background image

Płk R. Kukliński i drugi agent, fałszywki CIA i gen. Anoszkina

 

17 gru 2008  

Jakie to szczęście, iż ludzie myślą. 

Adolf Hitler 

Ostatnie odtajnianie materiałów CIA, dostarczonych agencji przez 
płk. Ryszarda Kuklińskiego, jak również atakowanie gen. 
Jaruzelskiego tzw. zeszytem gen. Anoszkina zmuszają mnie do 
napisania kilku uwag, co nie nowe. 
Uznając od lat R. Kuklińskiego za geniusza szpiegowskiego rzemiosła 
i czytając, kapiące zadziwiająco wolno odtajniane materiały, nie mogę 
się oprzeć wrażeniu, że Kukliński słał “papirusy”, a CIA je do dziś po 
mediach nosi, wedle jakiegoś tajemniczego klucza, kontynuując 
własną grę. 
Podobnie ma się sprawa z zeszytem Anoszkina. Nie od dziś wiadomo, 
że Anoszkin nie był żadną liczącą się figurą nie tylko w CCCP, ale 
nawet w Układzie Warszawskim. Był to mało znaczący generał 
sowiecki, o raczej niezbyt wyszukanych manierach, od którego na sto 
wiorstw śmierdziało służbami specjalnymi, którego GRU delegowało 
do towarzystwa marszałka Kulikowa, by nosił za dowódcą wojsk 
układu nie tylko teczkę, ale i kapcie oraz ukryty mikrofon. No i 
Anoszkin nosił. I coś tam nawet notował, gdy była potrzeba 
demonstrowania pryncypialności sowieckiej. 
Ale, można powiedzieć ze stuprocentową pewnością, że nie były to te 
notatki, które przedstawiono na słynnej konferencji w Jachrance i 
które zrobiły podobną karierę jak niegdysiejsze fałszywe dzienniki 
Hitlera, na których się przejechało renomowane pismo niemieckie. 
Tyle, że u nas, nie Niemcy, i “ciemny lud” kupi każde, nawet 
najprymitywniejsze łgarstwo. 
Na to, że dziennik Anoszkina jest fałszywką, zmajdrowaną na doraźne 
potrzeby propagandowe, jest tysiąc dowodów. Przedstawię tylko 
jeden. Oto ten zeszyt [mam jego kserokopię] nie jest przesznurowany, 
opieczętowany i opisany. A jest to rzecz bez precedensu w takich 
sprawach. Wziąć za dobrą monetę taki gniot może tylko ktoś, kto nie 
ma zielonego pojęcia o rygorze w przestrzeganiu tajemnicy 
obowiązującej nie tylko w Sowieckich Siłach Zbrojnych, ale w każdej 

background image

armii tzw. demoludów. 
Granie fałszywkami jest jedną z ulubionych metod służb specjalnych 
wszelakiej maści. Jednak zostawmy ten temat, a zajmijmy się inną 
sprawą. Oto przy okazji awantury z odtajnionymi przez CIA 
materiałami, wraca sprawa tzw. drugiego agenta… 
Jeżeli media pójdą za ciosem, to najprawdopodobniej w najbliższym 
czasie szykuje się nam interesująca afera szpiegowska dotycząca 
nieodległej przeszłości. Sprawa dotyczy współpracowników CIA w 
PRL. 
Oto bowiem, po wyprowadzeniu przez CIA [wedle niektórych źródeł 
wspólnie z GRU &KGB] płk. Ryszarda Kuklińskiego na Zachód [6 
lub 7 listopad 1981 r.], w kołach zbliżonych do służb specjalnych obu 
resortów siłowych rozważano, czy był to jedyny współpracownik 
agencji uplasowany w newralgicznym miejscu. 
Zarówno w MON jak i MSW specjaliści ocenili, że byłoby to wbrew 
sztuce wywiadowczej, przewidującej posiadanie u przeciwnika co 
najmniej dwóch równorzędnych agentów. Zarówno dla szefa Służby 
Wywiadu i Kontrwywiadu MSW [SWiK] gen. dyw. Władysława 
Pożogi, jak i dla szefa WSW gen. bryg. Edwarda Poradki, było jasne, 
że Amerykanie muszą mieć w Polsce prznajmniej jeszcze jednego 
agenta
 tej samej klasy, co wyprowadzony tajnymi sposobami 
Kukliński. 
Zaczęto szukać. Uruchomiono agenturę MSW uplasowaną w 
ambasadzie USA w Warszawie i nie tylko. Uruchomiono także, 
pozorujące pomoc służby sowieckie. W sprawę zaangażował się 
nawet sam rezydent KGB w PRL gen. dyw. Witalij Pawłow. Nie 
wiadomo tylko, czy Pawłow pomagał, dezinformował, inspirował lub 
dezorganizował. Ustalono kilka poszlak, ale dowodów nie zdobyto. 
Po pewnym czasie sprawa jakimś cudem [tzw. przeciek 
kontrolowany] wypłynęła na Warszawkę. W kołach dobrze 
poinformowanych mówiło się o drugim agencie CIA, rzekomo w 
randze wiceministra. Sugerowano MON, ale nie wykluczano MSW. 
Padały różne kandydatury z różnych resortów, albowiem generałowie 
bardzo poszerzyli stan posiadania w różnych resortach. Wszędzie było 
ich pełno. O ile pamiętam, to jedynie w kulturze nie było generałów. 
Zadowolono się pułkownikami. 
Najczęściej wymieniano nazwiska generałów Bolesława Chochy i 
Tadeusza Tuczapskiego, ale nie tylko ich. Władze nie zajmowały 

background image

oficjalnego stanowiska. Plotek nie potwierdzano ani nie 
dementowano. Sprawa ucichła, by powrócić po 1990 r. kiedy to 
zaczęto rozważać sprawę rehabilitacji płk. R. Kuklińskiego. Nadal 
jednak nie było na ten temat żadnych konkretnych informacji ani 
liczących się publikacji. 
Bomba wybuchła dopiero pod koniec 2000 roku, kiedy to u Nigela 
West`a znalazłem interesujący fragment dobrze pasujący do moich 
rozważań. Brytyjski pisarz i polityk, wybitny specjalista od służb 
specjalnych Wschodu i Zachodu, w książce “The Third Secret: The 
CIA, Solidarity and the KGB`S plot to kill the Pope” [Harper Collins, 
Londyn 2000, s. 164-165] pisze: “Wprawdzie odpowiedź na apel 
“Solidarności” o demonstracje i strajki w dniach 11 i 12 października 
[1982 r. - H.P.] przyniosła rozczarowanie, to Placówka [rezydentura 
CIA w Warszawie – H.P.] raportowała [meldowała – H.P.] o 
dwukrotnym wzroście napływu lokalnych informacji [z Polski – H.P.] 
włącznie z pojawieniem się “samorodka” [oferenta – H.P.], ochotnika, 
wiceministra z dostępem do dyskusji rządowych na temat środków 
bezpieczeństwa wewnętrznego. Okazał się on bezcenny jako następca 
Kuklińskiego. Chociaż początkowo jego opory były równe niechęci 
warszawskiej Placówki CIA do kontaktowania się z nim z obawy 
przed prowokacją. Deklarując, że jest rozczarowany stanem 
wojennym zaczął dostarczać szczegóły o Polskim OdeB, a następnie 
zaczął się dzielić informacjami politycznymi. Kontakt ze źródłem, 
które później zidentyfikowano jako generała Tadeusza Tuczapskiego, 
Głównego Inspektora Obrony Terytorialnej i członka WRON, z 
wewnętrznego kręgu Jaruzelskiego był cenny, choć z konieczności 
sporadyczny”. 
Jeżeli sprawę podjąłby jakiś dziennikarz pisma bulwarowego można 
by ją zlekceważyć. Tej miary pisarza i polityka, co N. West, 
lekceważyć nie sposób. Niestety, autor “Tajemnicy…” nie podaje 
żadnych źródeł, z których zaczerpnął swoją “rewelację”. 
Kim więc jest autor doniesienia, którego nie mogę zlekceważyć? N. 
West to literacki pseudonim Ruperta Allasona, człowieka bardzo 
blisko związanego z brytyjskim wywiadem. To polityk, który przez 
dziesięć lat z ramienia partii konserwatystów był członkiem Izby 
Gmin. W dodatku ojciec Westa także był posłem. Po stracie mandatu 
posła West-Allason pracował w policji metropolitarnej Londynu. W 
1980 r. nakręcił dla BBC słynny serial telewizyjny Spy [“Szpieg”]. 

background image

Jest autorem kilkunastu liczących się książek o służbach specjalnych i 
kilku powieści. Napisał m.in. wydane w Polsce w tłumaczeniu Rafała 
Brzeskiego “MI-5. Operacje Brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa 
1909-1945” i “MI-6. Operacje Brytyjskiej Tajnej Służby Wywiadu 
1909-1945” [Bellona, Warszawa 1999, 2000] oraz wspólnie z płk. 
rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego Olegiem Tsarevem 
[Cariewem] “Klejnoty koronne. Brytyjskie tajemnice z archiwów 
KGB”. 
Znając co nieco zasady działania służb specjalnych dziwnym mi się 
wydało, aby tak renomowana agencja jak CIA, akurat teraz ujawniała 
informacje o swoich najważniejszych agentach. Nie mogę jednak 
wykluczyć gry wywiadowczej. W tej bulwersującej sprawie rysują się 
wyraźnie trzy scenariusze. 
Na początek jednak sprawdźmy kim jest rzekomy agent CIA. 
Zajrzyjmy do jego dossier: generał broni Tadeusz Tuczapski ur. 23 
września 1922 r. we Lwowie, ukończył Oficerską Szkołę Artylerii i 
Wyższą Akademię Wojskową w ZSRR. Był żołnierzem 1 armii WP, 
ma za sobą front, w czasie którego był dwukrotnie ranny. Przeszedł 
przez wiele stanowisk wojskowych. Był m.in. dowódcą dywizjonu, 
pułku i brygady artylerii, szefem Sztabu Artylerii WP, zastępcą szefa 
Sztabu Generalnego WP, wiceministrem obrony narodowej, Głównym 
Inspektorem Obrony Terytorialnej, szefem Obrony Cywilnej Kraju i 
sekretarzem Komitetu Obrony Kraju oraz członkiem WRON. Z tej 
racji, ale nie tylko, był jednym z najbliższych współpracowników gen. 
Wojciecha Jaruzelskiego, a obecnie zasiada z nim na ławie 
oskarżonych pod, przyznaję, dość kuriozalnymi zarzutami. 
T. Tuczapski, zapytany o swój stosunek do czynu płk. R. 
Kuklińskiego odpowiada, że jest to stosunek zdecydowanie 
negatywny i nie odbiega od oświadczeń i stanowisk publikowanych 
przez kolegów generała. 
Dnia 14 marca 2001 r. złożyłem wizytę gen. T. Tuczapskiemu. Po 
około dwugodzinnej rozmowie otrzymałem następujące oświadczenie: 
“Gen. broni Tadeusz Tuczapski 
Warszawa 
OŚWIADCZENIE 
Stwierdzam, że zaware w książce The Third Secret: The CIA, 
Solidarity and the KGB`S plot to kill the Pope (Harper Collins, 
Londyn 2000, s. 164-165) autorstwa p. Nigela West`a informacje 

background image

dotyczące mojej osoby, jakobym był oferentem (samorodkiem) a 
następnie informatorem CIA są całkowicie nieprawdziwe. Z całą 
odpowiedzialnością podkreślam - nigdy nie miałem żadnego kontaktu 
z pracownikami wywiadu CIA, ani żadnego innego wywiadu 
zachodniego. Nikomu żadnych informacji o charakterze 
wywiadowczym nie przekazywałem. 
Ogłaszanie tego typu nieudokumentowanych “rewelacji” bez próby 
ich wyjaśnienia, chociażby w zwykłej rozmowie ze mną, muszę 
traktować jako insynuację i chęć zniesławienia mnie. 
Oświadczenie niniejsze wydaję na prośbę płk. Henryka Piecucha 
celem zamieszczenia go w jego książce z cyklu >Tajna historia 
Polski<. 
Z poważaniem 
[podpis nieczytelny] 
Warszawa dnia 14 marca 2001 r.” 
Nie mam najmniejszych powodów, aby nie wierzyć gen. 
Tuczapskiemu. Dlaczego więc znany, ceniony pisarz i polityk 
brytyjski zdecydował się w faktograficznej książce umieścić tak 
bulwersujące informacje? Spróbuję na to odpowiedzieć w “Kodzie 
szpiega”. Ale przedtem wspomniane scenariusze. 
Scenariusz pierwszy: Któraś z sowieckich służb specjalnych, KGB 
lub GRU, w latach 80. grała osobą Tuczapskiego z CIA. Robiła to 
oczywiście kapturowo, bez jego wiedzy. Wykorzystano generała jako 
parawan. Być może ktoś z sowieckich funkcjonariusze z rezydentury 
warszawskiej wcielił się dla Amerykanów w postać T. Tuczapskiego. 
Oczywiście, przy tej metodzie nie było mowy o kontakcie oko w oko. 
Dlaczego wybrano akurat tego generała? 
Tuczapski był znany z niezależnych poglądów, niekiedy lekko 
krytycznych pod adresem Imperium, które, jako jeden z nielicznych 
generałów peerelowskich, nazywał Wielkim Bratem. Było także 
tajemnicą poliszynela, że Główny Inspektor nie przepadał za marsz. 
Kulikowem i prawą ręką J. Andropowa w Warszawie - gen. W. 
Pawłowem, rezydentem KGB, który nadzwyczaj chętnie wyręczał 
GRU w kontaktach z wybranymi generałami LWP. Wiem, że była to 
awersja z wzajemnością. 
Scenariusz drugi: CIA, po zakończeniu zimnej wojny ma złą passę, 
ciężko przechodzi okres niedopieszczenia. Wykrycie dwóch dobrze 
uplasowanych agentów rosyjskich nie polepszyło nastroju szefom 

background image

agencji. A przecież ci inteligentni ludzie zdają sobie dobrze sprawę z 
faktu, że zdemaskowana dwójka to kropla w morzu. Aktywa 
rosyjskich służb specjalnych w USA są nieprzebrane, niepoliczalne, 
niemożliwe do ustalenia. Nikt nie wie jakie jeszcze niespodzianki są 
możliwe. Przecież w latach 70. i 80., jedynie z Polski poszła na 
Zachód ogromna czereda agentów, z których znakomita większość, po 
odbyciu krótszych lub dłuższych kwarantann w różnych krajach 
europejskich, a nawet zamorskich, wylądowała w końcu w Stanach 
Zjednoczonych. Ci ludzie mają nienagannie przygotowane legendy. 
Często przez długie lata nie pracują wywiadowczo. Uruchamiani są 
dopiero na sygnał centrali. O tych osobach nie wiedziały nawet służby 
państw, z których rekrutowano kandydatów. Sowieci werbowali 
agentów perspektywicznych pod obcą flagą. Oczywiście, dla 
maskowania najważniejszych agentów, na Zachód szedł także 
wywiadowczy plebs, zatrudniający kontrwywiady, dający miłe 
poczucie sukcesu i bezpieczeństwa. Tymczasem w latach 80., 
szczególnie po dojściu do władzy w ZSRR J. Andropowa i następnie 
M. Gorbaczowa, po wydaniu polecenia stworzenia z Peerelu 
swoistego laboratorium dla pieriestrojki, sowieckie służby specjalne 
otrzymały zadanie udawania niekompetencji, wywiadowczego 
kretynizmu nawet. Obie strony bawiły się świetnie. Fałszowano tony 
materiałów, a i o werbunki było niezwykle łatwo. Robiły to wszystkie 
strony. 
Do dziś nie wiadomo kto kogo przechytrzył. Wprawdzie Imperium 
legło w gruzach, a Stany Zjednoczone stały się niekwestionowaną 
potęgą bez mała w każdej dziedzinie, to Rosja nie zrezygnowała. 
Putin sprawił, że służby specjalne stały się obecnie jedynym ważnym 
elementem, w którym Moskwa może rywalizować z USA jak równy z 
równym. We wszystkich innych dziedzinach od, gospodarki po 
finanse, a na kulturze kończąc Kreml stoi na z góry przegranej 
pozycji. Nie można więc wykluczyć, że ktoś w kierownictwie CIA 
postanowił i w tej działce zabezpieczyć sobie tyły. Przewidując dalsze 
wpadki, zaplanował pokazanie agenta na takim szczeblu, którego 
rangi Rosjanie nie będą w stanie przebić. Wykorzystując dawne plotki 
postanowiono posłużyć się osobą gen. Tuczapskiego. Przecież gdyby 
to była prawda, Amerykanie posiadaliby agenta, którego ranga 
przyćmiłaby wszystkie inne zdobycze wywiadu rosyjskiego w USA. 
Rosjanie, mimo niezaprzeczalnych sukcesów, mogą się pochwalić 

background image

agentami uplasowanymi zaledwie na średnich szczeblach tajnych 
służb USA. Stąd bardzo daleko do Departamentu Stanu bądź 
ministerstwa obrony. 
Scenariusz trzeci: Czy był drugi, po płk. Kukliński agent tej rangi? 
Oczywiście, że był! 
Gdyby jednak N. West napisał prawdę, to generała-agenta 
zidentyfikowali by ludzie Kiszczaka. Wspominałem na łamach THP, 
że w latach 80. w ambasadzie USA w Warszawie SWiK dysponowała 
co najmniej dwoma dobrze uplasowanymi agentami. Płacono im po 
2000 dolarów tylko za gotowość i oddzielne gratyfikowano za każdą 
informację. Wysokość honorariów była uzależniona od wagi 
meldunku. Z tego, co wiem, nigdy jednak nie przekroczyło 5000 
dolarów. Można więc wnosić, że nie mogły to być bardzo ważne 
doniesienia. 
Trzeba przy tym pamiętać, że rezydentura CIA w Warszawie była 
głęboko zakonspirowana [niekoniecznie w ramach ambasady 
amerykańskiej] i każdy oferent mógł nawiązać kontakt z agencją 
jedynie poprzez infiltrowaną ambasadę. W tym kontekście doniesienia 
brytyjskiego specjalisty wydają się co najmniej dziwne. 
Warto także pamiętać o pracy infiltracyjnej prowadzonej w Peerelu 
przez rezydenturę GGB i GRU. Funkcjonariusze sowieckich służb 
specjalnych mieli nieograniczone możliwości prowadzenia na terenie 
Kraju Pieroga i Zalewajki działań nie tylko przeciwko Zachodowi, ale 
także mogli swobodnie rozpracowywać najważniejsze postaci życia 
politycznego, wojskowego, kulturalnego Peerelu. Szczególnie 
starannie patrzono na ręce generalicji obu resortów siłowych [zob.: 
Meldunek do szefa WSW gen. dyw. Kiszczaka w sprawie 
rozpracowywania m.in. W. Jaruzelskiego z dnia 22 października 1979 
r [w:] “Byłem gorylem Jaruzelskiego…”]. 
Mimo to jednej [?] osobie się udało. Stało się tak nie dlatego, iż był to 
jakiś wyjątkowy mistrz, fenomen pomysłowości, przebiegłości, 
umiejętności, a dlatego, że postać ta umiejętnie wykorzystała 
podtrójnie sprzężone iskrzenia i bezwzględną rywalizację pomiędzy: 
[1] KGB a GRU; [2] MSW a WSW; [3] KGB &GRU a MSW & 
WSW. 
Agent, o którym mówię, nie był klasycznym współpracownikiem z 
całymi szykanami proceduralnymi dotyczącymi werbowania, 
współpracy itp. Przekazywał Amerykanom bardzo ważne informacje, 

background image

ale nie robił tego za pieniądze. Współpracował, albowiem uznał, że 
realny socjalizm to akurat nie jest to, co może mu się podobać. Nie 
korzystał z pomocy dyplomatów USA, ani nawet pracowników 
rezydentury CIA. Znalazł inną drogę. 
Mam powody do przypuszczeń, że wyprowadzenie z Peerelu płk. R. 
Kuklińskiego było spowodowane chęcią zamaskowania pracy właśnie 
tego drugiego, ważniejszego, jeszcze lepiej uplasowanego niż 
pułkownik, agenta. 
Wbrew powszechnej opinii R. Kukliński, w przededniu stanu 
wojennego nie był bezpośrednio zagrożony dekonspiracją. Żaden 
kontrwywiad nie deptał mu po piętach
. W takim razie skąd 
widoczna w jego wspomnieniach panika? Peerelowskie służby 
specjalne, na wyraźne życzenie gen. W. Pawłowa przeprowadziły w 
październiku i listopadzie 1981 r. nieco szersze niż rutynowe akcje 
“straszenia”, “odszpiegowywania” szeregów. Robiono to corocznie, w 
ramach profilaktyki. Metodami operacyjnymi puszczano jakieś 
niepokojące sygnały i obserwowano zachowania kadry LWP i MSW 
[od szczebla dowódcy pułku w MON i naczelnika wydziału w MSW]. 
Tym razem, ze względu na zbliżające się wprowadzenie stanu 
wojennego, “profilaktyka” miała brutalniejszy charakter. Szefowie 
poszczególnych komórek organizowali odprawy, poświęcone 
infiltracji obu resortów siłowych przez zachodnie służby specjalne. 
Blefowano zawsze. Nie jest dla mnie jasne, dlaczego Kukliński dał się 
nabrać na ten prymitywny chwyt gen. Jerzego Skalskiego 
[wykorzystanego, być może kapturowo przez gen. W. Pawłowa]. Być 
może pułkownik także udawał. W końcu nie od dziś wiadomo, że w 
szpiegowskim towarzystwie przynajmniej połowa pracy polega na 
udawaniu. 
 
Agent został wyprowadzony. Obie strony nabrały wody w usta. 
Sprawę odgrzano dopiero wówczas, gdy była wygodna i potrzebna 
propagandzistom, nie wywiadom. 
Drugi agent pozostał na stanowisku. Amerykanie mieli zapewniony 
świeży dopływ informacji z najwyższego szczebla. Korzystali z nich 
bardzo umiejętnie. Zwalczające się służby rozpoczęły kilka gier, w 
których obie strony uznawały się za zwycięzców. Były to m.in. 
najdłuższa gra powojnia z “Solidarnością”; gra z Departamentem 
Stanu USA z udziałem ze strony peerelowskiej - gen. W. Pożogi i 
prof. A, Schaffa, a z USA - ambasadora Johna Davisa i zastępcy szefa 

background image

Departamentu Stanu Lawrence Eagleburgera. Trzecia gra toczyła się 
kanałami Kiszczaka. 
Agent CIA pracował szczególnie intensywnie w okresie przygotowań 
do Okrągłego Stołu i w czasie obrad. Czy zdradzę jego nazwisko? 
Nie. To robota służb specjalnych. Myślę, że powinni go znaleźć. 
Znaleźć i… zostawić w spokoju. Wszak pracował dla dzisiejszych 
przyjaciół. 
Rzeczą służb specjalnych jest wiedzieć. Wiedzieć i obserwować. 
Wiedzieć i, jedynie w ostateczności wkraczać. W swojej pisaninie 
tylko jeden raz spaprałem robotę służbom specjalnym. Zrobiłem to 
nieświadomie. Zrobił to w zasadzie były szef SWiK, paplając na temat 
niedokończonej akcji łowienia agenta. Ja ogłosiłem tylko jego słowa 
w “Pożodze…” No i chłopcy, zamiast być może dobrze rysującej się 
gry, musieli kończyć robotę. Więc nic dziwnego, że byli na mnie 
wkurwieni. Choćby dlatego nie zdradzę żadnych szczegółów 
mogących naprowadzić na trop drugiego agenta. 
HASŁO BLOGU: 
Kretyni wierzą, że wiedzą, ludzie rozsądni są pełni wątpliwości. 

 

 

M. Zachaski & Z. Przychodzeń, M. Olejnik, służby specjalne

 

18 lis 2008  

Wywiad to jest mądra rzecz, ale nie dla głupich ludzi 

płk dypl. Leon Mitkiewicz 

Wybaczcie, ale dziś nie będzie dalszego ciągu “Niepokalanego 
poczęcia…”. Do zmiany tematu sprowokował mnie wywiad gen. 
Mariana Zacharskiego w TVN 24. “Kropkę nad i” da się oglądać bez 
bólu zębów. Monika Olejnik jest zazwyczaj dobrze przygotowana. 
Jednak tym razem sprawiała wrażenie bezradnej. Słuchała, a 
Zacharski nawijał. Robił to elegancko i ani razu nie użył brzydkich 
słów. Podobnie jak nie używał też prawdy. 
Ale niech tam. Nie będę się sprzeczał. Poczekam na zapowiedzianą 

background image

książkę i wówczas położę ławę na kawę. Co prawda, w latach 90. 
widziałem już manuskrypt wspomnień sygnowany “Marian 
Zacharski”, ale mógł to być przecież apokryf. 
W tym miejscu chciałbym jedynie przypomnieć co nieco o 
działaniach poprzednika MZ w USA. To równie interesująca 
historyjka. Wybacz Jędruś! Ale nie da się jej opisać w trzech 
zdaniach. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, abyś przerwał czytanie 
właśnie w tym miejscu. Jeżeli jednak ktoś z P.T. Czytelników 
przebrnie dalej, to byłbym wdzięczny za polemiki. Poniższy tekst 
oparty jest o rozmowy m.in. z generałami: Szlachcicem, 
Kowalczykiem, Milewskim, Pożogą, pułkownikami: Podporą, 
Wieczorkiem, Lewandowskim. A więc z płk. Zdzisławem P. Było tak: 
Tokio. Rok 1980. Droga dojazdowa do międzynarodowego lotniska. 
Biały mercedes. Za kierownicą kadrowy pracownik CIA udający 
dyplomatę USA. Jego towarzysz jest pracownikiem japońskich służb 
specjalnych czuwającym nad bezpieczeństwem oficera 
amerykańskiego. 
- Cóż to, rozpoczynacie trzecią wojnę światową? - zapytał rezydent 
CIA japońskiego opiekuna. 
- E, nic wielkiego. Polacy nagle ewakuują swojego rezydenta - 
wyjaśnił przedstawiciel agencji Boeucho. 
- Chcę dostać tego faceta w swoje ręce. 
- Spóźniłeś się nieco przyjacielu - poinformował Japończyk. - Zobacz, 
samolot właśnie wystartował. Na jego pokładzie jest człowiek, za 
którym tęsknisz. 
- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś? 
- Bo mnie o to nie prosiłeś. 
Londyn. Rezydentura wywiadu MSW w Wielkiej Brytanii przesyła 
do centrali w Warszawie alarmującą depeszę o niebezbiecznych dla 
Rakowieckiej rewelacjach prasy angielskiej. Wedle rezydenta, gazety 
brytyjskie informowały: “Zdzisław Przychodzeń, który rozszyfrował 
tajemnicę rakiet >Minutenmen<, zdemaskowany”. I komentarz 
anglików: “Być może jest to najważniejszy szpieg w okresie 
powojennym. W dodatku Polak”. 
W sprawę wpadki pułkownika polskiego wywiadu 
najprawdopodobniej zamieszany był pułkownik wywiadu 
sowieckiego - Olek Gordijewski. Nie wiadomo jednak, dlaczego 
Brytyjczycy nie przesłali uprzedzających informacji Amerykanom. 

background image

Nie wiadomo również, dlaczego Gordijewski zrobił to właśnie w tym 
czasie i dlaczego dano Warszawie 24 godziny na wyprowadzenie 
zagrożonego rezydenta. Może wywiadowi angielskiemu chodziło o 
poznanie dróg i metod stosowanych przez służby okołosowieckie przy 
ewakuacji zagrożonych agentów, lub sprawdzali lojalność 
Japończyków względem Amerykanów? A może, po prostu, 
Brytyjczycy, którzy nigdy nie przepadali za zarozumiałymi facetami z 
CIA, postanowili zagrać na nosie sławnej agencji? 
Warszawa. Ulica Rakowiecka. Siedziba wywiadu MSW. W tej 
sytuacji decyzja mogła być tylko jedna: natychmiastowe wycofanie 
agenta z niebezpiecznego rejonu, lub... jego likwidacja. Wybrano 
pierwsze rozwiązanie. Rozważano jedynie, czy poprosić o pomoc 
Japończyków. 
- Oni są nam winni rewanż. Przeważnie dotrzymują słowa. 
Pomogliśmy im kiedyś przeprowadzić ważną dla nich kombinację 
operacyjną w Chinach. Załatwiał to pułkownik Zygmunt Sobczyński - 
przekonywał ministra Stanisława Kowalczyka szef wywiadu 
Mirosław Milewski. - Bez pomocy Japończyków mamy niewielkie 
szanse ubiec Amerykanów. Oni już zapewne zastawiają sidła na 
Zdzisława. 
- Towarzysze wiedzą? - upewniał się minister. 
- Tak jest! Wiedzą. 
- I co? 
- Akceptują. 
- Zostawcie mnie na moment samego - polecił generał. I nie czekając 
na wyjście podwładnych, przez uchylone drzwi gabinetu rzucił 
sekretarce: 
- Łączcie z Moskwą. 
Po pięciu minutach wezwał współpracowników. 
- Dobrze. Zatwierdzam wasz plan - zgodził się, podpisując 
przygotowany tekst polecenia dla rezydentury wywiadu MSW przy 
ambasadzie PRL w Japoni. 
Depesza składała się z dwóch słów: WYKONAĆ "GROM"! 
Tokio. Tak, ta sprawa mogła wyglądać jak rozpoczęcie trzeciej wojny 
światowej. W ambasadzie polskiej w stolicy Japonii został jedynie 
szyfrant i wartownik. Reszta, z czakami w speckaburach, z nabojami 
wprowadzonymi do komory nabojowej, eskortowała na lotnisko 
swojego kolegę - “dyplomatę”. 

background image

Japończycy, na wyraźną prośbę Warszawy, oficjalnie przydzielili do 
ochrony “cennej przesyłki” 25 specjalistów. Dodatkowo, już bez 
uzgodnień z naszą ambasadą, dorzucili jeszcze 50 osób, przy których 
James Bond to małe piwo. Oprócz agentów Boeucho w 
pomieszczeniach międzynarodowego lotniska pod Tokio, kręcili się 
ludzie z Naicho, co dla wtajemniczonych świadczyło o poważnej 
randze przedsięwzięcia, którego powodzenie gwarantowały japońskie 
służby specjalne. 
Gwarancje Japońskie obejmowały wyjście Z.P. z budynku ambasady 
PRL w Tokio, przejście do samochodu, przejazd na lotnisko i przerzut 
do samolotu. W tym czasie Zdzisława P., pod opieką połączonych sił 
agentów polsko-japońskich służb specjalnych był bezpieczniejszy niż 
najcenniejszy klejnot w Banku Anglii. Ta polisa na życie miała jednak 
pewną wadę - była ważna jedynie do momentu startu TU-134. W 
powietrzu CIA miała wolną rękę, mogła rozpocząć polowanie. Było 
jednak mało prawdopodobne, by w tej sytuacji, po starcie samolotu, 
Amerykanie zechcieli kiwnąć chociażby małym palcem w tej sprawie. 
TU-134 spokojnie, choć z międzylądowaniem w syberyjskim mieście 
Bratsk nad Angarą, doleciał na Szeremietiewo. Nic ciekawego się nie 
wydarzyło. Być może analitycy z CIA doszli do wniosku, że 
wprawdzie zemsta w służbach specjalnych, jest z wielu względów 
rzeczą bardzo dobrą, czasami nawet niezbędną, to skandal z 
ewentualnym uprowadzeniem samolotu Aerofłotu, byłby zbyt wysoką 
ceną i mógłby im popsuć przyjemność z ukarania agenta, który kiedyś 
wypłatał im tak brzydkiego figla. Na domiar złego, z całej przygody 
wyszedł cało, nawet bez kary dożywotniego więzienia, którą 
zafasował inny agent wywiadu MSW - Marian Zacharski. Jednak - 
wedle zgodnej opinii specjalistów - późniejszy generał UOP, w 
robocie operacyjnej do pięt nie dorastał Z.P. 
Zresztą w czasie, gdy w Tokio trwała celebracja z wyprowadzaniem 
Zdzisława P., Zacharski miał już niezgorsze kłopoty wynikłe z 
tandetnej pracy MSW. 
Kawalkada, złożona z kilkunastu samochodów, mknęła szosą w 
kierunku lotniska międzynarodowego. 68 kilometrową trasę pokonano 
w niecałe 50 minut, co było niezłym wyczynem. Służby celne, 
podobnie jak i agenci ochrony portu lotniczego, nie wyrażały zwykłej 
w takich wypadkach ciekawości. Tylko gotowi do natychmiastowego 
użycia broni polscy dyplomaci - strażnicy “przesyłki” byli nerwowi 

background image

jak wiewiórki. Naszej ekipie zabroniono nawet palić, aby sięgając do 
kieszeni po papierosy nie sprowokować nieszczęścia. 
Płk Zdzisław Przychodzeń, wbrew zasadom bezpieczeństwa, jechał w 
pierwszym samochodzie. Ot, taki drobny manewr, przygotowany na 
wszelki wypadek, gdyby gospodarzom przyszło np. do głowy, że 
zobowiązania wobec Amerykanów są więcej warte, niż 
dżentelmeńskie umowy z Polakami. 
Japończycy wykazali klasę. Żaden z nich nie mrugnął nawet powieką, 
gdy tuż przed startem okazało się, że do samolotu należy przerzucić 
nie tą osobę, którą wskazano w tajnych pertraktacjach. 
Moskwa. Czarna czajka, prowadzona przez majora KGB podjechała 
do kończącego kołowanie TU-134. Zabrała tylko jednego pasażera. 
Specjalnie oznakowany, korzystający z prawa do nieprzestrzegania 
przepisów ruchu drogowego samochód, potrzebował na przebycie 
drogi z Szeremietiewa na Łubiankę prawie 1,5 godziny. 
Łubianka. Trzeci lub czwarty co do ważności gabinet Imperium. Jurij 
Andropow nie wahał się ani chwili: Dać najwyższe odznaczenie! - 
rozkazał. 
Mówi ppłk KGB Nikołaj Leonidowicz Plisko: W tym czasie słowa 
Andropowa znaczyły już w Imperium bardzo wiele, kto wie, czy nie 
najwięcej? Okres schyłkowego Breżniewa rozpoczynał w Sowietach 
początek nowej epoki, która najprawdopodobniej - wedle założeń elity 
politbiura - (przypuszczalnie jednak bez udziału samego genseka, 
który od lat był już jedynie marnej klasy marionetką w rękach 
potężnych sterników) miała wyglądać zupełnie inaczej. Warto przy 
tym pamiętać, że wszystko to, co się ważnego w dziejach Rosji 
wydarzyło, zawsze wynikało z woli Petersburga lub Kremla. Najpierw 
o wszystkim decydował car, a następnie gensek (czasami 
manipulowany, np. schyłkowy Breżniew). Jeżeli prześledzimy punkty 
zwrotne w historii Rosji i Związku Radzieckiego - wstrząsy, 
przełomy, rewolucje, to wniosek może być tylko jeden - nigdy o 
niczym ważnym nie decydowały masy. Impuls do działania zawsze 
przychodził z góry. Aby się o tym przekonać wystarczy przeczytać 
Natana Ejdelmana. Szkoda jedynie, że ten wybitny historyk nie do 
końca pokazuje mechanizmy sterowania wydarzeniami. Mam tu na 
uwadze rolę służb specjalnych - Ochrany i WCZEKA - KGB oraz 
GRU i służb podległych pod Komintern. Pokazać historię Rosji i 
ZSRR poprzez pryzmat działania służb specjalnych - to napisać 

background image

największy kryminał świata. 
Elity Kremla, w schyłkowej erze sowieckiego komunizmu widziały 
coraz wyraźniej, że dotychczasowymi metodami nie da się utrzymać 
nawet wolnego tempa rozwoju ekonomicznego, mimo to były 
przekonane, że ciągle jeszcze mogą sterować procesami społecznymi 
w Imperium, głównie za pomocą systemu represji, opartej na nieco 
zmodyfikowanym Gułagu. Ci sami dygnitarze z politbiura byli 
również pewni, że nadal mogą dezinformować opinię światową, m.in. 
za pomocą własnych służb specjalnych i państw satelickich. Tym też 
należy zapewne tłumaczyć fakt, że od początku lat osiemdziesiątych 
sowieckie służby specjalne zaczęły się wyjątkowo troszczyć o 
agentów, i to nie tylko własnych, którym w czasie pracy na Zachodzie 
powinęła się noga i znaleźli się w tarapatach. Zagrożonych 
natychmiast wyprowadzano w bezpieczne miejsce, aresztowanych 
wymieniano i bardzo niechętnie likwidowano kogokolwiek. Wam 
przecież również pomogliśmy, organizując ogromną kampanię na 
rzecz uwolnienia Mariana Zacharskiego ze Stanów Zjednoczonych, 
gdzie wpadł, zresztą nie z własnej winy. 
Po siedemdziesięciu latach komunizmu, i po raz drugi w historii 
Imperium, postanowiono złagodzić rygory życia komunistycznego, 
dać się ludziom wygadać… W Moskwie na moment tylko 
zapomniano, że imperia upadają nie w momencie najsroższego 
terroru, a w chwili jego złagodzenia. 
W tym planowanym procesie wielką rolę przewidziano dla służb 
specjalnych. Sam szef naszych służb - Jurij Andropow, nawiasem 
mówiąc, zapewne najlepszy fachowiec z wszystkich dotychczasowych 
szefów, wkrótce przejął ster najważniejszej osoby w politbiurze, co 
oczywiście nie zmieniło statusu służb - zawsze i wszędzie służyły 
elicie rządzącej. Tak było, jest i będzie. Ale, co równocześnie nie 
przeszkadzało służbom specjalnym posiadać na każdego członka partii 
teczkę z odpowiednimi materiałami, najlepiej kompromitującymi. 
Szefowie specsłużb nigdy bowiem nie wiedzieli, kiedy gensek zażąda 
odpowiednich materiałów i na kogo. 
Andropow miał jednak wyjątkowego pecha. Epokę głasnosti i 
pierestrojki, której był niewątpliwym protagonistą, poprzedziła epoka 
trzech pogrzebów, w której świeżemu gensekowi przypadła rola 
główna w jednej z ceremonii żałobnych. Grabarzem sowieckiego 
komunizmu okazał się Michaił Gorbaczow, ale największym 

background image

beneficjantem został Borys Jelcyn. To nie przypadek, że w okresie 
przejściowym berło władzy na Kremlu dostaje się w ręce faceta 
niezbyt lotnego, mającego pociąg do butelki, z kłopotami 
zdrowotnymi, a więc łatwego do manipulowania. Car Borys, który 
pozornie skupił w swoich rękach władzę absolutną, przypomina raczej 
schyłkowego Breżniewa, niż sprawnego przywódcę zdolnego 
przeprowadzić Rosję przez trudny okres. Kto więc naprawdę rządzi na 
Kremlu? Ten, kogo słuchają służby specjalne, wojsko i ostatnio coraz 
bardziej - elity finansowe, oraz mafia, co często oznacza to samo. W 
ostatnim okresie takim facetem, którego słuchają wszyscy, jest 
oczywiście Władimir Putin. 

Zdzisław P. odznaczenie otrzymał. Zresztą “blaszki” w Sowietach 
nigdy wiele nie kosztowały. Tłoczono je na tony, przydzielano hojnie. 
Wystarczy popatrzeć na wybrańców komunistycznego 
współzawodnictwa, obwieszonych medalami, niczym noworoczne 
choinki. 
Warszawa. Przyjęcie w Białym Domu. Do sowieckiej “blaszki” 
Edward Gierek dorzucił Krzyż Grunwaldu. Była to jedna z ostatnich 
decyzji twórcy “Przerwanej dekady”, który wprawdzie w czerwcu 
1956 r. wydał rozkaz strzelania do mieszkańców Poznania, doszedł do 
władzy w wyniku strzelania w grudniu 1970 r. do ludności Wybrzeża, 
to w sierpniu 1980 r. zabrakło mu odwagi aby zdecydować się na 
podobne rozwiązanie. Zapłacił za to fotelem pierwszego sekretarza. 
Jego faktyczny następca - generał Wojciech Jaruzelski, nie miał takich 
skrupułów, ani w 1970, ani w 1981 r. Bez namysłu wybierał 
“mniejsze zło”. 
10 lat wcześniej. Zdzisław Przychodzeń, wówczas zaledwie major w 
MSW, pracując na terenie Stanów Zjednoczonych, zakupił od 
zaprzyjaźnionych amerykanów dokumentację rakiet, plany 
rozmieszczenia silosów rakiet “Minutenmen”, opis wyrzutni tych 
rakiet, wycelowanych - wedle wiedzy Rady Bezpieczeństwa 
Narodowego - w najważniejsze strategicznie cele Układu 
Warszawskiego, i nie tylko. 
Pytanie: Czy Polsce były potrzebne tego typu zakupy? 
Odpowiedź: Nie były. Były natomiast potrzebne Moskwie. Na 
Kremlu ciągle wybierano nowe cele na terenie Stanów 
Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, państw 

background image

Beneluksu i Skandynawskich… Pewnie dlatego w materiałach służb 
specjalnych MSW trudno znaleźć dokumenty potwierdzające fakt 
“świadczenia usług” dla Wielkiego Brata. Bez trudu można natomiast 
znaleźć dowody “obronnego” charakteru działań MSW. Wedle gen. 
W. Pożogi, praca szpiegowska płk. Z. P. & agenta M.Z., podobnie jak 
i setek osób jemu podobnych, mających jednak znacznie mniejsze 
osiągnięcia, była działalnością typowo obronną. Dzięki takim ludziom 
- podkreślał wielokrotnie szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu 
[SWiK] - służby specjalne MSW mogły przedstawiać sojusznikom 
bezcenne materiały, zaś zespoły specjalistów opracowywać analizy i 
pisać bardzo konkretne sprawozdania. Oczywiście, również w tych 
dokumentach nie obyło się bez inwokacji do partii. 
Oto przykład fragmentu tajnego Sprawozdania z działalności 
Departamentu II (kontrwywiadowczego): “W 1970 roku pion 
Departamentu II - w ramach kontrwywiadowczego zabezpieczenia 
kraju i zgodnie z Uchwałami V Zjazdu przeciwdziałał dywersji 
ideologiczno-politycznej i szpiegowskiej penetracji PRL przez 
wywiady imperialistyczne, zwłaszcza głównych państw NATO. 
Działalność pionu Departamentu II zmierzała w tym czasie do: 
- zapewnienia stałej orientacji o kierunkach zainteresowań, zamiarach, 
formach, metodach i środkach działania służb specjalnych głównych 
państw NATO, szczególnie USA i NRF; 
- selekcjonowania faktów i zjawisk, na których winien być 
ześrodkowany wysiłek operacyjny, co z kolei warunkuje wybór 
najbardziej skutecznych metod ujawniania, dokumentowania i 
paraliżowania działalności wywiadowczej i dywersyjnej przeciwnika; 
- koncentrowanie pracy profilaktycznej na osobach i obiektach 
wymagających ochrony; 
- Włączenie innych jednostek operacyjnych resortu MSW i MON do 
realizacji zadań kontrwywiadowczych oraz wykorzystania w tym 
zakresie możliwości społeczeństwa; 
- Wyprzedzania zamierzeń przeciwnika i dostosowania naszych form 
organizacyjnych, metod i środków pracy do sytuacji operacyjnej”. 
Brytyjczycy dowiedzieli się jedynie część prawdy o działalności płk. 
Z.P. W rzeczywistości jego łupy w USA były znacznie większe. 
Dzięki dojściom, o których jeszcze nie czas opowiedzieć, as wywiadu 
MSW poczynił znaczne szkody w szeregach służb specjalnych USA, 
ale nie tylko. Na podstawie jego danych autorzy cytowanego 

background image

sprawozdania mogli napisać: “…W rezultacie poszerzyliśmy naszą 
wiedzę o przeciwniku, a zwłaszcza jego zainteresowaniach, formach i 
metodach działania, ośrodkach, pracownikach kadrowych i 
współpracownikach wywiadów głównych państw zachodnich oraz 
współdziałaniach tych wywiadów w ramach państw NATO”. 
Płk Z.P., niejako na marginesie swojej podstawowej roboty 
szpiegowskiej, ale systematycznie zaopatrywał Rakowiecką m.in. w 
“Przewodnik wywiadu wojskowego na Polskę” wydawany co dwa 
lata przez Oddział wywiadowczy Naczelnego Dowództwa Sił 
Zbrojnych USA w Europie, obejmujący informacje o 2000 obiektach 
Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej. Dzięki dobrym układom w 
środowisku, mającym styk z tajemnicami USA i wzorowym 
współdziałaniu z pewną damą, pracującą dla MSW w Brukseli mógł 
też sprezentować Warszawie “Zestawienie rozpoznanych przez 
wywiad francuski stacji radiolokacyjnych Wojska Polskiego i Armii 
Radzieckiej czy Wykaz magazynów i składnic Wojska Polskiego”, 
sporządzony przez wywiad Wielkiej Brytanii, i wiele innych 
bezcennych dla służb specjalnych informacji na podstawie których 
kontrwywiady państw obozu sowieckiego mogły wyławiać osoby 
związane z wywiadami zachodnimi. Analiza dostarczonych 
materiałów pozwoliła specjalistom resortu wysnuć wniosek, że: 
“…poszczególne wywiady państw NATO nie przekazują do wspólnej 
puli wszystkich posiadanych przez siebie wiadomości z dziedziny 
obronności PRL. Ostatnie wydanie “Przewodnika” - głównego 
dokumentu NATO, komasującego wszystkie wiadomości o potencjale 
obronnym PRL, zawiera dane o 99 ustalonych na terenie Polski 
Stacjach radiolokacyjnych, dokument wywiadu francuskiego 
charakteryzuje natomiast 284 tego rodzaju obiekty. Uzyskany w 1968 
r. wykaz magazynów i składnic WP, sporządzony przez wywiad 
Wielkiej Brytanii także zawierał bardziej szczegółowe dane o 
pojemnościach i podległości organizacyjnej tych jednostek, niż 
informacje na ten temat w zestawieniu centrali NATO. 
Kierownictwo resortu spraw wewnętrznych, na podstawie materiałów 
zdobywanych przez szpiegów MSW rozsianych po różnych 
kontynentach, połączonych z dokumentacją gromadzoną przez 
kontrwywiad oraz, co jest szczególnie ważne - uwzględniając 
życzenia i zapotrzebowania służb sowieckich (a w zależności od 
możliwości również innych “służb bratnich”) przygotowywało listy 

background image

dyplomatów krajów zachodnich, których władze Peerelu uznawały za 
persona non grata. 
Moskwa. Wywiad Związku Radzieckiego zrefundował MSW koszty 
transakcji dokonanej przed 10 laty przez Zdzisława P. na terenie 
Stanów Zjednoczonych. 
Warszawa. Koszty związane z natychmiastową ewakuacją 
pułkownika wyniosły niecałe 25 tys. Dolarów. Takich wydatków nikt 
nie rekompensował. Wywiad MSW musiał się sam troszczyć o 
“drobne” kwoty na ratownicze operacje. 
W latach osiemdziesiątych wielokrotnie usiłowałem rozmawiać z gen. 
W. Pożogą na tematy finansowania służb specjalnych MSW. I zca 
gen. Cz. Kiszczaka, rozstający się ze słowami równie chętnie jak pies 
z kością, słysząc o finansach stawał się nerwowy niczym wiewiórka. 
Jeszcze bardziej irytowały generała pytania o rozliczenia z Wielkim 
Bratem. W końcu jednak szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu 
przyznał, że “za technologie płacił wywiad radziecki a nie 
kontrwywiad, którego szefem był gen. Grigorienko”, generał niestety, 
nie pamiętał czy po tych transakcjach pozostawały dokumenty, ba W. 
Pożoga nie pamiętał nawet czy takie dokumenty kiedykolwiek 
sporządzano. Zachowały się wprawdzie śladowe dowody “wpływów” 
i “rozchodów” z tzw. czarnych kas, m.in. związanych z łupami 
zdobytymi w ramach rozpracowywania podziemia 
niepodległościowego, głównie WiN-u, z aferami “Zalew” i “Żelazo” 
czy z tzw. skarbem Piastów Śląskich. Jest to jednak kropla w morzu 
pozaprawnych działań służb specjalnych związanych ze zdobywaniem 
środków na własne potrzeby. 
Ilekroć przypominam sobie postać pułkownika Zdzisława P. nie mogę 
nie przytoczyć powiedzonka o pewnym egotyście, o którym Chamfort 
mawiał, że “Spaliłby wasz dom, aby sobie ugotować dwa jajka”. Ale z 
drugiej strony, do Z.P. pasuje inna opowiastka filozofa: “Kiedy 
Malborough był w okopach z przyjacielem i siostrzeńcem, kula 
strzaskała głowę przyjacielowi i bryznęła mózg na twarz młodego 
człowieka, który cofnął się ze zgrozą. Malborough rzekł zimno: 
>Widzę, że jesteś zdziwiony? - Tak - odparł młody człowiek 
obcierając twarz - jestem zdziwiony, że człowiek, który miał tyle 
mózgu, narażał się dobrowolnie na tak bezcelowe 
niebezpieczeństwo<". 
Było tajemnicą poliszynela, że dzieło płk. Z.P., kontynuował w USA 

background image

agent Marian Zacharski. Miał jednak znacznie mniej szczęścia niż 
Przychodzeń. W wyniku tandeciarstwa “Warszawy” wpadł. 
Zapytałem kiedyś gen. Pożogę, dlaczego Zacharskiego nie “zrobiono” 
dyplomatą, tak jak robiono z dziesiątkami innych agentów i oficerów 
pracujących w USA. Szef SWiK odpowiedział, że na 
“udyplomatowienie” agenta nie zezwolił gen. Pawłow, który był 
zdania, że Zacharski ma do wykonania w Stanach Zjednoczonych zbyt 
poważne zadanie, by robić z niego dyplomatę. Było bowiem 
wiadomo, że amerykańskie służby specjalne, komu jak komu, ale 
dyplomatom z tzw. demoludów przyprawiają każdorazowo dość 
szczelny “ogon”. Zwykły agent, wedle Pawłowa, miał sto procent 
więcej szans wykonania zadania, niż peerelowski dyplomata i tysiąc 
procent więcej niż dyplomata sowiecki. 
Pawłow miał rację. Zacharski zadanie wykonał. Wpadł, bo wsypał go 
człowiek MSW z Warszawy. I to było ładne. 
Agent/generał zapowiada książkę. Ciekawe. Myślę, że jeżeli M.Z. 
myśli, że wie o swojej działalności wszystko, to jest w grubym 
błędzie. Wszystko o kombinacji operacyjnej z udziałem Zacharskiego 
[do końca lat 80.] wiedziało niewielkie grono osób. Tak, tylko 
generałowie: Andropow – Kriuczkow – Pawłow – Kowalczyk – 
Milewski – Pożoga wiedzieli [bo żyje jedynie Pożoga] wszystko, nie 
Zacharski i jego koledzy, z którymi wprawdzie wykonywał 
przedziwne łamańce operacyjne, ale już po transformacji. Tak, po 
1990 r., zgoda, M.Z. jest najbardziej kompetentną osobą, aby o 
wszystkim dokładnie opowiedzieć. 
Jest tylko jeden problem – zobowiązanie do zachowania tajemnicy. 
Gdy M.Z. się od tego uwolni możemy dostać rewelacyjną opowieść. 
Chyba warto na nią poczekać. 
HASŁO BLOGU: 
Co interesującego jest w sprawie M. Zacharskiego? Tylko to, że 
wyszedł żywy z tego, co zrobił. 

Gra z “Solidarnością” 1980-1990, agentura w “S”

 

19 paź 2008  

background image

Skuczno na etom swietie, gospoda! [dla posiadających jedynie 
inteligencję wrodzoną: Nudno jest na tym świecie, proszę państwa – 
HP] 

Nikołaj Gogol 

Póki są na świecie klauzurowe zakonnice, buddyjscy mnisi i 
opozycjoniści z lat 80., jeszcze nie wszystko stracone. Właśnie się o 
tym przekonałem. Krążąc po internecie, natknąłem się na: ośrodek 
racjonalistyczno-sceptyczny im. De Voltaire’a “Racjonalista”. W 
czterech kolejnych odcinkach głos dawał Marian Kaleta, wedle 
informacji z portalu: wybitny opozycjonista, odznaczony przez 
prezydenta w 2007 r. Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski, 
bohater filmu TVP “Dziękujemy za solidarność” [2008]. Moim 
zdaniem, tekst Kalety przypomina polowanie na lisa przy pomocy 
wyrąbywania lasu. Czego w nim brak? Chyba jedynie prawdy. Poza 
tym jest to rzecz tak doskonałe, że na pierwszy rzut oka nic do niej 
dorzucić nie można. 
A jednak spróbuję. 
Pamiętam pierwsze dwa tygodnie po stanie wojennym. Specjaliści 
służb specjalnych obu resortów siłowych, wśród członków 
“Solidarności”, ale nie tylko, zbierali agentów jak pszczoły miód. 
Kontrolując ważniejsze kanały łączności “S” z zagranicznymi 
strukturami, pomagali zakładać nowe. Oczkiem w głowie Służby 
Wywiadu i Kontrwywiadu [SWiK] było m.in. nie tylko Zagraniczne 
Biuro “Solidarności” w Brukseli, którym dowodził znajomy Pożogi 
jeszcze z czasów gdańskich, dr Jerzy Milewski, ale także ośrodki w 
Paryżu, Londynie, Rzymie, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie oraz, 
przede wszystkim Agencja Informacyjna :S” w Lund.w Szwecji. 
Nie powiem, z różnych względów, bardzo mnie te sprawy 
interesowały. Przyssałem się więc do szefa SWiK gen. dyw. 
Władysława Pożogi. Na biurku generała, codziennie lądowały setki 
meldunków z różnych stron świata. Trwała w najlepsze, chyba 
największa gra nowożytnej Europy. Gra peerelowskich służb 
specjalnych z krajowymi i zagranicznymi 
strukturami 
“Solidarności”. Gra, co chyba oczywiste, nadzorowana, a w 
niektórych momentach nawet zadaniowana, przez rezydenturę KGB w 
Warszawie, którą kierował mój przyjaciel, gen. dyw. Witalij Pawłow 

background image

– prawa ręka Jurija Andropowa, który już wówczas trząsł Sowieckim 
Imperium, a niedługo miał zostać gensekiem. 
Pożoga czytał meldunki, podkreślał niektóre fragmenty, dekretował, a 
zgraja kamerjunkrów postępowała ściśle wedle wytycznych generała. 
Najważniejsze sprawy trafiały, zresztą zgodnie z wolą szefa służby, na 
biurko ministra Czesława Kiszczaka. Minister nanosił kolejne 
dekretacje, zazwyczaj dotyczące przekazania niektórych materiałów 
generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu lub szefowi Służby 
Bezpieczeństw [do 1984 r. gen. Władysławowi Ciastoniowi, a 
następnie gen. Henrykowi Dankowskiemu], rzadziej dekretacje 
ministra dotyczyły niższych szczebli, np. dyrektorów departamentów. 
Zazwyczaj dotyczyło to jedynie Departamentów III oraz IV. 
Wśród tej wywiadowczo-kontrwywiadowczej sieczki sporo miejsca 
zajmowały już rozszyfrowane bądź rozkodowane [robiło to podległe 
SWiK Biuro Szyfrów] materiały pochodzące z kontroli kanałów 
przerzutowych. Było tego sporo i dotyczyło działalności tak 
krajowych jak i zagranicznych struktur “Solidarności”, łącznie z 
korespondencją ważnych i najważniejszych osób podziemia. Generał 
miał dość dobre rozeznanie kto jest kim w tym opozycyjnym 
towarzystwie. Jego wiedza pochodziło z dwóch podstawowych źródeł. 
Pierwsze – to czasy, gdy jako zastępca ds bezpieczeństwa KW MO w 
Gdańsku, zatwierdzał a niekiedy prowadził spotkania kontrolne z 
najważniejszą agenturą wschodniego Wybrzeża. Bogatą wiedzę 
zgromadził z czasów Grudnia ‘70, kiedy to przez jego ręce przeszło 
kilka setek agentów, których następnie ostro zaangażowano nie tylko 
w powstawanie Wolnych Związków Zawodowych, a następnie “S”, 
ale którzy oddali resortowi niebagatelne usługi w latach 80., i nie 
tylko. 
Drugie źródło wiedzy generała stanowiła jego praca jako dyrektora 
kontrwywiadu MSW. To wówczas szef SWiK rozszerzył swą 
znajomość o najważniejszą agenturę całego Kraju Pieroga i Zalewajki. 
Po pierwszej selekcji, ale dopiero gdzieś od połowy lat 80., około 50 -
60 procent najistotniejszych materiałów wprowadzano do 
komputerów Firmy. Pożoga, w przypływie dobrego humoru dawał mi 
się pobawić niektórymi materiałami, a gdy był w humorze 
wyśmienitym obdarowywał mnie niektórymi papirusami. W ten 
sposób, w ciągu kilkunastu lat znajomości, zgromadziłem w redakcji 
“Granicy” pokaźny zbiór dotyczący wielu interesujących gier i 

background image

kombinacji operacyjnych. Napisałem wówczas do szuflady 
kilkadziesiąt książek, a kilka, socjalistycznych w treści i 
bolszewickich w formie, nawet wydałem w oficjalnych 
wydawnictwach. Książki wydane oficjalnie zawierały niektóre 
informacje mogące być przydatne dla podziemia, pod warunkiem 
oczywiście, że osoby te, dysponowały nie tylko inteligencją 
wrodzoną…. 
Pamiętam. Siedziałem w swojej klitce na 12 piętrze bloku 
ursynowskiego i kleciłem kolejną książkę z cyklu Tajna Historia 
Polski
, gdy zadzwonił Marian Kaleta i obwieścił, że mnie odwiedzi. 
Dotrzymał słowa. 
Potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Miło sobie zawsze 
pogadaliśmy. Coś tam napisałem na jego temat w książce Służby 
specjalne atakują.
 Pokazałem mu też kilka papirusów pochodzących z 
kolekcji ofiarowanej mi przez gen. Pożogę. Wynikało z nich jasno, że 
jego i Józefa Lebenbauma działalność z Lund, a także Biuro 
Brukselskie i inne ośrodki “S”, były perfekcyjnie zinfiltrowane i 
kontrolowane, a niektóre inspirowane, a nawet zadaniowane przez 
SWiK. Marian nie był tym zachwycony, ale na moją wyraźną prośbę, 
zweryfikował te dokumenty, które dotyczyły jego samego i jego 
działalności, co podcyfrował swoim własnoręcznym podpisem 
[zob. dok.na str. 418]. 
To wówczas też powiedziałem Kalecie, aby nie miał złudzeń, że coś 
się złego ich transportom mogło przydarzyć, bo ciężarówki, które z 
takim mozołem, niekiedy wspólnie z Lebenbaumem, załadowywali w 
Lund sprzętem [wartym niekiedy kilkaset tys. USD] dla podziemia w 
kraju i wysyłali via Ystad – Świnoujście – reszta kraju, cały czas, od 
momentu załadowania, były bezpieczniejsze niż klejnoty królowej 
Wiktorii złożone w bankowych sejfach. Już na promie przejmowali je 
bowiem pod ochronę oficerowie SWiK oraz zwiadu WOP, a po 
wyokrętowaniu dalszą ochronę transportu przejmowali oficerowie 
Departamentu II MSW. 
Celem takiej, być może, przesadnej opieki, było uniknięcie 
jakichkolwiek konfliktów. Przecież zawsze mogło się zdarzyć, że 
jakiś nadgorliwy celnik bądź milicjant wykaże się wyjątkowy, 
wścibstwem. 
Nie, nie. Transporty słane z Zachodu trafiały pod wskazane adresy. 
Wprawdzie nie było jeszcze GPS, ale byli specjaliści MSW. Tylko 

background image

dwukrotnie, na wyraźne polityczne zapotrzebowanie, SWiK musiała 
ujawnić przesyłki i nadać im rozgłos medialny. Funkcjonariusze klęli 
jak szewc po uderzeniu się młotkiem w palec, ale polecenie 
wykonano. 
A co z innymi transportami, które docierały do adresatów? Dlaczego 
M. Kaleta, pisząc to, co napisał, zapomniał o tych faktach? 
Ano właśnie. Na tym polegał urok gry. Kontrolować, sprawdzać, 
inspirować i wykorzystywać. 
No dobrze, powiecie. Skoro wszystko szło tak gładko, to dlaczego 
Bolszewia dostała w dupę? Doszło do Okrągłego Stołu i oddania 
władzy? 
Cóż, może właśnie o to chodziło. 
Oddanie władzy w taki sposób, jak to miało miejsce w czerwcu 1989 
r. Nie było przecież dla oddających żadną tragedią. Zupełnie inną 
sprawą jest szukanie odpowiedzi na pytanie, czy gen. Jaruzelski w 
pełni wykonał polecenie Gorbaczowa przepoczwarczenia Kraju 
Pieroga i Zalewajki w coś na kształt laboratorium dla pierestrojki? 
HASŁO BLOGU: 
Na wspomnienie niektórych historii człowiek mimo woli musi 
uśmiechnąć się po sardańsku
  

 

 

Służby specjalne

 

14 paź 2008  

… malarz rozrabiał w misie tusz z wodą, maczał w tym gołą pupę, po 
czym przysiadał na papier: wychodził mu wspaniały soczysty melon z 
ogonkiem. Ale tylko on jeden potrafił tak usiąść. Kiedy próbowali inni, 
na kartce pozostawała odciśnięta pupa i kawałek kuśki. 
 

Andrzej Falkiewicz 

Dlaczego ten blog zaczynam opowiastką o mistrzowskim malarzu? 
Ano chociażby dlatego, że widzę tu podobieństwa do polityków, 
którzy w historii, zamiast konkretnych dokonań, zostawiają po sobie 

background image

odciski pupy i kuśki. 
Szczerze rozbawiony dyskusją nad najnowszymi dziejami Kraju 
Pieroga i Zalewajki pozwolę sobie dziś skreślić kilka uwag, na tematy 
dotyczących szpiegów, zdrajców, krzywicieli prawd, prostowicieli 
krzywd, popaprańców, zapodawaczy itp., ale i osobników, którzy 
swoim postępowaniem udowodnili, że mimo wszystko warto być 
uczciwym. Na opowieści o szwarccharakterze absolutnym i 
operacjach dokuczliwych, ale chyba nie zbrodniczych, musicie 
poczekać do kolejnych blogów. A na najbardziej brutalne, cyniczne i 
przewrotne przyjdzie kolej, gdy zajmiemy się gen. Cz. Kiszczakiem. 
Nie będą to długie opowieści, bo i historia Peerelu nie jest długa: na 
początku kilku zbrodniarzy wymordowało kilku innych zbrodniarzy o 
czym donosiłem w Bruderszafcie ze śmiercią (zob. podrozdział 
“Dintojra w partyjnej melinie”). W tym miejscu kolejne zastrzeżenie - 
wprawdzie w pierwszej dekadzie Peerelu umierało się z zawrotną 
szybkością, co było zasługą Wielkiego Brata, partii najsłuszniejszej i 
resortów siłowych, to tajne służby podległe MBP bądź MON, w 
odróżnieniu np. od sowieckich służb specjalnych, miały w 
wyprowadzaniu ludzi z tego świata niewielki udział. Ot, taka nasza 
polska specyfika. 
Specjalistami od naprawdę masowego zabijania były bataliony 
(grupy) operacyjne Milicji Obywatelskiej, wydzielone oddziały 
Wojska Polskiego oraz KBW. 
 
Służby specjalne jedynie naganiały przed ich lufy wytypowane ofiary, 
które też nie zawsze zabijano w pierwszym porywie. Czasami brano 
żywcem. Sądzono i dopiero potem wieszano, czasem publicznie. O 
dużej roli sądów w procesie likwidacji opozycji niepodległościowej 
zazwyczaj się zapomina. 
Zabijanie na sali sądowej! To przecież takie nieefektowne a przy tym 
mało eleganckie! 
A dziś? Dziś tak się jakoś złożyło, że już nikt, albo prawie nikt nie 
zabija szpiegów ani zdrajców, nie likwiduje niewygodnych osób, nie 
mówiąc o opozycjonistach. No, może z wyjątkiem Chińczyków, 
Arabów, Kurdów, Żydów, Irańczyków, Irakijczyków, Irlandczyków, 
Basków, Koreańczyków, Talibów, Sikhów, Gurkhów, Czeczenów, 
Serbów… Inni uważają, że “łupów” pozyskanych metodami 
operacyjnymi naprawdę nie warto przerabiać na trupy, a znacznie 
lepiej jest je sprzedać lub korzystnie wymienić. 

background image

W ten sposób Amerykanie spuścili kiedyś do Peerelu Mariana 
Zacharskiego - przeciętnego agenta Służby Wywiadu i Kontrwywiadu 
MSW [choć w tym momencie, od 14 grudnia 1981 r. już 
ukadrowionego; przy okazji zgadnijcie dlaczego TVN robi z 
Zacharskiego bohatera?], grasującego w USA, nabywającego tam 
różne tajemnice za którymi tęsknił Wielki Brat. 
Agent robił zakupy do czasu, aż powinęła mu się noga. Powinęła 
dlatego, że inni faceci, zatrudnieni na Rakowieckiej, obowiązani do 
zapewnienia mu bezpieczeństwa, zapomnieli o swoich obowiązkach, 
nie spostrzegli, że inny funk rozpaczliwie zamarzył o zdobyciu pliku 
zielonych papierków z wizerunkiem Jerzego Waszyngtona… 
W zamian CIA otrzymała kilkunastu tandetnych facetów parających 
się w demoludach robotą wywiadowczą na korzyść amerykańskiej 
agencji. Była to transakcja wymienna o lokalnym, peryferyjnym 
kolorycie, bez większego znaczenia operacyjnego, albowiem 
przedmiotem handlu byli agenci zużyci moralnie, karły bezpieki, 
którzy w przeszłości służyli demoludom za ruble by po kilkuletnim 
namyśle wybrać kapitalizm za dolary. 
Ale w ten sposób (wymiana) w nieodległej przeszłości w 
niegdysiejszym Imperium Zła odzyskało wolność również kilku 
ważnych dysydentów, m.in. znany pisarz Władimir Bukowski, który 
po przybyciu na Zachód zapytany z jakim obozem się identyfikuje 
odpowiedział: Nie jestem z obozu prawicy ani z obozu lewicy. Jestem 
z obozu koncentracyjnego. I to, jak dotąd, jest najkrótszą definicją 
Imperium Zła. 
Kiedyś zabijanie było prawie obowiązkowe. Czasami porywano, aby 
torturować i zabić. Jest na ten temat obszerna literatura. Warto ją 
czytać. Człowiek staje się wówczas lżejszy, przekonuje się, że nie jest 
jeszcze takim łajdakiem jakim mógłby być. 
Stale podkreślam, że nasze służby specjalne w tej dziedzinie trudno 
zaliczyć do przodujących. Porywano rzadko, zabijano z 
obrzydzeniem. Najwięcej akcji likwidacyjnych miało miejsce w 
pierwszej powojennej dekadzie. Konto peerelowskich służb obciąża 
nie więcej niż ćwierć tysiąca ofiar (bez ofiar opozycji 
niepodległościowej, której straty można oceniać na około dwadzieścia 
tysięcy osób). Cóż to za kropelka w oceanie zbrodni, chociażby wobec 
STU MILIONÓW OFIAR bolszewizmu! 
Co prawda czasami i u nas opracowywano plany porwań i zabójstw, 

background image

ale ich przeważnie nie wykonywano. Najmniej tego typu spraw 
zrealizowano w latach 1955 - 1980. Tajnie zabito jednego pracownika 
wywiadu MSW, płk. Władysława Mroza, który zdradził Firmę i 
Bolszewię. Nie liczę tu ofiar z różnych afer geszefciarskich, typu 
“Zalew”, “Kurierzy” czy “Żelazo”, w których trupy padały, a jakże, 
bo musiały, bo trzeba było zatrzeć ślady, zlikwidować świadków, 
zwiększyć zyski… 
Stąd niechciane samobójstwa, niespodziewane wypadki przez okna, 
zadziwiające wpadki pod samochody i inne pojazdy, głupie 
wychylania się przez bariery schodów w głównym budynku MSW i 
tym podobne niebezpieczne zabawy. 
Oficjalnie zlikwidowano tylko jedną osobę, Jerzego Strawę, którego 
rozpracowano operacyjnie, oskarżono, osądzono, skazano na śmierć i 
powieszono. 
Dopiero z chwilą objęcia resortu spraw wewnętrznych przez Czesława 
Kiszczaka znowu sięgnięto do metod z przełomu lat czterdziestych i 
pięćdziesiątych. Organizowano prowokacje, polała się krew… 
Nie ma się co dziwić Kiszczakowi. Któż, przynajmniej czasami nie 
tęskni za młodością. Wierny zasadzie, że dziewczyna zawsze będzie 
pamiętać swego pierwszego chłopca, rzeźnik pierwszą zarżniętą 
świnię a ubek pierwszą zaszlachtowaną ofiarę, chciałbym 
przypomnieć byłemu funkowi GZI WP i ministrowi spraw 
wewnętrznych garść wydarzeń. Ale o tym następnym razem. 
HASŁO BLOGU: 
Patrząc na naszych polityków żałuję, że w Zatoce Gdańskiej nie 
ma rekinów ludojadów

 

Anty Jaruzelski pucz czy blef aparatczyków?, M.F. Rakowski, 
Goryl Jaruzelskiego sypie dziennikarzy, co nowe, i kolegów, co 
normalne

 

12 paź 2008  

….człowiek potrzebuje do życia tylko powietrza, jedzenia, picia i 
wydalania, no i poszukiwania prawdy. Cała reszta jest 
nadobowiązkowa.
 

background image

Jonathan Littell 

Wojciech Jaruzelski, w mowie obrończej przed sądem przypomniał 
wystąpienie kilku polityków w czasie XI Plenum KC PZPR (9-10 
czerwca 1981 r.) określając to mianem puczu. Myślę, że to przesadna 
uprzejmość pod adresem paru politycznych eunuchów, którym 
zamarzyło się zaistnienie na scenie politycznej. 
Wprawdzie do dziś nie rozstrzygnięto, jaki faktycznie cel przyświecał 
występującym, to wolno spekulować. Mogło więc chodzić o 
nastraszenie ekipy rządzącej, zmuszenie jej do radykalniejszych 
działań. W tym celu chłopcy gen. Pawłowa mogli wykorzystać list KC 
KPZR adresowany do członków KC PZPR przesłany 5 czerwca 1981 
r., w którym to dokumencie radzieccy aktywiści zagrzewają 
wyselekcjonowanych peerelczyków do aktywniejszej walki z 
“Solidarnością”. 
Gen. W. Pożoga twierdzi [jego służba kontrolowała ok. 30 proc. 
członków KC], że cała heca była zainspirowana przez rządzących, 
aby pokazać przeciwnikom politycznym i narodowi, co się stanie, 
jeżeli oni, patriotyczni i demokratyczni, odstąpią miejsca przy 
sterze.
 Straszenie betonami miało przecież swój urok i sens. 
Takich możliwości było kilka, ale w każdej jest miejsce dla służb 
specjalnych. Warto więc rozważyć, czy prowadzono inspirujące 
działania świadomie czy też nie świadomie. 
Wątpię, by w stosunku do takich potęg intelektualnych, jak 
generałowie W. Sawczuk czy E. Molczyk, albo aparatczycy S. 
Olszowski lub A. Żabiński jakakolwiek rozważna służba specjalna 
zaryzykowała otwartą grę. Tych działaczy wystarczyło jednak 
zainspirować nieświadomie i już robili to, czego się po nich 
spodziewano. 
Spisek politycznych eunuchów nie wypalił, bo nie mógł. Nawet 
działacze partyjni potrafią odróżnić polityczne hochsztaplerstwo od 
realistycznego marksistowskiego dziamolenia. Generała zapewne 
zabolało wystąpienie dwóch, kiedyś mu najbliższych 
współpracowników. To być może wówczas w jego głowie zrodziła się 
myśl, że służby specjalne muszą należeć do niego. Cz. Kiszczak 
został wkrótce szefem MSW. Miało to gwarantować ścisłe 
zintegrowanie służb specjalnych obu resortów siłowych.
 
CzeKiszczak poszedł znacznie dalej. Zamarzył o stworzeniu resortu, 

background image

który w swoich założeniach miałby najgorsze elementy wzięte z MBP 
oraz z GZI WP, której był nieodłącznym dziedzicem. 
Jak zamierzył, tak zrobił. W miarę rozwoju struktur MSW 
CzeKiszczak, dążący do objęcia kontrolą operacyjną całego życia w 
kraju nie zapomniał o politykach. Być może w myśl porzekadła, że 
strzeżonego pan Bóg strzeże. Strzec się, to znaczy wiedzieć. 
Wiedzieć, to w służbach specjalnych zawsze przekłada się na - 
zinfiltrować, rozpracować itp. Stworzono Zespół Operacyjny przy 
Departamencie III MSW. Kontrolą objęto nawet najwyższe szczeble. 
Żaden, nawet najwspanialszy eunuch nie miał już najmniejszych szans 
na krecią robotę. Jedną z dwóch najważniejszych figur personalnych 
Zespołu był były goryl Generała płk mgr A. Gotówko. 
W tym miejscu przypomnę fragment rozmowy z Gotówką, dotyczący 
rozpracowywania byłego premiera PRL, a następnie ostatniego 
pierwszego sekretarza KC PZPR, roli dziennikarzy oraz sporządzania 
tzw. “papirusów” w Firmie. 
PIECUCH: W jaki sposób rozpracowywaliście Mieczysława 
Rakowskiego? 
GOTÓWKO: Temat piekielnie trudny. Sprawa pierwsza - telefon. 
Podsłuch pokojowy na okrągło… 
PIECUCH: W domu? W pracy? 
GOTÓWKO: W domu? Nie. W pracy. Bo było bez problemu. 
Podsłuch miał w gabinecie. Potem dokładny przegląd wszystkich 
przyjaciół, kolegów. Kto z nich już jest agentem lub kto się nadaje na 
agenta. Kto się zgodzi na współpracę. Zrobiło się selekcję. Odbyło się 
z tymi osobami rozmowy. Byli to ludzie ze świecznika. Trzeba było 
mieć pewną klasę. Robić to inteligentnie. Ale wśród dziennikarzy to w 
ogóle… Dziennikarze są… Nie gniewaj się, skoro sam jesteś 
dziennikarzem, bardzo niską ocenę mam dziennikarzy. Są wśród was 
zwykłe kurwy polityczne, które pójdą do silniejszych. Z ręki będą 
jeść. I do razu mówią o co chodzi. Bez żadnych skrupułów. Gdy nad 
byle działaczem “Solidarności” trzeba się było solidnie napracować, 
to nad dziennikarzem, nie. Od razu wykładał karty na stół. Mówił: 
panowie! Interesuje mnie to, to i to. Dam wam to, co chcecie. Co wy 
za to? Ja mówię: możemy dać to. On: nie! To za mało! On gra wyżej. 
PIECUCH: Chodziło o pieniądze, czy… 
GOTÓWKO: Pieniądze też. Ale i o ustawienie w strukturach 
redakcyjnych wyżej. O awanse. 

background image

PIECUCH: Mieliście wpływ na awanse dziennikarzy? 
GOTÓWKO: Oczywiście! Olbrzymi! Plus wyjazdy na placówki. 
PIECUCH: W jaki sposób? Redaktorzy naczelni byli waszymi 
agentami? 
GOTÓWKO: Nie. Oni donosili jawnie. To nie była tajna współpraca. 
To było współdziałanie. Interesował nas cała reszta. Był wydział 
obsługujący dziennikarzy. Potem poszło to do dwójki 
[kontrwywiadu]. Potem wróciło. Myśmy w zespole byli wyżej od tego 
wydziału. W poziomie obejmowaliśmy większe obszary. 
Dziennikarzami w województwach zajmowali się pracownicy 
WUSW. Więc braliśmy listy zaufanych żurnalistów. Wybieraliśmy 
potrzebnych kandydatów. Sprawdzaliśmy faceta czy jest przyjacielem 
Rakowskiego i czy był agentem. Potem mówiliśmy naczelnikowi 
wydziału: daj mu zadanie albo nam przekaż agenta. 
PIECUCH: Przekazywali? 
GOTÓWKO. Nie chcieli. Mówili: damy ci informacje. 
PIECUCH: Ilu agentów mieliście w otoczeniu M.F. Rakowskiego? 
GOTÓWKO: Dwadzieścia procent osób, z którymi Rakowski blisko 
się kontaktował. 
PIECUCH: Jaka to była liczba? 
GOTÓWKO: Bezpośrednio mieliśmy listę czterdziestu, pięćdziesięciu 
osób. Z tego dwadzieścia procent. 
PIECUCH: Około dziesięciu agentów? 
GOTÓWKO: Około dziesięciu. Tak trzeba było liczyć. 
PIECUCH: To można było M.F. Rakowskiego dobrze obstawić? 
GOTÓWKO: Można było. Ja nie zabiegałem aby go więcej 
obstawiać. Na cholerę. To, co było, wystarczało, aby wiedzieć o całej 
działalności Rakowskiego. Kierunki działań. Treść rozmów. Korzyści 
polityczne… 
PIECUCH: Kto otrzymywał meldunki? Robiliście z tego zbiorówki? 
GOTÓWKO: Jak to szło? Sieczka operacyjna kierownictwa resortu 
nie interesowała. Myśmy robili analizy zbiorcze. Z tej sieczki 
robiliśmy analizy. Do pisania było nas trzech. No, czterech.
 Bo 
jeszcze Andrzej [Kwiatkowski, płk, szef Zespołu] łagodzący to 
wszystko. To byłem Ja! Główny pisarz. Olejnik Stasiu - starszy 
specjalista. I starszy specjalista Nawrocki Zdzichu. Kwiatkowski 
czytając dużo poprawiał. 
PIECUCH: Tonował? Wyście pisali to, co agenci donosili? 

background image

GOTÓWKO: Oczywiście. Mówiłem: Ja jestem od tego aby pisać. 
Takie mam informacje. Słyszałem w odpowiedzi: Ale kierownictwo 
tego nie przełknie
. Za ostro przypierdalasz. Ja mówię: Stary! Weź, 
przeczytaj meldunek agenta. Tu dopiero jest ostro. Ja już 
maksymalnie wygładziłem. Andrzej dalej wygładzał, poprawiał. 
Podpisywaliśmy” “Opracowano w Zespole Operacyjnym 
Departamentu III”. Nie było żadnego naszego nazwiska, mimo, że 
wszystko było tajne specjalnego znaczenia. Dokumenty organizacyjne 
Zespołu ja robiłem. Już w maju [1985 r.] daliśmy pierwszą informację 
dla Jaruzelskiego na temat frakcji w PZPR. 
PIECUCH: O kim? 
GOTÓWKO: Grupa Rakowskiego. Grupa Kapitana [Bolesław, 
przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu, 
który, po przemianowaniu w październiku 1987 r. na Komitet ds 
Młodzieży i Kultury Fizycznej objął A. Kwaśniewski] skupiająca 
osoby, które ukończyły studia w ZSRR. 
PIECUCH: Betony? 
GOTÓWKO: Twardo betonowa grupa. Pięćsetka stary! Nie 
rozkruszysz młotem pneumatycznym. 
PIECUCH: Przeciwstawna do grupy Rakowskiego. 
GOTÓWKO: Przeciwstawna. I były… Potem były tuzy typu Schaff. 
Jednostka niekonwencjonalna… Opracowania na Schaffa to już ja 
pisałem. Ja miałem sprawę. Miałem agentów. Schaff mi bokiem 
nieraz wychodził, bo nie miałem czasu a sprawy nie miałem komu 
zlecić. 
PIECUCH: Ilu agentów miałeś wokół profesora? 
GOTÓWKO: Szczerze mówiąc to niewielu. Schaff się bardzo dobrze 
kontrolował. Przykra była sprawa zacieku. No, woda zalała 
mieszkanie, ścianę w której siedziały nasze pluskwy. Podsłuch nam 
wysiadł. Dostaję informację od bardzo dobrej agentki […]. Stara 
Żydówa. Wpada na mnie i mówi: U Schaffów panika. Mieszkanie 
zalane. Zaraz ściągają fachowców. Klepka nawet popuchła… 
PIECUCH: U was też panika. 
GOTÓWKO: Też. Natychmiast ekipę. Jeszcze przed fachowcami 
profesora. Na minutę przed ekipą remontową zdążyliśmy 
powyjmować pluskwy. Wróciłem wtedy z dalekiej podróży. 
PIECUCH: Wracajmy do M.F. Rakowskiego. Rozpracowywaliście 
polityka również gdy był premierem? 

background image

GOTÓWKO: Nie, nie. Robotę operacyjną prowadziliśmy gdy on 
został wywieziony na boczny tor. Był wicemarszałkiem Sejmu, czyli 
nikim. Jaruzelski się bał, że Rakowski, mając dużo czasu może 
montować jakąś frakcję. I po to ten Zespół został powołany. 
Zrobiliśmy Rakowskiemu niechcący przysługę. Myśmy się 
utożsamiali z jego programem. Być może również nasze informacje 
sprawiły, że Jaruzelski znowu uwierzył Rakowskiemu. 
PIECUCH: Co było w tym waszym opracowaniu z maja? 
GOTÓWKO: O! To było już wyprane. To było takie w stylu GZP. 
Nie było tam jednak nic, na podstawie czego dałoby się dostrzec skąd 
pochodzą informacje, Dotyczyły sytuacji bieżącej kraju. Co ludzie 
robią w partii? Jakie programy mają? O czym rozmawiają? Co robią 
betony? 
PIECUCH: Poziomki również? 
GOTÓWKO: Poziomki nie. To u nas nie było w modzie. 
PIECUCH: Z Białego Domu kogo rozpracowywano? Mieliście z tym 
Kłopoty? 
GOTÓWKO: Praktycznie biorąc mogliśmy rozpracowywać kogo 
tylko by nam polecono. Szefem kadr był generał Honkisz, którego 
doskonale znałem jeszcze z GZP. A jego zastępcą był Jurek Wójcik, z 
którym się przyjaźniłem. Przychodziłem, wcześniej dzwoniłem “po 
rządówce” [telefon rządowy MSW - KC PZPR] i mówiłem: Jurek, 
przygotuj mi sześć teczek. Podawałem nazwiska i dodawałem: to ty je 
bierzesz. Ja usiądę z boku i wynotuję kilka spraw. Nieraz było coś do 
sprawozdań. Np. dotyczących członków Biura Politycznego KC 
PZPR. Rozumiesz! 
PIECUCH: Chodziło o teczki kadrowe? 
GOTÓWKO: Tak. Gdy było potrzeba dawał mi je Wójcik na dzień, 
dwa. Myśmy tam w Zespole mieli taką mini kartotekę, którą 
prowadził Nawrocki.
 
PIECUCH: Kartotekę? Czy teczki na ludzi? 
GOTÓWKO: To były teczki ale zrobione według skorowidza. Znowu 
to jest istotne. Bo ten Zdzisław Nawrocki, przed przyjściem do nas był 
szefem Wydziału I W Biurze “C”. Miał praktykę w archiwum. Nie 
głupi człowiek, choć fatalny pisarz. Nie można było jednak z nim 
pogadać. Zwracam mu uwagę, a on: co mi tu będziesz pieprzył. Jesteś 
z wojska! To u niego znaczyło: Jesteś głupol! A ja mu na to 
spokojnie: Zasady gramatyki trzeba stosować nawet w bezpiece. 

background image

Dochodziło do sporów. Ten Zdzichu na każdego miał założoną 
teczkę. Numery były. Chyba do stu pięćdziesięciu. 
PIECUCH: To byłi prominenci? 
GOTÓWKO: Prominenci. Materiały były z różnych źródeł. On wtykał 
je w teczki. Potem zrobił teczkę teczek. Znowu bezpieczniacka 
zasada, żebym czasami ja mu się nie dobrał do tych materiałów. On 
mi ich ciągle, kurwa, nie dawał, bo ja z wojska jestem. Jak się później 
dowiedziałem. Heniu [gen. Dankowski] mi powiedział. Nawrocki 
bardzo na moje stanowisko polował. Zresztą ja mu to stanowisko 
oddałem. Bo nie chciałem kurwa, już tam być. Poszedłem do… 
PIECUCH: Nie mogłeś korzystać z materiałów Nawrockiego? 
GOTÓWKO: Mogłem. Mówię mu: przynieś te materiały. Może się 
czegoś od mądrzejszego nauczą. Nawet od ciebie mogę się czegoś 
nauczyć. A on: nie, nie. Tylko to, co potrzebne służbowo. Tu łaski nie 
robił. Ale do końca mi wszystkiego s… nie pokazał. Taka 
bezpieczniacka g…Ale teczkę oczywiście dał. Bo musiał dać! Nie!? 
To miał dobrze zrobione. 
PIECUCH: W jaki sposób pisaliście? 
GOTÓWKO: Faktografię dawał Nawrocki z tego swojego archiwum. 
Myśmy z Olejnikiem siadali i to ubierali. Nawrocki miał ciężkie 
pióro, a tak się kłócił. Olejnik to zapisywał, bo wykładał kiedyś logikę 
w Legionowie [Centrum szkolenia SB] i boki zrywał. No to doszliśmy 
do wniosku, żeby Nawrocki nic nie pisał. Bo z tego jego twardego, 
głupiego stylu ubeckiego nic się nie da poprawić. Myśmy mieli ile 
chcieli techniki i podsłuchów. Najpierw myśmy dostawali. Potem 
Departament III. 
PIECUCH: Nazwiska rozpracowywanych. 
GOTÓWKO: Prawie cała grupa towarzyska Rakowskiego… 
PIECUCH: Stefan Olszowski? Hieronim Kubiak? 
GOTÓWKO: Kubiak przechodził od czasu do czasu. Potem wypadł z 
Biura Politycznego. Wrócił do Krakowa. Zleciliśmy jego opiekę 
WUSW w Krakowie. Był tam szefem gen. Gruba. 
PIECUCH: Dlaczego nie podpisywaliście nazwiskami dokumentów 
opracowywanych w Zespole? 
GOTÓWKO: Aby nie być znalezionym przez decydentów i ich 
kolegów i nie być wdeptanym w ziemię. Mieliśmy świadomość, że 
dokumenty MSW, które dostaje Jaruzelski, są przekazywane 
zainteresowanym. Jaruzelski wzywał delikwentów i mówił: no 

background image

patrzcie towarzysze, co MSW dało? Co ja mam z wami zrobić? 
Musicie się podać do dymisji.
 Delikwent prosił: mogę przeczytać. 
Jaruzelski: Proszę bardzo. No to facet w pierwszym rzędzie szukał 
nazwisk pisarzy. Całe odium jego nienawiści nie spadało na 
Kiszczaka czy Ciastonia, bo oni byli nie do ugryzienia, a na nas. Tak 
jest do dziś. 
HASLO BLOGU: 
Prawda to kruche dobro 

 

 

Gra w “Solidarność”, A. Kwaśniewski, W. Jaruzelski, stan 
wojenny, zagrożenia Peerelu

 

10 paź 2008  

… akcentować i eksponować prowokacyjność uchwał Zjazdu 
“Solidarności” […] przedstawiać dramatyzm sytuacji […] mówić o 
kontrrewolucji […] wprowadzać termin “stan zagrożenia wojennego” 
[…] wpuszczać przeciwnika w maliny […] pokazywać, że jest on 
nieodpowiedzialny, awanturniczy, prowadzi kraj do nieszczęścia […] 
używać straszaka interwencji.
 

Czesław Kiszczak 

Z mieszanymi uczuciami śledzę bitwę na słowa. Spór idzie o to, czy w 
1981 r. groziła nam Sowiecka interwencja zbrojna. Ostatnio głos dał 
były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Z jego wypowiedzi wynika 
wyraźnie, że interwencja była realna, a fakt, że nie ma na to żadnych 
dowodów w postaci wiarygodnych dokumentów, nie oznacza, że 
groźby nie było, bo: “…fakt, że takich dokumentów nie mamy, nie 
oznacza, że ich nie ma”. 
Dyskusja z pomocą takich argumentów to akt wiary. Wolę fakty. Oto 
fragmenty wypowiedzi kilku najbardziej kompetentnych w Sowietach 
osób: 
J. Andropow: Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać 
wojska do Polski. To słuszne stanowisko i musimy przestrzegać go do 

background image

końca. 
A. Gromyko: Nie może być żadnego wprowadzenia wojsk do Polski. 
Myślę, że w tej sprawie możemy dać polecenie naszemu 
ambasadorowi, by udał się do Jaruzelskiego i go o tym poinformował. 
P. Ustinow: Jeżeli chodzi o to, że rzekomo tow. Kulikow mówił coś o 
wprowadzeniu wojsk do Polski, to mogę z całą odpowiedzialnością 
stwierdzić, że tego Kulikow nie mówił. 
M. Susłow: Myślę, że mamy tu wszyscy wspólny pogląd, że nie może 
być mowy o żadnym wprowadzeniu wojsk. 
W. Griszin: O wprowadzeniu wojsk nie może być nawet mowy. 
K. Czernienko: … linia naszej partii, Biura Politycznego KC wobec 
wydarzeń polskich, sformułowana w wystąpieniach Leonida Ilicza 
Breżniewa, w decyzjach Biura Politycznego jest całkowicie słuszna i 
nie należy jej zmieniać. 
O stanowisku sowieckim wiedzieli peerelowscy generałowie. Stąd 
zalecenia Cz. Kiszczaka, aby w propagandzie “…używać straszaka 
interwencji
”.Tak, jest tysiące dowodów, że Sowieci nie chcieli 
interweniować zbrojnie. Czy jednak nie chcieli interweniować w 
ogóle? Ależ, nic podobnego. Chcieli interweniować i interweniowali. 
To dziwne, ale adwersarze toczący bój o historię, zafascynowani 
groźbą interwencji lub jej brakiem, najczęściej zapominają o 
naciskach ekonomicznych Wielkiego Brata, wywieranych na Generała 
w latach 1980-1981, najbardziej chyba widocznych w wystąpieniach 
Nikołaja Bajbakowa, ale nie tylko. 
I tu odniesienie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek warunki są 
diametralnie różne. W roku 2008 jesteśmy w znacznie korzystniejszej 
sytuacji niż w latach 80. Nikt nas nie zamierza najeżdżać militarnie. A 
ekonomicznie? 
Tu już moja pewność jest mniejsza. Niepokoją mnie niektóre 
transakcje, fruwające kapitały, uzależnianie od obcych itp. Niepokoi 
widmo kryzysu krążące nad światem. Nie, nie, nie. To jeszcze nie 
żadna fobia, a próba wyciągnięcia wniosków z historii. Mitem 
bowiem jest, że kiedykolwiek cokolwiek dostaliśmy od kogokolwiek 
za darmo lub ze zwykłej przyjaźni. W polityce nie ma przyjaźni, są 
tylko interesy. W taki sposób należy patrzeć na różne gesty, geściki, 
obiecanki… 
Mówiąc o sprawach ekonomicznych najlepiej posłużyć się liczbami. 
Leży przede mną Informacja o radzieckiej pomocy dla PRL w 

background image

walutach wymienialnych w latach 1980-1981 z 29 września 1982 r. 
(wg. danych Państwowego Komitetu Planowania ZSRR), z której 
wynika, że w tym okresie udzielono nam następujących kredytów (w 
mln dolarów): na zakup cukru - 30; na uregulowanie rozliczeń z 
krajami kapitalistycznymi (1.) - 250; na utworzenie konsorcjów 
banków dla pomocy PRL - 70; na uregulowanie rozliczeń z krajami 
kapitalistycznymi (2.) 150; na zakup zboża i żywności -190; razem - 
690. 
Odroczono płatności (w mln dolarów): odroczenie spłaty w bankach 
radzieckich (1.) - 219; odroczenie spłat w bankach radzieckich (2.) - 
280; odroczenie spłat w bankach radzieckich (3.) - 280; odroczenie 
spłaty zasadniczego długu od wszystkich dotychczas udzielonych 
kredytów - do 1.000; razem - 1.779. 
Inne (w mln dolarów): wspólna bezpłatna pomoc ZSRR, WRL, LRB, 
NRD, CSRS (kosztem zmniejszenia dostaw ropy naftowej do krajów 
RWPG) - 465; razem - 2.934. 
Dwa miliardy 934 miliony dolarów. 
Zobaczmy teraz jak wyglądała pomoc Zachodu dla “Solidarności”. 
Wedle danych głównego dyspozytora środków finansowych 
kierowanych nielegalnie do kraju, dr. Jerzego Milewskiego, dyrektora 
Biura Brukselskiego “Solidarności”, Zachód przekazał w latach 1982-
1989 7 mln 51 tys. 713 dolarów. Z tego 1 mln 237 tys. 865 pochłonęły 
wydatki na biuro, zaś do Polski przesłano (w formie gotówki, sprzętu i 
materiałów) 5 mln 562 tys. 852 dolary. 
Wedle gen. Władysława Pożogi i dokumentów zgromadzonych w 
MSW, suma pomocy Zachodu dla “Solidarności” wynosiła ok. 15 mln 
dolarów. Ta informacja jest bardzo dobrze udokumentowana. Część 
“kwitów” finansowych Biura Brukselskiego, które także znajdowały 
się na Rakowieckiej ogłosiłem w książce Służby specjalne atakują
Natomiast znany autor książki Victory czyli zwycięstwo - Peter 
Schweizer pisze mi w liście (z 12 kwietnia 1995 r.): Suma 8 mln 
dolarów dla “Solidarności” oznacza roczną pomoc dla tej organizacji 
w szczytowym okresie akcji pomocy. W początkowych latach, 
powiedzmy 1982-1984, była ona niższa. Zaiste trudno powiedzieć 
skąd P. Schweizer wziął te kwoty. 
Wedle dokumentów podziemia, ale także Firmy, takie pieniądze nigdy 
do Polski nie dotarły. Jeżeli je rzeczywiście wydatkowano w USA to 
może warto by prześledzić, co się z nimi stało? 

background image

Zostawiam dochodzenie innym. Interesują mnie finansowe inwestycje 
Zachodu i Wschodu w Peerel. Biorę prosty kalkulator i uproszczone 
dane. Liczę: 
Związek Sowiecki, jedynie w latach 1980-1981 wydatkował na 
głowę statystycznego Polaka 8 dolarów, co stanowi 4 dolary 
rocznie
. W tym samym czasie (wziąłem średnią z lat 1981-1989) 
Zachód obdarował nas zawrotną kwotą 0,4 centa na głowę 
rocznie. Oj! Sowietów kosztowaliśmy tysiąc razy drożej! 
Utrzymywanie reżimu w Peerelu kosztowało Moskwę znacznie więcej 
niż jego rozpieprzenie, współfinansowane przez Waszyngton. 
Nie potrafię napisać do tego komentarza. Ale może nie trzeba tego 
robić. Może wystarczy przeczytać piękną i mądrą książkę Edwarda 
Gibbona Upadek cesarstwa rzymskiego na Zachodzie (przekł. Irena 
Szymańska, PIW, Warszawa 2000) aby zrozumieć dlaczego upadają 
imperia. Jest niezmienna prawidłowość w tym procesie: imperia 
rozwijają się, rozwijają, w zależności od okresu historycznego trwa to 
setki lub dziesiątki lat, dochodzą do apogeum rozwoju, po którym 
następuje okres względnej stabilizacji i następnie przychodzi 
nieuchronny schyłek. W końcu krach, rozpad, zatracenie. Czy w USA 
bierze to ktoś pod uwagę? 
W Imperium Sowieckim procesy te zostały gwałtownie 
przyśpieszone, albowiem Moskwa nie ograniczała się do rozwoju 
Imperium Wewnętrznego, a - poszerzając strefy wpływów - 
zamierzała do stworzenia Imperium Zewnętrznego, obejmującego 
ogromne połacie świata na co najmniej 5 kontynentach. Ten proces 
nie mógł się nigdy skończyć, albowiem zawsze było coś nowego do 
poszerzenie, do, przynajmniej ideologicznego podbijania. Tego 
jeszcze nikt przed komunistami nie wymyślił. 
Realizując pomysł Stalina, Imperium Wewnętrzne wpadło w pułapkę 
konieczności partycypowania w utrzymywanie rozrastającego się 
Imperium Zewnętrznego. Doszło do momentu, w którym Imperium 
Wewnętrzne nie tylko nie było w stanie łożyć na rozszerzanie 
Imperium Zewnętrznego, ale musiało podejmować coraz bardziej 
rozpaczliwe próby utrzymywania status quo. Imperium Wewnętrzne 
już nie rozszerzało, już nie podbijało, zostało zmuszone do obrony. 
Stąd zaś był już tylko krok do klęski. Najwyraźniej widać to było w 
Afganistanie. 
Niewydolny system ekonomiczny bolszewizmu zmuszał Moskwę do 

background image

rabunkowej gospodarki zasobami naturalnymi. Dewastowało to 
środowisko w sposób niespotykany w dotychczasowych dziejach 
świata. Doszło do momentu, że i to źródło finansowania 
schizofrenicznego systemu okazało się niewystarczające. Rozpoczęła 
się wszechogarniająca agonia. Rozpaczliwe próby ratowania 
Imperium zapoczątkowane przez J. Andropowa, a kontynuowane 
przez M. Gorbaczowa zawiodły. Bo zawieść musiały. Nie da się 
zatrzymać ani odwrócić procesów historycznych. 
I dopiero w tym momencie procesu rozkładu Imperium, interesująca 
wydaje się być rola Peerelu jako wspominanego przez gen. 
Jaruzelskiego “swoistego laboratorium dla pieriestrojki”. Dodajmy od 
razu - pieriestrojki rozumianej jako rozpaczliwa próba ratowania 
Imperium. 
Taki jest nasz udział w rozpad systemu sowieckiego. Tylko taki i aż 
taki. Mikroskopijna rola w tej działce przypadła służbom specjalnym 
obu resortów siłowych. Wedle mojej oceny jest to wystarczający 
powód, aby tym sprawą poświęcić choć trochę uwagi. 
Nadeszła chyba dobra pora aby pożegnać się z narodowym mitem 
Chrystusa narodów, cierpiącego za Europę, mającego do spełnienia 
jakąś misję w Europie, oczekującego wdzięczności, bo daliśmy światu 
“Solidarność”, papieża i Lecha Wałęsę. 
Pora wreszcie zrozumieć, że dla ksenofobicznej, stetryczałej, 
zdziwaczałej, sklerykalizowanej, z nieuregulowanymi rachunkami z 
przeszłości, z przemilczanymi zaszłościami moralnymi Polski, z 
poetami, którzy muszą przewodzić narodowi, kombatantami, pośród 
których są ewidentni zbrodniarze i innymi świętymi krowami, nie ma 
dla nas miejsca we współczesnym świecie. 
W tym kontekście zadziwia mnie jedno. Oto Generał, w swej 
monumentalnej obronie przed sądem, ani słowem nie wspomina o 
grze peerelowskich służb specjalnych z krajowymi i zagranicznymi 
strukturami “Solidarności”. Grze toczonej na wszystkich 
kontynentach. Grze, w której po stronie “S” przechodziły różne 
gadżety, z pomocą których można było likwidować przeciwników. 
Grze, która do 1989 r. była bardzo dobrze udokumentowana 
materiałami nie tylko wytworzonymi przez specjalistów MSW i 
MON, ale także materiałami zdobywanymi przez Służbę Wywiadu i 
Kontrwywiadu. Czyżby Cz. Kiszczak z jakichś niezrozumiałych dla 
mnie powodów nie informował swego pryncypała o tych materiałach? 

background image

A może prawdziwym pryncypałem Kiszczaka nie był Generał? 
HASŁO BLOGU: 
I władcy mają swoją koncesjonowaną prostytucję – politykę 
historyczną

 

Resorty siłowe, wstydliwie omijana gra, dlaczego W. Jaruzelski 
nie mówi wszystkiego?, służby specjalne, manipulacje mediów

 

8 paź 2008  

Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki. 

Józef Szujski 

Przysłuchując się sprawozdaniom z procesu gen. W. Jaruzelskiego nie 
trudno zauważyć, że zarówno oskarżyciele jak i obrona traktują 
historię z dużą dezynwolturą. Żadna ze stron nie chce uznać prostej 
prawdy, że historia to fakty, a nie komentarze głupków doczepione do 
faktów. 
O co chodzi? O dwie, moim zdaniem, fundamentalne kwestie. 
Pierwsza to rola resortów siłowych, ze szczególnym uwzględnieniem 
działań LWP, w pacyfikacjach społeczeństwa w latach 1944-1982. I 
druga - wpływ, chyba największej gry wywiadowczej nowoczesnej 
Europy, na wygenerowanie tzw. opozycji koncesjonowanej, 
doprowadzenie do Okrągłego Stołu i geszeft pookrągłostołowy. 
Generał, składając bardzo obszerne wyjaśnienia przed sądem, 
zachowuje się jak Spartanin ukąszony przez lisa. Trudno zrozumieć, 
dlaczego nie mówi wszystkiego? A prokurator? Cóż, odniosłem 
wrażenie, że akurat ten uczony mąż, znając historię najwyżej z 
widzenia, jest niczym utajony płomień, który mógłby, lecz nie chce 
świecić. 
Wiem, wiem, istnieje grupa osób, obrońców Generała, która nie tylko 
w słowach W. Jaruzelskiego, ale nawet w studni potrafi doszukać się 
głębi intelektualnej. Podobnie jak i istnieje grupa przeciwna, 
oskarżycieli, traktująca Generała jak gołębie Kolumnę Zygmunta. 
Zastrzegając się, że na wymianie myśli z tymi osobami zawsze tracę, 
spróbuję w dwu kolejnych blogach przybliżyć nieco wspomniane, a 

background image

starannie przemilczane kwestie. Zacznę od bardziej dla mnie przykrej, 
udziału LWP w pacyfikacjach społeczeństwa. 
Ciężko mi to pisać, bom sam przez 35 lat nosił mundur żołnierza 
Wojska Polskiego, i choć nie brałem bezpośredniego udziału w 
opisywanych wydarzeniach, to nie mogę powiedzieć abym nie czuł się 
współodpowiedzialnym za czyny moich poprzedników, kolegów i 
przełożonych. 
W tym miejscu pora więc przybliżyć nieco fakty. 
Politycy, generałowie, aby zadowolić, a raczej aby przypodobać się 
Wielkiemu Bratu, aby utrzymać władzę, wyciągali przeciwko 
narodowi żołnierzy i milicjantów, angażowali wojskowe i cywilne 
służby specjalne, mobilizowali rezerwy, tworzyli ROMO, ZOMO i 
ORMO. Powoływali PRON i WRON. Ale przede wszystkim 
wywlekali czołgi, samoloty, okręty, działa, transportery, śmigłowce. 
Ja wyciągam jedynie liczby: 
Aby zabić około 10 tys. i aresztować 150-200 tys. osób w latach 
1944-1947 użyto z WP 47 pułków piechoty, 2 brygady artylerii 
ciężkiej, 18 pułków artylerii lekkiej, 5 samodzielnych dywizjonów 
artylerii ciężkiej, 5 pułków czołgów, 3 pułki artylerii pancernej, 3 
pułki kawalerii i 1 pułk saperów; z KBW 2 pułki, 14 batalionów 
operacyjnych, 18 batalionów ochrony, 13 kompanii konwojowych. 
Ponadto wykorzystano 52 808 funkcjonariuszy MO, kilkanaście tys. 
funkcjonariuszy UB i nieco mniej żołnierzy WOP, nie licząc prawie 
100 tys. ORMO-wców. 
Do zabicia 74 (73?), ranienia 575 osób i pacyfikacji zbuntowanego 
miasta w czerwcu 1956 r. w Poznaniu wystarczyło: 2 Korpus 
Pancerny (w składzie 10 i 19 dywizji pancernych), 2 Korpus Armijny 
(w składzie 4 i 5 dywizji piechoty), Oficerska Szkoła Wojsk Panc. i 
Zmech., Centrum Wyszkolenia Tyłów, 10 Wielkopolski Pułk KBW, 
Komenda Garnizonu, bezpieka, milicja i ORMO. Użyto 359 czołgów, 
31 dział, 6 armat plot, 30 transportów, 880 samochodów i 68 
motocykli. 
Do zadania śmierci 45 i ranienia 1164 osób w grudniu 1970 r. 
zmobilizowano 61 tys. żołnierzy, których przebazowano na średnią 
odległość ok. 250 km, 1700 czołgów, 1750 transporterów, 8700 
samochodów, 108 samolotów, 40 jednostek pływających Marynarki 
Wojennej i 66 transportów kolejowych. Zużyto 150 tys. środków 
chemicznych, co wyczerpało zapasy MON i MSW i zmusiło do 

background image

zaciągania pożyczek tych środków za granicą w NRD i CSRS. W 
akcjach uczestniczyli aktywnie żołnierze KBW, WOP oraz 
funkcjonariusze SB, MO, członkowie ORMO. Statystyki milczą ile 
zużyto sztuk amunicji. 
Do wojny z narodem w grudniu 1981 r. generał Jaruzelski et 
consortes zaangażowali 100 % sił MON i MSW. Wojsko Polskie, 
wedle Londyńskiego Instytutu Studiów Strategicznych liczyło w 1980 
r. 319 500 ludzi, w tym 210 tys. w wojskach lądowych, 87 tys. w 
lotnictwie i 22500 w marynarce, dysponując 3560 czołgami, 7500 
transporterami i pojazdami opancerzonymi, 1000 dział i wyrzutni, 680 
działami przeciwpancernymi, 600 rakietami przeciwpancernymi i 
tyloma działami plot., 757 samolotami, 197 helikopterami 4 okrętami 
podwodnymi i 128 jednostkami nawodnymi. Siły MSW to ok. 125 
tys. funkcjonariuszy SB, MO i ZOMO (z jednostkami administracyjno 
gospodarczymi i szkołami), WOP, NJW MSW oraz prawie 300 tys. 
członków ORMO. Zarówno siły MON jak i MSW powiększono 
poprzez mobilizację oraz wstrzymanie rocznika (WP, WOP, NJW 
MSW) podlegającego jesienią 1981 r. zwolnieniu do rezerwy, ponadto 
w różnych resortach zmilitaryzowano ok. 1 360 000 osób. 
Tyle suche fakty. Mnie jednak kusi, aby poskrobać życie, aby 
zobaczyć co jest pod spodem i nie zapomnieć niczego. Pamiętając 
słowa Orwella, że Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest 
przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość 
od pół wieku nanoszę do reporterskiego notatnika różne uwagi, 
zapisuję fakty, wydarzenia, które dziwią, bulwersują, martwią, cieszą, 
irytują, niepokoją. Zastanawiam się dlaczego ludzie wierzą 
generałom? Dziwię się dlaczego wbrew faktom, dokumentom, 
doświadczeniom, ludzie wierzą w mity, brednie, w ewidentne 
fałszywki? 
Dlaczego media, manipulując obrazem, ordynarnie wprowadzając 
ludzi w błąd generują nienawiść, sterują nastrojami?
 Dlaczego w 
tiwi, relacjonując np. sprawy związane z odebraniem emerytur 
członkom WRON lub SB, podkłada się obraz absolutnie nie mający 
żadnego związku z tymi sprawami [zazwyczaj jest to polewanie tłumu 
wodą, lub bicie zatrzymanych osób pałkami]. Przecież trudno sobie 
wyobrazić aż tak głupiego dziennikarza, który by nie wiedział, że to 
nie członkowie WRON i nawet nie esbecy grasowali z pałkami, 
sikawkami, miotaczami granatów po ulicach, pałując kogo się tylko 

background image

da. Pałowanie to przecież robota niegdysiejszych milicjantów, 
których, zgoda, ktoś wypuścił na ulice, ale to właśnie należy ludziom 
wytłumaczyć… 
Sięgnąłem do źródeł bezpieki. Rozmawiałem z dziesiątkami 
funkcjonariuszy. Wszyscy mówili jak łatwo manipulować ludźmi. 
Wybieram jedną rozmowę z pułkownikiem UB, KdsBP i MSW. 
Pułkownik lubi wypić. 
Pułkownik lubi mówić. 
Pułkownik lubi udawać ważnego. 
Pułkownik lubi, gdy się go słucha. 
Pułkownik lubi, gdy się go ludzie boją. 
Pułkownik nie lubi gdy się nagrywa jego wypowiedzi. 
Pułkownik nie lubi, gdy się notuje jego wypowiedzi. 
Pułkownik nie lubi, gdy się nie przestrzega starych zasad: nic nie 
pisać, nic nie podpisywać, nic nie nagrywać! Nie zostawiać śladów. 
Pułkownik ostatnio, coraz częściej się boi. 
Pułkownik ostatnio ma powody, aby się bać. Jest na liście 
prokuratury… 
Ludzie służb specjalnych nie lubią o sobie mówić tylko dobrze. 
Ludzie peerelowskich tajnych służb lubią o sobie mówić jedynie 
bardzo dobrze. Gdy ich nieco przycisnąć tłumaczą, że była bezpieka i 
służby wojskowe, to naprawdę porządne Firmy, które w wyniku 
jakiejś dziejowej pomyłki wplątały się w przerażające zbrodnie. 
Stwierdzam z całą odpowiedzialnością - przemoc, gwałt i zbrodnie są 
jedyną, godną uwagi, tradycją służb specjalnych Peerel. 
Oczywiście, w swojej przeszłości Firmy miały również wiele 
pięknych kart. Potrafiono np. organizować piękne jubileusze, 
nagradzać się za operacje w obronie socjalizmu. Były też piękne akty 
prawne. Np. Ustawa o Urzędzie Ministra Spraw Wewnętrznych była 
wspaniałym dokumentem. Wątpię jednak, czy dla faceta, który wszedł 
w konflikt z socjalizmem, był prasowany gorącym żelazkiem przez 
ludzi bezpieki czy GZI WP lub ich następców, pocieszeniem będzie, 
że ta Ustawa jest kapitalnym aktem prawnym. To tak, jakby matce, 
której ukochane dziecko pożarł krokodyl tłumaczyć, że przecież 
krokodyle mają taką śliczną skórkę, z której można zrobić piękne 
pantofelki. 
Boję się służb specjalnych dawnych i dzisiejszych, bo nie wierzą, że 
po zmianie ustroju na Firmę spadł desant aniołów, którzy po 

background image

odprawieniu odpowiednich egzorcyzmów sprawili, że ich lokale 
zmieniły się w plebanię, w której prawo zawsze prawo znaczy. Nie 
pozwoli na to międzynarodowa wspólnota szpiegowska, bezpośrednio 
zainteresowana kontynuacją zimnej wojny, jeżeli już nie między 
państwami, to między grupami ludzi. 
Wielokrotnie pisałem, że służby specjalne, aby przetrwać żywią się 
zimną wojną, potrzebują swojej bestii. Kiedyś taką bestią dla Zachodu 
był Wschód a dla Wschodu Zachód. I wszystko było proste. Teraz 
wszystko się pokręciło. Na własnym, krajowym podwórku mamy 
czerwonych, różowych, czarnych, a w odwodzie są zawsze Żydzi, 
masoni i cykliści. Gdy sytuacja się normalizuje, służby specjalne 
ogarnia niepokój. Otwierają szeroko drzwi, by - jak twierdzą znawcy 
problemu - pokazać opinii, że nieprzyjaciel jeszcze istnieje, że nie 
skończyła się konieczność ostrzegania na czas i że oni, efektywni, 
godni zaufania, kompetentni i patriotyczni, za wszelką cenę są gotowi 
służyć narodowi. 
Wówczas to wysłannicy służb specjalnych szukają w wybranym 
państwie grup, którym “można by pomóc”, a kombinując jak napełnić 
złotem własne kasy organizują gigantyczne prowokacje. Handlując 
narkotykami, bronią i agentami, korumpują polityków i “produkują” 
wrogów, aby mieć z kim walczyć. Bez żenady pokazują się w 
fałszywym świetle obrońców “sprawy narodowej”. Zjednując 
mocodawców ze sfer politycznych, a czasami trzymając polityków w 
szachu materiałami zdobytymi w przeszłości, igrają z naszym losem 
pod pretekstem, że nas chronią. 
Gdy służby specjalne się rozrastają, kurczą się zarazem swobody 
obywatelskie. Niegdysiejsi szpiedzy zadziwiająco łatwo przekonują 
władze o własnej niezbędności, potrafią sprytnie usługiwać 
politykom, stwarzając wrażenie gwaranta bezpieczeństwa. Dzieje się 
tak przeważnie wówczas, gdy sytuacja polityczna zagraża funduszom 
szpiegów lub samemu ich istnieniu. Faceci ze służb specjalnych 
dostają wysypki i mają złe sny, gdy tylko pomyślą, że mogliby żyć 
wyłącznie z własnej pensji. Obecnie nikt już nie szpieguje dla 
ideologii, nikt nie brudzi sobie rąk ze względów uczuciowych. W 
szpiegowskim towarzystwie prawie zawsze chodzi o duże pieniądze. 
Czasami o zemstę, rzadko o bezpieczeństwo. 
Służbom specjalnym potrzebna jest do tego reklama. Prowadzą ją, 
wykorzystując bezwzględnie niektórych dziennikarzy. Faceci ze służb 

background image

specjalnych są mistrzami autoreklamy. I już nikt nie zwraca uwagi na 
łgarstwa sączące się niczym jad z mediów. Cóż, informacje idą w lud. 
Jakże je dementować. 
Proces Generała i towarzyszy nie jest od tego wolny. W następnym 
blogu kilka uwag, dlaczego W. Jaruzelski nie wykorzystuje do obrony 
materiałów z gry z “Solidarnością”. Materiałów które do roku 1989 
były zgromadzone na twardych dyskach komputerów Firmy. To 
kilkanaście tys. dokumentów. Gdzie są te dyski? 
HASLO BLOGU: 
Czy osioł może być tragiczny? Tak, szczególnie gdy upada pod 
ciężarem informacji, których nie może zrozumieć.
 

 

Sowieckie i peerelowskie służby specjalne, a działalność gen. W. 
Jaruzelskiego

 

6 paź 2008  

Ktokolwiek przez nieuwagę albo nieudolność powstrzymuje choć na 
chwilę marsz ludzkości, jest jej dobroczyńcą.
 

Emil M. Cioran 

Siedzę, czytam, dzwoni telefon. Słyszę: “Zabijemy cię!” 
Też dobrze – odpowiadam, bo rano zawsze jestem uprzejmy. 
Siedzę, czytam, dzwoni telefon. Słyszę: “Umrzesz!” 
A ty ch… myślisz, że będziesz żył wiecznie? odpowiadam słowami 
Stanisława Dygata, gdyż wieczorem uprzejmości u mnie jakby ciut 
mniej. 
Wiem, kto dzwoni. Poznaję rozmówców po metodach, 
charakterystycznych powiedzonkach, czasami po głosie. Zastanawiam 
się, czego ci ludzie ode mnie chcą. Jedni mnie straszą, inni pouczają. 
Z okazji procesu generała Jaruzelskiego nasiliła się liczba 
agresywnych telefonów. Nie przekonano mnie. I tak uważam, że 
proces Generała przed sądem karnym jest przedsięwzięciem 
spartaczonym.
 Moim zdaniem, właściwe byłoby postawienie W. 
Jaruzelskiego przed Trybunałem Stanu. Byłoby to lepsze dla historii 
[sąd karny, zajmujący się wyjaśnianiem problemów historycznych, 

background image

jest tym samym, czym strzyżenie łysych]. Na pewno byłoby 
godniejsze, ale tłuszcza miałaby gorszą zabawę. 
Postanowiłem więc, w kilku kolejnych blogach opowiedzieć to, co 
wiem o niektórych faktach związanych z Generałem. Dziś kilka 
akapitów na temat: Generał, a peerelowskie i sowieckie służby 
specjalne w oczach specjalistów tych służb. 
Szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu, gen. Władysław Pożoga 
powiedział mi kiedyś:
 sami nigdy nie przekazywaliśmy stronie 
radzieckiej żadnych materiałów bez zgody przełożonych. O 
wszystkich kontaktach polsko-radzieckich wiedział minister, a za jego 
pośrednictwem Jaruzelski. Zdarzały się natomiast inne sytuacje. 
Generał Jaruzelski w mojej obecności przekazywał ważne informacje 
generałowi Pawłowowi, szefowi radzieckiej rezydentury KGB w 
Polsce. 
Informacje te dotyczyły walki z opozycją i z klerem. Zdumiała mnie 
agresywność wypowiedzi generała, brutalne traktowanie 
przeciwników politycznych i hierarchii kościelnej. Przekazał 
przedstawicielowi KGB nazwiska czołowych opozycjonistów, 
szczegółowo ich scharakteryzował, podkreśliwszy słabe i mocne 
strony. Szeroko rozwodził się o działalności poszczególnych osób, 
wskazując na ich antyradzieckość. Były to informacje oparte o 
materiały MSW i służb wojskowych. Omówił nasze zamiary wobec 
opozycji, poinformował, jakie kompromitujące materiały mamy o 
poszczególnych osobach. W podobny sposób przedstawił sprawy 
związane z Kościołem. Nawet dla mnie nie była to sympatyczna 
informacja. Przedstawianie w tak czarnym świetle opozycji i Kościoła 
wydawało mi się przesadzone, a nawet szkodliwe. Irytowała mnie 
skrupulatność z jaką Pawłow notował każde słowo. 
No to oddajmy głos Pawłowowi. Rezydent KGB tak opowiada o 
początkach swej kariery w Peerelu:
 … liczyłem, że będę miał 
możliwość częstszych spotkań z ministrem (W. Jaruzelskim - przyp. 
H.P), który był jednym z najbardziej wpływowych członków Biura 
Politycznego. […] interesowałem się każdym człowiekiem 
perspektywicznym dla celów naszego wywiadu, niezależnie od 
miejsca, jakie zajmował w hierarchii politycznej czy społecznej […]. 
Przełomowym momentem było spotkanie i luźna rozmowa w 
swobodnej domowej atmosferze u szefa polskiego wywiadu 
wojskowego generała Kiszczaka […] od razu postanowiłem 

background image

wykorzystać nadarzającą się okazję do rozmowy z Jaruzelskim […]. 
U Kiszczaka rzeczywiście zebrali się tylko jego wojskowi koledzy z 
żonami. Wielu spośród nich już znałem, pozostałym przedstawił mnie 
gospodarz. Wkrótce zjawił się minister Jaruzelski z małżonką 
Barbarą, z którą tego wieczoru zapoznała się moja żona Kławdia. 
Wiedząc o moim zainteresowaniu rodziną ministra, moja żona 
podzieliła się swoimi wrażeniami i informacjami o rodzinnych 
“szczegółach” życia Jaruzelskiego, uzupełniającymi obraz tego 
człowieka, o których dowiedziała się od pani Barbary […]. Minister 
uśmiechnął się. Z rzucającą się w oczy szczerością i rzadką dla niego 
wylewnością zaczął opowiadać przede wszystkim o sobie […] 
Ta długa rozmowa (z W. Jaruzelskim - przyp. H.P.) zapadła w moją 
pamięć. Najważniejsze co mi dała, to przekonanie, że życzliwy 
stosunek ministra do mnie był szczery i odzwierciedlał jego generalny 
stosunek do przyjaźni i sojuszu między Polską a Związkiem 
Radzieckim. Nabrałem przekonania, że w osobie Jaruzelskiego mamy 
autentycznego przyjaciela naszego kraju […]. Tłem następnych 
spotkań z Jaruzelskim, a było ich podczas 12 lat niemało, były 
skomplikowane wydarzenia polityczne, w których ten człowiek 
odgrywał coraz większą rolę i coraz silniej wpływał na ich przebieg. 
Już w połowie lat siedemdziesiątych, na które przypadają moje 
pierwsze spotkania z Jaruzelskim, był on wpływowym politykiem a 
nie tylko szefem resortu obrony. Dlatego bardzo dziwnie brzmią dla 
mnie słowa Jaruzelskiego, wypowiedziane w 1991 roku w wywiadzie 
dla tygodnika “Nowoje Wriemia” - o tym, że przez dziesięć lat tylko 
“z urzędu” był członkiem Biura Politycznego, co należy rozumieć, że 
po prostu biernie asystował posiedzeniom najwyższego organu 
władzy partyjnej. Co w takim razie z decyzjami Biura, które popierało 
się, za które ponosiło się odpowiedzialność? […]. Trudno powiedzieć, 
aby Jaruzelski był interesującym rozmówcą poza tematami 
politycznymi. Być może starannie krył swoje myśli i przemyślenia, 
ale nie zapamiętałem żadnej barwnej metafory, dosadniejszego 
określenia […]. 12 grudnia 1981 roku - dzień przed… Nasza 
rezydentura poinformowana już wcześniej o tym, że w najbliższych 
dniach należy oczekiwać tej bezprecedensowej w kraju 
socjalistycznym operacji, znajduje się w pełnej gotowości 
mobilizacyjnej. 12 grudnia po południu oczekiwałem na przylot 
zastępcy przewodniczącego KGB, szefa wywiadu Władimira 

background image

Kriuczkowa. Tuż przed wyjazdem na lotnisko otrzymałem informację, 
że decyzja o dniu “W” została podjęta. U trapu samolotu przekazałem 
Kriuczkowowi tę wiadomość i natychmiast z lotniska przyjechaliśmy 
do siedziby rezydentury, skąd przesłaliśmy Andropowowi dokładny 
raport, podpisany przeze mnie i Kriuczkowa. 
W nocy z 12 na 13 grudnia praktycznie nie spaliśmy, analizując 
napływające doniesienia o przebiegu końcowej fazy przygotowań, a 
od północy - o realizacji znanego nam planu. 
Po tych prominentnych funkcjonariuszach służb specjalnych 
oddajmy głos kolejnemu wybitnemu funkcjonariuszowi, tym 
razem GRU, który rezydował w Warszawie, a którego znałem 
jako Pułkownik Rafik. Oto, co zanotowałem:
 Generał Pawłow miał 
ogromną siłę przebicia. Znacznie większą niż rezydentura GRU. W 
momentach napięć przedstawiciele Pawłowa stale przebywali w 
Sztabie Generalnym Wojska Polskiego i w sztabie MSW. Od dnia 12 
grudnia 1981 r., czyli od momentu dania sygnału do wprowadzenia 
stanu wojennego, otrzymywali wszystkie meldunki opracowywane 
przez te sztaby. Dokładnie znali i śledzili rozwój sytuacji w Polsce. 
Oprócz tego dysponowali precyzyjnie zorganizowaną siecią własnych 
informatorów. Mieli ich w kręgach partyjno-rządowych jak i 
opozycyjnych. Oczywiście, sieć ta nie podlegała kontroli ani nawet 
rozpracowaniu przez WSW lub Departament II MSW. Polskie służby 
specjalne w czasach Peerelu nigdy nie interesowały się działalnością 
KGB i GRU w Polsce. 
Takich i podobnych rozmów odbyłem setki. Jaki wniosek 
wyciągam? Jak wyglądała współpraca tzw. Bratnich służb? 
Odpowiedź jest nieskomplikowana, sprowadza się do stwierdzenia: 
My [to znaczy: służby MSW & MON] przekazujemy im [służbom 
sowieckim] wszystko co mamy i wiemy, oni nam to, co chcą. 
W zwasalizowanym państwie nie mogło być inaczej. Gensek 
protekcjonalnie poklepywał po ramieniu pierwszego sekretarza PZPR, 
przewodniczący KGB ministra spraw wewnętrznych, dowódca Sił 
Zbrojnych Układu Warszawskiego ministra obrony, a ambasador 
sowiecki w Warszawie wszystkich, którym pozwolił się do siebie 
łaskawie zbliżyć. L. Breżniew, na przywitanie walił po plecach W. 
Gomułkę, E. Gierka czy W. Jaruzelskiego, tykając bezczelnie polskich 
przywódców, co w Imperium od wieków jest oznaką pogardy. Ci, 
trzymając ruki po szwam, szczerząc zęby z uciechy, odpowiadali 

background image

radośnie: “Dzień dobry Wielce Szanowny, Drogi Leonidzie Iliczu”. 
W. Pożoga wielokrotnie skarżył się, że był bardzo źle przyjmowany w 
Moskwie, pilnowany, śledzono jego każdy krok itp. Równocześnie 
były pierwszy zastępca Cz. Kiszczaka nie reagował, że nawet 
podrzędni funkcjonariusze rezydentury KGB w Polsce mają 
legitymacje oficerów SB [rezydenci GRU dysponowali legitymacjami 
WSW]. Na podstawie tych legitymacji, oficerowie KGB mogli nie 
tylko wchodzić do najtajniejszych obiektów w Peerelu, uzyskiwać 
wiele najtajniejszych informacji, ale przede wszystkim mogli 
werbować agenturę “pod obcą flagą” i nikt w MSW czy WSW nie 
wiedział kto, kogo, kiedy i gdzie zwerbował. Do dziś tego nie 
wiadomo. 
Z drugiej strony np. gen. Pożoga, aby wejść na Łubiankę musiał 
czekać na doraźne wystawienie przepustki, a nawet, gdy już wszedł do 
środka, niepodobieństwem było aby poruszał się po siedzibie KGB 
samopas. Zawsze miał towarzystwo. Po gmachu MSW, ale nie tylko, 
sowieccy oficerowie służb specjalnych hasali swobodnie, jak wilki na 
połoninie, wybierając bezpieczniackie owieczki do skonsumowania. 
A co w tym czasie robili funkcjonariusze kontrwywiadu w MON i 
MSW? Łowili opozycjonistów. No, nie tylko. Szło na to nie więcej 
niż 85 proc. wysiłku. 
HASŁO BLOGU: 
Lepiej zabić niż grozić. Trup nie myśli o zemście. 

Wojna Wałęsy ze służbami specjalnymi, fałszywki na Nobla, gra 
w “Solidarność”, gen. S. Kowalczyk i inni

 

30 wrz 2008  

,  

Nie wolno wdawać się w sprzeczki i awantury. Trzeba wziąć nogi za 
pas i zlekceważyć wszelkie obelgi od ludzi bezmyślnych [a mogą 
przyjść tylko od bezmyślnych] i jednakowo oceniać zaszczyty i 
krzywdy ze strony motłochu. Pierwsze nie powinny nas radować, 
drugie – martwić.
 

Lucjusz A. Seneka 

background image

Przyznam, że z mieszanymi uczuciami oglądałem imprezy 
jubileuszowe z okazji 65-lecia urodzin i 25-lecia przyznania 
Pokojowej Nagrody Nobla Lechowi Wałęsie. Dlaczego? Masakrując 
wieszcza napiszę tak: 
Dlaczego uroczystość mi zbrzydła? 
Za dużo święconej wody, za mało zwykłego mydła.
 
Oglądałem Jubilata. Słuchałem jego słów, gdy mówił, że cieszy się, iż 
koledzy mu nie przeszkadzali zwyciężyć komunę… 
Słuchałem, a przed oczami jawił mi się inny Lech Wałęsa. Ten z 
dokumentów służb specjalnych, z opowieści wielkich funków 
bezpieki, a także opowieści tych, co stali nad bezpieką, i także relacje 
tych, co wykonywali różne dziwne polecenia mające na celu jedno: 
“przeciągnąć na swoją stronę, albo unieszkodliwić tego parszywego 
eks kaprala z Gdańska. Który przecież jadł nam z ręki, a teraz nie chce 
i kąsa dłoń, która okazywała mu tyle życzliwości”. 
Szpital MSW w Warszawie nie jest wesołym miejscem. Długie 
tygodnie leżenia. Smętne spacery korytarzami szpitalnymi, 
przerywane przysiadami na stojących pod murami krzesłach. 
Rozmowy. Najczęściej z gen. dyw. Stanisławem Kowalczykiem, 
byłym dupowkrętem Edwarda Gierka i ministrem spraw 
wewnętrznych. Obaj czekamy na wyrok. Ja po śmierci klinicznej. 
Generał przed śmiercią faktyczną. Rozmawiamy nie jak generał z 
pułkownikiem, a jak piżamowiec z piżamowcem. Takie rozmowy są 
chyba szczere. Rozmawiamy o wszystkim, a w końcu i tak schodzi na 
Wałęsę. 
On był nasz – przekonuje generał. Jest Pan tego pewien? - pytam, bo 
znam sprawę z opowieści wysłuchanych w innym ważnym gabinecie. 
Tak. Jestem pewien – potwierdza Kowalczyk. 
A widział Pan dokumenty? - nie daję za wygraną. No nie. Po co. 
Meldowano mi, jak sprawy z Wałęsą stoją. Pan też meldował 
Gierkowi, w Magdalence, że całą opozycję nakryjecie czapkami. I co? 
To was nakryto – kontruję. 
Ekipa Edwarda przegrała nie w wyniku działań opozycji. Nasza 
klęska nie była rezultatem działań opozycji, a wynikiem knucia 
innych polityków, wspartych na dodatek radzieckimi – mówi eks 
minister, a w jego słowach słyszę smutek. Ma Pan Generale żal do 
Wojciecha Jaruzelskiego, bo to on was “załatwił”? Tak, on nas 
“załatwił” - potwierdza. 

background image

No, nie tylko Jaruzelski - oponuję. Sporo namieszali Pańscy najbliżsi 
niegdysiejsi współpracownicy, generałowie, Mirosław Milewski i 
Władysław Pożoga. A był jeszcze gen. dyw. Witalij Pawłow… Ach, 
Pawłow – przerywa mi generał – rozmawiałem z nim na temat Wałęsy 
już po rozpoczęciu strajków, gdy jego nazwisko zaczęło się coraz 
częściej pojawiać w meldunkach z Wybrzeża. 
I Pawłow powiedział Panu, żebyście nie przesadzali z fałszywkami, 
bo tak grubej prowokacji nikt nie kupi. Prawda? - pytam sugerująco. 
Ma pan, pułkowniku, dobre informacje. Skąd? Od generała Pożogi - 
wyjaśniam. 
Ach, Pożoga! Pamiętam go. Ja go ściągnąłem z Gdańska do 
Warszawy, bo dobrze się spisał w grudniu 1970 r. I ja go, niestety, 
zrobiłem szefem kontrwywiadu. Dlaczego niestety? - pytam. Bo nas 
zdradził. Przeszedł na stronę Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. 
Zaprzeczam, bo mam w pamięci charakterystyki W.J. & Cz.K. 
napisane odręcznie przez Pożogę, na moją prośbę [zob. Tajna historia 
Polski
]. 
I tak sobie rozmawiamy dzień po dniu, wieczór w wieczór. I 
Kowalczyk dochodzi do wniosku, że to może nie była zdrada, a chęć 
podskoczenia wyżej w hierarchii resortu. Pożodze zdrada się opłaciła. 
Jaruzelski zrobił go pierwszym zastępcą Kiszczaka, szefem chyba 
najważniejszej służby, która trzymała nici z wszystkich placówek 
krajowych i zagranicznych służb specjalnych MSW. A kto ma 
informacje, ten musi mieć i stanowisko. A u Kowalczyka Pożoga był 
zaledwie dyrektorem departamentu… 
Przez kilka wieczorów Kowalczyk wracał do Wałęsy i Pożogi. 
Dręczył go ten temat. Aby rozwiązać język generałowi opowiedziałem 
mu co nieco. Opowiedziałem, że byłem zdziwiony, gdy Pożoga, w 
połowie lat 80. powiedział, że istnieje możliwość ujawnienia dwóch 
agentów o pseudonimach “Bolek” i “Zapalniczka”. I że umożliwiono 
mi zapoznanie się z dokumentacją operacyjną dotyczącą tych 
figurantów. Dodałem jednak, że nie wiem, czy była to cała 
dokumentacja dotycząca tych dwóch rozpracowywanych postaci. 
Wyjaśniłem też, że kilka dni po powrocie z Gdańska, gdzie czytałem 
materiały dotyczące sprawy “Bolka” i rozmawiałem z niektórymi 
funkcjonariuszami i figurantami znającymi częściowo sprawę 
rozpracowywania przywódcy “Solidarności”, Pożoga oświadczył, 
abym zapomniał o całej sprawie. Ale ja, co chyba oczywiste, nie 

background image

zapomniałem, albowiem, nawet o ile zapoznałem się jedynie z częścią 
dokumentacji, to i tak było to tak ciekawe, że byłbym idiotą, gdybym 
posłuchał Pożogi. 
Jaką postacią jawił mi się Wałesa z oglądu z połowy lat 80.? 
Nie odkryję Ameryki. Gdybym miał odpowiedzieć jednym słowem, 
powiedziałbym, że nietuzinkową. Gdybym musiał uzasadnić ten sąd, 
musiałbym napisać książkę. 
Co najbardziej utkwiło mi w głowie? Nie będąc ani trochę zdziwiony 
faktem, że w tego typu materiałach operacyjnych mamy zazwyczaj 
szalone pomieszanie materiałów prawdziwych z fałszywymi [a 
fałszywki są wykonywane nie po to, aby oszukiwać samych siebie, a 
po to, aby sprawy operacyjne nabrały większej dynamiki], zwróciłem 
uwagę na dwie sprawy. 
Pierwsza – możliwość ujawnienia tzw. sprawy “Bolka zbiegła się z 
przerwaniem dobrze rokującej gry operacyjnej z Amerykanami [ze 
strony MSW prowadzili ją W. Pożoga i prof. Adam Schaff, a ze 
strony USA, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Warszawie i 
zastępca Sekretarza Stanu USA]. Grę przerwała decyzja Cz. 
Kiszczaka, przypuszczam, że podjęta na polecenie W. Jaruzelskiego. 
Nie wykluczam inspiracji Pawłowa. 
I druga – wykonanie dwu różnych kompletów fałszywek dotyczących 
L. Wałęsy. Fałszywek wykorzystywanych, w pierwszym wypadku do 
utrącenia 
w 1982 r. przyznania przywódcy “Solidarności” Pokojowej 
Nagrody Nobla oraz, w wypadku drugim – do przyznania tej nagrody 
w 1983 r. 
Jak dowodzą fakty, w obu wypadkach działania specjalistów MSW 
okazały się skuteczne [niektóre “papirusy” drukowano we własnych 
tajnych drukarniach MSW przy ulicach Miłobędzkiej oraz 
Rakowieckiej, a niektóre przygotowywały laboratoria Stasi z NRD]. 
Te trudne do wytłumaczenia na pierwszy rzut oka manewry z 
wykonywaniem dwóch rodzajów fałszywek, okazały się zadziwiająco 
proste. Zapytałem o to Pożogę. Potwierdził moje przypuszczenia. 
Usłyszałem, że w pierwszym wypadku chodziło, by Wałęsa nagrody 
nie dostał, a w drugim, aby ją dostał. I tak się stało. Dlaczego? 
Toczyła się gra operacyjna z krajowymi i zagranicznymi strukturami 
“Solidarności”. Chyba największa gra nowożytnej Europy. Jej 
zasięg był bardzo szeroki, obejmował wszystkie kontynenty. Pomagali 
Sowieci i inne służby demoludów. Pereelczykom chodziło o 

background image

zmajdrowanie czegoś na kształt byłej V Komendy WiN. Sowieci mieli 
także inne, chyba nawet ważniejsze cele – plasowanie własnych 
agentów w newralgicznych miejscach kuli ziemskiej. Do 1989 r. w 
MSW była z tej gry obszerna dokumentacja.
 W książce Służby 
specjalne atakują 
zamieściłem fragmenty niektórych dokumentów 
oraz podałem numery dysków i zbiorów komputerowych z tymi 
materiałami. Ciekawe, że wedle mojej wiedzy, ta bardzo obszerna 
dokumentacja nie dotarła do IPN, a przecież powinna. Nie 
wykluczam, że jest to jedna z przyczyn, dla których w książce S. 
Cenckiewicza i P. Gontarczyka o L. Wałęsie, nie znalazło się nic na 
temat gry w “Solidarność” i roli L. Wałęsy. Roli niabanalnej, bo 
ukazującej przywódcę związku, na tle innych uczestników, w bardzo 
korzystnym świetle. 
A więc gra a L. Wałęsa? Cóż, wedle mojej oceny, planowano dla 
niego rolę taką, jak niegdyś dla gen. A. Fieldorfa Nila – szefa gry. 
Przyznał to Pożoga. Potwierdził Milewski. Zgodził się z tym 
Kowalczyk. 
Fieldorf odmówił przyjęcia propozycji. Zapłacił za to głową. 
A L. Wałęsa? Myślę, że podjął nadzwyczaj ryzykowną grę. I, 
pokazując służbom specjalnym gest Kozakiewicza, wygrał. Mimo 
słabości ruchu, którym dowodził po kapralsku, doprowadził do 
Okrągłego Stołu. Mimo pozornej przewagi, generałowie jedli Mu z 
ręki. Czynili tak nie dlatego, że Wałęsa był taki sprytny, mądry, silny 
czy przebiegły, a dlatego, że generałowie wiedzieli znacznie lepiej niż 
strona opozycyjno-solidarnościowa, że komunizm ledwo dyszy, że 
nadszedł czas agonii systemu. Stan wojenny dokompromitował realny 
socjalizm i aparatczycy zrozumieli, że nie ma się o co bić. Trzeba 
ratować własne dupy, brać co się da i ile się da. Okrągły Stół sprawił, 
że byliśmy w awangardzie rozpieprzania systemu. I to było dobre. 
Przy okazji uwaga dotycząca sensacji o rzekomych zamachach na 
Wałęsę. To blef i mistyfikacje, to kolejne fałszywki i inne 
dezinformacje. 
Zadziwiające historie. Próbuję je uporządkować i opisać w Kodzie 
szpiega

Kowalczyk zmarł niedługo po wyjściu ze szpitala. Pogrzeb był 
piękny. Wielcy ludzie Kraju Pieroga i Zalewajki nie płakali. Generał 
zabrał do grobu wiele tajemnic ostatnich lat Peerelu. Nie żyje także 
gen. Milewski. Pożoga milczy. Martwi to historyków, cieszy 

background image

zainteresowanych. Gawiedź musi zadowolić się historyjkami z drugiej 
ręki. 
HASŁO BLOGU: 
Kto wielkiego dzieła dokonał, nie musi się przejmować 
drobnostkami.
 

 

 

W. Putin wedle E. Ewart, Gruzja, D. Miedwiediew, Rosja

 

15 wrz 2008  

To co robią, przypomina czasami zabawę w Indian – agenci KGB 
pilnują agentów CIA, którzy śledzą i zwalczają agentów Moskwy 
razem z BND. izraelskim Mossadem czy angielskim MI-5. W tym celu 
na zachodnio - wschodniej kanapie kładzie się dyplomatom 
prostytutki, zatruwa parasole, a starzejące się sekretarki dostają od 
kawalerów ze Wschodu bukiety róż. Żaden kraj świata nie wierzy, że 
można się obyć bez tajnej służby…
 

Markus Wolf 

Poznęcałem się niedawno nad filmem Ewy Ewart, dotyczącym 
tajnych więzień CIA. Tym razem obejrzałem kolejny film tej autorki, 
emitowany przez TVN 24. Film o Władimirze Putinie. Moim 
zdaniem, film znakomity. Ewart zaczyna film mocną sceną. I tak już 
było do końca. Kapitalne fragmenty ze szczurem, ze świętym źródłem 
i palantami, zachwyconymi W. Putinem, ale nie tylko. Można długo 
snuć ochy i achy nad tym obrazem. Zapewne uczynią to inni, lepiej się 
na tym znający. 
W tym miejscu dorzucę swoje trzy grosze do sylwetki Putina, jako, że 
i ja miałem kontakt z W. Putinem [zob.: “Tajna historia Polski”], tyle, 
że było to wówczas, gdy nikt przy zdrowych zmysłach, nie mógł 
przypuszczać, że niepozorny, acz, takie odniosłem wrażenie, wściekle 
inteligentny starszy lejtnant KGB, dojdzie w błyskawicznym tempie 
do najwyższych stanowisk w Rosji. Ba, w tamtym czasie [1986 r.] 
jedynie szaleniec mógł przypuszczać, że za trzy lata Imperium będzie 

background image

byłym imperium. 
Ale i bardzo dobry film mógłby być lepszy. Czego mi brakuje w 
filmie Ewart? Przede wszystkim szerszego potraktowania okresu 
drezdeńskiego Putina. Myślę bowiem, że to ten okres odcisnął trwałe 
piętno na przyszłym prezydencie, a obecnym premierze Rosji. Nie 
mogę także wykluczyć, że obecne dobre, a niekiedy znakomite 
stosunki Rosji z Niemcami są konsekwencją niegdysiejszej 
działalności KGB na kierunku NRF. 
W filmie brakuje mi np. pytania dlaczego W. Putin miałby się 
ograniczać jedynie do spraw lokalnych okołodrezdeńskich? Nie 
wytrzymuje krytyki stwierdzenie, że Drezno było mało znaczącym 
elementem w strukturach KGB na terenie NRD. Było wręcz 
przeciwnie. Zastępca Domu Kultury Radzieckiej w Dreźnie – Putin, 
miał rozległe prerogatywy obejmujące działania nie tylko na terenie 
NRD, ale przede wszystkim w RFN. Słynna, światowej sławy galeria, 
była miejscem kntemplowania nie tylko dzieł sztuki, ale także 
miejscem spotkań o charakterze agenturalnym. 
Należy przy tym pamiętać, że druga połowa lat 80. była w tzw. 
demoludach czasem intensywnego kamuflowania spraw KGB w 
państwach wasalnych, ba, był już zakończony proces przejścia KGB 
& GRU na struktury głęboko konspiracyjne. 
Czy mnie zdziwiło błyskawiczne wyniesienie Putina? Nie. Borys 
Jelcyn miał tragicznie mały wybór. Albo namaści na prezydenta Rosji 
kogoś ze służb specjalnych, albo władzę przejmie ktoś z armii. Z 
dwojga złego Jelcyn wybrał przedstawiciela KGB. Postawił na 
młodego kagiebowca, który znał Zachód, wiedział nie tylko jak ludzie 
żyją w Rosji, ale także na Zachodzie. Ponadto następca Jelcyna. miał 
na Zachodzie swoich ludzi, co mogło być przydatne w budowaniu w 
przyszłości poparcia dla Rosji, np. w Niemczech. A jakie atuty miałby 
kandydat armii? Cóż? Twarde głowy i rakiety. 23 tys. głowic. No i 
jeszcze okręty podwodne i jakieś inne gadżety – czołgi, samoloty etc. 
Żałuję, że Pani Ewert nie wpadło do głowy, aby zapytać kogoś 
kompetentnego o niejakiego Gerharda Schrodera, wówczas niezbyt 
znanego prawnika, następnie kanclerza Niemiec, po zejściu ze 
stanowiska uhonorowanego wysoko płatnym stanowiskiem na 
Wielkiej Rurze. Czy przyjaźń Putina z tym politykiem nie datuje się 
przypadkiem z okresu drezdeńskiego? 
No, pytań mogłoby być znacznie więcej, ale po co je mnożyć, można 

background image

jedynie żałować, że E. Ewert nie mogła zapytać o sprawy związane z 
Gruzją, o stosunek Putina do Miedwiediewa i Saakaszwilego. 
Ciekawe byłoby zastanawianie się, czy Putin, w ramach umacniania 
kontrolowanych przez siebie służb specjalnych, nie wpuścił na 
gruzińską minę Miedwiediewa, optującego za armią? Bo to przecież 
Miedwiediew, wydając rozkaz armii ataku na Gruzję, musi, w 
kontekście Czeczenii, wytłumaczyć światu, za czym się opowiada? 
Jeżeli powie, że Saakaszwili jest bandziorem wysyłającym wojsko na 
własnych obywateli, to jak wytłumaczy zbrodnie Rosji w Czeczenii? 
Jeżeli natomiast uzna problem z Czeczenią za normalny, to jak 
wytłumaczy, że Saakaszwilii jest wedle Moskwy passe? 
Przecież ani Miedwiediew, ani Putin, nie mogą przyznać, o co 
naprawdę chodziło w awanturze w Gruzji. Wspominałem o tym w 
kontekście sowieckich interwencji na Węgrzech , w Czechosłowacji i 
w Afganistanie. Chodziło o instalacje baz wojskowych w tych 
krajach. No i atak na Gruzję przyniósł Rosji oczekiwany rezultat, w 
dodatku w dużym stopniu zaakceptowany przez Zachód. Wprawdzie 
Armia Rosyjska opuści terytorium Gruzji, ale z wyjątkiem Abchazji i 
Osetii Płd. Moskwa uznała ich niepodległość, zamierza zbudować tam 
bazy wojskowe i utrzymywać w nich 8. tys. kontygent wojskowy. 
Ponadto opozycja gruzińska przygotowuje się do wysadzenia z siodła 
Saakaszwilego. 
Ale nie wykluczone, że Miedwiediew & Putin niczego światu 
tłumaczyć nie muszą. A Zachód i tak ich nietłumaczenie kupi. 
HASŁO BLOGU: 
Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby mądrzy ludzie nic nie robili.  

Kategoria: 

Bez kategorii

 

2 Komentarzy »

 

Jak czekista z czekistą, gen. E. Buła a sprawa mjr. Słabego, 
tajemnice Westerplatte, pogotowie seksualne MSW

 

14 wrz 2008  

Powiedz mi przede wszystkim, czy “człowiek” jest człowiekiem? 

Św. Augustyn  

background image

Zanim przejdę do relacji dotyczącej mojego ostatniego [mam 
nadzieję], spotkania z gen. E. Bułą, spełniam obietnicę daną 
Kierownikowi Kieratu i przedstawiam fragment znacznie szerszej 
rozmowy, w czasie której usiłowałem się wcielić w dwóch czekistów. 
Oto zapis: 
Czekista I: - Po co ty to piszesz? 
Czekista II: - Sam nie wiem. 
Czekista I: - Oj niedobrze, niedobrze. Trzeba się będzie tobą zająć. 
Czekista II: - Dlaczego niedobrze? 
Czekista I: - Bo widzisz bratku! Wydaje się nam, ba, jesteśmy pewni, 
że publikując pewne dokumenty i relacje, ujawniasz tajemnice 
państwowe. 
Czekista II: - Publikuję dokumenty już odtajnione, relacje 
autoryzowane, a poza tym, największą tajemnicą państwową jaką 
komukolwiek ujawniłem kiedykolwiek jest to, że rządzili, rządzą i 
będą nami rządzić durnie, bo taka jest logika zdarzeń i taki wniosek 
wynika z dokumentów, rozmów i analiz najróżniejszych wypowiedzi 
ludzi władzy, ale nie tylko. 
Czekista I: - Weź pod uwagę, że nie wszystkim się to podoba. 
Pamiętasz?!!! 
Czekista II: - Oczywiście, że pamiętam. 
Czekista I: - Opublikowałeś kilka tekstów o tzw. Pogotowiu 
Seksualnym MSW [PS MSW]. Żeńskim, męskim i wielopłciowym. 
Asy pogotowia męskiego i wielopłciowego uwiedli nie tylko 
kilkadziesiąt żon dyplomatów i polityków, ale także jednego z 
największych intelektualistów francuskich Michela Foucaulta. Nie 
można wykluczyć, że realizatorzy kombinacji operacyjnej CBA 
przeciwko posłance Beacie Sawickiej, byli pod wrażeniem sukcesów 
osiąganych przez PS MSW i “polecieli” tą metodą. 
Czekista II: - Nie mogę odpowiadać za różnych tandeciarzy 
grasujących w Kraju Pieroga i Zalewajki. 
Czekista I: - Po ogłoszeniu statutu tajnego Zespołu Operacyjnego 
Departamentu III MSW rozmawiano z tobą w UOP. 
Czekista II: - Łaskawco! Ty to nazywasz rozmową? 
Czekista I: - A jak mam to nazwać? 
Czekista II: - Brutalnym, chamskim przesłuchaniem w dobrym 
stalinowskim stylu. 
Czekista I: - Dlatego poleciałeś do ministra Andrzeja 

background image

Milczanowskiego, aby naskarżyć na UOP? I co? 
Czekista II: - Minister mnie wprawdzie przeprosił za zachowanie 
podwładnych, ale dzisiaj myślę, że nie był to właściwy adres, pod 
który należało wnosić uwagi dotyczące pracy UOP. 
Czekista I: - Poza tym, ciekawi nas, w jaki sposób wkradłeś się w 
zaufanie Firmy?Antoni Macierewicz, w twojej ulubionej stacji TVN 
24 twierdzi, że byłeś funkcjonariuszem komunistycznych służb 
specjalnych. 
Czekista II: - Oczywiście, że byłem, a tak twierdzi nie tylko 
Macierewicz. Ale to on ma rację. Byłem generałem NKWD, a on 
moim najlepszym agentem ksywka “Che Guevara”. Adwersarzom nic 
nie przeszkadza, że w momencie rozwiązywania NKWD ja miałem 10 
lat, a Macierewicz rok. Ale, wiesz co? Pocałuj się tam, gdzie radzi 
Bohumil Hrabal. 
Czekista I: - No to wracaj do spotkania z Bułą. 
Czekista II: - Wykonuję: 
Po rozmowie z gen. Stopińskim złożyłem wizytę innemu znajomemu 
generałowi, wówczas jeszcze pułkownikowi, Edmundowi Bule, 
szefowi Wojskowej Służby Wewnętrznej, spadkobierczyni chlubnych 
tradycji Informacji WP. 
Buła ma za sobą służbę w Informacji i WSW. Zaczynał jako 
porucznik od oficera Informacji odbywając – jak sam twierdzi – 
jednocześnie praktykę u oficera Informacji kpt. Leszczenki 
[skierowanego do WP z NKWD]. W 9 Dywizji, jako pierwszy z 
Polaków został wyznaczony na stanowisko oficera Informacji 28 
pułku piechoty [przypomnę, że pierwszym Polakiem, który objął 
znaczącą funkcję w żywiole enkawudystów, zajmujących wszystkie 
kierownicze funkcje w Informacji WP, był płk Anatol Fejgin]. Od 
1945 r. 9 Dywizja brała udział w walkach o tzw. utrwalanie władzy 
ludowej w Rzeszowskiem. 28 pp stacjonował początkowo w 
Łańcucie, a następnie w Przemyślu, zajmując się m.in. zwalczaniem 
WiN. 
A w SB w Przemyślu działał w tym czasie inny specjalista od spraw 
WiN-owskich, odkomenderowany z WUBP w Rzeszowie, ówczesny 
chorąży W. Pożoga. Buła z Pożogą spotkali w Przemyślu kolejnego 
“tropiciela” byłych AK-owców, ppor. Jana P., zastępcę szefa 
Informacji 8 PO WOP [cala trójka dosłużyła się szlifów generalskich i 
wysokich stanowisk w MON i MSW, chociaż Buła najpóźniej]. Co 

background image

prawda Buła został odkomenderowany do Zarządu Informacji 
Krakowskiego Okręgu Wojskowego, ale po samobójczej śmierci 
swego następcy na stanowisku oficera Informacji 28 pp por. Anatola 
Wierzbickiego, wrócił do Przemyśla, aby dowieść, że samobójstwo 
nie było samobójstwem, a morderstwem. Wprawdzie Buła żadnymi 
dowodami nie dysponował, że za sprawą krył się WiN, ale brak 
dowodów był najlepszym dowodem, że popełniono zbrodnię. 
Trójka przyszłych generałów wkroczyła do akcji. Wytypowano i 
aresztowano winnych. Ta działalność kosztowała życie mjr. Słabego, 
który nie dość, że umoczony w WiN, to jeszcze zajmował niepartyjne 
stanowisko w sprawie Westerplatte. A oficjalne stanowisko było m.in. 
wypracowane przez niezawodnego Fejgina, zatwierdzone przez 
przyjaciela zastępcy szefa GZI Jakuba Bermana, zaakceptowane przez 
Tomasza. Więc co tu do roboty miał trójka funkcjonariuszy SB & 
Informacji WP? Tylko pilnować, aby nikt się z głupstwami nie 
wychylał. A jak się wychylał, to należalo mu dać nauczkę. Słaby ją 
dostał. I milczał. Bo najlepiej milczy trup. Krótko i po żołniersku. 
Takie były mniej więcej sugestie moich rozmówców. 
Odwiedzając szefa WSW, niestety nie wiedziałem o jego przeszłości, 
naiwnie poprosiłem pułkownika o udostępnienie akt operacyjnych 
dotyczących mjr. Słabego. Buła kazał mi przyjść za dwa tygodnie. 
Spełniwszy życzenie usłyszałem: “ Przykro mi, pułkowniku. 
Spóźniliśmy się. Właśnie zniszczono dokumentację dotyczącą majora 
Słabego. Po prostu upłynął przewidziany przepisami czasookres jej 
przechowywania. Aby wam wynagrodzić stratę, macie tu inną 
lekturę”. Otrzymałem wspomnienia Buły z jego walk o “utrwalanie 
władzy ludowej” opublikowane w tajnym biuletynie WSW. 
HASLO BLOGU: 

 
Funkcjonariusze służb specjalnych miłują bliźnich na tej samej 
zasadzie, co ludożercy.  

Tajne więzienia CIA, Szymany, terroryści

 

8 wrz 2008  

Ryzykować własnym życiem potrafi każdy idiota. Myślę, że o wiele 
przyjemniej jest połamać kości komuś innemu….
 

background image

Władimir Wołkow 

Do wspomnień o lotnisku w Szymanach skłoniła mnie ostatnia 
wrzawa medialna, szczególnie nad wyraz tandetny film Ewy Ewart 
oraz doniesienia, skądinąd pożytecznej organizacji HRW czy 
prostactwo “New York Times’a”, a także spekulacje rodzimych 
żurnalistów. 
Dlaczego film uważam za tandetny? Bo na podstawie kilku 
nieprecyzyjnych poszlak p. Ewart buduje daleko idące oskarżenia. 
Operując nieostrymi pojęciami, sklejając zebrane od sasa do lasa 
szczątkowe relacje osób zainteresowanych w takie a nie inne 
naświetlenie sprawy, nie definiując nawet najprostszych pojęć [np. 
więzienie], którymi p. Ewart posługuje się jak Apacz dzidą, autorka 
filmu udowadnia, że najprawdopodobniej także w Polsce były tajne 
więzienia CIA, bo… w Szymanach lądowały samoloty, które mogły 
należeć, ale nie musiały, do CIA lub innych tajnych służb USA. 
A Szymany różnie mi się kojarzą. Pierwszy raz usłyszałem o tym 
lotnisku, gdy przyszło mi go bronić. Nie, nie na serio, a na żarty, czyli 
w czasie ćwiczeń z wojskami [chyba kilkanaście tys. chłopa, bo 
wówczas wszystko było duże, zmierzaliśmy wprost do okresu, w 
którym Polska rosła w siłę, a ludzie żyli coraz dostatniej]. Była zima 
1959/1960. Przyzwoita zima. Taka jakie niegdyś bywały, ze sporym 
śniegiem i mrozem niewiele tylko przekraczającym minus 30 stopni. 
Byłem dowódcą ckm, leżałem w śniegu, nie dłużej niż od 2 dób, 
czekając na enpla. Gdy przyszedł otworzyliśmy ogień. Enpel uciekł i 
następnie poległ, bo był z niesłusznego obozu. 
Druga przygoda z lotniskiem, także była pokojowo-bojowa. W czasie 
seminarium z historii drugiej wojny światowej na WAP, 
analizowaliśmy naloty na Warszawę. Jedno z miejsc, z których 
startowały niemieckie maszyny, to właśnie tak głośne dziś Szymany. 
Potem raz albo dwa, lądowałem na tym lotnisku, aby odwiedzić 
Kiejkuty. Było to chyba w towarzystwie płk. M. Wieczorka, a może 
płk. dr. E. Podpory. 
A dziś słyszę o tajnych więzieniach CIA. Trudno o głupsze pomysły. 
Nie wykluczam, acz tego nie wiem, że w Kiejkutach mogła być 
jakaś enklawa przynależna do CIA
. Mogło tak być nie od momentu 
rozpoczęcia walki z terrorystami po 11 września. Taka enklawa mogła 
się tam znajdować od znacznie wcześniejszego okresu. Nie jest 

background image

przecież żadną tajemnicą, że po okresie wstępnej transformacji, 
słusznie postawiliśmy na Ogromnego Brata, i nie tylko. Nasze, nie 
pierwszej świeżości służby specjalne, zaczęli wspomagać 
Brytyjczycy, policję Francuzi i Niemcy, a Stany Zjednoczone i 
jedno i drugie
. Rozpoczęła się współpraca, która zacieśniała się tym 
bardziej, im bliżej było do naszego członkostwa w NATO. I znowu 
było jak niegdyś. Dawaliśmy Ogromnemu Bratu wszystko to, co 
mamy najlepszego w tej dziedzinie, a Brat suflował nam to, co 
chciał
. Nie było to złe, bo chodziło o nasze bezpieczeństwo. I chodzi 
o to nadal. 
Ale enklawa to jeszcze nie więzienia. 
Tajne więzienia CIA w Kraju Pieroga i Zalewajki to aberracyjny 
pomysł. Po co? Aby jednemu czy drugiemu draniowi dać w pysk, nie 
potrzeba budować więzienia! A skoro enklawa, to i wizyty różnych 
tajnych person. A skoro tajnych, to nawet najszlachetniejsza dama z 
obsługi lotniska nie powinna widzieć ich twarzyczek. A skoro wizyty 
tajne to po co celnicy? Aby wypaplali, że tajni goście mają mózgi 
wypełnione tajnościami w jaki sposób likwidować zagrożenia 
terrorystyczne? A może chodziło o jakieś szemrane interesy 
biznesowe, i zamiast terrorystów przylatywali do Szyman 
biznesmeni? Może trzeba było napełnić czarne kasy służb 
specjalnych, i przywieziono z Afganistanu np. jakiś transport z 
kamieniami szlachetnymi, etc.? Może? 
I nawet jeżeli przywieziono przy okazji jednego czy drugiego 
terrorystę, to jeszcze niekoniecznie po to, by go więzić i torturować, 
bo do tego potrzeba i czasu, i odpowiedniego personelu, i 
specjalistycznego sprzętu itp. Więc nawet jeżeli kogoś takiego 
przywieziono do Szyman, to po pierwsze – jeszcze nie jest 
przestępstwo, naruszenie Konstytucji i norm prawnych etc. Tak, jeżeli 
nawet kogoś takiego poproszono o przylot do Kiejkut, to zapewne po 
to, aby opowiedział naszym specjalistom, o tym, co wie, co planują 
jego kolesie, w jaki sposób to mają wykonać, czy zostawili jakieś 
zawiązki po czasach, gdy w Peerelu odpoczywali, leczyli rany po 
chwalebnych akcjach bojowych i szkolili się z różnych 
przedmiotów potrzebnych w ich trudnym fachu.
 Czy pani Ewart et 
consortes 
chce powiedzieć, że do tego potrzeba tajnych więzień? 
Więc niech się pani Ewart nie dziwi, że jej relantce - szlachetnej 
damie lotniskowej, także oszczędzono widoku twarzyczek gości 

background image

Kiejkut. Bo są to niekiedy twarzyczki jak po zderzeniu z pachołkiem 
do cumowania statków. Więc po co straszyć niewinne mieszkanki 
urokliwej krainy Warmii i Mazur. Można by tak punkt po punkcie 
zbijać argumenty zwolenników istnienia tajnych więzień CIA w Kraju 
Pieroga i Zalewajki. Ale po co? Aby ich głowy bolały? 
W tym miejscu coś z recyklingu. Po 11 września pisałem, że atak na 
WTC sprawi, iż przynajmniej część funkcjonariuszy CIA oderwie się 
od foteli, monitorów komputerowych oraz, dobrego dla delikatnych 
panienek, białego wywiadu i ruszywszy na szlak szybko odnajdzie te 
miejsca, w których już od dawna powinni być. Jestem dziwnie 
spokojny, że akurat tym facetom nie brakuje ani umiejętności, ani 
chęci, aby skopać dupy tak Usamie ibn Ladinowi, jak i jemu 
podobnych cwaniaków. Ale chyba nieco przeceniłem zdolności CIA. 
Kopanie brudnych dup terrorystów to oczywiście jedynie poetycka 
metafora. Chodzi o coś znacznie więcej. Chodzi o możliwość 
prasowania gorącym żelazkiem, ściskanie jąder w imadełkach, 
aplikowanie elektrowstrząsów czy środków farmakologicznych 
sprawiających, że ludzie tak pięknie rozpuszczają języki. 
Jednym słowem, chodzi o to wszystko, co ludzkość praktykuje od 
początku świata i co, także moim zdaniem, zupełnie słusznie zostało 
uznane za metody barbarzyńskie. Chodzi o tortury. 
Nie jestem sadystą 
Nie chcę uchodzić za barbarzyńcę. 
Naprawdę nie wiem, jak bym się zachował, gdybym miał do 
wyboru: albo potarmoszę jakiegoś przydybanego na gorącym 
uczynku terrorystę i wyduszę z niego szczegóły przygotowanej 
akcji np. na WTC, albo zginie kilka tysięcy ludzi

Jeszcze gorszy dylemat stanowić może obowiązek decydowania co 
np. zrobić z porwanym przez terrorystów pasażerskim samolotem, z 
dwustoma osobami na pokładzie, który kieruje się w stronę 
wypełnionego stutysięcznym tłumem stadionu sportowego? Poprosić 
parę dyżurną myśliwców o zestrzelenie? Powiadomić jednostkę 
obrony przeciwlotniczej i rozkazać, aby odpalono rakietę? Czy może 
czekać spokojnie, aż samolot urządzi masakrę na stadionie? 
To nie jest sytuacja wymyślona. Być może już niedługo ktoś będzie 
musiał podejmować dramatyczne decyzje. 
Czy tacy twórcy jak Ewart i jej podobni wrzaskliwcy [vide. pos. UE 
Pinior] mają tego świadomość? 

background image

Więc wracając do terroryzmu [jako metody działań], to uważam, że 
jakiekolwiek dogadywanie się z terrorystami jest bezgraniczną 
głupotą. Tak jak głupotą, a nawet zbrodnią jest, by pod płaszczykiem 
walki z terrorystami, walić rakietami, inteligentnymi bombami i 
wszystkim tym, co wybucha, niszczy i rozpieprza po terenach, w 
których mogą wprawdzie znajdować się terroryści, ale nie muszą a 
przeważnie znajdują się starcy, kobiety i dzieci. Myślę, że różne 
bubki, entuzjaści politycznej poprawności, powinni w końcu 
zrozumieć, że agenci służb specjalnych muszą mieć prawo zabić od 
czasu do czasu kilku skurczybyków polujących na życie niewinnych 
ludzi, w tym starców, kobiet i dzieci. 
Czy wyrażam się jasno? 
Jasno! 
OK! To dajcie im to prawo. 
HASŁO BLOGU 
Dobry terrorysta, to martwy terrorysta  

 

 

Konflikt w Gruzji, szczyt UE, nasi tytani, Saakaszwili passe, 
Moskwa górą, kolejny podział Euroazji

 

2 wrz 2008  

Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie 
I kurz otarto z krzeseł – weszli męże 
I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże, 
I ogłosili… cóż, że są w komplecie!!
 

Cyprian Norwid  

Nie powiem, miło było patrzeć na naszą reprezentację lecącą na 
ostatni [niestety, okazało się, że nie ostatni] szczyt UE do Brukseli. 
Frunęła Wielka Trójka Kraju Pieroga i Zalewajki [cóż, omne trinum 
perfectum
]. Frunęli Tytani Miłości, Przyjaźni i Zgody. Frunął więc 
Gospodarz Wielkiego Pałacu, który kieruje. Frunął Zarządca Małego 
Pałacu, który rządzi. No i frunął ktoś do roboty, czyli minister. 

background image

Aby nie rozwlekać tematu dodam od razu, że moi reprezentanci w 
Brukseli ugrali tyle, co zawsze. To znaczy, mniej więcej tyle, co nasi 
piłkarze na ostatnich mistrzostwach Europy lub pływacy w Pekinie. 
Unia zaprotestowała, a myśmy się dołączyli. 
I to było dobre. 
Dlaczego? Bo w sprawie konfliktu gruzińskiego nie wszystko jest 
jasne. Z lokalnego punktu widzenia, fakty są takie: zaczął Micheil 
Saakaszwili, a Rosjanie skopali mu dupę. Jeżeli doniesienia 
obserwatorów OBWE, okażą się prawdziwe i Saakaszwili 
rzeczywiście oszukał świat; jeżeli prawdziwe są doniesienia HRW o 
użyciu przez pacyfikacyjne wojska gruzińskie bomb M85 [bomby 
kasetonowe]; jeżeli ocena władz Osetii Południowej, że w czasie 
ataku gruzińskiego zginęło 1692 polega na prawdzie, to Gruzini 
powinni czym prędzej dobrać się do skóry swojemu prezydentowi, 
który od tego momentu jest passe. 
W jednym z poprzednich blogów wspomniałem, że być może, 
wyczyny Saakaszwilego były sprowokowane przez metasowieckie 
służby specjalne. Nie mieściło mi się bowiem w głowie, że można 
podjąć aż tak idiotyczną decyzję, by w sytuacji starań o przyjęcie do 
struktur zachodnich, rozwiązywać w swoim kraju konflikty polityczne 
z pomocą wojska. Znając co nieco metody postępowania 
metabolszewików… 
Ale lepiej opowiem anegdotkę. Oto w 1945 r., czasie 
doszlachtowywania Niemców, polsko-sowiecki patrol prowadzi 
niemieckiego jeńca. Nagle czerwonoarmista poleca Niemcowi, aby 
ten kopnął go w zadek. Niemiec się wzbrania. Rosjanin polecenie 
podpiera wymownym gestem pepeszy. Zdesperowany jeniec kopie 
rozkazodawcę. Ten serią z automatu zabija nieszczęśnika. Zdumiony 
Polak pyta dlaczego sojusznik nie zabił od razu, a kazał się kopnąć. 
Nu! ty durak! – słyszy w odpowiedzi – nie znajesz czto my nie 
agresory
!” 
Nie wiem, czy tak było w wypadku Saakaszwilego. Mogło tak być, 
ale mogło i być inaczej. Np. jakieś zupełnie inne służby, dążące do 
kolejnego podziału świata… 
Dajmy spokój domysłom Już włażę na piec, kaflowy, oczywiście, i 
wróżę z fusów gruzińskiej herbaty. 
Obserwując konflikt gruziński, nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest 
to element wojny czwartej generacji. Wojny informacyjnej, która 

background image

zaczęła się zaraz po trzeciej [zimnej]. Wojny, której najbardziej 
spektakularne przejawy obserwujemy w czterech newralgicznych 
ogniskach zapalnych współczesnego świata. Węźle Bliskowschodnim, 
Kaszmirskim, Bałkańskim i Kaukaskim. 
Patrząc na te miejsca odnoszę wrażenie, że przypominają one uśpione 
wulkany. Gdy ożyją dają konflikt tłumiony zbrojnie. Bliski Wschód 
zaowocował wojnami w Iraku i Afganistanie. Bałkany doprowadziły 
do ostrych rozstrzygnięć militarnych i dały Rosji częściowy argument 
[Kosowo] do prób rozstrzygnięć militarnych w rejonie Kaukazu. 
Kaszmir się jedynie tli! Ale spoko! Tylko czekać, aż wybuchnie. 
No to czym się skończy wojna w Gruzji? 
Będąc pasjonatem okresu napoleońskiego, wiem czym się skończyła 
wyprawa Bonapartego na Moskwę. Oczywiście, z udziałem naszych 
zuchów, walczących o wolność waszą i naszą. Nie wiem czym się 
skończy wyprawa prezydenta Sarkozego. Wiem, że w jego misji nie 
pomoże mu ani nasze błogosławieństwo, ani nawet niegdysiejsze 
wiecowanie w Gruzji Mojego Prezydenta, ani zadzierżgnięty ad hoc 
przez L. Kaczyńskiego Pakt ŁEP [Łotwa, Estonia, Polska], wsparty 
przez Litwę, ani stanowisko filorusów i agentów wpływu z ex 
kanclerzem Niemiec na czele. Moim zdaniem Sarkozy, wsparty 
prominentnymi unijnymi biurokratami, w czasie najbliższej wyprawy 
moskiewskiej, może rozmawiać Z D. Miedwiediewem & W. Putinem 
jak niemi z głuchymi. 
Dlaczego? Bo uważam, że najważniejsze rozstrzygnięcia w sprawie 
konfliktu gruzińskiego już zapadły. Decyzję podjęły: upadające 
[upadek będzie trwał jakieś sto lat], bo gnijące od wewnątrz, 
superimperium, czyli USA, które niewątpliwie uzyskały cichą zgodę 
najważniejszych państw UE, skupionych w OPM [Obóz Przyjaciół 
Moskwy
] i imperium już rozpieprzone implozyjnie, które wciąż się z 
tym nie może pogodzić, czyli Rosja, która chociażby dlatego w ciągu 
ostatnich 20 lat o 600 procent zwiększyła swój budżet wojsk
owy. 
A decyzja ta brzmi: następuje nowy podział świata. Może jeszcze nie 
całego, a jedynie Euroazji. Mamy nowe strefy wpływu. Europa 
Środkowo- Wschodnia należy do Stanów Zjednoczonych, a Azja 
Środkowa do Rosji.
 
Wbrew pozorom, dobrze to wróży Polsce. Obok patriotów możemy 
się spodziewać nowoczesnych technologii i “opieki wywiadowczej”, 
tak istotnej po zrujnowaniu naszych służb specjalnych przez A. 

background image

Macierewicza et consortes. Lepsze perspektywy rysują się także przed 
Ukrainą, pod warunkiem, że sami Ukraińcy tego zechcą, i raczą 
opowiedzieć się zdecydowanie po stronie Zachodu. Myślę, że Krymu 
Rosjanie nie ruszą, acz mordy drzeć będą. Podobnie jak będą nas 
straszyć przekierowaniem rakiet na nasze cele, wzmocnieniem Okręgu 
Królewieckiego [OK] itp. Jakby to było coś nowego. Tylko 
wyjątkowe niedouki nie wiedzą, że metasowieckie rakiety są 
nakierowane na nasze cele co najmniej od pół wieku. Tylko 
wyjątkowe niedojdy, nie zdają sobie sprawy, że siła ognia OK jest 
kilkakrotnie większa, niż wszystko to, co strzela, grzmi i straszy 
Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Czech i Słowacji razem wzięte. Po co 
więc wzmacniać to, co i tak jest mocne? No, ale straszyć można. 
Życie dowodzi, że durnie, lamentując w tiwi i nie tylko, kupują to 
bardzo chętnie. 
A co z Gruzją i Gruzinami? 
Pisałem, że Gruzini zobaczą NATO i UE jak świnia niebo. 
Podtrzymuję ten sąd. Ale spoko. Gruzja dostanie wsparcie moralne i 
pomoc humanitarną. Na razie musi jej to wystarczyć. Wojska 
rosyjskie wycofają się na z góry upatrzone pozycje. Zachód odtrąbi 
[nie, nie, to nie pomyłka w rozumieniu tego słowa, tak ma być] 
sukces. A o wszystkim i tak zadecydują Chińczycy. 
HAŁO BLOGU: 
Świat jest zły, a my mu w tym pomagamy 

 

Wojna ‘39,Gruzja, widmo Monachium

 

29 sie 2008  

Człowiek może gniewać się na wiele rzeczy, a to, że ma umrzeć 
bezpożytecznie, jest jedną z nich.
 

Ernest Hemingway 

Dziś moje prywatne opinie o historii. 
50 lat temu wszystko zaczęło się zwyczajnie. Zmajdrowano 
Monachium. 
Pierwszego września roku pamiętnego W Kraju Pieroga i Zalewajki 

background image

też nie zdarzyło się nic szczególnego. Wybuchła jedynie wojna. Zaś 
wojna, wedle mojej dzisiejszej wiedzy, jest niczym innym jak 
performensem, którego najdoskonalszym wcieleniem jest śmierć. I 
kiedy doskonałość umiera, a zawsze jest w tym jakieś barbarzyńskie 
piękno, na wierzch wychodzi realność. Dlatego śmierci, nigdy nikomu 
nie udało się i nie uda się powtórzyć. 
Tak, pożoga ogarnęła Europę, a następnie cały świat. 
Napaść Niemiec i Związku Sowieckiego na Kraj Pieroga i Zalewajki 
była tragedią. 
Wojna – farsą. 
Heca zaczęła się dopiero dziewiątego maja 1945 r. 
I heca trwa. 
Doszło do tego, że dziś, w Kraju Pieroga i Zalewajki, szczególnie na 
arenie politycznej, rozgrywają się sceny dziksze niż wyścigi 
rydwanów w Ben Hurze. Politycy różnych opcji, od lewicy do 
prawicy, są jak zaraza. Jedni i drudzy frymarczą prawdą za pieniądze. 
Doszło do tego, że nawet zmarli zmieniają życiorysy i poglądy 
polityczne dostosowując się do chwilowych zwycięzców. 
Tak, wojna! Wszystkich ze wszystkimi. 
Wojna jako obrzęd oczyszczenia. 
Może wojny w Iraku, Afganistanie i ostatnia [oby], w Gruzji, skłonią 
do refleksji? 
Ale wówczas, w 1939 roku, ta stara ladacznica – śmierć, znudzona 
detalicznym łaskotaniem kosą pojedynczych osób, zabrała się za hurt. 
Przesiadłszy się na mechaniczną kosiarkę kosiła setki tysięcy, a nawet 
miliony. Wiedząc, że Bóg rozpozna swoich masakrowała równo. 
Czerwonych i brunatnych, winnych i niewinnych, ofiary i katów. 
W dziejach ludzkości nie jest to niczym nadzwyczajnym. Jak długo 
bowiem będą istnieli władcy i inne konfraternie, choćby takie jak 
Putin & Bush et consortes, uważający, że wojna jest dobrym 
sposobem rozwiązywania konfliktów, tak długo będą musieli istnieć 
ludzie, którzy nie znając się nawet ze słyszenia będą się katrupić bez 
opamiętania. Tak było, jest i będzie. 
Tak, moi drodzy czytelnicy. Była wojna. A życie na wojnie to gar 
gówna. Bo przecież wojna to starcie dwóch nonsensów: 
zaplanowanego i niezaplanowanego. Zaplanowany to ten, kto atakuje. 
Niezaplanowany – ten, kto się broni. Branie udziału w którymś z nich 
niweczy zdolność jego zrozumienia. Najlepiej widać to na przykładzie 

background image

drugiej wojny światowej. 
Stalin planował uderzyć na Hitlera. 
I Hitler planował uderzyć na Stalina. 
Stalin zwlekał z podjęciem decyzji. 
Hitler ją przyśpieszał. 
Stalin wiedział, że Hitler wie. 
I Hitler wiedział, że Stalin wie. 
Na początku był klincz, czyli dziwna przyjaźń czerwonego z 
brunatnym. 
Potem kolory zaczęły się gryźć. 
W dupę dostali wszyscy. 
Świat wyszedł z przygody skurwiony i do dziś nie odzyskał klasy. 
Dowód? Proszę bardzo. Zobaczcie co metastalinowcy D. 
Miedwiediew & W. Putin, wyprawiają w Gruzji. Jak świat reaguje na 
ich wyczyny? Czy tak trudno spostrzec, że widmo Monachium krąży 
już nie tylko nad Europą, ale i nad światem. 
Znowu nurkuję w przeszłości. W historiografii wojen wiele się mówi i 
pisze o deteminizmie historycznym. Nawet mądrzy ludzie przekonują, 
że na wojnie wszystko jest w ręku Boga. Jeżeli tak nawet jest, to 
muszę wspomnieć, że akurat w wypadku wojny ‘39 r., jej historia 
zapewne wymknęła się z boskich rąk. To był czas zarazy, a wojna, 
pomyślana jako błyskawiczna, błyskawicznie przepoczwarczyła się w 
tasiemcowy, wyjątkowo źle obsadzony tandetny dramat, grany na 
teatrze planety Ziemia. Wyjątkowo krwawy dramat okupiony co 
najmniej dwudziestoma milionami ofiar. W tej wojnie Bozia z 
katechizmu, wraz z milionami ludzi umierała na anemię rozsądku i 
każdy musiał sobie radzić sam. 
Dzieje świata, w dużej mierze będące dziejami wzajemnego 
wyrzynania się uczą, że w czasach zarazy wypada ludziom uczciwym 
żyć tak, jakby Boga nie było. Jakby tylko od nich zależało ocalenie 
człowieczeństwa i świata. 
Uznając życie za ciąg przygód o nieokreślonych zakończeniach nigdy 
nie miałem zaufania do gotowych rozwiązań. Pewnie dlatego jedyny 
determinizm jaki wyznaję sprowadza się do tezy: z neutrina 
powstałeś, do neutrina wrócisz. 
Wspominając mam żal do siebie. Będąc urodzonym pacyfistą dałem 
się ograć niczym niemowlę. Twórcy hasła My się nie bójmy nic! Bo z 
nami Śmigły Rydz! i inne palanty przekonali mnie, że w naszej 

background image

sytuacji istnieje tylko jeden sposób zagwarantowania pokoju – 
zakopanie topora wojennego wraz z wrogiem. 
I gdybym miał wówczas kilkadziesiąt wiosen więcej, to mimo, iż 
mam we krwi wstręt do jej przelewania, zatknąwszy bagnet na broń, 
ruszyłbym w kierunku frontu aby udowodnić sobie, że lepiej jest iść 
na wojnę niż stchórzyć i lepiej dobyć miecza niż pozwolić się 
upokarzać. Przypuszczam, że tak mogą dziś myśleć niektórzy Gruzini. 
Było to bardzo dawno, gdy przez moment uwierzyłem Nietzchemu, że 
dokonywanie rzeczy najhaniebniej cuchnących, o których w 
normalnych czasach zaledwie śmie się mówić, acz są koniecznie 
potrzebne – to także bohaterstwo. Przecież do wielkich prac Herkulesa 
nie wstydzili się Grecy zaliczyć także oczyszczenia stajni. 
Chyba każdy miał choć raz w życiu taki pełny odlot. Taki moment, w 
którym jego umysł znajduje się wstanie delirium zapominając o 
pouczeniach mądrych ludzi, by nie służyć władcom, gdyż to tak, 
jakby oblizywać ostrze miecza, lwa czule tulić w ramionach, całować 
po pysku żmiję. 
Nie da się ukryć. Byłem w delirium. Nagle stałem się entuzjastą 
wojny. Gdyby mnie ktoś wówczas zapytał czy widziałem wieloryba w 
tulipanach, odpowiedziałbym zgodnie z prawdą, że nie. Gdyby jednak 
pytacz zadał pytanie uzupełniające, dlaczego, wyjaśniłbym, że 
wieloryby tam się świetnie ukrywają. 
Niezrozumiałe, ale opowiadając się po stronie drzew i wielorybów, 
nie wierząc, że najpiękniejszy jest przedmiot, którego nie ma, 
nienawidząc nacjonalizmu i ksenofobii, będąc typowym wariatem 
cierpiącym na dużą niezależność intelektualną, nie mając żadnych 
uprzedzeń narodowościowych byłem gotów walczyć z każdym, kto 
zostanie wskazany przez moich samozwańczych wodzów, 
ideologicznych hochsztaplerów. Na chwilę zapomniałem, że 
usychanie z miłości do ojczyzny to piękne, ale głupie. 
I tak sobie wspominając, nie jestem pewien, czy oczekując 
poniedziałkowych wieści ze szczytu UE będę się cieszył, że nasza 
reprezentacja pod przewodnictwem PT LechKacza, 
niekwestionowanego Nikifora polskiej polityki zagranicznej [to nie 
zarzut, a komplement, Nikifor był światowej klasy artystą], odniesie 
sukces bezdyskusyjny czy jedynie połowiczny? Czy UE zdecyduje się 
kopnąć w zadek metabolszewickiego agresora, czy jedynie pogrozi 
mu paluszkiem. Wiem bowiem, że obojętnie, co postanowi UE, i tak 

background image

nie zrobi to większego wrażenia na Rosji. Zapędy spółki 
Miedwiediew & Putin mogłyby powstrzymać jedynie ostre reakcje 
USA. Trudno jednak tego oczekiwać, skoro cały ogień superimperium 
skierowany jest na zbliżające się wybory. W dodatku najpoważniejszy 
kandydat do fotela prezydenta Stanów Zjednoczonych – B. Obama, 
facet gładki jak pupa niemowlaka, tak bardzo sobie ceni polityczną 
poprawność, że trudno się po nim spodziewać, by bez dostania 
wyraźnego kopniaka wymierzonego bezpośrednio w interesy USA, 
sięgnął po lotniskowce, rakiety czy inne zabawki. 
W tej sytuacji widmo Monachium może na dłużej usadowić się nad 
światem. Źle to wróży Gruzji, ale pokój zostanie utrzymany. 
HASŁO BLOGU: 
Jeśli świat, nie mogąc dokonać rzeczy wielkich, zaniecha małych, 
istnieje niebezpieczeństwo, że górą będą łotry.
 

 

 

Gen. Cz. Kiszczak czyli prawda częściowo nieprawdziwa, gra z 
Amerykanami, prof. A. Friszke czyli niedoinformowanie, abp 
Bronislaw Dąbrowski… hm…

 

26 sie 2008  

Mieliśmy w ambasadzie USA w Warszawie agenta. Był dobrze 
zakonspirowany, miał doskonałe dojścia do najtajniejszych 
materiałów, oddał nam nieocenione usługi. Starannie go chroniliśmy, 
nie wykorzystując zbyt często, aby go nie spalić. W odwodzie mieliśmy 
kilka innych osób, które w razie podejrzeń można było przeznaczyć na 
straty, ułatwić Amerykanom dekonspirację, odciągnąć podejrzenia od 
głównej osoby.
 

Gen. dyw. Władysław Pożoga 

Przeczytałem tekst gen. Cz. Kiszczaka w “GW” [23-24 sierpnia 
2008]. Kabotyńska, monumentalna spowiedź niegdysiejszej drugiej 
osoby w państwie dla sentymentalnych pensjonarek i historyków, 
znających dzieje służb specjalnych z widzenia. Polemika z tekstem 

background image

Generała wymagałaby napisania książki oraz podania setek faktów 
świadczących o rozmijaniu się autora z prawdą. Znając jednak obecną 
sytuację Kiszczaka nie mam o to najmniejszych pretensji. Uważam, że 
Generał, atakowany z różnych stron, ma prawo do obrony. Oskarżany 
przez prokuratorów i sądy ma prawo posługiwać się prawdą 
częściowo nieprawdziwą. 
Pamiętam, że na początku lat 90. gen. Pożoga zażądał wycofania z 
autoryzowanego już manuskryptu kilkudziesięciu stron dotyczących 
morderstwa ks Jerzego Popiełuszki. Zapytałem dlaczego niszczyć, 
moim zdaniem, dobry, bo wnoszący do sprawy sporo nowych 
elementów, tekst? Usłyszałem, że Pożoga jest po dopiero co odbytej 
rozmowie z prokuratorem Andrzejem Witkowskim, Kiszczak 
niedługo będzie siedział na ławie oskarżonych i “wtedy mu 
przyłożymy”. Odpowiedziałem, że gdyby tak się stało, sam wycofam 
z wydawnictw wszystkie teksty stawiające Kiszczaka w złym świetle. 
Niemniej jednak, będąc dziennikarzem, który zawsze dotrzymuje 
słowa danego swoim informatorom [nawet gdy sąd, wbrew 
postanowieniom prawa, zwolnił mnie z tajemnicy dziennikarskiej], 
spełniłem wolę Pożogi i tekst dotyczący zabójstwa księdza został 
zniszczony. 
Ta dygresja potrzebna mi była po to, aby usprawiedliwić swoją 
niechęć do polemiki z gen. Kiszczakiem. Nie mogę jednak nie odnieść 
się do komentarzy, pomieszczonych w tym samym numerze “GW”, 
autorstwa prof. Andrzeja Friszke i JE biskupa Alojzego Orszulika. 
Oto cytat z tekstu A. Friszke: “Generał [Kiszczak – HP] wspomina też 
o propozycji prezydenta Reagana z 1983 r. zniesienia sankcji 
“praktycznie za darmo”. Jest to wiadomość dotąd nieznana i 
zaskakująca, gdyż prezydent USA reprezentował bardzo twarde 
stanowisko i podkreślał potrzebę stałej pomocy dla “Solidarności” 
jako ruchu wolnościowego. Prosimy zatem o więcej szczegółów”. 
To smutne, co pisze A. Friszke. Przecież już dwadzieścia lat temu, 
maszynopis mojej książki, w której obszernie omówiłem sprawy gry z 
Amerykanami, krążył po Warszawce [książkę po wielu bojach udało 
się wydać w 1991 r.]. W grze, o której A. Friszke nic nie wie, udział 
ze strony PRL brali prof. Adam Schaff i W. Pożoga, Amerykanów 
reprezentowali zastępca sekretarza stanu Lawrence Eagleburger i 
ambasador John Davis. 
Tu jedynie kilka przypomnień. W.Pożoga tak opowiadał początek gry: 

background image

“Dwa lata po ogłoszeniu przez WRON stanu wojennego i restrykcji 
przez prezydenta Ronalda Reagana otrzymałem z amerykańskiej 
ambasady sygnały o potrzebie tajnych kontaktów w celu łagodzenia, a 
nie zaogniania powstałej sytuacji. Stosunki między państwami zawsze 
biegną wieloma kanałami. Oficjalne są szeroko nagłaśniane i ludziom 
wydaje się, że wszystko o nich wiedzą. Propagandystom chodzi o 
takie przedstawienie sprawy, aby odbiorcy myśleli, że my jesteśmy 
aniołami, a nasi kontrahenci chcą nam powyrywać puch. Tymczasem 
prawda wygląda nieraz zupełnie inaczej […] Początkowo wszystko 
wyglądało dobrze. Generał [Jaruzelski – HP] się zgodził, a Kiszczak 
polecił rozpocząć dialog. 
Tak, w początkowym okresie obaj generałowie [W. Jaruzelski i Cz. 
Kiszczak – HP] byli bardzo pozytywnie ustosunkowani do rozmów. 
Tym bardziej, że życzenia strony amerykańskiej nie były 
wygórowane. Żądali zwolnienia jedenastu uwięzionych przywódców 
opozycji, w tym czterech członków KOR: Jacka Kuronia, Adama 
Michnika, Zbigniewa Romaszewskiego, Henryka Wujca i siedmiu 
“Solidarności”: Andrzeja Gwiazdę, Jana Rulewskiego, Mariana 
Jurczyka, Grzegorza Palkę, Seweryna Jaworskiego, Andrzeja 
Rozpłochowskiego i Karola Modzelewskiego. Nie było to wiele, 
zważywszy, że powody aresztowania “jedenastki” były więcej niż 
naciągane. Procesu politycznego, który się szykował z tej okazji, 
władza w żaden sposób nie mogłaby wygrać […] Eagleburger 
zaproponował Polsce przywrócenie klauzuli najwyższego 
uprzywilejowania, powołanie amerykańsko-polskiego banku w 
Warszawie dla ułatwienia przepływu kapitałów i jeszcze kilka 
istotnych spraw dla naszej gospodarki. Złagodzenia kursu Stanów 
Zjednoczonych do naszego kraju natychmiast ociepliłoby współpracę 
z innymi państwami. Amerykanie oczekiwali w zamian zwolnienia 
“jedenastki”, złagodzenia rygorów i uzgodnienie kandydata na 
następcę Davisa. Chodziło o Johna Scanlana. Znaliśmy człowieka, był 
to były pracownik CIA. […] Byliśmy bardzo zadowoleni z 
proponowanej kandydatury. My nie zawsze przedstawialiśmy ludzi 
CIA, jak diabłów. W wypadku Scanlana wiedzieliśmy, że jest to 
naprawdę człowiek bardzo Polsce życzliwy […] Z entuzjazmem 
pobiegłem do generała Kiszczaka, aby mu zreferować, moim zdaniem, 
rewelacyjnie korzystne ustalenia Schaffa z Wiednia. W gabinecie 
Kiszczaka już na progu wylano mi kubeł zimnej wody na głowę. 

background image

Generał oświadczył, że z naszych ustaleń nic nie będzie […] 
Wychodziłem z gabinetu Kiszczaka, jakby mnie kto obuchem w łeb 
walnął. Zrozumiałem, że generalski duet dawno powziął negatywną 
decyzję”. 
Omawiałem ten temat z Pożogą przez kilka tygodni. Ciekawostką był 
tu fakt, o którym Pożoga nie wiedział, że minister polecił byłemu 
gorylowi Jaruzelskiego, płk. A. Gotówce, założyć podsłuch i 
podsłuchiwać rozmowy Pożogi z Schaffem. Pamiętam, że goryl był 
tym poleceniem bardzo przerażony. Znalazł się bowiem między 
młotem a kowadłem. 
Znacznie dłużej rozmawiałem z gen. Pożogą na temat większej i 
ważniejszej gry. Gry z “Solidarnością”. Gry prowadzonej w latach 
1980-1990, a także mini gry, która zaowocowała przywiezieniem z 
Zachodu stada krów i zarodowych byków dla gen. Kiszczaka 
[transport rozładowywali żołnierze z NJW MSW]. W tej grze, oprócz 
Kiszczaka, rozgrywającym był niejaki Moksel, ksywka operacyjna 
“Pasza”, mający główną siedzibę w Szwajcarii. 
Uważam, że to te trzy gry, ze szczególnym podkreśleniem gry z 
“Solidarnością” miały bardzo istotny wpływ na cały proces związany 
z Okrągłym Stołem. Szkoda, że Cz. Kiszczak zapomniał o tym 
powiedzieć, a niektórzy historycy, zachwyceni tym, że potrafią 
zrozumieć resztkówki materiałów operacyjnych zebranych w IPN, nie 
potrafią rozejrzeć się na boki. 
No i ostatnia uwaga, do tekstu z “GW”, tekstu JE biskupa Alojzego 
Orszulika “Jak chytra władza się przeliczyła”. Czy naprawdę? Aby się 
przekonać jaki był stosunek niektórych hierarchów do Cz. Kiszczaka 
wystarczy przeczytać liścik Sekretarza Episkopatu Polski abp 
Bronisława Dąbrowskiego do ministra spraw wewnętrznych. Liścik 
przytoczyłem in extenso w książce “Tczki teczki, teczki”. Liścik 
dający gen. Kiszczakowi moralne prawo do twierdzenia, że niektórzy 
hierarchowie jedli mu z ręki. 
HASŁO BLOGU: 
Mądrość przychodzi wraz z utratą złudzeń. 

 

 

background image

Gruzja, Czechoslowacja, Putin & Miedwiediew, D. Tusk i bracia 
Kaczyńscy

 

25 sie 2008  

Nosił się nawet z zamiarem zniszczenia poematów Homera, mówiąc: 
“dlaczegoż nie mogę pozwolić sobie na to, co było wolno Platonowi, 
który usunął Homera ze swego idealnego państwa?”
 

Gaius Suetonius Tranquillus 

Dlaczego tym razem zaczynam blog cytatem ze Swetoniusza? 
Przecież nie jestem aż tak bezrozumnym, abym porównywał 
dokonania spółki Miedwiediew & Putin do dzieła Kajusa Kaliguli. 
Nie, nie, nie. Mogę, co najwyżej, masakrując słowa mego przyjaciela 
Wieniedikta Jerofiejewa antycypować, czym kierował się W. Putin, 
namaszczając Miedwiediewa na prezydenta Rosji i dlaczego obaj 
robią to, co robią patrosząc Gruzję. 
Przecież Putin, który, jak na kremlowskie obyczaje, w których wiek 
władcy należy dzielić przez dwa, jest szalenie młody, bo [wedle 
obyczajów Kremla] przed trzydziestką, musiał się liczyć z tym, że 
jego następca będzie chciał wziąć wszystko. A, nie wątpię, że W. 
Putin, przez dziesięć lat carowania, zasmakował w prezydentowaniu, 
skoro zasmakował w prezydentowaniu nawet Mój Prezydent, co 
niedawno obwieścił urbi et orbi. Więc nie jest ważne czy M&P są 
przed trzydziestką czy po trzydziestce – cóż to za różnica? Czego, 
powiedzmy, dokonał w Ich kremlowskim wieku cesarz Neron? W 
ogóle niczego nie dokonał. Zdążył co prawda odgryźć łeb swemu 
bratu Brytanikowi. Najważniejsze rzeczy miał jednak przed sobą: nie 
zgwałcił jeszcze żadnej ze swoich bratanic, nie zabrał się do 
podpalenia Rzymu z czterech stron i nie udusił jeszcze swojej mamusi 
atłasową poduszką. W tym kontekście spółka M & P ma jeszcze 
wszystko przed sobą. 
Napisałem spółka i ugryzłem się w klawisz komputera. 
Putin z marszu, ale skutecznie odgryzł łeb Brytanikowi – Czeczenii. 
Potem próbował zgwałcić bratanice – Ukrainę, Gruzję, inne kraje. 
Nieco lepiej poszło z Białorusią, ale też nie do końca. A przecież 
celem W. Putina nie jest zapewne tylko tzw. strefa wpływu, 
ograniczona do dawnych republik Imperium. Nie, celem W.P. jest co 

background image

najmniej Europa, która ma jeść Rosji z ręki i basta! 
Znaki zodiaku jak i wróżenie z fusów wskazują wyraźnie, że Putin już 
nie chce realizować niegdysiejszych zamierzeń Straszliwych 
Kremlowskich Starców marzących o przepołowieniu świata, a 
następnie o jego opanowaniu. Nie, widać wyraźnie, że W. Putin, 
ograniczył swoje marzenia do znacznie skromniejszych celów. Do 
opanowania tzw. bliskiej zagranicy, odbudowania mocarstwowości i 
sprawienia, że dawne państwa obozu nadal będą czapkować 
Kremlowi, a reszta świata będzie przed Imperium Rosyjskim trząść 
portkami tak jak kiedyś trzęsła przed Sowietami. 
Myślę, że Putin już dawno zrozumiał, że w wojnie 4GW liczy się 
przede wszystkim potęga ekonomiczna. O sile państwa w XXI w. nie 
tyle decyduje liczba głowic, lotniskowców, okrętów podwodnych itp., 
co kasa. A kasa dla Rosji to dziś jedynie ropa i gaz. Dlatego atak na 
Gruzję. Spółka M & P ma tu dwa wyraźne cele: pierwszy – likwidacja 
konkurencyjnych dostaw z innych państw, poprzez zablokowanie 
drogi przesyłu ropy i gazu [vide: chociażby ostatnia katastrofa 
kolejowa z cysternami] i uzależnienie Europy od Rosji [m.in. poprzez 
budowę rury bałtyckiej]. Oraz drugi – pokazanie światu, kto rządzi w 
Kotle Kaukaskim [z możliwym testowaniem Zachodu, co się stanie w 
wypadku podobnego ataku wykonanego w obronie rosyjskich 
interesów na Krymie]. 
To tyle spółka. Ale atak na Gruzję to także osobisty interes Putina, 
dążącego do osłabienia pozycji Miedwiediewa. 
Jest tajemnicą poliszynela, że zarówno w Sowietach jak i obecnie w 
Rosji, przy braku demokratycznych tradycji ale i odpowiednich 
struktur, władza może się opierać na jednym z dwu resortów 
siłowych. Putin, to oczywiście służby specjalne. Co do tego nikt nie 
może mieć najmniejszych wątpliwości. A Miedwiediew? Cóż, wiele 
wskazuje na to, że prezydent jest zbyt inteligentny na to, by próbować 
rywalizować z premierem na jego poletku. Chcąc nie chcąc postawił 
więc na armię [zob. spotkania prezydenta z generalicją, do których 
Putin nigdy się nie zniżył]. To Miedwiediew wydał armii polecenie 
ataku na Gruzję, ale to zapewne chłopcy Putina zakręcili się koło 
prezydenta Saakaszwilego [który aberracyjną decyzją rozwiązań 
siłowych w zbuntowanych prowincjach, dostarczył Rosjanom 
wybornego pretekstu do ataku] szpuntując go do nieprzemyślanych 
działań. Wiewiórki ćwierkają, że to Putin przekonał prezydenta do 

background image

wydania rozkazu do wstrzymania wojskowych działań ofensywnych, 
a tym samym sprawienia, że inicjatywa dalszych rozgrywek w 
konflikcie rosyjsko – gruzińskim przeszła w ręce rosyjskich służb 
specjalnych, kontrolowanych całkowicie przez premiera. 
Można by długo spekulować na ten temat, ale sądzę, że im dalej w las, 
tym bardziej będzie moczona dupa Miedwiediewa, nie Putina. 
Co by jednak nie powiedzieć, wyraźnie widać, że dwa buldogi 
urzędujące na Kremlu zaczęły walkę między sobą. Na razie walczą 
pod dywanem. I to jest ładne. Wolno sądzić, że niedługo jednak wyjdą 
na szersze pole. I to będzie jeszcze ładniejsze. 
A co na to świat? Jest jak zwykle. Tak, jak było na Węgrzech w 1956 
i w Czechosłowacji w 1968 r. Opinia świata drze mordę, organizacje 
śpieszą z pomocą humanitarną, a politycy myślą. Myślą jak tu wygrać 
kolejne wybory. A w Kraju Pieroga i Zalewajki Mały Pałac walczy z 
Dużym. Wielu polityków, myślicieli i strategów, odnosząc się z 
obrzydzeniem do tego, co w Gruzji i nie tylko, robią Rosjanie, jakoś 
nie zwraca najmniejszej uwagi na to, że o ile na Czechosłowację 
wystarczyło jedynie 600 czołgów, to na Gruzję wysłano już 1200. Ale 
to temat na zupełnie inną opowiastkę. 
HASŁO BLOGU: 
Póki są na świecie klauzurowe zakonnice, buddyjscy mnisi, D. 
Tusk i bracia Kaczyńscy, jeszcze nie wszystko stracone.
 

 

Czechosłowacja ‘68 a służby specjalne, Sudety Zachodnie

 

22 sie 2008  

Bertrand Russell stwierdził, że gdyby spotkał Boga, powiedziałby do 
Niego: “Panie, nie dałeś nam wystarczająco dużo informacji”. Ja 
dodałbym do tego: “Niemniej jednak, Panie, nie jestem przekonany, 
że wykorzystaliśmy posiadane informacje najlepiej. Z czasem przecież 
zdobyliśmy całą masę informacji
”. 

Kurt Vonnegut 

Szedł koniec zimy ‘68. Wiał halny. W taki czas wszystko się może 
zdarzyć. Wezwał mnie ppłk Z. Drobiak, dowódca Górskiego 

background image

Batalionu WOP w Szklarskiej Porębie, w którym, po nie najlepszych 
przygodach z operacyjnymi działaniami GRU/KGB w Szczecinie [co 
opisałem m.in. W “Teczkach…”] miałem przyjemność służyć, i 
polecił udać się na strażnicę Kamieńczyk, w której ktoś na mnie 
czeka. 
Co było robić. Rozkaz nie gazeta. Wziąłem narty, wyciągiem 
wjechałem na Szrenicę, a następnie, na nartach zjechałem na 
przytuloną do Mumlawskiego Wierchu strażnicę. Dowódca strażnicy, 
kpt. Z. Skoczylas [późniejszy płk, dca GB WOP] przedstawił mi 
gościa i zostawił nas samych. 
Gościem był major GRU, przedstawiciel kontrazwiedki z Północnej 
Grupy Wojsk Armii Radzieckiej z mp. W Świdnicy. 
Pogadaliśmy jak czekista z czekistą. Kontrazwiedczyka interesowało 
co wiem o ich grupie, rozlokowanej w namiocie rozbitym koło 
strażnicy, starannie zamaskowanej siatkami maskującymi. 
Powiedziałem majorowi, że o ich grupie nie wiem nic, ponad to, że 
istnieje, jest na naszym, wopowskim garnuszku [kwatermistrzostwo 
ich zaprowiantowało w strażnicy], ale co robią w Karkonoszach nie 
mam pojęcia. I dodałem, że i tak jesteśmy zaszczyceni ich 
towarzystwem. Przypuszczałem, że major był zbyt inteligentny, aby 
mi uwierzyć. 
Powiedziałem jednak kontrazwiedczykowi prawdę, ale nie całą 
prawdę. Wiedziałem bowiem, że od jakiegoś czasu, wzdłuż granicy 
polsko-czechosłowackiej, czają się grupy rozpoznania elektronicznego 
i fizycznego. Spytałem o to, w cywilu - mojego przyjaciela, a w 
mundurze - naszego oficera obiektowego WSW, który doradził mi, 
abym się zbytnio tymi sprawami nie interesował. Obiecałem mu, że 
tak zrobię i, oczywiście, nie dotrzymałem słowa. Miałem bowiem 
uzasadnione podejrzenia, że sojusznicy sowieccy szykują 
czechoslowackim braciom jakąś, zapewne niemiłą, siurpryzę. 
Po powrocie do batalionu i zameldowaniu dowódcy przebiegu 
rozmowy, napisałem meldunek o spotkaniu i wysłałem go do ŁB 
WOP. Następnego dnia, w dość odludnym miejscu, między Śmielcem 
a Śnieżnymi Kotłami, spotkałem się z przyjacielem z drugiej strony 
Gór, któremu opowiedziałem o naszych sowieckich gościach. 
O grupie prowadzącej rozpoznanie mój przyjaciel wiedział z innego 
źródła, natomiast nie miał pojęcia o inspekcji majora. 
Minęło kilka miesięcy. Był początek lipca ‘68. Znowu zostałem 

background image

wezwany do dowódcy, który polecił udać się w góry, gdzie mam 
oczekiwać na gości. Pojechałem w wyznaczone miejsce. Punktualnie, 
co do minuty pojawiły się dwa gaziki. Przybyli: szef sztabu 10 Apanc. 
AR, rozlokowanej już od jakiegoś czasu na Pogórzu Izerskim i jego 
szef kontrazwiedki oraz mój znajomy major ze Świdnicy, któremu 
towarzyszył oficer ze Sztabu Generalnego WP w stopniu 
podpułkownika, który przy prezentacji bąknął jakieś nazwisko, na 
które wówczas nie zwróciłem uwagi. 
W wiele lat później dowiedziałem się, że był to płk R. Kukliński, 
postać sławna, ale z zupełnie innego powodu. 
Jako przedstawiciel gospodarza [dcy GB WOP], zostałem poproszony 
o pomoc w rozpoznaniu najlepszych dróg przejścia wojsk na drugą 
stronę Gór Izerskich i Karkonoszy. Nie było z tym najmniejszego 
kłopotu. W Sudetach Zachodnich, z różnych względów, znałem nie 
tylko każdą drogę, duktę czy ścieżkę, ale nawet każdy większy 
kamień. Przypuszczam, że moi goście również bez mojej pomocy 
daliby sobie świetnie radę. Sowieci dysponowali bowiem mapami, 
pachnącymi jeszcze świeżą drukarską farbą. Między mapami, na 
których pracowaliśmy jako wopiści, a mapami sowieckimi, była 
różnica jakichś dwudziestu lat. Tak, mapy sojuszników były o 
dwadzieścia lat młodsze i znacznie bardziej dokładne od naszych. 
Po powrocie do mp. Zrobiłem mniej więcej to samo, co zrobiłem po 
pierwszym spotkaniu z majorem ze Świdnicy. Mój przyjaciel 
czechosłowacki był wyraźnie zaniepokojony. Powiedział mi, że 
bardzo się martwi. Jakoż i nie musiał się martwić długo. Wydarzenia 
przyśpieszyły gwałtownie. Ich przebieg, w czterdziestą rocznicę, jest 
owrzaskiwany w mediach wedle zasad poprawności politycznej. 
Będąc wrogiem poprawności, elementy wydarzeń zapamiętałem nieco 
inaczej. Może jeszcze kiedyś o tym wspomnę. A w tym miejscu 
dodam jedynie, że górskie spotkanie z majorem GRU nie było 
ostatnie. 
Na początku lat 80. mój przyjaciel, literat Marian Reniak [tak, to ten 
sam agent rozpracowujący na przełomie lat 40/50., m.in. WiN, w 
ramach tzw. V Komendy WiN], przyprowadził mi do redakcji 
“Granicy” przedstawiciela literatów radzieckich przy ZLP. 
Gdy zostaliśmy sami [Reniak miał dużo słabszą głowę od naszych], 
mój gość, w którym bez trudu rozpoznałem kontrazwiedczyka, podał 
mi wizytówkę i równocześnie pochwalił się, że po powrocie ze 

background image

Świdnicy do Moskwy przeszedł do KGB i awansował do stopnia 
podpułkownika. Miałem o jedną gwiazdkę więcej. Zamawiałem u 
“literata” materiały prasowe. W ten sposób, być może jedyny w całym 
obozie, kadrowy oficer KGB był na usługach skromnej peerelowskiej 
redakcji. Brał honoraria w złotówkach i kwitował na liście płac. 
A wówczas na wizytówce [mam ją do dziś] widniało: 
NIKOŁAJ LEONIDOWICZ PLISKO 
Konsultant do spraw Literatury Polskiej Komisji Zagranicznej 
Zarządu Głównego Związku Pisarzy ZSRR”. Był też numer telefonu i 
adres moskiewski. 
HASŁO BLOGU /za Seneką/: 
Kłamią niewolnicy, wolni mówią prawdę.  

 

Czechosłowacja ‘68, Węgry ‘56, Gruzja 2008, Putin & 
Miedwiediew, widmo Monachium

 

19 sie 2008  

Gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. Co jednak zrobi, jeżeli w 
pobliżu nie ma lasu? […] Posadzi las, żeby ukryć w nim liść.
 

Gilbert K. Chesterton 

Dlaczego akurat teraz, gdy opinia skupiona jest na Gruzji, na tarczy i 
na kilku innych podobnych błahostkach, zajmuję się w tym blogu 
sprawami sprzed 40 i więcej lat? Dlaczego przywołuję do pomocy 
Chestertona? Ano dlatego, że widzę pewne, być może niewielkie, 
podobieństwa rosyjskiego ataku na Gruzję z tym, co tzw. obóz 
socjalistyczny zrobił w sierpniu 1968 r. współobozowej 
Czechosłowacji. Mało tego. Jeżeli się dobrze wpatrzyć w działania 
sow- i metasowieckie, można znaleźć pewne analogie do wydarzeń z 
1956 r., kiedy to upiekło się Polsce, a wypatroszono Węgry. Dodam 
od razu, że słowo “obóz” nie jest tu ani przypadkowe, ani zamierzone, 
ale nieuniknione. 
Zanurkujmy nieco w historię. Rok 1956, to w Sowietach umacnianie 
się Nikity Chruszczowa w fotelu sekretarza KC KPZR [najpierw 
pierwszego, następnie genseka]. Ha! Chruszczow! zwany 

background image

Chruszczykiem. Aparatczyk tylko nieco mniej morderczy od J. 
Stalina, ale wielokrotnie od niego głupszy i - jak mawia mój uczony 
przyjaciel, prof. P. Wieczorkiewicz - “swołocz pierwowo sorta”. Ha! 
Hruszczyk!, który na łożu śmierci wyznał jednak: “Wierzyłem święcie 
w Stalina i robiłem wszystko, co kazał. Ręce mam po łokcie we krwi. 
To najstraszniejsze, co obciąża moje sumienie”. 
A więc nie jest wykluczone, że Chruszczow, w 1956 r. postanowił 
dokończyć to, co się nie udało Stalinowi i wzmocnić południową 
flankę obozu socjalistycznego. W tym celu należało wprowadzić na 
Węgry siły Sowieckie, czyli posadzić las. 
Starym zwyczajem wykorzystano sytuację międzynarodową, gdy 
Zachód był zajęty innymi sprawami [Bliski Wschód]. Grunt 
przygotowały służby specjalne, a następnie wkroczyła Armia 
Radziecka. I została [siły sowieckie wyprowadzono z Węgier dopiero 
po 1990 r]. Masakra Węgrów, chociażby w porównaniu z Czeczenią, 
była umiarkowana. Zachód postąpił tak, jak postąpił we wrześniu 
1938 r. w Monachium. Pyszczył pełną gębą, ale oprócz pomocy 
humanitarnej nie zrobił nic, co skutecznie mogło odstraszyć Sowiety 
od stosowania podobnych sztuczek w przyszłości. 
Jakoż i nie czekano długo. Po zmianie Hruszczyka na Leonida 
Breżniewa, popularny Lońka, niewątpliwie najprzystojniejszy spośród 
Straszliwych Kremlowskich Starców rządzących sowieckim 
imperium, po przyznaniu sobie kilku kilogramów odznaczeń i stopnia 
marszałka, wygłówkował tzw. doktrynę o ograniczonej suwerenności. 
To w myśl tej doktryny w sierpniu 1968 r. sojusznicze siły Państw 
Stron Układu Warszawskiego złożyły zbrojną wizytę w 
Czechosłowacji. 
Piszę siły sojusznicze, bo tym razem Sowieci dobrali do towarzystwa, 
w charakterze przyzwoitek, wojska z PRL, NRD, Bułgarii i Węgier. 
Kraj Pieroga i Zalewajki w zajeździe wystawił zagon w sile armii, 
opartej o Śląski Okręg Wojskowy, wzmocniony kontygentami z 
pozostałych OW. Dowodził zagonem gen. F. Siwicki, jego zastępcą ds 
polit. był gen. W. Sawczuk, a dzielnymi kontrwywiadowcami WSW 
gen. T. Kufel. Całością kierował ze swego stanowiska w Warszawie 
świeżo upieczony minister obrony gen. W. Jaruzelski. Udział LWP w 
zajeździe został oceniony bardzo wysoko, także przez specjalistów 
zachodnich. Przepraszamy za to braci Czechów i Słowaków do dziś. 
Tak jak na Węgrzech w 1956 r., tak i tym razem, najazd na 

background image

Czechosłowację poprzedzono działaniami operacyjnymi KGB i GRU. 
Infiltrację, ale nie tylko, prowadzono m.in. z terytorium PRL [o czym 
w następnym blogu]. Przyzwoitki wyprowadzono z Czechosłowacji 
zaraz po tym, jak KGB & GRU zrobiło porządek z niepokornymi 
Czechoslowakami, a sowieckie Politbiuro zmajdrowało świeżą ekipę 
kierowniczą dla KPCz. Zachód, zajęty swoimi sprawami, po raz 
kolejny zachował się tak, jak w 38 r. w Monachium. Jak zwykle darł 
gębę, śpieszył z pomocą humanitarną, ale nie zrobił nic, aby nauczyć 
Sowieckie Imperium lepszych manier w postępowaniu z sąsiadami 
[zemściło się to na Afganistanie, ale to zupełnie inna bajka]. 
Oczywiście, nie muszę przypominać, że sadzenie lasu i tym razem 
przyniosło sukces Sowietom. Siły Armii Radzieckiej zostały w CSRS 
do 1992 r. 
Sukces nowo-starej doktryny w CSRS tak rozochocił Leonida, że 
zamarzył o przepołowieniu świata [zob. Tajna historia Polski]. 
Drobnym elementem przepoławiania była próba zawojowania 
Afganistanu [chodziło o utorowanie Sowietom drogi do wyjścia nad 
ocean]. Atak spowodował, że eurodupki, jak zwykle, hamletyzując 
monachizowały. Próby zatrzymania Sowietów lamentami 
europejskich demokratów, były tak samo skuteczne jak usiłowanie 
wykarczowania dżungli scyzorykiem. 
Breżniew miał jednak pecha. Podbój Afganistanu nie przypadł do 
gustu Stanom Zjednoczonym, które, inwestując setki milionów 
dolarów [jakieś tysiąc razy więcej niż w “Solidarność”] w ruch oporu 
zaatakowanego kraju sprawiły, iż wygranie wojny przez Sowiety stało 
się niemożliwe. Ferajna Leonida zaczęła ostro brać w dupę, a USA, 
niejako przy okazji, wyhodowały przyszłe kadry dla terrorystów 
islamskich [kolejna wpadka CIA], o czym świat przekonał się dobitnie 
11 września, po zaatakowaniu WTC. 
Nie jest wykluczone, że klęskę militarną Imperium Zła jakoś by 
przeżyło, ale, że nieszczęścia chodzą parami, doszlachtowanie 
Sowietów przyszło z najmniej spodziewanej strony. Pośrednio 
przyczynił się do tego as atutowy peerelowskiego wywiadu MSW 
Marian Zacharski. Pod koniec lat 70., nasz szpieg, robiąc zakupy dla 
Związku Sowieckiego nabył w Stanach Zjednoczonych plany obrony 
antyrakietowej USA i Kanady do roku 2005. Wpadka Zacharskiego 
zainspirowała R. Reagana do zablefowania tzw. wojnami 
gwiezdnymi. 

background image

Była to koncepcja na ówczesne czasy absolutnie niewykonalna 
technicznie [tak, tak, elementem tego planu jest tarcza, o którą m.in. 
dziś Kraj Pieroga i Zalewajki toczy boje wewnętrzne i zagraniczne]. 
Tym niemniej Sowiety podjęły wyzwanie Reagana. Doszło do 
niebywałego wyścigu zbrojeń, który był elementem wojny czwartej 
generacji. Rywalom nie wystarczało już wojowanie na ziemi. Od tego 
czasu, najważniejsze wydarzenia miały się rozgrywać w kosmosie. 
Długo by o tym pisać. Na użytek tego blogu musi wystarczyć 
hipoteza, że najprawdopodobniej Sowiety nie wytrzymały 
ekonomicznie gry i Imperium Zła zapadło się implozyjnie. Był to 
pierwszy w dziejach globu taki sposób, dodajmy od razu – bardzo 
szczęśliwy dla świata, rozpadu imperium. 
No i nie minęło nawet piętnaście lat, gdy Putin ogłosił doktrynę o tzw. 
bliskiej zagranicy, co jest skrzyżowaniem koncepcji stalinowsko-
chruszczowowskiej z teorią Breżniewa. Następnie, świeży duet 
władców Rosji Putin & Miedwiediew zapragnął posadzić las i na 
nowo poczęto kombinować na arenie międzynarodowej. 
Na początek wypatroszono Czeczenię, co świat uznał, za rzecz 
normalną i dozwoloną, acz boczono się nieco na zastosowane metody 
patroszenia. Nie wykluczone, że brak reakcji świata na wydarzenia na 
Kaukazie sprawił, że Moskwa postanowiła wykonać kolejny krok. W 
taki sposób padło na Gruzję. 
Po ataku na niepodległe państwo [o sprezentowaniu Moskwie 
pretekstu do ataku, dostarczonego przez prezydenta Saakaszwilego 
pisałem w poprzednim blogu] unioeuropejczycy, swoim zwyczajem, 
znowu zaczęli monachizować. Krzyk, a nawet wrzask jest, owszem, 
dość głośny. Jednak nic ponadto. Trudno powiedzieć dlaczego 
mężowie stanu Europy zachowują się tak irracjonalnie. Czyż tak 
trudno spostrzec, że wypatroszenie Gruzji, przy równoczesnym 
zbudowaniu gazociągu północnego, jest niczym innym jak 
powtórzeniem leninowskiego bon motu o sznurku do snopowiązałek. 
Sznurku, który dostarczą bolszewikom kapitaliści, których następnie 
bolszewicy na tym sznurku powieszą. A może jest jeszcze gorzej? 
Może czołowe, filoruskie państwa europejskie [Niemcy, Francja, 
Włochy], naszpikowane metasowiecką agenturą, robią głupstwo za 
głupstwem, bo muszą, bo agenci wpływu są zbyt mocni, by pójść po 
rozum do głowy? Może? 
Na szczęście Imperium Zaoceaniczne, chyba lepiej oceniło sytuację w 

background image

Gruzji. Po przespaniu początku [mimo zaprzeczeń, dalej się upieram, 
że na Kaukazie CIA, nie po raz pierwszy, dała ciała], zarówno 
prezydent jak i jego kamaryla zaczęła potrząsać szabelką… 
Uważam, że jest to szalenie zabawna sytuacja. Ciekawe kto tym 
razem zapłaci za te zabawy? Za Monachium zapłacił cały świat. Cdn. 
HASŁO BLOGU: 
Widmo, widmo Monachium, krąży nad Europą. 

 

Mity służb specjalnych [cz.IV, ost.], służby specjalne a politycy, 
Wojna 4 GW, Gruzja, W. Putin

 

12 sie 2008  

…wszystko co się dzieje na świecie jest grą. Od ewolucji po wojny. W 
tym sensie tylko gry zmieniają świat.
 

Robert J. Aumann 

No i świat znowu gra coraz bliżej nas. Tym razem przedmiotem gry 
stała się Gruzja. Zanim napiszę kilka słów na ten temat chciałbym 
dokończyć mit trzeci z pierwszoplanowych mitów służb specjalnych. 
Mit państwa w państwie. Mit wymyślony, rozpowszechniony i 
kultywowany przez polityków, którzy swe brudne, a nawet 
paranoiczne pomysły realizują rękami służb specjalnych, aby 
następnie, w razie wpadki wrzeszczeć: 
- Ludzie! Patrzcie! To nie my! To te dranie, łobuzy, moczymordy, 
cynicy, hochsztaplerzy, ludzie-wilki, a nawet bandyci, złodzieje i 
mordercy, ludzie bez zasad moralnych!… 
Śmieszna i naiwna argumentacja. Wynika z niej, że politycy są inni, 
bardziej prawi od ludzi służb specjalnych. A to przecież politycy [no, 
oczywiście, nie wszyscy], znacznie częściej niż inne grupy zawodowe, 
zrzucają winy na innych, pragnąc czuć się lżej. To politycy wydają 
służbom specjalnym polecenia by mordowano, prowokowano, 
inspirowano, dezinformowano, korumpowano, kłamano, niszczono, 
kamuflowano, rozpracowywano, szantażowano… 
I służby specjalne polecenia wykonują, gdyż po to są. Ale nigdy, 
nawet w najśmielszych marzeniach nie przychodzi im do głowy, by 

background image

przejąć władzę, bawić się w rządzenie państwem. Poszczególni 
prominenci tajnych służb mogą co najwyżej próbować wprowadzić w 
maliny kogoś z polityków, komuś pomóc zdobyć władzę lub ją 
utrzymać. 
Historia zna tysiące przykładów posługiwania się służbami 
specjalnymi w zbrodniczych celach. Prawie zawsze było to dziełem 
polityków. I na nic się zdają przekonania, np. W. Gomułki, 
rozpowszechniane nawet z pomocą profesorskich ust, że w latach 
1944-1955 bezpieka była państwem w państwie, i mogła nawet, 
gdyby chciała, aresztować B. Bieruta. 
Przeczą temu fakty. W pierwszej dekadzie Peerelu to B. Bierut był 
panem sytuacji. On decydował często o najdrobniejszych sprawach, 
takich jak: jakie pytania powinni zadawać podejrzanym nawet niscy 
rangą oficerowie Departamentu Śledczego MBP. 
To Bierut et consortes kazali w pewnym momencie bezpiece 
skasować Gomułkę i zastanawiali się czy urwać mu łeb, czy też 
potrzymać trochę w izolacji. To Bierut kazał odstrzelić Żymierskiego, 
wsadzić do lochu Spychalskiego i spółkę. 
Zgoda, Bierut robił to najprawdopodobniej na życzenie Moskwy, a w 
najlepszym razie w uzgodnieniu z Moskwą. Jednak twierdzenie, że 
służby specjalne mogły ustrzelić Bieruta to megalomania i 
przechwałki bez pokrycia bezpieczniackich średniaków, tak chętnie 
rozpowszechniane dziś przez niektórych historyków, którzy liznęli 
szczątkowych papirusów pozostawionych przez peerelowskie służby 
specjalne. 
Przechodząc do ostatniej dekady Peerelu, wolno powiedzieć, że na nic 
zdają się tłumaczenie Cz. Kiszczaka i W. Jaruzelskiego, że matactwa i 
przestępstwa popełnione np. w sprawie morderstwa Grzegorza 
Przemyka, to robota bezpieki, skoro dokumenty świadczą, że 
generałowie kłamią. Matactwa dotyczące tej ponurej zbrodni były 
m.in. dziełem Cz. Kiszczaka - polityka i jego pryncypała gen. W. 
Jaruzelskiego, który się na to zgodził, i całego Biura Politycznego KC 
PZPR, którego członkowie również byli o sprawie poinformowani. A 
zbrodnia na księdzu Jerzym Popiełuszce? Świat się zdziwi, gdy 
prawda materialna ujrzy światło dzienne, a wierzę głęboko, że prędzej 
czy później to się stanie. Ale raczej później. Bo ta prawda jest dziś 
niewygodna zarówno dla rządzących jak i dla Kościoła. 
Nie, panowie politycy! Przekonanie, że służby specjalne były lub są 

background image

państwem w państwie jest mitem. Mitem bardzo wygodnym dla was i 
dla waszych protegowanych. Mit ten bardzo mile łechce próżność 
własną ludzi służb specjalnych, ale przede wszystkim pozwala im 
łatwiej żyć w przekonaniu, że są niezbędni, niezastąpieni, patriotyczni 
i skuteczni. 
Mit ten pozwala im mieć gęby pełne frazesów, przekonywać, że dbają 
o bezpieczeństwo państwa i nas wszystkich. Pozwala również, 
niestety, wyciągać łapę po coraz większe sumy wyjmowane przez 
polityków z kieszeni podatników. 
Kolejnym bowiem mitem jest wmawianie społeczeństwu, że ludzie 
tajnych służb robią coś z motywów patriotycznych, depczą w gównie 
dla szczytnych celów demokracji, itp. Przecież od czasu, gdy 
Fenicjanie wynaleźli coś tak nieskomplikowanego jak pieniądze, 
służby specjalne bardzo rzadko oczekują innych dowodów uznania. 
Wystarczy kasa. 
Pora w końcu zrozumieć, że dziś już nikt nie szpieguje dla ideologii, 
nikt nie brudzi sobie rąk ze względów uczuciowych, patriotycznych. 
W szpiegowskim towarzystwie prawie zawsze chodzi o pieniądze. 
Pieniądze społeczeństwa dzielą politycy. Krąg się zamyka i 
“Towarzysz Fama” rusza w naród urabiać opinię o niezbędności 
podnoszenia nakładów na służby specjalne. 
Jak się ma opowieść o micie służb specjalnych do tego, co chcę 
wyznać za chwilę? Czy nie zaprzeczam sam sobie? Zanim mnie, 
szaławiła niepoprawnego zdemaskujecie, schwytacie na łgarstwie, 
przyszpilicie, zdemistyfikujecie, weźcie łaskawie pod uwagę, że to, co 
napisałem wyżej, nie wyklucza możliwości rozpracowywania 
poszczególnych polityków przez służby specjalne. W takim wypadku 
warto się jednak starać odpowiedzieć dlaczego i dla kogo to robią? 
Myślę, że dobrym przykładem są tu m.in. obecne wydarzenia w 
Gruzji, ze szczególnym uwzględnieniem prezydenta tego kraju. 
Co tu wiele pisać, oceniam, że jest to facet mądry inaczej. Facet, który 
wprawdzie pamięta, że demokracja to rządy większości. Ale chyba 
zapomniał drugiej części definicji, która brzmi “przy respektowaniu 
praw mniejszości”. To, co zrobił M. Saakaszwili, gdy w cieniu 
Igrzysk Olimpijskich usiłował siłowo rozwiązać problemy 
mniejszości, to nic innego jak harakiri, popełnionego na sobie przez 
ulubieńca mojego prezydenta, który natychmiast stanął murem za 
swoim faworytem. 

background image

Mój prezydent? Hm. 
W czasie ostatniego pobytu nad Bałtykiem złowiłem złotą rybkę, 
która spytała mnie czego oczekuję za jej uwolnienie. Zażądałem 
wszystkich ryb z Bałtyku. Złota rybka zastanowiła się i powiedziała: 
“Może jednak miałbyś inne życzenie”. “Chciałbym zrozumieć swego 
prezydenta. Możesz mi pomóc?”. “Tak za jednym razem może mi się 
nie uda, ale wyłowię ci te ryby co do jednej” - oświadczyła złota 
rybka. 
Analizując przebieg ostatnich wydarzeń w Gruzji widać wyraźnie, że 
Saakaszwili sam tego nie wymyślił. Tu znać rękę mojego przyjaciela 
W. Putina. Myślę, że metasowieckie służby specjalne, które w 
przygranicznych państwach czują się jak ryby w wodzie, zagrały va 
banque
. Wykorzystując jako pretekst m.in. tandetnie załatwioną przez 
UE i USA sprawę Kossowa, opracowano odpowiednią kombinację 
operacyjną, którą “sprzedano” prezydentowi Gruzji. Saakaszwili 
pomysł wziął za dobrą monetę. Przypuszczam, że gruzińskie służby 
specjalne [o ile coś takiego istnieje] muszą być solidnie zinfiltrowane 
przez służby rosyjskie, co nie powinno specjalnie dziwić. Dziwić 
jednak powinno postępowanie CIA, które nie po raz pierwszy dały 
dupy i nie zapobiegły sprowokowaniu, a raczej daniu Rosji pretekstu 
do ataku. Przecież dla kogo jak dla kogo, ale dla Amerykanów 
powinno być jasne, że Kreml od lat porządkuje sprawy na 
Europejskim Teatrze Działań Paliwowo-Energetycznych. A Gruzja, 
obok Wielkiej Rury jest kluczem do tych porządków, w ramach 
których wszystkie atuty mają pozostać w rękach Moskwy. Toż to nic 
innego jak element wojny 4GW [Fourt Generation Warfare], w której 
walka toczy się przede wszystkim w sferze informacji. W 4 GW 60 
proc. wysiłku skierowane jest na .wojnę informacyjną, 25 proc. to 
aktywne działania operacyjne służb specjalnych i 15 proc. działania 
militarne. Walka informacyjna to każde działanie obejmujące 
utrudnianie przeciwnikowi dostępu do informacji, a także 
wykorzystywanie, zniekształcanie lub zniszczenie informacji 
przeciwnika, przy jednoczesnej ochronie własnych informacji przed 
podobnymi działaniami wroga i wykorzystanie ich w działaniach 
militarnych. Wszystkie te elementy były widoczne jak na dłoni w 
rosyjskich działaniach w Gruzji. Aby się o tym przekonać wystarczyło 
w czasie konfliktu posłuchać zagranicznych informacji [angielskich, 
niemieckich, rosyjskich, francuskich], a nie tylko zdawać się na 

background image

zdanie rodzimych najmimord informacyjnych, urabiających 
społeczeństwo w zależności od tego, jakiej partii sprzyjają. 
Można się zastanawiać po co cała operacja była potrzebna Putinowi? 
Widzę co najmniej trzy powody. Pierwszy – dostarczenie pretekstu do 
pokazania światu, kto rządzi w Kotle Kaukaskim; drugi – testowanie 
działań Zachodu, ze sprawdzeniem lojalności Rosyjskiego Konia 
Trojańskiego w Unii Europejskiej – Niemiec; i trzeci – 
wewnątrzrosyjski, danie do zrozumienia rodakom, kto ma decydujący 
głos w Rosji, z jednoczesnym osłabieniem pozycji Miedwiediewa. 
Akcja w Gruzji zweryfikowała zamiary Putina. Politycy zachodni 
sympatyzujący z Rosją, dostali niebagatelny argument do ręki, by 
jeszcze bardziej stawiać na Putina. Niemcy zdały egzamin w stu 
procentach. Miedwiediew zrozumiał, że wprawdzie wydaje rozkazy, 
ale nie rządzi i nie dowodzi. Przy okazji po raz któryś pokazano 
indolencję ONZ i nędzną skuteczność UE. 
No to z Gruzji wracamy na podwórko rodzimych służb specjalnych, 
aczkolwiek wspominane w tym blogu mity, nie są jedynie naszą 
specjalnością. Nie od rzeczy będzie teraz wspomnieć, że różne służby 
specjalne (chociaż tego samego państwa) niekoniecznie kochają się 
wzajemnie. Przeważnie żyją jak pies z kotem. Niejednokrotnie, 
walcząc z krajowym rywalem, pomocy szukają u obcych mocarstw. 
Kiedyś był to Związek Sowiecki, dziś – Wielki Brat – bis, ale nie 
tylko. 
Jest to bardzo paskudny obyczaj, który, tak myślę, niezmiernie trudno 
wyplenić z mentalności niektórych funkcjonariuszy bardzo 
przywiązanych do takich metod. Dlatego, omawiając wybrane akcje 
służb specjalnych Peerelu nie sposób pominąć wzajemnych relacji 
wojskowych służb specjalnych do cywilnych i odwrotnie. Na 
pierwszy rzut oka wszystko było w najlepszym porządku. Gdy jednak 
przyjrzeć się sprawie bliżej wyłania się bagno. Przyczyn takie stanu 
rzeczy należy szukać nie tylko w rodowodzie poszczególnych służb 
ale również w zadaniach i sposobach oceny służb dokonywanej przez 
polityków. 
Zacznijmy od rodowodu. 
Na początku było słowo J. Stalina skierowane do mjr/gen. NKWD G. 
Żukowa i płk/gen. Z. Berlinga. Potem powstał resort bezpieczeństwa, 
ale nieco wcześniej Informacja Wojskowa, zwana nie wiedzieć 
dlaczego Informacją Wojska Polskiego. Przecież w tej formacji, od 

background image

początku, nie było ani jednego oficera Polaka na jakimkolwiek 
stanowisku dowódczym. Tylko nieco wcześniej generalissimus 
nakazał stworzenie Związku Patriotów Polskich i powołanie Polskich 
Sił Zbrojnych w ZSRR. Zatwierdził też listę płac Patriotów Polskich 
[listę ogłoszę w jednym z następnych blogów] oraz kazał utopić 
[aczkolwiek niektórzy twierdzą, że wcześniej - udusić] gen. W. 
Sikorskiego. No i od tamtego czasu wszystko zaczęło się kręcić. 
Wirowanie trwa do dziś. Kręcimy tarczę i wpieprzamy się w sprawy, 
w których nas nie powinno swędzić. Iran, Afganistan, Węzeł 
Kaukaski…. Nasi kosztowni politycy mówią tak przekonująco… 
HASŁO BLOGU: 
Kiedyś politycy kłamali nieświadomie. Dziś stali się 
profesjonalistami.
 

 

 

Mity służb specjalnych [cz. III], media

 

9 sie 2008  

Powiedziałem sobie: “Nie, nie! Tak być nie może! Za tym kryje się 
jakaś myśl! Musi być przecież powód.” I zacząłem chodzić do 
kościoła. Co tu jest zresztą lepszego do roboty w niedzielę? Nie ma 
nawet pola golfowego. I modliłem się: “Proszę Cię, Boże, nie pozwól, 
żeby to uszło na sucho temu skurwysynowi!”
 

Truman Capote 

Pora przedstawić mit drugi - wszechwiedzy służb specjalnych: tak, 
jak mit poprzedni, rozpowszechniany przez funkcjonariuszy, 
decydentów politycznych i panikarzy, którzy w mit uwierzyli. Celem 
tego mitu jest wyrobienie przekonania, że kadrowi pracownicy, agenci 
i informatorzy służb specjalnych są wszędzie, wszystko widzą, słyszą, 
notują i meldują. Czuwają na posterunkach dzień i noc, nie 
odpoczywają nigdy. 
Mit ten, najczęściej rozpowszechniany jest z pomocą sterowanych 
przecieków do mediów. Rolę żurnalistów w tym procederze 

background image

wielokrotnie przedstawiałem w Tajnej historii Polski i innych 
książkach. 
Tu jedynie ostrzeżenie: uwaga na żurnalistów! Szczególnie wówczas, 
gdy przekonują, że służby specjalne są jedyne, wspaniałe, 
niezastąpione, patriotyczne i uczciwe. Nie można, nie warto i nie 
należy ich kontrolować, ulepszać, rozwiązać gdy się za bardzo 
rozpaskudzą i zastąpić nowymi, zbudowanymi od podstaw. 
Czy jako część masy zwanej społeczeństwem, możemy coś zrobić? 
Wobec indolencji polityków i chęci VIP-ów, zmierzających wyraźnie 
do wprzęgnięcia służb specjalnych w swoje gry i geierki, układy i 
układziki, społeczeństwu pozostaje albo YGassetowski bunt mas, 
albo… modlitwa. Nie dziwcie się tedy, gdy zoczycie, że do pacierza 
dodaję lekko zmienione Capot’owskie: Proszę Cię, Boże, nie pozwól, 
żeby zło i inne bezeceństwa uszły na sucho tym skurwysynom. 
 
Chociaż, z drugiej strony nie robię nic, aby moja modlitwa została 
wysłuchana. Uważam bowiem, że z atakami na służby specjalne nie 
należy przesadzać. Gdyby bowiem pozbawić służby wszelkich złych 
nawyków, mogą nabrać zbrodniczych. Historia, niestety, zna takie 
przykłady. 
Tu drobna uwaga o mediach. Oto w latach 80. co drugi żurnalista [z 
około 9 tys. osób parających się tym zawodem] był albo kadrowym 
pracownikiem służb specjalnych na etacie niejawnym, albo kapusiem 
gratyfikowanym, albo szpiclem szantażowanym, albo donosicielem 
patriotyczno-entuzjastycznym, albo figurantem wykorzystywanym 
kapturowo. Myślę, że szczególnie wredni byli [i zapewne są] agenci 
zwerbowani na motywach patriotyczno-entuzjastycznych. 
Na szczęście, po 1990 r. zrobiono dużo, albo nawet bardzo dużo, aby 
oczyścić środowisko dziennikarskie. Analizując tzw. produkcję 
medialną wolno zapewne sądzić, iż na dzień dzisiejszy jakieś związki 
ze służbami specjalnymi utrzymuje nie więcej niż 10 procent 
aktywistów żurnalistyki [co absolutnie nie oznacza, iż są to agenci]. 
Czy to jest zarzut? Nie. Uważam, że tak być powinno, a nawet, że tak 
być musi. Związki niektórych ludzi mediów ze służbami specjalnymi 
są potrzebne m.in. po to, by społeczeństwo mogło lepiej 
kontrolować… polityków, ale nie tylko polityków. 
Po tej preambule pora odwołać się do Was, Drodzy Czytelnicy i 
Komentatorzy. Nie wiem, czy obserwując scenę polityczną Kraju 
Pieroga i Zalewajki zauważyliście, że w obecności niektórych 

background image

aktywistów politycznych wszelakiej maści, permanentnie grasują 
egzorcyści. W ich towarzystwie nawet szatan jest pełen obaw, że w 
każdej chwili może mieć jądra podłączone do prądu elektrycznego lub 
wykonaną lewatywę z ropy naftowej. Dlatego Mefisto, przebrany za 
małego pedzia, przemyka chyłkiem w kierunku niegdysiejszych 
metabolszewików usiłując zmontować front obywatelskiego 
nieposłuszeństwa. Przypomina mi to trochę faceta, który mając brudną 
twarz spogląda w lustro i wycierając zwierciadło myśli, że jest czysty. 
Czy sądzicie, że to dobra metoda, że Antychrystowi może się udać? 
I sprawa druga: Obserwując od lat naszą scenę polityczną fascynuje 
mnie [teoretycznie] problem stosunku niektórych wrzaskliwych 
polityków do homoseksualizmu. Nie mam wątpliwości, że ci politycy, 
to dobrzy chrześcijanie, nie grzeszą. Inteligencją. Ale mimo wszystko 
moje prośbo-pytanie brzmi: Jakie jest Wasze stanowisko w kwestii 
roli pederastów w procesie udomowiania lesbijek w kontekście 
wypowiedzi niektórych aktywistów partyjnych? 
Na koniec inny problem. Oto żyjąc w Kraju Pieroga i Zalewajki nie 
sposób wymigać się od ocierania się o służby specjalne. Aby poznać 
ich istotę można postawić milion pytań. Można otrzymać kilka 
milionów uprzejmych odpowiedzi i dalej nic nie wiedzieć o co chodzi. 
Można też spróbować innej metody. Można spróbować praktyki, aby 
samemu poczuć, co jest grane. W nieodległej przeszłości tak właśnie 
postępowała spora część inteligencji, w tym ludzie trudniący się 
pisaniem. Czy nie uważacie, że niektórym naszym literato-
żurnalistom zbyt często mylił się “Cichy Don” z cichym donosem? 
HASŁO BLOGU: 
Służby specjalne, pozbawione złych nawyków, mogą mieć gorsze. 

 

 

Mity służb specjalnych [cz. II], gen. K. Świerczewski

 

8 sie 2008  

Koty najczęściej wyobrażają sobie, że są źródłem światła - Olej 

Tymoteusz Karpowicz 

background image

Kontynuując wątek z poprzedniego blogu dziś mit pierwszy - 
wszechmocy służb specjalnych. Jest to mit rozpowszechniany przez 
funkcjonariuszy służb specjalnych i decydentów posługujących się 
służbami, wykorzystujących służby, zazwyczaj do brudnych celów, 
acz najczęściej pod szlachetnymi hasłami. 
Ten mit ma oznaczać - uwaga! Służby specjalne wszystko mogą, 
wszystko potrafią, wszystko załatwią, wszystko wykonają.
 
Jeżeli trzeba - pomogą, wesprą, ułatwią, zatuszują, puszczą w 
niepamięć, sprowadzą, przygotują, zainspirują itp. 
Jeżeli trzeba - zabiją! 
A więc! Uwaga! - bójcie się. 
Myślę, że nie warto się bać. 
Warto natomiast pamiętać, że: służby specjalne potrafią jedynie tyle, i 
aż tyle, ile mają do danego przedsięwzięcia sił, środków i fachowców. 
Z reguły wszystkiego mają za mało; załatwią jedynie to, na co 
otrzymają pozwolenie od decydentów politycznych (chyba, że sięgną 
po środki pozaprawne); wykonają tylko to, do czego są przygotowane 
(zazwyczaj są to najprostsze czynności. A i tak, nawet najlepsi, nawet 
w stosunkowo prostych akcjach, notują wielkie wpadki. Vide 
Mossad). 
Warto również wiedzieć, że najczęściej służby specjalne: nie pomogą, 
a mogą zaszkodzić; nie wesprą, a mogą pogrążyć; nie ułatwią, ale 
mogą utrudnić; nie zatuszują, ale są w stanie odwlec sprawę; nie 
puszczą w niepamięć, a zapamiętają, zanotują i wykorzystają w 
odpowiednim momencie; sprawdzą - jak się zapłaci; przygotują - jak 
się dofinansuje; zainspirują - jak im się to opłaci. 
Warto także liczyć się z tym, że niekiedy zabijają. Tak, to fakt. Czynią 
to jednak bardzo niechętnie i z wyraźnym obrzydzeniem. Częściej 
zabijają swoich niż wrogów. Można przypomnieć, że służby specjalne 
Peerelu, wedle moich niepełnych ocen, zabiły na przestrzeni lat 1944-
1990, nie więcej osób, niż inne służby w jeden dobry, obfity w łupy 
dzień, np. CIA w Wietnamie. 
To tyle w telegraficznym skrócie, na temat mitu pierwszego. Nie 
mogę się jednak uwolnić od myśli, że jednak czegoś mi tu brakuje. 
Dlatego, licząc na wyrozumiałość, pozwalam sobie na kilka pytań do 
PT Blogowiczów. 
Nie wiem, czy podzielicie mój pogląd, ale myślę, że w chwilach 
szczególnie podniosłych, np. w czasie grania hymnu państwowego lub 

background image

defekacjji dobrze jest pomyśleć o jakichś problemach filozoficznych. 
Jedną z takich kwestii jest, być może istotna jedynie dla niewielu 
osób, sprawa tzw. doradców, agitatorów, propagandystów, 
hagiografów, specjalistów od pijaru i innych dupowkrętów, którzy 
chętnie posługują się mitami służb specjalnych, a których 
podstawowym zadaniem jest nie tylko wciskanie ludowi kitu, który 
ciemny lud kupi, ale także przekonanie swoich pryncypałów, że ci są 
genialni. VIP-y zaś, okadzane kłamstwami, często poddają się 
zaczadzeniu i wierząc łgarzom, ulegają złudzeniom, że naprawdę są 
geniuszami. Modelowym przykładem wydaje się tu być jeden z 
bohaterów mojej młodości, czyli generał Karol Świerczewski, czyli 
“Człowiek, który się kulom nie kłaniał”, który najprawdopodobniej 
wiarę w swoją niezwykłość przypłacił życiem. Nie jest bowiem 
ważne, że w dniu śmierci generał był najprawdopodobniej nawalony 
jak ruski tank, co u tego dowódcy było normą [jest na ten temat tona 
dowodów]. W tym wypadku liczy się co innego. Oto po dostaniu się 
w zasadzkę Świerczewski postępował jak pijane dziecko we mgle. 
Sprawiło to sporo kłopotów późniejszym wyjaśniaczom okoliczności 
śmierci oraz propagandystom obarczonym zadaniem zrobienia z 
tuzinkowego watażki bohatera narodowego. Bo trzeba wiedzieć, że 
jedna z kul trafiła bohatera w zadek. I mimo, że był to zadek 
generalski, to wyjaśniaczom nie było po drodze ujawnienie 
prawdziwych okoliczności śmierci. Więc zmanipulowali to, co 
zmanipulować należało. A potem, jak zapewne wiecie, manipulowano 
nadal prawie wszystko i prawie wszędzie. Manipulacja niektórym 
ludziom weszła w krew. Manipulowano, manipuluje się, i 
prawdopodobnie będzie się manipulowało, z tą jednak różnicą, że 
manipulacje ciągle się udoskonala. Rezultaty manipulacji 
wcześniejszych, zgromadzono obecnie w jednym miejscu i nazwano 
Instytutem Pamięci Narodowej. 
Jak to się, Waszym zdaniem dzieje, że chwalidupstwo nie razi 
rządzących skromnisiów, i nie tylko? Czy w związku z tym nie 
uważacie, że historię Polski, należy napisać od nowa, a jedyną radą, 
by proceder nie był recyklingowany jest zrobienie radykalnego 
porządku z hagiografami? Być może byłoby dobrze wziąć tu przykład 
z metod stosowanych przy chorobie wściekłych krów – wybić całe 
stado. Tymczasem co się dzieje? Brązowników oddaje się do pozłoty, 
a odbrązowiaczy, zamiast udokumentowanej polemiki leje się w łeb 

background image

[vide autorzy książki o “Bolku”]. 
HASŁO BLOGU: 

 

Mity slużb specjalnych [cz. I]

 

5 sie 2008  

Nie powinniśmy zbyt szybko wierzyć w to, co nam opowiadają: wielu 
zmyśla po to, aby oszukiwać, a wielu dlatego, że ich samych 
oszukano…
 

Lucjusz Anneusz Seneka 

Wielu łaskawych korespondentów wytyka mi nieśmiało powtórki, 
obszerne przypomnienia z wcześniej ogłaszanych książek i innych 
publikacji. Tak, jak najbardziej, macie rację. Dlaczego to czynię? Jest 
kilka powodów, z których podstawowy to ten, że ciągle piszę jedną i 
tą samą książkę. Staram się jednak stale ją uzupełniać o nowe 
elementy. Nowe fragmenty, bez kontekstu ze starymi stwierdzeniami, 
byłyby, moim zdaniem, jeszcze bardziej niezrozumiale niż są. A 
mimo swej zarozumiałości, nie jestem aż takim megalomanem, aby 
przypuszczać, że PT Czytelnicy blogu, po rzuceniu okiem na kolejny 
wpis, czym prędzej podążą do biblioteki, by sięgać po Tajną historię 
Polski
, czy inne paskudztwo, zatruwające umysł. Stąd przypomnienia, 
recykling, powtórki itp. 
Obawiam się, że i tym razem spotkam się z wytykami. Powiecie, że 
znowu wyłazi ze mnie, basałyka niepoprawnego, zasługującego na 
basałyki, megalomania nieprzeciętna. 
Nie, nie, nie! Nie chcę pisać historii służb specjalnych, o co posądzają 
mnie niektóre pieski kawiarniane. Pragnę jedynie zaistnieć w tej 
historii jako autor mikroskopijnego przyczynku, mniejszego niż 2 
podniesione do minusowej potęgi największej znanej dotąd liczby 
pierwszej [zapisywanej jako 2 do potęgi 3021377 minus 1; a może są 
już nowsze odkrycia?] dotyczącego mitów tajnych służb. Ilekroć 
bowiem sięgam po Władysława Kopalińskiego i czytam: Jest prawdą 
niemal banalną, że warunki życia współczesnego, rozwój nowych 
dziedzin nauki i techniki, a także rosnąca specjalizacja coraz bardziej 

background image

oddalają nas od naszego dziedzictwa kulturowego […]. Coraz 
trudniejszy staje się dostęp do niematerialnej schedy przekazanej nam 
przez liczne pokolenia przodków
 ogarnia mnie rozpacz prawdziwa. 
Jakże to - myślę - 1360 stron drobnego druku, arcyciekawe historyjki, 
i ani słowa o mitach naszych dzielnych, bohaterskich, patriotycznych, 
kochanych, niezawodnych, niezawisłych, niepokonanych, 
nieustraszonych, nieodzownych, bezinteresownych, 
bezkompromisowych, bezkorupcyjnych, bezcennych, drogich i 
kosztownych [tak naprawdę, nawet bardzo drogich i kosztownych, 
wystarczy zajrzeć do budżetu] służb specjalnych. 
Przecież to niesprawiedliwość! krzycząca o pomstę do nieba! 
Pozwólcie tedy uzupełnić mi wasze prywatne, rodzinne, wioskowe, 
miasteczkowe, krajowe, europejskie, światowe, starotestamentowe, 
greckie, rzymskie, skandynawskie, germańskie itp. mitologie, 
legendologie, klechdologie, baśniologie, politologie, raporty 
Macierewicza i spółki oraz co tam jeszcze chcecie, o maciupeńki 
fragmencik mitów służb specjalnych. 
I jeszcze jedno: 
Jeżeli ktoś Wam zarzuci, że teza o wszechwładzy i wszechmocy 
bezpieki i innych tajnych służb, jest bardziej prawdziwa niż opowieści 
Szeherezady, i będzie przekonywał, że służby specjalne rzeczywiście 
są wszechwładne i wszechmocne, idźcie za radą pewnego kurdupla 
intelektualnego, paradującego w generalskim mundurze [o którym 
jeszcze nie raz wspomnę], i bijcie w mordę. Bowiem teza o 
wszechwładzy i wszechmocy służb specjalnych - to mit pierwszy, 
niezmiernie paskudny! 
Jeżeli ktoś Wam powie, że teza o wszechwiedzy służb specjalnych 
jest tak prawdziwa jak to, że Humer był humanitarny, Kiszczak 
prawdomówny a Gierek inteligentny - bijcie w mordę. Bowiem teza o 
wszechwiedzy służb specjalnych - to mit drugi, jeszcze gorszy niż 
pierwszy i o wiele bezpieczniej jest uwierzyć w humanitarność 
Humera, prawdomówność Kiszczaka i inteligencję Gierka, niż we 
wszechwiedzę służb. 
Jeżeli ktoś Was będzie usiłował przekonać, że teza, iż służby 
specjalne to państwie w państwie jest weryfikowalnym faktem - bijcie 
w mordę. Bowiem teza o państwie w państwie – to mit trzeci, 
znacznie gorszy i wredniejszy, niż poprzednie mity razem wzięte. 
Możecie bić na odpowiedzialność Agencji Wydawniczej CB Andrzej 

background image

Zasieczny, która ma bardzo dobrych adwokatów. 
Od lat zastanawiam się jak to możliwe, aby tyle osób wierzyło 
bezkrytycznie w mity rozpowszechniane przez specjalistów 
wszelakich służb specjalnych. Wystarczy przecież rzucić okiem na 
naszych nieocenionych, niedoszacowanych, niezniszczalnych 
kochanych chłopców ze służb specjalnych, by zobaczyć, że zachowują 
się oni jak lwy ze znanego utworu Ryszarda Kapuścińskiego, który 
pisze: Kiedy lwy wychodzą na łów, ogłaszają to potężnym rykiem, 
który niesie się po całej sawannie. Głos ten wprawia zwierzynę w 
przerażenie i panikę. Te surmy bojowe nie są wstanie poruszyć tylko 
słoni: słonie nie boją się nikogo. Reszta czmycha, gdzie może, albo 
stoi sparaliżowana strachem i czeka, aż z ciemności wyłoni się 
drapieżnik i zada śmiertelny cios.
 
Czyż nasze lwy nie ryczały doniośle, wyruszając na łowy za 
opozycjonistami w latach osiemdziesiątych wieszcząc, że grozi nam 
anarchia, terroryzm, interwencja, głód, bratobójstwo, i wszystkie 
dziesięć plag egipskich spuszczonych za pośrednictwem Wielkiego 
Brata. Czyż w połowie następnej i ostatniej dekady XX wieku lwy nie 
obwieszczały radośnie o ujawnieniu “szpiegowskiej trójcy” - “Olina”, 
“Minima”, “Kata”? Czyżby trafiono na słonie? 
Rozważymy to w innym miejscu. Tu przypomnijmy jedynie, że nasze 
lwy już dawno potraciły kły, co przewidział znakomity reporter, gdyż 
napisał: Lew jest sprawnym i groźnym myśliwym przez około 20 lat. 
Potem zaczyna się starzeć. Jego mięśnie słabną, jego szybkość maleje, 
jego skoki są coraz krótsze. Trudno mu dogonić płochliwą antylopę, 
rączą i czujną zebrę. Chodzi głodny, staje się ciężarem dla stada. To 
dla niego niebezpieczny moment - stado nie toleruje słabych i 
chorych, może stać się jego ofiarą. Coraz częściej boi się, że młodsze 
go zagryzą. Stopniowo odłącza się od stada, wlecze się w tyle, w 
końcu zostaje sam. Doskwiera mu głód, a nie może już dogonić 
zwierzyny. I wtedy pozostaje mu jedno: polowanie na ludzi. Taki lew 
nazywa się tu pospolicie - pożeraczem człowieka (man-eater) i staje 
się postrachem okolicznej ludności. Czai się przy potokach, do których 
kobiety idą prać bieliznę, przy ścieżkach, kiedy dzieci idą do szkoły 
(bo głodny poluje również w dzień). Ludzie boją się wychodzić z 
lepianek, ale on i tam ich atakuje. Jest nieustraszony, bezlitosny i 
ciągle silny.
 
Uf! Nie ma co. Nasze lwy bezpieczniacko-informacyjne mocno dały 

background image

się we znaki ludziom w Peerelu, i niestety, wiele na to wskazuje, że to 
jeszcze nie całkowity koniec tamtej epoki. Stare bezzębne lwy 
najchętniej obecnie polują na biznesmenów, lekarzy, konkurentów 
politycznych itp. Lubią też skaleczyć zetlałym pazurkiem jakiegoś 
niesfornego, nieostrożnego, nieczujnego, niezgrabnego, nieszybkiego 
dziennikarza, który włazi im w paradę, naraża na kłopoty, i który 
potrafi zazwyczaj w banalnie łatwy sposób (kilka butelek wódki lub 
niewielka garść “zielonych”) wyssać im z sejfów kolejny dokument 
będący świadectwem ich bezradności, niemocy, hochsztaplerstwa, 
blefu, kłamstwa, matactwa, kabotyństwa, bezprawia itp. Takiego 
żurnalistę jakże łatwo może spotkać areszt lub nawet śmierć i 
zapomnienie. Ludzie Firmy nie zapominają bowiem, że naprawdę, w 
pewnych okolicznościach istnieją zbrodnie doskonałe. 
Może więc rzeczywiście nadeszła pora aby zastąpić stare zdezelowane 
lwy służb specjalnych Peerelu młodszymi, sprawniejszymi, nie 
zmanierowanymi, nie mającymi własnych układów, układzików, 
pozwalających żywić się niezgorszymi frykasami z pańskiego stołu 
polityków, kosztem minimalnego wysiłku. 
Pora wracać do mitów, które są zawsze mitami. Można się jedynie 
zastanawiać, komu zależy na tym, aby ewidentne mity uznawać jako 
prawdę o służbach specjalnych i rozpowszechniać ten szkodliwy 
pogląd. Zanim jednak napiszę kilka zdań na ten temat proponuję 
przypomnienie słownikowe pojęcia: Mit - fantastyczna historia, 
opowieść o bogach, demonach, legendarnych bohaterach oraz o 
nadnaturalnych wydarzeniach z udziałem tych postaci; stanowi próbę 
wyjaśnienia odwiecznych zagadnień bytu, świata i człowieka, życia i 
śmierci, dobra i zła. […] fałszywe mniemanie o kimś lub o czymś 
uznawane bez dowodu, ubarwiona wymyślonymi szczegółami historia 
o jakiejś postaci lub o jakimś fakcie, wydarzeniu; wymysł, legenda, 
bajka.
 
I jeszcze jedno, mity zazwyczaj mają starannie zamaskowane źródło 
powstania i ośrodek rozpowszechniania. Mity dotyczące służb 
specjalnych nieodłącznie związane są z famą. Jeżeli więc spotkacie się 
z “Towarzyszem Famą”, który wszystko wie, śmiało lejcie na odlew. 
A następnie przeanalizujcie “zapodanie Towarzysza Famy” i 
spróbujcie odpowiedzieć na pytanie kto i dlaczego kazał gościowi 
rozpowszechniać czasami ewidentne bzdury, ale nieraz misternie 
przygotowane kłamstwa? Bzdury widać od razu, kłamstwa trwają 

background image

latami. Nieraz szalenie trudno je zdemaskować. Jak to możliwe? 
Myślę, że jedna z przyczyn tkwi w tym, iż ludzie służb zadziwiająco 
łatwo przekonują nas, że ich sądy są równie wiarygodne, co 
konstatacje ludzi myśli - filozofów. A przypomnę, co o tych ostatnich 
pisał Heinrich Heine: Dobrze to sobie zapamiętajcie wy, dumni ludzie 
czynu. Nie jesteście niczym innym, jak tylko nieświadomymi sługami 
ludzi myśli, którzy nierzadko w upokarzającej dotkliwie ciszy 
zaplanowali w najdrobniejszych szczegółach wszystkie wasze uczynki.
 
HASŁO BLOGU: 
Historycy fałszują przeszłość, politycy – przyszłość, służby 
specjalne – wszystko.
 

Gen. W. Jaruzelski, matrioszki

 

30 lip 2008  

W końskim łajnie siedzą dwa żuczki. Jeden pyta drugiego: “Tatko! 
popatrz, obok woda czysta, trawa zielona, a w górze niebo takie 
niebieskie, a my wciąż grzebiemy się w gównie. Dlaczego?”, Drugi na 
to: “Bo widzisz synu, to wciąż jest nasza ojczyzna”.
 

Tajna historia Polski 

Wybaczcie, tyle spraw ciekawych kręci się koło nas, a ja wciąż o 
polityce, wciąż grzebię się w … Do przypomnienia sprawy 
“matrioszek” skłoniły mnie nie tylko monity internautów, ale także 
toczący się proces generała W. Jaruzelskiego et consortes, dzięki 
któremu znowu odżyły niegdysiejsze mity. Przypominana relacja jest 
zbyt obszerna, by ogłaszać ją w jednej kupie. Będzie więc kup kilka. 
Zapraszam do dyskusji. 
“Matrioszka” - baba w babie, a w tej babie jeszcze jedna baba z babą 
w środku. Baby są drewniane (przeważnie bukowe lub brzozowe), 
barwne, można je kupić prawie na każdym większym bazarze. 
“Matrioszki” wywiadów są nieco inne. Zbudowane z krwi i kości oraz 
żywego mięska. Mają żelazne zdrowie, nienaganne maniery, 
przyjemną aparycję i nerwy ze stali. Działają jak roboty - tylko na 
sygnał centrali. Chociaż mózgi mają nieprzeciętnie wielkie, gdyż 
inaczej by nie przetrwały ani minuty wyłowieni przez wrogie 
kontrwywiady, to ich faktycznym mózgiem jest areopag służb 

background image

specjalnych. 
Teoria służb specjalnych zna ta sprawy od wieków. Zarówno 
wywiady, jak i kontrwywiady stosowały ją jednak w incydentalnych 
wypadkach. Dopiero sowieckie służby specjalne wykorzystały ją na 
znacznie szerszą skalę. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych 
tym sposobem posłużyły się również służby specjalne Peerel, głównie 
kontrwywiad, kierowany w latach siedemdziesiątych przez gen. 
Pożogę, a później cała Służba Wywiadu i Kontrwywiadu, kierowana 
przez tego samego generała. Metoda ta pomogła W. Pożodze umieścić 
na Zachodzie kilkuset agentów, z których niektórzy nigdy nie zaczęli 
swojej pracy. 
Sposób jest prosty. Wywiad lub kontrwywiad, planując umieszczenie 
liczącego się agenta w wybranym państwie, przygotowują 
odpowiedniego kandydata, czasami z wieloletnim wyprzedzeniem, 
czasami zaczynając szkolić adepta od dziecka. Upatrzony kandydat w 
odpowiednio wybranym momencie zastępuję inną osobę, wcielając się 
w jej postać. Oczywiście zastąpiony zostaje zlikwidowany. 
Jest to żmudna, czasochłonna i bardzo kosztowna metoda. Jednak 
sowieckie służby specjalne udowadniały niejednokrotnie, że gdy 
chodzi o interesy Imperium potrafią pracować z wyprzedzeniem 
idącym w dziesiątki lat, nie licząc się z kosztami, ofiarami ani niczym 
innym. Tak było z “matrioszkami” wywiadów. 
Opowieści goryla [wersja I]. W czasie pisania książki Byłem gorylem 
Jaruzelskiego
, opartej m.in. o relacje płk. A. Gotówki, były szef goryli 
generała wielokrotnie wspominał o zasłyszanej teorii podmian osób 
celem “wyhodowania” agenta wpływu. Chodziło o gen. W. 
Jaruzelskiego. Nie traktowałem tych relacji poważnie (podobnie jak i 
nie czynię tego obecnie), nie umieściłem o nich wzmianki w książce. 
Gdy jednak z innych źródeł usłyszałem podobne “rewelacje”, czuję 
się w obowiązku zasygnalizować problem. Sięgam po notatki (nie 
autoryzowane). 
- Wiesz - przekonywał mnie goryl - od dawna w środowisku 
dotyczącym Jaruzela słyszę głosy, że Jaruzelski, to nie Jaruzelski. 
- Tylko kto? 
- Facet podstawiony przez NKWD. 
- Bzdury. 
- Zobacz: dobra szlachecka, herbowa rodzina. Świetne gimnazjum. 
Syberia. Tajga. Berlingowcy. Nagła kariera. Najmłodszy generał w 

background image

LWP. Najmłodszy wiceminister. Najmłodszy minister. Członek Biura 
Politycznego. Pierwszy sekretarz partii. Wreszcie prezydent, już na 
pół wolnej Polski, ale jeszcze z sowieckimi wojskami w środku. 
Przecież jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych do Moskwy szły 
z Warszawy sprawozdania o ruchach kadrowych w naszej armii, 
podpisywane niekoniecznie przez polityków dawnego reżimu. Tego 
nie można osiągnąć bez pomocy potężnych służb specjalnych 
Imperium. 
- Twoja opowieść jest najlepszym przykładem na spiskową teorię 
dziejów. 
- Niedawno odwiedziłem w Warszawie pewnego krawca. Szyje 
generalskie mundury. Pochodzi z rodzinnej miejscowości Jaruzela. I 
on również twierdzi, że Jaruzelski z Kurowa, to nie Jaruzelski z 
Belwederu. 
- Też mi dowód… 
- A moje spostrzeżenia się nie liczą? Wiele się napatrzyłem na 
nietypowe spotkania Jaruzela z rodziną (siostra, matka). Oschłe, 
zimne, wyrachowane, dziwne, jakby nieludzkie, jakby się spotykał 
robot dawno zaprogramowany. Mam dziwne przeczucie, że Jaruzel 
Belwederski jest wytworem radzieckich służb specjalnych. 
Mało wiadomo o planowaniu z wieloletnim wyprzedzeniem. Ale ono 
było. Wizja wasalnej Polski. Miał ją Stalin na długo przed 
zakończeniem wojny. Byłoby dziwne gdyby nie postawił służbom 
specjalnym, które doceniał, odpowiednich zadań. Przygotowywanie 
kadr zgodnie z dyrektywami generalissimusa. Różnymi sposobami. 
Jawnymi i tajnymi. O jawnych wiemy dużo, o tajnych prawie nic. 
Rola NKWD. Ci faceci uwielbiali takie trudne zabawy. Wytypowanie 
własnych kandydatów. Wybranie odpowiednich ofiar spośród 
łagierników, z dobrymi życiorysami. Podmiana. Likwidacja 
niepotrzebnej ofiary. Trudna adaptacja, pod kontrolą. Potem 
puszczenie kandydata na głębokie wody, ale pilotowanie. Czas wojny 
sprzyjał takim grom. 
*** 
Opowiedziałem tę historyjkę generałowi W. Jaruzelskiemu. 
Usłyszałem: 
Bzdury! 
Cdn 
HASŁO BLOGU: 

background image

Człowiek, który mówi wszystko , co wie i co myśli, jest niczym 
dziecko, które siusia w łóżko.
 

 

 

W. Jaruzelski, matrioszki [cz. II], mecenas

 

31 lip 2008  

Jeżeli misja wyjdzie na jaw jeszcze przed rozpoczęciem, trzeba zabić 
szpiega i wszystkich, którym udzielił on informacji.
 

Sun Tzu 

Ciekaw jestem, co w kontekście zacytowanych słów Sun Tzu myślicie 
o gen. Piotrze Jaroszewiczu? Wydaje mi się, że to bardzo zagadkowa 
historia, której nie chciano wyjaśnić. Podobnie, jak chyba nie chciano 
wyjaśnić sprawy morderstwa gen. M. Papały. No i to wleczenie 
sprawy wypadku prof. Geremka. Mam wątpliwości co do użytego 
określenia. Nie jestem pewien czy to wypadek czy przypadek. 
Katastrof samochodowych, dużych i małych VIP-ów, ci u nas 
dostatek. Rozstrzygnięć: wypadek albo przypadek? - mało. Wypadki 
chodzą po ludziach. Przypadki po służbach specjalnych. Czyż to nie 
zastanawiające? Przypominam – jestem zdecydowanym 
przeciwnikiem spiskowej teorii dziejów i gorącym zwolennikiem 
spisków polityków. Ale do brzegu! 
Kontynuując poprzedni wątek dziś “Matrioszki” Bohdana 
Rolińskiego. 
Relacje reportera oparte są na rozmowach z generałem Piotrem 
Jaroszewiczem. Roliński komponuje opowieść z relacji z relacji, 
poszerza o sprawy związane ze śmiercią Karola Świerczewskiego, by 
dojść na koniec do wniosku i uzasadniać go, że sowieckie służby 
specjalne miały w Polsce co najmniej kilka “matrioszek”. 
Roliński pisze, że P. Jaroszewicz opowiadał, że Karol Świerczewski: 
…się zorientował, że chodziło o operację wywiadu polegającą na 
podmianie ludzi. Słyszał kiedyś w Hiszpanii o stosowaniu tej metody. 
Zapoczątkowano ją podobno jeszcze w latach dwudziestych w walce z 

background image

białą emigracją rosyjską. Teraz okazało się, że Żukow przygotowywał 
podmianę na polski teren. Karol zrozumiał, że dla przygotowanych w 
normalnym trybie, i pewnie od lat, agentów na Polskę, Żukow 
wynalazł sobowtórów, czy choćby bardzo podobnych, wśród setek 
tysięcy Polaków, których wojna rzuciła do Sojuza. Miał już 
kandydatów do podmiany. Jeśli operacje będzie realizowana, 
autentyczni znikną, jak mała matrioszka w dużej… Operacja 
ryzykowna, ale w razie powodzenia daje rezultaty nadzwyczajne.
 
Wedle P. Jaroszewicza, o całej operacji przygotowywania 
“matrioszek” na Polskę miał decydować sam J. Stalin. Generalissimus 
planował ponoć “zainstalować” w Wojsku Polskim cztery do sześciu 
“matrioszek”. Opiekun z NKWD I Dywizji mjr/gen. G. Żukow musiał 
oczywiście przygotować więcej kandydatów. B. Roliński opowiada 
opowieści P. Jaroszewicza o opowieściach K. Świerczewskiego 
dotyczących jego kontaktów z opiekunem z NKWD: “Swoich ludzi 
wytypowałem trafnie spośród innych przygotowywanych do służby 
specjalnej” - ciągnął Żukow. “Byli doskonale wyszkoleni, wychowani 
jak Polacy. Nie myśl, że uczyli ich nasi, ja miałem nawet dwóch 
księży, prawdziwych, polskich. Moje wymagania były bardzo wysokie. 
Znalazłem kandydatów. Powiem ci, że oni pochodzili z rodzin kiedyś 
polskich, które osiadły w Rosji. Byli doskonali i nadawali się do 
każdej pracy w Polsce. Ale do tej musiałem im znaleźć sobowtórów”. 
Żukow wreszcie użył właściwego słowa, które było schowane w tej 
operacji, jak matrioszka w matrioszce.
 
Jeżeli ciekawi was, co powiedział J. Stalin, to B. Roliński zaspokoi 
waszą ciekawość opowieścią z czwartej ręki. Będzie tak: Stalin 
przekazał ważny rozkaz Żukowowi. Major zdradził go 
Świerczewskiemu, który był generałem i który zwierzył się 
Jaroszewiczowi. Ten podkablował tercet - Stalina, Żukowa i 
Świerczewskigo Rolińskiemu, który sypnął metody NKWD, 
ujawniając najskrytszą tajemnicę generalissimusa tysiącom 
czytelników. 
A J. Stalin (mając na myśli rwące się do roboty szpiegowskiej 
matrioszki) powiedział tak: Dajcie ich do polskiej armii. Mają 
siedzieć, jak ryba w lodzie, ani drgnąć dopóki nie zgłosimy się do 
nich. Wszystkie zwykłe prace wykonujcie przez agenturę. Oni niech 
czekają. Tylko ja mogę wam dać znać, kiedy i jak ich uruchomić.
 
Oczywiście, K. Świerczewski nie ustawał w molestowaniu mjr./gen. 

background image

Żukowa aby mu zdradził rozmieszczenie “matrioszek”. NKWD-ysta 
wzdraga się długo, ale w końcu, rozmiękczony alkoholem zdradza: 
Czterech andersowców jest tam, u nich. Bardzo dobrze. Dwóch z 
drugiego rzutu było w pierwszej dywizji. Jeden o mało nie zginął pod 
Lenino. Dwóch było w drugiej (dywizji - przyp. H.P.). Dwóch 
poleciało do Polski, do partyzantów. I jest jeszcze jeden, poszedł 
drogą cywilną […]. Wszyscy przeżyli wojnę. Są tu, żyją między ludźmi. 
Lepsi to Polacy niż wy, w tych mundurach. To nie są jacyś zwykli 
agenci. Oni nie zajmują się sprawami, które załatwia wywiad czy 
kontrwywiad. Oni po prostu tu żyją, pracują, działają. Już wrośli w 
otoczenie. Taki to, widzisz, genialny jest nasz wynalazek. Oni są dziś 
Polakami, moje “Matrioszki”…
 
I na koniec sypnę J. Stalina, Żukowa, K. Świerczewskiego, P. 
Jaroszewicza i B. Rolińskiego. Reporter mi to zapewne wybaczy. 
“Matrioszki” Żukowa w Polsce, to - B. Bierut, J. Światło i (ale bez 
wskazania po nazwisku) W. Jaruzelski. 
Tę historyjkę również opowiedziałem generałowi W. Jaruzelskiemu. 
Usłyszałem: 
- Bzdury! 
Trudno jest pisać o najtajniejszych sprawach wywiadów nie mając 
dostępu do pełnych materiałów archiwalnych. Ale nawet, gdy się ma 
dostęp do wybranych dokumentów, nigdy nie wiadomo, co jest 
prawdziwe a co fałszywe, co jest zapisem działań operacyjnych, co 
dezinformacją, co planami, co sprawozdaniem przygotowanym 
wyłącznie na użytek polityków, aby wydusić z decydentów 
dodatkowe środki, a co zestawieniem przygotowanym do 
dyscyplinowania podwładnych, co analizą… Jeszcze trudniej jest 
opierać zapisy na relacjach osób wierzących, że wszystko wiedzą o 
służbach specjalnych. Czasami wygląda to tak: 
Opowieści pewnego mecenasa: 
- W. Jaruzelski nie jast W. Jaruzelskim. 
- Kim jest W. Jaruzelski? 
- To inny człowiek. 
- Ale nazywa się W. Jaruzelski? 
- Tak, nazywa się W. Jaruzelski, ale nie jest W. Jaruzelskim. 
- W. Jaruzelski jest W. Jaruzelskim, ale nie jest W. Jaruzelskim? 
- Tak właśnie. 
- Uf! 

background image

- Takie są służby specjalne. 
- Takie są sowieckie służby specjalne? 
- Tak właśnie. Takie są sowieckie służby specjalne. 
- A dowody? 
- W służbach specjalnych nie ma dowodów. Zwłaszcza w sowieckich 
służbach specjalnych. 
- Skoro nie ma dowodów. Nie ma i nie było sprawy. 
Tej historyjki nie opowiadałem generałowi W. Jaruzelskiemu. 
Domyślałem się odpowiedzi. Mecenasa znałem od zawsze. Był 
wychowankiem mojego przyjaciela ze Służby Wywiadu i 
Kontrwywiadu. Mecenas śpi spokojnie, bo wie, że ma w IPN czyste 
konto. Papirusy dotyczące jego mozolnego trudu z lat 70/80, w 1989 r. 
zmieniły mp. Dlatego mecenas je z ręki tym, którzy dysponują 
zasobem dotyczącym jego dorobku. W tym miejscu dodam, że nie są 
to ludzie, którym warto zaryzykować i dać się ogolić brzytwą. 
Przekonałem się o tym osobiście. Moi przyjaciele, na szczęście, 
zamiast brzytwy, umiejętnie posłużyli się organami [45 lat praktyki do 
czegoś zobowiązuje]. Przez naiwnych zwanymi organami 
sprawiedliwości [za Levinasem: sprawiedliwość to przede wszystkim 
prawo głosu]. 
HASŁO BLOGU: 
Szukający prawdy jest jak pijak, który nie może trafić do domu, 
ale wie, że ma dom

 

 

W. Jaruzelski - proces, L. Wałęsa, Grudzień ‘70, matrioszki [cz. 
III]

 

1 sie 2008  

…Stanowczo za daleko poszliśmy w uprzejmości względem 
zabobonnych mędrków. Wypada raz wreszcie z tym skończyć, odróżnić 
hipotezę naukową od widzimisię demagoga, naukę od fantazji, 
uczciwy wysiłek filozoficzny od pustej gadaniny. A to tym bardziej, że 
owa gadanina miewa, niestety, tragiczne skutki…
 

background image

Jan Maria Bocheński  

W oczekiwaniu na igrzyska olimpijskie poobserwowałem igrzyska 
sądowe. Bronił się W. Jaruzelski et consortes. Generał bronił się 
milcząc. Nacierała prokuratura. Arbitrem był Lech Wałęsa. Sprawa 
szła o Grudzień ‘70. Słuchając zadziwiająco nieprecyzyjnej paplaniny 
zastanawiałem się, czy tak poważne grono osób nie potrafi dostrzec 
paradoksu w tym, co robi? Z całym szacunkiem dla chęci oraz 
późniejszych dokonań, kiedy to L.W. stał się, obok Jana Pawła II, 
drugim rozpoznawalnym Polakiem w świecie, ale słuchanie 
fantazjowania niegdysiejszego elektryka na temat tego, co się w 
grudniu 1970 r. działo w Białym Domu, kto i o czym decydował itp., 
itd. zakrawa na kpinę. 
Czyż tak trudno pojąć, że aby powiedzieć coś rozsądnego o 
faktycznym przebiegu tragedii na Wybrzeżu, nie wystarczy chcieć. 
Trzeba jeszcze przeczytać jakieś 50-100 metrów akt, przestudiować z 
50 książek, przesłuchać 3-5 km taśmy magnetofonowej z nagraniami 
oraz przede wszystkim, zebrawszy świadków z obu stron barykady, 
przeprowadzić coś na kształt wizji lokalnej, albo przynajmniej 
podróży historycznej, ustalając krok po kroku przebieg wydarzeń, 
rejestrując co kto mówił, co robił, a nawet gdzie stał etc… 
Uczestnikiem takiej wizji, jako jeden z relantów, mógłby być i 
powinien być Lech Wałęsa. Mógłby i powinien być uczestnikiem 
takiego przedsięwzięcia nie dlatego, że L.W. był w latach 80. 
przywódcą potężnej ”Solidarności”, która wstrząsnęła światem 
dwubiegunowym, i nawet nie dla tego, że następnie piastował urząd 
prezydenta RP, a dlatego, że w grudniu roku 70. L.W. był aktywnym 
uczestnikiem wydarzeń w Trójmieście. Ale, dodajmy od razu, 
uczestnikiem, który nie mógł wiedzieć co się działo nie tylko w 
najważniejszych gmachach Peerelu, ale nawet co się działo w 
gabinetach lokalnych kacyków Gdańska, Gdyni, Sopotu… 
Czego się wówczas dowiemy? Ano chociażby tego, że w Trójmieście 
na długo przed wybuchem konfliktu prowadzono działania 
operacyjne, m.in. z udziałem ówczesnego wiceministra MSW gen. F. 
Szlachcica; że w pierwszej, kilkusetosobowej grupie stoczniowców, 
która opuściła stocznię wychodząc na miasto, znalazło się ok. 50 
kadrowych pracowników służb specjalnych, a każdy z nich miał 
nielichą grupkę agentów i informatorów, którzy dobrze wiedzieli, co 

background image

mają krzyczeć i robić; że w czasie wydarzeń funkcjonowało 7 
[słownie: siedem] sztabów decyzyjnych, których nikt nie 
koordynował; że o wszystkim na bieżąco informowany był E. Gierek - 
ówczesny sekretarz KW PZPR w Katowicach [informatorem był 
Szlachcic, a łączność telefoniczną, z pominięciem środków MSW, 
zapewniał generałowi ówczesny zastępca komendanta wojewódzkiego 
MO ds bezpieczeństwa płk W. Pożoga]; że działy się dziwne sprawy 
związane z kluczowym dla masakry w Gdyni, uruchomieniem kolejki; 
że dziwnym trafem zaginęły notatki do meldunków 6-cio godzinnych 
o sytuacji w Trójmieście, opracowywanych przez specjalny zespół 
KW MO, a podpisywanych przez płk. Kolczyńskiego i Pożogę… Że 
wreszcie w Warszawie zawiązany był nieco egzotyczny sojusz 
personalny w składzie: S. Kania, E. Babiuch, W. Jaruzelski i F. 
Szlachcic. Sojusz, który promując E. Gierka, równocześnie odstrzelił 
od fotela I sekretarza KC PZPR W. Gomułkę. Czyż nie był to swoisty 
zamach stanu, który następnie, 12 grudnia 1981 r., powtórzono w 
nieco zmodyfikowanej formie [ale także z decydującym udziałem W. 
Jaruzelskiego wspartym przez F. Siwickiego, Cz. Kisczaka i M.F. 
Rakowskiego]? Uf!!!, długo by o tym pisać. Jedno jest pewne – o tym 
wszystkim L. Wałęsa nie miał, bo nie mógł wówczas mieć 
najmniejszego pojęcia. Na jakiej podstawie i dlaczego więc dziś 
wystawia laurki gen. W. Jaruzelskiemu? 
Dlaczego o tym wspominam? Bo jeszcze potrafię się dziwić. Poza 
tym pamiętam słowa Edwarda. Krasińskiego, przekonującego: 
Ja nie mam koncepcji 
Ja nie mam pomysłów 
To wszystko co robię 
To są moje widzimisię. 
I do tego widzimisię dorzucam, zgodnie z obietnicą, ostatni odcinek o 
matrioszkach. Tak niegdyś zanotowałem słowa gen. W. Pożogi 
dotyczące tego tematu. Szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu 
tłumaczył mi: 
Wykorzystywaliśmy nową falę emigracji do zagęszczenia naszej 
agentury w Niemczech. Wykombinowaliśmy prosty sposób, aby 
podrzucać BND naszych kadrowych pracowników. Wyszukaliśmy 
odpowiednich kandydatów dorabiając im wiarygodną legendę, aby 
mogli się zaadaptować jako członkowie rodzin wybranych 
mieszkańców Niemiec. W tym celu nasi pracownicy wyszukiwali 

background image

zmarłe osoby [przypomnę, że za zmarłe można także uznać osoby 
wyprowadzone z tego świata metodami dobrze znanymi gangsterom 
oraz służbom specjalnym - HP], które miały rodziny w RNF. Pod taką 
rodzinę podszywał się nasz pracownik. Zbierał materiały dotyczące 
zmarłego, zapoznawał się z jego życiem, warunkami pracy, 
zamiłowaniami etc. Rosjanie nazywają taką metodę “na matrioszkę”. 
W tej fazie przygotowań liczyły się najdrobniejsze elementy. Im 
więcej szczegółów dało się zgromadzić, tym lepiej. Była to żmudna, 
trwająca nieraz latami praca dla wielu setek ludzi. Trud się opłacił. 
Nasi agenci szybko się adaptowali do zmienionych warunków, 
błyskawicznie awansując. Niektórzy zostali adoptowani przez z góry 
upatrzone przez nas rodziny. Kontakty z niemiecką rodziną 
nawiązywano przeważnie poprzez Czerwony Krzyż lub ogłoszenia 
prasowe. 
Z kilkunastu naszych w ten sposób wysłanych pracowników 
kontrwywiad niemiecki rozszyfrował tylko jednego. Stało się tak w 
wyniku głupoty agenta, który poczuł się zbyt pewnie w Niemczech, 
nie zniszczył otrzymanych od nas materiałów i w końcu wpadł. 
Wyrwaliśmy go jednak z niemieckiego więzienia. Przypomnieliśmy 
Niemcom, że są nam winni rewanż za Wenzla. Pamiętali. Zachowali 
się jak dżentelmeni. Oddali naszego agenta za darmo. 
Gen. Pożoga ograniczył swoją relację do terenu Niemiec. Skądinąd 
jednak wiem, że np. płk Marceli Wieczorek prowadził w Chicago 
dwie matrioszki, inny oficer zajmował się podobną sprawą w 
Kanadzie, jeszcze inny we Francji… 
Co by jednak nie powiedzieć, to te przedsięwzięcia peerelowskich 
służb specjalnych były parodią klasycznej idei matrioszek. Parodia 
parodią, jednak dzięki tej metodzie sporo łupów do Kraju Pieroga i 
Zalewajki przywieziono. Zupełnie inną sprawą jest, ile z tych łupów 
było przydatne w kraju, a ile przekazano do Wielkiego Nadzorcy. 
Będzie jednak okazja szerzej o tym wspomnieć przy okazji wpisu 
poświęconego pewnemu dżentelmenowi z serialu TVN “Szpieg”. 
Cóż, dżentelmeni służb specjalnych dżentelmenami, a matrioszki 
matrioszkami. Interesującym byłoby rozejrzenie się ile matrioszek 
pozostawił w Kraju Pieroga i Zalewajki mój niezastąpiony przyjaciel 
gen dyw. Witalij Pawłow. Można domniemywać, że… 
Ale zostawmy to dziennikarzom śledczym, bo nasze służby specjalne 
są wstanie przestraszyć się nawet myszy w piwnicy dyr. Bączka. A 

background image

poza tym, domniemywania nie są moją najmocniejszą stroną, to nie 
jest uczciwy wysiłek filozoficzny. 
HASŁO BLOGU: 
Tylko głupiec ma odpowiedź na wszystko. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image