Jadwiga Courths - Mahler
Co stanie się z Lori
1
Heinz Rommersdorf wrócił z objazdu pól. Zeskoczył z
wierzchowca, a wodze rzucił stajennemu.
— Trzeba konia dobrze wytrzeć i trochę z nim pochodzić po
dziedzińcu — rzekł do młodego mężczyzny. Potem wszedł szerokimi
kamiennymi schodami do dworu. W sieni czekał już stary lokaj i
odebrał dżokejkę i szpicrutę. Badawczo spojrzał na poważną opaloną
twarz. Lokaj miał na sobie skromną liberię. Kurtkę w biało-niebieskie
pasy nosił do pracy przed południem; po południu wkładał granatową
marynarkę.
Heinz Rommersdorf przyjaźnie skinął głową i poszedł do
swojego gabinetu, gdzie czekały na niego gospodarskie księgi. Lokaj
patrzył za nim z troską w oczach.
Ledwo młody dziedzic usiadł przy biurku, lokaj zjawił się i
zamierzał postawić na biurku małą tacę z drugim śniadaniem. Heinz
Rommersdorf podniósł oczy:
— Nie jestem głodny, zabierz to, Karolu!
Lokaj zmartwiony odpowiedział:
— Proszę pana, cztery godziny jeździł pan po polach, pierwsze
śniadanie ledwo pan tknął!
Heinz Rommersdorf uśmiechnął się lekko.
— Karolu, widzę, że mnie kontrolujesz.
— Tak, ponieważ wiem, że pan zaniedbuje posiłki!
— Czy chcesz mnie utuczyć?
— Nie, ale nie pozwolę, żeby pan opadł z sił!
Dziedzic wzruszył ramionami:
— No to dawaj to, co przyniosłeś. Wiem, że nie dasz mi
spokoju!
Zjadł kanapkę, wypił filiżankę herbaty i odsunął tackę. Lokaj
zadowolony opuścił pokój.
Heinz Rommersdorf nachylił się nad księgami. Obliczał
dochody — były wysokie. Majątek odziedziczył po zmarłym wuju.
Jego synowie polegli na froncie, a stary pan nie miał sił ani ochoty
zajmować się rolnictwem, więc zostawił wszystko w nie
najlepszym stanie. Od dziesięciu lat, od kiedy majątek przejął
Heinz Rommersdorf dochody stale rosły.
Młody dziedzic pracował od świtu do nocy. Miał szczęście:
nadzorca i pracownicy byli uczciwi i oddani, ponieważ był dla nich
dobry. Żył skromnie, nie miał rodziny, więc dużo pieniędzy
inwestował w nowoczesne maszyny rolnicze, konie i bydło.
Tuż przed objęciem majątku młody dziedzic miał ciężkie
przeżycie, które uczyniło z niego człowieka poważnego i
zamkniętego w sobie. Dawniej, mimo że biedny, był pełen radości,
kochał życie. Tragiczny wypadek — myślał, że ponosi winę za to, co
się wydarzyło — zaciążył na jego losie. Odsunął się od świata.
Uważano go za dziwaka i odludka, chociaż miał dopiero trzydzieści
osiem lat.
Po śmierci rodziców zabrał do siebie starego lokaja Karola i
jego żonę — oboje wiernie służyli w rodzinie od wielu lat. Mieli
jedynaka Petera Lenza, który dzięki pilności i zdolnościom został
nadzorcą w majątku młodego dziedzica. Stary lokaj nie chciał
słyszeć o emeryturze i bezczynnym życiu u syna. Nadal służył u
swojego młodego pana i był jego powiernikiem.
W majątku Lindenhof wszystkim domownikom, służbie i
robotnikom powodziło się bardzo dobrze; dziękowali Bogu za
łaskawy los. Wyjątkiem był młody dziedzic. W jego życiu
wydarzyła się tragedia: jak sądził, ponosił winę za śmierć człowieka,
którego bardzo kochał. Stało się to bez jego wiedzy i winy, kiedy z
przyjacielem Fryderykiem Roda przyjęli zaproszenie na polowanie
w majątku znajomego.
Podczas polowania Fryderyk padł od kuli. Widząc
martwego przyjaciela u swoich stóp, Heinz poczuł, że świat wokół
niego się zawalił. Potem dowiedział się, że żona przyjaciela,
słysząc o śmierci męża, zmarła na udar serca. Czuł się winny
również tej drugiej śmierci. Był bliski obłędu; chciał popełnić
samobójstwo, ale powstrzymała go od tego desperackiego kroku
myśl, że nieżyjący przyjaciel Fryderyk Roda i jego żona zostawili
dziecko — ośmioletnią córeczkę. Dziewczynka nie miała
krewnych, była sama na świecie.
Fryderyk Roda nie miał majątku. Był dobrze zarabiającym
naczelnym inżynierem w dużej fabryce, ale zostawił tylko niewielkie
oszczędności. Dziecko zostało bez środków do życia.
Heinz Rommersdorf nie był jeszcze wtedy bogaty, jednak
uważał za swój święty obowiązek zaopiekować się sierotą.
Niedługo potem odziedziczył po wuju majątek i postanowił
zapewnić dziewczynie jak najlepsze wychowanie i wykształcenie.
Zwrócił się do przyjaciółki swojej matki, pani Sanders, wdowie
po majorze. Prosił ją, żeby się zajęła osieroconym dzieckiem.
Starsza pani, żyjąca samotnie, z radością zgodziła się wychowywać
małą Lori Roda. Przyrzekła, że będzie j ą traktować jak własną
córkę, a dziecko będzie się u niej czuło jak we własnym domu
rodzinnym.
Heinz Rommersdorf hojnie wynagradzał panią Otylię Sanders
prosząc, żeby dziecko miało wszystko co najlepsze. Regularnie
otrzymywał listy od pani Sanders, ale nigdy nie odwiedzał małej
Lori od dnia, kiedy ją przywiózł do miłej damy. Raz w roku
otrzymywał list od Lori, w którym dziękowała za wszystko
dobremu “wujowi". Oczywiście, dziecko nie wiedziało, że Heinz
Rommersdorf czuje się winny śmierci jej rodziców. Lori widziała w
nim człowieka, który jej pomógł, kiedy została sama. Czuła
wdzięczność i szanowała dobrego “wujka".
Kiedy przychodziły listy od małej Lori lub od pani Sanders,
poczucie winy odżywało i Heinz Rommersdorf był jeszcze bardziej
ponury i milczący niż zwykle.
Mijały lata. Heinz Rommersdorf stale myślał o Lori jak o
małej dziewczynce, mimo, że wyrosła już na panienkę. Postanowił
ją adoptować, kiedy zgodnie z prawem będzie mógł to zrobić.
Chciał, żeby osierocona dziewczynka odziedziczyła po nim
majątek. Na razie powinna zostać u pani Otylii Sanders, dopóki nie
wyjdzie za mąż. Zupełnie zapomniał, że Lori skończyła
osiemnaście lat!
W tych dniach otrzymał od pani Sanders list, który bardzo go
zaniepokoił. Pisała:
Drogi Panie!
Z czystym sumieniem mogę Pana zawiadomić, że zakończyła się
edukacja pańskiej pupilki i sądzę, że oboje, Pan i ja, możemy być
zadowoleni z jej wyników. Zawsze żałowałam, że Pan nas nie
odwiedza, niemniej rozumiem pańskie uczucia. Chociaż tak, jak głosi
wyrok sądowy uważam, że pan jest niewinny, jednak mogę pojąć, iż
widok małej Lori wywoływał w Panu tragiczne wspomnienia!
Lori skończyła osiemnaście lat, jest mądra i ładna, a przy tym
bardzo dobra i szlachetna. Chętnie zatrzymałabym ją przy sobie na
zawsze, ale obawiam się, że będzie to niemożliwe. Ostatnio często
choruję — lekarze nie ukryją, że mogę pewnego dnia nagle odejść.
Bardzo się martwię o Lori, oprócz Pana nie ma nikogo na świecie.
Przykro mi, że sprawiam Panu kłopot, ale nie chcę, żeby Pan
pewnego dnia został zaskoczony złą wiadomością. Lori nie zna
okoliczności śmierci rodziców. Wie tylko, że ojciec zginął w wypadku
podczas polowania a matka zmarła na udar serca. Nic nie wie o
szczegółach i pańskich przeżyciach — wie tylko, że Pan jest
przyjacielem jej ojca i jej opiekunem.
Zgodnie z życzeniem Pana powiedziałam Lori, że jej ojciec
zostawił w banku pieniądze na jej wychowanie; dziewczyna nie ma
pojęcia, że wszystko zawdzięcza wyłącznie Panu. Bez względu na to, jest
do Pana bardzo przywiązana — Pan i ja jesteśmy jedynymi bliskimi
ludźmi, których ma na świecie Wprawdzie zaprzyjaźniła się z kilkoma
panienkami, lecz są to raczej znajomości bez głębszych uczuć. Tak
więc po mojej śmierci Lori zostanie sama.
Ponieważ sądzi, że fundusz na jej wykształcenie wyczerpie się w
dniu jej pełnoletniości, już teraz zastanawia się nad tym, że pewnego
dnia będzie sama zarabiać na swoje utrzymanie. O małżeństwie nie
myśli — wie, że biednej dziewczynie trudno znaleźć męża, chociaż
jest mądra i bardzo ładna.
Więc co się stanie z Lori? Proszę Się zastanowić i napisać, co
Pan zamierza zrobić? Rozmawiałam niedawno z Lori o jej przyszłości;
dała mi beztroską odpowiedź: „Proszę się nie martwić. Jeżeli nie znajdę
innego wyjścia, pojadę do wujka Heinza, będę mu prowadziła
gospodarstwo i zarobię na codzienny chleb"
Muszę zastrzec, Że Lori jest przekonana, iż Pan jest starym
człowiekiem, a ja przecież wiem, że Pan nie będzie mógł przyjąć Lori na
stałe do swojego dworu
Bardzo proszę o szybką odpowiedź. Jak zawsze załączam serdeczne
pozdrowienia od Lori. Chciałam Panu przesłać fotografię Lori, jest
podobna do swojej pięknej matki. Właśnie z tego powodu
zdecydowałam jednak, że nie poślę Panu jej zdjęcia. Nie chcę wzbudzać
przykrych wspomnień.
Zna Pan teraz wszystkie moje zmartwienia. Czekam na list i
serdecznie Pana pozdrawiam
Oddana Otylia Sanders
Heinz Rommersdorf długo siedział nad tym listem. A więc Lori
ma osiemnaście lat. To przecież młoda dama! Otylia Sanders jest
ciężko chora, śmiertelnie chora? Co się stanie z Lori? Jedno wiedział z
całą pewnością — nawet po śmierci Otylii Sanders będzie się
opiekował córką nieżyjącego przyjaciela. Musi nad nią czuwać! Ale co
powinien zrobić, jeżeli stanie się to najgorsze i pani Sanders odejdzie
na zawsze?
Najprostszym rozwiązaniem byłoby sprowadzenie Lori do
Lindenhofu — przecież musi mieć własny dom! Ale czy może u niego
zamieszkać młoda dama? Nie był żonaty i, niestety, zbyt młody! Na razie
nie mógł jej adoptować — jeszcze nie osiągnął wieku określonego
prawem.
Co się stanie z Lori?
Nie znał odpowiedzi na to pytanie, które zadręczało go przez
następne dni. Wiedział tylko jedno: musiał się zatroszczyć o Lori! Nie
mógł pozwolić, żeby dziewczyna sama walczyła o byt. Zaadoptuje ją,
a potem ona szybko wyjdzie za mąż. Pani Sanders pisze, że jest ładna,
więc nie będzie trudno o kandydatów na męża. Mimowolnie zadał sobie
pytanie: “Czy masz zamiar oddać Lori jakiemuś łowcy posagu?"
Odtrącił taką myśl.
Tej nocy miał zły sen; widział martwego przyjaciela Fryderyka
Roda, którego oczy patrzyły na niego. Mijały dni. Odpisał pani Otylii
Sanders, wyrażając ubolewanie, iż choruje i zapewniając ją, że nie
powinna się martwić — kiedy będzie trzeba, zaopiekuje się Lori.
Heinz był zamyślony i zmartwiony. Widząc to wierny lokaj rzekł
do swojego syna:
— Znowu zadręcza się tą starą historią! Gdybym mógł mu pomóc!
— Co to za smutna historia, ojcze? — zapytał Peter.
Stary sługa machnął ręką:
— Nie mogę i nie chcę o tym mówić, to jego tajemnica.
Syn musiał się zadowolić taką odpowiedzią.
2
Lori Roda wróciła do domu z ostatniego wykładu. Szybko wbiegła
po schodach do mieszkania przybranej matki. Drzwi otworzyła jej
służąca.
— Jak się czuje mama? — zapytała Lori zdyszana.
Bety miała poważną minę:
— Obawiam się, że nie jest dobrze; jest taka apatyczna.
Lori odłożyła torbę z książkami, zdjęła kapelusz i płaszcz, a potem
na palcach poszła do pokoju chorej, którą od dawna nazywała “mamą".
Pani Sanders od kilku dni leżała w łóżku.
— Mamo, Bety mówi, że czujesz się gorzej!
Chora starała się uśmiechnąć i pogładziła Lori po włosach.
— Nie jest aż tak źle, Lori, ale po ostatnim ataku jestem bardzo
osłabiona. Wychowałam cię i ukończyłaś dobrą szkołę; jestem
spokojna, ponieważ spełniłam swój obowiązek. Powiedziałam ci o
mojej chorobie, gdyż nie chcę, żeby cię zaskoczyła moja nagła śmierć.
Napisałam o wszystkim do twojego opiekuna i dzisiaj otrzymałam od
niego list. Zapewnia mnie, że zawsze będzie się troszczył o ciebie,
nawet, kiedy mnie zabraknie.
— Kochana moja mamo, nie martw się o mnie, wujek Heinz
zaopiekuje się mną. Boję się tylko, żebym ciebie nie straciła. Przestańmy
o tym mówić. Zaraz podam ci rosół, zjesz, zaśniesz, a kiedy się obudzisz,
będziesz się czuła lepiej.
— Masz rację, Lori, nie mówmy o smutnych sprawach; ale
obiecaj mi, że będziesz dzielna i że zwrócisz się o pomoc do wujka
Heinza, tylko do niego!
— Przyrzekam ci, mamo, zwrócę się do niego. Przecież nie mam
na świecie nikogo innego! Jest mi bliski. Chociaż nie widziałam go tyle
lat, wiem, że mogę mu zaufać w każdej sytuacji. Ten stary pan był
przecież serdecznym przyjacielem mojego zmarłego ojca. Szkoda, że
jest dziwakiem i nie odwiedza nas, ale mogę zrozumieć że nie chce
opuszczać swojego majątku Lindenhof. Na wsi musi być o wiele
ładniej niż tutaj, w mieście. Bardzo chciałabym tam pojechać. Teraz
jestem wolna, dzisiaj były ostatnie zajęcia. Jestem strasznie mądra i nie
muszę się już niczego więcej uczyć! Idę po rosół.
Pani Sanders słuchała i patrzyła za wychodzącą Lori. Czuła, że
zbliża się koniec jej życia i niecierpliwie czekała na następny list od
Heinza Rommersdorfa, w którym miał ją powiadomić o przyszłości
Lori.
Po chwili młoda dziewczyna wróciła, nakarmiła matkę i podała jej
lekarstwo. Starała się rozweselić chorą opowiadając o zakończeniu roku
szkolnego. Potem pani Sanders zasnęła. Lori usiadła przy oknie i
czytała. Mijały godziny.
Kiedy zaczął zapadać zmrok, cicho wstała i podeszła do łóżka.
Twarz matki miała dziwny wyraz. Wzięła ją za rękę — była zimna. Pani
Sanders umarła we śnie. Lori zaniepokoiła się i zapaliła światło, żeby
lepiej zobaczyć bladą twarz przybranej matki. Nie mogła uwierzyć, że
odeszła na zawsze.
Zawołała głośno:
— Mamo, obudź się, nie opuszczaj mnie!
Słysząc krzyk przybiegła pokojówka Bety, a widząc Lori na
kolanach przy łóżku matki, zrozumiała, co się stało.
— Panno Lori! Mój Boże, nasza pani!
— Bety, przecież to nie może być prawda! Bety, co ja pocznę?
— Panno Lori, niestety, nasza pani nie żyje.
— Nie, nie wierzę, szybko wezwij lekarza! Mama zemdlała!
Bety posłusznie podeszła do telefonu, chociaż wiedziała, że lekarz
nie pomoże już pani Sanders. Kiedy się zjawił, stwierdził zgon i
pocieszał Lori obiecując, że wszystkim się zajmie — tak przyrzekł
pani Sanders podczas ostatniej rozmowy przed kilkoma dniami.
Lori półprzytomna siedziała przy trumnie zmarłej i w swoim
wielkim bólu w pierwszych godzinach zupełnie zapomniała
zawiadomić wujka Heinza o śmierci swojej przybranej matki.
Potem pomyślała, że nie opuściłby Lindenhofu, żeby wziąć udział
w pogrzebie.
Po uroczystościach żałobnych, pogodziła się z losem, nieco
się uspokoiła i zaczęła się zastanawiać, co ma robić? Listownie
trudno omówić z wujkiem Heinzem wszystkie szczegóły jej
przyszłości, najlepiej będzie załatwić to osobiście. Pojedzie do
Lindenhofu. Siadła i napisała do niego list.
Kochany, szanowny wujku Heinz!
Niestety, dopiero dzisiaj, po pogrzebie mamy, czuję się na siłach
napisać do ciebie. Byłam półprzytomna z rozpaczy i to jest powodem,
że nie wystałam zawiadomienia o jej śmierci. Nadal jestem
zrozpaczona, a ponieważ wiem, że nie opuścisz Lindenhofu, żeby
przyjechać, więc ja przyjadę do Ciebie, żeby wszystko omówić.
Pogrzebem zajął się nasz lekarz, jest jednak jeszcze tyle spraw, których
bez Twojej pomocy, jako mojego opiekuna, sama nie umiem załatwić!
Jutro rano wyjadę pierwszym pociągiem. Serce mnie boli — jestem taka
smutna! Teraz nie mam na świecie nikogo, tylko Ciebie! Proszę, nie
gniewaj się, że tak niespodziewanie zjawię się w Lindenhofie, lecz nie
wiem co począć!
Serdecznie Cię pozdrawiam
Twoja wdzięczna Lori
Wysłała list i zaczęła się przygotowywać do podróży.
Pokojówce Bety powierzyła pilnowanie mieszkania.
Następnego dnia rano wybrała się w podróż. Kiedy pociąg
pospieszny opuścił dworzec główny w Berlinie, ponownie wszystko
przemyślała i doszła do wniosku, że jej decyzja jest słuszna. Nic
innego nie mogła zrobić. Na jednej ze stacji na południu Niemiec
będzie musiała się przesiąść na pociąg lokalny jadący do
przystanku niedaleko Lindenhofu. Miała nadzieję, że będzie ją
ktoś oczekiwał — powóz lub samochód.
Lori spędzała wakacje zawsze nad Bałtykiem więc jechała
teraz w zupełnie nieznaną górzystą część Niemiec. Patrząc przez
okno podziwiała w dali góry i wioski Turyngii.
O jedenastej dojechała do stacji, gdzie należało wsiąść do
podmiejskiej kolejki i po kilkunastu minutach była u celu. Wzięła
walizkę i wysiadła. Na przystanku był tylko mały budynek
zawiadowcy stacji. Rozglądała się, lecz nikt na nią nie czekał. Czyżby
jej opiekun nie otrzymał listu?
Speszona podeszła do zawiadowcy stacji i zapytała, czy może
był powóz z Lindenhofu? Zaprzeczył. Poprosiła, żeby jej wskazał
drogę do majątku. Dowiedziała się, że powinna iść cały czas ścieżką
na skraju lasu aż dojdzie do bramy parkowej.
Podziękowała i chciała wziąć walizkę, żeby ruszyć w drogę.
Uprzejmy zawiadowca powiedział jej, że może zostawić bagaż.
Niedługo będzie tedy wracał parobek z Lindenhofu, który wozi
mleko do miasta i może zabrać walizkę. Podziękowała i poszła w
kierunku majątku.
Pogoda była piękna. Szła wzdłuż starego lasu. Raz po raz
nachodziły ją myśli, jak zostanie przyjęta, jeżeli wuj Heinz nie
otrzymał jej listu. Nagle opanował ją lęk, że ośmieliła się
nieproszona wybrać do Lindenhofu. Skoro jednak już tutaj jest,
trudno!
Postanowiła, że nie będzie się długo naprzykrzać staremu
panu. Omówi z nim najpilniejsze sprawy i wyjedzie — może jeszcze
dzisiaj, a na pewno jutro przed południem.
Zamyślona szła przed siebie. Miała na sobie czarną skromną,
lecz elegancką suknię. Zdjęła kapelusz — jej piękne jasne włosy
połyskiwały w słońcu, a duże szare oczy, ocienione długimi
rzęsami, miały smutny wyraz.
Nagle za lasem zobaczyła dwór Lindenhof. Zatrzymała się i z
zachwytem patrzyła na ładną budowlę i stary park. Jakie to piękne!
Jak to możliwe, żeby w tak cudownym otoczeniu człowiek stał się
dziwakiem i odludkiem? Wiedziała z opowiadań przybranej matki,
że wuj dawniej był biedny i miał ciężkie przeżycia, zanim
odziedziczył majątek Lindenhof.
Słyszała też, jak wiele pracy wkłada wuj Heinz w posiadłość i,
że dzięki jego wysiłkom majątek wrócił do dawnej świetności.
Człowiek, który widzi wyniki swojej pracy, jest panem tych lasów i
pól, i mieszka w dużym dworze, powinien być szczęśliwy i
radosny! A on jest dziwakiem!
Westchnęła i zaczęła szukać bramy parkowej.
3
Heinz Rommersdorf nie miał pojęcia, że przyjaciółka jego
matki, pani Otylia Sanders, nie żyje. Stale zastanawiał się, jak
powinien postąpić, jeżeli naprawdę pewnego dnia zabraknie pani
Sanders. Nie podjął jeszcze żadnej decyzji.
Tego ranka jak co dzień objechał pola. Była późna wiosna i w
majątku było bardzo dużo pracy. Od świtu był na koniu i jeszcze nie
wiedział, że jest do niego list od Lori.
Wracając do dworu ujrzał na drodze młodą damę. Stała i
patrzyła na Lindenhof. Zatrzymał konia i obserwował ją: była w
eleganckiej czarnej sukni, a więc w żałobie, musiała być przyjezdną
z miasta — tutaj widywał tylko pracownice i żony urzędników. Znał
również wszystkich z sąsiednich majątków — ta młoda dama była
osobą obcą.
Kiedy Lori zamierzała ruszyć, żeby szukać bramy parku,
zauważyła jeźdźca, który zbliżał się do niej. Jeżeli on też podążał do
Lindenhofu, powie jej, którędy ma pójść do dworu.
Stała i czekała, aż się zbliży. Zobaczyła młodego przystojnego
mężczyznę; miał poważną minę. Może to rządca wuja Heinza?
Zapytała:
— Przepraszam pana, gdzie jest brama parkowa? Nie wiem jak
dojść do dworu Lindenhof?
Heinz nieco speszony patrzył na ładną dziewczynę, jej jasne
włosy i duże szare oczy. Zeskoczył z siodła, ukłonił się i
odpowiedział:
— Właśnie tam jadę, proszę pójść ze mną. A z kim pani chce
rozmawiać w Lindenhofie?
— Z właścicielem, panem Heinzem Rommersdorfem —
odpowiedziała odwracając głowę. Zauważyła jego badawcze
spojrzenie.
— Właściciel Lindenhofu stoi przed panią! — odpowiedział
spokojnie i czekał, co powie młoda dama.
— To... nie, to przecież niemożliwe. Pan Rommersdorf jest
starym człowiekiem! — zawołała i zbladła z wrażenia.
Heinz uśmiechnął się smutno i westchnął:
— Ależ ja jestem starym człowiekiem, tylko tutaj na wsi ludzie
dłużej dobrze wyglądają i dłużej żyją. Z kim mam zaszczyt
rozmawiać?
— Ja? Och, mój Boże, wyprowadził mnie pan z równowagi.
Byłam przekonana, że wujek Heinz jest o wiele starszy!
— Wujek Heinz? Pani mówi do mnie wujek Heinz?
Wzburzona kiwała głową:
— Jeżeli pan jest Heinzem Rommersdorfem, to... tak, to jest pan
dla mnie wujkiem Heinzem. Jestem Lori Roda.
— Lori Roda? — zawołał starając się nie okazać, co czuje.
Próbował się uśmiechać, lecz w jego oczach był taki smutek, że Lori
zrobiło się przykro. Nie wiedziała dlaczego.
— Tak, jestem Lori Roda. Moja przybrana matka, pani Otylia
Sanders, nie żyje. Czy pan nie otrzymał mojego listu?
— Nie, nie widziałem jeszcze dzisiejszej poczty. Wyjechałem z
domu wczesnym rankiem. Twoja wiadomość chyba czeka na mnie w
domu. Ty — tak zawsze mówiliśmy do siebie w naszych listach i tak
powinno zostać. Nie będziemy tego nagle zmieniać.
Lori starała się ukryć zakłopotanie, jakie poczuła, widząc
młodego, przystojnego mężczyznę. Opowiedziała spokojnie:
— Tak, wujku Heinz, proszę cię tylko o wybaczenie, że tak
nieoczekiwanie zjawiłam się i że czuję się trochę skrępowana. Byłeś
przyjacielem mojego ojca, więc sądziłam, że musisz być starym
człowiekiem.
Wyprostował się i odparł:
— Twój ojciec był o dziesięć lat starszy, niemniej darzył mnie
przyjaźnią.
Lori uśmiechnęła się:
— Dobrze, że o tym nie wiedziałam, iż jesteś taki młody,
inaczej...
Przerwała zdanie — była speszona. Nie zdawała sobie sprawy,
jak ładnie wygląda.
— Inaczej? — zapytał Heinz.
— Inaczej nie odważyłabym się przyjechać do Lindenhofu.
— Mam nadzieje, że nie stracisz do mnie zaufania, ponieważ
jestem młodszy niż przypuszczałaś?
Potrząsnęła przecząco głową.
— Ależ nie, to nie, tylko będę musiała przyzwyczaić się do tego.
— Mówisz, że twoja przybrana matka nie żyje. Jak to się stało,
tak nagle?
— Od dłuższego czasu chorowała, a potem nieoczekiwanie
zmarła. Byłam tak zrozpaczona, ze zupełnie zapomniałam, żeby cię o
tym zawiadomić. Dopiero po pogrzebie ocknęłam się. Jest wiele
spraw do załatwienia, których sama nie umiem uporządkować.
Pomyślałam, że najlepiej będzie osobiście z tobą porozmawiać.
Przepraszam, że cię zaskoczyłam; myślałam, że otrzymasz mój list
zanim przyjadę.
Heinz nadal walczył ze zdziwieniem, jakiego doznał, widząc
przed sobą młodą damę. Wzruszyła go nie tylko urodą, ale również
wdziękiem i naturalnością w sposobie bycia.
Był zadowolony, widząc, że wyciągnęła do niego rękę; uścisnął
jej dłoń mówiąc:
— Chodźmy, omówimy wszystko w moim gabinecie. Witam cię
serdecznie w domu!
Lori napłynęły łzy do oczu. Bardzo się bała, że będzie zaraz
musiała wracać do Berlina, a tak strasznie chciała tutaj zostać.
Zauważyła, że smutne oczy wujka Heinza patrzą na nią czule i
ucieszyła się. Ośmielona zapytała:
— Czy naprawdę mogę zostać? Nie każesz mi wyjechać?
Heinz Rommersdorf wiedział, że powinien to zrobić, lecz
sumienie nie pozwalało mu, żeby tak postąpić. Lori przyjechała do
niego z takim zaufaniem, jest sama na świecie, jak mógłby kazać jej
opuścić Lindenhof? Wiedział, że życzyłby sobie tego jej zmarły
ojciec. Musi zrobić wszystko, żeby jej pomóc, żeby się nią
zaopiekować, jak kochający ojciec!
— Mam nadzieję, że nie wątpiłaś w to ani przez chwilę — rzekł
cicho.
Wstrzymała oddech:
— Wiesz, tak całkowicie nie byłam pewna. W ciągu minionych lat
nie odwiedziłeś nas ani razu i nigdy nie zaprosiłeś nas do Lindenhofu.
— W mojej samotni nie mogłem wam przecież niczego
zaoferować!
— Ależ tutaj jest pięknie!
— Podoba ci się?
— Oczywiście, jestem zachwycona! Biedne mieszczuchy kochają
lasy, góry i łąki.
Heinz milczał. Zastanawiał się, co zrobić, żeby Lori mogła zostać
w jego domu. Teraz, kiedy tak nieoczekiwanie ujrzał ją przed sobą,
poczuł, że zniknęła obawa przed spotkaniem z dzieckiem zmarłego
przyjaciela. Oczy Lori nie wzbudzały w nim wyrzutów sumienia, że
przez nieostrożność zastrzelił jej ojca. Nagle zawładnęła nim przemożna
chęć zaopiekowania się Lori i chronienia jej przed złem. Poczuł pokusę,
żeby tę młodą ładną kobietę mieć blisko siebie, w swoim domu.
Przyszła do niego nie proszona! Czy było to zrządzenie boskie?
Zastanawiał się.
Co zrobić, żeby mogła zostać. Młoda, ładna dziewczyna nie może
mieszkać w domu nieżonatego mężczyzny — młodego mężczyzny!
Widział jej zakłopotanie, kiedy stwierdziła, że nie jest staruszkiem!
Nagle poczuł się młodym, życie nabrało sensu, chciał być szczęśliwy!
Musi znaleźć wyjście! Zaangażuje damę do towarzystwa, panią w
średnim wieku i problem zostanie rozwiązany — Lori będzie mogła
zostać w Lindenhofie.
Weszli do parku i zbliżali się do wejścia do dworu, otoczonego
starymi lipami. Lori rozglądała się.
— Te drzewa stoją jak strażnicy, żeby wróg nie mógł dostać się
do dworu. Dlaczego jesteś smutny i nie cieszysz się, że możesz tutaj
mieszkać? Czy zdajesz sobie sprawę, że można ci zazdrościć? —
zapytała cicho.
— Och, Lori, może wtargnął do mojego domu wróg, który jest
obok mnie lub w mojej duszy i zadręcza mnie! — wyrwało mu się z
ust z głębokim westchnieniem. Zdradził się, że cierpi i wzbudził litość
w sercu Lori.
— Bardzo chciałabym przepędzić tego wroga, wujku Heinz!
Z pewnym wahaniem wypowiedziała ostatnie dwa słowa — miała
wrażenie, że jest zbyt młody, aby być jej wujkiem.
— Obawiam się, że nie mogłabyś zwyciężyć tego wroga!
— O, jestem bardzo odważna i dzielna, kiedy chcę bronić osób,
które kocham!
Wymawiając te słowa zarumieniła się. Nagle uświadomiła
sobie, że mówi do młodego mężczyzny, mimo, że jako dziecko,
pokochała go jak dobrego wujka!
Heinz słuchał i był oszołomiony.
— Czy ty naprawdę mnie kochasz choć trochę?
Lori spąsowiała, lecz odpowiedziała spokojnie:
— Przecież od dziecka wiem, że jesteś dla mnie taki dobry.
Jesteś moim opiekunem. Mama opowiadała mi, że zrobiłeś
wszystko, żebym miała przyjemne dzieciństwo i żebym mogła się
kształcić. Czym mogę ci się odwdzięczyć — niczym innym, jak
miłością, i szacunkiem do ciebie.
— Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego, Lori!
— Nie mów tak! Żaden człowiek nie zaopiekowałby się mną tak
jak ty. Dlatego mam do ciebie takie ogromne zaufanie, że zaraz tu
przyjechałam, kiedy zabrakło mamy. Wydawało mi się to takie
naturalne. Ale teraz już nie jestem taka pewna, czy słusznie
postąpiłam.
Heinz westchnął głęboko:
— Daj Boże, żebyś nigdy do mnie nie straciła zaufania.
Energicznie potrząsając głową, zawołała:
— Nigdy nie stracę zaufania do ciebie, nigdy!
Mówiąc to patrzyła na Heinza płomiennymi oczami.
— Nie obiecuj zbyt pochopnie — czasami człowiek tego
później żałuje.
Weszli do obszernej sieni, gdzie czekał lokaj. Badawczo patrzył
na młodą damę u boku swojego pana.
Jak zwykle Heinz przyjaźnie skinął głową:
— Karolu, mamy gościa, przyjechała moja pupilka. Jej
przybrana matka nagle zmarła. Proszę, każ przygotować kilka
ładnych pokoi, gdyż na razie zostanie u nas.
Lori czuła mocne bicie serca. A więc wolno jej zostać — było
to więcej niż oczekiwała.
Karol ukłonił się i obserwował młodą damę, a potem spojrzał na
swojego pana. Usłyszał polecenie:
— Proszę podać drugie śniadanie; pani przyszła pieszo z
dworca, jest zmęczona i głodna, a do obiadu jeszcze prawie
godzina.
Lori odezwała się:
— Wujku Heinz, nie jestem ani głodna, ani zmęczona —
zaczekam na obiad.
— Jak sobie życzysz! A twój bagaż?
— Mam tylko małą walizkę. Zawiadowca stacji powiedział, że
da ją parobkowi, który wozi mleko do miasta.
Heinz spojrzał na zegarek.
— Niedługo powinien wrócić. Proszę, chodź do mojego
gabinetu, tam możemy porozmawiać.
Lokaj odebrał od Lori płaszcz, kapelusz i rękawiczki. Potem
Heinz zaprowadził ją do swojego gabinetu — uważał, że jest to
neutralne miejsce. Jeszcze się nie otrząsnął z zaskoczenia
wywołanego nieoczekiwanym przyjazdem młodej dziewczyny, ale
czuł w sercu wielką radość.
Pokój, w którym Heinz pracował, był obszerny i umeblowany
ciężkimi dębowymi meblami. Przy ścianach stały oszklone szafy
biblioteczne pełne książek.
Milcząc wskazał fotel naprzeciwko biurka. Lori usiadła i
rozglądając się rzekła.
— O, ile tu masz książek! Przy wszystkich ścianach szafy
biblioteczne, na biurku też leżą tomiska — widać, że dużo pracujesz.
— Starała się mówić obojętnym tonem.
Heinz usiadł przy biurku.
— Rolnik musi pilnie pracować, jeżeli chce utrzymać majątek
na odpowiednim poziomie.
— Wszystko wskazuje na to, że czeka na ciebie mnóstwo pracy,
a ja przyjechałam i przeszkadzam ci. Przepraszam!
— Nie przeszkadzasz mi. Ale oto poczta — będzie tutaj i twój
list.
Żeby się uspokoić i opanować Heinz zaczął przeglądać
korespondencję i wziął do rąk list Lori. Był ciekawy, co do niego
napisała. Rozerwał kopertę i zaczął czytać. Niektóre zdania
wzruszyły go w szczególny sposób. Ponownie przeczytał: “Teraz
nie mam na świecie nikogo, tylko ciebie!"
Te słowa wryły się w jego duszę, były wyrzutem sumienia, że to
on sprawił, że była sama. Uświadomił sobie, że musi znaleźć jakieś
wyjście, żeby mogła zostać w jego domu. Na razie, aby zyskać na
czasie, poprosił, żeby mu wszystko opowiedziała i wyraziła swoje
życzenia.
Pani Otylia Sanders nie miała krewnych, więc to co posiadała, a
nie było tego dużo, zostawiła Lori, sporządzając testament. W banku
było jeszcze trochę gotówki, która została po pokryciu kosztów
pogrzebu. Lori wspomniała o pokojówce Bety, którą będzie musiała
zwolnić i o zlikwidowaniu mieszkania. Chciała z opiekunem
porozmawiać o swojej przyszłości. Miała w banku trochę pieniędzy,
których nie wydano na jej kształcenie, więc mogła spokojnie szukać
odpowiedniej pracy.
Na koniec powiedziała:
— Mam nadzieję, że jako mój opiekun wyrazisz zgodę na to, abym
zamieszkała w skromnym pensjonacie do czasu znalezienia posady.
Lori wiedziała już, że jej plany prowadzenia domu wujkowi
Heinzowi stały się nierealne. Siedział przed nią nie stary dobry wujek,
lecz młody przystojny mężczyzna, a jego interesująca twarz i smutne
oczy powodowały, że rumieniła się i czuła żywsze bicie serca.
Heinz słuchał nie przerywając jej opowiadania, a kiedy
skończyła, spojrzał na nią czule i powiedział:
— Nie, Lori, nie wyrażę na to zgody. Przy łożu śmierci twojego
ojca przyrzekłem, że będę się tobą opiekował, że będziesz miała dom.
Dotrzymam tego przyrzeczenia. U pani Sanders miałaś odpowiednie
warunki i byłem o ciebie spokojny. Teraz, kiedy jej zabrakło, jest
rzeczą naturalną, że zostaniesz w moim domu. Tak przyjąłbym własną
córkę!
Lori oblał silny rumieniec.
— Wujku Heinz! To jest niemożliwe! Ty... ja... nie wiem, co
mam powiedzieć.
— Nic innego niż to, że się zgadzasz.
— Ale... ale to jest wykluczone!
— Dlaczego? Nie podoba ci się w Lindenhofie?
Zaciskała dłonie:
— Podoba mi się, tutaj jest cudownie. O mój Boże, bardzo bym
chciała zostać, ale — nie, nie, to nie jest możliwe!
— Dlaczego nie? Pani Sanders pisała, że obiecałaś jej, iż zwrócisz
się do mnie o pomoc i ja poradzę ci co masz robić. Czy zmieniłaś
zdanie?
Bezradnie wzruszyła ramionami.
— Kiedy to mówiłam, nie wiedziałam, że jesteś taki młody.
Przecież nie mogę mieszkać w twoim domu, nie jesteś żonaty.
— Ach tak! Teraz zrozumiałem! Zapominasz, że mogę
zaangażować starszą damę do towarzystwa, a jej obecność pozwoli ci
spokojnie zostać w Lindenhofie. Jest tutaj mnóstwo pracy — znajdzie
się i dla ciebie odpowiednie zajęcie. Nie będziesz siedziała bezczynnie
i nudziła się całymi dniami! Możesz więc bez obaw zostać w moim
domu.
Speszona patrzyła na Heinza. Byłoby cudownie być stale obok
niego w tej ślicznej okolicy i mieć pracę! Wahając się zapytała:
— Z powodu mnie będziesz musiał zaangażować damę do
towarzystwa?
Wiedział, że jej pytanie było uzasadnione, niemniej odparł:
— Nie, taki duży dom powinna prowadzić doświadczona osoba.
Od dłuższego czasu szukam odpowiedniej pani. Teraz muszę to
ostatecznie załatwić. W każdym razie zostajesz w Lindenhofie.
Pokojówka Bety może przywieźć twoje rzeczy. Jeżeli jest dobrą i
wierną służącą, i jeżeli ją lubisz, może tutaj zostać. Potrzebujemy
oddanych ludzi. Damę do towarzystwa z całą pewnością znajdę w
Berlinie i zaraz ją zaangażuję.
Lori westchnęła:
— Sprawiam ci wiele kłopotów i dodatkowej pracy.
— Robię to, co zrobiłby każdy ojciec dla swojej córki.
Wzięła go za rękę:
— Jesteś taki dobry, wujku Heinz! Żebyś tylko miał ze mnie jakiś
pożytek!
Uśmiechnął się:
— Nie martw się. Jest mnóstwo pracy. Wiesz, poczuję ulgę, gdy
mi będziesz pomagać. Przecież wiem, co umiesz: uczyłaś się
księgowości i stenografii.
— Naprawdę przydam się na coś?
— Bądź spokojna, tutaj jest zawsze więcej pracy niż ludzi do jej
wykonania. A więc zgoda?
— Jeżeli wszystko to mówisz poważnie, to... och, mój Boże,
wujku Heinz, tutaj jest tak pięknie! I nie będę sama na świecie!
Wszedł lokaj. W samą porę, gdyż zarówno Lori jak i Heinz
potrzebowali czasu, żeby się zastanowić nad swoimi uczuciami.
4
Lokaj Karol zaprowadził Lori do przygotowanych pokoi. Idąc
obok starego sługi widziała piękne pokoje, utrzymane we wzorowym
porządku. Heinz miał dobrze wyszkoloną służbę! Dama do
prowadzenia domu wcale nie była potrzebna, ale o tym Lori nie było
wolno się dowiedzieć!
W swojej sypialni Lori rozpakowała rzeczy i przebrała się w
czarną jedwabną suknię. Po chwili zapukał lokaj, żeby ją
odprowadzić do jadalni. Kiedy otworzył drzwi do dużego pokoju,
powitał ją Heinz. Na cześć Lori przebrał się w garnitur — zazwyczaj
cały dzień miał na sobie strój jeździecki. Podał jej ramię i
zaprowadził do okrągłego stołu.
Usiedli naprzeciwko siebie i rozmawiali o obojętnych sprawach,
kiedy służący podawał obiad.
Gdy zostali sami Lori zapytała:
— Czy naprawdę wybierzesz się do Berlina?
— Tak, Lori!
— Przecież w ciągu minionych lat nigdy nie opuszczałeś
Lindenhofu.
Gdyby chciał być szczery, powinien przyznać, że bywał w
Berlinie, ale wtedy musiałby odpowiedzieć na jej pytanie, dlaczego
jej nie odwiedzał. Więc odparł:
— Bywałem w okolicy w sprawach handlowych, a teraz nie
zaszkodzi pojechać do Berlina.
Lori stwierdziła, że Heinz wcale nie jest dziwakiem, takim jak
go opisywała przybrana matka. Jednak nic nie powiedziała na ten
temat. Omówili wszystko, co miał załatwić w Berlinie. Lori
przypomniała sobie, że pani Sanders miała przyjaciółkę, wdowę po
majorze, która chętnie objęłaby prowadzenie dużego domu.
Wspomniała o tym Heinzowi i dodała, że to bardzo kulturalna i
godna zaufania dama.
Spojrzał na nią badawczo:
— Czy ta dama jest sympatyczna? Podoba ci się?
— Bardzo!
— Znasz jej adres?
— Mogę ci go dać.
— Dobrze, skontaktuję się z nią.
— Na pewno bardzo się ucieszy!
— Mam nadzieję, że szybko dojdziemy do porozumienia.
Rozmawiali o szczegółach wizyty Heinza w Berlinie. Po południu
poszli na spacer do parku. Kiedy potem siedli na tarasie, żeby wypić
herbatę, Lori sama podawała śmietankę, cukier i ciasteczka. Heinz
miał okazję podziwiać jej zgrabne ruchy i piękne ręce. Od tak dawna
nie był w towarzystwie ładnej i eleganckiej kobiety!
Od lat żył samotnie. Uważał, że nią ma prawa obciążać swoim
przeklętym losem żadnej kobiety. Teraz, kiedy pokonał strach przed
spotkaniem Lori, poczuł radość, że będzie zawsze w jej pobliżu.
Wiedział, że spełni każde życzenie Lori, żeby w ten sposób
zmniejszyć poczucie winy wobec niej.
Resztę dnia spędzili razem. Zabrał ją na przejażdżkę samochodem
i pokazał, dokąd sięgały pola i lasy majątku. Raz po raz spoglądał na
jej uśmiechniętą twarz i cieszył się jej okrzykami radości.
— Wszystko dzieje się jak w bajce — to cud, że mogę tutaj
zostać!
Ponieważ się nie odzywał, spojrzała na niego i zobaczyła
poważną minę i mocno zaciśnięte usta. Co to mogło być, co tak
ciążyło na jego duszy? Miała ochotę pogładzić go po ręce, którą
trzymał kierownicę.
Pomyślała:
— Szkoda, że jest taki młody. Gdyby był starszy, zrobiłabym to,
żeby go pocieszyć! Zaraz potem powiedziała sobie w duchu, że jednak
dobrze, iż jest młody. Nie wiedziała, dlaczego ją to cieszyło.
Wrócili do dworu wieczorem, tuż przed podaniem kolacji. Kiedy
potem jeszcze przez godzinę siedzieli i rozmawiali, oboje mieli
wrażenie, ze znają się od lat. Heinz wiele dałby za to, żeby Lori do
końca życia była przy nim! Wiedział jednak, że to jest niemożliwe!
Przed pójściem do swoich pokoi pożegnali się i Heinz rzekł:
— Jutro nie zobaczymy się przed moim wyjazdem. Mam
nadzieję, że będziesz dobrze spała w swoim nowym domu. Karol
będzie się troszczył o ciebie, zwracaj się do niego, jeżeli czegoś sobie
zażyczysz.
Lori westchnęła:
— Czuję się, jakbym była w zaczarowanym zamku!
Heinz zmusił się do uśmiechu:
— A ja jestem złym czarownikiem, który uwięził księżniczkę?
— Och nie, jesteś najlepszym czarodziejem, który spełnił
wszystkie moje życzenia! A ja jestem za wszystko bardzo wdzięczna.
5
Następnego ranka Heinz, jak zawsze, wstał bardzo wcześnie. W
gabinecie odbył rozmowę z nadzorcą Peterem Lenzem. Dał mu
wskazówki, co należy robić podczas jego nieobecności. Wiedział, że
wszystko zostanie sumiennie wykonane.
Kiedy jadł śniadanie, podane przez lokaja, zapytał:
— No, Karolu, co powiesz o naszym młodym gościu?
— Proszę pana, mam nadzieję, że i dla pana nadejdą radosne dni.
— Mówię ci, zdębiałem widząc ją przed sobą. Oświadczyła, że
jest Lori Roda. Trudno, nie pozostało mi nic innego, niż stworzyć jej
tutaj nowy dom. Ponieważ nie może mieszkać ze mną sama,
postanowiłem zaangażować damę do towarzystwa.
— Bardzo dobrze! W domu jest potrzebna obecność kobiet. Nie
może pan spędzać wieczorów wiecznie sam!
Heinz przyjaźnie skinął głową:
— Masz rację. Teraz będę mógł jeszcze lepiej dbać o moją
pupilkę. Podczas mojej nieobecności opiekuj się Lori i spełniaj każde jej
życzenie, traktuj ją tak, jakby była moją córką!
— Wszystko zostanie wykonane zgodnie z pana poleceniem.
— Wiem, Karolu! A Peter niech się zajmie gospodarką!
— Oczywiście, proszę pana!
Lokaj Karol znał zmartwienie swojego pana i on był jedynym
człowiekiem, z którym Heinz czasem rozmawiał na ten temat, wiedział
bowiem, że może mu zaufać.
— Karolu, nie zapominaj, że moja pupilka nigdy nie śmie się
dowiedzieć, iż ponoszę winę za śmierć jej rodziców.
— Proszę się nie martwić, ale pan nie ponosi żadnej winy. To był
nieszczęśliwy wypadek, przecież sąd pana uniewinnił!
Heinz machnął ręką:
— Ale ja sam siebie nie mogę uniewinnić! Chociaż dobrze wiem,
że nie ponoszę winy, jednak dźwigam tę świadomość i nie mogę się
jej pozbyć.
— Powinien pan wreszcie zapomnieć o tym i przestać się
zadręczać. Komu to coś da? Pan ma przed sobą całe życie i sam Pan
Bóg sprowadził pannę Roda do pańskiego domu, żeby panu dać znak,
że pan już dosyć wycierpiał. Może obecność panny Roda pomoże
panu zrzucić z siebie ten ciężar!
— Wiem, że życzysz mi dobrze, Karolu. Dziękuję ci, ale muszę
się zbierać, inaczej nie zdążę do pociągu.
Wstał i wyszedł. W sieni włożył płaszcz i kapelusz. Wsiadł do
samochodu.
— Pozdrów moją pupilkę! — zawołał do starego lokaja zanim
samochód ruszył.
Lori słyszała te słowa — właśnie wstała i podeszła do okna. Zza
firanki obserwowała Heinza, a potem zamyślona patrzyła za
odjeżdżającym autem. A więc to nie sen — jest w Lindenhofie i
może tutaj zostać. Jaki ten wujek Heinz jest dobry. Specjalnie z
powodu niej pędzi do Berlina. Uwolnił ją od załatwiania wszystkich
tych skomplikowanych spraw.
Szybko wykąpała się i ubrała. Potem zeszła do sieni, gdzie
czekał Karol. Zaprowadził Lori do jadalni i podał śniadanie:
czekoladę, śmietankę, bułeczki, masło i domowy miód! Jedząc z
dużym apetytem Lori nie wiedziała, że Heinz jadał bardzo skromnie, a
obfite śniadanie podano na cześć gościa.
Kiedy zjawił się Karol, żeby zapytać, czy panienka ma jakieś
polecenia, powiedziała:
— Nie mam prawa wydawać poleceń, a śniadanie było tak
wspaniałe, że mogę tylko serdecznie podziękować! Bardzo mi
smakowało.
— Spełniłem polecenie pana dziedzica.
Lori poszła na długi spacer. Dobry wujek Heinz zajął się
wszystkim.Czuła się jak w domu! Zaczęła się zastanawiać, ile lat ma
wujek Heinz? Powiedział, że ojciec był o dziesięć lat starszy. Gdyby
żył, miałby czterdzieści dziewięć lat, a dla osiemnastoletniej
dziewczyny mężczyzna w tym wieku, oczywiście, był starym
człowiekiem.
Nie zdawała sobie sprawy, że bez przerwy myślała o wujku
Heinzu. Czym dłużej był nieobecny, tym bardziej za nim tęskniła.
Miała jeszcze tyle rzeczy do opowiedzenia, miała też wiele pytań.
Na razie załatwiał dla niej różne sprawy. Właściwie nie miała
prawa do takiej gościnności. Przecież nie była jego krewną, tylko
córką zmarłego przyjaciela. Musiała ich łączyć głęboka przyjaźń,
skoro tak bardzo troszczył się o nią. Jeżeli nawet wujek Heinz chce jej
pomóc, nie może ot tak, po prostu tego przyjąć.
Musi z nim jeszcze raz porozmawiać. W każdym razie musi jej
powierzyć obowiązki, żeby miała świadomość, że zarabia na swoje
utrzymanie. Najchętniej usiadłaby zaraz teraz przy jego biurku i
zaczęła pracować. Mogłaby tam zrobić - porządek, lecz nie miała do
tego upoważnienia wujka. Musi czekać na jego powrót. Z każdą
godziną stawała się bardziej niecierpliwa i niespokojna.
6
W Berlinie Heinz starał się załatwić wszystko możliwie szybko.
Tęsknił za domem. Uspokoił się i pogodził z nieoczekiwanym
przyjazdem Lori. Zgodnie z życzeniem Lori sprzedał mieszkanie pani
Sanders i uregulował sprawę spadku. Pomagała mu pokojówka Bety.
Spakowała rzeczy Lori i kilka pamiątkowych drobiazgów. Była
szczęśliwa, że otrzymała pracę w Lindenhofie.
Za mieszkanie po pani Sanders Heinz otrzymał sześć tysięcy
marek. Pomyślał, że ma okazję zrobić coś dla swojej pupilki. Dołożył
jeszcze sześć tysięcy i zdeponował w banku na konto, które przed laty
tam dla niej otworzył. Wtedy wpłacił pieniądze pozostawione przez jej
rodziców. Z biegiem lat doszły odsetki i teraz wszystko razem wynosiło
dwadzieścia pięć tysięcy marek!
Miała więc pewien majątek. Postanowił, że powie jej o tym, żeby
się czuła niezależna. Poza tym, załatwił na jej nazwisko książeczkę
czekową, tak żeby swobodnie mogła dysponować gotówką, jeżeli
będzie chciała sobie coś kupić. Ponieważ nie była pełnoletnią,
postanowił, że będzie go musiała informować, jako swojego opiekuna,
o wydatkach.
Heinz skontaktował się z panią Marią Sund i stwierdził, że Lori
miała rację. Była to sympatyczna i kulturalna dama. Zajmowała w
pensjonacie dwa pokoje i żyła z emerytury po mężu. Ucieszyła ją
wiadomość, że może otrzymać dobrą posadę i zgodziła się pojechać z
Heinzem do Lindenhofu. Bety wysłano kilka dni wcześniej, a bagaże
osobno wyekspediowano koleją.
Po załatwieniu wszystkich spraw Heinz wracał do domu.
Towarzyszyła mu pani Sund. Była bardzo rozmowna i przyjemnie
skracała mu podróż. Na stacji czekał samochód. Heinz zaraz zapytał
szofera, czy w domu wszystko w porządku. Otrzymał zadowalającą
odpowiedź:
— Panienka chciała jechać na stację, ale obawiała się, że nie
będzie miejsca, ponieważ pan dziedzic może będzie miał dużo bagaży.
Dowiedział się też, że przybyła już Bety i rzeczy panny Roda.
Heinz usiadł za kierownicą, szofer obok niego, a pani Sund
rozgościła się na tylnym siedzeniu. Miała sporo miejsca i nawet zdążyła
trochę się zdrzemnąć. Heinz jechał bardzo szybko, spieszył się do domu.
Po kwadransie zajechał przed dwór, wyskoczył z samochodu,
pozwolił Karolowi zająć się panią Sund, a sam podszedł do czekającej
Lori. Wyciągnęła ku niemu rękę i spojrzeli sobie w oczy. Lori
spąsowiała, a Heinzowi uderzyła krew do głowy!
Speszona Lori powitała panią Sund, która dziękowała jej za to, że
o niej pamiętała. Podczas podróży pociągiem Heinz dokładnie
poinformował panią Sund o jej obowiązkach: została zaangażowana
jako dama do towarzystwa Lori. Nie będzie obciążona prowadzeniem
domu, ponieważ służba jest doskonale wyszkolona. Jej zadaniem
będzie więc tylko stworzenie odpowiedniej atmosfery dla młodej
panny.
Pani Sund przyrzekła, że dołoży wszelkich starań. Znała Lori i
wiedziała, że jest ona bardzo dobrym dzieckiem i jest warta, żeby się nią
zaopiekować. Zaczęła chwalić szlachetność Heinza, że zajmuje się córką
zmarłego przyjaciela, ale Heinz szybko zmienił temat.
W dworze życie zaczęło się toczyć weselej i bardziej beztrosko. Z
wielką radością Lori zauważyła, że Heinz już nie był ponury i czasem
nawet się śmiał, kiedy pani Sund zręcznie prowadziła zabawną
rozmowę. Heinz wysłuchał próśb Lori i dał jej pewne zadania. Bardzo
szybko stała się jego pomocnicą i bez trudu wciągnęła się w krąg jego
zainteresowań.
Pewnego dnia, kilka tygodni po przyjeździe do Lindenhofu, Lori
siedziała w gabinecie Heinza. Omawiali listy, na które Lori miała
odpowiedzieć. Kiedy skończyli, spojrzał na nią uśmiechając się:
— Mam nadzieję, że się nie przemęczasz; czy nie pracujesz za
dużo?
Zaśmiała się:
— Dajesz mi bardzo mało pracy, a powinieneś pamiętać, że tylko
praca daje mi poczucie niezależności. Mam ci tyle do zawdzięczenia!
Zmarszczył czoło:
— Proszę, nie mów o wdzięczności!
— Przecież nie wspominam o tym często, ale czasem muszę
powiedzieć, co czuję!
— Nie myśl, że jesteś ode mnie zależna. Cóż takiego robię dla
ciebie? Mieszkasz w moim domu, dotrzymujesz mi towarzystwa, jest
mi z tym bardzo dobrze, jak nigdy dotąd. Pracujesz dla mnie całymi
dniami i za to wszystko masz tylko bezpłatne utrzymanie — to jest
bardzo mało!
— Dałeś mi nowy, miły dom, wujku Heinz!
— No dobrze, podziękujmy sobie nawzajem raz na zawsze i nie
mówmy już o tym! Ale przy okazji — przywiozłem ci z Berlina, z
banku, książeczkę czekową.
Położył przed nią szarą książeczkę.
— Co mam z tym zrobić?
— Znam cię i wiem, że będziesz miała wielkie opory, żeby mnie
prosić o pieniądze na drobne wydatki. Jesteś już na tyle dorosła, że
powinienem cię poinformować o twoich warunkach majątkowych.
— Warunkach majątkowych? Wiem, że ojciec zostawił tylko tyle
pieniędzy, żeby starczyło na moje wychowanie i wykształcenie, aż do
pełnoletniości, to znaczy kiedy osiągnę dwadzieścia jeden lat. Jeżeli
więc otrzymam resztę tych pieniędzy, wystarczy mi na kilka lat na
uzupełnienie mojej garderoby.
— Nie orientujesz się, Lori. Poza tą sumą, przeznaczoną na twoje
wykształcenie, masz jeszcze dwadzieścia pięć tysięcy marek.
Zaskoczona, ale uradowana zażartowała:
— O, nie wiedziałam — jestem więc bardzo bogata.
— No, nie powiedziałbym, że jest to wielkie bogactwo, ale jednak
rocznie masz tysiąc sto marek odsetek.
Złożyła ręce;
— I ty mówisz, że to nie jest dużo pieniędzy?
Heinz musiał się śmiać.
— Nie jest to oszałamiająca suma, ale może wystarczy na twoje
małe sprawunki. Chętnie wszystko załatwiałbym dla ciebie, ale znam cię
już na tyle, iż wiem, że będziesz wolała robić to sama. Chcę ci jednak
ułatwić sytuację.
Patrzyła na Heinza zachwycona.
— Jak ty mnie dobrze znasz! Co za wspaniała wiadomość!
Mówisz, że kiedy zechcę coś kupić, wystarczy wypełnić czek?
Heinz spoważniał:
— Jest jednak pewne ograniczenie!
— Ojej!
— Zanim osiągniesz pełnoletniość, musisz mnie informować o
każdym wydatku. Chciałbym, żeby cała suma została nienaruszona.
Jeżeli więc wydasz więcej, niż wynoszą odsetki, będę pilnował, żeby
uzupełnić kwotę.
— Ależ to mi wystarczy — zawołała.
— Może się zdarzyć, że będziesz miała jakieś specjalne życzenie
i wtedy będziemy musieli sprawę omówić. Twoje pieniądze są
zainwestowane w papierach wartościowych, a żadnej akcji nie wolno
na razie sprzedać.
— Oczywiście, nie, to wcale nie jest potrzebne! Wspaniale, że
jestem taka bogata! Nie muszę się martwić, że po osiągnięciu
pełnoletniości będziesz miał ze mną kłopot. Kamień spadł mi z serca!
— Myślałem o tym i dlatego powiedziałem ci o twoich finansach.
Muszę przyznać, iż wolałbym, żebyś przyjmowała ode mnie wszystko
tak, jak gdybyś była moją córką.
— Wolę, że jest tak jak jest, wujku Heinz. Wiesz, zawsze trochę
się waham zanim powiem “wujku".
— Dlaczego?
— Ponieważ jesteś taki młody!
— Chciałabyś mnie inaczej nazywać? — patrzył na nią poważnie
i miał taki wyraz twarzy, że Lori speszyła się.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała cicho.
— O tym też opowiem ci dzisiaj. Mam zamiar, kiedy mi przepisy
prawne na to pozwolą, pewnego dnia adoptować cię.
Patrzył na Lori badawczo. Zdecydowanie potrząsnęła głową:
— Nie, o nie! — zawołała drżącym głosem.
— Dlaczego nie?
— Ponieważ... nie wiem, nie wiem dlaczego, wydaje mi się to
niemożliwe. Ja nigdy nie mogłabym nazywać cię ojcem!
— A więc nie masz do mnie zaufania?
Lori zbladła.
— Proszę, nie wolno ci tego tak interpretować! Jesteś młody, o
wiele za młody, żebym sobie mogła wyobrażać, że jesteś moim
ojcem.
Zmuszał się do spokoju i nagle uświadomił sobie, że i jemu wydaje
się rzeczą niemożliwą, żeby Lori traktowała go jak ojca. Starał się
mówić obojętnym tonem.
— Lori, zrozum, że adoptując cię, chcę, żebyś nabyła prawo
dziedziczenia po mnie majątku. Nie mam nikogo na świecie, a ty jesteś
mi bliska i chciałbym wszystko zostawić tobie, kiedy umrę.
— Wujku, nie mów o śmierci! Boję się, boję, że mogłoby ciebie
zabraknąć. Co ja bym poczęła sama na świecie? Jesteś zbyt młody,
żeby myśleć o takich rzeczach. Pewnego dnia ożenisz się, będziesz
miał dzieci, a ja za żadne skarby nie chciałbym uszczuplić ich
majątku!
Heinz spochmurniał.
— Nigdy się nie ożenię, Lori! — powiedział to takim ponurym
głosem, że poczuła litość.
Wzięła go za rękę:
— Brzmi to tak, jakbyś rezygnował z życia.
Westchnął głęboko i zaczął opowiadać:
— W pewnym sensie tak. W mojej przeszłości wydarzyło się coś,
co uniemożliwia mi założenie rodziny. Mówię to dlatego, żebyś mi
uwierzyła. Widzę w tobie jedyną spadkobierczynię, ponieważ mam
wobec ciebie pewne zobowiązanie. Uwierz mi! Tyle mogę ci
powiedzieć dzisiaj. Minie kilka lat, zanim będę miał ustawowe prawo
do adopcji, do tego czasu nie będziemy więcej mówić na ten temat.
Niemniej, możesz się uważać za przyszłą właścicielkę Lindenhofu.
Jeżeli pozwoliłem ci tutaj zostać, jeżeli zapoznałem cię z moją pracą i
mam zamiar nadal się tobą opiekować, Czynię to z myślą, że pewnego
dnia będziesz panią tego dworu.
Podniosła ręce i drżącym głosem powiedziała:
— Wujku Heinz! Będę się starała szybko o wszystkim
zapomnieć. Inaczej będę się czuła, jak twoja dłużniczka i będzie
mnie to męczyć!
— Nie ma mowy o długu wdzięczności, wybij to sobie z głowy.
Chcę cię uspokoić, więc powiem ci, że mam ogromne zobowiązanie
wobec twego ojca. Nigdy się nie wywiążę z tego zobowiązania i nie
chcę! Nie będziesz mi musiała za nic dziękować!
— Brzmi to bardzo tajemniczo.
Heinz zacisnął usta. Po chwili zaczął mówić.
— Jest w tym pewna tajemnica, Lori, której nie mogę i nie śmiem
ujawnić. Musisz się zadowolić moim zapewnieniem, że jestem o wiele
więcej dłużny twojemu tatusiowi, niż to, co mogę zrobić dla ciebie.
Ponieważ twoi rodzice nie żyją, mogę spłacić mój dług wdzięczności
tylko tobie. Powinno cię to przekonać, że nie musisz mi za nic
dziękować. Poza tym, jeżeli chcesz mi pomóc, staraj się wesprzeć mnie
moralnie, żebym mógł pozbyć się poczucia winy przynajmniej
częściowo!
Lori milczała. Widząc jego smutną twarz zapytała:
— Czy to ma coś wspólnego z tym, że stałeś się taki zamknięty w
sobie i często jesteś zmartwiony?
Heinz milczał. Po chwili powiedział ochryple;
— Tak, Lori, to wiąże się z tym, ale proszę, nie pytaj mnie o nic
więcej.
— Nie będę o nic pytać, wujku Heinz, ale bez względu na to, jak
bardzo zawiniłeś wobec mojego ojca, ja cię uniewinniam. Jestem
przekonana, że nie ponosisz żadnej winy i wiem, że niepotrzebnie z tego
powodu cierpisz.
Heinz zerwał się z krzesła i podszedł do okna. Miał ochotę paść
przed nią na kolana i dziękować, że go uniewinniła. Wiedział, że gdyby
znała prawdę o tym, że zastrzelił jej ojca, cofnęłaby swoje słowa!
Lori milczała. Wiedziała, że wujek cierpi. Chętnie podeszła by do
niego, żeby go pocieszyć, nie odważyła się jednak tego zrobić. Wreszcie
Heinz odwrócił się:
Pozwól, że na tym skończymy naszą rozmowę. Dziękuję ci za
przebaczenie. Łatwiej będzie mi myśleć o mojej winie. Proszę, pomóż mi,
żebym nadal mógł naprawiać zło.
— Zrobię wszystko co zechcesz — chcę ci pomóc.
Wszedł lokaj z drugim śniadaniem dla Heinza. Lori odebrała od
niego tacę mówiąc:
— Proszę mi to dać, Karolu, przypilnuję, żeby wujek Heinz
wszystko zjadł.
Wierny sługa promieniał z radości, kiedy widział, jak panna Lori
troszczyła się o pana dziedzica.
Lori postawiła tacę przed Heinzem zapraszając do śniadania.
— Będę jadł, jeżeli będziesz mi towarzyszyć — rzekł starając się
żartować.
— Wprawdzie jestem już po drugim śniadaniu, niemniej
dotrzymam ci towarzystwa. Musisz wszystko, zjeść, inaczej Karol będzie
się na mnie gniewał.
Omówili jeszcze kilka listów, które Lori miała napisać i Heinz
pojechał konno na pola i łąki. Zbliżały się sianokosy, więc było dużo
pracy.
Kiedy została sama, Lori jeszcze raz zastanowiła się nad
wszystkim, o czym mówili. Bez względu na to co zaszło kiedyś
między ojcem i wujkiem, była przekonana, że Heinz nie postąpił
niegodnie, a to wszystko co dla niej zrobił i nadal robi, oczyściło go z
wszelkiej winy. Nie miała zamiaru i odwagi zgłębiać jego tajemnicy,
ale chciała ją znać; sądziła, że wtedy mogłaby mu pomóc.
Westchnęła i zaczęła pisać listy do interesantów. Starała się, żeby
Heinz był zadowolony. Potem poszła do pani Sund, która była zajęta
ustawianiem kwiatów. We wszystkich pokojach widać było troskliwą
kobiecą rękę. Zmieniono niektóre zasłony, przemeblowano kilka pokoi
i dwór wyglądał jak nowy. Obie panie stale coś zmieniały, coś
przestawiały i wszędzie pełno było kwiatów.
Kiedy Heinz wrócił na obiad, wyraził zdziwienie, że we dworze
jest tak przytulnie i miło.
— Proszę pani, Lindenhof zmienił się nie do poznania. Nigdy nie
przypuszczałem, że pokoje mogą być tak ładnie urządzone. Właściwie
powinienem się wstydzić, że sam tego nie zrobiłem. Ale biedny
kawaler nie ma takich zdolności, a wuj po śmierci żony i stracie
synów przestał się interesować dworem i majątkiem! — Heinz mówił to
z uśmiechem, który teraz częściej pojawiał się na jego twarzy,
zwłaszcza kiedy sobie uświadomił, jak dobrze się czuje od dnia, kiedy
Lori przyjechała do Lindenhofu.
Jeżdżąc po polach i łąkach odzyskał spokój i był na tyle opanowany,
że swobodnie rozmawiał podczas obiadu. Widząc to Lori również
uspokoiła się; ani jednym słowem nie poruszyli spraw, o których
rozmawiali przed południem.
7
Mijały miesiące w niezmąconym spokoju.
Heinz stał się pogodniejszy i weselszy. Poddawał się czarowi, jaki
rzucała na niego Lori i nie zastanawiał się nad swoimi uczuciami.
Odrzucał myśl, że mógłby znów zostać sam! Widząc uśmiechniętą twarz
Lori, miał wyrzuty sumienia, że właściwie podstępem zatrzymał ją w
Lindenhofie. Nie powinien był dopuścić, żeby się do niego przywiązała i
szanowała go jak swojego opiekuna. Przecież nie może jej zdradzić
swojej tajemnicy — unieszczęśliwiłby ją i zburzył jej wewnętrzny spokój.
Cóż miał więc począć? Powoli zaczął coraz częściej uspokajać
samego siebie, że nic nie może zrobić i że dla Lori wszystko ułożyło
się jak najlepiej.
W chwilach, kiedy Lori była wobec niego szczególnie czuła
wzruszał się i odwracał głowę, żeby się nie zdradzić. Lori jednak
zauważała każdy jego nastrój i gotowa była zrobić wszystko, żeby zdjąć
ciężar, który go przytłaczał i czynił nieszczęśliwym.
Minęły sianokosy, odbyły się żniwa i zbiory zapowiadały się
bardzo dobrze. Heinz będąc mniej zajętym często zastanawiał się nad
tym, że dla młodej damy życie w Lindenhofie jest zbyt monotonne.
Powiedział to pewnego dnia podczas kolacji.
Lori zaśmiała się głośno:
— Chciałabym wiedzieć, czego mi tutaj brakuje? Wujku Heinz!
Przecież co dzień coś się dzieje w majątku. Możesz być spokojny, nie
nudzę się i uważam, że życie tutaj jest bardzo piękne!
— Na razie wszystko jest dla Ciebie nowe, ale kiedy zacznie się
powtarzać, będziesz zniechęcona i niezadowolona.
Gorliwie zaprzeczyła:
— Nie, wujku, nie! Życie w Lindenhofie jest cudowne. Po
sianokosach i żniwach będą w niedługim czasie dojrzałe owoce.
Cieszę się bardzo — wiesz, gałęzie uginają się od jabłek i gruszek!
Będzie ich mnóstwo. Będę pomagała przy ich zbieraniu!
Pani Sund przyłączyła się do opinii Lori.
— Lori ma rację, proszę pana.
Heinz słuchał tych słów z przyjemnością, niemniej czuł, że ma
obowiązek powiedzieć:
— Mimo wszystko, jesienią, kiedy wszystkie prace będą
zakończone, pojedziemy na kilka dni do Berlina: pani Sund, ty i ja
Musimy pójść do teatru i na koncerty.
Widząc, że taka zmiana wskazana jest zwłaszcza dla Heinza,
okazała radość.
— Chętnie pójdę do teatru i na koncert. Mam nadzieję że pani Sund
i tobie też przyda się trochę rozrywki. Jeżeli idzie o mnie, wystarczy
kilka dni — zażartowała.
Ustalono, że jesienią wybiorą się do stolicy. Panie zaczęły robić
plany, jakie zakupy należy załatwić, omawiały repertuary teatrów
oraz zapowiedziane koncerty. Heinz nie miał pojęcia, że Lola robiła to
dla niego. Najchętniej zostałaby w Lindenhofie, nie tęskniła za
miastem.
Radość, jaką okazywała, utwierdziła Heinza w przekonaniu że Lori
potrzebuje rozrywek i postanowił, że będą częściej wyjeżdżali.
W czasie rozmowy powiedział:
— Lori, może masz ochotę zaprosić jakąś przyjaciółkę? Wiem że
korespondujesz z młodymi damami z Berlina.
Zamyśliła się. Tak, pisywała do znajomych młodych panienek, ale
żadnej nie darzyła przyjaźnią. Przyjaźń traktowała bardzo poważnie i
nie zgadzała się z powierzchownym podejściem do życia. Nie znosiła
ich rozmów o “wolnych kobietach", o flirtach, a sposób w jaki wyrażały
się o mężczyznach, wzbudzał w niej niesmak. Nie wyobrażała sobie
wizyty tych młodych dam w Lindenhofie. Ponieważ pisały do niej,
odpowiadała na listy, ale nic więcej nie łączyło jej z koleżankami ze
szkoły.
Odpowiedziała spokojnie:
— Nie mam przyjaciółek, wujku Heinz! Jedyną przyjaciółką była
moja przybrana matka. Piszę do koleżanek, ponieważ muszę
odpowiadać na ich listy; nie mogę być nieuprzejma. Ale one niewiele
mogą mi dać — bardzo płytką rozmowę, która nie jest w moim
guście.
— Zrób jak chcesz, pragnę, żebyś wiedziała, że możesz zapraszać
gości do Lindenhofu.
Zaśmiała się.
— Wujku, chciałabym, żebyś poznał te młode damy. Włosy staną ci
dęba, kiedy usłyszysz ich wypowiedzi na temat życia. Mama twierdziła,
że rozmawiają jak ślepcy o kolorach!
— Sądzą przy tym, że mówią bardzo mądre rzeczy. Znam te
nowoczesne damy — odezwała się pani Sund. — Walczą o
przyznanie wszelkich praw, a zapominają o obowiązkach.
— Jak widzę, nie zależy ci na ich towarzystwie, Lori?
— Nie! Ograniczam pisanie listów do minimum.
— Dobrze więc, ta sprawa byłaby załatwiona. Miałem wrażenie,
że brakuje ci towarzystwa młodych ludzi. Wizyty w sąsiednich
majątkach nie są dla ciebie atrakcją, są tam same starsze osoby.
Młodzież wyjeżdża do miast!
— Wujku, naprawdę nie tęsknię za towarzystwem i rozrywkami.
Przecież mam panią Sund, a niedługo pojedziemy do Berlina.
Po raz pierwszy Heinz doszedł do wniosku, że Lori musi bywać
w towarzystwie młodych ludzi. Miała prawie dziewiętnaście lat.
Przecież pewnego dnia musi wyjść za mąż!
Myśląc o tym poczuł w sercu ból: Lori miałaby zostać żoną
innego mężczyzny? Lori miałaby opuścić Lindenhof? Poczuł, że krew
uderzyła mu do głowy i patrząc na jej połyskujące włosy i delikatny
profil powiedział w duchu sam do siebie: “Na miłość boską, ja ją
kocham!"
To odkrycie wzburzyło go. Wstał, pożegnał się i poszedł do
swojej sypialni. Długo stał przy otwartym oknie i patrzył w
księżycową noc. Stale cicho powtarzał: “Kocham ją"!
Równocześnie był świadom, że Lori nie śmie się o tym
dowiedzieć. Musi przed nią ukrywać swoją miłość, żeby nie zburzyć
jej spokoju.
Pomyślał, że to gorące uczucie do Lori jest pokutą, którą musi
odbyć. Jeżeli z powodu miłości musi cierpieć, nie będzie narzekał. A
może to jest raczej ułaskawienie niż pokuta? Miłość pomoże mu
przezwyciężyć wszelkie przeszkody!
Ocknął się słysząc lekkie pukanie. Stary Karol przyszedł zapytać,
czy pan dziedzic potrzebuje go jeszcze.
— Dobrze, że przyszedłeś, Karolu. Zamyśliłem się. Nie musiałeś
na nie czekać, powinieneś już leżeć w łóżku.
— Proszę pana, starzy ludzie nie potrzebują dużo snu.
Podczas gdy lokaj krzątał się po sypialni, Heinz odezwał się:
— Jesienią wybieram się z moją pupilką i panią Sund do Berlina.
Zostaniemy tam kilka dni.
— Bardzo dobra wiadomość, potrzebuje pan trochę odpoczynku.
— Jadę tylko z powodu mojej pupilki.
Karol uśmiechnął się.
— Panna Lori nie potrzebuje rozrywek. Najlepiej czuje się
tutaj, w Lindenhofie.
— Na razie tak. Wszystko jest dla niej nowe i ciekawe. Nie
wolno mi jednak czekać, aż zacznie się nudzić.
— To pannie Lori nie grozi. Najchętniej zostałaby tutaj na
zawsze.
— Pewnego dnia jednak odejdzie, kiedy wyjdzie za mąż,
zapominaj o tym, Karolu.
Stary lokaj zamyślił się, spojrzał na swojego pana i rzekł:
— To nie stanie się tak szybko.
— Nie sądzisz, że powinienem jej dać okazję, żeby poznała
młodych mężczyzn?
— Proszę pana! Z tym można spokojnie zaczekać. Panna Lori
sama powie, kiedy zatęskni za towarzystwem.
— Myślisz, że nie powinienem się troszczyć o jej znajomości?
— W żadnym wypadku! Pewnego dnia zjawi się właściwy
mężczyzna. Na razie panna Lori w ogóle nie myśli o zamążpójściu!
Heinz odetchnął z ulgą. Zawsze uważał wiernego starego lokaja
za swoje drugie sumienie. Był szczęśliwy, że nie musi myśleć o
małżeństwie Lori. Pewnego dnia Lori opuści go, lecz ten dzień jest na
razie jeszcze daleko!
Zmęczony wewnętrzną walką i całodzienną pracą zasnął.
Obudził się, gdy nastał świt — pora wyjazdu na pola.
8
Kiedy po kilkugodzinnym siedzeniu w siodle wrócił do domu, po
szerokich schodach zeszła do niego Lori. Przyniosła wierzchowcowi
cukier i kiedy koń ostrożnie, miękkimi chrapami dotknął jej ręki i
wziął kilka kostek, odprowadzono go do stajni.
— Jesteś bardzo zmęczony, wujku?
— Nie jest tak źle. Zresztą to przyjemność siedzieć na koniu i
cieszyć się pięknym rankiem. Powinnaś się nauczyć jeździć konno!
Masz na to ochotę?
— Och, to byłoby wspaniale!
— No, dobrze, więc cię nauczę. Mam w stajni spokojną klacz,
będzie w sam raz dla ciebie.
Lori pomyślała, jak cudownie byłoby wyjeżdżać z wujkiem
Heinzem na spacery! Speszona odpowiedziała:
— Nie mogę tego od ciebie wymagać, wujku!
— Oczywiście, że możesz. Pewnego dnia, kiedy będziesz panią
majątku Lindenhof, będzie to konieczne! Podczas pobytu w Berlinie
musisz sobie kupić amazonkę i odpowiednie dodatki. Po powrocie
będziemy mogli rozpocząć naukę.
Lori wzięła go pod rękę:
— Strasznie mnie rozpieszczasz!
— To wcale nie jest rozpieszczanie, lecz konieczność.
Powinienem był wcześniej o tym pomyśleć.
Kiedy wchodzili do dworu oboje myśleli: jak to będzie
cudownie, kiedy będą razem wyjeżdżać na pola i łąki — lecz oboje
milczeli. Heinz nie chciał niepokoić Lori, a ona nie odważyła się
powiedzieć, co myśli.
W sieni powitała ich pani Sund. Heinz wyjeżdżał wcześnie
rano i nie pozwalał paniom wstawać przed drugim śniadaniem.
Spotykali się dopiero kiedy wracał. Po krótkiej rozmowie Lori
poszła z Heinzem do jego gabinetu. To były najpiękniejsze godziny
— byli sami nikt im nie przeszkadzał i mogli rozmawiać o
wszystkim, co ich interesowało. Spędzali tam czas do obiadu, a
potem przy stole toczyła się ożywiona rozmowa. Po czarnej kawie
Heinz znów wyjechał.
Lori patrzyła za nim i myślała: “Kiedy nauczę się jeździć konno
będę mu zawsze towarzyszyć"!
Poszła do pani Sund i opowiedziała, że opiekun będzie ją uczył
jazdy konnej. Starsza pani uśmiechnęła się:
— Panno Lori, to wielka przyjemność. Kiedy byłam młoda też
jeździłam konno.
— Czy trudno nauczyć się jeździć konno?
— To zależy. Trzeba mieć talent i zamiłowanie. Pan
Rommersdorf jest wspaniałym jeźdźcem i będzie dobrym
nauczycielem.
Obie panie rozmawiały o przygotowaniach do wyjazdu do Berlina.
Potem poszły do dużego sadu i podziwiały dojrzewające owoce.
Heinz wrócił około piątej. Teraz zawsze pijał herbatę z paniami.
Lori opowiadała o pięknych owocach, a Heinz patrząc na jej pogodną
twarz myślał, że pewnego dnia będzie bardzo dobrą gospodynią.
Od Lori dowiedział się jeszcze jednej rzeczy.
— Wiesz, wujku Heinz, moja Bety i nadzorca Peter Lenz
zamierzają się zaręczyć!
Spojrzał na nią zaskoczony.
— To coś nowego! Nie miałem pojęcia!
— Bety powiedziała mi o tym i dodała, że jeżeli nie będziesz się
sprzeciwiał, chce wyjść za nadzorcę.
Heinz westchnął. Zazdrościł swojemu nadzorcy, że mógł iść za
głosem serca. Bety była ładną, zdrową dziewczyną i Peter nie mógł
lepiej wybrać. Powiedział to Lori, a jej oczy zaiskrzyły się:
— Bardzo się cieszę, wujku Heinz! Myślę, że Bety powiedziała
mi o tym, żebym się wstawiła za nimi u ciebie. Marzy, żeby pięknie
wyremontować mały domek nadzorcy. Zaoszczędziła tysiąc marek —
będą dobrze żyć!
— Czy ojciec Petera wie o tym?
— Sądzę, że tak, dzisiaj mieli mu to powiedzieć. Teraz jest tyle
pracy w polu i Peter nie chce zabierać ci czasu, ale około Bożego
Narodzenia będziemy mieli w Lindenhofie wesele.
— Czy obejdziesz się bez Bety?
— Wujku, nawet gdybym ją potrzebowała, nie przeszkadzałabym
jej w szczęściu. Nie jest mi potrzebna, przeważnie pomaga w
gospodarstwie.
Heinz skinął głową.
— Peter przyjdzie do mnie, kiedy będzie czas, a wtedy powiem
mu, że wyprawię im wesele. Jest bardzo sumienny i godny zaufania.
Cieszę się, że znalazł porządną dziewczynę, która poza tym jest bardzo
ładna.
— Masz rację, wujku!
— Peter też jest przystojny, więc pędzie z nich ładna para.
Tego wieczoru lokaj Karol powiedział swojemu panu, że jego syn
Peter chce ożenić się z Bety.
— Słyszałem już o tym od mojej pupilki — odparł Heinz.
— Czy pan nie sprzeciwia się temu?
— Oczywiście, że nie! Wydaje mi się, że dobrze do siebie pasują.
A co ty, Karolu, sądzisz o tym? Ważniejsze jest, żebyś ty, jako ojciec,
pochwalał wybór syna.
Lokaj uśmiechnął się:
— Bety jest porządną, pracowitą i ładną dziewczyną, sądzę, że
Peter dobrze wybrał.
— Też tak myślę, Karolu, a więc obaj musimy się postarać, żeby
wszystko dobrze załatwić!
— Bardzo panu dziękuję!
Karol zaraz pospieszył do syna, żeby mu przekazać dobrą
wiadomość. Peter jeszcze nie spał — czekał na ojca. Z ulgą odetchnął i
zapytał:
— A ty, ojcze? Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.
Stary lokaj westchnął:
— Oczywiście, mój synu, cieszę się z twojego szczęścia. A
wzdycham na myśl o naszym dziedzicu — nie żeni się i wygląda na to,
że się nie ożeni.
Peter patrzył na ojca badawczo.
— Dlaczego pan Rommersdorf nie chce się ożenić? Jest
mężczyzną, który może uszczęśliwić każdą kobietę. Myślę, że może
poślubi pannę Roda. Widać, że bardzo dobrze się rozumieją.
Stary sługa ponownie westchnął.
— Nie sądzę, żeby z tego coś wyszło. Pan Rommersdorf postanowił,
że nigdy nie ożeni się z żadną kobietą.
Peter patrzył na ojca, a po chwili zapytał:
— Czy to ma coś wspólnego z tą jego tajemnicą, o której mi
wspominałeś, ojcze?
— Niestety, tak; to się łączy z tym jego przeżyciem...
— Nie znam szczegółów, nie wiem nawet o co chodzi, ale żeby z
tego powodu nie chciał się ożenić — nie mogę tego pojąć!
— Nie zaprzątaj sobie głowy tymi sprawami, mój chłopcze, nic tu
się nie da zmienić. Daj Boże, żeby na barki naszego dziedzica nie spadły
nowe ciężary, jeszcze większe niż te, które już dźwiga. A teraz idź spać
— rano musisz wcześnie wstać, czeka cię dużo pracy. Dobranoc, synu.
— Dobranoc, ojcze!
Peter odprowadził go do drzwi i poszedł do łóżka. Zastanawiał się,
co powstrzymuje dziedzica od małżeństwa, lecz szybko zaczął myśleć
o swojej Bety. W tym czasie stary lokaj nie mógł zasnąć. Dręczyła go
myśl, jak pomóc panu Rommersdorfowi. Był poważnie zmartwiony, ale
w końcu i jego zmorzył sen.
Żniwa zakończono. Plony były tak obfite, że w stodołach z
trudem zmieszczono złote kłosy. Kiedy zajechał ostatni wóz ze
zbożem, zerwała się silna wichura z ulewnym deszczem, padającym
bez przerwy przez kilka dni.
Heinz mógł spokojnie opuścić Lindenhof i wyjechać do stolicy.
W Berlinie zamieszkali w hotelu “Royal". Wieczorem poszli do
opery. Była uroczysta gala z okazji wizyty zagranicznych
dostojników. Obecni byli liczni ministrowie i Lori mogła ich zobaczyć
w loży rządowej.
Przedstawienie było wspaniałe, muzyka wpływała na nastrój
wszystkich obecnych. Heinz stwierdził, że to daje mu duże
zadowolenie. Uświadomił sobie, że od czasu przyjazdu Lori wiele
rzeczy zaczynało go znów interesować i cieszyć. Dzięki Lori odzyskał
radość życia i rzadziej myślał o swoim nieszczęściu.
Po operze Heinz zaprosił panie do znanej winiarni na kolację. O
tej porze w Lindenhofie wszyscy już spali. W stolicy życie
towarzyskie trwało długo w noc, ale rano można było sobie pospać.
Każdy dzień był wypełniony różnymi atrakcjami. Obie panie
robiły zakupy, Heinz załatwiał sprawy handlowe, a wieczory spędzali
w teatrze, kinie lub na koncertach.
Pewnego popołudnia wzięli udział w podwieczorku z tańcami,
które organizowane były codziennie w hotelu gdzie mieszkali. Heinz
sądził, że Lori będzie zachwycona, przecież jest młoda!
Po pewnym czasie przy sąsiednim stoliku usiedli znajomi Heinza,
właściciele sąsiedniego majątku i ich syn, który pracował w Berlinie,
w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Lori znała starszych państwa
gdyż była z Heinzem u nich z wizytą, ale wtedy ich syna nie było w
domu. Przywitano się, przedstawiono młodego pana von Schweigern
i wszyscy razem zajęli miejsce przy jednym stoliku.
Młody dyplomata i Lori rozmawiali z sobą a potem tańczyli.
Gdyby Heinz już wcześniej nie był świadomy swojej miłości do Lori,
teraz zdałby sobie sprawę ze swoich uczuć — poczuł silną zazdrość i
zbladł, widząc Lori w ramionach innego mężczyzny. Sądził, że pan von
Schweigern za bardzo interesuje się Lori, a ona jest zbyt miła wobec
niego!
Potem rozmowa była ogólna i Lori spojrzała na swojego
opiekuna. Spostrzegła, że jest bardzo blady. Wzięła go za rękę:
— Wujku, jesteś taki blady, czy coś ci dolega?
— Nie, nie, tylko ten hałas... nie jestem do tego przyzwyczajony.
— Chodźmy do naszego apartamentu! Tam jest ciszej.
— Nie chcę ci psuć zabawy, Lori!
— Ależ, wujku! Czy myślisz, że mogę się bawić, kiedy ty czujesz
się źle? Chodź, idziemy!
Heinz wstydził się swojej zazdrości — usprawiedliwiał się i
zaprosił państwa Schweigern na kolację. Młody dyplomata posmutniał
słysząc, że Lori chce odejść, ale gdy został z rodzicami zaproszony
przez Heinza do wspólnego spędzenia wieczoru, rozpogodził się. Lori
zrobiła na nim głębokie wrażenie. Heinz słyszał, jak mówił do niej,
że spędzi urlop w majątku rodziców i cieszy się, że będą się często
widywali. Heinz zadawał sobie pytanie, jak postąpi, jeżeli pewnego
dnia młody mężczyzna poprosi o rękę Lori.
Nie znalazł odpowiedzi.
Lori starała się pomóc Heinzowi; przyniosła tabletki aspiryny, a
pani Sund zasłoniła okna w małym salonie między pokojami panny
Lori i Heinza.
— Jestem zły na siebie, że popsułem ci zabawę, Lori. Na pewno
chciałaś jeszcze zostać!
Lori przecząco potrząsnęła głową:
— Szczerze mówiąc, te podwieczorki z tańcami nudzą mnie i
wcale mi się nie podobają.
— Pozbawiłem cię przyjemności rozmowy z panem von
Schweigernem, jest miłym młodym człowiekiem — mówiąc to
badawczo patrzył na Lori.
Spojrzała na niego spokojnie.
— Tak sądzisz? Mówisz, że jest miły? Znam go zaledwie kilka
godzin i nie mogę niczego o nim powiedzieć. Zresztą, poznam go lepiej,
kiedy przyjedzie na urlop. Powiedział, że będzie nas odwiedzał. Wtedy
powiem ci, co o nim sądzę! — odparła obojętnym głosem.
Na razie Heinz uspokoił się, ale wieczorem, kiedy spotkali się ze
znajomymi, znowu opanowała go zazdrość. Fred von Schweigern
przyniósł piękne róże i wręczając je Lori powiedział jej uprzejmy
komplement. Podziękowała, powąchała kwiaty i szepnęła do Heinza:
— Są ładne, ale nie dorównują różom w Lindenhofie!
Ponieważ młody dyplomata rozmawiał wyłącznie z Lori, Heinz
był bardzo niezadowolony — męczyła go zazdrość. Kiedy państwo
Schweigern chcieli umówić się na następne spotkanie, szybko
oświadczył:
— Niestety, jutro wyjeżdżamy, a mamy jeszcze kilka spraw do
załatwienia.
— Szkoda — westchnął Fred von Schweigern.
Następnego ranka przyniesiono Lori do apartamentu ogromny
bukiet z krótkim pożegnalnym listem od Freda. Nieco zdziwiona
patrzyła na kwiaty, a potem postawiła je w wazonie na stole, gdzie
czekało śniadanie.
Zwróciła się do Heinza:
— Wujku, czy nie sądzisz, że pan von Schweigern zbyt łatwo
rozdaje róże?
W tych słowach była krytyka, która nieco złagodziła zazdrość
Heinza.
— Miał jak najlepszy zamiar — odpowiedział spokojnie.
— Jak na mój gust, przesadza.
Heinz znów wyczuł, że Lori jest raczej obojętna wobec młodego
dyplomaty, niemniej chciał mieć pewność, więc zapytał:
— Więc właściwie to ci się nie podoba?
— Rozmowa z nim byłaby całkiem przyjemna, gdyby mi bez
przerwy nie prawił przesadnych komplementów!
— Nie lubisz tego?
— Nie, kiedy ktoś mówi mi komplementy, zawsze posądzam o to,
że uważa mnie za głupią dziewczynę. Przecież takich rzeczy nie
można traktować poważnie!
— No wiesz, czasami komplementy mogą być szczere.
— Wiesz wujku, trudno w to uwierzyć.
Nalała mu filiżankę herbaty, tak jak to robiła w Lindenhofie i
westchnęła:
— Dzięki Bogu, jutro rano będziemy jedli śniadanie w domu!
Heinz patrzył na nią uszczęśliwiony:
— Cieszy mnie, że wolisz Lindenhof od Berlina.
— Nie tylko ja. Pani Sund też z radością wraca do Lindenhofu.
— Kamień spadł mi z serca! Myślałem, że panie najchętniej
zostałyby w stolicy.
— Wujku, nigdzie nie jest tak pięknie, jak w domu!
Po śniadaniu pojechali na dworzec. Wcześniej Heinz kupił w
cukierni słodycze. Wiedział, że Lori przepada za czekoladkami, a
czegóż nie zrobiłby, żeby sprawić przyjemność swojej pupilce!
Późnym wieczorem wrócili do domu. Podróż do Berlina była
przyjemna, lecz szybko o niej zapomnieli. Raz po raz wspominali
koncerty i przedstawienia teatralne, zawsze dochodząc do wniosku, że
najpiękniej jest w Lindenhofie.
Fred von Schweigern przyjechał na urlop i prawie codziennie bywał
w Lindenhofie. Heinz widział, że Lori nie interesuje się młodym
dyplomatą, niemniej podświadomie obawiał się, że dziewczyna mogłaby
zmienić zdanie. Nie wykluczał też możliwości, że pewnego dnia Lori
pozna innego młodego mężczyznę.
W takich chwilach przywoływał samego siebie do porządku —
nie wolno mu myśleć o sobie! Lori powinna wyjść za mąż! Może tak
będzie lepiej — przecież nie może zostać jego żoną! Gdyby nie było
tej strasznej przeszkody, zabiegałby o jej miłość. Może pokochałaby
go? Niestety, musiał się wyrzec szczęścia. Oby jak najdłużej została
obok niego!
Lori nie domyślała się, jak jej opiekun walczył sam ze sobą.
Starannie ukrywał swoje uczucie. Związek Lori z mężczyzną, który
ponosi winę za śmierć jej rodziców był niemożliwy! Musi więc zrobić
wszystko, żeby się nic nie zmieniło — musi dla niej pozostać opiekunem,
niczym więcej.
Z tego powodu nie sprzeciwiał się wizytom młodego dyplomaty.
Był jednak szczęśliwy widząc, że Lori zachowuje się obojętnie i że
komplementy Freda von Schweigern nie robią na niej żadnego
wrażenia.
Heinz przypuszczał, że młody mężczyzna nie interesował się
wyłącznie urodą Lori. Nie wątpił, że sąsiad opowiedział synowi, iż
Lori będzie dziedziczyć Lindenhof. Lori o tym nie miała pojęcia, lecz
zwróciła uwagę na fakt, że Fred mówił o kłopotach finansowych w
majątku rodziców. Myślała, że wspomniał o tym, aby dać jej do
zrozumienia, iż nie poślubi biednej dziewczyny i że chce z nią tylko
poflirtować.
Ponieważ jego komplementy stawały się niedwuznaczne, Lori
pewnego dnia powiedziała zdecydowanym tonem:
— Jeżeli pan nie będzie się zachowywał jak dżentelmen, nie będę
z panem rozmawiać. Nie mam ochoty na flirt, proszę to przyjąć do
wiadomości. Jeżeli pan nie zmieni swojego postępowania, podczas
pańskich wizyt w Lindenhofie nie będę opuszczać mojego pokoju.
Fred von Schweigern był zdumiony. Nigdy żadna młoda panna nie
powiedziała mu czegoś podobnego! Niemniej nie stracił nadziei.
Nowoczesne panny miewają humory, ale potem poddają się. Jego
odwiedziny stały się jednak rzadsze, urlop zbliżał się ku końcowi.
Składając wizytę pożegnalną miał minę nieco obrażoną. Chciał ukarać
Lori, ale ona wcale się tym nie przejmowała i odetchnęła z ulgą, kiedy
wreszcie wyjechał.
Heinz bacznie obserwował młodych ludzi i zauważył, że Fred
zachowywał się z dużą rezerwą. Kiedy gość wyszedł rzekł:
— Zauważyłem, że pan von Schneigern był bardzo oschły; ostatnio
nie odwiedzał nas tak często, jak dawniej.
Lori zaśmiała się i nieco speszona odpowiedziała:
— Może ja ponoszę za to trochę winy! Ten młody człowiek stał
się zbyt śmiały, więc mu powiedziałam, że nie zależy mi na jego
komplementach, zwłaszcza, że dał mi do zrozumienia, iż poślubi tylko
kobietę bogatą. Więc niech jej sobie szuka gdzie chce, mnie to nie
interesuje!
Heinz poczuł radość, lecz opanował się i zauważył z uśmiechem:
— Ponieważ pewnego dnia będziesz moją spadkobierczynią, więc
chłopak trafił pod właściwy adres!
— Nie wolno ci tak mówić, wujku Heinz! Czy myślisz, że twój
majątek, bez względu na jego wartość, mógłby mi zastąpić ciebie? Ale
wiesz co — a może pan von Schweigern wie, że chcesz, żebym
dziedziczyła po, tobie Lindenhof?
— Sądzę, że wie; rozmawiałem o tym z jego ojcem.
Lori zmarszczyła czoło.
— No, teraz zrozumiałam, dlaczego pan von Schweigern tak
uporczywie zabiegał o moje względy. Jestem bardzo zadowolona, że
wyraźnie powiedziałam mu, iż wcale nie zależy mi na jego zalotach i że
nie mam zamiaru dłużej wysłuchiwać jego komplementów.
— Ależ on na pewno bardzo cię kocha! — Heinz nadal badał
uczucia Lori.
Spojrzała na mego z lękiem wołając:
— Wujku, czy ty chcesz się mnie pozbyć?
Heinzowi krew uderzyła do głowy.
— Lori, nigdy nie wolno ci tak myśleć! Im dłużej będziesz ze mną,
tym bardziej będę szczęśliwy! Ale nigdy nie stanę na drodze do twojego
szczęścia!
Rozmarzona uśmiechnęła się:
— Nie mogę sobie wyobrazić, żebym mogła być bardziej
szczęśliwa, niż jestem teraz w Lindenhofie!
— Z czasem to się może zmienić — odpowiedział Heinz
ukrywając wzruszenie.
Rozmowę przerwała pani Sund. Heinz i Lori wybierali się na
przejażdżkę. Lori szybko opanowała jazdę konną i dzisiaj po raz
pierwszy zamierzali wyjechać na dłuższą wycieczkę.
Lori miała na sobie strój dojazdy konnej i kilka minut później
Heinz pomógł jej dosiąść klaczy. Była to bardzo łagodna klacz. Lori
nie miała pojęcia, co odczuwał Heinz pomagając jej przy zsiadaniu z
siodła lub wspinaniu się na konia — obejmował ją w talii i czuł
bliskość jej młodego ciała.
Lori miała doskonale skrojoną amazonkę, a Heinz postanowił, że
dla bezpieczeństwa powinna jeździć w męskim siodle. Zaczekała, aż
Heinz dosiądzie swojego konia i ruszyli. Najpierw jechali stępa,
potem kłusem. Kiedy byli już na łąkach, Heinz zaczął galopować i
bacznie obserwował Lori. Świetnie sobie radziła i wyprzedziła
Heinza. Dogonił ją i wziął klacz za uzdę.
— Lori, musisz się dostosować do mojego tempa — rzekł
poważnie, niemal srogo.
— Och, tak bardzo chciałabym szybko jeździć!
— Musisz jeszcze trochę zaczekać. Nawet najłagodniejszy koń
miewa swoje humory. Musisz je poznać i wiedzieć, jak konia
opanować. A więc bądź cierpliwa!
— Przecież trzymam się w siodle tak dobrze i czuję się zupełnie
pewna!
— Mimo to nie zapominaj, jakie miałbym wyrzuty sumienia,
gdyby ci się coś stało.
Posłusznie skinęła głową.
— Będę ostrożna i roztropna, masz rację wujku Heinz.
— Dobrze, że to zrozumiałaś. Chcesz wracać?
— Myślałam, że pojedziemy do granicy majątku Lindenhof.
— Możemy to zrobić, o ile nie jesteś zmęczona.
Zaśmiała się i wyciągnęła przed siebie ręce; koń przestraszył
się i podskoczył, widocznie zdenerwowany. Heinz złapał wodze i
uspokoił klacz.
Lori zbladła i skruszona szepnęła:
— Zrobiłam duże głupstwo, czyż nie?
Heinz zaśmiał się:
— Zrobiłaś tylko raptowny ruch, a koń nie zrozumiał, o co ci
chodzi. Zdenerwował się.
Lori odpowiedziała:
— Przyznaję, jeszcze nie jestem dobrą amazonką. Będę bardzo
posłuszna. Chciałabym jednak, żebyśmy pojechali dalej.
Lori była dumna, że nie męczyła się. Również w drodze
powrotnej do domu czuła się doskonale. Wrócili tuż przed obiadem.
Szybko przebrali się i siedli do stołu.
Pełna entuzjazmu Lori opowiadała o przejażdżce, a pani Sund
odpowiedziała uśmiechając się:
— Z jazdą konną jest tak: albo się ją szybko opanuje, albo się
nigdy nie nauczy dobrze siedzieć w siodle. Panno Lori, pani na
wszelkie dane, żeby zostać doskonałą amazonką!
— Niemniej, Lori musi być ostrożna, nigdy nie wolno
przesadzać — odpowiedział Heinz.
Lori uśmiechnęła się:
— Wujek Heinzjest bardzo srogim nauczycielem, ale wiem, że
życzy mi jak najlepiej.
— Muszę być wymagający, Lori, robię to w twoim interesie.
— Wiem, że życzysz mi jak najlepiej! — mówiąc to gładziła go po
ręce.
Heinza dotyk jej ręki wzruszył do głębi; nie mógł się
opanować. Nachylił się i pocałował jej dłoń. Lori zadrżała, zlękła się
i szybko cofnęła rękę. Speszyła się, a Heinz robił sobie wyrzuty, że ją
zaniepokoił. Starał się żartować.
— Rękę, która gładzi, należy pocałować — tak mawiała moja
matka, kiedy byłem małym chłopcem.
Mijały dni.
Lori niezmordowanie pomagała Heinzowi w administracji.
Heinz pozwalał jej być przy różnych transakcjach z kupcami. Często
dochodziło do ostrej wymiany zdań i Lori cieszyła się, kiedy Heinz
zwyciężał. Wiedział, że jego zboże, buraki i owoce były najwyższej
jakości i był nieustępliwy — żądał godziwych cen.
Lori zrozumiała, ile pracy i wysiłku wymaga prowadzenie
majątku, gospodarstwa na odpowiednim poziomie, a Heinz cieszył
się, widząc, jak wiele się nauczyła. Był przekonany, że pewnego dnia
Lori będzie dobrym agronomem.
Ponieważ tego roku żniwa były wyjątkowo udane, Heinz
postanowił pomóc swoim robotnikom pracującym na polach i w
lesie. Poza obrębem majątku Lindenhof Heinz miał kawał ziemi,
którą przed laty otrzymał jako spłatę długu od jednego z właścicieli
ziemskich.
Uprawianie odległego pola sprawiało pewne kłopoty, więc
postanowił przeznaczyć tę ziemię pod budowę domów dla
robotników. Omówił sprawę z Lori. Była zachwycona, że Heinz
chce pomóc biednym ludziom. Będą mogli stworzyć sobie własne
małe zagrody! Sześciu robotnikom Heinz wydzierżawił ziemię na
okres dziesięciu lat, mogli sobie wybudować małe domki i uprawiać
warzywniaki dla własnych potrzeb. Po upływie tego okresu
zamierzał zastanowić się nad całą sprawą.
Lori promieniała z radości. Najchętniej rzuciłaby się na szyję
dobremu wujkowi, ale coś ją powstrzymywało od takiego ruchu.
Zadowoliła się uściśnięciem jego dłoni:
— Wujku, cieszę się, że jesteś taki wspaniałomyślny! Jesteś
bardzo dobrym człowiekiem.
Heinz speszył się.
— Lori, dobroć to właściwie egoizm, człowiek robi to dla
własnej przyjemności!
Potrząsnęła głową:
— Nie mam nic przeciwko takiemu egoizmowi!
9
Nastała zima. W Lindenhofie było cicho i spokojnie, Heinz nie
wyjeżdżał na pola. Często kazał zaprzęgać konie do sań i wyruszali z
Lori i panną Sund na długie wycieczki do zaśnieżonego lasu.
Wiele godzin spędzali razem w gabinecie. Robili bilans za
kończący się rok i przygotowywali spis potrzebnych nasion na
wiosenne siewy.
Rano wstawali później, ale wieczorami dłużej siedzieli przy
kominku. Dwór Lindenhof w zimowej szacie wyglądał jak
zaczarowany zamek. Lori ulepiła ze śniegu dużego bałwana i cieszyła się
jak dziecko.
Heinz czuł, że z każdym dniem bardziej ją kocha
Pewnego dnia, krótko przed ślubem Bety i Petera, Lori poszła na
poddasze. Stały tam skrzynie z rzeczami po jej przybranej matce, oraz
waliza, w której były pamiątki po rodzicach. Lori chciała zobaczyć,
czy są rzeczy, które mogłyby się przydać w mieszkaniu młodej pary.
Przy tej okazji zajrzała do walizy rodziców. Wśród różnych
drobiazgów była teczka z korespondencją, notesami i wycinkami z
gazet. Postanowiła wszystko to zabrać do swojego pokoju, żeby
spokojnie przejrzeć.
Potem dołączyła do niej pani Sund. Razem obejrzały rzeczy, które
nadawały się do użytku i odłożyły na bok. Na poddaszu były też stare
meble, zasłony i dywany. Kiedy panie powiedziały o tym Heinzowi, bez
zastrzeżeń wyraził zgodę, żeby dać to nadzorcy. Bety była uszczęśliwiona
— nowy dom został ładnie urządzony i nie musiała ruszać swoich
oszczędności.
Na prośbę Lori, Heinz pozwolił jej zająć się przyjęciem
weselnym, poza tym zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Lori
zdziwiła się, kiedy Heinz zapytał:
— Czy ty się nie nudzisz w Lindenhofie?
Zdumiona odpowiedziała:
— Nigdy jeszcze moje życie nie było tak urozmaicone, a ty mnie
pytasz, czy się nudzę?
Heinz był szczęśliwy słysząc takie słowa.
Kilka dni przed Wigilią odbył się ślub nadzorcy i Bety. Lori i pani
Sund urządziły bardzo miłą zabawę weselną, a Bety razem z oboma
paniami wcześniej przygotowała przytulne nowe mieszkanko.
Tymczasem z Berlina przysłano skrzynie z prezentami dla
domowników. Heinz i Lori osobiście pojechali do lasu po choinkę. Po
wielu latach Heinz Rommersdorf znowu czuł świąteczny nastrój. Na
prośbę Lori pomagał ubierać choinkę. W pokoju stołowym stał długi
stół nakryty białym obrusem, a na nim leżały prezenty dla
domowników, z wyjątkiem Heinza i pań.
Dla nich był w salonie osobny stolik z własnoręcznie wykonanymi
przez Lori prezentami dla Heinza: dwoma swetrami, szalikiem,
ciepłymi wełnianymi rękawiczkami i skarpetami do myśliwskich butów.
Poza tym Lori wyszyła piękny gobelinowy portfel i włożyła do niego
swoją fotografię, którą dała zrobić podczas pobytu w Berlinie.
Na odwrotnej stronie bardzo udanego zdjęcia napisała: “Z
serdeczną wdzięcznością za dobroć i miłość, Twoja pupilka Lori".
W dniu Wigilii najpierw obdarowano służbę, a potem Heinz i
obie panie przeszły do salonu. Lori została hojnie obdarowana. Wśród
prezentów było wszystko, czego może zapragnąć serce młodej
dziewczyny. Również pani Sund była bardzo zadowolona z
kosztownych prezentów.
Heinz najbardziej ucieszył się ze skromnych upominków Lori.
Wiedział, ile sobie zadała trudu, żeby mu sprawić przyjemność. Przez
całe lata nikt nie myślał o nim. Najbardziej wzruszyło go zdjęcie Lori.
Portfel i fotografię schował do wewnętrznej kieszeni marynarki, żeby je
zawsze mieć przy sobie.
Wszyscy poddali się swoistemu czarowi Wigilii. Heinz nie myślał
o niczym, chciał cieszyć się chwilą tak piękną i radosną. Po kolacji
zaprosił panie na spacer — wsiedli do sań i pojechali w zaśnieżony
las. Po drodze spotkali państwa von Schweigern; był z nimi Fred,
który ukłonił się bardzo chłodno. Następnego dnia nadeszło
zawiadomienie o jego zaręczynach z córką bankiera.
Kiedy Heinz podał to zawiadomienie Lori, uśmiechnęła się
szelmowsko:
— Wujku, pozbyliśmy się zmartwienia! Dzięki Bogu!
— Szybko się pocieszył — dodał Heinz szczęśliwy, że Lori
potraktowała sprawę tak obojętnie. Kamień spadł mu z serca, kiedy
przekonał się, że Fred von Schweigern nie zrobił na niej
najmniejszego wrażenia.
Po świętach Lori miała więcej czasu i mogła spokojnie przejrzeć
teczkę z korespondencją i notesami ojca.
10
Lori już ponad dwie godziny przeglądała papiery w teczce, nie
znajdując nic ciekawego. Nagle zobaczyła plik listów związanych
sznureczkiem. Rozwiązała węzeł i trzymała w rękach listy pisane obcym
charakterem pisma, a wśród nich kopie listów na papierze
przebitkowym, pisane na maszynie. Te kopie były prawdopodobnie
kopiami listów, które jej ojciec pisał do niejakiego pana Gerharda
Brunsa. Ręcznie pisane listy były odpowiedzią tego pana na pisma jej
ojca. Miała więc w ręku korespondencję ojca. Zaczęła czytać z
narastającym zaciekawieniem:
Proszę mnie nie zaklinać, żebym ze względu na naszą starą
przyjaźń, zaoszczędził Panu zmartwień. Między nami nigdy nie było
przyjaźni — był Pan dla mnie wyłącznie znajomym, którego od czasu do
czasu spotykałem; nie darzyłem Pana nawet sympatią, ponieważ
słyszałem o Panu rzeczy, które wykluczały przyjaźń między nami. Pan
prosi, żebym zatuszował Pańskie przestępstwo. Jestem Pańskim
przełożonym i nie mam prawa tego robić. Mogłoby to rzucić podejrzenie
na innego niewinnego człowieka.
Niestety, przypadek zrządził, że dowiedziałem się o Pańskim
przestępstwie. Mówię ,,niestety", ponieważ nie leży w mojej naturze
niszczenie Pana. Ale nie mam wyboru, jestem zmuszony zawiadomić
władze. Jedyną rzeczą, jaką mogę dla Pana zrobić, jest termin dwudziestu
czterech godzin.
Ma Pan czas postąpić tak, żeby Pańska rodzina nie musiała
zobaczyć Pana przed prokuratorem. Niczego więcej nie mogę zrobić.
Na tej kopii był podpis ojca — imię i nazwisko.
Odpowiedź pana Gerharda Brunsa na ten list ojca brzmiał
następująco:
Błagam Pana o termin ośmiu dni, zanim postąpię tak, jak Pan
sugeruje. Mam szereg spraw do uregulowania. Przecież Panu nie powinno
zależeć na ośmiu dniach. Proszę się zlitować nad nieszczęśnikiem,
którego opanowała namiętność do kobiety: groziła mi, że odejdzie, jeżeli
nie spełnię jej życzeń. Miałem nadzieję, że wszystko ureguluję, zanim to
zostanie wykryte. Na moje nieszczęścia Pan dowiedział się o moim
przestępstwie i rozumiem, że Pańska uczciwość zabrania Panu postąpić
inaczej. Błagam o termin ośmiu dni! Zanim minie tydzień, wszystko będzie
załatwione.
Drżącymi rękami Lori wzięła następny list pisany przez ojca:
Daję Panu osiem dni. Stało się to możliwe dlatego, że wyjeżdżam na
polowanie do majątku pana von Trauensteina. Kiedy wrócę z polowania,
po ośmiu dniach, muszę sprawę zgłosić władzom. Proszę więc postąpić tak,
jak Pan uważa za słuszne.
Lori spojrzała na datę — było to dwa dni przed śmiercią ojca. Na
ten list przyszła krótka odpowiedź:
Przyjmuję Pański warunek i dziękuję za ten termin. Mojej matce
zostanie zaoszczędzone najgorsze przeżycie.
To było wszystko. Lori dosiedziała się, że śmierć jej ojca
uniemożliwiła wyjawienie przestępstwa tego Gerharda Brunsa. Może te
listy są ważne?
Wzięła pisma i poszła do gabinetu Heinza. Zastanawiał się nad
gatunkami zbóż.
Kiedy weszła zapytał:
— Co cię sprowadza, Lori?
— Wujku, w starym kufrze, w którym były rzeczy po rodzicach,
znalazłam teczkę z listami ojca. Wśród nieważnych rodzinnych listów są
pisma, które może cię zainteresują. Chodzi o korespondencję mojego
ojca z pewnym panem, Gerhardem Brunsem. Ostatni list ojciec napisał
dwa dni przed śmiercią.
Heinz, słysząc nazwisko Bruns, zaskoczony spojrzał na Lori i
wyciągnął rękę po listy.
— Znałem Gerharda Brunsa. Był zatrudniony w zakładach, w
których twój ojciec i ja pracowaliśmy. Był technikiem, a twój ojciec,
naczelny inżynier był jego przełożonym. Unikaliśmy go — był bardzo
niesympatyczny i nie miał dobrej opinii. Miałem z nim przykrą
awanturę.
— W takim razie te listy będą cię szczególnie interesować.
Przejrzyj je, potem powiedz mi, czy mam je spalić.
— Zaraz przeczytam tę korespondencję. Przy obiedzie powiem ci,
co o tym sądzę.
— Nie będę ci dłużej przeszkadzać!
— Lori, nigdy mi nie przeszkadzasz!
Skinęła głową i wyszła. Heinz patrzył na nią trzymając listy jej
ojca w ręku.
Znał tego Gerharda Brunsa i myślał teraz o nim. Był to człowiek
prowadzący hulaszczy tryb życia. Poza tym, szalał za kobietą, która go
wykorzystywała i w końcu zniszczyła. Pewnego wieczora w lokalu Bruns
nalegał, żeby Heinz usiadł przy jego stoliku i poznał jego przyjaciółkę,
która zaczęła Heinza kokietować. Potem często ją spotykał w pobliżu
swojego mieszkania. Kiedy raz wręcz czekała na niego przed bramą jego
domu, kategorycznie ją odprawił, wiedząc że Bruns jest w niej
śmiertelnie zakochany.
Wtedy ta kobieta przyrzekła mu zemstę. Kilka dni później wpadł
do niego Bruns i rozwścieczony krzyczał, że go zastrzeli, jeżeli będzie
nadal robił niedwuznaczne propozycje kobiecie, którą on, Bruns,
kocha i uwielbia. Nie dopuścił Heinza do słowa i wybiegł z
mieszkania.
Heinz chcąc wyjaśnić sprawę postanowił pójść do Brunsa. W
zasadzie było mu go żal, wiedział, że ta kobieta nie jest warta miłości
i oddania. Nie mógł tej sprawy zbagatelizować, zwłaszcza, że Bruns
groził mu, iż go zabije. Tego samego dnia po południu poszedł do jego
mieszkania, lecz gospodyni powiedziała, że pan Bruns wyjechał i że
wróci za kilka dni.
Wieczorem Heinz udał się do majątku pana von Trauensteina,
gdzie został zaproszony na polowanie. Spotkał tam ojca Lori i
opowiedział mu przykre zajście z Brunsem. Fryderyk Roda odparł ze
zmarszczonym czołem:
— Ta kobieta zniszczy Brunsa, ona zmusiła go do jeszcze
gorszych czynów. Nie przejmuj się, takiego człowieka należy
traktować jak wariata!
Następnego dnia odbyło się polowanie, podczas którego
Fryderyk Roda w niewyjaśniony sposób został zastrzelony. Kula
pochodziła z broni Heinza! Heinz zmuszał się do spokoju — wróciły
straszne wspomnienia. Nigdy więcej nie spotkał Brunsa, a po niedługim
czasie dowiedział się, że wyjechał za granicę.
A teraz miał w ręku korespondencję Brunsa i naczelnego
inżyniera Roda! Musi się opanować! Musi to przeczytać!
Już po pierwszym liście wiedział, w jakim nastroju był Bruns,
kiedy wpadł do jego mieszkania z pretensjami, że molestuje jego
przyjaciółkę. Wtedy Bruns już wiedział, że czeka go więzienie —
więc uciekł za granicę. Dlatego błagał ojca Lori o termin ośmiu dni,
żeby być już daleko od Niemiec! Wtedy doszło do tragedii —
przyjaciel zmarł.
Heinz znowu zaczął się zadręczać myślami, jak to się mogło stać,
że kula z jego broni trafiła Fryderyka Roda. Ustalono, że strzał padł z
takiej broni jaką miał Heinz. Obaj przyjaciele mieli legowiska blisko
siebie. Heinz oddał dwa strzały — pierwszym trafił sarnę, a drugi...?
Czyżby w zapale za bardzo odwrócił się na prawo i niechcący
zastrzelił ojca Lori? Na szczęście, przekonał sędziego i został
uniewinniony. Ale czy to go uspokoiło? Nieszczęście stało się, rzucając
cień na całe jego życie.
Heinz wstał i schował listy do biurka. Dlaczego to zrobił? Nie
wiedział. Wszystko działo się tak dawno temu. O Brunsie nigdy już nie
słyszano. Czy listy miały jakąś wartość? Sam nie wiedział, dlaczego nie
zniszczył tej korespondencji.
Kiedy przy obiedzie spotkał Lori, powiedział, że przeczytał
wszystkie listy i na razie zatrzymał je — są w jego biurku. Szybko
zaczął mówić o czymś innym. Mimochodem wspomniał, że Bruns
wyjechał za granice, prawdopodobnie, żeby uniknąć kary.
Lori była zadowolona z takiej odpowiedzi i nie wracali już do
tego tematu.
11
Zima minęła, w powietrzu czuło się nadchodzącą wiosnę. Heinz
miał dużo pracy, często wyjeżdżał na pola, a Lori zawsze mu
towarzyszyła. Przed rokiem przyjechała do Lindenhofu, a teraz czuła
się tutaj jak w domu. Niedługo miała skończyć dwadzieścia jeden lat,
dojrzewała i stawała się poważniejsza. Często zastanawiała się,
dlaczego odczuwa pewne skrępowanie w obecności swojego opiekuna,
skrępowanie i niepokój. Nie zdawała sobie jednak sprawy ze swoich
uczuć.
Natomiast Heinz, widząc przed sobą piękną kobietę, wiedział, że
pewnego dnia Lori go opuści. Walczył ze swoją miłością i był świadom,
że jego pupilka nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Robił wszystko,
żeby spotykała młodych mężczyzn, chociaż bardzo przy tym cierpiał.
Lori była obojętna wobec zalotów, śmiała się i żartowała, grywała w
tenisa ze znajomymi panami, jeździła konno na spacery.
Stale wszystkich porównywała z wujkiem Heinzem. Żaden znajomy
mężczyzna nie mógł mu dorównać! W myślach Lori już od dawna
Heinza nie nazywała “wujkiem"! Zwracając się do niego też unikała
tego słowa, żaden ze znajomych panów nie robił na niej wrażenia —
tacy mężczyźni nie mogli się podobać Lori!
A Heinz? Raz był szczęśliwy, widząc jej obojętność wobec innych
panów, a potem drżał na myśl, że mogłaby pokochać właśnie jego!
Wtedy musiałby jej wyznać, jaka bariera stoi między nimi. Czy będzie
szczęśliwa, czy też z pogardą odwróci się od niego?
Tak mijały dni i tygodnie. Oboje panowali nad sobą i nie dawali po
sobie poznać, co czują.
Wieczorami często muzykowali. Lori śpiewała pieśni ludowe a
Heinz akompaniował na fortepianie. Potem pani Sund siadała przy
fortepianie i grała Chopina, Griega i Schuberta. Mogłyby to być
cudowne wieczory, ale Heinz cierpiał z powodu miłości, a Lori coraz
częściej odczuwała nieznaną dotąd tęsknotę.
Pani Sund nie zauważyła, co się dzieje w duszach dziedzica i jego
pupilki. Natomiast lokaj Karol znał swojego pana od dziecka i z troską
spoglądał na niego i Lori, którą coraz bardziej lubił. Marzył o tym,
żeby została żoną Heinza, lecz wiedział, że to jest niemożliwe.
Codziennie wieczorem odwiedzał syna i synową, a widząc ich
szczęście, myślał, że chętnie oddałby życie, żeby jego młody pan
mógł poślubić pannę Lori!
Pewnego dnia doszło do wypadku na polu przy maszynie
rolniczej. Jeden z robotników został ciężko ranny. Peter Lenz posłał
gońca na koniu do dworu z prośbą, żeby pan Rommersdorf
przyjechał i przywiózł jodynę i bandaże. Heinza nie było w domu
— był w sąsiednim majątku, więc Lori szybko wzięła torbę z
opatrunkami i lekarstwami, wskoczyła na swoją klacz i
pogalopowała na miejsce wypadku. Poleciła też, żeby przysłano
nosze dla rannego.
Kiedy przyjechała na miejsce, Peter Lenz odebrał od niej torbę i
rzekł:
— To nie dla panienki; proszę mnie zostawić samego, dam sobie
radę. Założę prowizoryczny opatrunek.
— Jeżeli mogę pomóc, chętnie zostanę, nie boję się.
— Nic tutaj nie można zrobić. Proszę wracać do dworu,
potrzebujemy noszy.
— Są już w drodze.
— Teraz ranny nie potrzebuje nic innego, tylko posłania i lekarza,
żeby go zbadał i fachowo opatrzył ranę.
— Jeżeli nie jestem potrzebna, pojadę do dworu i każę dla tego
biedaka przygotować łóżko. Czy coś zagraża jego życiu?
— Nie ma takiego niebezpieczeństwa, ale niewykluczone, że
straci rękę.
Lori bardzo się zmartwiła. Wsiadła na konia i szybko pojechała
do Lindenhofu. Była zdenerwowana i chciała jak najprędzej wrócić do
dworu. Widok rannego wstrząsnął nią. Nagle poczuła, że słabnie,
puściła wodze, zemdlała i spadła z konia.
Klacz obwąchała leżącą na trawie amazonkę, a potem spokojnie
poszła ku stajni — znała drogę.
Tymczasem Heinz wrócił do domu i słysząc o wypadku
pogalopował na koniu na pola. Po drodze zobaczył klacz Lori — bez
niej! Wodze ciągnęły się po ścieżce. Heinza opanował potworny
strach. Gdzie jest Lori? Co się stało?
Nie zwracając dłużej uwagi na klacz popędził dalej. Po kilku
minutach ujrzał na trawie nieprzytomną Lori. Zeskoczył z
wierzchowca, uklęknął, wziął j ą w ramiona i z trwogą patrzył na jej
bladą twarz. Miała zamknięte oczy. Myślał, że nie żyje, zaczął
wołać, tracąc panowanie nad sobą:
— Lori, kochanie, moja najdroższa, co ci jest? Lori obudź się,
na miłość boską, obudź się! Serce mi pęka, kocham cię, kocham cię!
Całował ją i przytulał do piersi.
Powoli Lori zaczęła odzyskiwać przytomność. Słyszała głos
Heinza, rozumiała jego słowa, czuła jego pocałunki i uświadomiła
sobie, że ona również go kocha.
Objęła go za szyję i szepnęła:
— Heinz, kocham cię, jesteś mój. Teraz wiem, jak bardzo cię
kocham!
Nie panowali nad sobą, obejmowali się i całowali do utraty tchu!
— Lori, jesteś moja, kocham cię, nic na to nie poradzę!
Nagle spoważniał. Co zrobił? Nie odważył się jeszcze raz
pocałować, ją w usta. Westchnął głęboko i wstał.
— Czy coś cię boli? — zapytał ochrypłym głosem.
— Nie, nic mnie nie boli. Uspokój się, zemdlałam, ponieważ
widok rannego człowieka zrobił na mnie straszne wrażenie.
Zasłabłam i spadłam z konia. Och, mój Boże, muszę szybko
pojechać do domu i kazać przygotować łóżko dla tego nieszczęśnika.
Heinz widział, że Lori może stać i chciał cofnąć swoje ramiona,
ale dziewczyna przytuliła się do niego szepcząc:
— Mój drogi, jak można być tak szczęśliwym, kiedy inny
człowiek musi cierpieć?
Pękało mu serce, gdy pomyślał, że i Lori wkrótce będzie
cierpiała. Klacz posłusznie biegła za Heinzem i stała teraz przed
swoją panią, czekając, że ją dosiądzie.
— Czy będziesz mogła jechać, Lori? — zapytał spokojnie Heinz.
— Oczywiście, mój kochany, czuję się zupełnie dobrze. Nie
rozumiem, jak to się mogło stać, że spadłam z konia. Ale wiesz,
dobrze, że tak się stało. Kto wie, jak długo męczylibyśmy się,
gdyby obawa o moje życie nie zmusiła cię do wyznania!
Heinz z trudem panował nad sobą. Wiedział jednak, że już
nigdy więcej nie wolno mu objąć Lori i całować jej ust. Co on
zrobił? Czuł się jak zdrajca!
Pomógł Lori dosiąść klaczy i zapytał:
— Czy czujesz się pewnie w siodle?
— Tak! Heinz, jestem taka szczęśliwa, że nie muszę cię już
nazywać wujkiem!
— Chodź, będę ci towarzyszył do domu, a potem muszę zaraz
wrócić do rannego.
— Przecież mogę jechać sama.
— Nie mogę się na to zgodzić. Nie pozwolę, żebyś sama
jechała konno — możesz się znowu źle poczuć.
Objęła go za szyję:
— Jak mogłam zemdleć, jaka będzie ze mnie dziedziczka?
Mdleję na widok rannego! Heinz, powinieneś mnie zwymyślać!
Milcząc potrząsnął głową. Ruszyli w drogę. Po powrocie do
dworu oddał Lori w ręce pani Sund i natychmiast pogalopował z
powrotem. Chciał być sam. Musiał się zastanowić, co dalej?
Stale wracał myślą do faktu, że kocha Lori, że całował ją jak
zakochany mężczyzna całuje kobietę, a ona odwzajemniała namiętnie
jego pocałunki. Mimo zmartwienia był szczęśliwy, lecz raz po raz
opanowywał go lęk. Co będzie dalej? Nie znalazł odpowiedzi.
Na polu zastał rannego, którego ułożono na noszach. Peter
Lenz
założył
opatrunek,
żeby
zatamować
krwotok.
Nieprzytomnego robotnika odwieziono do dworu. Przybył lekarz,
zbadał ramię i wyraził nadzieję, że rękę będzie można uratować. Ta
wiadomość wszystkich uspokoiła i ucieszyła.
Lekarza zaproszono na obiad, więc Lori i Heinz nie byli sami
ani przez minutę, ale ich oczy stale się spotykały. Lekarz zbadał Lori i
dał jej środek uspokajający. Zalecił leżenie, jednak Lori nie chciała
o tym słyszeć. Czuła się dobrze, miała apetyt i zadawała sobie
pytanie, co się stało, że zemdlała? Po raz pierwszy w życiu straciła
przytomność!
W końcu powiedziała do Heinza:
— To było zrządzenie boskie!
Te słowa stale brzmiały mu w uszach. Tak, Lori miała rację —
los tak zrządził! Heinz czuł, że teraz ponosi winę nie tylko za śmierć
jej rodziców, ale i za to, że Lori będzie nieszczęśliwa.
Po wyjeździe lekarza Heinz poszedł do swojego gabinetu. Chciał
być sam; radził Lori, żeby się położyła, lecz potrząsnęła głową:
— Pójdę z tobą, chcę pracować i chcę ci pomagać, nie możesz
mi tego zabronić! Nie teraz, kiedy wiemy, że się kochamy!
Nie sprzeciwiał się — wiedział, że sytuacja musi zostać
wyjaśniona.
Idąc do gabinetu szepnęła:
— Jak mogłeś pomyśleć, że chcę być z dala od ciebie?
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu, Heinz wziął Lori za
rękę i mocno ją uścisnął. Miał smutną minę. Lori patrzyła na niego
zdziwiona i z wyrzutem w głosie powiedziała:
— Heinz, znów masz ponurą minę. Wyglądasz, jakbyś był
zrozpaczony, nie mogę tego dłużej znieść. Czy nie jesteś
szczęśliwy?
Westchnął głęboko:
— Nie, moja kochana, nie jestem szczęśliwy. Jestem bardzo
nieszczęśliwy, chociaż przez chwilę czułem, że jestem w niebie.
Oparła głowę o jego ramię.
— Heinz, dlaczego jesteś nieszczęśliwy? Czy nadal dręczy cię
to, co już dawniej sprawiało ci cierpienie?
Heinz był wstrząśnięty:
— Męczę się i cierpię bardziej niż kiedykolwiek! Moja
kochana, muszę ci sprawić ból, a to jest dla mnie gorsze niż śmierć.
Podniosła głowę i z lękiem w oczach zawołała:
— Ty miałbyś mnie zranić — ty? Nigdy tego jeszcze nie zrobiłeś i
nie wolno ci tego zrobić!
— Muszę, Lori, muszę! Nie możemy należeć do siebie!
Gdybym mógł przypuszczać, że mnie pokochasz, nie przyjąłbym cię
do mojego domu.
Lori zbladła.
— Dlaczego? Dlaczego nie możemy należeć do siebie? —
zapytała drżącym głosem.
Heinz wahał się. Szukał wyjścia z sytuacji. Potem rzekł:
— Jesteś jeszcze bardzo młoda. Zapomnisz o mnie, jestem
starszy od ciebie o dwadzieścia lat!
Lori zaśmiała się na cały głos i z ulgą odetchnęła.
— Jesteś młodszy od wszystkich mężczyzn, których znam!
Jak możesz mówić takie niedorzeczności! — zawołała i zanim
zdołał się obronić pocałowała go w usta.
Poprosił, żeby usiadła i zajął miejsce naprzeciw niej.
— Nie całuj mnie, Lori. Za kilka minut będziesz żałować, że
to zrobiłaś.
Zdecydowanie zaprzeczyła.
— Ja miałabym żałować? Nigdy, Heinz, nigdy nie pożałuję, że
jestem taka szczęśliwa! Teraz musisz mi powiedzieć, jaka
przeszkoda stoi między nami? A potem zaraz ci wyjaśnię, że nic na
świecie nie może nas rozdzielić, chyba, że ty sam tego będziesz
chciał.
Twarz Heinza drgała ze wzburzenia.
— Lori, będę musiał chcieć! Będę do tego zmuszony!
Przestraszona wzięła go za obie ręce:
— Heinz, nie przerażaj mnie! Powiedz, co cię dręczy! Widzę,
że bardzo się martwisz!
— Sam Pan Bóg wie, jak cierpię, że muszę odtrącić twoją
miłość, która mnie tak uszczęśliwia.
Lori wyprostowała się:
— Co zmusza cię do odtrącenia mojej miłości? Heinz, czy to
ma coś wspólnego z wydarzeniem z przeszłości, wydarzeniem,
które cię zadręcza? Nie myśl, że się przestraszę — bez względu na to,
co to jest, moja głęboka miłość do ciebie pozwoli mi dźwigać ten
ciężar razem z tobą.
— Kiedy dowiesz się o wszystkim, zgodzisz się z moim
zdaniem.
— Proszę, powiedz mi wreszcie, o co chodzi!
Przycisnął jej dłonie do ust i po chwili odezwał się:
— Lori, mam na sumieniu ciężkie przestępstwo. Ono nas
rozdzieli, chociaż ja ponoszę winę wyłącznie przez nieszczęśliwy
przypadek.
— A więc jesteś niewinny, mój kochany! Przecież nie może być
inaczej. I ten nieszczęśliwy przypadek miałby nas rozdzielić i
unieszczęśliwić? O nie! Bez względu na to, co mi powiesz, nic nie
może nas rozłączyć!
Heinz głęboko westchnął.
— Kochanie, zmuszasz mnie, żebym wszystko ci powiedział.
Proszę, bądź dzielna. Nie przerażaj się, to jest straszne. Ja ponoszę winę
za śmierć twoich rodziców! Przez niewytłumaczalny, nieszczęśliwy
przypadek na polowaniu, zastrzeliłem twojego ojca, a twoja matka z
rozpaczy zmarła na udar serca. Tak więc ponoszę winę. za śmierć twoich
rodziców. Nie możesz należeć do mężczyzny, który zastrzelił twojego
ojca!
Lori oparła się o fotel i zamknęła oczy, jakby nie chciała widzieć,
co jej grozi. Heinz nachylił się do przodu, jednak nie odważył się
dotknąć jej rąk.
— Lori! Lori! Czy teraz z pogardą odwrócisz się ode mnie? —
szepnął zdruzgotany.
Westchnęła i z litością w oczach spojrzała na Heinza:
— Jeżeli sądzisz, że twoje wyznanie może zabić moją miłość, to
się mylisz! Ale teraz przyznaję, że jest to przeszkoda, która może nas
rozłączyć, musi nas rozłączyć. Masz rację, nie możemy należeć do siebie!
Patrzył na Lori zrozpaczony.
— Wiedziałem, że tak postąpisz. Czy możesz mi wybaczyć?
Uścisnęła mocno jego ręce:
— Powiedziałam ci już, że uniewinniam cię. Wtedy nie
wiedziałam, na czym polega twoja wina. Dzisiaj powtarzam, że jesteś
niewinny. Wiem, że nie ponosisz winy za to co się stało — nie musisz
mi o tym mówić. Niemniej, to co się wydarzyło, a co stało się wbrew
twojej woli, dzieli nas!
Heinz spuścił głowę.
— Dziękuję ci, Lori! Nie chodzi o mnie, chodzi o ciebie, o kobietę,
do której należy moje serce. Przyjąłem cię do mojego domu jako
sierotę, ponieważ nie masz nikogo na świecie. Uniewinniasz mnie, to
samo powiedział sędzia, ja sam nie czuję winy, a jednak jestem
winny! Teraz pokutuję jeszcze ciężej, ponieważ i ty cierpisz! Jak ty to
zniesiesz?
Przez chwilę Lori milczała, potem powiedziała:
— Bądź spokojny, będę to znosić tak, że nie sprawię ci
nowych cierpień. Będę dzielna tak jak ty. Co ma spotkać ciebie,
spotka i mnie. Oboje mamy pocieszenie — wiemy że się kochamy, a
tej świadomości nie może nam nikt odebrać, nawet los! Miłość
pozwoli nam znieść wszystko, nawet to, że nie możemy należeć do
siebie. A teraz proszę cię, opowiedz mi, jak to się stało!
Heinz mówił cichym ochrypłym głosem — Lori widziała jak
cierpi. Wiedziała, że musi być dzielna. Również za Heinza,
ponieważ on dźwigał większy ciężar. To co dzisiaj usłyszała
spowodowało, że stała się dojrzałą kobietą.
Kiedy Heinz skończył opowiadać, siedzieli trzymając się za
ręce. Potem Lori wstała i pocałowała go w czoło.
— Muszę teraz odpocząć. Proszę, znajdź wymówkę dla pani
Sund. Nie przyjdę ani na herbatę, ani na kolację. Muszę się
uspokoić i nad wszystkim zastanowić, zanim podejmę decyzję.
Opuściła pokój.
Heinz opadł na krzesło. Resztką sił panował nad sobą, żeby nie
widziała jego rozpaczy. Co się teraz stanie? Co musi się stać? Czy
mógł zatrzymać Lori w Lindenhofie, kiedy wyznali sobie miłość? A
czy wolno ją wysyłać w świat bez opieki? Zaczął żałować, że wyznał
Lori miłość.
Ale przecież pewnego dnia jej miłość ujawniłaby się! Czy nie
cierpiałaby wiedząc, że i on ją kocha? Nie ulegało wątpliwości, że
Lori musi wyjechać — albo on powinien opuścić Lindenhof. Może
będzie lepiej, żeby Lori została. Peter Lenz zajmie się majątkiem, jest
uczciwy i godny zaufania. Lori zajmie się biurowymi sprawami; od
trzech lat pracuje z nim i zna wszystkie sprawy. W ten sposób będzie
zabezpieczona. Nieważne, co się stanie z nim — wszędzie gdzie
będzie sam, będzie mu źle bez Lori.
Zastanawiał się. Wiedział, że Lori nie pozwoli mu wyjechać z
Lindenhofu. Będzie musiał udawać, że chce wybrać się w dłuższą
podroż, żeby znaleźć ukojenie. Wiedział, że tylko w takich
okolicznościach Lori zgodzi się zostać.
Długo siedział w gabinecie bezczynnie i patrzył przez okno na
park. Kiedy podjął decyzję, poszedł odwiedzić rannego robotnika.
Oddychał spokojnie — młody, zdrowy organizm nie poddał się. Heinz
zapomniał, że pani Sund czeka z herbatą. Zawołał Karola i polecił
powiadomić panią Sund, że Lori i on nie przyjdą ani na herbatę, ani na
kolację.
Stary sługa stał i wahał się. Z troską w oczach patrzył na
swojego pana. Heinz smutnie pokiwał głową:
— Tak, tak, mój stary, Lori już wie. Wie wszystko, a ja, który
przychyliłbym jej nieba, muszę ją wysłać w świat, jeżeli sam nie
wyjadę z Lindenhofu. Lori musi być w bezpiecznym miejscu.
Karol smutnie skinął głową.
— Wiedziałem, proszę pana, wiedziałem, że panna Lori kocha
pana tak, jak pan kocha ją!
— Ty to zauważyłeś? No tak, a teraz musimy się rozstać na
zawsze. Opuszczę Lindenhof; twój syn Peter zajmie się majątkiem, a
ty będziesz wolny i będziesz pilnował jego dzieci.
Staremu lokajowi łzy stanęły w oczach.
— Pan chce sam wędrować po szerokim świecie? Drogi Pan
Bóg nie pozwoli na to!
— Pan Bóg ukarał mnie bardzo srogo. Ale Lori musi mieć
spokój i musi być bezpieczna. Ona i ja nie możemy mieszkać pod
jednym dachem, nie możemy się widywać. Dlatego wyjadę. Proszę
cię, Karolu, żebyś milczał, dopóki nie pozwolę ci o tym mówić. A
teraz idź do pani Sund i przekaż to, co ci poleciłem.
Karol był bardzo zmartwiony, ale nie odważył się mówić.
Wiedział, że kiedy jego pan coś postanowił, nie można się
sprzeciwiać.
Panią Sund zdziwiła nieobecność Lori i Heinza przy herbacie i
przy kolacji. Sądziła jednak, że Lori jest zmęczona, a pan
Rommersdorf poszedł odwiedzić rannego robotnika. Spędziła wieczór
sama. Uspokoiła się i pomyślała, że jutro Lori będzie w dobrym
humorze, a pan dziedzic nie będzie się już martwił o robotnika, który
uległ wypadkowi.
Wcześnie poszła do swojej sypialni.
12
Kiedy Lori wróciła do swojego pokoju, rzuciła się na łóżko i
szeroko otwartymi oczami patrzyła w sufit. Nie wiedziała, co ją bardziej
przytłacza: głęboka miłość do Heinza, czy straszny ból i żal. Miłość
była tym silniejsza, ponieważ wiedziała, że nigdy nie zostanie
spełniona. Nie miała wątpliwości, że musi się rozstać z Heinzem, i to
na zawsze. Postanowiła, że w przyszłości niczego od niego nie przyjmie.
Co za szczęście, że miała trochę własnych pieniędzy! Może spokojne
żyć, aż znajdzie odpowiednią posadę. Wiedziała, że Heinz będzie bardzo
cierpiał, kiedy mu powie o odejściu; dlatego musi to zrobić tak, że nie
będzie jej mógł zatrzymać. Podjęła decyzję!
Schowała głowę w poduszkę i płakała. Nie będzie już widywała jego
twarzy, jego dobrych oczu, nie będzie słuchała jego głosu! Była
zrozpaczona, ale miłość do Heinza dodała jej sił. Musi wyjechać
natychmiast, zanim go zobaczy! Jego widok mógłby zmienić jej
postanowienie!
Po godzinie wstała i spakowała małą walizkę: wzięła tylko
najpotrzebniejsze rzeczy, resztę będą jej mogli wysłać później. Musiała
czekać, aż się ściemni, żeby nikt w domu nie zauważył, że opuszcza
dwór. Wiedziała, że o dziesiątej wieczorem odchodzi ostatni pociąg.
Musi na niego zdążyć!
Po spakowaniu walizki miała jeszcze sporo czasu. Siadła i napisała
do Heinza długi list. Płakała i zastanawiała się nad tym, dlaczego
niewinny człowiek musi tak cierpieć.
Zbliżał się czas pójścia na stację. Uchyliła drzwi i rozejrzała się,
czy kogoś nie ma na korytarzu. Na stole zostawiła list; Heinz dostanie
go jutro rano przy śniadaniu. Zabrała pieniądze i książeczkę czekową,
schowała je w torebce. Ubrała się, wzięła do ręki walizkę i wyszła. Kiedy
opuściła pokój, nagle zjawił się przed nią stary lokaj Karol.
— Co pan tutaj robi, Karolu?
— Czekam na panią!
— Dlaczego?
— Myślałem, że może będę potrzebny. Wiem wszystko, pan
dziedzic opowiedział mi o rozmowie z panią — od lat jestem jego
powiernikiem.
Wziął do ręki walizkę i delikatnie popchnął Lori do pokoju.
— Karolu, muszę wyjechać, muszę zdążyć na wieczorny pociąg!
Spokojnie zamknął za sobą drzwi.
— Jeżeli to jest konieczne, może pani wyjechać. Ale to nie jest
konieczne! Pan Rommersdorf powiedział, że opuści Lindenhof, żeby
pani mogła tutaj spokojnie mieszkać.
Lori zaciskała dłonie.
— Wiedziałam, że to planuje. Do tego nie wolno dopuścić.
Lindenhof potrzebuje pana Rommersdorfa! Przecież pan kocha
swojego dziedzica, służy mu pan wiernie od tylu lat! Karolu, pan musi
to zrozumieć, jeżeli pan wszystko wie! Ja muszę wyjechać, a nie on!
Żeby zapobiec wyjazdowi pana Rommersdorfa, ja opuszczam dwór.
Panie Karolu, proszę mi pomóc wyjechać tak, żeby nikt nie zauważył,
inaczej... inaczej nie pozostanie mi nic innego niż odebrać sobie życie!
W jej słowach była powaga i stanowczość.
— Na miłość boską! Proszę pani, tylko nie to, broń Boże!
— A więc proszę mi pomóc wyjechać!
— Pan Rommersdorf będzie zrozpaczony, że pani sama wyjechała
w świat!
— Nie będzie tak źle. Przecież jadę do... przyjaciół, tam
zatrzymam się na razie. Tutaj jest list do pana dziedzica. Napisałam
wszystko, dokąd jadę i gdzie będę. Nie jestem bez pieniędzy. Będę
stale dawała wiadomość, gdzie jestem. Jeżeli będę potrzebowała
pomocy, z całą pewnością zwrócę się do mojego opiekuna. Karolu,
widzi pan, zastanowiłam się nad wszystkim i tak będzie najlepiej dla
niego i dla mnie! Jeżeli pan kocha pana Rommersdorfa, proszę mi
pomóc wyjechać.
Karol zastanawiał się przez chwilę, a potem doszedł do wniosku,
że tak będzie najlepiej. Przecież i na odległość można będzie czuwać
nad panną Lori. Groziła, że sobie odbierze życie, a w takich
sytuacjach mówi się poważnie. Co począłby jego pan, gdyby panna
Lori nie żyła? Musi jej więc pomóc!
Jutro będzie niesamowita awantura, ale musi to wziąć na swoje
stare barki. W każdym razie lepsze to, niż miałoby się coś przydarzyć
pannie Lori. Trudno, musi jej pomóc wyjechać, a złość pana niech
spadnie wyłącznie na niego.
Karol ze współczuciem patrzył na młodą kobietę.
— Tak, zrozumiałem. Wiem, że jutro rano pan Rommersdorf
potraktuje mnie jak śmiertelnego wroga, niemniej pomogę pani.
Czy pani naprawdę napisała wszystko, tak, żeby się nie martwił?
— Daję panu słowo, Karolu!
— Dobrze, pomogę pani. Proszę zaczekać, zaraz wrócę.
Muszę sprawdzić, czy droga wolna. Odprowadzę panią na stację.
Gdybym zamówił powóz, byłby hałas i mógłby ktoś zauważyć.
Lori opadła na krzesło. Po chwili Karol wrócił, wziął walizkę i
skinął ręką, żeby poszła za nim. Opuścili dom wejściem dla służby.
Karol cicho zamknął drzwi. Milcząc przeszli przez park, Karol
otworzył furtkę i ruszyli w drogę.
Było ciemno. Musieli się spieszyć. Kiedy przybyli na stację,
wjechał pociąg. Karol kupił dla Lori bilet do Berlina. Zawiadowca
uprzejmie ukłonił się, a widząc, że odprowadza ją Karol, nie
zauważył, że przyszli pieszo. Karol najchętniej pojechałby z Lori do
stacji, gdzie musiała się przesiąść na pociąg pospieszny. Obawiał się
jednak, że nie zdąży wrócić na śniadanie, żeby osobiście opowiedzieć,
co zaszło.
Zniknięcie Lori nie mogło wywołać żadnych komentarzy. Pan
Rommersdorf po przeczytaniu listu zadecyduje, co należy
powiedzieć domownikom.
Przed odjazdem Lori podała Karolowi rękę.
— Proszę pilnować swojego pana, Karolu, będzie potrzebował
bliskiego człowieka. Proszę go ode mnie serdecznie pozdrowić.
Proszę mu powiedzieć, że nie wolno rozpaczać!
Karol jeszcze raz pomachał ręką i spojrzał na bladą twarz Lori.
Potem pociąg ruszył. Lori opadła na miękkie siedzenie i zamknęła
oczy.
Wracając do domu zdenerwowany lokaj zastanawiał się, czy po
stąpił słusznie, czy też nie? Kiedy był już we dworze, pomyślał, że
może byłoby dobrze zaraz obudzić pana Rommersdorfa i
zawiadomić go o wyjeździe Lori? Po chwili doszedł do wniosku, że
pan potrzebuje spokoju i że rano będzie czas, żeby się o wszystkim
dowiedział.
Lori, będąc sama w przedziale, mogła nieskrępowanie płakać.
Również po przesiadce do pociągu pospiesznego była sama i nie
musiała się krępować obecnością obcych ludzi.
W Berlinie poszła do hotelu. Było zbyt późno, żeby budzić
właścicielkę pensjonatu, w którym dawniej mieszkała pani Sund.
Następnego dnia przeprowadziła się tam — powitano ją serdecznie
jak znajomą. Tak więc Lori myślała, że swój wyjazd mądrze
zaplanowała.
Jednak nad wszystkimi ludzkimi myślami i czynami czuwa
niewidzialna moc, która umie lepiej nimi pokierować. Lori nie
wiedziała, że właśnie tutaj zadecyduje się jej dalszy los, brzemienny
w wydarzenia, które przyniosą jej szczęście.
13
Karol jak zwykle przyniósł swojemu panu śniadanie, które
Heinz zawsze jadał sam w swoim pokoju. Stary lokaj zauważył, że
Heinz jest blady i niewyspany. Zaczekał, aż wypił kawę i zjadł
jajko z bułeczką, potem położył na stole list.
— Od panny Lori, proszę pana.
Heinz spojrzał na lokaja, potem na list, po który wyciągnął drżącą
rękę.
— Kto ci dał ten list, Karolu?
— Opowiem panu wszystko, kiedy pan przeczyta list. Panna
Lori zostawiła ten list i wyjechała.
Heinz zerwał się na równe nogi i złapał lokaja za ramiona:
— Wyjechała? Lori wyjechała? Człowieku, powiedz, że to
nieprawda!
— Niestety, wyjechała wczoraj wieczorem, pospiesznym do
Berlina; odprowadziłem ją na stację.
Heinz śmiertelnie zbladł i krzyknął:
— Co ty zrobiłeś? Pozwoliłeś jej odejść nie wołając mnie? Jak
mogłeś to zrobić?
— Groziła, że odbierze sobie życie, jeżeli nie pozwolę jej
wyjechać. Stałem przed drzwiami jej pokoju — przeczuwałem, że coś
planuje. Starałem się ją zatrzymać. Wtedy powiedziała, że się zabije,
jeżeli nie pozwolę jej odejść.
Heinz zatoczył się, opadł na krzesło i głucho jęknął:
— Niczego mi los nie oszczędza!
Karol miał łzy w oczach.
— Proszę przeczytać list. Przy pożegnaniu panna Lori prosiła,
żebym panu przekazał jej serdeczne pozdrowienia. Kupiłem jej bilet
do Berlina.
Heinz półprzytomny patrzył przed siebie, po chwili rzekł:
— Idź, zostaw mnie samego!
— Proszę pana, niech mi pan tylko powie, czy pan się na mnie
gniewa? Panna Lori poważnie groziła samobójstwem, jeżeli jej nie
pomogę. Przecież nie mogłem do tego dopuścić!
— Nie, nie gniewam się — postąpiłeś słusznie! Idź sobie teraz,
zostaw mnie samego!
Karol wyszedł z pokoju; wiedział, że musi zniknąć i że jego pan
nie chce nikogo widzieć.
Heinz drżącymi rękoma otworzył kopertę. Zaczął czytać:
Mój ukochany Heinz!
Muszę Ci zadać ból i opuścić Cię, ale nie mam innego wyjścia.
Ponieważ nie możemy razem mieszkać, obawiam się, że chcesz
wyjechać, żebym mogła zostać. Nie wolno Ci tego zrobić — Lindenhof
potrzebuje pana, a ja nie zaznałabym spokoju, gdybym miała świadomość,
że Cię przepędziłam.
Nie martw się o mnie, zniosę życie z dala od Ciebie, a w
przezwyciężeniu cierpień będzie mi pomagała moja miłość do ciebie i
wiara, że ty mnie kochasz. Tym będziemy się pocieszali i to da nam siłę
znosić nasz los. Nie rób sobie wyrzutów! Za żadne skarby świata nie
oddałabym tego czasu, który przeżyłam obok Ciebie, kiedy codziennie
odczuwałam Twoją dobroć i miłość.
Dopiero teraz wiem, jak bardzo Cię kocham—przedtem nie zdawałam
sobie sprawy z moich uczuć do Ciebie. Wierz mi, że za te chwile w Twoich
ramionach, kiedy wyznałeś, że mnie kochasz, oddałabym całe życie.
Dziękuję, że pozwoliłeś mi przeżyć to szczęście, zanim dowiedziałam się,
co nas dzieli. Te chwile szczęścia będą spełniać moje życie.
Wiem, że będziesz rozpaczał po moim wyjeździe. Mój kochany, to
musiało się stać! Nie miałam odwagi spojrzeć jeszcze raz w Twoją drogą
twarz, mogłabym się załamać. Mogłoby mi zabraknąć siły, żeby z Ciebie
zrezygnować, może zasłaniałabym się pretekstem, że nic nie możemy
poradzić, że pokochaliśmy się i że Ty nie ponosisz winy za śmierć moich
rodziców, chociaż pozory są inne. Może pobralibyśmy się, lecz w
głębi serca robilibyśmy sobie wyrzuty, a to zniszczyłoby nasze
szczęście. Chociaż teraz musimy się rozstać, wiemy, że się kochamy i
że jesteśmy niewinni, a przecież to też jest darem bożym.
Proszę, nie szukaj mnie! Będę Cię stale zawiadamiała, gdzie
jestem i jak mi się powodzi, nie będziesz się musiał o mnie martwić. Od
Twojej miłości wymagam, żebyś był z dała ode mnie i żebyś nie burzył
mojego spokoju. Pozwól, żebym żyła i pracowała z dala od Ciebie — to
przyniesie mi ukojenie. Proszę, zrozum, że teraz od Ciebie już niczego
nie mogę przyjmować. Serdecznie dziękuję za wszystko, co
dotychczas dla mnie zrobiłeś.
Pamiętaj, że od Ciebie oczekuję wyłącznie tego, żebyś dzielnie
znosił swój los i nie rozpaczał. Przysięgam Ci, jeżeli Ty umrzesz, ja też
umrę! Ale ani Ty, ani ja nie stchórzymy i nie wybierzemy
najłatwiejszej drogi. Jestem szczęśliwa, że mogłam pokochać tak
wspaniałego i prawego mężczyznę — nie odbieraj mi tej miłości, Heinz!
Jest rzeczą nieodwracalną, że nie możemy należeć do siebie, ale
możemy się kochać, a tę miłość zesłał nam Pan Bóg. Dla Ciebie ta
miłość to znak nieba, że jesteś uniewinniony, o ile w ogóle ponosiłeś
jakąś winę. Zaufajmy niebu — niech pokieruje naszym losem.
Opowiedz wszystko pani Sund — zrozumie nas. Poproś, aby
została z Tobą, żebyś nie był zupełnie sam, i żebyś mógł czasem z nią
porozmawiać.
Moja miłość będzie zawsze należała do Ciebie!
A teraz powiem Ci, jakie mam plany na przyszłość. Bogu dzięki,
mam w banku konto i nie muszę się martwić o egzystencję. Niemniej
chcę znaleźć posadę, chcę pracować. Jadę do Berlina. Zamieszkam w
pensjonacie, w którym dawniej mieszkała pani Sund. Proszę, niech
Bety spakuje moje rzeczy i wyślijcie je na ten adres. Będę Cię stale
informowała, gdzie jestem, i będę Ci wdzięczna za wiadomość, że się
uspokoiłeś. Wprawdzie nie możemy należeć do siebie, ale będziemy do
siebie pisywali. Miejmy nadzieję, że w pracy znajdziemy pocieszenie i
ukojenie.
Na dzisiaj muszę kończyć mój list. Czas nagli, nie chcę się spóźnić
na pociąg. Żegnaj, mój kochany Heinz! Niech Pan Bóg da Ci silę
dźwigania ciężkiego losu. Żegnaj!
Twoja Lori
Po przeczytaniu listu Heinz siedział nieruchomo; zakrył twarz
dłońmi, nie wiedział, co się z nim dzieje. Myślał, że to zły sen. Długo
trwało, zanim opanował się na tyle, żeby skupić się i napisać do Lori.
Moja Lori, moja najukochańsza!
Czy Ty sobie możesz wyobrazić, jaki jestem nieszczęśliwy, że nie
mogę się Tobą opiekować? Przeczytałem Twój list — z każdego Twojego
słowa wynika, że masz rację. Jednak to nie zmniejsza mojego bólu.
Zabraniasz mi przyjechać do Ciebie, wiem, że nie mam prawa
zakłócać Twojego spokoju.
Czy nie pozwolisz, żebym się nadal Tobą opiekował? Czy chcesz,
żeby pani Sund przyjechała do Ciebie? Mogłybyście razem mieszkać, a
ja byłbym spokojny, że nie jesteś sama. Najdroższa, pozwól, żebym się
Tobą zaopiekował! Czy nie rozumiesz, że jestem zrozpaczony,
ponieważ nie wiem, co się z Tobą dzieje?
Dziękuję serdecznie za każde Twoje mile słowo! Rozumiem, że
cieszysz się naszą miłością, i ja często chętnie krzyczałbym z radości,
że mnie kochasz. Nie mam odwagi myśleć o tym, co utraciłem.
Wszystko oddałbym, żebyś mogła należeć do mnie, niestety, żadna
ofiara z mojej strony nie jest w stanie spełnić tego marzenia. Zostałem
okrutnie ukarany za chwilę nieuwagi, której do dzisiaj nie mogę sobie
wytłumaczyć. Kochanie, czy naprawdę nie pozwolisz żebym się
troszczył o Ciebie i otoczył Cię opieką? Byłbym szczęśliwy, gdybym to
mógł robić!
Serdeczne dzięki za to, że będzie mnie stale informować, gdzie
jesteś. Proszę, przyrzeknij, że gdybyś potrzebowała pomocy, zwrócisz
się do mnie! Myślami i sercem jestem stale z Tobą. Niech Pan Bóg
czuwa nad Tobą! Z myślą o Tobie będę z pokorą znosił to, co mi jest
sądzone, a pocieszenia będę szukał w pracy. Proszę, daj o sobie znać
— jestem niespokojny
Twój zmartwiony Heinz
Po wysłaniu listu poszedł do pani Sund i szczerze opowiedział o
tym, co się stało. Była do głębi wzruszona i oświadczyła, że chętnie
pojedzie do Lori.
Heinz podziękował mówiąc:
— Zatrzymałbym panią w Lindenhofie, ale ważniejsze jest to,
żeby Lori nie była sama. Jednak musimy zaczekać na wiadomość od
niej, czy że zgodzi się zamieszkać z panią.
14
Zaraz pierwszego dnia Lori poznała w pensjonacie pewną
damę, z pochodzenia Niemkę, żonę Argentyńczyka. Przyjechała do
Niemiec uregulować spuściznę po zmarłej matce. Od właścicieli
pensjonatu słyszała, że Lori szuka pracy i poprosiła ją o pomoc przy
załatwianiu różnych formalności spadkowych. Miała mało czasu,
chciała już wracać do Argentyny. Zostawiła w domu pod opieką
męża dwie córeczki, w wieku siedmiu i dziewięciu lat.
Pani Helena Matora — tak nazywała się ta dama — mówiła do
Lori:
— Mój mąż jest bardzo zajęty; całymi dniami jest poza domem,
ponieważ mamy dużą farmę, stadninę i mnóstwo bydła. Muszę szybko
wracać. Dziećmi zajmuje się właściwie służba.
Lori była zadowolona, że miała wypełniony czas. Pracowała
dużo, chodziło o ogromny spadek i pani Helena Matora była
szczęśliwa, że Lori pomagała jej w rozmowach z notariuszami i
załatwiała korespondencję. Obie panie polubiły się. W trakcie
jednej z rozmów Lori dowiedziała się, że pani Matora szuka
niemieckiej wychowawczyni dla swoich córeczek.
— Droga panno Roda, chciałabym żeby moje dziewczynki
miały wychowawczynię, która nauczy ich przede wszystkim dobrych
manier, francuskiego i angielskiego. Później i tak wyślę je na pensję,
na razie nie potrzebują profesora. Czy sądzi pani, że znajdę pannę
chętną do wyjazdu do Argentyny? Tutejszy konsul zna mnie, więc
jestem osobą godną zaufania. Szczerze mówiąc najchętniej
zabrałabym ze sobą panią, panno Roda, ale obawiam się, że pani nie
ma ochoty na tak daleką podróż.
Lori słuchała z dużym zainteresowaniem i pomyślała, że chętnie
przyjęłaby taką posadę. Nie zastanawiając się odpowiedziała:
— Bardzo mi odpowiada taka posada. Mam do pani zaufania.
Spełniam warunki, jakie pani stawia wychowawczyni swoich córeczek.
Mogę podać referencje. Jestem sama i muszę sobie stworzyć egzystencję.
Pani Matora zaangażowała Lori.
Tymczasem nadszedł list od Heinza. Lori postanowiła, że odpowie,
kiedy będzie opuszczać Niemcy. Otrzymała też walizy ze swoją
garderobą. W dniu wyjazdu napisała:
Mój kochany, drogi Heinz!
Bardzo Ci dziękuję za to, co napisałeś, ale ja potrzebuję pracy,
obowiązków i dużej odległości między nami, która uniemożliwi mi pójście
za głosem serca.
Los jest dla mnie łaskawy. W pensjonacie poznałam damę z
Argentyny, Niemkę z pochodzenia. Nazywa się Helena Matora. Zapytała
mnie, czy pojechałabym z nią jako wychowawczyni jej córeczek w wieku
siedmiu i dziewięciu lat.
Zasięgnęłam informacji w konsulacie argentyńskim. Referencje są
doskonale i urzędowo potwierdzone; jest to zamożna, szanowana i
znana rodzina, która posiada ogromną farmę w pobliżu większego
prowincjonalnego miasta. Pani Matora jest sympatyczna i
bezpośrednia — rozumiemy się bardzo dobrze.
Sądzę, iż przyznasz mi rację, że dobrze zrobiłam przyjmując tę
posadę. Żeby Cię uspokoić załączam referencje rodziny Matora. Jutro
wyjeżdżamy do Hamburga. Cieszę się, że tak szybko znalazłam
odpowiednią pracę.
Będę regularnie pisać, a jeżeli potrzebowałabym pomocy, zwrócę się
do Ciebie — obiecuję solennie! Proszę, nie martw się o mnie, ale i mnie
nie przysparzaj trosk! Oboje musimy być dzielni i mężnie znosić to, co
jest nieuniknione, czyż nie, mój kochany? Dzisiaj nie mogę obszerniej
pisać, jestem bardzo zajęta pakowaniem do dalszej podróży. Nie
pisałam wcześniej, żebyś nie miał czasu odradzić mi tej decyzji.
Proszę, poślij mi upoważnienie jako opiekuna do Hamburga, hotel
“Atlantic", może będzie mi potrzebne.
Przesyłam Ci moje najserdeczniejsze pozdrowienia i jeszcze raz
żegnam Cię!
Twoja Lori
Westchnęła, odłożyła pióro, zakleiła kopertę i sama zaniosła j ą
na pocztę. Potem zaczęła ostatnie przygotowania do wyjazdu.
Dziękowała Bogu za dobrą posadę —jak bardzo powinna być wdzięczna
nie domyślała się, inaczej wyjeżdżałaby z panią Matora z jeszcze
większą radością w sercu.
W Hamburgu otrzymała list od Heinza.
Moja Lori!
Bardzo jestem zmartwiony. Postanowiłaś tak daleko uciekać
przed tym, do czego tęskni Twoje serce! A ja nie śmiem Ci tego
zabronić! Referencje są naprawdę bardzo dobre. Rozmawiałem
telefonicznie z notariuszem pani Matora, który zapewnił mnie, że nie
powinienem się niepokoić o Ciebie. A więc jedź z Bogiem! Nie mam
prawa, nawet jako Twój opiekun, wyrazić sprzeciwu. Pani Sund bardzo
chętnie zamieszkałaby z Tobą, ale ja rozumiem, że chcesz pracować i
mieć obowiązki. Mam nadzieję, że wiele nowych wrażeń trochę ukoi Twój
ból. Moja miłość, pełna troski, będzie Ci towarzyszyć. Proszę, nie
pozwól mi długo czekać na odpowiedź. Czekanie na wiadomość od
Ciebie to istna męka! Liczę godziny, kiedy znów otrzymam Twój list
Zawsze Twój Heinz
Lori przycisnęła list do serca, łzy zaczęły spływać po jej bladych
policzkach. Nieoczekiwanie weszła pani Matora.
— O, Lori, pani płacze — z powodu wyjazdu z ojczyzny? Czy
pani tutaj zostawia kogoś bliskiego?
Zapłakana dziewczyna spojrzała na nią:
— Tak, zostawiam kogoś, kogo kocham ponad życie!
— A czy ten ktoś nie przyjedzie po panią do Argentyny?
— Nie, ja uciekam przed nim. Niestety, nie możemy być razem.
Helena Matora gładziła Lori po włosach:
— Tak pani młoda i już pani myśli, że kończy się życie?
— Och nie, nie poddaję się, chcę sobie stworzyć egzystencję, chcę
pracować! Chociaż nie mam nadziei na spełnienie moich marzeń, życie
dla mnie nie stało się bezwartościowe.
— U nas będzie się pani dobrze czuła — zajmę się panią. Mamy
wielu przyjaciół i nie mieszkamy daleko od miasta. Jestem pewna, że
będzie pani u nas zadowolona — pani jest dzielną kobietą!
— Jestem szczęśliwa, że panią spotkałam, pani Heleno. Zawsze
będę pani wdzięczna i wyrażę to moją pracą i oddaniem.
Na życzenie pani Matora Lori nie zwracała się do niej oficjalnie;
argentyńska dama pragnęła w młodej dziewczynie znaleźć przyjaciółkę.
Serdecznie objęła Lori mówiąc:
— Nie wątpię w to ani przez chwilę!
Następnego dnia przed południem obie panie weszły na pokład
dużego statku znanej linii oceanicznej, która dbała o to, żeby dla
pasażerów taka daleka podróż była nie tylko wygodna, ale i przyjemna.
Zanim statek wyszedł w morze, Lori wysłała do Heinz jeszcze jeden list,
dodając mu otuchy, ale sama potrzebowała jej jeszcze bardziej.
Podróż morska dobrze wpływała na samopoczucie Lori. Pani
Helena Matora była kobietą inteligentną, bardzo pogodną, a nowe
otoczenie korzystnie wpływało na nastrój i łagodziło ból. Lori należała
do odważnych młodych kobiet, nie poddawała się przeciwnościom losu
i szukała wsparcia w swojej miłości i świadomości, że jest kochana.
Zdawała sobie sprawę, że życie byłoby o wiele bardziej okrutne, gdyby
musiała miłość wyrwać z serca!
Lori i pani Helena, która miała około czterdziestu lat i była bardzo
ładna, zwracały uwagę pasażerów na statku, zwłaszcza panów. Obie
damy były zupełnie obojętne wobec obcych ludzi i unikały bliższych
kontaktów. Helena Matora bardzo kochała swojego męża, a Lori
myślała wyłącznie o Heinzu. Kiedy miała wolną godzinę opisywała mu
swoje spostrzeżenia. Postanowiła dzielić się z nim wszystkimi
wrażeniami. Chciała, żeby Heinz stale otrzymywał od niej listy.
Oczekiwała, że będzie jej pisał o wszystkim, co dzieje się w Lindenhofie.
Z jego listów chciała wywnioskować, jak się czuje.
Wiedziała, że będzie musiała długo czekać na odpowiedź, toteż
bardzo się ucieszyła, gdy w Buenos Aires na statku doręczono jej
telegram: “Moje serce jest z Tobą. Niech Pan Bóg czuwa nad Tobą".
Wszystko ponownie ożyło w jej duszy — dzielnie zwalczyła
wzruszenie I odpowiedziała telegraficznie: “Szczęśliwie przybyłam do
Buenos Aires. List w drodze, Lori".
Po zejściu na ląd, zanim pojechała dalej, nadała długi list do
Lindenhofu.
Miasto Buenos Aires zrobiło na Lori dziwne wrażenie. Bardzo
długie, proste ulice, wysokie domy z przesadnie bogatymi fasadami i
mieszaniną stylów. Wszędzie było pełno kolorowych plakatów
kinowych. Pani Matora powiedziała Lori, że w stolicy Argentyny jest
wiele teatrów. Weekendy mieszkańcy Buenos Aires spędzają na
zalewie rzeki la Plata. Tutaj nie było widać morza, tylko mętną wodę
szerokiego zalewu.
Jedną noc panie spędziły w hotelu, ale nie było mowy o spaniu.
Odnosiło się wrażenie, że mieszkańcy tego miasta pracują i bawią
się dopiero w nocy. Na ulicy był ruch i hałas, jak w miastach
europejskich za dnia. Panie mieszkały w luksusowym hotelu
“Gloria", niemniej nie miały spokoju.
Następnego dnia pani Matora zaprosiła Lori na przejażdżkę po
mieście. Na wielu ulicach panował niebywały luksus. Główna
poczta, gdzie Lori nadała list, była podobna do pałacu. Centralna
aleja Florida, po obu stronach zabudowana większymi i mniejszymi
pałacami, otoczona była ogrodami pełnymi kwiatów.
Nad rzeką La Plata przycumowane były jachty. Luksus rzucający
się w oczy był jednak widoczny głównie w alei Florida i na dwu
poprzecznych ulicach — tutaj koncentrowało się życie stolicy.
Zwiedzając miasto Lori zauważyła pewnego chłopca, w wieku
około ośmiu lat, który zachowywał się bardzo niegrzecznie wobec
towarzyszącego mu starszego pana, prawdopodobnie dziadka.
Lori zdziwiła się:
— Chłopakowi należy się lanie, jest niesforny, nie rozumiem,
dlaczego ten pan tak cierpliwie to znosi.
Pani Helena Matora zaśmiała się głośno.
— Źle wyszedłby na tym, a pędrak prawdopodobnie zawołałby
policjanta, żeby go bronił. W Argentynie nie wolno bić dzieci.
Rodzice, którzy nie umieją wychowywać swoich pociech w inny
sposób, mają ciężkie życie. Na szczęście, na ogół dzieci są grzeczne i
posłuszne. Panno Lori, pani też nie wolno będzie stosować kar
cielesnych wobec moich córeczek!
— Niech mnie Pan Bóg broni, żebym kiedykolwiek nawet
pomyślała o takich metodach wychowawczych! Jestem zdecydowanie
przeciwna takiemu postępowaniu. Jednak kiedy taki pędrak
zachowuje się wyjątkowo niegrzecznie, zasługuje na klapsa.
Następnego dnia obie panie pojechały dalej koleją. Podróż
miała trwać przeszło trzydzieści godzin. Wprawdzie wagony
pulmanowskie były bardzo wygodne, jednak dokuczał im upał i
monotonny krajobraz, po obu stronach toru kolejowego rozciągały
się łąki porośnięte niskimi krzewami i trawą. W dali widać było
osiedla, farmy, zwane w Argentynie “ranczo". Leżały w dużej
odległości od siebie. Ale i ta podróż dobiegła końca.
Mąż pani Heleny czekał na stacji miasta, do którego przylegało
jego ranczo. Przyjechał samochodem. Pan Matora był wysoki i
przystojny. Radość i serdeczność, z jaką małżonkowie witali się,
wzruszyła Lori. Jacy oni są szczęśliwi, pomyślała.
Senior Matora był Hiszpanem i okazywał rycerskość
charakteryzującą ten naród. Powitał Lori bardzo uprzejmie i
wylewnie, jak miłego gościa. Kiedy pani Helena wyjaśniła, że Lori
będzie wychowawczynią ich córeczek, senior Matora wyraził
nadzieję, że długo zostanie w Rahira — tak nazywano ranczo.
Lori czuła się mile zaskoczona rycerskością pana domu i jego
serdecznym przyjęciem. Od pani Heleny wiedziała, że poznała
swojego męża podczas podróży po Hiszpanii. Zachwyciły go jej jasne
włosy. Nie odstępował jej na krok, aż zgodziła się zostać jego żoną i
zdecydowała się wyjechać z nim do Argentyny.
Byli bardzo szczęśliwym małżeństwem. Senior Matora był
czułym mężem i troskliwym ojcem. Ubóstwiał córeczki, które po
matce odziedziczyły jasne włosy i niebieskie oczy.
Jazda samochodem trwała kilka godzin, ale była przyjemna.
Mijali pola zasiane żytem i kukurydzą, potem wjechali do lasu tak
starego i gęstego, że przypominał puszczę, aż zbliżyli się do rancza
sięgającego daleko za horyzont. Obejmowało nie tylko uprawne pola,
ale również pastwiska dla bydła i wybiegi dla rasowych koni.
Wszystko tu świadczyło o wzorowej gospodarce i wielkim
bogactwie.
Wreszcie Lori ujrzała duży dom mieszkalny, otoczony ogrodem,
w którym stały dwie altanki. W jednej z nich bawiły się
dziewczynki, córeczki państwa Matora. Widząc samochód z
głośnymi okrzykami podbiegły i szofer musiał zatrzymać się, zanim
zajechali przed dom.
Sofia i Rosita weszły do samochodu i nie zwracając uwagi na
Lori zaczęły obejmować matkę, siadając jej na kolanach.
Śmiejąc się pani Helena zawołała:
— Dzikusy! Uważajcie, zlitujcie się nad panną Lori! Spójrzcie
na panią — przyjechała, żeby z wami rozmawiać po angielsku i po
francusku!
Dziewczynki nieco się speszyły. Fiołkowymi oczyma bacznie
spojrzały na nauczycielkę i obie oświadczyły:
— Jest ładna, może zostać.
Potem starsza dziewczynka zapytała:
— Mateczko, czy pani mówi po niemiecku i po hiszpańsku?
Lori ucieszyła się, słysząc, że córeczki mówią do matki
“mateczko", tak jak dzieci w Niemczech. Odpowiedziała:
— Mówię po niemiecku, bo to mój język ojczysty, a po
hiszpańsku nauczę się od was.
Zofia, starsza z dziewczynek spokojnie odparła:
— Nie musisz się męczyć, mówimy po niemiecku. Nauczyła
nas mateczka. Podobasz nam się, chcemy, żebyś została.
Rosita, młodsza, dodała:
— Cieszę się, że przyjechałaś, mateczka też jest zadowolona.
Pani Helena uśmiechnęła się.
— Tak, bardzo jestem zadowolona. Panna Lori będzie moją
przyjaciółką.
— W takim razie będzie i naszą przyjaciółką. Ale teraz
chodźmy do domu. Zobaczysz, jakie piękne girlandy wiszą na
drzwiach — same je zrobiłyśmy, nikt nam nie pomagał. Tylko
stary Pedro przybił je na drzwiach, ponieważ tatuś nie pozwolił
nam wchodzić na drabinę.
Samochód powoli ruszył i po kilku chwilach stanął przed
wejściem do dużego domu. Na kamiennych schodach stała liczna
służba — Murzyni, wśród nich również kilku białych. Okazywali
radość, że pani domu wróciła z dalekiej podróży.
Kiedy wysiedli, senior Matora jeszcze raz powitał Lori na
progu swojego domu. Panie poszły się przebrać.
Dziewczynki wołały:
— Pospieszcie się, herbata czeka, jesteśmy głodne!
Lori zaprowadzono do dwu pokoi przygotowanych do jej
dyspozycji. Były to sypialnia i duży gabinet, w którym miały się
odbywać lekcje w razie złej pogody, co tutaj zdarzało się
wyjątkowo rzadko.
Po kąpieli Lori włożyła świeżą bluzkę — duże walizy miał
przywieźć samochód ciężarowy. Nagle zapukano:
— Czy już jesteś gotowa, panno Lori?
— Tak, jestem — rzekła i wyszła z pokoju.
— Chodź szybko, mateczka też już idzie. Sara upiekła świeże
ciasto, są też grzanki i kanapki. Jesteśmy głodne, a ty?
— Bardzo!
Dziewczynki ciągnęły Lori za ręce do dużej, jasnej jadalni. Lori
czuła, że życie w tym domu jest bardzo harmonijne i miłe. Stół był
ładnie nakryty: piękny był nie tylko wyszywany obrus, lecz srebra i
cienka porcelana. Na dwu półmiskach leżały kanapki wyglądające
bardzo apetycznie, a na kryształowym talerzu podano domowe
ciasto. Czarnoskóry służący bardzo sprawnie podawał herbatę. Lori
poczuła się tu swojsko.
Po podwieczorku pani Helena opowiadała mężowi o sprawach,
które załatwiła w Europie, a dzieci zabrały swoją wychowawczynię
do ogrodu. Lori przybyła do celu swojej podróży.
15
Po wyjeździe Lori w Lindenhofie było bardzo cicho. Pan domu
codziennie czekał na pocztę, a jeżeli nie było listu od Lori,
zdenerwowany chodził po gabinecie. Wyliczył, kiedy Lori przybędzie
do Buenos Aires i w porę wysłał telegram. Wreszcie nadeszła depesza,
że podróż morska przebiegła szczęśliwie, a zapowiedź “list w drodze"
przepełniła Heinza radością.
Oczywiście czekanie na listy wydawało mu się strasznie długie, ale
w nagrodę otrzymywał obszerne opisy podróży; dowodziły, że Lori stale
o nim myśli. Każdy list czytał kilka razy. Miał wrażenie, że Lori
opowiada mu to wszystko swoim miękkim głosem.
Często telefonował do notariusza pani Heleny Matora i
informował się o losach Lori. Serce go bolało, że Lori stale oddala się
od niego, wiedział jednak, że ta odległość przynosi jej ukojenie.
Pani Sund starała się rozchmurzyć dziedzica. Jednak szybko
przekonała się, że tylko rozmowa o Lori uspokaja go i sprawia mu
przyjemność. Również stary Karol robił co było w jego mocy, żeby
jego pan nie był taki ponury i smutny.
Pewnego dnia przyniósł do gabinetu Heinza czerwoną chustkę,
która należała do Lori. Znalazł ją w szafie podczas generalnych
porządków w pokojach, w których mieszkała Lori. Wkładała ją na
szyję podczas letnich wieczornych spacerów po parku.
Karol położył chustkę na biurku.
— Proszę pana, ta chustka należy do panny Lori, zapomniała ją
zapakować z innymi rzeczami. Może przy okazji każe pan ją wysłać.
Heinz jednak nie mógł się z nią rozstać. Złożył chustkę i schował
w wewnętrznej kieszeni marynarki; pachniała lawendą — jedyne
perfumy jakich Lori używała. Często wyjmował chustkę i przytulał do
twarzy; miał wrażenie, że Lori jest obok niego.
Po miesiącu wreszcie otrzymał list od Lori z ranczo Rahira.
Dziękował Bogu, że Lori jest u dobrych ludzi, którzy okazują jej
przyjaźń. Lori opisywała szczęśliwą parę małżeńską i miłe, choć bardzo
żywe dziewczynki. Nie pomijała niczego wiedząc, jak bardzo go
wszystko interesuje. Heinz odpowiadał na listy Lori tego samego dnia;
wnioskowała, że jest nieco spokojniejszy.
Pisywali do siebie o wszystkim, tylko nie o rzeczy najważniejszej,
o swojej tęsknocie i cierpieniach. Zachowywali to dla siebie, żeby
ukochanej istocie nie sprawiać bólu.
Heinz bardzo dużo pracował. Pomagał swoim robotnikom, którzy
budowali domki, dawał pożyczki, służył radą i doświadczeniem. Dla
dzieci przynosił cukierki, a one zawsze radośnie go witały głośnymi
okrzykami. Pisał o tym do Lori; wiedziała, jak postępuje budowa
osiedla i uprawa warzywników. Jeżeli Heinz coś pominął, Lori pytała go
o to i prosiła, żeby nie zapomniał opowiedzieć to, o co prosiła. Zawsze
dołączała pozdrowienia dla pani Sund i Karola, a oni nigdy nie
przeoczyli okazji, żeby prosić dziedzica o przesłanie wyrazów szacunku
dla panny Lori. Zawsze wiedzieli, kiedy do niej pisał.
Minęło lato. Robotnik, który miał wypadek przy maszynie rolniczej
wyzdrowiał; rękę uratowano i znów mógł pracować. Nie miał pojęcia, że
jego nieszczęście pośrednio spowodowało wyjazd panny Roda. Pan
dziedzic powiedział, że panienka wyjechała do Argentyny I jest w domu
swojej przyjaciółki. Tylko pani Sund, Karol, jego syn Peter i Bety znali
prawdę o tym, co się stało.
Tego roku zbiory nie były tak bogate jak zeszłego lata, niemniej
Heinz był zadowolony. Kiedy dojrzewały jabłka i gruszki, wspominał,
jak Lori cieszyła się pięknymi owocami. Byłby szczęśliwy, gdyby mógł
posłać Lori najdorodniejsze jabłka i gruszki, ale nawet to nie było mu
dane.
W domu nadzorcy przybył nowy członek rodziny. Bety urodziła
synka i stary Karol wolne chwile spędzał przy kołysce wnuka. Heinz
zawiadomił o tym Lori, która po każdym liście czuła większą
tęsknotę, ale za nic w świecie nie chciała zrezygnować z listów z
Lindenhofu.
Zbliżała się Wigilia. Wszystko przygotowywano tak jak w
ubiegłym roku, gdy była we dworze Lori — życzył sobie tego pan
dziedzic. Kiedy z panią Sund stali pod choinką, Heinz miał łzy w
oczach. Lori przysłała mu nowy, własnoręcznie zrobiony sweter,
ponieważ napisał, że zeszłoroczny jest zniszczony codziennym
noszeniem. Pewnego dnia Karol przyniósł paczkę z Argentyny i
wręczył pani Sund. Domyślili się, że to prezent pod choinkę dla pana
Rommersdorfa i położyli go pod drzewko. Były tam też upominki dla
pani Sund i Karola.
Oczywiście, z Lindenhofu wysłano do Lori prezenty, które miały
jej przypomnieć daleką ojczyznę. Pisała, że na ranczo Rahira nie
będzie choinki, ponieważ tutaj nie ma drzew iglastych, więc ubiorą
inne drzewko. Seniora Matora zawsze urządzała dzieciom Wigilię, tak
jak to robili jej rodzice, kiedy była mała.
Tej wigilijnej nocy Heinza znowu opanowała rozpacz. Myślał o
swoim zniszczonym szczęściu. Ożyły cierpienia. Przecież nie
popełnił żadnej zbrodni, dlaczego musi tak ciężko pokutować?
Zastanawiał się nad swoim losem, tęsknił za Lori i nigdy jeszcze nie
czuł się taki osamotniony.
16
Lori przebywała w Rahira od kilku tygodni i czuła się tutaj tak
dobrze, że lepiej mogłoby jej być tylko w Lindenhofie. Wszyscy byli
uprzejmi, a dziewczynki były zachwycone nową nauczycielką i
przepadały za nią.
Dla pani Heleny Lori stała się przyjaciółką, zwłaszcza, że pan
domu był zawsze bardzo zajęty. Ranczo Rahira było ogromne i żeby
wszystkiego dopilnować, musiał odbywać wielogodzinne konne
objazdy, albo jeździć dziesiątki kilometrów samochodem. Dawniej dzieci
były zbyt małe, żeby mogła z nimi rozmawiać, a teraz Lori
dotrzymywała jej towarzystwa.
Senior Matora bardzo cenił Lori i chętnie słuchał kiedy
wieczorami grała na fortepianie i śpiewała niemieckie pieśni ludowe.
Lori zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie, że jest w Lindenhofie.
Dzieci nauczyły się od niej wielu piosenek, a służba, biała i czarna,
pracując nuciła zasłyszane melodie.
Ponieważ pani Helena zwierzała się ze swoich przeżyć, Lori też
szczerze opowiedziała, co spowodowało, że wyjechała z ojczyzny. Pani
Matora starała się pocieszać Lori, której było lżej na sercu, że mogła
rozmawiać o swoim zmartwieniu i nie musiała ukrywać smutku, kiedy
otrzymywała listy od Heinza.
Lori nigdy się nie nudziła. Zawsze miała jakieś zajęcie lub czytała.
Nawet gdyby pragnęła towarzystwa, nie mogłaby narzekać, ponieważ
państwo Matora prowadzili dom otwarty i zawsze byli tutaj goście,
czasem nawet przez tydzień lub dwa. Powodowane to było dużymi
odległościami między sąsiadującymi majątkami. Teraz szczególną
atrakcją stała się nowa nauczycielka z Niemiec. Panowie byli nią
oczarowani i starali się o jej względy.
Lori, jak dawniej, przyjmowała komplementy z obojętnością
— nie
robiły na niej żadnego wrażenia. W jej sercu było miejsce
wyłącznie dla Heinza Rommersdorfa.
Częstym gościem państwa Matora był Amerykanin, pan
Brown handlarz rasowymi końmi. Prowadził interesy z panem
domu. Jeździł po całej Argentynie, kupował konie na ranczach i
sprzedawał w dużych miastach, gdzie bogacze chętnie kupowali
piękne wierzchowce. Zarabiał dobrze i żył bardzo rozrzutnie.
Pan Brown miał nieco ponad czterdzieści lat. Kiedy po raz
pierwszy zobaczył Lori, w jego oczach pojawił się wyraz, jaki
miewają mężczyźni cyniczni i bagatelizujący kobiety. Przedstawiono
go Lori, a o tym, że była Niemką, dowiedział się sam, słysząc, że
rozmawia z dziećmi po niemiecku.
Lori czuła się nieswojo w jego obecności — zachowywał się
dziwnie. Wprawdzie nie był mężczyzną odrażającym, ale Lori po
prostu czuła przed nim lęk i była bardzo niezadowolona słysząc,
że jest częstym gościem w domu państwa Matora. Jednak nic
nie powiedziała na ten temat. Kiedy senior Matora wyjechał z
gościem obejrzeć konie, które miały być sprzedane, pani Helena
uśmiechnęła się i zapytała:
— Pani też go nie lubi, prawda, Lori?
Lori ocknęła się i zapytała:
— Kogo pani ma na myśli?
Pani Matora wskazała na odjeżdżających mężczyzn:
— Pana Browna.
Lori speszyła się:
— Znam go od niedawna, trudno mi coś powiedzieć.
— Mężczyźni pokroju pana Browna są bardzo nieprzyjemni. Nie
lubię go od pierwszej chwili. Ale mój mąż potrzebuje go — załatwia z
nim korzystne interesy, a ze względów handlowych trzeba
utrzymywać stosunki towarzyskie również z ludźmi, których nie
lubimy. Mój mąż nie darzy go sympatią, ale mężczyźni nie są tak
wrażliwi jak kobiety. Musimy się pogodzić z jego obecnością,
niestety, przyjeżdża zbyt często.
— Proszę pani, nigdy nie ośmielę się wyrażać opinii o
gościach w domu państwa, ale nie chcę i nie mogę ukrywać, że
poczułam lęk, kiedy na mnie patrzył. W jego spojrzeniu jest coś
ubliżającego.
— On tak patrzy na każdą kobietę, która mu się podoba.
— Marzę, żebym mu się nie podobała! Zresztą będę
opanowana I nie okażę mojej niechęci. Cieszę się jednak, że pani
podziela moje wrażenie.
Pani Helena objęła Lori.
— Jak zawsze i we wszystkim jestem tego samego zdania co
pani, moja droga Lori!
Do pokoju wpadły dziewczynki.
— Panno Lori! Gdzie jesteś? Miałaś nam w altance opowiedzieć
bajkę!
— Zaraz przyjdę, wezmę tylko koraliki, które trzeba posortować,
żeby nie było kłopotu, kiedy was będę uczyła wyszywania. Wszystkie
kolory są pomieszane, a wyszukiwanie odpowiednich kolorów
zajęłoby nam dużo czasu!
Lori wykorzystywała każdą okazję, żeby dziewczynki uczyły
się systematyczności i porządku.
— Czy ja również mogę posłuchać bajki? — zapytała pani
Helena.
Zabrała swoją robótkę i dodała:
— Chcę skończyć wyszywanie gobelinu — będzie to prezent
urodzinowy dla tatusia.
Panie i dzieci skierowały się ku jednej z altanek. Były to
ośmiokątne altanki z kamienną podłogą. Stały pod drzewami i
zawsze było tam chłodno. Panie chętnie siadywały w tym miejscu
podczas upałów, a dzieci najchętniej bawiły się właśnie w altankach.
Były tam też głośniki i można było słuchać wiadomości lub muzyki
nadawanej przez radio.
Lori zaczęła opowiadać bajki... poczuła się jakby sama je
przeżywała… jest w sercu Argentyny... siedzi w ogrodzie wśród
kwiatów...otaczają ją dobrzy ludzie... czy to nie jest bajka? Jest i
królewicz, który ją kocha, żyje w dalekim kraju i tęskni za nią!
— Dawno, dawno temu — zaczęła Lori i znów przed oczyma
stanął jej dwór w Lindenhofie i Heinz, do którego należy jej serce.
Poczuła tęsknotę i ból kiedy zakończyła:
— ... a potem żyli długo i byli bardzo szczęśliwi!
— Prosimy o jeszcze jedną bajkę! — zawołały dziewczynki.
— Dobrze!
I Lori opowiadała następną bajkę.
Wtem podeszli panowie — senior Matora i pan Brown.
Wrócili ze stadniny.
Uśmiechając się ironicznie pan Brown zauważył:
— Oho, słyszę niemiecką bajkę!
Lori spojrzała na niego chłodno.
— Skąd pan wie, że to niemiecka bajka?
Czoło Browna zaczerwieniło się; szyderczo spojrzał na Lori.
— Jest pani Niemką, powiedziały mi to dzieci, a skoro pani
opowiada bajkę, to musi to być bajka niemiecka — nie trudno
odgadnąć.
— Heleno, nie będziemy wam przeszkadzali, mamy jeszcze
szereg spraw do omówienia. Zobaczymy się przy herbacie —
powiedział senior Marota. Wiedział, że żona nie lubi Browna.
Idąc ku domowi i machając w powietrzu szpicrutą Brown
odezwał się lubieżnie:
— Rozkoszna kobietka ta panna Lori!
Matora nie znosił lekceważącego tonu, kiedy mówiono o
paniach. Zmarszczył czoło i spojrzał na cyniczną twarz swojego
gościa.
— Panie Brown, zwracam panu uwagę, że panna Lori jest pod
moją opieką. Proszę się o niej wyrażać z pełnym szacunkiem.
Brown roześmiał się szyderczo:
— Pan nie zna kobiet, senior, pan je przecenia! Miałem dosyć
okazji przekonać się, jakie one są naprawdę!
— Żałuję, że pan nie poznał kobiet godnych szacunku. Proszę
na tę młodą damę spojrzeć innymi oczami i pamiętać, że mieszka
w moim domu, albo proszę raczej nie zwracać na nią uwagi! Kto
ubliża jej, ubliża mnie!
Brown znowu machnął szpicrutą:
— Dobrze, dobrze, zostawmy ten nudny temat. Senior,
mówię z doświadczenia — kobiety to wcielone diabły!
— Tutaj nie ma kobiet, w moim domu są damy! —
zdecydowanie odpowiedział Matora.
Nie chcąc się sprzeczać zaczął rozmawiać o sprawach
handlowych. Najchętniej pożegnałby Browna, ale w Argentynie
gościnność to rzecz święta! Musiał gościa zaprosić na herbatę.
Brown starał się być uprzejmy wobec pań i zaczął żartować z
dziewczynkami. Rzekł do Rosity, żeby go pocałowała.
Mała dumnie podniosła główkę, jak prawdziwa hiszpańska
seniorita i odparła:
— Nie całuję obcych ludzi!
Brown zaśmiał się na cały głos:
— Kiedy dorośniesz, seniorito, zmienisz zdanie!
— W takim razie wcale nie chcę dorosnąć — zawołała Rosita.
Pani Helena dyskretnie dała Lori znak. Zrozumiała — wstała i
wyszła z dziewczynkami do ogrodu. Był czas na lekcję
francuskiego. Bardzo niezadowolona, pani domu musiała zostać,
aż panowie poszli do gabinetu omawiać sprawę sprzedaży koni.
Od pierwszego spotkania z Brownem Lori czuła, że ten
człowiek wzbudza w niej uczucie grozy. Na szczęście w domu
państwa Matora bywali również sympatyczni znajomi. Brown
przyjeżdżał do Rahira co dwa miesiące, ale zawsze gościł na
ranczo tydzień lub dłużej. Wtedy wodził oczyma po smukłej
postaci Lori i chociaż starał się być uprzejmy, można było
zauważyć ironię w jego wypowiedziach.
Lori była zadowolona, że Heinz nie widział tego złego
człowieka. Wszyscy odetchnęli, kiedy Brown wyjechał, a dzieci
otwarcie okazywały mu wrogość.
Mijały tygodnie. W tym czasie Brown był w Rahira kilka razy
— wtedy zawsze panowała napięta atmosfera, a panie czuły się źle w
jego towarzystwie.
Znów nadeszły święta Bożego Narodzenia. W domu wszystko
przygotowywano według niemieckiej tradycji: były prezenty i
niespodzianki. Dzieci pomagały ubierać choinkę, uczyły się wierszy i
piosenki "Cicha noc...", pomagały robić marcepan, który uwielbiały.
Dzięki Lori odżyły w ich domu piękne stare obyczaje.
Jednak to nie były święta podobne do Wigilii w Lindenhofie. W
tych dniach Lori jeszcze bardziej tęskniła za Heinzem. Dopiero
kiedy późno wieczorem była sama w swoim pokoju, gorzko płakała.
Dobrze, że nikt tego nie widział.
Jeszcze w nocy napisała do Heinza list, w którym dziękowała za
przysłane prezenty. Pisała o swojej miłości, musiała to powiedzieć,
żeby nie pomyślał, że zobojętniała wobec niego. Za nic w świecie nie
chciała go zranić!
Pisała o swojej pracy. Bogu dzięki, miała swoje obowiązki.
Nie miała czasu rozczulać nad swoim losem. Nie narzekała na
nadmiar pracy. Była dumna, że senior Matora chętnie rozmawiał z
nią o rolnictwie i podziwiał jej wiedzę. Skorzystał z niektórych metod
uprawy zbóż, stosowanych w majątku Lindenhof.
Od dłuższego czasu Lori miała swojego wierzchowca. Senior
Matora dał jej do dyspozycji rasową klacz. Teraz Lori mogła brać
udział w konnych wycieczkach. Pani Helena była doskonałą
amazonka a obie dziewczynki jeździły na kucykach od dwóch lat.
Jeżdżąc konno, stale myślała o Heinzu i godzinach spędzanych z nim,
kiedy ją uczył tego pięknego sportu.
W Rahira właśnie bawił pan Brown i tam przypadkowo spotkał
Lorie, kiedy wybierał wierzchowce prowadzone przez stajennych.
Pani Helena i dzieci podjechały do seniora Matora, który rozmawiał
z rządcą i Lori została sama. Zanim zdołała uniknąć kontaktu z
niesympatycznym Amerykaninem, on podjechał do niej.
— Jestem zachwycony, piękna panno, że panią tutaj widzę!
Myślałem, ze nie będę miał szczęścia, żeby jeszcze przed kolacją
podziwiać pani urodę — pani widok podnieca mnie!
Lori spojrzała mu prosto w twarz, dumnie i odważnie. Pani
Helena uprzedziła Lori, żeby nie pozwalała Brownowi na
poufałości, więc teraz ostro powiedziała:
— Nie interesuje mnie to, o czym panu mówi!
— Niech pani nie będzie taka wyniosła, chyba wolno podziwiać
piękną kobietę?
— Wypraszam sobie, żeby pan w ten sposób do mnie mówił!
Lori chciała przejechać obok niego, lecz zagrodził jej drogę.
— Czy pani nie widzi, że pani obojętność i chłód prowokują
mnie? Mam szczególne upodobanie do takich oziębłych,
jasnowłosych niemieckich kobiet! Chyba nie uszło pani uwadze, że
wzdycham do pani jak niemiecki junkier, który po raz pierwszy
zbliża się do kobiety.
Lori spostrzegła nie raz i nie dwa, że w pewnych sytuacjach
Brown reaguje nie jak Amerykanin, lecz jak Niemiec. I właśnie
teraz mówiąc o " niemieckim junkrze", zachował się w ten sposób.
Jego słowa tak oburzyły Lori, że uderzyła klacz szpicrutą i przejechała
obok Browna.
Patrzył za nią pożądliwie, z ironicznym uśmiechem. Nie wierzył,
że jakaś kobieta może mu się oprzeć! Pomyślał: ,,Udaje cnotliwą! Ale
co się ze mną dzieje? Od lat po raz pierwszy znowu pragnę porwać w
ramiona kobietę, nawet wbrew jej woli! Pilnuj się, piękna Lori! Nie
pozwolę, żeby mnie bezkarnie podniecano!" — powoli pojechał za
Lori i dołączył do reszty towarzystwa.
Pani Helena natychmiast zauważyła, że Lori jest blada i
zdenerwowana.
— Czy spotkała panią przykrość ze strony Browna?
Lori wiedziała, że musi być ostrożna. Była pewna, że senior
Matora stanie w jej obronie i dojdzie do awantury między panami,
jeżeli gospodarz dowie się, że Brown jej ubliżył.
Powiedziała więc tylko:
— Brown był bezczelny i powiedziałam mu, co o tym sądzę.
Proszę, niech pani nic nie mówi mężowi; nie chcę, żeby z mojego
powodu senior Matora pokłócił się z Brownem. Ale coś mnie
zastanawia — kiedy Brown zapomina o dobrych manierach, wcale
nie zachowuje się j ak Amerykanin, lecz jak bezwstydny,
gburowaty Niemiec! Używa też wyrazów, które zazwyczaj zna tylko
rodowity Niemiec!
— Chyba udaje, żeby się pani przypodobać!
— Nie, nie, te słowa spontanicznie wyrywają mu się z ust kiedy
jest zły. Zawsze wtedy odnoszę wrażenie, że jest rodowitym
Niemcem.
— Wykluczone, Lori, znamy go od kilku lat. Zawsze twierdził,
że jest Amerykaninem.
— Nie jest wykluczone, że się mylę; w każdym razie jako
Niemiec, czy jako Amerykanin, jest odrażający. Jeszcze nigdy żaden
człowiek nie był mi tak wstrętny! Poza wstrętem czasem czuję
strach!
— Nie musi się pani bać, Lori, jest pani pod naszą opieką!
— Jestem za to bardzo wdzięczna — wszyscy jesteście tacy
mili i okazujecie mi serce.
— Pani zasługuje na to! Proszę nie mówić o wdzięczności. Pani
wie, że to my mamy dług wobec pani za wychowywanie naszych
pociech. Ale przestańmy mówić o przykrych rzeczach i o panu
Brownie. Jedźmy, dzieci już się niecierpliwią.
Lekkim galopem wszyscy ruszyli w drogę i po godzinnej jeździe
byli w domu.
17
Pewnego dnia, po powrocie z objazdu pól, Heinz Rommersdorf
zastał w domu dziwny list.
Lori była w Argentynie już przeszło rok i bardzo za nią tęsknił.
Schudł, mało mówił, a z oczu patrzyły mu smutek i zmartwienie.
Usiadł przy biurku. Koperta była zaadresowana niewprawną ręką
prostego człowieka. Heinz miał ochotę rzucić ją do kosza, ale nagle
pomyślał, że może ktoś potrzebuje jego pomocy. Zaczął czytać:
Wielce Szanowny Panie!
Leżę na łożu śmierci. Lekarz powiedział, że już nie wyzdrowieję.
Czekam na księdza, chcę się wyspowiadać. Mam na sumieniu wiele
grzechów, a najbardziej skrzywdziłem Pana. Nie mogę przyjechać tam,
gdzie Pan mieszka. To zbyt daleko. Pan von Trauenstein dał mi adres
Pana, ale nie mam sił, żeby pojechać.
Proszę, niech Pan szybko przyjedzie. Mam Panu coś bardzo ważnego
do powiedzenia, żeby spokojnie umrzeć. Może Pańskie życie stanie się przez
to łatwiejsze. Ponieważ wkrótce stanę przed Panem Bogiem, chcę żeby mi
było lżej na duszy. Proszę szybko przyjechać, proszę nie zwlekać, jeżeli
Pan chce spełnić życzenie umierającego człowieka
Z poważaniem
Antoni Sandhuber
robotnik pana von Trauensteina
Heinz zdziwiony patrzył na list nieznajomego. Napisał, że jest
robotnikiem w majątku pana von Trauensteina. Tam zastrzelił
przyjaciela. Czego może chcieć ten Sandhuber? Wszystko
wydawało mu się dziwne, ale coś go zmuszało, żeby spełnić
prośbę umierającego. Nie zależało mu na spotkaniu z panem von
Trauensteinem — nie widział go od lat, od dnia kiedy doszło do
nieszczęśliwego
wypadku.
Będzie
jednak
musiał
złożyć
grzecznościową wizytę człowiekowi, który był świadkiem
nieszczęścia.
Zastanawiał się — za trzy godziny dojedzie samochodem do
Trauenstein. Kazał podstawić auto i poszedł przygotować się do
podróży. Po kilkunastu minutach był już w drodze.
Szybciej niż przypuszczał był na miejscu. Kiedy zapytał o
Antoniego Sandhubera wskazano mu mały domek, w którym
mieszkał robotnik. Ku swojemu zaskoczeniu przy łożu chorego
zastał pana von Trauensteina. Umierający mężczyzna wyciągnął do
Heinza rękę, a pan von Trauenstein wstał z krzesła.
— Drogi panie Rommersdorf, nie pożałuje pan, że pan
przyjechał. Proszę siadać na moim miejscu. Od godziny wiem to,
co pan teraz usłyszy. Zostałem i czekałem na pana, żeby być
świadkiem i spełnić mój obowiązek jako przedstawiciel gminy.
Przywiozłem urzędnika, który sporządził protokół, na wypadek,
gdyby pan nie zdążył przyjechać.
Heinz podał rękę choremu:
— Mam nadzieję, że wrócicie do zdrowia!
— Łaskawy panie, jestem umierający. Muszę się spieszyć, będę
się streszczał.
Żona chorego podała mu łyk wina. Zaczął mówić:
— Łaskawy panie, chciałem panu tylko powiedzieć, że to nie
pan zastrzelił tego pana Roda, który zginął na polowaniu.
Heinz zerwał się na równe nogi. Zbladł i drżącym głosem
krzyknął.
— Co wy mówicie? Mój Boże, co wy mówicie, Sandhuber?
— Tak, tak, opowiem wszystko, co się wtedy stało. Zawsze
byłem biedakiem, dlatego kusiło mnie i czasem upolowałem zająca
lub sarnę, żeby dorobić parę groszy. To było zabronione, pan von
Trauenstein wypędziłby mnie z majątku, gdyby o tym wiedział. Tak
więc pewnego wieczoru zastrzeliłem jelenia.
Następnego dnia o świcie poszedłem do lasu, żeby go zabrać i
zanieść do miasta, do handlarza. Nie wiedziałem, że pan von
Trauenstein tego dnia ze swoimi gośćmi będzie polował. Zostałem
zaskoczony. Musiałem się ukryć, więc schowałem jelenia, a sam
wdrapałem się na duże drzewo i cicho siedziałem w konarach. Nie
chciałem się dać złapać.
Minęło kilka minut i ujrzałem człowieka, skradającego się
między krzakami. Nie należał do towarzystwa — ukrywał się.
Nagle zaczął włazić na stary świerk i zaszył się między gałęziami.
Siedziałem cicho, nie rozumiałem, po co wdrapał się na drzewo z
bronią w ręku. Obserwowałem go bacznie i wtedy zobaczyłem
myśliwych, którzy zaczęli zajmować legowiska. Widziałem pana,
panie Rommersdorf i tego drugiego człowieka, który został
zastrzelony.
Serce waliło mi w piersiach, bałem się. Pan coś powiedział do
pana Roda i zaraz potem ukazała się sarna. Pan strzelił dwa razy
do sarny. Pierwszy strzał był celny, a drugi nie, ale był pan tak
odwrócony, że pan nie mógł strzelić do pana Roda. Został on
zastrzelony przez tego człowieka na świerku. Widziałem dokładnie
jak celował, trafił pana Roda i widziałem, że pan Roda padł
martwy. Omal nie spadłem z drzewa ze strachu.
Widziałem, jak się potem zbiegli myśliwi, jak pan, blady jak
trup, biegł na miejsce wypadku. W zamieszaniu ten mężczyzna
zeskoczył ze świerka i zaczął uciekać — przecież był mordercą!
Widziałem, że biegł w kierunku stacji kolejowej. Potem I ja
zeskoczyłem z drzewa i pobiegłem do domu. Do wieczora nie
opuściłem izby. Bałem się. Przecież widziałem mordercę i
powinienem był zgłosić to gminie, ale bałem się, że się wyda, iż
jestem kłusownikiem!
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zostanie pan oskarżony o
zastrzelenie pana Roda, ponieważ ten mężczyzna na drzewie miał
taką samą broń jak pan. Ale kiedy pana uniewinniono, milczałem,
chociaż trochę mnie gnębiło sumienie, że zbrodniarz uniknął
zasłużonej kary.
Czas mijał, a sumienie mnie gryzło. Wmawiałem sobie, że już
nic nie da się naprawić, nic! Dostałbym karę za kłusownictwo i tyle!
Teraz kiedy zbliża się mój koniec, muszę ten ciężar zrzucić z
sumienia! Proszę łaskawego pana o wybaczenie. Potem nigdy
więcej nie strzelałem do zwierzyny, za bardzo się bałem. Tak,
teraz wszystko powiedziałem niech Pan Bóg będzie litościwy —
proszę też pana Rommersdorfa, żeby mi wybaczył!
Chory, wyczerpany długim opowiadaniem, zamknął oczy.
Żona podała mu jeszcze łyk wina, które przyniósł pan
vonTrauenstein. Widać było, że wyznanie przyniosło ulgę
umierającemu.
Opowiadanie Sandhubera trzymało Heinza w napięciu.
Uważnie słuchał umierającego i zapamiętał każde słowo. Nie
wierzył własnym uszom, że zostało udowodnione, iż jest
niewinny! Spadł mu kamień z serca! Był oszołomiony. Nie mógł
mówić, wziął rękę, którą podał mu pan von Trauenstein i głęboko
westchnął. Po chwili spojrzał na chorego.
— Sandhuber, mówcie kim był ten mężczyzna! Na miłość
boską, mówcie! Kto zastrzelił mojego przyjaciela Fryderyka Roda?
Chory oddychał z trudem.
— Nie wiem, nie znam go. Wiem tylko, wyraźnie to widziałem,
że w ręce, którą trzymał broń, brakowało małego palca. Wyglądało
tak, jakby mu ten mały palec odcięto. To zobaczyłem dokładnie, kiedy
wychylił się zza gałęzi świerka, żeby strzelić.
Heinz krzyknął:
— Gerhard Bruns! On nie miał małego palca, stracił go podczas
wypróbowywania pewnej maszyny! Tak, tak, to mógł być tylko
Bruns! Teraz wszystko rozumiem — bał się Fryderyka Roda, który
dowiedział się o jego przestępstwie. Mam listy przyjaciela, oraz pisma
Brunsa. Prosił o termin ośmiu dni — wiedział, że Roda będzie tutaj na
polowaniu, chciał wykorzystać sytuację i pozbyć się Fryderyka w taki
straszny sposób. Mnie też chciał zniszczyć — dobrze to
wykombinował!
Miałem zostać oskarżony o zabójstwo przyjaciela! Wiedziałem,
że ma taką samą broń jak ja. Był na mnie zły i chciał się zemścić!
Tak, teraz wszystko jest jasne! I z tego powodu cierpiałem tyle lat,
sądząc, że przez nieostrożność zastrzeliłem przyjaciela?! Co za
podłość! Dręczyła mnie świadomość, że zabiłem najlepszego
przyjaciela. Stałem się odludkiem i dziwakiem, i omalże
unieszczęśliwiłem ukochaną kobietę! Mój Boże, jeszcze nie mogę w
to wszystko uwierzyć!
Heinz podszedł do okna małej izby; nie chciał, żeby obecni
widzieli jego wzruszenie i starał się opanować. Myślał o Lori —
teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby byli razem. Jego ręce nie
są splamione krwią przyjaciela, nikt i nic nie może go rozłączyć z
Lori! Koniec cierpień, smutku i tęsknoty!
Jego myśli były przy Lori. Wtem poczuł na ramieniu rękę
pana Frauensteina.
— Proszę, niech pan pojedzie ze mną do domu. Zostawmy
chorego z jego żoną. Niech mu pan powie, że pan mu wybacza.
Wszyscy jesteśmy grzesznikami.
Heinz milcząc skinął głową. Podszedł do łóżka i podał choremu
rękę.
— Wybaczam wam wszystko i dziękuję, że zdjęliście ten
ciężar z mojego sumienia!
Sandhuber lekko się uśmiechnął — nie mógł mówić. Pan von
Trauenstein zawołał urzędnika, który podał choremu protokół.
Sandhuber podpisał go drżącą ręką.
Wyszli z domu robotnika.
Heinz był bardzo wzburzony i do głębi poruszony. Pan von
Trauenstein rozumiał nastrój swojego sąsiada i chcąc dać mu czas
na opanowanie rzekł:
— Ja nic nie wiem o Gerhardzie Brunsie i nie wiem, czy to on
strzelał do Fryderyka Roda, ale pan zdaje się jest tego pewien i ma
pan jakieś listy. Z tego powodu trzeba to zgłosić w urzędzie,
przecież chodzi o mord. Mam obowiązek tak postąpić. Winny
musi zostać ukarany.
— Oczywiście, o ile go znajdą. Wiem, że Bruns wyjechał
wtedy z Niemiec i ślad po nim zaginął.
Panowie rozmawiali jeszcze godzinę i wtedy Heinz
opowiedział, że przyjął do dworu swoją pupilkę, która pewnego
dnia w starej walizie rodziców znalazła korespondencję
Fryderyka Roda z Gerhardem Brunsem. Z tych listów jasno
wynika, że Bruns popełnił jakieś przestępstwo i groziło mu
więzienie, gdyby Fryderyk Roda skierował sprawę do prokuratora.
Heinz wspomniał też o przyjaciółce Gerharda Brunsa i awanturze,
jaką sprowokowała między nimi.
Pan von Trauenstein kiwał głową:
— Wszystko jest jasne! Nie mogę jednak zrozumieć, jak
Bruns dostał się do mojego rewiru łowieckiego i skąd mógł
wiedzieć, że panowie macie legowiska obok siebie. Tylko dzięki
temu mógł wykonać swój plan i skierować podejrzenie na pana.
— Oczywiście, ja też tego nie wiem, ale przecież mógł w jakiś
sposób dowiedzieć się. Przecież legowiska były wyznaczone dzień
wcześniej. Może Bruns przekupił któregoś z gajowych lub
służących? Na to pytanie tylko on może dać odpowiedź. Kto wie,
dokąd uciekł ze swoja kochanką.
— Reprezentuję władzę, więc jest moim obowiązkiem zgłosić
sprawę gminie. Będzie poszukiwany listem gończym. Trudno
przewidzieć, czy go znajdziemy. Jednak zeznanie Sandhubera
niezbicie dowodzi, że Fryderyka Roda zastrzelił inny człowiek, nie
pan. Serdecznie panu gratuluję i życzę szczęścia, drogi panie
Rommersdorf!
— Dziękuję! Nie będę pana dłużej zatrzymywał, muszę wracać
do domu.
— Proszę jednak, żeby pan zjadł ze mną drugie śniadanie. Ma
pan przed sobą długą drogę.
Heinz nie mógł odmówić, chociaż najchętniej zaraz wyruszyłby
w drogę powrotną. Później, siedząc za kierownicą, zastanawiał się,
co należy zrobić, żeby Lori jak najszybciej dowiedziała się o wszystkim
i mogła się cieszyć razem z nim.
Wzruszony szeptał: “Lori, kochanie, teraz możesz należeć do
mnie. Nikt i nic nie może już nas rozdzielić, tylko śmierć."
Przejął się tą myślą do tego stopnia, że zaczęły mu drżeć ręce na
kierownicy; zatrzymał samochód, zjechał na pobocze i odmówił
pacierz dziękczynny. Nagle świat stal się piękny, wszystko się
zmieniło! Słońce znów świeciło jasno, był szczęśliwym człowiekiem,
mógł Lori wziąć w ramiona i przytulić do serca.
Kiedy się nieco uspokoił, ruszył w dalszą drogę do domu.
Lori zadomowiła się w Rahira tak dalece, jak to było możliwe. Jej
młode serce tęskniło za utraconym szczęściem, niemniej zmuszała się
do rezygnacji z niego. Wiedziała, że tak musi być.
Z trudem osiągnięty spokój wewnętrzny burzyła obecność Browna.
Był natarczywy i uparcie zabiegał o jej względy. Ponieważ Lori
wiedziała, że senior Matora korzysta z jego pośrednictwa przy sprzedaży
koni, nie zwracała się o pomoc do pana domu. Nie chciała dopuścić do
kłótni między panami, wiedząc, że mogłoby to spowodować
finansowe straty dla seniora Matora.
Lori nie miała pojęcia, że pan domu zauważył bezceremonialne
zachowanie Browna wobec Lori i oświadczył żonie, iż szuka innego
pośrednika, żeby móc zakończyć współpracę z nachalnym
Amerykaninem. W każdym razie już za dwa miesiące obejdzie się bez
niego. Pani Helena jeszcze o tym nie rozmawiała z Lori — uspokajała
ją tylko, że będzie się starała razem z nią unikać towarzystwa tego
przykrego mężczyzny.
Chwilowo jednak Brown znów gościł w Rahira.
Pewnego dnia Lori bawiła się z dziewczynkami w ogrodzie. Była
to zabawa w “chowanego" Ogród był bardzo duży, a mnóstwo
ozdobnych krzewów stanowiło wymarzone miejsca na kryjówki. Lori
nie wiedziała, że w ogrodzie jest również Brown. Pożądliwym
wzrokiem śledził zgrabną sylwetkę Lori, a kiedy dziewczyna wbiegła
na trawnik, aby się ukryć za altanką w głębi ogrodu, wpadła w
wyciągnięte ramiona Browna.
Trzymał ją mocno i chciał pocałować. Lori głośno krzyczała i
broniła się z całej siły. Jej krzyk usłyszały dziewczynki i pobiegły
po ojca.
Senior Matora właśnie zamierzał dosiąść konia. Widząc
przestraszone córki szybko poszedł za nimi. Brown nie zauważył
zbliżającego się pana domu, ale Lori już zdołała uderzyć go w twarz
i odepchnąć tak, że zatoczył się i upadł na murawę.
Lori złapała dziewczynki za ręce i pobiegła z nimi do domu.
W zdenerwowaniu nie zauważyła seniora Matora — chciała jak
najszybciej uciec przed Brownem.
Przed domem czekała już pani Helena. Zaniepokojona
głosami dziewczynek wyszła, żeby zobaczyć, co się stało.
— Och, mateczko, pan Brown chciał pocałować Lori, ale ona
go odepchnęła. Leży tam na trawie, a tatko stoi nad nim ze
szpicrutą w ręku! — krzyczała Zofia.
— Pan Brown jest wstrętny, mateczko; wiesz, on mnie też
chce całować! Następnym razem dam mu takiego szturchańca, że
się przewróci! — dodała Rosita.
Pani Helena patrzyła na Lori zaniepokojona.
— Jaka pani blada. Z tym należy skończyć, pani musi mieć
spokój i czuć się bezpieczna w Rahira! Idźcie do domu,
dziewczynki! Ja pójdę do ojca!
Senior Matora stał nad Brownem, który powoli podnosił się,
żeby stanąć na nogach. Ze złości zgrzytał zębami i klął.
— Panie Brown! Mam ochotę pejczem przywołać pana do
porządku! Moja cierpliwość wyczerpała siei Jak pan śmie tak
bezczelnie ubliżać damie, która jest pod moją opieką?
Brown strzepywał ziemię i trawę z ubrania. Zaśmiał się
cynicznie:
— Niech pan nie robi tyle hałasu z powodu tej małej
nauczycielki! Przecież to śmieszne, jak ona się dąsa! Ona mnie
kokietuje, ponieważ zauważyła, że jej upór mnie podnieca.
Oczywiście, chciałaby, żebym się z nią ożenił! Tego by brakowało!
Senior Matora z trudem panował nad sobą:
— Pan jest w dużym błędzie, jeżeli idzie o pannę Roda! Wcale
nie ma zamiaru wyjść za mąż za pana. Jeżeli pan nie chce, żebym
panu zabronił wstępu do mojego domu, niech się pan nigdy więcej
nie waży zbliżyć do tej młodej damy.
Nagle Brown zbladł i skurczył się, jakby go senior Matora
naprawdę chłostał. Po raz pierwszy usłyszał nazwisko Lori.
Przerażony wytrzeszczył oczy na pana domu, a potem spojrzał na
panią Helenę. Ochrypłym głosem zapytał:
— Co pan powiedział? Jakie nazwisko pan wymienił? Jak się
nazywa ta panna Lori?
— Powiedziałem wyraźnie, nazywa się Roda.
Brown przetarł czoło rękę i amerykańskim zwyczajem,
gwoli pewności, powiedział.
— Niech pan przeliteruje to nazwisko!
Senior Matora zrobił to, a Brown odwrócił głowę i wyjąkał:
— Ach tak, a więc Roda... ona jest, oczywiście, Niemką! Z
jakiego miasta pochodzi?
— Z Berlina — ostro odparł senior Matora, przekonany, że
Brown chce odwrócić uwagę od tego, co zaszło.
Amerykanin jednak był wyraźnie wystraszony. Zapytał:
— Czy pan wie coś oj ej rodzicach? Czy żyją?
Pan domu pomyślał, że Brown może ma zamiar poślubić Lori;
nie mógł sobie inaczej wytłumaczyć jego pytania.
— Rodzice panny Roda nie żyją.
— Ach tak, oboje zmarli? A czy wie pan coś więcej o jej
rodzicach?
— Ojciec zginął podczas polowania — nieszczęśliwy wypadek,
a matka zmarła na udar serca, kiedy przyniesiono do domu ciało
męża.
Brown wyglądał, jak człowiek ciężko chory. Cicho zapytał:
— Kim był jej ojciec?
— Był naczelnym inżynierem w dużych zakładach. Jak pan
widzi, panna Roda pochodzi z dobrej rodziny i należy ją traktować
jak damę.
Brown był śmiertelnie blady. Miał obłęd w oczach i chusteczką
wycierał spocone czoło. Po chwili wyjąkał:
— Czuję się źle, chyba z powodu upadku. Proszę, niech pan
jedzie do stadniny, muszę trochę odpocząć, dogonię pana.
Senior Matora sądził, że Brown z powodu upadku nie czuje się
dobrze. Nie martwiło go to, wręcz odwrotnie, pomyślał: “Dobrze mu
tak!" Postanowił, że zerwie z nim wszelkie kontakty i wzruszając
ramionami odszedł. Pani Helena też wróciła do domu, lecz przy
drzwiach jeszcze raz spojrzała na Browna — zobaczyła, że w
altance opadł na krzesło.
Zastała Lori i dziewczynki wystraszone i zdenerwowane w
pokoju bawialnym.
Zaniepokojona Lori spojrzała na nią:
— Proszę wybaczyć, że sprawiłam kłopot!
Pani Helena pogładziła ją po włosach:
— Niech się pani nie martwi, zasłużył na ostrą reprymendę.
Wydaje się, że padając uderzył się, ale wcale mi go nie żal!
Uratowało go to jednak przed chłostą; widziałam, że mąż miał
zamiar odpowiednio go ukarać.
— Na miłość boską, nie chcę ponosić winy za finansowe
straty seniora Matora!
— Proszę się uspokoić, mój mąż już znalazł innego
pośrednika i wkrótce zamierza zerwać wszelkie kontakty z
Brownem. Stanie się to nie tylko z powodu pani, ja go również nie
znoszę, a jego zachowanie wobec dziewczynek jest oburzające!
Pani Helena powtórzyła Lori rozmowę seniora Matory z
Brownem. Lori nie wiedziała, co myśleć o tym, że Amerykanin
interesował się jej nazwiskiem i rodzicami.
Panie jeszcze rozmawiały z dziećmi, starając się, żeby
zapomniały przykre wydarzenie.
Nagle Lori zauważyła, że zgubiła breloczek, który miała
przy bransolecie. Zrobiło jej się bardzo przykro, ponieważ była to
pamiątka po matce.
— Musiałam go zgubić przy altance, kiedy walczyłam z
Brownem. Czy pani pozwoli, że pójdę go poszukać? —
zapytała panią Helenę.
— Oczywiście! Proszę jednak zaczekać, zobaczę przez okno,
czy przypadkiem nadal nie siedzi tam Brown.
Amerykanin jednak zniknął i Lori pobiegła szukać breloczka.
Przez dłuższy czas szukała go na trawie i wokół krzaków. Nagle
wśród kwiatów ujrzała portfel, z którego wypadło kilka listów.
Na jednej z kopert zobaczyła ku swojemu zdumieniu nazwisko:
Gerhard Bruns, poste restante, New York.
Gerhard Bruns? Skąd zna to nazwisko?
Powoli wkładała listy do portfela, aż wzięła do ręki kopertę
zaadresowaną: Gerd Brown. A więc ten portfel należał do Browna?!
Ale w jaki sposób dostały się do tego portfela listy kierowane do
Gerharda Brunsa? Brown nazywał się Gerd! Czy to nie jest skrót od
Gerhard?
A Bruns i Brown — przecież to brzmi podobnie! Gdzie słyszała
to imię i nazwisko?
Zamyślona dalej szukała breloczka, trzymając w ręce portfel,
który zamierzała dać służącemu, żeby go zwrócił Brownowi.
Nagle wyprostowała się: przypomniała sobie, gdzie słyszała, a
raczej czytała to nazwisko! Było wymienione w listach znalezionych
w walizce rodziców. Gerhard Bruns, tak nazywał się oszust, którego
chciał zdemaskować jej ojciec. Przeszkodziła mu w tym
nieoczekiwana śmierć.
Lori przypomniała sobie wszystko, co opowiadał Heinz: że
Bruns uciekł za granicę, żeby uniknąć aresztu i kary. Czyżby w
Ameryce nazwisko Bruns zmienił na Brown? Nie było to trudne!
Co począć?
Czy powinna powiedzieć o tym pani Helenie i seniorowi
Matorze? Ale czy ma dowody, że jej przypuszczenia są
uzasadniane? Mogła jednak zrobić coś innego: poprosić Heinza,
żeby przysłał jeden z listów Brunsa. Trzeba porównać charaktery
pisma! Senior Matora ma przecież listy Browna!
Lori postanowiła zaczekać. Po otrzymaniu wiadomości od
Heinza porozmawia z panią Heleną i seniorem Matora. Jeżeli Brown
jest Brunsem, wtedy, oczywiście, będzie musiała zgłosić to seniorowi
Matorze i ostrzec go, że Amerykanin jest oszustem.
Zastanawiając się nad tym, Lori weszła do domu. W korytarzu
spotkała młodego czarnego służącego i podając mu portfel
powiedziała:
— Sam, proszę to oddać panu Brownowi, albo położyć na stole
w jego pokoju, o ile teraz nie ma go w domu. Nie wolno ci
powiedzieć, że to ja znalazłam portfel — niech myśli, że ty znalazłeś
go w ogrodzie.
Sam zaśmiał się szeroko ukazując białe zęby i rzekł chytrze:
— Pan Brown da Samowi dobry napiwek!
— No, właśnie, o to chodzi — niech myśli, że ty znalazłeś
zgubę.
Czarny służący zadowolony poszedł do pokoju Browna.
Zapukał, a kiedy wszedł, ujrzał Amerykanina siedzącego w fotelu.
Był blady i ponuro patrzył przed siebie.
— Czego chcesz, Sam? — zapytał zaniepokojony.
Murzyn podał mu portfel:
— Sam znalazł w ogrodzie, panie! Należy do pan Brown?
Amerykanin zląkł się i wyrwał portfel z rąk Murzyna. Teraz
dopiero zauważył, że go zgubił — chyba wtedy, gdy usiłował
pocałować tę nauczycielkę!
— Kiedy znalazłeś portfel?
— Teraz.
— Gdzie? W ogrodzie?
Sam nie wiedział, co odpowiedzieć, więc przytaknął głową:
— Tak, w ogrodzie!
— Nikomu nic nie mówiłeś? Nikomu nie pokazywałeś tego
portfela?
— Nie! Sam zaraz poszedł do pan Brown, zaraz przyniósł pan
Brown.
— Skąd wiedziałeś, że portfel należy do mnie?
— Sam widział na stole, kiedy pan Brown przebierać.
Murzyn otrzymał suty napiwek — nie zawiódł się oczekując, że
będzie hojnie wynagrodzony.
Brown przejrzał portfel. Stwierdził, że jest wszystko, niczego nie
brakowało. Robił sobie wyrzuty, że nie zniszczył listów adresowanych
na Gerharda Brunsa, ale nie mógł się na to zdecydować, nawet w tej
chwili.
Te listy przypominały mu j ego ostatnią wielką namiętność. Pisała
je kobieta, którą bezgranicznie kochał i ubóstwiał w okresie, kiedy
jeszcze nie myślał o kobietach z taką pogardą i cynizmem. Właśnie ta
kokietka zniszczyła j ego wiarę w uczciwość kobiet, to ona zepchnęła
go w otchłań, z której z takim trudem wydostał się i rozpoczął nowe
życie. Wykorzystywała go dopóki był zamożny, a kiedy wszystko
wydał na jej zachcianki, napisała do niego:
“Jesteś wolny — obchodzę z mężczyzną, który jest bogatszy od
ciebie i może mi więcej dać."
Od tego dnia stracił zaufanie do kobiet. Nienawidził ich, unikał, i
nie tęsknił za ich ciałem. A teraz opętała go znów wielka namiętność
do tej dumnej jasnowłosej dziewczyny z Niemiec! Postanowił ją
posiąść wbrew temu, że okazywała mu całkowitą obojętność, a może
właśnie dlatego? Miesiącami zabiegał o jej względy, pożądał jej
młodego ciała, nie rezygnował, aż stracił panowanie nad sobą i porwał
ją w ramiona!
I ta dziewczyna, właśnie ta dziewczyna, jest córką Fryderyka
Roda, człowieka, który tak często pojawiał się w jego snach, grożąc
mu! Lori Roda? Córka Fryderyka Roda? To odkrycie zdruzgotało go,
przekonało go, że każda wina kiedyś zostanie pomszczona. Czuł się
już taki bezpieczny, chciał o wszystkim zapomnieć, tak, jakby się nigdy
nic nie wydarzyło. A teraz nieoczekiwanie wszystko stało przed nim,
upiory wyciągały po niego swoje drapieżne ramiona!
Zerwał się z krzesła — musiał zaczerpnąć świeżego powietrza.
Miał wrażenie, że udusi się w ścianach tego domu, ponieważ była w
nim również Lori Roda! Sięgnął po szpicrutę, włożył na głowę
dżokejkę i wybiegł z pokoju. Koń stał przed domem, stajenny czekał
na niego. Dosiadł wierzchowca i jakby uciekając przed złymi duchami,
popędził galopem w kierunku stadniny.
Drżącymi rękoma trzymał wodze, uderzał szpicrutą rasowe
zwierzę, żeby szybciej biegło; w zdenerwowaniu wodze zaplątały się o
kikut małego palca i stracił panowanie nad koniem.
19
Heinz Rommersdorf wrócił do domu. Musiał dać upust swojej
radości. Wiernemu Karolowi i pani Sund opowiedział, co się wydarzyło
i że spadł mu kamień z serca. Był wzruszony widząc szczerą życzliwość
wiernych domowników.
Karol rozpromieniony stwierdził:
— Teraz już nie ma żadnej przeszkody, proszę pana; nasza panna
Lori może wrócić do domu.
— Tak, Karolu! Dzięki Panu Bogu! Jestem wreszcie szczęśliwy i
marzę o tym, żeby Lori znów była w Lindenhofie. Nie mogę jednak
czekać, aż tutaj przyjedzie, nie mogę tego wszystkiego opisać w liście!
Sam pojadę do Argentyny i przywiozę ją do domu!
Uśmiechając się Karol przytakiwał głową:
— Proszę pana, tak będzie najlepiej! Panna Lori nie może sama
podróżować tak daleko! A panu też przyda się wypoczynek. Naprawdę,
najwyższy czas, żeby pan pomyślał o swoim zdrowiu!
Heinz odetchnął z ulgą:
— Mój drogi Karolu, teraz odżyję. Pomyśl, kamień spadł mi z
serca. Jestem niewinny — udowodniono, że to nie ja zastrzeliłem
mojego najlepszego przyjaciela. Zamordował go podstępny złoczyńca!
Również pani Sund była zdania, że pan dziedzic powinien
pojechać do Argentyny. Powiedziała wzruszona:
— Kiedy panna Lori wszystko usłyszy, musi mieć przy sobie
bliskiego człowieka. Przecież będzie wzburzona nie mniej niż ja. Jeżeli
pan nie będzie zwlekał i zaraz uda się w podróż, panna Lori dowie się
o swoim szczęściu tak szybko, jakby pan napisał list i wysłał go
pierwszym statkiem.
Heinz Rommersdorf zaczął przygotowania do podróży. Do
załatwienia było bardzo dużo spraw. Poza tym dowiedział się, że
pierwszy statek do Argentyny opuszcza port w Hamburgu już za
osiem dni. Do tego czasu musiał wszystko załatwić. Zarezerwował
kabinę na luksusowym transatlantyku, a panią Sund wysłał do Berlina
po zakupy potrzebnych rzeczy. Sam nie chciał tracić czasu.
Heinz żył w dużym napięciu. Zastanawiał się, co zrobić.
Zawiadomić Lori o swoim przyjeździe, czy też nic nie mówić? Jeżeli
do niej zatelegrafuje, będzie się bardzo niepokoiła, nie wiedząc, o co
chodzi. Wysyłanie listu nie miało sensu, ponieważ przyszedłby
równocześnie z jego przyjazdem. Zresztą w liście trudno byłoby
wszystko opisać. Postanowił, że zrobi Lori niespodziankę.
Zanim opuścił Lindenhof otrzymał list od Lori. Tego samego dnia,
kiedy Brown siłą chciał ją pocałować, napisała do Heinza.
Mój najdroższy i ukochany!
Dzisiaj mam do Ciebie szczególną prośbę. Myślę, że
przypominasz sobie plik listów, które znalazłam w teczce mojego ojca.
Dałam Ci tę korespondencję I prosiłam, żebyś ją schował. Powiedziałeś
mi, że trzymasz te listy w swoim biurku. Proszę, przyślij mi jeden z listów
ręcznie pisanych przez tego Gerharda Brunsa. Wiem, że będziesz się
dziwił, iż proszę Cię o to, więc muszę ci wyjaśnić, dlaczego to robię.
W jednym z moich listów krótko wspomniałam o pewnym
Amerykaninie — Brownie, który jest bardzo niesympatyczny. Nie
chciałam Cię niepokoić, więc nie pisałam, że stale zabiega o moje
względy, mimo, że pan Matora zwrócił mu uwagę, iż jestem pod jego
opieką. Dzisiaj przed południem znów miałam z nim przykre zajście.
Lori dokładnie wszystko zrelacjonowała, a potem pisała dalej:
Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo zaskoczyły mnie te listy, które
wypadły z jego portfela, ponieważ sobie przypomniałam, gdzie już
czytałam to nazwisko. Cała ta sprawa wydaje mi się podejrzana,
zwłaszcza, iż od dawna odnoszę wrażenie, że za tym Amerykaninem
ukrywa się Niemiec!
Na razie nikomu tutaj nic nie powiedziałam, ale jeżeli się
przekonam, że moje podejrzenie jest słuszne, będę musiała ostrzec
seniora Matorę i jego żonę. Potrzebuję więc tego listu, ponieważ po
charakterze pisma rozpoznamy, czy Brown jest Gerhardem Brunsem.
Pan Brown ma na imię Gerd— to chyba jest skrót od imienia Gerhard.
Proszę Cię więc, żebyś mi natychmiast wysłał ten list.
Nie musisz się o mnie martwić—pani Helena powiedziała mi, że
senior Matora ma już nowego pośrednika i do dwu miesięcy zakończy
wszelkie transakcje z panem Brownem. Poza tym zabronił mu wstępu
do swojego domu, ponieważ ten rzekomy Amerykanin zachowuje się
bezczelnie również wobec dziewczynek, a i pani Helena nie znosi jego
towarzystwa.
A teraz o innych sprawach. Mój drogi, czuję się tak dobrze, jak
mogę się czuć z dala od Lindenhofu. Państwo Matora i dzieci są
bardzo mili i przyjaźni, czas mam wypełniony pracą. Wiem, że jestem
tutaj potrzebna, a jak już pisałam, Rahira jest pięknym zakątkiem świata.
Żyje się tutaj tak spokojnie, jak w Lindenhofie — wszystko byłoby
dobrze, gdyby nie tęsknota za Tobą i tym wszystkim, czego poskąpił mi
los! Pocieszam się, że oboje dźwigamy ten ciężar — nie chcę i nie wolno
mi narzekać!
Na razie kończę; chcę, żeby list jeszcze dzisiaj zabrano na pocztę.
Bądź zdrów, pamiętaj o mnie i nie popadaj w rozpacz, żebym mogła
być spokojna. Proszę, wyślij list pana Brunsa natychmiast. Chcę
ostrzec seniora Matora. Daj mi też znać, co Twoim zdaniem powinnam
zrobić w tej sprawie? Wiem, że dasz mi dobrą radę.
Pozdrawiam serdecznie cały Lindenhof, a szczególnie Ciebie
Twoja Lori
Ten list zaniepokoiłby Heinza o wiele bardziej, gdyby nie
przygotowywał się do wyjazdu do Argentyny. Mimo to zdenerwował
się, że jest tak daleko od Lori. Kto wie, co ten człowiek, o ile jest
Gerhardem Brunsem, może jej zrobić? Jaką podłość może popełnić
wobec bezbronnej dziewczyny?
Doszedł do wniosku, że musi zatelegrafować do Lori, żeby się
uspokoiła i wiedziała co robić. Telegram brzmiał:
Obserwuj mały palec wiadomej osoby —połowa brakuje — nic nie
rób — czekaj na wiadomość ode mnie — Heinz.
Jeżeli pan Brown jest Gerhardem Brunsem, kikut małego palca
zdradzi go. Lori będzie wiedziała, że musi się wystrzegać tego
człowieka. Niczego nie podejmie, dopóki Heinz nie przyjedzie. Przecież
nie wie, że
Bruns zamordował jej ojca, niemniej będzie świadoma, że to
oszust i że musi się pilnować.
Z niepokojem Heinz oczekiwał dnia wyjazdu. Sprawy związane z
zarządzaniem majątku powierzył Peterowi Lenzowi.. Właśnie teraz
było dużo pracy na polach, ale wiedział, że nadzorca da sobie radę i miał
do niego pełne zaufanie.
Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Heinz w Hamburgu wszedł na
pokład transatlantyku. Czekała go długa morska podróż; był
zniecierpliwiony, ale pocieszał się, że zbliża się do celu.
20
Tymczasem na ranczo Rahira działy się niepokojące rzeczy.
Tego dnia pani Helena daremnie czekała z obiadem na męża i pana
Browna. Panowie spóźniali się — nie wrócili jeszcze ze stadniny.
Zdenerwowana pani Helena stała na tarasie patrząc w dal, żeby
ujrzeć nadjeżdżających panów. Lori po napisaniu listu do Heinz
właśnie niosła kopertę do torby, w której odwożono korespondencję
na pocztę, gdy ujrzała panią Helenę.
Podeszła do niej i zobaczyła, że jest blada i bardzo wzburzona.
— Lori, nie rozumiem, gdzie się podziewają mój mąż i pan
Brown! Obawiam się, że stało się coś złego.
Lori też się zlękła, lecz starała się uspokoić seniorę Matora:
— Panowie z całą pewnością zatrzymali się przy koniach, lada
chwila wrócą!
— Daj Boże! Boję się! Mój mąż był bardzo zły i zdenerwowany z
powodu bezczelnego zachowania Browna wobec pani. Widziałam, że
miał ochotę wychłostać go pejczem. Mam nadzieję, że w stadninie nie
doszło do ostrej wymiany słów!
Lori patrzyła w dal i nagle dostrzegła jeźdźca; z ulgą odetchnęła,
gdy rozpoznała seniora Matorę.
— Pani Heleno, proszę się uspokoić. Nadjeżdża senior Matora.
— Nie widzę dobrze, czy to naprawdę mój mąż?
— Z całą pewnością, poznaję go!
— Dzięki Panu Bogu! Ale gdzie jest Brown?
— Zaraz się dowiemy — odpowiedziała Lori.
Po kilku minutach senior Matora podjechał do tarasu, zeskoczył
z siodła i rzucił wodze stajennemu. Panie natychmiast zauważyły, że
jest bardzo blady.
— Co się stało? Wyglądasz na wzburzonego! — zawołała pani
Helena drżącym głosem, niemniej była zadowolona, że mąż stał
przed nią żywy i zdrowy.
— Uspokój się, Heleno, wydarzył się wypadek. Pan Brown
spadł z konia. Znalazłem go, kiedy już wracałem do domu.
Czekałem, a ponieważ nie przyjeżdżał, opuściłem stadninę. Leżał
obok wierzchowca i był nieprzytomny. Musiałem sprowadzić ludzi
— niosą go na noszach. Mam wrażenie, że to, niestety, nie jest
błaha sprawa.
Proszę, wydaj polecenie, żeby przygotowano łóżko w jego
pokoju. Posłałem po lekarza samochód, który jest w stadninie.
Wejdźmy do domu. Musimy dopilnować, żeby wszystko zostało
należycie
przygotowane
na
przyjęcie
rannego.
Wprawdzie
zachowywał się niegrzecznie, ale jest naszym gościem, a poza tym
jest ranny. Jest więc rzeczą naturalną, że zostanie w naszym domu i
będzie miał dobrą opiekę. Mam nadzieję, że zgadzasz się ze mną.
— Oczywiście, Alfredzie! Może jednak najpierw zjesz z nami
obiad? Minie trochę czasu, zanim przyniosą Browna.
— Masz rację, to zajmie kilka godzin.
— Siadajmy więc do stołu, potem wszystko zostanie szybko
zrobione.
Podczas obiadu Alfred Matora dokładnie opowiedział, w jakim
stanie zastał Browna:
— Nie było widać żadnych ran, ale musiały nastąpić wewnętrzne
obrażenia. Wygląda jak martwy i jest nieprzytomny. Pogalopowałem
więc do domu, żeby wydać odpowiednie zarządzenia.
Wszyscy byli pod wrażeniem wypadku. Brown nie był lubiany,
ale teraz nikt o tym nie myślał — miał wypadek i potrzebował
pomocy.
Pod wieczór przyniesiono Browna na noszach. Niedługo potem
przyjechał lekarz. Ranny był nadal nieprzytomny, ale żył. Położono
go na łóżku. Panie opuściły pokój. Z lekarzem został jeden ze
starszych służących, który był przeszkolony w udzielaniu pierwszej
pomocy. Po zbadaniu Browna lekarz stwierdził uszkodzenie w okolicy
kręgosłupa, lecz dokładną diagnozę mógł wydać po rozmowie z
rannym. Czekali, aż odzyska przytomność i będzie mógł mówić. Po
zastosowaniu leków Brown otworzył oczy i zaczął się rozglądać
zdziwionym wzrokiem:
— Co się stało? — zapytał po niemiecku, lecz szybko
zreflektował się i powtórzył pytanie po angielsku.
Odpowiedzi udzielił mu lekarz.
— Spadł pan z konia, długo był pan nieprzytomny. Jak pan się
czuje?
— Doskonale! Przypominam sobie teraz... tak, jechałem zbyt
szybko... ta cholerna szkapa chyba się potknęła... spadłem, poczułem
straszny ból, ale tylko przez chwilę... nic mnie nie boli, tylko nogi
mam takie ociężałe. Czy koniowi nic się nie stało?
Lekarz wiedział już, co się stało. Pan Brown miał złamany
kręgosłup — czekały go długie cierpienia i prawdopodobnie stałe,
ciężkie kalectwo. Nigdy nie wyzdrowieje, ale może pożyć kilka lat,
sparaliżowany. A więc tragiczny wypadek i ciężki los! Lekarz,
oczywiście, nie wypowiedział głośno swoich myśli. Do chorego
odezwał się pozornie spokojnie:
— Będzie pan musiał spokojnie leżeć i poddać się leczeniu — to
może potrwać jakiś czas!
Jeszcze raz zbadał Browna, dotykając różnych miejsc na plecach
i udach, pytając, czy czuje ból.
Brown zaprzeczał:
— Nic nie czuję, panie doktorze, nic mnie nie boli.
— No, zobaczymy! W każdym razie musi się pan ściśle
stosować do moich wskazówek. Wszystko inne omówię z seniorem
Matora.
Brown zwrócił się do pana domu:
— Przykro mi, że sprawiam państwu kłopot. Mam nadzieję, że
nie potrwa to zbyt długo.
Matora machnął ręką:
— Proszę się tym nie przejmować! W domu jest dużo miejsca
i mamy liczną służbę.
Ranny po chwili zapytał:
— Może byłoby lepiej, żeby mnie przewieziono do miasta, do
szpitala, panie doktorze?
— O tym na razie nie ma mowy. Tutaj będzie pan miał
zapewnioną doskonałą opiekę, jeżeli ten służący, który mi pomagał,
będzie dany panu do dyspozycji. Jest przeszkolonym pielęgniarzem
i wie, czego pacjent potrzebuje.
Senior Matora odezwał się:
— Ależ oczywiście, przydzielam go do wyłącznej obsługi pana
Browna.
— No, więc wszystko zostało załatwione! — rzekł lekarz i
dodał zwracając się do służącego:
— Proszę dokładnie wypełniać moje polecenia!
Po chwili lekarz i senior Matora pożegnali się z Brownem.
Kiedy weszli do sąsiedniego pokoju, pan domu dowiedział się o
stanie zdrowia rannego. Zbladł i szepnął:
— To jest straszne! Doktorze, pan twierdzi, że Brown nigdy nie
wyzdrowieje?
— Nigdy! Przy tego rodzaju uszkodzeniu kręgosłupa i nerwów
wyleczenie jest wykluczone. Paraliż będzie postępował — nogi już
są zajęte! Pacjent nie będzie czuł żadnych bólów — muszę dodać:
niestety, bo to jest zły znak. Chory musi zostać w pańskim domu
kilka tygodni, zanim będzie zdolny do transportu.
Matora był człowiekiem bardzo dobrym, przygnębiła go ta
tragiczna wiadomość. Oświadczył, że chory może zostać w jego
domu tak długo, jak to będzie potrzebne, do dnia, kiedy będzie
mógł być przetransportowany do szpitala.
Lekarz był zadowolony. Chętnie skorzystał z zaproszenia, zjadł
z państwem Matora kolację, a po kawie wrócił do miasta.
Kiedy obie panie dowiedziały się o paraliżu Browna, bardzo się
zmartwiły i puściły w niepamięć zachowanie Amerykanina. Teraz
widziały przed sobą kalekę. Lori zaczęła żałować, że wysłała do
Heinza list, w którym opisała swoje podejrzenia. Jeżeli Gerd Brown
jest naprawdę Gerhardem Brunsem, został za swoje przestępstwo
naprawdę srogo ukarany. Lori przecież nie wiedziała, że Brown ma
na sumieniu śmierć jej ojca!
Brown leżał w Rahira już od kilku tygodni; miał wzorową
opiekę, ale dzieci i panie trzymały się od niego z daleka.
Kiedy Lori otrzymała telegram Heinza, zadrżała: zauważyła już
dawno, że Brown nie miał małego palca u prawej ręki! A więc Gerd
Brown jest Gerhardem Brunsem!
Gdyby nawet Heinz nie kazał jej czekać i niczego nie robić w
sprawie tego oszusta, aż otrzyma wskazówki, jak należy postąpić, Lori
w obecnej sytuacji nie byłaby zdolna, żeby go oskarżyć. Przecież teraz
był bezbronny, sparaliżowany, był kaleką na całe życie, nie mógł już
jej zagrażać! Po co zdradzać jego oszustwo?
Lori nie miała pojęcia, że w tym domu, w narożnym pokoju, leży
morderca jej ojca.
W ciągu tych tygodni Brown odpokutował niejedno przestępstwo.
Wypadek uważał za karę boską. Powoli zaczęła w jego duszy zachodzić
zmiana. Miał tyle czasu — myślał i analizował swoje życie. Zanim
poznał i pokochał swoją byłą przyjaciółkę, był przyzwoitym
człowiekiem, pracował i nie miał długów. Kochanka stawiała stale
nowe wymagania i namawiała go do oszustw, ponieważ jako
mechanik nie zarabiał zbyt dużo. Tak doszło do tego, że zaczął
defraudować pieniądze.
Kiedy przypadkowo naczelny inżynier Fryderyk Roda odkrył jego
oszustwo, miał do wyboru: odebrać sobie życie lub zostać skazanym
na karę więzienia. Był tchórzem, a kiedy dowiedział się, że Fryderyk
Roda będzie na polowaniu w majątku pana von Trauensteina, zrodził
się w jego głowie pomysł zamordowania go i upozorowania
nieszczęśliwego wypadku.
Wtedy właśnie jego kochanka okłamała go, że Heinz
Rommersdorf robi jej niedwuznaczne propozycje, co wywołało jego
zazdrość; pospieszył do niego i zrobił awanturę. Przypadkowo
dowiedział się, że Fryderyk Roda będzie na polowaniu u pana von
Trauensteina. Podjął decyzję: wiedział co mu grozi, jeżeli naczelny
inżynier zacznie mówić. Musi go uciszyć na zawsze!
Pojechał do majątku pana von Trauensteina i w karczmie we wsi
rozmawiał z jednym z gajowych. Dowiedział się o legowiskach
poszczególnych panów zaproszonych na polowanie. Ku swojej radości
usłyszał, że panowie Fryderyk Roda i Heinz Rommersdorf będą stali w
niedalekiej odległości od siebie. A więc nadarzała się okazja zemsty
nad Heinzem Rommersdorfem! Wiedział, że ma taką samą broń jak
on, rozmawiali o tym. Na tym oparł swój plan.
W dniu polowania, tak jak opowiedział Sandhuber, przyszedł do
lasu i wdrapał się na stary świerk, który rósł między legowiskami
Fryderyka Roda i Heinza Rommersdorfa. Nie wiedział, że na jednym z
sąsiednich dużych drzew siedział kłusownik, który go obserwował.
Zabójczy strzał padł z broni Brunsa, potem morderca szybko
zbiegł. Pospieszył do pobliskiej stacji kolejowej. Już wcześniej kupił
bilet do Berlina. W ostatniej chwili wskoczył do wagonu ruszającego
pociągu. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, czuł się bezpieczny. W
drodze do stacji strzelbę wrzucił do stawu, żeby go przypadkiem nie
zdradziła.
Po powrocie do Berlina zdecydował, że lepiej będzie wyjechać za
granicę. Nie można było wykluczyć, że Fryderyk Roda zostawił notatki
świadczące o jego przestępstwie.. Kto wie, co może się jeszcze
wydarzyć? Poszedł do swojej kochanki, powiedział, że naczelny
inżynier Roda przypadkowo wykrył jego oszustwo i zagroził mu
prokuratorem. Musi uciekać za granicę, ona musi pojechać razem z
nim, ponieważ mogłaby zostać oskarżona nie tylko o popieranie go w
oszustwie, ale i o współudział. Zapytała:
— A masz pieniądze?
Bruns miał jeszcze kilka tysięcy marek. Wyjechali razem do
Ameryki. Gotówkę szybko wydali i został bez grosza. Nie był
wymagający i utrzymywali się z jego dorywczych zarobków. Miał
szczęście i nie cierpieli biedy, ale jego kochance skromne warunki
znudziły się, chciała używać życia. Była młoda i ładna, więc po
niedługim czasie znalazła bogatego adoratora.
Z zimną krwią zostawiła Brunsa i przed odejściem zadrwiła, że już
od dawna zdradza go z innymi mężczyznami. Kpiąc z zazdrośnika
oświadczyła, że Heinz Rommersdorf wcale się nią nie interesował i
odtrącił ją, kiedy chciała zostać jego kochanką. Dodała, że wie co się
stało na polowaniu w majątku pana von Trauensteina i jeżeli nie
pozwoli jej spokojnie odejść, zawiadomi władze, że jest mordercą.
Gdy Bruns usłyszał, co powiedziała, wszystkie uczucia do jakich
był zdolny, zamieniły się w nim w nienawiść i wściekłość. Miał
ochotę zamordować przewrotną kobietę, która zrujnowała go nie tylko
finansowo, ale i moralnie. Z miłości do niej został złodziejem i zabójcą.
Musi mu za to zapłacić! Ale ona była sprytna — ukrywała się obawiając
się, że Bruns mógłby ją zabić.
Od tego czasu Bruns gardził kobietami. Sądził, że każdą młodą
dziewczynę można kupić, kwestią jest wyłącznie cena. Zaczął się
zajmować pośrednictwem w kupnie i sprzedaży rasowych koni, z
czasem dorobił się majątku. Miał powodzenie u kobiet i sądził, że
bez szczególnego trudu zdobędzie Lori. Po niedługim czasie
zakochał się sam nie wiedział kiedy. Namiętnie pożądał tej młodej
Niemki, aż raptem okazało się że jest córką Fryderyka Roda!
Wtedy półprzytomny wskoczył na konia i pogalopował przed
siebie. Smagał wierzchowca szpicrutą zmuszając zwierzę do jeszcze
szybszego biegu, aż koń potknął się i zrzucił jeźdźca na ziemię.
Teraz leżał tutaj ranny i bezsilny. Wstrzymując oddech
nasłuchiwał, czy przypadkiem na korytarzu nie usłyszy głosu Lori.
Wtedy w jego oczach pojawiały się strach i rozpacz. Portfel leżał
pod jego poduszką.
Listy adresowane na jego niemieckie nazwisko pisała niewierna
kochanka po ostatecznym rozstaniu, a miała jeszcze pewne sprawy
do załatwienia. Bała się, żeby jej nie odnalazł, więc przeprowadzała
się z jednego miasta do drugiego, a listy wysyłała na poste restante
do Nowego Yorku. Dotychczas Bruns nie zniszczył tych listów, miał
je stale przy sobie. Teraz chciał się pozbyć tej korespondencji, żeby
jego oszustwo nie wyszło na jaw.
Nikt z domowników nie odwiedzał go, z wyjątkiem lekarza i
pana domu. Senior Matora przychodził regularnie, pytał Brunsa o
samopoczucie, o to, czy na jakieś życzenia i pocieszał chorego, który
niecierpliwił się, że nadal nie może opuścić łóżka.
Bruns jeszcze nie wiedział, że jego paraliż jest nieodwracalny,
ale kiedy dostrzegł i wyczuł, że proces powoli postępuje, opanowało
go przerażenie. Stale molestował lekarza, żeby mu powiedział całą
prawdę. Przez długi czas lekarz zbywał pacjenta wymijającymi
odpowiedziami, lecz wreszcie musiał wyznać chórem u, jaki jest stan
jego zdrowia. Starał się bardzo oględnie przygotować Brunsa na
wiadomość, że nigdy nie wyzdrowieje i będzie kaleką do końca
swoich dni.
Bruns słuchał, zbladł i po chwili zapytał:
— Jak długo może to trwać? Kiedy nastąpi kres moich cierpień?
— Och, pan może jeszcze pożyć, aż pan posiwieje! — pocieszał
go lekarz wiedząc, że chory długo nie pożyje, chociaż nie
wykluczał, że może to potrwać kilka miesięcy, a może rok, o ile nie
nastąpi nieprzewidziane komplikacje.
Bruns rzekł z ironią:
— Co za piękna perspektywa — stary, siwy i sparaliżowany,
doktorze, wolę się otruć!
Lekarz zaczął uspokajać pacjenta:
— Nie wolno się poddawać, panie Brown! Nie powiedziałbym
panu tego, gdyby pan tak usilnie nie nalegał.
Bruns patrzył przed siebie ponuro.
— Panie doktorze, mam kilka listów, które chcę zniszczyć. Są
w moim portfelu. Pan jako lekarz zrozumie, iż nie chcę, żeby o
moich młodzieńczych szaleństwach dowiedzieli się niepowołani
ludzie. Proszę się postarać o świecę, chciałbym spalić te papiery.
Lekarz spełnił życzenie pacjenta. Wyjął portfel spod jego
poduszki i trzymał świecę tak, że Bruns bez większego wysiłku spalił
listy. Starał się trzymać koperty w taki sposób, żeby doktor nie mógł
przeczytać adresu.
Kiedy to zrobił, opadł na poduszkę i głęboko westchnął. Przez
dłuższą chwilę leżał z zamkniętymi oczami, potem rzekł:
— Panie doktorze, mam jeszcze jedno życzenie! Chcę sporządzić
testament. Według tutejszych przepisów musi być napisany
własnoręcznie przeze mnie. Pan, doktorze, i służący, który mnie
pielęgnuje, będziecie świadkami i podpiszecie się na tym dokumencie.
— Oczywiście — odpowiedział lekarz.
Służący przyniósł papier, pióro i atrament, a lekarz pomógł
choremu wygodnie usiąść w łóżku.
Bruns pisał:
Wszystko co posiadam, po mojej śmierci dziedziczy panna Lori
Roda. Gotówka wynosi czterdzieści tysięcy dolarów, do tego dochodzą
należne mi sumy, według załączonych rachunków za pośrednictwa w
sprzedaży koni rasowych, nieruchomości i parcele. Wszystko to
stanowi własność panny Lori Roda i może tym rozporządzać według
własnej woli. Proszę ją o wybaczenie mi wszystkich krzywd, jakie jej
wyrządziłem. Niech Pan Bóg zlituje się nad moją duszą
Rahira, 12 czerwca 19...
Bruns zmęczony opadł na poduszkę.
Przez kilka chwil wahał się, jak podpisać testament. Potem
jednak podjął decyzję — podpisał się: “Gerd Brown".
Wprawdzie przywłaszczył sobie to imię i nazwisko po
przyjeździe do Ameryki w sposób nieuczciwy, niemniej od kilku lat
posługiwał się nim i było ono we wszystkich jego dokumentach.
Głęboko odetchnął i zamknął oczy. Potem poprosił lekarza,
żeby zapieczętował testament. Po odejściu lekarza rozmawiał z
seniorem Matora, — wręczył mu zapieczętowaną kopertę i prosił o
przechowanie jej do jego śmierci, lub do dnia, kiedy poprosi ojej
zwrot.
Brown był zadowolony, że wszystko załatwił. Wiedział, że
nie naprawił krzywdy jaką wyrządził młodej dziewczynie, lecz
sądził, że w małym stopniu spłacił dług wobec niej. Biedna
niemiecka nauczycielka będzie zabezpieczona przed nędzą i nie
będzie musiała zarabiać na życie. Niech sobie myśli, że w ten
sposób chce usprawiedliwić swoje złe zachowanie wobec niej.
Po rozmowie z lekarzem wiedział, że nie będzie żył długo.
Ponieważ nie miał nikogo na świecie, chciał, żeby Lori Roda
dziedziczyła po nim majątek. Zastrzegł sobie jednak, że przed
jego śmiercią nie wolno jej wspominać o testamencie.
Bardzo pragnął, żeby Lori przyszła do niego, chciał ją prosić
o wybaczenie. Nie musi jej przecież dokładnie mówić o co
chodzi, niemniej byłoby mu lżej na duszy, gdyby usłyszał, że mu
wszystko daruje! Nie zmienił się na tyle, żeby wyznać, iż jest
zabójcą — sam siebie usprawiedliwiał, że gdyby wiedziała prawdę o
śmierci ojca, nie zgodziłaby się przyjąć spuścizny po mordercy. W
ciągu minionych tygodni poznał i zrozumiał charakter Lori.
W ciągu minionych tygodni Lori stale liczyła dni, kiedy
mogłaby nadejść odpowiedź Heinza. W końcu zaczęła żałować,
że napisała o swoich podejrzeniach co do Browna — Brunsa,
oszusta, zwłaszcza teraz, widząc, że jego stan jest beznadziejny.
Chciała jednak znać opinię Heinza. Po tym liście wysłała drugi, lecz
nie mogła wiedzieć, że jej pismo nie zastanie Heinza. Kiedy list
doręczono w Lindenhofie, Heinz był już w drodze do Argentyny.
W tym liście Lori pisała o wypadku, jakiemu uległ Bruns:
Bez względu na to, jaka będzie Twoja odpowiedź, mój drogi, w
obecnej sytuacji nie mogę na tego ciężko ukaranego człowieka nałożyć
dodatkowej pokuty za popełnione oszustwo. Wiem, że po tym, czego
dowiedziałeś się ode mnie, będziesz tego samego zdania.
Postanowiłam, że seniorowi Matora jednak nie pokażę listu Brunsa.
Jestem pewna, że to jest ten mężczyzna — szereg razy zauważyłam
kikut małego palca u jego prawej ręki.
W tej chwili nie jest ważne, czy to Brown czy Bruns — to jest
umierający człowiek, a takiego bezbronnego człowieka nie wolno dobijać
bez względu na to, czy zasłużył na potępienie, czy nie!
Lori nie wiedziała, że Heinz tego jej listu bardzo długo nie
otrzyma. Nie spodziewała się, że wtedy, kiedy wiadomość od niej
dotrze do Lindenhofu, Heinz będzie już blisko Rahira.
Podróż morska minęła spokojnie. Kiedy wreszcie Heinz dotarł
do miasta położonego w pobliżu Rahira, zaczął szukać samochodu.
Pragnął jak najszybciej dojechać do rancza. Nie znając drogi,
musiał znaleźć samochód z właścicielem, który gotów był odwieźć
go do miejsca pobytu Lori.
Miał szczęście, polecono mu sympatycznego Argentyńczyka.
Zjadł śniadanie i zdecydował się na natychmiastowy wyjazd.
Ponieważ przybył do miasta wczesnym rankiem, według
zapewnienia szofera mogli dojechać do Rahira około południa.
Heinza Rommersdorfa uważano za jednego z licznych,
obcokrajowców udających się do Rahira w sprawach handlowych;
nikogo nie dziwiła jego wizyta u seniora Alfreda Matory.
Z listów Lori Heinz znał okolicę, którą przejeżdżał autem.
Kiedy zobaczył z daleka okazały dom z dużym ogrodem i dwoma
altankami, serce zaczęło mu mocno bić! Za,kilka minut zobaczy Lori,
spojrzy w j ej piękne szare oczy i weźmie ją w swoje ramiona, już
bez wyrzutów sumienia.
Chyba nie przestraszy się tego niespodziewanego spotkania? A
chwilowy lęk szybko zamieni się w radość!
Zbliżając się do ogrodu wytężał wzrok, a kiedy auto
przejeżdżało obok jednej z altanek, ujrzał białą sukienkę i
pochyloną jasnowłosą głowę. Miał szczęście — Lori była sama w
domu. Senior Matora, jego żona i córeczki pojechali odwiedzić znaj
ornych w sąsiednim ranczo. Lori Poprosiła, żeby jej pozwolono
zostać w domu — chciała zająć się swoją garderobą i teraz siedziała
w altance nad bluzkami i spódnicami wymagającymi małych
przeróbek.
Zamyślona nie słyszała nadjeżdżającego auta.
Heinz widząc Lori kazał szoferowi zatrzymać samochód i wysiadł
Zapłacił za przejazd, wziął małą walizkę i ruszył ku ogrodowi. W
pobliżu altanki schował walizkę w krzakach, podszedł, a kiedy stanął
na stopniach altanki, głęboko westchnął.
Lori podniosła głowę, ze zdziwienia szeroko otwarła oczy i zbladła
Cicho powiedziała drżącym głosem.
— To, to chyba mara, to sen!
Heinz podbiegł, wziął ją w ramiona i szeptał:
— Lori, moja Lori, moja Lori!
Nic więcej nie był w stanie wymówić, był do głębi wzruszony.
Lori półprzytomna patrzyła w jego dobre oczy i twarz, którą tak
gorąco kochała. Nadal powtarzała:
— To chyba sen! To nie może być prawdą!
— Lori, kochanie, to nie sen, to rzeczywistość! Jestem przy tobie,
szczęśliwy, z lekkim sercem! Zostań w moich ramionach, nie puszczę
cię, możemy należeć do siebie. To nie ja zastrzeliłem twojego ojca,
mordercą jest inny człowiek!
Lori czuła, że traci przytomność, zachwiała się. Heinz posadził ją
na krześle, miała zamknięte oczy. Usiadł obok niej:
— Lori, kochanie, spójrz na mnie. Wiem, że zaskoczyłem cię, ale
nie miałem czasu, żeby cię powoli przygotować. Nie chciałem, żebyś się
bała mojej obecności. Zrozum, wszystko się wyjaśniło, możesz
wracać do Lindenhofu. Już nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy
należeli do siebie. Błogosławieństwo twoich rodziców czuwa nad
nami!
— Heinz, to jest niemożliwe, cuda się nie zdarzają!
— A jednak, moja najdroższa, stał się cud! Możemy się pobrać!
Z chwilą, kiedy się o tym dowiedziałem, postanowiłem przyjechać po
ciebie, żeby cię zabrać do domu.
Lori drżała ze wzburzenia — powoli docierało do niej znaczenie
słów Heinza. Niepewnym głosem zapytała:
— Mój drogi, czy to jest możliwe, czy wolno nam zaznać
szczęścia?
W jej oczach było oczekiwanie, ale i niepewność.
Heinz przy tulił ją do serca i zaczął całować! Teraz Lori uwierzyła,
że będzie szczęśliwa. Po chwili poprosiła:
— Opowiedz mi wszystko! Państwo Matora pojechali na
sąsiednie ranczo, wrócą dopiero wieczorem.
— To się dobrze składa. Obawiałem się, że nie będę miał okazji
nieskrępowanie porozmawiać z tobą. Dowiesz się o wszystkim, co się
wydarzyło i dlaczego przyjechałem do Rahira.
Heinz powtórzył Lori bardzo dokładnie wyznanie Sandhubera.
Lori nie wiedziała, kto zastrzelił jej ojca do chwili, kiedy Heinz
wspomniał o kikucie małego palca u prawej ręki. Przeraziła się, zbladła
i zawołała ochrypłym głosem;
— Gerhard Bruns? On zamordował mojego ojca?
— Tak, Lori! Jeżeli ten Brown nie ma połowy małego palca u
prawej ręki, to jest on Gerhardem Brunsem!
Lori kurczowo trzymała Heinza za ręce:
— To on, z całą pewnością on! Wiele razy widziałam, że nie ma
małego palca u prawej ręki. Ale... czy otrzymałeś mój drugi list?
— Ostatni był ten, w którym prosiłaś, żebym ci posłał jeden list
ręcznie pisany przez Brunsa.
— Ach tak! Więc jeszcze nie wiesz, że od dnia, kiedy ten list
wysłałam do ciebie, Bruns jest sparaliżowany — spadł z konia ciężko
się raniąc. Leży tutaj, w pokoju gościnnym. Jego stan jest zły, paraliż
postępuje i lekarz mówi, że dni pacjenta są policzone.
Heinz głęboko westchnął...
— Widzę, że niebo wydało już wyrok! Niemniej muszę z nim
porozmawiać, muszę mu powiedzieć, że wiem o jego zbrodni, o tym, że
on zastrzelił twojego ojca i jak bardzo ciebie i mnie skrzywdził! Nie może
mu to ujść zupełnie bezkarnie! Jeżeli jest tak jak mówisz, oczywiście,
nie ma sensu wydawać go prokuratorowi. Co się stało, to się nie
odstanie!
— Mój drogi, jestem tego samego zdania. Moim kochanym
rodzicom nic nie przywróci życia. Kiedy chcesz z nim porozmawiać?
— Skoro dzisiaj nikogo nie ma w domu, najlepiej będzie, jeżeli
zaraz pójdę do niego. Odzyskam spokój dopiero wtedy, kiedy powiem w
twarz Brunsowi że zamordował twojego ojca i że tym spowodował
również śmierć twojej matki.
— Nie będę ci w tym przeszkadzać. Wiem, że dopiero to uwolni
cię od cierpień psychicznych, które musiałeś znosić tyle lat.
Heinz pocałował Lori.
— Wiem, że mnie rozumiesz. Ale najpierw muszę się
dowiedzieć, czy jako twój narzeczony zostanę przyjęty w tym
gościnnym domu?
— Oczywiście, państwo Matora będą zaskoczeni twoim
przyjazdem, ale pani Helena wie wszystko o tobie i o mnie — będzie
się bardzo cieszyć.
— Nie sądzę, żeby się cieszyła z tego, że cię uprowadzę!
— Wiem, że nie będę zadowoleni, zaprzyjaźniłam się z panią
domu i z dziewczynkami. To są wspaniałomyślni, szlachetni ludzie i
mam wobec nich duży dług wdzięczności.
— Ja też, ponieważ stworzyli ci drugi dom. Nigdy im tego nie
zapomnę. Jeżeli sądzisz, że mogę tu zostać, muszę posłać po moje
bagaże do miasta. Zostawiłem je w hotelu, a podręczną walizkę
schowałem tam, za krzakami, żeby mi nie przeszkadzała przy
przywitaniu z tobą.
— Jak się dostałeś do Rahira?
— Wynająłem samochód; odesłałem go już do miasta.
Lori zdziwiona kręciła głową:
— Nie słyszałam nadjeżdżającego samochodu, musiałam być
bardzo zamyślona. Wiesz, właśnie przypomniał mi się Lindenhof i
ty... codziennie myślę o tobie, dlatego w pierwszej chwili nie
uwierzyłam, że naprawdę stoisz przede mną.
Heinz całował jej usta, włosy, ręce i przytulał do serca, wreszcie
był przy niej i trzymał ją w ramionach.
Rozmawiali o różnych sprawach. Potem Lori zaprowadziła
Heinza do domu, kazała podać obiad — wiedziała, że pani Helena
zrobiłaby to samo. Służba nie dziwiła się nieoczekiwanej wizycie,
goście przyjeżdżali do Rahira bardzo często; zawsze wszystko było
przygotowane na ich przyjęcie i w razie potrzeby mogli korzystać z
pokoi gościnnych.
Po obiedzie Heinz rzekł:
— Proszę cię, każ mnie zaprowadzić do Brunsa. Nie zaznam
spokoju, dopóki z nim nie porozmawiam.
Lori poleciła zawołać służącego, który pielęgnował chorego.
— Ten pan przyjechał, żeby z panem Brownem omówić pewne
sprawy. Czy chory może przyjąć gościa?
Służący spojrzał na Heinza i skinął głową.
— Właśnie podałem obiad, który pan Brown zjadł i zażył
lekarstwo — czuje się względnie dobrze.
— Proszę zaprowadzić pana Rommersdorfa, który jest moim
gościem, do pokoju pana Browna, ale proszę go nie meldować, proszę
panów zostawić samych. Jeżeli pan Brown będzie czegoś potrzebował,
pan Rommersdorf da znać.
Służący był zadowolony, że będzie mógł trochę odpocząć; me miał
pojęcia w jakim celu nieoczekiwanie zjawił się tu cudzoziemiec.
— Lori Roda napisała do mnie, że pan jest tutaj, więc
przyjechałem.
Bruns cicho zapytał:
— Czy Lori Roda wie, kim jestem?
— Tak, ale nie domyśla się, że pan jest mordercą jej ojca.
— Kiedy dowiedziałem się, kim jest ta panna, straciłem nad sobą
panowanie. Poczułem takie wyrzuty sumienia, że wskoczyłem na konia
i zacząłem uciekać jak szalony. Poganiałem konia smagając go
szpicrutą, aż zwierzę spłoszyło się i zrzuciło mnie na ziemię. Widzi pan
przecież
przed
sobą
kalekę
ze
złamanym
kręgosłupem,
sparaliżowanego. Jeżeli pan tego nieszczęśnika zamierza oddać w ręce
sprawiedliwości, jestem do dyspozycji!
— Wiem o wszystkim, co się stało i nie pragnę zemsty, ani nie
oddam pana prokuratorowi. Złoży pan odpowiednie oświadczenie,
żeby moja niewinność została w pełni udowodniona.
Chory uśmiechnął się ironicznie:
— Tak tanio chce mnie pan sprzedać?
— Widząc pana w takim stanie, niczego więcej nie żądam. Lori I
ja kochamy się. Wyjechała z Europy, kiedy dowiedziała się, że
niechcąco zastrzeliłem jej ojca. Przecież I j a byłem o tym przekonany,
chociaż nie mogłem pojąć, jak to się stało. Nie mogła zostać w
Lindenhofie. Pańska zbrodnia mogła nas na zawsze rozdzielić i
unieszczęśliwić. Teraz muszę mieć w rękach wszystkie dowody, że to
nie ja zastrzeliłem jej ojca. Nie chcę się mścić! Pan Bóg ukarał pana!
Mam nadzieję, że pan resztę swojego życia wykorzysta na to, żeby
częściowo odpokutować winę.
Bruns zadrżał słysząc, że Heinz i Lori się kochają. Po chwili
poddał się swojemu losowi.
Zwrócił się do Heinza Rommersdorfa:
— Zrobię wszystko czego pan zażąda. Żeby pan jednak wiedział,
że pragnę naprawić zło, powiem panu, że spisałem testament. Leży u
pana Matory w biurku — panna Lori Roda będzie dziedziczyć mój
majątek.
— Chyba pan nie oczekuje, że panna Roda wyrazi na to zgodę?
— Oczywiście, nie, kiedy się dowie, że ja zastrzeliłem jej ojca.
Teraz już nie potrzebuje moich pieniędzy, przecież zostanie pańską
żoną. Mam nadzieję, że jednak wykorzysta majątek na dobroczynne
cele.
— Pan jeszcze sam będzie potrzebował pieniędzy.
Bruns patrzył przed siebie. Zamyślił się, a po chwili odpowiedział:
— Nie, moje dni są policzone. Proszę, niech się pan zajmie tym,
żeby mojej spuścizny skorzystali biedni ludzie. Zarobiłem te pieniądze
uczciwie, proszę mi wierzyć. To co dawniej zdobyłem w nieuczciwy
sposób, wydała kobieta, która mnie zniszczyła finansowo i moralnie.
Kiedy wydała ostatni mój grosz dała mi kopniaka. Nie mówię tego po
to, żeby pan litował się nade mną, ale gdybym tej kobiety nie spotkał,
uniknąłbym nieszczęścia!
Heinzowi było żal kaleki, jednak wiedział, że musi być
nieustępliwy.
— A więc podpisze pan zeznanie?
— Tak! Proszę, niech przyjdzie senior Matora i mój służący —
będą świadkami.
— Senior Matora wyjechał, wraca wieczorem.
— W takim razie proszę zaczekać pół godziny; przyjedzie lekarz,
on może być świadkiem.
— Dobrze, wrócę z lekarzem.
— Proszę, niech pan powie swojej narzeczonej, że bardzo żałuję i
przepraszam za to, co się stało. Również pana proszę o wybaczenie,
zwłaszcza, iż później dowiedziałem się, że zemściłem się na panu nie
mając ku temu żadnego powodu. Ta kobieta, drwiąc ze mnie,
powiedziała, że pan ją odtrącił, kiedy narzucała się panu! A ja byłem
zaślepionym zazdrośnikiem i dałem się ponieść wściekłości! Ona
zniszczyła mi życie! Może moja tragedia poruszy pana i pannę Roda i
sprawi, że mi wybaczycie.
— Żałuję każdego człowieka, który zbłądził w życiu a więc
wybaczam i panu. Moja narzeczona jest wspaniałomyślna i nie
wątpię, że postąpi tak samo.
Heinz opuścił pokój chorego.
W salonie czekała Lori, blada i zdenerwowana. Opowiedział jej o
swojej rozmowie z Brunsem. Nie zważając na to, że był zabójcą jej
ojca, współczuła człowiekowi, którego spotkał tak okrutny los.
Pod wieczór przyjechał lekarz i w obecności tego starszego pana i
służącego, spełniającego obowiązki pielęgniarza, Gerhard Bruns złożył
zeznanie. Lekarz wszystko dokładnie zapisał i chory podpisał
dokument. Obecni dowiedzieli się, że Bruns zdeponował u seniora
Matory testament na korzyść Lori Roda.
Ponieważ Heinz oświadczył, że nie odda sprawy do prokuratora
lekarz zgodził się zachować tajemnicę; służący również przyrzekł
milczenie, tak długo, jak długo Bruns będzie żył. Wszyscy już
wiedzieli że dni chorego są policzone, ale nikt nie oczekiwał, że Bruns
aż tak szybko pożegna się z życiem.
Zanim lekarz po zakończeniu badania zaczął się żegnać, Bruns
poprosił go, żeby położył na nocnej szafce zegarek, który leżał na
biurku, i to tak, żeby go mógł dosięgnąć.
Starając się uśmiechać rzekł:
— Wie pan, doktorze, człowiek się pociesza widząc, że znowu
minęła godzina.
Niczego nie domyślając się lekarz położył duży złoty zegarek
zgodnie z życzeniem chorego. Kiedy wyszedł, Bruns zwrócił się do
służącego:
— Proszę wyjąć mój portfel spod poduszki!
Służący spełnił polecenie. Bruns z trudem trzymał go w rękach;
powoli wyjął dwa banknoty po sto dolarów i wręczając je służącemu
powiedział:
— Proszę, weź te pieniądze, to wynagrodzenie za usługi jakie mi
świadczysz. A teraz połóż portfel z powrotem pod poduszkę. Podaj mi
jeszcze pół szklanki wody i postaw na szafce tak, żebym mógł ją wziąć
do ręki. Chcę spać, zostaw mnie teraz i nie przeszkadzaj mi. Jeżeli będę
cię potrzebował, zadzwonię.
Służący ucieszył się hojnym napiwkiem. Podziękował, zasłonił
okna i opuścił pokój.
Bruns został sam. Nasłuchiwał. Wszędzie panowała cisza, nie
słyszał żadnego szmeru na korytarzu. Z dużym trudem sięgnął po
zegarek, otworzył na tylnej stronie klapkę i wyjął cienki papierek. Nie
miał siły, żeby go rozłożyć, więc wrzucił papierek do szklanki. Po chwili
w wodzie pojawił się biały proszek, woda stała się mętna.
— Już pora, to ostatnia chwila! Niech Pan Bóg zlituje się nad
moją duszą! — szepnął Bruns sam do siebie.
Resztkami sił wziął do ręki szklankę i nachylił do ust, szybko
wypił zawartość i bezwładnie opuścił rękę na kołdrę. Ciało chorego
mocno drgnęło — Gerhard Bruns nie żył.
22
Państwo Matora z dziećmi wrócili do domu wieczorem, już po
zachodzie słońca. Lori wybiegła z domu, żeby ich powitać i podczas
gdy dziewczynki obejmowały ją, speszona, z rozpalonymi policzkami,
odezwała się:
— Muszę państwa przeprosić, że podczas państwa nieobecności
pozwoliłam sobie przyjąć gościa. Nieoczekiwanie przyjechał mój
opiekun i zaprosiłam go, żeby został w Rahira. Pozwolą państwo, że
go przedstawię?
Pani Helena badawczo patrzyła na Lori: wiedziała, że jej opiekun
jest mężczyzną, przed którym Lori uciekła z Europy. Uśmiechnęła się
mówiąc:
— Miło nam będzie powitać pani opiekuna w naszym domu!
— Oczywiście, panno Lori, proszę nam go przedstawić! — dodał
pan domu.
Wszyscy weszli do salonu, gdzie czekał Heinz, który po
przedstawieniu się, całując dłoń pani domu, powiedział:
— Proszę o wybaczenie, że bez uprzedzenia pozwoliłem sobie
przyjechać do Rahira. Okoliczności spowodowały, że musiałem zaraz
wybrać się w drogę. Mam nadzieję, że państwo zrozumieją moją
sytuację i nie wezmą mi za złe, iż tak niespodziewanie złożyłem wizytę.
Pan Matora uśmiechnął się i rzekł przyjaźnie:
— Proszę pana, nie ma mowy o usprawiedliwianiu się! Bardzo się
cieszymy, że pannę Lori spotkała tak miła niespodzianka. Mam
nadzieję, że ulokowano pana w wygodnym pokoju i że jest pan
zadowolony. Za pół godziny spotkamy się przy kolacji i
porozmawiamy o wszystkim; teraz pójdziemy się przebrać.
Pan domu stwierdził, że Heinz Rommersdorf jest wyjątkowo
sympatycznym człowiekiem. Pani Helena w pełni podzielała zdanie
męża — opiekun Lori zrobił na państwu Matora jak najlepsze
wrażenie.
Lori poprosiła Heinza, żeby zaczekał w salonie, gdyż musiała
zająć się dziewczynkami. Zofia, i Rosita grzecznie przywitały się z
nieznajomym panem i pobiegły do swojego pokoju: były szczęśliwe,
że wyjątkowo mogą wziąć udział w kolacji o tak późnej porze.
Pani Helena badawczo spojrzała na Lori:
— Widzę, że pani jest bardzo szczęśliwa. Czy wreszcie
zdarzył się cud?
Lori wzięła ją za rękę:
— Tak, pani Heleno! Zdarzył się cud! Dobry Pan Bóg zlitował
się nad nami, nie dopuścił, żebyśmy cierpieli do końca życia.
Wszystko się wyjaśniło, o szczegółach dowiedzą się państwo
podczas kolacji.
Pani domu uśmiechnęła się, jednak widać było, że
posmutniała:
— Obawiam się, Lori, że pani nas opuści, ale proszę mi
wierzyć, że wszyscy z całego serca życzymy pani szczęścia.
Lori szybko pocałowała rękę pani Matora:
— Wiedziałam, że pani będzie podzielać moją radość.
Pani Helena poszła się przebrać, a Lori zajęła się
dziewczynkami. Oczywiście, małe seniority zasypały Lori pytaniami:
kim jest ten pan z Niemiec? Dlaczego odbył tak długą podróż? Czy
długo zostanie w Rahira? Czy teraz Lori będzie jeszcze miała dla nich
czas?
Po otrzymaniu wyczerpujących odpowiedzi Zofia poważnie
oświadczyła:
— Podoba mi się ten pan z Niemiec, może u nas zostać!
Rosita dodała:
— Może zostać tak długo, jak będzie chciał!
Dziewczynki prosiły, żeby je ubrano w najładniejsze
sukienki; chciały się podobać opiekunowi Lori.
Kiedy Zofia i Rosita zeszły do salonu, zastały Heinza samego.
Stał przy oknie i patrzył na ogród. Odważnie podeszły i zaczęły go
wypytywać o podróż morską, o Europę, która jest tak daleko i taka
inna. Rosną tam drzewa, które nie mają liści, lecz “igiełki" —
mateczka opowiada, że na Boże Narodzenie te drzewa ubiera się w
bombki, kolorowe łańcuchy i świeczki.
Heinz wyczerpująco odpowiadał na wszystkie pytania i tak
szybko została zawarta przyjaźń. Heinz przekonał się, że Lori
miała rację — dziewczynki były bardzo rozgarnięte i miłe.
Wtem pojawili się rodzice. Siedli do kolacji w dużym pokoju
stołowym.
Pan domu powiedział:
— Najpierw zjemy kolację, a potem, kiedy dzieci pójdą spać,
spokojnie porozmawiamy.
Dorośli zrozumieli, że dzieci nie powinny znać szczegółów
wydarzeń i że w ich obecności nie należy poruszać drażliwych
spraw. Kolacja minęła w przyjemnym nastroju, a kiedy dziewczynki
wstały, dygnęły, powiedziały “dobranoc" i poszły do swojej
sypialni, Lori i Heinz zaczęli opowiadać.
Trwało to bardzo długo, małżonkowie słuchali z dużym
zainteresowaniem. Teraz również pan Matora dowiedział się, co
sprowadziło Lori do Rahira. Wstrząsnęła nim wiadomość, że jego
długoletni pośrednik w sprzedaży wierzchowców był oszustem i
mordercą. Z zapartym tchem państwo Matora słuchali, co
opowiadał Heinz, nie przerywając mu. Dopiero kiedy skończyli
wyrazili gniew i oburzenie, dali również wyraz współczucia, że
Heinz i Lori tyle wycierpieli.
Pan domu uścisnął Heinzowi rękę życząc mu szczęścia,
pogratulował również Lori z okazji zaręczyn. Pani Helena
dołączyła swoje życzenia, ale nie mogła się powstrzymać od
westchnienia:
— Opuści nas pani i wróci do Lindenhofu, panno Lori! Musi
tam być pięknie, skoro pani tak tęskni za tym miejscem!
Senior Matora patrząc przyjaźnie na Lori dodał:
— Tak, niestety, wraca pani! Będzie nam bardzo żal, że
wyjeżdża tak miła nauczycielka naszych córeczek. Nasze dzieci
będą smutne, że Panna Lori opuści nasz dom. Nie jesteśmy jednak
tak samolubni, żeby nie zgodzić się na rozwiązanie kontraktu.
Panno Lori, od tej chwili jest pani wolna. Proszę nam jednak
obiecać, że zostanie pani jeszcze w Rahira razem z pani
narzeczonym. Bądźcie naszymi gośćmi! Chcemy się powoli
przyzwyczaić do nieobecności nauczycielki! Mamy nadzieje że pani nam
nie odmówi!
Lori dziękując za zaproszenie, wzruszona serdecznością państwa
Matora, odpowiedziała:
— Mój narzeczony z pewnością chętnie skorzysta z zaproszenia
państwa tak długo, jak mu na to pozwoli czas, a ja, oczywiście, również!
Znam wyjątkową gościnność państw. Heinz, prawda, że zgadzamy się
zostać w Rahira jeszcze kilka dni?
Heinz ukłonił się:
— Z największą przyjemnością. Jeżeli państwo pozwolą,
wyjedziemy za dwa tygodnie; dłużej nie chciałbym być nieobecny w
Lindenhofie. Ponieważ weźmiemy ślub w moim majątku, nie chciałbym
zbyt długo zwlekać z powrotem do domu. Oboje bardzo cierpieliśmy z
powodu rozłąki, teraz chcemy jak najszybciej na zawsze być razem.
— Doskonale to rozumiemy. Cieszymy się, że będziemy jeszcze
razem przez te dwa tygodnie.
— Przez ten czas proszę mi pozwolić nadal opiekować się
dziewczynkami, senior Matora. Rozstanie z dziećmi i z państwem będzie
dla mnie bolesne, proszę mi wierzyć! Moje szczęście mąci myśl, że
zostawię państwa bez pomocy, ale jeżeli państwo sobie życzą, mogę w
Niemczech poszukać nowej nauczycielki, która mnie zastąpi. Podróż do
Niemiec, oczywiście, opłacę sama — w ten sposób nowa nauczycielka
będzie miała bilet do Argentyny. Znam państwa i wiem, jakiej osoby
powinnam szukać. Czy państwo upoważnią mnie do tego? Sądzę, że
powinna to być Niemka.
Państwo Matora zgodzili się, a pani Helena wzruszona powiedziała:
— Lori! Nikt pani nie może zastąpić, wiem jednak, że pani wybór
będzie trafny. Proszę się nie spieszyć, poczekamy, aż pani znajdzie
odpowiednią nauczycielkę. Do tego czasu sama zajmę się
dziewczynkami — postaram się być dobrą wychowawczynią. Wiem
jednak, że Zofia i Rosita będą niepocieszone.
Lori odpowiedziała drżącym głosem;
— Dzieci szybko zapominają, pani Heleno. Zrobię wszystko, żeby
pani była zadowolona z mojej następczyni.
Rozmawiano długo o różnych sprawach; tyle było do
opowiedzenia!
Nagle wszedł do pokoju służący, który opiekował się Brunsem.
Był blady i przerażony. Wyjąkał:
— Senior, seniora... ja... ja mam złą wiadomość.
Obecni spojrzeli na siebie, senior Matora wstał:
— O co chodzi? Co się stało?
Służący dygotał ze strachu, palcem wskazał na sufit:
— Pan Brown powiedział, żebym mu nie przeszkadzał, aż mnie
zawoła. Ponieważ od obiadu mnie nie wzywał, poszedłem do jego
pokoju, żeby zobaczyć, jak się czuje i poprawić łóżko na noc, i wtedy...
wtedy zobaczyłem, że... zobaczyłem, że jest martwy!
Trzęsąc się ze zdenerwowania służący opowiadał o rozmowie z
Brunsem, o tym, że kazał mu wyjąć portfel spod poduszki, że dał mu
dwa banknoty po sto dolarów i kazał sobie podać pół szklanki wody.
Szklanka leży opróżniona na kołdrze, a obok jest zegarek z otwartą
klapką z tylnej stronie.
Natychmiast obaj panowie poszli do sypialni Brunsa i zastali
wszystko tak, jak opisał służący. W pokoju unosił się zapach gorzkich
migdałów.
Senior Matora zamierzał postawić szklankę na nocnym stoliku,
lecz Heinz powstrzymał go — wiedział co się wydarzyło:
— Senior Matora, lepiej tutaj niczego nie ruszać. Proszę
zatelefonować do miasta po lekarza i proszę zawiadomić władze.
Bruns popełnił samobójstwo.
Senior Matora odpowiedział:
— Ma pan rację, wszystko musi zostać nietknięte, skoro odebrał
sobie życie. Wygląda na to, że w zegarku miał schowaną truciznę.
Widocznie nosił ją przy sobie na wypadek, gdyby nieoczekiwanie
dosięgła go ręka sprawiedliwości. Poza tym, stan jego zdrowia,
postępujący paraliż i beznadziejna przyszłość, a dzisiaj rozmowa z
panem i ujawnienie jego zbrodni, to wszystko zadecydowało, że
sięgnął po truciznę. Musimy zawiadomić władze.
Heinz Rommersdorf zastanawiał się, a po chwili spokojnie
powiedział:
— Senior, pozwólmy, żeby władze potraktowały zmarłego jako
byłego pana Gerda Browna. Sądzę, że nie ma sensu wyciągać na światło
dzienne jego przeszłości, nikomu to już nic nie da! Kto wie, może
mielibyśmy niepotrzebne przykrości i kłopoty. Nie popełnimy
przestępstwa, jeżeli w imię chrześcijańskiej miłości wszystko puścimy
w niepamięć.
Senior Matora milczał. Wahał się, lecz po chwili wyraził zgodę.
Należało tylko porozmawiać z lekarzem, który również znał tajemnicę.
Pan domu zamknął pokój na klucz — nikt tam nie powinien
wchodzić do chwili przybycia lekarza i policji.
Przyjechali rano następnego dnia. Pierwszy zjawił się lekarz.
Podzielał opinię Heinza Rommersdorfa, że nie należy zdradzać
tajemnicy Gerda Browna — zgodnie ze ślubowaniem lekarza
obowiązywało go milczenie. Służący we własnym interesie wolał nic
nie mówić i zapomnieć o tym, co słyszał. Senior Matora i Heinz mieli
prawo, lecz nie obowiązek, swoimi wypowiedziami obciążyć i
oskarżyć zmarłego. Dobrowolnie postanowili milczeć!
Panie były wstrząśnięte słysząc, że Bruns odebrał sobie życie.
Panowie zdążyli porozmawiać z lekarzem przed przybyciem
policji, która spisała protokół. Ustalono, że chory popełnił
samobójstwo. Ciało przewieziono do miasta i tam pochowano.
W obecności świadków odczytano testament. Lori słysząc, że
jest spadkobierczynią majątku po Gerhardzie Brunsie, przerażona
spojrzała na Heinza.
Zdecydowanym głosem powiedziała:
— Nie mogę tego przyjąć, w żadnym wypadku nie mogę tego
przyjąć!
Heinz gładził ją po dłoni:
— Lori, wiedziałem o tym testamencie. Bruns mówił mi o nim i
powiedział, iż jest przekonany, że niczego nie przyjmiesz. Prosił mnie
jednak, żebym cię namówił do wykorzystania jego pieniędzy w celach
dobroczynnych. Zapewniał mnie, że te pieniądze zarobił uczciwie.
Lori zamyśliła się; po kilku minutach odpowiedziała spokojnym
głosem:
— Heinz, zgadzam się — zrobię to!
Skinął głową:
— Dobrze, Lori, w twoim imieniu załatwię tę sprawę!
Tak też się stało. Senior Matora pomógł Heinzowi i towarzyszył
mu u notariusza celem spełnienia życzenia Lori.
W Rahira nastały spokojne dni. Państwo Matora, Heinz i Lori
serdecznie się zaprzyjaźnili. Heinz zamówił już jednak kabiny na
luksusowym transatlantyku.
Zofia i Rosita płakały, gdy nadeszła godzina pożegnania, ale Lori
pocieszała dziewczynki, że w niedługim czasie przyjedzie do nich nowa,
miła i wesoła młoda nauczycielka. Poprosiła, żeby wszyscy przyjechali
do Lindenhofu, jeżeli kiedyś wybiorą się w podróż do Europy.
W dniu wyjazdu senior Matora towarzyszył Heinzowi i Lori do
miasta i odprowadził ich do pociągu. Z dziećmi i panią Heleną pożegnali
się w Rahira.
Lori miała za sobą ciężki rok, ale przed nią było długie,
szczęśliwe życie.
23
Wspólna podróż do domu była jak piękny sen. Od rana do
wieczora byli razem. Tylko przejazd koleją był nieco uciążliwy, za to
na transatlantyku mieli luksusowe kabiny. Heinz robił wszystko, żeby
Lori czuła się dobrze — otaczał ją czułością i miłością. Unikali
towarzystwa,
nie
zawierali
przygodnych
znajomości
i
współpasażerowie sądzili, że są w podróży poślubnej.
Teraz dopiero Heinz i Lori zdali sobie sprawę z tego, jaką
męką byłaby dla nich rozłąka na zawsze! Dziękowali Panu Bogu, że
zaoszczędził im takich cierpień. Pogoda była wspaniała, morze
spokojne, nic nie zakłócało ich szczęścia.
Po opuszczeniu statku w Hamburgu pojechali przez Berlin do
Lindenhofu. W stolicy Heinz, na prośbę Lori, dał ogłoszenie, że
poszukuje się nauczycielki — oferty należy kierować do
Lindenhofu, na adres Heinza Rommersdorfa. Zawiadomił również
panią Sund, że są w drodze do domu.
W Lindenhofie panował wielki ruch. Wszyscy cieszyli się z
powrotu pana dziedzica i panny Lori. Pani Sund w porozumieniu z
Karolem i Peterem Lenzem przygotowała uroczyste powitanie.
Wszystko udekorowano kwiatami i girlandami. Sezon truskawkowy
był w pełni i na Lori czekały najpiękniejsze owoce. Również
czereśnie już dojrzewały. W jesieni jabłka i gruszki będzie już
mogła zbierać młoda pani dworu Lindenhof.
Będąc jeszcze w Rahira Heinz pisemnie prosił Petera Lenza,
żeby dał na zapowiedzi, ponieważ nie chciał zwlekać ze ślubem.
A teraz samochód zajechał przed bramę dworu. Na szerokich
kamiennych schodach stali urzędnicy i służba. Pod kierunkiem
Petera Lenza gromko krzyknęli “niech żyją", po czym nadzorca
wygłosił mowę powitalną. Bety dzielnie podpowiadała, więc nie
zająknął się ani razu!
Pani Sund wzruszona do łez podała Lori ogromny bukiet
czerwonych róż i objęła ją mówiąc:
— Co za radość, że panią znów widzę, panno Lori! Pan
dziedzic zmienił się nie do poznania — wspaniale wygląda. Wszyscy
się cieszymy, że do Lindenhofu wróciło szczęście. Pani je zabrała ze
sobą, wyjeżdżając z Niemiec!
Lori uśmiechała się przez łzy:
— Szczęście nie wyjechało ze mną, schowało się tutaj, gdzieś
w jakimś zakamarku i czeka na nas!
Wielki ruch we dworze powoli ustał. Wieczorem po kolacji,
kiedy siedzieli w dużym jadalnym pokoju przy okrągłym stole,
Heinz i Lori opowiadali o swoich przeżyciach w Argentynie — na
ranczo Rahira, u seniora i seniory Matora. Oczywiście, Karol
musiał być obecny — układał srebrne nakrycia w kredensie. Nigdy
nie zapominał, że jest lokajem i zawsze zachowywał odpowiedni
dystans, chociaż od lat był powiernikiem swojego pana.
Tego pierwszego wieczoru w ojczyźnie wszyscy długo siedzieli
razem i rozmawiali o Argentynie. Również o Lindenhofie było
wiele do opowiedzenia.
Lori była szczęśliwa — znów była we dworze i przy swoim
kochanym Heinzu.
24
Przygotowywano się do wesela. Lori musiała pojechać do Berlina
po swoją wyprawę — we dworze było wszystko co młode małżeństwo
potrzebuje do zagospodarowania nowego domostwa. A z garderobą
Lori nie było kłopotu; duże domy mody dysponowały pięknymi
strojami, dodatkami i futrami. Heinz towarzyszył Lori, nie chciał się z
nią rozstawać ani na jeden dzień.
Tymczasem nadeszło wiele ofert na ogłoszenie. Lori i Heinz razem
wybrali cztery najlepsze kandydatki. Poproszono te cztery młode damy
do hotelu w Berlinie. Lori zaraz zdecydowała się na jedną z nich, która
spełniała wszystkie warunki, żeby zadowolić państwa Matora.
Ta młoda dama była sierotą, tak jak Lori. Miała dwadzieścia trzy
lata i doskonałe referencje oraz odpowiednie wykształcenie. Miała jasne
włosy i niebieskie oczy, i była bardzo ładna. Lori wiedziała, że pani
Helena nie chciała mieć w swoim otoczeniu osób brzydkich.
Lori opowiedziała nowej nauczycielce, że sama pełniła ten
obowiązek w domu państwa Matora. Młoda dama była szczęśliwa, że
otrzymała dobrą posadę. Oglądała zdjęcia seniora, seniory i
dziewczynek oraz dużego domu, i bardzo jej się wszystko podobało.
Od Lori dowiedziała się szczegółów o życiu w Argentynie. Heinz
zarezerwował kabinę na jednym ze statków płynących do Buenos
Aires i wysłał do Rahira telegram, kiedy należy oczekiwać przyjazdu
nowej nauczycielki.
Później Lori dowiedziała się, że jej wybór był bardzo dobry. Niemka
bardzo podobała się pani Helenie, a dziewczynki zaraz zaprzyjaźniły się z
nową wychowawczynią.
Podczas pobytu w Berlinie Lori zrobiła wszystkie konieczne zakupy;
zajęło to trzy dni, mimo pomocy pani Sund.
Heinz Rommersdorf zaprosił na przyjęcie weselne wszystkich
znajomych z sąsiednich majątków. Pani Sund miała pełne ręce roboty,
chociaż dysponowała liczną służbą. Nie liczyła na pomoc Lori, która
całymi dniami razem z Heinzem jeździła konno; nie chcieli się rozstawać
ani na godzinę.
Wreszcie nadszedł dzień ślubu. Był piękny letni poranek, niebo było
bezchmurne, wszędzie kwitły kwiaty, a w sadzie gałęzie uginały się od
ciężkich, dojrzewających owoców. W takim dniu połączono w kościele
Heinza i Lori “...dopóki nie rozłączy ich śmierć."
Przyjęcie weselne było wyjątkowo wytworne i goście byli
zachwyceni. Przybył nawet pan von Schweigern ze swoją młodą żoną i
nie okazywał najmniejszej urazy, że kiedyś został odtrącony.
Lori musiała wysłuchać wielu komplementów i została przez
wszystkich serdecznie przyjęta, jako żona Heinza Rommersdorfa.
Obecny był również pan von Trauenstein. Życzył nowożeńcom wiele
szczęścia, którym, jak podkreślił, obdarzył ich Pan Bóg, ponieważ wiele
musieli wycierpieć.
Z Rahira przysłano telegraficznie serdeczne gratulacje. Państwo
Matora w tej uroczystej chwili chcieli sercem i myślami być ze swoimi
niemieckimi przyjaciółmi.
Heinz i Lori odbyli krótką podróż poślubną do Berlina. Poszli na
cmentarz odwiedzić groby rodziców, aby w ciszy i spokoju spędzić
pierwsze dni wspólnego życia. Potem wrócili do Lindenhofu — tam był
ich dom na całą przyszłość.
Heinz otaczał swoją młodą żonę czułą troskliwością, a Lori
odwzajemniała mężowi jego głębokie uczucie. Oboje ciężko walczyli
o swoje szczęście, które już nigdy ich nie opuściło.