BrianKate
Imprezamusitrwać
DlaprawdziwychdziewczynzBillings
zwyrazamiwielkiejwdzięczności:
dlaLanie,Sary,Katie,Lynn,Allison,
Emily,Courtney,Liii,Lucille,Kelly,
Carolyn,Sarah,Erin,Lee,Roxy,
orazdlaJosha,Paula,
MattaiBabyV.
Płytko
Śmierć.
Nietakmiałobyć.Znamtylkodwieosoby,którenieżyją,iobiezmarłymłodo.Obiebyły
piękne.Izginęłystraszną,okrutnąśmiercią.
Zmarłyprzezemnie.
Chwila.Moment.Nietak.
Nieprzezemnie.Niemogętakmyśleć.Inaczejzwariuję.Thomaszmarł,boArianabyła
obłąkana.Cheyennezginęła,bocierpiałanazaburzenia.Toniebyłamojawina.Niemoja.
Dlaczegowtakimrazieuparciepowracadomniemyśl,żegdybymnigdynieprzybyłado
EastonAcademy,zarównoThomas,jakiCheyennebylibynadalwśródżywych?
Chodzilibyterazpokampusie.Śmialibysię.Flirtowali.Żyliby.Cheyennewłaśnieto
chciałamipowiedziećwmailu,którymiprzysłałatamtejnocy,kiedyzginęła.
Zapomnijotamtejnotatce.Tymitozrobiiaś.Zniszczyłaśmiżycie.
Nieżyje.Przezemnie.
-Cozadzień-powiedziałaConstanceTalbot,owijającsięciaśniejtweedowym
płaszczem,gdywiatrzdmuchiwałzjejtwarzykosmykirudychwłosów.Zimne
wrześnioweniebobyłoszareizachmurzone;zanosiłosięnadeszcz.Przechodzi-!łyśmy
właśnieprzezdziedziniecnasamymśrodkukampusuEastonAcademy,razemze
współlokatorkami,równieżdziewczętamizBillings.Wsobotębyłydwadzieściacztery
stopnie,ateraz,raptemdwadnipóźniej,niecałetrzynaście.KapryśnąpogodęwNowej
Angliitrzebapolubić!Constancewtuliłapucułowatepoliczkiwkołnierzispojrzałana
brukowanąścieżkęprowadzącądostołówki.Wtakichchwilachzłatwościąmogłamsobie
wyobrazić,jakwyglądaławdzieciństwie.Prześliczna.
Delikatna.Niewinna.
-Cieszęsię,żemójpłaszczdotarłwsobotę-powiedziałaSabinęDuLac.Jejnowy
płaszcz,zbiałegoijasnoniebieskiegobłyszczącegomateriału,zestaromodnymi
kryształowymiguzikami,doskonalepasowałdojejoryginalnegostylu.Ubranietworzyło
atrakcyjnykontrastzjejciemnymiwłosamiizłotawąkarnacją.-WBostoniebyłozimno-
dodała.
Prawda.WweekendSabinęodwiedziłasiostręwBostonie.Zupełniezapomniałamją
spytać,jakbyłoijaksięmajejsio-stra.Alezemnieprzyjaciółka.Będęmusiałapamiętać,
żebypóźniejjąotozagadać.
-Tutajteżbyłmróz.Iskończyłosięnatym,żesporoczasuspędziłyśmypoza
akademikiem-
powiedziałaConstance.-Boatmosferabyłazbytprzygnębiająca?-zapytałam.Przecieżw
sobotęranoznalazłyśmyzwłokiCheyenne.Zaledwiedwadnitemu.Rozumiem,dlaczego
wszyscyomijająszerokimłukiemBillingsHouse.PodobniejakSabine,opuściłam
kampusiwyjechałamnaweekenddoNowegoJorkuzmoimchłopakiem,Joshem
Hollisem.Nie
chciałomisiętuwracać,aleniemiałamwyboru.Billingstomójdom.Tedziewczyny,
ściśniętedookołamniezzimna,towarzyszącemiterazwdrodzenaśniadanie,byłydla
mniejakrodzina.Nadobreinazłe.
-Tak,atmosfera,apozatymwszędziebyłopełnopolicji-powiedziałaTiffany
Goulbourne,sprawdzającustawieniaswojegominiaturowegoaparatufotograficznego.-
PrzeglądalirzeczyCheyenne,robilizdjęciajejpokoju…
-Poco?-zapytałam.Przyjechałamzmiastapóźnownocyijeszczewszystkiegonie
słyszałam.
-Żebypotwierdzić,żetobyłosamobójstwo-odparłaTiffany.Wyglądałanachorą.Wiatr
szarpnąłdotyłupołyjejdługiego,białegopłaszcza,alewydawałosię,żenawettegonie
zauważyła.Byłajednąztychdziewcząt,którepotrafiądoskonalewyglądaćnawet,gdysię
lejeżarznieba,jestmokroalbopadadeszczześniegiem.Wysoka,ohebanowejkarnacji,
zkrótkimiczarnymiwłosamiiwielkimibrązowymioczami;miałakościpoliczkowejak
modelka,alechętniejstawałapodrugiejstronieobiektywu-żadnazdziewczątzBillings
niepotrafiłategozrozumieć.
-Podejrzewam,żepotym,cobyłowzeszłymroku,policjancisąpoprostuostrożni.Chcą
sięupewnić,żewsprawieCheyenneniemażadnychwątpliwości.
-Pytalinasnawetociebie,Reed-powiedziałaAstridChouzeswoimeleganckim
brytyjskimakcentem.Wiatrpostawiłnasztorcjejczarnekrótkiewłosy.-Otwojąkłótnię
zCheyenne.
-Cotakiego?-wykrztusiłam.Sercewaliłomijakmłotem.-Chybaniesądzą,żetoja…
-Nie!Nie!-odpartaAstrid,zpoczątkużywo,późniejpocieszająco.Położyłamidłońna
ramieniuiutkwiławemniespokojnespojrzenieswychciemnychoczu.Astriddołączyła
donaswtymroku,alepoznałamjązeszłegogrudnia,naprzyjęciuświątecznymu
CheyennewLitchfield.Przezjakiśczaswydawałomisię,żeonaiCheyennesą
najlepszymiprzyjaciółka-mi,alewkrótceokazałosię,żemamyzesobąwięcejwspólnego,
niżprzypuszczałam.
PodobniejakjaAstridnietolerowałaszalonychpomysłówCheyennenaotrzęsinyczy
ostracyzmu,jakiemupoddawałanachybiłtrafiłniektóredziewczynyświeżoprzyjętedo
Billings.Czułam,żemogłybyśmysięnaprawdęzaprzyjaźnić.Jakożemiaładośćdziwny,
oryginalnystyliszczere,bezpośredniepoczuciehumoru,obienasuważanowBillingsza
sympatycznewariatki.
-Powiedziałyśmyim,żetobyłazwykłasprzeczkamiędzydziewczynami-wyjaśniła
Tiffany
-Nictakiego.Zdarzasięcojakiśczas.Oczywiściepolicjaniesądzi,żemiałaśztym
cokolwiekwspólnego.
-Poprostumusielinaspopytać-dodałaSabinę.-Takajużichrobota.
Mimożeichargumentybyłycałkowicielogiczne,musiałamnachwilęprzystanąć.Krew
pulsowałamiwskroniach.Tobyłosamobójstwo.Samobójstwo.Miałamnatodowód.Jej
drugilistwmoimkomputerze-nieżebymkonieczniechciałagopokazywać
przyjaciółkomalbopolicji.Iowszem,zdrugiejnotatki,którąCheyennewysłałatylkodo
mnie,wynikało,żetomojawina.Alejajejniezabiłam.Toobłęd.
Mojenajbliższeprzyjaciółkistanęłydookołamnie,czekając,ażotrząsnęsięzszoku.W
tymczasiekilkapozostałychdziewczynzBillingspobiegłonaprzód,chcącsięschronić
przedmrozem.
-Reed,niktnieuważa,żemiałaśztymcokolwiekdoczynienia-powiedziałaConstance.
-
Nieprzejmujsię…
Ztrudemprzełknęłamślinę.-Aleprzecieżpodejrzewali,żeCheyennemogłazostać…To
słowonieprzeszłomiprzezgardło.Nieporazkolejny.Nie.
Tiffanyprzełknęłaślinęizacisnęłapełneusta.
-MożepoprostuchcielisprawdzićjednązmożliwościąNiemogłamsięruszyć.
Morderstwo?
Czyuważali,żeCheyennemogłazostaćzamordowana?Aledlaczego?Comogłoim
podsunąćpomysł,żektośpragnąłjejśmierci?Pozamną,oczywiście.Inasząkłótnią.Ale
toniebyłamojawina.Cheyennepróbowałaukraśćmichłopaka.
Wyraźny,metalicznydźwiękpiłymechanicznejprzeciąłpowietrze.Nadziedzińcu
wszyscyzamarliwbezruchu.Chmaraptakówzleciałazpobliskiegodębu,skrzecząc
szaleńczoistrącającnatrawnikpomarańczoweliście.Sercenaglepodeszłomidogardła.
Zastanawiałamsię,kiedyznówpoczujęsiębezpiecznietutaj,wkampusie.
-Coto,udiabła,było?-spytałaTiffany.Podniosłaaparat,chcącuchwycićlecąceptaki.
Nigdynieprzepuszczałaokazjidozrobieniaciekawegozdjęcia.
PrzyuchylonychdrzwiachdoMitchellHall,głównegobudynkunapółnocodstołówki,
zebrał
sięjużtłumekuczniów.ZnajdowałasiętammiędzyinnymiWielkaSala,kilkapokoi
przeznaczonychdospotkańicmentarzsztuki.Pospieszyłyśmywtamtąstronę.Cokolwiek
działosięwEastonAcademy,dziewczynyzBillingszwyklewiedziałyotympierwsze.
Cotymrazem?
Kilkaosóbprześliznęłosiętylnymidrzwiamiiprzemknęłodoszerokiegokorytarza,
podążajączadźwiękiempiłowania,dudnieniemikrzykami.Jajednakprzystanęłamna
progu.
Tużobokznajdowałysięoknacmentarzasztuki.Świadomośćtejbliskościzmroziłami
krewwżyłach.
JoshiCheyenne.JoshiCheyenne.Joshi…
-Reed?Chodźże!
RoseSakowiczchwyciłamniezarękę,prawiewyrywającmiramięzbarku.Była
niezwyklesilnajaknatakądrobniutkąosóbkę.Choćzdrugiejstronyspędzałamasęczasu
nanowoczesnejsiłowniEastonAcademylubnakorcietenisowym,rywalizujączresztą
drużyny.
Odwróciłamwzrokoddrzwicmentarzaiskupiłamsięnapowiewającychczerwonych
lokachRose,gdyobieszłyśmyzatłumemwzdłużkorytarza.Polewejstroniewidniały
podwójnedrzwidoWielkiejSali.Poprawejznajdowałosięolbrzymie,ośmiokątne
solariumzdużymioknami,którewychodziłynadoskonaleutrzymanyterenEaston
Academy.Wpomieszczeniubyłosporoskórzanychkanap,mahoniowychregałów
pełnychksiążek,roślindoniczkowychiorientalnychdywanów.Miałotobyćmiejsce,
gdziemoglibysięspotykaćuczniowie,alenieumieszczonownimanitelewizora,ani
stołubilardowego,aninicinnego,comogłobysłużyćrozrywce,nieliczącoczywiście
klasykiliteratury.Nigdyniewidziałam,żebyktokolwiektamprzesiadywał.Ażdoteraz.
Wydawałosię,żepołowaszkolnejspołecznościcisnęłasięnaśrodkuSali-wktórej
wszystkiemeblebyłynadalzakryteplastikowymipokrowcami-iwpatrywałasięw
siedmiurobotnikówtłukącychmłotaminiedalekotylnejściany.
-Cosiętudzieje?-zapytałaTiffany,podchodząc,abypstryknąćkilkazdjęć.
-Nicniesłyszałyście?-zakrzyknęłaztyłuMissyThurber.
-Oczym?-spytałam.
Missyrzuciłamiswójwymuszonyuśmieszekizadartanostakwysoko,iżprzezchwilę
byłamprzekonana,żeprzezwielkiedziurkiwnosiewidzęjejmigdałki
-AmberlyCarmichael.Właśnietuidzie-powiedziała,odrzucającnaplecygruby,jasny
warkocz.
-Niemożliwe-powiedziałaConstance.
-Jakimcudemnicotymniewiedziałyśmy?-zapytałaTiffany.
-KimjestAmberlyCarmichael?-chciałamwiedzieć.Wszystkiedziewczynysię
roześmiały,aMissyprzewróciła
oczami,cochybabyłogłównąrozrywkąwjejżyciu.
-AmberlyCarmichael,zCarmichaelówzSeattle-powiedziała.-Dajspokój,Reed,
przecieżnawettypowinnaświedzieć,kimonajest.
Missycmoknęłazdezaprobatą.Zaczynałamsięzastanawiać,cobysięstało,gdybym
wsadziłajejpalcedonosaiporządnienacisnęła.
-OjcemAmberlyjestDustinCarmichael,założycieliprezesCoffeeCarma.Otymchyba
słyszałaś,prawda?-powiedziała,poprawiającnaramieniupasektorebkiodVeryBradley.
-NapewnoznaszCoffeeCarma-zawtórowałajejLornaGross.Zawszepowtarzała
wszystko,comówiłaMissy.Wzeszłymrokuprzezmomentwątpiłamnawet,czyLornaw
ogólemawłasnąosobowość,takbyłazajętapapugowaniemkażdegosłowa,ruchuczy
ubraniaMissy.Ostatniojednakpojawiłsięuniejzaczątekkręgosłupa.Byćmożebyłato
zasługajejnowegonosa,możefaktu,żeudałojejsięposkromićburzęlokównagłowie,a
byćmożetego,żebyłajużdziewczynązBillings-samaniewiem,alecośdodawałojej
pewnościsiebie.Terazprzezchwilęwróciłajednakdodawnego,paskudnegozwyczaju
małpowaniaMissy.
-Oczywiście,żeznam-odparłam.NarogukażdejulicywAmeryceznajdowałosię
CoffeeCarma,nawetwtakiejzapadłejdziurzejakmojerodzinnemiasteczko,Crotonw
staniePensylwania.
-NowięczpoczątkiemrokuDustinCarmichaelwypisałdlaEastonczekzmnóstwemzer.
Zastrzegłtylko,żewkampusiemastanąćCoffeeCarma,więc…-Missyuniosładłoń,
wskazującnarobotnikówpracującychzajejplecami.
-Dobrzewiedzieć,żenaszegodyrektoramożnakupić-mruknęłapodnosemTiffany.
-BędziemymiećCoffeeCarma?-wrzasnęłaViennaClark,chwytajączarękęLondon
Simmons.-OBoziu,acojamówiłamkażdegorankaprzezostatnietrzylata?
-Żedałabyśsiępokroićzamrożonąkawękarmelowązdużąpianką-odpowiedziała
radośnieLondon,potrząsającnatapirowanąbrązowączupryną.WzięłysięzViennaza
ręceizaczęłypodskakiwać,wydajączsiebiedzikiepiski.
LondonSimmonsiViennaClarkbyłynajwiększymiimprezowiczkamiwBillings,ado
tegowszystkorobiłyrazem-wspólniepodróżowały,razemchodziłyrobićpasemkaido
salonupięknościnazabiegiowijaniaciałaglonami,nadepilacjębrazylijskimwoskiem
czynaregulacjębrwi.Obiebyłydrobnejbudowy,choćzimponującymbiustem.Lubiły
ubieraćsięwkusespódniczkiirównieskąpebluzeczki.Viennabyłatrochę
inteligentniejsza,aLondonniecobardziejhumorzasta,alepozatymbyływłaściwiejak
bliźniaczki.PapużkiNierozłączkibyłynieszkodliwe,anawetcałkiemzabawne,alekiedy
terazpatrzyłamnanieinapozostałedziewczyny,zrobiłomisięniedobrze.Wszystkie
byłypodniecone,zaciekawioneirozpromienione-czyżadnaznichniepamiętałajuż,co
sięwydarzyłowweekend?Czysamobójstwokoleżankizklasymożnabyłousunąćwcień
obietnicąprzecenionych,choćlegalnychstymulantów?
-Niemogęuwierzyć,żejużsięwzięlidopracy-powiedziałam.-Niemoglibyzaczekać
choćtydzień?Samaniewiem,aleczyniepowinniśmywszyscybyćwżałobie?
NierozłączkiprzeztrzylatabyływgrupierazemzCheyenne.Niemogłamuwierzyć,żeto
jamusiałamimotymprzypominać.
LondoniViennaprzestałypodskakiwaćinaglewydałysięskruszone.
-Maszrację-powiedziałaLondon.-AleCheyennebysiętobardzopodobało.Uwielbiała
CoffeeCarma.
-AjakjużmówimyoJejZamożności…-mruknęłapodnosemMissy.
Wszystkienaglesięodwróciłyśmy.Zbliżałasiędonaschochlikowatadziewczynaz
rozpuszczonymijasnymilokami,wobstawiedwóchprzyjaciółekwyglądającychjak
klony.
Byłaubranajakspodigły,jaktomawiałaKiranHayeswzeszłymroku,kiedy
krytykowałanaszeciuchy.Kirannieznosiła,kiedyubraniebyłoprzesadniedopracowanei
wstupro-centachprzemyślane;jeśliktórakolwiekznaspopełniłatengrzechprzeciw
dobremugustowi,byłaodsyłanadoswojegopokojuzpoleceniem,bysięprzebrać.
UbranieAmberlybyłostaranniedobrane-począwszyodczarno-biało-czerwonej
plisowanejspódnicy,poprzezszarypodkoszulek,naczarnymsweterkukończąc.
CzerwonatorbaodMarcaJacobsabyławtymsamymodcieniucoczapkazdaszkiem,
zawadiackonasuniętanaczubekgłowy.Szkarłatneobcasystukałynamarmurowej
posadzce,gdyAmberlypodeszładomnieiuśmiechnęłasię.
-Cześć,Reed!
Jakbymnieznała.Jakbyśmybyłystarymiprzyjaciółkami.-Cześć…Amberly?-
odpowiedziałamniepewnie.
-Czytoniewspaniale?CoffeeCarmawkampusieEas-tonAcademy!
-Taaak.Fantastycznie.Dlaczegomówiłatodomnie?
-Proszę,todlaciebie.Ojciecpowiedział,żemogękilkarozdać,aletylkowybranym
przyjaciółkom.-Amberlypochyliłasięwmojąstronęizniżyłagłos,wyjmującprzytym
małąplastikowąkartęzbladymispiralnymiwzorkami.
-Dzięki.Cotojest?-zapytałam,przesuwającpalcamipoobłymkonturzekarty.
-ToCarmaKarta!-odpartanajwyraźniejzaskoczona,żetodlamnienowość.-Jak
pokażesztomaleństwo,maszzadarmokawędokońcażycia!
DziewczynyzBillingszaczęłycośszemrać.Zpewnościązastanawiałysię,dlaczegoto
mnie,anieimprzypadłwzaszczycieświętyGraalwpostaciplastikowejkarty.Samanie
wiedziałam,dlaczegowłaśnienamniepadło,alekonieckońcówposłałamtejmałej
dziwacznejosóbcewymuszonyuśmiech.
-Wow.Dzięki.
Czekałam,żebyAmberlyjużsobieposzła,aleonanieruszałasięzmiejsca.
-No.WidziałaśostatnioNoelle?-zapytała.-Słyszałam,żewkońcuzabralijejkuratora.
Zamarłam.Mojeprzyjaciółkinaglezamilkły.Tak,widziałamNoelledwadnitemu,
wieczoremwmieście.Samospotkaniezresztąniezwyklemniezaskoczyło.
Zastanawiałamsię,coteżNoelleterazplanuje.Ciekawiłomnie,czymogłasięskądś
dowiedzieć,żebyłamwkontakciemailowymzDashemMcCafferty,który-jak
usłyszałamkuwłasnejuciesze-niebytjużjejchłopakiem.Niepodzieliłasięjednakze
mnąszczegółamitegorozstania;niepowiedziałaminawet,czystało
siętoniedawno,czybyćmożejużwzeszłymroku,kiedytoaresztowanojązarolę,jaką
odegraławmorderstwieThomasaPearsona.Całatasprawaprezentowałasięnieco
surreali-stycznie-zjednejstronybyłaekscytująca,zdrugiejzaśwprowadzałapotworny
zamęt.NieopowiedziałamjeszczeotymdziewczynomzBillingsiniebyłampewna,czy
chcętozrobić,ponieważznającje,byłamprzekonana,żechciałybywyciągnąćzemnie
każdyszczegół.
Pytałyby,jakieNoellemiałabuty,ileterazważy-przytakimprzesłuchaniunapewno
bymsięwkońcupopłakała.DlaczegowięcobcadziewczynapytamnieterazoNoelle?
-Eeeem,nie-skłamałam.-Niewidziałamjej.
-Nocóż,jeślijązobaczysz,przekażjejpozdrowieniaodAmberly-powiedziałaz
uśmiechem.-Naszerodzinyoddawnasięprzyjaźnią-dodała,dotykającczubkami
palcówmojegoramienia.
Naglezrobiłomisiętakgorąco,żeplastikowakarta,którąnadalściskałamwręku,omało
niestopiłasięwmojejdłoni.TodlategoAmberlymniepierwszejdałatękartę.Wiedziała,
żeprzyjaźnięsięzwszechmocnąNoelleLange.
-No,dobra-odparłampodejrzliwie.-Jeszczerazdziękizaprezenty
-Całaprzyjemnośćpomojejstronie,-Amberlyuśmiechnęłasięjeszczeszerzej,ukazując
rządnieskazitelniebiałych,równychzębów.-Dozobaczenia!
Zatrzepotałapalcamiiodeszła,delikatniekołyszącbiodramipodplisowanąspódnicą.Jej
przyjaciółki,któreprzezcałyczasnieodezwałysięanisłoweminiezmieniływyrazu
twarzy,wpośpiechupobiegłytużzanią.
-Cotomiałobyć?-MissybezbłędniewyczułamomentkiedyAmberlysięoddaliła.
-Niemampojęcia-odpowiedziałam.
-NaprawdęniemiałaśżadnychwieściodNoelle?^zapytałaRose.-Nicanic?
-Wiecieco,umieramzgłodu-odparłamszybciutko.-Chodźmyjużnaśniadanie.
OdwróciłamsięwstronędrzwiiujrzałamprzedsobączerwonątwarzCage’aCoolidge’a.
Biegł,jakbymuktośportkipodpalił.Włosy,którezwyklestaranniestawiałnażelu,teraz
bezlitośnierozwiałwiatr,przyklejającmupołowęznichdoczoła.Miałnasobiemodne
dżinsy,jeszczemodniejszeadidasyigrubyszarysweterpodkreślającyjegoszerokie
ramionaiłagodnykontursylwetki.Byłbyzniegocałkiemniezłygość,gdybynieto,że
mapaskudnycharakter.
-No,jesteśmyudupieni-powiedział,zaciskającszczęki.Teraz,kiedysięzbliżył,uderzył
mniemocnyzapachjegopłynupogoleniu.Musiałamcofnąćsięokrok,żebysięnie
udusić.
-Cojest?-zapytałaSabinę,podchodzącdonas.KochałasięwGage’uodpoczątkuroku,
niepotrafiłamtegozrozumiećanijejtegowyperswadować,choćbardzosięstarałam.
-DostałemwłaśnieSMS-aodkumplazChapin.-Gageotworzyłklapkętelefonuna
potwierdzenieswoichsłów.-OjciecCheyenneodwołałDziedzictwo!
Wszyscyjaknakomendęgłośnonabraliśmypowietrzawpłuca.Zupełniejakgdybyw
pobliżuwłaśnieeksplodowałabomba.
-Cotakiego?!-krzyknęłaPortiaAhronian.WyrwałaGage’owitelefonzrękiiwbiłasię
weńwzrokiem,przyciskającdopiersidrugądłońznieskazitelnymmanikiurem.Jejdłoń
spoczęłapodkolekcjązłotychnaszyjników,którePortiaobowiązkowonosiładokażdego
ciucha.Złotyblaskuwydatniałjejoliwkowąkarnacjęiciemnewłosy,alemoimzdaniem
mogłabyzdjąćchoćjedenczydwałańcuchy.
-Czekaj.JakimcudemojciecCheyennemożeodwołaćDziedzictwo?-zapytałam.
Wiedziałamprzecież,żeDziedzictwojestcorocznymbalem,któregotradycjasięgaza-
mierzchłejprzeszłości.Wszystkieszkołyzewschodniegowybrzeżabraływnimudział;
nazeszłorocznymbaluprzyParkAvenuepojawiłysiętysiąceosób.Zapraszanowyłącznie
uczniów,którychrodziceidziadkowierównieżuczęszczalidoprywatnychszkół.Chcąc
otrzymaćdodatkowepunkty,należałowykazaćsięjeszczestarszymiprzodkami.Zdaniem
WaltaWhittakera,zktórymbyłamnabaluzeszłejjesieni(potrzebowałamgo,abymnie
wprowadził,bowmojejrodzinieniktprzedemnąnieprzekroczyłproguprywatnej
uczelni),balodlaturządzatasamarodzina.
-Dreskinowiewkońcuzrezygnowali-wyjaśniłaRose.-Powiedzieli,żedłużejniedadzą
radydźwigaćciężaruubezpieczeniaododpowiedzialnościcywilnej,więcCheyenne
ubłagałaswojegoojca,byichzastąpiłjakogospodarzbalu.Tenpomysłbyłjejoczkiemw
głowie,aojciecnigdyjejniczegonieodmawiał,więc…
-Dlaczegonamniepowiedziała?-zapytałaTiffany.
-Chciała,żebytobyłaniespodzianka.Tylkorazprzyznałamisię,żepoczynionojuż
pewneprzygotowania.Niepotrafiładłużejutrzymaćtegowtajemnicy-odparłaRose.-
BalmiałsięodbyćwdomuwLitchfield.
WzeszłymrokuRoseiCheyennedzieliłypokójwBillings,niktwięcniebyłzCheyenne
bliżejniżwłaśnieRose.PrzezwzglądnatęprzyjaźńRoseciężkobyłotrzymaćmoją
stronępodczasniedawnegozamieszaniazotrzęsinami.Wiedziałamotym.
-Aterazjesteśmykompletnieudupieni-powiedziałCage,odbierającPortiitelefon.-
Boże,Cheyennewiedziała,żetojejojciecorganizujetęimprezę.Niemogłachociaż
poczekaćdotegocholernegolistopada,skorojużmusiałazesobąskończyć?
Naglepoczułam,jakbypiłamechanicznazwściekłymzgrzytemkrajałamimózg.-Cośty
powiedział?
Cagespojrzałnamnie,wytrzeszczającoczyiudającniewiniątko.
-Co?Przecieżtaktylkogadam.
-Jesteśchory,wiesz?-odcięłamsię.-Wszyscyjesteścieporąbani!Cheyennenieżyje,na
miłośćboską!Awymyślicietylkookawiarniachibalach,ludzie,cosięzwamidzieje?
Niktminieodpowiedział.Tiffanyschowałasięzaobiektywemaparatu,nadalpstrykając
zdjęciapracującymrobotnikom.PoliczkiConstancezaróżowiłysię.Portiabawiłasięna-
szyjnikami.jSabinekręciłaszklanymiguzikamiodpłaszcza,aRosewyglądała,jakby
miałasięladachwilarozpłakać.LondoniViennazaniepokojonespoglądałynasiebie,jak
gdybymtojaczymśsięskompromitowała.Świetnie.Skoromojetowarzystwostałosię
dlawszystkichżenujące,niechsiębawiąsami.Itakniemogłabymichścierpieć.
Biednemałebogatedziewczynki
MszażałobnazaCheyennemiałasięodbyćwsobotę.JejojciecdzwoniłdoRosei
przekazał
tęinformację,którąonazkoleizapisałanażółtymarkuszuizostawiłanastolikuwpokoju
dziennym.Kartkęopartaowazonześwieżymikwiatami,którysprzątaczkizmieniały
każdegotygodnia.Notatkarzucałasięwoczyniczymwieśćonadchodzącejzagładzie.
Terazwięcnietylkounikałyśmywędróweknakonieckorytarza,gdzieznajdowałsię
pokójCheyenne,aleprzestałyśmyrównieżwchodzićdopokojudziennego.Jakibyłefekt?
DziewczynyzBillingsspędzaływbibliotecewięcejczasuniżzwykleotejpotoeroku.
Naglepoczułam,żeniemogęsiędoczekajotwarciaCoffeeCarma.Wtedyprzynajmniej
będziegdziesięspotkać.
-Dlaczegomusimysięuczyćanalizymatematycznej?-szepnęłaSabinęweśrodę
wieczorem,opadającnakrzesło.Naszapiętnastkazebrałasięprzypodłużnymstole,który
zajmował
większączęśćprzejściamiędzydziałamifilozofiiireligii.Honorowemiejsceuszczytu
stołuzostawiłyśmypuste.StałotamkrzesłoCheyenne.Mimowolniecałyczassięwnie
wpatrywałam.-Toniepowinienbyćprzedmiotobowiązkowy.
Jestcałkowicienieistotny,chybażechcesięstudiowaćmedycynę.
-Uwielbiamanalizę-odparłam,cieszącsię,żecośodrywamojąuwagęodpustego
krzesła.
Zaczerpnęłamdopłucbibliotecznegopowietrza,pozwalając,byzapachstarychksiążek
przepełniłmojezmysły,zawszeznajdowałamwnimcośkojącego.
Portiaopuściładłoń,ajejzłotyzegarekstuknąłwdrewnianystół.
-AleżtyPJP!-powiedziała,unoszącswegęstewłosydogóry,nadramiona.-Niktnie
lubianalizy.
-PJP?-zapytałam,patrzącnaRose.Portianieznosiła,gdyproszonojąo
rozszyfrowywaniejejskrótów.Byćmożegdybydałanamsłownikahroniańsko-angielski,
dałybyśmyradędotrzymaćjejkroku.
-Nowiesz,gadasz…jakpotłuczona-szepnęłaRose,rumieniącsię.
-Ahaa-Rosenigdynieużywałabrzydkichsłów,chybaże|niebyłoinnegowyjścia.
-Takczyowak,Cheyennelubiłaanalizę-powiedziałaRose.-Wogólelubiła
matematykę.
Podobałojejsię,żejestwniejcośniesubiektywnego.
ImięCheyennestałosięostatniosłowemkluczem!którekończyłokażdąrozmowę.
Równieżitymrazemwszystkiezamilkłyśmy,wszystkiepozaLondoniVienna,które
siedziałynaprzeciwkosiebienadrugimkońcustołu.Wzupełnejciszyichgłosyniosłysię
jakkrzykinadwodą.
-Wiem,wiem!Twojakieckawymiata.Dobani,żeniebędzieszmiałaokazjijejwłożyć-
mówiłaVienna.
-Nowłaśnie,pocowogólejechałyśmypodczaswakacjidoMediolanu,jeśliDziedzictwo
mabyćodwołane!-jęknęła
London,splatającręcenapiersiach.-Dwatygodnieuganianiasiępobutikachwtakim
upaleiwszystkonanic!
-Nocóż,przynajmniejspotkałaśFabrizia-przypomniałajejVienna,unoszącdoskonale
wydepilowanebrwi.
-Ach,Fabrizio…-powiedziałyobie,zrozmarzeniemspoglądającgdzieśwdal.
-Cozwami?-zapytałamostro,amójwzrokznówzatrzymałsięnakrześleCheyenne.
KikiThorpewyjęłazuszumaleńkiesłuchawki,którezawszenosiła,iwyprostowałasię.
Ciężkimiczarnymibutamitupałapopodłodze.Jejbłękitneoczyspoglądałyzachłannieto
naNierozłączki,tonamnie.Całyczasrobiłaprzytymbalonyzgumydożucia.
Najwyraźniejwyczuwaławiszącynadnamikonflikt.
-Będzieciesiębić?-zapytałazciekawością.
-Nie-odparłam.-Niebędziemy.
Kikiwestchnęłarozczarowana,poczymznówsięwyprostowała.Rozczochrałaswoją
różowągrzywkętak,żejejwłosysterczałyprawiepodkątemprostym.Gdynanie
spoglądała,małoniedostałazeza.
-Totylko…czywłaśnieotymrozmawiałyście?-SabinezwróciłasiędoNierozłączek,
stająctymsamympomojejstronie.
LondoniViennaspojrzałynanaszlekkimniesmakiem.Viennaprzewróciłaoczamii
powiedziała:
-Nieróbcieznaspotworów,dobra?-Doskonaleopiłowa-nympaznokciemprzytrzymała
stronęwotwartejksiążce,którejtaknaprawdęwcalenieczytała.-Dobrzewiecie,że
chcia-
łybyście,abyDziedzictwojednaksięodbyło,mimotego…cosięprzydarzyłoCheyenne.
Myjesteśmynatyleodważne,żebypowiedziećtogłośno.
Każdazdziewczynprzystoleposzukałakogośwzrokiem.PozaSabineiConstance,oczy
każdejwyrażałypełnepoczuciawinypotwierdzenietego,oczymmówiłaVienna.Nawet
oczyRose,którawydawałasiębardziejzałamanaśmierciąCheyenneniżktokolwiekinny.
-ByćmożepowinnyśmyporozmawiaćotymzpanemMartinem.Możezmieniłbyzdanie,
widząc,jakwieleDziedzictwoznaczydlaprzyjaciółCheyenne-zaproponowałaVienna.
-Niesądzę-odparłam.
Wyobraziłamsobietęsytuację:ojciecCheyennesiedzisamotniewbiurze,próbując
wybraćtrumnędlawłasnegodziecka.Nagledzwonitelefon.OdzywasięVienna,błagając,
byjednakurządziłdlanasimprezę,boprzecieżCheyennebysiętospodobało.Facet
prawdopodobnieprzyjechałbydoEastoniwłasnoręczniejąudusił.Jegocórkaodebrała
sobieżycie.Zakażdymrazem,kiedyotympomyślałam,bolałomnieserce,adooczu
napływałyłzy.Niepotrafiłamsobiewyobrazić,coczujeojciecCheyenne.
-Czemunie?Wartochociażspróbować-powiedziałaPortia.-Zaplanowałamweekendz
Hamiltonem,aterazonzaczynacośopowiadaćooszczędzaniulojalki.
-Lojalki?-zdziwiłamsię.
-Punktówzprogramulojalnościowegodlaklientówliniilotniczych-wyjaśniłaTiffany.
Odłożyłaaparatiwyjęłaskórzanyalbumpełenjejostatnichodbitek.
Fajnychłopak.Bardziejinteresujesiętobączydarmowymilotaminapanienkiićpanie?
Byćmożeporaprzemyślećtenzwiązek.Poraprzem,jakpowiedziałabywskróciePortia.
-Naprawdęuważam,żepowinnyśmyspróbowaćzadzwonićdopanaMartina.Może
nawetucieszysię,mającokazjęchoćtrochęsięoderwaćodsmutnychmyśli-znadzieją
powiedziałaLondon.-Wiecie,przestałbynachwilęmyślećotym,cosięstało.
-Niesądzę,żebyjednamałaimprezkapozwoliłamuzapomnieć,żejegojedynacórkanie
żyje-odparłamstanowczo.Doprawdy,ludzie!
-Toniejestjakaśmałaimprezka,Reed.MówimyoDziedzictwie-przypomniałaPortia.-
Wiesz,toodrobinęwiększeprzyjęcieniż,naprzykład,Boże-N.
Taktowłaśniepowiedziała.Boże-N.Nawetniechciałomisięjejodpowiadać.
-Amożektośinnymógłbytozorganizować.Tiff,możetwójojciec?Tassosprzecież
zawszejestwnastrojunaprzyjęcie,prawda?-zaproponowałaLondon.
Tiffanyzachichotała.
-Noproszę,mójojciecmajużagenta.
OjciecTiffany,zwanypoprostuTassos,byłmiędzynarodowejsławyfotografem!Płacono
mukrociezasfotografowaniekażdego,odksięciaWilliamadopsówBritneySpears.
Nigdyniepoznałamgoosobiście,alebyłjednymzniewieluojcówuczennicEaston,
którzydzwonilidocórekprzynajmniejrazwtygodniuizakażdymrazemrozmawializ
nimipoparęgodzin.
WiększośćdziewczynzBillings,którychtatusiowiebylizbytzajęci,bypamiętać,iż
zdarzyłoimsiękiedyśspłodzićdziecko,zazdrościłaTifffanynietylkoświatowejsławy
Tassosaijejwielusławnychznajomych,aleprzedewszystkimsilnejwięziłączącejojcai
córkę.
Oczywiściejateżrozmawiałamztatąrazwtygodniu,alejakożemojarodzinawywodzi
sięzklasyśredniej,zPensylwanii,nikogotospecjalnieniedziwiło.Takjakbymoja
rodzinabyłazdefinicjinormalna.Gdybyjednakktokolwiekwiedział,jakjestnaprawdę…
Toznaczy,ostatniomojarodzinanaprawdęstałasięnormalniejsza,odkądmamasięnieco
pozbierałaiprzestałasięfaszerowaćśrodkamiprzeciwbólowymi.Aleroktemuotej
samejporze?KlanBrenna-nówbyłwówczaswstrasznymdole…
-Notojak?-zapytałaPortia.
-Przykromi,dziewczynyalenaszdomwmieścieniejestwystarczającoduży,domwSag
Harborjestwtejchwiliwremoncie,ajakośniewydajemisię,żebykomukolwiekchciało
sięleciećdoMiamialbonaKretę-odparłaTiffany,kartkującalbum.
-JapolecęnaKretę!-oznajmiłaVienna.Kilkainnychdziewczynjejprzytaknęło.
-Słuchajcie,wtymrokuniebędzieDziedzictwa,jasne?Przyzwyczajciesiędotejmyśli-
powiedziałam.Podniosłamołówekiwróciłamdozadania,mającnadzieję,żemojesłowa
zakończątędyskusję.
-Jesteśzła,boitakbyśniemogłapójść-odezwałasięMissy,rzucającmijednoze
swoichdrwiącychspojrzeń.
Miała,rzeczjasna,rację.Wzeszłymrokuposzłamtylkodlatego,żezaprosiłmnieWalt
Whittaker,oczywiściezanimzacząłspotykaćsięzConstance.Joshraczejniepodnosił
mojegostatusu,więcnawetjeśliDziedzictwowtymrokubysięodbytoitakspędziłabym
tęnocprzedtelewizoremwpokojudziennym,oglądającpowtórkiserialuPodkomisarz
BrendoJohnson
-Chwileczkę,toznaczy;żetyjednakmożesziść?-zapytałamMissy~Wzeszłymroku
cięniebyło.
-Miałamcoślepszegodoroboty-odparłaMissy,odwracającwzrok.
-Proszęciężarnazabroniłaciwychodzić,dopókinieskończyszszesnastulat-wypaliła
Lorna.Wszystkiesięroześmiałyśmy,aLorniedostałosięzabójczespojrzenie,poktórym
schowałasięzazeszytemdochemii.
-Toniedoprzyjęcia-powiedziałaPortia.-Cheyennebardzoszanowałatradycję,a
Dziedzictwobyłojednązjejulubionychnocywroku.Gdybyjeodwołanozjejpowodu,
straszniebysięwkurzyła.JeśliDziedzictwaniebędzie,totakjakbyśmyzbezcześciłyjej
pamięć.
Poważnie?Cośwtymbyło.Cheyennebyłabywściekła,gdybywiedziała,żeuświęcona
tradycja,takajakDziedzictwo,zostałazarzuconazjejpowodu.
NaglegdzieśwpobliżurozległsięgłośnyśmiechiuszczytustołupojawiłasięIvySlade.
Kruczoczarnewłosyupięłaztyłu,odsłaniająctwarzoostrychrysachidługiesrebrne
kolczykizpaciorkami.Wzwiewnejsukienceprzypominającejtunikęwyglądała
zdecydowaniezbyteleganckojaknawizytęwbibliotece.NawetdziewczynyzBillings
wiedziały,żedonaukinależyubraćsięniecoinaczej.
-Jesteścieniemożliwe-powiedziała.-Biednemałebogatedziewczynkiniepójdąnabal?
Uuu,jakietożałosne.Jednazwaszychnajlepszychprzyjaciółekdopierocosięzabiła,a
wypotraficierozmawiaćtylkootakichbzdurach?
-Zamknijsię,Ivy-odcięłasięPortia.-NawetnielubiłaśCheyenne.
Ivyspojrzałananiąztakązłością,żeczekałamtylko,ażzłotynaszyjnikPortiizacznie
zieleniećignić.PotemjednakIvywyprostowałasię,anajejbladejtwarzypojawiłsię
szyderczyuśmieszek.
-Maszrację.Nielubiłam.-PołożyładłonienaoparciukrzesłaCheyenne.-Icowtakim
raziewynikaztego,żebardziejprzejęłamsięjejśmierciąniżwy?Omiotłanaswzrokiem
pełnymmilczącejkrytyki,poczymodwróciłasięiodeszła.Znówwpatrzyłamsięwpuste
krzesło.
Byłomistrasznieciężkonasercu.NieznosiłamIvySladeodnaszejpierwszejrozmowy,
alewtejchwilitrudnomibyłosięzniąniezgodzić.
Balmusitrwać
OdpoczątkurokuszkolnywychowawcazKetlarHall,panCross,wkażdypiątkowy
wieczóropuszczałkampusnatrzygodzinyznieznanegonikomupowodu(spotkaniaw
klubieanonimowychalkoholików?namiętnyromans?wieczórkara-okewLegowisku
Dzika?).W
tymczasiezostawiałbezopiekiinternat,wktórymmieszkalinajbardziejpożądani
chłopcy.
ChłopcyzKetlarniedawnopotwierdzili,żeówzwyczajwychowawcynieulegazmianie,
informacjatabyłazatemniezwykleużyteczna.Piątkowywieczórmożnabyłowięc
porównaćdowielkiejwyprzedażyuMarcaJacobsa,odbywającejsięwyjątkowow
internaciechłopcówzestarszychklas.Zkażdegozakątkakampususchodziłysiętam
dziewczęta,chichoczącitrajkoczączemocji,astukotichobcasówzaczterystadolarów
słychaćbyłowcałymhallu.
Byłamoczywiściejednąztychdziewczyn,ztąróżnicą,żeniechichrałamsięaninie
paplałam,amojeadidasytylkocichoskrzypiały.Joshleżałakuratusiebiena
niepościelonymłóżku.Ścianęwswojejczęścipokojuwytapetowałwłasnymiobrazami,
natomiastwczęściTreyaPrescottawisiałyplakaty
stawnychpiłkarzyeuropejskich.JasneloczkiJoshawyglądałyniesfornieikusząco,jak
zwyklezresztą.Miałnasobiepomiętedżinsyibiałypodkoszulekzdługimirękawami,
którynietylkouwydatniałjegoklatkępiersiową,aletakżeznakomiciepodkreślałresztki
wakacyjnejopalenizny.Treytaktownieopuściłpokój,jakożeniemiałobecnie
dziewczyny,zktórąmógłbysiępoprzytulać.Joshijapróbowaliśmywłaśnieustalić
powód,dlaktóregosiętutajznaleźliśmy,alebyłamzbytrozkojarzona,żebysięna
czymkolwiekskupić.Wyglądałonato,żeJoshczujesiępodobnie.Popiętnastuminutach
przytulaneknałóżkuobojeusiedliśmyiwestchnęliśmyzrezygnacją.Oparłamsięo
ścianę.Joshoparłsięozagłówek.
Posłaliśmysobieprzepraszająceuśmiechyikażdespojrzałowinnąstronę.
Toobłęd.Siedziałamwpokojuznajprzystojniejszymfacetemwcałymkampusie,z
facetem,którybyłwemniezakochany,cowidziałamwjegopięknychoczachzakażdym
razem,gdynamniespojrzał-amyślałamwyłącznieomailuodCheyenne.Io
Dziedzictwie.IoNoelle.IoDashu.
Co,udiabła,chciałamipowiedziećNoelle,rzucając:„Wszystkodziejesięzjakiegoś
powodu”?Czytozbiegokoliczności,żeDashnapisałmidokładnietesamesłowaw
ostatnimmailu?Czyobojechcieliprzekazaćmicośkonkretnego?AmożeNoelle
dowiedziałasię,żepotajemniekorespondujęzjejbyłymchłopakiem?
Naglezaczęłamsiępocić.Podniosłamręcedogóryiodgarnęłamztwarzywłosy.Nie
mogłammyślećosensietychsłów.Nieteraz,kiedynogiJoshaspoczywałynamoich,a
jegopoplamionefarbąpalcedelikatnieszarpałypasekmoichbojówek.
-Hej,wszystkowporządku?-Tak.jasne.Aco?
-Wyglądasz,jakbyśnadczymśrozmyślała-opowiedziałJosh,sięgającdłonią,byzałożyć
mikosmykwłosówzaucho.-Oczymmyślisz?
Och,myślętylkoomojejpotajemnejkorespondencjizDashemMcCafferty.Iotym,że
zdradziłamwtensposóbnietylkociebie,aleiNoelle,bonawetjeślioniniesąjużrazem,
toNoelleprawdopodobnienadalsądzi,iżDashnależydoniej.Iotym,żejeślisięotym
dowie,wnastępnymsemestrzezpewnościąskopiemityłek.
Nie.Niejeśli.Kiedy.Kiedysięotymdowie.Bokogojawłaściwiechcęoszukać?
MówimyoNoelleLange.Niezdziwiłabymsię,gdybysięokazało,żeNoellemanawet
tajnedojściadocholernegoPentagonu,Zawszeowszystkimwie.
MyślęrównieżoCheyenneiotym,żemniezniązdradziłeś.!żenazwałamjądziwką,a
dotegodorzuciłamjeszczeparęinnychinwektyw.Iżepotymwszystkimonaodebrała
sobieżycie,amnieobarczyłazatowiną.
Sercemisięścisnęło,aoczyzaszłyłzami.OdwróciłamgłowęodJosha,chcącsię
uspokoić.
-Reed?
-Przepraszam,myślałamoDziedzictwie-powiedziałam,uznając,żetobędzie
najbezpieczniejszytemat.Wzięłamgłębokioddechispojrzałamprzedsiebie.Jeszczenie
byłamgotowa,bypokazaćJoshowitwarz,najprawdopodobniejwciążzaczerwienioną.
Nastąpiładługachwilaciszy.Zbytdługa.NastępnieJoshpodwinąłnogi,usiadłpoturecku
iprzeczesałdłońmiswojekręconewłosy-wszystkieoczywiściezarazwróciłynamiejsce.
W
tejchwiliwogólemnieniedotykał.O,złainterpretacjowydarzeń,tweimiębrzmiReed!
-ODziedzictwie?-zapytałtonempełnymnagany,wykrzywiającustawpełnymniesmaku
grymasie.Jakbysamobrzmienietychsłówwydawałomusięgorzkie.
-Tak.Wszystkiemojeprzyjaciółkirozmawiajątylkootym-odparłam.-Nieja,ale
wszystkieinne.Sązałamane,żebalodwołano.
-Dlaczegomnietoniedziwi?-odpowiedziałkpiącoJosh.
Wtymmomencieinstynktownieprzyjęłampostawęobronną,choćwgłębiduszysięz
nimzgadzałam.KiedyrozmowyschodziłynadziewczynyzBillings,zawszetak
reagowałam.
Możeciemnienazwaćadwokatemdiabła.
-Wiem,maszrację.-Spojrzałammuwoczy.-Aledlaniektórychdziewczynto
najważniejszewydarzeniewroku.
WażniejszeniżświętaBożego-N.
-Tojużsamowsobiejestsmutne-powiedziałJosh.Poderwałsięipodszedłdosztalugi
stojącejustópłóżka.Zacząłgwałtownieprzekładaćsłoiczkizfarbąizaschniętepędzle.-
JakonemogąmyślećoimprezowaniuipopijawachwchwilępośmierciCheyenne?
-Cóż…Niektórzywtensposóbpróbująuciecprzedtąświadomością,prawda?-
zapytałamfrywolnie.
-Taaak.Świetnysposóbradzeniasobiezproblemami-odparłJosh,równiefrywolnie.
-Niemówię,żejatakrobię,alepróbujęzrozumieć,conimikieruje-odrobinę
podniosłamgłos,jednocześnieprzesuwającsięnakrawędźłóżka.-Taksamobyłow
zeszłymroku,kiedyumarłThomas,pamiętasz?Wszyscychcielitylkoznaleźćsposóbna
oderwaniemyśliodtego,cosięstało.
-Tak.BrońBoże,żebyktośwtejszkolemiałsobienaprawdęzczymśporadzić-odciął
sięJosh.-Dlaczegozawszewciemnobronisztychludzi?
-Dlaczegotaktrudnocizrozumieć,żeciludzietomojeprzyjaciółki?-odbiłampiłeczkę.
KochałamJosha,alezawszeirytowałamniejegoniechęćdodziewczynzBillings.Choć
wjegoprzypadkurozumiałam,skądsiętobierze,tojednakniemusiałzakładać,żemoje
przyjaciółkiwieczniezachowująsiętakokropnieiprzewidywalnie.Denerwowałomnie
również,żewrzucałjewszystkiedojednegoworka,jakbytakiedobreosoby,jak
Constance,Sabinę,TiffanyiRose,byłyrówniewredne,jakwzeszłymrokuwrednabyła
ArianaOsgood.Byćmożeichpriorytetyniezawszepokrywałysięznaszymi,alenie
oznaczałoto,żetedziewczynysązgruntuzłe.Miaływsobiewieledobrychcech,aJosh
uparcieniechciałtegodostrzec.
Apozatymbyłymoimiprzyjaciółkami.Wkażdymraziewiększośćznich.Miałamjużpo
dziurkiwnosietego,żenakażdymkrokujeatakuje.
Joshwestchnąłispojrzałwdół,naswojebosestopy.Obiemadłońmichwyciłkilkapędzli.
-Przepraszam.Niechodziociebie…Tylko…Pomyśl,jakczułabysięCheyenne.Jak
czułabysię,wiedząc,oczymjejprzyjaciółkirozmawiajązaledwieczterydnipojej
śmierci?
ZabolałomniejegowspółczuciedlaCheyenne.Wiem,żetodrobiazg,aleniecałedwa
tygodnietemunacmentarzyskusztukizastałamichwniedwuznacznejsytuacji,abyłto
dzień,kiedyJoshijaporazpierwszypowiedzieliśmysobie„kochamcię”.Okazałosię
później,żeCheyennedosypałaJoshowijakiegośnarkotyku,żebywprowadzićgow
nastrój,jeślimożnataktookreślić.Wybaczyłammu.ApozatymCheyennedziśjużz
naminiebyło.Alemimowszystkonieudałomisięwymazaćzpamięciwidokunawpół
nagiejCheyennedobierającejsiędoJoshaanijegospojrzeniawyrażającegopodziwi
zachwytodważnąboginiąseksu.Iwcalemniejmnietoniebolało.
-Szczerze?Myślę,żebyłabydumna-powiedziałam,lekkounoszącpodbródek.
BochoćniepoparłamPortiiwtedywbibliotece,jejargument,jakojedyny,wydawałmi
sięsłuszny.Cheyennemechciałabybyćzapamiętanajakoktoś,przezkogoDziedzictwo
sięnieodbyło.Gdybyzmarłktokolwiekinnyznaszejpaczki,Cheyennenapewno
optowałabyzatym,żebybaltrwałnadal”.
SkonsternowanyJoshznówwykrzywiłtwarzwgrymasie.
-Dumna?
-Tak.CheyennezawszeopowiadałasięzaEastonitradycją.Szczyciłasię,żema
najlepszyrodowódzewszystkichwkampusie-powiedziałam.-Myślę,żechciałaby,aby
Dziedzictwosięodbyło,iniebyłabyzadowolona,wiedząc,zejejtataodwołałbal.Znałeś
przecieżCheyennecałkiemdobrze.Próbujęmyślećtakjakona-mówiłam,starającsię
ukryćniesmak,którypowracałzakażdymrazem,gdyprzypominałamsobiesytuację,w
jakiejichprzyłapałam.-Niesądzisz,żetakwłaśniebybyło?
-Wow-powiedziałJosh,wpatrującsięwemnie.
-Cojest?-spytałamniepewnie.
-Ależcizrobiłypraniemózgu.
Niemogłamuwierzyćwłasnymuszom.BiorącpoduwagęniechęćJoshadodziewczynz
Billngs,to,żewidziałmniejakojednąznich,wydawałosięnajwiększąobrazą,jakiej
mog-
łamsięspodziewaćzjegostrony.
-Pójdęjuż-powiedziałam,biorącklucze.
-Reed,zaczekaj.Przepraszam.Niechciałem|.
-Owszem.Chciałeś.
Poczymotwarłamdrzwiitymsposobemzakończyłamtenjakżeromantycznywieczór.
Zonk
TamtejnocywpatrywałamsięwsufitmojegopokojuwBillings,słysząctylkodelikatny
oddechSabinę.Niemogłamzasnąć.Wdzieńczasamiudawałomisięzapomniećotym,
cosięniedawnotuzdarzyło,zepchnąćwszystkogdzieśnabok,bozwyklezajmowałam
sięinnymisprawami.Alekiedygasłyświatłaibyłamjużsama,wspomnieniapowracałyi
nieumiałamichpowstrzymać.
Jaktosiędzieje,żektośpostanawiaumrzeć?Czywiększośćznasnieobawiasięśmierci
bardziejniżczegokolwiekinnego?Jeślisięzastanowić…jeślisięgłębokozastanowić…
tojesttojednajedynarzeczwżyciu,którejniesposóbsobiewyobrazić.Boniktniewie,
jaktojestnaprawdę.Niktniewie,dokądsięwtedyzmierza.Gdyzaśwszystkosięjuż
stanie,niemożnajużtegocofnąćipoparudniachwrócićdoprzyjaciół,mówiąc:Ijak,
naprawdętakbytodziwnie,jakumarłam?Otochodzi.Nawetjeślijestcośpotem,to
życie,jakieznaliśmynatymświecie,jużnigdyniewróci.Koniec.
Cheyennejużniema.
Usiadłamnałóżku.Sercebitomijakoszalałe.Nazajutrzmiałasięodbyćmszaza
Cheyenne.
Oddwóchdniwogóleniespałam.Zakażdymrazem,kiedyzamykałamoczy,widziałam
śliczną,zawadiackątwarzyczkęCheyenneinatychmiastsenpryskał.Dłużejjużbymnie
wytrzymała.KiedyzginąłThomas,doszłamdosiebiedopieropokilkumiesiącach
koszmarównocnychinieproszonychsnównajawie.Jakdługobędziemniedręczyć
samobójstwoCheyenne?Czytymrazemjużzawsze…
Słowazjejmailawryłymisięwpamięć.Obwiniałamnieoswojąśmierć.Obwiniała
mnie.
Jakmogłamsięztympogodzić?
Odrzuciłamkołdrę,chłodnepowietrzeowiałomojegorącenogi.Spoconewłosy
przykleiłymisiędogłowy.Musiałamcośzrobić,żebyzająćmyśli.Napiszęmailado
brata.AlbodoNatashyCrenshaw,zktórądzieliłampokójwzeszłymroku.Muszęzrobić
cokolwiek.
SpojrzałamnałóżkoSabinę.Wstałam,otworzyłamlaptopa,poczymnajciszejjak
umiałam,wysunęłamkrzesłospodbiurka.Zprzyzwyczajenianajpierwsprawdziłam
skrzynkęmailową.
NasamejgórzewidniaławiadomośćodDasha.Serceznówzaczęłomibićmocniej,ale
tymrazemzinnegopowodu.Kliknęłamnawiadomość.
DrogaReed,
SłyszałemomszyzaCheyenne.Szkoda,żemnietamniebędzie,alenaprawdęniedam
rady.
Czujęsięokropnie,zważywszy,jakdługoznałemCheyenne,alenaponiedziałekmuszę
napisaćsporąpracę,apogrzebyprzyjaciółniesąwYaleuznawanezawystarczające
usprawiedliwienie.Aleniemartwsię.Jestempewien,żedaszradę.Niezrozummnieźle,
będziekiepsko,aleprzejdzieszprzezto.Wiem,żetwojeprzyjaciółkizBillingsbędąprzy
tobieijestempewien,żetyteżzrobiszwszystko,żebystaćsiędlanichwsparciem.
Zawszebyłaśwtymdobra,niezależnieodokolicznościwspierałaśprzyjaciół.
Jeślibędzieciciężko,chciałbym,żebyświedziała,żeprzezcałydzieńmyślęotobie…i
żałuję,żeniemogębyćrazemztobą.
Całuję,
Dash
Wpokojubrakowałopowietrza.Przeczytałammailatrzyrazyipoczułamsięznacznie
lepiej.
TenkawałekomoichprzyjaciółkachzBillings-Dashwiedział,żebędziemywtedy
wszystkierazem-niemogłamprzestaćsięweńwpatrywać.
Dashrozumiał.Wiedział,ileznacządlamnieprzyjaciółki.Wiedział,ileznaczyBillings.
ZupełnieinaczejniżJosh,któryprzykażdejokazjikrytykowałdziewczynyzmojego
internatu.Dashmnierozumiałidziękitemupoczułam,żetoważne.Byłamdumnai
szczęśliwa.
Noitoostatniezdanie.
„Przezcałydzieńmyślęotobie…iżałuję,żeniemogębyćrazemztobą”.Niedałosię
tegoopacznieodczytać.Adotegozakończyłmailasłowem„całuję”.„Całuję,Dash”.Z
powodujednegomailawszystkomiędzynamisięzmieniło.Robiłosięciekawie.
Iniebezpiecznie.Iźle.
MoimchłopakiembyłprzecieżJosh.ANoellebyłajednązmoichnajlepszych
przyjaciółek!
Dlaczegowięcuśmiechnieschodziłmizust?
Drżałymipalce.Położyłamjedelikatnienaklawiaturze.Wszystkozależałoodtego,co
odpiszę.MogłabympowiedziećDashowi,żetakżebędęonimmyślała.Tymsposobem
przeniosłabymnasząrelację,jakkolwiekbyjąnazwać,ojedenpoziomwyżej.Mogłamteż
zignorowaćto,conapisał.Mogłambyćchłodnaitrzymaćgonadystans-wtedy
okazałabymlojalnośćwobecJosha.Dashzpewnościązałapałbyaluzję,niebyłgłupi.
Itakwłaśniepowinnampostąpić.Oczywiście,taknależałozrobić.Dziświeczorem
międzymnąaJoshempojawiłosięnieprzyjemnenapięcie,aleniemiałotowiększego
znaczenia.W
końcuprzecieżbędzielepiej.Kochamgo.Aonkochamnie.Niemogłamnarażaćnaszego
uczucia,ładującsięwmailowyflirtzfacetem,którymieszkałsetkimilstąd.Nawetjeśli
jednymmailemsprawił,żepoczułamsięnieskończenielepiej,podczasgdytegosamego
wieczoruJoshzmieszałmniezbłotem.
PoczułamnatwarzyuderzeniegorącanawspomnieniedzisiejszegouporuJosha.Nie
chciałamjednakotymmyśleć,niechciałamdłużejrozwodzićsięnadtym,cozłe.
Chciałamsięskupićnaświeżoodzyskanym,pełnymspokojupoczuciusłuszności.
Odpisałam…
Dash,
Teżbędężałować,żecięprzymnieniema.
Sabinęporuszyłasięwłóżku,wzdychającprzytym.Dłoniepodskoczyłymina
klawiaturze,jakgdybyklawiszenaglezamieniłysięwżarzącesięwęgielki.Zestrachem
obejrzałamsięprzezramię,aleSabinęprzewróciłasięnadrugibok.Nierzuciłami
pełnegonaganyspojrzenia.Nawetgdybywiedziała,dokogopiszę,niepodejrzewałaby,że
kryjesięwtymcośzłego.Aleczycośzłego?Dashbyłprzecieżmoimprzyjacielem.Poza
tymmusiałamoderwaćsięodwszystkiegodookoła.CałatadziwnasytuacjazJoshem,
zamieszaniezwiązanezCheyenne…musiałamswobodnieodetchnąć,żebyprzejśćprzez
mrok.
Wzięłamgłębokioddechipodpisałammaila:„Całuję,Reed”,poczymgowysłałam.
Nawetnieczułamsięwinna.Tylkozmęczona.Niezwykle,dogłębi,przejmująco
zmęczona.
Zamknęłamoknozpowiadomieniem„wiadomośćzostaławysłana”inaekranie
natychmiastpojawiłasięmojaskrzynkaodbiorcza.Zobaczyłamnowąwiadomość.Nie
mogłamuwierzyćwłasnymoczom.Sercepodskoczyłomidogardła.Pochylającsię,
zacisnęłamdłonienabiurku.
MailbyłodCheyenne.
Nie.Nie,nie,nie,nie,nie.Toniemożliwe.Cosię,udiabła,dzieje?
Wykasujto.Poprostuwykasuj.Taknaprawdęniemażadnegomaila.Totylko
halucynacja.
Maszzwidy.Jesteśzmęczona.Maszomamy.Skasujtoiidźspać.
Aleniemogłam.Pierwszymailprzyszedłdokładnietydzieńtemu.Tojużtydzień,jak
Cheyennenieżyje.Musiałamotworzyćjejmaila.Musiałamwiedzieć.
Wstrzymałamoddech,trzęsącsię,jakbymmiałarozleciećsięnakawałki.Kliknęłamna
wiadomość.
Zapomnijotamtejnotatce.Tymitozrobiłaś.Zniszczyłaśmiżycie.
Poczułam,jakrobimisięzimno.Niemogłamzłapaćoddechu.Chwyciłamsiękrawędzi
biurka,żebysięnieosunąćzkrzesła,żebyniezemdleć.Musiałampoczućcoś
rzeczywistego.
Bo…tawiadomość…niemogłaprzecieżbyćprawdziwaTosięniedziejenaprawdę.
Przecieżtotasamawiadomość
którądostałamwtamtenweekend.OstatnimailCheyenne.Jakimcudemzostałpowtórnie
wysłany?Czyktośpotajemniezakradłsiędojejpokoju?Czyktośwłamałsiędojej
komputera,aterazbawiłsięzemnąwkotkaimyszkę?
Czującnagłyprzypływadrenaliny,oderwałamsięodbiurkainapalcachpodeszłamdo
drzwi.
Caładrżałam,wymykającsięnakorytarz.PokójCheyenneznajdowałsięniedalekood
mojego.Wypatrywałamsmużkiświatłapodjejdrzwiami,aleniczegoniezauważyłam.
Mimowszystkoktośmógłjednakbyćwśrodku.Siedziałprzyjejkomputerze.Bawiłsię
moimkosztem.Odetchnęłamgłębokoiruszyłamprzedsiebie.
Korytarznigdyprzedtemniewydawałmisiętakszeroki,chłodnyicichy.Przechodząc
obokstarychzdjęćprzedstawiającychhistorięEastonAcademy,poczułamsię,jakbyktoś
mnieobserwował.Jakbywkażdejchwilimogłymniezłapaćzimnedłoniewyłaniającesię
zciemności.Chybanaoglądałamsięzadużohorrorów.Musiałamwziąćsięwgarść.
KiedydotarłampoddrzwipokojuCheyenne,oparłamdłonieodrewnianeframugii
głębokoodetchnęłam.
Ktośjestwśrodku.Ktośtommusibyć.Niezwariowałam.Przecieżtenmailsamsięnie
wysłał.
Zdusiłamwsobiestrach,któryomałomnieniesparaliżował,wstrzymałamoddechi
popchnęłamdrzwi.
Otwarłysięszybkoinaoścież,jakbypomógłimwtymnagłypodmuchwiatru.Pokójbył
pusty,ekrankomputera-całkiemczarny.
Nikogoniebyło.
Stałamprzezdłuższąchwilę,niewierzącwłasnymoczom.Jeśliniktniewysłałtegomaila,
tojakimcudempojawiłsięonwmojejskrzynce?Jaktosięstało?Jednakodpowiedźnie
objawiłamisięwżadencudownysposób,aimdłużejstałam
wdrzwiach,tymbardziejskupiałamsięnasamympokoju.Zaczęłamzauważaćpewne
rzeczyRzeczy,którychniedostrzegłam,kiedybyłamtuostatnimrazem-tamtegoranka,
kiedyznalazłyśmyciałoCheyenne.
Naprzykładtrzyotwartewalizkileżącenapodłodzeprzyścianie.Wjednejpiętrzyłsię
stosikswetrów,wdrugiejzłożonawkosteczkębielizna.TamtejnocyCheyennezaczęła
siępakować.Szykowałasiędodrogi.
Wktórymmomencieprzerwałapakowanie?Kiedydoszładowniosku,żewłaściwienie
mazamiaruopuszczaćBillings?Aprzynajmniejdopókijestżywa.
Nigdysiętegoniedowiem.
Mojaciekawośćzwyciężyła.Weszłamdopokojuicichozamknęłamzasobądrzwi.Na
toaletceleżałakosmetyczkaCheyenne,pobrzegiwypełnionakosmetykamiodShiseidoi
LauryMercier.Obokzauważyłammalutkiesrebrnepudełeczkozozdobnąrycinąna
wieczku.
Piękne.Przyjrzałammusięzbliskaidostrzegłammonogramwplecionyw
skomplikowanywzór.V.M.S-wszystkieliterywtymsamymrozmiarze.PocoCheyenne
przechowywałapudełkozinicjałamiV.M.S.?Niepewniewyciągnęłamrękę,otworzyłam
pudełkoizamarłam.
Wśrodku,naczarnejwyściółce,leżałdiamentowynaszyjnikCheyennezliterkąB.Nie
mogłamuwierzyć,żegozdjęła.Tenwisioreksymbolizowałwszystko,cobyłodlaniej
najważniejsze.Zauważyłam,żezjegołańcuszkiemcośjestnietak.Niezostałnormalnie
rozpięty-byłzerwany.Jaktosięstało?Dlaczego?CzysamaCheyennetakmocnogo
szarpnęła,wściekła,żejąwydalono?
Tokolejnarzecz,którejnigdysięniedowiem.
Przerażonabrutalnąsceną,którąsobiewyobraziłam,szybkozamknęłampudełkoi
odłożyłamjenamiejsce,tużobokszczątkówtelefonukomórkowego,którywtrakcie
awanturyoJosharoztrzaskałamościanęnadjejłóżkiem.NazajutrzCheyennemiałajuż
nowytelefon,więcpocotrzymałaresztkitamtego?
Następnepytaniebezodpowiedzi.
PotemrzuciłamokiemnakomputerCheyenne.Towłaśniezniegowysłałapamiętnego
maila.
Tonatejklawiaturzenapisałaswojąostatniąwiadomość.Czynadalbyłaonazapisanaw
systemie?JeśliCheyennewysłałająstąd,todzisiejszymailteżmusiałwyjśćztego
komputera,tochybalogiczne?Takmusiałobyć.
Naglemnieoświeciło.MożeCheyennezapisałaustawieniatak,bywiadomośćbyła
wysyłanaregularniecojakiśczas?Możeustawiłasystemtak,bymwkażdypiątek,do
końcamoichdni,otrzymywałajejostatniegomaila?Zwrażeniazakręciłomisięw
głowie,musiałamoprzećsięobiurko.
CzyCheyennebyłaażtakąsadystką?Czybyłaażtaknamniewściekła?Amożeoszalała?
Niemożliwe.Alejeślifaktycznietakustawiłaswojąskrzynkę…Jeślitak,tomusiałamcoś
ztymzrobić.Musiałamztymskończyć.
Zanimzdążyłamsięporządnienadwszystkimzastanowić,usiadłamzabiurkiemz
różowymobiciemiuruchomiłamkomputerCheyenne.Wydawałomisię,żestartsystemu
trwacałewieki,alewkońcunamonitorzepojawiłasiętapeta:zdjęcieprzedstawiające
wszystkiedziewczynystojąceprzedinternatemBillings,zrobionewostatnidzieńzajęć
szkolnych.
Widokuśmiechniętych,niczegoniepodejrzewającychtwarzy-iCheyennenasamym
środku
-sprawił,żełzynapłynęłymidooczu.SzybkokliknęłamdwarazynaherbEastonw
prawymgórnymroguekranu,otwierającszkolnąskrzynkęmailową.
Iwtedyzamarłam.Oczywiściesystemprosiłopodaniehasła.
Cholerajasna.Cholernezabezpieczenia.Skądmiałamwiedzieć,jakiehastowymyśliła
sobieCheyenneMartin?Czując,żeniemogęsięwtakiejchwilipoddać,wpisałamkilka
oczywistychpomysłów.„Billings”.Nie.„Easton”.Nie.„Josh”i„Hollis”teżnie.Dzięki
Bogu!Alepomysłymisięskończyły.Wzeszłymroku,kiedyrazemzDashem
włamaliśmysiędokomputerapaniLewis-Hanneman,Dashwpisałuniwersalnehasło,
którejakimścudemzłamałLanceReagan.Niemiałamjednakpojęcia,jakonobrzmiało.
MogłabymzadzwonićdoDashaalbodoLance’a,albodoktóregokolwiekchłopakaz
Ketlar,bowyglądałonato,żekażdyznichjeznał.Alekażdyznichchciałbywiedzieć,
pocomionopotrzebne.Tonanic.
Będęmusiałazrezygnować.Mogłamjeszczepodnieśćmonitorizezłościwalnąćnimo
ziemię,alehałaszpewnościązwróciłbyczyjąśuwagę.
Zdrżeniemzaczerpnęłamoddechuiwyłączyłamkomputer.Gdywpokojuznów
zapanowałaciemność,gdzieśzamoimiplecamizaskrzypiałapodłoga.Odwróciłamsię
gwałtownie,sercepodeszłomidogardła,alenie,nikogoniebyło.Zobaczyłamtylko
otwartąszafkęCheyenne.
Pomałuzaczynałamwariować.AtmosferawpokojuCheyenneminiesłużyła.Szybko
wstałamiuciekłamdoswojegopokoju.Pocichuwśliznęłamsiępodkołdręi
podciągnęłamjąażpodbrodę.Wiedziałam,żetejnocyznówniezasnę.Polezęi
poczekamdorana,kiedyrozpoczniesięmszazaCheyenne.Wtedyprzyjdzieczas,żeby
sięzniąpożegnaćibyćmożebędęmogłarównieżrozstaćsięzeswympoczuciemwiny,
stracheminiepewnością.Nadziejamatkągłupich…
Moważałobna
-Mojacórkazawszemiałasercenadłoni.Jeślijąznaliście,znaliścierównieżjejuczucia,
jejnadziejeimarzenia-mówiłapaniKane,mamaCheyenne.Stałazaniewielkim
pulpitem,majączasobądługirządokien,zaktórymirozpościerałosięskalistewybrzeże
CapeMay.
Przedniąsetkagościsiedziałanieruchomojakposągi.Niktnieodważyłsięruszyć,nie
chcączakłócićporządkunabożeństwa.-Alejakojejmatkalubięmyśleć,żeznałamją
lepiejniżktokolwiekinny,dlategodzisiajchciałabympodzielićsięzwamikilkomamniej
znanymifaktamizżyciaCheyenneMartin,mojejmałejdziewczynki.
WyciągnęłamdłońichwyciłamJoshazarękę.Zakażdymrazem,kiedysłyszałamimię
Cheyenne,czułamciarkinacałymciele.Odkądporazkolejnydostałamjejwiadomość,
by-
łamcałaroztrzęsiona.Niemogłamsięuwolnićodpoczucia,żejestemnieustannie
obserwowana.Uczucietojeszczesiępogłębiło,kiedyweszłamdoprzestronnej
wiktoriańskiejposiadłościmatkiCheyennenaCapeMay.Wszędziebyłyzdjęcia
Cheyenne.Przyglądałamisię.Osądzałamnie.Obwiniała.
Spodziewałamsię,żepobytwjejdomubędziedlamnietrudny,alewrzeczywistościbyło
dziesięćrazygorzej,niżsądziłam.Mojaprywatnasalatortur.
-Mojejmałejdziewczynki-powtórzyłaztęsknotąpaniKane.
Oparładłonieopulpitiprzerwała.Wszyscywstrzymaliśmyoddech.MamaCheyenne
byłaszczupłąblondynką,bardzopodobnądoNaomiWatts,alemimowątłejposturymiała
wsobiemnóstwosiły.Byłaubranawobcisłeczarnespodniumiczarnebutynaobcasach;
włosyspięławkoknadkarkiem.Miałanieskazitelnymakijaż.Zanią,polewejstronie,
skulonynadrewnianymkrześlesiedziałojciecCheyenne.Niebyłnawetwpołowietak
opanowanyjakjegobyłażona.Miałwyraźniezarysowanąszczękę,szerokieramionai
jednodniowyzarost-
mimożałobywciążbyłprzystojny.
-Cheyennekochałakonie,jakzapewnewiecie,aleczywiedzieliście,żegdybyła
dzieckiem,jejnajwiększymmarzeniembyłróżowykucykzczerwonymogonem?-
powiedziałapaniKane.
Tłumzebranychzaśmiałsięcicho,delikatnieporuszającsięnaswychmiejscach.
-Wieluzwaspewniewie,żemojacórkabyłarównieżfilantropką.Każdegolataspędzała
kilkatygodni,budującdomydlaubogichzFundacją„HabitatforHumanity”-ciągnęła
paniKane.-Aleczywiedzieliście,żetakbardzopokochałaarchitekturęibudownictwo,
żesamazaprojektowałaizbudowaładomdlanaszegopsaCoco?
PanMartinzwiesiłgłowę.Ogarnęłomniepoczuciecałkiemświeżejwiny.Znów
ścisnęłamdłońJosha.Opanowany,spokojnyJosh.Josh,któryprzezcałyranekani
słowemniewspomniałonaszejwczorajszejkłótni.Nadziedzińcu
objąłmnieramieniem,zaprowadziłdoswojegosamochoduiwdrodzenaCapeMay
ciąglepytał,czywszystkozemnąwporządku.Mimożejeszczesięniepogodziliśmy,
zależałomunamnienatyle,żebyprzyjśćtuzemną,choćwcaleniemusiał.
PocowczorajwnocywysyłałamtegomailadoDasha?Poco?Zrobiłamtowchwili
słabości.
Potrzebowałamzrozumieniaipociechy.Aktoterazbyłprzymnie?Josh.Przezcałydzień.
Służyłwsparciemipocieszeniem.Tojegokochałam.Niepotrzebowałaminnegofaceta.
-Jestempewna,żepamiętacie,jakbardzokochałaswojeprzyjaciółki,dziewczętaz
internatuBillings.-PaniKaneprzerwała,uśmiechającsiędonas,współlokatorek
Cheyenne.Najejprośbęwszystkiesiadłyśmywpierwszychdwóchrzędach.Nagle
poczułamfalęgorącanatwarzy.-Kochaławas,dziewczyny,najbardziejnaświecie.
Wiem,żegdybybyładzisiajznami,powiedziałaby,jakbardzozawamitęskniiżema
nadzieję,iżzapamiętaciejązewzględunatowszystko,corobiła,abyumilićwamżyciew
Billings,anieto,jakwasopuściła.
OczypaniKanebłyszczały,gdyspoglądałakolejnonakażdąznas.Łzapotoczyłasiępo
moimpoliczkuiotarłamjądrżącąręką.Cheyennezpewnościąnietęskniłabyzamną.
Nieawidziłamnie.Gdybynieja,żyłaby.
-Terazpoproszę,byścieposzlizemnąnabrzeg…Zakilkaminutrozsypiemyprochy
Cheyennewjejulubionymmiejscunaurwisku.Dziękujęwam-zakończyłamama
Cheyenne,zmuszającsiędopromiennegouśmiechu.
Gościezaczęlisiępodnosićzeswoichmiejsc,alepaniKaneobeszłapulpitdookołai
zatrzymałaRose,chwytającjązaramię.
-Dziewczęta,czymogłybyściejeszczenachwilęzostać?Chciałabymwamcoś
powiedzieć-
zaczęła,patrzącmiprostowoczy.
Zrobiłomisięsłabo.Dlaczegospojrzałanamnie?Czemuakuratnamnie?
-Daszradę?-spytałJosh,ściskającmniezarękę.Czułam,jakdławimniewgardle,nie
mogłamnicpowiedzieć,alekiwnęłamJoshowigłową.
-Zaczekamnazewnątrz-zapewniłmnie,posyłającmistanowczespojrzenie.
-Wporzo-zaskrzeczałam.
Usiadłamzpowrotem,obokKiki,któraschowałaswojąróżowągrzywkępodczarną
czapkązdaszkiem,naciągniętąnaczoło.Sercewaliłomitakmocno,żebyłampewna,że
zemdleję.CotakiegochciałanampowiedziećmatkaCheyenne?
-Notobędziepewnieciekawe-mruknęłapodnosemKiki,opadającnakrzesłoirobiąc
balonzgumy.Jejciężkieczarnebuciorywystawałyspoddługiej,szarejspódnicy.
-Tozajmietylkochwilkę-zaczęłapaniKane.Uśmiechnęłasięisplotłaręce.Najejpalcu
serdecznymbłysnąłkamieńwielkościmojejgłowy.PanMartinstałzaniązopuszczonymi
ramionami.-Najpierwmamdowasprośbę.JutroranorazemztatąCheyennewybieramy
siędoEaston,byspakowaćrzeczyCheyenne.Rozmawialiśmyotymichcielibyśmy,aby
każdazwasdzisiajwieczoremwstąpiładojejpokojuiwybrałasobiecoś,cochciałaby
zatrzymaćnapamiątkę.
Spojrzałyśmynasiebie.ChybapaniKaneniemówiłapoważnie.
PanMartingłośnochrząknął.
-Wiemy,jakwieleznaczyłyściedlanaszej…dlaChey…-przerwał,byzebraćmyśli,i
przesunąłdłoniąpooczach.-Wiemy,jakwieledlaniejznaczyłyście;wiemyrównież,że
chciałaby,abyściemiałycoś,cobywamoniejprzypominało.Dlategomamnadzieję,że
uczynicienam…ijejpamięci…tenzaszczyt.
Zamilkł,wbijającwzrokwpodłogę,ipotrząsnąłgłową.-Przepraszambardzo.Ja
muszę…-
głosmusięzałamał.
Wybiegłzpokoju,zasłaniającdłoniąusta.Słychaćbyłotylkoszelestjegoeleganckich,
kosztownychspodni.Nigdywżyciunieczułamsiętaknieswojo.Niktsięnieporuszył.
Czu-
łyśmysięokropnie,widząc,jakczłowiekjegopokrojumożesięzałamać.Przeraziłonas
to.
Powróciływszystkiedopierocostłumioneuczucia.
-PaniKane,takmiprzykro…-drżącymgłosemodezwałasięRose.-Żałuję…
Chciałabym…
-Och,Rose,chodźdomnie,kochana-powiedziałamatkaCheyenne.
Rosepodeszładoniej,płaczącidepczącnaspostopach,amatkaCheyennemocnoją
przytuliła.Niewiedziałyśmy,jaksięzachować.Siedziałyśmywsłuchanewprzytłumiony
szlochRose.
MamaCheyennewyciągnęłachusteczkęztorebkiodChanelipodałająRose,która
drżącymirękamiprzycisnęłajądonosa.
-Dziewczęta,wiem,żejesteściewżałobie.Takpowinnobyć.Dopierocostraciłyście
jednąznajlepszychprzyjaciółek.Niechciałabymjednak,abyktórakolwiekzwasczuła
sięwinnalubdręczyłasiępytaniem:„cobybyłogdyby”.Żadnazwasniejest
odpowiedzialnazato,cozrobiłamojacórka.
Żadnapozamną.
-Takbardzowaskochała.Kochałarównieżwaszinternat-ciągnęłapaniKane.-
Chciałaby,żebywaszeżycietoczyłosiędalej.Chciałaby,abyściedalejprzynosiły
zaszczytinternatowiBillingsipozostawaływiernejegotradycjom.Opłakujcieją,
uczcijciejejpamięć,aleniezapominajcie,żemaciewłasneżycie.Nieoglądajciesięza
siebiezżalem.
Niemogłamuwierzyćwto,cousłyszałam.CzynawetmatkaCheyennebagatelizowałajej
śmierć?Jakmogłaoczekiwać,żepotymwszystkimpoprostubędziemyżyłysobiedalej,
niczegonieżałując?Zeszłyrokbyłwyjątkowoszczodry,jeślichodziotragedie.
Rozejrzałamsię,spodziewającsięujrzećdookołasameprzerażonetwarze.Zamarłam,
widząc,żemojeprzyjaciółkinajwyraźniejłyknęłytęmowę.Kilkaznichjużwyglądało
niecoraźniej.Chociażwsumieniemogłammiećdonichżalu.JeślirodziceCheyenne
pozwalająimtakłatwopogodzićsięześmierciąswojejcórkiikażąimotrząsnąćsięz
żałoby,todlaczegomiałybynieposłuchać?
-Wyjdźmyterazidołączmydopozostałych-powiedziałapaniKane,razjeszcze
serdecznieściskającRose.-Jestempewna,żejużnanasczekają.
Potrwającymułameksekundywahaniudziewczynyzaczęływstawaćijednazadrugą
wychodzićnazewnątrz.Kolanamisiętrzęsły,kiedypodnosiłamsięzmiejsca,imusiałam
oprzećsięokrzesło.
-Reed?Wszystkowporządku?-zapytałaConstance.-Tak,jestem…
-ReedBrennan?-przerwałamipaniKane,usłyszawszy,comówiłaConstance.-Nie
byłampewna,czytoty.Nazdjęciachwyglądaszzupełnieinaczej…
Sercemizamarło.Nazdjęciach?Najakichzdjęciach?
-Przepraszam?-wyjąkałam.
Kilkadziewczyn,opuszczającpokój,rzuciłonamzagadkowespojrzenia,aletylkoSabinę
iConstancezatrzymałysię,stającwodpowiedniejodległościodemnieiodmatki
Cheyenne.
-Cheyennebardzoserdeczniesięotobiewyrażała-powiedziałapaniKane.
Zamrugałamoczami.
-Naprawdę?
-Jesteśzaskoczona-stwierdziła,przeczesującdłońmiitakjużgładkiewłosy.-Aletak
było.
KiedybyłyśmywGrecjinawakacjach,wszystkomiotobieopowiedziała.Otym,jak
wprowadziłaśdoBillingstakpotrzebnąwówczasdozęnormalności.Żetwardostąpaszpo
ziemi.Myślę,żemiałaśnaniądobrywpływ.
Niedoznałabymwiększegoszoku,nawetgdybytakobietawyjęłaterazzzapazuchy
laseczkęizaczęłastepować.
-Mamcośdlaciebie-powiedziała.
Odwróciłasięipołożyłanapulpicietorebkę,bywniejczegośposzukać.Byłamtak
zdezorientowana,żepoczułamsięsłabo.CzynaprawdęCheyennemiałaomnietakdobre
zdaniepodczasminionychwakacji?Ciężkomibyłouwierzyćwto,pamiętającokłótniach
izłośliwościach,jakiezdarzyłysięmiędzynamiwciąguostatnichkilkutygodni,ale
mimowszystkokiedyśbyłyśmyprzyjaciółkami.Ostatniejwiosnyspędzałyśmyrazem
całkiemdużoczasu.
SkorojednakCheyenneuważała,żetwardostąpampoziemiiżebyłamwBillings
„bardzopotrzebna”,todlaczegopoświęciłatyleczasunaprzekonywaniemnie,iżnie
pasujędoreszty?Zaledwietydzieńtemupowiedziałamiwprost,żenienadajęsiędo
Billings.Żenigdyniezrozumiem,cotoznaczybyćjednąznich.Cotakiegowydarzyło
sięodostatniegolata,żeCheyennecałkowiciezmieniłaomniezdanie?Amoże
wcalegoniezmieniła?MożebyłatakzakochanawJoshu,zegotowabyłanawszystko,
bylebymniezranić.MożepróbowaławtensposóbzmusićmniedoopuszczeniaBillings,
że-bymniewięcejnieoglądać.WtakimraziejejuczuciedoJoshamusiałobyćpoważne.
Niewsypujesięgościowiczegośdodrinka,abynaciągnąćgonaprzytulanki,jeślitoma
byćtylkozabawa.Nieżebymwiedziałaotymzwłasnegodoświadczenia,alejednak.
-Proszę,znalazłamtowśródjejrzeczy.-PaniKaneodwróciłasięwmojąstronę.
Wręczyłamizdjęcie,naktórymbyłamjaiCheyenne.Fotografięzrobionowiosną,na
impreziezokazjisiedemnastychurodzinVienny.Obiebyłyśmyszerokouśmiechnięte,
przytulałyśmysię,naszepoliczkistykałysię,zupełniejakbyśmybyłynajlepszymi
przyjaciółkami.Bonaprawdęsięprzyjaźniłyśmy.Choćteraztrudnotosobieprzypomnieć,
aletakwłaśniekiedyśbyło.Tobyłofantastyczneujęcie.Pamiętałamdokładnie,kiedy
Tiffanypstryknęłanamtęfotkę.
TańczyłyśmynapokładziejachtudopiosenkiMorgańtovilleiśpiewałyśmyilesiłw
płucach.
Pamiętam,jakdziwiłamsię,żeludzieztowarzystwazEastonznająsłowategoutworu,
alepodejrzewam,iżtakiemelodyjkisąpoprostuuniwersalne.Wgórnejczęścizdjęcia
byładziurkapopinezce;widocznieCheyennegdzieśjeprzyczepiła.Byłodlaniejnatyle
ważne,żepowiesiłajewjakimświdocznymmiejscu.-Cheyennechciałaby,żebyśje
zatrzymała.
Poczułamwgardlewielkąbańkę,którarosnąc,uniemożliwiałamioddychanie.
-Pamiętaj,cowampowiedziałam,Reed.Niemarnujzbytwieleczasunaroztrząsanie
tego,cosięwydarzyło.Jesteśmłoda.Powinnaśżyćwłasnymżyciem.-Ścisnęłamnieza
ramięichciałaprzejśćdalej,alenagleogarnęłomnienanowopoczuciewiny.Tegobyło
jużzawiele.
-PaniKane…-wyjąkałam.
Zatrzymałasięispojrzałanamniewoczekiwaniunaciągdalszy.-Tak?
-Ja…Japrzepraszam.-Patrzyłamnazdjęcie,aoczyzaszłymiłzami.-Ja…Janie
chciałam…
Constancezrobiłakrokdoprzodu,jakbychciałamnieprzytulićalbouspokoić.Wtedy
momentalniewróciłamdorzeczywistości.Comiałamzamiarpowiedzieć?Żenie
chciałamzmuszaćCheyennedosamobójstwa?Żeprzepraszam,boprzyczyniłamsiędo
śmiercijejcórki?SpojrzałamnaConstanceiSabinę-obiestałyzszerokootwartymi
oczami,wyraźniezmartwione.Cojasobiewyobrażałam?Niktniemógłsiędowiedziećo
mailu.Absolutnienikt.
-Czegoniechciałaś,kochanie?-zapytałapaniKane.
Ztrudemprzełknęłamślinęiwsunęłamzdjęciedotorebki.
-Nictakiego,przepraszam,poprostu…straszniemiprzykro.
PaniKaneuśmiechnęłasięwyrozumiale.
-Dziękuję,Reed.
Poczymobróciłasięiwyszła.
-Niemogęuwierzyć,żeCheyenneopowiadałaotobietakierzeczy.-Constance
przygryzławargę.
-Taaak.Jateż-odparłam,całkiemzdezorientowanaiwciążpełnapoczuciawiny.
-Powinnyśmychybastądwyjść.Niedługobędąchcielizaczynać-przypomniałanam
Sabinę,obejmującmnieramieniem.
Wyszłamnasłońcezdwiemanajbliższymiprzyjaciółkami.Choćbyłyprzymnie,czułam
sięstraszliwiesamotna.Niewiedziały,cowtejchwilidziejesięwmojejgłowie.Nie
zdawałysobiesprawy,doczegojestemzdolna…cozrobiłam.Inigdysiętegonie
dowiedzą.
Choćstałytużobokistarałysięmniepocieszyć,nigdynieczułamsiębardziej
osamotniona.
Zakończenie
Nadurwiskiempastorkończyłwłaśniemowępożegnalną.RodziceCheyennezbliżylisię,
bypodnieśćzłotąurnę,którapodczasnabożeństwastałanabiałymkoronkowymobrusie.
Podeszlidokrawędziurwiska,niosącjąwspólnie.Zbliżylisięniemaldomiejsca,gdzie
faleuderzałyoskały.PaniKanepowiedziałacośdobyłegomęża.Odpowiedziałjej
skinieniemgłowy.Następnieotworzyłurnęiwysypałasięzniejwielkachmuraczarnego
popiołu,którąnatychmiastuniósłwiatr.
Ktośgłośnozaszlochał.ToRoserozpływałasięwełzach.Poczułam,jakcośwemnie
zaczynadrżeć.Jakbyklatkapiersiowazaciskałasięwokółserca.ChwyciłamJoshaza
rękę,aonnatychmiastobjąłmnieimocnoprzytulił.Niewiem,cosięzemnądziało,ale
wstrzymałamoddechizdusiłamtowsobie.
StojącnadurwiskiempanMartinopadłnakolana.Urnaupadłanaziemięipotoczyłasię
dostóppaniKane.Kilkaosób-zdajesię,żezrodziny-pospieszyłoimzpomocą.Myzaś
przyglądaliśmysię,jakwiatrrozwiewaresztkiprochówCheyenne.
Inaglebyłojużpowszystkim.Wiatrporwałostatniąszczyptęprochówiwszyscy
zaczęliśmysięrozchodzić.Westchnęłamgłęboko,widząc,jaknajbliżsipomagająwstać
panuMartinowi.
Próbowałamoddychaćspokojnie.
Jużkoniec.Powszystkim.Pożegnałyśmysię.Kumojemuzdziwieniu,poczułam
olbrzymiąulgę.Byćmożetegowłaśniepotrzebowałam,Zakończenia,zamknięciaczyjak
tamludzietonazywają.Możeterazbędęmogłażyćnormalnie.
-Niemogęuwierzyć,żeTayloriKirannieprzyszły-parsknęłaPortiadoswojej
współlokatorki!ShelbyWordsworth.Obiemaszerowałytużoboknas.-Przecieżrazem
miałyśmyotrzęsiny,cozanietakt.
-Proszęcię,odostatniejjesieniPannaGenialnadonikogosięnieodezwała.AKiranjest
uosobieniemegoizmu-sarknęłaShelby,-Wcalemnietoniedziwi.
Ażsięzarumieniłam,słyszącjejsarkastyczneuwagi.Shelbybyławostatniejklasie.Na
swójdystyngowanysposóbbyłapiękna.Miałagęstejasnewłosy,jasnoniebieskieoczy,a
dotegooryginalniesięubierała.Coniezmieniałofaktu,żezamieniłazemnąmożedwa
słowa.W
zeszłymrokuniebyłaspecjalniebliskozmoimiprzyjaciółkami-Noelle,Arianą,Kirani
Taylor-więcuważałam,żeterazniemaprawaichkrytykować.Choćfaktycznieznałaje
dłużejniżja.
Takczyowak,niebyłatonajlepszaporanasprzeczki.Zamiastzwracaćjejuwagę,
rozejrzałamsię,bysprawdzić,czyjakieśbyłemieszkankiBillingsnieprzemykająsię
gdzieśukradkiem.Myślałamonichtegoranka-brałampoduwa-gę,żemogąprzyjśćna
nabożeństwo-alebyłamtakrozkojarzonapodczasmowyżałobnejikiedypaniKane
przekonywałanas,abyśmy„nietraciłyczasunażale”,żezupełnieonichzapomniałam.
-Noijak…wszystkowporządku?-zapytałJosh,kiedypodążaliśmyzapozostałymi
uczniamiEastonwdółpagórka.Jegociemnoblondlokibyłyniecoprzygładzoneżelem,a
wwyprasowanymniebieskimgarniturzeiciemnymkrawaciewyglądałdoskonale.
-Tak,tak,myślę,żenicminiebędzie.-Przygryzłamwargi,wahającsię.-Toco,
porozmawiamy?Wiesz,onaszejkłótni?
Joshodchyliłgłowęiwsunąłręcedokieszeni.Kiedyznównamniespojrzał,miałdość
stanowczywyraztwarzy.-Myślę,żenie.
Ulżyłomi.Uśmiechnęłamsię.Ostatniąrzeczą,jakiejdzisiajpotrzebowałam,byłkolejny
dramat.
-Nie?
-Proponowałbym,żebyśmyzrzucilitonakarbemocji,okresowegoszaleństwaipoprostu
żylidalej-oznajmił.-Cootymsądzisz?
-Całkowiciesięzgadzam-odparłam.Okresoweszaleństwo.Byćmożedałobysiętym
wytłumaczyćrównieżmaila,któregowysłałamdoDasha.Tak,koncepcjaokresowego
szaleństwazpewnościąbędzieużyteczna.Podobałamisię.Zaczerpnęłamdopłuc
rześkiegomorskiegopowietrzaiodrazupoczułamsięnieskończenielepiej.Ruszyłam
znówwdół
urwiska§-Boże,niemogęsiędoczekać,kiedywrócędoswojegopokojuipołożęsięspać.
Chciałabymsiętakpoprostuwyluzować,wiesz?Chciałabym,żebyjużbyłopo
wszystkim,żebyśmymogli…
Iwtedyjązobaczyłam.Staławsamymśrodkutłumużałobników.Cheyennewcalenie
odeszła.Byłatam.Patrzyławprostnamnie.Prostoobciętejasnewłosy.Niebieskieoczy.
Nieskazitelnakarnacja.Wielkiediamentowekolczyki.Tak,tobyłaona.
-Josh!-wyjąkałamprzerażona,ściskającgozarękę.
-Cojest?Cosięstało?
-Cheyenne!-powiedziałam,duszącsię.Grupamężczyznwciemnychgarniturach
przysłoniłamiCheyenne,akiedysięoddalili,jużjejniebyło.Rozejrzałamsięwśród
tłumuniczymobłąkana,alenie,onajużzniknęła.Czytobyłtylkozłośliwywybrykmojej
wyobraźni?
-CoCheyenne?-pytałJosh.-Reed,oddychająUsłuchałamJoshainiecosięuspokoiłam.
Totylkowyobraźnia.Jasne,takmusiałobyć.Cheyennenieżyje.Jejrodzicewłaśnie
wysypalijejprochynawiatr.Byłampoprostuzmęczona.Miałamzwidy.
-Cosiędzieje?-zapytałJoshporazkolejny,gdyścisnęłamjegodłoń.
-Nic.Poprostu…-spojrzałamnaniegoizmusiłamsiędośmiechu.-Pomyślisz,że
zwariowałam.Przezchwilęwydawałomisię,żewidzęCheyenne.
Joshzamrugał.
-Ach,wporządku.Rozumiem,tomogłocięprzestraszyć-powiedziałzwyrozumiałym
uśmiechem,dotykającmojegopoliczka.-Topewniejakaśjejkuzynkaalboktośinnyz
rodziny.Ktoś,ktojąprzypomina.
Spojrzałammuwoczyimojapanikaustąpiła.Kuzynka.Racja.Ktoś,ktoprzypomina
Cheyenne.Oczywiście.Nieoszalałam.Poprostuzauważyłamkogośdoniejpodobnego.
CojabymzrobiłabezJosha?
-Wporządku?-zapytał,niecorozluźniającuściskdłoni.Kiwnęłamgłową!
-Jasne.
-Zdrzemnijsięwsamochodzie,jakbędziemywracajpowiedział,obejmującmnie
ramieniemwtalii,gdyznówruszyliśmy
-Tak,zpewnościąGageiTreydadząmipospać-odparłamzwymuszonymśmiechem.
-Wywalęich.Możeszspokojniekimnąćnatylnymsiedzeniu.
-TojakGageiTreydotrądodomu?
-Poradząsobie,przecieżznajomychtudziśniebrakuje,amnieobchodzisztylkoty-
dodałzuśmiechem.
Boże,onjestwspaniały.Cojasobiewyobrażałam,flirtujączprzystojnymdziedzicem
nieruchomościwartychdobrekilkamiliardów?Czynaprawdęmuszęsnućdramatyna
tematmojegożycia,skorowyglądanato,żerysujesięprzedemnącałkiemprostadroga
kuprzyszłości?Odpowiedźzdecydowaniebrzminie.Przechyliłamgłowęnabok,
opierającsięnasilnymramieniuJosha,irazemzeszliśmyplażądojegosamochodu.
Kochamgo.Naprawdę.Tylkojego.Odtejchwilijużnikogoinnego.
Władza
-Tujestjakwkostnicy-powiedziaławieczoremAstrid,owijającsięfioletowym
swetrem.
Drżąc,usiadłakołomnienakanapiewhallu.Sabinęopartasięościanępodoprawionymi
fotografiamidawnychmieszkanekBillings,którepoopuszczeniuszkołyzdobyłysławę.
Wieleznichbyłoranonanabożeństwie,byoddaćcześćzmarłejsiostrze.Terazwiększość
dziewczynzBillingssiedziaławpokojudziennym.Panowałapełnazamyśleniacisza.
Telewizorbyłwłączony,alejestempewna,żeżadnaznasniezwracałananiegouwagi.
Wróciłyśmydokampusuprzedgodziną,aodtamtejporyżadnaznasnawetniezbliżyła
siędopokojuCheyenne,byskorzystaćzeszczodrej,choćbyćmożeniecokoszmarnej
propozycjijejrodziców.
-Wyglądanato,żenicizoptymistycznegozałożenia,iżprzedstawieniemusitrwać-
dodałaAstrid.
-Potrzebatrochęczasu-powiedziałam.-Przecieżdopierodzisiajranorozsypaliśmy
prochyCheyenne.
GdywróciliśmyzCapeMay,natychmiastpobiegłamdomojegopokojuiwsunęłam
zdjęcie,któredostałamodmatki
Cheyenne,dojednegozzeszytówzzeszłegoroku.Następniewłożyłamzeszytnasamo
dnodolnejszufladybiurka.Cozoczu,toizserca.Tyleżetymrazempowiedzenieniedo
końcasięsprawdziło.Całyczasmiałamprzedoczymatęfo-tografię.Tak,powrótdo
normalnościniebędziełatwy.Ajużnapewnoniedlamnie.
-Mojamamazawszemówi,żeśmierćjestnaturalnąkonsekwencjążycia-powiedziała
Astrid,spoglądającnaswojebutywczarno-białąszachowniczkę.Zauważyłam,żetego
dniazmyłajaskrawożółtylakierdopaznokciizrezygnowałazulubionegobłyszczącego
cieniadopowieknarzeczbardziejstonowanychszarości.-AleśmierćCheyennenie
wydajesięnaturalna,prawda?
-Botakaniejest.Samobójstwoniejestsprawąnaturalną-odparłamponuro.
-Musimycośzrobić-powiedziałanagleSabinę,odrywającsięodściany.Jakoprawdziwa
wyspiarkaniemiałażadnychczarnychubrańiniebyłojejzbytniodotwarzywmojej
czarnejspódnicyiszarejbluzce.Wyglądałajakmaładziewczynka,którapróbujesię
bawićwbibliotekarkęlubcośwtymstylu.-Przecieżniemożemysiętakstrasznie
dołować.
Astridijaspojrzałyśmynasiebie.
-Acobyśproponowała?-zapytałam.
-Niewiem.Cokolwiek-ciągnęłaSabinę,przechadzającsięprzednami.-Zróbmycoś
wspólnie.Takjakzrobiłyściewzeszłymroku.Coś,copodniosłobynasnaduchui
pomogło…
no….Jaktosięmówi?
-Umocnićwięź?-podpowiedziałam.
-Tak!Właśnietak!-oczySabinębłyszczałyzpodniecenia.
-Alecomiałybyśmyzrobić?-spytałaAstrid,prostującsięnakanapie.
-Niemampojęcia.Reed,znaszwiększośćdziewczynlepiejniżmy-zauważyłaSabinę.-
Cobyjepostawiłonanogi?
-Niewiem…zakupy?-zażartowałam.Byłatoprzecieżulubionainajpopularniejsza
rozrywkadziewczynzBillings.
-Wspaniale!-zakrzyknęłaAstrid.
-Tak!Tojestto!-dodałaSabinę,splatającdłonieimierzącwemniepalcem
wskazującym.-
Zakupy.Powinnyśmywszystkierazemwybraćsięnazakupy!
Zamrugałamoczami,patrzącnaniązniedowierzaniem-przecieżjatylkożartowałam.To
naprawdęniebyłnajlepszymomentnabezwstydnyaktrozpasanejkonsumpcji.
-Taksądzisz?-zapytałam.
-Zdecydowanie!-odparłaSabinę,ściągającmniezkanapy.-Todoskonałypomysł,Reed.
Wsercuzatliłomisięcośprzypominającegoiskierkępodniecenia.Byłobymiłozrobićcoś
normalnego.Coś,cobynaszajęło.Cośzabawnego.Ostatnietygodniebyłytakponure,że
kilkagodzinrozrywkiprzyniosłobynieladaulgę.
-Nocóż,wkońcumamyprzepustkęzkampusunacaływeekend…
DyrektorCromwellzwyklebywałbardzozasadniczymlecztymrazemzpowodu
nabożeństważałobnegoprzyznałwszystkimprzepustki,wiedząc,żeniektórzymogąsię
spodziewaćwizytyrodzinyiwzwiązkuztymbędąchcielizostaćwCapenanoc.
Podejrzewam,żeuznał,iżłatwiejbędziepoprostuwydaćogólnepozwoleniena„wyjście
nawolność”,niżużeraćsięzuczniami,którzycopięćminutbędąprzychodzić,aby
wypełnićodpowiedniepodanie.
-Znakomicie!Idź,zawiadomdziewczyny.Odrazujepocieszysz-powiedziałaSabinę,
wskazującpokójdzienny.
SabinęiAstridmójrzuconyzgłupiafrantpomysłtaksięspodobał,żeniemogłamim
odmówić.Zbliżyłamsiędodrzwipokojudziennegoizajrzałamdośrodka.Pozo-stałe
dziewczynyzBillingssiedziałynakanapachustawionychwkształtliteryU.Wpatrywały
sięgdzieśwdallubszeptałymiędzysobą.Londonkręciłakosmykwłosównapalcu,
wypuszczałago,poczymznówzaczynałakręcić.Portialeniwiebawiłasięnaszyjnikiem,
ConstancepisałaSMS-a,bezwątpieniadoWhittakera.Wpokojupanowałacisza,nie
liczącklikaniaklawiszytelefonuConstanceinielicznychszeptów.
-Hej,dziewczyny,mamypewienpomysł-zaczęłam.-Wszystkienatychmiastodwróciły
sięwmojąstronę,-TaknaprawdętopomysłReed-powiedziałaSabinę,stajączamną.
-Myślałam,żemogłybyśmyjutrowybraćsięrazemnazakupy-zaproponowałam.-Pójść
domiasta…pochodzićpofajnychsklepachwcentrum?ApotemzjeśćlunchwDriscoll.
-Poważnie?
LondonImiennapodskoczyły,zupełniejakkretywgrzewhack-a-mole,ztym,żew
prawdziwejgrzekażdaznichoberwałabywgłowęgumowymmłotkiem.Szeptyprzeszły
wniecogłośniejszepomruki.
-Jestemabsolutnieza-powiedziałaPortia.-Jestemmistrzyniąterapiihandlowej.
KilkadziewczynzaśmiałosięipomrukiprzerodziłysięwnormalnygwarKtoczego
potrzebuje?Ktopierwszypuściojcaztorbami?Kostnicawokamgnieniuprzeobraziłasię
wimprezę.Bezdrinków,rzeczjasna.
-Tobyłsupciopomysł,Reed-rzuciłaPortia,całującpowietrzepoobustronachmoich
policzków.-Idęzrobićszybkispisbutów.
Tiffany,Rose,London,Vienna,KikiiLornauśmiechałysiędomnie.Naglepoczułam
olbrzymiąsatysfakcję,czułamsięjakNoelleLange.Aleteraztojaprzejęłampałeczkę.W
dwiesekundycałkowiciezmieniłamnastrój:zgłębokiegoprzygnębieniawpełne
podnieceniaoczekiwanie.
NiecopóźniejkażdazdziewczynposzładopokojuChe-yenne.Każdaopróczmnie.
Pierwsza,trochęnieśmiało,weszłatamShelby-pierwszekotyzapłoty-apotemreszta
dziewczynzBillingsruszyławjejślady,szepczącdosiebie,jakgdybyznalazłysięw
muzeum.Tylkojazostałamusiebiewpokoju.Wiedziałam,żeCheyenneniechciałaby,
żebymwzięłasobiecokolwiek,conależałodoniej,aostatniąrzeczą,jakiejteraz
potrzebowałam,byłprzedmiot,którynaokrągłowzbudzałbymojepoczuciewiny.Kiedy
wreszciewszystkiedziewczynycośwybrały,usłyszałam,jakgromadząsięwpokoju
dziennym,aleniezeszłamdonich.Byłomiciężkonasercu.Niemogłamsięruszyć.
Chciałampoprostupoleżećnałóżku!
Niemampojęcia,jakdługotakleżałam,patrzącwsufitirozmyślającnadwszystkim,co
zaszłodzisiejszegodnia.Jednakkiedydrzwisięotwarły,usiadłamcałkowiciegotowana
kontaktzeświatem.DopokojuweszłaSabinę,ztrudemniosącwielkiepudłopooklejane
znaczkamilotniczymi,Kiedymniezobaczyła,przystanęła.
-O,myślałam,żejesteśnadole-powiedziała.
-Nie.Cototakiego?-Wskazałamnapudło.
-Paczkazdomu-odparła,wrzucającpudłodoszafy.-Wcześniejzostawiłamjąnadole.
-Fajnie.Nieotworzysz?-spytałam,gdyzamknęłaszafę.
-Możepóźniej.Matkazawszewkładadośrodkateswojesentymentalneliściki-
powiedziała,wsuwającręcedotylnychkieszenidżinsów.-Niejestemterazwnastroju.
Rozumiałamto.Dzieńjużitakobfitowałwemocje.
-CowybrałaśsobiezpokojuCheyenne?-zagadnęłam.
-Nic.-Sabinępróbowaławyskubaćniewidzialnypyłekzoparciakrzesła.-Niechcęnicz
jejrzeczy.-Następniezkieszenidżinsówwyjęłamałeróżowepudełeczko.-AleTiffany
zmusiłamnie,żebymwzięłato.Uparłasię,żebyteżConstanceiLornawzięłypojednym.
Zdelikatnymtrzaskiemotworzyłapudełeczko.Wśrodkuleżałznajomywisiorekw
kształcieliteryBnazłotymłańcuszku.Sercezabiłomimocniej,kiedygozobaczyłam:to
symbolprzynależnościdoBillings,któryCheyennewręczyłakażdejznasnapoczątku
roku,alewykluczyłaztegozaszczytuSabinę,ConstanceiLornę-uznała,żenatonie
zasługują.Tiffanymusiałaznaleźćwisiorkiwjejpokoju.Jajużodwieludninienosiłam
swojego.Kiedyterazotymmyślę,tosobieuświadamiam,żeniewidziałamostatnio,aby
którakolwiekzdziewczynwBillingsnosiłaswójwisiorek.Kiedyprzestały?
-Będzieszgonosić?
-Nie.-Sabinęzatrzasnęłapudełkoibezceremonialnierzuciłajenabiurko.-Diamentysą
tandetne-rzuciłazlekkimuśmiechem.
Zaśmiałamsię.Przezdłuższąchwilężadnaznasnicniemówiła.
-Chciałabyś…niewiem…pograćwkarty?-przerwałamwreszciemilczenie.
WzielonychoczachSabinępojawiłsiębłysk.
-Jasne!
Wskoczyłanamojełóżko,ajatymczasemwyjęłamtaliękartzgórnejszufladybiurka.
Zaczęłyśmygraćwmakao,wremikaiwkuku,któregoSabinęwcześniejnieznała.Żadna
znasjużniewspomniałaoCheyenneiprzezkilkagodzinczułamsięprawienormalnie.
Niecałkiem.Prawie.Aleniewielebrakowało.
Najlepszypomysł
-Musiszpozwolić,żebymcijąkupiła,Reed-przekonywałamniePortia.-Tocałaty.
Sukienkabyłafaktycznieboska.OdNicoleMiller,czerwona,bezrękawów,prosta,sięgała
nadkolanoimiaładekoltwłódkę.Podkreślałamojedługienogiiwyraźniezarysowane
ramiona;byłaseksowna,leczniewyzywająca.Doskonałasukienkadladziewczynyz
Billings.Oddawnaniemiałamnasobienictakluksusowego.Dokładniemówiąc,od
czasukiedywyrzuciłamwszystkierzeczy,którewzeszłymrokudostałamodNoelleiod
pozostałychdziewczyn.Pozbyłamsięnawetkoronkowejzłotejsukni,którądziewczyny
wybrałydlamnienaDziedzictwo,itegokrokuakuratżałowałam.Tamtejnocyczułamsię
takapiękna…Taka…Zupełniejaknieja.Mniejwięcejtakjakteraz,przymierzającto
czerwonecudo.
Jakaśczęśćmniezchęciąpowiedziałaby:„Jasne,Portia.Bierzemy”.Aletasukienka
kosztowałasześćsetdolarów.Noapozatymbyłaczerwona.Trochęzabardzo,jaknamój
gust,przyciągałauwagę.
-Jestzadroga!-powiedziałamdoPortii,jeszczerazprzeglądającsięwlustrze.
-Strasznehalo,Pozatym,„droga”tookreśleniewzględnezwyższościąodpartaPortia,
Ups,
-Alejawcaleniechciałamnickupować,przymierzyłamjątaksobie,dlazabawy.
-No,ilechybanatomiałyśmyprzeznaczyćdzisiejszydzień,prawda?Nazabawę…-
Tiffanyodchyliłasię,byzrobićmizdjęciewolbrzymiejprzymierzalni.Miałanasobie
srebrnąobcisłąsukienkęwiązanąnaszyiGdybypojawiłasięwtymstrojunaktórejśz
głównychautostradwkraju!zpewnościąspowodowałabywypadek.
-NiechżePortiacijąkupi,jakchce-dodałaTlffany.-Pieniędzymajaklodu,Można
nawetpowiedzieć,żenimi,,.
-Niekończ!-krzyknęłaPortia,podnoszącdłoń,-Niemuszęsobiewyobrażaćforsy
wyłażącejzjakiegokolwiekotworuwmoimciele.Dlaczegoludziomsięwydaje,żetojest
zabawne?
Odciągnęłamnienabokirozpięłasuwak,
-Zdejmujto.Dopiszemyjądorachunku,Cóżznaczydodatkowychsześćstów?Zobacz,
ilejanakupiłam.
Spojrzałamnastosswetrów,apaszekisukienek,Stertabyławielkościvolkswagena
garbusa,
-Byćmoże,Alejeślimamjądostać,towybrałabymzieloną,
~O,nie,Zielonytomójkolor-powiedziałaPortia,-Proszę?
-Zielony.Tomójznakrozpoznawczy-odparłaPortia,radośniepotrząsającwłosamiprzed
lustrem,Jeślisięnadtymzastanowić,torzeczywiścieczęstonosiłazieloneubrania-
Kupujętylkoczerwoną,
Tiffanyijaspojrzałyśmynasiebieiroześmiałyśmysię.IDobrawróżkazastrzegasobie
prawowyborukoloru-zażartowałaTiffany,prowokująctymsamympełnezłości
spojrzeniePortii.Naszczęściejezignorowała!
-Aletakczyowakpowinnaśjąwziąć,Reed.Wczerwonymbędziecidotwarzy,tokolor
władzy.
Kolorwładzy.Hmm.Porazkolejnyspojrzałamwlustro.Czerwonypodkreślałmoje
brązowewłosyidelikatnąopaleniznę.Jeślitokolorwładzy,byćmożepowinnamsiędo
niegoprzyzwyczajać.PotowłaśnieprzybyłamtoEaston.WyrwałamsięzCrotonw
Pensylwanii,żebyżyćtakjaktedziewczyny.Żyćjakktoś,ktozmierzadookreślonego
celu.Jakktoś,kogosięzauważa.
-No,Reed,decydujsię-powiedziałaPortia,wyciągajączportfelaczarnąkartęAmerican
Express.-Taofertajestważnajeszczeprzezpięć…cztery…trzy…dwie…
-Dobra!Dobra!Bioręją!-zawołałam.-Alewtakimraziejestemcicoświnna.
ZdjęłamsukienkęipołożyłamjąnaławcenastercieubrańwybranychprzezPortię,po
czymzpowrotemwłożyłamswojedżinsyisweter.
Portiaposłałamiszyderczyuśmieszek.-Fantastycznie.Bardzobymchciałazobaczyć,jak
misięodwdzięczasz.
Niebyłampewna,czychciałamidokuczyć,czymożetobyłagroźba,zważywszyna
wszystkienieprzyjemnerzeczy,jakiewprzeszłościmusiałamrobićdladziewczynz
Billings,aleniemiałamnawetszansyotozapytać.ZaróżowionezpodnieceniaLondoni
Viennawybrałysobieakurattenmoment,bywpaśćdoprzymierzałni,trzymającw
ramionachmnóstwoubrań.
-Cokupujecie?-zapytałaLondon,mierzącwzrokiemstosubrańPortii.
-Tylkoparęciuchów-odparłaPortia.-DobaniztymDziedzictwem.Wtamtejsalimają
paręświetnychkiecek.
-OBoże,widziałam.Halloweenwtymrokubędziestraszniedołujące.-Londonzrobiła
obrażonąminę.-Aleitakmamzamiarwłożyćmojąsuknię.Jeżeliniebędzieinnejokazji,
ubioręsięwniądoszkoły.
Naglewpadłmidogłowypewienpomysł.Wydawałsiętakoczywisty,żezdziwiłamsię,
iżniktdotejporyotymniepomyślał.Znakomitysposób,bydziewczynyzBillings
dostałyto,oczymtakmarzą,adotegobezryzykabrakuakceptacjispołecznejczy
posądzeniaopłytkośćipróżność.
-Agdybyśmytakurządziływłasnybal?-zaproponowałam.
-Jakto?-zapytałaPortia.
-BojeśliDziedzictwoodwołano,tomożedziewczynyzBillingszorganizująwłasnybal?
-
powiedziałam.-TylkodlauczniówzEaston,aletozawszecoś.Imiałybyścieokazję,by
wło-
żyćswojekreacje.
-Brzmiciekawie-mruknęłaTiffany,wysuwającdolnąwargę.
-Chwileczkę.Myślałam,żejesteściepostronie„jakmożnaimprezować,przecież
Cheyennedopierocokopnęławkalendami-powiedziałaPortia,odkładającnabokswoje
zakupy.-Skądtanagłazmiana?
-Pomyślałam,żemogłybyśmywimieniuCheyennezebraćtrochępieniędzyf|
zasugerowałam.-Możnabyustanowićstypendium,abyuczcićjejpamięć,isprzedawać
biletynabal.Icałydochódposzedłbynatenfunduszstypendialny,
-FunduszstypendialnyCheyenneMartin!-zakrzyknęłaVienna,podskakująciklaszcząc
wdłonie.
-Ooooo,podobamisiętenpomysł!-powiedziałaTiffany.
-Podobasię?Jestprze!-dodałaPortia.-Tojak,mogęteraziśćpoprzymierzaćkiecki?
Zanimwyleciałazprzymierzalni,dwukrotniejeszczecmoknęłapowietrzepoobustronach
mojejtwarzy.Tiffanypoklepałamniepoplecach,aLondoniViennazamknęłymniewe
wspólnymuścisku.
-Reed,jesteśmoimwybawieniem!-powiedziałaVienna.
-Tonajlepszypomysł,jakikiedykolwiekmiałaś-zgodziłasięLondon.
DziewczynypodążyłyzaPortiądodrugiejsali.Pochwilirozległosiępukaniedodrzwi
przymierzalni-dziewczynyprzekazywałyinnymdobrewiadomości.Zostałamsama,by
mócsięcieszyćmoimipięciomaminutamisławy.Tobyłdobrypomysł.Dobrzebyło
zrobićcoświmieniuCheyenne.Wdodatkucoś,czegonigdybysiępomnienie
spodziewała.Totak,jakbymmiałajejdowieść,żeźlemnieoceniła.
-Reed!Właśnieusłyszałamobalucharytatywnym!Cozaniezwykłypomysł!Jejrodzice
chybazwariują!-paplałaConstance,wpadającdoprzymierzalnirazemzSabine.
-Zdecydowanie.Todoskonałypomysł-dodałaSabine.
-Taaak,wielkiemihalo-burknęłaMissy,przechodzącobok.-Takjakbyniktwcześniej
nieustanawiałfunduszystypendialnych.
Przewróciłamoczamiizignorowałamtęwzmiankę.Wolałampławićsięwblasku
pochwał.
Miałamtylkonadzieję,żemojanowaczerwonasukienkabędziewystarczającoelegancka
natęokazję.Choć,zdrugiejstrony,toprzecieżjabyłamgłównąorganizatorkąbalu,
prawda?
Przynajmniejjedenrazwżyciutojabędęmogłaustalaćzasady.Spojrzałamnaswoje
odbiciewlustrzeiuśmiechnęłamsię.PoczułamsięjakzupełnienowaReed.
Damyprzystole
RestauracjawhoteluDriscollbyłaeleganckaitowdobrym,starymstylu.Lśniącedębowe
stoły,złotetapetywlilie,błyszczącekryształowekieliszki,białelnianeserwetki,okna,
przezktórewdzierałysiępromieniesłoneczne,widoknapięknystawiłabędziekreślące
zawijasynagładkiejpowierzchniwody.Wtakimmiejscużadnadziewczynawdżinsachi
ciężkichbuciorachnieczułabysiękomfortowo…nochybażetowarzyszyłobyjej
czternaścieeleganckich,dobrzeuczesanychdziewczątwnajlepszychstrojachna
wschodnimwybrzeżu!
Przynaszymstolikupanowałaserdecznaatmosfera;urządziłyśmysobiepogaduszkiprzy
kanapkachimrożonejherbacie.MójpomysłBaluBillingspoprawiłwszystkimnastroje,
myślałyśmytylkootym,gdzieurządzimyimprezę,kogozaprosimyikomutrzebabędzie
zapłacić,żebyalkoholmógłsięlaćstrumieniamibezobawy,żewkrocząwładze.Dawno
niesłyszałamwnaszymtowarzystwietyleśmiechu.
-Dobrarobota,Reed-szepnęłaminauchoSabinę,składającserwetkęnakolanach.-Że
nibyco?-zapytałam.
Położyłaramięnaoparciumojegokrzesłaipochyliłasięwmojąstronę.
-Rozejrzyjsię.Twójplancałodniowegowypadunamiastonajwyraźniejdziała.Niktnie
wydajesięjużprzygnębionyśmierciąCheyenne.
Sercemisięścisnęłonadźwiękjejimienia,aleudałomisięopanować.Sabinęmiała
rację.
Wyglądałonato,żezaczęłyśmypowolidochodzićdosiebiepotejtragedii.PaniKanena
pewnobysięztegocieszyła.
Tiffanywstała,stukającwidelcemwkieliszek.Natychmiastsięuciszyłyśmyi
spojrzałyśmynaniąwyczekująco.
-Chciałabymwznieśćtoast-powiedziałaTiffany,podnosząckieliszek.-Zanaszą
przyjaciółkęCheyenne.
Serceznówmisięścisnęło.
-Będzienamciebiebrakowało,Cheyenne.Imamynadzieję,żegdziekolwiekterazjesteś,
jesteśszczęśliwszaniżtutaj.
Tiffanyuniosłakieliszekjeszczewyżej;całaresztazrobiłatosamo.-ZaCheyenne!
Stuknęłyśmysiękieliszkami,poczymnastąpiłachwilaciszy;każdaznaspogrążyłasię
wewłasnychmyślach.Miałamnadzieję,żeCheyennenaprawdęjestgdzieś,skądmogłaby
zauważyćidocenićto,czegosiępodjęłyśmywjejimieniu.Towpewnymsensie
pomogłobynaprawićzło,któresięwydarzyło.Wreszcie,podłuższejchwilimilczenia,
Londonwstałaiodchrząknęła.
-Jestjeszcze,.feee…jaktosięmówi?Jestpewnakwestia,którąmusimysięzająć!-
oznajmiła,dumnaztego,żeużyłatakwyszukaniebrzmiącegozwrotu.-Billings
potrzebujeprezesa.Myślę,żepowinnyśmywybraćterazkogośnatostanowisko.
-Czytonaprawdęwypada?-spytałaMissy,wykrzywiająctwarzwkonsternacji.Jeślinie
będzieuważała,szybkonabawisięzmarszczek.-Cheyennenieżyjezaledwieod
tygodnia.
Kilkadziewczynmruknęło,zgadzającsięzjejuwagą.
-Tak,igdybybyłaterazznami,myślę,żesamaprzyznałaby,żeBillingspotrzebuje
przywódczyni-powiedziałaVienna,stającobokLondon.Jakzwyklewyglądałyjak
papużkinierozłączki.Jednamiałanasobiefioletowąkrótkąsukienkęzrobionąnadrutach,
adrugapodobną,tyleżeczarną.Obiemiałynatapirowanewłosyprzewiązanekolorową
apaszką.-Apozatymwszystkiewiemy,ktozostanieprezesem.Jakijestsensodkładania
tego,coitaksięstanie?
Chwilamoment.Wszystkiewiemy,ktozostanieprezesem?Nibykto?Janiewiedziałam.
Podniosłamwzrokizobaczyłam,żewszystkiedziewczynyzwyjątkiemMissypatrząna
mnie.
Odsunęłamsięodstołu,naglezrobiłomisięgorąco.
-Cotakiego?Niemamowy.
-Czychodzicioto,żeniechceszbyćprezesemBillings?-spytałastanowczoPortia.Tak
jakbysamamyślotymbyłaniedoprzyjęcia.
-Nie,nie,tonietak.Tylko…dlaczegoja?-odparłamzdumiona.
-Reed,przecieżtosięrozumiesamoprzezsię-powiedziaładelikatnieRose,pochylając
sięnadstołemtak,żebymjąwidziała.-Zobacz,coudałocisięzrobićwtymroku.Jako
jedynapostawiłaśsięCheyennepodczasotrzęsin…
-Pokazałaśwszystkim,jaknaprawdębyćsilnymwzoremdziewczynyzBillings-
potwierdziłaTiffany.-Broniłaśtego,wcowierzysz,mimożeresztasióstrsięztobąnie
zgadzała.
-Broniłaśnas-wyjaśniłaLorna,czymzasłużyłanapełneirytacjispojrzenieMissy.
-Anakoniecwyskoczyłaśztympomysłemterapiihandlowej…izbalem,ifunduszem
stypendialnym-powiedziałaRose.-Towszystkotwojazasługa.
-Jużjesteśnasząprzywódczynią.Tyleżeniejesttojeszczecałkiemoficjalne-dodała
Astrid.
-Apozatym,jesteśwdrugiejklasie,więcmożeszprzezcałedwalatapiastowaćurząd-
dorzuciłaTiffany,unoszącaparat,abyzrobićmizdjęcie,którenastępniezachowa,by
ukazaćpotomnościmójzdziwionywyraztwarzy.-WtejchwiliBillingspotrzebuje
odrobinystabilizacji.
Spoconedłoniepołożyłamnakolanach.Niezasłużyłamnatakizaszczyt.Absolutnienie.
Gdybynieja,Cheyennenadalbyłabyznami.Aprzynajmniejsamatakpowiedziała.Nie
mogłamzająćjejmiejsca,prawda?
-Niewiem,copowiedzieć-wyjąkałam.
-Niemusisznicmówić-pocieszyłamnieTiffany.-Czywszystkiesięzgadzamy,żeby
ReedBrennanzostałaprezesemBillings?
-Tak!-zgodniezakrzyknęłydziewczyny.Wszystkiepodniosłyręcedogóry,cała
czternastka
-nawetmilczącaShel-byWordsworth.NawetMissy,choćniepodniosładłonitakwysoko
jakinnedziewczyny.
Rozległsięuprzejmyaplauz-niezbytgłośny,bynieprzeszkadzaćpozostałymgościom
restauracji.Naglemimowolniesięuśmiechnęłam.Poczułamsiętakzaszczycona,takmile
zaskoczona;to,żedziewczynywybrałymnienaswojąszefową,ścięłomnieznóg.Że
wszystkiechciały,bymstanęłanaichczele.
Tegomibyłotrzeba.Zjednoczonegointernatu.Wsparciaipewnościprzyjaciółek.
Prawdziwegonowegopoczątku.
ReedBrennan,prezesinternatuBillings.
Zasłużona
ObjuczonezakupamiledwozmieściłyśmysięwefrontowychdrzwiachBillings.
Wszystkiewesołogadałyśmy,oceniająckolejnenowezdobycze|dogadującsię,ktokomu
mógłbycośpożyczyć.Terapiahandlowapowinnasięstadlegalnąmetodąleczenia
depresji.Przynajmniejwśródnas.
-Reed,musiszwpaśćdonasiznówpokazaćsięwtejczerwonejkiecce-postanowiła
Shelby.
Bytytoprawdopodobniepierwszesłowa,jakiepowiedziaładomniezwłasnejwoli.Nie
żebymmiaładoniejotożal.Wtymmomenciekochałamabsolutniewszystkich.-Chyba
mamparęszpilekodLouboutina,któreświetniebydoniejpasowała
-Tezpaseczków,zezłotymisprzączkami?Nojasne!-zgodziłasięPortia,
-Amożebyśmyposzływszystkiedomojegopokojuipooglądamy,coktórakupiła?-
zaproponowałam,niechcąc,bydobrazabawadobiegłakońca.Byłamzbytpodniecona
tym,żeopuściłomniepoczuciewiny.Chciałamodwlecjegopowrót.Apozatym
tworzeniewięzizdziewczynamibyłoczymśfantastycznym.Odwiekównie
pozwalałyśmysobienadobrązabawę.
-Pokazmody!-zaśpiewałyViennaiLondon,wyrzucającwgóręramiona.
-Supciopomysł-powiedziałaradośniePortia.ZaśmiałamsięiodwróciłamdoSabine:
-Nodobra,czymisiętylkozdaje,czywszyscysądziśmoiminajlepszymiprzyjaciółmi?-
szepnęłam.
-Taktobywazkobietamiprzywładzy-ześmiechemodparłaSabine,ściskającmoją
dłoń.-
Przyzwyczajsiędotego.Zasługujesznato.
Rozpierałamnieduma,mimożewydawałosięabsurdalne,iżktośmógłbyuważać,żemi
siętonależało.Alejeślinaprawdędziewczynytaksądziły,niemiałamzamiarusięznimi
spierać.Chciałamzatrzymaćtęchwilęiczućsiępełnaenergiitakdługo,jaktobędzie
możliwe.
Rzuciłyśmysięnaschodyipognałyśmynagórę.Komuśpostronnemumogłobysię
wydawać,żetojednawielkamasafalującychwłosów,podskakującychtorebiradosnego
śmiechu.
Właśniemiałamsięodwrócićiotworzyćdrzwidomojegopokoju,gdyktośwyszedłna
korytarz.ZpokojuCheyenne.
-Tujesteście!Całewiekiczekam,ażktośwróciipomożemirozpakowaćgraty!
Wszystkienaglezamilkłyśmy,potykającsięiwpadającjednanadrugą.Śmiechzamarł.
Niemożliwe,żebytobyłaona,niewierzyłamwłasnymoczom.Alejednaktoona!Gęste
brą-
zowewłosy.Władczypodbródek.Złośliwybłyskwoku.
NoelleLangewróciła.
Niespodzianka
-Noelle!Ranyboskie,cotytutajrobisz?
Otrząsnąwszysięzszoku,dziewczynyruszyływstronędawnoniewidzianejNoelle,
wykrzykującrozmaitepytania.Noelleotoczyłtłumkoleżanek;wszystkienarazchciałyją
przytulić,uściskać,aichchudełokcieimodnefirmowezegarkizderzałysięboleśniewtej
walce.Jajednakniemogłamsięruszyćzmiejsca.Podobniejakresztadrugoklasistek,
Constance,Sabinę,Astrid,Kiki,MissyiLorna.OnenieznałyNoelle.Prawdopodobnie
większośćznichsięjejbała.Aleniedlategomniezamurowało.Byłampoprostutak
zaskoczona,żeniestaćmniebyłonajakąkolwiekreakcję.
JakNoellemogłaminiepowiedzieć,żewraca?Widziałyśmysięprzecieżwzeszły
weekend.
Musiałajużwtedyotymwiedzieć.Alezachowywałasiędośćpowściągliwie,mówiła
tylkoomiejscach,któremazamiarzwiedzić,skoroniemajużkuratora.Czychciałamnie
zaskoczyć,czyteżbyłatokolejnazjejgierek?Mogętylkomiećnadzieję,żetopierwsze.
TłumwokółniejwreszciesięprzerzedziłiNoellespojrzaławprostnamnie.Utkwiławe
mniewzrokiposłałamiwymuszonyuśmiech.
-Niespodzianka!-krzyknęła.
Przecisnęłasięprzezgromadędziewczyn,podeszłaiuściskałamnie.Tbbyłszczeryi
mocnyuściskzprawdziwegozdarzenia.Niejakieśbyleco,którymzwykleobdarzasię
niezbytlubianąosobę.Owionąłmniecharakterystyczny-trochęostry,delikatnie
kwiatowy-zapachjejperfum;używałaich,odkądpamiętam.Odrazusięrozluźniłam.
-Noelle,dlaczegonie…
-Powiedziałam?Żebyujrzećtenzdziwionywyraztwarzy!Proszęcię!-Noelleodgarnęła
włosynaplecy.-Dziewczynkamusisięczasamizabawić.
Starszedziewczynyzachichotałyporozumiewawczo.Młodszeporuszyłysięniespokojnie.
NiemogłamoderwaćwzrokuodNoelle,choćpróbowałamzewszystkichsił.
Wyciągnęładomnieręceipowiedziałaprzyciszonymgłosem,jakgdybywpobliżunie
byłonikogoinnego:
-NareszciezobaczyszBillingstakie,jakiebyćpowinno.
Poczułamwgardlegulęwielkościpiłkinożnej.Skądwiedziała,żewłaśnietopotrzebuję
terazusłyszeć?Teraz,kiedywróciła-tu,gdziejestjejmiejsce-Billingsznówstałosię
prawdziwymBillings.
WzrokNoelleprześliznąłsięnadmoimramieniem.
-Czymysięznamy?
Obejrzałamsięzasiebie,aSabinęodpowiedziała:-Nie,chybanie.
-NoelleLange,tojestSabinęDuLac-przedstawiłamją,unoszącdłoń.-Dołączyładonas
wtymroku.
-Miłociępoznać-odparłaNoelle,delikatniesięuśmiechając.
-Tyleotobiesłyszałam-wypaliłaSabinę.
-Poważnie?Ajaotobienic.-Noellewyglądałanaznudzoną,próbującściągnąćjakiś
pyłekzeswetraodChaiken.
RadosnywyraztwarzySabinęustąpiłmiejscarozczarowaniu!Rzuciłamizawstydzone
spojrzeniezdradzonejprzyjaciółki.Chciałamwyjaśnić,żeopowiedziałabymoniejNoelle,
gdybymmiałazniąjakikolwiekkontaktprzedzeszłymweekendem.Aległupiomibyło
plątaćsięwzeznaniachprzywszystkich,tymbardziejżedziewczynyznówzaczęłygadać.
Chciaływiedzieć,gdzieNoellebyłaprzezcałytenczas,czymiałajakieświadomościod
KiranHayesiTaylorBellijaksięsprawymająmiędzyniąaDashem.Samabardzo
chciałamusłyszećodpowiedzinatepytania.
-No,chodź,Reed.Mamdlaciebieparęprezentów-rzuciłaprzezramięNoelle,gdycała
świtaodprowadzałajądopokoju.
Prezenty?Robiłosięcorazciekawiej.SpojrzałamnaSabinęprzepraszającymwzrokiem,
postanowiając,żepóźniejwszystkojejwytłumaczę,poczymruszyłamzaNoelle.Jakza
starychczasów.
PrzyszłośćBillings
-NoicoztobąiDashem?-zapytałaShelby,gdyNoelleotwieraławalizęodLouisa
Vuittona.
Gdysięwyprostowała,wstrzymałamoddech.Noellerzuciłaukradkowespojrzenieza
siebie,poczympowiedziała:
-Dashmasiędobrze-zręcznieudałojejsięuniknąćodpowiedzi.Niechciała,żeby
przyjaciółkiwiedziały,żesięrozstali?Jeżelitakbyło,todlaczego?-Słyszałyście,zeDash
ja-kojedynyspośródpierwszoroczniakówdostałsiędozałogiżeglarskiejwYale?
Dziewczynyprzyjęłytęwiadomośćokrzykamizaskoczenia,ajapoczułam,żerobimisię
gorąco.DlaczegoNoelleotymwiedziała,ajanie?Podobnosięrozstali,aDashod
początkurokupisałdomniemaile.Możeniezasługiwałam,bydzielićsięzemnątak
doniosłymiwieściami?ANoellebyłategowarta.
-Atengość,Cromwell,tojakiśpalant,nie?-powiedziałaNoelle,wrzucającdoszuflady
kilkaswetrówiapaszekwyjętychzwalizki.Następniezatrzasnęłaszufladę.Jakna
dziewczynę,którajestwłaścicielkąnajdroższychciuchów,najakiekobietamożesobie
pozwolić,nietraktowałaswojegomajątku
znależnymszacunkiem.Jejzdaniem,wszystkomożnabyłoodkupićlubzastąpićczym
innym.Miałaniewyczerpanezasobyluksusunawyciągnięcieręki.
London,Vienna,Tiffany,Portia,Rose,Shelbyijasiedziałyśmywjejpokoju,ależadnaz
nasnieśmiałaodpowiedziećnazadanepytanie.Najwyraźniejbyłyśmyodrobinę
przestraszonetym,żeznówznalazłyśmysięwpokojuCheyenne,któryjejrodzicezdążyli
jużwysprzątać.
Musielitubyć,kiedyrobiłyśmyzakupy.MimożewszędziepiętrzyłysiębagażeNoelle,
pokójwydawałsiędziwniepusty.Trochęprzerażający.Niemogęmówićwimieniu
wszystkich,alejamiałamwrażenie,żektośnasobserwuje.Iocenia.
-Nowięc,jakijestCromwell?-spytałaNoellezaskoczonanaszymmilczeniem.
-Nieznosimygo-wypaliłaLondon.
-Todelikatniepowiedziane-dodałaPortia.
-ToonzabiłCheyenne-wtrąciłaVienna.
Jakbywemniepiorunstrzelił.MusiałamsięoprzećobiurkoCheyenne-nie,obiurko
Noelle.
-Cotakiego?
-Wszyscyotymwiedzą.-Londonzrobiławielkieoczy.-WyrzuciłjązBillingsitamtej
nocysięzabiła.Wiemy,żeżytatymmiejscem,więc…
-Wszyscygoobwiniają-dokończyłaTiffany,ustawiającmasywnyobiektywswojego
staromodnegoaparatu.
Dlaczegootymniewiedziałam?Możebyłamzbytpochłoniętarozpamiętywaniem,kogo
obwiniałasamaCheyenne.
-Gdybyniebyłtakimnieustępliwymdraniem..
-Mówmijeszcze-Noelleprzewróciłaoczami.-Mójojciecmusiałzagrozić,że
doprowadzidozamknięciaszkoły,żebyprzyjętomnietuzpowrotem.
-ZamknąćEaston?Twójojciecmógłbytozrobić?-zapytałam,choćwcalebymnietonie
zdziwiło.
-Noniedosłownie,alemógłbysłaćdosądupozewzapozwem-roześmiałasięNoelle.-
Wierzmi,jegokieszeniesąowieległębszeniżEaston.Szkoławkońcubypadła.Kiedyta
przykraprawdadotartadoCromwella,facetzmiękłniczymtaniadętka.
-Wow,alemusiałbyćwku-powiedziałaPortia,przysiadającnakrawędziłóżka.Rodzice
Cheyennezabraliwszystkiejejwłasnemeble,więcnaichmiejscewstawiono
standardowemeblezBillings.PrzynajmniejdopókiNoellenieurządzisobiepokojuna
nowo.
-O,żebyświedziała-powiedziałaNoelle,rzucająciPodanabiurko.-Widziałyście,jak
siętrzęsie,kiedyjestzły?Wyglądajakfrankenstein.
Roześmiałyśmysię,aleNoellezmarszczyłanosiprzesunęłapalcempopowierzchni
biurka.
-Cotojest?Urządzałyścietuszaloneimprezyczyco?-Czubekjejpalcabyłpokryty
gęstymbiałymkurzem.
-Topewniezostałopowizyciepolicji,szukalituodciskówpalców-wyjaśniłaTiffany,
patrzącnapalecNoelle.-Biurkojestjedynymtutejszymmeblem,jakiegoużywała
Cheyenne,więc.iiNoellespojrzałananas,otwierajączezdumieniausta.
-Odciskówpalców?Dlaczego?Myślałam,żetobyłosamobójstwo.
-Bobyło-powiedziałacichoRose,spoglądającprzezwy-kuszoweokno.-Tylko…
-Chcielisięupewnić-dokończyłam,ztrudemprzełykającślinę.
-Pewnienabralipodejrzeń,borzeczwydarzyłasięwEaston-dodałaPortiazdrwinąw
głosie.
Noellezasępiłasię.Spojrzaławdrugikoniecpokoju,tamgdziewcześniejmieszkała
ArianaOsgood.Jejnajlepszaprzyjaciółka.Dziewczyna,któraokazałasięwyrachowaną
morderczynią.
-Proszę,proszę.Ciekawedlaczego-powiedziałaNoelle.Przezchwilępanowałacisza,
aleprzerwałająNoelle,klaszczącwdłonie,byoczyścićjezkurzu.
-Nodobra,cojeszczesiętuterazdzieje?-zapytała,wysypujączawartośćswojej
olbrzymiejkosmetyczkidogórnejszufladybiurka.-Oczywiście,nielicząckolacjiw
Driscollu,októrejCromwellnawijałpodczasnaszegospotkania.
KolacjadlaabsolwentówwDriscollu.Prawda.Ztegowszystkiegozupełnieoniej
zapomniałam.MiałasięodbyćwhoteluDriscollwnajbliższąsobotęibyła
najważniejszymwydarzeniemzjazduabsolwentów.KażdyuczeńEastonmiałprzyłączyć
siędokomitetu,bypomócprzyjejorganizacjilubzająćsiępracamipomocniczymi.
Sabineijamiałyśmybyćkelnerkami.Byłamkłębkiemnerwówiporaztysięczny
zastanawiałamsię,czyDashmazamiaruczestniczyćwkolacji,aleszybkoprzegnałamtę
myśl,jakgdybyNoellemogławy-czytaćjązmojejtwarzy.
-OBoże,oczywiście!BędziemymiećCoffeeCarma!-oznajmiłaVienna,wprowadzając
tymsamymradosnynastrój.
-Notak.Amberlyjestterazwpierwszejklasie,zupełnieotymzapomniałam.Będę
musiałasięzniąprzywitać,zanimmatkazaczniedomniewydzwaniaćitruć,żebymto
zrobiła.
-Prawda,przecieżsięznacie-przypomniałamsobie.
-O,widzę,żejużspotkałaśnasząmałąAmberly.-Noellewydawałasięrozbawiona.
-DałaReedkartęCoffeeCarma-powiedziałaLondonobrażonymtonem.
-Niedziwięsię.OpowiadałamjejoBillings,aszczególnieotobie,Reed-odparłaNoelle.
-
Pewnieszykujesobiezaplecze.Bystredziewczę.
Noellepołożyłanatoaletcepudełkozbiżuterią.-Icojeszcze?
-SłyszałaśjużpewnieoDziedzictwie-przypomniałaPortia,odrzucającnaplecylśniące
czarnewłosy.
-Tak.Strasznalipa.-Noelle,grzebiącwkosmetykach,wyciągnęłatubkęzbłyszczykiem
MACiotwartają.-Ktośwkroczyizorganizujetenbal.Wierzciemi,jedennieszczęśliwy
wypadekniepowstrzymaDziedzictwa.
-Myślisz?-głosLondonbyłpełennadziei.
-Janiemyślę,jawiem-odpowiedziałaNoelle,otwierająclusterkowzłotejoprawce,po
czympomalowałabłyszczykiemdolnąwargę.
-TaknawszelkiwypadekReedobmyśliłaplan„B”-dodałaTiffany.
-Znakomityplan„B”-uzupełniłaRose.
Noelleuniosłabrew,apałeczkaodbłyszczykazatrzymałasiękilkamilimetrówodjej
górnejwargi.
-Acóżtozaplan?
-WydamywłasnybalzokazjiHalloween!-wykrzyknęłaVienna.
-AbyuczcićpamięćCheyenne-wyjaśniłaShelby.SpojrzałamwyczekująconaNoelle.Z
nadzieją.Bowciąż
potrzebowałamjejaprobaty.
-Poważnie?-Noelledalejzajmowałasięmakijażem.$Pomysłowe,Reed.Zobaczno,
samaprzejmujeszinicjatywę.Powiedziałabymci:„SzczęśćBoże”,aletojestjużpassć.
Uśmiechnęłamsięiskinęłamgłową.Otochodziło.Niedoczekamsięodniejwiększej
pochwały,alewystarczyć
-IReedjestnaszymnowymprezesem!-powiedziałaLondon,podchodząc,byobjąćmnie
ramieniem.
Noelleztrzaskiemzamknęłalusterko.Sercezamartomizestrachu.Nieumiałam
rozszyfrowaćwyrazujejtwarzy.Gniew?Szok?Obauczucianaraz?Naglezapragnęłam
sięzewszystkiegowycofać.NiechciałamnadepnąćNoellenaodcisk,przecieżtoNoelle
Lange!
Dlaczegoprezesemmiałbyzostaćktośtakijakja,skoroNoelleLangewróciła?
-No,no,no-zaczęłaNoelle,krzyżującręcenapiersiachiprzyglądającmisięuważnie.-
Kopciuszekdalekozaszedł.
-Nowiesz,toznaczy…teraz,jakwróciłaś,towszystkozmienia…-wyjąkałam.-
Oczywiścietotypowinnaś…Znaczy,gdybyśtubyła,napewnobymnieniewybrano.
Noellespojrzałanamnie.Niktsięnieodezwał,żebyzaprzeczyćtemu,copowiedziałam.
Dziękizawsparcie,dziewczyny.Aniedawnojednomyślnieuznały,żejestemidealną
kandydatką.Chociażwłaściwieniemogęmiećdonichpretensji.TakabyłaNoelle.Nawet
jawiedziałam,żetoonapowinnazostaćprezesemBillings.
Odchrząknęłam.Jeślimiałamtozrobić,jeślijużmiałamoddaćupragnionąprezesurętuż
pozdobyciustanowiska,toprzynajmniejzrobiętozgodnością.Aniejakjąkającasię
idiotka.
-Bezciebietomiejsceniebyłotakiesamo-powiedziałamspokojnie.-Zawszemiałam
wrażenie,żeBillingstotwójdomitwójteren.Jeślichceszbyćprezesem,oddajęciten
urząd.
DziewczynyspojrzałynaNoelle.Wsunęłamręcedokieszeniiwstrzymałamoddech.
Noellepowolisięuśmiechnęła.
-Jakmiłoztwojejstrony,Reed,alenie,dziękuję.
Zamrugałamoczami,zaskoczona.Ulżyłomi,alebyłamzdumiona.
-Cotakiego?-wypaliłaPortia,mówiącnagłosto,cokażdaznaspomyślała.
Noellewzruszyłaramionamiiwrzuciłabłyszczykdoszuflady.
-Słuchajcie,prawdęmówiąc,niepowinnomnietuwogólebyć.Powinnambyłaskończyć
szkołęroktemu,alewiecie,różniebywa.Wróciłamtylkopoto,żebyudowodnićtymz
LigiBluszczowej,żepotrafięciężkopracowaćinieoczekujęspecjalnegotraktowania.
Natwarzachmoichprzyjaciółekwidaćbyłoniedowierzanie.Noellenieoczekuje
specjalnegotraktowania?Przecieżnadobrąsprawęnieznałainnego.Zajmowała
szczególnemiejscenawetpośródinnychuprzywilejowanychdziewczątwnaszymkraju.I
niedawałanikomuotymzapomnieć.
-TotyjesteśprzyszłościąBillings,Reed.-Noelleodwróciłasiędomnie.-Chcęsiętylko
upewnić,żekiedyjużopuszczęszkołę,pozostawięinternatwdobrychrękach.Anie
wyobra-
żamsobielepszychrąkniżtwoje.
Ho,ho!
Dziewczynyspojrzałynamnie.Byłypodwrażeniem.Todopierobyłapochwała.Choć
dziewczynyzBillingssamewybrałymnienatostanowiskoibytywtymjednomyślne,
terazdopieronastąpiłoostatecznepotwierdzenieichwyboru.
-Dzięki,Noelle-powiedziałamciepło.
-Niemazaco-Noelleuśmiechnęłasięznieprzeniknionym,byćmożeodrobinę
złośliwymbłyskiemwoku-paniprezes.
MantraJosha
Następnegoranka,przyśniadaniu,Joshpodniósłkubekizhukiempostawiłgonatacy.
Potemwziąłmiskę!podstawiłjąpodautomatzpłatkamiimocnouderzyłwdźwignię.
Usłyszałamtrzask,leczzezdumieniemodkryłam,żerączkasięniezłamała.Kiedydo
miskinasypałosięzbytdużo,Joshzakląłpodnosem,zaczerpnąłgarśćpłatkówirzuciłje
wkierunkustojącegozaladąkoszanaśmieci.Nawszystkichspadłgradmałych
pomarańczowychizielonychkółeczek.Chybatylkojednotrafiłodokosza.
WszyscyuczniowieEastonstarannieomijalidziśtematCheyenneinabożeństwa
żałobnego.
Rozmawianonatomiastoweekendzieabsolwentów,którymiałsięodbyćpodkoniectego
tygodnia.Wszyscymówiliotym,wcosięubiorą,ktozesławnychabsolwentówmożesię
pojawićijaknajlepiejzwinąćtrochęalkoholuzhoteluDriscoll.Byłojednakjasne,żeani
ja,aniJoshniezamierzamyuczestniczyćwtychwesołychpogaduszkach.
-Kobiecaintuicjapodpowiadami,żecościędzisiajdręczy-zażartowałam,chcącnieco
rozluźnićatmosferę.
Spojrzałnamniejaknawroga.
-Niemogęuwierzyć,żeNoëllewrócriła.Dlaczego,udiabła,przyjęlijąZpowrotem?
Westchnęłamciężko,Noëlle!Nojasne.CoinnegomogłodręczyćJosha?Musiałam
przyznać,żemialpowód,byjejnienawidzić.Wzeszłymrokuzbytchętnieprzypisałamu
zamor-dowanieThomasa,mimożeodpoczątkupodejrzewałaAriane.Inawetgdyby
Joshaniearesztowanoitakmiałbysłusznypowód,bychowaćurazędoNoellezarolę.
jakąodegraławzabójstwiejegonajlepszegoprzyjaciela.Ona,Kiran,TayloriAriana
porwałyThomasazjegopokojuiwywiozłydolasu,gdziezostawiłygoprzywiązanegodo
drzewa,samegoiprzerażonego.Tylkopoto,bydaćmunauczkę.Tylkopoto,żebypoczuł
siębezradnyiupokorzony-takjakjaczułamsięprzezniegopoprzedniegowieczoru,na
impreziewlesie.
To,cozrobiłybyłookropne,aletoArianawróciładolasuizamordowałaThomasa.A
Noëlle,KirianiTaylorniemiałypojęciaojejsadystycznejwyprawie.Moimzdaniem
NoëlleiresztaporządnienarozrabiałaaleniechciałyśmierciThomasa.Poprostumyślały,
żezrobiąmudowcip.Takstarałamsiętosobiewytłumaczyć.Byłotojedynelogiczne
wyjaśnienie,którepozwalałomispokojniespać.
-Wyglądanato,żerodziceNoellezagroziliszkoleprocesemitowystarczyło-
powiedziałamspokojniekładącnatacyprecelka.Podciągnęłamrękawyczarnego
kaszmirowegoswetrazdekoltemwserek,którydostałamodNoelle.Byttojedenzwielu
jejpodarunków,wśródinnychpowinnamwymienićbutyodMiuMiu,długinaszyjnikz
monogramemodTiffany’egooraziPhone’a-liczyłam,żeJoshniezapyta,skądgo
wzięłam!Noelletłumaczyła,żewtensposóbchcenadrobićto,iżwubiegłymrokunie
byłojejna
moichurodzinach.InaBożeNarodzenie.MówiłacośjeszczeoDniuFlagi.
-Cholera,wszyscykochająAmerykę.PowinnizmienićnazwętegokrajunaStany
Procesowe
-burknąłJosh.Wziąłgłębokioddechiwypuściłpowietrzenosem,kładącdłoniena
biodrach.
-MusiszsięwynieśćzBillings.Teraz,jakwróciła,będzietakjakwzeszłymroku.
-Nieprawda-odparłam.
-Tak?Askądwiesz?
-Popierwsze,tojaterazturządzę-zaczęłam.-Dziewczynywybrałymnienaprezesa,
pamiętasz?Atakprzyokazji,nawetminiepogratulowałeś.
Joshgłośnowestchnąłispojrzałnamniezlękiem.
-Maszrację.Przepraszam.Gratuluję.Przynajmniejtymrazempokazały,żemającośpod
kopułą.
-Dzięki-odparłam,skinąwszygłową.SiostryzBillingsniedoczekająsięodJosha
większejpochwały.-Samwidzisz,wtymrokuNoelleniebędziedyktowaławarunków,
bojatorobię.
-Taaak,jasne.-Joshpodniósłtacęiskierowałsięwstronęjadalni.
Zrobiłomisięgorąco.Czyniezdawałsobiesprawy,jakbardzomnieterazobraził?
-Wielkiedzięki-rzuciłam,podążajączanim.
Joshspojrzałnamniezniecocieplejszymwyrazemtwarzy.
-Przykromi,niemiałemnamyśliniczłego.-Wzruszyłramionami,poczymchwycił
pełnąjedzeniatacę.-Poprostu…Znamtędziewczynę.Noelleniespocznie,dopókinie
wywoławokółsiebieatmosferydramatuiskandalu.Dajspokój.Poprostuprzenieśsiędo
Pemberlyalbogdzieindziej.Toniekoniecświata.Aprzynajmniejznajdzieszsięzdalaod
niej.
-Niekoniecświata?Niemogęsiętakpoprostuprzenieśćpotym,jakdziewczynymnie
wybrały!-Rumieniecpaliłmipoliczki.-Apozatym,czymuszęciprzypominać,żewze-
szłymrokuNoelleuratowałamiżycie?
-Niemusisz.Aletwojeżycieniebyłobyzagrożone,gdybynieonaijejprzyjaciółkiz
Billingsspodciemnejgwiazdy-odparłJosh.-Dlaczegoniewidzisz,jakzepsutejestto
miejsce?
-Boże,Josh.Możejużstarczytejagitacjipodtytułem„konieczBillings”-odcięłamsię.-
Powtarzasztojakmantrę.
Zaskoczonyodchyliłgłowęizmarszczyłbrwi.
-Poprostumartwięsięociebie.
-Jasne,dzięki.Potrafięsięsamaosiebiezatroszczyć.
Odwróciłamsięiodeszłamszybkimkrokiem,poczymzajęłammiejscenadrugimkońcu
stolika,nietam,gdziezwyklesiadywaliśmy.Joshpowolipodążyłzamną,alewkońcu
zrozumiałaluzjęiusiadłzTreyemprzyinnymstole.Gdygwałtowniepotrząsałambutelką
zsokiempomarańczowym,minęłymniedwiedziewczynyzreprezentacjipiłkarskiej
pierwszychklas.
-Cześć,Reed-powiedziałajednaznich.-Gratulacjezokazjiobjęciaprezesuryw
Billings.
-Nojasne!Gratulacje!-zawtórowałajejdruga.-Atakprzyokazji,maszcudowny
sweter.
-Dzięki-odparłam.Zaskoczyłymnie.Nigdywcześniejzniminierozmawiałam.Nie
wiedziałamnawet,jaksięnazywają.Jaksiędowiedziałyogłosowaniu?
-Słuchaj,mójtatapracujedladrużynyNewEnglandRevolution,mógłbynamzałatwić
wejście,kiedybędągralizGalaxynawiosnęprzyszłegoroku,Inapewnospotkamy
Beck-sa!
Idziesz?-paplałapierwsza.
Zamrugałamoczami.Zadużoinformacjinaraz.Icałkiemdziwnapropozycja:spotkaniez
graczamipierwszejligi.
-Eeee,aktóżbyodmówił?-powiedziałam.-Przepraszam,alezapomniałam,jakmaszna
imię.
Dziewczynazarumieniłasię,aledzielnieodpowiedziała:-JestemAvaGreene.Atojest
DemetriaWallace.
-Dzięki,Ava.Tofajnieztwojejstrony.
-Straszniesięcieszę,żesięzgodziłaś!-krzyknęłaAva.-Notowidzimysięnatreningu!
Dziewczynyodeszływswojąstronę.Ichgłowystykałysię,pewnieznówgadały.
-Taaak.Dozobaczenia-rzuciłamwpowietrze.
Nodobra,tobyłodziwaczne.AlechybabycieprezesemBillingsniesiezesobąitakie
niespodzianki.
Sięgającpoprecelka,spojrzałamnaJosha,zastanawiającsię,czywidział,jakrozmawiam
zpierwszoklasistkami.Zobaczyłam,żemechanicznieprzeżuwapączkaispoglądaprzed
siebiezponurąminą.Poczułamukłucieżalu,leczjednocześniegniewu.Podobałomisię,
żetaksięomniemartwił.Naprawdę.Alezaczynałamsięniepokoić.Czymożnakogoś
zamęczyćzbytniątroską?
Suzel
-Wiedziałaś,żeGeorgeWashingtonniechciałbyćprezydentem?-zapytałamnie
wieczorempodekscytowanaSabine.Obróciłasięnakrześleizaklekotałyjejbransoletkiz
muszelek,którezawszenosiła.ZakochałasięwhistoriiAmeryki.Jakożeprzybyłaz
zagranicy,uczyłasięjejporazpierwszyikażdynowyfaktnapełniałjącorazwiększym
podziwem;innedziewczynyzBillingsreagowałyzpodobnąeuforiąjedyniena
wiadomość,żeStellaMcCartneylansujewłaśnienowąkolekcjęalbożezdjęciaJake’a
Gyllenhaalabezkoszulipojawiłysięwjakimśnowymmagazynie.Fajniebyłojednak
widzieć,żekogośtakinteresujeicieszyprzedmiot,któryjaznałamodpodstawówki.
Położyłamołóweknazeszyciedomatematykiirozprostowałamobolałepalce.Chyba
zbytmocnogotrzymałam.Naśrodkowympalcuzrobiłmisięodcisk.
-Tak,pamiętam-powiedziałam.-Washingtonsądził,żeniejestgodzientegozaszczytu
czycośwtymstylu,prawda?
-Prawietakjakty-odparłaSabine.
Spojrzałamnapalce,naktórychwidaćbyłojeszczeodciśniętyśladołówka.
-Myślę,żejestemgodnaprezesury-skłamałam.
-AleNoellebardziej.-Tobyłabardzospostrzegawczauwaga.
Zarumieniłamsię.
-Tak,nowiesz,onajestpoprostu…TojestNoelle.Zrozumiałabyśto,gdybyśznałają
lepiej.
Sabinęwyraźnieposmutniałaiszybkopowróciładoksiążek.
-Nocóż,alejejnieznam.
Idzięki,żemiotymprzypomniałaś,wynikałojednoznaczniezjejtonu.Alejakmiałam
jejtowyjaśnić?Niebardzoumiałamwytłumaczyć,jakczułamsięjesieniązeszłegoroku.
Samaniebardzowiedziałam,jaktoopisać.WielbiłamNoelle.Nienawidziłamjej.
Kochałam.Bałamsięjej.Potrzebowałamjej.Niedałosięokreślićjej…Noelle’owatości.
Tobyłocoś,czegokażdymusiałdoświadczyćsam.
-Sabinę,ja…
Przerwałomipukaniedodrzwi.Obiespojrzałyśmywtamtymkierunku,nieco
zdezorientowane.Nikttunigdyniepukał.Zwyklewchodziłosiędokogoś,informująco
niecierpiącymzwłokiproblemiezfryzurąalboprzekazującniezwykleważnąplotkę.Na
tyleważną,żesłychaćjąbyło,jeszczezanimdrzwizdążyłysięzamknąć.
-Proszę-powiedziałamniepewnie.
DrzwiotwarłaNoelleiodsunęłasię,przepuszczająceleganckąkobietęwśrednimwieku.
Nieznajomamiałanasobiedoskonaleskrojonykostium,anaszyigrubyzłotynaszyjnik.
Nawłosachmiałaświetniezrobionejasnepasemka,zaktórenawetArianadałabysię
pokroić.W
dłoniachtrzymaładużepudełko,zapakowanewsrebrnypapieriprzewiązaneczerwoną
jedwabnąwstążką.Uśmiechałasięciepłoi,trzebaprzyznać,szczerze,alewjej
zachowaniubyłocośwyraźniesłużbowego.Mimożebyładrobna,samajejobecność
wyraźnie
dominowaławcałympokoju.Wstałam,instynktownieczując,żetaknależysięzachować.
-Drogiepanie,przepraszam,żeprzeszkadzamwamwnauce-powiedziałazdelikatnym
południowymakcentem.
-Ależniemazaco-odparłamnatychmiast.
-Reed,chciałabym,żebyśpoznałaSusanLlewelyn-odezwałasięwesołoNoelle.-Suzel
jestprzewodniczącąkomitetuabsolwentekzBillingsiczłonkiemzarząduEaston
Academy.
-Miłociępoznać,Reed-powiedziałaSuzel,zbliżającsię
ipodającmiolbrzymieciężkiepudło.-WimieniukomitetudawnychmieszkanekBillings
chciałabymcipogratulowaćstanowiskaprezesa.
-Dziękuję-odparłamzaskoczona,żewiadomośćomojejprezesurzedotarłaażdo
zarządu.
OficjalnysposóbbyciaSuzelsprawił,żepoczułamsięlekkozdenerwowana.Zrobiłomi
sięgorącoiniewiedziałam,comampowiedzieć.Pudłobyłowielkieiniewygodniebyło
mijetrzymać.Sabineporuszyłasięnakrześle,ajachrząknęłam,wskazującruchem
głowyjejczęśćpokoju.UtkwiłamwzrokwNoelle.
-O,atojestSabineDuLac-dodałaobojętnymtonemNoelle.
Zaczerwieniłamsię,domyślającsię,coczujeSabine.DlaczegoNoelleupartasię,żeby
ignorowaćmojąwspółlokatorkę?Alewyglądałonato,żeSabineniezwróciłauwaginajej
ton,skupiającsięcałkowicienaSuzel.Napoczątkusemestru,kiedyCheyennekazała
dziewczynomnowoprzybyłymdoBillingskraśćróżneprzedmiotyzEaston,Sabine
wybrałatransparentwykonanynapożegnanieSusanLlewelyn.Zabrałagozkaplicy.Przy
tejokazjispędziłaniezliczonegodzinywszkolnejbibliotece,czytającoSuzel.Bytanią
zafascynowana.
-Tozaszczytpaniąpoznać.-Sabinęwstała,bypodaćSuzelrękę.
Sercezatrzepotałomiznerwów.Ożkurde!Możeteżpowinnambyłapodaćjejrękę?Ale
nawejściuwręczyłamitowielgachnepudło.Naglepożałowałam,żeniesłuchałam,kiedy
SabinęopowiadałamikiedyśznajdrobniejszymiszczegółamiożyciuSuzel.Mogłabym
terazzadaćjejjakieściekawealbomądrepytanie.Szybkosięodwróciłamipostawiłam
pudłonabiurku,przewracającprzytymkubekzdługopisamiiołówkami.Taksiętym
zdenerwowałam,żezachciałomisiępłakać.Słysząchałas,Noellezacisnęłausta,ale
Suzelcałkowicietozignorowała.
-Mnieteżmiłociępoznać-SuzeluprzejmieodpowiedziałaSabinę.-Jesteśjednąz
naszychnajnowszychczłonkiń.
Sabinęijaspojrzałyśmynasiebie.Sabinęwłaściwienigdynieprzeszłaprawdziwych
otrzęsin.Aleniemiałyśmyzamiaruwspominaćotamtymferalnymwydarzeniu.Wnoc
corocznegorytuałuCheyennedopilnowała,bydziewczyny,któreuznałazagodnetego
zaszczytu-Missy,KikiiAstrid-zostałypowitanewnaszymkręguzotwartymi
ramionami.
ASabinę,ConstanceiLomazostałyupokorzoneiwykluczoneztowarzystwa.Sprawę
zakończyłdyrektorCromwell;CheyennezostaławydalonazEastonitejsamejnocy
odebrałasobieżycie.Odtamtejporyniktniewspomniałootrzęsinach.
-To,rzeczjasna,jestdlaciebie-zwróciłasiędomnieSuzel,spoglądającnapodaruneki
składającdłonie.-Otwórzpóźniej,kiedybędzieszsama-dodałastanowczymtonem.
RzuciłamokiemnaSabinę,którątainstrukcjanajwyraźniejwprawiławzakłopotanie.
-Och,wporządku.Dziękuję-wyjąkałam.
-Wszystkieuważamy,żebędzieszcennymnabytkiemipozytywnymwkłademw
dziedzictwoBillings-powiedziałaSuzel,uśmiechającsięcorazszerzejiprzyglądającmi
sięuważnie.
DziękiBogu,miałamnasobienowy,drogisweter,którydostałamodNoelle.
-Dziękuję.Mamnadzieję,żeniezawiodęwaszychoczekiwań-nareszcieudałomisię
sklecićpełnezdanie.
-Byłomibardzomiłopoznaćwasobie-dodałaSuzel.
-Namteż-odparłam.-Czyzobaczymysięnakolacjiabsolwentówwsobotę?
Brawo!Kolejnepełnezdanie.Suzeluśmiechnęłasię.
-Oczywiście.Napewnotambędę-odpowiedziała.-Wtakimraziedozobaczenia.
Uścisnęłanamdłonie,poczympodeszładodrzwi.NoellewyszłarazemzSuzeli
zamieniwszyzniąszeptemkilkasłównakorytarzu,wróciładonas.
-AwięctobyłaSuzel?-spytałam.NieliczącdokonanejprzezSabinękradzieży
transparentu,niesłyszałamimieniaSu-sanLlewelynodzeszłegoroku,kiedytozałatwiła
namjednodniowywyjazddospa.Nam-czylimnie,Noelle,Arianie,Kiran,Taylori
Natashy.Wydawałosięteraz,żebyłotostolattemu.
-Tak,tobyłaSuzel-odpartazuśmiechemNoelle.
-No,Reed,otwórzswójprezent!-ponagliłamnieSabinę,pożerającpudłowzrokiem.
-Ooo,tak!-powiedziałam,odwracającsię,żebypodnieśćpodarunek.
-Reed,nie.-Noellepołożyładłońnapudle.
-Cotakiego?Dlaczegonie?
-Słyszałaś,comówiłaSuzel.Maszotworzyć,jakbędzieszsama.-Noellewskazała
wzrokiemSabinę.
Sabinęzbladła,Imiałapowód.Oczywistebyło,żeNoellewie,cojestwśrodku.Wkrótce
jateżsiętegodowiem.Noellechciałapowiedzieć,żetylkoSabinęniejestwarta,bysię
tegodowiedzieć.
-Cóż,możeitak,ale…
-Reed,jesteśprezesemBillingsimusiszpoważnietraktowaćtakiesprawy-powiedziała
surowymtonemNoelle.
ZtrudemprzełknęłamślinęispojrzałamnaSabinę.Odpoczątkurokubyłajednązmoich
najlepszychprzyjaciółekiczułamsięokropnienamyśl,żebędęjąmusiaławykluczyćz
pewnychspraw.Alecomiałamzrobić?TobyłaoficjalnasprawaBillings.Ważnasprawa.
-Noellemarację.Przykromi,Sabinę.Sabinęwzruszyłaramionami.
-Dobra.Comitam.
Poczymwróciładoswojegobiurka,jakbytakwestiazupełniejejnieobchodziła.
Alewiedziałam,żetakniejest.Tobyłooczywiste.Jeślichodziłoosprawyzwiązanez
Billings,Sabinepoprostuichnierozumiała.Miałamnadzieję,żezczasemdotrzedoniej,
ilemaszczęścia,żemożetubyćicototaknaprawdęoznacza.Przeczuwałam,żew
przeciwnymwypadkumojerządystanąsiękościąniezgody.
Władzaabsolutna
TobyłatorebkaodChloe.Duża,czarna,zmiękkiejskóry.Serialimitowana.Torebkaod
Chloe!Wartaconajmniejdwatysiącedolarów-wiedziałamotymtylkodlatego,żePortia
miałakiedyśpodobnąiusłyszałam,jakmówiłaShelby,iżzapisałasięnaniąimusiała
czekaćponadrok,akiedyjejojcieczobaczyłrachunek,omałogoszlagnietrafił,choć
podobnobył
jakąśgrubąrybąwmiędzynarodowymbiznesie.Zajmowałsięchybazłotemidiamentami
iutrzymywałpodejrzanekontaktyztajnymisłużbamikilkukrajów,jeśliwierzyćtemu,co
szeptanopokątach.
-Jednatorebka?Jedna?-zwyraźnymormiańskimakcentempowtarzałpanAhronian.
Jegotwarzzsekundynasekundęstawałasięcorazbardziejczerwona,costrasznie
rozbawiłomatkęPortii.
Aleostatecznie,rzeczjasna,zapłacił.
AterazsamamiałamtorebkęodChloe.Ja,ReedBrennan.Gdybymjąsprzedałana
eBay’u,mogłabymspłacićkredyt,którymójtatawziąłnakupnosamochodu.Conie
znaczy,żebymzamierzałatozrobić.Prawdęmówiąc,miałamochotęschrupaćtętorebkę.
Przecieżjateżmogęmiećcośluksusowego,prawda?
Spojrzałamprzezramię,byupewnićsię,żenikogopozamnątuniema.Potemuniosłam
torebkędotwarzyipowąchałamją.Ostry,intensywnyzapachnowejskóryprzepełnił
mojezmysłyisprawił,żezrobiłomisięlekkonasercu.Chybasięzakochałam.
AledlaczegoniemogłamjejwyjąćprzySabinę?Tobyłoniedopomyślenia,jasne,ale
przecieżitakwkońcuzobaczy,żejąnoszę.Ja,ReedBrennan,dziewczyna,którakorzysta
zestypendiumsocjalnego,aparadujeztorebkązadwatysiące.Prawda,wzeszłymroku
dostawałamkosztowneprezentyodKiraniinnychdziewczyn,alenigdynictak
luksusowego.
Gładziłampalcamidelikatnąskórę,bawiłamsięzłotymzapięciemimiałamwłaśnie
odłożyćtorebkę,byoprzećsięwygodnieipoprostunaniąpopatrzeć,kiedydostrzegłam,
żewśrodkucośjest.Odchyliłamgórnączęśćizajrzałam.Byłtamstaranniezłożony
grubykatalogNeimanaMarcusa,kasetkanabiżuterięzpłytąkompaktowąwśrodkuoraz
czerwonapodłużnaportmonetkanazamekbłyskawiczny.Zauważyłam,żejest
wybrzuszona.
Poczułamsięjakwświątecznyporanek.Świątecznyporanek,jakiegonigdynie
przeżyłam.
Wyciągnęłamportmonetkęiotwarłamją.Zauważyłam,żejestodFendiego.Aletym
razemtoniemetkamniepowstrzymała.Zzaskoczeniemodkryłamwportmonetcerulon
banknotów.
Niemamowy!
Zamknęłamportmonetkęiznówobejrzałamsięprzezramię.Cisza.Martwacisza.
Wszyscybylinadole,gdzierozmawialionaszymbaluprzebierańców.Planowałam
dołączyćdonichzakilkaminut,alenajpierwmusiałamsięotrząsnąćzszoku,który
właśnieprzeżyłam.
Drżącymirękamiznówotwarłamportmonetkęiwyjęłamowiniętypapierowąopaskąplik
banknotów.Nigdywcześniejniewidziałamtylusetek.Naopascewidniałnadrukowany
napis:$5000.
Pięćtysięcydolarówgotówką.Dlaczegoktośmiałbymidawaćtylepieniędzy?
Oddychającnerwowo,wepchnęłambanknotydoportmonetki,poczymschowałamjąpod
poduszkę.Obawiałamsię,żewkażdejchwilimożemituwpaśćjednostkadodziałań
specjalnych,ściągniemniezłóżkairzuciościanę.Pięćtysięcydolarów.Towięcejniż
kiedykolwiekmogłamsobiewyobrazić.Nacomiażtyle?jf
Wzięłamgłębokioddechiznówpodeszłamdotorebki.Położyłampłytęnabiurkuobok
zamkniętegolaptopa.Następniewyjęłamkatalog.Dołączonodoniegojakąśkartkę.
DrogaReed,
PrzyjmijgratulacjezokazjiobjęciastanowiskaprezesaBillings.Jakowiceprezesdziału
zakupówwNeimanMar-cusGroup,mamprzyjemnośćzaproponowaćCiotwartąlinię
kredytową.WkażdymkolejnymsezoniebędęprzesyłałaCinaszkatalog,zktórego
będzieszmogłagratiswybraćtowaryomaksymalnejłącznejwartościtysiącadolarów.
Miłejzabawy!
PozdrowieniaodsiostryzBillings
TinsleyDunellen
EastonAcademy,rocznik1990
Tegojużbyłozawiele.Pieniądzewprezencie,darmoweciuchy.Firmowetorebkizafriko.
Cojeszcze?DarmowawycieczkanaHawaje?
Zaintrygowanadogranicmożliwości,otwarłamlaptopaiwłożyłampłytę.Musiałam
założyćręcenakrzyż,botakmisiętrzęsły,gdykomputer,brzęcząc,budziłsiędożycia.
Naekraniepojawiłasięlistafolderów:
ABSOLWENTKIZBILLINGS-LATAOSIEMDZIESIĄTE
ABSOLWENTKIZBILLINGS-LATADZIEWIĘĆDZIESIĄTE
OBECNEMIESZKANKIBILLINGS
FUNDUSZBYŁYCHMIESZKANEKBILLINGS
HOLDINGINIERUCHOMOŚCI
KONTAKTYNAUNIWERSYTECIE
KONTAKTYWRANKINGUFIRMFORTUNE500
LOSANGELES
NOWYJORK
PARYŻ
MEDIOLAN
Itakdalej,itakdalej.Otwierałamplikpopliku.Bilansfunduszuabsolwentekopiewałna
dobrekilkamilionówdolarów,ajawłaśnieotrzymałamnumerPINdoichkonta.Ab-
solwentkimiałykontaktywdziałachrekrutacjikażdegoprestiżowegouniwersytetuw
krajuiwwielumiędzynarodowychkorporacjach,wktórychkażdychciałbypracować!
Plikizatytułowanenazwamimiastzawierałydanekontaktoweułożonewedługlokalizacji,
anastępniewedługnazwprzedsiębiorstw.Folderzholdingaminieruchomościzawierał
sporychrozmiarówdokument,awnimwyszczególniononieruchomościnacałym
świecie,których
właścicielkamibyłydawnemieszkankiBillings.Domytebytynajwyraźniejdonaszej
dyspozycji,gdybyśmychciałynaprzykładudaćsięnamałyspontanicznywypaddo
DubajualbozadekowaćsięnaparędninawybrzeżuMorzaŚródziemnego.Znalazłam
dane
kontaktowekażdejmieszkankiBillingsicałkiemprywatneinformacje:zakogowyszłyza
mąż,ilemajądzieci,iledomówigdzie.Dotegoprzykażdymnazwiskuwidniałazakładka
zatytułowana„ważneinformacje”,któreokazałysięnimniej,niwięcejtylko„ważnymi
brudami”.WstydliweszczegółydotyczącekażdejzbyłychmieszkanekBillings.
Romanse,aresztowaniaiinnekompromitującesytuacje.Czytającto,ażsięzarumieniłam.
Dlaczegoumieszczonotutakieinformacje?Dlaczegokomuśzależało,bymije
przekazać?Ktozebrał
tewszystkiewiadomościijakjezdobył?
Iczyplikzdanymiobecnychmieszkanekteżzawierałrówniewstydliweinformacje?
Nienawidziłamsięzato,alepoprostumusiałamwiedzieć.Kliknęłamwięcnafolderz
obecnymimieszkankamiBillings:zawierałoczywiściesiedemnaścieplików,każdy
nazwanyimieniemktórejśzmoichprzyjaciółek.NawetNoelleiCheyenne.Ignorując
niezdrowąciekawośćdotyczącąCheyenne,otwarłamplikzmoimimieniem.Iznalazłam.
Wszystko.
Dochódmojejrodziny.Miejscepracytaty.Całąprzygnębiającąhistorięchorobymamy.
ŚredniąocenmojegobratawPensylwanii.Imnóstwoinformacjinamójtemat.Rekordy,
którepobiłamwszkoleśredniejwCroton.To,żezdobyłamnagrodyzadwaostatnie
kwartałydrugiejklasy.Wakacyjnapracaiilepieniędzywniejzarobiłam.
Poczułamsięniecodziwnie,kiedytakczytałamwiadomościoswoimprywatnymżyciu,
wyszczególnioneterazprzezkogoś,jakgdybynicnieznaczyły.Czymiałotocoś
wspólnegoztymdziwnymuczuciem,żektośmnieobserwuje?Widocznietoniebyła
tylkomojaparanoja.
Tyledobrze,żektokolwiekmnieśledził,niewiedziałjednak,żeomałoniepocałowałam
Dashawtedywlecie.WśródmoichważniejszychzwiązkówwymienionotylkoAdama
Robinsona,mojegobyłegochłopakazCroton,ThomasaPearsona(jużnieżyje),Waltera
Whittakera(byłamznimnaDziedzictwie)iJoshuęHollisa(obecny).
Nachwilęoparłamsięnakrześle,przyglądającsięfolderominnychdziewczynzBillings.
MissyThurber.Niezaszkodziłobymiećnaniąjakiegośhaka.PortiaAhronian.Czymdo-
kładniezajmowałsięjejtajemniczyojciec?ICheyenneMartin.Czycierpiałanadepresję?
Miewałahuśtawkinastrojów?Gdybymzobaczyłacośtakiegowjejfolderze,zpewnością
poczułabymsięowielelepiej.
Aleczymiałamprawotozrobić?Czywolnomiczytaćonajskrytszychtajemnicachludzi,
którzypodobnosąmoimiprzyjaciółmi?Tobyłobypoważnenadużycie.
Chociaż…Cheyennejużnieżyje.Ajeślijestcoś,dziękiczemumogłabympozbyćsię
choćczęściowopoczuciawinyiniepokoju…
Położyłamdłońnamyszy.Jużmiałamkliknąć,kiedymójnowyiPhonezadzwoniłtak
głośno,żeomałoniespadłamzkrzesła.
Chwyciłamtelefon.NaekraniepojawiłasiętwarzJosha.Ledwoudałomisięutrzymać
telefoniprzyłożyćgodoucha.
-Halo?
-Reed?Wszystkowporządku?-zapytałJosh.Podejrzewam,żemiałamnieconerwowy
głos.
-Tak,wszystkodobrze.Przepraszam.-Szybkozamknęłamwszystkieplikiiwyjęłam
płytę.-
Przestraszyłamsiędzwonkawtelefonie.
-Przepraszam,niechciałemcięwystraszyć.Słuchaj,jestemprzedtwoiminternatem,
możeszzejść?
-Jesteśprzedinternatem?Teraz?-spytałam,wstając.Kolanamiałamjakzwatypotym,
cozobaczyłamiczegosiędowiedziałamonowychmożliwościach,jakiesięprzedemną
pojawiły.OdsunęłamzasłonęizobaczyłamJoshastojącegonatrawnikupodmoimoknem.
Podniósłdłońiuśmiechnąłsięnieśmiało.
-Zarazzejdę.
Wyłączyłamtelefon,zamknęłamlaptopaiwsadziłampłytędostojaka,nasamkoniec,za
starąpłytąJohnaMayera.Nikt,nawettajemniczyzespółdetektywówzBillings,nie
będziejejtamszukał.KatalogwcisnęłamzpowrotemdotorebkiodChloe,poczym
schowałamjąpodbiurko.Dlakamuflażuzastawiłamjąkrzesłem.
Teraztowszystkonależałodomnie.Tylkodomnie.
Imiałamzamiarsiętymrozkoszować.
Niegrzeczna
Joshprzestępowałznoginanogę.Podeszłamdoniego,ciągnącwdółrękawyswetra.Był
chłodnywieczór;Joshmiałnasobiesweterzgolfemwpionoweprążki,zapinanyz
przodunasuwak.Tobyłchybajegonajbardziejseksownyciuch.Mimożenie
rozmawialiśmyodporannejwymianyzdań,chciałamsięwtulićwjegoramionai
pocałowaćgo.Amożepoprostubyłamweuforii,dowiedziawszysię,jakawładza
spoczywawmoichrękach.
-Czylijestemgnojkiem-powiedziałnapowitanie.Wzięłamgozarękęiprzyciągnęłam
bliżejścianybudynku.
Prawdęmówiąc,niewolnonambyłoprzebywaćpozainternatemotakpóźnejporze,aco
dopieroumawiaćsięnaspotkaniazosobnikamipłciprzeciwnej.Aleczyktoś
kiedykolwiekprzestrzegałtychzasad?Całyczasmiałamjednakprzedoczamipliko
nazwie„ważneinformacje”.Zastanawiałamsię,czyznajdziesięwnimrównież
informacjaotejschadzce.
-Niejesteśgnojkiem-szepnęłam.
-Jestem,jestem.-Joshpodrapałsięwpotylicęispuściłwzrok.-Wiesz,Noellenigdynie
będziemojądobrąkoleżanką,aledlaciebiejestkimśważnymipowinienemzdawaćsobie
ztegosprawę.Postaramsię…postaramsięodtejchwililepiejzniądogadywać.
Spojrzałamnaniegojednocześniezaskoczonaiwzruszona.
-Niemusisztegorobić.Naprawdęrozumiem,dlaczegojejnielubisz.Byćmoże
będziemy,niewiem,naprzykładspotykaćsięznaszymiznajomymiosobno.
-Takjakbytobyłomożliwe-zażartowałJosh.Uwielbiamjegouśmiech.Jegosłodki,
nieśmiałyuśmiech.-Nie,wporządku.Potrafiętrzymaćustanakłódkę.Poważnie.Będzie
dobrze.
-Możepoprostuzajmijustaczymśinnym-powiedziałam,przysuwającsiędoniego.
Ażmusięoczyzaświeciły.
-Naprawdę?Acomasznamyśli?
Zarzuciłammuramionanaszyjęiprzyciągnęłamgodosiebie.Jakzwykle,gdytylkojego
językdotknąłmojego,poczułamprzyjemnedrżenie,nawetwpalcachstóp.Mimowolnie
jęknęłam.Joshodebrałtojakozachętęipocałowałmniejeszczemocniej,przyciskając
mniedościanyinternatu.Wpowietrzuunosiłosięcośdziwnego,cosprawiło,że
poczułamsięniezwyklepodniecona.PrzycisnęłamsiędoJoshajeszczebardziej,wtulając
sięwniegocałymciałem.DłonieJoshawsunęłysiępodmójsweter.
Niemogłamuwierzyć,żetorobimy.Nasamymśrodkukampusu,gdziewkażdejchwili
mógł
przechodzićktóryśzestrażników.AleterazbyłamprezesemBillings.Czytoprzypadkiem
nieoznaczało,żejestemnietykalna?Takczyinaczejniemiałotowiększegoznaczenia.
Szybkieprzytulankijużsamewsobiesąpodniecające,aleszybkieprzytulankiz
możliwościąprzyłapania-o,tojużjestcałkiemniegrzeczne.
PalceJoshadotarłydomojegostanika.Delikatniezacisnąłdłońnamojejpiersi.Nie
mogłamoddychać.Jednakwmomenciegdyjegopalcewśliznęłysiępodmateriał,
wyrwałamsię.
Dobra.Nietutaj.Nieteraz.
-Cosięstało?-zapytałnieobecnymgłosem.-Przepraszam.Ja…
-Nie,nie,wszystkowporządku-odpadamszybko.-Jatylko…Zaraznasktośprzyłapie.
-OBoże,maszrację.Ja…
Naglespojrzałgdzieśponadmoimprawymramieniemizbladł.
-Cojest?-zapytałam.Terazbyłamjużprzerażona.Chwiejnymkrokiemoddaliłamsięod
ścianyispojrzałamwokno,alenicwnimniezobaczyłam.-Ktośnasobserwował?
-Nie,chybanie-odpowiedziałJosh.-Chybazaczynammiećobsesję.
-Powinieneśjużiść-powiedziałamnagle.Szybkopocałowałamgowustai
odepchnęłam.
-Nodobra.-Niechętnieruszyłdoswojegointernatu,poczymstrzeliłpalcamiiodwrócił
siędomnie.-Zapomniałbym…Chciałemcięocośzapytać…Wprzyszływeekendmamy
zjazdrodzinnyHollisówwMaine.Wybierzeszsię?
-ZjazdrodzinnyHollisów?
-Tak.CorokuojcieczapraszawszystkichdonaszegodomuwMainenaolbrzymispęd-
powiedziałJosh,wkładającdłoniepodpachy.-Przyjeżdżająkuzyni,ciotki,cioteczne
babkiicałareszta.Zcałegokraju.Iwszyscychcąciępoznać.Omałonieudusiłamsię
własnąśliną.
-Mniepoznać?
-Nocóż,niewszyscywiedzą,kimjesteś…Jeszczeniewiedzą.Alejaksiędowiedzą,
będąchcieliciępoznać-odparł
Josh.-Mamamipoleciła,żebymcięzaprosił,abraciaisiostryumierajązciekawości,
żebyzobaczyćtęgwiazdę,októrejopowiadałemprzezcałelato.Zjazdjestwsobotę,
przenoco-walibyśmytam,awniedzielęwrócilidoEaston.Cotynato?
Zawahałamsię.Widziałam,żeJoshowizależy,abympojechała,aleniepokoiłamnie
olbrzymiagrupaludzi,naktórychmiałamzrobićwrażenie.Nietaklubiłamspędzać
weekendy.
-No,dajsięnamówić.Będziefajnie.-Joshpodszedłbliżejiwziąłmniezarękę.-
Obiecuję,żeaninachwilęniezostawięcięsamej.
Uśmiechnęłamsięszeroko.
-No,jeślitakstawiaszsprawę…
-Tak!Napewnowygramwkonkursie„Ktoprzywiózłnajpiękniejsządziewczynę”!-
powiedziałJosh,wymachującdrugąręką,zwiniętąwpięść.-Wypchajsię,HunterHollis,
zapomnijozwycięstwiewtymroku!
-Cotakiego?
-Żartowałem!Tylkożartowałem!-Dałmibuziaka.-Kochamcię.
-Jateżciękocham-odpowiedziałamzradosnymuśmiechem.
Pomachałminapożegnanie,poczymruszyłbiegiem.Odprowadzającgowzrokiem,
kątemokazauważyłam,żewokniecośsięporusza.Sercegwałtowniemizatrzepotało.
Spojrzałamjeszczeraz.Zasłonawjednymzokiennakorytarzuopadła,jakgdybyktoś
przedchwiląjąodchylił.
Fantazjujesz,Reed.Niktcięnieobserwuje.
Naglezrobiłomisięzimno,szybkospojrzałamprzezramię.Nakamiennymchodniku
byłowidaćtylkobłyskświatełicieniedrzewkołyszącychsięnawietrze.Jednaknadalsię
bałam.
Otuliłamsięswetremiprzebiegłamostatniekilkametrówdzielącemnieodinternatu,po
czymszybkoweszłamdośrodka.Zrobiłomisięgłupioipotrząsnęłamgłową-
postanowiłamniezaprzątaćsobiemyśliurojonymiszpiegami,aleskoncentrowaćsięna
całkiemrzeczywistejkwestii,amianowicieweekendzie,którymiałamspędzićzjednąz
najstarszychinajbardziejszanowanychrodzin.Zupełnieobca,innaniżpozostali-będę
sięczułanienamiejscu.Westchnęłamgłęboko,poczymruszyłamnagórę,pogodziwszy
sięzlosem.Totylkojedendzień.Damradę.ZrobiętodlaJosha.
Cogodzina
WpiątekwieczoremabsolwencizaczęlisięgromadzićnadziedzińcukampusuEaston
niczymszarańcza.Byliwszędzie.Robilisobiegrupowezdjęciaprzedinternatami,
rozmawialinaśrodkustołówki,testowalinowootwarteCoffeeCarma.Uczniowie,którzy
niemoglisięposzczycićobecnościąswychrodzicówlubchociażbyrodzeństwawtym
szacownymgronie,bądźteżci,którzyakuratniemieliochotynikomusiępodlizywać,
pochowalisięwpokojach.
Wśródtychpustelnikówbyłamija.Wiedziałam,żejakonowowybranyprezesBillings
powinnambyćnadziedzińcuinawiązywaćcennekontakty,aleniemogłamzebraćsięna
odwagę,bywyściubićnoszpokoju.Bałamsię,żemogęprzypadkiemwpaśćnaDasha.
Niepowiedziałmi,czyzamierzasiępojawićnazjeździe.Poupojnymtygodniu
spędzonymzJoshem-kiedytotrzymaliśmysięzaręce,rozmawialiśmyijeślitylko
nadarzałasięokazja,wymykaliśmysięnagorętszespotkania-tymbardziejpostanowiłam
usunąćDashazmojegożycia.To,żekażdegodniaspędzałamsporoczasuzNoelle,
dodatkowoułatwiłomitędecyzję.Przeczytałamkilkamaili,którewtymtygodniu
przysłałmiDash,alenażadennieodpowiedziałam.DziękiBogu,niepowtórzyłysięjuż
żadneckliwetekstyiczasamizprzyjemnościąmyślałam,żepoprostuwszystkosobie
wyobraziłam.Wtedybyłomiłatwiejuznaćsprawęzazakończoną.
Alebyłocośjeszcze,coś,oczymznacznietrudniejbyłomizapomnieć.Całytydzień
starałamsięniemyślećomailuodCheyenne.Próbowałamwyrzucićgozpamięci.
Ustawiłamnawetjejadresmailowyjakospam,wraziegdybykoszmarnymailfaktycznie
miałbyćwysyłanycopiątek.Wtedytrafiłbyprostodokoszanaśmieci.Zakażdymrazem,
kiedyprzypominałamisiętasprawa,powtarzałamsobie,żejużpowszystkim.Żejeślinie
zajrzędofolderuzespamem,niebędęmusiałanigdywięcejczytaćtejmakabrycznej
wiadomości.
Aleotonadszedłpiątkowywieczóripoprostumusiałampoznaćprawdę.Musiałam
wiedzieć,czymailodCheyennebyłtylkowytworemmojejwyobraźni,czymożejakimś
przypad-kowymbłędem.CzyteżCheyennebyłanaprawdętakpodła,bydołożyćstarań,
abymcotydzieńotrzymywałaodniejwiadomośćzzaświatów,przypominającąo
dręczącymmniepoczuciuwiny.Trzęsącsięzestrachu,dopóźnasiedziałamnałóżkui
udawałam,żesięuczęwciepłymświetlelampkinabiurku.ŻyczyłamSabinędobrejnocy.
Jakzwyklezasnęławokamgnieniu.Gdyusłyszałamjejregularnyoddech,sercemi
podskoczyło.Nadeszłatachwila.Godzinazero.
Odsunęłamkołdręipocichutkuodłożyłamksiążkędohistoriinapodłogę.Mójlaptopbył
wtrybieuśpionym,więcuruchomiłsię,gdytylkogootworzyłam.Drżącymipalcami
sięgnęłampomyszkę,wduchupowtarzającsobie:„Uspokójsię.Nicniebędzie.Tobyła
pomyłka”.
Takiewyjaśnieniewydawałomisięnajbardziejlogiczne.
Najpierwsprawdziłampocztęprzychodzącą.Nic.Sercetrochęsięuspokoiło.Spojrzałam
nafolderzusuniętymiwiadomościami.
Musiałamgootworzyć.Tojasne.Jeślitegoniezrobię,nigdysięniedowiem,kim
naprawdębyłaCheyenne.Ijakiemiaławobecmniezamiary.Czyto,coprzekazałamiw
swojejostatniejwiadomości,byłoszczere.Takszczere,żechciała,bymzapamiętałatona
zawsze.
Wstrzymałamoddechikliknęłamnafolderzusuniętąpocztą.Westchnienie,któremisię
przytymwyrwało,byłotakgłośne,żezbudziłobyumarłego.AcodopieroSabinę.
-Reed?-zapytałasennymgłosem,siadającnałóżku.Odgarnęłaztwarzygęsteczarne
włosy.
-Cosiędzieje?
Niemogłamwydusićanisłowa.Niemogłamoderwaćwzrokuodlistymaili,których
wcześniejniewidziałam.
NADAWCA:CheyenneMartinNADAWCA:CheyenneMartinNADAWCA:Cheyenne
MartinNADAWCA:CheyenneMartinNADAWCA:CheyenneMartinNADAWCA:
CheyenneMartin
Listaciągnęłasiębezkońca.Przezkilkastron.Klikałamiprzewijałam,klikałami
przewijałam.Wciąguostatnichtrzechdnimailbyłwysyłanydomniecogodzina.Co
godzina!Mojaskrzynkaprzechowujepocztętylkotrzydni,późniejautomatycznie
przerzucajądofolderazusuniętymiwiadomościami.Czytomożliwe,żebywiadomość
przychodziłacogodzinaprzezcałytydzień?
-Reed?Zaczynamsięniepokoić.Cojestgrane?
Sabinejużwstawała,Sziawmoimkierunku,Spanikowałaminatychmiastkliknęłam
“usuńwszystko”,KiedySabinęzbliżyłasiędokomputera,folderbyłpusty,
-Wszystkowporządku?-zapytała,
Położyłamidłońnaramieniu.Podskoczyłamjakoparzona,PrzerażonaSabinęcofnęłasię,
-Przepraszam,.,Ja,,,Nieczujęsięzbytdobrze…wyjąkałam,poczymzerwałamsięz
krzesłaimijającSabinę,popędziłamdołazienkiizatrzasnęłamzasobądrzwi,Obiema
rękamichwyciłamsięzimnejbiałejumywalkiistarałamsięzłapaćoddech,Tosięnie
dziejenaprawdę.Tosięniemożedziaćnaprawdę,Toniemożliwe,
-Reed?-podrugiejstroniedrzwirozległsięgłosSabinę,Odkręciłamkurekzzimnąwodą.
-Zarazwychodzę!
Kilkarazyochlapałamtwarzwodąiniecosięuspokoiłam.Zaczęłammyślećrozsądniej,
Oczywiście,tomusiałbyćbłądkomputera,Zpewnością.Alejeślitak,dlaczegona
początkumailprzychodziłraznatydzień,apotemnaglezacząłprzychodzićcogodzina?
-Nieważne,jaktosięstało.Stałosięijuż-mruknęłamdoswojegoodbiciawlustrze,-
Terazmusiszwymyślić,coztymdalejzrobić,
Tamyślokoniecznościdziałaniauspokoiłamnie,więcmójpulsprawiewróciłdonormy.
Sytuacjajestpodkontrolą.Damradę,:Zakręciłamkurekispojrzałamwlustro.Jutro
zmienięadresmailowyitymsposobemzakończętoszaleństwo.Raznazawsze.
Dash
Wsobotęwieczoremmusiałamwkońcuwyjśćzukrycia,atozasprawąkolacji
absolwentówwDriscollu.Poprzeżyciachostatniejnocychętniezresztąwstałamod
komputeraiwyszłamzpokoju.Założywszyskrzynkęmailowąznowymhasłem,byłam
pewna,żewięcejniedostanężadnejwiadomościodCheyenneMartin.Czaspowrócićdo
żywych.
Kolacjaodbywałasięwtymsamymeleganckimhotelu,wktórymprzedtygodniem
jadłyśmyzdziewczynamilunch.DladyrektoraCromwellatakolacjabyłaoczkiemw
głowie.Napoczątkuroku,kiedypoleciłwszystkimuczniomzapisaćsiędojakiegoś
komitetu,Sabinęijapostanowiłyśmydołączyćdogrupykelnerek.Miałamspędzićten
sobotniwieczórubranawczarnąspódniczkęibiałyfraczek,serwującprzystawki
sławnymabsolwentom.
AlejeślipojawisiętamDash,niemaszans,żebyudałomisięgouniknąć.
KrążyłampozatłoczonejigłośnejsalibalowejhoteluDriscollztacąpełnąkrabowych
ciasteczek,starającsięlawirowaćmiędzyjedwabnymisukniamiieleganckimimęskimi
butami.
Mojesercewpadłowniespokojnyrytm-byćmożeDashjednakpostanowiłnieprzyjść?
W
końcutotakieoficjalnewydarzenie.StudentpierwszegorokuwYalenapewnomalepsze
zajęcianiżpogaduszkizestarszymiabsolwentami.Zpewnościątrafimusięjakaś
popijawaalbowieczorekpoetycki,alboinnaimpreza,naktórejjegoobecnośćbędzie
niezbędna.
Popółgodzinie,kiedytozuśmiechemnaustachserwowałamzakąskiiwymieniałam
uprzejmościzgośćmi,stwierdziłam,żejednaknigdziegoniema.Wreszciezaczęłamsię
czućswobodniej.Zatrzydzieściminutskończąsiękoktajle.Muszęjeszczetylkotrochę
wytrzymać,apóźniejbędęmogłasięschowaćgdzieśwkuchni,amożenawetudamisię
wymknąćnamałeprzytulankizJoshem.Właściwiepokoktajlachbędęjużwolna.
Iwtedy,gdyodwracałamsięodeleganckoubranychbiznesmenówzWallStreeto
tubalnychgłosach,czyjaśdłońchwyciłamniezaramię.Omalnieupuściłamtacy,ale
zdążyłamjązłapać,zanimztrzaskiemuderzyłaopodłogę.
Toon.Toon.
-Cześć.Seksowniewyglądaszwtymmundurku.Westchnęłamzulgą.Toniebyłon.To
Josh.
-Dzięki-odpadam,mającnadzieję,żemójrumieniecwytłumaczysobiereakcjąna
komplement.
Wyglądałwspanialewczarnymsmokingu.Jegowłosyjakzwyklebyłyzmierzwione,ale
dziękitemuwyglądałjeszczecudowniej.Cóżbardziejpodniecającegoniżniedbałyartysta
wstrojuwieczorowym?Joshspojrzałnaboki,poczymwidocznieuznał,żehoryzontjest
czysty,bopochyliłsięimniepocałował.
Och,Josh.Josh.Josh.Josh.
Uśmiechnąłsięzawadiacko,oddalającsięodemnie.
-Będędoglądałpracwkuchni,wraziegdybyśchciałaprzyjśćidokończyćto,cowłaśnie
zaczęliśmy.
Widzicie?Nawetmyślimytaksamo:Jesteśmydlasiebiestworzeni.
-Zapamiętamtosobie-powiedziałamzuśmiechem.Szybkosięodwrócił,aja
zaczerpnęłampowietrza,byuspokoićbijąceszybkoserce,poczymodeszłamwswoją
stronę.
IwtedystanęłamtwarząwtwarzzDashem.
No,dobra.Byłjeszczeprzystojniejszy,niżzapamiętałam.Wyższy.Lepiejzbudowany.A
wsmokinguprezentowałsiędoskonale.Jegobrązoweoczyociepłymspojrzeniuwprost
mnieprzeszywały.Jasnewłosyopadałymuniedbalenaczoło.Spojrzałmiprostowoczy.
Zarazspłonę-przeszłomiprzezmyśl.§
-Dash-powiedziałamjakbynieświadomie.Zabrzmiałotoraczejjakokrzykzdumienia.
Tenfacetomałoniepocałowałmniezeszłegolata.TenApolloBelwederskiomałonie
pocałował
właśniemnie.
Dashprzyglądałmisięprzezdłuższąchwilę.Późniejspojrzałgdzieśponadmoim
ramieniem.
Mogłamtylkoprzypuszczać,żzedostrzegłmojegoodchodzącegochłopaka,aswojego
przyjaciela.Jegoszczękiporuszałysię,jakbypróbowałsięprzedczymśpowstrzymać.
Przedczym?
-Musimyporozmawiać-powiedział.
Niezadałsobienawettrudu,byrozejrzećsię,czydrogawolna.Poprostuwziąłmnieza
rękęizacząłgdzieśprowadzić.
Tylkoprzyjaciele
PojakichśpięciusekundachDashznalazłpustykorytarznatyłachhotelu.Najwyraźniej
jużtukiedyśbył.Podrodzerzuciłamwpołowiejeszczepełnątacęnajakieśkrzesłoi
wytarłamdłoniewspódnicę.Byłamspanikowana.Obawiałamsię,żemogę
zwymiotować.Albosięposikać.Alboito,ito.AjeśliJoshwidział,jakrazemzDashem
wychodzimyzsali?AjeśliwidziałanasNoelle?JeślizobaczyłanasMissyiwszystkimo
tymopowie?Atoakuratbyłodoniejpodobne.
NatychmiastprzyszedłminamyślfolderpoświęconyMissy,któregowczoraj
postanowiłamnieotwierać.JeśliMissyzdecydujesięnawojnę,przynajmniejbędęmiała
jakąśbroń.Aledlaczegowłaśnieterazotympomyślałam?Teraz,kiedyciepła,silnadłoń
Dashaobejmowałamojepalce?Teraz,kiedyJoshczekałnamniewkuchnia.
Dashschowałsięwniszywścianie,poczymrozejrzałsię,jeszczerazsprawdzając,czy
nikogoniemanakorytarzu.
-Jesteśmysami-powiedziałpełnymemocjigłosem.
Spojrzałamnaniego.Niewiedziałam,copowiedzieć.Pocomnietuprzyprowadził?Skąd
teemocje?
Powiemi,żeznówjestzNoelle.Że,niewiem,rozstalisięnachwilę,aterazpostanowili
dosiebiewrócić.Alboostrze-żemnie,żebymniemówiłajejonaszejkorespondencji.
Takjakbytrzebamniebyłojeszczedodatkowoostrzegać.
-Nieodpisywałaśwtymtygodniunamojemaile.-Dashpatrzyłnamniesmutnym
wzrokiem.
Czyżbymisięwydawało,czykryłasięwnimodrobinadesperacji?
Przycisnęłamdłońdozimnejścianyzamoimiplecami,chcącznaleźćjakiśpunktoparcia.
-
Ja…
-Martwiłemsię,żebyćmożecościsięstało-ciągnął,zbliżającsiędomnie.-Wszystko
wporządku?
Niemiałampojęcia,cootymwszystkimsądzić.
-Nicminiejest-odpowiedziałamświadoma,żedzielinasjużtylkokilkacentymetrów.
PrzezmomentDashwydawałsięzmieszany,alewnastępnejchwilijegotwarzrozjaśniła
sięiwestchnąłzulgą.
-Todobrze.Toświetnie-powiedział,chwytającsięzakark.Odwróciłsięodemniei
odchylił
głowędotyłu,jakgdybyczemuśsięopierał.Palcamimasowałmięśnienakarku.Kiedy
znównamniespojrzał,zauważyłam,żeszukamojegowzroku.
-Reed,jestcoś,oczymmusiszwiedzieć.
Naglepoczułamsięstraszliwienielojalna.Wtejchwilipragnęłamumrzeć.Poczułam
ciarkinasamdźwiękjegogłębokiego,stanowczegogłosuwymawiającegomojeimię.
Chciałamtylko,byjepowtarzałrazporaz.Jakmogłamczućto,cowłaśnieczułam?
Wiedziałamprzecież,żekochamJosha.AlestojąctakbliskoDasha…
-Wiem,żenigdynictakiegosobieniemówimy,więcdotejporytegounikałem.Ale
powinnaświedzieć,żeniejesteśmyjużzNoelleparą.
Cofnęłamsięokrok.Całymciałemprzycisnęłamsiędościany.Tylkodziękitemuudało
misięnieupaść.Czylinaprawdęmusiępodobam!Bodlaczegomiałbymimówićtakie
rzeczy?
Dlaczegopatrzałbynamnieztakątęsknotą?
-Czytodlaciebiecokolwiekznaczy?-zapytał.
Notak.Chwilaprawdy.To,coterazpowiem,nazawszeokreśli,kimjestem:albookażę
sięlojalnądziewczyną,naktórejmożnapolegać,albowiedźmą,którazdradzazaufanie
przyjaciół.
-Nie.-Uniosłambrodę.Cholera,głosmisięzałamał.Odchrząknęłamispróbowałamraz
jeszcze:-Aczemumiałobycośznaczyć?
Dashawyraźniezamurowało.Poczułsięzraniony.Wyprostowałsięispojrzałnamniez
niedowierzaniem.
-No,wporządku.Pomyliłemsię.-Odwróciłsię,alepochwiliznównamniespojrzał,
jakbymbyłazjawą.-Myślałem,że…Nie,nictakiego.Zapomnijotym.
Ruszyłprzedsiebie.Cośwemnienaglepękłoioderwałamsięodściany.Niemogłam
pozwolićmuodejść.Jeszczenieteraz.Nietak.Czułamsięźle,zraniwszyDasha.
-Dash,zaczekaj-wyrzuciłamzsiebie.
Zatrzymałsię,alenieodwrócił.Słyszałamjegooddech.
-Dalejbędziemyprzyjaciółmi,prawda?-powiedziałam.Żałosne,wiem.Alecoinnego
mogłampowiedzieć?
-Przyjaciółmi!
Dashzaśmiałsięszyderczo.Potemodwróciłsięiznówprzycisnąłmniedościany.Stało
siętotakszybko,żenawetniezdążyłamsiępołapać,nacosięzanosi.Sercepodeszłomi
dogardła,kiedyDashwyciągnąłrękęnadmojągłowąipochyliłsięwmojąstronę.
Gwałtownyoddechunosiłmojepiersiwgóręiwdół,wgóręiwdół.Zamroczyłomnie.
Jegoustaznalazłysięzaledwiekilkacentymetrówodmoich.Kilkamilimetrów.
Zagubionaspojrzałammuwoczy.
Koniec.Straciłam”kontrolę.Niepanowałamnadsytuacją.
Dashzbliżyłsięjeszczebardziej.Każdykawałekmojegociałapulsował,czułamjego
oddechnaswojejtwarzyDashMcCaffertyzarazmniepocałuje.DashMcCaffertyzaraz
mniepocałuje.Ajamunatopozwolę.
Uśmiechnąłsię.Sercemizamarło.
-Jasne-szepnął,amojeciałoprzeszyłnagłydreszcz.-Jesteśmytylkoprzyjaciółmi.
Cofnąłsię.Momentalniepoczułam,żeznówoddycham.
-Będęsobietopowtarzał,jeżelitegowłaśniechcesz-powiedziałpoważnymtonem.
Niespuszczajączemniewzroku,wycofałsięzniszy,wktórejstaliśmy,poczymzniknął.
Doskonałewyjaśnienia
WniedzielęwieczoremSabinęposzławziąćprysznicwłazienceoboknaszegopokoju,
więcnareszciemogłamswobodnieotworzyćmaila,któryprzezcałydzieńczekałnamnie
wskrzynce.BytodDasha.Niewiem,czytodlatego,żezobaczyłamwiadomośćzsamego
rana,czyteżdlatego,żepamiętałam,comimówiłwhoteluDriscoll,alefaktpozostawał
faktem:przezcałydzieńniemogłamprzestaćonimmyśleć.To,żemogłabymsię
podobaćkomuśtakiemujakDash,wydawałosięniesamowite.Przyznaję,niecomnieto
odurzyło.ChoćstarałamsięwyrzucićgozpamięciimyślećoJoshu,ciąglemiałamprzed
oczymawłaśnieDasha.Dziwne,żemyśląconim,czułamsięjednocześniepodlei
radośnie.Niemiałampojęcia,comożebyćwmailu,alebyłamtakprzejęta,żegdy
próbowałamgootworzyć,mojespoconeznerwówpalceześlizgiwałysięzmyszy.
Wzięłamgłębokioddech,wytarłamręcewspodnieiotworzyłamwiadomość.
Reed,
Fajnie,żeudałonamsięwczorajzobaczyć.Mamnadzieję,żeresztaweekenduupłynieCi
bezzakłóceń.
Dash
Dobra.Coto,udiabła,miałoznaczyć?Czypotoczekałamcałydzieńnachwilę
samotności,żebyprzeczytaćcośtakiego?Możeprzytykdomojejpropozycjizostania
przyjaciółmi?MożeDashchciałmipokazać,żepotrafidoskonalegraćnamoich
zasadach.Amożezemnieszydzi?
Czytałamwiadomośćrazzarazem,jakgdybywtychkilkusłowachmogłokryćsięjakieś
drugiedno,kiedynaglezamoimiplecamiotwartysiędrzwidopokoju.Odruchowo
zatrzasnęłamlaptopa.IBogudzięki!PodwóchsekundachodwejściaNoellejużstałaza
mną.
-Tajemniczykorespondent?-zapytałakpiąco,gapiącsięnakomputer.
Całyobiad,czylinóżkaindyka,wróciłmidogardła.
-Cotakiego?Nie.Dlaczego?Ja…
DrzwiotworzyłysięporazkolejnyitymrazemstanęławnichPortia.Piłaprzezrurkę
dużąkawęmrożonąiwydawałasiętaknabuzowana,żezpowodzeniemmogłaby
obdzielićenergiącałyinternat.
-Sprawdźpocztę!Cościprzesłałam!
Ostatniąrzeczą,ojakiejbymmarzyła,byłootwieranielaptopa.AleNoellebyłachwilowo
zaciekawionastanememocjonalnymPortii,więcszybciutkogootwarłamiskasowałam
wiadomośćodDasha.Omaływłos.Wciążbyłamroztrzęsiona.Nasamejgórzeskrzynki
odbiorczejwidniałmailodPortiizatytułowany:FW:DZIEDZICTWOŻYJE!
-Cototakiego?
-Otwórzzałącznik!-rozkazałamiPortia,wciągającprzezolbrzymiąfioletowąsłomkę
kolejnyłykkawy.Jejźrenicewyglądałyterazjakdwamaleńkiepunkciki.
Kliknęłamnazałącznik.NaekranieotwarłsięplikAdobe.Zobaczyłamskan
przedstawiającycośjakbywyjątkowokosztowneieleganckiezaproszenie,naktórym
wykaligrafowano:
„ZaproszenienaDziedzictwo,któreodbędziesię31października.Miejsce:TBD.
Wejściówkibędąwysłanewpóźniejszymterminie”.
-PrzysłałamitojednazmoichprzyjaciółekzDalton.Wczorajwszystkietamtejsze
dziewczynydostałytakiezaproszenia-poinformowałanasPortia,wytrzeszczającoczy.-
Czytojakaśpodpucha,czytaknaprawdęDziedzictwawcalenieodwołano?Ijaktosię
stało,żemyśmynicniedostały?
-Mówiłamwam,żektośinnytozorganizuje.-Noelleodniechceniarzuciłaokiemw
lustronadmojątoaletkąipoprawiłafryzurę.Odgarnęławłosyztwarzyiwciągnęła
doskonalezarysowanepoliczki,przeglądającsięzkażdejmożliwejstrony.-Jestempewna,
żenaszezaproszeniaprzyjdąjutro.
-Takmyślisz?Omatko!Bogudzięki!-zaszczebiotałaPortia.-Ostatnirokwszkolebez
Dziedzictwa,tobydopierobyłodobani.
Uśmiechnęłamsiędodziewczyn,aleczułamsię,jakbyktośmniepodeptał.Niciz
pomysłuBaluMaskowegoBillings.KażdybędziewolałpójśćnaDziedzictwo.Aja,w
gruncierzeczy,niemiałamprawatamsięznaleźć.CotozaprezesBillings,któryniema
wstępunanajwiększąimprezęwroku?Chybaraczejbeznadziejny.
-Hej!AlemaszfajnąfotkęzCheyenne!-krzyknęłaPortia.Sercemisięścisnęło.
Odwróciłamsię,podążajączajejwzrokiem;musiałamzamknąćlaptopa,byzobaczyć,o
czymPortiamówi.Zamoimbiurkiem,naniemalpustejtablicykorkowejwisiałozdjęcie
przedstawiającemnieiCheyennenasiedemnastychurodzinachVienny.Aprzecieżsama
schowałamjenadniedolnejszuflady,zaokładkąksiążkidoangielskiegozpierwszej
klasy!
-Oranyboskie.-Odsunęłamsięodbiurkaizerwałamnarównenogi.-Skądtosiętu
wzięło,dojasnejcholery?
Wpokojuniebyłożywegoducha,kiedyponadtydzieńtemuchowałamtozdjęcie.Jakim
cudemwisiałoteraznatablicy?
-Reed,wyluzuj-powiedziałaNoelle.-Cojestgrane?
-Jategotunieprzyczepiłam-odpadam,drżąc.-Schowałamtonadnoszuflady.Nie
rozumiem…
Sabinęwyszłazłazienki,zdejmujączgłowygrubybiałyręcznik.Spojrzałanamnieijej
twarzodrazuprzybrałazatroskanywyraz.
-Reed?Cośsięstało?
-Tozdjęcie.Wiesz,skądsiętuwzięło?-zapytałam.Sabinęzmrużyłaoczyiprzyjrzałasię
tablicy.
-Jużtambyło,nie?
Rzuciłamokiemnafotografię-czyżbynaprawdęwcześniejtamwisiała?Czysamają
przyczepiłamioniejzapomniałam?Czyżbymzaczynałatracićzmysły?
-Nie!-powiedziałam,stanowczokręcącgłową.-Jajeschowałam.Ja…
-Reed,dajżespokój-przerwałamiNoelle.-Przecieżtonicwielkiego.Dziśranobyłytu
sprzątaczki.Pewnieznalazłyzdjęcieipomyślały,żejezgubiłaśalbocośwtymstylu.
Prawdopodobniemiałydobrechęci.
-Taksądzisz?-spytałam,przyciskającdłońdoserca.-Janiesądzę,jatowiem.
Sprzątaczkizawszeprzesuwająmojerzeczy.Cieszsię,żeniccinieukradły.-Noelle
sięgnęładotablicy,wyjętapinezkę,zdjętafotografięischowałajądodolnejszuflady.-
Widzisz?Jużpokrzyku.
Gdytylkozdjęciezniknęłomizoczu,sercezaczęłomibićwnormalnymtempie.Noelle
miałarację.Tobyłodoskonałewyjaśnienie.Nieoszalałam.Nie.
Istniałyzawszeprostewyjaśnieniadziwnychrzeczy,któremisięostatnioprzydarzały.
Cieszyłamsię,żesądookołaludzie,którzymitewyjaśnieniapodsuwają.
Zlekceważone
Wponiedziałekpopołudniu,międzylekcjami,ośmiokątna,pełnasłońcasalaażhuczała
odploteknatematDziedzictwa.PoobiedziepołowauczniówEastontłoczyłasięna
poczcie,alewszystkonanic.Pocztędoręczono,alewśródkatalogów,podańzuczelnii
pocztówekzcałegoświatanieznalezionoanijednegozaproszenianaDziedzictwo.Każdy
znałkogośzinnejszkoły,ktozpewnościąjeotrzymał.Wydawałosięjasne,że
dziedzictwoEastonzostałozjakiegośpowoduzlekceważone.Anasiuczniowieniebyli
przyzwyczajenidolekceważenia.
Przeciskającsięprzezzatłoczone,nasłonecznionepomieszczenie,pełneuczniów
sączącychkawęlattezpiankąlubmochaccino,nasłuchiwałamstrzępówrozmów.
-WBartondostalijużwpiątek!Wpiątek!Atozaledwiekawałekdalejniż…
-TychzDaltonniepowinnosięwogólezapraszać.Teżmicoś,szkołabezinternatu!
Proszębardzo,niechzachwilęzacznąrozsyłaćzaproszeniadotychszkół,wktórych,
zdajesię,niemanawetosobnychklas.
-Jeśliniedostaniemyzaproszeń,zaskarżęich,jaksłowodaję.
UstawiłamsięnakońcukolejkidoladywCoffeeCarma.ZamnąwśliznęłasięNoelle.
-SzykujenamsięMarszMilczeniaMatołów.Roześmiałamsięirozejrzałamdookoła.
-Kawachybanikomuniepomaga.Tenfatalnynastrójsięudziela,ledwosiętuwejdzie.
-Błagamcię,przecieżnaszabraćuczniowskawypracowałatakipoziomtolerancji,
jakiegoniepowstydzilibysięnawetmieszkańcyKrainyCzarów-zażartowałaNoelle.-
Odrobinakofeinyjużnanichniedziała.
Gdyjednakobejrzałasięzasiebie,naglespochmurniała.Jednazdziewczynzmojejklasy,
DianaWaters,staławpobliżuzkilkomakoleżankamizPemberly.Cośmiędzysobą
szeptały,gapiącsięnaNoelle.
-Jakiśproblem?-zapytałaNoelle.Dianapobladła.
-No,nie.Żadenproblem.Mytylko…-Szybkospuściławzrok.-Fajnemaszbuty.
-OdBalenciagi-odpartaNoelle,rzucającokiemnaswojestopy.-Jeśliwtejchwilinie
odejdziesz,przekonaszsię,jakmożnakomuśskopaćnimityłek.
LubiłamDianę,więcroześmiawszysię,zakryłamustadłonią.Dianaijejkoleżanki
szybkoznalazłysobiestoliknatyłachsali.
-Całyczasmisiętoprzydarza-powiedziałaNoelle,zeznudzonymwyrazemtwarzy
przyglądającsięwiszącemunaścianiemenu.-Jakbyniktwcześniejniewywalczyłsobie
prawapowrotudotejszkoły.
Obiedobrzewiedziałyśmy,żeniedlategodziewczynytaksięnaniągapiły.Zwróciły
uwagęnaNoellezewzględunato,cozrobiłaThomasowi.Oilewzeszłymroku
onieśmielałainnych,otyleterazjejobecnośćwywoływałaniezdrowezainteresowanie.
Stałasiężywąlegendąmiejską.
Noelleijazamówiłyśmykawę.ZaobiezapłaciłamkartąCoffeeCarma.Kiedysię
odwróciłyśmy,stałnadnamiCage.
-Dobra,cosię,docholery,dzieje?-zapytałnieznoszącymsprzeciwutonem.Miał
wyprostowane,świeżopodciętewłosy,naktórychwidaćbyłojaśniejszepasemka.Na
twarzymiałjednodniowyzarost.UbranybyłwkoszulkęznapisemL.A.Galaxy,mimoże
wcaleniegrałwpiłkę.
-RobiszsięnaBeckhama?Jakieżtooryginalne!-skomentowałaNoelle.
-Prawda,tyjesteśprzecieżponadfanaberiamimody-zdrwinąwgłosieodpartGage.-Do
twojejwiadomości:kiedybyłemwweekendwmieście,widziałemnawłasneoczy
dziesięćtychfałszywychzaproszeńionesąprawdziwe,amyśmyżadnychniedostali.
JoshpojawiłsięzaplecamiGage’a,pochyliłsię,bymniepocałować,poczym,unosząc
brwi,zapytał:
-Jeżelisąfałszywe,tojakmogąjednocześniebyćprawdziwe?
-Zamknijsię,stary.Niejestemwnastroju-odciąłsięGage.
-Przepraszam.-Joshpróbowałpowstrzymaćśmiech.Widzącto,samasięroześmiałam.
-Straszniesięcieszę,żeciętobawi-odparłzprzekąsemGage.-Aleprawdajesttaka,że
jeśliEastonzostaniewykluczonezDziedzictwa,toponas.Nigdzieniebędąnasjuż
chcieli.
Równiedobrzebędziemymoglizapisaćsiędojakiejkolwiekpaństwowejszkółkiidać
sobiespokójzambicjami.Musimysiędowiedzieć,ocotu,docholery,chodzi.
GageiNoellespojrzelinamniewyczekująco.Zprzerażeniemzdałamsobiesprawę,że
chcą,abymcośpowiedziała,ispodziewająsię,żetojadowiemsię,ocotu,docholery,
chodzi.
NoelleLangeiGageCoolidge.Czekalinamojąopinię.
Wtedyprzypomniałamsobie,żeprzecieżjestemprezesemBillings,czyli,teoretycznie,
spośródwszystkichuczniówEastontojamamnajszerszekoneksje.Pomyślałamo
wszystkichinformacjach,któreprzechowywałamwswoimpokoju.Owszystkich
ważnych
osobistościach,zktórymimogłabymsięskontaktować.Gdzieśmusiałasiękryć
odpowiedź.
-Niemartwciesię-powiedziałam,czującnagłyprzypływadrenaliny.-Cokolwieksiętu
dzieje,dowiemsięprawdy.
Noellepokiwałagłowązaprobatą,aGagewydawałsięuspokojonymojąobietnicą.Josh
wyciągnąłdłońichwyciłmniezarękę.Poczułamsiędumna.ZnówczułamsięjakNoelle
Lange,aletymrazemNoellestałatużobokmnie.
Byłomidziwnie.Alejednocześniebardzo,bardzoprzyjemnie.
Rewolucja
OdwakacjiwVineyardmiałamwtelefonienumerkomórkiDasha.DałgomnieiNatashy,
żebyśmymoglisięumawiaćnażagle.Nigdyzniegonieskorzystałam.ZatoNatasha
zadzwoniłaiwszystkoustaliła.Wypłynęliśmypewnegopopołudniałódkąjejojca;Dash
przyprowadziłswoichdwóchboskichkuzynów,którzyzkoleiprzynieśliskrzynkępiwa.
Wszystkobyłopięknie.Donastępnegowieczoru,kiedytoDashpojawiłsięwrestauracji,
wktórejpracowałam,iomałosięniepocałowaliśmy^Takczyinaczej,nigdynie
korzystałamztegonumeru.Ażdodzisiaj.
Potrzebowałamwięcejinformacji,takąmiałamwymówkę.AnieliczącNatashy-która,o
ilewiedziałam,miaławponiedziałkiwieczoremzajęciawDartmouth-Dashbyłjedynym
absolwentemEaston,zktórymnadalmiałamkontakt.Nodobra,byłjeszczeWhittaker.
Myślę,żemogłamnamówićConstance,żebydoniegozadzwoniła!
Alecotam.Zapytamgoraz-dwa,pożegnamsięiposprawie.Nacisnęłam„wybierz”i
usiadłampotureckunałóżku,wstrzymującoddech.Odebrałodrazu.
-Cześć.
Miałtakiciepły,czutygłos.wktórymwyczułamulgę.Byćmożeniewiedział,żetoja.
-Cześć,toja,Reed.Zachichotał.
-Wiem.Jesttakicudownywynalazek,nazywasię:,identyfikacjapołączeń
przychodzących.
Zaśmiałamsię,niecojużrozluźniona.Potakimchłodnymmailu,początekrozmowy
zabrzmiałobiecująco.
-Cozamiłaniespodzianka.Jaksięmasz?-zapytał.Itengłos,znówjakbylekko
zachrypnięty.Czuły.Zarumieniłamsię.Spojrzałamnabiurko,naoprawionezdjęcie
przedstawiającemniezJoshem.Odchrząknęłam.
-Wporządku.Właściwietodzwonięzpytaniem-przybrałamsłużbowyton.
-Słuchamcię-odparł.Gdzieśwtleusłyszałamdamskigłos,poczymktośzachichotał.
Naglezaczęłymniepiecoczy-Zaczekaj,wyjdęnakorytarz-powiedział.
Czekając,zorientowałamsię,żedłoniemamzaciśniętewpięści.Rozluźniłamje.Nie
byłamzazdrosna.Niemogłambyćzazdrosna.
-Przepraszam-powiedziałDash.-Terazjestemsam.
-Jesteśnaimprezie?
-Cośwtymrodzaju.NaszadrużynażeglarskazdobyławczorajnagrodęHoodTrophyi
jeszczeświętujemy.Wtychkręgachtodośćważnarzecz,rzuciłlekko.
-O,toświetnie.Gratulacje|§powiedziałam,choćniemiałampojęcia,cototakiegoHood
Trophy.AlejeśliwYaleświętują,togdziesiępodziałaresztachłopakówzdrużyny
Dasha?
No,chybażewszyscyodniedawnamówilidamskimigłosami.-Podobnojesteśjedynym
pierwszakiemwdrużynie-dodałam,ignorujączazdrosnepytaniacisnącemisięnajęzyk.
-Toniewiarygodne,-Dzięki.Tocosłychać?
Dręczyłomnie,dlaczegonicminiepowiedziałoswojejdrużynie-czytoprzez
skromność,czyniebyłamdlaniegonatyleważna,żebyzasługiwaćnatakiewiadomości,
aleotoniemogłamzapytać,niewychodzącprzytymnaobrażalskąfajtłapę.Obrażalską
fajtłapę,którejniepasuje,żejesteśmytylkoprzyjaciółmi.
-Reed?
Skupsię,Reed.Onniejesttwoimchłopakiem,apozatymmaszdozałatwieniainteres.
-ChodzioDziedzictwo.Słyszałeś,cosiędzieje?
-Atak,razmówią,żeodwołane,innymrazem,żenie…
-Notak,widzisz,wszystkieszkołynawschodnimwybrzeżuzwyjątkiemEastondostały
zaproszenia-wyjaśniłam.Dałamsobieplusazato,żeudałomisięniestracićwątku.
-Atodziwne-przyznałDash.
-No,coprawdawiem,żeitakbyśniedostałzaproszenia…
-Auuu,tobolało-zaśmiałsię.
-Aleczyjacyśinniabsolwencijedostali?
-Raczejnie,niktnicniemówił-odparłDash.-Azwykleplanujesiępodtenbalcały
weekend.Nawetmy,wyrzutki,któreniezasługująnazaproszenie,wiemyowszystkim-a
jaoniczymdotądniesłyszałem.NiewspominałotymnawetWhit,który,jaksamawiesz,
żyjetąimprezą.
Wtymmomenciedrzwidopokojuotwarłysięisercepodskoczyłomidogardła.Całe
szczęście,totylkoSabinę.Uśmiechnęłasięiprzeszłaprzezpokój.Alepoczułamsię,
jakbymniektośprzyłapałnaniecnymuczynku.
-Chcesz,żebymwykonałparętelefonów?Mamsięupewnić?-spytałDash.
-Właściwietonie.Nietrzeba.Mamplan-skłamałam,chcącjaknajszybciejzakończyćtę
rozmowę,skorojużniebyłamwpokojusama.
-Posłuchaj,Reed,jeślichodziotęsobotę…
-Niemogęterazotymgadać-powiedziałamszybciutko,aSabinęrzuciłamizagadkowe
spojrzenie.-Porozmawiamypóźniej.Ijeszczerazdzięki.
-Poczekaj!Ja…
Zakończyłamrozmowęidlapewnościwyłączyłamtelefon,poczymwstałamirzuciłam
gonałóżko.
-Cojest?-zapytałamSabinę,wsuwającręcedotylnychkieszenispodni.-Jaktam
zajęcia?
-Świetnie.Cozazajęcia!-zaśmiałasię.-Czemuśtakaczerwona?Rozmawiałaśz
Joshem?-
zapytała,chcącsiępo-droczyć.
Wgardlemiałamwielkągulę,którejzanicniemogłamprzełknąć.Czułamsięwinna.
-Nie.Totylko…mójbrat-rzuciłamlekceważącymtonem.
Widaćbyło,żeminieuwierzyła,alezajęłasięwypakowywaniemksiążeknabiurko,po
czymodwróciłasiędomnie.
-MissywłaśnieopowiadałamioDziedzictwie.Ciludziemająhoplanapunkciewłasnej
wyższości.
-Toitakdelikatniepowiedziane-odparłam,opierającsięobiurko.
-Tostraszniewkurzające.Gadajątylkootym,ktodostałzaproszenie.Zupełniejakbyjuż
zapomnieliotwoimbalu-powiedziała,krzyżującramionanapiersiach.
-Omoimbalu?
-OBaluMaskowymBillings!Niemów,żetyteżonimzapomniałaś!Tobyłtwójpomysł.
Iuważam,żebyłbardzodobry,szczególnietozfunduszemstypendialnym.
-Notak,prawda.Alewiesz,Dziedzictwowieledlawszystkichznaczyijatorozumiem-
powiedziałam,przewracającoczami.Podniosłamzbiurkadługopisizaczęłamsięnim
bawić.
-Apozatymnadalzamierzamustanowićfunduszstypendialnynazwanyimieniem
Cheyenne.
MożemyzacząćodpieniędzyzfunduszuabsolwentekBillings,apotemprosićodatki.
-Czylipoprostusiępoddasz-powiedziałaSabinę.
-Ococichodzi?-Zabolałmnietennienaturalnydlaniejkrytycznyton.
-Powinnaśzejśćnadółipowiedziećdziewczynom,żezamiastsiędołować,mająsię
zabraćdoplanowaniabalumaskowego,naktórytaksięcieszyły-Sabinęzrobiłakrokw
mojąstronę.-Jesteśprezesem.Tobyłtwójpomysł,aonemajątogdzieś.
Gapiłamsięnaniązosłupieniem.
-Sabinę,BalMaskowyBillings…byłdobrympomysłem,aletowdalszymciąguniejest
Dziedzictwo.Nierozumiesz,iletaimprezadlawszystkichznaczy.Jakbytoująć?Tojest
kwestiahonoru.Onepoprostumuszątambyć.
-Czylipoprostusięwycofujesz-sarknęłaSabinę.
-Niewycofujęsię.PomogęimdostaćsięnatoichwymarzoneDziedzictwo-wyjaśniłam.
-
Dajludziomto,czegopotrzebują,czyżnietak?
-Nierozumiemcię.Dlaczegochceszimpomócuzyskaćwstępnaimprezę,naktórąsama
niemożeszpójść,itymsamympogrążyćwłasnybaliwłasnyautorytet?-zapytała.-Nie
uwłaczacito?
-Nodobra,odkiedyjesteśtakąrewolucjonistką?-zażartowałam,próbującrozładować
naglezaistniałenapięcie.
Sabinęodwróciłasięipotrząsnęłagłową.
-Staramsiętylkopomóc-powiedziała.-JesteśprezesemBillings.Chciałabym,żebyś
wreszciezaczęłasięzachowywaćstosowniedoswojejfunkcji.
Poczułamsię,jakbymniespoliczkowała.
-Wydajemisię,żetaksięwłaśniezachowuję.Zrobięwszystko,żebyEastonniebyło
wykluczonezDziedzictwa.ZrobiętodlaBillings,dlaEaston…
-DlaNoelle-dokończyłagorzkoSabinę.
A,czyliototaknaprawdęchodziło!Noelle.SabinęmiałaproblemzNoelle.
-Nierobiętegodlaniej-wytłumaczyłam.Przynajmniejnietylkodlaniej.
Sabinęprzyglądałamisięprzezdłuższąchwilę-robiławrażeniezranionejizdradzonej.
-Niechcibędzie.
Odwróciłasięiwzięłazbiurkaksiążkę.Chwyciłajązagrzbiet,poczymprzytuliłado
piersi.
-Hej,amożezrobiłybyśmycośwspólniewtamtenwieczór,tylkowedwie?Noboskoroi
takniemożemyiśćnatęimprezę…-zaproponowałapełnymnadzieigłosem.
NiebyłamwnastrojunabrataniesięzSabinę-potejkrytyce,jakąodniejusłyszałam,nie
czułamsięnajlepiej,aleniechciałamzranićjejuczuć.
Powiedziałam:
-Dobra,możemy.
Alewgłębiduszymiałamnadzieję,żeudamisięjakośzałatwićzaproszeniena
Dziedzictwo.
Samamyśl,żemiałabymopuścićtowydarzenie,apotemwysłuchiwać,jakwszyscy
dookotaonimrozmawiają,doprowadzałamniedoszaleństwa.Niechciałam,żeby
dziewczynyopowiadałymiznajdrobniejszymiszczegółami,jakbyłowspanialeicomnie
ominęło.ByłamprezesemBillings,musiałprzecieżistniećjakiśsposób.
-Wybieramsięnadół,nakawę-powiedziałaSabinę.-Maszochotę…
WtymmomencieotworzyłysiędrzwidopokojuiNoelleścisnęłamniezaramię.
-Przepraszamcię,Francuzeczko.Muszęwypożyczyćnasząrodaczkę-rzuciła.
Następniewyciągnęłamniezpokoju,zostawiającwnimzasmuconąSabinę.
Ostracyzm
CałaspołecznośćBillings,wyjąwszySabinę,zebrałasięwsalonie.Dziewczynytrzymały
kubkizkawąiszeptałycośdosiebie;byływyraźniepodniecone.Czułamsię,jakbym
przyszłanaspotkanieAnonimowychAlkoholików.(Kiedyśbyłamnaprawdziwym.
Poszliśmynanierazemzbratem,namówiłnastata,bómyślał,żetonampomoże
poradzićsobiezmamą.Aleniepomogło).Towarzystwospojrzałonamniepełnymi
nadziei,zaczerwienionymioczami.
-Wporzo.Przyprowadziłamnasząnieustraszonąprzywódczynię-powiedziałaNoelle,
popychającmniekukominkowi.Odeszłakawałekiodwróciłasiędomnie,krzyżując
ramionanapiersiach.-MusimycośpostanowićwsprawieDziedzictwa-rzekła,
odrzucającsweciemnewłosynaplecy.-Wszyscypanikują.
-Widzę-odparłam.
NawetLornaiAstridwyglądałynazdenerwowane.Aprzecież,podobniejakja,itaknie
dostałybyzaproszeń.
-Takipoziomstresukoszmarnieszkodzimojejcerze-powiedziałaPortia.-Naprawdę,
KDB.
Kompletniedobani.Tenskrótakuratznałam.Wprawdzieniedostrzegłamnajejtwarzy
śladupryszcza,aleniezamierzałamsięzniąspierać.
-Nierozumiem.-Londonwydęłausta,szarpiąckosmykwłosów.-Dlaczegowszyscy
dostali,amynie?Comyśmytakiegozrobiły?
-Janicniezrobiłam-wyrwałasięVienna,zupełniezresztąniepotrzebnie.
-Ten,ktoorganizujeDziedzictwo,musichowaćjakąśurazędoEastonalbocośwtym
guście
-stwierdziłaTiffany,robiączdjęciebutówKiki,naktórychAstridnalekcjiplastyki
namalowałażółto-pomarańczoweesy-floresy.-Tojedynewyjaśnienie.
-ChybażezaproszeniadlaEastonzaginęłynapoczcie-powiedziałaznadziejąwgłosie
Rose,nerwowoskubiącswerudeloki.
-Wtakimwypadkuktośbyjednakdostałzaproszenie,przecieżwszystkieniemogły
zaginąć
-wtrąciłam.-Apozatymwyglądanato,żeżadenzabsolwentówteżgoniedostał.
Noellespojrzałanamniepytającymwzrokiem:Skądwiesz?Ażmniezmroziłoodtego
spojrzenia.Naraziejednakpostanowiłamnieodpowiadać.
-Oranyboskie!Nawetabsolwentówolali?Comyterazzrobimy?-jęknęłaLondon.W
salonierozległsiępomrukniezadowoleniaikilkarozpaczliwychwestchnień.
Starczytego-pomyślałam.
-Dobra,posłuchajcie.Mampomysł-oznajmiłam,uciszająctowarzystwo.-Musimy
zdobyćchociażjednozaproszenie.Jeślinamsięuda,byćmożedowiemysię,skądje
wysłano.Ajakbędziemytowiedzieć,dowiemysię,ktojekupił.
-Dobrypomysł!-krzyknęłaTiffany.-Zupełniejakzpowieścidetektywistycznej.
Uśmiechnęłamsię.
-Noto…łapciezatelefony.Każdazwasznakogoś,kto
zaproszeniedostał.Niechnamktośprzyśleoryginał.
Wodpowiedziusłyszałamtrzaskotwieranychklapekodtelefonów.Dziesiątkipalcóww
ekspresowymtempiepisałySMS-y.Kilkaosóbwykonałotelefony.Odrazuwiadomo
było,żeniemadobrychwieści.
-Niemożliwe!Niemożliwe!-krzyczałaVienna.Wstała
iodsunęłatelefonoducha,żebyjeszczegłośniejnawrzeszczećdosłuchawki.-Jesteśdo
niczego,Vanessa!Mamnadzieję,żeudusiszsiękondomemiumrzesz!-ryknęłai
zatrzasnęłatelefon.
-Vienna!-upomniałająRose.
-Noco?Przecieżwszystkiewiemy,żemojasiostratoszmata.-Viennaotwarłaszeroko
oczyzudanymzdumieniem.
Jejsiostra?Przyganiałkociołgarnkowi,nieprawdaż?Zastanawiałamsię,dlaczego
VanessaClarknieposzładoEas-ton,aleodmówiłamsobiezadaniategoimpertynenckiego
pytania.
-Cosięstało?-zapytałam.
-Powiedziała,cytuję:„Niemogęciwysłaćzaproszenia”-odparłaViennaprzesadnie
piskliwymgłosikiem,kiwającgłowąnabokijakmaładziewczynka,któradroczysięz
innymdzieckiemnaplacuzabaw.-„Dostałammailazprzestrogą,żejeśliktokolwiek
podzielisięzuczniamizEastonwiadomościamidotyczącymiDziedzictwa,organizatorzy
dowiedząsięotymiskreślągadułęzlistyzaproszonych”.Pfff!Teraztojużnapewnonie
damjejBąbelka.
-Bąbelka?
-Mojegokonia-mruknęłaVienna.
Konia!Najcenniejsząrzeczą,jakąkiedykolwiekdostałamodScotta,byłdiscman.
-Ej,dziewczyny!Rourkemówitosamo!-krzyknęłaLondon,czytającSMS-a.-
Przestraszył
siętegomaila.
-Wszyscytakmówią-potwierdziłaKiki,rzucającsięzpowrotemnakanapęizgłośnym
hukiemkładącnastolenogiwkolorowychglanach.Odchyliłagłowę,wpatrującsięw
sufit.
Różowagrzywkaopadła,odsłaniającjejtwarz.
-JeśliVanessaniedostanietwojegokonia,tomożejagowezmę?-rzuciławsufit.
Viennaprzezchwilęwyglądałatak,jakbynaprawdęrozważałatępropozycję,alereszta
dziewczynsiedziałajaknaszpilkach.SpojrzałamnaNoelle.TenostracyzmwobecEaston
zaszedłjużzadaleko.Porazpierwszyzobaczyłam,żeNoellerównieżwyglądana
zdezorientowaną.Porazpierwszyniewiedziała,cojestgrane.Itonajbardziejmnie
martwiło.
Wyzwanie
-Whitpomałuwariuje.Wydajemusię,żeświat,jakiznamy,rozsypujesięwdrobnymak
-
szepnęładomnieConstancepodczaswtorkowejmodlitwyporannej.-Jegozdaniemznie-
waga,jakiejdoznaliśmywzwiązkuzDziedzictwem,toobrazawszystkichwartości,jakie
onouosabiało.
Wartości?Czychodzionarkotyki,przygodnyseks,czypiciealkoholuprzeznieletnich?
Samaniebyłamświęta,aledziwne,żestaroświeckakoncepcjahonoruzmieniłanieco
znaczenieirównałasiędzisiajotrzymaniuzaproszeniananajwiększąpopijawęwokolicy.
-Amiałamwtymrokuwystąpićjakojegoosobatowarzysząca-wymamrotałaConstance,
spuszczającwzrokiwpatrującsięwewłasnedłonie.Alepozawodach!Przygryzłam
wargę.
Tegorankawkampusiedawałosięwyczućpełnąniechęciakceptacjęzaistniałegostanu
rzeczy.PrzezpółnocyprzeglądałaminformacjenatematBillings,próbującopracować
jakiśplandziałania,leczpomysłówmiałamniewiele.Aleskoroludziezaczynająsięjuż
godzićztym,żenieidąnaDziedzictwo,tomożelepiejdaćsobiespokójztymtematem?
Czynaprawdęchciałamzawracaćgłowęstawnymabsolwentkomjakimiśbzdurnymi
skargami?
Czyrzeczywiściezależałomi,żebymojepierwszekrokijakoprezesaBillingskojarzonoz
takbtahąkwestią?ByćmożeSabinęmiałarację,możelepiejbyłobywrócićdo
pierwotnegoplanuiwydaćbalmaskowydlauczczeniapamięciCheyenne?Takbyłoby
bardziejhonorowo.
Dojrzalej.Takikrokotwierałbyzdecydowanieszerszeperspektywy,jeślichodzionasze
przyszłedziałania.Zaczynałamwierzyć,żeBalMaskowyBillingszrobiłbyowielelepsze
wrażenienakomitecieabsolwentek.Adotegobyłatoimpreza,naktórejmogłabymsię
pojawić.Ibyćmożeudałobymisięudowodnić,żeCheyennewswoimostatnimmailu
jednakniemiałaracji.
-Zanimsięrozejdziecie,mamjeszczejednoważneogłoszenie-powiedziałdyrektor
Cromwell,stajączapulpitem.Miałnasobiegranatowygarnituriżółtykrawatjakzwykle
przypiętydokoszulispinkąwkształcieflagiamerykańskiej.Siwewłosymiałzaczesane
dotyłu,odgarniętezszerokiej,kwadratowejtwarzy.Omiótłkaplicęwzrokiempełnym
jawnejpogardy.Dlaczegoczłowiek,którytaknienawidzimłodych,objąłstanowisko
dyrektoraszkołyśredniej?-Mamświadomość,żebalzwanyDziedzictwemmasięodbyć,
jakzwykle,podkoniectegomiesiąca.
Wkaplicyrozległosięskrzypieniedrewnianychławekipełnezdziwieniapomruki.Oile
sięniemylę,żadendorosłynigdynieprzyznałsięotwarcieprzedmłodzieżą,żewieo
Dziedzictwie.Byłatokwestiadelikatnejnatury-myśmyniemówili,oniniepytali.
Dyrektorpostukał
zaciśniętymipalcamiwpulpit,chcącnasprzywołaćdoporządku.Dźwiękniósłsię
złowiesz-czymechempokaplicy,ażpodwysokisufit.Zapadłacisza.
-Wiemrównież,żemoipoprzednicyprzymykalioczy,gdynadchodziłtenczas,nie
dbającobezpieczeństwouczniówanioreputacjęnaszejszkoły-ciągnąłCromwell,
głosemjeszczesurowszymniżzazwyczaj,-Mojerządykładąkrestejniewiedzy.
Wkaplicysłyszałamteraztylkoswójwłasnyoddech,którystawałsięcorazpłytszy.
Nienawidziłamtegoczłowieka,Takbardzonienawidziłam.Najpierwzniszczyłkażdą
tradycjęBillings,jakątylkomógłPotemprzesłuchiwałnasprawiedoświtutamtejnocy,
kiedyodbywałysięotrzęsiny.AnakoniecwyrzuciłzeszkołyCheyenne,Co,oczywiście,
wydawałosiębłogosławieństwempotymwszystkim,cozrobiła.Myślałyśmywtedy,że
koszmarsięjużskończył.Alezperspektywyczasuokazałosię,żetobyłtylkopoczątek
nowegokoszmaru,Aterazjeszczeto.
-Jeżeliktokolwiekspróbujeopuścićkampustrzydziestegopierwszegopaździernika
wieczorem,możeciebyćpewni,żesięotymdowiem,Osoby,którezłamiązakaz,zostaną
za-trzymane.Wyciągnęwobecnichsurowekonsekwencje-powiedziałzłowieszczo
Cromwell,Tomojaszkoła,jaustalamzasady,awymaciesiędonichstosować,
Czymisięzdawało,czymówiącto,patrzyłwprostnamnie?Poczułamwewnętrznyopór,
CzyCromwellwłaśnierzuciłmiwyzwanie?Czymnieprowokował?
-Możeciesięrozejść-powiedziałnakoniec.Wszyscywstalijakjedenmążiruszyliw
stronęprzejścia.
-Cozazłamas-rzuciłktośztyłu,
-Chybajednakniepołożyłkresuniewiedzy,skoroniemanawetpojęciaozaproszeniach,
-Takjakbynaprawdęmógłnaspowstrzymać,Jeślibędziemychcieliwyjść,wyjdziemy,
-Nieznoszętegogościa-powiedziałaNoelle,kiedydoniejdołączyłam,
-Taak,mówmijeszcze-odparłam,
Wyminęłamjąszybkoiwyszłamnaciepłe,jesiennesłońce.Poczułamprzypływ
adrenaliny.
Nigdynielubiłam,kiedyktośmówiłmi,jakmampostępować.Raztylkosięztym
pogodziłam,abyłotowzeszłymroku,kiedypróbowałamdostaćsiędoBillings.Jednak
nawetwtedyprzyszłomitoztrudnością.Terazodkryłam,żejeszczebardziejnieznoszę,
kiedyktośmówi,czegominiewolno.Jakiśtajemniczyorganizatorchciałwykluczyćnas
zudziałuwDziedzictwie,aterazCromwelluczyniłstłamszenienasswojążyciowąmisją.
Zakogociludziesięuważają?EastonmatakiesamoprawouczestniczyćwDziedzictwie
jakinneszkoły.
-Ochjejku,jej.Wyglądanato,żebiednedziewczynkizBillingsbędąmusiałyopuścić
największąimprezęroku-powiedziałaIvySlade,zfałszywątroskąkrzywiącusta.-1co
napiszecietegowieczoruwpamiętniczkach?
Zacisnęłampięści.Co,udiabła,tadziewczynadonasma?
-Witajzpowrotem,Noelle-dodałazwyraźnymniesmakiem.-Wykończyłaśkogoś
ostatnio?
Grupkauczniówztrzeciejklasyusłyszałatoiprzerwałarozmowę.Zaśmialisięz
dowcipu,czekającnareakcjęNoelle.Poczułamuciskwżołądku.LepiejdlaIvy,żebyjuż
sobieposzła.
Naprawdę.
-Nie,alemożesięwreszcieskuszę-odparłaNoelle.Ivyparsknęłaśmiechem,ale
przezornieodwróciłasię
iodeszła,podobniejaktłumekgapiów,którymnaglezrzed-łyminy.
-Boże!ktojejpozwoliłwrócić?-mruknęłapodnosem
Noelle.
Cóżzaironia-pomyślałam.
-Niemogęuwierzyć,żeCromwellpostawiłnamultimatumwsprawieDziedzictwa-
rzuciłamiprzezramięMissy.
WiększośćdziewczynzBillingszatrzymałasięzaNoelleizamnąprzeddrzwiamido
kaplicy.-Noprzecież,dajciespokój,jakbymałodotądnamieszał.
Miałanamyślirzeczjasnarolę,jakąCromwellrzekomoodegrałwsamobójstwie
Cheyenne.
-Alewsumietodobrze,prawda?-zapytałaSabinę.|TeraznapewnourządzimyBal
MaskowyBillings.
Powoliodwróciłamsię,zaciskającszczęki.Wszystkiedziewczynyprzyglądałymisię,
czekającnajakiśznak.
-Nie-powiedziałamszorstko.OpróczCramwellaflvyitajemniczegoorganizatora
Dziedzictwabyłojeszczekilkaosób,którymchciałamdaćnauczkę.-Eastonidziena
Dziedzictwo
inieważne,cobędęmusiałazrobić,żebynastamwkręcić.
Szacunek
Byłamotwarcie,jawniewkurzona.Akiedyjestemwkurzona,działam.Wciągu
piętnastominutowejprzerwymiędzyobiademalekcjąhistorii,kiedywiększośćuczniów
korzystałanadziedzińcuzurokówsłonecznegojesiennegodnia,pijąckawęlub
przygotowującsiędoklasówek,jaukradkiemwróciłamdoBillingsizabrałamsiędo
roboty.
Poprzedniejnocy,przeglądającplikiabsolwentek,doznałamobjawienia.Kilkadawnych
mieszkanekBillingsmiałodzieci,którewybrałyinneprywatneszkoły,naprzykład
Choate,BartonalboChapin.Częstobytytoszkoły,doktórychniegdyśuczęszczaliich
ojcowie.Obokniektórychnazwiskwidniałypowiązaniarodzinne,aprzynazwisku
każdegoczłonkarodziny
-aczęstobyłotamkilkapokoleńwstecz-zamieszczononazwęszkoły,którąukończył.To
była,moimzdaniem,najbardziejużytecznainformacja.BojeżeliabsolwentkazBillings
wyszła,powiedzmy,zamężczyznę,któryukończyłBartoniktóregoojciecteżuczęszczał
doBarton,aichdzieckowybrałoterazrównieżtęszkołę…tootrzymaonozaproszeniena
Dziedzictwo.Pogodzinieposzukiwańudałomisięsporządzić
listęabsolwentek,którychdziecibezwątpieniazaproszononaDziedzictwo,dzięki
rodowodowizestronyojca.
Niemajączbytwieleczasu,popędziłamdopokoju,wzięłamlistęispojrzałamnapierwsze
nazwisko.JennaKorman,dyrektorPoshCosmetics,jednejznajwiększychwskalikraju
firmprodukującychkosmetykizwyższejpółki.Biorącpoduwagęjejpozycjęzawodową,
byłamwłaściwiepewna,żeniebędziemiałaczasuodebraćmojegotelefonu,alemusiałam
chociażspróbować.Chwyciłamkomórkęiwystukałamnumer.
-PoshCosmetics,biuropaniKorman-energicznygłosodpowiedziałjużpopierwszym
sygnale.
-Tak,dzieńdobry.ChciałabymrozmawiaćzpaniąKorman,dzwonięz…
-Przykromi,paniKormanniemożewtejchwilipodejśćdotelefonu-powiedziała
kobieta,wyraźniezniecierpliwiona.-Czycośprzekazać?
Cholera.Zrobiłomisięgorąco,kiedyzdałamsobiesprawę,jaknieprofesjonalnie
musiałamzabrzmieć.
-Och,wporządku.NazywamsięReedBrennan,dzwonięz…
-O,pannaBrennan.Przepraszam,jużłączę-głospodrugiejstronienaglezrobiłsięmiły.
Zamrugałamszybko.PoczułamsięjakAlicjaprzechodzącanadrugąstronęlustra.Coto
miałobyć?Żartowałasobiezemnie?Idlaczegozachowałasiętak,jakbyznałamoje
nazwisko?
-Reed,cozamiłaniespodzianka-usłyszałamgardłowygłos.-Wczymmogęcipomóc?
-Czy…czyrozmawiamzpaniąJennąKorman?-spytałamzaskoczona.
-Tak,przytelefonie.CosłychaćwEaston?-zapytałażyczliwie.-Pewniejeszcze
dochodziciedosiebiepotejtragedii.CheyenneMartinbyłaskarbemzarównodla
internatu,jakidlacałejszkoły.
-Tak…tak,oczywiście,żebyła-powiedziałam.Zupełnienietegooczekiwałam.-
Wszyscychybamamysiędobrze.
-Toświetnie.Aterazdorzeczy,czymogęciwczymśpomóc?-ciągnęłapaniKorman.
-Właściwietotak-powiedziałam,odchrząknąwszyprzedtem.Niechciałamzajmowaćjej
więcejczasuniżtokonieczne.-ZjakiegośpowoduEastonzostałowtymroku
wykluczonezudziałuwDziedzictwie.
-Tak,słyszałamjużdotyczącetegoskargi-powiedziałazgorycząwgłosiepaniKorman.
-Staramsiędowiedzieć,dlaczegotaksięstało,żebycośwtejsprawiezrobić-
wyjaśniłam.-
Alebytowyjaśnić,muszęzobaczyćnawłasneoczychociażjednooryginalne
zaproszenie.
Słyszałam,żepanicórkachodzidoHotchkissibyćmoże…
-Niemaproblemu.Zadzwonięzarazdodomuipolecęlokajowi,żebycijeprzesłał
kurierem
-obiecałapaniKorman.
Lokajowi?Nojasne,napewnomasłużbę.
-Możebyćjutroczywolałabyśmiećjewcześniej?Mogłabympolecićkierowcy,żebyci
jeprzywiózłdziśpopołudniu,jeślitokonieczne.
Zebrałomisięnaśmiech,alesiępowstrzymałam.GdziesiępodzialiBiałyKróliki
SzalonyKapelusznik?Możepowinnamzaparzyćherbatkę?
-Nie,dziękuję.Wystarczyjutro.Bardzodziękujęzapomoc,paniKorman.
-Niemazaco.MówmiJenna.Iniedziękuj,takajestnaszarola-odparta.-No,apoza
tymgratulacje,Reed.Wszystkiejesteśmydumne,żeobjęłaśstanowiskoprezesa.
-Dziękujębardzo-powiedziałam.
-Dowidzenia.
Usłyszałamkliknięcieoznaczającekoniecpołączenia.Siedziałamztelefonemwręce
jeszczedobredziesięćsekund.Niemogłamwprostuwierzyć,żesięudało.Żewistocie
byłototakieproste.Jennawiedziała,kimjestem.Jejasystentkarównieżwiedziała,kim
jestReedBrennan.
Itakpoprostudopuszczonomniedoichgrona.Zaczynałamrozumieć,conaprawdę
łączyłosięzestanowiskiemprezesaBillings.Otwartedrzwi,odebranepołączenia…
szacunek.
Odwróciłamsięiodsunęłamkrzesłozzabiurka,wyjmująctorebkęodChloe.Leżaław
ukryciu,odkądjądostałam.WyjęłamzniejkatalogNeimanaMarcusaizaczęłamwrzucać
swojerzeczydopachnącegonowościąmiękkiegoskórzanegownętrza.
Wcześniejniezdawałamsobieztegosprawy,aledotejporynieczułamsięwarta,by
nosićtakątorebkę.
Dotejpory.
Szczególnetalenty
WśrodępopołudniubiegłampoboiskudopiłkinożnejnaprzeciwkoNoelle.Bernadettę
Baskindeptałamipopiętach.Słońcechowałosięjużzadrzewami,cooznaczało,żelada
momenttrenerLisickogłosikoniecmeczu,akonieczniechciałamstrzelićgola,zanim
zagwiżdże.Musiałamstrzelićtegogola.
Wykrzesałamzsiebiejeszczejednądawkęenergii,wystrzeliłamnaglenaprzód,
zostawiającBernadettęwtyle.Noellewokamgnieniuzorientowałasię,żeniejestem
krytaicelnymkopniakiempodałamipiłkę.Podaniebyłodokładne,mocneitakszybkie,
żeniebyłoszans,byktokolwiekześrodkapolamógłjeprzechwycić.Zbliżającsiędo
bramki,zerknęłamwlewoiAstrid,którązjakiegośpowodutrenerLisickpostanowiła
postawićnabramce,ruszyławmoimkierunku.Skoczyławprawąstronę,rzuciłasięw
powietrze,więczłatwościąposłałampiłkęwdrugirógbramki.
-Jest!-krzyknęłaradośnieNoelle,wymachującpięściąwpowietrzu.
Podbiegłyśmynaśrodekboiska,przybiłyśmysobiepiątkę,apotemporządniesię
wyściskałyśmy.Dobrze,żeNoellewróciładoszkoły;tymlepiej,żeznówbyławnaszej
drużynie.Potrzebowałyśmyjejagresywnejgry.Naboiskuniktniemógłsięzniąrównać.
-Świetnie,mojepanie!Znakomitagra!-krzyknęłatrenerLisick,gwiżdżącnakoniec
meczu,
-Napijciesię,apotemmarszpodprysznic!
-Dobrarobota-powiedziałaAstrid,podbiegającdonas.Krótkieczarnewłosymiała
związanewdwakucyki,któresterczałynaczubkujejgłowyjakantenki.-Wiesz
oczywiście,żepodarowałamwamtegoostatniegogola,prawda?-zażartowała.
-Tobrytyjskiepoczuciehumorumniepowala-powiedziałaNoellezszyderczym
uśmieszkiem.Uwiesiłasięciężkonamoimramieniu.-Noico,dostałaś?
-Atak,mam-odparłam.
-Comasz?-zapytałaAstrid.
-ZaproszenienaDziedzictwo-szepnęłam.-Jestwmojejtorbie.
-Notodawaj,oglądamy-krzyknęłaAstrid.
-Ciiii,nietutaj.JakbędziemywracaćdoBillings-zaproponowałam.
PrzydystrybutorzezwodądołączyładonasSabinę-podczaspierwszychkilkumeczów
okazałosię,żeboisiępiłkiiniepotrafisięwystarczającoszybkoporuszać,więc
uczynionojąodpowiedzialnązasprzęt.WręczyłaAstridimniepapierowekubeczki,
ignorującprzytymNoelle,któraprzewróciłaoczamiisamasięgnęłaposwójkubek,po
czymnapełniłagopobrzegi.Ugryzłamsięwjęzyk,żebyniemówićnicSabinę,ale
postanowiłam,żewkrótcewszystkojejwyjaśnię.Noellenienależaładoosób,które
chciałobysięmiećzawroga.Aniignorować.Inieważne,jakciętraktowała.
-Niezłystrzat.-Sabinęuśmiechnęłasiędomnie.-Bez
obrazy-rzuciławkierunkuAstrid.
-Spoko-odparłaAstrid.
-Idziemy.-Noellezgniotłakubeczekiwrzuciłagodoko-sza.-Chcętozobaczyć.
-Chwileczkę.PomóżmySabinęsprzątnąćiodnieśćsprzęt-zaproponowałam.
-Chodźżejuż,Reed.Francuzeczkadasobieradę-ponagliłamnieNoelle,zupełniejakby
Sabinębyłapowietrzem.-Przecieżtojejzadanie.
Zarumieniłamsię-zrobiłomisiężalSabinę.ByćmożeJoshmiałrację:Noellemusi
wywoływaćwokółsiebieskandale.Sabinęnigdyniezrobiłanic,comogłobyjąurazić.
Byłakompletnienieszkodliwa.AmimotoNoelleuparłasię,żebyzrobićzniejpozerkęi
dziwoląga,kogoś,ktodonasniepasuje.
-Wporządku,idźcie.JapomogęSabinę-zaoferowałasięAstrid.
-Aj,czyżtoniesłodkie?WielkaBrytaniaiFrancjadziałająrękawrękę!JakwONZ-cie,
zarazsiępopłaczę.-Noelleznówobjęłamnieramieniem.-Aterazchodźmyjuż.-
Odwróciłamniesiłąipociągnęławstronępagórka.Ledwozdążyłamchwycićswój
marynarskiworek.
-Gdzietomasz?-zapytała,łapczywymwzrokiempożerającmojątorbę.
-Noczekajżechwilę.MójBoże,niechciałabymcięwidziećwświątecznyporanek-
odparłam.
Wyjęłamztorbyotwartąkopertę,aześrodkawyciągnęłamgrubykartonikkolorukości
słoniowej.Przezostatniekilkagodzinkorzystałamzkażdejwolnejchwili,bydokładnie
sięmuprzyjrzeć,alejedynyminteresującymszczegółembyławytłoczonaorchideaztyłu
zaproszenia.Pozatymżadnychznaków:aninazwyfirmy,aninicinnego.
-Noależnamtopomogło-powiedziałasarkastycznieNoelle,oddającmizaproszenieze
zniesmaczonąminą,jakgdybytobyłazużytachusteczkahigieniczna.
-Wiem.Alepodejrzewam,żeorchideacośznaczy-odparłam.-Idomyślamsię,kto
mógłbywiedzieć,comianowicie.
-Ciekawe-powiedziałaNoellezpodstępnymuśmieszkiem.-Jednącechęzawszewtobie
uwielbiałam,Reed:nigdysięniepoddajesz.
Uśmiechnęłamsię,gdyotwierałyśmydrzwidointernatu.Jakzwykleotejporze,London,
Viennaikilkainnychdziewczynkręciłosięposalonie.Weszłamirzuciłamtorbęna
podłogę,całyczastrzymającwdłonizaproszenie.
-London,mogęzamienićztobąsłówko?
Otwarłaszerokooczynamójwidokiwyjęłasłuchawkizuszu.
-Czytojestto?!-Podskoczyławgórę,potknęłasięonogiKikiiomalnamnienie
wpadła.-
Pokaż!Pokaż!
Wyrwałamizrękizaproszenie,aresztadziewczynzebrałasięwokółniej,żebychociaż
zerknąćjejprzezramię.Przeczytawszyjegotreść,którądawnoznałyśmyjużnapamięć,
Londonobróciłazaproszeniewpalcach.Przesunęłapalcempoorchideiiuśmiechnęłasię.
-Bouquet.Tostamtądprzyszłotozaproszenie^-stwierdziła.
Wiedziałam.Wiedziałam,żeonabędziewiedziała.Każdymajakiśszczególnytalent,
nawetPapużkiNierozłączki.
-ZBostonu?-zapytałaRose.
-No,Bouquetjesttylkojeden-ztriumfemwgłosiepowiedziałaLondon,oddającmi
zaproszenie.-Mająprzeróżnerodzajekartiwzorów,anakażdymzaproszeniuwytłaczają
kwiatek,innydlakażdegoprzedziałucenowego.Orchideawartajestnajwięcej.
Ktokolwiektokupił,najwyraźniejmamnóstwokasy.Atociniespodzianka.
-Wieszdokładnie,gdzietojest?-zapytałam.Londonprzewróciłaoczami.
-Noproszęcię.Zarazcipodamichadresinumertelefonu.
SięgnęładoswojejtorebkimarkiBottegaVenetaiwyjęłaczerwonytelefonTreo.
Kliknąwszykilkaprzycisków,uśmiechnęłasię:
-Właśnieciwysłałam.
MójiPhonezapiszczałjaknakomendę,ajaspojrzałamnaNoelle.
-Tojak,Boston?
Noellewyszczerzyłasięwodpowiedzi.
-Wycieczka!
Samolub
-Powinnyśmyzrobićztegoprawdziwąwyprawę-powiedziałaNoelle,kiedysiadłyśmy
dośniadaniaweczwartekrano.-DrugieśniadankowAzure,potemtrochępracyśledczej,
anakonieczakupki.JeśliwybieramysięnaDziedzictwo,tobędziemymusiałyuzupełnić
garderobę.
Upchnęłaplisowanąminispódniczkępodudaiusiadłanakrześle,któredotejpory
należałodomnie.Usiadłamwięcnaprzeciwko,tamgdziezwyklesiadywałaAriana.Przez
większośćtegorokuszkolnegoprzytymstolikusiedziałtakżeJoshalboSabinę.I
wydawałosię,żeatmosferaznówstałasięprzyjemna,alezjakiegośpowoduczułamsię
natymmiejscuniezręcznie.
-Zapominaszoczymś-rzuciłam,próbującsięskoncentrować.Podniosłampołowęprecla,
żebyposmarowaćjąserkiem.
-Oczym?-spytałatakimtonem,jakbynigdyniezdarzyłojejsięoniczymzapomnieć.
-Janigdziesięniewybieram.Nawetjeślizałatwimysprawę,janiedostanęzaproszenia-
wyjaśniłam.Wzruszyłaramionami,machającnożemwpowietrzu.
-NOico?Znajdziemykogoś,ktocięzaprosijakoosobę
towarzyszącą,jakwzeszłymroku.
-AlewtedyniebyłamzJoshem-odparłam.Formalnierzeczbiorąc,byłamwówczasz
Thomasem.Aprzynajmniejtakmisięwydawało.AlenabalposzłamzWhitem,bo
wszyscyprzekonywalimnie,żeThomaspojawisięnaDziedzictwie,ajamusiałamsięz
nimzobaczyć.
Niewiedzieliśmyjeszcze,żeThomasjużodparutygodninieżyje.Żerozkładasięgdzieś
wlesie,nieżywy,sztywny,zimnyi…
Dobra,niebędęotymterazmyśleć.
Tokrzesłoźlenamniedziała.
-Niemogę,ottaksobie,iśćzkimśinnym-zakończyłam.
-Reed,chodzioto,żebysiętamdostać.Nieważnejak-Noellepowiedziałatotonem,
któryzawszesprawiał,żeczułamsięmaleńka.Terazteżtaksięstało,alenieczułamsięaż
takamała.-Jakjużtamwejdziesz,możeszparadowaćztąswojąkuląunogi,ilesobie
zapragniesz.
Zmusiłamsiędouśmiechu.
-TojaksiędostaniemydoBostonu?-spytałam,znówpróbującsięskupić.-Jeśli
Cromwelldanamprzepustki…będziemymusiaływynająćjakiśsamochódalboco?
-Niemusimy.Mamsamochód-powiedziałaNoelle,delikatniegryzącprecelka.
-Maszsamochód?Wkampusie?-zapytałamzniedowierzaniem.
-No,tobyłoostateczneżądanietatywnegocjacjachzCromem-powiedziałabeztrosko.
Zaśmiałamsię:
-Crom,tobrzmi,jakbybyłjakimśrobotem!
-Noprzecieżjest!-Noelleuniosłabrwi,znówgryząckęsprecelka.-Takczyinaczej,nie
martwsię,przepustkizałatwione.
-Jakieprzepustki?-zapytałJosh,całującmnienadzieńdobry,gdytylkodonasdołączył.
Postawiłnastolikutacę,naktórejbyłypączki,słodkiepłatkiśniadanioweikawa,zdjął
spranąsztruksowąkurtkęzłatkamiwszkockąkratęnałokciach-chybatylkoonmógłw
tymdobrzewyglądać-ipowiesiłjąnaoparciukrzesła.Podspodemmiałbiałygładki
podkoszulekzdługimirękawami-pojednejstroniewidaćbyłomaleńkieplamkizfarby.
-Nasobotę-powiedziałaNoelle.-Reedijawybieramysięnawyprawę.
Joshciężkoopadłnakrzesło.
-O,nie-powiedziałzzaskoczeniemwgłosie.
-O,tak.JedziemydoBostonusprawdzićsklep,zktóregopochodzązaproszeniana
Dziedzictwo.Zobaczymy,czyudanamsiędowiedzieć,ktojekupił-wyjaśniłammu,
popijającłyksoku,
-Fajnie.Jechaćzwami?Mogękomuśspuścićlanie,jakbytrzebabyło-zaproponował
Gage,siadającokrakiemnakrześle.
-Toniebędziekonieczne-odparłaNoelle,przewracającoczami.
Joshodwróciłsiędomnienakrześle,podczasgdynapozostałychmiejscachprzynaszym
stolikusiadałykolejnedziewczynyzmojegointernatu.Joshspojrzałnamniepoważnie
swoiminiebieskimioczami.
-Reed,niezapomniałaśoczymś?-zapytałcicho.Zmarszczyłambrwi,spoglądającna
niego.
Wgłowiemiałampustkę.
-Oczym?
-WsobotęmieliśmyjechaćdoMaine.Pamiętasz?Naszzjazdrodzinny?
Poczułamsię,jakbyktośnagleoblałmniewiadremzimnejwody.Ależzemnieidiotka.
NiepomyślałamozjeździerodzinnymHollisówanirazuodponiedziałkuwieczorem,
kiedytozapisałamjegodatęwzeszyciedoangielskiego.Działosiętyleinnychrzeczy,że
zupełniewyleciałomitozgłowy.
-iOranyboskie,Josh,takmiprzykro.Kompletniezapomniałam-wyznałamwnagłym
przypływieciepłychuczuć.Wszyscynanaspatrzyli.Czułamnasobieichwzrok.Joshteż
musiałtopoczuć,boprzysunąłsiędomniejeszczebliżej,chowającsięzamną,jakby
chciał
sięukryćprzedGage’em.
-Musiszjechać.Powiedziałemrodzinie,żebędziesz-odparł.
-Wiem,ale…Josh,toważnasprawa-wyjaśniłambłagalnymtonem.-Chodzio
uratowanieDziedzictwa.WszyscywEastonnamnieliczą.
Joshodsunąłsięniecoispojrzałmiwoczy.Nigdyprzedtemniewidziałamnajegotwarzy
takbolesnegowyrazu.
-Acozemną?Jateżnaciebieliczę.
Wgardlezrobiłamisięwielkagula,omałosięniąnieudusiłam.Czułamsięwręcz
okropnie.
AleczyJoshnierozumiał,żetonaprawdęważnasprawa?JakoprezesBillingsmiałam
obowiązeksiętymzająć.Obiecałamwszystkim,żecośztymzrobię,więcjeślisię
wycofaminiedotrzymamsłowa,wyjdęnacieniasainiedorajdę,adopierocoobjęłam
urząd.PozatymHollisowieurządzajązjazdrodzinnycoroku-więctoniejedynaszansa,
żebymsięznimispotkała.
-Owszem,alesammówiłeś,żebędąuwassetkiludzi-przypomniałammu.-Niktnie
zauważymojejnieobecności.
Poradziszsobie.
-Chłopie,będzieszmusiałjąchybasklonować-wtrąciłsięGage.-Mówimyo
Dziedzictwie.
JeślinaszamałaBrennanmożeuratowaćsytuację,niechtozrobi.Noprzecieżnie
będzieszchybaażtakimsamolubem?
Joshspojrzałnamnie.Czekał,ażsięwycofam,ażzaprzeczę.Wiedziałamotym.Alenie
mogłamtegozrobić.Niezrobiętego.Choćczułamsięwinnazpowoduzjazdu
rodzinnego,zdenerwowałamsię,żeJoshtaknalegał,bymkoniecznieznimjechała.W
pewnymsensieGagemiałrację.JeślichcemypoznaćprawdęprzedHalloween,toliczy
siękażdachwila.
Jeśliniezrobimytegownajbliższyweekend,niebędziesensupodejmowaćjużżadnych
działań.Jeśliniewezmęsiędoroboty,całedziedzictwoEastonszlagtrafi.CzyJoshtego
nierozumie?
Dashbyzrozumiał.
Zauważyłam,żewoczachJoshacośsięzmieniło.Odsunąłsię.
-Wporządku.Niechbędzie.Powiemimpewnie,żesię
rozchorowałaś.
-Itomisiępodoba,Hollis-opowiedziałGage,szykującpięśćdozrobienia„żółwika”.
Joshniezwróciłnatouwagi.Zabrałsiędojedzeniapączka.
-Nicsięniemartw,Josh.Zaopiekujęsięnasządziewczynką-powiedziałaNoellez
odrobinązłośliwości.
Niedobrze.Najbardziejnieodpowiedniaosobapowiedziałanajgorsząmożliwąrzecz.Josh
dokończyłpączkaidokońcaśniadanianieodezwałsięanisłowem.
Bouquet
Samochód,któryNoelletrzymaławkampusie,okazałsięlśniącym,srebrnymkabrioletem
markiMercedes.Wśrodkumiałmięciutkąskórzanątapicerkę.Opuściłyśmydach,zało-
żyłyśmyciemneokularyiwłączyłyśmynacałyregulatorradiosatelitarne-tymsposobem
udałonamsięzwrócićuwagęcałkiemsporejliczbykierowcówmknącychautostradądo
Bostonu.
Miałyśmyprzepustkiwystawioneprzeznauczycielaplastyki,rzekomopoto,byobejrzeć
wystawęGauguinawMuzeumSztukPięknych,alewistociecałydzieńmogłyśmy
robić!conamsiężywniepodoba.Wystarczyłotylkowskoczyćnachwilędomuzeum,
zabraćmapęikilkanaklejek,byudowodnić,żewykonałyśmyzadanie.Małotego,
miałyśmynawetdostaćzatododatkowepunkty.Noellebyłaistnymgeniuszemzła.
Anajlepsze,żekiedypoprzedniegowieczorusprawdziłampocztę,niebyłowniejani
śladumailaodCheyennezzaświatów.Skończyłosię.Nareszciebyłamwolna.
PoniesamowitymśniadaniuwAzure,restauracjiweleganckimhoteluwcentrum
Bostonu,pomaszerowałyśmyprostodo
Bouquet.Byłpiękny,słonecznydzień,awświeżym,czystympowietrzuczułosię
atmosferępodniecenia.NigdyniebyłamwBostoniewdzień,terazwydawałmisię
jeszczepiękniejszyniżgosobiewyobrażałam.Wąziutkiekręteuliczki,starebudynkiz
cegły,staroświeckielatarnieuliczne,złotetabliczkinadomach,ananichwypisana
ciekawahistoriakażdegoznich.TutajnocowałWashington.TutajposilałsięJefferson.
Wkrótceznalazłamsięwdziwnejdzielnicysklepów,gdzieogarnięciszałemklienci
wpadalidonieskazitelnychmagazynówpełnychjesiennychubrańizimowychpłaszczy,a
następnierównieszybkoznichwypadali.Taksięnajadłam,żepodążałamzaNoelle
zatłoczonymchodnikiemniczymzombiwgastronomicznejśpiączce.Niebyłotołatwepo
czterechmimozach,alechybaudałomisięnikogonieprzewrócić.Odetchnęłampełną
piersiąipoczułamsiępoprostuwolna.DobrzebyłosięwyrwaćzEastonizBillings,
uciecodpresjiipoczuciawiny.Wiedziałam,żetozakrawanazdradę,aleniemogłamsię
oprzećwrażeniu,żebawięsięlepiej,niżbyłobytomożliwenazjeździerodzinnym
Hollisów.
Oczywiście,gdyuświadomiłamsobie,comichodzipogłowie,natychmiastpoczułamsię
winna.ChciałamodrazuzadzwonićdoJoshaispytać,jaktamzjazd,alemiałam
przeczucie,żenaszarozmowabyłabyraczejchłodna.Apozatymwłaśniedotarłyśmypod
drzwiBouquet.
-Totutaj-powiedziałaNoelle,przesuwającokularynagłowę.-Jabędęmówiła.
-Wporządku-odparłam.Ibeknęłam.Ileższampanaonidodajądotejmimozy?
-Ależmaszklasę!-skomentowałaNoelle,marszczącnos.Otwarładrzwidomaleńkiego
sklepiku.Nadnaszymigłowamirozległysiędzwoneczki.Woświetlonymprzezsłońce
sklepiepanowałacisza.Podcytrynowożółtymiścianamistałypółki,naktórychustawiono
przeróżnezestawykolorowychpapeterii,pocztówkizpodziękowaniamiizaproszenia.Na
wysokichstołachstojącychnaśrodkupomieszczeniawidaćbyłowazonyześwieżymi
kwiatamiwewszystkichkolorachjesieni:czerwoneróże,pomarańczowelilie,żółto-białe
stokrotki.Natyłachsklepuwidaćbyłoczterydrewnianestoły-przyjednymznich
siedziałymatkazcórką,przeglądająckatalogizaproszeń.Oboknichstałapracownica
sklepu,szepczącimdouchaswesugestieiinstrukcje.Panowałatuatmosferajakw
muzeum.ByćmożeniebędziemywogólemusiałyiśćdoMuzeumSztukPięknych.
-Czymogęwczymśpomóc?-zapytałazzaladykrępasprzedawczyni.
Chybatylkocudemudałojejsięwbićwszarykostiumik.Czarnewłosymiałazwiązanew
kucyknadkarkiem.Niemiałażadnejbiżuterii.Zmierzyłanaswzrokiem,niewydawałasię
uradowanaperspektywąobsługiwaniadwóchnastolatek.Noelleodchrząknęłaizrobiła
krokdoprzodu.Nigdywcześniejtaksięniecieszyłamztego,żejesttużobokmnie.Nie
znoszęmiećdoczynieniaznadętymisprzedawcami.KiedyjeszczemieszkałamwCroton,
wstydziłamsięczasamiwejśćnawetdoGaPa.
-Owszem.Próbujemysiędowiedzieć,ktozamówiłtezaproszenia-zaczęłaNoelle,przez
ladępodającsprzedawczynizaproszenienaDziedzictwo.
Kobietapodniosłaje,obróciławpalcach,przebiegławzrokiempowytłaczanejkarcie,po
czymodłożyłająnaladę.ZdecydowanymruchemdłonipopchnęłazaproszeniekuNoelle.
-Przykromi.Wszystkiezamówieniasąściślepoufne-rzuciła.
Noellezmierzyłająwzrokiemodstópdogłówiprzezchwilęmyślałam,żezarazurządzi
scenęzpiekłarodem,alenagle,nistąd,nizowąd,uśmiechnęłasię.Jejtwarzrozświetlił
naj-szczerszyuśmiech,jakikiedykolwiekuniejwidziałam.
-Rozumiem-powiedziała.-Tylko.…dziewczynyunaswszkole…-wyjaśniła,
wzruszającramionami-urządzająekskluzywnąimprezęizpremedytacjąpomijają
niektóreuczennice.
Tylkodlatego,żesąnaprzykładtroszkęprzykościalbomająbrzydszącerę,albo
pochodząnieztychrodzin,cotrzeba.Wysyłajązaproszeniawedługwłasnegowidzimisię.
Zcałychsiłstarałamsięnieroześmiać.Tobyłazwykłapodpucha-akcjawstylu
Constance.
Słodkiej,niewinnejConstanceTalbot,całkowitegoprzeciwieństwaNoelle.Musiałamsię
odwrócić,żebysprzedawczyniniezauważyła,jaksięczerwienię.
-Toobrzydliwe!-wykrzyknęłakobietazaladą,nagleokazującnamwspółczucie.
Niedowiary.WdziesięćsekundNoellebezbłędnieoceniłatękobietęidoskonale
wiedziała,coskruszyjejopór.
-Chciałybyśmysiętylkodowiedzieć,któradziewczynatymwszystkimzawiaduje,
żebyśmymogłyznią,wiepani,porozmawiać-Noellemówiładalejbłagalnymtonem.
Spojrzałamnaniąprzezramię.-Bototakieniesprawiedliwej,
KobietauważnieprzyjrzałasięNoelleimnie.
-Czekajcieno,toznaczy,żewasniezaproszono?-zapytałapodejrzliwie.
Sercepodskoczyłomidogardła.SprzedawczyninajwyraźniejrozszyfrowałaNoelle.Była
zdecydowaniezbytpięknaizadobrzeubrana,bystaćsięofiarąostracyzmuzpowodu
pieniędzylubwyglądu!
-Nie,nie,naszaproszono.!-Noelleskromniespuściłaoczy.-Dlategomamyzaproszenie.
Alewielenaszychprzyjaciółekpominięto,abeznichniepójdziemy.Chcemywich
imieniuprzeciwstawićsiętejprowodyrce.Jesttakiemałecoś,cosięnazywalojalność,
wiepani?
Kobietanadalniewyglądałanaprzekonaną.Tenpodstępjednakniezadziała.Wtedy
Noellepochyliłasięnadladąizpowagąspojrzałasprzedawczyniprostowoczy.
-Niechpaniposłucha:dwalatatemuniktbymnieniezaprosił.Miałamokularyjakdenka
odbutelek,pryszczeinadwagę.Nicpięknego.
Aniprzezmomentniedałabymsięnatonabrać,alemuszęprzyznać,żeNoellebyła
całkiemprzekonująca.
-Wiem,jaktojestbyćwykluczonymztowarzystwa,dlategochcędołożyćstarań,żebyto
samoniespotkałoosób,naktórychmizależy-ciągnęłaNoelle.-Czywtakimraziemoże
paninampomóc?
Sprzedawczynirzuciłaokiemnatyłysklepu,gdziejejkoleżankacałyczaspomagała
klientkomwybieraćzaproszenia.
-Dobra,alejakktośbędziepytał,tojaniemamztymnicwspólnego-powiedziała.
Odwróciłasiędokomputeraiszybkocośwpisała.ZaskoczonadołączyłamdoNoelleprzy
ladzie.Wyciągnęładomnierękę,zaplecami,abyniktniewidział,ajaszybkoprzybiłam
jejpiątkę.
-A,jest.Nawetsamaprzyjmowałamzamówienie-wyszeptałakobieta.-Pamiętamtę
dziewczynę.Chudablondynkazniebieskimioczami.Naokobyławwaszymwieku.
Miaładziwnąmanierę,byłatakachłodna,nawetjakbynieobecna.Czytowamkogoś
przypomina?
Zmroziłomnie.Noelleijaspojrzałyśmynasiebie.Tak,tonamkogośprzypominało.Ale
toniemogłabyćprawda.Noelleodchrząknęła.
-Byćmoże-odparta.-Znapanijejnazwisko?
-Tak,nazywałasię.,.-sprzedawczynipochyliłasięwnasząstronęiściszyłagłostak,że
ledwobyłojąsłychać-LoisLane.
WoczachNoellebłysnęłyiskierki.Przygryzławargi,bypowstrzymaćzłośliwy
uśmieszek.
Skądznałatędziewczynę?
-Pamiętapanicośjeszcze?-zapytała.-Czybyłatuzkimś?Amożedokogośstąd
dzwoniła?
-Ztego,copamiętam,toowszem-jużnormalnymgłosempowiedziałakobieta.-
Rozmawiałazkimśprzeztelefon
imówiła,żetegosamegodniawybierasięjeszczedosklepujubilerskiegoUngah.
Noellewsunęłazaproszeniedotorebki.
-Stokrotnedzięki,panno…?
-Roxanne—podpowiedziałasprzedawczyni,wyciągającdłońwgeściepożegnania.-
Mamnadzieję,żetaLoisLanedostanieto,nacozasługuje.
Noelleznówsięuśmiechnęła,tymrazemjużbardziejnaturalnie:
-O,tak,proszęsięniemartwić.Jużmytegodopilnujemy.
Naszakolej
-Dobrarobota-pochwaliłamNoelle,gdyszłyśmyalejąCommonwealth.
-Jakzabraniecukierkamałemu,grubiutkiemudziecku-odparłaNoellezuśmieszkiem.
Nodobra,toniebyłouprzejme.Alecotam.Powiedzenie.prostejakzabraniedziecku
cukierka”zawszewydawałomisiębezsensu.Przecieżtonapewnoniemożebyćproste.
-NotokimjestLoisLane?Znaszją?
Noelleroześmiałasię.
-Reed,niezałamujmnie.LoisLane?-Spojrzałanamniewymownie,ajaodwzajemniłam
jejspojrzenie.-LoisLane??DziewczynaSupermana?Przecieżtojedenz
najpopularniejszychpseudonimów!
-Orany!-Poczułamsięnaglejakidiotka.-Dlaczegoktośmiałbyzamawiaćartykuły
papierniczepodfałszywymnazwiskiem?
Nagleżołądekścisnąłmisięzprzerażenia,kiedyprzypomniałamsobie,jakimisłowami
sprzedawczyniopisałatęLoisLane.DokładnieopisałaArianę.Aonanapewnomiała
powody,bywystępowaćpodfałszywymnazwiskiem.Aletoprzecieżniemożliwe.Ariana
siedziałazamkniętawjakimśszpitaludlaobłąkanych,prawda?Zamkniętadokońca
swoichdni.
-Przestańmyślećotym,oczymwłaśniemyślisz-powiedziałastanowczoNoelle.-Na
świeciesąmilionyblondynekzniebieskimioczamipatrzącymitępowdal.Niebez
powodupowstałtakistereotypblondynki.Arianasiedzisobiebezpieczniewpokojubez
klamek.
ChociażmatampewniewygodyjakwhoteluWaldorf-Astoria.
Noelleotwarławielkiesrebrnedrzwidodostojniewyglądającegosklepu.Zawahałamsię
przezmoment,poczympodążyłamzanią.WymieniłaimięAriany-kiedyśswej
najlepszejprzyjaciółki-porazpierwszy,odkądwróciładoEaston.Imiętoprzywodziłona
myślmilionypytań.AlekiedyprzypominającyShrekaochroniarzprzyglądałmisięzza
drzwi,uznałam,żetoniejestnajlepszymomentnazadawaniepytań.
-Wchodzipanienkaczywychodzi?-zagadnąłszorstko.
-Wchodzę,wchodzę-odparłam.
Powietrzewsklepiebyłochłodneirześkie.Wnętrzeutrzymanebyłowszarejtonacji.
Szaredywany,szareściany,szarośćwsetkachlśniącychszklanychszafek.Gdziekolwiek
sięobróciłam,widziałamdiamenty.Diamenty,rubiny,szmaragdy,szafiry,ametystyiinne
kamienie.Wjednejzszafekspoczywałróżowydiamentrozmiarućwierćdolarówki.
Umieszczonogowozdobnymnaszyjnikuwykonanymzmaleńkichbiałychdiamencików
-
wyglądałyjakwianekzkwiatów.Tysiącediamentów.Niedopomyślenia,żemogłabym
kiedyśmiećnaszyicośtakwytwornegoikosztownego.Musiałabymsięnajpierwzapisać
nakurssamoobrony,żebywtakimnaszyjnikuczućsiębezpiecznie.
-Reed,spójrz.-Noellepomachałaręką,żebympodeszła.-Trzeciodtyłu.
Wskazałapalcemnajednązszafek,niedotykającszkła.Patrzyłanadiamentwkształcie
kostki-wspaniały,wielki,osadzonynapierścionkuiotoczonypaseczkiemzdiamencików
wielkościłebkówodszpilki.Przełknęłamślinę,któranaglenabraładziwnego,kwaśnego
smaku.Pierścionkizaręczynowe.Noelleoglądałapierścionkizaręczynowe.
Ukradkiemzerknęłamnajejprofil.OczyNoellelśniły,awyrazjejtwarzymożnaby
nazwaćrozmarzonym.CzymyślałaoDashu?Dlaczegonamyślotymzrobiłomisię
niedobrze?
-Wczymmogępanienkompomóc?Możecośpokazać?-starszypanzaladąprzemówił
donasprzyciszonymbarytonem.Najwyraźniejbogacicenilisobieciszęwsklepie.
Noellezaczęłacośmówić,alepołożyłamjejdłońnaramieniu,byjąpowstrzymać.Po
pierwsze,potroszedlatego,żebałamsię,iżzacznieprzymierzaćpierścionki
zaręczynowe.Apodrugie,jeślichciałazbajerowaćtegogościa,tonajpierwjamiałam
zamiarspróbowaćtejsztuki.Wkońcutobyłamojamisja,aniemisjaNoelle.
-Witam,nazywamsięLoisLane-oznajmiłam.-Kilkatygodnitemuzłożyłamupaństwa
zamówienieichciałamsprawdzićjegostatus.
-Oczywiście,paniLane.Tędyproszę-powiedziałmężczyzna,skinąwszykunamgłową.
Podążyłyśmyzanimdostojącegowrogukomputera.Najwyraźniejpotrafiłamsiępozbyć
lękuprzedsprzedawcami,kiedybroniłamwłasnegoterytorium.
Kilkauderzeńwklawiaturęi„moje”zamówieniewyskoczyłonaekranie.
-Tak,widzę,żezamówiłapanitrzystadwadzieściapięćplatynowychspinekdo
banknotówiczterystasiedemzłotychpierścionków.Nawszystkichmiałabyć
wygrawerowanaliteraD.
Zaschłomiwgardle.Tojestto!SymbolDziedzictwa.Tani-by-LoisLanenaprawdę
organizowałacałeprzedstawienie.
-Tak,zgadzasię-wydusiłam.
-Chciałapani,abywszystkodostarczyćpodadres,którypodałapaniprzedtygodniem-
dodał
sprzedawcazuprzejmymuśmiechem.
Adres!Otochodzi!Tegonambyłotrzeba!-Ajaki…
TymrazemtoNoellepołożyłamidłońnaramieniu.
-Chciałaścośdodaćdozamówienia,prawda,Lois?-powiedziaładobitnie.
Sięgnęładotorebkiiwyjęłamalutkąkarteczkę,naktórejnagryzmolonojakieśliczby.
-Będziemypotrzebowaćdodatkowopięćdziesiąttrzyspinkidobanknotówisześćdziesiąt
pięćpierścionków-ciągnęłaNoelle.-Itymrazemtojazapłacę.Loisjużswojezrobiła-
dodałazprzelotnymuśmieszkiem.
-Oczywiście-odrzekłsprzedawca,znówskinąwszygłową.-Gdybymtylkomógłprosić
panikartękredytowąiszczegółydotyczącedoręczenia,panno…
-Lange.NoelleLange-odparłaNoelle,kładącnaladzieczarnąkartęAmericanExpress.
Kiedyjużzłożyłyśmyzamówienieiwyszłyśmyzesklepunaświeżepowietrze,zdałam
sobiesprawęzeswojejpomyłki.LoisLaneniepotrzebowałabyprzecieżprosić
sprzedawcyopodaniejejwłasnegoadresu.Omałoconiezawaliłamcałejsprawy.Będę
musiałajeszczepopracowaćnadswoimitalentamiśledczymi:Alboprzynajmniejnie
wyruszaćnamisiepoczterechmimozach.
-Adlaczegopięćdziesiąttrzyisześćdziesiątpięć?-spytałamNoelle,gdyznówszłyśmy
alejąCommonwealth.
-Botylewystarczydlaobecnychdziedzicówidlamłodychabsolwentów.Noidla
wszystkichdziewczynzBillings-wyjaśniłarzeczowoNoelle.Założyłazauchokosmyk
włosów,porwanyprzezchłodnywietrzyk.-Niemasprawy.
-Co?-wyjąkałam.-Niewierzę,żetozrobiłaś.
-Owszem,zrobiłam.Pilnujęswoichinteresów-odparta,biorącmniepodrękę.Podrodze
rzuciłaokiemwoknowystawowe.
-Niewierzę,żechceszzmieniaćzasadyDziedzictwa.Noellezatrzymałasięispojrzałami
woczyma
-ToLoisLanepierwszajezmieniła-podkreśliła,przysłaniającoczyciemnymiokularami.
-
Teraznaszakolej.
Przerwa
SklepnazywałsięFlourishibyttakekskluzywny,zewejściedońoznaczałajedyniezłota
tabliczkanaceglanejścianiebudynku.Widniałynaniejadresidatazałożeniasklepu-rok
1912.Przechodzącprzezdrzwi,poczułamnagłąobawę,żezsufituspadnienamniesiatka,
poczymwłączysięalarmobwieszczającywszemiwobec,iżotoprzezprógprzeszła
pozerka,Nieważne,ileczasuzdążyłamspędzićwpodobnychmiejscach,nadalczułam,
jakgdybymbyłatamnienamiejscu,Zamiastalarmówisiecizobaczyłamjednakubrane
wczarnekostiumysprzedawczyniesunącewmojąstronępomiękkim,pluszowym
dywanie.Nadzieńdobryzaproponowałymiszampanaikawę,anastępniezaprosiłyna
zwiedzaniekolekcji.
NiecałągodzinępóźniejrazemzNoellesiedziałyśmywprzymierzalniwiększejniżmoja
sypialniawdomurodzinnymKażdaznasdostaładoprzymierzeniadwanaściesukni-
jednąwspanialsząoddrugiej.Alenajpierwobowiązki,potemprzyjemności.Krawcowa
miałajużwymiaryNoelle,alezemniemusiaładopierozdjąćmiarę.Siwowłosapaniz
brązowymmetremkrawieckimstanowczymtonemnakazałamirozebraćsiędobieliznyi
właśniemierzyłakażdączęśćmojegociałaswymizimnymiikościstymipalcami.
-OBoże,Reed,zapomniałam,jakajesteśpruderyjna-powiedziałaNoelle,stojącobok
mnie.
Jejobfitepiersidoskonalemodelowałczarnykoronkowystanik.Czarnekoronkowe
majtkiledwozakrywałyjejpośladki.Nawetjasięzarumieniłam.-Nieżebybyłonaco
patrzeć.
Pewniebymsięobraziła,gdybynieto,żeakuratmiałarację.Genetykawpołączeniuz
predyspozycjamidosportudaławmoimprzypadkuefektwpostacisylwetki,którąmożna
byraczejnazwaćchłopięcą-szerokieramiona,płaskibrzuch,niewidocznebiodra.
Przynajmniejbiustwtymrokuniecomiurósł.Ażkrzyknęłamzradości,kiedywlecie
wybrałyśmysięzNatashąnazakupyiodkryłam,żemojamiseczkaawansowałado
rozmiaruB!Natashaprzezponadgodzinęśmiałasiędorozpukuzmojejreakcji.
-Wielkiedzięki-odparłamobojętnie.
Noelleprzewróciłaoczami.Włożyłaczarnątaftowąsuknięrozszerzanądołem,poczymją
zapięła.Jakożesukniabyłaciutzaduża,Noellezebrałająnieconaplecach-teraz
materiał
opinałjejdoskonałąfiguręwkształcieklepsydry.
-Nieprzejmujsię-powiedziała,gdywykrzywiłamsię,bopalcekrawcowejznów
dotknęłymojegociała.-Zobaczysz,okażesię,żebyłowartopocierpieć.Sukniabędzie
pasowałajakulał.Dariajestgeniuszem!
-Dziękuję,panienkoLange-odrzekłaDaria.Krawcowaprzykucnęłaizmierzyładługość
mojejnagiejnogi.Poczułamciarkinawewnętrznejstronieudaicałeszczęście,że
powstrzymałamodruch,bokopnęłabymbiednąkobietęwgłowę.
-Przepraszam-powiedziałam,gdyzauważyłagrymasnamojejtwarzy.Dariajedynie
zacisnęłaustaiwstała.
-Wporządku,pannoBrennan-odparła.-Gotowe.Proszęnamdaćznać,gdybyczegoś
panipotrzebowała.
-Dziękujębardzo.
Kiedyodeszłazmetremkrawieckiminotatnikiem,nareszcieodetchnęłamswobodniej.
Noellezdjęłazwieszakabrązowąsuknię,jednązwybranychdlamnie.
-Tojestto.Znamtękieckę.
Przymierzyłamją.Jedwabnydotykmateriałułaskotałmniewkostki,cichoszeleszcząc.
Wsunęłamramionawkrótkierękawki.Musiałamzebraćzaplecamiowielewięcej
materiałuniżNoelle.Spojrzałyśmydolustranaswojeodbicia.Westchnęłam.PrzyNoelle
wyglądałamjakdziesięciolatkabawiącasięwprzebieranki.
-Wspaniale!Zobacz,jakpodkreślatwojąkarnację!-zzachwytemwykrzyknęłaNoelle.
-Czyjawiem…Chybawolałabymcośbardziejeleganckiego-powiedziałam,ściągając
sukienkę.
-Ajacośbardziejseksownego-przytaknęłamiNoelle.Rozpięłasuknię,któraopadłana
podłogę,ikopnęłająna
bok,gdzieleżałyjużdwieinne.CałaNoelle.Kieckajestwartakilkatysięcy,aonakopie
jąjakpiłkędonogi.Zdjęłazwieszakadługą,obcisłączerwonąsuknięiprzymierzyłają.
CośtakiegomogłabymiećnasobiepodczasgaliRinnanHearst,sławna,nominowanado
OscaramacochaCheyenne.
-No,tojestcoś-powiedziałaNoelle,przybierającprzedlustremprowokującąpozę.
Ztrudempowstrzymałamsię,byniewlepićwniąwzroku.Tofaktyczniebyłocoś.
Wszystkiekrągłościnaswoimmiejscu.Marzenie.
Noelleodgarnęławłosy,przerzucającjezaramię,poczymwydętausta.Przywodziłami
namyślgwiazdyfilmowezdawnychczasów,takiejakVeronicaLakeczyMarilyn
Monroe.-
Musiszmiećtękieckę-powiedziałam,zapinającwłasną.-Wiem.Dashpadniezwrażenia
-
odparłaDrgnęłamiprzezprzypadekprzycięłamsięsuwakiem.Krzywiącsięzbólu,
rozpięłamzamekiobróciłamsię,chcącsprawdzić,czynaplecachzostałślad.Istotnie,
zauważyłamwyraźnyczerwonypunkt,alenaszczęścieniepolałasiękrew.
-DashwybierasięnaDziedzictwo?-Starałamsięmówićopanowanymtonem,mimoże
całyczaspocierałamzaczerwienionąskórę,cowcaleminiepomagało.Przecieżdopiero
coDashmipowiedział,żeoniNoëllejużniesąrazem.Apamiętamteż,żeNoëlleto
samomówiłatamtegowieczoruwNowymJorku.Czycośsię,udiabła,zmieniło?
—Notak.—NoëlleskręciławłosywwęzełiprzytrzymałajeztyługłowyOdwracała
twarztowjedną,towdrugąstronę,przyglądającsięwłasnemuodbiciu.-Dashzawsze
jestmojąosobątowarzyszącą.Alejakożenawetmnienieuwzględniononaliście
tegorocznychgości,więcwłaśniezamówiłamdlaniegododatkowąspinkędobanknotów.
NonoNoellełamałazasady,gdziesiętylkodało.-Aha.
Dopięłamwreszciesukienkęiprzejrzałamsięwlustrze.Sukniabyłaprzepiękna—nie
miałarękawów,aurnadekoltuijedenbokgorsetubytyozdobionemaleńkimibłysz-
czącymipunkcikami.Gorsetłączyłsięzfalbaniastąspód-nicą.Zdecydowaniecałośćbyła
bardzoelegancka.Możnabypowiedzieć:dziełosztuki.AleprzyNoelleitakczułamsię
jaktroll.
Dashnapewnopadniezwrażenia,kiedyjązobaczy.Padnie,apotempójdzieprostodo
nieba.
SpojrzałamwlustronaodbicieNoelle,kiedyodwróciłasię,chcączobaczyć,jak
prezentujesiętyłjejsukni.Otomojaszansa.Mamwreszcieokazjęprzekonaćsię,coona
naprawdęczujedoDasha.Ico,jejzdaniem,możeprzynieśćprzyszłość.Byćmoże
gdybymzcałąpewnościąwiedziała,żeznówsąparąlubprzynajmniejżeNoelle
zdecydowaniebytegochciała,mogłabymdaćsobiespokójzeswoimidiotycznym
zauroczeniemiskupićsięnaJoshu.Nachłopaku,któregopodobnokocham.
Wzięłamgłębokioddech.Tak.Tobyłdobryplan.Dowiedziećsię.Ruszaćdalejdoprzodu.
Próbującprzybraćjaknajbardziejobojętnyton,zapytałam:
-Imyślisz,żesięznówzejdziecie?-Poprawiłamsukienkęiprzejrzałamsięwlustrze,
chcącsprawiaćwrażenieosobyzupełnieniezainteresowanejtematem.
-Oczywiście-odpartabezwahaniaNoelle.Wszystkowemniezamarto.Wmomencie.
-Naprawdę?-wyjąkałam.Zauważyłambłyskwjejpiwnychoczach.
-Wydajeszsięzaskoczona.
-Nie.Nie,skądżeznowu.-Gorączkowoszukałamsłów.-Jatylko…Niewiem.Niewiem
nawet,dlaczegosięrozstaliście.Niebyłampewna,czyposzłoocoś,oczymdasię
zapomnieć,czy…
Zamknijsię,Reed.Wkopujeszsięcorazgłębiej.Immniejgadasz,tymlepiej.
Ugryzłamsięwjęzyk,zanimzdążyłampalnąćcośjeszczegłupszego.
WreszcieNoelleodpowiedziała!
-Cóż,pewnieotymniewiesz,bocięwtedyniebyłowEaston,aledozeszłegorokuukład
międzynamiwyglądałtak,żecojakiśczassięrozstawaliśmy,apotemwracaliśmydo
siebie.
Alezawszewracaliśmy-tobyłytylkoprzerwy.Terazznówmamytakąprzerwę,alejeśli
wszystkopójdziepomojejmyśli…
Tuprzerwałairzuciłamispojrzenie,któremówiło,żewszystkozawszeidziepojejmyśli.
-TojeszczeprzedDziedzictwemsięzejdziemy-zakończyła,przygładzającwłosy.
Wpatrzyłamsięwswojeodbiciewlustrze.CzyDashpadłby,gdybyujrzałmniewtym
stroju?Chociażtaknaprawdę,czytomiałojakiekolwiekznaczenie?Joshowitasukienka
napewnobysięspodobała.Byłaakuratwjegoguście-ciekawykrój,oryginalnykolor.
Dziełosztuki.Joshzpewnościątodoceni.
-Bioręją-powiedziałam,szybkorozpinającizdejmującsuknię.
-Dobrywybór-pochwaliłaNoelle.
-Chodźjuż.Musimyzapłacićiwpaśćchociażnachwilędomuzeum.Powinnyśmysięjuż
zbierać-powiedziałam,nerwowowkładającdżinsy.
-Dobra.Zapłacićzatwoją?-zapytałaNoelle,odkładającsuknię,którąwybrała,z
powrotemnawieszak.Wprzeciwieństwiedotych,któreodrzuciłaikopnęławkąt
przymierzalni.
Zjakiegośpowodujejpropozycjadoprowadziłamniedobiałejgorączki.
-Nie.Billingsmatutajotwartyrachunek-odparłam,wyciągającrękęwkierunkujej
sukienki.-Dopiszędoniegomojąitwoją.
Noelleprzyglądałamisięprzezdłuższąchwilę.Niemiałamzielonegopojęcia,oczym
akuratmyśli,anawettrochęsiętegoobawiałam.Alewreszciepowolisięuśmiechnęła.
-No,nareszciezaczynaszrozumieć-powiedziała,wręczającmiswojąkreację.Gdy
ruszyłamdowyjścia,odwróciłasięrazjeszczewstronęlustra.-Pamiętaj,żebyim
powiedzieć,żespieszynamsięzprzeróbkami.
-Rozumiem-mruknęłam,poczymwyszłamzprzymierzalni.
Wieszwszystko.Maszwszystko.Rozumiem.Uwierzmi,jużrozumiem.
Niewdzięczna
-Mamznakomitewiadomości!-krzyknęłam,gdytegowieczoruwpadłamdopokoju.
Postanowiłamskupićsięnapozytywach.Anajwiększympozytywembyłyzpewnością
wiadomości,którepowinnywyrwaćSabinęzdziwnegoprzygnębienia,wktórymsię
ostatniopogrążyła.Jasne,wydawałosię,żeniepopieraDziedzictwa,alewiedziałam,że
zmienizdanieteraz,gdyokażesię,żeteżbędziezaproszona.Siedziałanałóżkuzigłąi
niciąijakimśkawałkiemmateriałuumocowanymnatamborku.Kiedyweszłam,upuściła
robótkę.
-Cojest?-zapytała,prostującsię.
-Atoco?-Wskazałampalcemnatamborek.Namomentoderwałamsięodwłasnych
myśli.
Niecodzieńwidujesięszesnastolatkęzrobótkąręczną.
-A,robięcośdlasiostry.-Sabinęschowałatamborekpodpoduszkę,jakgdybysię
zawstydziła.Alezarazwyzywającouniosłapodbródek.
-Haftuję.Tomnieuspokaja.
-Och,wporządkupowiedziałamirzuciłamtorebkęodChlośnałóżko.Sabinęnaprawdę
różniłasięodpozostałychuczniówwEaston.Mogłamtylkoprzypuszczać,coPortia,
PapużkiNierozłączkiiNoellepowiedziałybyohobbytakstaroświeckiminiemodnym,
Alezdecydowaniebyłotrochęracjiwtym,żehaftowanieuspokaja.Sabinęzawsze
wydawałasięopanowana.
-Notojakiemaszwiadomości?-zapytała.
Nojasne!Wiadomości!Odwróciłamsiędoniej,omałosięnieprzewracając.-Wszystkie
idziemynaDziedzictwo!Sabinęzrzedłamina.-Aha.
Oczekiwałamtrochębardziejentuzjastycznejreakcji.
-Nierozumiesz?Toniewiarygodne!-krzyknęłam.-Niebędziemymusiałytutkwićsame,
podczasgdyinnidumniepomaszerująnanajwiększybalroku!Noellezdobyłapierścionki
dlawszystkichdziewczynzBillings,więczałapiemysięnaimprezę.Cóżtobędzieza
szalonanoc,samazobaczysz.
-Pierścionki?Jakiepierścionki?-zapytałaSabinę,przesuwającsięnakrawędźłóżka.
|Musiszmiećpierścionek,żebywejść.Organizatorzyzawszerozsyłająjakąśbiżuterię,
któramabyćdowodemnato,żedostałosięzaproszenie.Wzeszłymrokutobyły
naszyjniki-
wyjaśniłam.-WkażdymrazieNoellebędziejemiałaladadzień,apotemtrzebatylko
odebraćmailazpowiadomieniemoadresieigotowe,idziemy!
-Noellejezdobędzie-powiedziałaSabinę,akcentującpierwszesłowo.Opuściła
splecionedłonienakolanaispojrzałanamnie.
-Tak.Onajużjezamówiła-powiedziałam.-Aco?
-Atomidopieroniespodzianka-odparładrwiąco.
Podniosłasięipodeszładoswojegobiurka.Stojąctyłemdomnie,zaczęłaprzekładać
książki.
Dobra.Zaczynałomnietodenerwować.Niedość,żenieucieszyłasięnawieśćo
Dziezictwie
-każdyuczeńEastondałbysobierękęuciąć,żebysiędostaćnatęimprezę-tojeszcze
stroiłafochyzpowoduNoelle.Porazkolejny.
-MaszjakiśproblemzNoelle?-zapytałam.
-Nie-odparła.Zacisnęłampięści.
-Nie?Chciałabymwiedzieć.
Sabinewestchnęła.Ramionajejopadły.
-Cóż,popierwsze,dokuczami,odkądsiętupojawiła.
-Tyteżniebyłaśdlaniejzbytmiła-zauważyłam.
Wiem,marneusprawiedliwienie.TakjakbyNoelleprzejmowałasiętym,jakSabinęsiędo
niejodnosi.Niemniejjednakbyłatoprawda.
-Apodrugie,Noellenajwyraźniejchceprzejąćprezesurę-dodałaSabinę,jakgdybynie
usłyszałamoichsłów.
-Cotakiego?Nieprawda!-zaprzeczyłamzoburzeniemwgłosie.
-Reed!-Sabinęwytrzeszczyłaoczy,jakbyniewierząc,żemogębyćażtakślepa.-Jeśli
Noelleniechceturządzić,toczemu,odkądwróciła,niepozwalaciniczrobić
samodzielnie?
Niesądzę,żebykiedykolwiekpopierałapomysłurządzeniabalumaskowego.
Podpuszczaławszystkich,abyupieralisięprzyDziedzictwie.Aterazwkręcanasnatę
imprezę,żebyśmyniemogłyurządzićwłasnegobaluzokazjiHalloween.Itoona
zdobywapierścionki,DlategowszyscywEaston-iwBillings-będąmusielibyćjej
wdzięcznizato,żezałatwiłanamzaproszenia.Nakażdymkrokupodkopujetwój
autorytet.
Zabolałomnieto,GapiłamsięnaSabinę-tozadziwiającejakpotrafiławykręcićkota
ogonem,byudowodnićswojeracje,AleniebyłojejznamiwBostonie.Niewidziała,jak
omaływłosniezawaliłamsprawyujubilera,aNoeliewostatniejchwiliuratowała
sytuację.Ibniebyłozaplanowanejinterweniowałaspontanicznie,botakabyłapotrzeba
chwili.SabinęnielubiłaNoelle,więckażdejejdziałanieinterpretowałajakoelement
spisku.
Wporządku,byćmożeNoellewprzeszłościknułaintrygi,aleterazsytuacjasięzmieniła.
-Myliszsięcodoniej-powiedziałamstanowczo.-Płacączapierścionki,zrobiłacośdla
naswszystkich.Niemyślałaosobie.Niezrobiłategodlasiebie.
Sabinęposmutniałaiznówwestchnęła.
-Skorotaksądzisz.,.
Poczymusiadłazabiurkiemipochyliłasięnadksiążkami,odwracającsiędomnie
plecami.
Tymrazemoznaczałotokoniecrozmowy.Sfrustrowanaskrzyżowałamręcenapiersiachi
spojrzałamprzezoknonaniebo.Zapadałzmierzchiwkampusiezapalałysięświatła.
Sabinęsięmyliła.Noelleijaprzyjaźniłyśmysię.Teraz,jaknigdywcześniej,czułam,że
jesteśmysobierówne.Oczywiściezwyjątkiemchwil,kiedyprzypominałami,że
pewnychsprawjeszczedobrzenierozumiem.Mimowszystkojednakodwaliłyśmyrazem
kawałdobrejroboty.Byłampewna,żezaszczytiuznaniedostanąsięnamobuporówno.
Zaniedbanie
-IdziemynaDziedzictwo?Wszystkie?-wykrzyknęłaConstance.-OmójBoże,Reed!
Jesteśmojąbohaterką!
Inatakąwłaśniereakcjęliczyłam.Constancezapiszczałaiomałonieprzewróciłastojącej
międzynamiławy,gdypróbowałamnieuściskać.Jejgęstewłosydostałymisięprzytej
okazjidoust,więcszybkojewyciągnęłam,starającsięniezakrztusić,żebyjejnieurazić.
SiedzącyprzystolikuobokchłopcyzinternatuDrakęzasłoniliswojekonsolenawypadek,
gdybypofrunęławichstronęjakaśzabłąkanakawa.
-Ciii!-upomniałamjąmimowszystko,rozglądającsiępozatłoczonympomieszczeniu.
Przykażdymstolikuuczniowieszeptalicośmiędzysobą,uczylisięalboukradkiem
wymienialipocałunkinadkawąibułeczkami.-Niechcemy,żebywszyscyotym
usłyszeli,bopomyślą,żekażdymoże,ottaksobie,iśćnatenbal.
-Ach,prawda!-wyszeptałaConstance.
-Proszę,Constance!Nadchodziświeżaporcjaczekoladowychcroissantów!
Jakaśdziewczynazpierwszejklasy,wktórejrozpoznałamjednązprzyjaciółekAmberly,
postawiłaplastikowytalerznanaszymstoliku.SkonsternowanaConstancepodniosłana
niąoczy.
-Eeee,dziękuję.,.Lano,prawda?-spytała,-Z„Kroniki”?
-Tak!-Dziewczynarozpromieniłasię,słysząc,żeConstancepamiętajejimię.-Żaden
problem:jeszczewkolejceusłyszałam,żemaszochotęnaczekoladowecroissanty,więc
gdyzobaczyłam,żewynoszątacę,pomyślałam,żeprzyniosęcijednego-powiedziała,
wzruszającramionami.-Dozobaczeniajutronaspotkaniuwredakcji!
Larauciekła,aConstanceroześmiałasięzniedowierzaniem.
-Acóżtobyło?
Uśmiechnęłamsiędrwiąco.
-TakdziałasiłaprzebiciaBillings.TwarzConstancerozjaśniłasię.
-Poważnie?Alefajnie!Mójpierwszybonusztegotytułu!
Ugryzłasporykęscroissantaiuśmiechnęłasię.Wodpowiedziteżsiędoniej
wyszczerzyłam,cieszącsię,żeotoConstancedoświadczawpełnitego,cowiążesięz
przynależnościądoBillings.Napoczątkurokuwydawałosię,żedlaniejtachwilanigdy
nienadejdzie.
-Takczyowak,Whitpadnie,kiedysiędowieoDziedzictwie-wyszeptała.-Podobniejak
Astrid,LornaiSabinę!Zwariujązradości!
Oparłamsięnakrześleinapiłamsiękawy.
-WłaściwieSabinę…nietakbardzo-powiedziałamzgoryczą.
-Cotakiego?Atoczemu?-zapytałaConstance,szerokootwierającoczy.Pochwilinajej
twarzypojawiłosięzrozumienie.-Czytodlatego,żejestcudzoziemką?
Zaśmiałamsię,przezcoomatoniezakrztusiłamsiękawą.ChłopcyzDrake’aznów
spojrzelinanaszprzerażeniemwoczach.Gdyprzestałamkaszleć,zapytałam:
-Cochciałaśprzeztopowiedzieć?
-No,żeniejeststąd,więc,wiesz,nierozumie,ocochodzizDziedzictwem-odparła
Constance,
-Aha.-Towyjaśnieniemiałosens.Byłamjednakprzekonana,żewtymwypadkunieoto
chodzi.Przynajmniejnietylkooto.-Nie,niewiem.Wydawałasiępoirytowana,że
pracowałyśmynadtąsprawąrazemzNoelle.
-Ach.-Constanceskinęłagłową.-Tak.Tomasens.
-Comasens?
-No…wiesz…Niezrozummnieźle,aleodkądNoellewróciła,spędzaszzniądośćdużo
czasu,
-Noi?…
Constanceuniosłajednoramięistarannieunikałaspojrzeniamiwoczy,wsypując
jednocześniekolejną-piątąjuż-saszetkęcukrudokawylatte.
-No…Możepoprostujestodrobinęzazdrosna.-Podniosłanamnieoczyizamieszała
kawę,poczymszybkoodwróciławzrokinapiłasię.
-Aha.
Prawda.Jakmogłomitonieprzyjśćdogłowy?Sabinęijazdążyłyśmysięzaprzyjaźnić,
zanimNoellewróciładoszkoły.Constancemiałarację.Zazdrośćsporobywyjaśniała.Ale
czymówiłarównieżosobie?Widząc,jaksięnaglerumieniiuciekawzrokiemwbok,
miałamwrażenie,żetak.
ByćmożeJoshteż…
Boże!Czybyłktoś,kogoniezaniedbywałamnarzeczNoelle?PomyślałamoJoshu;
wyobraziłamsobie,jakstoinaplażywMaineispoglądanachłodnyAtlantyk,podczas
gdyjegorodzinabawisięgdzieśprzyognisku.Naglezewszystkichsitzapragnęłambyć
obokniego.Kiedywróci,trzebabędzienadrobićparępocałunków.Całetuziny.-
Constance,przepraszam.
-Zaco?-zapytałagłośno.
-Ostatnio…-chciałampowiedzieć:„zaniedbywałamcię”,alezabrzmiałobytozbyt
egoistycznie-…byłambardzozajęta-dokończyłam.-Alenieprzejmujsię,teraztosię
zmieni.
Constanceuśmiechnęłasiętakpromiennie,żenamomentmnieoślepiło.
-No,przynajmniejzabawimysięwszystkienaDziedzic-twie!
Itobyłamojaoptymistycznakoleżanka!
-Tak,zabawimysię-odrzekłamzdumą.
-IWhit,iJosh!Orajuśku,ależbędziejazda!IWhit.IJosh.IDash.Oranyboskie!
Właśniemiałamsięnapićkawy,aleodsunęłamkubek.Chłopak,któregowykorzystałam,
chłopak,zktórymsięspotykałam,ichłopak,zktórymflirtowałamzaplecamiwszystkich.
Inaglemyśl,żemamysięwszyscybawićnajednejimprezie,wydałamisięniecodziwna.
Tak.„Jazda”tojednakzbytdelikatneokreślenie.
Uznanie
Wniedzielęranopowietrzebyłorześkie,chłodneiświeże-doskonałydzieńna
przechadzkępodziedzińcu,podziwianiekolorowychjesiennychliściipochwaleniesię
nowymiciuchaminatęporęroku.Podwodząnaszychnieustraszonychprzywódczyńmy,
dziewczynyzBillings,znalazłyśmymiejscewsamymcentrumakcjiirozłożyłyśmyna
ziemikaszmirowenarzutyodBurberry.Usiadłyśmynanichzewszystkimiksiążkami,do
którychnawetniemiałyśmyzamiaruzaglądać,iprzeszłyśmyodrazudorzeczy,czylido
przyglądaniasięludziomiplotkowaniaonich.
-Uwierzycie,żeIvyiGageznowuzesobąkręcą?-powiedziałaVienna,odkręcającduży
srebrnytermos.Przyniosłazesobąkilkatermosów,którewcześniejnapełniładlanas
kawązCoffeeCarma.-Czyżbyśmyjużtegonieprzerabiały?Czasznaleźćcośnowego.
-GageiIvy?-wykrzyknęłazdziwionaSabine.
-Jakmogłaśtegoniezauważyć?-zapytałazkpinąwgłosiePortia,spoglądającnadrugi
koniecdziedzińca.~Noprzecieżbardziejjużchybaniemogąsięafiszować.
Wszystkieodwróciłyśmysię,bypopatrzeć.Prawda.GagenieodrywałsięodIvy.
Przydybał
jąnaschodachdoPiekielnegoHallu.Językiposzływruch.PalceIvyzacisnęłysięna
swetrzeGage’a.Jegodłoniezabłądziłypodjejspódnicę.Musiałamimprzyznaćpunktyza
koncertowągłupotę.Takjakbyniewiedzieli,żedziesiątkinauczycieliipracowników
administracjimogłyichwkażdejchwilizauważyć.
-Toobrzydliwe-powiedziałaTiffanymimowszystkokierującnanichzoom.
|Dlaczegoona?-zapytałaSabine,wyraźniezdenerwowana.
-Boonaniemażadnychzasad-sarknęłaNoelle,przyjmującodViennykubekzkawą.
-Niezwracajnanichuwagi,Sabine-powiedziałamściszonymgłosem,ściskającjąza
rękę.
OdmojejwczorajszejrozmowyzConstancepostanowiłampoświęcaćwięcejuwagi
przyjaciółkom.-Mówiłamci,staćcięnakogośowielelepszego.
Sabinedelikatniesięuśmiechnęłaiodwróciła,byniewidziećtejniskobudżetowej
pornografii.Grzecznadziewczynkai
-Acodozasad…-Portiaodgarnęłanaplecygęstewłosy.Miałanasobie
szmaragdowozielonygolf,którywświetlesłonecznymwspanialeuwydatniałblaskjej
oczuiciemnewłosy.Terazzrozumiałam,dlaczegouważazielonyzaswójkolor.-Czyto
prawda,żewszystkieidziemynaDziedzictwo?
-Prawda-odparłaNoelle,popijająckawę.
-Toniedowiary,dziewczyny.-Roserozpromieniłasię.Wygładziłaztyłubrązową
zamszowąspódnicęiusiadławygodniejnanarzucie.-Zawszebyłamwściekła,żenie
może-mytamiśćwszystkierazem.
-Nototerazmożemy.Oczywiściepodwarunkiem,żedowiemysię,gdziesiębalodbywa
-
przypomniałamim.-Ach,zapomniałabym,muszęzadzwonić.Zarazwracam.
Podniosłamsięiodeszłamkawałekdalej,dostojącejwpobliżukamiennejławki.
ZapisałamwszystkienumeryJennyKormanwswoimiPhonie,taknawszelkiwypadek;
terazzamierzałamwprawićwruchostatnitrybiknaszegoplanu.Wolałamtozrobićjak
najprędzej.
WybrałamnumertelefonukomórkowegoJennyiusiadłamnazimnejławce,czekającna
połączenie.
-Reed!Czemuzawdzięczamtęprzyjemność?-zabrzmiałjejniecozachrypniętygłos.
-Witam,pani…Jenno.Przepraszam,żeprzeszkadzamwniedzielę.
-Nicnieszkodzi.Gramzmężemwgolfa-odparławesoło,anastępnieściszyłagłos.-
Nudnetojakdiabli.Żadenmężczyznaniewygrałbyzemną,nawetgdybysamTiger
Woodsnosiłzanimkije.Notowczymmogęcipomóc?Rozumiem,żedostałaś
zaproszenie?
-Tak,bardzodziękuję.Mamyjużprawiewszystko,czegonambyłotrzeba-wyjaśniłam.
Grupkadziewczynprzechodziłaakuratkołomoichprzyjaciółek,alekiedyzauważyły,jak
bardzozbliżająsiędoNoelle,ominęłyjąszerszymłukiem.Przewróciłamoczami.Coone
sobienibymyślą?Żepogryziejepokostkach?
-Dobrze.Miłotosłyszeć-powiedziałaJenna.-Walter!Ugnijkolana!Nigdynieuginasz
kolanjaktrzeba!-krzyknęłaoboksłuchawki.-Przepraszam-wróciładorozmowy-co
mówiłaś?
Stłumiłamśmiech,apowiewwiatruodgarnąłmiwłosyztwarzy.
-Potrzebujemyjeszczekopięostatniegomaila,tego,wktórympodanogodzinęiadres
miejsca,gdzieodbywasiębal.Żadnejznasniemanaliście,rzeczjasna.
-Toniejestproblem.Poproszęcórkę,żebyprzestałacitegomaila,jaktylkogootrzyma.
Przygryzłamwargę?
-Itujestkłopot.OrganizatorDziedzictwanajwyraźniejzagroził,żekażdy,ktopomoże
uczniomzEastondostaćsięnabal,zostaniewykluczonyzimprezy.
Jennazaśmiałasięszyderczo.
-Nodobra.Mojacórkapowinnasięjużnauczyć,jaksobieradzićzrozczarowaniem.Po
pierwsze,trzebabyłoiśćdoEastonzamiastdoszkołyswojegoojca.Terazmanauczkę.
Szczękamiopadła.Zauważyłam,żeNoelleprzyglądamisięzzaciekawieniem.Nie
mogłamuwierzyć,żeBillingsjestdlaJennyważniejszeniżwłasnarodzina.Byćmoże
jeszczeniedokońcazdawałamsobiesprawęztego,cooznaczaprzynależnośćdo
Billingsl
-Rozumiem.Dziękujębardzowtakimrazie-powiedziałam.-Dziękujęzawszystko.
-Niemazaco.Mamnadzieję,żektóregośdniabędęmiałaokazjępoznaćcięosobiście-
odpartaJenna.-Aterazbędęcięmusiałaprzeprosić;powinnampomócmężowi,boznów
będzietłukłwpiłkęniewiadomoilerazy.Dowidzenia,Reed.
-Dowidzenia.
Usłyszałamzasobąjakieśzamieszanie-topilnującydyscyplinypanWhiteściągnął
Gage’aiIvyzeschodów.Gagegłośnoprotestował,aleIvyposłusznieodeszłaz
zadowolonymuśmieszkiemnatwarzy.Cozadziwadło.
-Noicopowiedziała?-spytałaNoelle,gdywróciłamdodziewczyn.
Iotowłaśniemiałamszansęudowodnić,żeSabinęniemiałaracji,Tojazałatwiamnam
wstępnaDziedzictwo.NikomuinnemunienależąsiępodziękowaniazatelefondoJenny
Korman.
Adotegowszystkiedziewczynysątutaj,namiejscu,kiedybędęogłaszaćdobrą
wiadomość.Imnieprzypadniecałachwała.
Właśnieotwierałamusta,bystreścićrozmowęzJenną,kiedyzobaczyłamJoshaidącego
wnaszymkierunkuprzezdziedziniec.Wyglądałznakomiciewbiałymswetrzerybackimi
sztruksach.Przezramięmiałprzerzuconątorbę,wktórąspa-kowałsięnaweekend.
Spojrzał
namnieniepewnie,amnieażsercezabolało.Tylemiwystarczyło,bypodjąćszybką
decyzję.Chwałamożezaczekać!
-Powiemwampóźniej-rzuciłamdoNoelle.
-Reed,noniebądźtaka!Cocipowiedziała?-dopytywałasięNoelle,podczasgdyreszta
dziewczynwydałazsiebiezbiorowypomrukniezadowolenia.
Alenieodwróciłamsiędonich.Joshczekał,ajaokrążyłamnaszpiknikiprzeszłamprzez
dziedziniec.ChwilępóźniejznalazłamsięwramionachJosha.Gdymnieprzytulił,
westchnął
jakbyzulgą.Pachniałsłonympowietrzemidymemzogniska.
-Przepraszam-szepnęłamnadjegoramieniem.Tęskniłemzatobą.
PoczymudaliśmysięwmiejsceniecobardziejodosobnioneniżschodyPiekielnego
Hallu.
Wdzięczność
Pierścionkiprzystanowśrodępopołudniu.Niemogłamsiędoczekać,byjerozdać,ale
pamiętającopoleceniuCromwella,wiedziałyśmy,żeostatniąrzeczą,jakąnależałozrobić,
byłootwarciewstołówcestoiskaztransparentem:PROSZĘODBIERAĆWEJŚCIÓWKI
NADZIEDZICTWO.Postanowiłyśmywybraćjakieślepsze,nierzucającesięwoczy
miejsce.
Wieczorem,tużprzedzamknięciempoczty,przyniosłyśmydookienkaplikkopert-po
jednejdlakażdegozaproszonegozEaston,adotegooczywiściedlakażdejdziewczynyz
Billings.
Wiedziałyśmy,żerówniedobrzemogłyśmyrozdaćimpierścionkiwinternacie,ale
dlaczegomiałabyjeominąćtakafajnaintryga?
Później,wczwartekpoobiedzie,NoelleijawymknęłyśmysiędoCwendolynHall,
przycupnęłyśmynaławcepodstarym,walącymsięwejściemdobudynkuiczekałyśmy.
CwendolynbyłopierwsząsiedzibąEaston-razemzkaplicąstanowiłonajstarszy
kompleksnatereniekampusu-aleodlatbyłozamknięteiwyłączonezużytku.Wszystkie
drzwiioknazabitodeskami,naktórychfarbąwypisano:NIEWCHODZIĆ.Zeszłej
wiosnypytałamNatashę,dlaczegozarządnierozebrałtegobudynku,skoropowszechnie
uważanogozakłopot,aleNatasharoześmiałasięzmojejnaiwności.Najwidoczniejw
Eastonnienależałoczepiaćsięniczego,costanowiłotradycję,nawetjeślizdążyłaona
zarosnąćchwastamiizalęgłysięwniejgryzonie.
-Spójrz-powiedziałaNoelle,przyciskającpalecdodrewnianejpowierzchniławki,na
którejsiedziałyśmy.
Pochyliłamsięnadjejkolanamiispojrzałamnasetkiznakówwyciętychscyzorykiem.
Zauważyłamwyrytewdrewnieserce,awniminicjałyDM+NL.Rysunekwyglądałna
nowszyniżpozostałe,alezdecydowaniestarszyniżtenajświeższe.Zmusiłamsiędo
uśmiechu.
-Kiedy…
-Dashtowyciąłwpierwszejklasie-odpowiedziałazpełnymzadowoleniauśmiechem.-
Tozupełnieniewjegostylu.Przecieżzawszetakprzestrzegazasad.
Zastanawiałamsię,czyzdziwiłabysię,słysząc,żeprzestrzegającyzasadDashdwarazy
omalmnieniepocałował,podczasgdyNoellewydawałosię,iżjegosercenależytylkodo
niej.
Oczywiście,ledwotamyślprzyszłamidogłowy,natychmiastpoczułamsięwinna.Noelle
byłamojąprzyjaciółką.Jakmogłamsnućtakiezdradzieckiewizje,siedząctużobokniej?
-PrzychodziłaśtukiedyśzJoshem?-spytała.
-Nie-odparłam.PrzypomniałymisięchwilespędzonezThomasem,wspomnienia,które
usilniestarałamsięwyprzećzeświadomości.-NiezJoshem.
Odwróciłamgłowę.
-Aha-szepnęłaNoelle.
Zapadłapełnanapięciacisza.BogudziękiNoellechwilępóźniejdostrzegłanaszego
pierwszegoklienta.Wyznaczyłyśmykażdemukonkretnągodzinęnaspotkanie-cotrzy
minutyjednaosoba.WpierwszejkolejnościpostanowiłyśmywezwaćGage’a,żeby
szybkomiećgozgłowy.
-No-powiedziałGage,uśmiechającsięlubieżnie,gdywchodziłposchodach.-Tascenka
przywodzinamyślróżnemożliwescenariusze.Chceciepokoleiczyobienaraz?Bomnie
wszystkojedno-ciągnął,zacierającręce.Jeszczechwilaizaczniesięoblizywać.
-Fuj,dajsobiespokój-odparłam.Wyjęłamjednozmałychczarnychpudełeczeki
wręczyłamjeGage’owi,którynajwyraźniejjeszczerozkoszowałsięmyślą,że
zaprosiłyśmygotutajnafiglenaturyseksualnej.Jakożewyprowadziłyśmygozbłędu,
wyglądałnazdezorientowanego.Dopókinieotwarłpudełka.
-Niemożliwe.-Wyciągnąłspinkędobanknotów,podrzuciłjąwgórę,anastępniezłapał.-
Czytojestto,oczymmyślę?
-IdziesznaDziedzictwo.Gratulacje-objaśniłammu,poczymspojrzałamnaNoelle.-
Chociażzaczynamsięzastanawiać,dlaczegowłaściwiewciągnęłyśmygonalistę.
Gagechybamnienieusłyszał.Upadłnakolanaizłożyłmipokłon.
-Cofamwszystko,cokiedykolwiekzłegootobiepowiedziałem,ReedBrennan.Wygląda
nato,żeusiebienawsinauczyłaśsięjednakparusztuczek.
-Dzięki.Chybamaszrację-zakończyłamrozmowę.
NastępnybyłLanceReagan.Spojrzałnamnie,NoelleiklęczącegoprzedemnąGage’a.
Niemiałpojęcia,cojestgrane.Byćmożeniepowinnyśmybyływybraćdotegocelu
miejsca,wktórymparyspotykałysięnaprzytulankiipodobneekscesy.Alezdrugiej
stronywłaśniedlategotenzakątekcieszyłsiępopularnością,żebyłtajny,ukrytyi
odizolowanyodresztykampusu.
-Chłopie!IdziemynaDziedzictwo!-oznajmiłGage,podskakująciobejmującramieniem
szerokiebarkiLance’a.-Poważnie?-zapytałLance.Oczynaglemusięzaświeciły.
-Możeszjużodejść-powiedziałaNoelledoGage’a.
-Cotakiego?Adlaczego?Jachcęsięzabawić-odparłGagezobrażonąminą.
-Bochodziwłaśnieoto,żebynieściągaćtucałegotłu-muiniewzbudzaćpodejrzeń-
wyjaśniłam.
-Nojeśliniechciałyścieniczegowzbudzać…-zacząłGage.gapiącsięnanaszeokryte
spódniczkaminogi.Bonatęokazjępostanowiłamsięubraćbardziejelegancko.
-Spadajjuż!-krzyknęłyśmyjednocześnie.Gagewkońcuzałapał,ocochodzi.Wciągu
następnejgodzinyNoelleijarozdawałyśmypierścionkiispinkidobanknotów,pławiąc
sięwwylewnejwdzięcznościnaszychkolegówikoleżanek.Wreszcieposchodachwspiął
sięJosh.
MiałnasobiekoszulkęznapisemHarvard,kraciastąkurtkęidżinsyzmalutkimi
dziurkaminakolanach.Wyglądałtakcudnie,żeażmisercepodskoczyło.Wstałamiz
uśmiechempodałammujegospinkędobanknotów.
-Dzięki-odpowiedział,nawetnieotwierającpudełka.
-Nieotworzysz?-zapytałamzrozczarowaniemwgłosie.Wiemjuż,cotojest.Gagełazii
wszystkimotymrozpowiada.
Noelleijaprzewróciłyśmyoczami.-Niewiarygodne.
Noellewstałaizeszłaposchodach,chcącwybadaćsytuacjaUcieszyłamsię,żenachwilę
zostawiłanassamych.
-Niecieszyszsię?-zapytałam,chwytającgozarękę,-Wszyscyidziemy!Nawetja!
Joshuśmiechnąłsiędelikatnie.
-Toakuratfajnie.
Sercezabitomijeszczemocniej.Agdziepodziękowanie?Agdziedumazdobrze
wykonanejroboty?
-Cojest?
-Nic-odparłJosh,chowającpudełkodokieszeni.-Tylko…Jeszczewięcejpijaństwai
deprawacji?Chybajużztegowyrosłem…
Poczułamsię,jakbymiprzyłożył.Tojabiegamzwywieszonymjęzorem,starającsię
wkręcićnasnabal,próbującuratowaćhonorEaston,adotegowłączyćwDziedzictwo
jegoipozostałych,aonnawetniemazamiarumipodziękować!Cogorsza,niechce
nawetiśćnatenbal.GdybytoDashtutajstał,napewnooszalałbyzradości.Napewnoby
mipodziękował.Byłamotymprzekonana.
Boże,cosięzemnądzieje?Muszęnadsobązapanować.Niemogęichcałyczas
porównywać.
-Przepraszam.Źletowyszło-powiedziałJosh,biorącmniezarękę.-Oczywiścieże
pójdziemyizpewnościąbędziemysiędobrzebawić.Powinnaśzobaczyć,jakwszyscy
wariujązradości.Uszczęśliwiłaświeleosób,Reed.
Dobra.Terazbyłolepiej.Aleitakwolałabym,żebyodrazutakpowiedział.
-Idioci,staliwszyscywkupie-rzuciłaNoelle,wracającdonas.-Zupełnieniekapują,o
cochodziwpotajemnychspotkaniach,czyco?Przysięgam,tomusiałbyćjakiścud,żew
ogóledostalisiędotejszkoły.
Noelleusiadła,byprzejrzećlistęisprawdzić,czyktośjeszczemożesiępojawić.Josh
zbliżył
siędomnie.
-Podobamisię,żekorzystaszzwładzywdobrymcelu,aniewzłym-szepnąłmido
ucha.
Cofającsię,rzuciłwzrokiemwkierunkuNoelle.Czyżbytomiałabyćaluzja?Żeniby
Noellebyłazła.Czyliwcalemunieprzeszło.
-Dzięki-powiedziałam,przewracającoczami.Zmusiłamsiędośmiechu,bowiedziałam,
żeJoshchce,bympotraktowałajegosłowajakodowcip,aniechciałamjużprzedłużać
pożegnania.
-Tonarazie,dziewczyny-odezwałsięJosh,porazpierwszyzwracającsięrównieżdo
Noelle.
-Dozo,Hollis-odparłaNoelle.
GdyJoshsięoddalał,mimowolniepoczułamsięzawiedziona.Dlaczegoniemógłbyćze
mniedumny?Dlaczegonieumiałmniewspierać?Dlaczegoaniprzezchwilęnieumiałsię
zdobyćnaentuzjazm.
Paręosób
TamtegowieczoruwróciłamdopokojupożmudnejnaucezKikiiparomainnymi
osobami,którechodziłyzemnąnazajęciazchemiipraktycznej.Następnegodniaczekał
naspierwszyważnyegzamin,którymiałobjąćwszystko,czegouczyliśmysięod
początkusemestru.
Wysłuchawszyformułek,wzorówiwynikówdoświadczeńwykutychnapamięćprzez
kolegówikoleżankizklasy,zaczynałammyśleć,żewłaściwieniczegosięnienauczyłam.
ByćmożemogłabymprzekonaćpanaDramble’a,abyprzełożyłtest.Aleczywpływy
Billingsbyłyażtakmocne?
Wykończonaprzysiadłamprzedkomputerem,żebysprawdzićpocztę.Dostałammailaod
mojegobrata,Scotta,zatytułowanego„LwyNittanyrządzą!”.Tomogłopoczekać.
Kolejnybyłodmamy-przekazałamiwiadomość,prawdopodobniejedenztych
głupawych
wierszyków-łańcuszków,któreodlatkrążąwsieci.Mamadopieroconauczyłasię
korzystaćzpocztyelektronicznej,więcwszelkielegendymiejskie,kawałyoblondynkach
ihistorieowiecznejmiłości,któreznałamodwieków,wciążbyłydlaniejcałkowitą
nowością.Pominęłamzatemitęwiadomość,klikającodrazuwpierwszegomailana
liścieodebranych.
Przyszedłzaledwieprzedkilkomaminutami.
OdDasha.Temat:“Gratulacje”
Jakzwyklespojrzałamprzezramię,zanimgootworzyłam.
Reed,
SłyszałemoTwojejakcji.Dobrarobota!Wiedziałem,że
cięnatostać.Whittakerjesttakpodekscytowany,żemoimzdaniemmógłsobiecoś
uszkodzić.
Czyzabrzmidziwnie,jeślipowiem,żejestemzciebiedumny?Czytakpowiedziałby”tylko
przyjaciel”?
Donastępnego!
Dash
No,tobyłoowielelepszeniżjegoostatnimail,Ico?Takiejwłaśnieodpowiedzi
oczekiwałamodJosha,DumyGratulacji,Czytotakietrudne?Sercezabiłomiszybciej,
gdyzabrałamsiędopisaniaodpowiedni,aleprzerwałam,nagleprzypominającsobieo
Noelle,Pomyślałam,żeonaiDashprawdopodobniepójdąrazemnaDziedzictwo,aon-
nadal-mitegoniepowiedział,Wykasowałampierwsząlinijkę,izaczęłamjeszczeraz,od
nowa.
Dash,
Dzięki,Awięcwydajemisię,żetylkoprzyjacielemogąbyćdumnizsiebienawzajem,A
propos,podobnoIdzieszzNoelle.Towspaniaławiadomość,
Reed
No,tomupokaże,jakmałomnieruszajego…
Wiadomośćzwrotnaprzyszłaniemalnatychmiast.OdDasha.Byłterazwnecie.Dlaczego
samamyślotymsprawiła,żeprzyspieszyłmipuls,jakbymwłaśniezakończyłabiegna
czterystametrów?
Reed,
Toprawda.Noellepowiedziała,żezdobyładlamniejednąztychspinekdobanknotów.I
dobrze.Nabalubędzieparęosób,zktórymibardzochcęsięzobaczyć…
Dash
Potakiejwiadomościuśmiechjakośniechciałmizejśćztwarzy.
Plan
Następnegodniadostarczononaszesuknie.WszystkiepozostałedziewczynyzBillings
dostałypaczkizdomówalbozamówiłykilkasukienekprzezInternet,żebywzaciszu
własnegopokojudokonaćwyboru.NawetpoczątkowoniechętnienastawionaSabinę
dostałasukienkęodmamy.Wspaniałą,białą,nowoczesnąsuknięzjedwabnymsznurkiem
dookołaszyiidośćgłębokimwycięciemnaplecach.Wszystkowreszciewróciłodo
normy,agdziekolwieksięobróciłyśmy,uczniowiezcoznamienitszychrodzinwymieniali
szeptemprzypuszczenia,gdziemożesięodbyćbalikogomożnasięnanimspodziewać.
Dreszczykoczekiwanianapełniałnasradością.Dziękitemuwszystkoinne-lekcje,
egzaminy,Cheyenne,anawetJoshiDash-zupełniewyleciałomizgłowy.
Alebyłjeszczejedenmałyproblem.
-Sprawdzałampłot,kiedyposzłamranopobiegać-szepnęłaNoelle,wślizgującsiędo
bibliotekiizajmującmiejscenaprzeciwkomnie.-Jestzapieczętowany
-Cholera.Awszystkieinnewyjściasąmonitorowane.
-Cromfaktycznieobstawiłwszelkiemożliwefronty-mruknęłaNoelle,zhukiemrzucając
nastolikpodręcznikdohistorii.-ŻyjemywjakimśzakichanymAlcatraz!
-Chybaniemaszzamiarusiępoddać?-syknęłamznadstołu.
-Jasne,żenie-odcięłasię.-Mówiętylko…
Obiepodniosłyśmywzrok,gdynanaszstolikpadłczyjścień.ToAmberly,zadziornai
ubranajakspodigły,jakzwyklezresztą,zLarąidrugąprzybocznązaplecami.
-Cześć,Noelle!Cześć,Reed!-powiedziałazuśmiechem.
-Cześć,Amberly-odparłam.
Nadalniewiedziałam,comyślećotejdziewczynie.Wydawałasięsłodka,alewjej
uśmiechuwyczuwałamcośsztucznego.
-MójtyBoże,Noelle,właśniesiędowiedziałam,żemojarodzinawybierasięwtymroku
naświętadoNowegoJorku-zagaiłaAmberly,kurczowościskającksiążki.-Będziesz
mogłamniezabraćnawszystkieodjazdoweimprezy!
Noelleuśmiechnęłasiędrwiąco.
-Bardzobymchciała,Amberly,alemojarodzinazawszespędzaświętanawyspach.
MinaAmberlynaglezrzedła,kącikiustopadłyjejjakDroopyemuzkreskówki.-Aha.
Alenatychmiastjejtwarzznówrozjaśniłuśmiech.
-Notomożenamówięich,żebyzmieniliplanyiteżpojechalinawyspy.Rodziceprzecież
zrobiądlamniewszystko.
Cieszymysięwszyscy.
-Wiem.SąfantastyczniipowiedziałaNoelle.
-Acotyrobiszwświęta,Reed?-zwróciłasiędomnieAmberlyzradościąwgłosie.-Też
wybieraszsięnawyspy?Niemogłampowstrzymaćśmiechu.-Eee,nie,niejadę.
-No,byćmoże-poprawiłamnieNoelle,przyglądającmisięzuwagą.
-Poważnie?-spytałam.
-Aczemunie?Zdecydowaniepowinnaśjechać.Jestempewna,żeświętawzabitej
dechamidziurzewStanachtoświetnazabawa,alejeśliniebyłaśnigdynawakacjachw
St.Bart’s,toniemożeszpowiedzieć,żeżyjesz.
Dobra.Tobyłzupełnienieoczekiwanyzwrotakcji.Sampomysł,żemiałabymdzielić
beztroskieżycieNoellepodczasszkolnychferii,przyprawiłmnieociarki.Aleczy
mogłamolaćrodzicówiScotta,skorotomiałybyćpierwszetrzeźweświętamojejmamy?
-Zastanowięsię-odparłam.-Aledziękizazaproszenie.
-Oj,musiszpojechać!Będziemymogłysięzabawićwszystkierazem!-zaszczebiotała
Amberly.-Odrazuzadzwoniędomamy!
Wyjęławścieklezielonytelefon,którydoskonalepasowałdojaskrawozielonegopaskana
ściągaczugranatowegoswetra,poczymgootwarła.
Noelleprzewróciłaoczami,odwracającsięnakrześlewstronęAmberly,którejtwarz
opromieniałwesołyuśmiech.
-Niechciałabymbyćniegrzeczna,Amberlyi…orszaku-zwróciłasiędostojącejztyłu
cichejstrażyprzybocznej-alewłaśniecośomawiałyśmy.
Amberlyzawahałasięprzezmoment,anastępniezamknęłatelefon.
-Cotakiego?Cojestgrane?-spytała.-Przecieżmożeszmipowiedzieć.Znamysięjak
łysekonie.
-Wiem,toprawda-odparłabezzająknięciaNoelle.-AletasprawadotyczyBillings.
Dowieszsięwszystkiegozajakieśparęlat.jestemtegopewna.
Amberiyzaśmiałasięjakgłupidosera.Noelewłaśniepowiedziałajejcoś,cochciałaby
usłyszećkażdauczennicaEaston.Pokazałajejmożliwośćdostaniasięwszeregi
dziewczynzBillings.ZaplecamiAmberiyjejstrażprzybocznazaczętagorączkowo
szeptać.
-Naprawdę?-spytałapodnieconaAmberiy.Chybazdałasobiesprawę,żewjejgłosie
zabrzmiaławdzięcznośćgraniczącazdesperacją,boszybciutkoodchrząknęła:-Napewno
takbędzie-dodała,unoszącpodbródek.-Cóż,jeślibędzieciepotrzebowałypomocy,to
wiecie,gdziemnieszukać.Iniezapomnijciezadzwonićidaćmiznać,cozSt.Barfs!
Będzieniezłajazda!Cześć,Noelle!Cześć,Reed!
Odeszłarazemzprzyjaciółkamiiwłaśniemiałamwrócićdorozpoczętejwcześniej
rozmowy,kiedyNoellespojrzałanamniezporozumiewawczymuśmiechem.e$
-Maszplan,zgadłam?-powiedziałam,rozpoznającbłyskwjejoku.
-No,możenieplan-odparła.-Alepewneprzeczucie…Zanimzdążyłamzapytać,co
konkretniemanamyśli,zauważyłam,żektośskradasięzaregałemzaplecamiNoelle.
Sercezabiłomimocniejzprzerażenia.Ktośnasszpieguje.Podsłuchuje.Dostrzegłam
błyskbłękitnychoczu,białąskórę.
Podskoczyłam,odpychająckrzesłodotyłu.-Cojest,Reed?Cosięstało?-zapytała
Noelle.
Podniosłamdłońibiegiemokrążyłamregał.Zupełniewbrewzdrowemurozsądkowi
pomyślałamoCheyenne.IoArianie.Choćobascenariuszebyłyniemożliwe,czułam,że
ktośmnieśledzi.Ktośmnieobserwuje.Któżbyinny?Ktoinnymiałbypowód,żebymnie
prześladować?
Niemiałampojęcia,coodpowiedziećNoelle.Niewiedziałam,jakstanąćtwarząwtwarzz
kimślubczymś,comiałamnapotkać.Alechwilępóźniejzrozumiałam,żewcalenie
muszęnicwiedzieć.
Bonikogotamniebyło.
Buntowniczka
Sobota,30października.KażdetajnewyjściezkampusuEastonzostałosprawdzone.
Wszystkieokazałysięniedostępne.Byłyśmywkropce,chybażeKomandoFoki
zgodziłobysięwedrzećnaterenszkołyijakośnasstądwyprowadzić.
Noelleijabyłyśmytegowieczoruwsalonie.Gapiłyśmysięnasiebie,siedzącpo
przeciwnychstronachjednegozmałychstolikówpodścianą.Stoliktenzwolniłydlanas
dwiedziewczynyzdrugiejklasy,kiedytylkozauważyły,żepatrzęwichkierunku!
Powiedziały,żeitakmiałyzamiarjużiść.Wszyscynamsięprzyglądali.Czekalinajakiś
znak.Nasygnał,którydowiódłby,żeniemachałyśmyimprzednosemtymDziedzictwem
tylkopoto,żebywostatniejchwilipowiedzieć,żenicztego.Niktjednaknieśmiał
podejśćizapytaćnaswprost,coplanujemy.Znalazłyśmysięwpotrzasku.
-Musibyćjakiśsposób-powiedziałaNoelle.
-MusimyzadzwonićdoSuzel-szepnęłam.Noellewestchnęła.
-Mówiłamci,żewolałabymjejdotegoniemieszać.Musimywymyślić,jakporadzić
sobiesamodzielnie.
-Noelle.Dziedzictwojestjutro.Jutro!Musimyopracowaćplanipowiadomićonim
wszystkichzainteresowanych.Niemaczasudostracenia.ASuzelnietylkojestw
zarządzie,alekiedyuczyłasięwEaston,teżbyłaswegorodzajubuntowniczką.
PrzeczytałamwcześniejwiadomościzplikudotyczącegoSuzel.Takobietaoprostych
zębachizawszeułożonychwłosach,która-choćtrudnobyłowtouwierzyćĄmoże
postawićEastonnarównenogi,wciągupierwszychtrzechlatspędzonychtutaj
sześciokrotniebyłabliskawydaleniazeszkoły.Byłazamieszanawewszystkiemożliwe
afery,odotrzęsin,poprzezpyskowanienauczycielom,ażponarkotyki.Wostatniejklasie
jakimścudemprzeobraziłasięwewzorowąobywatelkę,którąobecniebyła.Coskłoniłoją
dozmiany?Tejinformacjiwplikujużnieznalazłam!
Noellerzeczjasnaniewydawałasięzaskoczonatąwiadomością.Zawszewiedziała
wszystkoowszystkich.
-Założęsię,żeSuzelwieotymkampusierzeczy,októrychnamsięnawetnieśniło-
powiedziałam.
Noelleprzyjrzałamisięzwielkąpowagą.
-Dziedzictwojestjutro-powtórzyłam.Noellewypuściłapowietrzenosem.
-Wporządku.Zadzwoń.
ChwyciłamiPhone’aiodszukałamnumerSuzelnaliściekontaktów.Odebrałapo
pierwszymsygnale.
-Cześć,Reed-odezwałasięenergicznie.-Cosłychać?
-Wporządku,dziękuję,acoupani?-odparłam,wstajączkrzesła,bypochodzićitym
sposobemniecorozłado-waćnapięcie.Trzymałamsięściany,żebyniktniepodsłuchał
tego,comówię,alewszyscywsalonieobserwowalimojeruchyipokazywalimnieswoim
przyjaciołom.Czułamsięjakwklatcewzoo.
-Teżwporządku,dzięki,żepytasz!
-Proszęposłuchać,mamytupewienproblem-przeszłamdorzeczy.
-Walśmiało-zachęciłamnie.
-NobojutrojestDziedzictwo,aciągleniewiemy,jakwydostaćsięzkampusu-
wyrzuciłamzsiebie,przygryzającwargę.
Suzelciężkowestchnęłaiprzezchwilęmyślałam,żezawaliłamsprawę.ŻeNoellemiała
rację.Żezawiodłyśmy.
-Właśnietegosięobawiałam-przyznała.-DyrektorCromwelltopotwornycykor.Aleja
nicniemówię,jakbyco.
Zaśmiałamsię,jednocześniezulgąirozbawieniem.TwarzNoelleniecosięrozjaśniła.
-Dobra.Jestjednowyjściezkampusu…Cromwellnapewnoniepodejrzewa,żemożecie
jeznać-powiedziałastanowczoSuzel.-JutrowieczorembądźciepodGwendolynHall
dokładnieoszóstej.Ztyłusądrewnianedrzwiprowadzącedopiwnicy.Tojedynewejście,
któregonigdyniezabitodeskami.Dopilnuję,żebybyłootwarte.
-GwendolynHall?-spytałam,spoglądającnaNoelle,którazkoleiprzyjrzałamisięz
zaciekawieniem.
-Tak.Tambędąnawasczekałydalszewskazówki-powiedziałaSuzel.-Dopilnuj,żeby
ludzieprzychodzilipokolei.Jeśliprzyjdąwszyscynaraz,napewnozwrócączyjąśuwagę.
Zrozumiano?
-Zrozumiano-odparłam.
Mówiłarzeczowym,konspiracyjnymtonem.Spodziewałamsięjuż,żepowie,iż
natychmiastpozakończeniurozmowymójtelefonulegniesamozniszczeniu,alezamiast
tegoSuzelpoprostużyczyłamipowodzeniairozłączyłasię.
-GwendolynHall?-zdziwiłasięNoelle.-Przecieżtokawałdrogiodbramy.
-Wiem-potwierdziłam,gdytylkozpowrotemusiad-łam.-Mówiłamci.Takobietajest
naprawdędobra.-Wzięłamgłębokioddechiwestchnęłam.-Alemamyjeszczejeden
problem.
-Crom?
-Owszem.Wygrażałsię,żebędzienamdeptałpopiętach-powiedziałam,przeczesując
dłoniąwłosy.-Chybabędziemymusiałyjakośodwrócićjegouwagę.Trzebagobędzie
czymśzająćwtymczasie.
-Otymsamympomyślałam-odpartaNoellezesprytnymuśmieszkiem.-Ichybacoś
mam.-
Wyprostowałasięnakrześle.-Amberly?-rzuciłanacałygłos.
Amberlyomałonieprzewróciłakrzesła,takszybkowstałanatowezwanie.
-Tak?
Pozatymwsaloniepanowałaabsolutnacisza.Wszyscyzpewnościązachodziliwgłowę,
dlaczegodziewczynazpierwszejklasy,którawdodatkuniedostajezaproszeniana
Dziedzictwo,jestwzywanaprzezdwiedziewczynyzBillings.
iPodejdźnotunamomencik,razemzkoleżankami-poleciłaNoelle.
Amberlypochyliłasię,szepnęłacośdoswoichprzyjaciółek,poczymobiedziewczyny
pospieszyły,byotoczyćjąniczymgwardiaprzyboczna.Niemiałampojęcia,ocochodzi,
alezaczynałomisiętopodobać.
-Amberly,Reedchciałabyciępoprosićodrobnąprzysłu-gę-wyjaśniłaNoelle,
podnoszącnaniąwzrok.
Dziewczynamiałaprzynajmniejnatylerozsądku,byzachowaćpozorybeztroski.
-Niemaproblemu-odpowiedziała.-Aojakąprzysługęchodzi?
-Tojestprzysługa,zaktórądziewczynyzBillingsbędąmiałyuciebienazawszedług
wdzięczności-powiedziałaNoelleznacząco,spoglądającpokoleinakażdązdziewcząt.
Wszystkietrzyzarumieniłysięażposameuszy.Wiedziały,cotooznacza.Jeśli
wyświadczątęprzysługę,dziewczynyzBillingsnigdyotymniezapomną.Jeślizasłużą
sobienanasząwdzięcznośćjużwpierwszejklasie,wprzyszłościzostanązaproszonedo
najważniejszegoinajbardziejekskluzywnegointernatuwcałymkampusie.
-Dobra,zrobimyto-obiecałaAmberly.Niemusiałanawetnaradzaćsięzprzyjaciółkami.
-
Cokolwiekbytobyło.
Noelleposłałamizłośliwyuśmieszek-odrazuwiedziałam,coknuje.Odwrócićuwagę.
Zmyłka.Internat,wktórymmieszkałaAmberly,znajdowałsiępoprzeciwnejstronie
kampusuniżGwendolynHall.GdybyudałojejsięściągnąćtamCromwellaiochronę,
mielibyśmywszyscywolnądrogę.Alemusielibyśmyzgraćwszystkowczasie,apretekst
dowezwaniadyrektoramusiałbybyćwiarygodny.Cromwellniemiałprawaprzejrzeć
tegoplanu.
Aletakiplanumiałabyobmyślićtylkojednaosoba-Noelle.
-Dobrze.Właśnietakąodpowiedźchciałamusłyszeć-rzekłaNoelledonie
podejrzewającejniczegouczennicypierwszejklasy.-Aterazsłuchajcie…
SekretGwendolyn
Wieczór31październikabytprzeraźliwiezimny.Znaszychoddechówtworzyłysięw
powietrzuniewielkiechmurki.SzesnaściedziewczynzBillingsstałopodzachodnią
ścianąnaszegointernatu,patrząc,jakochroniarzezbiegająsięzewszystkichzakątków
kampusudoBradwell.Kurczowochwyciłamplastikowąreklamówkę,wktórejleżała
mojakreacjanatęnoc,butyisrebrnabłyszczącamaskawybranaspośróddodatków
specjalnieprzeznaczonychnaDziedzictwo,któreNoelleprzezlatazbieraładopudełka.
Pozapojedynczymikrzykamisłychaćbyłotylkooddechymoichprzyjaciółek.
-IdzieCromwell-wyszeptałaNoelle.Notak,niebyłowątpliwości:wysoka,masywna
postaćprzemknęłasięwłaśnietylnymwejściemdointernatudlauczenniczpierwszeji
drugiejklasy.
-Terazporananas.
Odwróciłamsiędoresztygrupy-krewpulsowałamiwskroniach,wnadgarstkachiw
klatcepiersiowej!
-Terazruszapierwszaósemka.Resztaodczekadokładnietrzyminuty,apotembiegiem!
Wszystkiekiwnęłygłowami!
-Dobra.Ruszamy.
Sabinewyciągnęładłońichwyciłamniezarękę.Odwróciłyśmysięwszystkie,poczym
pobiegłyśmynatyłyinternatu,anastępniekryjącsięzadrzewami,wkierunkuGwendolyn
Hall.Konturyobracającegosięwruinębudynkuwznosiłysięnatlerozświetlonego
gwiazdaminiebaniczymnawiedzonydom.Gdytakbiegłyśmy,wydawałosię,żekażdy
naszkrokrozbrzmiewaechemjakwystrzałzarmaty,akażdyoddechsłychaćjak
podmuchporywistegowiatru.
Niemamowy,żebynamsięudało.Napewnoktośnasprzyłapie.Niematakiej
możliwości,żebysięnampowiodło.
Dotarłamdotylnychdrzwipierwsza.Wejścieczęściowoprzysłaniałystuletniebluszczei
chwasty.PuściłamdłońSabine,pocichuzmówiłampacierz,poczympopchnęłamdrzwi.
Otwarłysięzeskrzypieniem,któremogłobyzbudzićumarłego.
-Idziemy!-wyszeptałam,wpuszczającdziewczynydośrodka.
Ledwonaszaósemkaweszładobudynku-ja,Noelle,Sabine,London,Vienna,Tiffany,
RoseiConstance-pojawiłasięgrupachłopcówzKetlar.Mielijużnasobiesmokingi.
Joshszybkomniepocałował,przechodzącobok,poczymschyliłamsięipodążyłamza
nimi,zostawiającdrzwiotwartedlanastępnejgrupy.
-Niepodobamisięto-powiedziałaSabine,czającsięwprzejściu.-Tookropnemiejsce.
Tujesttakstrasznie.
-Wszystkojestwporządku-uspokoiłamją,wchodzącdozimnejkamiennejpiwnicy.
Sufitbyłniski,więcTiffany,Noelle,Gage,Joshijamusieliśmysiępochylić.Na
wszystkimleżałagrubanatrzycalewarstwakurzuibrudu.Tuzinystaroświeckich
drewnianychbiurekstałyustawionebylejakpodścianą,
-MuszęsięzgodzićzSabine-powiedziałJosh.-Możepowinniśmydaćsobiespokój.
Nicnieodpowiedziałam.Niemamowy,terazniezawrócę.Posuwającsięwgłąb
pomieszczenia,LondoniViennaprzytuliłysięizaczęłyhisteryzować,słysząc
popiskiwanieiszuranienapodłodze.
-Fuj!Myszy!Nienawidzęmyszy!-wrzasnęłaConstance.Poczymwydarłasięilesiłw
płucach.ToGagenastraszył
ją,dotykającjejramienia.
-Constance,cichobądź!-upomniałamjągłośnymszeptem.
-Gage,dorośnijże,dojasnejcholery!-rzuciłaNoelle.PozostałedziewczynyzBillingsw
tejwłaśniechwiliweszły
dobudynkuiwpiwnicyzaczęłosięrobićciasno.-Icoteraz?-zapytałaTiffany.
-Wskazówki.Suzelpowiedziała,żezostawinamwskazówki-odparłam.
Noelle,jaikilkainnychosóbrozeszłosiępopomieszczeniu,szukającjakiegokolwiek
znakuwprzyćmionymświetlewpadającymdośrodkaprzezoknapodsufitem.Imdłużej
szukaliśmy,tymmocniejwaliłomiserce.AjeśliSuzelnieudałosiętudotrzeć?Jeśli
natknęłasięnaCromwella?Jeśli…
Wtedyzabłysłojakieśświatło.Jednocześniepoczułamwpowietrzusłodki,gryzący
zapach.
-Ktotupali,dodiabła?-spytałaostroNoelle.
LondoniViennazachichotały.Wtymmomenciedopiw-nicyweszłokilkaosóbzdrugiej
klasy.
Super!Terazsięnaprawdęwkurzyłam.Trawka?Ibeztegobyłotuduszno.
-Hej.wytam!Narobiciesmroduiściągniecienamkogośnakark!
LondonzaciągnęłasięmocnojointemipodałagoViennie.-Przepraszamy,Reed.
Paliłyśmyjużwewszystkichbudynkachkampusu,aletutajnigdynieudałonamsięwejść.
-GwendolyntonaszświętyGraal-poparłająVienna,wstrzymującwpłucachdym,przez
cojejtwarzzrobiłasięcałapomarszczonainiecojakbywklęsła.-Wtejchwiliudałonam
sięzakończyćnaszązielonąpodróżpoEaston!
LondoniViennawybuchnęłyśmiechem,wypuszczającdymażpodsufit.
-Bardzotodojrzałe-skomentowałaNoelle,gdyGage
iparuinnychwyciągnęłowłasnytowarzwewnętrznychkieszeni.-Takjakbyna
Dziedzictwiemiałozabraknąćtrawki.
-Chybajesteśmybezpieczni-powiedziałLance,wyglądającprzezjednozniżej
umieszczonychokienek.-Przynajmniejnicniewskazujenato,byktośtuszedł.
-ChybabójkawwykonaniuAmberlybyłanaprawdęprzekonująca-powiedziała
uradowanaNoelle.
-Znalazłamcoś-rzuciłaRose.Naglezobaczyłamwciemnościachbłysklatarki.-Coś
wisiprzydrzwiach.
Nareszciechoćjednaosobaskupiłasięnanajważniejszymzadaniu.
-Poświećdookoła-poleciłam.Rosezastosowałasiędomojejprośby,poczymujrzałam
cośbiałego.-Tutaj!
Noelleijarzuciłyśmysiędoprzodu.Dostrzegłyśmykartkęprzyczepionąszpilkądo
drewnianychdrzwi,którewcześniejbyłyniewidoczne.Nakartceodręcznienapisano:
Dziewczyny.
Niktpozazarządemidozorcaminiewieotymprzejściu.Noaterazjeszczewy.Idźcie
tunelemdosamegokońca.Poleciłam,byczekałytamnawassamochody.Bezpiecznej
drogi!
Suzel
-Tunelemdokońca?-powtórzyłaNoelle.
Wyciągnęłamrękęwkierunkuframugi;musiałamwbićpaznokciewpróchniejące
drewno,żebyporządniechwycićdrzwi.Inieźlesięnamęczyłam,żebyjeotworzyć,bo
straszniesięza-cinałynakamiennejpodłodze.WreszcieJoshpodszedł,bymipomóc,i
razemudałonamsięodsunąćjeażdościany.
Rosepoświeciłalatarkąinaszymoczomukazałsięniewiarygodnieciasnytunelz
brudnymiścianamiiposadzką.Przywejściuleżałokilkalatarek.
-Suzelchybasobieznaskpi-powiedziałaNoelle.Portiapołożyładłońnapiersiach,
zerkającprzezdrzwiiwykrzywiająctwarz:
-ŚMZ.
-Słucham?
-Śmiechmniezbiera-RosewyjaśniłakolejnyskrótPortii.
-Coto,udiabła,jest?Kolejpodziemna?-zapytałGage,dmuchającmidymemztrawki
prostowtwarz.
-Jatamniewchodzę.Niemamowy-dodałaLondon.
-Ej,przecieżSuzelnienaraziłabynasnaniebezpieczeństwo-powiedziałam,chwytając
jednązlatarek.-Musimyiść,zanimktośzauważyświatło.Jeśliwtowchodzicie,to
proszęzamną.
Jeślinie,dopilnujcie,żebyniktniewidział,jaksięstądwymykacie.
-No,no!Pokazałaś,żemaszautorytet,Reed-zauważyłaNoellebezcieniasarkazmu.
-Dzięki-odparłam,schylającsiędowejścia.
Joshchwyciłmniezanadgarstek,próbującmniezatrzymać.
-Jesteśpewna?
Spojrzałamnaniegoprzezramię.Sercewaliłomijakoszalałe,dłoniepociłysiętak,że
plastikowatorba,wktórejmiałamsuknię,zaczęłamisięznichwyślizgiwać.Aletwarze
wszystkichwpatrywałysięwemniewyczekująco.Niemogłamsięwycofać.Niepotym
wszystkim,cojużzrobiłam.Niemogłamichzawieść.
-Tak,jestempewna-potwierdziłam.
WręczyłamJoshowilatarkęiwzięłamgozadrugąrękęNotakbyłoowielelepiej.
-Aterazwdrogę.
Mojepięćminut
Wyjścieztuneluznajdowałosięnazboczupagórka,wsamymśrodkulasu.Wychodzącna
zewnątrz,Joshijazachłysnęliśmysięświeżympowietrzem.Czułam,jakgdybyśmy
godzinamiszlipoomacku,alekiedyspojrzałamnazegarek,okazałosię,żenasza
wyprawatrwałatylkopiętnaścieminut.
-Icoteraz?-spytałJosh,gdypozostalizaczęlisiętłoczyćzanami.
Przesunęliśmystrumienieświatłalatarekwzdłużliniidrzew.Byłociemnochoćoko
wykol.
-Tam!-krzyknęłam,uradowanawidokiemścieżkiwśróddrzew.
Joshijaruszyliśmyprzodem,aSabinę,Constance,NoelleiCagedeptalinampopiętach.
W
niewielkiejodległościzanimiszłareszta.Podwóchminutachznaleźliśmysięnapoboczu
cichejdrogi,gdzienanaszeprzybycieoczekiwałsznurdługaśnychlimuzyn.
Widzącsamochody,tłumekzmierzającynaDziedzictwoza-cząłpohukiwaćiwznosić
okrzyki.Kilkaosóbklepałomniepoplecach,ściskałoicałowałoWydajemisię,żedotej
chwiliwieluznichmiałowątpliwościczytaeskapadanaprawdęsiępowiedzie.
-Reed,przejdzieszdohistoriiBillings!powiedziałTif-fany,robiącmizdjęcie,
-AnawetdohistoriiEaston-dodałLance
-ReedBrennan,wśródwszystkichdziewcząttyjesteśboginią-usłyszałamodCagea
-Gage,właśniepowiedziałeśmicoś,wcalemnieprzytymnieobnażając-pochwaliłam
go.
-Topewniedziękitrawce-roześmiałsięiruszyłwkie-runkusamochodów.
-Totwojepięćminut,Reed.Rozkoszujsiętąchwilą-wyszeptałamidouchaNoelle,
przemykającobokmnie.Takteżzrobiłam.Dziękimniewszyscydookołacieszylisię,byli
szczęśliwiipodekscytowani.Bosięwcześniejniepoddałam.Niemogłamsię
powstrzymaćoduśmiechu.Tonaprawdębyłomojepięćminut.
-Włożyszto?—spytałJosh,obejmującmniewtaliiramieniemispoglądającnatorbę,w
którejnadalspoczywałamojakreacja.
Dziewczynydookołanasrozbierałysięniezważającnato,żewszyscyimsięprzypatrują,
poczymwkładałyswojewy-marzonesuknie.-Zarazwracam.
Cofnęłamsiędolasu,żebyszybkosięprzebrać,Joshruszyłzamną.
i-Adokądto.panieHolls?Chciałobysiępodglądać?-zażartowałam,rzucającmu
spojrzenieprzezramię.Zarumieniłsięipodrapałwpotylicę.-No,nie,chybażesama
zechceszmisiępokazać.
Joshnigdyniewidziałmnienagiej,jajegoteżniewidziałambezubrania.Owszem,w
ręczniku;alenigdynago.Jednakwtamtejchwili,pośródcałejtejradościi
podekscytowania,poczułamsięwyjątkowoodważna.Odważna-tomałopowiedziane.To
byławręczbrawura.
ByłwieczórDziedzictwa.Awtakąnocwszystkomogłosięwydarzyć.
Stałamwśróddrzew,czującnasobiestrumieńświatłazlatarkiJosha.Powolirozebrałam
siędobielizny,aninamomentnieprzestającspoglądaćmuwoczy.Onzaśobserwował
każ-dymójruch.Przynimczułamsiępewniej,niżstojącniedawnoprzedNoelleiDarią,
jejkrawcową.Chciałam,żebyJoshnamniepatrzył.Sądziłam,żebędziesięwierciłalbo
chociażsięzarumieni,aleonstałjakzahipnotyzowany.Spoglądałnamnie,jakbymbyła
ósmymcudemświata.|Wtedysięgnęłamdotyłuiodpięłamstanik.Togoobudziło.
-Coty…
-Sukienkajestbezramiączek-wyjaśniłam.
-Nie.-Podszedłdomnie,wziąłtorbęzsuknią,poczymotworzyłjątakszybko,że
obawiałamsię,czyczegośniezniszczy.Wyjąłsukienkęipodniósłją,zasłaniającmojena
wpółnagieciało.
-Ktośmógłbysiętupojawić.Niechcę,żebycięzobaczył…
Spojrzałnamniebłagalnymwzrokiem.Odrazuzrozumiałam.Niechciał,żebyoglądał
mniektokolwiekpozanim.Wtejchwilikochałamgotakbardzo,żechciałomisiępłakać.
Coztego,żeniezależymunaDziedzictwie?Zależymunamnie.Kochamnie.
-Dobra,nieteraz-powiedziałam.Poczymprzysunęłamsię,niewypuszczajączrąk
sukni,ipocałowałamgo.-Alejużniedługo?
Joshztrudemprzełknąłślinę.Widziałam,żezewszystkichsiłstarasięopanować.
-Niedługo.Bardzoniedługo.
Nagleprzestałomnieobchodzić,czyDashdziświeczorempojawisięnabalu.Miałam
zamiargounikać,jeślitylkobędzietomożliwe.PragnęłamtylkoJosha.Potrzebowałam
tylkojego.
-Możebyśmytaknieszlizaresztą,tylkozostalitusami,wedwójkę?-zaproponował
Joshniskimgłosem.-Tylkotyija.
Przezchwilęchciałamsięzgodzić-któżbywtakiejsytuacjiodmówił?Naglejednak
usłyszałamjakiśkrzykzulicyiroześmiałamsię.
-Josh,niemożemy.ADziedzictwo?
Cośwjegowzrokunaglesięzmieniło.Przezchwilęwydawałomisię,żeznówzacznie
narzekać,żetacałaszopkajestzupełnieniepotrzebna.Żetoobciach.Przygotowałamsię
naewentualnąwymianęzdań.Poczułamprzypływadrenaliny.Zabarykadowałamsięjuż
napozycjiobronnej.AlewtedyJoshpoprostusięuśmiechnął.
-Maszrację.JestprzecieżDziedzictwo-potwierdził.-Notoubierajsięiidziemy.
Bogudzięki.Niebyłampewna,czywytrzymałabymterazkolejnątyradęJosha.Nagle
zadrżałam,jakbymznalazłasiętużnadkrawędziąprzepaści.Jakbydzisiejszejnocycoś
sięmiałowydarzyć.Szybkowłożyłamsuknięiwygnałamzgłowynieprzyjemnąmyśl.
Pięćminutpóźniejwszyscysiedzieliśmyjużwlimuzynach.Jawcisnęłamsięmiędzy
JoshaiSabinę.DołączylidonasNo-elle,Constance,GagenTiffanyiRose,apozostali
wsiedlidosamochodówjadącychzanami.Wbarkuwśródkostekloduchłodziłysię
butelkiszampana,aleniktnieśmiałichotworzyć.Wszyscymilczeliśmy.
WpatrywaliśmysięwmojegoiPhone’aiczekaliśmyIczekaliśmy.Wmartwejciszy.
SpojrzałamnaNoelle.Byłajużprawiesiódma.Toniemożliwe.Potymwszystkim,co
przeżyliśmy,niemogłonamsięnieudaćtylkodlatego,żecórkaJennyKormanniechciała
namwysłaćSMS-a.
Iwtedytelefonzapiszczał.
Chwyciłamgodrżącymidłońmi.Natychmiastogarnęłamnieeuforia.IMamyadres!
-Jaki?-spytałaRose.
-325BayshoreDrive,Boston.Josh,Constance,TiffanyinawetSabinewydalizsiebie
radosnyokrzyk.AleNoelleiGagerównocześniepowiedzieli:
-Bezjaj!
Zamarłam,słyszącwściekłytonGage’aipełenniedowierzaniagłosNoelle.
-Cojest?
Rosewyglądała,jakbywłaśniepołknęłarobaka.-Cojest?
Noellewyciągnęłarękęiwyjęłamitelefonzdłoni,spoglądającnawyświetlacz.-Toadres
IvySlade.
Zepsuć
-Tomiejscejestniesamowite-powiedziałJosh,niemalżeprzyciskającnosdoszyby.
Niewielemówiłpodczastrwającejtrzygodzinyjazdy,więcucieszyłamsię,słyszączjego
ustcośtakpozytywnego.Townimwłaśnieuwielbiałam-żeniebyłtakzblazowanyjak
niektórzy.MimożejegorodzinaposiadaładomywNowymJorku,Berlinie,Paryżu,
Maine,VailinaHawajach,nadalpotrafiłzauważyćwswoimotoczeniupięknoi
przepych.
Niktinnyniewydawałsięażtakporuszonynowoczesnąposiadłością,którawyrosłaprzed
naszymioczami,gdylimuzynazatrzymałasięnapodjeździe.Nigdywżyciunie
widziałamczegośtakiego.Domwkomponowanowkamienistyklifwychodzącyna
przystań.Budynekbyłbiały,miałconajmniejpięćpięter,anakażdymznichznajdowały
sięwysokieoknabiegnącewzdłużcałejfasady.Miałteżkilkatarasów-tennajniżej
położonybyłnajszerszy-ananichtłoczylisięimprezowicze.Jeszczewięcejuczestników
Dziedzictwaspoglądałonanaszdachu-wrękachtrzymalidrinkiizciekawością
obserwowali,ktoprzyjeżdża.Tarasyudekorowanoczerwonymiipomarańczowymi
flagami,którełopotałyunoszone
przezporywistywiatr.Ogromdomuibijąceobrzegfalesprawiały,żerobiłonwrażenie
smaganegowiatremzamku.
Naszsamochódzatrzymałsięprzedmasywnymidrzwiamizprzydymionegoszkła.Na
zewnątrzstałodwóchfacetówwyglądających,jakbydopierocopożegnalisięzarmią.
Spojrzelinanaszgóry,gdyzataczającsiępodwpływemszampana,gramoliliśmysię,
próbujączgodnościąwysiąśćzauta.
-Panie-powiedziałwyższyznichibardziejopalony,robiąckrokwnasząstronę.-I
panowie
-dodałzdrwiącym
uśmiechem,boakuratusłyszał,jakGagechichrasięzdowcipu,który
usłyszałodLance’a.ZkażdymłykiemalkoholuGabebędziesięśmiałcorazgłośnieji
corazbardziejniechlujniewyglądał.-Maciecośdopokazania?
-Jasne!-zaszczebiotałam,wychodzącnaprzódiwyciągającprzedsiebiedłoń.
Mężczyznaprzyjrzałsięmojemupierścionkowi.Naułameksekundyzapanowała
absolutnaciszaibyłamniemalpewna,żebeztrudurozpoznapodróbkę-żeuUngariego
celowopostanowionowyróżnićnas,robiączbytdużeliteryDalboużywającnietego
złota,cotrzeba,albowjakiśinnysposób.Aleochroniarzkiwnąłgłowąnaswojego
kumpla,któryodwiódłsięiotwarłnamdrzwi.Przeszłamobokniegolekkimkrokiem,
zaśmiewającsięzulgą.Boże.
szkoda,żeIvyakurattamniebyło-zobaczyłaby,zjakąłatwościądostaliśmysięnajej
przyjęcieIlekroćprzypominałamsobiejejtriumfującąminęito,jakprzezostatnie
tygodnieprzechadzałasiępokampusiemyśląc,żenasprzechytrzyła,miałamochotęjej
przyłożyć.Niemogłamwprostuwierzyć,iżpróbowaławy-kluczyćzbaluwłasne
koleżankiikolegówzklasy,wtymrównieżchłopaka,któregonacodzieńobdarzała
swoimiwdziękaminaoczachcałejszkoły.Zamawiajączaproszenia,pierścionkiispinki,
musiałazałożyćperukę,uznającwidocznie,żeprzebranieikiepskipseudonimtozamało,
byukryćpodstęp.Coniąkierowało?JeżelitakbardzonienawidziłaEastoniwszystkich
uczniów,dlaczego,dojasnejcholery,wróciła?
Aletojużnieważne.Tomybędziemysięśmiaćostatni.Niemogłamsiędoczekać,by
zobaczyćwyrazjejtwarzy,kiedystanęzniąokowoko.
Czekałamprzydrzwiach,dopókiwszyscymoiprzyjacielenieminęlicerberów.Kiedy
JoshiwszystkiedziewczynyzBillingszostaliskontrolowani,weszłamdośrodka.
Głównyhall,wysokinapięćpięter,sięgałpodsamoniebo.Nadnaszymigłowamiszeroki
namniejwięcejczterystopymostłączyłwschodniąstronętrzeciegopiętrazzachodnią.
Pojegoobustronachustawionochromowanebarierki.Powyżej,nasamymśrodku
wysokiegosufitu,widniałopłaskie,kwadratoweoknowdachu,przezktóremożnabyło
podziwiać
rozgwieżdżoneniebo.Natyłachkorytarzaznajdowałysiędwiekręteklatkischodowe,
ciągnącesięwgórę,ażnadach.Wszystkobyłoczarno-białe,zwyjątkiemczerwonej
marmurowejpodłogipodnaszymistopami,oprawionychdziełsztukinowoczesnejna
ścianachistojącejpośrodkuniezwyklekolorowej,równieżnowoczesnejrzeźby-
składającejsięzpo-wyginanegometaluiostrychkątów.Dookołarzeźbykrążylikelnerzy
ikelnerki,roznosząctęczowekoktajleeleganckoubranymdziewczętomichłopcomw
smokingach.Śmiechirozmowywypełniałyjasnooświetlonąsalę.Naraziebyłojeszcze
całkiemkulturalnie.
PrawdziweDziedzictwomiałosiędopierozacząć.
-Zupełnieinaczejtosobiewyobrażałam.Czegośtakiegowżyciuniewidziałam-
powiedziaławniebowziętaSabine.
Prawdabyłataka,żejeszczeniewielewidziała.Alepocomiałabymjejpsuć
niespodziankę?
-Niechcępowiedzieć:aniemówiłam,ale…
-Alemiałaśrację.Mamprzeczucie,żetobędzienoc,którejnigdyniezapomnę-odparła
przejętaSabine.-Dziękujęci,Reed.
Uśmiechnęłamsięszeroko.Lepiejpóźnoniżwcale.
Idącdalej,wgłąbotwartegonaościeżgłównegohallu,usłyszeliśmygłębokie,melodyjne
biciedzwonów,któreodbijałosięechemodścianiniosłopocałymdomu|Wezwaniwten
sposóbgościezaczęlisięschodzićztarasów,wmiaręjakdźwięknabierałcorazwiększej
mocy.GdzieśwpobliżuusłyszałampiskConstance.Odwróciłamsięizobaczyłam,jak
rzucasięwramionaWhittakera.Jejzielonasukniazadarłasięprzytymtakwysoko,że
uchwyciłamwzrokiemkawałekfioletowychstringów.
Constancenosiłastringi.Cozaszok.Odwróciłamsię,niedlatego,żeprzeraziłamsię
widokujejbiałychpośladków,alewiedziałam,żejeślijesttamWhit,Dashrównieżnie
możebyćdaleko.Anatoniebyłamgotowa.Ijeszczedługoniebędę.
Nagledzwonyprzestałybić.Zaciekawienigościezaczęlisięwyczekującorozglądać.W
powietrzuunosiłsiędziwnydźwięk.
-Cototakiego?-zapytałaSabine.
-Powitanie-wyjaśniłaNoelle,podchodzącdonas.Zadarłagłowę,amypodążyłyśmyza
jejwzrokiem.NaznajdującysięnadnaszymigłowamimostwyszłaIvySlade.Miałana
sobiesuknięwczarno-białepasyzsunącympoziemitrenemipostrzępionymibrzegami.
Każdypasbyłtrochędłuższyodpoprzedniego.TwarzIvyzasłaniałamaskazczarnych
piór,którewznosiłysięconajmniejpółmetranadjejgłową,
poprawejstronie.Byłablada,austamiałapociągniętekrwistoczerwonąszminką.
Wyglądałajakżywcemwyjętazmagazynu„Vogue”.
Wyjęłazzaplecówdużysrebrnydzwonekipotrząsnęłanim.Dźwiękznówponiósłsię
echempodomu.Wszyscyzamilkli.
-Witajcie,witajcie!-wykrzyknęłaIvy,władczorozglądającsięposali.-Mamzaszczyt
byćwtymrokugospodyniąDziedzictwaizprawdziwąprzyjemnościąwitamwas
wszystkichwtymsanktuarium.Wtymrokuoczywiściesanktuariumjestwszędzie.
Rozpostartaszerokoramiona,wskazująccałydom.
-Nakażdympiętrzeznajdzieciemiliardyprzyjemności,którezpewnościąprzemówiądo
waszychzmysłów-ciągnęła,przechadzającsiępomościeispoglądającwdółnagości.-
Takwięcchodźcie.Bawciesię.Pławciesięwprzyjemnościach.Izapamiętajcie…to,co
dzisiajzobaczycie…to,cozrobicie…kogodotkniecie…kogobędzieciepieścić…
Przerwała,patrzącchytrymwzrokiemnarozbawionytłum.
-Wszystkopozostaniewtychścianach-powiedziała.-Ponieważto,moiprzyjaciele,jest
Dziedzictwo.Awyzostaliściewybrani.
-Taak,wybrani,aleprzezkogo?-mruknęłaNoëlle.
-Zatempogódźciesięztymi,którychuwielbiacie,inigdy…nieoglądajciesię…za
siebie!
Wszystkieświatławdomupogasły.Zustzebranychdobyłsięokrzykzdumienia.
Zapanowałachwilowapanika,poczymzamigotałytysiąceświatełekstroboskopowych,
którymtowarzyszyłwyraźnyrytmtanecznejmuzyki.Pomieszczeniewypełniłosię
szalonymwirembarw.
Towarzystwozaczęłowiwatować.Natychmiastrozpoczęłysiętańce.Ludziezaczęli
wrzeszczeć
ichwytaćsięzaręce.Tuiówdzienalewanodrinki.Wcałymtymzamieszaniuomalnie
straciłamzoczulvy,alezauważyłam,żewłaśnieidziewnasząstronę.Schodziłapo
schodach,rękamipodtrzymującsuknięikłaniającsięgościomniczymkrólowa
pozdrawiającaprostaczków.Zanimzdążyłazejśćnadół,zaczęłamprzeciskaćsięprzez
tłum.
-Reed!-krzyknąłJosh.-Dokądsię…
-Zarazwracam!
Dziękisilewoliimięśniudałomisiędotrzećnadółschodówwtejsamejchwilicolvy.
-Ivy!-krzyknęłam.
Jakaśdziewczynawróżowejsukni,piszcząc,przebiegłaobok,wbijającmiobcaswstopę.
Zaniągnałchłopak,któryjużzdążyłpozbyćsiękoszuli.Niezwróciłamuwaginaból.Ivy
spojrzałanamniepytającymwzrokiem.-Tak?
Zdarłamztwarzymaskę.Wartobyłowidziećjejreakcję.Opadłajejszczęka,atwarzstała
siębiałajakpapier,poczym,kiedyminęłozaskoczenie,najejoczyopadłstalowywelon.
-Ktociętuwpuścił?-syknęłaprzezzęby,zbliżającsiędomnieniczymczarno-biały
nietoperz.
Uniosłamdłoń.Wblaskuświatełmójpierścionekmieniłsięnaczerwono,różowo,
zielonoiżółto.Ivystałajakzahipnotyzowana.
-LoisLane?-zapytałam,rozkoszującsięjejzdziwionymwyrazemtwarzy.-Wielkie
dziękizazaproszeniecałegoBillings-dodałam,przybierającsłodko-mdławyton.-Jakie
tomiłeztwojejstrony.Zpewnościąbędziemysięświetniebawić!
Poczymwycofałamsięzuśmiechem,zadowolona,żeudałomisięzepsućjejwielkibal,
takjakonapróbowałazepsućimprezęEaston,iwtopiłamsięwtłum.
Wybór
Mijałygodziny.Amożeminuty.Samajuzniebyłamtegopewna:Wstawiłamsię.Dookoła
nictylkopot,dudnieniebasów,plątaninaciał,rąk,jedwabiuiskóry.Wszystkowydawało
misięlekkozamazane.OddłuższejchwiliniewidziałamJosha.Odmomentu,kiedy
poszłamnaspotkaniezIvy.Alepotemnieruszyłamsięzmiejsca.Aprzynajmniejnieza
bardzo.Przezcałyczasbyłamnatymsamympiętrze,tańczączprzyjaciółmi,którzy
akuratznaleźlisiępodręką.Niemusiałamchodzićnapiętronarkotyków.Niechciałam
zwiedzaćpiętrarozkoszy,dopókinieodnajdęJosha.Pocomiałabymsięstądruszać,
skorotutajmogłambawićsię,popijaćkoktajle,tańczyćipocićsię?GdybyJoshchciał
mnieznaleźć,zrobiłbyto.
Dlaczegojednakniechciałmnieodnaleźć?
-Reed!Tutaj!
Gdysięodwróciłam,zamroczyłomnienieco,więctrzymałamsięzagłowę,dopókinie
doszłamdosiebie.Todziwne.Byćmożepowinnamniecoprzystopowaćzalkoholem.*
KiedywreszciewzrokprzestałmipłataćfigielujrzałamSabine.Miaławrękachróżowego
drinkazpianką.Awłaściwietrzy.
Jedenmiałbyćdlamnie,jedendlaniejijedendlaVienny.Wyglądałonato,żedobrzesię
bawi.Jejczołolśniłoodpotu,aoczybłyszczałyzpodniecenia.Jakożechciaławybadać
przynosiłanamdrinki,podrodzesięrozglądając.Dziedzictwowkońcupodbiłoijejserce.
-Taimprezajestniesamowita!-krzyknęła,mieszającrurkąwszklance.luzobokjakaś
dziewczynaściągałazparkietuchłopaka,któregodłońznalazłasięjużpodgórąjejsuknii
konsekwentniezmierzaławdół.
-Wiem!Właśnietegobyłomitrzeba!-krzyknęłamija.Czknęłam,poczymgłośnosię
roześmiałam.Miałamwrażenie,żemójmózgradośniepodskakujenafalachróżowej
pianki.-
Czyżtoniewspaniałemócpoprostuniemyśleć?
Sabinęuśmiechnęłasię.
-Otóżto.
Wtejsamejchwiliczyjeśdłonieobjęłymniewtalii.Jużmiałamsięopędzać-cały
wieczórpróbowalimnieobmacywaćjacyśobcyfaceci-alenaglepoczułamnaszyi
znajomydotykdelikatnychustJosha.
-Hej!-przywitałamgo,odwracającsię.Przyokazjiwylałamnaniegoodrobinęróżowego
drinka.Znówmniezamroczyło,musiałamchwycićsięJosha,bynieupaść.Ilealkoholu
byłowtychróżowychsłodkościach?
-Gdziebyłeś?
-Tuitam-odparłJosh.Pochyliłsięnadmoimprawymuchem,widocznieniechciał
krzyczeć.-Posłuchaj,maszochotęsięstądwyrwać?
Zadrżałamiuśmiechnęłamsię.
-Naprzykładnadach?
Wśródgościszybkorozniosłasięwieść,żenadachupo-stawionokilkanamiotówdlaco
wstydliwszychimprezowiczów,
którzywolelinieobmacywaćsięwtłumie-dotegocelunajwyraźniejprzeznaczono
trzeciepiętro.Taknaprawdęwcaleniechciałamtegosprawdzać.
TwarzJoshaniecospoważniała.Zamrugałamoczami.Cojestgrane?
-Nie,myślałemraczej,żebysięstądwyrwaćiuciekaćdodomu-powiedział.
Niepewniecofnęłamsięokrok.RamionaJoshaopadływdół.
Chybażartował.Przecieżdopierocodotarliśmynamiejsce!Takmisięprzynajmniej
zdawało.
-Poważnie?Chceszjużiść?
-Ktochcejużiść?-krzyknęłaVienna,zarzucającmiramionanaszyję.Jejfioletowa
sukniaopadłataknisko,żeprawiewidaćbyłosutki.-Reed,niemożeszwychodzić!Nikt
nawetniepuściłdotądpawia!JastawiamnaConstance,jestleciutkajakpiórkoi…
-Nieteraz,Vienna.-Wyrwałamsięzjejobjęć.
-Niechcibędzie,smutasie-jęknęłaioddaliłasiętanecznymkrokiem.
Joshwsunąłręcedokieszeni.
-Ja…poprostu…Toniejestmojabajka.Przykromi.Rokwroktosamoi…nudzimi
się.Niemożemystądwyjśćipobyćsami?
Powiedziałtobardzoprzekonującoinagleprzedoczamistanęłaminiedawnascenkaw
lesie.
Propozycja,byolaćDziedzictwo,wjegoustachbyłarównoznacznazpowrotemdodomu,
acozatymidzie-zseksem.Tylkojaion.Naszpierwszyraz.Chciał,żebytostałosię
dzisiaj.
Aledlaczego?Dlaczegoteraz?Dlaczegodzisiaj?Czytylkodlatego,żeniechciałtudłużej
być?Czypróbowałzagraćjedynymargumentem,któryprzekonałbymniedoopuszczenia
balu?
Cóżzamanipulacja!Taka.,.biernaagresja.Itakdoniegoniepodobna.Cośwemnie
pękło.
Adlaczegoakuratdzisiaj?-spytałamstanowczo.-Możemybyćsamiwłaściwiekażdego
wieczoru,więcdlaczegoproponujeszmitowłaśnieteraz?
Dostrzegłambłyskwjegooczach.
-Myślałem…Noprzecieżpowiedziałaś„niedługo”,pamiętasz?Sądziłem…-Wbiłwzrok
wpodłogę.Jakiświelki,napa-kowanyfacetzatoczyłsię,trącającgowbok,aJoshbez
zmru-
żeniaokiemodepchnąłgo.-Czyteżmożenagleważniejszejestdlaciebiezalewaniesię
różowymidrinkami?
-Nie!Kiedypowiedziałam„niedługo”,miałamnamyśliniedługo-odparłam,usuwając
sięzdrogikolejnejparześmiercionośnychszpilek.Dudnienie,tłokihałasnieułatwiały
namrozmowy.Podobniejakto,żewgłowieteżzaczęłomidudnićwrytmmuzyki.
CiężkobyłomiskupićsięnatwarzyJosha.Wzięłamgłębokioddechizcałychsił
starałamsięskoncentrować.
-Poprostu…Nieteraz.Dlaczegotaknalegasz,żebymstądwyszła?Wiedziałeś,jak
bardzomizależy,żebytubyćdziświeczorem.Wiedziałeś…
-Atywiedziałaś,żeniechcętuprzychodzić,ajednakprzyszedłem.Terazproszętylko,
żebyśmywyszlistądtrochęwcześniej.Żebyśmymoglipobyćrazem.Wydawałobysię,że
będzieszchciałaspędzićczastylkozemną,skoropodobnojesteśmojądziewczyną.
Biorącpoduwagęto,żepodobnojesteśmyzakochani,chociażsamjużniewiem!
PakerznówwpadłnaJosha,zanoszącsięśmiechem,bowrazzgrupąprzyjaciółświetnie
siębawił,miotającsięwrytmmuzyki.
-Spadaj!-krzyknąłJosh,parazkolejnygoodpychającPakerzaśmiałsięiodbiegł.Tak,
onteżzdecydowanienamniepomagał.
-Josh,kochamcię-krzyknęłambełkotliwie.-Przecieżwiesz!Aledlaczegokażeszmito
udowadniaćwłaśniewtensposób?Czymaszpojęcie,ilewysiłkukosztowałomnie,żeby
nastuwprowadzić?Niechcęjeszczewychodzić.Dobrzesiębawię!
-Dobrzesiębawisz?Tomabyćzabawa?-krzyknąłJosh.-Bandapijanychi
obmacującychsiękretynów,którzyudają,żetoprzywilej?Myślałem,żejesteśponadto,
Reed!Sądziłem,żejesteśnawyższympoziomie!
-Wyższymniżten?Tojesttwójświat,Josh!Jatylkopróbujęstaćsięjegoczęścią|
odcięłamsię.-Boże!Odkiedyjesteśtakimsmutasem?
Joshzacisnąłzębyispojrzałnamniezbólem.Chybagozraniłam.
-AodkiedytyjesteśtakądziewczynązBillings?
Ton,jakimwypowiedziałostatniesłowa,wcalemisięniespodobał-równiedobrzemógł
powiedzieć:takąsuką.Poczułamsię,jakbydźgnąłmniewserce.Oczyzaszłymiłzami,
aleniepozwoliłamimpopłynąćpopoliczkach.
-Mamcięgdzieś!
Joshspojrzałnamnieszerokootwartymioczami^Przezchwilęmyślałam,żeodejdzie,ale
tegoniezrobił.
-Mamdość,Reed.Niejesteśsobą-olewaszprzyjaciół,upijaszsięizachowujeszjakbyś
byłalepszaodinnych.
Niemogłamuwierzyćwłasnymuszom.
-Niezachowujęsię,jakbymbyłalepszaodinnych!
-Niepodobamisięto,cowyprawiająztobątwojeprzyjaciółki.Niebędętakpoprostu
stałzbokuipatrzył.Mamtegodosyć.Czas,żebyśwybrała,Reed-powiedział,zbliżając
siędomnie-Alboja,alboone.
Poszukałamwzrokiemmoichprzyjaciółek,aleminęłasporachwila,zanimudałomisięje
odnaleźć.Tańczyłynieopodal,najwyraźniejstarającsięuniknąćkłótni.Noelleśmiałasię,
odrzucającwłosynaplecy,TiffanyobracałaPartięwokółswojejpodniesionejręki.Kiki
próbowałanauczyćConstancetańcawtaktmuzyki.Dobrzesiębawiły.Takjak
zamierzały.Aja…byłamnieszczęśliwa.
-Chciałamsiętylkodobrzebawićdziświeczorem-powiedziałamdoJosha,nagleczując
siębardzosłabo,-Kochamdę,alechcęmiećwłasneżycie.Niepowinnamstawaćprzed
takimwyborem.
-Ajednakjacięotoproszę-nalegałJosh.
Tosieniedziejenaprawdę.Niemożliwe,żebyJoshzmuszałmniedopodjęciatakiej
decyzji.
Przecieżniezmuszamnie.żebymznimzerwała.Żebymtojapowiedziałatesłowa-A
przecieżtoontakcholernieutrudniatęsytuację.Toniewporządku.Tozdecydowanienie
jestwporządku
-Niemogę-powiedziałam,cofającsię.Głowachwiałamisięzbokunabok,ajanadtym
niepanowałam.Unosiłamsięwoparachróżowychdrinkówzbąbelkami.-Nie
potrafię.
Joshspojrzałnamniezezdziwieniem.Najegotwarzymalowałasięrezygnacja.
-Wtakimraziemuszęjużiść.Bawsiędobrzezeswoimiprzyjaciółkami.
Wjegogłosiebyłotylejadu,awjegooczachtylegniewu.
kiedystałsietakizawzięty?Takikrytyczny?Jakmógłmówićżemniekocha,ateraz
patrzećnamnietakimwzrokiem?Iztakąłatwościąpoprostuodwrócićsięimnie
zostawić?
PochwiliJoshzniknąłwtłumie.Znówdotartadomnierozbrzmiewającawsalimuzyka.
Brzmiaławszędzie.Dookołamnie,wemnie,siłąwdzierałasięwkażdyzakamarek
mojegociała.
CzyżbyJoshwłaśniezemnązerwał?Czytowłaśniestałosięprzedchwilą?
Ktośprzyłożyłmiłokciemwtwarz.Ktośinnyuderzyłmniezbiodraiwpadłamnaplecy
jakiejśpuszystejdziewczyny.Natymparkiecietrzebasiębyłoruszaćwzgodzieze
wszystkimi,inaczejskutkimogłybyćopłakane.Całasalazaczęławirowaćmiprzed
oczami.
Naglepoczułam,żemuszęstądwyjść.Brakowałomipowietrza.Musiałamchwilę
pomyśleć.
Iprawdopodobniezwymiotować.Wyglądałonato,żeViennaraczejniewygrazakładu.
-Reed!Reed!
Sabinepodążaławmojąstronę.Niezauważyłamnawet,żeodeszła.j|
-Przepraszam.Muszęwyjść-powiedziałam,chwytającjązaramiona,abyniestracić
równowagi.
-Poczekaj.Mamcośdlaciebie!Ktośmitodałiprosił,żebyciprzekazać-oznajmiła
podekscytowana.Wyrwałaramięzmojegouściskuipodałamizłożonąkarteczkęgestem
takim,jakbytobyłazłotakarta.
-Ktocitodał?-spytałam,próbującoddychaćmiarowo.CzyjaiJoshwłaśniesię
rozstaliśmy?Naprawdę?
-Niewiem!Jakaśdziewczyna.Miałanatwarzymaskę,jakwszyscy-odparłaSabine,
splatającdłonie.ZdecydowaniepodobałajejsiętajemniczaatmosferaDziedzictwa.-
Otwórz!
Rozłożyłamkarteczkę.Literybyłykoślawe,musiałamzmrużyćoczy,żebyodczytać
wiadomość.Byłakrótka:„Spotkajmysięnadachu”.
-Ooooo,jakaśintryga!-powiedziałapodnieconaSabinę.-Pójdziesz?
Pokójznówzawirował.Któradziewczynamogłabychciećspotkaćsięzemnąsamna
sam?Idlaczegoakuratnadachu?Odostatniejjesieninieprzepadałamzawysokością,ze
szczególnymuwzględnieniemdachów.Przycisnęłamdłońdoczoła.Ciałozaczynało
odmawiaćmiposłuszeństwa.Jakzawsze,kiedymiałamzwymiotować.
Dobra,możefaktycznielepiejbędziezaczerpnąćświeżegopowietrza.
-Tak,pójdę-powiedziałam.
Iuciekłam,zanimzdążyłamzwymiotowaćnabutySabinę.
Koniec
Potykałamsięokolorowenamiotyrozstawionenadachu.Powietrzebyłorześkiei
chłodne.
Złapałamoddech.Wreszciemogłamzebraćmyśli.Wszystkopomałustawałosięjasne.
Jasnejaksłońce.
WłaśnierozstaliśmysięzJoshem.Zmusiłmniedodokonaniawyboru.Samuznał,że
wybrałamBillings.Zostawiłmnieiwyszedł.Jakmógłmitozrobić?
Ktośroześmiałsięwjednymznamiotów-iwtymmomencieocknęłamsię,
przypominającsobie,pocowłaściwietuprzyszłam.Rozglądającsiędookoła,dostrzegłam
kilkaparstojącychprzybarierkachipodziwiającychwidoki.Jakiśchłopakcałowałw
szyjędziewczynę,siedzącnakrawędzioknadachowego.Pozaniminiebyłotużywej
duszy.
Żadnychdziewczyn,któremogłybynamnieczekać.Porazkolejnyspojrzałamna
karteczkę.
Spotkajmysięnadachu.
Toniebyłopismodziewczyny.Zcałąpewnością.
Sercezaczęłomiwalićjakmłotem.Cosiętudzieje?Zrobiłamkilkachwiejnychkroków.
Pół
metradalejjakaśdziewczynajęknęławekstazie.Usłyszałamwystrzałkorkaodszampana.
Ktośwrzasnął.Odwróciłamsię,straciłamrównowagę,lecznagleczyjaśdłońchwyciła
mniezaramię.
Niemiałamnawetczasustawićoporu.Zostałamwciągniętadoczerwonegonamiotu.I
przygarniętadociepłego,twardegociała.
-Coty…
Głęboki,ciepływzrok.Piwneoczy.Chłopakzdjąłztwarzyczarnąmaskę.TobytDash.
-Jednaktujesteś-usłyszałamsamąsiebie.Wszystkoznówmizawirowałoprzedoczami.
Niepotrafiłamsięskupić.Czułamsięosłabiona.
-Obserwowałemcięcaływieczór.-DłonieDashaprzesunęłysiępomoichodkrytych
ramionach,ajegowzrokpomojejsylwetce.Potwarzywłosach,ramionach,piersiach,
biodrach,ażwreszcieDashspojrzałmiwoczy.-Niemogłemdłużejwytrzymać.
Musiałemciędotknąć.
-Dash…
Udałomisiędobyćzpiersizaledwiewestchnienie.Skurczonepłucaniepozwalałynanic
więcej.WzrokDashabyłtakintensywny.Takiprzenikliwy.Czyoncośbrał?Mającna
uwadze,gdziejesteśmy,byłotowysoceprawdopodobne.Aleniemiałamcałkowitej
pewności.Byćmożebyłamzbytpijana.Byćmoże,akuratwtejchwili,nicmnietonie
obchodziło.Wiedziałamtylko,żemiędzynamijestjeszczezadużopowietrza.Zbytduża
odległość.Zaledwiekilkacali,alejednakzadużo.
-Reed,niemogę…Myślętylkootobie.Dłużejtakniemogę.Niepotrafię.Proszęcię.
Proszę…
Zbliżyłamsiędoniegojakweśnie.Nieumiałamsiępowstrzymać.Toniedobrze.To
bardzo,bardzoźle.Alebyliśmysami.AprzedemnąstałDashMcCafferty.Silny.
Przystojny.
Niewiarygodnieseksowny.AJoshIf!
Joshmniezostawił.Zostawiłmnietamsamą.Bolałomnieserce,chciałamzapomniećo
wszystkim,cosięprzedchwilązdarzyło.Zatracićsię.ZatracićsięwramionachDasha.
-Proszę…
Błagałmnie.Błagał,bymgoprzytuliła.DashMcCaffertybłagałmnie.
ToDziedzictwo.Wszystkomożesięwydarzyć.Inikt-nigdy-oniczym-sięniedowie.
-Cochceszzrobić,Dash?-szepnęłam.IwtedyDashmniepocałował.
Wszystkowemnieeksplodowało.Naglepoczułam,jakulatniasięcałamojasiła.
ZatraciłamsięwDashu.
Przytuliłmnie,jegosilneramionaotoczyłymojeplecyiuniosłymniewgórę.Tuliłkażdy
centymetrmojegociała.
Boże,nacomyczekaliśmy?Jakmogliśmytakdługosięopierać?Gdybymwiedziała,że
jegopocałunkitaksmakują,żemojeciałobędziedrżećzrozkoszy-całowałabymgojuż
wDriscollu.CałowałabymwVineyard.Całowałabymwzeszłymrokuiprzykażdej
nadarzającejsięokazji.
Dashdrżał.Wiedziałam,żeczujetosamocoja.Naszeciałapragnęłybyćrazem.Czućsię
nawzajem.Chcieliśmypodążyćzatymgłosemszaleństwa,niezważając,gdzienasono
doprowadzi.Dashcofałsięwkierunkuokrytegojedwabiemmateraca.Nieopierałamsię
anitrochę.
Kiedyodsunąłsięodemnie,zrobiłamkrokwjegokierunku,amojeustaszukałyjegoust.
-co…
Uśmiechnąłsię.Potempodniósłmniejakmałedziecko.Falbanysukniłaskotałymnie-
nawettowydałomisiępodniecające.GdyDashpołożyłmnienamateracu,chwyciłam
jegokurtkęipociągnęłamgozasobą.Chciałampoczućciężarjegociała.Poczućnasobie
każdycentymetrjegociała.
-Boże.Niemogłabyśbyćaniodrobinępiękniejsza…-wyszeptał,obsypującpocałunkami
mojąszyję.
Objęłamgoiznówposzukałamjegoust.Odtejchwiliwszystkopotoczyłosiębardzo
szybko.
Sukienkaprzestałamnieopinać,jegokurtkaznalazłasięnaziemi.Mojepiersiuwolniły
sięzestanika,koszulaDashaszybkozostałarozpięta.Obserwowałam,jakmojepalce
wędrująwstronęsuwakajegospodni.Niemogłamuwierzyć,żetorobię|a!enie
potrafiłamsiępowstrzymać.Nieumiałam.Niedałamrady.Potrzebowałamgo.Teraz.
DrżącepalceDashapowolizbliżałysiędomoichpiersi.Westchnęłamzpodniecenia.
Gdzieśnazewnątrzktośkrzyknął.Rozległsiębrzęktłuczonegoszkła.Znówkrzyk.Ale
ledwozwróciłamnatouwagę.NiezwracałamuwaginanicopróczDasha,któregociało
poruszałosięnamnie.
Iwtedyktośgwałtownieodsunąłzasłonę.ZobaczyłamJo-sha.Wjegooczachdostrzegłam
olbrzymiepoczuciekrzywdy,szok,gniewizaskoczenie.
-Josh!AleJoshjużzniknął.
Powszystkim
Coja,udiabła,robię?
OdepchnęłamDasha,zapięłamsuwakodsukienki,omalsięprzytymnieprzewracając.
Wyprostowałamsięinatychmiastwypadłamznamiotu.Dashcośzamnąkrzyknął,alenie
zrozumiałam,cochciałmipowiedzieć.Dachiwszystkiekolorywirowałydookołamnie,
kiedypróbowałamznaleźćJosha.
Nie.Nie.Nie.
Miałamwrażeniejakbyktośwbijałmiwserceostrykawałekloduikręciłnimtowjedną,
towdrugąstronę.Czułamuciskwżołądku.Niemogłamzłapaćtchu.Sprawanie
wyglądaładobrze.Odwróciłamsięizwymiotowałam.Prostonaczyściuteńkądotejpory
szybęwokniedachowym.
-Ofuj,aleświnia!
-Paskudztwo’
Przetarłamdłoniąusta.Łzypociekłymipopoliczkach.Niemożliwe,żebymbyłaażtak
pijana.Próbowałamsobieprzypomnieć,ilewsumiewypiłamróżowychdrinków.Możeze
trzy.Amożecztery.Nobochybaniepięć?Itonapełnyżołądek.Amimotonie
potrafiłamsięwziąćwgarść.Mojemyśliwirowałyiledwodałamradęustaćnanogach.
Cosięzemnądzieje?
Potemusłyszałamczyjeśkrzykiirozejrzałamsię,ściskającdłońmigłowę.Josh
przedzierał
sięprzeztłum,dodrzwi,dośrodka.Jeszczeniebyłozapóźno.
-Josh!Josh!Zaczekaj!
Potknęłamsięofalbanymojejsukienki,ruszajączanim,poczymzebrałamsuknię,
chwyciłamjąwdłoń,żebyłatwiejmibyłobiec.Kilkakrokówwdółposchodachnapiąte
piętro.Potykającsię.Chwytającsięporęczy.Wszystkodookoławirowało.Wszystkobyło
zamazane.Dookołapełnoludzi-opieralisięościany,byłoimsłabo,leżelinapodłodze,
cału-jącsię,rozmawiali,piliipalili.Wszystkobyłojakieśkoślawe.Wszystkonietak.Ale
zauważyłam,jakJoshbiegniekrętymischodamiwdół.Obijającsięościanykorytarza,
próbowałampobieczanim.
Ledworuszyłamposchodach,żołądekznówdałmiosobieznać.Spojrzałamwdół-pode
mnąfalowałyczterypiętrapełneimprezowiczów.Zapowiadałosię,żeniczegonie
podejrzewającytancerzzostaniepotraktowanykolejnąfaląwymiotów.Wstrzymałam
oddech,zasłoniłamustaibiegłamdalejprzedsiebie.NaszczęścieJoshzmierzałtylkona
czwartepię-
tro.Chwiejnymkrokiemzeszłamzostatniegoschodkaidelikatniezaczerpnęłam
powietrza.
Alezamiastpowietrzapoczułamdymztrawki-napiętrzezebrałasięgrupkamłodzieży,
pociągającrozmaitefajkiwodne.Mimotopoczułamsiętrochęlepiej.Ruszyłamdo
przoduichwyciłamJoshazaramię.
-Josh;proszęcię.Proszę!Musimyporozmawiać!
Odwróciłsięispojrzałnamnie.Wjegooczachdostrzegłamtylkopolitowanie!
obrzydzenie.
Wyciągnęłamdoniegoręce,alecofnąłsię.Musiałamsięoprzećościanę,żebynieupaść.
-Doprowadziłaśsiędokoszmarnegostanu-stwierdził.-Wiem.AleJosh.Janie…Nie
wiedziałam…
Conibymiałammupowiedzieć?Jakmogłamwyjaśnićto,czegobyłświadkiem?Miałam
mętlikwgłowie.Byłampodniecona.Zdesperowana.Przedewszystkimchciałam,żeby
przestałtaknamniepatrzeć.Chciałam,żebyspojrzałnamnietak,jakpatrzyłwlesie.Tak
jakwtedy,kiedyporazpierwszypowiedział,żemniekochał.Chciałam,żebybyłomiędzy
namitakjakdawniej.Bardzotegochciałam.
-Wróciłem,żebycięprzeprosić-powiedziałzimnoJosh.-Chciałemcipowiedzieć,żeto,
comówiłemwcześniej,byłobłędem.Żeczujęsięwinny.Icozobaczyłem?Znalazłemcię
nawpółnagą,baraszkującązjednymzmoichnajlepszychprzyjaciół!
Ostatniesłowawykrzyczałtakgłośno,żeskuliłamsię,akilkaosóbpalącychobokfajkę
wodnązaśmiałosię.
-Wyluzuj,chłopie.ToprzecieżDziedzictwo-powiedziałjedenznich.
-Josh,proszęcię.Niemiałampojęcia,cosięzemnądzieje.Czuję,że…Janie…
-Niesądziłaś,żektościęprzyłapie?-rzuciłmiprostowtwarz.-Nocóż,nieudałosię.I
żebyśmysiędobrzezrozumieli:znamikoniec.Powszystkim.Anapożegnaniedodam,iż
niechcęcięwięcejwidzieć.Żegnaj,Reed.
Odwróciłsię,odpychającnabokjakiegośchłopaka,poczympuściłsiępędemprzed
siebie.
-Josh!-Łzypopłynęłymizoczustrumieniem.Potykającsię,ruszyłamzanim.-Josh,nie!
Proszę!Niemożesz…
Aleonbiegłzbytszybko,żebymwtymstaniemogłagodogonić.Zbiegłposchodachi
tylegowidziałam.
-OmójBoże!OBoże!OBoże!-Oddychałamgłęboko.Niemogłamjednakztapaćtchu.
Przycisnęłamtwarzdochłodnejściany,poczymprzylgnęłamdoniejcałymciałem.Josh
odszedł.Terazjużnaprawdę,nazawsze.
Dookołamniestaliimprezowicze.Śmialisię.Rozmawiali,krzyczeli,miotalisię,palili,
całowalisię,tańczyli,obmacywalisięipili.AJoshodszedł.Naprawdę.Nazawsze.
Nigdynieczułamtakiegobólu,jakiterazopanowałmojąklatkępiersiową,żołądek,
płuca…Inagledotartodomnie,żeniepotrafiężyćbezJosha.Zamknęłamoczy.
Chciałamstłumićtenpotwornyból.Zapaśćsiępodziemięipozostaćtamdokońcażycia.
W
Iwtedyktośsięzaśmiał.Momentalnieotwarłamoczy,apoplecachprzebiegłmizimny
dreszcz.Znałamtenśmiech.TośmiechCheyenne.
Ktośotarłsięomnie.Zebrałamsięwsobieiodwróciłam.Wszystkodookołaznówstało
sięzamazane,aletymrazembyłamnatoprzygotowana.Zamknęłamoczy,wzięłam
głębokioddechipochwiliznówrozejrzałamsiędookoła.Stałatam.Tobyłaona.Wrazz
trzemainnymidziewczynamiprzeciskałasiękorytarzemprzeznaćpanytłum.Śmiałasię.
Poznałamtenśmiech.Jejwłosy.Uśmiech.Figurę.Jejpodbródekpodróżowąmaskąz
cekinami.Miałanasobiezwiewnąbiałąsuknięprzewiązanąróżowympaskiem.Różowy-
ulubionykolorCheyenne.Położyładłońnaplecachjednejzdziewczyniwszystkierazem
ruszyłyprzedsiebie.Zadwiesekundyzniknąwśródgości.
ZapomniałamoJoshu.Musiałam.WtejchwiliJoshprzestałsięliczyć.Musiałamsię
dowiedzieć,cosięwłaściwiedzieje.CzyCheyenneżyje?Czytojazwariowałam?Może
mamhalucynacje?Omamy?Nie.Niemożliwe.Onatambyła.Wgłowiezaczęłomi
dudnić.Nieumiałamzebraćmyśli.Alemusiałampoznaćprawdę.Musiałammieć
pewność.
-Czekaj!Cheyenne!Czekaj!-krzyknęłam.
Niezatrzymałysię.Nawetniespojrzałyzasiebiej|
-Nie!Zaczekaj!Wracaj!
Podążyłamzanimi.Potknęłamsięoczyjąśnogę.Chwyciłamsięporęczy.Znówdobiegł
mniejejśmiech.Mimożepodłogazdawałasięfalowaćpodmoimistopami,szłamdalej.
-Cheyenne!Zaczekaj!Dlaczegotorobisz?Proszę,zatrzymajsię!
Mimodymu,potuigorącazauważyłam,jakCheyenneprzytulajednązeswoich
przyjaciółek,poczym,schylającsię,wchodzidopokojunakońcukorytarza.Świetnie!
Jestsama.Terazminieucieknie.Adrenalinauderzyłamidogłowy,odepchnęłamparę
chichoczącychdziewcząt,kopnęłamgościawmasceGeorge’aW.Busha,którypróbował
mniezatrzymać,anastępnieruszyłamwstronędrzwi.
Sercepodeszłomidogardła,kiedywchodziłamdopokoju.Odwróciłamsięizamknęłam
zasobądrzwi.Czekałam,ażmójmózgprzestaniewywijaćfikołki.Zaczerpnęłam
powietrza.Z
przerażeniemrozejrzałamsiędookoła.Opanowałmnieirracjonalnystrach,który
przeniknął
mniedogłębi.Poczułamciarki.Ilękprzedmściwymiduchami,zjawamiiżywymi
trupami.
Stałamjakskamieniała,alepokonałamtouczucieirozejrzałamsię.
Pokójbyłpusty.
Najlepszeprzyjaciółki?
Zaczynałamwariować.Nakońcukorytarzaniebyłoinnychdrzwi.Mogłabymprzysiąc,że
Cheyennewchodziładotegopokoju.Ajednak…Pusto.
Wtedysięrozpłakałam.Poomackudotarłamdoolbrzymiegołożastojącegonaśrodku
pokoju.Drżałam,trzymającsięzabrzuch.Ztrudemstarałamsięoddychać.Płakałamtak,
jaknigdywcześniejniepłakałamzpowoduCheyenne.Takjaknigdyniepłakałamz
powoduThomasa.Dzisiejszejnocyumarłocośważniejszego.Mojeserce.Mojamiłość.
Mojaprzyszłość.
Wiem,toegoistyczne,aletaksięczułam.Ikiedytodomniedotarło,zwinęłamsięw
kłębekipłakałamjeszczeprzezchwilę,myślącoludziach,którychstraciłam.Otym,że
zginęlizupełniebezsensu.Iotym,żeoddałabymwszystko,żebywrócili.
Wciąguostatnichtygodniudawałomisięoderwaćodponurychmyśli,boznajdowałam
sobieróżnezajęcia.Mojaprezesura,Dziedzictwo,anawetszkołaiDash.Aleteraznicjuż
niestałoimnadrodze.Byłtylkotenpustypokój.Iciężar,którytakbardzomnie
przytłaczał.
Niewiem,jakdługoleżałamzwiniętanaczerwonejkołdrze,płaczącwłóżkoobcego
człowieka.Pochwilisięuspokoiłam.Zdałamsobiesprawę,żejestemwykończona.
Potrzebowałamchusteczekhigienicznych,aspirynyisnu.Chciałamprzeczekaćtudorana.
Podniosłamsięiporazpierwszyuważnieprzyjrzałamsiępokojowi.Obokłóżkastała
szafkanocna,ananiejlampkaikilkanumerówpism„Paper”i„Nylon”.Chusteczeknie
było.
Zeszłamzłóżka,otwarłamdrzwiczkiodszafki.Ześrodkawypadłytrzyalbumyze
zdjęciami.
Jedenznichupadłtużpodmojestopyiotworzyłsię.
Sercenachwilęprzestałomibić.Naśrodkustronywidniałoduże,błyszczącezdjęcie
przedstawiająceIvySladeiChe-yenneMartin.
Byłybardzomłode-mogłymiećmożetrzynaścielat.Cheyennemiałanazębachaparat,a
Ivyokularynanosie.Obiebyłyśliczne.Piękne,uśmiechnięteitakieświeże.Obejmowały
sięramionami,każdatrzymaławrękurakietętenisową.Podspodemktośnapisał:
„CheyenneiIvy,mistrzyniedebla!”.
Zaschłomiwgardle,więczaczęłamkaszleć.Usiadłamnałóżkuijeszczerazrozejrzałam
siędookoła.Całąścianęnawprostmniepokrywałkolaż-rozmaitesłowaiobrazy.
Niektórewyciętezmagazynów,innewydrukowanenapapierzezdjęciowym,ajeszcze
inne-nacienkimpapierzegazetowym.Fragmentyobrazów-usta,aleniecałetwarze;
płatki,leczniekwiaty;skrzydła,alenieptaki;chmury,leczniecałeniebo.Aletonieten
rażącymelanżzmroziłmikrewwżyłach.Przeraziłomniejednosłowo,napisane
czerwonąfarbą,wielkimiliteraminasamymśrodkuplątaninywycinków:
IVY.TobyłpokójIvy.Byłamwjejpokoju,AIvymiałazdjęciaCheyenne.
Drżącąrękąprzewróciłamstronęwalbumie.Zobaczyłamkilkamniejszychfotografii,
którychtematemprzewodnimnadalbyłapara:IvyiCheyenne.Zkażdegozdjęciapatrzyły
namniedwiedziewczyny.Cheyenne,starszaijużbezaparatunazębach,trzymającasię
dziobułodzi.
IvyiCheyenne,wwiekuczternastu,możepiętnastulat,próbującejazdynanartach
wodnychIvyiCheyennewstrojachwieczorowych,
mocnoprzytulone,każdaznogąodchylonądotyłu.“JaiChenaregatach””Ivy+
Cheyenne
=NajlepszePrzyjaciółki””JaiChe,pierwszydzieńwEaston!”IvyiCheyenne.
WszędzieIvyiCheyenne.Toniemiałosensu.CheyenneiIvynieznosiłysię.KiedyRose
iPortiazaproponowałyżebyprzyjąćIvydoBillings,Chayenneomałoniezagotowałasię
zezłości.
AIvyprzecieżnienawidziłanaswszystkich,anajbardziejCheyenne.Szydziłazniej,
kiedytylkowrozmowiepadałojejimię.Ateraznagledowiadujęsię,żebyłynajlepszymi
przyjaciółkami?
Zatrzasnęłamalbum,trzęsącsięzezłości.Kłamstwa.Towszystkobyłykłamstwa.Same
sekrety.Zupełniejakwze-szłymroku,kiedydoskonaływkażdymcaluThomasokazałsię
dileremnarkotyków,aprzesłodkaAriana-oszalałązmiłościmorderczynią.Natasha
potajemniespotykałasięzLeanne’emShore,aTaylorzniknęławśrodkunocy,niezo-
stawijąćżadnegowyjaśnienia,inigdyjużniewróciła.Tenświattopowtarzanewkółkote
samehistorie.Chodziłotylkooto,coujdziecinasucho.Kogoudasięoszukać.Czy
ktokolwiekwogólebyłzemnąszczery?CzyistniałowEastonjakieśprawozakazujące
szczerości?Czywszyscydookoła
przechodzilijakiśtajemniczykursoszustwa,októrymjanicniewiedziałam?
NagleprzedoczamistanęłamizmartwionainieszczęśliwatwarzJosha.Zaśmiałamsię
gorzko.Samajesteśhipo-krytką,Reed.Niemusiałamchodzićnażadenkursoszustwa.W
końcucorobiłamodpoczątkutegoroku?FlirtowałamzDashem,okłamywałamJoshai
Noelle.PostępowałamdokładnietaksamojakcałaresztaUoshmiałrację.Stałamsięjedną
znich.
Wepchnęłamalbumyzpowrotemdoszafkiiwstałamzłóżka.Dosyćtego.Koniec.Koniec
zkłamstwami.ZnajdęNoelleiopowiemjejotym,cosięwydarzyło.ODashu.Powiem,
żecośdoniegoczuję.Nieważne,żeteuczucianiesądlamniedokońcajasne.Przyznam
siędowszystkiegoiponiosękonsekwencje.Noellesięwścieknie,tegomogłambyć
pewna,alewtejchwilibyłomijużwszystkojedno.
Miałamjużdosyćkłamstw.Zamierzałamcośztymzrobić.
Dobrewieści
-Noelle!Noelie!
Noeliegadałazdziewczyną,którejnigdywcześniejniewidziałam.Dziewczynabyła
wysokaiszczupła,miałarudewłosyibyłowmejcośkrólewskiego.Gdydonich
podbiegłam,Noelleomałoniezakrztusiłasięzielonymjabłkowymmartini.
-Reed!Cosięstało?Wyglądaszokropnie!-powiedziałanapowitanie.
Szczupładziewczynarzuciłamiprzelotne,pełneobrzydzeniaspojrzenie,jakbymwłaśnie
ześliznęłasięzpokładukutrarybackiego.Poczymodeszła,szybkoidyskretnie.
-Wiem-odpadam,starającsięzignorowaćsyrenęalarmowąwyjącąwmojejgłowie.
Alarmostrzegałmnie.żetoniejestdobrypian.Żetozłypomysł,żejeślipowiemNoelle
prawdętojestemjużtrupem.Aleniemiałotojużznaczenia.Niemiałonajmniejszego
znaczenia.Ważnabyłatylkoprawda.
-Posłuchaj,Noelie,muszęztobąporozmawiać.Teraz.
Chwyciłamjązaramionaipociągnęłampodścianę.
-Ranyboskie,Reed,ocochodzi?-zapytałaNoelle.Uderzyłomnieniespokojne
spojrzeniejejpiwnychoczu.
-Ja…
-Czekaj!Najpierwdobrewieści!-Łyknęładrinkaiodstawiłakieliszeknanajbliższy
stolik.
-Maszjakieśdobrewieści?-wyjąkałamsłabo.Bonus.Możejejdobrewieścizłagodzą
uderzeniemoje]bronimasowegorażenia.
-Znakomite!-powiedziała,chwytającmniezarękę-Dashijaznówjesteśmyrazem!
Wtymmomencieświatprzestałwirować.
Zerododwóch
Kiedytosięstało?Kiedy?Kiedy?
Przezresztęnocypowtarzałamsobiewduchutopytanie.
Siedziałamnaszezlonguiczekałam,ażmojeprzyjaciółkiskończąradosnąpopijawę…
Kiedy?
Marzłam,czekającnanasząlimuzynę,którajechałanaczeledługiegosznura
samochodów.
Kiedy?
Siedziałamnaaksamitnymsiedzeniulimuzyny,zgłowąGage’anakolanach,podczasgdy
NoelleiPortiamalowałyjegozaspanątwarzszminką,tuszemdorzęsibronzerem…
Kiedy?
KiedyNoelleiDashpostanowili,żeznówbędąrazem?Czystałosięto,zanimmnie
dopadł,zanimmniepocałował?Zanimmnieobmacywał,kładłnamateracuitymsamym
pomógłmizłamaćJoshowiserce?Czypóźniej?
Cobyłobygorsze?
Jeżelistałosiętoprzedtymwszystkim,toDashbyłdupkiem.Dupkiem,którymnie
wykorzystałizdradziłswojądziewczynę.
Jeślipotem,todlaczegowróciłdoNoelle?Czyuznał,żenie
chcebyćzemną?Czytodotykmojegociaławepchnąłgozpowrotemwjejramiona?A
możepomyślał,żetojaniechcęznimbyć,bopobiegłamzaJoshem?Czyteżmożeod
początkuzamierzałwrócićdoNoelle,aleprzedtemchciałjeszczezemnąpobaraszkować?
Znówzebrałomisięnawymioty.Tylkożetymrazemzwymiotowałabymprostonatwarz
nieprzytomnegoCage’a.
-Reed,uśmiechproszę!
Podniosłamwzrok.Noelletrzymałanamoichkolanachwymalowanąjakuklaunatwarz
Gage’a,podczasgdyTiffanyustawiałaaparat.Oślepiłmniebłysklampy.Wszyscysięro-
ześmiali.Odwróciłamsiędookna,obserwującfioletoweplamyprzesuwającesięprzed
moimioczami.
-Wżyciumnietakniktniecałował!§SabinęzwierzałasięConstance.-Anawetnie
widziałamjegotwarzy!Czywszyscyamerykańscychłopcytakcałują?
-WypróbujnaCage’u!-zażartowałaNoelle,
Śmiech.Towarzystwocałyczasświetniesiębawiło.Ciąglebylinabuzowani,ciąglepełni
energii.Dziedzictwoimsięudało.
Aja…Straciłamichłopaka,ikogoś,ktomógłnimzostać,awszystkowciągujednejnocy.
MójwynikDziedzictwa-zerododwóch.Wprzyszłymrokuzostajęwdomu.
Warto
WdrodzepowrotnejtuneldoGwendolynHallwydawałsięjeszczewęższyniżwcześniej.
Ciaśniejszy,zimniejszyistrasznieduszny.Zupełniejaknawycieczce,kiedywjedną
stronęidziesięszybko,apotemwydajesię,żepowróttrwacałewieki.Chciałamjuż
stamtądwyjść,miałamwrażenie,żetunelnigdysięnieskończy.Noistałosię.
Ktośzprzoduzacząłkaszleć.Niemalwtejsamejchwilidymwypełniłmipłuca.Tym
razemniebyłtodymztrawki,aleprawdziwy,gęsty,czarny,dławiącydym.
-Zawracać!Hej,tamztyłu,zawracać!-krzyknąłktoś.
Rozległsięczyjśprzeraźliwywrzask.Odwróciłamsię.Constance,którawcześniejszła
przedemną,aterazzamną,wpadłaminaplecy.Potknęłamsięiwpadłamzkoleina
Vienne,któraprzewróciłasięnaziemię.Wszyscyzaczęlibiecnaoślep,wzajemniesię
tratując.Krewpulsowałamiwżytach,awokółmnierosłapanika.Wszyscyumrzemy.
Stratujemysię,udusi-myiumrzemy.
-Stać!-krzyknęłapełnymgłosemNoelle.Szłaterazkawałekzamną,dzieliłonaskilka
osób.
PrzedtemNoelleszłanaczelegrupy.-Uspokujciesięwszyscy!-powiedziaławładczym
tonemNiktsięnieruszył.-Aterazpozbierajciesię.
PomogłamwstaćViennie.Dymstawałsięcorazgęstszy.Viennapłakała.
-Aterazzakryjcieczymśnosyiustaiwracamy.Idźcieszybko,aleidźcie,niebiegnijcie-
mówiłaNoelle.~Dowyjściajużniedaleko.
Podniosłamsukniędogóry,zasłaniającniątwarz.Próbowałamoddychać.Vienna
chwyciłamniezarękęspoconymipalcami.Szłaprzedsiebie.Ktośwtuneluszeptem
odmawiał
modlitwy.Podejrzewam,żekiedyludziezwyższychsfersąprzerażeniizagrożeni,stają
sięreligijni.
Wkrótcedymzacząłsięprzerzedzaćinerwowaatmosferaniecosięuspokoiła.Kiedy
wreszciewyszłamnaświeżepowietrze,poczułamtakąulgę,żeniemogłamsięruszyćz
miejsca.
-Cotobyło?-spytałaTiffany,kiedyPortiaiNoelle,idącejakoostatnie,wynurzyłysięz
tunelu.Naichtwarzachwidniałyczarnesmugi.-Portiaschyliłasię,próbujączwalczyć
atakkaszlu.Rosepodeszła,byjejpomóc.Wyglądałonato,żenawdychałysięnajwięcej
dymuznaswszystkich.
-Samaniewiem-powiedziałaNoelle.-Alechybatrzebabędziewrócićiprzejśćprzez
głównąbramę.
Całetowarzystwoogarnęłaponurarezygnacja.Tobyłoto.Jeśliprzejdziemyprzezbramę,
obokstrażnikówikamer,będziemyzałatwieninacacy.Spojrzałamnawszystkich.
Miałamnadzieję,żecałaimprezabyładlanichtegowarta.
Dlamniezdecydowanienie.
Mojeprzekleństwo
Strażnikwpuściłnasdokampusu.Niebytzaskoczonynaszymwidokiem.Poprostuskinął
głową,nacisnąłbrzęczyk,byotworzyćbramę,iobserwował,jakciężkimkrokiem
wchodzimydośrodkawbrudnych,poplamionychsadząipodartychstrojach.Drogana
wzgórzeokazałasięniezwyklemęcząca.Ci,cobyliwlepszejformie,musielipomagać
tympółprzytomnymwejśćnaszczytstromejścieżki.Wszyscyzaśtruchlelizprzerażenia
namyślotym,coczekanasnamiejscu.Ktomógłwiedzieć,cotamzastaniemy?Ktomógł
przewidzieć,czynasnatychmiastniewydalązeszkoły?Apozatym,jakrozległybył
pożar?Czykomuścośsięstało?JadodatkowomartwiłamsięoJosha-gdziemógłteraz
być?Czypróbowałwrócićtąsamądrogą?Czynicmusięniestało?Czykiedykolwiek
jeszczebędzieChciałzemnąrozmawiać?
Gdywkońcudotarliśmydopierwszegokręguinternatów,niebozaczynałojużróżowieć.
Niemogliśmynawetmiećnadzieinapowrótpodosłonąnocy,niedałosięjużodwlec
tego,conieuniknione.Byliśmyskończeni.
Wtedyujrzeliśmyczarnąchmurędymuunoszącąsięnaddrzewami.
-ToGwendolynHall-ponuropowiedziałaRose.Wiedzieliśmy,żemarację.Oczywiście,
żewiedzieliśmy.Alektośmusiałtopowiedziećnagłos.-Idziemy-rozkazałaNoelle.
OkrążyliśmyBradwelliweszliśmynadziedziniec.Niktniepróbowałsięchować,ociągać
aniprzemykaćchyłkiem.Strażnikmiałnasnanagraniu.Mogliśmywięctrzymaćsię
razem.
Wprzeciwieństwiedoinnychtragedii,którychdoświadczyłamwkampusie,temu
zdarzeniunietowarzyszyłtłumuczniów.Tylkonauczyciele,strażacy,policjai
sanitariusze.Uczniomnajwyraźniejrozkazanozostaćwpokojach,alewoknachwidać
byłoprzyglądającenamsięzgóryprzyciśniętedoszybtwarze.
Czterywozystrażackiestałyzaparkowaneprzedtym,copozostałozGwendolynHall.W
trawiesterczałypaskudne,wyszczerbionewieżyczki,adookołaścieżekiskwerówwidać
byłobłotoikurz.Jedenzestrażakówwciążpolewałwodątlącesięzgliszcza.Wszędzie
poniewierałysiępoczerniałekamienie,pokruszonazaprawa,osmalonegałęziei
potłuczoneszkło.Górakamieni.GwendolynHall,pierwszybudynekszkolnyEaston,
najstarszyobiektwkampusie,zakończyłswójżywot.
Tomydotegodoprowadziliśmy.Tonaszawina.Ktozapalaogieńwpiwnicystarego
budynku,wktórejstojąsetkiwiekowychdrewnianychbiurek?Przecieżtakieprzedmioty
sąłatwopalne.Wystarczyjednaiskra,żebysięzajęły.Jednazapał-ka|pedenżarzącysię
joint.
Wystarczy.
SpaliliśmyGwendolynHall.
KilkupolicjantówprzesunęłosięiujrzałamdyrektoraCromwella.Miałnasobiegarnituri
krawat.Ponurokiwał
głową,słuchająctego,comiałmudopowiedzeniajedenze
strażaków.
Comyśmynarobili?Cojdnarobiłam?
-Powinniśmysięstądzabierać-powiedziałLance.
Miałrację.Niktnasdotądniezauważył.Alewtymmomencie,zupełniejakbygłos
Lance’adotarłdouszuCromwella,dyrektorpodniósłgłowęispojrzałwprostnanas.Na
jegotwarzymalowałsiępotwornygniew.Jegowściekłespojrzenieprzeszyłomnieażdo
szpikukości.
-Onwie-rzuciłGage.Byłjeszczepijany,dlategomówiłnagłosto,oczymdawno
wszyscyjużwiedzieli.-Ocholera,onjużwie.
OdruchowospojrzałamnaNoelle.Stałabezruchu.Ponuro,alespokojnie.Wszyscy
pozostaliczłonkowienaszejbrudnej,przemoczonejdrużynypatrzylinamnie.Cofnęlisię.
Wtedymiałamjużpewność.Tojamiałamponieśćkonsekwencje.Wszystkospadniena
mnie.
Powinnambyłatoprzewidzieć.Powinnamwiedziećtoodpoczątku.Zaszczytnytytuł
prezesaBillingstowistocieprzekleństwo.