JUDE DEVERAUX
Oszustka
Tytuł oryginału: Counterfeit Lady
2
1
W czerwcu tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego
roku róże zakwitły wyjątkowo pięknie, a trawy nabrały odcienia
soczystej zieleni znanego tylko w Anglii. W hrabstwie Sussex
stał niewielki, kwadratowy, jednopiętrowy dom; skromny,
otoczony niskim, żelaznym płotem. Dawniej była to chatka
ogrodnika lub gajowego i stanowiła część większej posiadłości,
którą podzielono i sprzedano, by spłacić długi rodziny
Malesonów.
Wszystko,
co
pozostało
z
niegdysiejszej
wspaniałości tego rodu, to właśnie ów mały, zaniedbany domek,
Jakub Maleson i jego córka Bianka.
Jakub Maleson siedział przed pustym kominkiem w
gabinecie na parterze. Był niskim, raczej otyłym mężczyzną.
Nad wydatnym brzuchem rozchylały się poły rozpiętej do
połowy kamizelki. Płaszcz leżał rzucony niedbale na sąsiednie
krzesło. Szerokie bryczesy zapięte pod kolanami na brązowe
sprzączki okrywały grube uda właściciela, bawełniane
pończochy opinały łydki, a przydeptane skórzane pantofle
zdobiły stopy. Wielki, drzemiący obok terier irlandzki oparł na
poręczy fotela głowę, którą pieściła bezwiednie ręka Jakuba.
Jakub od dzieciństwa przywykł do prostego, wiejskiego
życia. Szczerze powiedziawszy, wolał mieć nawet skromniejszy
dom, nieliczną służbę, a co za tym idzie, mniej kłopotów na
głowie. Wspominał wielką posiadłość z czasów dzieciństwa
jako pustą, niepotrzebną nikomu przestrzeń, miejsce które
pochłaniało zbyt wiele czasu i energii jego rodziców. Teraz miał
psa, którym mógł się cieszyć, dobrą kuchnię oraz wystarczająco
wysokie dochody, by zapewnić jemu i jego córce stabilne,
dostatnie życie, i był z tego zadowolony.
Ale nie jego córka.
3
Bianka stała przed lustrem w swoim pokoju na piętrze i
wygładzała długą, muślinową suknię na wysokim, pulchnym
ciele. Za każdym razem, gdy przymierzała nowe francuskie
modele, czuła niesmak. Po drugiej stronie kanału motłoch
zbuntował się przeciw arystokracji, która nie była w stanie nad
nim zapanować, a teraz cały świat musiał za to płacić.
Wszystkie kraje patrzyły na Francję z obawą, że w nich także
może się zdarzyć coś podobnego. We Francji zaś wszyscy
zapragnęli upodobnić się do ludu; praktycznie porzucono satynę
i jedwabie. Nowe suknie szyto z muślinu, perkalu i pluszu.
Bianka studiowała swoje odbicie. Oczywiście nowe suknie
pasowały idealnie. Żal zrobiło jej się kobiet mniej hojnie
wyposażonych przez naturę. Głęboko wycięty dekolt w
niewielkim tylko stopniu przysłaniał pełne, białe piersi.
Bladobłękitna, indyjska gaza związana była szeroką wstążką tuż
pod stanikiem, więc niżej opadała miękko do biegnącego
wzdłuż jej brzegu pasa frędzli. Ciemnoblond włosy Bianka
ściągnęła do tyłu wstążką. Mocno skręcone loki spływały na jej
nagie ramiona. Twarz miała okrągłą, co było w modzie, oczy
błękitne jak jej suknia, delikatne brwi i rzęsy. Niewielkie,
różowe usteczka układały się w kształt idealnego pączka róży.
Gdy się uśmiechała, w lewym policzku tworzył się maleńki
dołek.
Bianka przesunęła się od wysokiego lustra do toaletki
przybranej, jak prawie każdy sprzęt w tym pokoju, różowym
tiulem. Bianka lubiła wszystko, co łagodne, delikatne i
romantyczne.
Na toaletce leżało solidnie napoczęte pudełko czekoladek.
Zerknęła na nie i zmarszczyła wdzięcznie nos. Ta okropna
wojna we Francji unieruchomiła manufakturę produkującą
najlepsze karmelki, więc Bianka musiała się teraz zadowolić ich
nędzną, angielską namiastką. Gdy po zjedzeniu czwartej
oblizywała ubrudzone palce, zobaczyła wchodzącą do pokoju
Nicole Courtalain.
4
Kiepskie czekoladki, tanie tkaniny i obecność Nicole.
Wszystko to było wynikiem rewolucji francuskiej. Sięgnęła po
kolejną czekoladkę, obserwując, jak Nicole szybko porusza się
po pokoju, zbierając suknie, które Bianka porozrzucała po
pokoju. Dzięki niej Bianka mogła w pełni uświadomić sobie, jak
szlachetna jest ona sama oraz wszyscy Anglicy. Gdy Francuzów
wyrzucano z ich własnego kraju, to właśnie Anglicy ich
przygarnęli. Prawda, że większość uciekinierów była w stanie
utrzymać się samodzielnie, Francuzi wprowadzili nawet w
Anglii nie znaną dotąd rzecz, jaką jest restauracja. Ale byli też
tacy jak Nicole – bez pieniędzy, bez rodziny, bez zajęcia.
Właśnie w takich przypadkach Anglicy mogli okazać swoją
prawdziwą szlachetność... Jeden po drugim zaczęli przyjmować
tych życiowych rozbitków do swoich domów.
Blanka pojechała do jednego z portów wschodniego
wybrzeża na spotkanie statku wiozącego uciekinierów. Nie była
w dobrym nastroju. Ojciec poinformował ją właśnie, że nie stać
ich na opłacanie pokojówki. Kłócili się zajadle. I wtedy Bianka
przypomniała sobie o imigrantach. Poczuła nagły przypływ
poczucia obowiązku wobec tych biednych, bezdomnych
Francuzek i pospieszyła sprawdzić, czy nie będzie miała okazji
okazać swej dobroci którejś z nich.
Gdy tylko ujrzała Nicole, była pewna, że znalazła to, czego
chciała. Drobna, młoda osoba o ciemnych włosach ukrytych pod
słomkowym kapeluszem; twarz w kształcie serca i ogromne
brązowe oczy ocienione krótkimi, gęstymi, ciemnymi rzęsami.
Oczy te przepełnione były głębokim smutkiem. Wyglądała tak,
jak gdyby życie przestało dla niej mieć jakąkolwiek wartość.
Bianka wyczuła, że taka kobieta będzie jej wdzięczna za
okazaną wspaniałomyślność.
Teraz, po trzech miesiącach, niemal żałowała swojej
decyzji. Nie dlatego, żeby dziewczyna okazała się niezaradna;
była aż nazbyt zaradna. Czasem patrząc na jej wdzięczne,
szybkie ruchy, Bianka czuła się niezgrabna i ociężała.
5
Znów spojrzała w lustro. Cóż za absurdalna myśl! Jej
kształty były majestatyczne, okazałe – wszyscy to mówili.
Rzuciła Nicole nieprzyjemne spojrzenie i pociągnęła za koniec
wstążki we włosach.
– Nie podoba mi się sposób, w jaki mnie dziś rano
uczesałaś – powiedziała, przechylając się na krześle, by wziąć
dwie następne czekoladki.
Nicole podeszła w milczeniu do toaletki i wyjęła z niej
grzebień. Zaczęła rozczesywać dość cienkie włosy Bianki.
– Nie otworzyła panienka jeszcze listu od pana
Armstronga. – Jej głos był spokojny, bezbarwny, choć starannie
wypowiadała każde słowo.
Bianka lekko machnęła ręką.
– Wiem, co ma mi do powiedzenia. Chce wiedzieć, kiedy
pojadę do Ameryki, żeby wyjść za niego za mąż.
Nicole powoli rozczesywała jeden z loków.
– Myślałam, że panienka wyznaczy jakiś termin. Przecież
panienka chce wyjść za mąż.
Bianka spojrzała na jej odbicie w lustrze.
– Jak ty niewiele wiesz! Ale przecież nie mogę
oczekiwać, żeby jakaś Francuzka mogła pojąć dumę i
wrażliwość Anglików. Clayton Armstrong jest Amerykaninem!
Jakże mogłabym ja, córka szlachcica, poślubić jakiegoś
Amerykanina?
Nicole starannie zawiązywała wstążkę na włosach Bianki.
– Nie rozumiem. Sądziłam, że zaręczyny już zostały
ogłoszone.
Bianka cisnęła na podłogę tekturkę oddzielającą warstwy
czekoladek. Uwielbiała karmelki.
– Mężczyźni! Kto ich zrozumie? Muszę za niego wyjść,
żeby stąd uciec – zaczęła wyjaśniać z pełnymi ustami. Gestem
dłoni wskazała otaczający ją pokój.
– Ale mężczyzna, za którego wyjdę, będzie zupełnie inny
niż Clayton. Słyszałam, że niektórzy tam, w koloniach, bywają
całkiem dobrze wychowani, na przykład ten pan Jefferson. Ale
6
Claytonowi daleko do niego. Czy wiesz, że wszedł do gabinetu
w ciężkich butach? Gdy zasugerowałam mu kupno kilku par
jedwabnych pończoch, wyśmiał mnie i powiedział, że nie
wytrzymałby w jedwabiach na polu bawełny. – Bianka
wzdrygnęła się. – Bawełna! To wieśniak. Gruboskórny,
bezczelny amerykański wieśniak.
Nicole wyprostowała ostatni lok.
– Ale mimo to zdecydowała się panienka przyjąć jego
oświadczyny.
– Oczywiście. Dziewczyna nigdy nie może narzekać na
nadmiar propozycji, one sprawiają, że gra staje się bardziej
ekscytująca. Gdy jestem na przyjęciu i rozmawiam z
mężczyzną, który mi się nie podoba, mówię, że jestem
zaręczona. Gdy widzę kogoś odpowiedniego dla kobiety z mojej
sfery, mówię mu, że właśnie zastanawiam się nad zerwaniem
zaręczyn.
Nicole odwróciła się od niej i podniosła z podłogi pustą
bombonierkę. Wiedziała, że nie powinna się odzywać, ale nie
mogła wytrzymać.
– A co z panem Armstrongiem? Czy to lojalne wobec
niego?
Bianka przeszła przez pokój i zatrzymała się przed komodą,
z której wyciągnęła na podłogę trzy szale, zanim zdecydowała
się na cienki, wełniany, z delikatnym szkockim deseniem.
– A cóż Amerykanie mogą wiedzieć o lojalności? Okazali
niewdzięczność, ogłaszając niezależność od nas po tym
wszystkim, co dla nich zrobiliśmy. Już sama propozycja
poślubienia kogoś takiego jest dla mnie obrazą. Aż mnie
przestraszył tymi swoimi butami i swoją arogancją. Wolał
oglądać dom z konia niż przyjść do salonu. Jak mogłabym wyjść
za kogoś takiego? Poza tym oświadczył się po zaledwie dwóch
dniach znajomości. Dostał jakiś list, że jego brat i bratowa
zostali zabici, a zaraz potem nagle poprosił mnie o rękę. Jest taki
niewrażliwy! Chciał, żebym natychmiast pojechała z nim do
Ameryki! Oczywiście odmówiłam.
7
Nie pozwalając, by Bianka zobaczyła wyraz jej twarzy,
Nicole zaczęła składać szale. Wiedziała, że jej oczy często
zdradzały uczucia. Gdy przybyła do domu Malesonów, była tak
odrętwiała, że nie docierały do niej tyrady Bianki o nieudolności
Francuzów czy niewdzięczności i okrucieństwie Amerykanów.
Wszystkie jej myśli zdominowała przerażająca wizja rewolucji,
schwytani rodzice, dziadek, którego... Nie! Nie była w stanie
wrócić pamięcią do tamtej burzliwej nocy. Możliwe, że Bianka
mówiła już jej o narzeczonym, ale umknęło to jej uwadze. To
wysoce prawdopodobne. Dopiero niedawno poczuła, że zaczyna
budzić się z koszmaru.
Trzy tygodnie temu, gdy czekała przed sklepem, w którym
Bianka przymierzała suknię, spotkała swoją kuzynkę. Miała ona
za dwa miesiące otworzyć własny mały sklepik i zaproponowała
jej spółkę. Po raz pierwszy pojawiła się przed Nicole
perspektywa osiągnięcia niezależności, dzięki której mogłaby
stać
się
czymś
więcej
niż
tylko
obiektem
czyjejś
dobroczynności.
Uciekając z Francji, zabrała ze sobą złoty medalion i trzy
szmaragdy zaszyte w skraj sukni. Po spotkaniu z kuzynką
sprzedała kamienie. Nie dostała za nie dużo, gdyż rynek pełen
był francuskiej biżuterii sprzedawanej przez imigrantów, zbyt
głodnych, by się targować. Nicole przesiadywała do późna w
nocy w swym pokoju na poddaszu, by szyć i w ten sposób
zarobić trochę pieniędzy. W skrzyni stojącej w jej pokoiku
spoczywała, starannie schowana, prawie taka suma, jakiej
Nicole potrzebowała.
– Nie możesz szybciej? – zapytała niecierpliwie Bianka. –
Ciągle chodzisz z głową w chmurach. Skoro wszyscy są tam tak
leniwi jak ty, to nic dziwnego, że w twoim kraju trwa wojna
domowa.
Nicole wyprostowała się i uniosła głowę. Jeszcze tylko kilka
tygodni. Potem będzie wolna.
Mimo odrętwienia Nicole odkryła pewną istotną cechę
charakteru Bianki – jej niechęć do fizycznej bliskości mężczyzn.
8
Bianka za żadne skarby nie pozwoliłaby się żadnemu dotknąć.
Uważała ich za istoty nieokrzesane, głośne i niewrażliwe. Raz
tylko uśmiechnęła się do mężczyzny, a był nim młodzieniec
drobnej budowy, którego ręce wyłaniające się z suto
marszczonych, koronkowych mankietów trzymały misternie
zdobioną tabakierę. Bianka nie wyglądała na przestraszoną i
nawet pozwoliła ucałować swą dłoń. Nicole podziwiała jej
starania czynione w kierunku przezwyciężenia niechęci do
mężczyzn, by wyjść za mąż i, co za tym idzie, poprawić swoją
sytuację materialną. A może Bianka nie miała pojęcia o tym, co
dzieje się pomiędzy mężem i żoną?
Zeszły obie wyłożonymi dywanem głównymi schodami i
wyszły z domu. Na jego tyłach znajdowała się nieduża stajnia i
powozownia. Zabudowania te utrzymywane były przez pana
Jakuba w o wiele lepszym stanie niż sam dom. Codziennie o
wpół do drugiej Nicole i Bianka przejeżdżały przez park w
eleganckim, dwuosobowym powozie zaprzężonym w jednego
konia. Dawniej teren ten stanowił część posiadłości Malesonów,
teraz zaś należał do ludzi, których Bianka uważała za
parweniuszy. Nigdy ich nie pytała, czy może przemierzać park,
ale też nikt dotąd się temu nie sprzeciwiał. Podczas przejażdżek
wyobrażała sobie, że jest panią tych włości jak jej babka.
Ojciec nie zgodził się na wynajęcie stangreta, a Bianka nie
zgodziłaby się jechać z koniuszym. Jedyne, co mogła w tej
sytuacji zrobić, to kazać powozić Nicole, która nie bała się koni.
Nicole lubiła to zajęcie. Czasem, wcześnie rano, po wielu
godzinach szycia, zanim Bianka się obudziła, Nicole chodziła do
stajni, by przywitać się z urodziwym kasztanem. We Francji,
zanim rewolucja zniszczyła jej dom i życie, często wyprawiała
się przed śniadaniem na długie wycieczki konne. Te pogodne
poranki w stajni sprawiały, że niemal zapominała o śmierci i
pożarze, których przyszło jej być świadkiem.
Park wyglądał w czerwcu wyjątkowo pięknie. Drzewa
ocieniały wygrabione alejki. Promienie słońca kładły na ziemi i
sukniach jasne plamy. Bianka trzymała nad głową parasolkę, by
9
osłonić bladą skórę. Krzywiła się z niesmakiem patrząc na
Nicole. Ta głupia dziewczyna odłożyła słomkowy czepek na
siedzenie, pozwalając, by wiatr bawił się jej lśniącymi, czarnymi
włosami. Jej oczy błyszczały w słońcu, a mocne, szczupłe ręce
pewnie trzymały wodze. Bianka, zdegustowana, odwróciła
wzrok. Jej własne ramiona były białe i krągłe, takie, jakie
powinny być ramiona kobiety.
– Nicole – sapnęła. – Czy choć raz mogłabyś zachowywać
się jak dama? Lub przynajmniej nie zapominać, że ja nią
jestem? Wystarczy, że muszę się pokazywać publicznie z na
wpół ubraną kobietą, a ty jeszcze pędzisz jak szalona.
Nicole osłoniła ramiona cienkim, bawełnianym szalem, ale
nie założyła czepka. Posłusznie cmoknęła na konia i ściągnęła
wodze. Jeszcze trochę, a nie będzie musiała podporządkowywać
się poleceniom Bianki.
Nagle ciszę popołudnia zmącił tętent końskich kopyt. Na
ciężkich koniach, bardziej odpowiednich do wozu niż do jazdy
wierzchem, jechało czterech obcych mężczyzn. Rzadko zdarzało
się, by ktoś zaglądał do parku. A na dodatek mężczyźni ci nie
wyglądali na dżentelmenów. Ich ubrania były zmięte,
sztruksowe spodnie zachlapane błotem. Jeden z jeźdźców miał
na sobie bawełnianą koszulę w szerokie czerwone i białe pasy.
Ostatni rok we Francji Nicole żyła w atmosferze terroru.
Gdy wzburzony tłum szturmował zamek jej rodziców, ukryła się
z dziadkiem w skrzyni na siano, by potem uciec pod osłoną
gęstego czarnego dymu spowijającego płonący dom. Teraz
zareagowała błyskawicznie. Wyczuła zagrożenie i zacięła batem
konia, zmuszając go do galopu.
Bianka z jękiem opadła ciężko na oparcie powozu, by
następnie zaatakować Nicole:
– Co ty wyprawiasz? Nie pozwolę się tak traktować!
Nicole puściła jej okrzyk mimo uszu. Obejrzała się za siebie
na czterech mężczyzn pędzących po alejce, tuż za nimi. Zdała
sobie sprawę, że znacznie oddaliły się od domu i wątpiła, by
ktokolwiek mógł usłyszeć krzyk.
10
Ściskającej kurczowo rączkę parasola Biance udało się
odwrócić. Zobaczyła, co przyciągnęło uwagę Nicole. Ale widok
mężczyzn jej nie przestraszył. Przede wszystkim zdziwiła się, że
ludzie tak niskiego stanu mieli ' czelność wkroczyć na teren
majątku. Jeden z jeźdźców zachęcał gestem ręki innych, by
podążali za uciekającym powozem. Pochylili się, wrośnięci w
siodła, ściągając wodze, ponaglając konie.
Spojrzawszy na Nicole, Bianka zdała sobie sprawę z tego,
że są ścigane.
– Nie możesz pogonić tej szkapy? – krzyknęła, trzymając
się kurczowo.
Ale powóz nie nadawał się do wyścigów.
Mężczyźni jednak, choć przywarli do końskich karków,
musieli pogodzić się z tym że nie zdołają dogonić powozu na
swoich ciężkich koniach. Ten w czerwono--białej koszuli
wyciągnął zza szerokiego pasa pistolet i wystrzelił. Kula
poszybowała nad powozem, ledwie tylko muskając lewe ucho
konia.
Wałach rzucił się w tył, a powóz uderzył z impetem w jego
tylne nogi. Nicole zdołała zatrzymać zwierzę, stanąwszy na
szeroko rozstawionych nogach i ściągnąwszy mocno wodze.
Bianka ponownie krzyknęła i skuliła się w swoim kącie
zasłaniając twarz dłonią.
– Spokojnie, mały – rozkazała Nicole, a koń przestał
szaleć, choć nadal rozglądał się dziko dokoła.
Przywiązawszy cugle do poręczy, Nicole wysiadła, podeszła
do konia i zaczęła gładzić jego szyję, mówiąc coś cicho po
francusku, po czym przytuliła chrapy do swego policzka.
– Popatrz, kolego. Ona wcale się nie boi tego
krwawiącego zwierzęcia.
Nicole podniosła wzrok na otaczających ją mężczyzn.
– Umie pani sobie poradzić z koniem, młoda damo –
powiedział jeden z nich. – Czegoś takiego jeszcze nie
widziałem.
– I do tego taka mała. Miło będzie zabrać ją ze sobą.
11
– Zaraz – powstrzymał ich mężczyzna w koszuli w pasy.
Widocznie był ich przywódcą. – Skąd wiemy, że to ona? A
tamta?
Wskazał Biankę, która nadal kuliła się na siedzeniu, usiłując
ukryć się przed ich wzrokiem. Strach sprawił, że krew odpłynęła
z jej twarzy.
Nicole stała spokojnie, przytrzymując w dłoniach głowę
konia. Dla niej to wszystko oznaczało powrót do koszmaru,
który przeżyła we Francji, i wiedziała, że musi teraz zachować
spokój, by znaleźć drogę ucieczki.
– To ona – powiedział jeden z mężczyzn, wskazując
Nicole. – Potrafię odróżnić damę.
– Która z was jest Bianką Maleson? – ostro spytał
mężczyzna w pasiastej koszuli. Miał szeroką szczękę pokrytą
kilkudniowym zarostem.
A więc to porwanie – pomyślała Nicole. Kobiety mogły
tylko przekonać tych ludzi, że ojca Bianki nie stać na zapłacenie
okupu.
– Ona – powiedziała Bianka, prostując się i wskazując
pulchną ręką Nicole. – Ona jest tą cholerną szlachcianką. Ja
tylko dla niej pracuję.
– Miałem rację? Ta nie mówi jak dama.
Nicole stała nieruchomo, wyprostowana, z uniesioną głową.
Przechwyciła pełne triumfu spojrzenie Bianki. Wiedziała, że nic
nie może już zrobić. Porywacze zabiorą właśnie ją. Oczywiście,
gdy dowiedzą się, że nie ma grosza przy duszy i jest
uciekinierką z Francji, zwrócą jej wolność, bo nie dostaną
okupu.
– No dobrze, młoda damo. Musisz z nami jechać. Masz
chyba dość rozsądku, by nie sprawiać nam kłopotu?
Nicole lekko potrząsnęła głową. Mężczyzna wyciągnął ku
niej rękę, a ona przyjęła ją i wspięła się po strzemieniu na jego
siodło.
12
– Bystra, prawda? Nic dziwnego, że on chce, żeby mu ją
dostarczyć. Jak tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że to ona.
Damę zawsze można poznać po zachowaniu.
Uśmiechnął się zadowolony ze swej domyślności. Objął
Nicole włochatym ramieniem i z pewnym trudem odwrócił
konia od powozu.
Przez kilka chwil Bianka siedziała bez ruchu, patrząc za
odjeżdżającymi. Cieszyła się, że jej zdecydowanie uchroniło ją
przed porwaniem, ale jednocześnie była zła, że ci głupcy nie
dostrzegli, że to właśnie ona jest damą. Gdy w parku znów
zapanował
spokój,
rozejrzała
się.
Była
opuszczona,
pozostawiona samej sobie. Nie umiała powozić, jak więc miała
dostać się do domu? Mogła tylko iść na piechotę. Gdy dotknęła
stopą ziemi, a ostry żwir wbił się w miękką podeszwę
trzewików, zaklęła. To przez Nicole musiała doświadczać takiej
niewygody. Podczas długiej, bolesnej wędrówki jeszcze
wielokrotnie przeklinała Nicole, toteż gdy w końcu dotarła do
domu, zapomniała o porwaniu. Dopiero potem, jedząc z ojcem
obfitą kolację, wspomniała o uprowadzeniu. Na wpół śpiący
Jakub Maleson zapewnił ją, że Nicole zostanie uwolniona, a on
nazajutrz rano powiadomi o zajściu władze. Bianka usunęła się
do swego pokoju wściekła, że musi poszukać nowej służącej. Co
za niewdzięczna zgraja!
. -Parter zajazdu stanowiła podłużna izba o kamiennych
ścianach, które sprawiały, że wewnątrz było chłodno i ciemno.
Znajdowało się tam kilka prostych stołów. Wokół jednego z
nich zasiadło czterech porywaczy. Przed nimi stały ciężkie,
kamionkowe misy wypełnione pokrojoną na nierówne kawałki
duszoną wołowiną oraz wysokie kufle z zimnym piwem.
Mężczyźni siedzieli sztywno na twardych ławach. Dzień
spędzony w siodle był dla nich nowym doświadczeniem i płacili
teraz za nie odparzeniami.
– Nie ufam jej, mówię wam – zaczął jeden z nich.
– Jest za spokojna. Te jej oczy wyglądają niewinnie, ale
mówię wam, że ona coś kombinuje. I to coś wpędzi nas w
13
kłopoty. – Pozostali słuchali go skrzywieni. On zaś ciągnął: –
Wiecie, jaka ona jest. Nie chcę ryzykować, że ją zgubimy.
Muszę ją tylko zabrać do Ameryki, do niego, jak kazał, i nie
chcę, żeby coś poszło nie tak.
Mężczyzna w pasiastej koszuli pociągnął tęgi łyk piwa.
– Joe ma rację. Kobieta, która tak dobrze radzi sobie z
koniem, nie zawaha się spróbować ucieczki. Który chce
popilnować jej w nocy?
Jęknęli, czując ból w sponiewieranych mięśniach. Myśleli
nawet o związaniu więźnia, ale rozkazy były jasne. Nie wolno
im wyrządzić jej najmniejszej krzywdy.
– Pamiętasz, Joe, jak doktor wyciągał ci szwy z piersi?
Joe przytaknął zażenowany.
– Pamiętasz to białe świństwo, które ci dał, żebyś zasnął?
Możesz trochę tego zdobyć?
Joe przyjrzał się twarzom siedzących w zajeździe ludzi – od
mętów z rynsztoka po tkwiącego samotnie w kącie dżentelmena.
Joe był pewien, że mógłby od nich kupić wszystko.
– Coś się znajdzie – odparł krótko.
Siedząc spokojnie na łóżku, Nicole rozejrzała się po
brudnym pokoju na piętrze. Zdążyła już zauważyć rynnę pod
oknem i dach szopy. Może po zmierzchu, gdy ustanie ruch na
podwórzu, będzie mogła zaryzykować ucieczkę. Mogłaby też
wyjawić napastnikom, kim jest naprawdę, ale było jeszcze za
wcześnie. Od domu Bianki dzieliło ich zaledwie kilka godzin
jazdy. Zastanawiała się, kiedy Bianka dotrze do domu, ile czasu
zajmie jej wędrówka na piechotę. Trzeba dać trochę czasu panu
Malesonowi na zawiadomienie władz hrabstwa i rozesłanie
wiadomości o porwaniu. Dziś w nocy spróbuje uciec, a jeśli się
nie uda, wyjaśni nieporozumienie. Wtedy ją uwolnią. Boże –
modliła się – żeby nie wpadli we wściekłość.
Gdy otworzyły się drzwi, ujrzała wszystkich czterech
mężczyzn.
– Przynieśliśmy coś do picia. Prawdziwa czekolada z
Ameryki Południowej. Jeden z nas to stamtąd przywiózł.
14
Żeglarze – pomyślała, biorąc kubek. Dlaczego nie
zauważyła tego wcześniej? Dlatego tak źle jeździli konno, a ich
ubrania wydzielały osobliwą woń.
Pijąc przepyszną czekoladę, rozluźniła się i poczuła, jak
bardzo jest zmęczona. Próbowała skupić się nad planem
ucieczki, ale myśli rozbiegły się, ulatywały gdzieś. Patrzyła na
kręcących się mężczyzn, którzy dziwnie jej się przylądali.
Wyglądali jak wielkie, siwe, zaniepokojone czymś niańki, a ona
miała ochotę powiedzieć im, że czuje się dobrze. Przymknęła
oczy i zapadła w sen.
Następnych dwudziestu czterech godzin nie pamiętała
wcale. Wydawało jej się, że ktoś niesie ją delikatnie jak małe
dziecko. Czasem wyczuwała czyjś niepokój o siebie i próbowała
się uśmiechnąć, powiedzieć, że nic jej nie jest, ale nie była w
stanie wymówić słowa. Przed oczyma pojawiał jej się pałac
rodziców, przypomniała jej się huśtawka w ogrodzie pod
wierzbą. Uśmiechała się do szczęśliwych chwil spędzonych z
dziadkiem u młynarza. Czuła, że kołysze się w hamaku, a wokół
jest gorąco.
Gdy w końcu otworzyła oczy, stwierdziła, że kołysanie nie
było tylko częścią snu. Ale zamiast drzew ujrzała nad głową
jakieś płótna. Ktoś zbudował nad hamakiem dach, tylko
zastanawiała się, kto i po co.
– Obudziła się panienka wreszcie! Mówiłam tym
żeglarzom, że dali za dużo opium. Cud, że się panienka
w ogóle ocknęła. I zaufaj tu takim nieudacznikom.
Proszę, zrobiłam kawę. Jest dobra i gorąca.
Nicole odwróciła głowę. Jakaś wysoka kobieta silnym
ramieniem dźwignęła ją na łóżku. Nie znajdowała się już w
parku, lecz w jakimś niewielkim pokoju. Może narkotyk
wywołał złudzenie falowania. Pewnie hamak też jej się przyśnił.
– Gdzie jesteśmy? Kim pani jest? – udało jej się
wykrztusić, gdy przełknęła mocną, gorącą kawę.
15
– Nadal czuje się panienka otumaniona, prawda? Mam na
imię Janie. Wynajął mnie pan Armstrong, żebym się opiekowała
panienką.
Nicole popatrzyła uważniej. Nazwisko Armstrong było jej
znane, ale nie wiedziała skąd. Gdy dzięki kawie zaczęła
przychodzić do siebie, przyjrzała się Janie. Była to wysoka,
mocno zbudowana kobieta o szerokiej twarzy i wiecznie
zarumienionych policzkach. Przypominała Nicole nianię, która
się nią kiedyś opiekowała. Janie roztaczała wokół siebie aurę
zaufania i zdrowego rozsądku, poczucia bezpieczeństwa i
spokoju.
– Kto to jest pan Armstrong?
Janie odebrała jej puste naczynie i ponownie napełniła je
kawą.
– Za dużo panience dali tego środka nasennego. Pan
Armstrong. Clayton Armstrong. Przypomina sobie panienka?
Ma panienka wyjść za niego za mąż.
Nicole zatrzepotała powiekami, a potem dolała sobie kawy z
dzbanka stojącego na małym piecyku węglowym. Zaczęła sobie
wszystko przypominać.
– Obawiam się, że zaszła pomyłka. Nie jestem Bianką
Maleson ani nie jestem zaręczona z panem Armstrongiem.
– Nie jesteś... – zaczęła Janie, siadając na dolnym
posłaniu piętrowego łóżka. – Kochanie, myślę, że powinnaś mi
wszystko opowiedzieć.
Gdy Nicole skończyła swą relację, uśmiechnęła się.
– Widzi pani teraz, że gdy dowiedzą się, kim jestem,
wypuszczą mnie.
Janie milczała.
– Nie zrobią tego?
– Nie wiesz jeszcze wszystkiego, panienko. Przede
wszystkim już od dwunastu godzin płyniemy do Ameryki.
16
2
Nicole rozejrzała się zaskoczona. Statek. Gładkie dębowe
ściany, sufit, niewielkie okno i dwa piętrowe łóżka naprzeciw.
W jednym końcu pomieszczenia znajdowały się drzwi, w
drugim piętrzyły się pudła i kufry związane dla bezpieczeństwa
przymocowującą je do ściany liną. W rogu stała niska szafka, a
na niej piecyk. Nagle Nicole zdała sobie sprawę, że kołysanie,
które wyczuwała, było spowodowane łagodnym ruchem morza.
– Nie rozumiem – powiedziała. – Dlaczego ktokolwiek
miałby mnie, a raczej Biankę, porywać do Ameryki?
Janie podeszła do jednego z kufrów i podniosła wieko, by
wyjąć niewielką skórzaną teczkę związaną wstążką.
– Powinna panienka to przeczytać.
Zmieszana Nicole otworzyła teczkę. Wewnątrz spoczywały
dwa arkusze papieru pokryte śmiałym pismem.
Moja najdroższa Bianko!
Mam nadzieję, że Janie już Ci wszystko wyjaśniła. Liczę też
na to, że nie będziesz mi miała za złe dość nietypowego sposobu,
w jaki chcę Cię do siebie sprowadzić. Wiem, jak uległą i
posłuszną jesteś córką oraz jak bardzo troszczysz się o zdrowie
ojca. Z początku miałem zamiar wstrzymać się aż do jego
wyzdrowienia, ale czuję, że dłużej już czekać nie mogę.
Wybrałem statek pocztowy, gdyż jest najszybszy. Janie i
Amos otrzymali instrukcje, by dostarczać Ci w czasie podróży
jedzenie, a także, by zadbać o Twoją garderobę, jako że
pośpiech pozbawił Cię Twojej własnej. Janie jest wspaniałą
szwaczką.
Mimo że jesteś już w drodze, chciałbym być pewien
pomyślnego zakończenia sprawy. Nakazałem więc kapitanowi,
by udzielił nam ślubu per procura. Dzięki temu, jeżeli nawet
Twój ojciec odnalazłby Cię, zanim dotrzesz do Ameryki, i tak
będziesz już moja. Wiem, że to zuchwałość, ale musisz mi
17
wybaczyć i pamiętać, że robię to, ponieważ Cię kocham i czuję
się bez Ciebie bardzo samotny.
Gdy zobaczymy się następnym razem, będziesz już moją
żoną. Liczę godziny.
Kocham Cię. Clay.
Nicole przez kilka chwil trzymała list z poczuciem, że
wnika w czyjeś intymne sprawy, o których nawet nie powinna
wiedzieć. Uśmiechnęła się słabo. Zawsze słyszała, że
Amerykanie są mało romantyczni, a tymczasem ten człowiek
przygotował drobiazgowy plan porwania, by zdobyć ukochaną
kobietę.
Popatrzyła na Janie.
– Ktoś, kto jest tak bardzo zakochany, musi być miłym
człowiekiem. Zazdroszczę Biance. Kim jest Amos?
– Clay wysłał go ze mną, ale mieliśmy tu epidemię. –
Janie spuściła wzrok na wspomnienie śmierci pięciu osób. –
Amos nie wyszedł z tego.
– Przykro mi – powiedziała Nicole wstając. – Muszę
znaleźć kapitana i wyjaśnić mu całą sprawę.
– Urwała, spojrzawszy na swoje odbicie w lustrze nad
stołem. Rozczochrane włosy opadały w nieładzie na jej twarz. –
Czy jest tu jakiś grzebień?
– Usiądź, panienko, uczeszę cię. Nicole posłusznie
usiadła.
– Czy on zawsze jest taki... taki gwałtowny?
– Kto? Ach. – Janie uśmiechnęła się życzliwie.
– Nie wiem, czy jest tak samo gwałtowny jak arogancki.
Zwykle dostaje to, czego chce. Gdy układał ten plan, mówiłam
mu, że może się nie udać, ale wyśmiał mnie tylko. Kiedy
zobaczy panienkę, to ja będę się z niego śmiała.
Odwróciła głowę Nicole i zbliżyła jej twarz do światła.
– Nie sądzę jednak, by jakikolwiek mężczyzna mógł
śmiać się z panienki – powiedziała, przyglądając się uważnie
Nicole.
18
Uwagę przyciągały wielkie, wyraziste oczy, ale Janie
wiedziała, że najbardziej musiały intrygować mężczyzn niezbyt
szerokie, ale pełne, ciemnorożowe usta. Górna warga była nieco
większa od dolnej, co stanowiło połączenie tyleż niespotykane,
co interesujące.
Nicole odwróciła się lekko zarumieniona.
– Przecież i tak nie poznam pana Armstronga. Muszę
wrócić do Anglii. Mam tam kuzynkę, która zaproponowała mi
wspólne prowadzenie sklepu z garderobą. Już prawie
zaoszczędziłam potrzebną na to sumę.
- Chciałabym wierzyć, że zawrócimy. Ale nie podobają mi
się ci ludzie na górze. Mówiłam o tym Clayowi, ale on nie
chciał mnie słuchać. Jest najbardziej upartym człowiekiem, jaki
się kiedykolwiek urodził.
Nicole spojrzała na list.
– Zakochanemu mężczyźnie można wiele wybaczyć.
– Hm! – chrząknęła Janie. – Mówisz tak, panienko, bo
nigdy nie miałaś z nim do czynienia.
Opuściwszy kabinę, Nicole wspięła się na górny pokład
wąskimi schodami. Poczuła na włosach muśnięcie morskiego
powietrza i uśmiechnęła się. Zatrzymały ją nagle skupione na
niej spojrzenia kilku mężczyzn. Żeglarze patrzyli na nią tak
pożądliwie, że odruchowo szczelniej okryła się szalem. Miała
wrażenie, że jest prawie naga, ponieważ cienka, lniana sukienka
nie mogła ukryć jej kształtów.
– Czekasz na coś, panienko? – zapytał jeden z marynarzy,
mierząc ją wzrokiem.
Z trudem powstrzymała się od tego, żeby się cofnąć, i
odpowiedziała:
– Chciałabym widzieć się z kapitanem.
– On z tobą też.
Zignorowała wybuch śmiechu i ruszyła za jednym z
mężczyzn w kierunku drzwi na dziobie statku. Gdy usłyszała
przyzwalające mruknięcie, żeglarz otworzył drzwi i prawie
wepchnął ją do środka.
19
Potrzebowała dobrej chwili, by przyzwyczaić się do
półmroku. Kabina była dwa razy większa od tej, którą dzieliła z
Janie. Znajdowało się w niej okno, ale tak brudne, że nie
przepuszczało światła. Pod nim stało brudne, nie posłane łóżko,
a na środku duży, ciężki stół przymocowany do podłogi, pokryty
zwojami map i wykresów.
Nicole drgnęła, gdy przez podłogę przebiegł szczur. Cichy
śmiech kazał jej spojrzeć ku ciemnemu kątowi pokoju, gdzie
siedział mężczyzna o mrocznej twarzy i zbyt długich
bokobrodach. Jego ubranie było wymięte, a w rękach trzymał
butelkę rumu.
– Mówią, że jesteś jakąś cholerną damą. Lepiej spróbuj
przyzwyczaić się do szczurów na tej łajbie. Tych na dwu i na
czterech nogach.
– Czy pan jest kapitanem? – zapytała, robiąc krok
naprzód.
– Tak. Jeśli to jest statek, to ja jestem jego kapitanem.
– Czy mogę usiąść? Chciałabym z panem pomówić.
Machnął butelką w kierunku krzesła. I Nicole szybko i
dokładnie opowiedziała swoją historię. Gdy skończyła, kapitan
milczał jeszcze przez chwilę.
– Jak pan sądzi, kiedy wrócimy do Anglii?
– Nie wracam do Anglii.
– A jak inaczej ja się tam dostanę? Pan nie rozumie. To
jakaś straszna pomyłka. Pan Armstrong...
– Wiem tyle, że Clayton Armstrong wynajął mnie, żebym
porwał jakąś damę i zawiózł mu ją do Ameryki
– przerwał jej kapitan. Zmrużył oczy. – Gdy ci się
przyglądam, muszę stwierdzić, że rzeczywiście nie pasujesz do
jego opisu. '
– Bo ja nie jestem jego narzeczoną.
-
Machnąwszy lekceważąco ręką, nabrał tęgi łyk rumu.
– A co mnie obchodzi, kim jesteś? Mówił, że możesz
sprawiać pewne kłopoty, gdy przyjdzie do zawarcia małżeństwa,
ale mam sobie z tobą poradzić.
20
Nicole wstała.
– Małżeństwo?! Nie sądzi pan chyba, że... – zaczęła, ale
umilkła w połowie zdania. – Pan Armstrong kocha i chce
poślubić Biankę Maleson. Ja nazywam się Nicole Courtalain.
Nigdy nawet nie widziałam pana Armstronga.
– To ty tak twierdzisz. Dlaczego nie powiedziałaś tego
moim ludziom od razu? Na co czekałaś tak długo?
– Pomyślałam, że gdy im powiem, uwolnią mnie, ale
jednocześnie chciałam znaleźć się możliwie daleko od Bianki,
bo wiedziałam, że ona pragnie być bezpieczna.
– Czy Bianka to ta gruba, która cię nam pokazała?
– Tak. To Bianka. Ale myślała, że nic złego mi się nie
stanie.
– Jasne, myślała! Chcesz, żebym uwierzył, że trzymałaś
buzię na kłódkę dla takiej suki, która cię podsunęła
porywaczom? Nie wierzę! Chyba uważasz mnie za głupka.
Nicole nie miała już nic do powiedzenia.
– No, dobra. Wyjdź stąd, a ja sobie to przemyślę. Po
drodze powiedz temu, który cię tu przyprowadził, że chcę się z
nim widzieć.
Po jej wyjściu kapitan został sam z bosmanem.
– Chyba już wiesz, skoro podsłuchiwałeś?
Bosman uśmiechnął się i usiadł. Znał kapitana od dawna i
zdawał sobie sprawę, że zawsze warto wiedzieć, co on knuje.
– Co robimy? Armstrong każe nas zamknąć za ten
zaginiony w zeszłym roku ładunek tytoniu, jeśli nie
przywieziemy mu żony.
Kapitan pociągnął łyk rumu.
– Żona. Tego chce i to mu damy. Bosman pokręcił głową.
– A jeśli ona mówi prawdę i to nie ta?
– Na wszystko można patrzeć na dwa sposoby. Jeśli to nie
ona, tylko tamta druga nazywa się Maleson, to Armstrong chce
się ożenić z suką, która kłamie i potrafi zdradzić swoją najlepszą
przyjaciółkę. Z drugiej strony ta ciemnowłosa panienka może
21
być Bianką i kłamać, żeby uniknąć małżeństwa z Armstrongiem.
Tak czy inaczej jutro rano powinien się odbyć ślub.
– A co z Armstrongiem? Jeśli się okaże, że ożeniłeś go z
niewłaściwą kobietą? Nie chciałbym być przy tym.
– Pomyślałem i o tym. Chcę odebrać pieniądze, zanim on
ją zobaczy, i natychmiast ruszać z Wirginii. Nie zamierzam
nawet sprawdzać, czy to o nią chodziło.
– Zgadzam się. A jak nakłonimy tę panienkę do ślubu?
Chyba jej ten pomysł nie przypadł do gustu.
Kapitan podał bosmanowi butelkę.
– Zastanowię się nad sposobem, który podziała na tę
lalunię.
– Widzę, że nie udało się namówić kapitana na powrót do
Anglii – stwierdziła Janie, gdy Nicole wróciła do kajuty.
– Nie – odpowiedziała, sadowiąc się na łóżku. – Przede
wszystkim nie uwierzył, gdy powiedziałam, kim jestem. Z
jakiegoś powodu uznał, że kłamię.
Janie chrząknęła.
– Ludzie jego pokroju sami nigdy nie mówią prawdy,
więc nie widzą powodu, by komuś wierzyć. My możemy tylko
uczynić tę podróż jak najprzyjemniejszą. Mam nadzieję, że
panienka nie straciła ducha?
Starając się ukryć swoje uczucia, Nicole uśmiechnęła się do
tej wysokiej kobiety. Tak. Była rozczarowana. Zanim dopłynie
do Ameryki, jej kuzynka może sobie znaleźć innego wspólnika.
Myślała też o zaoszczędzonych pieniądzach ukrytych w pokoju
na poddaszu. Dotknąwszy palców pokaleczonych igłą w ciągu
wielu nocy spędzonych na szyciu przy małej, taniej świeczce,
przypomniała sobie, jak ciężko pracowała na te centy.
Postanowiła jednak nie ujawniać przed Janie tego, co czuła.
– Zawsze chciałam zobaczyć Amerykę – oświadczyła. –
Może przed powrotem do Anglii uda mi się tam zatrzymać na
kilka dni. O, Boże!
– Co takiego?
22
– Jak ja zapłacę za powrót? – zapytała z rozszerzonymi z
przerażenia oczyma.
– Zapłacić? – wybuchnęła Janie. – Clayton Armstrong za
to zapłaci, zapewniam panienkę. Tyle razy powtarzałam mu,
żeby tego wszystkiego nie robił, ale jakbym mówiła do ściany.
A może, gdy zobaczy panienka Amerykę, nie zechce wracać do
Anglii? Też mamy wiele sklepów z sukniami.
Nicole powiedziała jej o swoich ukrytych oszczędnościach.
Przez kilka chwil Janie milczała. W wersji porwania
opowiedzianej przez Nicole Bianka była niewinna, robiła to, co
należało zrobić. Ale Janie potrafiła wyczuć, co kryło się za tymi
słowami i zastanawiała się, czy Nicole po powrocie znajdzie
swoje pieniądze.
– Jesteś głodna, panienko? – zapytała, otwierając kufer
leżący na szczycie sterty pod ścianą.
– Tak,
jestem...
Rzeczywiście
jestem
głodna.
–
odpowiedziała Nicole i podeszła bliżej, by zajrzeć do kufra.
Zanim przystosowano statki do przewozu pasażerów, każdy
z podróżnych musiał sam zabierać dla siebie prowiant. Zależnie
od zręczności nawigatora, zwrotności statku, wiatru, burz i
piratów, rejs mógł trwać od trzydziestu do dziewięćdziesięciu
dni, o ile w ogóle statek docierał do celu.
Kufer pełen był suszonego grochu i fasoli. Podniesione
przez Janie wieko innego odsłoniło soloną wołowinę i ryby.
Następny zawierał owies, ziemniaki, pęczki ziół, mąkę, suchary
i paczkę cytryn.
– Clayton kazał też kapitanowi kupić żółwie, więc
będziemy miały świeżą zupę żółwiową.
Nicole popatrzyła na te zapasy.
– Pan
Armstrong
jest
wyjątkowo
przezornym
człowiekiem. Zaczynam żałować, że to nie ze mną chce się
ożenić.
Janie pomyślała to samo, gdy zza znajdujących się w rogu
kajuty drzwi oddzielających komórkę wyciągnęła wąską wannę.
23
Można w niej było usiąść z podciągniętymi nogami, a wtedy
woda zakrywała ramiona.
Nicole zatrzepotała powiekami.
– Cóż to za luksus! Kto by pomyślał, że podróż statkiem
może być tak wygodna.
Janie uśmiechnęła się zaróżowiona z radości. Obawiała się
podróży przez ocean, przebywania w małej kabinie razem z
jakąś angielską damą. Myślała, że wszystkie Angielki to
monarchistki i snobki. No, ale Nicole była Francuzką, a tam
znali się na rewolucjach.
– Obawiam się, że musimy do tego użyć morskiej wody i
podgrzewanie jej zajmie dużo czasu. Zawsze to jednak lepsze
niż miska z gąbką.
Kilka godzin później, po wspaniałej kąpieli, Nicole leżała na
dolnej koi czysta, syta i zmęczona. Długo trwało grzanie wody,
by dwa razy napełnić wannę. Z początku Janie protestowała i
chciała, żeby Nicole wykąpała się pierwsza, ale Nicole z uporem
twierdziła, że skoro nie jest narzeczoną Claytona, Janie nie jest
jej służącą tylko towarzyszką podróży i poprosiła, by Janie
zwracała się do niej po_ imieniu. Nicole uprała i rozwiesiła swą
jedyną suknię, a potem łagodny ruch statku ukołysał ją do snu.
Wcześnie rano następnego dnia Janie zaczesała jej włosy w
kok, by później móc ułożyć modne w tym czasie chignon.
Wydobyła skądś żelazko i zaczęła prasować suknię, a Nicole z
rozbawieniem stwierdziła, że pan Armstrong pomyślał o
wszystkim.
Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, ukazując jednego z
porywaczy.
– Kapitan chce panienkę widzieć. Teraz.
Pierwszą myślą Nicole było, że może kapitan zdecydował
się odesłać ją do Anglii, toteż posłusznie poszła za marynarzem.
Za nimi Janie. Żeglarz jednym zdecydowanym szarpnięciem
wepchnął ją z powrotem do kajuty.
– Ciebie nie chce. Tylko ją.
Janie chciała zaprotestować, ale Nicole ją powstrzymała.
24
– Nic mi się nie stanie, jestem pewna. Może zrozumiał, że
mówiłam prawdę.
Gdy tylko weszła do kajuty kapitana, stwierdziła, że coś jest
nie tak. Zastała tam dowódcę statku, bosmana i kilku innych
mężczyzn, których przedtem nie widziała. Wszyscy wyraźnie na
coś czekali.
– Może was przedstawię – zaczął kapitan. – Wszystko
musi być w porządku. To jest doktor. Może cię zaszyć i co tam
jeszcze chcesz. To jest Frank. Mój bosman. Już się chyba
spotkaliście.
Szósty zmysł, wyczulony podczas koszmaru we Francji,
ostrzegł Nicole przed niebezpieczeństwem. Oczy, jak zwykle,
zdradziły jej uczucia.
– Nie uciekaj – powiedział Frank. – Chcemy z tobą
porozmawiać. A poza tym dziś dzień twojego ślubu. Nie
chciałabyś, by cię uznano za oporną pannę młodą, prawda?
Nicole zaczynała rozumieć.
– Nie jestem Bianką Maleson. Wiem, że pan Armstrong
kazał wam przygotować ślub per procura, ale ja nie jestem
kobietą, której on pragnie.
Frank rzucił jej lubieżne spojrzenie.
– Myślę, że każdy mógłby cię pragnąć.
Wtedy odezwał się doktor.
– Młoda
damo,
czy
ma
pani
jakiś
dokument
potwierdzający pani tożsamość?
Zrobiwszy krok do tyłu, potrząsnęła przecząco głową.
Nieliczne dokumenty, które ocalały po bezładnej ucieczce przed
terrorem, zniszczył dziadek. Powiedział, że od tego może kiedyś
zależeć ich przeżycie.
– Nazywam się Nicole Courtalain. Uciekłam z Francji i
mieszkałam u panny Maleson. To jest pomyłka.
– Rozmawialiśmy już na ten temat i zdecydowaliśmy, że
to nieważne – odpowiedział jej kapitan. – Mój kontrakt nakazuje
mi przywieźć do Ameryki panią Claytonową Armstrong i
właśnie to zamierzam zrobić.
25
Nicole wyprostowała się.
– Nie wyjdę za mąż wbrew mej woli.
Kapitan skinął nieznacznie głową, a Frank przeciął pokój i
mocno chwycił Nicole. Jedną ręką objął ją w pasie, a drugą
opasał jej plecy i unieruchomił ręce.
– Ta twoja odwrócona do góry nogami buziuni spodobała
mi się już dawno – mruknął, przyciskając usta do jej warg.
Nicole była tak przerażona, że nie zdążyła zareagować
wystarczająco szybko. Nikt jeszcze jej tak nie potraktował.
Nawet gdy mieszkała z rodziną młynarza, ludzie z jej otoczenia
wiedzieli, kim jest, więc okazywali jej szacunek. Ten
mężczyzna śmierdział rybą i potem – ohydny, duszny,
pozbawiający tchu fetor. Dotknięcie jego ust przyprawiało ją o
mdłości. Szarpnęła się.
– Nie! – krzyknęła.
– Będzie tego jeszcze trochę – powiedział Frank i uderzył
ją dość mocno w szyję, po czym przesunął brudną rękę do
przodu.
Nagłym ruchem rozdarł suknię i koszulę, odsłaniając jej
piersi. Jego wielka dłoń chwyciła jedną z nich, a kciuk zaczął
szorstkim ruchem pocierać brodawkę.
– Nie, proszę – wyszeptała Nicole, szarpnąwszy się.
Zbierało jej się na wymioty.
– Wystarczy – rozkazał kapitan.
Frank nie puścił jej od razu.
– Mam nadzieję, że nie wyjdziesz za mąż za Armstronga
– szepnął, owiewając jej twarz gorącym, śmierdzącym
oddechem.
Odsunął się. Nicole starała się zasłonić rozdartą suknię.
Opadła na krzesło i przesunęła dłonią po ustach pewna, że już
nigdy nie zetrze z nich śladów tego pocałunku.
– Wygląda na to, że nie podobasz jej się za bardzo –
zaśmiał się kapitan, po czym spoważniał i usiadł na krześle
naprzeciw Nicole. – Poznałaś już smak tego, co cię spotka, jeśli
26
nie zgodzisz się na ślub. Jeśli nie zostaniesz żoną Armstronga,
potraktujemy cię jak pasażera na gapę.
Będziesz moja, kiedy i jak tylko zechcę. Ale najpierw usunę
tę wielką kobietę, którą przysłał tu Armstrong.
Nicole podniosła wzrok.
– Janie? Ależ ona nie ma z tym nic wspólnego. To będzie
morderstwo!
– Co mnie to obchodzi? Myślisz, że kiedykolwiek będę
mógł zbliżyć się do wybrzeży Wirginii, jeżeli nie wypełnię
poleceń Armstronga? Nie potrzebuję świadka tego, co zrobią z
tobą moi ludzie.
Nicole skuliła się na krześle i zagryzła dolną wargę. Oczy
miała szeroko otwarte.
– Widzisz, panienko – powiedział Frank. – Dajemy ci
wybór. To wielka uprzejmość z naszej strony. – Nie spuszczał
wzroku z rozdarcia sukni, którego brzegi ściskała na piersi. –
Albo poślubisz Armstronga, albo trafisz do mojej koi.
Oczywiście będę drugi po kapitanie. Wątpię, czy potem coś z
ciebie zostanie. – Pochylił się i dotknął palcem jej warg. –
Nigdy nie miałem kobiety z takimi ustami. Ciekawe, co one
mogłyby dla mnie zrobić...
Nicole odwróciła głowę, czując, jak żołądek podchodzi jej
do gardła.
Kapitan obserwował ją uważnie.
– No, to który? Armstrong, ja czy Frank?
Starając się uspokoić oddech, usiłowała myśleć.
Zdawała sobie sprawę, że musi zachować przytomność
umysłu.
– Wyjdę za mąż za pana Armstronga – oświadczyła
dobitnie.
– Wiedziałem, że jesteś bystra – podsumował kapitan. –
Zatem do dzieła, moja droga. Miejmy to już za sobą. Pewnie
chcesz wrócić już do swojej... kryjówki.
Nicole potwierdziła skinieniem głowy i wstała, ściskając
rozdartą suknię.
27
– Frank zastąpi Armstronga. Wszystko jest legalne.
Armstrong podpisał papier, że sam mam wybrać zastępcę.
Nicole stanęła zdrętwiała obok Franka, naprzeciwko
kapitana, który miał poprowadzić ceremonię, i doktora
pełniącego funkcję świadka.
Frank skwapliwie odpowiadał na pytania kapitana, ale gdy
padło: „Bianko, czy bierzesz sobie tego mężczyznę za męża?”,
Nicole odmówiła odpowiedzi. To nie było w porządku! Została
uprowadzona, zabrana z kraju, do którego właśnie zaczęła się
przyzwyczajać, a teraz miała wyjść za mąż wbrew swej woli.
Zawsze marzył jej się ślub w błękitnej, satynowej sukni i w
otoczeniu róż. A teraz stała w brudnej kajucie, w podartym
ubraniu, z ohydnym smakiem na wargach. Przez minione trzy
dni czuła się jak liść porwany przez wartki strumień. Nie wyprze
się jednak swego nazwiska. Chociaż na nic już nie ma wpływu,
to jedno zachowa.
– Nazywam się Nicole Courtalain – powiedziała
zdecydowanie.
Kapitan chciał coś odpowiedzieć, ale doktor trącił go
łokciem.
– Co mnie to w końcu obchodzi? – mruknął i przeczytał
zdanie ponownie, wstawiając imię Nicole zamiast Bianki.
Pod koniec ceremonii wyjął pięć złotych obrączek i
wepchnął najmniejszą z nich na palec Nicole. Nareszcie było po
wszystkim.
– Czy dostanę buziaka od panny młodej? – Frank łypnął
okiem.
Doktor chwycił Nicole mocno za ramię i poprowadził do
stołu przymocowanego na środku pokoju. Wziął pióro, napisał
coś i odwrócił się do niej.
– Musisz to podpisać – powiedział, podsuwając jej akt
ślubu.
Jej oczy wypełniły się łzami, więc by coś zobaczyć musiała
je otrzeć. Doktor wpisał jej prawdziwe nazwisko na
28
dokumencie. Ona, Nicole Courtalain, była teraz panią
Claytonową Armstrong. Szybko złożyła podpis w rogu.
Doktor trzymając ją wciąż mocno za ramię, wyprowadził
Nicole z kajuty kapitańskiej. Była tak oszołomiona, że dopiero
po chwili zdała sobie sprawę, że stanęła obok pomieszczenia,
które przyznano jej i Janie.
– Proszę posłuchać, moja droga – zaczął wtedy doktor. –
Przykro mi bardzo, ponieważ wierzę, że nie jest pani panną
Maleson. Ale proszę mi zaufać, że lepiej było przejść przez tę
ceremonię. Nie znam pana Amstronga, ale jestem pewien, że
gdy dotrze pani do Ameryki, uda się anulować ten ślub. Mogło
być o wiele gorzej. A teraz pozwoli pani, że dam jej radę.
Wiem, że podróż potrwa długo, ale proszę starać się nie
opuszczać kajuty. Kapitan nie jest wiele wart, ale umie pilnować
swoich ludzi. A pani powinna mu w tym pomóc i spławić, by
zapomnieli o pani obecności na tak długo, jak to możliwe.
Rozumie mnie pani?
Nicole potwierdziła.
– I proszę się uśmiechnąć. Nie jest tak źle. Ameryka jest
piękna. Może nawet nie będzie pani chciała wracać do Anglii.
Udało się jej uśmiechnąć.
– Janie też tak mówi.
– No, już lepiej. Proszę pamiętać, co powiedziałem, i
poczekać cierpliwie do końca tej podróży.
– Dobrze. I dziękuję – odrzekła i weszła do kajuty.
– Tak długo cię nie było – powitała ją zdenerwowana Janie.
– Co się stało z twoją suknią? Co ci zrobili?
Nicole opadła na łóżko, zasłaniając ręką oczy.
Nagle Janie podniosła jej lewą dłoń, żeby przyjrzeć się
błyszczącej, złotej obrączce.
– Byłam przy tym, gdy Clay to kupował. Wziął w pięciu
rozmiarach, żeby mieć pewność, że będzie pasowała. Założę się,
że kapitan zatrzymał resztę dla siebie. Mam rację?
Nicole nie odezwała się, lecz tylko przyjrzała się obrączce.
Cóż ona oznacza? Czy dla tego kawałka złota i musiała
29
dotrzymać obietnicy, że będzie kochać i szanować człowieka,
którego nigdy nie widziała?
– Jak cię do tego zmusili? – zapytała Janie, dotykając
rosnącego w oczach siniaka na szyi Nicole.
Nicole skrzywiła się. W to miejsce uderzył ją Frank.
– Nie musisz mi mówić – mruknęła Janie. – Mogę się
sama domyślić. Kapitan chciał być pewien, że dostanie od Claya
pieniądze – ciągnęła zaciskając usta. – Niech diabli wezmą
Claytona Armstronga! Wybacz, wszystko to jego wina. Gdyby
nie był takim upartym osłem, nic złego by się nie stało. Ale nikt
nie mógł przemówić mu do rozumu. Nie! On chciał mieć swoją
Biankę i musiał ją dostać. Czy wiesz, że był na czterech
statkach, zanim znalazł kapitana wystarczająco podłego na to,
by zgodził się na dokonanie porwania? A teraz popatrz! Jesteś
tu, niewinna, bezbronna, w rękach bandy brudasów, zastraszona
w niewybredny sposób, zmuszona do poślubienia kogoś, kogo
nie znasz i, jak sądzę, nie chcesz znać.
– Proszę, Janie. Nie jest aż tak źle. Doktor powiedział, że
ci ludzie dadzą nam spokój, gdy zostanę żoną pana Armstronga.
Ciebie też nie skrzywdzą. Jestem pewna, że na miejscu, w
Ameryce, uda się ten ślub anulować.
– Mnie! – powiedziała ze złością Janie. – Powinnam była
się domyślić, że te szumowiny zaszantażują cię groźbami pod
moim adresem. Przecież ty mnie nawet nie znasz. – Położyła
rękę na ramieniu Nicole. – Jeżeli zażądasz czegoś od Claya,
unieważnienia ślubu czy czegokolwiek innego, dopilnuję, żebyś
to dostała. Czuję, że usłyszy ode mnie, jak nigdy dotąd.
Przysięgam, że wynagrodzi ci czas zmarnowany na podróż tam i
z powrotem, odda pieniądze zaoszczędzone na sklep i... –
urwała w połowie zdania i wlepiła wzrok w kufry.
Nicole dźwignęła się na koi.
– O co chodzi?
Szeroką twarz Janie rozjaśnił diabelski uśmiech.
30
– „Kupuj wszystko co najlepsze”, powiedział. Stał na
brzegu, patrząc na wszystko okiem posiadacza i mówił, żebym
wybierała to, co najlepsze.
– O czym ty mówisz?
Janie wyglądała tak, jakby była w transie. Patrzyła na kufry.
Podeszła do nich.
34
OSZUSTKA
– Powiedział, że nic nie może być zbyt dobre dla
jego żony. – Rozpromieniła się jeszcze bardziej. – O,
Claytonie Armstrongu. Drogo za to zapłacisz.
Nicole opuściła nogi z koi i patrzyła na Janie nic nie
rozumiejąc. O czym ona mówi?
W trakcie rozwiązywania sznurów, którymi kufry
przymocowano do ściany, Janie ciągnęła swą myśl.
– Clay dał mi woreczek złota i kazał kupić najlepsze
dostępne tkaniny, najdroższe dodatki. Powiedział, że w czasie
podróży mogę przygotować suknie dla jego żony. –
Zachichotała. – Futra uszyje kuśnierz w Ameryce.
– Futra? – Nicole przypomniała sobie list, – Janie, te
rzeczy są dla Bianki, a nie dla mnie. Suknie nie będą na nią
pasowały.
– Nie mam zamiaru szyć dla kobiety, której nigdy nie
widziałam – odparła Janie, mocując się z węzłem. – Clay
powiedział, że to dla jego żony, a o ile wiem, jesteś jego jedyną
żoną.
– Nie! Nieprawda. Nie mogłabym przyjąć czegoś, co jest
przeznaczone dla kogoś innego.
Janie sięgnęła pod poduszkę w pierwszym kufrze i wyjęła
pęk kluczy.
– To dla mnie, nie dla ciebie. Choć raz chciałabym
zobaczyć, jak Clayton nie może czegoś kupić lub choćby
wyprosić. Wszystkie kobiety i dziewczęta w Wirginii tracą dla
31
niego głowę, a on wymarzył sobie Angielkę, która zapewne
wcale go nie chce.
Uniosła potężne wieko kufra i uśmiechnęła się do tego, co
zawierał.
Nicole nie mogła już dłużej hamować ciekawości. Minęła
Janie, zajrzała do kufra i aż otworzyła usta na widok cudownych
rzeczy, które się w nim znajdowały. Od lat nie widziała
jedwabiu, a już na pewno w tym gatunku.
– Anglicy boją się tego, co nazywają niższymi klasami,
więc udają, że do nich należą. W Ameryce wszyscy są równi.
Jeśli stać cię na ładne rzeczy, nie musisz bać się ich nosić. –
Janie wyciągnęła kupon migotliwego, szafirowego jedwabiu,
okręciła wokół ramion Nicole i opuściła wzdłuż jej pleców, po
czym luźno związała w talii. – Co o tym sądzisz?
Podniósłszy skraj materiału do światła, Nicole potarła nim
swój policzek i poruszyła się lekko, by poczuć delikatną tkaninę
na nagich ramionach. Była to jakaś zmysłowa, niemal grzeszna
przyjemność.
Janie otwierała już następny kufer.
– A to na szarfę.
Wyciągnęła szeroką, satynową wstążkę w kolorze nocnego
nieba i przewiązała nią Nicole w pasie. Ten kufer pełen był
wstążek i szarf.
Otworzyła jeszcze jeden.
– A może szal, moja pani? – Janie roześmiała się i, nie
czekając na odpowiedź, wyciągnęła przynajmniej tuzin
barwnych tkanin: wzorzystych wełen ze Szkocji, kaszmirów z
Anglii, bawełnianych z Indii, koronkowych z Chantilly.
Nicole pochłaniała wzrokiem wszystkie te wspaniałości,
podczas gdy Janie podnosiła kolejne wieka. Pod nimi leżały
aksamity, perkale, miękkie wełny, mohery, puch łabędzi,
podszewki, kretony, tiule, organdyny, krepy i delikatne,
francuskie koronki.
Janie nurzała się w tym wszystkim. Nicole nagle
wybuchnęła śmiechem. Za dużo tego. Usiadła na skraju koi, a
32
Janie zaczęła ją okrywać materiałami. Obie śmiały się,
wygładzając szkarłaty i turkusy, zielenie i róże. To były
niemądre choć wesołe chwile.
– Nie widziałaś jeszcze najlepszego – zakomunikowała
Janie, ściągając z głowy różowy tiul i czarną normandzką
koronkę. Otworzyła wielki, stojący najdalej kufer i wyciągnęła z
niego ogromną, futrzaną mufkę.
– Wiesz, z czego to? – zapytała, rzucając puszystą kulę na
kolana Nicole.
Nicole wtuliła twarz w gęste, miękkie futro, zapominając o
sześciu pasach barwnego jedwabiu owiniętego wokół jej ramion
i przezroczystej gazie indyjskiej osłaniającej jej szyję. Tylko
jedno zwierzę miało włos tak długi, ciemny i piękny.
– Sobole – powiedziała cicho, z namaszczeniem.
– Tak – potwierdziła Janie. – Sobole.
Ciągle trzymając mufkę, Nicole rozejrzała się, Mała kabina
pełna była kolorowych materiałów, połyskliwych i matowych,
leżących nieruchomo lub sprawiających wrażenie żywych,
oddychających. Nicole miała ochotę przytulić je wszystkie do
siebie. Od czasu opuszczenia zamku jej rodziców niewiele było
piękna w jej życiu.
– Od czego zaczynamy?
Nicole popatrzyła na Janie i wybuchnęła śmiechem.
– Od wszystkiego. – Przycisnęła do piersi mufkę i
kopnęła łabędzie pióra tak, że wzbiły się w powietrze.
Odwinąwszy z nóg szyfonowy szal, Janie wyjęła z kufra
żurnale.
– „Galeria mody Heidledoffa” – obwieściła. – Wybierz
broń, droga pani Armstrong, a ja pokażę ci mój arsenał: igły i
szpilki.
– Ależ, Janie. Doprawdy nie mogę.
Głos Nicole zdradzał absolutny brak przekonania. Gładząc
mufkę pomyślała, że mogłaby z nią spać.
33
– Nie chcę słyszeć ani słowa. Teraz, jeśli uznasz, że
możesz wyciągnąć spod tego choć jedną rękę, zdejmij wszystko
z siebie i zaczynamy. Mamy przecież tylko miesiąc.
3
Na
początku
sierpnia
roku
tysiąc
siedemset
dziewięćdziesiątego czwartego niewielki statek pocztowy
zawinął do portu w Wirginii. Janie i Nicole, przechylone nad
relingiem, wypatrywały niecierpliwie basenu portowego
przylegającego do gęstego lasu. Czuły się tak, jakby ktoś
uwolnił je z więzienia. W ciągu ostatniego tygodnia podróży
rozmawiały tylko o jedzeniu. Świeżym jedzeniu: warzywach,
wszystkich roślinach, które powinny właśnie owocować, o tym,
jak można przyprawiać potrawy świeżą śmietaną i masłem.
Snuły plany, że będą teraz jadły wszystko po kolei. Ale Nicole
pragnęła przede wszystkim zobaczyć zieleń traw i drzew
porastających słodko pachnącą ziemię.
Spędziły wiele dni szyjąc pracowicie i trudno byłoby
znaleźć choćby strzęp tkaniny nie wykorzystanej do ozdobienia
sukien dla Janie czy Nicole. Teraz Nicole miała na sobie muślin
haftowany w delikatne fiołki, obrzeżony u dołu wstążką o ton
ciemniejszą, taką samą jaką miała wplecioną we włosy.
Pozwalała, by promienie zachodzącego słońca ogrzewały jej
odsłonięte ramiona.
W czasie szycia wiele rozmawiały. Nicole częściej słuchała,
bo nie chciała mówić o tym, jak straciła rodziców, a potem
dziadka. Opowiadała o swoim dzieciństwie spędzonym w
rodzinnym pałacu, który przedstawiła jako mały, wiejski domek,
oraz o roku spędzonym z dziadkiem u młynarza. Janie
uśmiechała się, słysząc fachowe uwagi o jakości ziarna.
Jednak to właśnie od niej pochodziła większa część
opowieści. Janie opisała swoje dzieciństwo na małej, biednej
34
farmie znajdującej się w odległości kilku mil od Arundel Hall,
jak nazywano dom Claytona. Była obecna przy narodzinach
Claya, potem nosiła go na barana. Miała kilkanaście lat, gdy
wybuchła wojna o niepodległość. Jej ojciec, jak większość
farmerów w Wirginii, obsiał całą ziemię tytoniem, więc
zbankrutował, gdy zamknięto rynek angielski dla towarów z
kolonii. Przez kilka lat Janie mieszkała w Filadelfii, miejscu,
które znienawidziła. Po śmierci ojca wróciła tam, gdzie czuła się
u siebie. Do Wirginii.
Powiedziała, że przez ten czas wiele zmieniło się w Arundel
Hall. Rodzice Claya umarli na cholerę wiele lat wcześniej. Jego
starszy brat poślubił Elizabeth Stratton, córkę zarządcy plantacji
Armstrongów. Potem Clay wyjechał do Anglii, a James i
Elizabeth zginęli w wypadku.
Janie nie znalazła już tego chłopca, z którym się kiedyś
bawiła. Jego miejsce zajął arogancki, pewny siebie mężczyzna.
Tytan pracy. Podczas gdy inne plantacje padały jedna po
drugiej, Arundel Hall kwitł i rozrastał się.
– Spójrz – powiedziała w pewnej chwili Nicole.
– Czy to nie kapitan?
Zwalisty mężczyzna siedział w małej łódce, a jeden z
marynarzy pochylał się nad wiosłami.
– Chyba płynie do tamtego okrętu.
Kilkadziesiąt metrów dalej stała okazała fregata
o burtach naznaczonych rzędami dział. Wielu ludzi
przemierzało szeroki trap, niosąc pakunki w górę i w dół.
Kapitan wpłynął do basenu portowego na kilka chwil przed
swoim statkiem. Wspiął się po trapie na pokład fregaty i ruszył
w kierunku rufy.
Kobiety znajdowały się na tyle daleko, że trudno im było
rozpoznać twarze, ale mimo to Janie krzyknęła nagle:
– To Clay!
Nicole
popatrzyła
zaciekawiona
na
człowieka
rozmawiającego z kapitanem, ale z tej odległości niczym
szczególnym się nie wyróżniał.
35
– Skąd wiesz?
Janie wybuchnęła śmiechem. Cieszyła się, że nareszcie jest
w domu.
– Zrozumiesz, gdy go poznasz – odparła i zostawiła
Nicole samą.
Wpatrując się w postać mężczyzny, który był jej mężem,
Nicole nerwowo obracała obrączkę na palcu.
– Proszę – powiedziała Janie, gdy wróciła po chwili.
– Przyjrzyj się.
Nawet przez lunetę wszyscy wydawali się mali, ale Nicole
widziała teraz trochę dokładniej. Mężczyzna rozmawiający z
kapitanem postawił niedbale nogę na beli bawełny. Pochylił się,
oparł ręce na kolanie. Nawet w tej pozycji był wyższy od
kapitana. Miał na sobie dość porządne, jasnobeżowe spodnie i
czarne, skórzane buty do kolan. Stroju dopełniała rozpięta pod
szyją koszula, której zawinięte do łokci rękawy odsłaniały
opalone ręce. Nicole nie mogła dojrzeć jego twarzy, ale
zauważyła, że miał brązowe włosy związane luźno na karku.
Odłożyła lunetę i odwróciła się do Janie.
– O, nie! – krzyknęła Janie. – Setki razy widziałam już ten
wyraz twarzy. Nie możesz się poddawać tylko dlatego, że jest
wysoki i przystojny. Dostanie szału, kiedy się dowie, co się
stało. Jeśli nie stawisz mu czoła, zrzuci winę na ciebie.
Nicole odwróciła się do przyjaciółki z wesołym błyskiem w
oczach.
– Nie mówiłaś, że jest wysoki i przystojny – rzuciła od
niechcenia.
– Ale też nie mówiłam, że jest brzydki. A teraz idź do
kajuty i czekaj, bo o ile znam Claya, zaraz tu będzie. Chcę
dopaść go pierwsza i dowiedzieć się, co mu ten kundel kapitan
nagadał. Zmykaj!
Nicole usłuchała i wróciła do małego, ciemnego już
pomieszczenia. Ogarnął ją żal, że będzie musiała je opuścić.
Spędziła tu z Janie czterdzieści dni, podczas których serdecznie
się zaprzyjaźniły.
36
Ledwie jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, drzwi
kajuty się otworzyły. Mężczyzna, który niewątpliwie był
Claytonem Armstrongiem, wpadł do środka, niemal całkowicie
zasłaniając swym szerokim torsem resztki wpadającego z
zewnątrz światła. Nicole miała wrażenie, że pokoik skurczył się
nagle.
Clay nie czekał, by oczy oswoiły się z panującym w
pomieszczeniu mrokiem, wystarczało mu, że widział zaledwie
zarys postaci swojej żony. Wyciągnął ramię i przycisnął ją do
siebie.
Nicole chciała zaprotestować, ale poczuła jego usta na
swoich wargach i już zaprotestować nie mogła. Były czyste,
silne, chciwe, choć jednocześnie delikatne. Gdy próbowała się
od nich oderwać, objął ją mocniej, uniósł lekko i przytulił jej
kruche, kobiece ciało do swej szerokiej piersi. Serce zaczęło jej
mocniej bić.
Do tej pory w ten sposób pocałował ją tylko Frank. Ale to
nie dało się porównać! Nagle Clay odwrócił twarz i przycisnął
jej głowę do swojej. Nicole poczuła się tak, jakby miała
zemdleć. Otoczyła mu szyję ramionami i przytuliła się mocniej.
Poczuła na policzku jego oddech.
Gdy dotknął zębami jej ucha, kolana się pod nią ugięły. Jego
język wędrował po jej szyi. Jednym, szybkim ruchem wziął ją
na ręce. Oszołomiona Nicole wiedziała tylko, że pragnie go
coraz bardziej i nastawiła usta do pocałunku.
Całował ją namiętnie, a ona odpowiadał mu równie gorąco.
Gdy niosąc ją przed sobą, ruszył w stronę koi, i wydało jej się to
zupełnie naturalne. Chciała go dotykać, mieć go blisko siebie.
Clay, nie przerywając pocałunków, ułożył ją obok siebie i wtedy
poczuła na brzuchu jego silną nogę, a na ramionach jego
ruchliwe ręce. Gdy przez suknię dotknął jej piersi, jęknęła i
wygięła się w łuk.
– Bianko – szepnął. – Moja słodka Bianko.
37
Nicole nie oprzytomniała od razu, jej namiętność była zbyt
silna. Po chwili dotarło do niej, gdzie się znajduje i kim jest, a
przede wszystkim – kim nie jest.
– Proszę – powiedziała, lecz jej głos był słaby i
zmieniony.
– Dobrze, kochanie – odrzekł, muskając oddechem jej
policzek.
:
– Tak bardzo chciała dotknąć jego pachnących ziemią
włosów. Na chwilę zamknęła oczy.
– Tak długo na ciebie czekałem, kochanie. Miesiące, lata,
wieki. Teraz już będziemy zawsze razem.
Te słowa ocuciły Nicole. Były bardzo osobiste, a co więcej
– przeznaczone dla innej kobiety. Mogła przyjąć pieszczoty,
które niemal pozbawiły ją przytomności, ale te słowa nie zostały
skierowane do niej.
– Clay – powiedziała łagodnie.
– Tak, kochanie – odparł, całując ją za uchem.
Czuła na sobie, obok siebie, jego duże, silne ciało. Nie
wiedzieć czemu miała wrażenie, że na tę chwilę czekała przez
całe życie. Tak łatwo byłoby przyciągnąć Claya do siebie.
Przeszło jej przez myśl, że mogłaby mu wyznać prawdę dopiero
rano. Pomyślała jednak, że to czysty egoizm.
– Clay, ja nie jestem Bianką. Jestem Nicole.
Zawahała się, czy powiedzieć mu, że jest jego żoną.
Jeszcze ją całował, ale po chwili oderwał się od niej. Jego
całe ciało zesztywniało. Błyskawicznie zerwał się z łóżka.
Próbował jej się przyjrzeć mimo ciemności.
W jednej sekundzie Nicole trzymała go w ramionach, a już
w następnej jej ramiona były puste. Poczuła się strasznie.
Clay najwyraźniej znał to pomieszczenie lub jemu podobne,
bo wiedział, gdzie znaleźć świecę, toteż po chwili zrobiło się
jasno.
Mrużąc oczy, Nicole usiadła i przyjrzała się swojemu
mężowi. Janie miała rację, mówiąc o arogancji. Miał ją
wypisaną na twarzy. Jego włosy okazały się nieco jaśniejsze, niż
38
Nicole się spodziewała; brązowe, lekko spłowiałe od słońca.
Gęste brwi ocieniały ciemne oczy. Miał pięknie wyrzeźbiony
nos nad miękkimi ustami, zaciśniętymi teraz w gniewie, i
szeroką, mocną szczękę.
– Dobrze. To kim, do diabła, pani jest? Gdzie jest moja
żona?
Nicole nadal miała zamęt w głowie. On widocznie potrafił
szybciej ochłonąć.
– To jest straszna pomyłka. Chodzi o to, że...
– ...ktoś obcy jest w kajucie mojej żony. O to chodzi! –
Uniósł świecę i popatrzył na kufry pod ścianą. – To jest
własność Armstrongów, jak sądzę?
– Tak. Jeśli pan pozwoli, wytłumaczę wszystko. Byłam
razem z Bianką, gdy...
– Czy ona tutaj jest? Podróżowałyście razem?
Trudno było cokolwiek mu wytłumaczyć, skoro ciągle jej
przerywał.
– Bianki tu nie ma. Nie przyjechała ze mną. Jeśli zechce
pan posłuchać, to ja...
Postawił świecę na stole i przysunął się do Nicole. Stanął na
szeroko rozstawionych nogach, ręce oparł na biodrach.
– Nie przyjechała z panią? Co to, u diabła, ma znaczyć?
Zapłaciłem kapitanowi za udzielenie ślubu per procura i
przywiezienie mojej żony do Ameryki. Chcę wiedzieć, gdzie
ona jest.
Nicole także wstała. Nie przeszkadzało jej ani to, że sięgała
Clayowi ledwie do ramienia, ani że rozmiary kabiny wymuszały
bliskość. Byli teraz wrogami, nie kochankami.
– Próbowałam to wyjaśnić. Ale pański absolutny brak
manier uniemożliwia mi jakiekolwiek porozumienie. A zatem...
– Oczekuję wyjaśnień, a nie tyrad pedagogicznych.
W Nicole wezbrał gniew.
– Ty bezczelny, prostacki...! Dobrze. Wyjaśnię. Ja jestem
pańską
żoną.
To
znaczy,
jeśli
pan
jest
Claytonem
39
Armstrongiem. A nie jestem tego pewna, gdyż pańska arogancja
uniemożliwia jakąkolwiek rozmowę.
Postąpił krok w jej kierunku.
– Pani natomiast nie jest moją Bianką.
– Miło mi stwierdzić, że istotnie nią nie jestem. Jakże
mogłabym zgodzić się na ślub z takim nieznośnym... – urwała,
starając się pohamować gniew.
Miała przecież cały miesiąc na oswojenie się z myślą, że
jest panią Claytonową Armstrong, on zaś oczekiwał, że statek
przywiezie Biankę, a dostarczono mu zupełnie inną kobietę.
– Jest mi bardzo przykro, panie Armstrong. Zaraz
wszystko panu wyjaśnię.
Odsunął się od niej i usiadł na kufrze.
– W jaki sposób pani dowiedziała się, że kapitan nigdy
nie widział Bianki? – zapytał spokojnie.
– Obawiam się, że nie rozumiem.
– Jestem pewien, że pani rozumie. Musiała się pani skądś
dowiedzieć, że jej nie zna, i zdecydowała się pani podszyć pod
Biankę. Czyżby pani sądziła, że każda kobieta jest równie
dobra? Muszę przyznać, że wie pani, jak zadowolić mężczyznę.
Uważa pani, że to słodkie małe ciałko skłoni mnie do tego, bym
zapomniał o Biance?
Nicole wyprostowała się zdumiona. Rzuciła mu wściekłe
spojrzenie, czuła, że wszystko jej się w środku przewraca. Clay
zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
– Podejrzewam, że jest jeszcze gorzej. Pewnie sama
namówiła pani kapitana, żeby udzielił nam ślubu.
Nicole potrząsnęła tylko głową. Oczy zaszły jej łzami.
– Czy to nowa suknia? Nawet Janie pani uwierzyła?
Czyżby pani przez przypadek sprawiła sobie nowe stroje na mój
koszt? – Znowu wstał. – W porządku. Uznajmy, że należą do
pani. Stracone pieniądze oduczą mnie naiwności i ufania innym.
Ale pani nie dostanie już ode mnie ani centa. Pojedziemy razem
na plantację, a to małżeństwo, skoro już zostało zawarte, będzie
40
anulowane. Gdy to załatwimy, wsadzę panią na pierwszy statek
odpływający do Anglii. Czy to jest jasne?
Nicole z trudem przełknęła ślinę.
– Wolałabym spać na ulicy niż spędzić jeszcze choć
chwilę z panem – powiedziała cicho.
Przysunął się do niej, oświetlając jej twarz płomieniem
świecy, po czym przesunął palcem po jej górnej wardze.
– A gdzie indziej mieszkałaś? – zapytał i wyszedł, zanim
zdążyła odpowiedzieć.
Nicole oparła się o drzwi. Serce tłukło się w niej jak
oszalałe. Łzy napłynęły do oczu. Gdy Frank ściskał ją swoimi
brudnymi rękami, udało jej się zachować godność. Ale gdy
dotykał jej Clay, zachowała się jak uliczna dziewka. Dziadek
zawsze przypominał jej, kim jest, że w jej żyłach płynie
królewska krew. Nauczyła się chodzić wyprostowana z
podniesionym czołem. Nawet wtedy, gdy rozszalały tłum zabrał
jej matkę, Nicole stała z podniesionym czołem.
Czego nie była w stanie zrobić z córką prastarego rodu
Courtalainów rewolucja francuska, tego dokonał jeden
bezczelny, wyniosły Amerykanin. Ze wstydem przypomniała
sobie, jak poddawała się jego dłoniom, jak bardzo chciała zostać
z nim tam, na koi.
Chociaż prawie już straciła dla niego głowę, zrobi wszystko,
by odzyskać honor. Patrząc ze smutkiem na kufry pomyślała, że
pełne są uszytych dla niej toalet.
Skoro nie mogła zwrócić materiałów, może kiedyś będzie w
stanie zapłacić za nie panu Armstrongówi.
Szybko zdjęła cienką muślinową suknię i włożyła cięższą,
bardziej praktyczną, z jasnobłękitnego perkalu. Zwinęła
delikatny muślin i schowała go do kufra. Suknia, w której
wsiadła na statek, podarta przez Franka, została już wyrzucona
przez Janie.
Wziąwszy arkusz papieru listowego, pochyliła się nad
stołem i zaczęła pisać:
Szanowny Panie Armstrong!
41
Mam nadzieję, że Janie odnalazła już Pana i wyjaśniła
okoliczności, w jakich doszło do skutku nasze niefortunne
małżeństwo.
Co do sukien, ma Pan całkowicie rację. Próżność sprawiła,
że ukradłam je Panu. Uczynię wszystko, by jak najszybciej
zwrócić Panu równowartość materiałów. Może to trochę
potrwać. Postaram się zrobić to jak najszybciej. Jako pierwszą
ratę zostawiam Panu medalion posiadający pewną wartość. Jest
to jedyna cenna rzecz, jaką mam. Proszę wybaczyć, że wart jest
tak niewiele.
Jeżeli chodzi o małżeństwo, dołożę starań, by unieważnić je
możliwie najszybciej i wysłać Panu potwierdzenie.
Z poważaniem Nicole Courtelain Armstrong
Nicole przeczytała list, po czym położyła go na stole.
Drżącymi rękami zdjęła medalion. W Anglii, nawet gdy bardzo
potrzebowała pieniędzy, nie potrafiła rozstać się z tym złotym,
filigranowym cackiem zawierającym owalne, porcelanowe
płytki z portretami rodziców. Zawsze miała go przy sobie.
Teraz ucałowała portrety, jedyną pamiątkę po rodzicach, i
położyła medalion na liście. Skoro wypadło jej zmierzyć się z
nowym, obcym lądem, może lepiej będzie zupełnie zerwać z
przeszłością?
Zapadł już mrok, ale rozległe nabrzeże oświetlone było
licznymi pochodniami. Nicole nie zauważona przemknęła przez
pokład, a następnie po trapie zeszła na ląd. Żeglarze zajęci byli
swoją pracą. Jedna strona wybrzeża pozostała przerażająco
ciemna, ale Nicole czuła, że właśnie tam musi się udać. Gdy
dotarła do skraju lasu, w świetle pochodni dostrzegła Claytona i
Janie. Ona mówiła ze złością coś, czego on słuchał w milczeniu.
Nie miała czasu do stracenia. Tyle jeszcze musiała zrobić.
Dotrzeć do najbliższego miasta, znaleźć pracę i schronienie.
Zostawiła za sobą światła przystani, a wtedy las dosłownie ją
pochłonął. Drzewa wydawały się wyjątkowo wysokie, ciemne,
przerażające. Przypomniały jej się wszystkie opowieści o
42
Ameryce, krainie krwiożerczych Indian, nieznanych bestii
niszczących ludzi i ich domy.
Ciszę mąciły jedynie jej ciche kroki, ale Nicole wydawało
się, że słyszy jakieś piski, jęki, szmery, głośne, ciężkie stąpanie.
Mijały godziny. Zaczęła podśpiewywać francuską piosenkę,
której nauczył ją dziadek. W końcu stwierdziła, że musi
odpocząć, bo nogi nie poniosą jej ani kroku dalej. Ale gdzie?
Szła wąską ścieżką, której oba końce ginęły w ciemnościach.
– Nicole – szepnęła sama do siebie. – Nie ma się czego bać.
W nocy las jest taki sam jak w dzień.
To pełne brawury stwierdzenie niewiele pomogło, ale
zebrała całą odwagę i usiadła pod drzewem. Wilgotny mech
zmoczył suknię. Ale Nicole była zbyt zmęczona, by się tym
przejąć. Skuliła się, podciągnęła kolana do piersi, oparła głowę
na rękach i zasnęła.
Gdy się obudziła, poczuła na sobie spojrzenie wielkich
oczu. Z trudem łapiąc oddech, usiadła i zobaczyła małego,
dziwnego królika, który ją obserwował. Rozśmieszył ją ten jej
głupi strach, więc rozejrzała się wokół siebie. Oświetlony
porannym, przebijającym się przez korony drzew słońcem las
wyglądał miło, wręcz zachęcająco. Ale gdy Nicole potarła
zesztywniała szyję i spróbowała wstać, stwierdziła, że ciało ma
obolałe, suknię mokrą, a ręce zimne. Włosy rozsypały się i teraz
zwisały w nieładzie wokół szyi. Pospiesznie spięła je szpilkami.
Tych kilka godzin snu dodało jej wigoru i z nową energią
ruszyła wąską ścieżką. Zeszłej nocy nie była jeszcze pewna, czy
postąpiła słusznie, ale ten poranek utwierdził ją w przekonaniu,
że podjęła właściwą decyzję. Usłyszawszy takie oskarżenia, nie
mogłaby mieszkać u pana Armstronga. Teraz postara się oddać
mu dług i odzyskać honor.
Jeszcze przed południem poczuła się głodna. Przez ostatnie
dwa dni podróży jadły z Janie niewiele, teraz żołądek zaczął jej
o tym przypominać.
W południe dotarła do płotu otaczającego kilkaset jabłoni.
Na drzewach pośrodku sadu wisiały dorodne, czerwone owoce.
43
Stała tuż przy ogrodzeniu, gdy przypomniała sobie wymówki
Claytona Armstronga. Jakże bardzo się zmieniła od przyjazdu
do Ameryki! Stała się złodziejką, człowiekiem bez honoru.
Z ociąganiem odwróciła się od płotu. Była z siebie
zadowolona, ale organizm nadal dopominał się o swoje prawa.
Po południu znalazła strumień o stromym brzegu. Nogi
przeszywał palący ból. Odniosła wrażenie, że idzie już od wielu
dni i nadal jest daleko od cywilizowanych miejsc. Ten płot
stanowił chyba jedyny dowód, że człowiek postawił kiedyś
stopę na tej ziemi.
Nicole powoli podeszła do strumienia, usiadła na kamieniu,
rozwiązała trzewiki, zdjęła je i włożyła pokryte pęcherzami
stopy do chłodnej wody.
Jakieś zwierzę wyskoczyło z krzaków i pobiegło w stronę
potoczku. Nicole aż podskoczyła i rozejrzała się. Mały szop był
nie mniej przestraszony niż ona. Nagle odwrócił się i dał susa do
lasu, a Nicole uśmiechnęła się do siebie i swoich obaw. Gdy
odwróciła się w stronę wody, zobaczyła, że jej buty płyną w dół
strumienia. Podkasawszy suknię, pobiegła za nimi, ale nurt
okazał się bardziej wartki, a woda głębsza, niż początkowo
sądziła. Uszła może dziesięć kroków, gdy pośliznęła się,
zaplątała w zwoje materiału i upadła, uderzając udem o coś
ostrego.
Dojście do siebie i walka z mokrą garderobą zajęły jej kilka
dobrych chwil. Gdy Nicole spróbowała wstać, noga odmówiła
jej posłuszeństwa. Chwyciła wystający nad wodę konar drzewa i
dzięki niemu dotarła do brzegu. Tam podciągnęła suknię, by
zbadać skaleczenie. Na wewnętrznej stronie lewego uda
zobaczyła długie, poszarpane na brzegach rozcięcie, z którego
obficie ciekła krew. Oderwała brzeg halki i przetarła nim
energicznie ranę, zaciskając z bólu zęby. Drugi kawałek
przycisnęła mocno do brzegów rozcięcia i po kilku minutach
krwawienie ustało. W końcu zabandażowała nogę kawałkiem
lnu.
44
Ból w nodze, wyczerpanie, oszołomienie wywołane głodem
– to zbyt wiele. Położyła się na piasku obok strumienia i
zasnęła.
Obudził ją deszcz. Słońce stało nisko. Las znowu
pociemniał. Nicole gwałtownie podniosła się, a potem zaraz
przyłożyła dłonie do czoła, chcąc powstrzymać ogarniającą ją
słabość. Ból w nodze, pojawiły się mdłości. Całe ciało miała
obolałe, ledwie trzymała się na nogach, ale deszcz przypomniał
jej, że powinna znaleźć jakieś schronienie. Pokryte pęcherzami
stopy piekły niemiłosiernie, lecz szukanie trzewików w
ciemnościach i deszczu nie miałoby sensu.
Szła przez kilka godzin, dopóki siły nie opuściły jej do tego
stopnia, że zobojętniała na ból. Pocięte stopy krwawiły, mimo to
posuwała się dalej. Deszcz ustąpił miejsca zimnej mżawce,
niebawem zaczęło się przejaśniać. Zimne i mokre włosy
oblepiały plecy Nicole, bo dawno już wypadły z nich wszystkie
szpilki.
Nagle zaczęły się do niej zbliżać jakieś dwa wielkie
zwierzęta. Miały wąskie pyski i błyszczące oczy. Cofnęła się,
przywarła do drzewa i patrzyła na nie z przerażeniem.
– Wilki – wyszeptała.
Bestie podeszły bliżej, a ona przytuliła się mocniej do
drzewa. Wiedziała, że nadeszła ostatnia godzina jej krótkiego
życia, że zostanie jeszcze tyle rzeczy, których nigdy nie uda jej
się dokonać.
Wtedy w pobliżu zamajaczył jakiś większy kształt –
człowiek na koniu. Próbowała dojrzeć, czy to coś jest
prawdziwe, czy może należy do świata jej wyobraźni, ale nie
mogła odwrócić głowy.
Mężczyzna, zjawa, czy cokolwiek to było, zeskoczył z
konia i schylił się do ziemi.
– Wynocha stąd! – krzyknął i rzucił kamieniem w psy. Te
odwróciły się i natychmiast uciekły.
Mężczyzna podszedł do Nicole.
– Dlaczego, u diabła, nie kazała pani im po prostu odejść?
45
Nicole popatrzyła na niego. Głosu Claytona Armstronga
nawet w ciemnościach nie dałoby się z żadnym innym pomylić.
– Myślałam, że to wilki – szepnęła.
– Wilki! – parsknął. – Daleko im do tego. Zwykłe kundle
szukające padliny. Mam dość. Dość już tych bzdur. Jedzie pani
ze mną.
Odwrócił się, przypuszczając, że Nicole podąży za nim. Ona
zaś nie miała sił, by mu się sprzeciwić. Nie miała już sił na nic.
Odsunęła jedną stopę od pnia. Potem nogi ugięły się pod nią i
zemdlała.
4
Clay ledwo zdążył chwycić ją, by nie upadła. Przeklinał
głupotę kobiet, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że Nicole
jest nieprzytomna. Jej nagie ramiona były zimne i mokre.
Ukląkł, oparł Nicole sobie na piersi i okrył swoim płaszczem.
Gdy ją podnosił, zdziwił się, że jest aż tak lekka. Posadził ją
przed sobą na koniu.
Podróż na plantację trwała długo.
Nicole starała się trzymać prosto, by nie dotykać Claya.
Mimo wyczerpania wyczuwała jego wściekłość.
– Oprzyj się, odpocznij. Obiecuję, że cię nie ugryzę.
– Nie – szepnęła. – Ty mnie nienawidzisz. Powinieneś był
zostawić mnie wilkom. Tak byłoby lepiej dla wszystkich.
– Mówiłem ci, że to nie wilki i że cię nie nienawidzę.
Uważasz, że traciłbym tyle czasu na poszukiwania, gdybym cię
nienawidził? No, oprzyj się.
Obejmujące ją ramiona były duże i silne, a gdy położyła
głowę na jego piersi, zdała sobie sprawę, jak bardzo zatęskniła
za bliskością drugiego człowieka. Wspomnienia wydarzeń
ostatnich dni całkowicie zawładnęły jej umysłem. Wydawało jej
46
się, że płynie przez rzekę i ścigają ją czerwone trzewiki. Buty
miały czerwone oczy i warczały na nią.
– Cicho już, cicho. Jesteś bezpieczna. Ani wilki, ani buty
cię nie dosięgną. Jestem z tobą i nic ci nie grozi.
Nawet przez sen usłyszała ten głos i rozluźniła się czując, że
Clay głaszcze ją po ramieniu łagodnie i ciepło.
Gdy zatrzymali się, ujrzała spory dom. Clay zsiadł z konia i
wyciągnął ręce do Nicole. Odświeżona snem, starała się
zachowywać godnie.
– Dziękuję. Nie potrzebuję pomocy – powiedziała i
próbowała zsiąść z konia.
Ale słabe, wyczerpane wędrówką, wygłodzone ciało
zdradziło ją, toteż opadła ciężko na Claya. On tylko lekko się
pochylił i chwycił ją pewnie.
– Sprawiasz więcej kłopotów niż sześć innych kobiet
razem wziętych – skomentował, niosąc ją do domu.
Zamknęła oczy i oparła się o niego czując mocne, rytmiczne
bicie jego serca.
W domu Clay posadził Nicole na wielkim, skórzanym
fotelu, otulił szczelniej płaszczem i podał jej szklankę brandy.
– Masz tu siedzieć i wypić to. Rozumiesz? Wrócę za kilka
minut. Muszę zająć się koniem. Jeśli się stąd ruszysz, zanim
przyjdę, przełożę cię przez kolano i zbiję. Czy to jasne?
Skinęła głową. Clay wybiegł. Było dość ciemno, ale Nicole
odgadła, że pokój w którym się znajduje, jest biblioteką,
ponieważ pachniało w nim skórą, tytoniem i olejem lnianym.
Nabrała powietrza w płuca. Pokój zdecydowanie musiał należeć
do mężczyzny. Popatrzyła na szklankę pełną brandy. Upiła mały
łyk. Pyszne! Tak dawno nie miała nic w ustach. Gdy zrobiło jej
się cieplej, zaczerpnęła drugi łyk. Dwudniowy post wyczerpał
ją, więc brandy natychmiast uderzyła jej do głowy. Gdy wrócił
Clay, uśmiechała się przewrotnie, kołysząc w palcach
kryształową szklankę.
47
– Już nie ma – powiedziała. – Nie ma ani kropelki. –
Język nie plątał jej się tak jak zwykłemu pijakowi, ale wyraźnie
była podchmielona.
Clay odebrał od niej naczynie.
– Jak długo nie jadłaś?
– Dni, tygodnie, lata... nigdy, zawsze.
– Tego mi było trzeba – mruknął. – Druga w nocy i pijana
kobieta na karku. No, wstawaj! Zjemy coś.
Chwycił ją za rękę i pociągnął w górę. Zraniona noga
odmówiła
jej
posłuszeństwa.
Nicole
uśmiechnęła
się
przepraszająco, bo bezwładnie opadła na mężczyznę.
– Skaleczyłam się w nogę.
Wziął ją na ręce.
– Skaleczyły cię czerwone buty czy wilki? – zapytał
sarkastycznie.
Zachichotała, ocierając się policzkiem o jego szyję. - To
były psy? Czy czerwone buty naprawdę mnie goniły?
– Psy były prawdziwe, tylko buty ci się przyśniły.
Mówisz przez sen. Teraz bądź cicho, bo inaczej obudzisz cały
dom.
Czuła się tak cudownie lekka. Przytuliła się i objęła go za
szyję. Zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała:
– Czy ty naprawdę jesteś tym okropnym panem
Armstrongiem? Nie przypominasz go. Jesteś moim rycerzem-
wybawcą i nie możesz być tym okropnym człowiekiem.
– Uważasz, że jest aż tak zły?
– O, tak – potwierdziła stanowczo. – Powiedział, że
jestem złodziejką. Powiedział, że ukradłam czyjeś suknie. I miał
rację! Zrobiłam to rzeczywiście. Ale mu pokazałam!
– Co zrobiłaś? – zapytał cicho Clay.
– Byłam bardzo głodna i zobaczyłam jabłka w sadzie, ale
ich nie wzięłam. Nie ukradłam ich. Nie jestem złodziejką.
– Głodziłaś się po to, żeby mu udowodnić, że nie jesteś
złodziejką?
– Sobie też. Ja też się liczę.
48
Clay podszedł w milczeniu do drzwi w końcu korytarza.
Otworzył je i ruszył do przylegającej do głównego budynku
kuchni.
Nicole podniosła głowę opartą na jego ramieniu i głośno
wciągnęła powietrze przez nos.
– Co tak pachnie?
– Kapryfolium – odrzekł krótko.
– Daj mi – zażądała. – Mógłbyś mnie tam zanieść, żebym
sobie urwała kawałek?
Powstrzymał się od komentarza i usłuchał.
Ceglaną ścianę długości dwóch metrów porastało wonne
kapryfolium. Nicole oderwała sześć gałązek, zanim Clay
pohamował ją i zaniósł do kuchni. Posadził kobietę na dużym
stole na środku pomieszczenia, jakby była małym dzieckiem.
Rozpalił ogień.
Rozleniwiona Nicole bawiła się leżącymi na kolanach
gałązkami.
Odwróciwszy się od kuchni, Clay zauważył, że suknia
Nicole jest podarta i brudna, a nagie, pocięte kamieniami stopy
krwawią. W długich włosach opadających w nieładzie na plecy,
igrały błyski płonącego ognia. Wyglądała na nie więcej niż
dwanaście Jat. Zauważył na sukni jakąś ciemniejszą plamę.
– Co sobie zrobiłaś? – zapytał szorstko. – To wygląda na
krew.
Popatrzyła na niego zaskoczona, jakby nie pamiętała, że on
tu jest.
– Wywróciłam się – powiedziała po prostu i przyjrzała
mu się uważniej. – Ty jesteś panem Armstrongiem. Wszędzie
poznałabym ten ton. Powiedz, czy ty się czasem uśmiechasz?
– Tylko wtedy, gdy mam do tego jakiś powód, a teraz go
nie mam – odrzekł, opierając sobie na biodrze jej stopę.
Podwinął suknię, by obejrzeć ranę.
– Czyja naprawdę jestem dla pana takim ciężarem, panie
Armstrong?
49
Na pewno nie jesteś uosobieniem spokoju. – Delikatnie
odwinął pas zakrwawionego lnu. – Przepraszam – powiedział,
gdy skrzywiła się i chwyciła go n\ ramię.
Rana była brudna, ale nie głęboka. Wystarczy ją porządnie
umyć, a zagoi się szybko. Położył Nicole na boku i poszedł
zagrzać wodę.
– Janie mówiła, że szaleje za tobą połowa kobiet w
Wirginii. To prawda?
– Janie za dużo mówi. Lepiej dam ci jeść. Wiesz, że jesteś
pijana?
– W życiu nie byłam pijana – odpowiedziała z całą
godnością, na jaką było ją stać.
Proszę, zjedz to. – Podał jej grubą pajdę chleba
posmarowaną masłem. Skupiła się najedzeniu.
Clay napełnił miskę ciepłą wodą i zabrał się do
przemywania rany. Pochylał się nad nią, gdy nagle otworzyły
się drzwi.
– Panie Clay! Gdzie się pan podziewał przez całą noc I co
pan robi w mojej kuchni? Wie pan, że tego nie lubię.
Pouczenia kolejnej kobiety, która u niego pracowała, Były
ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Jeszcze dźwięczały mu
w uszach słowa Janie. Krzyczała na niego przez dobrą godzinę
tylko dlatego, że pisał list z przeprosinami do Bianki, żeby
dostarczyć go na fregatę, która miała niebawem odpłynąć,
podczas gdy Nicole błądziła po lesie.
– Maggie, to jest moja... żona. – Po raz pierwszy użył
tego słowa.
– Aha – zainteresowała się Maggie. – Czy to ta, która
zgubiła się w lesie, jak mówiła Janie?
– Wracaj do łóżka, Maggie. – Clay starał się zachować
spokój.
Nicole obejrzała się przez ramię, podniosła w geście
powitania dłoń, w której trzymała chleb i powiedziała:
– Bonjour, madame.
50
– Czy ona nie mówi po angielsku? – zapytała scenicznym
szeptem Maggie.
– Nie, nie mówię – odrzekła Nicole i odwróciła się od niej
z błyskiem w oczach.
Clay podniósł się i rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, a
potem ujął Maggie za rękę i zaprowadził do drzwi.
– Wracaj do łóżka. Ja się nią zajmę. Możesz być pewna,
że sobie poradzę.
– Jestem pewna. Nieważnie, jakim mówi językiem;
wygląda na tak szczęśliwą, jak tylko może być kobieta.
Groźne spojrzenie Claya kazało jej opuścić kuchnię.
– Jesteśmy małżeństwem, tak? – zapytała Nicole,
oblizując resztki masła z palców. – Czy ja wyglądam na
szczęśliwą?
Clay wylał brudną wodę do wiadra i ponownie napełnił
miskę.
– Większość pijaków jest szczęśliwa – mruknął i powrócił
do obmywania rany.
Nicole dotknęła jego włosów, a on podniósł na chwilę
głowę, po czym pochylił się znowu.
– Przykro mi, że nie dostałeś tej, której chciałeś.
Naprawdę nie zrobiłam tego specjalnie. Chciałam namówić
kapitana, żeby zawrócił, ale się nie zgodził.
– Wiem. Nie musisz mi nic wyjaśniać. Janie mi wszystko
powiedziała. I nie martw się. Porozmawiam z sędzią i wkrótce
będziesz mogła wrócić do domu.
– Do domu – szepnęła. – Oni spalili mój dom... – urwała i
rozejrzała się. – To twój dom?
Wyprostował się.
– Jego część.
– Jesteś bogaty?
– Nie. A ty?
– Też nie.
Uśmiechnęła się do niego, ale odwrócił się, by wziąć
ogromną patelnię wiszącą przy kuchni. W milczeniu patrzyła,
51
jak roztopił na niej masło i wbił pół tuzina jajek. Potem sięgnął
po następną i zabrał się do smażenia plastrów szynki. W końcu
dołożył do tego posmarowany masłem chleb.
Po kilku minutach pojawił się na stole półmisek pełen
dymiącej jajecznicy z grzankami.
– Nie zjem tyle – powiedziała Nicole stanowczo.
– Więc ci pomogę. Przegapiłem kolację. Podniósł ją i
posadził na krześle.
– Przeze mnie nie jadłeś kolacji?
– Nie. Przeze mnie i mój charakter – wyjaśnił, nakładając
jajecznicę na talerze.
– Masz okropny charakter, prawda? Byłeś dla mnie
bardzo niegrzeczny.
– Jedz! – rozkazał.
Jajecznica była wyśmienita.
– Jednak powiedziałeś mi coś miłego – powiedziała nagle
rozmarzona. – Że wiem, jak zadowolić mężczyznę. To był
komplement, prawda?
Popatrzył na jej usta w taki sposób, że się zarumieniła.
Jedzenie otrzeźwiło ją nieco, ale fizyczna bliskość Claya i
rozgrzewająca jej ciało brandy sprawiały, że wspomnienie
pierwszego spotkania z Clayem było wciąż żywe w jej pamięci.
– Proszę mi powiedzieć, panie Armstrong, czy istnieje
pan także w dzień, czy jest pan tylko nocną zjawą, czymś, co
wymyśliłam?
Nie odezwał się. Jadł i przyglądał się Nicole. Gdy skończyli,
Clay odstawił talerze i dolał wody do miski. Bez słowa posadził
Nicole na stole.
Była bardzo zmęczona i śpiąca.
– Przez pana czuję się jak jakaś rzecz. Jakbym nie miała
rąk ani nóg.
– Masz jedne i drugie, ale wszystkie brudne. – Zaczął
namydlać jej rękę.
Przesunęła palcami po bliźnie przebiegającej łukiem tuż
koło jego oka.
52
– Jak to się stało?
– Upadłem, gdy byłem dzieckiem. Daj drugą rękę.
Westchnęła.
– Myślałam, że to coś bardziej romantycznego, jakaś
pamiątka z wojny o niepodległość.
– Przykro mi, że cię rozczarowałem. To była tylko
zabawa w wojnę.
Pogłaskała go namydloną ręką po policzku i zarysie szczęki.
– Dlaczego się dotąd nie ożeniłeś?
– Ożeniłem. Z tobą. Mam rację?
– Ale to się nie liczy. To nie jest prawdziwe małżeństwo.
Nawet nie byłeś na ślubie. Był tylko ten Frank. Pocałował mnie,
wiesz? Powiedział, że ma nadzieję, że nie wyjdę za ciebie za
mąż, a wtedy będzie mógł mnie pocałować jeszcze raz.
Powiedział, że mam usta odwrócone do góry nogami. Ty tak nie
uważasz?
Popatrzył na jej wargi i znieruchomiał, by za chwilę zacząć
namydlać jej twarz. Bez słowa.
– Nikt mi dotąd nie mówił, że jestem brzydka. Nie
wiedziałam. – Łzy napłynęły jej do oczu. – Przykro mi, że nie
podobało ci się, jak mnie całowałeś i że było śmiesznie zamiast
tak, jak trzeba.
– Czy przestaniesz wreszcie mówić? – Przerwał jej
gniewnie Clay, ale gdy spłukiwał jej twarz, zobaczył łzy i
odgadł, że jeszcze nie wytrzeźwiała. Pocieszał się, że to tylko
brandy i Nicole nie zawsze jest taka naiwna. – Nie, twoje usta
nie są brzydkie – powiedział w końcu.
– Nie są do góry nogami?
Wycierał jej ręce i twarz.
– Są oryginalne. A teraz bądź cicho, to zaniosę cię do
twojego pokoju, żebyś się mogła wyspać – zarządził, biorąc ją
na ręce.
– Moje kwiatki!
53
Westchnął i schylił się, żeby je mogła wziąć ze stołu.
Zaniósł ją do domu, potem na górę po schodach do sypialni.
Przytuliła się do niego.
– Mam nadzieję, że już taki zostaniesz i nie zmienisz się
w tego drugiego. Obiecuję, że nie będę już kradła. Nie
odpowiedział. Otworzył drzwi sypialni, wszedł do środka.
Kładąc ją na łóżku, stwierdził, że jej suknia jest nadal mokra.
Półprzymknięte, zmęczone oczy Nicole powiedziały mu, że
sama nie będzie się w stanie rozebrać. Klnąc pod nosem, zaczął
zdejmować z niej podartą suknię i halkę. Nie mógł sobie
poradzić z guzikami, szarpnął materiał.
Jej ciało było piękne. Wąskie biodra i talia, bezwstydnie
uniesione piersi. Poszedł do garderoby po rocznik, klnąc na
czym świat stoi. Czy ona uważa, że on jest z kamienia?!
Najpierw musiał obmyć jej udo, a teraz miał wytrzeć ją całą jak
małe dziecko. A ona przecież wcale nie wyglądała jak dziecko!
Rozbudziło ją energiczne wycieranie. Gdy uśmiechnęła się
zadowolona, przykrył Nicole kołdrą i odetchnął z ulgą.
Odwrócił się, by wyjść, ale chwyciła go za rękę.
– Panie Armstrong – powiedziała sennie – dziękuję, że
mnie pan znalazł.
Pochylił się i odgarnął jej włosy z czoła.
-- To ja powinienem przepraszać, że pani przeze mnie
uciekła. Teraz już proszę spać, porozmawiamy jutro.
Nie puściła jego ręki.
– Powiedz. Nie podobało ci się, gdy mnie całowałeś? Czy
ty też czułeś, że mam usta do góry nogami?
Zza okna docierało do pokoju słabe światło wstają-i ego
dnia. Clay widział gęste włosy Nicole rozrzucone na poduszce.
Wspomnienie tamtego pocałunku zdecydowanie nie było
przykre. Nachylił się, by pocałować ją lekko, ale jej usta były
tak kuszące, że nie mógł się pohamować. Chwycił delikatnie
zębami górną wargę i pieścił językiem. Nicole przyciągnęła go
do siebie, objęła mocno za szyję i rozchyliła usta.
54
Clay stracił panowanie nad sobą, lecz już po chwili
zdecydowanie odepchnął Nicole i poprawił kołdrę. Nicole
uśmiechała się marzycielsko z zamkniętymi oczyma.
– Nie, ty nie uważasz, że są brzydkie – wymamrotała.
Wstał i wyszedł z pokoju. Zamierzał pójść do sypialni, ale
wiedział, że nie zaśnie. Potrzebował teraz kąpieli w lodowatym
strumieniu, a potem dnia pełnego ciężkiej pracy. Z tą myślą
poszedł w kierunku stajni.
Pierwszą rzeczą, którą Nicole zauważyła zaraz po
obudzeniu się, było słońce. Drugą – potworny ból głowy.
Usiadła ostrożnie i przyłożyła dłonie do skroni. Podciągnęła
kołdrę, zastanawiając się, dlaczego jest naga. Dostrzegła swoją
suknię, która podarta leżała obok łóżka.
Starała się zebrać myśli. Przypomniała sobie Claytona
rzucającego kamieniem w psy i wsadzającego ją na konia.
Podróż była ledwie cieniem wspomnienia, reszta – białą plamą.
Rozejrzała się i stwierdziła, że musi znajdować się w
sypialni w Arundel Hall. Pokój był piękny, duży i jasny, o
dębowej podłodze i białych ścianach. Nad dwojgiem drzwi i
trzema oknami wyrzeźbiono proste choć eleganckie fryzy. Jedną
ze ścian zajmował kominek, po przeciwnej stronie pokoju
zbudowano szerokie siedzisko-skrzynię. Łóżko otaczały
zawieszone na czterech słupach zasłony z takiego samego
białego płótna w ciemnoniebieskie wzory, z jakiego uszyto
pokrycie ławy. Przed kominkiem znajdował się wielki,
granatowy fotel, dalej – białe krzesło w stylu Chippendale'a.
Drugie, wraz z niewielkim stolikiem na trzech nogach, stało w
pobliżu łóżka. Szafa w tym samym stylu oraz orzechowy
sekretarzyk
intarsjowany
jaworem
falistym
uzupełniały
wyposażenie pokoju.
Przeciągając się, Nicole stwierdziła, że ból głowy stopniowo
ją opuszcza. Odrzuciła kołdrę i podeszła do szafy. Wisiały w
niej wszystkie suknie, które uszyły z .Janie. Uśmiechnęła się na
ten gest powitania; miała wrażenie, że ten pokój przygotowano
specjalnie dla niej.
55
Wśliznęła się w cienką, bawełnianą halkę haftowaną w
pączki róż i narzuciła na nią suknię z indyjskiego muślinu. Talię
przepasała szeroką, aksamitną wstążką. Dekolt przykryła
cieniutka gaza. Nicole odrzuciła włosy do tyłu i przewiązała
zieloną, aksamitną wstążką, taką samą, jaką wcześniej związała
suknię.
Przystanęła przed południowym oknem wychodzącym na
ogród i rzekę. Spodziewała się zobaczyć typowy angielski park i
otworzyła usta w zdumieniu. Prawie wieś.
Po lewej stronie stało sześć budynków połączonych z
domem ceglanym murem. Z dwóch kominów uchodził dym. Po
prawej było więcej zabudowań, w większości ukrytych pod
rozłożystymi orzechowcami.
Na wprost znajdował się przepiękny ogród, poprzecinany
regularnymi ścieżkami obrzeżonymi wysokimi ścianami
angielskiego bukszpanu. W środku błyszczała wyłożona
mozaiką sadzawka, na prawo zaś – biała altana ukryta w cieniu
dwu magnolii. Obok wygospodarowano miejsce na grządki z
kwiatami i warzywami otoczone ceglanym murem porośniętym
kapryfolium.
Za ogrodem teren opadał stromo, ustępując miejsca polom
obsianym bawełną, pszenicą, jęczmieniem i czymś, co
przypominało tytoń. Dalej płynęła rzeka. Wszędzie widać było
stodoły, szopy i ludzi zajętych swoją pracą.
Wdychając słodkie, letnie powietrze przesycone zapadłem
wielu roślin, Nicole z ulgą stwierdziła, że ból głowy ustąpił.
Zapragnęła obejrzeć to wszystko z bliska. Nicole! – zawołał ktoś
nagle.
Uśmiechnęła się i pomachała do Janie. Zejdź, żeby coś
zjeść.
Uświadomiła sobie, że jest straszliwie głodna. W hallu
znajdowało się kilka portretów, krzeseł i dwa stoły.
Gdziekolwiek zwróciła oczy, widziała rzeczy proste i
piękne. Schody kończyły się na parterze zwieńczone uroczym,
56
rzeźbionym, podwójnym łukiem. Janie pojawiła się, gdy Nicole
przystanęła, zastanawiając się, dokąd ma pójść.
– Dobrze spałaś? Gdzie cię Clay znalazł? Dlaczego tak
nagle uciekłaś? Clay nie chciał mi powiedzieć, czym cię obraził,
ale przypuszczam, że było to coś strasznego. Zeszczuplałaś.
Nicole z uśmiechem podniosła ręce w geście poddania.
– Umieram z głodu. Powiem ci, ile będę mogła,
podwarunkiem że dasz mi coś do jedzenia.
– Oczywiście! Nie powinnam cię tu zatrzymywać.
Nicole poszła za nią do drzwi prowadzących do ogrodu.
Wybudowano tam ośmiokątny portyk, od którego rozchodziły
się trzy linie schodów. Janie wyjaśniła, że te po prawej stronie
prowadzą do gabinetu Claya i do stajni, centralne – do
cienistych, tajemniczych ścieżek ogrodu. Janie skręciła w lewo,
w kierunku zabudowań kuchni.
Kucharka nazywała się Maggie. Ta rosła kobieta o rudych,
kędzierzawych włosach była – jak zresztą większość
pracowników Claya – kiedyś oficjalnie zatrudnioną służącą, a
teraz, gdy wygasła jej umowa, zdecydowała się pozostać w
Arundel Hall.
– Co z pani nogą? – zapytała Maggie. – Nie zagoiła się
chyba mimo tak czułej opieki, jaką miała pani ostatniej nocy?
Nicole popatrzyła na nią zdziwiona i już chciała zapytać, co
znaczą te słowa, gdy wtrąciła się Janie:
– Bądź cicho, Maggie! – Można było jednak wyczuć w jej
głosie ślad jakiegoś cichego porozumienia. Popchnęła Nicole w
stronę stołu, by uciąć dalszą rozmowę.
Maggie napełniła talerz Nicole. Znalazły się na nim jajka,
szynka, maślane bułeczki, pudding jaśminowy, pieczone jabłka.
Nicole udało się zjeść zaledwie połowę tego wszystkiego.
Zaczęła przepraszać, że reszta przez nią się zmarnuje. Maggie ze
śmiechem uświadomiła jej, że trzy razy dziennie musi wydawać
posiłki dla sześćdziesięciu osób i na pewno nic się tutaj nie
wyrzuca.
57
Po śniadaniu Janie pokazała Nicole „przyległości”, jak
nazywano część zabudowań gospodarczych plantacji. Zaraz za
kuchnią znajdowało się pomieszczenie, gdzie ubijano masło i
dojrzewały sery, dalej – długi, wąski budynek, w którym
pracowało trzech tkaczy. Obok była pralnia z baliami i kostkami
mydła. Baraki pracowników zamieszkiwali niewolnicy z Haiti,
robotnicy związani umowami i pracownicy sezonowi. Palarnia i
wytwórnia słodu znalazły miejsce za kuchnią.
Z kuchni prowadziła ścieżka do ogrodu warzywnego, gdzie
jakiś człowiek z trójką dzieci pielił chwasty. Janie przedstawiała
wszystkim Nicole jako panią Armstrong. Ta dwa razy
próbowała zaprotestować, mówiąc, że jej pobyt jest ograniczony
czasowo i jest tu jedynie gościem.
Janie udawała głuchą, mrucząc tylko, że Clay jest taki sam
jak każdy mężczyzna i jeszcze się doigra.
Za częścią ogrodu, którą Nicole miała poznać później sama,
znajdował się kantor Claya, spory ceglany budynek ocieniony
klonami. Janie nie chciała jej tam zaprowadzić, ale uśmiechała
się widząc, jak Nicole zagląda przez okno do środka. Pod
cedrami stały baraki robotników, chłodnia, skład, domy
ogrodnika i zarządcy, stajnia, powozownia, garbarnia, warsztat
ciesielski i bednarski.
W końcu, już na szczycie wzgórza, tuż przy skarpie, Nicole
złapała się za głowę.
– To rzeczywiście jest gospodarstwo. – W uszach
dźwięczały jej jeszcze wyjaśnienia Janie.
Ta uśmiechnęła się z dumą.
– Tak musi być. Można się stąd wydostać właściwie tylko
przez morze lub rzekę. Clay ma nawet dwudziestostopowy
żaglowiec. Daleko na północy są miasta podobne do
angielskich, ale tu każdy plantator musi być samowystarczalny.
Nie widziałaś jeszcze wszystkiego. Tam jest zagroda dla krów i
gołębnik, trochę dalej kurnik. Poza tym nie widziałaś nawet
połowy robotników. Są tam.
58
Nicole zobaczyła na polu około pięćdziesięciu ludzi, część z
nich na koniach.
– O, jest Clay. – Janie wskazała mężczyznę w szerokim,
słomkowym kapeluszu, siedzącego na wysokim, czarnym koniu.
– Był tam już przed świtem. – Rzuciła Nicole znaczące
spojrzenie.
Najwyraźniej chciała dowiedzieć się czegoś o tym, co stało
się ostatniej nocy.
Nicole zaś nic nie mogła jej powiedzieć, ponieważ sama
niewiele pamiętała.
– A czym ty się tutaj zajmujesz?
– Nadzoruję pracę w tkalni. Maggie odpowiada za
kuchnię, a ja za farbiarnię, tkalnię i przędzalnię. Musimy tu
robić derki, koce, ubrania, a nawet płótno potrzebne do wyrobu
sera.
Nicole odwróciła się, by popatrzeć na dom. Dzięki idealnym
proporcjom był piękny w swej prostocie. Miał tylko około
dwudziestu metrów długości, ale delikatne fryzy nad drzwiami i
oknami nadawały mu elegancki charakter. Dwie pełne
kondygnacje oraz mansarda z kilkoma oknami. Jedynym
odstępstwem od prostoty był ośmiokątny, uroczy portyk.
– Chcesz zobaczyć coś jeszcze? – zapytała Janie.
– Chciałabym zobaczyć dom. Znam tylko jeden pokój.
Czy reszta jest równie piękna jak ta sypialnia?
– Umeblowanie całego domu zostało zamówione przez
matkę Claya. Przed wojną, oczywiście. – Janie ruszyła w stronę
domu aleją między rzędami bukszpanu. – Muszę cię jednak
ostrzec, że w ciągu ostatniego roku Clay zapuścił dom.
Gospodarstwo utrzymuje w idealnym stanie, ale twierdzi, że na
dom szkoda mu czasu. Nie dba o to, co je i gdzie śpi. Większość
nocy spędza pod drzewem w polu, bo nie chce mu się iść do
domu.
Gdy weszły do domu, Janie przeprosiła ją, że powinna już
wracać do tkalni, bo czeka na nią praca.
59
Nicole była zadowolona, że nie musi się spieszyć. Na parter
składały się cztery duże pokoje i dwa przedpokoje, z których
jeden przechodził w wyłożone kobiercem schody i służył do
przyjmowania gości. Wąskie przejście łączyło go z jadalnią i
pokojem porannym oraz częścią kuchenną domostwa.
Na ogród wychodziły okna salonu i pokoju porannego, w
przeciwnym kierunku, na północ, na rzekę – okna biblioteki i
jadalni.
Przyjrzawszy się pobieżnie każdemu z pomieszczeń, Nicole
doszła do wniosku, że osoba, która je urządziła, wykazała się
umiarem, ale i smakiem. Pokoje były skromne, lecz każdy z
mebli stanowił godny przykład sztuki użytkowej.
Biblioteka zdradzała męską rękę: ciemne, orzechowe półki
wypełnione książkami w skórzanej oprawie. Sporą część
pomieszczenia zajmowało ciężkie orzechowe biurko. Przed
kominkiem stały dwa czerwone, skórzane fotele.
Jadalnię charakteryzowały akcenty wschodnie. Ściany
pokrywała ręcznie malowana jedwabna tapeta o delikatnym
zielonym wzorze gdzieniegdzie ozdobionym delikatnymi
rysunkami ptaków. Wszystkie meble zrobione były z mahoniu.
Salon robił imponujące wrażenie. Wychodzące na południe
okna czyniły go jasnym i miłym. Krzesła pokrywała tapicerka z
różowego aksamitu. Obita satyną w zielono-różowe pasy kanapa
stała bokiem do kominka. Na ścianach przybito bladoróżową
tapetę wykończoną u góry ciemniejszym pasem. W rogu
przysiadło niewielkie palisandrowe biurko.
Ale najbardziej podobał się Nicole pokój poranny. Był
żółto-biały. Na ciężkich, białych zasłonach wyhaftowano żółte
pączki róż. Ściany pomalowano na biało. Kanapa i trzy krzesła
pokryte były bawełnianym materiałem w białe i złote pasy. Pod
jedną ze ścian stał wiśniowy szpinet na cienkich nóżkach, a przy
nim stołek. Wyżej wisiały dwa pozłacane świeczniki.
Wszystko jednak było brudne. Te przepiękne pokoje
wyglądały tak, jakby od lat nikt do nich nie wchodził.
Zmatowiałą politurę mebli pokrywała gruba warstwa kurzu,
60
szpinet był rozstrojony, a zasłony i kilimy – ciężkie od nabitego
w nie kurzu. Przykro było patrzeć na tak zaniedbany dom.
Nicole przystanęła w hallu, by przyjrzeć się schodom. Miała
chęć obejrzeć resztę domu, ale czuła, że nie zniesie już widoku
brudnych, zaniedbanych mebli.
Spojrzawszy na swą muślinową suknię, Nicole ruszyła
korytarzem w kierunku kuchni. Może u Maggie znajdzie się
jakiś fartuch, a w pralni – mydło do prania. Przypomniała sobie
słowa Janie, że Clay nie dba o to, co je. W pomieszczeniu, gdzie
robiono masło i sery, dojrzała coś, co wyglądało tak, jakby od
lat nikt tego nie używał – maszynkę do lodów. Może Maggie
wygospodaruje trochę śmietany i jajek oraz namówi dziecko,
które zechce kręcić korbą?
Nicole dość późno zaczęła przebierać się do obiadu.
Włożyła szafirową jedwabną suknię z długimi, obcisłymi
rękawami i głęboko wyciętym dekoltem. Może nawet zbyt
głęboko – pomyślała, przeglądając się w lustrze. Ale
uśmiechnęła się jeszcze raz bezskutecznie próbując podciągnąć
materiał. Nareszcie pan Armstrong zobaczy ją w czymś, co nie
jest brudne i podarte.
Drgnęła, gdy zapukano do drzwi.
Usłyszała męski głos, niewątpliwie należący do Claya.
– Czy moglibyśmy zobaczyć się w bibliotece?
Zaraz potem jego ciężkie buty zastukały o drewnianą
posadzkę. Po chwili umilkły, stłumione dywanem na schodach.
Nicole miała tremę przed tym pierwszym prawdziwym ich
spotkaniem. Wyprostowała się, przypominając sobie słowa
matki, że mimo wszelkich obaw i przeciwności losu kobietę
zawsze powinna cechować odwaga, która jest dla niej równie
ważna jak dla mężczyzny. Zeszła po schodach.
Otwarte
drzwi
biblioteki
ukazywały
oświetlone
zachodzącym słońcem wnętrze. Clayton stał za biurkiem, na
którym leżała otwarta książka. Milczał, a mimo to jego
obecność była wyraźnie wyczuwalna.
– Dobry wieczór panu – powitała go spokojnie Nicole.
61
Czytał jeszcze przez chwilę, po czym zamknął książkę.
– Proszę usiąść. Sądzę, że powinniśmy porozmawiać o
tej... sytuacji. Czy przed kolacją mogę zaproponować coś do
picia? Może wytrawne sherry?
– Nie, dziękuję. Obawiam się, że mam dość słabą głowę –
odpowiedziała Nicole, siadając w jednym ze skórzanych foteli.
Nie wiedzieć czemu po tych słowach brew Claytona
powędrowała do góry. Nicole widziała go teraz dużo wyraźniej
niż przedtem. Na jego twarzy malowała się powaga, mocno
zacisnął usta. Zmarszczka pomiędzy brwiami sprawiała, że jego
ciemne oczy nabrały smutnego wyrazu.
Clay nalał sobie sherry.
– Mówi pani bardzo ładnie po angielsku. Prawie bez
obcego akcentu.
– Dziękuję. Przyznaję, że czasem kosztuje mnie to wiele
pracy. Zbyt często myślę po francusku i tłumaczę na angielski.
– Ale czasem się pani chyba zapomina?
Zdumiała się.
– Tak, to prawda. Gdy jestem zmęczona lub...
zdenerwowana. Wtedy wracam do mojego ojczystego języka.
Usiadł za biurkiem, otworzył skórzaną teczkę i wyjął jakieś
papiery.
– Sądzę, że powinniśmy wyjaśnić nasze sprawy. Gdy
Janie opowiedziała mi o tym, co się stało, wysłałem gońca do
zaprzyjaźnionego prawnika, z listem opisującym niezwykłe
okoliczności zawarcia małżeństwa i prośbą o poradę.
Nicole skinęła głową. Zaczął działać jeszcze przed
powrotem do domu.
– Dziś przyszła odpowiedź. Zanim powiem, co ona
zawiera, chciałbym zadać pani kilka pytań. Ile osób
uczestniczyło w ceremonii?
– Trzy. Kapitan, który ją prowadził, bosman, który pana
zastępował, i doktor jako świadek.
– A co z drugim świadkiem? Na akcie jest jeszcze jeden
podpis.
62
– W kabinie było nas tylko czworo.
Clay
pokiwał
głową.
Niewątpliwie
podpis
został
sfałszowany lub złożony później. To kolejny nielegalny element
całej sprawy.
– A Frank, ten człowiek, który pani groził? Czy zrobił to
w obecności doktora?
Nicole zdziwiła się, że Clay zna imię bosmana i wie, że to
właśnie on jej groził.
– Tak. To wszystko wydarzyło się w kajucie kapitana w
ciągu kilku minut.
Clay wstał i przeszedł przez pokój; usiadł tuż przed nią.
Nadal miał na sobie robocze ubranie: ciemne spodnie, wysokie
buty i białą, lnianą koszulę rozpiętą pod szyją. Wyciągnął przed
siebie nogi.
– Tego się obawiałem – stwierdził.
Uniósł kieliszek sherry, przez chwilę obracał go w palcach,
a potem popatrzył na Nicole. Przesunął wzrok z jej twarzy na
głębokie wycięcie jedwabnej sukni odsłaniające jędrne piersi.
Nicole, choć napominała się w duchu, że ma nie
zachowywać się jak dziecko, odruchowo zasłoniła się dłonią.
– Prawnik przysłał mi rozprawę na temat obowiązujących
w Anglii praw dotyczących małżeństwa. Obawiam się, że nie
tracą one swej ważności i w Ameryce. Wymienione są tam
przyczyny, dla których można starać się o unieważnienie
małżeństwa. Na przykład choroba umysłowa lub bezpłodność.
Przypuszczam, że pani jest zdrowa zarówno na ciele jak i na
umyśle. – W jego oczach znów pojawił się błysk.
Nicole uśmiechnęła się lekko.
– Tak sądzę.
– A zatem jedynym wyjściem z tej sytuacji jest
udowodnienie, że do poślubienia mnie została pani zmuszona
siłą. – Nie pozwolił sobie przerwać. – Przy czym kluczem do
całej sprawy jest słowo „udowodnienie”. Musimy przestawić
świadka, który zezna, że działała pani pod przymusem.
63
– A moje słowo nie wystarczy? Lub pańskie? Sam fakt, że
nie jestem Bianką Maleson ma przecież znaczenie.
– Gdyby pani podpisała się jej nazwiskiem, a nie swoim,
byłyby jakieś szanse. Widziałem świadectwo ślubu, a na nim
podpis: Nicole Courtalain. Zgadza się?
Pomyślała o chwili zawahania w kajucie kapitana.
– A co z doktorem? Był dla mnie miły. Czy nie może być
świadkiem?
– Mam nadzieję, że może. Problem polega na tym, że
doktor przebywa na statku płynącym do Anglii. Na fregacie,
którą ładowano, gdy przyjechaliście. Wysłałem za nim
umyślnego, ale cała sprawa zajmie kilka miesięcy. Dopóki nie
będzie świadka, sąd nie unieważni małżeństwa. Nazywają to
mariażem w majestacie prawa. – Dopił sherry i postawił
kieliszek na brzegu stołu.
Gdy powiedział, co miał do powiedzenia, zapadła cisza.
Nicole pochyliła głowę, przyglądając się swoim dłoniom.
– Ma pan zatem związane ręce tym małżeństwem.
– Oboje mamy związane ręce. Janie powiedziała mi o
pani planach przystąpienia do spółki z kuzynką i o tym, że
pracowała pani nocami, żeby zaoszczędzić parę groszy. Wiem,
że przeprosiny to mało, ale nie mam innego wyjścia, jak tylko
prosić o wybaczenie.
Wstała i położyła rękę na oparciu fotela.
– Ależ wybaczam panu. Chciałabym tylko jeszcze o coś
poprosić. – Zauważyła, że Clay przygląda się jej uważnie.
– O co tylko pani zechce.
– Ponieważ muszę przez jakiś czas pozostać w Ameryce,
będę zmuszona na siebie zarabiać. Nie znam tu nikogo. Czy
mógłby mi pan pomóc w znalezieniu pracy? Jestem
wykształcona, znam cztery języki i sądzę, że nadaję się na
guwernantkę.
Clay wstał gwałtownie.
– Nie ma mowy – stwierdził kategorycznie. –Nieważne,
jak doszło do tego ślubu. Jest pani teraz oficjalnie moją żoną i
64
nie pozwolę pani pracować jak moim robotnikom ani wycierać
zasmarkanych nosów. Nie! Pozostanie pani tu do czasu, aż
odnajdę doktora. Wtedy porozmawiamy o planach na
przyszłość.
Nicole zdumiała się.
– Czy próbuje pan planować za mnie moje własne życie?
W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.
– Raczej tak, ponieważ pozostaje pani teraz pod moją
opieką.
– Nie z własnej woli – odpowiedziała dumnie. –
Chciałabym, żeby mi pan pomógł znaleźć jakąś pracę. Mam
rachunki do zapłacenia.
– Rachunki? Czegoś pani tu brakuje? Mogę posłać po to
do Bostonu. – Zobaczył, że Nicole gniecie w dłoniach brzeg
sukni. Podniósł z biurka jakiś papier. Był to list, który napisała
do niego przed ucieczką.
– Ma pani pewnie na myśli suknie? Przepraszam, że
oskarżyłem panią o kradzież. – Znów uśmiechnął się dziwnie. –
Stroje są prezentem. Proszę przyjąć je wraz z przeprosinami.
– Nie mogę tego zrobić. Są warte majątek.
– A czy stracony czas i przykrości, jakich pani doznała,
nie są nic warte? Wyrwałem panią z domu, zawiozłem do
obcego kraju i na koniec obraziłem. Byłem bardzo rozgniewany
tamtego wieczoru i obawiam się, że mój temperament wziął
górę nad rozsądkiem. Tych kilka sukni to niska cena za to, jak
bardzo panią skrzywdziłem. A poza tym... co, u diabła miałbym
z nimi zrobić?! Wyglądają na pani dużo lepiej niż w szafie.
Uśmiechnąwszy się, dygnęła nisko.
– Merci beuacoup, M'sieur.
Podszedł bliżej i gdy podnosiła się, wyciągnął do niej rękę.
Jego dłoń była duża i ciepła.
– Mam nadzieję, że noga goi się dobrze.
Popatrzyła na niego zmieszana. Rana znajdowała się
wysoko na udzie i Nicole zastanawiała się, skąd on o niej wie.
65
– Czy zeszłej nocy powiedziałam albo zrobiłam coś
niewłaściwego? Byłam chyba bardzo zmęczona.
– Nic pani nie pamięta?
– Tylko tyle, że odgonił pan psy i wsadził mnie na
swojego konia. Reszta się zatarła.
Przyglądał się jej przez jakiś czas. Tak długo zatrzymał
wzrok na jej ustach, że oblała się rumieńcem.
– Była pani urocza – powiedział w końcu. – Nie wiem,
jak pani, ale ja jestem bardzo głodny. – Nadal trzymał jej dłoń i
nic nie wskazywało na to by zamierzał ją puścić. – Dawno już
przy moim stole nie zasiadała tak piękna kobieta.
5
Gdy Nicole się przebierała, Maggie zastawiła jedzeniem
duży mahoniowy stół. Przygotowała zupę z krabów, pieczone
gołębie faszerowane ryżem, kraby w muszlach, gotowanego
jesiotra, jabłecznik i francuskie wino. Wystawność tego posiłku
zaskoczyła Nicole, ale Clay najwyraźniej uznał to za normalne.
Niemal wszystkie surowce, które posłużyły do przygotowania
tego posiłku, pochodziły z plantacji.
Usiedli, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i dały się
słyszeć podniesione głosy.
– Stryju Clay! Stryju Clay!
Clay rzucił serwetkę na stół i zrobił dwa wielkie kroki w
kierunku drzwi.
Nicole patrzyła zdumiona. Jego twarz, zawsze tak poważna,
zmieniła się. Nie uśmiechał się właściwie. Nicole nigdy nie
widziała, by się uśmiechał, ale nigdy też nie widziała w jego
oczach tyle radości. Przykląkł na jedno kolano i rozpostarł
ramiona, a dwoje małych dzieci, które wpadły z impetem do
pokoju, otoczyło jego szyję ramionami i nadstawiło buzie do
pocałunków.
Nicole stanęła za plecami Claya. '
66
Clay przytulił dzieci i zaczął zadawać im pytania:
– Byliście grzeczni? Dobrze się bawiliście?
– O, tak, stryju Clay – odpowiedziała dziewczynka,
wpatrując się w niego z uwielbieniem. – Panna Ellen pozwoliła
mi pojeździć na swoim koniu. Kiedy ja dostanę swojego konia?
– Kiedy twoje nóżki będą wystarczająco długie, by
dosięgnąć do strzemion. A co u ciebie, Alex? Czy panna Ellen i
tobie pozwoliła pojeździć na koniu?
Alex żachnął się, jakby koń był drobnostką.
– Roger pokazał mi, jak się strzela z łuku.
– Naprawdę? Może zrobić ci łuk? A ty, Mandy? Chcesz
łuk?
Ale Mandy nie słuchała już stryja. Zerkała spoza jego
pleców na Nicole. Pochyliła się i zapytała szeptem, który było
słychać aż w kuchni:
– Kto to jest?
Clay odwrócił się i Nicole mogła lepiej przyjrzeć się
dzieciom. Były to niewątpliwie bliźnięta, mniej więcej
siedmioletnie, o ciemnych, kręconych włosach i niebieskich,
szeroko rozstawionych oczach.
– To jest panna Nicole – wyjaśnił im Clay.
– Jest ładna – zauważyła Mandy, a Alex uroczyście
potwierdził opinię siostry skinieniem głowy.
Nicole uniosła suknię i dygnęła z uśmiechem.
– Dziękuję bardzo, M'sieur, Mademoiselle.
Clay postawił bliźnięta na podłodze. Alex stanął przed
Nicole.
– Jestem Alexander Clayton Armstrong – powiedział
godnie, chowając za sobą jedną rękę, a drugą przykładając do
piersi. Skłonił się, zerkając ciekawie w stronę Nicole. --
Podałbym pani rękę, ale byłoby to... jak to się mówi?
– Niewłaściwe – podpowiedział Clay.
– Tak. Dżentelmen powinien poczekać, aż dama poda
rękę pierwsza.
67
– Czuję się zaszczycona – odpowiedziała Nicole,
wyciągając dłoń.
Mandy stanęła obok brata.
– Jestem Amanda Elizabeth Armstrong. – Dygnęła.
– No, udało się wam. Ale mogliście na mnie poczekać.
Cała czwórka odwróciła się, by zobaczyć wysoką, ciemnowłosą
kobietę około czterdziestki, przystojną, o wydatnym biuście i
czarnych, błyszczących oczach.
– Nie wiedziałam, Clay, że masz towarzystwo. Jestem
Ellen Backes – powiedziała, wyciągając rękę. – Mój mąż,
Horacy, ja i naszych trzech chłopców mieszkamy w sąsiedztwie,
pięć mil stąd. Bliźnięta były u nas przez kilka dni.
– Jestem Nicole Courtalain... – Zawahała się i popatrzyła
na Claya przez ramię.
– Armstrong – dokończył. – Nicole jest moją żoną.
Ellen stała przez chwilę, trzymając dłoń Nicole.
Potem rzuciła się jej na szyję.
– Żona! Taka jestem szczęśliwa. Nie mogła pani znaleźć
sobie lepszego mężczyzny. No, może poza moim mężem. –
Puściła Nicole, by uścisnąć Claya. – Dlaczego nam nie
powiedziałeś? Całe hrabstwo przyszłoby na ślub. A my już na
pewno. Nie ma z kim porozmawiać od czasu śmierci Jamesa i
Beth.
Nicole wyczuła gwałtowną reakcję Claya na słowa Ellen.
Pozornie nawet nie drgnął, ale w jego spojrzeniu coś się
zmieniło.
Z oddali dobiegł niski dźwięk rogu.
– To Horacy – wyjaśniła Ellen, zwracając się do Nicole. –
Musimy się spotkać. Mam pani tyle do powiedzenia. Clay ma
wiele wad, a jedną z nich jest jego upodobanie do bycia
odludkiem. Teraz się wszystko zmieni. Beth byłaby szczęśliwa
widząc, że ten dom znów tętni życiem. No, bliźniaki. Proszę
mnie teraz uściskać.
68
Przytuliła dzieci i gdy ponownie zadęto w róg, wybiegła na
ścieżkę prowadzącą w kierunku rzeki, gdzie w zakotwiczonym
przy brzegu jednożaglowcu czekał na nią mąż.
Gdy odeszła, w hallu zrobiło się bardzo cicho. Clay i dzieci
wpatrywali się w otwarte drzwi w których zniknęła przyjaciółka.
Nicole ocknęła się pierwsza.
– Chodźcie – powiedziała z uśmiechem. – Może nie
jestem Ellen, ale sądzę, że zdołam was jakoś rozchmurzyć. Czy
któreś z was wie, co to są lody?
Dzieci nieśmiało ujęły ją za ręce i poprowadziły do jadalni.
Nicole pobiegła potem do chłodni. Wróciła, dźwigając cynowe
misy tak zimne, że musiała je nieść na podstawkach. Gdy
bliźnięta spróbowały smakołyku, popatrzyły na nią z
wdzięcznością graniczącą z uwielbieniem.
– Chyba już je zdobyłaś – stwierdził Clay, obserwując
dzieciaki grzebiące z zapałem w misie. Dla siebie i Claya Nicole
przygotowała porcje przybrane owocami w likierze.
Kilka godzin później, gdy dzieci poszły spać, uświadomiła
sobie, że ani ona, ani Clay właściwie nie jedli jeszcze kolacji.
Gdy zeszła po schodach, spotkała Claya z tacą w dłoni.
– Osobiście wolę bardziej obfite posiłki. Przyłączysz się?
Weszli do biblioteki. Nicole spodobało się to pospiesznie
przygotowane nietypowe danie. Clay zrobił kanapki z grubych
kromek chleba i wędzonych ostryg umoczonych w mocnej
musztardzie z Dijon.
– Kim oni są? – zapytała Nicole pomiędzy jednym kęsem
a drugim.
– Masz na myśli bliźnięta? – Usiadł w fotelu i oparł nogi
na brzegu biurka. – Dzieci mojego brata.
– Jamesa i Beth, o których mówiła pani Backes?
– Tak – odpowiedział tak zwięźle, że prawie opryskliwie.
– Czy mógłbyś mi o nich opowiedzieć?
– Mają siedem lat. Znasz ich imiona i...
– Nie. Myślałam o twoim bracie i bratowej. Bianka
mówiła, że umarli, gdy byłeś w Anglii.
69
Zaczerpnął potężny łyk piwa. Wyglądał, jakby walczył sam
ze sobą. Gdy przemówił, jego głos był obcy, daleki.
– Żaglowiec mojego brata przewrócił się. Utonęli oboje.
Nicole wiedziała, co znaczy utracić kogoś bliskiego.
– Rozumiem – powiedziała cicho.
Clay wstał nagle, niemal przewracając krzesło.
– Nie możesz rozumieć. Nikt nie jest w stanie tego
zrozumieć.
Wybiegł z pokoju.
Zaskoczona jego gwałtownością, Nicole przypomniała
sobie, jak Bianka opowiadała jej, że Clay nie przejął się śmiercią
brata, tylko, jak gdyby nic się nie stało, poprosił ją o rękę. Teraz
zaś miała okazję zobaczyć, jak reagował na samo wspomnienie
ich imion.
Wstała i zaczęła sprzątać talerze po kolacji, ale zaraz
porzuciła to zajęcie. Miała za sobą długi dzień i była bardzo
zmęczona. Opuściła więc zakurzoną bibliotekę, by pójść do
swojej sypialni, gdzie zaledwie się rozebrała, już wskoczyła do
łóżka i natychmiast zasnęła.
Następnego ranka blask słońca oraz wdzięk elegant kich
mebli w sypialni nastroiły ją pogodnie. Może ten pokój należał
kiedyś do Beth? Podchodząc do szafy pomyślała, że być może
wkrótce zajmie go Bianka. Nie spodobała jej się ta myśl, więc
przestała ją roztrząsać.
W trakcie przeglądania zawartości szafy nagle usłyszała
jakiś hałas. Nie zdążyła wczoraj zbadać piętra. Jedne drzwi
sypialni prowadziły na korytarz, drugie zatem powinny stanowić
połączenie z pokojem bliźniąt. Uśmiechnięta otworzyła je i
zastygła zaskoczona na widok na wpół ubranego Claya.
– Dzień dobry – powiedział, nie zwracając uwagi na jej
rumieniec. i
– Przepraszam, nie wiedziałam. Myślałam, że to
bliźnięta...
Sięgnął po koszulę.
70
– Masz ochotę na kawę? – zapytał, wskazując dzbanek na
stole. – Zamówiłbym ci herbatę, ale my, Amerykanie, nie
podzielamy waszego do niej upodobania.
Oszołomiona Nicole podeszła do dzbanka. Pokój zdradzał
upodobania mieszkańca: orzechowe meble, zajmujące większą
część pomieszczenia łóżko. Ubrania porozrzucane były po
krzesłach i stolikach tak, że trudno było dostrzec spod nich same
meble. Obok dzbanka stały dwie filiżanki. Najwyraźniej Maggie
przypuszczała, że razem napiją się kawy. Nicole, napełniwszy
filiżankę, zaniosła ją Clayowi. Siedział na brzegu łóżka w
rozpiętej koszuli i wciągał buty. Nie mogła powstrzymać się od
popatrzenia na jego owłosiony, masywny tors.
– Dziękuję. – Obserwował, jak Nicole wraca do siołu. –
Nadal się mnie boisz?
– Ależ skąd – zaprzeczyła, nalewając sobie kawę, ale nie
śmiała spojrzeć mu w oczy. – Nigdy się nie bałam.
– Pomyślałem, że może powinnaś. Podobają mi się twoje
włosy, kiedy nie są spięte. Co masz na sobie? To leż mi się
podoba.
Posłała mu promienny uśmiech.
– To koszula nocna – odrzekła zadowolona, że nie
przesłoniła jej peniuarem. Sięgający pod samą brodę stanik
uszyty był z kremowej brukselskiej koronki, a dół z cienkiego,
niemal przezroczystego jedwabiu.
– Późno już. Trzymaj. – Podał jej swoją filiżankę.
Z uśmiechem odebrała od niego naczynie, ale nie odsunęła
się, dopóki nie skończył wkładać drugiego buta.
– Skąd masz tę bliznę nad okiem?
Już chciał coś powiedzieć, ale gdy spojrzał na Nicole,
zmienił zamiar. Jego oczy błysnęły, a usta przez chwilę nie były
tak mocno zaciśnięte jak zwykle.
– Rana od bagnetu. Z czasów rewolucji.
– Mam wrażenie, że żartujesz sobie ze mnie.
Pochylił się ku niej.
71
– Nigdy nie śmiałbym żartować z pięknej kobiety stojącej
przy moim łóżku w samej tylko koszuli – powiedział, muskając
palcem jej wargi. – A teraz odstaw to – wskazał filiżankę. – I
wracaj do siebie.
Usłuchała. Zamarła jednak z ręką na klamce, gdy usłyszała
swoje imię.
– Nicole!
Drgnęła.
– Będę zajęty przez kilka godzin. O dziewiątej przyjdę na
śniadanie do kuchni.
Nie odwracając się, skinęła głową w odpowiedzi i poszła do
swojego pokoju. Gdy zamknęła drzwi, oparła się o nie plecami.
Zawołał ją po imieniu. Powiedział, że jest piękna. Łajając samą
siebie za to, że zachowuje się jak pensjonarka, ubrała się
pospiesznie w prostą suknię z brązowego perkalu i wyszła z
pokoju.
Przez cały ranek szukała bliźniąt. Myślała, że jeszcze śpią,
lecz ich łóżka były puste. Wypytywała ludzi na plantacji, lecz
oni tylko wzruszali ramionami. Najwyraźniej nikt nie wiedział,
gdzie są dzieci.
O wpół do ósmej poszła do kuchni, przygotowała ciasto na
naleśniki i odstawiła na chwilę. Potem straciła kolejną godzinę
na bezowocnych poszukiwaniach, aż zrezygnowana wróciła do
kuchni. Smażyła naleśniki, podczas gdy Maggie obierała
brzoskwinie tak dojrzałe i soczyste, że rozpadały się w rękach.
Nicole skropiła je potem likierem migdałowym domowej roboty
i zawinęła w cienkie naleśniki. Umoczyła je w miodzie i pokryła
bitą śmietaną.
Gdy pojawił się Clay, Maggie i jej trzy pomocnice wyniosły
się z kuchni, wymawiając się jakąś bliżej nieokreśloną pracą.
Nicole postawiła przed Clayem talerz z naleśnikami i gdy ugryzł
pierwszego, zadała powtarzane od kilku godzin pytanie:
– Gdzie są bliźnięta?
72
Nie przerywał jedzenia i wyraźnie miał zamiar zbyć ją
wzruszeniem ramion. Nicole rozzłościła się. Mierząc w niego
widelcem, podniosła głos.
– Claytonie Armstrongu! Jeżeli ośmielisz się powiedzieć,
że nie wiesz, to ja cię... ja cię...
Patrząc jej w oczy, spokojnie wyjął jej widelec z ręki.
– Gdzieś są. Przychodzą, gdy są głodne.
– Chcesz powiedzieć, że nie mają opieki? Wolno im
chodzić, gdzie chcą? A jeśli zrobią sobie krzywdę? Nikt
przecież nawet nie wie, gdzie ich szukać.
– Znam większość ich kryjówek. Co to jest? Jeszcze nigdy
tego nie jadłem. Ty to zrobiłaś?
– Tak – odpowiedziała niecierpliwie. – A co z ich
wykształceniem?
Zajęty jedzeniem Clay nie trudził się nawet, by jej
odpowiedzieć.
Mrucząc coś gniewnie po francusku, Nicole zabrała mu
sprzed nosa naleśniki i uniosła wysoko.
– Chcę, żebyś się skupił i raczył mi odpowiedzieć.
– Mam tego dość.
Clay zerwał się, stanął za Nicole i objął ją w pasie, kiedy już
zabrakło jej tchu, sięgnął po talerz, by postawić go z powrotem
przed sobą.
Nie powinnaś przerywać posiłku mężczyźnie –
Zażartował, ale nadal trzymał ją mocno. Dopiero, gdy poczuł, że
Nicole słabnie, zwolnił uścisk i pozwolił jej zaczerpnąć
powietrza. – Nicole! – Odwrócił ją twarzą do siebie – Nie
chciałem ci zrobić krzywdy. – Trzymał ją teraz delikatnie,
czekając, aż zacznie oddychać normalnie.
Nicole oparła się o niego, modląc się niemal, żeby jej i nie
odepchnął.
Posadził ją łagodnie.
– Jesteś pewnie głodna. Proszę, jedz – powiedział
Podsuwając jej talerz, zanim znów zajął się swoimi naleśnikami.
73
Nicole przełknęła ślinę i zauważyła błysk w oczach Claya,
gdy ją na tym przyłapał.
Po śniadaniu Clay poprosił Nicole, by poszła za nim.
Zatrzymał się dopiero przy ocienionym wysokim cedrem
budynku mieszkalnym dla służby. Pod drzewem siedział stary
człowiek i strugał coś z drewna.
– Gdzie są bliźnięta, Jonatanie?
– Na tym starym orzechu włoskim przy domu nadzorcy.
Clay skinął głową i odwrócił się.
– To pewnie ta pana nowa żona?
– Zgadza się. – Clay powiedział to dziwnie miękko.
Jonatan odsłonił w uśmiechu bezzębne dziąsła.
– Jakoś mi się wydawało, że ma być jaśniejsza, wyższa i
trochę bardziej w sobie niż ta tutaj.
Chwyciwszy nadgarstek Nicole, Clay pociągnął ją za sobą.
Przystanął dopiero wtedy, gdy przestali słyszeć gromki śmiech
starca. Nicole miała ochotę zadać Clayowi kilka pytań, ale nie
starczyło jej odwagi.
Bliźnięta rzeczywiście siedziały na starym drzewie. Nicole
poprosiła, żeby zeszły, bo chce z nimi porozmawiać.
Zachichotały i wspięły się jeszcze wyżej.
Odwróciła się do Claya.
– Może usłuchają, jeśli ty je poprosisz. Wzruszył
ramionami.
– Mnie na tym nie zależy. Ja mam co robić. Popatrzyła na
niego z niesmakiem i ponownie kazała
dzieciom zejść z drzewa. Zerkały na nią rozbawione.
Zrozumiała, że musi wygrać ten pojedynek, jeżeli chce mieć na
nie jakikolwiek wpływ. Ponownie odwróciła się do Claya.
– Co byś zrobił, gdybyś chciał, żeby zeszli? Nakrzyczał
na nich?
– Nie słuchają mnie bardziej niż ciebie – odparł, patrząc
na bliźnięta porozumiewawczo. – Ja bym po nich po prostu
poszedł.
74
Chichot dzieci był wyzwaniem. Kłamstwo Claya – również.
Nicole ani przez chwilę nie wierzyła w to, co powiedział.
Uniosła suknię i zrzuciła trzewiki.
– Czy mógłbyś mnie podsadzić? Oczy Claya zapłonęły.
– Z przyjemnością. – Schylił się i splótł ręce. Wiedziała,
że mógł podsadzić ją tak, by sięgnęła do pierwszej gałęzi, ale
specjalnie nie chciał jej ułatwiać /udania. Nie zdawał sobie tylko
sprawy z tego, że Nicole doskonale potrafiła wspinać się na
drzewa. W parku jej rodziców rosła jabłoń, którą znała na
pamięć. Podciągnąwszy się, ujrzała drabinę opartą z drugiej
strony pnia i Claya, który stał na szeroko rozstawionych nogach,
rękami na biodrach i przyglądał się ciekawie. Najwyraźniej
dobrze się bawił.
Wspinaczka po drzewie sprawiła, że jej suknia podwinęła
się do kolan. Mimo to Nicole weszła wyżej, aż dosięgła Alexa i
zmusiła go do zejścia na dół, do Claya, który okazał się na tyle
uprzejmy, że zdjął chłopca z drzewa.
Mandy zaś wdrapała się jeszcze wyżej na cienką gałąź i
stamtąd uśmiechała się wyczekująco. Nicole odpowiedziała
uśmiechem i zaczęła się piąć do niej. Wtedy gałąź zatrzeszczała,
a Mandy krzyknęła:
– Jesteś za ciężka!
Potem spojrzała w dół i wołając: „Łap mnie, stryju Clay!”,
skoczyła prosto w ramiona Claya.
Zbyt późno Nicole zorientowała się, że gałąź nie wytrzyma
jej ciężaru. Ktoś krzyknął: „Skacz!”, a ona niewiele myśląc
usłuchała i wylądowała w objęciach Claya.
– Uratowałeś ją, stryju Clay! Uratowałeś ją! –wołał
podekscytowany Alex.
Nicole, bardziej wystraszona, niż miałaby ochotę przyznać,
popatrzyła na Claya. Uśmiechał się! Nigdy nie widziała u niego
takiego uśmiechu. Może Clay nareszcie poczuł się dobrze?
– Jeszcze raz – zawołała Mandy, ruszając w kierunku
drzewa.
75
– Nie! – zaoponował ostro Clay. – Złapała was. Teraz
należycie do niej. Musicie robić to, co wam każe panna Nicole.
A jeśli dojdą mnie słuchy, że jesteście niegrzeczni... – zmrużył
oczy, a dzieci cofnęły się.
– Chyba już możesz mnie puścić – zaproponowała
spokojnie Nicole.
Uśmiech spełzł z jego twarzy. Popatrzył na nią dziwnie.
– Niesamowite. Czy zawsze dotąd tak często wpadałaś w
tarapaty, czy to jakaś nowa właściwość?
Uśmiechnęła się złośliwie.
– Sama się porwałam i zmusiłam do poślubienia ciebie.
Wszystko dla twojej przyjemności.
Jej głos pełen był zjadliwej ironii, ale on odebrał to inaczej.
Patrząc na jej odsłonięte nogi oparte na jego ramieniu i suknię
zaplątaną powyżej jej kolan, uśmiechnął się znowu.
– Sam nie wiem, co mi się bardziej podoba: to czy kiedy
stałaś pod światło w tej nocnej koszuli.
Gdy zrozumiała, co miał na myśli, spłonęła rumieńcem.
Postawił ją na ziemi.
– Choć bardzo chciałbym tu zostać, żeby zobaczyć, co
jeszcze się wydarzy, to jednak muszę wracać do pracy.
Uśmiechając się nadal, ruszył w stronę pól.
Tej nocy Nicole nie mogła zasnąć. Wmawiała sobie, że to z
powodu upału. Włożyła cienki, jedwabny szlafrok i zeszła
cichutko do ogrodu. Spacerowała po cienistych ścieżkach, aż w
końcu przysiadła na brzegu sadzawki i zanurzyła stopy w
wodzie.
Noc tętniła życiem. Odzywały się żaby i świerszcze, a
powietrze przesycone było zapachem kapryfolium. Gdy napięcie
minęło, Nicole zaczęła się zastanawiać. Nigdy, nawet w ciągu
tych strasznych lat rewolucyjnego terroru, gdy młynarz
przygarnął ją i dziadka, nie poddawała się. Wierzyła, że
pewnego dnia koszmar się skończy i rzeczywiście tak się stało.
76
Przeczuwała nadejście nowej katastrofy, ale tym razem
okłamywała się, że ona nie będzie miała końca. Była Francuzką,
Francuzki zaś znane są ze swojego praktycyzmu. Tymczasem
ona zachowywała się jak naiwne, romantyczne dziecko.
Musiała przyznać się sama przed sobą, że zakochała się w
Claytonie Armstrongu. Nie wiedziała, jak i kiedy to się stało.
Może podczas ich pierwszego spotkania, kiedy on ją całował?
Wiedziała tylko, że wszystkie jej myśli, uczucia, całe jej życie
zdominował ten mężczyzna. Wiedziała, że chce wywołać w nim
gniew, bo wtedy Clay brał ją w objęcia. Wiedziała, że chce
znów paradować przed nim w swej cienkiej, przezroczystej
koszuli.
Podciągnąwszy kolana, oparła na nich głowę. Czuła się jak
dziewka uliczna, choć z drugiej strony świadoma była tego, że
oddałaby wszystko za dotknięcie jego ręki.
A co on o niej myślał? Nie była „jego Bianką” jak nazywał
ją podczas nocy na statku. Wkrótce pozbędzie się jej na zawsze.
I wtedy ona może go już nigdy więcej nie zobaczyć.
Musiała być na to przygotowana. Minione dni były piękne,
ale to nie może trwać wiecznie. Bardzo kochała rodziców, lecz
ich jej zabrano. Potem przelała swoje uczucia na dziadka i też
została sama. Za każdym razem, kiedy oddawała komuś swoje
serce, traciła ukochaną osobę. Wtedy miała ochotę umrzeć. To
już się nie może powtórzyć. Nie może sobie pozwolić na miłość
do Claytona, bo zobaczy go w końcu u boku kobiety, którą on
naprawdę kocha.
Patrząc na ciemne okna domu, dostrzegła maleńki,
czerwony ognik, który mógł być jedynie żarzącym się cygarem
Claya. Clay wiedział, że Nicole siedzi tutaj, wiedział, że o nim
myśli. Ona zaś zdawała sobie sprawę, że mogłaby wcisnąć się
do jego łóżka, ale pragnęła czegoś więcej niż tylko jednej nocy,
nawet najpiękniejszej, pragnęła jego miłości i tego, by
wypowiedział kiedyś jej imię w taki sposób, jak imię Bianki.
Wstała i podążyła w stronę domu. Podest na piętrze był
pusty, ale w powietrzu unosił się jeszcze zapach tytoniu.
77
6
Nicole podniosła wzrok znad trzymanej książki, by i
zobaczyć idącego w stronę domu Claya. Miał rozerwaną:
koszulę, zabłocone buty i spodnie. Gdy popatrzył w jej ;
kierunku, szybko przeniosła wzrok na książkę, udając, że go nie
zauważyła.
Siedziała z bliźniętami pod magnolią, w południowo--
wschodnim krańcu ogrodu. W ciągu minionych trzech tygodni,
które minęły od samotnych rozmyślań nad sadzawką, Nicole
większość czasu spędzała z dziećmi. Claya i widywała rzadko.
Czasem chciało się jej płakać, gdy prosił ją, by mu towarzyszyła
przy kolacji lub śniadaniu, a ona ; wymawiała się zmęczeniem
lub pracą. Po jakimś czasie : przestał prosić. Coraz częściej jadał
w kuchni w towarzystwie Maggie. Zdarzało też mu się nocować
poza domem, w barakach robotników, a może robotnic – nie
wiedziała. ;
Janie zajęta była w tkalni przygotowaniami do zimy. ;;
Nicole często zaglądała do przyjaciółki, która nigdy, w
przeciwieństwie do Maggie, nie zadawała pytań.
Wszedłszy do domu, Clay przez jakiś czas obserwował
siedzącą z dziećmi w ogrodzie Nicole. Nie rozumiał przyczyn
jej nagłej oziębłości. Nie wiedział dlaczego ta dotąd miła,
roześmiana kobieta zmieniła się w wiecznie zapracowaną i
zmęczoną osobę.
Chodząc nerwowo po sypialni, zdjął podartą koszulę, po
czym rzucił ją niedbale na krzesło. Otworzył szufladę komody
pełną czystych, wyprasowanych koszul i sięgając po jedną z
nich zamarł w bezruchu. Rozejrzał się. Po raz pierwszy od
śmierci brata pokój był czysty. Ktoś zebrał brudne ubrania, uprał
je i naprawił.
Wciągając czystą koszulę, przeszedł do pokoju Nicole. Tu
także pachniało świeżością. Na skrzyni stał ogromny wazon z
rozłożystym bukietem, a na szafce obok łóżka małe naczynie z
78
trzema czerwonymi różami. Na tamborku naciągnięte było
płótno pokryte drobnym haftem. Dotknął błyszczących,
jedwabnych nici.
Nie upłynął nawet miesiąc od przyjazdu Nicole, a w domu
tak wiele się zmieniło. Poprzedniego wieczoru Alex i Mandy
pokazali mu z dumą, że potrafią się podpisać. Jedzenie
podawane na plantacji zawsze było dobre, a przynajmniej obfite.
Lecz za sprawą Nicole pojawiły się nowe dania.
Zawsze wydawało mu się, że nie przywiązuje wagi do tego,
jak wygląda dom – interesowały go tylko pola. Teraz jednak
stwierdził, że lubi zapach wywoskowanych podłóg i cieszą go
zadbane dzieci. Brakowało mu tylko towarzystwa Nicole, jej
śmiechu, którym potrafiła go zarazić.
Schodząc na parter, zastanawiał się, kto mógł jej pomóc
przy sprzątaniu. Wszyscy na plantacji mieli swoją pracę i, o ile
wiedział, nikt jej nie zaniedbywał. Domyślił się, że Nicole
wyszorowała to wszystko sama. Nic dziwnego, że jest wiecznie
zmęczona!
Uśmiechnął się i wziął jabłko ze stojącej w hallu patery.
Nicole zapewne wymyśliła, że w ten sposób /,; i płaci mu za te
piekielne suknie. Poszedł do kuchni i kazał Maggie znaleźć
kilka dziewcząt do pomocy przy sprzątaniu domu, a potem
ruszył do ogrodu.
– Koniec lekcji! – obwieścił, zabierając Nicole książkę.
Bliźnięta zniknęły w okamgnieniu.
– Dlaczego to robisz? Jeszcze nie skończyłam.
– Potrzebują odpoczynku. Ty też. Odwróciła się od niego.
– Mam dużo pracy.
Clay skrzywił się.
– Co się z tobą dzieje? Dlaczego zachowujesz się tak,
jakbyś się mnie bała?
– Nie boję się. Po prostu w tak dużym domu zawsze jest
coś do zrobienia.
– Chcesz powiedzieć, że powinienem wracać do pracy?
– Ależ nie. Ja tylko...
79
– Ponieważ nie jesteś w stanie sama dokończyć tego
zdania, pozwól, że ja to zrobię. Pracujesz zbyt ciężko.
Zachowujesz się, jakbyś była moją służącą, tyle że ja nie
wymagam od służby aż tak wiele jak ty od siebie. – Chwycił ją
za rękę i przyciągnął. – Maggie przygotowuje jedzenie na
piknik. Resztę dnia spędzimy na błogim nieróbstwie. Umiesz
jeździć konno?
– Tak, ale...
– Nie zgadzam się na odmowę, więc lepiej nic nie mów.
Nie wypuścił jej ręki, gdy szli do stajni, gdzie Clay osiodłał
dla niej łaciatą klacz, na którą ją potem wsadził. Następnie
ruszył do kuchni. Maggie z promiennym uśmiechem podała mu
wypchane torby.
Jechali przez godzinę, przemierzając wzgórze, na którym
stał dom i zabudowania gospodarskie, oraz położone niżej pola.
Żyzna równina ciągnęła się aż do rzeki otaczającej łukiem lany
bawełny, tytoniu, lnu i pszenicy. Na wschodzie rozciągały się
łąki, gdzie pasły się krowy i owce. Wszędzie widzieli stodoły i
szopy na narzędzia. Spotkali po drodze dwa piękne konie,
którym dali po jabłku. Gdy Clay opowiadał o jakości bawełny i
metodach pielęgnacji tytoniu, Nicole wyczuła w jego głosie
dumę oraz głęboką troskę o ziemię i pracujących na niej ludzi.
Słońce stało już wysoko, kiedy Nicole zauważyła coś
znajomego – młyn wodny. Pod wpływem tego widoku
napłynęły wspomnienia. Kiedyś żyła w luksusie. Każdą jej
potrzebę zaspokajano, zanim zdążyła o niej pomyśleć, ale gdy w
czasie rewolucji musiała ukrywać się z dziadkiem we młynie,
nauczyła się sztuki przetrwania. Ubierali się jak prości ludzie i
tak samo pracowali. Nicole dwa razy w tygodniu szorowała
kuchnię, nauczyła się obsługiwać młyn, gdyż mężczyźni jeździli
po ziarno. I uśmiechnąwszy się, wyciągnęła rękę przed siebie.
–
Czy to młyn?
–
Tak – obojętnie odpowiedział Clay.
–
Czyj on jest? Dlaczego nie działa? Moglibyśmy go
zobaczyć?
80
Clay popatrzył na nią zdziwiony.
– Na które pytanie mam najpierw odpowiedzieć? Jest mój
i nie działa, ponieważ państwo Backes mielą moją ziarno. Ale
dobrze, możemy go obejrzeć. Wyżej jest dom. Widać go przez
drzewa. Chcesz tam podjechać?
– Tak.
Przy brzegu rzeki znaleźli przycumowaną łódkę. Clay
wrzucił do niej prowiant i pomógł wsiąść Nicole. Powiosłował
na drugą stronę. Po chwili Nicole ruszyła przez zarośniętą
ścieżkę w stronę młyna.
– Wygląda na to, że jest w dobrym stanie. Mogę obejrzeć
kamienie w środku?
Clay wyjął ze schowka klucz, żeby otworzyć podwójne
drzwi i patrzył, jak Nicole bada stan kamieni, mrucząc coś o
osiach. Zakończywszy inspekcję, zaczęła zadawać pytania. Clay
uniósł ręce w niemym proteście.
– Będzie szybciej, jeśli sam wyjaśnię. Po śmierci brata nie
mogłem sam sobie ze wszystkim poradzić i gdy w zeszłym roku
umarł młynarz, nie szukałem nikogo na jego miejsce.
– A co z ziarnem? Mówiłeś, że sąsiedzi mają młyn. Mały,
ale wystarcza. Łatwiej wysłać do nich ziarno niż pilnować tego.
– A inne rodziny? Ludzie tacy jak ojciec Janie potrzebują
młyna. Oni też oddają ziarno do Backesow? To chyba daleko?
Clay wyprowadził ją na zewnątrz.
– Zjemy lunch. Wtedy zaspokoję twoją ciekawość. Na
szczycie tego wzniesienia jest bardzo ładne miejsce.
Lecz gdy już rozłożyli na obrusie pieczoną szynkę,
marynowane ostrygi i ciastka morelowe, to Clay zaczął zadawać
pytania. Ciekawiło go, skąd bierze się zainteresowanie Nicole
młynem.
Ona czuła jego fizyczną bliskość i zdawała sobie sprawę, że
są sami w lesie.
– Mój dziadek i ja pracowaliśmy jakiś czas w młynie.
Wiele się wtedy nauczyłam.
81
– Twój dziadek – powtórzył, wyciągając się na ziemi z
głową opartą na rękach. – Mieszkamy już dość długo pod
jednym dachem, a ja tak mało o tobie wiem. Czy zawsze
mieszkałaś z dziadkiem?
Milczała, patrząc na ręce. Nie chciała rozmawiać o swojej
rodzinie.
– Nie, nie zawsze – odpowiedziała i popatrzyła na młyn. –
Czy nie myślałeś o sprzedaży młyna?
– Nigdy. A co z twoimi rodzicami? Czy też byli
młynarzami?
Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. Myśl o
starannie ubranej matce o włosach upudrowanych, pedantycznie
zaczesanych w finezyjny kok, z trzema delikatnymi pieprzykami
wymalowanymi przy kącikach oczu, w ciężkiej brokatowej
sukni pracującej we młynie była tak niedorzeczna, że Nicole się
roześmiała. Jej matka wierzyła, że chleb od początku do końca
powstaje w kuchni.
– Co w tym wesołego?
– Wyobraziłam sobie matkę pracującą we młynie.
Mówiłeś coś o domu. Możemy go zobaczyć?
Szybko zebrali naczynia, a następnie Clay pokazał jej dom.
Był zaniedbany choć solidny i mocny. Składał się z jednego
pokoju i poddasza.
– Wracajmy do rzeki. Chcę ci coś pokazać i porozmawiać
przez chwilę.
Clay tym razem nie popłynął prosto na drugą stronę, lecz
powiosłował w górę rzeki. Minął pola, by zatrzymać się przy
stromym brzegu porośniętym krzewami i zwieszającymi gałęzie
aż do wody wierzbami.
Clay wyskoczył z łodzi, przywiązał ją do ukrytego w
gąszczu słupka. Wyciągnął ramię do Nicole i pomógł |oj
postawić stopę na skrawku wolnego miejsca na brzegu. Potem
odsunął wielki krzak mirtu, odsłaniając wąską ścieżkę.
– Ty pierwsza – powiedział.
82
Gałązki krzewu wróciły na swoje miejsce, zasłaniając
przejście.
Ścieżka zaprowadziła ich do trawiastej, otoczonej zewsząd
zaroślami polany, która wyglądała jak pozbawiony sufitu pokój.
Z boku rosły kwiaty, mnóstwo kwiatów. Nicole rozpoznała
kilka wiecznie zielonych roślin, które, mimo że obrośnięte
chwastami, kwitły teraz pięknie.
– To jest śliczne – powiedziała, wykonując obrót i czując
miękką trawę pod stopami. – Ktoś musiał to robić, bo samo
przecież tak nie wyrosło.
Clay usiadł na trawie i oparł się o kamień, który ktoś
najwyraźniej ustawił tu dla wygody.
– My to zrobiliśmy. Kiedy jeszcze byliśmy dziećmi.
Zajęło to wiele czasu, ale spędzaliśmy tu każdą wolną chwilę.
Chcieliśmy mieć coś własnego.
– I udało się wam. Można przejść tuż obok i nie
zauważyć. Ten krzak mirtu jest taki gęsty.
Clay patrzył przed siebie niewidzącymi oczyma.
– Matka myślała, że to psy wygrzebują sadzonki. Gdy
wyjeżdżała z wizytą i potem wracała, zawsze jednej brakowało.
Ciekawe, czy nas podejrzewała.
– „Nas”, czyli twojego brata i ciebie?
– Tak – odparł cicho.
Nicole zmrużyła oczy.
– Ale wy dwaj nie sadziliście kwiatów. Nie wyobrażam
sobie chłopców ryzykujących burę dla kilku kłączy irysów. Czy
była też jakaś dziewczynka?
Jego rysy stwardniały i dopiero po chwili wyjaśnił:
– Elizabeth sadziła kwiaty.
Sposób, w jaki to powiedział, wskazywał, że Elizabeth
wiele dla niego znaczyła, ale trudno byłoby stwierdzić, czy
kochał ją czy nienawidził.
– James i Beth – powiedziała Nicole, siadając obok Claya.
– Czy to ich śmierć jest przyczyną twojego smutku? Dlatego tak
rzadko się uśmiechasz?
83
Odwrócił się do niej ze złością.
– Dopóki ty nie będziesz miała ochoty do zwierzeń, nie
żądaj ich ode mnie.
Nicole była zaskoczona. Sądziła, że dość zręcznie unikała
odpowiedzi dotyczących jej rodziny, ale Clay okazał się
wystarczająco wrażliwy, by wyczuć, że coś ukrywała.
Widocznie jego wspomnienia były równie, bolesne.
– Wybacz – szepnęła. – Nie chciałam cię do niczego
zmuszać.
Siedzieli w milczeniu.
– Powiedziałeś, że chcesz o czymś ze mną porozmawiać –
przypomniała Nicole.
Clay przeciągnął się, porzucając ponure myśli o zmarłym
bracie i bratowej.
– Myślałem o Biance. – Jego oczy pociemniały. Gdy
planowałem to porwanie, wysłałem list, który powinien był
dotrzeć do jej ojca w tydzień po wypłynięciu statku pocztowego
z Anglii. Nie chciałem, żeby się o nią martwił, a z drugiej strony
wolałem, żeby nie mógł przeszkodzić w zawarciu naszego
małżeństwa. Dlatego przygotowałem ślub per procura, który
zresztą nie odbył się tak, jak się spodziewałem.
Nicole prawie nie słuchała. Nie spodziewała się, że słowa
Claya mogą jej sprawić tyle bólu, więc starała się myśleć o
młynie. Mogłaby się nim zająć. Może uda jej się znaleźć pracę
w Ameryce? Może uda się żyć i pracować we młynie i... być
blisko Claya.
– Czy pamiętasz fregatę, która wpłynęła do portu tuż
przed twoim statkiem? Wysłałem na niej list do Bianki.
Wszystko jej wyjaśniłem. Napisałem, że przez pomyłkę
poślubiłem kogoś innego, ale niedługo to małżeństwo zostanie
unieważnione. Oczywiście było to przed otrzymaniem listu od
prawnika.
– Oczywiście – potwierdziła słabo Nicole.
– Wysłałem Biance pieniądze na podróż do Ameryki.
Napisałem, że nadal jej pragnę i proszę o wybaczenie.
84
Wstał i zaczął nerwowo spacerować.
– Cholera! Jak to wszystko mogło się stać! Nie mogę
pojechać do Anglii, bo jestem jedynym zarządcą plantacji.
Pisałem do Bianki wielokrotnie, prosząc, by przyjechała, ale
zawsze znajdowała jakąś wymówkę. Najpierw ojciec był chory,
potem nie chciała go zostawić samego. Po prostu bała się
wyjechać z Anglii. Niektórzy Anglicy mają dziwne wyobrażenie
o Amerykanach. – Popatrzył na Nicole oczekując potwierdzenia,
ale ona milczała. Zatem mówił dalej. – Upłyną miesiące, zanim
Bianka dostanie mój list, a potem następne, zanim odpowie tak
lub nie. Tak to wygląda. – Znów zrobił przerwę, by Nicole
mogła coś wtrącić, ale niepotrzebnie. – Nie wiem, co do mnie
czujesz. Z początku myślałem, że odpowiada ci moje
towarzystwo, ale ostatnio... Widzisz, tak niewiele o tobie wiem.
W ciągu tych kilku tygodni zacząłem cię bardzo... szanować.
Mój dom znów jest wesoły, bliźniaki cię uwielbiają, a służba
słucha. Masz wytworne maniery i wiem, że poradzisz sobie w
każdej sytuacji. Miło będzie znów przyjmować gości.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Nabrał powietrza w płuca.
– Jeśli Bianka mnie nie zechce, chciałbym utrzymać nasze
małżeństwo.
Jej oczy pociemniały.
– Małżeństwo, którego owocem będą dzieci, jak sądzę?
Clay uśmiechnął się nieznacznie.
– Oczywiście. Muszę przyznać, że jesteś dość atrakcyjna.
Nigdy jeszcze Nicole nie była tak wściekła. Czuła, że płonie
od stóp do głów. Wstała niespiesznie.
– Nie. Nie sądzę, żeby to było możliwe.
Wyciągnął rękę, by ją zatrzymać.
– Dlaczego nie? – spytał. – Czy Arundel Hall nie jest dość
duży dla ciebie? Czy uważasz, że z twoją urodą mogłabyś
znaleźć sobie coś lepszego?
Mocne klaśnięcie dłoni o policzek rozniosło się echem po
lesie.
85
Clay wstał i chwycił Nicole silnie za ramię.
– Chyba zasługuję na wyjaśnienie? – zapytał zimno.
Odskoczyła od niego.
– Cochon! Ty próżny głupcze! Jak śmiesz czynić mi takie
propozycje?!
– Takie
propozycje!
Właśnie
zaproponowałem
ci
małżeństwo i sądzę, że przez ostatnie tygodnie okazywałem ci
dość szacunku. A poza tym prawnie jesteś moją żoną.
– Szacunek! Nawet nie wiesz, co to słowo oznacza.
Owszem, dałeś mi oddzielną sypialnię, ale dlaczego? Żeby mnie
uszanować, czy żeby móc powiedzieć swojej ukochanej Biance,
że mnie nie dotknąłeś?
Jego spojrzenie wystarczyło za odpowiedź.
– Popatrz na mnie! – krzyknęła. Miała teraz silny, obcy
akcent. – Jestem Nicole Courtalain. Jestem człowiekiem. Mam
swoje uczucia. Jestem czymś więcej niż tylko pomyłką. Jestem
czymś więcej niż kimś, kto nie jest twoją Bianką. Proponujesz
mi małżeństwo, ale zobacz sam, co proponujesz. Teraz jestem
panią tej plantacji, nazywaną przez wszystkich panią Armstrong.
Ale cała moja przyszłość wisi na włosku. Jeśli Bianka cię
przyjmie, zostanę stąd usunięta. Jeśli cię odrzuci, będę jej
namiastką. Nie! Nigdy nie będę niczyją namiastką. Nawet jeśli
przez przypadek trafiłam na czyjeś miejsce. Nabrała powietrza
w płuca. – Niewątpliwie planowałeś, że zostanę guwernantką
bliźniąt, gdy Bianka tu przyjedzie?
– A co w tym złego?
Była tak poruszona, że nie mogła mówić. Odchyliła do tyłu
nogę i kopnęła go z całej siły. Uderzenie okazało się bardziej
bolesne dla niej niż dla niego, ale nie dbała o to. Obrzuciła go
jakimiś francuskimi przekleństwami i odwróciła się w stronę
ścieżki.
Chwycił ją za rękę. W nim też wezbrał gniew.
– Nie rozumiem. Mógłbym mieć połowę kobiet w tym
hrabstwie, ale oświadczyłem się tobie. Co w tym złego?
86
– Może powinnam czuć się zaszczycona? Zaszczycona
tym, że pozwolisz mnie, biedactwu, zostać przy sobie Czy
sądzisz, że przez całe życie marzyłam o tym, by być jedynie
przedmiotem litości? Może to pana zaskoczy, panie Armstrong,
ale ja potrzebuję choć odrobiny miłości. Chcę mężczyzny, który
mnie będzie kochał jak ty Biankę. Nie potrzebuję małżeństwa z
rozsądku. Czy to już wszystko wyjaśnia? Wolę głodować z
człowiekiem, który mnie będzie kochał, niż opływać w dostatki
w twoim pięknym domu z tobą, który wiecznie będziesz
opłakiwał swą utraconą miłość!
Popatrzył na nią tak dziwnie, że się zmieszała. Po raz
pierwszy zobaczył w niej kogoś więcej niż ofiarę pomyłki.
– Bez względu na to, jak ty to widzisz – powiedział
spokojnie – ja nie chciałem cię obrazić. Dzięki tobie ta
niezręczna sytuacja okazała się znośna. Przynajmniej dla
twojego otoczenia, jeśli nie dla ciebie. My wszyscy, a ja przede
wszystkim, bardzo cię wykorzystywaliśmy. Szkoda, że
wcześniej nie powiedziałaś, jak jesteś nieszczęśliwa.
– Nie jestem nieszczęśliwa – zaczęła, ale łzy napłynęły jej
do oczu, a słowa uwięzły w gardle.
Jeszcze chwila, a rzuci mu się na szyję i powie, że zostanie z
nim, nie oglądając się na nic.
– Wracajmy już. Pozwól mi to przemyśleć, a wtedy może
znajdę jakieś rozwiązanie możliwe dla ciebie do przyjęcia.
7
Clayton zostawił ją w stajni. Nicole nie wiedziała, jakim
cudem udało jej się dotrzeć do domu. Starała się iść z
podniesioną głową i dlatego przez całą drogę patrzyła prosto
przed siebie – na dom.
87
Szlochać zaczęła dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi
sypialni. Rok spędzony w ukryciu nauczył ją płakać bezgłośnie.
Rzuciła się na łóżko wstrząsana łkaniem.
Nic, co powiedziała, nie miało sensu. Clay zupełnie inaczej
oceniał swą propozycję małżeństwa. I do tego mówił o „znośnej
sytuacji”. Ile czasu jej zostało do i li wili, gdy zostanie
odesłana? A czy po przyjeździe Bianki będzie w stanie patrzeć,
jak Clay ją całuje, przytula? Czy za każdym razem, gdy zamkną
się drzwi ich sypialni, Nicole będzie płakać w nocy?
Maggie i Janie pukały do jej drzwi, pytając, co się lalo.
Zdołała wykrztusić, że przeziębiła się i nie chce nikogo zarazić.
Jej głos rzeczywiście brzmiał tak, jakby miała katar. Potem
słyszała szepczące za drzwiami bliźnięta, ale dzieci nie
odważyły się zapukać. W końcu Nicole wstała, stwierdziwszy,
że dość już się nad sobą użalała. Umyła twarz i zmieniła suknię.
Jednak gdy usłyszała kroki Claya, stanęła wstrzymując oddech.
Jeszcze nie była w stanie się z nim spotkać. Wiedziała, że
zdradzą ją oczy. Przy obiedzie mogłaby go błagać, by pozwolił
jej zostać, choćby po to, by mogła mu czyścić buty.
Przebrała się w nocną koszulę. Tę z koronki i jedwabiu,
która tak się podobała Clayowi. Nie wiedziała, która jest
godzina, lecz poczuła się na tyle zmęczona, że postanowiła iść
do łóżka. Za oknami zbierały się burzowe chmury. Gdy
usłyszała pierwszy grzmot, zacisnęła powieki. Nie może teraz
przypominać sobie dziadka! Za żadne skarby!
Powróciła ta potworna noc. Deszcz walił o szyby, a
błyskawice rozjaśniały podwórko za młynem. W świetle jednej
z nich zobaczyła dziadka.
Zaczęła krzyczeć. Zakryła uszy dłońmi, więc nie usłyszała,
że drzwi otworzyły się i Clay wszedł do pokoju.
– Spokojnie. Jesteś bezpieczna. Nikt cię nie skrzywdzi –
powiedział, biorąc ją w objęcia.
Jak dziecko przytuliła się do jego nagiej piersi. Kołysał ją
lekko, głaszcząc po głowie.
– Opowiedz mi. Co się stało?
88
Potrząsnęła głową i przywarła do niego mocniej.
Zdała sobie sprawę, że to, co zobaczyła, wydarzyło się
naprawdę, i nigdy nie obudzi się z tego koszmaru. Jeszcze raz
błysnęło za oknem, a Nicole aż podskoczyła, kurczowo wtulając
się w Claya.
– Widzę, że powinniśmy porozmawiać – stwierdził Clay,
biorąc ją na ręce. Potrząsnęła przecząco głową.
Zaniósł ją do swojej sypialni, posadził na krześle i nalał
kieliszek sherry. Wiedział, że Nicole nie jadła od wielu godzin,
więc alkohol uderzy jej do głowy. I tak się stało.
Gdy stwierdził, że zaczyna się rozluźniać, odebrał jej
kieliszek i napełnił ponownie. Dla siebie przygotował drugą
porcję. Potem posadził Nicole sobie na kolanach, okrywając
kołdrą zabraną z jej sypialni. Siedzieli w ciemnym pokoju
odcięci od świata przez burzę.
– Dlaczego wyjechałaś z Francji? Co stało się u
młynarza?
Przytuliła się do niego mocno i potrząsnęła głową.
– Nie! – wyszeptała.
– No, dobrze. Opowiedz mi o dobrych dniach. Czy
zawsze mieszkałaś z dziadkiem?
Po wypiciu sherry Nicole czuła się otumaniona.
Uśmiechnęła się niewyraźnie.
– To był piękny dom. Należał do dziadka i miał go kiedyś
odziedziczyć mój ojciec. Było w nim dość miejsca dla.
wszystkich. Miał różowe ściany. Każde z nas miało własny
pokój. W moim były namalowane aniołki spadające z obłoków.
Czasem budziłam się, nadstawiałam dłonie, żeby je złapać.
– Mieszkałaś z rodzicami?
– Wschodnie skrzydło zajmował dziadek, a ja mieszkałam
z rodzicami w środkowej części domu. Zachodnie skrzydło
oczywiście oddawaliśmy królowi, gdy nas odwiedzał.
– Oczywiście – potwierdził Clay. – Co stało się z twoimi
rodzicami?
89
Łzy znów zaczęły spływać po jej twarzy. Clay podał jej
następną porcję trunku.
– Powiedz mi – poprosił cicho.
– Dziadek wrócił właśnie od króla. Często wyjeżdżał.
Wrócił, bo w Paryżu zrobiło się niebezpiecznie. Ojciec uważał,
że do czasu, aż wszystko się uspokoi, powinniśmy wyjechać do
Anglii, ale dziadek stwierdził, że Courtalainowie mieszkali w
tym zamku od wieków i on nie zamierza uciekać. Powiedział, że
tłum nie ośmieli się zaatakować pałacu. Uwierzyliśmy mu.
Dziadek był taki duży i silny.
– I co się wtedy stało?
– Pojechałam z dziadkiem konno do parku. Był piękny,
wiosenny dzień. Potem nagle nad drzewami zobaczyliśmy dym.
Dziadek ruszył galopem przed siebie. Ja za nim. Gdy
wypadliśmy zza drzew, zobaczyłam to. Mój piękny dom płonął.
Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć. Dziadek zaprowadził mojego
konia do stajni i zdjął mnie z niego. Kazał mi tam zostać. Stałam
i patrzyłam, patrzyłam, jak ogień pochłania różowe ściany
mojego domu i one stają się czarne.
– A rodzice?
– Byli gdzieś z wizytą i mieli zostać do późna. Nie
wiedziałam wtedy, że mama rozdarła sobie suknię, więc wrócili
wcześniej. – Łkanie odebrało jej głos.
Clay przytulił ją mocniej.
– Mów. Wyrzuć to z siebie.
– Dziadek wrócił do stajni. Niósł pod pachą małą
drewnianą szkatułkę. Jego ubranie było osmalone dymem,
miejscami nadpalone. Chwycił mnie za rękę i wciągnął do
stajni. Wyrzucił całe siano ze skrzyni i wcisnął mnie do niej.
Potem sam tam wszedł. Kilka minut później usłyszeliśmy
krzyki. Konie rżały przestraszone smrodem, więc chciałam do
nich iść, ale dziadek trzymał mnie mocno.
Przerwała, a Clay podał jej sherry.
– Co stało się, gdy ludzie odeszli?
90
– Wyszliśmy ze skrzyni. Było chyba już ciemno, ale dom
płonął, więc zrobiło się jasno jak w dzień. Gdy chciałam się
odwrócić, dziadek mi nie pozwolił. „Zawsze patrz przed siebie,
dziecko. Nigdy wstecz” – powiedział. Szliśmy przez całą noc i
cały dzień. O zachodzie słońca dziadek przystanął i otworzył
szkatułkę. Były tam papiery i szmaragdowy naszyjnik mojej
matki. – Westchnęła przypomniawszy sobie, jak dzięki tym
szmaragdom uratowali młynarza, a resztę sprzedała, by móc
przystąpić do spółki z kuzynką. – Jeszcze nie wiedziałam, co się
wtedy stało. Byłam tylko naiwnym, bezbronnym dzieckiem.
Dziadek stwierdził, że czas, bym poznała prawdę. Ci ludzie
chcieli nas zabić, ponieważ mieszkaliśmy w pięknym, wielkim
domu. Powiedział, że musimy teraz ukrywać, kim jesteśmy.
Dlatego spalił wszystkie papiery. Ale kazał mi zawsze pamiętać,
że Courtalainowie są krewnymi królów.
– Wtedy ukryliście się we młynie?
– Tak – odpowiedziała bezbarwnie. Najwyraźniej nie
zamierzała powiedzieć nic więcej.
Clay podał jej kieliszek. Nie chciał jej upić, ale wiedział, że
to jedyny sposób, żeby znów zaczęła mówić. Od dłuższego
czasu wyczuwał, że Nicole coś ukrywa.
Gdy podczas pikniku zapytał ją o rodzinę, dostrzegł w jej
oczach cień przerażenia.
Odgarnął jej wilgotne od potu włosy z czoła. Była laka
mała, a tak wiele już przeżyła. Zrozumiał, że słusznie
rozgniewała się na niego dziś rano. Nigdy dotąd nie patrzył na
nią nie myśląc o jasnowłosej Biance. ' Teraz, gdy uświadomił
sobie, czego dokonała od chwili przyjazdu do Ameryki, zdał
sobie sprawę, że Nicole nie jest niczyją namiastką.
Odebrał jej pusty kieliszek.
– Dlaczego opuściłaś Francję i młyn? Byłaś tam przecież
bezpieczna.
– Byli bardzo mili. – Jej obcy akcent znów stał się
wyraźny. Niektóre słowa wymawiała gardłowo. – Dziadek
powiedział, że powinnam się nauczyć robić coś pożytecznego, a
91
mielenie ziarna to pożyteczne zajęcie. Co prawda młynarz
stwierdził, że dziewczyna nigdy nie zrozumie kamieni i ziarna,
ale dziadek go wyśmiał...
Urwała i uśmiechnęła się. – Mogłabym zająć się twoim
młynem. Zacząłby przynosić dochód.
– Nicole – powiedział łagodnie, choć stanowczo.
Dlaczego boisz się burzy? Dlaczego opuściłaś dom młynarza?
Patrzyła, jak deszcz uderza o okna. Jej głos był bardzo
cichy.
– Wiele razy nas ostrzegano. Młynarz wrócił wtedy z
miasta wcześniej, chociaż nie sprzedał ziarna. Powiedział, że
nadciąga jakaś banda z Paryża, a przecież wszyscy w okolicy o
nas wiedzą. Dziadek zawsze zachowywał się jak arystokrata, bo
był już za stary, żeby się zmienić. Przy tym wszystkich
traktował jednakowo, czy rozmawiał z samym królem, czy ze
stajennym chłopcem. Gdy zmarł Ludwik XIV, dziadek
stwierdził, że nie ma już mężczyzn na świecie.
– Młynarz wrócił wcześniej – przypomniał jej Clay.
– Kazał nam się ukryć albo po prostu uciec. Bardzo
kochał dziadka. Ale dziadek wyśmiał go tylko. Nadeszła burza,
a z nią tłum z miasta. Byłam na strychu i liczyłam worki.
Wyjrzałam przez okno i w świetle błyskawicy zobaczyłam
ludzi. Mieli widły i kosy. Niektórych znałam, bo mieliłam im
ziarno.
Clay poczuł, że Nicole zadrżała i objął ją.
– Czy twój dziadek też ich widział?
– Zastawił drzwi na strych. Chciałam razem z nim stanąć
naprzeciw tłumu. Przecież też nazywam się Courtalain.
Powiedział, że nie chce, żeby Courtalainowie wyginęli, a ja
jestem ostatnią z rodu, która ocalała. Mówił to tak, jakby już nie
żył. Wziął pusty worek i założył mi go na głowę. Chyba byłam
zbyt oszołomiona, by protestować. Zawiązał worek, zaklinając
mnie na miłość do niego, żebym się nie odzywała. Porozrzucał
wokół mnie pełne worki. Słyszałam, jak schodził po schodach.
92
Minutę później tłum wtargnął do domu młynarza. Przeszukiwali
dokładnie strych i tylko cudem mnie nie znaleźli.
Clay pocałował ją w czoło, przytulił jej głowę do swego
policzka.
– A co stało się z dziadkiem? – szepnął.
– Gdy odeszli, wydostałam się z worka. Chciałam wyjść
przed młyn, żeby zobaczyć, czy dziadek jest bezpieczny.
Wyjrzałam przez okno i...
Przez jej ciało przebiegł silny skurcz. Nicole konwulsyjnie
przywarła do Claya.
– Co było za oknem?
Odepchnęła go i uderzyła pięścią w jego pierś.
– Tam był mój dziadek! Uśmiechał się do mnie!
Clay patrzył na nią, nie rozumiejąc.
– Nie rozumiesz?! Byłam na strychu. Odcięli mu głowę i
nadziali na kij! Nosili to jak trofeum wojenne! Błysnęło i
zobaczyłam go!
– O, Boże –jęknął Clay i przytulił ją do siebie, choć
próbowała mu się wyrwać.
Zaczęła znowu płakać, a on gładził ją po włosach, pieścił,
kołysał.
– Młynarza też zabili – zaczęła po chwili. – Jego żona
kazała mi uciekać, bo nie mogła mnie dłużej ukrywać. Zaszyła
mi w suknię trzy szmaragdy i wysłała statkiem do Anglii.
Szmaragdy i medalion były wszystkim, co mi pozostało z
dzieciństwa.
– A potem zamieszkałaś u Bianki i zostałaś przeze mnie
porwana.
Pociągnęła nosem.
– Mówisz tak, jakby całe moje życie było nieudane.
Miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Mieszkałam w wielkim
pałacu i miałam setki kuzynów, kuzynek i przyjaciół z którymi
się bawiłam.
Ucieszył się, że Nicole zaczyna dochodzić do siebie. Może
się uspokoi, gdy wyjawiła już mu swoją tragedię?
93
– A ile serc złamałaś? Czy wszyscy się w tobie kochali?
– Nikt. Jeden z kuzynów pocałował mnie kiedyś, ale nie
podobało mi się. Nie pozwoliłabym na to drugi raz. Ty jesteś
jedynym człowiekiem... – urwała, uśmiechnęła się i dotknęła
palcem jego ust. Clay pocałował go, a ona powiedziała cichutko:
– Głupia, głupia Nicole.
– Dlaczego miałabyś być głupia?
– To doprawdy komiczne. Jednego dnia jestem w parku,
drugiego budzę się na statku płynącym do Ameryki. Potem
muszę poślubić mężczyznę, który następnie nazywa mnie
złodziejką. – Nie zauważyła, że i Clay wzdrygnął się. – Z tego
byłaby doskonała sztuka. Piękna Bianka jest zaręczona z
przystojnym Claytonem. Ich plany krzyżuje wtargnięcie
podstępnej Nicole. Publiczność przyrosłaby do krzeseł aż do
finału, kiedy to miłość zwycięża, a Bianka i Clay mogą być
razem.
– A co z Nicole?
– Ach... Sędzia daje jej papiery zaświadczające, że nigdy
nie istniała i że czas spędzony u naszego bohatera się nie liczy.
– Czy nie tego chce Nicole? – spytał cicho.
Przybliżyła pocałowany przez niego palec do swoich ust.
– Biedna, głupia Nicole zakochała się w naszym
bohaterze. Czy to nie śmieszne? W czasie ich przelotnego
małżeństwa on nigdy na nią nawet nie spojrzał, a ona się w nim
zakochała. Czy wiesz, że powiedział kiedyś, że Nicole może się
podobać? A ta głupia, bezrozumna istota siedzi tu teraz i błaga,
by przyjął jej uczucie. I jeszcze stara się go przekupić,
opowiadając mu o sobie.
– Nicole... – zaczął.
Zachichotała i przeciągnęła się w jego ramionach.
– Czy wiesz, że mam już dwadzieścia lat? Dwadzieścia!
Połowa moich kuzynek wyszła za mąż przed ukończeniem
osiemnastu. Ale ja byłam inna. Mówili, że jestem zimna,
nieczuła i nikt mnie nie zechce.
94
– Mylili się. Gdy się ode mnie uwolnisz, zobaczysz co
najmniej setkę mężczyzn proszących cię o rękę.
– Jak najszybciej chciałbyś się mnie pozbyć, prawda?
Wolałbyś sny o Biance niż mnie? Jestem głupia. Bezpłciowa,
nudna dziewica Nicole, zakochana w człowieku, który nawet nie
wie, że ona żyje.
Popatrzyła na niego. Jakaś trzeźwa część jej umysłu
zarejestrowała uśmiech na jego twarzy. Śmiał się. Śmiał się!
Łzy znów napłynęły do jej oczu.
– Puść mnie! Zostaw! Jutro będziesz mógł się ze mnie
pośmiać. Ale nie dziś! – Próbowała wyrwać się z jego objęć, ale
trzymał ją mocno.
– Nie śmieję się z ciebie, tylko z tego, że powiedziałaś, że
jesteś bezpłciowa. – Dotknął jej ust. – Naprawdę tak myślisz?
Teraz rozumiem, dlaczego kuzyni czuli się onieśmieleni. To
właśnie twoja zmysłowość trzymała ich z daleka.
– Wypuść mnie, proszę – szepnęła.
– Jak taka piękna kobieta może nie być świadoma swojej
urody? – Chciała mu coś odpowiedzieć, ale powstrzymał ją
gestem dłoni. – Posłuchaj. Tego wieczoru, gdy pocałowałem cię
na statku... – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Żadna
kobieta jeszcze mnie tak nie całowała. Nie chciałaś nic w
zamian. Tylko dawać. Później, gdy zobaczyłem atakujące cię
psy, pomyślałem, •AC poszedłbym dla ciebie w ogień. Czy ty
jeszcze nie rozumiesz, jak na mnie działasz? Mówisz, że nigdy
na ciebie nie spojrzałem. Prawda jest taka, że robię to ciągle.
Wszyscy na plantacji śmieją się, że pod byle pozorem
przychodzę wciąż do domu.
– Myślałam, że nawet nie zdajesz sobie sprawy / lego, że
tu jestem. Naprawdę myślisz, że jestem ładna? To znaczy, moje
usta? Dla mnie ładna kobieta powinna być blondynką i mieć
niebieskie oczy.
Pochylił się i pocałował ją długo i czule. Przebiegł językiem
po zarysie jej ust, potem zagryzł lekko zęby na jej górnej
wardze, czując jaka jest pełna i jędrna.
95
– Czy to wystarczy za odpowiedź? Wiele razy musiałem
spać na polu, żeby odpocząć. Tu, w pokoju obok, nic jestem w
stanie w nocy usnąć.
– Może powinieneś był przyjść do mnie? – powiedziała
ochryple. – Chyba bym cię nie wyrzuciła.
– To dobrze – wyszeptał, całując jej ucho, potem szyję –
ponieważ dziś chcę się z tobą kochać, nawet Gdybym miał cię
zgwałcić.
Objęła go za szyję.
– Clay – powiedziała cicho. – Kocham cię.
Zaniósł ją do łóżka. Zapalił świecę na nocnym stoliku.
Powietrze w pokoju przesycone było zapachem wawrzynu.
– Chcę cię widzieć – powiedział, siadając obok Nicole.
Stanik koszuli zapięty był na siedemnaście maleńkich,
obszytych satyną guziczków. Powoli, ostrożnie Clay odpinał je
jeden po drugim. Gdy dotknął ręką nagich piersi, Nicole
zamknęła oczy.
– Czy wiesz, że sam rozebrałem cię tej nocy, kiedy byłaś
atakowana przez psy? Zostawienie cię w pokoju okazało się
najcięższym zadaniem, jakiego kiedykolwiek się podjąłem.
– To dlatego moja suknia była podarta.
Nie odpowiedział. Po kolei uwalniał jej ramiona z koszuli, a
potem Nicole już sama się z niej wysunęła. Przesunął dłonią
wzdłuż jej ciała, zatrzymując się na łuku bioder. Była drobna,
ale niezwykle proporcjonalnie zbudowana. Wysokie, pełne
piersi, szczupłe nogi, biodra i talia. Pochylił się, by pocałować
płaski brzuch, przytulić do niego policzek.
– Clay – szepnęła, chwytając go za włosy. – Boję się.
Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej.
– To, co nieznane, zawsze przeraża. Czy widziałaś kiedyś
nagiego mężczyznę?
– Tylko jednego z kuzynów, gdy miał dwa lata.
– To coś zupełnie innego – odrzekł wstając. Zaczął
rozpinać spodnie, jedyną rzecz, którą miał na sobie.
96
Zawstydziła się, kiedy upadły na podłogę i uporczywie
wpatrywała się w jego twarz. On czekał. Jego tors był ogorzały,
szeroki i pięknie umięśniony. Płaski brzuch. Popatrzyła na stopy
Claya, na mocne kostki i muskularne uda, które zdradzały, że
wiele godzin dziennie spędzał na koniu. Przeniosła wzrok na
jego twarz. Clay nadal czekał.
Posłusznie spojrzała niżej. To, co zobaczyła, nie przeraziło
jej. To przecież Clayton, człowiek, którego kocha. Nie bała się
go. Zaśmiała się gardłowo, czując ulgę.
– Chodź do mnie – wyszeptała.
Z uśmiechem położył się obok niej.
– Taki piękny uśmiech – powiedziała, muskając palcem
jego wargi. – Może kiedyś mi zdradzisz, dlaczego widuję go tak
rzadko.
– Może – przerwał jej niecierpliwie i zakrył jej usta
swoimi.
Nicole czuła dotyk silnego ciała. Przy Clayu wydawała się
sobie mała i kobieca. Gdy całował jej szyję, przesunęła mu
dłonią po ramieniu, badając jego kształt. Nagle zdała sobie
sprawę, że Clay należy do niej, że wolno jej go odkrywać i
smakować. Wygięła się i pocałowała uśmiechnięte usta, potem
dotknęła językiem śnieżnobiałych zębów. Ugryzła go lekko w
szyję, pociągnęła delikatnie zębami za ucho. Poruszyła
nieznacznie nogą, która spoczywała między jego nogami.
Clay zaśmiał się bezgłośnie.
– Chodź tu, moja mała francuska złośnico.
Przyciągnął Nicole do siebie i razem przetoczyli się przez
łóżko. Położył ją na sobie i gładził jej włosy, potem piersi, aż
nagle jego twarz stężała.
– Chcę ciebie – szepnął.
– Tak – odpowiedziała. – Tak.
Delikatnie ułożył ją na łóżku i przykrył swoim ciałem.
Alkohol wypity na pusty żołądek, ulga wywołana wyrzuceniem
z siebie przykrych wspomnień, wszystko i o podziałało na
Nicole odprężająco. Wiedziała tylko jedno: jest z mężczyzną,
97
którego kocha. Nie bała się, gdy wszedł w nią. Przez moment
bolało, ale starała się wtedy myśleć o tym, że jest blisko Claya.
Chwilę później jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. (idy
zastanawiała się kiedyś, na czym polega uprawianie miłości,
wyobrażała sobie to jako dość umiarkowaną przyjemność,
ciepło czyjegoś ciała, czyjąś bliskość. Uczucie, którego teraz
doświadczała, nie miało z tym nic wspólnego. To był ogień.
– Clay – szepnęła, odchylając głowę. Jej całe ciało wygięło
się ku niemu.
Z początku poruszał się wolno, kontrolował się, wiedząc, że
to jej pierwszy raz. Ale reakcje Nicole rozpaliły go. Odgadł, że
instynktownie wyczuwała, na czym to polega, ale nie
spodziewał się aż takiego wybuchu namiętności. Widział
pulsujące żyły na jej odsłoniętej szyi. Chwyciła go drapieżnie za
biodra. Czuł, że przeżywa to tak mocno, jak on sam. Kobiety, z
którymi dotąd miał do czynienia, domagały się od niego
pieszczot lub starały się zachowywać dystans.
Oparł się na niej, a jego pchnięcia stały się szybsze,
mocniejsze. Oplótłszy w pasie nogami przyciągała go do siebie
bliżej i bliżej. Gdy eksplodowali jednocześnie, ich spocone ciała
przywarły do siebie spazmatycznie.
Dla Nicole było to nowe, cudowne odkrycie. Oczekiwała
czegoś niebiańsko łagodnego. Nie wiedziała nawet, że może
istnieć taka zwierzęca wręcz namiętność, której właśnie
doświadczyła. Zasnęła w ramionach Claya.
On nie wypuszczał jej z objęć. Choć już tyle nocy spędził w
łóżku z kobietami, miał wrażenie, że ta była pierwsza. Po raz
pierwszy zasnął z uśmiechem na ustach.
Gdy Nicole obudziła się rano, przez kilka chwil nie
otwierała oczu. Przeciągnęła się leniwie, pewna, że zobaczy
zastawioną ciemnymi meblami sypialnię Claya i poduszkę,
której dotykał. Wyczuła, że nie ma go obok niej, ale to nie
mąciło jej szczęścia.
98
Rozejrzała się wokół i ze zdumieniem rozpoznała białe
ściany swojego pokoju. Pomyślała, że Clay nie chciał, by
została u niego w łóżku, ale stwierdziła, że to absurd. Raczej
wolał, by nie zawstydziła się, że ktoś ją tam zobaczy. Odrzuciła
kołdrę.
Podeszła do szafy i włożyła bladobłękitną muślinową suknię
o wysokim stanie i spódnicy zmarszczonej w granatową
satynową wstążkę. Na toaletce leżała kartka: „Śniadanie o
dziewiątej. Clay”. Uśmiechnęła się i drżącymi palcami zapinała
guziki.
Zegar w hallu wybił siódmą. Nicole zastanawiała się, jakim
cudem dotrwa do dziewiątej, kiedy zobaczy Claya. Szelest w
pokoju dziecinnym powiedział jej, że bliźnięta już się ubrały i
właśnie zamierzają wyjść.
Zeszła do ogrodu i zatrzymała się w ośmiokątnym portyku.
Zwykle szła na lewo, do kuchni. Nagle obróciła się na pięcie i
ruszyła schodami po prawej stronie w kierunku kantoru Claya.
Nigdy tam jeszcze nie była. Zresztą chyba niewiele osób
odwiedzało to miejsce. Była to miniatura głównego budynku o
równie stromym dachu. Brakowało tylko mansardy i fryzów.
Zapukała lekko do drzwi. Nie usłyszawszy odpowiedzi,
zajrzała do wnętrza. Ciekawa była wyglądu miejsca, gilzie
mężczyzna, którego kochała, spędzał tyle czasu.
Rosnące obok domku jawory sprawiały, że pokój był
chłodny i dość ciemny. Ścianę naprzeciw drzwi, w której były
dwa okna, zasłaniały poustawiane gęsto na półkach książki.
Nicole weszła do środka. Zobaczyła ogromną półkę założoną
pozwijanymi w rulony dokumentami. Książki dotyczyły prawa
obowiązującego w Wirginii, geodezji, uprawy roślin. Nicole
uśmiechnęła się, gładząc skórzane grzbiety. Były czyste. Na tyle
już poznała przyzwyczajenia Claya, by wiedzieć, że nie dlatego,
by je odkurzał, lecz widocznie często z nich korzystał.
Podeszła do kominka. Nagle jej uśmiech zgasł. Zobaczyła
ogromny portret... Bianki. Wyglądała na nim ślicznie, była może
nieco szczuplejsza. Jasne pukle odsłaniały twarz i spływały na
99
nagie ramiona. Niebieskie, na wpół przymknięte oczy i lekko
uśmiechnięte usta zdobiły tę twarz o figlarnym wyrazie, którego
Nicole nigdy u Bianki nie widziała. Był on przeznaczony dla
osoby, którą kochała.
Zaskoczona Nicole zbliżyła się do kominka. Leżał tam
nieduży, czerwony beret z aksamitu, jaki kiedyś widziała u
Bianki, oraz złota bransoletka z wygrawerowanym napisem: „B.
z wyrazami miłości, C”.
Zrobiła krok w tył. Portret, beret i bransoletka stanowiły
wyzwanie. Gdyby była tu obca, mogłaby pomyśleć, że to
pamiątki po zmarłej kobiecie.
Jak mogła z tym walczyć? Ostatniej nocy ze strony Claya
nie padło ani jedno słowo o miłości. Niech go piekło pochłonie!
Wiedział, jak ona zareaguje na alkohol. Często żartowano z niej
w rodzinie, że aby poznać jej sekrety, wystarczy dać jej choć
kroplę wina.
Ale dziś Nicole była inna. Dziś musi się postarać uratować
resztki swojej dumy. Wróciła do kuchni i zjadła śniadanie.
Maggie pozwoliła sobie na uwagę, że pan Clay niebawem
wróci, a Nicole powinna jadać razem z nim. Puściła to
stwierdzenie mimo uszu.
Potem wzięła ze służbówki potrzebne do sprzątania rzeczy i
wróciła do sypialni. Przebrała się w granatową roboczą suknię z
perkalu, po czym zeszła do pokoju porannego. Może przy pracy
uda jej się to wszystko przemyśleć.
Właśnie czyściła szpinet, gdy Clay musnął lekko wargami
jej szyję. Drgnęła.
– Brakowało mi cię przy śniadaniu – powiedział.
– Zostałbym tu z tobą, gdyby nie zbliżające się żniwa.
Oczy mu pociemniały.
Nicole nabrała powietrza w płuca. Jeśli zostanie z Clayem w
tym domu, będzie spędzać z nim noce do czasu, gdy on wreszcie
zdobędzie kobietę, którą kocha.
– Chciałabym z tobą porozmawiać.
100
Wyczuł w jej słowach chłód. Zesztywniał. Leniwy,
uwodzicielski uśmiech zniknął z jego twarzy.
– O co chodzi? – zapytał równie zimno.
– Nie mogę tu zostać – odpowiedziała zdecydowanie,
starając się, by nie odgadł jej udręki. – Bianka...już samo
wymówienie tego imienia sprawiło jej ból. Bianka pewnie
wkrótce przyjedzie do Ameryki. Jestem przekonana, że
dostawszy od ciebie list i pieniądze na podróż, wsiądzie na
pierwszy statek.
– Ale przecież nie masz dokąd iść. Musisz tu zostać.
Zabrzmiało to jak rozkaz.
– I być twoją kochanką? – wybuchnęła.
– Jesteś moją żoną. Jak mogłaś o tym zapomnieć, skoro
ciągle mi wypominasz, że zmusiłem cię do małżeństwa?
– Tak, jestem twoją żoną. Na chwilę. Ale jak długo to
potrwa? Czy nadal będziesz mnie chciał, gdy twoja droga
Bianka przekroczy próg tego domu?
Milczał.
– Chcę, żebyś mi odpowiedział. Zasługuję na to. Wczoraj
upiłeś mnie z premedytacją. Wiedziałeś, jak na mnie działa
sherry. Wiedziałeś, że nie pamiętam nocy, gdy znalazłeś mnie w
lesie.
– Tak. Wiedziałem. Ale też zdawałem sobie sprawę, że
musisz uwolnić się od przykrych wspomnień. Tylko o to mi
chodziło.
Odwróciła się.
– Jestem przekonana, że nie. Ale już się stało. Siedziałam
na twoich kolanach i błagałam, żebyś się ze mną kochał.
– To nie tak! Musisz przecież pamiętać, że... –zrobił krok
w jej kierunku.
– Wszystko pamiętam. – Starała się uspokoić. –
Wysłuchaj mnie, proszę. Mam swój honor, nawet jeśli czasem
tego nie widać. Zbyt wiele ode mnie wymagasz. Nie mogę tu
zostać jako twoja żona, prawdziwa żona, wiedząc, że to może
101
się kiedyś skończyć. – Zakryła twarz rękami. – Już zbyt wiele
spraw skończyło się w moim życiu!
– Nicole... – Dotknął jej włosów. Odskoczyła od niego.
– Nie dotykaj mnie! Zbyt długo już igrałeś z moimi
uczuciami. Wiedziałeś, co do ciebie czuję, i wykorzystałeś to.
Proszę, nie rań mnie więcej. Proszę.
Odsunął się.
– Uwierz mi. Nie chciałem cię skrzywdzić. Powiedz,
czego chcesz. Wszystko, co mam, należy do ciebie.
Chciała mu krzyknąć prosto w twarz: „Chcę twego serca!”.
– Młyna – powiedziała zdecydowanie. – Zbliżają się
żniwa. Mogę go uruchomić w ciągu paru tygodni. Dom wygląda
solidnie i da się w nim zamieszkać.
Już chciał jej odmówić, ale zrezygnował. Podniósł kapelusz
i odwrócił się w stronę drzwi.
– Jest twój. Wyślę ci też dwóch mężczyzn i kobietę.
Przyda ci się pomoc.
Włożył kapelusz i wyszedł.
Nicole poczuła się tak, jakby uszły z niej wszystkie siły.
Usiadła ciężko na krześle. Upojna noc i tragiczny poranek.
8
Nicole nie zwlekając opuściła dom. Wiedziała, że nie jest
dość silna, by wytrwać przy swym postanowieniu. Sama
przeprawiła się do młyna. Stał na wzgórzu, tuż przy drewnianej
rynnie łączącej niewysoki wodospad z kołem. Był to wysoki,
wąski budynek o kamiennym fundamencie i ceglanych ścianach.
Pokryty był drewnianym, spękanym gontem. Wzdłuż ściany
frontowej biegł długi ganek. Młyńskie koło sięgało drugiej
kondygnacji budynku.
Nicole przyjrzała mu się przez dwuskrzydłowe drzwi
balkonowe, gdy wspięła się na piętro. Stwierdziła, że łopatki są
102
w dość dobrym stanie, choć należało się spodziewać, że część z
nich pozostająca tak długo w wodzie mogła już zbutwieć.
Kamienie młyńskie miały średnicę pięciu stóp i grubość
ośmiu cali. Nicole przesunęła po nich ręką, wyczuwając
nieregularny rysunek kryształków kwarcu. pochodziły z Francji
i były w najlepszym gatunku. Zostały pewnie przywiezione do
Ameryki jako balast statku, a potem przetransportowane na
plantację Armstrongów. Głębokie wyżłobienia rozbiegały się
promieniście od środka. Nicole zauważyła z zadowoleniem, że
kamienie są idealnie wyważone i nie stykają się choć są
umieszczone bardzo blisko siebie.
Powędrowała do domku młynarza. Niewiele mogła o nim
powiedzieć, bo okna i drzwi zabite były deskami. Jej uwagę
przyciągnął ruch na brzegu rzeki.
– Nicole! Jesteś tam? – zawołała Janie, wspinając się na
wzgórze.
Miło było znów zobaczyć tę rosłą, rumianą kobietę, toteż
Nicole rzuciła się jej na szyję, jakby nie widziały się od chwili,
gdy opuściły statek.
– Nie wyszło, tak?
– Tak – odpowiedziała Nicole. – Nie wyszło.
– Myślałam, że skoro jesteście małżeństwem, no i...
– Co tu robisz? – Nicole chciała zmienić temat.
– Clay przyszedł dziś do tkalni. Powiedział, że się tu
przenosisz i że chcesz poprowadzić młyn. Kazał mi wybrać
dwóch silnych ludzi, zabrać potrzebne narzędzia i pomóc ci.
Mogę tu zamieszkać, a on będzie mi płacił tyle co dotąd.
Nicole odwróciła wzrok. Hojność Claya była stanowczo
zbyt wielka.
– Chodźcie tu, wy dwaj! – krzyknęła Janie. – Mamy
robotę.
Przedstawiła mężczyzn Nicole. Vernon był wysoki, rudy,
Lukę zaś – niski, ciemnowłosy. Pod nadzorem Janie oderwali
deski od drzwi frontowych.
103
Wewnątrz było nadal ciemno, ale Nicole stwierdziła, że
dom jest uroczy. Parter stanowiła jedna, obszerna izba z
ośmiostopowej długości kominkiem i schodami o ręcznie
rzeźbionej balustradzie, zajmującymi róg pokoju. W izbie
znajdowały się trzy okna rozmieszczone na dwóch ścianach.
Pod jednym z nich stała stara sosnowa komoda, na środku
pokoju – długi, szeroki stół.
Gdy mężczyźni odbili zasłaniające okna deski, pokój nie
wydał się wiele jaśniejszy.
– Fu! – obruszyła się Janie, marszcząc nos. –
Doprowadzenie tego miejsca do porządku zajmie trochę czasu.
– No, to lepiej zacząć od razu.
Do zachodu słońca udało im się sporo zrobić. Na górze
znajdowało się niskie pomieszczenie ograniczone opadającym
stromo po bokach sufitem. Kurz skrywał solidną, precyzyjnie
wykonaną konstrukcję. Wewnętrzne ściany pokryto gipsem,
toteż by wyglądały jak nowe, wystarczyło je pobielić wapnem.
Czyste szyby przepuszczały teraz sporo światła.
Vernon, który zajęty był przybijaniem obluzowanego gontu,
zauważył nagle, że zbliża się jakaś barka. Zeszli na dół. Jeden z
ludzi Claya przycumował właśnie do brzegu. Barka zawierała
meble.
– Czekaj, Janie. Nie mogę tego przyjąć. Już dość dla mnie
zrobił.
– Nie czas na dumę. Będziemy tego potrzebować, -i poza
tym to są rzeczy z poddasza. Nic go to nie kosztowało. Chodź,
chwyć tę ławę z drugiej strony. Howard! Mam nadzieję, że
przywiozłeś pościel i materace?
– To dopiero pierwszy kurs. Zanosi się na to, że cały
Arundel Hall zostanie przeniesiony na drugą stronę rzeki –
odparł.
Janie, Nicole i obaj mężczyźni przez trzy dni pracowali przy
domu. Mężczyźni spali we młynie, a kobiety opadały co wieczór
bez sił na wypełnione słomą materace położone na piętrze.
Czwartego dnia pojawił się niski, nieforemny mężczyzna.
104
– Słyszałem tu o jakiejś kobiecie, której wydało się, że
potrafi poprowadzić młyn.
Janie już chciała go odprawić, ale powstrzymała ją Nicole.
– Jestem Nicole Armstrong i zamierzam zająć się tym
młynem. Czym mogę służyć?
Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie, po czym wyciągnął
przed siebie lewą rękę wnętrzem dłoni w dół.
Janie znów chciała powiedzieć, co myśli o manierach tego
człowieka, gdy Nicole przyjęła jego dłoń, ujęła w obie ręce i
odwróciła, by zobaczyć, że jej wnętrze jest pokiereszowane,
pokryte szarawymi zgrubieniami. Nicole pogładziła ją i
uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Jest pan przyjęty – powiedziała krótko.
Zamrugał powiekami.
– Widzę, że pani wie, co robi. Poradzi sobie pani z tym
młynem.
Gdy odszedł, Nicole wytłumaczyła Janie, że ten człowiek
zajmował się pasowaniem kamieni. Za pomocą dłuta ostrzył
brzegi rowków. Do pracy zakładał na prawą dłoń rękawicę, lewą
rękę pozostawiając bez osłony. Z biegiem czasu coraz więcej
okruchów kamienia pozostawało pod skórą. Tacy ludzie z dumą
pokazywali zniszczoną lewą dłoń. Potwierdzała ona ich
doświadczenie. Nazywało się to: „Pokazać mettle”. Mettle to
stare angielskie słowo oznaczające pokruszony kamień.
Janie powróciła do pracy, mrucząc coś o tym, że rękawice
robi się na obie ręce.
Gdy rynna została oczyszczona i popłynęła nią woda, dał się
słyszeć huk ruszającego koła.
Nicole nie zdziwiła się, gdy następnego dnia przybył
pierwszy klient z ziarnem do zmielenia. Wiedziała, że Clay
rozesłał ludzi z wiadomością o ponownym uruchomieniu młyna.
Minęły już prawie dwa tygodnie od czasu, gdy się ostatni
raz widzieli, a nie było chwili, by Nicole o Clayu nie myślała.
Dwukrotnie dostrzegła poprzez drzewa zarys jego sylwetki na
koniu, ale odwracała się wtedy, starając się na niego nie patrzeć.
105
Tego ranka, gdy młyn pracował już czwarty dzień, Nicole
obudziła się bardzo wcześnie. Jeszcze było ciemno i słyszała
głęboki oddech Janie śpiącej po przeciwnej stronie pokoju.
Szybko ubrała się i, nie spiąwszy włosów, wyszła z domku.
Nie zaskoczył jej widok stojącego przed kołem Claya. Miał
na sobie jasne zamszowe spodnie i wysokie buty z zawiniętymi
cholewami. Stał odwrócony do niej tyłem. Jego koszula i
kapelusz wydawały się rażąco białe w bladym świetle
wstającego dnia.
– Dobra robota – powiedział, nie zmieniając pozycji. –
Szkoda, że od moich robotników nie mogę wymagać choć
połowy twojej pracowitości.
– Po prostu musiałam.
Odwrócił się i popatrzył na nią uważnie.
– Nie, nie musiałaś. W każdej chwili możesz wrócić do
mojego domu.
– Nie – odpowiedziała cicho. – Tak jest lepiej.
– Bliźnięta wypytują o ciebie. Chcą się z tobą zobaczyć.
Uśmiechnęła się.
– Stęskniłam się za nimi. Nie mógłbyś ich tutaj przysłać?
– Myślałem, że to ty je odwiedzisz. Moglibyśmy zjeść
razem kolację. Wczoraj przybył statek. Przywiózł z Francji
trochę rzeczy. Sery, wino burgundzkie i szampana. Dziś to
wszystko dotrze tutaj rzeką.
– Brzmi to kusząco, ale...
Podszedł bliżej i chwycił ją za ramiona.
– Nie możesz wiecznie mnie unikać. Czego ode umie
chcesz? Czy mam ci powiedzieć, jak bardzo mi ciebie brakuje?
Wszyscy na plantacji mają mi za złe, że pozwoliłem ci odejść.
Posiłki Maggie są albo przypalone, albo surowe. Bliźnięta
popłakały się wczoraj wieczorem, bo nie umiałem im
opowiedzieć jakiejś przeklętej francuskiej bajki o damie
zakochującej się w potworze.
– Piękna i bestia. – Nicole uśmiechnęła się. – A zatem
chcesz, żebym wróciła po to, żebyś mógł lepiej jeść?
106
Uniósł brwi.
– Nie odwracaj kota ogonem. Nigdy nie chciałem, żebyś
odeszła. Czy przyjdziesz na kolację?
– Tak – odpowiedziała.
Przycisnął ją do siebie i obdarzył szybkim, mocnym
pocałunkiem, a potem odszedł.
– Podobno wam nie wyszło – powiedziała nagle Janie za
plecami Nicole.
Ta, nic nie mówiąc, odeszła w stronę domu, by zająć się
codzienną pracą.
Przez cały długi dzień Nicole z trudem maskowała
podniecenie wywołane perspektywą wspólnej kolacji. Gdy
Vernon ważył worki i podawał jej ich ciężar, wielokrotnie
musiała go prosić, by powtórzył liczby. Pamiętała jednak, by
przesłać Maggie przepis na Dindon a la Daube – obranego z
kości,
faszerowanego
indyka,
którego
podaje
się
w
kamionkowym garnku. Maggie uwielbiała wyrafinowane
potrawy i z pewnością pokusi się o przygotowanie dwóch porcji;
jednej dla domu, a drugiej dla siebie i swych pomocnic.
O szóstej przybiła do brzegu łódź Claya, a w niej zarządca
Anders, wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Mieszkał z żoną i
dwojgiem dzieci w domku stojącym nieco na południe od
kantoru Claya. Jego dzieci często bawiły się z bliźniętami.
Nicole zapytała go o rodzinę.
– Wszyscy zdrowi. Brakuje nam tylko pani. Karen robiła
wczoraj przetwory z brzoskwiń i chciałaby pani trochę podesłać.
Czy młyn działa? Jest chyba wielu klientów.
– Pan
Armstrong
poinformował
okolicznych
mieszkańców, że młyn pracuje i mam coraz więcej ziarna do
mielenia.
Popatrzył na nią dziwnie.
– Clay jest tu szanowany.
Gdy dotarli do brzegu, Nicole spostrzegła, że Anders
popatruje w górę rzeki.
– Czy coś jest nie w porządku?
107
– Barka
powinna
była
już
wrócić.
Wczoraj
dowiedzieliśmy się, że do portu zawinął statek i dziś wcześnie
rano Clay wysłał barkę.
– Ale pan się nie martwi, prawda?
– Nie – odpowiedział, pomagając jej wysiąść. – Przyczyn
opóźnienia może być wiele. Choćby to, że mężczyźni popili
sobie piwa. To chodzi o Claya. Od utonięcia Jamesa i Beth
niepokoi się, gdy barka spóźnia się choć o godzinę.
Szli obok siebie w stronę domu.
– Czy znał pan Jamesa i Beth?
– Bardzo dobrze.
– Jacy byli? Czy Clay był aż tak bardzo zżyty ze swoim
bratem?
Zawahał się, zanim odpowiedział.
– Wszyscy troje byli sobie bliscy. Rośli razem. Obawiam
się, że Clay przeżył ich śmierć zbyt mocno, zmienił się.
Nicole miała ochotę zadać mu jeszcze wiele pytań. W jaki
sposób się zmienił? Jaki był przed ich śmiercią? Ale nic
wypadało pytać o to Andersa. Jeśli Clay zechce, sam jej o tym
opowie, tak jak ona powierzyła swoje sekrety jemu.
Anders zostawił ją przy wejściu. Dom wyglądał jeszcze
piękniej niż we wspomnieniach Nicole. Nie wiadomo skąd
wyskoczyły bliźnięta, chwyciły ją za ręce i pociągnęły na górę.
Przygotowały całą listę bajek, jakie ma im przeczytać przed
snem.
Clay czekał u podnóża schodów. Wyciągnął dłoń.
– Jesteś jeszcze ładniejsza – powiedział wesoło i
popatrzył na nią pożądliwie.
Odwróciła się i ruszyła ku jadalni, a on wciąż I rzymał ją za
rękę. Miała na sobie lekko marszczoną, 1'leboko wyciętą suknię
z jedwabnej surówki o lekkim połysku. Spódnica w kolorze
brzoskwini zebrana została nieco ciemniejszą satynową wstążką.
Cieniutkie rękawy i cały gorset wyszyte były perełkami, które
dodawały
blasku
skórze
Nicole.
Włosy
przeplotła
brzoskwiniową wstążką i sznurkami pereł.
108
Gdy szli do jadalni, Clay nie mógł oderwać od niej oczu.
Nicole stwierdziła, że Maggie przeszła samą siebie. Stół
dosłownie się uginał.
– Mam nadzieję, że Maggie nie spodziewa się, że to
wszystko zjemy. – Uśmiechnęła się Nicole.
– Raczej chce mi dać do zrozumienia, że jeśli ty tu
będziesz, jedzenie się poprawi. I powinno.
– Czy barka już przybyła?
Zobaczyła, że przez jego twarz przebiegł skurcz. Potrząsnął
głową.
Usiedli właśnie do stołu, gdy do jadalni wpadł jeden z
robotników.
– Panie Clay! Nie wiedziałem, co robić – wybuchnął.
W rękach miętosił kapelusz. Był bardzo zdenerwowany.
– Powiedziała, że przyjechała tu ż daleka i pan mnie
powiesi, jeśli jej tu nie przywiozę.
– Uspokój się, Roger. O czym ty mówisz? O kim? –
Odłożył serwetkę na pusty talerz.
– Nie wiedziałem, czy jej wierzyć. Podejrzewałem, że
jakaś angielska szumowina chce mi zamydlić oczy. Ale gdy jej
się przyjrzałem, zobaczyłem, że jest bardzo podobna do panny
Beth i pomyślałem, że to ona.
Ani Nicole, ani Clay już go nie słuchali. W drzwiach stała
Bianka. Ciemnoblond pukle zwisały ciężko wokół jej okrągłej
twarzy. Grymas drobnych ust zdradzał niezadowolenie. Nicole
prawie już zapomniała, jaką osobą była Bianka. Jej własne życie
tak bardzo się zmieniło w ciągu ostatnich miesięcy, że odnosiła
wrażenie, że nigdy nie była w Anglii. Teraz przypomniała sobie,
jak Bianka potrafi traktować ludzi.
Nicole popatrzyła na Claya i aż zmartwiała, widząc jego
minę. Wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Wpatrywał się w
Biankę w zachwycie, a jednocześnie z niedowierzaniem. Nicole
poczuła, że robi jej się słabo. Zrozumiała, że w głębi serca
liczyła na to, że zobaczywszy Biankę, Clay zda sobie sprawę, że
jej nie kocha. Łzy zapiekły w oczy; Nicole poczuła, że
109
przegrała. Na nią nigdy tak nie patrzył. Odetchnęła, starając się
uspokoić, i podeszła do Bianki. Wyciągnęła rękę.
– Miło powitać w Arundel Hall.
Bianka rzuciła jej spojrzenie pełne nienawiści i udała, że nie
dostrzega wyciągniętej dłoni.
– Zachowujesz się tak, jakbyś była tu panią – powiedziała
cicho, a potem uśmiechnęła się niewinnie do Claya. – Nie
cieszysz się z mojego widoku? – zapytała, i w jej lewym
policzku ukazał się dołek. – Przebyłam długą drogę, żeby być
blisko ciebie.
Omal nie wywrócił krzesła, gdy zerwał się, by podbiec do
Bianki. Chwycił ją za ramiona, wpatrując się w jej twarz.
-
Witaj – wyszeptał i pocałował ją w policzek. Nie
zauważył, że się skrzywiła. – Roger! Zabierz kufry na górę.
Roger wyszedł. Spędził z tą jasnowłosą kobietą sześć
godzin na barce i wiele razy musiał się hamować, by jej nie
wyrzucić za burtę. Wydawało się niewiarygodne, ile rzeczy w
tak krótkim czasie i w tak ograniczonym miejscu może
skrytykować jedna kobieta. Wyrzucała mu typowo męski brak
wrażliwości. Oczekiwała, że wszyscy mężczyźni będą bez
szemrania spełniać jej życzenia. Im bardziej barka zbliżała się
do plantacji Amstrongów, tym mocniej Roger utwierdzał się w
przekonaniu, że popełnił błąd przywożąc tutaj tę Angielkę.
Teraz był zdezorientowany, widząc, w jaki sposób Clay na
nią patrzy. Jak może, mając u boku śliczną pannę Nicole?
Kobietę z sercem na dłoni. Roger wzruszył ramionami. Dzięki
Bogu to łodzie, a nie kobiety były jego specjalnością.
– Clayton! – powiedziała ostro Bianka, wyrywając się z
jego objęć. – Czy nie zamierzasz zaproponować mi, żebym
usiadła? Po tak długiej podróży czuję się całkowicie
wyczerpana.
Clay chciał wziąć ją za rękę, ale ją odsunęła. Wskazał
krzesło u szczytu stołu.
– Musisz być bardzo głodna – powiedział, siadając obok,
tuż przy gablotce w stylu Chippendale.
110
Nicole stała w drzwiach i patrzyła na tę parę. Clay troszczył
się o Biankę jak zazdrosna kwoka. Bianka zdjęła z ramion
zielony szal z gazy i usiadła. Ostatnimi czasy wyraźnie
przybrała na wadze, utyła przynajmniej dwadzieścia funtów.
Była jednak dość wysoka, a tusza nie zniekształciła jej twarzy,
lecz jej uda i biodra zaokrągliły się znacznie. Wysoko
podniesiona talia modnych sukien ukrywała to w pewnym
stopniu, ale brak rękawów odsłaniał ciężkie, tłuste ramiona.
– Opowiedz mi wszystko – poprosił Clay, nachylając się
ku niej. – Jak się tu dostałaś? Jak upłynęła ci podróż?
– To było straszne – odpowiedziała Bianka, opuszczając
blade rzęsy. – Gdy mój ojciec dostał list, wpadłam w rozpacz.
Zrozumiałam, jak straszna to była pomyłka. Oczywiście,
wsiadłam na pierwszy statek.
Uśmiechnęła się do niego. Gdy ojciec pokazał jej list,
śmiała się do rozpuku z żartu, jaki los spłatał biednej, głupiej
Nicole, ale dwa dni później przyszedł drugi list. Jej dalsi kuzyni
mieszkali w Ameryce blisko plantacji Claya i napisali, że
gratulują Biance łupu. Przypuszczali, że Bianka wie o bogactwie
Claya i prosili o pożyczkę. Bianka natychmiast zbyła kuzynów,
ale gdy czytała o zamożności Claya, targała nią furia. Dlaczego
ten głupiec nie powiedział, że jest bogaty? Jej gniew szybko
obrócił się przeciw Nicole. Ta podstępna, mała suka jakoś
dowiedziała się o Clayu i wcisnęła się na jej miejsce. Bianka
natychmiast obwieściła ojcu, że rusza do Ameryki. Pan Maleson
roześmiał się i powiedział, że jeżeli uda jej się zarobić na
podróż, może jechać choćby dziś. Nie miało to dla niego
większego znaczenia.
Bianka zwróciła się do stojącej w progu Nicole.
Uśmiechnęła się wdzięcznie.
– Zjesz z nami? – zapytała słodko. – Jakaś twoja kuzynka
wypytywała o ciebie. Opowiadała niesamowitą historię o twojej
z nią spółce. Powiedziałam jej, że pracujesz dla mnie i nie masz
pieniędzy. Ona wtedy wymyśliła coś o sprzedaży jakichś
szmaragdów i szyciu po nocach. Bardzo mnie to rozbawiło –
111
poinformowała, gdy Nicole zajęła miejsce przy stole. – Żeby się
upewnić, osobiście przeszukałam twój pokój. – Jej oczy
błyszczały. Przejazd do Ameryki jest drogi, prawda? Ale tobie
nikt tego wtedy nie mówił. Mój bilet kosztował tyle, ile twój
udział w sklepie.
Nicole nie spuściła głowy. Nie chciała pokazać Biance, jak
przykre są dla niej te słowa. Ale dotknęła palców pokłutych igłą.
– Tak dobrze, że tu jesteś – powiedział Clay. – To tak,
jakby spełniły się marzenia. Znów mam cię przy stole.
– Znów? – zapytała Bianka i obie kobiety popatrzyły na
niego. Clay przyglądał się Biance z dziwnym wyrazem twarzy.
Po chwili opanował się. – Chciałem powiedzieć, że tak często
myślałem o tobie, że teraz czuje się tak, jakbyś do mnie skądś
wróciła. – Uniósł miseczkę kandyzowanych owoców. – Musisz
być głodna.
– Ależ nie! – zaprzeczyła, chociaż ani na chwilę nie
spuszczała wzroku z jedzenia. – Nie mogłabym przełknąć ani
kęsa. Tak naprawdę w ogóle nie jem dużo. – Uśmiechnęła się
zadowolona. – Czy wiesz, gdzie mnie ulokowano na tej
okropnej fregacie? Na dolnym pokładzie! Razem z załogą i
inwentarzem. To przechodzi ludzkie pojęcie! Okna przeciekały,
dach też i przez wiele dni siedziałam w ciemnościach.
Clay skrzywił się.
– Dlatego przygotowałem dla ciebie kabinę na statku
pocztowym.
Bianka odwróciła się, by spojrzeć na Nicole.
– No, ale to nie ja doświadczyłam takich luksusów.
Przypuszczam, że miałaś też lepsze jedzenie.
Nicole ugryzła się w język, by nie odpowiedzieć, że jeśli nie
jakość, to ilość była aż nadto wystarczająca.
– Może zaradzą temu umiejętności kulinarne Maggie. –
Clay znów podsunął jej miseczkę.
– Może odrobinę.
Nicole patrzyła, jak Bianka po kolei nakłada sobie odrobinę
każdej z dwudziestu kilku potraw znajdujących się na stole.
112
Nigdy nie brała za dużo na raz, by nie było widać, ile zjadła. Nie
zainteresowany obserwator powiedziałby, że potrafi zachować
umiar. Był to wybieg, który stosowała od lat, by zamaskować
łakomstwo.
– Skąd masz tę suknię? – zapytała Bianka, smarując
miodem chleb.
Nicole poczuła, że się rumieni. Aż nazbyt dobrze pamiętała,
że Clay oskarżył ją o kradzież.
– Są sprawy, o których musimy porozmawiać – odezwał
się Clay.
Uchronił w ten sposób Nicole od konieczności udzielania
wyjaśnień. Zanim zdążył rozpocząć następne zdanie, do jadalni
wpadła Maggie.
– Słyszałam, że ktoś przypłynął na barce. Czy to
przyjaciółka pani Armstrong?
– Pani Armstrong? – Bianka popatrzyła na Nicole. – Czy
ona mówi o tobie?
– Tak – odpowiedziała spokojnie Nicole.
– Co się tu dzieje? – zdenerwowała się Bianka.
– Maggie, czy możesz zostawić nas samych? – zapytał
Clay.
Maggie była bardzo ciekawa, jak wygląda kobieta, na którą
Roger skarżył się jej od godziny. Trzeba było czterech kufli
piwa, żeby się uspokoił.
– Chciałam tylko zapytać, czy mogę już podać deser. Jest
sernik z migdałami, ciastka z brzoskwinią i jabłkiem oraz
kremówki.
– Nie teraz, Maggie! Są rzeczy ważniejsze od jedzenia,
które trzeba omówić.
– Clay – upomniała go łagodnie Bianka. – Tak dawno nie
jadłam nic smacznego. Może moglibyśmy zjeść te ciastka?
– Oczywiście – poprawił się natychmiast. – Przynieś je,
Maggie. Wybacz, Bianko. Przyzwyczaiłem się rozkazywać.
Nicole miała ochotę wyjść. Chciała uciec od tego człowieka,
którego kochała, a który nagle stał się jej obcy. Wstała.
113
– Nie zmieszczę już deseru. Wybaczcie, ale muszę wracać
do domu.
Clay wstał również
– Nicole, proszę, ja nie chciałem... – Urwał, spojrzawszy
na stół, gdzie Bianka przykryła jego dłoń swoją.
Po raz pierwszy dotknęła go z własnej woli.
Nicole poczuła nagły spazm bólu, widząc spojrzenie Claya.
Wybiegła z pokoju w ciemną, chłodną noc.
– Clay – odezwała się Bianka.
Gdy tylko Nicole zniknęła, zabrała swą dłoń, ale zdążyła
zauważyć, jaką władzę ma nad nim jej dotyk. Clay budził w niej
taką samą niechęć jak dawniej. Miał opiętą koszulę i nie uznał
za stosowne włożyć fraka. Bianka nie znosiła dotyku Claya, nie
znosiła nawet być blisko niego, ale gotowa była wiele
wycierpieć, by zostać właścicielką tej plantacji. Jadąc z portu,
rozglądała się po zabudowaniach, o których ów okropny
człowiek z łodzi mówił, że należą do Claya. Jadalnia była
bogato
umeblowana.
Wiedziała,
że
tapety
zostały
zaprojektowane
i
pomalowane
specjalnie
dla
tego
pomieszczenia.
Meble
zdradzały
swą
wartość
i
nie
przeszkadzało jej, że nie są liczne. O tak! Jeśli będzie musiała
dotykać Claya po to, by zdobyć ten majątek, zrobi to. Potem,
gdy się pobiorą, każe mu się trzymać od siebie z daleka.
Maggie wniosła wielką tacę, a na niej gorące ciastka i
chłodny sernik. Kremówki pokryte były brzoskwiniowym
lukrem.
– Dokąd poszła pani Armstrong?
– Do młyna – odrzekł zwięźle Clay.
Maggie rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie i wyszła. Bianka
patrzyła na tacę. Pomyślała, że skoro tak niewiele zjadła na
kolację, może sobie teraz pofolgować.
– Czekam na wyjaśnienie.
Kiedy Clay skończył mówić, Bianka była przy drugiej
kremówce.
114
–. .A więc jestem tu niepotrzebna? Mam rację? Cała moja
miłość do ciebie i niewygody, jakich doświadczyłam, żeby tutaj
dotrzeć, nie znaczą nic. Clayton, gdybyś tylko pozwolił tym
porywaczom powiedzieć, że to ty ich nasłałeś, pojechałabym z
nimi dobrowolnie. Wiesz, że źle mi bez ciebie.
Wygięła lekko usta, starając się wycisnąć z oczu łzy. Były
prawdziwe. Myśl o utracie majątku Claya doprowadzała ją do
rozpaczy. Niech diabli porwą Nicole! Oportunistka!
– Proszę, nie mów tak. Tu jest twoje miejsce. I zawsze
było.
Jego słowa brzmiały dziwnie, ale nie przejęła się tym.
– Czy gdy wróci świadek twojego ślubu, uzyskasz
unieważnienie? Nie pozwolisz mi chyba tu mieszkać, by
potem... potem mnie wyrzucić?
Uniósł dłoń.
– Nie. Na pewno nie.
Bianka uśmiechnęła się do niego i wstała.
– Jestem bardzo zmęczona. Czy mogę teraz odpocząć?
– Oczywiście.
Ujął ją pod ramię, by zaprowadzić na górę, ale wyrwała się.
– Gdzie jest służba? Gdzie są pokojówki i lokaje? Clay
szedł za nią po schodach.
– Jest kilka kobiet, które pomagają Nicole, a właściwie jej
pomagały, dopóki nie przeniosła się za rzekę, ale śpią w
pomieszczeniach przy tkalni. Nie sądziłem, że potrzeba tu lokai
i pokojówek.
Zatrzymała się u szczytu schodów z sercem bijącym z
wysiłku. Uśmiechnęła się niewinnie.
– Ale teraz masz mnie. Wszystko się musi zmienić.
– Wszystko, co tylko rozkażesz – odpowiedział potulnie i
otworzył drzwi sypialni, w której kiedyś mieszkała Nicole.
– Proste – oceniła Bianka – ale gustowne.
Clay podszedł do brzuchatego sekretarzyka i dotknął
porcelanowej figurki.
– To był pokój Beth – powiedział i odwrócił się do niej.
115
W oczach miał rozpacz.
– Clay! – krzyknęła, przykładając rękę do piersi. Omal
mnie nie przeraziłeś.
– Przepraszam – odrzekł szybko. – Zostawię cię samą.
Wyszedł z pokoju.
– Ze wszystkich tych bezczelnych, prostackich... - zaczęła
pod nosem i wzdrygnęła się.
Nareszcie się go pozbyła. Rozejrzała się po pokoju. Zbyt
skromny dla niej. Dotknęła granatowo-białej draperii. Różowe –
pomyślała. Przyozdobi to łóżko rzędami falbanek z różowego
tiulu. Ściany się pokryje tapetą i nalewaną w kwiaty, także
różową. Orzechowe i jaworowe meble muszą oczywiście zostać
stąd wyniesione. A zamiast nich ustawi się pozłacane.
Rozebrała się niespiesznie i rzuciła suknię na krzesło,
zdenerwowała się, przypomniawszy sobie brzoskwiniowy
jedwab Nicole. Kim jest Nicole, żeby nosić jedwabie, podczas
gdy ona, Bianka musi się męczyć w gazach i muślinach? Ale
poczekajcie, ciemni
mieszkańcy kolonii,
pokażę wam
prawdziwy styl! Zamówi suknie, przy których garderoba Nicole
będzie wyglądać na tanią.
Wśliznęła się w koszulę nocną wyjętą z kufra
przyniesionego przez Rogera i weszła do łóżka. Materac okazał
się nieco zbyt twardy jak na jej gust. Zasypiała, myśląc o
zmianach, jakie poczyni na plantacji. Przede wszystkim dom był
za mały. Dobuduje dla siebie jedno skrzydło, żeby nie musiała
ciągle spotykać się z Clayem, gdy się pobiorą. Zamówi powóz.
Lepszy nawet od tego, który ma królowa angielska. Będzie miał
dach oparty na złoconych figurkach aniołków. Zasnęła
uśmiechnięta.
Clay szybko wyszedł do ogrodu. W sadzawce odbijało się
jasne światło księżyca. Clay zapalił długie cygaro i stanął w
cieniu krzewów. Patrząc na Biankę, czuł się tak, jakby widział
ducha, jakby wróciła Beth. Tym razem nic mu jej nie odbierze:
ani brat, ani śmierć. Już na zawsze będzie do niego należeć.
116
Rzucił cygaro i przydepnął je butem. Wytężył słuch, starając
się pochwycić dźwięk wody spływającej po młyńskim kole, ale
było za daleko. Nicole. Nawet teraz, po przyjeździe Bianki,
myślał o Nicole. Przypomniał sobie jej uśmiech i jak przytulała
się do niego płacząc. A przede wszystkim jej miłość... – do
wszystkich. Nie było na plantacji osoby, której serca by nie
podbiła. Nawet stary, leniwy Jonatan mówił o niej same dobre
rzeczy.
Powoli odwrócił się i poszedł do domu.
Bianka obudziła się dość późno. Wygodne łóżko i dobre
jedzenie były luksusem po wielu godzinach spędzonych na
statku. Nie miała trudności z przypomnieniem sobie, gdzie jest i
po co. Śniła o tym przez całą noc.
Odrzuciła kołdrę i skrzywiła się. Doprawdy wymagano od
niej zbyt wiele, każąc jej, pani tego domu, spać w lnianej
pościeli. Jedyne, co byłaby w stanie zaakceptować, to jedwab.
Wyciągnęła z kufra różową, bawełnianą suknię i pomyślała, że
to niesmacznie, że Clay zostawił ją bez pokojówki.
Przechodząc do hallu rozejrzała się raczej obojętnie. Nie
ciekawił jej ten dom. Wystarczy, żeby należał do niej.
Zainteresowała się kuchnią, którą wskazano jej poprzedniego
wieczoru.
Przeklinała pomysł umieszczenia jej tak daleko. Jeszcze dziś
zadba, by przynoszono posiłki. Nie zamierzała na nie chodzić.
Wkroczyła do kuchni z godnością królowej. Czuła, że sen
się spełnia. Zawsze wiedziała, że urodziła się po i o, by
rozkazywać. Ten idiota, jej ojciec, śmiał się, gdy domagała się
odzyskania
majątku
Malesonów.
Oczywiście
plantacja
Armstrongów nigdy nie będzie mogła równać się angielskim
siedzibom szlacheckim. Jak Ameryka mogłaby się porównywać
z Anglią?
– Dzień dobry – powitała ją grzecznie Maggie, otrzepując
ręce unurzane w mące po łokcie. Przygotowywała ciasto na
obiad. – Czy mogę w czymś pomóc?
117
Kuchnia kipiała życiem. Jedna z pomocnic pilnowała
garnków stojących na płycie. Jakiś chłopczyk leniwie obracał
mięso na ruszcie. Inna kobieta ucierała ciasto w drewnianej
misie, podczas gdy dwie dziewczyny kroiły całą górę warzyw.
– Tak – odpowiedziała ostro Bianka. Wiedziała z
doświadczenia, że służbę najlepiej od razu ustawić.
– Życzyłabym sobie, żebyś ty i cała służba ustawiała się
w szeregu i czekała na moje polecenia. Od dziś macie przerywać
pracę, gdy wchodzę do kuchni, i okazywać mi należyty
szacunek.
Sześć osób istotnie przerwało pracę i patrzyło na Biankę z
szeroko otwartymi ustami.
– Słyszeliście?! – krzyknęła Bianka.
Powoli, z ociąganiem stanęli pod wschodnią ścianą.
Wszyscy oprócz Maggie.
– A kim pani jest, żeby nam rozkazywać?
– Nie muszę odpowiadać na twoje pytania. Służba
powinna znać swoje miejsce. Taka służba, która chce utrzymać
swoją pracę – zagroziła. Starała się zignorować wyzywające
spojrzenie Maggie i fakt, że nie posłuchała rozkazu ustawienia
się w szeregu. – Chciałabym pomówić o jedzeniu wychodzącym
z tej kuchni. Sądząc po »j wczorajszej kolacji, jest zbyt mdłe.
Trzeba mu więcej I sosów. Na przykład polewa do szynki była
wyśmienita, i
– Uśmiechnęła się, wierząc, że pochwała osłodzi im ten
dzień. – Ale powinno jej być więcej.
– Polewy? – zapytała Maggie. – Przecież to czysty cukier.
Czy mam przynosić całą miskę lukru?
Bianka posłała jej miażdżące spojrzenie.
– Nie proszę o komentarze. Jesteście tu po to, by spełniać
moje życzenia. Śniadanie będzie podawane w jadalni
punktualnie o jedenastej. Ma być dzbanek czekolady: trzy części
śmietany na jedną część mleka. Chciałabym więcej tych ciastek,
które jadłam wczoraj wieczorem. Do obiadu należy nakrywać na
wpół do pierwszej.
118
– I wytrzyma pani tak długo tylko o tych kilku tuzinach
ciastek? – zapytała złośliwie Maggie, zdejmując fartuch, który
następnie rzuciła na stół. – Idę porozmawiać z Clayem, żeby się
dowiedzieć, kim pani jest – powiedziała mijając Biankę.
– Jestem panią tej plantacji – ostrzegła Bianka, prostując
się. – Jestem twoją panią.
– Pracuję dla Claya i jego żony, którą, dzięki Bogu, pani
nie jest.
– Ty krnąbrna kobieto! Dopilnuję, by Clay cię wyrzucił.
– Może nie zdążyć – skwitowała to Maggie, ruszając w
stronę pól.
Odnalazła Claya w suszarni pełnej długich liści tytoniu.
– Chcę
z
panem
porozmawiać!
–
stwierdziła
kategorycznie.
Pracując od lat u Armstrongów, Maggie nigdy nie sprawiała
im kłopotu. Była raczej otwarta i często jej rady dotyczące
usprawnienia pracy na plantacji, okazywały się użyteczne, a już
jej skargi były zawsze uzasadnione.
Clay bezskutecznie usiłował zetrzeć z rąk czarny, tytoniowy
sok.
– Coś cię zdenerwowało? Znów zatkał się komin?
-
Tym razem to coś więcej niż komin. Kim jest ta
kobieta?
Clay znieruchomiał i popatrzył na nią.
– Przyszła dziś rano do kuchni i zażądała, by wszyscy jej
usługiwali. Chce jeść śniadanie w jadalni. Uważa, że jest za
dobra na to, by jeść w kuchni jak wszyscy.
Clay ze złością odrzucił brudną szmatę.
– Byłaś w Anglii. Wiesz, że ludzie szlachetnie urodzeni
nie jadają w kuchni. Robi tak wielu właścicieli plantacji. Nie
wygląda to na dziwną prośbę. Wszystkim nam przyda się lekcja
dobrych manier.
– Prośba! – syknęła Maggie. – Ta kobieta nawet nie wie,
co to słowo oznacza! – Urwała, a potem mówiła już spokojniej.
– Clay, kochanie, znam pana od dziecka. Co pan wyprawia?
119
Ożenił się pan z najsłodszą istotą, jaka się kiedykolwiek
urodziła, a ona uciekła stąd i mieszka po drugiej stronie rzeki.
Teraz sprowadza pan do domu jakąś diablicę, która jest
lustrzanym odbiciem Beth. – Położyła mu rękę na ramieniu. –
Wiem, że kochał pan ich oboje, ale ich nie można wskrzesić.
Popatrzył na nią. Przez chwilę na jego twarzy malował się
jeszcze większy gniew. Odwrócił się.
– Pilnuj swoich spraw. I rób wszystko, czego zechce
Bianka.
Odszedł z wysoko podniesioną głową i kapeluszem
wciśniętym głęboko na czoło, by ukryć pełne bólu spojrzenie.
Późnym popołudniem Bianka opuściła Arundel Hall.
Spędziła wiele godzin rozmawiając z robotnikami, dając im
rady, ale nigdzie nie okazano jej należytego szacunku. Zarządca
Anders wyśmiał jej pomysł zrobienia powozu. Powiedział, że
drogi w Wirginii są tak fatalne, że połowa ludzi nie ma
powozów, a już na pewno nikt nie ma złotych aniołków. Dodał,
że wszystkie podróże odbywane są drogą wodną. Przynajmniej
nie śmiał się z listy tkanin, jakie mu poleciła kupić. Otworzył
tylko szeroko oczy.
– Chce
pani
różowe,
jedwabne
prześcieradła
z
monogramem?
Poinformowała go, że wszystkie najlepsze rodziny w Anglii
mają właśnie taką pościel. Zignorowała jego uwagę, że nie jest
w Anglii.
Wszędzie słyszała imię Nicole. Nicole pomagała w
ogrodzie. Bianka skrzywiła się. Dlaczego ta Francuzka nie
miałaby tego robić? Była tylko jej służącą i nie posiadała
utytułowanych przodków jak ona.
Po jakimś czasie miała tego dość. Denerwowało ją też, że
wszyscy nazywają tę małą Nicole panią tego majątku. Poszła na
brzeg rzeki, żeby przeprawić się do młyna. Zamierzała
poinformować Nicole, kto tu rządzi.
120
Roger przewiózł ją na drugą stronę i rozgniewał swoim
zuchwalstwem. Zakomunikował bowiem Biance bez ogródek,
że nie chce z nią już mieć do czynienia.
Bianka musiała pokonać drewniane stopnie łączące pomost
z brzegiem, a potem stromą ścieżkę prowadzącą do domu.
Górna połowa drzwi była otwarta i zobaczyła wewnątrz wysoką
kobietę pochylającą się nad wielkim kominkiem. Stanęła w
progu.
– Gdzie jest Nicole? – zapytała głośno.
Janie wyprostowała się i spojrzała na nią. Nicole wróciła
wczoraj bardzo wcześnie. Janie udało się z niej wyciągnąć tylko
tyle, że przyjechała Bianka. Choć nie powiedziała ani słowa
więcej, jej twarz zdradzała wszystko, a oczy pełne były
głębokiego smutku. Dziś zabrała się jak zwykle do pracy, ale
Janie zorientowała się, że jej przyjaciółka czyni to bez zwykłego
u niej zapału.
– Chce pani wejść? – spytała. – Pani pewnie jest Bianką.
Właśnie robię herbatę. Może przyłączy się pani do nas?
Bianka rozejrzała się z niesmakiem po izbie. Nie dostrzegła
nic ładnego w gipsowych ścianach, skośnie opadającym dachu
czy kołowrotku stojącym przy kominku. Dla niej to była nora.
Zanim usiadła, strzepnęła palcami niewidoczny kurz z krzesła.
– Proszę mi sprowadzić Nicole. Powiedz jej, że czekam i
nie mam zbyt wiele czasu.
Janie postawiła czajnik na stole. Taka więc jest piękna
Bianka, dla której oszalał Clay. Kobieta o bezbarwnej twarzy i
powiększającym się w przerażającym tempie ciele.
– Nicole jest zajęta. Przyjdzie, gdy będzie mogła.
– Dość już mam zuchwalstwa sług Claya. Ostrzegam cię,
że jeśli...
– Jeśli co, moja pani? Niech się pani dowie, że pracuję dla
Nicole, a nie dla Claya – skłamała. – A poza tym...
– Janie! – rzuciła od progu Nicole. Przeszła przez pokój. –
Mamy gościa i musimy być uprzejme. Czy ma pani ochotę na
121
coś słodkiego, Bianko? Ze śniadania zostało kilka chrupiących
bułeczek.
Bianka nie odpowiedziała, a Janie mruknęła coś o tym, że
sądząc z wyglądu, Bianka mogłaby zjeść całe ziarno we młynie.
Ta zaś sączyła herbatę i jadła delikatne, słodkie bułeczki z
taką miną, jakby się do tego zmuszała.
– A więc to tu mieszkasz? Nieco upokarzające, prawda?
Clayton z pewnością pozwoliłby ci zostać na plantacji. Może
jako pomocy kuchennej...
Nicole położyła rękę na ramieniu Janie, żeby ją uspokoić.
– Z własnej woli opuściłam Arundel Hall. Chciałam móc
się utrzymać sama. Gdy dowiedziałam się o młynie, pan
Armstrong był na tyle grzeczny, że mi go podarował.
– Podarował! – wybuchnęła Bianka. – Chcesz przez to
powiedzieć, że miał go kiedyś i tak po prostu ci go oddał? Po
tym wszystkim, co jemu i mnie zrobiłaś?
– Chciałabym wiedzieć, co ona pani zrobiła – nie
wytrzymała Janie. – Wydawało mi się, że Nicole jest niewinna.
– Niewinna! Skąd dowiedziałaś się, że Clayton jest
bogaty?
– Nie rozumiem.
– A dlaczego tak łatwo zgodziłaś się pojechać z
porywaczami? Dosłownie wskoczyłaś na tego konia. I jak
zmusiłaś kapitana, by udzielił ci ślubu z moim narzeczonym?
Czy posłużyłaś się swoim małym, chudym ciałkiem, żeby go
uwieść? Wy, z nizin społecznych, zawsze tak robicie.
– Janie, nie! – powiedziała ostro Nicole, a potem zwróciła
się do Bianki. – Lepiej, żeby pani już sobie poszła.
Bianka wstała, uśmiechając się lekko.
– Chciałam cię tylko ostrzec. Arundel Hall jest mój.
Plantacja Armstrongów jest moja i nie chcę, byś mi wchodziła w
drogę. Już dość mi zabrałaś i nie zamierzam ci dać nic więcej.
Trzymaj się z daleka od tego co moje.
– A Clay? – zapytała spokojnie Nicole. – On też do pani
należy?
122
Bianka wydęła usta.
– Ach to tak? Owszem, do mnie. Do mnie to mało.
Wyłącznie do mnie. Gdybym mogła dostać te pieniądze bez
niego, zrobiłabym to. Ale to niemożliwe. Powiem ci jeszcze
jedno. Nawet gdy będę się mogła go pozbyć, dopilnuję, żebyś ty
go nie dostała. Przez ciebie spadają na mnie same nieszczęścia i
prędzej umrę, niż oddam ci cokolwiek. – Uśmiechnęła się
szeroko. – Pewnie boli cię, że on na mnie tak patrzy? Tu go
mam.
Wyciągnęła swą pulchną, białą dłoń i powoli zacisnęła
pięść. Z uśmiechem wyszła z domu, zostawiając za sobą otwarte
drzwi.
Janie usiadła przy stole obok Nicole. Czuła się lak, jakby
przez cały dzień przetaczała młyńskie kamienie.
– To po takiego anioła wysłał mnie Clay do Anglii? -
potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Ciekawe, czy urodził
się kiedykolwiek mężczyzna, który znałby się na kobietach. Co
on, do licha, w niej widzi?
Nicole patrzyła w otwarte drzwi. Nie cierpiałaby tak bardzo,
gdyby straciła Claya dla kobiety, która go kocha, ale widok
Bianki ranił boleśnie jej serce. Wcześniej czy później Clay
odkryje, jaką kobietą jest jego wybranka, ale wtedy będzie już
za późno.
Do domu wpadły bliźnięta.
– Kim jest ta gruba pani? – zapytał Alex.
– Alex! – krzyknęła Nicole, ale nie mogła utrzymać
groźnej miny, zaś Janie wybuchnęła śmiechem. Nicole starała
się zachować powagę. – Nie można mówić o kimś, że jest
gruby.
– Nawet jeśli taki jest?
Śmiech Janie był zaraźliwy. Nicole postanowiła nie
poruszać problemu tuszy Bianki.
– Jest gościem stryja Claya – powiedziała w końcu.
Dzieci wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, a potem
odwróciły się i pędem wybiegły na ścieżkę.
123
– Jak myślisz, dokąd one poszły? – zapytała Janie.
– Pewnie chcą się przedstawić. Od czasu, gdy Ellen
Backes nauczyła je kłaniać się i dygać, starają się wykorzystać
każdą okazję.
Popatrzyły na siebie i szybko wyszły z domu. Nie ufały ani
Biance, ani dzieciom.
Przyszły akurat w chwili, gdy Alex skłonił się nisko przed
Bianką. Stali na brzegu rzeki. Biance spodobały się sztywne
maniery dzieci, mimo że ich twarze i ubrania były nieco brudne.
Mandy stała obok brata, uśmiechając się dumnie.
Nagle Alex stracił równowagę i żeby nie wpaść do wody,
chwycił najbliższą sobie rzecz, to jest suknię Bianki. Materiał
rozdarł się na szwie, pozostawiając wielką, ziejącą dziurę.
– Ty wstrętna, mała bestio! – krzyknęła Bianka i zanim
ktokolwiek zdążył zareagować, mocno uderzyła Alexa w twarz.
Chłopiec zachwiał się, chwilę przebierał w powietrzu
rękoma, po czym upadł do tyłu do rzeki. Nicole rzuciła mu się
na pomoc. Wypłynął i uśmiechnął się, widząc jej przerażenie.
– Stryjek Clay mówi, że nie powinno się pływać w butach
– powiedział, usiadł na brzegu i zaczął rozwiązywać swoje
trzewiki. Popatrzył przy tym na przemoknięte pantofle stojącej
w wodzie Nicole.
Uśmiechnęła się do niego i wyszła na suchy ląd. Serce nadal
biło jej mocno.
Podczas gdy uwaga Janie i Nicole skupiła się na Alexie,
Mandy przyglądała się obcej kobiecie. Nie znosiła nikogo, kto
podniósł rękę na jej brata. Zbliżyła się do Bianki, wbiła
obcasami w grunt. Popchnęła ją raz a mocno i błyskawicznie się
cofnęła.
Wszyscy odwrócili się, usłyszawszy okrzyk przerażenia.
Brak kondycji i słabość mięśni sprawiły, że Bianka spadała
powoli, ciężko. Jej tłuste, rozcapierzone palce bezskutecznie
usiłowały chwycić powietrze.
Gdy uderzyła o powierzchnię wody, fala zakryła pomost.
Mandy była zachwycona. Miała mokrą z przodu sukienkę, z rzęs
124
i nosa dziewczynki kapała woda. Uśmiechała się triumfalnie do
brata. Janie znowu się roześmiała.
– Przestańcie! – rozkazała Nicole głosem zdradzającym z
trudem hamowany śmiech.
Bianka wyglądała prześmiesznie. Nicole podeszła do
pomostu, reszta podążyła za nią. Bianka powoli gramoliła się z
wody. Była cała mokra, mimo że woda sięgała jej ledwie do
kolan. Jasne włosy przykleiły się prostymi, cienkimi pasmami
do twarzy. Po pracowicie zakręcanych żelazkiem lokach nie
pozostał nawet ślad. W oblepiającej ciało sukni wyglądała tak,
jakby była naga. Utyła bardziej, niż to dawało się przedtem
zauważyć. Jej uda i biodra zrobiły się prawie kwadratowe, a w
miejscu, gdzie się powinna znajdować talia, widniał szeroki
zwał tłuszczu.
– Ależ ona jest gruba! – westchnął Alex, rozszerzając
oczy ze zdumienia.
– Nie stójcie tak! Wyciągnijcie mnie stąd! – zażądała
Bianka. – Ugrzęzłam w błocie.
– Chyba trzeba zawołać mężczyzn – zauważyła Janie. –
Nie jesteśmy dość silne, żeby wyciągnąć tego wieloryba.
– Cicho! – zgasiła ją Nicole i wzięła z łodzi wiosło. Ona
nie lubi mężczyzn. Trzymaj, Bianko. Chwyć się lego, proszę, a
ja i Janie cię wyciągniemy. Janie posłusznie chwyciła koniec
wiosła.
– A ja myślę, że ta kobieta lubi tylko samą siebie.
Wyciągnięcie Bianki z błota okazało się pracą nie lada. Nie
była silna, za to duża i ciężka. Gdy stanęła na brzegu, zza drzew
wyłonił się Roger, który musiał stać lam już od jakiegoś czasu.
Gdy pomagał Biance wsiąść do łódki i dziarsko zabrał się do
wiosłowania, oczy mu błyszczały.
125
9
Godzinę przed zachodem słońca Clay stał nachylony nad
pniem starego drzewa i zakładał łańcuchy na jego potężne
korzenie, kiedy w oddali pojawił się jeździec. Clay był
zmęczony, bolały go wszystkie mięśnie. Już od wielu dni ciężko
pracował, nie pozwalając sobie na chwilę odpoczynku.
Zaczepiwszy wreszcie wszystkie łańcuchy wokół pnia,
przymocował je do uprzęży dużego perszerona. Koń zapadał się
w ziemię, spod jego potężnych kopyt wylatywały grudki błota i
kępki trawy, kiedy posłuszny rozkazowi pana usiłował
wyciągnąć drzewo. Po pewnym czasie pień drgnął i zaczął
wychodzić z ziemi.
Clay wyciągnął długą siekierę i odrąbywał korzenie. Gdy
uporał się z pniakiem, poprowadził konia wlokącego za sobą
drzewo na skraj karczowiska. Odczepił łańcuchy i położył je na
ziemi.
– Dobra robota – odezwał się przybysz. – Dawno nie
widziałem nic równie porywającego. No, może z wyjątkiem
tancerek w Filadelfii. Ale one miały znacznie lepsze nogi.
Clay spojrzał ostro, ale po chwili się uśmiechnął.
– Wesley! Kopę lat! Co słychać? Zebraliście już tytoń?
Wes Stanford zeskoczył z konia, przeciągnął się. Nie
dorównywał wzrostem Clayowi, ale był masywny, z potężnym
torsem i mocno umięśnionymi udami. Miał gęste, ciemne włosy
i bardzo ciemne oczy, w których często pojawiały się iskierki
śmiechu. Wzruszył ramionami.
– Znasz Travisa. Uważa, że sam jeden poradziłby sobie z
całym światem. Dlatego pozwoliłem mu, by zarządzał jego
drobną cząstką.
– Znowu się pokłóciliście?
Wes uśmiechnął się szeroko.
– Travis nawet diabłu by radził, jak kierować piekłem.
126
– A diabeł niewątpliwie by go posłuchał.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
Mieszkali w sąsiedztwie, przyjaźnili się od wielu lat. Obaj
byli młodszymi braćmi i to stanowiło początek ich przyjaźni.
Clay zawsze pozostawał w cieniu Jamesa, zaś Wesley musiał
sobie radzić z Travisem. Ilekroć Clay miał do czynienia z
Travisem, zawsze dziękował Bogu za Jamesa. Nie zazdrościł
Wesowi brata.
– A dlaczego sam karczujesz swoje pola? – spytał Wes. –
Czyżbyś już nie miał nikogo do pracy?
– Gorzej – odparł Clay, ocierając chustką pot z twarzy. –
Mam kłopoty z kobietami.
– A więc to tak – uśmiechnął się Wes. – W sam raz coś
dla mnie. Chcesz pogadać? Przywiozłem wódkę, mamy dla
siebie całą noc.
Clay usiadł na ziemi, opierając się o drzewo i wziął z rąk
Wesa, który spoczął obok, dzban mocnego trunku.
– Kiedy pomyślę, co się wydarzyło w moim życiu w
ciągu ostatnich kilku miesięcy, to sam nie wiem, jakim cudem
jeszcze żyję.
– Pamiętasz to straszne lato, kiedy była taka wielka
susza? Wtedy spłonęły ci trzy pola tytoniu i padła połowa krów.
Jak to teraz ma się do tamtego?
– Niebo a ziemia. Wtedy chodziłem wypoczęty.
– Niedobrze – stwierdził z powagą Wes. – Napij się
jeszcze trochę i powiedz, co się stało.
Wesa zachwycił plan porwania Bianki i ślubu na morzu.
– I co się stało, kiedy przypłynęła?
– Nie przypłynęła. A przynajmniej nie z Janie na statku
pocztowym.
– Mówiłeś przecież, że zapłaciłeś kapitanowi za
przeprowadzenie ceremonii?
– Toteż mnie ożenił, jak mu kazałem. Ale nie z Bianką.
Porywacze przywieźli inną kobietę.
127
Wes z rozszerzonymi oczami i otwartymi ustami wpatrywał
się w przyjaciela. Dopiero po chwili odzyskał mowę.
– To znaczy, że pojechałeś po swoją oblubienicę, a na
miejscu okazało się, że ożenili cię z kobietą, której w życiu nie
widziałeś na oczy?
Claya ponure skinienie głową sprawiło, że Travis pociągnął
jeszcze łyk.
– Jak wyglądała? Pewnie jakaś wiedźma, co?
Clay odchylił głowę i zapatrzył się w niebo.
– Drobniutka, Francuzka. Ma ciemne włosy, olbrzymie,
brązowe oczy i najwspanialsze usta, jakie kiedykolwiek
widziałem. A figurę taką, że za każdym razem, kiedy przechodzi
przez pokój, ręce mi się pocą.
– No to czym się martwisz? Powinieneś skakać z radości.
Chyba że jest głupia albo złośliwa.
– Ani jedno, ani drugie. Jest wykształcona, inteligentna,
nie boi się pracy. Bliźnięta za nią przepadają, a wszyscy na
plantacji wprost ją uwielbiają.
Wes napił się jeszcze trochę.
– To w czym problem? Aż mi się nie chce wierzyć, że to
taka chodząca doskonałość. Musi mieć jakąś wadę.
– Poczekaj, jeszcze nie koniec – stwierdził Clay, sięgając
po dzbanek. – Kiedy tylko się dowiedziałem o tym
niefortunnym małżeństwie, napisałem do Bianki i wszystko
wyjaśniłem.
– Bianka, to ta kobieta, z którą chciałeś się ożenić? Jak to
przyjęła? Nie sądzę, żeby była uszczęśliwiona, że się ożeniłeś z
kimś innym.
– Bardzo długo nie odpisywała. A ja spędzałem coraz
więcej czasu z Nicole, moją oficjalną żoną.
– Tylko oficjalną, nic poza tym?
– Nic. Postanowiliśmy wystąpić o unieważnienie ślubu,
ale potrzebny był świadek, który by potwierdził, że małżeństwo
zostało zawarte pod przymusem, lecz jedyny człowiek, który
mógł to zrobić, właśnie wypłynął do Anglii.
128
– Więc zostałeś zmuszony do spędzania czasu w
towarzystwie pięknej, czarującej żony. Biedaczek. Twoje życie
musiało zmienić się w piekło.
Clay nie zareagował na docinki Wesa.
– Po pewnym czasie przekonałem się, jak wartościową
kobietą jest Nicole. Postanowiłem zaproponować jej układ.
Gdyby Bianka po przeczytaniu mojego listu uznała, że nie chce
mieć ze mną nic wspólnego, chętnie pozostanę mężem Nicole.
Ostatecznie wobec Bianki miałem wcześniejsze zobowiązania.
– Uczciwe postawienie sprawy.
– Też mi się tak wydawało. Ale Nicole była innego
zdania. Wrzeszczała na mnie pół godziny. Stwierdziła, że nie
pozwoli się żadnemu mężczyźnie traktować jak zapchajdziura i
że... już sam nie pamiętam. Niewiele z tego zrozumiałem.
Wiedziałem tylko, że nie była zbyt zadowolona. Tej samej
nocy... – umilkł.
– Mów dalej. Dawno nie słyszałem czegoś równie
pasjonującego.
– Tej samej nocy – podjął Clay – spała w pokoju Beth, a
ja się położyłem w sypialni Jamesa. Dlatego natychmiast
usłyszałem jej krzyk. Musiała się czegoś śmiertelnie
przestraszyć, więc dałem jej sherry i pociągnąłem trochę za
język. – Zasłonił dłońmi oczy. – Przeszła przez prawdziwe
piekło. Francuscy rewolucjoniści zaciągnęli jej rodziców na
gilotynę, spalili jej dom, potem zabili dziadka. Widziała, jak
obnosili na kiju jego ściętą głowę. Wes skrzywił się z
niesmakiem.
– A następnego dnia?
Nie chodzi o to, co się wydarzyło następnego dnia. Chodzi o
to, co się stało tej nocy – pomyślał Clay. Od tej pory nie sypiał
po nocach, przypominając sobie, jak wtedy tulił Nicole w
ramionach, kochał się z nią.
– Następnego dnia odeszła – powiedział spokojnie. – Nie
tyle ode mnie, co z mojego domu. Przeniosła się do starego
młyna za rzeką. Teraz nim zarządza i świetnie sobie z tym radzi.
129
– A ty chcesz, żeby wróciła?
Clay milczał. Wes potrząsnął głową.
– Mówiłeś, że masz kłopoty z kobietami, a nie kobietą.
Co jeszcze się stało?
– Kiedy Nicole zadomowiła się we młynie, pojawiła się
Bianka.
– Jaka ona jest?
Clay nie wiedział, co odpowiedzieć. Już od dwóch tygodni
mieszkała pod jego dachem, ale na dobrą sprawę prawie w ogóle
jej nie znał. Rano, kiedy wychodził, jeszcze spała, a kiedy
wracał była już w łóżku. Co prawda Anders napomknął parę
razy, że Bianka wydaje za dużo pieniędzy, ale Clay nie zwrócił
uwagi na narzekania zarządcy. W końcu stać go na to, by kupić
swojej przyszłej żonie kilka sukien.
– Nie wiem. Wtedy, w Anglii, zakochałem się w niej od
pierwszego wejrzenia. I ciągle ją kocham. Jest piękna,
rozkoszna, wdzięczna i dobra.
– Zdaje się, że już mnóstwo o niej wiesz. W takim razie
podsumujmy. Jesteś mężem niezwykłej kobiety, a równocześnie
kochasz inną, równie wspaniałą istotę.
– Mniej więcej – uśmiechnął się Clay. – W twoich ustach
to brzmi jak coś godnego pozazdroszczenia.
– Znam gorsze sytuacje. Na przykład smutną dolę starego
kawalera, takiego jak ja.
Clay prychnął niecierpliwie. Wes nie mógł narzekać na brak
kobiet w swoim życiu.
– Powiem ci, co zrobię – stwierdził z uśmiechem Wes,
klepiąc przyjaciela w kolano. – Obejrzę je obie i którąś sobie
wezmę. Możesz zatrzymać tę, której nie zechcę, i w ten sposób
nie będziesz musiał wybierać.
Żartował, ale Clay nawet się nie uśmiechnął. Wes
zmarszczył brwi. Chciał żeby jego przyjaciel przestał się
zamartwiać.
– Głowa do góry, Clay, jakoś to się rozwiąże.
130
– Nie wiem – odparł Clay. – Ostatnio niczego już nie
jestem pewien.
Wes wstał i potarł kark w miejscu, gdzie weszła mu
drzazga.
– Czy Nicole nadal mieszka we młynie? Jak sądzisz,
mogę się z nią spotkać?
Dostrzegł nagły błysk w oczach Claya.
– Oczywiście. Jest z nią Janie. Jestem pewny, że przyjmą
cię z otwartymi ramionami. Zdaje się, że Nicole prowadzi dom
otwarty.
W jego głosie zabrzmiała nutka niechęci.
Wes obiecał, że przyjedzie później do Arundel Hall, żeby
skosztować smakołyków Maggie. Potem wsiadł na konia i
ruszył w stronę tamy. Jechał powoli znajomą ścieżką, żeby sobie
wszystko przemyśleć. Tyle czasu się nie widzieli, spotkanie z
Clayem było dla niego wstrząsem. Wes miał wrażenie, że
rozmawia z kimś obcym. Jako chłopcy obaj wspólnie spędzali
większość czasu. Potem wybuchła epidemia cholery, która
zabrała rodziców Claya i ojca Wesa. Matka zmarła wkrótce
potem. Obie rodziny połączyło wspólne nieszczęście. Zdarzały
się długie okresy niewidzenia, kiedy mężczyźni pracowali na
swoich plantacjach, wszyscy czterej starali się jednak spotykać
jak najczęściej.
Wes uśmiechnął się na wspomnienie przyjęcia w Arundel
Hall, kiedy on i Clay mieli po szesnaście lat. ' | Założyli się, że
każdy podbije serce jednej z czarujących i bliźniaczek
Cantonów i namówi wybrankę na spacer po ogrodzie. Obaj bez
trudu wygrali, ale Travis dowiedział się o całej sprawie, złapał
ich za karki i wrzucił do sadzawki.
Gdzie się podział tamten Clayton? – zastanawiał się Wes.
Claya, którego znał, ta absurdalna sytuacja z dwiema kobietami
tylko by rozśmieszyła. Nie namyślając się długo, chwyciłby
wybrankę i zaniósł do sypialni. Mężczyzna, który zaplanował
porwanie Angielki, owszem, to był człowiek, jakiego znał Wes.
131
Ale Clay, zachowujący się tak, jakby się bał wrócić do domu, to
ktoś zupełnie inny, obcy.
Wes zatrzymał się przy drzewie obok tamy, zsiadł z konia i
rozkulbaczył go. Podejrzewał, że źródłem kłopotów Claya jest
Francuzka. Clay wspomniał coś, że pracowała u Bianki – na
pewno była jej służącą. Postanowiła złowić bogatego
Amerykanina, dlatego w jakiś sposób przekonała porywaczy, że
jest Bianką, a teraz pewnie szantażuje Claya, więc jego
przyjaciel nie może uzyskać unieważnienia małżeństwa. Na
razie udało jej się zdobyć młyn i trochę ziemi.
A co z Bianką? Wes na myśl o biedaczce poczuł litość.
Przypłynęła aż do Ameryki z nadzieją, że poślubi swego
ukochanego, a tu się okazało, że na jej miejscu jest już ktoś
inny.
Przywiązał konia, wsiadł do łódki i przeprawił się na drugi
brzeg. Dość dobrze znał te okolice, w dzieciństwie młyn był
jego ulubioną kryjówką i miejscem zabaw. Uśmiechnął się na
widok
bliźniąt,
które
przykucnąwszy,
zafascynowane
obserwowały znudzoną, nieruchomą ropuchę.
– A wy co tutaj robicie? – spytał groźnie.
Dzieci najpierw podskoczyły, potem się odwróciły i z
uśmiechem spojrzały na Wesa.
– Wujek Wes! – powitały przyszywanego wujka.
Wdrapały się na brzeg, gdzie Wes czekał z otwartymi
ramionami.
Chwycił ich oboje w pasie i okręcał, a dzieci chichotały
radośnie.
– Tęskniliście za mną?
– O, tak – śmiała się Mandy. – Wujek Clay w ogóle już
nie przychodzi, ale za to Nicole jest z nami cały czas.
– Nicole? – spytał. – Lubicie ją, prawda?
– Jest ładna – powiedział Alex. – Na początku była żoną
wujka Claya, ale nie wiem, jak jest teraz.
– Oczywiście, że cały czas jest jego żoną – zapewniła
Mandy.
132
Wes postawił dzieci na ziemi.
– Czy jest teraz w domu?
– Chyba tak. Albo we młynie.
Wes potargał dzieciom włosy.
– Spotkamy się później. Może będziecie mogli ze mną
przepłynąć przez rzekę. Idę na kolację do wujka Claya.
Bliźnięta odsunęły się od niego, jakby kłuł.
– Zostaniemy tutaj – powiedział Alex. – Nie musimy tam
wracać.
I nim Wes zdążył o cokolwiek zapytać, odwróciły się i
pobiegły do lasu. Ruszył pod górę do małego domku. W środku
siedziała Janie, zajęta przędzeniem. Wes cicho otworzył drzwi,
zakradł się na palcach i głośno cmoknął ją w kark.
Janie nawet nie drgnęła. Nie wyglądała na zaskoczoną.
– Miło cię znowu widzieć, Wes – oświadczyła spokojnie.
Odwróciła się do niego z błyskiem w oku. Jak to dobrze, że nie
urodziłeś się Indianinem. Nawet w czasie szalejącej burzy nie
udałoby ci się nikogo podejść. Słyszałam, jak rozmawiałeś z
bliźniakami.
Wstała, uścisnęła go na powitanie. Wes objął ją mocno i
podniósł.
– Nie można powiedzieć, żebyś ostatnio głodowała –
roześmiał się.
– A ty owszem. Schudłeś na wiór. Siadaj, dam ci coś do
jedzenia.
– Ale niewiele. Idę na kolację do Claya.
– Pfff – prychnęła Janie, nalewając na talerz dużą porcję
grochówki z kawałkami mięsa.
Na drugi talerz nałożyła zimne, chrupiące raki, a obok
ustawiła miskę roztopionego masła.
– Radzę ci, najedz się tutaj. Maggie wstąpiła na wojenną
ścieżkę i nie gotuje już tak jak kiedyś.
– Przypuszczam, że to ma związek z kobietami Claya –
powiedział z ustami pełnymi rączego mięsa.
Uśmiechnął się, widząc pełny zdumienia wzrok Janie.
133
– Spotkałem go po drodze i wszystko mi opowiedział.
– Clay nie wie wszystkiego. Jest zaślepiony.
– Nie rozumiem. Sprawa jest zupełnie prosta. Musi tylko
zdobyć unieważnienie małżeństwa z tą Nicole, a wtedy będzie
mógł się ożenić z Bianką, kobietą, którą kocha. I będzie znowu
szczęśliwy.
Słysząc to, Janie tak się rozgniewała, że zabrakło jej słów. A
że właśnie trzymała w ręku chochlę, którą nalewała zupę,
grzmotnęła nią Wesa w głowę.
– Chwileczkę! – krzyknął Wes, macając się po mokrych,
lepkich włosach.
Janie natychmiast minęła cała złość. Za nic w świecie nie
skrzywdziłaby Wesa. Chwyciła ręcznik i zmoczyła go w zimnej
wodzie, żeby wytrzeć Wesowi głowę.
Kiedy Nicole weszła do kuchni, Janie stała pochylona nad
Wesem, zasłaniając mu widok. Najpierw chciała się przesunąć,
żeby Nicole zobaczyła gościa, ale zmieniła zdanie. Wes zerkał
ciekawie zza masywnej postaci Janie.
– Janie – spytała Nicole – nie wiesz, gdzie się podziały
bliźnięta? Jeszcze przed chwilą je widziałam, a teraz gdzieś
zniknęły.
Nicole zdjęła słomkowy kapelusz i powiesiła go na
drewnianym kołku przy drzwiach.
– Chciałam je trochę pouczyć przed kolacją.
– Same wrócą, a zresztą jesteś zbyt zmęczona, żeby się
nimi zajmować.
Wes zdawał sobie sprawę, że Janie specjalnie go zasłania,
tak żeby Nicole go nie widziała, podczas gdy on mógł jej się
przyglądać. Po pierwsze – pomyślał • Nicole poruszała się z
gracją, która świadczyła o tym, że z pewnością nigdy nie była
niczyją służącą. A po drugie Clay nie oddał sprawiedliwości jej
urodzie. Wes miał ochotę rzucić jej pod stopy bukiet róż i
błagać, by zechciała zostawić Claya i wyjść za niego.
– Clay przesłał wiadomość – ciągnęła Janie. Nicole
zatrzymała się z dłonią na poręczy.
134
– Clay?
– Jeszcze go nie zapomniałaś? – spytała Janie,
przyglądając się Wesowi. – Pytał, czy nie zechciałabyś przyjść
dziś na kolację.
– Nie – odparła spokojnie Nicole. – Ale może powinnam
coś mu podesłać. Maggie ostatnio nie najlepiej gotuje.
– Nie będzie gotować dla tej kobiety i doskonale i o tym
wiesz – prychnęła Janie.
Nicole odwróciła się, żeby coś powiedzieć. Przyjrzała się;
uważniej Janie, której nie wiadomo skąd przybyły dwie nogi.
Zeszła ze schodów, żeby to dokładniej zbadać.
– Witam panią – odezwał się Wes. Odepchnął ręce Janie i
wstał. – Nazywam się Wesley Stanford.
- Miło mi, panie Stanford – odparła uprzejmie, wyciągając
do niego rękę.
Spojrzała ze zdziwieniem na Janie. Dlaczego chowała przed
nią tego mężczyznę?
– Zechce pan spocząć. Może coś panu podać?
– Nie, dziękuję. Janie już się o to zatroszczyła.
– Chyba pójdę rozejrzeć się za bliźniakami – stwierdziła
Janie i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wyszła z domu.
– Jest pan przyjacielem Janie? – spytała Nicole, nalewając
Wesowi dzbanek zimnego jabłecznika.
– Bardziej Claya niż Janie.
Przyglądał się Nicole uważnie, uparcie wracając wzrokiem
do jej górnej wargi.
– Wychowaliśmy się razem, a przynajmniej spędziliśmy
w swoim towarzystwie większość dzieciństwa.
– Niech mi pan o nim opowie – poprosiła, wpatrując się w
niego z ciekawością. – Jaki był jako chłopiec?
– Zupełnie inny – odparł, przyglądając się jej. Ona go
kocha – pomyślał.
– Sądzę, że to... ta sytuacja go tak gnębi – mruknął.
Wstała i podeszła do paleniska za jego plecami.
135
– Wiem.
Przypuszczam,
że
panu
o
wszystkim
opowiedział. – Nie czekała, aż potaknie. – Wyprowadziłam się,
żeby mu ją ułatwić. Nie, nieprawda. Wyprowadziłam się, żeby
mnie było lżej. On będzie znowu szczęśliwy, kiedy nasze
małżeństwo zostanie unieważnione i będzie mógł się pobrać z
Bianką.
– Czy w Anglii pani u niej pracowała?
– Można by to tak określić. Wielu Anglików z dobroci
serca przyjęło nas pod swój dach, kiedy zostaliśmy wyrzuceni z
własnego kraju.
– Jak to się stało, że porywacze zabrali panią, a nie
Biankę? – zapytał obcesowo.
Nicole poczerwieniała na wspomnienie tamtej chwili.
– Proszę, panie Stanford, porozmawiajmy o panu.
Jej rumieniec powiedział Wesowi więcej niż wszelkie
słowa. Jaka kobieta zdobyłaby się na to, żeby zaoferować, że
przygotuje ukochanemu posiłek, wiedząc, że ten spożyje go z
inną? Wes już raz dokonał pochopnej oceny, teraz z
wyrobieniem opinii poczeka, aż sam obejrzy Biankę.
Po godzinie niechętnie opuszczał spokojne, schludne
domostwo Nicole. Nie chciało mu się jechać na kolację do
Arundel Hall, ale z drugiej strony niecierpliwie czekał na
spotkanie z Bianką. Jeśli Clay przedkładał ją nad Nicole, to owa
Bianka musi być istnym aniołem.
– I co o niej sądzisz? – spytał Clay, witając Wesa na
skraju ogrodu.
– Zastanawiam się, czy by nie wysłać do Anglii kilku
porywaczy. Jeśli spiszą się choć w połowie tak dobrze jak twoi,
niczego mi nie będzie już brakować do szczęścia.
– Jeszcze nie widziałeś Bianki. Jest w domu i nie może
się już ciebie doczekać.
Dla Wesa widok Bianki był prawdziwym szokiem. Miał
wrażenie, że znów stoi przed nim Beth, żona Jamesa.
Przypomniał sobie czasy, kiedy dom rozbrzmiewał śmiechem,
136
był pełen miłości. Beth potrafiła sprawić, że każdy czuł się tu
jak u siebie. Jej głośny śmiech dźwięczał wszędzie. Dla
każdego, nawet wędrownego handlarza, znalazło się miejsce za
jej stołem.
Beth była dość masywna, wysoka i silna, tryskała energią.
Mogła cały ranek przepracować na plantacji, a po południu
wybrać się z Jamesem i Clayem na polowanie. Zaś sądząc po
stałym uśmiechu zadowolenia na twarzy Jamesa, starczało jej
jeszcze sił, by kochać się z nim przez całą noc. Często
przygarniała dzieci, tuliła je do siebie. Potrafiła jedną ręką robić
ciasto, a drugą obejmować trójkę malców.
Wesowi na chwilę mgła przesłoniła oczy. Beth była tak
pełna życia, iż można było uwierzyć, że wróciła na ziemię.
– Panie Stanford – przemówiła Bianka. – Zechce pan
wejść?
Wes poczuł się jak głupiec i z pewnością na takiego
wyglądał. Zamrugał oczami, żeby odgonić łzy, potem spojrzał
na Claya. Rozumiał teraz jego uczucia.
– Tak rzadko nas tu ktoś odwiedza – mówiła Bianka,
prowadząc mężczyzn do jadalni. – Clayton obiecał, że już
wkrótce będziemy mogli znowu przyjmować. To znaczy, jak
tylko uda się rozwiązać tę niefortunną sytuację i będę naprawdę
panią tego domu. Zechce pan spocząć.
Wes ciągle był pod wrażeniem Bianki i jej podobieństwa do
Beth. Jednak mówiła inaczej, inaczej się poruszała, a w policzku
miała dołek, którego nie miała Beth. Zajął miejsce naprzeciwko
Bianki, Clay zasiadł między nimi.
– Jak się pani podoba nasz kraj? Czy bardzo się różni od
Anglii?
– O, tak – odparła Bianka, polewając sobie hojną ręką
szynkę sosem. Podała Wesowi srebrną sosjerkę. – Ameryka jest
o wiele bardziej prymitywna. Nie ma miast, ani miejsc, gdzie
można by robić zakupy. A brak towarzystwa, odpowiedniego
towarzystwa, jest wprost przerażający.
137
Wes zamarł z chochelką od sosjerki w ręku. Bianka właśnie
obraziła jego kraj, jego współobywateli, ale najwyraźniej nie
zdawała sobie sprawy ze swojego braku taktu. Głowę pochyliła
nad talerzem. Wes nalał sobie trochę sosu i skosztował.
– Dobre nieba, Clay! Od kiedy to Maggie zaczęła zalewać
szynkę morzem cukru?
Clay obojętnie wzruszył ramionami. Jadł, przyglądając się
Biance.
W Wesleyu zaczęły się rodzić pewne podejrzenia co do tego
związku.
– Niech mi pani powie, pani Armstrong... – zaczął i
ugryzł się w język. – Ogromnie przepraszam. Przecież nie jest
pani panią Armstrong... na razie.
– Nie, nie jestem – odparła Bianka, gniewnie spoglądając
na Claya. – Moja służąca podała się za mnie, w ten sposób
znalazła się na statku, gdzie przekonała kapitana, że się nazywa
Bianka Maleson i została zaślubiona mojemu narzeczonemu.
Wesowi ta kobieta coraz bardziej przestawała się podobać.
Wystarczyło kilka minut, aby otrząsnął się z wrażenia, jakie
robiło jej podobieństwo do Beth. A teraz owo podobieństwo
coraz bardziej nikło. Beth była silna i dobrze zbudowana, zaś
Bianka miękka i pulchna.
– Mówi pani, że ta kobieta to jej służąca? Mówiono mi, że
to uciekinierka z Francji. Sądziłem, że tylko arystokracja
musiała opuścić kraj.
Bianka machnęła widelcem.
– Tak twierdzi Nicole. Rozpowiada dokoła, że jej dziadek
był księciem de Levroux. Tak przynajmniej mówiła jej kuzynka.
– Ale pani wie swoje, prawda?
– Oczywiście. Pracowała u mnie kilka miesięcy, chyba
powinnam wiedzieć. Przypuszczam, że była kucharką albo
szwaczką na jakimś dworze. Ale, panie Stanford – powiedziała z
uśmiechem – chyba nie chce pan rozmawiać o mojej służącej?
– Oczywiście że nie – uśmiechnął się do niej Wes. -
Porozmawiajmy o pani. Tak rzadko mi się trafia równie
138
czarujące towarzystwo. Niech mi pani opowie więcej o swojej
rodzinie i o tym, co pani sądzi o Ameryce.
Wes jadł wolno, przysłuchując się Biance, choć trudno było
pogodzić jedzenie ze słuchaniem. Zapoznała go ze swoim
drzewem genealogicznym, opowiedziała o domu, który niegdyś
należał do jej ojca. Oczywiście nic w Ameryce nawet się nie
umywało do tego, co było w Anglii, szczególnie ludzie.
Wyliczała
dokładnie
przewinienia
całej
służby
Claya,
rozwodziła się nad tym, jak źle ją traktują, jak lekceważą jej
rozkazy. Wes co pewien czas wtrącał jakieś współczujące
słówko, w duchu zdumiewając się ilością pochłanianego przez
nią jedzenia.
Co jakiś czas ukradkiem zerkał na Claya. Ten sprawiał
takie wrażenie, jakby nie słyszał albo nie rozumiał słów Bianki.
Raz po raz spoglądał na nią niewidzącym wzrokiem.
Kolacja ciągnęła się w nieskończoność. Wesa zdumiewała
pewność siebie Bianki. Zdawało się, że ani przez chwilę nie
wątpi, że ona i Clay wkrótce się pobiorą i że zostanie panią
Arundel Hall. Kiedy zaczęła mówić o rozebraniu wschodniej
ściany budynku i dostawieniu ozdobnego skrzydła „nie tak
bezbarwnego jak cały ten dom”, Wes uznał, że ma już dość.
– Czemu bliźnięta mieszkają we młynie? – zwrócił się do
Clay a.
Clay zmarszczył brwi.
– Nicole może im zapewnić wykształcenie, a poza tym
chciały tam zamieszkać – stwierdził obojętnie. – Czy pójdziesz z
nami do biblioteki, kochanie?
– Uchowaj Boże – odparła słodko Bianka. – Jakże bym
śmiała wam przeszkadzać? Zechcecie panowie darować, ale
chyba pójdę już do siebie. To był męczący dzień.
– Oczywiście – powiedział Clay.
Wes wymamrotał coś na pożegnanie, odwrócił się i wyszedł
z pokoju. Kiedy znalazł się już w bibliotece, nalał sobie sporą
porcję whisky i jednym haustem opróżnił szklankę. Właśnie
nalewał sobie drugą porcję, kiedy do pokoju wszedł Clay.
139
– Gdzie portret Beth? – spytał Wes przez zaciśnięte zęby.
– Przeniosłem go do gabinetu – odpowiedział Clay,
nalewając sobie koniaku.
– Żeby cały czas mieć ją blisko siebie? W domu masz
żywą kopię Beth, a w gabinecie, gdzie spędzasz większość dnia,
portret.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł gniewnie Clay.
– Wiesz i to doskonale. Chodzi mi o tę próżną, zapasioną
dziwkę, którą wziąłeś sobie, żeby mieć namiastkę Beth.
W oczach Claya pojawił się groźny błysk. Był silny, twardy,
wyższy od Wesa. Jego przyjacielowi też niczego nie brakowało.
Nigdy jeszcze ze sobą nie walczyli.
Nagle Wes ochłonął.
– Słuchaj, Clay, nie chcę się z tobą kłócić. Moim zdaniem
w tej chwili najbardziej potrzebujesz prawdziwego przyjaciela.
Czy ty nie widzisz, w co się pakujesz? Ta kobieta wygląda jak
Beth. Kiedy ją zobaczyłem, w pierwszej chwili sądziłem, że to
naprawdę ona. Ale to nieprawda!
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Czyżby? Wpatrujesz się w nią jak w bóstwo, ale czy
kiedykolwiek posłuchałeś, co mówi? Poza wyglądem nie ma z
Beth nic wspólnego! To próżna, arogancka hipokrytka.
Zaraz potem pięść Claya wylądowała na twarzy Wesa. Wes
zachwiał się, oparł o stół, po czym poleciał w tył i opadł na
jeden ze skórzanych foteli. Rozmasował szczękę, w ustach czuł
smak krwi. Przez chwilę rozważał, czyby nie oddać Clayowi.
Może jak się go porządnie stuknie, to rozum mu wróci? Bijący
się Clay to byłby przynajmniej człowiek, którego znał.
– Beth nie żyje – wyszeptał. – Ona i James nie żyją i
choćbyś nie wiem jak próbował, nie przywrócisz ich do życia.
Clay spojrzał na przyjaciela, który siedział skulony w fotelu,
masując brodę. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Zbyt wiele
było do powiedzenia, a zarazem zbyt mało. Odwrócił się i
wyszedł z domu, kierując się w stronę pól tytoniowych. Może
140
wielogodzinna praca przyniesie mu spokój i pozwoli zapomnieć
o Beth i Nicole, nie... o Biance i Nicole?
10
Nadchodziła jesień. Drzewa w promieniach słońca lśniły
złotem i czerwienią. Nicole stanęła na szczycie wzgórza, skąd
widać było młyn i dom. Przez korony drzew spoglądała na
migoczącą w oddali czystą, roztańczoną wodę.
Minęło dziesięć dni od wizyty Wesleya Stanforda i ponad
miesiąc od owej strasznej nocy, kiedy Bianka wróciła do jej
życia. Nicole sądziła, że znajdzie zapomnienie w ciężkiej pracy
we młynie, ale nie udawało jej się zapomnieć o Clayu.
– Rozkoszujesz się ciszą?
Podskoczyła, słysząc głos Claya. Nie widziała go od
przyjazdu Bianki.
– Janie powiedziała, że tu jesteś. Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam.
Powoli się odwróciła i spojrzała na niego. W promieniach
słońca końce jego kręconych ciemnych włosów wydawały się
złote. Wyglądał na zmęczonego, postarzał się. Pod oczami miał
głębokie cienie, jakby ostatnio źle [ sypiał.
– Nie, nie przeszkodziłeś – powiedziała z uśmiechem. –
Dobrze się czujesz? Skończyłeś już zbiór tytoniu? Zacięte usta
rozchyliły się w łagodnym uśmiechu.
Usiadł na ziemi, wyciągnął się i przez złoto-czerwone liście
popatrywał na niebo. Natychmiast się odprężył. Sama bliskość
Nicole wystarczyła, żeby się lepiej poczuł.
– Widzę, że młyn dobrze prosperuje. Przyszedłem cię o
coś poprosić. Ellen i Horacy Backesowie wydają przyjęcie na
naszą cześć. To ma być przyjęcie z prawdziwego zdarzenia –
potrwa co najmniej trzy dni, a ty i ja będziemy honorowymi
gośćmi. Ellen chce powitać moją żonę w naszym okręgu.
141
Kiedy tak leżał wygodnie u jej stóp z wyciągniętymi
nogami, z mięśniami naprężonymi pod rozpiętą koszulą, Nicole
czuła, jak miękną jej kolana. Chciała osunąć się na ziemię obok
niego, przytulić policzek do jego opalonej skóry. Był spocony
po całym dniu pracy. Nicole wyobraziła sobie, że całuje jego
szyję i niemal poczuła na języku słony smak. Jednak widząc, jak
Clay się odpręża w jej obecności, nagle zmieniła zamiar. Teraz
chciała mu porządnie dogryźć. Ją ogarnia ogień, a Clay
zachowuje się tak, jakby wszedł do spokojnego, cichego domu
swojej matki.
Dopiero po chwili dotarł do niej sens jego słów.
– Przypuszczam, że znajdziesz się w dość krępującej
sytuacji, kiedy będziesz musiał wytłumaczyć Ellen, że
odmawiam przyjścia, prawda?
Uchylił jedną powiekę.
– Poznała cię i wie, że jesteśmy małżeństwem.
– Ale nie wie, że już niedługo przestaniemy nim być.
Nicole odwróciła się i zaczęła schodzić po zboczu, ale Clay
złapał ją za kostkę. Potknęła się i upadła na kolana. Wstał, wziął
ją pod ramiona i podniósł.
– Dlaczego jesteś na mnie zła? Nie widziałem cię od
tygodni, a kiedy wreszcie się spotkaliśmy, zapraszam cię na
przyjęcie. Sądziłem, że będziesz zadowolona, a ty się boczysz.
Przecież nie mogła mu powiedzieć, że to jego spokój tak ją
denerwuje. Usiadła na trawie, z dala od jego rąk.
– Po prostu nie wydaje mi się rozsądne, żebyśmy
występowali publicznie jako małżeństwo, skoro za kilka
miesięcy nasz związek zostanie unieważniony. Należałoby się
spodziewać, że będziesz wolał pójść z Bianką i opowiedzieć
wszystkim o tej głupiej pomyłce. Jestem przekonana, że byliby
zachwyceni tą historią.
– Ellen cię poznała – upierał się.
Nie miał odpowiedzi na jej argumenty. Wiedział tylko, że
na myśl o spędzeniu z nią trzech dni – i trzech nocy – po raz
pierwszy od miesiąca czuł się szczęśliwy.
142
Ujął jej dłoń spoczywającą na jego kolanie i przez chwilę
uważnie jej się przyglądał. Taka drobna rączka, taka czysta i
zgrabna, i tyle potrafiła dać mu rozkoszy!
Uniósł ją do ust i pocałował jeden za drugim wszystkie
delikatne opuszki palców.
– Proszę cię, pójdź – mówił cicho. – Będą tam wszyscy
moi przyjaciele, ludzie, których znam od dzieciństwa. Przez
ostatnie kilka miesięcy tak ciężko pracowałaś. Zasłużyłaś na
odpoczynek.
Czuła, jak mięknie od dotyku jego ust na swoich palcach, a
równocześnie coś w niej aż kipiało ze złości. Mieszka z inną
kobietą, którą, jak twierdzi, kocha, a jednak przychodzi tutaj,
całuje ją, dotyka, zaprasza na przyjęcia. Czuła się jak kochanka,
kobieta, którą trzyma się w ukryciu, potrzebuje tylko do
zaspokojenia żądzy. A jednak chce, żeby poznała jego
przyjaciół.
– Clay, błagam – powiedziała słabo. Językiem muskał
wnętrze jej dłoni.
– Pójdziesz?
– Tak – szepnęła, przymykając oczy.
– Dobrze – odezwał się normalnym głosem, puszczając
jej dłoń i wstał. – Jutro o piątej przyjadę po ciebie i bliźniaki. I
Janie też. Aha, byłoby dobrze, gdybyś przygotowała coś do
jedzenia. Może jakieś francuskie danie. Jeśli zabraknie ci
czegoś, powiedz Maggie, żeby ci dała ze spiżarni.
Odwrócił się i pogwizdując ruszył w dół zbocza.
– Ty nieznośny, wstrętny... – zaczęła Nicole, ale po chwili
się roześmiała. Może gdyby go rozumiała, nie kochałaby go aż
tak bardzo.
Clay myślał o jutrzejszej nocy. Będzie sam z Nicole, będą
dzielić sypialnię w ogromnym, pełnym zakamarków domu
Horacego. Dzięki tej myśli nie uległ pokusie igraszek na
wzgórzu, gdzie każdy ich mógł zobaczyć.
143
Ledwo Clay zniknął jej z oczu, Nicole zerwała się na nogi.
Jeśli ma przygotować jedzenie na trzy dni, powinna szybko brać
się do pracy. Schodząc zboczem, planowała dania. Zrobi
pieczonego kurczaka w musztardzie z Dijon, pasztet w cieście,
jarzyny na zimno, cassoulet. I ciasta z dyni, legumina z
rodzynkami, szarlotka, ciastko z gruszkami i jeżynami. Do
domu wpadła zadyszana.
-
Dzień dobry! – zawołał Clay, cumując niewielki
żaglowiec do tamy po stronie młyna.
Uśmiechnął się do Nicole, Janie i bliźniąt, stojących wśród
licznych wyładowanych po brzegi koszy.
– Nie wiem, czy statek to wszystko udźwignie,
szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę jedzenie, które przygotowała
Maggie.
– Tak też podejrzewałam, że gdy się dowie, że zabierasz
Nicole, postanowi jednak coś ugotować – stwierdziła Janie.
Clayton puścił jej uwagę mimo uszu i zaczął podawać kosze
Rogerowi, który układał je pod pokładem. Dzieci roześmiały
się, kiedy dosłownie rzucił je prosto w ramiona Rogera.
- Widzę, że jesteś dzisiaj we wspaniałym nastroju
powiedziała Janie. – Czyżby to znaczyło, że wreszcie wrócił ci
rozum?
Clay schwycił Janie wpół i serdecznie ucałował w policzek
– Może i tak, ale jeśli nie przestaniesz zrzędzić, wrzucę
cię na statek tak samo jak bliźniaki.
– Może pan ją sobie i rzucać, ale obiecuję, że nie będę jej
łapał – szybko i dobitnie zapewnił Roger.
Janie prychnęła z niesmakiem i ujęła dłoń Claya, wstępując
na pokład.
Clay wyciągnął rękę do Nicole.
– Tę mogę spróbować złapać – roześmiał się Roger.
– Ona jest moja – oświadczył Clay.
Mocno trzymał Nicole w objęciach, kiedy wnosił ją na
statek.
144
Nicole wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
To był zupełnie inny, nieznany Clay. Clay, którego znała, był
poważny i spokojny. Ale ten nowy mężczyzna też jej się
podobał.
– Ruszajmy, stryju! – krzyknął Alex. – Bo się spóźnimy
na wyścigi!
Clay wolno postawił Nicole, potem przez chwilę lekko
przytrzymał ramieniem.
– Wyglądasz dziś wyjątkowo ślicznie – powiedział,
gładząc jej ucho.
Bez słowa spojrzała na niego. Serce tłukło jej się w piersi
jak oszalałe. Gwałtownie wypuścił ją z ramion.
– Alex, odwiąż cumy! Mandy, pomóż Rogerowi nas stąd
wyprowadzić.
– Tak jest, kapitanie Clay! – roześmiały się dzieci.
Nicole siadła obok Janie.
– O, to człowiek, którego pamiętam – oświadczyła Janie.
– Coś się musiało wydarzyć. Nie wiem co, ale chciałabym móc
podziękować temu, komu to zawdzięczamy.
Odgłosy zabawy było słychać na milę przed tamą
Backesów. Dochodziła szósta rano, ale pół okręgu wyległo już
na trawniki. Część gości nieco dalej polowała na kaczki.
– Stryju, czy wysłałeś Złotą Dziewczynę do państwa
Backesów? – spytał Alex.
Clay spojrzał na chłopca z oburzeniem.
– Co by to była za zabawa, gdybym nie opróżnił kieszeni
połowy towarzystwa?
– Sądzi pan, że wygra z Irlandzkim Dziewczęciem pana
Backesa? – wtrącił Roger. – Słyszałem, że to szybki koń.
– Nie ma szans – warknął Clay.
To mówiąc, zapiął koszulę i z koszyka na przodzie statku
wyciągnął fular. Szybko zawiązał go pod szyją i włożył
jasnobrązową, jedwabną kamizelkę, a na nią dwurzędowy surdut
w kolorze czekolady. Dopasowane spodnie z koźlej skóry
obciskały jego zgrabne nogi, na które wciągnął wysokie buty, z
145
cholewami z przodu sięgającymi kolan. Kawałkiem bawolej
skóry przetarł buty, żeby lśniły pełnią blasku. Na głowę włożył
ciemnobrązowy cylinder z miękko wywiniętym rondem.
Odwrócił się do Nicole, by podać jej ramię.
Nicole do tej pory widziała go tylko w ubraniu roboczym.
Teraz mężczyzna ścinający tytoń zmienił się w dżentelmena w
stroju godnym Wersalu.
Widocznie dostrzegł jej wahanie, bo uśmiechnął się
szeroko.
– Musiałem
przecież
postarać
się
dorównać
najpiękniejszej pannie młodej świata, prawda?
Nicole odpowiedziała uśmiechem, zadowolona, że tak
starannie się ubrała. Miała na sobie suknię z białego,
delikatnego jedwabiu, niebiańskiego w dotyku. Na materiale
wyszyto haftem angielskim złociste bukieciki żonkili. Stanik
sukni wykonano z takiego samego jak kwiaty, ciemnozłotego
aksamitu. Dekolt i mankiety zdobiły białe lamówki. Ciemne loki
związała białą i złotą wstążką.
Kiedy Roger przycumował stateczek przy jednej z tam na
granicy posiadłości Backesów, Clay zawołał:
– Niewiele brakowało, a bym zapomniał! Mam coś dla
ciebie.
Sięgnął do kieszeni i wyjął złoty medalion, który, wydawało
się, przed wiekami zostawiła na statku. Nicole mocno zacisnęła
dłoń na pamiątce.
– Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się do Claya.
– Później mi porządnie podziękujesz – odparł, całując ją
w czoło.
Potem odwrócił się i zaczął rzucać kosze do Rogera, który
stał już na brzegu. Wreszcie podniósł Nicole i tuląc ją mocno do
siebie, przeniósł na suchy ląd.
– Są wreszcie! – krzyknął ktoś, gdy podchodzili do domu.
– Clay, myśleliśmy, że ma jakąś skazę, tak ją przed nami
chowałeś!
146
– Chowałem ją z tych samych przyczyn, z jakich chowam
mój koniak. Koniakowi i żonom szkodzi zbyt wiele łakomych
spojrzeń! – odkrzyknął Clay.
Nicole spuściła oczy. Dziwił ją ten nowy Clay, to ogłaszanie
wszem i wobec, że jest jego żoną. Czuła się niemal tak, jakby
naprawdę nią była.
– Witajcie – odezwała się Ellen Backes. – Clay, odstąpisz
mi ją na chwilę? Ty się nią cieszyłeś od miesięcy.
Clay niechętnie wypuścił dłoń Nicole.
– Nie zapomnisz o mnie, dobrze? – spytał, mrugając.
Potem z grupą mężczyzn udał się na miejsce, gdzie miał się
odbyć wyścig. Nicole widziała, jak z kamiennego dzbana
wychyla potężny łyk piwa.
– Przemieniła go pani – powiedziała Ellen. – Od śmierci
Jamesa i Beth nie widziałam go tak szczęśliwym. To tak jakby
gdzieś na długo wyjechał i wreszcie wrócił do domu.
Nicole nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ten roześmiany,
rozbawiony Clay był dla niej kimś zupełnie nowym. Ellen nie
dała jej szansy porozmawiania, od razu zaczęła ją przedstawiać
gościom. Nicole natychmiast zarzucono pytaniami o jej toaletę,
rodzinę, o to jak poznała Claya, gdzie się pobrali. Zasadniczo
mówiła prawdę, choć ani słowem nie wspomniała, że została
porwana, ani że ją zmuszono do małżeństwa.
Olbrzymią rezydencję Ellen wzniesiono nad rzeką. Nicole
widziała bardzo niewiele amerykańskich domów, lecz ten
stanowił prawdziwe zaskoczenie. Dom Claya zbudowano w
czystym,
klasycznym
stylu
georgiańskim
z
początku
osiemnastego wieku, zaś siedziba Ellen i Horacego była
mieszanką wszelkich możliwych tendencji architektonicznych.
Wyglądało to tak, jakby każde pokolenie dodało jedno skrzydło
w swoim ulubionym stylu. Dom składał się więc z długich i
krótkich skrzydeł oraz przejść łączących główny budynek z
innymi.
Ellen dostrzegła wzrok, jakim Nicole mierzyła dom.
147
– Robi wrażenie, prawda? Ja dopiero po roku nauczyłam
się po nim poruszać. Środek jest jeszcze gorszy niż to, co widać
na zewnątrz. Znajduje się tam mnóstwo korytarzy wiodących
donikąd i przejść, z których wpada się wprost do czyjejś
sypialni. To naprawdę straszne.
– A pani najwyraźniej go kocha – uśmiechnęła się Nicole.
– Nie zmieniłabym ani jednej ściany. Choć zastanawiam
się nad dostawieniem następnego skrzydła.
Nicole spojrzała zdumiona, ale po chwili parsknęła
śmiechem.
– A może by pani zbudowała kolejne piętro? Wszystkie
skrzydła mają najwyżej po dwa.
– Mądre z pani dziecko – przyznała Ellen. – Chyba
naprawdę czuje pani mój dom.
Ktoś odwołał Ellen i dwie kobiety zaczęły o coś wypytywać
Nicole, zajętą nakładaniem potraw na talerz. Na trawniku
rozstawiono co najmniej dwadzieścia stołów. Część uginała się
pod ciężarem półmisków, przy innych ustawiono ławki. Każda
rodzina najwyraźniej przywiozła tyle samo jedzenia, co Nicole i
Janie. W ziemi wykopano dół, gdzie piekły się setki ostryg.
Kilku niewolników obracało ogromnego świniaka, polewając go
sosem. Ktoś wyjaśnił Nicole, że to nowy sposób pieczenia
rodem z Haiti. Nazywa się to barbeque.
Nagle z drugiego końca plantacji dobiegł dźwięk rogu.
– Już czas! – zawołała Ellen, zdejmując fartuch. – Wyścig
zaraz się zacznie!
Wszystkie kobiety jak jeden mąż zdjęły fartuchy, uniosły
suknie i ruszyły biegiem.
– Skoro zebrały się już nasze piękne panie, możemy
zaczynać – powitał je jakiś mężczyzna.
Nicole stanęła nieco z boku, przyglądając się kobietom,
które gromadziły się wokół starannie ogrodzonego owalnego
toru. Jej włosy rozwiały się w czasie biegu. Wsunęła lśniący lok
pod wstążkę.
– Poczekaj, ja to zrobię – odezwał się zza jej pleców Clay.
148
Jego pomoc nie przyczyniła się do uporządkowania fryzury,
ale dotyk jego palców sprawił, że Nicole przeszedł rozkoszny
dreszcz. Clay odwrócił ją do siebie.
– Dobrze się bawisz?
Skinęła głową, wpatrując się w niego. Dłonie oparł na jej
ramionach, jego twarz była tuż przy jej twarzy.
– Mój koń zaraz wystartuje. Nie pocałujesz mnie na
szczęście?
Jak zwykle odpowiedź wyczytał z jej oczu. Objął ją w pasie
i przyciągnął do siebie. Tulił Nicole przez chwilę, chowając
twarz w jej włosach.
– Tak się cieszę, że ze mną przyjechałaś – wyszeptał,
przesuwając usta po jej policzku, dopóki nie znalazł jej warg.
Nicole poczuła, że nagle słabnie, nogi się pod nią ugięły,
mocniej przywarła do Claya.
– Clay! – krzyknął ktoś. – Będziesz miał na to całą noc.
Wracaj do swoich koni.
Clay uniósł głowę.
– Całą noc – szepnął i powiódł palcem po górnej wardze
Nicole.
Gwałtownie wypuścił żonę z ramion i podszedł do
mężczyzny, który wyglądał jak większa wersja Wesleya.
Mężczyzna klepnął Claya w plecy.
– Choć ja pierwszy nie rzucę w ciebie kamieniem. Jak
sądzisz, zostało w Anglii jeszcze trochę takich ślicznotek?
– Nie, ta była ostatnia, Travis – roześmiał się Clay.
– Tak czy owak, chyba sam się kiedyś wybiorę i się
rozejrzę.
Nicole stała, przyglądając się odchodzącym mężczyznom.
Prawdopodobnie przedstawiono ją już bratu Wesleya, ale
wszystkie twarze i nazwiska zlały jej się w jedno.
– Nicole! – zawołała Ellen. – Zajęłam pani miejsce obok
siebie!
Nicole pospieszyła ku niej, żeby obejrzeć wyścigi.
149
Trzy godziny później wszyscy goście wrócili do
zastawionych jedzeniem stołów. Nicole była zarumieniona od
śmiechu i słońca. Ostatni raz tak dobrze się bawiła jeszcze przed
rewolucją. Jej krewniacy zwykle narzekali na ponuractwo
Anglików, którzy, ich zdaniem, żyli tylko po to żeby pracować i
się modlić, a nie mieli zielonego pojęcia o zabawie. Powiodła
wzrokiem po otaczających ją Amerykanach. Wiedziała, że jej
kuzyni by ich polubili. Cały ranek śmiali się i krzyczeli. Kobiety
ochrypły od głośnych uwag na temat koni. Nie zawsze chwaliły
konie ze stajni swoich mężów. Ellen wielokrotnie zakładała się z
Horacym i teraz głośno się przechwalała, że mąż będzie musiał
jej skopać miejsce pod nowy ogród i zamówić z Holandii
pięćdziesiąt cebulek tulipanów.
Nicole stała cicho z boku, nie biorąc udziału w zabawie,
dopóki Travis nie zauważył, jak krytycznie przygląda się
jednemu z koni Claya.
– Clay, twoja żona nie jest chyba zadowolona z tego
konia.
Clay nawet nie zerknął na Nicole.
– Moje kobiety trzymają ze mną – stwierdził, patrząc
znacząco na Horacego.
Nicole spojrzała na odwróconego plecami Claya, który
właśnie poprawiał siodło. Dżokej stał obok. Znała się na
koniach. Francuzi przepadali za wyścigami, a konie jej dziadka
regularnie wygrywały z królewskimi. Uniosła brew. A więc tak?
Jego kobiety z nim trzymają? Jeszcze się okaże.
– Nie wygra – oświadczyła pewnie. – Jest źle zbudowany:
ma za długie nogi w stosunku do klatki piersiowej. Takie konie
nigdy dobrze nie biegają.
Wszyscy, którzy to usłyszeli, zamarli z kuflami piwa w
dłoniach.
– No i jak, Clay? Co powiesz na takie wyzwanie? –
roześmiał się Travis. – Wygląda na to, że twoja żona zna się
na rzeczy.
Clay na ułamek sekundy przestał zaciskać popręg.
150
– Chcesz się założyć?
Spojrzała na niego. Wiedział, że nie ma pieniędzy.
– Niech mu pani obieca śniadanie do łóżka przez tydzień
– namawiała Ellen. – Nie ma lepszej zachęty dla mężczyzny.
Donośny głos Ellen niósł się po torze. Tak jak wszyscy, z
wyjątkiem Nicole, za dużo wypiła.
– Może być – uśmiechnął się Clay i mrugnął do Travisa,
dziękując za sprowokowanie tej sytuacji.
Najwyraźniej sądził, że zakład został już sfinalizowany.
– A co dostanę, jeśli koń przegra? – spytała głośno
Nicole.
– Może to ja będę ci przynosił śniadanie do łóżka? –
odparował, zrobił oko i mężczyźni roześmiali się z
uznaniem.
– Wolałabym nowy płaszcz na zimę – odparła chłodno
Nicole i odwróciła się, żeby wrócić na widownię. –Z czerwonej
wełny – dorzuciła przez ramię.
Tym razem roześmiały się kobiety, a Ellen spytała, czy
Nicole aby na pewno urodziła się Francuzką, nie Amerykanką.
Kiedy koń Claya przegrał o trzy długości, Clay musiał przez
dłuższy czas znosić docinki. Proponowano, aby Nicole zajęła się
całą plantacją, skoro tak dobrze zna się na koniach.
Teraz, wracając do domu, kobiety ze śmiechem rozprawiały
o swoich wygranych i klęskach. Jakaś ładna, młoda dziewczyna
zobowiązała się, że przez miesiąc będzie osobiście glansowała
mężowskie buty.
– Ale nie powiedział, którą stronę – śmiała się. – Będzie
jedynym człowiekiem w Wirginii, którego skarpety będą się
mogły przejrzeć w bucie.
Nicole popatrzyła na hałdy jedzenia i uświadomiła sobie, że
umiera z głodu. Kamienne talerze ustawione na jednym ze
stołów były ogromne, bardziej przypominały tace niż zwykłe
talerze. Nicole nałożyła sobie wszystkiego po trochu.
– Myślisz, że zmieścisz to wszystko? – przekomarzał się
Clay, stanąwszy za jej plecami.
151
– Możliwe, że zjem jeszcze dokładkę – roześmiała się. –
Gdzie mogę usiąść?
– Ze mną, jeśli wytrzymasz jeszcze chwilę.
Złapał talerz i nałożył sobie znacznie większą porcję.
Potem wziął Nicole pod rękę i zaprowadził ją pod duży dąb.
Jeden ze służących Backesów uśmiechnął się i na trawie obok
dębu postawił kilka dużych cynowych kufli z pokrywką, w
których znajdował się poncz. Clay usiadł na ziemi, postawił
sobie talerz na kolanach, po czym zaczął jeść. Spojrzał na
Nicole, która ciągle stała z talerzem w ręku.
– Co się stało?
– Nie chcę sobie zaplamić trawą sukni.
– Daj talerz – powiedział Clay, odstawiając swój na
trawę.
Kiedy jej talerz znalazł się obok talerza Claya, mężczyzna
chwycił Nicole za rękę i posadził sobie na kolanach.
– Clay! – zawołała, próbując wstać. Ale Clay trzymał ją
mocno.
– Clay, proszę. Wszyscy nas widzą.
– I nic ich to nie obchodzi – odparł, nosem łaskocząc ją w
ucho. – O wiele bardziej pochłania ich jedzenie, niż to, co
robimy.
Odsunęła się od niego.
– Jesteś pijany? – spytała podejrzliwie.
Roześmiał się.
– Zachowujesz się jak prawdziwa żona. Tak, jestem
trochę pijany. Wiesz, czego mi brakuje? – Nie czekał na jej
odpowiedź. – Jesteś zupełnie trzeźwa. Wiesz, że kiedy jesteś
pijana, stajesz się po prostu rozkoszna?
Ucałował czubek jej nosa i chwycił kufel rumowego
ponczu.
– Masz, napij się.
– Nie, nie chcę się upić – powtarzała uparcie.
– Przytknę ci to do ust. Masz do wyboru: albo wypijesz,
albo zniszczysz sobie suknię.
152
Rozważała możliwość sprzeciwu, ale Clay wyglądał tak
czarująco jak niegrzeczny chłopczyk, a jej tak bardzo chciało się
pić. Poncz był przepyszny. Zrobiono go z trzech gatunków rumu
i czterech soków owocowych. W zimnym napoju pływały
kawałki lodu. Poncz natychmiast uderzył jej do głowy,
zaczerpnęła głęboko powietrza. Poczuła, że znika całe napięcie.
– Lepiej?
Spojrzała na niego spod gęstych rzęs i przeciągnęła palcem
po jego policzku.
– Jesteś
najprzystojniejszy
z
nich
wszystkich
–
powiedziała sennie.
– Przystojniejszy nawet od Stevena Showa?
– Tego blondyna z dołkiem w brodzie?
– Powinnaś była powiedzieć, że nie masz pojęcia, o kim
mówię – skrzywił się Clay.
– Proszę – podał jej talerz – zjedz coś. Kto to widział,
żeby Francuzka tak szybko się upijała?
Złożyła mu głowę na ramieniu i przytuliła wargi do jego
ciepłej skóry.
– Siadaj prosto – powiedział zdecydowanie i włożył jej do
ust kawałek chleba kukurydzianego. – Podobno byłaś głodna.
Jej spojrzenie sprawiło, że poruszył się, niezręcznie
poprawiając nogi.
– Jedz! – rozkazał.
Nicole niechętnie skupiła uwagę na jedzeniu. Siedzenie na
kolanach Claya było takie przyjemne.
– Podobają mi się twoi przyjaciele – stwierdziła z ustami
pełnymi sałatki ziemniaczanej. – Czy dziś po południu będą
jeszcze wyścigi?
– Nie – odparł Clay. – Zwykle dajemy koniom i dżokejom
chwilę wytchnienia. Większość gości gra w karty, szachy albo
backgammona. Reszta odnajduje sypialnie w tym straszydle,
które Ellen nazywa swoim domem i ucina sobie drzemkę.
Nicole przez chwilę jadła spokojnie, po czym spojrzała na
Claya.
153
– A co my będziemy robić?
Clay uśmiechnął się jednym kącikiem warg.
– Sądziłem, że dam ci jeszcze trochę rumu i spytam o to
samo.
Nicole wpatrywała się w niego przez moment, potem
sięgnęła po swój kufel. Wychyliwszy potężny łyk ponczu,
odstawiła naczynie na trawę. Nagle szeroko ziewnęła.
– Zdaje się, że rzeczywiście mała... drzemka dobrze mi
zrobi.
Clay spokojnie zdjął surdut, rozciągnął go na ziemi i usadził
na nim Nicole. Widząc jej zdziwienie, ucałował ją lekko w kącik
ust.
– Jeśli mam cię dowlec jakoś do domu, muszę być w
przyzwoitej formie.
Nicole spuściła oczy, spojrzawszy na wzgórek w spodniach
Claya. Potem zachichotała.
– Jedz, ty mała jędzo! – nakazał z udawną surowością.
Po kilku minutach, Clay zabrał Nicole na wpół opróżniony
talerz i pociągnął ją do góry. Przerzucił sobie surdut przez
ramię.
– Ellen! – zawołał, kiedy zbliżyli się do domu.
– Gdzie jest nasza sypialnia?
– Północno-wschodnie skrzydło, pierwsze piętro, trzeci
pokój – odparła szybko.
– Jesteś zmęczony, Clay? – roześmiał się ktoś.
– Dziwne jak tym młodożeńcom ciągle chce się spać.
– A tobie zazdrość, co, Henry? – odkrzyknął Clay przez
ramię.
– Clay! – odezwała się Nicole, kiedy już weszli do domu.
– Zawstydzasz mnie.
– To ja czerwienieję od twoich spojrzeń – warknął Clay.
Powiódł ją przez plątaninę korytarzy. Nicole zdążyła tylko
dostrzec, że obrazy i meble stanowiły przedziwną zbieraninę.
Obok siebie stały meble w stylu elżbietańskim, dworskim
francuskim i prymitywne amerykańskie. Na ścianach w
154
towarzystwie malowideł godnych Wersalu wisiały tak straszne
bohomazy, że musiały chyba wyjść spod ręki dziecka.
Clayowi udało się jakoś znaleźć ich sypialnię. Wciągnął
Nicole do środka i chwycił w ramiona, równocześnie stopą
zamykając drzwi. Całował gwałtownie, jakby nie mógł się
Nicole dość nasycić. Trzymał jej twarz w dłoniach, odchylając
nieco w tył.
Poddała mu się zupełnie. W głowie jej szumiało od jego
bliskości. Przez bawełnianą koszulę biło ciepło jego nagrzanego
słońcem ciała. Usta miał twarde i miękkie zarazem, język słodki.
Na biodrach czuła natarczywe, a równocześnie proszące
dotknięcie jego nóg.
– Tak długo na to czekałem – wyszeptał, biorąc w usta
płatek jej ucha. Lekko pociągnął go zębami.
Nicole gwałtownie się odsunęła. Zaskoczony przyglądał się,
jak przechodzi przez pokój, unosi ramiona i zgrabnie zaczyna
wyjmować szpilki z włosów. Clay stał nieruchomo, patrzył na
nią. Nawet się nie poruszył, kiedy walczyła z guzikami sukni.
Właśnie o tej chwili marzył: by widzieć ją, by znaleźli się sami
w sypialni.
Pochyliła ramiona, suknia spłynęła na dywan. Pod nią miała
cienką, bawełnianą halkę. Głęboki dekolt ozdabiały różowe,
haftowane serduszka. Pod biustem koszulkę przytrzymywała
wąska, różowa jedwabna tasiemka. Spod delikatnej, prawie
przezroczystej tkaniny prześwitywały nabrzmiałe piersi.
Nicole wolno, bardzo powoli rozwiązała tasiemkę. Koszulka
zsunęła się na podłogę.
Clayton powiódł wzrokiem za materiałem, spojrzeniem
obejmując jędrne, pełne piersi, szczupłą talię i zgrabne stopy.
Kiedy znowu popatrzył na jej twarz, Nicole wyciągnęła ku
niemu ramiona. Jednym susem przemierzył pokój, uniósł ją w
powietrze i delikatnie złożył na łóżku. Stanął nad nią,
przyglądając się uważnie. Leżała w promieniach słońca
przeświecającego przez zasłony. Na jej ciele nie było
najmniejszej skazy.
155
Usiadł obok Nicole i dłonią przesunął po jej skórze. W
dotyku była równie wspaniała: miękka i ciepła.
– Clay – szepnęła Nicole.
Uśmiechnął się do niej. Pochylił się i ucałował ją w szyję
tam, gdzie pulsuje tętnica. Potem przesunął się w dół, do piersi.
Bawił się nimi, smakował nabrzmiałe, różowe sutki.
Zanurzyła palce w jego gęstych włosach. Wygięła się w łuk
i odchyliła głowę.
Clay położył się obok. Był w ubraniu, więc Nicole czuła na
skórze chłodny dotyk mosiężnych guzików jego surduta.
Spodnie z delikatnej koźlej skóry grzały, długie buty drapały jej
nogi. Dotyk ubrania na jej gołej skórze, skóra i mosiądz – to
wszystko stanowiło uosobienie męskości, siły Claya.
Kiedy się na niej położył, potarła nogą o jego but. Koźla
skóra pieściła wnętrze jej ud. Clay zsunął się z Nicole i zaczął
rozpinać guziki surduta.
– Nie – szepnęła.
Przez chwilę na nią patrzył, a potem znowu ją pocałował,
głęboko, namiętnie.
Kiedy uniósł nogę i pogładził ją śliskim butem po udzie,
roześmiała się gardłowo. Rozpiął guziki z boku spodni i Nicole
jęknęła, czując pierwszy dotyk jego męskości.
Położył się na niej, trzymając mocno, jakby się bał, że mu
ucieknie.
Po jakimś czasie Nicole bardzo powoli wróciła do życia.
Przeciągnęła się i głęboko westchnęła.
– Czuję się, jakbym się pozbyła ogromnego ciężaru.
– To wszystko? – roześmiał się Clay, przytulony
policzkiem do jej szyi. – Miło mi, że się na coś przydałem.
Może następnym razem powinienem przypiąć ostrogi.
– Naśmiewasz się ze mnie?
Clay uniósł się na łokciu.
– Skądże znowu! Jeżeli już to z siebie. Dużo się od ciebie
nauczyłem.
– Naprawdę? A czegóż to takiego?
156
Powiodła palcem po półokrągłej bliźnie koło oka. Odsunął
się i usiadł.
– Nie teraz. Może kiedy indziej ci powiem. Zgłodniałem.
Godzinę temu nie pozwoliłaś mi się porządnie najeść.
Uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Czuła się tak
niewiarygodnie szczęśliwa. Clay wstał i przyglądał się Nicole.
Ciemne włosy rozrzucone na poduszce wspaniale kontrastowały
z kształtną sylwetką. Widział, że Nicole już zasypia. Pochylił się
i ucałował ją w czubek nosa.
– Śpij, maleńka – wyszeptał i przykrył ją narzutą.
Na palcach wyszedł z pokoju.
Nicole po przebudzeniu najpierw leniwie się przeciągnęła,
nie otwierając oczu.
– Pobudka – odezwał się matowy głos z drugiego końca
pokoju.
Z uśmiechem uniosła powieki. Clay goląc się, przyglądał się
jej w lustrze. Jego koszula leżała na krześle.
– Spałaś prawie całe popołudnie. Czyżbyś się chciała
spóźnić na tańce?
– Nie – uśmiechnęła się.
Chciała wstać z łóżka, ale uświadomiła sobie, że jest naga.
Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś do przykrycia. Kiedy
zobaczyła, jak Clay przygląda jej się ciekawie, odrzuciła narzutę
i podeszła do szafy, gdzie Janie powiesiła jej stroje. Clay
zachichotał i wrócił do golenia.
Kiedy skończył, stanął za Nicole. Miała na sobie morelowy
szlafroczek i przeglądała kreacje, zastanawiając się, którą
wybrać.
Nagle Clay chwycił aksamitną suknię w kolorze cynamonu.
– Janie twierdziła, że powinnaś włożyć tę.
Trzymał ją przed sobą i krytycznie zmierzył spojrzeniem.
– Zdaje się, że z przodu czegoś brakuje.
– Już ja sobie z tym poradzę – oświadczyła buńczucznie
Nicole, zabierając mu suknię.
– Czyli to ci się nie przyda?
157
Odwróciła się i zobaczyła, co Clay trzymał w rękach. Perły!
Cztery sznury, połączone czterema długimi, złotymi zapięciami.
Wzięła naszyjnik, przesuwając palcami po delikatnych
klejnotach. Nie miała pojęcia, jak to się nosi. Naszyjnik
przypominał raczej długi pasek.
– Ubierz się, pokażę ci, jak to się zakłada – powiedział
Clay. – Moja matka sama wymyśliła ten naszyjnik.
Nicole szybko włożyła halkę, potem suknię. Stanik był
bardzo głęboko wycięty, a ramiona odsłonięte. Clay zapiął
suknię z tyłu. Na środku przyczepił pierwsze zapięcie
naszyjnika. Drugie do wąskiego ramiączka, trzecie na środku
głębokiego dekoltu, czwarte na drugim ramieniu. Ostatnią część
naszyjnika dołączył do pierwszego zapięcia. Sznury były różnej
długości, tak że dwa pierwsze zakrywały piersi, a pozostałe
spływały na aksamit.
– Jakież to piękne – westchnęła Nicole, przeglądając się
w lustrze. – Dziękuję, że pozwoliłeś mi to włożyć.
Pochylił się i ucałował jej odsłonięte ramię.
– Matka kazała, bym podarował je swojej żonie. Oprócz
niej nikt nigdy jeszcze tego nie nosił.
Zwróciła ku niemu twarz.
– Nie rozumiem, przecież nasze małżeństwo jest...
Położył jej palec na wargach, nie pozwalając dokończyć.
– Zapomnij o wszystkim. Cieszmy się tą chwilą. Jutro
zdążymy porozmawiać.
Kiedy się ubierał, Nicole stała odwrócona do niego plecami.
Słyszała, że muzycy zaczęli grać na trawniku pod oknem.
Bardzo chętnie odłożyła myślenie na później, cieszyła się tą
chwilą. Rzeczywistość to Bianka i Clay w jego domu.
Rzeczywistość to jego miłość do innej kobiety.
Wyszli z sypialni. Clay przez plątaninę korytarzy powiódł ją
do ogrodu. Stoły uginały się pod ciężarem kolejnych potraw.
Wokół krążyli goście, jedząc i pijąc. Nicole właściwie nie miała
kiedy spróbować dań, bo Clay pociągnął ją na specjalnie
158
wybudowany z desek krąg taneczny. Po energicznym reelu z
Wirginii szybko zabrakło jej tchu.
A po czterech tańcach Nicole błagała Claya o chwilę
odpoczynku. Odeszli nieco od gości, by schronić się w małym,
ośmiokątnym pawilonie pod wierzbami. Zajęci tańcem, nie
zauważyli, kiedy zapadła noc.
– Jakie piękne gwiazdy, prawda?
Clay objął Nicole ramieniem, mocno tuląc ją do siebie.
Milczał.
– Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie –
wyszeptała. – Żeby nigdy się nie skończyła.
– Czyżby inne były aż tak straszne? Aż tak ci źle w
Ameryce?
Przymknęła oczy i potarła policzkiem o jego ramię.
– Spędziłam tu najszczęśliwsze, a zarazem najżałośniejsze
chwile mojego życia.
Nie chciała o tym mówić. Uniosła głowę.
– Dlaczego Wes nie przyjechał? Czy musiał wrócić i
zająć się plantacją pod nieobecność brata? I co to za kobieta się
kręciła przy Travisie?
Clay parsknął śmiechem i znowu przygarnął ją do siebie.
– Wes nie przyjechał, bo pewnie mu się nie chciało. A
jeśli chodzi o Travisa, gdyby się uparł, mógłby kierować
plantacją nawet z Anglii. Zaś ta ruda to Margo Jenkins. O ile
wiem, postanowiła zdobyć Travisa, czy mu się to podoba, czy
nie.
– Mam nadzieję, że go nie zdobędzie – mruknęła Nicole.
– Pokłóciłeś się z Wesem?
Czuła, jak cały zesztywniał.
– Dlaczego pytasz?
– Podejrzewam, że to twój wybuchowy temperament
podsunął mi tę myśl.
Odprężył się i roześmiał.
– To prawda, trochę się poszarpaliśmy.
– Bardzo?
159
Odsunął ją i spojrzał prosto w oczy.
– Możliwe, że odbyłem z nim jedną z najpoważniejszych
rozmów w swoim życiu. – Uniósł głowę. – Chyba grają reela.
Gotowa?
Uśmiechnęła się w odpowiedzi, a on chwycił ją za rękę i
poprowadził do grupy tancerzy.
Nicole zdumiewała żywotność Wirgińczyków. Ona była
straszliwie zmęczona mimo popołudniowej drzemki. Po trzecim
ziewnięciu Clay wziął ją za rękę i zaprowadził na górę. Pomógł
żonie się rozebrać, ale kiedy chciała wejść do łóżka, podał jej
długi peniuar. Spojrzała na niego zdziwiona.
– Sądziłem, że może będziesz miała ochotę na kąpiel przy
świetle księżyca – powiedział.
Rozbierał się i włożył hinduski bawełniany szlafrok z
długimi rękawami.
Nicole cicho stąpała za nim przez kolejne korytarze. Ku jej
zdziwieniu wyszli na skraj lasu. Niedaleko słychać było szum
rzeki.
Przemknęli przez gęste krzaki i trafili na miejsce, gdzie w
załomie rzeki powstała rozkoszna zatoczka. Clay zostawił
mydło i ręcznik na brzegu, zrzucił szlafrok, wziął mydło i
wszedł do wody. Nicole w świetle księżyca przyglądała się grze
mięśni na jego plecach. Zgrabnie zanurzył się w wodzie, prawie
nie było słychać plusku, kiedy popłynął na środek zatoczki.
Przekręcił się na plecy i spojrzał na Nicole.
– Chcesz tak stać całą noc?
Pospiesznie rozwiązała peniuar, zrzuciła go na ziemię i
ruszyła za Clayem. Zniknęła pod wodą.
– Nicole! – zawołał Clay, kiedy się nie wynurzała. W jego
głosie brzmiał niepokój.
Wypłynęła za nim, uszczypnęła go w plecy i znowu
zanurkowała. Warknął i złapał ją w talii.
– Chodź tu, ty mała jędzo – powiedział, całując ją w
czoło.
160
Objęła go za szyję i pocałowała mocno, głęboko. Dotyk
jego skóry był cudowny, woda ciepła i rozkoszna.
Clay odsunął Nicole od siebie i zaczął mydlić dłonie, a
potem gładził ją nimi powoli i czule. Kiedy skończył, zabrała
mu mydło i ona z kolei go umyła. Śmiali się, rozkoszując wodą i
sobą nawzajem. Clay zaczął myć jej włosy. Zanurkowała, żeby
je spłukać. Długie pasma falowały na wodzie.
Clay przyglądał się Nicole, potem wolno przygarnął do
siebie. Pocałował ją lekko, przyciągając bliżej. Odsunął się i
spojrzał jej w oczy, jakby o coś pytał. Najwyraźniej znalazł w
nich odpowiedź, bo wziął ją w ramiona i wyniósł na brzeg.
Delikatnie złożył ją na trawie i zaczął całować tam, gdzie
przedtem dotykał jej namydlonymi dłońmi. Nicole uśmiechnęła
się z zamkniętymi oczami. Uniosła głowę i przyciągnęła Claya
ku sobie. Rękami wodziła po jego ciele, rozkoszując się jego
dotykiem, jego siłą.
Przykrył ją sobą. Czekała na niego.
– Najsłodsza Nicole – wyszeptał, ale nie słyszała.
Świat zewnętrzny przestał dla niej istnieć, cała skupiła się
na namiętności, jaką Clay w niej obudził. Uniosła biodra.
Jakiś czas potem Clay zsunął się na ziemię i przyciągnął
Nicole do siebie. Nogę przerzucił przez jej uda. Usta trzymał tuż
przy jej uchu. Jego odech był słodki i ciepły.
– Wyjdziesz za mnie? – spytał.
. Nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
– Odpowiesz, czy nie? Nicole poczuła nagłe napięcie.
– Przecież jestem twoją żoną. Pochylił się nad nią,
opierając głowę na ramieniu.
– Chcę, żebyś jeszcze raz za mnie wyszła, tym razem w
obecności całego okręgu. Tym razem chcę być obecny na
naszym ślubie.
Milczała. Palcem powiódł po jej górnej wardze.
– Kiedyś powiedziałaś, że mnie kochasz. Oczywiście,
byłaś wtedy pijana, ale tak właśnie powiedziałaś. Czy to
prawda?
161
– Tak – szepnęła bez tchu, patrząc mu prosto w oczy.
– To dlaczego nie chcesz za mnie wyjść?
– Czy ty ze mnie kpisz? Bawisz się mną? Uśmiechnął się
i wargami musnął jej kark.
– Czy naprawdę tak trudno ci uwierzyć, że mam odrobinę
rozsądku? Jak możesz kochać mężczyznę, którego uważasz za
głupca?
– Clay, wytłumacz mi. Nie rozumiem, o czym mówisz.
Nigdy nie uważałam cię za głupca.
Znów na nią spojrzał.
– A powinnaś. Wszyscy na plantacji okazywali ci miłość,
tylko nie ja. Nawet moje konie są mądrzejsze ode mnie.
Pamiętasz, kiedy pierwszy raz cię pocałowałem? Wtedy na
statku? Byłem wściekły, bo właśnie straciłem coś bardzo
cennego... ciebie. Nie chciałem cię utracić, a ty stałaś przede
mną i mówiłaś, że nie jesteś moja. Gotowałem się ze złości,
czytając twój list, prawie oszalałem, kiedy nie mogłem cię
znaleźć. Sądzę, że Janie już wtedy wiedziała, że cię kocham.
– Ale przecież Bianka... – zaczęła Nicole, ale Clay
położył jej palec na ustach.
– Bianka to przeszłość. Chcę, żebyśmy od tej chwili
zaczęli od początku. Ellen wie, że małżeństwo zawarliśmy per
procura i zrozumie, jeśli będziemy chcieli tutaj powtórzyć nasz
ślub.
– Powtórzyć nasz ślub? Tutaj?
Clay z uśmiechem pocałował ją w nos. Jego oczy błyszczały
w świetle księżyca.
– Czy to naprawdę aż takie straszne? Będziemy mieli co
najmniej setkę świadków, którzy przysięgną, że nikt nas nie
przymuszał do małżeństwa. Nie chcę, żebyś potem miała
jakiekolwiek podstawy do unieważnienia. – Uśmiechnął się
psotnie. – Nawet jeśli będę cię bił.
Napięcie ją opuściło.
– Pożałowałbyś.
– Naprawdę? – roześmiał się. – A co takiego byś zrobiła?
162
– Powiedziałabym Maggie, żeby przestała gotować,
opowiedziałabym o wszystkim bliźniętom, żeby one też cię
znienawidziły i...
– Znienawidzić mnie?
Nagle spoważniał i przyciągnął Nicole do siebie.
– Jest nas tylko dwoje, ja i ty. Mamy tylko siebie.
Przysięgnij, że nigdy mnie nie znienawidzisz.
– Clay – odparła, z trudem chwytając powietrze. –
Żartowałam. Jakże mogłabym cię znienawidzić, skoro tak
bardzo cię kocham?
– Ja też cię kocham – powiedział, rozluźniając uścisk. –
Przypuszczam, że przygotowania do ślubu potrwają jakieś trzy
dni, ale zgadzasz się, prawda?
Roześmiała się.
– Jak możesz pytać, czy zgadzam się na coś, czego w
życiu najbardziej pragnę? Oczywiście, że za ciebie wyjdę. Kiedy
tylko zechcesz.
Gwałtownie zaczął całować ją w szyję.
Nicole czuła się jak w siódmym niebie. Pragnęła, żeby ten
dzień nigdy się nie skończył. Może już nigdy nie wrócą czasy,
kiedy Clay mieszkał w jednym domu, a ona w innym? Jeśli się
pobiorą przed powrotem, wreszcie poczuje się bezpieczna.
Będzie miała świadków, że Clay kocha właśnie ją i tylko jej
pragnie.
Przez myśl przemknęła jej Bianka, ale pocałunki Claya
sprawiły, że szybko o niej zapomniała. Trzy dni, powiedział.
Cóż się może zdarzyć przez trzy dni?
11
Następnego dnia po przebudzeniu Nicole nie mogła
uwierzyć w to, co się wydarzyło ubiegłej nocy. Było zbyt
piękne, by mogło być prawdziwe. Leżała sama w sypialni
163
skąpanej w porannym słońcu. Uśmiechnęła się, słysząc pod
oknem podniesione głosy. Zaraz rozpocznie się wyścig. Szybko
wyskoczyła z łóżka, ubrała się w prostą suknię z muślinu w
kolorze miodu.
Dopiero po dłuższym błądzeniu udało jej się dotrzeć do
przygotowanych do śniadania stołów. Właśnie kończyła
jajecznicę, kiedy usłyszała, jak nagle cichną szmery rozmów.
Wszyscy goście jeden po drugim milkli.
Wstała, spoglądając w kierunku śluzy. Serce zamarło jej w
piersi. Oto w kierunku domu zmierzali Wesley i Bianka. Do tej
pory – z dala od Bianki – Nicole czuła się tu bezpieczna, teraz
jednak czuła, jak jej świat zaczyna się walić.
Bianka pewnym krokiem zbliżała się do grupy gości. Miała
na sobie kasztanową, jedwabną suknię ozdobioną pasem
dużych, czarnych kwiatów wyhaftowanych na spódnicy. Wokół
dekoltu i talii biegła szeroka taśma. Kolorowa suknia bardziej
odsłaniała, niż zakrywała obfity biust. Kobieta w ręku trzymała
parasolkę z takiego samego materiału.
Przyglądając się nadchodzącej parze, Nicole szukała
wyjaśnienia dziwnego zachowania pozostałych gości. To, że
obecność Bianki przygnębiła ją, było zrozumiałe, ale dlaczego
zrobiła takie wrażenie na innych, którzy jej nie znali? Przyjrzała
się sąsiadom i dostrzegła na ich twarzach zdumienie.
– Beth – słyszała, jak powtarzają. – Beth.
– Wesley! – zawołała Ellen. – Ależ nas przeraziłeś!
Ruszyła przez trawnik w ich kierunku. – Witajcie wyciągnęła
rękę.
Zbliżali się do stołów. Nicole nie mogła się ruszyć / miejsca.
Wesley zostawił Biankę, która zdążyła już wziąć talerz.
Otoczyły ją kobiety.
– Dzień dobry – przywitał się z Nicole. – Jak ci się
podobają tutejsze przyjęcia?
Nicole spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
164
-
Dlaczego? – zastanawiała się. – Dlaczego przywiózł
Biankę? Czyżby mnie nienawidził i chciał mnie rozłączyć z
Clayem?
– Nicole – powiedział Wesley, kładąc jej dłoń na
ramieniu. – Zaufaj mi. Proszę.
Zdołała tylko skinąć głową. Nie mogła zdobyć się na
odpowiedź.
Ellen zaszła Wesleya od tyłu.
– Skąd ją wziąłeś? Czy Clay ją widział?
– Widział – odparł z uśmiechem Wes. Podał Nicole
ramię.
– Pójdziesz ze mną obejrzeć wyścigi? Bez słowa wzięła
go pod rękę.
– Co wiesz o Beth? – spytał, kiedy oddalili się od gości.
– Tylko tyle że zginęła razem z bratem Claya - odparła.
Nagle umilkła. – Bianka jest do niej podobna, prawda? –
wykrztusiła po chwili.
– Na pierwszy rzut oka podobieństwo jest uderzające.
Dopóki stoi bez ruchu, bardzo przypomina Beth, ale wystarczy,
żeby otworzyła usta, a całe podobieństwo znika.
– W takim razie Clay... – zaczęła.
– Nie wiem. Nie mogę za niego mówić. Wiem tylko, że ja
w pierwszym momencie sądziłem, że to Beth. Moim zdaniem
Claya... odurzyło zewnętrzne podobieństwo Bianki do Beth. Nie
może to być nic więcej, jako że Bianka nie należy do
szczególnie miłych osób. – Uśmiechnął się. – Clay i ja
ucięliśmy sobie pogawędkę na ten temat. – Pomasował brodę. –
Pomyślałem, że może dobrze mu zrobi, kiedy zobaczy was dwie
równocześnie.
Nicole zdawała sobie sprawę, że chciał jak najlepiej, ale tyle
razy widziała pełen uwielbienia wzrok, jakim Clay wpatrywał
się w Biankę. Teraz już by nie zniosła, gdyby patrzył na inną w
ten sposób.
– Jak się skończyły wczorajsze wyścigi? Czy Clay wygrał
z Travisem? Mam nadzieję że tak.
165
– Zostali pogodzeni – roześmiała się Nicole, zadowolona
ze zmiany tematu. – Ale może chcesz posłuchać o moim
najnowszym czerwonym płaszczu na zimę?
Na przyjęciach w Wirginii obowiązywała niepisana zasada,
że goście sami się zabawiają. Wszędzie stało jedzenie, pod ręką
były wszelkie możliwe rozrywki i służba, gotowa spełnić każde
żądanie. Dlatego kiedy rozległ się dźwięk rogu oznajmiający
początek rannych wyścigów, kobiety czuły się zwolnione z
obowiązku bawienia Bianki, skoro stwierdziła, że nie ma ochoty
na wyścigi. Oczu nie mogła oderwać od suto zastawionych
stołów. Ta okropna Maggie po wyjeździe Claya stwierdziła, że
nie będzie dla niej gotować.
– Czy to ty jesteś ta Malesonówna, o której tyle żem
słyszał?
Bianka oderwała wzrok od talerza, na który nakładała sobie
jedzenie i zobaczyła przed sobą wysokiego, straszliwie chudego
mężczyznę. Brudny, zniszczony surdut wisiał na nim jak na
kołku. Twarz niemal całkowicie zasłaniały opadające w strąkach
czarne włosy i rzadka czarna broda. Miał wydatny nos, bardzo
wąskie usta, tylko oczy żarzyły się jak dwa czarne węgle. Były
tak małe i tak blisko osadzone, że zdawały się stykać kącikami.
Bianka skrzywiła się i odwróciła wzrok.
– O coś cię pytałem, kobieto! Jesteś z Malesonów?
Zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
– Nie pański interes. A teraz proszę mnie przepuścić.
– Patrzcie, ile sobie tego nawaliła! – stwierdził,
spoglądając na stertę na jej talerzu. – Obżarstwo to grzech,
będziesz się w piekle smażyć.
– Proszę mnie natychmiast zostawić, bo zacznę krzyczeć.
– Tato, ja z nią porozmawiam. To ładna dziewczyna.
Bianka z ciekawością spojrzała na młodzieńca, który do tej
pory stał schowany za plecami ojca. Był silny, zdrowy, nie
liczył sobie więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale niestety
odziedziczył twarz swojego ojca. Małymi, ciemnymi oczkami
błądził po miękkim, białym biuście Bianki.
166
– Matka była z domu Maleson. Słyszeliśmy, że
przyjeżdżasz do Ameryki, żeby wyjść za Claytona Armstronga.
Napisaliśmy list do Anglii. Nie wiem, czy doszedł.
Bianka świetnie pamiętała tamten list. A więc to ta hołota
śmiała się podawać za jej rodzinę.
– Nie otrzymałam żadnego listu.
– Za grzechy czeka cię śmierć!
Głos mężczyzny niósł się po całej plantacji.
– Tato, tam ludzie grają i stawiają pieniądze na konie.
Powinieneś pójść przemówić im do sumień, a my tymczasem
zapoznamy się z naszą krewniaczką.
Bianka odwróciła się i odeszła. Nie miała zamiaru
rozmawiać z żadnym z tych typów. Ledwo zdążyła opaść na
ławkę, a już obok niej znalazło się dwóch młodzieńców.
Naprzeciwko usiadł ten, którego wcześniej widziała, a obok
młodszy, drobniejszy. Mógł liczyć koło szesnastu lat, wyglądał
nieco lepiej, bo oczy miał jaśniejsze, większe, nieco szerzej
osadzone.
– Ten tu to Izaak – przedstawił starszy syn – a ja jestem
Abraham Simmons. Tamten człowiek to nasz ojciec. – Ruchem
głowy wskazał starca, który z Biblią pod pachą pospieszył w
stronę toru. – Tata całe życie głosi kazania. O niczym innym nie
myśli. Ale ja i Ike mamy inne plany.
– Czy nie zechcielibyście panowie usiąść gdzie indziej?
Chciałabym w spokoju spożyć śniadanie.
– To, co masz na tym talerzu, wystarczyłoby na cały
dzień, damo – powiedział Ike.
– Co tak zadzierasz nosa? – spytał Abe. – Kto inny by się
ucieszył, że może pogadać z rodziną.
– Nie jesteście moją rodziną – oświadczyła wyniośle
Bianka.
Abe nachylił się nad stołem i świdrował ją wzrokiem.
Zmrużył wąskie oczka, tak że było widać tylko dwie ciemne
szparki.
167
– Coś nie wygląda, żebyś musiała się oganiać od
przyjaciół. Ponoć masz się żenić z Armstrongiem i rządzić w
Arundel Hall?
– Jestem panią majątku Armstronga – oznajmiła dumnie
między jednym kęsem a drugim.
– To kim w takim razie jest ta ślicznotka, którą Clay
przedstawia jako swoją żonę?
Bianka
wysunęła
szczękę,
cały
czas
metodycznie
przeżuwając. Ciągle jeszcze nie ochłonęła z gniewu na wieść, że
Clay zostawił ją w domu, a zabrał Nicole. Od tamtej nocy, kiedy
gościli na kolacji tego miłego pana Stanforda, Clay zaczął się
dziwnie zachowywać. Cały czas ją obserwował i Biankę coraz
bardziej to drażniło.
Wspomniała coś o dostawieniu nowego skrzydła, ale on
tylko przyglądał jej się w milczeniu. Rozzłoszczona Bianka
wyszła z pokoju, przysięgając sobie, że Clay jeszcze jej zapłaci
za swoje grubiaństwo.
I wtedy niespodziewanie wyjechał. Początkowo się
ucieszyła, bo jego nieustanna obecność działała jej na nerwy.
Godzinami planowała, co każe sobie podać, gdy jego nie będzie.
Wściekła się, kiedy ta obrzydliwa Maggie przygotowała
zaledwie połowę dań. Właśnie stała w kuchni, mówiąc
kucharce, że jeśli ceni sobie swoją posadę, to powinna wziąć się
do roboty, kiedy pojawił się Wesley. Powiedział jej o przyjęciu i
o tym, że Clay zabrał tam Nicole.
Bianka niechętnie zaczęła się szykować do podróży na
plantację Backesów. Miała wyjechać z Wesem następnego dnia
rano.
Jak ta wstrętna Nicole śmie odbierać jej jej własność! O,
Bianka jeszcze jej pokaże! Wystarczy, że się uśmiechnie, a Clay
będzie jej jadł z ręki, tak samo jak pierwszego wieczoru. O, tak,
kobiety z jej rodziny miały władzę nad mężczyznami, a ona
doskonale znała jej siłę.
– Ta kobieta była kiedyś moją służącą – oświadczyła
wyniośle.
168
– Twoją służącą! – roześmiał się Abe. – Zdaje się, że
teraz służy Clay owi.
– Idź sobie stąd razem ze swoimi brudnymi myślami -
powiedziała, wstając, żeby pójść po dokładkę.
– Słuchaj – mówił Abe, idąc za nią. Już się nie śmiał. –
Myślałem, że się ożenisz z Clayem i będziesz mogła nam
pomóc. Tacie zawsze były w głowie tylko kazania. Mamy
trochę ziemi blisko plantacji Claya, ale nie mamy inwentarza.
Myśleliśmy, żebyś nam pożyczyła byka. No i że nie
pożałowałabyś krewniakom kilku jałówek.
– I kurczaków – dodał Ike. – Mama chciałaby trochę -
więcej kurczaków. To twoja ciotka.
Bianka odwróciła się na pięcie.
– Nie jestem waszą kuzynką! Jak śmiecie snuć plany w
związku ze mną i moją przyszłością! Jak śmiecie mówić do
mnie o... zwierzętach!
Abe dłuższą chwilę nie odpowiadał.
– Coś mi tu nie pasuje, panno Zarozumialsza – powiedział
wreszcie. – Wygląda na to, że nie zobaczysz ani grosza z
pieniędzy Claya. Przyjechałaś aż z Anglii, a ten zdążył się już
ożenić z twoją służącą zamiast z tobą!
– Abe zaczął się śmiać. – To dopiero historia! Dawnom
się tak nie ubawił! Poczekaj tylko, aż ją rozpowiem po okolicy.
– To nieprawda! – zawołała Bianka. W jej oczach zalśniły
łzy. – Clayton się ze mną ożeni! Ja będę rządzić plantacją
Armstronga. To wszystko tylko kwestia czasu. Clayton zamierza
unieważnić małżeństwo z moją poko jówką.
Abe i Ike spojrzeli po sobie, z trudem panując nad
śmiechem.
– Unieważni, co? – prychnął Abe. – Wczoraj kiedy
siedziała mu na kolanach, nie wyglądał, jakby chciał się jej
pozbyć.
– A wtedy, jak w środku dnia zabrał ją do sypialni? –
dodał Ike.
169
Wszedł właśnie w wiek, kiedy zaczyna się interesować płcią
przeciwną. Godzinę przeleżał pod drzewem, wyobrażając sobie,
co Clay robi ze swoją śliczną żonką.
– Wieczorem, kiedy znowu się pokazali, uśmiechał się od
ucha do ucha.
Co za ladacznica – pomyślała Bianka. – Ta szmata
wyobraża sobie, że dzięki swym wdziękom odbierze jej, Biance,
Claya i jego plantację.
Oderwała wzrok od jedzenia i spojrzała na tor, gdzie
odbywały się wyścigi. Zje śniadanie, a potem rozprawi się z
Nicole. Uniosła dumnie brodę i odeszła, zostawiając dwóch
młodzieńców.
– Kiedyś jeszcze możesz znaleźć się w potrzebie! -
zawołał Abe. – My nie zapominamy o rodzinie tak szybko jak
ty, ale od tej pory nasza cena będzie znacznie wyższa. Ruszaj,
Ike, trzeba zabrać stamtąd tatę.
Dopiero po godzinie Bianka wreszcie dotarła na miejsce,
gdzie odbywały się wyścigi. Kobiety głośno dopingowały konie,
ale Nicole milczała, wyraźnie czymś zmartwiona. Raz po raz
spoglądała na drugi koniec toru, gdzie stał Clay w otoczeniu
innych mężczyzn.
Bianka czubkiem parasolki postukała Nicole w ramię.
– Chodź tutaj – zakomenderowała, kiedy Nicole się
odwróciła.
Nicole posłusznie ruszyła za nią.
– Co ty tu robisz? – zaatakowała Bianka, gdy już się nieco
oddaliły. – Doskonale wiesz, że nie powinnaś się tu pokazywać.
Nawet jeśli nie przez wzgląd na Claya i na mnie, to przez
wzgląd na samą siebie. Słyszałam, że zachowywałaś się jak
ulicznica. Zastanów się, co ludzie powiedzą, kiedy Clay się
ciebie pozbędzie i ożeni ze mną? Myślisz, że ktoś ciebie zechce?
Taki towar z drugiej ręki?
Nicole przyglądała się rywalce. W wizji snutej przez Biankę
przeraziła ją jedynie myśl o życiu z innym mężczyzną niż Clay.
170
– Może pójdziemy z nim porozmawiać? – spytała pewnie
Bianka. – Nie pamiętasz już, jak szybko o tobie zapomniał,
kiedy przyjechałam z Anglii?
Nicole pamiętała. Te kilka minut na zawsze wryło jej się w
serce.
– Musisz się nauczyć, że mężczyzna najpierw musi
kobietę szanować, dopiero potem kochać. Jeśli ktoś się
zachowuje jak dziewka, tak też będzie i traktowany.
– Nicole – odezwała się Ellen, stając nagle za Bianką –
dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej.
– Chyba za długo byłam na słońcu.
– Czyżbyś się spodziewała maleństwa? – uśmiechnęli się
Ellen.
Nicole położyła rękę na brzuchu. Jak bardzo chciała, żeby
Ellen miała rację!
– Prawdopodobnie to od jedzenia – wtrąciła się Bianka. –
Nie powinna się przejadać i wychodzić potem na słońce. Myślę,
że pójdę już do domu. Nicole, chyba powinnaś iść ze mną.
– Tak, masz rację – poparła ją Ellen.
Spacer z Bianką był ostatnią rzeczą, na którą Nicole miała
ochotę, ale właśnie podchodzili ku nim mężczyźni, wśród nich
Clay. Nie zniosłaby pełnego miłości spojrzenia, jakim Clay
przywitałby Biankę.
W rezydencji Ellen były co najmniej trzy ogromne sale,
teraz zapełnione gośćmi. Nagła ulewa wypłoszyła ich z ogrodu i
sprawiła, że przybiegli szukać schronienia pod dachem. W
całym domu rozpalono w kominkach i w miarę jak się
nagrzewały, w pokojach robiło się coraz cieplej.
Clay z kuflem jasnego piwa w ręku siedział w skórzanym
fotelu na biegunach, przyglądając się, jak iskry strzelają w
kominku. Parę minut temu był na górze, ale okazało się, że
Nicole śpi. Niepokoił się o nią, bo cały ranek ludzie opowiadali
mu o kobiecie uderzająco podobnej do Beth.
– Zechce pani spocząć – usłyszał znajomy głos.
171
Odwrócił się i zobaczył Wesa, który stał niedaleko, twarzą
do niego. Zaś plecami do niego stała kobieta, której obfite
kształty poznałby wszędzie.
Clay nie chciał jeszcze rozmawiać z Bianką. Najpierw
zamierzał się zobaczyć z Nicole, zapewnić ją o swoich
uczuciach, rozwiać jej niepokój. Uniósł się z fotela, ale Wes
rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Wzruszył ramionami i usiadł
z powrotem. Może Wes chce porozmawiać z Bianką w cztery
oczy?
– To musi być dla pani prawdziwy szok – odezwał się
Wes.
Clay słyszał każde słowo.
– Nie rozumiem, co ma pan na myśli – odparła Bianka.
– Może być pani ze mną szczera. Clay opowiedział mi
całą historię. Przyjechała pani aż z Anglii, spodziewając się, że
wyjdzie za mąż za Claya, a tymczasem okazało się, że on się
ożenił z inną. I otwarcie z nią żyje.
– Pan
naprawdę
mnie
rozumie!
–
zawołała
z
wdzięcznością. – Wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie, a ja
nawet nie wiem, dlaczego. Powinni bronić mnie, nie tej
okropnej Nicole. To ja zostałam oszukana.
– Niech mi pani powie, dlaczego chciała pani poślubić
Claya?
Milczała.
– Trochę nad tym myślałem – ciągnął Wes. – Zdaje się, że
moglibyśmy sobie pomóc. Oczywiście, wie pani, że Clay to
dość zamożny człowiek.
Uśmiechnął się, widząc jak skwapliwie potaknęła.
– Od kilku lat moja plantacja przestała przynosić dochód.
Pani, jako właścicielka Arundel Hall, mogłaby mi trochę pomóc.
– Jak?
– Od czasu do czasu mogłoby zniknąć kilka buszli
pszenicy, albo jakieś zwierzęta znalazłyby się na moim
pastwisku. Clay by nawet nie zauważył.
– Nie wiem...
172
– Ale przecież byłaby pani jego żoną. Pół plantacji
należałoby do pani.
– Oczywiście – rozpogodziła się Bianka. – A pomoże mi
pan? Najpierw byłam przekonana, że zostanę jego żoną, ale
ostatnio już nie jestem taka pewna.
– Oczywiście, że zostanie pani jego żoną. Jeśli pani mi
trochę pomoże, to i ja pani pomogę.
– Obiecuję. Ale jak się pozbyć tej okropnej Nicole? Przy
byle okazji narzuca mu się jak jakaś ladacznica, a ten głupiec się
z tego cieszy.
– Dość tego – odezwał się głucho Clay, stając nad Bianką.
Odwróciła się, unosząc dłoń do szyi.
– Clay! Ależ mnie przeraziłeś! Nie miałam pojęcia, że tu
jesteś.
Clay nie zwrócił na nią uwagi.
– Właściwie to przedstawienie nie było potrzebne –
powiedział- do Wesa. – Trochę to potrwało, ale wreszcie
przejrzałem na oczy. Ona nie jest Beth.
– Nie – odparł cicho Wes. – Nie jest.
Wstał, spoglądając to na Claya, to na Biankę.
– Zdaje się, że musicie porozmawiać.
Clay potaknął, wyciągając do Wesa rękę.
– Jestem twoim dłużnikiem.
Wes uśmiechnął się i uścisnął dłoń przyjaciela.
– Nie zapomniałem jeszcze twojego uderzenia. Kiedyś się
policzymy.
– Poradzę sobie z tobą i Travisem – roześmiał się Clay.
Wes prychnął pogardliwie i odszedł, zostawiając Claya z
Bianką, do której zaczęło docierać, że Clay słyszał całą jej
rozmowę z Wesem i że Wes specjalnie ją zaaranżował.
– Jak śmiałeś podsłuchiwać moją rozmowę? – wysyczała,
kiedy Clay usiadł naprzeciwko.
– Niczego nowego się z niej nie dowiedziałem. Powiedz,
czemu przyjechałaś do Ameryki? – Nie czekał na odpowiedź. –
Przez pewien czas wydawało mi się, że cię kocham, dlatego ci
173
się oświadczyłem. Przez dłuższy czas nie mogłem się wyzwolić
spod twojego... wpływu, ale teraz wiem, że nigdy cię nie
kochałem i nigdy właściwie cię nie znałem.
– Co ty wygadujesz? Mam listy, w których piszesz, że się
ze mną ożenisz. Wycofanie się z narzeczeństwa jest karalne.
Clay przyglądał jej się zdumiony.
– Jak możesz mówić o złamaniu obietnicy małżeństwa,
skoro już jestem żonaty? Żaden sąd na świecie nie każe mi
porzucić żony, by ożenić się z inną.
– Każe, jeśli powiem, jakie były okoliczności zawarcia
tego małżeństwa.
Clay zacisnął szczęki.
– A więc, czego chcesz? Pieniędzy? Zapłacę ci za
stracony czas. Zresztą zdążyłaś już zgromadzić sporą garderobę.
Bianka z trudem powstrzymywała łzy. Jak ten kolonialny
gbur może pojąć jej pragnienia? W Anglii z powodu braku
majątku nie mogła się obracać nawet w gronie ludzi, którzy
niegdyś służyli jej rodzinie. Ci, których towarzystwo musiała
znosić ze względu na swój niższy status, za jej plecami
wyśmiewali się z amerykańskiego narzeczonego. Twierdzili, że
nikogo lepszego nie udało jej się złapać. Bianka co prawda
dawała do /rozumienia, że ma za sobą wiele propozycji
małżeńskich, ule to nie była prawda.
A więc czego naprawdę chciała? Chciała tego wszystkiego,
co kiedyś miała jej rodzina: bezpieczeństwa, pozycji, majątku,
dzięki któremu zniknęłoby widmo licytatora, świadomości, że
jest potrzebna i kochana.
– Chcę plantacji Armstrongów – odparła cicho.
Clay rozparł się wygodniej w fotelu.
– Tylko tyle? Co za skromność. Nie mogę i nie chcę ci
tego oddać. Pokochałem Nicole i pragnę, by pozostała moją
żoną.
– Nie możesz! Przyjechałam tutaj aż z Anglii! Musisz się
ze mną ożenić! Clay uniósł brew.
174
– Wrócisz do Anglii najwygodniejszym statkiem, na jaki
będzie mnie stać. Postaram się wynagrodzić ci stracony czas i...
wypłacić odszkodowanie za niedotrzymanie obietnicy. To
wszystko, co mogę ci zaoferować.
Bianka zmierzyła go wzrokiem.
– Za kogo ty siebie masz, ty obrzydliwy, niewychowany
prostaku? Sądzisz, że chciałam za ciebie wyjść? Przyjechałam
dopiero, kiedy się dowiedziałam, że masz trochę pieniędzy.
Myślisz, że się mnie pozbędziesz jak zbędnego balastu?
Myślisz, że wrócę tak do Anglii, żeby wszyscy mogli mówić, że
zostałam porzucona?
Wstał.
– Nic mnie to nie obchodzi. Wrócisz do Anglii i to
szybko. Nawet gdybym musiał osobiście załadować cię na
pokład.
Obrócił się na pięcie i zostawił Biankę samą. Gdyby został
jeszcze choć chwilę, mógłby nie wytrzymać i uderzyć tę
kobietę.
Bianka gotowała się ze złości. Nie dopuści, żeby ten cham
ją porzucił. Wyobrażał sobie, że może ją prosić o rękę, a teraz
sądzi, że wystarczy jego jedno słowo, a sobie pójdzie jak jakaś
służebna dziewka. Jak Nicole! To Nicole była służącą, nie ona.
A jednak Clay porzucił ją, Biankę, dla takiej nisko urodzonej
kuchty.
Zacisnęła dłonie w pięści. Nie pozwoli mu na to! Jeden z jej
przodków znał osobiście siostrzeńca królu Anglii. Pochodzi z
dobrej rodziny, silnej i wpływowej.
Rodzina – pomyślała. – Ci ludzie, którzy dziś rano ją
zaczepiali, twierdzili, że są jej krewniakami. Tak – uśmiechnęła
się. – Oni jej pomogą. Zdobędą dla niej tę plantację. I nikt już
nie odważy się z niej śmiać!
Clay schronił się pod dachem jednego z licznych
przedsionków domu Ellen. Wokół siekł lodowaty deszcz,
oddzielając go od świata. Clay wyjął z kieszeni cygaro, zapalił i
175
głęboko się zaciągnął. Od kilku dni wielokrotnie już wymyślał
sobie od głupców, ale dziś wymyślanie nie wystarczało.
Nie powiedział Wesowi prawdy. Dopiero kiedy się
przekonał, jaka naprawdę jest Bianka, przejrzał na oczy. Do tej
pory cały czas widział w niej Beth.
Przysiadł na murku, jedną nogę opierając na ziemi i
przypatrywał się cichnącej ulewie. Zza drzew powoli zaczynało
wyglądać słońce.
Nicole wiedziała, jaka jest Bianka – myślał. – A jednak
zawsze była dobra i miłosierna wobec tej kobiety, nigdy nie
okazała jej wrogości ani nie dała się ponieść gniewowi.
Uśmiechnął się i rzucił niedopałek na mokry trawnik. z
dachu skapywała jeszcze woda, ale słońce odbijało się już w
kroplach deszczu drżących na wilgotnych źdźbłach trawy. Clay
zerknął na okna pokoju, w którym spała Nicole. A może nie śpi
już? – dumał. – Jak zareagowała na obecność Bianki?
Wszedł do domu i przez plątaninę korytarzy ruszył do ich
sypialni. Nicole była najmniej samolubną ze wszystkich
znanych mu istot. Będzie kochała jego, jego dzieci, służbę,
nawet zwierzęta, nie żądając niczego w zamian.
Wystarczył jeden rzut oka, żeby się przekonać, że nie spała.
Podszedł od razu do szafy, złapał prostą sukienkę z
ciemnobrązowego perkalu.
– Ubierz się – powiedział. – Chcę ci coś pokazać.
12
Wolno odrzuciła kołdrę i naciągnęła na siebie halkę.
Zmuszała się do najmniejszego ruchu, tak była otępiała,
nieszczęśliwa.
Tyle dobrze, że o mnie zupełnie nie zapomniał – myślała. –
Widać tym razem obecność najmilszej Bianki nie całkiem go
176
zaślepiła. A może zabiera ją, Nicole, z powrotem do młyna, jak
najdalej od Bianki?
Nie pytała, dokąd jadą. Drżącymi palcami bezskutecznie
usiłowała zapiąć suknię. Wreszcie Clay odsunął jej ręce i sam
zapiął guziki. Zajrzał w ogromne, wilgotne od łez oczy Nicole
pełne niepokoju i tęsknoty.
Pochylił się i ucałował ją delikatnie. Natychmiast przywarła
do niego ustami.
– Chyba niewiele dałem ci powodów, byś mogła mi ufać,
prawda?
Nie odpowiedziała, ze ściśniętym gardłem wpatrywała się w
Claya.
Uśmiechnął się do niej łagodnie, potem, ujął ją za rękę i
wyprowadził z sypialni. Wyszli do ogrodu. Nicole uniosła długą
spódnicę, by jej nie zmoczyć o wilgotna, trawę. Clay pociągnął
ją za sobą, nie zwracając uwagi, że Nicole musi biec, żeby
dotrzymać mu kroku.
Bez słowa pomógł jej wskoczyć na pokład statku.
Odcumował go i rozwinął żagiel. Elegancki stateczek
gładko, równo sunął po rzece. Nicole siedziała spokojnie,
przyglądając się, jak Clay startuje. Potężna sylwetka Claya
kojarzyła jej się z górą: niezgłębioną, tajemniczą, czymś, co się
kocha, choć się nie pojmuje.
Widząc, że kierują się w stronę plantacji Armstrongów,
Nicole poczuła, jak serce ściska jej się w piersi. Miała rację!
Odwozi ją do młyna. Żelazna obręcz zacisnęła się jeszcze
mocniej wokół piersi, tak że nie mógł się z niej dobyć nawet
szloch. Dopiero gdy przepłynęli przez śluzę obok młyna,
poczuła że uścisk się rozluźnia i ogarnęła ją fala radości.
Kiedy się zatrzymali, w pierwszym momencie nie
rozpoznała miejsca. Stali przed zwartą ścianą krzewów. Clay
zszedł z żaglowca i brodząc po kostki w wodzie, przycumował
go do brzegu, potem wyciągnął ręce do Nicole. Dziewczyna z
westchnieniem ulgi niemal rzuciła się w szeroko otwarte
ramiona. Przez chwilę przyglądał jej się z rozbawieniem; potem
177
przez ukryte wejście wniósł ją na cudowną polanę pełną
kwiatów. Niedawny deszcz odświeżył roślinność, przywrócił do
życia, promienie słońca tańczyły w kroplach rosy wiszącej na
kielichach kwiatów.
Clay postawił Nicole na ziemi, potem usiadł wśród
kwiatów. Oparłszy się o duży kamień, posadził sobie
dziewczynę na kolanach.
– Wiem, jak bardzo się boisz, żeby nie poplamić trawą
sukni – przekomarzał się.
Ale Nicole była poważna. Spojrzała na niego. W jej oczach
widać było lęk i niepokój. Przygryzła górną wargę.
– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
– Sądzę, że powinniśmy porozmawiać.
– O Biance? – wyszeptała z trudem. Przyjrzał jej się
badawczo.
– Skąd ten strach w twoich oczach? Boisz się mnie?
Zamrugała, by odgonić łzy.
– Nie, nie ciebie, ale tego, co chcesz mi powiedzieć. Tego
się boję.
Przyciągnął ją do siebie, położył jej głowę na swoim
ramieniu?
– Jeśli jesteś gotowa mnie wysłuchać, chciałbym ci
opowiedzieć o sobie, swojej rodzinie i o Beth.
Mogła tylko bez słowa skinąć głową. Chciała wiedzieć o
nim wszystko.
– Moje dzieciństwo przypominało jedną z tych bajek,
które opowiadasz bliźniętom – zaczął. – James i ja mieliśmy
najwspanialszych rodziców, jakich można sobie wymarzyć.
Kochali nas i karali. Moja matka była cudowną, dobrą kobietą.
Miała wspaniałe poczucie humoru, uwielbiała płatać nam figle.
Często kiedy wybieraliśmy się na ryby, a ona pakowała nam
jedzenie, po otwarciu kosza znajdowaliśmy w nim olbrzymią
żabę. Ileż razy zawstydziła nas, łowiąc więcej ryb niż my obaj!
Nicole uśmiechnęła się, wyobrażając sobie tę kobietę.
– A twój ojciec?
178
– Uwielbiał ją. Nawet kiedy już podrośliśmy, potrafili
ganiać się i bawić jak dwójka dzieciaków. Byliśmy bardzo
szczęśliwą rodziną.
– Beth – szepnęła Nicole i poczuła, jak Clay na chwilę
sztywnieje.
– Beth była córką naszego zarządcy. Jej matka zmarła
przynosząc ją na świat. Beth nie miała żadnego rodzeństwa,
więc matka, jakby to się rozumiało samo przez się,
zaopiekowała się dziewczynką. To samo zrobiliśmy ja i James.
James miał wtedy osiem lat, ja cztery. Ani przez chwilę nie
byliśmy zazdrośni o dziecko, któremu mama poświęcała tyle
czasu. Pamiętam, że sam nosiłem Beth na rękach. Kiedy tylko
zaczęła chodzić, nie odstępowała nas ani na krok. Nie było
mowy, żebyśmy mogli spędzić dzień bez kręcącej się pod
nogami małej Beth. Kiedy uczyłem się jeździć konno, Beth
siedziała mi za plecami.
– I w pewnym momencie się w niej zakochałeś.
– Niedokładnie tak. Ja i James zawsze się w niej
kochaliśmy.
– A jednak wyszła za Jamesa.
Clay przez chwilę milczał.
– To też niezupełnie tak. Nie przypominam sobie, żeby
ktokolwiek wspomniał o tym chociaż słowem, ale zawsze było
wiadomo, że Beth wyjdzie za Jamesa. Podejrzewam, że James
właściwie nigdy się jej nie oświadczył. Pamiętam, że w czasie
przyjęcia z okazji jej szesnastych urodzin James spytał, czy nie
pora już wyznaczyć daty ślubu. Nim skończyła siedemnaście lat,
na świat przyszły bliźnięta.
– Jaka ona była?
– Radosna – odparł cicho Clay. – Nie znałem
pogodniejszej od niej istoty. Tylu ludzi kochała. Tryskała
energią, zawsze się śmiała. Któregoś roku był taki nieurodzaj, że
obawialiśmy się, czy nie będziemy musieli sprzedać Arundel
Hall. Nawet matka przestała się uśmiechać. Ale nie Beth.
Powiedziała, żebyśmy przestali się nad sobą litować i wreszcie
179
zakasali rękawy. Do końca tygodnia opracowaliśmy plan, dzięki
któremu udało nam się przetrwać zimę. To nie było łatwe,
musieliśmy mocno zacisnąć pasa, ale plantacja ocalała. I to
dzięki Beth.
– A jednak wszyscy oni pomarli – szepnęła Nicole,
myśląc o swojej i Claya rodzinie.
– Tak. Wybuchła epidemia cholery. W całym okręgu
zmarło mnóstwo ludzi. Pierwszy umarł ojciec, potem matka. Nie
sądziłem, że kiedykolwiek się z tego otrząśniemy, lecz
właściwie cieszyłem się, że odeszli razem. Nigdy nie chcieli żyć
osobno.
– Ale przecież ciągle miałeś Jamesa, Beth i bliźnięta.
– Tak – uśmiechnął się. – Nadal byliśmy rodziną.
– Nie chciałeś założyć własnego domu, mieć własnej
żony, dzieci?
Potrząsnął głową.
– Wiem, że to może teraz brzmieć dziwnie, ale byłem
zadowolony. Kobiet miałem w bród. Wystarczyło sięgnąć. Była
taka jedna ślicznotka, tkaczka... – Umilkł i parsknął śmiechem.
– Ale chyba to cię szczególnie nie ciekawi.
Nicole ochoczo potaknęła.
– Wydaje mi się, że po prostu nigdy nie spotkałem kogoś,
kto by pasował do naszej trójki. Razem się wychowaliśmy,
znaliśmy swoje myśli, pragnienia. James i ja razem
pracowaliśmy, niewiele się nawet do siebie odzywając, potem
wracaliśmy do domu, do Beth. Ona... Nie wiem, jak to wyrazić,
ale sprawiała, że czuliśmy się dobrze. Wiem, że była żoną
Jamesa, ale nigdy nie przestała się zajmować i mną. Zawsze coś
dla mnie ugotowała, szyła mi koszule.
Umilkł, przyciągnął bliżej Nicole i wtulił twarz w jej
pachnące włosy.
– Opowiedz mi o Biance – szepnęła.
– Na jednym z przyjęć wydanych przez Beth – zaczął po
chwili bardzo cichym głosem – jeden z gości, przybysz z Anglii,
ciągle się w nią wpatrywał, wreszcie powiedział, że ostatnio
180
poznał dziewczynę, która mogłaby być jej bliźniaczką. James i
ja roześmialiśmy mu się prosto w twarz, bo wiedzieliśmy, że na
całym świecie nie ma nikogo takiego jak nasza Beth. Ale Beth
ogromnie to zaciekawiło. Wypytała mężczyznę bardzo
dokładnie i zapisała adres Bianki. Powiedziała, że jeśli
kiedykolwiek wybierze się do Anglii, spróbuje odnaleźć pannę
Maleson.
– Ale pierwszy pojechałeś ty.
– Tak. Stwierdziliśmy, że cena, jaką uzyskujemy na
brytyjskim rynku za naszą bawełnę i tytoń, jest za niska.
Początkowo mieli pojechać James i Beth, ja zaś miałem zostać z
bliźniętami. Jednak Beth odkryła, że spodziewa się kolejnego
dziecka. Stwierdziła, że za nic nie zaryzykuje podróży przez
ocean, która mogłaby ją kosztować utratę dziecka, dlatego
stanęło na tym, że pojadę ja.
– I Beth poprosiła, żebyś obejrzał Biankę.
Clay cały zesztywniał, ściskając mocno Nicole.
– James i Beth utonęli zaledwie w kilka dni po moim
wyjeździe, ale wiadomość o ich śmierci dotarła do Anglii
dopiero po kilku miesiącach. Właśnie załatwiłem wszystkie
interesy i jechałem do Bianki. Straszliwie już tęskniłem za
domem, miałem serdecznie dość źle przygotowanych potraw i
pilnowania, by ktoś zajął się moimi koszulami. Chciałem wrócić
do domu, do rodziny. Wiedziałem jednak, że Beth by mi nie
darowała, gdybym nie zdobył się na jeszcze jeden wysiłek i nie
pojechał obejrzeć kobiety, która ponoć wyglądała dokładnie tak
samo jak ona. Ów Anglik, który powiedział Beth o Biance,
zaprosił mnie do siebie. Kiedy Bianka weszła do pokoju, w
pierwszej chwili odebrało mi mowę. Wpatrywałem się w nią
tylko. Potem chciałem ją chwycić w objęcia, uścisnąć i wypytać,
co u Jamesa i bliźniąt. Nie chciało mi się wierzyć, że to nie
Beth.
Umilkł na chwilę.
181
– Następnego dnia przyjechał człowiek z wiadomością o
śmierci Jamesa i Beth. Wysłali go Ellen i Horacy. Długo trwało,
nim wreszcie mnie odnalazł.
– To spadło na ciebie jak grom. Ból pomieszany ze
zdumieniem – powiedziała Nicole, która sama znała to uczucie.
– Nie mogłem się otrząsnąć. Nie chciałem wierzyć, ale
tamten człowiek widział, jak wyciągano z rzeki ich ciała.
Myślałem tylko o tym, że kiedy wrócę do Arundel Hall, zastanę
pustkę. Moi rodzice odeszli, teraz James i Beth. Przez chwilę
zastanawiałem się, czy by nie zostać w Anglii i poprosić
Horacego, żeby sprzedał majątek.
– Ale była Bianka.
– Tak, była Bianka. Zacząłem sobie wyobrażać, że Beth
właściwie nie odeszła, uznałem za omen, że wiadomość o jej
śmierci przyszła w chwili, gdy poznałem kobietę tak do niej
podobną. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wpatrywałem się
w Biankę i powtarzałem sobie, że Beth nie umarła, że ciągle
jeszcze żyje ktoś, kto mnie kocha. Oświadczyłem się Biance.
Chciałem, żeby razem ze mną wróciła do Wirginii. Wtedy nie
musiałbym sam wchodzić do pustego domu. Jednak ona
twierdziła, że potrzebuje czasu. Ja go nie miałem. Wiedziałem,
że muszę już wracać. Czułem, że ze świadomością, że Bianka
wkrótce do mnie dołączy, mogę jechać na plantację. Poza tym
miałem nadzieję, że ciężka praca pozwoli mi o wszystkim
zapomnieć.
– Nic nie pozwoli ci o tym zapomnieć.
Pocałował ją w czoło.
– Pracowałem za dwóch, a może i za trzech, ale nic nie
stępiło bólu. Trzymałem się z dala od domu. Nie mogłem znieść
tej dźwięczącej w uszach pustki. Sąsiedzi usiłowali mi pomóc,
próbowali nawet wyszukać mi żonę, ale ja tylko chciałem, żeby
wróciło to, co odeszło.
– Chciałeś, żeby z powrotem byli tu Beth i James.
– Z dnia na dzień myśl o Beth, która znowu siądzie u
mego boku, stawała się coraz natarczywsza. Pogodziłem się ze
182
śmiercią Jamesa, ale Bianka nie dawała mi spokoju. Sądziłem,
że zastąpi Beth.
– Dlatego zorganizowałeś to porwanie?
– Tak, to był rozpaczliwy krok, ale sam już nie
wiedziałem, co robić, czułem, że niedługo oszaleję.
Nicole potarła policzkiem o jego pierś.
– Nic dziwnego, że tak się rozgniewałeś, kiedy się
dowiedziałeś, że zostałeś poślubiony mnie, nie Biance.
Oczekiwałeś wysokiej blodynki, a dostałeś...
– Drobną, ciemnowłosą piękność o niesamowitych ustach
– roześmiał się. – Zasłużyłem wtedy, żebyś przyłożyła mi do
piersi pistolet. Tyle przeze mnie przeszłaś.
– Przecież oczekiwałeś Bianki – broniła go, unosząc
głowę, żeby na niego spojrzeć.
Clay znowu przyciągnął jej głowę do siebie.
– I dzięki Bogu, że jej nie dostałem! Jakimż głupcem
byłem sądząc, że jakikolwiek człowiek może zastąpić innego.
Od jego słów przeszył ją dreszcz.
– Kochasz jeszcze Biankę?
– Nigdy jej nie kochałem. Teraz to wiem. Wszystko, co
widziałem, to jej podobieństwo do Beth. Kiedy tu przyjechała,
słuchałem jej, myślałem o niej przez pryzmat Beth. Ale nawet w
tym zaćmieniu zdawałem sobie sprawę, że coś nie jest w
porządku. Sądziłem, że kiedy Bianka pojawi się w moim domu,
wszystko wróci do ludu, że będę znowu się czuł jak wtedy,
kiedy żyła Beth.
– Ale tak nie było? – spytała z nadzieją w głosie Nicole.
– I to dzięki tobie. Choć, jak mówiłem, właściwie nie
słuchałem Bianki. Podświadomie wyczuwałem, że coś jest nie
tak. Wiedziałem tylko, że nie chcę wracać na noc do domu i że
pracuję ciężej niż przez cały ostatni rok. Kiedy ty ze mną
mieszkałaś, miałem ochotę wracać. Zaś kiedy rządziła Bianka,
wolałem pola, szczególnie te bliżej młyna.
Nicole uśmiechnęła się i ucałowała go przez koszulę. Nigdy
nie słyszała wspanialszych słów.
183
– Potrzebowałem Wesa, żeby wrócił mi rozum – podjął. –
Widziałem, jakie to na nim zrobiło wrażenie, kiedy Wes
pierwszy raz zobaczył Biankę. Poczułem się usprawiedliwiony,
że mam w domu ją, a nie ciebie. Wiedziałem, że Wes zrozumie.
– Zdaje się, że Wesley nie przepada za Bianką.
Clay parsknął śmiechem i pocałował Nicole w czubek nosa.
– Oględnie powiedziane. Kiedy oświadczył, że Bianka to
próżna, arogancka dziwka, uderzyłem go. Ogarnęło mnie
obrzydzenie. Nie wiem, czy dlatego, że uderzyłem przyjaciela,
czy też dlatego, że usłyszałem słowa prawdy. Uciekłem z domu.
Nie było mnie przez dwa dni. Przez ten czas wszystko sobie
dokładnie przemyślałem. Trochę to mi zajęło, ale wreszcie
zobaczyłem, co narobiłem. I zmusiłem się do uznania, że Beth
naprawdę nie żyje. Próbowałem ją wskrzesić przez Biankę, ale
nic z tego nie wyszło. To, co mi zostało, a co przez tyle czasu
lekceważyłem, to bliźnięta. Jeśli Beth i James żyją, to nie w
jakiejś obcej kobiecie, ale w swoich dzieciach. Jeśli chcę coś
Beth podarować, to powinna tym być dobra matka dla bliźniąt,
które tak bardzo kochała, a nie kobieta, która wepchnęła Alexa
do rzeki, tylko dlatego, że rozdarł jej sukienkę.
– Jak się o tym dowiedziałeś?
– Dzięki Rogerowi, Janie, Maggie i Luke'owi – odparł z
niesmakiem. – Każde z nich uznało za swój obowiązek mi o tym
powiedzieć. Wszyscy oni znali Beth i przypuszczam, że
wyczuwali, że do Bianki przyciągnęło mnie przede wszystkim
jej podobieństwo do zmarłej.
– Dlaczego zaprosiłeś mnie na przyjęcie? – spytała
wstrzymując dech.
Roześmiał się i mocno ja przytulił.
– Zdaje się, że oboje mamy równie małe rozumki.
Pojąwszy, że chciałem Bianką zastąpić Beth, uświadomiłem
sobie równocześnie, czemu tak wiele czasu spędziłem,
spoglądając na śluzę przy młynie, która, notabene, wymaga
naprawy. W drugiej części majątku Backesów jest jeszcze jeden
młyn.
184
– Clay!
Znowu się roześmiał.
– Kocham cię. Nie widziałaś o tym? Wszyscy inni
wiedzieli.
– Nie – wyszeptała. – Nie byłam pewna.
– Serce mi pękało tej nocy, kiedy opowiedziałaś mi o
swoim dziadku i wyznałaś, że mnie kochasz. – Przerwał. –
Następnego dnia mnie zostawiłaś – podjął po chwili. –
Dlaczego? Spędziliśmy cudowną noc, a następnego ranka byłaś
wobec mnie taka zimna.
Doskonale pamiętała portret w gabinecie Claya.
– Ta kobieta na obrazie w twoim gabinecie to Beth,
prawda?
Skinął głową.
– Sądziłam, że to Bianka. Wyglądało to jak relikwia. Jak
mogłam konkurować z kobietą, którą uwielbiałeś?
– Już go tam nie ma. Wrócił na swoje miejsce nad
kominkiem w jadalni. Ubrania zamknąłem w kufrze wraz z
innymi. Może Mandy kiedyś będzie chciała z nich skorzystać.
– Clay, i co teraz?
– Już ci mówiłem. Chcę, żebyśmy jeszcze raz się pobrali,
publicznie, wobec jak największej liczby świadków.
– A co z Bianką?
– Już jej powiedziałem, że ma wrócić do Anglii.
– I jak to przyjęła?
Zmarszczył brwi.
– Nie wyglądała na uszczęśliwioną, ale będzie musiała
ustąpić. Zapłacę jej. Dobrze, że tak szybko oprzytomniałem.
Zdążyła już wydać mnóstwo pieniędzy. – Nagle przerwał i
głośno się roześmiał. – Jesteś prawdziwym wyjątkiem. Nie
znam innej kobiety, która by okazywała wrogowi tyle serca.
Nicole odsunęła się od niego i spojrzała zdziwiona.
– Bianka nie jest moim wrogiem. Właściwie powinnam ją
kochać, bo to ona mi ciebie podarowała.
185
– Nie sądzę, żeby „podarować” było odpowiednim
słowem.
– Ja też – zachichotała Nicole. Clay z uśmiechem gładził
jej skronie.
– Wybaczysz mi, że byłem taki głupi i ślepy?
– Tak – szepnęła, nim jego usta spoczęły na jej wargach.
Świadomość, że Clay ją kocha, sprawiła, że Nicole poczuła,
jak ogarnia ją gorąca fala namiętności. Mocno objęła go
ramionami za szyję i przywarła do niego ze wszystkich sił.
Żadne nie zauważyło pierwszych kropli deszczu. Rozłączyli
się dopiero, kiedy niebo rozcięła pierwsza błyskawica i
chlusnęły na nich lodowate strugi.
– Schowajmy się! – krzyknął Clay, wstając i pociągając
za sobą Nicole.
Chciała ruszyć w stronę żaglowca, ale Clay poprowadził ją
w przeciwnym kierunku. Pobiegli na drugą stronę polany. Kiedy
Nicole stała w strugach deszczu, rozcierając zmarznięte
ramiona, Clay wyciągnął nóż i zaczął ścinać krzaki.
– Niech to licho! – zaklął, najwyraźniej nie mogąc
znaleźć tego, czego szukał.
Nagle za krzakami pojawiło się coś, co wyglądało jak mała
piwniczka. Clay objął Nicole i prawie wepchnął ją do środka.
Drżała. Suknia całkiem przemokła na lodowatym deszczu.
– Cierpliwości. Zaraz rozpalę ogień – powiedział Clay,
klękając w kącie izby.
– Co to za miejsce? – spytała, klękając obok.
– Znaleźliśmy tę piwnicę... James, Beth i ja... i właśnie
dlatego posadziliśmy tutaj drzewa i krzaki. James poprosił
jednego z murarzy, by mu pokazał, jak się buduje palenisko.
Ruchem głowy wskazał dość prymitywną konstrukcję, z
którą właśnie się zmagał. Kiedy ogień wreszcie zapłonął, Clay
usiadł na piętach.
– Byliśmy przekonani, że nikt nie zna naszej kryjówki, ale
kiedy dorosłem, zrozumiałem, że dym zdradzał nas lepiej, niż
gdybyśmy wywiesili flagę. Nic dziwnego, że rodzice nigdy nie
186
protestowali przeciwko naszym „zniknięciom”. Wystarczyło, by
zerknęli przez okno, a już wiedzieli, gdzie jesteśmy.
Nicole wstała, żeby się rozejrzeć. Piwnica miała około
dwunastu stóp długości i dziesięciu szerokości. Pod ścianami
ustawiono proste ławy i sporą sosnową skrzynię, z której
nieheblowanych ścianek sterczały drzazgi. W zagłębieniu w
ścianie coś połyskiwało. Nicole podeszła, żeby się temu
przyjrzeć. Ręka natrafiła na coś chłodnego i gładkiego. Wyjęła
to i odwróciła w stronę ognia. W dłoni trzymała bryłkę
zielonkawego szkła, w którym zatopiono maleńki, srebrny
medalik w kształcie jednorożca.
– Co to?
Clay odwrócił się i uśmiechnął. Potem na chwilę
spoważniał, wyjął Nicole z ręki bryłkę. Nicole usiadła przy nim.
Po chwili Clay zaczął mówić, cały czas obracając i oglądając
kulę.
– Tego jednorożca ojciec Beth przywiózł jej w prezencie
z Bostonu. Ogromnie jej się podobał. Pewnego dnia
siedzieliśmy tutaj razem, James właśnie skończył rozpalać
ognisko i Beth powiedziała, że ma nadzieję, że na zawsze
pozostaniemy przyjaciółmi. Nagle odczepiła z łańcuszka
jednorożca i powiedziała, że pójdziemy oglądać, jak się dmucha
szkło. James i ja poszliśmy za nią, wiedząc, że Beth coś planuje.
Poprosiła starego Sama, żeby wydmuchał dla nas kulę. Wszyscy
troje dotknęliśmy jednorożca i poprzysięgliśmy sobie wieczną
przyjaźń, a Beth wrzuciła srebrny medalik do roztopionego
szkła. W ten sposób, powiedziała, nikt inny nie będzie mógł go
już dotknąć.
Jeszcze raz spojrzał na przedmiot i oddał go Nicole.
– To było głupie i dziecinne, ale wtedy sądziliśmy, że to
bardzo wiele znaczy.
– To wcale nie wydaje mi się głupie i, jak widać, okazało
się skuteczne – uśmiechnęła się Nicole.
Clay potarł dłonie, po czym spojrzał na nią pociemniałymi
oczami.
187
– Czy deszcz aby nie przerwał nam jakiegoś bardzo
interesującego zajęcia?
Nicole popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Istne
uosobienie niewinności.
– Nie rozumiem, co możesz mieć na myśli.
Clay wstał, podszedł do rozpadającej się ze starości skrzyni
i wyciągnął z niej dwa najbardziej zakurzone i pogryzione przez
mole koce, jakie świat widział. .
– Gdzież wam do różowych, jedwabnych prześcieradeł –
powiedział, śmiejąc się z dowcipu, którego Nicole nie
rozumiała. – Ale lepsze to niż goła ziemia. :
Odwrócił się i wyciągnął ramiona do Nicole. Podbiegła do
niego i mocno się w niego wtuliła.
– Kocham cię, Clay – wyszeptała. – Kocham cię tak
bardzo, że aż mnie to przeraża.
Pospiesznie zaczął wyciągać z jej włosów szpilki. Gładził
gęste, ciemne, lśniące loki.
– Czego miałabyś się bać? – spytał cicho, wodząc ustami
po jej szyi. – Jesteś moją żoną, jedyną, której pragnę. Żadnej
innej nigdy nie będę miał. Myśl o nas, o naszych dzieciach.
Clay musnął językiem płatek jej ucha i Nicole poczuła, jak
uginają się pod nią nogi.
– Dzieci – powtórzyła bez tchu. – Chciałabym mieć
dzieci.
Odsunął się od niej i uśmiechnął.
– Tworzenie dzieci nie jest łatwe. Wymaga wiele, hmm...
ciężkiej pracy.
Nicole roześmiała się, jej oczy promieniały szczęściem.
– Może powinniśmy spróbować? – odparła z powagą. –
Wszystko staje się prostsze, jeśli tylko często i wytrwale się...
ćwiczy.
– Chodź tu, ty mała jędzo – powiedział, biorąc ją w
ramiona.
188
Ostrożnie złożył ją na kocach. W powietrzu unosił się
zapach stęchlizny. To miejsce zamieszkiwały duchy. Duchy,
które, Nicole czuła to wyraźnie, teraz się do nich uśmiechały.
Clay rozpiął guziki mokrej sukni, odsłonił kawałek nagiego
ciała i ucałował. Ściągnął Nicole ubranie, jakby była dzieckiem.
Nicole sama zdjęła halkę. Nie mogła się doczekać dotyku Claya
na nagiej skórze.
– Jesteś taka piękna – powiedział, przyglądając się jej w
migotliwym blasku płomieni.
– Nie czujesz się rozczarowany, że nie jestem blondynką?
– Cii – nakazał z udawaną surowością. – Niczego bym w
tobie nie zmienił, ani jednego kawałeczka.
Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, potem zaczęła
rozpinać mu koszulę. Pierś miał twardą, muskularną, gładką.
Brzuch mocny i płaski. Nicole czuła, jak cała się pręży na widok
tej pięknej sylwetki. Jego smukłe, twarde dało kontrastowało z
jej krągłościami i miękkością. Podobało jej się. Lubiła patrzeć,
jak się porusza, lubiła obserwować pracę mięśni, kiedy Clay
ujarzmiał konia, albo kiedy rzucał stufuntowe worki zboża.
Zadrżała, przyciskając wargi do ciepłej, brązowej skóry jego
brzucha.
Clay przyglądał się Nicole, w jej wyrazistych oczach
odbijały się wszystkie uczucia. Kiedy wreszcie źrenice
pociemniały z pragnienia, nabierając koloru ciemnego brązu,
poczuł nagły dreszcz. Żadna kobieta nigdy jeszcze na niego tak
nie działała. Zapomniał o słowach miłości, po prostu chciał ją
mieć. Niemal zdarł z siebie ubranie, w rekordowym tempie
ściągnął długie, obcisłe buty.
Jego pocałunki nie były już czułe i delikatne, a kiedy
schwycił w usta jej ucho, wydawało się, że je oderwie. Ustami,
językiem, zębami wodził po jej szyi, ramionach, wracając
wreszcie do piersi.
Nicole wyprężyła się pod jego dotykiem. Muśnięcia jego
języka na jej piersiach sprawiały, że raz za razem przechodził ją
ogień. Wargi przesunęły się w dół, do brzucha, który cały się
189
napiął pod słodkim naporem ust Claya. Zanurzyła dłonie w jego
gęstych włosach, przyciągając z powrotem głowę mężczyzny do
swojej.
– Clay – szepnęła, nim wargami zamknął jej usta.
Położył się na niej, a Nicole uśmiechnęła się z zamkniętymi
oczami, czując na sobie ciężar jego ciała Należał do niej.
Całkowicie i wyłącznie do niej.
Kiedy w nią wszedł, jak zwykle poczuła zaskoczenie i
rozkosz, odkrywając na nowo jego męskość. Wypełniał ją sobą
tak całkowicie, iż myślała, że umrze z uniesienia.
Poruszali się razem, najpierw wolno, dopóki Nicole nie
stwierdziła, że dłużej już tego nie zniesie. Dłońmi gładziła
twarde, gładkie plecy, pośladki, czując pracę jego mięśni, czując
siłę, która drzemała pod tą gorącą skórą. Wreszcie oboje
wybuchli, Nicole czuła, jak sztywnieje od bioder aż do stóp.
Kiedy Clay zsunął się na ziemię i przygarnął ją do siebie, jej
nogi drżały. Uśmiechnęła się i wtuliła się w niego, całując go w
ramię, smakując jego pot.
Zasnęli w swoich ramionach.
13
W pierwszej chwili po przebudzeniu Nicole sądziła, że jest
nadal w piwniczce. Ale czując na sobie promienie słońca, które
przez koronkowe firanki Ellen zaglądało do sypialni,
natychmiast wróciła do rzeczywistości. Miejsce obok było
puste, na poduszce zostało wgłębienie, świadectwo niedawnej
obecności Claya.
Nicole przeciągnęła się rozkosznie, prześcieradło zsunęło
się z jej nagiego ciała. Wczoraj wieczorem, po tym jak się
kochali w piwniczce, spali przez kilka godzin. Obudziwszy się,
zobaczyli, że księżyc już świeci na niebie, a ogień w palenisku
wygasł. Oboje byli przemarznięci. Szybko wciągnęli na siebie
190
wilgotne ubrania i pobiegli na statek. Clay wolno zawrócił do
posiadłości Backesów.
Kiedy dotarli na miejsce, Clay zakradł się do kuchni i wrócił
stamtąd, dźwigając wielki kosz pełen owoców, sera, chleba i
wina. Rozbawiło go, kiedy Nicole zaledwie po połowie
kieliszka trunku nabrała ochoty na miłość. Kochali się wśród
porozrzucanego jedzenia, całowali się i jedli, śmiali się i
żartowali, aż wreszcie znowu zasnęli w swoich objęciach.
Nicole poruszyła się i wyjęła spod uda ogryzek jabłka. Z
uśmiechem odłożyła go na stolik. Wiedziała, że na
prześcieradłach Ellen po wsze czasy pozostaną plamy – ślady
ich szalonej nocy. Ale jak się z czegoś takiego wytłumaczyć?
Przecież nie może powiedzieć, że nalała wina w zagłębienie
między łopatkami Claya, a on zamiast poczekać cierpliwie, aż
ona wszystko do końca wyliże, odwrócił się na plecy. Nie,
takich rzeczy nie mówi się uprzejmej pani domu.
Odrzuciła kołdrę, rozmasowała sobie ramię. W powietrzu
unosił się już zapach jesieni. W szafie wisiała aksamitna suknia
w kolorze wina, dokładnie takiego samego, jakie pili wczoraj z
Clayem. Nicole włożyła ją szybko, zapinając na małe perełki.
Suknia miała długie rękawy, wysoki kołnierz i opinała ściśle
biust. Spódnica spływała ku ziemi w luźnych fałdach. Prosta,
ciepła, elegancka suknia, dokładnie taka, jakiej Nicole
potrzebowała w ten chłodny poranek.
Podeszła do lustra, żeby ułożyć włosy. Chciała dziś
wyglądać szczególnie dobrze. Clay zamierzał poinformować
wszystkich w czasie obiadu o ich zamiarze powtórnego zawarcia
małżeństwa i zaprosić na ślub w święta Bożego Narodzenia.
Nicole udało się go przekonać, że lepiej będzie, jeśli jeszcze
trochę poczekają i przygotują w Arundell Hall prawdziwe
wesele. Goście Ellen zaczną się rozjeżdżać dziś po południu,
więc Clay chciał oficjalnie ich powiadomić o ślubie, nim zdążą
opuścić posiadłość Backesów.
Nicole tylko raz zmyliła drogę i dość szybko znalazła się na
trawniku, gdzie uginały się świeżo nakryte stoły. Wszędzie
191
kręcili się goście, rozmawiając leniwie i jedząc. Wszyscy
wyglądali na zmęczonych, widać było, że mieli już dość
zabawy. Nicole nie mogła się doczekać, kiedy wróci do Arundel
Hall – jako jego pani.
Przy niewielkim stoliku pod wiązem siedziała samotnie
Bianka. Nicole gnębiły wyrzuty sumienia. W końcu to trochę
nie w porządku, że ta Angielka przebyła tak długą drogę tylko
po to, żeby się dowiedzieć, że jej narzeczony jest już żonaty.
Niepewnie postąpiła krok do przodu. I wtedy Bianka uniosła
wzrok znad talerza załadowanego jedzeniem, patrząc na Nicole
oczami pełnymi łez nienawiści.
Zmieszana Nicole uniosła rękę do ust i odeszła. Poczuła się
jak hipokrytka. Skoro to ona, Nicole wygrała, to oczywiście,
teraz stać ją na okazanie współczucia Biance. Zwycięzcy łatwo
się zdobyć na łaskawość. Wróciła do stołów, ale raptem
przestała być głodna.
Nagle wyrósł przed nią jakiś nieznajomy.
– Przepraszam, pani Armstrong. Nicole spojrzała na niego
znad talerza.
– Słucham.
Mężczyzna był wysoki, silny, ale jego małe, blisko
osadzone, lśniące dzikim blaskiem oczy nie dawały jej spokoju.
– Pani mąż kazał powiedzieć, że czeka na panią na statku.
Nicole natychmiast wstała i obeszła stół, podchodząc do
mężczyzny.
– Lubię takie posłuszne kobiety. Widać Clay dobrze sobie
panią ułożył – zarechotał.
Nicole otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale dała
sobie spokój. Wiedziała, że do tego gruboskórnego typka nic by
nie dotarło.
– Sądziłam, że pan Armstrong ogląda wyścigi konne –
odparła, akcentując owo „pan Armstrong”, ale poszła za
mężczyzną, który ruszył w stronę rzeki.
192
– Mężczyzna nie musi się wiecznie opowiadać kobiecie –
prychnął, mierząc Nicole wzrokiem i przez dłuższą chwilę
zatrzymując spojrzenie na jej biuście.
Nicole gwałtownie przystanęła.
– Myślę, że będzie lepiej, jeśli wrócę do domu. Zechce
pan przekazać mojemu mężowi, że będę tam na niego czekała.
Wykręciła się na pięcie i zawróciła w stronę domu.
Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy mężczyzna
zatrzymał ją, kładąc ciężką dłoń na jej ramieniu.
– Słuchaj no, Francuzeczko – powiedział, wykrzywiając
wargi. – Wiem o tobie wszystko. Ostrzegano mnie, żeś
kłamliwa i wykrętna. Wiem, coś zrobiła mojej kuzynce.
Nicole przestała się wyrywać i spojrzała na niego.
– Jakiej kuzynce? Proszę mnie puścić, albo będę
krzyczała.
– Tylko spróbuj, a twój mężulek nie dożyje jutra.
– Clay? Co wyście mu zrobili? Gdzie on jest? Jeśli się
okaże, że coś mu się stało, to ja... to ja...
– No, co? O, jaka panienka gorąca. Mówiłem tacie, żeś
niewiele lepsza od byle suki. Widziałem, jak sic uganiałaś za
Clayem, jak się na nim uwieszałaś. Żadna przyzwoita kobieta by
się tak nie zachowała.
– Czego pan chce?
Oczy Nicole były ogromne, rozszerzone strachem.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
– Nieważne, czego chcę, ważne, co wezmę, jasne?
Słuchasz mnie?
Bez słowa potaknęła, czując, jak ogarniają ją mdłości.
– Pójdziesz ze mną do śluzy, do naszej łodzi. Pewnie, że
nie jest taka wytworna, jak ta na której do tej pory pływałaś, ale
dla takiej ladacznicy wystarczy. Potem spokojnie, bez szarpania
wejdziesz na pokład i wybierzemy się razem na przejażdżkę.
– Do Claya?
– Jasne, złotko. Mówiłem ci, że jeśli będziesz posłuszna,
Clayowi nic się nie stanie.
193
Nicole skinęła głową. Mężczyzna, nie zwalniając uścisku,
wziął ją po ramię. Jedyne, o czym w tej chwili potrafiła myśleć,
to że Clayowi grozi niebezpieczeństwo i że musi mu pomóc.
Mężczyzna poprowadził ją na stary, zniszczony statek,
przycumowany nieco na uboczu. Tam czekali na nich dwaj inni.
Jeden był stary, kościsty i brudny. Pod pachą trzymał Biblię.
– Oto nadchodzi! – zawołał. – Występna Jezabel, upadła
grzesznica!
Nicole spojrzała na niego i już chciała odpowiedzieć, kiedy
jej towarzysz mocno ją popchnął. Potknęła się i upadła na
niedorostka, która stał obok starca.
– Mówiłem, że masz być cicho – warknął ten, który ją
popchnął. – Zajmij się nią, Izaak. I dopilnuj, żeby się nie
odezwała.
Nicole spojrzała na chłopca, który lekko oparł dłonie na jej
ramionach. Rysy miał delikatniejsze, nie tak ostre jak dwaj
pozostali mężczyźni. Zachwiała się, kiedy statek odbił od
brzegu, ale chłopiec ją przytrzymał. Odwróciła się, żeby
popatrzeć na dom Backesów. Tam przez trawnik, w białym
kapeluszu na głowie jechał Clay. Na szyi konia, którego
dosiadał, zawieszono girlandę kwiatów. Najwyraźniej Clay
wygrał i teraz świętował zwycięstwo.
Nicole natychmiast pojęła, co się stało. Ci ludzie nie mieli
Claya, wcale go nie uwięzili. Wiedziała, że jej krzyk usłyszano
by na brzegu. Otworzyła usta, zaczerpnęła głęboko powietrza,
ale nim zdążyła krzyknąć, olbrzymia, twarda dłoń wylądowała
na jej twarzy. Nieprzytomna osunęła się w ramiona Izaaka.
– Po coś to zrobił, Abe?
– A co, może jeszcze miałem czekać? Gdybyś się tak w
nią nie wgapiał, może byś zauważył, że chciała narobić wrzasku.
– Ale mogłeś ją powstrzymać w inny sposób. Przecież
mógłbyś ją zabić!
– Pewnie, ty byś jej zamknął usta pocałunkami – prychnął
Abe. – Założę się, że to by jej nie zdziwiło. A może chcesz się z
nią teraz zabawić? My z tatą będziemy pilnować.
194
– To grzech, chłopcze – odezwał się Eliasz Simmons.
– Ta kobieta to nierządnica, grzesznica i zabieramy ją, żeby
zbawić jej duszę.
– Oczywiście, że tak, tato – odparł Abe, mrugając
porozumiewawczo do Izaaka.
Izaak odwrócił wzrok. Nie zwracał uwagi na pomruki brata,
lecz usiadł na pokładzie i oparł się o maszt, nie wypuszczając z
ramion Nicole. Nie sądził, że będzie taka lekka. Zdawało mu się,
że trzyma w objęciach dziecko, a nie dorosłą kobietę.
Skrzywił się, kiedy Abe rzucił mu sznur, brudną chustkę i
kazał związać Nicole. Tyle dobrze, że jeśli on to zrobi, więzy
nie poranią jej delikatnej skóry.
Od wczoraj, od chwili kiedy Abe oznajmił, że mają porwać
śliczną panią Armstrong, Izaak zmagał się ze sobą. Abe
powiedział ojcu, że Clay tak naprawdę jest mężem ich kuzynki,
Bianki, i że ta ladacznica, Nicole, tak oplatała Claya, że ten
opuścił Biankę i żył z francuską dziwką. To wystarczyło
Eliaszowi, który gotów był natychmiast ukamienować
dziewczynę.
Ale Izaak od początku był przeciwny porwaniu. Nie wierzył
Biance, choć to jego kuzynka. Wcale nie wyglądała na
uszczęśliwioną, kiedy się pierwszy raz spotkali. Jednak Abe
ciągle powtarzał, jaką to krzywdę wyrządzono Biance.
Twierdził, że przetrzymają Nicole tylko do czasu uzyskania
unieważnienia. Wypuszczają, kiedy Bianka poślubi Claya.
Teraz zaś, trzymając Nicole na kolanach, Izaak nie potrafił
sobie wyobrazić, żeby kłamała, albo była łasa na pieniądze
Claya. Zdaje się, że ona naprawdę go kochała. Jednak Abe
twierdzi, że nie może być przyzwoitą kobieta, która patrzy na
mężczyznę tak jak Nicole na Claya. Żony muszą być
przyzwoite, spokojne, niewyzywające – takie jak ich matka.
Izaaka zdziwiły te słowa, bo gdyby to zależało od niego,
wybrałby sobie na żonę kobietę taką jak Nicole, a nie taką jak
ich matka. Ale może po prostu on nie potrafi odróżnić dobra od
zła i tak samo jak Nicole jest skazany na potępienie?
195
– Izaak! – rozległ się głos Abego. – Przestań marzyć i
słuchaj, co do ciebie mówią. Wraca jej przytomność, nie chcę,
żeby się darła. Zaknebluj ją.
Izaak posłuchał brata, bo to robił od dzieciństwa.
Nicole powoli otworzyła oczy. Straszliwie bolała ją szczęka
i głowa, wszystko było takie zamazane. Chciała poruszyć
ustami, ale coś jej przeszkadzało, dusiło.
– Niech się pani nie rusza. Przy mnie nic pani nie grozi –
szepnął Izaak tak, by tylko ona słyszała. – Wyciągnę knebel,
kiedy tylko dotrzemy na miejsce. Niech pani zamknie oczy i
odpocznie.
– Już się obudziła, ta córka szatana? – zawołał Eliasz do
młodszego syna.
Nicole spojrzała na chłopca. Nie chciała ufać żadnemu z
tych mężczyzn, ale nie miała wyboru. Izaak mrugnął do niej.
Posłusznie zamknęła oczy, chroniąc je przed promieniami
słońca.
– Nie, tato – odkrzyknął Izaak. – Śpi.
Wes – spytał Clay, marszcząc brwi – nie widziałeś gdzieś
Nicole?
Wes oderwał wzrok od ładnej rudowłosej dziewczyny, która
trzepotała do niego rzęsami.
– Już ją zgubiłeś? Chyba będę musiał ci udzielić kilku
lekcji, jak utrzymać przy sobie kobietę – zażartował.
Jednak widząc twarz przyjaciela, natychmiast spoważniał.
Odstawił kufel i razem z Clayem odszedł od stołu.
– Niepokoisz się? Kiedy ostatnio ją widziałeś?
– Dziś rano. Spała, kiedy poszedłem na wyścigi. Ellen
mówiła, że widziała, jak Nicole wychodzi do ogrodu. Potem
straciła ją z oczu. Pytałem kobiet, ale żadna jej nie spotkała.
– A gdzie Bianka?
– Je – odparł Clay. – Pierwsza rzecz to to sprawdziłem.
Ale i tak niewiele mogła zrobić. Kobiety mówiły, że od rana nie
ruszała się od stołu.
196
– A może Nicole poszła się przespacerować? Może
potrzebowała trochę spokoju?
Zmarszczka na czole Claya jeszcze bardziej się pogłębiła.
– W czasie obiadu mieliśmy ogłosić, że w czasie świąt
zamierzamy się powtórnie pobrać. Chcieliśmy wszystkich
zaprosić na przyjęcie.
– Obiad skończył się godzinę temu – mruknął Wes,
przyglądając się, jak goście zaczynają się kierować w stronę
śluzy. Wracali już do domów. – O tym by nie zapomniała.
– Nie – odparł głucho Clay. – Nie zapomniałaby.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Obaj mieli jeszcze w pamięci
śmierć Jamesa i Beth. Skoro nawet taki świetny żeglarz jak
James zatonął...
– Idziemy po Travisa – zadecydował Wes.
Clay potaknął i ruszył w stronę gości, którzy jeszcze nie
odjechali. Niepokój ściskał mu serce.
Na wieść, że Nicole może grozić niebezpieczeństwo,
wszyscy goście zareagowali natychmiast. Wszelkie zajęcia
odłożono, zabawy przerwano. Kobiety szybko zaplanowały
poszukiwania w lasach wokół plantacji, dzieci biegały od
budynku do budynku, mężczyźni ruszyli w stronę rzeki.
– Umie pływać? – zapytał Horacy.
– Tak – odparł Clay, patrząc w wodę, czy nie dostrzeże
tam drobnej sylwetki z długimi, ciemnymi włosami.
– A może się pokłóciliście? Może wróciła konno do
Arundel Hall? – spytał Travis.
– Nie! Powtarzam ci, że nie! Nie pokłóciliśmy się! Nie
wyjechałaby bez słowa!
Travis położył Clayowi dłoń na ramieniu.
– A może zbiera w lesie orzechy i zapomniała o całym
świecie?
Ale w jego głosie nie było pewności. Zdążył już na tyle
poznać młodą żonę Claya, żeby wiedzieć, że to mądra, rozważna
kobieta.
– Horacy – powiedział cicho – trzeba ściągnąć psy.
197
Clay odwrócił się i ruszył w stronę domu. Tylko w ten
sposób mógł zapanować nad gniewem. Był wściekły na siebie,
że choć na kilka chwil opuścił Nicole, i na nią, że go tak
zostawiła. Jednak najgorsze w tym wszystkim było poczucie
własnej bezradności. Nicole równie dobrze mogła znajdować się
o kilka kroków od niego albo o kilkadziesiąt mil stąd, a on nie
miał pojęcia, gdzie jej szukać.
Nikt nie zwracał uwagi na Biankę, która uśmiechnięta stała
z boku, trzymając pełny talerz. Zrobiła, co miała do zrobienia,
teraz pora wracać do domu. Miała już dość ludzi, którzy ciągle
wypytywali, kim jest i dlaczego mieszka u Claya.
Psy niespokojnie biegały z miejsca w miejsce. Otaczało je
zbyt wielu ludzi i zbyt wiele zapachów. Co chwila odnajdowały
gdzieś kolejny trop i najprawdopodobniej się nie myliły.
Horacy zajął się psami, zaś Clay wypytywał gości.
Rozmawiał z każdym mężczyzną, kobietą i dzieckiem. Ale
odpowiedź była ciągle taka sama: nikt sobie nie przypominał,
żeby tego ranka widział Nicole. Jeden z niewolników pamiętał,
że podawał jej jajecznicę, ale nie wiedział, co potem zrobiła.
Kiedy zapadła noc, mężczyźni wyruszyli z latarniami do
lasu. Czterej inni wypłynęli statkami na rzekę, wołając Nicole.
Przeszukano wodę i brzegi, ale nigdzie nie znaleziono żony
Claya.
Z nastaniem ranka mężczyźni zaczęli wracać do domu. Nie
patrzyli
Clayowi
w
oczy,
nie
mogli
znieść
jego
rozgorączkowanego, pełnego niepokoju spojrzenia.
– Clay! – zawołała jakaś kobieta.
Natychmiast uniósł głowę i zobaczył Amy Evans, która
biegła od śluzy, wymachując czepkiem.
– Czy to prawda, że twoja żona gdzieś zniknęła?
– Wiesz coś? – spytał Clay.
Oczy miał zapuchnięte, był nie ogolony. Amy uniosła rękę
do piersi, żeby uspokoić oddech po biegu.
– Ubiegłej nocy jeden z mężczyzn wstąpił do nas, pytając,
czy nie widzieliśmy twojej żony. Ben i ja powiedzieliśmy, że
198
nie, ale dziś rano Debora, nasza najstarsza córka, przypomniała
sobie, że nad śluzą widziała Nicole i Abrahama Simmonsa.
– Kiedy? – zawołał Clay, potrząsając przysadzistą kobietą
za ramiona.
– Wczoraj rano. Posłałam Deborę, żeby przyniosła szale,
bo się zrobiło chłodno. Powiedziała, że widziała, jak Abe szedł z
ręką na ramieniu Nicole. Zmierzali w stronę rzeki. Debora nigdy
za nim nie przepadała, więc nie podeszła, tylko wzięła szale ze
statku i szybko wróciła.
– Czy widziała, jak Nicole wsiada na statek Simmonsów?
– Nie, nic nie widziała. Zasłaniał ich ten duży cyprys.
Poza tym Debora chciała zdążyć na wyścigi. Zapomniała o całej
sprawie, przypomniała sobie dopiero dziś rano, kiedy przy
śniadaniu rozmawialiśmy z Benem i zniknięciu twojej żony.
Clay wpatrywał się w Amy. Jeśli Nicole wsiadła na statek,
to znaczy, że ciągle jeszcze żyje. Nie utonęła, jak zaczął się już
lękać. A mogło istnieć mnóstwo powodów, _dla których
popłynęła z Abe Simmonsem. Wystarczyło, aby powiedział, że
ktoś jej potrzebuje, poszłaby bez chwili namysłu.
Clay zacisnął ręce na ramionach Amy. Potem schylił się i
głośno cmoknął ją w usta.
– Dziękuję – szepnął. Do jego oczu wrócił blask.
– Do usług, Clay – odparła ze śmiechem.
Clay wypuścił kobietę. Przyjaciele i sąsiedzi stali w
milczeniu. Żaden z nich przez całą noc nie zmrużył oka.
– Ruszajmy – powiedział Travis, klepiąc Claya po
ramieniu. – Żona Eliasza najprawdopodobniej rodziła kolejne
dziecko i Abe złapał pierwszą kobietę, jaka mu się nawinęła pod
rękę.
Clay i Travis przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy.
Żaden z nich w to nie wierzył. Eliasz był szaleńcem i to
niebezpiecznym. Zaś popędliwy, zawsze nachmurzony Abe
nigdy nie ukrywał zawiści, jaką żywił wobec innych,
zamożnych plantatorów.
199
Ktoś dotknął ramienia Claya. Odwrócił się i zobaczył Janie,
która podawała mu koszyk pełny jedzenia.
– Weź to – powiedziała cicho.
Jej twarz poszarzała, rumieńce gdzieś zniknęły. Clay nigdy
jeszcze nie widział jej tak zmartwionej.
Wziął kosz i mocno uścisnął dłoń Janie. Potem spojrzał na
Travisa i na Wesleya, który stanął obok brata. Skinął głową i
wszyscy trzej szybkim krokiem ruszyli w stronę statku Claya.
Wes najpierw podbiegł do swojego. Kiedy dołączył do Claya i
Travisa, w ręku trzymał pistolety. Mężczyźni bez słowa się
uśmiechnęli, odbili od brzegu i popłynęli w stronę farmy
Simmonsów.
Przez cały dzień Nicole poruszała się na granicy jawy i snu.
W chwilach przytomności przyglądała się koronom drzew, które
układały się w nierzeczywisty wzór z plam słońca i cienia. Izaak
oparł ją troskliwie na zwojach sznurów i starych worków.
Rytmiczne kołysanie statku i ból w szczęce sprawiły, że leżała
spokojnie, nie myśląc o związanych dłoniach i nogach ani o
zakneblowanych ustach.
Rzeki w Wirginii łączą się, tworząc skomplikowany system.
Niewielki żaglowiec płynął dopływami i kanałami, które łączyły
ze sobą kolejne rzeki. Czasem przesmyk był tak wąski, że
mężczyźni musieli sięgać po wiosła, by odpychać się od drzew.
– Dokąd my płyniemy, Abe? – pytał Izaak.
Abe uśmiechał się tajemniczo. Nie miał zamiaru mówić
tego młodszemu bratu. Wiele lat temu trafił na pewną wysepkę i
postanowił ją sobie zapamiętać, w razie gdyby kiedyś okazała
się potrzebna. Kazał ojcu wracać na farmę. Zdawał sobie
sprawę, że mężczyźni z pewnością rozpoczną poszukiwania, a
stary Eliasz na jakiś czas ich zajmie. Z pewnością przyzna się,
że porwali tę kobietę, ale minie wiele godzin, nim ktokolwiek
pojmie coś z jego bezładnej gadaniny. Abe uśmiechnął się na
myśl o swoim sprycie. Teraz musi już tylko jakoś się uporać z
200
małym. Spojrzał na związaną kobietę, która leżała nieruchomo
na stercie worów. Uśmiechnął się i oblizał.
Słońce już zachodziło, kiedy Abe skierował statek ku
brzegowi.
Izaak wstał i zmarszczył brwi. Ponad godzinę temu minęli
ostatnie siedlisko ludzkie. Od jakiegoś czasu płynęli w
nieruchomym, zielonym szlamie. W powietrzu śmierdziało.
– Zbierajmy się stąd – powiedział, rozglądając się
wokoło. – Nie sposób wytrzymać w tym smrodzie.
– Właśnie o to chodziło. Zeskocz do tej łódki. Żwawo! –
nakazał Abe, gdy Izaak usiłował zaprotestować.
Chłopiec zbyt był wdrożony do posłuszeństwa, .by nie
usłuchać. Nie podobała mu się ta okolica. W wodzie dostrzegł
długą sylwetkę węża. Zeskoczył z żaglowca i zapadł się po
kostki w zielonkawym mule. Brnął po kolana w pienistym
szlamie, aż doszedł do łódki. Odwiązał ją, wskoczył do środka,
wziął wiosła i podpłynął do statku. Abe stał na pokładzie,
trzymając Nicole. Podał dziewczynę bratu, po czym sam zsunął
się do łódki.
– Połóż ją na dnie i bierz się za wiosła – rozkazał. – Przed
nami jeszcze kawał drogi.
Izaak zrobił, jak mu nakazano, oparłszy sobie Nicole o
kolano. Martwił go strach, który dojrzał w jej oczach, i chciał ją
jakoś uspokoić.
– Wybij ją sobie z głowy, mały – prychnął Abe,
spoglądając na brata. – Ona wie, do kogo należy.
Izaak odwrócił wzrok, przypomniawszy sobie o Clayu. Ani
przez chwilę nie podejrzewał, że brat może mieć ha myśli kogoś
innego.
Wiosłowanie przez szlam nie było łatwe. Izaak musiał
wielokrotnie się zatrzymywać i czyścić wiosła z mułu. Robiło
się coraz ciemniej, resztki światła nie mogły się przebić przez
korony wysokich drzew. Chłopiec uniósł głowę. Zdawało mu
się, że drzewa nachylają się ku niemu, jakby chciały go
przygnieść.
201
– Abe, nie podoba mi się tutaj. Nie możemy jej tu
zostawić. Dlaczego nie chcesz zabrać jej na farmę?
– Dlatego żeby ją tam znaleziono, ot co. A poza tym
chyba nic nie wspominałem, że chcę ją tutaj zostawić. Dobra,
przybijaj.
Izaak odpychał łódź od dna wiosłami, wreszcie przybił do
brzegu. Abe wyskoczył na ląd i przez chwilę gmerał obok
drzewa. Kiedy znalazł latarnię, mruknął zadowolony: była tam
gdzie ją zostawił.
– Chodźcie za mną.
– Jeszcze chwilę, niedługo zdejmę więzy – szepnął Izaak,
podnosząc Nicole.
Ledwie skinęła, opierając głowę na jego ramieniu.
Abe uniósł wysoko latarnię, która oświetliła niskie drzwi. W
mroku wydawało się, że wyrastają z niczego i donikąd
prowadzą.
– Znalazłem to miejsce wiele lat temu – oświadczył z
dumą, otwierając rygiel.
Znaleźli się w kamiennej piwnicy składającej się z jednej
izby. W brudnym, zaśmieconym liśćmi pomieszczeniu nie było
żadnych mebli. Izaak postawił chwiejącą się Nicole na ziemi i
wyjął jej z ust knebel. Głęboko zaczerpnęła powietrza, do oczu
napłynęły jej łzy wdzięczności. Chłopiec zdjął jej więzy z rąk,
ale kiedy klęknął, żeby uwolnić nogi, Abe ryknął na niego:
– Co ty, u licha, wyprawiasz? Nie kazałem ci jej
rozwiązywać!
Izaak w mroku wpatrywał się w brata.
– Przecież i tak nic nie zrobi. Nie widzisz, że ledwo
trzyma się na nogach? Znajdzie się tu coś do jedzenia? Gdzie
jest woda?
– Niedaleko jest stare źródło.
– Co to za miejsce? – spytał Izaak, rozglądając się ze
wstrętem. – Nie rozumiem, jak można było tu coś budować,
– Przypuszczam, że nie zawsze tu były moczary. Rzeka
musiała zmienić bieg i odcięła tę część od lądu. Trafiają się tu
202
dziki, jest mnóstwo zajęcy, niedaleko brzegu rośnie kilka
jabłonek. A teraz przestań nudzić, tylko idź po wodę. Ostatnim
razem zostawiłem tu cynowe wiadro.
Izaak niechętnie wyszedł w mrok.
Nicole oparła się o mur. Bolały ją nadgarstki i kostki, ciągle
nie miała czucia w stopach i dłoniach. Wymęczona,
półprzytomna, nie zauważyła, kiedy Abe się do niej przysunął.
– Zmęczona, co? – spytał cicho, gładząc ją po szyi dużym
łapskiem. – Jutro, kiedy już z tobą skończę, będziesz jeszcze
bardziej zmęczona. Nikt cię tak nie pieścił, jak ja cię popieszczę.
– Nie – szepnęła, odsuwając się od niego.
Zdrętwiałe stopy nie chciały się ruszyć, Nicole upadła na
ręce i kolana.
– Coś ty jej zrobił? – rozległ się głos Izaaka, który
właśnie stanął w drzwiach.
Schylił się i podniósł Nicole.
– Oj, mały, mały – roześmiał się Abe. – Zachowujesz się,
jakbyś się zakochał. A kim ona dla ciebie jest? Sam słyszałeś.
To ladacznica, niewiele więcej warta od byle dziewki.
– Nic ci nie jest? – spytał chłopiec, przytrzymując Nicole.
– Nie.
Odsunął się od niej, potem dał jej wody z cynowego kubka.
Wypiła łapczywie.
– Wystarczy – powiedział. – Chodź, siądziemy i
odpoczniesz.
Objął ją ramieniem i poprowadził pod ścianę.
– Ależ z ciebie jeszcze smarkacz – powiedział z
niesmakiem Abe. Chciał coś dodać, ale się powstrzymał.
Izaak usiadł na podłodze i pociągnął Nicole, żeby siadła
obok.
– Nie bój się – wyszeptał, gdy cała się naprężyła. – Nic ci
nie zrobię.
Była zbyt osłabiona, zmarznięta i obolała, żeby się
przejmować regułami dobrego wychowania. Kiedy usiadła przy
203
chłopcu, położył sobie jej głowę na ramieniu i oboje
natychmiast zasnęli.
– Izaak! – zawołał Abe, szarpiąc brata za ramię.
– Wstawaj!
Nie odrywał wzroku od Nicole. Złościło go, że ta dziewka
tak dobrze się dogaduje z jego bratem. Izaak to jeszcze dzieciak,
nie skończył szesnastu lat i nigdy nie miał kobiety. A jednak,
proszę, zachowywał się, jakby się na tym znał. Abe przyglądał
się im już od godziny, od kiedy światło poranka zaczęło
docierać do piwnicy. Nicole spała. Włosy miała w nieładzie,
wokół twarzy wiły się małe kędziorki – wpływ wilgotnego
powietrza. Gęste rzęsy rzucały cień na policzki. I te usta!
Doprowadzały go do szaleństwa. Niedobrze mu się robiło, kiedy
patrzył na ramię Izaaka, którym brat opasywał mocno
dziewczynę, spoczywające na aksamitnej sukni tuż pod
piersiami Nicole.
– Izaak! – powtórzył. – Długo jeszcze będziesz tak spał?
Chłopiec wreszcie się przecknął. Ramieniem mocniej objął
Nicole i uśmiechnął się do niej.
– Wstawajże wreszcie – poganiał Abe. – Idź na statek i
przynieś stamtąd jedzenie.
Izaak skinął głową. Nie pytał, czemu to właśnie on ma tam
iść, a nie Abe. Zawsze słuchał brata.
– Dobrze się czujesz? – spytał tylko Nicole.
Bez słowa skinęła głową.
– Po co mnie tu przywieźliście? – przemówiła wreszcie. –
Zażądacie od Claya okupu?
– Idź po jedzenie – rozkazał Abe, widząc, że Izaak
otwiera usta. – Ja jej odpowiem. No, ruszaj się! – ponaglił, kiedy
chłopiec się zawahał.
Abe stanął w drzwiach i przyglądał się, jak młodszy brat
idzie ścieżką.
Kiedy tylko została z nim sama, Nicole natychmiast zdała
sobie sprawę, że Abe stanowi zagrożenie. Wczoraj była
półprzytomna,
jednak
dzisiaj
wyraźnie
widziała
204
niebezpieczeństwo. Izaak był niewinnym chłopcem, ale w Abem
nie było nic niewinnego. Wstała.
– Nareszcie sami – powiedział Abe, odwracając się do
niej. – Uważałaś mnie za łachmytę, z którym nie warto się
zadawać? Sądziłaś, żem nie widział, jak się uczepiłaś Izaaka, jak
pozwalałaś, żeby cię macał i ściskał? – Podszedł do niej. –
Lubisz takich
młodzieniaszków? Wolisz chłopców od
doświadczonych mężczyzn?
Nicole stała prosto jak struna. Nie dopuści, żeby ten
straszny człowiek zobaczył jej strach. Przypomniała sobie słowa
dziadka: „W żyłach Courtalainów płynie królewska krew”.
Popatrzyła na drzwi. Może uda jej się go wyminąć i uciec na
zewnątrz.
Z gardła Abego dobył się stłumiony śmiech.
– Nie wyminiesz mnie. Lepiej od razu się połóż,
zobaczysz, będzie przyjemnie. I nie licz na to, że mały przyjdzie
ci z odsieczą. Wróci dopiero za kilka godzin.
Nicole przesuwała się wzdłuż ściany. O, nie, nie podda się
bez walki.
Nie zdążyła jednak nawet postawić kroku, kiedy Abe
chwycił ją za włosy. Wolno, bardzo powoli owijał je sobie
wokół dłoni, przyciągając Nicole do siebie.
– Jakie czyste – szepnął. – W życium nie widział takich
czystych włosów. Niektórzy mężczyźni nie lubią czarnych, ale
ja tak. – Parsknął śmiechem. – Masz prawdziwe szczęście, że
lubię czarne, wiesz?
– Nie sądzę, żebyś dostał duży okup, jeśli zrobisz mi
krzywdę.
Ich twarze były bardzo blisko. Abe wpatrywał się w Nicole
pociemniałymi oczami. Bił od niego smród potu i zepsutych
zębów.
– Twarda z ciebie sztuka – stwierdził z uśmiechem. –
Dlaczego jeszcze nie beczysz i nie błagasz o litość?
Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Nie okaże lęku. Jej
dziadek stał twarzą w twarz z rozszalałym motłochem i
205
wytrzymał. Czymże w porównaniu z tamtym jest jeden brudny,
opętany łajdak?
Przyciągnął ją jeszcze bliżej za włosy. Drugą ręką powiódł
po jej ramieniu i w dół, kciukiem gładził jej pierś.
– Twoja cena jest bez znaczenia. A póki żyjesz, mogę się
trochę z tobą zabawić.
– Nie rozumiem.
Nicole miała nadzieję, że zdoła mówieniem odwrócić jego
uwagę.
– Nieważne. Nie mam ochoty ci się zwierzać. Jego dłoń
przesunęła się na jej biodro.
– Ładna sukienka, ale mi przeszkadza. Ściągaj to!
– Nie – odparła spokojnie.
Pociągnął ją znowu za włosy, odchylając jej głowę w tył.
Nicole zakręciły się w oczach łzy bólu, ale nie chciała ustąpić.
Nie rozbierze się. Nie pozwoli, by ktokolwiek traktował ją jak
dziwkę.
Puścił ją gwałtownie. Roześmiał się.
– Widzicie ją, wielka pani.
Podszedł do drzwi i wziął sznury rzucone przez Izaaka na
podłogę.
– Skoro nie chcesz sama, chyba będę musiał ci pomóc.
Wiesz, nigdy nie widziałem całkiem gołej kobiety.
– Nie – szepnęła Nicole, cofając się. Rękami na próżno
usiłowała znaleźć jakieś oparcie.
Abe roześmiał się, rzucił się na nią i chwycił za ramię.
Usiłowała się wyrwać, ale grube palce mężczyzny zbyt mocno
wbiły się w ciało. Zmusił ją, by uklękła. Nicole nachyliła się i z
całej siły ugryzła go w nogę tuż nad kolanem. Wściekły Abe
pchnął ją, tak że poleciała w drugi róg.
– Ty dziwko! – zaklął. – Zapłacisz mi za to.
Złapał ją za nogę i obwiązał sznur wokół kostki.
Twarda lina poraniła już i tak opuchniętą skórę. Nicole
wyrywała się, kopała, ale bezskutecznie. Abe nie zwolnił
uścisku. Chwycił ją za ręce i związał nadgarstki. W ścianie tkwił
206
hak, na którym kiedyś wieszano ubitą zwierzynę. Abe
przeciągnął przez niego koniec sznura, którym związał
dziewczynie ręce, i pociągnął ją do góry tak, że z trudem
dotykała stopami klepiska.
Wyciągnięte ramiona bolały. Nicole głośno wciągnęła
powietrze. Abe związał jej stopy i zaplątał sznur dokoła innego
haka. Została całkowicie unieruchomiona. Potem odsunął się, by
podziwiać swe dzieło.
– No i gdzie się podziała nasza wyniosła dama? –
powiedział, masując nogę w miejscu, gdzie go ugryzła.
Z kieszeni wyciągnął długi nóż.
Oczy Nicole rozszerzyły się z przerażenia.
– Widzę, że zaczynasz nabierać respektu wobec
mężczyzn. Tak, trzeba przyznać, że tato na jednym się zna: jak
trzeba traktować kobiety. Obrzydzenie bierze, kiedy spojrzeć na
babska u Backesów: mężowie pozwalają im pyskować, dają im
pieniądze, żeby stawiały na konie. Można by pomyśleć, że są
równe mężczyznom. A niektóre uważają się nawet za lepsze od
nich. Rok temu poprosiłem jedną, żeby za mnie wyszła i wiesz,
co zrobiła? Wyśmiała mnie! Robiłem jej łaskę, powinna być
zaszczycona, a śmiała mi się prosto w twarz! Tak samo jak ty!
O, pasujesz do nich. Ładniutka, żona bogatego plantatora.
Nawet byś nie zwróciła na mnie uwagi.
Ból w ramionach był zbyt silny, by Nicole potrafiła
logicznie myśleć. Gadanina Abego docierała do niej jak przez
mgłę. Może poczuł się dotknięty, że go ignorowała, zadzierała
nosa?
– Proszę, uwolnij mnie – wyszeptała. – Clay zapłaci ci, ile
zechcesz.
– Clay! – prychnął. – Co on może mi dać? Czy zapłaci mi
za życie spędzone z ojcem niespełna rozumu? Czy sprawi, że
prawdziwa dama zgodzi się wyjść za mnie za mąż? Nie! Ale
może mi podarować kilka godzin zabawy ze swoją damą.
Przysunął się do Nicole. Nóż trzymał wzniesiony. W oczach
błyszczała groźba. Odciął pierwszy guzik sukni. Dziewczyna
207
wciągnęła powietrze, czując na skórze zimny dotyk stali. Guzik
odskoczył i poleciał w drugi koniec piwnicy.
Guziki odpadały jeden po drugim, wreszcie Abe rozciął
jedwabną szarfę, która przytrzymywała suknię pod biustem.
Wyciągnął ręce i delikatnie rozchylił materiał. Przez cienką
bieliznę pogładził prawą pierś Nicole.
– Przyjemne – szepnął. – Bardzo przyjemne.
Czubkiem noża rozciął koszulkę. Teraz miał przed sobą
obie piersi, niczym nie osłonięte. Nicole zacisnęła powieki, w
kącikach oczu lśniły łzy. Aby cofnął się, żeby się dokładniej
przyjrzeć.
– Już nie wyglądasz jak dama – uśmiechnął się.
– Wyglądasz dokładnie tak samo jak te kobiety w
Bostonie. Przepadały za mną. Błagały, żebym do nich wrócił. –
Nagle uśmiech znikł z jego twarzy. – Teraz sobie zobaczymy
resztę.
Przyłożył nóż do stanika sukni i bardzo wolno rozciął ją aż
do
rąbka
spódnicy.
Suknia
się
rozchyliła,
ukazując
półprzezroczystą halkę.
– Koronki – szepnął Abe, unosząc kraj halki.
– Mama zawsze marzyła o skrawku koronki, żeby móc z
niej zrobić kołnierzyk do niedzielnej sukni. A ta tutaj nosi
koronkową bieliznę.
Jednym, brutalnym ruchem rozdarł bieliznę Nicole.
Przyglądał się jej nagiemu ciału: krągłym biodrom, szczupłej
talii, piersiom uniesionym wysoko przez wyciągnięte ramiona.
Przeciągnął dłonią po jej udzie.
– A więc tak wyglądają damy pod tymi warstwami
jedwabiu i aksamitu. Nic dziwnego, że Clay, Travis i cała reszta
pozwalają, żeby pyskowały.
– Abe! – rozległo się wołanie Izaaka wchodzącego do
piwnicy. – Jesteś tam? Wiosło się złamało i...
Urwał w pół słowa. Zrobiło mu się niedobrze. Nicole
wisiała przywiązana do ściany, z rękoma wyciągniętymi nad
208
głową. Abe zasłaniał sobą dziewczynę, ale Izaak widział
skrawki jej sukni i halki. Zdumienie ustąpiło miejsca gniewowi.
– Obiecałeś, że jej nie skrzywdzisz – powiedział przez
zaciśnięte zęby. – Ufałem ci.
Abe odwrócił się do brata.
– A ja ci kazałem pójść po żywność. Dałem ci rozkaz i
sądziłem, że go wypełnisz.
Nadal trzymał w ręku nóż. Tym razem ostrze skierował na
Izaaka.
– A ty będziesz mógł ją wykorzystać? Dlatego chciałeś
się mnie pozbyć? Chciałeś z nią zrobić to samo, co z jedną z
tych małych Samuelówień? Rodzice musieli ją potem wysłać w
inne miejsce. Bała się spać, bała się, że wrócisz. Nie chciała się
przyznać, kto jej to zrobił, ale ja widziałem, że to ty.
– I co z tego? – odparł Abe. – Awanturujesz się, jakby
chodziło o jakieś niewinne dziecko. A przecież była zaręczona z
jednym z Petersonów. Dawała jemu, to czemu miała nie dać i
mnie?
– Ty potworze! – wykrztusił Izaak. – Żadna kobieta ciebie
nie zechce. Widziałem, że niektóre próbowały ci się
przypodobać, ale ty zawsze wolałeś te, które ciebie nie chciały.
Złapał wiadro, które stało u jego stóp i rzucił nim w brata.
– Mam dość przyglądania się, jak wykorzystujesz
kobiety! Mam dość! Natychmiast ją rozwiąż!
Abe uchylił się przed wiadrem i roześmiał się groźnie.
– Pamiętasz, co się stało, kiedyś próbował mi się
sprzeciwić? – spytał.
Krążył przyczajony, przerzucając nóż z ręki do ręki.
Kiedy Abe się odsunął, Izaak zerknął na Nicole. Widok
związanej, nagiej kobiety nie podniecił go. Raczej wywołał
obrzydzenie. Znowu spojrzał na brata.
– Pamiętam, że wtedy miałem dwanaście lat – odparł
spokojnie.
– A więc chłoptaś uważa, że zrobił się z niego
mężczyzna? – roześmiał się Abe.
209
– Tak, właśnie tak.
Izaak tak szybko rzucił się na brata, że ten nie miał czasu
zareagować. Przyzwyczaił się do niezgrabnego, łatwego do
opanowania dziecka. Nie zauważył, że to dziecko zdążyło
dorosnąć.
Kiedy Abe poczuł na twarzy pierwsze uderzenie, był
zaskoczony. Upadł na kamienną ścianę, z trudem chwytając
powietrze. Ale gdy się wyprostował, jego wściekłość
dorównywała wściekłości Izaaka. Zapomniał, że walczy z
bratem.
– Uważaj! – krzyknęła ostrzegawczo Nicole, kiedy Abe
rzucił się na Izaaka.
Nóż utkwił w nodze chłopca. Abe wyciągnął ostrze. Izaak
syknął i odskoczył w bok. Rana była zbyt głęboka, by od razu
krwawić. Chwycił brata za nadgarstek, zmuszając go do
uklęknięcia. Nóż upadł na ziemie. Izaak rzucił się jak kot. Abe
też próbował po niego sięgnąć, ale w tej samej chwili poczuł
ukłucie w ramię.
Odskoczył w bezpieczne miejsce obok drzwi i ręką ścisnął
ranę. Po chwili między palcami pojawiła się krew.
– Chcesz jej dla siebie? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
– To ją sobie bierz!
Odwrócił się i szybko zniknął za uchylonymi drzwiami.
Zatrzasnął je za sobą z hukiem. Po chwili Nicole i Izaak
usłyszeli szczęk zamykanego rygla.
Chłopiec pokuśtykał do drzwi i rzucił się na nie, próbując je
wyważyć. Rana zaczynała krwawić, powoli tracił przytomność.
– Izaak! – zawołała Nicole, widząc, że chłopak zamyka
oczy i opiera się o drzwi. – Rozetnij mi więzy, to będę mogła ci
pomóc. Izaak! – powtórzyła, gdy nie zareagował.
Półprzytomny z bólu zaczął iść ku niej i podniósł rękę do
sznurów, zaciśniętych wokół jej rąk.
– Przetnij je, Izaak – ponagliła, bo chłopiec zdawał się
zapominać, gdzie jest i co powinien zrobić.
210
Resztkami sił przeciął na wpół przegniłą linę i osunął się na
brudne klepisko. Uwolniona Nicole upadła na kolana,
podpierając się rękami. Szybko rozwiązała sznury wokół kostek.
Zakrwawiony nóż Abego leżał na podłodze. Nicole rozcięła
halkę, podarła ją na pasy. Potem przecięła nogawkę spodni, żeby
obejrzeć ranę. Była głęboka, ale czysta. Dziewczyna mocno
obwiązała udo, by powstrzymać krwawienie. Izaak był w szoku,
nic nie mówił, ani się nie poruszał. Opatrzywszy nogę, podała
mu wodę, lecz nie chciał pić.
Nagle poczuła się straszliwie zmęczona. Usiadła, oparła się
o ścianę i położyła sobie na kolanach głowę chłopca. Ten gest
najwyraźniej go uspokoił. Odgarnęła mu włosy z czoła, potem
oparła głowę o ścianę. Choć siedzieli zamknięci w kamiennej
piwnicy, bez jedzenia i picia, na opustoszałej wyspie, o której
nikt nie wiedział, Nicole po raz pierwszy od dwudziestu
czterech godzin poczuła się bezpieczna. Zasnęła.
14
Farma Simmonsów znajdowała się na uboczu, jakieś
dwadzieścia mil w górę rzeki od plantacji Armstrongów. Ziemia
była tam skalista, nieurodzajna. Dom niewiele różnił się od
chłopskiej chaty: nędzy, zaniedbany, z przeciekającym dachem.
Na podwórku, po twardej, zbitej ziemi biegały kurczęta, psy,
stado świń i liczne, na wpół ubrane dzieci.
Travis cumował żaglowiec do gnijącej śluzy, a Clay
zeskoczył na brzeg i ruszył w stronę zabudowań. Travis podążył
za nim. Dzieci, zajęte swoimi pracami, zmierzyły intruzów
mrocznym, obojętnym spojrzeniem. Choć takie małe, także były
bite. Ich życie upływało na ciężkiej pracy i wysłuchiwaniu
kazań ojca, który nieustannie groził im ogniem piekielnym i
wiecznym potępieniem.
– Eliaszu Simmons! – zawołał Clay, nie zwracając uwagi
na dzieci.
211
W progu stanął kościsty starzec.
– Czego tam? – spytał.
Wzrok miał nieprzytomny, jakby go właśnie przebudzono
ze snu. Spojrzał na jedno z dzieci, najwyżej czteroletnią
dziewczynkę, która trzymała kurczaka i z wysiłkiem
wyskubywała mu pierze.
– Ty, mała! – zwrócił się do córki. – Żeby mi nie zostało
na nim ani piórka, bo cię zamknę w drewutni.
Clayton z obrzydzeniem spojrzał na starucha.
– Chcę z tobą porozmawiać.
Stary powoli przytomniał, jego oczka zwęziły się, tak że
było widać tylko małe szparki.
– A więc tak! Bezbożnik przyszedł szukać zbawienia.
Musisz odpokutować za twe bezeceństwa.
Clay chwycił starucha za koszulę i podniósł go, tak że ten z
trudem dotykał ziemi.
– Nie potrzebuję twoich kazań. Gdzie moja żona?
– Twoja żona? – splunął mężczyzna. – Nierządnic nie
bierze się za żonę. To córka szatana i powinno się ją zgładzić.
Pięść Claya wylądowała na chudej, kościstej twarzy starca,
który uderzył głową o klamkę i wolno osunął na ziemię.
– Clay – mitygował Travis, kładąc dłoń na ramieniu
przyjaciela. – Z niego nic nie wyciągniesz. To wariat. Gdzie
wasza matka? – zwrócił się do dzieci.
Dzieci podniosły wzrok znad kurczaków i fasoli i wzruszyły
ramionami. Tak często były bite i karcone, że nawet widok
poturbowanego ojca nie zrobił na nich wrażenia.
– Tu jestem – rozległ się cichy głos za plecami mężczyzn.
Pani Simmons była jeszcze chudsza niż mąż. Oczy i
policzki miała zapadnięte.
– Dowiedzieliśmy się, że ostatnio widziano, jak moja
żona wsiadała na statek pani syna. Nie ma jej już od dwóch dni.
Pani Simmons ze znużeniem skinęła głową, tak jakby ta
wiadomość jej nie zdziwiła.
– Nie widziałam ani jej, ani nikogo obcego.
212
Pomasowała sobie plecy w krzyżu. Była w zaawansowanej
ciąży. Nawet nie próbowała twierdzić, że jej syn nie ma nic
wspólnego ze zniknięciem Nicole.
– Gdzie jest Abe? – spytał Wesley.
Pani Simmons wzruszyła ramionami. Jej wzrok pobiegł w
stronę męża, który powoli odzyskiwał przytomność. Sprawiała
takie wrażenie, jakby chciała uciec, nim mąż w pełni wróci do
siebie.
– Nie ma go już od dłuższego czasu.
– Nie wie pani, gdzie może być? A może on wie? Clay
ruchem głowy wskazał Eliasza.
– Abe nigdy się nie opowiada. On i Izaak wzięli statek i
gdzieś popłynęli. Często nie wracają tygodniami.
– Nie wie pani, dokąd popłynęli? – dopytywał się Clay.
Travis odciągnął go za ramię.
– Ona nie wie, stary pewnie też nie. Abe nikomu nie
opowiada o swoich planach. Lepiej roześlijmy ludzi, niech
jeżdżą od domu do domu i pytają, czy ktoś czegoś nie zauważył.
Clay skinął głową. Wiedział, że to ma sens, ale
poszukiwania potrwają tyle czasu. Za wszelką cenę usiłował nie
myśleć o Abem i Nicole. Abe nie był normalny, lata życia pod
bezwzględnymi rządami Eliasza zrobiły swoje. Clay odwrócił
się i ruszył w stronę statku. Rozsadzała go wściekłość, nie mógł
znieść własnej bezradności. Płonął żądzą zniszczenia, krwi, a tu
tylko gadanie, gadanie, gadanie.
Wes śladem Claya i Travisa kierował się w stronę statku.
Przystanął, kiedy spadł na niego grad kamyków.
– Psss... Tutaj!
Wes spojrzał na krzewy przy rzece. Po chwili wypatrzył w
nich drobną, dziecięcą figurkę. Kiedy się zbliżył, z krzaków
wynurzyła się dość ładna dziewczynka o olbrzymich, zielonych
oczach, ubrana w połataną, bawełnianą sukienczynę, fakt, że
czystszą niż u pozostałych dzieci Simmonsów.
– Chciałaś czegoś ode mnie?
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
213
– Pan jest jednym z tych bogaczy, tak? Tych, co to
mieszkają w tych wielkich domach nad rzeką?
Wes wiedział, że dla tego dziecka jest istnym krezusem.
Skinął głową. Rozejrzała się, żeby się upewnić, czy nikt ich nie
podsłuchuje.
– Chyba wiem, gdzie pojechał Abe – szepnęła.
Wes natychmiast przyklęknął obok dziewczynki.
– Gdzie?
– Mama ma kuzynkę, prawdziwą damę. Aż trudno w to
uwierzyć, co? Ta kuzynka przyjechała do Wirginii i Abe mówił,
że da nam pieniędzy. On, tata i Izaak pojechali na przyjęcie,
prawdziwe przyjęcie – szepnęła. – Nigdy
nie
byłam
na
przyjęciu.
– I co Abe powiedział? – spytał niecierpliwie Wes.
– Wrócił do domu i słyszałam, jak mówił Izaakowi, że
zabiorą jakąś damę, żeby ją schować. I wtedy kuzynka mamy da
nam trochę krów pana Armstronga.
– Claya? – upewnił się z niedowierzaniem Wes.
– Dokąd zabrali tę damę? Kto jest tą kuzynką twojej
matki?
– Abe powiedział tylko, że wie, gdzie zabrać damę i że
nawet Izaakowi nie powie, gdzie to jest.
– A ta kuzynka?
– Nie pamiętam, jak się nazywała. Mówił, że to ona jest
naprawdę żoną pana Armstronga, a ta mała to kłamczucha i chce
zabrać to, co się Abemu należy.
– Bianka – powiedział w zadumie Wes.
Od początku czuł, że musiała w tym maczać palce. Teraz
był tego pewien. Przez chwilę patrzył na dziewczynkę, wreszcie
uśmiechnął się do niej.
– Skarbie, gdybyś była starsza, chyba bym cię za to
ucałował. Masz – sięgnął do kieszeni i wyciągnął złotą
dwudziestodolarówkę. – Dała mi to matka. Teraz to należy do
ciebie.
214
Wcisnął dziecku do ręki kawałek złota. Dziewczynka
zacisnęła mocno palce i wpatrywała się w niego z otwartymi
ustami. Nikt nigdy niczego jej nie podarował. Do tej pory
słyszała tylko przekleństwa i dostawała razy. Czysty, pachnący
Wes wydał jej się aniołem z nieba.
– Ożeni się pan ze mną, jak dorosnę? – spytała bardzo
cicho.
– Całkiem niewykluczone – uśmiechnął się szeroko
Wesley.
Wstał i nagle serdecznie ucałował ją w policzek.
– Przyjdź do mnie, jak dorośniesz.
Odwrócił się szybko i poszedł do statku, gdzie Clay i Travis
niecierpliwie na niego czekali. Wiadomość, że Bianka była
zamieszana w całą sprawę i mogła wiedzieć, gdzie Abe
przetrzymuje Nicole, sprawiła, że Wes natychmiast zapomniał o
dziewczynce.
Ale ona stała w milczeniu, spoglądając za odpływającym
statkiem. Wszystkie trzynaście lat swego życia spędziła z dala
od ludzi, tylko z rodziną. Do tej pory zaznała wyłącznie
surowości matki i pokrzykiwań ojca. Nikt nigdy nie był dla niej
dobry, nigdy jej nie pocałował. Dotknęła policzka, w miejscu,
gdzie Wes dał jej całusa. Po chwili odwróciła się i ruszyła z
miejsca. Musi znaleźć kryjówkę, w której jej skarb będzie
bezpieczny.
Bianka zobaczyła, jak Clay pospiesznie zdąża do domu i
uśmiechnęła się do siebie. Spodziewała się, że Clay w pewnym
momencie odkryje, że miała udział w zniknięciu Nicole i była
przygotowana do rozmowy. Dopiła do końca czekoladę, dojadła
jabłko i delikatnie wytarła usta.
Siedziała w sypialni na górze i z uśmiechem rozglądała się
po pokoju. Przez ostatnie dwa miesiące bardzo się zmienił.
Wreszcie nabrał uroku. Wszędzie udrapowano różowe zasłonki
z tiulu, pojawiło się złocone łóżko. Nad kominkiem stały
215
porcelanowe figurki. Westchnęła. Oczywiście, wiele jeszcze
brakuje do doskonałości, ale już ona tym się zajmie.
Clay wpadł do sypialni. Już z daleka było słychać stukot
jego ciężkich butów o drewnianą podłogę. Bianka skrzywiła się
na brak ogłady Claya i zapamiętała, żeby w najbliższym czasie
zamówić więcej dywanów.
– Gdzie ona jest? – spytał obcesowo Clay.
– Z twego pytania wnoszę, że powinnam wiedzieć, o
czym mówisz.
Bianka rozcierała pulchne ramiona, myśląc o futrach, które
obstalowała na zimę.
Clay jednym susem znalazł się przy niej. Przyglądał jej się
spod zmrużonych powiek.
– Spróbuj mnie dotknąć, a nigdy jej nie znajdziesz.
Cofnął się.
– Obrzydliwość – parsknęła Bianka. – Tak się kulić na
samą myśl, że tej dziewce mogło by się coś stać.
– Mów natychmiast, gdzie ona jest, jeśli ci życie miłe.
– A jeśli tobie jej życie miłe, trzymaj się ode mnie z
daleka.
Clay zacisnął zęby.
– Czego chcesz? Dam ci połowę majątku, wszystkiego, co
mam.
– Połowę? Sądziłam, że wyżej ją cenisz.
– W takim razie wszystko. Przepiszę ci całą plantację.
Bianka z uśmiechem podeszła do okna i poprawiła zasłonkę,
pieszczotliwym ruchem gładząc różowy jedwab.
– Nie wiem, dlaczego wszyscy uważają mnie za idiotkę,
podczas gdy ja nią wcale nie jestem. Co się stanie, jeśli
przepiszesz mi plantację i odjedziesz z tą swoją kochaną
Francuzeczką?
Clay zacisnął pięści. Z trudem się powstrzymywał, żeby nie
udusić tej baby. Ale musiał wytrzymać. Nie zrobi nic, przez co
mógłby zaszkodzić Nicole.
216
– Powiem ci, co się stanie – ciągnęła Bianka. – Po roku
zbankrutuję. Wy, Amerykanie, budzicie we mnie wstręt. Służba
uważa się za równie dobrych jak państwo. Nie słucha moich
rozkazów. A potem, kiedy zbankrutuję, co się stanie? Mógłbyś
wrócić i odkupić całość za psie pieniądze. Ty miałbyś wszystko,
czego pragniesz, a ja? Ja nie miałabym niczego.
– A więc co jeszcze mam ci dać? – warknął Clay.
– Zastanawiam się, na ile naprawdę kochasz moją
służącą...
Clay wpatrywał się w nią bez słowa, zastanawiając się, jak
choć przez chwilę mógł sądzić,, że Bianka jest podobna do Beth.
– Twierdzisz, że chętnie oddałbyś za nią cały swój
majątek, ale czy dla jej ocalenia stać by cię było na coś więcej?
Pozwól, że ci wyjaśnię. Wiesz, jak sądzę, że mam tutaj
kuzynów. Oczywiście, nie pokazałabym się z nimi w
towarzystwie, ale trzeba przyznać, że są dość użyteczni. Nawet
bardzo. Ten Abe zgodził się na wszystko, co mu
zaproponowałam.
– Dokąd ją zabrał?
– Sądzisz, że tak od razu ci powiem? Po tym wszystkim,
co zrobiłeś? Upokorzyłeś mnie, wykorzystałeś. Mieszkam tu już
od miesięcy, czekając, cierpliwie czekając, podczas gdy ty
publicznie obłapiasz się z tą dziewką. Teraz ty sobie poczekasz.
O czym to ja mówiłam? Aha, o moich drogich krewniakach. W
zamian za kilka krów zgodzili się zrobić wszystko, co im
rozkażę, z morderstwem włącznie, co do tego nie ma
najmniejszych wątpliwości.
Clay cofnął się o krok. O morderstwie nie pomyślał. Bianka
uśmiechnęła się, widząc jego reakcję.
– Widzę, że zaczynasz rozumieć. A teraz powiem ci,
czego chcę. Chcę być panią tej plantacji. Chcę, żebyś ty nią
zarządzał, a ja będę korzystała z jej bogactw. Kiedy się pojawię
w towarzystwie, chcę by mnie traktowano z szacunkiem
należnym mężatce, a nie jak nikomu niepotrzebny grat, jak to
było na przyjęciu u Backesów. Chcę, żeby służba mnie słuchała.
217
Odwróciła się. Po chwili znowu spojrzała na Claya i podjęła
spokojnie.
– Słyszałeś coś o rewolucji francuskiej? Wszyscy
przypominają mi o krewniakach mojej byłej służącej. O ile
wiem, większość z nich zginęła. Lud we Francji nadal jest żądny
krwi, nada szuka arystokratów, żeby ich zgilotynować. –
Przerwała. – Tym razem Abe zabrał ją tylko na odległą wyspę
na jednej z licznych rzek Wirginii, ale następnym razem
zostanie wsadzona na statek do Francji. – Uśmiechnęła się. – I
nie myśl sobie, że pozbywając się Abego, pozbędziesz się
kłopotów. Abe ma wielu krewnych i wszyscy oni chętnie mi
pomogą. A żeby ci nie przyszły do głowy różne dziwne
pomysły, to spieszę powiadomić, że zostawiłam pewną sumkę i
instrukcje, aby, w razie gdyby mi się cokolwiek stało, odwieźć
Nicole do Francji.
Clay czuł się tak, jakby dostał kopniaka w brzuch. Cofnął
się o kolejny krok i opadł na krzesło. Gilotyna! Świeżo miał w
pamięci historię o obnoszonej przez motłoch ściętej głowie
dziadka Nicole. Pamiętał, jak Nicole tuliła się do niego,
przerażona tym, co widziała i przeżyła. Nie dopuści, żeby
wróciła do tego piekła.
Uniósł głowę. Znajdzie dla niej schronienie, nieustannie
będzie jej pilnował, ani na chwilę nie spuści z oczu. Wiedział
jednak, że to nic by nie dało. U Backesów zostawił ją samą
tylko na dwie godziny. Musiałaby żyć jak więzień. A potem
wystarczyłaby chwila nieuwagi i...
I co? Śmierć? Terror gorszy od tego, który już przeżyła?
Nie zrobi niczego, co by ją wystawiło na takie
niebezpieczeństwo.
– Dam ci dość pieniędzy, żebyś miała odpowiednio duży
posag – próbował się targować. – Z posagiem na pewno
znajdziesz w Anglii męża.
– Widać, że w ogóle nie znasz kobiet – prychnęła. –
W
Anglii byłabym zhańbiona. Wszyscy mężczyźni mówiliby, że
wolałeś mi zapłacić, byle się mnie pozbyć. Oczywiście, że
218
znalazłabym męża, ale on by się ze mnie wyśmiewał, wystawiał
mnie na pośmiewisko. Coś więcej mi się należy od życia.
Clay wstał, wywracając krzesło.
– A co byś zdobyła, poślubiając mnie? Wiesz, że mogę
cię tylko nienawidzić. Chciałabyś tego?
– Każda kobieta wolałaby, żeby ją nienawidzono, niż
żeby z niej szydzono. W nienawiści jest bowiem zawsze element
szacunku i poważania. Zresztą moim zdaniem stanowilibyśmy
świetną parę. Kierowałabym gospodarstwem, pełniłabym
honory domu, wydawała wspaniałe przyjęcia. Byłabym idealną
żoną. Zaś ty nigdy nie musiałbyś się lękać, że będę ci urządzać
sceny zazdrości. Wystarczyłoby mi, żebyś dobrze zarządzał
plantacją, w pozostałych sprawach dawałabym ci wolną rękę,
także jeśli chodzi o kobiety. – Wzdrygnęła się.
– Tak długo, jak długo trzymałbyś się z dala ode mnie.
– Mogę cię zapewnić, że o to możesz być całkowicie
spokojna. Za nic bym cię nie dotknął.
– Jeśli sądziłeś, że mnie urazisz, byłeś w błędzie –
stwierdziła z uśmiechem. – Nie życzę sobie, by jakikolwiek
mężczyzna mnie dotykał.
– A co z Nicole?
– Oczywiście, musielibyśmy kiedyś się nad tym
zastanowić. Jeśli się ze mną ożenisz, nic jej nie grozi. Może
nawet zostać we młynie i możesz ja odwiedzać, by zaspokajać
swoje... hmmm... przyziemne potrzeby. Jestem przekonana, że
obojgu wam będzie to sprawiać ogromną przyjemność.
– Jaką mam gwarancję, że po naszym ślubie któryś z
twoich kuzynów nie pojawi się u niej w środku nocy z bronią w
ręku?
Bianka na chwilę się zamyśliła.
– Obawiam się, że niczego nie mogę ci zagwarantować.
Może w ten sposób... wiedząc, że nigdy nie będziesz o nią do
końca spokojny... zyskam pewność, że dotrzymasz umowy.
Clay stał bez ruchu. Żadnych gwarancji. Życie jego
ukochanej będzie zależeć wyłącznie od humorów tej pazernej,
219
samolubnej suki. Ale czy ma wybór? Mógłby odrzucić żądania
Bianki i nie rozwodzić się z Nicole, ale wtedy cały czas żyłby w
strachu o nią. Czyżby kochał ją tak egoistycznie, by ryzykować
jej życie dla kilku miesięcy rozkoszy? W końcu to nie jemu
grozi niebezpieczeństwo, ale życiu Nicole. Przez chwilę myślał,
by najpierw się z nią porozumieć, ale wiedział, że podjęłaby
każde ryzyko, byle z nim zostać. Czyżby jego miłość była tak
słaba, by nie mógł się dla niej poświęcić?
– Wiesz, gdzie ona jest?
– Mam mapę. – Bianka uśmiechnęła się. Wiedziała, że
zwyciężyła. – Zanim ci ją dam, chcę żebyś się zgodził na
wszystkie postawione przeze mnie warunki.
Clay z trudem przełknął ślinę.
– Małżeństwa nie będzie można unieważnić, dopóki nie
przyjedzie lekarz i nie potwierdzi, że zawarto je pod
przymusem. Do jego powrotu z Anglii niewiele da się zrobić.
– Muszę się z tym zgodzić. Ale spodziewam się, że
natychmiast po jego powrocie tamto małżeństwo zostanie
unieważnione i będziemy mogli się pobrać. Gdyby sprawa choć
trochę zaczęła się przeciągać, Nicole zniknie. Czy to jasne?
– Jak słońce. Jaśniej nie dało się tego powiedzieć. Daj mi
tę mapę.
Bianka podeszła do sekretarzyka i z jednej z porcelanowych
figurek wyjęła zwitek papieru.
– Rysunek jest dość niewyraźny, ale chyba da się
odczytać. – Uśmiechnęła się. – Drogi Abe jest z Nicole już od
dwóch dni, przypuszczam, że dotrzecie na miejsce dopiero jutro
rano. Wspominał, że ma zamiar się z nią zabawić. Jestem
przekonana, że miał i będzie jeszcze miał na to mnóstwo czasu.
Oczywiście, dziewczyna jest chyba do tego przyzwyczajona,
prawda? A właśnie, czy nie zastanowiło cię, czemu tak ochoczo
poszła z Abem? Dlaczego nie krzyczała? Przecież w pobliżu
śluzy kręcili się ludzie. Na pewno ktoś by ją usłyszał.
Clay ruszył w jej stronę, ale się powstrzymał. Bał się, że
jeśli jej dotknie, straci nad sobą panowanie i zabije tę babę. Co
220
prawda nie miałby z tego powodu wyrzutów sumienia, wiedział
jednak, że ona nawet zza grobu potrafiłaby się zemścić.
Wyszedł z pokoju, mocno ściskając w dłoni mapę.
Bianka stała w oknie i przyglądała się, jak Clay pospiesznie
idzie do śluzy. Wygrała! Już ona im pokaże! Jeszcze się
przekonają! Wszyscy! Ojciec śmiał się z niej, kiedy się
pakowała przed podróżą do Ameryki. Mówił, że Clay niezbyt
się zmartwi, kiedy się przekona, z jaką śliczną, zgrabniutką
Francuzeczką się ożenił. Uważał całą tę historię za tak zabawną,
że opowiedział ją co najmniej dwudziestu znajomym. To było
jeszcze przed jej wyjazdem z Anglii. Ilu osobom zdążył ją
zrelacjonować do tej pory?
Bianka wysunęła szczękę. Wiedziała, co wszyscy mówili za
jej plecami. Twierdzili, że jest taka sama jak matka, która
wpuszczała do swojego łóżka każdego chętnego. Bianka, jako
mała dziewczynka, słuchając odgłosów dobiegających z sypialni
matki, poprzysięgła sobie, że nigdy nie pozwoli, by jakiś
mężczyzną ją skalał i swoimi łapczywymi, szorstkimi łapskami
dotykał jej delikatnego ciała.
Kiedy oświadczyła, że jedzie do Ameryki, ojciec stwierdził,
że jest dokładnie taka sama jak matka, że pcha się temu
prymitywnemu, nieokrzesanemu Amerykaninowi do łóżka. Jak
może teraz wrócić do Anglii, spędziwszy kilka miesięcy u
Claya? Bez obrączki, ale z mnóstwem pieniędzy – tak samo jak
przed wielu laty jej matka ze swoich długich wojaży. Choć od
Anglii dzieliło ją wiele tysięcy mil, słyszała te prychnięcia i
widziała uśmieszki znajomych, którzy snuliby domysły, w jaki
sposób zdobyła swoje pieniądze.
Nie! – tupnęła. – Musi zostać panią na Arundel Hall! I to za
wszelką cenę. A potem – uśmiechnęła się na myśl o tym –
zaprosi tu ojca. Niech zobaczy jej bogactwo, jej męża i ich
osobne sypialnie. Wtedy ona udowodni, że nie jest taka jak jej
matka. Tak – znowu się uśmiechnęła. – Już ona im pokaże.
221
I jak, powiedziała? – spytał Wes, kiedy Clay wszedł na
statek.
– Powiedziała – odparł głucho Clay.
– Co za suka! A ciebie powinno się wysmagać, za to żeś
ją tu w ogóle ściągnął. I pomyśleć, że niewiele brakowało, a byś
się z nią ożenił! Mam nadzieję, że kiedy już wrócimy i upewnisz
się, że Nicole nic nie grozi, pierwszą rzeczą, jaką zrobisz będzie
wsadzenie tego tłustego babiszona na statek i wysłanie go na
koniec świata.
Clay stał bez słowa, wpatrując się w rzekę. Nic nie
odpowiedział na tyradę Wesleya. Bo i cóż miał powiedzieć? Że
najprawdopodobniej jednak ożeni się z Bianką?
– Clay? – spytał niespokojnie Travis. – Co ci jest?
Czyżbyś się bał, że twojej żonie coś się stało?
Clay odwrócił się do niego. Travis zmarszczył się, widząc
twarz przyjaciela.
– A jak byś się czuł, gdybyś właśnie sprzedał duszę
diabłu? – odparł cicho Clay.
Izaak obgryzł starannie królika i skończył pieczone jabłka.
Odłożył patelnię, usiadł na trawie, opierając się o ścianę i
wyciągając obolałą nogę. Rana, owinięta mocno bandażami
zrobionymi z halki Nicole, swędziała, lecz chłopiec przymknął
oczy i z uśmiechem wygrzewał się na słońcu. W powietrzu
unosił się smród, w wodzie aż roiło się od jadowitych węży,
praktycznie nie było szansy ocalenia, ale Izaak nie chciał stąd
uciekać. W ciągu ostatnich dwóch dni jadł lepiej niż
kiedykolwiek w domu, choć Nicole miała do dyspozycji tylko
jedną patelnię. Mógł odpoczywać – kolejna rzecz, której nigdy
przedtem nie zaznał.
Słysząc znajomy szelest sukni, uśmiechnął się jeszcze
szerzej. Otworzył oczy i pomachał do Nicole. Oddarła koronkę
od halki, a następnie zrobiła z niej małe kokardki, którymi
związała suknię, tam gdzie ją rozciął Abe. Izaak nie mógł się
dość nadziwić. Do tej pory zawsze uważał, że te bogate kobiety
222
do niczego się nie nadają. Jednak kiedy walczył z Abem na
noże, Nicole nie okazała śladu paniki, a potem opatrzyła mu
ranę, żeby się nie wykrwawił, po czym spokojnie położyła się
spać.
Rano okazało się, że drzwi wiszą na skórzanych zawiasach.
Nicole wzięła jego nożyk i zaczęła przecinać grubą skórę,
podczas gdy on plecami podpierał drzwi. Później z całej siły na
nie naparli; uchyliły się na tyle, że można się było przez nie
przecisnąć. A kiedy odpoczywał, Nicole z tasiemki od halki
zrobiła wnyki, w które złapała królika. Skąd ona to wszystko
wiedziała? Nicole roześmiała się i powiedziała, że nauczyła się
tego od dziadka.
– Lepiej się czujesz? – spytała teraz, uśmiechając się do
niego. Gęste, rozpuszczone włosy sięgały jej aż do pasa.
– Tak. Tyle, że brak mi towarzystwa. Posiedzisz przy
mnie?
Z uśmiechem usiadła obok chłopca.
– Dlaczego się nie boisz? – spytał Izaak. – Każda inna
umarłaby tu ze strachu.
Nicole na moment się zamyśliła.
– Sądzę, że to wszystko jest względne. Bywałam w
sytuacjach, kiedy bardzo, bardzo się bałam. W porównaniu z
nimi to miejsce wydaje się bezpieczne. Mamy jedzenie, picie,
nie marzniemy, twoja noga się goi, jakoś się stąd wydostaniemy.
– Jesteś pewna? A widziałaś, co pływa w tej wodzie?
– Nie boję się węży – odparła z uśmiechem. – Tylko
ludzie mogą naprawdę skrzywdzić.
Izaaka znowu ogarnęły wyrzuty sumienia. Nicole ani razu
nie spytała, dlaczego on i Abe ją porwali. A przecież mogła, a
może nawet powinna, dać mu się wykrwawić na śmierć.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – spytała.
– Co będzie, kiedy wrócimy?
Nicole poczuła nagłą radość.
Clay – pomyślała. – Oddam młyn komu innemu i razem z
bliźniętami znowu zamieszkam w Arundel Hall. Jak dawniej
223
będziemy tam razem z Clayem, tyle że tym razem Bianka już
nas nie rozdzieli.
Potem jej myśli wróciły do Izaaka.
– Przypuszczam, że nie chcesz wracać do domu, prawda?
Może być pracował u mnie we młynie? Jestem pewna, że
znajdzie się tam dla ciebie zajęcie.
Izaak mienił się na twarzy.
– Jak możesz dać mi pracę po tym wszystkim, co ci
zrobiłem? – wyszeptał.
– Ocaliłeś mi życie.
– Ale to ja cię tu przywiodłem! Gdyby nie ja, nigdy byś
się nie znalazła w tej sytuacji!
– Doskonale wiesz, że to nieprawda. Gdybyś się nie
zgodził jechać z Abem, znalazłby kogoś innego, albo zrobił to
sam. I co by się wtedy ze mną stało? – Położyła mu dłoń na
ramieniu. – Jestem twoją dłużniczką. Choć w ten sposób mogę
spróbować ci się odwdzięczyć.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią bez słowa.
– Jesteś damą, najprawdziwszą damą. Myślę, że od kiedy
cię poznałem, moje życie stało się lepsze.
Roześmiała się, promienie słońca tańczyły w jej włosach.
– A pan, łaskawy panie, umiałby się znaleźć nawet na
najwytworniejszym dworze. Jestem pod wrażeniem pańskiej
galanterii.
Uśmiechnął się do niej, szczęśliwy jak nigdy. Nagłe Nicole
zerwała się na nogi.
– Co to?
Izaak siedział bez ruchu, nasłuchując.
– Daj mi nóż – szepnął – i schowaj się gdzieś. Ukryj się w
tych mokradłach, tam nikt cię nie znajdzie. I nie ruszaj się
stamtąd, dopóki niebezpieczeństwo nie minie.
Nicole uśmiechnęła się z rozczuleniem. Nie miała
najmniejszego zamiaru zostawiać tego rannego dziecka na łasce
owych poruszających się cicho gości. A już zupełnie nie miała
224
ochoty siedzieć na mokradłach. Podała Izaakowi nóż. Ale kiedy
chciała mu pomóc wstać, odepchnął ją niecierpliwie.
– Idź już!
Nicole schowała się wśród wikliny, która rosła na skraju
wyspy i wolno ruszyła w stronę, skąd ktoś cicho się skradał.
Najpierw zobaczyła Travisa, nikt inny nie mógł mieć takich
barów. Łzy przysłoniły jej oczy. Szybko je otarła i przyglądała
się odchodzącemu mężczyźnie.
Nie słyszała Claya, ale natychmiast wyczuła jego obecność.
Obróciła się gwałtownie i stała jak skamieniała.
Bez słowa otworzył ramiona.
Rzuciła się w nie, wtuliła twarz w jego szyję, przywarła do
niego mocno. Na policzku czuła dotyk jego skóry i wiedziała, że
nie tylko jej oczy są wilgotne.
Nie wypuszczając jej z objęć, Clay ujął Nicole pod brodę.
– Nic ci nie jest? – wyszeptał.
Pokręciła głową nie odrywając od niego spojrzenia. Coś
było źle, bardzo źle. Czuła to wyraźnie.
Znowu ją do siebie przygarnął.
– Myślałem, że oszaleję. Drugi raz bym czegoś takiego
nie zniósł.
– Nie będziesz musiał – uśmiechnęła się, odprężając się i
rozkoszując ciepłem i siłą jego ciała. – Wszystkiemu winna
moja naiwność. Nie będę już taka nierozważna.
– Następnym razem nie będziesz miała wyboru.
– Clay, co masz na myśli, mówić „następnym razem”?
Usiłowała się wyrwać. Odchylił jej głowę i zaczął całować.
Czując dotyk jego warg na swoich ustach, Nicole natychmiast
przestała myśleć. Tak dawno już nie byli razem.
Nagle za jej plecami rozległo się chrząknięcie. Clay uniósł
głowę i zobaczył przed sobą Travisa i Wesleya.
– Widzę, że ją znalazłeś – odezwał się Wes, uśmiechając
się szeroko. – Przykro mi, że wam przerywam, ale to naprawdę
obrzydliwe miejsce, więc chcielibyśmy jak najszybciej stąd się
wyrwać.
225
Clay spoważniał, na jego czole pojawiła się zmarszczka.
– A co z nim? – spytał Travis z obrzydzeniem, pokazując
Izaaka, który nieprzytomny leżał w błocie. Bandaże na jego
nodze zaczynały się czerwienić od krwi. Na szczęce, w miejscu,
gdzie wylądowała pięść Travisa, pojawiła się opuchlizna.
– Izaak! – zawołała Nicole, wyrywając się Clayowi. W
jednej chwili znalazła się obok chłopca. – Jak mogłeś? –
zwróciła się z wyrzutem do Travisa. – Przecież on ocalił mi
życie! Nie pomyślałeś, skąd ta rana na jego nodze? Gdyby to on
mnie porwał, uciekłabym mu w ciągu pięciu minut.
Travis przyglądał się jej z rozbawieniem.
– Obawiam się, że nie miałem czasu na myślenie.
Wyszedłem zza rogu, a on rzucił się na mnie z nożem. – W jego
oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. – Przypuszczam, że
powinienem był się cofnąć i jeszcze raz wszystko dokładnie
przemyśleć.
– Przepraszam. Chyba jestem trochę podenerwowana.
Zaczęła rozwijać opatrunek na nodze chłopca.
– Clay, daj mi swoją koszulę. Potrzebuję świeżych
bandaży.
Kiedy się odwróciła, zobaczyła trzech rozebranych do pasa
mężczyzn, podających jej trzy koszule.
– Dziękuję wam – szepnęła, mrugając oczami, żeby
odpędzić łzy.
Jak dobrze będzie znowu wrócić do domu.
15
Nicole przerwała robotę i siedziała nieruchomo z. igła w
ręku, po raz setny wyglądając przez okno. Nie musiała
powstrzymywać łez, bo wszystkie już wypłakała. Mijały dwa
miesiące, odkąd ostatni raz widziała Claya. Przez pierwszy
miesiąc chodziła oszołomiona, zdziwiona, niepewna. Potem
226
płakała. A teraz była jak otępiała. Wyrwano jej serce, a ona
powoli się z tym oswajała.
Po powrocie z wyspy Clay odwiózł ją do młyna. W czasie
całej tej długiej podróży ani na chwilę nie wypuścił jej z objęć,
ściskając tak mocno, że czasem brakowało jej tchu. Nie
protestowała. Pragnęła bowiem tylko czuć go blisko siebie.
Kiedy dopłynęli do śluzy, Clay powiedział Travisowi, żeby
najpierw się zatrzymał przy młynie. Nicole spojrzała zdziwiona.
Sądziła bowiem, że popłyną od razu do domu. Clay uścisnął ją
mocno, niemal rozpaczliwie, potem gwałtownie ją wypuścił,
wskoczył z powrotem na pokład i odpłynął, nie oglądając się za
siebie.
Przez wiele dni Nicole wyglądała Claya, a kiedy się nie
pojawiał, wynajdowała dla niego kolejne usprawiedliwienia.
Wiedziała, że Bianka nadal mieszka we dworze. Może Clay nie
może znaleźć statku do Anglii?
Minął miesiąc bez żadnej wiadomości. Wtedy zaczęła
płakać. Przeklinała go i przebaczała, rozumiała go i znowu
przeklinała. Czyżby kłamał, kiedy mówił, że ją kocha? Czyżby
Bianka miała nad nim większą władzę, niż Nicole sądziła? Była
zbyt wściekła, żeby myśleć logicznie.
– Nicole – odezwała się cicho Janie; od jakiegoś czasu we
młynie mówiono niemal wyłącznie szeptem – może byś poszła z
dziećmi uciąć ostrokrzewu? Zanosi się na śnieg. Zaraz
przyjedzie Wes, przyozdobimy dom na święta.
Nicole posłusznie wstała, choć jej nastrój trudno by nazwać
świątecznym.
– Nie pozwolę ci tknąć wschodniego skrzydła – oznajmił
twardo Clay.
Bianka prychnęła z niesmakiem.
– Ten dom jest za mały! W Anglii nawet stróż ma
większą chatę!
– W takim razie może byś wróciła do Anglii?
227
– Nie będę znosić twoich obelg, rozumiesz? Czyżbyś
zapomniał o moich krewniakach?
– Trudno żebym zapomniał, skoro co chwilę o nich
wspominasz. A teraz muszę wracać do moich zajęć. Wynoś się
stąd!
Popatrzył na nią znad księgi rachunkowej. Bianka uniosła
dumnie podbródek i wymaszerowała z gabinetu.
Kiedy zniknęła za drzwiami, Clay nalał sobie drinka. Miał
już jej serdecznie dość. W życiu nie widział równie leniwego
stworzenia. Chodziła wściekła, bo służba jej nie słuchała.
Początkowo Clay bez przekonania usiłował zmusić służących do
posłuszeństwa, ale szybko dał sobie spokój. Wystarczy, że jego
życie zamieniło się w koszmar, po co jeszcze innych
unieszczęśliwiać?
Wyszedł z domu i podążył w stronę stajni. Spędził z tą suką
już dwa miesiące. Codziennie usiłował się utwierdzić w
przekonaniu o własnej szlachetności, powtarzał sobie, że w ten
sposób odsuwa od Nicole groźbę śmierci. Ale wystarczy już
tego umartwienia. Teraz, kiedy miał więcej czasu, żeby się nad
tym zastanowić, znalazł rozwiązanie. On i Nicole uciekną z
Wirginii. Któregoś dnia wyjadą tak, żeby przez jakiś czas nie
zauważono ich nieobecności, i ruszą na zachód. Nad Missisipi
powstają nowe gospodarstwa. Chciałby obejrzeć tę rzekę.
W jednym Bianka się nie myliła: sama w ciągu niecałego
roku zbankrutuje. Umówiłby się z Travisem, żeby kupił
majątek, kiedy Bianka wystawi go na licytację. Travis i Wes
znaleźliby sposób odesłania jej stąd tak daleko, żeby ta
zapasiona suka nie mogła zrobić krzywdy Nicole.
Clay zatrzymał konia nad skrajem rzeki. Z komina domu
Nicole unosił się dym. Początkowo Clay trzymał się od niej z
daleka, bo widok ukochanej kobiety sprawiał mu zbyt wiele
bólu. Jednak ostatnio dość często stawał na zboczu i
obserwował, co się dzieje po drugiej stronie rzeki. Jak bardzo
pragnął wtedy pójść po Nicole, porozmawiać z nią! Ale nie
228
mógł tego zrobić, dopóki nie będzie miał planu. Teraz już go
ma.
Z nieba zaczęły padać duże, grube płatki śniegu. Clay stał
zapatrzony, kiedy nagle usłyszał stukanie młotka. Na szczycie
młyna stał ktoś, przybijając obluzowany gont.
Clay z uśmiechem zsiadł z konia, klepnął go w zgrabny,
czarny zad i przyglądał się, jak wierzchowiec biegnie w stronę
stajni. Potem wsiadł do łódki i przepłynął na drugi brzeg.
Ze skrzynki z narzędziami, która stała przy drabinie, wziął
drugi młotek i wspiął się na dach. Wesley spojrzał zaskoczony,
uśmiechnął się i bez słowa podał mu garść gwoździ. Clay
szybko ułożył wszystkie łebkami w jedną stronę i zaczął
przybijać jeden po drugim, przytrzymując je lewą ręką. Po
kłótni z Bianką fizyczny wysiłek dobrze mu robił.
Zapadał zmrok, kiedy obaj mężczyźni, spoceni i zmęczeni,
ale uśmiechnięci, zeszli z drabiny. Weszli do ciepłego młyna,
gdzie czekała na nich balia gorącej wody. Śnieg padał coraz
gęstszy.
– Dawnośmy cię tu nie widzieli – powiedział Wes z
naganą.
Clay bez słowa zdjął koszulę i zaczął się myć.
– Janie mówiła, że Nicole od tygodni płacze w poduszkę
– ciągnął Wes. – Ale może ciebie to nie obchodzi. W końcu
ciebie pewnie grzeje ta zapasiona imitacja Beth.
Clay zmierzył przyjaciela wzrokiem.
– Zbyt pospiesznie ferujesz wyroki.
– Więc może byś mi wytłumaczył, o co tu chodzi?
Clay spokojnie się wycierał.
– Znamy się od dziecka. Czym zasłużyłem na taką
wrogość? Co takiego zrobiłem?
– Co takiego zrobiłeś? Niech cię licho, Clay! Nicole to
piękna kobieta! A w dodatku, kochana...
– Nie musisz mi tego tłumaczyć – przerwał Clay. –
Myślisz, że z własnej woli jej unikam? Nigdy ci nie przyszło do
229
głowy, że zaistniały okoliczności, na które nie mam już żadnego
wpływu?
Wes przez chwilę stał bez ruchu. Źle zrobił, nie ufając
przyjacielowi. Położył mu rękę na ramieniu.
– Zajrzysz do domu? Nicole obiecała, że usmaży pączki.
A i bliźnięta się ucieszą na twój widok.
– Widzę, że nieźle się tu zadomowiłeś – stwierdził zimno
Clay.
– O, to już brzmi lepiej. Skoro ty nie chciałeś się nią
zająć, ktoś musiał cię wyręczyć.
Clay odwrócił się i wyszedł z młyna, ruszając w stronę
domu Nicole. Nie był w środku, od kiedy się tam sprowadziła.
Już stojąc pod drzwiami, poczuł bijące stamtąd ciepło. I nie
chodziło tylko o ciepło ognia, który płonął w wielkim kominku,
ale o coś nieuchwytnego, co czuło się nie tyle na skórze, co w
sercu.
Zimowe słońce zaglądało przez lśniące, czyste szyby.
Mieszkanie było bardzo skromnie umeblowane, większość
wyposażenia stanowiły meble, które jakiś czas temu tu przysłał.
Talerze, które stały w szafce obok paleniska, były
wyszczerbione, z różnych kompletów, brakowało garnków.
A mimo to Clay bez wahania zamieniłby swój bogaty dom
na to skromne domostwo. Janie stała pochylona nad żelaznym
garnkiem z wrzącym tłuszczem i przewracała wypływające na
na wierzch pączki. Przy niej czatowały bliźnięta, tak
zaaferowane, że nie zauważyły stojących za ich plecami
mężczyzn.
– Mandy – odezwała się Janie – poczekaj, aż przestygną,
inaczej poparzysz sobie buzię.
Mandy zachichotała, złapała świeżo usmażonego pączka i
odgryzła kęs. W oczach zalśniły jej łzy, ale zacisnęła zęby i nie
okazała bólu.
– Uparta tak samo jak jej stryj – stwierdziła z niesmakiem
Janie.
Clay parsknął śmiechem. Janie gwałtownie się obróciła.
230
– Uważaj, kiedy o kimś mówisz, bo może cię usłyszeć.
– Stryj
Clay!
–
zawołały
dzieci,
nim
zdążyła
odpowiedzieć.
Rzuciły mu się w ramiona. Clay złapał każde pod pachę i
obracał. Kiedy je uniósł, objęły go za szyję.
– Dlaczego nie przychodziłeś? Chcesz zobaczyć mojego
szczeniaczka? Chcesz pączka? Są dobre, ale bardzo gorące.
Clay roześmiał się i mocno przytulił dzieci.
– Tęskniliście za mną?
– Tak, bardzo. Nicole mówiła, że musimy poczekać, aż
sam przyjdziesz, i że nie możemy pierwsi do ciebie iść.
– Czy ta gruba pani ciągle jeszcze tam mieszka?
– Alex – odezwała się Nicole, stając na schodach gdzie
się podziało twoje dobre wychowanie?
Wolno szła w stronę Claya. Serce waliło jej jak młotem.
Była przerażona, że jego obecność tak nią wstrząsnęła.
Widocznie bardzo mało dla niego znaczyła, skoro tak łatwo
potrafił ją porzucić.
– Spocznij, proszę – zwróciła się do niego oficjalnie.
– Taaa, Clay – uśmiechnął się Wes. – Usiądź wygodnie.
Jak myślisz, Janie, pączki już wystygły?
– Prawie – odparła, stawiając talerz na stole. – Gdzieżeś
ty się podziewał, ty przeklęty, niewdzięczny... – syknęła,
szukając wystarczająco mocnego słowa, które by ogarnęło
bezmiar jego win. – Jeszcze raz ją skrzywdzisz, a pożałujesz.
Clay uśmiechnął się do niej, potem chwycił jej twarde,
spracowane dłonie i ucałował.
– Wspaniała z ciebie obrończyni, Janie. Gdybym cię nie
znał, to bym się przestraszył.
– Może powinieneś – warknęła, ale w jej oczach tańczyły
wesołe iskierki.
Nicole stała odwrócona plecami, spokojnie nalewając
ajerkoniak. Drżącymi dłońmi postawiła naczynie przed Clayem.
Nie spuszczając z niej wzroku, uniósł kubek do ust.
– Ajerkoniak – powiedział. – Zawsze piłem to w święta.
231
– Bo to są święta! – roześmiały się dzieci.
Clay rozejrzał się. Dostrzegł wreszcie gałązki świerku i
ostrokrzewu nad kominkiem. Zapomniał o świętach. Ostatnie,
koszmarne miesiące spędzone na słownych utarczkach z Bianką
odpływały w zapomnienie.
– Nicole piecze jutro indyka. Zaprosiła wuja Wesleya i
wujka Travisa – powiedziały bliźnięta.
– Jak sądzisz, znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego
gościa? – spytał Clay, patrząc na Wesa.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– To zależy od Nicole.
Clay wpatrywał się w żonę, czekając na jej odpowiedź.
Nicole ogarnęła wściekłość. Wykorzystywał ją! Najpierw wziął
ją do łóżka, zapewniał, że kocha, a potem wyrzucił jak zbędny
bagaż. Miesiącami się nie odzywał, a teraz jak gdyby nigdy nic
przychodzi do niej i co? Może się spodziewa, że będzie go po
rękach całować? Wyprostowała się i odwróciła do niego
plecami.
– Oczywiście, oboje z Bianką jesteście mile widziani.
Jestem przekonana, że chętnie przyjdzie świętować razem z
nami.
Widząc
zmarszczkę
na
czole
przyjaciela
Wesley
powstrzymał parsknięcie.
– Bianka nie potrafiłaby... – zaczął Clay.
– Nalegam – upierała się Nicole. – Czy muszę mówić, że
bez niej możesz nie przychodzić?
Nagle Clay nie mógł już dłużej wytrzymać atmosfery tego
miejsca. Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, jaki sielski
obrazek tworzą: Wesley rozparty w krześle i palący fajkę, którą
wziął znad kominka, dzieci objadające się pączkami. Na samą
wzmiankę o Biance przypomniał sobie, jak okropny jest teraz
jego dom.
– Nicole, mogę z tobą porozmawiać? – spytał, wstając.
232
– Nie – odparła zdecydowanie. – Jeszcze nie teraz. Skłonił
się i opuścił ciepły, przytulny dom. Bianka czekała na niego w
Arundel Hall.
– A więc tak! Widzę, że długo bez niej nie wytrzymałeś.
Minął ją bez słowa.
– Stajenny przyszedł tutaj, żeby spytać, gdzie jesteś. Bał się,
czy ci się coś nie stało, bo koń wrócił sam. Ci ludzie wiecznie
się o was niepokoją, to o ciebie... to o nią. A ja nikogo nie
obchodzę!
– Wystarczająco się o siebie troszczysz. Czy wiesz, że
jutro są święta?
– Oczywiście! Kazałem służbie przygotować bardziej
wykwintny posiłek. Ale oczywiście, o ile znam tę hołotę, i nie
zrobi niczego, jeśli ty tego nie załatwisz.
– Jedzenie! Tylko to ci w głowie! – Gwałtownie nachylił
się i zaczął nią potrząsać. – A więc dobrze, stanie się wedle
twego życzenia. Jutro idziemy do Nicole na kolację.
Może kiedy Nicole zobaczy ich razem, pojmie, jak bardzo
jest nieszczęśliwy? A poza tym tak bardzo pragnął spędzić z nią
choć jeden dzień, że był gotów narzucić pozostałym gościom
towarzystwo Bianki. Zresztą, może Bianka zajmie się jedzeniem
i będzie siedzieć cicho?
Bezskutecznie próbowała mu się wyrwać. Jego bliskość
napawała ją obrzydzeniem.
– Nigdzie nie pójdę!
– W takim razie każę, żeby jutro przez cały dzień nie
podawano żadnego jedzenia.
– Nie zrobisz tego – szepnęła przerażona.
Odepchnął ją od siebie, aż poleciała na ścianę.
– Niedobrze mi się robi, kiedy na ciebie patrzę. Pójdziesz,
choćbym miał cię tam zanieść. – Zmierzył ją wzrokiem. –
Oczywiście, o ile bym cię udźwignął. Boże, jak cudownie
będzie się ciebie pozbyć.
Urwał przerażony swoimi słowami. Odwrócił się i poszedł
do biblioteki. Zatrzasnął za sobą drzwi.
233
Bianka przez chwilę stała bez ruchu, wpatrując się w drzwi.
Co miał na myśli, mówiąc o pozbyciu się jej?
Obróciła się i wolno poszła po schodach na górę. Nic się nie
układało zgodnie z planem. Wkrótce po tym jak dała Clayowi
mapę, zgłosił się Abe. Miał zakrwawione ramię, o mało co nie
zemdlała. Zażądał pieniędzy, żeby uciec z Wirginii i schronić
się przed zemstą Claya. Musiała się włamać do szkatułki w
bibliotece i wyciągnąć stamtąd kilka sztuk srebra.
Kazała Abemu kręcić się w pobliżu, żeby był w zasięgu
ręki, gdyby znowu go potrzebowała. Ale ten odrażający typ
roześmiał jej się prosto w twarz. Obwiązał sobie ranę i
oświadczył, że przez nią, Biankę, stracił rodzinę i dziedzictwo.
Potem w bardzo niegrzeczny sposób powiedział, co może zrobić
ze swoimi przyszłymi potrzebami.
Teraz została zupełnie sama. Straszyła Claya innymi
krewniakami, ale to były czcze pogróżki. Gdyby rzeczywiście
postanowił ją wysłać z powrotem do Anglii, nikt by nie porwał
w odwecie Nicole. W ogóle nic by się nie stało. Ona, Bianka,
zostałaby porzucona i nikt, nikt na całym świecie by się tym nie
przejął.
Zamknęła za sobą drzwi od sypialni, po czym wyjrzała na
ciemny ogród. Wyglądał pięknie, cały okryty śniegiem. Czyżby
musiała to wszystko oddać? Do tej pory czuła się bezpieczna,
ale teraz znowu zaczęła się niepokoić.
Musi coś przedsięwziąć. I to szybko. Musi się pozbyć
Nicole, nim ta francuska przybłęda wszystko zabierze. Abego
nie ma, więc nie da się zrealizować groźby wysłania Nicole do
Francji. Oczywiście, Clay nic o tym nie wie – na razie. Nie ma
wątpliwości, że wcześniej czy później się dowie.
Zmięła w dłoniach różową jedwabną zasłonę. Istny cud, że
Nicole jeszcze nie zaszła w ciążę. Bianka widziała Claya z
bliźniętami i była przekonana, że gdyby Nicole spodziewała się
dziecka, jego dziecka, nic już by go nie powstrzymało.
Nagle wypuściła z rąk materiał i zaczęła go delikatnie
gładzić. A gdyby kto inny nosił jego dziecko? Co by się wtedy
234
stało z naszą Francuzeczką? A gdyby Clay zaczął podejrzewać,
że Nicole sypia z kim innym? Zresztą pewnie tak robi – myślała
Bianka. – Takie jak ona nie wytrzymają dłużej bez chłopa.
Możliwe, że przespała się z Izaakiem. Albo z Wesleyem!
Bianka z uśmiechem pogładziła się po brzuchu. Od I
myślenia zawsze robiła się głodna. Ruszyła w stronę j drzwi.
Powinna przemyśleć sporo rzeczy, przyda jej się j jakieś
wzmocnienie.
Wesołych świąt! – zadudnił Travis, kiedy Clay z Bianką
przestąpili próg mieszkania Nicole.
Bianka była nadęta, obrażona. Nie zwróciła uwagi na
Travisa. Wzrok utkwiła w jedzeniu. Wyrwała się Clayowi i
ruszyła na środek pokoju, w stronę obficie zastawionego stołu.
– I ty przedkładasz coś takiego nad Nicole? – warknął
Travis.
– Pilnuj własnego nosa – odciął się Clay i odszedł, żeby
nie słyszeć donośnego śmiechu Travisa.
Janie podała mu mały kieliszek alkoholu. Wychylił go
szybko: potrzebował czegoś ciepłego i mocnego. Wypiwszy,
gwałtownie wciągnął powietrze. Coś wspaniałego!
– Co to jest?
– Burbon – wyjaśnił Travis. – To coś nowego, z terenów
Kentucky. Kupiłem tydzień temu od wędrownego handlarza.
Clay znowu podstawił kieliszek.
– Uważaj, żeby nie przeholować, to mocny trunek.
– Przecież mamy święta! – zawołał z udaną wesołością
Clay. – Pora jedzenia, picia i wesela!
Uniósł kieliszek w stronę Bianki, która krążyła wokół stołu,
nakładając sobie niewielkie porcje.
Kiedy weszła Nicole, wszyscy zamilkli. Miała na sobie
szafirową, aksamitną suknię bez ramion, głęboko wyciętą.
Wokół talii biegła niebieska koronka. W rozpuszczone, ciemne
włosy spływające na dół w lokach, wplotła ciemnoniebieskie
wstążki ozdobione setkami drobnych perełek.
235
Clay stał i wpatrywał się w nią tęsknie, ale ona unikała jego
spojrzenia. Świadomość, że miała prawo się gniewać, wcale nie
zmniejszała bólu.
Wes postąpił o krok i podał Nicole ramię.
– Nie potrzebuję już żadnego prezentu na święta, Nicole.
Sam twój widok jest najwspanialszym prezentem. Zgodzisz się
ze mną, Clay?
Clay nie odrywał wzroku od Nicole.
– Czy to nie jeden z materiałów, przeznaczonych dla
mnie? – spytała słodko Bianka. – Tych, które sobie z Janie
przywłaszczyłyście?
– Clay! – zawołał Travis. – Zrób coś z tą kobietą, bo
inaczej ja się nią zajmę!
– Proszę uprzejmie – odparł spokojnie Clay, nalewając
sobie kolejną porcję burbona.
– Napijcie się ajerkoniaku – wtrąciła się Nicole, nadal nie
patrząc Clayowi w oczy. – Pójdę po dzieci. Są we młynie, cieszą
się nowymi szczeniętami. Za chwilę wracam.
Clay odstawił pusty kieliszek i poszedł za nią do drzwi,
gdzie z drewnianego wieszaka zdjął jej pelerynę.
– Nie zbliżaj się do mnie – syknęła. – Proszę zostań tutaj.
Clay nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, otworzył drzwi i
wyszedł za nią. Uniosła dumnie głowę i szła, udając, że nie
zwraca na niego uwagi.
– Masz taki śliczny nosek. Szkoda by go stłuc, więc lepiej
nie zadzieraj go tak wysoko, bo się potkniesz.
Stanęła i gwałtownie obróciła się ku niemu.
– Świetny żart, prawda? Dla ciebie wszystko to żart, ale
dla mnie to kwestia życia i śmierci. Ale tym razem nie
ułagodzisz mnie słodkimi słówkami. Zbyt wiele razy mnie
zraniłeś i upokorzyłeś. Spojrzała na niego ogromnymi,
pałającymi oczami. Usta zacisnęła tak mocno, że dolna warga
niemal zupełnie zniknęła. Została tylko pełna, delikatna górna.
Clay aż do bólu pragnął ją pocałować.
236
– Nigdy nie chciałem cię zranić – powiedział cicho. – Ani
tym bardziej upokorzyć.
– Zatem mimochodem znakomicie ci się to udało! Świetna
robota, jak na kogoś, kto nie chce zranić ani upokorzyć. W pięć
minut po naszym poznaniu nazwałeś mnie dziwką. Później
wziąłeś do prowadzenia domu, żeby w chwili, gdy droga Bianka
przekroczy próg, wyrzucić jak psa.
– Przestań! – zawołał, potrząsając nią. – Wiem, że nasz
związek jest nietypowy...
– Nietypowy! – powtórzyła z przekąsem. – W ogóle nie
jestem pewna, czy można to nazwać związkiem. Bo ja czuję się
jak dziwka! Jestem gotowa na każde twoje skinienie.
– Chciałbym, żeby tak było naprawdę – odparł z
rozbawieniem.
Z czymś, co z pewnością było jakimś francuskim
przekleństwem, kopnęła go boleśnie w goleń.
Wypuścił ją i schylił się, żeby rozmasować nogę. Kulejąc
podbiegł za nią i chwycił za ramię.
– Musisz mnie wysłuchać!
– Tak samo jak wtedy, kiedy opowiedziałeś mi o Beth?
Albo kiedy poprosiłeś, żebyśmy jeszcze raz się pobrali? Sądzisz,
że będę na tyle naiwna, żeby po raz kolejny ci uwierzyć? A
kiedy ustąpię i ulegnę, znowu się mną znudzisz i wrócisz do
swojej najmilszej Bianki. Istnieją pewne granice, których nawet
zakochana kobieta nie przekroczy.
– Nicole – powiedział, trzymając ją mocno za jedno ramię
i gładząc drugie – wiem, że cierpisz. Ja też cierpię.
– Moje biedactwo – uśmiechnęła się. – Musisz się
zadowolić jedynie dwiema kobietami.
Zacisnął szczęki.
– Wiesz, jaka jest Bianka. Zielenieje, kiedy zbliżę się do
niej na krok.
Nicole patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Jej głos
przeszedł w pisk.
– I może mam ci współczuć?!
237
Mocniej zacisnął ręce na jej ramionach.
– Pragnę twojego zaufania. Twojej miłości. Czy mogłabyś
na chwilę przestać mnie nienawidzić i pomyśleć logicznie?
Może były powody, dla których nie mogłem się z tobą
spotykać? Czy naprawdę żądam aż tak wiele? Po tym
wszystkim, co przeszedłem? Może rzeczywiście miałaś powody,
żeby przestać mi ufać, ale to w niczym nie zmienia tego, że cię
kocham. Czy to dla ciebie minie znaczy?
– Dlaczego? – spytała, mrugając powiekami, by odgonić
łzy. – Zostawiłeś mnie bez słowa, porzuciłeś, jakby wszystko
było skończone. Wtedy na wyspie myślałam tylko o tym, że
wrócimy do domu, że razem zamieszkamy w Arundel Hall.
Przygarnął ją do siebie, jej łzy kapały mu na koszulę.
– Czy Izaak nic nie wspominał o swojej kuzynce?
Wydarzenia z wyspy pamiętała jak przez mgłę.
– Chciałem ci wszystko od razu wytłumaczyć, ale nie
mogłem. Byłem zbyt przerażony, by móc o tym z tobą
rozmawiać.
Próbowała unieść głowę, ale mocniej przytulił ją do siebie.
– Przerażony? Przecież byłam już bezpieczna. Abe uciekł.
Nie bałeś się chyba Izaaka?
– Bianka jest kuzynką Izaaka. To między innymi dzięki
nim przyjechała do Ameryki. Obiecała Abemu byka i kilka
jałówek w zamian za porwanie ciebie i przetrzymanie w
bezpiecznym miejscu do chwili unieważnienia małżeństwa.
Jedna z córek Eliasza opowiedziała o tym Wesowi,
– To Bianka powiedziała ci, gdzie jestem?
Przyciągnął ją jeszcze bliżej.
– Nie za darmo. Groziła, że jeśli się z nią nie ożenię, każe
jednemu z licznych krewniaków, by odstawili cię do Francji.
Poczuł, jak Nicole się wzdryga. Sama myśl była dla niej
równie straszna jak dla niego.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego zostawiłeś
mnie bez słowa?
238
– Bo natychmiast poszłabyś do Bianki i kazała jej
zrealizować tę groźbę.
– I miałabym rację.
– Nie, nie mogę ryzykować, że cię stracę – odparł,
gładząc jej włosy.
Odsunęła się od niego.
– Więc dlaczego mówisz mi to teraz? Czemu przestałeś
się chować za obszerną spódnicą Bianki?
Parsknął śmiechem i pokręcił głową.
– Rozmawiałem z Izaakiem, kiedy zaczął u ciebie
pracować. Mówił, że dlatego tak spokojnie poszłaś z Abem, bo
sądziłaś, że grozi mi niebezpieczeństwo. Czyż i ja nie musiałem
postąpić tak samo, wiedząc, że twoje życie jest zagrożone?
– Chodźmy do domu. Porozmawiajmy z Bianką.
– Nie! – To był rozkaz. – Nie będę ryzykować,
rozumiesz? Wystarczy, że znowu zorganizuje porwanie. Nie, nie
będę ryzykował.
– To znaczy, że proponujesz, żebyśmy po kres naszych
dni spotykali się raz do roku, w czasie świąt? I to tylko po to,
żeby Bianka miała to, czego chce.
Musnął palcem jej górną wargę.
– Co za ostry języczek. Wolę, kiedy go używasz do
innych celów niż kłucie.
– A ja myślę, że przydałaby ci się porządna szpila.
Przecież widać, że boisz się Bianki.
– Niech to licho porwie! Byłem cierpliwy, ale mam już
dość tych obelg! Nie boję się Bianki! Wiesz, ile mnie
kosztowało, żeby nie zatłuc tej suki? Wiedziałem, że jeśli ją
zabiję, to tak jak bym zabił i ciebie.
– Izaak twierdzi, że Abe uciekł z Wirginii. Jesteś pewien,
że Bianka ma więcej krewnych? Mogła kłamać.
– Wes jeszcze raz spotkał się z tą dziewczynką, która nam
wcześniej pomogła. Mówiła, że Bianka jest spokrewniona z jej
matką, a matka ma setki kuzynów.
239
– Ale z pewnością nie wszyscy zrobią to, co im Bianka
rozkaże.
– Dla pieniędzy ludzie zrobią wszystko – odparł z
obrzydzeniem. – A Bianka ma do dyspozycji całą plantację
Armstrongów.
Nicole objęła go ramionami i mocno doń przywarła.
– Cóż nam pozostaje? Musimy zaryzykować, Clay, Może
ona blefuje?
– Możliwe, ale tego nie możemy być pewni. Długo nad
tym myślałem i wreszcie znalazłem rozwiązanie. Uciekniemy na
zachód. Zmienimy nazwiska i wyjedziemy z Wirginii.
– Wyjechać z Wirginii? – spytała, odsuwając się od niego.
– Ależ tu jest twój dom! Kto będzie zarządzał plantacją?
– Bianka, jak sądzę. Dawałem jej cały majątek, ale
powiedziała, że chce i męża, który by nim zarządzał.
– Mojego męża!
– Tak, tylko twojego. Słuchaj, już za długo nas nie ma.
Czy mogłabyś przyjść jutro do naszego kątka? Trafisz tam?
– Tak – odparła z wahaniem.
– Nie ufasz mi, prawda?
– Sama nie wiem, Clay. Ilekroć ci zaufam, zacznę wierzyć
w naszą wspólną przyszłość, zawsze musi się stać strasznego.
Już więcej tego nie zniosę. Nie masz pojęcia, jak okropne były
dla mnie ostatnie miesiące. Brak wiadomości, niepewność,
domysły.
– Teraz wiem, że powinienem był od razu ci o wszystkim
powiedzieć. Ale wtedy sam potrzebowałem czasu do namysłu. –
Umilkł. – Ty przynajmniej nie musiałaś mieszkać z Bianką pod
jednym dachem. Czy wiesz, że ona chce dobudować skrzydło do
domu? Gdyby to od niej zależało, zrobiłaby z niego takie samo
straszydło jak dom Horacego i Ellen.
– Jeśli wyjedziesz, będzie mogła z nim zrobić, co zechce.
– Wiem – odparł po chwili. – Chodźmy po bliźnięta, pora
wracać do domu.
Wypuścił ją z objęć i poszli, trzymając się za ręce.
240
Przez całą długą, męczącą kolację, Nicole biła się z
myślami. Teraz musiała walczyć nie tylko z Bianką, ale także z
Arundel Hall. Wiedziała, jak bardzo Play kochał ten dom, z
jakim szacunkiem o nim mówił. Nawet kiedy wydawało się, że
o nim zapomniał, bo więcej czasu spędzał na plantacji niż w
domu, zauważył wysiłki Nicole, by przywrócić posesji dawną
świetność. Zresztą Nicole zawsze podejrzewała, że to było
głównym bodźcem jego pierwszych oświadczyn, a właściwie
propozycji, żeby pozostali małżeństwem, gdyby Bianka się
rozmyśliła.
Nicole nakładała sobie potrawy, jednym uchem słuchając
Travisa, który opowiadał o swoich planach wyjazdu wiosną do
Anglii. Clay się nie mylił, nie ufała mu. Zbyt często ofiarowała
mu serce, a on je odrzucał. Na samo wspomnienie, jak ją upił i
sprowokował do wyznania mu miłości, zalewała się rumieńcem.
Później zaprosił ją do siebie, ale wystarczyło, żeby pokazała się
Bianka, a natychmiast o niej zapomniał. Kochali się u
Backesów, ale zaraz po tym ją porzucił. Oczywiście, za każdym
razem miał wspaniałe usprawiedliwienie. Najpierw historia
Beth, teraz intrygi Bianki. Wierzyła mu – wszystkie te historie
były zbyt nieprawdopodobne, żeby mógł je zmyślić. Ale teraz
twierdził, że chce opuścić Wirginię... i Biankę... żeby mogli
razem zamieszkać. Twierdził, że nienawidzi Bianki, a mimo to
ciągle mieszkał z nią pod jednym dachem.
Wbiła nóż w indyka. Musi wierzyć Clayowi! Oczywiście, że
Clay nienawidzi Bianki, a kocha ją, Nicole. Musi istnieć
logiczne wytłumaczenie, dlaczego to Bianka, nie ona mieszka z
nim w Arundel Hall. Tyle że w tym momencie nie potrafiła
znaleźć żadnego.
– Nie musisz tak dźgać tego indyka, on już od dawna nie
żyje – mruknął Wes, który siedział u jej boku.
– Och – ocknęła się z zadumy i usiłowała się uśmiechnąć.
– Obawiam się, że niezbyt miła ze mnie dzisiaj gospodyni.
241
– Jeśli ktoś wygląda tak pięknie jak ty, nie musi już nic
mówić, ani robić – powiedział z uśmiechem Travis. – Nadejdzie
dzień, kiedy znajdę sobie jakąś ślicznotkę i zamknę ją w
szklanej kuli. Będę ją wypuszczał tylko wtedy, kiedy ja zechcę.
– Czyli co najmniej trzy razy w ciągu nocy – stwierdził
Wesley, nakładając sobie kolejną porcję ziemniaków w cukrze.
– Nie życzę sobie takich rozmów – oświadczyła Bianka. –
Wy, mieszkańcy kolonii, musicie pamiętać, że przebywacie w
towarzystwie damy.
– Prawdziwe damy nie mieszkają pod jednym dachem z
mężczyzną, który nie jest ich mężem. Przynajmniej tak mnie
uczono – odpalił Travis.
Bianka poczerwieniała ze złości, zerwała się, przewróciła
krzesło i zaczepiła suknią o stół.
– Nie pozwolę się obrażać! Jestem właścicielką Arundel
Hall i... – umilkła i nagle wydarła się na zapatrzoną Mandy, z
której talerza na suknię Bianki zsunęła się spora porcja żurawin.
– Ty wstręciucho, zrobiłaś to umyślnie!
Uniosła rękę, żeby uderzyć dziewczynkę. Wszyscy zerwali
się na nogi, żeby ją powstrzymać, ale w tej samej chwili Bianka
się zachłysnęła, w jej oczach zalśniły łzy. Odskoczyła od stołu,
trzymając jedną stopę w górze. Na grubej kostce spoczywała
porcja gorącego puddingu śliwkowego.
– Zdejmijcie to ze mnie! – wrzeszczała Bianka,
wymachując nogą.
Nicole rzuciła jej ręcznik, ale poza tym nikt się nie ruszył,
żeby pomóc wytrzeć lepką masę. Travis wywlókł spod stołu
Alexa.
– Zdaje się, że poparzył sobie palce – mruknął Travis do
Janie.
– Tyle dobra się zmarnowało – powiedział ze smutkiem
Wes, przyglądając się Biance, która, podskakując na jednej
nodze, machnięciami ścierki usiłowała strząsnąć z nogi gorący
pudding. Ale wielki brzuch skutecznie uniemożliwiał jej
sięgnięcie do własnej kostki.
242
– Nie zmarnowało się – odparła Janie. – To
najwspanialszy deser w moim życiu.
– Claytonie Armstrong! – piszczała Bianka. – Jak śmiesz
stać spokojnie i pozwalać, by ci ludzie mnie znieważali!
Wszyscy spojrzeli na Claya. Nikt nie zauważył, że przez
całą kolację pił burbona. Teraz jego oczy błyszczały i bez
szczególnego zainteresowania przyglądał się podskokom
Bianki.
– Clay – odezwała się cicho Nicole – sądzę, że
powinieneś zabrać Biankę... do domu.
Clay uniósł się powoli i, nie zwracając uwagi na
pozostałych gości, chwycił Biankę pod ramię i powlókł w stronę
drzwi, nie reagując na jej rozpaczliwe krzyki, że pudding parzy
ją w stopę. Po drodze udało jej się złapać pelerynę, zaś Clay
wziął dzbanek z burbonem. Na dworze było tak zimno, że
Bianka obawiała się, czy lepki deser nie przymarznie do stopy.
Posłusznie, choć niechętnie, kuśtykała za mężczyzną.
Suknia nadaje się do wyrzucenia. Na udzie czuła zimne
żurawiny, bolała ją poparzona i zmrożona kostka. Łzy
przesłaniały oczy. Clay znowu ją upokorzył. Zresztą od jej
przyjazdu do Ameryki nie robił nic innego.
Kiedy doszli do śluzy, Clay uniósł Biankę i stękając
posadził w łódce.
– Jeszcze trochę przytyj, to zatoniemy – powiedział
niewyraźnie.
Więcej już tego nie zniosę – pomyślała.
– Zdaje się, że ten nowy alkohol bardzo przypadł ci do
gustu – odezwała się słodko, wskazując na kamienny dzbanek,
który położył na dnie łódki.
– Przynosi mi chwile zapomnienia. A to najważniejsze.
Bianka uśmiechnęła się w mroku. Kiedy przybili do brzegu,
wsparła się o Claya, wyskoczyła na brzeg i szybkim krokiem
ruszyła za nim do domu. Przy drzwiach od strony ogrodu drżała,
bo wiedziała, co wkrótce nastąpi. Na samą myśl o tym robiło jej
się niedobrze.
243
Clay postawił dzbanek na stole w hallu i wyszedł z
powrotem do ogrodu.
– Gbur! – mruknęła Bianka i, uniósłszy spódnicę, mimo
bólu w nodze, szybko wbiegła po schodach.
Serce waliło jej jak młotem, kiedy otworzyła szufladę i
wyciągnęła stamtąd buteleczkę laudanum. Burbon w połączeniu
z opium sprawi, że Clay nie będzie wiedział, co się z nim dzieje.
Zdążyła w samą porę, żeby nalać do szklanki trochę burbona i
wpuścić do napoju kilka kropel narkotyku. Śmierdziało to
obrzydliwie!
Clay uniósł brwi, kiedy podała mu burbona. Był już jednak
zbyt pijany, by się zastanawiać, dlaczego to zrobiła. Uniósł
szklaneczkę w geście toastu i jednym haustem wychylił trunek.
Potem odstawił naczynie i uniósł do ust dzbanek.
Widząc ten kompletny brak ogłady, Bianka tylko lekko się
uśmiechnęła. Obserwowała, jak Clay wspina się po schodach.
Kiedy usłyszała skrzyp drzwi jego sypialni i stuk zrzucanych
butów, wiedziała, że nadszedł już czas.
Stała samotnie w ciemnym hallu i nasłuchiwała. Ogarniał ją
coraz większy wstręt. Nie znosiła dotyku mężczyzn równie
silnie, jak jej matka go kochała. Po raz ostatni powiodła
wzrokiem po hallu. Wiedziała, że jeśli nie wsunie się teraz do
łóżka Claya, straci to wszystko. Złapała więc buteleczkę
laudanum i poszła na górę.
W sypialni rozebrała się, po czym drżącymi dłońmi włożyła
jasnoróżową, jedwabną nocną koszulę. Popłakując, wychyliła
łyk laudanum. Może dzięki temu mniej będzie czuła.
W świetle księżyca Bianka zobaczyła rozciągniętego w
poprzek łóżka Claya. Był nagi, w srebrnej poświacie księżyca
wyglądał jak posąg wykuty ze złota. Jednak Bianka nie
dostrzegła niczego pięknego w nagim mężczyźnie. Laudanum
zaczynało działać. Czuła się jak we śnie.
Wolno wsunęła się do łóżka, spoczęła obok Claya, myśląc z
przerażeniem, że może będzie musiała go jakoś zachęcać. Nie
wiedziała, czy się na to zdobędzie.
244
Clay nie potrzebował zachęty. Śniła mu się Nicole i
natychmiast zareagował na dotyk jedwabnej koszuli i słodki
zapach włosów.
– Nicole – wyszeptał, przytulając Biankę.
Ale, choć pijany i zamroczony, Clay wyczuł, że to nie jego
ukochana. Wyciągnąwszy rękę, trafił na miękkie sadło. Warknął
coś i odwrócił się na drugi bok, by śnić dalej o Nicole.
Zesztywniała Bianka czekała, aż nad mężczyzną weźmie
górę zwierzęca chuć. Minęła dłuższa chwila, nim kobieta zdała
sobie sprawę, że Clay jej nie dotknie. Klnąc śpiącego w żywy
kamień, Bianka poinformowała go, co sądzi o jego męskości.
Gdyby nie to, że tak bardzo jej zależy na tej plantacji, oddałaby
go Nicole. Ta by go przyjęła z otwartymi ramionami.
Teraz jednak trzeba coś zrobić. Jutro rano Clay musi być
przekonany, że pozbawił Biankę dziewictwa, albo wszystkie jej
starania obrócą się wniwecz. Kulejąc, niepewnym krokiem
ruszyła w stronę kuchni. W głowie jej się kręciło od laudanum,
ale nawet półprzytomna trafiłaby do celu – kuchni.
Na dużym stole leżała wołowina w marynacie. Bianka wlała
do dzbanka soku z marynaty. W nagrodę za swój spryt, wzięła z
szafki sześć bułeczek, które zostały z kolacji, i wróciła na górę.
Kiedy już zjadła bułeczki, resztkami sił, z trudem pokonując
senność, wsunęła się do łóżka obok Claya i polała się krwią
zwierzęcia. Dzbanek schowała głęboko pod łóżko, po czym
zapadła w sen, przeklinając śpiącego, że przez niego musiała
przez to wszystko przejść.
16
Poranne słońce odbijało się w lekko zmrożonym śniegu i
boleśnie raziło Claya w zaczerwienione oczy. Ból promieniował
na czaszkę, pod którą rozszalały się demony. Clay miał
wrażenie, że waży tysiąc funtów, każdy ruch przychodził mu z
245
trudem: nawet sięgnięcie po kolejną garść śniegu i przyłożenie
jej do wyschniętego, opuchniętego języka.
Jednak gorsze od rozsadzającego czaszkę bólu i mdłości
było wspomnienie dzisiejszego poranka. Po przebudzeniu u
swego boku zobaczył Biankę. Najpierw tylko się w nią
wpatrywał, zbyt obolały, by o czymkolwiek myśleć.
Bianka otworzyła szybko oczy, na jego widok gwałtownie
wciągnęła powietrze. Usiadła, zasłaniając się prześcieradłem.
– Zwierzę! – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Bydlę!
Kiedy powiedziała, że zawlókł ją do łóżka i zgwałcił,
początkowo odebrało mu mowę. Potem wybuchnął śmiechem,
bo nie wierzył, żeby mógł aż tak się upić.
Ale kiedy wstała z łóżka, na prześcieradle i na jej koszuli
nocnej zobaczył ślady krwi. Nim zdążył w jakikolwiek sposób
zareagować, Bianka zaczęła mówić, że jest damą i że nie
pozwoli, by ja traktował jak dziwkę, a jeśli będzie miała
dziecko, będzie musiał się z nią ożenić.
Clay nic nie odpowiedział, wstał i zaczął się szybko ubierać.
Chciał jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od niej.
Teraz, siedząc na polanie, którą zrobili z Jamesem i Beth,
usiłował
odtworzyć
wydarzenia
ubiegłej
nocy.
Może
rzeczywiście był tak pijany, że się przespał z Bianką? Ostatnie,
co pamiętał, to to, że wychodzili od Nicole.
Właśnie o nią najbardziej się martwił. Co będzie, jeśli
Bianka zaszła w ciążę? Odsunął tę myśl jak najdalej.
– Clay? – zawołała Nicole. – Jesteś tu?
Uśmiechnął się i wstał, żeby ją przywitać.
– Nie powiedziałeś, o której się mamy spotkać. Och,
Clay! Wyglądasz okropnie! Czy oczy cię bolą tak jak na to
wyglądają?
– O wiele bardziej – zachrypiał, wyciągając ku niej
ramiona.
Nicole już prawie w nie wpadła, ale zatrzymała się o krok
przed Clayem.
– Nie wiem, co jest gorsze, twój wygląd, czy ten smród.
246
– Podobno miłość jest ślepa – skrzywił się Clay.
– Nawet ślepcy mają węch. Usiądź i odpocznij, albo
rozpal ognisko w kryjówce. Przyniosłam trochę jedzenia,
wczoraj wieczorem prawie niczego nie tknąłeś.
– Nie przypominaj mi ostatniej nocy – jęknął.
Minęła godzina, zjedli śniadanie, mała piwniczka się
nagrzała. Dopiero wtedy Nicole zdecydowała się wysłuchać
Claya. Oparła się o ścianę, kolana przykryła kocem. Na to, by
przytulić się do niego, ciągle jeszcze nie miała ochoty.
– Mało spałam tej nocy – zaczęła. – Cały czas myślałam o
tym, co mi powiedziałeś o Biance i jej kuzynach. Chciałabym ci
wierzyć... ale to takie trudne. Jedyne, co wiem, to że jestem
twoją żoną, a jednak to ona z tobą mieszka. Wygląda to tak,
jakbyś pragnął nas obu.
– Naprawdę tak uważasz?
– Staram się nie. Ale wiem, że Bianka ma nad tobą
ogromną władzę. Może po prostu sam nie zdajesz sobie sprawy,
jak bardzo Arundel Hall jest dla ciebie ważny? Wczoraj
wieczorem mówiłeś, że po prostu odejdziesz, zostawisz to
wszystko. A jednak kilka miesięcy temu chciałeś porwać
kobietę, tylko dlatego, że przypominała ci kogoś, kto kiedyś tu
mieszkał.
– Znaczysz dla mnie więcej niż plantacja.
– Czyżby? – W jej olbrzymich, ciemnych oczach lśniły
łzy. – Mam nadzieję, że tak – szepnęła. – Mam nadzieję, że
znaczę dla ciebie aż tyle.
– Ale nie jesteś tego pewna – powiedział głucho.
Przed oczami ciągle widział Biankę w swoim łóżku, jej
krew na prześcieradłach. Czyżby Nicole miała rację, że mu nie
ufała? Wstał, podszedł do małej niszy, w której stała szklana
kula z zatopionym w środku jednorożcem i wziął ją do ręki.
– Nad tą kulą złożyliśmy kiedyś przysięgę – przemówił. –
Wiem, że byliśmy jeszcze dziećmi i nie znaliśmy życia, ale
nigdy jej nie złamaliśmy.
247
– Czasem takie niewinne śluby są najszczersze –
uśmiechnęła się Nicole.
Clay trzymał kulę w dłoniach.
– Kocham się, Nicole i przysięgam, że będę cię kochał po
kres moich dni.
Nicole stanęła za nim i położyła ręce na jego dłoniach. Coś
nie dawało jej spokoju. Beth, James i Clay dotknęli jednorożca,
a potem Beth zatopiła go w szklanej kuli, żeby nikt inny nigdy
go nie dotknął. Oczywiście, Nicole zdawała sobie sprawę, że to
głupie, ale nie potrafiła zapomnieć o portrecie Beth, tak bardzo
przypominającym jej Biankę. Czy kiedykolwiek będę godna
dotknąć tego, co trzymała w ręku Beth? – pomyślała.
– Tak, Clay, kocham cię – szepnęła. – Zawsze cię
kochałam i nigdy nie przestanę.
Ostrożnie odstawił kulę na miejsce, nie dostrzegając
zmarszczki na czole Nicole. Odwrócił się i przyciągnął kobietę
do siebie.
– Wiosną będziemy mogli pojechać na zachód. Ciągle
organizują kolejne wyprawy. Wyruszymy osobno, nikt się nie
dowie, że jedziemy razem.
Clay mówił dalej, ale Nicole nie słuchała. Do wiosny
jeszcze daleko. Wiosną ziemia budzi się do życia, wiosną sieje
się zboże. Czy Clay będzie umiał odejść, zostawić wszystkich
tych zależnych od niego ludzi?
– Drżysz – wyszeptał. – Zmarzłaś?
– Boję się – wyznała szczerze.
– Nie masz powodów do strachu. Najgorsze już za nami.
– Czy aby na pewno, Clay?
– Cii – uspokoił ją, dotykając wargami jej ust.
Od przyjęcia u Backesów nie byli razem. Teraz wystarczyło,
że Clay ją pocałował, a przestała logicznie rozumować, zniknął
wszelki lęk. Objęła go za szyję, przyciągnęła ku sobie. Całował
ją natarczywie, aż rozchyliła wargi. Pragnął jej, chciał
kosztować słodyczy, zmyć brud nocy spędzonej z Bianką, ale
248
wizja Beth mieszała się z widokiem różowej koszuli nocnej i
poplamionego krwią prześcieradła.
– Clay? Co się stało?
– Nic, po prostu za dużo wczoraj wypiłem. Nie odchodź –
wyszeptał, tuląc ją mocno do siebie. – Tak bardzo cię
potrzebuję. Nie mam chwili spokoju, ciągle ktoś mnie
prześladuje, ale ty wnosisz w mój świat życie, ciepło. Pomóż mi
zapomnieć.
– Tak – szepnęła – tak.
Clay położył ją na narzucie, rozłożonej na gołej ziemi. W
piwniczce było ciepło, unosił się zapach palonego drewna.
Nicole pragnęła mieć Claya natychmiast, od razu, ale on się nie
spieszył. Guzik za guzikiem rozpiął przód jej sukni i wsunął
rękę pod materiał, obejmując jej pierś, kciukiem gładząc
delikatną, nabrzmiałą brodawkę.
– Jak ja za tobą tęskniłem – szepnął.
Kiedy ustami przywarł do jej piersi, wygięła się w łuk,
przed oczami migotały jej barwne plamy. Bezskutecznie
zmagała się z guzikami jego surduta. Dotyk ust, rąk Claya
sprawiał, że nie potrafiła wykonać najprostszej czynności.
Widząc jej niezgrabne ruchy, Clay uśmiechnął się i odsunął od
Nicole. Oczy miała zamknięte, gęste, podwinięte rzęsy rzucały
cień na policzek. Clay palcem wodził po jej wargach. Czułość
ustąpiła miejsca namiętności. Szybko rozpiął guziki surduta,
ściągnął spodnie, zrzucił buty.
Nicole leżała na plecach, oparta na ramieniu, w migotliwym
świetle ognia przyglądając się Clayowi. Z zachwytem patrzyła
na grę jego mięśni, rozkoszne wzgórki i zagłębienia. Palcem
powiodła po jego plecach. Odwrócił się i stanął przed nią nagi,
złocistobrązowy.
– Jesteś piękny – szepnęła.
Uśmiechnął się do niej i znowu pocałował, zsuwając z jej
suknię z ramion, gładząc gładkie, jędrne ciało, sycąc się nim,
odkrywając na nowo, jakby pierwszy raz go dotykał. Pociągnął
ją na siebie. Uniosła biodra, wskazując mu drogę.
249
– Clay! – zachłysnęła się.
Poruszał jej biodrami, najpierw wolno, potem coraz
szybciej, aż z całej siły przywarła do niego, ściskając go mocno
dłońmi. Wreszcie opadła na niego, słaba, drżąca, syta.
– Postawmy sprawę jasno – powiedział byczkowaty
młodzieniec i strzyknął tytoniem. Zabarwiona plwocina
wylądowała tuż koło jej stopy. – Chce pani, żebym dał jej
dziecko? Nie jedno z tych, które tu się kręcą, ale jeszcze nie
narodzone? Chce pani, żebym ją zapłodnił, tak?
Bianka stała bez ruchu, nie spuszczając z mężczyzny
wzroku. Znalezienie go nie wymagało wiele wysiłku.
Wystarczyło trochę popytać. Olivier Hawthorne za pieniądze był
gotów zrobić wszystko, a równocześnie umiał trzymać język za
zębami. Początkowo chciała go nająć, żeby wyekspediował
Nicole do Francji, ale Hawthorne'owie cieszyli się reputacją
stosunkowo uczciwych, a w każdym razie uczciwszych niż
Simmonsowie.
Kiedy jej plan uwiedzenia Claya się nie powiódł,
zrozumiała, że musi coś zrobić, inaczej cała jej przyszłość stanie
pod znakiem zapytania. Clay już niedługo się zorientuje, że tak
naprawdę Bianka nie ma nad nim żadnej władzy. Dlatego musi
jak najszybciej zajść w ciążę. I to za wszelką cenę!
– Tak, panie Hawthorne, chcę mieć dziecko. Dość
dokładnie wywiedziałam się o pańską rodzinę. Zdaje się, że jest
dość płodna.
– Wywiadywała się pani, co?
Uśmiechnął się, mierząc ja wzrokiem. Był niski, krępy, miał
złamany przedni ząb. Jej tusza mu nie przeszkadzała, lubił duże,
silne kobiety, chętne i pomysłowe w łóżku. Jedyne, co mu
przeszkadzało, to jej wymuskanie, wyglądała jakby nigdy w
życiu nie splamiła się pracą.
– Czy to ma znaczyć, że Hawthorne'owie potrafią robić
dzieci, nawet jeśli nie potrafią zmusić tytoniu, żeby wyrósł na
ich polu?
250
Skinęła głową. Wolałaby jak najszybciej zakończyć tę
sprawę i jak najmniej przy tym mówić.
– Oczywiście, nikt nie może się o tym dowiedzieć. W
miejscach publicznych będę się zachowywać, jakbym pana nie
znała i tego samego spodziewam się po panu.
Olivierowi zabłysły oczy. Cały czas miał wrażenie, że śni i
że zaraz się obudzi. Oto ta kobieta jest gotowa mu zapłacić za
jedno, albo więcej spotkań – tyle, ile będzie potrzeba, by zaszła
w ciążę. Czuł się trochę jak ogier parzony z klaczą, ale
zasadniczo pomysł przypadł mu do gustu.
– Oczywiście, proszę pani, jak pani sobie życzy. Będę się
tak zachowywał, jakbym pierwszy raz widział na oczy panią,
albo dziecko, choć muszę ostrzec, że cała moja szóstka wygląda
kropka w kropkę jak ja.
Pomyślała, jak by to było wspaniale, gdyby Clay musiał
uznać za swoje dziecko, które tak ewidentnie będzie wyglądało
na czyjeś inne. Niech będzie niskie i krępe, w przeciwieństwie
do wysokiego, szczupłego Claya.
– Doskonale – powiedziała. W jej lewym policzku
pojawił się dołek. – Może pan przyjść jutro o trzeciej za
garbarnię na plantacji Armstrongów?
– Armstrongów? Czyżby Clay nie potrafił sam zrobić
dziecka?
Bianka zesztywniała.
– Nie zamierzam odpowiadać na żadne pytania i
wolałabym, żeby pan o nic nie pytał.
– Jasne – odparł Olivier i ostrożnie rozejrzał się dokoła.
Znajdowali się na drodze, kilka mil od plantacji
Armstrongów, w miejscu wyznaczonym przez Biankę w liście,
w którym prosiła o spotkanie. Wyciągnął rękę, żeby pogładzić ją
po ramieniu, ale Bianka odskoczyła jak oparzona.
– Niech pan mnie nie rusza – syknęła przez zaciśnięte
zęby.
251
Zdziwiony zmarszczył brwi. Przyglądał się, jak kobieta
zawraca i rozzłoszczona idzie w stronę powozu, który czekał na
nią za zakrętem.
Dziwna jakaś – pomyślał. Nie chce, żeby jej dotykać, a chce
mieć z nim dziecko. Zachowuje się, jakby się go brzydziła, a
równocześnie chce się z nim jutro kochać.
I to w biały dzień! Na samą myśl o tym poczerwieniał i
wsadził rękę w spodnie, żeby poprawić wzwiedziony członek.
Cóż, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Może więcej
takich damulek zacznie do niego przychodzić, szukając
pociechy, której nie znajdą u swoich słabowitych mężów. A
wtedy on, Olivier, zbije na tym majątek i będzie mógł rzucić w
diabły tytoń. Wyprostowany ruszył z powrotem do domu.
Przez następny miesiąc Nicole była zadowolona, jeśli nie
szczęśliwa. Często spotykała się z Clayem w ich kryjówce nad
rzeką. Kochali się i snuli plany na przyszłość. Byli jak małe
dzieci: zastanawiali się, co ze sobą wezmą w podróż na zachód,
ile sypialni będzie w ich przyszłym domu, ile będą mieć dzieci,
wymyślali dla nich imiona. Planowali, kiedy najlepiej
powiedzieć o wszystkim bliźniętom i Janie – bo oni oczywiście
wyjadą razem z nimi.
Pewnego wieczoru pod koniec lutego niebo pociemniało i
rozszalała się burza. Pioruny uderzały tuż obok domku Nicole.
– Co się z tobą dzieje? – spytała Janie. – Toż to tylko
burza.
Nicole odłożyła robótkę do koszyka na podłodze. Nie miało
sensu próbować dalej dziergać. Taka pogoda zawsze
przypominała jej noc, kiedy zabrano dziadka.
– Martwisz się, że nie możesz się spotkać z Clayem?
Na twarzy Nicole pojawiło się zdumienie.
– Nie musiałaś mi nic mówić – roześmiała się Janie.
– Wszystko było wypisane na twojej twarzy. Czekałam
tylko, aż sama mi powiesz.
Nicole usiadała przed paleniskiem.
252
– Jesteś dla mnie taka dobra i wyrozumiała.
– To ty jesteś wyrozumiała – prychnęła Janie.
– Inna nigdy by się na coś takiego nie zgodziła.
– Są powody... – zaczęła Nicole.
– Jeśli chodzi o kobiety, to mężczyźni zawsze mają
„powody”. – Urwała. – Nie powinnam była tego mówić. Nie
wiem przecież o wszystkim. Może rzeczywiście Clay ma jakieś
ważne racje, by odwiedzać potajemnie własną żonę.
W oczach Nicole zatańczyły ogniki. Uśmiechnęła się.
– Potajemnie? Może kiedyś, kiedy już zamieszkamy
razem i będę go miała na co dzień, zatęsknię za tymi czasami,
gdy byłam uwielbiana i adorowana.
– Przyznaj się, sama to w nie wierzysz. Od dawna
powinnaś mieszkać w Arundel Hall, być jego panią. A
tymczasem rządzi się tam ta gruba...
Ostry błysk przerwał jej wpół słowa. Nicole pisnęła i
chwyciła się za serce.
– Nicole! – zawołała Janie, zrywając się z krzesła.
Robótka spadła na podłogę. – Coś tu jest nie w porządku.
Obejmując dziewczynę, posadziła ją z powrotem na krześle.
– No, usiądź, już dobrze. Zrobię nam herbaty, a tobie
doleję trochę koniaku.
Nicole posłusznie usiadła, ale się nie uspokoiła. Gałęzie
uderzały o dach, wiatr szalał za oknami, unosząc zasłonki. Na
dworze było ciemno i strasznie.
– Masz – powiedziała Janie, wciskając Nicole w ręce
kubek parującej herbaty. – Wypij to, a potem marsz do łóżka.
Próbując zapanować nad lękiem, Nicole popijała herbatę.
Czuła, jak koniak powoli ją rozgrzewa, ale była zbyt napięta, by
się uspokoić.
Słysząc walenie do drzwi, podskoczyła, wylewając sobie
herbatę na sukienkę.
– To musi być Clay – uśmiechnęła się Janie, łapiąc
ręcznik. – Wie, jak się boisz burzy i przyszedł cię uspokoić. A
teraz wytrzyj się i uśmiechnij słodko na jego powitanie.
253
Drżącymi dłońmi Nicole wycierała zaplamioną suknię, po
czym specjalnie dla Claya usiłowała przywołać na twarz
uśmiech.
Janie otwierała drzwi, szykując w myślach tyradę, którą
przywita gościa. Już ona mu powie, co myśli o zaniedbywaniu
ślubnej małżonki.
Jednak w drzwiach stanął nie Clay, ale niski, wątły blondyn.
Rzadkie włosy opadały na kołnierzyk zielonego, aksamitnego
surduta. Biały jedwabny szalik obwiązał wokół szyi tak, by
zakrył drugi podbródek. Mężczyzna miał małe oczka, ostry nos i
drobne, wydatne usta.
– Czy tutaj mieszka Nicole Courtalain? – spytał,
przechylając głowę, jakby chciał spojrzeć na Janie z góry, co
było o tyle trudne, że znacznie przewyższała go wzrostem.
Mówił z tak silnym akcentem, że Janie nie rozumiała, o co
mu chodzi. Dla niej to brzmiało jak: „Czi tuti mjeszka...?” a
nazwisko było jej zupełnie obce.
– Kobieto! – rozgniewał się mężczyzna. – Zapomniałaś
języka w gębie, czy co?
– Janie – odezwała się cicho Nicole. – To o mnie chodzi.
Nazywam się Nicole Courtalain Armstrong.
Wyraźnie pod wrażeniem jej urody, mężczyzna przemówił
mniej gniewnie,
– Qui. Jesteś jej córką.
Obrócił się na pięcie i zniknął w mroku.
– Kto to był? – spytała Janie. – W ogóle nie rozumiałam,
co mówił. Czy to jakiś twój znajomy?
– Nie. Nie znam go. Janie! Z nim jest kobieta!
Obie wybiegły przed dom. Nicole podtrzymywała kobietę z
jednej strony, mężczyzna z drugiej, a Janie złapała kufer.
Kiedy już weszli do środka i posadzili przybyłą na krześle
przy ogniu, Janie dała jej herbaty z koniakiem, zaś Nicole poszła
po koc. Podając wyczerpanej kobiecie napój, Janie pierwszy raz
uważniej jej się przyjrzała.
254
Zdawało jej się, że patrzy na starszą wersję Nicole. Gładka
twarz bez śladu zmarszczek, usta dokładnie takie same jak
Nicole – to samo połączenie niewinności i zmysłowości. Jednak
jej oczy były puste, bez życia,
– Zaraz się pani rozgrzeje – powiedziała Nicole otulając
kobietę kocem.
Spojrzała na Janie i zobaczyła, że ta dziwnie na nią patrzy.
Nie wstając z klęczek, uniosła głowę, by przyjrzeć się
nieoczekiwanemu gościowi. Zamarła z dłonią na kocu. Na
widok znajomych rysów, jej oczy napełniły się łzami, które
wolno, jedna za drugą zaczęły spływać po policzkach.
– Mama – szepnęła. – Mama.
Schyliła się i ukryła twarz na jej kolanach.
Janie zauważyła, że kobieta w ogóle nie zareagowała na
słowa ani gest Nicole.
– Miałem nadzieję... – odezwał się mężczyzna. – Miałem
nadzieję, że widok córki przywróci jej zdrowie.
Teraz Janie zrozumiała to puste spojrzenie: to było
spojrzenie kogoś, kto nie chce już niczego więcej widzieć.
– Możemy położyć ją do łóżka? – spytał mężczyzna.
– Ależ oczywiście – odparła szybko Janie, klękając obok
przyjaciółki. – Nicole, twoja matka jest bardzo zmęczona.
Musimy ją zaprowadzić na górę i położyć spać.
Nicole bez słowa wstała z klęczek. Twarz miała wilgotną od
łez, nie odrywała oczu od matki. Ciągle oszołomiona, pomogła
wprowadzić ją na górę i rozebrała, nie zauważając, że matka nie
odezwała się do niej ani słowem.
Na dole Janie przygotowała kolejną porcję herbaty z
koniakiem, pokroiła szynkę i ser na kanapki dla mężczyzny.
– Sądziłam, że oboje moi rodzice nie żyją – powiedziała
cicho Nicole.
Mężczyzna jadł szybko, widać było, że jest bardzo głodny.
– Twój ojciec tak, widziałem jak go ścinali. – Nie
zauważył chyba grymasu bólu na twarzy Nicole. – Razem z
moim ojcem chodziłem oglądać, jak gilotynują więźniów.
255
Zresztą wszyscy to robili, to była jedyna rozrywka, jaka nam
pozostała, i dzięki temu na chwilę udawało się zapomnieć o
głodzie. Ale mój ojciec był... jak wy to mówicie?...
romantykiem. Codziennie wracał do domu, siadał przy kopycie i
litował się nad biednymi, ściętymi pięknymi kobietami. Mówił,
że nie może patrzeć, jak te śliczne głowy wpadają do koszyka.
– Czy mógłby pan darować sobie te szczegóły? –
przerwała Janie, kładąc Nicole rękę na ramieniu.
Mężczyzna uniósł porcelanowy słoiczek z musztardą.
– Dijon – skonstatował. – Miło zobaczyć coś francuskiego
w tym barbarzyńskim kraju.
– Kim pan jest? Jak pan ocalił moją matkę? – spytała
cicho Nicole.
Odgryzł kęs sera, hojnie posmarowanego musztardą.
– Jestem twoim ojczymem, córeńko – powiedział z
uśmiechem. – Ożeniłem się z twoją matką. – Wstał i ujął ją za
rękę. – Jestem Gerard Gautier, członek wspaniałego rodu
Courtalain.
– Courtalain? Sądziłam, że tak brzmiało panieńskie
nazwisko Nicole?
– Tak jest – odparł Gerard, znowu siadając za stołem. –
To jeden z najstarszych, najbogatszych, najpotężniejszych
rodów w Europie. Żałuj, żeś nie widziała ojca mojej żony.
Widziałem go raz. Byłem wtedy dzieckiem. Był wielki jak góra
i silny jak tur. Królowie lękali się jego gniewu.
– Królowie lękali się byle pachołka – odparła z goryczą
Nicole. – Niech pan powie, jak pan poznał moją matkę.
Gerard spojrzał na Nicole z pogardą.
– Jak już wspomniałem, często chodziłem z ojcem
oglądać gilotynowanie. Adele, twoja matka, szła za twoim
ojcem. Była taka piękna, taka majestatyczna. Miała na sobie
białą suknię i z tymi ciemnymi włosami wyglądała jak anioł.
Ludzie milkli, kiedy przechodziła. Widać było, że jej mąż był z
niej dumny. Ręce mieli związane, tak że nie mogli się dotknąć,
ale ich oczy co chwila się spotykały. Ludzie sarkali, widząc, że
256
tych dwoje tak się kocha. Ojciec szturchnął mnie i powiedział,
że nie pozwoli, żeby ścięli tak piękne stworzenie. Próbowałem,
go powstrzymać, ale... – wzruszył ramionami. – Mój
ojciec
zawsze musi postawić na swoim.
– Jak ją ocaliliście? – nalegała Nicole. – Jak wam się
udało przedrzeć przez tłum?
– Sam nie wiem. Tłum co dnia zmienia oblicze: czasem
płacze, gdy spadają głowy, innym razem śmieje się i wiwatuje.
Przypuszczam, że to zależy od pogody. Tamtego dnia był w
nastroju romantycznym. Widziałem, jak ojciec się przepycha,
chwyta jej związane dłonie i ciągnie w tłum.
– Co na to strażnicy?
– Gapiom spodobał się czyn ojca i ochraniali go. Zasłonili
go sobą. Kiedy strażnicy próbowali go schwytać, ludzie
kierowali ich w przeciwnym kierunku. – Zamilkł, uśmiechnął
się i dopił duży kieliszek wina.
– Stałem na murze i wszystko widziałem. Cóż to był za
widok! Ludzie kierowali strażników to w jedną, to w drugą
stronę, a ojciec z Adele spokojnie szli do warsztatu.
– Ocaliliście ją – wyszeptała Nicole, patrząc na dłonie,
które złożyła na kolanach. – Jak wam się odwdzięczę?
– Zajmij się nami – odparł szybko. – Przebyliśmy długą
drogę.
– Co zechcecie. Wszystko co moje, jest wasze. Musi pan
być zmęczony, pewnie chce pan odpocząć.
– Chwileczkę! – wtrąciła się Janie. – Nie dokończyłeś
swojej opowieści. Co się działo z matką Nicole po tym, jak twój
ojciec ją ocalił? Dlaczego opuściliście Francję? W jaki sposób
odnalazłeś Nicole?
– Co to za kobieta? Nie lubię, kiedy służba się do mnie w
ten sposób odnosi. Moja żona jest księżną de Levroux.
– Rewolucja zniosła wszelkie tytuły – powiedziała
Nicole. – W Ameryce wszyscy są równi, a Janie jest moją
przyjaciółką.
257
– Wielka szkoda – stwierdził, przyglądając się skromnej
izbie. Ziewnął szeroko, wstał. – Czuję się zmęczony. Czy
znajdzie się tu przyzwoita sypialnia?
– O sypialni nic mi nie wiadomo, ale jest gdzie skłonić
głowę – odezwała się wrogo Janie. – Na strychu śpią bliźnięta i
my trzy. Są wolne łóżka we młynie.
– Bliźnięta?
Uważnie przyjrzał się sukni Nicole. Jego uwagi nie uszło, że
suknia była uszyta z bardzo dobrej wełny. Spojrzeli sobie w
oczy.
– W jakim wieku?
– Sześć lat.
– Nie twoje?
– Jestem ich opiekunką.
Uśmiechnął się.
– Dobrze. Widzę, że muszę się zadowolić młynem. Nie
lubię, kiedy dzieci wyrywają mnie ze snu.
Nicole sięgnęła po pelerynę, ale Janie ją zatrzymała.
– Idź do matki i sprawdź, czy jej czegoś nie brakuje. Ja
się nim zajmę.
Uśmiechając się z wdzięcznością, Nicole pożegnała Gerarda
i poszła na górę, gdzie spała jej matka. Burza przycichła, za
oknami wirowały płatki śniegu. Nicole ujęła ciepłą dłoń i
przyglądała się śpiącej. Wróciły wspomnienia: matka przed
wyjściem na bal unosi ją i obie wirują, matka czyta jej bajkę,
buja na huśtawce. Kiedy Nicole miała osiem lat, Adele
zamówiła dla nich dwie identyczne sukienki. Król powiedział,
że za kilka lat będą jak siostry bliźniaczki, bo Adele nigdy się
nie zestarzeje.
– Nicole – odezwała się Janie – nie możesz tu siedzieć
całą noc. Twoja matka musi odpocząć.
– Nie będę jej przeszkadzać.
– Ale też i nie pomożesz. Jeśli się nie prześpisz, jutro
będziesz zmęczona i do niczego nie będziesz się nadawała.
258
Nicole wiedziała, że Janie ma rację, ale mimo to westchnęła.
Bała się, że gdy tylko przymknie oczy, Adele zniknie.
Niechętnie wstała, ucałowała śpiącą i zaczęła się rozbierać.
Godzinę przed wschodem słońca mieszkańców małego
domku obudził straszliwy krzyk, krzyk niewypowiedzianego
przerażenia. Bliźnięta wyskoczyły z łóżek i podbiegły do Janie,
Nicole rzuciła się do matki.
– Mamo, to ja, Nicole. Nicole! Twoja córka. Mamo, leż
spokojnie, jesteś bezpieczna.
W rozszerzonych od strachu oczach było widać, że do
kobiety nie dociera ani jedno słowo. Choć Nicole mówiła po
francusku, słowa nie odnosiły żadnego skutku. Adele nadal się
bała, nadal krzyczała, bez przerwy krzyczała, jakby ją
rozszarpywano.
Dzieci zasłoniły uszy i schroniły się w fałdach koszuli
nocnej Janie.
– Sprowadź pana Gautiera – krzyknęła Nicole, trzymając
za ręce wyszarpującą się kobietę.
– Już jestem – odezwał się ze schodów. – Podejrzewałem,
że tak może się obudzić. Adele! – zawołał ostro.
A kiedy nie reagowała, mocno uderzył ją w twarz. Krzyki
natychmiast ustały, kobieta spojrzała na niego, zamrugała,
potem z płaczem rzuciła się w ramiona Gerarda. Chwilę ją
przytrzymał i szybko położył do łóżka.
– Powinna zasnąć na jakieś trzy godziny – powiedział,
wstając i ruszając na dół.
– Panie Gautier! – zawołała za nim Nicole. – Przecież
musi być jakiś sposób! Nie możemy tak po prostu sobie pójść i
jej zostawić.
Odwrócił się i uśmiechnął do dziewczyny.
– Tutaj nic się nie poradzi. Twoja matka całkowicie
postradała zmysły.
I wzruszywszy ramionami, jakby ta sprawa niewiele go
obchodziła, zszedł po schodach.
Nicole chwyciła w przelocie szlafrok i pobiegła za nim.
259
– Jak pan może powiedzieć coś takiego i spokojnie
odejść? Moja matka przeżyła koszmar. Teraz potrzebuje
odpoczynku, a kiedy pozna otoczenie, uspokoi się, na pewno
wyzdrowieje.
– Może.
Do izby weszła Janie, tuż za nią bliźnięta. Na mocy niemego
porozumienia wszelkie dyskusje odłożono na później, kiedy
wszyscy zjedzą śniadanie i dzieci zostaną wyekspediowane z
domu.
Janie właśnie zbierała naczynia, gdy Nicole zwróciła się do
Gerarda.
– Proszę mi powiedzieć, co się stało z moją matką, kiedy
pański ojciec ją ocalił.
– Nigdy już nie wróciła do siebie – odparł. – Wszyscy
podziwiali, że tak dzielnie idzie na śmierć, ale prawda była taka,
że już dawno straciła kontakt z rzeczywistością. Bardzo długo
siedziała w więzieniu, widziała jak jej przyjaciółki, jedna za
drugą, są prowadzone na ścięcie. Przypuszczam, że po jakimś
czasie jej umysł po prostu odmówił uznania faktu, że i ją to
czeka.
– Ale kiedy była już bezpieczna, czy to jej nie uleczyło?
Gerard uważnie przyglądał się paznokciom u rąk.
– Ojciec nie powinien był jej ratować i brać do domu.
Ściągnął na nas niebezpieczeństwo. Tamtego dnia tłum stał po
jego stronie, ale następnego ktoś mógł donieść na nas do
komitetu obywatelskiego. Znaleźliśmy się w ogromnym
niebezpieczeństwie. Moja matka płakała po nocach. Krzyki
Adele budziły sąsiadów. Nic nie mówili o ukrywanej przez nas
kobiecie, ale zastanawialiśmy się, kiedy skusi ich nagroda za
głowę księżny.
Popijając kawę, którą podała mu Janie, przez chwilę
przyglądał się Nicole. W świetle poranka wyglądała
prześlicznie: świeża cera, olbrzymie, lśniące oczy, cała
zamieniona w słuch. Podobało mu się, jak na niego patrzyła: z
oczekiwaniem, ciekawością.
260
– Kiedy usłyszeliśmy o śmierci księcia – podjął –
wybrałem się do młyna, w którym się ukrywał. Chciałem się
dowiedzieć, czy ocalał ktoś z rodziny. Żona młynarza była
rozgniewana, bo jej mąż zginął razem z księciem. Dopiero po
dłuższym czasie udało mi się z niej wydobyć wiadomość o
córce Adele i o tym, że wyjechałaś do Anglii. Kiedy po
powrocie opowiedziałem rodzicom historię młynarza, bardzo się
przerazili. Wiedzieliśmy, że musimy się pozbyć Adele z domu.
Nicole wstała i podeszła do ognia.
– Nie mieliście dużego wyboru. Musieliście albo oddać ją
w ręce komitetu, albo wywieźć z kraju, oczywiście pod
przybranym nazwiskiem.
Gerard uśmiechnął się, widząc, jak szybko pojęła ich
sytuację.
– A jak najprościej zmienić nazwisko? Pobraliśmy się z
Adele i wyjechaliśmy w podróż poślubną. W Anglii odnalazłem
pana Malesona, który powiedział, że byłaś pokojówką jego
córki i że obie wyjechałyście do Ameryki. Pan Maleson to
dziwny człowiek – ciągnął. – Opowiedział mi przedziwną
historię, połowy w ogóle nie zrozumiałem. Twierdził
mianowicie, że wyszłaś za mąż za męża jego córki. Jak to
możliwe? Czyżby tutaj mężczyzna mógł mieć dwie żony? I
prawo na to pozwala?
Nim Nicole zdążyła odpowiedzieć, Janie prychnęła z
pogardą.
– W tej okolicy Clayton Armstrong jest jedynym dawcą
praw.
– Armstrong? Tak, właśnie o tym człowieku mówił
Maleson. To twój mąż, prawda? Dlaczego go tu nie ma?
Wyjechał w interesach?
– Interesy! Bodajby tak było! Clay mieszka na drugim
brzegu rzeki w wielkim, pięknym domu, w którym szarogęsi się
gruba, pazerna snobka, podczas gdy prawowita małżonka
mieszka w chacie młynarza.
– Janie! – ucięła Nicole. – Dość już powiedziałaś.
261
– Za to ty za mało. Godzisz się z każdym jego zdaniem.
Wiecznie tylko: „Tak, Clay. Proszę, Clay. Co zechcesz, Clay”.
– Janie! Dość już tego! Nie zapominaj, że mamy gościa!
– Niczego nie zapominam – sarknęła i odwróciła się do
ognia, stając plecami do Nicole i Gerarda.
Ostatnio na samą myśl o Clayu i o tym, jak traktuje Nicole,
kipiała ze złości. Nie wiedziała, co ją bardziej denerwuje: czy
zachowanie Claya, czy spokój, z jakim Nicole to znosi. Janie
uważała, że Clay nie jest godny Nicole i że Nicole powinna
unieważnić małżeństwo i poszukać sobie innego męża. Ale na
samą wzmiankę o tym, Nicole przerywała w pół słowa, mówiąc,
że ufa Clayowi równie mocno, jak go kocha.
Zapadło milczenie. Nagle ze strychu rozległ się krzyk. Odbił
się echem po małym domku, a kryło się w nim tyle strachu, że
Janie i Nicole przeszły ciarki po plecach.
Gerard uniósł się powoli, ze zmęczeniem.
– To nowe miejsce tak ją przeraziło. Kiedy się
przyzwyczai, ataki będą rzadsze.
Ruszył w stronę schodów.
– Sądzi pan, że kiedyś mnie rozpozna? – spytała Nicole.
– Kto wie? Przez pewien czas miewała przebłyski
świadomości, ale ostatnio ciągle jest przerażona.
Wzruszył ramionami i zniknął na strychu. Po chwili krzyki
ucichły.
Nicole weszła cicho na górę. Gerard siedział na skraju
łóżka. Jedną ręką obejmował Adele, która przywarła do niego, z
przerażeniem rozglądając się po pokoju. Na widok Nicole w jej
oczach pojawił się błysk paniki, ale nie zaczęła krzyczeć.
– Mamo – przemówiła dziewczyna cicho, powoli – jestem
Nicole, twoja córka. Pamiętasz, jak raz tata przyniósł mi
króliczka? Jak królik wydostał się potem z klatki i nikt nie mógł
go znaleźć? Przeszukaliśmy cały zamek, ale nigdzie go nie było.
Adele wpatrywała się w córkę, z jej oczu zaczął znikać
strach.
262
– Pamiętasz, co wtedy zrobiłaś? – podjęła Nicole, biorąc
matkę za rękę. – Chciałaś spłatać ojcu figla i wypuściłaś trzy
króliczyce. Pamiętasz te młode, które tato znalazł w swoich
butach do polowania? Ależ się wtedy śmiałaś! A tato śmiał się
jeszcze bardziej, kiedy znaleziono kolejne gniazdo królików w
kufrze z twoją suknią ślubną. Pamiętasz, co zrobił dziadek?
Powiedział, że ty i tato ciągle psocicie, zupełnie jak małe dzieci.
– Zrobił polowanie – szepnęła Adele. Głos miała
schrypnięty od krzyku.
– Tak – wyszeptała Nicole ze łzami w oczach.
– W tym samym tygodniu przyjechał król. On, dziadek
piętnastu żołnierzy, wszyscy uzbrojeni po zęby, szukali
wszędzie królików. Pamiętasz, co było potem?
– Przebrałyśmy się za żołnierzy.
– Tak, dałaś mi ubrania jednego z kuzynów. Potem ty i
kilka innych pań ubrałyście się w stroje żołnierzy. Pamiętasz
starą ciotkę królowej? Ależ śmiesznie wyglądała w spodniach!
– Tak – szepnęła Adele, dając się porwać opowieści. –A
na kolację była ryba.
– Tak – uśmiechnęła się Nicole. – Wyłapałyśmy
wszystkie króliki i wypuściłyśmy je na pola. A żeby ukarać
mężczyzn, że tacy słabi z nich żołnierze, kazałaś podać na
kolację wyłącznie rybę. A pamiętasz ten pasztet z łososia?
– Kucharz ulepił z niego małe króliczki, setki króliczków
– odparła Adele. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Nicole czekała, z policzkami mokrymi od łez.
– Nicole! – powiedziała ostro matka. – A co ty masz na
sobie? Tyle razy ci powtarzałam, że prawdziwa dama nie nosi
wełny. To zbyt pospolite, prostackie. Jeśli ktoś lubi wełnę,
powinien zostać pasterzem. Idź i włóż jedwabną suknię, materię,
która pochodzi od motyli, a nie z tych obrzydliwych, wstrętnych
owiec.
– Tak, mamo – posłusznie zgodziła się córka, całując ją w
policzek. – Zjadłabyś coś? Przynieść ci śniadanie?
263
Adele oparła się o ścianę. Nawet nie zauważyła, że Gerard
cofnął ramię.
– Przyślij coś lekkiego. Niech podadzą na biało-
niebieskiej zastawie z Limoges. Po śniadaniu odpocznę, potem
przyślij kucharza, zaplanujemy posiłki na najbliższy tydzień.
Królowa ma nas odwiedzić i chcę, żeby przygotował coś
wyjątkowego. Aha, i jeśli przyjadą ci włoscy aktorzy, każ mi
poczekać, później z nimi porozmawiam. I ogrodnik! Muszę z
nim zamienić słowo. Chodzi o róże. Tyle mam do zrobienia, a
jestem taka zmęczona. Jak sądzisz, Nicole, mogłabyś mi dzisiaj
trochę pomóc?
– Oczywiście, mamo. Odpocznij, a ja sama przyniosę ci
coś do jedzenia. I osobiście porozmawiam z ogrodnikiem.
– Działasz na nią uspokajająco – powiedział Gerard,
schodząc za Nicole. – Od dawna nie widziałem jej tak pogodnej.
Nicole kręciło się w głowie, kiedy spokojnie szła przez
pokój. Jej matka wierzy, że ciągle żyje w pałacu, otoczona
służbą, która nie ma innych zajęć, tylko pomóc jej się ubrać.
Nicole była na tyle młoda, że potrafiła się dostosować do
twardego, bezwzględnego świata, gdzie nikt jej nie rozpieszczał,
ale wątpiła by matce to się udało.
Wolno zdjęła ze ściany niewielką patelnię i zaczęła wbijać
jajka na omlet.
– Clay – pomyślała, wierzchem dłoni ocierając łzy – jak
mogę teraz z tobą uciekać?
Teraz ma pod swoją opieką matkę, która jej potrzebuje. Jest
też potrzebna Janie. I bliźniętom. Odpowiada za Izaaka. Teraz
doszli jeszcze Gerard i Adele. Nie ma prawa użalać się nad
sobą. Powinna dziękować losowi, że nie jest zupełnie sama.
Z góry dobiegło stukanie, to Adele niecierpliwiła się, że
musi tak długo czekać na posiłek. Nagle drzwi wejściowe
szeroko się otworzyły, do izby wpadł powiew zimnego
powietrza.
264
– Przepraszam, Nicole – odezwał się Izaak – nie
wiedziałem, że masz gości. Ale przyjechał człowiek z nowym
sitem. Chce, żebyś na nie zerknęła.
– Przyjdę tam, kiedy tylko skończę.
– Mówi, że się spieszy. Zanosi się na śnieżycę i chce
zdążyć wrócić do Backesów.
Stukanie Adele przybrało na sile.
– Nicole! – zawołała głośno. – Gdzie moja pokojówka?
Co ze śniadaniem?
Nicole pospiesznie ustawiła jedzenie na tacy i w biegu
minęła Izaaka.
Adele popatrzyła na zwykłą, wiklinową tacę, brązowe,
gliniane talerze, gorący omlet. Wzięła w dwa palce chrupiący
chleb.
– A to co? Chleb? Jedzenie wieśniaków? Ja muszę mieć
rogaliki!
I nim Nicole zdążyła cokolwiek powiedzieć, wrzuciła chleb
w omlet.
– Ten kucharz mnie obraża! Odnieś to z powrotem i
powiedz mu, żeby nigdy więcej nie ośmielił się mi czegoś
takiego przysłać!
Wzięła dzbanek z herbatą i wylała ją na jedzenie. Herbata
przez gałązki wikliny skapywała na pościel.
Patrząc na ten bałagan, Nicole nagle poczuła ogromne
zmęczenie. Narzutę trzeba uprać – i to w ręku. Śniadanie od
nowa przygotować. Potem będzie musiała jakoś namówić matkę
do zjedzenia tego, co jej się poda, i to tak, by nie dostała znowu
ataku. A do tego Izaak potrzebował jej we młynie.
Zniosła na dół ociekającą herbatą tacę.
– Nicole! – Janie wpadła do izby, o mało nie zwalając z
nóg Izaaka. – Dzieci zniknęły! Powiedziały Luke'owi, że
uciekają, bo w ich domu mieszka jakaś zwariowana pani.
– To dlaczego ich nie zatrzymał?
Nicole gwałtownie odstawiła tacę na stół. Na górze Adele
już stukała niecierpliwie w podłogę.
265
– Myślał, że żartują, bo tu przecież nie mieszka
zwariowana dama.
Nicole uniosła bezradnie ręce.
– Izaak, weź jeszcze kogoś i pójdźcie ich poszukać. Jest
za zimno, żeby same chodziły po lesie. Zechce pan przygotować
mojej matce coś do jedzenia? – zwróciła się do Gerarda.
Uniósł brwi.
– Nie zajmuję się kobiecymi robotami.
– Słuchaj no... – zaczęła groźnie Janie.
– Janie! – przywołała ją do porządku Nicole. – Dzieci są
teraz ważniejsze. Zaniosę jej na górę chleb i ser. Będzie musiała
się tym zadowolić. Proszę cię – dodała, widząc spojrzenie, jakim
Janie mierzyła Gerarda. – Potrzebuję pomocy. Proszę, nie
utrudniaj jeszcze sytuacji.
Janie i Izaak wyszli z domu, Nicole zajęła się wkładaniem
chleba i sera do koszyka. Stukanie Adele przybierało na sile,
toteż młoda kobieta nie zdawała sobie sprawy, że Gerard, oparty
nonszalancko o szafę, bacznie jej się przygląda.
Miała wyrzuty sumienia, bo niemal rzuciła matce jedzenie
na kolana, a Adele popatrzyła na nią z bólem. Nicole czuła się
winna, że tak ją zostawia, ale musiała iść na poszukiwanie
dzieci. Wybiegła z domu i zaczęła nawoływać. W tej samej
chwili na drugim końcu podwórka dostrzegła dwie małe figurki,
które pędziły ku niej z wyciągniętymi ramionami.
17
Nicole odwróciła się od paleniska i podchodząc do stołu
zerknęła na zegar, który stał na szafce przy drzwiach. Za
dziesięć minut powinna wyrobić drożdżowe ciasto na bułkę.
Dzieci bawiły się spokojnie w drugiej części izby: Alex
drewnianymi figurkami zwierząt, Mandy lalką z porcelanową
buzią. Lalka odgrywała rolę żony farmera.
266
– Nicole – spytał Alex – czy po śniadaniu będziemy
mogli wyjść?
– Mam nadzieję, że tak – westchnęła. – Może przestanie
padać i udałoby wam się namówić Izaaka, żeby pomógł wam
lepić bałwana.
Dzieci uśmiechnęły się radośnie i znowu zajęły się zabawą.
Otworzyły się drzwi, do izby wtargnął podmuch mroźnego
powietrza.
– Co za mróz! Nie pamiętam równie zimnego marca –
powiedziała Janie, grzejąc dłonie nad ogniem. – Wątpię, czy
wiosna kiedykolwiek nadejdzie.
– Ja też – szepnęła Nicole.
Zacisnęła rękę i pięścią uderzyła gwałtownie w wyrośnięte
ciasto.
Wiosna! – myślała. Wiosną ona i Clay mieli uciec.
Janie mówiła, że nigdy jeszcze nie widziała w Wirginii tak
zimnej i mokrej zimy. Ciągle padał śnieg i wszyscy czworo
dorosłych i dwójka dzieci – gnieździli się w małym domku.
Minął już miesiąc od przybyciu Gerarda i Adele, a ona tylko raz
widziała się z Clayem. Wyglądał na zgnębionego, czymś
wyraźnie się martwił,
– Jaki miły poranek – odezwał się Gerard, schodząc na
dół.
Młyn na długo mu nie wystarczył, bardzo szybko przeniósł
się do mieszkania i teraz razem z Adele spał na strychu, w łóżku
bliźniąt. Dzieci nocowały na materacach, które co wieczór
rozkładano dla nich na dole. Janie i Nicole zostały na górze, za
zasłoną, która oddzielała je od małżeństwa.
– Ładny mi poranek! – sarknęła Janie. – Dochodzi
południe!
Gerard jak zwykle nie zwrócił na nią uwagi. Oboje pałali do
siebie gorącą nienawiścią.
– Nicole – odezwał się prosząco – czy mogłabyś coś
poradzić na te poranne hałasy?
267
Nicole milczała, zbyt zmęczona gotowaniem i bezustanną
krzątaniną, żeby cokolwiek powiedzieć.
– No i pobrudziły się mankiety przy moim lawendowym
surducie. Mam nadzieję, że uda ci się je wyczyścić - ciągnął,
wyciągając rękę i spoglądając z troską na rękawy.
Miał na sobie niebieski, dopasowany w pasie i obszyty
szeroką, czarną taśmą surdut do kolan, który rozchylał się
ukazując szczupłe nogi odziane w pumpy, ściągnięte pod
kolanami, jedwabne pończochy i miękkie pantofle. Na białą,
jedwabną koszulę włożył żółtą, satynową kamizelkę haftowaną
w jasnoniebieskie gwiazdy. Dzieło wieńczył zielony fular
zawiązany pod szyją. Gerard był przerażony, kiedy odkrył, że
Nicole nie wie, iż zielony fular świadczy o jego przynależności
do francuskiej szlachty.
– Te drobiazgi odróżniają nas od motłochu – stwierdził.
Ze strychu dobiegło stukanie. Nicole zerknęła do góry.
Adele obudziła się wcześniej niż zwykle.
– Pójdę do niej – odezwała się Janie.
– Wiesz, że jeszcze do ciebie nie przywykła –
uśmiechnęła się Nicole.
– Czy ona zaraz zacznie krzyczeć? – zaniepokoił się Alex.
– Możemy wyjść? – spytała Mandy.
– Nie i nie – odparła Nicole. – Wyjdziecie później
Chwyciła tacę, nalała do szklanki słodkiego jabłecznika i
zaniosła go na górę.
– Dzień dobry, kochanie – przywitała ją matka – Nie
wyglądasz dziś najlepiej. Czyżbyś źle się czuła?
Jak zwykle mówiła po francusku, nie dała się Nicole
namówić do używania angielskiego, który znała dość dobrze.
– Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
Adele uśmiechnęła się figlarnie.
– Ten niemiecki hrabia tak cię zmęczył? Tańczyliście całą
noc.
Nie miało sensu tłumaczyć, więc Nicole tylko przytaknęła.
Jeśli matka choć na chwilę odzyskiwała przytomność,
268
natychmiast zaczynała krzyczeć i trzeba było ją uspokajać
silnymi lekami. Czasem przechodziła od histerii do pozornego
spokoju. Opowiadała wtedy o mordach i śmierci, o dniach
spędzonych w więzieniu, o przyjaciółkach, które wychodziły z
celi i nigdy nie wracały. Te chwile były dla Nicole najgorsze,
zbyt wiele z tych kobiet kiedyś znała. Pamiętała te rozkoszne,
frywolne damy przez całe życie otoczone luksusem. Na myśl o
tym, jak szły na śmierć, z trudem powstrzymywała się od łez.
Z izby dobiegł czyjś głos.
Wesley! – pomyślała z radością. Niespokojnie zerknęła na
matkę, ale ta oparła się o poduszkę i przymknęła oczy. Co
prawda Adele rzadko wychodziła z łóżka, ale czasem żądała, by
spędzić z nią wiele godzin.
Jak zwykle z lekkim poczuciem winy, Nicole opuściła
matkę i zeszła na dół przywitać gościa. Nie widziała Wesleya od
ponad trzech miesięcy – od owej koszmarnej kolacji
świątecznej.
Był pogrążony w rozmowie z Janie, Nicole odgadła, że
przyjaciółka opowiadała mu o Gerardzie i Adele.
– Wesley! – zawołała. – Jak miło znowu cię zobaczyć!
Odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem, ale uśmiech
natychmiast znikł.
– Wielkie nieba, Nicole! Co się z tobą stało! Schudłaś ze
dwadzieścia funtów, i wyglądasz, jakbyś nie spała od stu lat.
– Bo i tak jest – skomentowała z rozdrażnieniem Janie.
Przyjrzawszy się kobietom, Wes stwierdził, że obie są w nie
najlepszej formie. Rumieńce zniknęły z policzków Janie. Z tyłu
stał jakiś drobny mężczyzna, który z wyrazem niesmaku
przyglądał się dzieciom.
– Alex, Mandy, macie jakieś ciepłe buty i płaszcze?
Nicole, Janie, ubierajcie się, wychodzimy na spacer.
– Wes – zaczęła Nicole – naprawdę nie mogę. Muszę
upiec chleb, a moja matka... – urwała. – Tak, chętnie się
wybiorę na spacer.
269
Pobiegła na górę po nową pelerynę, którą zamówił dla niej
Clay, przegrawszy zakład na przyjęciu u Backesów. Wykonano
ją z mięsistego ciemnobrązowego kamletu, mieszanki moheru i
jedwabiu. Brzegi peleryny, jak i wnętrze kaptura obszyto
czarnym, lśniącym futrem z norek.
Nicole zarzuciła ją na ramiona i wybiegła na śnieg.
Zaciągnęła się świeżym, czystym powietrzem. Płatki śniegu
osiadały na rzęsach. Nicole włożyła kaptur, ciemne futro
obramowało jej twarz.
– Co tu się dzieje? – spytał Wes.
Odciągnąwszy Nicole na stronę, przyglądał się, jak Janie,
bliźnięta i Izaak bez przekonania bawią się w śnieżki.
– Sądziłem, że po przyjęciu u Backesów i tym porwaniu
między tobą i Clayem wszystko będzie już dobrze.
– Bo i będzie – odparła pewnie. – To tylko kwestia czasu.
– Czuję w tym rękę Bianki.
– Proszę, nie rozmawiajmy o tym. Co słychać u ciebie i
Travisa?
– Nudy na pudy. Mamy już siebie serdecznie dość Travis
wiosną wybiera się do Anglii, żeby sobie znaleźć żonę.
– Aż do Anglii? Przecież w okolicy jest mnóstwo
ślicznych kobiet.
Wes wzruszył ramionami.
– Też mu to mówiłem, ale zdaje się, że go rozpuściłaś. Ja
tam poczekam na ciebie, jeśli Clay szybko nie zmądrzeje, to mu
cię ukradnę.
– Proszę, nie mów tak – wyszeptała. – Chyba jestem
przesądna.
– Nicole, coś się nie układa, tak?
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Jestem taka zmęczona i... Nie widziałam Claya już od
tygodni. Nie wiem, co się u niego dzieje. Tak się boję, że się
zakochał w Biance i nie chce mi tego powiedzieć.
Wes uśmiechnął się i objął ją ramieniem, mocno
przytulając.
270
– Za dużo masz na głowie, zbyt wiele na ciebie spadło. A
ostatnią rzeczą, którą możesz się przejmować, to to, że Clay
ciebie nie kocha. Kto by pokochał taką jędzę jak Bianka? Clay
musi mieć jakieś powody, żeby ją nadal trzymać w Arundel
Hall, a ciebie tutaj. - Umilkł. – Przypuszczam, że chodzi mu o
twoje bezpieczeństwo, nic innego nie utrzymałoby go z dala od
ciebie.
Z uśmiechem skinęła głową.
– Mówił ci?
– Trochę, ale niewiele. Chodź, pomożemy im lepić
bałwana, a jeszcze lepiej ulepimy swojego i zobaczymy, czyj
będzie lepszy.
– Dobrze.
Uśmiechnęła się i wysunęła mu się z objęć. Otarła łzy
wierzchem dłoni.
– Zachowuję się jak dziecko.
Ucałował ją w czoło.
– Prawdziwy dzieciuch. Szybko, bo zużyją nam cały
śnieg!
Zatrzymali się, słysząc wołanie znad rzeki.
– Jest tam kto?
Odwrócili się i ruszyli w stronę śluzy. W ich kierunku
zmierzał krępy mężczyzna w średnim wieku, ze świeżą blizną
na policzku. Był w stroju marynarza, przez ramię miał
przerzucony tornister.
– Pani Armstrong? – spytał, zatrzymując się przed Nicole.
– Pamięta mnie pani? Jestem doktor Donaldson z „Prince
Nelson”.
Twarz wydała jej się znajoma, ale nie mogła sobie
przypomnieć, gdzie ją widziała.
Mężczyzna się uśmiechnął. W kącikach oczu pojawiły się
zmarszczki.
– Przyznaję, że spotkaliśmy się w niezbyt przyjemnych
okolicznościach, ale widzę, że wszystko dobrze się skończyło.
Wyciągnął rękę do Wesleya.
271
– Pan Armstrong, nieprawdaż?
– Nie – odparł Wes, ściskając rękę lekarza. – Jestem jego
sąsiadem, nazywam się Wesley Stanford.
– A więc tak. To znaczy, że jednak mogę być potrzebny.
Miałem nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Ta młoda dama
jest taka ładna i dobra.
– Lekarz ze statku! – poznała wreszcie Nicole. – Świadek
ślubu!
– Tak – odparł z uśmiechem. – Kiedy wróciłem do Anglii,
dostałem wiadomość, że mam jak najszybciej wrócić do
Wirginii, jako że tylko ja mogę zaświadczyć, że zmuszono panią
do małżeństwa. Czym prędzej wyruszyłem do Ameryki i
zostałem skierowany do młyna. Nie rozumiałem, o co chodzi.
Plantacja Armstrongów gdzie indziej, pani gdzie indziej.
Zaryzykowałem i najpierw wstąpiłem tutaj.
– Tak się cieszę. Może pan zgłodniał? Zrobię panu
jajecznicę, mamy szynkę, bekon i fasolę.
– Nie każę się prosić.
Potem, kiedy wszyscy troje siedzieli przy stole, lekarz
opowiadał im swoje dalsze losy. Kapitan „Prince Nelson” i
bosman Frank zginęli. Utonęli w drodze powrotnej do Anglii.
– Po tym, co pani zrobili, nie chciałem już więcej z nimi
pływać. Może powinienem był ich powstrzymać, ale wtedy
pewnie znaleźliby innego świadka. Zresztą wiedziałem, że
małżeństwo da się unieważnić, a ja byłbym odpowiednim
świadkiem, gdyby pani kiedykolwiek się na to decydowała.
– W takim razie dlaczego pan tak szybko wrócił do
Anglii? – spytał Wes.
– Nie miałem wyboru – uśmiechnął się lekarz. – Po
przyjeździe poszliśmy do tawerny świętować szczęśliwy
powrót. Następnego dnia obudziłem się na statku z potwornym
bólem głowy. Dopiero po trzech dniach z grubsza doszedłem do
siebie.
Jego opowieść przerwało głośne stukanie. Nicole zerwała
się na nogi.
272
– Moja matka! Zapomniałam o jej śniadaniu. Przepraszam
na chwilę.
Nicole zręcznie wylała jajko na gorącą wodę, potem
ostrożnie ułożyła je na kromce świeżej bułki i ustawiła na tacy
obok talerzyka z szarlotką i kubka z gorącą kawą z mlekiem.
Wzięła tacę i pospiesznie wbiegła na górę.
– Posiedź za mną chwilę – prosiła Adele. – Taka tu jestem
samotna.
– Na dole czeka na mnie gość, ale przyjdę do ciebie
później i pogawędzimy.
– Co to za gość? Jakiś mężczyzna?
– Tak.
– Mam nadzieję, że to nie żaden z tych okropnych
rosyjskich książąt – westchnęła Adele.
– Nie, to Amerykanin.
– Amerykanin! Nadzwyczajne! Tak niewielu z nich jest
godnych miana prawdziwego dżentelmena. W żadnym razie nie
pozwól, aby używał w twojej obecności wulgarnego języka. I
przypatrz się, jak chodzi. Prawdziwego dżentelmena poznaje się
po chodzie. Twój ojciec nawet w łachmanach wyglądałby jak
książę!
– Tak, mamo – odparła posłusznie Nicole i zeszła na dół.
Jak mało rady matki przystawały do jej obecnego życia.
Gdzież jej teraz w głowie sprawdzanie, czy ktoś jest
dżentelmenem, czy nie!
– Wesley mówi, że pan Armstrong mieszka po drugiej
stronie rzeki. Czyli pani małżeństwo nie jest udane?
– Rzeczywiście, nie było łatwe, ale nie tracę nadziei.
Usiłowała się uśmiechnąć, ale nie zdawała sobie sprawy, że
jej twarz zdradza każdą jej myśl, a głębokie cienie pod oczami
świadczą nie tyle o nadziei, co o zmęczeniu i... rozpaczy.
– Dobrze się pani ostatnio odżywiała, młoda damo? spytał
doktor Donaldson, marszcząc brwi. – Ile pani sypia?
– Nicole przygarnia ludzi tak, jak niektórzy przygarniają
kocięta – odparł Wesley, nim zdążyła zaprotestować. – Ostatnio
273
przyjęła pod swój dach następnych dwoje. Opiekuje się dziećmi
zmarłego brata Claya, choć i to nie ona powinna się nimi
zajmować, teraz doszła jej matka, która wymaga obsługi godnej
królowej i mąż matki, który uważa siebie za króla Francji.
– Z tego, co mówisz, można by pomyśleć, że jestem
prawdziwą męczennicą – roześmiała się Nicole. -A tymczasem
prawda jest taka, panie doktorze, że wszystkich ich bardzo
kocham i nikogo bym nie oddała.
– Nic takiego nie twierdziłem – bronił się Wes. –
Uważam tylko, że powinnaś mieszkać po drugiej stronie rzeki, i
że to Maggie powinna gotować posiłki, nie ty.
Doktor Donaldson wyciągnął z kieszeni fajkę i wygodniej
usadowił się na krześle. Nie ułożyło się tej biednej
Francuzeczce. Ten młodzieniec, Wes, miał rację, twierdząc, że
zasługiwała na lepszy los. Wszyscy ją wykorzystują,
dziewczyna zaharowuje się na śmierć. Początkowo lekarz
zamierzał pojechać na północ, do Bostonu, ale teraz postanowił,
że zatrzyma się w Wirginii na kilka miesięcy. Czuł się poniekąd
współodpowiedzialny za ów nieszczęsny związek. Teraz musi
być w pobliżu, w razie, gdyby Nicole go potrzebowała.
Nicole zrzuciła kaptur i wystawiła twarz na powiew
lekkiego wiatru. Płynęła łódką. Ziemię nadal przykrywał śnieg.
Na drzewach nie było jeszcze pąków, ale w powietrzu unosił się
już zapach wiosny. Minęły dwa tygodnie od pierwszej wizyty
lekarza. Uśmiechnęła się na wspomnienie jego obietnicy, że
będzie w pobliżu, w razie gdyby go potrzebowała. A po cóż
miałaby go potrzebować? Tak bardzo chciała mu powiedzieć,
powiedzieć wszystkim jej bliskim, że już wkrótce ona i Clay
opuszczą Wirginię.
Od miesięcy snuła plany. Oczywiście dzieci i Janie wyjadą
razem z nią. Ze smutkiem myślała o rozstaniu z matką, ale
przecież Gerard z nią zostanie, a kiedy ona i Clay będą już mieć
dom, sprowadzą Adele do siebie. Izaak poradzi sobie z młynem,
część pieniędzy będzie oddawał Gerardowi i Adele, resztę
274
będzie mógł zachować dla siebie. Kiedy Adele dołączy do nich
na zachodzie, Izaak dostanie młyn. Lukę pomoże mu nim
zarządzać.
O, tak, wszystko będzie doskonale.
Wczoraj Clay przesłał jej list, w którym prosił, żeby dziś
rano spotkała się z nim na ich polanie. Przez całą noc prawie nie
zmrużyła oka. Marzyła o spotkaniu z Clayem, o tym jak
przystąpią do realizacji swoich zamierzeń.
Zaciągnęła się czystym, chłodnym powietrzem. Poczuła
zapach dymu. Clay już na nią czekał. Rzuciła linę w krzaki,
zeszła na brzeg i przywiązała łódkę.
Pobiegła niewidoczną ścieżką. Jak sobie wymarzyła, Clay
stał z wyciągniętymi ramionami. W kilku susach przemierzyła
dzielącą ich odległość i rzuciła mu się w objęcia. Był taki
wysoki, silny, a jego pierś taka mocna. Przytulił Nicole do
siebie, tak, że musiała wstrzymać oddech. Ale po co jej
powietrze? Jedyne, czego pragnęła, to stopić się z Clayem w
jedno, stać się jego częścią. Chciała zapomnieć o sobie i żyć
tylko z nim.
Ujął Nicole pod brodę i spojrzał na nią. W jego oczach
widziała głód, pragnienie, żądzę. Przeszedł ją ogień. Jakże za
tym tęskniła! Wyciągnęła się i zębami chwyciła Claya za wargę.
Z jej gardła dobył się stłumiony dźwięk, ni to jęk, ni to śmiech.
Clay dotknął językiem kącika jej ust. Zaledwie muśnięcie.
Nicole poczuła, jak uginają się pod nią kolana.
Clay roześmiał się, wziął ją w ramiona i oboje zniknęli w
przyjaznej, ciemnej piwniczce.
Rzucili się na siebie, wygłodniali, spragnieni, niecierpliwi.
W obojgu płonął ten sam ogień, żądając, by go natychmiast
uwolnić. W kilka sekund pozbyli się ubrań, rzucając je
bezładnie na ziemię.
Połączywszy się, nie potrzebowali żadnych słów, mówiły
ich ciała, ich skóra. Bez reszty poddali się namiętności. Nicole
wyprężyła się, pod zamkniętymi powiekami widziała blask. A
kiedy ciało przeszło znajome drżenie, uśmiechnęła się.
275
– Clay – wyszeptała. – Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Trzymał ją mocno w ramionach. Przy uchu czuła jego lekki,
delikatny oddech.
– Kocham cię. Tak bardzo cię kocham.
W jego głosie brzmiał smutek.
Odsunęła się, a potem ułożyła tak, by jej głowa spoczywała
mu na ramieniu.
– Dzisiaj pierwszy raz poczułam w powietrzu wiosnę. Tak
długo na nią czekałam, że wydawało się, że już nigdy nie
nadejdzie.
Clay sięgnął po pelerynę Nicole i oboje ich przykrył. Na
gołej skórze poczuli dotyk futra z norek.
Nicole uśmiechnęła się z rozkoszą i potarła udem o nogę
Claya. Miała wrażenie, że trafiła do nieba – leżeli w swoich
ramionach, sami, zaspokojeni, ich ciała pieścił dotyk miękkiego
futra.
– Jak się czuje twoja matka? – spytał Clay.
– Nie krzyczy już tak często jak przedtem. Cieszę się, bo
dzieci strasznie się tego bały.
– Nicole, tyle razy powtarzałem, żebyś odesłała je do
mnie. Przecież u ciebie nie ma dla nich miejsca.
– Proszę, pozwól im zostać.
Przytulił ją mocniej.
– Wiesz doskonale, że nie chcę ci ich odebrać. Ale jest
was tam za dużo, a ty masz zbyt wiele na głowie.
Ucałowała go w ramię.
– Miło, że tak się o mnie troszczysz, ale z bliźniętami nie
mam najmniejszych problemów. Za to gdybyś zaproponował, że
zabierzesz Janie i Gerarda, o, nad tym mogłabym się
zastanowić.
– Czyżby Janie przysparzała ci kłopotów?
– Nie, właściwie nie. Ona i Gerard się nie znoszą, toteż
nieustannie wzajemnie sobie dogryzają. Po prostu zmęczyło
mnie wysłuchiwanie tego, to wszystko.
276
– Jeśli Janie kogoś nie znosi, to zwykle ma po temu
powody. Właściwie nic nie wiem o twoim ojczymie.
– Moim ojczymie – uśmiechnęła się Nicole. – To dziwne
myśleć o Gerardzie jako o następcy mojego ojca.
– Powiedz mi, co się u ciebie dzieje. Tak mało wiem.
Znowu się uśmiechnęła, czując jak otacza ją jego miłość.
– Gerard ma obsesję na punkcie przynależności do
francuskiej arystokracji. Zabawne, jeśli wziąć pod uwagę, ilu
ludzi we Francji chciałoby należeć do plebsu.
– Z tego, co słyszałem, jego pobyt u ciebie to nic
zabawnego. Chyba wiesz, że gdybyś czegokolwiek...
Położyła mu palec na ustach.
– Tylko ciebie potrzebuję. Czasem, kiedy robi się szum i
wszyscy ciągle czegoś ode mnie żądają, staję i myślę o tobie.
Dziś, gdy po przebudzeniu poczułam w powietrzu wiosnę,
byłam taka podniecona. Sądzisz, że na zachodzie pogoda będzie
taka sama jak tu? I czy naprawdę potrafiłbyś zbudować dom?
Jak myślisz, kiedy będziemy mogli wyjechać? Już dawno
chciałam zacząć się pakować, ale wydawało mi się, że na razie
lepiej nie wtajemniczać Janie w nasze plany.
Umilkła. Clay nie odpowiadał. Uniosła się na łokciu i
bacznie przyjrzała się mężowi.
– Clay, czy wszystko jest w porządku?
– Jak najbardziej – odparł głucho. – A przynajmniej
będzie.
– Nie rozumiem. Coś musiało się stać. Czuję to.
– Nie, a przynajmniej nic poważnego. Nic nie stanie na
przeszkodzie naszym planom.
Zmarszczyła brwi.
– Clay, znam cię dobrze i widzę, że masz jakieś kłopoty.
Ani słowem nie wspomniałeś o Biance, choć ja cię zanudzam
swoimi problemami.
– Nie potrafiłabyś zanudzać nikogo swoimi problemami –
odparł z lekkim uśmiechem. – Jesteś taka dobra, taka kochająca,
zawsze gotowa wybaczyć. Ludzie cię wykorzystują.
277
– Wykorzystują? Mnie? Ależ nikt mnie nie wykorzystuje!
– A ja! A bliźnięta? Twoja matka, jej mąż, nawet Janie.
Wszyscy zrzucamy na ciebie swoje ciężary.
– Mówisz, jakbym była jakąś świętą. Chcę wiele od życia,
ale równocześnie jestem praktyczna. Wiem, że muszę poczekać,
żeby zdobyć to, czego pragnę.
– A czego pragniesz? – spytał cicho.
– Ciebie. Pragnę mieć ciebie, własny dom i bliźnięta. I
może jeszcze inne dzieci... twoje dzieci.
– Będziesz to miała, przysięgam! Będziesz miała to
wszystko!
Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę.
– Chcę wiedzieć, co jest nie w porządku. To musi mieć
jakiś związek z Bianką. Czyżby wykryła, jakie mamy plany?
Znowu ci grozi? Tym razem nie pozwolę, żeby cię zastraszyła.
Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu.
Clay objął ją mocno i oparł jej głowę na ramieniu.
– Posłuchaj mnie, ale nie mów nic, dopóki nie skończę,
dobrze? – Zaczerpnął głęboko tchu. – Przede wszystkim pragnę
cię zapewnić, że to w żaden sposób nie wpłynie na nasze plany.
– To?
Próbowała unieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Najpierw mnie wysłuchaj, potem będziesz pytała -
Zapatrzył się w sufit. Trzy tygodnie temu Bianka powiedziała
mu, że spodziewa się dziecka. Początkowo ją wyśmiał,
powiedział, że kłamie. A ona tylko stała z tym uśmieszkiem
samozadowolenia na twarzy. Potem sprowadziła lekarza, który
ją zbadał. Od tamtej pory życie Claya zmieniło się w piekło. Nie
chciał uwierzyć. Długo trwało, nim wreszcie uznał, że Nicole
znaczy dla niego więcej niż dziecko, które nosi Bianka.
– Bianka jest w ciąży – powiedział cicho. – Lekarz to
potwierdził – podjął, gdy Nicole nie zareagowała. – Długo nad
tym myślałem i wreszcie postanowiłem, że to nie będzie miało
wpływu na nasze plany. Nadal chcę z tobą wyjechać z Wirginii.
278
Uciekniemy, gdzie indziej zbudujemy nasz dom, nasz własny
dom.
Nicole nadal milczała. Leżała spokojnie na jego ramieniu,
tak spokojnie, jakby niczego nie powiedział.
– Nicole, słyszałaś mnie?
– Tak – odparła cicho.
Rozluźnił uścisk, odsunął się od niej, żeby spojrzeć jej w
oczy.
Nie patrząc na niego, siadła, odwróciła się do niego plecami
i zaczęła się ubierać.
– Nicole, powiedz coś! Nie mówiłbym ci o tym, gdyby
nie to, że Bianka rozgadała to już w całym hrabstwie. Nie
chciałem, żebyś się dowiedziała od kogoś innego. Sądziłem, że
powinienem ci powiedzieć.
Nadal bez słowa Nicole włożyła przez głowę suknię,
wciągnęła jedną wełnianą pończochę, potem drugą.
– Nicole! – zawołał, złapał ją za ramię i obrócił do siebie.
Wreszcie na niego spojrzała. Clay, widząc jej wzrok,
gwałtownie wciągnął powietrze. Brązowe oczy, zwykle tak
ciepłe i pełne miłości, spoglądały na niego lodowato.
– Nie sądzę, żeby było tu jeszcze coś do powiedzenia.
Przyciągnął ją do siebie, ale była sztywna i napięta.
– Proszę, powiedz coś. Wyrzućmy z siebie wszystko,
porozmawiajmy. Potem może uda nam się wszystko na nowo
zaplanować.
Wpatrywała się w niego z lekkim uśmieszkiem.
– A co takiego? Jak uciec i zostawić niewinne dziecko na
pastwę matki takiej jak Bianka? Czyżbyś nie zdawał sobie
sprawy, jaka z niej będzie cudowna matka?
– A co mnie, u licha, obchodzą jej talenty macierzyńskie?
Chcę ciebie, tylko i wyłącznie ciebie.
Uniosła ręce i odepchnęła Claya.
– Ani razu nie powiedziałeś, że to dziecko nie może być
twoje.
279
Patrzył jej prosto w oczy. Spodziewał się tego i postanowił,
że nie będzie kłamał.
– Byłem pijany, to był tylko ten jeden raz. Wlazła mi do
łóżka.
Uśmiechnęła się lodowato.
– Przypuszczam, że powinnam ci wybaczyć, skoro
zrobiłeś to pod wpływem alkoholu. W końcu mnie też się to
zdarzało. Kiedy pierwszy raz się ze mną kochałeś, byłam pijana.
– Nicole.
Wyciągnął ku niej ręce. Odskoczyła.
– Nie dotykaj mnie – syknęła. – Nigdy więcej mnie nie
dotykaj.
Mocno chwycił ją za ramię.
– Jesteś moją żoną, mam prawo cię dotykać.
Wyrwała mu rękę i z całej siły uderzyła go w twarz.
– Twoją żoną? Jak śmiesz tak mnie nazywać? Czy
kiedykolwiek byłam dla ciebie czymś więcej niż dziwką?
Przychodzisz do mnie zaspokoić swoje żądze. Czy Bianka ci nie
wystarcza? Czyżbyś potrzebował więcej kobiet?
Ślad jej uderzenia odcinał się wyraźnie na bladym policzku.
– Wiesz, że to nieprawda. Wiesz, że zawsze byłem z tobą
uczciwy.
– Wiem? A cóż ja wiem o tobie? Znam twoje ciało, wiem,
jaką masz nade mną władzę. Wiem, że zawsze robię, co ty
zechcesz, że uwierzę w każdą twoją brednię.
– Wysłuchaj mnie. Uwierz mi. Kocham cię. Wyjedziemy
razem.
Odrzuciła głowę i wybuchnęła śmiechem.
– To ty mnie nie znasz. Przyznaję, w twoim towarzystwie
nie wykazywałam szczególnej godności. Wystarczyło, żebyś
wszedł, a już kładłam się na plecy, klękałam, albo układałam się
na tobie. O nic nie pytałam, po prostu słuchałam.
– Przestań! Nie poznaję cię!
– Nie poznajesz? A czy w ogóle znasz prawdziwą Nicole?
Wszyscy traktujecie mnie jak niańkę, mam was karmić,
280
przyjmować na siebie odpowiedzialność za was, niczego w
zamian nie żądając. Otóż nie! Nicole Courtalain to prawdziwa
kobieta, kobieta z krwi i kości, która tak jak inne ulega żądzom i
namiętnościom. O ileż mądrzejsza ode mnie jest Bianka. Ona
wie, czego chce, i dopina swego. Nie siedzi w domu, nie czeka
cierpliwie na wiadomość, że jutro rano ma przyjść na igraszki z
panem. Wie, że nie tak się osiąga cel.
– Nicole, błagam, uspokój się. Przecież tak nie myślisz.
– O, nie – uśmiechnęła się. – Chyba pierwszy raz w życiu
mówię to, co naprawdę myślę. Wszystkie te miesiące w
Ameryce spędziłam na ciągłym czekaniu. Najpierw czekałam,
aż mi powiesz, że mnie kochasz, potem czekałam, aż się
zdecydujesz, którą z nas wybierzesz, Biankę czy mnie. Jakaż ja
byłam głupia, jaka naiwna, dziecinna. Ufałam ci. – Parsknęła
śmiechem. – Czy wiesz, że Abe zdarł ze mnie ubranie i
przywiązał do ściany? I wiesz, o czym ja, głupia, wtedy
myślałam? Bałam się, że jego dotyk mnie zbruka, że nie będę
ciebie godna. Wyobrażasz sobie? A ty pewnie w tym samym
czasie zabawiałeś się z Bianką, podczas gdy ja, jak ostatnia
idiotka, robiłam wszystko, żeby być dla ciebie dostatecznie
czysta.
– Mam dość. Nie będę tego więcej słuchał.
– Proszę, proszę. Nasz wymagający pan Armstrong ma
dość. Ciekawe której z nas? Kształtnej Bianki czy kościstej
Nicole?
– Przestań i posłuchaj. Mówiłem ci, że to nie ma
najmniejszego znaczenia. Uciekniemy, tak jak planowaliśmy.
Patrzyła na niego, górną wargę wydęła pogardliwie.
– Dla mnie ma znacznie! Myślisz, że spędzę życie z
człowiekiem, który tak łatwo porzuca własne dziecko? A co
będzie, jeśli pojedziemy na zachód i ja będę miała dziecko? A
jeśli zobaczysz inną, młodszą, ślicznotkę i uciekniesz z nią,
zostawiając nasze dziecko?
Cofnął się urażony.
– Jak możesz tak mówić?
281
– A czemu nie? Czy zrobiłeś coś, żebym mogła ci zaufać?
Byłam głupia i zakochałam się w tobie. Nie wiem dlaczego,
może to przez te twoje szerokie bary, może dla innych równie
głupich powodów. A ty, dojrzały mężczyzna, wykorzystałeś dla
własnych celów mój brak doświadczenia i pożądanie.
– Naprawdę tak uważasz? – spytał spokojnie.
– A jak mam uważać? Cały czas tylko czekałam, ciągle
czekałam, aby zacząć żyć. Nigdy więcej!
Gniewnie wciągnęła trzewiki, wstała i ruszyła w stronę
wyjścia.
Clay pospiesznie włożył spodnie i pobiegł za Nicole.
– Nie możesz tak odejść – powiedział, łapiąc ją za ramię.
– Musisz mnie zrozumieć.
– Ależ ja wszystko rozumiem. Dokonałeś wyboru.
Podejrzewam, że to był swego rodzaju wyścig: która pierwsza
zajdzie w ciążę, ta wygrywa. Jaka szkoda, że kobiety z mojego
rodu nigdy nie były szczególnie płodne, wtedy może bym
zwyciężyła. Czy wtedy zamieszkałabym we dworze? Miała
służbę? – Urwała. – Dziecko?
– Nicole.
Spojrzała na jego dłoń na swoim ramieniu.
– Puść mnie – powiedziała zimno.
– Nie puszczę cię, dopóki mnie nie zrozumiesz.
– To znaczy, że mam tu zostać, dopóki mnie nic
przekabacisz na swoją stronę, dopóki ci nie przebaczę i nie
padnę ci w ramiona? Nie. Między nami wszystko skończone.
Skończone, rozumiesz?
– Nie mówisz tego poważnie.
Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał bardzo spokojnie.
– Dwa tygodnie temu przyszedł mnie odwiedzić lekarz,
który był świadkiem ślubu na statku.
Clay wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma.
– Tak, świadek, którego kiedyś tak bardzo potrzebowałeś,
jest w Ameryce. Powiedział, że pomoże mi uzyskać
unieważnienie.
282
– Nie – szepnął Clay. – Nie chcę...
– Przestało mnie obchodzić, czego chcesz, albo czego nie
chcesz. Miałeś wszystko, a raczej każdą, której chciałeś. Teraz
moja kolej. Koniec wiecznego czekania! Zaczynam żyć.
– O czym ty mówisz?
– Najpierw zdobędę unieważnienie, potem zamierzam
powiększyć swój majątek. Czemuż nie miałabym skorzystać z
szansy, jaką mi oferuje ten piękny kraj?
Trzasnęła szczapa w palenisku. Ogień oświetlił szklaną kulę
z zatopionym w środku jednorożcem. Nicole spojrzała w
tamtym kierunku, i roześmiała się z goryczą.
– Powinnam była przejrzeć na oczy, kiedy składaliśmy te
dziecinne śluby. Nie byłam dość czysta, by dotknąć samego
jednorożca, prawda? Tylko twoja najdroższa, ukochana Beth
była tego godna.
Odepchnęła go i wyszła. Owiało ją chłodne powietrze.
Spokojnie wsiadła do łodzi i popłynęła z powrotem do młyna.
Dziadek mówił, by nigdy nie oglądała się wstecz. Niełatwo było
nie płakać po Clayu. Wyobraziła sobie zadowoloną, noszącą
potomka Claya Biankę, która z satysfakcją trzyma rękę na
wzgórku, gdzie rośnie jego dziecko. Zerknęła na swój płaski
brzuch i dziękowali! niebiosom, że nie jest w ciąży.
Kiedy dotarła do śluzy, czuła się już lepiej. Wstała i
popatrzyła na swój dom. Pogodziła się z myślą, że będzie w nim
mieszkać na stałe. Potrzebuje więcej miejsca, salonu na dole,
dwóch sypialni na górze Natychmiast uświadomiła sobie, że nie
ma żadnych pieniędzy. Do młyna przylegał kawałek równej,
żyznej ziemi. Janie chyba wspominała, że jest na sprzedaż. Ale
na ziemię Nicole też nie miała pieniędzy.
Wtedy przypomniała sobie o swoich strojach. Na pewno są
dużo warte. Sama sobolowa mufka... Och, jak bardzo by chciała
móc rzucić to wszystko Clayowi w twarz! Zapakować całą
garderobę i zostawić w hallu
Ale nie stać jej na to. U Backesów kobiety podziwiały jej
suknie. Nagle z żalem pomyślała o podszytej norkami pelerynie,
283
którą zostawiła w piwniczce. Ale jej noga nigdy już tam nie
postanie. Nigdy!
Kiedy wchodziła do izby, w głowie aż jej szumiało od
pomysłów i planów. Janie, zaczerwieniona, stała pochylona nad
ogniem. Gerard siedział rozwalony na krześle, bezczelnie
nakładając sobie pączki na talerz Dzieci przycupnęły w kącie,
chichocząc nad książką.
Janie spojrzała na Nicole.
– Co się stało?
– Nic – odparła Nicole – a przynajmniej nic nowego.
Przyjrzała się uważnie Gerardowi.
– Gerard, przyszło mi do głowy, że świetnie byś się
nadawał na sprzedawcę.
Uniósł brwi.
– Ludzie z mego stanu... – zaczął.
Nicole przerwała mu, zabierając talerz sprzed nosa.
– Jesteś w Ameryce, to nie Francja. Kto nie pracuje, ten
nie je.
Popatrzył na nią rozzłoszczony.
– A co tutaj można sprzedać? Nie znam się na mące
– Mąka sama się sprzedaje. Chcę, żebyś przekonał
tutejsze śliczne, młode damy, że będą jeszcze śliczniejsze w
jedwabiach i sobolach.
– Sobolach? – spytała Janie. – Nicole, co ty opowiadasz?
Umilkła, widząc spojrzenie dziewczyny.
– Chodź na górę, pokażę ci garderobę.
Odwróciła się do dzieci.
– A wy zabierzecie się do nauki.
– Ależ Nicole – wtrąciła się Janie – nie masz czasu.
Młynarz czeka na ciebie.
– To nie ja będę je uczyć – oznajmiła Nicole. – Na górze
jest wykształcona kobieta, która z ogromną przyjemnością
przekaże swą wiedzę dzieciom.
284
– Adele? – spytał pogardliwie Gerard. – Ona w ogóle nie
zrozumie, czego od niej chcesz. A jeśli nawet zrozumie, nie
zgodzi się na to.
– Nie lubimy tej pani. Ona krzyczy – powiedział Alex,
cofając się i biorąc Mandy za rękę.
– Dość tego! – krzyknęła Nicole. – Mam dość tych
ciągłych narzekań! Janie i ja przestaniemy prowadzić darmowy
hotel. Gerard, pomożesz mi zebrać pieniądze na zakup ziemi.
Mama zajmie się dziećmi, które wreszcie powinny zacząć się
uczyć. Od tej pory jesteśmy rodziną, a nie wielkim państwem ze
swoją służbą.
Odwróciła się i poszła na górę. Janie uśmiechnęła się
szeroko.
– Nie wiem, co się jej stało, ale wiem, że to mi się
podoba!
– Jeśli ona sądzi, że będę... – zaczął Gerard.
Janie pogroziła mu gorącą, lepką chochlą.
– Albo się bierzesz do roboty, albo wyślemy cię z
powrotem do Francji, gdzie albo ci zetną głową, albo wrócisz i
będziesz szył buty, jak twój ojciec. Jasne?
– Nie możesz mnie tak traktować!
– Mogę i będę. Ruszaj na górę, jak kazała Nicole, albo ci
przyłożę w tę szczurowatą buźkę.
Gerard chciał coś odpowiedzieć, ale umilkł, widząc
zaciśniętą pięść Janie tuż przy swojej twarzy. Janie była silną,
potężną kobietą. Cofnął się.
– Jeszcze się policzymy.
Idąc po schodach, mamrotał pod nosem francuskie
przekleństwa.
Janie odwróciła się do bliźniąt, popatrzyła na nie groźnie, po
czym klasnęła w dłonie. Dzieci pędem ruszyły na górę.
285
18
To Wes zawiózł Nicole w górę rzeki, tam gdzie się
zatrzymał doktor Donaldson, i razem udali się do sędziego. Wes
nic nie powiedział, kiedy Nicole oznajmiła mu swoją decyzję o
unieważnieniu małżeństwa. Tak naprawdę to nikt nic na to nie
powiedział, więc Nicole odniosła wrażenie, że wszyscy uważali
to za nieuniknione. Ona ostatnia straciła wiarę w Claya.
Zdumiewające, jak mało czasu było trzeba, by rozwiązać
małżeństwo. Nicole obawiała się, czy nie będzie miała jakichś
kłopotów, skoro tyle osób widziało ją szczęśliwą z Clayem i
skoro małżeństwo zostało skonsumowane, ale okazało się, że
mogliby nawet mieć dzieci – sam fakt, że związek zawarto pod
przymusem, wystarczał, by uzyskać unieważnienie.
Sędzia znał Claya i Wesleya od dziecka, a Nicole spotkał na
przyjęciu u Backesow. Gdyby mógł, nie unieważniłby tego
małżeństwa, ale świadectwo lekarza brzmiało jednoznacznie.
Poza tym słyszał pogłoski o jakiejś kobiecie, z którą Clay
mieszka. Postanowił, że przy okazji wpadnie do Claya i powie
mu, co sądzi o jego gorszącym zachowaniu. Ze współczuciem
popatrzył na śliczną, drobną Francuzeczkę. Niczym sobie nie
zasłużyła na cierpienia, jakich przysporzył jej Clay.
Ogłosił, że małżeństwo Nicole i Claya jest nieważne.
– Nicole? – spytał Wes, kiedy wyszli od sędziego. –
Dobrze się czujesz?
– Oczywiście – stwierdziła obojętnie. – A jak się mam
czuć? Słuchaj, jeśli chce się kupić ziemię, to gdzie się powinno
najpierw udać?
– Przypuszczam, że do jej właściciela. A czemu pytasz?
– Znasz pana Irwina Rogersa?
– Jasne. Mieszka jakąś milę stąd.
– Mógłbyś mnie tam zabrać i przedstawić?
– Nicole, o co ci chodzi?
– Chcę wykupić tereny w pobliżu młyna. Pomyślałam
sobie, że można by tam posiać jęczmień.
286
– Jęczmień? Po co, przecież Clay może ci dać... –
umilkł, gdy spiorunowała go wzrokiem.
– Nie jestem już w żaden sposób związana z Claytonem
Armstrongiem i nie mam z nim nic wspólnego. Od tej pory
chodzę swoimi drogami.
Chciała pójść dalej ulicą, ale Wes chwycił ją za ramię.
– Nie mogę uwierzyć, że między tobą a Clayem naprawdę
wszystko skończone.
– Przypuszczam, że między nami od dawna nic już nie
było, ale ja byłam zbyt ślepa, żeby to zauważyć.
– Nicole... – zaczął Wes, przyglądając jej się uważnie W
jej oczach odbijały się promienie słońca, no i ta niesamowita
górna warga... – A może byś wyszła za mnie? Nie widziałaś
jeszcze mojego domu. Jest tak olbrzymi, że zmieściliby się w
nim wszyscy twoi podopieczni. Mamy z Travisem tyle
pieniędzy, że sami nie wiemy, co z nimi zrobić. Nie musiałabyś
pracować.
Przez chwilę wpatrywała się w niego, potem się
uśmiechnęła.
– Wesley, jesteś kochany. Ale tak naprawdę to nie chcesz
się ze mną ożenić.
Odwróciła się od niego.
– Ależ tak, chcę! Byłabyś idealną żoną! Poradziłabyś
sobie z całą plantacją, a poza tym wszyscy za tobą przepadają.
– Daj spokój – roześmiała się. – Czuję się jak zgrzybiała
staruszka. – Stanęła na palcach i pocałowała go w kącik ust. –
Dziękuję ci za oświadczyny, ale nie po to zrywałam jeden
związek, żeby natychmiast pakować się w drugi. – Zmrużyła
oczy. – Ale jeśli się ośmielisz westchnąć z ulgą, nigdy więcej się
do ciebie nie odezwę.
Uniósł jej dłoń do ust, ściskając mocno za palce.
– Jeśli już, to będę wzdychał ze smutku.
Roześmiała się i cofnęła rękę.
287
– W tej chwili bardziej potrzebuję przyjaciół niż
kochanka. Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, namów pana
Rogersa, żeby tanio sprzedał mi ziemię.
Wesley przyglądał jej się przez chwilę. Oświadczył się
Nicole pod wpływem impulsu, ale teraz pomyślał, jak by to miło
ożenić się z kimś takim jak ona. Zdziwiłby się, gdyby go
przyjęła, ale żałował, że tak się nie stało.
– Stary Rogers tak się ucieszy, że ktoś chce kupić ten
kawałek ziemi, że odda ci go praktycznie za darmo.
– Nie będę się upierać – roześmiała się Nicole.
– No, może przez chwilę, ale nie dłużej – zawtórował
Wes.
– Nie dłużej.
Oboje się roześmiali i ruszyli w stronę domu pana Rogersa.
Za ziemię zapłacili rzeczywiście niewiele. Nicole uzyskała
bardzo mało gotówki za stroje, które sprzedał Gerard, ale pan
Rogers zgodził się rozłożyć resztę spłat na raty. Poza tym przez
trzy lata będzie mógł za darmo mielić zboże u Nicole.
– Nie można powiedzieć, żeby oddał nam ziemię za nic –
stwierdził Wesley po wyjściu. – Przez trzy lata będzie miał
mąkę za darmo!
– Poczekaj, aż dostanie rachunek za czwarty rok! –
odparła Nicole z błyskiem w oku.
Udali się też do drukarni, gdzie Nicole zamówiła u nowy
cennik opłat.
– Nicole! – zawołał Wes, słysząc, ile sobie liczyła za
mielenie. – I jak ty chcesz zbić pieniądze? Przecież Horacy
bierze trzy razy tyle!
– O to właśnie chodzi. Gdzie byś zawiózł zboże? Do mnie
czy do Horacego?
– Tu cię złapała, Wes – uśmiechnął się drukarz. –
Powiem o tym szwagrowi. Możesz być spokojny, że
pojedzie do pani.
Wesley popatrzył na Nicole z szacunkiem.
288
– Nie miałem pojęcia, że za tą śliczną buzią kryje się taka
mądra głowa.
Spoważniała.
– Ja sama o tym nie wiedziałam – odparła. – Do tej pory
ta mądra głowa była wypełniona dziecinnymi, naiwnymi
wyobrażeniami o romansach.
Na czole Wesleya pojawiła się zmarszczka. Podejrzewał, że
Nicole cierpi bardziej, niż się do tego przyznaje. Niech licho
porwie tego Claya! Nie miał prawa tak jej wykorzystać!
Po powrocie do domu Nicole miała kłopoty z Gerardem. Z
pogardą odrzucił jej propozycję.
– Sprzedawanie damskich sukien było wystarczająco
upokarzającym zajęciem.
Przerwał i poprawił sobie włosy ostrzyżone w modnym
ostatnio stylu a’la Brutus. Włosy w założeniu miały być
kręcone, lekko rozwiane w artystycznym nieładzie, tymczasem
nędzne kosmyki Gerarda smutno zwisały wokół twarzy.
– Oczywiście,
kobiety
za
mną
przepadały,
w
przeciwieństwie do mieszkańców tego domu. Bardzo chętnie
słuchały historii mej rodziny, wspaniałego rodu Courtalainów.
– Od kiedy to wywodzisz się z rodziny Nicole? -
przerwała Janie.
– Widzisz! Nikt mnie tutaj nie docenia!
– Przestańcie – powiedziała Nicole. – Mam dość tych
waszych
wiecznych
sprzeczek.
Gerard,
wspaniale
się
sprawdziłeś jako sprzedawca. Kobiety uwielbiają twój francuski
akcent i nieskazitelne maniery.
Słysząc te komplementy, aż pokraśniał.
– Mógłbyś roznosić ulotki wśród żon farmerów. Uważam,
że to byłby świetny pomysł.
– Ulotki z cenami mąki to nie to samo co jedwab –
mruknął.
– Ale jeść byś chciał – włączyła się Janie. – Więc pracuj
jak my wszyscy.
289
Gerard, wykrzywiając wargi, postąpił ku Janie, lecz Nicole
powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu. Spojrzał na jej
dłoń, zajrzał w oczy, potem znowu popatrzył na rękę i przykrył
ją swoją.
– Dla ciebie wszystko – powiedział.
Nicole odsunęła się spokojnie, tak by go nie urazić.
– Popłyniecie
łodzią.
Izaak
dowiezie
cię
do
poszczególnych domów.
Gerard uśmiechnął się do niej, jakby byli kochankami i
wyszedł.
– Nie ufam mu – powiedziała Janie.
– Jest niegroźny – machnęła ręką Nicole. – Po prostu
chce, żeby go traktować jak udzielnego księcia. Niedługo mu
przejdzie.
– Jesteś zbyt pobłażliwa. Posłuchaj mojej rady i trzymaj
się od niego z daleka.
Wiosna na dobre zagościła w Wirginii, a wraz z nią
nadeszła pora zbiorów zbóż. Niebawem wielkie młyńskie
kamienie znów zaczęły się obracać po długiej zimowej
przerwie. Ulotki rozesłane przez Nicole przyniosły efekty –
farmerzy z całej okolicy przywozili do niej ziarno.
Nicole pracowała bez wytchnienia. Najęła człowieka, który
obsiał jej pola jęczmieniem i pszenicą. Gerard co prawda
pomagał we młynie, ale cały czas dawał Amerykanom do
zrozumienia, że uważa ich za gorszych od siebie. Nicole ciągle
musiała mu przypominać, że jej dziadek, który był księciem,
przez dwa lata pracował we młynie i wcale się tego nie wstydził.
Nikt ani słowem nie wspomniał o oddaniu Clayowi dzieci,
co Nicole uznała za dowód zaufania. Raz w tygodniu Izaak
przeprawiał się z nimi na drugi brzeg, by odwiedziły stryja.
– Źle wygląda – powiedział któregoś razu po powrocie z
Arundel Hall.
Nicole nawet nie spytała, kogo ma na myśli. Mimo ciężkiej
pracy ani na chwilę nie zapomniała o Clayu.
290
– Za dużo pije. Nigdy wcześniej tyle nie pił.
Nicole odwróciła głowę. Powinna się cieszyć, że tak z nim
źle, sam sobie na to zasłużył. Ale jakoś nie potrafiła. Zostawiła
Izaaka i poszła do ogrodu. Może kilka godzin pielenia pomoże
jej zapomnieć o Clayu.
Po godzinie wymachiwania motyką zrobiła sobie chwilę
odpoczynku. Zgrzana, zmęczona stanęła pod drzewem, ręką
otarła pot z czoła.
– Mam coś dla ciebie – odezwał się Gerard, dając jej
szklankę chłodnej lemoniady.
W podziękowaniu skinęła głową i jednym haustem
opróżniła naczynie. Gerard strzepnął źdźbło trawy z rękawa
bawełnianej sukienki Nicole.
– Nie powinnaś pracować na słońcu. Niszczy twoją
śliczną, delikatną skórę.
Ręką pociągnął po jej ramieniu. Nicole nie zareagowała,
zbyt zmęczona, żeby się odsunąć. Stali w cieniu, wśród gęstych
drzew, tak że nie było ich widać z domu ani z młyna. – Cieszę
się, że wreszcie jesteśmy sami – powiedział, przysuwając się do
niej bliżej. – Jakie to dziwne, mieszkamy pod jednym dachem,
a tak rzadko możemy się spotkać, porozmawiać w cztery oczy.
Nicole nie chciała go obrazić, ale równocześnie nie
zamierzała go zachęcać. Odsunęła się.
– Zawsze możesz ze mną porozmawiać, chyba o tym
wiesz.
Znowu się przysunął, gładził ją po ramieniu.
– Tylko ty mnie rozumiesz – mówił po francusku. Jego
twarz była coraz bliżej jej twarzy. – Mamy tę samą ojczyznę,
tych samych rodaków. Tutaj nikt nie wie, jaka jest Francja. My
wiemy, oboje mamy to we krwi.
– Ja uważam się za Amerykankę – odparła po angielsku.
– Jak możesz? Jesteś Francuzką, tak samo jak ja jestem
Francuzem. Oboje należymy do wielkich Courtalainów. Pomyśl,
jak wspaniałych potomków moglibyśmy mu przynieść!
291
Nicole gwałtownie się wyprostowała i spojrzała mu prosto
w oczy.
– Jak śmiesz! – zawołała bez tchu. – Czyżbyś zapomniał o
mojej matce? Jesteś jej mężem, a równocześnie napastujesz
mnie jak jakąś dziewkę kuchenną!
– Myślisz, że choć na chwilę mogę o niej zapomnieć? Jej
wrzaski mi na to nie pozwalają. Sam chyba niedługo od nich
oszaleję! A ona, cóż może mi dać? Czy może mi dać dzieci?
Jestem mężczyzną, zdrowym, pełnym sił i zasługuję na to, by
mieć dzieci. – Schwycił Nicole mocno i przyciągnął do siebie. –
Tylko ty jedna. W tym przeklętym kraju tylko ty jedna jesteś
godna stać się matką moich dzieci. Jesteś z rodu Courtaleinów.
W żyłach naszych dzieci będzie płynęła królewska krew.
Dopiero po chwili Nicole pojęła znaczenie jego słów. A
kiedy już zrozumiała, zrobiło jej się niedobrze. Żadne słowa nie
potrafiłyby wyrazić jej obrzydzenia i wstrętu. Mocno uderzyła
Gerarda w twarz.
Natychmiast ją puścił i przyłożył dłoń do policzka.
– Zapłacisz mi za to – wyszeptał. – Gorzko pożałujesz, że
potraktowałaś mnie jak jednego z tych brudnych Amerykanów.
Jeszcze mnie popamiętasz.
Nicole wykręciła się na pięcie i wróciła do ogrodu. Okazało
się, że Janie jednak miała rację. Nicole poprzysięgła sobie, że
będzie się trzymać z daleka od tego małego Francuza.
Dwa tygodnie później Wesley przywiózł wiadomość, że
Clayton poślubił Biankę. Nicole przyjęła to spokojnie, nie
okazując bólu.
– Próbowałem mu przemówić do rozsądku – mówił Wes
– ale wiesz, jaki on jest uparty. Nawet na chwile nie przestał cię
kochać. Kiedy się dowiedział o unieważnieniu, przez cztery dni
bez przerwy pił. Jeden z jego i ludzi znalazł go niedaleko
moczarów w południowej części majątku.
– Mam nadzieję, że na wesele wytrzeźwiał – odparła
Nicole chłodno.
292
– Twierdził, że robi to dla dziecka. Niech go licho
porwie! Nie wiem, jak on wytrzymuje z tą krową w łóżku!
W tej samej chwili Nicole obróciła się na pięcie, ale Wes
zatrzymał ją ramieniem.
– Przepraszam. Nie powinienem był tego mówię. Nie
chciałem cię zranić.
– Przecież mnie nie zraniłeś. Pan Armstrong nic dla mnie
nie znaczy.
Wesley stał bez ruchu i patrzył za odchodząca Z rozkoszą
udusiłby Claya za to, co zrobił z tą śliczną kobietą.
Arundel Hall był brudny i zapuszczony. Nie sprzątano w
nim od miesięcy. Bianka siedziała za stołem, jedząc lody i
cukierki. Brzuch miała tak wielki, że wyglądała, jakby lada
chwila miała urodzić.
Clay wszedł do domu, stanął w drzwiach do jadalni.
Ubranie miał zabłocone, koszulę podartą. Pod oczami widać
było głębokie cienie, spocone włosy lepiły mu się do czoła.
– Cóż za rozkoszny widok. Aż chce się wracać do domu –
powiedział głośno. – Moja żona, a wkrótce i matka mojego
dziecka.
Nie zwracając na niego uwagi, Bianka dalej jadła pyszne,
zimne lody.
– Jemy za dwoje, co, kochanie?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, poszedł na górę. Na
podłodze walały się brudne ubrania. Otworzył szufladę. Była
pusta. Gdzie te czasy, kiedy czekały tam na niego czyste,
pocerowane koszule?
Zaklął i z hukiem zatrzasnął szufladę, po czym wyszedł z
domu, kierując się w stronę rzeki. Ostatnio większość czasu
spędzał na polu, zaś wieczorami siedział samotnie w bibliotece i
pił, dopóki nie uznał, że teraz już będzie mógł zasnąć. Ale nawet
wtedy rzadko mu się to udawało.
Nad rzeką rozebrał się i zanurzył w wodzie. Po kąpieli
wyciągnął się na porośniętym trawą brzegu i zasnął.
293
Kiedy się obudził, była już noc i przez chwilę nie wiedział,
gdzie się znajduje. Półprzytomny, zaspany ruszył w stronę
domu.
Gdy wszedł do środka, usłyszał jęk. Szybko otrząsnął się ze
snu. U stóp schodów leżała skulona Bianka, ręką trzymając się
za brzuch. Przyklęknął przy niej.
– Co się stało? Upadłaś?
Popatrzyła na niego.
– Pomóż mi – jęknęła. – Dziecko.
Clay nie ruszył jej, wybiegł szukać położnej. Wrócił po
kilku minutach razem z kobietą. Bianka nadal leżała skulona.
Zapalił latarnię, położna pochyliła się nad nieruchomą Bianką,
by ją zbadać. Kiedy się podniosła, ręce miała całe we krwi.
– Czy może ją pan zanieść na górę? – spytała.
Clay odstawił latarnię i podniósł Biankę. Żyły napięły mu
się na karku, kiedy dźwigał ją po schodach. Delikatnie położył
żonę na łóżku.
– Niech pan sprowadzi Maggie – nakazała położna. –
Sama tu sobie nie poradzę.
Clay siedział w bibliotece i pił, podczas gdy Maggie i
położna zajmowały się Bianką.
Po jakimś czasie drzwi się uchyliły i weszła Maggie.
– Poroniła – odezwała się cicho. Clay patrzył na nią
zdumiony. Potem się uśmiechnął.
– Poroniła, powiadasz?
– Clay – powiedziała Maggie. Nie podobał jej się wyraz
jego oczu. – Nie powinieneś tyle pić.
Nalał sobie kolejną szklankę burbona.
– Dlaczego mnie nie pocieszysz? Nie powiesz, że będą
jeszcze inne dzieci?
– Nie będzie – odezwała się położna, wchodząc.– Pańska
żona jest ciężka, upadek spowodował wiele obrażeń
wewnętrznych. Szczególnie jej narządów kobiecych. Nie wiem,
czy przeżyje.
Clay wychylił burbona i nalał sobie jeszcze jedną porcję.
294
– Przeżyje, o to mogę być spokojny. Ludzie tacy jak
Bianka tak łatwo nie umierają.
– Clayton! – zawołała Maggie. – Opanuj się! – Podeszła
do niego i położyła mu rękę na ramieniu. –Proszę cię, przestań
pić. Jutro nie będziesz w stanie pójść do pracy.
– Pracy? – spytał z uśmiechem. – A po co miałbym
pracować? Dla kogo? Dla mojej drogiej małżonki? Dla syna,
którego dopiero co poroniła?
Wypił jeszcze trochę burbona i zaniósł się nieprzyjemnym
rechotem.
– Clay – mitygowała Maggie.
– Wynoście się stąd! Czy człowiek nie może mieć chwili
spokoju?
Kobiety z ociąganiem wyszły z biblioteki.
Kiedy wzeszło słońce, Clay ciągle jeszcze pił, ciągle czekał
na zapomnienie, które przyniesie alkohol.
Robotnicy wyszli na pola. Zdziwili się, nie widząc Claya.
Po południu zwolnili tempo. Miło się pracowało, nie czując na
sobie ciągłego spojrzenia gospodarza. Po czterech dniach, kiedy
Clay ani razu nie pojawił się na polu, niektórzy z nich w ogóle
nie stanęli do pracy.
19
Minął
rok,
był
sierpień
roku
tysiąc
siedemset
dziewięćdziesiątego szóstego.
Nicole stała na szczycie wzgórza i patrzyła na swoją
posiadłość. Rozmasowała zmęczone mięśnie. Ból ustępował,
jeśli wiedziała, co było przyczyną zmęczenia. Sierpniowe słońce
pieściło długie liście tytoniu. Bawełna niedługo zakwitnie.
Złocista, już prawie dojrzała pszenica kołysała się na wietrze. Z
daleka dobiegał szmer pracującego młyna. Rozległ się okrzyk
295
któregoś z bliźniąt. Nicole z uśmiechem słuchała ostrej
reprymendy Janie.
Już od ponad roku nie była żoną Claya. Uświadomiła sobie,
że czas mierzy od chwili, kiedy sędzia oficjalnie rozwiązał jej
małżeństwo. Od tamtej pory dnie wypełniała pracą. Co rano
wstawała grubo przed świtem, doglądała młyna, pilnowała
siewu i zbioru zbóż. Gdy pierwszy raz pojechała na targ
sprzedać swoje zbiory, mężczyźni śmiali się, uważali, że
wytargują niską cenę. Jednak Nicole nie dała się oszukać. Kiedy
targ się skończył, to ona się uśmiechała, podczas gdy mężczyźni
marszczyli brwi i kręcili głowami. Wesley szedł u jej boku,
zaśmiewając się głośno.
Wszystkie pieniądze ze sprzedaży przeznaczyła na zakup
ziemi i w ten sposób stała się właścicielką stu dwudziestu pięciu
akrów nad rzeką. Gleba była żyzna, lekka. Co prawda rzeka
wypłukiwała część gruntu i dlatego Izaak spędził zimowe
miesiące układając tamy. Wykarczowali też trochę lasu. Mimo
mrozu pracowali ciężko i zrobili wszystko, co zaplanowali.
Wiosną posadzili tytoń, na pozostałych polach zasiali zboże.
Pojawił się ogródek przy domu, kilka krów i kurczęta.
Sam dom w niczym się nie zmienił. Nicole każdy grosz
wkładała w uprawę. Adele i Gerard nadal zajmowali jedną część
strychu, Janie i Nicole drugą. Dzieci spały na dole na
materacach. Było tłoczno i ciasno, ale jakoś się do tego
przyzwyczaili. Janie i Gerard prawie się do siebie nie odzywali,
oboje udawali, że się nie widzą. Adele nadal żyła w świecie
sprzed rewolucji. Nicole udało się jej wmówić, że bliźnięta to jej
wnuki i że Adele musi osobiście pokierować ich edukacją.
Zazwyczaj doskonale się spisywała w tej roli. Ubarwiała lekcje
fascynującymi opowieściami z życia dworu. Wspominała swoje
dzieciństwo, mówiła o przedziwnych obyczajach króla i
królowej Francji. Za takie przynajmniej uznawały je dzieci.
Pewnego razu opowiedziała im, jak to królowa zażądała, żeby
stroje przynoszono jej w wiklinowych koszach ozdobionych
zieloną taftą. Materiał po jednokrotnym użyciu oddawano
296
służącym. Dzieci przyczepiły sobie do ubrań liście i bawiły się
w służących Adele. Była zachwycona.
Czasem jednak wystarczał jakiś drobiazg, by Adele dostała
napadu szału. Kiedyś Mandy zawiązała sobie wokół szyi
czerwoną wstążkę. Adele przypomniało to jej przyjaciółki, które
zginęły na gilotynie, i przez wiele godzin nie dawała się
uspokoić. Dzieci nie bały się już jej krzyku. Wzruszały
ramionami i uciekały, albo wołały Nicole. Przez kilka dni Adele
kuliła się ze strachu, opowiadała o śmierci i morderstwach, aż
wreszcie wróciła do swego wyimaginowanego świata. Nie
przyjmowała do wiadomości, że mieszka w Ameryce i że jest
daleko od Francji. Uznawała jedynie Nicole i bliźnięta, Janie
tolerowała, zaś Gerarda traktowała jak powietrze. Nie
pozwalano, by stykała się z obcymi, których śmiertelnie się
bała.
Gerard wyglądał na zadowolonego, że jego żona nie ma
pojęcia, kim on jest. Przy Nicole zapominała o czasie
spędzonym w więzieniu i u rodziców Gerarda. Rozmawiała z
nią o swoim mężu i ojcu, jakby ciągle jeszcze żyli, jakby w
każdej chwili mogli wejść do pokoju.
Gerard trzymał się z dala od reszty mieszkańców domu
Nicole. Zrobił się z niego odludek. Od dnia, kiedy Nicole
uderzyła go w twarz, bardzo się zmienił. Czasem znikał na kilka
dni i wracał w środku nocy bez słowu wyjaśnienia. Kiedy był w
domu, często siadał przy ogniu i wpatrywał się w Nicole tak
intensywnie, że aż upuszczała robótkę albo kłuła się w palec.
Nigdy ani słowem nie wspomniał już, że chciałby się z nią
ożenić, choć Nicole czasem żałowała, że tego nie robi. Nieraz,
widząc jego natarczywe spojrzenie, pragnęła, żeby zaczął
wreszcie mówić, żeby porządnie się pokłócili. Ale zawsze
karciła się za takie myśli. Przecież nic złego jej nie robi, kiedy
tak się w nią wpatruje.
Cokolwiek by mówić o Gerardzie, miał poważny wkład w
wysokie dochody z młyna. Jego wytworne maniery i silny
francuski akcent przysporzyły Nicole równie wielu klientów co
297
konkurencyjne ceny. Mnóstwo młodych kobiet przyjeżdżało ze
swoimi ojcami do młyna i Gerard wszystkie je traktował jak
francuskie arystokratki, nieważne: stare czy młode, grube czy
chude, ładne czy brzydkie. Kiedy brał je pod rękę i oprowadzał
po młynie, krygowały się i chichotały. Nigdy jednak nie
dopuścił, by choć na chwilę zniknęły z oczu swoim rodzicielom.
Tylko raz Nicole udało się przyłapać Gerarda. Jakaś
wyjątkowo nieinteresująca dziewczyna wznosiła z za chwytu
oczy, kiedy Gerard całował ją w rękę, mrucząc coś przy tym po
francusku. Wiatr zawiał w stronę Nicole i dosłyszała jego słowa.
Z promiennym uśmiechem nazywał kobietę świńskim łajnem.
Nicole wzruszyła ramionami i odeszła. Nie chciała nic więcej
słyszeć.
Wyprostowała się i spojrzała na drugi brzeg rzeki. Nie
widziała Claya od dnia, kiedy jej powiedział, że Bianka
spodziewa się dziecka. Wydawało jej się, że to było wieki temu,
a równocześnie miała wrażenie, że zaledwie przed paroma
minutami. Co noc wzywała Claya, myślała o nim. Także jej
ciało pragnęło Claya. Nicole nieraz była bliska napisania do
niego z prośbą, by się z nią spotkał na polanie. Nic ją nie
obchodziła godność własna czy wzniosłe ideały. Chciała poczuć
na skórze silny, gorący dotyk jego ciała.
Potrząsnęła głową, żeby odpędzić te myśli. Lepiej nie
wracać do tego, co było, a czego nie ma. Żyje jej się dobrze, są z
nią jej najbliżsi. Nie ma prawa narzekać ani czuć się samotna.
Przyglądała się plantacji Armstrongów. Nawet z tej
odległości widziała, że majątek jest zaniedbany. W ubiegłym
roku nie zebrano plonów. Serce jej się ściskało, kiedy na to
patrzyła, ale nie mogła nic zrobić. Izaak na bieżąco informował
ją, co się dzieje w Arundel Hall. Większość najemnych
robotników odeszła dawno temu, część służby i niewolników
sprzedano. Została tylko garstka ludzi.
Z nadejściem wiosny obsiano część pól, ale to było
wszystko. Reszta leżała odłogiem. Izaak twierdził, że Claya nic
nie obchodzi, a Bianka sprzedawała wszystko, co jej wpadło pod
298
rękę, żeby zapłacić za kreacje i kolejne przeróbki domu. Jego
zdaniem jedyną osobą, która naprawdę tam pracowała, była
kucharka.
– Smutny widok, prawda?
Nicole obróciła się gwałtownie i zobaczyła obok siebie
Izaaka. On też patrzył na plantację Armstrongów. Przez ostatni
rok Nicole bardzo się z nim zaprzyjaźniła.
Zbliżyło ich wspomnienie wspólnie przeżytej tragedii.
Nicole zawsze miała wrażenie, że ludzie, którzy u niej
pracują, należą do Claya. Nawet Janie. Tylko z Izaakiem łączyła
ją szczególna więź. Zaś on często patrzył na Nicole wzrokiem,
który wskazywał, że chłopiec był gotów oddać za nią życie.
– Jakoś by sobie poradził, gdyby plon był dobry, a jak na
razie pogoda jest wspaniała – powiedziała.
– Clay nie będzie miał dość energii, żeby zebrać tytoń, a
co dopiero mówić o sprzedaniu!
– Bzdury! Clayton Armstrong jest najbardziej pracowitym
człowiekiem...
– Był – uciął Izaak. – Kiedyś rzeczywiście pracował, ale
teraz największy wysiłek, na jaki go stać, to unieść butelkę do
ust. Zresztą, co by mu przyszło z pracy? Jego żona wydaje tyle,
że cztery plantacje by nie nastarczyły na pokrycie jej wydatków.
Ile razy zawożę tam dzieci, na Claya czyha ktoś z zaległym
rachunkiem. Jeśli nie zbierze tytoniu, wszystko straci. Majątek
pójdzie pod młotek.
Nicole ruszyła w stronę domu. Nie chciała tego słuchać.
– Zdaje się, że mam jakąś papierkową robotę. Czy
Morrisonowie przywieźli dodatkową porcję jęczmienia, jak
prosiłeś?
– Dziś rano – odparł, idąc za nią.
Głęboko zaczerpnął tchu i po raz tysięczny pomyślał, że
Nicole powinna trochę odpocząć, nawet jeśli nie ze względu na
siebie, to na niego. Żałował, że Wes nic może ich odwiedzić, ale
Travis wyjechał do Anglii i zostawił mu na głowie całą
299
plantację. Jedynie Wesley potrafił choć na chwilę oderwać
Nicole od pracy.
Gerard stał oparty o drzewo i przyglądał się Izaakowi, który
szedł za Nicole do młyna. Często się zastanawiał, co łączy tych
dwoje. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Przez ten rok Gerard
spotkał setki ludzi i większość łatwo dawała się sprowadzić na
interesujący go temat. Z opowieści dowiedział się, że Nicole to
namiętna kobieta. Z relacji wynikało, że na przyjęciu u
Backesow zachowywała się jak ulicznica – i to na oczach
wszystkich. Ale jego spoliczkowała, gdy tylko jej dotknął.
Nie było dnia, żeby nie rozpamiętywał, jak uderzyła go w
twarz, jak patrzyła na niego z pogardą. Wiedział, dlaczego go
odrzuciła. Uważała się za lepszą od niego. W końcu pochodziła
z rodu Courtalainów, którzy byli z królami za pan brat. A on
kimże był? Synem szewca. Sądził, że Nicole go przyjmie, gdy
się dowie, że jest z nią spokrewniony, ale się pomylił. Dla niej
zawsze pozostanie synem szewca i nic już tego nie zmieni.
Gerard pomyślał o tym, co przez ostatni rok przecierpiał.
Zmusiła go, by się zniżył do tych prymitywnych Amerykanek,
które nie mają za grosz ogłady i nie znają języków. Uwielbiał
patrzeć w te zachwycone oczy, kiedy on po francusku wymyślał
im od najgorszych. Były zbyt głupie, żeby zrozumieć, co mówi.
Potem co noc Nicole igrała z nim, wystawiała jego
cierpliwość na próbę. Ich sypialnie dzieliła tylko kotara. Leżał w
ciemnościach, obok chrapiącej Adele i słuchał, jak Nicole się
rozbiera. Rozpoznawał szelest każdej części jej garderoby.
Wiedział, kiedy przez ułamek sekundy stoi naga, zanim wsunie
przez głowę koszulę nocną. Wyobrażał sobie jej delikatną skórę,
wyobrażał sobie, jak on otwiera ramiona, a ona się w nie
wsuwa. Wtedy by jej pokazał! Pożałowałaby, że śmiała na niego
podnieść rękę!
Odsunął się od drzewa. Nadejdzie dzień, kiedy Nicole
pożałuje, że miała się za lepszą od niego. Jeszcze przyjdzie na
klęczkach, będzie go błagać. Tak! To namiętna kobieta, ale nie
dotknie jej, dopóki nie przyjdzie na kolanach. Jeszcze się
300
przekona, że syn szewca jest równie dobry jak ci jej
snobistyczni francuscy krewniacy.
Zanurzył się w las, byle dalej od młyna. Jakże on
nienawidził
tego
miejsca!
Tych
ludzi,
roześmianych,
rozgadanych – pewnie o nim tak rozprawiają. Raz, usłyszał, jak
dwaj mężczyźni mówią o nim per „ten Francuzik”. W pierwszej
chwili chciał rzucić w nich kamieniem, ale po namyśle znalazł
lepszy sposób, żeby się zemścić. Tej jesieni obaj mężczyźni
stracili cały swój zbiór tytoniu. Jeden z nich zbankrutował.
Gerard uśmiechnął się na to wspomnienie. Szedł dalej
wzdłuż rzeki. Nagle dostrzegł coś po drugiej stronie. Jakaś duża,
masywna kobieta jechała konno. Zatrzymał się i chwilę się jej
przyglądał. Ostatnio coraz rzadziej ktoś się tam pojawiał. Gerard
nigdy szczególnie się nic interesował historią związku Nicole z
Armstrongiem. Wiedział tylko, że kiedyś była jego żoną i na
przyjęciu u Backesów oboje bezwstydnie się obłapiali. Ile razy
wyobrażał sobie, że Nicole zachowuje się tak w stosunku do
niego. Kiedy wkrótce po jego przyjeździe Nicole postarała się o
unieważnienie małżeństwa, Gerard poczuł się mile połechtany.
Sądził, że zrobiła to ze względu na niego, żeby móc go poślubić.
Poczekam chwilę – myślał wtedy z podnieceniem – a potem
dam jej znać, że chętnie ją wezmę do łóżka.
Teraz na samo wspomnienie zgrzytał zębami. Bawiła się z
nim, kusiła go lub zachowywała się tak, jakby ją obraził.
Dalej przyglądał się kobiecie. Uniosła szpicrutę i mocno
smagnęła konia w zad. Koń skoczył, po czym opuścił głowę i
gwałtownie wyrzucił jeźdźca z siodła Kobieta upadła na plecy,
wokół niej wzbił się tuman liści i kurzu.
Gerard przez moment się zawahał, potem biegiem ruszył w
stronę śluzy. Nie miał pojęcia, co zrobi, ale wiedział, że musi się
dostać do tej kobiety.
– Nic się pani nie stało? – spytał, kiedy się do niej zbliżył.
Bianka nieruchomo siedziała na ziemi. Wszystko ją bolało.
Nie dość, że koń ja zrzucił, to jeszcze wcześniej to przeklęte
zwierzę wytrzęsło ją jak worek kartofli. Otarła usta z kurzu i
301
ponuro spoglądała na brudną rękę. Na widok Gerarda aż
podskoczyła z wrażenia. Tak dawno już nie spotkała
prawdziwego dżentelmena, a poza tym natychmiast rozpoznała
francuską modę. Mężczyzna miał na sobie zielony surdut z
aksamitnymi wyłogami i mankietami. Do tego białą, jedwabną
koszulę i fular zawiązany tak, by zasłaniać brodę. Szczupłe nogi
obleczone w brązowe spodnie zapięte pod kolanami na sześć
perłowych guzików. Efektu dopełniały jedwabne pończochy w
żółte i zielone pasy.
Bianka głośno westchnęła. Jak dobrze wreszcie zobaczyć
mężczyznę ubranego w jedwab, a nie skórę! I do tego smukłego,
eleganckiego a nie jakiegoś byczka!
– Potrzebuje pani pomocy? – spytał jeszcze raz, kiedy
milczała.
Znał to spojrzenie. Amerykanki nie raz tak na niego
patrzyły: kobiety są spragnione kultury i dobrego smaku.
Popatrzył na nieznajomą i wyciągnął do niej rękę. Była
gruba, bardzo gruba. Głęboko wycięta, czerwona suknia
odsłaniała potężny, obwisły biust. Tłuste ramiona wylewały się
z rękawów sukni. Twarz kobiety nosiła ślady urody, ale teraz
była nalana, tłusta. Choć ani suknia, ani materiał nie były zbyt
modne, Gerard od razu zauważył, że na pewno dużo kosztowały.
– Proszę, niech się pani na mnie wesprze. Jeśli zostanie
pani dłużej na słońcu, może pani sobie zniszczyć tę śliczną,
delikatną cerę.
Bianka spłonęła rumieńcem i chwyciła wyciągniętą dłoń.
Gerard zaparł się ze wszystkich sił i pomógł jej się podnieść.
Kiedy wstała, okazało się, że jest większa niż przypuszczał:
przewyższała go wzrostem, o jakieś dwa cale i wagą – o dobre
sześćdziesiąt funtów. Nie wypuścił jej ręki, delikatnie pociągnął
Biankę za sobą w cień drzew. Jednym ruchem zdjął surdut i
rozłożył go na trawie.
– Proszę – powiedział z ukłonem. – Musi pani odpocząć
po takim upadku. Taka delikatna młoda dama jak pani powinna
na siebie uważać.
302
Bianka niezręcznie usiadła na surducie, potem spojrzała za
odchodzącym w stronę rzeki Gerardem.
– Nie zostawi mnie pan, prawda?
Obejrzał się przez ramię, jego powłóczyste spojrzenie
wyraźnie mówiło, że na pewno jej nie zostawi. Jakże by mógł
porzucić taki skarb?
Gerard zatrzymał się przy brzegu i wyciągnął chusteczkę.
Właściwie należała do Adele, ostatnia, która jej pozostała: z
czystego jedwabiu, obszyta brukselską koronką, z monogramem
AC. Gerard starannie wypruł A i zostawił C – przecież i on jest
teraz jednym z rodu Courtalainów.
Zmoczył chusteczkę i wrócił do Bianki. Przyklęknął obok
kobiety.
– Pobrudziła sobie pani policzek. Pozwoli pani – dodał,
kiedy się nie ruszyła.
Ujął ją pod brodę i ostrożnie zaczął wycierać brud. Bianka
zdziwiła się, że nie czuje odrazy. W końcu to mężczyzna.
– Po... pobrudzi pan sobie chusteczkę – wyjąkała.
Uśmiechnął się do niej wyrozumiale.
– Czymże jest jedwab wobec tak delikatnej, pięknej cery?
– Pięknej?
Szeroko otworzyła błękitne oczy, które ginęły w masie
tłuszczu. Dołeczek w policzku także zniknął,
– Już bardzo dawno nikt nie nazwał mnie piękną.
– To dziwne – stwierdził Gerard. – Myślałem, że pani
mąż, bo dama tak wielkiej urody z pewnością musi być mężatką,
powtarza to pani codziennie.
– Mój mąż mnie nienawidzi – odparła Bianka.
Gerard przez chwilę to przetrawiał. Czuł, że kobieta
potrzebuje przyjaciela, kogoś, przed kim mogłaby się wygadać.
Wzruszył ramionami. I tak nie miał dziś nic do roboty, a takie
opuszczone kobiety czasem mówią bardzo interesujące rzeczy.
– A kto jest pani mężem?
– Clayton Armstrong. Uniósł brew.
– Właściciel tego majątku?
303
– Tak – westchnęła Bianka. – A przynajmniej tego, co z
niego pozostało. Clayton nie chce pracować, bo mnie
nienawidzi. Twierdzi, że najchętniej by się zabił, ale nie zrobi
tego, żebym nie mogła sobie kupić kilku drobiazgów.
– Drobiazgów? – spytał zachęcająco.
– Przecież jestem bardzo oszczędna. Nie wyrzucam
pieniędzy. Kupuję tylko to, co niezbędne kobiecie o mojej
pozycji: kilka prostych kreacji, powóz, trochę mebli do domu.
– To okropne, że pani mąż jest taki samolubny.'
– To wszystko przez nią – stwierdziła Bianka, patrząc w
stronę młyna. – Gdyby nie ona, wszystko byłoby dobrze. Ale
ona dotąd się narzucała mojemu mężowi...
– Sądziłem, że Nicole była przez jakiś czas jego żoną. –
Gerard nawet nie próbował udawać, że nie wie, o kim mowa.
– Bo i tak było, ale ja to załatwiłam. Myślała, że mi
odbierze moją własność, coś na co ciężko zapracowałam, ale się
myliła.
Gerard rozejrzał się po okolicy.
– Jak duża jest właściwie plantacja Armstronga?
– Ogromna – odparła z błyskiem w oku. – Jest bogaty, a
raczej mógłby być, gdyby choć trochę wziął się do pracy. Ma
też bardzo ładny dom, choć nieco za mały.
– I Nicole wszystko to oddała? – powiedział właściwie do
siebie.
Bianka aż poczerwieniała ze złości.
– Nie oddała. Prowadziłyśmy grę i ja zwyciężyłam To
wszystko.
– Niech mi pani opowie o tej grze. Bardzo chętnie tego
wysłucham – poprosił zaciekawiony.
Siedział i z uwagą wysłuchał historii Bianki. Był zdumiony
jej sprytem. Wreszcie znalazł pokrewną dusze Śmiał się, kiedy
opowiadała, jak przekupiła Abego, żeby porwał Nicole. Z
podziwem i lękiem słuchał, jak weszła Clayowi do łóżka.
304
Od przyjazdu do Ameryki Bianka nie spotkała nikogo, kto
by jej słuchał z takim zainteresowaniem Zawsze uważała, że
wykazała ogromny spryt w manipulowaniu Clayem i Nicole, ale
nikt nie okazał jej podziwu Gerard wydawał się szczerze
zaciekawiony, więc opowiedziała mu, jak zapłaciła Oliverowi
Hawthorne'owi, żeby ją zapłodnił. Na samo wspomnienie
ogarniał ją wstręt, zwierzyła się Gerardowi, jak musiała zaciskał
zęby, żeby znieść dotyk mężczyzny.
– A więc to nawet nie było jego dziecko! – wybuchnął
śmiechem Gerard. – Wspaniała historia! Nicole musiała się
gotować ze złości, kiedy się dowiedziała, że jej drogi mąż nie
tylko sypia z inną, ale także zrobił je| dziecko! – Schwycił tłustą
dłoń Bianki i serdecznie ucałował. – Jaka szkoda, że pani
poroniła. Bardzo by Armstrongowi było dobrze, gdyby dziecko
wyglądało kropka w kropkę jak sąsiad.
– Tak – westchnęła tęsknie Bianka. – Och, jakże bym
chciała wystawić go na takie samo pośmiewisko, na jakie on
mnie wystawił wcześniej. Uważał mnie za głupki.
– Któżby mógł panią uważać za głupią? Sam chyba
musiał być skończonym głupcem.
– O, tak – szepnęła. – Pan mnie naprawdę rozumie.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Bianka myślała, że
wreszcie znalazła przyjaciela, kogoś, kto ja rozumie. Do tej pory
wszyscy stawali po stronie Claya i Nicole.
Gerard sam jeszcze nie wiedział, jak wykorzystać ie
bezcenne informacje, ale był pewny, że na pewno mu się
przydadzą.
– Pozwoli pani, że się przedstawię. Jestem Gerard Gautier
z rodu Courtalainów.
– Courtalainów! Przecież tak brzmi nazwisko Nicole!
– Rzeczywiście, jesteśmy... spokrewnieni.
Oczy Bianki natychmiast wypełniły się łzami.
– Wykorzystał mnie pan – szepnęła zrozpaczona. Słuchał
mnie pan, a tymczasem stoi pan po stronie tamtej!
305
Chciała wstać, ale przeszkadzał jej w tym olbrzymi brzuch.
Gerard złapał ją za ramiona i pchnął z powrotem na ziemię.
– To, że jestem z nią spokrewniony, wcale nie znaczy, że
stoję po jej stronie. Wręcz przeciwnie. Jestem gościem w jej
domu i przy każdej okazji nie omieszka mi wytknąć, komu
zawdzięczam chleb.
Bianka mrugała powiekami, żeby odgonić łzy.
– A więc sam pan się przekonał, że nie jest znowu taką
biedną, skrzywdzoną świętą, za jaką wszyscy ją mają. Odebrała
mi mojego narzeczonego. Chciała mi zabrać też Arundel Hall i
cały majątek. A mimo to wszyscy uważają, że to ja jestem zła.
Odebrałam tylko moją własność.
– Tak – zgodził się Gerard. – Przypuszczam, że przez
„wszystkich” rozumie pani Amerykanów. Ale w końcu czego
można się spodziewać po tych prymitywnych, nieokrzesanych
ludziach?
– Wszyscy oni to głupcy – uśmiechnęła się Bianka. – Nikt
nie zauważył, jak pokątnie się zabawiała z tym wstrętnym
Wesleyem Stanfordem.
– Czy Izaakiem Simmonsem – uzupełnił z niesmakiem
Gerard. – Ileż ona czasu spędza z tym łachmytą!
Dobiegło ich bicie dzwonu wzywającego robotników na
kolację.
– Muszę już iść – powiedziała Bianka. – Czy moglibyśmy
jeszcze kiedyś... się spotkać?
Gerard użył całych swoich wątłych sił, żeby podnieść
Biankę. A nie było to łatwe zadanie. Włożył surdut.
– Nawet gdyby pani nie chciała, sam bym panią odnalazł.
Czy mogę wyznać, że pierwszy raz od przyjazdu do Ameryki
czuję, że znalazłem przyjazną duszę?
– Tak – odparła cicho Bianka. – I ja odnoszę podobne
wrażenie.
Ujął jej dłoń i pieszczotliwie ucałował.
– A więc do jutra?
– Tutaj, w południe. Przyniosę coś do jedzenia.
306
Szybko skinął głową i odszedł.
20
Bianka przez chwilę patrzyła za Gerardem. Był doprawdy
uroczym mężczyzną – wszystko było w nim tak delikatne,
wyrafinowane, tak dalekie od niezręczności Amerykanów.
Odwróciła się w stronę domu i westchnęła na myśl o czekającej
ją drodze. To wina Claya. Chciała, żeby ktoś obwoził ja
powozem po plantacji, ale on wyśmiał ją mówiąc, że nie ma
zamiaru robić dróg tylko dlatego, że ona jest zbyt leniwa, żeby
chodzić.
Podczas mozolnej wędrówki do domu myślała o Gerardzie.
Dlaczego nie mogła poślubić kogoś takiego? Dlaczego dostał jej
się ten skąpy, okrutny Clayton? Z człowiekiem takim jak Gerard
mogłaby być szczęśliwa. Kilkakrotnie powtórzyła jego imię.
Tak, życie z nim byłoby słodkie. Nigdy by na nią nie krzyczał,
ani nie mówił przykrych, bolesnych rzeczy.
Jej euforia zniknęła, gdy weszła do domu. Było tam
niewyobrażalnie brudno. Nie sprzątano w nim od ponad roku. Z
sufitów zwisały pajęczyny. Podłogi były matowe, zakurzone. Z
dywanów unosiły się obłoczki pyłu, gdy się po nich chodziło.
Ubrania, papiery i zwiędłe kwiaty zaśmiecały stoły i komody.
Bianka starała się zatrzymać służbę, ale Clay zawsze
wtrącał się do spraw dyscypliny i stawał po stronie służących.
Po kilku miesiącach odmówił zatrudniania kogokolwiek.
Powiedział, że sumienie nie pozwala mu zmuszać ludzi do takiej
pracy. Pokłóciła się z nim Stwierdziła, że on nie ma pojęcia, jak
należy traktować służbę. Nawet tego nie słuchał.
– Oto cała moja, ośmielę się powiedzieć, żoneczka –
powitał ją teraz.
Jego śmiech rozległ się na schodach i hallu. By w białej
niegdyś koszuli, teraz brudnej i podartej, rozpiętej do pasa i
307
niedbale wetkniętej w spodnie. Jego wysokie buty oblepiało
błoto. W dłoni trzymał szklankę burbona, jak zresztą ostatnio
prawie nieustannie.
– Spodziewałem się, że dzwon na kolację sprowadzi cię
do domu – powiedział niedbale. Potarł dłonią nieogoloną
szczękę. – Nieważne, gdzie jesteś, sama tylko wzmianka o
jedzeniu wystarczy, by zmusić cię do biegu
– Jesteś obrzydliwy – syknęła i weszła do jadalni.
Maggie była jedną z tych nielicznych sług, które pozostały
w majątku. Bianka usadowiła się wygodnie na krześle i
rozpostarła na kolanach lnianą serwetkę, przyglądając się
jednocześnie potrawom.
– Co za głód! – powiedział od progu Clay. - Gdybyś
potrafiła spojrzeć tak na mężczyznę, byłby twój, Ale mężczyźni
cię nie interesują, prawda? Zajmujesz się tylko jedzeniem i samą
sobą.
Bianka nałożyła sobie na talerz trzy bułeczki.
– Nie znasz mnie. Może zainteresuje cię fakt, że są tacy,
którym się podobam.
Clay głośno zaczerpnął łyk burbona.
– Żaden mężczyzna nie może być aż tak głupi. Mam
nadzieję, że jestem jedynym idiotą, który zwrócił na ciebie
uwagę.
Bianka jadła nieprzerwanie, powoli.
– Czy wiesz, że twoja droga, utracona Nicole spała z
Izaakiem Simmonsem? – Uśmiechnęła się, widząc wyraz jego
twarzy. – Zawsze była dziwką. Starała się z tobą widywać nawet
wtedy, gdy mieszkałeś ze mną. Kobieta tego typu nie może się
obyć bez mężczyzny, kimkolwiek by był. Założę się, że spała
też z Abem. Prawdopodobnie posłużyła się mną jako swatką,
gdy wysłałam ich na wyspę.
– Nie wierzę ci – powiedział Clay przez zaciśnięte zęby. –
Izaak jest jeszcze chłopcem.
– A jakim szesnastolatkiem ty byłeś? Teraz, gdy się od
ciebie uwolniła, może robić, co chce i z kim chce. Założę się, że
308
nauczyłeś ją kilku brudnych sztuczek, które pokazuje teraz
drogiemu, niewinnemu Izaakowi.
– Milcz! – krzyknął i rzucił w nią szklanką. Był jednak
zbyt pijany, by wycelować, a może to ona posiadła już sztukę
robienia uników, bo chybił.
Wypadł z domu w kierunku stajni. Ostatnio rzadko bywał w
kantorze. Nie wydawało mu się to potrzebne. W stajni chwycił
butelkę burbona i pogalopował w stronę rzeki.
Usiadł ciężko na brzegu i oparł się o drzewo. Widział stąd
świetnie utrzymane pola Nicole. Dobrze, że chociaż dom i młyn
były zasłonięte. Zastanawiał się, czy Nicole myśli o nim
czasem, czy go jeszcze pamięta. Mieszkała z tym małym
Francuzem, według słów Maggie, opluwanym przez większość
kobiet w Wirginii. Odrzucił pomysł z Izaakiem. Umysł Bianki
był chory.
Łyknął burbona. Coraz więcej go potrzebował, żeby
zapomnieć. Czasem budził się w nocy wyrwany ze snu, w
którym rodzice, Beth i James oskarżali go o to, że o nich
zapomniał i że zniszczył to, co niegdyś do nich należało. Rano
budził się z nową nadzieją, planami na przyszłość. Potem
widział Biankę, brudny dom, zaniedbane pola. Zza rzeki dobiegł
go wybuch śmiechu jednego z bliźniąt. Bez namysłu sięgnął po
trunek. Przytępiał jego zmysły, sprawiał, że zapominał i nie
musiał słyszeć ani myśleć.
Nie zwrócił uwagi na zbierające się chmury. W miarę
upływu czasu niebo ciemniało coraz bardziej. Chmury
wędrowały leniwie ale zdecydowanie. W oddali jakaś
błyskawica przecięła niebo. Upał ustąpił, a wiatr stawał się
coraz mocniejszy. Szarpał rozpiętą koszulę. Ale dzięki whisky
Clay nie czuł zimna. Nie poruszył się nawet wtedy, gdy spadły
pierwsze krople deszczu. Uderzały o jego kapelusz, spływały z
ronda na twarz. Nie zauważył, że mokry materiał przylgnął do
jego ciała. Po prostu siedział i pił.
309
Nicole westchnęła, wyglądając przez okno. Od dwóch dni
nie przestawało padać ani na minutę. Musieli unieruchomić
młyn, ponieważ poziom wody w rzece podniósł się tak bardzo,
że nie sposób było kontrolować jej przepływu. Izaak zapewnił
ją, że dopóki trzymają się kamienne umocnienia, zboże jest
bezpieczne. Woda podmywała tarasy pól. Nic im nie zagrażało,
dopóki nie zacznie się erozja.
Podskoczyła, słysząc walenie do drzwi.
– Wesley! – zawołała zadowolona z jego widoku – Jesteś
cały przemoczony. Wejdź.
Zdjął płaszcz i strzepnął. Janie odebrała mu go i rozwiesiła,
żeby wysechł.
– Po co, na Boga Ojca, wychodziłeś na taką pogodę? –
zapytała Janie. – Macie jakieś kłopoty z rzeką?
– Mnóstwo. Jest kawa? Jestem równie zmarznięty jak
mokry.
Nicole podsunęła mu dużą filiżankę. Wypił na stojąco,
grzejąc się przy ogniu. Gerard przysiadł w kącie, cichy, pozornie
nie zainteresowany, lecz uważnie obserwował sytuację. Wes
słyszał dochodzące z piętra głosy bliźniąt bawiących się
prawdopodobnie z matką Nicole, kobietą, którą widział
zaledwie raz w życiu.
– No, czekamy – upomniała go Janie. – Co cię tu
sprowadza?
– Właśnie szedłem do Claya. Jeśli ten deszcz się utrzyma,
zanosi się na powódź.
– Powódź? – zapytała Nicole. – Czy Clayowi coś grozi?
Janie posłała jej ostre spojrzenie.
– Chyba raczej: czy nam nic nie grozi?
Wes obserwował Nicole.
– Terenom Claya zawsze groziło zalanie, przynajmniej
niższym partiom. Raz już była tam powódź, gdy byliśmy
dziećmi. Ale oczywiście pozostałe pola starego pana
Armstronga były wtedy również obsiane.
– Nie rozumiem.
310
Wes ukląkł i kawałkiem patyka zaczął szkicować plan ziem
Claya, gruntów Nicole oraz rzeki. Tuż za młynem rzeka skręcała
ostro w kierunku posiadłości Armstrongów, podmywając brzeg
pól i powodując ich stałe obniżanie się. Po stronie Nicole brzeg
był wysoki, jednak pola Claya stanowiły potencjalny zbiornik
nadmiaru wody.
Nicole popatrzyła znad rysunku.
– A zatem moja ziemia stanowi zagrożenie dla jego pól i
dodatkowo podnosi poziom wody.
– Może to tak wygląda, ale nie wierzę, żeby to z twojej
winy Clay miał utracić zbiory.
– Utracić? Wszystko?
Wes skreślił narysowaną mapę.
– To jego wina. Wie o powodziach. Za każdym razem,
gdy obsiewał te pola, podejmował ryzyko, ale opłacało się, bo
ziemia tam jest wyjątkowo żyzna. Ratował się zawsze
obsiewaniem wyżej położonych terenów. Jego ojciec zawsze
uważał plony z tego kawałka za uśmiech losu.
Nicole wstała.
– Ale w tym roku obsiano tylko tarasy.
Wes stanął obok niej.
– Uważał, że wie lepiej. Mógł przewidzieć, co się może
stać.
– Czy można coś zrobić? Czy on naprawdę straci
wszystko?
Wes objął ją ramieniem.
– Nie możesz opanować deszczu. Gdybyś mogła go
powstrzymać, uratowałabyś Claya, ale to jedyna rzecz, którą
można zrobić.
– Czuję się taka bezradna. Tak chciałabym coś na to
poradzić.
– Wesley – powiedziała ostro Janie. – Na pewno jesteś
bardzo głodny. Chcesz coś zjeść?
Uśmiechnął się do niej.
311
– I to jeszcze jak! Opowiedz mi, co u was słychać. Może
mógłbym zobaczyć się z bliźniakami?
Janie stanęła obok schodów.
– Książę Wesley chciałby zobaczyć się z Waszymi
Wysokościami.
Wes patrzył na Nicole z niedowierzaniem. Zamknęła oczy i
potrząsnęła głową z westchnieniem. Ręce uniosła w geście
bezradności. Śmiech utknął mu w gardle. Dzieci zbiegły ze
schodów, przeskakując po dwa stopnie, i rzuciły mu się na
szyję. Zakręcił się, unosząc je wysoko, aż piszczały z radości.
– Powinieneś się ożenić, Wes – powiedziała Janie
śmiertelnie poważnie, patrząc znacząco na Nicole.
– Ożenię się, gdy tylko zgodzisz się mnie poślubić –
roześmiał się. – Nie, nie mogę. Przypomniałem sobie, że
obiecałem już jednej z siostrzyczek Izaaka.
– Doskonale – sapnęła Janie. – Oświadcz mi się, a cię
przyjmę. Odstaw teraz na bok dzieciaki i chodź coś zjeść.
Później, jedząc i odpowiadając na pytania bliźniąt, Wes
przyjrzał się wyrazowi twarzy Nicole. Wiedział, co ją gnębiło.
Sięgnął przez stół i uścisnął jej dłoń.
– Jeszcze będzie dobrze, zobaczysz. Travis i ja zadbamy o
to, by Clay nie stracił plantacji.
Nicole błyskawicznie uniosła głowę.
– Co masz na myśli? Przecież utrata zbiorów z jednego
roku nie oznacza jeszcze utraty całego gospodarstwa.
Wes i Janie wymienili spojrzenia.
– Normalnie nie, ale rzadko się zdarza, by ktoś utracił
cały zbiór. Clay powinien był obsiać wyższe pola.
– Przecież jeśli nawet przepadną plony, Clay ma dość
wolnej gotówki, żeby przeżyć. Nie wierzę, żeby całe
gospodarstwo mogło upaść w ciągu jednego tylko roku.
Wes odsunął talerz. Deszcz bębnił o dach.
– Powinnaś poznać prawdę. W zeszłym roku Clay
pozwolił, by zboże zgniło na polach, ale ponieważ wcześniej
ciężko pracował, ponieważ jego ojciec dbał o plantację,
312
przetrwał. Natomiast Bianka... – Urwał, widząc oczy Nicole.
Choć starała się nadać im obojętny wyraz, odgadł, że już dźwięk
tego imienia sprawia jej ból. – Bianka – ciągnął – zaciągnęła
niezwykle wysokie długi. Widziałem się miesiąc temu z Clayem
i powiedział, że pożycza pieniądze pod zastaw plantacji po to,
żeby wysłać swemu teściowi do Anglii. Najwyraźniej Bianka
stara się wykupić to, co kiedyś należało do jej rodziny.
Nicole wstała, podeszła do kominka i zaczęła bezmyślnie
grzebać w popiele. Przypomniała sobie park przy domu Bianki.
Bianka nigdy nie przestawała mówić o jego odzyskaniu.
– I Clay zgodził się zastawić ziemię? To do niego
niepodobne.
Wes zawahał się, a potem odpowiedział:
– Nie wiem, czy to on. On się zmienił. Wcale mu nie
zależy na tym, co się stanie z nim lub jego ziemią. On się w
ogóle nie rusza bez szklanki whisky w dłoni. Daremnie
próbowałem przemówić mu do rozumu. Po prostu mnie
zignorował. To jest gorsze niż jakiekolwiek inne nieszczęście.
Clay zawsze miał gorący temperament i uderzał, zanim zdążył
pomyśleć, a teraz... – umilkł, nie kończąc zdania.
– A zatem Clay stracił zbiory z tego i ubiegłego roku. Czy
chcesz przez to powiedzieć, że jest bankrutem?
– Nie. Travis i ja rozmawialiśmy z wierzycielami Claya,
jesteśmy jego żyrantami. Ale powiedziałem też Clayowi, żeby
powstrzymał wydatki Bianki.
Odwróciła się do niego.
– A czy powiedziałeś mu też, że odpowiadasz za jego
długi?
– Oczywiście. Nie chciałem go martwić.
– Mężczyźni! – podsumowała gniewnie Nicole, po czym
powiedziała
kilka
słów
po
francusku,
co
kazało
przysłuchującemu się Gerardowi podnieść brwi. – Jak mogłeś
powiedzieć człowiekowi, że nie radzi sobie ze swoim własnym
gospodarstwem, ale ma się nie martwić, bo ktoś się nim
zaopiekuje?!
313
– To nie tak! Jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze nimi
byliśmy.
– Przyjaciele sobie pomagają, a nie niszczą się nawzajem.
– Nicole! – ostrzegł Wes, czując wzbierającą złość. –
Znam go od zawsze i...
– A teraz wiążesz kamień do szyi tonącemu. Ot co!
Wes wstał z poczerwieniałą twarzą, zaciskając dłonie na
brzegu stołu.
Wtedy wtrąciła się Janie.
– Przestańcie obydwoje! Zachowujecie się jak dzieci.
Nawet gorzej, bo nawet bliźnięta nie urządzają takich scen.
Wes opanował się.
– Przepraszam. Nie chciałem się na ciebie złościć, ale
oskarżyłaś mnie o brzydkie sprawki.
Nicole odwróciła się do ognia, trzymając nadal w ręku
pogrzebacz. Odtworzyła nim szkic, który narysował Wes.
Patrząc na swoje dzieło, powiedziała:
– Nie to miałam na myśli. Tylko Clay jest taki hardy.
Kocha tę plantację i raczej umrze, niż ją utraci.
– To nie ma sensu.
Wzruszyła ramionami.
– Może nie ma. A może tylko ja nie potrafię wyrazić, o co
mi chodzi. Wes, czy istnieje jakiś sposób, żeby powstrzymać
rzekę?
– Modlić się. Jeśli przestanie padać, woda opadnie.
– Dlaczego rzeka nie zalewa pól co roku? Dlaczego jest to
tak rzadkie zjawisko?
– Bieg rzeki zmienia się ciągle. Dziadek Claya opowiadał
nam, że kiedy był dzieckiem, nie było tych tarasów, ale z
każdym rokiem rzeka odsuwała się nieco, zostawiając skrawek
lądu.
– Masz – powiedziała, odstępując od szkicu i podając mu
pogrzebacz. – Pokaż mi, jak to wygląda.
Przykucnął nad paleniskiem.
314
– Wydaje mi się, że koryto rzeki zagina się coraz bardziej.
Ten zakręt był kiedyś łagodniejszy, ale zmienił się z biegiem lat.
Przyjrzała się mapie.
– Mówisz, że rzeka pochłania mój ląd i buduje tarasy po
stronie należącej do Claya.
Wes popatrzył na nią zdziwiony.
– Nie sądzę, byś miała się czym martwić. Ziemi ubędzie
ci dopiero za jakieś pięćdziesiąt lat.
Nie zwróciła uwagi na jego spojrzenie.
– A jeśli damy władcy tej rzeki to, czego chce?
– O czym ty mówisz? – szepnął Wes. Pomyślał, że jest
samolubna, bo martwi się tym, że rzeka zabiera jej ziemię.
– Nicole... – wtrąciła się Janie. – Nie podoba mi się ten
ton.
Nicole wzięła do ręki patyk.
– Co stanie się, jeśli przetnie się moją ziemię w tym
miejscu? – Narysowała linię łączącą proste odcinki rzeki. – Co
się wtedy stanie?
– Ziemia
jest
wilgotna
i
rozmiękła,
a
zatem
prawdopodobnie obsunie się do rzeki.
– A jak to wpłynie na poziom wody?
Jego oczy zaczęły się rozszerzać, w miarę jak pojmował, co
ona ma na myśli.
– Nicole, nie możesz tego zrobić. To jest kilka dni
kopania, a poza tym ta ziemia jest obsiana pszenicą.
– Nie odpowiedziałeś mi. Czy to obniży poziom wody?
– Dałoby to jakieś ujście jej nadmiarowi... może. Skąd
można wiedzieć?
– Pytam o twoją opinię, a nie wyrok.
– Tak, do diabła! Rzeka pewnie chętnie pochłonęłaby
twoją ziemię zamiast Claya. Co tej cholernej wodzie zależy!
– Byłabym ci wdzięczna, gdybyś powściągnął swój język
w obecności dzieci – powiedziała Nicole poważnie.
– A teraz, będziemy potrzebowali łopat, motyk do
kamieni i korzeni oraz...
315
Wes przerwał jej.
– Wyglądałaś przez okno? Deszcz jest tak gęsty, że
mógłby zabić, a ty mówisz o pracy na zewnątrz.
– Inaczej nie da się wykopać rowu. A może ty nam go
przyniesiesz do ciepłego i miłego domu?
– Nie mogę ci na to pozwolić – zaprotestował Wes.
– Clay poradzi sobie bez twojego poświęcenia. Travis i ja
pożyczymy mu pieniędzy, a następny rok na pewno będzie
lepszy.
Nicole rzuciła mu lodowate spojrzenie.
– Na pewno? Na pewno przyszły rok będzie lepszy?
Popatrz, co z nim zrobiliśmy. Wszyscy go opuściliśmy. On
potrzebuje rodziny. Był szczęśliwy, mając przy sobie rodziców,
Jamesa, Beth i bliźnięta. Potem jeden po drugim, wszyscy go
opuścili. Kiedyś i ja ofiarowałam mu moją miłość, ale
odebrałam mu ją... razem z bliźniętami. – Uniosła rękę i
wyciągnęła w kierunku Arundel Hall. – Kiedyś był to
szczęśliwy dom pełen osób, które kochał i które jego kochały. I
co mu pozostało? Nawet dzieci jego własnego brata mieszkają u
obcej osoby. Musimy mu okazać naszą troskę.
– Ale Travis i ja...
– Pieniądze! Jesteś jak mąż, który daje swojej żonie
pieniądze zamiast opieki i miłości, której ona potrzebuje. Clay
nie potrzebuje pieniędzy; potrzebuje kogoś, kto mu udowodni,
że myśli o nim. Musi czuć, że nie jest sam na tym świecie.
Wes, Janie i bliźnięta wstali, patrząc na nią. Gerard
przymknął oczy, by ukryć błysk zainteresowania.
– Sądzisz, że wiesz, co czuje Clay? – zapytał spokojnie
Wes. – A może tylko mówisz o swoich odczuciach? Może to ty
czujesz się samotna i potrzebujesz czyjejś opieki?
Nicole starała się uśmiechnąć.
– Nie wiem. Nie mam teraz czasu, żeby o tym rozmyślać.
Każda stracona chwila to groźba zalania tytoniu Claya.
Wes nagle chwycił ją i przytulił mocno.
316
– Jeżeli kiedyś znajdę kobietę, która będzie mnie kochała
choć w połowie tak, jak ty kochasz Claya, nie pozwolę jej
odejść.
Nicole wysunęła się z jego objęć i otarła oczy.
– Chciałabym zachować dla siebie kilka moich sekretów.
Proszę. Poza tym nie wątpię że i ty, i Clay zachowywalibyście
się tak samo jak ja. No! – powiedziała ostro. – Przygotujemy
się. Nie masz przypadkiem kilku łopat?
Janie odwiązała fartuch i powiesiła go na kołku na
drzwiach. Potem chwyciła płaszcz Wesa.
– Dokąd się wybierasz? – spytał jego właściciel.
– Podczas gdy wy dwoje będziecie sobie tu gawędzić, ja
zamierzam coś zrobić. Przede wszystkim pożyczę od Izaaka
jakieś okrycia. Nie mam ochoty biegać po deszczu w
przemoczonym ubraniu. Potem pójdę po Claya.
– Po Claya! – zakrzyknęli jednocześnie Wes i Nicole.
– Może wy macie go za inwalidę, ale ja wiem lepiej.
Nadaje się do kopania równie dobrze jak każdy inny, a poza tym
zostało mu jeszcze kilku ludzi. Szkoda, że nie ma czasu, żeby
sprowadzić tu Travisa.
Nicole i Wes siedzieli, wpatrując się w nią.
– Czy chcecie wypuścić korzenie? Nicole, chodź ze mną
do młyna. Ty, Wes, idź zobaczyć, gdzie należy wykopać rów.
Wes chwycił ramię Nicole i pociągnął ją w kierunku drzwi.
– Chodźmy! Przed nami wiele pracy!
21
Janie doznała wstrząsu, widząc stan, w jakim znajdował się
Arundel Hall. W dachu zrobiły się ogromne dziury, więc cała
podłoga została zalana. Drzwi stały otworem, toteż brzeg
chodnika w hallu był przemoczony. Weszła do środka, usiłując
zamknąć drzwi. Ciągła wilgoć panująca w domu wypaczyła je i
nie dawało się ich zatrzasnąć. Janie podwinęła brzeg dywanu, aż
317
jęknęła widząc zniszczoną podłogę. Trzeba będzie wymienić
całą dębową klepkę.
Rozejrzała się z niezadowoleniem po hallu. Przenikliwa
wilgoć sprawiła, że brud zaczął śmierdzieć. Przymknęła oczy,
prosząc w myśli matkę Claya o wybaczenie. Ruszyła do
biblioteki.
Bez pukania otworzyła drzwi. Okazało się, że było to jedyne
nietknięte pomieszczenie, choć także nie było sprzątane. Stała w
progu przez kilka chwil, starając się dojrzeć coś w półmroku.
– Chyba już umarłem i poszedłem do nieba – dobiegł ją
niski, nieco bełkotliwy głos z kąta. – Moja piękna Janie w
męskich spodniach. Uważasz, że to stanie się modne?
Janie podeszła do biurka i zapaliła lampę. Zdumiała się,
widząc Claya. Miał zaczerwienione oczy i brudną, zarośniętą
twarz. Wątpiła, by mył się ostatnio.
– Janie, dziewczyno, czy mogłabyś podać mi ten kufel z
biurka? Chciałem go wziąć sam, ale chyba nie starczy mi sił.
Janie przyglądała mu się przez chwilę.
– Kiedy ostatnio jadłeś?
– Jadłem? Nie ma co jeść. Nie wiedziałaś, że wszystko
zjada moja droga żona? – Chciał usiąść, ale był to zbyt duży
wysiłek.
Janie pomogła mu.
– Śmierdzisz!
– Dzięki, moja droga. To najmilsza rzecz, jaką ostatnio
usłyszałem.
Pomogła mu wstać. Chwiał się na nogach.
– Masz ze mną iść!
– Oczywiście. Pójdę, dokądkolwiek zechcesz.
– Najpierw wyprowadzę cię na deszcz. Może to cię
otrzeźwi, a przynajmniej umyje. Potem do kuchni.
– O tak – odpowiedział Clay. – Kuchnia. Ulubione
pomieszczenie mojej żony. Biedna Maggie ma teraz więcej
roboty, niż gdy gotowała dla całej plantacji. Czy wiesz, że
wszyscy odeszli?
318
Oparł się na Janie, idąc do bocznych drzwi.
– Nigdy nie widziałam bardziej żałosnego przypadku
litowania się nad samym sobą.
Zimny deszcz uderzył w oboje z dziką siłą. Janie schyliła
głowę przed jego naporem, ale Clay wyglądał tak, jakby nic nie
czuł.
Potem Janie rozpaliła ogień pod kuchnią. Szybko wstawiła
wodę na kawę. Kuchnia wyglądała jak chlew, w niczym nie
przypominała lśniącego czystością pomieszczenia sprzed roku.
Sprawiała wrażenie niepotrzebnej, opuszczonej.
Janie pomogła Clayowi usiąść, po czym wybiegła na deszcz,
szukać Maggie. Potrzebowała pomocy, by otrzeźwić Claya.
W ciągu następnej godziny udało się obu kobietom wmusić
w niego niewyobrażalną ilość kawy oraz jajecznicę z sześciu
jajek. Przez cały ten czas Maggie mówiła.
– To już nie ten sam szczęśliwy dom. Ta kobieta wszędzie
wciska swój nos. Chce, żebyśmy się jej bez przerwy kłaniali i
całowali jej tłuste stopy. Śmialiśmy się z niej, zanim wyszła za
pana Claya. – Przerwała, by posłać mu pełne wyrzutu
spojrzenie. – Ale potem nie można jej było znieść. Kto tylko
mógł, wyniósł się. Po tym, jak zaczęła obcinać racje jedzenia,
uciekło nawet kilku niewolników. Wiedzieli, że Clay nie będzie
ich szukał. I mieli rację.
Clay zaczynał trzeźwieć.
– Janie nie ma ochoty na wysłuchiwanie naszych
problemów. Ludzie z nieba nie lubią słuchać o piekle.
– Sam pan wybrał to piekło! – Maggie wyraźnie zasadziła
się na dłuższy, znany już obojgu wykład.
Janie położyła jej rękę na ramieniu.
– Clay – powiedziała. – Czy wytrzeźwiałeś na tyle, by
mnie posłuchać?
Spojrzał na nią znad jajecznicy. Jego brązowe oczy zapadły
się w głąb czaszki. Usta były wąskie, spękane w kącikach.
Postarzał się.
– Co chcesz mi powiedzieć? – zapytał obojętnie.
319
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że deszcz niszczy
twoje zbiory?
Skrzywił się i odepchnął talerz. Janie podsunęła mu go
znowu. Posłusznie wrócił do jedzenia.
– Może jestem pijany, ale nie byłem w stanie zapobiec
temu, co się stało. Może sam byłem tego przyczyną. Doskonale
wiem, co robi deszcz. Nie sądzisz, że to świetne zakończenie?
Po tym wszystkim, czego dokonała moja żona, żeby dostać tę
plantację, wygląda na to, że stracimy ją oboje.
– I ty na to pozwolisz? – krzyknęła Janie. – Clay, jakiego
znałam, nie poddałby się bez walki. Pamiętam, jak kiedyś
kłóciłeś się z Jamesem przez trzy dni.
– Ach, James – westchnął. – Wtedy mi zależało.
– Może tobie nie zależy na samym sobie – odpowiedziała
zdecydowanie – ale innych twój los obchodzi. Właśnie teraz, w
tym deszczu, Nicole i Wesley usiłują odciąć kawał jej ziemi,
żeby uratować twoje pola. A ty tylko siedzisz i nurzasz się w
swej głupiej dumie.
– Duma? Nie mam jej od... pewnego poranka w jaskini.
– Przestań! – krzyknęła Janie. – Przestań myśleć o sobie i
posłuchaj mnie. Nie słyszałeś, co mówiłam? Wes powiedział
Nicole, że twoje pola prawdopodobnie zostaną zalane, a ona
wymyśliła sposób, żeby je uratować.
– Uratować? – Uniósł głowę. – Można tylko zatrzymać
deszcz, albo wybudować tamę w górze rzeki.
– Albo znaleźć miejsce, którędy będzie mogła spłynąć
woda, omijając twoje pola...
– O czym ty mówisz?
Maggie usiadła obok niego.
– Powiedziałaś, że Nicole chce ocalić zbiory pana Claya?
Jak?
Janie przeniosła wzrok z jednej pary wpatrzonych w nią z
ciekawością oczu, na drugą.
– Znacie ten ostry zakręt rzeki tuż pod młynem? – Nie
czekała na potwierdzenie. – Nicole wymyśliła, że jeżeli wykopie
320
się rów, rzeka popłynie tamtędy, zamiast zalać pola, gdzie rośnie
tytoń.
Clay przechylił się do tyłu na krześle, wpatrując się w Janie.
Rozumiał, o czym mówi. Nadmiar wody potrzebował ujścia i
każde miejsce było do tego dobre. Po chwili przemówił:
– Jeśli rzeka zmieni bieg, Nicole straci ładnych parę
akrów ziemi.
– To samo twierdzi Wes. – Janie nalała całej trójce kawy.
– Próbował wybić jej to z głowy, ale ona powiedziała... –
urwała, patrząc na Claya. – Powiedziała, że potrzebujesz kogoś,
kto by w ciebie wierzył. Kogoś, komu by na tobie zależało.
Clay zerwał się z krzesła i podszedł do okna. Deszcz był tak
gęsty, że trudno byłoby coś dostrzec za ścianą wody. Pomyślał o
Nicole. Przez prawie rok był ustawicznie pijany i nie czuł nic,
nie myślał, nie mógł nawet pracować. W każdej chwili jednak,
pijany czy trzeźwy, myślał o niej, o tym, co mogłoby się
wydarzyć, co wydarzyłoby się, gdyby tylko on... Im więcej o
tym myślał, tym więcej pił.
Janie miała rację, roztkliwiał się nad sobą. Zawsze odnosił
wrażenie, że panuje nad swoim życiem, ale nagle zabrakło
rodziców, potem Jamesa i Beth. Sądził, że pragnie Bianki, ale
Nicole zmąciła to wrażenie. Gdy zdał sobie sprawę z tego, jak
bardzo ją kocha, było już za późno. Zranił ją wtedy tak głęboko,
że nigdy chyba mu już nie zaufa.
Strumienie deszczu chłostały szyby. Gdzieś tam, w
powodzi, Nicole pracowała dla niego. Poświęciła dla niego
swoją ziemię i zbiory oraz narażała swoich ludzi. Co
powiedziała Janie? Chciała mu pokazać, że komuś na nim
zależy.
Odwrócił się do Janie.
– Na plantacji zostało jeszcze sześciu mężczyzn. Zwołam
ich i zdobędę łopaty. – Ruszył ku drzwiom. – Będą chcieli jeść.
Opróżnij spiżarnię.
– Tak, proszę pana! – odpowiedziała rześko Maggie.
321
Gdy wyszedł, obie kobiety patrzyły jeszcze chwilę na
zamknięte drzwi.
– Nasza słodka, mała pani ciągle go jeszcze kocha,
prawda? – zapytała Maggie.
– Ani na chwilę nie przestała, chociaż oczywiście
starałam się wybić jej to z głowy. Uważam, że żaden mężczyzna
nie jest godny jej uczucia.
– A co z tym Francuzem, który z nią mieszka?
– Maggie, nie wiesz, o kim mówisz.
– Mam kilka godzin na słuchanie – powiedziała,
wrzucając żywność do jutowych worków.
Ugotują posiłek we młynie. Lepiej było wziąć to wszystko
teraz, niż potem nieść gorące dania w deszczu. Janie
uśmiechnęła się.
– Zabierzmy się do roboty. Mam do opowiedzenia plotki
z całego roku.
Deszcz był tak gęsty, że Clay z trudem mógł dojrzeć swoich
ludzi przeprawiających się przez rzekę. Woda przelewała się
przez burty płytkiej łodzi, grożąc zmyciem ich z pokładu. Rzeka
podniosła się już na tyle, że pochłonęła kilka rzędów tytoniu.
Gdy dotarli na brzeg, wzięli łopaty na ramię i ruszyli w górę
ścieżką, pochylając głowy, by ronda kapeluszy choć trochę
osłoniły twarze przed lodowatymi strugami wody. Znalazłszy
się na miejscu, bezzwłocznie przystąpili do pracy. Clayton,
który obudził się z letargu i sam przyszedł do nich, zasługiwał
na to, by go usłuchać.
Clay zagłębił łopatę w grząskiej ziemi. Nie było czasu, żeby
myśleć o tym, że pomaga Nicole w jej pełnej poświęcenia pracy.
Nagle ratowanie zbiorów stało się znów dla niego ważne.
Pragnął zebrać ten tytoń tak, jak jeszcze nigdy nie pragnął
niczego.
Kopał ze zdumiewającą energią. Zachowywał się tak, jakby
w niego wstąpił demon. Tak bardzo skupił się na odrzucaniu
ziemi, że nie poczuł czyjejś ręki na ramieniu. Gdy wrócił do
rzeczywistości, zobaczył przed sobą Nicole.
322
Po tak długim czasie jej widok stanowił dla niego wstrząs.
W gęsto padającym deszczu byli sami. Z szerokich kapeluszy na
ich twarze spływały strumienie wody.
– Proszę! – powiedziała, starając się przekrzyczeć huk
ulewy. – Kawa. – Podała mu kubek zakryty dłonią.
Przyjął go i opróżnił bez słowa.
Odebrała puste naczynie i odeszła.
Stał przez chwilę nieruchomo, patrząc, jak ona przedziera
się przez błoto. W męskim ubraniu i wysokich butach wydawała
się jeszcze drobniejsza. Dookoła niego, unurzane w błocie,
chwiały się łany pszenicy. Jej pszenicy.
Clay po raz pierwszy rozejrzał się wokoło. Piętnastu ludzi
kopało rów. Rozpoznał Wesa i Izaaka na jednym końcu. Po
lewej stronie była ziemia, którą zamierzali odciąć. Pszenica
uginała się smagana deszczem, ale pochyły stok gwarantował
skuteczne odprowadzanie wody. Tuż obok znajdował się
kamienny murek ograniczający taras. Clay widział, jak Izaak i
Nicole budowali takie ogrodzenia. Za każdym razem, gdy
podnosiła kamień, on pociągał łyk z butelki. Teraz cała ta praca
pójdzie na marne, jakby nie miała żadnego znaczenia. Dla niego
miała ogromne.
Ponownie zagłębił łopatę w ziemi, tym razem z jeszcze
większą zaciętością.
I tak ciemny dzień miał się ku końcowi. Nicole znów do
niego podeszła, próbując namówić go gestem, by odpoczął i
zjadł coś, ale potrząsnął tylko głową, nie przerywając kopania.
Nadeszła noc, a oni wciąż zmagali się z ziemią. Nie można
było zapalić latarni, więc pracowali częściowo na wyczucie, a
częściowo sterowani przez Wesleya, który starał się utrzymać
ich w wyznaczonych miejscach.
Nad ranem do Claya podszedł Wes. Ruchem głowy kazał
mu podążyć za sobą. Wszyscy byli bardzo zmęczeni, ich
przemarznięte ciała bolały. Samo kopanie okazało się
wystarczająco ciężkie. Połączone z ulewnym deszczem
doprowadziło ich do granic wytrzymałości.
323
Clay poszedł za Wesem aż do końca rowu. Brakowało już
niewiele. Jeszcze godzina lub dwie, a dowiedzą się, czy nie
pracowali na darmo. Clayowi przemknęło przez myśl, że rzeka
może nie przyjąć ofiary Nicole. Może nie chcieć wpłynąć do
kanału.
Wes spoglądał na niego pytająco, starając się ustalić
najlepszy kształt ujścia rowu. Rzeka huczała tak głośno, że
wszelka rozmowa była niemożliwa. Clay wskazał odcinek tuż
przy zakręcie i po chwili obaj zaczęli kopać.
Niebo powoli się rozjaśniało. Mężczyźni widzieli teraz,
gdzie mają kopać. Do zakończenia pracy brakowało zaledwie
sześciu stóp.
Wes i Clay wymienili spojrzenia nad głową Nicole.
Pracowała razem ze wszystkimi, nie podnosząc głowy. Wszyscy
myśleli o tym samym. W ciągu kilku minut dowiedzą się, czy
się im udało, czy nie.
Nagle rzeka sama odpowiedziała na ich pytanie. Zbyt była
niecierpliwa, by czekać, aż ludzie pokonają sześć stóp. Woda
wpadła do kanału z obu stron jednocześnie. Mokra, miękka
ziemia łatwo się jej poddała. Ledwie zdążyli odskoczyć, by nie
porwała ich rzeka. Clay chwycił mocno Nicole w pasie, by
odstawić ją na bezpieczne miejsce.
Wszyscy stali patrząc, jak rzeka pochłania obsianą pszenicą
ziemię. Grunt opadał grubymi, ciemnymi płatami. Skotłowana
woda wdzierała się jak wulkaniczna lawa.
– Patrzcie! – krzyknął Wes.
Wszyscy spojrzeli na rzekę. Tak pochłonięci byli widokiem
opadającej skarpy, że nie zwracali uwagi na pola Claya. Gdy
rzeka zapełniła lukę po ziemi Nicole, niesionej teraz z prądem,
poziom wody znacznie się obniżył. Widać było zalane jeszcze
wczoraj rzędy tytoniu, teraz zniszczone, ale bezpieczne.
– Hurra! – krzyknęła jako pierwsza Nicole.
Nagle wszystkich opuściło zmęczenie. Pracowali przez całą
noc dla osiągnięcia konkretnego celu i udało im się. Niepewność
324
ustąpiła miejsca radości. Zaczęli wymachiwać łopatami w
powietrzu.
Izaak chwycił Luke'a za rękę i wykonali w błocie coś w
rodzaju skocznego irlandzkiego tańca.
– Zrobiliśmy to! – zawołał Wes, starając się przekrzyczeć
deszcz.
Chwycił Nicole i podrzucił ja do góry. Potem, jak gdyby
była workiem ziarna cisnął ją w ramiona Claya. Clay
uśmiechnął się szeroko.
– Ty tego dokonałaś – roześmiał się i chwycił ją mocno. –
Ty tego dokonałaś. Moja piękna, wspaniała żona! – Przycisnął
ją do siebie i pocałował mocno, głęboko, pożądliwie.
Na chwilę Nicole zapomniała o wszystkim. Całowała go,
wkładając w to całe swoje uczucie. Miała wrażenie, że tylko on
jest w stanie zaspokoić głód, jaki odczuwała.
– Będzie na to jeszcze dość czasu – przerwał im Wes i
klepnął Claya po ramieniu.
W jego oczach kryło się ostrzeżenie. Reszta patrzyła na nich
zdumiona. Nicole wpatrywała się w Claya, czując, że jej łzy
mieszają się z kroplami deszczu. Ociągając się, postawił ja na
ziemi. Odsunął się od niej szybko, jakby parzyła, ale nie
przestawał patrzeć na nią z zachwytem, pytająco.
– Chodźmy jeść – krzyknął Wes. – Mam nadzieję, że
kobiety przygotowały coś dobrego, bo mógłbym zjeść tyle, co
cała armia.
Nicole odwróciła się od Claya. Czuła się ożywiona jak
nigdy dotąd.
– Jest tu Maggie, a zatem bądźcie pewni, że będzie aż za
dużo jedzenia.
Wes uśmiechnął się, objął ja ramieniem i poprowadził do
młyna.
Na krzyżakach rozstawiono blat, na którym było tyle
potraw, że wystarczyłoby go dla setki zgłodniałych ludzi. Był
świeżo upieczony chleb, gorący i wonny, osełki masła, ragout z
żółwia, gotowany jesiotr, ostrygi, kraby, szynka, indyk,
325
wołowina i kaczka. Osiem rodzajów ciasta, dwanaście gatunków
jarzyn, cztery rodzaje deseru, trzy rodzaje piwa oraz mleko i
herbata.
Nicole trzymała się z dala od Claya. Zabrała swój talerz i
usiadła pod stertą pokruszonych kamieni. Nazwał ją swoją żoną
i przez chwilę czuła się tak, jakby nią była naprawdę.
Szczęśliwe czasy wydawały się tak odległe, choć wiedziała, że
nigdy do końca nie była jego żoną. Tylko w czasie kilku dni
spędzonych w domu Backesów czuła się na miejscu.
– Zmęczona?
Podniosła wzrok, by zobaczyć Claya. Zdjął mokrą koszulę,
owinął się ręcznikiem. Wyglądał na bezradnego i samotnego.
Nicole aż do bólu zapragnęła przytulić go i pocieszyć.
– Mogę usiąść obok?
W milczeniu skinęła głową. Za stertą kamieni byli ukryci
przed wzrokiem innych.
– Nie zjadłaś dużo – powiedział, wskazując jej talerz. –
Może potrzebujesz trochę ruchu, żeby nabrać apetytu. – Jego
oczy błysnęły.
Próbowała się uśmiechnąć, ale jego bliskość wywoływała w
niej silne zdenerwowanie.
Wziął kawałek szynki z jej talerza i zjadł.
– Maggie i Janie przeszły same siebie.
– Jedzenie zabrały z twego domu. Podziwiam twoją
hojność.
Jego oczy pociemniały.
– Czy naprawdę jesteśmy sobie tak obcy, że nie potrafimy
rozmawiać? Nie zasługuję na to, co dziś dla mnie zrobiłaś! Nie!
– krzyknął, gdy chciała mu przerwać. – Pozwól mi skończyć.
Janie powiedziała, że lituję się nad samym sobą. Tak było.
Myślałem, że nie zasłużyłem na to, co mnie spotkało. Ale tej
nocy miałem wiele czasu, by wszystko przemyśleć. Zdałem
sobie w końcu sprawę, że życie jest takie, jakim je sobie
ułożymy. Kiedyś powiedziałaś, że nie możesz mnie zmienić.
Miałaś rację. Chciałem wszystkiego i wydawało mi się, że to
326
dostanę, poprosiwszy tylko. Byłem zbyt słaby, by zaryzykować
próbę.
Położyła mu rękę na ramieniu.
– Nie jesteś wcale słaby.
– Nie sądzę, byś mnie znała lepiej ode mnie.
Wyrządziłem ci straszną krzywdę, choćby to... – Nie mógł
skończyć. Jego głos załamał się. – Wróciłaś mi nadzieję,
nieobecną w moim życiu od tak długiego czasu. Przykrył jej
dłoń swoją. – Obiecuję, że już nigdy cię nie zawiodę. Nie chodzi
mi tylko o tytoń. Chodzi o całe życie. Popatrzył na jej dłoń,
pogładził palce. – Nie przypuszczałem, że to możliwe, ale
kocham cię bardziej niż kiedykolwiek.
Poczuła ucisk w gardle.
Popatrzył jej w oczy.
– Nie ma dość słów, by wypowiedzieć, co do ciebie czuję,
i podziękować ci za to, co dla mnie zrobiłaś. – Przerwał nagle. –
Żegnaj – wyszeptał.
Szybko opuścił młyn, zostawiwszy w nim koszulę, nie
zwracając uwagi na wołania ludzi, żeby został. Nie zdawał sobie
sprawy, że deszcz przemienił się w zimną mżawkę. W świetle
poranka zobaczył, jak wiele się zmieniło. Ziemia Nicole,
dawniej opadająca łagodnym stokiem do wody, teraz kończyła
się stromym urwiskiem. Rzeka wyglądała spokojniej, jak
wielka, nareszcie syta bestia, trawiąca swój łup.
Clay przeprawił się na drugą stronę. Powoli szedł do domu.
Czuł, że budzi się z trwającego cały rok snu. Czuł nad sobą
wzrok Jamesa przerażonego zniszczoną, a kiedyś uroczą i żyzną
plantacją.
Zobaczył, jak bardzo zaniedbany jest dom. Przeskoczył
przez kałużę, która zebrała się na dębowej podłodze.
U stóp schodów stała Bianka. Miała na sobie obszerny,
bladobłękitny jedwabny płaszcz, a pod spodem – różową
satynową suknię. Przy dekolcie, rękawach, wzdłuż brzegu
biegły rzędy nastroszonych, kolorowych piór.
– To tak! Tu jesteś! Znów nie było cię przez całą noc.
327
– Tęskniłaś? – zapytał Clay ironicznie. Jej wzrok
wystarczał za odpowiedź.
– Gdzie są wszyscy? I dlaczego nie podano śniadania?
– Myślałem, że chodziło ci o mnie, teraz widzę, że tylko o
robotę Maggie.
– Czekam na odpowiedź. Gdzie jest śniadanie?
– Śniadanie jest teraz podawane za rzeką, w młynie
Nicole.
– U niej! Tej fladry! Więc to tam byłeś. Powinnam była
wiedzieć, że nie wytrzymasz bez zaspokojenia tych swoich
obrzydliwych, prymitywnych potrzeb. Co zrobiła tym razem,
żeby cię uwieść? Czy mówiła coś o mnie?
Clay popatrzył w bok z obrzydzeniem.
– Dzięki Bogu nawet nie wspomnieliśmy twojego
imienia.
– Przynajmniej tego się nauczyła.– Bianka uśmiechnęła
się z wyższością. – Jest wystarczająco bystra, by się
zorientować, że ją przejrzałam i wiem, kim ona jest. Wy
wszyscy jesteście zbyt ślepi, by dostrzec, jaką jest podstępną,
zachłanną kłamczucha.
Clay odwrócił się do niej z grymasem wściekłości,
Wskoczył jednym susem na cztery schody, by stanąć tuż przed
nią. Chwycił ją za kołnierz sukni i cisnął mocno o ścianę.
– Ty śmieciu! Nie masz prawa nawet wymawiać jej
imienia. Nigdy w życiu nie zrobiłaś nic dobrego, a śmiesz
oskarżać ją o to, że jest taka jak ty. Tej nocy Nicole oddała kilka
dobrych akrów swojej ziemi, żeby uratować moje pole. To tam
byłem przez całą noc, kopiąc u boku jej i ludzi, którzy wiedzą,
czym jest życzliwość i hojność.
Znów pchnął ją na ścianę.
– Już dosyć mnie wykorzystywałaś. Od tej chwili ja będę
tu rządził, nie ty.
Bianka z trudem chwytała oddech. Jego uścisk tamował
krążenie krwi. Wydęła tłuste policzki.
328
– Nie możesz do niej odejść. Ja jestem twoją żoną. To
wszystko jest moje.
– Żoną! – zadrwił. – Patrząc na to, co zrobiłem, myślę
czasem, że na ciebie zasłużyłem. – Puścił ją i zrobił krok w tył.
– Popatrz na siebie! Nie podobasz się nikomu, bo nawet sama
już nie możesz znieść swojego widoku.
Odwrócił się od niej, wspiął się na schody, wszedł do swojej
sypialni, rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął.
Po jego odejściu Bianka stała nieruchomo jak marmurowy
posąg. O co mu chodziło, gdy powiedział, że sama nie znosi
swojego widoku? Pochodziła ze starej, dobrej angielskiej
rodziny. Dlaczego nie miałaby być z siebie dumna?
Zaburczało jej w brzuchu i odruchowo przyłożyła tam rękę.
Powoli poszła do kuchni. Nie znała się na gotowaniu, toteż
baryłki z mąką i innymi produktami na nic jej się nie zdały. Była
bardzo głodna, a nie mogła znaleźć nic do jedzenia. Gdy wyszła
do ogrodu, miała oczy pełne łez.
W odległym zakątku znajdowała się altanka, ukryta pod
dwiema starymi magnoliami. Usiadła ciężko na ławce, ale
stwierdziwszy, że jest mokra, poderwała się. Jakie to ma
znaczenie? Suknia i tak jest zniszczona. Skubała kolorowe pióra,
a łzy płynęły po jej twarzy.
– Czy mogę przeszkodzić? – zapytał miły głos z obcym
akcentem. Bianka uniosła głowę.
– Gerard! – krzyknęła, a nowa fala łez napłynęła jej do
oczu.
– Płakałaś – powiedział współczująco.
Już chciał usiąść, gdy zauważył, że ławki są mokre. Wybrał
jedną z nich, po czym wytarł ją chusteczką, oczywiście nie tą
jedwabną, należącą do Adele.
– Powiedz, proszę, co się stało. Wyglądasz tak, jakbyś
bardzo potrzebowała przyjaciela.
Bianka zakryła twarz dłońmi.
329
– Przyjaciela! Nie ma przyjaciół! Wszyscy w tym
wstrętnym kraju mnie nienawidzą. Dziś rano mój mąż
powiedział, że nawet sama siebie nie znoszę.
Gerard pochylił się ku niej i dotknął jej włosów. Nie były
zbyt czyste.
– Nie wiesz, że on zrobiłby każdą rzecz, żeby cię zranić?
On chce tylko Nicole. Zrobi i powie wszystko, żeby ją dostać.
Chce cię stąd usunąć, żeby mieć ją.
Bianka
popatrzyła
na
niego
swymi
małymi,
zaczerwienionymi oczkami znad spuchniętych policzków.
– Nie może jej mieć. Ożenił się ze mną.
Gerard uśmiechnął się do niej jak do dziecka.
– Jakże ty jesteś niewinna. Jesteś taka słodka i bezbronna,
nie wyrafinowana. Czy powiedział ci, gdzie był zeszłej nocy?
Machnęła ręką.
– Mówił coś o powodzi i Nicole ratującej jego ziemię.
– To jasne, że uratowała jego ziemię. Przecież myśli, że
kiedyś do niej będzie należała. Zrobiła to tak, żeby wyglądało na
wielkie poświęcenie, ale tak naprawdę powiększyła tylko obszar
żyznych tarasów. Liczy na to, że plantacja Armstrongów kiedyś
do niej wróci.
– Ale jak? Przecież byli świadkowie mojego ślubu z
Clayem. Nie można tego unieważnić.
Gerard poklepał ją po dłoni.
– Jesteś prawdziwą damą. Nawet nie potrafisz sobie
wyobrazić perfidii tych dwojga. Kilka razy pokrzyżowałaś im
plany, ale to były tylko sztuczki, nic takiego, co mogłoby kogoś
skrzywdzić. Nawet samo porwanie nie było groźne. Ale teraz
ich plany nie są tak niewinne... czy uczciwe.
– Co masz na myśli? Rozwód?
Gerard milczał przez chwilę.
– Chciałbym, żeby to był tylko rozwód. Uważam, że oni
planują... morderstwo.
Bianka patrzyła na niego z otwartymi ustami. Z początku
nie dotarło do niej, kto miałby być ofiarą. Wizja Nicole
330
spadającej ze skarpy dość jej się spodobała. Gdy Nicole zniknie,
jej, Bianki, życie znacznie się poprawi.
Ale zdziwiło ją, dlaczego Clay miałby zabijać Nicole.
Powoli docierało do niej to, co miał na myśli Gerard.
– Mnie? – wyszeptała. – Chcą zamordować mnie?
Gerard mocno trzymał ją za rękę.
– Obawiam się, że byłem tak samo naiwny jak ty. Długo
trwało, zanim zorientowałem się, co się wokół dzieje. Nie
mogłem zrozumieć, dlaczego Nicole z własnej woli chce się
pozbyć kawałka ziemi. Musiała mieć jakiś ukryty powód. Dziś
rano zrozumiałem. Ci barbarzyńcy tak hałasowali, że nie
mogłem spać. Zrozumiałem, że gdy Nicole znów stanie się
panią plantacji, wiele zyska na tym dodatkowym kawałku ziemi.
– Ale... morderstwo! Niemożliwe, żebyś miał rację.
– Czy Armstrong nie próbował cię skrzywdzić?
Uderzył cię kiedykolwiek?
– Dziś rano. Pchnął mnie na ścianę. Ledwo mogłam
oddychać.
– Właśnie o to mi chodziło. Jest porywczy. Zaczyna
tracić kontrolę nad sobą. Niedługo znajdziesz cienki sznurek
przywiązany tuż nad schodami. Gdy na nie wejdziesz,
spadniesz.
– Nie! – krzyknęła Bianka, przyciskając rękę do piersi.
– Oczywiście Armstrong będzie daleko od domu, gdy to
się stanie. Potem wystarczy odwiązać sznurek. Stanie się
niepocieszonym wdowcem, podczas gdy ty będziesz leżała w
trumnie.
Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
– Nie mogę na to pozwolić. Muszę coś zrobić.
– Musisz zachować ostrożność. Także ze względu na
mnie.
– Na ciebie? – zdziwiła się.
Gerard ujął jej dłoń w obie swoje ręce.
– Myślisz pewnie, że jestem łajdakiem, że jestem zbyt
śmiały. Nie, nie powiem.
331
– Proszę. Powiedziałeś, że jesteśmy przyjaciółmi. Możesz
mi zdradzić, co myślisz.
Popatrzył na podłogę, ale stwierdził, że jest zbyt mokra, by
na niej klęknąć. Zniszczyłby jedwabne pończochy.
– Kocham cię – powiedział z desperacją w głosie. – Nie
mam nawet nadziei, że mi uwierzysz. Spotkaliśmy się tylko raz,
ale od tego czasu ciągle o tobie myślałem. Nie dajesz mi
spokoju. Każda moja myśl dotyczy ciebie. Proszę, nie śmiej się
ze mnie.
Bianka wpatrywała się w niego zdumiona. Nigdy nikt nie
oświadczył jej się z takim uczuciem. W Anglii poprosił ją o rękę
Clay, ale zachował przy tym dystans, jak gdyby myślał o czymś
innym. Spojrzenie Gerarda przyspieszyło rytm jej serca.
Naprawdę ją kochał, czuła to. Od czasu ich pierwszego
spotkania wielokrotnie o nim myślała, wyczuwając w nim kogoś
delikatnego, wyrozumiałego. Teraz zobaczyła go w innym
świetle. Mogłaby go pokochać. Mogłaby pokochać kogoś o tak
świetnych manierach.
– Nie mogłabym się z ciebie śmiać.
– Czy
mam
zatem
prawo
mieć
nadzieję
na
odwzajemnienie choć ułamka mojego afektu? Nie śmiałbym
prosić o więcej, widuję cię tak rzadko.
– Ależ, oczywiście – odpowiedziała Bianka, jeszcze nie
otrząsnąwszy się z szoku.
Wstał i poprawił fular.
– Muszę już iść. Przyrzeknij mi, że będziesz ostrożna.
Jeśli coś ci się stanie, jeśli spadnie choć jeden śliczny włos z
twojej głowy, pęknie mi serce. – Uśmiechnął się do niej, po
czym zobaczył coś na balustradzie. – Byłbym zapomniał. Czy
przyjmiesz ten skromny dowód mojego uczucia?
– Podał jej pięciofuntowe pudełko czekoladek. Dostał je
za jedną z sukienek Nicole od córki farmera.
Bianka wyrwała mu z rąk pudełko.
.– Jeszcze nic nie jadłam – wymamrotała. – Nie pozwolił mi
nic zjeść dziś rano. – Rzuciła wstążkę na podłogę i otworzyła
332
opakowanie. Pochłonęła pięć karmelków, zanim Gerard zdążył
nabrać tchu.
Bianka zamarła z kroplą czekolady w kąciku ust.
– Co ty sobie o mnie pomyślisz?
– A cóż innego, niż to, że cię kocham? – odpowiedział
Gerard, otrzeźwiawszy ze wstrząsu, który wywoływał w nim
sposób, w jaki Bianka zaatakowała bombonierkę. – Nie wiem,
czy zdajesz sobie sprawę z tego, że kocham cię taką, jaką jesteś.
Nie chcę zmian. Jesteś kobietą, pełną, piękną kobietą. Nie
potrzebuję chudej, niezgrabnej dziewczynki. Kocham cię taką,
jaką jesteś.
Bianka popatrzyła na niego niemal takim wzrokiem jak na
czekoladki. Gerard uśmiechnął się.
– Czy możemy się jeszcze spotkać? Może za trzy dni, w
południe. Przyniosę prowiant na piknik.
– O, tak – westchnęła. – Będę szczęśliwa.
Skłonił się przed nią, ujął jej dłoń i pocałował.
Zauważył, że Bianka wciąż zerka na czekoladki. Gdy
zostawił ją samą, przystanął w cieniu drzewa, by zobaczyć, że
pochłonięcie pięciu funtów pomadek było dla niej sprawą kilku
minut. Uśmiechnął się do siebie i ruszył do młyna.
Trzy dni później siedział naprzeciw niej w ustronnym końcu
plantacji Armstrongów. Pomiędzy nimi leżały resztki uczty,
której przygotowanie zajęło Janie cały poranek. Gerard skrzywił
się, przypomniawszy sobie, że w pierwszej chwili Janie
odmówiła wypełnienia jego polecenia. Dopiero interwencja
Nicole załatwiła sprawę. Nie lubił, by kobiety przekraczały
ustalone granice.
– Próbuje mnie zagłodzić – powiedziała Bianka z ustami
pełnymi kremu karmelowego i migdałów. – Dziś rano na
śniadanie dostałam tylko dwa gotowane jajka i trzy biszkopty. I
odwołał moje zamówienia na nowe sukienki. Nie wiem, co mam
na siebie wkładać. Ci głupi Amerykanie nawet nie potrafią
porządnie szyć. Suknie bez przerwy prują się w szwach.
333
Gerard patrzył z ciekawością na ilość jedzenia, którą była w
stanie pochłonąć Bianka. Zamówił porcję na sześć osób, ale
teraz nie był pewien, czy to wystarczy.
– Powiedz mi – zaczął łagodnie. – Czy uważałaś na siebie
ostatnio? Unikałaś niebezpiecznych sytuacji?
Jego słowa okazały się dla niej na tyle ważne, że odłożyła
widelec. Zakryła twarz dłońmi.
– Nienawidzi mnie. Wszędzie widzę oznaki jego pasji.
Nie pozwala mi jeść. Wynajął kobiety do sprzątania w domu, ale
nie słuchają mnie, gdy wydaję im polecenia. Zupełnie, jakbym
nie była panią tej plantacji.
Gerard rozwinął cieniutki sernik pokryty czekoladą. Dotknął
jej ramienia i podsunął ciasto. Jej oczy zabłysły przez łzy, gdy
sięgnęła po smakołyk.
– Gdybyśmy to my dwoje byli właścicielami tej plantacji,
wszystko wyglądałoby inaczej.
– My? Jak moglibyśmy ją dostać? – Zjadła już całe ciasto
i patrzyła, jak Gerard odpakowuje następne.
– Po śmierci Armstronga, mogłabyś odziedziczyć to
wszystko.
– Jest tak nieprzyzwoicie zdrowy jak jego muły. Liczyłam
na to, że zapije się, ale od tej powodzi nawet nie tknął alkoholu.
– Ile osób o tym wie? Wiadomo powszechnie, że już co
najmniej od roku pije na umór. A gdyby tak wydarzył mu się...
wypadek po pijanemu?
Bianka przechyliła się do tyłu, patrząc na jedzenie.
Niewiele go już zostało, ale serce ściskało się jej na myśl, że
się zmarnuje. Jednak nie była w stanie wepchnąć w siebie ani
kęsa.
– Mówiłam ci, że już nie pije – powiedziała roztargniona.
Gerard zagryzł zęby, rozzłoszczony jej bezmyślnością.
– Nie sądzisz, że moglibyśmy zaaranżować taką
sytuację?
Bianka powoli uniosła głowę, by na niego popatrzeć.
– Co masz na myśli?
334
– Clayton Armstrong jest złym człowiekiem. Przywiózł
cię tu podstępnie. A gdy już trafiłaś do tego strasznego kraju,
wykorzystał, cię, znęcał się nad tobą.
– O, tak – powiedziała szeptem. – Tak.
– Nie ma na tym świecie sprawiedliwości, jeżeli to ma tak
dłużej trwać. Jesteś jego żoną, a on traktuje cię jak śmiecia. Na
litość boską, on nawet zabrania ci jeść! Bianka pogładziła swój
wielki brzuch.
– Masz rację, ale co możemy zrobić?
– Pozbyć się go. – Uśmiechnął się, widząc jej zdumienie.
– Tak, wiesz, co mam na myśli. – Pochylił się nad brudnymi
półmiskami i ujął jej dłoń. – Masz do tego prawo. Jesteś tak
niewinna, że nie rozumiesz. Teraz sprawa dotyczy już życia
jednego z was: jego lub twojego. Czy sądzisz, że człowiek taki
jak Clayton Armstrong zawaha się przed popełnieniem
morderstwa? Wpatrywała się w niego przerażona.
– A cóż innego mu pozostaje? Pragnie Nicole, ale
poślubił ciebie. Czy prosił cię o rozwód?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Ale zrobi to. Zgodzisz się?
Znów zaprzeczyła.
– Więc nie będzie innego sposobu na pozbycie się nie
chcianej żony.
– Nie – szepnęła Bianka. – Nie wierzę ci. – Chciała się
podnieść, ale była zbyt gruba i za dużo zjadła.
Gerard wstał i wyciągnął do niej ręce, zaparłszy się mocno
nogami.
– Przemyśl to – powiedział, gdy już udało mu się ją
podnieść. – To sprawa przeżycia. Albo on albo ty.
Odwróciła się.
– Muszę iść.
W głowie kłębiły jej się straszne myśli o tym, co przed
chwilą od niego usłyszała. Powoli ruszyła ku domowi. Zanim
weszła, sprawdziła, czy nikt nie ukrywa się za drzwiami.
Mozolnie wspinała się po schodach, wypatrując sznurka.
335
Minął tydzień, zanim Clay po raz pierwszy wspomniał o
rozwodzie. Bianka była osłabiona brakiem jedzenia i
wypoczynku. Od czasu pikniku z Gerardem nie jadła pełnego
posiłku. Clay wydał polecenie, by Biankę trzymać na ścisłej
diecie. Nie odpoczywała wcale, wyobrażając sobie Claya
zaczajonego na nią z nożem, wrzeszczącego, że albo on albo
ona.
Gdy Clay wspomniał o rozwodzie, stwierdziła, że koszmar
zaczyna się spełniać.
– Co możemy sobie wzajemnie zaofiarować? – pytał
Clay. – Jestem przekonany, że tak samo ci nie zależy na mnie,
jak mnie na tobie.
Bianka uparcie potrząsnęła głową.
– Tobie o nią chodzi. Chcesz mnie odepchnąć po to, by ją
mieć. Obydwoje to sobie zaplanowaliście.
– To najbardziej absurdalna rzecz, jaką kiedykolwiek
słyszałem. – Zaczynał tracić cierpliwość. – To ty zmusiłaś mnie
do ślubu. – Zmrużył oczy. – To ty skłamałaś, że nosisz moje
dziecko.
Zaparło jej dech w piersiach. Przyłożyła dłoń do zwałów
tłuszczu spowijających jej szyję.
Clay odwrócił się i podszedł do okna. Dopiero niedawno
dowiedział się o Oliverze Hawthorne'ie. Człowiek ten stracił
swe szczupłe zbiory. Dwaj jego synowie umarli na tyfus.
Przyszedł do Claya, żeby szantażem wymusić pieniądze.
Powiedziawszy mu, że Bianka poroniła, Clay wyrzucił go z
plantacji.
– Nienawidzisz mnie – szepnęła.
– Nie – odparł spokojnie. – Już nie. Chcę tylko, żebyśmy
się od siebie uwolnili. Będę ci wysyłać pieniądze. Dopilnuję,
byś żyła spokojnie.
– Jak chcesz tego dokonać? Myślisz, że jestem aż tak
głupia, by nie wiedzieć, że wszystko, co zarobisz, wkładasz z
powrotem w plantację? Wyglądasz na bogacza, bo masz dużo
336
ziemi, ale nie jesteś nim naprawdę. Jak mógłbyś utrzymywać
plantację i wysyłać mi pieniądze?
Jego oczy pociemniały od gniewu.
– Nie, nie jesteś głupia, tylko niewiarygodnie samolubna.
Nie rozumiesz, jak bardzo pragnę się ciebie pozbyć? Nie
widzisz, że napawasz mnie odrazą? Wolałbym sprzedać
plantację po to, żeby nie musieć oglądać tego tłustego ohydztwa,
które ty nazywasz twarzą.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale urwał i szybko wyszedł z
pokoju.
Bianka siedziała nieruchomo na sofie. Nie mogła uwierzyć
w to, co powiedział Clay. Myślała o Gerardzie. Jak miło byłoby
mieszkać z nim w Arundel Hall. Ona byłaby panią na włościach,
planującą menu, doglądającą kuchni, a on robiłby wszystko to,
co mężczyźni robią poza domem. Wieczorem przychodziłby na
uroczą kolację, a potem całował jej dłoń na dobranoc.
Rozejrzała się po pokoju, porównując go z jego dawnym
stanem. Był teraz pusty i nieciekawy. Gerard nie powstrzyma jej
od przemeblowania. Nie, bo ją kocha. Ona go też.
Wstała powoli. Czuła, że musi zobaczyć się z człowiekiem,
którego kocha. Nie miała innego wyjścia. Gerard miał rację.
Clay zamierzał się jej pozbyć w każdy możliwy sposób.
22
Co ty tu robisz? – zapytał zdenerwowany Gerard,
pomagając Biance wysiąść z łodzi na brzegu należącym do
Nicole. Rozejrzał się z przestrachem.
– Musiałam się z tobą zobaczyć.
– Nie mogłaś przesłać wiadomości? Przyszedłbym.
Oczy Bianki wypełniły się łzami.
– Proszę, nie złość się na mnie. Mam już dość złości.
Gerard pomyślał chwilę.
337
– Chodź ze mną, musimy zniknąć z pola widzenia.
Skinęła głową i poszła za nim. Chodzenie ją męczyło i
dwukrotnie musiała przystanąć, żeby złapać oddech.
Gdy znaleźli się na szczycie wzniesienia, Gerard pozwolił
jej się zatrzymać.
– Powiedz mi teraz, co się stało. – Wysłuchał jej długiego
wywodu. – Czyli on wie, że dziecko, które nosiłaś nie było
jego?
– Czy to źle?
Gerard rzucił jej pełne niesmaku spojrzenie.
– Sąd zainteresuje się cudzołóstwem.
– Sąd? Jaki sąd?
– Sąd, który przyzna mu rozwód i zabierze ci wszystko.
Bianka osunęła się po drzewie na ziemię.
– Tak ciężko na to wszystko pracowałam! Nie może mi
tego odebrać. Nie może!
Gerard ukląkł przed nią.
– Nie rozumiesz? Jest tylko jeden sposób, by ustrzec cię
przed tą kradzieżą.
Popatrzyła na niego.
– Masz na myśli morderstwo?
– A czy on nie próbuje zabić ciebie? Jak mogłabyś
powrócić do Anglii jako rozwódka? Każdy uznałby, że nie
potrafisz zatrzymać mężczyzny. Co powiedziałby twój ojciec?
Bianka przypomniała sobie, jak często ojciec się z niej
śmiał. Powiedział, że Clay jej nie zechce, jeżeli posmakował już
Nicole. Nie dałby jej nigdy zapomnieć, że wróciła w tak
żałosnych okolicznościach.
– Jak? – wyszeptała. – Kiedy?
Gerard przysiadł w kucki. W jego oczach pojawiło się
dziwne światło.
– Wkrótce. Musimy zabić Claya wkrótce. Nie możemy
pozwolić mu, by komukolwiek powiedział o swoich planach.
Bianka pochwyciła kątem oka jakiś ruch.
– Nicole! – krzyknęła, po czym zakryła usta dłonią.
338
Gerard odwrócił się natychmiast. Za nim stała Adele, ukryta
pomiędzy drzewami. Nicole długo musiała ją przekonywać, że
dla bezpieczeństwa powinna spacerować jedynie po lesie za
domem. To był jej trzeci samodzielny spacer.
Podszedł do niej i chwycił swoją żonę za rękę.
– Co usłyszałaś? – zapytał, wpijając palce w jej ciało.
– Morderstwo – odrzekła przerażona. Gerard uderzył ją
mocno w twarz.
– Tak! Morderstwo! Twoje! Rozumiesz? Powiesz o tym
choć słowo, a zaprowadzę Nicole i bliźnięta na gilotynę. Czy
chcesz patrzeć, jak ich głowy toczą się do koszyka?
Wyraz twarzy Adele wskazywał, że przeszła już granice
przerażenia i doświadcza czegoś, co znają jedynie ludzie, którzy
otarli się o śmierć.
Przesunął palcem po jej szyi.
– Pamiętaj – zakończył i odepchnął ją.
Opadła na kolana, ale szybko podniosła się i pobiegła w
stronę domu.
Gerard poprawił fular i zwrócił się do Bianki. Stała oparta o
drzewo, patrząc na niego z przerażeniem.
– Co ci się stało?
– Nigdy cię takim nie widziałam – szepnęła.
– To znaczy, że nigdy jeszcze nie widziałaś mężczyzny
broniącego ukochanej kobiety.– Zauważył, że się skrzywiła. –
Musiałem się upewnić, że nikomu nie powie o tym, co tu
słyszała.
– Ale ona powie!
– Nie! Nie po tym, co jej powiedziałem. Jest nienormalna,
nie wiedziałaś o tym?
– Kto to jest? Wygląda jak Nicole.
Zawahał się.
– Jej matka. – Nie pozwolił jej zadać następnego pytania.
– Spotkamy się o pierwszej tam, gdzie byliśmy na pikniku.
Wtedy pomyślimy, co trzeba robić.
– Przyniesiesz lunch? – zapytała pożądliwie.
339
– Oczywiście. Teraz musimy iść, zanim ktoś nas zobaczy.
Nie powinniśmy się razem pokazywać... jeszcze – dodał.
Wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku rzeki.
Gdy Nicole wróciła do młyna, Janie powitała ją w drzwiach
z poważną miną.
– Twoja matka ma atak. Nikt jej nie może uspokoić.
Domem wstrząsnął przeraźliwy krzyk, więc Nicole wbiegła
na schody.
– Mamo! – Próbowała ją objąć. Twarz Adele była tak
wykrzywiona, że trudno byłoby ją rozpoznać.
– Dzieci! – krzyczała przeraźliwie, wymachując dziko
rękoma. – Dzieci! Ich głowy! Zamordują je! Zabiją! Wszędzie
krew!
– Mamo, proszę. Jesteś bezpieczna! – tłumaczyła jej po
francusku Nicole.
Janie stanęła u szczytu schodów.
– Chyba niepokoi się o bliźnięta. Czy o tym mówi?
Nicole szamotała się z matką.
– Chyba tak. Mówi o dzieciach. Może myśli o którymś z
moich kuzynów.
– Nie sądzę. Wpadła do domu i natychmiast kazała
bliźniętom schować się do komórki pod schodami.
– Mam nadzieję, że się nie wystraszyły.
Janie żachnęła się.
– Już się przyzwyczaiły. Siedziały tam dotąd, aż
zaprowadziłam je na górę.
– On je zabije! – Krzyknęła Adele. – Nie znałam go.
Nigdy go nie znałam. Ta gruba kobieta też je zabije.
– Co ona teraz mówi? – zapytała Janie.
– To nonsens. Czy możesz przynieść trochę laudanum?
Sądzę, że uspokoi się dopiero wtedy, kiedy zaśnie.
Gdy Janie odeszła, Nicole próbowała uspokoić matkę, ale
Adele nadal dziko rzucała się krzycząc. Powtarzała wciąż coś o
340
morderstwie, gilotynie i grubej kobiecie. Gdy w końcu
wymieniła imię Claytona, zdołała przyciągnąć uwagę Nicole.
– Co z Claytonem?
– Clay! Jego też zabiją. I moje dzieci, wszystkie moje
dzieci. Wszystkie dzieci. Zabili królową. Zabiją Claya.
– Kto zabije Claya?
– Oni. Zabójcy dzieci!
Janie stanęła za plecami Nicole.
– Wygląda na to, że ona próbuje ci coś powiedzieć.
Wydaje mi się, że usłyszałam imię Claya.
Nicole odebrała od niej filiżankę herbaty.
– Wypij to, mamo. Poczujesz się lepiej.
Nie trzeba było długo czekać na efekt działania laudanum.
Do domu wchodził właśnie Gerard.
– Gerardzie – zaczęła Nicole – czy stało się dziś coś, co
mogło wyprowadzić matkę z równowagi?
Odwrócił się do niej powoli.
– Nie widziałem jej. Czy znów ma jeden ze swoich
ataków?
– Jakby to miało dla ciebie jakiekolwiek znaczenie! –
wtrąciła się Janie, przechodząc obok Nicole. – Jako jej mąż
powinieneś bardziej się o nią troszczyć.
– O ciebie na pewno bym się nie troszczył – odciął się
Gerard.
– Przestańcie! – rozkazała Nicole. – I tak żadne z was nie
zajmuje się moją matką.
Gerard machnął ręką.
– To tylko jeden z jej ataków. Powinnyście były już
dawno się do nich przyzwyczaić.
Nicole przysunęła się do stołu.
– Ale ten jest jakiś inny. Zupełnie jakby chciała mi coś
powiedzieć.
Gerard spojrzał na nią spod przymkniętych powiek.
– Cóż takiego mogła powiedzieć, czego by już ze sto razy
nie mówiła? Cały czas mówi o śmierci i morderstwach.
341
– Prawda – odrzekła z namysłem Nicole. – Tyle, że tym
razem wspomniała o Clayu.
– Clay! – krzyknęła Janie. – Przecież nawet nigdy go nie
widziała, prawda?
– Nic o tym nie wiem. I mówiła jeszcze o jakiejś grubej
kobiecie.
– Nietrudno zgadnąć, kto to taki – rzuciła Janie.
– Oczywiście – wtrącił się Gerard z niezwykłym dla niego
entuzjazmem. – Musiała zobaczyć Claya i Biankę razem, a
ponieważ są jej obcy, przestraszyła się ich. Wiesz, jak ona boi
się obcych.
– Masz rację – zgodziła się Nicole. – Ale wyglądało to na
coś więcej. Powtarzała, że ktoś chce zabić Claya.
– Ciągle mówi, że ktoś chce kogoś zabić – rzucił ze
złością Gerard.
– Może,
ale
nigdy
nie
mieszała
przeszłości
z
teraźniejszością.
Zanim Gerard zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się Janie.
– Nie ma sensu się o to teraz martwić. Rano spróbujesz
porozmawiać z matką. Może gdy się dobrze wyśpi, będzie ci w
stanie coś wyjaśnić. Teraz siadajcie do kolacji.
Domek stał ciemny i cichy. Na zewnątrz spokojnie płynęła
rzeka, wyrównując swój bieg. Było wyjątkowo ciepło jak na
wrzesień i wszyscy czworo spali na piętrze bez kołder.
Adele była niespokojna. Nawet po silnej dawce środka
nasennego wierciła się, rzucała, pobudzona zmieniającymi się
obrazami jej wyobraźni. Była pewna, że musi coś powiedzieć,
ale nie wiedziała co. Król i królowa Francji mylili jej się z
farmerem o imieniu Clayton, człowiekiem, którego twarzy nie
znała. Ale widziała jego śmierć, śmierć wszystkich.
Gerard zgasił cienkie cygaro i cicho wstał z łóżka. Stanął
nad swoją żoną. Tak dawno nie miał jej w ramionach. We
Francji czuł się zaszczycony, mając żonę o nazwisku Courtalain,
nawet jeśli była w wieku Adele. Ale od chwili poznania Nicole
342
jego uczucie umarło. Nicole była młodszą, piękniejszą wersją
swojej matki.
Cichutko, starając się, by nie skrzypnęła podłoga, podszedł
do posłania żony i usiadł obok niej. Pochylił się nad nią, by
wziąć poduszkę.
Otworzyła oczy na chwilę przedtem, nim poduszka opadła
na jej twarz. Zaczęła się szamotać, ale potem dała spokój. Na to
czekała od dawna. W każdej minucie w czasie lat spędzonych w
więzieniu oczekiwała śmierci. W końcu nadeszła, a ona była
gotowa ją przyjąć.
Gerard zdjął poduszkę z twarzy Adele. Wyglądała teraz
młodziej, ładniej niż kiedykolwiek przedtem. Wstał i przeszedł
za zasłonę z koca, gdzie spały Janie i Nicole.
Długo przyglądał się tej ostatniej. Nocna koszula ledwie
skrywała jej kształty. Zapragnął dotknąć wyraźnej linii jej
bioder.
– Już niedługo – szepnął. – Niedługo.
Wrócił do łóżka i wyciągnął się obok żony, którą właśnie
zamordował. Pomyślał tylko, że jej majaczenia wreszcie nie
będą mu już przeszkadzały.
Gdy Nicole odkryła rano nieruchome ciało matki, nikogo
nie było w domu. Bliźnięta i Janie poszli zrywać jabłka, a
Gerard zniknął gdzieś jak zwykle.
Usiadła spokojnie na brzegu łóżka, wzięła w ręce jej dłoń i
pogładziła policzek. Potem wstała, odwróciła się i bardzo wolno
wyszła z domu.
Weszła na wzgórze nad młynem. Nagle poczuła się bardzo
samotna. Przez całe lata sądziła, że jej rodzina nie żyje.
Pojawienie się matki podtrzymało ją nieco na duchu. Teraz
został jej tylko Clay.
Popatrzyła na Arundel Hall doskonale oświetlony porannym
słońcem. Pomyślała, że już nigdy nie będzie miała Claya. Dla
niej jest stracony tak, jak jej matka.
343
Usiadła na ziemi, podciągnęła kolana i oparła na nich
głowę. Nigdy nie przestanie go kochać i potrzebować. Pragnęła,
by wziął ją teraz w ramiona i pocieszał, że mimo śmierci matki
życie toczy się dalej. Nawet ostatnie słowa Adele dotyczyły
Claya.
Podniosła nagle głowę. Jakaś gruba kobieta chce zabić
Claya! Oczywiście! Adele przewidziała, że Bianka będzie
usiłowała go zamordować.
W jej głowie kłębiły się wszystkie możliwe rozwiązania.
Bianka mogła wynająć kogoś i spotkać się z nim po tej stronie
rzeki. Po śmierci Claya ona odziedziczy plantację.
Nicole poderwała się. Przeprawiła się przez rzekę w
rekordowym czasie. Podciągnęła spódnicę i puściła się biegiem
w stronę Arundel Hall.
– Clay! – wołała, biegając od pokoju do pokoju.
Pomimo napięcia wyczuwała, że ten dom jest jej przyjazny.
Portret Beth przeniesiono do jadalni. Nicole wydało się, że w jej
oczach dostrzegła błysk zainteresowania.
W końcu wbiegła do biblioteki. Od razu wyczuła w niej
obecność Claya. Biurko pokryte było papierami, ale czyste.
Świadczyło o tym, że tu pracował.
Wyczuła, że stanął za nią, ale nie odwróciła się. Zapach jego
ciała mieszał się z zapachem skóry foteli. Wciągnęła głęboko
powietrze i obróciła się.
Rzadko widywała go tego roku. Milczący, przygnębiony
Clay, który przyszedł kopać rów, był dla niej kimś obcym. Ale
teraz stała przed człowiekiem, w którym się zakochała. Miał
rozpiętą koszulę, odsłaniającą pokrytą potem pierś; jego ręce
poplamione były tytoniem. Stał na szeroko rozstawionych
nogach, z rękami na biodrach. Wyglądał dokładnie tak samo, jak
wtedy, gdy go zobaczyła przez lunetę.
– Płakałaś – powiedział łagodnie.
Jego głos przyprawił ją o dreszcz i zapomniała, po co tu
przyszła. Odwróciła się i zrobiła krok w kierunku drzwi.
– Nie! – rozkazał, a ona usłuchała. – Popatrz na mnie.
344
Odwróciła się z ociąganiem.
– Co się stało? – Jego głos zdradzał szczere
zainteresowanie.
Łzy zakręciły się w jej oczach.
– Moja matka... umarła. Muszę iść do domu.
Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
– Nie wiesz, że tu jest twój dom?
Była bliska płaczu. Nie spodziewała się, że Clay nadal ma
na nią tak silny wpływ. Potrząsnęła głową, a jej usta ułożyły się
tak, jakby chciała powiedzieć „nie”.
– Chodź tutaj. – Jego głos był spokojny, ale
zdecydowany.
Nicole nie usłuchała. W jej umyśle tkwiło jeszcze ziarno
rozsądku, który podpowiadał jej, że nie należy zaczynać od
początku tego, co już skończone. Ale jej stopy nie okazały się
tak rozsądne. Jedna uniosła się i przesunęła nieco naprzód.
Clay patrzył na Nicole tak intensywnie, że wydawało się, że
można dotknąć linii łączącej ich oczy.
– Chodź – powtórzył.
Podbiegła do niego, a łzy popłynęły strumieniem. Chwycił
ją w ramiona, prawie miażdżąc w uścisku. Zaniósł ją na sofę, by
uspokoić ją kołysaniem.
– Jeśli masz płakać, zawsze rób to tam, gdzie powinnaś,
na ramieniu twojego mężczyzny.
Gładził jej włosy, a ona wypłakiwała smutek po śmierci
matki. Zaczął zadawać pytania. Chciał, żeby opowiadała mu o
matce, o szczęśliwych czasach. Mówiła o przyjaźni matki z
bliźniętami, że bawili się razem jak troje małych dzieci.
Nagle wyprostowała się i powiedziała mu, co ją przywiodło
do Arundel Hall.
– Przyszłaś mnie ostrzec, że ktoś będzie mnie usiłował
zabić?
– Nie ktoś. Bianka. Myślę, że matka chciała mi
powiedzieć, że Bianka będzie próbowała cię zamordować.
Zastanawiał się przez chwilę.
345
– A jeśli tylko słyszała Izaaka lub któregoś z mężczyzn
mówiącego o Biance? Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdyby
ożenił się z taką kobietą, zabiłby ją.
– To wstrętne – oburzyła się Nicole, a Clay wzruszył
ramionami.
– Adele mogła usłyszeć coś takiego. Taka tam gadanina.
– Ale, Clay...
Powstrzymał ją, kładąc jej palec na ustach.
– Cieszę się, że zależy ci na mnie, na tyle, by mnie
ostrzec. Ale Bianka nie jest morderczynią. Brakuje jej sprytu i
odwagi. – Popatrzył na jej usta i przesunął po nich palcem. –
Brakowało mi twoich śmiesznych ust odwróconych do góry
nogami.
Chciała się od niego odsunąć, co okazało się dość trudne,
jako że siedziała mu na kolanach.
– Nie zmieniłeś się nic a nic.
Uśmiechnął się do niej.
– Prawda. Nic się nie zmieniło między nami od czasu,
gdy cię niemal zgwałciłem na statku. Pokochaliśmy się od
pierwszej chwili, a to się już nigdy nie zmieni.
– Nie, proszę – zaczęła błagalnie. – To skończone.
Bianka...
Uniósł brwi.
– Nie chcę już słyszeć jej imienia. Miałem dość czasu na
myślenie po tej powodzi. Zdałem sobie sprawę, że ty nadal mnie
kochasz. To nie Bianka była przyczyną naszych kłopotów tylko
nasz upór. Wiedziałaś, że boję się utracić plantację, a sam sobie
nie poradzę. Ty zaś nie dość we mnie wierzyłaś.
– Clay – zaczęła. Czuła, że Clay ma rację, ale nie chciała
tego słuchać.
– Już dobrze, kochanie. Zaczniemy od nowa. Ale tym
razem nic nas nie rozdzieli.
Patrzyła na niego. Tak wiele przeszli, a jednak ich miłość
przetrwała. Wiedziała, że im się uda.
Oparła się o niego, czując obejmujące ją ramiona.
346
– Wydaje mi się, że nigdy stąd nie odchodziłam.
Pocałował jej włosy.
– Musisz teraz zejść z moich kolan, a jeśli nie, to rzucę
cię zaraz na sofę i zajmę się tobą po swojemu.
Miała ochotę pośmiać się z nim i podroczyć jeszcze, ale ból
spowodowany śmiercią matki był zbyt silny.
– Chodź, kochanie. Wróćmy do młyna i do twojej matki.
Potem zastanowimy się nad wszystkim. – Uniósł ręką jej brodę.
– Ufasz mi?
– Tak – powiedziała zdecydowanie. – Ufam.
Postawił ją na podłodze i stanął obok. Oczy Nicole
rozszerzyły się na widok wybrzuszenia w jego spodniach. Nagle
zrobiło jej się gorąco.
– Chodź – powiedział ochryple. – I przestań tak na mnie
patrzeć.
Wziął ją za rękę i wyprowadził z pokoju.
Żadne z nich nie zauważyło Bianki stojącej w jadalni. Była
poza domem, gdy spostrzegła biegnącą Nicole. Pospieszyła za
nią, chcąc zrugać ją za przekroczenie granic. Potem usłyszała, że
Nicole biega po domu jak po swoim własnym, trzaska drzwiami,
krzyczy. Nicole była zbyt szybka, by tak ciężka kobieta jak
Bianka mogła ją dogonić. Gdy pojawił się Clay, przystanęła za
drzwiami nasłuchując.
Ucieszyła ją śmierć żony Gerarda. Nigdy nie rozmawiali o
tym związku, ale Bianka wiedziała, że Adele jest już stara i nie
pożyje długo.
Zamarła, kiedy Nicole powiedziała, że Bianka chce zabić
Claya. Gdy dowiedziała się, że nie jest dość odważna i bystra,
pojęła, że już się zdecydowała. Jej lód przemienił się w ogień.
Wiedziała, że jest w stanie zrealizować plan Gerarda. Clayton
Armstrong zasługiwał na śmierć po tym, co o niej powiedział.
Wyszła z domu, żeby poszukać dziecka, które zaniosłoby
wiadomość do Gerarda. Wiedziała, że pozostało niewiele czasu,
dopóki Clay nie podejmie kroków, żeby się jej pozbyć.
347
Nicole stała przed młynem i piła łapczywie. Zimna,
orzeźwiająca woda była ukojeniem po pracowitym poranku.
Zboże obrodziło i nie miała ani chwili wytchnienia.
Praca pozwalała jej nie myśleć o planach, jakie mieli z
Clayem. Pochowali Adele obok matki Claya. „Będzie zawsze
blisko nas” – powiedział wtedy. Potem oboje poszli do Bianki,
żeby porozmawiać o przyszłości. Powiedział, że dość ma
tajemnic i chce postawić sprawę jasno. Bianka spokojnie
wysłuchała jego słów. Propozycja utrzymywania jej do końca
życia była słusznym rozwiązaniem, choć nakładała na nich
ciężkie obowiązki. Clay przez cały czas czuł, że Nicole trzyma
go za rękę pod stołem. Było między nimi silne, milczące
porozumienie.
Po tym spotkaniu, nie mówiąc nic więcej, poszli do swojej
kryjówki nad rzeką. Mimo że ponad rok się nie kochali, nie
spieszyli się. Patrzyli na siebie, badali, smakowali. Odkrywali
siebie na nowo.
Nie padły żadne wyjaśnienia ani wyrzuty. Nie myśleli o
tym, co ich czeka. Była to ogromna radość, że znów są razem.
Stali się jedną i tą samą osobą, a nie dwojgiem
niedowierzających sobie, nie rozumiejących się ludzi.
– Nicole! – Głos Gerarda wyrwał Nicole z jej marzeń.
– Tak?
– Wszędzie cię szukaliśmy. Jedno z bliźniąt spadło ze
skarpy. Janie chce, żebyś przyszła.
Odrzuciła naczynia, uniosła spódnicę i pobiegła, Gerard za
nią. Na brzegu było pusto.
– Gdzie oni są?
Gerard stanął blisko niej.
– Wszystko byś dla nich zrobiła, prawda? Wszystkim się
oddajesz, tylko nie mnie.
Odsunęła się od niego o krok.
– Gdzie są bliźnięta?
– Diabła tam wiem! Chciałem cię tu ściągnąć samą.
Czeka cię mała wyprawa.
348
– Mam pracę. Ja... – urwała, widząc w jego dłoni pistolet.
– Teraz mnie słuchasz. A może słuchasz każdego
mężczyzny, który celuje w ciebie czymś dużym i twardym?
Nicole zaklęła po francusku, zagryzając wargi.
– Całkiem zgrabne! A teraz pójdziesz ze mną... spokojnie.
– Nie.
– Spodziewałem się, że tak będzie. Czy pamiętasz, jak
moja droga żona przewidziała, że Bianka będzie próbować zabić
Armstronga? Raz w życiu ta wariatka miała rację.
Nicole patrzyła na niego rozszerzonymi oczyma.
– Zamordowałeś moją matkę – wyszeptała.
– Bystra dziewczynka. Zbyt bystra. Ale jeśli chcesz zastać
swego kochanka żywego, posłuchasz mnie. – Poruszył
pistoletem. – Tędy. I pamiętaj, że jego życie zależy od ciebie.
Przeszli przez las do rzeki, gdzie Gerard ukrył łódkę. Był
zachwycony, że to Nicole musi wiosłować, podczas gdy on
tylko sterował i rozkazywał. Mówił ciągle o swojej inteligencji,
o tym, jak Nicole uwodziła go od czasu jego przyjazdu.
Wylądowali na odległym końcu plantacji Armstrongów.
Była tym pusta szopa na narzędzia, ukryta pod drzewem. Drzwi
wisiały na wyłamanych zawiasach.
Podeszli, gdy zza drzew wyłoniła się Bianka.
– Gdzie byłeś? A co ona tu robi?
– Nieważne – prychnął Gerard. – Zrobiłaś to?
Jej oczy, niemal schowane za obrzękłymi policzkami,
błyszczały nienaturalnie.
– Nie pojechał na przejażdżkę. Nie zrobił tego, co miał
zrobić. Włożyłam mu pod siodło kieliszek, tak jak kazałeś, ale
on nie pojechał.
– Co się stało? – domagał się odpowiedzi Gerard.
Bianka ściskała przez cały czas brzegi sukni. Teraz puściła
je. Na przodzie widniała wielka plama z krwi.
– Zastrzeliłam go. – Wydawała się zaskoczona swoimi
słowami.
349
Nicole krzyknęła i ruszyła biegiem w kierunku domu, ale
Gerard złapał ją za rękę. Uderzył ją mocno w twarz i wrzucił do
szopy.
– Czy jest martwy? – zapytał.
– O tak – odparła Bianka. Mrugała powiekami i mówiła
dziecinnym głosem. Wyciągnęła drugą rękę zza siebie. –
Przyniosłam drugi pistolet.
Gerard chwycił go i wycelował w nią.
– Wchodź tam!
Bianka uniosła brwi zaskoczona i posłusznie weszła do
szopy.
– Dlaczego jest tu Nicole? Po co mi teraz pokojówka?
– Bianko! – krzyknęła Nicole. – Gdzie jest Clay? Ta
odwróciła się powoli, by popatrzyć na przyciśniętą do ściany
Nicole.
– Ty! – syknęła. – To ty zrobiłaś.
Opadła na Nicole z palcami zakrzywionymi jak szpony.
Swym ciężarem pozbawiła ją niemal tchu.
– Zostaw ją, ty tłusta dziwko! – rozkazał Gerard.
Rzucił jeden z pistoletów na podłogę przed sobą, drugi
zatknął za pas i zaczął odciągać Biankę.
– Zabiję ją! – darła się Bianka. – Pozwól mi ją teraz
zabić!
Gerard wyciągnął pistolet i wycelował w nią.
– To ty umrzesz, nie ona.
Bianka uśmiechnęła się.
– Nie wiesz, co mówisz. To ja, pamiętasz? Kobieta, którą
kochasz.
– Kocham! – parsknął. – A kto mógłby cię pokochać?
Wolałbym zbratać się ze świnią!
– Gerard – zawołała błagalnie Bianka. – Coś ci się
pomyliło.
– Ty głupia, pusta świnio! I pomyśleć, uwierzyłaś, że ja,
Courtalain, mogłem kiedykolwiek kochać taką jak ty! Znajdą cię
350
martwą, samobójczynię, przerażoną widokiem martwego męża,
niewątpliwie zabitego przez rabusiów.
– Nie – szepnęła Bianka, rozcapierzając palce.
– O, tak. – Uśmiechnął się. Wyraźnie dobrze się bawił. –
Majątek Armstrongów dostanie się tym zasmarkanym
bliźniakom, a ponieważ nie mają krewnych, Nicole zostanie ich
opiekunką, a ja jej mężem.
– Jej mężem! – parsknęła Bianka. – Mówiłeś, że jej
nienawidzisz.
Roześmiał się.
– To była gra, pamiętasz? Ty i ja graliśmy w nią, ale ja
wygrałem.
Nicole zaczęła myśleć. Może uda jej się odciągnąć uwagę
Gerarda do czasu, aż ktoś ich znajdzie?
– Nikt nie uwierzy, że Bianka zabiła się z powodu Claya.
Wszyscy wiedzą, że go nienawidzi.
Bianka popatrzyła na nią z nienawiścią. Nagle zrozumiały
się.
– Tak. Robotnicy sezonowi i służba domowa wiedzą, że
rzadko się nawet widywaliśmy.
– Ale ostatnio ludzie mówią, że poprawiłaś się, a
Armstrong przestał pić i stał się idealnym mężem – zauważył
Gerard.
Bianka stała przerażona.
– Bianka jest angielską damą – spróbowała jeszcze raz
Nicole. – Jej przodkowie byli parami Anglii, a we Francji już
szlachty nie ma. Byłaby wspaniałą żoną.
– Jest niczym! – odpowiedział jej Gerard. – Niczym!
Wszyscy wiedzą, że we Francji nastąpi przywrócenie monarchii.
A ja będę wtedy mężem wnuczki książąt. Dzięki mnie przeżyje
linia świetnych Courtalainów.
– Ale... – zaczęła Nicole.
– Dość! – krzyknął na nią Gerard. – Myślisz, że jestem
głupi, prawda? Myślisz, że nie przejrzałem twojej gry i nie
wiem, że chcesz zyskać na czasie? – Machnął pistoletem w
351
kierunku Bianki. – Nie chciałbym jej, nawet gdyby była samą
królową angielską. Jest gruba, brzydka i niewyobrażalnie głupia.
Bianka rzuciła się na niego, wyciągając ręce do jego twarzy.
Siłował się z nią przez chwilę.
Pistolet wypalił, a Bianka powoli osunęła się na ziemię z
rękami zaciśniętymi na brzuchu. Spomiędzy palców zaczęła
sączyć się krew.
Nicole od dłuższego czasu patrzyła na pistolet, który Gerard
niedbale rzucił na podłogę, ale szamocząca się para odgradzała
ją od niego. Rozejrzała się po pustej szopie i zobaczyła
obluzowaną deskę w ścianie. Nadludzkim wysiłkiem wyrwała
ją.
W chwilę po tym, jak pistolet wypalił, Nicole uderzyła
Gerarda deską. Zatoczył się, gdy Bianka upadła na podłogę.
– Zraniłaś mnie – wyszeptał po francusku, dotykając
palcami rany na skroni. – Zapłacisz za to każdą chwilą swego
życia.
Zrobił krok w jej kierunku, a ona cofnęła się pod ścianę.
Leżąca w kałuży krwi Bianka zobaczyła niewyraźnie, że
Gerard zbliża się do jej nieprzyjaciółki. Pistolet leżał w zasięgu
ręki. Ostatnim wysiłkiem podniosła się i wystrzeliła. Umarła,
zanim okazało się, że jej strzał był celny.
Nicole stała nieruchomo, a Gerard nagle zesztywniał.
Zareagował, zanim usłyszała strzał. Jego oczy wyrażały
zaskoczenie tym, co się z nim działo. Po leni bardzo powoli
opadł na ziemię martwy, nadal wytrzeszczając oczy.
Nicole odsunęła się od niego. Na podłodze leżały dwa ciała.
Gerard spoczywał z rozpostartymi ramionami w poprzek ciała
Bianki. Nagle martwa dłoń kobiety zacisnęła się w pośmiertnym
skurczu na dłoni mężczyzny. Po śmierci, ale dostała go!
Nicole wybiegła z szopy. Musi znaleźć Claya!
Na podłodze w bibliotece nie znalazła nic prócz krwi. Czuła
się tak, jakby jej serce stanęło.
352
Nagle opadła na sofę i ukryła twarz w dłoniach. Jeśli ma go
znaleźć, potrzebuje trochę czasu, żeby ochłonąć. Może ktoś go
znalazł i wyniósł? Nie, wtedy dom pełen byłby ludzi.
Dokąd mógł pójść?
Wstała, bo zgadła, gdzie może go znaleźć. W kryjówce,
Płacząc przebiegła tę milę dzielącą ją od jaskini. Choć płuca
bolały, a serce mało nie pękło z wysiłku, nie zatrzymała się ani
na chwilę.
Przebiegła przez sekretne przejście i zobaczyła go. Leżał
nad wodą wygodnie oparty, z wyciągniętą ręką.
– Clay – wyszeptała, klękając przy nim.
Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej.
– Myliłem się co do Bianki. Okazała się dość odważna,
by próbować mnie zabić.
– Daj zobaczyć – powiedziała, odsuwając zakrwawioną
koszulę z jego ramienia. Rana była czysta. Clay osłabł jednak z
powodu upływu krwi. Nicole odczuła ogromną ulgę. –
Powinieneś był zostać w domu – powiedziała, odrywając pas
płótna od halki. Potem obwiązała mu ranę.
Przyglądał się jej.
– Skąd wiedziałaś?
– Jeszcze będzie na to czas – odpowiedziała szorstko. –
Potrzebujesz teraz lekarza.
Chciała wstać, ale chwycił ją za rękę.
– Powiedz mi!
– Bianka i Gerard nie żyją.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Jeszcze będzie czas
na szczegóły.
– Idź do jaskini i przynieś jednorożca.
– Clay, nie czas teraz na...
– Idź!
Z wahaniem poszła do jaskini i przyniosła małego srebrnego
jednorożca uwięzionego w szkle. Clay postawił kulę na ziemi i
rozbił kamieniem.
– Clay! – zaprotestowała.
353
Pochylił się z uwolnionym jednorożcem w dłoni.
– Powiedziałaś kiedyś, że nie uważam cię za godną
dotykania przedmiotów, które dotykała Beth. Nie rozumiałaś, że
to ja byłem nieczysty. – Uniósł się na łokciu, choć niewiele sił
mu pozostało po stłuczeniu szkła, i wrzucił jej figurkę za dekolt.
Posłał jej krzywy uśmiech.
– Potem go znajdę.
Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
– Muszę iść po doktora.
Chwycił brzeg jej sukni.
– Wrócisz do mnie?
– Zawsze. – Przesunęła ręką po wycięciu sukni. – Kłuje
mnie tam jakiś mały róg i ktoś musi mi go wyjąć.
Uśmiechnął się i zamknął oczy.
– Zgłaszam się do tego.
Ruszyła ku wyjściu.