CAROLE MORTIMER
WEEKEND W PARYŻU
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku
Mattie Crawford.
Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt
siedem wzrostu, piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające
ramion.
- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza
biurka Diana Crawford, matka Mattie. - Już nieraz twoje osądy
okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. - Może jesteś
przewrażliwiona po tym, jak okazało się, że Richard, który spotykał
się z tobą przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie
wspominać. Pewnego dnia Richard niespodziewanie oznajmił, że nie
mogą się więcej widywać, ponieważ za tydzień się żeni!
- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje
na bardzo swobodny tryb życia - dodała Diana.
- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z
czego trzy to mężatki! - Mattie była oburzona.
- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów -
skomentowała matka. Była bardzo podobna do córki, tylko już nie tak
szczupła jak dawniej. - To prawda, że niektórym mężczyznom wydaje
się, że od przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma
kobietami i nigdy się nie ożenić.
- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego
człowieka? - odparła Mattie.
- To nie mężczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod
pręgierzem i zostać publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał
męski głos.
Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.
Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego,
młodego przybysza.
- Czym mogę służyć? - spytała.
- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się mężczyzna. -
Telefonowałem wczoraj. Chciałbym oddać swojego psa na
przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, abym
przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. -
Przepraszam, jeśli paniom przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na
Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła mi pani, że mogę przyjechać
w niedzielę po południu.
- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem
Diana. - Pański piesek to collie, owczarek szkocki, prawda?
Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów
ani ich ras, choć nieraz myliła ich właścicieli.
- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w życiu nie
widziała tak przystojnego mężczyzny! Miał około trzydziestu, może
trzydziestu pięciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem o pięknych,
ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego wspaniała,
smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste
rysy.
Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania -
włożyła dzisiaj zwykłą koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy
przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał na sobie podobnego
typu strój, tyle że ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i
tajemniczości.
- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama
jest zajęta.
- Oczywiście.
- Ależ... - zaczęła Diana.
- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę
panu wszystko.
Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała
ochotę oprowadzić przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał
się prowadzony od dwudziestu lat przez Dianę luksusowy hotel dla
psów.
- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - Pokażę panu,
gdzie rezydują nasi goście.
- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.
Cofnęła się odrobinę.
- Słucham?
Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych
słów klienta.
- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem
Jack.
- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi.
- Pani pierwsza.
Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie
była przekonana, że Jack Beauchamp zrobił to celowo.
- Przepraszam - mruknęła.
- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie.
Uśmiechnął się rozbrajająco. Było oczywiste, że celowo drażni
Mattie.
- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.
- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już
panią spotkałem.
Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać.
Miała nadzieję, że nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała
matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony swoim
odkryciem; Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się prawdy,
aby firma jej matki nie straciła klienta.
- Wątpię - skwitowała.
- A jednak jestem przekonany, że gdzieś się już widzieliśmy -
ciągnął. - I to raczej nie w sytuacji towarzyskiej.
- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie,
uśmiechając się.
Skłamała.
- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.
Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się
ogłuszające szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im
zimno.
- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła
Mattie. Pomieszczenia dla psów nazywały z Dianą „pokojami”,
ponieważ były duże i naprawdę luksusowo wyposażone. - Psy mają
także wygodne fotele. - Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po
czym pogłaskała mijanego psa. - Każdy gość dostaje czysty kosz i
posłanie, chociaż jeśli klient woli, może przywieźć posłanie, którego
pies używa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy po kolei. Ceny w
hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom,
za co płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale,
wstawiamy do pokoju telewizor. - Mattie obejrzała się i stwierdziła, że
Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z radością
piękny labrador.
Mattie wróciła do klienta.
- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc
wspaniałe zwierzę. - To suka, wabi się Sophie.
- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.
- To prawda - zgodziła się.
Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak
niewiarygodnie przystojny! Trudno było oderwać od niego spojrzenie.
Mattie wcale nie była z tego zadowolona.
- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej
właścicielka, starsza pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej
rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić. Oczywiście nie
uśpiłybyśmy z mamą zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u
nas mieszka - wyjaśniała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia
zamknęła ją w boksie jedynie ze względu na spodziewanego gościa.
Mattie i jej matka miały już cztery własne psy - nie tylko bowiem
Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska,
obawiały się, że jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną
uśpione.
- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.
- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł
pan wybrać na przyszły weekend lokum dla Harry'ego.
Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.
- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki -
powiedział.
- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła
Mattie. - Zasługują na najlepsze traktowanie.
- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z
pewnością będzie tu bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go
do psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat, mam go od szczeniaka.
Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę -
naprawdę troszczył się o swojego psa. Może nie był złym
człowiekiem?
- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła,
podczas gdy Jack jeszcze raz nachylił się nad Sophie. - Pokażę panu,
jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych gości. Niezależnie od
tego, że są wybiegi, codziennie wyprowadzamy każdego psa na długi
spacer.
- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niż wiele hoteli dla ludzi! -
odezwał się z rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z
budynku.
- To prawda.
- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia
jeszcze kogoś? - spytał Jack.
- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uważa pan, że
hotel jest pięknie położony? - zmieniła temat.
Hotel był naprawdę wspaniale położony - w spokojnej okolicy,
wśród kwiatów - i miał własny ogród. Znajdował się ponadto blisko
Londynu.
- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.
- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie
szczegóły - powiedziała szybko.
- Mam nadzieję, że wszystko się panu podobało? - zagadnęła z
uśmiechem Diana, gdy ich ponownie zobaczyła.
- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu
zerknął na Mattie. - Mam na imię Jack.
- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie -
chyba o dziesięć lat młodsza. Diana Crawford wciąż była atrakcyjną
kobietą. Wiele lat temu została wdową. Zawsze twierdziła, że zbyt
mocno kochała ojca Mattie, żeby związać się z kimkolwiek. Jednak
chyba każdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp.
- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. -
Zawsze o to pytamy, w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to
miejsce czy też może widziałeś naszą reklamę?
- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego
hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła
się od Jacka.
- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął -
mówiłem już o tym twojej córce. Jednak w przyszły weekend
koniecznie muszę być w Paryżu, a ponieważ wyjeżdżam z całą
rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać
w hotelu, chociaż wasz jest naprawdę luksusowy.
- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam
coś do zrobienia.
- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack,
który wciąż stał przy drzwiach. - Mam nadzieję, że zobaczymy się
znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.
- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje
się pan przywieźć do nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę
muszę już iść.
Jack odsunął się, żeby mogła go minąć.
A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z
pokoju. Wyjątkowo przystojny, można by nawet powiedzieć:
czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i
wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku
krótko u niej pracowała, a potem ją okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach
JB Industries. Nie wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
Z pewnością czekała ją ożywiona rozmowa z matką. To właśnie
bowiem o Jacku Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie
wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Ależ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack
odjechał czerwonym, sportowym samochodem.
Mattie była innego zdania niż matka i miała ku temu powód.
Zastanawiała się, czy nie powiedzieć o nim matce.
- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo że
jest bogaty, co od razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował
dla Harry'ego miejsce na cztery dni w okresie Wielkanocy. Zdaje się,
że będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? - Spostrzegła
minę córki.
- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z
westchnieniem. - Nie miałam pojęcia, że to Jack Beauchamp do nas
przyjedzie.
- Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest?
Czyżbyś znowu narobiła sobie kłopotów?
- Chyba nie, ale zdaje się, że zrobiłam coś okropnego, mamo. -
Mattie miała zbolałą minę.
- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?
- Nie bardzo, ale obawiam się, że powinnam. - Mattie
westchnęła. Była impulsywną osobą i często najpierw działała, a
myślała dopiero później, zbyt późno.
- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, że rozmowa nie będzie
przyjemna. Zapewne matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu
z Richardem Mattie gwałtownie reagowała na informacje o tym, że
jakiś mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka za
okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.
Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni.
Diana zaparzyła herbaty. Wokół nich krążyły cztery psy, zadowolone
z ich obecności.
- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.
- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o
bogatym kobieciarzu, który spotyka się równolegle z czterema
kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack Beauchamp!
- Coś takiego! To znaczy, że to jego sekretarka zamówiła u
ciebie wczoraj w jego imieniu cztery bukiety, z których każdy miałaś
dostarczyć innej kobiecie?
- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra?
Nie wiedziała, jak Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła
poprzedniego dnia. Wówczas sądziła, że obmyśliła sprytny plan, ale
zdążyła już całkowicie zmienić zdanie.
Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona już tak
dobrą opinię, że Mattie obecnie zajmowała się stale roślinami w
biurach kilku firm. Przynosiło jej to wysokie dochody.
Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries,
którego właścicielem i prezesem był Jack Beauchamp.
Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić
wszystkie sześć kontraktów z firmami. Być może nawet był w stanie
doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka miała opiekować
się jego psem...
- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.
- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu
bukiety tym samym czterem kobietom.
- To by znaczyło, że spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od
czterech miesięcy! - wywnioskowała Diana.
- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał
- przyznała się Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała
dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna już robić podobnych
rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. -
Wszystkim czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”,
„Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak dalej. Pozostałe dwie mają na imię
Sally i Cally. Pomyślałam, że być może powinny dowiedzieć się
nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją
dla Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally -
dla Cally. Wiem, że głupio zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz?
Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała.
- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę,
że... - Mattie umilkła, widząc, że jej matka śmieje się serdecznie.
- Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. -
Rzeczywiście będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu
wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa z Richardem wciąż wpływa
na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień
swojego długo oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem
narzeczona Richarda i spytała, co cię z nim wiąże. - Diana znowu
pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła spowodować
wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła
śmiechem.
- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem
Mattie.
- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.
- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, że nerwowy
śmiech jej matki okaże się zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp
mnie zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy usłyszy, że... -
umilkła.
- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? -
upewniła się Diana.
Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na
czas. Między innymi dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack
z pewnością nie będzie zadowolony z jej ostatniej usługi.
- Muszę powiedzieć, że nie zachowywał się jak człowiek,
któremu zmyła głowę rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana.
- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.
Gdyby wiedziała, że z jej postępku wynikło coś dobrego,
czułaby się lepiej. Gdyby choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem
powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim myśli, może
poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie.
- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć
mu, co zrobiłam...
- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po
dzisiejszym spotkaniu. Coś mi jednak mówi, że jeśli do niego nie
pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni.
Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić
atak Beauchampa.
A może nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu.
Powiedział, że cała j ego rodzina wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma
żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać kwiatów żadnym
kobietom poza żoną!
Być może aż tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się.
Jeśli jest żonaty, nie będzie chciał robić wiele hałasu w nadziei, że
może zachowa wszystko w tajemnicy? A zresztą, co tak naprawdę
może mi zrobić? - pocieszała się Mattie.
Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka
Beauchampa w jego wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się
pewnie. W nocy źle spała, niepokojąc się o przebieg i skutki
rozmowy. Wyobrażała sobie, że przynajmniej jedna z czterech kobiet
musiała już skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego
imienia przy otrzymanym bukiecie.
Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie
nie wiedziała, czy Jack będzie zachowywał się w swoim gabinecie
prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w hotelu jej matki.
Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne
kłopoty w życiu osobistym.
- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.
- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i
znowu zaczął się jej przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, że
zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne spotkanie. Ponoć sprawa
jest ważna...
Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby
dla niej ani chwili w napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O
pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko dziesięć minut.
- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend
Harry'ego? - spytał Jack.
- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej
mamy.
- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać
ze mną dzisiaj, Mattie? - spytał z zainteresowaniem.
Tego dnia włożyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, że
wygląda poważniej niż poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była
bardzo zdenerwowana.
- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, że
może Jack będzie rozbawiony tym, co się stało. Ależ nie! Ona w
podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby rozbawiona. Chociaż ona
nigdy nie umawiałaby się z czterema mężczyznami!
- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się
zajmujesz?
- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.
- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.
- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.
- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, że teraz się
domyślił, w jakiej sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie
zapewne przychodzisz w sprawie pomylenia kartek przy czterech
bukietach, które zleciłem dostarczyć?
A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła
odrobinę.
- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił.
Przybrał tajemniczy wyraz twarzy.
- Przyszło mi na myśl, że może zechcesz to zrobić - przyznała
Mattie.
- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.
- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie
sprawę, że popełniłam okropną pomyłkę - ciągnęła.
- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza
biurka i zbliżył się do niej. - Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej
pomyłki? Mniej więcej o której?
Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko,
wolałaby patrzeć na niego z większej odległości. Nie była pewna jego
nastroju. W każdym razie Jack z pewnością nie był zadowolony.
- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo
przeprosić...
- Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? -
zaproponował niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał
na zegarek - za dwie minuty mam spotkanie.
- Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy
wspólnej kolacji! - oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, że
Jack Beauchamp właśnie zaprosił ją do restauracji!
- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.
- Nie!
- Dlaczego? - zapytał.
- Dlatego że umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema
kobietami!
Cóż, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, że
zamienienie przez nią kartek przy bukietach było przypadkowe.
Jednak nie zamierzała zostać kolejną z jego licznych kochanek!
Przez chwilę obawiała się, że Jack chwyci ją za ramię albo
uderzy; naprawdę stał zbyt blisko. Tymczasem od drzwi
nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos:
- Czyżbym przyszła za wcześnie?
Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła
piękną, młodą kobietę.
- Ależ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie
umawialiśmy się z Mattie na wieczorne spotkanie. - Rzucił jej
gniewne spojrzenie.
Mattie obserwowała przybyłą. Miała posągową urodę -
wyrazistą, anielsko piękną twarz, wspaniałą figurę, gęste,
kruczoczarne włosy opadające falami na smukłe ramiona, niebieskie
oczy, długie, smukłe nogi. Była ubrana w dopasowaną niebieską
sukienkę o ciekawym kroju, najwyraźniej bardzo drogą.
- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack,
ujmując Mattie za ramię.
Siostra?!
Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z
uśmiechem:
- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeżeli wam
przeszkodziłam, kochani. Claire nie było w sekretariacie, więc
weszłam.
- Ależ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie.
Chciała, żeby Jack nareszcie ją puścił. - Właśnie wychodziłam -
dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąż trzymał ją za ramię.
- Nie ustaliliśmy przecież szczegółów wieczornego spotkania -
powiedział, patrząc jej w oczy. - Mówisz, że kolacja nie wchodzi w
grę, więc może przyjadę do ciebie około dziewiątej i pojedziemy na
drinka?
Najwyraźniej był zdeterminowany.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...
- Upieram się, Mattie - odpowiedział.
- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia -
powiedziała na odchodnym.
- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - pożegnał ją.
Wolałaby wcale się z nim nie spotykać. I cóż zamierzał jej
powiedzieć, a co ważniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej
postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się brutalnej ingerencji w jego
życie osobiste.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?
Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt
mocno. Była przekonana, że zrobił to ze złości. Siedzieli w małym
pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom Mattie
punktualnie o dziewiątej. Czekała już na końcu podjazdu, aby jej
matka nie wiedziała, z kim Mattie spędza wieczór.
Mattie wciąż kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej
chusteczkę.
- Proszę - powiedział. - Już lepiej? - spytał po chwili.
Pod względem fizycznym czuła się już lepiej, chociaż z
pewnością nie najlepiej wyglądała. Rozmazał jej się makijaż.
Nieważne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie.
- Dziękuję - mruknęła.
Po południu powiedziała matce, że wytłumaczyła Jackowi
sprawę karteczek przy bukietach i że zaakceptował jej wyjaśnienie o
pomyłce. A także, że wciąż zamierza oddać Harry'ego na wielkanocny
weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, żeby to zrobił.
- Mówiłam ci już... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, że
niechcący pomyliłam adresy, pod które wysłałam poszczególne... -
zaczęła.
- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy
powinienem w to wierzyć, z powodu twojej późniejszej uwagi na
temat tego, z iloma kobietami się spotykam.
Mattie zmieszała się.
- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliżej. -
Kiedy przyjechałem do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z
matką o jakimś mężczyźnie, kobieciarzu. Ten mężczyzna spotyka się
równolegle z czterema kobietami, prawda?
Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co
odpowiedzieć. W dodatku czuła się niezręcznie, znajdując się tak
blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną!
- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej
rozmowy z matką nie miałaś wątpliwości w kwestiach, które
omawiałyście.
- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie
rozmawiałam z matką. Ale to nie znaczy, że...
- Słucham - ponaglił.
- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - Każdy czasem popełnia
błędy. - Miała ochotę dodać: „Nawet ty”.
- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek
mówisz?
Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w
przyjemnym lokalu, w towarzystwie bardzo atrakcyjnego mężczyzny,
a jednak czuła się okropnie.
- Daj spokój - odpowiedziała. - Przecież przyszłam dzisiaj do
ciebie, żeby przeprosić i... Co masz na myśli, pytając, o której ze
swoich pomyłek mówię?
- Czyżbyś zdawała sobie sprawę, że popełniłaś więcej niż jeden
błąd?
Cóż, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdrażniając tego
człowieka.
- Wspomniałeś, że cała twoja rodzina wyjeżdża... Pomyślałam,
że masz żonę i dzieci. Czy...
- Nie. Nie jestem żonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. -
Mówiąc o rodzinie, miałem na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam
kilkoro rodzeństwa.
- Wyjeżdżasz do Paryża z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? -
Była zaskoczona.
- Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj
poznałaś - właśnie się zaręczyła.
Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w
restauracji na Wieży Eiffla.
Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona
wyjaśnieniem Jacka. Pomyślała, że zazdrości narzeczonym, którzy
mogą sobie pozwolić na wydanie uroczystego obiadu w restauracji na
Wieży Eiffla.
- A więc nie jesteś żonaty.
- Nie mam też czterech kochanek - oznajmił.
- Być może obecnie już nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.
- Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niż
rozgniewany - ty chyba przeżywasz jakieś kłopoty osobiste. Czyżbyś
miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?
- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz
- odparła.
- A w jakim? - zainteresował się Jack.
- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.
- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.
- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała.
Pamiętam, że tata często się śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama
też śmiała się wtedy o wiele częściej.
- Tak, to smutne... - skomentował. Zamyślił się. - Muszę ci
powiedzieć, że zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach
postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji.
- Doprawdy? - Przypuszczała, że jednak miał cztery kochanki.
- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez
wyjścia, ale wymaga ona ode mnie podjęcia pewnych działań.
Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, że owe tajemnicze
działania będą dotyczyły jej, i że nie będzie to nic, co ją ucieszy.
- Czy masz ważny paszport? - spytał nagle.
- Słucham? - Mattie była zdumiona.
- Czy masz ważny paszport? - powtórzył spokojnie.
- Mam... A dlaczego pytasz?
- Zamierzałem pojechać do Paryża nie tylko z rodzeństwem i
rodzicami. Z twojej winy stało się tak, że osoba, która miała mi
towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być może nie pojadę
sam.
- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie
zdziwiła się, że kobieta, która miała towarzyszyć mu podczas
rodzinnej wyprawy do Paryża - bez wątpienia jedna z czterech
adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w
ogóle widywać się z Jackiem. Pewnie żadna z tych czterech kobiet nie
miała ochoty kontynuować z nim znajomości. Ale żeby Jack
spodziewał się, że Mattie z nim pojedzie...?
- Nie wiem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała - ale się
mylisz. Nie zamierzam jechać z tobą do Paryża!
- Na pewno? - spytał.
- Z całą pewnością!
- Ależ pomyśl tylko, Paryż wiosną jest nadzwyczaj
romantyczny... - kusił.
- Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała,
marszcząc brwi - ale szybko znajdziesz inną, która zechce wybrać się
z tobą do Paryża. Skoro znalazłeś jednocześnie cztery kochanki...
Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.
Wątpiła zresztą, żeby Jack zmartwił się jej odmową. Jest wiele
kobiet, które natychmiast skorzystałyby z propozycji wyjazdu z
niezwykle przystojnym i bogatym mężczyzną.
Na szczęście Mattie nie należała do takich kobiet, chociaż
wygląd Jacka robił na niej wrażenie, a i w jego sposobie bycia było
coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia. Był kobieciarzem,
a więc mężczyzną niewartym uwagi.
- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.
- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.
- Zatem uważasz, że jestem przystojny i czarujący? - upewnił
się.
- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.
Lepiej, aby Jack nie myślał, że Mattie się nim interesuje. Choć
może by tak było, gdyby nie miał czterech kochanek, z których każda
sądziła, iż jest jego jedyną wybranką! To było w Jacku zdecydowanie
nieatrakcyjne.
- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, że udało ci się
doprowadzić do katastrofy w moim życiu osobistym - oznajmił.
Udało mi się! Hura! - pomyślała.
- To nie znaczy, że zamierzam zastąpić twoją kochankę -
zauważyła.
- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym
rozbawieniem.
- I nie pojadę z tobą do Paryża! - dodała.
Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby
pojechała. Gdyby ona i Jack spacerowali razem po Paryżu, pod rękę,
gdyby jadali razem kolacje w paryskich lokalach, gdyby...
- Mam wrażenie, że jeślibyś jednak pojechała, nie żałowałabyś
tej decyzji - skomentował jej rozmarzenie Jack.
Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.
- Czy nie możesz pojechać do Paryża tylko z rodziną? - spytała,
zmieniając temat. - Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend
pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie kobiety.
- Poza moją rodziną będzie też Thom, narzeczony Alexandry,
oraz jego rodzice i siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”.
Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? Czyżby
sugerował, że...
- A jednak będzie tam ktoś, kto może cię adorować! - odgadła.
Najwyraźniej Jack był mężczyzną pozbawionym skrupułów.
- Siostra Thoma mnie nie interesuje.
Mattie zmrużyła oczy.
- Czy to znaczy, że ty ją - tak?
Kiwnął głową.
-
Zapewniam
cię,
że
to
zupełnie
nieodwzajemnione
zainteresowanie. Ale trudno mi powiedzieć Sharon, żeby trzymała się
ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego wyjazdu
stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać
radości Alexandry i Thoma. Pomyślałem, że będzie najprościej, jeżeli
pojadę do Paryża w towarzystwie kobiety.
- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.
- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.
Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.
- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.
- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.
Dobrze, że Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie
zdanie. Mogłaby się znowu zakrztusić. Jack uważał siebie za
grzecznego człowieka!
Pokręciła głową.
- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak już
wiesz - powiedziała.
- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek
wielkanocny to dni wolne od pracy. Przecież musisz czasami mieć
wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie.
Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w
kwiaciarni pracowała Sam, najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się
na studiach. Sam była mężatką, przed kilkoma miesiącami urodziła
dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.
Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani
jechać z Jackiem do Paryża.
- Nieważne, po prostu nie chcę jechać i już - powiedziała.
- Na pewno?
Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał
się, że celowo zamieniła kartki przy bukietach. Z zawodowego punktu
widzenia był to całkowicie nieodpowiedzialny postępek. On zdawał
sobie z tego sprawę i oczekiwał chyba rekompensaty; mógł zniszczyć
dobrą opinię kwiaciarni Mattie.
Chyba mnie szantażuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza
rzecz niż to, co ja zrobiłam!
Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, żeby pojechała
z nim do Paryża na wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na
pewno była kara? Weekend w Paryżu z tym mężczyzną... Jak można
postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny,
zamożny, na swój sposób czarujący mężczyzna proponował jej
atrakcyjny wyjazd. Mattie musiała przyznać, że propozycja była
kusząca.
Odwróciła wzrok.
- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.
Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.
- Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o
mężczyźnie, który umawia się z czterema kobietami? - spytał.
- Prawdę mówiąc... - zaczęła.
- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. Może po prostu
powiedz jej prawdę? Że jedziesz ze mną do Paryża.
- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! Że wymagasz ode
mnie, żebym pojechała z tobą do Paryża, że mnie szantażujesz? Że
jeśli tego nie zrobię, możesz doprowadzić mnie do finansowej ruiny?
Jack skrzywił się.
- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...
- Przecież zasugerowałeś, żebym powiedziała matce prawdę!
- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się
jednak, że tak postrzegasz prawdę. Nie możesz jej po prostu
powiedzieć, że poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi pomóc?
- Wybierając się z tobą na weekend do Paryża!
- Tak.
- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauważyła. - Nie mogę
powiedzieć, że dobrze cię znam.
- Ale poznasz mnie o wiele bliżej, jeśli pojedziemy razem,
poznasz moją rodzinę, spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend.
Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz.
Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła
własnym uszom. Słowa Jacka wydawały jej się groteskowe. Chociaż z
drugiej strony...
Była ogromnie ciekawa, jak przeżyłaby weekend w Paryżu w
towarzystwie Jacka Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła
powiedzieć, żeby ta perspektywa jej nie nęciła.
Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj
doglądały z Dianą cudzych psów, psów ludzi, którzy bywali na
wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie dużo, aby wiele
wydawać na podróże. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła
Dianę na tygodniową wycieczkę do Grecji. Postanowiła nareszcie
sprawić matce prawdziwą przyjemność. Matka tyle dla niej zrobiła
przez te wszystkie lata!
Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.
- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.
- Czy w takim razie jedziesz ze mną do Paryża? - spytał wesoło.
Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.
Przecież on chce ze mną jechać tylko dlatego, żebym odwróciła
od niego uwagę niejakiej Sharon! - mitygowała się.
Ale romantyczny Paryż, wyśnione miasto kochanków, kusił...
Mattie zapewniała Jacka, że nie chce z nim jechać, a jednocześnie
mimowolnie zastanawiała się, jakie zabrać ubrania!
Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, że zrobię to z jakiegokolwiek
innego powodu niż ten, że mnie szantażujesz! - dodała szybko.
- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.
Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy
spacerować po Polach Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu
Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej kawiarence.
Zjemy obiad w restauracji na Wieży Eiffla.
Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.
Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.
Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, że ów
cudowny weekend miała spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dokąd jedziesz? Z kim? - dopytywała się zdumiona Diana. Z
niedowierzaniem patrzyła na córkę.
Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze
wyjazdu. Wydawało się, że Diana z wrażenia zaraz rozleje kawę.
Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:
- Do Paryża. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli
oddzielne sypialnie - zastrzegła. Miała nadzieję, że nie kłamie. Nie
omówili ostatecznie z Jackiem żadnych szczegółów.
- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. -
Czyżbyś w taki właśnie sposób zamierzała mu zrekompensować
wyrządzone szkody?
- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka,
powiedziała matce całą prawdę. - Pomyślałam, że weekend w Paryżu
nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać - zakończyła.
Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, żeby Jack Beauchamp... to
znaczy... - Nie była w stanie wypowiedzieć swoich myśli. - Mattie,
dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w kłopoty?
- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. -
Będziesz miała jego psa jako zakładnika! - zażartowała.
- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, że
pojedziesz z tym człowiekiem do Paryża! - Wciąż kręciła głową,
oszołomiona.
- Myślałam, że ci się spodobał.
- Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W
pewnej chwili pomyślałam nawet, że chciałabym związać się z kimś
takim, tylko chyba trochę starszym...
- Naprawdę?
- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, że
to on umawia się równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam
zdanie. A teraz mi mówisz, że wybierasz się z nim do Paryża!
Mattie uśmiechnęła się.
- Mamo, nie myśl, że...
Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack.
Był w eleganckim garniturze, podobne nosił w pracy. Tego dnia
włożył kremową koszulę i zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie
wstać, ponieważ była dopiero ósma rano.
Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w
ręku bukiet wiosennych żonkili.
- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając
powoli. Jeszcze miała na sobie szlafrok i piżamę.
Diana zdążyła się ubrać, ponieważ karmiła wcześniej psy.
- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zrażony. Wszedł dalej i
zamknął za sobą drzwi. - Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po
czym wręczył Dianie kwiaty.
Coś podobnego!
- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do
pracy. Chciałbym zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął
się do Diany.
Doprawdy,
Jack
miał
niecodzienne
zwyczaje.
Wszedł
nieproszony do ich domu w porze, kiedy mógł się spodziewać, że
Mattie i jej matka będą jeszcze nieubrane, wręczył Dianie kwiaty, a
Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny!
Zaraz... zdaje się, że żonkile, które wręczył mamie, zerwał przed
chwilą w naszym ogrodzie! - pomyślała Mattie.
Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała
ładnie, rozczochrana, bez makijażu, w ulubionym, starym,
podniszczonym szlafroku.
- Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na
osobności - oznajmił Jack, zanim zdążyła się odezwać.
- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i
wyszła, zabierając swój kubek z niedopita kawą. - Uważaj, mamo! -
rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się jeszcze kpiąco do Jacka.
Wydawał się zdziwiony. I dobrze!
Po cóż zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego
wieczora ustalili z Mattie, że spotkają się następnego dnia wieczorem
w celu omówienia szczegółów wyjazdu. Jack nie wspominał, że
zamierza odwiedzić Dianę wczesnym rankiem. Wtedy Mattie
zadbałaby o swój wygląd.
Choć Mattie nie miała wrażenia, aby mu się specjalnie podobała.
Chciał jedynie wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się
niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w myśli, żeby o tym
pamiętać.
Wzięła prysznic, zrobiła makijaż, włożyła czarny kostium i jasną
kremową bluzkę, uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.
Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, ponieważ już go
nie było. Matki także. Tylko żonkile stały dumnie w wazonie na
środku kuchennego stołu.
Mattie odnalazła Dianę w gabinecie, w którym rozmawiała z
klientami. Diana siedziała w fotelu.
Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.
- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.
- Tak - odparła bez przekonania Diana.
Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.
- Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do
ciebie - wyjaśniła Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała
Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko.
Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.
- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? -
spytała Diana, patrząc na zegarek.
- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.
- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.
- Czyżbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu
Jacka Beauchampa?
Diana roześmiała się.
- Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie -
powiedziała, rozbawiona. - Postanowiłam zabawić się chwilę twoją
ciekawością, to wszystko.
- Spoważniała. - Jack chciał po prostu wyjaśnić mi sytuację i
zapewnić, że nie zamierza cię uwieść.
- A nie zamierza? - Mattie była zaskoczona. - To znaczy...
spodziewam się, że oczywiście nie zamierza. - Była rozdrażniona
faktem, że Jack zdecydował się omówić to z jej matką. - Już ci
mówiłam - dodała.
- Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić.
Dlaczego masz taką smutną minę? Jestem pewna, że z łatwością
zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów...
- Mamo!
- Dobrze już, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.
Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała
Mattie. Może powinien był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!
Nie spodobała jej się ta myśl.
- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze
zdumieniem Mattie. Siedzieli naprzeciw siebie przy restauracyjnym
stoliku. - Kiedy im powiedziałeś? I właściwie co? - Jack przecież
niewiele o niej wiedział.
Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef
obsługi kelnerskiej francuskiej restauracji na najwyższym piętrze
wieżowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli przy stoliku
usytuowanym obok okna, z którego rozciągał się widok na Londyn.
Chwilę potem przyszedł przywitać się z nim właściciel restauracji.
Jack przedstawił mu Mattie, mówiąc: „Mattie Crawford, moja
przyjaciółka”.
Nie uważała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była
uznać się za jego wroga.
- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców -
odparł Jack, wzruszając ramionami. - Powiedziałem im tylko, że
pojadę ze znajomą, która nazywa się Mattie Crawford. - Popatrzył jej
w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją.
Pomyślała, że Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i
rodzeństwem. Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie.
Mattie sama była w bliskich stosunkach z matką. Uznała, że to coś, co
łączy ją z Jackiem.
Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni
raz spotkała się z mężczyzną. Nie dążyła specjalnie do takich spotkań
po okropnym zakończeniu związku z Richardem.
Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem
Beauchampem, ubrana w ulubioną czarną sukienkę, dobrą na każdą
okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, że będzie musiała
zastanowić się poważnie nad doborem garderoby, którą weźmie do
Paryża. Nie chciała wyglądać jak szara myszka.
Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało
prawdopodobne, żeby po powrocie zobaczyła ponownie kogokolwiek
z tej rodziny.
A jednak dla Mattie miało znaczenie wrażenie, jakie zrobi.
Rodzina Jacka była z pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy
obiad jego siostry włożą pewnie kosztowne sukienki od znanych
projektantów. Mattie postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę,
choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności.
- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.
- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.
- Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie
onieśmielona. Miała siedzieć w towarzystwie trzynaściorga zupełnie
nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę znanego!
Nie należała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty.
Na tym zresztą po trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak
rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia nie byli przeciętni ludzie,
jakich spotykała na co dzień.
- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy
tobie cały czas - dodał, uśmiechając się.
Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie.
- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie.
- Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. Uważał siebie za
normalnego? To znaczy, może i nie był nienormalny, ale niewątpliwie
nie był przeciętny.
- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zażartował, widząc wyraz
twarzy Mattie.
- To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz
rodzeństwa?
- Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal ważny? - zmienił
nagle temat. - Nie chciałbym, żeby na lotnisku okazało się, że nie
możesz lecieć.
To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej
paszport był z całą pewnością ważny. Otrzymała go w ubiegłym roku,
przed podróżą do Grecji.
- Jest ważny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie
lotnicze, że poleci inna osoba.
- Już to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura
moich linii.
Z pewnością miał na myśli, że zrobiła to za niego jego
sekretarka. Mattie pomyślała, że musi cały czas pamiętać o tym
wszystkim. Łatwo było ulec czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyć, że
poleci z nim do Paryża na romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę
bardzo naiwne!
- Czy już ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął.
Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać.
Nieodmiennie skutecznie!
- Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała,
zagniewana.
- Ależ naprawdę pięknie wyglądasz! - zapewnił. - Masz takie
wspaniałe włosy; ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać?
- Jestem szatynką.
Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie
kaskadom lśniących włosów.
-
Jedz
lepiej
kolację,
bo
wystygnie
-
powiedziała
zniecierpliwiona.
Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa
randka! Ale przecież siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić
szczegóły niecodziennej podróży. Wyjazdu, podczas którego Mattie
miała odgrywać rolę osłony chroniącej Jacka przed miłosnymi
zakusami siostry jego przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej,
żeby Jack tylko jako tego rodzaju osłonę ją traktował.
Jak mężczyzna jego pokroju mógłby poważnie zainteresować się
taką kobietą jak ja? - pytała samą siebie. Od roku dwa razy w
tygodniu, wczesnymi wieczorami, bywała w budynku, w którym
mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był
w stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie
poznali, nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi. Nie zauważał
zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między innymi za to,
żeby dyskretnie opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka
niewidzialna.
Aż zwróciła na siebie jego uwagę.
- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz używać w
Paryżu - odezwała się po chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę.
Wolałabym usłyszeć od ciebie, po co przyjechałeś dzisiaj rano do
mojej matki.
- Nie powiedziała ci?
- Oczywiście, że powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam
się tylko... - Nie wiedziała, jak dokończyć.
- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, że nie chcesz, aby
twoja mama martwiła się o to, że ze mną wyjedziesz... - zaczął.
- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła.
Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony.
- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, że...
- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie
sądzę, żeby...
- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc.
- Tak, właśnie tak mi powiedziała - potwierdziła Mattie, mrużąc
oczy. - A co naprawdę jej powiedziałeś?
- Między innymi to - przyznał. - W każdym razie kiedy
wychodziłem, wydawała się znacznie mniej zaniepokojona niż na
początku rozmowy.
Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej
matce, jednak nadszedł kelner z winem, aby na nowo napełnić ich
kieliszki. Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat rozmowy.
- Twoja mama jest wciąż bardzo piękną kobietą - powiedział. -
Czy nigdy nie myślała o tym, żeby ponownie wyjść za mąż?
- Nigdy - potwierdziła Mattie.
Cieszyła się, że Jack wypowiedział komplement na temat urody
jej matki, choć z drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna.
Sama ją podziwiała, oczywiście nie tylko za urodę. Diana
owdowiała w wieku dwudziestu trzech lat, została sama z trzyletnim
dzieckiem. Zapewniła Mattie wszystko, co tylko dziecku było
potrzebne do szczęścia. Była cudowną matką.
- Mama musiała bardzo kochać twojego tatę, prawda? - spytał
Jack.
- Tak... Nie powiedziałeś mi dotąd nic więcej o naszej piątkowej
podróży.
Jack wpatrywał się chwilę w jej twarz, po czym wyraźnie się
uspokoił i odpowiedział:
- Rzeczywiście. - Następnie zaczął mówić o tym, z którego
lotniska i jakim samolotem polecą, jaki jest plan pobytu w Paryżu, i
tak dalej. Mattie najbardziej utkwił w pamięci jeden szczegół: że z
okna ich hotelowego pokoju będzie widać Wieżę Eiffla. Powrót był
zaplanowany na poniedziałek.
Mattie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przyglądała się
mówiącemu Jackowi. Podobał jej się, podobało jej się w nim
wszystko, poza jednym - niestety, oszukiwał cztery kobiety.
Ten fakt wystarczył, aby był dla niej wstrętny. Musiałaby
postradać zmysły, żeby zakochać się w takim mężczyźnie!
A jednak nie była w stanie myśleć o nim z niechęcią.
Zdawała sobie sprawę, że mimo wszystko może się w nim
zakochać. Szczególnie podczas czterech dni spędzonych wspólnie w
Paryżu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Mattie, jedziemy na cztery dni, nie cztery tygodnie! - Jack
skomentował półżartem wagę jej walizki, którą załadował do
samochodu.
Niepewnie zerknęła na znacznie mniejszą walizkę Jacka.
Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie przesadziła z ilością
ubrań, jednak jeszcze nigdy nie była w Paryżu i nie wiedziała, jaka
może być tam pogoda wiosną. Wstydziła się spytać o to Jacka.
Sprawdzała paryską pogodę przez dwa dni w gazecie. Temperatura
była dość wysoka, jednak czasami padało. Musiała być przygotowana
na różne sytuacje.
Mattie spakowała więc wszystkie najlepsze ubrania, łącznie z
tymi, które kupiła poprzedniego dnia.
- Kobiety lubią być przygotowane na każdą ewentualność -
odpowiedziała ze śmiechem Diana, która poznawała się właśnie z
Harrym.
Collie biegał między ludźmi, merdając radośnie ogonem.
Zachowywał się raczej jak szczeniak niż sześcioletni pies. Miał
wspaniałą, szarobiałą sierść, jego oczy błyszczały. Z pewnością nie
zdawał sobie sprawy, że czeka go pobyt w psim hotelu.
- Czy zabrałaś również kuchenkę i zlew? - spytał Mattie Jack,
unosząc brwi.
- Oczywiście, a także wannę - odpowiedziała natychmiast.
- Mogą ci się przydać - zawyrokował ze śmiechem. - Raz w
życiu mieszkałem w pokoju, gdzie przez dwa dni nie było korka do
wanny, ponieważ poprzedni gość go ukradł.
- Tak to jest, kiedy człowiek zatrzymuje się w hotelach
najniższej kategorii - skomentowała żartobliwie. Wiedziała, że Jack
bez
wątpienia rezerwuje tylko apartamenty w najbardziej
luksusowych hotelach.
Uśmiechnął się. Wyglądał tego dnia nadzwyczaj męsko, w
czarnej koszuli i dopasowanych czarnych spodniach. Na tylnym
siedzeniu samochodu leżała kremowa marynarka.
Mattie zdecydowała się włożyć na podróż najlepsze dżinsy,
białą, dopasowaną bluzkę i czarny żakiet. Wyglądała dostatecznie
elegancko, a jednocześnie ubranie nie gniotło się zanadto.
Na widok Jacka serce Mattie od razu przyspieszyło rytm. Czuła
się bardzo podekscytowana. Czy to z powodu Jacka, czy raczej z
powodu wyjazdu? Była odrobinę onieśmielona, a z drugiej strony
bardzo uradowana. Dziwne!
- Może wspólnie zaprowadzimy Harry'ego do pokoju, w którym
będzie mieszkał? - odezwała się znowu Diana.
- Jasne - zgodził się Jack. Nachylił się i czule pogłaskał psa. -
Chodź, stary, zobaczymy, jak ci się tu spodoba - powiedział do niego
wesoło.
Widać było, że Jack niechętnie rozstaje się z ulubieńcem, mimo
że wiedział, że Diana naprawdę dba o psy i uwielbia zwierzęta.
- Zaczekasz na nas, Mattie? - spytała Diana, rzucając córce
ostrzegawcze spojrzenie.
Mattie kiwnęła głową.
Czekała na Jacka i rozmyślała. Znowu ogarnęły ją wątpliwości.
W ciągu minionych kilku dni parokrotnie miała ochotę zatelefonować
do Jacka i powiedzieć mu, że się wycofuje. Za każdym razem
przypominała sobie jednak, że to ona jemu narobiła kłopotów i była
mu winna pomoc. Mimo wszystko niepokoiła się.
Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wrócił. Miał
niewesołą minę.
- Harry'emu nic złego się nie stanie - zapewniła go Mattie.
- Teraz zdaję sobie sprawę, jak czuli się moi rodzice za każdym
razem, kiedy odwozili mnie do szkoły z internatem - odpowiedział,
uśmiechając się smutno.
Mattie wydało się, że porównanie nie jest do końca trafne.
- A jak ty się czułeś, kiedy twoi rodzice odjeżdżali? - zapytała.
- Och - Jack znów się uśmiechnął, tym razem weselej -
płakałem, ale już kilka minut po tym, jak ich samochód znikł,
cieszyłem się i śmiałem, bo znowu znajdowałem się w gronie
kolegów... Harry też nie był bardzo smutny, kiedy odchodziłem.
Poznawali się z Sophie. No, czas jechać. Czy na pewno wszystko
wzięłaś? - spytał.
- Tak. - Wsiedli do samochodu. - Spakowałam tylko sześć par
butów - dodała. - Czy sądzisz, że to wystarczy? - zażartowała.
Jack uruchomił silnik i samochód ruszył.
- Rozumiem, że tak - wywnioskowała, po czym oparła się
wygodnie.
- Myślałem, że tylko moje siostry są okropne, ale okazuje się, że
dziewczyny, na które natrafiam, są bardzo podobne do nich! -
skomentował półżartem.
- Pamiętaj, że nie jestem twoją dziewczyną - zastrzegła.
- Na najbliższe cztery dni masz się nią stać - odparł. - Mattie i
Jack, Jack i Mattie, jak myślisz, dobrze to brzmi? - Odwrócił się i
zmarszczył pytająco brwi.
- Fatalnie! - zawyrokowała wbrew fali ciepła, jaka w niej
wezbrała.
- Będziesz musiała się na krótko przyzwyczaić - zakończył Jack,
wzruszając ramionami.
Mattie żałowała, że podczas pobytu w Paryżu będzie musiała się
dostosowywać do planów Jacka i jego rodziny. Chciałaby naprawdę
doświadczyć tego, jak brzmią imiona „Jack i Mattie” zestawione
razem. Rzeczywiście razem... Nie, co za bezsensowna myśl!
- Zamówiłem dla nas na wieczór stolik w restauracji -
poinformował Jack. - Czy jest jakieś miejsce w Paryżu, które
szczególnie chciałabyś zobaczyć?
- Ja? - zdziwiła się.
- A kto? - spytał z uśmiechem. - Być może się mylę, ale mam
wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłaś w Paryżu.
- Nie mylisz się - przyznała. - Zrozumiałam jednak, że
zamierzasz spędzić ten weekend w towarzystwie rodziny.
- Rzeczywiście jestem w bliskich stosunkach z rodziną, jednak
nie mógłbym spędzić z nimi całych czterech dni, mając w tym czasie
do wyboru wyłączne towarzystwo pięknej kobiety. A szczególnie w
Paryżu! - dodał. - Jedynym ustalonym planem jest wspólny, rodzinny
obiad jutro wieczorem. Poza tym możemy robić to, na co tylko
będziemy mieli ochotę.
Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, że Jack nazwał ją
piękną kobietą. Reszta jego słów zaś przyprawiła ją o mały zawrót
głowy.
- Ja chętnie spędziłbym dzień w Eurodisneylandzie - oznajmił
Jack, nieco zawstydzony. - Co na to powiesz?
- Dobrze - mruknęła, wciąż nie mogąc ochłonąć po tym, co jej
powiedział. Przeważającą część czasu mieli spędzić tylko we dwoje?!
O czym będą rozmawiać? Jak będą wyglądały ich wspólne wieczory?
Trzy wieczory. I noce! Mattie przełknęła z trudem ślinę.
- Jack... - zaczęła.
- Nie martw się, Mattie. Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?
- W zeszłym roku - odpowiedziała.
- To pomyśl o naszym wyjeździe jako o wakacjach. Będziemy
dobrze się bawić, zgoda?
- Dobrze - odparła bez przekonania.
Jack zachichotał.
- Widzę, że się niepokoisz - stwierdził. - Gdybyś miała
wątpliwości, będziemy mieli w hotelu oddzielne sypialnie.
Przynajmniej jedna pocieszająca informacja - pomyślała.
Obawiała się jednak, że spędzając z Jackiem tyle czasu, nabierze
ochoty na znacznie więcej...
- Jak ci się podoba? - spytał Jack, stając za plecami Mattie.
Wyglądała przez okno swojej sypialni w hotelowym apartamencie.
Wpatrywała się w Wieżę Eiffla, była zafascynowana. Wieża zdawała
się stać tak blisko, jak gdyby można było wyciągnąć rękę i dotknąć
jej.
- Jest cudownie! Och, Jack! Dziękuję ci - szepnęła.
Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem delikatnie obrócił ją
i popatrzył jej w oczy.
- Za co? - spytał z troską, widząc jej wzruszenie.
- Za to - wyjaśniła, pokazując szerokim gestem pokój i cudowny
widok za oknem.
Sypialnia była ogromna, piękna, zastawiona roślinami i
kwiatami. Natychmiast po przyjściu Mattie zrzuciła buty, z lubością
stąpając boso po miękkim dywanie. Dominującym meblem w pokoju
było ogromne łóżko stojące na środku. Mattie miała też własną
łazienkę, niezmiernie luksusową - wanna wyposażona była w jacuzzi,
krany i prysznic były złocone.
Przypuszczała, że sąsiedni pokój, z którym jej sypialnię łączyły,
niestety, otwarte drzwi, to sypialnia Jacka. Jednak był to salon. Robił
imponujące wrażenie - ogromne, miękkie, skórzane fotele, ławy
połyskujące kryształowo czystym szkłem, ręcznie zdobione misy z
owocami i wymyślnych kształtów wazony wypełnione kwiatami,
dyskretnie umieszczony barek, ogromny telewizor...
Któż chciałby oglądać telewizję, mając do wyboru paryskie
atrakcje? Mattie nie mieściło się to w głowie.
- Moja sypialnia jest tu - wyjaśnił Jack, otwierając drzwi koło
barku.
Oczom Mattie ukazał się pokój niemal identycznie wyposażony
jak jej sypialnia. Z tą różnicą, że w pokoju Jacka stały dwa oddzielne,
jednoosobowe łóżka.
Cóż, Mattie miała własną sypialnię, ale nie był to osobny pokój
hotelowy, a część tego samego apartamentu, w którym znajdowała się
sypialnia Jacka.
- Wskocz w jedną ze swoich sześciu par butów, to wyjdziemy do
miasta - zaproponował. - Pokażę ci Paryż.
Mattie ucieszyła się. Było jej miło, że Jack z entuzjazmem
odnosi się do oprowadzania jej po Paryżu, mimo że musiał być w tym
mieście dziesiątki razy.
- Oglądanie wszystkiego razem z tobą sprawi, że na nowo będę
w stanie docenić wyjątkowość poszczególnych miejsc... - Jack
przesunął delikatnie dłonią po ramieniu Mattie. - Czy może chcesz na
początek coś zjeść? - zapytał. - Jedzenie w samolotach nie jest
najlepsze.
Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem Jacka - jedzenie,
które zaserwowano im w poczekalni i kabinie pierwszej klasy, było
absolutnie wyśmienite, dorównywało klasą menu najlepszych
restauracji. Mattie nie była ani trochę głodna.
- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz - ucieszył się, kiedy mu to
powiedziała. - Chodźmy zwiedzać i podziwiać!
Jego entuzjazm był zaraźliwy. Mattie włożyła buty. Żakiet
pozostawiła w pokoju. Okazało się, że w Paryżu wiosną może być tak
ciepło, jak w Londynie w słoneczny letni dzień.
Przystanęła w hotelowym holu, pytając nieśmiało:
- Czy nie powinieneś zawiadomić rodziny, że przyjechałeś?
- Już to zrobiłem. Zatelefonowałem także do twojej mamy.
Mattie była ogromnie zaskoczona postępowaniem Jacka.
Zamierzała zadzwonić do matki, ale nie wiedziała, jak bezpośrednio
połączyć się z Londynem z telefonu w pokoju. Nie znała
francuskiego, więc nie próbowała pytać obsługi hotelu. Chciała
później poprosić Jacka o pomoc.
- Dziękuję, to niezwykle miło z twojej strony - powiedziała.
- Przy okazji spytałem, co z Harrym.
No tak, przede wszystkim o to mu chodziło - pomyślała. - Jak
mogłabym sądzić, że o co innego?
- I jak miewa się twój pies? - spytała grzecznie.
- Dziękuję, świetnie. Moi rodzice i rodzeństwo prosili, żeby ci
przekazać, że chętnie cię poznają.
Mattie zadrżała. W domu wszystko wydawało jej się łatwiejsze.
Dopiero tu, w Paryżu, coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, co
będzie oznaczało udawanie dziewczyny Jacka.
Na razie odbyła niezwykłą podróż, jako pasażerka pierwszej
klasy, znalazła się w apartamencie luksusowego hotelu, a towarzystwo
Jacka okazało się dla niej bardzo miłe. Chyba aż za bardzo! Zbyt
dobrze się przy nim czuła.
Zastanawiała się, jak po powrocie do Londynu zdoła powrócić
do szarej codzienności, do pracy w kwiaciarni i biurach cudzych firm.
Pod Wieżą Eiffla panowała świąteczna atmosfera - handlarze
pamiątek i rozmaitych świecidełek oferowali swoje towary, wokół
przechadzały się setki turystów. Inni wjeżdżali na wieżę albo siedzieli
na olbrzymim trawniku Pól Marsowych, odpoczywając w słońcu.
- Napiłbym się czegoś - oznajmił Jack i, nie czekając na
odpowiedź, ujął dłoń Mattie i poprowadził ją na drugą stronę ulicy,
nad Sekwanę. Zeszli po schodkach do jednej z nadbrzeżnych
kawiarni.
Trzymali się za ręce!
Mattie była pewna, że wszyscy wokół biorą ich za parę
kochanków. Serce biło jej szybko i mocno, jej policzki były ciepłe.
Czuła się trochę zdezorientowana.
Jack zamówił po francusku dwie kawy głosem człowieka, który
robił to już wielokrotnie. Patrząc na niego, Mattie pomyślała, że łatwo
zapomina, dlaczego znalazła się w Paryżu w towarzystwie tego
wyjątkowo przystojnego mężczyzny. W naturalny sposób poddawała
się jego czarowi i romantycznej atmosferze miejsca. Nie powinna
jednak zapominać o prawdziwej przyczynie podróży. Inaczej będzie
jej naprawdę trudno powrócić do rzeczywistości po poniedziałkowym
powrocie do Londynu!
Obawiała się, że będzie miała złamane serce.
Musiała cały czas sobie przypominać, że Jack należy do innej
klasy niż ona. Był bogatym, wykształconym światowcem,
właścicielem i prezesem dużej firmy. I jeszcze przed kilkoma dniami
miał cztery kochanki!
Nawet gdyby Mattie zdołała poważnie zainteresować sobą Jacka
i zdobyć przychylność jego rodziny, przezwyciężając wszystkie
bariery, nie mogła zapominać o jego stosunku do kobiet.
- Czy moglibyśmy wrócić do hotelu? - spytała nagle. - Czuję, że
jestem trochę... zmęczona podróżą. - Jack był wyraźnie rozczarowany.
- Chciałabym odświeżyć się przed wieczorem, wziąć kąpiel, umyć
włosy - tłumaczyła. - Wieczorem na pewno znowu dokądś pójdziemy.
Kąpiel byłaby faktycznie odświeżająca, jednak Mattie przede
wszystkim desperacko potrzebowała pobyć trochę sama.
Musiała na jakiś czas odizolować się od Jacka.
- Oczywiście - mruknął, wypijając jednym haustem kawę. -
Powinienem był o tym pomyśleć. - Pozostawił na stole pieniądze. -
Nie musimy zwiedzać miasta od razu pierwszego dnia. Masz cztery
dni na to, aby zakochać się w Paryżu!
Mattie już zdążyła zakochać się w tym mieście.
Obawiała się, że niestety mimo woli zdążyła także zakochać się
w siedzącym naprzeciw niej mężczyźnie...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jack znowu zaprowadził Mattie nad Sekwanę, tym razem na
statek, na którym znajdowała się restauracja.
Obiad w luksusowej restauracji na statku płynącym Sekwaną nie
ułatwiał Mattie zachowania dystansu do Jacka. W ciągu dziesięciu
minut podano jej dwa kieliszki szampana.
Mattie pokręciła głową.
- Jack, nie sądzę, że powinniśmy spędzać czas w taki sposób -
powiedziała.
- Nie przyjechaliśmy tu zastanawiać się nad życiem, tylko się
nim cieszyć - odparł. - Spróbuj się nim nacieszyć. - Uśmiechnął się do
niej i przysiadł bliżej. W czarnym smokingu, śnieżnobiałej koszuli i
czarnej muszce wyglądał wprost oszałamiająco.
Mattie mimo to, a może właśnie dlatego, martwiła się, co się
stanie, jeśli ciesząc się obecnością Jacka i Paryżem, całkowicie straci
zdrowy rozsądek.
Tego wieczora miała na sobie jedną z dwóch nowych sukienek,
bardzo twarzową, jedwabną, ciemnoniebieską, ze stójką, w odcieniu
idealnie pasującym do koloru jej oczu. Sukienka sięgała do kolan,
ukazując smukłe łydki. Włożyła także ciemnoniebieskie sandały na
wysokim obcasie. Czuła się w nich i w nowej sukience piękna i
elegancka.
Ubrała się tak na wypadek, gdyby napotkali tego wieczora kogoś
z rodziny Jacka. Myślała, że będą jedli w hotelowej restauracji.
Mattie nie była pewna, czy to dobrze wyglądać atrakcyjnie w
oczach Jacka podczas kolacji, przy której siedzieli tylko we dwoje, w
romantycznym otoczeniu.
Jack również robił na niej w tych warunkach wrażenie szalenie
atrakcyjnego mężczyzny, a tego najbardziej się obawiała. Że całkiem
straci głowę.
Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabiera Mattie do
Paryża, skoro zamówił dla nich stolik na tym statku.
- Warto cieszyć się życiem - odpowiedziała. - Ale czy pamiętasz,
dlaczego tu z tobą przyjechałam?
- Skądże... - odpowiedział wymijająco, wyglądając za burtę, za
którą przesuwały się, jak bajkowe, fantasmagoryczne obrazy,
podświetlane niezwykłym światłem reflektorów przepływającego
statku budowle Paryża.
- Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na Sekwanie ma
pokazać Sharon, że ona cię wcale nie interesuje? - drążyła Mattie.
- Czy to naprawdę nie jest oczywiste? - spytał. - Skoro wolę
przebywać tylko z tobą, a nie z rodziną, swoją oraz narzeczonego
siostry, czyli także z Sharon, to znaczy, że Sharon mnie nie interesuje.
Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonująco, choć nie do końca.
W każdym razie Mattie nie była pewna, co się za tym wszystkim
kryje.
- Nie byłoby prościej i taniej zamówić kolację do apartamentu? -
spytała półgłosem.
Przyniesiono właśnie pasztet z gęsich wątróbek.
Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie, mogłaby siedzieć
sama w sypialni.
- Nie żartuj, Mattie - ofuknął ją Jack. - Nie przyjechaliśmy do
Paryża po to, żeby tkwić w hotelu.
W takim razie po co?
- Chociaż w twojej sypialni z pewnością byłoby nam wygodnie -
dodał.
Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła się.
- Przyszło ci do głowy - ciągnął Jack - że w Paryżu mogę
próbować cię uwieść, prawda?
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Drżały jej usta.
- Przyszło - wywnioskował z jej milczenia. - Mogę ci coś
obiecać.
- Co takiego? - spytała.
- Obiecuję ci, że nie będę próbował cię uwieść, jeżeli ty nie
będziesz się starała uwieść mnie - odpowiedział, po czym uśmiechnął
się.
Mattie na chwilę zaniemówiła.
- Nie mam zamiaru cię uwieść! - odpowiedziała w końcu z
oburzeniem.
- Rozumiem - zakończył i zajął się pasztetem.
Jak to? Czy jemu się zdaje, że próbuję go uwieść? Mattie
wpatrywała się w Jacka z niedowierzaniem.
Nie próbowała. Chociaż... czuła, że może mieć ochotę
spróbować. Rozumiała, że obecność Jacka, jego osobowość,
romantyczne otoczenie - to wszystko oddziaływało mocno na jej
zmysły, a za ich pośrednictwem na emocje. Przede wszystkim Jack.
Wydawał jej się...
- Jednak gdybyś chciała mnie uwieść, nie musisz się hamować -
powiedział jeszcze.
Co za impertynent! - pomyślała, rzucając mu gniewne
spojrzenie. Nie, choćby nawet miała ochotę, nie pozwoli mu się nawet
pocałować. To znaczy... czuła, że już teraz ma ochotę całować się z
nim. Będzie musiała tłumić w sobie to pragnienie.
Pożałowała, że zgodziła się przyjechać z Jackiem do Paryża.
Roześmiał się.
- Czy coś cię śmieszy? - spytała, rozdrażniona.
- Ty - odpowiedział. - To, że jesteś przekonana, że zamierzam
cię uwieść, a ja wcale tego nie planuję, moja piękna.
„Moja piękna”? Jack uważa mnie za piękną? Coś takiego!
Nie dowierzała mu, że nie zamierza jej uwodzić.
Jego komplement sprawił, że coraz trudniej było jej
powstrzymać marzenia o znalezieniu się w ramionach Jacka,
zwłaszcza że wokół siedziały wpatrzone w siebie, zakochane, całujące
się pary. I Mattie czuła, że coraz mocniej się zakochuje.
Zeszli ze statku przed północą.
Jack wskazał zamówioną taksówkę i spytał:
- Jedziemy czy może wolałabyś wrócić piechotą? Ja mam ochotę
przespacerować się nocą po Paryżu.
- Ja też! - szepnęła, niewiele myśląc.
- Cieszę się! - odpowiedział z uśmiechem.
Zwolnił taksówkarza, dając mu napiwek za przyjazd, i ze
szczęściem w oczach wrócił do Mattie.
Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do głowy, że to właśnie
na tego mężczyznę całe życie czekała. Na Jacka.
Ta myśl była dla niej jak nagłe objawienie. Zarumieniła się,
pobladła, jej oddech przyśpieszył.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską.
Czuła się cudownie, choć w jej myśli wkradła się obawa, że
zakochując się w Jacku, popełniła największy błąd w życiu.
- Dobrze... - odpowiedziała cicho, nie chcąc zdradzać przed nim
swojego euforycznego stanu. Bała się upokorzenia. - Ciekawa jestem,
co zwykle robisz dalej - dodała. - Postępowałeś już przecież tak
nieraz, prawda?
- Słucham? - Jack zmarszczył ze zdumieniem brwi.
- Jesteś uwodzicielem - wyjaśniła. - Właśnie zjedliśmy
romantyczną kolację we dwoje, płynąc nocą po Sekwanie przez serce
Paryża. Teraz zaproponowałeś mi spacer. Ciekawe, co zazwyczaj
robisz potem?
Jack zmrużył oczy.
- Czy nabrałaś przekonania, że podstępnie zawożę kobiety do
Paryża, zapraszam na romantyczne kolacje, a potem uwodzę? - spytał.
- To dość kosztowna metoda uwodzenia - skomentowała. - Ale
zapewne stuprocentowo skuteczna. - Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się.
- Chcesz wiedzieć, co zrobię dalej? - Jack zacisnął usta. -
Zaprowadzę cię do hotelu, powiem dobranoc i pójdę do swojej
sypialni, a ty - do swojej!
- Czy gniewasz się na mnie za to, że kosztowałam cię tyle trudu i
pieniędzy? - spytała. - W końcu jestem tu tylko dlatego, że zepsułam
twoje relacje z czterema innymi kobietami, z których jedna miała ci
towarzyszyć w tej podróży - drwiła.
- Czy naprawdę wierzysz, że mam jakieś inne plany mimo
obietnicy, jaką złożyłem ci podczas kolacji? - zapytał z desperacją.
Pokiwała głową.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo bardzo mi się
podobało. Ale muszę ci uświadomić, że była to z mojego punktu
widzenia zupełna strata czasu i pieniędzy. Gniewasz się, prawda?
Myślałeś, że ulegnę twojemu czarowi w połączeniu z czarem Paryża?
- Nie gniewam się - zaprzeczył. - Jeśli zaś chodzi o Paryż,
starałem się zrobić ci przyjemność i przykro mi, jeśli mój pomysł na
dzisiejszy wieczór nie bardzo cię zachwycił.
Wprost przeciwnie! - odpowiedziała w duchu.
- Idziemy? - spytał Jack, podając jej ramię.
Zawahała się, a potem wsunęła pod nie dłoń i ruszyli wzdłuż
bulwaru.
Mattie drżała z emocji, starając się nie dać tego po sobie poznać.
Niech mu się zdaje, że jest mi obojętny - myślała.
Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie po uszy
zakochała się w Jacku.
Nie miała zamiaru iść z nim do łóżka, ale zapłonęła do niego
prawdziwym uczuciem. Uwielbiała na niego patrzeć, słuchać jego
głosu, podobało jej się jego przywiązanie do rodziny i do psa, jego
poczucie humoru.
Podobało jej się w nim wszystko - oprócz jednego. Faktu, że tak
bardzo lubił towarzystwo wielu kobiet.
Mattie dostrzegała w Jacku tylko tę jedną wadę, za to była to
wada nie do zaakceptowania. Nie mogła się z nią pogodzić, nie tylko
ze względu na smutne doświadczenie z Richardem.
Miała też pozytywny przykład - wielką miłość rodziców.
Kochali się tak mocno, że jeszcze dwadzieścia lat po śmierci męża
Diana czule go wspominała i dotąd nie była w stanie związać się z
nikim innym.
Mattie pragnęła tylko takiego związku, w którym dwoje ludzi
całkowicie sobie wystarcza, do końca życia. Nie przypuszczała, aby
Jack marzył o takich więziach.
Nie mogła więc być z Jackiem. Nie zgodziłaby się na przelotny
romans, by stać się zaledwie na pewien czas jedną z wielu kobiet, z
jakimi sypiał.
Patrzyła na spacerujące wzdłuż brzegu Sekwany trzymające się
za ręce pary, za którymi wznosiła się ku niebu świecąca tysiącami
złocistych światełek Wieża Eiffla.
Mattie ogarniał coraz głębszy smutek.
Szli w zupełnym milczeniu.
Żałowała, że do tego doszło. Nie mogła być z Jackiem, a
przecież jej serce wołało o jego bliskość i ciepło.
Miała ochotę zapomnieć o powziętym chwilę wcześniej
postanowieniu, zapomnieć o zagrożeniu, jakie stanowił dla spokoju jej
ducha, i rzucić mu się na szyję.
Kiedy wjeżdżali windą na piętro hotelu, odezwali się nagle
jednocześnie:
- Mattie...
- Jack...
- Proszę, mów pierwsza - zachęcił, ustępując Mattie miejsca w
drzwiach windy.
- Chciałam... chciałam... - jąkała się Mattie, odwracając głowę
ku Jackowi, który ruszył za nią korytarzem.
- Ogromnie pragnę cię pocałować! - dokończył za nią, nie
panując już nad emocjami. Nachylił się, ujął Mattie za ramiona i
zaczął ją całować.
Nie broniła się. Przeciwnie, oparła dłonie na jego szerokiej piersi
i całowała go czule.
- Jack! Dobrze, że nareszcie wróciłeś! - odezwał się
niespodziewanie kobiecy głos.
Mattie cofnęła się raptownie i zobaczyła, że po miękkim,
hotelowym dywanie ktoś ku nim biegnie. Nieznana jej młoda kobieta
musiała parę godzin czekać pod drzwiami ich apartamentu.
Czekała na Jacka.
Kobieta była wyjątkowo piękną, wysoką blondynką, o miłej
twarzy i idealnej figurze. Nieoczekiwanie rzuciła się z łkaniem w
ramiona Jacka.
- Tina, co się stało?! - spytał z troską Jack.
Tina! Mattie nie wiedziała, skąd wzięła się tu Tina, ale musiała
być to jedna z kobiet, którym Mattie dostarczyła bukiety. Imię ją
zdradziło. Zapewne to z Tiną Jack miał polecieć do Paryża...
- Opuściłam Jima! - wyznała z łkaniem Tina.
- Słucham?!
- Opuściłam Jima! - powtórzyła. Po jej pięknej twarzy płynęły
łzy.
Mężatka! - pomyślała Mattie. Opuściła męża dla Jacka i
przyjechała tutaj!
- To niemożliwe! - Jack kręcił głową. - Jak mogłaś to zrobić?
- Zrobiłam to! - potwierdziła Tina, zaciskając usta. Już nie
płakała.
Mattie poczuła się niezręcznie. Najwyraźniej przeszkadzała tym
dwojgu. Nie miała ochoty przy nich dłużej stać.
- Jack... - przypomniała o swojej obecności, dotykając jego
ramienia.
Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię was samych - powiedziała.
- Mattie... dobrze, tak chyba będzie lepiej... - Wydawał się
oszołomiony. Ciągle kręcił głową. Najwyraźniej pojawienie się Tiny
w Paryżu zupełnie go zaskoczyło. - Zdaje się, że muszę porozmawiać
z Tiną - dodał przepraszającym tonem.
Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była już w swojej
sypialni, za zamkniętymi drzwiami.
Rzuciła się na łóżko i przykryła głowę poduszką, aby nie słyszeć
Jacka i pięknej Tiny, jeśli wejdą razem do apartamentu.
Coś podobnego nie zdarzyło się Mattie jeszcze nigdy w życiu.
Czuła się okropnie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Mattie... Mattie, śpisz?
Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywiście, że nie spała. Jak
mogłaby zasnąć po tym, co się stało?
Nie wydawało jej się, żeby poczuła się lepiej dzięki rozmowie z
Jackiem. Było już wpół do trzeciej w nocy. Na szczęście nie musiała
go wpuszczać. Drzwi sypialni zamknęła wcześniej na klucz.
- Mattie, koniecznie muszę z tobą porozmawiać!
Bez wątpienia chciał jej wszystko wytłumaczyć. Cóż, będzie
musiał poczekać. Trudno. Mattie i tak się domyślała, że Jack oznajmi
jej, że rano czekają powrót do Wielkiej Brytanii, ponieważ
przyjechała Tina.
Idź sobie! - mówiła mu w myślach.
Jack jednak nie przestawał pukać. Być może nazajutrz zdoła z
nim porozmawiać, ale z pewnością nie teraz.
Oto, do czego prowadziło naganne postępowanie Jacka!
Jak mogłam się w nim zakochać! - skarciła samą siebie Mattie.
Tak właśnie traktuje kobiety!
Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili, kiedy Mattie
całowała się z Jackiem. Gdyby stało się to w innym momencie, Mattie
powiedziałaby mu, co o nim myśli. A tak...
Ależ ze mnie idiotka! - narzekała w duchu.
- Mattie, proszę cię, wpuść mnie - mówił cicho Jack. - Naprawdę
musimy porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, jak musiałaś odebrać
scenę na korytarzu, i dlatego chcę ci wszystko wyjaśnić.
Co takiego? - myślała z ironią. Że całował mnie tylko dla
rozrywki? Że zrobił to niepotrzebnie? Żebym się nie martwiła,
ponieważ kupi mi bilet na poranny samolot?
Obejdzie się. Sama kupi sobie bilet z Paryża do Londynu i wróci
do domu!
Miała ochotę zerwać się z łóżka i wykrzyczeć to Jackowi, ale
zacisnęła zęby i powstrzymała się. Nie chciała się znowu rozpłakać,
okazać słabości. Pomyślała, że nazajutrz będzie miała dość siły, aby
otwarcie i zdecydowanie powiedzieć Jackowi, co o nim myśli.
- Dobrze - westchnął zza drzwi. - Trudno, pójdę spać. Jednak
koniecznie musimy porozmawiać, musisz mi pozwolić wytłumaczyć
ci wszystko jutro. Dobranoc.
Może pozwolę, a może nie - pomyślała. Jeśli zdołam kupić bilet
na poranny samolot, Jack nie będzie musiał się trudzić.
Była już spakowana.
Próbowała zasnąć, ale przewracała się tylko z boku na bok aż do
rana. W końcu o szóstej wstała, ubrała się i cicho wyszła z
apartamentu. Wyszła z hotelu, przeszła parę ulic i usiadła na ławce
pod Wieżą Eiffla. Patrzyła na kręcące się w pobliżu gołębie, żałując,
że nie ma dla nich nic do jedzenia.
Wiedziała, że jest zakochana w Jacku. Lecz nie była szczęśliwa.
Dlatego że Jack był kobieciarzem i że przyjechała jedna z jego
kochanek.
- Przepraszam, czy można się przysiąść? - spytała nagle po
angielsku jakaś kobieta. - Myślałam, że o tej porze nikogo nie
spotkam.
Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną starszą panią.
- Dzień dobry, bardzo proszę - odparła.
- Tak pomyślałam, że może pani też jest Angielką - powiedziała
kobieta. Miała około sześćdziesięciu ośmiu lat, zadbane siwe włosy,
niebieskie oczy i miłą, pomarszczoną twarz.
Mattie uśmiechnęła się. Zaraz! - pomyślała nagle. Przecież
zupełnie nie znam się na ludziach. Dałam się oszukać Richardowi,
pozwoliłam oczarować Jackowi. A może to seryjna morderczyni?
- Chyba jest pani za młoda, żeby cierpieć na bezsenność -
ciągnęła Angielka. Najwyraźniej miała ochotę porozmawiać.
- Chciałam pospacerować jeszcze przed wyjazdem. Wracam
dzisiaj do Londynu - odpowiedziała Mattie.
- Szkoda - skomentowała rozmówczyni. - Paryż jest takim
pięknym miastem! Pierwszy raz przyjechałam tu trzydzieści pięć lat
temu, na miesiąc miodowy. Wydaje mi się, że to było wczoraj...
Chociaż moje dzieci, a tym bardziej wnuki, powiedziałyby co innego.
- Uśmiechnęła się znowu.
- To bardzo romantyczne miasto.
- Czyżby przyjechała tu pani z narzeczonym? - spytała kobieta.
- Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to udany pobyt -
wyznała Mattie.
- Jaka szkoda! - zmartwiła się starsza pani. - Ja przyjechałam
tutaj na rodzinne przyjęcie - kontynuowała po chwili. - Na zaręczyny
mojej najmłodszej córki.
Jak to?! - pomyślała Mattie. Zerknęła z ukosa na sympatyczną
rozmówczynię. To musiała być matka Jacka! Mattie była tego pewna.
Coś takiego! - myślała. Na domiar wszystkiego spotkałam tu
jego matkę!
Drobna kobieta o delikatnej twarzy nie była podobna do Jacka.
Widocznie odziedziczył wygląd po ojcu.
- Chyba już pójdę - odezwała się Mattie, zmieszana. Wstała. -
Miło było panią poznać. Mam nadzieję, że przyjęcie będzie udane.
- Dziękuję ci, kochanie. - Kobieta znowu się uśmiechnęła. -
Mattie, miałam nadzieję, że będziesz z nami na zaręczynach.
- Słucham?! - Odwróciła się zaskoczona.
Popełniła wielki błąd, pozwalając się wyśledzić matce Jacka. Bo
chyba pani Beauchamp ją śledziła, inaczej skąd wiedziałaby, kim ona
jest?!
- Chodź, kochanie. Usiądź, proszę - zachęciła ją matka Jacka. -
Masz na imię Mattie, prawda? A ja jestem Betty Beauchamp. -
Uśmiechając się, postukała delikatnie w ławkę.
Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.
- Nazywam się Mattie Crawford - przedstawiła się z nazwiska.
- Nie obawiaj się, kochanie - mogę mówić do ciebie po imieniu,
prawda? - zaczęła Betty. - Nie jestem chora psychicznie ani
niebezpieczna. Po prostu widziałam was wczoraj wieczorem z
Jackiem, jak wychodziliście razem z hotelu.
- Och, oczywiście - odparła grzecznie. Nie wiedziała, co więcej
mogłaby powiedzieć, żeby nie obrazić matki Jacka.
- Nie wiem, jak się zachował Jack - ciągnęła smutno Betty - ale
od razu widać, że zrobił ci jakąś przykrość. A wczoraj wieczorem
wyglądaliście na takich szczęśliwych! - Pokręciła głową.
Cóż, matka Jacka widziała nas przed przybyciem Tiny -
pomyślała Mattie. Wątpiła, żeby Betty Beauchamp znała prawdziwą
przyczynę jej przylotu do Londynu, więc na wszelki wypadek nie
mówiła nic więcej.
- Edward i ja tak się ucieszyliśmy, kiedy w środę wieczorem
Jack zadzwonił do nas i powiedział, że poleci do Paryża z pewną
młodą damą! - oznajmiła Betty.
- W środę? - upewniła się. - Czy dotychczas Jack nie spotykał się
z państwem w towarzystwie... kobiet? - spytała odważnie.
- Ależ skąd! - zaprzeczyła Betty. - Po raz pierwszy w życiu
zamierzał przedstawić nam dziewczynę! Tak się cieszyliśmy. On
nigdy nic nam nie mówi o swoim życiu prywatnym.
Nie dziwię się! - pomyślała Mattie.
- Czy przed środą nie wspominał o tym, że przyleci tu z kobietą?
- spytała, zachęcona otwartością matki Jacka.
- Nie. - Betty pokręciła głową, podekscytowana. - Edward i ja
byliśmy tacy zadowoleni, że cię poznamy! - Uśmiechnęła się ciepło, a
zarazem ze współczuciem.
Mattie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.
Nic nie rozumiała. Przecież Jack potwierdził, że zamienienie
przez nią karteczek przy bukietach doprowadziło do rozpadu jego
relacji z kobietami, którym... zaraz...
Co on właściwie powiedział? - zastanawiała się.
- Wiem, że Jack potrafi być zbyt natarczywy - przyznała Betty.
Wydawała się lekko zawstydzona. - Ma to po ojcu. Nauczyłam się
radzić sobie z tym, ale zajęło mi to chyba kilka lat. Ale poza tym Jack
to bardzo dobry chłopak. Chyba trzeba mu wybaczyć jego wady.
Do głowy Mattie cisnęły się pytania.
- Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? - zapytała.
- Kwiaty? - Betty była zdumiona pytaniem. - Ach, wiem,
kochanie, o co ci chodzi. Musiał ci mówić. Nie, ja naprawdę nie mogę
patrzeć na cięte kwiaty. Uważam, że kwiaty można podziwiać w
naturze. Powinny rosnąć i żyć, a nie umierać powoli w wazonach.
Jack posyła kwiaty swoim siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak
róży. Wyobraź sobie, że mam już w ogrodzie chyba z pięćdziesiąt
krzaków róż od niego! - wyznała z radością.
- Siostrom? - spytała cicho Mattie.
- Nie mówił ci, że ma siostry? Mam pięcioro dzieci! Jacka i
cztery córki - oznajmiła z dumą Betty. - Jack jest najstarszy, potem
jest Christina, Sally i Cally, to bliźniaczki, a najmłodsza jest...
- Sandy - dokończyła Mattie. - Czyli Alexandra. Christina, czyli
Tina.
- Właśnie! - ucieszyła się Betty. Mattie była zaszokowana. - Nie
wiem, czy wiesz, że Sandy wychodzi za mąż po raz drugi -
kontynuowała Betty. - Niestety jej pierwszy mąż okazał się okropnym
człowiekiem. Cieszymy się, że znowu jest szczęśliwa.
Cztery kobiety, dla których Jack zamówił u Mattie bukiety
kwiatów, były jego siostrami! Nie do wiary!
Faktycznie nigdy nie przyznał, że miał cztery kochanki. Ale
oszukał Mattie, aby ją przekonać, żeby pojechała z nim do Paryża.
Nikogo wszak nie zastępowała. Dlaczego Jack ją okłamał?
Szantażował ją! A przed swoją rodziną udawał, że żyje spokojnie i
przyzwoicie.
Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała już zamiaru wyjeżdżać.
- Powinnam chyba wrócić do hotelu - powiedziała. -
Przepraszam. A może zdołamy jakoś z Jackiem wyjaśnić sobie
wszystko? - Uśmiechnęła się lekko.
- Och, oby się wam udało! Mam wielką nadzieję, że tak będzie! -
Betty rozpromieniła się. - Mój mąż i córki tak bardzo pragną panią
poznać! - Znowu przeszła na „pani”. Nie chciała być niegrzeczna.
Mattie poczuła się nagle zawstydzona. Ale to przecież Jack
powinien się wstydzić. Jego matka była niezmiernie ciepłą, otwartą i
miłą osobą. Jeśli ojciec Jacka i jego siostry były podobne do Betty,
Jack różnił się od nich na niekorzyść. Oszukiwał najbliższych, którzy
naprawdę chcieli dla niego jak najlepiej.
- Nie zastanie pani Jacka w hotelu - poinformowała Betty. -
Pojechał na lotnisko po męża Tiny, mojej najstarszej córki. Jak pani
wie - matka Jacka posmutniała - Tina przyjechała wczoraj wieczorem
i oznajmiła nam, że porzuciła Jima, swojego męża. Niestety Tina
zawsze była w gorącej wodzie kąpana. - Betty pokręciła głową. - Tym
razem przeszła samą siebie! Jim to taki sympatyczny młody człowiek!
A zatem kiedy Mattie wymykała się z apartamentu, Jacka już w
nim nie było? Pewnie dlatego chciał koniecznie porozmawiać z nią w
nocy. Wiedział, że rano pojedzie na lotnisko i obawiał się, że podczas
jego nieobecności Mattie opuści hotel i więcej się tam nie pojawi.
Mattie wracała jednak do hotelu.
Jack mógł jedynie martwić się o jej zachowanie na przyjęciu i
później. Skoro kilka dni ją oszukiwał, niech sam się dowie, jak to jest
być wodzonym za nos.
- Jestem pewna, że Tina i Jim się pogodzą - odezwała się Mattie,
aby pocieszyć Betty. - Atmosfera Paryża powinna im w tym pomóc.
- Pewnie masz rację, kochanie... - Betty ponownie przeszła na
„ty”. - Cieszę się, że zrezygnowałaś z wyjazdu.
Mattie przez chwilę wstydziła się, że zamierzała opuścić Jacka
bez jego wiedzy i zgody. Jednak to on powinien się był wstydzić.
Może nie miał obowiązku mówić jej, że cztery kobiety, którym polecił
posłać kwiaty, były jego siostrami, ale jak mógł od początku
sugerować swoim rodzicom, że Mattie jest jego sympatią?
Skoro nigdy nie przedstawiał rodzinie żadnych kolegów ani
koleżanek, jego rodzice musieli zrozumieć jego intencje tylko w jeden
sposób. Jack z pewnością był tego świadom.
Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak wcześniej zdawało
się Mattie.
- Czy mogłybyśmy zachować w sekrecie naszą rozmowę? -
poprosiła. - Chyba Jack nie byłby zadowolony z tego spotkania o
poranku. To znaczy... oczywiście powiem mu, że się spotkałyśmy...
ale nie będę wspominała, że mówiłyśmy o... jego charakterze.
- Na pewno by się rozzłościł - przyznała Betty. - Ja też nie
zamierzam relacjonować mu naszej wymiany zdań na temat jego
osoby. Cieszę się, że mogłyśmy porozmawiać. Miałam na to wielką
ochotę, kiedy zobaczyłam panią wychodzącą z hotelu. Dlatego zaraz
wyszłam za panią. - Uśmiechnęła się. - W takim razie... do zobaczenia
wieczorem!
- Do zobaczenia. - Mattie wstała i pożegnała się z Betty. -
Dziękuję. - Ruszyła z powrotem do hotelu.
Co on sobie wyobraża? - myślała o Jacku.
Cóż, widocznie siostra jego przyszłego szwagra, Sharon,
rzeczywiście mu się naprzykrza, a on nie chce mieć z nią do
czynienia.
Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje rozbudzi w
rodzicach, kiedy pojawi się na rodzinnym przyjęciu z potencjalną
narzeczoną...?
Jack chyba nie przemyślał dostatecznie tego aspektu sprawy.
Czy uczucia rodziców i samej Mattie mogły mu być całkiem
obojętne?
Jeśli tak, Mattie zamierzała odpłacić mu pięknym za nadobne!
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Mattie, obawiałem się, że... - Jack umilkł ze zdumieniem,
ponieważ objęła go i uniosła głowę w wyraźnym oczekiwaniu na
pocałunek. - Co ty wyprawiasz? - spytał.
- Myślałam, że lepiej okazać ci nieco uczucia, na wypadek
gdybyśmy nie byli sami - odpowiedziała, cofnąwszy się.
Zajrzała wymownie do salonu. Widziała już wcześniej, że był
pusty, bo zerknęła doń przez uchylone drzwi sypialni. Czekała w
napięciu na Jacka wracającego z lotniska.
- Świetny pomysł - mruknął. - Tylko nie w tym momencie. -
Przesunął dłonią po włosach. - Jestem trochę zmęczony.
Mattie przyjrzała mu się uważnie. Rzeczywiście wydawał się
zmęczony. Pewnie próba rozwiązania kryzysu małżeńskiego
popędliwej siostry i jej męża wycisnęła na Jacku swoje piętno.
- Nie masz ochoty na karesy? - zaproponowała Mattie. - A może
chcesz, żebym zamówiła lunch? Weź prysznic i odpocznij - poradziła.
Jack
był
zdumiony
jej
mimo
wszystko
przyjaznym
zachowaniem. Właśnie o to chodziło Mattie. Po tym, co stało się w
nocy, nie spodziewał się, że zastanie ją w hotelu i że będzie chciała z
nim rozmawiać.
A ona chciała wywrzeć na nim wrażenie, że po romantycznej
kolacji na statku i przerwanym pocałunku oczekuje teraz od niego
poważnego zaangażowania.
Jack powinien się tym przerazić.
- Odebrałam z recepcji wiadomość, którą dla mnie zostawiłeś -
powiadomiła.
Gdy wróciła do hotelu, podano jej kopertę z kartką od Jacka.
Niewiele napisał:
„Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj, aż wrócę. Jack”.
Czy on uważał, że może wydawać jej polecenia?
- Rozumiem - odpowiedział. - Pewnie...
- Zamówić lunch? - przerwała mu Mattie, podnosząc słuchawkę
telefonu. - Wcześniej zamówiłam sobie kanapkę. Była pyszna!
- W takim razie ja również poproszę kanapkę - oznajmił Jack.
Czuł się odrobinę zdezorientowany.
- Spotkałam rano twoją matkę - poinformowała niby od
niechcenia Mattie, siadając z telefonem w ręku w jednym z głębokich
foteli. Łączyła się z recepcją. Jednak ukradkiem zerknęła na Jacka -
był zaskoczony.
- Spotkałaś moją mamę? - upewnił się. - Co...
- Halo, recepcja? - spytała głośno. - Poproszę jedną kanapkę
klubową. - Zasłoniła mikrofon i szepnęła do Jacka: - Napijesz się
czegoś?
- Chyba potrzebna mi duża, mocna kawa - westchnął.
Zamówiła kawę i odłożyła słuchawkę. Spojrzała na zegarek.
- Niestety muszę wyjść - oznajmiła. - Zamówiłam sobie dłuższą
wizytę w salonie piękności na dole. Chcę wyglądać wieczorem
najlepiej, jak tylko będę mogła.
- Mattie... - odezwał się.
Był coraz bardziej zdumiony.
- Na twoim miejscu przespałabym się trochę po zjedzeniu
lunchu. - Mattie nie dawała mu dojść do słowa. Wzięła torebkę. -
Wyglądasz na wyczerpanego, chyba brakuje ci snu.
- A ty najwyraźniej jesteś pełna energii i tak radosna, jakby nic
złego nie zaszło - mruknął.
- A nie powinnam? - odpowiedziała z uśmiechem. - Jesteśmy w
Paryżu, spędzę popołudnie w salonie piękności luksusowego hotelu,
wieczorem czeka nas uroczysty obiad w uroczej restauracji na Wieży
Eiffla... Żyć, nie umierać!
Jack zmarszczył brwi.
- Ale minionej nocy... - zaczął.
- Z pewnością poradziłeś sobie z tym, co stało się w nocy -
przerwała Mattie. - W końcu to mnie spodziewają się wieczorem twoi
najbliżsi, prawda? - Wybacz, muszę już iść. - Zerknęła na zegarek i
pobiegła do drzwi. - Twoja mama jest cudowna! - rzuciła na
odchodnym.
Ha! - pomyślała, znalazłszy się za drzwiami. I kto teraz czuje się
niezręcznie? Z triumfującą miną zjechała windą na pierwsze piętro,
gdzie znajdował się salon piękności. Niech teraz Jack nie wie, co się
wokół niego dzieje! - myślała. Będzie miał się z pyszna!
Możliwie najdłuższą wizytę w salonie piękności Mattie
zamówiła przede wszystkim dlatego, aby uniknąć pytań, jakie bez
wątpienia cisnęły się Jackowi na usta. Zamierzała zabawić się jego
kosztem, półleżąc w rozkładanym fotelu kosmetycznym i oddając się
przyjemnym
zabiegom
fryzjerki,
stylistki,
kosmetyczki
i
manikiurzystki. Jednocześnie będzie to okazja do miłego odpoczynku.
Bylebym się tylko zanadto nie przyzwyczaiła - pomyślała,
patrząc, jak manikiurzystka maluje jej paznokcie. We wtorek wracam
do pracy w Londynie.
Powrót do Londynu wiązał się z zakończeniem krótkiej i
przypadkowej znajomości z Jackiem. Niestety! - westchnęła w duchu.
Cóż mi po satysfakcji, że dostarczę Jackowi trochę stresu?
Przecież była w nim zakochana.
Ogarnęło ją rozdrażnienie. Nadal pozostawał dla niej zagadką.
Nagle tok jej myśli przerwały urywki rozmowy, jaką prowadziły
ze sobą dwie znajdujące się obok klientki salonu.
- Rodzice tak się cieszą z tego, że Tina spodziewa się dziecka! -
oznajmiła jedna z kobiet.
- Tina też się cieszy - odparła druga. - Oczekiwała po prostu od
Jima bardziej spontanicznej, żywszej reakcji na tę radosną
wiadomość. Nie spodobał jej się jego żart, kiedy stwierdził tylko, że
nadchodzącego Bożego Narodzenia nie spędzą na nartach! Ale
przecież Jim ma specyficzne poczucie humoru. Kiedy Tina się
uspokoi, na pewno zrozumie, że chciał ją tylko rozbawić.
- U wielu kobiet ciąża powoduje emocjonalne rozchwianie -
skomentowała pierwsza z rozmawiających. - Pamiętasz, co się działo,
kiedy sama byłaś w ciąży albo kiedy ja byłam?
Mattie zerknęła w bok. Ze swojego miejsca nie widziała dobrze
dwóch kobiet, których rozmowę słyszała, jednak zdołała stwierdzić,
że są do siebie bardzo podobne. Musiały być siostrami Jacka,
bliźniaczkami Sally i Cally.
Były również bardzo podobne do Jacka, obie miały ciemne
włosy i ciemne oczy.
- Zastanawiam się, jaka jest dziewczyna Jacka - odezwała się
nagle bliźniaczka siedząca po lewej. - Wszyscy chyba bardziej się
ekscytują możliwością poznania jej niż zaręczynami Sandy, a nawet
sytuacją Tiny!
Serce Mattie przyspieszyło rytm.
- Mama mówi, że to czarująca młoda osóbka - odpowiedziała
bliźniaczka po prawej. - Ogromnie sympatyczna. Zupełnie nie robi
wrażenia kogoś, kto szuka męża z dużymi pieniędzmi. Całe szczęście!
- Tak. Jack jest taki dobry! Mógłby przymknąć oko na zbyt
wiele, a potem ciężko tego żałować.
Czyżby Jacka można było aż tak łatwo wyprowadzić w pole, tak
łatwo zranić? - zdumiała się Mattie. Najwyraźniej poznała go od innej
strony.
- Mama zapewnia, że to dobra, otwarta dziewczyna - ciągnął
głos z prawej. - Ale mama uznałaby za czarującą każdą dziewczynę, z
którą postanowiłby się ożenić Jack! My zresztą także. Jeśli on kogoś
wybierze, bez wątpienia będzie to sympatyczna osoba.
Mattie miała już dość podsłuchiwanej rozmowy.
Nie dziwiła się, że siostry Jacka plotkują na jej temat. W końcu
na ich miejscu byłaby równie ciekawa sympatii brata, który od dawna
nikogo rodzinie nie przedstawił.
Niepokoiło ją, że rodzice i siostry Jacka mogą postrzegać ją jako
potencjalną łowczynię fortun. Aby nie uznali Mattie za kogoś takiego,
musiała podczas wieczornego obiadu zachowywać się zupełnie
inaczej, niż zamierzała.
- Dziękuję - powiedziała do manikiurzystki, gdy kobieta
skończyła malować jej paznokcie. - Chciałabym zapłacić.
Wizyta w luksusowym salonie piękności będzie dla niej
ogromnym wydatkiem, lecz po tym, co przed chwilą usłyszała, nie
zamierzała pozwolić, by płacił za nią Jack. Nawet gdyby następny
miesiąc miała przeżyć o chlebie i wodzie.
Kiedy wychodziła, Sally i Cally powiodły za nią spojrzeniem.
Nie mogły jednak wiedzieć, na kogo patrzą. Mattie pożałowała nagle,
że nie wyjechała rankiem z Paryża.
Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wyglądu. Matka także
była zadbana; bez wątpienia była kiedyś bardzo piękną kobietą.
Również ojciec Jacka musiał być przystojnym i bardzo eleganckim
starszym panem. Mattie pomyślała, że będzie się czuła pomiędzy nimi
jak brzydkie kaczątko.
Ależ głupi pomysł miał Jack, żeby mnie tu sprowadzić i
przedstawić im jako swoją przyszłą narzeczoną! - myślała. Było
oczywiste, że rodzina Jacka odbierze jej pojawienie się jako ważną
deklarację z jego strony. Jak mógł nie wziąć tego pod uwagę?!
Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wieżę Eiffla. Rozmyślała.
Z jednej strony chciała zemścić się na Jacku za to, że ją oszukał, z
drugiej nie chciała robić przykrości jego rodzinie ani też pozostawić
go samego, co doprowadziłoby do kompromitacji Jacka przed
najbliższymi.
Nie, Mattie nie mogła wyrządzić im wszystkim takiej krzywdy.
Nie była aż tak podstępnym i porywczym człowiekiem, a i wszyscy
Beauchampowie wydawali się dobrymi, miłymi ludźmi. Jack też nie
był taki zły.
Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, zastanawiając się, co
robić. Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno musiał być
zaniepokojony jej dzisiejszym zachowaniem.
Postanowiła w końcu, dla dobra Jacka i jego najbliższych, że
odegra podczas kolacji rolę uczciwej, skromnej, zakochanej w nim
dziewczyny.
- Wyglądasz wprost oszałamiająco! - ocenił Jack, kiedy krótko
po dziewiętnastej Mattie wróciła wreszcie do apartamentu. W jego
oczach widać było szczery zachwyt.
Miała na sobie drugą z dwóch wieczorowych sukienek, jakie
kupiła w minioną sobotę - ta była kremowa, koronkowa, miała krótkie
rękawy i sięgała do kolan. Jasna sukienka podkreślała ciemny odcień
pięknie ułożonych, błyszczących włosów Mattie.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, bardzo zadowolona.
Jack chyba rzeczywiście trochę odpoczął i wziął prysznic,
ponieważ wyglądał teraz świeżo i uroczo. Ponownie miał na sobie
czarny smoking i białą koszulę.
Był taki przystojny i męski, że Mattie aż zakręciło się w głowie.
- Mattie, zanim tam pójdziemy, chciałbym z tobą poroz...
- Twoja mama telefonowała, kiedy spałeś - przerwała mu Mattie.
- Odebrałam, żeby cię nie budzić. - Jack uniósł brwi. Mattie nie
wiedziała, co pomyślałaby matka Jacka, gdyby stwierdziła, że
mieszkają z Mattie w tym samym apartamencie. - Piętnaście po
siódmej mamy spotkać się wszyscy w barze. Napijemy się drinka, a
potem razem pójdziemy w stronę Wieży Eiffla.
- Naprawdę? - spytał Jack, znowu zdezorientowany.
- Tak - potwierdziła, ruszając do drzwi. - Już pora zjechać do
baru. - Popatrzyła na niego wyczekująco.
- Miałem nadzieję, że porozmawiamy wczoraj w nocy...
- Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta! - przypomniała
Mattie.
- To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich bliskich, muszę ci
coś powiedzieć.
- Możesz to zrobić po drodze - zaproponowała, wychodząc na
korytarz.
I tak wiedziała wszystko, co chciał jej oznajmić. W
rzeczywistości wcale nie zamierzała dopuścić go do słowa.
Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywać się grzecznie, ale
na razie nie potrafiła jeszcze zrezygnować z zemsty. Chciała zobaczyć
przerażenie na twarzy Jacka, kiedy staną oko w oko z Tiną i jego
pozostałymi siostrami, i jego głębokie zdumienie, gdy okaże się, że
Mattie wie, kim one są w rzeczywistości.
Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za łokieć, aby szła
trochę wolniej.
- Mattie! - zaczął podekscytowany. - Słuchaj, jeszcze nie miałem
okazji powiedzieć ci, że...
- Jack, Mattie! Zaczekajcie! - odezwał się zza ich pleców głos
Betty Beauchamp.
Mattie omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc minę Jacka.
Biedak, właśnie się zorientował, że nie zdąży w porę wyznać Mattie
bardzo ważnych rzeczy! Niemal mu współczuła.
Odwróciła się, aby uśmiechnąć się do Betty, i nagle aż zamarła
na widok jej męża. Edward Beauchamp był uderzająco podobny do
syna. Miał prawie identyczną twarz, podobną figurę, był tego samego
wzrostu - tylko o mniej więcej czterdzieści lat starszy od Jacka.
Niezwykle elegancka para - pomyślała Mattie.
Twarz Edwarda robiła wrażenie oblicza dostojnego, wysoko
urodzonego człowieka.
- To jest Mattie, a to Edward, mój mąż - powiedziała miłym
tonem Betty.
Miała na sobie długą, czarną suknię z cekinami, w której
wyglądała jak królowa.
Mattie i Edward uścisnęli sobie dłonie.
- Cieszę się, że mogę panią poznać - odezwał się na powitanie
Edward.
- Jest nam ogromnie miło - potwierdziła radośnie Betty, ujmując
Mattie pod rękę i ruszając z nią przodem. Betty Beauchamp była
wesołą, pełną energii kobietą i łatwo nawiązywała kontakt z ludźmi. -
Dziewczyny są wściekłe, że je uprzedziłam i zdążyłam cię już poznać
- zdradziła konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.
Jack nie mógł tego słyszeć. Z pewnością wciąż ogromnie się
niepokoił.
Mattie zastanawiała się, czy jednak nie postępuje z nim okrutnie.
Pocieszała się, że jeszcze tylko kilka minut, a potem wszystko
się wyjaśni i Jack powinien się uspokoić.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Czy mógłbym zamienić z Mattie kilka słów na osobności? -
spytał w końcu Jack, kiedy zbliżali się do hotelowego baru.
Mattie odwróciła głowę. Jack miał niewyraźną minę. Mattie
puściła więc Betty, zaczekała na Jacka i ujęła go pod rękę.
- Mam nadzieję, że po dzisiejszej kolacji będziemy mieli
mnóstwo czasu, żeby porozmawiać o wszystkim - powiedziała.
- Ale... - zaczął Jack.
Wyraźnie drżał.
- Dziewczyny będą bardzo rozczarowane, jeśli każecie im na
siebie czekać - powiedziała Betty.
Zupełnie jakby była ze mną w spisku - pomyślała Mattie.
- Chodź, synu - odezwał się Edward, wesoło klepiąc Jacka po
plecach. - Wiesz, jakie są te nasze panie.
- Chodźmy, Jack - zachęciła Mattie. - Wszystko będzie dobrze.
W barze siedziały już wszystkie cztery siostry Jacka.
Sandy żartowała z wysokim brunetem, wpatrując się w niego z
miłością. To musiał być Thom, jej nowy narzeczony.
Tina dyskutowała z mężczyzną nieco przysadzistej budowy.
Musiał to być Jim, jej trochę mało wrażliwy mąż.
Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blondyna.
Mąż Cally był również wysoki, miał rude włosy, wyglądał na
Szkota. Obok siedziała para starszych ludzi, zapewne byli to rodzice
Thoma.
Mattie nie zauważyła natomiast dziewczyny, która mogłaby być
Sharon. To jej zalotów tak bardzo obawiał się Jack.
Na widok wchodzących ustały rozmowy.
Jack ścisnął dłoń Mattie - musiał bardzo się denerwować. Czego
się po mnie spodziewa? - dziwiła się. Nawet gdybym nie wiedziała,
kim są Tina, Sandy, Cally i Sally, nie zrobiłabym przecież sceny przy
nich wszystkich, przy rodzicach Jacka. Czy nie jest o tym
przekonany?
Najwyraźniej nie był.
- Nie denerwuj się, Jack, wszystko w porządku - szepnęła, aby
go uspokoić. - Przedstaw mnie, proszę.
- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi wyjaśnić... - zaczął.
- Zrobisz to później - przerwała mu kolejny raz. - Naprawdę nie
musisz się niepokoić.
- Cześć wszystkim! - odezwał się nagle z tyłu przesadnie
modulowany, aksamitny kobiecy głos. - Mam nadzieję, że się nie
spóźniłam?
Jack zesztywniał. Mattie zerknęła na niego z niepokojem, po
czym odwróciła się, żeby zobaczyć nowo przybyłą.
Była wysoką brunetką o bujnych włosach sięgających aż do
pasa. Włożyła na ten wieczór krótką, dopasowaną sukienkę w kolorze
fioletowym. Miała pełną, delikatną twarz porcelanowej lalki,
ciemnoniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie rzęsy.
Czy to była siostra Thoma?
Musiała to być Sharon. Najwyraźniej zwróciła się do rodziny
Beauchampów oraz własnej. Jack chce, abym broniła go przed
zalotami takiej kobiety? Mattie nie posiadała się ze zdumienia.
Spojrzała na Jacka. Jeśli tak, z pewnością nie jest kobieciarzem -
myślała. Wszyscy bowiem inni mężczyźni, jacy siedzieli w barze,
otwarcie wpatrywali się w Sharon, podziwiając jej urodę. Sharon,
trajkocząc i śmiejąc się, witała się z Sandy, Thomem, siostrami Jacka i
ich mężami. Mimo to widać było, że rzuca ukradkowe spojrzenia
właśnie na Jacka.
W końcu znalazła się przed nim i powiedziała:
- Cześć, Jack.
- Cześć - odparł beznamiętnie, grzecznie skłaniając głowę.
- Nie bądź taki sztywny, teraz wszyscy jesteśmy jedną wielką
rodziną! - odpowiedziała, zmysłowo modulując głos, i natychmiast
rzuciła się Jackowi na szyję, całując go w usta.
Zaskoczony, puścił dłoń Mattie. Oparł dłonie na obnażonych,
smukłych, opalonych ramionach Sharon i delikatnie, ale stanowczo
odsunął ją od siebie.
Sharon nie ustępowała.
- Jak się cieszę, że znowu cię widzę! - oznajmiła znacząco, po
czym ujęła go pod rękę.
Mattie miała ochotę wydrapać Sharon oczy. W każdym razie
takie sformułowanie przyszło jej na myśl. Jak ona śmie patrzeć na
Jacka takim wzrokiem?! - myślała gniewnie. Zachowuje się, jakbym
nie istniała. Na nikogo innego już nie zwraca uwagi, tylko na Jacka!
Jack nie robił nic, co mogłoby zachęcić Sharon do takiego
zachowania. Po prostu stał nieruchomo. Ale ona najwyraźniej
wiedziała, czego chce. Jak najbardziej zbliżyć się do niego.
Czyżby naprawdę nie miał ochoty bliżej poznać tej dziewczyny?
A może tylko tak mówi? Chociaż jaki sens miałoby wówczas
sprowadzanie mnie tutaj na ten weekend, kiedy miałby okazję bawić
się z Sharon? - myślała Mattie.
- To moja przyjaciółka, Mattie Crawford - oznajmił głośno Jack,
obejmując ją w pasie i przysuwając lekko do siebie. - A to Sharon
Keswick, siostra Thoma.
- Tak mnie przedstawiasz: „siostra Thoma”? - odpowiedziała z
oburzeniem Sharon. - Miałam nadzieję, że jestem dla ciebie kimś
więcej niż tylko „siostrą Thoma”! - Spojrzała gniewnie na Mattie. -
Cześć, Mandy - powiedziała, podając jej niechętnie dłoń.
- Mam na imię Mattie. - Była pewna, że Sharon celowo
niewłaściwie wymówiła jej imię.
- Czy my się już spotkałyśmy? - spytała Sharon, w której nagle
obudził się duch współzawodnictwa. - Znasz może...
- Może przynieść ci szampana, Sharon? - przerwał grzecznie
Edward.
- Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawić Mattie reszcie
rodziny - wtrącił Jack, wykorzystując okazję.
A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo bał się
przedstawić Mattie najbliższym!
- Słusznie. - Mattie kiwnęła głową. - Z pewnością jeszcze dziś
porozmawiamy - powiedziała chłodno do Sharon.
- Bez wątpienia - odparła lodowatym tonem Sharon.
Uśmiechnęła się do Edwarda i wzięła od niego kieliszek
szampana.
- O rety! - szepnął Jack do Mattie, kiedy odeszli parę kroków. -
Teraz rozumiesz, o co mi chodzi?
Mattie nie była pewna, o co naprawdę chodzi Jackowi. Choć
było oczywiste, że Sharon ogromnie się nim interesuje, a on stara się
jej unikać. Mattie była jednak również przekonana, że między nimi
jest jeszcze coś. Może tych dwoje łączyła jakaś wspólna przeszłość?
W każdym razie poznanie Sharon było dla Mattie tak przykre, że
zepsuło jej humor na cały wieczór. Przedtem podejrzewała chwilami,
że może żadna Sharon nie istnieje, że Jack wymyślił tę postać w
ramach niecodziennej gry, jaką prowadził z Mattie. Gdyby tak było,
zaproszenie Mattie do Paryża miałoby inny cel, niż twierdził.
Jednak Sharon była kobietą z krwi i kości, i to jaką kobietą!
Mattie poczuła się jak brzydkie kaczątko pośród łabędzi. Zwłaszcza
obecność Sharon nie pozwalała Mattie spokojnie cieszyć się
uroczystym wieczorem.
- Nie wiem, o co ci naprawdę chodzi - powiedziała do Jacka. -
Czy może o to, że Sharon jest niezwykle piękna?
- Cóż, jest piękna... - przyznał niechętnie.
Mattie zjeżyła się. Mógłby chociaż skłamać, spróbować jakoś
umniejszyć w słowach olśniewającą urodę Sharon.
- I masz z tym kłopot? - spytała gniewnie.
Jack pokręcił głową.
- To zbyt skomplikowane, żebym wytłumaczył ci w tej chwili.
- Możesz wyjaśnić mi w prostych, krótkich zdaniach - poradziła.
- Bez wątpienia je zrozumiem.
Jack popatrzył na nią z niepokojem.
- Mattie... - zaczął.
- Nie teraz - ucięła i zmusiła się do uśmiechu, ponieważ stali
naprzeciw sióstr Jacka oraz towarzyszących im mężczyzn. - Przedstaw
mnie swoim siostrom: Tinie, Sally, Cally i Sandy - powiedziała.
Jack spojrzał na nią zaskoczony. Jak przewidziała, był
oszołomiony tym, że Mattie wie, kim są kobiety o wymienionych
przez nią imionach. Nie rozbawiło jej to jednak. Już nic jej w tej
chwili nie bawiło.
- Nie stój tak - powiedziała. - Twoje siostry i ich mężowie
czekają, aż podejdziemy i przywitamy się z nimi.
Dobrze, że Sharon się pojawiła, bo przypomniało to Mattie, po
co Jack zabrał ją ze sobą do Paryża. Inaczej mogłaby naiwnie
podejrzewać, że to dlatego, że mu się spodobała.
Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawdę dbał o to, żeby się
nie nudziła, ale nie wspominał słowem o tym, by poważnie się nią
zainteresował. Jeśli jego dziwne spojrzenia odebrała jako
zobowiązującą deklarację, a co gorsza, zakochała się w Jacku, była to
jej własna wina. I naiwność.
- Wiesz, że to moje siostry... - szepnął w końcu.
Widać było, że jest zdezorientowany.
- Oczywiście.
- Ale skąd...? W jaki sposób się dowiedziałaś?
- Rozmawiałam rano z twoją mamą. Czy często zdarza ci się
tracić rezon w towarzystwie?
- Słucham?
- Zaniemówiłeś. Stoisz jak słup soli - drażniła się z nim Mattie.
- Od samego rana wiesz, że cztery kobiety, którym... - zaczął.
- Kto rano wstaje, nie błądzi - przerwała mu kolejny raz, celowo
mieszając dwa przysłowia.
- Dziwne... - mruknął sam do siebie. - Rozmawiałem z mamą po
południu i nie wspominała mi o tej części waszej rozmowy.
Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu piękności, Jack
poszedł porozmawiać z matką.
- Twoja mama nie wie, że myślałam, że Tina, Sally, Cally i
Sandy nie są twoimi siostrami. - Mattie uśmiechnęła się szeroko.
- No tak... To dlatego byłaś tak nieoczekiwanie miła, kiedy
wróciłem z lotniska. Bawisz się moim kosztem.
- To ty rozpocząłeś tę grę - odparła.
Nie chciała, żeby Jack domyślił się jej uczuć.
- Jeden do zera dla ciebie - skomentował.
Uśmiechnął się, objął Mattie i ruszył z nią w stronę swoich
sióstr. Siostry Jacka przywitały się z nią serdecznie. Wszystkie
wydawały się ogromnie sympatyczne. Mężczyźni również byli
przyjaźnie nastawieni.
Mattie cieszyła się, że została tak ciepło przyjęta. Od razu
poczuła się lepiej. Co ciekawe, także i Thom, brat Sharon, odniósł się
do Mattie bardzo życzliwie. Robił wrażenie czarującego człowieka.
Widocznie nie był podobny do siostry.
- Pasujecie do siebie - powiedział - ale czy Mattie już wie, że
jesteś pracoholikiem? - Drażnił się w ten sposób z Jackiem.
- Może teraz, kiedy poznałem Mattie, nie będę takim
pracoholikiem jak dawniej - odparł Jack, przytulając Mattie znacząco.
- A czy ona wie, że kiepsko grasz w golfa? - dorzucił ze
złośliwym uśmiechem Ian, mąż Cally. Faktycznie był Szkotem.
- Wolę sporty uprawiane w zamkniętych pomieszczeniach -
odpowiedział Jack.
- Hm, ale czy Mattie zdaje już sobie sprawę, że chrapiesz? -
odezwał się z kolei Jim. - Auu! - zawył, kiedy Tina mocno kopnęła go
w kostkę.
Mattie powstrzymała wybuch śmiechu. Jim i Tina byli dość
specyficzną parą.
- Ogromnie was przepraszam za to, w jaki sposób wpadłam na
was wczoraj w nocy, rujnując wam wieczór - powiedziała Tina. - Nie
wiem, co sobie o mnie pomyślałaś, Mattie. Byłam w tak okropnym
stanie! I przetrzymałam Jacka parę godzin w swoim pokoju, płacząc
mu w rękaw... - wyznała.
Nic dziwnego, że kiedy wrócił z lotniska, był wyczerpany.
- Nie przejmuj się - pocieszyła ją Mattie. - Po to ma się braci,
żeby było komu zwierzyć się z kłopotów. Cieszę się, że już się
pogodziliście. Słyszałam, że spodziewacie się dziecka. Gratuluję! -
Mattie uśmiechnęła się do obojga małżonków.
- Dziękuję ci - odpowiedziała Tina. - Niestety, mój mąż zbyt
często najpierw coś mówi, a dopiero potem myśli - dodała, po czym
przytuliła się do Jima, uśmiechając się do niego czule.
- A ja sądziłem, że po prostu jest dla ciebie niedobry... -
skomentował żartobliwie Jack.
- Przestańcie, dobrze? - mruknął lekko zniecierpliwiony Jim.
- Dopiero zaczynamy - odpowiedział Jack, mrugając do niego
porozumiewawczo.
- Czas ruszyć na przyjęcie - zarządziła nagle głośno Betty. -
Chodźmy, kochani!
Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz ze swoim mężem
z rodzicami Thoma i Sharon. Także i państwo Keswickowie wydawali
się bardzo mili. Robili wrażenie zwykłych ludzi - oboje byli niscy i
mieli nadwagę.
Mattie zastanawiała się, jak to możliwe, żeby Sharon była ich
dzieckiem. Odróżniała się od reszty rodziny nie tylko urodą, ale i
charakterem.
- O czym jeszcze rozmawiałyście z moją mamą? - spytał Mattie
Jack, kiedy ruszyli razem w stronę Wieży Eiffla. - Wspomniała ci o
moich czterech siostrach, wymieniając ich imiona. Musiała również
powiedzieć ci o ciąży Tiny...
- Twoja mama jest bardzo otwartym człowiekiem - odparła
wymijająco Mattie.
- W przeciwieństwie do mnie - przyznał z kwaśną miną.
Bardzo niewiele o sobie mówił, choć nie był milczkiem ani
człowiekiem zamkniętym w sobie. Mattie rozmawiało się z nim tak
dobrze, że musiała uważać, żeby mimowolnie nie zdradzić, że się w
nim zakochała.
- Miło znowu cię widzieć, Jack! - Mattie usłyszała donośny głos
zbliżającej się Sharon. Sharon ostentacyjnie ujęła Jacka za ramię. -
Mam nadzieję, że nam wybaczysz, Mandy - mruknęła do Mattie,
uśmiechając się nieszczerze. - Jesteśmy z Jackiem dobrymi
znajomymi. Och, Jack - zatrzepotała długimi rzęsami - czy to nie
najbardziej romantyczne miejsce na świecie?
Mattie milczała. Sharon ją zdenerwowała. W dodatku Jack nie
próbował jej zniechęcić ani nakłonić do odejścia.
W restauracji na wieży Sharon szybko usiadła obok Jacka, a
Mattie po drugiej stronie. Była wściekła, chociaż niespecjalne
zdziwiona zachowaniem rywalki.
Gniewała się zarówno na Sharon, jak i na Jacka.
A także na siebie samą za to, że była taka niemądra i dała się
wplątać w tę farsę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Nie przejmuj się moją siostrą - odezwał się w pewnej chwili
Thom, który siedział z lewej strony Mattie. - Nie ma się czym
martwić. Naprawdę.
Serce Mattie zabiło mocniej. Uśmiechnęła się sztucznie do
Thoma. Nie zwracała uwagi na widoczne z góry kolorowe światła
Paryża. Ledwie skubnęła pierwsze danie. Wszystko z powodu Sharon.
Jack próbował włączyć Mattie do rozmowy, ale Sharon cały czas
wykazywała inicjatywę, skupiając na sobie uwagę. W dodatku starała
się jak najczęściej wypowiadać głośno zdania zaczynające się od: „A
pamiętasz, Jack, jak razem...” Po każdej takiej wypowiedzi Mattie
miała ochotę krzyczeć.
Co właściwie łączyło Jacka i Sharon? - myślała nerwowo.
Właściwie nie trzeba było długo się nad tym zastanawiać. W takim
razie Jack sprowadził Mattie do Paryża po to, aby...
- On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawdę - szepnął znowu
Thom.
Uśmiech Mattie był tym razem kwaśny. Jeśli nawet obecnie
Jackowi nie zależało na Sharon, musiał zwrócić na nią szczególną
uwagę już wcześniej!
- Mówię serio - zapewnił Thom, ściskając przelotnie dłoń
Mattie, by dodać jej otuchy.
Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Popatrzyła na
pokruszoną bułkę i otrzepała palce z okruchów.
- W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy zwraca uwagę na
kobietę! - mruknęła do Thoma.
Jack był wciąż zajęty perorującą Sharon.
- Przyjrzyj mu się, jakim wzrokiem na ciebie patrzy - poradził z
uśmiechem Thom. - Jeszcze nigdy nie widziałem Jacka tak
szczęśliwego i ożywionego jak wcześniej w barze, kiedy
rozmawialiście z nami wszystkimi.
- Naprawdę? - Mattie była zdziwiona. - Myślałam, że Jack
zawsze jest ożywiony i zadowolony z siebie.
- No widzisz! - odparł Thom.
Mattie od początku sądziła, że Jack to człowiek pewny siebie,
cieszący się życiem. Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.
I raczej się nie myliła, bo przecież nie zaprosił jej do Paryża ze
względu na nią samą i paryskie atrakcje. Zabrał ją po to, aby chroniła
go przed zalotami Sharon. Jeżeli robi na Thomie wrażenie szczególnie
zadowolonego z mojego towarzystwa - myślała - dowodzi to jedynie,
jak dobrym aktorem jest Jack.
Zresztą i tak większą część wieczoru spędzał na rozmowie z
Sharon. Mattie czuła, że jej obecność w restauracji jest zbędna.
- Dziękuję ci za troskę, Thom, ale nie musisz tak się tym
przejmować. - Uśmiechnęła się. - Nie jesteśmy z Jackiem parą. - Nie
byli nawet dobrymi znajomymi. Mattie wątpiła, żeby po powrocie do
Londynu miała kiedykolwiek okazję zobaczyć Jacka.
- Może w takim razie powinniście nią być - odparł Thom,
wzruszając ramionami.
Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Lepiej, żebyście nie popełnili podobnego błędu, jaki
popełniłem z Sandy pięć lat temu - kontynuował. - Spotykaliśmy się
od dłuższego czasu i wiedziałem, że ją kocham, że jest tą jedyną
kobietą, z którą chcę się ożenić. Tylko że jej tego nie powiedziałem.
Wyobraź sobie, że tymczasem pojawił się inny mężczyzna, który
mnie w tym wyprzedził. I pobrali się! - Thom westchnął. - A po
upływie czterech lat ona doszła do wniosku, że popełniła błąd i
rozwiodła się. Dopiero wówczas mogłem powiedzieć jej, co naprawdę
do niej czułem cały czas.
Z nami jest inaczej - pomyślała Mattie. To znaczy, jestem
zakochana w Jacku, ale on we mnie z pewnością nie. Gdybym
wyznała mu miłość, bez wątpienia jasno dałby mi do zrozumienia, że
nie chce ze mną być.
- O czym tak poważnie rozmawiacie? - zainteresował się nagle
Jack.
Wydawał się rozzłoszczony. Czym? Czy tym, że Mattie
rozmawiała z Thomem?
- Opowiedziałem właśnie Mattie - odezwał się szybko Thom -
jak to przed pięcioma laty konkurent sprzątnął mi sprzed nosa Sandy,
ponieważ nie wpadłem na to, aby w porę powiedzieć jej, co do niej
czuję. - Popatrzył na Jacka wyzywająco.
Mattie zaczerwieniła się. Bez wątpienia Jack spyta, jakim
sposobem w ciągu kilku minut rozmowy doszli do tak osobistych
tematów.
- Naprawdę...? - spytał przeciągle Jack, świdrując Thoma
wzrokiem.
- Tak - potwierdził Thom, wytrzymując jego spojrzenie.
Tego tylko brakuje, żeby jeszcze ci dwaj się pokłócili! -
pomyślała Mattie.
- To takie romantyczne, że w końcu Sandy wróciła do Thoma,
prawda? - wtrąciła, nie czekając na rozwój kłótni.
- Kobiety lubią romantyczne wydarzenia - dodał Thom. -
Powinieneś kiedyś to sprawdzić.
Jack spochmurniał.
- To nie takie proste, kiedy ma się taką rodzinę - mruknął.
Ciekawe, o co mu chodzi? - zastanowiła się Mattie. Tymczasem
nieoczekiwanie przyłączyła się do rozmowy Sandy.
- Po tym, jak pomyliłeś dedykacje przy bukietach z kwiatami dla
nas - powiedziała - masz szczęście, że żeńska część twojej rodziny
wciąż ma ochotę z tobą rozmawiać, Jack. Dobrze, że mamy poczucie
humoru. W istocie było to nawet śmieszne. Wiesz, Mattie, Jack posłał
wszystkim siostrom po bukiecie kwiatów, ale omyłkowo pozamieniał
karteczki z imionami. Wyobrażasz sobie?
- Wyobrażasz sobie? - powtórzył Jack, spoglądając surowo na
Mattie, która miała ochotę schować się pod stół ze wstydu.
Thom z zaciekawieniem obserwował jej nieoczekiwaną reakcję.
- To chyba rzeczywiście musiało być zabawne - powiedziała w
końcu.
- Zależy, jak się na to spojrzy - skomentował Jack.
- Mam nadzieję, że nie pomylił imienia na kwiatach dla ciebie,
Mattie - odezwała się znowu Sandy. - Co byś pomyślała, gdybyś
dostała kwiaty z dedykacją dla Sandy, Sally, Cally albo Tiny?
Mattie uśmiechnęła się blado. Sandy nie wiedziała, że Mattie nie
dostała od Jacka żadnych kwiatów, za to słyszała od niego
zawoalowaną groźbę szantażu.
- Daj już biedakowi spokój - poradził jej Thom. -
Porozmawiajmy lepiej o Mattie. Czym się właściwie zajmujesz,
Mattie? Jeszcze nam nie mówiłaś.
- Może Mattie nie zajmuje się niczym - wtrąciła ze złością
Sharon, uznając, że już zbyt długo nie uczestniczy w rozmowie. - W
końcu Jack to bardzo zamożny człowiek! Prawda, kochanie, że jesteś
zamożny? - Popatrzyła zalotnie na Jacka.
- Większość kobiet chce robić coś pożytecznego, Sharon! -
odpowiedział Thom, rzucając siostrze karcące spojrzenie.
- Nie chce mi się pracować - odpowiedziała szczerze.
- Widocznie nie należysz do większości - zakończył Thom, po
czym z powrotem spojrzał na Mattie.
Wiedziała, że nie powinna wspominać, że prowadzi kwiaciarnię.
Siedzący obok ludzie byli zbyt inteligentni, żeby nie skojarzyć
faktów.
- Realizuję różne zlecenia - odpowiedziała wymijająco. - A w
wolnym czasie pomagam mojej mamie prowadzić hotel dla psów -
dorzuciła szybko, zanim ktokolwiek spytał ją o charakter
realizowanych przez nią zleceń.
- A właśnie... jak się miewa Harry? - spytała z troską Sandy.
Widać było, że lubi psa Jacka. Beauchampowie byli naprawdę
sympatyczną rodziną.
- Spytaj Mattie. Harry zamieszkał na ten weekend właśnie w
hotelu jej mamy - wyjaśnił z uśmiechem Jack.
- Dobry pomysł - skomentowała Sandy. - Czy spodobało mu się
to miejsce? - spytała Mattie. - Jack martwił się, że może wcale nie
wyjedzie, bo nie ma z kim zostawić Harry'ego.
- To ty rozmawiałeś wczoraj z moją mamą, Jack - przypomniała
Mattie. Była niezadowolona, że nie zaproponował jej, aby
zatelefonowali do jej matki wspólnie.
- Harry ma dziewczynę - poinformował Jack. - Piękną sukę
labradora, która wabi się Sophie.
- To wspaniale. Zdaje się, że dziewczyn wokół nie brak... -
zaczął z przekąsem Thom, ale rozmowę przerwało nadejście kelnerów
roznoszących drugie dania.
Teraz przy stole rozlegały się tylko słowa zachwytu nad
wyglądem, aromatem oraz wspaniałym smakiem jedzenia.
Całe szczęście, że zapomnieli o rozmowie na temat mojego
zawodu - pomyślała Mattie.
Thom był naprawdę bardzo miłym człowiekiem i dbał, aby
Mattie się nie nudziła, choć jego towarzystwo było dla niej trochę
niewygodne. Zaczynał bowiem podejrzewać, że Mattie i Jack nie są ze
sobą w tak dobrych relacjach, jak wszyscy sądzą. Że mogło zajść
między nimi coś przykrego, czego nikt wokół nie podejrzewa.
I nie mylił się.
Gdyby wiedział, jak niewiele łączy mnie z Jackiem... - myślała
ze smutkiem Mattie.
- Smakuje ci? - spytał ją Jack, gdy spróbowała wyśmienitego
kurczaka.
- Bardzo - odpowiedziała.
Jack westchnął ze smutkiem i szepnął:
- Mattie, co ja mogę zrobić? Musiałbym być w stosunku do niej
niegrzeczny...
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Czy ja coś mówię? - odpowiedziała pytaniem.
- Nie musisz... Widzę, jaka jesteś niezadowolona.
Nie wiedziała, że Jack martwi się jej stanem psychicznym.
Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, stwierdziwszy, że
Betty przygląda im się z naprzeciwka okrągłego stołu, z błogą miną.
- Zastanawiałam się, dlaczego właściwie sprowadziłeś mnie
tutaj, skoro tak dobrze się bawisz w towarzystwie Sharon - szepnęła.
- Dobrze się bawię?! - jęknął Jack. - Chętnie bym ją udusił!
Mattie nie była w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu.
Jack wyglądał jak bezradny chłopiec.
- Dobrze, że humor choć trochę ci się poprawił - skomentował
Jack, po czym nachylił się i delikatnie pocałował Mattie w usta. -
Uwielbiam, kiedy się śmiejesz - dodał. - To tak jakby nagle wyszło
słońce.
Mattie była zaskoczona i onieśmielona.
Jednak zaraz potem zdała sobie sprawę, że przecież pocałunek
Jacka był gestem aktorskim wobec jego rodziny siedzącej wokół. No i
wobec Sharon Keswisk.
Sharon była bowiem wyraźnie wściekła. Rzuciła Mattie
nienawistne spojrzenie.
- Teraz chyba ci się udało - pochwaliła go Mattie. - Sharon nie
spodobał się ten pocałunek.
- Mattie, nie dlatego... - zaczął Jack, kręcąc głową.
- Uśmiechaj się - przerwała mu. - Twoja mama nas obserwuje.
- Nieważne, co pomyśli sobie moja mama - mruknął.
- Dla mnie to ważne - oznajmiła Mattie. - Bardzo ją polubiłam.
Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem uśmiechnął się i
ścisnął jej dłoń.
- Ona także cię polubiła - powiedział. - Rozmawialiśmy chwilę
przed przyjęciem i...
Mattie była ciekawa, co powiedziała mu o niej jego matka. Nie
zdążyła jednak o to zapytać, ponieważ Edward podniósł się właśnie z
miejsca i wzniósł toast za Sandy i Thoma. Krótką przemowę
zakończył stwierdzeniem, że ma nadzieję, że za trzy miesiące wszyscy
spotkają się w tym samym gronie na weselu.
Za trzy miesiące nie będę znała Jacka ani nikogo z was -
pomyślała ze smutkiem Mattie.
- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nieudany - odezwał się do niej
ponownie Jack. - Może jest coś, na co miałabyś szczególną ochotę
jutro? - Czekając na odpowiedź, zabrał się energicznie do krojenia
steku. Najwyraźniej był w nie najgorszym humorze.
- Podobno mamy wszyscy iść na spacer do Notre Dame -
odpowiedziała za Mattie Sandy. - To będzie rodzinna wycieczka.
Pamiętasz nasze rodzinne pikniki?
- Pamiętam - odpowiedział. - Mrówki w kanapkach i lody z
muchami.
- Jesteś niemożliwy! - skomentowała ze śmiechem Sandy.
Mattie z fascynacją słuchała, jak Jack i Sandy wspominają
wesołe wakacje spędzone z rodzicami i siostrami. Ona nie miała
takich wspomnień. Była jedynaczką, a jej ojciec zmarł, kiedy miała
trzy lata. Całe dzieciństwo spędziła tylko z matką.
Dalsza część kolacji przebiegła na niezobowiązujących
rozmowach w miłej atmosferze. Jackowi udawało się już poświęcać
Sharon znacznie mniej czasu.
Po paru godzinach spędzonych w towarzystwie bliskich Jacka
Mattie czuła się jak nowa członkini wesołego klanu, od razu przez
niego przyjęta i zaakceptowana. Rodzina Beauchampów była
naprawdę wyjątkowa.
Mimo to Mattie raz po raz ogarniał smutek, kiedy przypominało
jej się, że w poniedziałek wróci do Londynu i na tym zakończy się jej
znajomość z tą miłą rodziną. A w szczególności z Jackiem.
Przyjęcie dobiegło końca i wszyscy zjechali windą z wieży.
- Ja i Mattie idziemy na spacer - oznajmił Jack.
- Ho - ho - ho, spacer! - skomentował Jim. Naprawdę nie był
delikatnym człowiekiem.
Jack obejmował Mattie wpół.
- Chyba przejdę się z wami - oznajmiła Sharon, stając z lewej
strony Jacka. - Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
Powietrze w restauracji na wieży było wystarczająco świeże. Dla
wszystkich było oczywiste, że Sharon chodzi o co innego.
Jack nie wydawał się zachwycony jej pomysłem.
- Może wszyscy się przespacerujemy? - zaproponowała Cally.
Mattie była jej wdzięczna za tę propozycję. Wolała chodzić nocą
po Paryżu ze wszystkimi niż tylko z nim i okropną Sharon.
- To bardzo dobry pomysł! - skomentowała Betty. - Od lat nie
spacerowaliśmy po Paryżu w świetle księżyca, prawda, Edwardzie? -
Popatrzyła z miłością na męża. Od trzydziestu pięciu lat byli tak samo
mocno w sobie zakochani jak wtedy, kiedy się pobierali.
- Zdaje się, że w wyniku naszego ostatniego nocnego spaceru po
Paryżu został poczęty Jack - przypomniał sobie Edward.
- Powtórka już nam nie grozi - zapewniła Betty.
Pozostali przysłuchiwali się tej rozmowie z rozbawieniem.
- W naszym przypadku nie, ale jeśli chodzi o pozostałe pary,
nigdy nic nie wiadomo - zauważył przytomnie Edward. - No, z
wyjątkiem Tiny i Jima.
- My już mamy dwoje dzieci. To nam wystarczy - oświadczyła
Cally czy też Sally; bliźniaczki były ogromnie podobne do siebie i
jednakowo ubrane.
- Nam wystarczy jedno dziecko - dodała druga.
- Nie patrzcie tak na nas - odezwał się po chwili Jack, obejmując
mocniej Mattie. - Kocham dzieci, zwłaszcza wasze, ale na własne
wolę jeszcze poczekać. Na razie chcę mieć Mattie tylko dla siebie.
- No to ruszajmy! - zarządziła Betty, wciąż czule ujmując
Edwarda za łokieć.
Mattie zaczerwieniła się. Rodzina Jacka była jednak czasem zbyt
bezpośrednia.
- Chciałbyś mieć ze mną dzieci? - spytała cicho Jacka, kiedy szli
na czele grupy.
- Musiałem im coś powiedzieć - odpowiedział wymijająco.
- To był tylko żart...
- Wiem. - Jack obejrzał się z niezadowoleniem. Rodzina nie
zamierzała go opuszczać pomimo późnej pory. - Chyba się
sprzysięgli.
- Słucham?
- Nie odstępują nas na krok. Wczoraj w nocy i dziś w ciągu dnia
zajmowałem się kłopotami Tiny i Jima. Nie mieliśmy czasu dla siebie.
Wydawał się rozzłoszczony. Kąciki ust Mattie zadrżały. Nie
mogła powstrzymać się od śmiechu, kiedy Jack się złościł. Tak
zabawnie i niewinnie wówczas wyglądał. W końcu roześmiała się.
- Co cię tak śmieszy? - spytał zdumiony.
- Ty! - odparła wesoło. - Nie martw się, nikt się przeciw tobie
nie sprzysiągł. - Posmutniała nagle. - Poza tym przecież tylko gramy
przed nimi, czyż nie?
- Tylko gramy... - szepnął niepewnie, jakby sam do siebie.
- Sharon ani trochę się nie speszyła tym, że masz dziewczynę -
dodała Mattie.
- Czy to moja wina?
- Chyba nie moja.
Jack westchnął.
- Rzeczywiście, z pewnością nie twoja - zgodził się. - Wiesz,
przed kilkoma laty popełniłem błąd: spotykałem się z Sharon przez
parę tygodni.
- Nie wspominałeś mi o tym! - Mattie była poruszona, choć po
tym, co działo się w restauracji, domyślała się, że Jacka coś łączyło z
Sharon.
- Nikt nie lubi opowiadać o swoich błędach - tłumaczył się.
- Ja przyznałam się przed tobą do mojego - odparła Mattie.
I do czego to doprowadziło? Znalazła się z Jackiem w Paryżu. I
zakochała się w Jacku.
- Sharon wprawdzie fantastycznie wygląda... - kontynuował.
- Widzę, jak wygląda! - przerwała gniewnie Mattie. Nie miała
ochoty słuchać o zaletach urody Sharon.
- Wygląd to nie wszystko - ciągnął. - Okazało się, że Sharon ma
okropny charakter - dokończył. - Jest po prostu straszna! Spotkaliśmy
się w sumie może trzy czy cztery razy, przysięgam. Podczas ostatniej,
trzeciej czy czwartej randki, Sharon uznała, że już może mną
dyrygować, rządzić moim życiem. Dla mężczyzny nie ma nic bardziej
zniechęcającego niż kobieta, która na początku znajomości zachowuje
się, jakby już było postanowione, że zostanie twoją żoną! Więcej się z
nią nie spotkałem. Przypadkiem zobaczyłem ją ponownie przed
kilkoma miesiącami, kiedy Sandy związała się z Thomem. Muszę
powiedzieć, że nie było to miłe przeżycie.
Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, że nie kusi go
wyjątkowa uroda Sharon.
Co za różnica? - pomyślała znowu. Dlaczego w ogóle się nad
tym zastanawiam? Przecież to nie moja sprawa. Za dwa dni nie będę
nawet znajomą Jacka. Wszystko jedno, co czuję.
- Z pewnością się między wami ułoży - powiedziała.
- Przepraszam, że zanudzam cię moimi kłopotami - odezwał się
znowu Jack.
- Nie zanudzasz! - Jak mogłaby nudzić się w jego
towarzystwie?! - Przykro mi tylko, że na wiele ci się nie przydałam.
Chociaż po tym, jak mnie pocałowałeś, Sharon jest na ciebie wściekła.
Nie wiem, czy cię to cieszy.
- Cieszy mnie, że cię pocałowałem - odpowiedział. - Może
pocałujemy się znowu?
Przystanęli na moście, z którego widać było w całej okazałości
wspaniałą, rozświetloną tysiącami złocistych światełek Wieżę Eiffla.
Członkowie rodziny Jacka zaczęli ich mijać, ale oni nie zwracali
na nich uwagi. Popatrzyli sobie w oczy. Jack objął Mattie, a ona
wstrzymała oddech. Przytulili się delikatnie, a potem Jack powoli
opuścił głowę, dotknął wargami ust Mattie, zaczął ją całować coraz
śmielej. Objęła go mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack, nikt
więcej.
W końcu przerwał długi pocałunek i oparł czoło o czoło Mattie.
Patrzył rozognionym spojrzeniem na jej zaróżowioną z emocji twarz,
w jej roziskrzone oczy.
Zadrżała. Tak bardzo pragnęła być z Jackiem! Należeć do niego!
Na zawsze.
- Zimno ci? - spytał, błędnie interpretując jej drżenie. Ściągnął
smoking i narzucił go na ramiona Mattie. - Wracajmy do hotelu -
zaproponował. - Co ty na to?
- Dobry pomysł - odpowiedziała bez wahania.
Trzymając się za ręce, ruszyli do hotelu. Zapomnieli o
pozostałych uczestnikach spaceru, nie zwracali uwagi na mijane
obiekty. Myśleli tylko o sobie nawzajem.
- Pani Crawford, prawda? - odezwała się do Mattie
recepcjonistka, kiedy Mattie i Jack dotarli do hotelu. - Był telefon do
pani. Pozostawiono wiadomość.
Mattie musiała się skupić, żeby znaczenie słów sympatycznej
recepcjonistki dotarło do jej świadomości.
- Wiadomość? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Dla mnie?
Przecież nikt nie wie... ach, racja, moja mama. - Przeraziła się.
Czyżby stało się coś złego?!
- Nie martw się, Mattie, to na pewno zwykłe pozdrowienia -
próbował ją uspokoić Jack.
Odebrała od recepcjonistki białą kopertę, otworzyła ją i,
przeczytawszy wiadomość, pobladła.
- Co się stało? - spytał Jack.
- Twój Harry jest chory... - szepnęła. - Mama wezwała dzisiaj
rano weterynarza. Tak mi przykro...
Jack wyraźnie bardzo się przejął. Szybko ruszyli do swoich
pokojów. Musieli się spakować i jak najprędzej wracać do Londynu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Harry na pewno wyzdrowieje - zapewniała Mattie raz po raz.
Jechali z Jackiem z londyńskiego lotniska Heathrow w stronę
domu, przy którym Diana Crawford prowadziła hotel dla psów. -
Dzisiaj rano mama mówiła mi, że Harry czuje się trochę lepiej. Jack
wciąż był ponury. Nie mógł przestać myśleć o ukochanym psie.
Poprzedniego wieczora mimo późnej pory natychmiast po
powrocie do hotelowego apartamentu zatelefonowali do matki Mattie.
Diana spodziewała się ich telefonu. Wyjaśniła spokojnym tonem, że
Harry ma poważną infekcję układu oddechowego, że badał go
weterynarz, zaaplikował mu antybiotyk, i że Harry obecnie śpi w
swoim koszu w jej kuchni.
Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w stanie spać, całą noc
chodził po salonie. Mattie nie kładła się, żeby mu towarzyszyć.
Zamawiała kolejne kawy.
Nie mogli się doczekać poranka, kiedy można było
zarezerwować telefonicznie bilety na najbliższy lot do Londynu.
Przed
opuszczeniem
hotelu
Jack
i
Mattie
ponownie
zatelefonowali do Diany. Powiedziała, że stan Harry'ego się nie
pogarsza, a nawet być może już się poprawia.
Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał niemal przez cały
czas. Mattie pocieszała go, jak mogła. Miała nadzieję, że nie będzie
winił jej matki za chorobę swojego ulubieńca. To byłoby okropne.
Myślała także, że jakoś nie mogą z Jackiem spędzić w spokoju
choćby godziny tylko we dwoje. Za każdym razem, kiedy mieli na to
nadzieję, wydarzało się coś niespodziewanego.
Nie byli w stanie się do siebie zbliżyć. Tym razem Jack nie
rozmawiał z nikim, tylko zamknął się w sobie. Nic, co mówiła czy
robiła Mattie, nie mogło wyprowadzić go z odrętwienia. Był to dla
niej kolejny dowód tego, że Jack jest wprawdzie czarująco
towarzyski, jednak niechętnie dzieli się z innymi wewnętrznymi
przeżyciami.
Mam nadzieję, że Harry'emu nic się nie stanie! - myślała Mattie.
Była przekonana, że inaczej Jack żywiłby już na zawsze urazę do jej
matki i do niej samej.
Dotarli do hoteliku Woofdorf.
- Właśnie bada Harry'ego weterynarz - poinformowała ich Diana
zaraz w drzwiach.
- Porozmawiam z nim - odpowiedział Jack i ruszył do kuchni.
Ogromnie martwił się o Harry'ego.
Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomyślała ze smutkiem o
tym, jak trudno jej będzie przyzwyczaić się do braku Jacka, kiedy się
wkrótce rozstaną.
- Martwię się, że tak się stało, i ogromnie cię przepraszam,
Mattie! - odezwała się Diana, obejmując ją. - Ale chyba rozumiesz, że
zawiadomienie Jacka było moim obowiązkiem.
- Oczywiście - zapewniła Mattie. - Jack nigdy by nam nie
wybaczył, gdyby... Jak naprawdę czuje się Harry? - spytała z
niepokojem.
- Dzisiaj trochę lepiej - odpowiedziała Diana. - Na pewno
pomoże mu obecność Jacka.
Niewątpliwie miała rację. Mattie wyobraziła sobie, jak ona by
się ucieszyła, gdyby Jack odwiedził ją podczas choroby.
- Jak minął wam weekend? - spytała z ciekawością Diana. -
Dobrze się bawiłaś?
- Tak - odparła smutnym tonem Mattie. - Rodzina Jacka to
wyjątkowo mili ludzie.
- Nic dziwnego - odpowiedziała z uśmiechem Diana. - Jack też
jest bardzo miłym człowiekiem.
To prawda. Jest bardzo miły - pomyślała Mattie. A także
nadzwyczaj przystojny i czarujący. I kocham go! Mimo to więcej go
nie zobaczę, kiedy odjedzie.
- Gdzie są pozostałe psy? - spytała.
- Zamknęłam wszystkie cztery w największym boksie.
Obawiałam się, że choroba Harry'ego jest zakaźna. Jednak Michael -
miała na myśli weterynarza - mówi, że nie. Mimo to nie wypuszczam
ich, żeby nie przeszkadzały Harry'emu odpoczywać.
- Potem pójdę się z nimi przywitać - zdecydowała Mattie. -
Chodźmy lepiej do domu, żeby usłyszeć, co mówi weterynarz. Jack
chyba będzie chciał zabrać Harry'ego do siebie.
Nie myliła się. Kiedy weszły z Dianą do kuchni, Jack
dyskutował właśnie z weterynarzem o możliwości przewiezienia
Harry'ego do domu.
Mattie pochyliła się nad koszem, w którym leżał Harry. Collie
wyglądał żałośnie. Podniósł ku Mattie smutne oczy. Czyżby miał do
niej pretensje za to, że jego pan zniknął nagle na parę dni?
Mattie zawstydziła się, że pozostawili z Jackiem Harry'ego w
obcym dla niego miejscu, u obcej osoby. Gdyby nie wyjechali do
Paryża, być może Harry by nie zachorował.
- Bez wątpienia choroba Harry'ego rozwijała się już od kilku dni,
kiedy przywiózł go pan tutaj - oznajmił Jackowi weterynarz. - Pani
Diana zawiadomiła mnie natychmiast, kiedy się zorientowała, że
pańskiemu psu coś dolega.
Przynajmniej Jack nie będzie winił mamy za chorobę Harry'ego
- pomyślała z ulgą Mattie. Ogromnie się martwiła o chorego psa, jak
również o zatroskanego Jacka.
- Przewiezienie Harry'ego w tej chwili naprawdę mogłoby mu
zaszkodzić - mówił weterynarz.
- Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli nie ma pan
nic przeciwko temu, chciałbym wpaść tu ponownie jutro z samego
rana, aby się upewnić, czy Harry zdrowieje. Jeśli tak, nie będzie
przeszkód, aby zabrał go pan do domu.
- Może zostaniesz u nas na noc, Jack? - zaproponowała Diana.
Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego kłopotu -
odpowiedział, kręcąc głową.
- To nie będzie żaden kłopot - zapewniła Diana. - Możesz spać w
pokoju Mattie. Mam dwuosobowe łóżko; Mattie może spać ze mną.
To szerokie łóżko, na pewno będzie nam wygodnie. - Popatrzyła
znacząco na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło w Paryżu.
Mattie zaczęła przemawiać czule do Harry'ego, aby uniknąć
pełnego ciekawości wzroku Diany. Cieszyła się, że włosy zasłoniły jej
policzki, dzięki czemu nie było widać, jak się czerwieni.
Miała nadzieję, że dwaj mężczyźni nie zwrócili uwagi na
spojrzenie jej matki.
- Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie? - spytał ponuro Jack.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała, podnosząc wzrok.
- W takim razie zostanę, dziękuję, Diano.
- Odprowadzę cię do samochodu - powiedziała Diana do
weterynarza.
Mattie i Jack zostali sami w kuchni.
Sami z Harrym. Jack przyklęknął przy swoim ulubieńcu,
wyciągnął rękę i pogłaskał go ostrożnie.
- Mam nadzieję, że naprawdę nie sprawi ci to kłopotu... -
powiedział do Mattie. - Być może zgodziłaś się tylko przez
grzeczność. - Nie odrywał spojrzenia od psa.
- Będzie nam z mamą całkiem wygodnie - zapewniła. -
Powinieneś być w pobliżu Harry'ego. - A także przy mnie - dodała w
myślach.
Jack skinął głową i wyprostował się.
- Pójdę do samochodu po rzeczy - powiedział. - Dziękuję ci za
zrozumienie i pomoc, za wszystko. Zrobiłaś dla mnie naprawdę wiele,
Mattie. - Dotknął jej ramienia w geście podziękowania i wyszedł z
kuchni.
Mattie ucieszyła się z chwili samotności, gdyż mogła nareszcie
zebrać myśli. Nie znała uczuć Jacka, ale wiedziała, że cokolwiek czuł
do niej w Paryżu, dobiegło końca.
Powrócili do rzeczywistości. Każdy do własnej - ich światy nie
zazębiały się.
Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie - myślała. Choć
na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć o Jacku. Miał przecież spędzić
noc w jej domu.
Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjeść wspólnie
kolację. Później Diana zaproponowała grę w karty. Starała się w ten
sposób zająć Jacka. Było to mądre posunięcie, chociaż przez to Mattie
cały czas przebywała w towarzystwie Jacka. A nie było jej łatwo
siedzieć obok niego z obojętną miną.
- W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje my - odezwał się
Jack, wygrawszy drugą z kolei partię wista.
Mattie
przypomniała
sobie
wszystkich
miłych
ludzi
stanowiących najbliższą rodzinę Jacka. Ogromnie ich polubiła.
Posmutniała, myśląc, że ich także więcej nie zobaczy.
- Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę - wyznała Diana. -
Niestety, to marzenie mi się nie spełniło.
- Może można je jeszcze zrealizować? - odpowiedział z
szelmowskim uśmiechem, tasując karty.
- Mam czterdzieści trzy lata. To za dużo, żebym jeszcze myślała
o dzieciach - odparła Diana, rumieniąc się odrobinę.
- Ależ skąd - zaprzeczył. - A ty jak myślisz, Mattie?
Mattie zamrugała, zdając sobie sprawę, że powinna inteligentnie
odpowiedzieć. Nie była w nastroju na przysłuchiwanie się, jak Jack
kokietuje jej matkę. Ani na kokietowanie Jacka. Zastanowiła się
chwilę nad jego słowami.
Nigdy nie rozważała tego, czy jej matka może albo powinna
mieć jeszcze dzieci. Ani razu bowiem od śmierci ukochanego męża
nie umówiła się z żadnym mężczyzną. Od dwudziestu lat.
- Mattie aż zaniemówiła - skomentowała z rozbawieniem Diana.
- Nie dziwię się. - Wciąż się rumieniła.
- Wcale nie zaniemówiłam - zaprzeczyła Mattie. Jej matka była
wciąż młodą, piękną kobietą. W obecnych czasach wiele kobiet w jej
wieku rodziło jeszcze dzieci. - To mogłoby być cudowne -
powiedziała szczerze.
- No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła.
Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wyglądała na nieco
onieśmieloną.
- Za stara jestem, żeby myśleć o pieluchach - burknęła.
Rozmowa przybrała dziwny obrót.
- Czy nad bliskimi też się tak znęcasz? - spytała Diana Jacka,
wstając.
- Jeszcze bardziej - odparł, pokazując piękne zęby w kolejnym
uśmiechu.
- Musiałeś być bardzo nieznośnym nastolatkiem. - Diana
pokręciła głową. - Czas na mnie. Starsze kobiety muszą dużo spać,
żeby lepiej wyglądać. Dobranoc. Mattie, pokażesz Jackowi, gdzie
będzie spał, prawda? - Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
Mattie podniosła się z miejsca.
- Mam nadzieję, że nie będzie ci zbyt ciasno w moim akwarium -
powiedziała, nieco zmieszana.
Sądząc po wspaniałym apartamencie paryskiego hotelu, Jack był
przyzwyczajony do luksusów.
Sypialnia wciąż była urządzona tak samo jak w czasach, kiedy
Mattie była nastolatką. W pokoju dominowały kolory biały i różowy.
Na półkach do tej pory stały młodzieżowe książki. Mniej więcej przed
dwoma laty Mattie zdjęła ze ścian zdobiące je wcześniej plakaty ze
zdjęciami ulubionych zespołów muzyki pop.
- Z pewnością sobie poradzę - powiedział Jack. - Chociaż
wcześniej wyobrażałem sobie, że spędzimy dzisiejszy wieczór w
innych okolicznościach...
- Nieważne - zakończyła temat Mattie, wzruszając ramionami. -
Napijesz się czegoś przed snem? Może zrobić ci herbaty? -
Zmarszczyła brwi. - Wydaje mi się, że mamy gdzieś napoczętą
butelkę whisky, którą otworzyłyśmy w święta Bożego Narodzenia.
Przynieść?
- Nie, dziękuję - odparł, wstając. - Zdaje się, że Harry wygląda
lepiej niż w chwili naszego przyjazdu.
Harry przeleżał większą część wieczora u stóp pana. Teraz
podniósł się na dźwięk własnego imienia, zamerdał nawet ogonem.
- Rzeczywiście. - Mattie delikatnie podrapała psa za uchem. -
Cieszę się.
Jack popatrzył na swojego ulubieńca.
- Czy myślisz, że on także sprzysiągł się z moją rodziną, żeby
nie pozwolić nam na spokojny wieczór tylko we dwoje? - zażartował.
- Wygląda na inteligentnego psa, ale nie na złośliwego -
odpowiedziała, podnosząc wzrok.
- Nie, nie jest ani trochę złośliwy - zapewnił Jack. Wyciągnął
ręce i przytulił Mattie. - Myślę, że jestem ci winien romantyczny
weekend w Paryżu - oznajmił. - Ty dotrzymałaś warunków naszej
umowy.
Dotrzymałam? - zamyśliła się. W każdym razie nie za bardzo
udało mi się powstrzymać Sharon przed narzucaniem się Jackowi.
Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do niego.
- Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, że musisz wyjechać
wcześniej - odezwała się, aby przerwać dwuznaczne milczenie.
- Że musimy wyjechać wcześniej - poprawił ją. - Ty i ja. Moja
mama bardzo cię lubi.
- Jest wyjątkowo miłą osobą - odpowiedziała Mattie obojętnym
tonem. Mimo to zarumieniła się.
- Mattie? - odezwał się znowu.
Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej oczy zamgliły się
nagle łzami. Zobaczyła, że Jack powoli opuszcza głowę i zbliża usta
do jej warg.
Pocałował ją.
Z początku delikatnie, potem pocałunek stał się bardziej
namiętny. Mattie także całowała go śmielej. Przecież tak ogromnie
pragnęła z nim być! Jak najbliżej, zawsze, całe życie!
- Nie! - wykrzyknęła nagle, cofając się. Poprawiła ubranie. - Ten
weekend się skończył, Jack - powiedziała. - To, co teraz robisz,
wykracza poza zobowiązania wynikające z naszej umowy.
- Owszem - zgodził się Jack - ale...
- To był męczący weekend - przerwała mu - zarówno pod
względem fizycznym, jak i psychicznym. Jestem zmęczona!
Nie była w stanie patrzeć Jackowi w oczy.
- Ja też jestem zmęczony - odparł. - Jednak...
- To się doskonale składa. - Jak zwykle nie dała Jackowi dojść
do słowa. - Pokażę ci pokój, w którym będziesz spał.
Ruszyła przodem; Jack szedł za nią, ciągnąc korytarzem swoją
walizkę.
- Przepraszam za wystrój - odezwała się, kiedy weszli do jej
sypialni.
- W porządku - odparł cicho. Był zamyślony.
Mattie wstydziła się przed nim swojego pokoju, wszystkich
różowych przedmiotów, szeregu lalek z czasów dzieciństwa,
spoczywających na kanapie.
- Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi - powiedziała.
Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się.
- Dziękuję.
- To do zobaczenia rano.
- Mattie?
Zadrżała.
- Słucham?
Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na twarzy
powiedział:
- Już drugi raz zacząłem cię całować...
- Zauważyłam - odparła z lekkim zniecierpliwieniem.
Podczas ostatniego pocałunku omal nie straciła panowania nad
sobą, poddając się na chwilę urokowi Jacka.
- Na razie nie chcę, żebyśmy namiętnie się całowali - oznajmił. -
To nie ten etap znajomości. Ale tak bardzo... To znaczy...
Zachowujesz się inaczej niż wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy i... - Nie był
w stanie dokończyć.
Oczywiście, że zachowuję się inaczej, ponieważ w ciągu
minionego weekendu zdążyłam się w tobie zakochać - pomyślała.
- Nie wiem, o co ci chodzi - skłamała.
- A jednak odnosisz się do mnie jakby... chłodniej. Kiedy cię
poznałem, wydałaś mi się energiczną dziewczyną, a teraz widzę w
tobie jakąś niejasną dla mnie nostalgię.
- Mówiłam ci, że jestem zmęczona - odparła krótko.
- Tylko tyle? - upewnił się.
- Wystarczy - zakończyła, patrząc na różową tapetę obok jego
głowy. - Jutro, kiedy się porządnie wyśpimy, na pewno oboje
będziemy w lepszych humorach.
Jack pokiwał głową. Ta odpowiedź na pewno go nie zadowoliła.
- W takim razie dobranoc - powiedział.
- Dobranoc. - Mattie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Muszę się chwilę uspokoić, zanim pójdę do mamy - pomyślała.
Nie chciała, żeby matka dostrzegła jej wzburzenie.
Kiedy Mattie mijała kuchnię, Harry zerknął z kosza, a potem
odwrócił łeb, zawiedziony, że to nie Jack.
Czuję się podobnie jak ty - pomyślała Mattie, spoglądając na
cierpiącego psa.
- Smutno ci, malutki? - spytała łagodnie. - Oboje kochamy
Jacka, prawda?
Przecież miłość powinna być radosna - myślała.
Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej wielką radością, a
przytulanie się do niego - cudownym, trudnym do opisania stanem.
Jednak jednocześnie trawił ją ból z powodu tego, że jej uczucie
nie jest i nie będzie odwzajemnione.
Rozpłakała się.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Dzień dobry! - odezwała się wesoło Mattie, kiedy Jack wszedł
do kuchni o ósmej rano następnego dnia. - Zjesz jajka na bekonie czy
tylko owsiankę? - spytała, nalewając mu kubek mocnej kawy.
Mattie obudziła się o piątej rano i nie była w stanie już zasnąć.
Rozmyślała, leżąc obok matki. Postanowiła zachowywać się przy
Jacku tak, jak gdyby nic się nie stało. Powinna być wesoła. Jack chciał
ją taką widzieć. Jeszcze zdążę się napłakać - myślała ze smutkiem.
Sam Jack nie wydawał się wesoły. Miał podkrążone oczy, był
nieogolony, wydawał się zaspany. Chyba dopiero przed chwilą wstał.
- Dziękuję, napiję się tylko kawy - mruknął. - Dzięki. - Wypił
duży łyk. - Gdzie jest Harry? - spytał, patrząc na pusty kosz.
- Mama poszła z nim na spacer - wyjaśniła energicznym głosem
Mattie. - Harry czuje się nieporównanie lepiej niż wczoraj wieczorem.
- Ty także - zauważył Jack.
- Mówiłam ci, że kiedy się wyśpimy, będziemy w lepszych
humorach.
- Zawsze masz taki świetny humor, kiedy się obudzisz? -
zapytał.
- Zazwyczaj - potwierdziła.
Włożyła dwie kromki chleba do opiekacza. Wiedziała, że Jack i
tak zje, kiedy ona postawi przed nim jedzenie. Musiał być głodny, bo
poprzedniego dnia jadł bardzo mało.
- A czy ty zawsze jesteś rano taki mało pogodny? - spytała.
- Zazwyczaj - powtórzył jej odpowiedź Jack.
Mattie pokręciła głową.
- W takim razie chyba dobrze, że nie mieszkamy razem, prawda?
- odparła wyzywająco.
Wyjęła chleb z tostera i położyła go na stole, gdzie stała już
maselniczka i słoiki z konfiturami.
- Mattie... - zaczął, ale przestraszyła się jego odpowiedzi i jak
zwykle mu przerwała.
- Dolać ci kawy? - spytała. - A może sam sobie dolejesz. Pójdę
na dwór, zobaczę, czy mama nie potrzebuje pomocy przy psach. -
Wypadła z kuchni, zanim Jack zdążył cokolwiek powiedzieć.
Miała nadzieję uniknąć trudnej rozmowy.
A za godzinę już go nie będzie i wówczas przyjdzie czas, by
mogła martwić się w spokoju całkiem sama. Zanim Jack wyjedzie,
będzie odgrywała przed nim wesołą i pełną energii.
Diana znała Mattie znacznie lepiej niż Jack i nie pozwoliła się
łatwo oszukać.
- Późno wczoraj przyszłaś do pokoju - odezwała się. -
Słyszałam, że Jack poszedł spać parę godzin przed tobą.
- Nie chciało mi się spać - odpowiedziała. - Byłam
podekscytowana wydarzeniami minionego weekendu.
- Michael już był u Harry'ego - oznajmiła Diana. - Mówi, że
skoro Harry czuje się lepiej niż wczoraj, Jack może zabrać go do
domu... Czy Jack już wstał? - spytała.
- Tak, właśnie podałam mu śniadanie - odpowiedziała możliwie
obojętnym tonem Mattie.
Obawiała się, czy matka nie odczytuje z jej zachowania tego,
jakie są jej uczucia do Jacka. Czy sam Jack się tego nie domyśla?
Gdyby tak było, Mattie czułaby się upokorzona.
Zaczęła wyjmować z boksów miski, aby napełnić je psim
jedzeniem. Jeszcze tylko godzina - myślała. Potem więcej go nie
zobaczę.
Karmiła psy. W pewnej chwili omal nie upuściła miski z
jedzeniem na dźwięk znajomego głosu.
- Mattie! - zawołał Jack.
Jeszcze nie odjechał!
Odwróciła głowę.
- Harry jest na wybiegu za domem. Weterynarz powiedział, że
możesz już zabrać swojego ulubieńca. - Z powrotem zajęła się miską z
jedzeniem dla jednego z psów.
- Mattie! - zawołał znowu.
- Niedługo skończę - powiedziała, odwracając się na chwilę
jeszcze raz.
Jack przyjrzał jej się uważnie.
- Chciałbym przed odjazdem napić się z tobą kawy - oznajmił.
I o czym będziemy rozmawiać? - pomyślała Mattie. O minionym
weekendzie? I po co?
Bała się pożegnania z Jackiem.
- Kiedy skończę, będę musiała jak najszybciej pojechać do
kwiaciarni - odpowiedziała, kręcąc głową.
- Z pewnością możesz mi poświęcić dziesięć minut - uciął Jack,
po czym ruszył za dom.
Mattie popatrzyła za nim gniewnie. Dlaczego właściwie miałaby
spełnić jego prośbę?
- Jack już odjeżdża? - spytała Diana, wychodząc z boksu, który
czyściła.
- Tak, za parę minut - potwierdziła Mattie.
Matka popatrzyła na nią smutno.
- Nie martw się - powiedziała - na pewno wkrótce znowu go
zobaczysz. - Ścisnęła dłoń córki dla dodania jej otuchy.
Mattie pokręciła głową.
- Niestety, mamo, nie spodziewasz się tego, ale... spędzony z
nim weekend był tak okropny, że nie mam ochoty więcej oglądać tego
człowieka.
Po cóż miałaby zadawać sobie dodatkowy ból?
- Szkoda, Mattie - odezwał się głucho zza jej pleców głos Jacka.
- Moja mama zamierza zaprosić cię na ślub Sandy i Thoma.
Mattie zamknęła oczy i znieruchomiała. Dlaczego usłyszał
akurat to, a nie inne zdanie? Do diabła!
Odwróciła się powoli. Jack wyglądał oczywiście na
rozczarowanego. Czyżby oczekiwał, że Mattie będzie mu się narzucać
tak jak Sharon? Nigdy w życiu nie zachowywałaby się podobnie do
Sharon Keswick!
- Wymyślę jakąś wymówkę - odpowiedziała Jackowi. - W końcu
twoja mama chce mnie zaprosić tylko dlatego, że myśli, że jesteśmy
razem.
- I bardzo się myli! - skomentował Jack, sfrustrowany.
Popatrzył na Mattie, potem na Dianę.
- Chyba już czas na mnie - powiedział. - Dziękuję za gościnę.
- Nie ma za co - odparła Diana, rzucając Mattie karcące
spojrzenie. Ruszyła w stronę domu. - Napijmy się razem kawy, zanim
odjedziesz, Jack.
- Dziękuję za propozycję, jednak naprawdę będzie chyba lepiej,
jeśli odjadę natychmiast. Cześć, Mattie.
- Cześć. Uważaj na siebie! - Mattie pomyślała, że chyba nie jest
osobą konsekwentną.
Teraz wcale nie chciała, żeby Jack odjechał. Miała ochotę
zatrzymać go choćby na chwilę.
- Ty też na siebie uważaj - powiedział niespodziewanie.
- Dobrze - obiecała, po czym odwróciła wzrok, bojąc się, że
oczy zdradzą jej uczucia.
- Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samochodu? - spytała z
oburzeniem Diana.
Mattie zdawała sobie sprawę, że zachowuje się niegrzecznie, ale
wiedziała, że gdyby wyszła z matką odprowadzić Jacka, z pewnością
by się rozpłakała. Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, jak wiele
dla niej znaczy. Będzie jeszcze miała czas płakać po jego odjeździe.
- Po co Jackowi komitet pożegnalny? - odpowiedziała.
Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.
- Proszę się nie przejmować, Diano - odezwał się Jack
zrezygnowanym tonem. - Mattie powiedziała, że jest zajęta - dodał
ironicznie.
- Jutro wieczorem przyjdę jak zwykle do twojego biura, żeby
podlać rośliny - odezwała się Mattie.
Milczenie okazało się dla niej zbyt niewygodne.
- Rośliny z pewnością będą bardzo zadowolone - mruknął,
wołając Harry'ego.
- Co się z tobą dzieje?! - szepnęła ze złością Diana do Mattie.
Mattie pokręciła tylko głową, patrząc na Jacka. Nic, co by
powiedziała albo zrobiła, nie mogło powstrzymać jego zniknięcia z jej
życia.
- Porozmawiamy, kiedy odjedzie - oznajmiła Diana i poszła w
stronę domu.
Mattie ruszyła za nią. Myślała o tym, że kocha, ale nie jest
kochana. Że zakochała się w mężczyźnie, który nie odwzajemnia jej
uczucia, który nie pokocha jej nigdy...
I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu i
odgłos uruchamianego silnika, wybiegła zza domu. Jack już
odjeżdżał. Mattie uniosła rękę i zamachała, choć wątpiła, aby
zobaczył ją w lusterku. Do jej oczu napłynęły łzy.
- Cieszę się, że chociaż przybiegłaś mu pomachać - odezwała się
Diana, ujmując córkę pod rękę i ściskając lekko jej dłoń.
Mattie zbierało się na płacz.
Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu Jacka dwa otwarte
psie pyski.
- Mamo, Jack zabrał dwa psy! - zawołała ze zdumieniem.
- Owszem - potwierdziła z uśmiechem Diana. - Wziął również
Sophie.
- Jak to?
- Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwiatami, spytał, czy
zgodziłabym się oddać mu Sophie. Ogromnie ją polubił.
- Naprawdę? - Mattie zamrugała z niedowierzaniem. To o
Sophie Jack dyskutował z mamą tamtego ranka?
- Tak - Diana potwierdziła swoje słowa. - Mówił, że
opowiedziałaś mu historię Sophie, że to wspaniałe zwierzę, że myślał
o niej kilka dni, martwiąc się jej losem. Harry i Sophie spędziły
miniony weekend razem. Postanowiliśmy z Jackiem sprawdzić, czy
będą się dobrze rozumiały. Próba wypadła pomyślnie i oto Sophie
znalazła nowy dom!
Mattie popatrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem.
Coś takiego! - myślała. Jak to się stało, że Jack zabrał Sophie, a
mnie pozostawił?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Chodź, kochanie - odezwała się Diana chwilę po tym, jak
sportowy samochód Jacka zniknął jej z oczu. - Napijemy się kawy i
porozmawiamy, dobrze?
- Chcesz rozmawiać o Jacku, prawda? - spytała niechętnie
Mattie.
- Owszem.
- Czy mogłybyśmy odłożyć tę rozmowę na później? - poprosiła
Mattie. Czuła, że musi pobyć jakiś czas sama, aby się uspokoić i
zebrać myśli. - Porozmawiajmy po południu - zgadzasz się? Obie
mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni - dodała.
Diana popatrzyła na córkę.
- Skoro nalegasz... - zgodziła się bez przekonania, zobaczywszy
minę Mattie. - Ale koniecznie musimy porozmawiać dzisiaj. Gdy
tylko wrócisz z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy przyjechaliście z Jackiem,
wydawało mi się, że... - Pokręciła głową, zamiast dokończyć. -
Niepotrzebnie się martwisz, Mattie. To w niczym ci nie pomoże.
- Przejdzie mi - mruknęła z westchnieniem Mattie. Może i
niepotrzebnie się martwiła, jednak trudno jej było natychmiast
pogodzić się z tym, że nigdy więcej nie zobaczy Jacka.
- Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie - odpowiedziała z
powątpiewaniem Diana.
Mattie sama nie dowierzała słowom, które przed chwilą
wypowiedziała.
- Wrócę na lunch - zapewniła.
- Koniecznie przyjedź. Wieczorem... - Diana zrobiła pauzę,
nieoczekiwanie wyglądała na zawstydzoną - ...umówiłam się. Nie
będę jadła z tobą kolacji.
Mama się z kimś umówiła? - zdumiała się Mattie. Tak! Jej
matka zarumieniła się ze wstydu.
- Czyżbyś umówiła się z Michaelem Vaughanem? - spytała
Mattie, wymieniając nazwisko sympatycznego weterynarza, który od
pewnego czasu stale współpracował z Dianą. - Bardzo miły i
przystojny mężczyzna.
- Tak... - odpowiedziała cicho, kiwając głową na potwierdzenie
słów córki. - Jest wdowcem. I uwielbia zwierzęta. Już kilkakrotnie
proponował mi randkę, a ja za każdym razem odmawiałam.
- To świetnie, że się nareszcie zgodziłaś, mamo! - zapewniła
Mattie. - Może to mężczyzna dla ciebie.
- Co ty mówisz? - obruszyła się Diana. Mimo to w jej oczach
widać było zadowolenie. - Bałam się powiedzieć ci o tym spotkaniu.
- Dlaczego? - Mattie nachyliła się i pocałowała matkę w
policzek. - Już czas, żebyś sobie kogoś znalazła. Tyle lat żyjemy tylko
we dwie.
- Tak uważasz? - upewniła się Diana.
- Tak.
Diana uśmiechnęła się, zawstydzona.
Mattie pojechała do kwiaciarni. Wprawdzie był dzień wolny od
pracy, jednak postanowiła posprzątać i przygotować zamówienia na
następny dzień.
Pracując, myślała o Jacku. Tęskniła za nim. Gdyby nie była
zajęta, prawdopodobnie płakałaby cały dzień.
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła się. Przecież
klienci wiedzieli, że kwiaciarnia jest nieczynna. Mimo to ktoś
próbował się dodzwonić, aby złożyć pilne zamówienie.
- Słucham, kwiaciarnia - powiedziała Mattie, podniósłszy
słuchawkę. - Czym mogę służyć?
- Witam, piękna kwiaciarko - odezwał się głos Jacka.
Mattie znieruchomiała.
- Jesteś tam? - upewnił się.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaniemówiła.
- Mattie? Słyszysz mnie?
- Słyszę, słyszę - odpowiedziała w końcu. - Po prostu... nie
spodziewałam się, że zatelefonujesz.
- Rozumiem. Dzwonię w pilnej sprawie - oznajmił.
- Czyżby Sophie uciekła? - spytała Mattie.
- Nie. Sophie czuje się świetnie, podobnie jak Harry. Naprawdę
przypadli sobie do gustu. Telefonuję, ponieważ moja mama - wrócili z
tatą z Paryża pół godziny temu - zadzwoniła do mnie właśnie i
zaprosiła nas na dziś wieczór na kolację, razem.
- I dlatego do mnie dzwonisz? - Mattie była zdziwiona.
- Tak.
- Dziękuję, ale nie przyjmę zaproszenia twojej mamy -
odpowiedziała.
- Dlaczego?
- Właśnie wróciliśmy ze spędzonego wspólnie weekendu -
przypomniała.
- I co chcesz przez to powiedzieć? - Jack nie ustępował.
- Jestem zaskoczona tym, że chcesz, abym spędziła kolejny
wieczór z tobą i twoimi rodzicami.
Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie ogromnie
nęcąca - gdyby nie to, że nie chciała udawać przed rodzicami Jacka
jego dziewczyny. Naprawdę polubiła rodzinę Jacka i uważała jego
postępowanie za nieuczciwe. Jak mógł oszukiwać rodziców, którzy
byli dla niego tacy dobrzy?
- Rzeczywiście, dziś rano wyraźnie okazałaś mi chłód -
powiedział. - Myślałem jednak, że na tyle polubiłaś moich rodziców,
że może zechcesz spotkać się z nami wszystkimi...
- Ogromnie lubię twoich rodziców - zapewniła. - I właśnie
dlatego nie chcę się z wami spotkać. - Westchnęła. - Na miniony
weekend zawarliśmy umowę. Ale weekend się skończył i myślę, że
twoi rodzice zasługują na to, żebyś powiedział im prawdę. Nie mam
ochoty dłużej oszukiwać tak wspaniałych ludzi.
W słuchawce zapadło milczenie. Przedłużało się.
- Jack? - odezwała się wreszcie Mattie.
- Oszukiwać... - Jack powtórzył kluczowe słowo, jakiego użyła. -
Powiedz, co o mnie myślisz?
Uważam, że jesteś dobrym, kochającym rodzinę, miłym,
uczciwym człowiekiem - pomyślała natychmiast. Do tego
niesłychanie przystojnym, atrakcyjnym fizycznie i czarującym.
Mężczyzną moich marzeń, człowiekiem, w którym się zakochałam!
Nie mogła jednak tego powiedzieć.
- Myślę - odparła - że jesteś na tyle przyzwoitym człowiekiem,
że powinieneś zrozumieć, że dalsze udawanie przed twoimi
rodzicami, że jesteśmy parą, nie jest dobre ani uczciwe.
- Mattie, ja niczego przed nimi nie udaję - oznajmił. -
Rozumiem, że ty...
- Nie żartuj! - przerwała mu. - Za bardzo lubię i szanuję twoich
rodziców, żeby... Zaraz... Co właściwie masz na myśli, mówiąc, że
niczego nie udajesz?
- Niczego nie udaję - powtórzył. - Przed rodzicami, przed tobą,
przed nikim.
- Jak to? - Mattie była zupełnie zaskoczona.
- Przez cały czas niczego nie udawałem - potwierdził swoje
słowa Jack.
Mattie przełknęła ślinę. Zrobiło jej się gorąco. Jej serce
przyspieszyło. Co to znaczy? Jeżeli Jack niczego nie udaje, czyżby...
Czy to możliwe, żeby...? Bała się dokończyć myśli.
- Nie przejmuj się - odezwał się znowu. - Nie wymagam od
ciebie, żebyś mi powiedziała, że też mnie kochasz. Zdaję sobie
sprawę, że tak nie jest, dałaś mi to do zrozumienia dziś rano. Mimo
to...
- Jack! Chciałabym z tobą porozmawiać osobiście, nie przez
telefon.
- Nie mam ochoty znowu stawać dzisiaj z tobą twarzą w twarz -
odpowiedział. - Dość się już nacierpiałem rano. Wiesz, aż do tej pory
nie wiedziałem, jakie to okropne przeżycie zostać odrzuconym przez
kogoś, kogo się pokochało. Mam już prawie trzydzieści trzy lata i do
czasu, kiedy cię poznałem, nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym
spędzić resztę życia. Nigdy mnie to nie martwiło. Moi rodzice
pokochali się od pierwszego wejrzenia i zawsze uważałem, że ja też
kiedyś poznam kobietę mojego życia. Czekałem cierpliwie. I
rzeczywiście zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie przyszło
mi jednak do głowy, że ty mnie nie pokochasz.
Przecież to nieprawda! - pomyślała Mattie.
Słowa Jacka tak ją oszołomiły, że nie była w stanie mówić.
Jack mnie kocha?! - myślała zaskoczona.
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
Tak samo jak ja - jego!
- Rozumiem, że nie chcesz odgrywać przed moimi rodzicami
zakochanej we mnie dziewczyny - odezwał się znowu. Westchnął. -
Chyba rzeczywiście będzie lepiej, jeśli nie przyjdziesz na tę kolację.
Zdaje się, że tak bardzo chciałem znowu cię zobaczyć, spędzić z tobą
miło czas... Nie zdawałem sobie sprawy, że to niemożliwe...
Wytłumaczę moim rodzicom, co się stało w ciągu minionego
weekendu - kontynuował. - Mojej mamie będzie smutno, że więcej cię
nie zobaczy. Mnie tym bardziej... Ale trudno... To mój kłopot.
Poradzę sobie z nim.
- Nie! - zawołała Mattie, zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało
to mądrze. Była tak oszołomiona.
- Jak to: nie?
- Myślę, że to wspaniały pomysł, żebyśmy zjedli dzisiaj kolację
razem: ty, ja i twoi rodzice - wyjaśniła. - Muszę ci powiedzieć coś
ważnego: ja także nie udawałam. - Zawstydziła się swojej pomyłki,
swojego braku odwagi, przesadnej dbałości o własną dumę.
Błędnie oceniła intencje Jacka, obawiała się odrzucenia. Nie
chciała wyznać mu nieodwzajemnionej - jej zdaniem - miłości i przez
to wszystko omal nie popełniła największego błędu w swoim życiu!
Przypomniała jej się opowieść Thoma - przed pięcioma laty nie
wyznał ukochanej kobiecie miłości i w wyniku tego stracił Sandy.
Wprawdzie po kilku latach odnaleźli się na nowo, ale Mattie mogła
stracić Jacka na dobre.
- Mattie... - odezwał się znowu. - Co chcesz przez to
powiedzieć?
Mówił bardzo niepewnym tonem. On, najbardziej pewny siebie
człowiek, jakiego w życiu spotkała!
- Proszę cię, czy moglibyśmy jednak porozmawiać twarzą w
twarz? - odpowiedziała Mattie. - Mam ci do powiedzenia coś, czego
nie chciałabym mówić przez telefon.
- Rozumiem - odparł, nagle podekscytowany. - Za dziesięć
minut będę w twojej kwiaciarni! - Chyba domyślał się, co może
chcieć mu powiedzieć Mattie.
- Spotkajmy się w parku po drugiej stronie ulicy -
zaproponowała. - Tam jest tak romantycznie... Świeci słońce,
śpiewają ptaki...
- Będę tam za dziesięć minut! - zapewnił. - W parku koło twojej
kwiaciarni!
Mattie powoli odłożyła słuchawkę.
Czy to się dzieje naprawdę? - myślała. - Czy Jack mnie
rzeczywiście kocha?
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mattie stała pośrodku parku, podziwiając piękny ogród różany.
Nagle spostrzegła Jacka. Zbliżał się sprężystym krokiem od strony
południowej bramy.
Spuściła wzrok, onieśmielona. Za chwilę będzie musiała wyznać
Jackowi miłość. Jak zdobyć się na taką odwagę? Wprawdzie słyszała
już jego wyznanie miłości, jednak złożenie podobnej deklaracji prosto
w oczy jest silnym przeżyciem.
Jack najwyraźniej niczego już się nie obawiał. Wyciągnął ręce,
przytulił Mattie i oznajmił z uczuciem:
- Kocham cię, Mattie! - Następnie, nie czekając na odpowiedź,
nachylił się i pocałował Mattie w usta.
Jack naprawdę ją kochał!
Oparła dłonie na jego ramionach, a potem objęła go za szyję,
wspięła się na palce i również pocałowała go w usta, angażując w ten
pocałunek całe uczucie.
Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płonęły.
- Coś podobnego! - skomentował Jack. - To chyba starczy za
wyznanie. Czy możemy natychmiast się zaręczyć? Chciałbym się z
tobą ożenić, Mattie! - wyznał. - Jak najszybciej. Uważam, że nie mam
na co czekać.
Ożenić! Jak najszybciej! - powtarzała w myśli Mattie.
Cudownie, ale... Od razu wyjść za Jacka? W jej głowie kłębiły
się coraz to nowe myśli, targały nią emocje. Usiłowała oswoić się z
tym, że Jack ją kocha, a on nagle wyznał jej, że chce się z nią jak
najszybciej ożenić! To za wiele jak na pół godziny!
Mattie pokręciła głową, oszołomiona.
- Prawie się nie znamy... - odpowiedziała. - Poznaliśmy się... -
obliczyła szybko - przed dziewięcioma dniami.
Jack wzruszył ramionami.
- To prawda, ale ja już wiem, że cię kocham. Zakochałem się w
tobie od pierwszego wejrzenia, kiedy pierwszy raz przyjechałem do
Woofdorf. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego... jak w twojej
obecności! Od początku wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Jesteś wspaniała, po prostu cudowna! Jesteś moim marzeniem -
mówił. - Chciałbym ci powiedzieć, że... dziś rano wyjątkowo
zachowywałem się tak dziwnie, bo... spodziewałem się, że wkrótce
pożegnamy się na dobre.
Mattie doskonale rozumiała, jak musiał się czuć. Popatrzył na
nią z miłością.
- Usiądźmy na ławce - zaproponował.
Usiedli, Jack objął Mattie i przytulił.
- Powiedz mi coś o sobie - poprosił. - I przede wszystkim
odpowiedz: chcesz za mnie wyjść? - Uśmiechnął się szeroko.
Bardzo chciała wyjść za niego, marzyła o tym. Była przekonana,
że zna już Jacka na tyle, że nic, co mógłby o sobie powiedzieć, nie
zmieniłoby jej decyzji. Kochała go. Kochała i pragnęła być z nim
zawsze!
Zaczęli rozmawiać. O sobie nawzajem, o swoich marzeniach,
doświadczeniach, błędach. O trwającym od początku ich znajomości
nieporozumieniu, które wyjaśnili przed zaledwie godziną. O
wszystkich ważnych sprawach.
Wreszcie Jack powtórzył najważniejsze pytanie:
- Czy chciałabyś za mnie wyjść, Mattie?
Mattie postanowiła, że to właśnie ta chwila.
- Kocham cię, Jack! - wyznała. - Kocham cię i marzę o tym,
żeby za ciebie wyjść. Tylko czy ty po jakimś czasie nie zmienisz
zdania? Czy małżeństwo ze mną cię nie znudzi?
- Kochanie! - odparł ze wzruszeniem. - Jesteś najcudowniejszą
kobietą, jaką mógłbym sobie wyobrazić, kobietą moich marzeń. Na
pewno nigdy mnie nie znudzisz. Wiesz, że małżeństwo jest czymś, co
traktuję bardzo poważnie. Marzę o tym, żeby codziennie kłaść się z
tobą do łóżka, a potem wstawać z tobą, jeść razem śniadanie, spotykać
się po powrocie z pracy, opowiadać sobie to, co się wydarzyło w
ciągu dnia, jeść z tobą kolacje i spędzać wspólnie wieczory... Dzień
po dniu, do końca życia... Codziennie całować cię, przytulać i
kochać...
Do oczu Mattie napłynęły łzy szczęścia.
- Ja marzę o tym samym... - szepnęła. - I jestem tak samo pewna
swojego uczucia do ciebie. W takim razie... wypada zawiadomić o
tym twoją rodzinę i moją mamę. Nie ma na co czekać.
Pobrali się, a niecały rok później Mattie urodziła bliźnięta.
Dwóch chłopców. Otrzymali imiona: James - po ojcu Mattie - i
Edward - po ojcu Jacka.
Wkrótce również Diana zdecydowała się poślubić Michaela
Vaughana i zacząć nowe życie. Teraz wszyscy tworzyli jedną, bardzo
liczną, szczęśliwą rodzinę.