Szantaż
Autor: Lepkowski
środa, 07 listopad 2012
Łukasz matematyki nie lubił nigdy. W gimnazjum jeszcze udało mu się jakoś dociągnąć do końca na
trójkach, przyszło liceum i sprawy zaczęły się komplikować. O ile w pierwszej klasie udało mu się
zaliczyć rok z wydatną pomocą ściąg i pomocy sąsiedzkiej, początek drugiej klasy wręcz odebrał mu
humor całkowicie. Poprzednia matematyczka przeszła na emeryturę i przedmiot objął profesor
Mazurkiewicz - człowiek, którego wiek określić było bardzo trudno, na pewno po czterdziestce, ze sporym
wydatnym brzuszkiem, choć bardziej masywny niż optyły, o nienagannych manierach, poza tym zawsze
nieomylny i - co najważniejsze - wymagający tego samego od uczniów. Dla Łukasza oznaczało to jedno:
kłopoty od początku do końca. Pierwszą jedynkę dostał już trzeciego dnia po rozpoczęciu roku
szkolnego, w listopadzie miał ich już całkiem pokaźną kolekcję.
- Marcinkowski niedostateczny - powiedział spokojnie nauczyciel rozdając sprawdziany. - Czy myślisz w
ogóle o maturze?
- Tak panie profesorze, cały czas - odrzekł Łukasz, zgaszony, mimo, że nie spodziewał się innej oceny.
Zresztą trudno o nią oddając praktycznie czystą kartkę.
- To przestań myśleć a zacznij cokolwiek robić. Jedynkę na półrocze mógłbym ci wpisać już dziś bo
trudno postawić ci cokolwiek innego. Ja w ogóle nie pamiętam, byś rozwiązał samodzielnie jakiekolwiek
zadanie, czy to przy tablicy czy domowe, o klasówkach nie wspominam. No nie, raz dobrze zaznaczyłeś
kąt prosty w trójkącie prostokątnym - zakończył ironicznie. - Co w ogóle zamierzasz w życiu robić?
- Idę na anglistykę panie profesorze.
- To nawet, jeśli jakimś cudem zdasz maturę a wcześniej będziesz do niej dopuszczony, położysz logikę
na pierwszym roku. Przecież ty nawet nie umiesz zapisać zwykłej koniunkcji... Poza tym... Masz
jakiekolwiek pojęcie o łacinie?
- Jeszcze nie...
- Łacina to prawie druga matematyka, to jest język będący dość ścisłym systemem formalnym. Czarno
to widzę...
Łukasz o tym doskonale wiedział, jednak myśl o resztkach przedmiotów ścisłych i tej cholernej łacinie
odsuwał na zaś. Angielskiego nauczył się bardziej na słuch niż kując gramatykę, każde lato spędzał w
Anglii u brata matki, jego angielskiej żony i rodziny więc, mając dobrą pamięć i słuch, udało mu się
opanować język bezboleśnie. Wiele razy chwalono go za idealną wymowę, a bywało, że Anglicy łapali się
na tym, że nie potrafili w nim rozszyfrować cudzoziemskiego pochodzenia. Jednak wszystko to brało w
łeb przy głupiej matematyce.
Zastanawiał się, jak przeskoczyć ten problem. Zmiana liceum nie wchodziła w grę, mieszkał w małym
podpoznańskim mieście z jednym liceum. Zresztą na zmianę nie pozwoliliby rodzice. Doszłyby
dodatkowe koszty, konieczność dojeżdżania, a im się nie przelewało. Przeniesienie do innej klasy też
nie, miała profil matematyczno-fizyczny. Na razie postanowił nie informować w domu o sytuacji w
szkole, prędzej czy później i tak się dowiedzą. Tym bardziej że nadchodził weekend - po co psuć sobie
atmosferę w domu? Wracając ze szkoły rozważał różne możliwości. Mógł oczywiście zacząć uczyć się
matematyki - ale jak? Jego zaległości były za duże, by zrozumiał wykład z podręcznika. Żeby zrozumieć
profesora, musiałby mieć wiedzę co najmniej trzy razy większą. Jak może zrozumieć wzory redukcyjne,
skoro nie wie nawet co to sinus? Zastanawiał się, czy można to załatwić metodami innymi niż nauka.
Rzecz jasna można podłożyć profesorowi bombę pod samochód czy wstrzyknąć cyjanek do kawy - tyle,
że do bomb nie miał dostępu, do cyjanku jeszcze mniejszy a profesor nigdy nie jadł i nie pił przy
uczniach. Kiedy już doszedł do karabinu maszynowego, zdał sobie sprawę, że może usunąć profesora,
ale nie usunie matematyki. Kto wie, jaki będzie następny nauczyciel...
Cóż, trzeba się odstresować - pomyślał, gdy po tych ponurych rozmyślaniach dotarł do domu. Tu nie
mógł tego zrobić, zbyt wiele przypominało o jego klęskach. Natomiast planował następnego dnia wybrać
się do Poznania. W ściśle określonym celu. O ile jego achillesowa pięta była przez wszystkich znana, o
tyle nikt, nawet z jego najbliższego otoczenia nie wiedział, że Łukasz jest biseksualistą. Dziewczyny,
owszem, podniecały go, ale o wiele bardziej wolał chłopaków. Wolał w sferze deklaratywnej, bo do tej
pory niewiele miał z nimi do czynienia. Szukanie partnera tu na miejscu nie wchodziło w grę, za mała
miejscowość, doskonale wiedział, co by się działo, gdyby ktoś to odkrył. Przy pomocy internetu odkrył
miejsce w Poznaniu, gdzie spotykają się geje, było to na Łęgach Nadwarciańskich. Miesiąc temu był tam
po raz pierwszy. Miejsce okazało się w sensownej odległości od dworca, dziesięć minut jazdy
tramwajem, a co najważniejsze, znalazł tam to, czego szukał. Pobawił się z chłopakiem w jego wieku,
może trochę starszym, choć nie podobało mu się to specjalnie - Łukasz miał specyficzną fiksację na
punkcie dużych członków, a młodziak wyciągnął w jego kierunku nawet nie czternaście centymetrów.
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 13 November, 2012, 21:28
Cóż - jak się nie ma co się lubi... Inny facet, starszy i o wiele lepiej uzbrojony, nie był zainteresowanym
towarzystwem, nie dał nawet porządnie popatrzeć. - Następnym razem będzie lepiej - pocieszał się
Łukasz.
Z tego wyjazdu do Poznania wytłumaczył się jakoś, motywując go koniecznością kupienia spodni. W
lokalnych sklepach nic nie było i matka zgodziła się nawet dopłacić do tego interesu. Jednak, gdy kolejką
dotarł już na poznański dworzec, postanowił spodnie kupić później, w Starym Browarze albo którymś z
licznych sklepów na Półwiejskiej. Zresztą będzie miał po drodze. Wsiadł w nadjeżdżającą dwunastkę i,
czerwony z podekscytowania, wysiadł przy Drodze Dębińskiej. Po kilku minutach był już w starym,
zaniedbanym parku. Niestety, w porównaniu z ostatnią wizytą zastał pustki. Szybko zlustrował
półotwartą część, którą porastały nieliczne drzewa i krzaki, nie dopatrzywszy się żywej duszy. Trochę
zaniepokojony udał się w stronę starego parku. Na zamkniętej powierzchni czuł się o wiele mniej pewnie,
wiedział z internetowych ostrzeżeń, że to miejsce odwiedzają różni ludzie w niejednakowych zamiarach.
Niektórzy ze zgoła przeciwnych niż on.
Nagle usłyszał szmer gałęzi. Na ścieżce jakieś trzydzieści metrów od niego pojawił się mężczyzna. Gęste
gałęzie, co prawda pozbawione liści, nie pozwalały przyjrzeć się dokładnie temu mężczyźnie - bo założył
z góry, że to jest mężczyzna i że szuka tu seksu. Na to wskazywało jego tempo poruszania się po lesie,
nieśpieszne, wręcz leniwe. Łukasz zdecydował, że nie objawi się nieznajomemu tak od razu a najpierw
przyjrzy mu się z boku; warunki na to pozwalały, cały park porastały gęste krzewy, niektóre jeszcze z
resztkami na wpół suchych liści. Równoległą ścieżką przemierzył jakieś trzydzieści metrów. I nagle, gdy
gałęzie stały się nieco rzadsze poznał tego człowieka. Tak, to na pewno był on, nie mogło być mowy o
pomyłce. Nagle jego umysł zaczął pracować na zupełnie innych obrotach. Uciekać? Nie, to się da
wykorzystać. Po wstępnym szoku uspokoił się nieco, wyjął z kieszeni komórkę i, upewniwszy się, że
mężczyzna go nie widzi, nastawił aparat fotograficzny, w ostatniej chwili wyłączając mu lampę błyskową.
Po czym szedł dalej za facetem, nie widząc go co prawda, ale słysząc praktycznie każdy krok, który
zdradzał chrzest leżących na ziemi jesiennych liści. Po jakimś czasie chrzest ucichł i Łukasz zaczął
podejrzewać, że mężczyzna zatrzymał się. Niemal bezszelestnie poruszał się w stronę, gdzie, według
jego wyliczeń, powinien stać. Istotnie, zauważył go po kilku sekundach. Mężczyzna nie stał sam, był w
towarzystwie innego. Łukasz miał niezły punkt obserwacyjny, będąc całkiem niedaleko sam był
niewidoczny i miał możliwość obserwowania, co ci mężczyźni robią. Widział jak rozpinają sobie nawzajem
rozporki i sięgają do spodni.
To było coś, czego się nie spodziewał. Ze zdumieniem, zdziwieniem, podziwem obserwował to zjawisko.
Mężczyzna trzymał w ręku członka, którego rozmiary mogły przerazić każdą kobietę i niejednego
pasywa. Łukasz ocenił to na dwadzieścia trzy, cztery centymetry. Za chwilę w jego czaszkę uderzyła
silna fala i rozlała się powoli po całym organizmie. Przez moment zapomniał, że właścicielem tego
niezwykłego organu jest facet, którego kilkanaście godzin wcześniej chciał zastrzelić pepeszą lub otruć
arszenikiem. To się nie liczyło. Łukasz poczuł coraz większą falę podniecenia i czekał tylko aż potężne
urządzenie tryśnie. Przytomnie zdążył nastawić zoom i zrobić serię zdjęć. Nawet nie patrzył co wyszło, w
oszołomieniu czekał na mokry koniec u mężczyzny. Gdy on nastąpił, oddalił się śpiesznie z miejsca, a
gdy już był pewien, że jest w bezpiecznej odległości, puścił się biegiem w kierunku przystanku.
W pociągu rozważał, jak zrobione zdjęcia wykorzystać dla przeprowadzenia szantażu. Najgorsze, że nie
da się tego zrobić anonimowo - chcąc osiągnąć coś dla siebie, musiał się ujawnić. Pokazać zdjęcia
dyrektorowi? I co, dyrektor wezwie profesora do gabinetu i zażąda, by ten pokazał mu fiuta? Roześmiał
się na samą myśl. Już sięgał do kieszeni by w końcu obejrzeć trofeum, gdy zauważył, że ktoś go
obserwuje z boku. Co gorsza, znał tę osobę, była to sąsiadka znana jako wścibska plotkara. Na pewno
przechyliłaby się by zobaczyć czemu on tak dłubie przy telefonie. Łup obejrzał dopiero wieczorem, w
łóżku. Zdjęcia wyszły dość niewyraźnie i oprócz członka zawierały masę gałęzi i innych niepożądanych
elementów, które, jak na złość wyszły o wiele wyraźniej. I od razu spowodowały podniecenie, którego
jeszcze nie miał okazji rozładować. A było ono tak mocne, że w pewnej chwili poczuł ból jąder. Minęło
dopiero przy czwartym akcie zaspokojenia...
Całą niedzielę myślał, jak wykorzystać zdobyty materiał by pogrążyć profesora. Nie wymyślił nic
konkretnego. Co gorsza, przed oczyma zaczęła się coraz częściej pojawiać sylwetka nauczyciela,
powodując wcale nie nieprzyjemne sensacje. Wieczorem, nie zastanawiając się do końca, co robi, wyjął
podręcznik matematyki i zabrał się za rozwiązywanie zadań. Szło mu co prawda opornie, ale dowiedział
się co to sinus, tangens, poznał podstawowe zależności. Zastanawiał się jak ten profesor to wszystko
rozumie. A rozumiał, tłumaczył pewnie i, gdyby tylko Łukasz chciał, zrozumiałby z tego wiele. Około
jedenastej odłożył podręcznik, zeszyt, i, zaspokoiwszy się, zasnął.
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 13 November, 2012, 21:28
W poniedziałek była matematyka. Gdy profesor wszedł do klasy, Łukasz poczuł przyśpieszone bicie
serca. Odruchowo skierował wzrok na krocze i zaczął się zastanawiać, jak można nosić takie narzędzie
by nie było tego widać. Bo nie było, idealnie dopasowane spodnie garnituru szczelnie skrywały
tajemnicę.
- Kto zrobi zadanie na tablicy? Łukasz może ty?
Łukasz niechętnym krokiem podszedł do tablicy i zaczął liczyć.
- Tu za sinus kwadrat alfa podstawiam dwa razy sinus alfa razy cosinus alfa... - mówił jak w transie.
Profesor stał jakieś dwa metry od niego, Łukasz fizycznie czuł jego obecność i zapach bardzo drogiej
wody kolońskiej. W pewnym momencie stracił zupełnie wątek. Profesor podszedł do niego, coś
poprawiał na tablicy ale to już do niego nie docierało. Działo się z nim coś, czego nie potrafił
wytłumaczyć.
- Siadaj już, nawet nieźle. Jednak legendy o twojej matematycznej tępocie są tylko legendami, czegoś
się jednak potrafisz nauczyć. Może w końcu dostaniesz się na tę anglistykę...
Dalsza część lekcji przebiegała w miarę spokojnie. Łukasz słuchał tłumaczenia profesora i musiał
stwierdzić, że wszystko jest niesamowicie logiczne, wynika jedno z drugiego a profesor, mimo że ostry,
jest świetnym wykładowcą.
Matematyka sprawiała mu coraz więcej przyjemności. Rozwiązując zadania miał iluzję, że koło niego
jest profesor Mazurkiewicz, tłumaczy mu swym spokojnym ale pewnym głosem, koryguje błędy,
pociesza. Zaczął nawet przerabiać materiał, którego nie było w szkole ale był w rozszerzonej części
podręcznika. Co wyszło zresztą przy okazji. Kiedyś profesor poprosił go o obliczenie maksimum paraboli.
- Są na to wzory, ale prościej będzie policzyć pochodną, przyrównać do zera, jej wartość podstawić pod
postać ogólną i dostaniemy nasze punkty maksimum.
Profesor popatrzył na niego ze zdumieniem.
- Ty umiesz różniczkować? Niby skąd? Nie mieliśmy tego, minister Giertych nie pozwolił.
- Wiedza nie jest zakazana, panie profesorze...
- Ty mi nie błaznuj. Dwa miesiące temu miałeś kłopoty z tabliczką mnożenia. Wiesz co to pochodna tak
w ogóle?
- Granica ilorazu różnicowego przy różnicy argumentu dążącej do zera czyli limes w akcji specjalnej -
wypalił niezrażony Łukasz. - Ja to mogę narysować...
- Nie, nie musisz. Siadaj. Sześć.
Wpisując szóstkę do dziennika kręcił głową w geście zupełnego niezrozumienia.
Pewnego dnia profesor nie pojawił się na lekcji. Nie przyszedł również następnego dnia. Łukasz zaczął
się coraz bardziej denerwować i własnymi kanałami docierać do przyczyny tej nagłej nieobecności. Od
anglisty dowiedział się, że profesor Mazurkiewicz miał zawał serca i że leży w szpitalu w Poznaniu.
Trochę trwało, zanim zdobył adres i postanowił tam pojechać. Wiedział, że robi głupio ale czuł, że musi
tam być, jego obecność jest wręcz niezbędna.
- Pan Mazurkiewicz? Owszem leży tutaj. Ale to trochę dziwne, nikt go nie odwiedza.
- Jestem jego uczniem.
- A to co innego - odpowiedziała pielęgniarka. Pan wejdzie, to tutaj.
Profesor leżał w jednoosobowym pokoju, splątany jakimiś rurami, obok łóżka pulsował ekran
elektrokardiografu.
- Ma pan gościa - powiedziała pielęgniarka po czym opuściła pokój.
Po słowach powitania i nic nieznaczących frazesach zapadła długa cisza. W końcu przerwał ją Łukasz.
- Panie profesorze, muszę coś panu powiedzieć. Niezależnie od tego co będzie dalej, chciałbym być w
stosunku do pana w porządku. Widziałem pana na Łęgach Nadwarciańskich...
Zapadło długie milczenie.
- Jesteś pewien, że to byłem ja? - powiedział już mniej pewnym głosem profesor.
- Tak. Dwadzieścia pięć centymetrów, mówi to coś panu?
- Dwadzieścia sześć - odruchowo poprawił profesor. Największe nieszczęście mojego życia. - I co,
sprawia ci przyjemność takie dręczenie osoby po zawale? Co zamierzasz z tym zrobić?
- Z tymi dwudziestoma sześcioma centymetrami? Scałkować po dx, to oczywiste. A tak serio? Masę
rzeczy, jeśli tylko...
Jak na komendę wybuchnęli śmiechem. Łukasz nawet nie powiedział, że ma zdjęcia. Wkrótce zresztą
miał ich o wiele więcej i już bez gałęzi.
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 13 November, 2012, 21:28