CAROLE MORTIMER
WEEKEND W PARYŻU
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford.
Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt siedem wzrostu, piękną
twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion.
- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford, matka
Mattie. - Już nieraz twoje osądy okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. - Może jesteś
przewrażliwiona po tym, jak okazało się, że Richard, który spotykał się z tobą przez trzy miesiące,
był zaręczony z kimś innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie wspominać. Pewnego dnia
Richard niespodziewanie oznajmił, że nie mogą się więcej widywać, ponieważ za tydzień się żeni!
- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny tryb
życia - dodała Diana.
- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to mężatki! - Mattie
była oburzona.
- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów - skomentowała matka. Była bardzo
podobna do córki, tylko już nie tak szczupła jak dawniej. - To prawda, że niektórym mężczyznom
wydaje się, że od przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma kobietami i nigdy się nie
ożenić.
- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego człowieka? - odparła Mattie.
- To nie mężczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać
publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos.
Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.
Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza.
- Czym mogę służyć? - spytała.
- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się mężczyzna. - Telefonowałem wczoraj.
Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, abym
przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli paniom
przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła mi pani, że
mogę przyjechać w niedzielę po południu.
- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to collie,
owczarek szkocki, prawda?
Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz myliła
ich właścicieli.
- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak przystojnego
mężczyzny! Miał około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem
o pięknych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego wspaniała, smagła, pociągła
twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.
Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włożyła dzisiaj zwykłą
koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał na
sobie podobnego typu strój, tyle że ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i tajemniczości.
- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta.
- Oczywiście.
- Ależ... - zaczęła Diana.
- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę panu wszystko.
Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę oprowadzić przystojnego
klienta po Woofdorf - tak nazywał się prowadzony od dwudziestu lat przez Dianę luksusowy hotel
dla psów.
- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - Pokażę panu, gdzie rezydują nasi goście.
- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.
Cofnęła się odrobinę.
- Słucham?
Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta.
- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack.
- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi.
- Pani pierwsza.
Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, że Jack
Beauchamp zrobił to celowo.
- Przepraszam - mruknęła.
- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się rozbrajająco. Było
oczywiste, że celowo drażni Mattie.
- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.
- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już panią spotkałem.
Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać. Miała nadzieję, że nie
przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie byłby
zachwycony swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się prawdy, aby
firma jej matki nie straciła klienta.
- Wątpię - skwitowała.
- A jednak jestem przekonany, że gdzieś się już widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie w
sytuacji towarzyskiej.
- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się.
Skłamała.
- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.
Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się ogłuszające szczekanie. Psy
przebywały w budynku, aby nie było im zimno.
- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla psów
nazywały z Dianą „pokojami”, ponieważ były duże i naprawdę luksusowo wyposażone. - Psy mają
także wygodne fotele. - Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego
psa. - Każdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaż jeśli klient woli, może przywieźć posłanie,
którego pies używa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki były
wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju
oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. - Mattie obejrzała się i stwierdziła, że Jack
zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z radością piękny labrador.
Mattie wróciła do klienta.
- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka, wabi
się Sophie.
- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.
- To prawda - zgodziła się.
Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak niewiarygodnie przystojny! Trudno
było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona.
- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej właścicielka, starsza pani,
zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić. Oczywiście nie
uśpiłybyśmy z mamą zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas mieszka - wyjaśniała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia zamknęła ją w boksie jedynie
ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały już cztery własne psy - nie tylko
bowiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska, obawiały się, że jeśli
psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.
- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.
- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł pan wybrać na przyszły
weekend lokum dla Harry'ego.
Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.
- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.
- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na
najlepsze traktowanie.
- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z pewnością będzie tu bardzo
dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat, mam go od
szczeniaka.
Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę troszczył się o swojego
psa. Może nie był złym człowiekiem?
- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze raz
nachylił się nad Sophie. - Pokażę panu, jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych gości.
Niezależnie od tego, że są wybiegi, codziennie wyprowadzamy każdego psa na długi spacer.
- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niż wiele hoteli dla ludzi! - odezwał się z
rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.
- To prawda.
- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał Jack.
- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uważa pan, że hotel jest pięknie położony? -
zmieniła temat.
Hotel był naprawdę wspaniale położony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał
własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu.
- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.
- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie szczegóły - powiedziała szybko.
- Mam nadzieję, że wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy ich
ponownie zobaczyła.
- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam na imię
Jack.
- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o dziesięć lat młodsza.
Diana Crawford wciąż była atrakcyjną kobietą. Wiele lat temu została wdową. Zawsze twierdziła,
że zbyt mocno kochała ojca Mattie, żeby związać się z kimkolwiek. Jednak chyba każdej kobiecie
spodobałby się Jack Beauchamp.
- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy, w
celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to miejsce czy też może widziałeś naszą reklamę?
- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka.
- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem już o tym twojej córce.
Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w Paryżu, a ponieważ wyjeżdżam z całą rodziną,
nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaż wasz jest naprawdę
luksusowy.
- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia.
- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który wciąż stał przy drzwiach.
- Mam nadzieję, że zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.
- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do nas
Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę już iść.
Jack odsunął się, żeby mogła go minąć.
A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju. Wyjątkowo przystojny,
można by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i
wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u niej pracowała, a
potem ją okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB Industries. Nie
wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
Z pewnością czekała ją ożywiona rozmowa z matką. To właśnie bowiem o Jacku
Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Ależ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym,
sportowym samochodem.
Mattie była innego zdania niż matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie
powiedzieć o nim matce.
- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo że jest bogaty, co od razu
widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla Harry'ego miejsce na cztery dni w okresie
Wielkanocy. Zdaje się, że będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? - Spostrzegła minę
córki.
- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam
pojęcia, że to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.
- Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest? Czyżbyś znowu narobiła
sobie kłopotów?
- Chyba nie, ale zdaje się, że zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą minę.
- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?
- Nie bardzo, ale obawiam się, że powinnam. - Mattie westchnęła. Była impulsywną osobą i
często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno.
- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, że rozmowa nie będzie przyjemna. Zapewne matka
miała rację. Po okropnym doświadczeniu z Richardem Mattie gwałtownie reagowała na informacje
o tym, że jakiś mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka za okropne, lecz
mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.
Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana zaparzyła herbaty.
Wokół nich krążyły cztery psy, zadowolone z ich obecności.
- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.
- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym kobieciarzu, który
spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack Beauchamp!
- Coś takiego! To znaczy, że to jego sekretarka zamówiła u ciebie wczoraj w jego imieniu
cztery bukiety, z których każdy miałaś dostarczyć innej kobiecie?
- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie wiedziała, jak Jack
Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego dnia. Wówczas sądziła, że obmyśliła sprytny
plan, ale zdążyła już całkowicie zmienić zdanie.
Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona już tak dobrą opinię, że Mattie obecnie
zajmowała się stale roślinami w biurach kilku firm. Przynosiło jej to wysokie dochody.
Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego właścicielem i
prezesem był Jack Beauchamp.
Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić wszystkie sześć kontraktów z
firmami. Być może nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka miała
opiekować się jego psem...
- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.
- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym
czterem kobietom.
- To by znaczyło, że spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! -
wywnioskowała Diana.
- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał - przyznała się Mattie.
Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna już robić
podobnych rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim czterem
napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak dalej. Pozostałe
dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, że być może powinny dowiedzieć się nawzajem o
swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją dla Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy,
Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, że głupio zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz?
Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała.
- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, że... - Mattie umilkła,
widząc, że jej matka śmieje się serdecznie.
- Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. - Rzeczywiście będziesz
musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa z Richardem
wciąż wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień swojego długo
oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem narzeczona Richarda i spytała, co cię z nim wiąże.
- Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła spowodować wczorajsza zamiana
kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.
- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.
- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.
- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, że nerwowy śmiech jej matki okaże się
zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp mnie zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy usłyszy,
że... - umilkła.
- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana.
Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na czas. Między innymi dlatego
miała wielu stałych klientów. Choć Jack z pewnością nie będzie zadowolony z jej ostatniej usługi.
- Muszę powiedzieć, że nie zachowywał się jak człowiek, któremu zmyła głowę
rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana.
- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.
Gdyby wiedziała, że z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się lepiej. Gdyby choć
jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim myśli, może
poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie.
- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam...
- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś mi
jednak mówi, że jeśli do niego nie pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni.
Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa.
A może nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu. Powiedział, że cała j ego rodzina
wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać kwiatów
żadnym kobietom poza żoną!
Być może aż tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli jest żonaty, nie będzie
chciał robić wiele hałasu w nadziei, że może zachowa wszystko w tajemnicy? A zresztą, co tak
naprawdę może mi zrobić? - pocieszała się Mattie.
Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa w jego wspaniałym
gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle spała, niepokojąc się o przebieg i skutki
rozmowy. Wyobrażała sobie, że przynajmniej jedna z czterech kobiet musiała już skontaktować się
z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym bukiecie.
Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack
będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w hotelu
jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne kłopoty w życiu
osobistym.
- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.
- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej
przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, że zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne
spotkanie. Ponoć sprawa jest ważna...
Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w
napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko dziesięć
minut.
- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał Jack.
- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy.
- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze mną dzisiaj, Mattie? -
spytał z zainteresowaniem.
Tego dnia włożyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, że wygląda poważniej niż
poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana.
- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, że może Jack będzie rozbawiony
tym, co się stało. Ależ nie! Ona w podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby rozbawiona. Chociaż
ona nigdy nie umawiałaby się z czterema mężczyznami!
- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?
- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.
- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.
- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.
- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, że teraz się domyślił, w jakiej sprawie
przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie zapewne przychodzisz w sprawie pomylenia kartek przy
czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć?
A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę.
- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał tajemniczy wyraz
twarzy.
- Przyszło mi na myśl, że może zechcesz to zrobić - przyznała Mattie.
- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.
- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, że popełniłam
okropną pomyłkę - ciągnęła.
- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliżył się do niej. -
Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której?
Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko, wolałaby patrzeć na niego z
większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W każdym razie Jack z pewnością nie był
zadowolony.
- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...
- Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? - zaproponował
niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na zegarek - za dwie minuty mam
spotkanie.
- Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy wspólnej kolacji! - oznajmiła
gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, że Jack Beauchamp właśnie zaprosił ją do restauracji!
- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.
- Nie!
- Dlaczego? - zapytał.
- Dlatego że umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami!
Cóż, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, że zamienienie przez nią kartek
przy bukietach było przypadkowe. Jednak nie zamierzała zostać kolejną z jego licznych kochanek!
Przez chwilę obawiała się, że Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; naprawdę stał zbyt
blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos:
- Czyżbym przyszła za wcześnie?
Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła piękną, młodą kobietę.
- Ależ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się z Mattie na wieczorne
spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie.
Mattie obserwowała przybyłą. Miała posągową urodę - wyrazistą, anielsko piękną twarz,
wspaniałą figurę, gęste, kruczoczarne włosy opadające falami na smukłe ramiona, niebieskie oczy,
długie, smukłe nogi. Była ubrana w dopasowaną niebieską sukienkę o ciekawym kroju,
najwyraźniej bardzo drogą.
- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując Mattie za ramię.
Siostra?!
Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z uśmiechem:
- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeżeli wam przeszkodziłam, kochani. Claire
nie było w sekretariacie, więc weszłam.
- Ależ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, żeby Jack nareszcie ją
puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąż trzymał ją za ramię.
- Nie ustaliliśmy przecież szczegółów wieczornego spotkania - powiedział, patrząc jej w
oczy. - Mówisz, że kolacja nie wchodzi w grę, więc może przyjadę do ciebie około dziewiątej i
pojedziemy na drinka?
Najwyraźniej był zdeterminowany.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...
- Upieram się, Mattie - odpowiedział.
- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała na odchodnym.
- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - pożegnał ją.
Wolałaby wcale się z nim nie spotykać. I cóż zamierzał jej powiedzieć, a co ważniejsze: co
zamierzał zrobić w związku z jej postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się brutalnej ingerencji w
jego życie osobiste.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?
Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. Była przekonana, że
zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom Mattie
punktualnie o dziewiątej. Czekała już na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała, z kim Mattie
spędza wieczór.
Mattie wciąż kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej chusteczkę.
- Proszę - powiedział. - Już lepiej? - spytał po chwili.
Pod względem fizycznym czuła się już lepiej, chociaż z pewnością nie najlepiej wyglądała.
Rozmazał jej się makijaż. Nieważne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie.
- Dziękuję - mruknęła.
Po południu powiedziała matce, że wytłumaczyła Jackowi sprawę karteczek przy bukietach
i że zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A także, że wciąż zamierza oddać Harry'ego na
wielkanocny weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, żeby to zrobił.
- Mówiłam ci już... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, że niechcący pomyliłam adresy,
pod które wysłałam poszczególne... - zaczęła.
- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem w to wierzyć, z powodu
twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma kobietami się spotykam.
Mattie zmieszała się.
- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliżej. - Kiedy przyjechałem do
waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o jakimś mężczyźnie, kobieciarzu. Ten mężczyzna
spotyka się równolegle z czterema kobietami, prawda?
Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W dodatku czuła się
niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną!
- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z matką nie miałaś
wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście.
- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie rozmawiałam z matką. Ale to
nie znaczy, że...
- Słucham - ponaglił.
- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - Każdy czasem popełnia błędy. - Miała ochotę
dodać: „Nawet ty”.
- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?
Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w przyjemnym lokalu, w towarzystwie
bardzo atrakcyjnego mężczyzny, a jednak czuła się okropnie.
- Daj spokój - odpowiedziała. - Przecież przyszłam dzisiaj do ciebie, żeby przeprosić i... Co
masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek mówię?
- Czyżbyś zdawała sobie sprawę, że popełniłaś więcej niż jeden błąd?
Cóż, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdrażniając tego człowieka.
- Wspomniałeś, że cała twoja rodzina wyjeżdża... Pomyślałam, że masz żonę i dzieci. Czy...
- Nie. Nie jestem żonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o rodzinie, miałem na
myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro rodzeństwa.
- Wyjeżdżasz do Paryża z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była zaskoczona.
- Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj poznałaś - właśnie się
zaręczyła.
Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w restauracji na Wieży
Eiffla.
Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona wyjaśnieniem Jacka.
Pomyślała, że zazdrości narzeczonym, którzy mogą sobie pozwolić na wydanie uroczystego obiadu
w restauracji na Wieży Eiffla.
- A więc nie jesteś żonaty.
- Nie mam też czterech kochanek - oznajmił.
- Być może obecnie już nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.
- Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niż rozgniewany - ty chyba
przeżywasz jakieś kłopoty osobiste. Czyżbyś miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?
- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - odparła.
- A w jakim? - zainteresował się Jack.
- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.
- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.
- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, że tata często się śmiał i
był dla mnie bardzo dobry. Mama też śmiała się wtedy o wiele częściej.
- Tak, to smutne... - skomentował. Zamyślił się. - Muszę ci powiedzieć, że zamienienie
przez ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji.
- Doprawdy? - Przypuszczała, że jednak miał cztery kochanki.
- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez wyjścia, ale wymaga ona
ode mnie podjęcia pewnych działań.
Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, że owe tajemnicze działania będą dotyczyły jej, i
że nie będzie to nic, co ją ucieszy.
- Czy masz ważny paszport? - spytał nagle.
- Słucham? - Mattie była zdumiona.
- Czy masz ważny paszport? - powtórzył spokojnie.
- Mam... A dlaczego pytasz?
- Zamierzałem pojechać do Paryża nie tylko z rodzeństwem i rodzicami. Z twojej winy stało
się tak, że osoba, która miała mi towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być może nie
pojadę sam.
- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła się, że kobieta, która
miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy do Paryża - bez wątpienia jedna z czterech
adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się z Jackiem.
Pewnie żadna z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuować z nim znajomości. Ale żeby
Jack spodziewał się, że Mattie z nim pojedzie...?
- Nie wiem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała - ale się mylisz. Nie zamierzam jechać z
tobą do Paryża!
- Na pewno? - spytał.
- Z całą pewnością!
- Ależ pomyśl tylko, Paryż wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - kusił.
- Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała, marszcząc brwi - ale szybko
znajdziesz inną, która zechce wybrać się z tobą do Paryża. Skoro znalazłeś jednocześnie cztery
kochanki... Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.
Wątpiła zresztą, żeby Jack zmartwił się jej odmową. Jest wiele kobiet, które natychmiast
skorzystałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle przystojnym i bogatym mężczyzną.
Na szczęście Mattie nie należała do takich kobiet, chociaż wygląd Jacka robił na niej
wrażenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia. Był
kobieciarzem, a więc mężczyzną niewartym uwagi.
- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.
- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.
- Zatem uważasz, że jestem przystojny i czarujący? - upewnił się.
- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.
Lepiej, aby Jack nie myślał, że Mattie się nim interesuje. Choć może by tak było, gdyby nie
miał czterech kochanek, z których każda sądziła, iż jest jego jedyną wybranką! To było w Jacku
zdecydowanie nieatrakcyjne.
- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, że udało ci się doprowadzić do katastrofy w moim
życiu osobistym - oznajmił.
Udało mi się! Hura! - pomyślała.
- To nie znaczy, że zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauważyła.
- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem.
- I nie pojadę z tobą do Paryża! - dodała.
Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack
spacerowali razem po Paryżu, pod rękę, gdyby jadali razem kolacje w paryskich lokalach, gdyby...
- Mam wrażenie, że jeślibyś jednak pojechała, nie żałowałabyś tej decyzji - skomentował jej
rozmarzenie Jack.
Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.
- Czy nie możesz pojechać do Paryża tylko z rodziną? - spytała, zmieniając temat. - Nic się
nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie kobiety.
- Poza moją rodziną będzie też Thom, narzeczony Alexandry, oraz jego rodzice i siostra -
powiedział, podkreślając słowo „siostra”.
Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? Czyżby sugerował, że...
- A jednak będzie tam ktoś, kto może cię adorować! - odgadła. Najwyraźniej Jack był
mężczyzną pozbawionym skrupułów.
- Siostra Thoma mnie nie interesuje.
Mattie zmrużyła oczy.
- Czy to znaczy, że ty ją - tak? Kiwnął głową.
- Zapewniam cię, że to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie. Ale trudno mi
powiedzieć Sharon, żeby trzymała się ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego
wyjazdu stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry i
Thoma. Pomyślałem, że będzie najprościej, jeżeli pojadę do Paryża w towarzystwie kobiety.
- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.
- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.
Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.
- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.
- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.
Dobrze, że Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. Mogłaby się znowu
zakrztusić. Jack uważał siebie za grzecznego człowieka!
Pokręciła głową.
- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak już wiesz - powiedziała.
- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny to dni wolne od
pracy. Przecież musisz czasami mieć wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie.
Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała Sam,
najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się na studiach. Sam była mężatką, przed kilkoma
miesiącami urodziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.
Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani jechać z Jackiem do Paryża.
- Nieważne, po prostu nie chcę jechać i już - powiedziała.
- Na pewno?
Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał się, że celowo zamieniła
kartki przy bukietach. Z zawodowego punktu widzenia był to całkowicie nieodpowiedzialny
postępek. On zdawał sobie z tego sprawę i oczekiwał chyba rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą
opinię kwiaciarni Mattie.
Chyba mnie szantażuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza rzecz niż to, co ja
zrobiłam!
Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, żeby pojechała z nim do Paryża na
wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była kara? Weekend w Paryżu z tym
mężczyzną... Jak można postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny,
zamożny, na swój sposób czarujący mężczyzna proponował jej atrakcyjny wyjazd. Mattie musiała
przyznać, że propozycja była kusząca.
Odwróciła wzrok.
- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.
Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.
- Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o mężczyźnie, który umawia
się z czterema kobietami? - spytał.
- Prawdę mówiąc... - zaczęła.
- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. Może po prostu powiedz jej prawdę? Że
jedziesz ze mną do Paryża.
- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! Że wymagasz ode mnie, żebym pojechała z tobą do
Paryża, że mnie szantażujesz? Że jeśli tego nie zrobię, możesz doprowadzić mnie do finansowej
ruiny?
Jack skrzywił się.
- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...
- Przecież zasugerowałeś, żebym powiedziała matce prawdę!
- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, że tak postrzegasz
prawdę. Nie możesz jej po prostu powiedzieć, że poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi pomóc?
- Wybierając się z tobą na weekend do Paryża!
- Tak.
- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauważyła. - Nie mogę powiedzieć, że dobrze cię znam.
- Ale poznasz mnie o wiele bliżej, jeśli pojedziemy razem, poznasz moją rodzinę, spędzimy
wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz.
Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła własnym uszom. Słowa Jacka
wydawały jej się groteskowe. Chociaż z drugiej strony...
Była ogromnie ciekawa, jak przeżyłaby weekend w Paryżu w towarzystwie Jacka
Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, żeby ta perspektywa jej nie nęciła.
Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały z Dianą cudzych psów,
psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie dużo, aby wiele
wydawać na podróże. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową wycieczkę
do Grecji. Postanowiła nareszcie sprawić matce prawdziwą przyjemność. Matka tyle dla niej zrobiła
przez te wszystkie lata!
Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.
- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.
- Czy w takim razie jedziesz ze mną do Paryża? - spytał wesoło.
Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.
Przecież on chce ze mną jechać tylko dlatego, żebym odwróciła od niego uwagę niejakiej
Sharon! - mitygowała się.
Ale romantyczny Paryż, wyśnione miasto kochanków, kusił... Mattie zapewniała Jacka, że
nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie zastanawiała się, jakie zabrać ubrania!
Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, że zrobię to z jakiegokolwiek innego powodu niż ten, że
mnie szantażujesz! - dodała szybko.
- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.
Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy spacerować po Polach
Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej
kawiarence. Zjemy obiad w restauracji na Wieży Eiffla.
Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.
Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.
Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, że ów cudowny weekend miała spędzić z
nim, Jackiem Beauchampem!
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dokąd jedziesz? Z kim? - dopytywała się zdumiona Diana. Z niedowierzaniem patrzyła na
córkę.
Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze wyjazdu. Wydawało się, że
Diana z wrażenia zaraz rozleje kawę.
Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:
- Do Paryża. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli oddzielne sypialnie -
zastrzegła. Miała nadzieję, że nie kłamie. Nie omówili ostatecznie z Jackiem żadnych szczegółów.
- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - Czyżbyś w taki właśnie sposób
zamierzała mu zrekompensować wyrządzone szkody?
- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka, powiedziała matce całą
prawdę. - Pomyślałam, że weekend w Paryżu nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać -
zakończyła.
Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, żeby Jack Beauchamp... to znaczy... - Nie była w stanie
wypowiedzieć swoich myśli. - Mattie, dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w kłopoty?
- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - Będziesz miała jego psa
jako zakładnika! - zażartowała.
- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, że pojedziesz z tym
człowiekiem do Paryża! - Wciąż kręciła głową, oszołomiona.
- Myślałam, że ci się spodobał.
- Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W pewnej chwili pomyślałam
nawet, że chciałabym związać się z kimś takim, tylko chyba trochę starszym...
- Naprawdę?
- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, że to on umawia się
równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz mi mówisz, że wybierasz się z nim
do Paryża!
Mattie uśmiechnęła się.
- Mamo, nie myśl, że...
Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack.
Był w eleganckim garniturze, podobne nosił w pracy. Tego dnia włożył kremową koszulę i
zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie wstać, ponieważ była dopiero ósma rano.
Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w ręku bukiet wiosennych
żonkili.
- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając powoli. Jeszcze miała na
sobie szlafrok i piżamę.
Diana zdążyła się ubrać, ponieważ karmiła wcześniej psy.
- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zrażony. Wszedł dalej i zamknął za sobą drzwi. -
Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po czym wręczył Dianie kwiaty.
Coś podobnego!
- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do pracy. Chciałbym zamienić
kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do Diany.
Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do ich domu w porze,
kiedy mógł się spodziewać, że Mattie i jej matka będą jeszcze nieubrane, wręczył Dianie kwiaty, a
Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny!
Zaraz... zdaje się, że żonkile, które wręczył mamie, zerwał przed chwilą w naszym ogrodzie!
- pomyślała Mattie.
Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie, rozczochrana, bez
makijażu, w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku.
- Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na osobności - oznajmił Jack,
zanim zdążyła się odezwać.
- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i wyszła, zabierając swój
kubek z niedopita kawą. - Uważaj, mamo! - rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się jeszcze kpiąco
do Jacka. Wydawał się zdziwiony. I dobrze!
Po cóż zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego wieczora ustalili z Mattie,
że spotkają się następnego dnia wieczorem w celu omówienia szczegółów wyjazdu. Jack nie
wspominał, że zamierza odwiedzić Dianę wczesnym rankiem. Wtedy Mattie zadbałaby o swój
wygląd.
Choć Mattie nie miała wrażenia, aby mu się specjalnie podobała. Chciał jedynie
wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w myśli,
żeby o tym pamiętać.
Wzięła prysznic, zrobiła makijaż, włożyła czarny kostium i jasną kremową bluzkę, uczesała
się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.
Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, ponieważ już go nie było. Matki także. Tylko
żonkile stały dumnie w wazonie na środku kuchennego stołu.
Mattie odnalazła Dianę w gabinecie, w którym rozmawiała z klientami. Diana siedziała w
fotelu.
Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.
- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.
- Tak - odparła bez przekonania Diana.
Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.
- Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do ciebie - wyjaśniła Diana. Nie
mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko.
Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.
- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? - spytała Diana, patrząc na
zegarek.
- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.
- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.
- Czyżbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu Jacka Beauchampa?
Diana roześmiała się.
- Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie - powiedziała, rozbawiona. -
Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to wszystko.
- Spoważniała. - Jack chciał po prostu wyjaśnić mi sytuację i zapewnić, że nie zamierza cię
uwieść.
- A nie zamierza? - Mattie była zaskoczona. - To znaczy... spodziewam się, że oczywiście
nie zamierza. - Była rozdrażniona faktem, że Jack zdecydował się omówić to z jej matką. - Już ci
mówiłam - dodała.
- Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić. Dlaczego masz taką smutną
minę? Jestem pewna, że z łatwością zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów...
- Mamo!
- Dobrze już, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.
Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie. Może powinien był
zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!
Nie spodobała jej się ta myśl.
- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli
naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im powiedziałeś? I właściwie co? - Jack
przecież niewiele o niej wiedział.
Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej
francuskiej restauracji na najwyższym piętrze wieżowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli przy
stoliku usytuowanym obok okna, z którego rozciągał się widok na Londyn. Chwilę potem przyszedł
przywitać się z nim właściciel restauracji. Jack przedstawił mu Mattie, mówiąc: „Mattie Crawford,
moja przyjaciółka”.
Nie uważała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się za jego wroga.
- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł Jack, wzruszając
ramionami. - Powiedziałem im tylko, że pojadę ze znajomą, która nazywa się Mattie Crawford. -
Popatrzył jej w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją.
Pomyślała, że Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i rodzeństwem. Bardzo
dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama była w bliskich stosunkach z matką.
Uznała, że to coś, co łączy ją z Jackiem.
Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spotkała się z
mężczyzną. Nie dążyła specjalnie do takich spotkań po okropnym zakończeniu związku z
Richardem.
Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem Beauchampem, ubrana w ulubioną
czarną sukienkę, dobrą na każdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, że będzie musiała
zastanowić się poważnie nad doborem garderoby, którą weźmie do Paryża. Nie chciała wyglądać
jak szara myszka.
Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało prawdopodobne, żeby po powrocie
zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny.
A jednak dla Mattie miało znaczenie wrażenie, jakie zrobi. Rodzina Jacka była z pewnością
bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry włożą pewnie kosztowne sukienki od znanych
projektantów. Mattie postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę, choćby miała na nią wydać
wszystkie oszczędności.
- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.
- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.
- Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w
towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę znanego!
Nie należała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na tym zresztą po trosze
polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia nie byli
przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień.
- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał,
uśmiechając się.
Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie.
- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie.
- Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. Uważał siebie za normalnego? To znaczy, może i
nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny.
- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zażartował, widząc wyraz twarzy Mattie.
- To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz rodzeństwa?
- Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal ważny? - zmienił nagle temat. - Nie
chciałbym, żeby na lotnisku okazało się, że nie możesz lecieć.
To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej paszport był z całą
pewnością ważny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed podróżą do Grecji.
- Jest ważny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie lotnicze, że poleci inna osoba.
- Już to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich linii.
Z pewnością miał na myśli, że zrobiła to za niego jego sekretarka. Mattie pomyślała, że
musi cały czas pamiętać o tym wszystkim. Łatwo było ulec czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyć, że
poleci z nim do Paryża na romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo naiwne!
- Czy już ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął.
Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać. Nieodmiennie skutecznie!
- Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała, zagniewana.
- Ależ naprawdę pięknie wyglądasz! - zapewnił. - Masz takie wspaniałe włosy; ogromnie
podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać?
- Jestem szatynką.
Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie kaskadom lśniących
włosów.
- Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona.
Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa randka! Ale przecież siedzieli w
restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły niecodziennej podróży. Wyjazdu, podczas którego
Mattie miała odgrywać rolę osłony chroniącej Jacka przed miłosnymi zakusami siostry jego
przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, żeby Jack tylko jako tego rodzaju osłonę ją
traktował.
Jak mężczyzna jego pokroju mógłby poważnie zainteresować się taką kobietą jak ja? -
pytała samą siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, wczesnymi wieczorami, bywała w budynku, w
którym mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w stanie przypomnieć
sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi.
Nie zauważał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między innymi za to, żeby dyskretnie
opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna.
Aż zwróciła na siebie jego uwagę.
- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz używać w Paryżu - odezwała się po
chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. Wolałabym usłyszeć od ciebie, po co przyjechałeś dzisiaj
rano do mojej matki.
- Nie powiedziała ci?
- Oczywiście, że powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam się tylko... - Nie wiedziała,
jak dokończyć.
- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, że nie chcesz, aby twoja mama martwiła się o
to, że ze mną wyjedziesz... - zaczął.
- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła.
Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony.
- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, że...
- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę, żeby...
- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc.
- Tak, właśnie tak mi powiedziała - potwierdziła Mattie, mrużąc oczy. - A co naprawdę jej
powiedziałeś?
- Między innymi to - przyznał. - W każdym razie kiedy wychodziłem, wydawała się
znacznie mniej zaniepokojona niż na początku rozmowy.
Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej matce, jednak nadszedł kelner z
winem, aby na nowo napełnić ich kieliszki. Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat rozmowy.
- Twoja mama jest wciąż bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy nigdy nie myślała o
tym, żeby ponownie wyjść za mąż?
- Nigdy - potwierdziła Mattie.
Cieszyła się, że Jack wypowiedział komplement na temat urody jej matki, choć z drugiej
strony poczuła się odrobinę zazdrosna.
Sama ją podziwiała, oczywiście nie tylko za urodę. Diana owdowiała w wieku dwudziestu
trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem. Zapewniła Mattie wszystko, co tylko dziecku było
potrzebne do szczęścia. Była cudowną matką.
- Mama musiała bardzo kochać twojego tatę, prawda? - spytał Jack.
- Tak... Nie powiedziałeś mi dotąd nic więcej o naszej piątkowej podróży.
Jack wpatrywał się chwilę w jej twarz, po czym wyraźnie się uspokoił i odpowiedział:
- Rzeczywiście. - Następnie zaczął mówić o tym, z którego lotniska i jakim samolotem
polecą, jaki jest plan pobytu w Paryżu, i tak dalej. Mattie najbardziej utkwił w pamięci jeden
szczegół: że z okna ich hotelowego pokoju będzie widać Wieżę Eiffla. Powrót był zaplanowany na
poniedziałek.
Mattie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przyglądała się mówiącemu Jackowi. Podobał jej
się, podobało jej się w nim wszystko, poza jednym - niestety, oszukiwał cztery kobiety.
Ten fakt wystarczył, aby był dla niej wstrętny. Musiałaby postradać zmysły, żeby zakochać
się w takim mężczyźnie!
A jednak nie była w stanie myśleć o nim z niechęcią.
Zdawała sobie sprawę, że mimo wszystko może się w nim zakochać. Szczególnie podczas
czterech dni spędzonych wspólnie w Paryżu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Mattie, jedziemy na cztery dni, nie cztery tygodnie! - Jack skomentował półżartem wagę
jej walizki, którą załadował do samochodu.
Niepewnie zerknęła na znacznie mniejszą walizkę Jacka.
Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie przesadziła z ilością ubrań, jednak jeszcze nigdy
nie była w Paryżu i nie wiedziała, jaka może być tam pogoda wiosną. Wstydziła się spytać o to
Jacka. Sprawdzała paryską pogodę przez dwa dni w gazecie. Temperatura była dość wysoka, jednak
czasami padało. Musiała być przygotowana na różne sytuacje.
Mattie spakowała więc wszystkie najlepsze ubrania, łącznie z tymi, które kupiła
poprzedniego dnia.
- Kobiety lubią być przygotowane na każdą ewentualność - odpowiedziała ze śmiechem
Diana, która poznawała się właśnie z Harrym.
Collie biegał między ludźmi, merdając radośnie ogonem. Zachowywał się raczej jak
szczeniak niż sześcioletni pies. Miał wspaniałą, szarobiałą sierść, jego oczy błyszczały. Z
pewnością nie zdawał sobie sprawy, że czeka go pobyt w psim hotelu.
- Czy zabrałaś również kuchenkę i zlew? - spytał Mattie Jack, unosząc brwi.
- Oczywiście, a także wannę - odpowiedziała natychmiast.
- Mogą ci się przydać - zawyrokował ze śmiechem. - Raz w życiu mieszkałem w pokoju,
gdzie przez dwa dni nie było korka do wanny, ponieważ poprzedni gość go ukradł.
- Tak to jest, kiedy człowiek zatrzymuje się w hotelach najniższej kategorii - skomentowała
żartobliwie. Wiedziała, że Jack bez wątpienia rezerwuje tylko apartamenty w najbardziej
luksusowych hotelach.
Uśmiechnął się. Wyglądał tego dnia nadzwyczaj męsko, w czarnej koszuli i dopasowanych
czarnych spodniach. Na tylnym siedzeniu samochodu leżała kremowa marynarka.
Mattie zdecydowała się włożyć na podróż najlepsze dżinsy, białą, dopasowaną bluzkę i
czarny żakiet. Wyglądała dostatecznie elegancko, a jednocześnie ubranie nie gniotło się zanadto.
Na widok Jacka serce Mattie od razu przyspieszyło rytm. Czuła się bardzo podekscytowana.
Czy to z powodu Jacka, czy raczej z powodu wyjazdu? Była odrobinę onieśmielona, a z drugiej
strony bardzo uradowana. Dziwne!
- Może wspólnie zaprowadzimy Harry'ego do pokoju, w którym będzie mieszkał? -
odezwała się znowu Diana.
- Jasne - zgodził się Jack. Nachylił się i czule pogłaskał psa. - Chodź, stary, zobaczymy, jak
ci się tu spodoba - powiedział do niego wesoło.
Widać było, że Jack niechętnie rozstaje się z ulubieńcem, mimo że wiedział, że Diana
naprawdę dba o psy i uwielbia zwierzęta.
- Zaczekasz na nas, Mattie? - spytała Diana, rzucając córce ostrzegawcze spojrzenie.
Mattie kiwnęła głową.
Czekała na Jacka i rozmyślała. Znowu ogarnęły ją wątpliwości. W ciągu minionych kilku
dni parokrotnie miała ochotę zatelefonować do Jacka i powiedzieć mu, że się wycofuje. Za każdym
razem przypominała sobie jednak, że to ona jemu narobiła kłopotów i była mu winna pomoc. Mimo
wszystko niepokoiła się.
Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wrócił. Miał niewesołą minę.
- Harry'emu nic złego się nie stanie - zapewniła go Mattie.
- Teraz zdaję sobie sprawę, jak czuli się moi rodzice za każdym razem, kiedy odwozili mnie
do szkoły z internatem - odpowiedział, uśmiechając się smutno.
Mattie wydało się, że porównanie nie jest do końca trafne.
- A jak ty się czułeś, kiedy twoi rodzice odjeżdżali? - zapytała.
- Och - Jack znów się uśmiechnął, tym razem weselej - płakałem, ale już kilka minut po
tym, jak ich samochód znikł, cieszyłem się i śmiałem, bo znowu znajdowałem się w gronie
kolegów... Harry też nie był bardzo smutny, kiedy odchodziłem. Poznawali się z Sophie. No, czas
jechać. Czy na pewno wszystko wzięłaś? - spytał.
- Tak. - Wsiedli do samochodu. - Spakowałam tylko sześć par butów - dodała. - Czy sądzisz,
że to wystarczy? - zażartowała.
Jack uruchomił silnik i samochód ruszył.
- Rozumiem, że tak - wywnioskowała, po czym oparła się wygodnie.
- Myślałem, że tylko moje siostry są okropne, ale okazuje się, że dziewczyny, na które
natrafiam, są bardzo podobne do nich! - skomentował półżartem.
- Pamiętaj, że nie jestem twoją dziewczyną - zastrzegła.
- Na najbliższe cztery dni masz się nią stać - odparł. - Mattie i Jack, Jack i Mattie, jak
myślisz, dobrze to brzmi? - Odwrócił się i zmarszczył pytająco brwi.
- Fatalnie! - zawyrokowała wbrew fali ciepła, jaka w niej wezbrała.
- Będziesz musiała się na krótko przyzwyczaić - zakończył Jack, wzruszając ramionami.
Mattie żałowała, że podczas pobytu w Paryżu będzie musiała się dostosowywać do planów
Jacka i jego rodziny. Chciałaby naprawdę doświadczyć tego, jak brzmią imiona „Jack i Mattie”
zestawione razem. Rzeczywiście razem... Nie, co za bezsensowna myśl!
- Zamówiłem dla nas na wieczór stolik w restauracji - poinformował Jack. - Czy jest jakieś
miejsce w Paryżu, które szczególnie chciałabyś zobaczyć?
- Ja? - zdziwiła się.
- A kto? - spytał z uśmiechem. - Być może się mylę, ale mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie
byłaś w Paryżu.
- Nie mylisz się - przyznała. - Zrozumiałam jednak, że zamierzasz spędzić ten weekend w
towarzystwie rodziny.
- Rzeczywiście jestem w bliskich stosunkach z rodziną, jednak nie mógłbym spędzić z nimi
całych czterech dni, mając w tym czasie do wyboru wyłączne towarzystwo pięknej kobiety. A
szczególnie w Paryżu! - dodał. - Jedynym ustalonym planem jest wspólny, rodzinny obiad jutro
wieczorem. Poza tym możemy robić to, na co tylko będziemy mieli ochotę.
Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, że Jack nazwał ją piękną kobietą. Reszta jego
słów zaś przyprawiła ją o mały zawrót głowy.
- Ja chętnie spędziłbym dzień w Eurodisneylandzie - oznajmił Jack, nieco zawstydzony. -
Co na to powiesz?
- Dobrze - mruknęła, wciąż nie mogąc ochłonąć po tym, co jej powiedział. Przeważającą
część czasu mieli spędzić tylko we dwoje?! O czym będą rozmawiać? Jak będą wyglądały ich
wspólne wieczory? Trzy wieczory. I noce! Mattie przełknęła z trudem ślinę.
- Jack... - zaczęła.
- Nie martw się, Mattie. Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?
- W zeszłym roku - odpowiedziała.
- To pomyśl o naszym wyjeździe jako o wakacjach. Będziemy dobrze się bawić, zgoda?
- Dobrze - odparła bez przekonania.
Jack zachichotał.
- Widzę, że się niepokoisz - stwierdził. - Gdybyś miała wątpliwości, będziemy mieli w
hotelu oddzielne sypialnie.
Przynajmniej jedna pocieszająca informacja - pomyślała. Obawiała się jednak, że spędzając
z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie więcej...
- Jak ci się podoba? - spytał Jack, stając za plecami Mattie. Wyglądała przez okno swojej
sypialni w hotelowym apartamencie. Wpatrywała się w Wieżę Eiffla, była zafascynowana. Wieża
zdawała się stać tak blisko, jak gdyby można było wyciągnąć rękę i dotknąć jej.
- Jest cudownie! Och, Jack! Dziękuję ci - szepnęła.
Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem delikatnie obrócił ją i popatrzył jej w oczy.
- Za co? - spytał z troską, widząc jej wzruszenie.
- Za to - wyjaśniła, pokazując szerokim gestem pokój i cudowny widok za oknem.
Sypialnia była ogromna, piękna, zastawiona roślinami i kwiatami. Natychmiast po przyjściu
Mattie zrzuciła buty, z lubością stąpając boso po miękkim dywanie. Dominującym meblem w
pokoju było ogromne łóżko stojące na środku. Mattie miała też własną łazienkę, niezmiernie
luksusową - wanna wyposażona była w jacuzzi, krany i prysznic były złocone.
Przypuszczała, że sąsiedni pokój, z którym jej sypialnię łączyły, niestety, otwarte drzwi, to
sypialnia Jacka. Jednak był to salon. Robił imponujące wrażenie - ogromne, miękkie, skórzane
fotele, ławy połyskujące kryształowo czystym szkłem, ręcznie zdobione misy z owocami i
wymyślnych kształtów wazony wypełnione kwiatami, dyskretnie umieszczony barek, ogromny
telewizor...
Któż chciałby oglądać telewizję, mając do wyboru paryskie atrakcje? Mattie nie mieściło się
to w głowie.
- Moja sypialnia jest tu - wyjaśnił Jack, otwierając drzwi koło barku.
Oczom Mattie ukazał się pokój niemal identycznie wyposażony jak jej sypialnia. Z tą
różnicą, że w pokoju Jacka stały dwa oddzielne, jednoosobowe łóżka.
Cóż, Mattie miała własną sypialnię, ale nie był to osobny pokój hotelowy, a część tego
samego apartamentu, w którym znajdowała się sypialnia Jacka.
- Wskocz w jedną ze swoich sześciu par butów, to wyjdziemy do miasta - zaproponował. -
Pokażę ci Paryż.
Mattie ucieszyła się. Było jej miło, że Jack z entuzjazmem odnosi się do oprowadzania jej
po Paryżu, mimo że musiał być w tym mieście dziesiątki razy.
- Oglądanie wszystkiego razem z tobą sprawi, że na nowo będę w stanie docenić
wyjątkowość poszczególnych miejsc... - Jack przesunął delikatnie dłonią po ramieniu Mattie. - Czy
może chcesz na początek coś zjeść? - zapytał. - Jedzenie w samolotach nie jest najlepsze.
Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem Jacka - jedzenie, które zaserwowano im w
poczekalni i kabinie pierwszej klasy, było absolutnie wyśmienite, dorównywało klasą menu
najlepszych restauracji. Mattie nie była ani trochę głodna.
- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz - ucieszył się, kiedy mu to powiedziała. - Chodźmy
zwiedzać i podziwiać!
Jego entuzjazm był zaraźliwy. Mattie włożyła buty. Żakiet pozostawiła w pokoju. Okazało
się, że w Paryżu wiosną może być tak ciepło, jak w Londynie w słoneczny letni dzień.
Przystanęła w hotelowym holu, pytając nieśmiało:
- Czy nie powinieneś zawiadomić rodziny, że przyjechałeś?
- Już to zrobiłem. Zatelefonowałem także do twojej mamy.
Mattie była ogromnie zaskoczona postępowaniem Jacka. Zamierzała zadzwonić do matki,
ale nie wiedziała, jak bezpośrednio połączyć się z Londynem z telefonu w pokoju. Nie znała
francuskiego, więc nie próbowała pytać obsługi hotelu. Chciała później poprosić Jacka o pomoc.
- Dziękuję, to niezwykle miło z twojej strony - powiedziała.
- Przy okazji spytałem, co z Harrym.
No tak, przede wszystkim o to mu chodziło - pomyślała. - Jak mogłabym sądzić, że o co
innego?
- I jak miewa się twój pies? - spytała grzecznie.
- Dziękuję, świetnie. Moi rodzice i rodzeństwo prosili, żeby ci przekazać, że chętnie cię
poznają.
Mattie zadrżała. W domu wszystko wydawało jej się łatwiejsze. Dopiero tu, w Paryżu, coraz
lepiej zdawała sobie sprawę z tego, co będzie oznaczało udawanie dziewczyny Jacka.
Na razie odbyła niezwykłą podróż, jako pasażerka pierwszej klasy, znalazła się w
apartamencie luksusowego hotelu, a towarzystwo Jacka okazało się dla niej bardzo miłe. Chyba aż
za bardzo! Zbyt dobrze się przy nim czuła.
Zastanawiała się, jak po powrocie do Londynu zdoła powrócić do szarej codzienności, do
pracy w kwiaciarni i biurach cudzych firm.
Pod Wieżą Eiffla panowała świąteczna atmosfera - handlarze pamiątek i rozmaitych
świecidełek oferowali swoje towary, wokół przechadzały się setki turystów. Inni wjeżdżali na wieżę
albo siedzieli na olbrzymim trawniku Pól Marsowych, odpoczywając w słońcu.
- Napiłbym się czegoś - oznajmił Jack i, nie czekając na odpowiedź, ujął dłoń Mattie i
poprowadził ją na drugą stronę ulicy, nad Sekwanę. Zeszli po schodkach do jednej z nadbrzeżnych
kawiarni.
Trzymali się za ręce!
Mattie była pewna, że wszyscy wokół biorą ich za parę kochanków. Serce biło jej szybko i
mocno, jej policzki były ciepłe. Czuła się trochę zdezorientowana.
Jack zamówił po francusku dwie kawy głosem człowieka, który robił to już wielokrotnie.
Patrząc na niego, Mattie pomyślała, że łatwo zapomina, dlaczego znalazła się w Paryżu w
towarzystwie tego wyjątkowo przystojnego mężczyzny. W naturalny sposób poddawała się jego
czarowi i romantycznej atmosferze miejsca. Nie powinna jednak zapominać o prawdziwej
przyczynie podróży. Inaczej będzie jej naprawdę trudno powrócić do rzeczywistości po
poniedziałkowym powrocie do Londynu!
Obawiała się, że będzie miała złamane serce.
Musiała cały czas sobie przypominać, że Jack należy do innej klasy niż ona. Był bogatym,
wykształconym światowcem, właścicielem i prezesem dużej firmy. I jeszcze przed kilkoma dniami
miał cztery kochanki!
Nawet gdyby Mattie zdołała poważnie zainteresować sobą Jacka i zdobyć przychylność jego
rodziny, przezwyciężając wszystkie bariery, nie mogła zapominać o jego stosunku do kobiet.
- Czy moglibyśmy wrócić do hotelu? - spytała nagle. - Czuję, że jestem trochę... zmęczona
podróżą. - Jack był wyraźnie rozczarowany. - Chciałabym odświeżyć się przed wieczorem, wziąć
kąpiel, umyć włosy - tłumaczyła. - Wieczorem na pewno znowu dokądś pójdziemy.
Kąpiel byłaby faktycznie odświeżająca, jednak Mattie przede wszystkim desperacko
potrzebowała pobyć trochę sama.
Musiała na jakiś czas odizolować się od Jacka.
- Oczywiście - mruknął, wypijając jednym haustem kawę. - Powinienem był o tym
pomyśleć. - Pozostawił na stole pieniądze. - Nie musimy zwiedzać miasta od razu pierwszego dnia.
Masz cztery dni na to, aby zakochać się w Paryżu!
Mattie już zdążyła zakochać się w tym mieście.
Obawiała się, że niestety mimo woli zdążyła także zakochać się w siedzącym naprzeciw niej
mężczyźnie...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jack znowu zaprowadził Mattie nad Sekwanę, tym razem na statek, na którym znajdowała
się restauracja.
Obiad w luksusowej restauracji na statku płynącym Sekwaną nie ułatwiał Mattie
zachowania dystansu do Jacka. W ciągu dziesięciu minut podano jej dwa kieliszki szampana.
Mattie pokręciła głową.
- Jack, nie sądzę, że powinniśmy spędzać czas w taki sposób - powiedziała.
- Nie przyjechaliśmy tu zastanawiać się nad życiem, tylko się nim cieszyć - odparł. -
Spróbuj się nim nacieszyć. - Uśmiechnął się do niej i przysiadł bliżej. W czarnym smokingu,
śnieżnobiałej koszuli i czarnej muszce wyglądał wprost oszałamiająco.
Mattie mimo to, a może właśnie dlatego, martwiła się, co się stanie, jeśli ciesząc się
obecnością Jacka i Paryżem, całkowicie straci zdrowy rozsądek.
Tego wieczora miała na sobie jedną z dwóch nowych sukienek, bardzo twarzową, jedwabną,
ciemnoniebieską, ze stójką, w odcieniu idealnie pasującym do koloru jej oczu. Sukienka sięgała do
kolan, ukazując smukłe łydki. Włożyła także ciemnoniebieskie sandały na wysokim obcasie. Czuła
się w nich i w nowej sukience piękna i elegancka.
Ubrała się tak na wypadek, gdyby napotkali tego wieczora kogoś z rodziny Jacka. Myślała,
że będą jedli w hotelowej restauracji.
Mattie nie była pewna, czy to dobrze wyglądać atrakcyjnie w oczach Jacka podczas kolacji,
przy której siedzieli tylko we dwoje, w romantycznym otoczeniu.
Jack również robił na niej w tych warunkach wrażenie szalenie atrakcyjnego mężczyzny, a
tego najbardziej się obawiała. Że całkiem straci głowę.
Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabiera Mattie do Paryża, skoro zamówił dla nich
stolik na tym statku.
- Warto cieszyć się życiem - odpowiedziała. - Ale czy pamiętasz, dlaczego tu z tobą
przyjechałam?
- Skądże... - odpowiedział wymijająco, wyglądając za burtę, za którą przesuwały się, jak
bajkowe, fantasmagoryczne obrazy, podświetlane niezwykłym światłem reflektorów
przepływającego statku budowle Paryża.
- Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na Sekwanie ma pokazać Sharon, że ona cię
wcale nie interesuje? - drążyła Mattie.
- Czy to naprawdę nie jest oczywiste? - spytał. - Skoro wolę przebywać tylko z tobą, a nie z
rodziną, swoją oraz narzeczonego siostry, czyli także z Sharon, to znaczy, że Sharon mnie nie
interesuje.
Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonująco, choć nie do końca. W każdym razie Mattie nie
była pewna, co się za tym wszystkim kryje.
- Nie byłoby prościej i taniej zamówić kolację do apartamentu? - spytała półgłosem.
Przyniesiono właśnie pasztet z gęsich wątróbek.
Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie, mogłaby siedzieć sama w sypialni.
- Nie żartuj, Mattie - ofuknął ją Jack. - Nie przyjechaliśmy do Paryża po to, żeby tkwić w
hotelu.
W takim razie po co?
- Chociaż w twojej sypialni z pewnością byłoby nam wygodnie - dodał.
Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła się.
- Przyszło ci do głowy - ciągnął Jack - że w Paryżu mogę próbować cię uwieść, prawda?
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Drżały jej usta.
- Przyszło - wywnioskował z jej milczenia. - Mogę ci coś obiecać.
- Co takiego? - spytała.
- Obiecuję ci, że nie będę próbował cię uwieść, jeżeli ty nie będziesz się starała uwieść mnie
- odpowiedział, po czym uśmiechnął się.
Mattie na chwilę zaniemówiła.
- Nie mam zamiaru cię uwieść! - odpowiedziała w końcu z oburzeniem.
- Rozumiem - zakończył i zajął się pasztetem.
Jak to? Czy jemu się zdaje, że próbuję go uwieść? Mattie wpatrywała się w Jacka z
niedowierzaniem.
Nie próbowała. Chociaż... czuła, że może mieć ochotę spróbować. Rozumiała, że obecność
Jacka, jego osobowość, romantyczne otoczenie - to wszystko oddziaływało mocno na jej zmysły, a
za ich pośrednictwem na emocje. Przede wszystkim Jack. Wydawał jej się...
- Jednak gdybyś chciała mnie uwieść, nie musisz się hamować - powiedział jeszcze.
Co za impertynent! - pomyślała, rzucając mu gniewne spojrzenie.
Nie, choćby nawet miała ochotę, nie pozwoli mu się nawet pocałować. To znaczy... czuła,
że już teraz ma ochotę całować się z nim. Będzie musiała tłumić w sobie to pragnienie.
Pożałowała, że zgodziła się przyjechać z Jackiem do Paryża.
Roześmiał się.
- Czy coś cię śmieszy? - spytała, rozdrażniona.
- Ty - odpowiedział. - To, że jesteś przekonana, że zamierzam cię uwieść, a ja wcale tego
nie planuję, moja piękna.
„Moja piękna”? Jack uważa mnie za piękną? Coś takiego!
Nie dowierzała mu, że nie zamierza jej uwodzić.
Jego komplement sprawił, że coraz trudniej było jej powstrzymać marzenia o znalezieniu się
w ramionach Jacka, zwłaszcza że wokół siedziały wpatrzone w siebie, zakochane, całujące się pary.
I Mattie czuła, że coraz mocniej się zakochuje.
Zeszli ze statku przed północą.
Jack wskazał zamówioną taksówkę i spytał:
- Jedziemy czy może wolałabyś wrócić piechotą? Ja mam ochotę przespacerować się nocą
po Paryżu.
- Ja też! - szepnęła, niewiele myśląc.
- Cieszę się! - odpowiedział z uśmiechem.
Zwolnił taksówkarza, dając mu napiwek za przyjazd, i ze szczęściem w oczach wrócił do
Mattie.
Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do głowy, że to właśnie na tego mężczyznę całe
życie czekała. Na Jacka.
Ta myśl była dla niej jak nagłe objawienie. Zarumieniła się, pobladła, jej oddech
przyśpieszył.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską.
Czuła się cudownie, choć w jej myśli wkradła się obawa, że zakochując się w Jacku,
popełniła największy błąd w życiu.
- Dobrze... - odpowiedziała cicho, nie chcąc zdradzać przed nim swojego euforycznego
stanu. Bała się upokorzenia. - Ciekawa jestem, co zwykle robisz dalej - dodała. - Postępowałeś już
przecież tak nieraz, prawda?
- Słucham? - Jack zmarszczył ze zdumieniem brwi.
- Jesteś uwodzicielem - wyjaśniła. - Właśnie zjedliśmy romantyczną kolację we dwoje,
płynąc nocą po Sekwanie przez serce Paryża. Teraz zaproponowałeś mi spacer. Ciekawe, co
zazwyczaj robisz potem?
Jack zmrużył oczy.
- Czy nabrałaś przekonania, że podstępnie zawożę kobiety do Paryża, zapraszam na
romantyczne kolacje, a potem uwodzę? - spytał.
- To dość kosztowna metoda uwodzenia - skomentowała. - Ale zapewne stuprocentowo
skuteczna. - Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się.
- Chcesz wiedzieć, co zrobię dalej? - Jack zacisnął usta. - Zaprowadzę cię do hotelu,
powiem dobranoc i pójdę do swojej sypialni, a ty - do swojej!
- Czy gniewasz się na mnie za to, że kosztowałam cię tyle trudu i pieniędzy? - spytała. - W
końcu jestem tu tylko dlatego, że zepsułam twoje relacje z czterema innymi kobietami, z których
jedna miała ci towarzyszyć w tej podróży - drwiła.
- Czy naprawdę wierzysz, że mam jakieś inne plany mimo obietnicy, jaką złożyłem ci
podczas kolacji? - zapytał z desperacją.
Pokiwała głową.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo bardzo mi się podobało. Ale muszę ci
uświadomić, że była to z mojego punktu widzenia zupełna strata czasu i pieniędzy. Gniewasz się,
prawda? Myślałeś, że ulegnę twojemu czarowi w połączeniu z czarem Paryża?
- Nie gniewam się - zaprzeczył. - Jeśli zaś chodzi o Paryż, starałem się zrobić ci
przyjemność i przykro mi, jeśli mój pomysł na dzisiejszy wieczór nie bardzo cię zachwycił.
Wprost przeciwnie! - odpowiedziała w duchu.
- Idziemy? - spytał Jack, podając jej ramię.
Zawahała się, a potem wsunęła pod nie dłoń i ruszyli wzdłuż bulwaru.
Mattie drżała z emocji, starając się nie dać tego po sobie poznać. Niech mu się zdaje, że jest
mi obojętny - myślała.
Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie po uszy zakochała się w Jacku.
Nie miała zamiaru iść z nim do łóżka, ale zapłonęła do niego prawdziwym uczuciem.
Uwielbiała na niego patrzeć, słuchać jego głosu, podobało jej się jego przywiązanie do rodziny i do
psa, jego poczucie humoru.
Podobało jej się w nim wszystko - oprócz jednego. Faktu, że tak bardzo lubił towarzystwo
wielu kobiet.
Mattie dostrzegała w Jacku tylko tę jedną wadę, za to była to wada nie do zaakceptowania.
Nie mogła się z nią pogodzić, nie tylko ze względu na smutne doświadczenie z Richardem.
Miała też pozytywny przykład - wielką miłość rodziców. Kochali się tak mocno, że jeszcze
dwadzieścia lat po śmierci męża Diana czule go wspominała i dotąd nie była w stanie związać się z
nikim innym.
Mattie pragnęła tylko takiego związku, w którym dwoje ludzi całkowicie sobie wystarcza,
do końca życia. Nie przypuszczała, aby Jack marzył o takich więziach.
Nie mogła więc być z Jackiem. Nie zgodziłaby się na przelotny romans, by stać się zaledwie
na pewien czas jedną z wielu kobiet, z jakimi sypiał.
Patrzyła na spacerujące wzdłuż brzegu Sekwany trzymające się za ręce pary, za którymi
wznosiła się ku niebu świecąca tysiącami złocistych światełek Wieża Eiffla.
Mattie ogarniał coraz głębszy smutek.
Szli w zupełnym milczeniu.
Żałowała, że do tego doszło. Nie mogła być z Jackiem, a przecież jej serce wołało o jego
bliskość i ciepło.
Miała ochotę zapomnieć o powziętym chwilę wcześniej postanowieniu, zapomnieć o
zagrożeniu, jakie stanowił dla spokoju jej ducha, i rzucić mu się na szyję.
Kiedy wjeżdżali windą na piętro hotelu, odezwali się nagle jednocześnie:
- Mattie...
- Jack...
- Proszę, mów pierwsza - zachęcił, ustępując Mattie miejsca w drzwiach windy.
- Chciałam... chciałam... - jąkała się Mattie, odwracając głowę ku Jackowi, który ruszył za
nią korytarzem.
- Ogromnie pragnę cię pocałować! - dokończył za nią, nie panując już nad emocjami.
Nachylił się, ujął Mattie za ramiona i zaczął ją całować.
Nie broniła się. Przeciwnie, oparła dłonie na jego szerokiej piersi i całowała go czule.
- Jack! Dobrze, że nareszcie wróciłeś! - odezwał się niespodziewanie kobiecy głos.
Mattie cofnęła się raptownie i zobaczyła, że po miękkim, hotelowym dywanie ktoś ku nim
biegnie. Nieznana jej młoda kobieta musiała parę godzin czekać pod drzwiami ich apartamentu.
Czekała na Jacka.
Kobieta była wyjątkowo piękną, wysoką blondynką, o miłej twarzy i idealnej figurze.
Nieoczekiwanie rzuciła się z łkaniem w ramiona Jacka.
- Tina, co się stało?! - spytał z troską Jack.
Tina! Mattie nie wiedziała, skąd wzięła się tu Tina, ale musiała być to jedna z kobiet,
którym Mattie dostarczyła bukiety. Imię ją zdradziło. Zapewne to z Tiną Jack miał polecieć do
Paryża...
- Opuściłam Jima! - wyznała z łkaniem Tina.
- Słucham?!
- Opuściłam Jima! - powtórzyła. Po jej pięknej twarzy płynęły łzy.
Mężatka! - pomyślała Mattie. Opuściła męża dla Jacka i przyjechała tutaj!
- To niemożliwe! - Jack kręcił głową. - Jak mogłaś to zrobić?
- Zrobiłam to! - potwierdziła Tina, zaciskając usta. Już nie płakała.
Mattie poczuła się niezręcznie. Najwyraźniej przeszkadzała tym dwojgu. Nie miała ochoty
przy nich dłużej stać.
- Jack... - przypomniała o swojej obecności, dotykając jego ramienia.
Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię was samych - powiedziała.
- Mattie... dobrze, tak chyba będzie lepiej... - Wydawał się oszołomiony. Ciągle kręcił
głową. Najwyraźniej pojawienie się Tiny w Paryżu zupełnie go zaskoczyło. - Zdaje się, że muszę
porozmawiać z Tiną - dodał przepraszającym tonem.
Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była już w swojej sypialni, za zamkniętymi
drzwiami.
Rzuciła się na łóżko i przykryła głowę poduszką, aby nie słyszeć Jacka i pięknej Tiny, jeśli
wejdą razem do apartamentu.
Coś podobnego nie zdarzyło się Mattie jeszcze nigdy w życiu.
Czuła się okropnie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Mattie... Mattie, śpisz?
Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywiście, że nie spała. Jak mogłaby zasnąć po tym, co
się stało?
Nie wydawało jej się, żeby poczuła się lepiej dzięki rozmowie z Jackiem. Było już wpół do
trzeciej w nocy. Na szczęście nie musiała go wpuszczać. Drzwi sypialni zamknęła wcześniej na
klucz.
- Mattie, koniecznie muszę z tobą porozmawiać!
Bez wątpienia chciał jej wszystko wytłumaczyć. Cóż, będzie musiał poczekać. Trudno.
Mattie i tak się domyślała, że Jack oznajmi jej, że rano czekają powrót do Wielkiej Brytanii,
ponieważ przyjechała Tina.
Idź sobie! - mówiła mu w myślach.
Jack jednak nie przestawał pukać. Być może nazajutrz zdoła z nim porozmawiać, ale z
pewnością nie teraz.
Oto, do czego prowadziło naganne postępowanie Jacka!
Jak mogłam się w nim zakochać! - skarciła samą siebie Mattie. Tak właśnie traktuje
kobiety!
Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili, kiedy Mattie całowała się z Jackiem.
Gdyby stało się to w innym momencie, Mattie powiedziałaby mu, co o nim myśli. A tak...
Ależ ze mnie idiotka! - narzekała w duchu.
- Mattie, proszę cię, wpuść mnie - mówił cicho Jack. - Naprawdę musimy porozmawiać.
Zdaję sobie sprawę, jak musiałaś odebrać scenę na korytarzu, i dlatego chcę ci wszystko wyjaśnić.
Co takiego? - myślała z ironią. Że całował mnie tylko dla rozrywki? Że zrobił to
niepotrzebnie? Żebym się nie martwiła, ponieważ kupi mi bilet na poranny samolot?
Obejdzie się. Sama kupi sobie bilet z Paryża do Londynu i wróci do domu!
Miała ochotę zerwać się z łóżka i wykrzyczeć to Jackowi, ale zacisnęła zęby i powstrzymała
się. Nie chciała się znowu rozpłakać, okazać słabości. Pomyślała, że nazajutrz będzie miała dość
siły, aby otwarcie i zdecydowanie powiedzieć Jackowi, co o nim myśli.
- Dobrze - westchnął zza drzwi. - Trudno, pójdę spać. Jednak koniecznie musimy
porozmawiać, musisz mi pozwolić wytłumaczyć ci wszystko jutro. Dobranoc.
Może pozwolę, a może nie - pomyślała. Jeśli zdołam kupić bilet na poranny samolot, Jack
nie będzie musiał się trudzić.
Była już spakowana.
Próbowała zasnąć, ale przewracała się tylko z boku na bok aż do rana. W końcu o szóstej
wstała, ubrała się i cicho wyszła z apartamentu. Wyszła z hotelu, przeszła parę ulic i usiadła na
ławce pod Wieżą Eiffla. Patrzyła na kręcące się w pobliżu gołębie, żałując, że nie ma dla nich nic
do jedzenia.
Wiedziała, że jest zakochana w Jacku. Lecz nie była szczęśliwa. Dlatego że Jack był
kobieciarzem i że przyjechała jedna z jego kochanek.
- Przepraszam, czy można się przysiąść? - spytała nagle po angielsku jakaś kobieta. -
Myślałam, że o tej porze nikogo nie spotkam.
Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną starszą panią.
- Dzień dobry, bardzo proszę - odparła.
- Tak pomyślałam, że może pani też jest Angielką - powiedziała kobieta. Miała około
sześćdziesięciu ośmiu lat, zadbane siwe włosy, niebieskie oczy i miłą, pomarszczoną twarz.
Mattie uśmiechnęła się. Zaraz! - pomyślała nagle. Przecież zupełnie nie znam się na
ludziach. Dałam się oszukać Richardowi, pozwoliłam oczarować Jackowi. A może to seryjna
morderczyni?
- Chyba jest pani za młoda, żeby cierpieć na bezsenność - ciągnęła Angielka. Najwyraźniej
miała ochotę porozmawiać.
- Chciałam pospacerować jeszcze przed wyjazdem. Wracam dzisiaj do Londynu -
odpowiedziała Mattie.
- Szkoda - skomentowała rozmówczyni. - Paryż jest takim pięknym miastem! Pierwszy raz
przyjechałam tu trzydzieści pięć lat temu, na miesiąc miodowy. Wydaje mi się, że to było wczoraj...
Chociaż moje dzieci, a tym bardziej wnuki, powiedziałyby co innego. - Uśmiechnęła się znowu.
- To bardzo romantyczne miasto.
- Czyżby przyjechała tu pani z narzeczonym? - spytała kobieta.
- Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to udany pobyt - wyznała Mattie.
- Jaka szkoda! - zmartwiła się starsza pani. - Ja przyjechałam tutaj na rodzinne przyjęcie -
kontynuowała po chwili. - Na zaręczyny mojej najmłodszej córki.
Jak to?! - pomyślała Mattie. Zerknęła z ukosa na sympatyczną rozmówczynię. To musiała
być matka Jacka! Mattie była tego pewna.
Coś takiego! - myślała. Na domiar wszystkiego spotkałam tu jego matkę!
Drobna kobieta o delikatnej twarzy nie była podobna do Jacka. Widocznie odziedziczył
wygląd po ojcu.
- Chyba już pójdę - odezwała się Mattie, zmieszana. Wstała. - Miło było panią poznać. Mam
nadzieję, że przyjęcie będzie udane.
- Dziękuję ci, kochanie. - Kobieta znowu się uśmiechnęła. - Mattie, miałam nadzieję, że
będziesz z nami na zaręczynach.
- Słucham?! - Odwróciła się zaskoczona.
Popełniła wielki błąd, pozwalając się wyśledzić matce Jacka. Bo chyba pani Beauchamp ją
śledziła, inaczej skąd wiedziałaby, kim ona jest?!
- Chodź, kochanie. Usiądź, proszę - zachęciła ją matka Jacka. - Masz na imię Mattie,
prawda? A ja jestem Betty Beauchamp. - Uśmiechając się, postukała delikatnie w ławkę.
Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.
- Nazywam się Mattie Crawford - przedstawiła się z nazwiska.
- Nie obawiaj się, kochanie - mogę mówić do ciebie po imieniu, prawda? - zaczęła Betty. -
Nie jestem chora psychicznie ani niebezpieczna. Po prostu widziałam was wczoraj wieczorem z
Jackiem, jak wychodziliście razem z hotelu.
- Och, oczywiście - odparła grzecznie. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, żeby
nie obrazić matki Jacka.
- Nie wiem, jak się zachował Jack - ciągnęła smutno Betty - ale od razu widać, że zrobił ci
jakąś przykrość. A wczoraj wieczorem wyglądaliście na takich szczęśliwych! - Pokręciła głową.
Cóż, matka Jacka widziała nas przed przybyciem Tiny - pomyślała Mattie.
Wątpiła, żeby Betty Beauchamp znała prawdziwą przyczynę jej przylotu do Londynu, więc
na wszelki wypadek nie mówiła nic więcej.
- Edward i ja tak się ucieszyliśmy, kiedy w środę wieczorem Jack zadzwonił do nas i
powiedział, że poleci do Paryża z pewną młodą damą! - oznajmiła Betty.
- W środę? - upewniła się. - Czy dotychczas Jack nie spotykał się z państwem w
towarzystwie... kobiet? - spytała odważnie.
- Ależ skąd! - zaprzeczyła Betty. - Po raz pierwszy w życiu zamierzał przedstawić nam
dziewczynę! Tak się cieszyliśmy. On nigdy nic nam nie mówi o swoim życiu prywatnym.
Nie dziwię się! - pomyślała Mattie.
- Czy przed środą nie wspominał o tym, że przyleci tu z kobietą? - spytała, zachęcona
otwartością matki Jacka.
- Nie. - Betty pokręciła głową, podekscytowana. - Edward i ja byliśmy tacy zadowoleni, że
cię poznamy! - Uśmiechnęła się ciepło, a zarazem ze współczuciem.
Mattie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.
Nic nie rozumiała. Przecież Jack potwierdził, że zamienienie przez nią karteczek przy
bukietach doprowadziło do rozpadu jego relacji z kobietami, którym... zaraz...
Co on właściwie powiedział? - zastanawiała się.
- Wiem, że Jack potrafi być zbyt natarczywy - przyznała Betty. Wydawała się lekko
zawstydzona. - Ma to po ojcu. Nauczyłam się radzić sobie z tym, ale zajęło mi to chyba kilka lat.
Ale poza tym Jack to bardzo dobry chłopak. Chyba trzeba mu wybaczyć jego wady.
Do głowy Mattie cisnęły się pytania.
- Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? - zapytała.
- Kwiaty? - Betty była zdumiona pytaniem. - Ach, wiem, kochanie, o co ci chodzi. Musiał ci
mówić. Nie, ja naprawdę nie mogę patrzeć na cięte kwiaty. Uważam, że kwiaty można podziwiać w
naturze. Powinny rosnąć i żyć, a nie umierać powoli w wazonach. Jack posyła kwiaty swoim
siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak róży. Wyobraź sobie, że mam już w ogrodzie chyba z
pięćdziesiąt krzaków róż od niego! - wyznała z radością.
- Siostrom? - spytała cicho Mattie.
- Nie mówił ci, że ma siostry? Mam pięcioro dzieci! Jacka i cztery córki - oznajmiła z dumą
Betty. - Jack jest najstarszy, potem jest Christina, Sally i Cally, to bliźniaczki, a najmłodsza jest...
- Sandy - dokończyła Mattie. - Czyli Alexandra. Christina, czyli Tina.
- Właśnie! - ucieszyła się Betty. Mattie była zaszokowana. - Nie wiem, czy wiesz, że Sandy
wychodzi za mąż po raz drugi - kontynuowała Betty. - Niestety jej pierwszy mąż okazał się
okropnym człowiekiem. Cieszymy się, że znowu jest szczęśliwa.
Cztery kobiety, dla których Jack zamówił u Mattie bukiety kwiatów, były jego siostrami!
Nie do wiary!
Faktycznie nigdy nie przyznał, że miał cztery kochanki. Ale oszukał Mattie, aby ją
przekonać, żeby pojechała z nim do Paryża. Nikogo wszak nie zastępowała. Dlaczego Jack ją
okłamał? Szantażował ją! A przed swoją rodziną udawał, że żyje spokojnie i przyzwoicie.
Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała już zamiaru wyjeżdżać.
- Powinnam chyba wrócić do hotelu - powiedziała. - Przepraszam. A może zdołamy jakoś z
Jackiem wyjaśnić sobie wszystko? - Uśmiechnęła się lekko.
- Och, oby się wam udało! Mam wielką nadziej ę, że tak będzie! - Betty rozpromieniła się. -
Mój mąż i córki tak bardzo pragną panią poznać! - Znowu przeszła na „pani”. Nie chciała być
niegrzeczna.
Mattie poczuła się nagle zawstydzona. Ale to przecież Jack powinien się wstydzić. Jego
matka była niezmiernie ciepłą, otwartą i miłą osobą. Jeśli ojciec Jacka i jego siostry były podobne
do Betty, Jack różnił się od nich na niekorzyść. Oszukiwał najbliższych, którzy naprawdę chcieli
dla niego jak najlepiej.
- Nie zastanie pani Jacka w hotelu - poinformowała Betty. - Pojechał na lotnisko po męża
Tiny, mojej najstarszej córki. Jak pani wie - matka Jacka posmutniała - Tina przyjechała wczoraj
wieczorem i oznajmiła nam, że porzuciła Jima, swojego męża. Niestety Tina zawsze była w gorącej
wodzie kąpana. - Betty pokręciła głową. - Tym razem przeszła samą siebie! Jim to taki
sympatyczny młody człowiek!
A zatem kiedy Mattie wymykała się z apartamentu, Jacka już w nim nie było? Pewnie
dlatego chciał koniecznie porozmawiać z nią w nocy. Wiedział, że rano pojedzie na lotnisko i
obawiał się, że podczas jego nieobecności Mattie opuści hotel i więcej się tam nie pojawi.
Mattie wracała jednak do hotelu.
Jack mógł jedynie martwić się o jej zachowanie na przyjęciu i później. Skoro kilka dni j ą
oszukiwał, niech sam się dowie, jak to jest być wodzonym za nos.
- Jestem pewna, że Tina i Jim się pogodzą - odezwała się Mattie, aby pocieszyć Betty. -
Atmosfera Paryża powinna im w tym pomóc.
- Pewnie masz rację, kochanie... - Betty ponownie przeszła na „ty”. - Cieszę się, że
zrezygnowałaś z wyjazdu.
Mattie przez chwilę wstydziła się, że zamierzała opuścić Jacka bez jego wiedzy i zgody.
Jednak to on powinien się był wstydzić. Może nie miał obowiązku mówić jej, że cztery kobiety,
którym polecił posłać kwiaty, były jego siostrami, ale jak mógł od początku sugerować swoim
rodzicom, że Mattie jest jego sympatią?
Skoro nigdy nie przedstawiał rodzinie żadnych kolegów ani koleżanek, jego rodzice musieli
zrozumieć jego intencje tylko w jeden sposób. Jack z pewnością był tego świadom.
Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak wcześniej zdawało się Mattie.
- Czy mogłybyśmy zachować w sekrecie naszą rozmowę? - poprosiła. - Chyba Jack nie
byłby zadowolony z tego spotkania o poranku. To znaczy... oczywiście powiem mu, że się
spotkałyśmy... ale nie będę wspominała, że mówiłyśmy o... jego charakterze.
- Na pewno by się rozzłościł - przyznała Betty. - Ja też nie zamierzam relacjonować mu
naszej wymiany zdań na temat jego osoby. Cieszę się, że mogłyśmy porozmawiać. Miałam na to
wielką ochotę, kiedy zobaczyłam panią wychodzącą z hotelu. Dlatego zaraz wyszłam za panią. -
Uśmiechnęła się. - W takim razie... do zobaczenia wieczorem!
- Do zobaczenia. - Mattie wstała i pożegnała się z Betty. - Dziękuję. - Ruszyła z powrotem
do hotelu.
Co on sobie wyobraża? - myślała o Jacku.
Cóż, widocznie siostra jego przyszłego szwagra, Sharon, rzeczywiście mu się naprzykrza, a
on nie chce mieć z nią do czynienia.
Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje rozbudzi w rodzicach, kiedy pojawi się na
rodzinnym przyjęciu z potencjalną narzeczoną...?
Jack chyba nie przemyślał dostatecznie tego aspektu sprawy.
Czy uczucia rodziców i samej Mattie mogły mu być całkiem obojętne?
Jeśli tak, Mattie zamierzała odpłacić mu pięknym za nadobne!
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Mattie, obawiałem się, że... - Jack umilkł ze zdumieniem, ponieważ objęła go i uniosła
głowę w wyraźnym oczekiwaniu na pocałunek. - Co ty wyprawiasz? - spytał.
- Myślałam, że lepiej okazać ci nieco uczucia, na wypadek gdybyśmy nie byli sami -
odpowiedziała, cofnąwszy się.
Zajrzała wymownie do salonu. Widziała już wcześniej, że był pusty, bo zerknęła doń przez
uchylone drzwi sypialni. Czekała w napięciu na Jacka wracającego z lotniska.
- Świetny pomysł - mruknął. - Tylko nie w tym momencie. - Przesunął dłonią po włosach. -
Jestem trochę zmęczony.
Mattie przyjrzała mu się uważnie. Rzeczywiście wydawał się zmęczony. Pewnie próba
rozwiązania kryzysu małżeńskiego popędliwej siostry i jej męża wycisnęła na Jacku swoje piętno.
- Nie masz ochoty na karesy? - zaproponowała Mattie. - A może chcesz, żebym zamówiła
lunch?
Weź prysznic i odpocznij - poradziła.
Jack był zdumiony jej mimo wszystko przyjaznym zachowaniem. Właśnie o to chodziło
Mattie. Po tym, co stało się w nocy, nie spodziewał się, że zastanie ją w hotelu i że będzie chciała z
nim rozmawiać.
A ona chciała wywrzeć na nim wrażenie, że po romantycznej kolacji na statku i przerwanym
pocałunku oczekuje teraz od niego poważnego zaangażowania.
Jack powinien się tym przerazić.
- Odebrałam z recepcji wiadomość, którą dla mnie zostawiłeś - powiadomiła.
Gdy wróciła do hotelu, podano jej kopertę z kartką od Jacka. Niewiele napisał:
„Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj, aż wrócę. Jack”.
Czy on uważał, że może wydawać jej polecenia?
- Rozumiem - odpowiedział. - Pewnie...
- Zamówić lunch? - przerwała mu Mattie, podnosząc słuchawkę telefonu. - Wcześniej
zamówiłam sobie kanapkę. Była pyszna!
- W takim razie ja również poproszę kanapkę - oznajmił Jack. Czuł się odrobinę
zdezorientowany.
- Spotkałam rano twoją matkę - poinformowała niby od niechcenia Mattie, siadając z
telefonem w ręku w jednym z głębokich foteli. Łączyła się z recepcją. Jednak ukradkiem zerknęła
na Jacka - był zaskoczony.
- Spotkałaś moją mamę? - upewnił się. - Co...
- Halo, recepcja? - spytała głośno. - Poproszę jedną kanapkę klubową. - Zasłoniła mikrofon i
szepnęła do Jacka: - Napijesz się czegoś?
- Chyba potrzebna mi duża, mocna kawa - westchnął.
Zamówiła kawę i odłożyła słuchawkę. Spojrzała na zegarek.
- Niestety muszę wyjść - oznajmiła. - Zamówiłam sobie dłuższą wizytę w salonie piękności
na dole. Chcę wyglądać wieczorem najlepiej, jak tylko będę mogła.
- Mattie... - odezwał się. Był coraz bardziej zdumiony.
- Na twoim miejscu przespałabym się trochę po zjedzeniu lunchu. - Mattie nie dawała mu
dojść do słowa. Wzięła torebkę. - Wyglądasz na wyczerpanego, chyba brakuje ci snu.
- A ty najwyraźniej jesteś pełna energii i tak radosna, jakby nic złego nie zaszło - mruknął.
- A nie powinnam? - odpowiedziała z uśmiechem. - Jesteśmy w Paryżu, spędzę popołudnie
w salonie piękności luksusowego hotelu, wieczorem czeka nas uroczysty obiad w uroczej
restauracji na Wieży Eiffla... Żyć, nie umierać!
Jack zmarszczył brwi.
- Ale minionej nocy... - zaczął.
- Z pewnością poradziłeś sobie z tym, co stało się w nocy - przerwała Mattie. - W końcu to
mnie spodziewają się wieczorem twoi najbliżsi, prawda? - Wybacz, muszę już iść. - Zerknęła na
zegarek i pobiegła do drzwi. - Twoja mama jest cudowna! - rzuciła na odchodnym.
Ha! - pomyślała, znalazłszy się za drzwiami. I kto teraz czuje się niezręcznie?
Z triumfującą miną zjechała windą na pierwsze piętro, gdzie znajdował się salon piękności.
Niech teraz Jack nie wie, co się wokół niego dzieje! - myślała. Będzie miał się z pyszna!
Możliwie najdłuższą wizytę w salonie piękności Mattie zamówiła przede wszystkim
dlatego, aby uniknąć pytań, jakie bez wątpienia cisnęły się Jackowi na usta. Zamierzała zabawić się
jego kosztem, półleżąc w rozkładanym fotelu kosmetycznym i oddając się przyjemnym zabiegom
fryzjerki, stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednocześnie będzie to okazja do miłego
odpoczynku.
Bylebym się tylko zanadto nie przyzwyczaiła - pomyślała, patrząc, jak manikiurzystka
maluje jej paznokcie. We wtorek wracam do pracy w Londynie.
Powrót do Londynu wiązał się z zakończeniem krótkiej i przypadkowej znajomości z
Jackiem.
Niestety! - westchnęła w duchu. Cóż mi po satysfakcji, że dostarczę Jackowi trochę stresu?
Przecież była w nim zakochana.
Ogarnęło ją rozdrażnienie. Nadal pozostawał dla niej zagadką.
Nagle tok jej myśli przerwały urywki rozmowy, jaką prowadziły ze sobą dwie znajdujące
się obok klientki salonu.
- Rodzice tak się cieszą z tego, że Tina spodziewa się dziecka! - oznajmiła jedna z kobiet.
- Tina też się cieszy - odparła druga. - Oczekiwała po prostu od Jima bardziej spontanicznej,
żywszej reakcji na tę radosną wiadomość. Nie spodobał jej się jego żart, kiedy stwierdził tylko, że
nadchodzącego Bożego Narodzenia nie spędzą na nartach! Ale przecież Jim ma specyficzne
poczucie humoru. Kiedy Tina się uspokoi, na pewno zrozumie, że chciał ją tylko rozbawić.
- U wielu kobiet ciąża powoduje emocjonalne rozchwianie - skomentowała pierwsza z
rozmawiających. - Pamiętasz, co się działo, kiedy sama byłaś w ciąży albo kiedy ja byłam?
Mattie zerknęła w bok. Ze swojego miejsca nie widziała dobrze dwóch kobiet, których
rozmowę słyszała, jednak zdołała stwierdzić, że są do siebie bardzo podobne. Musiały być siostrami
Jacka, bliźniaczkami Sally i Cally.
Były również bardzo podobne do Jacka, obie miały ciemne włosy i ciemne oczy.
- Zastanawiam się, jaka jest dziewczyna Jacka - odezwała się nagle bliźniaczka siedząca po
lewej. - Wszyscy chyba bardziej się ekscytują możliwością poznania jej niż zaręczynami Sandy, a
nawet sytuacją Tiny!
Serce Mattie przyspieszyło rytm.
- Mama mówi, że to czarująca młoda osóbka - odpowiedziała bliźniaczka po prawej. -
Ogromnie sympatyczna. Zupełnie nie robi wrażenia kogoś, kto szuka męża z dużymi pieniędzmi.
Całe szczęście!
- Tak. Jack jest taki dobry! Mógłby przymknąć oko na zbyt wiele, a potem ciężko tego
żałować.
Czyżby Jacka można było aż tak łatwo wyprowadzić w pole, tak łatwo zranić? - zdumiała
się Mattie. Najwyraźniej poznała go od innej strony.
- Mama zapewnia, że to dobra, otwarta dziewczyna - ciągnął głos z prawej. - Ale mama
uznałaby za czarującą każdą dziewczynę, z którą postanowiłby się ożenić Jack! My zresztą także.
Jeśli on kogoś wybierze, bez wątpienia będzie to sympatyczna osoba.
Mattie miała już dość podsłuchiwanej rozmowy.
Nie dziwiła się, że siostry Jacka plotkują na jej temat. W końcu na ich miejscu byłaby
równie ciekawa sympatii brata, który od dawna nikogo rodzinie nie przedstawił.
Niepokoiło ją, że rodzice i siostry Jacka mogą postrzegać ją jako potencjalną łowczynię
fortun. Aby nie uznali Mattie za kogoś takiego, musiała podczas wieczornego obiadu zachowywać
się zupełnie inaczej, niż zamierzała.
- Dziękuję - powiedziała do manikiurzystki, gdy kobieta skończyła malować jej paznokcie. -
Chciałabym zapłacić.
Wizyta w luksusowym salonie piękności będzie dla niej ogromnym wydatkiem, lecz po tym,
co przed chwilą usłyszała, nie zamierzała pozwolić, by płacił za nią Jack. Nawet gdyby następny
miesiąc miała przeżyć o chlebie i wodzie.
Kiedy wychodziła, Sally i Cally powiodły za nią spojrzeniem. Nie mogły jednak wiedzieć,
na kogo patrzą.
Mattie pożałowała nagle, że nie wyjechała rankiem z Paryża.
Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wyglądu. Matka także była zadbana; bez
wątpienia była kiedyś bardzo piękną kobietą. Również ojciec Jacka musiał być przystojnym i
bardzo eleganckim starszym panem. Mattie pomyślała, że będzie się czuła pomiędzy nimi jak
brzydkie kaczątko.
Ależ głupi pomysł miał Jack, żeby mnie tu sprowadzić i przedstawić im jako swoją przyszłą
narzeczoną! - myślała. Było oczywiste, że rodzina Jacka odbierze jej pojawienie się jako ważną
deklarację z jego strony. Jak mógł nie wziąć tego pod uwagę?!
Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wieżę Eiffla. Rozmyślała. Z jednej strony chciała
zemścić się na Jacku za to, że ją oszukał, z drugiej nie chciała robić przykrości jego rodzinie ani też
pozostawić go samego, co doprowadziłoby do kompromitacji Jacka przed najbliższymi.
Nie, Mattie nie mogła wyrządzić im wszystkim takiej krzywdy. Nie była aż tak podstępnym
i porywczym człowiekiem, a i wszyscy Beauchampowie wydawali się dobrymi, miłymi ludźmi.
Jack też nie był taki zły.
Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, zastanawiając się, co robić.
Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno musiał być zaniepokojony jej dzisiejszym
zachowaniem.
Postanowiła w końcu, dla dobra Jacka i jego najbliższych, że odegra podczas kolacji rolę
uczciwej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny.
- Wyglądasz wprost oszałamiająco! - ocenił Jack, kiedy krótko po dziewiętnastej Mattie
wróciła wreszcie do apartamentu. W jego oczach widać było szczery zachwyt.
Miała na sobie drugą z dwóch wieczorowych sukienek, jakie kupiła w minioną sobotę - ta
była kremowa, koronkowa, miała krótkie rękawy i sięgała do kolan. Jasna sukienka podkreślała
ciemny odcień pięknie ułożonych, błyszczących włosów Mattie.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, bardzo zadowolona.
Jack chyba rzeczywiście trochę odpoczął i wziął prysznic, ponieważ wyglądał teraz świeżo i
uroczo. Ponownie miał na sobie czarny smoking i białą koszulę.
Był taki przystojny i męski, że Mattie aż zakręciło się w głowie.
- Mattie, zanim tam pójdziemy, chciałbym z tobą poroz...
- Twoja mama telefonowała, kiedy spałeś - przerwała mu Mattie. - Odebrałam, żeby cię nie
budzić. - Jack uniósł brwi. Mattie nie wiedziała, co pomyślałaby matka Jacka, gdyby stwierdziła, że
mieszkają z Mattie w tym samym apartamencie. - Piętnaście po siódmej mamy spotkać się wszyscy
w barze. Napijemy się drinka, a potem razem pójdziemy w stronę Wieży Eiffla.
- Naprawdę? - spytał Jack, znowu zdezorientowany.
- Tak - potwierdziła, ruszając do drzwi. - Już pora zjechać do baru. - Popatrzyła na niego
wyczekująco.
- Miałem nadzieję, że porozmawiamy wczoraj w nocy...
- Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta! - przypomniała Mattie.
- To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich bliskich, muszę ci coś powiedzieć.
- Możesz to zrobić po drodze - zaproponowała, wychodząc na korytarz.
I tak wiedziała wszystko, co chciał jej oznajmić. W rzeczywistości wcale nie zamierzała
dopuścić go do słowa.
Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywać się grzecznie, ale na razie nie potrafiła jeszcze
zrezygnować z zemsty. Chciała zobaczyć przerażenie na twarzy Jacka, kiedy staną oko w oko z
Tiną i jego pozostałymi siostrami, i jego głębokie zdumienie, gdy okaże się, że Mattie wie, kim one
są w rzeczywistości.
Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za łokieć, aby szła trochę wolniej.
- Mattie! - zaczął podekscytowany. - Słuchaj, jeszcze nie miałem okazji powiedzieć ci, że...
- Jack, Mattie! Zaczekajcie! - odezwał się zza ich pleców głos Betty Beauchamp.
Mattie omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc minę Jacka.
Biedak, właśnie się zorientował, że nie zdąży w porę wyznać Mattie bardzo ważnych
rzeczy! Niemal mu współczuła.
Odwróciła się, aby uśmiechnąć się do Betty, i nagle aż zamarła na widok jej męża.
Edward Beauchamp był uderzająco podobny do syna. Miał prawie identyczną twarz,
podobną figurę, był tego samego wzrostu - tylko o mniej więcej czterdzieści lat starszy od Jacka.
Niezwykle elegancka para - pomyślała Mattie.
Twarz Edwarda robiła wrażenie oblicza dostojnego, wysoko urodzonego człowieka.
- To jest Mattie, a to Edward, mój mąż - powiedziała miłym tonem Betty.
Miała na sobie długą, czarną suknię z cekinami, w której wyglądała jak królowa.
Mattie i Edward uścisnęli sobie dłonie.
- Cieszę się, że mogę panią poznać - odezwał się na powitanie Edward.
- Jest nam ogromnie miło - potwierdziła radośnie Betty, ujmując Mattie pod rękę i ruszając z
nią przodem. Betty Beauchamp była wesołą, pełną energii kobietą i łatwo nawiązywała kontakt z
ludźmi. - Dziewczyny są wściekłe, że je uprzedziłam i zdążyłam cię już poznać - zdradziła
konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.
Jack nie mógł tego słyszeć.
Z pewnością wciąż ogromnie się niepokoił.
Mattie zastanawiała się, czy jednak nie postępuje z nim okrutnie.
Pocieszała się, że jeszcze tylko kilka minut, a potem wszystko się wyjaśni i Jack powinien
się uspokoić.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Czy mógłbym zamienić z Mattie kilka słów na osobności? - spytał w końcu Jack, kiedy
zbliżali się do hotelowego baru.
Mattie odwróciła głowę. Jack miał niewyraźną minę. Mattie puściła więc Betty, zaczekała
na Jacka i ujęła go pod rękę.
- Mam nadzieję, że po dzisiejszej kolacji będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby porozmawiać
o wszystkim - powiedziała.
- Ale... - zaczął Jack. Wyraźnie drżał.
- Dziewczyny będą bardzo rozczarowane, jeśli każecie im na siebie czekać - powiedziała
Betty.
Zupełnie jakby była ze mną w spisku - pomyślała Mattie.
- Chodź, synu - odezwał się Edward, wesoło klepiąc Jacka po plecach. - Wiesz, jakie są te
nasze panie.
- Chodźmy, Jack - zachęciła Mattie. - Wszystko będzie dobrze.
W barze siedziały już wszystkie cztery siostry Jacka.
Sandy żartowała z wysokim brunetem, wpatrując się w niego z miłością. To musiał być
Thom, jej nowy narzeczony.
Tina dyskutowała z mężczyzną nieco przysadzistej budowy. Musiał to być Jim, jej trochę
mało wrażliwy mąż.
Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blondyna.
Mąż Cally był również wysoki, miał rude włosy, wyglądał na Szkota. Obok siedziała para
starszych ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma.
Mattie nie zauważyła natomiast dziewczyny, która mogłaby być Sharon. To jej zalotów tak
bardzo obawiał się Jack.
Na widok wchodzących ustały rozmowy.
Jack ścisnął dłoń Mattie - musiał bardzo się denerwować.
Czego się po mnie spodziewa? - dziwiła się. Nawet gdybym nie wiedziała, kim są Tina,
Sandy, Cally i Sally, nie zrobiłabym przecież sceny przy nich wszystkich, przy rodzicach Jacka.
Czy nie jest o tym przekonany?
Najwyraźniej nie był.
- Nie denerwuj się, Jack, wszystko w porządku - szepnęła, aby go uspokoić. - Przedstaw
mnie, proszę.
- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi wyjaśnić... - zaczął.
- Zrobisz to później - przerwała mu kolejny raz. - Naprawdę nie musisz się niepokoić.
- Cześć wszystkim! - odezwał się nagle z tyłu przesadnie modulowany, aksamitny kobiecy
głos. - Mam nadzieję, że się nie spóźniłam?
Jack zesztywniał. Mattie zerknęła na niego z niepokojem, po czym odwróciła się, żeby
zobaczyć nowo przybyłą.
Była wysoką brunetką o bujnych włosach sięgających aż do pasa. Włożyła na ten wieczór
krótką, dopasowaną sukienkę w kolorze fioletowym. Miała pełną, delikatną twarz porcelanowej
lalki, ciemnoniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie rzęsy.
Czy to była siostra Thoma?
Musiała to być Sharon. Najwyraźniej zwróciła się do rodziny Beauchampów oraz własnej.
Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej kobiety? Mattie nie posiadała się ze
zdumienia.
Spojrzała na Jacka. Jeśli tak, z pewnością nie jest kobieciarzem - myślała. Wszyscy bowiem
inni mężczyźni, jacy siedzieli w barze, otwarcie wpatrywali się w Sharon, podziwiając jej urodę.
Sharon, trajkocząc i śmiejąc się, witała się z Sandy, Thomem, siostrami Jacka i ich mężami. Mimo
to widać było, że rzuca ukradkowe spojrzenia właśnie na Jacka.
W końcu znalazła się przed nim i powiedziała:
- Cześć, Jack.
- Cześć - odparł beznamiętnie, grzecznie skłaniając głowę.
- Nie bądź taki sztywny, teraz wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną! - odpowiedziała,
zmysłowo modulując głos, i natychmiast rzuciła się Jackowi na szyję, całując go w usta.
Zaskoczony, puścił dłoń Mattie. Oparł dłonie na obnażonych, smukłych, opalonych
ramionach Sharon i delikatnie, ale stanowczo odsunął ją od siebie.
Sharon nie ustępowała.
- Jak się cieszę, że znowu cię widzę! - oznajmiła znacząco, po czym ujęła go pod rękę.
Mattie miała ochotę wydrapać Sharon oczy. W każdym razie takie sformułowanie przyszło
jej na myśl. Jak ona śmie patrzeć na Jacka takim wzrokiem?! - myślała gniewnie. Zachowuje się,
jakbym nie istniała. Na nikogo innego już nie zwraca uwagi, tylko na Jacka!
Jack nie robił nic, co mogłoby zachęcić Sharon do takiego zachowania. Po prostu stał
nieruchomo.
Ale ona najwyraźniej wiedziała, czego chce. Jak najbardziej zbliżyć się do niego.
Czyżby naprawdę nie miał ochoty bliżej poznać tej dziewczyny? A może tylko tak mówi?
Chociaż jaki sens miałoby wówczas sprowadzanie mnie tutaj na ten weekend, kiedy miałby okazję
bawić się z Sharon? - myślała Mattie.
- To moja przyjaciółka, Mattie Crawford - oznajmił głośno Jack, obejmując ją w pasie i
przysuwając lekko do siebie. - A to Sharon Keswick, siostra Thoma.
- Tak mnie przedstawiasz: „siostra Thoma”? - odpowiedziała z oburzeniem Sharon. -
Miałam nadzieję, że jestem dla ciebie kimś więcej niż tylko „siostrą Thoma”! - Spojrzała gniewnie
na Mattie. - Cześć, Mandy - powiedziała, podając jej niechętnie dłoń.
- Mam na imię Mattie. - Była pewna, że Sharon celowo niewłaściwie wymówiła jej imię.
- Czy my się już spotkałyśmy? - spytała Sharon, w której nagle obudził się duch
współzawodnictwa. - Znasz może...
- Może przynieść ci szampana, Sharon? - przerwał grzecznie Edward.
- Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawić Mattie reszcie rodziny - wtrącił Jack,
wykorzystując okazję.
A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo bał się przedstawić Mattie najbliższym!
- Słusznie. - Mattie kiwnęła głową. - Z pewnością jeszcze dziś porozmawiamy - powiedziała
chłodno do Sharon.
- Bez wątpienia - odparła lodowatym tonem Sharon. Uśmiechnęła się do Edwarda i wzięła
od niego kieliszek szampana.
- O rety! - szepnął Jack do Mattie, kiedy odeszli parę kroków. - Teraz rozumiesz, o co mi
chodzi?
Mattie nie była pewna, o co naprawdę chodzi Jackowi. Choć było oczywiste, że Sharon
ogromnie się nim interesuje, a on stara się jej unikać. Mattie była jednak również przekonana, że
między nimi jest jeszcze coś. Może tych dwoje łączyła jakaś wspólna przeszłość?
W każdym razie poznanie Sharon było dla Mattie tak przykre, że zepsuło jej humor na cały
wieczór.
Przedtem podejrzewała chwilami, że może żadna Sharon nie istnieje, że Jack wymyślił tę
postać w ramach niecodziennej gry, jaką prowadził z Mattie. Gdyby tak było, zaproszenie Mattie do
Paryża miałoby inny cel, niż twierdził.
Jednak Sharon była kobietą z krwi i kości, i to jaką kobietą! Mattie poczuła się jak brzydkie
kaczątko pośród łabędzi. Zwłaszcza obecność Sharon nie pozwalała Mattie spokojnie cieszyć się
uroczystym wieczorem.
- Nie wiem, o co ci naprawdę chodzi - powiedziała do Jacka. - Czy może o to, że Sharon jest
niezwykle piękna?
- Cóż, jest piękna... - przyznał niechętnie.
Mattie zjeżyła się. Mógłby chociaż skłamać, spróbować jakoś umniejszyć w słowach
olśniewającą urodę Sharon.
- I masz z tym kłopot? - spytała gniewnie.
Jack pokręcił głową.
- To zbyt skomplikowane, żebym wytłumaczył ci w tej chwili.
- Możesz wyjaśnić mi w prostych, krótkich zdaniach - poradziła. - Bez wątpienia je
zrozumiem.
Jack popatrzył na nią z niepokojem.
- Mattie... - zaczął.
- Nie teraz - ucięła i zmusiła się do uśmiechu, ponieważ stali naprzeciw sióstr Jacka oraz
towarzyszących im mężczyzn. - Przedstaw mnie swoim siostrom: Tinie, Sally, Cally i Sandy -
powiedziała.
Jack spojrzał na nią zaskoczony. Jak przewidziała, był oszołomiony tym, że Mattie wie, kim
są kobiety o wymienionych przez nią imionach. Nie rozbawiło jej to jednak. Już nic jej w tej chwili
nie bawiło.
- Nie stój tak - powiedziała. - Twoje siostry i ich mężowie czekają, aż podejdziemy i
przywitamy się z nimi.
Dobrze, że Sharon się pojawiła, bo przypomniało to Mattie, po co Jack zabrał ją ze sobą do
Paryża. Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewać, że to dlatego, że mu się spodobała.
Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawdę dbał o to, żeby się nie nudziła, ale nie
wspominał słowem o tym, by poważnie się nią zainteresował.
Jeśli jego dziwne spojrzenia odebrała jako zobowiązującą deklarację, a co gorsza, zakochała
się w Jacku, była to jej własna wina. I naiwność.
- Wiesz, że to moje siostry... - szepnął w końcu. Widać było, że jest zdezorientowany.
- Oczywiście.
- Ale skąd...? W jaki sposób się dowiedziałaś?
- Rozmawiałam rano z twoją mamą. Czy często zdarza ci się tracić rezon w towarzystwie?
- Słucham?
- Zaniemówiłeś. Stoisz jak słup soli - drażniła się z nim Mattie.
- Od samego rana wiesz, że cztery kobiety, którym... - zaczął.
- Kto rano wstaje, nie błądzi - przerwała mu kolejny raz, celowo mieszając dwa przysłowia.
- Dziwne... - mruknął sam do siebie. - Rozmawiałem z mamą po południu i nie wspominała
mi o tej części waszej rozmowy.
Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu piękności, Jack poszedł porozmawiać z matką.
- Twoja mama nie wie, że myślałam, że Tina, Sally, Cally i Sandy nie są twoimi siostrami. -
Mattie uśmiechnęła się szeroko.
- No tak... To dlatego byłaś tak nieoczekiwanie miła, kiedy wróciłem z lotniska. Bawisz się
moim kosztem.
- To ty rozpocząłeś tę grę - odparła. Nie chciała, żeby Jack domyślił się jej uczuć.
- Jeden do zera dla ciebie - skomentował. Uśmiechnął się, objął Mattie i ruszył z nią w
stronę swoich sióstr.
Siostry Jacka przywitały się z nią serdecznie. Wszystkie wydawały się ogromnie
sympatyczne. Mężczyźni również byli przyjaźnie nastawieni.
Mattie cieszyła się, że została tak ciepło przyjęta. Od razu poczuła się lepiej.
Co ciekawe, także i Thom, brat Sharon, odniósł się do Mattie bardzo życzliwie. Robił
wrażenie czarującego człowieka. Widocznie nie był podobny do siostry.
- Pasujecie do siebie - powiedział - ale czy Mattie już wie, że jesteś pracoholikiem? -
Drażnił się w ten sposób z Jackiem.
- Może teraz, kiedy poznałem Mattie, nie będę takim pracoholikiem jak dawniej - odparł
Jack, przytulając Mattie znacząco.
- A czy ona wie, że kiepsko grasz w golfa? - dorzucił ze złośliwym uśmiechem Ian, mąż
Cally. Faktycznie był Szkotem.
- Wolę sporty uprawiane w zamkniętych pomieszczeniach - odpowiedział Jack.
- Hm, ale czy Mattie zdaje już sobie sprawę, że chrapiesz? - odezwał się z kolei Jim. - Auu!
- zawył, kiedy Tina mocno kopnęła go w kostkę.
Mattie powstrzymała wybuch śmiechu. Jim i Tina byli dość specyficzną parą.
- Ogromnie was przepraszam za to, w jaki sposób wpadłam na was wczoraj w nocy, rujnując
wam wieczór - powiedziała Tina. - Nie wiem, co sobie o mnie pomyślałaś, Mattie. Byłam w tak
okropnym stanie! I przetrzymałam Jacka parę godzin w swoim pokoju, płacząc mu w rękaw... -
wyznała.
Nic dziwnego, że kiedy wrócił z lotniska, był wyczerpany.
- Nie przejmuj się - pocieszyła ją Mattie. - Po to ma się braci, żeby było komu zwierzyć się z
kłopotów. Cieszę się, że już się pogodziliście. Słyszałam, że spodziewacie się dziecka. Gratuluję! -
Mattie uśmiechnęła się do obojga małżonków.
- Dziękuję ci - odpowiedziała Tina. - Niestety, mój mąż zbyt często najpierw coś mówi, a
dopiero potem myśli - dodała, po czym przytuliła się do Jima, uśmiechając się do niego czule.
- A ja sądziłem, że po prostu jest dla ciebie niedobry... - skomentował żartobliwie Jack.
- Przestańcie, dobrze? - mruknął lekko zniecierpliwiony Jim.
- Dopiero zaczynamy - odpowiedział Jack, mrugając do niego porozumiewawczo.
- Czas ruszyć na przyjęcie - zarządziła nagle głośno Betty. - Chodźmy, kochani!
Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz ze swoim mężem z rodzicami Thoma i
Sharon. Także i państwo Keswickowie wydawali się bardzo mili. Robili wrażenie zwykłych ludzi -
oboje byli niscy i mieli nadwagę.
Mattie zastanawiała się, jak to możliwe, żeby Sharon była ich dzieckiem. Odróżniała się od
reszty rodziny nie tylko urodą, ale i charakterem.
- O czym jeszcze rozmawiałyście z moją mamą? - spytał Mattie Jack, kiedy ruszyli razem w
stronę Wieży Eiffla. - Wspomniała ci o moich czterech siostrach, wymieniając ich imiona. Musiała
również powiedzieć ci o ciąży Tiny...
- Twoja mama jest bardzo otwartym człowiekiem - odparła wymijająco Mattie.
- W przeciwieństwie do mnie - przyznał z kwaśną miną.
Bardzo niewiele o sobie mówił, choć nie był milczkiem ani człowiekiem zamkniętym w
sobie. Mattie rozmawiało się z nim tak dobrze, że musiała uważać, żeby mimowolnie nie zdradzić,
że się w nim zakochała.
- Miło znowu cię widzieć, Jack! - Mattie usłyszała donośny głos zbliżającej się Sharon.
Sharon ostentacyjnie ujęła Jacka za ramię. - Mam nadzieję, że nam wybaczysz, Mandy - mruknęła
do Mattie, uśmiechając się nieszczerze. - Jesteśmy z Jackiem dobrymi znajomymi. Och, Jack -
zatrzepotała długimi rzęsami - czy to nie najbardziej romantyczne miejsce na świecie?
Mattie milczała. Sharon ją zdenerwowała. W dodatku Jack nie próbował jej zniechęcić ani
nakłonić do odejścia.
W restauracji na wieży Sharon szybko usiadła obok Jacka, a Mattie po drugiej stronie.
Była wściekła, chociaż niespecjalne zdziwiona zachowaniem rywalki.
Gniewała się zarówno na Sharon, jak i na Jacka.
A także na siebie samą za to, że była taka niemądra i dała się wplątać w tę farsę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Nie przejmuj się moją siostrą - odezwał się w pewnej chwili Thom, który siedział z lewej
strony Mattie. - Nie ma się czym martwić. Naprawdę.
Serce Mattie zabiło mocniej. Uśmiechnęła się sztucznie do Thoma.
Nie zwracała uwagi na widoczne z góry kolorowe światła Paryża. Ledwie skubnęła pierwsze
danie. Wszystko z powodu Sharon.
Jack próbował włączyć Mattie do rozmowy, ale Sharon cały czas wykazywała inicjatywę,
skupiając na sobie uwagę. W dodatku starała się jak najczęściej wypowiadać głośno zdania
zaczynające się od: „A pamiętasz, Jack, jak razem...” Po każdej takiej wypowiedzi Mattie miała
ochotę krzyczeć.
Co właściwie łączyło Jacka i Sharon? - myślała nerwowo.
Właściwie nie trzeba było długo się nad tym zastanawiać. W takim razie Jack sprowadził
Mattie do Paryża po to, aby...
- On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawdę - szepnął znowu Thom.
Uśmiech Mattie był tym razem kwaśny. Jeśli nawet obecnie Jackowi nie zależało na Sharon,
musiał zwrócić na nią szczególną uwagę już wcześniej!
- Mówię serio - zapewnił Thom, ściskając przelotnie dłoń Mattie, by dodać jej otuchy.
Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Popatrzyła na pokruszoną bułkę i otrzepała palce
z okruchów.
- W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy zwraca uwagę na kobietę! - mruknęła do
Thoma.
Jack był wciąż zajęty perorującą Sharon.
- Przyjrzyj mu się, jakim wzrokiem na ciebie patrzy - poradził z uśmiechem Thom. - Jeszcze
nigdy nie widziałem Jacka tak szczęśliwego i ożywionego jak wcześniej w barze, kiedy
rozmawialiście z nami wszystkimi.
- Naprawdę? - Mattie była zdziwiona. - Myślałam, że Jack zawsze jest ożywiony i
zadowolony z siebie.
- No widzisz! - odparł Thom.
Mattie od początku sądziła, że Jack to człowiek pewny siebie, cieszący się życiem.
Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.
I raczej się nie myliła, bo przecież nie zaprosił jej do Paryża ze względu na nią samą i
paryskie atrakcje. Zabrał ją po to, aby chroniła go przed zalotami Sharon. Jeżeli robi na Thomie
wrażenie szczególnie zadowolonego z mojego towarzystwa - myślała - dowodzi to jedynie, jak
dobrym aktorem jest Jack.
Zresztą i tak większą część wieczoru spędzał na rozmowie z Sharon. Mattie czuła, że jej
obecność w restauracji jest zbędna.
- Dziękuję ci za troskę, Thom, ale nie musisz tak się tym przejmować. - Uśmiechnęła się. -
Nie jesteśmy z Jackiem parą. - Nie byli nawet dobrymi znajomymi. Mattie wątpiła, żeby po
powrocie do Londynu miała kiedykolwiek okazję zobaczyć Jacka.
- Może w takim razie powinniście nią być - odparł Thom, wzruszając ramionami.
Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Lepiej, żebyście nie popełnili podobnego błędu, jaki popełniłem z Sandy pięć lat temu -
kontynuował. - Spotykaliśmy się od dłuższego czasu i wiedziałem, że ją kocham, że jest tą jedyną
kobietą, z którą chcę się ożenić. Tylko że jej tego nie powiedziałem. Wyobraź sobie, że tymczasem
pojawił się inny mężczyzna, który mnie w tym wyprzedził. I pobrali się! - Thom westchnął. - A po
upływie czterech lat ona doszła do wniosku, że popełniła błąd i rozwiodła się. Dopiero wówczas
mogłem powiedzieć jej, co naprawdę do niej czułem cały czas.
Z nami jest inaczej - pomyślała Mattie. To znaczy, jestem zakochana w Jacku, ale on we
mnie z pewnością nie. Gdybym wyznała mu miłość, bez wątpienia jasno dałby mi do zrozumienia,
że nie chce ze mną być.
- O czym tak poważnie rozmawiacie? - zainteresował się nagle Jack. Wydawał się
rozzłoszczony. Czym? Czy tym, że Mattie rozmawiała z Thomem?
- Opowiedziałem właśnie Mattie - odezwał się szybko Thom - jak to przed pięcioma laty
konkurent sprzątnął mi sprzed nosa Sandy, ponieważ nie wpadłem na to, aby w porę powiedzieć jej,
co do niej czuję. - Popatrzył na Jacka wyzywająco.
Mattie zaczerwieniła się. Bez wątpienia Jack spyta, jakim sposobem w ciągu kilku minut
rozmowy doszli do tak osobistych tematów.
- Naprawdę...? - spytał przeciągle Jack, świdrując Thoma wzrokiem.
- Tak - potwierdził Thom, wytrzymując jego spojrzenie.
Tego tylko brakuje, żeby jeszcze ci dwaj się pokłócili! - pomyślała Mattie.
- To takie romantyczne, że w końcu Sandy wróciła do Thoma, prawda? - wtrąciła, nie
czekając na rozwój kłótni.
- Kobiety lubią romantyczne wydarzenia - dodał Thom. - Powinieneś kiedyś to sprawdzić.
Jack spochmurniał.
- To nie takie proste, kiedy ma się taką rodzinę - mruknął.
Ciekawe, o co mu chodzi? - zastanowiła się Mattie. Tymczasem nieoczekiwanie przyłączyła
się do rozmowy Sandy.
- Po tym, jak pomyliłeś dedykacje przy bukietach z kwiatami dla nas - powiedziała - masz
szczęście, że żeńska część twojej rodziny wciąż ma ochotę z tobą rozmawiać, Jack. Dobrze, że
mamy poczucie humoru. W istocie było to nawet śmieszne. Wiesz, Mattie, Jack posłał wszystkim
siostrom po bukiecie kwiatów, ale omyłkowo pozamieniał karteczki z imionami. Wyobrażasz
sobie?
- Wyobrażasz sobie? - powtórzył Jack, spoglądając surowo na Mattie, która miała ochotę
schować się pod stół ze wstydu.
Thom z zaciekawieniem obserwował jej nieoczekiwaną reakcję.
- To chyba rzeczywiście musiało być zabawne - powiedziała w końcu.
- Zależy, jak się na to spojrzy - skomentował Jack.
- Mam nadzieję, że nie pomylił imienia na kwiatach dla ciebie, Mattie - odezwała się znowu
Sandy. - Co byś pomyślała, gdybyś dostała kwiaty z dedykacją dla Sandy, Sally, Cally albo Tiny?
Mattie uśmiechnęła się blado. Sandy nie wiedziała, że Mattie nie dostała od Jacka żadnych
kwiatów, za to słyszała od niego zawoalowaną groźbę szantażu.
- Daj już biedakowi spokój - poradził jej Thom. - Porozmawiajmy lepiej o Mattie. Czym się
właściwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie mówiłaś.
- Może Mattie nie zajmuje się niczym - wtrąciła ze złością Sharon, uznając, że już zbyt
długo nie uczestniczy w rozmowie. - W końcu Jack to bardzo zamożny człowiek! Prawda,
kochanie, że jesteś zamożny? - Popatrzyła zalotnie na Jacka.
- Większość kobiet chce robić coś pożytecznego, Sharon! - odpowiedział Thom, rzucając
siostrze karcące spojrzenie.
- Nie chce mi się pracować - odpowiedziała szczerze.
- Widocznie nie należysz do większości - zakończył Thom, po czym z powrotem spojrzał na
Mattie.
Wiedziała, że nie powinna wspominać, że prowadzi kwiaciarnię. Siedzący obok ludzie byli
zbyt inteligentni, żeby nie skojarzyć faktów.
- Realizuję różne zlecenia - odpowiedziała wymijająco. - A w wolnym czasie pomagam
mojej mamie prowadzić hotel dla psów - dorzuciła szybko, zanim ktokolwiek spytał ją o charakter
realizowanych przez nią zleceń.
- A właśnie... jak się miewa Harry? - spytała z troską Sandy.
Widać było, że lubi psa Jacka. Beauchampowie byli naprawdę sympatyczną rodziną.
- Spytaj Mattie. Harry zamieszkał na ten weekend właśnie w hotelu jej mamy - wyjaśnił z
uśmiechem Jack.
- Dobry pomysł - skomentowała Sandy. - Czy spodobało mu się to miejsce? - spytała Mattie.
- Jack martwił się, że może wcale nie wyjedzie, bo nie ma z kim zostawić Harry'ego.
- To ty rozmawiałeś wczoraj z moją mamą, Jack - przypomniała Mattie. Była
niezadowolona, że nie zaproponował jej, aby zatelefonowali do jej matki wspólnie.
- Harry ma dziewczynę - poinformował Jack. - Piękną sukę labradora, która wabi się Sophie.
- To wspaniale. Zdaje się, że dziewczyn wokół nie brak... - zaczął z przekąsem Thom, ale
rozmowę przerwało nadejście kelnerów roznoszących drugie dania.
Teraz przy stole rozlegały się tylko słowa zachwytu nad wyglądem, aromatem oraz
wspaniałym smakiem jedzenia.
Całe szczęście, że zapomnieli o rozmowie na temat mojego zawodu - pomyślała Mattie.
Thom był naprawdę bardzo miłym człowiekiem i dbał, aby Mattie się nie nudziła, choć jego
towarzystwo było dla niej trochę niewygodne. Zaczynał bowiem podejrzewać, że Mattie i Jack nie
są ze sobą w tak dobrych relacjach, jak wszyscy sądzą. Że mogło zajść między nimi coś przykrego,
czego nikt wokół nie podejrzewa.
I nie mylił się.
Gdyby wiedział, jak niewiele łączy mnie z Jackiem... - myślała ze smutkiem Mattie.
- Smakuje ci? - spytał ją Jack, gdy spróbowała wyśmienitego kurczaka.
- Bardzo - odpowiedziała.
Jack westchnął ze smutkiem i szepnął:
- Mattie, co ja mogę zrobić? Musiałbym być w stosunku do niej niegrzeczny...
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Czy ja coś mówię? - odpowiedziała pytaniem.
- Nie musisz... Widzę, jaka jesteś niezadowolona.
Nie wiedziała, że Jack martwi się jej stanem psychicznym.
Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, stwierdziwszy, że Betty przygląda im się z
naprzeciwka okrągłego stołu, z błogą miną.
- Zastanawiałam się, dlaczego właściwie sprowadziłeś mnie tutaj, skoro tak dobrze się
bawisz w towarzystwie Sharon - szepnęła.
- Dobrze się bawię?! - jęknął Jack. - Chętnie bym ją udusił!
Mattie nie była w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu.
Jack wyglądał jak bezradny chłopiec.
- Dobrze, że humor choć trochę ci się poprawił - skomentował Jack, po czym nachylił się i
delikatnie pocałował Mattie w usta. - Uwielbiam, kiedy się śmiejesz - dodał. - To tak jakby nagle
wyszło słońce.
Mattie była zaskoczona i onieśmielona.
Jednak zaraz potem zdała sobie sprawę, że przecież pocałunek Jacka był gestem aktorskim
wobec jego rodziny siedzącej wokół. No i wobec Sharon Keswisk.
Sharon była bowiem wyraźnie wściekła. Rzuciła Mattie nienawistne spojrzenie.
- Teraz chyba ci się udało - pochwaliła go Mattie. - Sharon nie spodobał się ten pocałunek.
- Mattie, nie dlatego... - zaczął Jack, kręcąc głową.
- Uśmiechaj się - przerwała mu. - Twoja mama nas obserwuje.
- Nieważne, co pomyśli sobie moja mama - mruknął.
- Dla mnie to ważne - oznajmiła Mattie. - Bardzo ją polubiłam.
Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem uśmiechnął się i ścisnął jej dłoń.
- Ona także cię polubiła - powiedział. - Rozmawialiśmy chwilę przed przyjęciem i...
Mattie była ciekawa, co powiedziała mu o niej jego matka. Nie zdążyła jednak o to zapytać,
ponieważ Edward podniósł się właśnie z miejsca i wzniósł toast za Sandy i Thoma. Krótką
przemowę zakończył stwierdzeniem, że ma nadzieję, że za trzy miesiące wszyscy spotkają się w
tym samym gronie na weselu.
Za trzy miesiące nie będę znała Jacka ani nikogo z was - pomyślała ze smutkiem Mattie.
- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nieudany - odezwał się do niej ponownie Jack. - Może jest
coś, na co miałabyś szczególną ochotę jutro? - Czekając na odpowiedź, zabrał się energicznie do
krojenia steku. Najwyraźniej był w nie najgorszym humorze.
- Podobno mamy wszyscy iść na spacer do Notre Dame - odpowiedziała za Mattie Sandy. -
To będzie rodzinna wycieczka. Pamiętasz nasze rodzinne pikniki?
- Pamiętam - odpowiedział. - Mrówki w kanapkach i lody z muchami.
- Jesteś niemożliwy! - skomentowała ze śmiechem Sandy.
Mattie z fascynacją słuchała, jak Jack i Sandy wspominają wesołe wakacje spędzone z
rodzicami i siostrami.
Ona nie miała takich wspomnień. Była jedynaczką, a jej ojciec zmarł, kiedy miała trzy lata.
Całe dzieciństwo spędziła tylko z matką.
Dalsza część kolacji przebiegła na niezobowiązujących rozmowach w miłej atmosferze.
Jackowi udawało się już poświęcać Sharon znacznie mniej czasu.
Po paru godzinach spędzonych w towarzystwie bliskich Jacka Mattie czuła się jak nowa
członkini wesołego klanu, od razu przez niego przyjęta i zaakceptowana. Rodzina Beauchampów
była naprawdę wyjątkowa.
Mimo to Mattie raz po raz ogarniał smutek, kiedy przypominało jej się, że w poniedziałek
wróci do Londynu i na tym zakończy się jej znajomość z tą miłą rodziną. A w szczególności z
Jackiem.
Przyjęcie dobiegło końca i wszyscy zjechali windą z wieży.
- Ja i Mattie idziemy na spacer - oznajmił Jack.
- Ho - ho - ho, spacer! - skomentował Jim. Naprawdę nie był delikatnym człowiekiem.
Jack obejmował Mattie wpół.
- Chyba przejdę się z wami - oznajmiła Sharon, stając z lewej strony Jacka. - Świeże
powietrze dobrze mi zrobi.
Powietrze w restauracji na wieży było wystarczająco świeże.
Dla wszystkich było oczywiste, że Sharon chodzi o co innego.
Jack nie wydawał się zachwycony jej pomysłem.
- Może wszyscy się przespacerujemy? - zaproponowała Cally.
Mattie była jej wdzięczna za tę propozycję. Wolała chodzić nocą po Paryżu ze wszystkimi
niż tylko z nim i okropną Sharon.
- To bardzo dobry pomysł! - skomentowała Betty. - Od lat nie spacerowaliśmy po Paryżu w
świetle księżyca, prawda, Edwardzie? - Popatrzyła z miłością na męża. Od trzydziestu pięciu lat
byli tak samo mocno w sobie zakochani jak wtedy, kiedy się pobierali.
- Zdaje się, że w wyniku naszego ostatniego nocnego spaceru po Paryżu został poczęty Jack
- przypomniał sobie Edward.
- Powtórka już nam nie grozi - zapewniła Betty.
Pozostali przysłuchiwali się tej rozmowie z rozbawieniem.
- W naszym przypadku nie, ale jeśli chodzi o pozostałe pary, nigdy nic nie wiadomo -
zauważył przytomnie Edward. - No, z wyjątkiem Tiny i Jima.
- My już mamy dwoje dzieci. To nam wystarczy - oświadczyła Cally czy też Sally;
bliźniaczki były ogromnie podobne do siebie i jednakowo ubrane.
- Nam wystarczy jedno dziecko - dodała druga.
- Nie patrzcie tak na nas - odezwał się po chwili Jack, obejmując mocniej Mattie. - Kocham
dzieci, zwłaszcza wasze, ale na własne wolę jeszcze poczekać. Na razie chcę mieć Mattie tylko dla
siebie.
- No to ruszajmy! - zarządziła Betty, wciąż czule ujmując Edwarda za łokieć.
Mattie zaczerwieniła się. Rodzina Jacka była jednak czasem zbyt bezpośrednia.
- Chciałbyś mieć ze mną dzieci? - spytała cicho Jacka, kiedy szli na czele grupy.
- Musiałem im coś powiedzieć - odpowiedział wymijająco.
- To był tylko żart...
- Wiem. - Jack obejrzał się z niezadowoleniem. Rodzina nie zamierzała go opuszczać
pomimo późnej pory. - Chyba się sprzysięgli.
- Słucham?
- Nie odstępują nas na krok. Wczoraj w nocy i dziś w ciągu dnia zajmowałem się kłopotami
Tiny i Jima. Nie mieliśmy czasu dla siebie.
Wydawał się rozzłoszczony. Kąciki ust Mattie zadrżały. Nie mogła powstrzymać się od
śmiechu, kiedy Jack się złościł. Tak zabawnie i niewinnie wówczas wyglądał. W końcu roześmiała
się.
- Co cię tak śmieszy? - spytał zdumiony.
- Ty! - odparła wesoło. - Nie martw się, nikt się przeciw tobie nie sprzysiągł. - Posmutniała
nagle. - Poza tym przecież tylko gramy przed nimi, czyż nie?
- Tylko gramy... - szepnął niepewnie, jakby sam do siebie.
- Sharon ani trochę się nie speszyła tym, że masz dziewczynę - dodała Mattie.
- Czy to moja wina?
- Chyba nie moja.
Jack westchnął.
- Rzeczywiście, z pewnością nie twoja - zgodził się. - Wiesz, przed kilkoma laty popełniłem
błąd: spotykałem się z Sharon przez parę tygodni.
- Nie wspominałeś mi o tym! - Mattie była poruszona, choć po tym, co działo się w
restauracji, domyślała się, że Jacka coś łączyło z Sharon.
- Nikt nie lubi opowiadać o swoich błędach - tłumaczył się.
- Ja przyznałam się przed tobą do mojego - odparła Mattie.
I do czego to doprowadziło? Znalazła się z Jackiem w Paryżu.
I zakochała się w Jacku.
- Sharon wprawdzie fantastycznie wygląda... - kontynuował.
- Widzę, jak wygląda! - przerwała gniewnie Mattie. Nie miała ochoty słuchać o zaletach
urody Sharon.
- Wygląd to nie wszystko - ciągnął. - Okazało się, że Sharon ma okropny charakter -
dokończył. - Jest po prostu straszna! Spotkaliśmy się w sumie może trzy czy cztery razy,
przysięgam. Podczas ostatniej, trzeciej czy czwartej randki, Sharon uznała, że już może mną
dyrygować, rządzić moim życiem. Dla mężczyzny nie ma nic bardziej zniechęcającego niż kobieta,
która na początku znajomości zachowuje się, jakby już było postanowione, że zostanie twoją żoną!
Więcej się z nią nie spotkałem. Przypadkiem zobaczyłem ją ponownie przed kilkoma miesiącami,
kiedy Sandy związała się z Thomem. Muszę powiedzieć, że nie było to miłe przeżycie.
Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, że nie kusi go wyjątkowa uroda Sharon.
Co za różnica? - pomyślała znowu. Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam? Przecież to
nie moja sprawa. Za dwa dni nie będę nawet znajomą Jacka. Wszystko jedno, co czuję.
- Z pewnością się między wami ułoży - powiedziała.
- Przepraszam, że zanudzam cię moimi kłopotami - odezwał się znowu Jack.
- Nie zanudzasz! - Jak mogłaby nudzić się w jego towarzystwie?! - Przykro mi tylko, że na
wiele ci się nie przydałam. Chociaż po tym, jak mnie pocałowałeś, Sharon jest na ciebie wściekła.
Nie wiem, czy cię to cieszy.
- Cieszy mnie, że cię pocałowałem - odpowiedział. - Może pocałujemy się znowu?
Przystanęli na moście, z którego widać było w całej okazałości wspaniałą, rozświetloną
tysiącami złocistych światełek Wieżę Eiffla.
Członkowie rodziny Jacka zaczęli ich mijać, ale oni nie zwracali na nich uwagi. Popatrzyli
sobie w oczy. Jack objął Mattie, a ona wstrzymała oddech. Przytulili się delikatnie, a potem Jack
powoli opuścił głowę, dotknął wargami ust Mattie, zaczął ją całować coraz śmielej. Objęła go
mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack, nikt więcej.
W końcu przerwał długi pocałunek i oparł czoło o czoło Mattie. Patrzył rozognionym
spojrzeniem na jej zaróżowioną z emocji twarz, w jej roziskrzone oczy.
Zadrżała. Tak bardzo pragnęła być z Jackiem! Należeć do niego! Na zawsze.
- Zimno ci? - spytał, błędnie interpretując jej drżenie. Ściągnął smoking i narzucił go na
ramiona Mattie. - Wracajmy do hotelu - zaproponował. - Co ty na to?
- Dobry pomysł - odpowiedziała bez wahania.
Trzymając się za ręce, ruszyli do hotelu. Zapomnieli o pozostałych uczestnikach spaceru,
nie zwracali uwagi na mijane obiekty. Myśleli tylko o sobie nawzajem.
- Pani Crawford, prawda? - odezwała się do Mattie recepcjonistka, kiedy Mattie i Jack
dotarli do hotelu. - Był telefon do pani. Pozostawiono wiadomość.
Mattie musiała się skupić, żeby znaczenie słów sympatycznej recepcjonistki dotarło do jej
świadomości.
- Wiadomość? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Dla mnie? Przecież nikt nie wie... ach, racja,
moja mama. - Przeraziła się. Czyżby stało się coś złego?!
- Nie martw się, Mattie, to na pewno zwykłe pozdrowienia - próbował ją uspokoić Jack.
Odebrała od recepcjonistki białą kopertę, otworzyła ją i, przeczytawszy wiadomość,
pobladła.
- Co się stało? - spytał Jack.
- Twój Harry jest chory... - szepnęła. - Mama wezwała dzisiaj rano weterynarza. Tak mi
przykro...
Jack wyraźnie bardzo się przejął.
Szybko ruszyli do swoich pokojów.
Musieli się spakować i jak najprędzej wracać do Londynu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Harry na pewno wyzdrowieje - zapewniała Mattie raz po raz.
Jechali z Jackiem z londyńskiego lotniska Heathrow w stronę domu, przy którym Diana
Crawford prowadziła hotel dla psów. - Dzisiaj rano mama mówiła mi, że Harry czuje się trochę
lepiej.
Jack wciąż był ponury. Nie mógł przestać myśleć o ukochanym psie.
Poprzedniego wieczora mimo późnej pory natychmiast po powrocie do hotelowego
apartamentu zatelefonowali do matki Mattie.
Diana spodziewała się ich telefonu. Wyjaśniła spokojnym tonem, że Harry ma poważną
infekcję układu oddechowego, że badał go weterynarz, zaaplikował mu antybiotyk, i że Harry
obecnie śpi w swoim koszu w jej kuchni.
Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w stanie spać, całą noc chodził po salonie. Mattie
nie kładła się, żeby mu towarzyszyć. Zamawiała kolejne kawy.
Nie mogli się doczekać poranka, kiedy można było zarezerwować telefonicznie bilety na
najbliższy lot do Londynu.
Przed opuszczeniem hotelu Jack i Mattie ponownie zatelefonowali do Diany. Powiedziała,
że stan Harry'ego się nie pogarsza, a nawet być może już się poprawia.
Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał niemal przez cały czas.
Mattie pocieszała go, jak mogła.
Miała nadzieję, że nie będzie winił jej matki za chorobę swojego ulubieńca. To byłoby
okropne.
Myślała także, że jakoś nie mogą z Jackiem spędzić w spokoju choćby godziny tylko we
dwoje.
Za każdym razem, kiedy mieli na to nadzieję, wydarzało się coś niespodziewanego.
Nie byli w stanie się do siebie zbliżyć. Tym razem Jack nie rozmawiał z nikim, tylko
zamknął się w sobie. Nic, co mówiła czy robiła Mattie, nie mogło wyprowadzić go z odrętwienia.
Był to dla niej kolejny dowód tego, że Jack jest wprawdzie czarująco towarzyski, jednak
niechętnie dzieli się z innymi wewnętrznymi przeżyciami.
Mam nadzieję, że Harry'emu nic się nie stanie! - myślała Mattie. Była przekonana, że
inaczej Jack żywiłby już na zawsze urazę do jej matki i do niej samej.
Dotarli do hoteliku Woofdorf.
- Właśnie bada Harry'ego weterynarz - poinformowała ich Diana zaraz w drzwiach.
- Porozmawiam z nim - odpowiedział Jack i ruszył do kuchni.
Ogromnie martwił się o Harry'ego.
Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomyślała ze smutkiem o tym, jak trudno jej będzie
przyzwyczaić się do braku Jacka, kiedy się wkrótce rozstaną.
- Martwię się, że tak się stało, i ogromnie cię przepraszam, Mattie! - odezwała się Diana,
obejmując ją. - Ale chyba rozumiesz, że zawiadomienie Jacka było moim obowiązkiem.
- Oczywiście - zapewniła Mattie. - Jack nigdy by nam nie wybaczył, gdyby... Jak naprawdę
czuje się Harry? - spytała z niepokojem.
- Dzisiaj trochę lepiej - odpowiedziała Diana. - Na pewno pomoże mu obecność Jacka.
Niewątpliwie miała rację. Mattie wyobraziła sobie, jak ona by się ucieszyła, gdyby Jack
odwiedził ją podczas choroby.
- Jak minął wam weekend? - spytała z ciekawością Diana. - Dobrze się bawiłaś?
- Tak - odparła smutnym tonem Mattie. - Rodzina Jacka to wyjątkowo mili ludzie.
- Nic dziwnego - odpowiedziała z uśmiechem Diana. - Jack też jest bardzo miłym
człowiekiem.
To prawda. Jest bardzo miły - pomyślała Mattie. A także nadzwyczaj przystojny i czarujący.
I kocham go! Mimo to więcej go nie zobaczę, kiedy odjedzie.
- Gdzie są pozostałe psy? - spytała.
- Zamknęłam wszystkie cztery w największym boksie. Obawiałam się, że choroba Harry'ego
jest zakaźna. Jednak Michael - miała na myśli weterynarza - mówi, że nie. Mimo to nie
wypuszczam ich, żeby nie przeszkadzały Harry'emu odpoczywać.
- Potem pójdę się z nimi przywitać - zdecydowała Mattie. - Chodźmy lepiej do domu, żeby
usłyszeć, co mówi weterynarz. Jack chyba będzie chciał zabrać Harry'ego do siebie.
Nie myliła się. Kiedy weszły z Dianą do kuchni, Jack dyskutował właśnie z weterynarzem o
możliwości przewiezienia Harry'ego do domu.
Mattie pochyliła się nad koszem, w którym leżał Harry. Collie wyglądał żałośnie. Podniósł
ku Mattie smutne oczy. Czyżby miał do niej pretensje za to, że jego pan zniknął nagle na parę dni?
Mattie zawstydziła się, że pozostawili z Jackiem Harry'ego w obcym dla niego miejscu, u
obcej osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryża, być może Harry by nie zachorował.
- Bez wątpienia choroba Harry'ego rozwijała się już od kilku dni, kiedy przywiózł go pan
tutaj - oznajmił Jackowi weterynarz. - Pani Diana zawiadomiła mnie natychmiast, kiedy się
zorientowała, że pańskiemu psu coś dolega.
Przynajmniej Jack nie będzie winił mamy za chorobę Harry'ego - pomyślała z ulgą Mattie.
Ogromnie się martwiła o chorego psa, jak również o zatroskanego Jacka.
- Przewiezienie Harry'ego w tej chwili naprawdę mogłoby mu zaszkodzić - mówił
weterynarz.
- Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu,
chciałbym wpaść tu ponownie jutro z samego rana, aby się upewnić, czy Harry zdrowieje. Jeśli tak,
nie będzie przeszkód, aby zabrał go pan do domu.
- Może zostaniesz u nas na noc, Jack? - zaproponowała Diana.
Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego kłopotu - odpowiedział, kręcąc głową.
- To nie będzie żaden kłopot - zapewniła Diana. - Możesz spać w pokoju Mattie. Mam
dwuosobowe łóżko; Mattie może spać ze mną. To szerokie łóżko, na pewno będzie nam wygodnie.
- Popatrzyła znacząco na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło w Paryżu.
Mattie zaczęła przemawiać czule do Harry'ego, aby uniknąć pełnego ciekawości wzroku
Diany.
Cieszyła się, że włosy zasłoniły jej policzki, dzięki czemu nie było widać, jak się czerwieni.
Miała nadzieję, że dwaj mężczyźni nie zwrócili uwagi na spojrzenie jej matki.
- Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie? - spytał ponuro Jack.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała, podnosząc wzrok.
- W takim razie zostanę, dziękuję, Diano.
- Odprowadzę cię do samochodu - powiedziała Diana do weterynarza.
Mattie i Jack zostali sami w kuchni.
Sami z Harrym. Jack przyklęknął przy swoim ulubieńcu, wyciągnął rękę i pogłaskał go
ostrożnie.
- Mam nadzieję, że naprawdę nie sprawi ci to kłopotu... - powiedział do Mattie. - Być może
zgodziłaś się tylko przez grzeczność. - Nie odrywał spojrzenia od psa.
- Będzie nam z mamą całkiem wygodnie - zapewniła. - Powinieneś być w pobliżu
Harry'ego. - A także przy mnie - dodała w myślach.
Jack skinął głową i wyprostował się.
- Pójdę do samochodu po rzeczy - powiedział. - Dziękuję ci za zrozumienie i pomoc, za
wszystko. Zrobiłaś dla mnie naprawdę wiele, Mattie. - Dotknął jej ramienia w geście
podziękowania i wyszedł z kuchni.
Mattie ucieszyła się z chwili samotności, gdyż mogła nareszcie zebrać myśli. Nie znała
uczuć Jacka, ale wiedziała, że cokolwiek czuł do niej w Paryżu, dobiegło końca.
Powrócili do rzeczywistości. Każdy do własnej - ich światy nie zazębiały się.
Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie - myślała.
Choć na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć o Jacku.
Miał przecież spędzić noc w jej domu.
Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjeść wspólnie kolację. Później Diana
zaproponowała grę w karty. Starała się w ten sposób zająć Jacka. Było to mądre posunięcie, chociaż
przez to Mattie cały czas przebywała w towarzystwie Jacka. A nie było jej łatwo siedzieć obok
niego z obojętną miną.
- W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje my - odezwał się Jack, wygrawszy drugą z
kolei partię wista.
Mattie przypomniała sobie wszystkich miłych ludzi stanowiących najbliższą rodzinę Jacka.
Ogromnie ich polubiła. Posmutniała, myśląc, że ich także więcej nie zobaczy.
- Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę - wyznała Diana. - Niestety, to marzenie mi się nie
spełniło.
- Może można je jeszcze zrealizować? - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem, tasując
karty.
- Mam czterdzieści trzy lata. To za dużo, żebym jeszcze myślała o dzieciach - odparła
Diana, rumieniąc się odrobinę.
- Ależ skąd - zaprzeczył. - A ty jak myślisz, Mattie?
Mattie zamrugała, zdając sobie sprawę, że powinna inteligentnie odpowiedzieć. Nie była w
nastroju na przysłuchiwanie się, jak Jack kokietuje jej matkę. Ani na kokietowanie Jacka.
Zastanowiła się chwilę nad jego słowami.
Nigdy nie rozważała tego, czy jej matka może albo powinna mieć jeszcze dzieci. Ani razu
bowiem od śmierci ukochanego męża nie umówiła się z żadnym mężczyzną. Od dwudziestu lat.
- Mattie aż zaniemówiła - skomentowała z rozbawieniem Diana. - Nie dziwię się. - Wciąż
się rumieniła.
- Wcale nie zaniemówiłam - zaprzeczyła Mattie. Jej matka była wciąż młodą, piękną
kobietą. W obecnych czasach wiele kobiet w jej wieku rodziło jeszcze dzieci. - To mogłoby być
cudowne - powiedziała szczerze.
- No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła.
Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wyglądała na nieco onieśmieloną.
- Za stara jestem, żeby myśleć o pieluchach - burknęła.
Rozmowa przybrała dziwny obrót.
- Czy nad bliskimi też się tak znęcasz? - spytała Diana Jacka, wstając.
- Jeszcze bardziej - odparł, pokazując piękne zęby w kolejnym uśmiechu.
- Musiałeś być bardzo nieznośnym nastolatkiem. - Diana pokręciła głową. - Czas na mnie.
Starsze kobiety muszą dużo spać, żeby lepiej wyglądać. Dobranoc. Mattie, pokażesz Jackowi, gdzie
będzie spał, prawda? - Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
Mattie podniosła się z miejsca.
- Mam nadzieję, że nie będzie ci zbyt ciasno w moim akwarium - powiedziała, nieco
zmieszana.
Sądząc po wspaniałym apartamencie paryskiego hotelu, Jack był przyzwyczajony do
luksusów.
Sypialnia wciąż była urządzona tak samo jak w czasach, kiedy Mattie była nastolatką. W
pokoju dominowały kolory biały i różowy. Na półkach do tej pory stały młodzieżowe książki.
Mniej więcej przed dwoma laty Mattie zdjęła ze ścian zdobiące je wcześniej plakaty ze zdjęciami
ulubionych zespołów muzyki pop.
- Z pewnością sobie poradzę - powiedział Jack. - Chociaż wcześniej wyobrażałem sobie, że
spędzimy dzisiejszy wieczór w innych okolicznościach...
- Nieważne - zakończyła temat Mattie, wzruszając ramionami. - Napijesz się czegoś przed
snem? Może zrobić ci herbaty? - Zmarszczyła brwi. - Wydaje mi się, że mamy gdzieś napoczętą
butelkę whisky, którą otworzyłyśmy w święta Bożego Narodzenia. Przynieść?
- Nie, dziękuję - odparł, wstając. - Zdaje się, że Harry wygląda lepiej niż w chwili naszego
przyjazdu.
Harry przeleżał większą część wieczora u stóp pana. Teraz podniósł się na dźwięk własnego
imienia, zamerdał nawet ogonem.
- Rzeczywiście. - Mattie delikatnie podrapała psa za uchem. - Cieszę się.
Jack popatrzył na swojego ulubieńca.
- Czy myślisz, że on także sprzysiągł się z moją rodziną, żeby nie pozwolić nam na
spokojny wieczór tylko we dwoje? - zażartował.
- Wygląda na inteligentnego psa, ale nie na złośliwego - odpowiedziała, podnosząc wzrok.
- Nie, nie jest ani trochę złośliwy - zapewnił Jack. Wyciągnął ręce i przytulił Mattie. -
Myślę, że jestem ci winien romantyczny weekend w Paryżu - oznajmił. - Ty dotrzymałaś warunków
naszej umowy.
Dotrzymałam? - zamyśliła się. W każdym razie nie za bardzo udało mi się powstrzymać
Sharon przed narzucaniem się Jackowi.
Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do niego.
- Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, że musisz wyjechać wcześniej - odezwała się,
aby przerwać dwuznaczne milczenie.
- Że musimy wyjechać wcześniej - poprawił ją. - Ty i ja. Moja mama bardzo cię lubi.
- Jest wyjątkowo miłą osobą - odpowiedziała Mattie obojętnym tonem. Mimo to zarumieniła
się.
- Mattie? - odezwał się znowu.
Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej oczy zamgliły się nagle łzami.
Zobaczyła, że Jack powoli opuszcza głowę i zbliża usta do jej warg.
Pocałował ją.
Z początku delikatnie, potem pocałunek stał się bardziej namiętny. Mattie także całowała go
śmielej. Przecież tak ogromnie pragnęła z nim być! Jak najbliżej, zawsze, całe życie!
- Nie! - wykrzyknęła nagle, cofając się. Poprawiła ubranie. - Ten weekend się skończył,
Jack - powiedziała. - To, co teraz robisz, wykracza poza zobowiązania wynikające z naszej umowy.
- Owszem - zgodził się Jack - ale...
- To był męczący weekend - przerwała mu - zarówno pod względem fizycznym, jak i
psychicznym. Jestem zmęczona! - Nie była w stanie patrzeć Jackowi w oczy.
- Ja też jestem zmęczony - odparł. - Jednak...
- To się doskonale składa. - Jak zwykle nie dała Jackowi dojść do słowa. - Pokażę ci pokój,
w którym będziesz spał.
Ruszyła przodem; Jack szedł za nią, ciągnąc korytarzem swoją walizkę.
- Przepraszam za wystrój - odezwała się, kiedy weszli do jej sypialni.
- W porządku - odparł cicho. Był zamyślony.
Mattie wstydziła się przed nim swojego pokoju, wszystkich różowych przedmiotów, szeregu
lalek z czasów dzieciństwa, spoczywających na kanapie.
- Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi - powiedziała.
Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się.
- Dziękuję.
- To do zobaczenia rano.
- Mattie?
Zadrżała.
- Słucham?
Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na twarzy powiedział:
- Już drugi raz zacząłem cię całować...
- Zauważyłam - odparła z lekkim zniecierpliwieniem. Podczas ostatniego pocałunku omal
nie straciła panowania nad sobą, poddając się na chwilę urokowi Jacka.
- Na razie nie chcę, żebyśmy namiętnie się całowali - oznajmił. - To nie ten etap znajomości.
Ale tak bardzo... To znaczy... Zachowujesz się inaczej niż wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy i... - Nie był
w stanie dokończyć.
Oczywiście, że zachowuję się inaczej, ponieważ w ciągu minionego weekendu zdążyłam się
w tobie zakochać - pomyślała.
- Nie wiem, o co ci chodzi - skłamała.
- A jednak odnosisz się do mnie jakby... chłodniej . Kiedy cię poznałem, wydałaś mi się
energiczną dziewczyną, a teraz widzę w tobie jakąś niejasną dla mnie nostalgię.
- Mówiłam ci, że jestem zmęczona - odparła krótko.
- Tylko tyle? - upewnił się.
- Wystarczy - zakończyła, patrząc na różową tapetę obok jego głowy. - Jutro, kiedy się
porządnie wyśpimy, na pewno oboje będziemy w lepszych humorach.
Jack pokiwał głową. Ta odpowiedź na pewno go nie zadowoliła.
- W takim razie dobranoc - powiedział.
- Dobranoc. - Mattie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Muszę się chwilę uspokoić, zanim pójdę do mamy - pomyślała. Nie chciała, żeby matka
dostrzegła jej wzburzenie.
Kiedy Mattie mijała kuchnię, Harry zerknął z kosza, a potem odwrócił łeb, zawiedziony, że
to nie Jack.
Czuję się podobnie jak ty - pomyślała Mattie, spoglądając na cierpiącego psa.
- Smutno ci, malutki? - spytała łagodnie. - Oboje kochamy Jacka, prawda?
Przecież miłość powinna być radosna - myślała.
Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej wielką radością, a przytulanie się do niego -
cudownym, trudnym do opisania stanem.
Jednak jednocześnie trawił ją ból z powodu tego, że jej uczucie nie jest i nie będzie
odwzajemnione.
Rozpłakała się.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Dzień dobry! - odezwała się wesoło Mattie, kiedy Jack wszedł do kuchni o ósmej rano
następnego dnia. - Zjesz jajka na bekonie czy tylko owsiankę? - spytała, nalewając mu kubek
mocnej kawy.
Mattie obudziła się o piątej rano i nie była w stanie już zasnąć. Rozmyślała, leżąc obok
matki.
Postanowiła zachowywać się przy Jacku tak, jak gdyby nic się nie stało. Powinna być
wesoła.
Jack chciał ją taką widzieć. Jeszcze zdążę się napłakać - myślała ze smutkiem.
Sam Jack nie wydawał się wesoły. Miał podkrążone oczy, był nieogolony, wydawał się
zaspany. Chyba dopiero przed chwilą wstał.
- Dziękuję, napiję się tylko kawy - mruknął. - Dzięki. - Wypił duży łyk. - Gdzie jest Harry? -
spytał, patrząc na pusty kosz.
- Mama poszła z nim na spacer - wyjaśniła energicznym głosem Mattie. - Harry czuje się
nieporównanie lepiej niż wczoraj wieczorem.
- Ty także - zauważył Jack.
- Mówiłam ci, że kiedy się wyśpimy, będziemy w lepszych humorach.
- Zawsze masz taki świetny humor, kiedy się obudzisz? - zapytał.
- Zazwyczaj - potwierdziła.
Włożyła dwie kromki chleba do opiekacza.
Wiedziała, że Jack i tak zje, kiedy ona postawi przed nim jedzenie. Musiał być głodny, bo
poprzedniego dnia jadł bardzo mało.
- A czy ty zawsze jesteś rano taki mało pogodny? - spytała.
- Zazwyczaj - powtórzył jej odpowiedź Jack.
Mattie pokręciła głową.
- W takim razie chyba dobrze, że nie mieszkamy razem, prawda? - odparła wyzywająco.
Wyjęła chleb z tostera i położyła go na stole, gdzie stała już maselniczka i słoiki z
konfiturami.
- Mattie... - zaczął, ale przestraszyła się jego odpowiedzi i jak zwykle mu przerwała.
- Dolać ci kawy? - spytała. - A może sam sobie dolejesz. Pójdę na dwór, zobaczę, czy mama
nie potrzebuje pomocy przy psach. - Wypadła z kuchni, zanim Jack zdążył cokolwiek powiedzieć.
Miała nadzieję uniknąć trudnej rozmowy.
A za godzinę już go nie będzie i wówczas przyjdzie czas, by mogła martwić się w spokoju
całkiem sama. Zanim Jack wyjedzie, będzie odgrywała przed nim wesołą i pełną energii.
Diana znała Mattie znacznie lepiej niż Jack i nie pozwoliła się łatwo oszukać.
- Późno wczoraj przyszłaś do pokoju - odezwała się. - Słyszałam, że Jack poszedł spać parę
godzin przed tobą.
- Nie chciało mi się spać - odpowiedziała. - Byłam podekscytowana wydarzeniami
minionego weekendu.
- Michael już był u Harry'ego - oznajmiła Diana. - Mówi, że skoro Harry czuje się lepiej niż
wczoraj, Jack może zabrać go do domu... Czy Jack już wstał? - spytała.
- Tak, właśnie podałam mu śniadanie - odpowiedziała możliwie obojętnym tonem Mattie.
Obawiała się, czy matka nie odczytuje z jej zachowania tego, jakie są jej uczucia do Jacka.
Czy sam Jack się tego nie domyśla?
Gdyby tak było, Mattie czułaby się upokorzona.
Zaczęła wyjmować z boksów miski, aby napełnić je psim jedzeniem.
Jeszcze tylko godzina - myślała. Potem więcej go nie zobaczę.
Karmiła psy. W pewnej chwili omal nie upuściła miski z jedzeniem na dźwięk znajomego
głosu.
- Mattie! - zawołał Jack.
Jeszcze nie odjechał!
Odwróciła głowę.
- Harry jest na wybiegu za domem. Weterynarz powiedział, że możesz już zabrać swojego
ulubieńca. - Z powrotem zajęła się miską z jedzeniem dla jednego z psów.
- Mattie! - zawołał znowu.
- Niedługo skończę - powiedziała, odwracając się na chwilę jeszcze raz.
Jack przyjrzał jej się uważnie.
- Chciałbym przed odjazdem napić się z tobą kawy - oznajmił.
I o czym będziemy rozmawiać? - pomyślała Mattie. O minionym weekendzie? I po co?
Bała się pożegnania z Jackiem.
- Kiedy skończę, będę musiała jak najszybciej pojechać do kwiaciarni - odpowiedziała,
kręcąc głową.
- Z pewnością możesz mi poświęcić dziesięć minut - uciął Jack, po czym ruszył za dom.
Mattie popatrzyła za nim gniewnie. Dlaczego właściwie miałaby spełnić jego prośbę?
- Jack już odjeżdża? - spytała Diana, wychodząc z boksu, który czyściła.
- Tak, za parę minut - potwierdziła Mattie.
Matka popatrzyła na nią smutno.
- Nie martw się - powiedziała - na pewno wkrótce znowu go zobaczysz. - Ścisnęła dłoń
córki dla dodania jej otuchy.
Mattie pokręciła głową.
- Niestety, mamo, nie spodziewasz się tego, ale... spędzony z nim weekend był tak okropny,
że nie mam ochoty więcej oglądać tego człowieka.
Po cóż miałaby zadawać sobie dodatkowy ból?
- Szkoda, Mattie - odezwał się głucho zza jej pleców głos Jacka. - Moja mama zamierza
zaprosić cię na ślub Sandy i Thoma.
Mattie zamknęła oczy i znieruchomiała. Dlaczego usłyszał akurat to, a nie inne zdanie? Do
diabła!
Odwróciła się powoli. Jack wyglądał oczywiście na rozczarowanego.
Czyżby oczekiwał, że Mattie będzie mu się narzucać tak jak Sharon?
Nigdy w życiu nie zachowywałaby się podobnie do Sharon Keswick!
- Wymyślę jakąś wymówkę - odpowiedziała Jackowi. - W końcu twoja mama chce mnie
zaprosić tylko dlatego, że myśli, że jesteśmy razem.
- I bardzo się myli! - skomentował Jack, sfrustrowany.
Popatrzył na Mattie, potem na Dianę.
- Chyba już czas na mnie - powiedział. - Dziękuję za gościnę.
- Nie ma za co - odparła Diana, rzucając Mattie karcące spojrzenie. Ruszyła w stronę domu.
- Napijmy się razem kawy, zanim odjedziesz, Jack.
- Dziękuję za propozycję, jednak naprawdę będzie chyba lepiej, jeśli odjadę natychmiast.
Cześć, Mattie.
- Cześć. Uważaj na siebie! - Mattie pomyślała, że chyba nie jest osobą konsekwentną.
Teraz wcale nie chciała, żeby Jack odjechał.
Miała ochotę zatrzymać go choćby na chwilę.
- Ty też na siebie uważaj - powiedział niespodziewanie.
- Dobrze - obiecała, po czym odwróciła wzrok, bojąc się, że oczy zdradzą jej uczucia.
- Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samochodu? - spytała z oburzeniem Diana.
Mattie zdawała sobie sprawę, że zachowuje się niegrzecznie, ale wiedziała, że gdyby wyszła
z matką odprowadzić Jacka, z pewnością by się rozpłakała.
Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, jak wiele dla niej znaczy. Będzie jeszcze miała czas
płakać po jego odjeździe.
- Po co Jackowi komitet pożegnalny? - odpowiedziała.
Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.
- Proszę się nie przejmować, Diano - odezwał się Jack zrezygnowanym tonem. - Mattie
powiedziała, że jest zajęta - dodał ironicznie.
- Jutro wieczorem przyjdę jak zwykle do twojego biura, żeby podlać rośliny - odezwała się
Mattie. Milczenie okazało się dla niej zbyt niewygodne.
- Rośliny z pewnością będą bardzo zadowolone - mruknął, wołając Harry'ego.
- Co się z tobą dzieje?! - szepnęła ze złością Diana do Mattie.
Mattie pokręciła tylko głową, patrząc na Jacka. Nic, co by powiedziała albo zrobiła, nie
mogło powstrzymać jego zniknięcia z jej życia.
- Porozmawiamy, kiedy odjedzie - oznajmiła Diana i poszła w stronę domu.
Mattie ruszyła za nią. Myślała o tym, że kocha, ale nie jest kochana.
Że zakochała się w mężczyźnie, który nie odwzajemnia jej uczucia, który nie pokocha jej
nigdy...
I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu i odgłos uruchamianego
silnika, wybiegła zza domu. Jack już odjeżdżał. Mattie uniosła rękę i zamachała, choć wątpiła, aby
zobaczył ją w lusterku. Do jej oczu napłynęły łzy.
- Cieszę się, że chociaż przybiegłaś mu pomachać - odezwała się Diana, ujmując córkę pod
rękę i ściskając lekko jej dłoń.
Mattie zbierało się na płacz.
Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu Jacka dwa otwarte psie pyski.
- Mamo, Jack zabrał dwa psy! - zawołała ze zdumieniem.
- Owszem - potwierdziła z uśmiechem Diana. - Wziął również Sophie.
- Jak to?
- Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwiatami, spytał, czy zgodziłabym się oddać mu
Sophie. Ogromnie ją polubił.
- Naprawdę? - Mattie zamrugała z niedowierzaniem. To o Sophie Jack dyskutował z mamą
tamtego ranka?
- Tak - Diana potwierdziła swoje słowa. - Mówił, że opowiedziałaś mu historię Sophie, że to
wspaniałe zwierzę, że myślał o niej kilka dni, martwiąc się jej losem. Harry i Sophie spędziły
miniony weekend razem. Postanowiliśmy z Jackiem sprawdzić, czy będą się dobrze rozumiały.
Próba wypadła pomyślnie i oto Sophie znalazła nowy dom!
Mattie popatrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem.
Coś takiego! - myślała. Jak to się stało, że Jack zabrał Sophie, a mnie pozostawił?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Chodź, kochanie - odezwała się Diana chwilę po tym, jak sportowy samochód Jacka
zniknął jej z oczu. - Napijemy się kawy i porozmawiamy, dobrze?
- Chcesz rozmawiać o Jacku, prawda? - spytała niechętnie Mattie.
- Owszem.
- Czy mogłybyśmy odłożyć tę rozmowę na później? - poprosiła Mattie. Czuła, że musi
pobyć jakiś czas sama, aby się uspokoić i zebrać myśli. - Porozmawiajmy po południu - zgadzasz
się? Obie mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni - dodała.
Diana popatrzyła na córkę.
- Skoro nalegasz... - zgodziła się bez przekonania, zobaczywszy minę Mattie. - Ale
koniecznie musimy porozmawiać dzisiaj. Gdy tylko wrócisz z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy
przyjechaliście z Jackiem, wydawało mi się, że... - Pokręciła głową, zamiast dokończyć. -
Niepotrzebnie się martwisz, Mattie. To w niczym ci nie pomoże.
- Przejdzie mi - mruknęła z westchnieniem Mattie. Może i niepotrzebnie się martwiła,
jednak trudno jej było natychmiast pogodzić się z tym, że nigdy więcej nie zobaczy Jacka.
- Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie - odpowiedziała z powątpiewaniem Diana.
Mattie sama nie dowierzała słowom, które przed chwilą wypowiedziała.
- Wrócę na lunch - zapewniła.
- Koniecznie przyjedź. Wieczorem... - Diana zrobiła pauzę, nieoczekiwanie wyglądała na
zawstydzoną - ...umówiłam się. Nie będę jadła z tobą kolacji.
Mama się z kimś umówiła? - zdumiała się Mattie.
Tak! Jej matka zarumieniła się ze wstydu.
- Czyżbyś umówiła się z Michaelem Vaughanem? - spytała Mattie, wymieniając nazwisko
sympatycznego weterynarza, który od pewnego czasu stale współpracował z Dianą. - Bardzo miły i
przystojny mężczyzna.
- Tak... - odpowiedziała cicho, kiwając głową na potwierdzenie słów córki. - Jest wdowcem.
I uwielbia zwierzęta. Już kilkakrotnie proponował mi randkę, a ja za każdym razem odmawiałam.
- To świetnie, że się nareszcie zgodziłaś, mamo! - zapewniła Mattie. - Może to mężczyzna
dla ciebie.
- Co ty mówisz? - obruszyła się Diana. Mimo to w jej oczach widać było zadowolenie. -
Bałam się powiedzieć ci o tym spotkaniu.
- Dlaczego? - Mattie nachyliła się i pocałowała matkę w policzek. - Już czas, żebyś sobie
kogoś znalazła. Tyle lat żyjemy tylko we dwie.
- Tak uważasz? - upewniła się Diana.
- Tak.
Diana uśmiechnęła się, zawstydzona.
Mattie pojechała do kwiaciarni. Wprawdzie był dzień wolny od pracy, jednak postanowiła
posprzątać i przygotować zamówienia na następny dzień.
Pracując, myślała o Jacku.
Tęskniła za nim.
Gdyby nie była zajęta, prawdopodobnie płakałaby cały dzień.
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła się. Przecież klienci wiedzieli, że kwiaciarnia
jest nieczynna. Mimo to ktoś próbował się dodzwonić, aby złożyć pilne zamówienie.
- Słucham, kwiaciarnia - powiedziała Mattie, podniósłszy słuchawkę. - Czym mogę służyć?
- Witam, piękna kwiaciarko - odezwał się głos Jacka.
Mattie znieruchomiała.
- Jesteś tam? - upewnił się.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaniemówiła.
- Mattie? Słyszysz mnie?
- Słyszę, słyszę - odpowiedziała w końcu. - Po prostu... nie spodziewałam się, że
zatelefonujesz.
- Rozumiem. Dzwonię w pilnej sprawie - oznajmił.
- Czyżby Sophie uciekła? - spytała Mattie.
- Nie. Sophie czuje się świetnie, podobnie jak Harry. Naprawdę przypadli sobie do gustu.
Telefonuję, ponieważ moja mama - wrócili z tatą z Paryża pół godziny temu - zadzwoniła do mnie
właśnie i zaprosiła nas na dziś wieczór na kolację, razem.
- I dlatego do mnie dzwonisz? - Mattie była zdziwiona.
- Tak.
- Dziękuję, ale nie przyjmę zaproszenia twojej mamy - odpowiedziała.
- Dlaczego?
- Właśnie wróciliśmy ze spędzonego wspólnie weekendu - przypomniała.
- I co chcesz przez to powiedzieć? - Jack nie ustępował.
- Jestem zaskoczona tym, że chcesz, abym spędziła kolejny wieczór z tobą i twoimi
rodzicami.
Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie ogromnie nęcąca - gdyby nie to, że nie
chciała udawać przed rodzicami Jacka jego dziewczyny.
Naprawdę polubiła rodzinę Jacka i uważała jego postępowanie za nieuczciwe.
Jak mógł oszukiwać rodziców, którzy byli dla niego tacy dobrzy?
- Rzeczywiście, dziś rano wyraźnie okazałaś mi chłód - powiedział. - Myślałem jednak, że
na tyle polubiłaś moich rodziców, że może zechcesz spotkać się z nami wszystkimi...
- Ogromnie lubię twoich rodziców - zapewniła. - I właśnie dlatego nie chcę się z wami
spotkać. - Westchnęła. - Na miniony weekend zawarliśmy umowę. Ale weekend się skończył i
myślę, że twoi rodzice zasługują na to, żebyś powiedział im prawdę. Nie mam ochoty dłużej
oszukiwać tak wspaniałych ludzi.
W słuchawce zapadło milczenie. Przedłużało się.
- Jack? - odezwała się wreszcie Mattie.
- Oszukiwać... - Jack powtórzył kluczowe słowo, jakiego użyła. - Powiedz, co o mnie
myślisz?
Uważam, że jesteś dobrym, kochającym rodzinę, miłym, uczciwym człowiekiem -
pomyślała natychmiast. Do tego niesłychanie przystojnym, atrakcyjnym fizycznie i czarującym.
Mężczyzną moich marzeń, człowiekiem, w którym się zakochałam!
Nie mogła jednak tego powiedzieć.
- Myślę - odparła - że jesteś na tyle przyzwoitym człowiekiem, że powinieneś zrozumieć, że
dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, że jesteśmy parą, nie jest dobre ani uczciwe.
- Mattie, ja niczego przed nimi nie udaję - oznajmił. - Rozumiem, że ty...
- Nie żartuj! - przerwała mu. - Za bardzo lubię i szanuję twoich rodziców, żeby... Zaraz... Co
właściwie masz na myśli, mówiąc, że niczego nie udajesz?
- Niczego nie udaję - powtórzył. - Przed rodzicami, przed tobą, przed nikim.
- Jak to? - Mattie była zupełnie zaskoczona.
- Przez cały czas niczego nie udawałem - potwierdził swoje słowa Jack.
Mattie przełknęła ślinę. Zrobiło jej się gorąco. Jej serce przyspieszyło.
Co to znaczy? Jeżeli Jack niczego nie udaje, czyżby...
Czy to możliwe, żeby...? Bała się dokończyć myśli.
- Nie przejmuj się - odezwał się znowu. - Nie wymagam od ciebie, żebyś mi powiedziała, że
też mnie kochasz. Zdaję sobie sprawę, że tak nie jest, dałaś mi to do zrozumienia dziś rano. Mimo
to...
- Jack! Chciałabym z tobą porozmawiać osobiście, nie przez telefon.
- Nie mam ochoty znowu stawać dzisiaj z tobą twarzą w twarz - odpowiedział. - Dość się
już nacierpiałem rano. Wiesz, aż do tej pory nie wiedziałem, jakie to okropne przeżycie zostać
odrzuconym przez kogoś, kogo się pokochało. Mam już prawie trzydzieści trzy lata i do czasu,
kiedy cię poznałem, nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym spędzić resztę życia. Nigdy mnie to
nie martwiło. Moi rodzice pokochali się od pierwszego wejrzenia i zawsze uważałem, że ja też
kiedyś poznam kobietę mojego życia. Czekałem cierpliwie. I rzeczywiście zakochałem się od
pierwszego wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, że ty mnie nie pokochasz.
Przecież to nieprawda! - pomyślała Mattie.
Słowa Jacka tak ją oszołomiły, że nie była w stanie mówić.
Jack mnie kocha?! - myślała zaskoczona.
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
Tak samo jak ja - jego!
- Rozumiem, że nie chcesz odgrywać przed moimi rodzicami zakochanej we mnie
dziewczyny - odezwał się znowu. Westchnął. - Chyba rzeczywiście będzie lepiej, jeśli nie
przyjdziesz na tę kolację. Zdaje się, że tak bardzo chciałem znowu cię zobaczyć, spędzić z tobą
miło czas... Nie zdawałem sobie sprawy, że to niemożliwe... Wytłumaczę moim rodzicom, co się
stało w ciągu minionego weekendu - kontynuował. - Mojej mamie będzie smutno, że więcej cię nie
zobaczy. Mnie tym bardziej... Ale trudno... To mój kłopot. Poradzę sobie z nim.
- Nie! - zawołała Mattie, zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało to mądrze. Była tak
oszołomiona.
- Jak to: nie?
- Myślę, że to wspaniały pomysł, żebyśmy zjedli dzisiaj kolację razem: ty, ja i twoi rodzice -
wyjaśniła. - Muszę ci powiedzieć coś ważnego: ja także nie udawałam. - Zawstydziła się swojej
pomyłki, swojego braku odwagi, przesadnej dbałości o własną dumę.
Błędnie oceniła intencje Jacka, obawiała się odrzucenia. Nie chciała wyznać mu
nieodwzajemnionej - jej zdaniem - miłości i przez to wszystko omal nie popełniła największego
błędu w swoim życiu!
Przypomniała jej się opowieść Thoma - przed pięcioma laty nie wyznał ukochanej kobiecie
miłości i w wyniku tego stracił Sandy.
Wprawdzie po kilku latach odnaleźli się na nowo, ale Mattie mogła stracić Jacka na dobre.
- Mattie... - odezwał się znowu. - Co chcesz przez to powiedzieć?
Mówił bardzo niepewnym tonem. On, najbardziej pewny siebie człowiek, jakiego w życiu
spotkała!
- Proszę cię, czy moglibyśmy jednak porozmawiać twarzą w twarz? - odpowiedziała Mattie.
- Mam ci do powiedzenia coś, czego nie chciałabym mówić przez telefon.
- Rozumiem - odparł, nagle podekscytowany. - Za dziesięć minut będę w twojej kwiaciarni!
- Chyba domyślał się, co może chcieć mu powiedzieć Mattie.
- Spotkajmy się w parku po drugiej stronie ulicy - zaproponowała. - Tam jest tak
romantycznie... Świeci słońce, śpiewają ptaki...
- Będę tam za dziesięć minut! - zapewnił. - W parku koło twojej kwiaciarni!
Mattie powoli odłożyła słuchawkę.
Czy to się dzieje naprawdę? - myślała.
Czy Jack mnie rzeczywiście kocha?
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mattie stała pośrodku parku, podziwiając piękny ogród różany. Nagle spostrzegła Jacka.
Zbliżał się sprężystym krokiem od strony południowej bramy.
Spuściła wzrok, onieśmielona. Za chwilę będzie musiała wyznać Jackowi miłość. Jak
zdobyć się na taką odwagę?
Wprawdzie słyszała już jego wyznanie miłości, jednak złożenie podobnej deklaracji prosto
w oczy jest silnym przeżyciem.
Jack najwyraźniej niczego już się nie obawiał. Wyciągnął ręce, przytulił Mattie i oznajmił z
uczuciem:
- Kocham cię, Mattie! - Następnie, nie czekając na odpowiedź, nachylił się i pocałował
Mattie w usta.
Jack naprawdę ją kochał!
Oparła dłonie na jego ramionach, a potem objęła go za szyję, wspięła się na palce i również
pocałowała go w usta, angażując w ten pocałunek całe uczucie.
Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płonęły.
- Coś podobnego! - skomentował Jack. - To chyba starczy za wyznanie. Czy możemy
natychmiast się zaręczyć? Chciałbym się z tobą ożenić, Mattie! - wyznał. - Jak najszybciej.
Uważam, że nie mam na co czekać.
Ożenić! Jak najszybciej! - powtarzała w myśli Mattie.
Cudownie, ale... Od razu wyjść za Jacka? W jej głowie kłębiły się coraz to nowe myśli,
targały nią emocje.
Usiłowała oswoić się z tym, że Jack ją kocha, a on nagle wyznał jej, że chce się z nią jak
najszybciej ożenić! To za wiele jak na pół godziny!
Mattie pokręciła głową, oszołomiona.
- Prawie się nie znamy... - odpowiedziała. - Poznaliśmy się... - obliczyła szybko - przed
dziewięcioma dniami.
Jack wzruszył ramionami.
- To prawda, ale ja już wiem, że cię kocham. Zakochałem się w tobie od pierwszego
wejrzenia, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Woofdorf. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś
takiego... jak w twojej obecności! Od początku wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Jesteś
wspaniała, po prostu cudowna! Jesteś moim marzeniem - mówił. - Chciałbym ci powiedzieć, że...
dziś rano wyjątkowo zachowywałem się tak dziwnie, bo... spodziewałem się, że wkrótce
pożegnamy się na dobre.
Mattie doskonale rozumiała, jak musiał się czuć.
Popatrzył na nią z miłością.
- Usiądźmy na ławce - zaproponował.
Usiedli, Jack objął Mattie i przytulił.
- Powiedz mi coś o sobie - poprosił. - I przede wszystkim odpowiedz: chcesz za mnie
wyjść? - Uśmiechnął się szeroko.
Bardzo chciała wyjść za niego, marzyła o tym.
Była przekonana, że zna już Jacka na tyle, że nic, co mógłby o sobie powiedzieć, nie
zmieniłoby jej decyzji.
Kochała go. Kochała i pragnęła być z nim zawsze!
Zaczęli rozmawiać. O sobie nawzajem, o swoich marzeniach, doświadczeniach, błędach.
O trwającym od początku ich znajomości nieporozumieniu, które wyjaśnili przed zaledwie
godziną.
O wszystkich ważnych sprawach.
Wreszcie Jack powtórzył najważniejsze pytanie:
- Czy chciałabyś za mnie wyjść, Mattie?
Mattie postanowiła, że to właśnie ta chwila.
- Kocham cię, Jack! - wyznała. - Kocham cię i marzę o tym, żeby za ciebie wyjść. Tylko czy
ty po jakimś czasie nie zmienisz zdania? Czy małżeństwo ze mną cię nie znudzi?
- Kochanie! - odparł ze wzruszeniem. - Jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką mógłbym sobie
wyobrazić, kobietą moich marzeń. Na pewno nigdy mnie nie znudzisz. Wiesz, że małżeństwo jest
czymś, co traktuję bardzo poważnie. Marzę o tym, żeby codziennie kłaść się z tobą do łóżka, a
potem wstawać z tobą, jeść razem śniadanie, spotykać się po powrocie z pracy, opowiadać sobie to,
co się wydarzyło w ciągu dnia, jeść z tobą kolacje i spędzać wspólnie wieczory... Dzień po dniu, do
końca życia... Codziennie całować cię, przytulać i kochać...
Do oczu Mattie napłynęły łzy szczęścia.
- Ja marzę o tym samym... - szepnęła. - I jestem tak samo pewna swojego uczucia do ciebie.
W takim razie... wypada zawiadomić o tym twoją rodzinę i moją mamę. Nie ma na co czekać.
Pobrali się, a niecały rok później Mattie urodziła bliźnięta. Dwóch chłopców. Otrzymali
imiona: James - po ojcu Mattie - i Edward - po ojcu Jacka.
Wkrótce również Diana zdecydowała się poślubić Michaela Vaughana i zacząć nowe życie.
Teraz wszyscy tworzyli jedną, bardzo liczną, szczęśliwą rodzinę.