background image

Andrzej Pilipiuk

PRZECIW PIERWSZEMU PRZYKAZANIU

Gospodyni  wygl

ą

dała  dziwnie.  Miała  około  sze

ść

dziesi

ą

tki,  była  w  wieku,  w

którym czas zaczyna ju

ż

 zaciera

ć

 defekty oblicza, ale patrz

ą

c na ni

ą

, nie mo

ż

na było

si

ę

  oprze

ć

  paskudnemu  wra

ż

eniu, 

ż

e  ma  si

ę

  przed  sob

ą

  star

ą

  wyleniała  gorylic

ę

.

Miała  wystaj

ą

ce  ko

ś

ci  policzkowe,  silnie  zaznaczone  łuki  nadoczodołowe,  czoło  jej

nachylało si

ę

 pod dziwnym k

ą

tem i prawie nie miała brody.

-  Znaczy  tu  b

ę

dzie  ksi

ą

dz  teraz  mieszkał  -  powiedziała,  otwieraj

ą

c  drzwi

pokoju. Mówiła niewyra

ź

nie, jakby przez nos a, w jej głosie drgały dziwne nuty.

Ksi

ą

dz  Paweł  Markowski  wszedł  do  pomieszczenia  i  ciekawie  si

ę

  rozejrzał.

Pokój był dziwnie umeblowany. Prycza z nie heblowanych desek nakryta siennikiem,
uszytym  chyba  ze  starych  worków,  prosty  stół  do  pracy  wykonany  z  grubej  płyty
pa

ź

dzierzowej  opartej  na  solidnych  nogach  zespawanych  ze  starych  rur

wodoci

ą

gowych,  w  k

ą

cie  sekretarzyk  z  wstawionymi  grubymi  tomikami  oprawionymi

w  skór

ę

.  Jedynym  niecodziennym  elementem  był  stoj

ą

cy  na  stoliku  pod  oknem

komputer. Kable walały si

ę

 po podłodze. Jego poprzednik pozostawił po sobie sterty

papierów.  Lu

ź

ne  kartki  zapisane  maczkiem  pi

ę

trzyły  si

ę

  równym  stosikiem  w  k

ą

cie.

Na stole le

ż

ały odbitki ksero, było ich bardzo du

ż

o, co najmniej dwie ryzy. Na 

ś

cianie

pysznił  si

ę

  pot

ęż

ny  Krzy

ż

  z  przytwierdzon

ą

  do  niego  figur

ą

  wykonan

ą

  z  czarnego

d

ę

bu. Ksi

ą

dz odwrócił si

ę

 do gospodyni z u

ś

miechem.

- Co to za papiery?
- A ja tam nie wiem - powiedziała. - Spali

ć

 by to wszystko, z tej pisaniny nigdy

nic dobrego nie wynika. Ja jak poczytam gazet

ę

, to potem głowa boli. Na kolacj

ę

, co

b

ę

dzie jadł?

- Cokolwiek - wzruszył ramionami.
Poczłapała sobie gdzie

ś

 w gł

ą

b domu. Ksi

ą

dz poczuł nieoczekiwan

ą

 ulg

ę

. Jak

gdyby  pozbył  si

ę

  ci

ęż

aru.  Odwrócił  si

ę

  i  podszedł  do  łó

ż

ka.  Poło

ż

ył  na  nim  swoj

ą

walizk

ę

.  Wyjrzał  przez  okno.  Okno  wychodziło  na  ł

ą

ki,  miał  st

ą

d  ładny  widok.  Za

ł

ą

kami  były  niewielkie  pagórki,  nad  horyzontu.  Chwycił  dło

ń

mi  kraw

ę

d

ź

  łó

ż

ka  i

wykonał  kilka  pompek.  Krew 

ż

ywiej  zacz

ę

ła  mu  kr

ąż

y

ć

  w 

ż

yłach.  Splótł  palce,  a

potem wykr

ę

cił r

ę

ce dło

ń

mi na zewn

ą

trz. Zrobił jeszcze kilka wymachów ramionami,

a  potem  podszedł  do  komputera  i  wł

ą

czył  go.  Wej

ś

cie  do  systemu  zabezpieczone

było hasłem. To go odrobin

ę

 zaskoczyło.

-  Ano  nic,  pobawimy  si

ę

  przy  okazji  -  mrukn

ą

ł  do  siebie.  Zamkn

ą

ł  pokój  na

zamek  „gerda"  i  wyszedł  przed  plebani

ę

.  Jego  oczom  ukazał  si

ę

  ko

ś

ciół.  Niedu

ż

a

ładna barokowa 

ś

wi

ą

tynia obsadzona wokoło starymi lipami. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

 i ruszył

w  jej  stron

ę

.  Z  bliska  spostrzegł  do

ść

 

ś

wie

ż

e  paskudne  p

ę

kni

ę

cia  muru.  To  go

zaniepokoiło.  Drzwi  zamkni

ę

te  były  na  głucho.  Miał  w  kieszeni  klucz.  Wło

ż

ył  go  w

zamek i przekr

ę

cił. Drzwi otworzyły si

ę

 ze skrzypni

ę

ciem i ksi

ą

dz wszedł do kruchty.

Posadzka zrobiona z kamienia nie pasowała mu do tego wn

ę

trza. Spodziewał si

ę

ż

e

b

ę

dzie  wy

ś

lizgana  nogami  wiernych  i  gładka  jak  lustro,  ona  tymczasem  była  do

ść

chropowata.  Była  nowa.  Pchn

ą

ł  drzwi  prowadz

ą

ce  w  gł

ą

ś

wi

ą

tyni.  Uchyliły  si

ę

  ze

skrzypni

ę

ciem.  Zaraz  na  progu  w  podłog

ę

  wpuszczono  epitafium.  Zatrzymał  si

ę

pora

ż

ony.  Tablica,  wykonana  ze  zwykłego,  szarego 

ż

yłkowanego  kamienia,

teoretycznie powinna by

ć

 ju

ż

 od dawna nieczytelna. Tymczasem, je

ś

li wierzy

ć

 dacie

na  niej  wyrytej,  le

ż

ała  tu  od  trzystu  lat,  a  wygl

ą

dała  jak  poło

ż

ona  dopiero  wczoraj.

Litery  miały  ostre  kraw

ę

dzie.  Wszystkie  szczegóły  herbów  były  wyra

ź

nie  widoczne.

Ruszył naprzód. Wspi

ą

ł si

ę

 po schodkach do prezbiterium i min

ą

ł ołtarz. Za ołtarzem

background image

znajdowały si

ę

 dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do zakrystii, drugie kryły schodki w

dół  do  podziemi.  Spokojnie  przekr

ę

cił  klucz  w  zamku.  Z  otworu  powiało  wilgoci

ą

  i

st

ę

chlizn

ą

. Wymacał na 

ś

cianie kontakt, a gdy go przekr

ę

cił, zach

ę

caj

ą

co zapalił si

ę

rz

ą

ż

arówek.  Ruszył  po  schodach.  Było  tu  czysto  i  sucho. 

Ś

ciany  pobielono  przed

kilku  laty,  ale  ju

ż

  szpeciły  je  zacieki.  Koło  kabla  powiewało  kilka  nitek  paj

ę

czyny.

Schodził  coraz  ni

ż

ej.  Schodki,  a

ż

  wreszcie  znalazł  si

ę

  w  kryptach.  Pomieszczenie

było  niskie,  domy

ś

lił  si

ę

ż

e  podczas  jakiej

ś

  wi

ę

kszej  powodzi  musiała  wedrze

ć

  si

ę

tutaj  woda,  a  potem  nie  usuni

ę

to  błota.  Pot

ęż

ne,  wa

żą

ce  wiele  setek  kilogramów,

sarkofagi  z  marmuru  stały  w  długim  pos

ę

pnym  szeregu.  W  ostrym 

ś

wietle 

ż

arówek

l

ś

niły złocone napisy na kamiennych pokrywach. Kruszewscy herbu Habdank. Litery

oznaczaj

ą

ce  długo

ść

  ich 

ż

ycia  zacierały  si

ę

  gdzieniegdzie.  Pierwsze  sarkofagi

wstawiono  tu  w  szesnastym  wieku.  Widocznie  ko

ś

ciół  był  przebudowywany,  ale

krypta nie została naruszona. Sarkofagi były ró

ż

ne. Dwa lub trzy musiały zawiera

ć

 po

dwie  trumny.  Gdy  starł  dłoni

ą

  kurz  z  inskrypcji,  przekonał  si

ę

ż

e  tak  te

ż

  było  w

rzeczywisto

ś

ci. Kilka zupełnie malutkich kryło w sobie zwłoki dzieci. Przechodz

ą

c do

drugiej  sali  pochylił  głow

ę

.  Tu  nie  było  sarkofagów,  to  znaczy  było  ich  klika,  ale

dostrzegł je dopiero po chwili. Podłog

ę

 pokrywało błoto. Woda 

ś

ciekała po 

ś

cianach.

Pod 

ś

cian

ą

  stały  trumny.  Było  ich  kilkana

ś

cie.  Zwalone  jedna  na  drug

ą

,  pop

ę

kały,

odsłaniaj

ą

c  swoj

ą

  zawarto

ść

.  Białe  i 

ż

ółte  ko

ś

ci,  resztki  ubra

ń

  i  wy

ś

ciółki.  Majestat

ś

mierci w całej okazało

ś

ci. Te najni

ż

ej przegniły i pokryły si

ę

 ko

ż

uchem białej ple

ś

ni.

Odwrócił  si

ę

  tkni

ę

ty  l

ę

kiem.  Obok  w  karnym  szeregu  stały  trumny  znaczniejszych

obywateli  miasteczka.  Nie  było  na  nich 

ż

adnych  napisów,  mógł  tylko  si

ę

  domy

ś

la

ć

,

kto mo

ż

e w nich spoczywa

ć

. Opu

ś

cił krypty z ulg

ą

. Zamkn

ą

ł drzwi, a potem zamkn

ą

ł

ko

ś

ciół.  Wrócił  do  plebanii.  Zdj

ą

ł  sutann

ę

  i  ubrał  si

ę

  w  cywiln

ą

  szar

ą

  kurtk

ę

  z

szorstkiego płótna i d

ż

insowe spodnie. Tylko koloratka pod szyj

ą

 wskazywała na jego

przynale

ż

no

ść

  do  stanu  duchownego.  Z  sieni  wyci

ą

gn

ą

ł  rower  -  rozklekotan

ą

„Ukrain

ę

".  Podpompował  koła  i  pojechał  na  przeja

ż

d

ż

k

ę

  po  okolicy.  Rower  chodził

ci

ęż

ko,  ale  niebawem  wyjechał  poza  wie

ś

  i  wspi

ą

ł  si

ę

  na  wzgórze.  Niedaleko  od

szosy  le

ż

ał  cmentarz.  Zsiadł  z  roweru  i  prowadz

ą

c  go,  wszedł  przez  uchylon

ą

ż

elazn

ą

  bram

ę

.  To,  co  zastał  na  cmentarzu,  zaskoczyło  go.  Jedynie  nieliczne

grobowce  były  jako  tako  zadbane.  Miejsca  pochówków  wi

ę

kszo

ś

ci  mieszka

ń

ców

okolicy zaznaczały jedynie kopczyki ziemi, zaro

ś

ni

ę

te traw

ą

 z powbijanymi krzywymi

drewnianymi krzy

ż

ami. Usiadł na rozklekotanej ławce i 

ś

cisn

ą

ł głow

ę

 dło

ń

mi. Co

ś

 mu

si

ę

  tu  nie  zgadzało.  Cmentarz  nie  był  podobny  do 

ż

adnego  z  tych,  które  widział

poprzednio.  Podniósł  głow

ę

  i  spostrzegł  przed  sob

ą

 

ś

wie

ż

y  kopczyk  ziemi.  Poszedł

do  niego  i  przyjrzał  si

ę

  tabliczce  przybitej  jednym  gwo

ź

dziem  do  drewna.  Jego

poprzednik,  rezydent  tej  parafii.  Zmarł  w  wieku  dwudziestu  sze

ś

ciu  lat.  Jego

nazwisko  nic  mu  nie  mówiło,  cho

ć

  znał  je  z  listu  biskupa  z  poleceniem  obj

ę

cia  tej

parafii. Poni

ż

ej tabliczki kto

ś

 zardzewiał

ą

 pinezk

ą

 przypi

ą

ł kawałek papieru:

Do Wynaj

ę

cia. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju.

Jakub W

ę

drowycz

Poni

ż

ej był adres. Adres nic proboszczowi nie mówił. Poskrobał si

ę

 po głowie,

po  czym  zdj

ą

ł  kartk

ę

  z  krzy

ż

a  i  zajrzał  na  jej  drug

ą

  stron

ę

.  Straszliwymi  kulfonami

naniesiono krótk

ą

, a tre

ś

ciw

ą

 informacj

ę

:

Do aktualnego proboszcza. Jego zabili. Sprawd

ź

 w teczkach. Tam znajdziesz

odpowied

ź

.

background image

Poskrobał  si

ę

  w  głow

ę

.  Schował  kartk

ę

  do  kieszeni.  Wkrótce  wrócił  na

plebani

ę

.  Gospodyni  przedstawiła  mu  ko

ś

cielnego.  Był  to  wyj

ą

tkowo  ponury  typ  z

mord

ą

  zawodowego  mordercy.  Jego  rysy  przypominały  rysy  gospodyni  do  tego

stopnia, 

ż

e wydawali si

ę

 by

ć

 rodze

ń

stwem. Rozmowa była krótka i ponura. Ko

ś

cielny

stwierdził, 

ż

e p

ę

kni

ę

cia murów s

ą

 stare i nic si

ę

 nie dzieje. Pomysł wykopania studni

dla odwodnienia krypt skwitował bezczelnym u

ś

mieszkiem i o

ś

wiadczył, 

ż

e płac

ą

 mu

tylko  tyle, 

ż

eby  nie  zdechł,  wi

ę

c  on  sobie  nie  b

ę

dzie  dokładał  obowi

ą

zków.  Ksi

ą

dz

wszedł  do  swojego  pokoju.  Zamkn

ą

ł  drzwi  i  zasłonił  okno.  Zapalił 

ś

wiatło  i  odsun

ą

ł

łó

ż

ko. Kawałek podłogi pod łó

ż

kiem dał si

ę

 bez wi

ę

kszego wysiłku wyj

ąć

. Duchowny

odsłonił masywne drzwiczki du

ż

ego sejfu wpuszczone w podłog

ę

. Znał kod. Po chwili

drzwiczki ust

ą

piły. Pochylił si

ę

 nad ciemnym wn

ę

trzem skrzyni. Znajdowały si

ę

 w niej

tekturowe teczki. Było ich około setki. Wyjmował je i układał obok na podłodze. Pod
teczkami  było  jeszcze  metalowe  pudło  zawieraj

ą

ce  dokumenty  zwi

ą

zane  z

ustanowieniem  parafii  oraz  spory  woreczek  z  czym

ś

  ci

ęż

kim.  Wysypał  jego

zawarto

ść

  na  podłog

ę

.  Plastikowe  woreczki  wypełnione  były  złotem.  Sztabki  i

monety. Woreczki miały metryczki wypełnione zgodnie z wytycznymi, których i on si

ę

uczył.  Rezerwa  na  wypadek  wojny,  rezerwa  na  sieroty  w  wypadku  wojny,  bie

żą

ca

działalno

ść

 misyjna, 

ś

wi

ę

topietrze, podatki dla kurii. W niedu

ż

ym czarnym zeszyciku

zapisano  starannie  ka

ż

d

ą

  pozycj

ę

.  Musiał  to  przeliczy

ć

.  W  jakiej

ś

  wolnej  chwili.

Wsypał złoto z powrotem do woreczka i umie

ś

cił go ponownie w sejfie. W oddzielnej

teczce  ze  skóry  znajdowała  si

ę

  cienka  paczka  kanadyjskich  dolarów.  Wrzucił  j

ą

  do

sejfu,  po  czym  zabrał  si

ę

  do  teczek.  Jego  poprzednik  bardzo  starannie  prowadził

ewidencj

ę

.  Teczki  opatrzone  były  napisami  zrobionymi  kopiowym  ołówkiem.  Ród

wymarł. Ród przeniósł si

ę

 do... - tu nast

ę

powała nazwa parafii.

Rodziny,  których  członkowie  wst

ą

pili  do 

Ś

wiadków  Jehowy,  tak

ż

e  były

zaznaczone  za  pomoc

ą

  namazanych  na  teczkach  niebieskich  trójk

ą

tów.  Na

szcz

ęś

cie w tej parafii tej zarazy nie było du

ż

o. Na jednej teczce odkrył znak cyrkla i

k

ą

townika.  Kto

ś

  z  nich  wst

ą

pił  do  masonów.  Gdzieniegdzie  widniały  czerwone

gwiazdki,  ci  mieli  sympatie  lewicowe.  Na  kilku  widniały  sierpy  i  młoty.  Członkowie
gminnej  organizacji  PZPR.  Niemal  wszystkie  teczki  oznaczone  zostały  ponadto
dziwnym  rysunkiem  czym

ś

  w  rodzaju  litery  n  i  przekre

ś

lon

ą

  rzymsk

ą

  jedynk

ą

.  O  ile

wszystkie poprzednie symbole były mu znane (był to zwykły wyuczony w seminarium
kod  do  oznaczania  teczek),  o  tyle  te  były  wyra

ź

nie  produktem  umysłu  jego

poprzednika. Poskrobał si

ę

 po głowie, po czym rozsznurował jedn

ą

 z nich. Zawarto

ść

teczki  była  zwyczajna  do  znudzenia.  Drzewo  genealogiczne  rodziny,  karty
ewidencyjne  wszystkich  jej  członków,  tak

ż

e  wypełnione  szyfrem.  W  kartach  było

wszystko.  Data  pierwszych  komunii,  pó

ź

niejsza  cz

ę

stotliwo

ść

  przyst

ę

powania  do

sakramentów,  wreszcie  data 

ś

mierci  i  liczba  mszy  odprawionych  za  pokój  duszy

zmarłego. Tego ostatniego nie było. Zaraz za dat

ą

 pogrzebu naniesiono za pomoc

ą

czerwonej kredki inn

ą

 dat

ę

. Czerwona data zaopatrzona była w mały czerwony znak

zapytania.  Zdziwił  si

ę

  nieco.  Z  sejfu  wygrzebał  ksi

ę

g

ę

  przychodu  i  rozchodu  parafii.

Zagł

ę

bił  si

ę

  w  lekturze.  Wpływy  z  niedzielnej  tacy  były  minimalne. 

Ś

lubów

najwyra

ź

niej  prawie  wcale  nie  udzielano.  Wi

ę

kszo

ść

  ludzi  została  pochowana  bez

udziału ksi

ę

dza.

- Co to mo

ż

e by

ć

? - zdziwił si

ę

.

Mszy  za  zmarłych  prawie  nie  odprawiano.  Czytał  ksi

ę

g

ę

  coraz  bardziej

zdumiony.  Parafia  musiała  sta

ć

  cały  czas  na  kraw

ę

dzi  bankructwa.  Jedyny

powa

ż

niejszy 

dochód 

pochodził 

ze 

sprzeda

ż

sprowadzonych 

bezcłowe

samochodów.  Uzyskane  fundusze  poszły  na  remont  dachu  ko

ś

cioła,  opłacenie

organisty,  ko

ś

cielnego  i  na  KUL.  Zgromadzenie  tej  odrobiny  złota  zakrawało  w  tych

background image

warunkach na cud. Raz jeszcze wyj

ą

ł zeszycik zał

ą

czony do rezerwy. Przekartkował

go.  Wi

ę

kszo

ść

  monet  trafiła  do  worka  jeszcze  przed  pierwsz

ą

  wojn

ą

 

ś

wiatow

ą

.

Najnowszym wpisem były cztery sztabki po dziesi

ęć

 gram. Zestawienie dat pozwoliło

ustali

ć

ż

e zakupiono je z pieni

ę

dzy za sprzedane samochody. Przejrzał jeszcze kilka

teczek, ale nie wyja

ś

nił zagadki. Schował je i zamkn

ą

ł sejf. Siadł na chwil

ę

 na łó

ż

ku i

oparł  si

ę

  o 

ś

cian

ę

.  Nagle  poczuł  chłód.  Sk

ą

d  ten  tajemniczy  Jakub  W

ę

drowycz

wiedział o teczkach? Przecie

ż

 nikt nie wiedział. Z wyj

ą

tkiem proboszczów. Ewidencj

ę

wiernych 

ś

ci

ś

le  ukrywano  przed  maluczkimi.  Podszedł  do  komputera  i  wł

ą

czył  go.

System zapytał go  o  hasło. Na pocz

ą

tek  sprawdził, czy nie  jest zapisane  cieniutkim

ołówkiem na obudowie lub odwrotnej stronie klawiatury. Nie było go tam. Spróbował
z  imieniem  zmarłego.  Potem  wpisał  nazw

ę

  parafii.  System  odrzucał  jego  próby.

Wpisał  imiona 

ś

wi

ę

tych,  których  obrazy  wisiały  w  ko

ś

ciele.  Nadal  nic.  Wreszcie  w

desperacji wpisał imiona kilku upadłych aniołów i wybitnych działaczy partyjnych. To
tak

ż

e  nie  pomogło.  Wyj

ą

ł  ze  swojej  walizki  dyskietk

ę

  systemow

ą

  i  zresetował

komputer.  Tym  razem  powiodło  mu  si

ę

  lepiej.  Wszedł  do  systemu  i  wy

ś

wietliła  si

ę

lista plików. Jego poprzednik odwalił tu mrówcz

ą

 prac

ę

, wpisuj

ą

c w pami

ęć

 maszyny

zawarto

ść

  kronik  i  ksi

ą

g  parafialnych.  Zapewne  tych,  które  le

ż

ały  wsz

ę

dzie  wokoło.

Westchn

ą

ł i postanowił wej

ść

 w pierwszy z brzegu plik. System zapytał go ponownie

o hasło, a potem maszyna zrobiła automatyczny reset. Duchowny poczuł zm

ę

czenie.

Otarł  czoło.  Wył

ą

czył  zło

ś

liw

ą

  maszyn

ę

.  Poskładał  troch

ę

  papiery,  tworz

ą

c  z  nich

jeden  wielki  stos.  Wreszcie  poło

ż

ył  si

ę

  na  łó

ż

ku.  Usłyszał  podejrzany  szelest  spod

poduszki.  Si

ę

gn

ą

ł  r

ę

k

ą

  i  wyci

ą

gn

ą

ł  zeszyt  obło

ż

ony  w  cerat

ę

.  Otworzył  go.  Na

pierwszej stronie widniał napis: 

Sprawy do Załatwienia.

Zacz

ą

ł  go  kartkowa

ć

  machinalnie.  Zaraz  na  pocz

ą

tku  wspomniano  o  dachu

ko

ś

cioła.  Jako  sposób  finansowania  remontu  wpisano  „samochody".  Domy

ś

lił  si

ę

,  o

co  chodziło.  Strona  została  skre

ś

lona  na  czerwono  i  nosiła  adnotacj

ę

  „Załatwiono".

Na  nast

ę

pnej  była  wymiana  instalacji  elektrycznej  w  ko

ś

ciele  i  na  plebani.  To  tak

ż

e

zostało sfinansowane z pieni

ę

dzy za czyj

ś

 pogrzeb i pieni

ę

dzy zaoszcz

ę

dzonych na

zakupie  w

ę

gla  na  zim

ę

.  Na  nast

ę

pnej  było  co

ś

  o  wielodzietnej  rodzinie,  której  dwie

latoro

ś

le  wybierały  si

ę

  do  liceum.  W  rubryce  sposób  finansowania  wpisano

„Ró

ż

a

ń

ce".  Podobna  adnotacja  znajdowała  si

ę

  kawałek  dalej,  w  miejscu  gdzie

proboszcz zanotował konieczno

ść

 wzmocnienia p

ę

kni

ę

tego fundamentu koło kaplicy.

- Co te

ż

 mog

ą

 oznacza

ć

 te ró

ż

a

ń

ce? - zdziwił si

ę

 ksi

ą

dz Markowski. - Podatek

od kółek 

ż

ywego ró

ż

a

ń

ca?

Wyszedł z pokoju i odszukał gospodyni

ę

.

- Ile mamy w

ę

gla na zim

ę

? - zapytał.

- A tam taki w

ą

gil. Musi co z pół metra. Ni jak nie starczy.

Zapisał  sobie  w  zeszycie, 

ż

e  musi  kupi

ć

  w

ę

gla.  Jak  si

ę

  okazało,  wymiany

wymagała  tak

ż

e  kanalizacja.  Pomy

ś

lał, 

ż

e  warto  by  zało

ż

y

ć

  francuskie  szambo

biologiczne.  Ostatecznie  Ko

ś

ciół  powinien  poza  warto

ś

ciami  duchowymi  sia

ć

  tak

ż

e

ziarna post

ę

pu cywilizacyjnego. Zanotował sobie to na nast

ę

pnej stronie i wyszło mu,

ż

e  deficyt  si

ę

ga  ju

ż

  ponad  czterech  tysi

ę

cy  złotych.  Czterdzie

ś

ci  tac,  albo  i  lepiej.

Westchn

ą

ł  ci

ęż

ko.  Mo

ż

e  kuria  udzieliłaby  mu  kredytu,  albo  wr

ę

cz  dofinansowania?

Chciał  napisa

ć

  list  w  tej  sprawie,  ale  komputer  był  nieczynny.  Zablokowany.  Siadł  i

napisał  list  r

ę

cznie.  Poprosił  o  dofinansowanie  lub  przysłanie  przynajmniej  w

ę

gla,

gdyby  udało  si

ę

  go  gdzie

ś

  taniej  kupi

ć

.  Ponadto  poprosił  o  przysłanie  informatyka,

ż

eby  odblokował  komputer.  Kolacj

ę

  zjadł  skromn

ą

.  Gospodyni  najwyra

ź

niej  nie

umiała  gotowa

ć

.  Chleb  był  nieco  zat

ę

chły,  a  w

ę

dliny  z  pewno

ś

ci

ą

  pami

ę

tały  czasy

jego poprzednika. Pod  koniec posiłku zmusił si

ę

 do jedzenia jedynie wysiłkiem woli.

Powtarzał w my

ś

lach star

ą

 m

ą

dr

ą

 sentencj

ę

: Lepiej niech grzeszne ciało p

ę

knie, ni

ż

background image

miałyby si

ę

 zmarnowa

ć

 dary „Bo

ż

e". Po kolacji poło

ż

ył si

ę

 spa

ć

. Czuł si

ę

 zm

ę

czony.

Obudziło  go  w 

ś

rodku  nocy  walenie  do  okna.  Zerwał  si

ę

  z  łó

ż

ka  i  otworzył

okno. Za oknem stał jaki

ś

 malowniczo obdarty typ w czarnej kurtce mundurowej SS i

rudej papasze na głowie.

- No o co chodzi? - zapytał rozespany.
-  Mój  przyjaciel  umiera.  Potrzebuje  ksi

ę

dza.  Mam  motor  -  wyrzucił  z  siebie

dziwny go

ść

.

- Minut

ę

!

Wci

ą

gn

ą

ł  na  siebie  sutann

ę

  i  porwał  mał

ą

  walizeczk

ę

  zawieraj

ą

c

ą

  potrzebne

przybory.  Zatrzasn

ą

ł  drzwi  i  wybiegł  przed  plebani

ę

.  Dziwny  przybysz  siedział  na

równie jak on starym i zdewastowanym motorze.

- Prosz

ę

 siada

ć

 do przyczepki - polecił.

Ksi

ą

dz zd

ąż

ył si

ę

 ulokowa

ć

 i motor ruszył z rykiem silnika.

- Tam jest kask - powiedział.
- A pan?
- Mi nie trzeba.
Ksi

ą

dz  wymacał  co

ś

  kulistego  i  ku  swojemu  zdumieniu  wydobył  z  przyczepki

kask stra

ż

acki. Zało

ż

ył go na głow

ę

. Motor nabierał szybko

ś

ci.

- Kim pan jest?
- Wołaj

ą

 mnie Jakub W

ę

drowycz.

- Znalazłem kartk

ę

 od pana.

-  Pó

ź

niej.  -  Głos  jego  dziwnego  towarzysza  uton

ą

ł  w  ryku  torturowanego

silnika.

Motor p

ę

dził bezdro

ż

ami, przeskakuj

ą

c rowy i miedze. Przez chwil

ę

 gdy p

ę

dzili

po  jakiej

ś

  szosie,  reflektory  nadje

ż

d

ż

aj

ą

cego  z  naprzeciwka  samochodu  o

ś

wietliły

twarz W

ę

drowycza. Na obliczu tym malowało si

ę

 szale

ń

stwo i ekstaza. Jakub dodał

gazu.  Motor  p

ę

dził  teraz  z  szybko

ś

ci

ą

  tak  oszałamiaj

ą

c

ą

ż

e  ksi

ę

dzu  wydawało  si

ę

,

ż

e  w  ogóle  nie  dotyka  ziemi.  Wreszcie  zaparkowali  gwałtownie  przed  wal

ą

c

ą

  si

ę

chałup

ą

  stoj

ą

c

ą

  wysoko  na  wzgórzach.  Jakub  zeskoczył  na  ziemi

ę

.  W  drzwiach

stan

ę

ło  kilka  osób.  Ksi

ą

dz  przestraszył  si

ę

.  Wygl

ą

dali  strasznie.  Ubrani  w  byle  co,

przygarbieni,  ich  twarze  nosiły  pi

ę

tno  grzechu.  Nigdy  nie  przypuszczał, 

ż

e  to  mo

ż

e

by

ć

 a

ż

 tak widoczne. Pewnie była to cecha charakterystyczna okolicznej ludno

ś

ci, ale

wszyscy mieli troch

ę

 małpie rysy.

- Czego? - zapytał najstarszy z nich, spluwaj

ą

c Jakubowi pod nogi.

- Przywiozłem ksi

ę

dza do Mychajły.

Facet splun

ą

ł ponownie i wykonał wysoce obra

ź

liwy gest.

- On tego chce - powiedział Jakub z naciskiem.
-  Wyno

ś

cie  si

ę

  -  powiedział  jeden  z  młodszych.  Jakub  wyci

ą

gn

ą

ł  zza  pasa

siekier

ę

, a potem wytrz

ą

sn

ą

ł z r

ę

kawa kawał krowiego ła

ń

cucha.

-  Nu  co?  -  zagadn

ą

ł  trzeci  z  nich.  Jego  twarz  do  tego  stopnia  przypominała

mord

ę

 małpy, 

ż

e duchowny zdziwił si

ę

, gdy ten przemówił.

- Mychajło sobie tego 

ż

yczy - powiedział Jakub z naciskiem. Za jego plecami

pojawiło  si

ę

  jeszcze  dwu.  Jeden  trzymał  w  r

ę

ce  sztachet

ę

.  Ze  sztachety  sterczały

dwa gwo

ź

dzie.

- Padnij - powiedział Jakub do ksi

ę

dza.

Markowski  posłuchał  natychmiast.  Rozległ  si

ę

  ryk  W

ę

drowycza  i  ła

ń

cuch

zatoczył  w  powietrzu  kr

ą

g.  W  kiepskim 

ś

wietle  padaj

ą

cym  z  zawieszonej  nad

drzwiami 

ż

arówki  zal

ś

nił  jak  błyskawica.  Ksi

ą

dz  Paweł  podniósł,  si

ę

.  Trzej

przeciwnicy le

ż

eli na ziemi. Jeden trzymał si

ę

 dłoni

ą

 za twarz i skowyczał. Drugi le

ż

kawałek  dalej  z  własn

ą

  sztachet

ą

  wbit

ą

  w  bebechy,  ale  wygl

ą

dało  na  to, 

ż

e

background image

niespecjalnie gł

ę

boko. Trzeci usiłował wła

ś

nie wsta

ć

 na czworaka. Jakub kopn

ą

ł go w

twarz kaloszem i wróg opadł na ziemi

ę

. Egzorcysta amator podniósł z ziemi siekier

ę

.

Podszedł do drzwi.

- Lepiej otwórzcie - powiedział.
Z  wn

ę

trza  dobiegł  odgłos  przesuwania  czego

ś

  ci

ęż

kiego.  Jakub  zawył

ponownie i zacz

ą

ł r

ą

ba

ć

 drzwi.

- Czy tak mo

ż

na? - zagadn

ą

ł ksi

ą

dz. - Chyba nas tu nie chc

ą

.

- Oni nie, ale umieraj

ą

cy tak.

Drzwi padły. Za drzwiami stał ci

ęż

ki kredens. Jakub r

ą

bał z furi

ą

i niebawem usun

ą

ł przeszkod

ę

. Zapalił latark

ę

 i po

ś

wiecił do 

ś

rodka. Z pokoju

na wprost wyjrzał ten najstarszy z dubeltówk

ą

 w dłoni. Egzorcysta zbił duchownego z

nóg.  Kula  przeleciała  im  nad  głowami.  Wyci

ą

gn

ą

ł  z  kieszeni  odrapany  rewolwer  i

oddał  kilka  strzałów  do 

ś

rodka.  Dubeltówka  odezwała  si

ę

  ponownie.  Poderwał  si

ę

  z

ziemi  i  wskoczył  do  wn

ę

trza.  Ksi

ę

dza  dobiegły  odgłosy  gwałtownej  bijatyki.  Wstał,

otrzepał  sutann

ę

  i  zacz

ą

ł  chyłkiem  wycofywa

ć

  si

ę

  w  stron

ę

  szosy.  Odgłosy  bijatyki

urwały si

ę

. Przez połamane deski przeskoczył Jakub.

- Droga wolna - powiedział dumnie.
- Chyba... - zacz

ą

ł Markowski, ale oczy egzorcysty zw

ę

ziły si

ę

 nagle w szparki,

a w jego dłoni błysn

ę

ła bro

ń

.

- Do 

ś

rodka - powiedział.

Tak jak do konia, łagodnie, ale z naciskiem wykluczaj

ą

cym nieposłusze

ń

stwo.

Weszli. Stary le

ż

ał pod 

ś

cian

ą

 i wygl

ą

dało na to, 

ż

e usiłuje doj

ść

 do siebie. Potrz

ą

sał

głow

ą

, ale na jego twarzy nie było oznak, 

ż

e co

ś

 to pomaga. Jakub kopn

ą

ł drzwi. Były

zamkni

ę

te. Strzelił pod klamk

ę

, a potem kopn

ą

ł je jeszcze raz. Znale

ź

li si

ę

 w pokoju.

Przy łó

ż

ku, na którym le

ż

ał jaki

ś

 starzec, stało trzech ponurych facetów.

- Spada

ć

 - powiedział Jakub.

Zamiast zastosowa

ć

 si

ę

 do jego pro

ś

by, skoczyli na niego. Ła

ń

cuch uderzył na

krzy

ż

. Zostali sprowadzeni do parteru. Reszt

ę

 załatwił kaloszami. Po chwili przestali

zdradza

ć

  oznaki 

ż

ycia.  Wypchn

ą

ł  ich  na  korytarz  i  zamkn

ą

ł  drzwi.  Nast

ę

pnie

przesun

ą

ł ci

ęż

k

ą

 szaf

ę

, a drug

ą

 zasłonił okno. Podszedł do le

żą

cego na łó

ż

ku.

- Mychajło, to ja Jakub.
- Jakub, kumplu, my

ś

lałem, 

ż

e ju

ż

 ci

ę

 nie doczekam.

- Przyprowadziłem ksi

ę

dza.

- Dzi

ę

kuj

ę

.

- Prosz

ę

 teraz go wyspowiada

ć

 - powiedział do duchownego. - A ja popilnuj

ę

drzwi.

Chory  mówił  z  wysiłkiem,  powtarzaj

ą

c  kanon  spowiedzi.  Wreszcie  dotarł  do

cz

ęś

ci po

ś

wi

ę

conej grzechom.

- Zgrzeszyłem przeciw pierwszemu przykazaniu - powiedział z wysiłkiem.
A potem oczy wywróciły mu si

ę

 do góry i skonał.

-  Za  pó

ź

no  -  powiedział  egzorcysta  i  opatrzył  swoj

ą

  wypowied

ź

przekle

ń

stwem.

- Nie, chciał si

ę

 wyspowiada

ć

, b

ę

dzie mu zaliczone - uspokoił go ksi

ą

dz.

- Je

ś

li tam na górze. - Egzorcysta zazezował na sufit. - Je

ś

li tam go chcieli, to

nie mogli poczeka

ć

?

- Nie nam o tym roztrz

ą

sa

ć

.

- Dobra. Bierzemy ciało i wychodzimy.
- Zaraz, po co nam ciało?

Ż

eby je po chrze

ść

ja

ń

sku pochowa

ć

 oczywi

ś

cie!

- A rodzina?

background image

- Rzeczywi

ś

cie. Zapomniałem o tej hołocie, ale je

ś

li spróbuj

ą

 go zatrzyma

ć

, to

wystrzelam im dziurki w uszach na kolczyki.

- Ale czy oni nie zadbaj

ą

 o pochówek?

- O jak cholera. Sam ksi

ą

dz widział.

- Zaraz. To, 

ż

e nas nie lubi

ą

, o niczym nie 

ś

wiadczy. Egzorcysta podszedł do

niego. Stali twarz

ą

 w twarz.

- Pokój jest zbyt mały i słyszałem, co mówił. Zreszt

ą

 znałem jego grzechy.

- To znaczy?
-  Oni  złamali  pierwsze  przykazanie.  I  nie  tylko  oni.  Ale  do  ko

ś

cioła  go

przynios

ą

. Mo

ż

emy i

ść

.

Duchowny ruszył w stron

ę

 drzwi.

- Nie t

ę

dy.

Odsun

ą

ł szaf

ę

 blokuj

ą

c

ą

 dost

ę

p do okna. Wybił kolb

ą

 szyb

ę

.

-  Słuchajcie  -  powiedział  do  tych,  którzy  czaili  si

ę

  w  mroku.  -  Nie  ma  ju

ż

powodu, 

ż

eby

ś

cie na nas polowali. Mychajło nie 

ż

yje i zd

ąż

ył si

ę

 wyspowiada

ć

. Licz

ę

do  pi

ę

ciu,  a  potem  wychodzimy.  Ka

ż

dy,  kto  znajdzie  si

ę

  w  zasi

ę

gu  mojego  wzroku,

umrze.

W  odpowiedzi  nadleciał  kamie

ń

.  Trafił  go  w  twarz,  ale  on  jakby  tego  nie

poczuł.

- Raz, dwa, trzy, cztery, pi

ęć

! - policzył gło

ś

no, a potem wyj

ą

ł z kieszeni granat

i wyrwawszy zawleczk

ę

, wyrzucił za okno. Wybuch o

ś

wietlił wal

ą

ce si

ę

 zabudowania,

a  podmuch  wybił  reszt

ę

  szyb.  Jakub  skoczył  oknem,  a  potem  pomógł  wydosta

ć

  si

ę

duchownemu,  który  zapl

ą

tał  si

ę

  w  sutann

ę

.  Pod  ich  nogami  le

ż

ało  co

ś

  mi

ę

kkiego.

Chyba ciało. Obiegli budynek dookoła. Motor płon

ą

ł.

-  Cholera  -  zawył  Jakub,  -  Przegi

ę

li

ś

cie  pał

ę

.  Na  ziemi

ę

  -  rozkazał

duchownemu.

Z przytroczonej do pasa sakwy wydobył kilka lasek dynamitu z lontami. Laski

wsadzono  fachowo  w  metalowe  rurki.  Zapalił  pierwszy  lont  i  przez  wyłamane  drzwi
wrzucił ładunek do wn

ę

trza domu. Eksplozja podrzuciła do góry dach i spowodowała

pop

ę

kanie 

ś

cian.  Kolejn

ą

  lask

ę

  wyekspediował  silnym  rzutem  w  stron

ę

  stodoły.

Zło

ż

yła si

ę

 jak domek z kart. Nadal nikt si

ę

 nie pojawiał.

- Dobra, wynosimy si

ę

 - rozkazał le

żą

cemu.

Ruszyli  szybkim  krokiem.  Przed  nimi  wyrósł  płot  od  ogrodu.  Ust

ą

pił  pod

ciosem siekiery. Zaraz za płotem stał stary volkswagen „garbus". W

ę

drowycz wywalił

siekier

ą

  szyb

ę

,  otworzył  drzwiczki,  rozbił  stacyjk

ę

  i  zwarł  na  krótko  druty.  Silnik

zagrał.

- Prosz

ę

 wsiada

ć

- zach

ę

cił.

- Ale to kradzie

ż

. Ja...

- Ksi

ą

dz nie b

ę

dzie miał grzechu, bo to pod przymusem. - W ciemno

ś

ci znowu

błysn

ę

ła odrapana lufa.

Ruszyli  ze  znaczn

ą

  szybko

ś

ci

ą

  przez  podwórko.  Po  drodze  Jakub  cisn

ą

ł  w

otwarte  drzwiczki  jakiej

ś

  szopy  trzeci

ą

  ostatni

ą

  lask

ę

  dynamitu.  Wygasił 

ś

wiatła  i

wyjechał  na  poln

ą

  drog

ę

.  Szopa  przestała  istnie

ć

.  W  oddali  wida

ć

  było  błyskaj

ą

ce

niebiesko 

ś

wiatełko. Zbli

ż

ało si

ę

.

- Cholerne gliny - mrukn

ą

ł i dodał gazu.

- Mog

ę

 uzyska

ć

 wyja

ś

nienia? - zagadn

ą

ł ostro

ż

nie ksi

ą

dz.

- A co tu wyja

ś

nia

ć

? - zdziwił si

ę

 egzorcysta. - Z t

ą

 hołot

ą

 trzeba na ostro.

- Napisał pan, 

ż

e wszystko jest w teczkach. Co to znaczy?

- Pa

ń

ski poprzednik widział za du

ż

o. Zabili go.

- O tym słyszałem. Nie udało si

ę

 ustali

ć

 kto.

background image

- Jest taka m

ą

dra maksyma po łacinie. Nie pami

ę

tam, jak to szło, ale sens jest

taki, 

ż

e  ten  jest  winny,  kto  odnosi  korzy

ść

.  Zalał  im  sadła  za  skór

ę

.  Dlatego  musiał

zgin

ąć

.

- A policja?
- Ta sama sitwa. Swoich nie rusz

ą

. Gdybym był potrzebny...

- Mam adres.
-  Tam  na  razie  nie  b

ę

d

ę

  mieszkał.  Z  pewno

ś

ci

ą

  mnie  poznali.  Raczej

przyczaj

ę

  si

ę

  gdzie

ś

  na  jaki

ś

  czas.  Gdybym  był  potrzebny,  to  prosz

ę

  zadzwoni

ć

  do

Semena  Korczaszki  w  Wojsławiach.  Telefon  numer  sto  dziesi

ęć

.  Tak  jak  w  tym

enerdowskim filmidle o ichnich glinach.

Zatrzymał si

ę

 przed plebani

ą

.

- Do zobaczenia. W razie czego, jestem do dyspozycji.
- Ale o co tu chodzi?
- Wkrótce sam si

ę

 dowiesz.

Silnik rykn

ą

ł i samochód znikn

ą

ł w ciemno

ś

ci.

-  „Gdyby  ludzie  znali  ci

ęż

ar  prawdziwej  wiary,  byłoby  wi

ę

cej  ateistów"  -

zacytował w zadumie zasłyszane kiedy

ś

 zdanie.

A potem przypomniał sobie, jak jego dziwny towarzysz r

ą

bał drzwi siekier

ą

 po

to, aby umieraj

ą

cemu przyjacielowi umo

ż

liwi

ć

 odbycie spowiedzi i poczuł mimowolny

szacunek.  Sam  chyba  nie  zdobyłby  si

ę

  na  taki  czyn.  Wszedł  do  swojego  pokoju.

Zamkn

ą

ł  drzwi  i  otworzył  sejf.  Szukał  teczki  Jakuba  W

ę

drowycza,  ale  nie  znalazł.

Dopiero potem przypomniał sobie, 

ż

e przecie

ż

 Wojsławice le

żą

 w s

ą

siedniej parafii.

Westchn

ą

ł sobie jeszcze raz i poło

ż

ył si

ę

 spa

ć

.

***

Kurki  dziobały  okruszki  ze 

ś

niadania.  Ksi

ą

dz  Markowski  patrzył  na  nie  z

rozczuleniem.  Nocne  wypadki  zatarły  mu  si

ę

  nieco  w  pami

ę

ci.  Prawie  zdołał  sobie

wmówi

ć

ż

e to był tylko koszmarny sen. Wie

ś

 w dziennym 

ś

wietle wygl

ą

dała uroczo.

Typowa ulicówka ci

ą

gn

ą

ca si

ę

kilometrami,  le

żą

ca  w  dolinie.  Pola  wspinały  si

ę

  na  wzgórza,  by  skry

ć

  si

ę

  w

g

ę

stych  lasach.  Wzdłu

ż

  drogi  rosły  topole.  Była  jesie

ń

.  Drog

ą

  przejechał  ci

ą

gnik.

Sobota.  Jutro  odprawi  pierwsz

ą

  msz

ę

.  Westchn

ą

ł  z  lubo

ś

ci

ą

.  Ju

ż

  lubił  t

ę

  wie

ś

.  Na

podwórko  wtoczył  si

ę

  radiowóz.  Radiowóz  był  zniszczony,  podwozie  trzymało  si

ę

chyba  tylko  na  warstwie  rdzy.  Był  ubłocony  i  miał  brudne  szyby.  Zatrzymał  si

ę

  i

wysiedli  z  niego  dwaj  faceci.  Wła

ś

ciwie  to  nie  wygl

ą

dali  na  gliniarzy.  Przypominali

dwa  małpoludy  wci

ś

ni

ę

te  w  byle  jak  wykonane  mundury.  Byli  do  siebie  podobni  jak

rodzeni bracia i w pewien sposób przypominali ludzi, z którymi bił si

ę

 w nocy Jakub.

Mieli  wyra

ź

ne  grube  wały  nadoczodołowe,  lekko  przypłaszczone  nosy,  wystaj

ą

ce

ko

ś

ci policzkowe i cofni

ę

te brody.

-  Ksi

ą

dz  Markowski?  -  upewnił  si

ę

  pierwszy  małpolud.  -  Jestem  tu

posterunkowy. Wołaj

ą

 mnie Józwa.

- Czym mog

ę

 słu

ż

y

ć

, po

ś

wi

ę

ci

ć

 posterunek?

-  My  tu  nie  na  głupoty  przyszli,  tylko  zeznania  -  wyja

ś

nił  drugi  pitekantrop.  -

Widzieli ksi

ę

dza ludzie w nocy, jak si

ę

 spaliła zagroda Bardaka.

-  Owszem  dzi

ś

  w  nocy  spowiadałem  umieraj

ą

cego  człowieka  w  jakiej

ś

zagrodzie na wzgórzach.

- Nu, a kto tam ksi

ę

dza zawiózł?

-  Poniewa

ż

  nie  wolno  mi  kłama

ć

,  zmuszony  jestem  wykorzysta

ć

  klauzul

ę

  o

wolno

ś

ci sumienia i odmawiam dalszych zezna

ń

 - o

ś

wiadczył z godno

ś

ci

ą

.

Ż

e co? - zdziwił si

ę

 gliniarz.

background image

- Znaczy, 

ż

e nie powie - wyja

ś

nił mu pierwszy.

- Co nie powie? - zdenerwował si

ę

 drugi, łapi

ą

c za pałk

ę

.

- Nu ostaw. - Ostudził go Józwa. - To niedobrze. Trzeba si

ę

 b

ę

dzie po ksi

ę

dzu

przejecha

ć

 - powiedział -  idziemy. Ale  jak dorwiemy  transport, to  b

ę

d

ą

  b

ę

cki. Urz

ą

d

celny zawiadomimy, co tu wyrabiacie. Zakichana czarna mafia.

Wsiedli do swojego radiowozu i odjechali. Ksi

ą

dz wrócił do swojego pokoju i w

zadumie zacz

ą

ł kartkowa

ć

 zeszyt z zapisami machinacji

finansowych.  Kilkana

ś

cie  ostatnich  kartek  było  pustych.  Niespodziewanie

spostrzegł, 

ż

e s

ą

 oznaczone w rogu male

ń

kim znaczkiem przedstawiaj

ą

cym dwójk

ę

 z

przekre

ś

lonym  ogonkiem.  Szyfr.  Co

ś

,  co  zostało  ukryte.  Pow

ą

chał  zeszyt.  Leciutki

ledwie wyczuwalny zapach cebuli przebił si

ę

 przez wo

ń

 starego papieru. U

ś

miechn

ą

ł

si

ę

  lekko.  Sok  z  cebuli.  Najprostszy  atrament  sympatyczny.  Poszedł  do  gospodyni  i

po

ż

yczył  od  niej 

ż

elazko.  Przeprasował  starannie  kartk

ę

.  Linie  narysowane  sokiem

pociemniały szybko. Oddał 

ż

elazko i zagł

ę

bił si

ę

 w lektur

ę

. Zapisek opatrzony został

dat

ą

. Dat

ą

 sprzed tygodnia. Ten, który go zostawił, miał 

ż

y

ć

 jeszcze dwa dni.

Do  mojego  ewentualnego  nast

ę

pcy.  Wydaje  mi  si

ę

ż

e  wiem,  o  co  chodzi.

Przeanalizowałem wszystkie dost

ę

pne dokumenty. Ta parafia to miejsce zesłania dla

ksi

ęż

y o nieco bardziej liberalnych pogl

ą

dach. Czas pobytu na tym probostwie wynosi

w  przybli

ż

eniu  około  roku.  Ko

ń

czy  si

ę

  zawsze 

ś

mierci

ą

.  Trzy  wyj

ą

tki  w  ci

ą

gu

ostatnich  dwustu  lat.  Za  ka

ż

dym  razem  okres  przebywania  wyniósł  wielokrotnie  za

du

ż

o.  Od  dwudziestu  pi

ę

ciu  do  czterdziestu  lat.  Zapewne  ksi

ęż

a  pokumali  si

ę

  z  t

ą

hołot

ą

. Kuria poło

ż

yła krzy

ż

yk na tej ziemi i tych ludziach. S

ą

 za słabi, 

ż

eby nakaza

ć

ich eksterminacj

ę

, cho

ć

  to chyba  jedyny sposób, 

ż

eby pozby

ć

 si

ę

 tej zarazy.  Czuj

ę

,

jak  wokoło  mnie  zaciska  si

ę

  p

ę

tla.  Wiem  ju

ż

  jak,  nie  wiem  jeszcze,  dlaczego

przymykaj

ą

 na to oczy. Parafia jest deficytowa. Oni chc

ą

ż

eby ko

ś

ciół popadł w ruin

ę

ż

eby  mo

ż

na  go  było  zamkn

ąć

.  Tu  zachodzi  zbie

ż

no

ść

  interesów  kurii  i  ich.

Zawiozłem  zdj

ę

cia  znajomym  archeologom.  Oni  twierdz

ą

ż

e  to  rzadkie

nagromadzenie cech recesywnych. To na dobr

ą

 spraw

ę

 rasowi neandertalczycy. Nie

wiem jeszcze, jak to mo

ż

liwe. Jest ich siedem klanów. W

ę

drowycz twierdzi, 

ż

e stary

Mychajło Bardak si

ę

 wyłamuje. Trzeba by z nim pogada

ć

, ale on ju

ż

 nie wychodzi z

domu, a wej

ść

 do 

ś

rodka, to znaczy narazi

ć

 si

ę

 na pewn

ą

 

ś

mier

ć

.

Na tym zapiski urywały si

ę

.

-  Neandertalczycy?  -  zdziwił  si

ę

  ksi

ą

dz.  -  Oni  rzeczywi

ś

cie  tak  wygl

ą

dali...  I

znał W

ę

drowycza.

Wyj

ą

ł  z  kieszeni  telefon  komórkowy  i  wystukał  numer  domu  emerytowanych

ksi

ęż

y w Lublinie. Poprosił do telefonu ojca Rogowskiego.

- Słucham? - rozległ si

ę

 w słuchawce głos starego spowiednika.

- Paweł Markowski si

ę

 kłania.

- Witaj chłopcze. Jakie to problemy zaprz

ą

taj

ą

 twoj

ą

 głow

ę

?

- Szukam odpowiedzi na kilka pyta

ń

. Dostałem wła

ś

nie własn

ą

 parafi

ę

...

- Gratuluj

ę

. Jak ci idzie?

- Tu dzieje si

ę

 co

ś

 dziwnego. Nie wiem co. Cała ta D

ę

binka...

- Zrobili ci

ę

 proboszczem w D

ę

bince Dworskiej?

-Tak.
- Co przeskrobałe

ś

?

- Wi

ę

c jest tu co

ś

?

- Mało powiedziane. Tam si

ę

 umiera. Dziwnie szybko. I mało który proboszcz

zmarł  naturaln

ą

 

ś

mierci

ą

.  Gdy  ja  studiowałem  w  seminarium,  a  było  to  ponad

background image

sze

ść

dziesi

ą

t  lat  temu,  to  chodziły  słuchy, 

ż

e  to  przekl

ę

te  miejsce.  Ilu  miałe

ś

wiernych w niedziel

ę

 na mszy?

- Jeszcze nie odprawiałem. Dopiero co osiadłem.
-  Hm.  To  si

ę

  zdziwisz.  No  nie  wa

ż

ne.  Musisz  uwa

ż

a

ć

  na  dawnych

mieszka

ń

ców tej dziury. Na autochtonów.

- To s

ą

 jacy

ś

 nowi?

-  Tak.  Przesiedle

ń

cy  zza  Bugu.  Starych  rozpoznasz  od  razu.  Tacy  mocno

małpowaci.  Jakby  cofni

ę

ci  w  rozwoju.  Wielopokoleniowe  chroniczne  niedo

ż

ywienie  i

alkoholizm,  jak  s

ą

dz

ę

.  Uszkodzenia  genotypu.  Siedem  albo  osiem  rozgał

ę

zionych

rodzin. Wyj

ą

tkowo odporni na Słowo Bo

ż

e.

- Mam jeszcze drugi problem. Grasuje tu niejaki Jakub W

ę

drowycz...

- Racja. Wojsławice blisko. Hy, hy. Stary Jakub.
- No wła

ś

nie. Kto to jest?

- Jakub? Wszechstronny specjalista. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju. To

znaczy  tak  długo,  jak  długo  jest  trze

ź

wy,  a  raczej  nie  cz

ę

sto  mu  si

ę

  to  zdarza.

Czasami Ko

ś

ciół korzysta po cichu z jego umiej

ę

tno

ś

ci.

- Na czym one polegaj

ą

? Co on potrafi?

-  Jest  taki  dowcip  o  wyp

ę

dzaniu  diabla  belzebubem.  To  z  grubsza  na  tym

polega. Wydaje si

ę

ż

e ciemne moce nie s

ą

 w stanie wytrzyma

ć

 w jego towarzystwie.

Dwaj ksi

ęż

a, którzy próbowali go spowiada

ć

, doznali szoku.

- To brzmi niezbyt zach

ę

caj

ą

co.

-  E,  nie  jest  tak 

ź

le.  To  po  prostu  obł

ą

kany  alkoholik  i  socjopata.  Łamie

wszelkie mo

ż

liwe przepisy z czystej rado

ś

ci, jak

ą

 daje mu ich łamanie. Ale swoich nie

skrzywdzi.

- Swoich?
-  Je

ś

li  zaproponował  ci  swoj

ą

  pomoc,  to  mo

ż

esz  spa

ć

  spokojnie.  Włos  ci  z

głowy nie spadnie. A je

ś

li poprosisz go o pomoc, to udzieli.

- Hym. Jeszcze jedno pytanie.
-  Wiem  jakie.  O  co  tutaj  wła

ś

ciwie  chodzi?  Ta  parafia  jest  skazana.  Istnieje

pi

ęć

set lat. Niedawno doszli do wniosku, 

ż

e czas si

ę

 dopełnił i nale

ż

y si

ę

 podda

ć

.

- Nie rozumiem.
- To wszystko, co mog

ę

 ci powiedzie

ć

.

W  słuchawce  rozległ  si

ę

  d

ź

wi

ę

ś

wiadcz

ą

cy  o  przerwaniu  poł

ą

czenia.  W

zadumie  wył

ą

czył  telefon.  Wrócili  gliniarze.  Tym  razem  na  dachu  radiowozu  mieli

przymotan

ą

 trumn

ę

 zbit

ą

 byle jak z desek.. Z radiowozu wygramolił si

ę

 Jó

ź

wa.

- Nu ociec, trza go pochowa

ć

 po chrze

ś

cija

ń

sku - powiedział bez wst

ę

pów.

-  Wnie

ś

cie  do  ko

ś

cioła  -  powiedział  spokojnie.  -  Zaraz  poszukam  katafalku.

Msza chyba jutro rano?

-  Wolimy  dzi

ś

  wieczorem  -  odezwał  si

ę

  drugi  z  gliniarzy.  Mówił  niewyra

ź

nie,

jakby  d

ź

wi

ę

ki  ludzkiej  mowy  rodziły  mu  si

ę

  gł

ę

boko  w  gardle.  -  Jutro  niedziela.  Nie

chcemy przeszkadza

ć

.

Kiwn

ą

ł głow

ą

.

- Ile to b

ę

dzie kosztowało? - zapytał Jó

ź

wa.

Mo

ż

e sprawił to ton jego wypowiedzi, ale ksi

ą

dz nieoczekiwanie

poczuł  dziwn

ą

  pewno

ść

ż

e  je

ś

li  poda  sum

ę

  zbyt  wygórowan

ą

,  to  zostanie

natychmiast zabity tymi owłosionymi łapami.

- Nie ma cennika. Płaci si

ę

 co łaska - powiedział. - Powinny min

ąć

 trzy dni...

- Mamy akt zgonu - powiedział ten drugi. - Zakopa

ć

 wieczorkiem i zapomnie

ć

,

- Ale to cała ceremonia...
- B

ę

dziemy wszyscy - przerwał Jó

ź

wa. - Odpowiada na pi

ą

t

ą

?

background image

- Oczywi

ś

cie.

Dwaj  gliniarze  zarzucili  sobie  trumn

ę

  na  ramiona  i  zanie

ś

li  j

ą

  do 

ś

wi

ą

tyni.

D

ź

wign

ę

li j

ą

 bez wysiłku, jak gdyby nic nie wa

ż

yła. Pobiegł przodem otworzył drzwi i

z  piwnicy  przyniósł  katafalk  zło

ż

ony  z  kilku  cz

ęś

ci.  Zmontował  podwy

ż

szenie  i

gliniarze postawili na nim trumn

ę

. Wyszli z ko

ś

cioła i zaraz za bram

ą

 zawyli syren

ą

.

Tak jakby zwoływali swoich.

Ksi

ą

dz oparł głow

ę

 o kamienny portal ko

ś

cioła.

- Jestem chyba przewra

ż

liwiony - powiedział sam do siebie.

Popatrzył  w  zadumie  na  mur  budowli.  P

ę

kni

ę

cie  pod  oknem  było  paskudne.

Zagryzł  wargi.  Fundament  osiadał.  Trzeba  zrobi

ć

  odkówk

ę

  wło

ż

y

ć

  stalow

ą

  szyn

ę

  i

zala

ć

  cementem,  a  szczelin

ę

  zamurowa

ć

.  Tylko  za  co?  Wszedł  do  wn

ę

trza  i

popatrzył w zadumie. Nie mógł si

ę

 oprze

ć

 wra

ż

eniu, 

ż

e co

ś

 jest nie tak. Podszedł do

jednego  z  bocznych  ołtarzy  i  przesun

ą

ł  r

ę

k

ą

  po  poczerniałym  drewnie.  Ołtarz

wygl

ą

dał na bardzo wiekowy, ale dotyk rozwiewał złudzenia. Drewno było do

ść

 nowe.

Tandetnie  oszlifowane,  miało  zadziory  i  poci

ą

gni

ę

to  je  czarn

ą

  bejc

ą

,  a  potem

nawoskowano. Przyjrzał si

ę

 gotyckim rze

ź

bom zdobi

ą

cym ołtarze. Nie trzymały zbyt

dobrze  kanonu.  Falsyfikaty.  Pod  trumn

ę

  wsuni

ę

to  kopert

ę

.  Wyci

ą

gn

ą

ł  j

ą

  i  przeliczył

zawarto

ść

Ś

rednia miesi

ę

czna. Dobre i to. W

ę

giel na zim

ę

. Ale remont fundamentów

trzeba  by  przeprowadzi

ć

,  zanim  nadejd

ą

  mrozy.  Warto  by 

ś

ci

ą

gn

ąć

  inspektora

nadzoru  budowlanego, 

ż

eby  okre

ś

lił  stopie

ń

  uszkodze

ń

.  Mo

ż

e  wojewódzki

konserwator  zabytków  mógłby  pomóc?  Westchn

ą

ł.  Zamkn

ą

ł 

ś

wi

ą

tyni

ę

  i  wyszedł.

Musiał si

ę

 przygotowa

ć

. Do pi

ą

tej wcale nie zostało zbyt wiele czasu.

***

Zebrali  si

ę

  chyba  w  komplecie.  Siedzieli  w  ławkach,  jakby  kije  połkn

ę

li.  Msza

za zmarłego nie interesowała ich. Wykonywali wprawdzie wszystkie konieczne ruchy
i odmawiali modlitwy tam, gdzie było trzeba je odmówi

ć

, ale Paweł nie mógł pozby

ć

si

ę

  wra

ż

enia, 

ż

e  w  ich  pozie  jest  fałsz.  Tak  jakby  przyszli, 

ż

eby  pokaza

ć

,  jakimi  to

gorliwymi s

ą

 katolikami. Patrzył na nich i z ka

ż

d

ą

 chwil

ą

 ogarniało go coraz wi

ę

ksze

zdumienie.  Przekle

ń

stwo,  pi

ę

tno  grzechu,  czy  co  to  było,  dotkn

ę

ło  ich  w  ró

ż

nym

stopniu.  Obaj  gliniarze  wydawali  si

ę

  prawie  normalni  w  porównaniu  z  niektórymi

członkami  klanu.  Nie  mógł  pozby

ć

  si

ę

  wra

ż

enia, 

ż

e  oto  odkrył  zaginione  ogniwo.

Zwłaszcza  trzej  młodzie

ń

cy  siedz

ą

cy  na  samym  przodzie  wywoływali  w  nim  szok

swoim  wygl

ą

dem.  Mieli  owłosione  łapska  wielkie  jak  łopaty,  a  z  dziurek  w

spłaszczonych  nosach  sterczały  im  k

ę

pki  czarnego  włosia.  Wygl

ą

dało  to  ohydnie.

Ledwo  zd

ąż

ył  zako

ń

czy

ć

,  ju

ż

  kilka  par  silnych  r

ą

k  porwało  trumn

ę

  i  ruszyło  do

wyj

ś

cia. Spieszyło im si

ę

 jak diabli. Ledwo zd

ąż

ył zamkn

ąć

 ko

ś

ciół, ko

ś

cielny gdzie

ś

znikn

ą

ł i dogonił ich tu

ż

 koło bramy cmentarza. Dół czekał. Mo

ż

e nale

ż

ało by napisa

ć

grób,  ale  to  nie  był  grób.  Dziura  w  ziemi  gł

ę

boka  na  dwa  metry  o  nieregularnym

kształcie przypominała głodn

ą

 gardziel.

-  Hej,  hop  -  zawył  stary  i  cisn

ę

li  trumn

ę

  w  dół.  Ksi

ą

dz  mało  nie  zemdlał,

słysz

ą

c, jak zwłoki przemie

ś

ciły si

ę

 wewn

ą

trz skrzyni.

- No!- przynaglił go ten najstarszy.
Zd

ąż

ył  wypowiedzie

ć

  sakramentaln

ą

  formuł

ę

  o  obracaniu  si

ę

  w  proch  i

po

ś

wi

ę

ci

ć

 mogił

ę

, gdy małpowaci porwali za łopaty i zasypali grób. W kopczyk ziemi

wbili zbity byle jak z desek krzy

ż

 i rozeszli si

ę

 bez słowa. Ksi

ą

dz opadł bezsilnie na

kamienny  nagrobek  obok.  Z  krzaków  wyszedł  Jakub  W

ę

drowycz.  Stan  jego  stroju

wskazywał na to, 

ż

e sp

ę

dził w tych krzakach cał

ą

 noc.

- Nu i jak si

ę

 podobało? - zapytał.

- Słyszałem, 

ż

ś

wiadkowie Jechowy tak robi

ą

. Zakopa

ć

 i do widzenia, ale nie

background image

s

ą

dziłem...

Ś

wiadki nie pokazuj

ą

 si

ę

 tu od lat. Boj

ą

 si

ę

.

- Dlaczego?
- Pami

ę

taj, z czego si

ę

 spowiadał.

Jakub wyci

ą

gn

ą

ł z krzaków dwa szpadle. Wr

ę

czył jeden ksi

ę

dzu.

- Nu nie ma si

ę

 co zasiadywa

ć

.

- Chwileczk

ę

, co pan zamierza zrobi

ć

?

- Pochowamy go pod ko

ś

ciołem. Lepiej, 

ż

eby tu nie zostawał.

- Ale oni...
- Oni si

ę

 nie licz

ą

. Je

ś

li go nie wykopiemy, to wróc

ą

 po niego w nocy. A tego

przecie

ż

 nie chcemy.

- Prosz

ę

 dodatkowe wyja

ś

nienia.

- Maj

ą

 własne miejsce grzebania. I własne obrz

ę

dy. Do dzieła.

-  Odmawiam.  To  byłaby  profanacja.  Zreszt

ą

  nie  ma  dowodów.  Troch

ę

  s

ą

upo

ś

ledzeni, ale...

- Wi

ę

c spotkajmy si

ę

 tu o północy. Albo lepiej o jedenastej.

-  Nie  przyjd

ę

.  Nie  ma  po  co.  On  został  pogrzebany.  Znajd

ą

  go  za  pi

ęć

set  lat

archeolodzy. Jakub prychn

ą

ł.

-  My

ś

lałem,  przysłali  młodego  i  zdolnego.  My

ś

lałem  przysłali  fachowca.

Pomyliłem si

ę

. Trudno, nie pierwszy raz w 

ż

yciu.

Podniósł  oba  szpadle  i  oddalił  si

ę

  z  godno

ś

ci

ą

.  Ksi

ą

dz  wzruszył  ramionami  i

wrócił na plebani

ę

. Wł

ą

czył komputer. Maszyna za

żą

dała od niego hasła. Wpisał ze

zło

ś

ci: W

Ę

DROWYCZ

Maszyna ruszyła. Wszystkie aplikacje były aktywne. Wszedł w plik pod tytułem

RAPARCHIT.DOC.

Raport  Architektoniczny  dotycz

ą

cy  ko

ś

cioła  w  miejscowo

ś

ci  D

ę

binka

Dworska.

Dla  zbadania  stopnia  zniszczenia  fundamentów  przeprowadziłem  cztery

wykopy  sonda

ż

owe.  W  ich  toku  ujawniłem  trzy  rurki  drenuj

ą

ce,  zało

ż

one  w

sposób wskazuj

ą

cy na celowe złe działanie. Rurki zamiast odprowadza

ć

 wod

ę

,

transportuj

ą

  j

ą

  w  pobli

ż

ś

ciany  od  północnej  strony  ko

ś

cioła.  Zbieraj

ą

ca  si

ę

tam  wilgo

ć

  miała  za  zadanie  uszkadza

ć

  fundamenty  poprzez  ich  regularne

podmywanie. Rurki zało

ż

one zostały 

ś

wie

ż

o na kilka dni przed obj

ę

ciem przeze

mnie parafii.

Wnioski.
Hipoteza  A:  Miejscowe  klany  negatywnie  nastawione  do  instytucji

Ko

ś

cioła planowały jego stopniowe zniszczenie.

Hipoteza B: System zbudowano na polecenie Kurii w tym samym celu.

Zamkn

ą

ł  plik  i  otworzył  kolejny.  Był  to  spis  wyposa

ż

enia 

ś

wi

ą

tyni.  Raport

potwierdzał  jego  obserwacje.  Całe  wyposa

ż

enie  wymieniono  na  nowe,  podrobione.

Zapewne w tym celu, aby wraz ze zniszczeniem budynku nie utraci

ć

 tego, co cenne i

zabytkowe. Potarł czoło, a potem otworzył kolejny plik.

Dziennik Bazylego Swojaka.
12 marca 1834
Chyba  wiem  ju

ż

,  o  co  tutaj  chodzi,  cho

ć

  dysponowa

ć

  mog

ę

  zaledwie

jedn

ą

 nici

ą

 wi

ążą

c

ą

 fakt znikni

ę

cia zwłok z cmentarza za wzgórzem. To dziwne,

ż

e  nikt  nigdy  nie  sprawdził,  co  naprawd

ę

  zawieraj

ą

  trumny  w  podziemiach

background image

ko

ś

cioła i dlaczego groby na cmentarzu s

ą

 puste...

Poderwał si

ę

 jak d

ź

gni

ę

ty spr

ęż

yn

ą

. Groby na cmentarzu s

ą

 puste. Co mówił

W

ę

drowycz? 

Ż

e  przyjd

ą

  w  nocy  go  wykopa

ć

?  Trumny  w  podziemiach  ko

ś

cioła.

Złapał z półki klucz i wybiegł z pokoju. Zmierzchało si

ę

. Ko

ś

ciół stał milcz

ą

cy i cichy.

Otworzył  drzwi  i  wszedł  do 

ś

rodka.  Zapalił 

ś

wiatło.  Przez  chwile  m

ę

czył  si

ę

  z

drzwiami  krypty,  a  potem  przekr

ę

cił  kontakt  i  skacz

ą

c  po  kilka  stopni  zbiegł  na  dół.

Wszedł  miedzy  sarkofagi.  Złapał  za  pokryw

ę

  pierwszego  z  nich  i  poci

ą

gn

ą

ł.  Zaraz

jednak  zrezygnował.  Pokrywa  była  kamienna  i  mogła  wa

ż

y

ć

  kilkaset  kilogramów.

Poszedł  dalej,  tam  gdzie  w  kupie  jedna  na  drugiej  pi

ę

trzyły  si

ę

  trumny.  Szarpn

ą

ł  za

jedn

ą

  z  nich  i 

ś

ci

ą

gn

ą

ł  j

ą

  na  ziemi

ę

.  Od  uderzenia  o  posadzk

ę

  odpadło  jej  wieko.

Szkielet  wygl

ą

dał  zupełnie  normalnie.  Otworzył  s

ą

siedni

ą

,  a  potem  jeszcze  jedn

ą

.

Nic. A potem odwrócił si

ę

 tam, gdzie stały w karnym szeregu trumny miasteczkowych

notabli.  Spróbował  otworzy

ć

  pierwsz

ą

  z  nich,  ale  wieko  było  solidnie  przykr

ę

cone.

Namacał  w  kieszeni  nó

ż

  my

ś

liwski.  Wbił  go  w  szczelin

ę

  pod  wiekiem  i  podwa

ż

ył.

Drewno  poddało  si

ę

  z  j

ę

kiem.  W  trumnie  nie  było  ciała.  Le

ż

ało  w  niej  tylko  kilka

kamieni okr

ę

conych szmatami.

- Tylko waga si

ę

 zgadzała - powiedział sam do siebie. - To znalazł?

Otworzył kolejn

ą

. W tej dla odmiany był wór z piaskiem. W trzeciej jakie

ś

 stare

cegły. W czwartej le

ż

ał szkielet. Szkielet był do

ść

 bogato odziany. Resztki materiału

trzymały  si

ę

  nadal  na  zwłokach.  Duchowny  pochylił  si

ę

  i  wyj

ą

ł  z  grobu  czaszk

ę

.

Obracał  j

ą

  przez  chwil

ę

  w  dłoniach.  Czaszka  miała  silnie  zaznaczone  łuki

nadoczodołowe.  Ko

ś

ci  policzkowe  sterczały  w  postaci  niemal  guzów.  Szcz

ę

ka

zako

ń

czona była gładko. Potylica wysuni

ę

ta silnie do tyłu. Obrócił j

ą

, by popatrze

ć

 na

ni

ą

 z boku. Czoło tego człowieka póki 

ż

ył, musiało znajdowa

ć

 si

ę

 pod wybitnie ostrym

małpim k

ą

tem. Odło

ż

ył j

ą

 na miejsce, zamkn

ą

ł ko

ś

ciół i pobiegł na cmentarz. Jakub

pracował  i  na  jego  widok  nie  przerwał  swojego  zaj

ę

cia.  Krzy

ż

  stał  oparty  o  drzewo.

Grób  otaczał  wał  wyrzuconej  z  niego  ziemi.  Łopata  W

ę

drowycza  postukiwała  ju

ż

  o

wieko trumny.

- Jakub...
- No i jak? Rozum do głowy?
- S

ą

dzisz, 

ż

e on jeszcze tam jest?

Egzorcysta  amator  wbił  kraw

ę

d

ź

  szpadla  w  wieko  i  depn

ą

ł  pot

ęż

nie.  Kilkoma

nast

ę

pnymi  ciosami  poszerzył  otwór.  W  trumnie  le

ż

ała  owini

ę

ta  w  szmat

ę

  o

ś

  od

ci

ą

gnika.

- Sk

ą

d wiedziałe

ś

? - zapytał, wygramoliwszy si

ę

 na gór

ę

.

-  Zajrzałem  do  trumien  w  podziemiach  ko

ś

cioła.  Wi

ę

kszo

ść

  była  taka,  a  w

jednej znalazłem co

ś

 dziwnego...

Jakub  otarł  pot  z  czoła,  potem  wyj

ą

ł  z  kieszeni  piersiówk

ę

  i  poci

ą

gn

ą

ł  kilka

łyków, po czym podał ksi

ę

dzu. Paweł poci

ą

gn

ą

ł jeden łyk, po czym zatkało go. Zanim

wst

ą

pił do seminarium, pijał ró

ż

ne rzeczy. Alpag

ę

, jabole, ró

ż

ne wynalazki produkcji

swoich kumpli, ale czego

ś

 takiego w 

ż

yciu nie próbował. To było gorsze ni

ż

 politura.

Wprawdzie nie wiedział, jak politura smakuje, ale był pewien, 

ż

e znacznie lepiej.

-  Przepraszam  -  powiedział  Jakub,  klepi

ą

c  go  po  plecach.  -  Mo

ż

e  troch

ę

  za

mocne.

- Co to jest? Rozpuszczalnik?
- Nie, to tylko mój bimber.
Wstał  i  podszedł  z  łopat

ą

  do  s

ą

siedniego  grobu,  w  którym  spoczywa

ć

  miały

zwłoki poprzedniego proboszcza. Wyrwał krzy

ż

 i troskliwie wetkn

ą

ł go w ziemie byle

gdzie, po czym zacz

ą

ł kopa

ć

.

background image

- Czy to potrzebne? - zaniepokoił si

ę

 Paweł.

- Niezb

ę

dne. Zreszt

ą

 to ciekawe.

Trumna była płytko. Odsłonił j

ą

 i przez dłu

ż

sz

ą

 chwil

ę

 wpatrywał si

ę

 w wieko,

zanim wbił pod nie łopat

ę

. Trumna była pusta. Rzucił szpadel na ziemi

ę

.

- Chyba czas na nas - powiedział.
- Co mamy zrobi

ć

? - zaniepokoił si

ę

 duchowny. - Trzeba zakopa

ć

 te trumny.

- Nie chce mi si

ę

. Musimy jecha

ć

. Dawno trzeba było z tym sko

ń

czy

ć

.

- Ale...
Jakub  bezceremonialnie  złapał  go  za  rami

ę

  i  poprowadził.  W  krzakach  za

cmentarzem stała szambiarka przyczepiona do traktora. W kabinie siedział kto

ś

 i palił

papierosa. Na widok nadchodz

ą

cych wysiadł z drugiej strony i znikn

ą

ł w mroku.

- Mogłe

ś

 polecie

ć

 na orbit

ę

 - wrzasn

ą

ł za nim Jakub.

- Kto to był? - zapytał ksi

ą

dz.

- Och, po prostu przyjaciel. Woli nie pokazywa

ć

 swojej twarzy. W drog

ę

.

Ksi

ą

dz usiadł niewygodnie na błotniku. Jakub wrzucił pierwszy bieg i pojechali

poln

ą

  drog

ą

.  Niebawem  zakr

ę

cili  w  las.  W  lesie  była  spora  górka.  Na  jej  szczycie

rosło uschni

ę

te drzewo i stała niedu

ż

a szopka. Koło szopki

parkowało osiem samochodów, w tym policyjny radiowóz. Jakub odbezpieczył

bro

ń

.

Weszli do szopy. Była pusta. Tylko w k

ą

cie s

ą

czył si

ę

 gdzie

ś

 z podłogi słaby

blask.  Jakub  podniósł  klap

ę

  i  zeszli  po  drabince  w  dół.  Było  tu  elektryczne

o

ś

wietlenie. Ksi

ą

dz milczał zdumiony. Przygl

ą

dał si

ę

 

ś

cianom. Zbudowane zostały z

wielkich kamiennych płyt pokrytych rze

ź

bionymi falistymi liniami.

- Widziałem takie we Francji - powiedział.
- Megality, nieprawda? Tak si

ę

 to nazywa?

- Tak ale...
- Chod

ź

my dalej.

Ruszyli naprzód. Niebawem dotarli do poprzecznej galerii. W niskim chodniku

le

ż

ały  tysi

ą

ce  ko

ś

ci.  Zwalono  je  na  stos.  Poszli  naprzód  i  zatrzymali  si

ę

  u  progu

wielkiej  sali.  Po

ś

rodku  pomieszczenia  nakrytego  kamienn

ą

  płyt

ą

  o 

ś

rednicy  pi

ę

ciu

metrów  dogasało  ognisko.  Wokoło  walały  si

ę

  ko

ś

ci,  butelki  po  piwie  i  wódce.

Wszyscy uczestnicy spali zmorzeni alkoholem i 

ż

arciem. Ksi

ą

dz patrzył zdumiony. Na

ś

cianach  wyryto  rysunki  przedstawiaj

ą

ce  mamuty.  Jakub  dotkn

ą

ł  jego  ramienia.

Wycofali si

ę

.

- To si

ę

 nie zgadza  - szepn

ą

ł duchowny.  -  Ci, którzy zbudowali megality, 

ż

yli

trzydzie

ś

ci tysi

ę

cy lat po tym jak wybito mamuty. I siedemdziesi

ą

t tysi

ę

cy pó

ź

niej ni

ż

neandertalczycy..

- Widocznie wymalowali sobie według zdj

ęć

 z ksi

ąż

ek - powiedział Jakub. - To

w sumie nie wa

ż

ne. Wa

ż

ne, 

ż

e s

ą

 tu wszyscy. Ł

ą

cznie z dzieciakami.

Wyszli z szopki. Egzorcysta odmotał od szambiarki rur

ę

 i wtłoczył j

ą

 pod klap

ę

.

- Co chcesz zrobi

ć

? - zdziwił si

ę

 ksi

ą

dz.

-  Spal

ę

  to 

ś

wi

ń

stwo.  Za  mojego  ze

ż

artego  kumpla  i  dla  ogólnego  dobra

ludzko

ś

ci.

- Ale tak nie mo

ż

na.

- Dlaczego?
- Przecie

ż

 ich zabijesz.

- A có

ż

 to znaczy? Przecie

ż

 to nie s

ą

 ludzie. To neandertalczyki. Nie wiem, jak

udało im si

ę

 tak długo przetrwa

ć

, ale teraz to ju

ż

 koniec. Krzy

ż

owali si

ę

 mi

ę

dzy sob

ą

.

Mieli własn

ą

 religi

ę

, z

ż

erali swoich. Nale

ż

y im si

ę

 to, cho

ć

by za twojego poprzednika.

Otworzył spust. Tysi

ą

c litrów ropy popłyn

ę

ło w dół.

background image

- Ale naprawd

ę

...

Jakub odbezpieczył rewolwer i przystawił mu pod brod

ę

.

-  Z  punku  widzenia  nauki  Ko

ś

cioła  w  ogóle  ich  nie  ma.  Dlatego  nic  si

ę

  nie

stanie.

Opu

ś

cił bro

ń

 i wyprostował zagi

ę

cie parcianego w

ęż

a.

Ksi

ą

dz  schylił  si

ę

  i  podniósł  połówk

ę

  cegły.  Połówka  zatoczyła  w  powietrzu

krótki łuk. Jakub zobaczył przed sob

ą

 fontann

ę

 iskier. W pierwszej chwili przestraszył

si

ę

ż

e szambiarka napompowana rop

ą

 wybuchła, a potem padł na ziemi

ę

 i wszelkie

problemy przestały by

ć

 dla niego aktualne.

***

Gdy  doszedł  do  siebie  dniało.  Dotkn

ą

ł  r

ę

k

ą

  bol

ą

cego  miejsca  z  tyłu  czaszki.

Szambiarki nie było. Samochody te

ż

 znikn

ę

ły. Zajrzał do szopki. Dziura prowadz

ą

ca

do 

ś

wi

ą

tyni  była  zasypana.  Zszedł  do  wioski.  Wie

ś

  była  jak  wymarła.  Otwarte  drzwi

chałup chwiały si

ę

 na wietrze. Nigdzie nie było ani 

ś

ladu mieszka

ń

ców. Tylko ró

ż

ne

porzucone graty 

ś

wiadczyły o tym, 

ż

e opu

ś

cili swoje domy w szale

ń

czym po

ś

piechu.

Podszedł  do  ko

ś

cioła.  Wrota 

ś

wi

ą

tyni  były  otwarte  na  o

ś

cie

ż

.  W  bramie  wisiał

chwiej

ą

c si

ę

 na solidnym sznurze trup ksi

ę

dza Markowskiego.

- Małpia wdzi

ę

czno

ść

 - mrukn

ą

ł sam do siebie. - Wynie

ś

li si

ę

. Ale wróc

ą

. Oni

zawsze wracaj

ą

. Za dziesi

ęć

 lat, za dwadzie

ś

cia. Ale to nie mój problem.

Dotkn

ą

ł  dłoni

ą

  muru  ko

ś

cioła.  Popatrzył  na  p

ę

kni

ę

te 

ś

ciany.  Na  t

ę

 

ś

wi

ą

tyni

ę

tak czy siak wydano ju

ż

 wyrok.

-  Je

ś

li  do

ż

yj

ę

  to  b

ę

d

ę

  na  nich  czekał  -  powiedział  Pawłowi.  Ciało  chwiało  si

ę

na słabym wietrze. Poczuł, 

ż

e tym razem zawiódł.