background image

Najcenniejszy świadek zbrodni

Aktorzy:

Aleksandr Orłow - Jan Machulski
Siergiej Szpigelglas - Piotr Machalica
Telefonistka - Anna Ścisłowska
żona Orłowa - Katarzyna Grochowska

Wśród dokumentów opisujących historię tajnych służb jeden jest szczególnie 
wstrząsający. Przez pół wieku był najważniejszym zapisem zbrodni Stalina. Jego 
autorem był człowiek, który sam popełnił wiele zbrodni. 

Aleksandr Michajłowicz Orłow, wysoki funkcjonariusz NKWD, przybył do Hiszpanii we 
wrześniu lub październiku 1936 roku, aby przejąć pod swoje dowództwo placówkę tajnej 
policji. Znalazł się tam niejako przypadkiem, kierowany przez łaskawy los i życzliwych 
ludzi, gdyż musiał uchodzić ze Związku Radzieckiego po tym, jak w lipcu Galina 
Woitowa, jego kochanka, pracownica NKWD, popełniła samobójstwo na ulicy, tuż przed 
gmachem tajnej policji na Łubiance. Skandalu zatuszować nie można było i Orłowowi 
groziły najsurowsze konsekwencje za naruszenie komunistycznej moralności. Jednakże 
z pomocą przyszedł wpływowy przyjaciel. Abram Słucki, zastępca szefa Departamentu 
Zagranicznego NKWD uznał, że najlepiej będzie jeżeli nieszczęśliwy kochanek zniknie z 
oczu zwierzchnikom. Wykorzystał sytuację, jaką był rozwój wydarzeń w Hiszpanii, gdzie 
wybuchła wojna domowa, i wysłał tam przyjaciela. 

Orłow szybko zdobył uznanie szefów. Jego pierwszym zadaniem było nadzorowanie 
transportu złota wartości około pół miliarda dolarów, sumy zawrotnej na owe czasy, którą 
rząd republikański płacił za radziecką pomoc. Gdy tylko statek ze złotem zawinął do 
Odessy, dziennik "Prawda" zamieścił informację, że starszy major bezpieczeństwa 
państwowego Nikolski, a było to jedno z nazwisk używanych przez Orłowa, został 
odznaczony Orderem Lenina, za wypełnienie "ważnego zadania państwowego". Wkrótce 
nadeszły nowe wyróżnienia i nagrody za ofiarną pracę w Hiszpanii, gdzie Orłow, zgodnie 
z poleceniami z Moskwy, skoncentrował się na tropieniu i bezlitosnym likwidowaniu 
trockistów. Na tym szczególnie zależało Stalinowi, który nie mógł spać spokojnie ze 
świadomością, że na świecie żyją i działają zwolennicy wypędzonego ze Związku 
Radzieckiego starego bolszewika Lwa Trockiego. Jednak szczęśliwa karta Orłowa nagle 
odwróciła. 

W sierpniu 1937 r. nadszedł telegram. Szyfrant położył kartkę na biurku, ale nie odszedł 
jak miał to w zwyczaju, lecz cofnął się o dwa kroki i czekał, jakby chciał jeszcze coś 
powiedzieć. Orłow podniósł głowę znad papierów. Wypełnianie codziennych raportów dla 
centrali zajmowało mu wiele czasu. 

1

background image

Orłow: Co jest, Wowa? Co tak stoisz jak kołek w płocie? Jakaś szczególna 
wiadomość z Moskwy? 

Szyfrant nie odpowiedział. Orłow sięgnął po kartkę telegramu i zaczął czytać: 

Orłow: Szczególnie ważne dla towarzysza Orłowa! Tajne służby generała 
Franco i Niemiec planują uprowadzenie was na terenie Hiszpanii w celu 
wydobycia informacji na temat zakresu pomocy, jaką Hiszpania otrzymuje 
od Związku Radzieckiego. W związku z powyższym, zważając na wasze 
szczególne zasługi, postanowiliśmy wysłać wam oddział ochrony złożony z 
12 odpowiednio przygotowanych towarzyszy. Możecie obdarzyć ich 
całkowitym zaufaniem. Będą przy was podczas wszystkich podróży po 
Hiszpanii. Podpis: Słucki. 

To było zastanawiające. Orłow siedział jeszcze przez wiele minut nieruchomo. Analizował 
sytuację. Żaden z jego agentów nie informował o niebezpieczeństwie zamachu. To 
jednak niczego nie dowodziło, gdyż plan mógł powstać w Niemczech i odkrył go, któryś z 
agentów radzieckich tam działających. Było więc całkowicie naturalne, że poinformował 
centralę, a ta przekazała jemu sygnał alarmowy. Ale nie zdarzało się, aby w takiej 
sytuacji Moskwa wysyłała 12 agentów! Jeżeli przyjadą, to nie po to, aby go chronić, lecz 
zabrać go do Moskwy albo zastrzelić na miejscu. Zagrożenie, które dotychczas 
wyczuwał, stało się rzeczywistością. Nie miał wątpliwości, że Słucki, który dotychczas 
pomagał mu, otrzymał rozkaz, aby go zabić. Ale dlaczego? 
W sierpniu 1938 roku Aleksandr Orłow, szef oddziału radzieckiej tajnej policji w Hiszpanii 
otrzymał depeszę z Moskwy. Ostrzegano go przed zamachem i informowano, że centrala 
wysyła 12 agentów, którzy będą go chronić. Orłow wiedział, że rzeczywisty cel przyjazdu 
agentów jest inny: mają go uprowadzić do Moskwy lub zabić. Był to czas wielkiej czystki 
w radzieckich tajnych służbach. Na rozkaz Stalina likwidowano nawet najbardziej 
zasłużonych funkcjonariuszy NKWD, gdyż dyktator im nie wierzył. Orłow wiedział, że 
jego szwagier Zinowij Katznelson, zastępca szefa NKWD na Ukrainie znalazł się w 
więzieniu. Uznał, że przyszła kolej na niego. Postanowił się bronić. 

Uchylił drwi gabinetu i zawołał szyfranta. Orłow: Odtelegrafuj: Nie potrzebuję specjalnej 
ochrony, gdyż mój sztab jest strzeżony przez 24 godziny na dobę przez hiszpańską 
policję, zaś we wszystkich podróżach chronią mnie agencji tajnych służb hiszpańskich. 
Szyfrant zanotował tekst depeszy i wyszedł bez słowa z pokoju. 

Orłow nie łudził się. Ta depesza mogła tylko opóźnić działania Moskwy o kilkanaście dni. 
I tak znajdą sposób, aby wyciągnąć go stąd. Co robić? Szybko odrzucił myśl o ucieczce. 
Wiele lat później stwierdził, że obawiał się o życie swojej matki i teściowej, 
mieszkających w Związku Radzieckim, które zostałyby rozstrzelane, lub w najlepszym 
wypadku wywiezione do łagru. Jednakże jest mało prawdopodobne, aby Orłowem 
kierowały jakiekolwiek wyższe uczucia. Nie chodziło o życie najbliższych, lecz 
świadomość, że ucieczka była przedsięwzięciem zbyt ryzykownym. Wiedział, jak NKWD 

2

background image

załatwiała takie sprawy: wysyłano "egzekutorów", którzy dość sprawnie odszukiwali 
ofiarę i likwidowali ją. Znał ludzi z niewielkiego Zarządu Operacji Specjalnych, 
powołanego w grudniu 1936 r. w celu dokonywania zamachów za granicami ZSRR. W 
Moskwie pracowało tylko dwadzieścia osób nazwanych "Grupą Jaszy" od imienia ich 
szefa Jakowa Sieriebrianskiego. Oni stanowili mózg organizacji obejmującej 
prawdopodobnie sześćdziesięciu agentów w kilkunastu stolicach Europy. Sieriebrianski 
dobierał ich osobiście wśród działaczy Kominternu. 

Orłow znał dobrze Sieriebranskiego i ludzi z jego moskiewskiej grupy. 

Nakazał sekretarce, aby wezwano Matwieja Andrejewicza, jego adiutanta. Powiedział do 
niego: 

Orłow: Pojedziesz natychmiast do Ulbrichta. 

Mówił o niemieckim dowódcy jednego z oddziałów wchodzących w skład brygad 
międzynarodowych. 

Orłow: Weźmiesz od niego dziesięciu niemieckich chłopaków. 
Prawdziwych komunistów. Uzbroisz ich w thompsony i przywieziesz ich do 
mnie. Najdalej za dwa dni masz być z powrotem. 

Gdy adiutant wyszedł z pokoju, Orłow usiadł odprężony na fotelu. Był zadowolony z 
siebie. Uznał, że znalazł najlepsze wyjście z sytuacji. Dziesięciu żołnierzy niemieckich 
pełniących straż przy jego boku stanowiło ochronę, którą niełatwo byłoby pokonać 
zabijakom z Moskwy. Chcąc porwać Orłowa, musieliby wdać się w bitwę z ochroniarzami 
zaprawionymi w walkach na froncie. Poza tym wiedział, że Sieriebrianski po otrzymaniu 
rozkazu uprowadzenia dokładnie rozpozna sytuację i gdy dowie się o silnej ochronie, 
będzie namawiał szefów, aby zrezygnowali z planu uprowadzenia Orłowa. Dzięki temu 
mógł zyskać kilkanaście tygodni spokoju, w czasie których znalazłby inne rozwiązanie. 

Nie mylił się. Do października miał spokój. Ale wtedy nadeszła wiadomość, że z Moskwy 
przybył zastępca szefa departamentu Zagranicznego NKWD Siergiej Szpigelglas. Orłow 
znał go dobrze z pracy w OGPU i NKWD, ale nigdy nie lubił. Obawiał się jego 
przebiegłości i bezwzględności. Na wiadomość o tej wizycie poczuł ponownie niepokój. 
Po co zastępca szefa departamentu zagranicznego przyjeżdża do Hiszpanii? Czyżby 
miał zorganizować uprowadzenie? To było prawdopodobne. 

Szpigelglas nadzorował operację uprowadzenia generała Millera z Paryża. Później 
organizował zamordowanie Ignacego Reisa, agenta NKWD, który odmówił powrotu do 
Związku Radzieckiego. Ludzie Szpigelglasa odnaleźli go w Szwajcarii i na początku 
września 1937 roku zakatowali na śmierć, a ciało porzucili na poboczu autostrady do 
Lozanny. Wszystko wskazywało na to, że centrala uznała, że Szpigelglas znajdzie 
sposób na wyciągnięcie Orłowa z Hiszpanii. 

3

background image

Aleksandr Orłow podejrzewał, że Szpigelglas przyjechał do Hiszpanii po to, aby 
zorientować się, jak zorganizować porwanie. 

Niepokój nie ustąpił nawet po wspólnej podróży samochodem z Walencji do Barcelony. 
Szpigelglas wspominał o masowych aresztowaniach w Moskwie. Mówił, że znikają 
sekretarze Komitetu Centralnego WKP(b), najwyżsi oficerowie Armii Czerwonej, 
członkowie rządu. Razem z nimi ginęły ich rodziny, kierowcy i sekretarze. 

Szpigelglas: Ostatnio zniknęło dwóch członków rządu. Rano wyjechali do 
pracy i nikt już nigdy ich nie widział. Tak, ani ich, ani kierowców, ani 
samochodów… 

Orłow nie odzywał się. Zastanawiał się, dlaczego człowiek tak podstępny i wiarołomny 
jak Szpigelglas od samego przyjazdu do Hiszpanii był przyjacielski i wylewny. Nie 
znajdował wytłumaczenia, jaki był powód przekazywania informacji o losie najwyższych 
urzędników państwowych, którzy nagle znaleźli się w więzieniach NKWD. Szpigelglas 
powiedział: 

Szpigelglas: Tutaj w Hiszpanii można czuć się bezpiecznie… 

Orłow: Abram, przecież tu jest wojna. Pociski padają… 

Szpigelglas: Mimo to chętnie bym tu pracował. Gdybyś przekazał 
wiadomość komu trzeba w Moskwie, że potrzebujesz mnie tutaj jako 
zastępcę… Wiesz, ja sam nie mogę pójść do Jeżowa i powiedzieć: 
"wyślijcie mnie do Hiszpanii". Byłoby podejrzane. Pomyślałby: "uciekać 
chcesz?". I kazałby wsadzić. Jak ty napiszesz, to znaczy, że placówka się 
rozwija. Napisz. 

Orłow nie odpowiedział. Stawało się dla niego oczywiste, ze Szpigelglas wykorzystując 
pobyt stara się znaleźć miejsce, w którym mógłby przeczekać czystki. Jednakże nie po to 
go tu przysłano. Po co więc przyjechał do Hiszpanii? Musiał więc istnieć powód tajony 
przed Orłowem. Jaki? Wyjaśnienie nadeszło szybko, gdy jeden z hiszpańskich agentów, 
któremu Orłow nakazał baczne obserwowanie gościa, doniósł, że w Madrycie 
Szpigelglas spotkał się z mężczyzną o nazwisku Bałandin. Orłow znał go. Wiedział, że 
człowiek ten przyjechał do Hiszpanii, wysłany przez NKWD, jako dowódca oddziału, 
który miał likwidować ludzi wskazanych przez Moskwę. Jednakże zamach lub 
uprowadzenie nie wchodziło w grę. Widok dziesięciu Niemców z thompsonami i 
granatami przy pasie wystarczająco odstraszał od podejmowania takich prób, zwłaszcza 
Bałandina, starego zawodowca. O co im chodziło? Na to pytanie znalazł odpowiedź 
przypadkowo. W sobotę, jak zwykle pojechał do niewielkiej miejscowości pod Barceloną, 
gdzie w domu za wysokim murem mieszkała jego żona z 14-letnią córką. 

Dwaj wartownicy otworzyli ciężką kutą bramę, za którą rozpoczynała się alejka 

4

background image

wybrukowana jasnymi kamieniami, prowadząca wprost pod ganek okazałego domu. Z 
reguły tutaj zatrzymywał samochód, gdyż zawsze w tym miejscu córka, zwabiona 
warkotem samochodu na polnej drodze, przybiegała, aby go powitać. 

Otworzył drzwi samochodu i zaczął wyciągać pakunki leżące na tylnej kanapie. Nie 
słyszał głosu córki. Spojrzał w stronę wartowników i wydało mu się, że widzi ich po raz 
pierwszy. Wyszarpnął z kabury pistolet i puścił się pędem w stronę domu. Już w pewnej 
odległości dostrzegł żonę siedzącą w cieniu rozłożystego platana. 

Orłow: Gdzie Wieroczka?! Gdzie jest Wiera? 

Żona: Za domem… Uspokój się. Przecież dzisiaj czwartek. Nigdy nie 
przyjeżdżałeś tak wcześnie. Nie słyszałyśmy samochodu... 

Orłow: Pakujcie się! W sobotę wyjeżdżamy! 

Żona: Aleksandr, co się stało? Dlaczego mamy wyjeżdżać? Kto nas ściga? 

Orłow: Musimy uciekać. Nie dosięgną mnie, to wezmą was… 

Orłow zrozumiał, po co Szpigelgals spotkał się z Bałandinem i dlaczego starali się 
utrzymać to w tajemnicy. Skoro nie mogli dosięgnąć jego, postanowili uprowadzić Wierę, 
aby szantażując go życiem córki zmusić do powrotu do Moskwy. 

Dwa dni później, korzystając z fałszywych paszportów na nazwisko hiszpańskiego 
konsula, przejechał z rodziną przez granicę hiszpańsko-francuską i w pobliżu miasta 
Perpignan wynajął niewielki wiejski dom. Tam umieścił żonę pod opieką zaufanego 
agenta tajnej policji hiszpańskiej i wrócił do Barcelony. 

Spokój, jaki dawała mu świadomość, że zapewnił bezpieczeństwo najbliższym, prysł 
ostatecznie 9 lipca 1938 roku. 
9 lipca 1938 roku szyfrant przyniósł depeszę z Moskwy podpisaną przez samego szefa 
NKWD Nikołaja Jeżowa. Orłow czytał: 

Orłow: Pojedziecie do Antwerpii w Belgii i 14 lipca wejdziecie na pokład 
naszego statku "Swir", w celu odbycia narady z towarzyszem, którego 
znacie osobiście. Do Antwerpii, ze względu na osobiste bezpieczeństwo, 
powinniście dojechać samochodem dyplomatycznym, który weźmiecie w 
ambasadzie w Paryżu. Stamtąd pojedzie z wami towarzysz Biriukow, 
konsul generalny we Francji, który może stać się przydatny w charakterze 
łącznika w wykonaniu ważnego zadania, jakie na was oczekuje. 

Orłow spojrzał na szyfranta. 

5

background image

Orłow: Bzdura! Jakież to ważne zadanie w Belgii ma wykonywać szef 
NKWD z Hiszpanii? 

Jednakże był to rozkaz, którego wykonania nie mógł odmówić, ale zdawał sobie sprawę, 
że jest to zasadzka. Naiwna, wręcz prostacka. Czystki w tajnej policji, podczas których 
zamordowano lub uwięziono najbardziej doświadczonych funkcjonariuszy i zastąpienie 
ich niedoświadczonymi amatorami sprawiło, że w centrali nie miał kto wymyślić bardziej 
przebiegłej intrygi. Powiedział do szyfranta: 

Orłow: Odpowiedz, że będę w Antwerpii oznaczonego dnia. 

Orłow zrozumiał, że czas uników, jakie wykonywał od paru miesięcy, już się skończył. 
Jeżeli 14 lipca nie wszedłby na pokład statku "Swir", wówczas grupa likwidacyjna 
wysłana przez Sieriebrianskiego przystąpiłaby do działania. 

12 lipca w południe Orłow wyszedł na podwórze przed budynkiem swojej kwatery. Przed 
drzwiami stali jego najbliżsi współpracownicy. Żegnali się z nim, jakby wyruszał na 
bardzo niebezpieczną wyprawę. Żadnemu z nich nie wymknęło się nawet słowo 
ostrzeżenia. Może nie było potrzebne. Oni rozumieli się doskonale. Jednakże Orłow 
odnosił wrażenie, że jego najbliżsi współpracownicy są przekonani, że rzeczywiście 
dojedzie do portu w Antwerpii i wejdzie na pokład statku. 

Po kilku godzinach samochód Orłowa i kilka limuzyn z ludźmi z obstawy dojechały do 
granicy. Tam niemieccy strażnicy i agenci hiszpańscy zawrócili. Dalej Orłow pojechał już 
tylko w towarzystwie zaufanego hiszpańskiego kierowcy. 

Wieczorem 12 lipca dotarli do Perpignan, gdzie w "Grand Hotelu" czekała żona z córką. 
Natychmiast pojechali na stację kolejową i stamtąd nocnym pociągiem wyruszyli do 
Paryża. Rano byli w stolicy. Do tego momentu wszystko rozwijało się zgodnie z 
przewidywaniami NKWD. Orłow dotarł do Paryża i powinien zgłosić się do ambasady, 
gdzie zapewne już na niego czekano. Jego nieobecność do wieczora nie powinna 
wzbudzić podejrzeń. Ostatecznie musiał odbyć długą podróż i kilkugodzinne spóźnienie 
nie powinno nikogo dziwić. Jednakże, gdyby nie stawił się 14 lipca, wówczas zaczęliby 
go szukać. Najpierw skontaktowaliby się z Barceloną. Tam jego koledzy potwierdziliby, że 
wyjechał do Francji. Kierowca, który dowiózł go do Perpignan, poddany torturom, 
wyjawiłby, że Orłow z żoną i córką wsiedli do pociągu do Paryża. Podałby, jak byli ubrani 
i jakie mieli bagaże. Od tego momentu agenci NKWD zaczęliby szukać w paryskich 
hotelach i na przejściach granicznych w całym państwie. Orłow znał Francję bardzo 
dobrze i wiedział, jak wielu rosyjskich emigrantów i Francuzów pracowało dla NKWD. W 
tym kraju nie mógł się zgubić, zniknąć z oczu ścigającym go. Musiał jak najszybciej 
uciekać do innego państwa. Jak najdalej! Do Ameryki! Taką decyzję podjął jeszcze w 
pociągu zanim dojechali do Paryża. Na dworcu pobiegł do automatu, wyciągnął z 
kieszeni wizytówkę ambasadora, którą otrzymał przy jakiejś okazji w czasie swojej pracy 
w Paryżu i czekał niecierpliwie na połączenie. 

6

background image

Orłow: Jestem radzieckim dyplomatą, chciałbym rozmawiać z 
ambasadorem Williamem Bullitem. 

Telefonistka: Nie ma pana ambasadora i dzisiaj już nie będzie. 

Orłow: Jak to? Przecież jest rano! 

Telefonistka: Tak, ale jest 13 lipca, jutro święto narodowe Francji, więc 
jest dużo uroczystości. 

Orłow odwiesił słuchawkę i wrócił do żony i córki, które przycupnęły na walizkach w kącie 
wielkiego dworca. 

Orłow: W ambasadzie amerykańskiej obchodzą francuskie święto. Z tego 
wynika, że ambasador będzie dopiero piętnastego, a tak długo czekać nie 
możemy... 

Żona: Spróbuj w ambasadzie kanadyjskiej! Powiedz, że jesteś dyplomatą, 
który z rodziną chce spędzić wakacje w Kanadzie. Niech dadzą wizę 
turystyczną. 

Jednakże Kanada i Związek Radziecki nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych i 
należało się spodziewać, że na Kanadyjczykach nie zrobi wrażenia radziecki paszport 
dyplomatyczny, ale szczęście znowu zaczęło sprzyjać Orłowowi. W konsulacie pokazał 
swoje dokumenty i porosił o wizę turystyczną, twierdząc, że chce z rodziną spędzić 
wakacje w Quebecu. Dyplomata radziecki wybierający się za ocean na wakacje?! Z żoną 
i córką?! Nieprawdopodobne! Tymczasem konsul, który w przeszłości był szefem urzędu 
imigracyjnego w Kanadzie, nie tylko nie czynił żadnych trudności, ale nawet obiecał 
pomoc po dotarciu Orłowa do Kanady. Jeszcze tego samego dnia uciekinierzy pojechali 
do portu w Cherbourgu i wsiedli na pokład kanadyjskiego statku. 

Ucieczka do Kanady oddaliła niebezpieczeństwo zamachu, jednakże Orłow doskonale 
znał działanie machiny, która ruszyła w Moskwie. Wiedział, że poszukują go i w ciągu 
kilkunastu dni, a najdłużej paru tygodni, do Kanady przyjadą ludzie ze specjalnego 
oddziału likwidacyjnego, aby porwać go lub zamordować na miejscu. Wykonanie wyroku 
było tylko kwestią czasu. Nikomu skazanemu na śmierć przez NKWD nie udało się 
uniknąć swojego losu. Orłow znalazł jednak drogę ratunku. Napisał list do Stalina, w 
którym zagroził, że jeżeli jemu lub jego bliskim stanie się coś złego, wówczas opublikuje 
wszystko, co wie o zbrodniach dyktatora. A wiedział wiele. Przecież od 1926 r. był 
najgorliwszym funkcjonariuszem radzieckiej tajnej policji politycznej. Do listu do Stalina 
dołączył spis zbrodni. 

Znałem go dobrze - napisał później o Stalinie - i byłem pewien, że ugnie się przed moimi 
groźbami. 

7

background image

Na jak długo? NKWD nie zapominało ani nie wybaczało ludziom, którzy zdradzili. Mogło 
latami czekać na odpowiednią okazję. Wystarczyło, aby w Europie wybuchła wojna, która 
skupiłaby uwagę opinii publicznej na świecie, a wówczas egzekutorzy odnaleźliby 
Orłowa. Któż wówczas zwracałby uwagę na rewelacje byłego funkcjonariusza NKWD? 
Orłow wiedział, że musi uciekać z Kanady dalej. 

We wrześniu 1938 r. zgłosił się do ambasady Stanów Zjednoczonych w Ottawie, gdzie 
otrzymał wizę do USA. Gdy był już w Waszyngtonie, przyznano mu azyl polityczny. 
Wysoki funkcjonariusz NKWD, odpowiedzialny za tortury i śmierć setek ludzi, znalazł 
schronienie w Waszyngtonie! Za jaką cenę? Bez pomocy amerykańskich tajnych służb 
zapewne nie zdołałby ocalić życia. Uciekinier z NKWD, znający wiele tajemnic tej 
organizacji, był cennym źródłem informacji nie tylko dla Amerykanów, ale również dla 
Niemców. Oni gotowi byli dać wiele, aby uzyskać wiadomości na temat organizacji i 
metod działania radzieckiego wywiadu. Jakie tajemnice zdradził Orłow w zamian za 
bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny? Jest to jedna z zagadek XX wieku. 

Dotrzymał słowa. Dopiero po śmierci Stalina opublikował książkę o zbrodniach dyktatora. 

8