Andrzej Pilipiuk
PRZECIW PIERWSZEMU PRZYKAZANIU
Gospodyni wygl
ą
dała dziwnie. Miała około sze
ść
dziesi
ą
tki, była w wieku, w
którym czas zaczyna ju
ż
zaciera
ć
defekty oblicza, ale patrz
ą
c na ni
ą
, nie mo
ż
na było
si
ę
oprze
ć
paskudnemu wra
ż
eniu,
ż
e ma si
ę
przed sob
ą
star
ą
wyleniała gorylic
ę
.
Miała wystaj
ą
ce ko
ś
ci policzkowe, silnie zaznaczone łuki nadoczodołowe, czoło jej
nachylało si
ę
pod dziwnym k
ą
tem i prawie nie miała brody.
- Znaczy tu b
ę
dzie ksi
ą
dz teraz mieszkał - powiedziała, otwieraj
ą
c drzwi
pokoju. Mówiła niewyra
ź
nie, jakby przez nos a, w jej głosie drgały dziwne nuty.
Ksi
ą
dz Paweł Markowski wszedł do pomieszczenia i ciekawie si
ę
rozejrzał.
Pokój był dziwnie umeblowany. Prycza z nie heblowanych desek nakryta siennikiem,
uszytym chyba ze starych worków, prosty stół do pracy wykonany z grubej płyty
pa
ź
dzierzowej opartej na solidnych nogach zespawanych ze starych rur
wodoci
ą
gowych, w k
ą
cie sekretarzyk z wstawionymi grubymi tomikami oprawionymi
w skór
ę
. Jedynym niecodziennym elementem był stoj
ą
cy na stoliku pod oknem
komputer. Kable walały si
ę
po podłodze. Jego poprzednik pozostawił po sobie sterty
papierów. Lu
ź
ne kartki zapisane maczkiem pi
ę
trzyły si
ę
równym stosikiem w k
ą
cie.
Na stole le
ż
ały odbitki ksero, było ich bardzo du
ż
o, co najmniej dwie ryzy. Na
ś
cianie
pysznił si
ę
pot
ęż
ny Krzy
ż
z przytwierdzon
ą
do niego figur
ą
wykonan
ą
z czarnego
d
ę
bu. Ksi
ą
dz odwrócił si
ę
do gospodyni z u
ś
miechem.
- Co to za papiery?
- A ja tam nie wiem - powiedziała. - Spali
ć
by to wszystko, z tej pisaniny nigdy
nic dobrego nie wynika. Ja jak poczytam gazet
ę
, to potem głowa boli. Na kolacj
ę
, co
b
ę
dzie jadł?
- Cokolwiek - wzruszył ramionami.
Poczłapała sobie gdzie
ś
w gł
ą
b domu. Ksi
ą
dz poczuł nieoczekiwan
ą
ulg
ę
. Jak
gdyby pozbył si
ę
ci
ęż
aru. Odwrócił si
ę
i podszedł do łó
ż
ka. Poło
ż
ył na nim swoj
ą
walizk
ę
. Wyjrzał przez okno. Okno wychodziło na ł
ą
ki, miał st
ą
d ładny widok. Za
ł
ą
kami były niewielkie pagórki, nad horyzontu. Chwycił dło
ń
mi kraw
ę
d
ź
łó
ż
ka i
wykonał kilka pompek. Krew
ż
ywiej zacz
ę
ła mu kr
ąż
y
ć
w
ż
yłach. Splótł palce, a
potem wykr
ę
cił r
ę
ce dło
ń
mi na zewn
ą
trz. Zrobił jeszcze kilka wymachów ramionami,
a potem podszedł do komputera i wł
ą
czył go. Wej
ś
cie do systemu zabezpieczone
było hasłem. To go odrobin
ę
zaskoczyło.
- Ano nic, pobawimy si
ę
przy okazji - mrukn
ą
ł do siebie. Zamkn
ą
ł pokój na
zamek „gerda" i wyszedł przed plebani
ę
. Jego oczom ukazał si
ę
ko
ś
ciół. Niedu
ż
a
ładna barokowa
ś
wi
ą
tynia obsadzona wokoło starymi lipami. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
i ruszył
w jej stron
ę
. Z bliska spostrzegł do
ść
ś
wie
ż
e paskudne p
ę
kni
ę
cia muru. To go
zaniepokoiło. Drzwi zamkni
ę
te były na głucho. Miał w kieszeni klucz. Wło
ż
ył go w
zamek i przekr
ę
cił. Drzwi otworzyły si
ę
ze skrzypni
ę
ciem i ksi
ą
dz wszedł do kruchty.
Posadzka zrobiona z kamienia nie pasowała mu do tego wn
ę
trza. Spodziewał si
ę
,
ż
e
b
ę
dzie wy
ś
lizgana nogami wiernych i gładka jak lustro, ona tymczasem była do
ść
chropowata. Była nowa. Pchn
ą
ł drzwi prowadz
ą
ce w gł
ą
b
ś
wi
ą
tyni. Uchyliły si
ę
ze
skrzypni
ę
ciem. Zaraz na progu w podłog
ę
wpuszczono epitafium. Zatrzymał si
ę
pora
ż
ony. Tablica, wykonana ze zwykłego, szarego
ż
yłkowanego kamienia,
teoretycznie powinna by
ć
ju
ż
od dawna nieczytelna. Tymczasem, je
ś
li wierzy
ć
dacie
na niej wyrytej, le
ż
ała tu od trzystu lat, a wygl
ą
dała jak poło
ż
ona dopiero wczoraj.
Litery miały ostre kraw
ę
dzie. Wszystkie szczegóły herbów były wyra
ź
nie widoczne.
Ruszył naprzód. Wspi
ą
ł si
ę
po schodkach do prezbiterium i min
ą
ł ołtarz. Za ołtarzem
znajdowały si
ę
dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do zakrystii, drugie kryły schodki w
dół do podziemi. Spokojnie przekr
ę
cił klucz w zamku. Z otworu powiało wilgoci
ą
i
st
ę
chlizn
ą
. Wymacał na
ś
cianie kontakt, a gdy go przekr
ę
cił, zach
ę
caj
ą
co zapalił si
ę
rz
ą
d
ż
arówek. Ruszył po schodach. Było tu czysto i sucho.
Ś
ciany pobielono przed
kilku laty, ale ju
ż
szpeciły je zacieki. Koło kabla powiewało kilka nitek paj
ę
czyny.
Schodził coraz ni
ż
ej. Schodki, a
ż
wreszcie znalazł si
ę
w kryptach. Pomieszczenie
było niskie, domy
ś
lił si
ę
,
ż
e podczas jakiej
ś
wi
ę
kszej powodzi musiała wedrze
ć
si
ę
tutaj woda, a potem nie usuni
ę
to błota. Pot
ęż
ne, wa
żą
ce wiele setek kilogramów,
sarkofagi z marmuru stały w długim pos
ę
pnym szeregu. W ostrym
ś
wietle
ż
arówek
l
ś
niły złocone napisy na kamiennych pokrywach. Kruszewscy herbu Habdank. Litery
oznaczaj
ą
ce długo
ść
ich
ż
ycia zacierały si
ę
gdzieniegdzie. Pierwsze sarkofagi
wstawiono tu w szesnastym wieku. Widocznie ko
ś
ciół był przebudowywany, ale
krypta nie została naruszona. Sarkofagi były ró
ż
ne. Dwa lub trzy musiały zawiera
ć
po
dwie trumny. Gdy starł dłoni
ą
kurz z inskrypcji, przekonał si
ę
,
ż
e tak te
ż
było w
rzeczywisto
ś
ci. Kilka zupełnie malutkich kryło w sobie zwłoki dzieci. Przechodz
ą
c do
drugiej sali pochylił głow
ę
. Tu nie było sarkofagów, to znaczy było ich klika, ale
dostrzegł je dopiero po chwili. Podłog
ę
pokrywało błoto. Woda
ś
ciekała po
ś
cianach.
Pod
ś
cian
ą
stały trumny. Było ich kilkana
ś
cie. Zwalone jedna na drug
ą
, pop
ę
kały,
odsłaniaj
ą
c swoj
ą
zawarto
ść
. Białe i
ż
ółte ko
ś
ci, resztki ubra
ń
i wy
ś
ciółki. Majestat
ś
mierci w całej okazało
ś
ci. Te najni
ż
ej przegniły i pokryły si
ę
ko
ż
uchem białej ple
ś
ni.
Odwrócił si
ę
tkni
ę
ty l
ę
kiem. Obok w karnym szeregu stały trumny znaczniejszych
obywateli miasteczka. Nie było na nich
ż
adnych napisów, mógł tylko si
ę
domy
ś
la
ć
,
kto mo
ż
e w nich spoczywa
ć
. Opu
ś
cił krypty z ulg
ą
. Zamkn
ą
ł drzwi, a potem zamkn
ą
ł
ko
ś
ciół. Wrócił do plebanii. Zdj
ą
ł sutann
ę
i ubrał si
ę
w cywiln
ą
szar
ą
kurtk
ę
z
szorstkiego płótna i d
ż
insowe spodnie. Tylko koloratka pod szyj
ą
wskazywała na jego
przynale
ż
no
ść
do stanu duchownego. Z sieni wyci
ą
gn
ą
ł rower - rozklekotan
ą
„Ukrain
ę
". Podpompował koła i pojechał na przeja
ż
d
ż
k
ę
po okolicy. Rower chodził
ci
ęż
ko, ale niebawem wyjechał poza wie
ś
i wspi
ą
ł si
ę
na wzgórze. Niedaleko od
szosy le
ż
ał cmentarz. Zsiadł z roweru i prowadz
ą
c go, wszedł przez uchylon
ą
ż
elazn
ą
bram
ę
. To, co zastał na cmentarzu, zaskoczyło go. Jedynie nieliczne
grobowce były jako tako zadbane. Miejsca pochówków wi
ę
kszo
ś
ci mieszka
ń
ców
okolicy zaznaczały jedynie kopczyki ziemi, zaro
ś
ni
ę
te traw
ą
z powbijanymi krzywymi
drewnianymi krzy
ż
ami. Usiadł na rozklekotanej ławce i
ś
cisn
ą
ł głow
ę
dło
ń
mi. Co
ś
mu
si
ę
tu nie zgadzało. Cmentarz nie był podobny do
ż
adnego z tych, które widział
poprzednio. Podniósł głow
ę
i spostrzegł przed sob
ą
ś
wie
ż
y kopczyk ziemi. Poszedł
do niego i przyjrzał si
ę
tabliczce przybitej jednym gwo
ź
dziem do drewna. Jego
poprzednik, rezydent tej parafii. Zmarł w wieku dwudziestu sze
ś
ciu lat. Jego
nazwisko nic mu nie mówiło, cho
ć
znał je z listu biskupa z poleceniem obj
ę
cia tej
parafii. Poni
ż
ej tabliczki kto
ś
zardzewiał
ą
pinezk
ą
przypi
ą
ł kawałek papieru:
Do Wynaj
ę
cia. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju.
Jakub W
ę
drowycz
Poni
ż
ej był adres. Adres nic proboszczowi nie mówił. Poskrobał si
ę
po głowie,
po czym zdj
ą
ł kartk
ę
z krzy
ż
a i zajrzał na jej drug
ą
stron
ę
. Straszliwymi kulfonami
naniesiono krótk
ą
, a tre
ś
ciw
ą
informacj
ę
:
Do aktualnego proboszcza. Jego zabili. Sprawd
ź
w teczkach. Tam znajdziesz
odpowied
ź
.
Poskrobał si
ę
w głow
ę
. Schował kartk
ę
do kieszeni. Wkrótce wrócił na
plebani
ę
. Gospodyni przedstawiła mu ko
ś
cielnego. Był to wyj
ą
tkowo ponury typ z
mord
ą
zawodowego mordercy. Jego rysy przypominały rysy gospodyni do tego
stopnia,
ż
e wydawali si
ę
by
ć
rodze
ń
stwem. Rozmowa była krótka i ponura. Ko
ś
cielny
stwierdził,
ż
e p
ę
kni
ę
cia murów s
ą
stare i nic si
ę
nie dzieje. Pomysł wykopania studni
dla odwodnienia krypt skwitował bezczelnym u
ś
mieszkiem i o
ś
wiadczył,
ż
e płac
ą
mu
tylko tyle,
ż
eby nie zdechł, wi
ę
c on sobie nie b
ę
dzie dokładał obowi
ą
zków. Ksi
ą
dz
wszedł do swojego pokoju. Zamkn
ą
ł drzwi i zasłonił okno. Zapalił
ś
wiatło i odsun
ą
ł
łó
ż
ko. Kawałek podłogi pod łó
ż
kiem dał si
ę
bez wi
ę
kszego wysiłku wyj
ąć
. Duchowny
odsłonił masywne drzwiczki du
ż
ego sejfu wpuszczone w podłog
ę
. Znał kod. Po chwili
drzwiczki ust
ą
piły. Pochylił si
ę
nad ciemnym wn
ę
trzem skrzyni. Znajdowały si
ę
w niej
tekturowe teczki. Było ich około setki. Wyjmował je i układał obok na podłodze. Pod
teczkami było jeszcze metalowe pudło zawieraj
ą
ce dokumenty zwi
ą
zane z
ustanowieniem parafii oraz spory woreczek z czym
ś
ci
ęż
kim. Wysypał jego
zawarto
ść
na podłog
ę
. Plastikowe woreczki wypełnione były złotem. Sztabki i
monety. Woreczki miały metryczki wypełnione zgodnie z wytycznymi, których i on si
ę
uczył. Rezerwa na wypadek wojny, rezerwa na sieroty w wypadku wojny, bie
żą
ca
działalno
ść
misyjna,
ś
wi
ę
topietrze, podatki dla kurii. W niedu
ż
ym czarnym zeszyciku
zapisano starannie ka
ż
d
ą
pozycj
ę
. Musiał to przeliczy
ć
. W jakiej
ś
wolnej chwili.
Wsypał złoto z powrotem do woreczka i umie
ś
cił go ponownie w sejfie. W oddzielnej
teczce ze skóry znajdowała si
ę
cienka paczka kanadyjskich dolarów. Wrzucił j
ą
do
sejfu, po czym zabrał si
ę
do teczek. Jego poprzednik bardzo starannie prowadził
ewidencj
ę
. Teczki opatrzone były napisami zrobionymi kopiowym ołówkiem. Ród
wymarł. Ród przeniósł si
ę
do... - tu nast
ę
powała nazwa parafii.
Rodziny, których członkowie wst
ą
pili do
Ś
wiadków Jehowy, tak
ż
e były
zaznaczone za pomoc
ą
namazanych na teczkach niebieskich trójk
ą
tów. Na
szcz
ęś
cie w tej parafii tej zarazy nie było du
ż
o. Na jednej teczce odkrył znak cyrkla i
k
ą
townika. Kto
ś
z nich wst
ą
pił do masonów. Gdzieniegdzie widniały czerwone
gwiazdki, ci mieli sympatie lewicowe. Na kilku widniały sierpy i młoty. Członkowie
gminnej organizacji PZPR. Niemal wszystkie teczki oznaczone zostały ponadto
dziwnym rysunkiem czym
ś
w rodzaju litery n i przekre
ś
lon
ą
rzymsk
ą
jedynk
ą
. O ile
wszystkie poprzednie symbole były mu znane (był to zwykły wyuczony w seminarium
kod do oznaczania teczek), o tyle te były wyra
ź
nie produktem umysłu jego
poprzednika. Poskrobał si
ę
po głowie, po czym rozsznurował jedn
ą
z nich. Zawarto
ść
teczki była zwyczajna do znudzenia. Drzewo genealogiczne rodziny, karty
ewidencyjne wszystkich jej członków, tak
ż
e wypełnione szyfrem. W kartach było
wszystko. Data pierwszych komunii, pó
ź
niejsza cz
ę
stotliwo
ść
przyst
ę
powania do
sakramentów, wreszcie data
ś
mierci i liczba mszy odprawionych za pokój duszy
zmarłego. Tego ostatniego nie było. Zaraz za dat
ą
pogrzebu naniesiono za pomoc
ą
czerwonej kredki inn
ą
dat
ę
. Czerwona data zaopatrzona była w mały czerwony znak
zapytania. Zdziwił si
ę
nieco. Z sejfu wygrzebał ksi
ę
g
ę
przychodu i rozchodu parafii.
Zagł
ę
bił si
ę
w lekturze. Wpływy z niedzielnej tacy były minimalne.
Ś
lubów
najwyra
ź
niej prawie wcale nie udzielano. Wi
ę
kszo
ść
ludzi została pochowana bez
udziału ksi
ę
dza.
- Co to mo
ż
e by
ć
? - zdziwił si
ę
.
Mszy za zmarłych prawie nie odprawiano. Czytał ksi
ę
g
ę
coraz bardziej
zdumiony. Parafia musiała sta
ć
cały czas na kraw
ę
dzi bankructwa. Jedyny
powa
ż
niejszy
dochód
pochodził
ze
sprzeda
ż
y
sprowadzonych
bezcłowe
samochodów. Uzyskane fundusze poszły na remont dachu ko
ś
cioła, opłacenie
organisty, ko
ś
cielnego i na KUL. Zgromadzenie tej odrobiny złota zakrawało w tych
warunkach na cud. Raz jeszcze wyj
ą
ł zeszycik zał
ą
czony do rezerwy. Przekartkował
go. Wi
ę
kszo
ść
monet trafiła do worka jeszcze przed pierwsz
ą
wojn
ą
ś
wiatow
ą
.
Najnowszym wpisem były cztery sztabki po dziesi
ęć
gram. Zestawienie dat pozwoliło
ustali
ć
,
ż
e zakupiono je z pieni
ę
dzy za sprzedane samochody. Przejrzał jeszcze kilka
teczek, ale nie wyja
ś
nił zagadki. Schował je i zamkn
ą
ł sejf. Siadł na chwil
ę
na łó
ż
ku i
oparł si
ę
o
ś
cian
ę
. Nagle poczuł chłód. Sk
ą
d ten tajemniczy Jakub W
ę
drowycz
wiedział o teczkach? Przecie
ż
nikt nie wiedział. Z wyj
ą
tkiem proboszczów. Ewidencj
ę
wiernych
ś
ci
ś
le ukrywano przed maluczkimi. Podszedł do komputera i wł
ą
czył go.
System zapytał go o hasło. Na pocz
ą
tek sprawdził, czy nie jest zapisane cieniutkim
ołówkiem na obudowie lub odwrotnej stronie klawiatury. Nie było go tam. Spróbował
z imieniem zmarłego. Potem wpisał nazw
ę
parafii. System odrzucał jego próby.
Wpisał imiona
ś
wi
ę
tych, których obrazy wisiały w ko
ś
ciele. Nadal nic. Wreszcie w
desperacji wpisał imiona kilku upadłych aniołów i wybitnych działaczy partyjnych. To
tak
ż
e nie pomogło. Wyj
ą
ł ze swojej walizki dyskietk
ę
systemow
ą
i zresetował
komputer. Tym razem powiodło mu si
ę
lepiej. Wszedł do systemu i wy
ś
wietliła si
ę
lista plików. Jego poprzednik odwalił tu mrówcz
ą
prac
ę
, wpisuj
ą
c w pami
ęć
maszyny
zawarto
ść
kronik i ksi
ą
g parafialnych. Zapewne tych, które le
ż
ały wsz
ę
dzie wokoło.
Westchn
ą
ł i postanowił wej
ść
w pierwszy z brzegu plik. System zapytał go ponownie
o hasło, a potem maszyna zrobiła automatyczny reset. Duchowny poczuł zm
ę
czenie.
Otarł czoło. Wył
ą
czył zło
ś
liw
ą
maszyn
ę
. Poskładał troch
ę
papiery, tworz
ą
c z nich
jeden wielki stos. Wreszcie poło
ż
ył si
ę
na łó
ż
ku. Usłyszał podejrzany szelest spod
poduszki. Si
ę
gn
ą
ł r
ę
k
ą
i wyci
ą
gn
ą
ł zeszyt obło
ż
ony w cerat
ę
. Otworzył go. Na
pierwszej stronie widniał napis:
Sprawy do Załatwienia.
Zacz
ą
ł go kartkowa
ć
machinalnie. Zaraz na pocz
ą
tku wspomniano o dachu
ko
ś
cioła. Jako sposób finansowania remontu wpisano „samochody". Domy
ś
lił si
ę
, o
co chodziło. Strona została skre
ś
lona na czerwono i nosiła adnotacj
ę
„Załatwiono".
Na nast
ę
pnej była wymiana instalacji elektrycznej w ko
ś
ciele i na plebani. To tak
ż
e
zostało sfinansowane z pieni
ę
dzy za czyj
ś
pogrzeb i pieni
ę
dzy zaoszcz
ę
dzonych na
zakupie w
ę
gla na zim
ę
. Na nast
ę
pnej było co
ś
o wielodzietnej rodzinie, której dwie
latoro
ś
le wybierały si
ę
do liceum. W rubryce sposób finansowania wpisano
„Ró
ż
a
ń
ce". Podobna adnotacja znajdowała si
ę
kawałek dalej, w miejscu gdzie
proboszcz zanotował konieczno
ść
wzmocnienia p
ę
kni
ę
tego fundamentu koło kaplicy.
- Co te
ż
mog
ą
oznacza
ć
te ró
ż
a
ń
ce? - zdziwił si
ę
ksi
ą
dz Markowski. - Podatek
od kółek
ż
ywego ró
ż
a
ń
ca?
Wyszedł z pokoju i odszukał gospodyni
ę
.
- Ile mamy w
ę
gla na zim
ę
? - zapytał.
- A tam taki w
ą
gil. Musi co z pół metra. Ni jak nie starczy.
Zapisał sobie w zeszycie,
ż
e musi kupi
ć
w
ę
gla. Jak si
ę
okazało, wymiany
wymagała tak
ż
e kanalizacja. Pomy
ś
lał,
ż
e warto by zało
ż
y
ć
francuskie szambo
biologiczne. Ostatecznie Ko
ś
ciół powinien poza warto
ś
ciami duchowymi sia
ć
tak
ż
e
ziarna post
ę
pu cywilizacyjnego. Zanotował sobie to na nast
ę
pnej stronie i wyszło mu,
ż
e deficyt si
ę
ga ju
ż
ponad czterech tysi
ę
cy złotych. Czterdzie
ś
ci tac, albo i lepiej.
Westchn
ą
ł ci
ęż
ko. Mo
ż
e kuria udzieliłaby mu kredytu, albo wr
ę
cz dofinansowania?
Chciał napisa
ć
list w tej sprawie, ale komputer był nieczynny. Zablokowany. Siadł i
napisał list r
ę
cznie. Poprosił o dofinansowanie lub przysłanie przynajmniej w
ę
gla,
gdyby udało si
ę
go gdzie
ś
taniej kupi
ć
. Ponadto poprosił o przysłanie informatyka,
ż
eby odblokował komputer. Kolacj
ę
zjadł skromn
ą
. Gospodyni najwyra
ź
niej nie
umiała gotowa
ć
. Chleb był nieco zat
ę
chły, a w
ę
dliny z pewno
ś
ci
ą
pami
ę
tały czasy
jego poprzednika. Pod koniec posiłku zmusił si
ę
do jedzenia jedynie wysiłkiem woli.
Powtarzał w my
ś
lach star
ą
m
ą
dr
ą
sentencj
ę
: Lepiej niech grzeszne ciało p
ę
knie, ni
ż
miałyby si
ę
zmarnowa
ć
dary „Bo
ż
e". Po kolacji poło
ż
ył si
ę
spa
ć
. Czuł si
ę
zm
ę
czony.
Obudziło go w
ś
rodku nocy walenie do okna. Zerwał si
ę
z łó
ż
ka i otworzył
okno. Za oknem stał jaki
ś
malowniczo obdarty typ w czarnej kurtce mundurowej SS i
rudej papasze na głowie.
- No o co chodzi? - zapytał rozespany.
- Mój przyjaciel umiera. Potrzebuje ksi
ę
dza. Mam motor - wyrzucił z siebie
dziwny go
ść
.
- Minut
ę
!
Wci
ą
gn
ą
ł na siebie sutann
ę
i porwał mał
ą
walizeczk
ę
zawieraj
ą
c
ą
potrzebne
przybory. Zatrzasn
ą
ł drzwi i wybiegł przed plebani
ę
. Dziwny przybysz siedział na
równie jak on starym i zdewastowanym motorze.
- Prosz
ę
siada
ć
do przyczepki - polecił.
Ksi
ą
dz zd
ąż
ył si
ę
ulokowa
ć
i motor ruszył z rykiem silnika.
- Tam jest kask - powiedział.
- A pan?
- Mi nie trzeba.
Ksi
ą
dz wymacał co
ś
kulistego i ku swojemu zdumieniu wydobył z przyczepki
kask stra
ż
acki. Zało
ż
ył go na głow
ę
. Motor nabierał szybko
ś
ci.
- Kim pan jest?
- Wołaj
ą
mnie Jakub W
ę
drowycz.
- Znalazłem kartk
ę
od pana.
- Pó
ź
niej. - Głos jego dziwnego towarzysza uton
ą
ł w ryku torturowanego
silnika.
Motor p
ę
dził bezdro
ż
ami, przeskakuj
ą
c rowy i miedze. Przez chwil
ę
gdy p
ę
dzili
po jakiej
ś
szosie, reflektory nadje
ż
d
ż
aj
ą
cego z naprzeciwka samochodu o
ś
wietliły
twarz W
ę
drowycza. Na obliczu tym malowało si
ę
szale
ń
stwo i ekstaza. Jakub dodał
gazu. Motor p
ę
dził teraz z szybko
ś
ci
ą
tak oszałamiaj
ą
c
ą
,
ż
e ksi
ę
dzu wydawało si
ę
,
ż
e w ogóle nie dotyka ziemi. Wreszcie zaparkowali gwałtownie przed wal
ą
c
ą
si
ę
chałup
ą
stoj
ą
c
ą
wysoko na wzgórzach. Jakub zeskoczył na ziemi
ę
. W drzwiach
stan
ę
ło kilka osób. Ksi
ą
dz przestraszył si
ę
. Wygl
ą
dali strasznie. Ubrani w byle co,
przygarbieni, ich twarze nosiły pi
ę
tno grzechu. Nigdy nie przypuszczał,
ż
e to mo
ż
e
by
ć
a
ż
tak widoczne. Pewnie była to cecha charakterystyczna okolicznej ludno
ś
ci, ale
wszyscy mieli troch
ę
małpie rysy.
- Czego? - zapytał najstarszy z nich, spluwaj
ą
c Jakubowi pod nogi.
- Przywiozłem ksi
ę
dza do Mychajły.
Facet splun
ą
ł ponownie i wykonał wysoce obra
ź
liwy gest.
- On tego chce - powiedział Jakub z naciskiem.
- Wyno
ś
cie si
ę
- powiedział jeden z młodszych. Jakub wyci
ą
gn
ą
ł zza pasa
siekier
ę
, a potem wytrz
ą
sn
ą
ł z r
ę
kawa kawał krowiego ła
ń
cucha.
- Nu co? - zagadn
ą
ł trzeci z nich. Jego twarz do tego stopnia przypominała
mord
ę
małpy,
ż
e duchowny zdziwił si
ę
, gdy ten przemówił.
- Mychajło sobie tego
ż
yczy - powiedział Jakub z naciskiem. Za jego plecami
pojawiło si
ę
jeszcze dwu. Jeden trzymał w r
ę
ce sztachet
ę
. Ze sztachety sterczały
dwa gwo
ź
dzie.
- Padnij - powiedział Jakub do ksi
ę
dza.
Markowski posłuchał natychmiast. Rozległ si
ę
ryk W
ę
drowycza i ła
ń
cuch
zatoczył w powietrzu kr
ą
g. W kiepskim
ś
wietle padaj
ą
cym z zawieszonej nad
drzwiami
ż
arówki zal
ś
nił jak błyskawica. Ksi
ą
dz Paweł podniósł, si
ę
. Trzej
przeciwnicy le
ż
eli na ziemi. Jeden trzymał si
ę
dłoni
ą
za twarz i skowyczał. Drugi le
ż
ał
kawałek dalej z własn
ą
sztachet
ą
wbit
ą
w bebechy, ale wygl
ą
dało na to,
ż
e
niespecjalnie gł
ę
boko. Trzeci usiłował wła
ś
nie wsta
ć
na czworaka. Jakub kopn
ą
ł go w
twarz kaloszem i wróg opadł na ziemi
ę
. Egzorcysta amator podniósł z ziemi siekier
ę
.
Podszedł do drzwi.
- Lepiej otwórzcie - powiedział.
Z wn
ę
trza dobiegł odgłos przesuwania czego
ś
ci
ęż
kiego. Jakub zawył
ponownie i zacz
ą
ł r
ą
ba
ć
drzwi.
- Czy tak mo
ż
na? - zagadn
ą
ł ksi
ą
dz. - Chyba nas tu nie chc
ą
.
- Oni nie, ale umieraj
ą
cy tak.
Drzwi padły. Za drzwiami stał ci
ęż
ki kredens. Jakub r
ą
bał z furi
ą
i niebawem usun
ą
ł przeszkod
ę
. Zapalił latark
ę
i po
ś
wiecił do
ś
rodka. Z pokoju
na wprost wyjrzał ten najstarszy z dubeltówk
ą
w dłoni. Egzorcysta zbił duchownego z
nóg. Kula przeleciała im nad głowami. Wyci
ą
gn
ą
ł z kieszeni odrapany rewolwer i
oddał kilka strzałów do
ś
rodka. Dubeltówka odezwała si
ę
ponownie. Poderwał si
ę
z
ziemi i wskoczył do wn
ę
trza. Ksi
ę
dza dobiegły odgłosy gwałtownej bijatyki. Wstał,
otrzepał sutann
ę
i zacz
ą
ł chyłkiem wycofywa
ć
si
ę
w stron
ę
szosy. Odgłosy bijatyki
urwały si
ę
. Przez połamane deski przeskoczył Jakub.
- Droga wolna - powiedział dumnie.
- Chyba... - zacz
ą
ł Markowski, ale oczy egzorcysty zw
ę
ziły si
ę
nagle w szparki,
a w jego dłoni błysn
ę
ła bro
ń
.
- Do
ś
rodka - powiedział.
Tak jak do konia, łagodnie, ale z naciskiem wykluczaj
ą
cym nieposłusze
ń
stwo.
Weszli. Stary le
ż
ał pod
ś
cian
ą
i wygl
ą
dało na to,
ż
e usiłuje doj
ść
do siebie. Potrz
ą
sał
głow
ą
, ale na jego twarzy nie było oznak,
ż
e co
ś
to pomaga. Jakub kopn
ą
ł drzwi. Były
zamkni
ę
te. Strzelił pod klamk
ę
, a potem kopn
ą
ł je jeszcze raz. Znale
ź
li si
ę
w pokoju.
Przy łó
ż
ku, na którym le
ż
ał jaki
ś
starzec, stało trzech ponurych facetów.
- Spada
ć
- powiedział Jakub.
Zamiast zastosowa
ć
si
ę
do jego pro
ś
by, skoczyli na niego. Ła
ń
cuch uderzył na
krzy
ż
. Zostali sprowadzeni do parteru. Reszt
ę
załatwił kaloszami. Po chwili przestali
zdradza
ć
oznaki
ż
ycia. Wypchn
ą
ł ich na korytarz i zamkn
ą
ł drzwi. Nast
ę
pnie
przesun
ą
ł ci
ęż
k
ą
szaf
ę
, a drug
ą
zasłonił okno. Podszedł do le
żą
cego na łó
ż
ku.
- Mychajło, to ja Jakub.
- Jakub, kumplu, my
ś
lałem,
ż
e ju
ż
ci
ę
nie doczekam.
- Przyprowadziłem ksi
ę
dza.
- Dzi
ę
kuj
ę
.
- Prosz
ę
teraz go wyspowiada
ć
- powiedział do duchownego. - A ja popilnuj
ę
drzwi.
Chory mówił z wysiłkiem, powtarzaj
ą
c kanon spowiedzi. Wreszcie dotarł do
cz
ęś
ci po
ś
wi
ę
conej grzechom.
- Zgrzeszyłem przeciw pierwszemu przykazaniu - powiedział z wysiłkiem.
A potem oczy wywróciły mu si
ę
do góry i skonał.
- Za pó
ź
no - powiedział egzorcysta i opatrzył swoj
ą
wypowied
ź
przekle
ń
stwem.
- Nie, chciał si
ę
wyspowiada
ć
, b
ę
dzie mu zaliczone - uspokoił go ksi
ą
dz.
- Je
ś
li tam na górze. - Egzorcysta zazezował na sufit. - Je
ś
li tam go chcieli, to
nie mogli poczeka
ć
?
- Nie nam o tym roztrz
ą
sa
ć
.
- Dobra. Bierzemy ciało i wychodzimy.
- Zaraz, po co nam ciało?
-
Ż
eby je po chrze
ść
ja
ń
sku pochowa
ć
oczywi
ś
cie!
- A rodzina?
- Rzeczywi
ś
cie. Zapomniałem o tej hołocie, ale je
ś
li spróbuj
ą
go zatrzyma
ć
, to
wystrzelam im dziurki w uszach na kolczyki.
- Ale czy oni nie zadbaj
ą
o pochówek?
- O jak cholera. Sam ksi
ą
dz widział.
- Zaraz. To,
ż
e nas nie lubi
ą
, o niczym nie
ś
wiadczy. Egzorcysta podszedł do
niego. Stali twarz
ą
w twarz.
- Pokój jest zbyt mały i słyszałem, co mówił. Zreszt
ą
znałem jego grzechy.
- To znaczy?
- Oni złamali pierwsze przykazanie. I nie tylko oni. Ale do ko
ś
cioła go
przynios
ą
. Mo
ż
emy i
ść
.
Duchowny ruszył w stron
ę
drzwi.
- Nie t
ę
dy.
Odsun
ą
ł szaf
ę
blokuj
ą
c
ą
dost
ę
p do okna. Wybił kolb
ą
szyb
ę
.
- Słuchajcie - powiedział do tych, którzy czaili si
ę
w mroku. - Nie ma ju
ż
powodu,
ż
eby
ś
cie na nas polowali. Mychajło nie
ż
yje i zd
ąż
ył si
ę
wyspowiada
ć
. Licz
ę
do pi
ę
ciu, a potem wychodzimy. Ka
ż
dy, kto znajdzie si
ę
w zasi
ę
gu mojego wzroku,
umrze.
W odpowiedzi nadleciał kamie
ń
. Trafił go w twarz, ale on jakby tego nie
poczuł.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pi
ęć
! - policzył gło
ś
no, a potem wyj
ą
ł z kieszeni granat
i wyrwawszy zawleczk
ę
, wyrzucił za okno. Wybuch o
ś
wietlił wal
ą
ce si
ę
zabudowania,
a podmuch wybił reszt
ę
szyb. Jakub skoczył oknem, a potem pomógł wydosta
ć
si
ę
duchownemu, który zapl
ą
tał si
ę
w sutann
ę
. Pod ich nogami le
ż
ało co
ś
mi
ę
kkiego.
Chyba ciało. Obiegli budynek dookoła. Motor płon
ą
ł.
- Cholera - zawył Jakub, - Przegi
ę
li
ś
cie pał
ę
. Na ziemi
ę
- rozkazał
duchownemu.
Z przytroczonej do pasa sakwy wydobył kilka lasek dynamitu z lontami. Laski
wsadzono fachowo w metalowe rurki. Zapalił pierwszy lont i przez wyłamane drzwi
wrzucił ładunek do wn
ę
trza domu. Eksplozja podrzuciła do góry dach i spowodowała
pop
ę
kanie
ś
cian. Kolejn
ą
lask
ę
wyekspediował silnym rzutem w stron
ę
stodoły.
Zło
ż
yła si
ę
jak domek z kart. Nadal nikt si
ę
nie pojawiał.
- Dobra, wynosimy si
ę
- rozkazał le
żą
cemu.
Ruszyli szybkim krokiem. Przed nimi wyrósł płot od ogrodu. Ust
ą
pił pod
ciosem siekiery. Zaraz za płotem stał stary volkswagen „garbus". W
ę
drowycz wywalił
siekier
ą
szyb
ę
, otworzył drzwiczki, rozbił stacyjk
ę
i zwarł na krótko druty. Silnik
zagrał.
- Prosz
ę
wsiada
ć
- zach
ę
cił.
- Ale to kradzie
ż
. Ja...
- Ksi
ą
dz nie b
ę
dzie miał grzechu, bo to pod przymusem. - W ciemno
ś
ci znowu
błysn
ę
ła odrapana lufa.
Ruszyli ze znaczn
ą
szybko
ś
ci
ą
przez podwórko. Po drodze Jakub cisn
ą
ł w
otwarte drzwiczki jakiej
ś
szopy trzeci
ą
ostatni
ą
lask
ę
dynamitu. Wygasił
ś
wiatła i
wyjechał na poln
ą
drog
ę
. Szopa przestała istnie
ć
. W oddali wida
ć
było błyskaj
ą
ce
niebiesko
ś
wiatełko. Zbli
ż
ało si
ę
.
- Cholerne gliny - mrukn
ą
ł i dodał gazu.
- Mog
ę
uzyska
ć
wyja
ś
nienia? - zagadn
ą
ł ostro
ż
nie ksi
ą
dz.
- A co tu wyja
ś
nia
ć
? - zdziwił si
ę
egzorcysta. - Z t
ą
hołot
ą
trzeba na ostro.
- Napisał pan,
ż
e wszystko jest w teczkach. Co to znaczy?
- Pa
ń
ski poprzednik widział za du
ż
o. Zabili go.
- O tym słyszałem. Nie udało si
ę
ustali
ć
kto.
- Jest taka m
ą
dra maksyma po łacinie. Nie pami
ę
tam, jak to szło, ale sens jest
taki,
ż
e ten jest winny, kto odnosi korzy
ść
. Zalał im sadła za skór
ę
. Dlatego musiał
zgin
ąć
.
- A policja?
- Ta sama sitwa. Swoich nie rusz
ą
. Gdybym był potrzebny...
- Mam adres.
- Tam na razie nie b
ę
d
ę
mieszkał. Z pewno
ś
ci
ą
mnie poznali. Raczej
przyczaj
ę
si
ę
gdzie
ś
na jaki
ś
czas. Gdybym był potrzebny, to prosz
ę
zadzwoni
ć
do
Semena Korczaszki w Wojsławiach. Telefon numer sto dziesi
ęć
. Tak jak w tym
enerdowskim filmidle o ichnich glinach.
Zatrzymał si
ę
przed plebani
ą
.
- Do zobaczenia. W razie czego, jestem do dyspozycji.
- Ale o co tu chodzi?
- Wkrótce sam si
ę
dowiesz.
Silnik rykn
ą
ł i samochód znikn
ą
ł w ciemno
ś
ci.
- „Gdyby ludzie znali ci
ęż
ar prawdziwej wiary, byłoby wi
ę
cej ateistów" -
zacytował w zadumie zasłyszane kiedy
ś
zdanie.
A potem przypomniał sobie, jak jego dziwny towarzysz r
ą
bał drzwi siekier
ą
po
to, aby umieraj
ą
cemu przyjacielowi umo
ż
liwi
ć
odbycie spowiedzi i poczuł mimowolny
szacunek. Sam chyba nie zdobyłby si
ę
na taki czyn. Wszedł do swojego pokoju.
Zamkn
ą
ł drzwi i otworzył sejf. Szukał teczki Jakuba W
ę
drowycza, ale nie znalazł.
Dopiero potem przypomniał sobie,
ż
e przecie
ż
Wojsławice le
żą
w s
ą
siedniej parafii.
Westchn
ą
ł sobie jeszcze raz i poło
ż
ył si
ę
spa
ć
.
***
Kurki dziobały okruszki ze
ś
niadania. Ksi
ą
dz Markowski patrzył na nie z
rozczuleniem. Nocne wypadki zatarły mu si
ę
nieco w pami
ę
ci. Prawie zdołał sobie
wmówi
ć
,
ż
e to był tylko koszmarny sen. Wie
ś
w dziennym
ś
wietle wygl
ą
dała uroczo.
Typowa ulicówka ci
ą
gn
ą
ca si
ę
kilometrami, le
żą
ca w dolinie. Pola wspinały si
ę
na wzgórza, by skry
ć
si
ę
w
g
ę
stych lasach. Wzdłu
ż
drogi rosły topole. Była jesie
ń
. Drog
ą
przejechał ci
ą
gnik.
Sobota. Jutro odprawi pierwsz
ą
msz
ę
. Westchn
ą
ł z lubo
ś
ci
ą
. Ju
ż
lubił t
ę
wie
ś
. Na
podwórko wtoczył si
ę
radiowóz. Radiowóz był zniszczony, podwozie trzymało si
ę
chyba tylko na warstwie rdzy. Był ubłocony i miał brudne szyby. Zatrzymał si
ę
i
wysiedli z niego dwaj faceci. Wła
ś
ciwie to nie wygl
ą
dali na gliniarzy. Przypominali
dwa małpoludy wci
ś
ni
ę
te w byle jak wykonane mundury. Byli do siebie podobni jak
rodzeni bracia i w pewien sposób przypominali ludzi, z którymi bił si
ę
w nocy Jakub.
Mieli wyra
ź
ne grube wały nadoczodołowe, lekko przypłaszczone nosy, wystaj
ą
ce
ko
ś
ci policzkowe i cofni
ę
te brody.
- Ksi
ą
dz Markowski? - upewnił si
ę
pierwszy małpolud. - Jestem tu
posterunkowy. Wołaj
ą
mnie Józwa.
- Czym mog
ę
słu
ż
y
ć
, po
ś
wi
ę
ci
ć
posterunek?
- My tu nie na głupoty przyszli, tylko zeznania - wyja
ś
nił drugi pitekantrop. -
Widzieli ksi
ę
dza ludzie w nocy, jak si
ę
spaliła zagroda Bardaka.
- Owszem dzi
ś
w nocy spowiadałem umieraj
ą
cego człowieka w jakiej
ś
zagrodzie na wzgórzach.
- Nu, a kto tam ksi
ę
dza zawiózł?
- Poniewa
ż
nie wolno mi kłama
ć
, zmuszony jestem wykorzysta
ć
klauzul
ę
o
wolno
ś
ci sumienia i odmawiam dalszych zezna
ń
- o
ś
wiadczył z godno
ś
ci
ą
.
-
Ż
e co? - zdziwił si
ę
gliniarz.
- Znaczy,
ż
e nie powie - wyja
ś
nił mu pierwszy.
- Co nie powie? - zdenerwował si
ę
drugi, łapi
ą
c za pałk
ę
.
- Nu ostaw. - Ostudził go Józwa. - To niedobrze. Trzeba si
ę
b
ę
dzie po ksi
ę
dzu
przejecha
ć
- powiedział - idziemy. Ale jak dorwiemy transport, to b
ę
d
ą
b
ę
cki. Urz
ą
d
celny zawiadomimy, co tu wyrabiacie. Zakichana czarna mafia.
Wsiedli do swojego radiowozu i odjechali. Ksi
ą
dz wrócił do swojego pokoju i w
zadumie zacz
ą
ł kartkowa
ć
zeszyt z zapisami machinacji
finansowych. Kilkana
ś
cie ostatnich kartek było pustych. Niespodziewanie
spostrzegł,
ż
e s
ą
oznaczone w rogu male
ń
kim znaczkiem przedstawiaj
ą
cym dwójk
ę
z
przekre
ś
lonym ogonkiem. Szyfr. Co
ś
, co zostało ukryte. Pow
ą
chał zeszyt. Leciutki
ledwie wyczuwalny zapach cebuli przebił si
ę
przez wo
ń
starego papieru. U
ś
miechn
ą
ł
si
ę
lekko. Sok z cebuli. Najprostszy atrament sympatyczny. Poszedł do gospodyni i
po
ż
yczył od niej
ż
elazko. Przeprasował starannie kartk
ę
. Linie narysowane sokiem
pociemniały szybko. Oddał
ż
elazko i zagł
ę
bił si
ę
w lektur
ę
. Zapisek opatrzony został
dat
ą
. Dat
ą
sprzed tygodnia. Ten, który go zostawił, miał
ż
y
ć
jeszcze dwa dni.
Do mojego ewentualnego nast
ę
pcy. Wydaje mi si
ę
,
ż
e wiem, o co chodzi.
Przeanalizowałem wszystkie dost
ę
pne dokumenty. Ta parafia to miejsce zesłania dla
ksi
ęż
y o nieco bardziej liberalnych pogl
ą
dach. Czas pobytu na tym probostwie wynosi
w przybli
ż
eniu około roku. Ko
ń
czy si
ę
zawsze
ś
mierci
ą
. Trzy wyj
ą
tki w ci
ą
gu
ostatnich dwustu lat. Za ka
ż
dym razem okres przebywania wyniósł wielokrotnie za
du
ż
o. Od dwudziestu pi
ę
ciu do czterdziestu lat. Zapewne ksi
ęż
a pokumali si
ę
z t
ą
hołot
ą
. Kuria poło
ż
yła krzy
ż
yk na tej ziemi i tych ludziach. S
ą
za słabi,
ż
eby nakaza
ć
ich eksterminacj
ę
, cho
ć
to chyba jedyny sposób,
ż
eby pozby
ć
si
ę
tej zarazy. Czuj
ę
,
jak wokoło mnie zaciska si
ę
p
ę
tla. Wiem ju
ż
jak, nie wiem jeszcze, dlaczego
przymykaj
ą
na to oczy. Parafia jest deficytowa. Oni chc
ą
,
ż
eby ko
ś
ciół popadł w ruin
ę
i
ż
eby mo
ż
na go było zamkn
ąć
. Tu zachodzi zbie
ż
no
ść
interesów kurii i ich.
Zawiozłem zdj
ę
cia znajomym archeologom. Oni twierdz
ą
,
ż
e to rzadkie
nagromadzenie cech recesywnych. To na dobr
ą
spraw
ę
rasowi neandertalczycy. Nie
wiem jeszcze, jak to mo
ż
liwe. Jest ich siedem klanów. W
ę
drowycz twierdzi,
ż
e stary
Mychajło Bardak si
ę
wyłamuje. Trzeba by z nim pogada
ć
, ale on ju
ż
nie wychodzi z
domu, a wej
ść
do
ś
rodka, to znaczy narazi
ć
si
ę
na pewn
ą
ś
mier
ć
.
Na tym zapiski urywały si
ę
.
- Neandertalczycy? - zdziwił si
ę
ksi
ą
dz. - Oni rzeczywi
ś
cie tak wygl
ą
dali... I
znał W
ę
drowycza.
Wyj
ą
ł z kieszeni telefon komórkowy i wystukał numer domu emerytowanych
ksi
ęż
y w Lublinie. Poprosił do telefonu ojca Rogowskiego.
- Słucham? - rozległ si
ę
w słuchawce głos starego spowiednika.
- Paweł Markowski si
ę
kłania.
- Witaj chłopcze. Jakie to problemy zaprz
ą
taj
ą
twoj
ą
głow
ę
?
- Szukam odpowiedzi na kilka pyta
ń
. Dostałem wła
ś
nie własn
ą
parafi
ę
...
- Gratuluj
ę
. Jak ci idzie?
- Tu dzieje si
ę
co
ś
dziwnego. Nie wiem co. Cała ta D
ę
binka...
- Zrobili ci
ę
proboszczem w D
ę
bince Dworskiej?
-Tak.
- Co przeskrobałe
ś
?
- Wi
ę
c jest tu co
ś
?
- Mało powiedziane. Tam si
ę
umiera. Dziwnie szybko. I mało który proboszcz
zmarł naturaln
ą
ś
mierci
ą
. Gdy ja studiowałem w seminarium, a było to ponad
sze
ść
dziesi
ą
t lat temu, to chodziły słuchy,
ż
e to przekl
ę
te miejsce. Ilu miałe
ś
wiernych w niedziel
ę
na mszy?
- Jeszcze nie odprawiałem. Dopiero co osiadłem.
- Hm. To si
ę
zdziwisz. No nie wa
ż
ne. Musisz uwa
ż
a
ć
na dawnych
mieszka
ń
ców tej dziury. Na autochtonów.
- To s
ą
jacy
ś
nowi?
- Tak. Przesiedle
ń
cy zza Bugu. Starych rozpoznasz od razu. Tacy mocno
małpowaci. Jakby cofni
ę
ci w rozwoju. Wielopokoleniowe chroniczne niedo
ż
ywienie i
alkoholizm, jak s
ą
dz
ę
. Uszkodzenia genotypu. Siedem albo osiem rozgał
ę
zionych
rodzin. Wyj
ą
tkowo odporni na Słowo Bo
ż
e.
- Mam jeszcze drugi problem. Grasuje tu niejaki Jakub W
ę
drowycz...
- Racja. Wojsławice blisko. Hy, hy. Stary Jakub.
- No wła
ś
nie. Kto to jest?
- Jakub? Wszechstronny specjalista. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju. To
znaczy tak długo, jak długo jest trze
ź
wy, a raczej nie cz
ę
sto mu si
ę
to zdarza.
Czasami Ko
ś
ciół korzysta po cichu z jego umiej
ę
tno
ś
ci.
- Na czym one polegaj
ą
? Co on potrafi?
- Jest taki dowcip o wyp
ę
dzaniu diabla belzebubem. To z grubsza na tym
polega. Wydaje si
ę
,
ż
e ciemne moce nie s
ą
w stanie wytrzyma
ć
w jego towarzystwie.
Dwaj ksi
ęż
a, którzy próbowali go spowiada
ć
, doznali szoku.
- To brzmi niezbyt zach
ę
caj
ą
co.
- E, nie jest tak
ź
le. To po prostu obł
ą
kany alkoholik i socjopata. Łamie
wszelkie mo
ż
liwe przepisy z czystej rado
ś
ci, jak
ą
daje mu ich łamanie. Ale swoich nie
skrzywdzi.
- Swoich?
- Je
ś
li zaproponował ci swoj
ą
pomoc, to mo
ż
esz spa
ć
spokojnie. Włos ci z
głowy nie spadnie. A je
ś
li poprosisz go o pomoc, to udzieli.
- Hym. Jeszcze jedno pytanie.
- Wiem jakie. O co tutaj wła
ś
ciwie chodzi? Ta parafia jest skazana. Istnieje
pi
ęć
set lat. Niedawno doszli do wniosku,
ż
e czas si
ę
dopełnił i nale
ż
y si
ę
podda
ć
.
- Nie rozumiem.
- To wszystko, co mog
ę
ci powiedzie
ć
.
W słuchawce rozległ si
ę
d
ź
wi
ę
k
ś
wiadcz
ą
cy o przerwaniu poł
ą
czenia. W
zadumie wył
ą
czył telefon. Wrócili gliniarze. Tym razem na dachu radiowozu mieli
przymotan
ą
trumn
ę
zbit
ą
byle jak z desek.. Z radiowozu wygramolił si
ę
Jó
ź
wa.
- Nu ociec, trza go pochowa
ć
po chrze
ś
cija
ń
sku - powiedział bez wst
ę
pów.
- Wnie
ś
cie do ko
ś
cioła - powiedział spokojnie. - Zaraz poszukam katafalku.
Msza chyba jutro rano?
- Wolimy dzi
ś
wieczorem - odezwał si
ę
drugi z gliniarzy. Mówił niewyra
ź
nie,
jakby d
ź
wi
ę
ki ludzkiej mowy rodziły mu si
ę
gł
ę
boko w gardle. - Jutro niedziela. Nie
chcemy przeszkadza
ć
.
Kiwn
ą
ł głow
ą
.
- Ile to b
ę
dzie kosztowało? - zapytał Jó
ź
wa.
Mo
ż
e sprawił to ton jego wypowiedzi, ale ksi
ą
dz nieoczekiwanie
poczuł dziwn
ą
pewno
ść
,
ż
e je
ś
li poda sum
ę
zbyt wygórowan
ą
, to zostanie
natychmiast zabity tymi owłosionymi łapami.
- Nie ma cennika. Płaci si
ę
co łaska - powiedział. - Powinny min
ąć
trzy dni...
- Mamy akt zgonu - powiedział ten drugi. - Zakopa
ć
wieczorkiem i zapomnie
ć
,
- Ale to cała ceremonia...
- B
ę
dziemy wszyscy - przerwał Jó
ź
wa. - Odpowiada na pi
ą
t
ą
?
- Oczywi
ś
cie.
Dwaj gliniarze zarzucili sobie trumn
ę
na ramiona i zanie
ś
li j
ą
do
ś
wi
ą
tyni.
D
ź
wign
ę
li j
ą
bez wysiłku, jak gdyby nic nie wa
ż
yła. Pobiegł przodem otworzył drzwi i
z piwnicy przyniósł katafalk zło
ż
ony z kilku cz
ęś
ci. Zmontował podwy
ż
szenie i
gliniarze postawili na nim trumn
ę
. Wyszli z ko
ś
cioła i zaraz za bram
ą
zawyli syren
ą
.
Tak jakby zwoływali swoich.
Ksi
ą
dz oparł głow
ę
o kamienny portal ko
ś
cioła.
- Jestem chyba przewra
ż
liwiony - powiedział sam do siebie.
Popatrzył w zadumie na mur budowli. P
ę
kni
ę
cie pod oknem było paskudne.
Zagryzł wargi. Fundament osiadał. Trzeba zrobi
ć
odkówk
ę
wło
ż
y
ć
stalow
ą
szyn
ę
i
zala
ć
cementem, a szczelin
ę
zamurowa
ć
. Tylko za co? Wszedł do wn
ę
trza i
popatrzył w zadumie. Nie mógł si
ę
oprze
ć
wra
ż
eniu,
ż
e co
ś
jest nie tak. Podszedł do
jednego z bocznych ołtarzy i przesun
ą
ł r
ę
k
ą
po poczerniałym drewnie. Ołtarz
wygl
ą
dał na bardzo wiekowy, ale dotyk rozwiewał złudzenia. Drewno było do
ść
nowe.
Tandetnie oszlifowane, miało zadziory i poci
ą
gni
ę
to je czarn
ą
bejc
ą
, a potem
nawoskowano. Przyjrzał si
ę
gotyckim rze
ź
bom zdobi
ą
cym ołtarze. Nie trzymały zbyt
dobrze kanonu. Falsyfikaty. Pod trumn
ę
wsuni
ę
to kopert
ę
. Wyci
ą
gn
ą
ł j
ą
i przeliczył
zawarto
ść
.
Ś
rednia miesi
ę
czna. Dobre i to. W
ę
giel na zim
ę
. Ale remont fundamentów
trzeba by przeprowadzi
ć
, zanim nadejd
ą
mrozy. Warto by
ś
ci
ą
gn
ąć
inspektora
nadzoru budowlanego,
ż
eby okre
ś
lił stopie
ń
uszkodze
ń
. Mo
ż
e wojewódzki
konserwator zabytków mógłby pomóc? Westchn
ą
ł. Zamkn
ą
ł
ś
wi
ą
tyni
ę
i wyszedł.
Musiał si
ę
przygotowa
ć
. Do pi
ą
tej wcale nie zostało zbyt wiele czasu.
***
Zebrali si
ę
chyba w komplecie. Siedzieli w ławkach, jakby kije połkn
ę
li. Msza
za zmarłego nie interesowała ich. Wykonywali wprawdzie wszystkie konieczne ruchy
i odmawiali modlitwy tam, gdzie było trzeba je odmówi
ć
, ale Paweł nie mógł pozby
ć
si
ę
wra
ż
enia,
ż
e w ich pozie jest fałsz. Tak jakby przyszli,
ż
eby pokaza
ć
, jakimi to
gorliwymi s
ą
katolikami. Patrzył na nich i z ka
ż
d
ą
chwil
ą
ogarniało go coraz wi
ę
ksze
zdumienie. Przekle
ń
stwo, pi
ę
tno grzechu, czy co to było, dotkn
ę
ło ich w ró
ż
nym
stopniu. Obaj gliniarze wydawali si
ę
prawie normalni w porównaniu z niektórymi
członkami klanu. Nie mógł pozby
ć
si
ę
wra
ż
enia,
ż
e oto odkrył zaginione ogniwo.
Zwłaszcza trzej młodzie
ń
cy siedz
ą
cy na samym przodzie wywoływali w nim szok
swoim wygl
ą
dem. Mieli owłosione łapska wielkie jak łopaty, a z dziurek w
spłaszczonych nosach sterczały im k
ę
pki czarnego włosia. Wygl
ą
dało to ohydnie.
Ledwo zd
ąż
ył zako
ń
czy
ć
, ju
ż
kilka par silnych r
ą
k porwało trumn
ę
i ruszyło do
wyj
ś
cia. Spieszyło im si
ę
jak diabli. Ledwo zd
ąż
ył zamkn
ąć
ko
ś
ciół, ko
ś
cielny gdzie
ś
znikn
ą
ł i dogonił ich tu
ż
koło bramy cmentarza. Dół czekał. Mo
ż
e nale
ż
ało by napisa
ć
grób, ale to nie był grób. Dziura w ziemi gł
ę
boka na dwa metry o nieregularnym
kształcie przypominała głodn
ą
gardziel.
- Hej, hop - zawył stary i cisn
ę
li trumn
ę
w dół. Ksi
ą
dz mało nie zemdlał,
słysz
ą
c, jak zwłoki przemie
ś
ciły si
ę
wewn
ą
trz skrzyni.
- No!- przynaglił go ten najstarszy.
Zd
ąż
ył wypowiedzie
ć
sakramentaln
ą
formuł
ę
o obracaniu si
ę
w proch i
po
ś
wi
ę
ci
ć
mogił
ę
, gdy małpowaci porwali za łopaty i zasypali grób. W kopczyk ziemi
wbili zbity byle jak z desek krzy
ż
i rozeszli si
ę
bez słowa. Ksi
ą
dz opadł bezsilnie na
kamienny nagrobek obok. Z krzaków wyszedł Jakub W
ę
drowycz. Stan jego stroju
wskazywał na to,
ż
e sp
ę
dził w tych krzakach cał
ą
noc.
- Nu i jak si
ę
podobało? - zapytał.
- Słyszałem,
ż
e
ś
wiadkowie Jechowy tak robi
ą
. Zakopa
ć
i do widzenia, ale nie
s
ą
dziłem...
-
Ś
wiadki nie pokazuj
ą
si
ę
tu od lat. Boj
ą
si
ę
.
- Dlaczego?
- Pami
ę
taj, z czego si
ę
spowiadał.
Jakub wyci
ą
gn
ą
ł z krzaków dwa szpadle. Wr
ę
czył jeden ksi
ę
dzu.
- Nu nie ma si
ę
co zasiadywa
ć
.
- Chwileczk
ę
, co pan zamierza zrobi
ć
?
- Pochowamy go pod ko
ś
ciołem. Lepiej,
ż
eby tu nie zostawał.
- Ale oni...
- Oni si
ę
nie licz
ą
. Je
ś
li go nie wykopiemy, to wróc
ą
po niego w nocy. A tego
przecie
ż
nie chcemy.
- Prosz
ę
dodatkowe wyja
ś
nienia.
- Maj
ą
własne miejsce grzebania. I własne obrz
ę
dy. Do dzieła.
- Odmawiam. To byłaby profanacja. Zreszt
ą
nie ma dowodów. Troch
ę
s
ą
upo
ś
ledzeni, ale...
- Wi
ę
c spotkajmy si
ę
tu o północy. Albo lepiej o jedenastej.
- Nie przyjd
ę
. Nie ma po co. On został pogrzebany. Znajd
ą
go za pi
ęć
set lat
archeolodzy. Jakub prychn
ą
ł.
- My
ś
lałem, przysłali młodego i zdolnego. My
ś
lałem przysłali fachowca.
Pomyliłem si
ę
. Trudno, nie pierwszy raz w
ż
yciu.
Podniósł oba szpadle i oddalił si
ę
z godno
ś
ci
ą
. Ksi
ą
dz wzruszył ramionami i
wrócił na plebani
ę
. Wł
ą
czył komputer. Maszyna za
żą
dała od niego hasła. Wpisał ze
zło
ś
ci: W
Ę
DROWYCZ
Maszyna ruszyła. Wszystkie aplikacje były aktywne. Wszedł w plik pod tytułem
RAPARCHIT.DOC.
Raport Architektoniczny dotycz
ą
cy ko
ś
cioła w miejscowo
ś
ci D
ę
binka
Dworska.
Dla zbadania stopnia zniszczenia fundamentów przeprowadziłem cztery
wykopy sonda
ż
owe. W ich toku ujawniłem trzy rurki drenuj
ą
ce, zało
ż
one w
sposób wskazuj
ą
cy na celowe złe działanie. Rurki zamiast odprowadza
ć
wod
ę
,
transportuj
ą
j
ą
w pobli
ż
e
ś
ciany od północnej strony ko
ś
cioła. Zbieraj
ą
ca si
ę
tam wilgo
ć
miała za zadanie uszkadza
ć
fundamenty poprzez ich regularne
podmywanie. Rurki zało
ż
one zostały
ś
wie
ż
o na kilka dni przed obj
ę
ciem przeze
mnie parafii.
Wnioski.
Hipoteza A: Miejscowe klany negatywnie nastawione do instytucji
Ko
ś
cioła planowały jego stopniowe zniszczenie.
Hipoteza B: System zbudowano na polecenie Kurii w tym samym celu.
Zamkn
ą
ł plik i otworzył kolejny. Był to spis wyposa
ż
enia
ś
wi
ą
tyni. Raport
potwierdzał jego obserwacje. Całe wyposa
ż
enie wymieniono na nowe, podrobione.
Zapewne w tym celu, aby wraz ze zniszczeniem budynku nie utraci
ć
tego, co cenne i
zabytkowe. Potarł czoło, a potem otworzył kolejny plik.
Dziennik Bazylego Swojaka.
12 marca 1834
Chyba wiem ju
ż
, o co tutaj chodzi, cho
ć
dysponowa
ć
mog
ę
zaledwie
jedn
ą
nici
ą
wi
ążą
c
ą
fakt znikni
ę
cia zwłok z cmentarza za wzgórzem. To dziwne,
ż
e nikt nigdy nie sprawdził, co naprawd
ę
zawieraj
ą
trumny w podziemiach
ko
ś
cioła i dlaczego groby na cmentarzu s
ą
puste...
Poderwał si
ę
jak d
ź
gni
ę
ty spr
ęż
yn
ą
. Groby na cmentarzu s
ą
puste. Co mówił
W
ę
drowycz?
Ż
e przyjd
ą
w nocy go wykopa
ć
? Trumny w podziemiach ko
ś
cioła.
Złapał z półki klucz i wybiegł z pokoju. Zmierzchało si
ę
. Ko
ś
ciół stał milcz
ą
cy i cichy.
Otworzył drzwi i wszedł do
ś
rodka. Zapalił
ś
wiatło. Przez chwile m
ę
czył si
ę
z
drzwiami krypty, a potem przekr
ę
cił kontakt i skacz
ą
c po kilka stopni zbiegł na dół.
Wszedł miedzy sarkofagi. Złapał za pokryw
ę
pierwszego z nich i poci
ą
gn
ą
ł. Zaraz
jednak zrezygnował. Pokrywa była kamienna i mogła wa
ż
y
ć
kilkaset kilogramów.
Poszedł dalej, tam gdzie w kupie jedna na drugiej pi
ę
trzyły si
ę
trumny. Szarpn
ą
ł za
jedn
ą
z nich i
ś
ci
ą
gn
ą
ł j
ą
na ziemi
ę
. Od uderzenia o posadzk
ę
odpadło jej wieko.
Szkielet wygl
ą
dał zupełnie normalnie. Otworzył s
ą
siedni
ą
, a potem jeszcze jedn
ą
.
Nic. A potem odwrócił si
ę
tam, gdzie stały w karnym szeregu trumny miasteczkowych
notabli. Spróbował otworzy
ć
pierwsz
ą
z nich, ale wieko było solidnie przykr
ę
cone.
Namacał w kieszeni nó
ż
my
ś
liwski. Wbił go w szczelin
ę
pod wiekiem i podwa
ż
ył.
Drewno poddało si
ę
z j
ę
kiem. W trumnie nie było ciała. Le
ż
ało w niej tylko kilka
kamieni okr
ę
conych szmatami.
- Tylko waga si
ę
zgadzała - powiedział sam do siebie. - To znalazł?
Otworzył kolejn
ą
. W tej dla odmiany był wór z piaskiem. W trzeciej jakie
ś
stare
cegły. W czwartej le
ż
ał szkielet. Szkielet był do
ść
bogato odziany. Resztki materiału
trzymały si
ę
nadal na zwłokach. Duchowny pochylił si
ę
i wyj
ą
ł z grobu czaszk
ę
.
Obracał j
ą
przez chwil
ę
w dłoniach. Czaszka miała silnie zaznaczone łuki
nadoczodołowe. Ko
ś
ci policzkowe sterczały w postaci niemal guzów. Szcz
ę
ka
zako
ń
czona była gładko. Potylica wysuni
ę
ta silnie do tyłu. Obrócił j
ą
, by popatrze
ć
na
ni
ą
z boku. Czoło tego człowieka póki
ż
ył, musiało znajdowa
ć
si
ę
pod wybitnie ostrym
małpim k
ą
tem. Odło
ż
ył j
ą
na miejsce, zamkn
ą
ł ko
ś
ciół i pobiegł na cmentarz. Jakub
pracował i na jego widok nie przerwał swojego zaj
ę
cia. Krzy
ż
stał oparty o drzewo.
Grób otaczał wał wyrzuconej z niego ziemi. Łopata W
ę
drowycza postukiwała ju
ż
o
wieko trumny.
- Jakub...
- No i jak? Rozum do głowy?
- S
ą
dzisz,
ż
e on jeszcze tam jest?
Egzorcysta amator wbił kraw
ę
d
ź
szpadla w wieko i depn
ą
ł pot
ęż
nie. Kilkoma
nast
ę
pnymi ciosami poszerzył otwór. W trumnie le
ż
ała owini
ę
ta w szmat
ę
o
ś
od
ci
ą
gnika.
- Sk
ą
d wiedziałe
ś
? - zapytał, wygramoliwszy si
ę
na gór
ę
.
- Zajrzałem do trumien w podziemiach ko
ś
cioła. Wi
ę
kszo
ść
była taka, a w
jednej znalazłem co
ś
dziwnego...
Jakub otarł pot z czoła, potem wyj
ą
ł z kieszeni piersiówk
ę
i poci
ą
gn
ą
ł kilka
łyków, po czym podał ksi
ę
dzu. Paweł poci
ą
gn
ą
ł jeden łyk, po czym zatkało go. Zanim
wst
ą
pił do seminarium, pijał ró
ż
ne rzeczy. Alpag
ę
, jabole, ró
ż
ne wynalazki produkcji
swoich kumpli, ale czego
ś
takiego w
ż
yciu nie próbował. To było gorsze ni
ż
politura.
Wprawdzie nie wiedział, jak politura smakuje, ale był pewien,
ż
e znacznie lepiej.
- Przepraszam - powiedział Jakub, klepi
ą
c go po plecach. - Mo
ż
e troch
ę
za
mocne.
- Co to jest? Rozpuszczalnik?
- Nie, to tylko mój bimber.
Wstał i podszedł z łopat
ą
do s
ą
siedniego grobu, w którym spoczywa
ć
miały
zwłoki poprzedniego proboszcza. Wyrwał krzy
ż
i troskliwie wetkn
ą
ł go w ziemie byle
gdzie, po czym zacz
ą
ł kopa
ć
.
- Czy to potrzebne? - zaniepokoił si
ę
Paweł.
- Niezb
ę
dne. Zreszt
ą
to ciekawe.
Trumna była płytko. Odsłonił j
ą
i przez dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
wpatrywał si
ę
w wieko,
zanim wbił pod nie łopat
ę
. Trumna była pusta. Rzucił szpadel na ziemi
ę
.
- Chyba czas na nas - powiedział.
- Co mamy zrobi
ć
? - zaniepokoił si
ę
duchowny. - Trzeba zakopa
ć
te trumny.
- Nie chce mi si
ę
. Musimy jecha
ć
. Dawno trzeba było z tym sko
ń
czy
ć
.
- Ale...
Jakub bezceremonialnie złapał go za rami
ę
i poprowadził. W krzakach za
cmentarzem stała szambiarka przyczepiona do traktora. W kabinie siedział kto
ś
i palił
papierosa. Na widok nadchodz
ą
cych wysiadł z drugiej strony i znikn
ą
ł w mroku.
- Mogłe
ś
polecie
ć
na orbit
ę
- wrzasn
ą
ł za nim Jakub.
- Kto to był? - zapytał ksi
ą
dz.
- Och, po prostu przyjaciel. Woli nie pokazywa
ć
swojej twarzy. W drog
ę
.
Ksi
ą
dz usiadł niewygodnie na błotniku. Jakub wrzucił pierwszy bieg i pojechali
poln
ą
drog
ą
. Niebawem zakr
ę
cili w las. W lesie była spora górka. Na jej szczycie
rosło uschni
ę
te drzewo i stała niedu
ż
a szopka. Koło szopki
parkowało osiem samochodów, w tym policyjny radiowóz. Jakub odbezpieczył
bro
ń
.
Weszli do szopy. Była pusta. Tylko w k
ą
cie s
ą
czył si
ę
gdzie
ś
z podłogi słaby
blask. Jakub podniósł klap
ę
i zeszli po drabince w dół. Było tu elektryczne
o
ś
wietlenie. Ksi
ą
dz milczał zdumiony. Przygl
ą
dał si
ę
ś
cianom. Zbudowane zostały z
wielkich kamiennych płyt pokrytych rze
ź
bionymi falistymi liniami.
- Widziałem takie we Francji - powiedział.
- Megality, nieprawda? Tak si
ę
to nazywa?
- Tak ale...
- Chod
ź
my dalej.
Ruszyli naprzód. Niebawem dotarli do poprzecznej galerii. W niskim chodniku
le
ż
ały tysi
ą
ce ko
ś
ci. Zwalono je na stos. Poszli naprzód i zatrzymali si
ę
u progu
wielkiej sali. Po
ś
rodku pomieszczenia nakrytego kamienn
ą
płyt
ą
o
ś
rednicy pi
ę
ciu
metrów dogasało ognisko. Wokoło walały si
ę
ko
ś
ci, butelki po piwie i wódce.
Wszyscy uczestnicy spali zmorzeni alkoholem i
ż
arciem. Ksi
ą
dz patrzył zdumiony. Na
ś
cianach wyryto rysunki przedstawiaj
ą
ce mamuty. Jakub dotkn
ą
ł jego ramienia.
Wycofali si
ę
.
- To si
ę
nie zgadza - szepn
ą
ł duchowny. - Ci, którzy zbudowali megality,
ż
yli
trzydzie
ś
ci tysi
ę
cy lat po tym jak wybito mamuty. I siedemdziesi
ą
t tysi
ę
cy pó
ź
niej ni
ż
neandertalczycy..
- Widocznie wymalowali sobie według zdj
ęć
z ksi
ąż
ek - powiedział Jakub. - To
w sumie nie wa
ż
ne. Wa
ż
ne,
ż
e s
ą
tu wszyscy. Ł
ą
cznie z dzieciakami.
Wyszli z szopki. Egzorcysta odmotał od szambiarki rur
ę
i wtłoczył j
ą
pod klap
ę
.
- Co chcesz zrobi
ć
? - zdziwił si
ę
ksi
ą
dz.
- Spal
ę
to
ś
wi
ń
stwo. Za mojego ze
ż
artego kumpla i dla ogólnego dobra
ludzko
ś
ci.
- Ale tak nie mo
ż
na.
- Dlaczego?
- Przecie
ż
ich zabijesz.
- A có
ż
to znaczy? Przecie
ż
to nie s
ą
ludzie. To neandertalczyki. Nie wiem, jak
udało im si
ę
tak długo przetrwa
ć
, ale teraz to ju
ż
koniec. Krzy
ż
owali si
ę
mi
ę
dzy sob
ą
.
Mieli własn
ą
religi
ę
, z
ż
erali swoich. Nale
ż
y im si
ę
to, cho
ć
by za twojego poprzednika.
Otworzył spust. Tysi
ą
c litrów ropy popłyn
ę
ło w dół.
- Ale naprawd
ę
...
Jakub odbezpieczył rewolwer i przystawił mu pod brod
ę
.
- Z punku widzenia nauki Ko
ś
cioła w ogóle ich nie ma. Dlatego nic si
ę
nie
stanie.
Opu
ś
cił bro
ń
i wyprostował zagi
ę
cie parcianego w
ęż
a.
Ksi
ą
dz schylił si
ę
i podniósł połówk
ę
cegły. Połówka zatoczyła w powietrzu
krótki łuk. Jakub zobaczył przed sob
ą
fontann
ę
iskier. W pierwszej chwili przestraszył
si
ę
,
ż
e szambiarka napompowana rop
ą
wybuchła, a potem padł na ziemi
ę
i wszelkie
problemy przestały by
ć
dla niego aktualne.
***
Gdy doszedł do siebie dniało. Dotkn
ą
ł r
ę
k
ą
bol
ą
cego miejsca z tyłu czaszki.
Szambiarki nie było. Samochody te
ż
znikn
ę
ły. Zajrzał do szopki. Dziura prowadz
ą
ca
do
ś
wi
ą
tyni była zasypana. Zszedł do wioski. Wie
ś
była jak wymarła. Otwarte drzwi
chałup chwiały si
ę
na wietrze. Nigdzie nie było ani
ś
ladu mieszka
ń
ców. Tylko ró
ż
ne
porzucone graty
ś
wiadczyły o tym,
ż
e opu
ś
cili swoje domy w szale
ń
czym po
ś
piechu.
Podszedł do ko
ś
cioła. Wrota
ś
wi
ą
tyni były otwarte na o
ś
cie
ż
. W bramie wisiał
chwiej
ą
c si
ę
na solidnym sznurze trup ksi
ę
dza Markowskiego.
- Małpia wdzi
ę
czno
ść
- mrukn
ą
ł sam do siebie. - Wynie
ś
li si
ę
. Ale wróc
ą
. Oni
zawsze wracaj
ą
. Za dziesi
ęć
lat, za dwadzie
ś
cia. Ale to nie mój problem.
Dotkn
ą
ł dłoni
ą
muru ko
ś
cioła. Popatrzył na p
ę
kni
ę
te
ś
ciany. Na t
ę
ś
wi
ą
tyni
ę
tak czy siak wydano ju
ż
wyrok.
- Je
ś
li do
ż
yj
ę
to b
ę
d
ę
na nich czekał - powiedział Pawłowi. Ciało chwiało si
ę
na słabym wietrze. Poczuł,
ż
e tym razem zawiódł.