Jayne Ann Krentz
Misterny
plan
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Kocham cię, Travis. Obejmij mnie.
- Juliano...
Travis Sawyer usłyszał swój stłumiony okrzyk w chwili, gdy potężny dreszcz
wstrząsnął jego ciałem. Ostatnia fala namiętności wyzwoliła się w nim z oślepiającą silą.
Całkowicie zatracił się w ramionach kochanki, pozwolił, by jej żar go pochłonął;
jednocześnie miał poczucie zwycięstwa. Juliana przylgnęła do niego i łagodnie przyciągała do
siebie. Wydawało mu się, że znalazł się w innym świecie.
Z nikim nie było mu tak dobrze. Miał trzydzieści osiem lat i choć nie był
podrywaczem, to uważał, że żyje wystarczająco długo, by mieć skalę porównawczą. Coś
takiego jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło.
Instynktownie wiedział, że tak właśnie powinno być z kobietą. Namiętnie, dziko, do
końca. Po raz pierwszy z taką intensywnością czuł, że żyje. Podniecenie powoli w nim
opadało, ustępując miejsca zadowoleniu.
Należała teraz do niego. Niechętnie uwolnił się z jej objęć i odwrócił na bok,
przesuwając ręką po łagodnej krągłości jej piersi. Juliana uśmiechała się do niego tym swoim
niezwykłym uśmiechem, olśniewającym nawet w półmroku sypialni.
Masa gęstych, rozrzuconych na poduszce rudych włosów otaczała jej twarz jak jakaś
pogańska korona. Travis z zachwytem patrzył na jej duże oczy ocienione długimi rzęsami,
szlachetny nos, stanowczy, a jednocześnie delikatny zarys podbródka, na pełne usta.
Leniwym i zmysłowym ruchem wsunęła nogę pomiędzy jego uda, zamknęła oczy i wtuliła się
w niego.
A więc udało mi się, pomyślał triumfalnie, obejmując ją ramieniem. Zdobył swoją
rudowłosą królową o topazowych oczach.
Jednak w następnej chwili rzeczywistość przywołała go do porządku. Co on u diabła
tu robi, i to jeszcze przytulając się do niej w taki sposób? W swojej zemście nie zamierzał
posunąć się aż tak daleko, nie zamierzał skończyć w łóżku z Juliana Grant.
Wpatrywał się w cienie sypialni, jakby tam kryła się odpowiedź. Kiedy namiętność
opadła, czuł się lekko oszołomiony.
2
Chęć zemsty czasem wiedzie człowieka dziwnymi drogami. Spotkanie z Juliana Grant
było jak nieplanowany zjazd z trasy, którą podążał od pięciu lat. Nie mógł sobie jednak
pozwolić na zmianę kierunku. Za daleko już zaszedł. Odwrót był niemożliwy, nawet gdyby
tego chciał.
Travis Sawyer był zawsze dobry w tym, co robił. W jego misternym planie zemsty nie
było najmniejszej luki. Nie pozostało żadne inne wyjście, nawet dla niego samego.
Promienie jasnego kalifornijskiego słońca prześlizgiwały się po wodach zatoki i
radośnie uderzały w okno sypialni. Juliana powoli otworzyła oczy i patrzyła, jak do
urządzonego na biało pokoju wpada wiosenne światło. Najpierw rozświetla puszysty biały
dywan, potem ociera się o białe ściany, muska białe krzesło, skrzy się na lśniącej powierzchni
stolika pokrytego białym lakierem i dociera do jedynego kolorowego akcentu w pokoju -
żółtego abstrakcyjnego obrazu wiszącego nad białym łóżkiem.
Jak zahipnotyzowana podążała wzrokiem za słonecznymi promieniami, które
przeskakiwały pomiędzy lustrem a obrazem, łagodnie opadały na pomięte białe prześcieradła,
by wreszcie objąć postać mężczyzny, który poprzedniego wieczoru znalazł się w jej sypialni.
Mężczyzna w jej łóżku. Już sam ten fakt mógł wywołać zdziwienie i ciekawość, ale w
tym przypadku zdecydowanie chodziło o coś więcej. Juliana z radością wróciła myślami do
swojej tajemnicy.
Wiedziała bowiem ponad wszelką wątpliwość, że ów mężczyzna - stanowczy,
szczupły, seksowny, nazywający się Travis Sawyer - był tym właściwym, tym, na którego
czekała całe życie.
Rozkoszowała się tą myślą, leżąc nieruchomo, by go nie obudzić. Chciała nasycić się
ekscytującą pewnością, że nareszcie spotkała swoją drugą połówkę.
Nie był dokładnie taki, jak sobie czasem wyobrażała, kiedy pozwalała sobie odpłynąć
w marzenia. Po pierwsze, mógłby być nieco wyższy. Ona sama miała prawie metr
osiemdziesiąt wzrostu, więc w wyobraźni widziała obok siebie kogoś w okolicach metra
dziewięćdziesiąt. Żeby mogła przy nim nosić buty na szpilkach. Travis miał niewiele ponad
metr osiemdziesiąt. Na pięciocentymetrowych obcasach byłaby mu równa wzrostem, a na
ośmiocentymetrowych byłaby od niego wyższa.
Szybko się jednak pocieszyła, że niedostatki wzrostu nadrabiał figurą. Był
fantastycznie umięśniony i twardy jak granitowy blok. A ostatnia noc dowiodła jego męskiej
siły, w pełni kontrolowanej, co było tym bardziej ekscytujące. Ten mężczyzna umiał
3
całkowicie nad sobą panować. Zawsze podziwiała tę cechę, bo dawała kobiecie poczucie
bezpieczeństwa i pewność, że siła fizyczna mężczyzny nie jest zagrożeniem, lecz ochroną.
Travis nie pasował do wyobrażeń Juliany o mężczyźnie idealnym pod kilkoma
innymi, mniej ważnymi, względami. Na przykład u osobników płci męskiej Juliana zawsze
była zwolenniczką ciepłych, brązowych lub orzechowych oczu. Natomiast spojrzenie
chłodnych, szarych oczu Travisa nie zdradzało żadnych uczuć. No, może z wyjątkiem
szczególnych sytuacji, jak ostatniej nocy, kiedy widziała w nich gorącą namiętność,
wyzwalającą w niej dreszcz pożądania.
Ale od dziś była gotowa zrezygnować ze swoich wymagań odnośnie koloru oczu,
bowiem w spojrzeniu Travisa odbijała się nie tylko namiętność, ale też inteligencja
dorównująca jej własnej, a także rzadko spotykany rodzaj poczucia humoru, który bardzo
ceniła.
Jego włosy również nie pasowały do ideału. Były zdecydowanie za ciemne. Juliana
zawsze lubiła blondynów, ale musiała przyznać, że w czarnych, krótko przystrzyżonych
włosach Travisowi było bardzo do twarzy. Zwłaszcza z tymi delikatnymi śladami siwizny na
skroniach.
Z pewnością dałoby się jeszcze wymienić kilka drobnych różnic pomiędzy realnie
istniejącym Travisem Sawyerem a istniejącą w wyobraźni Juliany idealną wersją mężczyzny.
Gdyby chciała być bardzo wybredna, mogłaby na przykład narzekać, że ze swoim dość
zaciętym i ponurym wyrazem twarzy Travis nie miałby szans na znalezienie się na okładce
żadnego poczytnego męskiego magazynu. No cóż, to strata dla męskich magazynów,
pomyślała. W jej łóżku wyglądał doskonale.
Poza tym Travis wykazywał absolutny brak zainteresowania dla kwestii ubrań i mody.
Znała go od ponad miesiąca i zawsze widywała w ciemnych spodniach, prostej, białej koszuli,
spokojnym krawacie w paski i skórzanych butach. Nosił do tego marynarki w różnych
odcieniach szarości. Ale Juliana uznała, że jakoś sobie z tym poradzi. W końcu jej gust z
pewnością wystarczy dla nich obojga, przekonywała się. Spojrzała z uśmiechem na drzwi do
garderoby, już widząc oczami wyobraźni wieszak pełen drogich, modnych garniturów i
stojące pod nim pudełka z butami. Uwielbiała zakupy.
W sumie Juliana gotowa była pójść na ustępstwa tam, gdzie Travis Sawyer nie
spełniał kryteriów jej ideału. Przywykła, że w życiu trzeba zapracować na to, czego się
pragnie. Wiedziała, że oszlifowanie tego surowego diamentu może wymagać czasu i wysiłku.
Ale ostatnia noc przekonała ją w sposób ostateczny, że ten wysiłek warto podjąć. Świeże
wspomnienia nadal przyprawiały ją o dreszcz podniecenia.
4
Juliana skończyła swój przegląd i przeciągnęła się leniwie, z rozmysłem przesuwając
stopą po łydce Travisa. Nie doczekawszy się jednak żadnej reakcji, uznała, że po takiej nocy
jej mężczyzna potrzebuje więcej snu. Z pewnym rozbawieniem ściągnęła z siebie
prześcieradło i wstała z łóżka. Dopiero teraz zauważyła, że jej całe ciało było w przyjemny
sposób obolałe. Travis okazał się śmiałym i wymagającym, ale jednocześnie hojnym
kochankiem. Brał dla siebie jak najwięcej, odwzajemniając jednak namiętność z równą silą.
Gdyby teraz zamknęła oczy, nadal czułaby na sobie jego silne, wrażliwe dłonie. Miała
wrażenie, że jego dotyk wtopił się w nią.
Stojąc na środku białego, jasno oświetlonego pokoju, Juliana pozwoliła sobie na
jeszcze jedno czułe spojrzenie na mężczyznę śpiącego w jej łóżku, po czym długim,
energicznym krokiem poszła do łazienki.
Postanowiła, że przywita mężczyznę swojego życia prawdziwie kobiecym, domowym
nastrojem. I być może pozwoli mu poczuć jeszcze raz przedsmak tego, czego może od niej
oczekiwać.
Pół godziny później, wykąpana, z włosami związanymi w imponujący koński ogon,
ubrana w modne luźne spodnie i tunikę z szerokimi rękawami, wróciła do sypialni. Niosła
przed sobą czarną emaliowaną tacę, na której postawiła imbryk w stylu art deco i dwie piękne
czerwone filiżanki.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się promiennie, widząc, że Travis już nie śpi. Leżał
wygodnie rozłożony na plecach i przyglądał się jej spod przymkniętych powiek.
- Dzień dobry. - Jego głos był jeszcze ochrypły od snu i bardzo seksowny.
- Cudny dzień, prawda? Ale w Jewel Harbor zawsze tak jest. To jedna z tych rzeczy,
do których trudno mi było przywyknąć, kiedy się tu sprowadziłam cztery lata temu. To
wprost idealne nadmorskie kalifornijskie miasteczko. A wszystko, co idealne, zawsze budzi
podejrzenia, nie uważasz? - Juliana krzątała się z tacą. - Nawet mgła, jeżeli już się pokaże,
jest tu miękka, romantyczna, niesamowita. Zupełnie inna niż gdzie indziej. Nie dodajesz do
herbaty mleka ani cukru, prawda?
- Nie. - Travis usiadł powoli i oparł się na poduszkach.
- Tak myślałam. Nie jesteś w tym typie.
- A jest taki typ? - Patrzył na nią uważnie, jakby pochłaniała go zwykła czynność
nalewania herbaty.
- Oczywiście. Ale ty do niego nie należysz. - Podała mu filiżankę. - Wiedziałam to od
samego początku. Tak samo jak to, że pijesz zwykłą kawę, a nie espresso, latte czy
cappuccino.
5
Wyraźnie zaskoczony, spojrzał na ciemną, mocną herbatę, a podnosząc oczy, napotkał
wyczekujący wzrok Juliany.
- Nie traktuj tego jako zarzut, ale dziwi mnie, że królowa miejscowego imperium
kawowego podaje do łóżka herbatę.
Juliana roześmiała się i napełniła swoją filiżankę.
- Wyjawię ci pewien sekret - zaczęła, sadowiąc się na białym krześle z chromowanymi
nogami. - Naprawdę nie lubię kawy, a zwłaszcza tej podawanej na sposób włoski czy
francuski. Źle mi robi na żołądek.
Travis wykrzywił nieznacznie usta.
- Poznałem większość twoich tajemnic, ale tej strzegłaś bardzo dobrze. Nigdy bym się
nie domyślił, że jesteś ukrytą wielbicielką herbaty. Co będzie, jeżeli dowiedzą się o tym
klienci Charisma Espresso?
- Nie zamierzam nic im mówić. Przynajmniej do czasu, aż będę mogła otworzyć sieć
herbaciarni.
Travis zmarszczył brwi i potrząsnął głową w automatycznym geście sprzeciwu.
- Daj sobie z tym spokój. Nie zapominaj, że twoim celem jest rozwój Charismy. W
tych okolicach więcej ludzi pije kawę niż herbatę.
- To nieważne. Nie mam ochoty o tym rozmawiać, w każdym razie nie dzisiaj. -
Juliana przyglądała mu się z zainteresowaniem. - Wydawało ci się, że skoro od kilku tygodni
zajmujesz się moim biznesem, to poznałeś wszystkie moje tajemnice?
- Prawie wszystkie. - Travis wzruszył ramionami, a w tym geście krył się niezwykły
ładunek męskiego uroku. - Przecież jestem konsultantem biznesowym. I jestem w tym dobry.
Wielokrotnie przekonałem się, że wystarczy poznać czyjeś tajemnice finansowe, by poznać
resztę jego sekretów.
- Brzmi złowieszczo. - Juliana wzdrygnęła się w udanym przerażeniu i wypiła łyk
swojej herbaty. - Cieszę się, że przed nami jeszcze parę niespodzianek. Tak jest zabawniej,
nie uważasz?
- Nie wszystkie niespodzianki są przyjemne.
W tych słowach kryło się łagodne ostrzeżenie, ale zostało zlekceważone. Juliana
uznała, że Travis jest po prostu nieco śpiący.
- Jestem pewna, że w naszym przypadku niespodzianki będę co najmniej interesujące,
jeżeli nie przyjemne - powiedziała z przekonaniem. - Na każdą czekam z niecierpliwością.
Przyglądała mu się z wyraźnym zadowoleniem. W jej łóżku wyglądał naprawdę
znakomicie. Uwielbiała cień ciemnych włosów na jego szerokiej piersi. I pomyśleć, że mogła
6
tracić czas na marzenia o jakimś blondynie. Aż potrząsnęła głową, uświadamiając sobie
własną głupotę.
- Coś jest nie tak? - spytał Travis.
- Ależ skąd.
- Wydawało mi się, że masz jakieś wątpliwości... - Przerwał, by spojrzeć jej w oczy. -
Dotyczące ostatniej nocy.
Juliana patrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Gdybym miała jakieś wątpliwości, to przede wszystkim nie poszłabym z tobą do
łóżka. Doskonale wiedziałam, co robię.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Ty chyba też.
- Tak - odpowiedział w zamyśleniu. - Wiedziałem, co robię. Wyglądasz na bardzo
zadowoloną.
- Bo jestem. - Juliana uśmiechnęła się szeroko. Rzeczywiście, była bardzo
zadowolona: z niego, z życia, ze świata.
- To dobrze, że się nie rozczarowałaś.
- Rozczarowałam? - Była niemal zszokowana. - Jak mogłabym się rozczarować? Było
cudownie. Wspaniale. Tak jak sobie wymarzyłam. Jesteś fantastycznym kochankiem.
Doskonałym.
Jego policzki nagle się zaczerwieniły. Przez chwilę Juliana mogłaby przysiąc, że
Travis nieco się zawstydził, słysząc te entuzjastyczne pochwały. Musiała przyznać, że ją to
wręcz wzruszyło.
- Nie myślę, żebym to ja zrobił coś wyjątkowego - powiedział, skupiając uwagę na
herbacie. - Po prostu coś między nami zaiskrzyło. Czasem tak się zdarza. Ludzie się
spotykają, podobają się sobie, a potem wychodzi im w łóżku.
Juliana uniosła brwi i lekko zacisnęła usta.
- Często ci się zdarzały takie rzeczy?
Travis zamrugał gwałtownie, a jego oczy rozbłysły.
- Nie - przyznał spokojnie. - Takie rzeczy nie zdarzały mi się często.
Juliana natychmiast się rozluźniła, zadowolona, że oboje patrzyli podobnie na to, co
się wydarzyło.
- To dobrze. Dla mnie ta noc była wyjątkowa.
7
- Czy to oznacza, że tobie też takie rzeczy nie zdarzały się często? - Rzucił to pytanie
niechętnie, jakby nie chciał usłyszeć odpowiedzi, ale nie mógł się powstrzymać przed jego
zadaniem.
- Coś takiego nie zdarzyło mi się nigdy w życiu - powiedziała z całkowitą szczerością.
Uśmiechnął się.
- Może masz za mało doświadczeń, żeby to tak oceniać.
- Mam trzydzieści dwa lata i w poszukiwaniu wymarzonego księcia zdarzyło mi się
pocałować parę żab.
- Ale przecież nie chodziłaś ze wszystkimi żabami do łóżka.
- Oczywiście, że nie. Żaby bywają czasem oślizłe. Kobiety muszą się mieć na
baczności.
- Fakt. Jednak w dzisiejszych czasach nie tylko kobiety muszą być ostrożne.
- To prawda. Ale ty nie należysz do mężczyzn, którzy idą do łóżka z każdym chętnym
ciałem, które spotkają na swojej drodze. - Juliana zmarszczyła nos z dezaprobatą. - Nigdy
bym się nie zakochała w mężczyźnie, który nie byłby na tyle rozumny, żeby świadomie
kierować swoim życiem seksualnym. Jeszcze herbaty?
- Poproszę. - Wyciągnął rękę z filiżanką, patrząc z rozbawieniem, jak Juliana wstaje z
krzesła, by nalać herbatę z imbryka. - Podoba mi się taka obsługa.
Roześmiała się.
- Akurat jestem w dobrym nastroju. Poza tym nowość tej sytuacji działa na mnie
inspirująco. - Podała mu filiżankę, z przyjemnością czując przelotny dotyk jego palców. - No
to co? - spytała, z trudem ukrywając niecierpliwość. - Chcesz porozmawiać o tym teraz czy
później?
- Porozmawiać o czym?
- O naszej przyszłości. - Zauważyła, że Travis nieco zesztywniał na poduszkach, ale
zignorowała to. - Kiedy zamierzałeś mnie spytać? Nie chciałabym zepsuć całej niespodzianki,
ale wolałabym wiedzieć, o jakiej dacie myślałeś, żebym mogła wszystko zaplanować. Jest
tyle rzeczy do zrobienia. Chciałabym, żeby wszystko poszło idealnie.
Travis patrzył na nią, nie zwracając już uwagi na herbatę.
- Zaplanować? O czym ty do diabła mówisz?
- Zawsze masz kłopoty ze zrozumieniem, czy tylko rano? - Uśmiechnęła się
pobłażliwie. - Mówię o naszym ślubie.
- O czym? - Czerwona filiżanka wysunęła się Travisowi z ręki i z miękkim
uderzeniem spadła na biały dywan.
8
- Ojej! Muszę coś z tym zrobić. Te plamy po herbacie... - Juliana zerwała się na równe
nogi, pobiegła do łazienki wykładanej białymi kafelkami i zaczęła szukać czegoś w szafce.
- Juliano, gdzie ty idziesz? Wracaj tutaj! O co ci przed chwilą chodziło? Kto
wspominał o małżeństwie?
Juliana odwróciła się do niego, trzymając w rękach gąbkę i środek do czyszczenia
dywanów. Z zachwytem patrzyła, jak stoi nagi w drzwiach łazienki. Przez chwilę zapomniała
o plamach na dywanie.
- Co z tego, że jesteś trochę za niski - powiedziała miękko. - Dla mnie jesteś idealny.
- Ja jestem za niski? - Spojrzał na nią ze złością. - To ty jesteś za wysoka, w tym tkwi
problem.
- To nie jest żaden problem. Poradzimy sobie. Będę nosić buty na płaskim obcasie
albo na takim niedużym - obiecała. Przesuwała wzrokiem coraz niżej wzdłuż jego ciała. -
Masz też miejsca, na których długość nie będę narzekać.
- Juliano, przestań! - Travis chwycił najbliższy ręcznik i owinął go sobie dookoła
bioder.
- Czerwienisz się? Nie wiedziałam, że mężczyźni są do tego zdolni.
- Odłóż gąbkę i zacznij wreszcie mówić z sensem. O co ci chodziło z tym ślubem?
W tym momencie Juliana przypomniała sobie o dywanie.
- Poczekaj chwilę. Z białym dywanem jest zawsze kłopot. Jak się nie zetrze plam od
razu, to potem trudno je usunąć. - Przecisnęła się obok niego i szybko podeszła do rozlanej
herbaty, która powoli wsiąkała w grube włosie. - Miał być plamoodporny, ale to chyba nie
oznacza, że zniesie każde traktowanie. Biały kolor jest niepraktyczny, za to wygląda
rewelacyjnie. Po prostu nie mogłam się powstrzymać.
Travis wrócił powoli do sypialni i stanął nad Juliana, która klęcząc, pracowicie
usuwała plamę.
- Juliano, do cholery, chcę z tobą porozmawiać.
- Ach tak, o naszym ślubie. Myślałam o tym i doszłam do wniosku, że nie ma powodu,
żebyśmy to odkładali. W końcu nie jesteśmy dziećmi.
- To prawda. Jesteśmy dorośli. A to oznacza, że nie musimy mówić o ślubie tylko
dlatego, że poszliśmy ze sobą do łóżka.
- Znasz mnie dobrze i wiesz, że mam zwyczaj zmierzać prosto do celu - przypomniała
mu beztrosko. - Kiedy sobie coś postanowię, nic mnie nie powstrzyma. Spytaj, kogo chcesz.
- Juliano, przestań trzeć ten dywan i posłuchaj.
9
- Nie ma powodu, żeby to odkładać, ale masz rację, że nie musimy się tak bardzo
spieszyć - zachichotała. - Zawsze mi powtarzałeś, żebym spokojnie i dokładnie wszystko
sobie planowała, prawda?
- Prawda.
- Więc chcę dobrze zaplanować nasze wesele. Marzy mi się duże, wytworne przyjęcie
ze wszystkimi dodatkami, jak na przykład wcześniejsze zaręczyny. W końcu to będzie jedyne
takie wydarzenie w moim życiu. Dlatego wszystko musi być takie, jak powinno. Chciałabym
zaprosić całą rodzinę. Kuzynka Elly i jej mąż mieszkają niedaleko, a moi rodzice dojadą tu z
San Francisco. Wuj Tony mieszka w San Diego, więc to też nie jest problem. A wszyscy moi
znajomi i przyjaciele są z Jewel Harbor. Chciałabym też zaprosić kilku klientów Charismy.
- Juliano...
- Moglibyśmy zamówić tę uroczą białą kaplicę, z której jest widok na przystań.
- Nie przyszło ci do głowy - przerwał jej Travis twardo - że za bardzo się rozpędziłaś?
Przestała czyścić dywan i spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Rozpędziłam?
- Tak. - Był zadowolony, że wreszcie skupiła na nim całą swoją uwagę. - Pamiętam
wszystko, co wydarzyło się zeszłej nocy, i wszystko, o czym rozmawialiśmy w ciągu
ostatnich trzech tygodni. I jestem pewien, że nie mówiliśmy nic, powtarzam: nic, o
małżeństwie.
- O nie! Czyżbym wszystko popsuła? Pewnie planowałeś romantyczny wieczór z
winem i kawiorem, spacerem po nabrzeżu i prawdziwymi oświadczynami. - Juliana uniosła
się z klęczek, zagryzając ze smutkiem wargi. - Tak mi przykro. Ale to się da naprawić.
Możemy to zrobić dziś wieczorem albo jutro. Ta restauracja, gdzie wczoraj jedliśmy kolację,
to świetne miejsce na oświadczyny. Chodźmy tam dzisiaj.
- Skąd wiesz, że to dobre miejsce? Do diabła, co ja gadam! Nieważne. - Oczy Travisa
rzucały gniewne spojrzenia. - Juliano, ja nie miałem zamiaru prosić się o rękę.
W ciszy, która zapadła po tych słowach, Juliana próbowała przetrawić to, co usłyszała.
Przez moment wydawało jej się, że czegoś nie zrozumiała.
- Co powiedziałeś?
- Słyszałaś przecież. - Travis pocierał sobie kark gestem wyrażającym frustrację i
irytację.
- Myślałam... Wydawało mi się... - Julianie zabrakło słów, co samo w sobie było dość
niezwykłe. Bezradnie uniosła dłoń, w której trzymała gąbkę. - Przecież wczoraj...
Travis skrzywił się ironicznie.
10
- Myślałaś, że skoro spotykamy się od kilku tygodni, a potem idziemy do łóżka, to
znaczy, że mam od razu poprosić cię o rękę? Daj spokój, nie jesteś aż tak naiwna. Wręcz
przeciwnie, jeżeli chcesz, potrafisz być bardzo sprytna. Do diabła, jesteś twardą kobietą
interesu. Umiesz się o siebie zatroszczyć. Masz trzydzieści dwa lata i jak sama przyznałaś,
pocałowałaś już parę żab. Więc nie patrz na mnie jak zraniona łania.
Te słowa dotknęły ją do żywego. Zmrużyła oczy, czując, jak złość zaczyna w niej
pulsować.
- No to ci powiem, że przez cały czas miałam uczciwe zamiary. Od chwili, kiedy cię
poznałam, wiedziałam, że chcę wyjść za ciebie za mąż.
- Tak? Więc być może powinnaś była mnie ostrzec. Moglibyśmy uniknąć tej
idiotycznej, żenującej sytuacji. Bo na razie nie zamierzam się z tobą ożenić.
- Rozumiem. - Wyprostowała się dumnie. - Więc mnie wykorzystałeś, tak?
- Nie wykorzystałem cię i wiesz o tym doskonale. Jesteśmy dwojgiem dorosłych ludzi,
którzy pociągają się fizycznie. Mamy wspólne zainteresowania zawodowe, oboje jesteśmy
samotni, pracujemy razem, bo wynajęłaś mnie jako konsultanta. Było oczywiste, że z tego
musi się wywiązać jakiś romans. I właśnie w tym miejscu jesteśmy. Łączy nas romans, nic
więcej.
- Nie masz ochoty na żadne zobowiązania, tak? - spytała zaczepnie.
- Czy zawsze mówisz takie rzeczy swoim kochankom po wspólnie spędzonej nocy?
- Tych wspólnych nocy nie było wiele, już to ustaliliśmy. I nie mówiłam im takich
rzeczy. Bo nie miałam zamiaru wychodzić za nich za mąż.
- Ciekawe, ilu chciało się z tobą ożenić - rzucił sarkastycznie.
- Wielu składało mi takie propozycje. I nieustannie je dostaję. Zwykle w tej
restauracji, o której ci wspominałam. Stąd wiem, że to dobre miejsce na takie okazje.
- Jeżeli miałaś tyle możliwości, to dlaczego żaden z tych durniów nie został łaskawie
przyjęty?
Juliana wpadła we wściekłość.
- Bo żaden nie był tym właściwym. Dlatego wszystkim odmawiałam. Z wyjątkiem
jednego, ale z tym akurat nie wyszło.
- Więc jestem jednym z dwóch szczęściarzy, których uznałaś za odpowiednich, tak? A
co się stało z tym drugim frajerem?
Poczuła zbierające się łzy. Zamrugała szybko, żeby się ich pozbyć.
11
- I po co jesteś taki grubiański? Nie był frajerem. Był miłym, uroczym człowiekiem. I
czułym. I jeszcze był bardzo przystojny. Miał piękne brązowe oczy i jasne włosy. I był od
ciebie dużo wyższy.
- Nie obchodzi mnie, jak wyglądał. Chciałbym tylko wiedzieć, jak udało mu się
uwolnić.
- Po co? Żebyś mógł skorzystać z tej samej furtki? Ale dobrze, powiem ci, jak wyrwał
się z moich szponów. Po prostu podkulił ogon i uciekł. Prosto w ramiona innej kobiety. Na
dodatek bardzo mi bliskiej. Do drobnej blondynki o łagodnej naturze. Ona nigdy się z nim nie
kłóciła. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby mu się w czymś sprzeciwić. I nie przytłaczała
go tak jak ja. To wszystko. Jesteś zadowolony?
- Na miłość boską, Juliano, nie chciałem przywoływać przykrych wspomnień. - Travis
znów zaczął pocierać sobie kark. - Chciałem jedynie wyjaśnić, o co mi chodzi.
- Powiedzmy, że ci się udało. Proszę bardzo, możesz zrobić to samo, co mój
narzeczony trzy lata temu. Uciekaj, jeśli się przestraszyłeś. Ale szczerze mówiąc,
spodziewałam się czegoś więcej po tobie. Nie sądziłam, że kobieta taka jak ja może cię
onieśmielać. Myślałam, że jesteś facetem z charakterem.
- Nie zamierzam nigdzie uciekać – zaprotestował. - Ale nie pozwolę wepchnąć się w
małżeństwo. Wyrażam się jasno?
Juliana pokiwała ze smutkiem głową.
- Całkowicie. Po prostu zupełnie się nie zrozumieliśmy. Widocznie źle odczytałam
różne sygnały. - Pociągnęła nosem, żeby powstrzymać łzy. - Przepraszam.
Twarz Travisa złagodniała. Podszedł do niej i podniósł rękę, żeby pogłaskać ją po
policzku.
- Nie musisz się tak tym przejmować. Znam cię dość dobrze i wiem doskonale, że
jesteś impulsywna.
- Moja kuzynka Elly mówi, że jestem spontaniczna.
- To też. - Travis uśmiechnął się.
- To takie żenujące.
- Nie warto już o tym mówić - powiedział Travis pojednawczo. - Zeszłej nocy było
cudownie. Rozumiem, że mogłaś doszukać się w tym więcej, niż...
- Niż chciałeś mi dać?
- Więcej niż oboje chcieliśmy.
- Mów za siebie. - Odwróciła się, unikając dotyku jego dłoni. - Robi się późno.
Powinnam już się ubrać. Na pewno masz dziś wiele rzeczy do zrobienia.
12
- Nic, co nie mogłoby poczekać do poniedziałku. - Travis patrzył na nią uważnie. - A
może pojechalibyśmy na plażę?
- Raczej nie. - Schyliła się, żeby dokończyć czyszczenie dywanu, po czym wstała,
podnosząc czerwoną filiżankę. - Mam dzisiaj mnóstwo pracy. Wiesz, jak to jest. Muszę umyć
głowę, potem zrobić pranie. Tak, te prześcieradła nadają się już do prania.
Travis nie poruszył się.
- Będziesz się teraz obrażać?
- Nigdy się nie obrażam - powiedziała wyniośle.
- No to po co to gadanie? Przecież wczoraj się umawialiśmy, że spędzimy niedzielę
razem.
- Ale wszystko się zmieniło. Mam nadzieję, że to rozumiesz. - Weszła do łazienki i
schowała w szafce płyn do czyszczenia dywanów. - Dlatego pospiesz się z ubieraniem.
Trochę mnie rozprasza, kiedy tak stoisz w mojej sypialni jedynie z ręcznikiem na biodrach.
- Ręcznik mogę zdjąć.
Spojrzała na niego ze złością.
- Chyba nie myślisz, że pójdę teraz z tobą do łóżka?
- Czemu nie? Przecież ustaliliśmy, że było nam ze sobą dobrze.
- Nie wierzę własnym uszom. - Juliana oparła się ramieniem o drzwi. - Naprawdę
myślisz, że mogłabym pójść z tobą do łóżka, wiedząc, że nie masz uczciwych zamiarów?
- Przestań gadać jak staroświecka panienka, która sądzi, że została uwiedziona.
- Ty rzeczywiście nic nie rozumiesz - powiedziała spokojnie, choć gotowała się w
środku ze złości. - Zabieraj się stąd. Natychmiast. Ubierz się i wyjdź z mojego mieszkania.
Każdy popełnia w życiu błędy, ale rzucanie pereł przed wieprze po raz drugi byłoby błędem
niewybaczalnym. Nie mam zamiaru tracić swojego cennego czasu na mężczyznę tak
nierozgarniętego i upartego jak ty.
- Chcesz powiedzieć, że jestem idiotą?
- Właśnie. Jestem dla ciebie najlepszą kobietą, Travis. Jestem twoim przeznaczeniem,
tak samo jak ty moim. Ale skoro jesteś na tyle tępy, żeby tego nie widzieć, to utrzymywanie
naszej relacji naprawdę nie ma sensu. Wynoś się.
Jego oczy zwęziły się jak szparki. Sięgnął po spodnie leżące na komodzie.
- Czy to oznacza, że chcesz zerwać kontrakt z Sawyer Management Systems?
To ją zaskoczyło. Jeżeli zrezygnuje z jego usług, może go już nigdy nie zobaczyć. Nad
taką myślą nie chciała się nawet zastanawiać.
13
- Nie zrywam kontraktu. SMS to najlepsza firma konsultingowa w tej części
Kalifornii, a przyszłość Charisma Espresso jest dla mnie zbyt ważna. Więc nie mogę się
ciebie pozbyć. Niestety.
- Rzeczywiście? - Travis podciągnął spodnie i zaczął zakładać koszulę. - To miłe, że
pod pewnymi względami nadal mnie doceniasz. Nie boisz się jednak łączenia interesów z
przyjemnością? W końcu to doprowadziło nas do łóżka.
- Nie mam najmniejszych obaw. - Juliana uniosła brodę. - Z pewnością będę umiała
oddzielić swój interes od twojej przyjemności.
- Naprawdę? No to przekonamy się, czy rzeczywiście to potrafisz. - Skończył zapinać
koszulę i schylił się po buty.
- Czyżbyś mi groził?
- Gdzieżbym śmiał. - Zawiązał sznurowadła kilkoma krótkimi, mocnymi ruchami, po
czym wcisnął krawat do kieszeni. - Ale oboje wiemy, że z naszej dwójki to ty kierujesz się
emocjami. Na dodatek mnie pragniesz. Do diabła, przecież rano obudziłaś się z
przekonaniem, że się we mnie kochasz.
- Tego nie powiedziałam.
- Owszem, powiedziałaś - poprawił ją chłodno. - W nocy, kiedy leżałaś pode mną i
przytulałaś się do mnie tak, jakbym był jedynym mężczyzną na świecie. Dobrze słyszałem.
Juliana poczuła, że robi jej się gorąco z upokorzenia.
- Niech ci będzie, powiedziałam. Nie zamierzam się wypierać. Nie mówiłabym o
ślubie, gdybym nie była w tobie zakochana. Ale przywróciłeś mnie do rzeczywistości. Na
szczęście z miłością jest tak jak z grypą. Przejdzie mi, tak samo jak trzy lata temu. A teraz
bądź uprzejmy stąd wyjść, zanim stracę cierpliwość. Zaczynasz mnie naprawdę złościć.
Travis skierował się do drzwi.
- Zobaczysz, jeszcze będziesz tego żałować.
- Wydaje ci się. Życie jest za krótkie, żeby żałować głupstw. Naprawdę, przejdzie mi.
Ale ostrzegam cię, że pewnego dnia, kiedy o tym pomyślisz, zrozumiesz, że byłeś głupcem.
- Jesteś pewna? - Przeszedł przez jej morelowo-turkusowy salon i zatrzymał się przy
drzwiach z ręką na klamce.
Juliana pospieszyła za nim. Za chwilę go tu nie będzie, pomyślała z przerażeniem.
- Tak, jestem pewna. Jestem kobietą twojego życia i wkrótce sam się o tym
przekonasz.
Odwrócił się do niej gwałtownie, stojąc w otwartych drzwiach.
- Już się przekonałem, że jest nam ze sobą dobrze w łóżku. Czego ty więcej chcesz?
14
Z efektownym poślizgiem zatrzymała się pół metra od niego, z trudem łapiąc oddech.
- Chcę, żeby wreszcie do ciebie dotarło, że mnie kochasz. I chcę, żebyś poprosił mnie
o rękę.
- O, to naprawdę niewiele.
- Nie zadowalają mnie półśrodki. Znasz mnie wystarczająco długo, żeby to wiedzieć.
Ale - przerwała, zbierając się na odwagę - może powinnam pójść na pewne ustępstwa, biorąc
pod uwagę fakt, że jak każdy mężczyzna masz kiepski kontakt ze swoimi emocjami i
potrzebami.
- Wielkie dzięki, droga pani, za tę głęboką analizę psychologiczną.
- Posłuchaj, Travis. Daję ci miesiąc. I ani dnia dłużej. Ale jeżeli nie opamiętasz się
przez ten czas, to nie dostaniesz kolejnej szansy.
Uniósł brwi w sposób, który miał ją onieśmielić.
- Miesiąc na co?
- Na to, żebyś zrozumiał, że mnie kochasz, i żebyś poprosił mnie o rękę.
- Jeden miesiąc... Szczerze mówiąc, zaskoczyłaś mnie. Znasz mnie wystarczająco
długo, żeby wiedzieć, że źle przyjmuję każde ultimatum.
- Więc nie traktuj tego jako ultimatum. Niech to będzie chwila wytchnienia, podczas
której będziesz mógł się nad sobą zastanowić.
Potrząsnął głową ze zdziwieniem.
- Ty się jednak nigdy nie poddajesz.
- Ten, kto się poddaje, nie dostaje tego, czego chce.
Travis przeszedł przez próg.
- Nie potrzebuję chwili wytchnienia. Wiem, czego chcę. Wiedziałem od samego
początku.
- Czego ty chciałeś ode mnie? - zapytała, stając w otwartych drzwiach. - Żebym poszła
z tobą do łóżka?
- Nie, Juliano. To akurat nie było ważne. Możesz mi wierzyć lub nie, ale wcale tego
nie planowałem. To był miły dodatek, jak lukier na cieście.
Wyszedł na jasne słoneczne światło. Juliana stała na ceglanych schodach
prowadzących do jej apartamentu. Patrzyła z przerażeniem, jak mężczyzna, którego kochała,
wsiada do brązowego, trzyletniego, najzwyklejszego buicka.
Zastanawiała się, jak mogła być taką idiotką, żeby stracić głowę dla kogoś, kto jeździł
takim okropnym samochodem i nosił niemodne krawaty.
15
ROZDZIAŁ DRUGI
Wszystko za bardzo się skomplikowało; skomplikowało w sposób niewiarygodny i
katastrofalny.
Przecież zemsta powinna być sprawą prostą i oczywistą, tak samo jak emocje, które jej
towarzyszą, upominał siebie Travis. W tej całej sytuacji są tylko dwie strony, on sam i
przeciwnik. A każdy, kto nosił nazwisko Grant, był wrogiem.
Travis siedział za kierownicą i pogrążony w niewesołych myślach gapił się na
Pacyfik. Ze szczytu wzgórza rozciągał się pocztówkowy widok. W dole migotało miasteczko
Jewel Harbor, gdzie stare domy w hiszpańskim kolonialnym stylu łączyły się harmonijnie z
nowoczesną architekturą kalifornijskiego wybrzeża. Wszędzie unosiła się atmosfera
bogactwa, chwilami aż nierealna. To naprawdę było dobre miejsce na siedzibę Sawyer
Management Systems.
Wzdłuż ulic kołysały się palmy, a z ogrodów wprost wylewała się bujna roślinność.
Większość naznaczona była szafirowymi plamami basenów, otoczonych pomarańczowymi
drzewkami. Na szerokich podjazdach parkowały samochody, głównie niemieckich marek,
wśród których, jakby dla urozmaicenia, pojawiały się modele brytyjskie lub włoskie.
Biznesowe centrum Jewel Harbor emanowało takim samym nonszalanckim
bogactwem jak reszta miasta. Surowe przepisy ograniczały wysokość sklepów i innych
budynków, które musiały być utrzymane w hiszpańskim stylu, z białymi stiukami i
czerwonymi dachówkami, podobnie jak dom, w którym mieszkała Juliana. Travis na moment
zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć w ostrym słońcu. Mógł stąd dostrzec ruchliwe centrum
handlowe, gdzie Juliana otworzyła Charisma Espresso.
Przypomniał sobie ten brzemienny w skutki dzień cztery tygodnie temu, kiedy po raz
pierwszy wszedł do różowo-szarego lokalu. Był wówczas przekonany, że chodzi mu jedynie
o zwykły rekonesans. Jak generał, który sporządza szczegółowy plan bitwy, chciał mieć
pewność, że niczego nie pominął. Doskonale zaplanował wszystko w czasie. Pułapka miała
się zatrzasnąć wtedy, gdy był w Jewel Harbor i organizował nowe biuro Sawyer Management
Systems.
16
Juliana była jedyną osobą z rodziny Grantów, której nie poznał pięć lat temu, jedyną
niewiadomą w jego równaniu. Nie mieszkała wówczas w Jewel Harbor. Niewyraźnie
przypominał sobie, że mówiono mu, że pracuje w San Francisco.
Travis nie był pewien, czego się spodziewał, wchodząc przez szklane drzwi do
Charisma Espresso, ale doskonale pamiętał, że w tej pierwszej chwili uderzyły go dwie
rzeczy. Pierwszą był intensywny zapach świeżo zmielonej kawy, a drugą, dużo bardziej
niezwykłą, widok rudowłosej, bardzo wysokiej kobiety za ladą. Ubrana była w
jaskrawoniebieski kombinezon, który na każdej innej osobie wyglądałby tandetnie. Ale nie na
niej. Na niej wyglądał świetnie. Był tak samo śmiały i wyrazisty jak ona.
Juliana nie była podobna do nikogo z rodziny Grantów. I to stanowiło zapewne
powód, dla którego pozwolił, by sprawy aż tak się skomplikowały. Travis pamiętał, że w tej
rodzinie mężczyźni byli średniego wzrostu, a kobiety drobne i delikatne. Juliana natomiast
była niemal tak wysoka jak on. Pomyślał ze złością, że w butach na obcasie mogła być nawet
wyższa. Rude włosy zapewne odziedziczyła po ojcu, ale tego mógł się jedynie domyślać, bo
gdy poznał Roya Granta, ten był już zupełnie siwy. Podobnie jak jego brat, Tony Grant.
Natomiast oczy miała Juliana po matce, Beth. Jednak dopiero u niej rodzinne geny połączyły
się w niesamowitą, egzotyczną całość.
Ale to nie wygląd Juliany tak bardzo wytrącił Travisa z równowagi. Chodziło o nią
samą. Juliana była po prostu inna. Nie tylko od pozostałych członków rodziny, ale od
wszystkich kobiet, które Travis spotkał w swoim życiu.
„Za bardzo” - te słowa przychodziły mu do głowy, gdy próbował ją określić czy
opisać. Tak, Juliana była trochę „za bardzo” pod każdym względem. Za kolorowa, za wysoka,
zbyt emocjonalna, zbyt dynamiczna, zbyt pewna siebie, zbyt inteligentna. Tysiąc lat temu
takie kobiety chwytały za włócznie i ruszały na pole walki u boku swoich mężczyzn. Takie
kobiety dawały z siebie wszystko i w zamian wymagały tyle samo.
Dla większości mężczyzn Juliana była, mówiąc wprost, zbyt przytłaczająca. Travis
wystarczająco dobrze znał przedstawicieli swojej płci, żeby wiedzieć, że przeciętny samiec
będzie się zachwycał Juliana przez piętnaście minut, a zaraz potem zacznie się gorączkowo
rozglądać za jakimś wyjściem awaryjnym, by ruszyć do niego w pełnym pędzie.
Bez wątpienia Juliana onieśmielała każdego przeciętnego mężczyznę.
Travis nie uważał się za przeciętnego i nie czuł się przez nią onieśmielony, jednak nie
miał najmniejszej ochoty tańczyć, jak mu zagrała. Była żywiołowa i nieopanowana, ale
wiedział, że umiałby sobie z tym poradzić. Problem tkwił gdzie indziej. Pragnął jej, ale biorąc
pod uwagę całą sytuację z rodziną Grantów, nie mógł sobie pozwolić na to, by się głębiej
17
angażować. I tak sprawy zaszły za daleko. Co go do diabła podkusiło, żeby zostać jej
konsultantem! Chyba musiał postradać zmysły. Przecież od dziesięciu lat nie pracował dla
takich drobnych klientów jak Charisma Espresso.
Wziął kilka głębokich oddechów, żeby odzyskać jasność myśli. Na początku wszystko
wydawało się proste. Juliana nosiła nazwisko Grant, a on poprzysiągł wszystkim Grantom
zemstę. Tłumaczył sobie, że uwiedzenie jej będzie jak finalne pociągnięcie pędzlem na dziele,
które tworzył od tylu lat. Na dodatek Juliana wcale nie sprzeciwiała się temu, by zostać
uwiedzioną.
Jednak patrząc na to teraz, nie był do końca pewien, kto kogo uwiódł. Z pewnością to
ona zrobiła pierwszy krok, namawiając go, by został jej konsultantem. Kiedy tylko
dowiedziała się, na czym polega jego praca, zarzuciła go mnóstwem pytań. Podjął grę, bo
uznał, że warto sięgnąć po nagrodę: jeszcze jeden skalp Grantów do jego kolekcji. Skrzywił
się na tę myśl. Wcale nie chciał skalpu Juliany. Nie miała nic wspólnego z tym, co wydarzyło
się pięć lat temu. Nawet nie wiedziała, kim on jest. Miała jednak pecha, bo należała do
rodziny. Kiedy ją poznał trzy i pół tygodnia temu, powiedział sobie, że mógłby ją jakoś
wykorzystać w swoim planie.
Ale ostatniej nocy nie myślał już o wykorzystaniu jej dla zemsty, tylko o zaspokojeniu
pragnienia, które z każdym dniem w nim narastało. Dziś rano był zbyt oszołomiony rozwojem
wypadków, żeby się nad wszystkim zastanowić. Dopiero kiedy Juliana weszła do sypialni z
tym swoim eleganckim imbrykiem w stylu art deco i zaczęła snuć małżeńskie plany,
gwałtownie wrócił do rzeczywistości.
To, co się wydarzyło, stanowiło zagrożenie dla jego zamiarów. Po tylu latach
cierpliwego układania planu zemsty nie miał zamiaru tracić kontroli nad sytuacją. Potarł kark
i włączył silnik buicka. Powinien był to przewidzieć. Juliana zakochała się w nim. Ostatniej
nocy był tego pewien. Oddała mu się w pełni, bez zastrzeżeń. Taka po prostu była. Jeżeli
chciał być przed sobą szczery, to musiał przyznać, że wziął wszystko, co gotowa mu była
ofiarować.
Ona należy do rodziny Grantów, powtarzał sobie, jadąc w kierunku swojego
mieszkania. Nie ma mowy, żeby ktokolwiek z Grantów stawiał mu jakieś ultimatum.
Miesiąc, żeby zrozumieć, że ją kocha? Miesiąc, żeby nabrać rozumu? Za kogo ona się
uważa? Zanim minie miesiąc, dokona swojej zemsty na rodzinie Grantów. I tak nie byliby ze
sobą dłużej niż tydzień.
Kiedy lawina wreszcie ruszy, a z pewnością stanie się to bardzo szybko, każdy będzie
musiał opowiedzieć się po którejś ze stron. Travis nie miał wątpliwości, po czyjej stronie
18
stanie Juliana. Jej wybór wynikał z faktu, że należała do rodziny. Travis przyjął tę
oczywistość ze stoickim spokojem. Przywykł do tego, że jest outsiderem, że to nie jego się
wybiera.
Jednak jadąc krętą drogą do miasta, nie mógł pozbyć się myśli, że ta noc znaczyła coś
więcej. Wiedział, że jej wspomnienie będzie go prześladować do końca życia. Nadal czuł na
plecach paznokcie Juliany. Ona należała do kobiet, które zostawiają po sobie niezatarte ślady.
Poczuł nagle, że musi spędzić z nią chociaż jeden tydzień.
- No i jak poszła randka?
- Widziałem was na kolacji w Treasure House, ale byliście tak zajęci sobą, że nie
chciałem przeszkadzać. Pomyślałem, że może akurat facet zamierza zadać ci to pytanie.
- Właśnie, szefowo, masz już na palcu pierścionek?
Juliana zatrzymała się przed długą szarą ladą i spojrzała ze złością na wyczekujące
twarze swoich pracowników.
- Nie macie nic lepszego do roboty, niż wystawać tu i zadawać osobiste pytania?
- Oho! - Sandy Oaks, z krótkimi włosami gładko zaczesanymi za uszy, żeby wyraźnie
było widać trzy pary kolczyków, mrugnęła okiem do swojego kolegi. - Zdaje się, że nasza
pani nie jest dziś w najlepszym humorze. Lepiej bierz się za mielenie kawy, Matt.
Matt Linton, który miał włosy jeszcze krótsze niż Sandy, ale za to nosił tylko jeden
kolczyk, zmarszczył brwi z nagłym zainteresowaniem.
- Tylko żartowaliśmy. Wszystko w porządku, Juliano?
- Świetnie. Rewelacyjnie. Po prostu znakomicie. - Juliana rzuciła swoją skórzaną torbę
na biurko i sięgnęła po jeden z ciemnoróżowych fartuchów z logo Charismy. - Gdybym
wygrała główny los na loterii, nie byłabym bardziej szczęśliwa. Zadowoleni? A teraz się
czymś zajmijcie. Za chwilę zaczną przychodzić goście. Sandy, dlaczego te ciasteczka jeszcze
nie są wyłożone?
- Przed chwilą przywieźli je z piekarni - wyjaśniła Sandy kojącym tonem. - Już je
wyjmuję. - Patrzyła badawczo na Julianę, układając ciasteczka w szklanej witrynie obok kasy.
- Matt, przynajmniej udawaj, że coś robisz. Na ladzie jest bałagan. I gdzie się podział
cynamon?
- Aj! - Matt potrząsnął ręką, jakby ugryzł go wściekły pies.
Juliana westchnęła.
- Przepraszam, że się czepiam. Ale prawda jest taka, że mam kiepski nastrój.
- Zabawne, ale tak właśnie pomyśleliśmy - potaknęła Sandy. - Rozumiem, że stchórzył
19
i w końcu nie poprosił cię o rękę?
- Nie tylko nie poprosił mnie o rękę, ale jeszcze był zaskoczony, kiedy okazało się, że
tego się po nim spodziewałam - wyjaśniła Juliana. - To było jakieś kompletne
nieporozumienie. Zrobiłam z siebie idiotkę. Obiecajcie, że przypomnicie mi o tym, jeżeli
kiedykolwiek będę wykazywać zainteresowanie jakimkolwiek mężczyzną.
Matt skrzywił się.
- Chcesz w ogóle zrezygnować z mężczyzn tylko dlatego, że książę z bajki okazał się
żabą?
- On nie jest żabą. Po prostu nie wie, że jest księciem z bajki. - Juliana odwróciła się
plecami do drzwi i zajęła się mieleniem kawy. Podniosła głos, usiłując przekrzyczeć
hałasującą maszynę. - Ale skoro nie ma na tyle rozumu, żeby pojąć, że jest księciem, to może
rzeczywiście jest żabą? Przecież prawdziwy książę nie byłby taki głupi.
Była tak pochłonięta logiką swojego wywodu, że nie usłyszała dźwięku otwieranych
drzwi.
- Juliano... - zaczął Matt nieco nerwowo, ale Juliana nie dała sobie przerwać.
- Przyznaję, serce mam złamane. Ale pytam was: jak to świadczy o mojej inteligencji?
Jak mogłam pozwolić, żeby jakaś żaba złamała mi serce? Przecież jestem na to za mądra.
- Juliano, może lepiej...
- Co więcej - ciągnęła dalej niezrażona - jeżeli Travis Sawyer jest na tyle głupi, żeby
nie widzieć, że jestem dla niego najlepszą kobietą, to może nie nadaje się do tego, żeby
planować przyszłość Charisma Espresso? Wprawdzie powiedziałam mu, że nie zamierzam go
zwalniać, ale być może nie miałam racji. Zastanawiałam się nad tym i wcale nie jestem
pewna, czy chcę zostawić los mojej firmy w jego rękach.
- Juliano - Sandy wpadła jej w słowo. - Mamy gościa.
- Co mówiłaś? - Juliana skończyła mielenie kawy i wyłączyła maszynę.
- Mówiłam - powtórzyła Sandy głośno i wyraźnie - że mamy gościa.
- No i co takiego. Idź i spytaj, co chce.
- On chce - odezwał się spokojnie Travis Sawyer z drugiej strony lady - tego miesiąca,
który mu obiecałaś, żeby mógł dojść do rozumu.
- Travis! - Juliana nie wierzyła własnym uszom. Poczuła ulgę i szczęście jednocześnie.
Odwróciła się gwałtownie do niego, wiedząc, że na twarzy ma uśmiech wiejskiego głupka,
ale wcale się tym nie przejmowała. Serce znowu biło jej radośnie. - Wróciłeś!
- Wcale nie odchodziłem. W każdym razie nie z własnej woli. To ty mnie wyrzuciłaś.
20
- Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że jak minie trochę czasu, to się opamiętasz.
- Juliana podała Mattowi torebkę ze zmieloną kawą i pobiegła wokół lady, żeby rzucić się
Travisowi na szyję. Na szczęście Travis zdążył się na to przygotować i cofnął się tylko o krok
pod jej ciężarem.
- Jestem wzruszony twoim zaufaniem do mojej inteligencji. - Patrzył wprost w jej
błyszczące oczy. Miała dziś na sobie buty na pięciocentymetrowym obcasie. - Czy to
oznacza, że nie zrywasz ze mną umowy biznesowej?
- Za mało się jeszcze pokajał - odezwała się stanowczo Sandy, zanim jeszcze Juliana
zdążyła odpowiedzieć.
- Dajcie mu już spokój - wtrącił się Matt. -Przecież przyszedł, nie? Czego jeszcze
chcecie?
- Dziękuję - powiedział Travis ponuro, zwracając się do Matta. - Zgadzam się w całej
pełni. Zrobiłem już chyba wystarczająco dużo. - Znów patrzył na Julianę, która uśmiechała
się radośnie, cały czas obejmując go za szyję. - Czy miałabyś coś przeciwko temu, gdybyśmy
dokończyli tę wspaniałą scenę pojednania gdzieś na osobności? Lubię Sandy i Matta, ale
czasem miałbym ochotę porozumiewać się z tobą bez świadków.
- Nie zwracaj na nas uwagi - powiedziała szybko Sandy. - Poza tym zawsze możemy
się do czegoś przydać.
- Racja - przytaknął jej Matt. - Jesteśmy jak rodzina.
- Niezupełnie. - Travis wziął Julianę za rękę i poprowadził w kierunku stolików
stojących na zewnątrz. Poranne słońce przelewało się łagodnie przez kraty pergoli i układało
nieregularny wzór na białych stolikach i krzesełkach.
- Chcieli dobrze - powiedziała Juliana beztrosko, siadając naprzeciwko Travisa.
- Wiem, ale za każdym razem, kiedy tu jestem, czuję się jak złota rybka w akwarium.
Mówisz im o wszystkim?
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła szybko. - Ale od początku przyglądali się naszej
znajomości. Od pierwszego dnia, kiedy wszedłeś i zamówiłeś kawę, pamiętasz? Wiedzieli, co
do ciebie czuję. A dziś rano od razu się zorientowali, że stało się coś okropnego.
Travis westchnął i oparł się wygodnie na krzesełku, które zatrzeszczało pod jego
ciężarem.
- Jesteś dojrzałą kobietą, Juliano, nie jakąś głupiutką nastolatką. Powinnaś się chyba
nauczyć, że czasem lepiej nie okazywać swoich uczuć aż tak otwarcie.
21
- Jestem bardzo szczerą osobą, Travis. - Juliana nieco spoważniała, kiedy pierwsza
euforia w niej opadła. - Wolę pokazać wprost, co się ze mną dzieje, i tego samego oczekuję
od innych. Tak jest łatwiej. I stres przy tym mniejszy.
- Naprawdę, masz w sobie niezwykłą kombinację składników.
- Chciałeś powiedzieć, jak na kobietę? - zapytała chłodno.
- Na kobietę czy na mężczyznę, nieważne. Kiedy przychodzi do interesów, jesteś
bystra i przenikliwa. Zresztą sukces Charismy mówi sam za siebie.
- Ale?
- Ale kiedy przychodzi do innych rzeczy, jesteś nieobliczalna. - Kąciki ust Travisa
uniosły się w lekkim uśmiechu. - To zresztą łagodnie powiedziane. Jesteś jak paczka
dynamitu. Nigdy nie wiadomo, kiedy i jak eksplodujesz. Ale zawsze z wielkim hukiem.
- Nie znasz mnie tak dobrze, jak myślisz. - Wzruszyła ramionami. - I ja też nie znam
cię tak dobrze, jak myślałam. Inaczej nie gadałabym rano takich rzeczy. Ale to nie szkodzi.
Mamy mnóstwo czasu, żeby dowiedzieć się o sobie tego, co konieczne.
Travis przyglądał jej się przez chwilę.
- Nie składam ci żadnych obietnic. Chcę, żeby to było jasne od początku.
- Należysz do mężczyzn, którzy nie są zdolni do zobowiązań? Jeżeli tak, to powiedz to
od razu, bo nie chcę tracić czasu z kimś, kto jest niereformowalny.
- Do diabła, należę do mężczyzn, którym nie można niczego narzucać, także
zobowiązań. Mówię to otwarcie, zanim jeszcze spróbujemy zacząć od nowa. Czy nadal
chcesz mi dać ten miesiąc?
Juliana zastanowiła się, ale niezbyt długo.
- Jasne, czemu nie? Jestem gotowa podjąć ryzyko, bo nagroda jest tego warta.
Pokręcił głową ze zdziwieniem.
- Jesteś lekkomyślna.
- Tylko wtedy, gdy mi na czymś zależy.
- Chyba powinno mi pochlebiać, że uważasz mnie za cenną nagrodę.
- To się okaże. Na razie jesteś potencjalnie cenną nagrodą.
- Rozumiem. Ale powtarzam: nie oczekuj ode mnie żadnych obietnic. Ani otwartych,
ani ukrytych. I żadnych zobowiązań. Będziemy się posuwać powoli. Nie chcę, żebyś mnie
ponaglała.
- Ostrzeżenie przyjęłam. Teraz moja kolej.
- Chcesz postawić jakieś warunki? - Uniósł brwi ze zdziwieniem.
22
- Skoro nie możesz na razie podjąć żadnych zobowiązań, to ja nie mogę na razie
chodzić z tobą do łóżka.
- Nie spodziewałem się, że zechcesz użyć seksu, żeby dostać to, czego chcesz.
- I wcale tego nie robię. A ty nie jesteś mężczyzną, który da sobą manipulować za
pomocą seksu. - Uśmiechnęła się promiennie. - Nawet by mi nie przyszło do głowy, żeby cię
zatrzymywać w ten sposób.
- Bardzo rozsądnie - wymamrotał.
- Nie idąc z tobą do łóżka, uwolnię twój mózg od hormonalnych obciążeń. Będziesz
mógł z większą jasnością pomyśleć o naszej przyszłości.
- Juliano - zaczął z przesadną cierpliwością - oboje przekonaliśmy się, jak dobrze nam
ze sobą w łóżku. Pamiętasz?
- Oczywiście, że pamiętam. I co z tego?
- Dlaczego więc mielibyśmy odmawiać sobie akurat tego składnika naszej relacji? -
Wyciągnął rękę i nakrył dłonią jej palce o długich, pomalowanych paznokciach.
- To proste. Dla mnie pójście z kimś do łóżka oznacza pewne zobowiązanie. Nie
zamierzam składać żadnych zobowiązań, dopóki ty nie będziesz gotowy na zobowiązania ze
swojej strony. Nadal chcesz tego miesiąca?
Patrzył na nią przez długą, pełną napięcia chwilę.
- Może to i lepiej. Ten związek i tak ma niewielkie szanse. Musiałem zwariować,
myśląc, że można zjeść ciastko i nadal je mieć.
- O czym ty mówisz?
- Nieważne. - Podniósł się z krzesła. - Muszę wracać do biura.
Juliana spojrzała na niego z niepokojem.
- Zaczekaj. Nie rozumiem, chcesz się ze mną spotykać czy nie?
- Tak, chcę się z tobą spotykać.
Odetchnęła z ulgą.
- Nawet na moich warunkach? Nie wyglądasz na uszczęśliwionego.
- Myślałem, że lepiej ode mnie wiesz, czego chcę.
Juliana zagryzła wargi.
- Czasem mogę się mylić, jak każdy. Zdarzyło mi się popełniać błędy.
- Tak jak z tym narzeczonym, który rzucił cię dla drobnej blondynki?
- Nie jestem nieomylna. Do wczorajszej nocy byłam pewna, że będziemy razem. Sam
przyznałeś, że coś między nami zaiskrzyło, nie tylko w łóżku. Ale jeżeli się mylę, to lepiej
dajmy sobie spokój już teraz.
23
- Naprawdę?
Juliana wzięła głęboki wdech.
- Twardy z ciebie facet.
- A ty jesteś bardzo zmienną kobietą.
- I może to jest niezbyt udane połączenie. Iskrzenie to za mało na związek.
- Czyżbyś chciała zrezygnować?
- Nie, daję ci ten miesiąc.
- Dziękuję. -Pochylił się i pocałował ją przelotnie w usta. - Zjemy razem kolację?
Przyjadę po ciebie o szóstej.
- Świetnie. - Uśmiechnęła się, próbując odegnać czarne myśli. - Będę gotowa. Co byś
powiedział na tę nową tajską restaurację przy Paloma Street?
- Jesteśmy umówieni.
Podszedł do swojego buicka i wsiadł do środka. Juliana zerwała się na równe nogi i
pobiegła za nim.
- Czy nadal chcesz pójść w sobotę na przyjęcie urodzinowe mojej kuzynki? - spytała z
niepokojem. - Będzie cała moja rodzina, nawet wujek Tony.
Travis spojrzał na nią z tak zaciętym wyrazem twarzy, że aż cofnęła się o krok.
- Nie mogę się doczekać - powiedział i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Juliana uśmiechnęła się niepewnie. To miłe, że Travis nie miał nic przeciwko temu,
żeby poznać jej rodzinę, pomyślała. Ale jakoś nie umiała się tym ucieszyć.
Był sobotni wieczór. Zajmując miejsce pasażera w swoim ognistoczerwonym
sportowym coupe, Juliana rozkoszowała się morskim powietrzem napływającym przez
otwarty dach samochodu. Travis siedział za kierownicą. Pod jego wprawną ręką auto z gracją
pokonywało kolejne zakręty. Widoczny w oddali ocean stapiał się na horyzoncie z ciemnością
nocy. Oświetlone promieniami księżyca fale rozbijały się o skały poniżej drogi. Jaki cudowny
wieczór, pomyślała Juliana. Czuła się szczęśliwa. Ostatnie dni z Travisem były niezwykle
przyjemne, nawet pomimo wielu niedopowiedzeń.
- Marnujesz swój talent, jeżdżąc buickiem - oświadczyła, kiedy Travis łagodnie
przyspieszył przy wychodzeniu z zakrętu. - Chyba będziesz musiał sprawić sobie porządny
samochód.
- Po co? Mój mi wystarcza.
- Nie lubisz prowadzić?
- Niespecjalnie.
24
- Ale robisz to znakomicie - zauważyła.
- Prowadzenie samochodu jest koniecznością, więc staram się to robić jak najlepiej,
żeby po drodze nikogo nie zabić. To wszystko.
Juliana westchnęła z irytacją.
- Od paru dni jesteś w dziwnym nastroju. A dziś szczególnie. Naprawdę chcesz iść na
urodziny Elly?
- Planowałem to od jakiegoś czasu - powiedział, hamując przed kolejnym zakrętem.
- Wiem, ale nie chciałabym cię do niczego zmuszać. Niektórzy mężczyźni nie lubią
takich rodzinnych spotkań.
- Trochę za późno na zmianę decyzji, nie uważasz? Za piętnaście minut będziemy na
miejscu.
- Masz rację. Wiesz, jesteś podobny do mojej rodziny. Już wcześniej poznałabym cię z
Davidem i Elly, ale nie było jej w mieście. Pojechała obejrzeć inne hotele na wybrzeżu, żeby
podchwycić jakieś pomysły dla Flame Valley. Moi rodzice przylecieli dzisiaj do San Diego i
zabrali wuja Tony'ego. Wszyscy powinni pojawić się na miejscu mniej więcej o tej samej
porze co my. Wiem, że chcieliby cię poznać. David jest...
- Juliano!
Zauważyła, że ten ton jego głosu ostatnio coraz bardziej ją niepokoił. Nie mogła
zrozumieć, o co mu chodzi.
- Słucham?
- Nie musisz mi zachwalać swojej rodziny.
- W porządku. Ani słowa więcej. Obiecuję.
Uśmiechnął się lekko.
- I ja mam w to uwierzyć?
- Zawsze dotrzymuję obietnic.
- Czy ta twoja kuzynka jest od dawna zamężna z Davidem Kirkwoodem? - spytał po
chwili.
- Od trzech lat. Są doskonałą parą. Elly miała kogoś pięć lat temu. Nigdy go nie
poznałam, a Elly nie chce o nim mówić. Chyba bardzo ją zranił. Nawet myślałam, że potem
już nie będzie chciała się z nikim związać. Ale pojawił się David.
- I oboje zarządzają hotelem?
Juliana uśmiechnęła się.
- Flame Valley Inn. Najbardziej elegancki hotel w okolicy. Sam zobaczysz. Mają tam
wszystko: pole golfowe, korty tenisowe, centrum odnowy biologicznej, fantastyczny widok
25
na ocean, luksusowe pokoje i znakomitą restaurację. Mój ojciec i jego brat, wujek Tony,
zbudowali ten hotel dwadzieścia lat temu.
- A teraz prowadzi go twoja kuzynka z mężem. - Zabrzmiało to jak stwierdzenie, a nie
pytanie.
Juliana spojrzała na Travisa z zaciekawieniem.
- To prawda. Mój ojciec sprzedał większość swoich udziałów wujowi jakieś cztery
lata temu. Wuj miał prowadzić cały interes, ale rozchorował się na serce i nie mógł tyle
pracować. Więc teraz hotelem zarządzają Elly i David.
- Większość decyzji w sprawach Flame Valley podejmował mąż twojej kuzynki?
- Tak, przynajmniej przez ostatnich parę lat. Miał naprawdę wielkie plany. Ale moim
zdaniem trochę za szybko chciał je zrealizować.
- Za szybko?
Juliana właśnie czekała na ten objaw zainteresowania. Zmarszczyła brwi z
zastanowieniem.
- David i Elly mają mnóstwo ambitnych planów. Jeżeli im się powiedzie, Flame
Valley będzie jednym z najlepszych hoteli na świecie. Ale jeśli im się nie uda, znajdą się w
poważnych tarapatach.
- Rozumiem.
- Travis, już dawno chciałam cię o to zapytać. Twoja firma doradza różnym klientom.
Znasz się na branży hotelowej?
Przez chwilę zapadła cisza.
- Tak, mam o tym niejakie pojęcie - powiedział spokojnie.
- Może mógłbyś z nimi porozmawiać? Zaczynam się o nich martwić.
- Czy ich sytuacja jest aż tak trudna?
Juliana westchnęła.
- Właściwie nie powinnam nic mówić, dopóki sam z nimi nie porozmawiasz. David
jest bardzo drażliwy, jeżeli idzie o kondycję firmy, a Elly reaguje obronnie. Gdybym ich
przekonała, żeby cię wynajęli, zgodziłbyś się?
- Mam teraz kupę roboty. Jakoś udało mi się wcisnąć Charismę, ale więcej nie dam
rady. Zwłaszcza że to całkiem spory interes.
- Szkoda. - Juliana gładko przełknęła rozczarowanie. - W takim razie nic im nie będę
wspominać. Ale może - nagle się rozpromieniła - znajdziesz czas za miesiąc lub dwa?
Travis spojrzał na nią przeciągle.
- Nigdy się nie poddajesz, prawda?
26
- Chyba że sytuacja jest beznadziejna - uśmiechnęła się szeroko.
- A czy ty jesteś w stanie uznać jakąkolwiek sytuację za beznadziejną?
- Oczywiście, że tak. Nie jestem idiotką. Zwolnij trochę, na następnym skrzyżowaniu
trzeba skręcić w prawo.
Jechali w milczeniu wąską drogą prowadzącą w kierunku rzęsiście oświetlonego
wzgórza. Wjechali na hotelowy parking i Travis zatrzymał samochód. Czekał spokojnie,
patrząc, jak Juliana rozpina pas bezpieczeństwa, klęka na siedzeniu i sięga do tyłu po paczki z
prezentami.
- Juliano, muszę ci o czymś powiedzieć.
- Co takiego? - Przechylona przez oparcie fotela, usiłowała wydostać największą
paczkę, zastanawiając się, czy słusznie zrobiła, kupując Elly duży włoski wazon. W końcu nie
każdemu musi się podobać sześćdziesięciocentymetrowy słup z czarnego szkła.
- Cokolwiek się dzisiaj stanie, pamiętaj, że nie chciałem cię skrzywdzić.
Juliana zamarła. Odwróciła się szybko z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia.
- Tych samych słów użył trzy lata temu mój narzeczony, na chwilę przedtem nim
ogłosił swoje zaręczyny z inną kobietą. Co mi chcesz powiedzieć, Travis?
- Nieważne. Czasem nie da się powstrzymać biegu wydarzeń. - Ujął jej twarz w dłonie
i pocałował gwałtownie. - Lepiej już chodźmy. - Otworzył drzwi po swojej stronie i wysiadł.
- Travis, zaczekaj. O co chodzi? - Juliana, obwieszona prezentami, z trudem wydostała
się z samochodu. - Musisz mi wytłumaczyć. Nie wolno ci mówić takich rzeczy, a potem
odchodzić jakby nigdy nic.
- Uważaj, bo jeszcze coś upuścisz. - Wyciągnął rękę, odebrał od niej największą
paczkę, tę z włoskim wazonem, po czym odwrócił się i ruszył stanowczo w kierunku
głównego wejścia.
Juliana usiłowała go dogonić, ale w rozwinięciu pełnej prędkości przeszkadzały jej
pozostałe paczki, wąska sukienka i czarno-różowe wieczorowe sandały na
pięciocentymetrowym obcasie.
- Nie możesz się tak zachowywać, Travis. Chcę wiedzieć, o co ci chodziło. Jeżeli
kogoś masz, to, do cholery, lepiej będzie, jeżeli powiesz mi o tym natychmiast. Dwa razy nie
dam się porzucić. Słyszysz, co do ciebie mówię?
- Nie mam nikogo. - Spokojnie podszedł do wejścia.
Lokaj w uniformie otworzył przed nimi ciężkie, szklane drzwi.
27
- Pan zapewne na prywatne przyjęcie właścicieli - powiedział z uśmiechem. - Proszę
pójść prosto przez hol i dalej na taras przy basenie. Na pewno pan trafi. - Ukłonił się przed
Juliana. - Dobry wieczór, panno Grant.
- Cześć, Rick. Wszystko gotowe?
- Tak, kuchnia pracuje od trzech dni bez przerwy. Naprawdę będzie wielka gala.
- Nie wątpię. Do zobaczenia. - Juliana uśmiechnęła się przelotnie i ruszyła pospiesznie
za Travisem, który sunął przed siebie jak czołg.
- Naprawdę, zachowujesz się coraz bardziej dziwacznie.
Travis otworzył kolejne drzwi i z wyszukaną uprzejmością przytrzymał je przed
Juliana. Na tarasie wokół turkusowego basenu zebrało się już sporo ludzi. Juliana zauważyła
swoich rodziców, wuja Tony'ego i kuzynkę Elly. Zza jej pleców wysunął się wysoki
mężczyzna z jasnymi włosami i objął ją czule ramieniem. Juliana pomyślała, że tworzą
niezwykle dobraną parę. Elly patrzyła na męża z oddaniem i miłością.
Juliana oderwała od nich wzrok i zauważyła, że Travis przygląda się im z niezwykłą
uwagą. Coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że poczuła dreszcz.
- Travis, co się stało?
- Chyba powinniśmy do nich podejść. Wystarczająco długo na to czekali.
Zdezorientowana, Juliana przeszła przez drzwi. Kilka osób uśmiechnęło się do niej na
powitanie. Zatrzymała się, by zamienić z nimi parę słów, wreszcie znalazła się obok Elly i
Davida.
- Juliano, jesteś nareszcie! - Elly wyraźnie ucieszyła się na widok kuzynki. - Twoi
rodzice przyjechali z moim ojcem parę godzin temu. Czekaliśmy na ciebie.
- Jak objazd po hotelach?
- Bardzo udany. Mam mnóstwo pomysłów. Ale gdzie jest ten wspaniały mężczyzna,
którego miałaś nam przedstawić? - Kiedy spojrzenie Elly przeniosło się na Travisa stojącego
dwa kroki z tyłu, w jej błękitnych oczach pojawiło się przerażenie.
Wygląda, jakby zobaczyła ducha, pomyślała Juliana. Jej kuzynka z najwyższym
trudem usiłowała nad sobą zapanować. Travis nie poruszył się, a napięcie między nimi stało
się niemal wyczuwalne, jakby wydobywając na wierzch od dawna skrywane emocje i
tajemnice. W tej samej chwili podeszli rodzice Juliany z wujem Tonym. Oni również byli
wstrząśnięci.
I nagle Juliana zrozumiała wszystko. To Travis był tym mężczyzną, który pojawił się
w życiu Elly pięć lat temu i o którym nikt nie chciał rozmawiać.
28
ROZDZIAŁ TRZECI
- To niewiarygodne, jak szybko wszyscy zdołaliście się opanować. - Po dwudziestu
minutach Julianie udało się wreszcie znaleźć okazję do rozmowy z Elly na osobności. -
Myślałam, że zemdlejesz na jego widok. A już po chwili witałaś się z nim, jakby był twoim
starym znajomym. To samo wujek Tony. A tata z mamą udawali, że ledwo go pamiętają.
- A co mieliśmy zrobić? - zdziwiła się Elly. - Z histerycznym piskiem rzucić się przez
barierkę? Poza tym minęło pięć lat.
- No tak. Ale obie wiemy, że jego pojawienie się tutaj, w takim momencie, nie jest
czystym zbiegiem okoliczności. Ten facet nie zdaje się na przypadki. Wierz mi.
- Zdążyłaś go dobrze poznać? - Elly oparła się o barierkę i patrzyła na ocean. Morska
bryza rozwiewała jej jasne włosy.
- Powiedzmy, że z każdą chwilą poznaję go coraz lepiej. To właśnie za niego miałaś
wyjść za mąż pięć lat temu, prawda? To on uratował wtedy Flame Valley przed
bankructwem?
Elly skinęła lekko głową.
- Tak, to on. Zależało mu na mnie i na hotelu. A tata i wujek Roy rozpaczliwie
potrzebowali jego pomocy.
- Nikt mi o tym nigdy nie mówił. Słyszałam jedynie, że byłaś potem załamana, i
myślałam, że on cię uwiódł i porzucił albo coś w tym rodzaju. Ale to chyba nieprawda.
- Nie - przyznała Elly słabym głosem. - To ja zerwałam zaręczyny.
- Ale dopiero wtedy, gdy odegrałaś już rolę przynęty, tak? Pozwoliłaś mu myśleć, że
wyjdziesz za niego za mąż i że w ten sposób wejdzie w posiadanie części udziałów? Tylko że
wcześniej musiał jakoś wyrwać was z rąk wierzycieli.
Elly odwróciła się i spojrzała Julianie w oczy.
- To nie było tak. Na początku rzeczywiście myślałam, że go kocham. I wszyscy mnie
w tym utwierdzali, Travis także. Ale potem zaczęło do mnie docierać, że to tylko fascynacja,
chwilowe zauroczenie. To akurat powinnaś zrozumieć. Sama tak działasz na mężczyzn.
- Jasne. Zakochują się we mnie na jeden dzień, najwyżej dwa. A potem uciekają, aż się
za nimi kurzy. Ale u ciebie to było coś więcej. Przecież się z nim zaręczyłaś.
- I to był mój błąd - Elly podniosła głos.
29
- Co doprowadziło cię do tak odkrywczego wniosku?
- On mnie... przerażał. Był zawsze o krok do przodu przed innymi. Zawsze coś
planował. Zawsze był skupiony na swoim najważniejszym celu. I gotowy zrobić wszystko,
żeby ten cel osiągnąć. Uznałam, że chce mnie wykorzystać i zdobyć udziały w Flame Valley.
Nie wierzyłam, że może mnie kochać. Taki mężczyzna nie jest zdolny do miłości.
- Więc postanowiłaś wykorzystać jego. Nie powiedziałaś, że zrywasz zaręczyny,
dopóki nie uratował Flame Valley, tak?
- Nie wykorzystałam go - zaprotestowała Elly. - A nawet jeżeli, to oboje byliśmy
siebie warci. Nie powiedziałam mu, że zrywam zaręczyny, bo moja rodzina była przeciwna
temu małżeństwu.
- Daj spokój, Elly! - w głosie Juliany zabrzmiało niedowierzanie. Ale musiała
przyznać, że było to więcej niż prawdopodobne. Anthony Grant miał może swoje wady, ale
był wspaniałym ojcem. Z niezwykłym oddaniem wychowywał córkę po śmierci żony, a Elly
odpłacała mu równą miłością i lojalnością. Trudno byłoby wyobrazić sobie sytuację, w której
wystąpiłaby przeciwko ojcu.
- Wiem, że źle postąpiłam. - Elly mówiła z pewnym trudem. - Ale gdybym
powiedziała Travisowi prawdę, hotel by zbankrutował. Zaręczam ci, że po zerwaniu zaręczyn
Travis nie kiwnąłby nawet palcem, żeby nam pomóc. Tata mówił, że przyjął to zlecenie
jedynie ze względu na udziały. Zawarli niepisaną umowę: w dniu ślubu Travis dostaje swoją
zapłatę.
- Więc nosiłaś zaręczynowy pierścionek do czasu, aż Travis wyprowadził interes na
bezpieczne wody?
- Musiałam. Czułam się odpowiedzialna wobec rodziny. Chyba mnie rozumiesz. Nasi
ojcowie ciężko pracowali, żeby zbudować ten hotel. To było całe ich życie.
- Ale musiałaś coś czuć do Travisa. Nigdy mi o nim nie opowiadałaś. Od czasu, kiedy
się tu przeniosłam, nawet nie wymówiłaś jego imienia.
- Nikt w rodzinie o nim nie rozmawiał, bo woleliśmy o wszystkim zapomnieć. Ta cała
sytuacja była żenująca i bolesna, szczególnie dla mnie. I przyznam ci się, że się wręcz bałam,
zwłaszcza po tym, jak Travis się o wszystkim dowiedział.
- Właśnie, jak on na to zareagował?
- Z kamiennym spokojem. Ten jego chłód był przerażający. Spodziewałam się, że
wpadnie we wściekłość, będzie krzyczał albo straszył procesem. Ale on był całkiem
opanowany. Ani śladu emocji. Stał na środku pokoju i po prostu na mnie patrzył, a ja miałam
wrażenie, że to najdłuższa chwila mojego życia. Wreszcie powiedział, że jeszcze wróci, żeby
30
odebrać swoją zapłatę. Tylko że tym razem nie będzie to część udziałów, ale cały hotel. A
potem odwrócił się i wyszedł. Nigdy go potem nie widzieliśmy.
- Do dzisiejszego wieczoru.
- Właśnie. - W oczach Elly pojawiły się łzy.
- Jak mogłaś myśleć, że go kochasz? Przecież on nie jest w twoim typie.
- To prawda, ale pamiętaj, że byłam wtedy dużo młodsza. Miałam dwadzieścia cztery
lata. Travis był starszy, odnosił sukcesy; podobało mi się, że taki silny mężczyzna zwrócił na
mnie uwagę. A na dodatek wszyscy wokół powtarzali, jaka z nas świetna para. Tata, wujek
Roy i ciocia Beth chcieli go włączyć do rodziny, żeby mieć komu przekazać Flame Valley.
Uwierzyłam, że go kocham, a kiedy zorientowałam się, że to nieprawda, było już za późno.
- Chyba cię rozumiem. - Juliana stanęła obok kuzynki. - Szkoda, że mnie tu wtedy nie
było. Od razu bym ci powiedziała, że ty i Travis nie pasujecie do siebie. - Przerwała na chwilę
i zapytała z wahaniem: - Czy David wie, kim jest Travis?
- Nie. - Elly pokręciła głową. - Nigdy mu nic nie mówiłam. Wolałam, żeby nie
wiedział. Bałam się, że nie zrozumie. Juliano, co my teraz zrobimy?
- My?
- Nie dręcz mnie. Przecież musisz nam pomóc.
Juliana wzruszyła ramionami.
- Nawet nie wiem, co moglibyśmy zrobić. Przynajmniej do czasu, aż dowiemy się, w
jakim celu Travis w tak widowiskowy sposób wkroczył na scenę.
- Jest tylko jeden powód jego powrotu - syknęła Elly. - Wrócił, żeby się zemścić. Na
pewno znalazł sposób, żeby odebrać nam Flame Valley.
- Elly, bądź rozsądna. Jak miałby to zrobić?
Za nimi rozległ się dźwięk czyichś kroków.
- Powiem wam, jak zamierzam to zrobić. - Travis wyłonił się z cienia rzucanego przez
kępę oleandrów. - W najprostszy możliwy sposób. Będę patrzył, jak Flame Valley przechodzi
w ręce swojego największego wierzyciela.
Elly chwyciła się za gardło.
- O Boże!
- Musisz podsłuchiwać? - rzuciła zaczepnie Juliana. Wiedziała jednak, że Travis, który
z napięciem wpatrywał się w Elly, nawet jej nie słyszy. Juliana poczuła się jak piąte koło u
wozu i wcale jej się to nie spodobało. Już kiedyś miała to samo wrażenie. Stała wtedy obok
swojej pięknej kuzynki i innego mężczyzny.
Elly nie spuszczała wzroku z twarzy Travisa.
31
- Więc wiesz o wszystkim?
- Tak. Wiedziałem od samego początku.
- O czym wy, do diabła, mówicie? - Juliana patrzyła na nich ze zdumieniem.
- Nie rozumiesz? - Elly z trudem powstrzymywała się od łez. - Wrócił, bo wie, że
Flame Valley ma znów kłopoty finansowe. Wrócił, żeby patrzeć, jak wszystko wali się w
gruzy.
- Ty i twój mąż mieliście wiele wspaniałych planów, ale nic z nich nie wyszło -
zauważył Travis. - Gdyby to Tony i Roy Grant pilnowali interesu, może wszystko
potoczyłoby się inaczej. Ale od kiedy zarządzasz nim ty i David Kirkwood, upadek hotelu był
już tylko kwestią czasu.
- O co ci chodzi, Travis? - Juliana była wściekła. - Będziesz przyglądał się, jak Flame
Valley idzie w ruinę? Na tym ma polegać twoja zemsta? Skoro ty nie mogłeś go mieć, to nikt
go nie dostanie?
Popatrzył na nią uważnie.
- A kto ci powiedział, że nie mogę go mieć?
- Co to znaczy? - w głosie Elly dźwięczały nuty paniki.
Travis spokojnie upił łyk ze swojego kieliszka.
- Chętnie ci wszystko wyjaśnię. - Na jego twarzy pojawił się ponury uśmiech. - Pięć
lat temu obiecano mi jedną trzecią udziałów we Flame Valley, ale zostałem oszukany. Chyba
sobie przypominasz. Więc tym razem postanowiłem wziąć wszystko.
- Ale jak? - z gardła Elly wydobywał się ledwie słyszalny szept.
- Chcąc jak najszybciej zrealizować swoje wielkie plany rozbudowy Flame Valley, ty i
Kirkwood zaciągaliście wiele kredytów. Ale najwięcej jesteście winni pewnemu konsorcjum
inwestorów pod nazwą Fast Forward Properties, Inc.
- Ale co to ma wspólnego z tobą? - spytała Elly.
- Fast Forward to ja - powiedział Travis spokojnie.
- Ty! - Elly była załamana.
- To ja stworzyłem tę grupę inwestorów i ja podejmuję w jej imieniu decyzje
inwestycyjne - ciągnął Travis chłodno. - Kiedy Flame Valley zbankrutuje, a stanie się to w
ciągu najbliższych sześciu miesięcy, wpadnie wprost w moje ręce. Zaplanowałem to w czasie
tak, żeby wszystkim pokierować z nowej siedziby Sawyer Management Systems, którą
otwieram w Jewel Harbor.
- Travis, nie możesz tego zrobić - powiedziała Elly błagalnie.
32
- Mylisz się. Mogę i zrobię. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Los Flame Valley
jest przesądzony.
- O mój Boże! - Elly rozpłakała się. Łzy płynęły jej po twarzy, a ona nawet nie
próbowała ich wycierać. - Mogłam się spodziewać, że kiedyś się pojawisz.
- To prawda. Przecież powiedziałem, że wrócę, nie pamiętasz? - Travis wypił kolejny
łyk ze swojego kieliszka.
Elly płakała nadal. Ale dla Juliany tego było za wiele. Popatrzyła z gniewem na swoją
kuzynkę.
- Na miłość boską, Elly, zamierzasz tak stać i płakać? Nie pozwól siebie tak
traktować!
Travis rzucił na nią szybkie spojrzenie.
- Nie wtrącaj się. To nie ma z tobą nic wspólnego.
- Bo odegrałam już swoją rolę, tak? Wprowadziłam cię na scenę. Teraz już rozumiem,
co miałeś na myśli, mówiąc, że jestem dodatkiem jak lukier na cieście. Cała rodzina Grantów
miała zapłacić za to, co wydarzyło się pięć lat temu. Nawet ja, chociaż mnie tu wtedy nie
było.
- Przestań - powiedział Travis z lodowatym spokojem.
- Przestań? - Juliana nie umiała pohamować złości. - To powiem ci, że nawet jeszcze
nie zaczęłam. Jeżeli myślisz, że uda ci się zemścić i zrujnować Flame Valley, to się mylisz.
Rzucę się na ciebie z pazurami.
Oczy Travisa rozbłysły.
- Flame Valley nie należy do ciebie. Trzymaj się od tego z daleka.
- Ani myślę! To sprawa całej rodziny. Będziemy walczyć, prawda Elly?
Elly pokręciła bezradnie głową. Łzy nadal ciekły jej po policzkach.
- Już nic się nie da zrobić - powiedziała szeptem.
- Nie mów tak! - Juliana chwyciła kuzynkę za ramiona i potrząsnęła delikatnie. -
Przecież chodzi o twoje dziedzictwo. To wszystko należy do ciebie i do Davida. Chyba nie
zamierzasz się poddawać?
Travis zrobił parę kroków i oparł się o barierkę tarasu.
- Tracisz tylko czas, Juliano. Elly nie jest taka jak ty. Nie umie walczyć o coś, na czym
jej zależy. Przywykła, że wszystko dostaje na srebrnej tacy.
Elly gwałtownie uniosła głowę.
33
- Ty draniu. Miałam szczęście, że nie wyszłam za ciebie pięć lat temu, bo dziś
byłabym żoną potwora. - Wyrwała się z objęć Juliany i pobiegła w kierunku tłumu
zgromadzonego nad basenem.
Juliana z niechęcią patrzyła, jak jej kuzynka sunie przez trawnik niczym gazela
uciekająca przed myśliwym, a potem odwróciła się do Travisa.
- I co, jesteś z siebie dumny? Naprawdę sprawia ci przyjemność zadawanie bólu
komuś, kto jest słaby i delikatny?
- Twoja kuzynka wcale nie jest słaba i delikatna. Może nie umiałaby stanąć do
uczciwej walki, ale doskonale wie, jak sięgnąć po swoje. Jest słaba, bo tak jest jej wygodniej.
- Nieprawda, jest dobra i łagodna, bo taki ma charakter. A ty nie masz prawa mówić o
uczciwej walce. Może tak chcesz nazwać swoją wyrafinowaną zemstę? Bo dla mnie to jest
zachowanie podłe i podstępne.
- No cóż, tego akurat nauczyłem się od twojej rodziny.
- Nawet nie próbuj się tak usprawiedliwiać. Ty się z tym urodziłeś.
- Nie usprawiedliwiam się. Po tym, jak mnie potraktowali pięć lat temu, miałem pełne
prawo walczyć wszystkimi metodami, żeby wyrównać rachunki.
- Czyżbyś prowadził jakąś wendetę?
- Możesz to tak nazwać. Tego dnia, kiedy Elly zerwała zaręczyny, powiedziałem jej,
że wrócę, żeby odebrać im cały hotel. A ja zawsze dotrzymuję obietnic.
- Naprawdę? - Juliana dumnie uniosła brodę. - To dlatego byłeś tak ostrożny, kiedy
rozmawialiśmy o małżeństwie? Nawet w łóżku chciałeś zachować swoje wysokie standardy
etyki zawodowej? Bardzo szlachetnie z twojej strony.
- Wiem, że mi nie uwierzysz, ale żałuję, że zostałaś w to wciągnięta. Jesteś inna niż
oni. Powinienem był trzymać cię od tego z daleka.
- To niemożliwe. Pamiętaj, że należę do rodziny. Nazywam się Grant.
- Pamiętam o tym. I ten fakt sprawia, że stajesz po ich stronie. Od początku
wiedziałem, że tak będzie. Ale mimo to przepraszam.
- Przestań mnie przepraszać, bo wcale ci nie wierzę.
- Wiem, że mi nie wierzysz - powiedział, wpatrując się w ciemny ocean.
- Gdybyś naprawdę tego żałował - zaczęła Juliana, wiedząc, że być może chwyta się
ostatniej szansy - to odwołałbyś wszystko. Po prostu byś stąd wyszedł i na zawsze dal spokój
Elly i Davidowi.
Na jego twarzy pojawił się grymas nieszczerego uśmiechu.
34
- Nie ma szans, Juliano. Zbyt długo na to czekałem. Nikt nie może zrobić ze mnie
głupca, a potem odejść bezkarnie.
- Chyba sam zrobiłeś z siebie głupca.
- To prawda, popełniłem kilka błędów. Pozwoliłem, żeby sprawy osobiste połączyły
się z biznesowymi. Dziś mi się to już nie zdarza.
- Tak, popełniłeś parę błędów. - Przez moment Julianę ogarnęło dojmujące poczucie
straty. - Do diabła, Travis, jak możesz być aż tak ślepy? Mogłoby być nam ze sobą cudownie,
jestem tego pewna. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Ale ty wolisz z tego zrezygnować, byle
tylko dopełnić swojej zemsty. Jesteś po prostu głupcem.
Jego twarz zastygła. Próbował zapanować nad gniewem.
- Wiesz co? Nie oczekuję, że zaakceptujesz tę sytuację. Nie oczekuję, że mi
wybaczysz. Od początku wiedziałem, że jak przyjdzie co do czego, to staniesz po stronie
swojej rodziny. Ale znając cię, myślałem, że przynajmniej mnie zrozumiesz.
- Jeżeli mówisz o swoim pragnieniu zemsty, to mogę to zrozumieć. - Teraz ona
zaczynała tracić cierpliwość. - Ale jak mogę się na to zgodzić? To w końcu moją rodzinę
chcesz skrzywdzić.
- To prawda - przyznał, patrząc na nią z żalem i rezygnacją. - Ale nie może być
inaczej.
- Chciałabym ci jeszcze wyjaśnić, że to nie twoje rozumienie zemsty każe mi myśleć,
że jesteś głupcem, zakutą pałą i upartym idiotą. - Mówiąc to, odwróciła się na pięcie i poszła
szybko w kierunku pozostałych gości.
- Juliano, zaczekaj! - Te słowa zabrzmiały tak, jakby same wyrwały się Travisowi z
ust.
Nie odwróciła się. Z wysoko uniesioną głową, stukając głośno obcasami, szybko
oddalała się od mężczyzny, w którym wciąż była zakochana.
- Juliano! - Travis szedł za nią z tyłu. - Posłuchaj, wiem, że jesteś na mnie zła, wiem,
że nigdy mi nie wybaczysz. Może gdyby to samo spotkało mnie dzisiaj, zachowałbym się
inaczej.
- Akurat. - Juliana nie zwolniła nawet na moment. Zbliżali się do długiego stołu
zastawionego jedzeniem.
- Niech ci będzie, zrobiłbym dokładnie to samo. Ale to nie znaczy, że nie jest mi
przykro, że zostałaś w to wszystko wplątana.
- Przestań jęczeć. I przestań się usprawiedliwiać. I bez tego ta cała sytuacja nie
wygląda najlepiej.
35
- Nie jęczę i nie usprawiedliwiam się, jedynie staram ci się wytłumaczyć... - Zaklął
pod nosem i ruszył szybciej, żeby dotrzymać jej kroku. - Co miałaś na myśli, mówiąc, że to
nie mój plan zemsty świadczy o mojej głupocie?
Juliana zatrzymała się przy stole i chwyciła dużą miskę z guacamole. Trzymając ją w
rękach, odwróciła się do Travisa.
- Zemstę rozumiem. W swojej wspaniałomyślności mogę nawet zrozumieć, że
chciałeś mnie wykorzystać do realizacji swojego planu. Nie umiem się z tym pogodzić, ale
rozumiem, dlaczego to zrobiłeś. Jest wielce prawdopodobne, że będąc w podobnej sytuacji,
zachowałabym się tak samo.
- Wiedziałem, że będziesz w stanie przyjąć mój punkt widzenia - powiedział Travis z
ponurym zadowoleniem. - To oczywiste, że nie stoisz po mojej stronie, ale przynajmniej mnie
rozumiesz.
- Nie byłoby tego całego zamętu, gdybyś nie myślał, że kochasz Elly - ciągnęła Juliana
ze złością. - I tego właśnie nigdy ci nie wybaczę.
- Daj spokój, to było dawno temu.
- Nie mam ochoty cię więcej słuchać. Jak mogłeś być taki tępy, Travis? Była dla
ciebie za młoda, za delikatna. Nie liczyłbyś się z nią kompletnie, a potem miałbyś do niej
pretensje, że nie jest stanowcza. Pół roku po ślubie miałbyś jej dość. Czy ty tego nie widzisz?
- Juliano, może lepiej odstaw tę miskę. - Travis z niepokojem patrzył na guacamole.
- Przecież ona nie jest w twoim typie. Ja jestem kobietą dla ciebie.
- Juliano - odezwał się Travis stanowczo. - Miska. Odstaw ją natychmiast.
- Odstawię ją, kiedy będę miała na to ochotę. Pytałeś, dlaczego uważam cię za głupca.
Więc ci mówię. Jesteś głupcem, bo zakochałeś się w niewłaściwej kobiecie. I wciąż nie
umiesz pojąć, że to ja jestem tą właściwą. Mogłabym wybaczyć wszystko, ale nie taką
bezbrzeżną męską głupotę.
- Juliano! - Wyciągnął rękę, jakby chciał chwycić ją za ramię.
- Nie dotykaj mnie.
- Do diabła, Juliano. Juliano!
Travis zrobił krok do tyłu, ale było za późno, bo zielonkawa zawartość salaterki już
leciała w jego kierunku. Instynktownie próbował się osłonić, ale niewiele to pomogło. Grudki
guacamole gęsto pokryły jego koszulę, marynarkę, a zwłaszcza krawat. Juliana popatrzyła na
swoje dzieło z wyraźną satysfakcją, po czym odstawiła miskę na stół.
- Teraz przynajmniej w kolorze jesteś podobny do żaby.
36
Szybkim krokiem odeszła od stołu, sunąc wśród zaskoczonych gości jak królowa
pośród ogłupiałego ze zdumienia dworu. Jeszcze nigdy w życiu nie była taka wściekła, nikt
tak bardzo nie dotknął jej do żywego. Nawet jej narzeczony, kiedy powiedział jej, że chce się
ożenić z inną kobietą.
Tym razem była całkowicie pewna swoich uczuć. Była też pewna uczuć Travisa. Ale
jak to możliwe, że przy takiej pewności mogła się aż tak pomylić?
- Juliano, kochanie, co się dzieje? Dobrze się czujesz? - Matka Juliany, drobna,
siwowłosa i nadal piękna kobieta, wyrosła przed nią jak spod ziemi.
- Świetnie, mamo.
- Twój ojciec i Tony bardzo się martwią. Ten mężczyzna... - spojrzała przez ramię
Juliany na Travisa pokrytego kropkami guacamole.
- Wiem wszystko, mamo. Przepraszam, chcę wrócić do domu.
- Ale kochanie...
Juliana pocieszającym gestem poklepała matkę po ramieniu i pospiesznie ruszyła do
wyjścia. Mijając hol i w drodze na parking wzięła kilka głębokich oddechów. Miała nadzieję,
że to ją trochę uspokoi, zanim usiądzie za kierownicą.
Travis patrzył na nią tak samo osłupiały jak reszta gości. Nie mógł do końca uwierzyć
w to, co się stało. Nie spotkał w życiu nikogo, kto zachowałby się w podobny sposób. A już
na pewno nie na oczach setki ludzi.
- Umawianie się z Julianą Grant to dość niebezpieczne hobby. - Jak na dobrego
gospodarza przystało, David Kirkwood niemal natychmiast znalazł się obok Travisa. Z
niewesołym uśmiechem sięgnął po leżącą na stole serwetkę i podał ją Travisowi. - Jeżeli
chcesz się z nią nadal spotykać, to lepiej bądź przygotowany na niespodzianki - poradził. -
Ona ma szczególny dar wytrącania mężczyzn z równowagi.
Gniewnymi ruchami Travis próbował wytrzeć guacamole z krawata, lecz z niewielkim
skutkiem.
- Wygląda na to, że wiesz, co mówisz. Czyżbyś widział już jakiegoś faceta pokrytego
guacamole?
- O nie. Juliana się nie powtarza. Ma zbyt bogaty repertuar. Ale widziałem wielu
mężczyzn z takim samym wyrazem twarzy.
- To znaczy jakim?
- Jak u ogłupiałego młodego byka. Jeżeli cię to pocieszy, to powiem ci, że doskonale
wiem, jak się czujesz.
37
- A skąd ty to możesz wiedzieć? - Travis z obrzydzeniem patrzył na serwetkę
wymazaną guacamole.
- Byłem zaręczony z Julianą przez krótki, ale pamiętny miesiąc cztery lata temu.
Zgniatając gwałtownie serwetkę, Travis spojrzał w pełne zdziwienia oczy Davida
Kirkwooda. Sympatyczne, brązowe oczy. Prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, jak szybko
ocenił Travis. Jasne włosy. Uśmiech jak z reklamy pasty do zębów. Drogi włoski sweter,
markowa koszula i luźne spodnie z zaszewkami. Na palcu jednej ręki duży złoty sygnet, a na
przegubie drugiej duży złoty zegarek. Travis nie miał najmniejszych wątpliwości: to był złoty
bóg Juliany, który porzucił ją potem dla drobnej blondynki. A tą blondynką była Elly.
- Byłeś z nią zaręczony? - Travis nadal usiłował wytrzeć z siebie guacamole.
- Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Trudno w to uwierzyć. Ona z pewnością nie jest
w moim typie. Nadal nie mogę pojąć, jak to się stało. Na pewno coś mnie w niej
zafascynowało. Wszyscy mężczyźni się za nią oglądają. A potem uciekają.
- A co takiego cię w niej zafascynowało?
- Daj spokój. Spotykasz się z nią wystarczająco długo, żeby wiedzieć, co mam na
myśli. Kobiecość w niej aż kipi. Ale dla zwykłego śmiertelnika tej kobiecości jest trochę za
wiele. Kto chciałby się ożenić z boginią Dianą? Przy niej zawsze masz wrażenie, że jesteś o
krok z tyłu. Słuchaj, może chciałbyś się doprowadzić do porządku w męskiej toalecie?
Travis pokręcił przecząco głową. Nadal nie czuł się zbyt pewnie. Zanim zdążył się
zastanowić, co powinien teraz zrobić, stanął przed nim ojciec Juliany w towarzystwie
swojego brata. Do tej pory ignorowali go całkowicie, ale widocznie wyjście Juliany zachęciło
ich do konfrontacji.
- Co ty sobie wyobrażasz, Sawyer? - Roy Grant patrzył wrogo na Travisa przez szkła
okularów. - Co powiedziałeś mojej córce, że była taka zdenerwowana?
- Może pan ją sam zapytać. W końcu to ja mam na sobie guacamole. - Travis
zauważył, że Roy Grant niewiele się zmienił. Młodszy od swojego brata o dwa lata, nadal był
w niezłej formie. Zwykle to on był bardziej spokojny i ugodowy, ale dziś widocznie role się
odmieniły.
- A właściwie co ty tutaj robisz, Sawyer? - Twarz Tony'ego Granta aż poczerwieniała
ze złości. - Znam cię. Na pewno coś knujesz. Ale radzę ci uważać. Roy i ja będziemy mieć na
ciebie oko.
- Wezmę to pod uwagę. - Travis zastanawiał się, czy jego krawat da się uratować.
Nagłe uderzyła go pewna myśl. Przecież Juliana była w takim nastroju, że mogła go tu
38
zostawić na pastwę losu. Pięćdziesiąt kilometrów od domu! - Do diabła, samochód! - zaklął
niezbyt cicho.
- Jeżeli miała kluczyki, to na pewno jest już daleko stąd - odezwał się David
beztrosko.
- Ja mam kluczyki. - Travis zaczął nerwowo szukać po kieszeniach. - Ale ona chyba
należy do tych kobiet, które noszą zapasowe w torebce.
- Za moich czasów tak robiła - potwierdził David. - Mówiłem ci, ona jest zawsze o
krok do przodu. Cała Juliana. Może czasem nieźle człowieka wkurzyć.
- Samochód! - Na myśl, że mógłby zostać w hotelu bez powrotnego transportu, Travis
rzucił się do wyjścia.
- Zaczekaj, nie możesz tak po prostu wyjść - zawołał za nim Roy Grant, ale Travis nie
zwracał już na niego uwagi.
Przebiegł przez drzwi do holu, minął pędem zdumionego recepcjonistę i wyskoczył na
zewnątrz. Z oddali dobiegł go ryk silnika sportowego samochodu. Travis gwałtownie się
zatrzymał, patrząc, jak czerwone coupe Juliany pędzi w kierunku głównej drogi.
- Ruda wiedźma - powtarzał, zaciskając bezradnie pięści. - Zostawiła mnie. Po prostu
mnie tutaj zostawiła.
- Nie wolno ci zapominać o jednej rzeczy - David podszedł do Travisa swobodnym
krokiem. - Juliana bywa nieco impulsywna nawet w zwykłych okolicznościach. Jedynie w
interesach zachowuje zimną krew. Ale potrafi też być hojna i uczynna. Nie umie patrzeć na
czyjeś cierpienie. Jest pewna szansa, że po paru kilometrach przypomni sobie, że nie masz jak
wrócić do domu, i przyjedzie po ciebie.
- Tak, jest taka szansa. Ale niezbyt wielka.
David pokiwał głową.
- Chyba masz rację. Wyglądało na to, że jest na ciebie trochę zła. Ale nie martw się,
stary. - Klepnął Travisa przyjaźnie po ramieniu. - Zawiozę cię do Jewel Harbor.
Travis zaklął miękko, płynnie i z dużym zaangażowaniem uczuciowym. Perspektywa
przyjacielskiej przysługi ze strony mężczyzny, którego miał zamiar doprowadzić do ruiny,
wydawała mu się nieco absurdalna. A na dodatek ten mężczyzna był eksnarzeczonym Juliany,
jej złotym bogiem.
Travisowi przyszło do głowy, że Juliana, przy swoim specyficznym poczuciu humoru,
mogła z premedytacją zostawić go w tej mało komfortowej sytuacji towarzyskiej. Ta kobieta
była naprawdę niebezpieczna.
- Może któryś z twoich gości wraca potem do Jewel Harbor? - podsunął niepewnie.
39
David zastanowił się przez chwilę.
- Nikt nie przychodzi mi do głowy.
- To może wynajmę samochód w recepcji?
- Nie wynajmujemy samochodów.
- A samochód przywożący gości z lotniska? - Travis był coraz bardziej zdesperowany.
- Kierowca skończył już na dziś pracę. Obawiam się, że masz tylko mnie.
Travis zdjął kolejną grudkę guacamole z rękawa. Ta rozmowa nie była dla niego
łatwa.
- Chyba powinienem ci powiedzieć, kim jestem.
- Też tak myślę - powiedział David spokojnie. - Zastanawiam się nad tym od chwili,
kiedy moja żona o mało nie zemdlała na twój widok. A Tony i Roy wyglądali, jakby
zobaczyli ducha.
Travis spojrzał na niego z pewnym szacunkiem. Niechętnie musiał przyznać, że David
Kirkwood zyskuje przy bliższym poznaniu. Powinien był się spodziewać, że ten facet ma
jakieś ukryte zalety. W końcu Juliana była kiedyś przekonana, że go kocha.
- To ja kieruję Fast Forward Properties, Inc. - powiedział krótko.
David wziął głęboki wdech.
- Więc mój czas już się skończył?
- Obawiam się, że tak. Musisz zrozumieć, ja prowadzę interes, a nie fundację
charytatywną.
- Domyślam się. Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
Travis westchnął. Nie miał ochoty na dalsze wyjaśnienia, ale wiedział, że prędzej czy
później i tak sprawa wyjdzie na jaw.
- To ja uratowałem hotel pięć lat temu, kiedy Tony i Roy Grant byli na krawędzi
bankructwa.
David spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem.
- Jesteś tym konsultantem, który w zamian za swoje usługi miał dostać jedną trzecią
udziałów?
- Wiesz o tej umowie?
- Nie wszystko, bo nikt o tym nie chce rozmawiać. Ale kiedy po ślubie przejmowałem
interes, znalazłem w biurze jakieś papiery i złożyłem kilka faktów do kupy. Rozumiem, że
byłeś kiedyś zaręczony z moją żoną.
- Tak. Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale nie zależy mi na tym, żeby ci ją odebrać.
Chcę jedynie Flame Valley.
40
- Nie chodzi ci tylko o zapłatę. Chcesz się zemścić.
Travis wzruszył ramionami.
- Wróciłem po to, co mi się należy.
- Juliana chyba nie miała nic wspólnego z tym, co się wydarzyło pięć lat temu?
- Nie. - Travis nieruchomo wpatrywał się w ciemność. - Nie powinienem był jej w to
mieszać.
- Nie mogłeś tego uniknąć. - David wyciągnął z kieszeni kluczyki do samochodu. -
Chodź, odwiozę cię do Jewel Harbor.
- Dlaczego chcesz mi wyświadczyć przysługę?
- Nie nazwałbym tego przysługą - powiedział David, podchodząc do białego
mercedesa. - To raczej ostatnia, desperacka próba człowieka, który za chwilę pójdzie na dno.
Może zanim dojedziemy na miejsce, uda mi się przekonać ciebie do mojego punktu widzenia.
- Oszczędź sobie trudu. Już ci mówiłem, nie jestem organizacją dobroczynną.
- Ale powiedziałeś też, że nie chciałbyś mieszać w to Juliany.
- To prawda. Na szczęście ona nie ma z tym nic wspólnego, przynajmniej jeżeli idzie o
pieniądze.
David uśmiechnął się chłodno.
- I tu się mylisz. Juliana siedzi w tym po uszy.
Travis spojrzał na niego ostro ponad dachem samochodu.
- Co to znaczy?
- Rok temu włożyła w Flame Valley znaczną sumę pieniędzy.
- Co zrobiła? - Travis poczuł się, jakby dostał cios w splot słoneczny.
- Słyszałeś. To była kupa kasy. Miałem ją spłacić pod koniec roku, ale w nowych
okolicznościach to nie będzie możliwe. Jeżeli zbankrutuję, Juliana będzie mogła pożegnać się
ze swoimi planami wobec Charisma Espresso.
41
ROZDZIAŁ CZWARTY
Juliana leżała już w łóżku, kiedy gong do jej drzwi rozdzwonił się tak, jakby ktoś
oparł się o przycisk. Przy swojej inteligencji nie potrzebowała dużo czasu, by domyślić się,
kto z jej znajomych mógł o tej porze złożyć jej wizytę. I nawet ktoś o nikłych zdolnościach
umysłowych odgadłby bez trudu, że ten gość nie zamierza odejść z niczym.
Travis Sawyer łatwo się nie poddawał. Udowodnił to, czekając pięć lat na dopełnienie
swojej zemsty.
Juliana wstała i sięgnęła po jedwabny brzoskwiniowy szlafrok. Nie zważając na
natarczywe dźwięki dzwonka, zatrzymała się na moment przed lustrem i pociągnęła wargi
szminką w odcieniu, który jej zdaniem pasował do szlafroka. Miała jeszcze zamiar położyć
odrobinę różu na policzkach, ale zrezygnowała. Wsunęła stopy w srebrne klapki na wysokim
obcasie, przeszła przez salon i szybkim ruchem otworzyła drzwi.
- I tak nic od ciebie nie kupię - powiedziała stanowczo. - Ale możesz spróbować.
Travis, który opierał się o przycisk dzwonka, wyprostował się powoli, patrząc na nią
lodowato.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że utopiłaś tyle kasy w Flame Valley?
- A dlaczego miałam ci mówić? To sprawa rodzinna, a ty miałeś mi jedynie doradzać
przy Charisma Espresso. Poza tym do dzisiejszego wieczoru nie wiedziałam, że jesteś tym aż
tak zainteresowany.
Zmierzył ją taksującym spojrzeniem.
- Chyba nie będziesz stać przed domem w takim stroju - powiedział. - Lepiej wejdźmy
do środka.
- Nie jestem pewna, czy w ogóle chcę cię wpuścić do mojego mieszkania. Może już
zdążyłeś przejąć hipotekę i zamierzasz wyrzucić wszystkich lokatorów na bruk?
- Nie gadaj głupot, nie jestem w nastroju. Zwłaszcza po tym, jak mnie zostawiłaś w
Flame Valley. - Przecisnął się obok niej i wszedł do salonu.
- Jak wróciłeś do Jewel Harbor? - spytała, powoli zamykając drzwi. Zauważyła, że
Travis zdjął krawat, a na koszuli zostało mu kilka zielonych plam. Przez moment odezwało
się w niej słabe poczucie winy, ale szybko się go pozbyła.
42
Tymczasem Travis rozłożył się wygodnie na jej skórzanej łososiowej kanapie,
opierając jedną nogę na chromowanym stoliku do kawy.
- Skąd ta nagła troska o mój powrót?
- To bynajmniej nie troska. - Juliana usiadła na turkusowym krzesełku. W srebrnych
klapkach odbijało się światło stojącej obok włoskiej lampy. - Pytam z czystej ciekawości.
- Przyleciałem.
- Na miotle?
- To ty latasz na miotle.
- Chcesz być złośliwy? Założę się, że David cię podwiózł. Dba o swoich gości.
Powiedziałeś mu o wszystkim przedtem czy potem?
- Przedtem.
- Bardzo szlachetnie. Twoja uczciwość może być wzorem dla nas wszystkich. -
Juliana uśmiechnęła się łaskawie.
- Nie patrz na mnie z taką wyższością. Moja cierpliwość wisi na cienkiej nitce.
- Mam przynieść nożyczki?
Travis zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu.
- Lepiej przynieś mi kieliszek koniaku.
- Koniak sporo kosztuje. Dlaczego miałabym częstować ciebie moim najlepszym
trunkiem?
Spojrzał jej ostro w oczy.
- Niedługo przekonasz się, że czasem nie warto przeciągać struny.
- A kto mnie tego nauczy?
- To niewdzięczne zadanie spadnie na mnie. Jakoś nie widzę innych kandydatów, co
zresztą nie jest dziwne. Przynieś koniak, musimy porozmawiać.
Zawahała się przez moment, a potem, ukrywając uśmiech, wstała i poszła do kuchni.
Wyjęła z szafki butelkę drogiego francuskiego koniaku, który trzymała na wyjątkowe okazje,
i nalała do dwóch kieliszków.
- Dziękuję - powiedział Travis z przesadną uprzejmością, zdejmując pękaty kieliszek z
przezroczystej akrylowej tacy.
- Więc dobrze - zaczęła Juliana, siadając ponownie na krześle. - O czym to mieliśmy
rozmawiać?
- Jak, do diabła, zaręczyłaś się z Davidem Kirkwoodem?
Juliana myślała, że jest przygotowana na każdą bombę ze strony Travisa, ale takiej
salwy się nie spodziewała.
43
- Jak? Niech pomyślę. Minęły cztery lata, więc moje wspomnienia trochę się zatarły.
Ale o ile pamiętam, to wszystko odbyło się normalnie. Zaprosił mnie do Treasure House, tam
gdzie jedliśmy kolację tego wieczoru, kiedy zaciągnąłeś mnie do łóżka. A potem...
- Nie zaciągnąłem ciebie do łóżka, wiesz doskonale. Nie próbuj wbić mnie w poczucie
winy, nie uda ci się. Nie obchodzi mnie, w jakich okolicznościach Kirkwood włożył ci
pierścionek. Dlaczego tak nim zamanipulowałaś, że ci się oświadczył? Każdy idiota wie, że to
nie jest facet dla ciebie.
Juliana aż podskoczyła ze złości.
- Nie manipulowałam nim. Oświadczył mi się, a ja się zgodziłam z normalnych
powodów.
- Daj spokój, w twoim życiu nic się nie dzieje z normalnych powodów. Do cholery,
jak mogłaś nawet pomyśleć, żeby za niego wyjść?
- David jest bardzo miły, o czym miałeś okazję się dziś przekonać. Czy ktoś na jego
miejscu odwiózłby cię, wiedząc, że zamierzasz go zrujnować?
- Tobie nie jest potrzebny miły mężczyzna - powiedział Travis przez zaciśnięte zęby. -
Potrzebny ci ktoś, kto ma swoje zdanie. Kto nie będzie ci we wszystkim ulegał. Ktoś tak silny
jak ty, albo nawet silniejszy.
- Pewnie masz rację - powiedziała Juliana z chłodnym uśmiechem. - Ale w
dzisiejszych czasach kobiety nie mogą być zbyt wybredne. Czasem musimy obniżać swoje
wymagania.
Uśmiech Travisa był równie chłodny.
- Czy to znaczy, że obniżyłaś swoje wymagania, wybierając mnie na swojego
kolejnego narzeczonego?
- Ty to powiedziałeś.
- Juliano, dosyć. Nie jestem w nastroju na takie przepychanki. Chcę odpowiedzi na
kilka prostych pytań. Podobno szczerość to twoja specjalność.
- Już ci odpowiedziałam. Zaręczyłam się z Davidem, bo mieliśmy ze sobą wiele
wspólnego, bo myślałam, że go kocham, a on myślał, że kocha mnie. Po miesiącu oboje
doszliśmy do wniosku, że to pomyłka. Właściwie, żeby być całkiem szczerą, ja to
zrozumiałam po paru dniach. W każdym razie zerwaliśmy zaręczyny. Ale rozstaliśmy się w
przyjaźni.
- To chyba raczej David zerwał zaręczyny, kiedy zorientował się, że oszaleje, próbując
za tobą nadążyć. Pewnie Elly wydawała mu się przy tobie słodkim, jasnowłosym aniołem.
- Chcesz powiedzieć, że ja jestem wiedźmą?
44
- Nie, chociaż przyznaję, nazwałem cię tak, kiedy zobaczyłem, jak odjeżdżasz spod
hotelu. Jak powiedział Kirkwood, kobiecość w tobie aż kipi. Nie każdy mężczyzna to zniesie.
David wiedział, że wyciśniesz z niego wszystkie siły, a potem będziesz miała do niego
pretensje, że ci na to pozwolił.
- Chyba mówisz o sobie i Elly. - Juliana wiedziała, że musi bardzo się pilnować, by
nie stracić opanowania.
- Ja i Elly? Możliwe. - Travis zamyślił się na moment ze wzrokiem utkwionym w
kominek z czarnego kamienia. - Pewnie nawet masz rację. Ale to już nie ma znaczenia. To, co
było między mną a Elly, wypaliło się kompletnie.
- Nie jestem pewna - powiedziała Juliana oschle. - Widziałam, jak na siebie dziś
patrzyliście. W tym kryło się wiele dawnych emocji.
Travis machnął niecierpliwie ręką.
- Ja czułem dawną złość. A ona... chyba strach. Minęło pięć lat i pewnie uwierzyła, że
o wszystkim zapomniałem. Wpadła w panikę, kiedy zrozumiała, że nadal o tym pamiętam.
- Pragnienie zemsty to silne uczucie, prawda?
- Tak, potrafi rozgrzać, kiedy się nie ma nic innego. - Spojrzał jej znowu w oczy. -
Powiedz, co się wydarzyło, kiedy dowiedziałaś się, że David zrywa zaręczyny, bo zakochał
się w twojej kuzynce?
- Nie będę ci mówić, to sprawa osobista.
- Założę się, że zrobiłaś niezłą scenę. Zapewne krew polała się szerokim strumieniem.
Nie rezygnujesz łatwo z czegoś, na czym ci zależy. Walczyłaś jak lwica o swojego
przystojnego cynowego boga?
Juliana zmarszczyła nos.
- Złotego, nie cynowego.
- Niech ci będzie. Walczyłaś o niego?
- A co cię to obchodzi?
- Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, czy o niego walczyłaś. I jak bardzo. I czy może nadal
o niego walczysz? Odpowiedz.
- Nie muszę ci odpowiadać. A ty, walczyłeś o Elly? Jak bardzo? Czy sięgając po
Flame Valley, próbujesz ją odzyskać?
Te pytania zaskoczyły go. Był naprawdę szczerze zdumiony.
- Ja nie jestem taki jak ty.
- Po prostu odwróciłeś się na pięcie i wyszedłeś, tak? Oczywiście, przysięgając
zemstę.
45
- Myślę - powiedział spokojnie - że powinniśmy zmienić temat.
- Sam go zacząłeś.
- Twoja logika, droga pani, jest niepodważalna. - Uniósł w jej kierunku kieliszek. -
Masz rację, sam zacząłem.
- Uwielbiam, kiedy używasz wielkich słów. Typowy macho.
- Jesteś dziś bardzo drażliwa.
- Mam swoje powody.
- Ale to nie ty zostałaś bez samochodu na odludziu w środku nocy. - Znów spojrzał jej
prosto w oczy. - Dlaczego utopiłaś tyle gotówki w Flame Valley? Przecież wiedziałaś, że to
diabelnie ryzykowna inwestycja.
Zaskoczyła ją ta nagła zmiana tematu.
- Więc wracamy do tej kwestii?
- Tak. I nie wyjdę, dopóki nie udzielisz mi zadowalającej odpowiedzi.
Juliana westchnęła i upiła łyk koniaku.
- Już ci powiedziałam. To sprawa rodzinna. Wiedziałam, że Elly i David mają kłopoty.
Pożyczyłam im pieniądze. Moi rodzice zresztą też. I wujek Tony.
Gwałtownym ruchem Travis postawił kieliszek na stoliku.
- Juliano, przecież nie jesteś taka głupia. Zdążyłem cię poznać i wiem, że świetnie
sobie radzisz w interesach. Musiałaś wiedzieć, że hotel jest w kiepskiej sytuacji. - Rzucił jej
badawcze spojrzenie. - A może Kirkwood cię okłamał?
- Nie, wiedziałam, jak sprawy stoją.
- I mimo to pożyczyłaś mu pieniądze?
- On i Elly próbowali walczyć o hotel. Chciałam im pomóc. Jedyne, czego nie
wiedziałam, to że ty i Fast Forward rzucicie się na bezbronną ofiarę, kiedy tylko poczujecie
krew. Wydawało nam się, że Fast Forward będzie przychylne, kiedy David poprosi ich o
odłożenie spłaty. Widocznie byliśmy w błędzie.
- Widocznie - przytaknął Travis oschle.
- Stracisz mnóstwo pieniędzy przez Elly i Davida.
- Jeżeli stracę pieniądze, to przez ciebie.
Travis zerwał się na równe nogi.
- Nawet nie próbuj mnie o to winić. - Zaczął przemierzać pokój długimi krokami. -
Nie zrzucaj winy na mnie - powtórzył ochryple. - Wiesz doskonale, że nie powinnaś była
wkładać pieniędzy w Flame Valley.
W pewnym sensie miał rację i Juliana zdawała sobie z tego sprawę.
46
- No cóż, czasem się wygrywa, a czasem przegrywa.
Travis odwrócił się do niej gwałtownie i wycelował w nią palcem.
- Nie możesz tyle stracić, Juliana. Chyba że zrezygnujesz z rozwoju Charisma
Espresso. Nikt nie zna lepiej twojej sytuacji finansowej niż ja, a ja ci mówię, że nie stać cię na
taką stratę.
- W porządku, nie stać mnie. Ale niewiele mogę na to poradzić.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
- Nie ma co płakać nad rozlanym espresso.
- Twoje ambitne plany legły w gruzach, a ty mówisz, że nie ma co płakać nad
rozlanym espresso? - Patrzył na nią ze zdumieniem. - Nie mogę w to uwierzyć.
- Bądź rozsądny, Travis. Co ja mogę zrobić w takiej sytuacji? Stało się. - Wypiła łyk
koniaku, patrząc bezradnie przed siebie. - Jestem zrujnowana.
- Nie bądź melodramatyczna. Mamy wystarczająco dużo problemów.
- To nie ty masz problemy tylko ja. Jeżeli nie możesz być pomocny, to lepiej
skończmy ten temat. Źle na mnie działa.
- Pomocny? - warknął. - A niby jak miałbym pomóc?
- Ty jesteś powodem problemu, więc ty znajdź rozwiązanie.
- To nie ja wpakowałem Flame Valley w kłopoty - powiedział z naciskiem. - To David
i Elly. Z pomocą twoją, twoich rodziców i naturalnie wujka Tony'ego. Nie myśl, że zwrócę ci
pieniądze, kiedy przejmę hotel. Najpierw będę musiał spłacić swoich inwestorów. Mam
wobec nich zobowiązania. I zaręczam ci, że żaden z nich nie okaże się wspaniałomyślny.
- Nie oczekuję, że zwrócisz mi pieniądze.
- No to czego ty chcesz?
Zacisnęła usta w afektowany sposób.
- Jesteś moim doradcą finansowym – przypomniała. - Bierzesz pieniądze za to, żebym
uniknęła problemów finansowych. W twoje ręce składam całą swoją wiarę, zaufanie i
nadzieje na przyszłość. Jestem pewna, że ocalisz moją skórę.
- Juliano, co ja mam zrobić?
- Wyrwać Flame Valley ze szponów Fast Forward Properties, Inc.
W Travisa jakby piorun strzelił. Przez chwilę stał nieruchomo, patrząc na nią, jakby
postradała zmysły. Juliana wstrzymała oddech.
- Ocalić hotel? - powtórzył bezmyślnie. - Przed samym sobą?
- Tak, przed tobą i tą zgrają głodnych wilków, którym przewodzisz.
47
- I mam to zrobić dla ciebie? - Sprawiał wrażenie, jakby nie do końca rozumiał, o co
chodzi.
- Jestem twoją klientką, prawda? Wynajęłam cię, żebyś pomógł mi stworzyć
sensowny plan rozwoju Charismy. Nasz kontrakt nadal obowiązuje. A sytuacja jest taka, że
nie będę mogła rozwinąć swojej firmy, chyba że uratujesz Flame Valley. Więc w tym sensie
oczekuję, że zrobisz to dla mnie.
- Jesteś - mówił to bardzo cicho - kompletnie szalona.
- Raczej zdesperowana. - Ale nie mogła mu pokazać, jak bardzo jest zdesperowana.
Nie walczyła o hotel, ani nawet o przyszłość Charismy. Walczyła o miłość swojego życia. -
Pomożesz mi? Uratujesz hotel od bankructwa?
- Już to kiedyś zrobiłem, pamiętasz? I nie dostałem należnej mi zapłaty. Dlaczego
miałbym znów popełnić ten sam błąd?
- Bo tym razem ja będę płacić twoje honorarium.
- Nie stać cię na to.
- Jak to, przecież płacę ci za konsultacje dla Charismy. I na razie nie mam żadnych
zaległości. Zapłaciłam w terminie zaliczkę, starczy mi na comiesięczne zobowiązania, nie
martw się.
- Chodząca niewinność! - Travis z irytacją pocierał sobie kark, chodząc z jednego
końca pokoju w drugi. - Juliano, będę z tobą szczery aż do bólu. Honorarium, które mi płacisz
za prace dla Charismy, to zaledwie niewielka część tego, co normalnie wziąłbym za podobne
zlecenie. Poza tym w normalnych okolicznościach takiego zlecenia w ogóle bym nie przyjął.
Twoja firma jest za mała dla Sawyer Management Systems. Wyrażam się jasno?
- Chcesz powiedzieć, że zostałam specjalnie potraktowana?
- Bardzo specjalnie.
Juliana zagryzła dolną wargę w zamyśleniu.
- Dlaczego? Bo nazywam się Grant, a ty chciałeś dopaść całą rodzinę? Chodziło ci o
to, żeby zranić i mnie, rujnując Charismę?
- Do diabła, nigdy nie chciałem zrujnować Charismy. Nie rozumiem, jak to się stało.
Wszedłem do twojego lokalu, bo chciałem zobaczyć tę osobę z rodziny, której nie miałem
okazji poznać pięć lat temu. - Travis uniósł dłonie w geście całkowitej bezradności. - I zanim
się zorientowałem, siedziałem z tobą przy kawie i omawiałem plany rozwoju Charismy.
- Chcesz powiedzieć, że podjąłeś się tej pracy z dobroci serca?
- Nie robię interesów z dobroci serca - powiedział ponuro.
48
- Tak czy inaczej mamy umowę. Jesteś moim konsultantem, a ja stoję w obliczu
finansowej katastrofy. Twoim obowiązkiem jest mi pomóc.
- Tak uważasz? - Patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Tak uważam.
- Skoro jesteś taka mądra, to bądź uprzejma mi powiedzieć, jak mam cię uratować?
- A tego to już nie wiem. To twoja sprawa.
Travis pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Ty po prostu jesteś szalona.
- Tak mi czasem mówiono. Więc jak, pomożesz mi?
- Nic się nie da zrobić. Jestem za dobry. Zaplanowałem wszystko w najdrobniejszych
szczegółach. Nawet gdybym myślał, że mi się uda, i gdybym był na tyle głupi, żeby się tego
podjąć, to jeszcze pozostaje kwestia mojego honorarium.
- Powiedz, jaka jest twoja cena, a ja zdecyduję, czy mnie na to stać.
Spojrzał na nią spod przymkniętych powiek. Wolno przesuwał wzrokiem od stóp aż
po rude włosy.
- A gdybym ci powiedział, że moją ceną jest romans z tobą? Że za swoją pracę, bez
względu na to czy wygram, czy przegram, chcę mieć prawo wstępu do twojego łóżka?
Juliana wstrzymała oddech na parę chwil. Wreszcie wciągnęła głęboko powietrze, ale
nadal siedziała nieruchomo, żeby ukryć drżenie.
- Moje wspaniałe ciało za twoje usługi doradcze? Nie żartuj, Travis. Skoro nie
angażujesz się w żaden interes z dobroci serca, to nie zrobiłbyś tego dla seksu.
Nie poruszył się. A kiedy się odezwał, jego głos był bardzo cichy.
- Ale gdybym zażądał takiej zapłaty?
- Powiedziałabym: idź i się utop.
Odwrócił się i patrzył przez okno w ciemność.
- Tak się domyślałem. W porządku, sprytna damo, powiem ci, co chcę za podjęcie
próby uratowania Flame Valley i tym samym przyszłości Charismy. Moja stawka jest taka
sama jak pięć lat temu. Część udziałów.
Julianę aż zatkało, jednak tym razem nie ze zdziwienia, lecz z oburzenia.
- Naprawdę myślisz, że David i Elly przyjęliby cię do spółki, gdybyś uratował hotel
przed własnymi inwestorami? To chyba lekka przesada. - Zastanowiła się szybko. - Ale może
da się pójść tym tropem. Musiałaby to być jednak niewielka część udziałów. Nie oczekuj, że
dostaniesz na przykład połowę.
Spojrzał na nią przez ramię.
49
- Źle mnie zrozumiałaś. Nie chcę Flame Valley. Jeżeli jakimś cudem uda mi się
uratować hotel, i tak trzeba będzie w niego włożyć dużo pracy i dużo pieniędzy. A nawet
wtedy jest duża szansa, że za parę lat upadnie. Tym razem chcę udziałów w pewnym
interesie.
Przyglądała mu się uważnie wzrokiem, jakim się patrzy na drapieżnika. Poczuła
skurcz w żołądku.
- Co masz na myśli?
- Charismę.
Juliana o mało nie upuściła swojego kieliszka. Miała wrażenie, że nie do końca
rozumie, co on mówi.
- Charismę? Chcesz przejąć część mojej firmy? Ale Charisma jest moja! Stworzyłam
ją sama, z niczego. Nikt z rodziny mi nie pomagał. Chyba nie mówisz poważnie.
- Witaj w realnym świecie. Mówię bardzo poważnie. I powiedziałem ci już, że moje
honoraria są bardzo wysokie. Przyjmując moją propozycję, musisz mieć świadomość, że
szanse na uratowanie hotelu są niewielkie. Ale będziesz musiała mi zapłacić, nawet jeżeli mi
się nie uda.
Juliana rozpaczliwie próbowała zebrać myśli. Tego się nie spodziewała. Chociaż
właściwie, patrząc wstecz, powinna być na podobne rzeczy przygotowana. Travis Sawyer był
groźnym przeciwnikiem.
- Charisma jest moja - powtórzyła. - Sama sobie wszystko zawdzięczam. Kiedy
prowadziłam sieć barów kawowych w San Francisco, oszczędzałam pieniądze na pierwsze
własne maszyny i na lokal. Wszystko zrobiłam sama.
- I sama zaryzykowałaś przyszłość Charismy, ładując pieniądze w Flame Valley. -
Travis ruszył do drzwi. - Przemyśl to sobie. Wpadnę do ciebie w poniedziałek rano i powiesz
mi, co postanowiłaś.
- Travis, zaczekaj, porozmawiajmy. Może uda nam się znaleźć jakiś rozsądny
kompromis.
- Nie idę na żadne kompromisy, gdy jest mowa o honorarium. Tego się nauczyłem
pięć lat temu od twojej rodziny.
- Travis... - Juliana zerwała się na równe nogi, ale on już zamknął za sobą drzwi.
Podbiegła do okna i zobaczyła, jak wsiada do swojego buicka. Oślepiły ją włączone światła.
Po chwili już go nie było.
- Ty podstępny, perfidny, bezwzględny draniu - wyrzucała z siebie na głos. - Charisma
jest moja. Moja! I nie oddam jej ani tobie, ani nikomu innemu.
50
Juliana zatrzymała się w połowie swojej tyrady, bo poraziła ją nagła myśl. Jeżeli odda
mu część Charismy, będzie z nim finansowo związana przez parę najbliższych lat. W
dzisiejszych czasach łatwiej było pozbyć się męża niż wspólnika w interesach. A jeżeli będą
musieli razem pracować, to z pewnością uda jej się go przekonać, że są dla siebie stworzeni.
Travis wyraźnie czuł, że jest spięty, kiedy parkował swojego buicka przed Charisma
Espresso w poniedziałkowy poranek. Powtarzał sobie, że powinien już do tego przywyknąć.
W końcu to był powód, dla którego przez ostatnie dwie noce niemal nie zmrużył oka.
Widział palące się w środku światła i przez moment wydawało mu się, że dostrzega
rude włosy Juliany. Zacisnął palce na kierownicy. Nadal nie mógł uwierzyć, że to robi.
Chociaż właściwie nie powinien się temu dziwić. Odkąd poznał Julianę, nic nie toczyło się
tak, jak sobie zaplanował. Więc może nie powinien przywoływać się do porządku?
Zmusił się, żeby wysiąść z samochodu. Nawet nie zastanawiał się, jaką usłyszy
odpowiedź. Juliana była kompletnie nieprzewidywalna. A Charisma znaczyła dla niej bardzo
wiele.
Ciekaw był, czy zorientowała się, co on zamierza i dlaczego. Cały ten zwariowany
plan przyszedł mu nagle do głowy podczas ich nocnej kłótni. Działał instynktownie, chcąc
znaleźć sposób, by choć jeszcze przez jakiś czas mogli być blisko siebie. Czy ona odgadnie,
że o to mu chodziło? A jeżeli tak, czy będzie z tego powodu wściekła, czy zadowolona?
A nawet jeżeli przyjmie jego propozycję, to i tak nie będzie wiedział, co nią kieruje.
Desperacka chęć, by pomóc Elly i Davidowi? Czy to troska o przyszłość Charisma Espresso?
A może zgodzi się dlatego, że jej na nim zależy?
Ale równie dobrze może wylać mu na głowę kubek kawy i kazać się wynosić.
Otwierając drzwi, Travis nie wiedział, czy idzie na spotkanie z damą, czy z tygrysicą.
Życie z Juliana na pewno nie było nudne.
- Juliano, przyszedł! - Sandy Oaks, potrząsając kolczykami, odwróciła się w kierunku
drzwi. - Możesz mu się rzucić do gardła.
Matt Linton podniósł wzrok znad filiżanek, które ustawiał na barze.
- Aha. Jest wreszcie. Można pomyśleć, że to chodząca niewinność.
- Aż chwyta za serce. Biedactwo. Nawet nie wie, co go czeka. - Sandy pokręciła głową
z udawanym smutkiem.
- Na jego miejscu dłużej bym tak nie stał - dorzucił Matt, uśmiechając się szeroko.
Travis pomyślał, że Juliana powinna być jednak nieco bardziej dyskretna.
51
- Zdajecie sobie sprawę, że plany rozwoju Charismy niekoniecznie muszą was
uwzględniać?
- Oho! - oburzyła się Sandy. - Czyżby to była groźba?
- Juliano! - zawołał Matt. - Chodź tutaj, ktoś próbuje nas zastraszyć.
W tej samej chwili Juliana wyszła z zaplecza, wycierając ręce w papierowy ręcznik.
Miała na sobie czarny kombinezon z frędzlami i czarne, wysokie buty na szpilkach. Włosy
spięła dwoma srebrnymi grzebieniami.
- Co się tutaj dzieje? - spytała, marszcząc brwi. - O, to ty, Travis. Nareszcie jesteś.
- Nie spodziewałem się, że czekasz na mnie z taką niecierpliwością.
- Nie wiedziałam, że się spóźnisz - powiedziała uszczypliwie. - Jest mnóstwo rzeczy
do zrobienia, a ja jestem okropnie zajęta. Musisz mi pomóc. - Weszła do swojego biura i po
chwili wróciła z kartką papieru. - Tu jest lista rzeczy, które musisz odebrać z delikatesów. Z
drugiej strony zapisałam, co zamówiłam w sklepie z serami. Aha, czy mógłbyś przy okazji
kupić gdzieś szampana?
Travis patrzył tępo na listę zakupów. Miał wrażenie, że po raz kolejny sytuacja
wymyka mu się spod kontroli.
- Juliano, po co to wszystko?
- Wydajemy dziś kolację. Idź już, mam kupę roboty, jak w każdy poniedziałek.
Melvin nie przysłał mi jeszcze tej kolumbijskiej mieszanki, którą zamówiłam, poza tym
zepsuła się maszyna do palenia kawy. Naprawdę nie wiem, w co ręce włożyć.
Travis ani myślał ruszyć się z miejsca.
- Co to za kolacja? - Starał się zachować cierpliwość.
- Nic wielkiego, nie bój się. Zaprosiłam na wieczór Elly i Davida, żeby poinformować
ich, że zamierzasz zająć się ratowaniem Flame Valley.
Zacisnął palce na kartce papieru. A więc jego ryzykowne posunięcie przyniosło
zamierzony efekt.
- Rozumiem, że zawarliśmy umowę?
- Tak.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie mogę dać żadnych gwarancji? Sprawy zaszły zbyt
daleko, żebym mógł cokolwiek obiecać.
Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Jeżeli ktokolwiek może uratować Flame Valley, to tylko ty.
- Ale jeżeli mi się nie uda, to nadal będziesz musiała mi zapłacić.
- Przestań już. Jasne, że ci zapłacę.
52
Travis rozejrzał się po wnętrzu Charismy, czując w sobie wyraźną ulgę.
- Zawsze chciałem mieć bar kawowy.
- Ciekawe od kiedy.
- Od soboty. Na razie, wspólniczko.
53
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Jest jeszcze jedna ważna rzecz - odezwała się Juliana, dokładając garść papryczek
chili do makaronu. - Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział o naszych... ustaleniach.
Travis przestał kroić grzyby i spojrzał z ukosa na Julianę.
- Dlaczego?
- Dlaczego? - powtórzyła z irytacją. - To oczywiste. David i Elly czuliby się fatalnie,
gdyby wiedzieli, że płacę za twoją pracę częścią udziałów Charismy. I tak mają wystarczające
poczucie winy.
- A dlaczego mieliby się tym przejąć? Bez skrupułów pożyczyli od ciebie pieniądze.
- Wtedy sytuacja nie była jeszcze taka zła - Juliana zajęła się przyprawianiem
makaronu. - Wydawało się, że David jakoś sobie poradzi. Travis, czy rzeczywiście sprawy
zaszły za daleko?
- Obawiam się. Wymyśliłem wszystko tak, żeby nie zostawić mu pola manewru. Ale
pewność będę miał dopiero wtedy, jak przejrzę całą księgowość. Jednak na twoim miejscu nie
liczyłbym na wiele.
Juliana była niezrażona.
- Zobaczysz, uda się. Jestem pewna. Czy możesz mi podać te foremki na tartinki?
- A co ty właściwie gotujesz? To wszystko wygląda mi na hors d'oeuvres.
- Przestań marudzić. Przecież wiadomo, że przystawki są najlepsze. Jak skończysz już
z tymi grzybami, pomóż mi nakładać masę serową do foremek.
- Lubisz mi rozkazywać, co?
- Skąd, po prostu słodko wyglądasz w tym fartuchu. W szafce po prawej stronie jest
szklany półmisek. Połóż na nim warzywa. I pośpiesz się, oni zaraz tu będą.
- Jak ja się dałem w to wplątać? - spytał tak cicho, że ledwie go usłyszała. - Jak już mi
się wydaje, że odzyskuję kontrolę nad sytuacją, ty nagle skręcasz w niespodziewanym
kierunku. - Skończył krojenie grzybów szybkimi ruchami noża.
- A wracając do naszej spółki...
- Co znowu? - spojrzał na nią nieufnie.
- Ustalmy od początku, że jesteś cichym wspólnikiem. Wiesz, o co mi chodzi? -
Uśmiechnęła się porozumiewawczo. - Oczywiście będę się ciebie radzić przed podjęciem
54
każdej poważnej decyzji. Zresztą i tak wiesz dużo o planach Charismy. Ale to ja jestem
starszym wspólnikiem. Chcę, żeby to było jasne.
- Możesz się tak nazwać - powiedział Travis zgodnie - o ile nie będziesz podejmować
ważnych decyzji bez porozumienia ze mną.
- A co dla ciebie znaczą ważne decyzje?
- Zobaczymy, jak się jakieś pojawią. Gdzie mam postawić ten półmisek z warzywami?
- Na stoliku obok kanapy. - Juliana wyjrzała przez okno i zobaczyła, że znajomy biały
mercedes właśnie parkuje pod domem. - O matko, przyjechali. Założę się, że umierają z
ciekawości.
- Co ty im powiedziałaś?
- Że uratujesz ich przed bankructwem.
- Nie składaj pochopnych obietnic. Powiedziałem, że zrobię, co będę mógł, ale bez
żadnych gwarancji.
- Ufam ci bezgranicznie.
- Jesteś zbyt dobrą bizneswoman, żeby jakiemukolwiek doradcy ufać bezgranicznie.
- Ty nie jesteś zwykłym doradcą. - Juliana ruszyła do drzwi. - Otwórz szampana. Elly i
David będą zachwyceni.
- Nie wątpię.
Jednak Elly i David nie do końca byli zachwyceni. Siedząc w salonie, patrzyli na
Travisa z wyraźną rezerwą, kiedy Juliana z entuzjazmem roztaczała przed nimi wspaniałe
perspektywy. Wkrótce okazało się, co budziło ich największe wątpliwości.
- Dlaczego to robisz? - zapytał David wprost.
- Sam sobie zadaję to pytanie. - Travis sięgnął po grzyby, które wcześniej pokroił.
- Co z tego będziesz miał? - David nie ustępował, a zmarszczone srogo brwi
dowodziły, że traktuje to pytanie niezwykle poważnie. - Nie myśl, że nie jesteśmy ci
wdzięczni, ale chciałbym wiedzieć, o co w tym chodzi.
Travis spojrzał na Julianę, dając jej tym samym do zrozumienia, że to ona powinna
odpowiedzieć.
- To proste - powiedziała z uśmiechem do Davida. - Travis robi mi przysługę.
- Przysługę? - Elly otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Biznesową - wyjaśniła szybko Juliana. - Ktoś ma ochotę na tartinkę z serem?
- Chwileczkę. - Tym razem Elly nie dała się zbyć. - Dlaczego miałby ci wyświadczać
przysługi?
55
- No właśnie - zawtórował jej David, bezskutecznie usiłując wyczytać coś z twarzy
Travisa.
- To rzeczywiście ciekawe pytanie - wtrącił się Travis. - Dlaczego miałbym ci
wyświadczać przysługi?
Juliana uśmiechnęła się do niego czule.
- Żeby uratować Charismę. Musicie wiedzieć - zwróciła się do Davida i Elly - że
Travis został moim doradcą biznesowym, zanim dowiedział się, jak bardzo zaangażowałam
się finansowo w Flame Valley. To postawiło go w sytuacji konfliktu interesów. Kiedy
zrozumiał, ile Charisma może stracić, od razu zaproponował, że uratuje Flame Valley. Z
etycznego punktu widzenia czuje się odpowiedzialny za Charismę. Dla niego etyka w
biznesie jest bardzo ważna.
- Naprawdę? - mruknął David. - Chyba zjem jeszcze jedną tartinkę. I poproszę o
kieliszek szampana.
- Oczywiście. - Juliana sięgnęła po tacę z jedzeniem.
Wszystko będzie dobrze, powtarzała sobie, kiedy David zadawał Travisowi kolejne
pytania, wszystko dobrze się ułoży. Jednak na wszelki wypadek starała się nie zwracać uwagi
na pełne niepokoju spojrzenia Elly.
Po dwudziestu minutach David dopadł ją w kuchni, dokąd poszła po kolejną porcję
makaronu.
- Co tu się do diabła dzieje? - spytał przyciszonym głosem.
- O co ci chodzi?
- Wiesz dobrze. Myślisz, że uwierzę w te bzdury o nagłym wybuchu etycznej
wrażliwości u Travisa Sawyera? Jesteśmy tu sami, dziecinko, i znamy się od wielu lat. Mów
prawdę. Dlaczego rzucił się na ratunek Flame Valley? Tylko bez wykrętów.
- David, proszę. - Juliana wyłączyła palnik i zaczęła nakładać makaron na półmisek. -
Mów ciszej, bo Elly i Travis cię usłyszą.
- Czy tym razem ty stanowisz zapłatę? - David stanął tuż przy niej, przytłaczając ją
swoim wzrostem. Kiedyś wydawało jej się to ekscytujące, teraz jedynie irytowało.
- Nie bądź niemądry.
- Mówię poważnie. Co jest między wami? Sypiasz z nim? Na tym polega umowa?
Jeżeli tak, to wiedz, że się na to nie zgadzam. Przyjmę każdą pomoc, ale nie za taką cenę. Nie
pozwolę, żebyś się sprzedawała Sawyerowi.
Juliana już otwierała usta, żeby powiedzieć, że ma się wynosić z jej kuchni, ale
przerwał jej Travis, który nagle stanął w drzwiach. Jego głos był twardy i lodowaty.
56
- Odczep się od niej. Juliana nie potrzebuje twojej opieki. To nasza prywatna umowa,
a tobie nic do tego.
- Racja - przytaknęła szybko Juliana. - To umowa między mną a Travisem. Oboje
jesteśmy z niej zadowoleni, więc nie musisz się martwić. Weź, proszę, te serwetki.
- Ale...
- Idź już stąd, makaron zaraz wystygnie. I naprawdę nie musisz się o mnie troszczyć.
Sama sobie świetnie poradzę. Jak zwykle zresztą.
- Wiem, ale nadal mi się to nie podoba.
- Może ci się nie podobać, ale musisz się z tym pogodzić - powiedział Travis z
naciskiem. - Bo to jedyna szansa na uratowanie Flame Valley.
David patrzył mu w oczy przez chwilę, po czym wyszedł z kuchni. Travis odwrócił się
do Juliany.
- Zdajesz sobie sprawę, co wszyscy będą myśleć o naszej umowie? Twoi rodzice,
wujek Tony, David i Elly będą przekonani, że ze mną sypiasz.
- Ale my wiemy, jaka jest prawda. To tylko interesy, nic więcej.
- Jasne, interesy. Bądź rozsądna.
- Postawmy sprawę jasno - powiedziała, podając mu półmisek z makaronem. -
Ponieważ udało nam się ustalić sprawy biznesowe, to możemy nadal pracować nad naszym
związkiem bez konieczności zastanawiania się, co nami kieruje.
Podeszła szybko do drzwi, nie zwracając uwagi na osłupienie na twarzy Travisa.
- Juliano, zaczekaj. Co chcesz przez to powiedzieć?
Ale Juliana zignorowała pytanie i z uroczym uśmiechem na ustach weszła do salonu.
- Wszyscy gotowi na kolejną porcję makaronu? Śmiało, mam jeszcze całe mnóstwo.
- Wróćmy do naszego związku - zaczął stanowczo, kiedy tylko mercedes Kirkwoodów
odjechał z parkingu.
Jeszcze przed chwilą Juliana była bardzo pewna siebie, ale kiedy została sam na sam z
Travisem, poczuła lekkie onieśmielenie. Żeby to ukryć, zaczęła zachowywać się z jeszcze
większą nonszalancją niż zwykle. To był jej stary sposób.
- Chcesz coś powiedzieć na ten temat? - rzuciła niedbale, zbierając talerze i serwetki.
Travis zatrzymał się blisko niej.
- Ostatnim razem, kiedy o tym rozmawialiśmy, odmówiłaś pójścia ze mną do łóżka do
57
czasu, aż obiecam ci małżeństwo. O ile pamiętam, dałaś mi miesiąc na opamiętanie się.
Potem powiedziałaś wyraźnie, że nasza umowa ma charakter czysto biznesowy. Teraz znowu
mówisz o związku. Po raz kolejny chcesz zmienić reguły gry?
- Powiedzieć ci prawdę? Dobrze. W najbliższym czasie będziemy spędzać ze sobą
dużo czasu, a ja jestem w tobie zakochana od dnia, kiedy cię poznałam. Mówiąc szczerze i
bez ogródek: nie jestem pewna, czy umiałabym ci się jeszcze długo opierać. O ile oczywiście
nadal próbowałbyś mnie uwieść.
Wzięła ze stolika pustą tacę i wyszła z nią z salonu.
- Juliano, co to ma znaczyć? - Travis wpadł za nią do kuchni i wziął mocno w
ramiona. - O co ci tym razem chodzi?
- Przecież powiedziałam wyraźnie. Czy nadal będziesz próbował mnie uwieść? -
spytała, obejmując go za szyję i delikatnie przesuwając wargami po jego ustach.
- Juliano - wyszeptał ochryple. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował długo i namiętnie.
Zareagowała instynktownie, uwalniając z siebie całą tęsknotę, nad którą próbowała do
tej pory zapanować.
- Poczekaj. - Travis nadal mocno ją obejmował. - Nadal czegoś nie rozumiem.
Mówisz, że oddzielasz sprawy biznesowe od osobistych. I że nadal mnie kochasz. Wydaje ci
się, że jak mnie wpuścisz do łóżka, to nagle uznam, że powinienem zaproponować ci
małżeństwo?
- Kto wie? W końcu to ty kierujesz się zasadami etyki.
Pokręcił głową ze zdziwieniem.
- Czy ty się nigdy nie poddajesz?
- Nigdy. Ale nie mam ochoty rozmawiać dziś o małżeństwie.
- To świetnie, bo ja też nie.
Pocałował ją jeszcze raz, a potem wziął za rękę i poprowadził do sypialni. Po drodze
gasił kolejne światła, więc kiedy dotarli do końca korytarza, całe mieszkanie było pogrążone
w tajemniczych nocnych cieniach.
Uśmiechnęła się do niego, kiedy zatrzymali się obok łóżka. Przesuwała wolno palcami
po jego ramieniu, czując kryjącą się tam siłę.
- Niemal odchodziłem od zmysłów, nie mogłem się doczekać, żeby znów być tak
blisko ciebie. - Travis powoli odpinał guziki jej bluzki.
- Chyba byłam niemądra, wyznaczając ten termin jednego miesiąca - wyznała Juliana,
mocno się w niego wtulając. - Powinnam wiedzieć, że nie wytrzymam tak długo.
58
- Wiedzieliśmy to oboje po naszej pierwszej nocy. - Travis odpiął ostatni guzik i
jedwabna bluzka z lekkim szelestem zsunęła się z ramion Juliany. Patrzył na jej nagie piersi,
potem ujął je delikatnie w dłonie. - Tak mi z tobą dobrze - szeptał, przesuwając wargami po
jej szyi.
- Mnie z tobą też. - Odwiązała mu krawat i odrzuciła na bok. Drżącymi palcami
zaczęła rozpinać mu koszulę. Kiedy ją z niego zdjęła, objęła go mocno i oparła mu głowę na
ramieniu. Na piersiach czuła szorstki dotyk jego włosów.
Travis zaśmiał się cicho. Wsunął dłonie za pasek jej spodni i zsunął je na dół. Po
chwili stała w jego ramionach całkiem naga.
- To mi się właśnie podoba - zamruczał. Wziął ją na ręce, położył na łóżku, a potem
zaczął zdejmować z siebie resztę ubrań.
- Wiem. - Juliana wpatrywała się w niego z zachwytem. Podobała jej się siła jego
ramion i ud, a świadomość, jak bardzo jest podniecony, wywoływała w niej uczucie
najgłębszego zadowolenia. Wiedziała jednak, że pociąga ją nie tylko ciało Travisa. W końcu
znała mężczyzn co najmniej równie dobrze zbudowanych i dużo bardziej przystojnych niż
Travis.
- Nagle spoważniałaś - zauważył, kładąc się obok niej z niewielką paczuszką w dłoni.
- Właśnie się zastanawiałam, co sprawia, że jesteś tak niebywale seksowny.
Uśmiechnął się, wyjmując zawartość z opakowania.
- Nie wiesz, dlaczego nie potrafisz mi się oprzeć?
- Aha. - Pogładziła go po włosach i wsunęła nogę między jego uda.
- Nie zawracaj sobie tym głowy. - Pochylił się, żeby pocałować zagłębienie pomiędzy
jej piersiami. - Nie niektóre pytania nie ma odpowiedzi. Po prostu uznaj, że tak jest i tyle.
- Jak sobie życzysz, wspólniku. - Wyprężyła się zachęcająco. Dłoń Travisa zsuwała się
coraz niżej, a kiedy Juliana poczuła ją na swoim udzie, westchnęła gwałtownie. Najmniejsze
dotknięcie jego palców wywoływało w niej dreszcz podniecenia; gdy zaczął całować jej
piersi, z trudem powstrzymała się od głośnego okrzyku. Była coraz bardziej gorąca i
roznamiętniona.
Przekręciła się nieco i wtuliła w niego jeszcze mocniej. Dotykała jego ramion, brzucha
i ud, po raz kolejny odkrywała najbardziej intymne miejsca, których tajemnice poznała
podczas ich pierwszej wspólnej nocy. Mięśnie pleców i ramion miał mocno napięte; czuła
rosnące w nim pożądanie. Świadomość, że tak bardzo jej pragnie, wyzwoliła w niej
gwałtowną reakcję. Przylgnęła do niego mocno, z radością i uniesieniem poddając się jego
pieszczotom. Przeciągnęła paznokciami po jego ramionach.
59
- Jesteś kobietą, która zostawia po sobie ślady - powiedział niewyraźnie, odwracając ją
na plecy.
- Co mówisz?
- Nieważne. Obejmij mnie, mocno.
Juliana przygarnęła go do siebie.
- Teraz - wyszeptała. Przymknęła oczy i zacisnęła nogi wokół jego bioder. - Chodź do
mnie. Kocham cię.
Obchodził się z nią delikatnie, niespiesznie, jakby chciał przedłużyć tę chwilę; Juliana
przyciągnęła go gwałtownie, niecierpliwie.
- Travis - jęknęła, wpijając się w niego.
- Nigdzie bez ciebie nie pójdę.
Oddychała coraz szybciej, czując, że powoli traci nad sobą kontrolę. Poddała się tej
fali, a on zamarł na moment i w ostatnim pchnięciu opadł na nią całym swoim ciężarem. W
tej długiej chwili cały świat przestał się dla nich liczyć.
Po jakimś czasie Travis poruszył się lekko i spojrzał na Julianę w ciemności.
Uśmiechała się sennie, rozcierając palcami drobne kropelki potu na jego ramionach.
- Nie bój się - odezwała się, ziewając delikatnie. - Nie będę o tym wspominać.
- O czym?
- O małżeństwie.
- Przecież właśnie wspomniałaś. - Pocałował ją lekko w czubek nosa.
- Ale zmieniam temat na ważniejszy.
- Czyli jaki?
- Kto zrobi rano herbatę.
- Niech ci będzie, tym razem ja.
- Co za zgodny mężczyzna. - Ziewnęła jeszcze raz i zasnęła.
Trzy dni później, o wpół do jedenastej przed południem Travis siedział przy swoim
biurku w siedzibie Sawyer Management Systems i zastanawiał się, czy powinien zrobić sobie
przerwę na kawę. Do Charisma Espresso było zaledwie parę przecznic. Mógł się tam przejść,
porozmawiać chwilę z Julianą i wziąć kawę na wynos. Za jakieś dwadzieścia minut byłby z
powrotem.
Ale gdyby napił się kawy z biurowego dzbanka, to oszczędziłby piętnaście minut. A
pracy przy Flame Valley miał tak wiele, że niemal każda minuta była na wagę złota. Z
niechęcią popatrzył na papiery piętrzące się na jego biurku. Naprawdę wykonał kawał dobrej
60
roboty, przygotowując się na przejęcie hotelu. I szczerze mówiąc, nie widział sposobu, żeby
go uratować. Trzeba by na nieokreślony czas odłożyć spłatę długów, a na dodatek
postawienie całego przedsięwzięcia na nogi wymagało potężnego zastrzyku finansowego. To
było koszmarne zadanie.
Za każdym razem, kiedy przypominał sobie ślepą wiarę Juliany w jego możliwości,
klął w duchu. Próbował nie myśleć o tym, co się stanie, jeżeli mu się nie powiedzie.
Zadzwonił telefon na jego biurku.
- Przyszła pani Kirkwood, chce z panem rozmawiać.
Travis zacisnął zęby. Ostatnia rzecz, jakiej sobie życzył, to spotkanie z Elly. Ale nie
miał innego wyjścia.
- Proszę, niech wejdzie.
Chwilę później Elly stanęła w drzwiach. Krótka fryzura podkreślała jej delikatne rysy.
Przy swojej znakomitej figurze doskonale wyglądała w obcisłych białych spodniach i białej
jedwabnej bluzce. Duże niebieskie oczy, których spojrzenie wydawało się kiedyś Travisowi
tak jasne i szczere, wypełniał lęk. Przez moment aż zdziwił się, że mógł kochać tę kobietę.
Przy Julianie wyglądała jak słodka blada azalia obok pysznej orchidei.
- Witaj, Elly. Siadaj, proszę. - Travis niechętnie wstał i wskazał stojące obok krzesło.
- Dziękuję. - Elly przyglądała mu się badawczo. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej,
ale jednocześnie bardzo zdeterminowanej. - Przyszłam, bo musimy porozmawiać.
- Świetnie. Mów. - Travis usiadł i odchylił się do tylu na oparciu swojego krzesła.
Żałował, że parę minut wcześniej nie wyszedł do Charisma Espresso. Uniknąłby tej szczerej,
przyjacielskiej pogawędki.
Elly wzięła głęboki oddech.
- Sypiasz z Julianą. Masz z nią romans.
Travis spojrzał przez okno. Roztaczał się stąd piękny widok na przystań. W oddali
widać było nawet restaurację Treasure House.
- To nie twój interes, Elly, i dobrze o tym wiesz.
- Owszem, mój, jeżeli ją wykorzystujesz. Jest moją kuzynką. Nie pozwolę, żebyś ją
skrzywdził.
- Szkoda, że o tym nie pomyślałaś, kiedy zastawiłaś sidła na Davida.
- Nie zastawiałam na niego sideł! - powiedziała podniesionym tonem. - Walczyliśmy z
naszymi uczuciami, dopóki... dopóki...
- Dopóki Juliana nie zorientowała się i nie pozwoliła Davidowi odejść?
- Nie masz o niczym pojęcia. Juliana nie pozwoliła Davidowi odejść.
61
- Walczyła o niego? - Travis z napięciem czekał na odpowiedź. Musiał wiedzieć, jak
ważny był dla Juliany David Kirkwood.
To pytanie zaskoczyło Elly.
- Nie było żadnej walki. Oboje doszli do wniosku, że popełnili błąd i oboje zerwali
zaręczyny. Wszystko odbyło się spokojnie i w cywilizowany sposób. Jak chcesz, możesz
zapytać Juliany. Ale ja nie chcę rozmawiać o przeszłości.
- Nawet o naszej przeszłości? - spytał bez specjalnego zainteresowania.
- Zwłaszcza o naszej przeszłości. - Elly odwróciła wzrok.
Pokiwał głową i rzucił długopis na biurko.
- To taki nudny temat, prawda?
Poruszyła się nerwowo.
- Muszę wiedzieć, czy szantażujesz Julianę, żeby móc z nią sypiać.
- Dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Bo to jest zbyt wysoka cena za uratowanie Flame Valley. Nie pozwolę, żeby Juliana
ją płaciła.
- Myślisz, że ona dałaby się tak zaszantażować jakiemukolwiek mężczyźnie?
Elly zmieszała się na moment.
- W normalnych okolicznościach nie. Ale ta sytuacja jest inna.
- Co to znaczy?
- Podobasz się jej. Myślę nawet, że ona się w tobie kocha. Dlatego mogłaby sobie
wytłumaczyć, że nie ma w tym nic złego. Ale cierpiałaby, gdybyś ją już po wszystkim rzucił.
Nie chcę, żeby płaciła taką cenę.
Travis poczuł nagłą irytację.
- Nie musisz się o nią martwić.
- Muszę, to moja kuzynka. Po co tutaj wróciłeś, Travis? Jesteś niebezpiecznym
człowiekiem, ale tylko ja zdaję sobie z tego sprawę. David nie chce się temu głębiej
przyjrzeć, Julianę zaślepiają emocje, a mój ojciec, ciocia i wuj są kompletnie
zdezorientowani. Rozpaczliwie zależy im na uratowaniu Flame Valley. Kochają Julianę, ale z
drugiej strony przywykli do tego, że ona świetnie sobie radzi sama.
- Więc uznałaś, że tylko ty możesz ją przede mną uchronić? Daruj sobie, Juliana cię
nie posłucha.
Elly wstała i podeszła do okna. Stała odwrócona tyłem do Travisa, nerwowo ściskając
swoją skórzaną torebkę.
- Robisz to, żeby się na mnie odegrać?
62
Travis zastanawiał się nad odpowiedzią przez bardzo długą chwilę.
- Nie - powiedział wreszcie.
- Wróciłeś nie dlatego, że nie dostałeś pięć lat temu obiecanej zapłaty. Powodem jest
to, co wydarzyło się wówczas między nami.
Travis przyglądał się Elly z uwagą. Juliana miała rację. Ta krucha, delikatna,
płochliwa kobieta nie była w jego typie. Nigdy.
- Wróciłem, bo nie otrzymałem należnej mi zapłaty. To jedyny powód.
Elly przełknęła łzy.
- Przykro mi, że wszystko się tak potoczyło. Chciałam ci powiedzieć, że zrywam
zaręczyny, jak tylko się zorientowałam, że nie pasujemy do siebie. Ale tata był przekonany,
że się wtedy wycofasz. Powiedział, że stracimy Flame Valley, że sprawy zaszły za daleko i że
tylko ty możesz nam pomóc. Miałeś wierzyć, że wyjdę za ciebie za mąż i że w prezencie
ślubnym dostaniesz udziały w Flame Valley.
- A ty ciągnęłaś to kłamstwo. Przyznaję, że byłaś bardzo przekonująca.
Elly odwróciła się do niego gwałtownie. Na jej twarzy malowała się udręka.
- A co mogłam innego zrobić? Musiałam wybierać między tobą a moją rodziną.
- I wybrałaś rodzinę.
- Tak, przecież to oczywiste. Ale nie dam skrzywdzić Juliany za to, co musiałam
zrobić pięć lat temu.
- Do twarzy ci z tym poświęceniem. Ale możesz się uspokoić. Nie mam zamiaru
skrzywdzić Juliany.
- Wykorzystujesz ją. Zamiast mnie. Wszystko zrozumiałam. Skoro nie mogłeś mieć
jednej kobiety z rodziny, to sięgasz po drugą. Twoja zemsta będzie pełna dopiero wtedy, gdy
zaciągniesz którąś z nas do łóżka.
Travis patrzył na nią, czując wzbierającą w nim złość. Podniósł się z krzesła.
- Dość tego. Niczego nie rozumiesz. I zapamiętaj sobie: Juliana nie jest zamiast ciebie.
Ani zamiast żadnej innej kobiety. Ona jest jedyna i wyjątkowa. Lepiej będzie, jak sobie
pójdziesz, zanim powiesz kolejne głupstwo.
- Jeszcze nie skończyłam. - Elly uniosła gniewnie głowę, ale w tym geście bardziej
przypominała przerażoną łanię. - Przejrzałam twoje sztuczki. Nie ufam ci za grosz, bez
względu na to, co myślą inni.
- Naprawdę? Chyba będę musiał mieć się na baczności.
Zrobił krok w jej kierunku. Elly wydała z siebie piskliwy okrzyk.
- Nie waż się mnie tknąć, ty brutalu! - Odwróciła się i wybiegła za drzwi.
63
Travis patrzył z niechęcią za swoją byłą narzeczoną. Pomyślał, że Juliana nigdy by się
tak nie zachowała. Prędzej stanęłaby do walki.
Wrócił na swoje miejsce i sięgnął po papiery, które przeglądał parę minut temu. Słowa
Elly wciąż dźwięczały mu w uszach.
„Musiałam wybierać między tobą a moją rodziną”.
Zdawał sobie sprawę, że Juliana nie jest tak do końca wyjątkowa: podobnie jak Elly
była całkowicie lojalna wobec swojej rodziny.
Travis modlił się, żeby to, co go spotkało pięć lat temu z Elly, nie powtórzyło się z
Julianą. Żeby nie musiała wybierać między nim a rodziną. Wiedział, że byłby wtedy na
przegranej pozycji.
Znów zaczął się zastanawiać, co się stanie, jeżeli mu się nie powiedzie. Musiał
przerwać te rozmyślania, bo drzwi otworzyły się szeroko i do pokoju wkroczyła Juliana,
niosąc papierową torbę z logo Charismy.
- No i co zrobiłeś mojej kuzynce, ty brutalu? - Z promiennym uśmiechem postawiła
torbę na biurku i wyjęła z niej papierowy kubek z kawą.
Travis przyglądał się jej z nieukrywaną przyjemnością. Miała dziś na sobie plisowaną
spódnicę, obcisłą kamizelkę, a pod nią koszulę z szerokimi rękawami.
- Brutalu? - powtórzył, patrząc zachłannie na kubek z kawą.
- Na pewno użyła tego słowa. - Juliana otworzyła drugi kubek i usiadła na krześle,
które przed chwilą zajmowała jej kuzynka. - Mieliście małą kłótnię?
- Z Elly trudno się pokłócić. Ucieka, kiedy zaczyna się robić naprawdę interesująco. -
Z zachwytem wciągał zapach kawy. - Tego mi było potrzeba.
- Pomyślałam, że będziesz chciał sobie zrobić małą przerwę i postanowiłam ci
oszczędzić spaceru do Charismy. Poza tym musiałam wyrwać się na moment z pracy. Znów
nie mogę się dogadać z Melvinem. Więc o co się pokłóciliście?
- Elly jest przekonana, że cię szantażuję, żebyś chodziła ze mną do łóżka. - Patrzył na
Julianę, rozkoszując się kolejnymi łykami mocnej, ciemno palonej kawy.
- Ona też?
- Nie tylko. Z pewnością jeszcze Matt i Sandy, poza tym twoi rodzice i Tony Grant.
Co oznacza, że niemal wszyscy tak uważają.
- Szkoda, że to nieprawda - rzuciła lekko Juliana. - To byłoby całkiem ekscytujące.
- Nie byłaś tym szczególnie podekscytowana, kiedy ci to zasugerowałem – powiedział
z lekką irytacją. - O ile pamiętam, kazałaś mi spadać, kiedy zaproponowałem, że przyjmę
twoje piękne ciało jako zapłatę za uratowanie Flame Valley.
64
- Odmówiłam ze względu na ciebie.
- Na mnie?
- Oczywiście. Gdybym się zgodziła, wciąż byś się zadręczał domysłami.
- Czym?
- Domysłami co do moich prawdziwych motywów. Za każdym razem, kiedy bym cię
całowała albo mówiła, że cię kocham, zastanawiałbyś się, czy jestem szczera, czy tylko udaję,
żebyś harował jak wół dla ocalenia Flame Valley. A tak sprawa jest czysta, interesy to
interesy, a sprawy osobiste to sprawy osobiste.
Travis zaklął z krzywym uśmiechem.
- Zawsze musisz być o krok do przodu.
- Nic na to nie poradzę, taka już jestem. Musiałam zdusić w zarodku tę straszną próbę
szantażu tylko ze względu na ciebie. - Juliana wstała i podeszła do Travisa. W jej spojrzeniu
kryło się uwodzicielskie, figlarne rozbawienie. - Ale wiedz, że twoja propozycja wydała mi
się cudownie ekscytująca.
Travis uśmiechnął się szeroko, odstawił kubek i posadził sobie Julianę na kolanach.
- A ty wiedz, że gdybyś przyjęła moją propozycję, wcale bym się nie zadręczał
domysłami.
- Nie? - spytała, całując go w szyję.
- Nie. A następnym razem, kiedy postanowisz zrobić coś dla mojego dobra, skonsultuj
to najpierw ze mną.
- Dobrze. - Pogłaskała go zachęcająco po szyi. - Kiedy masz następne spotkanie?
- Nie mam dziś żadnych spotkań. - Travis przeciągnął dłonią po jej udzie, czując, że
jest coraz bardziej podniecony. Wszystko w tej kobiecie działało na niego podniecająco.
Juliana zachichotała.
- Robiłeś to kiedyś w pracy?
- Nie - uśmiechnął się. - A ty?
- Nigdy.
- No to mamy parę rzeczy do nadrobienia.
Delikatnie podniósł ją i posadził na brzegu biurka. Powoli odsunął wysoko szarą
flanelową spódnicę i położył dłonie na jej kolanach. Pomyślał, że Juliana ma naprawdę piękne
kolana, gładkie i okrągłe. To zabawne, że do tej pory nie zauważył, ile uroku kryje się w tej
części kobiecego ciała.
- Chyba nic złego się nie stanie, jeżeli od czasu do czasu będziemy udawać, że
zmuszasz mnie do tego szantażem? - spytała.
65
Uśmiechnął się i powoli rozsunął jej nogi.
- Zawsze do usług, kochanie.
66
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Juliano, sytuacja jest bardzo poważna. Niezmiernie martwi nas, co może z tego
wyniknąć. Dlatego postanowiliśmy spotkać się i omówić to w rodzinnym gronie. Musimy
wiedzieć, o co tu chodzi.
- Jasne, mamo. Rozumiem. Ale nad wszystkim panuję, zaufaj mi. - Juliana popatrzyła
na poważne twarze wokół niej, westchnęła bezgłośnie i zajęła się swoją pyszną zupą z czarnej
fasoli. W rodzinnym gronie wyczuwało się niewiele zaufania, za to dużo niepokoju. Dobrze,
że przynajmniej kuchnia w tej meksykańskiej restauracji jest znakomita, pomyślała z
rezygnacją.
Kiedy rano dotarło do niej zaproszenie na lunch, miała zamiar wymyślić jakiś pretekst,
żeby grzecznie odmówić. Wiedziała jednak, że rodzice i wujek Tony byliby zawiedzeni, więc
chcąc nie chcąc, postanowiła odegrać rodzinną psychodramę.
- Omawialiśmy to z Tonym dokładnie - odezwał się Roy Grant. Patrzył na córkę
uważnie, z wyrazem głębokiej troski na twarzy. - Nadal nie wiemy, po co Sawyer tu wrócił,
ale z pewnością nie wróży to nam nic dobrego.
- Święta racja - przytaknął Tony, rzucając okiem na swój talerz, wypełniony enchiladą
z kurczakiem i obfitą porcją gęstej śmietany. - Sawyer oznacza kłopoty, wiemy o tym dobrze.
Odbierze nam Flame Valley w ten czy inny sposób. Poświęcił pięć lat, żeby nas dopaść.
Wyobrażacie sobie? Pięć lat! Cały czas żywił się pretensjami.
- Już pięć lat temu było groźnie, kiedy dowiedział się, że ze ślubu nici - dorzucił Roy.
- Próbowaliśmy mu jakoś zapłacić, ale nie chciał.
Juliana podniosła wzrok znad talerza.
- O ile rozumiem, miał dostać jedną trzecią udziałów we Flame Valley.
Zaproponowaliście mu to, kiedy Elly zerwała zaręczyny?
- Zwariowałaś? - wybuchnął Tony. - Oddać jedną trzecią majątku w ręce kogoś spoza
rodziny? Na miłość boską, dziewczyno, gdzie się podział twój rozsądek? Nie było ślubu, nie
było umowy. Oczywiście chcieliśmy go jakoś wynagrodzić, w końcu nie jesteśmy oszustami.
- Mhm. - Juliana sięgnęła po tortillę i umoczyła ją w salsie. - Zaproponowaliście mu
równowartość udziałów w gotówce?
Jej matka zacisnęła usta.
67
- Oczywiście, że nie. To byłby jakiś milion dolarów. Nie byliśmy w stanie tyle
zapłacić ani jemu, ani żadnemu innemu doradcy. Zaproponowaliśmy mu jednak przyzwoite
wynagrodzenie.
- Ale problem był taki, że zaproponowaliście mu nie tyle, na ile się umówiliście.
Tony Grant aż poczerwieniał na twarzy.
- To była niepisana umowa, a nie żaden prawdziwy kontrakt. Na dodatek uzależniona
od ślubu z Elly. Na szczęście do ślubu nie doszło. Kiedy tylko pomyślę, jak nieszczęśliwa by
była z tym człowiekiem, dostaję skurczów żołądka. O, już mnie zaczyna boleć.
- To ten sos chili. Wiesz, że nie robi ci dobrze na żołądek - zauważyła Juliana
niewinnie.
- Ta rozmowa do niczego nie prowadzi - odezwał się jej ojciec szorstko. - Kochanie,
nie ma co wracać do przeszłości, co się stało, to się nie odstanie. Mnie martwi teraźniejszość.
- Zupełnie niesłusznie, tato - powiedziała Juliana uspokajająco. - Mówiłam już, że nad
wszystkim panuję. Travis pracuje teraz dla mnie. A ponieważ ma zobowiązania wobec
Charismy, podjął się uratowania Flame Valley. Wie, że jeśli hotel upadnie, stracę mnóstwo
pieniędzy.
- Kochanie, to wszystko nie ma sensu - wtrąciła się Beth Grant. - Dlaczego Travis
Sawyer miałby ci wyświadczać przysługę?
- To też już mówiłam. Charisma jest klientem Sawyer Management Systems. Nie
chodzi o żadną przysługę, tylko o interesy.
- Ci cholerni inwestorzy z Fast Forward Properties też są jego klientami! - zahuczał
Tony. - I to większymi niż Charisma. Bardziej się dla niego liczą niż ty.
Juliana zaczerwieniła się.
- No dobrze, może chodzi o coś więcej niż zobowiązania Travisa wobec Charismy.
Może on to robi dla mnie.
Rodzice i wuj Tony popatrzyli na nią z otwartymi ustami. Pierwsza ochłonęła Beth.
- Dla ciebie? Co to znaczy? O co tutaj chodzi?
- Skoro już chcecie wiedzieć, to zamierzam wkrótce wyjść za niego za mąż. Chyba mu
się podobam, ale jest zbyt nieśmiały, żeby to otwarcie powiedzieć.
Jej ojciec był zbulwersowany.
- Czy ten łajdak zdążył ci już coś naobiecywać?
- Właśnie ku temu zmierzamy - zapewniła go Juliana.
- Do diabła, dziewczyno, czy on ci się oświadczył? - spytał Tony ze świętym
oburzeniem. - Więc o to mu chodzi? Chce cię mieć zamiast Elly?
68
- Nie, wujku, jeszcze mi się nie oświadczył, ale mam taką nadzieję.
- Kochanie, chyba nie dasz się nabrać na te jego oświadczyny - powiedziała do córki
Beth z wyraźną troską w głosie. - Przecież wiesz, jak to się kończy. Mężczyźni ciągle
składają ci takie propozycje, ale nigdy na poważnie.
- Dziękuję, mamo - skrzywiła się Juliana.
- Nie chciałam cię urazić, skarbie, ale wiesz, jaka jest prawda. Mężczyźni proponują ci
małżeństwo następnego dnia po pierwszym spotkaniu, ale zmieniają zdanie równie szybko.
- Chcesz powiedzieć, że dają nogę? Wiem, mamo. Smutne, ale prawdziwe. Działam na
mężczyzn w dziwny sposób. Chyba ich przytłaczam. Ale Travis jest inny. Nie daje się
przytłoczyć. - Juliana się rozpromieniła. - Wręcz uważam, że to dobrze, że nie spieszy się z
oświadczynami.
- Dlaczego? - Jej ojciec nadal był podejrzliwy.
- Wszyscy inni proponowali mi małżeństwo po dwudziestu czterech godzinach
znajomości. Travis widocznie poważnie się nad tym zastanawia. A to oznacza, że kiedy już
mi się oświadczy, to będzie do tego naprawdę przekonany. On zawsze wie, co robi.
Wujek Tony wycelował w nią widelcem z drugiego końca stołu.
- I to powinnaś sobie zapamiętać. Zawsze wie, co robi. Dlatego jest taki
niebezpieczny.
Juliana pokręciła głową z rozdrażnieniem.
- Ale to nie znaczy, że nie można mu ufać. Ja akurat ufam mu całkowicie. Tylko on
może uratować Flame Valley.
Nieznaczne poruszenie przy stole sprawiło, że Juliana rozejrzała się wokół. Travis stał
za nią. Uśmiechnęła się do niego na powitanie.
- Dzięki za te zapewnienia, kochanie - powiedział spokojnie.
- Travis, co ty tutaj robisz?
- Dzwoniłem do Charismy, żeby cię wyciągnąć na lunch, ale Sandy powiedziała, że
zostałaś porwana i że trzymają cię w tej restauracji dla okupu. - Travis patrzył na gniewne
twarze zgromadzone wokół stołu. - Pomyślałem, że wpadnę i cię uratuję.
- Ona nie potrzebuje pomocy - wymamrotał Tony Grant.
- Święta racja - przytaknął mu Roy ponuro. - Moja córka potrafi się o siebie
zatroszczyć.
- Z całą pewnością - powiedziała Beth z nutą macierzyńskiej dumy.
- Każdy potrzebuje pomocy od czasu do czasu - odpowiedział Travis spokojnie,
siadając na krześle obok Juliany i biorąc do ręki menu.
69
- Umieram z głodu. Kilkugodzinna praca nad finansami Flame Valley bardzo zaostrza
apetyt. Albo przyprawia o mdłości, to zależy od punktu widzenia. Na szczęście mam zdrowy
żołądek. Hotel znów jest w niezłych tarapatach, co?
Tony Grant zbladł nagle, a potem znów poczerwieniał.
- Przepraszam - powiedział niewyraźnie, wstając od stołu - ale muszę już iść, jeżeli
mam dziś dotrzeć do San Diego. Wy też chodźcie, bo spóźnicie się na samolot.
Beth uniosła się z miejsca i skinęła na męża.
- To prawda, kochanie, powinniśmy już pójść. - Spojrzała znacząco na Julianę. -
Pamiętaj, co ci powiedziałam.
- Oczywiście. Miłej podróży do San Francisco.
Rzuciwszy ostatnie niepewne spojrzenie na Travisa, Beth odwróciła się i wyszła za
swoim mężem z restauracji.
- Coś mi się wydaje - powiedziała Juliana - że zostawili mi rachunek do zapłacenia.
- Stać cię na to. Od początku Charisma przynosi ci mnóstwo pieniędzy.
- Czy to oznacza, że za twój lunch też mam zapłacić?
Travis odłożył menu i popatrzył na nią znacząco.
- Zwykle to klient pokrywa wydatki swojego doradcy.
- Rozumiem.
- Powiedz mi, ile dostałaś propozycji małżeństwa?
Juliana zmrużyła oczy.
- Więc jednak podsłuchiwałeś?
- Nie mogłem się powstrzymać. Poza tym byliście tak zajęci miłą rodzinną rozmową,
że nie śmiałem przeszkadzać.
- Daj spokój z tymi propozycjami małżeństwa. Tak naprawdę żadna z nich nie miała
znaczenia.
- Skoro tak mówisz.
Dwa dni później Juliana siedziała w restauracji z Travisem.
- Jak poszło spotkanie z Davidem? - Juliana wzięła do ust smażoną ostrygę i
skosztowała ją z wyraźnym zadowoleniem. To danie zawsze jej smakowało w Treasure
House. Zmarszczyła brwi, nie doczekawszy się odpowiedzi na swoje pytanie.
- Źle?
- Powiedzmy, że David nie jest zbyt przyjemnym towarzyszem zabaw. - Travis jadł
swojego miecznika w sposób, który nie zdradzał specjalnego zachwytu.
70
- Wiesz, Travis, ostatnio chyba jesteś w dość kiepskiej formie.
- A dziwisz się? Pracuję po osiemnaście godzin na dobę, żeby uratować ten cholerny
hotel, zadowolić swoich ważnych klientów i urządzić swoje nowe biuro. Do tego próbuję
znaleźć czas, żeby się z tobą spotkać.
- Może to nie był dobry pomysł, żeby iść dzisiaj na kolację.
- Raczej nie. W biurze czeka na mnie stos papierów do przejrzenia. Ale ponieważ to
był mój pomysł, więc nie powinienem narzekać.
- Więc jak poszło spotkanie z Davidem?
- Nie był zbyt zadowolony. Zaproponowałem mu pewne rozwiązanie, ale chyba go nie
przyjmie.
- Jakie rozwiązanie?
- Znalezienie kupca na Flame Valley. Na przykład którąś z dużych sieci hotelowych.
Musieliby spłacić wszystkich wierzycieli i zapewnić Davidowi posadę managera.
Juliana skrzywiła się lekko.
- Nic dziwnego, że nie był zachwycony. Sprzedaż hotelu to ostatnia rzecz, na jaką by
się zgodził. Za wszelką cenę chce go zatrzymać. - Przerwała, przypominając sobie, co
powiedział Roy Grant podczas lunchu dwa dni temu. - To własność rodziny.
- Mówił dokładnie to samo. Juliano, wszystko wskazuje na to, że nie uda mi się
uratować Flame Valley.
- Uda ci się. - Uśmiechnęła się do niego z bezbrzeżnym zaufaniem.
- Wolałbym, żebyś nie była tego taka pewna. - Spojrzenie Travisa wyrażało
zniecierpliwienie. - Do diabła, nie mam dziś ochoty rozmawiać na ten temat.
- Dobrze. Wolisz porozmawiać o przyszłości Charismy? - Sięgnęła po ostatnią
ostrygę. - Pomyślałam, że może warto zacząć sprzedawać kubki z naszym logo. Reklama
podprogowa. Za każdym razem, kiedy nasz klient będzie pił w domu z takiego kubka,
pomyśli o Charismie.
- Pomysł może jest niezły, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać.
- To o czym chcesz rozmawiać? - spytała cierpliwie, kończąc swoją sałatkę z
czosnkiem i anchois.
- O nas.
- O nas? - Przestała jeść i popatrzyła na niego uważnie. Naprawdę był dziś w dziwnym
nastroju. - A konkretnie o czym?
Travis rozglądał się po dyskretnie eleganckim wnętrzu restauracji. Przy stolikach
siedzieli goście ubrani z szykowną nonszalancją, z licznych doniczek zwieszały się liście
71
paproci, a kelnerzy i kelnerki z powodzeniem mogliby pozować do zdjęć na okładki
kolorowych magazynów. Typowa kalifornijska restauracja.
- Czy Kirkwood zaprosił cię tu, żeby ci się oświadczyć? - zapytał.
- Aha. Pozostali zresztą też.
- A ilu ich było?
Spojrzała na niego ze złością.
- Wciąż chodzi ci o liczbę? No cóż, nie tak wielu. Najwyżej dwóch albo trzech. Bo
chyba nie powinnam brać pod uwagę agenta nieruchomości, który załatwił mi lokal dla
Charismy, ani tego osiłka, od którego kupiłam mój pierwszy ekspres do kawy. Byli dość mili,
ale bez specjalnej głębi. Taki typ sprzedawców.
- To ciekawe.
- Naprawdę to nie moja wina, że kilku mężczyzn zaproponowało mi małżeństwo.
Mówiłam ci już, że żadnego nie traktowałam poważnie.
Travis uśmiechnął się krzywo.
- Wszystkich sterroryzowałaś, co? - Sięgnął do kieszeni po portfel. - Chodźmy stąd.
- Gdzie mamy pójść?
- Na spacer.
- O tej porze?
- Przecież to nie centrum Los Angeles tylko Jewel Harbor. Muszę z tobą
porozmawiać, ale nie tutaj. - Travis przechwycił spojrzenie kelnera, który natychmiast
pospieszył z rachunkiem.
Wyszli z restauracji i skierowali się w stronę jachtowej przystani. Wieczór był
pogodny, łagodna bryza niosła ze sobą zapach oceanu, fale z cichym pluskiem rozbijały się o
drewniane słupy nabrzeża. W kabinach jachtów pobłyskiwały światła, wskazując, że
właściciele spędzają tam noc.
Travis szedł zamyślony. Zatrzymał się wreszcie na skraju pomostu. Nadal nic nie
mówił, tylko patrzył na horyzont. Juliana wytrzymywała jego milczenie, ale wreszcie
ciekawość wzięła w niej górę.
- Po co mnie tu przyprowadziłeś?
- Żeby zapytać, czy wyjdziesz za mnie za mąż. - Nie patrzył na nią. Jego wzrok wciąż
utkwiony był w ciemnościach.
Juliana nie wierzyła własnym uszom.
- Słucham?
72
- Powiedziałaś, że mam miesiąc na zastanowienie. Nie potrzebuję całego miesiąca. Od
jakiegoś czasu wiem, że chcę się z tobą ożenić. Tylko że wszystko było tak cholernie
skomplikowane. Nadal zresztą jest. Nic się nie zmieniło. Ale nie mam już ochoty czekać na
właściwy moment. A biorąc pod uwagę przyszłość Flame Valley, ten właściwy moment może
nigdy nie nadejść.
- Travis, spójrz na mnie. Mówisz poważnie? Chcesz się ze mną ożenić?
Odwrócił się powoli, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Mówię poważnie. Nie miałem czasu, żeby kupić pierścionek, ale mówię poważnie.
- Nie zmienisz jutro zdania, jak reszta? - Juliana zauważyła, że trudno jej się pozbyć
dawnych nawyków, pomimo zaufania, jakim darzyła Travisa.
- Zapewniam cię, że nie zamierzam zmienić zdania. Uwierz mi.
- Wierzę ci - powiedziała z niepewnym uśmiechem.
- Odpowiesz mi dzisiaj, czy każesz mi jeszcze trochę pocierpieć?
- Nie zadawaj głupich pytań. Oczywiście, że za ciebie wyjdę. Właściwie pierwsza ci to
zaproponowałam, nie pamiętasz?
- Pamiętam.
Patrzyła na jego twarz i czuła wzbierającą w niej radość. Nigdy jeszcze nie była taka
szczęśliwa.
- Przepraszam za sałatkę z czosnkiem i anchois. - Rzuciła się w jego stronę, unosząc
twarz do pocałunku.
- Juliano, zaczekaj...
Było już jednak za późno. Zwykle Travisowi bez problemu udawało się utrzymać na
sobie cały ciężar Juliany, ale teraz pomost kołysał mu się pod stopami. Pomimo
rozpaczliwych wysiłków nie zdołał utrzymać równowagi.
W ostatniej chwili Juliana zdała sobie sprawę z nadchodzącej katastrofy. Wpiła się w
niego, czując, że robi niebezpieczny krok do tyłu. Próbowała sama złapać równowagę, ale
jeden z jej pięciocentymetrowych obcasów utknął między deskami pomostu.
Travis jęknął z rezygnacją, kiedy oboje przechylili się przez krawędź przystani i z
głośnym pluskiem runęli do wody.
Juliana wynurzyła się po paru sekundach, wypluwając słoną wodę.
- Travis, gdzie jesteś? - Rozglądała się niespokojnie dookoła.
- Tutaj - odezwał się z tyłu, prysnął na nią wodą i podpłynął do pomostu. Oparł dłonie
na krawędzi i jednym ruchem wydostał się z wody. Juliana uśmiechnęła się do niego z
wyraźną ulgą.
73
- Całe szczęście. Nic ci się nie stało?
- Przeżyję. - Wciągnął rękę, żeby pomóc jej wejść na pomost. - Powinienem był
wiedzieć, że przy tobie nawet pytanie o to, czy za mnie wyjdziesz, skończy się czymś takim.
Chyba musisz mi zapłacić za pracę w trudnych warunkach.
- Niech pan to doliczy do swojego rachunku, panie Sawyer.
„Do swojego rachunku”... Przypomniał sobie te słowa nieco później, leżąc w łóżku
obok Juliany, i doszedł do smutnej konstatacji, że zwykle wystawiał rachunki za pracę, która
przynosiła spodziewane efekty. Jednak tym razem miał poważne wątpliwości, czy jego klient
będzie zadowolony.
Zastanawiał się, czy pierścionek zaręczynowy wystarczy, żeby zatrzymać Julianę,
gdyby okazało się, że nie uda mu się ocalić Flame Valley.
Trudno mu było przegnać myśli o nieuchronnej katastrofie, więc przekręcił się na bok
i mocno objął Julianę. Wtuliła się w niego miękko. Dopiero wtedy mógł zasnąć.
Juliana siedziała na krześle, opierając stopy o krawędź biurka.
- Nie, Melvin, nie chcę podwójnej ilości zwykłej kawy z Sumatry - mówiła do
słuchawki telefonu. Jej dostawca spóźniał się z realizacją zamówienia. - I nie próbuj mnie
nabrać, bo potrafię odróżniać gatunki. Nie mogę zejść poniżej swoich standardów.
- Przecież ty nawet nie lubisz kawy - zauważył dobrodusznie mężczyzna z drugiej
strony linii.
- Co nie znaczy, że się na niej nie znam. A co z tą doskonałą kawą z Gwatemali?
Dostanę ją wreszcie? Potrzebna mi do mojej nowej mieszanki.
- Robię, co mogę. Ale dwóch moich producentów na razie wstrzymało dostawy. Zła
pogoda czy coś takiego. A jak ci idą te gatunki bez kofeiny?
- Sprzedają się jak świeże bułeczki. Kompletnie nie rozumiem, po co ludzie piją kawę
bez kofeiny. Przecież to nie ma sensu. Melvin, znasz jakichś dostawców herbaty?
- Jasne, to uboczna linia mojej działalności. Dlaczego pytasz?
- Myślałam o tym, żeby otworzyć herbaciarnię.
- Daj sobie spokój. Jest za mało klientów na taki interes. Na początek spróbuj
wprowadzić herbatę do Charismy.
- Omówię to z moim nowym wspólnikiem.
- Masz jakiegoś wspólnika? A to niespodzianka. Myślałem, że chcesz mieć Charismę
tylko dla siebie.
74
- Ten nowy wspólnik jest moim narzeczonym - wyznała Juliana z wyraźną
przyjemnością. Patrzyła na czubki swoich butów z wężowej skóry. Doskonale pasowały do
pastelowych dżinsów i kusej marynarki, które miała dziś na sobie.
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy.
- Wiesz, to chyba nie jest dobry pomysł, żeby mieszać małżeństwo z interesami.
Spójrz tylko na mnie. Miałem trzy żony. Każda miała jakieś udziały w mojej firmie. I po
każdym rozwodzie zostawałem bez pieniędzy i musiałem zaczynać wszystko od nowa.
- Byłoby lepiej, gdybyś poświęcał tyle samo uwagi swoim żonom, co firmie - zganiła
go Juliana. Rzuciła okiem przez drzwi i zauważyła znajomą, ciemnowłosą kobietę stojącą
przy barze. - Muszę kończyć. Postaraj się o sumatrę, dobrze? I o te ziarna z Gwatemali.
Wyświadcz mi tę przysługę.
- Jeżeli wyświadczę ci jeszcze jedną przysługę, to pójdę z torbami.
- Ale przedtem zostaw mi listę innych importerów kawy.
- Jesteś kobietą bez serca.
- Jestem kobietą interesu. Próbuję zarobić na życie i przy okazji zadowolić moich
klientów. Pogadamy później.
Juliana wstała z krzesła, odkładając słuchawkę. Wyszła szybko z biura, żeby
przywitać czekającą na nią kobietę.
- Angelina! Nie mogłam się ciebie doczekać.
Angelina Cavanaugh odpowiedziała uśmiechem. Jej arystokratyczne hiszpańskie
pochodzenie widoczne było w pięknych ciemnych oczach i długich, prostych włosach,
upiętych w klasyczny kok.
- Dzień dobry, Juliano. Jak się miewasz?
- Fantastycznie.
Sandy wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- Uważaj, Angelino. Wreszcie zagnała faceta w pułapkę. Powaliła go na kolana i
ciągle obnosi się ze swoim zwycięstwem.
- To prawda? Ten twój doradca nareszcie ci się oświadczył?
Matt przechylił się konspiracyjnie przez ladę.
- Ale to nie było łatwe. Sawyer mi o wszystkim opowiedział. Podstawiła biedakowi
nogę i wepchnęła do wody na przystani. Podobno jak się tylko wynurzył, wiedział, że to
koniec. Postanowił się poddać, zanim Juliana podejmie bardziej drastyczne kroki.
- To dość zniekształcony przebieg wydarzeń - sprostowała Juliana.
- Nieprawda - zaprotestował Matt. - Znam tę wersję od samego poszkodowanego.
75
- Nie zwracaj na niego uwagi, Angelino. Siadaj, muszę z tobą porozmawiać o
przyjęciu zaręczynowym i o weselu. Zmieścisz mnie jakoś na swojej liście klientów?
Czerwone usta Angeliny wygięły się w wesołym uśmiechu.
- Moja firma z ochotą przyjmie nowe zlecenie. Mimo że mamy mnóstwo pracy z... jak
by to powiedzieć? Ze stałymi klientami.
- Planuję tylko jedno wesele w swoim życiu - obwieściła Juliana.
- Tak wszyscy mówią, ale tylko do rozwodu. Ustaliliście już datę?
- Wesela jeszcze nie. Travis jest bardzo zajęty naszymi... naszymi sprawami. Ale
chyba mogę sama ustalić datę przyjęcia zaręczynowego. Travis na pewno się zgodzi.
- Masz na myśli jakąś dużą imprezę?
- A cóż by innego? Nie będę się w niczym ograniczać. Chcę, żeby Travis miał wesele
swoich marzeń, co oznacza, że przyjęcie zaręczynowe też musi być wspaniałe.
- Rozumiem - powiedziała Angelina przeciągle. - Rozmawiałaś już z Travisem, jak
wyobraża sobie wesele swoich marzeń?
- Mówiłam już, że on jest bardzo zajęty. Wszystkiego dopilnuję sama.
Matt, który otwarcie się wszystkiemu przysłuchiwał, o mało się nie zakrztusił.
- Biedny Travis. A już myślał, że kąpiel na przystani oznacza koniec jego problemów.
- Nie słuchaj go, Angelino. Jak ci smakuje espresso?
- Świetne. Pełny, wyraźny aromat. Bogate i mocne.
- Wyrosną ci od niego włosy na piersi - podsumowała Juliana. - Napij się jeszcze, a ja
zanotuję parę rzeczy w sprawie przyjęcia zaręczynowego. Sandy! - zawołała. - Zrób mi
filiżankę herbaty, proszę. Schowałam puszkę English Breakfast pod ladą.
Travis, z podwiniętymi rękawami, rozluźnionym krawatem i w pomiętej koszuli,
patrzył na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie zawalonego papierami biurka.
- Raczej nie mamy wielu możliwości, David. Od miesięcy balansujesz na krawędzi
bankructwa i doskonale o tym wiesz. Powtarzam, że najlepszym wyjściem będzie znalezienie
jakiegoś kupca.
- Nie ma mowy. - David wstał i podszedł do okna. Wyglądał na wyczerpanego. -
Sprzedaż nie jest żadnym wyjściem. Lepiej odwołaj swoje wilki i daj mi trochę więcej czasu.
- Czas niewiele ci pomoże. - Travis wskazał na stos papierów, w których kryła się
zapowiedź katastrofy. - Oprócz moich inwestorów masz jeszcze banki na karku. No i
potrzebujesz gotówki. Dużo gotówki. Nawet gdyby udało mi się na jakiś czas powstrzymać
76
swoich inwestorów, co jest mało prawdopodobne, to nie namówię ich, żeby wpompowali we
Flame Valley kolejne pieniądze.
- Fast Forward to twoja firma. Sam mówiłeś, że to ty podejmujesz decyzje.
- To prawda. Ale mam zobowiązania wobec swoich udziałowców. I nie mogę ich
zawieść.
David odwrócił się i spojrzał na niego poważnie.
- Nie sprzedam hotelu, Travis, nawet gdyby ci się udało znaleźć chętnego.
Travis przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu.
- Chodzi ci o Elly? - spytał cicho.
David znów patrzył na przystań.
- Tak, chodzi o Elly - powiedział z ciężkim westchnieniem. - Ja też mam swoje
zobowiązania. Obiecałem jej, że to będzie największy i najlepszy hotel na całym wybrzeżu.
Obiecałem, że zostanie w rodzinie i że zawsze będzie z niego dumna. Nigdy mi nie wybaczy,
jeżeli go stracę.
- Co Elly zrobi, jeżeli nie dotrzymasz swoich obietnic?
- Nie wiem.
- Myślisz, że od ciebie odejdzie? Tego się właśnie obawiasz?
- Zamknij się. Martw się o uratowanie hotelu, a ja będę się martwił o moje
małżeństwo.
- Jak chcesz. Ale lepiej zacznij przyzwyczajać się do myśli, że nie uda mi się ocalić
Flame Valley.
David zawahał się przez chwilę, a potem powiedział beznamiętnie:
- A mnie nie uda się ocalić mojego małżeństwa.
Na chwilę zapadła cisza.
- Chyba powinniśmy wrócić do pracy - powiedział wreszcie Travis.
Po jakimś kwadransie znów podniósł wzrok na Davida.
- Mówiłem ci, że zaręczyłem się z Julianą?
David przerwał przeglądanie ksiąg rachunkowych.
- Co takiego?
- Zaproponowałem jej małżeństwo.
David uśmiechnął się nieznacznie.
- Jesteś pewien, że tak się to odbyło? Ty jej zaproponowałeś, a nie ona tobie?
- Dała mi miesiąc, żebym jej się oświadczył. Zrobiłem to wczoraj, a ona z radości
wepchnęła mnie do wody na przystani.
77
- Bardzo romantycznie. Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz?
- Też mam taką nadzieję. - Travis uśmiechnął się, przypominając sobie, jak oboje z
Julianą wylądowali w wodzie.
- Robisz to dla Juliany? - spytał David. - Nie dlatego, że jesteś jej doradcą, ale dlatego,
że chcesz się z nią ożenić. Wiesz, że ją stracisz, jeżeli zrujnujesz hotel.
Travis wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania papierów.
- To dziwne, ale może znów powtarza się sytuacja sprzed pięciu lat - ciągnął David. -
Może Juliana chce wyczekać, aż uratujesz Flame Valley, a potem zamierza cię porzucić?
- Przestań.
- Wiesz, jestem przekonany, że ani ty nie byłeś odpowiedni dla Elly, ani ona dla ciebie
- zauważył David lekkim tonem.
Travis odłożył ołówek i oparł łokcie na biurku.
- Tak myślisz?
- Tak myślę. - David nie opuszczał wzroku.
- Masz rację. Bylibyśmy fatalną parą. Teraz ja ci coś powiem.
- Co takiego?
- Ty i Juliana także do siebie nie pasowaliście. - Travis sięgnął po słuchawkę telefonu.
- Do kogo dzwonisz?
- Znam pewnego ekscentrycznego kapitalistę. Ostry jak brzytwa. Ma kasy jak lodu i
nawet nie wie, na co ją wydawać. Lubi trudne wyzwania. Czasem angażuje się w
przedsięwzięcia, które wszyscy inni obchodzą z daleka.
- Mówiłem ci, że nie sprzedam hotelu - powiedział David ze złością.
- Nie chcę mu nic sprzedawać - wyjaśnił Travis. - Spróbuję go namówić, żeby spłacił
twoje największe długi i zainwestował w hotel trochę gotówki.
- Myślisz, że się zgodzi?
- Nie wiem, ale warto spróbować. Nie mamy innych możliwości. - Zaczął wybierać
numer. - Mówi Travis Sawyer - powiedział, usłyszawszy w słuchawce przyjemny głos. -
Proszę powiedzieć panu Samowi Bickerstaffowi, że chciałbym z nim chwilę porozmawiać.
Tak, poczekam.
Krótko po lunchu Elly weszła szybkim krokiem do Charisma Espresso. Przeciskała się
wśród tłumu gości, żeby znaleźć jakieś wolne miejsce, wreszcie zauważyła Julianę.
Juliana od razu domyśliła się, że jej kuzynka już wie o zaręczynach, bo Elly wyglądała
na wstrząśniętą.
78
- Juliano, właśnie się dowiedziałam. Mój Boże, jak mogłaś się zgodzić? Nie wiesz, co
robisz.
- Zawsze wiem, co robię, znasz mnie przecież. Uspokój się, poproszę Sandy, żeby
zrobiła ci latte. Chodź, pogadamy w moim biurze.
- Już mi lepiej - powiedziała Elly po paru minutach, siedząc w biurze Juliany i
ściskając w dłoniach kubek z kawą. - Powiedz mi najpierw, czy to prawda. Zaręczyłaś się z
Travisem?
- Tak, to prawda - potwierdziła Juliana radośnie. - Ale jak się dowiedziałaś? Miałam
do ciebie wieczorem zadzwonić. A co ty właściwie robisz w Jewel Harbor? Chyba nie
przyjechałaś do miasta tylko dlatego, że dowiedziałaś się o moich zaręczynach?
- David miał spotkanie z Travisem, więc przyjechaliśmy razem. Zjedliśmy lunch i
David mi o wszystkim powiedział. Juliano, jak to się stało?
- Wcale nie było łatwo. Travis jest teraz okropnie zapracowany. Ale wczoraj
wieczorem...
- Wiedziałam! Zaciągnął cię do łóżka, ale to nie wystarczało, by zadowolić jego ego.
Musiał jeszcze sięgnąć po tę sztuczkę z zaręczynami. - Elly pokręciła głową ze smutkiem. -
Znowu robi to samo co kiedyś, jednak tym razem postanowił wykorzystać ciebie.
Juliana uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Znasz mnie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie zaręczyłabym się z
mężczyzną, którego nie kocham. Przestań już myśleć o tym, jak zostałam oszukana, i
zajmijmy się czymś bardziej przyjemnym.
- To znaczy czym?
- Moim weselem. - Juliana sięgnęła pod biurko i wyciągnęła dwa opasłe tomy, które
przyniosła z biblioteki.
Elly zbladła, widząc książki o weselnej etykiecie.
- Proszę, Juliano, przemyśl to sobie jeszcze raz. Nie podejmuj pochopnych decyzji. On
cię chce wykorzystać. Nie ma zamiaru się z tobą ożenić.
- Rozmawiałam dziś rano z Angeliną Cavanaugh. Pamiętasz ją? Ma firmę
organizującą przyjęcia weselne. Dała mi swój katalog i poleciła te książki. Ale najpierw
muszę się zająć zaręczynami. Pomyślałam o czymś wytwornym w Treasure House.
Wynajmują tam salę na podobne okazje.
- Juliano, to szaleństwo. Posłuchaj mnie. On chce się jedynie zemścić. I uda mu się to,
kiedy przejmie Flame Valley, a potem cię porzuci.
Juliana otworzyła jedną ze swoich książek.
79
- Przypominam ci, że teraz pracuje nad tym, jak uratować Flame Valley.
- Nie wierzę mu - powiedziała Elly szeptem. - David dał się nabrać, ale ja nie. To jego
gra, żeby tylko się zemścić. Nie znacie go. Zapytaj swoich rodziców albo mojego ojca.
Przejrzeli Travisa na wylot. Wiedzą, że może być niebezpieczny. Słyszeli, jak pięć lat temu
przysiągł nam zemstę.
- Ludzie się zmieniają - powiedziała Juliana beztrosko.
- No cóż, czuję się jak Kasandra, której ostrzeżeń nikt nie chciał słuchać.
- Bardzo niewdzięczna rola - przytaknęła Juliana ze współczuciem.
- To wcale nie jest zabawne - wybuchła Elly. - Sprawa jest śmiertelnie poważna.
Travis karmi Davida bzdurami o pozyskaniu nowego inwestora. Jakiegoś Bickerstaffa. Akurat
potrzebujemy jeszcze jednego wierzyciela. Juliano, co my teraz zrobimy?
- Travis wszystko wyprostuje. A wracając do mojego zaręczynowego przyjęcia. Chyba
wolałabym bufet z mnóstwem pysznych przystawek niż kolację na siedząco. Co byś
powiedziała na orkiestrę? Ciekawa jestem, czy Travis umie tańczyć.
- Dłużej tego nie wytrzymam. Nikt nie chce mnie słuchać. - Elly odstawiła kubek z
kawą, przyłożyła dłonie do twarzy i rozpłakała się.
Juliana wstała, żeby wyjąć chusteczki i podać je kuzynce.
- Proszę, wytrzyj oczy. Za chwilę wrócę.
- Gdzie idziesz?
- Przyniosę ci herbatę. Lepiej działa na skołatane nerwy niż kawa.
Kiedy po paru minutach wróciła z kubkiem herbaty, Elly zdążyła się już opanować.
- Lepiej się czujesz? - spytała Juliana z troską.
Elly pokiwała głową, sięgnęła po herbatę i zaczęła ją popijać małymi łyczkami.
- Przepraszam, że się tak rozkleiłam, ale ja się naprawdę boję.
- Właśnie widzę. Spróbuj się tak nie zadręczać. Wszystko będzie dobrze. Travis
uratuje Flame Valley i będziecie mogli spróbować z Davidem jeszcze raz. Zobaczysz.
- A jeżeli mu się nie uda? Nawet David zaczął dziś o tym przebąkiwać. Co się wtedy z
nami stanie?
Juliana bębniła palcami po blacie biurka.
- Nie będzie wam łatwo, ale mimo wszystko to nie będzie koniec świata.
- To może być koniec mojego małżeństwa.
- Chyba przesadzasz.
- Wcale nie. David jest ostatnio bardzo zdenerwowany. To zupełnie do niego
niepodobne.
80
- Martwi się o hotel, jak my wszyscy.
- Chodzi o coś więcej. - Elly spojrzała Julianie w oczy. - Jeżeli stracimy Flame Valley,
stracę Davida.
Juliana siedziała bez ruchu.
- Przecież to śmieszne. Skąd ci to przyszło do głowy?
- Od początku bardzo zależało mu na tym hotelu. Wiesz o tym doskonale. - Elly
mówiła ledwo dosłyszalnym głosem.
- To prawda. Bardzo się zaangażował w jego prowadzenie i w plany na przyszłość -
powiedziała Juliana ostrożnie. - Ale...
- Czasem myślę, że ożenił się ze mną tylko po to, żeby dostać Flame Valley.
- Elly, jak możesz mówić coś takiego? To nieprawda. W ogóle niemożliwe. Byłam
przy tym, jak się poznaliście, jak zrozumieliście, że jesteście w sobie zakochani. Tak
naprawdę wiedziałam, że się kochacie, zanim to do was samych dotarło.
- Próbowaliśmy ukrywać nasze uczucia. Nawet przed sobą. Nie chcieliśmy cię zranić.
- Wiem o tym dobrze. A teraz posłuchaj. Davidowi zależy na tobie. Martwi się o
Flame Valley, bo wie, jak bardzo jest dla ciebie ważne. I zrobi wszystko, żeby je dla ciebie
uratować.
- Powtarzam to sobie bez przerwy, ale ostatnio zaczęły nachodzić mnie wątpliwości.
Zrozumiałam, że te wątpliwości zawsze we mnie były. Od czasu gdy...
- Od kiedy?
- Nie zapominaj, że już raz pewien mężczyzna o mało się ze mną nie ożenił dla hotelu.
To był Travis Sawyer. Może jestem trochę przewrażliwiona na tym punkcie.
Juliana przyglądała się kuzynce uważnie.
- Wszystkie kobiety czasem mają wątpliwości co do motywów męskiej części
ludzkości. W końcu każda z nas parę razy się sparzyła Ale mamy w sobie gotowość do
ponoszenia ryzyka. Jak to mówią: nie ryzykujesz, nie jedziesz.
Elly uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Juliano, jesteś niewiarygodna.
Juliana odpowiedziała uśmiechem i sięgnęła po kartkę, którą wcześniej odłożyła na
biurko
- Wróćmy do przyjęcia. Co myślisz o kozim serze w liściach winogron?
- Tak naprawdę nikt nie lubi koziego sera. Ale wszyscy go jedzą, bo jest modny.
- Modny? To chyba wystarczający powód żeby go podać. A poza tym ja akurat lubię
kozi ser.
81
Elly uniosła brwi.
- W końcu to twoje przyjęcie.
- Właśnie.
82
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Był wieczór. Travis przekręcił klucz w drzwiach mieszkania Juliany i zdał sobie
sprawę, jak wielką przyjemność sprawiła mu ta zwykła prosta czynność. Miał wrażenie, że po
całym dniu pracy wraca do domu. Oficjalnie jeszcze się do Juliany nie przeprowadził, ale
często u niej nocował. Dobiegł go przyjemny zapach z kuchni. Był pewien, że Juliana czeka
już na niego z kieliszkiem wina.
Czego więcej można chcieć, pomyślał, wchodząc do wykładanego białymi płytkami
holu i odstawiając ciężki neseser. Gdyby tylko mógł się nie martwić tym, czy to jego małe
szczęście szybko się nie skończy.
- Jestem w domu! - zawołał, wsłuchując się we własne słowa. Może to nie była do
końca prawda, ale mimo to podobały mu się.
- Już do ciebie idę - odpowiedziała mu Juliana z kuchni.
Travis przeszedł przez salon i wziął do ręki wieczorną gazetę. Zaczął przeglądać
tytuły, ale podniósł wzrok, bo w drzwiach do kuchni stanęła Juliana. Uśmiechnął się na jej
widok.
W jednej ręce trzymała kieliszek z winem, a w drugiej dużą łyżkę. Z wysoko
związanymi włosami, w jasnych dżinsach i fartuchu z logo Charismy. Zauważył, że zdjęła już
buty z wężowej skóry i założyła różowe futrzane kapcie. Z przodu miały pyszczek królika, a z
tyłu króliczy ogonek. Juliana tłumaczyła mu kiedyś z absolutną powagą, że te kapcie były
„uroczo zabawne”. Może i tak, ale dla Travisa nadal wyglądały jak martwe króliki.
- Chyba jesteś zmęczony - zauważyła Juliana. Podeszła do niego, a ponieważ nie miała
obcasów, musiała wspiąć się lekko na palce, żeby go pocałować.
Travis poczuł na dolnej wardze delikatne łaskotanie jej języka i jego ciało
zareagowało natychmiast.
- Jestem potwornie zmęczony. Ale znam swoje obowiązki i przy odpowiednich
bodźcach będę gotowy na szybki numerek przed jedzeniem.
- Wykluczone - zawołała Juliana z udawanym oburzeniem. - Pary małżeńskie robią to
po kolacji.
- Ale my nie jesteśmy jeszcze małżeństwem - powiedział z żalem, wchodząc za nią do
przytulnie urządzonej kuchni.
83
- Musimy zacząć ćwiczyć. Poza tym muszę dokończyć sos serowy, a chleb z
kukurydzy na pewno by się przypalił, gdybym uległa twoim lubieżnym namowom.
- Wycofuję się. Może rzeczywiście jestem za bardzo zmęczony. Ale miałem dzień. -
Travis usiadł przy kuchennym stole i wziął łyk wina.
- Kolejne spotkanie z Davidem?
- Tak. Zaczynam rozumieć, dlaczego Flame Valley jest na krawędzi upadku. Przejęcie
hotelu jest łatwiejsze, niż na początku sądziłem. Pod pewnymi względami David jest uparty
jak osioł. Nic dziwnego, że ma kłopoty.
- Jest uparty tam, gdzie w grę wchodzi Elly. A Elly i Flame Valley to niemal jedno.
- I tu tkwi problem. Mężczyzna, który w interesach kieruje się chęcią sprawienia
przyjemności kobiecie, sam prosi się o... - Travis przerwał, zdając sobie sprawę z tego, co
mówi.
- Tak, kochanie? - spytała Juliana niewinnie. - Chciałeś coś powiedzieć o
podejmowaniu decyzji biznesowych ze względu na kobietę?
Travis nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- No dobrze, widocznie łączy mnie z Davidem coś więcej niż tylko fakt, że obaj się
tobie oświadczyliśmy.
- I tyle podobieństw wystarczy. Wolałabym nie przyłapać cię z jakąś drobną
blondynką.
- Nie ma mowy. Interesują mnie tylko rudzielce. Wysokie rudzielce, które dobrze
gotują. - Travis przerwał, przypominając sobie lęk Davida przed utratą żony i hotelu. - Bardzo
bolało?
- Co miało boleć? - spytała Juliana zajęta sosem.
- Kiedy David rzucił cię dla Elly.
- No cóż, to nie było szczególnie radosne wydarzenie w moim życiu uczuciowym. Ale
właściwie byłam na nie przygotowana. Wiedziałam, co się dzieje. Kiedy David i Elly
pojawiali się obok siebie, wokół natychmiast rosło napięcie. To było wyczuwalne.
Zazdrościłam im, że tak na siebie działają, ale od początku wiedziałam, że ja nie jestem
zdolna do takich emocji. W każdym razie nie wobec Davida.
- Więc pozwoliłaś mu odejść i życzyłaś wszystkiego najlepszego?
- Taka już jestem. Przegrana, ale wspaniałomyślna - zgodziła się pogodnie.
- Ciekawe. Szkoda, że nie byłaś wspaniałomyślna tego wieczoru, kiedy obrzuciłaś
mnie guacamole. - Travis uśmiechnął się na to wspomnienie.
- To było co innego.
84
- Czyżby?
- Oczywiście. Że David jest pomyłką, wiedziałam niemal od początku. Ale ja się uczę
na błędach. Dlatego tym razem byłam pewna, że spotkałam właściwego mężczyznę.
Naprawdę rozzłościło mnie, że nie widzisz tego z taką samą oślepiającą jasnością.
- W pewnym sensie też to widziałem. Ale na przeszkodzie stała jeszcze ta sprawa z
Flame Valley i cały kawał przeszłości. Potrzebowałem czasu, żeby się z tą jasnością oswoić.
- Rozumiem. - Juliana zmarszczyła brwi, spojrzawszy na sos, i zaczęła go energicznie
mieszać.
- Gdyby znów coś się między nami popsuło, walczyłabyś o mnie bardziej niż o
Davida? Jeżeli idzie o mnie, wolałbym, żebyś nie była taka wspaniałomyślna.
Nie spuszczała wzroku z gęstniejącego sosu. Mieszała go nadal jedną ręką, a drugą
wrzuciła do garnka z wrzącą wodą garść makaronu.
- Jeżeli zobaczę, że zaczynasz się zadawać z kruchymi blondynkami, to obedrę cię ze
skóry. Zadowolony?
- I to bardzo. - Niestety, sprawa Flame Valley nie była tak prosta jak rozwiązanie
ewentualnego problemu z drobną blondynką.
- Posunęliście się dziś z Davidem do przodu? - spytała Juliana, zdejmując z palnika
garnek z sosem.
- Nie bardzo. On jest w jeszcze gorszej formie niż ja, więc możesz to sobie wyobrazić.
Zaryzykowałem i zadzwoniłem do niejakiego Bickerstaffa. Złożyłem mu fantastyczną
propozycję, żeby włożył kupę kasy w rozwój hotelu i na dodatek spłacił jego wierzycieli. W
zamian obiecałem, że zajmę się restrukturyzacją firmy i zaręczyłem głową, że obecny
właściciel stanie na nogi.
Juliana uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Wiedziałam, że coś wymyślisz. Czy ten Bickerstaff się zgodził?
- Powiedział, że się zastanowi i da mi odpowiedź.
- A co to znaczy?
- O ile go znam, to znaczy, że się zastanowi i da mi odpowiedź.
- Aha. - Juliana ostrożnie przelała sos z garnka do miseczki. - To był chyba dobry
pomysł. A ty potrafisz być bardzo przekonujący. Założę się, że się zgodzi.
Travis westchnął lekko.
- Na naszym miejscu nie byłbym tego taki pewien. On lubi ryzyko, ale nie jest
wariatem.
85
- Zobaczymy. - Juliana otworzyła piekarnik i po całej kuchni rozszedł się cudowny
zapach. Ukucnęła, żeby wyjąć ze środka foremkę ze złocistym chlebem z mąki
kukurydzianej. - Możemy już jeść?
Travis popijał wino i patrzył na dżinsy Juliany opięte na jej pupie.
- Konam z głodu. Pomóc ci w czymś?
- Nie trzeba. Wystarczająco dużo dziś pracowałeś. - Wyprostowała się, trzymając w
rękach parujący chleb.
- Wiesz, Juliano, muszę ci powiedzieć, że masz naprawdę kapitalny tyłeczek. Pierwsza
klasa.
- Dzięki. No i widzisz, każdemu potrafisz powiedzieć coś miłego, jeżeli się postarasz.
Szczerze mówiąc, twój też jest całkiem niezły. - Szybkimi ruchami nakrywała do stołu. -
Mówiłam ci, że rozmawiałam dzisiaj z tą kobietą, która zajmuje się organizacją przyjęć
weselnych?
Travis poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku.
- Nic mi nie wspominałaś. Czy to trochę nie za duży pośpiech? W końcu
oświadczyłem ci się dopiero wczoraj.
- Dlaczego mamy zwlekać?
- Właściwie nie ma powodu. - Travis był lekko zdezorientowany. Zastanawiał się, co
by się stało, gdyby wzięli ślub, zanim wyjaśni się los Flame Valley.
- Musimy zrobić listę gości. Zastanów się, kogo chciałbyś zaprosić.
- Jakoś nikt nie przychodzi mi do głowy - odpowiedział szybko Travis.
- Nie wygłupiaj się. Na pewno są takie osoby.
- Sam nie wiem. Może pracownicy z mojego nowego biura. I to chyba wszystko.
- Tylko pracownicy? - Juliana spojrzała na niego poważnie. Siedziała po drugiej
stronie stołu i zabierała się za krojenie kukurydzianego chleba.
- A twoi rodzice?
Travis wzruszył ramionami, bardziej zajęty widokiem dużego kawałka, który Juliana
położyła na jego talerzu.
- Nie zawracaj sobie głowy zapraszaniem moich rodziców. Na mój pierwszy ślub też
nie przyszli.
Juliana zamarła. Wpatrywała się w Travisa pytającym wzrokiem.
- Byłeś wcześniej żonaty? - spytała ochryple.
- Dawno temu. - Travis potarł sobie kark, gryząc się w język. Wcale nie chciał tak jej
o tym powiedzieć. Chyba naprawdę był bardzo zmęczony.
86
- Miałem dwadzieścia parę lat. To była pomyłka. Nasze małżeństwo nie trwało długo.
- Dlaczego? Kim ona była? Gdzie teraz jest? Mieliście dzieci? Jak długo byłeś żonaty?
Dlaczego rodzice nie przyszli na ślub?
Travis żałował, że w ogóle otwierał usta. Nie miał dziś ochoty na roztrząsanie tego
tematu. Ale było już za późno.
- Rozwiedliśmy się po roku. Jeannie była sekretarką w firmie, w której dostałem
pierwszą pracę. To było obustronne nieporozumienie. Myślałem, że ona chce zbudować ze
mną cudowną przyszłość. A ona myślała, że przy mnie zapomni o swoim pierwszym mężu.
- I co dalej?
Travis sięgnął po chleb.
- Wróciła do męża. A ja zrezygnowałem z pracy w firmie. Okazało się, że oboje
podjęliśmy dobre decyzje.
- A dzieci?
- Nie mamy dzieci. To cała historia. Wszystko się skończyło dawno temu.
- Dlaczego twoi rodzice nie przyszli na ślub? Uciekłeś z nią z domu?
- Nie.
- Nie akceptowali panny młodej?
- Nawet jej nie znali. Chodziło o co innego. Nie przyszli na ślub, bo wiedzieli, że
zaprosiłem i jedno, i drugie.
Juliana zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem.
Travis wziął jeszcze jeden kawałek chleba.
- Rozwiedli się, kiedy miałem czternaście lat. To było bardzo nieprzyjemne rozstanie.
Kłócili się nawet po rozwodzie. Nie umieli powiedzieć sobie ani jednego dobrego słowa. Co
nie znaczy, że przed rozwodem było lepiej. Kiedy zapraszałem ich na ślub, każde chciało
wiedzieć, czy to drugie też zostało zaproszone.
- Mój Boże - powiedziała Juliana ze współczuciem.
- Kiedy powiedziałem, że tak, mama oznajmiła, że nie przyjdzie, chyba że odwołam
zaproszenie taty. A tata domagał się tego samego. Odmówiłem obojgu, więc żadne się nie
pojawiło.
- Travis, to straszne. Postawili cię w okropnej sytuacji. Przecież nie mogłeś zaprosić
tylko jednego. Jak mogli tego nie rozumieć? Nie wiedzieli, jak byś się wtedy czuł?
- Chyba niespecjalnie interesowały ich moje uczucia - powiedział Travis oschle. -
Zawsze byli pochłonięci własnymi. Nie znosiłem jeździć do taty na weekendy, bo ciągle mi
87
powtarzał, jaką mam beznadziejną matkę. A kiedy wracałem do domu, mama wypytywała
mnie, co robi ojciec i z kim się umawia na randki.
- Przecież to jakiś koszmar.
- Ale w dzisiejszych czasach zdarza się dość często. Szczerze mówiąc, to nawet lepiej,
że nie przyszli na mój ślub. Jestem pewien, że tym razem też nie przyjdą. Więc nie zawracaj
sobie głowy zapraszaniem mojej rodziny.
- Masz jakieś rodzeństwo?
- Kilkoro przyrodnich braci i sióstr. Wkrótce po rozwodzie moi rodzice założyli nowe
rodziny. Ja po trzech latach wyjechałem do college'u, więc nie miałem wielu okazji do
spotkań i kontaktów z moim rodzeństwem. Mama i tata przypominali mi o ich istnieniu
wtedy, gdy trzeba było dać jakieś pieniądze na ich kształcenie.
Juliana zmarszczyła nos.
- Jak cię znam, to chętnie płaciłeś.
- Jasne, dlaczego miałbym nie płacić? Było mnie stać, a oni o tym wiedzieli. Do tej
pory płacę rachunki za najmłodszą trójkę. Najstarsi skończyli studia w zeszłym roku i pracują
w firmie, w której miałem paru znajomych.
- I twoi rodzice tak po prostu zgodzili się, żebyś płacił za szkoły swojego rodzeństwa,
żebyś załatwiał im pracę, ale nie mogli pofatygować się na twój ślub?
- Widocznie uznali, że jako jedyny w rodzinie mogę rozwiązać problemy finansowe. I
nie przeliczyli się. Ale nie musisz mi tak współczuć. Nie ma powodów. Co z tym sosem?
Czekasz aż całkiem zastygnie czy podasz go z makaronem?
Juliana zerwała się na równe nogi.
- Makaron! Kompletnie zapomniałam. Nie znoszę rozgotowanego makaronu.
Powinien być al dente.
- Może ten sos będzie dobry z chlebem - powiedział Travis, dokonując eksperymentu
na swoim talerzu.
- Travis - odezwała się Juliana znad zlewu, gdzie przelewała makaron do durszlaka -
daj mi adres do swoich rodziców. Uważam, że powinniśmy ich zaprosić bez względu na to,
jak zachowali się przy twoim pierwszym ślubie. To było dawno temu. Może trochę
złagodnieli przez ten czas.
- Wątpię, ale rób, co uważasz.
- Często widujesz swoich rodziców?
- Raczej rzadko. Parę razy w ciągu ostatnich lat. Dzwonię do nich na urodziny, a oni
do mnie. I chyba wszystkim to wystarcza.
88
- Tak myślisz?
Travis wziął jeszcze jeden kawałek chleba. Widocznie uznał eksperyment z sosem za
udany.
- Moi rodzice całkowicie poświęcili się swoim nowym rodzinom. Domyślam się, że
chcieli zacząć nowe życie.
Juliana spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, bo dotarł do niej głębszy sens
tych słów.
- A ty przypominałeś im o przeszłości, tak? Byłeś żywym dowodem, że już raz im się
nie udało. Pewnie mieli poczucie winy, że stworzyli ci takie dzieciństwo i że przez tyle lat
musiałeś być świadkiem ich kłótni. Ludzie nie lubią patrzeć na tych, których skrzywdzili.
- Kiedy wyjechałem do college'u, chyba wszyscy odetchnęliśmy w ulgą - powiedział
Travis z zamyśleniu. - Ciekawe, że za drugim razem okazali się dużo lepszymi rodzicami.
Moje przyrodnie rodzeństwo wygląda na całkiem szczęśliwe. I drugie małżeństwa moich
rodziców też są chyba udane.
- O cholera! - Juliana odkręciła kran i włożyła palec pod zimną wodę.
- Sparzyłaś się? - spytał Travis z troską.
- Trochę. Ale to nic takiego - powiedziała szybko. - Za chwilę przejdzie. Na szczęście
makaron się nie rozgotował.
„Całkowicie poświęcili się swoim nowym rodzinom”.
Travis dość lakonicznie wyjaśnił brak bliższych kontaktów z rodzicami, ale na Julianie
zrobiło to ogromne wrażenie. Te słowa wciąż dźwięczały jej w uszach, kiedy siedziała w
łóżku, czekając, aż Travis wyjdzie z łazienki. Było oczywiste, że po rozwodzie rodziców
Travis został sam. Nie stał się pełnoprawnym członkiem ani jednej, ani drugiej nowej
rodziny.
Jego małżeństwo też się rozpadło, bo jego żona wróciła do swojego pierwszego męża.
A pięć lat temu jego narzeczona wykorzystała go dla dobra swojej rodziny, a potem
zerwała zaręczyny.
Juliana musiała przyznać, że Travis nie miał zbyt dobrych doświadczeń. To jego
porzucano. W sytuacji wyboru to jego wykluczano poza obręb rodziny. A jednocześnie ludzie
wykorzystywali go, kiedy to służyło ich interesom.
Drzwi od łazienki otworzyły się i stanął w nich Travis z ręcznikiem na biodrach.
Ziewnął szeroko, a Juliana pomyślała, że jest szalenie seksowny, nawet kiedy ziewa.
Wyglądał jak zwinne dzikie zwierzę, które jakimś cudem zawędrowało do jej białej sypialni.
89
Travis zauważył, że Juliana mu się przygląda, i jego oczy rozbłysły.
- Nadal myślisz, że jestem za niski?
- Potrafisz to jakoś wynagrodzić. - Odłożyła książkę, którą właśnie czytała. -
Rozmawiałam dziś z Melvinem.
- Z tym dostawcą kawy?
- Właśnie. Zapytałam, czy dostarcza też herbatę. Powiedział, że tak.
- Aha. - Travis nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego rozmową. Podrapał się
po karku i podszedł do łóżka.
Juliana zaczęła rozwijać swój pomysł z typowym dla niej entuzjazmem.
- Ja naprawdę poważnie o tym myślę, Travis. Zauważyłeś, że wzdłuż całego wybrzeża
aż po Waszyngton pojawiły się miliony barów kawowych, ale ani jednej herbaciarni?
- Widocznie jest jakiś powód - odpowiedział, rzucając ręcznik na krzesło. - Pieniądze
robi się na kawie, bo nikt nie pije herbaty.
- To nieprawda. Ja piję herbatę. - Widok nagiego ciała Travisa na chwilę rozproszył
Julianę. - Założę się, że mnóstwo ludzi pije herbatę.
- W ukryciu, tak jak ty? Wątpię. - Wsunął się obok niej do łóżka.
- Nie pijemy herbaty w ukryciu. Po prostu na mieście trudno znaleźć miejsca, gdzie
podają dobrze zaparzoną herbatę. Nas nie zadowalają torebki moczone w letniej wodzie.
Zamawiamy kawę, bo nie chcemy płacić za byle co.
- Do czego zmierzasz? - Travis oparł się na poduszkach i sięgnął po papiery, które
zostawił na nocnym stoliku.
- Gdyby miłośnicy herbaty wiedzieli, że jest takie miejsce, gdzie mogą dostać
naprawdę dobrą herbatę, na pewno by tam przychodzili. I jeszcze by kupowali ją do domu.
Próbowaliby różnych gatunków z taką samą przyjemnością, z jaką inni wypróbowują gatunki
kawy.
Travis przebiegał wzrokiem kolumny liczb. Zmarszczył lekko brwi.
- Chcesz dodatkowo serwować herbatę w Charismie? Nie ma problemu, zrób to.
- Travis, nie rozumiesz. Nie chcę podawać herbaty w Charismie. Od paru miesięcy
myślę o tym, żeby otworzyć lokal tylko z herbatą. A potem całą sieć.
- Nie zrobisz tego. - Travis nawet nie podniósł wzroku znad swoich papierów.
- Posłuchaj, mówię poważnie. To będzie pierwsza herbaciarnia w okolicy.
- I ostatnia, bo wszyscy w okolicy piją kawę. Straciłaś na tyle dużo, że nie możesz już
stracić ani grosza. Akurat ja to wiem.
90
- Przyciągniemy bogatych klientów, tak samo jak do Charismy. Stworzymy modę na
picie herbaty. Herbata pobudzająca dla biznesmenów. I będziemy sprzedawać herbatę z
naszym własnym logo.
Travis mruknął coś z westchnieniem. Entuzjazm i determinacja w głosie Juliany
sprawiły, że wreszcie na nią spojrzał.
- Znowu czytałaś tę swoją książkę?
- Jaką książkę? - spytała niewinnie.
- O tej dziedziczce kawy z Bostonu, która miała wśród przodków czarownicę. Liście
czegoś-tam autorstwa Lindy jakiejś-tam. Przecież leży na twoim stoliku.
- Liście fortuny Lindy Barlow - poprawiła go odruchowo. - To świetna powieść i
bardzo mnie zainspirowała.
- Raczej zaraziła złudzeniami. Nie zrobisz fortuny na herbacie, Juliano. Tylko kawa
ma przyszłość, więc lepiej wykorzystaj świetne położenie Charismy. Jako twój doradca i
wspólnik nie mogę pozwolić, żebyś trwoniła pieniądze i energię na jakiś poroniony interes.
- Dobrze to sobie przemyślałam - powtórzyła z uporem. Nie wytrzymała jednak,
widząc, że Travis znów pociera sobie kark. - O co ci tym razem chodzi?
- O nic. Po prostu cały zesztywniałem, godzinami przeglądając zeznania podatkowe
Davida z ostatnich czterech lat. - Travis ułożył się wygodniej na poduszkach.
Juliana odsunęła narzutę.
- Połóż się na brzuchu, zrobię ci masaż.
Zawahał się przez chwilę, a potem wzruszył ramionami.
- Z przyjemnością.
Zmienił pozycję, wzdychając ciężko, gdy Juliana usiadła mu na udach. Fałdy jej
koszulki muskały mu boki.
Jakie ma wspaniałe mięśnie pleców, pomyślała Juliana, pochylając się do przodu, żeby
rozmasować mu ramiona. Bardzo męskie i bardzo seksowne. Na wewnętrznej części ud czuła
delikatny dotyk włosów na jego nogach. Poruszyła się, żeby wygodniej usiąść.
- Przestań się wiercić. - Głos Travisa był przytłumiony przez poduszki.
- Przepraszam. - Juliana zaczęła masować jego barki, starając się uwolnić je od
nagromadzonego napięcia.
- Cudownie. Gdybym wiedział, że potrafisz tak robić masaż, oświadczyłbym ci się już
pierwszego dnia.
91
- Chciałam, żebyś podziwiał moją inteligencję, a nie zdolności manualne. A wracając
do mojego pomysłu, to rozważałam go z każdej strony i mam już opracowany wstępny plan.
Opowiem ci o nim, kiedy będziesz miał więcej czasu. Jestem pewna, że się uda.
Travis nic nie odpowiedział. Zachęcona brakiem negatywnej reakcji, Juliana mówiła
nadal. Powoli jego mięśnie rozluźniały się. Gładząc jego plecy, Juliana zaczęła myśleć o
czymś zupełnie innym niż otwieranie kolejnych herbaciarni. Czuła pod sobą twarde pośladki
Travisa i zastanawiała się, czy nadal jest zmęczony i czy masaż nie będzie miał również
działania pobudzającego. Co nie przeszkadzało jej w mówieniu o herbacie.
Kiedy po piętnastu minutach przerwała na chwilę swój monolog, zauważyła, że Travis
już śpi. Była lekko rozczarowana. Masaż, który tak bardzo rozluźnił i uspokoił Travisa, u niej
wywołał wręcz przeciwny efekt. Uśmiechając się, zsunęła się ze swojego śpiącego ogiera i
położyła obok niego.
- Nawet nie myśl, że uda ci się uniknąć rozmowy o moich planach - szepnęła i zgasiła
światło.
Travis nie zareagował.
Dwa dni później Sandy wetknęła głowę do biura Juliany.
- Pamiętaj, że w południe masz degustację - powiedziała. Zmarszczyła brwi na widok
pogniecionych kartek papieru, które zaścielały podłogę. - Co się tutaj dzieje? Piszesz swoją
rezygnację? Chcesz przekazać Charismę mnie i Mattowi? Wiedziałam, że to się kiedyś stanie.
Już nawet zaplanowaliśmy, że otworzymy salę z lodami.
Juliana przekreśliła kolejną wersję listu, który próbowała ułożyć przez cały poranek.
- Problem z właścicielem jest taki, że trudno mu się rozstać z własnym interesem.
Możecie zapomnieć o swoim lodowym imperium. Piszę list do rodziców Travisa.
- Chcesz się im przedstawić?
- Tak. I zaprosić ich na ślub.
Sandy popatrzyła na pomięte kartki.
- A co w tym trudnego?
- Muszę dobrać właściwe słowa. Nie przyszli na pierwszy ślub Travisa i on jest
przekonany, że na ten też nie przyjdą. Rozwiedli się i od tego czasu nie są ze sobą w
najlepszych stosunkach. Nie daliby się położyć w jednym grobie, a cóż dopiero przyjść razem
na wesele syna.
- Towarzysko sytuacja dość skomplikowana.
Juliana westchnęła. Bębniła długopisem o blat biurka.
92
- Zachowują się jak dzieci. Aż trudno w to uwierzyć.
- Ludzie często tak robią. Nic na to nie poradzisz.
- Rozwiedli się dawno temu i założyli nowe rodziny. Chyba już czas, żeby sobie
przypomnieli, że mają też pierworodnego syna.
Sandy wzruszyła ramionami.
- Przypomną sobie, kiedy okaże się, że mają wnuka. Z moich obserwacji wynika, że
im bardziej ludzie się starzeją, tym bardziej zależy im na potomkach.
Juliana spojrzała na nią z zainteresowaniem.
- Wiesz co, Sandy, to nadzwyczaj bystra uwaga.
- Przecież ci powtarzam, odkąd mnie zatrudniłaś, że jestem nadzwyczaj bystra. -
Sandy skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o futrynę. - Jak zamierzasz skłonić rodziców
Travisa, żeby przyszli na ślub?
- Próbowałam być miła i układna. - Juliana wskazała ręką na kartki leżące na
podłodze. - Że będę wspaniałą synową, że bardzo chcę poznać rodziców swojego męża i tak
dalej. Ale po rozmowie z tobą chyba zmienię taktykę.
- Na jaką?
- Zacznę im grozić.
Sandy uniosła brwi ze zdziwienia.
- Czym im będziesz grozić?
- Jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić. - Juliana wstała z krzesła. - Wszystko
gotowe do degustacji?
- Gotowe. Chciałaś dziś zrobić porównanie gatunków indonezyjskich, hawajskich i
meksykańskich, tak?
Juliana skrzywiła się.
- Zgadza się.
- Twój entuzjazm jest zaraźliwy - roześmiała się Sandy. - Na pewno nie możesz się
doczekać. Ale te degustacje, które prowadzisz od miesiąca, naprawdę zwiększyły sprzedaż. W
barze już jest tłum ludzi.
- Najgorsze, że podczas degustacji sama muszę to pić - jęknęła Juliana. - Ale w
biznesie trzeba się poświęcić.
Zanim Juliana wyszła z biura, zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę, mając
nadzieję, że to Travis.
- O, cześć Melvin.
- Słyszę, że jesteś rozczarowana. I to po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem?
93
Juliana zachichotała.
- Po prostu spieszę się. Za chwilę mam degustację.
- Więc będę się streszczał. Mam dla ciebie ten gatunek starej kawy z Sumatry.
Dostarczę ci po południu.
- Świetnie. Klienci ciągle o nią pytają. Chyba robi na nich wrażenie określenie „stary
gatunek”.
- Bo pewnie kojarzy im się z winem - powiedział Melvin z roztargnieniem. - Chociaż
stara kawa to nie to samo co stare wino. Dla mnie ma trochę niewyraźny smak. Ale ta
Sumatra jest całkiem niezła. Dobra do mieszanek. A jak plany herbaciarni?
- Omawiam je z moim wspólnikiem.
- Mam rozumieć, że jeszcze nie przekonałaś go do swojego pomysłu? Jestem
zaskoczony. Kim jest ten twój narzeczony? Ma chyba żelazną wolę, skoro nie udało ci się
przerobić go na swoją modłę. Nie znam nikogo, kto by tak długo znosił kłótnie z tobą.
- Wcale się nie kłócimy, jedynie rozważamy różne możliwości - powiedziała Juliana
ostro, nieco zirytowana. - I nie rób ze mnie jakiejś jędzy. Myślisz, że jestem jedną z tych
bezwzględnych kobiet, których mężczyźni nie znoszą?
- Tego nie powiedziałem - zaprotestował Melvin pospiesznie. - Chodziło mi o to, że
jesteś bardzo silną osobą i umiesz dostać to, na czym ci zależy. Zdziwiło mnie, że ten facet, z
którym jesteś zaręczona, jeszcze się nie poddał i nie przyznał ci racji.
- Do widzenia, Melvin. Dopilnuj, żeby kawa dotarła do mnie przed trzecią, albo
znajdę sobie innego dostawcę. - Rzuciła słuchawkę na widełki i popatrzyła na Sandy.
- Coś nie tak? - spytała Sandy grzecznie.
- Powiedz mi prawdę. Uważasz, że jestem silna, a nawet nieco agresywna? Że jestem
kobietą, która zdobędzie to, co chce, bez względu na to, ilu nieszczęsnych mężczyzn stanie jej
na drodze?
Sandy uśmiechnęła się szeroko.
- Tak uważam. I bardzo cię za to podziwiam. Jesteś dla mnie wzorem. Kiedy będę
duża, chciałabym być taka jak ty.
- To świetnie. Bo już się martwiłam, że zaręczyny mogły mieć niekorzystny wpływ na
mój charakter. Chodź, wypijemy trochę kawy.
94
ROZDZIAŁ ÓSMY
Travis ślęczał nad papierami, które porozkładał na kuchennym stole. Usłyszał, że
Juliana otwiera i zamyka drzwi lodówki tak, żeby zrobić przy tym jak najmniej hałasu. Kątem
oka widział, że otwiera pudełko, które właśnie wyjęła z zamrażalnika. Od paru minut była
czymś zajęta, ale stała tyłem, więc nie wiedział, co przygotowuje. Zauważył jedynie skórkę
od banana.
- Mam dość - powiedział, odkładając ołówek. - Co ty tam robisz?
- Coś pysznego. Powinieneś odpocząć. Siedzisz nad tym od kolacji.
Travis westchnął głęboko.
- Masz rację, czas na przerwę.
- Jakieś wieści od Bickerstaffa?
- Nie.
- Czy to coś znaczy?
- Tylko tyle, że się nadal zastanawia.
- Jestem pewna, że się zgodzi.
Travis pokręcił głową, jak zwykle nieco przytłoczony bezgraniczną wiarą Juliany w
jego skuteczność. Mógł się jedynie domyślać, co się stanie, kiedy ta wiara legnie w gruzach.
Juliana to bizneswoman, oczekująca od niego wywiązania się z ich umowy. A jeżeli mu się
nie uda, to...
- Jak tam przygotowania do zaręczynowego przyjęcia? - spytał.
- Świetnie. - Juliana wyjęła z szafki paczkę orzechów. - Zamówiłam w Treasure
House salę na czternastego.
- Dlaczego w Treasure House?
- Z powodów sentymentalnych. Tam mi się oświadczyłeś.
- Niedokładnie. W odróżnieniu od mężczyzn, którzy oświadczali ci się w
restauracjach, ja wykazałem się pewną pomysłowością. Zabrałem cię do portu, nie pamiętasz?
- O, to są tylko drobne szczegóły. Jesteś przewrażliwiony, bo wpadłeś wtedy do wody.
- Sięgnęła po słoik z sosem czekoladowym.
- Nie wpadłem, tylko zostałem wepchnięty. Co ty tam robisz?
- Niespodzianka, musisz być cierpliwy. Rozmawiałam dzisiaj z Melvinem.
95
- No i co? - Travis zebrał się w sobie do walki. Wiedział, co teraz nastąpi.
- Pytał, jak tam plany otwarcia herbaciarni. Powiedziałam, że nadal omawiamy ten
projekt, ale że sprawy szybko idą do przodu.
- Nie posunęły się o centymetr, dobrze o tym wiesz - powiedział Travis łagodnie. - Nie
otworzysz herbaciarni i tyle.
- Jesteś oporny, bo masz na głowie tyle innych rzeczy. Wrócimy do szczegółów, jak
tylko wyjaśni się sprawa hotelu.
- Nie wrócimy, bo nie ma do czego wracać. Żadnych herbaciarni. Gdybym się zgodził
na twój szalony plan, nie byłbym nawet głupcem. Ponosiłbym karną odpowiedzialność za
zaniedbanie swoich obowiązków doradcy.
- Ale przecież mówiłeś, że umiem prowadzić interesy.
- To prawda. Jesteś bystra i trzeźwo myślisz. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy się
emocjonalnie angażujesz, czego przykładem jest pożyczenie pieniędzy Davidowi, a ostatnio
pomysł z herbaciarnią. Czasami po prostu pozwalasz, żeby uczucia wzięły górę nad
rozsądkiem. Tak się nie robi interesów, wiemy to oboje. - Travis wrócił do swoich papierów,
myśląc, że sam też pozwolił, by uczucia pokierowały nim w interesach.
- Jestem przekonana, że w herbaciarniach kryją się ogromne możliwości – powiedziała
Juliana pojednawczo. Zaczęła otwierać słoiczek w wisienkami maraskino.
- Herbaciarnie nie mają żadnej przyszłości.
- Ja zrobię na nich dobry interes.
- Nikt nie zrobi na nich dobrego interesu. Herbata może być co najwyżej dodatkiem do
działalności Charismy, i to wszystko.
- Doceniam twoje doświadczenie jako doradcy. - Juliana powoli zaczynała tracić
cierpliwość. Gwałtownym szarpnięciem otworzyła szufladę i wyjęła z niej łyżkę. -
Zapewniam cię, że będę pamiętała o twoich uwagach przy podejmowaniu decyzji.
- Nie możesz podejmować takich ważnych decyzji bez mojej zgody - przypomniał jej
spokojnie. - Jestem nie tylko twoim doradcą, ale także wspólnikiem. Nie zapominaj o tym.
- Nie zapominam. - Juliana odwróciła się do niego, trzymając w rękach swoje
kulinarne dzieło. Oczy błyszczały jej wojowniczo. - A ty bądź łaskaw pamiętać, że
osiągnęłam swoją pozycję tylko dzięki sobie. Dobrze wiem, co robię.
- Z reguły tak. Ale każdy ma swój słaby punkt. Twoim są herbaciarnie. No i
oczywiście Flame Valley.
- Jesteś dziś wyjątkowo zrzędliwy. Może to poprawi ci humor.
96
Travis zatrzymał wzrok na najbardziej okazałym deserze, jaki kiedykolwiek widział.
Między połówkami banana leżały trzy ogromne kulki lodów, a wszystko było hojnie
udekorowane bitą śmietaną, polewą czekoladową, orzechami i wisienkami maraskino.
- Jest taka szansa - zgodził się.
- Jak ci się podoba? - Łokciem odsunęła papiery na bok i postawiła lody na stole.
- Ostatni raz jadłem taki deser, kiedy miałem osiem lat. Ale tamten nie był taki wielki.
- Travis wziął do ręki łyżkę i zastanawiał się, od czego zacząć.
- Uznałam, że potrzebny ci zastrzyk energii. - Juliana przechyliła się przez stół i
nabrała łyżką porcyjkę lodów. - Wróćmy do herbaciarni.
Co za uparta kobieta, pomyślał Travis, czując jednak pewien podziw.
- Już ci mówiłem, daj sobie z tym spokój. Twoja przyszłość i pieniądze to kawa. -
Ostrożnie podniósł do ust dużą porcję lodów z orzechami.
- Ale ja chcę spróbować.
- Posłuchaj, jak będę miał więcej czasu, to usiądziemy spokojnie i wyjaśnię ci,
dlaczego nie uda ci się zarobić na herbacie. Na razie mam po uszy roboty.
- Do diabla! - Juliana zerwała się na równe nogi. Jej oczy błyszczały. - Ty mnie w
ogóle nie słuchałeś!
Travis nabrał na łyżkę następną porcję lodów.
- Ależ słuchałem. To naprawdę kiepski pomysł. Jako twój wspólnik nie mogę się na
niego zgodzić. Nie ma o czym gadać.
- A ja i tak zrealizuję swoje plany - syknęła, kładąc ręce na biodrach.
- Nie wolno ci nic zrobić bez mojej zgody.
- A tobie nie wolno mi rozkazywać! Jeszcze nie zasłużyłeś na swoje honorarium.
Dopóki nie uratujesz Flame Valley, nie jesteś moim wspólnikiem.
- Mylisz się. Ustaliliśmy, że honorarium mi się należy, bez względu na to, co się stanie
z Flame Valley.
Juliana stanęła na środku kuchni z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Wyglądała na
gotową do walki.
- Charisma jest moja, ja ją stworzyłam. Dobrze, jesteś w spółce, ale to ja jestem
starszym wspólnikiem. Radzę ci to zapamiętać. Ja będę podejmować decyzje dotyczące mojej
firmy i koniec. Nie myśl sobie, że skoro się ze mną żenisz, to możesz mi mówić, co mam
robić.
Travis westchnął. Wiedział, że ta rozmowa jest nieuchronna, ale miał nadzieję, że nie
dojdzie do niej dzisiaj.
97
- A ty nie myśl, że skoro ci się oświadczyłem, to możesz mnie wszędzie zaciągnąć jak
bezwolnego byka z kółkiem w nosie - odciął się.
- Ty mułowaty, uparty, tępy sukin... Nawet jesteś podobny do byka. I to rogatego. -
Juliana odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni.
Po chwili trzasnęły drzwi do sypialni.
Travis pomyślał, że to był wspaniały przykład ataku złości. Wrócił do swoich
papierów, żałując, że przed wybuchem Juliany nie zdążył zjeść więcej lodów. I nawet nie
ruszył jeszcze banana. Uśmiechnął się lekko. Przy Julianie mężczyzna albo zachowa wieczną
młodość, albo da się sponiewierać. I na pewno nigdy nie będzie się nudził.
Po godzinie Juliana znów pojawiła się w kuchni. Travis najpierw poczuł jej obecność
za sobą, dopiero potem odwrócił się. Stała boso, oparta o framugę. Rude loki opadały jej na
ramiona. Miała na sobie najbardziej seksowną - zdaniem Travisa - ze swoich nocnych
koszulek. Czarną, przezroczystą, z koronkowymi kwiatkami strategicznie rozmieszczonymi
na najbardziej newralgicznych miejscach kobiecego ciała.
- Postanowiłam, że ci wybaczam - powiedziała nieco ochryple.
Na dźwięk tego głosu Travis poczuł podniecenie.
- Chyba mam dzisiaj szczęście.
- W ogóle nie powinnam była zaczynać dziś tego tematu. Masz na głowie Flame
Valley i trudno wymagać, żebyś zajmował się teraz czymś innym.
Travis uznał, że nie czas tłumaczyć, że jego decyzja w sprawie herbaciarni nie ma nic
wspólnego z tym, jak bardzo jest zajęty.
- Jesteś pewna, że nie posługujesz się seksem, żeby przekonać mnie do swojego
fantastycznego pomysłu?
Uśmiechnęła się z rozbrajającą niewinnością.
- Taka perfidna myśl nigdy nie przyszłaby mi do głowy.
- Szkoda. Chętnie bym się przekonał, jak to jest być ofiarą takiego traktowania.
Juliana wyciągnęła do niego rękę zachęcającym gestem.
- Moglibyśmy trochę poudawać.
- Czemu nie. Odgrywanie różnych fantazji nieźle nam idzie. - Podniósł się i podszedł
do niej. Była naprawdę fantastyczna. Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety i w głębi
duszy był pewien, że nigdy podobnej nie spotka. Nie pozwoli jej sobie odebrać. Tej fantazji
postanowił trzymać się z całych sił.
- Coś się stało? - spytała, zauważywszy zmianę w wyrazie jego twarzy.
98
- Nie. - Stanął tuż obok niej. - Nic się nie stało.
Wiedział jednak, że to nieprawda. Każdy dzień bez odpowiedzi od Bickerstaffa
odbierał mu kolejną cząstkę nadziei, że uda mu się ocalić hotel. Postanowił jednak dziś o tym
nie myśleć. Nie teraz, kiedy Juliana była tak blisko. Pocałował ją z gwałtownością, która
trochę ją zaskoczyła. Zawahała się przez moment, ale odpowiedziała jak zwykle, całą sobą.
- Czy już jesteś gotowy zmienić zdanie w sprawie herbaciarni? - szepnęła, muskając
go wargami w szyję.
- Nie, ale uważam, że jestem szczęściarzem. - Zaczął pieścić jej ucho. - Czy po każdej
kłótni będziesz mi wybaczać w ten sposób?
- Chyba tak. Jakoś nie umiem chować urazy. - Rozpięła mu powoli koszulę. W jej
oczach kryło się zmysłowe pożądanie, kiedy paznokciami delikatnie obrysowywała jego
płaskie brodawki.
- Wiem o tym - przyznał miękko. - Będziesz na mnie krzyczeć, trzaskać drzwiami, a
potem założysz seksowną bieliznę i zaczniesz mnie uwodzić. Jestem bez szans.
- Miękniesz jak wosk w moich rękach - powiedziała, przyciskając się mocniej do
niego. Odpięła mu pasek i rozsunęła suwak spodni. - Czy ta myśl cię nie przeraża?
- Chyba podejmę to ryzyko. - Przesuwał dłonią w dół jej brzucha. Zatrzymał się na
koronkowym kwiatku, który miał zasłaniać ciemniejszy trójkącik. Zacisnął lekko palce i
pieścił ją delikatnie przez cienki materiał, aż poczuł, że topnieje w jego objęciach. Jęknął
cicho, czując jej dotyk na sobie. Wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i położył na łóżku.
Szybko zrzucił z siebie ubranie, objął mocno Julianę i przekręcił się na plecy. Z
zachwytem patrzył jej piękne, płonące namiętnością ciało, pragnące go, oddające mu się bez
reszty.
Sięgnął do jej piersi i ugniatał je delikatnie, aż brodawki nabrzmiały jak pąki, a wtedy
potarł je lekko dłońmi. Juliana wstrzymała oddech. Travis czuł, jak zaciska się wokół niego; z
trudem utrzymywał resztki samokontroli.
Juliana zaczęła oddychać coraz szybciej. Odchyliła głowę do tyłu, włosy opadały jej
na ramiona jak wzburzona fala. Travis uniósł się i przełożył ją na plecy. Wyciągnęła ramiona,
przyciągnęła go do siebie, a wtedy on poddał się jej i odpłynął do innego świata.
Travis poczuł, że Juliana poruszyła się lekko.
- Śpisz? - spytała cicho.
99
- Nie. - Nie mógł zasnąć, zastanawiając się, czy powinien rano zadzwonić po raz
kolejny do Bickerstaffa. Bickerstaff nie powinien się domyślić, że mu na tym aż tak bardzo
zależy, bo mógłby się spłoszyć.
- Przepraszam za tę awanturę. Ale Charisma zawsze była moja. Zawsze sama
podejmowałam wszystkie decyzje.
- Wiem - powiedział, gładząc ją po udzie.
- Chyba tak samo jest, kiedy się samotnie wychowuje dziecko. Trudno potem uznać
czyjekolwiek prawo do decydowania o jego przyszłości.
Travis nic nie odpowiedział. Jak zwykle wolał trzymać się jak najdalej od tematów
związanych z dziećmi. Wiedział, że za jakiś czas będzie musiał się nad tym zastanowić, ale
chciał, żeby to się stało jak najpóźniej.
- Travis?
- Słucham?
- Zdaję sobie sprawę, że zależy ci na przyszłości Charismy, ale...
- Ale nie chcesz, żebym mówił, co jest dla Charismy dobre, o ile to nie jest zgodne z
tym, co ty uważasz za słuszne?
- Właśnie.
- Podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie. A wiesz, że emocje przeszkadzają w
robieniu interesów. Lepiej nie mieszać jednego z drugim.
- Ale czasem to się zdarza, prawda?
Travis pomyślał o swojej obecnej sytuacji. Zemsta, interesy i pożądanie połączyły się
w taki węzeł, że nie był pewien, czy uda mu się go rozplątać.
- Tak, czasami to się zdarza - przyznał cicho.
Juliana odczekała kolejne dwa dni, zanim postanowiła poruszyć temat, którego jeszcze
nie omawiali. Miała nadzieję, że Travis wyjdzie z nim pierwszy, ale ponieważ tak się nie
stało, zniecierpliwiona postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce.
Uznała, że najlepiej zrobić to jakby od niechcenia, w jakiejś niezobowiązującej
sytuacji. Wyciągnęła Travisa na spacer po plaży i z wolna zaczęła dążyć do sedna.
- Zamieszkasz u mnie, dopóki nie wybierzemy czegoś na stałe? - spytała.
- Twoje mieszkanie jest w sam raz. Jeżeli o mnie chodzi, możemy tam zostać na stałe.
- Nie jest trochę za małe?
- Dla dwojga ludzi w zupełności wystarczy - powiedział beztrosko. - Właściwie już się
do ciebie przeprowadziłem i jakoś się mieścimy.
100
To była prawda. Wprawdzie dla Juliany wciąż było pewnym zaskoczeniem, kiedy po
otwarciu garderoby widziała na wieszaku rząd męskich koszul, ale powoli się do tego widoku
przyzwyczajała. Na początku skarżyła się, że Travis zużywa całą ciepłą wodę, biorąc poranny
prysznic, ale problem sam się rozwiązał, od kiedy zaczęli chodzić pod prysznic razem. Ich
dotychczasowe życie pod jednym dachem przebiegało bez większych zakłóceń.
Uwagi o wielkości mieszkania nie sprowadziły rozmowy na oczekiwane przez Julianę
tory, więc musiała poszukać innej drogi. Tylko delikatnie, powtarzała sobie, musisz to zrobić
z wyczuciem.
- Wszystko już jest gotowe na zaręczynowe przyjęcie - zakomunikowała. - W
najbliższy piątek o siódmej wieczorem. Przyjdą niemal wszyscy zaproszeni goście. Nawet
moi rodzice przylecą z San Francisco. Rozmawiałam kilka razy z kucharzem Treasure House.
Będzie fantastyczne jedzenie.
- To świetnie.
Obojętny ton głosu Travisa zaniepokoił Julianę. Miała wrażenie, że ostatnio słyszy go
coraz częściej. Przez chwilę szukała sposobu, żeby od przyjęcia przejść łagodnie do tematu,
który ją nurtował, ale zrezygnowała. Trudno, nie będzie delikatna. Dłużej już nie mogła
czekać. Musi chwycić byka za rogi.
- A co by było - spytała znienacka - gdybym ci powiedziała, że jestem w ciąży?
I niemal w tej samej chwili pożałowała tych słów. Travis zatrzymał się gwałtownie i
spojrzał na nią ze złością.
- Słucham?
Juliana zrozumiała, że poddała Travisa prawdziwej terapii szokowej.
- Zastanawiałam się, jak byś się czuł, gdyby się okazało, że jestem...
- Nie jesteś w ciąży - przerwał jej ostro. - Nie możesz być w ciąży. Przecież się
zabezpieczaliśmy.
- Wiem, ale...
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś w ciąży? - spytał przez zaciśnięte zęby.
- Nie, oczywiście że nie. To było pytanie hipotetyczne.
- Hipotetyczne? Zwariowałaś? Takich pytań nie rzuca się bez powodu.
- No dobrze, może ujęłam to niezbyt zręcznie.
- Bardzo niezręcznie.
Patrzył na nią z takim samym wyrazem twarzy jak wówczas, kiedy rozmawiał z Elly
na tarasie przy basenie. Była wstrząśnięta, ale szybko się opanowała.
101
- Przepraszam - powiedziała cicho. - Nie chciałam cię zdenerwować. Pomyślałam
tylko, że powinniśmy wreszcie porozmawiać o dzieciach. Do tej pory unikaliśmy tego tematu.
Przez chwilę przyglądał jej się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a potem spojrzał
ponad jej ramieniem na ocean.
- To prawda. Ale miałem wrażenie, że nie jesteś szczególnie zainteresowana
posiadaniem dzieci. Odkąd cię poznałem, byłaś pochłonięta jedynie planami rozwijania
Charismy. Nie wspominałaś, że chcesz mieć dzieci.
- Nie myślałam o dzieciach, dopóki nie spotkałam ciebie - przyznała. - Nie było na to
ani odpowiedniej pory, ani odpowiedniego mężczyzny. Ale mamy wziąć ślub, nie jesteśmy
już zbyt młodzi, więc... - zawiesiła głos.
- Więc uznałaś, że chcesz mieć dzieci. - Travis ze znużeniem przymknął na chwilę
oczy. A kiedy je otworzył, jego spojrzenie było jeszcze bardziej nieprzeniknione niż zwykle.
Juliana wzięła głęboki oddech.
- Czy to oznacza, że ty nie chcesz?
Zaczął pocierać sobie kark.
- To nie jest najlepsza pora, żeby o tym rozmawiać.
- A kiedy będzie lepsza pora? - Przyglądała mu się z niepokojem. - Jeżeli nie chcesz
mieć dzieci, powinnam to wiedzieć teraz.
- Dzieci bardzo komplikują życie.
- Życie w ogóle jest skomplikowane. Czego ty się obawiasz?
- Doskonale wiesz, czego. Nie bądź naiwna. Jeżeli między nami przestanie się
układać, to ktoś inny będzie z tego powodu cierpiał.
Wstrzymała oddech.
- Już myślisz o rozwodzie?
- Oczywiście, że nie. Ale bądźmy realistami. Połowa małżeństw się rozpada, a duża
część rozstałaby się natychmiast, gdyby tylko lekko ich do tego popchnąć.
- Więc co sugerujesz? Żeby ludzie w ogóle nie mieli dzieci?
- Sugeruję, że powinni się głęboko zastanowić, zanim podejmą taką brzemienną w
skutki decyzję. - Znów ruszył wzdłuż plaży.
- Zgadzam się z tobą. Na świat powinny przychodzić dzieci chciane i planowane. Ale
jeżeli dwoje ludzi chce się naprawdę ze sobą związać i chcą mieć razem dzieci, to nie powinni
się tego obawiać.
- Juliano, czy musimy teraz o tym rozmawiać?
102
Zauważyła, że ma wilgotne dłonie, poczuła się słabo. Po raz pierwszy odkąd poznała
Travisa, zaczęły ogarniać ją wątpliwości. Może rzeczywiście postawiła na niewłaściwego
mężczyznę?
- Nie - powiedziała. - Nie musimy teraz o tym rozmawiać.
- To dobrze. - Spojrzał na zegarek. - Muszę wracać do biura. Bickerstaff wciąż nie
dzwoni, więc powinienem się odezwać do paru innych osób.
- Rozumiem. Też powinnam wracać do Charismy. Mam mnóstwo pracy. Muszę
porozmawiać z Mattem i Sandy o paleniu nowych gatunków, które właśnie sprowadziłam. -
Próbowała przywołać na twarz zwykły uśmiech, ale nie bardzo jej się to udało.
Travis rzucił na nią krótkie spojrzenie, odwrócił się i ruszył w kierunku parkingu. Po
drodze do miasta niewiele ze sobą rozmawiali.
Juliana odwiozła Travisa do biura i pojechała wolno do swojego mieszkania. Paleniem
nowych gatunków kawy zajmie się kiedy indziej.
Zatrzymała swoje czerwone coupe na podjeździe i weszła do mieszkania. Pierwszą
rzeczą, jaką zrobiła, było nastawienie wody na herbatę. Drugą rzeczą, jaką zrobiła, było
nieodebranie telefonu, który zadzwonił po dwóch minutach.
Zaparzyła herbatę i usiadła przy kuchennym stole. Patrzyła bezmyślnie przez okno,
kiedy zauważyła samochód Elly wjeżdżający na parking. Telefon mogła zignorować, ale nie
dzwonek do drzwi. Nie mogła udawać, że jej nie ma w domu.
- Nareszcie cię znalazłam - zawołała Elly, stojąc w otwartych drzwiach. - Zajrzałam
do Charismy, ale powiedziano mi, że nie wróciłaś po lunchu. Nie odbierałaś telefonu, więc
pomyślałam sobie, że wpadnę po drodze do Flame Valley. Co się stało?
- Nic. Czemu pytasz?
- Nie udawaj. Nigdy nie wracasz do domu w środku dnia. - Elly minęła Julianę i
poszła prosto do kuchni. - I pijesz herbatę w samotności. Mów, co się dzieje.
- Elly, proszę, jestem zmęczona, nie mam nastroju na towarzyskie rozmowy.
Elly popatrzyła na nią badawczo.
- Coś się stało, tak? Tylko nie próbuj mnie okłamywać, za długo się znamy.
- Miałam ciężki dzień. - Juliana usiadła przy stole i sięgnęła po filiżankę z herbatą.
- Ja też. I dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Bardzo się martwię o Davida i o to,
co się stanie, jeżeli ten Bickerstaff nie przyjmie propozycji Travisa.
Juliana pokiwała głową bez specjalnego zainteresowania.
- Wiem, że się martwisz.
103
- Teraz jednak - ciągnęła Elly, siadając przy stole naprzeciwko swojej kuzynki - dużo
bardziej martwię się o ciebie. Takie zachowanie zupełnie do ciebie nie pasuje.
- Skąd wiesz? Przecież dopiero przyszłaś.
- Wiem. Normalnie błyszczysz jak kolorowy neon. A teraz wyglądasz, jakby cię ktoś
wyłączył.
Pomimo fatalnego nastroju, Juliana zdobyła się na uśmiech.
- Całkiem trafiona analogia.
- Chodzi o Travisa, tak? Opowiadaj.
- Nie ma o czym opowiadać. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie popełniam błędu.
Elly uniosła brwi.
- Nie wierzę własnym uszom. Nie powstrzymały cię moje prośby, zlekceważyłaś
ostrzeżenia swoich rodziców i mojego ojca, a teraz nagle mówisz, że być może popełniasz
błąd? Jestem zszokowana. No to mów. Co się dzisiaj stało?
- Spytałam Travisa, jak by się czuł, gdybym zaszła w ciążę. Był wściekły.
- Jesteś w ciąży?
- Nie. To było pytanie hipotetyczne. Próbowałam jakoś delikatnie wprowadzić temat
dzieci.
- Mężczyźni nie radzą sobie z hipotetycznymi pytaniami - zauważyła Elly z niezwykłą
trafnością. - Facet chyba przeżył największy szok w swoim życiu. Ma głowę zaprzątniętą
tylko tym, jak uratować Flame Valley, a ty nagle wyjeżdżasz z czymś takim.
- Nie uspokoił się nawet wtedy, kiedy powiedziałam, że chciałam jedynie
przedyskutować kwestię posiadania dzieci. - Juliana spojrzała kuzynce w oczy. - On chyba
nie chce być ojcem, Elly. Zdaje się, że próbuje się wykręcić.
- Co to znaczy?
- Chyba nie do końca jest przekonany, że nasze małżeństwo przetrwa. A ponieważ
jako dziecko zapłacił wysoką cenę za rozwód swoich rodziców, teraz nie chce wiązać sobie
rąk.
- Chyba zaczynam rozumieć, na czym polega problem. Ale dziwię się, że tak cię to
załamało. Zwykle podejmujesz każde wyzwanie. Zazdrościłam ci tej pewności siebie. Nic nie
mogło jej zachwiać. Nawet kiedy coś ci się nie udało, szybko stawałaś na nogi. Zawsze byłaś
silna.
- Ale teraz wcale się tak nie czuję. Mówiąc prawdę, jestem przerażona. Czekałam na
niego całe życie. Od chwili, kiedy pojawił się w Charismie, byłam pewna, że jest tym
właściwym mężczyzną. Byłam gotowa rzucić się na niego i powiedzieć mu, że ma się ze mną
104
ożenić. Panowałam nad sobą do czasu, kiedy on... kiedy po raz pierwszy poszliśmy ze sobą
do łóżka.
Elly wpatrywała się w blat stołu.
- Byłaś go pewna nawet po tej scenie, którą zrobiłam na tarasie w Flame Valley. Byłaś
na niego wściekła, ale nadal uważałaś, że tylko on i żaden inny.
Juliana skinęła głową.
- To prawda. Okropnie mnie wtedy zdenerwował. Nie mogłam mu darować, że nie
powiedział mi o swoich związkach z naszą rodziną. A jeszcze bardziej wściekło mnie, że
chciał się kiedyś z tobą ożenić. Przecież wy w ogóle do siebie nie pasowaliście.
- W ogóle.
- Ale każdy ma prawo popełniać błędy. W końcu mnie też się to parę razy zdarzyło.
- Dzięki za wyrozumiałość.
- A on dość szybko zauważył, że głupio postępuje - ciągnęła Juliana. - Przecież
zgodził się ocalić Flame Valley. I zaproponował mi małżeństwo.
- Zgadza się.
- Ta rozmowa o dzieciach naprawdę wytrąciła mnie z równowagi. Całkowicie
zmieniła mój punkt widzenia.
- Nie każdy chce mieć dzieci, Juliano. Do tej pory ty też nie byłaś nimi specjalnie
zainteresowana.
- Ale wiedziałam, że to się zmieni, kiedy pojawi się właściwy mężczyzna. To było dla
mnie oczywiste.
- Taką decyzję muszą podjąć dwie osoby.
- Masz rację - powiedziała Juliana z westchnieniem. - Mogłabym zrozumieć, gdyby
chodziło po prostu o to, że Travis nie chce mieć dzieci. Ale on tłumaczył, że nie chce nikogo
skrzywdzić, gdyby doszło do rozwodu. Tak jakby biorąc ślub, przygotowywał się na
najgorsze.
Elly oparła się wygodniej na krześle, marszcząc brwi.
- A ty, ze swoją bezgraniczną ufnością i entuzjazmem, wierzysz, że będziecie ze sobą
na zawsze.
- Właśnie. Nie mogę wyjść za kogoś, komu nie zależy na tym małżeństwie tak samo
jak mnie. Za kogoś, kto chce się zabezpieczyć na wszelki wypadek.
- Bądź rozsądna. Czego mogłaś się po nim spodziewać? Travis jest biznesmenem. Od
początku ci mówiłam, że myśli chłodno i racjonalnie. Nie kieruje się emocjami tak jak ty.
105
Moim zdaniem rozważanie ryzyka leży głęboko w jego naturze. Jest na tyle uczciwy, że nie
umiałby zostawić cię samej z dzieckiem.
Travis zimny i wyrachowany? Juliana wiedziała, że to nieprawda. Ale był
biznesmenem i potrafił być bardzo uparty. Przypomniała sobie, jak reagował za każdym
razem, kiedy pojawiał się temat herbaciarni. Być może patrzył na małżeństwo tak samo jak na
inwestycje w biznesie? Ta myśl niemal przyprawiła ją o mdłości.
- Juliano, chcesz jeszcze herbaty? - Elly szybko podniosła się z krzesła.
W każdej innej sytuacji Juliana roześmiałaby się, widząc, jak Elly przejmuje rolę tej,
która wspiera i pociesza. Jednak teraz była jej po prostu wdzięczna.
- Bardzo ci dziękuję - powiedziała, biorąc od Elly filiżankę z herbatą.
- No cóż - zaczęła Elly, znów siadając przy stole - właściwie powinnam się cieszyć, że
zaczynasz mieć wątpliwości. W końcu to ja ostrzegałam cię przed tym małżeństwem. Ale z
nieznanych mi powodów nie jestem przekonana, że popełniasz katastrofalny błąd. Tobie się
to nie zdarza. Weź się w garść, Juliano. Z depresją nie jest ci do twarzy.
- Wiem. - Juliana drobnymi łykami popijała swoją herbatę. Wiedziała, że herbata była
za słaba, ale to nie miało znaczenia. Dziś nic nie miało znaczenia, oprócz tego, że być może
całkiem się pomyliła w ocenie Travisa Sawyera. Nie chciał mieć dzieci, bo obawiał się, że ich
małżeństwo nie przetrwa. Czyli tak naprawdę nie był do niego do końca przekonany.
- Czujesz się lepiej, Juliano?
- Nie.
- Tak mi przykro.
Juliana patrzyła tępo przez okno.
- Co ja mam teraz zrobić, Elly?
- Nie wiem, być może powinnaś odwołać ślub.
Juliana zacisnęła palce na filiżance.
- Chyba zabraknie mi odwagi.
106
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Juliano? Tak mi przykro, ale nie zdążę dziś na kolację.
- To już kolejny dzień, Travis. Jakieś nowe wieści w sprawie Flame Valley?
- Na razie nie.
- To nie zabrzmiało optymistycznie.
Bo też nie ma we mnie optymizmu, pomyślał Travis, a głośno dodał:
- Nie chcę nikomu robić zbyt wielkich nadziei. Muszę wracać do pracy. Nie wiem, ile
mi to jeszcze zajmie. - Liczył na to, że Juliana powie, że to nie ma znaczenia, że i tak będzie
na niego czekała.
- Z pewnością będziesz potem bardzo zmęczony.
- Chyba tak. - Travis zacisnął palce na słuchawce. Wiedział, że za chwilę usłyszy to
samo co wczoraj: „Pewnie będziesz chciał wrócić do siebie i położyć się spać”.
- Nie musisz do mnie przyjeżdżać. Rozumiem, że wolisz pojechać prosto do domu i
odpocząć - powiedziała Juliana tonem chłodnego współczucia.
Zbyt chłodnego, jak dla Travisa.
- Tak będzie najlepiej. Zobaczymy się jutro, kochanie.
- Dobrze.
- Wszystko gotowe na piątkowe przyjęcie?
Juliana zawahała się przez chwilę.
- Tak, gotowe.
Travis podjął jeszcze jedną próbę, żeby chociaż trochę przedłużyć ich rozmowę.
- Kupiłaś sukienkę?
- Nie. Elly namawia mnie, żebym jeszcze jutro spróbowała coś znaleźć. Nawet chce
się ze mną wybrać. Powiedziałam, żeby nie robiła sobie kłopotu. Nie muszę mieć nowej
sukienki, wygrzebię coś z szafy.
Travis zacisnął szczęki, słysząc w jej głosie kompletny brak entuzjazmu. W
normalnych okolicznościach Juliana przeszukałaby wszystkie sklepy w całej Kalifornii, żeby
znaleźć sukienkę odpowiednią na jej zaręczynowe przyjęcie.
- W takim razie udanych zakupów. - Travis miał wrażenie, że szczęście wycieka mu
przez palce. - Wpadnę jutro na kawę do Charismy.
107
- Świetnie. Do jutra. - Juliana zawahała się. - Dobranoc, Travis.
- Dobranoc.
Travis wolno odłożył słuchawkę. Patrzył przez przeszkloną ścianę, jak nad Jewel
Harbor zapada zmrok. Miękkie ciemności wydawały mu się bezpiecznym schronieniem. W
jego biurze paliły się jasne światła, przez co groźba porażki stawała cię coraz bardziej
wyraźna i realistyczna.
To, że może mu się nie udać, przeczuwał od samego początku. Od chwili, kiedy podjął
się ocalenia Flame Valley. Jednak niezachwiana wiara Juliany na jakiś czas udzieliła się i
jemu. Ta jej pewność nieco go irytowała, ale jednocześnie dodawała mu skrzydeł.
I nawet przez chwilę uwierzył, że da się wszystko cofnąć.
Ale od dwóch dni Juliana straciła swój zwykły zapał. Przestała go entuzjastycznie
zapewniać, że wszystko dobrze się ułoży.
No i Bickerstaff nadal nie dzwonił.
Mimo to Travis zdawał sobie sprawę, że przyczyną lodowatego ucisku w żołądku nie
było wcale coraz większe prawdopodobieństwo klęski, ale fakt, że Juliana odsunęła się od
niego, zanim jeszcze nastąpiła katastrofa.
To się zaczęło podczas spaceru po plaży, kiedy zapytała go, co by zrobił, gdyby
powiedziała mu, że jest w ciąży.
Travis przypomniał sobie, że potem nie wspominała już o ustalaniu daty ślubu. Nie
wracała też do tematu herbaciarni. A teraz jeszcze przestało jej zależeć na kupieniu sukienki
na zaręczynowe przyjęcie. To wszystko było bardzo wymowne.
Ta radosna, żywiołowa, pełna entuzjazmu Juliana wymykała mu się z rąk, choć
przecież przyszłość Flame Valley nie była jeszcze rozstrzygnięta.
Po raz chyba setny przebiegał w myślach ich ostatnią rozmowę, starając się
zrozumieć, co mogło tak Julianę odepchnąć. Dziś rano przyszło mu do głowy, że być może
popełnił niewybaczalny błąd. Juliana była w ciąży i próbowała mu o tym powiedzieć, a jego
złość i ostre słowa bardzo ją zraniły.
Ale nie, przecież zapytał ją o to wprost, a ona zaprzeczyła. Z pewnością w tej sprawie
by go nie okłamała.
A może w ciągu ostatnich paru dni zdała sobie sprawę, że szanse na uratowanie Flame
Valley, i przy okazji jej pieniędzy, są naprawdę znikome? Bo w gruncie rzeczy Juliana była
twardo stojącą na ziemi bizneswoman. Jak długo mogła karmić się złudzeniami?
To wszystko oznaczało, że jeżeli nie uda się ocalić hotelu, Travis automatycznie znów
stanie się „tym złym”. Od samego początku wiedział, że ma tylko dwie możliwości: będzie
108
albo przyczyną problemu, albo jego rozwiązaniem. Albo uratuje Flame Valley, albo będzie
tym, kto go zniszczył.
Optymizm Juliany łatwo mu się udzielał.
A teraz musiał zmierzyć się z ponurym faktem, że być może przestała w niego
wierzyć.
Od początku zdawał sobie sprawę, że gdy przyjdzie co do czego, Juliana stanie po
stronie swojej rodziny. Zacznie obwiniać go o doprowadzenie Flame Valley do ruiny i przy
okazji o zniszczenie małżeństwa swojej kuzynki.
I będzie miała rację.
Wręcz pogodził się z myślą, że znów zostanie odtrącony. Zdarzyło mu się to parę razy
w życiu. W sytuacji wyboru on zawsze stał na przegranej pozycji.
Próbował siebie przekonać, że to może nawet lepiej. Jego związek z Juliana od
początku nie miał dużych szans. Może będzie mu łatwiej, kiedy rozstaną się teraz.
Ale myśl, że mógłby ją stracić przed ostatecznym rozdaniem, okazała się nie do
zniesienia. Pogodziłby się z tym, gdyby okazało się, że nie ma żadnego sposobu, by uratować
Flame Valley przed bankructwem. Na razie jednak gotów był zrobić wszystko, żeby ją
zatrzymać.
Rozwiązał krawat i znów pochylił się nad dokumentami, szukając w nich jakiejś
furtki, chociaż wiedział, że taka nie istnieje. Paradoks tej sytuacji polegał na tym, że próbował
znaleźć rozwiązanie problemu, który sam stworzył. Po pięciu latach obsesyjnego myślenia o
przejęciu hotelu musiał przyznać, że tak naprawdę nigdy go nie chciał.
Postanowił jednak, że tak czy inaczej Juliana dostanie swoje pieniądze. Może nie od
razu, ale z pewnością znajdzie sposób, żeby ją spłacić. Wiedział, że to mu jej nie wróci, ale
mógł zrobić przynajmniej tyle.
W ciągu ostatnich tygodni dała mu tak wiele, a on zawsze spłacał swoje długi.
- No nie, Juliano, chyba nie chcesz tego na siebie włożyć? - Elly patrzyła na swoją
kuzynkę, która właśnie wyszła z przymierzalni.
- A co ci się w nim nie podoba? - Juliana miała na sobie skromny kostium ze
śnieżnobiałej krepy, z długimi rękawami, wysokim zapięciem pod szyję i spódnicą do kolan.
Jej wydawał się zupełnie odpowiedni.
- Co mi się nie podoba? - Elly aż uniosła brwi ze zdziwienia. - Chyba zwariowałaś.
Ten kostium nie jest dla ciebie. Nie ma w nim żadnego błysku, żadnej iskry. Jest nudny,
nudny, nudny. Może pasowałby do kobiety w typie słodkiego anioła, ale nie do ciebie.
109
Juliana poczuła lekką irytację.
- To sama coś wybierz. Mam już dość przymierzania.
- Nigdy nie miałaś dość zakupów i przymierzania.
- Ale dzisiaj mam dość. Mogę?
- Już dobrze, uspokój się. Jesteś dziś jakaś dziwna. Posłuchaj mnie. Idź do
przymierzalni i załóż tę złoto-zieloną kieckę. Tę z głębokim dekoltem na plecach.
Juliana westchnęła. Złość w niej opadła, czuła się jedynie zniechęcona. Wróciła do
przymierzalni i sięgnęła po zieloną, nieco prowokacyjną wieczorową suknię, którą Elly
wcześniej dla niej wypatrzyła.
Kiedy poprawiała ją na sobie, pomyślała przez chwilę, że rzeczywiście taki styl
zawsze jej się podobał. Głęboki dekolt w kształcie litery V, śmiały, ale elegancki, kończył się
na dole dużą kokardą. Obcisły krój spódnicy podkreślał kształt jej bioder i długie nogi. Do tej
sukni świetnie pasowałyby buty z górskimi kryształkami, które zauważyła niedawno na
wystawie.
Niemal zapaliła się do tego pomysłu, ale zniechęcenie znów wzięło górę, kiedy
przypomniała sobie, z jakiej okazji robi zakupy.
- Zdecydowanie lepiej - obwieściła Elly, kiedy Juliana wyszła z przymierzalni. - Moim
zdaniem rewelacyjnie. - Spojrzała na krążącą w pobliżu sprzedawczynię. - Bierzemy.
Juliana miała zamiar zaprotestować, ale szybko zrezygnowała. Nie była w nastroju do
kłótni.
Po dwudziestu minutach znalazły się na parkingu, gdzie Elly zostawiła swój
samochód. Juliana trzymała pod pachą pudełko z zieloną suknią, a w drugiej ręce niosła torbę
z butami z kryształkami górskimi.
- Nigdy nie widziałam cię w podobnym stanie. - Elly usiadła za kierownicą i
przekręciła kluczyk w stacyjce. - Naprawdę tak źle się między wami układa?
- Właściwie to nawet nie wiem. Od trzech dni się nie widzieliśmy. A ostatnie dwie
noce spędził u siebie w mieszkaniu.
- Ale nie powiedział, że chce odwołać zaręczyny? On jest bardzo asertywny -
zauważyła Elly, wyjeżdżając z parkingu. - Gdyby chciał odwołać zaręczyny, to na pewno by
to zrobił. Widzę, że ty też nie zmieniłaś zdania?
Juliana patrzyła przez okno.
- Nie. Powtarzam sobie, że powinnam odwołać przyjęcie, póki jeszcze jest czas, ale
nie mogę. Ja go kocham, Elly. Boże, co ja zrobię, kiedy okaże się, że on nic do mnie nie
czuje?
110
- Nie mam pojęcia. - Elly wjechała na autostradę. - Coraz częściej sama sobie zadaję
podobne pytanie.
Juliana spojrzała na nią ze współczuciem.
- Martwisz się, co David zrobi, kiedy okaże się, że straciliście hotel.
- Jakoś ostatnio trudno nam się ze sobą porozumieć, mówiąc łagodnie. Chyba tak jak
tobie i Travisowi. David albo cały czas siedzi w swoim biurze, albo spotyka się z Travisem.
Wieczorem zasypia, zanim jeszcze zdążę wyjść z łazienki. A rano wychodzi, zanim się
obudzę. Nie wiem, co myśli, ale widzę, że jest przygnębiony. Boję się, Juliano.
- Witaj w klubie.
Travis aż zdziwił się, ile wysiłku kosztowało go pojechanie do Charisma Espresso.
Zwykle umiał stawić czoło wszystkim problemom, ale problem z Julianą go przerastał.
Wysiadając z samochodu, przypomniał sobie, że jest południe i że za parę godzin
odbędzie się ich zaręczynowe przyjęcie. A Bickerstaff nadal się nie odzywał. Travis wiedział,
że zostało mu już niewiele czasu. Ale tym bardziej chwytał się resztek nadziei, że Bickerstaff
zadzwoni w ostatniej chwili z wiadomością, że przystępuje do interesu.
Irracjonalna nadzieja skazańca.
Charisma była pełna ludzi stojących z małymi filiżankami i niewielkimi notesikami w
dłoniach. Travis przypomniał sobie, że dziś był kolejny dzień degustacji, które Juliana
wprowadziła miesiąc temu. Zza szklanych drzwi słyszał jej głos, Sandy i Matt nalewali
gościom kawę.
Wszedł do środka i przez chwilę przysłuchiwał się słowom Juliany.
- Musicie pamiętać, że niemal całą zawartość filiżanki stanowi woda, więc jej jakość
jest bardzo ważna. Zajmijmy się teraz mieszankami, które przygotowaliśmy na dzisiaj.
Pierwszą była ciemno palona kawa kolumbijska. Smak ciemno palonych gatunków to przede
wszystkim skutek samego procesu palenia, a nie rodzaju kawy. Mocno palona kawa wydaje
się mocniejsza, ale ma w sobie tyle samo kofeiny, a czasem nawet nieco mniej niż inne.
Travis pomyślał, że Juliana wygląda na wyczerpaną. Jakby była chora.
- W drugiej filiżance mieliśmy mieszankę pod nazwą Kona. Kawa, która rośnie w
okręgu Kona na Hawajach, to jedyna kawa uprawiana na obszarze Stanów Zjednoczonych.
Produkuje się jej niewiele, ale za to bardzo dobrej jakości. Jest średnio kwaśna, o wyraźnym,
łagodnym smaku.
Ona jest nie tylko wyczerpana, zauważył Travis, wyraźnie coś ją gryzie. Zwykle kiedy
111
występowała przed swoimi gośćmi, wyglądała jak rozkwitająca na scenie aktorka. Dziś
wykonywała jedynie automatyczne ruchy i wygłaszała tekst. Była jednak profesjonalistką,
więc prowadziła pokaz w takim samym stylu, jakby to była degustacja najlepszych win.
- W trzeciej mieszance przeważały gatunki tanzańskiej arabiki uprawiane na zboczach
Kilimandżaro. Kawa z Tanzanii ceniona jest przede wszystkim za swój pełny, intensywny i
zrównoważony smak. - Juliana uśmiechnęła się do gości. - To wszystko na dzisiaj, kochani.
Zapraszam na przyszły tydzień. Będziemy próbować kawy parzonej różnymi metodami.
Powiem też parę słów o jej historii.
Juliana uśmiechnęła się jeszcze raz, ale w tym uśmiechu, jak zauważył Travis,
brakowało zwykłego blasku. Kiedy go zobaczyła, przez chwilę miał wrażenie, że na jej
twarzy pojawiła się dawna radość. Ale ten moment był za krótki, by mógł nabrać pewności.
Juliana podeszła do niego, uśmiechając się w sposób, który wyrażał jedynie uprzejmość.
- Cześć, Travis. Masz przerwę na lunch?
- Muszę z tobą porozmawiać.
W jej oczach przemknął strach.
- Dobrze. Usiądźmy przy stoliku na zewnątrz.
Żeby wyjść na patio, musieli przeciskać się przez tłum ludzi, którzy zamawiali przy
barze świeżo zmieloną kawę. Na dworze było dużo spokojniej.
- O co chodzi? Masz jakieś wątpliwości co do dzisiejszego wieczoru? - zapytała bez
ogródek.
- Nie, raczej sądziłem, że to ty zaczynasz się zastanawiać. - Travis patrzył jej w oczy,
usiłując wyczytać z nich prawdę. Czuł, jakby stał na skraju przepaści.
- Zaręczyny to jeszcze nie ślub - zauważyła Juliana chłodno. - Nie ma powodów do
paniki.
- Racja. Jesteś pewna, że nie panikujesz?
- Jestem zdenerwowana, ale do paniki mi daleko - powiedziała Juliana z wyraźną
złością.
- Uspokój się, tylko pytałem.
- A skąd to pytanie?
- Od kilku dni zachowujesz się inaczej niż zwykle - powiedział spokojnie. - A
właściwie od tego spaceru po plaży.
- Może to nerwy.
Nie mogąc doczekać się dalszych wyjaśnień, spróbował znowu.
112
- Czy powiedziałem wtedy coś złego? Przepraszam, że tak na ciebie napadłem, kiedy
wspomniałaś, że mogłabyś być w ciąży. Byłem przekonany, że to niemożliwe i dlatego tak
osłupiałem, kiedy okazało się, że jednak... - Zawiesił głos w połowie zdania. - Chyba
przesadziłem.
- Nie przejmuj się. Ja też nie byłam zbyt dyplomatyczna.
- Kiedyś porozmawiamy o dzieciach - obiecał Travis.
- Naprawdę?
Skinął głową, chcąc jak najprędzej zmienić temat.
- Coś jeszcze cię martwi?
Spojrzała mu w oczy.
- Nie.
- Pomyślałem, że niepokoi cię, co się stanie z Flame Valley.
- Nie. - Za nic nie powie mu, że jej wiara w niego osłabła. Nie po tym wsparciu, które
starała mu się okazywać przez ostatnie tygodnie. Zachowa wszystkie wątpliwości dla siebie.
- Sytuacja nie wygląda dobrze. - Uznał, że powinien jej o tym powiedzieć.
- Wspominałeś o tym parę razy - rzuciła z niecierpliwością.
Travis poczuł, że ogarnia go złość. Podniósł się gwałtownie z krzesła.
- Wspominałem. I może wreszcie to do ciebie dociera. Zobaczymy się wieczorem.
Przyjechać po ciebie?
- Nie, pojadę sama. Chcę być ze dwie godziny wcześniej, żeby wszystkiego
dopilnować. - Zerwała się na równe nogi. - Nie chciałam się odgryzać. Chyba jestem trochę
spięta.
- Ja też.
Wyszedł na ulicę. Kiedy podszedł do swojego buicka, obejrzał się za siebie. Juliana
wciąż na niego patrzyła. Zdawało mu się, że w jej oczach widzi ból i niemal do niej zawrócił.
Zawahał się jednak, nie będąc pewien, co miałby jej powiedzieć, a wtedy ona weszła z
powrotem do Charismy. Zauważył, że wyciera sobie oczy serwetką, którą wzięła ze stolika.
Poczuł silny skurcz w żołądku.
Spojrzał w dół klifu, w ziejącą przepaść, i pomyślał, jak to jest, kiedy się spada na
dno.
Już wiedział, jak to jest. Odkładał słuchawkę po rozmowie z Bickerstaffem i czuł, że
ziemia usuwa mu się spod stóp. Żadnej pomocy, nic, czego mógłby się chwycić.
To był koniec.
113
Ogarnął go nienaturalny wręcz spokój.
Travis potarł kark i zerknął na zegarek. Parę minut po siódmej. Już był spóźniony na
swoje zaręczynowe przyjęcie. Zastanawiał się, czy Juliana domyśli się, dlaczego.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zmęczony. Wstał, wyszedł zza biurka i sięgnął
po marynarkę. Nie było sensu wracać do domu, żeby się przebrać. I tak nie zabawi długo na
przyjęciu.
- Jeżeli to ma być wskazówka na przyszłość, Juliano, to lepiej przygotuj się, że przed
ołtarzem staniesz sama.
- To nie jest dobry znak, kiedy przyszły pan młody spóźnia się na swoje własne
zaręczyny.
- Juliano, to nie do wiary. Jak mogłaś zaplanować wszystko, z sosem do krewetek
włącznie, a jednocześnie zapomnieć dopilnować, żeby narzeczony pojawił się o właściwej
porze? To do ciebie niepodobne. Perspektywa ślubu chyba stępiła twoją czujność.
Julianie udawało się jakoś uśmiechać, słysząc kolejne dobroduszne żarty. Musiała to
znosić od siódmej, kiedy goście zaczęli się schodzić, a Travisa nadal nie było. Wszyscy
pozwalali sobie na dowcipy, bo uznali, że w każdej chwili Travis pojawi się w drzwiach.
Jedynie Elly i pozostali członkowie rodziny Grantów wykazywali zaniepokojenie.
- Może powinnaś zadzwonić do niego do biura? Albo do mieszkania? Coś się musiało
stać - powtarzała Elly bezradnie.
- Przyjdzie, kiedy będzie gotowy. - Nawet we własnym głosie Juliana zauważyła
rezygnację. Czuła się otępiała, co było niemal ulgą po całym tygodniu bolesnego niepokoju.
Rozejrzała się wokół. Wszystko szło świetnie, jeżeli nie liczyć nieobecności
przyszłego pana młodego.
Duża sala w Treasure House, wynajmowana na podobne okazje, została bogato
udekorowana srebrnymi balonikami, serpentynami i mnóstwem tropikalnych roślin.
Na środku, niemal wzdłuż całej długości sali, stał ogromny stół z jedzeniem. W
przypływie nostalgii Juliana zamówiła nawet dużą miskę guacamole, którą kazała postawić na
honorowym miejscu na środku.
David i Elly przyjechali o szóstej, gotowi pomóc w ostatnich przygotowaniach.
Juliana widziała Davida po raz ostatni na kolacji u siebie w domu, kiedy obwieściła im, że
Travis podjął się ratowania hotelu. Elly miała rację, David wyglądał na zmartwionego.
Próbował to pokryć swoim zwykłym uprzejmym uśmiechem, lecz Juliana wiedziała, że to
tylko poza.
114
Jej rodzice i wujek Tony też zachowywali pozory, rozmawiając z gośćmi, ale
nieustannie rzucali pełne niepokoju spojrzenia na drzwi.
Juliana pomyślała, że słusznie zrobiła, zapraszając rodziców Travisa jedynie na ślub, a
nie na zaręczyny.
Westchnęła, patrząc na zgromadzony tłum. Jak mogła do tego dopuścić? Powinna była
wszystko odwołać zaraz po tym nieszczęsnym spacerze po plaży. Po raz setny zerknęła na
zegarek. Siódma trzydzieści. Zastanawiała się, czy Travis w ogóle się pojawi.
Zaczęła rozważać myśl, żeby jakoś wymknąć się ukradkiem tylnymi drzwiami, kiedy
przez salę przeszedł znaczący pomruk. Odwróciła się natychmiast, wiedząc, że to Travis.
Kiedy spojrzała na drzwi, poczuła przypływ radości. Przypomniała sobie stare powiedzenie,
że nadzieja umiera ostatnia.
Travis szedł przez salę wśród powitań, żartów i pierwszych życzeń, jednak nie zwracał
na nie uwagi. Zmierzał wprost do Juliany, nie patrząc na nikogo innego. Miał na sobie
codzienne ubranie: białą koszulę z podwiniętymi rękawami, zwykły krawat w paski i ciemne
spodnie. Marynarkę przerzucił sobie przez ramię.
Jedno spojrzenie na jego ponurą, zaciętą twarz wystarczyło, by Juliana odgadła, że to
koniec. Stała nieruchomo na środku sali, czekając, aż Travis do niej podejdzie. Ręce jej
drżały. Goście zorientowali się, że stało się coś niezwykłego. Żarty i rozmowy powoli milkły,
aż zapanowała całkowita niemal cisza.
Travis zatrzymał się przed Juliana.
- Rozmawiałem właśnie z Bickerstaffem - powiedział zimnym, spokojnym głosem. -
To koniec. Nie chce zainwestować w Flame Valley. Uważa, że ryzyko jest zbyt duże. I ma
rację.
Juliana poczuła, że zaschło jej w gardle.
- Travis?
- Przykro mi, że mówię ci to w ostatniej chwili. Przy tobie nawet ja uwierzyłem, że
jest jakaś szansa. Bickerstaff był ostatnią nadzieją.
- Co mi chcesz powiedzieć? - spytała Juliana.
- Że nie uda mi się ocalić Flame Valley przed... przed samym sobą. Wreszcie będę
mógł się zemścić, bez względu na to, czy tego chcę, czy nie. Przyszedłem, żebyś nie musiała
odwoływać zaręczyn. Oszczędzę ci tego. Sam je odwołuję.
Odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł z sali.
115
Juliana patrzyła za nim, czując się tak, jakby dostała cios w żołądek. Pancerz
odrętwienia, który chronił ją przed bólem przez ostatnie dni, zaczynał się kruszyć. Spod niego
wylewało się morze cierpienia.
Travis znikał z jej życia.
- Juliano? - Elly natychmiast znalazła się obok niej. - Co się dzieje? Co Travis ci
powiedział?
- Że nie ma szans na uratowanie Flame Valley, więc zrywa zaręczyny. Żebym nie
musiała zrobić tego sama.
- O Boże! - Elly zamknęła oczy. - Co się stanie z Davidem? - W tym momencie
dotarły do niej ostatnie słowa Juliany. Natychmiast uniosła powieki. - Travis zrywa
zaręczyny? Teraz? Dzisiaj? Na oczach tych wszystkich ludzi?
- Okazuje się, że niektórzy mężczyźni mają potrzebę odgrywania dramatycznych scen.
- Juliano, tak mi przykro. Nie spodziewałam się, że to się tak skończy. Naprawdę.
Ostatnio nawet uznałam, że on cię naprawdę kocha i że nie chce cię wykorzystać dla swojej
zemsty. I że całkowicie pomyliłam się w jego ocenie.
- Wiesz, że on mi nigdy nie powiedział, że mnie kocha? - powiedziała Juliana smutno.
- Myślałam, że musi się do tego przygotować.
- Co chcesz teraz zrobić? Goście, jedzenie, muzyka... Co im wszystkim powiesz?
Z Juliany opadły resztki odrętwienia. Czuła ból, tak jak się spodziewała. Ale rosły w
niej też inne emocje, a zwłaszcza złość.
- Jak on śmiał mi to zrobić? - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Co on sobie
wyobraża? Jesteśmy zaręczeni! Jeżeli myślał, że może tak po prostu wyjść, to chyba się
przeliczył.
Zaczęła przeciskać się przez tłum gości.
- Juliano - syknęła Elly. - Dokąd idziesz? Co mam powiedzieć gościom?
- Niech się częstują jedzeniem. Jest zapłacone.
Dotarła do drzwi i wybiegła na zewnątrz. Zatrzymała się na moment na chodniku i
rozejrzała po parkingu, szukając znajomego brązowego buicka. Usłyszała warkot silnika,
zanim zobaczyła samochód.
- Wracaj natychmiast! Słyszysz? Wracaj, draniu! - Podniosła do góry sukienkę i
pędem ruszyła przez parking, co nie było łatwe w błyszczących pantofelkach na szpilkach.
Minęła dwa rzędy samochodów i dopadła do buicka akurat w chwili, gdy Travis
zahamował na zakręcie i oglądał się do tyłu.
116
Najpierw usłyszał głośny huk, a potem dopiero ją zobaczył. Juliana, w swojej zielonej
wieczorowej sukni, stała na masce samochodu.
- Juliano!
- Ty draniu, przecież jesteśmy zaręczeni! - krzyknęła na cały głos. - Nie myśl, że ci
odpuszczę. Zasługuję na jakieś wyjaśnienie. I z góry uprzedzam, żadne wyjaśnienie mnie nie
zadowoli. Bo nie tylko jesteśmy zaręczeni, jesteśmy wspólnikami. Zapomniałeś? Zaręczyny
możesz sobie zrywać, ale łączą nas jeszcze interesy.
Travis wyłączył silnik i otworzył drzwi.
- To chyba niemożliwe. Chociaż czemu nie - mruknął, wysiadając z samochodu. -
Juliano, złaź stamtąd.
Zignorowała to polecenie. Stała na masce nieco chwiejnie, usiłując zachować
równowagę. Jej obcasy zostawiały na lakierze wyraźne ślady. Skrzyżowała ramiona na piersi
i patrzyła na niego z ogniem w oczach.
- Zejdę, jak będę miała ochotę. Żądam wyjaśnień, dlaczego zrywasz zaręczyny. Jesteś
mi to winien, Travis.
- Już ci wyjaśniłem.
- Co? Bo nie udało ci się uratować Flame Valley? To nie wyjaśnienie tylko wymówka.
- Nie dotarło do ciebie? Nie uratuję tego przeklętego hotelu dla twojej kuzynki,
twojego byłego narzeczonego i całej reszty twojej rodziny. Flame Valley pójdzie na dno i nic
na to nie poradzę.
- Przestań wreszcie gadać o tym głupim hotelu. Nie obchodzi mnie to. Nasze
zaręczyny są dużo ważniejsze.
- Czyżby? - rzucił szorstko. - Naprawdę chciałabyś wyjść za mąż za kogoś, kto
doprowadził Flame Valley do ruiny?
- Tak! - wrzasnęła.
117
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Travis zachował nad sobą panowanie, bo wiedział ponad wszelką wątpliwość, że jeżeli
je teraz straci, to już nigdy go nie odzyska. Patrzył na cudowną istotę stojącą na masce jego
samochodu i czuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Włosy Juliany nabrały pomarańczowego
blasku w świetle parkingowych latarni, jej buty połyskiwały, jakby je ktoś posypał tandetnym
brokatem. Kokardę na plecach miała zupełnie rozwiązaną.
Travis miał świadomość, że w całym swoim życiu żadnej innej kobiety nie pragnął tak
bardzo jak tej.
- Juliano, posłuchaj. W tej historii ja jestem złym wilkiem. Hotel należał do twojej
rodziny od dwudziestu lat. Zniszczyłem to, co twój ojciec i jego brat zbudowali własnymi
rękami. Zrujnowałem twoją kuzynkę i jej męża. Przy okazji ty straciłaś dużo pieniędzy.
Musisz stanąć po czyjejś stronie. I czy ci się to podoba, czy nie, ja jestem po złej stronie.
- Więc uznałeś, że dokonasz wyboru za mnie? O, nie! Ja sama podejmuję swoje
decyzje.
- Znienawidzisz mnie, kiedy Elly i David stracą hotel.
- Nigdy cię nie znienawidzę. Chociaż zapewne nie raz doprowadzisz mnie do
wściekłości.
- Juliano, czasem trzeba dokonywać wyborów. Nie możesz być jednocześnie po mojej
stronie i po stronie swojej rodziny. Musisz wybierać. A ja akurat stoję po niewłaściwej
stronie.
- Nie obchodzi mnie, po jakiej stronie jesteś! I nie pozbędziesz się mnie tak łatwo,
mówiąc, że muszę wybierać między tobą a moją rodziną. Bo ja już zdecydowałam. Tego dnia,
kiedy się poznaliśmy. Wybrałam ciebie.
Travis podszedł do samochodu i oparł się o zderzak. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby
dotknąć Juliany. Ale się nie ośmielił. Jeszcze nie teraz.
- Czy mam rozumieć, że nadal chcesz wyjść za mnie za mąż? Nawet po tym, jak nie
udało mi się uratować Flame Valley? - zapytał chrapliwie.
- Wyglądasz na inteligentnego mężczyznę, a czasem nie rozumiesz najprostszych
rzeczy. Tak, właśnie to chcę ci powiedzieć. Nie zakochałam się w tobie dlatego, że miałeś
118
uratować Flame Valley. Pokochałam cię dużo wcześniej, zanim jeszcze dowiedziałam się o
wszystkim.
- Ale potem coś się zmieniło.
- Byłam na ciebie wściekła, ale nie przestałam cię kochać. Ani przez chwilę. Poza tym
obiecałeś, że wszystko naprawisz. To mi wystarczyło.
- Jednak nie udało mi się niczego naprawić.
- To nie ma znaczenia. - Jej głos nagle złagodniał. - Próbowałeś. Tylko ty mogłeś
uratować Flame Valley.
- Próbowanie to za mało.
- Nieprawda. A na pewno nie w tym przypadku.
- Dlaczego akurat nie w tym przypadku?
- Bo zrobiłeś to dla mnie. - Juliana rozłożyła szeroko ramiona. Jej uśmiech był jeszcze
bardziej oszałamiający niż zwykle. - Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy. Pracowałeś
od rana do wieczora.
- Ale mi się nie udało. Nie rozumiesz?
- To ty nic nie rozumiesz. Nawet nie wiesz, jakie to miało dla mnie znaczenie. Jeszcze
nigdy nikt nie był gotów tyle dla mnie zrobić. Wszyscy uważają, że sama poradzę sobie ze
wszystkim. A ty chciałeś mnie ochronić. Nie chodziło ci o Elly, Davida, moich rodziców czy
wujka Tony'ego, ale o mnie, prawda?
- Prawda. Gdyby nie ty, wszystko byłoby prostsze. Bez wahania przejąłbym Flame
Valley i wcale bym tego nie żałował.
- Miałbyś do tego prawo. Ale nie zrobiłeś tego ze względu na mnie. Mnie do tej pory
nikt nie pomagał, bo przecież jestem silna. Nawet nie wiesz, jakie to cudowne uczucie mieć
przy sobie takiego obrońcę.
Travisowi zabrakło słów. Myślał jedynie o tym, że po raz pierwszy w życiu ktoś
wybrał właśnie jego.
- Naprawdę mnie chcesz? - wykrztusił z trudem. - Twoi rodzice, Elly, David, wujek
Tony będą mnie obwiniać za nieszczęście, które ich spotkało.
- Niech sobie winią, kogo chcą. My wiemy, że zrobiłeś wszystko, co możliwe -
odpowiedziała porywczo.
- Zapominasz, że to ja byłem przyczyną wszystkich kłopotów.
- No i co z tego? Miałeś swoje powody.
- Zemsta to dobry powód?
119
- Czasami tak. Chciałeś wyrównać rachunki za to, co się stało pięć lat temu. Właściwie
trudno to uznać za zarzut.
- Twoja logika mnie przekonała.
Jej uśmiech świecił jaśniej niż parkingowe latarnie.
- Czy to znaczy, że zamierzasz wrócić do Treasure House i zaręczyć się ze mną na
oczach wszystkich gości?
- Tak, droga pani, właśnie to zamierzam.
- No to na co czekasz? - Wyciągnęła do niego ręce.
Travis czuł, jak wzbiera w nim radosny śmiech. Tak musi smakować prawdziwe
szczęście. Zdjął Julianę z maski samochodu, nie zwracając uwagi na porysowany lakier, i
postawił na ziemi. Starannie zawiązał jej satynową kokardę na plecach, a potem delikatnie
przejechał palcem wzdłuż kręgosłupa. Miała ciepłą, gładką skórę. Zapragnął jej z całej mocy.
Przypomniał sobie jednak, że w Treasure House czeka na nich tłum gości.
Juliana wzięła go za rękę i ruszyli przez parking. Nagle Travis zatrzymał się. Chyba
jeszcze nigdy w życiu nie rozpierała go taka radość. Chwycił Julianę na ręce i tak wszedł z
nią do restauracji.
Powitały ich wesołe okrzyki, a orkiestra natychmiast zagrała walca. Travis postawił
Julianę, objął ją i zanim pojęła, co się dzieje, zaczął wirować z nią na pustym parkiecie.
- Nie wiedziałam, że umiesz tańczyć walca - szepnęła. Oklaski wokół nich były coraz
głośniejsze.
- Ja też nie. Ale dzisiaj jestem w stanie zrobić wszystko.
Kątem oka Travis zauważył, że David, Elly i reszta rodziny rzucają im pełne
niepokoju spojrzenia. Z pewnością dotarło już do nich, że muszą pożegnać się z Flame
Valley, ale nikt nie ośmielił się zabronić Julianie, żeby z nim tańczyła.
Poczuł falę radosnego zadowolenia. Nikt nie stanie pomiędzy nim a Juliana. Jeśli
czegoś bardzo zapragnęła, to nikt przy zdrowych zmysłach nie wejdzie jej w drogę. A dziś
pokazała wszystkim, że pragnie jego.
To był jej wybór.
Kilka godzin później Travis otwierał zamek w drzwiach mieszkania Juliany. Patrzył
na nią z rozbawieniem, bo nuciła sobie pod nosem walca z przyjęcia.
- Dobrze się bawiłaś? - zapytał, idąc za nią przez hol.
- Cudownie. Wszystko poszło idealnie. - Obróciła się parę razy na dywanie, patrząc z
przyjemnością na swoje pantofelki, które migotały pod zieloną suknią. - A ty?
120
Travis skrzyżował ramiona, oparł się bokiem o ścianę i przyglądał się, jak Juliana
tańczy wokół salonu.
- Przyjęcie było wspaniałe.
Zatrzymała się na środku pokoju i spojrzała na swoją dłoń. Nieduży brylant migotał w
świetle lampy.
- Pamiętałeś o pierścionku.
- Kupiłem go zaraz po tym, jak ci się oświadczyłem. Miałem go zawsze przy sobie.
- I zabrałeś na przyjęcie, chociaż wiedziałeś, że zrywasz zaręczyny. - Juliana
wyglądała na uszczęśliwioną.
- Włożyłem go do kieszeni, zanim poszedłem do biura, żeby po raz ostatni zadzwonić
do Bickerstaffa - wyjaśnił Travis.
- I przyniósł ci szczęście.
Travis uśmiechnął się bez przekonania.
- Ale nie zadziałał, jeżeli idzie o Bickerstaffa.
- Daj już spokój z Bickerstaffem. Zamykamy sprawę Flame Valley. - Juliana podeszła
do niego. - A skoro mamy jasność co do naszych zaręczyn, to możemy przejść do innych
kwestii.
- To znaczy?
Zarzuciła mu ręce na szyję i spojrzała prosto w oczy.
- Kocham cię, Travis. Czy ty mnie kochasz?
Travis objął ją w talii. Jego spojrzenie było zaskakująco poważne.
- Kocham cię.
- Kochasz mnie na zawsze, czy tylko do rozwodu?
Pocałował ją mocno w usta.
- Na zawsze.
- Wierzę ci. Ale nigdy mi tego nie mówiłeś. I już zaczęłam się niepokoić.
- To się stało na plaży, kiedy rozmawialiśmy o dzieciach, prawda? Od tego czasu
zaczęłaś się niepokoić? Czułem, że się ode mnie odsuwasz. Myślałem, że w końcu zaczyna do
ciebie docierać, że nie uratuję Flame Valley.
- Przestraszyłam się, ale nie tego. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że może
jednak pomyliłam się. Że tak naprawdę nie zaangażowałeś się do końca. Nie chciałeś
rozmawiać o dzieciach, bo nie chciałeś mieć zobowiązań.
Zaczął delikatnie przeczesywać palcami jej gęste loki.
- Będę z tobą szczery. Nie czuję się zbyt pewnie, myśląc o dzieciach.
121
- To zrozumiale przy twoich doświadczeniach. Z tym umiałabym się pogodzić. Ale
bałam się, że boisz się zobowiązań wobec mnie. To mnie przeraziło.
- Nie miałem żadnych wątpliwości co do moich uczuć wobec ciebie. Ale kiedy po
rozmowie z Bickerstaffem zrozumiałem, że los Flame Valley jest przesądzony, nie chciałem
usłyszeć, że zrywasz zaręczyny. Powinien był wiedzieć, że nie pozwolisz mi tak łatwo odejść.
Juliana musnęła wargami jego usta.
- Powinieneś był wiedzieć. Jak mogłeś to zrobić? Naprawdę chciałeś dziś ode mnie
odejść?
- Pomyślałem, że nie zasługuję na to, żeby się z tobą ożenić. Przynajmniej na razie.
Ale na pewno nie zamierzałem zniknąć z twojego życia.
- Bo wiedziałeś, że i tak bym cię znalazła?
Uśmiechnął się zniewalająco.
- Nie spodziewałem się, że rzucisz mi się na maskę samochodu. Ale wiedziałem, że
nadal będziemy się widywać, bo jesteśmy wspólnikami. Taka była umowa. Dostanę zapłatę
bez względu na to, co się stanie z hotelem. A wspólne interesy to najlepsza okazja do
częstych kontaktów.
- Bardzo sprytnie - powiedziała ze śmiechem.
- Trzeba być sprytnym, jeżeli chce się mieć nad tobą przewagę.
- A kto mówi, że masz nade mną przewagę? - mruknęła, z przyjemnością patrząc na
refleksy rzucane przez jej nowy pierścionek.
- Teraz akurat nie ma znaczenia, kto ma nad kim przewagę. Najważniejsze, że
jesteśmy razem. Chyba powinniśmy wreszcie uczcić nasze zaręczyny.
Pocałował ją i wziął na ręce, po raz drugi tego wieczoru.
- Nie jestem trochę za ciężka?
- Dla mnie jesteś w sam raz - powiedział, niosąc ją do kuchni.
- To samo myślę o tobie. Dlaczego mnie tu przyniosłeś? - zdziwiła się. - Sypialnia jest
w drugą stronę.
- Otwórz lodówkę.
Juliana z ciekawością uchyliła drzwiczki i zobaczyła butelkę schłodzonego szampana.
- O! To jest lepsze w łóżku niż krakersy.
- Weź jeszcze kieliszki.
Juliana chwyciła dwa kieliszki z blatu, razem z butelką przytuliła je do siebie i
pozwoliła się Travisowi zanieść do sypialni.
122
- Byłabyś najpiękniejszą ozdobą maski mojego samochodu - powiedział, kładąc się
obok niej na łóżku.
- Nie uważasz, że nieco zbyt krzykliwą jak na twojego buicka?
- Ty zawsze jesteś w najlepszym guście.
Pocałował ją w ramię, gładząc jednocześnie po nagich plecach. Juliana zadrżała,
czując, jak jego palce przesuwają się powoli w dół jej kręgosłupa, a potem rozwiązują
satynową kokardę.
- Masz cudowne dłonie - szepnęła wyprężona w namiętnym oczekiwaniu.
- A ty cała jesteś cudowna. - Zsunął z niej górę sukni, odsłaniając piersi.
Po chwili suknia leżała na podłodze obok błyszczących pantofelków z górskimi
kryształami i przezroczystej bielizny. Juliana oddychała coraz szybciej, z trudem łapiąc
powietrze, z coraz większym podnieceniem.
- Uwielbiam ciebie taką - w głosie Travisa brzmiał zachwyt. - Nie umiem się
opanować, kiedy widzę, jak bardzo mnie chcesz. Nikt nigdy nie pragnął mnie tak jak ty.
- A ja nigdy nie pragnęłam nikogo tak jak ciebie. - Przywarła do niego, czując jego
dłoń błądzącą po jej udach.
- Od początku wiedzieliśmy, że tak będzie. I nie pomyliliśmy się - wyszeptał,
pieszcząc ją coraz żarliwiej, rozpalając ją do białości.
- Travis, nie mogę dłużej czekać. Chodź do mnie...
- Nie musisz na mnie czekać. Mamy dziś dla siebie mnóstwo czasu. Pozwól mi tak na
siebie popatrzeć.
- Nie chcę bez ciebie. - Przyciągnęła go do siebie i przyjęła z namiętnym oddaniem.
- Juliano, muszę ci coś powiedzieć. - Travis siedział nago na łóżku i nalewał szampana
do kieliszków, które przynieśli z kuchni.
- Co takiego? - spytała leniwie. Czuła się cudownie zrelaksowana i zaspokojona.
Patrzyła z zachwytem na jego szerokie ramiona i mocne plecy.
- Gdybyś zaszła w ciążę, mówiąc czysto hipotetycznie, to byłbym najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie.
* * *
- Szkoda że nie widziałaś ich twarzy, kiedy najpierw wybiegłaś za Travisem, a po
dziesięciu minutach on wniósł cię z powrotem do restauracji. To była scena stulecia. Zdaniem
123
obsługi Treasure House przejdzie do legendy. - Elly popijała latte, kręcąc głową na to
wspomnienie.
- Czasem kobieta musi ruszyć w pogoń za tym, czego naprawdę chce. - Juliana
rozkoszowała się smakiem swojej herbaty i z zadowoleniem patrzyła na pełną salę Charismy.
W sobotnie przedpołudnia było tu zwykle dość pusto, ale trzy miesiące temu Juliana
wprowadziła lekkie śniadania i zaprenumerowała kilkanaście tytułów gazet i czasopism. Od
tego czasu goście przychodzili coraz liczniej, żeby przy porannej kawie i ciepłych rogalikach
przeczytać coś tak egzotycznego, jak na przykład „New York Timesa”.
- Muszę przyznać, że twoi rodzice i mój ojciec byli nieco oszołomieni - ciągnęła Elly.
- Zwłaszcza po tym, jak powiedziałam im, że Travisowi nie udało się uratować Flame Valley.
I wiesz, co twój ojciec na to?
- Co?
- Że jeszcze zobaczymy. „Jeszcze nie koniec, póki piłka w grze”. To chyba były jego
własne słowa.
- Ale chyba nie robicie sobie zbyt wielkich nadziei? - spytała Juliana łagodnie. -
Travis powiedział, że jedyne, co może zrobić, to znaleźć dobrego kupca. Żebyśmy
przynajmniej nie stracili wszystkich pieniędzy. Ale ty i David nie będziecie już właścicielami
Flame Valley.
- Wiem. Wczoraj mieliśmy z Davidem długą rozmowę na ten temat. Wyjaśniliśmy
sobie wiele rzeczy, co właściwie powinniśmy byli zrobić dawno temu.
Juliana zmarszczyła brwi.
- No i co? Nadal obawiasz się, że od ciebie odejdzie?
Elly uśmiechnęła się.
- Skąd! Nigdy nie chciał ode mnie odejść. Biedak bał się, że to ja go zostawię. To
dlatego był ostatnio taki spięty. Możesz w to uwierzyć?
- No cóż, zawsze uważałam, że tworzycie świetną parę. Co zamierzacie teraz zrobić?
- Jeżeli sprzedamy hotel, to spróbujemy otworzyć coś mniejszego, na przykład jakiś
pensjonat na wybrzeżu. Jest jeszcze taka możliwość, że Travisowi uda się wynegocjować z
nowym właścicielem kontrakt, który zagwarantuje Davidowi posadę managera Flame Valley.
Oczywiście pod nadzorem Travisa. Wolelibyśmy nie powtarzać dawnych błędów.
- Myślisz, że chcielibyście zostać w hotelu po tym, jak przejdzie w czyjeś ręce?
- Tak, moglibyśmy się na to zgodzić. Pewnie nie spodobałoby się to mojemu ojcu i
twoim rodzicom. Trudno by im było przyjąć do wiadomości, że członkowie rodziny są w
Flame Valley zwykłymi pracownikami.
124
- Ale z drugiej strony - zauważyła Juliana - to jest wasza decyzja, a nie ich. W końcu
chodzi o waszą przyszłość.
- Właśnie to sobie wczoraj z Davidem powiedzieliśmy. Czuję się dużo spokojniejsza,
od kiedy mamy to wszystko za sobą. Mam wrażenie, że wreszcie stanęliśmy na własnych
nogach, wyszliśmy spod parasola taty. Cokolwiek się stanie, nasze małżeństwo będzie
silniejsze.
- Wujek Tony chciał dobrze - powiedziała Juliana. - Moi rodzice też.
- To prawda. I wiemy, że bardzo nas kochają, a to najważniejsze. Jednak czasami
potrafią przytłoczyć tą swoją miłością.
- Zgadzam się, to może irytować. Ale można mieć też rodziców, którzy w ogóle nie
interesują się życiem swojego dziecka.
- Kogo masz na myśli? - spytała Elly zdziwiona.
- Travisa.
Elly spojrzała na nią.
- Ach tak, rzeczywiście. I rozumiem, że postanowiłaś to zmienić?
Juliana uśmiechnęła się z ogromną pewnością siebie.
- Powiedzmy, że postanowiłam dać rodzicom Travisa jeszcze jedną szansę zatańczenia
na jego weselu.
- A jeżeli nie przyjdą?
- Przyjdą.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Po rozmowie z Sandy uznałam, że nie będę z nimi miło rozmawiać. Po prostu ich
zaszantażuję.
Elly zmrużyła oczy.
- Zaszantażujesz? To do ciebie podobne. Kiedy ci na czymś zależy, nie ma dla ciebie
przeszkód.
- Uważam, że to jedna z moich największych zalet - zgodziła się Juliana. - Travis
może potwierdzić. Wiesz, chciałabym już dzisiaj ruszyć do sklepów na poszukiwanie sukni
ślubnej. Może byś się ze mną wybrała? Ta suknia będzie naprawdę wyjątkowa, zapewniam
cię.
- I to jest dowód, że znów wróciłaś do równowagi.
- To dziwne, ale w życiu często najbardziej obawiamy się czegoś, co potem okazuje
się wcale nie takie straszne. - David pociągnął długi łyk piwa i popatrzył na przystań.
125
- Tak, życie nas czasem zadziwia. - Travis siedział z Davidem przy stoliku w jednym z
modnych pubów przy porcie jachtowym. Spotkali się, żeby przedyskutować kwestię
przyszłości Flame Valley, ale do tej pory rozmawiali jedynie o kobietach. - Czy ty i Elly
doszliście do porozumienia?
- Tak. Ona myślała, że odejdę, jeżeli stracimy hotel. Chyba zawsze miała w sobie cień
obaw, że ożeniłem się z nią tylko dla Flame Valley.
- A Juliana zawsze była pewna, że jesteście w sobie zakochani.
David zaśmiał się cicho.
- Juliana zawsze jest pewna wszystkiego.
- To prawda. I czasem ma rację.
- Muszę ci to powiedzieć: nie ma na świecie innego mężczyzny, który umiałby sobie
poradzić z Julianą Grant.
- A gdyby jakiś nawet próbował, to złamię mu kark.
- O ile Juliana nie zrobi tego pierwsza.
- Racja. Więc dobrze, chcesz, żebym znalazł kupca i spróbował wynegocjować dla
ciebie posadę w Flame Valley?
David wyciągnął się wygodnie na krześle.
- Mam propozycję dla Fast Forward Properties.
- Jaką?
- Co ty na to, żebyśmy z Elly nadal prowadzili hotel po tym, jak ty go przejmiesz?
Nikt nie zna Flame Valley lepiej niż my.
Travis przyglądał się swojej oszronionej szklance.
- To jednak co innego niż być właścicielem. Mam zobowiązania wobec swoich
inwestorów i będę musiał dopilnować, żeby hotel stanął na nogi. Będę się wam nieustannie
przyglądał, będę śledził wasz każdy krok. Naprawdę jestem w tym dobry.
- To mi akurat nie przeszkadza - powiedział David lekko. - Poza tym miałbym okazję
czegoś się od ciebie nauczyć.
- Przemyślę to i omówię z pozostałymi inwestorami.
- Jasne - zgodził się David. - A kiedy wesele?
- Juliana zamówiła wszystko na koniec miesiąca.
- Koniec miesiąca? Tak szybko? Jesteście przecież zaręczeni, mieszkacie razem, po co
jej ten pośpiech?
- To raczej mój pomysł - sprostował Travis. - Nie chcę ryzykować. Jak coś planuję, to
tak, żeby mieć pewność.
126
David uśmiechnął się szeroko.
- Tak samo było z Flame Valley. Juliana nie ma szans.
- I o to właśnie chodziło.
127
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- On ją znów wystawi do wiatru, jestem pewna. - Beth Grant niespokojnie
przemierzała w tę i z powrotem poczekalnię dla nowożeńców na tyłach niewielkiego kościoła.
W swojej sukni z koronek i jedwabiu wyglądała jak prawdziwa matka panny młodej.
- Tata i wujek Roy chyba wyjmą strzelby, jeżeli Travis stchórzy - zauważyła Elly z
uśmiechem. Zajęta była układaniem trenu przy sukni Juliany.
- Uspokójcie się. Travis nie zawiedzie. - Juliana uważnie przyglądała się swojemu
odbiciu w lustrze. Niewielki okrągły dekolt rzeczywiście był dobrym wyborem. Wczoraj,
kiedy przymierzała suknię po raz ostatni, miała jeszcze pewne wątpliwości, ale dziś była
zadowolona. Suknia kosztowała fortunę, ale była tego warta.
- Wcale nie jestem tego taka pewna - Beth nie dawała się przekonać. - To byłaby
zemsta doskonała: najpierw przejmuje hotel, a potem zostawia cię samą przy ołtarzu. Gdzie
on się podziewa?
- Przyjdzie, bo nie stracił jeszcze rozumu - mruknęła Elly, poprawiając ostatnie fałdy.
- Doskonale wie, co by go potem mogło spotkać. Do tej pory ma na masce ślady po obcasach
Juliany.
- Dajcie już spokój. Przyjdzie i tyle. - Juliana z całkowitym spokojem przysunęła się
do lustra, żeby pomalować szminką usta. Nie mogła zdecydować się na kolor. Koralowy
wydawał jej się nieco zbyt blady. Ale z drugiej strony ślub to jest ślub. Przypomniała sobie
słowa Angeliny Cavanaugh: „Tylko łagodny makijaż, Juliano. Panna młoda ma wyglądać
słodko i niewinnie, a nie jak królowa, która przejmuje władzę”.
- Nie obchodzi cię nic poza makijażem - westchnęła Beth, patrząc na Juliano.
- Szczerze mówiąc, martwi mnie jedna rzecz. Ciekawa jestem, czy rodzice Travisa
przyszli. Ktoś ich widział?
- Zapytam mistrza ceremonii. - Elly, zadowolona, że może się na coś przydać, wyszła
szybko z pokoju.
Beth podeszła do córki i przytuliła ją z macierzyńską czułością.
- Ślicznie wyglądasz, kochanie. Jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję, mamo.
- Jeżeli on nie przyjdzie, to uduszę go własnymi rękami.
128
- Przyjdzie - powtórzyła Juliana z niezachwianą pewnością. - Na Travisa zawsze
można liczyć.
Beth pokręciła głową ze zdziwieniem.
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak bardzo mu ufasz. Na razie nie zrobił nic, żeby
sobie na to zasłużyć. Nawet nie uratował Flame Valley.
- Zrobił wszystko, co było możliwe. I zadba o to, żeby przejęcie hotelu przez nowego
właściciela przebiegło gładko. David mówił, że on i Elly nadal będą nim zarządzać.
- No cóż, lepsze to niż nic. Może kiedyś znajdziemy sposób, żeby odzyskać Flame
Valley. Twój ojciec jest wręcz przekonany, że wszystko dobrze się ułoży. Mnie jednak nadal
dziwi, że od początku mu zaufałaś.
- Bo nie znasz go tak jak ja.
- A co ty takiego widzisz w Travisie Sawyerze?
- Pasujemy do siebie - powiedziała Juliana, poprawiając niesforne loki pod welonem. -
Kochamy się i mamy do siebie zaufanie. To proste.
- Chciałabym w to uwierzyć. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
- Ja zawsze wiem, co robię, mamo. Podaj mi wiązankę, proszę. Chyba już na nas czas.
Beth wyglądała na bardziej zatroskaną niż zwykle. Podała córce bukiet
pomarańczowych orchidei.
- Jeżeli Travisa nie będzie w kościele, to nie pozwolę ci przejść do ołtarza. Nasza
rodzina nie zniosłaby tego upokorzenia.
- On tam będzie.
Beth popatrzyła na córkę i zdobyła się na słaby uśmiech.
- Twoja wiara jest zaraźliwa.
- Wracaj do kościoła, mamo. Tata i wujek Tony zaczną się denerwować.
- Jesteś pewna, że Travis się pojawi?
- Jestem całkiem pewna.
W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Elly.
- Przyjechali! Mistrz ceremonii powiedział, że rodzice pana młodego są już na swoich
miejscach. Wszyscy czworo. I do tego gromadka przyrodnich braci i sióstr.
Juliana z zadowoleniem skinęła głową.
- Świetnie. Oto kolejny przykład, że zastraszenie bywa skuteczną bronią. Mamo, idź
już.
Beth zagryzła wargi.
- Rodzice Travisa przyszli, ale on sam jeszcze nie przyszedł.
129
- Przyjdzie.
- Jesteś pewna? - spytała Beth po raz ostatni.
- Tak, mamo, jestem pewna.
- Wspaniale wyglądasz - powiedziała Beth, wychodząc.
Elly spojrzała twardo na Julianę.
- Naprawdę jesteś pewna?
- Naprawdę. Czy gdyby było inaczej, to stałabym tutaj w tej sukni? Travis nigdy by mi
tego nie zrobił.
- A ten wypadek z zaręczynami? - przypomniała Elly nieśmiało.
- Przyszedł, prawda? Nie wystawił mnie. Planował jedynie szybko wyjść.
- To dość specyficzny punkt widzenia. Gdybyś za nim nie pobiegła i nie rzuciła się na
maskę samochodu, to nie wiem, co by dalej było.
- Jeżeli ci na czymś bardzo zależy, to musisz o to walczyć.
- A tobie zależy na Travisie - powiedziała Elly ze zrozumieniem.
Przerwało im pukanie do drzwi.
- Wszystko gotowe, panno Grant - odezwał się głos z drugiej strony.
Juliana westchnęła z zadowoleniem i nasunęła welon na twarz.
- W samą porę. Weź swoje kwiaty, Elly.
Juliana otworzyła drzwi i pewnym krokiem ruszyła do przedsionka kościoła. Spojrzała
wzdłuż nawy w kierunku ołtarza. Nie była wcale zdziwiona widząc, że Travis już tam na nią
czeka.
- Przyjechał przed chwilą - mruknął Roy Grant, podając ramię córce. - Już mieliśmy z
Tonym go szukać. Byliśmy pewni, że nas wystawił.
Juliana pomyślała, że wszyscy wykazują dziś o nią niezwykłą troskę. Chyba dlatego,
że była panną młodą. Takie okoliczności wyzwalają w rodzicach instynkty opiekuńcze.
- Niepotrzebnie się martwiliście. Przecież Travis powiedział, że przyjdzie.
Rozległy się dźwięki muzyki. Juliana, z promiennym uśmiechem na twarzy, ruszyła
wzdłuż kościoła wsparta na ramieniu ojca.
Travis ani na moment nie spuszczał z niej wzroku. Kiedy stanęła przed ołtarzem, wziął
jej dłoń z rąk Roya Granta.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział cicho. - Coś zatrzymało mnie w biurze.
Bickerstaff zmienił zdanie.
- Co zrobił? - Juliana gwałtownie podniosła welon, żeby móc lepiej spojrzeć w
roześmiane oczy Travisa.
130
- To, co słyszałaś. Piętnaście minut temu Flame Valley wróciło do twojej rodziny. Elly
i David są nadal oficjalnymi właścicielami.
Juliana zarzuciła mu ręce na szyję.
- Wiedziałam, że ci się uda. Na całym świecie nie ma nikogo takiego jak ty.
Wśród gości przeszedł lekki pomruk zdziwienia na widok Juliany obejmującej
Travisa. Pastor chrząknął, chcąc przywołać ich uwagę.
- Czy możemy zaczynać?
- Tak, ale najpierw trzeba coś ogłosić - powiedziała Juliana z szerokim uśmiechem.
Pastor uniósł brwi z ciekawością.
- Co mam ogłosić?
- Że Bickerstaff zmienił zdanie.
Pastor przeniósł wzrok na gości.
- Bickerstaff - zaczął uroczyście – zmienił zdanie.
Julianie wydawało się, że słyszy gwałtowne westchnienie Elly, a potem ze strony
gości panny młodej rozległy się brawa i głośne okrzyki radości. Nie chcąc nikogo urazić,
pozostałe osoby przyłączyły się do oklasków.
Kiedy gwar wreszcie umilkł, pastor spojrzał surowo na rozradowaną Julianę.
- Możemy wreszcie zacząć ślubną ceremonię?
- Oczywiście.
- Chwileczkę. - Travis opuścił welon na twarz Juliany, starannie układając zwiewny
materiał. Wreszcie zadowolony skinął głową. - Pewne sytuacje wymagają poszanowania dla
tradycji.
- Chyba powinienem kupić udziały w tej restauracji - powiedział Travis, rozglądając
się z kieliszkiem szampana w ręku po zatłoczonej sali - biorąc pod uwagę fakt, jak często z
niej korzystamy. Albo pomyśl o organizowaniu przyjęć w jakimś innym miejscu, tak dla
odmiany.
- Nie narzekaj, Travis. Przyjęcia w Treasure House są zawsze świetne.
- Mhm. - Travis sączył swojego szampana. - I wreszcie skończy się twój zwyczaj
przyjmowania tutaj oświadczyn.
- Jedynie twoje potraktowałam poważnie.
- Całe szczęście.
Juliana wręcz promieniała radością.
131
- Zauważyłeś, że od początku wesela dopiero teraz mamy czas dla siebie? Już
myślałam, że nie uda mi się odciągnąć cię od Davida, taty i wujka Tony'ego.
- Musiałem im opowiedzieć o wszystkich szczegółach umowy z Bickerstaffem.
- Wcale się nie dziwię. A właściwie dlaczego Bickerstaff zmienił zdanie?
- To dość skomplikowane i nie chce mi się w to teraz zagłębiać. Krótko mówiąc,
pewien znajomy bankier był mi winien przysługę. Kiedy dowiedział się, że Bickerstaff jest
zainteresowany Flame Valley, zgodził się zrestrukturyzować długi hotelu. A to z kolei
przechyliło szalę na naszą korzyść i Bickerstaff postanowił wejść do interesu.
Juliana gwizdnęła cichutko z podziwu.
- Bardzo sprytne. A twoi inwestorzy?
- Zostaną spłaceni w taki sam sposób, w jaki bym się z nimi rozliczył, gdyby doszło
do przejęcia. To trochę skomplikowane, ale powinno się udać. O ile David będzie
współpracował.
- Na pewno będzie.
- Też tak myślę. - Travis spojrzał ponad ramieniem Juliany. - Idzie do nas moja mama
i jej drugi mąż.
- Polubiłam twoją mamę. Tatę zresztą też. Ucięliśmy sobie wcześniej miłą pogawędkę.
- Juliana odwróciła się z uśmiechem do atrakcyjnej blondynki, która zbliżała się do nich w
towarzystwie nieco tęgiego, ale doskonale ubranego mężczyzny.
- Witam. Dobrze się państwo bawią?
Linda Riley odwzajemniła uśmiech.
- Świetnie, kochanie. - Spojrzała na swojego najstarszego syna. - Znalazłeś sobie
wspaniałą żonę, Travis.
- To ona mnie sobie znalazła - powiedział Travis, nawet nie starając się ukryć
zadowolenia. - Cieszę się, że udało się wam przyjechać - dorzucił szorstko.
- Nie odmówilibyśmy sobie tej przyjemności za nic w świecie. - Linda Riley rzuciła
Julianie rozbawione spojrzenie. - Za rzadko się widujemy, Travis. Musisz częściej do nas
przyjeżdżać. Dzieciaki wciąż pytają o tego tajemniczego starszego brata. Bardzo cię
podziwiają. Jeremy chciałby z tobą porozmawiać o swoich planach zawodowych.
- Naprawdę? - Travis nadal był nieufny, ale wyglądał na zainteresowanego.
- Bardzo ci jestem wdzięczna, że nas zaprosiłaś. - Linda Riley zwróciła się z
uśmiechem do Juliany. - Czasem więzi rodzinne słabną, chociaż tak naprawdę nikt tego nie
chce. Kiedy górę biorą egoistyczne emocje, łatwo się pogubić. Zupełnie niepotrzebnie duma
wychodzi na pierwszy plan. Ale na szczęście to wszystko można zmienić.
132
- Doskonale panią rozumiem - zapewniła Juliana. - Mówiłam Travisowi, że ludzie się
zmieniają. Wesele to znakomita okazja, by rodzina znów mogła być razem.
- Dużo lepsza niż pogrzeb - zauważył Travis.
Juliana spojrzała na niego z naganą, sięgnęła po tartinkę i wróciła do rozmowy z
teściową. Naprawdę była bardzo z siebie zadowolona. Tak jak się spodziewała, rodzice
Travisa nareszcie przestali zachowywać się jak dzieci.
- Powiesz mi w końcu, jak to zrobiłaś? - spytał Travis, kiedy państwo Riley odeszli do
innych gości.
- Co zrobiłam?
- Nie udawaj niewiniątka. Za dobrze cię znam. Jak zmusiłaś moich rodziców, żeby
przyszli?
- Rozsądni ludzie potrafią z czasem przyznać się do błędu. Minęły lata od twojego
pierwszego ślubu. Twoi rodzice mieli wówczas do siebie wiele pretensji. Na szczęście
dojrzeli i złagodnieli.
Travis włożył sobie do ust krakersa z łososiem i ogórkiem. Przez chwilę zastanawiał
się nad słowami Juliany, a potem pokręcił głową.
- Nie kupuję tego. Może rzeczywiście dojrzeli, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że
wysyłając zaproszenia, tylko na tym opierałaś swoje nadzieje. Chciałaś, żeby przyjechali,
więc co zrobiłaś, żeby ich do tego zmusić?
- Zaszantażowałam ich.
Travis uśmiechnął się szeroko.
- Jak?
- Powiedziałam jasno, że nie będą mieli okazji zobaczyć swojego pierworodnego
wnuka, o ile nie będą na tyle uprzejmi, żeby przyjść na nasz ślub.
- Mogłem się tego spodziewać. - Odstawił swój kieliszek z szampanem. - Mogę prosić
do tańca, pani Sawyer?
- Z przyjemnością, panie Sawyer.
Pozwoliła się prowadzić w tańcu. Dół jej ślubnej sukni wirował wokół satynowych
pantofelków na maleńkim obcasie.
- Widzę, że nie założyłaś dziś szpilek - zauważył Travis.
- Pomyślałam sobie, że w dniu ślubu panna młoda powinna okazać trochę szacunku
swojemu mężowi - powiedziała skromnie. - Ze względu na tradycję.
Travis roześmiał się.
133
- A może wolałaś mieć płaskie obcasy na wypadek, gdyby okazało się, że nie
przyszedłem i że znów musisz mnie gonić?
Spojrzała na niego z miłością.
- Ani przez chwilę nie wątpiłam, że przyjdziesz na ślub.
Spojrzenie Travisa nagle spoważniało.
- Miałaś rację. Żadna siła na świecie by mnie przed tym nie powstrzymała.
- Kocham cię, Travis.
Uśmiechnął się.
- Nikt mnie nigdy nie kochał tak jak ty. Chcę, żebyś wiedziała, że ja też cię kocham.
- Wiem. Co ty na to, żebyśmy się stąd wymknęli i zaczęli nasz miesiąc miodowy?
- To zależy, co chcesz zrobić. Wrzucić mnie do wody? Biegać za mną po parkingu? A
może obrzucić mnie guacamole?
- Nic z tych rzeczy. Ale moglibyśmy porozmawiać o przyszłości Charismy.
- Czy ty się nigdy nie poddajesz?
- Nigdy.
- Mam lepszy pomysł - powiedział Travis. - Co ty na to, żebyśmy poszli w jakieś
ustronne miejsce i porozmawiali o dzieciach?
- Wprawdzie nigdy się nie poddaję, ale czasem mogę odłożyć swoje plany na później.
Z radością pójdę z tobą w jakieś ustronne miejsce, żeby porozmawiać o dzieciach.
- No to na co czekamy?
Travis wziął Julianę za rękę i poprowadził ją do drzwi. Przed nimi całe życie.
134