Doranna Durgin
Tajemnicza kobieta
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zawsze odbywa się to w jakichś magazynach,
pomyślała Bethany Riggs. Dokonała w myślach
przeglądu broni, jaką dysponowała, ponownie
sprawdziła boczną kieszeń kurtki, upewniając się,
że ma pod ręką swojego sigsauera, po czym wyszła
na pogrążoną w ciemności otwartą przestrzeń do
ku. Co prawda takie magazyny nie zawsze znaj
dują się w Kapsztadzie, w Republice Południowej
Afryki... ale mimo wszystko...
Dzisiaj, w zimną noc, przejmie szpiega.
Nadrabiając miną, zmarznięta od wielogodzin
nego czuwania na dziesięciostopniowym mrozie,
Beth otuliła się ciaśniej ocieplaną kurtką. Przybyła
na miejsce późnym wieczorem, wkrótce po tym,
jak Lieta Denisowa nawiązała kontakt. Nie miała
czasu na zbadanie terenu w dziennym świetle.
Wzdłuż długiego nabrzeża południowej części do
ków Table Bay ciągnęły się składy i ładownie,
w powietrzu unosił się zapach oleju napędowego
i spienionej morskiej wody.
10 Doranna Durgin
Szkoda, że nie miała okazji dokładniej spraw
dzić okolicy.
Cóż, nikt inny też tego nie zrobił, i o to
najpewniej chodziło Liecie. Wielu ludziom zależało
na Liecie Denisowej... wielu też chciało ją za
wrócić, zatrzymać, a najlepiej ujrzeć martwą.
Tymczasem to Beth ją przejmie - na warunkach
Liety. Rosjanka, zdradzona przez kochanka, szuka
ła zarówno bezpiecznego schronienia, jak i okazji
do zemsty. W zamian za ochronę oferowała infor
macje o jego siatce szpiegowskiej, działającej na
arenie międzynarodowej, a sprzyjającej terrorys
tom. Oficer ze Stony Man Farm, prowadzący Beth,
podchwycił jej propozycję i ochoczo powierzył
zadanie. Stony Man, MI6, CIA-wszystkie te tajne
organizacje polowały na superszpiega Kapocza
Jegorowa. Ale po nieudanym spotkaniu z CIA Lieta
zwróciła się właśnie do Stony Man. Możliwie
najdyskretniej, jak w każdej tego typu operacji.
Tak, ja też będę ostrożna, zdecydowała Beth.
Dotarłszy na koniec długiego ciągu magazynów
i dźwigów towarowych, przykucnęła na chwilę.
Czuła się swobodnie w czarnych ocieplaczach
nałożonych na dżinsy biodrówki. Sięgające nad
kostkę adidasy kiepsko grzały, ale zapewniały
niezbędną swobodę ruchu. Wkrótce, zanim w do
kach rozlegną się pierwsze odgłosy oznaczające
początek dnia pracy, pojawi się Lieta Denisowa.
W tej chwili na końcu doku unosił się tylko jeden
statek, poskładane kontenery leżały na miejscu
w magazynach, teren sprawiał wrażenie opus-
Tajemnicza kobieta 11
toszałego. W powietrzu niósł się mocny zapach
morza, a jedynym słyszalnym dźwiękiem były fale
rytmicznie uderzające o nabrzeże.
Jednym słowem cisza i spokój.
Ale nie dla Beth! Napięcie wypływające z ciem
ności wyostrzało zmysły, otwarta przestrzeń
wzmagała poczucie zagrożenia. Różne mogły być
scenariusze wyjścia z ewentualnych kłopotów,
najczęściej jednak przewidywały skok do zimnej,
jakże zimnej wody Table Bay, a i tak istniały duże
szanse wpadnięcia w pułapkę na końcu nabrzeża.
Widziane w perspektywie wyniosłe, nieruchome
szkielety portowych dźwigów nakładały się na
siebie i trudno było odróżnić jeden od drugiego.
Beth sięgnęła do obszernej kieszeni kurtki, wyjęła
noktowizor marki Phantom i dokładnie zlustrowa
ła doki, pokład statku oraz dźwigi. Mężczyzna,
którego wcześniej namierzyła na statku, nie zmie
nił miejsca, stał pochylony na końcu relingu, a jego
pozycję znaczyło żarzące się światełko papierosa.
Poza nim nie było widać nikogo.
Co nie znaczy, że ich tam nie ma. Przyczajo
nych jak ona. Ukrytych.
Zerknęła na zegarek. Już niedługo. Potem wyj
dzie z ukrycia i to samo zrobi Lieta Denisowa.
Spotkają się, ocenią nawzajem... po czym Lieta
odejdzie z Beth.
Albo i nie.
Na dobrą sprawę nie będzie miała wyboru.
Sprawy zaszły już za daleko. Barbara Price ze Stony
Man Farm wyraźnie dała do zrozumienia, że Stony
12 Doranna Durgin
Man chce mieć tę kobietę. Bardzo chce. A jeśli Lieta
Denisowa nie znajdzie bezpiecznego schronienia,
jej dni będą policzone.
Beth jeszcze raz sprawdziła teren, spojrzała
na zegarek i schowała noktowizor. Wypros
towała się i rozluźniła nogi, robiąc kilka pod
skoków w miejscu. Żaden tancerz nie wyjdzie
na scenę bez rozgrzewki, a ten występ będzie
czystą improwizacją. Może zwykłym spacer
kiem, a może jakimś niezwykłym popisem akro
batycznym...
Wystartowała spacerowym krokiem, wyszła
zza magazynu i pomaszerowała długim nabrze
żem, jak gdyby nigdy nic. Z rękami w kieszeniach,
jakby je chroniła przed chłodem, lewą dłoń zacis
kała na rękojeści pistoletu, prawą obejmowała
składaną pałkę.
W 1652 roku port zyskał przydomek, który
sugerował ciepłe powitanie i wygody na użytek
strudzonych podróżników: Tawerna Mórz. Pora
sprawdzić, jak ciepło powita Lietę Denisowa.
Jeśli Lieta w ogóle się pokaże.
Beth doszła do końca nabrzeża i znów wyjęła
noktowizor. Mężczyzna na statku dopalił już
papierosa i zszedł pod podkład, nic nie wskazywa
ło na czyjąś jeszcze obecność. Chyba że... Uwagę
Beth przykuł obły cień przy magazynie. Dokład
niejsze oględziny nie ujawniły niczego szczególne
go, ale nauczona doświadczeniem Beth wiedziała,
że trzeba mieć oko na wszystko. Sprężyła się.
Wreszcie się zaczyna.
Tajemnicza kobieta 13
Zawróciła jakby od niechcenia, umyślnie kieru
jąc się w stronę, gdzie był większy cień.
Nie pomyliła się. Ciężkie buty zaszurały na tyle
głośno, że Beth zdążyła się odwrócić i stanąć
przodem do ich właściciela, porzucając wszelkie
udawanie.
- Znam lepsze miejsce na spacer - odezwał się
przysadzisty mężczyzna, wychodząc z cienia. Są
dząc po pokaźnych muskułach pod cienką kurtką,
gość mógł być robotnikiem portowym. Mówił
z ciężkim południowoafrykańskim akcentem, nie
wyraźnie, połykając końcówki słów, ale Beth rozu
miała go bez trudu. - Rozgrzałem się dopiero na
twój widok.
- Odejdź - rzuciła szorstko. - Jestem zajęta.
- Amerykanka - zauważył nie tyle zdziwiony,
ile zadowolony. - Nigdy nie miałem Amerykanki.
- Dobra, dobra - machnęła ręką, jakby chciała
go przegonić. - Powiedziałam, że jestem zajęta.
Zjeżdżaj.
- Amerykanki są miłe - powiedział, podcho
dząc bliżej. Miał przydługie, rzadkie włosy pod
nisko nasuniętą czapką z daszkiem, wielodniowy
zarost i zalatywał nieświeżym piwem. - Tylko nie
są ciekawe innych miejsc i kultur. Głupio robią.
- Może jestem głupia, ale na pewno nie miła.
- Była zła. Spojrzała na zegarek i sklęla w duchu
kretyna. Co za idiotyczna zbieżność czasu. Poszła
dalej, tym razem szybciej, chcąc zwiększyć dys
tans między nimi, zanim dojdzie do jakiejś wymia
ny słów, która mogłaby ją rozproszyć.
14 Doranna Durgin
Facet nie posłuchał, dopadł ją dwoma susami,
kładąc łapę - tak jak się spodziewała - na jej
ramieniu i chwytając za materiał kurtki. Odwrócił
Beth przodem do siebie i wyraz oczekiwania na
jego twarzy zamienił się w zdumienie, nie tylko
bowiem nie stawiła oporu, ale jeszcze ułatwiła mu
zadanie, odwracając się szybciej, niż mógł się
spodziewać. Fachowym ruchem błyskawicznie ot
worzyła składaną pałkę i smagnęła nią mężczyznę
po potężnie umięśnionym udzie.
Zawył z bólu, zgiął się w pół i spotkał się oko
w oko z lufą jej pistoletu. Wsunęła mu ją pod brodę
i zadarła głowę, zmuszając, by na nią spojrzał.
- Nazywa się Wyatt* - powiedziała niemal
pieszczotliwie i docisnęła wylot lufy do zarośniętej
twarzy nieznajomego. - Jest bardziej niezawodny
niż wszystkie chłopaki, jakich kiedykolwiek mia
łam, ale ze skłonnością do przedwczesnego...
eee...wytrysku, jeśli chwytasz, co mówię. No właś
nie... wspomniałeś coś o jakimś spacerze, jeśli
dobrze słyszałam. Czy przypadkiem nie idziesz
w przeciwnym kierunku, i to szybkim krokiem
Bo ja, jak już wspomniałam... jestem zajęta.
- Nie chciałbym... nie chcę cię... zatrzymywać
- wykrztusił.
- Zabawne, że to samo mówi większość męż-
* Wyatt Earp (1848-1929) - szeryf, barwna postać
Dzikiego Zachodu. Bohater licznych filmów. Kiedy wy
mierzał sprawiedliwość, wygłaszał formułkę: „Nazywam
się Wyatt".(Przyp. tłum.)
Tajemnicza kobieta 15
czyzn, których znam - zapewniła Beth, cofając się
na tyle, żeby typek mógł odejść.
Skorzystał z okazji i pokuśtykał, klnąc pod
nosem:
- Jakaś porąbana kretynka! - Szybko opuścił
dok i skierował się w stronę nabrzeża zwanego
Victoria and Albert Waterfront, zarezerwowanego
dla amerykańskich turystów.
Miał pecha, bowiem Beth daleko było do turyst
ki. Szybko o nim zapomniała, schowała Wyatta do
kieszeni i ponownie ścisnęła dłonią pałkę.
- Świnia. - Słowo, które dobiegło z najciem
niejszego miejsca koło magazynu, było zaprawione
pogardą i wypowiedziane z rosyjskim akcentem.
- Powinnaś mu była dać nauczkę.
- Dałam - łagodnie odpowiedziała Beth. Teraz
jeszcze ta Rosjanka z pretensjami, pomyślała.
- Zasłużył na więcej, ale nie było sensu, żebym
z jego powodu narażała na niebezpieczeństwo mój
kontakt... z tobą. Lieta Denisowa, prawda-
- Tak, to ja. - Lieta wyszła zza sterty palet
opartych o budynek. Skąpe światło księżyca poma
lowało jej włosy na czarno i nie pozwalało dojrzeć
koloru oczu, ale nie pozostawiało wątpliwości co
do zgrabnej, smukłej sylwetki, czy drogiego, acz
dyskretnie eleganckiego długiego płaszcza, który
miała na sobie. - Możesz dowieść, że jesteś tą,
której oczekuję- Flash to twój pseudonimu
- Oczywiście artystyczny - odpowiedziała Beth.
Flash pochodziło od Flashdance. Zbyt skompliko
wany pomysł, ale całkowicie jej własny. - Jestem
16 Doranna Durgin
błyskawiczna w tańcu. Gdybym nie była, spar
taczyłabym już coś do tego czasu. Chodźmy stąd.
- To zbyt proste. - Lieta wypowiedziała te
słowa z lekkim rozbawieniem. - Nawet nie pytasz
o informacje, które wam obiecałam
- Mówię, żebyśmy się wyniosły, zanim na
tkniemy się na kolejnych zbyt towarzysko na
stawionych bywalców tej okolicy. Byłoby dobrze,
gdybyśmy przed pojawieniem się pierwszych do-
kerów znalazły się w przyzwoitym, przytulnym
pokoju hotelowym. Jeśli mi tam nie pokażesz tego,
co masz, ciągle jeszcze mogę odejść i zostawić cię
komuś innemu.
- Skąd mam wiedzieć, czy nie urządziłaś za
sadzki w tym przytulnym hotelowym pokoju-
- Jak uważasz, wybór należy do ciebie. Albo mi
zaufasz, albo zostajesz tutaj. - Oczywiście Beth nie
dopuściłaby do tego, ale nie zaszkodzi, jeśli Lieta
przez chwilę w to uwierzy.
Lieta odrzuciła do tyłu głowę, by spojrzeć na
Beth, aż zakołysały się jej długie do ramion włosy
i zaraz opadły ciężko. Brudne, pomyślała Beth.
Gdziekolwiek Lieta spędziła noc, nie był to przytul
ny, przyzwoity hotelowy pokój. I na pewno nie
miał bieżącej wody.
- Wystawanie na odkrytym terenie nic nie da
- odezwała się nagle kobieta.
- Twój wybór - przypomniała Beth, patrząc
kątem oka na Lietę, a jednocześnie ponownie
lustrując dok. Przecież Pan Towarzyski może tu
jeszcze wrócić. Może też sprowadzić drugiego
Tajemnicza kobieta 17
Pana Towarzyskiego, a nawet cały gang Towarzys
kich Panów.
- Nie wiedziałam, kiedy wybierałam to miej
sce... - zawahała się Lieta. - Podejmowano już
próby - dodała. - Te twoje CIA... jestem pewna, że
moje nieudane spotkanie z nimi nie było przypad
kowe. Nie czują się pewni.
- CIA nie jest moje - żachnęła się Beth. - Chodź
my już. Obok, na nabrzeżu, jest pełno hoteli.
Przyjrzymy się sobie, przekażesz mi mały dowód
swojej dobrej woli, a potem zadzwonimy na
obsługę hotelową. - Niezupełnie na obsługę, co
prawda... Lieta pewnie jest głodna, ale dostanie jeść
dopiero po wsadzeniu jej do eleganckiego, anoni
mowego auta, którym pojedzie na lotnisko, gdzie
będzie czekać odrzutowiec należący do Stony
Man.
- Mały dowód mojej dobrej woli - urażonym
tonem powtórzyła Lieta. - Mam schemat działania
i strukturę siatki Jegorowa, opracowane tak, żeby
cię usatysfakcjonować.
Nie tylko urażona. Za afektowaną wyniosłością
wyczuwało się ból.
- To prawda - przyznała Beth, przypominając
sobie otrzymane informacje. Jegorow i Lieta byli
kochankami... a potem Jegorow, obojętne, czy
okazał się umierający, czy nie, zaczął manipulować
swoim majątkiem, kombinując, jak wyrokować
Lietę. - Ty go naprawdę kochasz, coś-
- Zdradził mnie. - Głos Liety zabrzmiał lo
dowato. Ściągnęła pasek eleganckiego płaszcza,
18 Dorantta Durgin
energicznym krokiem dogoniła Beth i narzuciła
ostre tempo.
- A ty teraz zdradzasz jego - powiedziała Beth.
- I na tym to wszystko polega, tak?
- Po pierwsze i nade wszystko dbam o własne
bezpieczeństwo. - Obcasy wysokich butów Liety
stukały o nawierzchnię, zagłuszając prawie bez-
szmerowe kroki Beth. Po chwili Rosjanka zwol
niła, a jej głos złagodniał i posmutniał. - To nie ma
znaczenia. On wkrótce i tak umrze. Nie dowie się,
co tu robię.
A więc Kapocz Jegorow jest umierający. Dzięki
informacji Liety organizacja Stony Man będzie
mogła dobrać się do jego organizacji w najdogod
niejszym czasie... w okresie przejściowym między
śmiercią Jegorowa a ustanowieniem jego następcy.
- Dotrze do niego, że to zrobiłaś - zauważyła
Beth, gdy zbliżały się do ostatniego dźwigu. - Na
jego miejscu wkurzyłabym się jak cholera. Dowie
się na pewno.
Lieta przystanęła i rzuciła Beth wściekłe spojrze
nie. W jej oczach można było wyczytać całą moc
charakteru. Beth zrozumiała, jakim cudem ta ko
bieta przetrwała, a nawet świetnie prosperowała
w bezwzględnej organizacji Jegorowa. Lieta wsu
nęła rękę pod płaszcz z wielbłądziej wełny i tylko
kamienny spokój na jej ładnej twarzy powstrzy
mał Beth przed naciśnięciem na spust pistoletu,
który cały czas ściskała w kieszeni. Lieta na pewno
nie miała wątpliwości codo jego istnienia, Beth zaś
nie próbowała udawać, że go tam nie ma.
Tajemnicza kobieta 19
Chwilę mierzyły się wzrokiem, w końcu Lieta
wyjęła maleńką płytę, ujęła ją w dwa palce i zako-
łysała z wdziękiem. Nie spuszczając oczu z Ros
janki, Beth odebrała krążek, muskając przy okazji
jej gładką giemzową rękawiczkę.
- Proszę bardzo - powiedziała Lieta. - To na
początek. Ale w zamian oszczędź mi swoich ko
mentarzy.
Beth zbyła uwagę wzruszeniem ramion, wsunę
ła płytę do saszetki zamykanej na suwak i przy
czepionej na rzepy wewnątrz nogawki dżinsów.
Pasowała jak ulał.
- Okey - powiedziała. - Tylko się pospieszmy,
dobrzeć Czy wiesz, że przeciętna oceaniczna fala
waląca w jednomilowy odcinek plaży niesie więcej
energii, niż wydzieliłby silnik o mocy trzydziestu
pięciu tysięcy koni mechanicznych?- Poza tym te
fale są zimne. Nie chciałabym się w nich znaleźć po
to, żeby się przekonać, jak bardzo. Naprawdę, już
dostatecznie długo przebywamy na zbyt odkry
tym terenie...
Zbyt długo.
Strzał dotarł do uszu Beth w tym samym
momencie, gdy Lietę gwałtownie odrzuciło do
tyłu. Kiedy padała, Beth chwyciła ją za ramię
i pociągnęła, szukając schronienia dla obu za masyw
ną stalową podstawą dźwigu.
- A mówiłam - wyszeptała Lieta rwącym się
głosem. - CIA...
- Dlaczego właśnie oni mieliby cię zabici
- gwałtownie zareagowała Beth, rozchylając poły
20 Doranna Durgitt
płaszcza Liety, by ocenić ranę. - Mogą chcieć cię
dostać, ale zabici - Na piersi kobiety rozlewała się
ciemna plama. Beth postanowiła nie używać latar
ki. Blade światło wstającego świtu powiedziało jej
wszystko. Z rezygnacją zapięła z powrotem
płaszcz. Niech to diabli, ta kobieta była pod jej
opieką, została jej powierzona. Beth podniosła
głowę i popatrzyła na stojące w rzędzie dźwigi.
Idealne miejsce dla snajpera, nawet gdyby je Bóg
wie jak dokładnie obejrzała. Sama nigdy nie wy
brałaby takiej lokalizacji na to spotkanie... ale nikt
tego z nią nie konsultował.
Lieta dotknęła swojej piersi, podniosła rękę
i spojrzała na zaplamioną rękawiczkę.
- To nie CIA... to ktoś opłacony przez Jegoro
wa. Jestem tego pewna. Wie, że mam klucz do
informacji.
Trzymając za rękę umierającą kobietę, Beth
przejechała noktowizorem po dokach, wypatrując
jakiegoś ruchu. Na środkowym dźwigu dostrzegła
snajpera. Wychylił właśnie głowę zza stalowego
filaru i złożył się w dobrze jej znanej pozycji. Gdy
tylko przyłożył lufę do ramienia, zabrzęczała od
bita od stali kula, która przeszła jakieś trzydzieści
centymetrów nad głową Beth.
Nie jest zbyt dobry, pomyślała. Poznała to po
jego sposobie strzelania. Także fakt, że Lieta nie
umarła od razu, nie świadczył o nim najlepiej. Nie
trzyma pozycji albo celu, nie złożył się jak należy
po poprzednim strzale. Ale bądź co bądź dopadł je.
Beth oceniła szanse ucieczki. Nie wiedziała, ile
Tajemnicza kobieta 21
jeszcze pożyje Lieta, więc obmacała ją w po
szukiwaniu jeszcze czegoś, co mogłoby być przy
datne dla Stony Man. Skarciła wzrokiem Rosjankę,
gdy ta jęknęła z bólu. Mętniał jej wzrok, patrzyła
na zakrwawione końce palców z niedowierza
niem. Tak długo unikała śmierci, a teraz nie bardzo
mogła zrozumieć, co się stało.
- Mam to - odezwała się Lieta. - Klucz do jego
całego systemu komputerowego. Nie tylko do
zalogowania się. Mam też kartę magnetyczną do
komputera, główną kartę należącą do Scherby.
Schowałam ją. Znajdź... i weź sobie.
- Gdzie to masz? - dopytywała się Beth, wy
ciągając z kieszeni płaszcza Liety mały pistolet,
zabierając też zwitek pieniędzy z portmonetki
ukrytej w wewnętrznej kieszeni jej żakietu. Karta
komputerowa... powinna być płaska, nieduża, mo
że wielkości połówki karty do gry, najwyżej trochę
grubsza. Jeżeli Lieta ukryła ją pod rajstopami albo
pod stanikiem, znalezienie jej zajmie trochę czasu.
Beth sięgnęła po nóż, zdecydowana, acz niechęt
nie, rozciąć ubranie Liety. Zerknęła na sąsiedni
dźwig, widoczny już bez noktowizora. A więc on
także może mnie widzieć, pomyślała.
- Lieta, nie mam czasu, gdzie to jestś- - przyna
glała.
- To jego robota. - Oddech Liety stawał się
coraz szybszy i płytszy. Zdawało się, że nie zau
waża obszukującej ją Beth, jej ręka opadła powo
li i spoczęła na brzuchu, pomimo wysiłku, żeby
utrzymać w górze zakrwawione palce. - Dopilnuj,
22 Doranna Durgitt
żeby za to zapłacił, nim umrze, dobrzeć Dopilnuj,
by wiedział, że to ode mnie.
- Masz to jak w banku - mruknęła Beth, nie
kryjąc zniecierpliwienia. Jakiś samochód oznajmił
swoje przybycie denerwującym terkotaniem sil
nika i zatrzaskiwanymi w pośpiechu drzwiami.
Dokerzyć A może dalsze kłopoty? - Ale jeśli mi nie
powiesz, gdzie to jest...
- Blue Crane - sennym głosem powiedziała
Lieta. Dygotała, ciało odmawiało posłuszeństwa,
ale jeszcze się nie poddawało. Oczy zapadły się
w głąb czaszki, głowa opadła do tyłu.
Och, nie, jeszcze nie. Beth złapała Lietę za
zakrwawioną bluzkę i odciągnęła od stalowego
filaru, o który się opierała.
- Gdzieś - zawołała.
- Blue Crane... Stół... Na dole... Powiedz mu...
w moim imieniu... - Głowa Liety przechyliła się na
ramię. Krew, przesiąkająca przez białą bluzkę i ciem
noniebieski żakiet, wyraźnie widoczna przy jaś
niejącym niebie, wyciekała bezpowrotnie.
Beth syknęła i położyła martwą kobietę na
ziemi.
- Nie mogłaś sobie wybrać lepszego momentu!
- warknęła. - Wybacz, ale będę musiała cię prze
szukać, na wypadek gdyby twoje ostatnie sensow
ne słowa odnosiły się na przykład do twojej
ulubionej dziecięcej gry. - Gdy jednak Beth przesu
wała dłonie wzdłuż długich nóg i ciała Rosjanki,
sprawdzając kieszenie i inne miejsca, gdzie od
wieków kobiety miały zwyczaj ukrywać cenne
Tajemnicza kobieta 23
rzeczy, jej ruchy byty coraz delikatniejsze i pełne
szacunku. Na koniec rozczarowana Beth przysiad
ła na piętach i zakryła płaszczem zakrwawione
ciało Liety.
Nikogo wokół nie widziała, także snajper pozo
stawał niewidoczny. Jakiś niezbyt uparty typ...
jeżeli Lieta miała rację, prawdopodobnie człowiek
Jegorowa, występujący nie tylko w jednej roli
i mający wiele do stracenia. Zwłaszcza że dok
budził się już do życia.
To samo mogła powiedzieć o sobie. Też ma
wiele do stracenia, a tu noc już przechodzi w dzień,
wokół terkocą silniki łodzi, nasila się hałas i ruch
uliczny, wkrótce na nabrzeżu pojawią się turyści,
a w doku zaroi się od pracujących tu ludzi...
i policji. Nie mówiąc o węszących wszędzie CIA,
MI6 i każdym, ktokolwiek przystąpił do tej gry.
Kilka zabranych Liecie przedmiotów Beth wsu
nęła do jednej z wielu kieszeni kurtki, przetarła
rosą pokrywającą asfalt doku swoje zakrwawione
ręce i błyskawicznie podniosła się na nogi, zamie
rzając uciec.
Ale kiedy się odwróciła od Liety, zamarła.
Mężczyzna, oparty o stalowy filar najbliższego
dźwigu, tylko z pozoru przyglądał się jej obojętnie.
Jedna jego ręka zwisała swobodnie, za to druga
znikała pod rozpiętą kurtką, na wysokości paska.
Mało zachęcający widok.
- Znalazłaś to, czego szukałaś?- - zapytał świet
ną angielszczyzną.
- Nie - odparła Beth, starając się za wszelką
24 Doranna Durgin
cenę nie myśleć o malutkiej płycie, by nie dać po
sobie poznać, że ją ma. Ten stojący tu sarkastyczny
facet na pewno nie należał do świata kapsztadz-
kich doków. Wszystko - począwszy od oliwkowej
kurtki okrywającej szerokie ramiona, po sznuro
wane czarne buty w stylu militarnym - wskazy
wało na to, że facet jest z MI6 i że przy najmniej
szej prowokacji z jej strony natychmiast zareaguje.
Błyskawicznie go sobie obejrzała - jakieś sto osiem
dziesiąt pięć centymetrów wzrostu, proporcjonal
nie zbudowany i, gotowa była się założyć, nieźle
wyposażony przez naturę pod tym zielonkawym
ubraniem. Zdradzała go też fryzura, zbyt krótka,
za wysoko podgolona. Oczy szare, harde. Do tego
ten doskonały angielski akcent... przeciętny obser
wator niczego by się nie dopatrzył, ale doświad
czona Beth szybko go zakwalifikowała: nadęty
funkcjonariusz MI6. Typ żołnierza, a nie podwój
nie zakamuflowanego szpiega.
Tym gorzej, że tak miło na niego popatrzeć.
Cholerna strata czasu.
- Szkoda, że zabiłaś ją na próżno - powie
dział facet, wskazując ruchem głowy na ciało
Liety.
Beth stała nieruchomo. Nie musiała się od
wracać.
- Wiem, że to niczego nie zmieni - odpowie
działa, przysuwając rękę do kieszeni - ale to nie ja
ją zabiłam.
- No nie, skądże. - Typowo brytyjskiemu ak
centowi towarzyszyło lodowate spojrzenie.
Tajemnicza kobieta 25
- Trzymam rękę na spluwie, na wypadek, gdybyś
coś kombinowała.
- Właśnie się zastanawiam. - Cofnęła rękę,
rozważając jakieś bardziej wyrafinowane kroki.
Może pozwoli mu się zbliżyć, co wcale nie musi
być niemiłe. Kątem oka dostrzegła wypływający
z zatoki jacht. - Nie sądzę, żeby w twoim regula
minie znalazła się opcja odejścia i zostawienia
mnie w spokoju.
Drgnął mu kącik ust... z poirytowania?
- Nie zauważyłem tam niczego takiego. Ale
chciałem dostać tę kobietę żywą. Będziemy musieli
o tym porozmawiać.
No tak. Przesłuchanie w hotelowym pokoju,
szybkie i bezpardonowe... tutaj żadne reguły nie
obowiązują. To nic, że mogą być po tej samej
stronie barykady - będą ją wypytywać, wyciskać
z niej wszystko, co tylko się da. Nieoficjalnie, ma
się rozumieć. Oficjalnie pozostanie podejrzanym
snajperem. Zastanawiała się nad skokiem do base
nu portowego. Może woda wcale nie jest aż taka
zimna.
- Zanim tam dotrzesz, rozwalę ci kolano
- ostrzegł obcy. - Może nawet będę musiał oddać
parę strzałów, zanim trafię do celu.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, na które, o dzi
wo, zareagował szerokim uśmiechem.
- Dobrze chociaż, że się nie mizdrzysz. Choler
nie tego nie lubię. - Wyjął z kieszeni rękę, na palcu
wskazującym dyndały kajdanki. - Załóż je.
Były to wysokiej jakości kajdanki ze specjalną
26 Doranna Durgitt
blokadą. Nie do zdjęcia. Wspaniale. Jeszcze raz
spiorunowała go wzrokiem, a jemu znów drgnął
kącik ust. Tym razem z rozbawienia. Zabrzęczał
kajdankami.
- Tak będzie najprościej - powiedział, nie
zwracając uwagi na budzące się do życia doki.
- I tak się nie wymigasz.
To się jeszcze okaże.
Może nie ośmieli się użyć broni przy tylu
świadkach... Może.
Gra jest warta świeczki. Ma przy sobie drogo
cenną płytę i musi ją oddać Barbarze Price, nie
może dopuścić, by wpadła w ręce tego zawziętego
agenta MI6. To co, że są sojusznikami-zakładając,
że prawidłowo odgadła jego przynależność - skoro
każda agencja ma własne metody pracy. Beth
obdarzyła zaufaniem Stony Man.
Udała, że się poddaje i wyciągnęła rękę, rzucił
jej kajdanki. Złapała je w powietrzu i natych
miast cisnęła mu prosto w twarz. Potem błys
kawicznie się odwróciła i popędziła w stronę
doku.
- Auu! - jęknęła.
Zwaliła się na chodnik, tracąc przy tym oddech.
Trzeba przyznać, że facet ma siłę. Rozciągnęła się
bezwładnie - na jego użytek. Czekając na jej
reakcję, cofnął się trochę. W sam raz, by mogła
wbić mu łokieć między żebra. W okamgnieniu
znów ją chwycił za ramię, próbując je wykręcić do
tyłu. Cholera, rzeczywiście jest dobry. Ale chociaż
po jego stronie była siła i waga, Beth dysponowała
Tajemnicza kobieta 17
niebywałą zwinnością... nie mówiąc o luźnej kurt
ce. Sprężyła się, szarpnęła i uwolniła spod niego.
Czmychnęła w stronę magazynu - byle bliżej
ludzi, rozgrzewających się maszyn, labiryntu kon
tenerów - ale już po chwili stanęła w miejscu,
chwycona z tyłu za kurtkę. W jednej chwili
rozsunęła zamek i wywinęła się z niej przy akom
paniamencie przekleństwa swojego prześladowcy.
Jej radość nie trwała długo. Dopadł ją, gdy była
przy dźwigu. Rzucił się na nią i przygniótł do
zimnej stali.
- Na Boga - stęknęła, ciężko dysząc. Czuła jego
klatkę piersiową na swoich plecach, bo facet też
z trudem chwytał powietrze. - Czy tylko to jedno
potrafisz? Rzucać się na kobietę?
Dyszał jej w ucho i podrygiwał... chyba ze
śmiechu, co doprowadzało ją do szału. Przygniecio
na do filaru, z unieruchomionymi rękami, nadal nie
była bez szansy. Pogmerała przy wykończeniu
sportowego body i wyciągnęła spod niego plaster
w cielistym kolorze. Ostrożnie odkleiła warstwę
zabezpieczającą i chociaż trzymał ją mocno, szarp
nęła się i odwróciła twarzą do niego.
- Jesteś zanadto ruchliwa - zauważył spokoj
nie, pewny, że mu się nie wywinie.
I pewnie miał rację - gdy się odwróciła, za
blokował jej kolanami nogi, żeby jej nie przyszło
do głowy kopnąć go w krocze.
Co za upokarzająca pozycja.
Pomimo złości kipiącej w Beth - na nagłe
pojawienie się tego człowieka, na snajpera, nawet
28 Doranna Durgin
na Lietę za to, że pospieszyła się ze śmiercią - coś
wwyrazie jej twarzy musiało wskazywać, że czuje
się w tej chwili nieswojo. Może to ta intymna
bliskość - biodro przy biodrze, udo przy udzie,
oddzielone jedynie cienką warstwą ubrań - spra
wiła, że napastnikowi pociemniały oczy i zrobił
niewyraźną minę.
Błąd, proszę pana. Spuściła wzrok, napierał tak
mocno, że rzęsami dotykała jego policzka.
- Nie tylko ja jestem ruchliwa - zakpiła i pod
niosła wzrok tak szybko, że zdążyła dostrzec błysk
pożądania w jego oczach.
Nie zachował się jednak zgodnie z jej oczekiwa
niem. Nie odsunął się, tylko przycisnął ją jeszcze
mocniej, pochylił głowę i szepnął jej do ucha:
- Każdemu się zdarza.
Kolejny błąd. Niepostrzeżenie wsunęła rękę
między ich ciała, na tyle blisko, by nie mógł
uderzyć. Pan MI6 był napalony, choć patrzył na nią
lodowatym wzrokiem. Wpatrywał się w jej twarz,
w jej wargi, a jeśli nawet słyszał pokrzykiwania
dokerów, ignorował je. Musnął ją policzkiem,
gładko ogolonym - o tej porze?- - i rysy mu stężały.
Nagle, ku zdumieniu Beth, zapragnęła go także,
poczuła ciepło w piersi, a potem niżej. Tego nie
przewidziała... Postanowiła się z tym nie kryć,
chciała, żeby zauważył - rozchyliła wargi, jakby
oczekiwała na pocałunek. Był na tyle blisko, że
mogła poczuć jego oddech, na tyle blisko... żeby ich
wargi się spotkały.
Teraz przeniosła rękę do góry i dotknęła jego
Tajemnicza kobieta 29
karku, przyklejając plaster tuż nad tętnicą szyjną.
Popatrzył zdziwiony, a kiedy zrozumiał, co się
stało, było już za późno. Zanim zdążył zakląć,
zwalił się na ziemię, niedaleko Liety, odurzony
najnowszą odmianą leku nasennego.
- Sam się o to prosiłeś - mruknęła Beth i jed
nym krokiem przeszła nad nim. Rozejrzała się po
doku: wszystkie głowy zwrócone były w ich
stronę. Jakże by inaczej! Trzeba wiać. Schyliła się
po kurtkę i lekko się zachwiała, gdy napotkała na
opór. Kurtka leżała pod nim. Uklękła, żeby ją
wyszarpnąć, a wtedy ktoś z gapiów krzyknął
i pokazał na nią palcem. Zaklęła pod nosem.
Zdołała jedynie przesunąć ciało mężczyzny na
tyle, że mogła sięgnąć do kieszeni kurtki i wyjąć
z niej kilka drobiazgów oraz pistolet. Potem, nie
oglądając się na nic, ruszyła biegiem przed siebie,
zostawiając Lietę, Pana Odurzonego MI6 i swoją
ulubioną kurtkę na ziemi przy dźwigu.
Ale miała małą płytę Liety, a na niej - być może
- dość informacji, by rozpracować siatkę Jegorowa.
Wiedziała, że jest szyfr do niej, tylko musiała do
niego dotrzeć. Zagadka w sam raz na sobotni
telewizyjny film. Rosjanka powiedziała: „Blue
Crane. Stół. Na dole". O co tu chodzi? Ciążyła już
na niej śmierć Liety, którą z powodu godnego
pożałowania występu snajpera przypisał jej Pan
MI6. A przecież musiała wykonać powierzone jej
zadanie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jason Chandler otworzył oczy i jak przez mgłę
zobaczył pochylających się nad nim ludzi. Na ich
twarzach malowały się ciekawość i podejrzliwość.
Dudniło mu w głowie, czuł potworny niesmak,
a jego żołądek... Szarpnęło nim tak gwałtownie, że
ledwo zdążył przekręcić się na bok i zwrócić
spożytą o północy przekąskę wprost do krzepnącej
kałuży krwi koło niego. Ludzie odskoczyli do tyłu,
ale bynajmniej się nie rozeszli.
Właśnie miał puścić kolejnego pawia, gdy jeden
z mężczyzn powiedział:
- Zaraz tu będzie policja, stary.
Świetnie. Czemu nie? Jason splunął, wytarł
rękawem usta i z trudem zaczął wyłuskiwać z pa
mięci chwile poprzedzające moment, kiedy stracił
świadomość.
Stracił świadomość? Cholera, to niemożliwe!
Kiedy odepchnął się od ziemi i zdołał stanąć
pośrodku podejrzliwej, a teraz już mającej się
Tajemnicza kobieta 31
przed nim na baczności grupy dokerów, chwiały
się pod nim nogi. Poczuł coś na szyi... Przesunął
palcami i znalazł to coś - małą łatkę przyklejoną
akurat tam, gdzie jej działanie mogło być naj
skuteczniejsze. Odkleił ją i rzucił na ziemię, po
czym nie bacząc na protesty samozwańczej grupy
pościgowej, zaczął się chwiejnie oddalać od zwłok
Liety Denisowej. Będą ją przeszukiwać, zacznie się
dochodzenie, ale bez niego. Byłoby niedobrze,
gdyby odkryto jego tożsamość.
Był zamroczony, ale nie na tyle, żeby nie
pamiętać o kurtce swojej przeciwniczki. Zgarnął ją
z ziemi i ruszył z miejsca.
Grupka mężczyzn nie odstępowała go. Nie
chcieli pozwolić, żeby odszedł, ale też nie zamie
rzali stawać z nim do walki, chociaż pewnie
rozumieli, że popełnili błąd, wycofując się, gdy
chwyciły go mdłości. Dzięki temu zostawili mu
trochę wolnej przestrzeni i dali czas na zademon
strowanie wystającego spod wymiętej kurtki pis
toletu.
A jednak znalazł się śmiałek, który wyszedł
przed innych, żeby się z nim zmierzyć. Jason
zdążył się w porę zatrzymać, co jeszcze bardziej
rozzuchwaliło mężczyznę. Facet miał zresztą do
datkowy powód, by czuć się pewnie - był najwięk
szy z nich wszystkich, potężniejszy także od
Jasona, ze śladami blizn po licznych bijatykach.
Jason przetarł ręką twarz, zastanawiając się nad
użyciem swojego browninga. Bez sensu. Zwłasz
cza wobec wycia syren kapsztadzkiej policji, za-
32 Doranna Durgin
głuszających poranne odgłosy nabrzeża. Cholera,
jak mógł dopuścić, by ta kobieta dotarła przed nim
do Liety, zabijając ją zaledwie o parę chwil wcześ
niej, nim Jason ją dopadł. Dlaczego potem tak
długo się z nią szarpał? I wreszcie, nade wszystko,
jak mógł się jej dać tak zaskoczyć?
Znał odpowiedź na ostatnie pytanie i bynaj
mniej nie był z niej zadowolony.
Zza gór otaczających Kapsztad lada chwila
wyjdzie słońce, a on miał dziwne i nieprzyjemne
uczucie, że patrząc w jego blask, zwymiotuje
wszystko, co jeszcze zostało mu w żołądku.
- Zjeżdżaj, kolego, i to już - powiedział, pat
rząc na twardziela zmrużonymi oczami.
Mężczyzna nie zdążył otworzyć ust, kiedy
Jason ruszył do ataku, rzucając mu jedno ze swoich
najgroźniejszych spojrzeń. O takim spojrzeniu
jego była narzeczona mawiała, że na jego widok
małe dzieci z krzykiem pędzą do swoich mam,
a małe pieski ze skowytem kryją się pod kanapą.
Nie przepadał za pieskami, ale na własnej skórze
przekonał się, że małe dzieci to coś zupełnie innego.
Emanowała z niego taka wściekłość, że stojący
przed nim osiłek, obejrzawszy się na kolegów,
cofnął się lękliwie.
- Masz szczęście - warknął Jason, dotykając
automatu na biodrze. - Gdybym musiał użyć
rewolweru, zrobiłbym z ciebie marmoladę.
- Prędzej byś się sam okaleczył na takim kacu
- wytknął mężczyzna. - Wystarczy, że zabiłeś tę
kobietę.
Tajemnicza kobieta 33
- Przez was zabójca zdążyt już zwiać - powie
dział Jason z takim przekonaniem, iż zasiał wątp
liwość w niektórych śmiałkach.
- E tam, dajmy mu odejść, szkoda pięści - po
wiedział któryś, maskując niepewność szyder
czym uśmieszkiem. - Wszyscy go widzieliśmy. Do
czasu przerwy na lunch gliny rozlepią jego zdjęcie
po całym mieście.
- Nie krępujcie się - mruknął Jason, wiedząc, że
jego sekcja zatrze po nim wszelkie ślady. Będą mu
mieli za złe, ale zrobią to po mistrzowsku. A poza
tym...
Jakby na to wszystko nie patrzeć, zasłużył na
ich gniew.
Zostawił w tyle niezdecydowany tłum - wdzięcz
ny brygadziście, który wrzasnął: „Wracajcie, chło
paki, do roboty!" - a także wdzięczny „chłopa
kom" za to, że tak dokładnie zryli teren, iż bez
udziału MI6 miejscowa policja będzie miała trud
ności z wydedukowaniem czegokolwiek. A gdy
syreny dały się słyszeć prawie tuż tuż, wyczuł, że
dokerzy na dobre stracili zapał. Przyspieszył kro
ku, nierównym truchtem obiegł budynek i dotarł
do niedużej wnęki, gdzie ukrył wynajęty motor
bmw. Kask pasował w kolorze do żółtego moto
cykla, więc czuł się teraz jak wielki banan. Żałos
ny ze mnie bęcwał, pomyślał. Kiedy tak jechał
statecznie wzdłuż South Arm Road, uprzejmie
zjeżdżając na bok przed dwoma policyjnymi wo
zami, pędzącymi od strony mola, pomyślał, że
może jest to najlepszy szpiegowski ekwipunek,
34 Doranna Durgin
jaki kiedykolwiek miał. Ekwipunek żałosnego
bęcwała.
Przepuściwszy policję, dodał gazu i jechał dalej
w dobrym tempie, ale nie ujechał za daleko. Skręcił
z Dock Road na niewielki parking na końcu
nabrzeża i wjechał w sporą zatoczkę, gdzie prak
tycznie był sam. Znalazł miejsce pod drzewem,
zahamował, odstawił podpórkę i ściągnął kask.
Kiedy powiesił kask na kierownicy, głęboko
odetchnął, rozluźnił mięśnie ramion, wyprostował
plecy i uruchomił rezerwy energii, żeby pokonać
kaca spowodowanego paskudną trucizną, którą ta
kobieta mu zaaplikowała. Głęboki oddech okazał
się być kiepskim pomysłem, pociemniało mu
w oczach i w męczarniach zwrócił resztę posiłku.
Odwrócił się do motocykla i zdecydowanym
ruchem sięgnął po butelkę wody. Wypłukał usta
i splunął na ziemię. Podszedł do drzewa, osunął się
po pniu i usiadł, opierając się na łokciach i od
chylając do tyłu głowę.
Pomyśl. Zastanów się! - nakazał sobie.
Jak do tego wszystkiego doszło? Przecież z taką
precyzją wszystko zaplanował. Wszystko szło do
brze aż do momentu, kiedy zobaczył tę kobietę,
pochylającą się nad ciałem Denisowej. Wystar
czyła chwila, a Denisowa i jej informacje - być
może prawdziwy powód jej ucieczki jak najdalej
od Jegorowa - odpłynęły bezpowrotnie.
Klucz do całej zagadki zniknął wraz z tą kobietą.
Musiała coś wiedzieć. Nie zabiła Denisowej bez
powodu. Przedtem dość długo rozmawiały. Deni-
Tajemnicza kobieta 35
sowa nie musiała jej nic powiedzieć... chyba że
sama chciała.
A zatem, jeśli ma się wywiązać z zadania, ta
kobieta jest jego jedyną szansą. Nabierając - tym
razem ostrożnie - powietrza w płuca, wrócił do
motoru, by sięgnąć po jedyny łup, jaki mu został ze
spotkania: kurtkę. Choć z oderwaną kieszenią,
była całkiem niezła - rozpoznał ekskluzywną ame
rykańską markę. Usiadł z powrotem, żeby ją
przeszukać. Zrobił na nim wrażenie szeroki wach
larz fikuśnego sprzętu. Noktowizor firmy Phan-
tom, składana pałka, liczne dobrze wyważone
noże do rzucania... ale ani skrawka papieru. Żadnej
wskazówki. Kurtka upewniła go w tym, co już
wiedział - kobieta jest wyszkolona. I dobra w swo
im fachu.
A jak go podeszła! Jak wykorzystała nagły błysk
porozumienia między nimi! Chyba miał szczęście,
że go nie zabiła.
Ale nie czuł się przez to szczęśliwszy.
Był tak samo wkurzony, jak w doku. Czas
niczego nie zmienił. Wystrychnęła go na dudka.
Wykorzystała jego chwilę słabości i załatwiła go na
cacy.
Przeklął swoje durne ciało. Jego zmysły nadal
pragnęły tamtego pocałunku, którego mu odmówi
ła. Może nawet jeszcze bardziej...
Pomyśl. Zastanów się! Spróbuj ją opisać, za
miast wpadać w obsesję na jej punkcie. Będziesz
musiał złożyć raport, i to już niedługo. Pomyśl!
Krótkie włosy, ściągnięte do tyłu w ledwie
36 Doranna Durgin
trzymający się kucyk - ciemne w świetle poprze
dzającym świt. Ciemne oczy, o ile można coś
pewnego powiedzieć przy takim oświetleniu.
Szczupła, ale silna, świetnie wygimnastykowana.
Jej ruchy... zamknął oczy, próbując odtworzyć
sposób, w jaki się poruszała - sprężysty i wy
ważony, jakby każdy krok przenosił ją dokładnie
tam, gdzie chciała... jakby doskonale wyczuwała
przestrzeń.
Nie każdy ma taki zmysł orientacji, taką umiejęt
ność. Większości ludzi nie interesuje, gdzie w danej
chwili znajdują się ich obie nogi. Ale ta kobieta
wiedziała i świadomie posługiwała się tą wiedzą
jak narzędziem.
Tancerka.
Teraz mu się skojarzyło: lekko uniesiona na
palcach, postawa naturalna jak oddech dla zawo
dowej tancerki. Specjalne, sprężyste adidasy. Ob
cisły trykot, niczym wygodna druga skóra, utrud
niająca złapanie właścicielki po pozbyciu się kurt
ki. Ocieplacze na nogach, podkreślające tylko ich
długość.
Nie zapominaj, durniu, co stało się potem. Nie
pozwól, żeby się to powtórzyło.
Zresztą miał dość pełnych energii i inwencji
istot w swoim życiu. Impulsywnych bab i ich
impulsywnych decyzji, lekceważących wszelkie
reguły, jakby nie wiedziały, że ustanowiono je
z jakiegoś powodu. Chodziły własnymi ścieżka
mi... łamiąc po drodze serca facetów.
Błyskawicznie otworzył oczy. Musi znaleźć tę
Tajemnicza kobieta 37
kobietę i wydobyć z niej informację przekazaną
przez Lietę Denisową. Gdy się załatwi Jegorowa,
jason puści to spotkanie w niepamięć.
- Wyglądasz na sfatygowanego, Gwiazdorze
- zauważył Niedźwiedź, łącznik i wspólnik Jasona,
a także komputerowy fachman w jednej osobie.
Jason spojrzał niechętnie na swojego laptopa,
ustawionego teraz na wideotelefon.
- Dżentelmen o takich sprawach nie mówi
- odpowiedział surowo, otrzymując w zamian
jedynie szeroki uśmiech. W drodze powrotnej do
hotelu w centrum Kapsztadu zatrzymał się parę
razy, co jednak ani trochę nie wpłynęło na po
prawę jego humoru, mimo że miał okazję się umyć
i zaparzyć sobie filiżankę kawy, zanim usiadł za
hotelowym biurkiem. - Powiedz mi tylko, co o niej
wiesz.
- Jedna wielka niewiadoma - zasępił się Nie
dźwiedź, wsuwając zaostrzony koniec ołówka
w gęste srebrzyste włosy, podobne do sierści misia
grizzly, skąd wziął się jego przydomek, choć na
prawdę nazywał się Theodore. - Nie potrafiłbyś
wytłumaczyć dokładniej, co tam się stało na dole?
Poza tym, że zachowałeś się jak ostatnia łajza?
Dla Niedźwiedzia „na dole" znaczyło dosłow
nie na dole. Siedział przed ekranem i dzięki satelicie
obserwował Kapsztad. Choć zasięg miał ograniczo
ny, czasami było to jak dar niebios.
- Pozostawiam to twojej wyobraźni - burknął
38 Doranna Durgin
Jason. Zrelacjonował już najważniejsze kawałki,
potwierdzające jedynie to, co Niedźwiedź już
wiedział. - Czego się dowiedziałeś?
- Nasza Tajemnicza Kobieta zostawiła pewien
drobiażdżek wysoko w gniazdku.
Chodziło o dźwig. Widział, jak ta kobieta zerkała
w górę, kiedy się pochylała nad martwą Denisową.
Zamierzał to sprawdzić po opanowaniu sytuacji.
Skończyło się na dobrych zamiarach.
- Poczciwy karabin typu M24 SWS - powie
dział Niedźwiedź. - To trochę za blisko jak na taką
broń, ale skoro musiało się strzelać...
- To prawda - zadumał się Jason. Nie zależało
jej, żeby zabić, tylko żeby coś zabrać. W przeciw
nym razie kobieta po prostu by zniknęła i nie
narażała się, że zostanie przyłapana na gorącym
uczynku. I nigdy by jej nie zobaczył. - A co na to
miejscowa policja?
Niedźwiedź przeniósł wzrok na drugi ekran
i potrząsnął głową.
- Chyba nawet nie wpadli na to, żeby tam
zajrzeć - powiedział. - Ich świadkowie widzieli
ciebie i naszą Tajemniczą Kobietę, szamoczących
się i nie tylko... Wygląda na to, że padłeś ofiarą
odwrotności dyskryminacji, kolego. Uważają, że
to byłeś ty, a kobiety tylko ci towarzyszyły.
Szybko by się przekonali, że kula w ciele Deniso-
wej nie pochodzi z rewolweru, oczywiście gdybyś
my w porę nie usunęli ciała.
Jason machnął ręką. Normalnie sam by to zrobił,
gdyby nie to, że był spalony.
Tajemnicza kobieta 39
Mimo wszystko nie mógł się nadziwić, dlaczego
tamta w ogóle zostawiła broń.
Potarł twarz rękami, a kiedy podniósł wzrok,
przez moment dostrzegł współczujący wzrok Nie
dźwiedzia.
- No dobrze - powiedział Niedźwiedź. - Są
i dobre wiadomości. Twoja Tajemnicza Kobieta nie
uciekła daleko. Nie wiem, jak się tam dostała, ale
opuściła doki pieszo i funduje sobie teraz „kultural
ne" rozrywki na nadbrzeżu. O ile nam wiadomo,
kręci się koło sklepów, chociaż w tej chwili nie
mamy na nią dokładnego namiaru. Właśnie sobie
pomyślałem, Gwiazdorze, że byłoby elegancko
zwrócić jej kurtkę.
- Chyba w tych twoich systemach operacyj
nych masz zainstalowany program czytający
w cudzych myślach - powiedział Jason, wyciągając
kurtkę spod łóżka. Hotelowy pokój nie był na tyle
duży, żeby siedząc przy biurku, nie mógł dosięgnąć
wszystkiego, czego potrzebował. Pomyślał, że za
nim odda kurtkę właścicielce, przeszuka ją ponow
nie, na wypadek gdyby kryła w sobie coś jeszcze,
czego wcześniej nie zauważył. Noce są chłodne
i kobieta ucieszy się, odzyskując swoją własność,
choć pewnie nie powita go przesadnie ciepło.
- Miej się przy niej na baczności - ostrzegł
Niedźwiedź z zatroskaną miną. - I dawaj znaki
życia. Przez dłuższy czas nie było połączenia. To
wszystko przez te cholerne kradzieże satelitarnego
pasma, na które nie mam wpływu.
Jason ścisnął kurtkę w ręku. Poczuł przy tym
40 Doranna Durgin
czysty, świeży zapach... coś cytrusowego. Po
wstrzymał się, żeby nie podnieść kurtki do twarzy.
- Zawsze na siebie uważam.
- Taak? - zakpił Niedźwiedź. - Więc przestań
się tak głupio uśmiechać.
- Zejdź ze mnie - powiedział łagodnie Jason.
- Będę w kontakcie. - Nacisnął klawisz i zamknął
laptop.
Jeszcze przez jakiś czas wpatrywał się w kurtkę.
Była ciemnozielona, właściwie szmaragdowa. Mia
ła brązową podszewkę. Przeszukał ją dokładnie,
więc teraz może się już przebrać i pójść prosto na
nadbrzeże. Ale na początek...
Na początek zbliżył okrycie do twarzy i wciąg
nął w nozdrza jego zapach.
Blue Crane. Szukając schronienia w handlowej
części nadbrzeża, Beth analizowała ostatnie słowa
Liety... a także swoje dalsze kroki. Idź tropem
komputerowego hasła. Okey, to oczywiste.
Skontaktuj się z Barbarą Price. Jak wyżej. Bar
bara może dorzucić własne sugestie, poza tym
może coś wiedzieć na temat zamieszanego w akcję
agenta MI6.
Nie widziała powodu, dla którego facet miałby
wycofać się z gry. Wyliże się z ran - i to szybko - po
czym znów zacznie na nią polować. Uważa, że
zabiła Lietę, słusznie też podejrzewa, że otrzymała
jakąś cenną informację. I żywi do niej urazę.
Musi się trzymać od niego z daleka.
Najlepiej wmieszać się w tłum. Znaleźć cichy
Tajemnicza kobieta 41
kąt i porozumieć się z Barbarą, korzystając z wyso
kiej klasy minikomputera, który włożyła do spe
cjalnej torby, ukryła koło magazynu i zabrała
w drodze powrotnej. Trzeba też choć trochę zmie
nić wygląd. Po krótkim namyśle ściągnęła gumkę
z włosów, pochyliła się i szybko je wzburzyła.
Kiedy się wyprostowała, włosy opadły do ramion,
zmieniając jej sylwetkę i lekko osłaniając twarz.
Jej torba zawierała popielaty bliźniak zrobiony
z jedwabnej przędzy. Włożyła go na trykot, ukry
wając pod dodatkową warstwą szczupłą figurę.
Pistolet z tylnej kieszeni powędrował do ukrytej na
wysokości kostki kabury, a Wyatt do niewielkiej,
dyskretnej saszetki przy pasku. Trochę szminki
- o ton ciemniejszej od jej zwykłego koloru - lekki
podkład dla zatuszowania ledwo widocznych pie
gów, i już po chwili wyglądała jak zadbana i wy
spana turystka, gotowa wyruszyć na przechadzkę
po zapierającym dech w piersi, bajecznie koloro
wym nabrzeżu. Tyle tu pokus - rzadkie afrykań
skie rękodzieło, sprowadzone z głębi lądu, ponie
waż w samym Kapsztadzie nie istniała prężna
artystyczna wspólnota, różne ciekawostki kulinar
ne dla zgłodniałych, urocze staroświeckie ławki
z idealnym widokiem na Górę Stołową i jej naj
wyższe partie - Czarci Szczyt i Głowę Lwa. Prócz
tego wypożyczalnie łodzi, wielkie, nowoczesne
kino sieci IMAX i, przy drodze prowadzącej do
Kapsztadu, słynne akwarium.
Kofeina, pomyślała Beth. Od tego trzeba zacząć
dzień. Do tego czasu chyba już otwarto centrum
42 Doranna Durgin
handlowe Victoria Wharf. Gdyby znalazła jakąś
ukierunkowaną na turystykę kawiarenkę z prasą,
a może nawet jakiś sklep z komputerami pod
łączony do Internetu, mogłaby dowiedzieć się
czegoś o Blue Crane, znaleźć jakieś powiązania
z Południową Afryką. Przy odrobinie szczęścia
słowa „stół" i „na dole" nabrałyby większego
sensu w powiązaniu z tą informacją. Barbara też
mogłaby coś podpowiedzieć, a skontaktowanie się
z nią ze sklepu komputerowego nie powinno
zwrócić niczyjej uwagi. Zwykłe oglądanie i testo
wanie sprzętu, ot i wszystko.
Znalazła kawiarnię i zamówiła kawę z pianką
czekoladową, a do tego pączek z lukrem. Za
stanawiała się, czy nie skontaktować się z Barbarą
tu i teraz, ale miejsce było zbyt spokojne. Rzucała
by się w oczy. Wyjęła z torby minikomputer, ale
włączyła go tylko po to, żeby podumać nad Lietą
Denisową i jej byłym kochankiem, Kapoczem
Jegorowem.
Oto zdjęcie Liety: zdumiewającej jakości cyf
rowy obraz, który z powodzeniem mógłby zostać
wykorzystany na okładkę każdego ekskluzywnego
kobiecego magazynu - gdyby komuś się podobało
lodowate spojrzenie jasnobłękitnych oczu. Ani
krzty ciepła, jakiejkolwiek zachęty... „Trzymaj się
ode mnie z daleka, mój panie". Beth widziała
Rosjankę tylko przez noktowizor, a potem w mro
ku poprzedzającym świt, na fotografii rzucał się
w oczy żywy kolor długich, rudych włosów Liety,
choć ich miękkie fale ani trochę nie łagodziły
Tajemnicza kobieta 43
surowych klasycznych rysów. Fotografia świad
czyła o żelaznym charakterze kobiety i jej absolut
nej pewności siebie.
Beth wypiła łyk stygnącej kawy. Lieta nie żyje
i przecież sama wybrała takie, a nie inne życie,
które zakończyła przedwczesna śmierć. Teraz Beth
musi udowodnić, że ta śmierć - a także jej własne
życie - są coś warte.
Wróciła do menu komputera i wybrała zdjęcie
Jegorowa. W innych czasach, w innym świecie
można by go było nazwać królem świata przestęp
czego. Teraz zaś jest po prostu bogatym, wpływo
wym mężczyzną, niemal charyzmatycznym czło
wiekiem w okolicach pięćdziesiątki, o przenik
liwych niebieskich oczach, z zawadiacką blizną na
policzku. Jednak w swej nieoficjalnej działalności
Jegorow skłócał ze sobą różne - większe czy
mniejsze - grupy etniczne, kulturowe, religijne,
posługując się terrorem, pieniędzmi i władzą w na
grodę. Teraz przekonał się na własnej skórze
o prawdzie znanej większości ludzi: że żadna
władza na świecie nie uleczy tego, co jest nieule
czalne. Umierał na raka.
A więc musi umrzeć. Jeśli jednak Beth znajdzie
sposób, Jegorow zdąży się dowiedzieć przed śmier
cią, że jego wtyczce z CIA nie udało się w porę
zabić Liety, by zabezpieczyć schedę po nim.
Jednak nadal ma szansę powstrzymać Beth.
Nasłany przez niego człowiek ma nad nią jedną,
bardzo istotną przewagę - nie musi uciekać.
W przeciwieństwie do Beth, za panem Złym
44 Doranna Durgitt
Snajperem stoi zapewne miejscowa ekipa, która
legalnie ścigała Lietę, a teraz ściga ją. Ona zaś musi
robić wszystko, żeby uciec przed nimi - a także
przed facetem z MI6 - próbując jednocześnie
rozszyfrować pozbawione sensu, wyszeptane
przed śmiercią słowa Liety.
To nie jest niewykonalne, ale wymaga pewnej
koncentracji i paru mądrych posunięć. Nie mówiąc
o tym, że przez jakiś czas trzeba się będzie obejść
bez snu.
Skasowała fotografię Jegorowa i trochę poser-
fowała w komputerze, błogosławiąc jego liczne
udogodnienia, pozwalające wyszukać wszystko na
temat Blue Crane.
Ekranik szybko wyświetlił wyniki: najdrobniej
sze szczegóły o ptakach o tej nazwie, rozmaite
sportowe drużyny i tak dalej, ale to jej nie usatys
fakcjonowało. Zaraz, zaraz... przecież blue crane
jest narodowym ptakiem Republiki Południowej
Afryki... To już było coś. Uznała, że warto to sobie
zanotować w pamięci.
Dopiła kawę, zdmuchnęła okruszki z kompute
ra i wsunęła go do torby. Wstając od stolika,
dostrzegła kątem oka znudzonego nastolatka za
kontuarem. Nagle się ożywił i zaczerwienił, może
zawstydzony faktem, że nie poświęca jej uwagi.
- Wiesz może, gdzie jest Blue Crane? - zapytała.
- A o który chodzie - zdziwił się, po czym
szybko dodał: - Jest tego całe mnóstwo, choćby na
nadbrzeżu... nie licząc tych w centrum miasta.
Beth udała zaambarasowanie.
Tajemnicza kobieta 45
- Sama nie wiem. Mam się tam z kimś spotkać.
- Lepiej niech się pani dowie, bo szukając
w ciemno, można oszaleć. Albo proszę spróbować
w centrum handlowym. Jest ich tam parę do
wyboru. Ale otwierają dopiero za godzinę.
- Dzięki - powiedziała z promiennym uśmie
chem, co może było błędem, bo lepiej by było, żeby
jej nie zapamiętano. Chociaż i tak była tu jedyną
klientką.
No, ale czegoś się tutaj dowiedziała. Nie zawiódł
jej węch - nazwa Blue Crane często występuje
w okolicy - ale będzie musiała się napracować,
żeby ustalić, co jest co. Może Barbara Price pomoże
jej usystematyzować poszukiwanie. Może nawet
podsunie jej jakąś ciekawostkę na początek.
Beth pomyślała o hotelu Przy Falochronie, ale
szybko się rozmyśliła. Nawet jeśli nie jest spalony,
nie powinna się tam kręcić w oczekiwaniu na
otwarcie centrum handlowego. Równocześnie na
nadbrzeżu panował coraz większy ruch - o tej
godzinie jeszcze przeważali rybacy, ale trafiali się
też poranni spacerowicze i nadgorliwi turyści.
Nagle zauważyła wysoką męską sylwetkę w ciem-
nooliwkowej kurtce. Przecięła szybko Market
Square, minęła amfiteatr i znalazła się w pobliżu
centrum handlowego, gdzie weszła do ładnego
zespołu krytych pasaży handlowych, wznoszą
cych się tarasami w górę. Jej uwagę natychmiast
przyciągnęła kwiaciarnia o nazwie Blue Crane, nie
zatrzymała się jednak przy niej. Na razie będzie się
tylko rozglądać.
46 Doranna Durgin
Przestań go wypatrywać, zganiła siebie, kiedy
dostrzegła czyjeś szerokie ramiona w burooliw-
kowym ubraniu. Kiedy mężczyzna się odwrócił,
zobaczyła, że ma starannie przyciętą brodę i im
ponujący orli nos. Jej facet z MI6 miał prosty, ostry
nos z charakterystycznym śladem po niegroźnym
złamaniu. To przerażające, że o tym pamiętasz,
Flash, pomyślała. W witrynie sklepowej dostrzegła
szczupłą, lekko stąpającą sylwetkę i natychmiast
się odwróciła...
Nikogo nie było.
Fatalnie, jak na szpiega. Najwyraźniej zbyt
długo obywała się bez partnera. Coś z tym trzeba
będzie zrobić po powrocie do Stanów. Ale na
razie...
Sklep sportowy Blue Crane. Księgarnia Blue
Crane. Drogeria Blue Crane. Przystanęła, zaintry
gowana wystawionym w koszykach towarem.
Można by tu wydać trochę pieniędzy. Pogrzebała
pobieżnie w paru z nich, nie oczekując, że coś
znajdzie. Ale skoro już tutaj była, kupiła nową
pastę do zębów i szczoteczkę, znalazła też swoje
ulubione cytrynowe mydło.
Wyszła z drogerii i wyrósł przed nią sklep ze
sprzętem elektronicznym.
- Wiedziałam, że prędzej czy później cię znajdę
- mruknęła pod nosem. Co więcej, było to jedno
z bardziej uczęszczanych miejsc w centrum hand
lowym, z masą dzieciaków grających w kom
puterowe gry i dorosłych podziwiających wielkie
kino domowe na wystawie. Głośna muzyka nie
Tajemnicza kobieta 47
sprzyjała jej celom, ale znalazła sobie miejsce za
przenośnym sprzętem stereo, gdzie wyciągnęła
własny sprzęt. Kilka szybkich komend rysikiem
i na ekranie pokazała się ikonka z tancerką, którą
Aaron Kurtzman, specjalista do spraw technicz
nych w Stony Man, zainstalował w jej minikom
puterze.
Tancerka miała równo obcięte włosy i jedno
częściowy trykot, ale była zbyt obficie wyposażo
na, żeby zajmować się tańcem profesjonalnie,
jeszcze przez chwilę tańczyła na ekraniku, kiedy
na jej miejscu pojawiła się Barbara Price. To nic, że
znajdują się w różnych strefach czasowych. W Sto
ny Man jest późny wieczór, ale Barbara jest zawsze
na miejscu, zawsze czeka na telefon Beth, jakby to
była najważniejsza sprawa na świecie. Dzisiaj
Barbara nie siliła się na zbędne wstępy.
- Jest źle - powiedziała.
- Bardzo źle - przyznała Beth. - Ale mogło być
gorzej. Dostałam od niej to, co trzeba.
- Więc skąd taka zwłoka? - skrzywiła się
Barbara. - Spodziewałam się twojego telefonu parę
godzin temu.
Beth szybko zrelacjonowała przebieg wydarzeń
w doku i dodała:
- Chyba powinnam tu zostać. Jeśli Lieta miała
rację co do udziału Jegorowa, jego człowiek będzie
chciał zdobyć szyfr. Pytanie, kto pierwszy do niego
dotrze, a przecież my nie wiemy, co ten facet już
wie. Straciłabyś za dużo czasu, ściągając tu kogoś
nowego. Jestem na miejscu.
48 Doranna Durgin
- Jesteś spalona. Narażasz się - zauważyła
Barbara.
- Będziesz to musiała jakoś załagodzić.
- Spróbuję. - Barbara spojrzała na nią z troską.
- Ale nie po to cię tam wysłaliśmy. Nie masz
odpowiedniego przygotowania. A już na pewno
nie powinnaś być sama.
- Nigdy nic nie wiadomo - uśmiechnęła się
Beth. - Może pojawi się pan z MI6, a ja niepo
strzeżenie wciągnę go do współpracy.
- Niezły pomysł - przyznała Barbara. Nacis
nęła parę klawiszy na klawiaturze i powiedziała:
- Ze wszystkich agentów MI6, przebywających
na tym terenie, najbardziej pasuje do twojego
opisu niejaki Jason Chandler. Stara szkoła, ale ma
za sobą trening specjalistyczny w SAS*. Dobrze
sobie radzi. Stanowiłby niezłe zaplecze, gdybyś
go potrafiła przekonać, że nie zabiłaś Liety. Tak,
Flash, z tego, co tutaj widzę, wynika, że jest
dobry. Jeśli nadarzy się okazja, skorzystaj z niej.
Ale pamiętaj, że nadal mogę przenieść cię do
innej grupy.
- Po pierwsze, co mi tam jego trening w SAS.
To mi nie imponuje. Wystarczy skreślić tylko
pierwszą literę, a z SAS wyjdzie AS wywiadu i ta
kie mam o nim zdanie. A co do opuszczenia
*SAS (Special Air Service) - brytyjska wojskowa
formacja specjalna (komandosi), wyłoniona w czasie II
wojny światowej z Armii Brytyjskiej. Działa po dziś
dzień. Powołana między innymi do przeprowadzania
operacji antyterrorystycznych. (Przyp. tłum.).
Tajemnicza kobieta 49
Kapsztadu... Po co, skoro mogę się przydać na
miejscu - wyrzuciła jednym tchem Beth.
- Twój wybór. To prawda, że czasu mamy
mało. Jeżeli pierwsi położymy rękę na kopii karty
Scherby, rozłożymy organizację Jegorowa, że nie
wspomnę o samym Scherbie.
- Czy to prawda, że ten gagatek cieszył się złą
sławą już w wieku trzynastu lat? A co oznaczają te
jego wszystkie tatuaże?
- Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: tak,
a co do drugiego... Myślę, że jeśli wszystko się uda,
będzie okazja osobiście go o to zapytać. Może to
wyraz jego anarchistycznych skłonności.
- A może chciał zrobić na złość swojej mamie
- zażartowała Beth. - Ale do rzeczy: czy mogłabyś mi
pomóc przejrzeć hasła zawierające słowa Blue Crane,
zanim nie wymyślimy czegoś lepszego"? Warto by się
też dowiedzieć, gdzie Lieta spędziła tę noc.
- Była poza zasięgiem naszego radaru, ale jesz
cze raz spróbuję się czegoś dowiedzieć. Przyślę ci
też informacje na temat Blue Crane. Tylko uważaj
na siebie, Flash. Mówię poważnie. Gdyby nam tak
na tym cholernie nie zależało... I spróbuj urobić
tego Chandlera. To też mówię poważnie.
- Przyjęłam - powiedziała Beth, rozglądając się
dookoła. - Zaraz ukryję plik w mojej zapasowej
skrytce. Na wypadek, gdyby coś się stało...
- Zanotowałam - przerwała Barbara. - Chcę,
żebyś była w stałym kontakcie, Flash. Doceniamy
twoje niekonwencjonalne metody, ale tym razem
masz przestrzegać reguł. Zadzwoń.
50 Doranna Durgtn
- Moje niekonwencjonalne, ale skuteczne me
tody - sprostowała Beth, ale to nie był argument,
o czym obie wiedziały. - Zadzwonię.
Wyłączyła się, gdy jacyś mali chłopcy zajrzeli jej
przez ramię.
- Czy to jakaś nowa gra? - zapytał jeden z nich,
ten najodważniejszy.
- Tak - uśmiechnęła się Beth. - Prototyp inter
akcyjnej gry szpiegowskiej. Obecnie jest na etapie
testów alfa, więc jeszcze nieprędko będzie w sprze
daży. - To mówiąc, opuściła sklep, pozostawiając
chłopców z rozdziawionymi buziami.
ROZDZIAŁ TRZECI
Mało brakowało, a Jason Chandler by ją prze
oczył. Był już raz w tym centrum handlowym,
krążąc po zalanym słońcem wnętrzu, przechodził
od jednego ciągu sklepów do następnego. Teraz
skupił całą uwagę na wypatrywaniu sylwetki,
którą zapamiętał tego ranka. Szczupła, wypros
towana, z małym kucykiem.
Czyżby... nie, to nie ona. Nie całkiem. Teraz jej
szczupłą sylwetkę zakrywał zapięty na guziczki
elegancki sweterek, a otoczona długimi włosami
twarz była uderzająco ładna. Z początku ominął tę
kobietę wzrokiem, ale wtedy poruszyła się i skiero
wała do wyjścia, a on błyskawicznie się odwrócił.
Nie miał już cienia wątpliwości - tylko ona ma
taki chód.
Też się po chwili odwróciła. Niezadowolenie
i irytacja malujące się w jej oczach ustąpiły miejsca
rezygnacji. Początkowo myślał, że zwieje, ale ona
przeszła do rzędu ławek na środku pasażu, gdzie
52 Doranna Durgin
padało słońce, a dookoła stały wysokie, egzotyczne
rośliny liściaste. Celowo chyba minęła go tak
blisko, że niemal się o siebie otarli.
Coś za dobrze to wygląda, zupełnie jak powi
tanie.
Zeszła na dół, usiadła na jednej z drewnianych
ławek i założyła nogę na nogę. Miała przy sobie
torbę. Pewnie jest nieźle wyposażona, pomyślał
i usiadł obok.
Spoglądali na siebie przez chwilę, a potem ona
świadomie i bez pośpiechu przeniosła wzrok na
kurtkę, którą Jason położył przy sobie. Pokiwał
głową, nie dając poznać, że ukrył pod spodem
browninga.
- Chyba twoja - powiedział.
- Moja - odrzekła opanowanym tonem. - Cho
ciaż nie sądzę, żebyś zostawił w niej jakieś moje
zabawki.
- Raczej nic nie przegapiłem.
- Wszystko - mruknęła i skrzywiła się, jakby
spierając się z kimś nieobecnym, bo nie patrzyła na
niego. - Przegapiłeś wszystko...
Obserwując jej wewnętrzną walkę, zastanawiał
się, jak sobie radzi jako terenowy agent. Nic nie
dało się ukryć na jej szczupłej, ale pełnej wyrazu
twarzy, podobnie było z ciałem. Wysportowane
wydanie Audrey Hepburn, o wielkich oczach,
delikatnych rysach i niewiarygodnie długiej szyi.
Mimo to był na nią zły za to, co stało się w doku, za
tę chwilę słabości, kiedy ją przyparł do słupa
dźwigu.
Tajemnicza kobieta 53
Z drugiej strony, chłopie, wzięła cię na ten
seksowny chwyt, pomyślał. Załatwiła. Ach, te
baby z ich pomysłami! Nie można takim wierzyć.
Nigdy nie wiadomo, kiedy i co je najdzie albo jakie
poniosą je emocje. Nigdy nie wiadomo, co... Dość
tego, Chandler. Po co rozdrapywać stare rany. Nie
trać głowy.
Zauważył, że dziewczyna mu się przygląda
z uniesioną brwią. Czy to ironia, czy chęć przypo
mnienia mu o tamtej dekoncentracji, chwilowym
zapomnieniu się, które go tyle kosztowałoś Po
stawiła torbę na kolanach i skrzyżowała na niej
ręce. Pozycja obronna, nie ma co.
- Jak mnie znalazłeś?
- Na pewno nie dzięki temu świństwu, które
mi przykleiłaś - mruknął, ale wcale nie to chciał
powiedzieć. - Na przyszłość miej litość i po prostu
porządnie walnij mnie w łeb.
Zamrugała ze zdumienia.
- Jesteś na to uczulony? To cię miało tylko
trochę zamroczyć.
- Ślady mojej reakcji alergicznej znajdziesz na
terenie całego doku. - Nawet dla niego zabrzmiało
to trochę prostacko.
Na jej miejscu pewnie też by się uśmiechnął.
Leciutko, przez ułamek sekundy.
- O rany - powiedziała bardzo po amerykań
sku. - Przykro mi, naprawdę.
- Już to widzę - powiedział. Wsunął rękę pod
kurtkę, zręcznie wyciągnął browninga, a kurtkę
przełożył na jej stronę, przysuwając się na tyle
54 Dorattna Durgitt
blisko, że dla osób postronnych mogli wyglądać jak
para. Dziewczyna pachniała tak samo świeżo jak
jej kurtka. - Nie zechciałabyś mi opowiedzieć, co
się zdarzyło dziś rano?
Wyglądała na rozbawioną.
- A niby dlaczego miałabym to zrobić, Jasonie
Chandlerześ Bo uważasz, że zabiłam kobietę,
którą miałam chronić A może dlatego, że chciałeś
mnie stamtąd zabrać w kajdankach?- Zamierzasz
powtórzyć ten numeru
- Niczego takiego nie planuję - wykrztusił,
kompletnie wytrącony z równowagi jej prze
mówieniem. Wie, kim jestem! Próbowała chronić
tamtą kobietę! Chyba w to nie uwierzy. Od
ruchowo mocniej zacisnął dłoń na browningu.
- Nie wiem, z jakiej broni strzelał zabójca
- ciągnęła - ale wiem, że to partacz. Mimo że był
tak blisko, nie zabił jej na miejscu. Co więcej, nie
próbował dokończyć roboty. Kiedy ciągnęłam Lie-
tę pod dźwig, byłyśmy odsłonięte. Partactwo i nic
więcej. Jeżeli sądzisz, że sam jesteś na tyle dobry,
żeby mnie załatwić i skuć, to znaczy, że nie masz
zielonego pojęcia, z kim masz do czynienia.
Jason wzruszył ramionami.
- Każdy miewa złe dni. Na tyle złe, że zdarza
mu się zostawić karabin. A może i jakieś odciskiś
- Tere fere - parsknęła.
- To jedno z tych bezsensownych powiedzo
nek, które na dobrą sprawę nic nie znaczą - powie
dział po chwili.
- Znaczą, że odchodzę. - Jej spojrzenie przez
Tajemnicza kobieta 55
chwilę nic mu nie mówiło. Dopiero po chwili się
zreflektował: przymierzała się do czekających ją
zadań. - Jeszcze nie zwariowałam, żeby z tobą
pracować.
- Pracować ze mną? - Kompletnie zaskoczony,
posłużył się tym samym bezsensownym zwrotem
co ona: - Tere fere.
- To rzeczywiście brzmi głupio w ustach takie
go macho z MI6.
Kreatywne kobiety. Posługują się logiką, która
nic nie oznacza dla innych. Zmieniają kierunki tak
szybko, że nagle wisisz jedną nogą na samej
krawędzi zakrętu śmierci, stajesz się jak bezradna
postać z kreskówki, która stara się nie wypaść
z
gry.
A mimo to dostarczają intensywnych doznań,
które mają w sobie coś porywającego. Spontanicz
ne podejście do życia.
Wcale nie takie znów porywające.
- A więc szukasz jakiegoś macho z MI6? - za
pytał. - Coś ci powiem. Mój dziewięciomilimet-
rowy browning, prawdziwy macho, znajduje się
tylko o parę centymetrów od twojego ślicznego
tyłeczka. Naprawdę nie chciałbym ci go podziura
wić, ale dziesięciostrzałowy magazynek jest pełny.
- Po namyśle dodał: - Ma czarne epoksydowe
wykończenie. Bardzo seksowny.
- Mój tyłek?- - zapytała słabo, choć nie ze
strachu. Bardziej z niedowierzania, że coś takiego
usłyszała.
- Nie, mój pistolet - wyjaśnił. - Pokryty czarną
56 Doranna Durgin
epoksydową warstwą. Wszyscy faceci chcą właś
nie takie. - Boże, zmiłuj się, zmusza go, by plótł
takie głupoty.
- Coś takiego! - Najwyraźniej była obrażona
o to, że mówi o swoim pistolecie, a nie o jej
słodkich okrągłościach. - A ja mam sigsauera P226.
Dziewięć milimetrów, szesnastostrzałowy maga
zynek, sprawdzona europejska marka, uchwyty
typu Nill robione na zamówienie. Nazywa się
Wyatt. - Spojrzała, unosząc brew, jakby podkreś
lała swoją przewagę. - Oczywiście, nie liczę moje
go karabinu. A ty zdobyłeś tylko broń jakiegoś
kretyna.
- Ale mam pistolet - przypomniał jej. - Kilka
centymetrów od twojego tyłeczka, zapomniałaś?
A zauważ, że ty nie trzymasz Wyatta w ręku. Więc
proponuję, żebyśmy spokojnie stąd wyszli i udali
się gdzieś, gdzie moglibyśmy porozmawiać.
Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego zabiłaś Lietę
i co przy niej znalazłaś... a także, co ci powiedziała.
Mam nadzieję, że pilnie mnie słuchasz. A tak przy
okazji, pozwól, że wezmę twoją torbę. Wygląda na
zbyt ciężką. Nie chciałbym, żebyś się zmęczyła.
- Ty dupku - warknęła. - A jeśli odmówię? Nie
uważasz, że miejsce jest idealne na to, żeby zrobić
tu widowisko?
- Tylko jedno z nas jest poszukiwane przez
miejscową policję za morderstwo - przypomniał
z satysfakcją. - To jak? Zrobisz z siebie widowis
ko? Chętnie zagram szowinistycznego faceta
z MI6, który depcze ci po piętach. Nawet mi się to
Tajemnicza kobieta 57
podoba. Potem jeszcze sobie pogadamy, tyle że ty
będziesz za kratkami.
Spiorunowała go wzrokiem. Co za niesamowite
spojrzenie! Miała niebieskozielone oczy w takim
samym kolorze co jej kurtka. Turkusowe, a może
szmaragdow?. Powinno się karać za takie oczy,
nawet gdyby właścicielka nic nie przeskrobała.
Tłum gęstniał, robiło się duszno, a ona nie spusz
czała z niego gniewnego wzroku.
- Wiesz co - powiedziała na koniec - czeka na
mnie robota, a ty marnujesz mój czas. Czy nie
przyszło ci do głowy, że możemy być po tej samej
stronie barykady? Ze nie zabiłam Liety? Ze zwy
czajnie wchodzisz mi w drogę, zatrzymując mnie
i utrudniając wykonanie zadania, które mogłoby
przynieść korzyść nam obojgu... że nie wymienię
pozostałych mieszkańców tej globalnej wioski
zwanej planetą?
- Nie przyszło - odpowiedział jak automat.
- To dlaczego się opierałaś i nie poszłaś ze mną za
pierwszym razem?
- Bo stałeś mi na drodze - prychnęła ze złością.
- Nie miałam czasu do stracenia!
- Żeby mnie przekonać, powinnaś wymyślić
coś lepszego. Musiałbym poznać więcej szcze
gółów. Dużo więcej niż to, co mi zaserwowałaś
- powiedział i zawahał się, czując coraz więcej
wątpliwości.
- Sześć miliardów, dwieście milionów ludzi na
tej planecie czeka, kiedy będę gotowa do akcji.
Z tego milion sześć tysięcy w samym Kapsztadzie
58 Doranna Durgin
-burknęła. - A ja tymczasem siedzę tutaj i czekam,
aż ty się zdecydujesz.
Ojej.
- Już się zdecydowałem. - Nieprawda. Gdyby
postępował zgodnie z procedurą, nie podjąłby sam
takiej decyzji. Ktoś podjąłby ją za niego. - Oddaj
mi tę torbę i ruszajmy.
- Nadęty sztywniak - mruknęła, ponownie
przybierając groźną minę i chwytając torbę. - Za
sługujesz na taką nudną fryzurę. Zupełnie jak
rekrut.
Podczas gdy motocykl bmw pyrkał na jałowym
biegu na czerwonych światłach, Chandler od
wrócił głowę.
- Nie kręć się - warknął do Beth.
Opierała brodę na jego ramieniu i siedziała
w takiej pozycji, że jej kask gniótł go w ucho.
- Nudzi mi się - powiedziała. - W dodatku
kazałeś mi włożyć ten kask. Wyglądam w nim jak
idiotka. - Na szczęście miała swoją kurtkę. Swete
rek był w sam raz na piętnaście stopni ciepła,
przygrzewało słońce, ale od jazdy na motorze
i pędu powietrza Beth dostała gęsiej skórki.
Zmieniło się światło i Jason skoncentrował się
na prowadzeniu. Z nadbrzeża pojechali do cen
trum Kapsztadu. Mijali niewiarygodną wiktoriań
ską architekturę z żeliwnymi koronkowymi ba
lustradami, balkonami i różnokolorowymi detala
mi, potem wjechali w nowocześniejszą część mias
ta, aż wreszcie wyrosły przed nimi wieżowce
Tajemnicza kobieta 59
- ultranowoczesne, lśniące konstrukcje ze stali
i szkła.
Skutymi rękami obejmowała Chandlera w pa
sie. Porzuciła myśl o ucieczce, powtarzając sobie
słowa Barbary: współpracuj z nim. Przecież i tak
nie ma wyboru.
W końcu spokojna pogawędka była nie najgor
szym pomysłem. Może łatwiej będzie się urwać.
Wtuliła się więc w plecy kierowcy i zacisnęła ręce
na klamrze jego paska... wyraźnie go tym onie
śmielając. W porządku. Im bardziej go zdenerwuje,
tym będzie bardziej rozkojarzony.
Skręcili w Strand Street i szybko przeskakując
między dużymi pojazdami, zmieniając często pa
sy, wjechali do podziemnego garażu Holiday Inn.
Kiedy Jason opuścił podnóżek i wyłączył silnik,
nagle w akustycznym garażu zrobiło się dziwnie
cicho.
- We are the Pilgrims, master, we shall go...*
- zanuciła Beth.
Chandler szarpnął się gwałtownie, żeby na nią
spojrzeć... albo przynajmniej spróbować, ponie
waż wciąż był uwięziony w jej ramionach. Byli tak
blisko siebie, że Beth wyraźnie mogła dostrzec
obwiedzione ciemniejszą kreską tęczówki jego
jasnych oczu, w których widniała wściekłość.
*We are the Pilgrims, master, we shall go... - fragment
poematu Jamesa Elroya Fleckera p.t. Golden Joumey to
Samarkand (Złota droga do Samarkandy), mówiący o nie
ustraszonych wędrowcach, gotowych podążyć wszędzie
i przy każdej pogodzie. Dewiza SAS. (Przyp. tłum.).
60 Doranna Durgin
Mrok garażu sprawił, że powiększyły mu się
źrenice, przez co wyglądał jakby bardziej bezbron
nie, nawet pomimo swojej brytyjskiej wyniosłości.
- Dlaczego to mruczysz? - warknął.
- A czy te słowa nie widnieją na wieży zegaro
wej w Credenhill? W miejscu upamiętniającym
zasługi SAS?
- Do licha, to prawda! Ale co oznaczają w two
ich ustach?
- Po prostu lubię brać lekko poważne sprawy.
To jedna z moich wielu przemiłych cech - za
znaczyła skromnie.
Najważniejsze, że osiągnęła pożądany efekt
- ponownie zbiła go z pantałyku. Lepiej, żeby nie
przyszło mu do głowy przeszukać ją dokładnie, bo
z pewnością dobrałby się do jej saszetki na kostce
i ukrytego tam małego S&W.
Jeszcze przez chwilę patrzył na nią groźnym
wzrokiem, po czym nieoczekiwanie parsknął, od
wrócił się z powrotem i gwałtownym ruchem
przeniósł jej ręce nad swoją głową. Od razu wyciąg
nęła je przed siebie z nadzieją w oczach.
- Wykluczone - powiedział, energicznie zsia
dając z motoru.
- Nie uważasz, że prowadzenie mnie w kajdan
kach będzie zbyt rzucało się w oczy? Jeśli tylko
będę chciała, i tak narozrabiam.
- Myślę, że znajdę sposób, żebyś tego pożało
wała.
- Ojej, trzęsę się ze strachu. Ważny dupek. To
chociaż skuj nas razem. Będziemy się mogli trzy-
Tajemnicza kobieta 61
mać za ręce i nikt się nie dowie, że jestem w kajdan
kach. Małe są szanse, żebym uciekła i znów
zostawiła cię samego. Nawet dla mnie byłoby to
zbyt trudne w hotelowym holu.
Pokręcił głową, Beth nie wiedziała, czy z niedo
wierzania, czy żeby ukryć uśmiech. Po chwili
zręcznym ruchem uwolnił jej lewą rękę i zamknął
obrączkę na swojej. Ujął jej dłoń i zapytał:
- Jak ci na imię?
- Słuchami
- Imię - powtórzył. - Jeśli mam wejść do
hotelu, trzymając cię za rękę, wolałbym wiedzieć,
jak masz na imię.
- A co, należysz do tych staroświeckich face
t o w i - Zastanowiła się, jakie imię podać, jedno
cześnie myśląc o ściskającej ją delikatnie ciepłej
dłoni. W końcu powiedziała: - Możesz mówić do
mnie Beth.
Powiedziała to takim tonem, jakby to nie było
jej prawdziwe imię.
- Niech będzie Beth. Chodźmy więc. Miniemy
spokojnie przestrzeń publiczną i zachowamy się
przyzwoicie w drodze do mojego pokoju. Nie
zapominaj, że poszukują cię za morderstwo. Nie
utrudniaj nam życia.
- Obawiam się, że już ci je utrudniłam - powie
działa, robiąc niewinną minę.
Wielkie nieba, zaczerwienił się. Seksowny Pan
MI6 zaczerwienił się. Ale pewnie nawet przed
samym sobą nie przyzna się do tego.
- Ruszajmy - powiedział.
62 Doranna Durgin
Zsiadła z motoru i jak gdyby nigdy nic pomasze
rowała z nim ramię w ramię. Podziemnymi koryta
rzami i schodami dotarli na górę.
Wszystko tu lśniło, pośrodku szemrała fontan
na, połyskiwały mosiądze, a puszyste, nieskazitel
nie czyste dywany wiodły do długiego rzędu wind.
W oddalonej części holu lustrzana, kręcona klatka
schodowa prowadziła na galerię pierwszego piętra,
skąd dochodził szmer rozmów. Sala konferencyjna
czy gabinet posiedzeń... a może niegdyś sala balo
wa. Pewnie równie wytworna i roziskrzona jak hol.
Na szerokiej przestrzeni między wejściem
a schodami stało mnóstwo wygodnych foteli i ka
nap. Tam skierowała swe kroki Beth, przejmując
inicjatywę i tak nagle pociągając za sobą Chand-
lera, że jego opór wyraził się tylko wzmocnieniem
uścisku jej ręki.
- Zrelaksuj się - powiedziała, odruchowo na
mierzając główne wejścia i mniejsze boczne drzwi
dla boya hotelowego, inne wejścia sygnalizowały
oznakowania za windami. Wybrała kanapę stojącą
plecami do dużego filara. Przed nią, na niskim stole,
leżały rozmaite prospekty reklamowe. Winiarnia
Blue Crane przy drodze numer dwa, w Faure.
Cotygodniowe wieczorne przyjęcie... dzisiaj wie
czorem. Pomyślała, że co jak co, ale nie zabraknie
tam stołów. A pod jednym z nich może znajdzie
główną kartę do systemu komputerowego, kartę,
o której mówiła Lieta. Zwróciła się do Chandlera:
- Nie przysporzę ci kłopotów. Mamy okazję do
porozmawiania. Właśnie tutaj, właśnie teraz.
Tajemnicza kobieta 63
Boleśnie ścisnął jej dłoń.
- Miałem inny pomysł.
- A co, to się nie mieści w twoim regulaminie?
- zapytała drwiąco. - Nigdy nie trzymam się
kurczowo regulaminu i raczej dobrze na tym
wychodzę, więc tym bardziej nie będę się stosowa
ła do twojego.
- Chryste Panie - jęknął, siadając obok niej,
coraz bardziej speszony. - Założę się, że bez
przerwy darłaś koty ze swoją mamą.
- Z moją mamą? - powiedziała z uśmiechem.
- Porozmawiajmy lepiej o tobie i o twojej mamie.
Pokręcił głową.
- Pogadajmy o tym, jak doszło do tego, że byłaś
z Lietą.
Beth zawahała się. Współpracować z nimi Nic
z tego, jeśli go nie przekona, że przynajmniej
oficjalnie są po tej samej stronie.
- Może raczej o tym, dlaczego nie byłam z nią
zbyt długo? - powiedziała po namyśle, sięgając do
zapięcia kurtki. Mając na ręku kajdanki, nie mogła
jej zdjąć, ale przynajmniej rozsunęła zamek i roz
chyliła ją. - Średniej klasy snajper jest o osiemnaś
cie procent skuteczniejszy od średniej klasy żoł
nierza. Skuteczność ta wzrasta, oczywiście, kiedy
temu przeciętnemu żołnierzowi dasz do ręki M24
SWS. Ale nadal nie dorównuje średniej klasy snaj
perowi.
Chandler uśmiechnął się pod nosem. Beth od
niosła wrażenie, że zaczyna powoli nadążać za jej
tokiem myślenia.
64 Dorantta Durgitt
- Domyślam się, że z tych rewelacji wynikną
jakieś wnioski.
- Jasne. Bo jestem czymś więcej niż średniej
klasy snajperem. A jak wspomniałam w centrum
handlowym... osoba, która zabiła Lietę... była tylko
przeciętnym żołnierzem. Twoi ludzie mogą ci to
samo powiedzieć.
- Nadal chcesz, żebym uwierzył, że jej nie
zabiłaś.
- Tak - powiedziała. - Chcę, żebyś uwierzył.
- Dlaczego?
Pomyślała, że nie ma nic do stracenia.
- Bo uważam, że możemy razem pracować
- powiedziała. - Sprawy w doku przybrały zły
obrót. Lieta nie powinna była zginąć. Przez to nie
wykonałam do końca mojego zadania. Ty też nie
jesteś w lepszej sytuacji, w przeciwnym razie nie
próbowałbyś wycisnąć ze mnie informacji. Pracu
jąc razem, oboje skorzystamy.
- Sugerujesz, że jesteśmy po tej samej stronie
barykady - podsumował, a Beth naprawdę nie
wiedziała, skąd w jego oczach wzięły się te iskierki.
Nagle zobaczyła go w całkiem nowym świetle. Już
dawno żaden mężczyzna nie zrobił na niej wraże
nia, chyba że czysto fizyczne...
Ale nie czas i nie miejsce na takie myśli. Zwłasz
cza o tym mężczyźnie.
- Jeśli mamy do czegoś dojść, trzeba od czegoś
zacząć, najlepiej razem - powiedziała, siląc się na
naturalny ton głosu. - Utknęliśmy w martwym
punkcie.
Tajemnicza kobieta 65
Lekko ścisnął jej rękę.
- A zdjęcie ci kajdanek byłoby pierwszym kro
kiem, co?
- Czytasz w moich myślach. - Spojrzała na
niego, nie uciekł wzrokiem, zastanawiał się nad jej
słowami... zastanawiał się nad nią.
Kiedy opuścił powieki, wiedziała, że podjął
decyzję: zdystansował się od niej. Rozczarowanie
ścisnęło jej gardło. To coś więcej niż czysto zawo
dowy żal, pomyślała.
Ale zanim zdążyli cokolwiek ustalić, jakiś nijaki,
trudny do opisania osobnik wszedł przez główne
wejście, podczas gdy drugi wysunął się zza drzwi
dla boya hotelowego, trzeci zaś od strony wind.
Oho, nieźle skoordynowane. Beth i Chandler do
strzegli ich dopiero po paru sekundach.
- Do licha - powiedziała Beth. - Nie mogłeś
wybrać jakiegoś małego hotelu na uboczu? Czegoś
nie rzucającego się w oczy?
- Będziemy dostatecznie bezpieczni w moim
pokoju, o ile, oczywiście, pójdziesz tam ze mną
- powiedział, a ona musiała przyznać, że facet ma
rację.
I oto pojawiła się szansa ucieczki, szansa kon
tynuowania pracy na własną rękę.
Chandler pochylił się w jej stronę i szepnął:
- Nie sądzę, żeby odważyli się zacząć na oczach
wszystkich. Na początku pewnie będą blefować.
- Za to ja zacznę - powiedziała przepraszają
cym tonem.
Pochyliła się do kostki i wyjęła S&W, napędzając
66 Doranna Durgin
strachu bliżej niezidentyfikowanym facetom. Kie
dy biegli przez hol, Beth wsunęła lufę rewolweru
między ogniwa łączące bransoletki i strzeliła, roz
rywając kajdanki. Kula wbiła się w słup. Rozległy
się krzyki, ludzie się rozbiegli, padali plackiem na
ziemię, chowając się gdzie popadło. Chandler rzu
cił się za Beth. Zdołał przytrzymać ją za kurtkę, ale
się wyrwała i biegiem pognała w kierunku kręco
nych schodów na końcu holu.
Faceci nie ścigali Chandlera. Pewnie nawet nie
wiedzieli o jego istnieniu. Gonili ją, a przy okazji
wpadli na niego, więc teraz, pędząc po schodach,
dawała mu szansę, pozostawiała wybór. Może
dalej ją prześladować, ale może też próbować
powstrzymać depczących jej po piętach męż
czyzn.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dotarła na pierwsze piętro i teraz pędziła w kie
runku wyjścia, które ją wyprowadzi na tyły hote
lu. Usłyszała za sobą odgłosy walki. Zerknęła w dół
i zauważyła, że dwaj niezidentyfikowani mężczyź
ni chwieją się na nogach, a trzeci wali się na
podłogę. Uśmiechnęła się i pognała dalej, napoty
kając jeszcze na swojej drodze dwóch kolejnych
facetów, próbujących zagrodzić jej drogę. Poradziła
sobie z nimi, nie przestając się uśmiechać.
Znalazłszy się na ulicy, Beth skręciła za najbliż
szy róg, wykorzystała pierwszą nadarzającą się
okazję, by zawrócić, po czym spędziła długie
chwile na obserwacji głównego hotelowego wej
ścia i wyjazdu z garażu. Nie doczekała się Chand-
lera ani jego zabawnego żółtego motocykla, ale po
upływie dziesięciu minut wyjechał z garażu czarny
sedan z przyciemnionymi szybami, minął ją
z umiarkowaną prędkością, po czym ostrożnie
skręcił w Strand Street. Beth umieściła rewolwer
68 Doranna Durgin
w kaburze na kostce, porzuciła stanowisko przy
hotelu i boczną uliczką pobiegła przed siebie.
A więc postanowił jej bronić przed napast
nikami. Przed ludźmi niewątpliwie pochodzącymi
z CIA, może zresztą wprowadzonymi w błąd
przez własnego agenta. Chandler mógł skorzystać
z okazji i przyłączyć się do pościgu... ale tego nie
zrobił.
Pewnie ma w regulaminie instrukcję, że należy
zachować przy życiu tych, których chce się prze
słuchać.
Niedaleko stąd znajdował się znany jej teatr.
Ilekroć miała tu jakieś zadanie do wykonania,
występowała w teatrze jako tancerka. To był
bardzo dobry kamuflaż dla agentki. Barbara w wia
domy tylko sobie sposób wynajdywała spektakle
odpowiadające tanecznym możliwościom Beth.
Czasami, nie mogąc się wywiązać z zadania,
musiała symulować kontuzję, kiedy indziej, jeżeli
czas pozwalał, występowała dłużej, łącząc wy
stępy z powierzoną sobie misją. W tej chwili
czekała właśnie na wiadomość od reżysera.
W pewnym sensie wszystkie teatry były do
siebie podobne. Wszystkie miały garderoby, zaka
marki ze starymi i nowymi rekwizytami, prze
chowalnie kostiumów, przebieralnie...
Mogła się tu zawsze ukryć, zmylić ślady. Miała
tu wszystko, gdyby chciała zmienić wygląd: peru
ki, stroje, przybory do makijażu, apteczkę. Czasa
mi mogła się po prostu umyć. Ten teatr był starą
budowlą, z podziemnymi korytarzami, które mog-
Tajemnicza kobieta 69
ty rywalizować z labiryntem przejść z „Upiora
w operze". Chętnie porzuciłaby swój hotel i prze
niosła się tutaj, ale wolała zachować to miejsce na
gorsze chwile.
Jasne, że obecna sytuacja nie należy do najłat
wiejszych. Ale dzisiaj wieczorem musi udać się na
degustację wina. Spojrzała na zegarek i stwierdziła,
że czasu jest mało i że musi się spieszyć, żeby
zdążyć na autobus, zakładając, że kursuje zgodnie
z rozkładem jazdy.
Teatr, a potem winiarnia Blue Crane... Bardzo
dużo stołów...
Jason popatrzył na Niedźwiedzia.
- Pracuje dla CIA?- - zapytał. Ale nie zachowuje
się jak oni. Dlaczego nie ujawniła swojej tożsa
mości, kiedy ją złapała Po co wciąga w ich konflikt
inne agencje? A poza tym, z tego, co mówił
Niedźwiedź, mężczyźni w hotelu byli z CIA, ale
coś kiepsko współpracowali.
- Nie wkurzaj się, tylko słuchaj uważnie - po
wiedział Niedźwiedź niecierpliwie, przywołując
Jasona do porządku. - Kiedyś pracowała w CIA.
Wykwalifikowany snajper, czego dzisiaj nie udo
wodniła, ale kiedy się przyłoży... jest dobra, Gwiaz
dorze. Cholernie dobra.
- Ale ona mówiła...
Cóż, mówiła wiele rzeczy. Ze nie zabiła Liety.
Ze jest o wiele lepsza od ich przeciętnego snajpera.
No właśnie.
I powiedziała, że chce z nim współpracować.
70 Dorantta Durgin
- Idiota - mruknął półgłosem. Przypomniał
sobie przelotny wyraz rozczarowania na jej twa
rzy, kiedy postanowił nie odstępować od regulami
nu i odmówić współpracy z nią. Już nie pamięta,
kiedy ktoś tak dobrze czytał w jego twarzy.
Mogliby stworzyć zgraną parę, gdyby tylko się tak
nie ociągał.
Nie bez powodu wymyślono regulaminy. Co
z tego, że pasowaliby do siebie Czy można
polegać na kimś, kto działa pod wpływem impul
suj Na przykład jednym strzałem rozwala kaj
danki w zatłoczonym holuj Nie chce rozmawiać
na jego warunkach, co pozwoliłoby mu jej zaufać...
a nawet pomoce
Niedźwiedź zlekceważył jego słowa i ciągnął
dalej:
- Nie wiemy, do czego jest zdolna. Ale z tego,
co mi wiadomo, nie używa rewolweru M24, a ta
kim posłużył się zabójca Liety.
- Podstawowe wyposażenie amerykańskiej ar
mii - przypomniał Jason, odrywając się od włas
nych myśli. - Powszechnie dostępne w ostatnich
czasach, o ile dobrze pamiętam. Gdyby ta kobieta
nie zabiła Liety, gdyby w jakiś sposób chciała z nią
współpracować... Ale nie mamy jej w naszej ak
tualnej bazie danych. To wszystko wydaje się
bardzo tajemnicze.
- Dziękuję, że raczyłeś wrócić na Ziemię - za
kpił Niedźwiedź. - Rzecz w tym, że broń zabójcy
Liety nie jest jej ulubioną zabawką, inni zaś mogli
taką zdobyć bez trudu. Po prostu nie wydaje mi się,
Tajemnicza kobieta 71
żeby to ona zrobiła. Z drugiej strony, nie sądzę,
żeby to miało znaczenie. Musisz ją tu sprowadzić.
Nadal jest ostatnią osobą, która rozmawiała z Lie-
tą. Nadal posiada informacje, których my nie
mamy.
I nadal jest w niebezpieczeństwie, pomyślał
Jason.
- Musimy ją tutaj sprowadzić - powtórzył
Niedźwiedź. - A jeśli jest na tropie czegoś, o czym
nie wiemy, musimy to wybadać. Nie sądzę, żebyś
w wolnej chwili między rzyganiem w różnych
miejscach Kapsztadu a schwytaniem jej i miłą
przejażdżką motorem w jej objęciach, a następnie
między przepychanką w hotelu z CIA a jej uciecz
ką zdążył się połapać, dokąd mogła zwiać.
Jason pomyślał o prospekcie, który w hotelu
przyciągnął uwagę Beth. Winiarnia Blue Crane.
Skojarzył tę nazwę z magazynem Blue Crane Nest
Entertainment, gdzie ją znalazł rano. To już jakiś
punkt zaczepienia, pomyślał.
- Prawdę mówiąc... - urwał, nie kończąc zda
nia. - Zdaje się, że jestem umówiony na degustację
win.
Przy odrobinie szczęścia dotrze do niej przed
CIA. Może i jest jedną z nich, ale miał dziwne
przeczucie, że bliżej jej do brytyjskiego wywiadu.
Pytanie tylko, czy ścigają ją, ponieważ uważają, że
zabiła Lietę, czy dlatego, że wiedzą, iż tego nie
zrobiłaś?
Beth wślizgnęła się do teatru i przemknęła do
72 Dorantta Durgin
magazynów na dole. Interesowało ją szczególnie
jedno pomieszczenie. Składowano w nim matera
ce, a na wprost niego znajdował się magazyn
z kostiumami z ostatnich przedstawień. O ile
dobrze pamięta, teatr wystawił niedawno awan
gardowe widowisko, na które licznie przybywali
tak zwani The Beautiful People* Jedna z recenzji
podkreślała wyjątkowo piękne i interesująco za
projektowane kostiumy. Może znajdzie coś od
powiedniego na degustację win.
Miała za sobą ciężki dzień, a przed sobą jeszcze
wiele do zrobienia. Postanowiła się przespać.
Piętnastominutowa drzemka dobrze jej zrobiła.
Leżąc jeszcze na materacu, przeanalizowała sytua
cję, zastanawiając się nad dalszymi krokami
i szczegółami swojej misji. Doszła do wniosku, że
musi ubiec wszystkich i jak najszybciej zdobyć
klucz do rozpracowania organizacji Jegorowa. Wi
niarnia Blue Crane wydawała się być dobrym
tropem.
Doprowadziła się do porządku - znalazła od
powiednie narzędzie do przepiłowania pozostałoś
ci po kajdankach, oczyściła i posmarowała kremem
zaczerwienione przeguby rąk, następnie umyła
nieświeże, spłaszczone przez motocyklowy kask
* The Beautiful People - dosl. piękni ludzie - bogate,
modne towarzystwo z wyższych warstw społeczeństwa
kapitalistycznego i ludzie sztuki; towarzystwo, które
ustala i normuje kolejne mody i kierunki w zakresie
elegancji i urody. W: Władysław Kopaliński, Słownik
wyrazów obcych i obcojęzycznych. (Przyp. tłumacza).
Tajemnicza kobieta 73
włosy, po czym udała się na poszukiwanie czegoś
stosownego na degustację win, imprezę, która, jak
wyczytała w prospekcie, miała mieć całkiem niefor
malny charakter.
Po wyjściu z garderoby z dawnej Beth pozostała
tylko kurtka i plecaczek, z którymi nie chciała się
rozstać, postanowiła przed wejściem do winiarni
dobrze gdzieś je ukryć. Teraz, ze ściągniętymi do
tyłu włosami, spiętymi stylową klamrą, w seksow
nej czarnej sukience, której góra składała się głów
nie z paseczków i tasiemek, odsłaniając ramiona
i plecy - mogła śmiało zanurzyć się w nocnym
życiu Kapsztadu. Srebrne wieczorowe pantofelki
na bardzo wysokim obcasie i czarny aksamitny
szal, który miał ją chronić przed wieczornym
chłodem, dopełniały całości. Nie był to idealny
strój, nie pozostawiał bowiem swobody ruchu
w akcji ani możliwości szybkiej ucieczki i ukrycia
się gdzieś w nocy.
Najchętniej nie wdawałaby się w żadne po
tyczki. Ale skoro potrafili ją znaleźć w hotelu
Chandlera, musi się liczyć z tym, że odnajdą ją
w winiarni.
Wymknęła się z teatru, spojrzała na zegar na
pobliskim banku i pewnym krokiem ruszyła na
przystanek, skąd autobus miał ją dowieźć do
winiarni.
Chociaż było już wpół do siódmej, a po za
chodzie słońca szybko robiło się ciemno, Beth
mogła jeszcze obserwować zmieniający się za
74 Doranna Durgin
oknami autobusu krajobraz. Po półgodzinnej jeź
dzie drogą numer dwa znaleźli się poza granicami
Faure i narodowego rezerwatu przyrody. Po kolej
nych pięciu minutach zatrzymali się przy głów
nym wejściu winiarni Blue Crane. Kierowca życzył
jej dobrej zabawy i gładko przyjął dziesięcioran-
dowy* napiwek. Zaczekał, aż bezpiecznie wysią
dzie, po czym odjechał.
Uśmiechnęła się do mężczyzny, który otworzył
jej drzwi lokaliku. Był przytulny i z charakterem,
czuło się tu dobry gust... i pieniądze. Przy jednej ze
ścian ustawiono rząd stołów, przy innych uloko
wano wygodne meble do prowadzenia pogawędek,
a pośrodku stała spora grupka zwracających na
siebie uwagę światowców. Wina w efektownych
naczyniach podawano zarówno poważnym degus-
tatorom, jak i zwykłym amatorom, kieliszki po
grupowane były według gatunków win i prze
dzielone kryształowymi czarkami z pokrojonym
w kostki chlebem. Młode czerwone, dojrzałe czer
wone, białe... Oprócz tego przygotowano obficie
zastawiony stół: smakowite kanapeczki, mięsa,
sery, jednym słowem moc przepysznych przeką
sek. Mmm. Nareszcie kolacja, pomyślała Beth. Ale
najpierw stoły. Nie ma czasu do stracenia, zwłasz
cza gdy nie jest pewna, co wie wtyczka CIA.
Przechadzając się swobodnie, zatrzymywała się
tu i ówdzie i pobieżnie sprawdzała brzegi stołów,
podnosząc dyskretnie obrusy. Nie znalazła jednak
* Rand - waluta RPA. (Przyp. tłum.).
Tajemnicza kobieta 75
niczego, co nie byłoby integralną częścią mebla lub
elementami przynależnymi do stołu. Oczywiście,
nie spodziewała się trafić na coś w taki sposób, ale
dobre i to na początek
Teraz wypadało zatrzymać się przy tych sma
kołykach. Pozwoliła sobie na mały kieliszek doj
rzałego, słodkiego czerwonego wina, popijała po
woli, starając się nie jeść zbyt szybko. Łatwo
powiedzieć, gdy ma się pusty żołądek. Wokół
prowadzono uprzejme rozmowy, przedstawiciel
winiarni krążył w tłumie i rozdawał takie same
eleganckie prospekty, jakie leżały obok na stołach.
Podszedł do niej w momencie, gdy wkładała do ust
maleńką kanapeczkę. Szybko i dyskretnie prze
łknęła, wyraziła swój podziw dla winiarni i win,
i zapytała o możliwości zakupu i wysyłki. Wręczył
jej drugi prospekt, trochę mniej błyszczący i cień
szy. Zadowolony ze zdobycia potencjalnego klien
ta, przeszedł do stojącej obok pary. Doskonale.
Teraz tylko trzeba wybrać odpowiedni moment,
podciągnąć sukienkę i... wczołgać się pod stoły.
Jason uniósł brwi na widok zachowującej się tak
bezceremonialnie Tajemniczej Kobiety. Wszedł do
głównego pomieszczenia i rozejrzał się po ze
branym tłumie akurat w momencie, kiedy Beth
dawała nura pod stół.
Szybki rzut oka upewnił go, że nikt poza nim
tego nie widział. Gdyby jej nie obserwował, rów
nież by nie zauważył. Szukała czegoś.
Czegoś, co należało do Liety.
76 Doranna Durgin
Ostrożnie zaczął śledzić drogę Beth, domyślając
się jej obecności po falowaniu długich, eleganckich
obrusów. Bywało, że i on...
Koniecznie muszą porozmawiać. Tylko tym
razem na spokojnie, bez przepychanek. Przyglądał
się stołom, przyglądał się tłumowi i czekał na
chwilę - nieuniknioną chwilę - kiedy komuś
w tym pomieszczeniu wypadnie z ręki kieliszek.
Usiadł przy stole i skrzyżował nogi, gdy tym
czasem Beth, przerwawszy na chwilę poszukiwa
nia, wychyliła głowę, dostrzegła go i zaczerwieniła
się po uszy. Choć raz był górą.
- Śliczna sukienka - powiedział, starając się
mówić cicho. - Szkoda jej używać w charakterze
mopa do wycierania podłóg.
- Sprawdzam trwałość materiału - odrzekła,
szybko opanowując początkowe zdumienie i zde
nerwowanie. Po chwili, świecąc latarką, zniknęła
pod sąsiednim stołem. - To prywatne zlecenie
- szepnęła z dołu, wychylając głowę. - Idź stąd.
Wzbijasz kurz. - Skierowała światełko latarki na
fragment podłogi między nimi, a potem z powro
tem na przestrzeń, którą już przebyła. - Cholera!
- Nie rozumiem, co tutaj robisz - szepnął
i błyskawicznie dołączył do niej. Przeciągnął koń
cem palca wzdłuż krawędzi stołu, spojrzał i stwier
dził, że jest mocno zabrudzony. - Nie wygląda na to,
żeby w ostatnim czasie urządzali tu jakąś imprezę.
Popatrzyła wściekle.
- Czy nie powiedziałam, żebyś sobie stąd po-
szedłś-
Tajemnicza kobieta 77
- A czy ja wyraziłem na to zgodęć-
Gdyby wzrok mógł zabijać, Janson na pewno
już by nie żył.
- Wchodzisz mi w drogę. Przez ciebie szanse, że
zostanę schwytana, wzrastają czterokrotnie. Idź
już sobie.
- Nie pójdę. - Tym razem naprawdę było mu
jej żal. Sądząc po głosie, musiała być na skraju
rozpaczy. Poprawiła przerzucony przez ramię szal,
który zaczął się zsuwać. - Posłuchaj, wiem, że czas
i miejsce nie są stosowne na rozmowę. Ale kiedy
była okazja, uciekłaś.
- To był twój czas - warknęła. - Twoje miejsce.
I twoja rozmowa. I o ile pamiętam, sam ją zakoń
czyłeś. Złożyłam ci propozycję, a ty ją odrzuciłeś.
- Okoliczności się zmieniają - powiedział,
wzruszając ramionami.
- Naprawdę? Co ty powiesza Tylko nie myśl,
że tym razem założysz mi swoje ukochane kaj
danki.
- Rozwaliłaś moje ukochane kajdanki - ziryto
wał się. - Do licha... może niesłusznie odrzuciłem
twoją propozycję. - A już był bliski postąpienia
wbrew regulaminowi. Niedźwiedź powiedział, że
by ją sprowadził... to tak, jakby wydał rozkaz. Ale
w tej chwili Niedźwiedzia tu nie ma. Niedźwiedź
nie widział tej kobiety w akcji.
Beth przyjrzała mu się uważnie, chcąc wydedu-
kować, do czego zmierza, po czym ponownie
zajęła się stołem, jednak po krótkim poszukiwaniu
zrezygnowała i wyłączyła latarkę.
78 Doranna Durgin
- Nic z tegoś- - zapytał, a widząc jej karcący
wzrok, dodał: - Nie szkodzi. Wydostańmy się stąd
i pogadajmy.
- Pobożne życzenie - zakpiła, chowając latarkę
do małej torebki i przytrzymując dół sukienki,
żeby łatwiej się wydostać.
Wyjście spod stołu okazało się bardziej skom
plikowane niż wślizgnięcie się tam, z perspektywy
podłogi miała ograniczone pole widzenia. W dodat
ku teraz jest ich dwoje. Niemożliwe, żeby ktoś nie
zauważył, jak wynurzają się spod stołu.
Pierwszy wyłonił się Jason, a kiedy Beth wysu
nęła swoje długie, zgrabne nogi, pochylił się, żeby
pomóc, przy okazji strącając jej klips z ucha. Już
miała mu powiedzieć coś przykrego, ale syknął
i w porę ją uciszył. Kiedy wstała, z galanterią podał
jej klips. Tym razem zwrócili na siebie uwagę,
wielu gości odwróciło się w ich stronę i przy
glądało, nie kryjąc zdziwienia.
- Oto i on - powiedział Jason z miną bohatera.
- Aż trudno uwierzyć, że tak daleko się potoczył.
- No właśnie - odpowiedziała z przymusem.
- To rzeczywiście bardzo dziwne. - Wyrwała mu
klips z ręki i szybkim, fachowym, wręcz szorstkim
ruchem włożyła z powrotem, a Jason miał nie
przepartą ochotę pogłaskać ją po włosach albo
delikatnie dotknąć jej ucha.
Może to, co wydarzyło się później, było następ
stwem tej sytuacji... a może po prostu Beth tak
świetnie to rozegrała. Zwróciła się do niego i po
wiedziała:
Tajemnicza kobieta 79
- Dziękuję ci, kochanie. -I choć zdawało się, że
mówiąc to, zaciska zęby, było zupełnie inaczej,
kiedy spotkali się ustami. Miała wargi gorące,
podatne i bardzo namiętne. Lekki całus na użytek
publiczności zamienił się w głęboki i pełen pożąda
nia pocałunek, z udziałem języka i delikatnie
skubiących zębów...
Desperackim ruchem oderwał się od niej. Jesz
cze chwila, a wziąłby ją w objęcia, nie zwracając
uwagi na konsekwencje i nie przejmując się tym,
że ta kobieta prawie na pewno wykorzystuje jego
reakcję dla własnych celów.
Niedźwiedź nigdy mu tego nie daruje.
Ale Niedźwiedź nigdy się nie dowie.
Rozległy się lekkie brawa: oderwał wzrok od
oszołomionych, choć czujnych oczu Beth i stwier
dził, że rzeczywiście mają widownię. Zamiast
cokolwiek wyjaśniać, potraktował to na luzie,
kłaniając się w pas publiczności. W tym czasie Beth
poprawiła szal, zakrywając szczelnie piersi. Jason,
nie dając nic po sobie poznać, opanował nagłą chęć
przyciągnięcia jej do siebie. To nie powinno się
było zdarzyć, pomyślał.
Ten głos sumienia podziałał jak kubeł zimnej
wody. Dzięki Bogu.
Beth głęboko odetchnęła, palcem dotknęła warg
i powiedziała:
- Muszę poprawić makijaż. - Grała pod pub
liczność, podobnie jak on. Śmiejąc się ze swoich
kłopotów, oddaliła się szybko.
Poczuł się rozczarowany. Tancerka... ale aktorka
80 Doranna Durgitt
też
z niej niezła, pomyślał. Ale tak trzeba. Jedno
z nich musi zachować zdolność trzeźwego myś
lenia, a nie wyglądało na to, żeby tym kimś miał
być on.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Beth nie mogła w to uwierzyć. Po prostu nie
mogła.
- Czy to było konieczne?- - warczała na Chand-
lera, otulając się ciaśniej pożyczonym szalem.
Odgrywając wyznaczone im nagle role, uśmiech
nięci przeszli do holu, szukając odrobiny prywat
ności. Ruchem głowy Beth zaproponowała wyjście
na dwór. Chandler zdjął tylko z wieszaka kurtkę,
cieplejszą niż ta, którą nosił rano, bardziej od
powiednią na jazdę motorem w chłodny wieczór,
i podążył za Beth.
- Przecież to ty zrobiłaś - powiedział z oburze
niem, ledwo zamknęli za sobą drzwi.
- Co ty opowiadasz? Ja... - przerwała. Prze
szyła go wzrokiem, po czym poszła, aby odzyskać
swój plecak i kurtkę.
Tak, zawiniłam, pomyślała. Co najmniej w ta
kim samym stopniu jak on. Przecież sytuacja aż się
o to prosiła. Do licha z tym!
82 Doranna Durgitt
Wynurzyła się z krzaków z nieprzeniknionym
wyrazem twarzy, narzucając kurtkę na szal. Nie
spodziewała się, że ten sztywniak potrafi mieć tak
smutną i zrezygnowaną minę.
- Posłuchaj - powiedział. - Naprawdę schrzani-
łem wszystko. Nie dotarłem w porę do Liety
Denisowej, a głowę bym dał, że mógłbym ją
uratować. A ty tam byłaś...
- Nie przypominaj mi - z goryczą powiedziała
Beth. - Tak, byłam tam, a ona i tak zginęła.
Obserwowałam to miejsce od wielu godzin... mu
sieli tam dotrzeć przede mną. Nie wiem... może
podrzucili jej pluskwę. Coś za łatwo mnie znaleźli.
Oddalali się od budynku, podążając zgodnym
krokiem dróżką posypaną trocinami. Przed nimi,
aż po nocny horyzont ciągnęły się równiutkie
rzędy winnej latorośli.
- Już nie uważam, że to ty zrobiłaś - po chwili
milczenia nagle odezwał się Chandler. - Mam na
myśli zabicie Liety.
- No cóż, dobre i to, dziękuję. Mam tylko
nadzieję, że nie zmieniłeś zdania pod wpływem
moich gwałtownych protestów.
- Nie - oznajmił rzeczowo, i była mu za to
wdzięczna. Światło księżyca łagodziło rysy jego
twarzy. - Wiem, że jesteś dobra. Byłaś wysoko
notowana w CIA, no i mogłem się o tym przekonać
naocznie. Masz rację... nie spartaczyłabyś tak tej
roboty.
- Cieszę się, że mamy to wreszcie z głowy
- powiedziała, a blask księżyca sprawił, że i jej
Tajemnicza kobieta 83
twarz nieco złagodniała. - Ale nadal depczesz mi
po piętach.
- Tego bym nie powiedział. Po prostu chcę
z tobą porozmawiać.
- To ja chciałam z tobą porozmawiać - przypo
mniała i powróciła do poprzedniego wątku. - A jed
nak za mną łazisz.
- Lepiej, żebym to był ja niż twoi koledzy
z hotelu. - Zatrzymał się i położył rękę na jej
ramieniu, odwracając ją w swoją stronę. - Czego
oni chcą? Gdyby zamierzali cię zlikwidować, daw
no by to zrobili. - Podszedł krok bliżej i zasępił się.
- Porozmawiaj ze mną. Dziś rano powiedziałaś, że
znajdujemy się po tej samej stronie barykady.
- Powiedziałam, że moglibyśmy się znaleźć.
- A ja sądzę, że już się znaleźliśmy. Czegokol
wiek szukasz, oni szukają tego samego. Wolałbym,
żeby cię nie ubiegli. Chyba ty także?
Beth przytknęła koniuszki palców do zamknię
tych powiek i delikatnie je potarła. Zaufać mu, nie
zaufać... Barbara powiedziała, że powinna z nim
współpracować. Ale chyba nie za cenę utraty
szyfru na rzecz MI6. Musi go zdobyć dla Barbary
i niech Stony Man decyduje, czym się podzieli
z zaprzyjaźnionymi organizacjami.
- Nie bardzo wiem, czego szukają - wyznała.
- Domyślam się, że może po prostu, zanim mnie
zabiją, chcą ustalić, co wiem i co przekazałam dalej.
Nie potrzebują mojej wiedzy... Wygląda na to, że
mają własne źródła informacji. - Na przykład
Jegorow, pomyślała.
84 Doranna Durgin
- Wiesz, kim oni s ą ? - zapytał Chandler, nacis
kając odrobinę mocniej.
Otworzyła oczy.
- Nie - odpowiedziała bez zastanowienia. Cóż,
naprawdę nie wiedziała. Poza tym, co usłyszała od
Barbary, reszty mogła się tylko domyślać.
Jedno jest pewne - musi odebrać i przekazać
wiadomość. Upłynęło już zbyt wiele czasu - do
jazd tutaj, bezowocne przeszukiwanie stolików,
długa i mało romantyczna rozmowa. Pora wracać
do pokoiku w teatrze i przetrawić całą sytuację na
nowo. A swoją drogą musi być szalona, pomyślała,
jeśli stojąc w tak romantycznym miejscu, z przy
stojnym, elegancko ubranym mężczyzną, nastro
jona towarzysko po degustacji wina, myśli tylko
0 ucieczce do ciemnego labiryntu pomieszczeń
teatralnych, zapchanych najdziwniejszymi przed
miotami. Gdyby przynajmniej wiedziała, czy chce
odejść, czy zostać z tym mężczyzną, który na
pewno spróbuje ją zwabić do swojej kryjówki.
W dodatku konała z głodu. Przez cały dzień
zjadła zaledwie kilka kanapeczek i wypiła pół
kieliszka wina. Nic dziwnego, że burczy jej w brzu
chu. I to głośno. A od zapachu winnicy robi się jej
niedobrze.
O dziwo, Chandler zachował się bardzo od
powiedzialnie.
- Jedź ze mną - zaproponował. - Oprócz
prasowalni spodni w hotelu jest też niezła obsługa.
I nie tylko, jest też bieżąca woda.
- Już raz ci trzej błaźni mnie tam znaleźli
Tajemnicza kobieta 85
- powiedziała bez zastanowienia, i dopiero po
chwili zdała sobie sprawę, jak wiele wyjawiła tym
komentarzem. Teraz on wie, że ona bierze pod
uwagę taką możliwość. Ze chce tego. Ze to szansa
na zjedzenie czegoś, na skontaktowanie się z Bar
barą, a może nawet na prawdziwy prysznic, za
miast mycia się w umywalce teatralnej toalety. Że
prawdziwy pokój i Jason Chandler to jest coś...
- Ale nie znaleźli mojego pokoju... i nie znajdą.
Nawet jeśli mnie rozpoznali w holu.
- Oj, obawiam się, że możesz się mylić - powie
działa Beth, zawracając w kierunku winiarni.
Wciąż niezdecydowana, szła przed siebie z wiarą,
że dokona słusznego wyboru, kiedy przyjdzie na to
czas.
Przez chwilę maszerowali w milczeniu. Minęli
główny budynek i dotarli na parking, gdzie czekał
żółty motocykl.
Wahając się, czy jechać z Chandlerem, czy
zaczekać na autobus, patrzyła w jego szare oczy,
które wcale nie były takie zimne, jak jej się
wcześniej wydawało. Rozum jednak nakazywał
zostawić go i pójść własną drogą.
Jakby czytając w jej myślach, szybko pochylił
się i wciąż na nią patrząc, otworzył mały bagażnik
i wyjął z niego torbę, którą zostawiła, uciekając
z hotelu. Bez słowa wręczył ją Beth.
- Przeszukałeś ją - domyśliła się.
- Tak. Ale niczego nie tknąłem.
A więc odnalazł się jej ukochany Wyatt, ucie
szyła się. A już myślała, że go straciła na zawsze.
86 Dorattna Durgin
Najspokojniej jak można przyjęła torbę, odgadując i
po ciężarze, że jej sigsauer P226 znajduje się na
swoim miejscu.
- Uchwyt typu Nill - powiedział z podzi
wem, nie rozwodząc się dłużej nad tym gestem
zaufania, które jej właśnie okazał. - Jedź ze mną.
Tym razem nie ma mowy o żadnych kajdan-
kach. Przyrzekam.
- Och, niech ci będzie - powiedziała wreszcie j
i przełożyła nogę przez siodełko.
Mmm, co za rozkosz... Miły, ciepły pokój,
cudownie miękkie łóżko...
Rzuciła gdzie popadnie kurtkę, szal i torbę.
Obeszła pokój, odnotowała obecność zamkniętego
laptopa na biurku, zamkniętej teczki w rogu, brak
osobistych przedmiotów, które powinny być roz
rzucone wszędzie. Zajrzała do łazienki, gdzie zoba
czyła porządną, zamkniętą na suwak kosmetyczkę
z przyborami do golenia. Wszystko przygotowane
do szybkiej ewakuacji w razie nagłej zmiany
planów... nic, co by pozwoliło zidentyfikować
mieszkańca pokoju.
Sam pokój był taki, jak go reklamowano, włącz
nie z ekspresem do herbaty i prasowalnicą do
spodni. Nie mówiąc o suszarce do włosów, puszys
tym eleganckim szlafroku w szafie, szamponie
i mydle w dostatecznej ilości, by zmyć z siebie
nawet dzisiejszy dzień. Wielkie małżeńskie łoże
przykrywała puszysta kapa, do tego trzy warstwy
prześcieradeł, jedwabne poszewki. Nawet dekora-
Tajemnicza kobieta 87
cje na ścianach były rozmieszczone w niebanalny
sposób.
Tylko się nie zachłyśnij, nakazała sobie. Ponow
nie spojrzała na zamknięty laptop, odnotowując
blokadę i puste miejsce po karcie PCMCIA - prze
nośnej pamięci, gdzie najprawdopodobniej Jason
przechowuje szyfr i kartę główną do swojego
systemu. Podobną do tej, której szuka Beth, tyle że
karta Liety jest kopią głównej karty Scherby.
Z taką kartą każdy użytkownik laptopa może
wejść do innego systemu w sieci.
Trzeba przejść do działania. Zakończyła obchód
pokoju, poprawiła kapę, zapaliła górne światło
i napotkała wzrok Chandler'a - rozbawiony i wyro
zumiały. Ale także... wyczekujący. Wyraźnie
chciał się przekonać, co Beth jeszcze zrobi i zorien
tować się, czy trudno będzie z nią współpracować.
- Domyślasz się zapewne, że byłoby o wiele
łatwiej i lepiej, gdybyś mi na początku powiedzia
ła, że masz do spełnienia misję, która obchodzi obie
nasze organizacje - odezwał się.
- Niczego takiego nie mogłam powiedzieć
- wyrzuciła z siebie bez zmrużenia oka, siadając na
łóżku i szperając w torbie. Wyjęła mikroskopijną
ładowarkę i przejściówkę do wtyczki, chociaż na
dobrą sprawę mogła włączyć komputer do zwyk
łego kontaktu. - Domyślasz się tego, ponieważ
byłam w CIA. No cóż, przyjrzyj się uważniej
swojej bazie danych. Byłam to znaczy, że byłam.
A nie jestem.
- Niech ci będzie - powiedział poirytowanym
88 Doranna Durgtn
głosem, bardzo z angielska. - Powiedzmy więc, że
przynajmniej teoretycznie mamy podobne cele. Ty
zaś z mety przypisałaś mnie do MI6.
- To prawda - mruknęła, rzucając się na łóżko
w poszukiwaniu gniazdka między nim a nocną
szafką. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wszystkie
hotele na świecie ukrywają gniazdka za meblami.
Kiedy usiadła prosto, napotkała nieco zaszokowa
ny wzrok Jasona... pewnie na widok tego, co mu
przed sekundą zademonstrowała.
- Chodzi o to... - zająknął się, powracając do
poruszonego przez siebie wątku. - Gdybyś mi
powiedziała...
- To coś- Zrobiłbyś dokładnie to samo. Po
stępujesz zgodnie z regulaminem, Chandler. Każ
dy twój ruch o tym świadczy. Dopiero ruszyłeś
z kopyta, kiedy dotarło do ciebie, że nie zabiłam
Liety, a i tak mogę się założyć, że aż cię korci, żeby
grzecznie dać znać komu trzeba, że jestem tu
z tobą. O ile jeszcze tego nie zrobiłeś.
Chyba go dotknęła do żywego.
- Rany, niczego takiego nie zrobiłem i nie
rozumiem, dlaczego wy, nadgorliwe baby z pomy
słami, z góry zakładacie, że wiecie, co myślą inni,
i często wyciągacie fałszywe wnioski. Jak na tan
cerkę, to w ogóle za dużo myślisz!
- Co?! - zawołała kompletnie zaskoczona
Beth. Nadgorliwe baby z pomysłam?! Jak na
tancerkę! - Podejmuję decyzje, które uważam za
najlepsze i najskuteczniejsze. A w ogóle, to kto ci
powiedział, że jestem tancerką?
Tajemnicza kobieta 89
- Nikt. Poznałem po sposobie... w jaki się
poruszasz.
0...o?- To ciekawe. Westchnęła. To prawda,
zbyt żywo reaguje na tego mężczyznę. Jest przy
stojny i pełen wiary we własne siły - nie bez
powodu, jak się przekonała - a w dodatku, cholera,
potrafi być czarujący! Ale, do licha, podobnie jak
każdy do tej pory facet w jej życiu - przystojny
i pewny siebie facet - jest formalistą, a tacy chcą
tylko rządzić, zwłaszcza takimi wyzwolonymi
kobietami jak ona, kobietami mającymi odmienne
poglądy.
- Czy wiesz, że ostrygi mogą zmieniać płeć na
życzenie? - zapytała.
Wprawiła go w osłupienie, którego nawet nie
próbował ukryć.
- A co to ma do rzeczy?
- Nic - odparła Beth i nagle zniechęciła się do
dalszej rozmowy. A może po prostu zdała sobie
sprawę, jak bardzo jest zmęczona. - Nic... a może
wszystko...
W dziwny sposób pracował jej umysł... błahost
ki, wtręty, urwane myśli. Ale dzięki temu łatwiej
było zmieniać temat, przestawiać się na inne tory
zarówno fizycznie, jak i psychicznie. A to miało
wiele wspólnego z dokonywaniem wyborów. Ona
wie swoje, on swoje - to takie proste, choć dla
niego pewnie niezrozumiałe. Dowiódł tego swoją
reakcją na jej nieskrępowany sposób rozumowa
nia. Chyba że - popatrzyła na zmarszczone czoło
Jasona - chyba że się postara. Tak, najwyraźniej
90 Doranna Durgin
próbuje ją zrozumieć. Może i nie nadąża za nią, ale
próbuje. Beth nie pamiętała, kiedy ostatnio spot
kała mężczyznę, któremu by na tym zależało.
Pewnie nigdy, ot co. Przez to niewiele też
oczekiwała, przygody miłosne zdarzały się jej
sporadycznie i tak naprawdę prawie nigdy nie
angażowały jej serca.
- Wszystko w porządku - niespodziewanie dla
obojga złagodziła ton głosu. - Może kiedyś dla
ciebie zatańczę.
Nieoczekiwana propozycja wywołała trwające
chwilę napięcie, z którego mogła tylko się cieszyć.
Chandler stał przy biurku, a wzrok miał taki, jakby
od łóżka dzielił ich tylko jeden krok, czemu może
nie byłaby przeciwna. Ale...
Ale czeka ją praca, podobnie jak jego. Praca, a nie
rozrywka. A przy tej presji, jakiej jest poddana,
nawet drobne szaleństwo zdecydowanie podpada
pod kategorię rozrywki.
To nie w porządku, protestował cichy głosik w jej
podświadomości, kiedy już zajęła się swoim minikom
puterem, wprowadziła hasło i weszła do poczty. Nie
było nic przypadkowego w tym, co się stało. Ale to
nie takie proste. I coraz trudniej się temu oprzeć.
Dzięki Bogu ma się czym zająć. Odebrała wiado
mość od Barbary - krótką i treściwą. Jeszcze nikt
nie znalazł śladów ostatniej bytności Liety w miej
scach publicznych, Rosjanka użyła jednak dobrze
zakamuflowanej karty kredytowej, kupując śpi
wór w dniu poprzedzającym spotkanie z Beth.
W dniu poprzedzającym jej śmierć.
Tajemnicza kobieta 91
Śpiwór? Spędziła noc na ławce w parku, udając
bezdomną?
- Coś nie tak? - Jason przepchnął do pokoju
fotel biurowy, zakręcił nim, usiadł i podłożył ręce
pod głowę. Jakby chciał zapomnieć o tym, co miało
miejsce przed chwilą, i ruszyć do przodu. - Masz
taką zatroskaną minę.
- Naprawdę? - Dotknęła ręką twarzy. - Może
masz rację. Szukam... brakujących elementów.
- Bo prawdę mówiąc, nie wszystkie do siebie
pasują - przyznał.
Przyglądał się dyskretnie, kiedy otwierała nową
wiadomość od Barbary - listę wszystkich moż
liwych firm o nazwie Blue Crane, tym razem
uszeregowaną pod względem ważności. Beth zerk
nęła na nią i posłała w duchu kilka ciepłych słów
wdzięczności Barbarze. Zastanowiła się też nad
swoją obecną sytuacją. Z jednej strony deptali jej
po piętach bliżej nieokreśleni agenci CIA, wcale nie
wykluczone, że wtyczki Jegorowa w tej organiza
cji, którzy obarczali ją winą za zabicie Liety,
z drugiej zaś MI6 naciskała na Chandlera. Przy
takiej asyście marne są szanse na odwiedzenie
najważniejszych wskazanych przez Barbarę
miejsc.
Odczekawszy naprawdę długą chwilę, Chand-
ler kontynuował:
- Na dobrą sprawę jeszcze mi nic nie powie
działaś. Wiem, że czegoś szukasz i chyba słusznie
się domyślam, że chodzi o coś, co przekazała ci
Lieta, zanim umarła. Jednak... - tu zawiesił głos,
92 Doranna Durgin
wzruszył ramionami i nie dokończył, ale Beth
wiedziała, co chciał powiedzieć: jesteś mi winna
coś więcej.
W pewnym sensie ma rację. Zawdzięcza mu to
bezpieczne miejsce, prysznic, który wkrótce weź
mie, możliwość odpoczynku. Z drugiej jednak
strony... Nie jest mu nic winna. Oboje wykonują
swoją pracę, a jedynym powodem, dla którego się
tutaj znalazła, była nadzieja Chandlera, że coś od
niej wyciągnie. Co nie znaczy, że tak będzie.
Jednym zdecydowanym stuknięciem rysika w mi
nikomputer zamknęła ten nieoceniony sprzęt, kła
dąc go na łóżko, by mógł się doładować. Był dobrze
zabezpieczony. Chandler może sobie próbować,
ale nigdy nie przedrze się przez zabezpieczenia
Stony Man. Koniuszkami palców potarła zmęczo
ne powieki i dość szorstko odpowiedziała:
- Jeszcze się zastanawiam.
- Ważysz za i przeciw - powiedział, nieoczeki
wanie trafnie interpretując jej słowa. - Rozpacz
liwie szukasz wyjścia, które okazałoby się lepsze,
niż powiedzenie mi teraz wszystkiego.
Tym razem rzeczywiście trafił w sedno.
- Chyba tak - powiedziała z namysłem. - Ale
jestem zmęczona i źle mi się myśli. Wezmę prysz
nic, może to mi pomoże. - Wstała, przeciągnęła się,
a w drodze do łazienki chwyciła z szafy szlafrok.
- Zamówię kolację - zawołał. - Masz na coś
ochotę?
- Jeszcze jak! Coś z mięsa, a najlepiej wołowinę.
Albo kawałek bizona... cokolwiek, co jest krwiste.
Tajemnicza kobieta 93
- Jesteś mięsożercą. Teraz wszystko rozu
miem.
Wchodząc do łazienki, odwróciła się jeszcze.
- Dzisiaj mam zamiar - powiedziała bardziej
do siebie, niż do Jasona - stać się ostrygą... zuch
wałą i lubiącą ryzyko.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Strumień wody z prysznica był taki, jak lubiła
- mocny i pulsujący. Jednak nie pozwoliła sobie na
luksus długiej kąpieli, zmyła z siebie pianę, zdecy
dowanym ruchem zakręciła kran i sięgnęła po
jeden z hotelowych ręczników - kremowych i pu
szystych.
O mało by tego nie przegapiła. Jason, przyła
pany zapewne w połowie rozmowy, mówił
sztywno i oficjalnie: „...jutro rano. Do zobacze-
nia .
Jasne, nie wytrzymał i postąpił zgodnie z regula
minem. Głupio zrobiła, że tak dalece mu zaufała,
ale tak bardzo jej zależało na zdobyciu karty Liety,
że zdecydowała się odstąpić od żelaznej zasady
pracy w pojedynkę.
Jeszcze trochę, a ruszy swoją drogą. Szybko
wytarła włosy, pozostawiając je w takim stanie,
jakby wyszła prosto z łóżka, i mocno ściągnęła
pasek szlafroka. Był za duży, jak wszystkie uniwer-
Tajemnicza kobieta 95
salne szlafroki w hotelach. Teraz sprawdzi szyb
ko pocztę, narzuci na siebie sukienkę i wróci do
teatru.
Jednak najpierw zatrzymała się przed lustrem,
żeby wetrzeć pachnącą emulsję. Widziała przed
sobą kobietę z mokrymi włosami, zaróżowionymi
policzkami, ze śladami emulsji na twarzy.
- Najpierw kolacja - oznajmiła tej odbitej w lu
strze Beth. - Na koszt MI6, a co!
- Mówiłaś
COŚ4-
- zawołał Chandler z drugiego
końca pokoju. Korzysta z sytuacji i pewnie dłubie
przy laptopie, pomyślała.
- Owszem, ale do siebie - krzyknęła, ciesząc się
na myśl o pysznym krwistym befsztyku. Miała
nadzieję, że Chandler zamówił także deser. Zje...
a potem się wymknie. A jutro, od samego rana,
weźmie się za listę przygotowaną przez Barbarę
i wznowi poszukiwania, mając się na baczności
przed ludźmi Jegorowa. Poinformuje Barbarę, że
współpraca z Chandlerem nie wypaliła, powie jej
też, że CIA jest tak dokładnie infiltrowane, iż musi
się trzymać od nich z daleka...
Hmm, równie dobrze pewne rzeczy mogłaby
zrobić na miejscu, pod nosem Chandlera...
Kiedy wyszła z łazienki, parując jeszcze i pach
nąc szamponem, znalazła obok swojego kompute
ra parę ciemnozielonych dresowych spodni i klap
ki. Chandler zrobił minę niewiniątka, jakby nie
miał z tym nic wspólnego. On także zmienił
elegancki garnitur na zielone sfatygowane spodnie
i wyciętą w szpic bluzę, tak ściśle opinającą jego
96 Doranna Durgin
muskularną klatkę piersiową, że pewnie w dotyku
była jak druga skóra.
- Powiedzieli, że jedzenie dostarczą za dwa
dzieścia minut - poinformował.
- Cudownie. Konam z głodu. - Spojrzała na
spodnie dresowe, a potem na Jasona: - Ładne,
dziękuję - powiedziała.
Wzruszył ramionami.
- Najlepsze, jakie mogli dostarczyć ze sklepiku
hotelowego.
- I to po godzinach pracy. Musiałeś być bardzo
przekonujący. W dodatku to jeden z moich ulubio
nych kolorów. - Zieleń podkreślała barwę jej oczu.
-Daj spokój, Chandler, miło, że o tym pomyślałeś.
Czy miły gest wobec kogoś, kto nie należy do tej
samej drużyny, jest zgodny z regulaminem?
Dał spokój.
- Jesteś mile widzianym gościem. - Spojrzał jej
w oczy, a Beth odniosła wrażenie, że miałby ochotę
wstać i podejść bliżej, bardzo blisko... Kiedy jednak
szerzej otworzyła zmrużone oczy, Jason, zrelak
sowany i spokojny, nadal siedział w swoim fotelu.
Uff. Musi być nieźle zmęczona. Coś jej się roi.
A może i nie roi, ale nie chciała w to wnikać.
Przy łóżku stał drugi fotel. Usiadła na nim,
wzięła komputer i wystukała rysikiem parę słów
do Barbary, poprzedzając je hasłem oznaczającym,
że nie może teraz korzystać z wideo. System
zabezpieczający nie informował o żadnej próbie
wejścia niepożądanej osoby: najwyraźniej, kiedy
była w łazience, Chandler trzymał ręce przy sobie.
Tajemnicza kobieta 97
Wróciła do łazienki, by szybko włożyć spodnie,
i właśnie stamtąd wychodziła, kiedy przywieziono
kolację. Rzuciła się żarłocznie na jedzenie. Comber
sarni z cynamonowo-orzechowym tostem... niebo
w gębie! W połowie posiłku spojrzała na Chandlera
i bez żadnej ubocznej myśli zapytała:
- Kim ona była?
Popatrzył na nią z najwyższym zdumieniem
i odłożył na brzeg talerza widelec z kawałkiem
chrupiącej kaczki.
- Jaka znów ona? - zdziwił się. Kiedy po chwili
zrozumiał, skrzywił się boleśnie. - Zdaje się, że
inaczej to ująłem... Chyba mówiłem coś o za
wziętej babie z pomysłami...
Uśmiechnęła się do niego. Nie był wcale taki zły,
kiedy nie traktował siebie zbyt serio.
- Jakaż to zawzięta baba z pomysłami dała ci
taki wycisk, że bierzesz odwet na całym rodzaju
żeńskim?
Nagle sposępniał. Przez chwilę bawił się widel
cem, a potem odsunął od siebie talerz. Kiedy się
ponownie odezwał, starał się, choć nieskutecznie,
udawać naturalność i beztroskę.
- To był ktoś, z kim byłem bardzo związany.
Podjęła ważną decyzję, nie konsultując jej ze mną.
Do dziś się zastanawiam, czy to była... córka czy
syn. W dodatku, jak sądzę... nie miała odwagi
spojrzeć prawdzie w oczy.
Beth nie kryła zdumienia.
- A więc ona... - nie dokończyła. To nie miało
sensu. Było aż nadto oczywiste, co ta kobieta
98 Doratttta Durgitt
zrobiła... i jak Jason to przeżył. - Przepraszam, nie
zapytałabym, gdybym przypuszczała... no, że
otrzymam tak szczerą odpowiedź.
- Więc umówmy się, że teraz ty winna mi
jesteś szczerość - powiedział, starając się zajrzeć jej
w oczy. - Kim on byte Kto cię tak zraził do nas,
żałosnych skurczybyków, i do naszych regulami
nów?
- Och, to akurat jest proste - powiedziała
i promiennie się uśmiechnęła. - Wszyscy. Co do
jednego. Ale też doszłam do wniosku, że nie ma
sensu starać się tańczyć, jak ci zagrają. Nie dopasu
jesz się, jeśli to ci naprawdę nie leży. O wiele
łatwiej iść swoją własną drogą.
- Samotnie, jak mniemam - powiedział.
No, to trochę zabolało.
- Może czasami. Ale w przeciwnym razie pła
cisz zbyt wysoką cenę. - Wyciągnęła gołe stopy
i czubkami palców chwyciła klapki, nie przerywa
jąc jedzenia. - Deser. Mmm, to miło, że pomyślałeś.
Może nie powinna rozkoszować się kolacją aż
tak ostentacyjnie, ale... każda łyżeczka kremu
brulte.
rozpływała się w ustach i wprawiała w bło
gostan. Wiedziała, że Chandler ją obserwuje, ale
dopiero kiedy podniosła wzrok, trzymając
w ustach ostatnią porcję kremu, zauważyła, jak
intensywnie się w nią wpatruje.
Pomyślała, że pewnie nie powierzają mu zbyt
wielu tajnych misji. Nie przy takim charakterze,
nie z taką twarzą, na której wszystko widać jak na
dłoni.
Tajemnicza kobieta 99
Westchnęła. Gdyby to był inny czas, inna
misja... może wtedy nie pragnęłaby tak bardzo
opuścić tego pokoju.
Choć z drugiej strony, może powinna spędzić
czas z Jasonem Chandlerem... czy to by było
kolejne szaleństwo? Nie przy emocjach, które
odzwierciedlała jego twarz. I nie wobec własnej
żywej reakcji na tego mężczyznę, nawet teraz.
Dres wydał się jej nagle za ciepły, a puls walił
mocno w najmniej oczekiwanych miejscach.
Całe szczęście, że już musi uciekać. Wstała od
stołu i pochyliła się nad łóżkiem. Starannie złożyła
ubranie, przeciągając paseczki pantofli na wyso
kich obcasach przez uchwyt na pasku przeznaczo
ny na klucze. Jej laptop jeszcze się nie naładował,
ale go wyłączyła i wsunęła do porządnego skórza
nego schowka.
- O nic mnie nie pytasz?- - odezwała się, idąc do
łazienki, żeby wyczyścić zęby.
Kiedy się odezwał, był wyraźnie spięty, co
wywołało uśmiech Beth.
- Dałaś wyraźnie do zrozumienia, że będziesz
rozmawiać, kiedy łaskawie zechcesz. A ja, jako
osoba cywilizowana, przetrawiam to właśnie.
Razem z niedojedzoną kolacją, pomyślała. Mo
że to z poczucia winy, a może na wspomnienie
byłej dziewczyny... faktem jest, że coś uniemoż
liwiło im dalszą rozmowę.
Wyszła z łazienki wycierając ręce, rzuciła ręcz
nik na łóżko, złapała torbę i kurtkę, i ruszyła ku
drzwiom. Zaskoczyła go, ale nie na tyle, żeby nie
100 Doranna Durgin
zdążył się poderwać, dopaść drzwi i zamknąć ich
tuż przed jej nosem.
- A niech cię - warknęła. Oparła czoło o fut
rynę. - Już dzisiaj rozmawialiśmy. Pamiętasz,
czym się skończyła tamta rozmowa?-
- Mam to w nosie - warknął z taką furią, że
dostała gęsiej skórki. - Co ty sobie wyobrażasz,
dokąd chcesz iść?-
- Nie waż się pogrywać tak ze mną - syknęła.
- „Jutro rano. Spotkamy się..." tak?- Niby do kogo
to mówiłeś? o co tu chodzie Nie przywykłeś do
kobiet, które potrafią wziąć szybki prysznic? Kie
dy zamierzałeś mi powiedzieć o tym swoim spot-
kanku?- Czy ten ktoś ma przynieść dla mnie środek
usypiający, a może nowy komplet kajdanków?-
Teraz on się zdenerwował.
- Robię, co mogę - wybuchnął - żeby cię
chronić, do licha, a to oznacza, że muszę sprytnie
lawirować i prowadzić grę jednocześnie z moimi
ludźmi i z tobą. Wtedy nie byłem gotowy do
podjęcia szybkiej decyzji.
- No cóż, dzięki za szczerość. Zegnaj.
- Nie rób tego. Tracisz energię, uciekając przede
mną, zamiast wreszcie coś wspólnie załatwić.
- Bo inaczej ty mnie zalatwisz?-
Spiorunował ją wzrokiem.
- Posłuchaj... nie chcę, żebyś wychodziła sama.
- To twój problem - odszczeknęła się. - A teraz
pozwól mi wyjść, bo inaczej pożałujesz!
Nie posłuchał. Ruszył w jej stronę i... wziął ją
w ramiona. Przycisnął do drzwi, zablokował. Nie
Tajemnicza kobieta 101
stawiała oporu. Przywarli do siebie wargami. Od
razu poczuła się upojnie... i przypomniała sobie te
ich pierwsze chwile w doku, kiedy też tak ją
przygniótł...
Dotykała krótkich, szorstkich włosów na jego
karku, potem trochę dłuższych koło uszu, skłon
nych do skręcania się w kędziory. Wyczuwała
stalowe mięśnie jego ramion. Zapragnęła wyszarp
nąć jego koszulę spod paska spodni, ale nie zdążyła.
Prześlizgnął się dłońmi po jej biodrach. Przyciągnął
do siebie i gwałtownie stopił się z nią. Przerażona
siłą własnych doznań, jęknęła w jego ramionach.
Dopiero wtedy się od niej oderwał. Zetknęli się
głowami, patrząc sobie w oczy. Jason oddychał
nierówno.
- Teraz już nie będziesz sama. Zabierzesz ze
sobą cząstkę mnie - powiedział nagle chrapliwym
głosem.
Otrząsając się z odurzenia, choć całą sobą prag
nęła dalszych doznań, zaśmiała się krótko i równie
ochryple.
- Tylko mi nie mów, że to jakaś nowa super-
szpiegowska technika.
- Ależ tak - odrzekł. - Zdecydowanie. Jak
widać, nie da się ciebie oszukać.
Wzięła głęboki oddech. Wyrównujący oddech.
Pełen namysłu oddech.
Nie sądziła, że Jason może być zdolny do
takiego podstępu. Rozbieżność celów - owszem,
ale jego zachowanie było autentyczne i szczere.
Nawet nie próbował się wykręcić, kiedy Beth go
102 Doranna Durgitt
zaatakowała za chęć ściągnięcia pomocnika naza
jutrz rano. Tylko że cała sprawa obróciła się
w plątaninę kolidujących ze sobą celów, świeżo
odkrytych wrogów i frustrującego poczucia straty
czasu. Jedno tylko było pewne.
Był szczery podczas tego pocałunku.
Ona także.
Twarz Beth dawała nadzieję. Nie odrzuciła go,
nie wyśmiała, nie uraziła. Zaróżowiona,
z obrzmiałymi wargami, przyglądała się tylko.
Lekko rozchyliła usta, jakby nie znajdując słów,
oblizała je i odwróciła wzrok.
Wyglądała na zamyśloną.
A jedyne, o czym on mógł teraz myśleć, to
o tym, że Beth stała mu się nagle bardzo bliska i że
bardzo nie chce pozwolić jej odejść.
Podszedł do okna. Przez sporą szparę w zasłonie
zajaśniało światło reflektorów. Wyciągnął rękę,
żeby zlikwidować tę szparę, zobaczył, że na dobrze
oświetlonym parkingu kilka postaci wyładowuje
się w pośpiechu z czarnego sedana. Zaklął brzydko
pod nosem.
Beth natychmiast zrozumiała.
- Chodź ze mną - powiedziała, jednocześnie
zrzucając klapki. - To miejsce przestało być bez
pieczne. - Sięgnęła do torby, wyciągnęła małą
kaburę z sigiem i zapięła ją w pasie. Na koniec
wciągnęła kurtkę.
Jason nie namyślał się długo. Dopadł biurka,
złapał laptop, a poza tym wziął tylko browninga
Tajemnicza kobieta 103
i amunicję. Reszta była nieistotna, musi - muszą
- jak najszybciej wydostać się z hotelu.
Beth czekała w drzwiach, jednocześnie spokoj
na i niecierpliwa, patrząc, jak zgarnia sprzęt i wsu
wa broń na miejsce. Jej twarz nie wyrażała strachu,
jedynie wyostrzoną gotowość.
- Jeżeli, jak powiedziała Lieta, człowiek Jego-
rowa jest w CIA, a CIA również uważa, że
zabiłam Lietę, to ich wtyczka ucieknie się do
wszelkich środków, żeby mnie złapać - powie
działa.
Zawarła w tym zwyczajnym zdaniu więcej
informacji, niż zdołał z niej wyciągnąć w ciągu
całego dnia. Powstrzymał się od komentarza - cho
ciaż, gdyby znał niewielką, ale ambitną, podszy
wającą się pod CIA organizację, która dokonała
napadu w hotelu, byłby bardziej ostrożny i może
nie przyprowadziłby jej do tego pokoju. Na pewno
przekupili recepcjonistów i stróża, a może nawet
hotelowych boyów. A podczas gdy on i Beth
zwlekali z udaniem się do pokoju...
Najwyraźniej ktoś ich gdzieś widział.
Gdyby tylko wiedział, kto.
Stara śpiewka.
Sam nie był bez winy, nie pofatygował się, żeby
sprawdzić tożsamość tych, których tak żwawo
załatwił w holu hotelu. Skupił się na odnalezieniu
Beth, słusznie zakładając, że tropią ją, a nie jego,
natomiast niesłusznie przypuszczając, że nadal
będą się koncentrować na niej, a nie na nim. Ale
CIA miała nieograniczone możliwości.
104 Doranna Durgin
Włożył motocyklową kurtkę i stanął przy Beth,
która dyskretnie obserwowała korytarz.
- Pewnie już są nieźle wkurzeni - powiedziała.
- Byli pewni, że zgarną mnie dużo wcześniej. Za
pierwszym razem nie użyli od razu broni, ale nie
sądzę, żeby powtórzyli ten sam błąd.
- My nie użyjemy broni - oznajmił, przypomi
nając sobie plan hotelu. Jak w większości podob
nych przybytków, korytarze tworzyły tu zawiłe
labirynty, zbiegały się, rozchodziły, kończąc się
mnóstwem awaryjnych wyjść na zewnętrzne
schody przeciwpożarowe. Tamci nie mogą ob
stawić wszystkich wind i schodów. - Uważam, że
możemy spróbować uciec, zbiegając na dół schoda
mi na końcu piętra. Stamtąd pasażem moglibyśmy
się dostać do podziemnego garażu.
- Jeśli znasz drogę, to prowadź. Pora zwiewać
- rzuciła przez ramię i pędem puściła się przed
siebie.
Zrównał się z nią, wyprzedził o parę kroków
i narzucił tempo. Biegła boso, więc dotrzymywała
mu kroku. Na myśl, że pomimo różnicy płci może
liczyć na nią w pracy, uśmiechnął się szeroko.
Ty i ja przeciwko całemu światu.
Kiedy minęli rząd wind, Jason wyraźnie przy
spieszył, napędzając strachu paru gościom hotelo
wym, którzy w złym momencie wyszli z pokojów.
Beth bez wysiłku biegła razem z nim, jedną ręką
trzymając klapki, drugą gotowa sięgnąć po siga.
- Jeszcze za ten narożnik - powiedział, od
wracając głowę, żeby go mogła lepiej słyszeć.
Tajemnicza kobieta 105
Jeszcze i aż, pomyślał, gdy kątem oka dostrzegł
ścigającą ich grupę. Zareagował natychmiast: dał
nura do przodu, ale zbyt szybko wyhamował
i odbił się od przeciwległej ściany korytarza. Był
teraz całkowicie odsłonięty.
A tamci działali szybko i bezwzględnie, gotowi
zdobyć to, po co przyszli i zabić każdego, kto im
stanie na drodze. Dostrzegł kątem oka wycelowa
ny w siebie rewolwer z tłumikiem. Usłyszał ostry,
podwójny odgłos wystrzału i szarpnął się z bólu,
pocisk drasnął mu mięsień ramienia i utkwił
w ścianie, pozostawiając na kosztownej tapecie
rozbryzganą krew. Spodziewając się drugiego ata
ku, odskoczył z linii strzału w bok i sięgnął po
swoją broń, a wtedy usłyszał inny dźwięk, wysoce
podejrzany.
To nie był strzał z rewolweru. Zobaczył Beth,
jak odbija się od podłogi z tymi śmiesznymi
klapkami w ręku i wali nimi po palcach rewol
werowca, jak nabiera rozpędu i z półobrotu kopie
w twarz bosymi stopami napastnika. Facet zato
czył się i wyrżnął głową w ścianę. Beth doskoczyła
do niego, wyrwała mu rewolwer, trzasnęła go nim
w skroń i odwróciła się, nie oglądając za siebie.
- Trzymasz się? - zapytała Jasona, koncent
rując całą uwagę na klatce schodowej, do której
zmierzali.
- Jakoś dam sobie radę - powiedział. - Wygląda
na to, że są liczniejsi i lepiej uzbrojeni, niż przy
puszczaliśmy.
- Wygląda też na to, że tym razem nic ich nie
106 Doranna Durgitt
powstrzyma. - Ruchem głowy wskazała na scho
dy. -Tędy? Pozwolę sobie zauważyć, że sądząc po
odgłosach, mamy może piętnaście sekund, zanim
ktoś pojawi się w tych drzwiach.
Do diabła, ale to boli!
- Straciliśmy sporo czasu, ot co.
- Świetnie. Dasz radę mnie utrzymać?- Zerk
nęła na jego ramię, oceniając szkody.
Spróbował napiąć mięsień, ale nie dał rady,
mimo wszystko pochylił się i splótł dłonie, żeby jej
zrobić podpórkę, chociaż jeszcze nie wiedział, do
czego Beth zmierza. Skrzywił się z bólu.
- Przynajmniej nie broczę krwią.
- No i nie widzę żadnej strzaskanej kości - po
wiedziała, używając jego rąk jak strzemienia.
Wspięła się po nich i stanęła mu na ramionach.
Podciągając się jeszcze trochę, skoczyła i przycup
nęła na sprężynie amortyzującej drzwi. Balan
sowała na jednej bosej stopie, usiłując się wpaso
wać w przestrzeń pod sufitem. Jason odczekał
chwilę, upewniając się, że zrobiła to, co chciała,
a następnie przywarł plecami do ściany tuż za
narożnikiem, trzymając mocno browninga.
Po paru chwilach gałka drzwi poruszyła się
i przekręciła, Beth w okamgnieniu, z niewiarygod
ną zwinnością zatrzasnęła drzwi gołą stopą, a po
tem jednym silnym ciosem ukradzionego pistoletu
z tłumikiem powaliła wchodzącego łysego faceta.
Drugi wycelował w nią, ale Jason szybciej nacisnął
na spust. Potężna detonacja odbiła się echem po
całej klatce schodowej.
Tajemnicza kobieta 107
- Co za dupek - powiedział Jason i dodał:
- Przepraszam.
- Póki jeszcze nie mamy pozostałych na karku,
skujmy tych kajdankami dla świętego spokoju.
A potem wiejemy - zdecydowała Beth i zeskoczyła
lekko ze swojej grzędy.
Jason błyskawicznie skuł kajdankami obu agen
tów, a Beth kolanem przyparła do ściany łysego
i udzieliła mu dobrej rady:
- Posłuchaj, jeśli jesteś człowiekiem Jegorowa,
to najwyższy czas, żebyś się z tego wycofał. Jesteś
spalony, o czym wkrótce wszyscy się dowiedzą,
więc na twoim miejscu dałabym nogę. Jeśli zaś nie
jesteś człowiekiem Jegorowa, to możesz być tylko
wodzonym za nos niedojdą z CIA. Odczep się ode
mnie i lepiej zacznij się rozglądać wśród swoich za
marnym snajperem, który zabił Lietę. - Zostawiła
osłupiałego mężczyznę, dała głową znak Jasonowi,
że czas na nich i ruszyła ku schodom.
Jason złapał torbę z laptopem i podążył za nią.
Nagle Beth się obejrzała, stanęła w miejscu, wsunę
ła rewolwer z tłumikiem do kieszeni kurtki i szyb
ko zawróciła do rannego, łysego zbira. Nie wiado
mo skąd wyjęła nóż, którym odcięła lniany rękaw
bluzy faceta.
- Zostawiasz za sobą ślady krwi - mruknęła,
wracając do Jasona. Rozerwała rękaw na pół.
- Twoja troska, o pani, wzrusza mnie do głębi
-oznajmił, pozwalając założyć sobie prowizorycz
ny opatrunek.
Beth robiła to fachowo i z wyraźnym przejęciem.
108 Doranna Durgin
- No, teraz będziesz wolniej krwawił i nie
będziesz zostawiał śladów- powiedziała na zakoń
czenie.
- Coraz lepiej - zauważył Jason prawie weso
łym tonem. Bo czemu nie? Już nie musi tropić
Beth, przewidywać jej kolejnych kroków, nie
musi czekać, aż coś się posypie w jej zadaniu.
Połączyli siły i ruszają do akcji, co Jason lubi
najbardziej. Tworzą już całkiem zgraną parę.
Uśmiechnął się do niej szeroko, a Beth, o dziwo,
rozbłysły oczy.
Kiedy biegli schodami w kierunku podziemnego
pasażu, usłyszeli parę pięter nad sobą dźwięk
otwieranych drzwi i ciężki tupot zbiegających na
dół stóp. Tamci byli coraz bliżej.
- Zwiewaj - rozkazała Beth, koncentrując się
i opierając na poręczy dłoń z rewolwerem. Lekko
opuściła lufę. - Dogonię cię.
- A jeśli ci się nie uda?
Zgromiła go wzrokiem i poprawiła kąt strzału.
- Które z nas krwawic I kto jest lepszym
strzelcem? - warknęła.
Jason spojrzał na prowizoryczny bandaż
i stwierdził, że przesiąka, zauważył też świeżą
plamę poniżej opatrunku. Jeszcze chwila, a znów
zacznie zostawiać ślady.
- Niech to jasna cholera! - zaklął pod nosem
i rzucając Beth ostrzegawcze spojrzenie - nie
chciał, żeby kogoś zabiła - ruszył dalej.
Zatrzymał się na najbliższym podeście. Choć
miała rację, nie mógł jej tak zostawić. Spojrzał
Tajemnicza kobieta 109
w górę i zobaczył ją w momencie, kiedy utrzymu
jąc pozycję, spokojnie wycelowała, nacisnęła spust
i strzeliła dwukrotnie, raz za razem, po czym
z najwyższym zdumieniem spojrzała na magazy
nek, który... okazał się pusty.
Jason usłyszał stłumiony odgłos padających ciał
i w tej samej chwili nadbiegł trzeci mężczyzna.
Beth zaklęła soczyście i dała nura na schody,
jednym skokiem pokonując cały ich ciąg. Jason
uniósł w porę browninga i przedziurawił faceta,
zanim ten trafił Beth. Sturlał się ze schodów, a jego
pocisk wbił się wysoko w betonową ścianę.
Beth starła z rękojeści rewolweru odciski swoich
palców i rzuciła broń na drgające ciało mężczyzny.
- Raptem pięć strzałów w tej pukawce - po
wiedziała z niedowierzaniem. - Kto się wdaje
w strzelaninę ze spluwą pełną tylko do połowy?-
- Na pewno nie ty - zażartował. - Tylko już nie
sprawdzajmy, ilu ich jeszcze może być. Wyjście
jest tutaj. - Zawirowało mu w głowie, chociaż
myślał, że nadal stoi prosto. Beth w ostatniej
chwili złapała go za zdrowe ramię i podparła
biodrem. Zręcznie uwolniła go od rewolweru,
wsunęła mu go do kabury, chwyciła jego prze
dziurawiony laptop i ruszyła w dalszą drogę.
- Nic mi nie jest - powiedział, nie przekonując
nawet samego siebie. - Gdybym tylko mógł gdzieś
usiąść... Ale się porobiło - mruknął, rozejrzał się
wokół i pokuśtykał dalej.
Jeśli Beth martwiła się o jego stan, nie okazała
tego.
110 Doranna Durgin
- Chodźmy. Znam idealne miejsce, gdzie bę
dziesz mógł wyłącznie siedzieć - powiedziała
z uśmiechem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Fast food
zdominowało świat.
- Trzydzieści tysięcy firm, działających na jed
no kopyto w stu dwudziestu jeden krajach - wyre
cytowała Beth, podając Chandlerowi zawiniętego
w karbowany papier burgera. - Czterdzieści sześć
milionów klientów. Teraz jesteś jednym z nich.
Jedz, potrzebujesz białka. - Sceptycznie spojrzała
na swojego burgera. - Prawdę mówiąc, nie jestem
pewna, ile białka rzeczywiście znajduje się
w czymś takim.
Siedząc obok niej w pustym teatrze - oczywiś
cie w pierwszym rzędzie - automatycznie wziął
podanego mu burgera. Beth na pewno zaraz wy
szpera podręczną apteczkę i zmieni mu opatrunek,
ale póki jedzenie jest ciepłe, a on taki zmęczony,
miło będzie posiedzieć na widowni, jedynym
ogrzewanym miejscu w budynku, i pochłonąć
burgera
z frytkami.
112 Dor anna Durgin
Nie chodziło o to, że byli specjalnie głodni, ale
Beth rekompensowała sobie stracony czas, a Chan
dler utratę krwi.
- Wiem, że to kompletne dno w porównaniu
z tym, co jedliśmy w hotelu, ale czy wiesz, ile
kalorii ma taka jedna malutka frytka?
- Nie, ale założę się, że zaraz mi powiesz.
- Posłał jej coś na kształt zawadiackiego uśmiechu,
co trochę zdziwiło Beth. Tak samo jak to, że jego
lekko kędzierzawe włosy były teraz w wielkim
artystycznym nieładzie.
- Pięćset czterdzieści - poinformowała go, uda
jąc sama przed sobą, że ani jego uśmiech, ani jego
włosy nie robią na niej wrażenia. A może jeszcze
powiesz, że i tamtym pocałunkiem się nie przeję
łaś, pomyślała. - Możesz je zużyć od razu. Więc
jedz.
Normalnie nie przejmowałaby się taką swoją
reakcją, powiedziałaby sobie, że co ma być, niech
będzie, i skorzystała z chwili. Ale Chandler... to
było jednak zaskakujące. Cały czas. Kiedy go
zobaczyła tam w korytarzu, i ten moment niepew
ności, kiedy jeszcze nie wiedziała, jak groźna jest
jego rana...
Gotowa była pędzić mu na pomoc, zamiast
załatwić strzelającego napastnika. Doskonale prze
szkolona, doświadczona, nie zdobyła się na działa
nie, stała tylko i gapiła się na niego, kiedy dostał
kulkę. Takie roztargnienie nie rokuje niczego dob
rego. Podobnie, jak jej pociąg do tego faceta.
Sądziła, że rozstając się już dość dawno z narzeczo-
Tajemnicza kobieta 113
nym, zostawia również za sobą tego rodzaju
uczucia. Tymczasem teraz dopadły ją ze zdwojoną
siłą.
I dlatego przejmowała się swoim zachowaniem.
Chandler był półprzytomny, obolały i zły na
siebie z powodu chwili nieuwagi. Zastanawiał się
nad ich sytuacją, jak przystało na dobrego agenta.
Na razie wysunął z papierka pół hamburgera
i ugryzł solidny kawałek.
- Czegoś tu nie rozumiem. Przecież to czynny
teatr, więc dlaczego... - zaczął.
- Bo przygotowują nowe przedstawienie.
Wiem to, ponieważ parę dni temu tańczyłam tu na
próbę, a teraz czekam na ich odpowiedź. Prze
słuchania i castingi odbywają się rano, wewnętrz
ne dyskusje, połączone najczęściej ze sprzeczkami
w sprawie obsady, po południu, a mnie pozo
stawiają wieczór. Oczywiście, nie mając o tym
zielonego pojęcia. Ale mówiąc serio, czy naprawdę
uważasz, że mogłabym sprowadzić cię tutaj, nie
sprawdzając dokładnie miejsca? Ten teatr jest
idealny.
- Prawie nie pilnowany - zauważył. - Każdy
może tu wejść.
- Ale nie tam, gdzie się udamy
- Za kulisy? - zapytał, ale bez większego prze
konania.
Zaśmiała się.
- Chyba rzadko bywasz w teatrze. Tu są cu
downe zakątki dla tych, którzy chcą zniknąć
z pola widzenia. A magazyny tego teatru to
114 Doranna Durgitt
jak scenografia do „Upiora w operze". Gdy tylko
znajdziemy się na dole, będziemy poza zasięgiem
jakiegokolwiek radaru. - Pochłonęła ostatni kęs
burgera,
zgniotła papier i wsunęła go do torby.
- Oprzyj się wygodnie, to zmienię ci teraz opat
runek, nie przeszkadzając ci w jedzeniu.
- To nie jest najlepsza kombinacja - zaprotes
tował, ale zrobił, jak kazała.
Otworzyła apteczkę, usiadła w takiej pozycji,
żeby mieć jak najlepszy dostęp do uszkodzonego
ramienia, rozcięła rękaw koszuli i oczyściła ranę.
Ramię było tak spuchnięte, że aż prosiło się o anty
biotyk.
- Dziękuję - powiedział, kiedy skończyła,
i uśmiechnął się, choć mogłaby przysiąc, że bardzo
go to bolało.
Dostrzegła krople potu na jego twarzy, zwłasz
cza w rowku pod nosem. Z trudem oparła się
pokusie, by zetrzeć je palcami. Górna warga miała
prosty, twardy rysunek, natomiast dolna... zmys
łowa i pełna... aż prosiła się o pocałunek. Chryste!
Też sobie wybrałaś porę, Riggs, pomyślała. W sa
mym środku schrzanionej misji.
Nieświadomy jej niesfornych myśli, Jason po
wiedział:
- Najwyższy czas, żebyśmy porozmawiali,
Beth. To twoje prawdziwe imię? Beth?
Zawahała się, ale pokiwała głową. Już może
skończyć z kamuflażem. Są razem, a on tak szybko
nie nawiąże kontaktu ze swoim partnerem. Chyba
jeszcze nawet nie zauważył, że podczas strzelani-
Tajemnicza kobieta 115
ny pierwsza kula ugodziła jego, a druga zboczyła
i przeszła przez futerał laptopa.
- Poszłam na spotkanie z Lietą, żeby zapewnić
jej schronienie w zamian za informację. Zastrze
lono ją podczas naszej rozmowy. Zdążyła mi
powiedzieć, że ma kopię karty głównej, dzięki
której wejdziemy do sieci komputerowej Scherby.
Wiesz, że to właśnie Scherba stworzył cały system
Jegorowa
Okey, to nie była cała prawda. Nie padło słowo
o malutkim dysku, który Beth ma przy sobie, ani
0 organizacji Stony Man, poza słowem „my". Ale
mimo wszystko Jason był zaskoczony, że w końcu,
i to w taki łatwy sposób, zdobył potrzebną infor
mację.
- Wiem tylko, że gdzieś tę kartę schowała,
a kluczem są tu słowa: Blue Crane, stół i... na dole
- dorzuciła Beth.
- Więc dlatego czołgałaś się pod stołami w wi
niarni Blue Crane! - Jason omal nie zakrztusił się
frytką, którą włożył do ust.
Beth wzruszyła ramionami, próbując zachować
powagę.
- To był równie dobry trop, jak każdy inny.
Mam listę innych możliwych miejsc. Trzeba przy
znać, że jest bardzo długa. Główny problem polega
na tym, że nie trafiliśmy na ślad miejsca, gdzie
Lieta spędziła noc. Gdybym tylko potrafiła to
wydedukować, mogłabym poważnie zawęzić tę
listę. Gdybym tylko poszukała...
Zaskoczył ją jego tajemniczy uśmiech.
116 Dorattna Durgin
- Ty coś wiesz! - zawołała.
- Śledziłem ją, zanim jeszcze spotkałaś się z nią
w dokach.
A więc wiedział. Wiedział przez cały czas, tylko
nie przywiązywał do tego większej wagi!
Widząc, jak się podnieciła, postanowił trochę
ostudzić jej zapał.
- Wyluzuj - powiedział. - Nie pora teraz na
działanie. Jesteś wyczerpana, możesz popełnić ja
kiś błąd. Podobnie jest ze mną. Nie sądzę, żebym
w obecnej sytuacji mógł kogokolwiek osłaniać.
Poza tym teraz jest ciemno, a w plenerze będzie coś
widać nie wcześniej niż o szóstej rano.
Plener.
- Więc mi nie powiesza - wycedziła.
Skrzywił się, nie wiedziała, czy z bólu, czy
dlatego, że odezwała się do niego takim tonem, ale
było jej wszystko jedno.
- Prawdę powiedziawszy, nie. Chyba że mnie
przekonasz, że nie mam racji. Obiecaj, że nie
wybiegniesz teraz z teatru i nie zrobisz czegoś
głupiego.
Poderwała się z fotela, chwyciła z przejścia
porzucone tam w pośpiechu klapki i położyła
stopy na oparciu fotela, używając go jako drążka
do rozciągania. Miał rację. Chciała działać, i to już.
Ale to nie znaczy, że zrobiłaby coś bez namysłu.
- Zastanawiałem się nad tym - powiedział,
wrzucając okruszki do torby. - Tylko się nie złość.
Poznałem się na tobie od samego początku. Dlacze
go uważasz, że lepiej od razu, pod wpływem
Tajemnicza kobieta 117
impulsu, podejmować decyzje, zamiast konsul
tować je z innymi, zaangażowanymi w to ludźmi
- Odczep się - warknęła, prostując maksymal
nie napięte mięśnie nóg, z niewyjaśnionych przy
czyn zraniona słowami Chandlera. Tak jakby ją
obchodziło jego zdanie. - Coraz lepiej rozumiem,
dlaczego nie ufam takim formalistom jak ty. Uwa
żasz, że masz prawo kontrolować wszystko
i wszystkich, a jeśli coś jest nie po twojej myśli, to
z góry zakładasz, że jest złe.
Tak jakby mnie obchodziło, co on myśli.
A może jednak... Sądząc po tkwiącej w niej
złości, po bolesnym ucisku w gardle... oczywiście
bez najmniejszego powodu... nawet bardzo ją
obchodziło.
Jason otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale
nie dopuściła go do głosu.
- Tak się akurat składa, że masz zupełną rację,
a jednocześnie jej nie masz. Miałam ochotę wybiec
i sprawdzić to miejsce, ale za nic bym tego nie
zrobiła. Jest środek nocy, jesteśmy zmęczeni, a ty
ranny. Czy chociaż przez chwilę pomyślałeś, ile
straciłeś krwi? I tak się składa, że zamierzałam
skonsultować z tobą, co należy zrobić. Więc mo
żesz sobie... - Chciała powiedzieć: iść do diabła, ale
się zreflektowała, że za bardzo osobiście do tego
podchodzi. Wstała więc, zeszła pochyłym przejś
ciem i znalazła się na scenie. Byle dalej od niego.
Nie powinna go tak traktować. Jeszcze będzie
musiała z nim współpracować, zaczeka do rana
i ruszy na dalsze poszukiwanie. Była zirytowana,
118 Doranna Durgitt
ale mając taką perspektywę przed sobą, poczuła
wreszcie dreszczyk emocji. Obecność Chandlera
nie ma tu nic do rzeczy...
Usiadła po turecku w głębi sceny, żeby roz
masować stopy. Stopy tancerki, zwinne, sprężys
te, zadbane, a jednocześnie zawsze trochę nad
werężone. Twarde i delikatne jednocześnie. Jak on,
pomyślała mimo woli, ale gniewnie odrzuciła tę
myśl. Ta jego samokontrola i nieustępliwość...
Dosyć!
W tym ciemnym, pustym miejscu było jej
dobrze. Miała nadzieję, że Chandler nie potraktuje
jej zachowania jak jakiegoś kolejnego szaleństwa.
Poza tym nie schowała się aż tak, żeby nie mógł jej
znaleźć.
Szaleństwo... to słowo niezbyt tu pasuje.
Westchnęła i zmieniła stopę, masując każdy
palec z osobna. Pomagało to jej wyciszyć się,
odsunąć myśli. Skoncentrowała się na głębokim
oddychaniu, oddalającym złość, dającym możli
wość relaksu. Taak. Teraz lepiej. Wstała, dla rów
nowagi oparła się ręką o ścianę i uniosła nogę
wysoko ponad głowę, napinając palce. Jeszcze
bardziej się rozciągnie. Tak jak to zawsze robiła,
kiedy potrzebowała chwili spokoju.
Ale kiedy podniosła wzrok, dostrzegła stojącego
na proscenium Chandlera. Łagodne światło widow
ni obrysowywaio jego głowę i ramiona, reszta
pozostawała w cieniu. Zabawne, jak wiele może
zdradzić ludzka sylwetka. Nie była to pozycja
zaczepna: Jason stał z lekko wysuniętym jednym
Tajemnicza kobieta 119
biodrem, a ramiona zwisały swobodnie. Przeszka
dzało mu zranione ramię, było to widać po sposo
bie, w jaki odsuwał je od ciała. Zatknął kciuk za
pasek spodni.
Gdy tak stała, patrząc na niego i rozciągając
ciało, ogarnęło ją miłe podniecenie. Nadeszło od
stóp i zatrzymało się w dole brzucha, gdzie pul
sowało łagodnie. Oho, mam poważny kłopot,
pomyślała.
Sam się zdziwił swoimi słowami. Chciał powie
dzieć: „Nie chcę, żebyśmy się kłócili" albo „Prze
praszam, wyciągnąłem pochopne wnioski" i może
jeszcze coś poza tym, ale kiedy jego wzrok wresz
cie oswoił się z ciemną sceną, tamte pomysły
wyleciały mu kompletnie z pamięci. Beth była
dziwnie rozciągnięta, jedna jej noga zdawała się
nieprawdopodobnie długa, a pośladki niezwykle
twarde. To nie była sylwetka zwiewnej baleriny,
ale prężącego się kota. Nie łabędzia, tylko pantery,
plus zdumiewająco długa, wdzięczna szyja. Co za
miejsce do całowania, pomyślał i zgubił gdzieś to,
co chciał powiedzieć, a jego ciało wezbrało pożąda
niem. Odsunął wszystkie praktyczne pomysły,
a jego wargi powiedziały:
- Zatańcz dla mnie.
Powoli opuściła nogę. Podeszła do niego kro
kiem tygrysicy.
- Coś ty powiedział- - zapytała zdziwiona, ale
poznał po głosie, że go usłyszała... tylko nie wie
działa, co z tym zrobić.
120 Dorattna Durgin
Mógł po prostu potrząsnąć głową i powrócić do
pierwotnego planu. Mógł powiedzieć: „Nie chcę,
żebyśmy się kłócili". Wtedy nie musiałby ryzyko
wać uwikłania się jeszcze bardziej w kobietę o tak
odmiennej naturze od jego natury. Bez wątpienia
dołożyłaby mu do starych blizn nowe rany.
A jednak, nawet gdyby tak miało się stać, nie
zamierzał przepraszać za wyciągnięcie pochop
nych wniosków. Beth była pomysłowa i impul
sywna, wybuchowa i zrównoważona, to dlatego
na jej widok walił mu puls nie tylko w ramieniu.
Namiętność wzbierała w nim boleśnie szybko, na
samą myśl o niej.
Cholera, mam naprawdę poważny kłopot, po
myślał.
- Zatańcz dla mnie - powtórzył.
Nie bardzo wiedziała, czy prosił, czy żądał,
w jego głosie usłyszała dziwną nutę - złości Chyba
jednak nie.
Popatrzyła na niego, a potem zamknęła oczy,
odrzuciła głowę do tyłu i nasłuchiwała. Czekała na
odpowiednią muzykę.
- Co robisz? - zainteresował się Jason.
- Cicho bądź - rzekła. - Wsłuchuję się w muzy
kę. Twoją muzykę.
Tak, to właśnie to: wiolonczela i subtelna
perkusja w tle. Wyprostowała się i zaczęła od
powolnego adagio. Pieczołowicie dobrane ruchy
miały obrazować jego wewnętrzny ład, zorganizo
wanie, a także siłę charakteru. Chęć podporząd
kowywania się regułom przy jednoczesnym pielęg-
Tajemnicza kobieta 121
nowaniu własnych pasji. Dopiero teraz naprawdę
to zrozumiała. Siła przejawiała się w wyczekaniu
na chwilę właściwą do podjęcia działań. A kiedy ta
chwila nadchodzi...
Perkusja rozbrzmiała odrobinę głośniej, a do
wiolonczeli dołączyły altówki. Także ruchy Beth
nabrały tempa. Nie widziała już zaplecza, słabo
oświetlonej widowni, a nawet sylwetki Chandlera.
Zdała się tylko na swoją wyobraźnię, odtańczyła
ten moment, kiedy się ożywił i posłał jej czarujący
uśmiech wraz z paroma suchymi słowami, przepo
jonymi cierpkim, sarkastycznym poczuciem hu
moru. Tańczyła coraz szybciej, stawiając drobne,
posuwiste kroki w takt lekko swingującego rytmu.
Nic przesadnego. Sama powściągliwość. Wytrzy
mane do końca.
Ale tylko do momentu, dopóki nie zmieniła się
akcja. Perkusja rozbrzmiała głośniej i szybciej,
dźwięczniej zagrały struny. Niczym Bruce Lee
wykonała figurę zwaną fan kick, potem serię obro
tów i skoków, oszczędna w ruchach, roztrącała
kopniakami trzech mężczyzn. To była scena w ho
lu. Dopiero kiedy przeszła do najmocniejszych
momentów, do niezwykłego pocałunku pod
drzwiami jego hotelowego pokoju, puściła wodze
fantazji, a jej ruchy nabrały większej ekspresji
- pełne rozmachu skoki i zwarte piruety, a wresz
cie wymownie, szeroko wyrzucone ramiona, mó
wiące o potrzebie dania z siebie wszystkiego.
Wylądowała przed Jasonem w idealnie wytrzy
manej pozycji. Oddychała ciężko, ale nie była
122 Doranna Durgitt
zadyszana, rozgrzane mięśnie połyskiwały potem
z wysiłku. Zerknęła na jego twarz, ale nie potrafiła
rozszyfrować jej wyrazu. Na pewno widziała
wzruszenie. Coś, czego nie daje się ująć w słowa.
Wyciągnął do niej ręce, objął i pocałował. Po
całunek był długi i głęboki. Kiedy wreszcie mu
siała złapać oddech, całował dalej w policzek,
w ucho, w czuły, zewnętrzny kącik oka. Golił się
jeszcze przed wyprawą do winiarni, krótki zarost
drapał jej twarz delikatnie, w sam raz, żeby miło
podniecać. Przechylił jej głowę do tyłu i wodził
ustami po tej pięknej, długiej szyi, która tak go
zachwycała.
Beth zatraciła się w jego pocałunkach. Wzdłuż
kręgosłupa czuła cudowny dreszcz, który przez
plecy i ramiona docierał do piersi i dołu brzucha.
Skubnęła zębami ucho Jasona i uśmiechnęła się,
kiedy zesztywniał od stóp do głów, aż po palce
wplątane w jej włosy. Delikatnie polizała koniu
szek ucha, aż on, wciąż całując jej szyję, zamruczał
z rozkoszy. Ten dźwięk ją rozbroił. Pan Wzór
Samokontroli z MI6 - bezradny wobec pożądania.
Chciała znaleźć się w miejscu, gdzie ukryją się
przed światem i gdzie nic nie będzie miało znacze
nia, poza ich splecionymi ciałami.
- Chodź ze mną - powiedziała.
- Mam taki zamiar - wyszeptał, zajęty wsu
waniem ręki pod miękką bluzę dresu, który sam
jej kupił.
- Co byś powiedział na miejsce, gdzie mógłbyś
rzucić ubranie, kiedy je z ciebie zedrę?
Tajemnicza kobieta 123
- Chryste, co my tu jeszcze robimy? - po
wiedział półgłosem, pieszcząc łagodnie jej ciało
pod bluzą.
Odszukała jego dłoń i pociągnęła go za sobą
w głąb sceny, gdzie dyskretnie ukryte schody
prowadziły na dół. Ponaglała go, śmiejąc się z siebie
w duchu i niemal podskakując z niecierpliwości.
O Boże, wreszcie. Wbiegła z nim do swojej
kryjówki, nogą zatrzasnęła drzwi i przyparła Ja-
sona do nich z taką determinacją, że najpierw go
tym zaskoczyła, a zaraz potem rozpaliła. Wyszarp
nęła mu koszulę ze spodni i wsunęła pod nią ręce,
odnajdując muskularne ramiona i mocno umięś
nioną klatkę piersiową, pokrytą krótkimi włos
kami. Nie zauważyłaby, że ściągnął z niej bluzę,
gdyby przez parę sekund miękki materiał nie
zakrywał jej głowy. Zrewanżowała się i zdjęła mu
koszulę, uważając na zranione ramię. Nie ułatwiał
jej zadania, bo zdrową ręką przyciągał ją do siebie,
by wreszcie, odmawiając sobie przyjemności, po
zwolić jej skończyć.
- Nie, nie... - mrucząc, przywarła do niego,
czując jego wezbraną męskość, co wprawiło ich
oboje w zachwyt. - Nie, nie przerywaj.
- To nie pójdzie tak gładko - powiedział,
odruchowo wpijając palce w jej pośladki. Żadnego
delikatnego, łagodnego kochania się, sama dzikość
i wyuzdanie.
- Bo i nie musi - odpowiedziała, spiesznie
rozpinając pasek u jego spodni. Cholerny woj
skowy pasek... no! Wreszcie. Teraz dzieliły ich już
124 Doranna Durgin
tylko jego bokserki, bo Beth dawno wszystko
z siebie zrzuciła.
- Szybciej - wycedził przez zęby. - Bo zaraz
popłynę... a to byłby kłopot! - Pomrukiwał, gdy
pomagała mu się pozbyć ostatniego skrawka mate
riału, a potem przytrzymując jej biodra, podniósł ją
wyżej i zagarnął pod siebie. Gdy oplotła go nogą,
wszedł w nią. Zanurzeni w sobie, zafascynowani,
trwali tak przez ułamek sekundy, kiedy Beth
uniosła drugą nogę, opuszczali się razem coraz
niżej. Jason kołysał nią, pieścił i muskał, i mocnymi
pchnięciami doprowadził na sam szczyt, gdzie już
nie panowali nad sobą, gdzie świat wokół wirował,
a oni pławili się w rozkoszy, nienasyceni, wilgotni,
zatraceni bez pamięci.
Minęło wiele chwil, zanim Beth westchnęła ze
szczęścia. Jason delikatnie przesunął rękę po jej
plecach - i był to jedyny czuły gest w trakcie tego
dzikiego aktu miłosnego.
- Chyba cię ugryzłam - z poczuciem winy
powiedziała Beth.
- Jeszcze jak, ale mam nadzieję, że się zagoi.
Chichocząc cichutko, obejrzała jego szyję i poli
zała ślad po ukąszeniu. Zadrżał. Wyczuła pod
palcami, że ma gęsią skórkę, więc przezornie się
wycofała.
- Brr - powiedziała. - Mogłoby tu być trochę
cieplej.
- Przecież wyprodukowaliśmy niezłą ilość ciep
ła - zażartował.
- Zauważyłam. Gdzie rzuciłeś moje... Nie szko-
Tajemnicza kobieta 125
dzi, sama sobie wezmę. - Szybko włożyła bluzę,
zadowolona, że tak miło ją grzeje, choć wolałaby
pozostać w ramionach Chandlera.
- Wyciągnijmy materac - powiedziała, rozglą
dając się w ciemnościach za spodniami od dresu
i szybko dając za wygraną. Z nadejściem poranka
wsączy się trochę światła przez maleńkie okienko
pod sufitem. Wtedy je znajdzie.
- Wszystko pięknie, ale gdyby jeszcze było coś
widać i gdyby spodnie nie krępowały mi kostek...
Zaśmiała się i wróciła do Jasona, który jeszcze
lekko drżąc, opierał się o drzwi. Ogarnęło ją
poczucie winy. Utracił tyle krwi, jest cierpiący,
ramię go pewnie boli...
Cóż, sam dokonał wyboru i miał z tego frajdę.
Uśmiechnęła się w ciemności, schyliła i podciąg
nęła mu spodnie, uważając, żeby go nie uszkodzić
zamkiem. On także lekko się roześmiał.
- Jesteś... niepodobna do nikogo z moich znajo
mych.
- Mam nadzieję - powiedziała, odnajdując jego
rękę, a po drodze przebiegając palcami po jego gołej
piersi. Trzymał już swoją koszulę, którą jakimś
cudem znalazł. Pomogła mu ją włożyć. - Razem
będzie nam łatwiej zatrzymać ciepło, a także
trochę odpocząć, bo zdaje się, że na tym ci najbar
dziej zależało.
Usłyszała błogie westchnienie Jasona, kiedy
opadł na materac, dołączyła do niego i przytuliła
się mocno. Zwisającą niedbale z jej biodra rękę
podciągnął wyżej i położył na jej piersi, a ona,
126 Doranna Durgin
zadowolona z tego delikatnego gestu, przytrzyma
ła tę rękę obiema dłońmi.
Równo razem oddychali.
Po chwili Jason się odezwał:
- Lieta zaszyła się w jakimś ciemnym zakątku
na początku turystycznego szlaku na Górę Stoło
wą. Teren tam jest zarośnięty potężnymi drzewa
mi... Nie mam pojęcia, gdzie dokładnie spędziła
noc. Zobaczyłem ją ponownie, kiedy szła do do
ków na spotkanie z tobą.
Beth wstrzymała na chwilę oddech.
- Śpiwór - powiedziała. - Stołowa Góra.
- Taak - zadumał się. - To pewnie o ten stół jej
chodziło.
Poczuła to znowu - wyraźną, nieprzepartą
potrzebę, żeby się zerwać i biec na poszukiwanie.
Ale...
Stare, potężne drzewa. Nieznany szlak. Środek
nocy. Ranny, potrzebujący odpoczynku Chandler.
I ona sama słaniająca się ze zmęczenia.
- Nie martw się, nigdzie nie pobiegnę - powie
działa.
Pocałował ją w kark i westchnął głęboko. Po
czuła, że ponownie zadrżał, ale nie miało to nic
wspólnego z jej rękami na jego ciele.
- Nasze kurtki! - nagle sobie przypomniała.
Oderwała się od Jasona, wypadła na korytarz
i w samej bluzie dresowej wbiegła na schody.
Zgarnęła wszystkie ubrania, swój plecak i jego
torbę, po czym wróciła z tym do ich kryjówki.
Gdy Chandler zasnął, Beth nie traciła czasu.
Tajemnicza kobieta 127
Wyjęła noktowizor, dzięki któremu zlokalizowała
jego spodnie, nastawiła alarm w zegarku na pół
torej godziny przed świtem, co dawało zaledwie
cztery godziny snu, po czym wróciła na materac.
Ułożyła w wygodnej pozycji chore ramię Chan
dlera, chwyciła jego rękę i splotła z nią swoje palce.
Miał mocne dłonie. Sprawne w działaniu, mocne
i godne zaufania, zwłaszcza kiedy zagarniały całe
jej ciało. Doświadczyła na sobie jego siły fizycznej.
A także siły jego perswazji i jego zasad. Wolała nie
myśleć, że potem może być tak jak z innymi;
będzie próbował przemodelować ją na swój spo
sób. Zmienić ją. Ale nic z tego. Chętnie przystanie
na romans od przypadku do przypadku, spotykając
się z nim między jednym a drugim zleceniem. Miło
będzie kochać się z nim w najbardziej egzotycz
nych miejscach na świecie.
Ale Bethany Riggs się nie zmieni. Ani dla niego,
ani dla nikogo.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Beth spala marnie i stanowczo za krótko. Wysu
nęła się z objęć Jasona. Teraz już oboje byli
poszukiwani, więc stwierdziła, że byłoby najlepiej,
gdyby zmienili się nie do poznania. Na żółty
motocykl nie było sposobu, ale z pewnością uda im
się odwrócić od niego uwagę. Będzie ukryty, choć
w pełni widoczny. Złapała swoją torbę i wyszła z nią
na korytarz, wyjęła latarkę i noktowizor i zabrała się
do dzieła. Naj pierw ochlapała się wodą, umyła zęby
i od razu poczuła się sprawniejsza umysłowo.
Następnie zaatakowała kolekcję teatralnych ko
stiumów. Dla Chandlera znalazła perukę z ciemno
brązowych, spadających na oczy włosów, wygląda
jących na przetłuszczone. Jeszcze skórzane spod
nie i buty na grubej gumie - może odrobinę za duże,
ale w odpowiednim stylu - a do tego podniszczony
motocyklowy podkoszulek. Wygrzebała też skó
rzaną kurtkę z mnóstwem ćwieków i łańcuszków,
a nawet parę nabijanych ćwiekami rękawic.
Tajemnicza kobieta 129
Nie zachwyci go ten strój. Trudno.
Sama postanowiła zrobić się na punkowe. Su-
perkrótka skórzana spódniczka, błyszczące botki
na wysokich obcasach, dżinsowa kurtka na czarny
wycięty top. I peruka. Nastroszona żółtozielona.
Odwiesiła sukienkę i szal z wczorajszego wieczoru,
wygładziła zagniecenia i nadała jej w miarę świeży
wygląd.
Zataszczyła wszystko do ich pokoju, przyjrzała
się temu z bliska i zapaliła światło w korytarzu.
Chandler leżał na plecach, włosy miał w nieła
dzie, usta lekko rozchylone. Spał mocno, widać
tego potrzebował.
Trudno, odeśpi później. Teraz muszą zgarnąć
główną kartę komputerową. Nie miała pojęcia, czy
wtyczka Jegorowa i jej kozły ofiarne z CIA mają
pojęcie o istnieniu tej karty, ale sądząc po upor
czywości ich pościgu, podejrzewała, że tak.
Dała Chandlerowi parę dodatkowych chwil na
wypoczynek. Przycupnęła na brzegu materaca
i posłała Barbarze Price możliwie najzwięźlejszą
wiadomość. Po chwili namysłu wyjęła minidysk
z kryjówki i wsunęła w inne zakamuflowane
miejsce, łatwe do opisania. Również tę wiadomość
przekazała Barbarze. Następnie schowała laptop,
sprawdziła, czy ma wszystko, co niezbędne, w tor
bie i wpełzła na materac. Chandler poruszył się, ale
nie obudził, skorzystała z okazji i pocałowała go
delikatnie. Zareagował odruchowo, ale już po
chwili na dobre się obudził. Uśmiechnęła się i cało
wała go nadal, dopóki nie wyczuła narastającego
130 Doranna Durgin
między nimi napięcia. Wtedy wycofała się i powie
działa:
- Dzień dobry.
Rozejrzał się po zagraconym pokoju - na dobrą
sprawę pierwszy raz go widział - i z żalem pokiwał
głową.
- Nie jestem pewny, czy to jest najlepsze
przebudzenie, jakie mi się zdarzyło, czy też może
najgorsze.
- Potraktuj to jak najbardziej podniecającą
przygodę - zaproponowała i dotknęła prostej,
ciemnej linii jego brwi, wygładzając lekką zmarszcz
kę, która natychmiast tam się pojawiła. Pomyślała,
że to z bólu.
- Im szybciej zdobędziemy tę kartę, tym szyb
ciej złożymy ponowną wizytę w tym przybytku.
Czujesz się na siłach?- Wyglądasz upiornie.
Bo i czuję się upiornie, pomyślał Jason. Piasek
w oczach, rozpalone, ważące tonę ramię, zero
energii. Ale zachował te informacje dla siebie.
Jeszcze by swoim zwyczajem wyciągnęła jakieś
błędne wnioski albo pomyślała, że on udaje, i pew
nie robi to dla jakichś własnych celów, i wyleciała
by stąd, by na własną rękę zapolować na kartę.
Z drugiej strony nie byłoby w porządku, gdyby
udawał, że jest w świetnej formie, pozwalając jej
wierzyć, że zapewni jej ochronę. Nie musiał za
glądać pod zaschnięty bandaż, żeby wiedzieć, że
rana nie wygląda dobrze. Wiedział, że musi zwró
cić się do Niedźwiedzia z prośbą o dostarczenie
antybiotyków, które szybko postawią go na nogi.
Tajemnicza kobieta 131
Rozejrzał się wokół i dostrzegł panujący w pomiesz
czeniu nieopisany bałagan: skład materaców, ja
kieś dziwne rekwizyty i stosy ubrań, włącznie
z perukami.
Miał nadzieję, że ta papuzia jest dla niej.
- Gdzie... - zaczął, rozglądając się za laptopem,
na co Beth szybko zareagowała.
- Leży za mną - powiedziała. - Ale obawiam
się, że nie tylko ty oberwałeś kulę. Jeśli to jest twój
środek łączności, będziesz musiał wymyślić coś
innego.
Aha. Więc kontakt z Niedźwiedziem na razie
odpada. Będzie musiał skorzystać z telefonu pub
licznego, tyle że może nie zdążyć, gdy wydarzenia
potoczą się błyskawicznie.
- A więc tylko ty i ja - powiedział i dokładnie
przyjrzał się strojom. - A raczej jakieś nasze inne
wcielenia. - Odrzucił przykrycie i usiadł bardzo
ostrożnie.
- Ze ja, to pewne, ale czy ty? - powiedziała
Beth z zafrasowaną miną, siadając na podłodze
w pozycji lotosu. - Dasz radęć Bo jeśli nie, mogła
bym to sama załatwić.
- Poinformuję cię, gdy nie będę mógł dotrzy
mać ci kroku - powiedział sarkastycznie, co skwi
towała uśmiechem. Nagle zdał sobie sprawę, że
właściwie tylko tego od niego oczekuje. Niepokój,
który go nurtował, nie dotyczył dzisiejszego za
dania, ale sytuacji, w jakiej się oboje znaleźli
i tego, co między nimi zaszło. Jasonie Chandlerze,
strzeż się bolesnych upadków. Wystrzegaj się
132 Doranna Durgin
bab z pomysłami, tych trąb powietrznych, które są
gotowe zmieść cię z powierzchni ziemi.
Wielkim błędem było prosić ją o taniec. Przejrzał
na wylot jej serce... i zachwycił się.
- Hej - zawołała, szturchając go i mrużąc oczy.
- Zamyśliłem się.
- Teraz się ubieraj, a myślenie zostaw na póź
niej. - Podniosła się lekko i z pozycji lotosu przeszła
do pozycji pionowej. Rzuciła mu jego strój, a sama
bez fałszywego wstydu zdjęła to, co miała na sobie.
Jason obrzucił jej strój i perukę sceptycznym
spojrzeniem.
- Będziesz wyglądała jak trzeba, ale ja? Co to
jest? Strój harleyowca?
Parsknęła śmiechem i wciągnęła czarną skórza
ną minispódniczkę, ściskając się szerokim czer
wonym skórzanym paskiem. Patrząc na nią, po
czuł przypływ porannej żądzy. Nie ta pora, pomyś
lał, nie odrywając wzroku od Beth.
- Harleyowiec, powiadasz? Na tym żółtym
bananie, którym jeździsz? Nie ma mowy. Może
co najwyżej niedoszły harleyowiec. Mam nawet
dla ciebie kilka wstrząsających tatuaży do przy
klejenia.
- Lubisz się przebierać, prawda-
- Jasne - odpowiedziała, ukazując piersi w całej
krasie, ale natychmiast zakrywając je powycina
nym, króciutkim czarnym topem - ale chętnie
porozmawiam o tym później. Podejdź teraz i po
zwól zdjąć sobie bokserki.
Tajemnicza kobieta 133
Jazda na tylnym siodełku za Beth w niczym nie
ulżyła cierpieniom Jasona, chociaż go relaksowała.
Zdał się w pełni na jej umiejętności i zacisnął ręce
na tym czerwonym pasku, obejmując bezceremo
nialnie jej biodra. Zakładając z góry, że nie ma
mowy, by usiadł za kierownicą, Beth wzięła jego
klucze i zakradła się do hotelu, skąd wyszła po
półgodzinie z promiennym uśmiechem i jeszcze
bardziej nastroszoną papuzią peruką. Udzielił jej
paru wskazówek i niebawem mknęli już trzypas-
mową szosą, która ich doprowadziła pod samą
Córę Stołową, na nieduży parking, gdzie zaczynał
się szlak turystyczny. Beth zwolniła i zredukowała
biegi, zanim jej zdążył pokazać wyżwirowaną
zatoczkę.
Ciemny sedan był już na miejscu. Jason poczuł,
jak na jego widok Beth sztywnieje, co nie prze
szkodziło jej zajechać na parking i zahamować
z fasonem, sypiąc żwirem na zielonogłową pun
kowe i niedoszłego harleyowca.
- Nie widzę nikogo - powiedział jej do ucha.
- Jestem pewna, że ktoś nas obserwuje - odpo
wiedziała, przerzuciła nogę przez motor i zeskoczy
ła. Na chwilę zatrzymała się przy Jasonie, mierzwiąc
mu włosy i wykonując parę czułych gestów na
użytek ewentualnej widowni. Zauważył, że robi to
wyjątkowo naturalnie. Kiedy zsiadł, Beth poprawiła
luźno zwisającą na biodrach saszetkę, beztrosko
zawiesiła na kierownicy swoją torbę, po czym
ruszyła wolnym, swingującym krokiem w stronę
zaczynającego się na tyłach parkingu szlaku.
134 Doranna Durgitt
- Rany - powiedział, doganiając ją. - Ale z cie
bie laska. Całe szczęście, że nie znalazłaś gumy do
żucia, bo żując jedną za drugą doprowadziłabyś
mnie do szału.
Uśmiechnęła się słodko.
- Akurat. Więc to tutaj widziałeś Lietę?
- Przyjechała taksówką. Miała nieduży bagaż,
pewnie ten śpiwór, i nie używała latarki, musiała
przeprowadzić rekonesans, zanim zacząłem ją śle
dzić. Więc nie miałem zielonego pojęcia, dokąd się
udała. - Zatknął rękę za pasek, żeby wyglądać
bardziej jak macho, ale pewnie głównie dlatego, że
go bolało ramię.
Od razu się tym zainteresowała.
- Jesteś pewny, że...
- Stop - przerwał, a widząc jej zdumiony
wzrok, wyjaśnił: - Wyczerpałaś już swój limit na
pytania. Naprawdę, Beth, zapomnij o tym. Kiedy
już będziemy mieli to za sobą, skontaktuję się
z Niedźwiedziem, który podeśle mi zaufanego
lekarza. Ale do tego czasu wytrzymam. Nie za
przątaj sobie mną głowy.
Rzuciła mu najbardziej sceptyczne z możliwych
spojrzeń, po czym zaczęła studiować tablicę in
formacyjną. Po chwili na jej twarzy pojawił się
uśmiech zadowolenia.
- Popatrz tylko - mruknęła. - Szlak Blue Crane.
U podnóża góry.
Na widok błysku w jej szaroniebieskich oczach
odwzajemnił uśmiech. Wreszcie... zaczęło się polo
wanie.
Tajemnicza kobieta 135
Jak zawsze poczuta dreszczyk emocji, umiej
scowiony gdzieś powyżej serca. Spojrzała na
Chandlera i stwierdziła, że jemu też to się udzieliło.
- Muszę zmienić buty - oznajmiła z doskona
łym południowoafrykańskim akcentem i na tyle
donośnie, by usłyszał ją niewidoczny, ale z pew
nością ukryty gdzieś w pobliżu obserwator. W rze
czywistości jej buty nie bardzo się nadawały do
przedzierania się przez gąszcz. Służyły do tańca,
nie zaś na taki nierówny i zarośnięty teren, nie
wspominając o licznych i dużych kamieniach.
Trudno tu będzie dostrzec kogoś, kto cię obser
wuje, trudno na czymś oprzeć oko, a zwłaszcza
przewidzieć, na czym wyląduje noga. A do tego
odszukać taki mały, dobrze ukryty przedmiot, jak
karta komputerowa. Są na dobrym tropie, ale od
czego zacząć"?
Przede wszystkim warto by wiedzieć, gdzie
teraz znajduje się szpicel Jegorowa i wynajęci
przez niego ludzie. Zastanawiała się, czy pojawi się
tu marny snajper z doku. Prawie na to liczyła.
Zarezerwowała dla niego prawdziwie szyderczy
uśmieszek.
Z ogromną ulgą zmieniła buty na obcasach na
wygodne adidasy. Następnie zdjęła torbę z kierow
nicy. W biodrówce miała Wyatta, zaś Chandler
kaburę z rewolwerem pod koszulką. Beth zabrała
także parę sprytnych awaryjnych gadżetów.
Przygotowali się, jak mogli. Przez cały czas
pamiętała, że mają towarzystwo, które - na co
także bardzo liczyła - być może nie zwróciło uwagi
136 Doranna Durgin
na żółty motor i uważa ich za parę obiboków,
którzy wybrali łatwy szlak na wspinaczkę.
- Wyluzuj - syknęła na Jasona, podeszła do
niego i poklepała go czule po tyłku w iście pun
kowym stylu.
- Przecież się staram - powiedział urażonym
tonem.
- To chyba tutaj. - Doszli do miejsca, gdzie
powinien zaczynać się szlak Blue Crane. - Jesteś
sztywny jak policyjna pałka. Zgarb się trochę
- dodała.
- W końcu jestem policyjną pałką. - Nadal czuł
się urażony. Ale po chwili poprawił mu się nastrój,
dostosował zachowanie do dziwacznego ubioru
i podążył za Beth.
Kręta droga szlaku okazała się łatwiejsza, niż
Beth przypuszczała, choć sam teren mniej jej się
podobał - był prawie nie do obrony. Silny wiatr
szeleścił w liściach, ptaki i małe żyjątka czmychały
przed nimi. Jeśli wprowadzeni w błąd agenci CIA
gdzieś tutaj byli, nie mogłaby ich nawet usłyszeć.
Poza tym nie podobało jej się, że Chandler tak
szybko dostał wypieków i zadyszki. Zwolniła
kroku.
Blue Crane. Spód. Dół. Stół.
Stanęła w miejscu.
- Zaczekaj - powiedziała, nie mogąc się oprzeć
wrażeniu, że na tej trasie można wyjątkowo łatwo
urządzić zasadzkę i punkt obserwacyjny. - Upuś
ciłam coś. - Pobiegła z powrotem do drogowskazu,
który dopiero co minęli. Przykucnęła na poboczu,
Tajemnicza kobieta 137
macając wokół ziemię, a potem - jakby od nie
chcenia - sam drogowskaz. Nic. Szybko podniosła
zwykły kamyk, który włożyła do kieszeni i kłusem
wróciła do Chandlera, który był szary na twarzy
i półprzytomny. Sprawiał wrażenie autentycznie
skacowanego niedoszłego harleyowca, który wpraw
dzie dotrzymywał kroku partnerce, ale najchętniej
by zawrócił.
Wyluzuj się, Riggs, nakazała sobie Beth. Chand
ler miał rację. Czy znajdą coś, czy nie, kiedy
skończą tutaj, trzeba będzie koniecznie znaleźć dla
niego „bezpiecznego" lekarza. Zaś do Jasona ode
zwała się nonszalanckim tonem:
- Na przyszłość pamiętaj, żeby zdejmować te
swoje pierścienie, kiedy idziemy na wyprawę.
- Dobrze, że go przynajmniej znalazłaś - od
powiedział zgodnie z jej oczekiwaniem.
Przy następnym turystycznym znaku wpadła
w cielęcy zachwyt nad jakąś zwykłą roślinką. Przy
kolejnym przejął jej rolę Jason, długo pokazując
palcem nieistniejącą jaszczurkę.
Na szczęście z tyłu tego znaku przyklejona była
komputerowa karta, wetknięta do wodoszczelnej
plastikowej koperty. To jest to! Ukryła ją w dłoni
i wsunęła do saszetki. Wzięła Chandlera za rękę
i ściskając ją z podekscytowania, poprowadziła go
dalej.
Potknął się. Tego nie było w planie.
Chyba miał dosyć. Beth zatrzymała się więc
i robiąc nadąsaną minę, powiedziała:
- Ten szlak jest dłuższy, niż myślałam. Jestem
138 Doranna Durgttt
zmęczona - jęknęła. - Przecież wieczorem musimy
jeszcze wpaść na to przyjęcie, a to jest aż w Tierk-
loof.
- No to zawróćmy - powiedział bardzo przeko
nującym tonem. - Przecież nie będę cię tu za
trzymywał.
Zaszeleściło gdzieś blisko, co ich postawiło
w stan gotowości, ale było za późno, żeby mogli
cokolwiek zrobić. Zza sąsiedniego pagórka wy
chylił się jeden z tych nieokreślonych facetów,
którzy byli w hotelu. Przebrany w spodnie khaki
i flanelową koszulę i... uzbrojony w karabin.
Na jego widok zwęziły się oczy Beth. Snajperski
karabin. Model 85, podstawowe wyposażenie bry
tyjskiej armii, pewnie nabyty już na miejscu,
w Kapsztadzie.
- Hej - odezwał się Chandler, kładąc dłoń na
ramieniu Beth i przesuwając ją za siebie. - Nie
chcemy kłopotów. Wyszliśmy tylko na małą prze
chadzkę.
Mężczyzna wyszczerzył zęby. Z bliska nie był
taki nieokreślony, miał blisko siebie osadzone oczy
i ostry, duży nos.
- Przestań się zgrywać, Chandler - powiedział.
- Nie powinieneś był do niej dołączać. Dotąd byłeś
bezpieczny, teraz oboje będziecie musieli odpowie
dzieć na masę pytań. - Podniósł miniaturowe radio
do ust i zameldował: - Mam ich oboje. Schodzimy.
Jeszcze nas nie masz, pomyślała Beth, zerkając
na Chandlera i porozumiewając się z nim bez słów.
Jeszcze długo nie masz, a może wcale.
Tajemnicza kobieta 139
- Okey, skoro gra skończona, zrzucam perukę,
bo swędzi. - Zerwała perukę z głowy i wyrżnęła
nią faceta w twarz. Rozbroiła go szybkim kop
niakiem i zwarła się z nim, a zanim typek uwolnił
się od peruki, Chandler odrzucił daleko jego kara
bin i sięgnął po własny rewolwer.
Facet był szybki i silny, ale brakowało mu
precyzji. Beth osłaniała się i unikała ciosów, świa
doma, że jeśli oberwie, będzie źle. Poczekała, aż
napastnik się odsłoni i władowała w niego serię
szybkich jak błyskawica kopniaków Wtedy usły
szała suchy rozkaz Chandlera:
- Padnij!
Rzuciła się na ziemię i przeturlała na bok,
dostrzegając jeszcze kątem oka Jasona z rewol
werem wycelowanym w ich nowego towarzysza
- tyle że w tym samym momencie zaszeleściły
krzaki i na szlaku pojawił się następny nieziden
tyfikowany osobnik. Natychmiast zaatakował
Chandlera, celując z premedytacją w jego zranione
ramię. Jason zwalił się z jękiem, nowy gość zaś
wytrącił mu rewolwer i warknął do kumpla:
- Chcemy, żeby byli w stanie odpowiadać na
pytania! - Doskoczył do Beth, która jeszcze nie
zdążyła podnieść się z ziemi. Choć rozumiała, że
już jest za późno, poderwała się jeszcze i zaatako
wała na oślep. Pierwszy cios spadł na jej głowę,
drugi na ramię, ten był tak mocny, że straciła
równowagę. Próbowała jeszcze się przeturlać, kie
dy obaj mężczyźni wylądowali na niej. Jeden ją
przytrzymywał, podczas gdy drugi obmacywał
140 Doranna Durgin
bezceremonialnie, obrywając przy okazji kopniaki,
zdumiony, że jednak nadal jest w stanie walczyć.
Odnalazł suwak jej saszetki na biodrze, rozerwał
go, wyciągnął kartę i cisnął saszetkę w krzaki.
Kiedy chował kartę, Beth prawie udało się wyrwać,
więc wściekły zbir zaczął ją okładać pięściami,
podczas gdy drugi ją trzymał. Pomimo zainkaso-
wania całej serii ciosów, broniła się tak długo,
dopóki starczyło jej sił.
Aż do chwili, kiedy usłyszała hałas. Do boju
z dzikim rykiem ruszył Chandler, niczym ranny
zwierz lub nagła trąba powietrzna, porwał karabin
z rąk jednego faceta, a drugiego odrzucił daleko od
Beth.
Beth poderwała się do walki, siedząc, wyrzuciła
do przodu obie nogi i przewróciła na ziemię
drugiego mężczyznę, gdy ten zaszedł ją od tyłu.
Runął jak długi i stoczył się z pagórka, kiedy się
podniósł i rozeznał w sytuacji, pomacał się tylko po
kieszeni z kartą komputerową i szybko zwiał.
- Cholera! - mruknęła Beth, dochodząc do
wniosku, że nie mógł rozsądniej postąpić. Żałowa
ła tylko, że jest za słaba, aby go gonić, a zresztą
Chandler...
Chandler zwalił z nóg faceta od karabinu, ale
drogo go to kosztowało. Blady jak śmierć, osunął
się na kolana i upadł na zdrowe ramię. Z rękawa
kurtki sączyła się krew, także twarz miał po
krwawioną.
Cholera, moja twarz również ocieka krwią,
stwierdziła.
Tajemnicza kobieta 141
- Pamiętasz, jak mówiłem, że dam ci znać,
kiedy już nie dam radyś- - z największym trudem
wycedził Chandler.
- Dobra, dobra - zamknęła dyskusję. Podczoł-
gała się do miejsca, gdzie rzucił karabin i wy
grzebała go z krzaków. - Tylko się stamtąd nie
ruszaj. - Rzuciła okiem na broń. Wykonana z orze
chowego drewna, regulowana kolba była dla niej za
długa, ale nie miała czasu, żeby cokolwiek zmie
niać. Przesunęła nabój do komory, odwróciła się,
oparła o plecy Chandlera i przyklękła na jedno
kolano, drugim podpierając łokieć. Dziesięciostrza-
łowy magazynek, pomyślała, oby tylko tym razem
się okazało, że facet załadował go do ostatniego
miejsca. Oparła karabin na ramieniu Chandlera.
- Zaprzyj się mocno. Nie ruszaj się. Oddychaj
równo. - Przystawiła oko do lunety, odnalazła
celowniczą siatkę... i trafiła na miejsce na dole,
gdzie szlak robił pętlę. Przesunęła lekko lufę, czeka
jąc na odpowiedni moment. - Nie wiem, jak ma
ustawioną lunetę. Być może będę musiała po
prawić strzał. Kiedy strzelę, niewykluczone, że cię
poderwie, ale prosiłabym, żebyś wrócił szybko do
tej pozycji.
Relaksująca sytuacja, pomyślał Chandler. Cze
kamy. Nie odzywał się, ale Beth czuła, że Jason
oddycha z wyraźnym trudem. Zsynchronizowała
z nim oddech, ufna, że nie sprawi jej zawodu.
Muskała palcem spust i czekała, czekała...
Jest!
Przemknął na lewo od celownika. Gwizdnęła
142 Doranna Durgin
cicho, by ostrzec Chandlera, naprowadziła celow
nik i nacisnęła spust.
Chandlera podrzuciło. Wrócił do poprzedniej
pozycji, ale okazało się, że nie ma potrzeby od
dawania drugiego strzału. Beth przeczesała teren
lunetą i od razu odnalazła ofiarę - skręcał się z bólu,
ale żył, ponieważ celowała w udo i trafiła za
pierwszym razem. Zraniła go w górną partię uda
i może złamała mu kość. Będzie musiał zaczekać na
nosze, bo o własnych siłach się stąd nie ruszy.
Jej umysł pracował na przyspieszonych obro
tach. Gdzieś, nie wiadomo gdzie, czyha trzeci
mężczyzna, ten, który przyjmował wiadomość
drogą radiową. Niewykluczone, że to on kieruje
akcją i napuszcza na siebie ludzi. To musi być
człowiek Jegorowa.
Najwyższy czas z tym skończyć...
Przekręciła rygiel, wspięła się na palce, zmrużyła
oczy i skoncentrowała uwagę na drodze schodzącej
w dół.
- Beth, nie - ochryple zaprotestował Jason,
który przejrzał jej zamiar. - Zabezpiecz tego tutaj,
a tamtemu odbierz kartę. A ja postoję, a raczej
posiedzę na warcie - zdobył się na żart.
Nie przekonał jej.
- Wiesz przecież, że to człowiek Jegorowa
- powiedziała, odruchowo wycierając krew spły
wającą z rany pod okiem. - To on kieruje całą
operacją.
- Słusznie, ale mamy już dwóch z nich. Będą
gadać. A jeśli to są ludzie z CIA, wprowadzeni
Tajemnicza kobieta 143
w błąd przez tego typa, to na pewno nie odpusz
czą, póki go nie dostaną. My musimy się po
wstrzymać.
- Rozumiem. Chodzi ci o standardowe proce
dury, tak?- O przeklęty regulaminu
Zwlekał z odpowiedzią. Najwyraźniej toczył
wewnętrzną walkę.
- Tak - powiedział zrezygnowanym, ale moc
nym głosem.
- Niech to szlag trafi - warknęła i wes
tchnęła ciężko. - Mam ochotę tupać z bezsilno
ści nogami! - Co też zrobiła. - Do jasnej chole
ry! Przyznaję ci rację. Mniejsza o procedury,
regulaminy i co tam jeszcze... ale masz rację.
Mamy kartę, mamy facetów, których Jegorow
wciągnął do roboty... wcześniej czy później
tamtego też znajdziemy. - Ostrożnie oparła
karabin o drzewo, wyjęła nóż, wypatrzyła i ścię
ła giętką, kolczastą gałązkę pnącza, obrastającego
bezceremonialnie podstawę pnia drzewa. - Zna
komicie - mruknęła. Niedaleko niej leżała papu
zia peruka. Podniosła ją i podeszła do snajpera
z doku.
- Zostawimy go pod jednym z tych drzew.
- Więc nie popędzisz na dół zapolować na
człowieka Jegorowa?
- A wyglądam na idiotkę? - odburknęła, zajęta
taszczeniem faceta. Sam się podniósł, a ona
obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem i ruchem
głowy wskazała drzewo. Poruszał się, jakby
miał złamane żebra, podejrzewała, że może mieć
144 Doranna Durgin
również pękniętą szczękę. - Poza tym - zwróciła
się do Jasona - idę o zakład, że dawno już zdążył
zwiać.
Mężczyzna miał zamglony wzrok i mamrotał
coś. Beth włożyła mu perukę i okręciła nadgarstki
oraz kostki u nóg kłującą łodygą bluszczu. Odeszła
parę kroków i z satysfakcją mu się przyjrzała.
Wyglądał jak przybysz z kosmosu.
- Mówili, że jesteś z grupy Jegorowa. Miałem
cię zabić tam w doku. Byłaś druga w kolejce
- wybełkotał.
- Poczekaj trochę, zaraz zajmę się tobą - powie
działa teraz do Jasona, ocierając krew z twarzy.
Była poharatana i obolała. - Bo jeśli o mnie chodzi...
wystarczy mi trochę lodu. - Wyprostowała się,
mocniej nasadziła gościowi perukę, po czym spoj
rzała w dół. Musi sprawdzić, jak się miewa ten
drugi.
Zanim na dobre odeszła, zatrzymała się przy
Chandlerze, otarła mu twarz z krwi i delikatnie
pocałowała. Przytrzymał ją i równie delikatnie
odwzajemnił pocałunek.
- Tworzymy zgraną drużynę - powiedział.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Och, ma się już nieźle - powiedziała Beth do
słuchawki i podniosła wzrok znad swojego lap
topa, by uśmiechnąć się do Jasona. - Kona z cieka
wości. Tak, uwielbia tę moją zabawkę...
Spojrzał na nią groźnie i usiadł prosto, opierając
się o wezgłowie łóżka. Kolana miał przykryte ich
wspólnymi notatkami dotyczącymi działalności
wtyczki Jegorowa w CIA. Ich nowy pokój w Pe-
ninsula Hotel przy Beach Road tonął w stertach
beztrosko porozrzucanych rzeczy Beth - tych
z teatru i jej własnych. Ledwo się tu mieściła
porządnie złożona podróżna torba Jasona. Beth
wróciła do dżinsów biodrówek i kusego topa,
obnażającego pępek.
Jason konał, to prawda, ale nie z ciekawości.
Zmienił pozycję na łóżku, doszedłszy do wniosku,
że może pora przyjąć jeden z antybiotyków, które
mu zapisano, ale nie mógł przestać słuchać roz
mowy, którą prowadziła Beth. Zresztą jego rana
146 Doranna Durgin
została oczyszczona, ramię prześwietlone i zbada
ne, a wszystko to odbyło się na zapleczu jakiejś
mało reprezentacyjnej kliniki.
Także Beth nosiła ślady ich wspólnej przygody
- sińce na twarzy i na ramionach, a nawet na
brzuchu prezentowały wszystkie kolory tęczy. Po
szwie pod okiem został już tylko ledwo widoczny
ślad.
Zauważyła, że na nią patrzy i pokiwała mu stopą.
Czuła się zaspokojona. Jason nawet sobie nie zdawał
sprawy z władzy, jaką można uzyskać nad kobietą,
robiąc jej masaż stóp, ale teraz już tego nie zapomni.
Rozmawiając z tajemniczą nieznajomą poprzez
intrygujący sprzęt, który nazwała zabawką, Beth
powiedziała:
- Czekamy teraz na transport. A jeśli chodzi
o wtyczkę Jegorowa w CIA... to chcę go mieć.
Chcemy go mieć.
Z tej odległości nie słyszał odpowiedzi, podej
rzewał, że Beth specjalnie przyciszyła głos. Za to
szelmowsko się uśmiechnęła.
- No, no, uważaj... - mruknął. - Sama sugero
wałaś, że powinniśmy razem pracować, jeśli to
będzie możliwe. Okazało się... że jest możliwe.
Bardziej niż możliwe.
- No cóż - kontynuowała Beth, przenosząc
wzrok na Jasona i uśmiechając się jednocześnie do
niego i do swojej rozmówczyni. - Jest wystar
czająco wolny, tak... jest na zwolnieniu lekarskim.
Czasami jednak regulaminy do czegoś się przydają
- powiedziała rozbawionym tonem.
Tajemnicza kobieta 147
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Beth pożeg
nała rozmówczynię i przed wyłączeniem sprzętu
dodała:
- Kylee jest tutaj. Skontaktuję się później.
Wstała i otworzyła szeroko drzwi, tak by jej
łączniczka mogła ogarnąć wzrokiem cały pokój,
zanim wejdzie.
Gość zawahał się chwilę, dostatecznie długą,
żeby zlustrować pomieszczenie, po czym wszedł
do środka. Kobieta, podobnie jak Beth, wyglądała
na opanowaną i pewną siebie, ale na tym podo
bieństwo się kończyło. Ta była blondynką i miała
obfitsze kształty. Całkiem zresztą niezłe.
- Nie mamy czasu do stracenia - oznajmiła.
- Za godzinę wykonuję kaskaderski numer. Czy
wszystko idzie zgodnie z planem?
Beth rzuciła okiem na Jasona, który gapił się na
dziewczynę, i ironicznie się uśmiechnęła.
- Wyobraź sobie, że oni wszyscy patrzą na nią
w podobny sposób.
Blondynka uśmiechnęła się wesoło, na co Jason
odpowiedział szerokim, nie wyrażającym bynaj
mniej skruchy uśmiechem.
- Wszystko gra - odpowiedział i ruchem głowy
wskazał mały, opakowany jak prezent pakunek
w nogach łóżka. W paczuszce było średniej wielko
ści pudełko na biżuterię, zawierające kartę kom
puterową i minidysk. MI6 wyraziło niezadowole
nie na wiadomość, że ani Beth, ani jej tajemnicza
organizacja nie zamierzają dzielić się łupem, ale
Jason tego się właśnie spodziewał. W końcu to
148 Dorattna Durgitt
Beth przejęła od Liety płytę i ukrywała ją przed
Jasonem przez cały czas. Także nie kto inny, tylko
Beth zatrzymała strzałem agenta, kiedy zwiewał
z kartą, i to ona ją odzyskała. Jason mógł jedynie
czerpać satysfakcję z faktu, że informacje trafią do
rąk sojuszniczej organizacji i zostaną należycie
wykorzystane.
Beth wręczyła pudełko swojej następczyni.
- Jesteśmy na tropie wtyczki - poinformowała.
- Dostaliście zgodęś- Świetnie. - Dziewczyna
ponownie zlustrowała pokój, tym razem koncent
rując uwagę na rzeczach Jasona, a potem na nim
samym. - Oboje? - zadumała się. - Powiedziała
bym, że dziwna z was para. Ale skoro to zdaje
egzamin...
Jason nie miał jej za złe nadmiernej ciekawości,
ani nawet wypowiedzianych głośno zastrzeżeń.
To oczywiste, że bardzo różnili się z Beth. Ale
przecież szło im coraz lepiej, coraz bardziej do
siebie pasowali i uczyli się od siebie nawzajem.
Patrząc na nią, myśląc o niej...
- Żebyś wiedziała, że zdaje egzamin - powie
dział do dziewczyny.
Sposób, w jaki Beth uśmiechnęła się do niego
przyprawił go o miły dreszczyk, a jej spojrzenie
powiedziało wyraźnie, co będą robić, kiedy za
blondynką zamkną się drzwi. Wciąż nie mógł
uwierzyć we własne szczęście.
O Boże, niech ona już wreszcie wyjdzie, modlił
się w duchu.
- Jak widzisz, wszystko gra, i to nie najgorzej.
Tajemnicza kobieta 149
- Więc zostawiam was samych - zaśmiała się
blondynka.
Ledwo zamknęły się drzwi, Beth skoczyła na
łóżko, rozrzucając papiery Jasona, gotowa na naj
większe szaleństwa.
Machnął ręką na regulaminy i z radością przyłą
czył się do niej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kylee Swain przystanęła na moście Karola toną
cym w wieczornych ciemnościach i w zadumie
obserwowała wyznaczony obiekt. Niecierpliwe
wyczekiwanie wyostrzyło jej zmysły. I może dzię
ki temu skoncentrowała uwagę na wysokim, ciem
no ubranym mężczyźnie, stojącym na dziobie
łodzi, którą bacznie, choć z odległości śledziła od
dwóch dni.
Nie wiedziała, jak ten człowiek się nazywa i nie
potrafiła go zidentyfikować - ani przez teleobiek
tyw o długiej ogniskowej, ani w czasie zbyt
krótkich przerw między zdjęciami do filmu, w któ
rym właśnie uczestniczyła. Ponadto mężczyzna
ten nie pojawiał się publicznie, chyba że w towa
rzystwie swojego szefa, Krystofa Scherby, a ten
rzadko opuszczał swoją łódź.
Mężczyzna w ciemnym garniturze wydawał się
interesujący. Poruszał się jak pantera - cicho,
spokojnie i czujnie. Prawdziwy drapieżnik. Gotów
154 Meredith Fletcher
walczyć z każdym, kto wejdzie w drogę mężczyź
nie, którego ochraniał.
Kylee o tym wiedziała. I czekała na rozwój
wydarzeń. Krystof Scherba był programistą, głów
nym magikiem komputerowym międzynarodo
wego kartelu zbrodni, na którego czele stał mózg
akcji terrorystycznych, Kapocz Jegorow. Organi
zacja Stony Man Farm - w osobie Barbary Price
- wyznaczyła Kylee do śledzenia Scherby, więc
prędzej czy później będzie musiało dojść do kon
frontacji Kylee z tajemniczym nieznajomym, któ
ry ochrania Scherbę.
Ja kontra on, zadumała się, zaintrygowana opa
nowanymi, kontrolowanymi ruchami mężczyzny
na pokładzie. Nie cierpiała w sobie tej natychmias
towej potrzeby współzawodnictwa. Ale jeżeli
wszystko pójdzie gładko, wejdzie do komputera
Scherby, a Pan Tajemniczy o niczym się nie dowie.
Wystarczy parę minut, by z zaszyfrowanego dys
ku, który dostała jako część zlecenia, wyciągnąć
dane dotyczące personelu terrorystycznej siatki
i zakamuflowanych agend Jegorowa.
Zlecenia Stony Man Farm zawsze wydobywały
z niej to, co w niej było najlepszego, ale również
wszystko najgorsze. Jako jedyna dziewczyna wy
chowana wśród czterech ambitnych i wyspor
towanych braci, pomimo sprzeciwu matki dołą
czyła do drużyny kaskaderskiego zespołu ojca,
gdzie szlifowała swoje umiejętności i rozwijała
wrodzone skłonności do rywalizacji. Ani bracia,
ani koledzy w organizacji nie dawali jej taryfy
W roli kaskaderki 155
ulgowej - to oni musieli się starać, żeby dotrzymać
jej kroku.
Zwróciła twarz pod zimny, wiejący z północy
wiatr i poczuła przypływ energii.
Pod mostem czarne wody Wełtawy przecinały
sam środek Pragi, płynąc na północ, a potem
skręcając na wschód w okolicy Josefova - dawnej
żydowskiej dzielnicy miasta. Za plecami Kylee szli
mostem turyści i miejscowi - jedni oglądali widoki,
drudzy wracali do domów po pracy. Pozostało
jeszcze paru wytrwałych ulicznych aktorów poru
szających marionetkami, czy ulicznych sprzedaw
ców, oferujących pamiątki i różne świecidełka, ale
zainteresowanie ich ofertą z każdą chwilą malało.
Z oddali niosły się nastrojowe dźwięki gitar.
Trzej natręci, którzy nie odstępowali Kylee po
wyjściu z podejrzanego baru, a potem w wąskich
i krętych zaułkach Starówki we wschodniej części
miasta, nadal trzymali się w tej samej odległości.
Pewnie cały czas gadali o niej, dodając sobie
odwagi. Poczuła przypływ adrenaliny. To było to.
Mogłaby to porównać do stania na skraju przepaści
na moment przed postawieniem decydującego
kroku.
A dzisiaj ta analogia była szczególnie trafna.
Pomimo poważnych obaw Barbary Price co do
planu Kylee, zanosiło się na to, że ten wieczór
będzie decydujący. Szkoda tylko, że - gdy już jest
po wszystkim - nigdy nie może tego nikomu
opowiedzieć, pomyślała.
Byłaby niezła zabawa, gdyby mogła zwierzyć
156 Meredith Fletcher
się ludziom z ekipy, a zwłaszcza fachmanom od
efektów specjalnych, pracujących przy filmie,
w którym brała udział. Nie może o tym rozmawiać
nawet z matką, która w ogóle miałaby nielichego
pietra, gdyby wiedziała o kaskadersko-szpiegow-
skiej karierze córki. Nawet gdyby nie złożyła
przysięgi dochowania tajemnicy, Kylee nigdy by
jej o tym nie opowiedziała.
- To jak - odezwała się szeptem - dowiedzieliś
cie się, kim jest ten tajemniczy facet"?- - Maleńka
słuchawka w jej uchu łączyła ją z przenośnym,
satelitarnym telefonem, ukrytym w obszernym
i ciepłym, choć niezbyt twarzowym płaszczu.
Płaszcz przydawał się do ukrycia niezbędnego
sprzętu do nurkowania, a jednocześnie nie rzucał
się w oczy, więc nie wyglądała w nim na typową
turystkę, mimo że szastała pieniędzmi w Indust-
rial Metal Clubie.
- Jeszcze nie - odpowiedziała Barbara, szefowa
kierująca tą misją z ramienia Stony Man Farm.
Specjalne urządzenia zamontowane na sateli
tach, używane przez ściśle tajną antyterrorystycz
ną grupę, obserwowały Pragę z wysokości trzy
dziestu siedmiu tysięcy kilometrów. Oglądany
z tej perspektywy widok nie był za dokładny.
Identyfikacja nieznanych obiektów nastręczała
sporo trudności. Wcześniej, przed wypadem na
spotkanie z potencjalnymi bandziorami, Kylee
poświęciła trochę czasu na rozpoznanie obiektów
na pokładzie interesującej ją łodzi.
- Czy kiedy wejdę na pokład, nie mogłabym
W roti kaskaderki 157
zrobić paru zdjęci - zażartowała Kylee. - Facet jest
naprawdę niezły. Moglibyśmy się wymienić fot
kami.
- Nie przeciągaj struny - poradziła Barbara.
- Masz tylko dostać się do ich komputera.
Okey, Barbaro, poczucie humoru nie jest twoją
mocną stroną, ale przecież powinno się mieć trochę
frajdy z tego szpiegowania, pomyślała Kylee. Szyb
ko jednak przywołała się do porządku. Po raz
pierwszy od półtora roku, bo tak długo się znały,
Barbara Price, kierowniczka misji Stony Man,
wydawała się równie nieprzystępna i nadmiernie
wymagająca, jak oficerowie śledczy z Agencji Bez
pieczeństwa Narodowego, z którymi Kylee wcześ
niej pracowała. Barbara była dotąd niezawodna
i zawsze służyła pomocą agentom działającym
w terenie.
- W porządku, szefowo - uspokoiła ją Kylee.
- Trzymam rękę na pulsie i nie spuszczam go
z oczu. - Podregulowała miniaturową lornetkę,
przez którą śledziła dwudziestosiedmiometrowy
katamaran, pomalowany w biało-zielone pasy.
Jeszcze raz obejrzała sobie trzy pokłady łodzi
i automatycznie zatrzymała wzrok na mężczyź
nie, o którego pytała.
Pan Tajemniczy znajdował się na górnym po
kładzie, dokładnie tam, gdzie Kylee spodziewała
się go zobaczyć. Zawsze przebywał w pobliżu
Scherby. Pan Tajemniczy był wysoki i dobrze
zbudowany, ale ponieważ był jednocześnie dość
szczupły, więc nie sprawiał wrażenia specjalnie
158 Meredith Fletcher
wysokiego, dopóki nie stanął obok innych otacza
jących Scherbę ludzi. Przeważnie jednak trzymał
się od nich wszystkich na dystans.
Kiedy tak patrzyła na niego, niewzruszonego
jak skała, kusiło ją, żeby sprawdzić, czy głos ma
równie seksowny jak wygląd. Ciekawa była rów
nież, czy jest tak zdecydowany, na jakiego wy
glądał, kiedy rozkołysanym krokiem marynarza
wkraczał w tłum i roztrącał ludzi, żeby dostać się
do Scherby albo pozostać jak najbliżej niego.
Cóż za nieprofesjonalne podejście do sprawy,
skarciła się w myśli. Ale miała wymówkę - obie
z Barbarą wiedziały, jak nie cierpi okresu poprze
dzającego samo zadanie. Zbyt długie czekanie
nigdy nie było jej mocną stroną, cierpliwość nie
leżała w jej charakterze.
Pan Tajemniczy miał na sobie ciemnoniebieską
marynarkę i czarny golf. Kasztanowe włosy ukła
dały się w loki, a mocno opalona twarz świadczyła
o długim i częstym - także w przeszłości - przeby
waniu na świeżym powietrzu. Była to pociągła
twarz o wyrazistych rysach, twarz człowieka,
któremu zdarzało się schodzić na manowce. To
twarz mężczyzny, pomyślała Kylee, którą warto
by poznać z bliska. Oczywiście spotkała na swojej
drodze niejednego przystojniaka, ale za ich urodą
nic się nie kryło poza egoizmem i chęcią wykorzys
tania kobiety i sytuacji.
W Hollywood roi się od takich typków, to samo
można powiedzieć także o mężczyznach z roz
maitych agencji szpiegowskich.