SamanthaHunter
Rajdpomiłość
Tłumaczenie:
KatarzynaCiążyńska
PROLOG
–Niegodzęsięnażadnąemeryturę–stwierdziłkategorycznieBrody.–Kazałeś
mitorozważyć.Mojaodpowiedźbrzminie.
Jud Harris, rzecznik prasowy sponsora, dzięki któremu przez minione pięć lat
Brodybrałudziałwwyścigach,nachyliłsię.
–Obawiamsię,żeposkandaluwklubieniemaszwyboru.Musiszsięzastosować
dozaleceń.
Zastosowaćsię.Brodyzacisnąłpięścipodstolikiem.Próbowałopanowaćzłość.
–Mamdośćzasobnekonto.Staćmnienasfinansowaniesamochoduizałogi.
Pewniemusiałbyopróżnićkontodoczysta,aleprzezrokczydwadałbyradę,do
chwiliznalezieniasponsora.
Gdybygoznalazł.
– Daj spokój, Brody. Jeśli my cię opuścimy, mniejsi sponsorzy pójdą naszym śla-
dem.Przezlatanawielerzeczypatrzyliśmyprzezpalce,aleterazmusimyograni-
czyćstraty.Prosimyciętylko,żebyśprzezjakiśczasprzeczekałwukryciu,żebyś
siętrzymałzdalaodkłopotówikolumnplotkarskich.
Brodyzmełłwustachprzekleństwo.Doskonalerozumiał,żeJudmarację.Spon-
soringtocoświęcejniżpieniądze,sponsorzywspółtworząwizerunekzespołu.Bu-
dzązaufanie.
–Mówiłemci,czemusiętamznalazłem…
– Nieważne, co się naprawdę wydarzyło. Liczy się, jak to przedstawiono w me-
diach.
Brody wstał, by zyskać dystans, nim straci cierpliwość. Wiedział, że Jud mówi
prawdę,itowłaśniegodręczyło.
Znalazłsięwniewłaściwymmiejscuwniewłaściwymczasie.Chciałpomócżonate-
muprzyjacielowi,którydoniegozadzwoniłzmodnegoklubuzbytpijany,byusiąść
za kierownicą. Paparazzi, którzy stale czekają na jakiś skandal, ujrzeli, jak Brody
wychodzizklubuotrzeciejwnocy.
Media go osądziły, nie miał okazji wyjawić powodu swojej obecności w klubie,
w każdym razie publicznie. Nie chodziło mu nawet o krycie przyjaciela, który nie
powinienbyłsiętamznaleźć,aleotrójkęjegodzieci,którymchciałoszczędzićwi-
dokupijanegoojcawtelewizjiczygazecie.
PrzezlataBrodyzasłużyłnaopinięplayboya,więcwiedział,żezostanietouznane
zakolejnyrozdziałwhistoriiSzalonegoBrody’egoPalmera.
Judwziąłjegomilczeniezanamysłidalejnaciskał.
– Poza tym nikt nie każe ci tego rzucić. Prasa ma uznać, że zrezygnowałeś. To
zwiększyzainteresowanie.Faniciękochają.Będązatobątęsknićizechcą,żebyś
wrócił.Wtedywrócisz,amyzbudujemynapięcie.Wwieludyscyplinachsportutak
siędziało.
–Acomamrobićwmiędzyczasie?
–Znajdźjakąśmiłądziewczynę,ożeńsię,aprzynajmniejzaręcz.Późniejmożesz
zniązerwać.Zadwasezonyurządzimyciwielkipowrót.Ludziesąterazbardziej
rodzinni,czasysięzmieniają.Twójstylżycia…Cóż,musimychronićmarkę–rzekł
stanowczoJud.
Brodybałsię,żegłowamupęknie,kiedyJudperorował.Zakierownicąmyślałtyl-
koopracy,leczwżyciukierowałsięwłasnymizasadami.Robił,cochciał,ażdotej
pory.
Jegożyciembyływyścigisamochodowe.Myśl,żemógłbytostracić…Niemożedo
tegodopuścić.
Wsparciesponsoramawpływnacałyzespół,nietylkonaniego.Chodzioreputa-
cjęiprzyszłośćwieluosób.Możezajakiśczasznajdąinnąpracę,alenieodrazu
iniewszyscy.
–Będziecienadalpłacićczłonkomzespołu?
– Przez cały sezon, ale nie mogą znać prawdy. To będzie część naszej umowy.
Gdybytowydostałosięnazewnątrz,wtedyzumowynici.Rozumiesz?
Brodyskinąłgłową.
–Uwierzmi–ciągnąłJud–udasię.Musisztylkozmienićswojezachowanie.Dzie-
sięćlattemuuszłobycitonasucho,terazludzieraczejtegonieakceptują.
Więcprzezrokniebędziesięścigałimawszystkichokłamywać.Świetnietoro-
zumiał, ale mu się to nie podobało. Pewnych granic nie przekraczał. Nie sypiał
zmężatkami,niekłamałidotrzymywałobietnic.Miałdośćinnychwad,którymza-
wdzięczałstałąobecnośćwmediach.Tetrzyprzykazaniabyłyświęte.
Czułwewnętrznysprzeciw,alemusiałmyślećozespole.Totylkojedensezon,po-
temwrócisilniejszyniżdotąd.
Jużonsięotopostara.
–Dobra.Przygotujdokumenty.
Brodywyszedł,nieczekającnaodpowiedźJuda,alegdystanąłprzedbiurowcem
w centrum Manhattanu, poczuł się zagubiony. Wmieszawszy się w tłum przechod-
niów,pomyślał:Coja,dodiabła,pocznęzsobąprzeztenrok?
ROZDZIAŁPIERWSZY
Hanna Morgan siedziała w kiepsko oświetlonym barze w Atlancie. Na stoliku
przed nią po lewej stronie stał nietknięty talerz z żeberkami, po prawej butelka
piwa, a na wprost otwarty laptop. Sfrustrowana odsunęła laptop, zamieniając go
miejscamiztalerzem.
Dwamiesiącetemurzucenieposadyksięgowejwydawałojejsięświetnympomy-
słem,terazmiałapoważnewątpliwości.Spytałaszefa,dlaczegowciążpomijasięją
przyawansachwfirmie,którejoddaławszystko,conajlepsze.
– Jest pani zbyt rozważna, żeby zająć się większymi klientami, Hanno – powie-
działjejszef.–Onipotrzebująkogoś,ktopotrafimyślećniekonwencjonalnie,znaj-
dowaćtwórczerozwiązania.
Zbytrozważna?Niewiedziała,żerozwagaiodpowiedzialnośćtocośzłegowza-
rządzaniupieniędzmi.Nowięcimpokazała.Rzuciłapracę.Trudnotonazwaćroz-
ważnym zachowaniem, prawda? Podobnie jak jazdę po kraju w poszukiwaniu no-
wych celów i nowej pracy. Właśnie teraz zachowywała się kompletnie nierozważ-
nie.
Zlizałazpalcówsos,apotemznówsięgnęładotalerza.Pracującnadblogiem,nie
zjadłalunchu.WielkaPrzygodaHanny,naktórątakliczyła,jakdotądtrochęjąroz-
czarowała.Owszem,starałasię,aleprzygodairyzykonieleżaływjejnaturze.
Spojrzałanaparękomentarzypodblogiem.
Ładne.Miłe.Byłoteżpytanie,czymajakieśswojezdjęciaikiedyprzyjedziedo
pewnegomiasta.
Uff.Nietakiejprzygodyszukała.
Niestety,choćaktywnieuczestniczyławmediachspołecznościowychiprowadziła
blog,niemiaławielukomentarzy.Alewkońcuwciążjesttamnowa.Potrzebacza-
su,bysięwybić.
Zwestchnieniemodsunęłatalerziprzysunęłalaptop.Możeprzynajmniejdokoń-
czyzadanieinternetowegokursupisania.Latapracywksięgowościzubożyłyjejję-
zyk.Gdyskupiłasięnapracy,ktośzająłmiejscenaprzeciwkoniej.
–Nielubipaniżeberek?
Przystojniak z południowym akcentem i szelmowskim uśmiechem patrzył na nią
pytająco.
–Nonie,sąwspaniałe–odparła,apotemnajegoobcisłejkoszulcezobaczyłana-
zwębaru.
– Pomyślałem, że spytam, kiedy odsunęła pani talerz. Muszę mieć pewność, że
kliencisązadowoleni,zwłaszczatacyładniklienci.–Puściłdoniejoko,aHannasię
zaśmiała.
Przystojniakzniąflirtował.Naglestraciłazainteresowanieblogiem.
–Dzięki.–Skrzywiłasięwduchu,żetakbeznadziejnieflirtuje.
–JestemJarvis.–Wyciągnąłrękę.–Pracujepaniwokolicy?Amożejestpanistu-
dentkąuniwersytetu?
Hannaujęłajegodłoń,ciepłąisilną,aleniedominującą.Przezmomentpozwoliła
mutrzymaćsięzarękę,adelikatnyuścisknakoniecbardzojejsięspodobał.
–Nie,niejestemteżfotoreporterką.Alechciałabymbyć.Jużwcollege’uzamie-
rzałamsiętymzająć,alejakośniewyszło.Więcterazpodróżujępokraju,prowa-
dzęblog.Staramsięrozwinąć,wiepan…–Zdałasobiesprawę,żebajdurzyiurwa-
ła,byniewyjśćnaidiotkę.PrzecieżJarvisanieobchodzihistoriajejżycia.
–Więcjesttupaniprzejazdem?–spytałzwiększymzainteresowaniem.Oczywi-
ścienieszukałstałegozwiązku,takjakHanna.
Już miała odpowiedzieć, kiedy jej uwagę przykuł obraz na jednym z umieszczo-
nychwbarzetelewizorów.
Brody. Wizerunek championa wyścigów samochodowych na wielkim ekranie za-
parłjejdech.Zdawałosię,żezawszeiwszędziecośjejonimprzypomina.Okładka
magazynu,wiadomośćwtelewizjialbofanwkoszulcezjegonumerem,choćjużpół
rokuwcześniejzrezygnowałzwyścigów.
Niesłyszałagłosu,alezdjęciapochodziłysprzedroku,tużpotym,gdyichdrogi
się rozeszły. Na ekranie pojawiły się nazwiska pięciu kierowców, którzy ostatnio
opuścilitorwyścigowy.
–Lubipaniwyścigi?–spytałJarvis.
Hannaoderwaławzrokodekranu.
–Ochnie,niezabardzo.On…toznajomy.Aledawnosięniewidzieliśmy.
–Mapaniinteresującychznajomych.
Miała.SpędziłazBrodymPalmeremszalonymiesiąc,tobyłojednoznajlepszych
doświadczeńwjejżyciu.Prawdęmówiąc,jejjedynaprzygoda.
UśmiechnęłasiędoJarvisa,starającsięniemyślećoBrodym.Niemiaławieledo-
świadczeniawpodrywaniumężczyznwbarze,podobniejakwbyciupodrywaną,ale
terazchciałatozmienić.SkupiłasięnaJarvisie.Siedziałprzedniążywy,niebyłob-
razemnaekranieaniwspomnieniem.Możetenseksownybarmandostarczyjejno-
wychszalonychwspomnień?
– Chciałam jutro wyjechać, ale chyba mogę jeszcze zostać – rzekła i wypiła łyk
piwa,zerkającnaJarvisa.
Kwadranspóźniejcałowalisięwjegobiurze.Okazałosię,żeJarvisbyłwłaścicie-
lem baru, co było dodatkowym bonusem, bo w gabinecie miał wygodną skórzaną
kanapę i duże biurko. Oczami wyobraźni Hanna widziała ich razem na obu me-
blach.
Jarvisbyłszybki,aHannamunatopozwoliła,byniedopuścićdosiebietwarzy
Brody’ego,którązobaczyłanaekranie.Alebyłojużzapóźno.
MyślaławyłącznieoBrodym.Czymsięzająłpoodejściunasportowąemeryturę?
Zastanawiałasię,czysięznimskontaktować,aleuznała,żetoniebyłobymądre.
KiedywargiJarvisapowędrowałyniżej,jejumysłteżsięnielenił.AmożeBrody
miałbyochotęspotkaćsięzdawnąznajomą?Może…pomógłbyjejwyjśćzkryzysu?
Byłby bohaterem pierwszej prawdziwie ekscytującej historii w jej blogu? A gdyby
odmówił?
– Hanno? – seksowny głos Jarvisa przywrócił ją do rzeczywistości. Cofnął się
ispojrzałnaniąpytająco,świadomy,żemyślamibyłagdzieśdaleko.
–Wybacz,niepowinnambyłategorobić.Musimyprzestać.
–Co?–spytałzbityztropu.–Czyzrobiłemcoś…
–Nie,tomojawina.Jestemrozkojarzona.Jatylko…muszęiść.
Jarvis wypuścił ją z objęć, a ona znów przeprosiła, ledwie widząc jego osłupiałą
minę,bojużsobiewyobrażałaspotkaniezBrodym.Gdybyzdołałazamieścićnablo-
gukilkajegozdjęć,tobyjejułatwiłowejścienatenrynek.Brodyjużsięnieścigał.
Informacjaojegoplanachprzyciągnęłabyczytelnikówdojejbloga.
Czemumiałbyodmówić?Rozeszlisięwzgodzie,trzebatylkozdobyćsięnaodwa-
gę.Poprawiłaubranieiprzezkuchnięwyszładobaru,przekonującsamasiebie,że
postępujesłusznie.
Brodygwałtowniesięobudziłirozejrzałpopokoju.Przezszparęwzasłoniewpa-
dałosłońce.Mrużącoczy,spojrzałnazegar.Minęładziewiąta.Niepamiętał,kiedy
siępołożył.Ostatniomiałwrażenie,żedniprześlizgująsię,jedenpodobnydodru-
giego.Zerknąłnaopróżnionąwpołowiebutelkęszkockiejnakomodzieiszklankę
obokłóżka.
Comuprzypomniało,żeminionegowieczoruramiębolałogojakdiabli,aalkohol
byłlepszymlekarstwemniżprzepisaneprzezlekarzaleki.Cóż,wkażdymrazietro-
chęlepszym.
Ramię miał przemieszczone i nadwerężone. Zrzucił go koń. Na szczęście obyło
siębezzłamań.Gdybyjechałsamochodem,zamiastnagrzbiecieZipa,któregoad-
optowałzochronkidlazwierząt,nictakiegobysięniewydarzyło.
Wyściginiosązsobąniebezpieczeństwo,alespokojneżyciemożegozabić.Brody
niezostałdotegostworzony.
Przynajmniejmógłjużwykonywaćlżejsząpracęprzykoniachiprowadzić.Przez
kilka tygodni po wypadku myślał, że z nudów oszaleje. Liczył dni do końca swej
emeryturynanibyiwciążbyłoichzbytwiele.
Gdyprzezotwartedrzwipoczułzapachkawy,zdałsobiesprawę,cogoobudziło.
Ktośjestnadole.
Czyspędziłnoczkobietą?Chybaniewypiłtakdużo,bynicniepamiętać?Choć
sponsorkazałmusiędobrzezachowywać,odkądopuściłtorwyścigowy,miałkilka
kobiet.Musiałprzecieżcośrobić.
Przez parę miesięcy remontował stary dom na farmie, adoptował też kilka no-
wychkoni,aleseksbyłnajlepszymwytchnieniem.Choćodkądmediaodtrąbiłyodej-
ście Brody’ego na sportową emeryturę, każda kobieta, którą przyprowadzał do
domu,chciałatamzostaćnadobre.
Podszedłdooknainawidokznajomegosamochodujęknął.SkorotoJackie,musiał
wypićwięcejniżzwykle.
–Hej,przystojniaku?Jesteśgłodny?
WdrzwiachsypialnistanęłauśmiechniętaJackie.Podeszładoniego,objęłagoza
szyjęipocałowała,nimwykrztusiłsłowo.Odwróciłgłowęizdjąłjejręcezszyi.
–Jackie,coturobisz?
Wzruszyłaramionami,ściągającwargi.
–Byłamniedaleko,więcpomyślałam,żewpadnęizrobięciśniadanie.
Brodylekkosięrozpogodził.
–Więcdopieroprzyjechałaś?
–Godzinętemu.Przywiozłammufinkizpiekarni,którąlubisz,zaparzyłamkawę,
mogęzrobićjajka.Najpierwzaspokoiszgłód,apotem…
Oddawnastarałsięstworzyćmiędzynimidystans.Kilkarazyjejtotłumaczył,ale
niereagowała.Byłajegodziewczynązliceum,aostatnio…impulsem.Błędem.
Cieszyłsię,żeprzynajmniejniepogorszyłsprawy.Jackiewie,gdzietrzymałzapa-
sowyklucz,więcsamasobieotworzyła.Brodywciągnąłdżinsy.
–Dlamnieniemusiszsięubierać–oznajmiła.
Jego jedyną odpowiedzią było miażdżące spojrzenie, którym ją obrzucił przed
wyjściemzpokoju.Słyszałzasobąstukotjejobcasównapodłodze.
–Jackie,dziękujęzaśniadanie…
–Pokażmi,jakdziękujesz.
Brodywestchnął,traciłcierpliwość.
–Powinnaśiść.Jużtoprzerabialiśmy.
Jej spojrzenie stwardniało. Oparła dłonie na biodrach. Nagle ktoś zapukał do
drzwi. Brody omal nie jęknął na cały głos. Kto jeszcze zakłóca mu ten poranek?
Mieszkałnaodludziu,mimotofaniidziennikarzeznajdowaligoczęściej,niżbyso-
bieżyczył.
–Zaczekaj–odwróciłsiędodrzwi.
Gdyjeotworzyłiujrzałtakdobrzemuznaneniebieskieoczy,niemógłbyćbar-
dziejzaskoczony.
ROZDZIAŁDRUGI
HannapatrzyłanaBrody’ego,którystałpółmetraprzednią.Zabrakłojejsłów,
jejbrawuraulotniłasięjakporannamgła.Możetojednakwcaleniebyłdobrypo-
mysł.Jechałacałąnoc,chciałagozobaczyć,nimzabrakniejejodwagi.Najwyraźniej
takczyowakjąstraciła.OdAbbyotrzymałaadresBrody’ego,alebłądziłaponie-
oznakowanychwiejskichdrogach,gdzieGPSniedawałrady.
Byławyczerpanaigłodna,aledojechałanamiejsce.Zdołałazauważyć,żebyłato
jednaznajpiękniejszychnieruchomości,jakiewidziała.Klasycznydomwstylukolo-
nialnym z czarnymi okiennicami, ogromnym gankiem i czerwonymi drzwiami. Mo-
siężna kołatka w kształcie samochodu powiedziała Hannie, że znalazła się u celu
podróży.Otoczonybujnązieleniądomikilkapasącychsięnieopodalkonitworzyło
obrazekjakzwidokówki.
Próbowała wypowiedzieć imię Brody’ego. Bezmyślnie uniosła rękę. Chciała mu
pomachać?Uścisnąćdłoń?Opuściłająodwaga.Przypomniałasobie,jakzwyklewy-
glądałrankiem…nagi,zpotarganymiwłosami,błyszczącymwzrokiem.
Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Stał teraz w drzwiach, jeszcze się nie
ogolił.Włosymiałkrótszeniżdawniej.Patrzyłnaniąznapięciem.Byłbezkoszuli,
guzikspodnimiałrozpięty,jakbywłaśniewyskoczyłzłóżka.Tamyślprzywiodłafalę
wspomnień,któreomalniekazałyHanniebiegiemzawrócićdosamochodu.
Potem na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech, a zdumienie zamieniło się
w zadowolenie. Brody chwycił ją w ramiona i uściskał. Poczuła jego nagi tors,
zwrażeniachybaprzestałaoddychać.Lekkozaskoczonapowitaniem,trzymałasię
go jak koła ratunkowego, a kiedy język Brody’ego rozchylił jej wargi, zdawało jej
się,żepłonie.
Skończto,mówiłrozum.Jeszczemomencik,protestowałozachwyconelibido,któ-
remunieoczekiwanypocałunekdodałenergii.
Hannaniemogłapowstrzymaćuśmiechu.ToBrody.Nietegosięspodziewała,ale
byłofantastycznie.Natychmiastogarnęłająnadzieja.Brodyucieszyłsięnajejwi-
dok.
–Przepraszam–zasyczałrozdrażnionygłoszajegoplecami.
Kiedy Brody wypuścił ją z objęć, Hanna dojrzała wysoką biuściastą blondynkę,
którapatrzyłananiązwściekłością.NaszczęścieBrodywciążobejmowałHannę,
bonogilekkosiępodniąugięły.
–Taksięcieszę,żejesteś,kochanie–rzekłdoHanny.
Wjegotoniewyczułanieszczerość,takmówił,kiedyznajdowałsięwotoczeniufa-
nek.
–Jackiewłaśniewychodzi.
Hannazauważyła,żekobietazacisnęłapięści.
–Ktotojest?–JackiezwróciłasiędoBrody’ego,jakbynieusłyszałajegosłów.
–Tojestpowód,dlaktóregopowinnaśjużwyjść–rzekłBrody,wyciskająccałusa
naczubkugłowyHanny.
Hanna usiłowała się odsunąć, lecz Brody trzymał ją silną ręką. On i blondynka
przezkilkasekundmierzylisięwzrokiem.Atmosferagęstniała.
Brody w końcu wygrał pojedynek. Kobieta chwyciła ze stołu torebkę i stanęła
centymetryodHanny.
–Dupek–rzuciławstronęBrody’ego,poczymwymaszerowaławkierunkubiałe-
gomercedesa,obokktóregozaparkowałaHanna.
Drzwisięzamknęły.Brodygłębokoodetchnął.
–Wsamąporę,kochanie.Możenareszciesięodemnieodczepi–rzekł,zdejmując
rękęzjejramienia.
Hannastałanieruchomo,wciążrozgrzanapocałunkiem,ipatrzyłaprzezokno,jak
spodkółsamochodublondynkiunosisięchmurapyłu.
–Zaczekaj…–wydukała.Byłaniemalpewna,żegorąco,któreznówpoczuła,to
złość.–Czymniewykorzystałeś,żebysiępozbyćkobiety,zktórąspędziłeśnoc?
– Nie spędziła tu nocy, w każdym razie ostatniej. Chodź, poczęstuj się mufinką.
Jestświeżakawa.
Brodyzniknąłwewnętrzuprzepastnegodomu.Hannaruszyłazanim.Pocałonoc-
nejpodróżyumierałazgłodu.Zatrzymałasiędopierowkuchni,gdzieBrodynale-
wał kawę. Na blacie obok zlewu zauważyła w połowie opróżnioną butelkę piwa.
Obokkilkapustychbutelek.Nazewnątrzdomprezentowałsięnieskazitelnie,zato
wśrodkupanowałchaos,jakbynikttuniesprzątał,jakbywtymdomuodbywałasię
nieustającaimpreza.Zkoszanaśmiecipłynąłobrzydliwysmród.Hannasięodsunę-
ła.Brodyniebyłpedantem,aleniebyłteżniechlujem.
Zaniósłkawęimufinkidosąsiedniegopokoju.Hanniezaburczałowbrzuchu.Po-
winnazjeśćcośkonkretnego,alenarazietymsięzadowoli.UsiadłanaprzeciwBro-
dy’egoprzydługimdrewnianymstole.Żebyzrobićdlasiebiemiejsce,musiałaodsu-
nąćnabokgazetyipojemnikipojedzeniu.
–Zapytaszmnie,coturobię?–spytała.
Spojrzałnaniąznadbrzegukubka.
–Znamodpowiedź.PotrzebujesztrochęwyjątkowejczułościBrody’ego,racja?
Hannasięzakrztusiła.Kiedyzłapałaoddechizaczęłaprotestować,Brodysięza-
śmiał.
–Dajspokój,żartowałem.Więccoturobisz?
Hannapoprawiłasięnakrześle.Mimopocałunkunapowitanie,którybyłnapo-
kaz, Brody wydawał się zdystansowany. Coś zgasło i nagle nie czuła się już dość
komfortowo,byprosićgoopomoc.
–ByłamwAtlancieipomyślałam,żewpadnę.Jakcilecinaemeryturze?
–MiałaśjakiśintereswAtlancie?–Zignorowałjejpytanie.
–Mniejwięcej.
–Przyznajsię.–Wydawałsięzirytowany.–Reececięprzysłał,żebyśmniespraw-
dziła?
–Nie,czemumiałbytorobić?
–Jemusięzdaje,żesobienieradzę.Naemeryturzeipowypadku.
–Jakimwypadku?
Brodyprzekląłipotrząsnąłgłową.
–Zapomniałem,jaksięjeździkonno.Końmniezrzucił,uszkodziłemsobieramię
iobojczyk.Toniekoniecświata.Jestemtrochęsztywnyiobolały,alejużjestlepiej.
–Niewiedziałam.
–Ioczekujesz,żeciuwierzę?–Przyszpiliłjąwzrokiem.
Dostrzegłacieniepodjegooczamiizaciśniętewargi.
–Chceszpowiedzieć,żekłamię?–spytaławyzywająco,alesięzmartwiła.Nigdy
niewidziałaBrody’egowtakimstanie.MożeReeceniepokoisięniebezpowodu…
Brodyodwróciłwzrok.Bębniłpalcamipoblacie,jakbycośukrywał.
–Niewiedziałam,żehodujeszkonie.
–Wielurzeczyomnieniewiesz,kotku.–Odepchnąłsięzkrzesłemodstołuipo-
szedłdokuchni.
Brody zawsze był szalony, lubił imprezować i lubił ryzyko. Nigdy jednak nie za-
chowywałsięjakdupek.
Hannazauważyłateż,żetrzymałsięsztywno,zwysiłkiemporuszałnogami,jakby
każdykroksprawiałmuból.Ruszyłazanimdokuchni.
–Jeślinicciniejest,czemututakibajzel?Jesteśzbytpotłuczony,żebyposobie
sprzątać?Możepotrzebujeszpomocy?
Odwróciłsiędoniej,mrużącoczy.
–Niepotrzebujępomocy.To,żekiedyśdobrzesięrazembawiliśmy,nieznaczy,że
zacznęcisięzwierzać.Więcjeślitakibyłplan,zapomnijotym.
Hannawzięłauspokajającyoddech.
–Cośtuniegra.
–Nieznaszmnietakdobrze,jakcisięzdaje.
– Być może, ale mówię prawdę. Nikt mnie nie przysłał. Skoro jednak tu jestem,
nieodejdę,dopókiniedowiemsię,cosiędzieje.
Zapomniałaoblogu.Wiedziała,żeludzieniedbająozdrowieczyotoczenie,ana-
wet tych, których kochają, kiedy są w depresji. Brody nie jest głupi. Z pewnością
wie,żecośdostrzegła.PośmierciojcaHannyjejmatkazachowywałasiępodobnie.
Do czasu, gdy znalazła pomoc. Hanna, która miała wtedy dziesięć lat, musiała się
zająćdomemimatką.Brodychybanikogoniemiał.
Gdypołożyładłońnajegoramieniu,wzdrygnąłsię.
–Przepraszam.Niechciałam…
Spojrzałjejwoczyznapięciem.Wlepiaławzrokwjegowargi,wracającmyślądo
pocałunkuprzydrzwiach.Jegouśmiechipocałunkitakjąkiedyścieszyły.
–Myślisz,żemnieznasz?Chceszmipomóc?
Brody samym spojrzeniem potrafił doprowadzić ją do stanu podniecenia. Nawet
teraz,gdyzachowywałsiętakdziwnie.
–Notomipomóż–dodał.
Hannaotworzyłausta,aonuciszyłjąkolejnympocałunkiem.Wiedział,żepóźniej
zatozapłaci,aleterazotoniedbał.Hannabyłaostatniąosobą,którąspodziewał
siętuzobaczyć.Gdywziąłjąwramiona,przynajmniejjednonatymświeciewydało
musięwporządku.
Niezamierzałpowtarzaćpocałunku.Chciał,byHannaruszyłaswojądrogą,tym-
czasemznówusłyszałjejcichewestchnienie.Kiedypocałowałjąmocniej,wciążmy-
ślałotym,bysięwycofać.Hannaniezasłużyłanajegokłamstwa,nato,bynieśćmu
ukojenie.Aninato,bybyćczęściąszopki,wktórejbrałudział.
Ladachwilawypuścijązobjęćizaprowadzidodrzwi.Albodołóżka.Hannabyła
jedyna w swoim rodzaju. Znów zapragnął się w niej zatracić, o wszystkim zapo-
mnieć. Czas z Hanną był ostatnią dobrą rzeczą, jaką pamiętał, nie potrafił nawet
powiedzieć,jakbardzopragnąłpowrotutamtychchwil.
Wsunąłpalcewjejgęstewłosy,terazkrótszeibardziejskręcone.Przesunąłjądo
wyspynaśrodkukuchni.Byłaniższaniżblaty,doskonaładotego,cosobiewyobra-
ził.Nieodrywałwargodjejust–Hannauwielbiałasięcałować–iująłwdłońjej
pierś,czując,jaktwardnieje.
–Cholera,jakmitegobrakowało–mruknął.
WolnąrękąBrodyrozpiąłsuwakjejdżinsówiwsunąłdośrodkarękę.Byłpodnie-
cony,itobardzo.Oddłuższegojużczasunieczułwsobietyleenergii.Wsunąłrękę
dalej,aHannapróbowałarytmicznieporuszaćbiodrami.
–Jeszczenie–szepnąłjejdoucha.
Drugąrękąuniósłjejbluzkęistanik.
Nigdyniewidziałładniejszychpiersi.Byłypełne,zbrzoskwiniowymisutkami,ni-
czympodwójnydeser,którymraczyłsięzrozkoszą.
Hannakrzyknęła,ścisnęłakrawędźblatuwyspy.Brodypoczułbólpleców,ukląkł
izsunąłjejdżinsy.Wtedyzobaczyłtatuaż,naktóryjąnamówił:maleńkąwyścigową
flagę,tużpodpępkiem.Pocałowałgoipodniósłwzrok.
–Zatrzymałaśgo.
–Oczywiście.
Uśmiechnął się, przypominając sobie dzień, kiedy robiła tatuaż, i jak to później
świętowali.Jeszczebardziejsiępodniecił.Omalniestraciłkontroli,patrzącwoczy
Hanny.JegorozsądnapoważnaHanna,któranosiłanudnekostiumyimówiłaoksię-
gowości,terazpatrzyłananiegobłyszczącymioczami.
Byłownichcoświęcejniżpożądanie.Byłociepłoi…czułość?Oczekiwanie?Tro-
ska?
Widziałwcześniejtospojrzenieizastanawiałsię,czyłączyichcoświęcej.Tobył
problem,bomoglimiećtylkoseks.Brodychciałtylkoseksu.
Tymbardziejpowinnajużiść.Niewolnomujejwykorzystać,bysięzabawić.Za-
bićczas.Zapomniećocodzienności.Brodysięcofnął,ciężkooddychając.
–Wybacz,Hanno.Toniepowinnosięzdarzyć–rzekłsztywno,zapinającdżinsy.
Podszedłdozlewu,umyłręceitwarz.Zmyłzsiebiekilkaminionychminut.
–Brody?
–Wyjdź,Hanno.Proszę.
Poprawiłaubranieiwłosy.Nadalwyglądałazachwycająco.Nadalgopodniecała.
–Nigdzieniepójdę,dopókiminiepowiesz,cosiędzieje.
–Niemaoczymmówić.Nicminiejest.Niepotrzebujęcię.Niezależnieodtego,
comyślisz,nicdlamnienieznaczysz.
Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła powietrze. To był z jego strony cios poniżej
pasa,alemusiałtozrobić,byHannawyjechała.Gorzejbysięzachował,gdybyza-
trzymałjąpodfałszywympretekstem.
Nieupoważniałjejdotroski,niechciałjejlitości.
–Czycisiętopodoba,czynie,jestemtwojąprzyjaciółką.Chcęcipomóc.
Patrzyłnaniązniedowierzaniem,kiedyusiadłaipodniosłananiegowzrok.Nigdy
niewidziałtakzdeterminowanejkobiety.
Tylkojednomupozostało.
–Dobra,tojawyjdę.–Wziąłkapelusz,kluczyki,iopuściłkuchniętylnymidrzwia-
mi.
Nienawidził siebie, czuł się jak śmieć. Chciał ją błagać o przebaczenie, wrócić
idokończyćto,cozaczęli.
Niemógłjednaktegozrobić.Wsiadłdoswojegochargera,chociażniemiałpoję-
cia,dokądjechać.MyślałtylkooHannie,wspominałichwspólnyczas.
Nieważne,jaksiętamznalazła.Musijąodprawić.Zastanawiałsię,ileczasumi-
nie,nimHannasiępodda.Miałnadzieję,żeniezbytdużo,boniebyłpewien,czyby
nadsobązapanował,gdybyznówjąujrzał.
ROZDZIAŁTRZECI
Obudziłasięnakanapie.Przezchwilęniewiedziała,gdziesięznajduje,alelekkie
podrażnienieskóryzarostemBrody’egoprzypomniałojejwydarzeniategoranka.
Byłśrodekpopołudniategosamegodnia,piątku.Wdomupanowałacisza.Hanna
wstała, przeciągnęła się, wyjrzała przez okno. Na podjeździe stał tylko jej samo-
chód.
NiewątpliwieBrodywziąłjąnaprzeczekanie.Leczonateżmiaławsobieupóri…
Cóż,mimowolisięoniegomartwiła.
Wlustrzepodrugiejstroniepokojudojrzałaswojeodbicie.Wyglądała,jakbywła-
śniewyczołgałasięspodkanapy.Powinnasięumyć.Poszładosamochodupotorbę,
apotemzaczęłaszukaćłazienki.
Kiedysięrozebrałaiweszłapodgorącyprysznic,umocniłasięwswympostano-
wieniu.Miałanadzieję,żeporozmawiazBrodym,alejeżeliniewrócidonastępne-
go ranka, opuści jego dom. Może zostawi mu kartkę z numerem telefonu i zapro-
szeniem,bydoniejzadzwonił,gdybyjejpotrzebował.
Abbyzawszetwierdziła,żeHannajestnadmiernieodpowiedzialna.Nierozumia-
łatego.Alborobiszto,czegosięodciebieoczekujeidotrzymujeszobietnic,albo
nie. Jak można być nadmiernie odpowiedzialnym? To tak jakby powiedzieć, że
deszczjestzbytmokry.Niemożliwe.
AjednakpomiesiącuzBrodymHannawiedziała,żeAbbymiałarację.
Jej pracodawca traktował ją jak śmiecia, bo Hanna była zbyt niezawodna. Zbyt
odpowiedzialna.Kiedyzmarłjejojciec,Hannawbardzomłodymwiekupróbowała
przejąć jego obowiązki. Gdy tylko mogła, podjęła pracę, w każdy możliwy sposób
pomagałamatce.Niechciałanikogozawieść.
Terazporządniepowiesiłaręcznik,włożyłaletniąsukienkęisandały.Gdyzeszła
nadół,usłyszaładzwonekdodrzwi.ToniemógłbyćBrody,przecieżniedzwoniłby
do własnego domu. Po chwili zastanowienia otworzyła i w progu zobaczyła ładną
młodąkobietęwskąpejsuieknce,zciastemwręce.
NawidokHannyuśmiechkobietyzgasł.
–ZastałamBrody’ego?
–Nie,przykromi,niemago.
Kobietazmrużyłaoczy,jakbyoceniała,czyHannajestzniąszczera.
–Przyniosłammuplacek.
–Tomiło.WłożęgodoszafkiiprzekażęBrody’emu,żepanibyła.
–Och,wolałabymsama…–odparłanieznajoma,robiąckroknaprzód.Hannadeli-
katniezablokowałajejdrogę.
–Zradościątozapaniązrobię,ajeślichcepaniwrócić,Brodybędziepóźniej.
– Cóż, chyba mogę to zostawić, proszę mu powiedzieć, że to od Jenny. J-e-n-n-y.
Sprawdzę, czy pani powiedziała – ostrzegła nieznajoma ze słodkim południowym
akcentem.
Czysądziła,żeHannasamazjejejplacek?Albouda,żegoupiekła?Hannaodpo-
wiedziałanauśmiechJennyswoimsłodkimuśmiechemizamknęładrzwi,wdychając
zapachkruszonkiiwiśni.Możejednakgozje.
Chociaż po mufinkach na śniadanie potrzebowała czegoś konkretnego. Wątpiła,
byBrodymiałwkuchnicośjadalnego,aleodziwoznalazłanieźlezaopatrzonąlo-
dówkę.Ktośzrobiłzakupy.Jednazjegoadoratorek?
Nie mogła jednak gotować w tym bałaganie, ledwie znalazła czyste miejsce, by
położyćciasto.
Próbowałasięprzedtympowstrzymać,alewzięłasięzasprzątanie,awmiędzy-
czasiepostawiłanakuchnisosimakaron,któryznalazławszafce.
Trzy razy dzwonił telefon – dwie kobiety zostawiły Brody’emu ociekające słody-
cząwiadomości,potemtrzecianagrałacoś,coabsolutnienienadawałosiędladzie-
ci.
Hannasięzaśmiała.Niebyłazaskoczona.Brodycieszyłsięopiniąplayboya,już
kiedygopoznała.Prawdęmówiąc,tojądoniegoprzyciągnęło.Byłszalonyibardzo
doświadczony.
Chciała być z kimś takim, żeby mieć kilka wspomnień na starość. Nie zawiodła
się.Gdybylirazem,Brodyniespotykałsięzinnymikobietami,choćpropozycjimu
niebrakowało,więcHannabyłaobiektemwieluwrogichspojrzeń.
Pochwilikuchniawyglądałalepiej,asospachniałbosko.WczystejkuchniHanna
czekałanakolację,kiedyktośwszedłdośrodkatylnymidrzwiami.
Szczupładrobnakobietaowłosachwkolorzemiodustanęłatużzaprogiem,wy-
trzeszczającoczy.
No,tatodopieromatupet.Poprostusamaweszła.
–Mogęwczymśpomóc?–spytałaHanna,patrzącnaprzybyłąchłodno.
–Tak.Zastałambrata?Muszęznimporozmawiać.
–Brody…Nie,niemago.Wyjechałranoijeszczeniewrócił.Niewiem,dokądpo-
jechał.
KobietapatrzyłanaHannępodejrzliwie.
–Kimpanijesticzemupanitugotuje,skorogoniemainiewiadomo,kiedywró-
ci?
– Posprzeczaliśmy się i wyszedł. Czekam na niego – odparła rzeczowo Hanna –
alemuszęcośzjeść.Atutajbyłtakibajzel,żemusiałamtrochęposprzątać.
–Okej.Toalbobardzomiłe,alboprzerażające.
–Przepraszam–rzekłaHanna.–Jestemznajomą.BrodyijaznamysięprzezRe-
ece’aWinstonaijegożonęAbby.JestemprzyjaciółkąAbby.Niewiem,czypaniwie.
–Wiem.ZnamReece’adośćdobrze,choćAbbyspotkałamtylkoraz.
– W zeszłym roku spędziliśmy z Brodym trochę czasu razem, a ponieważ byłam
wokolicy…
Naglekobietaszerzejotworzyłaoczy.
–Och,panijestHanna?TaHanna?
–Chybatak.Jestjakaśinna?
–Może.WkażdymraziejajestemBrandi.
–Miłomi.Więc…Brodyomniewspomniał?
Hannaczułasięgłupio,zadająctopytanie,alesłowasamewymknęłysięzjejust.
Brandiskrzywiłasięiwsunęłakciukizapasekdżinsów.
– Można tak powiedzieć. Kiedy był w szpitalu pod wpływem leków, po upadku
zkonia,byłapaniczęstymtematem.Aleniepodzielęsięszczegółami,boonwinnej
sytuacjiteżbytegoniezrobił.
Hanna się zaczerwieniła. Próbowała nie myśleć o tym, co powiedział Brody. Po
chwilijątowszystkorozbawiło.Gdysięroześmiała,Brandidoniejdołączyła.
ZarazjednakHannaspoważniała.
– Mogę spytać, czy z Brodym wszystko w porządku? Wydał mi się dzisiaj jakiś
inny.
–Zgadzamsię.Odkądzrezygnowałzwyścigów,siedzitu,pracujenaranczu,ale
niemówioswoichplanach.Próbowaliśmycośodniegowyciągnąć.Rodziceuważa-
ją,żepotrzebujeczasu,żebyprzywyknąćdonowejsytuacji,alejaniejestempew-
na,czyotochodzi.
Hannaskinęłagłową.
– Nie wiedziałam, że miał wypadek, chociaż chyba czuje się już lepiej. Mimo to
wydajesięjakiś…zagubiony.
–Toprawda.Przepraszam,żewzięłampaniązajednąz…
– Och wiem. Dziś rano była tu jakaś kobieta, potem inna przyniosła ciasto, no
ibyłokilkatelefonów…Jateżwzięłampaniązajegoprzyjaciółkę.
Brandiprzewróciłaoczami.
–Człowiekmawrażenie,żewyłażąześcian.Możnabysięspodziewać,żekiedy
przestał się ścigać, przestaną się nim interesować, ale jest tylko gorzej. Chyba
wszystkie chcą go zaobrączkować. Jakiś dziennikarz napomknął, że Brody zamie-
rzasięustatkować.
–Niewiedziałam.
Brandisięuśmiechnęła.
– Może mi pani wierzyć, że mój brat jest ostatnią osobą na ziemi, która ma za-
miarsięustatkować.Niewiem,czemuskończyłzwyścigami.Napoczątkucieszyli-
śmy się, rodzice z lękiem patrzyli, jak ryzykował życiem. Ale nie jest szczęśliwy,
zwłaszcza od wypadku – dodała Brandi z westchnieniem. – Może pani uda się coś
zniegowyciągnąć.
– Trudno go sobie wyobrazić poza torem. Czy Brody i Reece nie rozmawiali
owłasnymsamochodzieizespole?
Brandiwzruszyłaramionami.
–Może,aleReecezająłsięwinnicą,aBrodyniepotrafiusiedziećnamiejscu.
Hannaznówsięzastanowiła,czemuBrodyzrezygnowałzwyścigów.Reecezostał
dotegozmuszonypoważnymwypadkiemnatorze.Brody’egotoniedotyczyło.
Chybażeistniejecoś,oczymżadnaznichniewie.CzyBrodycośukrywa?Jakąś
chorobę?Cośgorszego?
Czytocośtakpoważnego,żeukrywatonawetprzedbliskimi?Idlategojesttaki
opryskliwy?
–Takczyowakpięknietupachnie.
–Dzięki.Totylkososimakaron–odparłaHanna.–Mapaniochotę?
–Dziękuję,Brodymówił,żejestpanisympatyczna,alemuszęwracaćdosyna.Ju-
troskontaktujęsięzbratem.Miłobyłopaniąpoznać.
–Mnieteżbyłomiło.
Brandi wyszła tylnymi drzwiami, a Hanna zjadła kolację sama. Potem otworzyła
butelkęwinaizajęłasięblogiem.Kiedywieczórdobiegałkońca,byłazałamana,że
jejblogspotykasięztaksłabymodzewem.NadomiarzłegoBrody’egowciążnie
było.
Brodymówił,żejestpanisympatyczna.
Sympatyczna.Nijaka.Nudna.Jakjejzdjęcia.
MożepowinnanazwaćswójblogNudyHanny.
Kiedy wstała, w odległym końcu pokoju zauważyła gablotę. Znajdowały się tam
pucharyinagrodyzwyścigów,ioczywiściezdjęciaBrody’egozrozmaitymicelebry-
tami,przyjaciółmi,anawetzprezydentemUSA.Stałytamteżmodelesamochodów,
którymisięścigał.
Na półkach widniały zdjęcia rodzinne i przedmioty osobiste. Mały Brody, szcze-
rzącyzębywuśmiechu,zojcemiwielkąrybą.Miałwtedychybasiedemlat.
Kiedy zmarł jej ojciec, Hanna miała dziesięć lat. Myśląc o tym, wciąż czuła ból.
Ojciecbyłdobrymczłowiekiem,adlaniejcałymświatem.Możnabyłonanimpole-
gać.Uprawiałziemię,alatempracowałdodatkowowmiejscowymsklepiezpaszą
dlazwierząt.
Stalesięśmiał.Mówił,żetrzebaciężkopracowaćiżyćuczciwie.Hannapamięta-
łatesłowaiciężkopracowała,byutrzymaćsiebieimatkę,gdytylkobyładotego
zdolna.
Brodynigdyniemówiłorodzinie.Aletozrozumiałe,boichzwiązekbyłszczegól-
ny.Toznaczywcaleniebyłzwiązkiem.
Hanna dojrzała też odznaki skautowskie i kilka nagród sportowych za grę
wszkolnejdrużyniekoszykówkiizawynikipływackiewcollege’u.Nastolikuobok
znajdowały się zdjęcia Brody’ego w stroju do wspinaczki z grupą osób, które coś
świętowały,ijednozdjęcieBrody’ego,którypłynienadesce.
AtakżezdjęciabardzomłodegoBrody’egoprzysamochodziewyścigowym–jego
pierwszym?Musiałmiećwtedyzedwadzieścialat.
Poznałagojużjakochampiona,alezpewnościątoniebyłocałejegożycie.Spoj-
rzałanaoprawioneartykułyzgazetiokładkimagazynów.Słowa,któretamdomi-
nowałyto:zuchwały,brawurowy,ryzykancki.
Czymonamogłabyudekorowaćswojeściany?Dyplomamioczywiście,byłaznich
dumna,choćbyzdyplomubiegłegoksięgowego.Miałajakieśzdjęciazlatszkolnych,
główniezAbbyikilkorgieminnychprzyjaciół.Paręnagródzaekologiczneuprawy
zlokalnegotargu.Niewstydziłasiętego,aleczegojeszczedokonaławciągutrzy-
dziestulatżycia?
Skupiłasięnapracy.Budowałastabilnąprzyszłość,któraodzawszebyłajejce-
lem.Zaparęmiesięcyskończytrzydzieścijedenlat.Niemiałapracy,mężaanidzie-
ci.ZnalazłasięwdomuBrody’ego,zrobiłamuporządkiiprzygotowałakolację,za-
stanawiającsię,czemuwszyscy,nawetobcy,najejbloguuważająjątylkozasympa-
tyczną.
Możeporazrobićcośzaskakującego?Podjąćjakieśryzyko,któreniebyłowjej
stylu.
Pytanietylko,jakie?
Gdy Brody zobaczył samochód Hanny na podjeździe, oparł głowę o zagłówek.
Boże,cozaupartakobieta.Iczuła,troskliwa,ciepła,seksowna,zabawna…Brody
zdusiłprzekleństwo.
Niechciałjejokłamywać.Hannapotrzebujebezpieczeństwaistabilności.Onnig-
dyniebyłwstaniejejtegodać,zwłaszczateraz.
Tylkowjedensposóbmógłjąprzekonać,bygozostawiła.Tobyłoniebezpieczne,
alejedynewyjście.Wchodzącdodomukuchennymwejściem,zatrzymałsięnamo-
mentnawidoklśniącychblatów.Cośapetyczniepachniało.Powędrowałwzrokiem
wstronękuchenki.Nablaciestałociasto.Podszedłdoniegoiprzeczytałkartkę:Od
Jenny.
Pokręciłgłową,apotemsprawdziłsekretarkęwkuchennymtelefonie.Specjalnie
zatrzymałstacjonarnytelefon,tylkorodzinaiprzyjacieleznalinumerjegokomórki.
Skrzywiłsięnamyśl,żeHannamogłasłyszećnagrania,zwłaszczatoostatnie.
Agdzieonasiępodziała?
–Hanno?
Siedziała na kanapie, wpatrzona w ekran laptopa. Obok niej stała do połowy
opróżniona butelka wina i kieliszek. Kiedy wszedł do pokoju, ledwie podniosła
wzrok.
–O,cześć.–Ściągnęłabrwi,wracającwzrokiemdokomputera.
–Wszystkowporządku?
–Nie,nudzęsię.
Nie wiedział, czego się spodziewał, ale na pewno nie tego. Zakładał, że Hanna
będziewkurzonaalbozmartwiona.Usiadłobokniejispojrzałnaekran.
–Czemuczytaszozapasachzaligatorami?
– Bo to jest ekscytujące, szalone i ryzykowne. Czyli posiada wszystkie te cechy,
których mnie brak. Ja jestem nudna. Przyzwoity fotoreporter potrzebuje ryzyka,
więc znalazłam to miejsce, gdzie uczą ludzi walki z aligatorami, niedaleko stąd.
Znaszje?
–Chwileczkę.Chceszpowiedzieć,żezamierzasznauczyćsięzapasówzaligato-
rami?–spytałBrodyzniedowierzaniem.
Zaraz,zaraz.Fotoreporter?Hannajestksięgową.
–Ilewypiłaś,Hanno?
–Tylkoparękieliszków.Zobacz,natejstroniepokazująwszystkokrokpokroku.
Tujestkobieta,więctoniejesttylkodlamężczyzn.
–Jestdwarazytakajakty.Tujestnapisane,żejeststrażniczkąłowiecką.Widzia-
łaśkiedyśżywegoaligatora?
– Nie, ale muszę coś zrobić, i to szybko. Ludzie nie chcą patrzeć na ładne fale
oceanu.Zaraz…Czytupływająnadesce?Sąturekiny,prawda?
Brodyuniósłrękę.
–Popierwsze,czemuuważasz,żejesteśnudna?Podrugie,czemuchceszpopeł-
nićsamobójstwo?Potrzecie,ocochodziztymfotoreporterem?
Hannawzięłagłębokioddechinalałasobiewina.Brodysądził,żejużdośćwypiła,
alewkońcujestdorosła.
–Rzuciłampracę.–Przełknąwszyłykwina,wszystkomuopowiedziała,pokazała
swójbloginiektórezdjęcia,naprzykładdzieciakównazaniedbanychpodwórkach
w Atlancie. Była całkiem dobra. Brody chciał pochwalić jej zdjęcia, ale zamknęła
laptop.
Byłzdumionyjejzaciekłością.Itrochęzawstydzony,żedogłowymunieprzyszło,
iżHannamaproblemy.Byłzbytskupionynasobie.Tymczasemwjejżyciuzaszła
ogromnazmiana.Pewniedlategodoniegoprzyjechała.Szukałaprzyjaciela,aon…
Potarłskronie,zniesmaczonyswoimzachowaniem.
–Niewiem,cojeszczezrobić–rzekłasfrustrowana,wstałainiepewniepodeszła
dojegogabloty.
ZapoczątkowalijądziadkowieBrody’ego,zbieraliwszystkietrofeaodczasu,gdy
byłdzieckiem.NiektóreztychrzeczyBrodychciałoddaćnaaukcjęcharytatywną,
alezwiększościątrudnobyłomusięrozstać.Stanowiłysymboltego,conajbardziej
wżyciukochał.
–Widzisz,iledokonałeś?Potrafiszżyćpełniążycia.Janie–stwierdziłazdegusto-
wana.
Brodyprzeczesałpalcamiwłosy.Miałplan,aleteraz,kiedyHannaprzeżywakry-
zys,musionimzapomnieć.
–Hanno,uwierzmi,niejesteśnudna–starałsięznaleźćjakiśpunktzaczepienia.
–Jesteś…naswójsposóbekscytująca.
Natychmiastpożałowałtychsłów.
–Nie–zaprzeczyła.–Tylkoztobąrobiłamcośekscytującego.–Stanęłanaprze-
ciwniego,jejspojrzeniezłagodniało.–Pamiętasz?Naprzykładnatorze,oboktych
tłumów…
Zbytdobrzetopamiętał.Zaodkrytątrybunąpieszczotądłonidoprowadziłjądo
orgazmu.Tobyłopowyścigukwalifikacyjnym,gdywysiadłzsamochoduimyślałtyl-
kooniej,oświętowaniuzwycięstwa.Częstotakrobili,tobyłjedenzjegonajlep-
szychsezonów.
–Czemuzrezygnowałeś?–zapytała.
–No…
–Wiem.Jesteśchory,tak?Topoważne?
Jejwargizadrżały.Brodywstałiobjąłją.
–Nie,kochanie,niejestemchory.
–Naprawdę?
–Tak.Pozaskutkamiupadkuzkoniajestemzdrówjakryba.
Odsunęłasię,patrzącmuwtwarz.
–Toczemututkwisztakinieszczęśliwy?Iniesprzątasz?
Brody pokręcił głową, powściągając uśmiech. Kobieta, która u niego sprzątała,
przeprowadziłasię,ajemubrakowałomotywacjidoszukanianowej.
–Toskomplikowane.Skupmysięteraznatobie.
Hannacośmruknęła,spuszczającwzroknajegowargi.
–Hanno,połóżsię,prześpij.
–Kochajsięzemną.–Stanęłanapalcachijęzykiemrozsunęłajegowargi.
–Hanno,toniejestdobrypomysł–wydukał,zamykającoczy,kiedygocałowała,
ciągnącwstronęschodów.
–Pokażęci,jakitodobrypomysł.
Tobyłtestdlasiłyjegowoli.Pokierowałjądoswojegopokojuiposadziłnałóżku.
–Niezdejmieszmisukienki?–zapytała.
Pragnąłjej,byłpodniecony.Hannarozchyliławargi.Sukienkauniosłasięwysoko,
odsłaniającuda.Brodypodszedłdołóżkazdrugiejstronyipołożyłsięwubraniu.
–Chodź,Hanno,mamyczas–powiedział.
Przytulił ją, skazując się na dobrowolne tortury, bo nie zamierzał jej dać tego,
czegooczekiwała.
–Tęskniłamzatobą–mruknęłaprzytulonadojegopiersi.
Brodypocałowałjąwgłowę,głaskałjejramię,ażjejoddechsięuspokoiłiwkoń-
cuzaczęłacichochrapać.Wtedyostrożniesięodsunął,przykryłją,wstałiwyszedł,
zamykającdrzwi.Położysięnadolepozimnymprysznicuznadzieją,żedoranawy-
myśli,coztympocząć.
ROZDZIAŁCZWARTY
Hanna wyjrzała przez okno. Czuła się upokorzona, miała ochotę uciec, nim na-
tkniesięnaBrody’ego.Niemogłauwierzyć,żebłagałagooseks.Pewniepomyślał,
żejestzdesperowana.
Obudziła się w jego łóżku, ubrana i sama, ale nie wypiła tyle, by zapomnieć, że
zrobiłazsiebiegłupca.Anitego,żeBrodyokazałsiędżentelmenem.Oczywiściepi-
janaipogrążonawdepresjiniejestatrakcyjna,pomyślała.ABrody’emuniebrakuje
fanek.
Niemogłajednaktakpoprostuzniknąć.Byłamuwinnaprzynajmniejprzeprosiny.
Nabrałagłębokopowietrzaiwyszłanazewnątrz.SamochódBrody’egowciążstał
napodjeździe.Idącwtamtąstronę,powtarzałasobiewmyślach,comupowie.Do-
chodzącdościeżkiprowadzącejdostajni,zatrzymałasię,podziwiającauto,którym
jeździł.Stworzonedoszybkiejjazdy.
DoczasuspotkaniaBrody’egonieinteresowałasięsamochodami.Wciążnierozu-
miałatychwszystkichzawiłości,modeliitakdalej.KiedyśkochałasięzBrodymna
mascejegowyścigowegosamochodu.
Przeniosła uwagę na piękną okolicę. Ciszę zakłócał tylko śpiew ptaków i rżenie
koniwstajni.Widziałatrawnikbliżejdomu,polnekwiaty,trawyikrzewy,dalejpa-
górkowate pola, a wszystko to otoczone starymi drzewami, które dawały cień.
Uśmiechnęłasięnawidokmałejsarny,któraskubałatrawę.
Hannadomyślałasię,żeBrodyjestwstajni.Namomentprzystanęławwejściu,
wciągając powietrze przesycone zapachem siana, drewna, koni i upału. Przypo-
mniałojejtodzieciństwo.Zzaciśniętymgardłempatrzyła,jakBrodyprzypinalonżę
pięknemudereszowi.
UwadzeHannynieuszłapracajegomięśnianito,jakdelikatnietraktowałzwie-
rzę.Mówiłdoniegołagodnieicicho,uśmiechającsię,kiedydereszjakbymuodpo-
wiadał,parskającikiwającłbem.
Gdykońwyszedłzboksu,Hannazobaczyła,żetopięknaklacz.Dawnotemumia-
ławłasnegokonia,alekiedyprzeniosłysięzmatkądomiasta,cobyłojednymznaj-
trudniejszychprzeżyćjejdzieciństwa,sprzedałygorazemzfarmą.
AbbyiReeceteżtrzymalikonie,Hannalubiłananichjeździćipomagaćwstajni.
Niespodziewałasięjednak,żeBrodyhodujetezwierzęta.Pewnieniepowinnojej
tozaskoczyć,boBrodylubiłwszystko,coreprezentowałosiłęipotencjalnezagro-
żenie.
–Piękna–stwierdziłaHanna.
Brodyodwróciłsięzuśmiechem.
Todobryznak.Hannasięuspokoiła.
–ToSally.–Poklepałklaczponosie.
–Cześć,Sally.–Hannawyciągnęłarękędoklaczy,któradotknęłanosemjejdłoni,
szukającprzysmaku.–Atokto?–spytała,idącdalejiwyciągającrękędokolejnego
konia.
–Zip,poznajHannę.Hanno,poznajZipa–rzekłBrody.
–Miłociępoznać,Zip.
Końkiwnąłgłowąiparsknął.
–Jestprzepiękny.Wszystkiesąpiękne–rzekła,patrzącnazaciekawionełbywy-
stającezboksów.–Aletenjestwyjątkowy.
–Inaczejniemożnagoocenić–przyznałBrody.
–Wyprowadzaszjenadwór?
–Tak,spędzajątamwiększośćdnia,ajasprzątamboksy.
–Niemaszdotegoludzi?
–Lubiępracować.Comiałbymturobić?
Hannaprzygryzławargę,niechciałaterazwypytywać.
–Wezmęgo,jeślichceszprowadzićSally.Mogęcipomócsprzątaćboksy.
–Toniejestdobrypomysł.Wiem,żespędzaszczaszkońmiAbby,aleZipjest…
jakpowiedziałaś,wyjątkowy.
Hannanatychmiastzrozumiała.
–Tooncięzrzucił?
–Tak,itozprzyjemnością.Jestemtegopewny.
– Ma błysk w oku – rzekła z uśmiechem – ale dam sobie z nim radę. Na pewno
chętniewyjdzienadwór.
Brodywahałsię,alewkońcusięzgodził.
PochwiliHannamocnotrzymałaZipa,aobokszedłBrodyzSally.RamięHanny
lekkozderzałosięzciałemkonia.Chybamusiętopodobało.AleHannaniemogła
zapomniećojegosile.Końszedłtak,jakbyztrudempowstrzymywałsięprzedze-
rwaniemdogalopu.HannawyczuwałacośpodobnegowBrodym.Byłspięty,jakby
chciałsięwyrwać.
–Skądgomasz?Czujęjegoenergię–stwierdziła,gdywyszlinasłońce.
–Zeschroniska.Jegorodowódwyścigowyrobiwrażenie,alebyłzbytnarowisty,
więcoddaligodoschroniska,kiedyniemogligosprzedać.Właścicielkaschroniska
wiedziała,żemamstajnię.Chciała,żebymprzezjakiśczaspotrzymałusiebiekilka
koni,aleniezostałyadoptowane,więcwkońcujezatrzymałem.
Hannasięuśmiechnęła.
–Tobardzoszlachetnie.–Ibardzowjegostylu.
– Jest trochę… drażliwy, emocjonalny. Pracowałem z nim, ale chyba potrzebuje
lepszejręki.Jedlepiejbysobieznimporadził.
–Jed?
– Pomaga na farmie, od czasu jak dziadkowie tu mieszkali. Świetnie radzi sobie
zkońmi,odkądZipmniezrzucił.
Hanna skinęła głową, a Brody otworzył furtkę na pastwisko. Wyprowadził Sally
ikazałHanniezaczekać.
–Zipbędzieosobno,tokonieczne,dopókiniezostaniewykastrowany.
–BiednyZip.–Hannapoklepałagonapocieszenie.
–Mamynadzieję,żetogotrochęuspokoi.
–Niemówisztegozprzekonaniem.
–Cóż…właściwielubięgotakiego,jakijest,aleniechcę,żebyzrobiłkrzywdęso-
bieczykomuśinnemu.Czekamnaefekttreningu,alejeślimamygowykastrować,
chcętozrobić,dopókijestdośćmłody.
Hanna skinęła głową i wyprowadziła Zipa na mniejsze pastwisko obok Sally, po
czympodeszładoBrody’ego.
–Muszęcięprzeprosićzawczorajszywieczór.Byłam…wpodłymnastroju,wino
chybatrochęmizaszkodziło–rzekłazzakłopotaniem.–Dzięki,żezachowałeśroz-
sądek.
–Tojajestemciwinienprzeprosiny.Żałuję,żeniepowiedziałaśmioswojejsytu-
acji.
–Przyganiałkociołgarnkowi.
Zaśmiałsię.
–Cóż,więcmamyremis.Oileobiecasz,żeniezacznieszpraktykowaćzapasów
zaligatoramiczyrekinami.
–Łatwotoobiecać.–Zaśmiałasięzżalem.
–Maszochotęsięprzejechać?ZipiSallyjeździływczoraj,aSaltyiPepper,konie
moichrodziców,potrzebująruchu.WyprowadzętylkoSnow,drugąklaczzochron-
ki,doSally.Jeststarszailubichodzićpopastwisku.Potemmożemywybraćsięna
przejażdżkę.
Powinna odmówić i się pożegnać, dopóki rozmawiają przyjaźnie. Zamiast tego
spojrzałanatwarzBrody’ego,podziwiajączmarszczkiśmiechuwokółoczuiruda-
wekosmykiwbrązowychwłosach.
Tegodniawyglądałlepiej.Aleczypoprzedniegodnianaprawdębyłwzłejformie?
–Chciałamwyjechać,zarazjakztobąporozmawiam–oznajmiła.
–Możeszwyjechaćtrochępóźniej.–Spuściłwzroknajejwargi.
–Chybatak.–Wiedziała,żeszukawymówki,alecoztego?Nikomuniemusisię
tłumaczyć,jakspędzaczas.
KonierodzicówBrody’egobyłystarszeitaksłodkie,żezmiejscasięwnichzako-
chała.Saltybyłabiałąklacząpociągową,Pepper,prawiecałaczarna,niedużymsil-
nymkoniemhodowanymdowyścigównaćwierćmiliwWirginii.
Saltybyłaolbrzymia,alełagodnaispokojniepozwoliłasiędosiąść.Miałaochotę
naprzejażdżkę.
– Możemy pojechać szlakiem na tyłach posesji, to prosta droga, a drzewa dają
cień–rzekłBrody,dosiadającPepper.
–Możeszjechaćkonno?–spytałaHanna.
–Tak,zwłaszczanatychdwóch.NaZipieprzezjakiśczasnie.Niemogęryzyko-
wać,żeskręcękark.
W jego głosie brzmiało rozczarowanie. Jazda na Zipie przypominała mu pewnie
wyścigi, była potencjalnie niebezpieczna. Ale zdawało się też, że Brody chciał po-
wiedziećcoinnego,apotemzmieniłzdanie.
Czegosięobawia?Czymajakieśnoweplany?
Ruszyliwstronędrzew,gdzieścieżkawchodziławlasprzypominającybaśniową
scenerię.Drzewaporastałmech.Napokrytejmiękkimposzyciemziemileżałyigły.
Hannamiaławrażenie,jakbypodróżowaliwczasie.
Promienie przebijały się przez drzewa, oświetlając dzikie orchidee, fioletowy
oset,lilieiinnerośliny,którychnazwHannanieznała.Bzyczałyowady,alekoma-
rówbyłomniej,niżsięspodziewała.
–Jesieniąrobiliśmyopryski,cozmniejszyłoichliczbęnawiosnę,alewciągudnia
zawszejestlepiej.Wnocy,zwłaszczawśrodkulata,bywaniemiło–wyjaśniłBrody.
Zdawałosię,żekonieznajądrogę.HannaiBrodyjechalioboksiebie,wymieniali
tylkouwaginatematmijanegopejzażu.Brodypodzieliłsięzniąkilkomawspomnie-
niami,pokazałdrzewo,gdziesięchował,żebyprzestraszyćBrandi,idziuplę,gdzie
ukrywałskarby.
Wkońcudotarlidoprzykrytegowodnymililiamistawu,gdzierozbrzmiewałyba-
rytonoweskrzekiżab.
–Żabiezaloty–rzekłBrodyzuśmiechemiporuszyłbrwiami,cojeszczebardziej
rozśmieszyłoHannę.
Nadstawemstałaniedużakamiennaławka.Zsiedlizkoniipozwoliliimodpocząć,
asamiusiedli.
–Niemogęuwierzyć,żetowszystkonależydociebie.Jakbyśmieszkałwparku
narodowym–zauważyłaHanna.
–Wdzieciństwiespędziłemtumnóstwoczasu,dladzieckatobyłobajecznemiej-
sce.Rodzicemieszkaliwsąsiedztwie.Dziesięćlattemusięprzeprowadzili.Alekie-
dyzrobiłempierwszeokrążenienatorze,chciałemjużtylkosiedziećzakierownicą.
Hanna skinęła głową zamyślona. Starała się ignorować romantyczną scenerię.
Brodywyglądałfantastycznie,jakbohaterjakiejśbaśni.Silny,rosłyiseksowny.
Oczy Brody’ego pociemniały, pogłaskał Hannę po ramieniu, przyciągnął bliżej.
Chwilępóźniejjąpocałował.
– Nie powinniśmy – wydyszała, wtulając twarz w jego szyję, na której zostawiła
gorącepocałunki.Potemodchyliłagłowę.Wcaleniechciałaprzestać.
–Wiem,alekiedyjesteśblisko,pragnęciędotykaćicałować.Niewiesz,ilemnie
kosztowało,kiedycięzostawiłemwłóżku.
SerceHannybiłoszybko.Niczegotakniepragnęła,jakkochaćsięzBrodym.
–Terazteżmniezostawisz?–zapytaławyzywająco.
Brodypatrzyłjejwoczyipokręciłgłową.
–Nie,alemożetyzechcesz,kiedypoznaszprawdę.
Brody’emuwystarczyłachwilabliskościHanny,byobudzićwnimpożądanie.Dla
żadnegoznichdwojgatoniebyłodobre.Jużranopowinienbyłpozwolićjejodejść.
Takbyłobyprościej,alełatwerozwiązanianienależałydojegoulubionych.Właści-
wie nie chciał, by odjechała. Przez całą przejażdżkę usiłował wymyślić, jak mieć
ciastkoizjeśćciastko:zachowaćswojątajemnicęimiećHannęwłóżku.Aletonie-
wykonalne.
AlboHannęokłamieisięzniąprześpi,albopowiejejprawdęibędziezmuszony
jąpożegnać.Znowu.
Żadna z tych opcji mu się nie podobała, ale przynajmniej gdyby wyznał prawdę,
nieczułbysiętakpodle.
–Jakąprawdę?–zapytała,patrzącnaniegoztroską.–Jesteśchory?Brandinie
wie, dlaczego skończyłeś karierę, podobno nie chcesz o tym rozmawiać ani z nią,
anizReece’em.
– Nie jestem chory, ale… sytuacja jest wyjątkowa. To, co ci powiem, musi pozo-
staćmiędzynami.Niewolnocitegonikomuwyjawić,nawetAbbyczyReece’owi.
–Okej,aleczemu?–Ściągnęłabrwizakłopotana.
– Nie skończyłem kariery. Sponsor chciał mnie porzucić, jeśli po aferze w seks
klubie nie zmienię wizerunku. Więc ten sezon muszę przeczekać, być grzeczny,
apotemurządząpowrótnowegolepszegoBrody’egoPalmera.
Hanna milczała, a Brody odczuł ulgę. Ciężko mu było trzymać to w tajemnicy
przedcałymświatem,alecopowieHanna?Podługiejchwilizapytała:
–Jakmogliciędotegozmusić?
Brodywziąłoddech.
–Tomójnajwiększysponsor,bezniegoinnisponsorzyteżbysięwycofali.Mógł-
bymspróbowaćsamutrzymaćzespół,alenienastałe,więcsięzgodziłem.Zresztą
mójwizerunekzostałnadszarpnięty.
Czekałnaciętąodpowiedź,alesięniedoczekał.
–Więccięzaszantażowali?–zapytała.
– Nie. Cóż, pewnie tak to brzmi, ale to raczej druga szansa. Ostatecznie to był
mójwybór.Mogłemsięniezgodzić,ale…chcęwrócićnator,niejestemgotowyna
emeryturę.
–Jedynąalternatywąbyłowycofaniesięnajakiśczasalboutratasponsorów?To
niefair–odparłazezłością.
Brodypatrzyłnaniązdumiony.
–Dzięki,alemiałemwybór.Iwybrałem.
–Więcmusisztusiedziećitrzymaćsięzdalaodkłopotów?
–Mniejwięcej–skinąłgłową–chociażniebardzomitowychodzi.Zająłemsięre-
montem, kupiłem konie, ale potwornie się nudziłem, więc w końcu gdzieś wysze-
dłem i trochę za dużo wypiłem. Potem był ten wypadek. W szpitalu myślałem, że
oszaleję.Ktośnapisał,żezrezygnowałemzkarieryichcęsięustatkować,cospo-
wodowałomnóstwoinnegorodzajuproblemów.
–Toabsurdalne,żebytakkontrolowalitwojeżycie.Nawetrodzinanicniewie?
–Niemożesiędowiedzieć.Tobieteżniepowinienembyłmówić,ale…niechcia-
łemcięoszukiwać.Niemogłemztobąspaćipozwolić,żebyśmyślała…żecośsię
zmieniło–dodałzzakłopotaniem.
Hannanaglezrozumiała.
–Naprzykład,żemałżeństwowchodziwrachubę.Niechciałeś,żebymtakpomy-
ślała.
–Tak,aleterazwiem,żeniepotoprzyjechałaś.Wybacz.Rozumiem,jeślijesteś
namniezła–rzekł,czekając,ażHannawstanieiodejdzie.–Nieobchodzimnie,co
innimyślą,aletwojezdaniesiędlamnieliczy.
–Dziękuję,chociażwolałabym,żebyśinnymteżpowiedział.Reecenapewnoby
zrozumiał.
– Może, ale nie chodzi tylko o mnie. Pracuje ze mną wiele osób. Jeśli coś prze-
cieknie,ciludziemogązostaćbezśrodkówdożycia.
–No,no.Naprawdęjesteśwtrudnejsytuacji.
Zastanawiałsię,czemuHannajeszczenieodeszła.
–Widzisz,niemożemybyćrazem,bo…Sprawysąterazniecoskomplikowane.
–Czylitohistoriazseksklubemzrodziłaproblemyzesponsorem?–zapytała,pa-
trzącnaniegozukosa,jakbychciaławiedzieć,cotamrobił.
–Tak,oniznająprawdę,aletobezznaczenia.
–Prawdę?
– Mój znajomy, żonaty, był tam i znalazł się w kłopocie. Pojechałem mu pomóc
i wypatrzyli mnie paparazzi. Myślałem, że ujdzie mi to płazem, ale tym razem się
nieudało.Tenklubcieszysięzłąsławą.
–Więcniebyłeśtam…winnymcelu?
–Rozczarowana?–zapytałwyzywająco.
–Kiedypisaliotymwprasie,zastanawiałamsię,czyjestcoś,czegootobienie
wiem. Może uważałeś, że jestem w łóżku zbyt ostrożna, żeby spróbować ze mną
czegoś,colubisz.
–Nicpodobnego.–Brodypotrząsnąłgłową.
Lekkosięuśmiechnęła,aonpoczułpożądanie.CzyHannamajakieśtajemnepra-
gnienie?
–Więctylkojaznamprawdę.
Brodyskinąłgłową.
–Nikomuniepowiem–obiecała–alemożejakośbymcipomogła?Nawzajemby-
śmysobiepomogli.
Brodynietegooczekiwał.
–Pomoglisobie?Jak?
– Musisz zadbać o swój wizerunek. Dostajesz te wszystkie… ciasta – dodała
zpsotnymuśmiechem.–Agdybymnatrochęzostała?Twoisponsorzybylibyzado-
woleniipowstrzymałobytoinnekobiety.
TerazBrodykompletnieosłupiał.
–Czemumiałabyśtorobić?
–Bociępragnę–przyznała,czującrumieńcenapoliczkach.–Wiem,żenieinte-
resujecięstałyzwiązek,alemnieteżnie–stwierdziła.
–Hanno…
–Naprawdę.Dlategotuprzyjechałam.Potrzebowałampomocy.Takdługoskupia-
łamsięnamoimpoukładanymżyciuidokądmnietodoprowadziło?Rzuceniepracy
totylkopierwszykrok.Patrzęnamójblogiwidzę,żeniematamnicekscytującego,
bo nie robię nic ekscytującego. Pora to zmienić. Jeśli napiszę o twojej sportowej
emeryturze…
–Hanno,niemożeszpisaćotymnablogu…
– Wiem. Obiecałam, że nikomu nie powiem. Ale może nauczysz mnie żyć cieka-
wiej.Intensywniej.Mogłabymotympisać.
–Kochanie,uwierzmi,jesteśbardzoekscytująca,ajaniejestemnajlepszym…
Wstałaipołożyłaręcenajegoramionach.Jejpocałunekbyłinnyniżdotąd–prze-
jęłakontrolę,pokazywałamu, żemówipoważnie.Brody zapomniał,cosam wcze-
śniejpowiedział.Hannaprzygryzłajegodolnąwargę.
–Wierzmi,jesteśnajlepszy–rzekłaizaśmiałasię.
–Nieotymmówiłem.
–Wiem,alecotynato?Mogębyćtwoimczynnikiemstabilizującym.–Znówsię
zaśmiała. – A ty nauczysz mnie żyć ryzykowniej. Odważniej. Nie chcę być dawną
Hanną.
Brodychętniebysięzniązgodził,ale…
–Niechcęcięzranić,Hanno,niechcęwykorzystaćtwojejbezbronności.Możeci
sięwydaje,żetegopragniesz,ale…
– Jeżeli mnie teraz dotkniesz, przekonasz się, że jestem gotowa. Wiem, czego
chcę,ichcętegoteraz.
–Hanno…
– Rozumiem, boisz się, że mnie zranisz. Ale ja nie chcę, żebyś mnie chronił. Za
długoprzedwszystkimsięchroniłam.Myślałam,żebudujęidealneżycie.Zmarno-
wałamzadużoczasu.
–Właśniedlatego…
Niepozwoliłamuskończyć.
–KiedyReecesięścigał,omalnieumarł,alewywalczyłsobiepowrót.Kiedyro-
dzinnydomAbbyspłonął,poznałaReece’aistworzyłanowąfirmę.Ścigającsięna
torze, codziennie ryzykowałeś życiem. A potem doznałeś kontuzji, jadąc konno.
Wszyscywokółmniepodejmująryzyko.Tak,czasamicierpią,zatojasiedzęzboku
ipatrzę,nicwięcej.
–Niemawtymniczłego.
– Naprawdę? Pamiętasz, jak cię zapytałam, czy wsiadając do samochodu przed
wyścigiem,boiszsięśmierci?
Pamiętał.Myślałobezpieczeństwieinnychnatorze,znałryzyko.Wszyscyjezna-
li.Wiedziałteż,żenawetjeślizrobiwszystkoperfekcyjnie,cośmożepójśćnietak,
aleniemógłztakimzałożeniemsiadaćzakierownicą.
Gdywsiadałdosamochodu,koncentrowałsięwyłącznienatym,bywygrać.
TerazmyślałtylkooHannie.Rozumiał,comówiła.Odsuwającnabokzastrzeże-
nia, przyciągnął ją bliżej i przytulił tak, by poczuła jego podniecenie. Dźwięk, jaki
wypłynął z jej ust, rozchylenie warg, zaróżowione policzki i zamglone spojrzenie
przypieczętowałysprawę.
PochyliłsięipodcienkąbawełnąT-shirtuwargamiodszukałjejsutek.Hannajęk-
nęłaijeszczemocniejdoniegoprzylgnęła,wbijającpaznokciewjegoramiona.
Pragnąłjąwidziećnagą,aletobyłjejczasichoćpragnąłjąposiąść,odsunąłsię
ioparłokamiennąławkę.Uniósłbrwiiuśmiechnąłsięwyzywająco.
– Okej, jestem twój. Dla innych możesz być moją bardzo przyzwoitą i grzeczną
dziewczyną,alewdomu…cokolwiekzechcesz.Jeślistarczyciodwagi…
ROZDZIAŁPIĄTY
Przez chwilę miała pustkę w głowie. Tak łatwo było przejąć kontrolę, uzyskać
zgodęBrody’ego.Jeślitegonaprawdęchce,musitowykorzystać.Musitozrobić.
Niemożeszmyślećowypadku,myśliszozwycięstwie,powiedziałjejkiedyśBro-
dy.Wjegoświecieskutkiwypadkumogłybyćfatalne.Wszyscytamwidzielirannych
przyjaciółirywali.Powiedział,żegdybyzadużootymmyślał,nigdyniewyjechałby
nator.
Hanna zastanawiała się niespełna sekundę. Uśmiechem odpowiedziała na jego
wyzywającespojrzenie.
Chciaławygrać.
–Och,starczymiodwagi.
Skupiając się tylko na jego podnieceniu, które czuła i widziała w jego oczach,
znówgopocałowała.Tobyłkrótkipocałunek,lecztrochęniegrzeczny.Wysunęłaję-
zyk,bygoposmakować,poczymwstałazławki.
Brodyobawiałsię,żezmieniłazdanie.
Hanna zdjęła T-shirt i rzuciła go na Brody’ego. Słońce ślizgało się po jej nagiej
skórze.Nigdydotądnazewnątrz,gdziektośmógłjązobaczyć,niepokazywałasię
naga.Coprawdatutajbyłytylkokonie,alektowie?MożektośbędzieszukałBro-
dy’egoalboakuratspacerował?
Nawetjeśliryzykobyłoniewielkie,tokiedyrozpinałaizdejmowaładżinsy,czuła
ciarkinaplecach.Brodyobejmowałjąwzrokiem,jakbynigdydotądniewidziałna-
giejkobiety.Hannaodwróciłasiętwarządostawu,zdjęłafigi,apotemjetakżerzu-
ciłanaBrody’ego.
Kiedy lekki wiatr muskał jej skórę, poczuła pierwotną kobiecą radość. Uniosła
twarzdosłońca,wyobrażającsobie,żejestleśnąnimfą.Brodyprzekląłpodnosem.
–Jesteśtakapiękna…
Zuśmiechemodwróciłasiędoniegotwarzą.Nieruszyłsię,tylkopatrzył,pożerał
jąwzrokiem.Pozwoliłjejdyktowaćwarunki,aonaztegokorzystała.
Zaprosiłagostarymjakświatgestem.Brodywstał,aonazdjęłamukoszulęirzu-
ciłająnaławkę,gdzieleżałojużjejubranie.Następnebyłydżinsy,bokserki,buty…
ażstałprzedniąnagi,gotowynajejdotyk.Hannapatrzyłanajegociało,naktórym
promienieświatłaprzeplatałysięzplamamicienia.Potemwzięłasiędodzieła.
Nagleprzezmgłępożądaniaprzebiłasięrzeczywistość.Hannaprzypomniałaso-
bie,żesązdalaoddomu,zdalaod…
–Zaczekaj–rzuciłBrody,czytającjejwmyślach.
Odwróciłsiędoławki,szukałczegośwkieszeniachdżinsów,przeklinającpodno-
sem,ażportfelwypadłmuzręki.PotemznówodwróciłsiędoHanny,trzymająccoś,
czegoimbrakowało.
–Otak–rzekłazwdzięcznością.
Wzięłaodniegopakiecikisamagozabezpieczyła.Kiedystanęłaznówtwarządo
stawu,Brodyobjąłjąodtyłu.Położyłdłonienajejpiersiach,wtuliłtwarzwjejra-
mię,jednocześniewniąwchodząc.Jęknęłacichoiodwróciłagłowę,byprzycisnąć
wargidojegoust,aonporuszałsiępowoli.Czułarosnącąrozkosz.Poprosiła,byna
momentsięzatrzymał.Wtedypchnęłagonaławkę.
Potemnanimusiadła,biorącgołapczywieigłęboko.
Tojejzwycięstwo.Pierwszezwielu,miałanadzieję,nadająctempoizapominając
ocałymświecie.
Ichgłosyłączyłysięzwiatreminakilkadługichsekunduciszyłyptakiiżaby,aż
jedynymdźwiękiembyłichprzyspieszonyoddech.
HannaopadłanaBrody’ego,mokraodpotu.
Zadługobeztegożyła.BezBrody’ego.Chociażtoniebyłichpierwszyseks,było
inaczej.Ponieważbyłotak,jakonachciała.Zaakceptowaławyzwanie,podjęłaryzy-
ko i nie oglądała się wstecz. W głowie jej się kręciło, ale natychmiast zapragnęła
więcej.
–Powinienemczęściejstawiaćciwyzwania–powiedziałBrody,odzyskującwkoń-
cugłos.
–Żałuję,żetegonierobiłeś–odrzekła,obejmującgo.–Mamnadzieję,żesiępo-
prawisz.
Lekkosięodsunęła,alewciążsiedziałamunakolanachiniezamierzałasięubie-
rać.Tobyłojakmarzenie.Jużzaczynaławątpić,żesięnatoodważyła.
–Chybapowinniśmywracać–powiedziała.
–Możenajpierwpopływamy?
–Och,świetnie–odparłazuśmiechem,aBrodyzaprowadziłjąnabrzegstawu.
Napowierzchniwodypływałybiałelilie.BrodytrzymałHannęzarękę.
–Boiszsię,żejestzimna?–spytała.
–Nie,upewniamsię,czyniemaaligatorów–odparłzpowagą.–Chybamożemy
wejść.
–Super!–zawołała.Ujęławdłońkwiatliliiiuśmiechnęłasię.–Jakbyśmysięzgu-
biliwtropikach.
–Tak–przyznałizanurkował,wciągnąłHannępodwodę,byjąpocałować.
Przezchwilępływaliwchłodnejwodzie,agdywyszlinabrzeg,ciepłepowietrze
osuszyłoichciała,nimznówsięubrali.GdyHannadosiadłaSally,przygryzławargę.
Podczas jazdy jej rozbudzone ciało przypominało o tym, co działo się kilka minut
wcześniej.
Toniebyłsen.
Alekiedyjechaliścieżkąjednozadrugimwtejgęstwinie,jejmyśliznówzaczęły
siękotłować.
MożeumowazBrodymtoszaleństwo,aleHannamusiałazrobićcośszalonego.
Nigdytegonierobiła.Dlategotakjejsiętopodobało.Wiedziała,żepewniezosta-
niezraniona,bożyciezBrodymbyłotaksamouzależniającejakdawniej.Amoże
wcale nie ucierpi. Chciała zostać odważną kobietą, która lubi ryzyko i przygody.
Musiotympamiętać.
Wreszciewyjechalinaoświetlonąsłońcemłąkęizatrzymalisię.Woddaliwidzieli
stajnię.
–Wracamy?–zapytałaHanna.
Brodykiwnąłgłową.ZanimHannacokolwiekpowiedziała,pognałPepperdogalo-
pu.
–Toniefair!–zawołałazanim.
Roześmianatrzymałasięmocno,kiedySallytakżepognałagalopem.Gdydotarły
namiejsce,Brodystałwcieniustajni,aPepperpiławodę.
Hannapokręciłagłową,zsiadłaipoprowadziłaSallydokorytazwodą.
–Tobyłanieuczciwazagrywka,Palmer.
Odprowadzilikoniedostajni,wyszczotkowalije,apotemzaprowadzilinaocienio-
nączęśćpastwiska.Hannazezdziwieniemujrzałamiędzykońmikilkadużychdzio-
biącychptaków.
–Cotozaptaki?
–Perliczki.Kilkadekadtemudziadekprzywiózłparędlazwalczaniaszkodników.
Onezjedząkleszczeikomary,anawetprzegoniąwęże.Odtamtejporywciążtusą.
Od czasu do czasu, kiedy jest ich za dużo, poświęcamy jedną na niedzielny obiad,
aleprzedewszystkimbuszująwtrawieitępiąszkodniki.
–Niewiedziałam,żeptakitopotrafią.
–Tak,kurczakiteżsądobrenakomary.Nigdynieplanowaliśmyhodowliptactwa.
Perliczkiwzasadziesamesięutrzymują.
–Rzeczywiściewyglądająnadośćżwawe–zauważyłaHanna,podchodzącbliżej.
–Powinnaśzobaczyć,corobiąnawidokwęża.Chybawprawiajągowśmiertelne
przerażenie.
–Dużotuwęży?
–Głównieniegroźne,chociażptakiitakichnielubią,alejestteżmokasynmie-
dziogłowiec.
Hannasięwzdrygnęła.
–Boiszsięwęży?–zapytał.
–Jakbyłammała,ukąsiłmniewąż.Mokasynmiedziogłowiec,wAdirondacks.Tata
zabrałnasnawyspęnaśrodkujeziora.Możnasiętambyłodostaćtylkokajakiem.
Musieliśmypłynąćzpowrotemdosamochodu,żebypojechaćdoszpitala.Potwornie
bolało.Miałamsiedemlat,aleświetnietopamiętam.Więcjeślichodziomnie,nie
chcęwęży.
–Och,kochanie,tostraszne.
Otoczył ją ramieniem tak naturalnie, jakby od lat byli razem. Serce zabiło jej
mocniej,niżpowinno,gdykierowalisięwstronędomu.
–Ijaknamtowychodzi?–zapytaławkońcu.
–Co?
–Udawanie,żejesteśmyparą.Jakdługotopotrwatwoimzdaniem?Parętygodni?
–Jesteśpewna,żetegochcesz?Myślałem,żewoliszpodróżować.Czemumiała-
byś tutaj utknąć? Przekonanie kogokolwiek, że łączy nas coś poważnego, może
chwilępotrwać.
– Potrzebuję twojej pomocy, więc czemu nie mamy pomóc sobie wzajemnie? Ty
mnienauczyszodwagi,ajapostaramsię,żebyśsprawiałwrażenieideału.
Mówiłalekkimtonem,choćgdzieśwgłębiprzeczuwała,żetowcaleniejesttakie
łatwe.Gdytylkopojawiłysięwątpliwości,szybkojeodsunęła.TobyładawnaHan-
na.Tanowajużpodjęładecyzję:niecofniesię.
–Okej,pewniepowinniśmypokazaćsięrazempublicznie,ajapowinienempowie-
dziećJudowi,żekogośpoznałem,żebymediaprzestałymnieotowypytywać–rzekł
z wahaniem. – Ale to oznacza, że pojawimy się też razem w mediach. Jesteś tego
świadoma?
Hanna introwertyczka na samą myśl skrzywiła się w duchu, ale Hanna żądna
przygódskinęłagłową.
– Może być dobra zabawa… i reklama dla mojego bloga. Nigdy nie udzielałam
wywiadu.
–Skorojesteśpewna.Dlamnietoidealnerozwiązanie,ajeśliprzyokazjimogęci
pomóc, chętnie to zrobię. Pamiętaj tylko, że w każdej chwili możesz odejść. To ty
musiszmnierzucić–rzekłzuśmiechem.
–Tak,zrozumiałam–odparła.
Ichuwagęprzykułchrzęstoponnapodjeździe.Jednocześnieodwróciligłowyiuj-
rzeli vana, który zaparkował kilka metrów dalej. Z samochodu wysiadła szczupła
blondynkazdługimkońskimogonem,aponiejmężczyznazaparatem.
–Cholera–mruknąłBrody.–Czekanasodrazuskoknagłębokąwodę.Jeślinie
chcesz,powiedztoteraz.
–Co?–spytałaHanna,patrzącnapoważnątwarzBrody’ego,któryotoczyłjąra-
mieniem.–Ktotojest?
– Marsha Zimmer. Nazywamy ją żartobliwie Natrętną Marshą, ale ta kobieta
wcaleniejestzabawna.Toonapuściłahistorięoseksklubie,odzawszemnieśle-
dzi.Gdzieniespojrzę,wszędziejąwidzę.
–Dlakogopracuje?
– Tampa News. Jest młodszą reporterką, ale ma instynkt. Czuje, że coś jest nie
takzmojąemeryturą.Chcezrobićkarieręiniewahasięwejśćzbutamidocudze-
gożycia.
–Brzmitosłodko.
Marshawłaśniedonichpodeszła.
–Brody,świetniewyglądasz.–Pożerałagowzrokiem,ażHannazacisnęłazęby.
–Chybanieumawialiśmysięnawywiad?
– Nie, ale byłam w okolicy i mam nadzieję, że potwierdzisz kilka plotek, zanim
puszczęmójnajnowszymateriał.–PrzeniosławzroknaHannę.–Wyglądapanizna-
jomo–dodała,mrużącoczy,chociażwyraźniewcalesobieHannynieprzypominała.
Hannanigdynieudzielaławywiadu,alegdybyławcześniejzBrodym,gdzieśuka-
załysięichwspólnezdjęcia.Wyciągnęłarękę.
–HannaMorgan,miłomi.
Marsha uścisnęła jej dłoń, przeszywając ją wzrokiem. Nagle szeroko otworzyła
oczy.
–Daytona.ByłatampanizBrodym.Pamiętampanizdjęcia.
–Owszem–przyznałaHanna.
–Torozwiewajednązplotek.
–Toznaczy?–zapytałBrody.
–ŻetyiJackieNelsonpołączyliściesiłynietylkonaaukcjęcharytatywną.Jackie
sugerowała,żetocoświęcej–rzekłaMarsha.–Alesłyszałamteż,żemiałeśproble-
myzesponsoremipotym,cosięwydarzyłowklubie,próbujeszzatuszowaćspra-
wę.Ktośuznałnawet,żewcaleniezrezygnowałeś,tylkocięwyrzucili.
Hannabałasię,żeBrodystracicierpliwość,aleontylkociężkowestchnął,apo-
temodrzekłzeznużeniem:
–PrzyjaźnimysięzJackie.Przekazujękilkarzeczynaaukcję,kilkarazywycho-
dziliśmyrazem.Musiałaśjąźlezrozumieć.
–Najwyraźniej.Acozesponsorem?
–Niemamsponsora.Zakończyłemkarierę.Zapomniałaś?–spytał,jakbybyłagłu-
cha.
– Hm… Myślałam, że nigdy nie zrezygnujesz. Szalony Brody Palmer miałby się
ustatkować i osiąść gdzieś z kobietą? Niemożliwe! – rzekła z niezbyt przyjaznym
śmiechem.
HannawzięłaBrody’egopodrękę,mówiącspokojnie:
–Cóż,znówsiępanimyli.Brodyjużniejestwolny.Jestzemną.
–Wtymtygodniu?Totakiromanszprzerwamiczyprzyjaźńzbonusem?
Hannasięzjeżyła.
– Potrzebowałam trochę czasu, ale kiedy przyjechałam zobaczyć się z Brodym,
wiedziałam,żetymrazemniewrócęnapółnoc.Zostajętutaj.
MarshacyniczniespojrzaławoczyBrody’ego.
–Jezu,Brody,wszystkiekobiety,zktórymirozmawiam,myślą,żemającięnawy-
łączność.
BrodymocniejprzytuliłHannę.
–Wtymwypadkuniezaprzeczę.SpędziliśmyzHannąwspanialeczaswDaytona,
akiedysięznówspotkaliśmy,okazałosię,żenaszeuczucianiewygasły.
Hannawidziała,żereporterkategoniekupuje.
–Sądzisz,żeuwierzę,żecałyczasbyłeśwniejzakochany,odwiedzającseksklu-
byispotykającsięzinnymikobietami?Wybacz,Brody,musiszbardziejsięposta-
rać.Kupiętotylkowtedy,jakzobaczęobrączkęnajejpalcualbopoznamdatęślubu
–powiedziałakpiąco.
–Niemieliśmyczasupomyślećopierścionku,alerozmawialiśmyodacieślubu–
oznajmiłaHanna–zanimsiępanipojawiłabezzapowiedzi.
Toutarłoreportercenosa,aleHannaczuła,żeBrodyzesztywniał.
–Jesteściezaręczeni?Odkiedy?–MarshaprzeniosławzroknaBrody’ego.
–No…tojeszczeniejestoficjalnawiadomość–wydukał.
Hannawstrzymałaoddech.Niespodziewałsię,żeposuniesiętakdaleko,ateraz
niemógłsięwycofać.
–Jakietoromantyczne!Więcdopierocosięoświadczyłeś!Pewniedlategojesteś
taki…zdenerwowany.
Hannasięuśmiechnęła.
–Towyszłospontanicznie.Samidopieroprzyzwyczajamysiędotejmyśli.
– Cóż, to mój szczęśliwy dzień – rzekła Marsha, jakby wylizywała słodki krem
zmiseczki.–Mamprawdziwąbombę!
BrodywziąłgłębokioddechispojrzałwoczyHanny.
–Pewnietak.
–Cociprzyszłodogłowy?–spytałBrody,wsuwającpalcewewłosyikrążącpo
kuchni.
Marshaporozmawiałaznimijeszczechwilęoślubie–chcieli,bytobyłaskromna
uroczystośćiodbyłasięjaknajszybciej–poczymodjechała,zgadzającsiępoczekać
z ogłoszeniem tej sensacji jeden dzień. Brody wybłagał zwłokę, tłumacząc, że
chciałbynajpierwpowiadomićrodzinęiprzyjaciół.OdziwoMarsha,szczęśliwa,że
macośtakiego,zgodziłasiępoczekaćdokońcaweekendu.
Brodyniebyłzadowolony.Jakwytłumaczytorodzicom?Mielinadzieję,żewkoń-
cusięustatkuje,aletobyłotylkokolejnekłamstwo.
– Przepraszam, nie mogłam znieść, jak zadzierała nosa. Strasznie mnie to wku-
rzało–mówiłaHanna.–Wydałomisię,żetonajlepszysposób,żebyjązniechęcić.
–Cóż,zpewnościąjąuszczęśliwiliśmy,alecoteraz?
–Twoisponsorzychcieli,żebywyglądałonato,żezapuszczaszkorzenie.Kobiety
dadzącispokój.Toniejestnaprawdę,Brody,wiemotym.Niepanikuj.
–Wystarczyłopowiedzieć,żejesteśmyrazem.Terazbędąoczekiwać,żesiępo-
bierzemy.Itoszybko.Jeślitegoniezrobimy,wyjdęnakłamcęalbopowiedzą,żecię
rzuciłem,oszukałemitaknaprawdęnigdyniezamierzałemciępoślubić.Ciekawe,
gdzieusłyszałaosponsorze.
UśmiechHannyzbladł.
–Pewniezgadywała.Chciałasięprzekonać,czytrafi.Alemożemytoprzeciągnąć.
Przygotowaniadoślubutrwają.
–Niewprzypadkuskromnychceremonii.
Hannapołożyłarękęnaczole.
–Racja.Niewiem,skądmisiętowzięło.Zdawałomisię,żeimwięcejszczegółów
podamy,tymbędziemywiarygodniejsi.
–Wkażdymrazieciuwierzyła.Terazniemamywyjścia.
–Ludziezmieniająplany.Możemypowiedzieć,żechcemytozrobićjesienią,ado
tegoczasu…
–Tyniczegonieryzykujesz,alejacałeswojepieprzoneżycie.–Pożałowałtych
słów,gdytylkojewypowiedział.
Hannasiedziałaprzystolezgłowąwdłoniach.
–Maszrację,przepraszam.Zapędziłamnaswkoziróg.Alepowiedzieliśmyjej,że
tobyłopodwpływemimpulsu.Możeniejestzapóźno,żebysięzniąskontaktować
ipowiedzieć,żesiępospieszyliśmy?
–Wyczuje,żecośkręcimy,tylkopogorszymysprawę.
Brodypodszedłdozlewuiwyjrzałprzezokno.Usiłowałsięskupić.Panikazabija.
Aonmusimyślećlogicznie.Musiistniećjakieśrozwiązanie,sposób,żebyto…
Uwiarygodnić?Poważnie?
OdwróciłsiędoHanny,którasięgnęłapochusteczkę,bywytrzećnos.Płakała.
–Wszystkowporządku.Niepłacz,kochanie.A…cobybyło,gdybyśmytozrobili?
–Tesłowazabrzmiałyjakośnierealnie.
Z początku zdawało mu się, że Hanna go nie słyszała. Siedziała nieruchomo, po
czympowolisięodwróciła.
–Co?
–Wystarczydzieńczydwa,żebyzałatwićformalności.Późniejzaplanujemycere-
monięicotamtrzeba.
Jejprzerażonaminawystarczyłazaodpowiedź.Imdłużejjegosłowawisiaływpo-
wietrzu,tymbardziejnabierałprzekonania,żemasłuszność.
– Sama stwierdziłaś, że to nie będzie naprawdę. Jak tylko zechcesz, możemy to
zakończyć.
–Oszalałeś?–spytaławkońcuHanna.
Brodypodszedłdoniejzuśmiechem.
–Tak,przecieżwiesz,żejestemwariatem.Powiedziałaś,żechceszprzygody.Po-
bierzmysię.
Hannapatrzyłananiegoosłupiała,więcprzypomniał:
–Hej,tobyłtwójpomysł.
–Nieprawda.Myślałam,żebędziemydługoudawalinarzeczonych.Anieżebyod
razubraćślub.
Brodypotrząsnąłgłową.
–Jużudaję,żezakończyłemkarierę,iniejesttołatwe.Ztejsytuacjiniemawyj-
ścia,inaczejMarshaZimmerniedamispokojudokońcażycia.
–Więcwoliszudawanemałżeństwo?–spytałazniedowierzaniem.
Musiałprzyznać,żewjejustachzabrzmiałototak,jakbydecydowalisięnaczy-
steszaleństwo.AleBrodylubiłszaleć.
–Niebyłobyudawane.Byłobybardzoprawdziwe.–PołożyłdłońnakarkuHanny.
–Podkażdymwzględem.Doczasu,gdypostanowimyjezakończyć.Cotynato?
Brodydojrzałwjejoczachwahanie,amożeteżcieńpaniki.Ajednakto…rozwa-
żała.
–Byłabyśpierwsząkobietą, którazłapaławsidła Brody’egoPalmera– zażarto-
wałipocałowałjąwucho.–Jużniktnigdyniepomyśli,żebrakciodwagi.Tobędzie
przygoda,Hanno…cokolwiekzechceszrobić–szepnął.
Kiedy szczypnął wargami koniuszek jej ucha, wstrzymała oddech, podniecona
pieszczotąiobietnicą.
Brodybawiłsięmyśląomałżeństwie,gładzącHannępoplecach.Nigdyniebrał
poduwagęmałżeństwa.Możekiedyś,gdybędziedużostarszy,naraziekarierajest
najważniejsza.Pozatymbyłszczęśliwy,uprawiającróżnepoletka.Niemógłmiećza
złeMarshy,żeźleonimmyśli.Niemyliłasię,Brodylubiłkobiety.
Teraz miałoby się to zmienić. Nawet gdyby nie było to prawdziwe małżeństwo,
niewolnobymubyłoflirtowaćiromansować.Zresztąbyłwiernyswymkochankom,
leczgdybyłzHanną,onikiminnymniemyślał.
Totylkoumowa,któraimobojguprzyniosłabykorzyści.Jegonazwiskoiznajomo-
ściotworząHannieróżnedrzwi.Tomożesięudać.Jakwcześniejpowiedziała,po-
starająsię,byimsiętoopłaciło.
Znówzacząłjącałować,aleHannasięodsunęła.
–Dlamnietozbytwielkiekłamstwo.
–Czemu?
Wzruszyłaramionami,podchodzącdookna.
– Zawsze uwielbiałam patrzeć na zdjęcia ślubne moich rodziców. Wyobrażałam
sobie,żekiedyśbędęmiałapodobnezdjęcia.Suknię,kwiaty…Żemojedziecibędę
jekiedyśoglądać.Małżeństwoto…obietnica,anieumowabiznesowa.Jeśli,zanim
sięzacznie,mówimyojegokońcu,jestprawdziwetylkonapapierze.
Brodykiwnąłgłową.
–Maszrację.Moirodzicesąrazemprawietrzydzieścilat.Możekiedyśbędziesz
miałatakiemałżeństwo,alesamastwierdziłaś,żeteraztegoniechcesz,chcesztyl-
kocośwsobie,wswoimżyciuzmienić.Niejestemfacetem,którywiążesięnasta-
łe.Wieszotym.
–Wiem,ale…
–Nawetjeślitobędzietymczasowemałżeństwo,niebędzieudawane.Jużjaoto
zadbam.Pragnęcię,lubięztobąbyć.Topoprawimójwizerunek,Marshaijejpo-
dobnizostawiąmniewspokoju.Atobiepomogęzerwaćzrutyną,rozwinąćkarierę.
Będzieszmiałaczasnaprzemyślenia.Czynietosugerowałaś?
Hannaprzygryzławargę.
–Możebyćcałkiemmiło.Bardzomiło–dodał,widząc,żeprawiejąprzekonał.
–Muszębyćrównieszalonajakty,żebywogólebraćtopoduwagę.–Pokręciła
głową.
Jej oczy zabłysły. Brody przyrzekł sobie w duchu, że rozpali tę iskrę, by lśniła
jeszczejaśniej.
Podszedłdoniejiniedającjejszansynamyślenie,pocałowałjąnamiętnie,obiecu-
jącdużowięcej.Gdysięodchylił,oddychałatakszybkojakon.
–Wyjdzieszzamnie,nachwilę,Hanno?–spytał.
Hannawzięłaoddechispojrzałananiegotak,jakbydarowałamuświat.
–Napewnozwariowałam,ale…tak.
ROZDZIAŁSZÓSTY
–Co?–zapiszczałaAbby.–Żartujeszsobie?
Hannamusiałatrzymaćtelefonzdalekaoducha,alesłyszącreakcjęprzyjaciółki
najejnowinę,uśmiechałasięszeroko.KiedysięotrząsnęłapoincydenciezMarshą
ijegokonsekwencjach,zrozumiała,żeBrodymarację.Jejopórprzedpoślubieniem
gowypływałzjejpodejściadoinstytucjimałżeństwa.Dlaniejbyłtobastionstabil-
ności,doktóregodotądzawszedążyła,ijeśliistniałsposóbnato,bygorozsadzić,
bypoczućmłodzieńcząnieodpowiedzialność,totymsposobembyłowłaśniewyjście
zamążtymczasowo.
Co nie znaczy, że nie była zdenerwowana perspektywą poinformowania o tym
przyjaciółirodziny.ZaparęgodzinwybierałasięzBrodymnakolacjęzjegorodzi-
cami,podczasktórejmieliogłosićtęwiadomość.
Wponiedziałekranozałatwilidokumentyiustaliliterminślubuwmiejscowymsą-
dzie na kolejny piątek, najbliższy wolny termin. Brody proponował ślub w Las Ve-
gas, ale Hanna to odrzuciła. Vegas było zbyt tandetne, a jeśli Brody chciał zrobić
wrażenie,żetozobowiązanienazawsze,Vegasbygozdradziło.
Brodyzgodziłsię,żeślubmusiwyglądaćprawdziwie.Hannieniepodobałsiępo-
mysłześlubemkościelnym,więczgodzilisięnaślubwobecnościrodzinyiprzyja-
ciółwniewielkimsądzie.DziękitemumarzeniaHannyouroczystymprzyszłymślu-
biepozostałynienaruszone.
Czekałająjeszczerozmowazmatką,lecznasamąmyślotymogarniałojąpoczu-
ciewiny.
–Nie–powiedziaładoAbby.–WkrótcezostanępaniąPalmer.Chociażchybaza-
trzymamswojenazwisko.
Pomyślałaotymwostatniejchwili.Tylesprawmusirozstrzygnąć,nawetjeślima
tobyćmałżeństwotymczasowe.
– Jak to się stało? Muszę wszystko wiedzieć – rzekła Abby. – Powinniście tutaj
wziąćślubiurządzićprzyjęciewwinnicy.Poczekajciedolata.Byłobypięknie.Aco
zsuknią?Twojamamajużwie?
Hannazaczekała,ażprzyjaciółcezabraknietchu,apotemodpowiadałanajejpy-
tania.
– Nie możemy, a raczej nie chcemy czekać. Pragniemy być razem. Formalnie.
Możewleciewasodwiedzimy.Umamydziśranowłączałasięsekretarka,więcnic
jejniemów.
Abbywestchnęła.
–Noniewiem.UwielbiamBrody’ego,aleonjest…Niejestmonogamistą,mówiąc
delikatnie. Nie sądzisz, że działasz pod wpływem impulsu? Rzuciłaś pracę, on też
ciężkoprzeżyłkonieckariery.Możenienależałocięposyłać.Wkażdejsytuacjimał-
żeństwopowinnobyćprzemyślane,azwłaszczawwaszej.
–Wiem,żetonieoczekiwane,aletonieznaczy,żepopełniamybłąd.Pamiętaj,że
sięznamy.Uczuciezprzeszłościnieminęło,tylkochybazaślepiłomniejakieśmoje
wyobrażenieprzyszłości.Niezdawałamsobiesprawy,żewciążtyledoniegoczuję.
Hannapoczułauciskwpiersi.Wyjaśnieniawydałyjejsięodrobinęzbytprzekonu-
jące,zbytprawdziwe,bydobrzesięznimiczuła.Mimotobrnęładalej.
–Myślisz,żeReecezdążywrócićzFrancji?Bardzobyśmychcieli,żebyściebyli
obecni.
–Hanno,nierozumiem.Toniewtwoimstylu,pozatymzawszemówiłaś,żepra-
gnieszczegośinnego.
Iwłaśnieotochodzi.
–Wiem.Alejakspotykasztegojedynego,resztaprzestajesięliczyć.
–Pewnietak…ZarazzadzwoniędoReece’a.Zdenerwujesięjakja,jeślinieuda
namsięprzyjechać,alewymusicietujaknajszybciejsięzjawić,żebyśmymoglito
uczcić. W lecie wydajemy wielkie przyjęcie, cały świat wyścigów tu będzie, więc
miejtonawzględzie.
Hannasięzaśmiała,leczporazpierwszywjejoczachpojawiłysięłzyimusiała
poczekaćzodpowiedzią,bynieokazaćemocji.Ajednakjejsiętonieudałoiobie
kobietyśmiałysięipłakały,ażHannasięrozłączyła,bywybraćnumermatki,apo-
temszykowaćsięnakolacjęzprzyszłymi,choćtymczasowymi,teściami.
Telefondomatkikosztowałjąwielenerwów.Podzieliłasięzniąwiadomościami
i powiedziała mniej więcej to samo co Abby, a potem znów się rozpłakała. Mieli
zBrodymopłacićprzyjazdmamyijejpobytwpensjonacieprzyplaży.
–Jaktylkobędęznaławszystkieszczegóły,damciznać,mamo–powiedziałaHan-
na.
–Jesteśpewna,kochanie?Mogęwcześniejprzyjechać,pomócci.
–Tobędzieskromnyślub,niemawieledozrobienia.Pokrótkiejceremoniizapro-
simygościnakolację.Nieoczekuję,żebędzieszmipomagała,skoroinformujęcię
takpóźno.
Matkasięzniązgodziła,choćniechętnie.Żebyzająćczymśinnymmyśli,Hanna
przejrzaławalizkęizdałasobiesprawę,żeniemaodpowiedniegostrojunakolację
zrodzicamiBrody’ego.Gdyzbierałarozrzuconeubrania,Brodywszedłdopokoju.
–JakposzłozAbby?Dadząradęprzyjechać?
–Dobrze.Postarająsię,niewiadomo,czyReecezdążywrócić.Niemamsięwco
ubrać na spotkanie z twoimi rodzicami – stwierdziła spanikowana. – Nie możemy
siędzisiajznimispotkać.Muszęcośkupić.Możejutrowieczorem.
Brodypołożyłdłonienajejramionach.
– Cokolwiek włożysz, będzie idealnie. Nie przejmuj się, i tak uznają, że jesteś
wspaniała.Takjakja.–Wycisnąłcałusanajejczole.
–Widzieliwiadomości?
–Oczywiście.Dzwoniłemdonichtużprzedwiadomościamiwporzelunchu.Byli
zdziwieni, ale szczęśliwi. Chyba niczym już ich nie zaskoczę – zaśmiał się. – Ale
masz wyrok odroczony. Pomyślałem, że będziesz chciała oswoić się z tą myślą
iprzygotować,więcprzeniosłemspotkanienajutro.
Hannagłębokoodetchnęła.
–Dziękuję.Chcęzrobićdobrewrażenie,wkońcutotwoirodzice.Twojasiostra
sporowieonaszymmiesiącuwDaytona,dużowięcej,niżpowinna.Wygadałeśsię
podwpływemnarkozy?
Brodysięskrzywił.
–Tak,wybacz.Aletonastylkouwiarygodnia.
–Więctwoirodziceteżpewniewiedzą,żejestemtąHanną.Niechcę,żebymnie
wzięlizanaciągaczkę.
Brodysłuchałjejzszokowany.
–Żartujesz?
–Brandizpoczątkutakpomyślała.Czemuoniniemielibytakuważać?Towszyst-
kojestdośćnieoczekiwane.
– Uznają, że jesteś ciepłą, inteligentną, zabawną i wspaniałą kobietą. I zdziwią
się,jakichsyn,tendrańiplayboy,zdobyłtakiecudo.Conajwyżejstwierdzą,żeto
janiejestemciebiegodzien.Isłusznie.
Jużchciałazaprotestować,kiedydodał:
–Mamywolnywieczór.Trzebauczcićnaszezaręczyny.–Położyłręcenajejbio-
drachispojrzałnałóżko.
Hannasięuśmiechnęłaiobjęłagozaszyję.
–Maszrację.Muszęnauczyćsięspontaniczności.Wciążjeszczesięmartwięiza
dużomyślę–przyznała.
–Będziefantastycznie–obiecał.
–Tak?Udowodnijmito.
–Proszębardzo.Alenajpierwwezmęprysznic.Idzieszzemną?
Trzymającsięzaręce,poszlidołazienkiprzyległejdopokoju.Białemarmurowe
kafle z szarymi żyłkami musiały kosztować fortunę. Hanna patrzyła na ogromną
wannę.Oglądaławsklepiepodobnemodele,leczniewyobrażałasobie,żekiedykol-
wiekbędziejąstaćnacośtakiego.
–Niedowiary.Przezjakiśczasbędętowszystkomiaładodyspozycji.Takąwan-
nę!–powiedziałabardziejdosiebieniżdoBrody’ego,któryuniósłbrwi.
–Nicwięcejtucisięniepodoba?–zażartował.
–Podobamisiętenprysznic.Ławeczkazkaflijestcudna.–Przesunęładłoniąpo
gładkiejpowierzchni.
BrodychwyciłjąwtaliiipocałunkamizdusiłśmiechHanny.Wystarczyłoparęmi-
nut, by ich ubrania wylądowały na podłodze, a oni znaleźli się pod strumieniami
wody,którazdawałasiętryskaćzewszystkichstronnaraz.
Brodywziąłzpółkigąbkęinamydliłją.PotempodałjąHannie,wziąłdrugągąbkę
iteżjąnamydlił.
Stali blisko siebie i myli się nawzajem. Brody umył Hannie włosy, potem zsunął
gąbkęniżej,aHannazaczęłakołysaćsięwrytmjegoruchów.Kilkasekundpóźniej
oparłasięnanimbeztchu,przepełnionarozkoszą.
Potem Brody lekko pchnął ją na ławeczkę, następnie ujął jeden z nadgarstków
Hannyiuniósłgonadjejgłowę.
–Corobisz?–Popatrzyławgóręzaciekawiona.
Satynowympaskiemodszlafrokaobwiązałjejnadgarstki.
–Przesadziłem?–zapytał.
Przezchwilęsięzastanowiła,aletegoprzecieżchciała.Czegośnowego,innego.
ZaufałaBrody’emu.
–Nie,jestokej–odparła.
BrodyprzywiązałręceHannydowieszakanaręcznikinadjejgłową.Cofnąłsię
itylkonaniąpatrzył.
–Wiesz,jakajesteśpiękna?
Natesłowaoniemiała.Nikttakdoniejniemówił.
Potrząsnęłagłową.
–Co?Oczympomyślałaś?–spytał,klękając.Wziąłwdłoniejednązjejstópiza-
cząłjąmasować.
–Nicważnego…Och,jakdobrze–westchnęła.
–Powiedzmi.
Uniósłjejstopęipocałował,przesunąłjęzykiempowrażliwejskórze,ażwgłowie
jejsięzakręciło.
–Powiedzmi,Hanno–powtórzył.
–Zastanawiałamsię,czywszystkimdziewczynomtorobisz.–Starałasięmówić
żartobliwie.
Aleonwiedziałswoje.Znałją.
–Nigdyniebyłemznikim,kogobymnielubił,alubiłemwielekobiet…Aletyje-
steśinna.Zawszebyłaśinna.
–Inna?
–Niejesteśkobietą,którąspotkałemoboktoruanifanką,anikimś,zkimpraco-
wałem.Jesteś…normalna.Prawdziwa.
Hannazdusiłaśmiechpołączonyzjękiem,gdypalceBrody’egowędrowaływzdłuż
jejłydki.
–Chciałeśpowiedziećnudna.
–Nie.–Szczypnąłwargamiskórępodjejkolanem,apotemjątampolizał.–Wca-
lenie.
–Czylipospolita?
–Nie.–Podążałwargamiwgóręjejuda.Hanniespodobałysiętebolesnepiesz-
czoty,kojonepóźniejpocałunkami.
–Wyjątkowonudna?–Wstrzymałaoddech,czekając,ażznówpoczujejegozęby.
TymczasemBrodypodniósłgłowęispojrzałnanią.
– Jesteś bardzo zepsuta – orzekł, rozsuwając jej nogi. – Tylko udajesz grzeczną
dziewczynkę,co?
Potrząsnęłagłową.Chciałabyćzepsuta.
–Chybamusiszzatozapłacić–rzekłzudawanąpowagą.
–Proszę–zachęciłago,gdymiędzyudamipoczułapierwszemuśnięciejęzyka.
Pieściłją,ażzaczęłasięwić.Byćmożewykrzyczałajegoimię,niepamiętałatego.
Faleorgazmuobejmowałycałeciało,kołyszącnią,agdyzłapałaoddech,wyczerpa-
na,spojrzałanaBrody’ego,którynaniąpatrzyłzpożądaniem,któreznówodebrało
jejdech.
Chwyciłzpółkilusterkoipodstawiłjej,bysięprzejrzała.
–Towłaśniewtobiewidzę,Hanno.Kiedyprzestajeszsiękontrolować,kiedyda-
jeszsobiewolność,niejesteśnudna.
Spojrzałanaswojeodbiciewzaparowanymlusterkuiwtejspełnionejkobieciele-
dwiesięrozpoznała.
–Aha.–Nicwięcejniebyławstaniepowiedzieć.
Brodywstałirozwiązałjejręce,całująckażdązdłoni.Potemprzezkilkaminut
tulił ją pod prysznicem. Przywarł do niej wargami, otoczył się jej nogami w pasie,
apochwiliwniąwszedł.Potym,cowłaśnieprzeżyła,nieosiągnęłakolejnegoorga-
zmu,aletonic,bomiałaczasnato,bypoznaćidoświadczyćciałaBrody’ego,jego
rozkoszy,awszystkoto,każdyszczegół,zapisałasobiewpamięci.
Całowałajegokark,szepczącmudouchanieprzyzwoitesłowa,ażgłośnojęknął
iwtuliłtwarzwjejramię.
Kilkasekundpóźniejpostawiłjąznównapodłodzeiznieruchomiał.
–Kompletniezapomniałem…
Położyłarękęnajegoramieniu.
–Tonic.Jestembezpieczna.Potobieznikiminnymniebyłam.
Brodywydawałsięzdumionytymwyznaniem,aczułośćwjegooczachporuszyła
Hannę.
– Z przykrością muszę powiedzieć, że ja byłem, ale od pobytu w szpitalu żyję
wcelibacie.Atamdokładniemnieprzebadano,jestemzdrowy.
–Wtakimrazieniemusimysięprzejmować,zwłaszczażewkrótcebędziemymał-
żeństwem.
–Powinniśmyuważać.Wtychokolicznościachniemożenasbyćwięcej.
TesłowaprzywróciłyHannędorzeczywistości.
Wyszlispodprysznica,awycierającsię,omaływłosniewylądowaliwłóżku.Kie-
dyzadzwoniłtelefon,Brodypokręciłgłową.
–TodzwonekBrandi.Powinienemodebrać.
– Odbierz, ja pójdę do kuchni, bo umieram z głodu. Pewnie zostało coś do pod-
grzania–rzekłaHanna.
Wdrodzenuciłaiuśmiechałasiępodnosem.Podobałojejsięto,codziałosiępod
prysznicem,bardziejniżsięspodziewała.Chciałatopowtórzyć.Jakbyporazpierw-
szy poznawała samą siebie. Podobało jej się to, co na swój temat odkrywała.
Amożebyćjeszczelepiej,prawda?
Zajrzaładolodówki,gdzieznalazłaresztęsosuzpoprzedniegodnia.
–Jestdośćsosu,jeślimaszochotęnaspaghetti–zaczęła,kiedyBrodywszedłdo
kuchni.
–Muszęwyjść.Przepraszam–odparłrównocześniezmartwionyizirytowany.
–Cosięstało?
–Tosprawarodzinna.SynBrandizachowałsięnieodpowiednio,prosiła,żebymgo
znalazł.
–Wiesz,gdziejest?
–Chybatak.Bierzeudziałwulicznychwyścigach,jużrazpolicjagozgarnęła.Nie
puszcząmutegopłazem,jeśliznówgoprzyłapią.Chybaniedługowrócę,aległowy
niedam.Nieczekajnamniezjedzeniem.
–Mogęztobąpojechać.
–Nie,ulicznewyścigibywająwnieciekawychmiejscach.Lepiej,żebymsampoje-
chał.
Pocałowałjąkrótkoiruszyłdotylnegowyjścia.
Hannaniemiałaszansymuodpowiedzieć,anielubiłabyćodtrącana.Zwłaszcza
potym,cosięmiędzynimiwydarzyło.Jakbyłączyłichtylkoseks,jakbyniebyłodla
niejwięcejmiejscawjegożyciu.
Pozatymzaciekawiłojąto,copowiedział.Wyścigiuliczne,tobrzmiekscytująco.
Słyszała, jak Brody wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. Niewiele myśląc,
chwyciła kluczyki swojego samochodu i wybiegła. Zaczekała, aż Brody dotarł do
końcapodjazdu.Gdybyłapewna,żejejniewidzi,ruszyłazanim.
Z bólem myślał o stresie siostry, której błagalne słowa wciąż dzwoniły mu
wuszach:
–Znajdźgo,proszę,zanimsięzabije.Ciebieposłucha.
Aidenmiałsiedziećwswoimpokoju–znówmiałszlaban–kiedyBrandizauważy-
ła,żezniknął.
Brodykierowałsięnaautostradę,dodającgazu,apokilkukilometrachzjechałna
południe.Drogibyłytamwęższe,aleonznałtęokolicęjakwłasnąkieszeń.Wmło-
dości wiele razy tamtędy jeździł, tak jak siostrzeniec, który powinien był siedzieć
wdomuisięuczyć.
DrogaprowadziładostaregopasastartowegowEverglades.Brodyteżkiedyśsię
tamścigał.Wiedział,żewyściginadalsięodbywają,kilkarazynawetjeoglądał,ale
niepodobałomusię,takjakBrandi,żeAidenwnichuczestniczy.Chociażrozumiał
tolepiejniżsiostra.
Wkrótce usłyszał w oddali szum silników i wrócił myślą do przeszłości. Ileż to
razywymykałsięzdomu,bysiętutajścigać?Zbytwielerazy.Alewtedybyłoina-
czej.
Widziałichzewzgórza,światładziesiąteksamochodówrozświetlałynoc.Posta-
wiliteżkilkalamp,byoświetlićpas.Brodyzaparkowałwoddalonymodpasamiej-
scu,włożyłkurtkęibejsbolówkę,któremiałnatylnymsiedzeniu,iruszyłnapolanę.
Były tam setki dzieciaków, samochody droższe i bardziej odsztyftowane, niż mieli
kiedyśBrodyijegokoledzy.
Teraz do normalności należały rozmaite niebezpieczne modyfikacje, poza tym
wieleztychsamochodówlubichczęścipochodziłozwarsztatów,gdziedemontowa-
nokradzionesamochody.Nawyścigachpojawiłysięnielegalnezakłady,bukmache-
rzy,anawethandlarzenarkotyków.
Mimo to musiał przyznać, zerkając na pięknego chevroleta, że były tam także
bardzoładneauta.Ichoćwrękachamatorówbyłyniebezpieczne,Brodyznałwię-
cejniżjednegozawodowegokierowcę,któryzaczynałwwyścigachulicznych.Nie-
któreztychdzieciakównaprawdępotrafiłyjeździć.
Większyproblemstanowiłyte,którymsiętylkozdawało,żetopotrafiąici,którzy
myśleli,żekiedydachująprzydużejprędkości,wysiądą,wstanąiotrzepiąsięzku-
rzu,takjaktopokazująwkinie.
Aiden powinien być mądrzejszy, jego ojciec także się ścigał. Pewnego wieczoru,
jadącdosklepuspożywczego,dostałzawałuzakierownicą.Tozrozumiałe,żeAiden
czuł się bliżej z ojcem, którego nie poznał, próbując iść w jego ślady, ale mimo
wszystkotoniebyłdobrypomysł.
Brody zlustrował tłum, szukając siostrzeńca. Aiden nie miał samochodu, ale za
pieniądzektośzawszechętniepożyczyswój.Brodytrzymałsięzboku,udawał,że
oglądaauta,choćszukałsynasiostry.
Usłyszałjegogłos,nimgozobaczył.
–Musiszznaleźćtęlinię,człowieku…
Siostrzeniec doradzał innemu dzieciakowi. Brody poczekał, aż znajomi Aidena
odejdą.
–Zapomniałeśpowiedzieć,żetaknaprawdętokwestiainstynktu–rzekł,podcho-
dzącdoniego.–Jeślioncośschrzani,możewięcejniżprzegrać.Możeucierpieć.
Albogorzej.Toteżwiesz.
Aidengwałtowniesięodwrócił.Byłzirytowany.
– Tak, chłopie, zostałeś przyłapany na gorącym uczynku. Chodźmy stąd. Twoja
mamasięmartwi.
–Mowyniema.Mamjeszczewyścig.
–Niedzisiaj.
Aiden był niemal tak wysoki jak Brody, choć miał dopiero szesnaście lat. Brody
uniósłbrwi.
– Nie jesteś moim ojcem, Brody. Jakie masz prawo tak mówić? Sam to robiłeś.
Słyszałemwtelewizji.
Tobyłolatatemu,aleBrodyczułsięodpowiedzialnyzato,żemimowolizachęcił
donielegalnychwyścigów.Potamtymwywiadzieprzezwielednibyłgromionyprzez
rodziców,którychdziecibrałyudziałwwyścigachulicznych.Próbowałtonaprawić,
alecomógłzrobić?Brałwtymudziałikiedygootospytano,odpowiedziałszcze-
rze.Tobyłyjedneznajlepszychchwiljegożycia.
–Maszrację,ale…
–Niemów,żewtedybyłoinaczej–zakpiłAiden.
–Było.Wiem,żetorobisz,bomamacizakazuje…
–Robięto,bolubię.Onategonierozumie.Niepozwalaminawetzrobićprawa
jazdy.
–Co?Niemaszprawajazdy?
–Mam–odrzekłniecozbytdobitnieAiden.
Pewnie sfałszowane albo skradzione. Brody zdawał sobie sprawę, że za mało
uczestniczywżyciuAidena.Jakimcudemtegoniewie?
–Czyimsamochodemjedziesz?
–Kumpla.Jakwygram,dzielimysięwygraną.
Brodypokręciłgłową.
–Posłuchaj,tymrazemwróciszzemnądodomuiporozmawiaszzmamą.Posta-
ramsię,żebyśzrobiłprawojazdyinauczęciępewnychrzeczy.Możezacznieszna
starymmustangu,którystoiumniewstajni.Jakzrobiszprawko,będzietwój–do-
dałBrody.
Jużwcześniejotymmyślał,alenigdyniebyłdośćdługowdomu.
–Możemynawetpojechaćnator,podwarunkiemżeskończyszztymiwyścigami.
Zrozumiałeś?
Aidenoniemiał.Brodyniewiedział,czytodobry,czyzłyznak.Wiedział,żeBrandi
nie spodoba się ten pomysł, ale powinna dokonać wyboru. Nie może bez końca
chronićchłopca.
–Mówiszserio?–spytałAiden.
–Niekłamię,Aiden,wieszotym.
Siostrzeniecchciałcośpowiedzieć,kiedyusłyszelikrzykzliniistartowejizoba-
czyliopadającąchorągiewkę.Nagłyszumsilnikówipiskoponodwróciłichuwagę
od rozmowy. Brody był tak samo zahipnotyzowany jak Aiden, patrząc na pędzące
pasemauta.
–Muszępojechać,Brody–rzekłAiden.–Jużpostawionozakłady.
Brodypotrząsnąłgłową.
–Powiedzmi,ktoiile.Jatozałatwię.
Aidenzmarszczyłczoło,alepokilkusekundachwskazałnamężczyznęstojącego
zbokuzdwomadziewczynami,owieledlaniegozamłodymi.Brodymiałnadzieję,
żetoniedużepieniądzeizdoławykupićAidenatym,comiałprzysobie.
– Hej! – zawołał, podchodząc do mężczyzny, ignorując dwóch stojących za nim
chłopców,którzynatychmiastwyszlinaprzód.
–Czegochcesz?
–Wykupićmojegodzieciaka.Wracadodomu.
Mężczyznasięroześmiałipokręciłgłową.
–Niemamowy,jedziealbotraciwóz.
–Ajeślipodwojęstawkę?
–Chybażezapłaciszwięcej,niżsamochódjestwart,wcowątpię.
Brodystanąłznimtwarząwtwarz.
–Ajeślizaniegopojadę?Onniemusijechać,nie?
Terazwszyscysięroześmiali.
–Cośztobąnietak,gościu?Maszforsędowyrzucenia?
Brodywzruszyłramionami.
–Tomojaforsa.Ipodwojęstawkę–rzekł,sięgającdoportfela.
Mężczyznawziąłbanknoty,wciążsięśmiał.
–Jakchcesz,gościu.Którysamochód?
Brodywskazałsamochód,którypokazałmuAiden.
–Jakchcesz.Jesteśnastępny.
Brodykiwnąłgłowąi wróciłdoAidena.Siostrzeniec byłzawstydzony,ale Brody
tylkopoklepałgoporamieniu.
–Spokojnie.Terazniemusiszmyśleć,cobyśzrobił,gdybyśstraciłsamochódkole-
gi.
–Niestraciłbym.–Chłopakspojrzałnaniegowilkiem.
Brodyniemógłpowstrzymaćuśmiechu.
–Zarazwracam.
– Obaj będziemy mieli kłopoty, jeśli ktoś cię rozpozna. Zawodowcy nie mogą tu
jeździć.Totak,jakbyśoszukałwkasynie.
Brodyprzyznałmurację.Tosięniezmieniło.
–Narazieniktmnieniepoznał.Pojadęzaszybko,żebymnieniezobaczyli.
NatwarzyAidenadojrzałgrymasuśmiechu.Niemógłzaprzeczyć,żeczujepod-
niecenie,jakzawszeprzedwyścigiem.Tyleżetoniebyłzawodowytor.Tubyłonie-
bezpieczniej. Ale Brody był gotowy podjąć ryzyko, zwłaszcza jeśli to miało po-
wstrzymaćAidena.
Obszedł samochód, zajrzał pod maskę, sprawdził opony. To był przyzwoity bmw
sedan z kilkoma ulepszeniami. Mógł zatem polegać na swoich umiejętnościach,
anienacudachtechniki.Ajeślisięrozbije,mawiększąszansęwyjśćztegożywy.
Żałowałjednak,żetoniejegocharger.Zmiótłbytychgłupkówzdrogi.Wsiadłdo
bmw,poprawiłsiedzenie,lusterkaiczekał,ażliniastartowabędziepusta.
Kiedy do niej podjechał, spojrzał na dzieciaka za kierownicą samochodu obok,
którymierzyłgotakimspojrzeniem,jakbymiałszansęwygrać.
Brodypokręciłgłowąiczekałnasygnałchorągiewki,zaciskającpalcenakierow-
nicy.
Zanimruszył,dojrzałskierowanywjegostronęobiektywaparatu.TobyłaHanna.
Rozpoznałagoiomalnieupuściłaaparatu.Brodystraciłpółsekundyiwystarto-
wałzszarpnięciem,gdychorągiewkaposzławdół.Skądonasiętamwzięła?Czemu
robizdjęcia?Niemógłterazotymmyśleć,skupiłsięnajeździe.Tendrugibyłszyb-
ki,aleprowadziłfatalnie.Obajmusielizakręcić,byzawrócić.
Nictrudnego.Dochwili,gdydrańwdrugimsamochodziestuknąłBrody’ego.
–Wybrałeśzłysamochóddozabawy–mruknąłBrody.
Takieuderzaniebyłoregularną,choćkrytykowanąpraktykąpodczaswyścigu,po-
dobniejakocieraniesięsamochodówosiebie.Zawszebyłotoryzykowne,aleza-
wodowikierowcyzwykleznaligraniceikorzystaliztegowsposóbograniczony.
Dzieciakbyłpoprostugłupi.Brodyniechciał,byzrobiłsobiekrzywdę,aletrochę
mógłsięznimpobawić.
Kiedytamtenznówpróbowałgostuknąć,Brodyszybkoskręciłwlewo,adrugisa-
mochódzakołysałsięizwolniłnapółsekundy,zanimwróciłdopoprzedniejprędko-
ści.
KiedykierowcacorvairadogoniłBrody’ego,okazałsiędośćgłupi,byznówspró-
bować,aBrodynagledodałgazu.Uśmiechnąłsię,patrzącwlusterkonazszokowa-
ną minę chłopca. Gra się skończyła. Brody wykorzystał swą pozycję, dodał gazu
ipognałdomety.
Rozległysięokrzykiiwiwaty,aleonichniesłyszał,szukającwtłumieHanny.Wy-
siadłzsamochoduiwziąłpieniądze,ledwienaniezerkając.Ruszyłprzeztłum,roz-
glądającsięzaAidenem.NadalniewidziałHanny.
–Aleklasa!
Brodyzobaczyłsiostrzeńca.Czyżbytylkomusięwydawało,żewtymtłumiestała
Hanna?
–Dzięki.Twojawygrana.Oddajpołowękoledzeidodajcośzanaprawęwgnieceń
wkaroserii.Resztęzatrzymam,żebyśmiałnajazdęmustangiem.
–Okej.
Brodybyłzaskoczony,żeAidennieprotestował.
–Zmywajmysięstąd–rzekłBrody.
Odwróciłsię,byruszyćdosamochodu,gdywreszciedojrzałHannę.Robiłazdję-
cia,nieświadomajegoobecności.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Niemogłauwierzyć,żetakjątowciągnęło.JakBrodymógłjązostawićwdomu,
wiedząc,żeszukaprzygody?Możeniechciał,bywiedziała,żebierzeudziałwnie-
legalnymwyścigu?Wchwili,gdyichoczysięspotkały,gdypatrzyłaprzezobiektyw,
byłojasne,żebyłrówniezszokowanyjejwidokiem,jakonajego.
Z równym zachwytem co reszta widzów oglądała zmagania dwóch kierowców.
Chociażwiedziała,żeBrodyjestlepszy,martwiłasię,kiedysamochodysięstukały
nastarymporytymkoleinamipasie.Zpoczątkubałasięrobićzdjęcia,aleniktnie
przejąłsię,kiedyoznajmiła,żetodobloga.Niektórezdzieciakówpozowałyjejna-
wetprzysamochodach.Porazpierwszyfotografowałacośnaprawdępodniecające-
go.
–Hanno…
Odwróciłasię,widzącmierzącegojąspojrzeniemBrody’ego.Tużzanimstałna-
stoletnichłopak.
–Brody–rzekła,unoszącaparat,byzrobićzdjęcieBrody’emuichłopcu,którybył
pewnie jednym z kierowców. Miał na sobie czarny T-shirt z symbolem wyścigów
isłowami„Prośowybaczenie,nieopozwolenie”.
–Skądwiedziałaśotymmiejscu?–spytałBrody.–Niepowinnociętubyć.
Hannauniosłabrwi.
–Zabawne,tosamomyślałamotobie.Powinieneśsięcieszyć,żetojazrobiłam
zdjęcie,anieMarsha.
–Przyjechałemtuponiego.–Brodywskazałchłopcazaplecami.–Wyścigbył…
Nieplanowałemtego,tobyłaniespodziewanasytuacja.Atyjakąmaszwymówkę?
Hannaspojrzałananiego,jakbystraciłrozum,potemodwróciłasię,byznówzro-
bićkilkazdjęć.
–Niepotrzebujęwymówki–odrzekłapochwili.–Niepotrzebujępozwoleniaani
wybaczenia.
Chłopak parsknął śmiechem, a Brody zmierzył go wzrokiem. Zirytowana tonem
Brody’egoHannaoddaliłasiębezsłowa.ChwilępóźniejBrodyznalazłsięobokniej.
Chłopaktrzymałsięztyłu.
–Więctotwójsiostrzeniec?–zapytała,poczymzrobiłazdjęciedwómdziewczy-
nomnabardzowysokichobcasach,pochylonychnadotwartąmaską.
Rozmawiała z nimi wcześniej, dziewczyny należały do nielicznych kobiecych za-
łóg.Hannabyłazafascynowanaichhistorią.Nieznałaichprawdziwychimion,ale
niemogłasiędoczekać,byonichnapisać.Żartowały,żenimwsiądądosamochodu,
wkładają ciężkie sportowe buty, ale obcasy i krótkie spódnice odwracają uwagę
mężczyzn.Dziękitemudziewczynyniewydająimsięzagrożeniem.
–Tak,iwiesz,żedlategotujestem.Znalazłemsięzakierownicą…Hanno,mogła-
byśodłożyćaparat?–zapytałBrodyzirytowany.
Wmilczeniuspełniłajegoprośbę.
–Wybaczmojesłowa,aleniespodziewałemsiętuciebie.Toniebezpiecznemiej-
sce.Jaktutrafiłaś?
–Jechałamzatobą.Myślę,żejestemowielebezpieczniejsza,robiączdjęcia,niż
tyzakierownicą.
–Aidenmiałjechaćtymsamochodem,aleniechciałemdotegodopuścić,tyleże
jużzrobionozakłady.Próbowałemgowykupić,niezgodzilisię.Gdybyniedotrzymał
słowa,zabralibysamochódnapokryciestrat,iżebyzniechęcićinnychdowycofywa-
niasięzwyścigu.AsamochódnienależałdoAidena,więcpojechałemzaniego.
IrytacjaHannyrozpuściłasięjakcukierwdeszczu.
–Wybacz,żetaksięwymądrzałam,myślałam,żeprzyjechałeśsięścigaćidlatego
mnieniezabrałeś.
Tymrazemonsięzdziwił.
–Co?Oddekadytegonierobiłem.–Pokręciłgłową,apotemsięuśmiechnął.–Ale
dobrzesiębawiłem.Imiłobyłodaćnauczkęmłodziakowi.
–Jakichprzekonałeś,żebypozwolilicizastąpićAidena?
–Niepoznalimniewtychcodziennychciuchach.
Hannaskinęłagłową.Patrzyłanawypełnionyludźmiisamochodamiteren.Wyści-
gomtowarzyszyłagłośnamuzyka.
–Powinniśmystądzniknąć,zanimzaczniesiępiekło.
Nie miała ochoty opuszczać tego miejsca. Potrzebowała tej energii. Brody wes-
tchnąłiwziąłjąpodramię.
–Okej,maszrację.Powinienembyłcięzabrać.Powinienembyłwiedzieć,żecisię
tuspodoba.Zrobiłaściekawezdjęcia?
Uśmiechnęłasię,tymrazemszczerze,bezironii.
–Fantastyczne.
–Niemogęsiędoczekać,kiedyjezobaczę–odparł,rozglądającsięnaboki.
Naglejakiśsamochódzjechałztrasyiuderzyłwdrzewo,poczymstanąłwpło-
mieniach.Jegorywalprześliznąłsięprzezlinięmety,zmuszającwidzów,bywostat-
niejchwilisięcofnęli.Hannazulgądojrzała,żektośgasipłonącysamochód,alepo-
temogieńwybuchłwpobliżuliniimety.Robiłosięnieciekawie.
–Okej,chodźmy–powiedziała.
–Gdziemaszsamochód?
–Trochędalejnapoboczu.Aty?
–Zaparkowałemmiędzydrzewami.
–Chodźmy,boinaczejnaszepierwszezdjęciezzaręczynbędziezdjęciempolicyj-
nym–rzekłBrodyżartobliwie.
Jechał z siostrzeńcem. Ledwie ruszyli, ujrzeli co najmniej dziesięć samochodów
policjidrogowejzFlorydy,którepędziływstronępasastartowego.
Hannapoczułaciarkinaplecach.Niechciałazostaćaresztowana,aleczułamiłe
podniecenie.Pomyślała,jakmożewykorzystaćtenstan,kiedyzostaniesamnasam
zBrodym.Natęmyślprzeszłyjąkolejnedreszcze.Potemnaglespoważniała.Bro-
dynieścigałsiędlaprzyjemności.Pokazał,żedlatych,którychkocha,jestgotówna
wszystko.Nawetjąpróbowałchronić,tyleżeonaakurattegoniechciała.
Nareszcieżyłapełniążycia, niebyłatylkoobserwatorką, nieograniczałasię do
wyobrażaniasobie,cobybyłogdyby.Tobyłocudowneuczucie.Przezlatajejtego
brakowało,ukrywałasięzakolumnamiliczb.Mawieledonadrobienia.
Dojrzała bar z parkingiem zatłoczonym motocyklami. Może podobałaby jej się
jazdanamotocyklu?Czekałonaniątylerzeczydospróbowaniaiposmakowania.
Jechaliciemnyminieznajomymiulicami.Brodyzatrzymałsięprzedniewielkimdo-
memidałjejznak,bypoczekała,ażodprowadziAidena.
Tobyłoprzypomnienie,żechoćzamierzalisiępobrać,wciążjestoutsiderką,anie
jegorodziną.Niebędziejegoprawdziwążoną.Aletegoprzecieżchciała,prawda?
Brodydośćszybkowrócił.
–Wybacz.Zaprosiłbymciędośrodka,alepomyślałem,żeBrandiniebędziezado-
wolonazAidenaichciałemzniąchwilęporozmawiać,żebydzieciakowipomóc.
–Ależrozumiem,niemasprawy–odparła.Mimowoliwyciągnęłarękęidotknęła
jegomięśni.
Brodysiępochylił.WświetleulicznejlatarniHannazauważyłanajegoszyiprzy-
spieszonypuls.
–Umieramzgłodu–oznajmił.–Aty?
Byławstanietylkokiwnąćgłową.Zamiastwrócićdoswojegosamochodu,Brody
okrążyłjejautoiusiadłnamiejscupasażera.
–Coztwoimsamochodem?
–JutrogozabioręalboBrandimigoprzyprowadzi.Dziśjużzadużoczasuspędzi-
łemzdalaodciebie.
Wjegogłosiebyłotyleemocji,żeserceHannyzabiłomocniej.Zjeżdżajączkra-
wężnika,siłąwoliskupiłasięnadrodze.Jejzadaniebyłojeszczetrudniejsze,kiedy
Brodywsunąłpalcepodjejszorty.
–Jaknieprzestaniesz,niebędęmogłaprowadzić–powiedziałaześmiechem,pra-
gnąc,bynieprzestawał,chociażtoniebyłdobrypomysł.
Brodyuśmiechnąłsięizabrałrękę.
–Zjedźnapobocze.Tam,poprawej.
Hannadojrzałamiędzydrzewamiwąskądrogę.Wjechaliniąnazbocze,gdziekil-
kasekundpóźniejichoczompokazałasiępolanazwidokiemnaciągnącesięwnie-
skończonośćbagna.
–Gdziejesteśmy?–zapytała.–Jaktupięknie.Księżycodbijasięwwodzie.
–ToodległykoniecparkustanowegoMyakkaRiver–odparłBrody,choćwyraźnie
niebyłzainteresowanywidokami.Byłocicho,ciemno,intymnie.
Hannawyłączyłasilnik.Nigdydotądniekochałasięwsamochodzie.Tegojednego
dniatylerzeczywydarzałosięporazpierwszy.
–Przedniesiedzenianiesązbytwygodne–uprzedziła.
–Tosamopomyślałem.
Chwilępóźniejznaleźlisięnatylnymsiedzeniujejmałegosamochodu,obmacując
się jak nastolatki. Hanna znów przeżywała najlepsze chwile swojego życia. Zapo-
mniała o motocyklach. Gdy Brody zdjął jej szorty, wiedziała, że nigdy nie sprzeda
tegosamochodu.
Brody nie zliczyłby, ile razy uprawiał seks na tylnym siedzeniu samochodu. To
byłojednozjegoulubionychmiejsc,zwłaszczapowyścigu.
Wdomu,podprysznicem,Hannapozwoliłamudominować,terazjednakprzejęła
kontrolę. Seks był szybki, gorący, niewiarygodny. Hanna myślała, że jest nudna
iostrożna,tymczasemBrodynigdynieprzeżyłtakekscytującychchwiljakwłaśnie
teznią.
Pragnąłichwięcej.Miałświadomość,żezczasempewniemusięznudzi,aleteraz
Hannabyłatym,czegopotrzebował.
–Nadaljesteśgłodna?–zapytał.
–Bardzo.
–Mówięojedzeniu.
Zaśmiałasię,aBrodysięucieszył,bochciał,bybyłaszczęśliwa.
–Jakieśtrzykilometrystądjestcałodobowybar.
–Świetnie.
Ztrudemodsunęlisięodsiebie,akwadranspóźniejsiedzielijużwboksie.Brody
odlattamniebył.Lokalniewielesięzmienił.Czerwonewinylowesiedzeniazastą-
piononowymi,takżeczerwonymiiwinylowymi,tylkobardziejbłyszczącymi.Nowe
były też stoliki, stołki przy barze i lada. Poza tym wszystko pozostało bez zmian,
wtymszafagrającaisportowememorabilianaścianach.
Brodyrozmieniłdolaraizabawialisięwyborempiosenek.Zamówilicheeseburge-
ryifrytkiorazkoktajlemleczne.Ciężkostrawnejedzeniejaknaśrodeknocy,alepo
wyściguiposeksieBrodyzawszeumierałzgłodu.
Patrząc w błyszczące oczy Hanny, czuł się jak nastolatek ze swoją pierwszą
dziewczyną. Napalony nastolatek. Hanna wciąż była zarumieniona, wargi miała
czerwoneodpocałunków.Brodywyciągnąłrękęiująłjejdłoń.
–Chybapowinniśmyjutrokupićpierścionek–rzekł,patrzącnajejjasnąskóręle-
ciutkomuśniętąsłońcem.
–Co?Mowyniema.
–Czemu?Ludziebędątegooczekiwać.
Wiedział,comyślałaHanna,chociażtoprzemilczała.
Pierścionekuwiarygodniichzwiązek.Zjakiegośpowoduniebudziłotownimta-
kiegoniepokojujakwniej.
–Dzisiajwieluludzinieprzywiązujewagidotradycyjnychsymboli–stwierdziła.–
Kobietyzatrzymująswojenazwiska,jateżtakzrobię.Nienosząobrączekaninie
urządzająhucznychwesel.
– To prawda, ale nie chcę, żeby media czy moja rodzina wzięli mnie za skąpca.
Uznajtozaprezent.Podziękowanie.Późniejzrobiszztym,cozechcesz.Możepo-
możecisfinansowaćnowąprzygodę.–Gdytylkotopowiedział,zrozumiał,żepopeł-
niłbłąd.
Hannacofnęłarękę.
– Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. To nie jest zapłata. Nie
bardzowiem,jaknazwaćto,corobimy.
–Botojestiniejestrzeczywiste.
–Nowłaśnie.
Przyniesiono im zamówione dania. Brody ucieszył się, że może skupić się na je-
dzeniuisłuchaniumuzyki.Gdyskończyli,podjąłtemat,ostrożniejdobierającsłowa.
–Dopókibędętwoimmężem,chcę,żebytobyłojaknajbardziejprawdziwe.Pod-
niecaszmnie,lubiętwojetowarzystwo,jesteśmojąprzyjaciółkąimamnadzieję,że
zawszeniąpozostaniesz,nawet…kiedysięrozstaniemy.Więcpozwól,żekupięci
pierścionek.Okej?
Hannapiłakoktajl,przyciągającjegowzrokdoswoichust.Czyjakaśinnakobieta
taknaniegodziałała?
Gdyodstawiłaszklankę,kiwnęłagłową,jakbysięznimzgodziła.Zastanawiałsię,
czemunicniemówi,potemwjejoczachujrzałłzy.Ocholera,toprzezniego,pomy-
ślałspanikowany,awtedyHannasięuśmiechnęła.
–Wybacz,aletobyłotakiesłodkie.Jesteśdobrymczłowiekiem,Brody.Jesteśmi
drogiityteżmniepodniecasz–przyznała,apoliczkijejpoczerwieniały.
Brodypatrzyłzafascynowany,jakHannawychodzizeskorupy.
–Okej,więczałatwione.Jutrokupujemypierścionek.Jestemciekawtwoichzdjęć
–zmieniłtemat.–Musiszjewywołać?Samatorobisz?
–Wcollege’uzaliczyłamkursfotograficznyichybacośpamiętam.Naraziepra-
cujęcyfrowymaparatem,bowdrodzetakjestłatwiej.Mogęjenatychmiastwrzu-
cićdokomputerainablog.
–Słusznie.
Drzwibaruotworzyłysięiweszłagrupkaosóbtakgłośna,żezagłuszylimuzykę
irozmowy.Brodyzmierzyłichwzrokiem.Rozpoznałmężczyznę,któryprzyjmował
zakładynawyścigu.Byłoznimtychsamychdwóchoprychów.Brodyzdziwiłsię,że
niezostaliaresztowani,alepewniemieliprzygotowanądrogęucieczki.
–Musimywyjść–rzekłdoHanny.
Wtymmomenciekelnerka,któraichobsługiwała,podeszładonichzrachunkiem
inieśmiałymuśmiechem.
–Pańskirachunek,aletobyłonakosztfirmy.Właściciel,mywszyscy,jesteśmyfa-
namiwyścigów.Byłabymwdzięczna,gdybypantodlamniepodpisał–rzekła,wycią-
gajączkieszenifartuchasłużbowenakryciegłowy.–Zprzykrościąusłyszałam,że
panzakończyłkarierę.Mójmąż,synijajesteśmypanawielkimifanami,paniePal-
mer.
Brodywiedział,żewpadłwpułapkę.
–Bardzomimiło,dziękuję.–Zuśmiechemsiępodpisał,apotemzostawiłnapiwek
większyniżrachunek.
Włożyłnagłowęczapkęzdaszkiemznadzieją,żeniktniczegoniezauważył,ale
bardzosięmylił.Prośbaoautografniepozostałaniezauważona.Podobniejakjego
zdjęcie na ścianie, które nagle dojrzał. Siedział do niego tyłem. Gdy je zobaczył,
znówpojawiłasiękelnerka.
–Gdybymógłpanjeszczetopodpisać,byłobywspaniale.
Uśmiechnąłsię,próbowałsięjakośwymigać.
–Mieszkamniedaleko,możewpadnęizrobiętoinnymrazem?Jestpóźno,moja
znajomajestzmęczona–wyjaśnił,puszczającoko.
–Oczywiście.Byłobyświetnieznówpanagościć–odparłakobietazuśmiechem.
Kilkuinnychgościpodeszłodostolika.Hannapatrzyłazafascynowana,nieświado-
ma, że to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowali. Ale Brody nie mógł być nie-
uprzejmydlafanów.Tobyłakolejnazjegozasad.Miałtylkonadzieję,żesiedzący
podrugiejstroniebaruniezwrócąnatouwagi.Aleitusięzawiódł.Onitakżepode-
szlidostolika.Brodyspojrzałwoczybukmachera.
– Kim ty jesteś, stary? Jakąś gwiazdą filmową? No wiesz, z niemych filmów? –
rzekłmężczyzna,ajegokumplesięzaśmiali.
BrodyzerknąłnaHannę.Byłaprzestraszona.
–ToBrodyPalmer,tygłupku–powiedziałinnyzgości,którypoprosiłoautograf.–
Niewidziszplakatu?Jeślitwojepokoleniekiedyśwstanieodgierwideo,możeroz-
poznaszmiejscowegocelebrytę.Nieoglądaszwyścigów.
Bukmacherpochyliłsięnadstolikiem.
– Zawodowiec? Więc jesteś oszustem, który udaje amatora? Wziąłeś ode mnie
kasę,stary.Twójchłopakteż.Nieładnie.
Brodyzauważył,żejedenzjegokolesiówprzyglądasięHannie.Poderwałsięna
nogi.
–Słuchajcie,koledzy,pomagałemsiostrzeńcowi.Mogęoddaćpieniądzezprocen-
tem,niemasprawy.Aletojestmiłemiejsce,mililudzie.Niepotrzebująkłopotów.
Możeporozmawiamynazewnątrz?
Bukmacherijegokumplebylikrępi,aleniezbytduzi.Brodywiedział,żewrazie
czegosobieznimiporadzi.
–Jasne,wyjdźmy–rzekłbukmacher.–Zróbmytopostaremu.
BrodyzwróciłsiędoHanny.
–Zarazwracam.
To nie pomoże jego wizerunkowi, ale nie miał wyboru. Na dworze przynajmniej
niktpostronnynieucierpi.Odwróciłsięjeszcze,bypowiedziećHannie,byzanim
nie wychodziła, gdy jeden z osiłków dał mu pięścią w twarz. Hanna chciała go
ostrzec, ale wtedy ten drugi odciągnął ją na bok. Brody się wściekł. Uchylił się
przedciosemipchnąwszynapastnikanastolik,zamierzałrozprawićsięztym,któ-
rytrzymałHannę.
Ruszył,leczbukmacherstanąłmunadrodze.
–Cofnijsię–rzekłdoBrody’egoiwyjąłzkieszeninóż.
Brodypodniósłręce.
–Puśćmojądziewczynęibędziemykwita.
–Niejesteśmykwita–rzekłbukmacherzobleśnymuśmiechem.–Chybamusisz
więcejzapłacić.Niedość,żeoszukałeś,touderzyłeśjednegozmoichludzi.
Fani,którzychwilęwcześniejrozmawializBrodym,zrobilikilkakrokównaprzód,
bymupomóc.Chciałichzatrzymaćspojrzeniem,bojeślitenczłowiekmanóż,jego
koleśteżmożemiećjakąśbroń.
–Dobra,wypiszęczek.Powiedzile,alepuśćją.
Nagle Brody podniósł wzrok i zobaczył, że Hanna wyrwała się napastnikowi.
Z dzikim krzykiem zamachnęła się aparatem, trzymając go za pasek, i uderzyła
bukmacheratakmocno,ażpadłnanajbliższystolik,ajegonóżpoleciałwprzeciw-
nąstronę.
Brodyskoczyłichwyciłnóż.Osiłek,którywcześniejtrzymałHannę,znówchciał
jązłapać.Brodyjednakbyłszybszyijednymciosempowaliłgonaziemię.
Podrugiejstroniesalirozległsięaplauz.Brodyzobaczył,żefanitrzymająbukma-
cheraprzystolikuiuśmiechająsię.PoszukałwzrokiemHanny.Siedziałanapodło-
dze,patrzącnaaparat.Niewyglądałonato,żedasięgouratować.
–Och,kochanie,takmiprzykro.–Kucnąłobokipomógłjejpozbieraćto,cozo-
stałozaparatu.
–Nieszkodzi.MamkartęSDzezdjęciami–odparła.Brodyspodziewałsię,żebę-
dziezałamana,alejejoczybłyszczały,kiedyprzeniosłaspojrzenienabukmachera.–
Byłowarto.
Brodynigdytakbardzoniepragnąłjejpocałować,więctozrobił.
ROZDZIAŁÓSMY
NazajutrzranoHannazastałaBrody’egozgazetąprzykawieinietęgąminą.
–Dzieńdobry–powiedziała,przyglądającsięsiniakom.–Boli?
–Niebardzo.Miałemgorsze.
Nierozwijająctematu,podsunąłjejgazetę,aonaosłupiałanawidoktytułu.Czy
niegrzecznyBrodyPalmerwkońcuznalazłswojąidealnąniegrzecznądziewczynę?
–Ochnie…
Zdjęciebyłonaprawdędobre,uchwyciłoHannęwmomencie,gdywalnęłabukma-
cheraaparatem,aBrodywyciągałpięśćwstronęosiłka,którychciałjąschwytać.
– Spójrz na nasze twarze… wyglądamy, jakbyśmy chcieli kogoś zabić. – Zdusiła
śmiech.
Brodyuniósłbrwi.
–Uważasz,żetozabawne?
–Cóż,tak.
Przejrzałaartykułpodzdjęciem,gdziewyjaśniono,żezdjęciazostałyzrobionete-
lefonemfana,awinterneciebyłoteżdostępnenagraniewideo.Nanagraniubuk-
macher mówił, że tamtego wieczoru Brody oszukał w nielegalnym wyścigu ulicz-
nym,corozpoczęłocałyincydent.
–Och…nie–powiedziałaznówHanna.
–Tak,wydałosię.RanodzwoniłdomnieJud,rzecznikprasowysponsora.Niewie-
dział,czymabyćzły,żewdałemsięwbójkę,czyzadowolony.–Brodykręciłgłową.
– Sugerował, żebym sobie znalazł kogoś, kto nie będzie tak chętnie uczestniczył
wpublicznychburdach.
–Comuodpowiedziałeś?
–Żewolękobietę,któradajesobieradę.
Hanna znów się uśmiechnęła, tym razem także Brody nie mógł powstrzymać
śmiechu.
–Myślałem,żechodzioto,żebypoprawićmójwizerunek,aniepogorszyćtwój,
kochanie–zażartował.
Hannamałosięniezakrztusiła,słyszącczułesłowo.Oczywiściemówiłjeżartem.
Odwróciłasię,bywziąćsięwgarść,iprzekonałasię,żeręcejejsiętrzęsą.
Policjaaresztowałabukmacheraorazjegokolesiów.FaniBrody’egobyliświadka-
mi,więcnaszczęścieichobojganiezatrzymano.Popowrociedodomubylinałado-
wanienergiąispalilijąwnajwspanialszymożliwysposób.Potemzasnęli.
Po przebudzeniu Hanna nie mogła się nadziwić, że tak teraz wygląda jej życie.
Ulicznewyścigisamochodowe,fantastycznyseks,nocnebójki…ijeszcześlub.
Leżącanastolegazetaogłaszałatooficjalnie.
–Hej,wporządku?
Brodywziąłodniejkubekipostawiłgonablacie.Przyciągnąłjądosiebie.
–Tak,tylko…chybamuszędotegoprzywyknąć.
–Daszradę.
Kiedyjąprzytulał,rozwiewałjejwątpliwościiłagodziłniepokój.Jakzwykle.Tylko
bliskoBrody’egowszystkobyłowporządku.
–Myślałam…–spojrzałamuwoczy–możezamiastpierścionkakupimyaparat?
Mójjestdoniczego.
Brodykiwnąłgłową.
–Zdążymykupićjednoidrugie.Urodzicówmamybyćosiódmej.
–Nie,mówiłam,żebykupićaparatzamiastpierścionka.
–Co?Dlaczego?
Hannawzruszyłaramionami.
–Bardziejmisięprzyda–odparłazuśmiechem.–Pozatymnigdynieprzepada-
łamzabiżuterią.
–Noniewiem–rzekłniechętnieBrody.
Hannaprzygryzławargę.
–Tomożesamakupięsobieaparat,wkońcukupujęgodopracy.Potemposzuka-
myobrączek,którenamsięspodobająipodzielimysiękosztami.Byleniezbrylan-
tem.Tylkoobrączka.
Tobyłachybanajmniejromantycznarozmowaozaręczynachiobrączkach.
– Mogę wiedzieć, czemu zmieniłaś zdanie w sprawie pierścionka? Wczoraj się
zgodziłaś.
–Topewniegłupie,alemuszęzachowaćchoćczęśćmarzeń.Jeślikiedyśwyjdęza
mąż, tak naprawdę, chcę mieć wszystko. Romantyczne oświadczyny, pierścionek,
którynazawszezostanienamoimpalcu.Tenniezostanie.–Miałaogromnąpotrze-
bęchronieniategomarzenia,bowciążwieledlaniejznaczyło.
– Okej – rzekł Brody, chociaż nie wyglądał na szczęśliwego. – Poza tym, że nie
zgadzamsięnadzieleniesiękosztami.Itojakupięaparat.
–Brody…
–Niekłóćsię.Straciłaśaparat,broniącmnieprzedosiłkiemznożem,atomał-
żeństwotomójszalonypomysł.
Hannaodwróciławzrok.Wiedziała,comiałnamyśliBrody,ajednakjątozabola-
ło.Tobyłszalonypomysł,właśniedlategonaniegoprzystała.
– Zgoda, ale dzielimy wszystkie inne wydatki weselne, więc lepiej, żeby były
skromne–rzekłapogodnie.
Spodziewałasię,żeBrodysięucieszy,alejakośnatoniewyglądało.
–Hanno,cosiędzieje?
–Ococichodzi?
–Widzę,jakajesteśspięta.
Hannawzięłagłębokioddech.Brodynienależałdotypowychmężczyzn,ojakich
częstoopowiadająkobiety,nieczułychinieuważnych.Onwidziwiele.Alboonanie
dośćdobrzekryjeemocje.Albojednoidrugie.
Niemogłamujednakpowiedzieć,że…co?Żeboisię,boczujedoniegowięcej,
niżpowinna?Żekażdeprzypomnienieotymczasowościichmałżeństwaboli?
Wzięłasięwgarśćipopatrzyłamuwoczy.
–Muszępamiętać,żetojestprzygoda.Niechcęsięskupiaćnakomplikacjach,ale
niebyłamdotądtakimpulsywnajakty.Wciążsięzastanawiam,jaktougryźć.
Mówiłaprawdę,leczniecałą,bysięnieupokorzyćiniewyjawić,żemusichronić
swojeserce.Toonapowiedziaładziennikarce,żejestjegonarzeczoną.Samawpa-
kowałasięwtarapaty.
–Hanno,jeślitegoniechcesz,zrozumiem.
– Nie, chcę to zrobić. Jak napisali w gazecie, jesteśmy sobie przeznaczeni – za-
żartowała.
Jeżelinaprawdępragniesięzmienić,musiprzestaćwszystkoanalizować.
–Świetnie.–Brodysięuśmiechnął.
–Chybamuszęsobieoprawićtentytuł.
–Dobrypomysł–rzekł,całującjąraz,apotemdrugi.–Możeodrazuzaczniemy
byćniegrzeczni?
PocałunkistałysięgorętszeiwszystkietroskiHannyuleciały.Czyjużzawszetak
będzie?Czytachemiaminieiłatwiejbędzieodejść?
– Musimy się przygotować do wyjścia na zakupy – mruknęła, kiedy wargi Bro-
dy’egopieściłyjejramię.
–Zakupy?Teraz?
Choćbardzoniechciałaprzerywaćtego,cozaczęli,musiałasobieudowodnić,że
potrafinadsobązapanować.
–Naprawdępotrzebnymiaparat–oznajmiła.
Brodyspojrzałnaniąztakimzdumieniem,żewybuchnęłaśmiechem,itozaraźli-
wym.UwielbiałaśmiechBrody’ego,uwielbiałaśmiaćsięrazemznim.
Brodycofnąłsię,apotemznówjąobjął.
–Cotywyprawiasz?
–Jedziemynazakupy,alenajpierwweźmiemyprysznic.
Hannawestchnęła.Niemogłaztymdyskutować.
Brodypomógłmatcewyjąćnaczyniazpiekarnika.Zaprosiłaichdodomu,zamiast
spotykać się z nimi w restauracji. Był jej wdzięczny, zważywszy na paparazzich,
którzypodczaszakupówniedawaliimspokoju.Jakimścudemmediazdobyłyteżnu-
mer telefonu Hanny, więc oboje musieli wyłączyć telefony. Sponsor Brody’ego był
zachwycony.Brodymniej.
– Hanna wydaje się miła – rzekła matka, zdejmując folię z garnka z pieczonym
kurczakiem.–Chociażzauważyłam,żenienosipierścionka.
NiebieskieoczymatkispojrzałynaBrody’egonadgranitowąwyspą.Brodywzru-
szyłramionami.
–Uzgodniliśmy,żebędziemynosićtylkoobrączki.
–Towszystkozdarzyłosiętakszybko,więcpowiedzmi,zanimprzeczytamotym
wgazecie,czyzostanębabcią?Niemamnicprzeciwkotemu,ale…
–Nie,mamo.–Brodyprzeklął,chwytającgorącygarnekbezrękawicykuchennej,
apotemprzeprosiłmatkę.
– Nigdy nie wspomniałeś o Hannie. Teraz nagle się z nią żenisz. Wydawało się
nam, że jest jakiś powód, a mnie ani ojcu to nie przeszkadza. Jak wiesz, jesteśmy
dośćnowocześnii…
Brodypołożyłręcenaszczupłychramionachmatki.
–Hannaniejestwciąży.Słowo.Poprostu…spotkaliśmysięznówpojakimścza-
sie.Tymrazemuznaliśmy…żetojestto.
Odwrócił się do piekarnika, by matka za dużo nie zobaczyła w jego oczach. Bo
rzeczywiście,będączHanną,miałwrażenie,żetojestto.
Kiedyniezgodziłasięnapierścionek,poczułsiętrochęurażony.Innymężczyzna
włożyjejpierścionek,innyobiecawspólnąprzyszłość.Zinnymbędziemiećdzieci.
–Kochanie,wszystkowporządku?
– Co? Tak, mamo. Tyle tego naszykowałaś. Kogo jeszcze zaprosiłaś? Cały piąty
batalion?
Matkazaśmiałasię.Brodyniechciałwracaćdopoprzedniegotematu.Cieszyłsię
tym, co przeżywał z Hanną. W przyszłości każde z nich pójdzie własną drogą. On
wrócidowyścigów,onarzucisięwwirnowychprzygód.Niechciałotymmyśleć.
–Nie,będzienastylkoszóstka.Alewiesz,żeAidenjejaktypowynastolatek,czyli
zatrzech.
–BrandiiAidenteżbędą?
–Oczywiście.Onirównieżchcątouczcić.
Matkaruszyładojadalni.
Po sprzedaży dużego domu rodzice Brody’ego przeprowadzili się do mniejszego
przyplaży.Przystolejadalnymmieściłosiętylkosześćosób,zatozokienpokoju
roztaczał się widok na zatokę. Nad wodą wisiało zachodzące słońce, zalewając
wszystkofioletowo-pomarańczowymświatłem.
– Ten widok jest nie do pobicia – zauważył Brody, słysząc, że ojciec gawędzi
zHannąwsąsiednimpokoju.DobiegłgośmiechHanny.
–Codzienniesięnimcieszymy.Widokzsypialnijestprawietaksamopiękny,poza
tymwychodzimyzdomuprostonaplażę.Toraj.Wszystkodziękitobie,mójkocha-
ny–rzekłamatkazuśmiechem,ściskającjegorękęicałującgowpoliczek,poczym
wróciładokuchni.
WprezencienarocznicęśluburodzicówBrodywpłaciłzaliczkęzatendom.Znał
poprzedniegowłaściciela,którydałmurabat.Szczęścierodzicówznaczyłodlanie-
gowszystko.Zawszemógłnanichliczyćinigdyotymniezapominał.
Właśniedlategookłamywanieichprzychodziłomuztrudem.Naszczęścieakurat
przyjechałaBrandizAidenem,boinaczejwszystkobymatcewyznał.
Aidenzachowywałsię,jakbyminionejnocynicsięniewydarzyło.Nawidokkur-
czakazacierałręce.Brandiniewyglądałanatakzadowoloną,ignorowałajedzenie.
Prawdęmówiąc,wyglądałanawkurzonąiruszyłaprostodoBrody’ego.
–Cosiędzieje?–spytała,ciągnącgododrzwi.
–Powiedziałbymci,alewłaśniepostanowiliśmy…
– Nie mówię o twoich zaręczynach. Czemu uważasz, że to dobry moment, żeby
obiecaćAidenowi,żepomożeszmuzrobićprawojazdyizabierzeszgonator?Cał-
kiemciodbiło?
Brody’emutrochęulżyło,żeniechodzioHannę.
– Brandi, to najbezpieczniejsze rozwiązanie. Pozwól, żebym go nauczył jeździć.
Popracuję z nim przy samochodzie na farmie. To go powstrzyma przed ulicznymi
wyścigami.Takąmamznimumowę.Jeślibędzieszgouparciekontrolować,wkoń-
cusięzabije.To,corobiłwnocy,byłoowielebardziejryzykowneniżto,cobędzie
robiłzemną.
– Jakim cudem? Chcesz go nauczyć się ścigać. Wkręcasz go w to. Nie zgadzam
się–oznajmiłazdenerwowana.
Brodyzerknąłnapołyskującąwodę,potemznównasiostrę.Mógłsobietylkowy-
obrażać, co straciła wraz ze śmiercią męża. Brody nie pomagał jej tyle, ile powi-
nien,więcterazzamierzałpomóc,alewoczachsiostrywidziałstrach.Musijąprze-
konaćdoswojejracji.
–Wierzmi,Bran,townimtkwi.Matopoojcu,tonieminie.Pozwól,żepomogę
muzrobićtojaknależy.
Brandikręciłagłową.
– Nie chcę, żeby brał udział w wyścigach, żadnych wyścigach. Ma iść do colle-
ge’u…
– Nie możesz za niego wybierać. To boli, ale nie możesz. Pozwól, że nauczę go
jeździć.Ktowie,cobędziezakilkalat?Możeuzna,żetoniedlaniego.–Brodynie
wierzyłwto,comówił.
–Jeszczejedno.Obiecałeśkupićmusamochód?
–Nie,tostarysamochódMarca,prawiedwadzieścialatstoinafarmie.Wyszyko-
wanie go zajmie nam ze dwa lata, więc Aiden do niego nie wsiądzie, dopóki nie
skończyosiemnastulat.Musisięnauczyćcierpliwości.
OczyBrandizalśniłyodłez.
–Myślisz,żetogopowstrzymaprzedulicznymiwyścigami?
–Taksięumówiliśmy.
–Nadalmisiętoniepodoba,alewiem,żemaszrację.Przeztenielegalnewyścigi
trafizakratkialbocośgorszego,więcjeślimożeszgopowstrzymać,zgadzamsię.
Dorzućdotejwaszejumowypoprawęocenzmatematyki–rzekłazlekkimuśmie-
chem,apotemgouściskała.–Dobrze,żejesteś,Aidenciępotrzebuje,jateż.Chyba
powinnamcipogratulować.–Pocałowałagowpoliczek.–PoznałamHannęwtwoim
domu,chybadobrzewybrałeś.
Brody odprowadzał siostrę wzrokiem, zadowolony z rozstrzygnięcia sprawy,
ajednocześnieczułcorazwiększąpresję.Tyleobietnicmusidotrzymać–swoimbli-
skim,sponsorowiisobiesamemu.Niemiałpojęcia,jaktozrobi.Spojrzałnaznika-
jącezahoryzontemsłońceipoczuł,jakbyrazemznimtonął.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Hanna wstała wcześnie, choć kochali się z Brodym prawie do świtu. Wciąż nie
moglisięsobąnasycić.Jakbynaprawdębyliparąnowożeńców.
Hanna polubiła rodziców Brody’ego. Powitali ją ciepło, choć z zaciekawieniem.
Prawieżałowała,żesątakprzyjaźni.Odpierwszejchwilitraktowalijąjakczłonka
rodziny. Zanim zapadła w sen, postanowiła, że przestanie się tak przejmować.
Wszystkosięjakośułoży,awmiędzyczasiebędziesiętymcieszyć.
Kręciła się po kuchni, robiąc śniadanie. Usmażyła jajka i bekon. Brody wciąż
chrapał, a ona chciała zrobić mu niespodziankę. Kiedy sokowirówka zabrzęczała,
Hanna przełożyła na talerz jajka i bekon, wyjęła z tostera grzankę i ułożyła to
wszystkonatacy.Dotegodoszedłjeszczedzbanekzkawąiświeżysokpomarań-
czowy.
Zadowolonaruszyłaztacąnaschody.
Nigdydotądniepodawałamężczyźnieśniadaniadołóżka.Tocałkiemprzyjemne,
pomyślała,ostrożniewspinającsięnagórę.
Przystanęłaprzeddrzwiamisypialni.Miałazajęteręce.Sfrustrowanaodwróciła
się, by postawić tacę na stoliku w holu, gdy drzwi sypialni się otworzyły i stanął
wnichzaspanyBrody,owiniętyprześcieradłemwpasie.
Omalnieupuściłatacy.Brodywyciągnąłrękęijąpodtrzymał.
–Zastanawiałemsię,gdziesiępodziałaś…Coto?
–Śniadanie–oznajmiła.CzyBrodyuzna,żezwariowała?Żezbytsięzadomowiła?
–Wstałamwcześnieipomyślałam,żezrobięciniespodziankę,aletuutknęłam.
Spojrzałnapełnątacęiuśmiechnąłsię.
–Niktjeszczenierobiłmiśniadania.
–Naprawdę?–Niepotrafiłaukryćzadowolenia.–Możewróciszdołóżkaiudasz,
żejesteśzaskoczony?
–Mamlepszypomysł.–Chwyciłtacę.–Tywróciszdołóżka,ajaprzyniosętodla
nasobojga.
Hannazuśmiechemoddałamutacę.
–Dzięki.Jestciężka–przyznała.
Przeszłaprzezpokój,zrzuciłakapcieiwskoczyładoogromnegołóżkazpikowa-
nym zagłówkiem i wygodnymi poduszkami. W sypialni dominowały męskie kolory.
Ścianywneutralnejszarościpodkreślałyciemnedrewnomebliipodłogęztwarde-
godrewna.Dekoracyjnedywanikistanowiłymiłyocieplającyakcent.
NagleHannadojrzałaprzyokniemałystolikikrzesła.Wstała,odsunęłazasłony
iwpuściładośrodkasłońce.
–Możetuzjemy?
–Jasne–zgodziłsięBrodyizaniósłtacędostołu.
–Miłojestzjeśćśniadanie.Zwykletylkopijęwpośpiechukawę.
Brodynapełniłfiliżanki,jakbyjadalirazemodlat.
–Lubiszgotować?–zapytał.
– Lubię o tym myśleć – przyznała ze śmiechem. – Oglądam programy kulinarne,
kolekcjonuję książki kucharskie, ale rzadko gotuję. Kiedyś gotowałam dla mamy.
CzasamizapraszamReece’aiAbbynakolację.Jakjestemsama,kupujęcośnawy-
nosalborobięsałatkę.
–Maszdotegotalent.Wżyciuniejadłemlepszychjajek.
Hannapromieniała.
– Sekret polega na tym, żeby użyć dość masła. Jeśli można się czegoś nauczyć
zfrancuskichksiążekkucharskich,totego,żebyniebaćsięmasła.Dodałamtrochę
soliiszczypiorku.
–Pycha.ByłaśweFrancji?
–Chciałabympojechać.ReeceiAbbymniezapraszali,alepracaminiepozwalała.
WzeszłymrokuspędziłamwakacjewDaytona–rzekłazuśmiechem.–Nieżałuję,
oczywiście.Terazpracaniebędzieproblemem.Możezaplanujęwyjazdwprzyszłą
zimę.
–MogłabyśpójśćwParyżunakurskulinarny.
–Widziałamcośtakiegowfolderachreklamowych.Typewniesiętamścigałeś?
–Nie,alebyłem,kiedyReecesięścigał.Byłemtamwdniu,kiedymiałwypadek–
rzekłzgrymasem.
–Wyobrażamsobie.–Hannaścisnęłagozarękę.–Oddawnasięprzyjaźnicie?
–Odpoczątkukariery.Reecezaczynałtutaj,natorze,alewystarczyłajednawy-
cieczkadoEuropyiuzależniłsięodwyścigówszosowych.
–Tynie?
Potrząsnął głową, sięgając po serwetkę i odsunął pusty talerz. Wziął filiżankę
zkawąispojrzałprzezokno.
–Nie,dlamniezawszeliczyłsiętor.
–Brakujecitego.
– Tak. Brakuje mi różnych rzeczy, które się z tym wiążą. Jazdy i samochodów,
prędkości,mojegozespołu.Ale…nietęsknięzacałymtymszumem.Ostatniomedia
miotymprzypomniały.Ciągłewywiady,pozowanie.Towszystko…komercja,presja
sponsorów,zaczęłoodbieraćtemuprzyjemność.
Hannasłuchałagozaskoczona.
–Nigdybymniezgadła–rzekła.–Zdawałomisię,żetolubisz.Aprzynajmniej,że
cinieprzeszkadza.
–Nieprzeszkadza,alekiedyzadużotychreklam,sponsorów,pieniędzy,tracisię
to,conajważniejsze.Miłośćdosportu.
–Topocochceszwracać?
– Teraz wróciłbym na swoich warunkach. Nadal to kocham, nie jestem gotowy
zrezygnować.Towszystko,copotrafię.
Hanna skinęła głową. Na jego twarzy widziała miłość do sportu, jakaś jej część
byłaoniązazdrosna.Tobyłasferajegożycia,doktórejniktinnyniemiałdostępu.
Jużchciałazadaćwięcejpytań,gdyichuwagęodwróciłdźwiękoponnapodjeździe.
Brodyjęknąłiszybkowstał.
–Kompletniezapomniałem,wybacz.
–Ktoto?–Dojrzałatrzyparkującesamochody.
Brodyzmarszczyłczoło,podchodzącdookna.
– Aiden miał przyjechać na lekcję jazdy samochodem, ale chyba przywiózł kole-
gów.
–Chcesiępochwalićsławnymwujkiem–stwierdziłazuśmiechem.–Dobrze,że
mupomagasz.
–Powinienemimkazaćnajpierwposprzątaćstajnie–stwierdziłBrody,wywołując
śmiechHanny.–MogłabyśzająćsięZipem?Jawezmępozostałe,jakskończęzchło-
pakami.
–Pochlebiami,żemiufasz.Niezłyzniegoflirciarz.
–Wiem,aleufamciwewszystkim.
Hannasięzaczerwieniła.
–Muszępopracowaćnadblogiem–oznajmiła.–Wieczoremwrzuciłamkilkazdjęć
z wyścigu i miałam spory odzew. Tyle komentarzy, aż nie mogłam w to uwierzyć.
Dostałam też mejla od magazynu motoryzacyjnego z pytaniem, czy mogłabym im
przesłaćwięcejzdjęć,zwłaszczatejkobiecejzałogi.
–Gratuluję.Dalekozajdziesz.Trzebatouczcić.
Pocałowałją,poczymruszyłnaspotkaniechłopców,aHannasięubrała.Schodzi-
łanadół,słyszącszumsilników.ChociażtobylitylkokoledzyAidena,natendźwięk
jejsercezabiłomocniej.Brodypowiedziałkiedyś,żeczłowieksięodtegouzależnia,
terazzaczynaławtowierzyć.AmożetoodBrody’egosięuzależniła.
Próbowała temu zaprzeczyć, ale może jeśli się do tego przyzna, choćby sama
przed sobą, łatwiej będzie mieć to pod kontrolą. Wzięła nowy aparat, prezent od
Brody’ego, pięć razy droższy niż taki, który sama by kupiła. Brody nalegał, więc
musiała przyznać, że aparat bardzo jej się podoba. Posiadał mnóstwo rozmaitych
funkcji,niemogłasiędoczekać,kiedyzaczniezniegokorzystać.
Zamierzałazrobićkilkazdjęćkoni,ajeślibędzieznichzadowolona,każejeopra-
wić.ZwłaszczazdjęcieZipa,bowiedziała,żeBrodydarzyłgospecjalnymiwzględa-
mi.
Schodzączganku,zauważyłaBrody’ego,którystałwpełnymsłońcuoboksamo-
chodów z podniesionymi maskami. Czterech chłopców słuchało go z takim skupie-
niem,jakbyichżycieodtegozależało.Cośwtymobrazkumężczyznwpatrujących
sięwsamochodowetrzewiakazałojejsięzatrzymać.
Zrobiła parę zdjęć na próbę, a potem, zachwycona ostrością zbliżeń, pstrykała
kolejne.UchwyciłaBrody’ego,któryklepieAidenapoplecach,jednegozchłopców,
który w napięciu patrzy na Brody’ego. Skupiła się przede wszystkim na Brodym,
przyglądającsiędetalomjegotwarzy.Dopieropochwilizdałasobiesprawę,żeza-
pomniałaoZipie,więcruszyładostajni.
Zip,podobniejakpozostałekonie,ucieszyłsięnajejwidok.Cierpliwieznosiłypo-
zowanie,wystawiającłbyzboksów.Wkońcujednakzaczęłysięniecierpliwić,cze-
kającnaśniadanie.
Hannajenakarmiła,apotemwyprowadziłaZipa.Trochęznimpochodziła,głasz-
cząclśniącąsierśćizastanawiającsię,czyZipjestwdośćdobrymhumorze,bypo-
zwolićjejnaprzejażdżkę.Oddzieckajeździłabezsiodła.Jejojciecmiałkonia,któ-
ryniepozwalałzałożyćsobiesiodła.Brodymówił,żeZipteżodpoczątkutegonie
lubił.
–Spróbujemy,Zip?–spytała.
Koń stał nieruchomo. Hanna wzięła to za dobry znak. Kilka sekund później sie-
działa na jego grzbiecie i cieszyła się przejażdżką wokół wybiegu. Zip cwałował,
aHannanieszczędziłamupochwał.
–Dobrarobota,Zip.Możejutroznówspróbujemy.
Robiło się gorąco, nie chciała zmęczyć Zipa. Kazała mu się zatrzymać, kiedy
zpodjazdudobiegłgłośnyhuk.PrzestraszonyZipzarżałistanąłdęba.
Próbowałagouspokoić,obejmowałagozaszyję,alegdydrugirazstanąłnatyl-
nychnogach,upadłanaziemię.
Brodypoprawiłrurępodmaskąhondy,którąjeździłprzyjacielAidena,Rudy.Naj-
wyraźniej Aiden powiedział kolegom o umowie z Brodym i zaprosił ich do niego.
Brodydostrzegłwtymszansęizewszystkimizawarłtakąsamąumowę.Obiecałim
pokazaćpewnesztuczki,jeślibędąsiętrzymalizdalaodulicznychwyścigów.Szyb-
koodkrył,żeżadenzchłopcównawetniewie,jakdziałasilnik.Takwięcpierwsza
lekcjamusiaładotyczyćmechaniki.
Kiedy Rudy uruchomił samochód i przycisnął gaz do dechy, strzelił gaźnik. Sytu-
acjasiępowtórzyła,gdyzarazpotemRudypróbowałpoprawićwtryskpaliwa.
Brody usłyszał przekleństwo Aidena. Powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem
wstronęwybieguizobaczyłleżącąnaziemiHannęioddalającegosięZipa.
Porzucającchłopców,pognałprzedsiebie,omalnieskręcającnogiwkostce.Ku-
lejąc,biegłdalej.Kiedydotarłnamiejsce,Hannajużsięotrzepywała.
– Czemu na nim jeździłaś? Mogłaś sobie zrobić krzywdę albo gorzej. Nic ci nie
jest?
Zamrugała,jakbyniedokońcagorozumiała,aonpatrzyłnaniąjeszczebaczniej.
–Nieuderzyłaśsięwgłowę?
–Nie,chybanie–odparła.–Możemamsiniakanasiedzeniu,towszystko.
–Nawszelkiwypadekpojedziemydoszpitala.
–Brody,nicminiejest.Niepierwszyrazspadłamzkonia–rzekła,odgarniając
włosyztwarzy.
– Nie spadłaś, zostałaś zrzucona. – Nienawistnym wzrokiem patrzył w stronę
Zipa.–Trzebasięgopozbyć.
Położyładłońnajegoręceipokręciłagłową.
–Niezgadzamsię.Byłbardzospokojnyimiłosięjechało.Zachowywałsięideal-
niedoczasu,kiedyprzestraszyłsięhuku.Tosięmożeprzytrafićkażdemukoniowi.
–Czemunanimjeździłaś?Itobezsiodła?
Wzruszyłaramionami,strzepującziemięzdżinsów.
–Mówiłeś,żenielubisiodła,więcpomyślałam,żespróbujępojechaćnaoklep.Po-
dobałomusię.Niemiałproblemówipewniebymnieniezrzucił,gdybynietenhuk.
Brodywciążwyglądałnaprzestraszonego.Hannaujęłajegotwarzwdłonie.
–Nicminiejest,Brody.Poważnie.
Przytuliłjąiprzesunąłdłońmipojejplecach,jakbychciałsięupewnić,czymówiła
prawdę.
–Śmiertelniemniewystraszyłaś.Gdybycościsięstało…Niepowinienembyłcię
prosić,żebyśsięnimzajęła.
Hannaprychnęłaiuwolniłasięzjegoobjęć.
–Zrobiłamtozprzyjemnością.
Spojrzelinakonia,którypatrzyłnanichzdrugiejstronypola.Hannauniosłapal-
cedoustigłośnogwizdnęła.
Brody ze zdumieniem zobaczył, że Zip ruszył w ich stronę i zatrzymał się obok
Hanny,dotykającjejnosem.
–Wiem,tonietwojawina–powiedziała,całującgownos.Potemzrobiłacośjesz-
czebardziejniewiarygodnego:znówdosiadłaZipanaoklep.–Niechcę,żebysobie
negatywniekojarzyłtamtąprzejażdżkę,więczrobimykilkaokrążeń,okej?–rzekła
doBrody’ego.
Odprowadzałichwzrokiem.Zipszedłpowoli.Brodyzerknąłwstronędomu,dał
Aidenowi znak, by wyłączyli wszystkie silniki. Potem obserwował jadącą na Zipie
Hannę,jakbyonaikońtworzylijednącałość.
Może Zipowi podobał się jej spokój i opanowanie. Coś, co przyciągnęło do niej
takżeBrody’ego,gdypierwszyrazjązobaczył,icoś,cosięniezmieniło,nawetkie-
dywydawałasięmniejpewnasiebie.
Brodyzobaczyłaparat,którywisiałnasłupkunieopodalstajni.Niebyłprofesjo-
nalistą,alepotrafiłrobićzdjęcia.Pragnąłuchwycićtenmoment,bobyłownimcoś
wyjątkowego.Czuł,jaksercemurośnienawidokHanny.Podczasjazdygłaskałako-
niaiszeptałamusłowa,któremiałynazawszepozostaćmiędzykobietąizwierzę-
ciem.
NigdyniewidziałZipatakradosnego,wydawałosię,żebyłgotówcałydzieńtak
jeździć.
Kiedy Hanna zsiadła z końskiego grzbietu, Brody opuścił aparat. Jej twarz pro-
mieniała. Był niemal zazdrosny o Zipa, nie miał pewności, czy kiedyś zdoła ją tak
uszczęśliwić.
–Onjestcudowny.Widziałeś?Zakochałamsięwnim–oznajmiła.
Patrzyła w oczy Brody’ego, do niego się uśmiechała. Jego serce zabiło mocniej.
Czyżbypragnął,byonimtakmówiła?Chwilępóźniejjużjącałował,aonaprzylgnę-
ładoniegocałymciałem.
Gdyzobaczył,żeHannaupadła,jegosercenamomentsięzatrzymało.Wtamtej
chwilinajważniejszedlaniegobyłoto,czyHannienicsięniestało.Terazniemógł
przestaćjejdotykać,wciążmającztyługłowy,żemógłjąstracić.
Wreszciedotarłydoniegogwizdyorazdźwiękklaksonów,iprzerwałpocałunek.
Spojrzałnasiostrzeńcaijegoprzyjaciół,którzybilibrawoipodnosilidogórykciu-
ki.Zgłowymuwyleciało,żeniesątamzHannąsami.
Hanna uśmiechała się szeroko, zaczerwieniona. Brody przeklął pod nosem, ale
teżsięroześmiał.
–Okej,pewnieniejestemnajlepszymwzorem–rzekł.
–Och,chybawłaśniezostałeśichbohaterem–oznajmiłaHanna.–Skończęzkoń-
mi,atydonichwracaj.
–Nie,pomogęci.Nadziśmajądosyć,ajachętniedokończęto,cozaczęliśmy,jak
wyprowadzimykonie.
Hannarozchyliławargi,jejoczymówiły,żeonateżtegopragnie.Brodypomachał
dochłopców,aonimuodmachali,wsiedlidosamochodówiodjechali.
W stajni nagle pomyślał, że chyba zwariował. Jego reakcja na wypadek Hanny
byłaprzesadzona.Owszem,Hannabyłamudroga.Lubiłzniąprzebywać,ufałjej,
sekszniąbyłfantastyczny.Aletobyłtymczasowyzwiązek.Niemiłość.
Miłość to nie jest sytuacja tymczasowa. Nie mógł sobie pozwolić na miłość.
Wprzyszłymsezoniewrócinator,aHannadoswojegożycia.Wdogodnymdlasie-
bie czasie wezmą rozwód. Gdy powtórzył to sobie kilka razy, poczuł się pewniej.
Wciążkręciłgłową,przypominającsobiespokójHannyito,żeznówdosiadłaZipa,
bardziejzatroskanaokonianiżosiebie.
Podziwiał Hannę, ale musi mieć jasność co do swoich uczuć. Podziw, pożądanie,
a nawet troska to nie miłość. Miłość nie stanowi części ich umowy, oboje mieli tę
świadomość. Kiedy skończyli sprzątać stajnię i wrócili do domu, trzymając się za
ręce,Brodyprawiesięprzekonał,żetowszystkoprawda.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Niemal tydzień po tym, kiedy Zip zrzucił Hannę, zainteresowanie mediów zarę-
czynami Brody’ego zmalało. Hanna zajęła się pracą, a Brody wciąż udzielał lekcji
młodocianym kierowcom. W dzień Hanna planowała ślub, zajmowała się blogiem
izdjęciami,anocespędzaławbłogimzapomnieniuwramionachBrody’ego.
ŚlubzaplanowalinanajbliższąsobotęnaplażywdomurodzicówBrody’ego.Ro-
dzicenatonalegali,niechcieli,bysynbrałślubwsądzie.Hannieniewypadałood-
rzucićpropozycjiPalmerów.
Zadzieńczydwamiałaprzyjechaćjejmatka,kazałaHanniezaczekaćzkupnem
sukniślubnej.ReeceniestetyniezdążyłwrócićzFrancji,zaśAbbymusiaładopilno-
wać winnicy, więc najlepszych przyjaciół Hanny miało zabraknąć na ślubie. Pocie-
szałasię,żepewnegodnia,kiedywyjdziezamążzmiłości,będzieinaczej.
Terazprzezwzglądnasponsorówiopiniępublicznąślubmiałwyglądaćprawdzi-
wie,aletonietosamo.
NamiejscowymtorzeHannazrobiłazdjęciaBrody’egoijegouczniów.Grupapo-
większyłasięodwieosoby.Wysłałazdjęciadokilkumagazynów,odktórychotrzy-
maławięcejniżpozytywnyodzew.Zdecydowaniepomogłojej,żetematemjejzdjęć
byłBrody.DlaBrody’egozkoleinauczenietychnastolatkówodpowiedzialnejibez-
piecznejjazdybyłobardzoważne.
Hannawiedziała,żeczęśćznich,podobniejakAiden,miałotylkojednozrodzi-
ców,zwyklematkę,ojcowiezróżnychpowodówbyliwichżyciunieobecni.Wtym
sensie Brody był dla nich więcej niż instruktorem jazdy. Był wzorem mężczyzny
iczłowieka.
Hanna umówiła się z wydawcą najbardziej znanych sportowych magazynów, że
napiszenatentematartykuł,którybędzietowarzyszyłjejzdjęciom.Chciałateżpo-
rozmawiaćzuczniamiBrody’ego,atakżezdzieciakami,którebrałyudziałwniele-
galnychwyścigach.Dowiedziećsię,czemuryzykują,czegotamszukają.Pokazaćte
dzieciakijakoludzi,niechuliganów,jakczęstoportretowałaichprasa.
Brodybyłpodwrażeniemnastolatkówiuważał,żejedenczydwóchznichmogło-
by zająć się jazdą profesjonalnie. Nie powiedział im tego, by sobie nie nabili tym
głowy,aleHannawiedziała,żeumawiałspotkaniazinnymizawodowcami,byprzy-
szliporozmawiaćzgrupą.
Spojrzałanazegarek,zastanawiającsię,kiedyruszązpowrotemnaranczo.Cze-
kałananiąpraca,zawszeniecierpliwieoczekiwałakońcadnia,kiedyzostanązBro-
dymwdomusami.Możetegowieczorupozwolimuwziąćjejaparatdosypialniina
chwilęzamieniąsięrolami.
Nigdynikomuniepozwoliłasięfotografowaćwintymnychchwilach,aletenmęż-
czyznamiałzostaćjejmężem,więcmożebyćzabawnie.
Zatopionawmyślachnieodrazuzauważyła,żeBrodypopychajądosamochodu,
którypokazywałchłopcom.Niewolnoimbyłonimjeździć,aleobejrzeniegozbli-
skabyłodlanichatrakcją.Brodypozwoliłimzatozrobićkilkaokrążeńnatorzeich
własnymisamochodami,inagrałtokamerąwideo,każdąjazdęoceniającidającim
wskazówki.Dzieciakidosłowniespijałyjegosłowa.
Terazsiedzieli,jedlikanapki,iuśmiechalisiędoniej.
–Co?–spytała,patrzącnanichpodejrzliwie.
–Twojakolej–rzekłBrody.
–Naco?
–Żebyśusiadłazakółkiem.
–Tego?–spytałazniedowierzaniem.
–Jasne,czemunie?
Hannaoparłarękęnabiodrze,mierzącgowzrokiem.
–Niesądzę.
–Tostandardowymodel.Onisązamłodzi,żebynimjechać,iniemająubezpie-
czenia,aletymożesz.Pozatymtomójsamochód.Jadecyduję,ktonimjeździ.
–Dobrzesiębawisz,prawda?–Pokręciłagłową.
–Tak.Tyteżbędzieszsiędobrzebawić.Jechałaśjużzemnątymautem.Wiesz,
żetosuperzabawa.
–Byłampasażerem.Ibyłamprzerażona.
– Więc tym razem ja będę pasażerem. Zrobimy kilka okrążeń, aż poczujesz się
pewnie,apotemzobaczymy,czyzechceszprzyspieszyć.Tozależyodciebie.
–Daszradę,Hanno–krzyczałydzieciakizajejplecami.
Hannaprzewróciłaoczami.
–Dobra,zrobiękółko,aleniepojadęszybko.
–Założęsię,żepojedziesz.
Kiedychciałaodłożyćaparat,Brodywyciągnąłrękę.
–Daj,zrobięzdjęcia,jakprowadzisz.
Hannasięuśmiechnęła,wracającmyślądoswojegopomysłuintymnychfotografii.
Podałamuaparat.PoprzedniegodniazrobiłjejkilkaniezłychzdjęćzZipem,ispytał
nawet,czyjednoznichmógłbyoprawić.Hannabyłatymwzruszona.Czymsięmar-
twi?Majedyniezrobićkilkaokrążeń.ToniejesttorDaytona,alemałylokalnytor
wyścigowy.Daradę.
–Notochodźmy.–UsiadłazakierownicąiwzięłakaskodBrody’ego.
–Pomogęci.–Brodywyciągnąłrękę.
Wiedziała,żenieprzypadkiemprzesunąłpalcepojejpiersi,nieprzypadkiemdo-
tknąłjejrękiikarku.
–Przestań,jeśliniechcesz,żebymrozbiłasamochód.
–Słusznie–odrzekł,poczymprzypomniałjejpodstawowezasady,bopodczasjaz-
dy rozmowa była niemożliwa. Mieli kaski bez podłączenia. – Nie musisz jechać
szybko.Żartowałem.Poprostudobrzesiębaw.
Kiwnęłagłowąiruszylinaprostą,gdzieHannadocisnęłagaz.Nazakręcietrochę
zwolniła, próbowała wyczuć samochód. Na następnym prostym odcinku pojechała
szybciej, ale nie szybciej, niż jechałaby międzystanową, i znów zwolniła na zakrę-
cie.Niechciałaniepotrzebnieryzykować,choćsamochódbyłjejposłuszny.
Zerknęła na Brody’ego, który pokazał jej uniesione kciuki, a potem wskazał na
swoje oczy i na tor, przypominając, by skupiła się na jeździe. Nabrała pewności,
przyspieszyła,ażspojrzałanaszybkościomierzizobaczyła,żejedzieprawiestosie-
demdziesiątnagodzinę!
Szerokootworzyłaoczy.TakszybkojechałatylkozBrodymzakierownicą.Teraz
toonaprowadziła.Przygryzławargęizwolniła,zbliżającsiędozakrętu,przypomi-
nającsobieinstrukcje,któreBrodydawałchłopcom.
Gdytylkozniegowyszła,przycisnęłapedałgazu,wstrzymałaoddechiprzyspie-
szyładodwustu,ażdotarlidomiejscastartu.
Stojącyzbokuchłopcypodskakiwalizentuzjazmem,kiedyHannazatrzymałasa-
mochód.Miaławrażenie,żecaładrży.Czułaskokadrenaliny.Nigdysobieniewy-
obrażała,żeprzytakiejprędkościzapanujenadsamochodem.Aniżetakjejsięto
spodoba.
Brodypatrzyłnaniązuśmiechem.
–Wiedziałem,żebędzieszświetna.–Pochyliłsię,byjąpocałować,alemusiałpo-
czekać,ażzdejmiekask.
– To nie do opisania – powiedziała. – Teraz rozumiem, dlaczego tak to kochasz.
Tenpęd,napięcie…Chybaniczegoniedasięztymporównać.
Patrzył na nią tak poważnie, jakby chciał coś ważnego powiedzieć, ale wtedy
wokniesamochodupojawiłasięgłowaAidenaijegokumpli,iwszyscymówilinaraz.
KiedypomogliHanniewysiąść,musiałaoprzećsięodrzwisamochodu.Bałasię,
żenieutrzymasięnanogach.Niebyłapewna,czytojazda,czypocałunektakna
niąpodziałały.Wszystkotorazemwstrząsnęłoniądogłębi.
W drodze do domu myślała o czekających ją jeszcze przygodach, ale nie była
przekonana,czyktórakolwiekznichokażesięchoćwczęściporównywalnadojej
czasuzBrodym.Bardzojątoniepokoiło.
NazajutrzranoprzykawieBrodyprzeglądałzdjęcia,którezrobiłHanniewsamo-
chodzie. Bardzo mu się podobało skupienie na jej twarzy, kiedy brała zakręt,
i triumfalna radość, gdy zatrzymała samochód. Teraz siedziała naprzeciwko niego
przystole,ztymsamymskupieniempatrzącnaekranlaptopa.
Stałosiętoichporannąrutyną.Kiedywstawalizłóżka,czasamiwcześniej,cza-
sempóźniej,jedliśniadanie,zajmowalisiękońmi,apotemwracalidodomuisiadali
z kawą. Hanna pracowała nad blogiem, Brody miał swoje zajęcia. Czasami czytał
gazetę,jeśliniemusiałnigdziewychodzić.
Łatwobyłowyobrazićsobie,żejużzawszetakbędzie.Prawdęmówiąc,imszyb-
ciejznajdąpowód,byzakończyćmałżeństwo,tymlepiejdlaobojga,zwłaszczagdy
Brodywrócinator.
–Corobisz?–spytałzaciekawiony.
Przez chwilę wydawała się jakby wyrwana z głębokiego namysłu, potem się
uśmiechnęła.
–Napisałamnabloguowczorajszejjeździeiodpowiadamnakomentarze.Jestich
mnóstwo.Niezdawałamsobiesprawy,iluludziotymmarzy.Zaglądałamnastrony,
gdzieludziepisząoswoichdoświadczeniachzakierownicą,jestwielemiejsc,gdzie
możnajeździćsupersamochodamialbościgaćsięnatorze.Ktośsugerował,żebym
jeodwiedziła.Tobyłbyświetnyprojekt.Mogłabymwyruszyćwpodróżjakiśmiesiąc
poślubie.
–Ciekawypomysł.Mógłbymcięumówićzparomaosobami.
–Dzięki,aledlamnieważnejest,żebymzrobiłatosama.
Brodykiwnąłgłową.Omalsięnieprzyznał,żejużjejpomógł–pierwszywydawca,
którysięzniąskontaktował,byłjegoprzyjacielem.Brodychciałzrobićwszystko,
byrozwinęłakarierę,którakiedyśmujązabierze.
Nagle przestało mu się to podobać. Kiedy on sobie wyobrażał wspólne poranki
wkuchni,onaplanowałanoweżycie.Całkiemjakbyonadodawałagazu,aonzwal-
niał. Rzeczy, które dotąd do niego nie przemawiały, takie jak dom, nagle stały się
godnepożądania.
Możedlatego,żebyłwdomuzHanną.
Niepowiedziałjejoprzyjacieluzmagazynumotoryzacyjnego,ateraztojużnie
miałosensu.Zresztągdybyniemiaładobrychzdjęć,itakbyichniekupili.
Kiedyzadzwoniłtelefon,Brodysięspiął.Pewniekolejnydziennikarz.Ajednakna
wyświetlaczuzobaczył,żedzwoniJudHarris.
–Jud,comogędlaciebiezrobić?
–Wiem,żedzwonięwostatniejchwili,alechcielibyśmydziśurządzićmałąimpre-
zę. Dla ciebie i twojej narzeczonej. Od kilku dni piszą o was w samych superlaty-
wach.Mamnadzieję,żezaprosiliściedziennikarzynaślub.
ZaproszenieJudaniebyłoprośbą,leczpoleceniem.Brodysiężachnął.Wiedział,
żetoczęśćumowy,żemusiczasamipokazywaćsiępublicznieiwitaćwylewnienie-
jednegosponsora,bywrócićdotego,cokochałnajbardziej.Zawszebyłwtymdo-
bry.
Ale teraz wydało mu się to nie w porządku, jakby ktoś robił sobie żarty z jego
związkuzHanną.Chybazacząłwierzyćwewłasnekłamstwa.
Hanna robi plany na przyszłość, swoją przyszłość. On też nie może zapomnieć
oswojejprzyszłości.
–Jasne,Jud,podajmiadres.–Brodyzignorowałpytanieoreporterównaślubie.
Naskrobaładresnakartce.Znałtomiejsce.Byłoniedaleko,bywałtamwintere-
sach.
–Dozobaczeniaosiódmej.
ZadowolonyJudrozłączyłsię,aBrodystałprzykuchennymblacieiniewiedział,
cozrobić.
– Zadzwonię do Aidena, spytam, czy chce popracować przy samochodzie. Chcę
znimterazspędzaćwięcejczasu,skoroodlistopadaznówczęściejmnieniebędzie.
Hannapodniosławzrokzuśmiechem.
–Todobrze,żestaraszsięnawiązaćznimbliskikontakt.Wydajesięszczęśliwy.
Brodypoczułukłucierozczarowania.Oczymonmyślał?Żebędziegobłagała,by
został?
Wszystkojestnietak.Toniewjegostylu.Musisięzdystansować.Ajednakbyło-
bymiło,gdybychoćtrochężałowała,żeonwychodzi.
– Wieczorem idziemy na imprezę. Dzwonił rzecznik prasowy sponsora, chcą cię
poznać.Niemasznicprzeciw?
–Skąd.Wiem,żetoczęśćumowy,alemuszęsięwybraćnazakupy.Niemamnic
odpowiedniegodoubrania,achciałabymzrobićdobrewrażenie.
Brodyująłjąpodbrodę.
–Mogłabyśwystąpićwworkunakartofleiwyglądałabyśpięknie–rzekł,pochylił
sięipocałowałją.
Jużwiedział,żekiedycałujeHannę,natymsięniekończy.Wciążjejpragnął.Mó-
wiłsobie,żetozpowoduokoliczności,wjakichsięznaleźli,żewkońcuobojesię
tymznudzą.Alejeszczenieteraz,pomyślałipocałowałjągoręcej.Potemuznał,że
Aidenmożepoczekać,ipociągnąłHannęnapodłogę,aonasięroześmiała.
Leżałananimwskąpejletniejsukience,któradawałamułatwydostępwszędzie
tam,gdziepragnąłsiędostać.
Słońcelśniłowjejwłosach,któreopadłyjejnatwarz.Hannarozchyliławargi,jej
oczybłyszczałyoczekiwaniem.Jużzajęłasięsuwakiemjegospodni,patrzącnanie-
gozeskupienieminapięciem.Wtymmomenciejejpożądaniebyłorównejegopożą-
daniu. Bez słów wzięła go do siebie, jak zwykle całkowicie, z oddaniem. A Bro-
dy’emuświatznówwydałsięwspaniały.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Później tego popołudnia świat zachwiał się w posadach, a spokój, jakim Hanna
cieszyłasięubokuBrody’ego,naglesięzakończył.
KiedyBrodyotworzyłdrzwisamochodu,pociągnęławdółbrzegsukni.Miaławra-
żenie,żesukniajestzakrótka,amożeobcasyzawysokie.Czyszminkajestwod-
powiednimkolorze?Razjeszczezerknęławbocznelusterko.
Namomentoślepiłjąflesz,kolejnyreporterzrobiłzdjęcie,kiedyBrodyzamknął
drzwi, drugą rękę kładąc na jej plecach. Hannie nie przeszkadzały zdjęcia, ale to
sięrobiłoidiotyczne.
Na dodatek jej blog niemal pękał od komentarzy i niemal całą noc coś do niego
dodawała,atakżewybierałazdjęciadlamagazynumotoryzacyjnego.
WkońcuwysłałaimkilkazdjęćBrody’egoijegouczniówprzysamochodach.Re-
daktorcebardzosięspodobałyiprosiłaowięcej,bypokazaćjeszefowi.Wszystko
działosięjednocześnie,Hannaledwieutrzymywałarównowagęnawysokichobca-
sach,ledwieodnajdywałasięwtymwszystkim,cosiędziało.
Brodywydawałsięnieporuszony.Gdylekkosięzachwiała,położyłrękęnajejra-
mieniu. Czemu dała się namówić Brandi na te buty? Nigdy nie nosiła szpilek, ale
sposób,wjakipatrzyłnaniąBrody,byłwartkażdegojejniepewnegokroku.
–Byłobydobrze,gdybyśtrzymałsięblisko,żebymsięnieprzewróciłainiezrobi-
łazsiebiewidowiska–zażartowałalekkozdenerwowana,gdyzbliżalisiędowej-
ścia.
Brodyotoczyłjąramieniemiprzyciągnąłbliżej.
–Toniemożliwe.Wyglądaszzachwycająco.Tebuty…–szepnąłjejdoucha–do-
prowadzająmniedoszaleństwa.Niemogęsiędoczekać,żebyjezdjąć.
Szczypnąłwargamikoniuszekjejucha,aonagłośnowciągnęłapowietrze.Brody
nacisnąłdzwonek.
Drzwi się otworzyły. Zważywszy na scenerię, Hanna spodziewała się kobiet
w sukniach jak z „Przeminęło z wiatrem”, zamiast tego powitał ich mężczyzna po
pięćdziesiątce. Przystojny, ale dla niej zbyt gładki. Gdy uścisnął jej dłoń, poczuła
jegowypielęgnowanąskórę.
– Brody, miło cię widzieć. To zapewne Hanna – rzekł, uśmiechając się do niej
iobejmującjąspojrzeniem.
Zupełniejakbyoceniałjejrynkowąwartość.
–Jateżsięcieszę,żecięwidzę–odparłBrody,lekkozaciskającrękęnataliiHan-
ny.
–Wybacz,żetaknagle.–Judzaprosiłichdalej.–Niemogliśmynieuczcićtwoich
zaręczyn.Todośćniespodziewane,aleterazwidzę,dlaczegosięspieszyłeś.
–Towyszłospontanicznie–przyznałchłodnoBrody.
– Większość szefostwa i goście są w oranżerii, spodziewamy się jeszcze kilku
osób.Zaprosiliśmyteżmedia.Wolnoimsięswobodnieporuszać.Imwięcejpokażą,
tymlepiej.Wejdźcie.
Jud prowadził. Hanna wstrzymała oddech, kiedy ujrzała kolejne pomieszczenie.
Ogródzimowybyłoszklonąwerandą,gdzieplamyświatłaprzedostającesięprzez
drzewanazewnątrzpadałynatropikalneroślinywśrodku.
–Och,jakpięknie–powiedziała,aJudspojrzałnaniązuśmiechem.
–Dziękuję,tojednazulubionychnieruchomościnaszejfirmy.Wkońcumahisto-
rycznąwartość.Kiedyjąkupiliśmy,byłaprzeznaczonadorozbiórki.Wyremontowa-
liśmyjąiterazsłużyjakomiejscewypoczynkualbonatakiespecjalneokazje.
– To szlachetnie z państwa strony. Wiele korporacji nie zawracałoby sobie tym
głowy.
JudzuśmiechempopatrzyłnaBrody’ego.
–Możnapowiedzieć,żezawszejesteśmyzainteresowaniratowaniemczegoś,co
jestwartewysiłku.
Brodylekkozesztywniał,aHannachwyciłagozarękę.Czuła,żeoczywszystkich
są zwrócone na nich. Uznała, że musi do tego przywyknąć, przynajmniej na jakiś
czas.
–Niewiem,jaktytorobisz–szepnęładoBrody’ego.
–Co?
–Tyleczasużyjeszwcentrumzainteresowania…
–Człowieksięprzyzwyczaja–odparł.–Przezkilkanastępnychdnibędziezamie-
szanie,apotemznówucichnie.
–Ażwrócisznator,oczywiście–wtrąciłcichoJud,którynajwyraźniejpodsłuchi-
wałichrozmowę.–Zakładam,żepaniotymwie–zwróciłsiędoHanny.
Kiwnęłagłową.Tobyłpowódtegospotkania,domyśliłasię.Nieżebyświętować,
ależebyjejsięprzyjrzećiupewnićsię,żeznastawkę.
–Oczywiście,rozumiepani,żeniktniemożeotymwiedzieć–rzekłdoniejJud.
–Oczywiście–odparłachłodno.
Jud nie wiedział, że ich małżeństwo nie będzie prawdziwe, ale chybaby się tym
nieprzejął.Szczerośćbyłamuobca.NajważniejszybyłwizerunekBrody’ego.
Ktośpodałjejkieliszekszampana,aonasięuśmiechnęła,choćniepowinnapićal-
koholu,zwłaszczażeniejadłakolacji.
Judspuściłwzroknajejdłoń.
–Jeszczeniemapanipierścionka.
Omal nie przewróciła oczami. Temat pierścionka zaręczynowego powracał jak
bumerang.Winternecietoczyłasięnatentematnieustającadebatafanówwyści-
gów.
–Niechciałampierścionka–odparła.–Będziemymiećzłoteobrączki,dlamnieto
wystarczy.
–Pierścionekdobrzewyglądałbynazdjęciach–rzekłJudgłówniedoBrody’ego.
– Nie żenię się z fotografami – odparł Brody z uśmiechem, ale patrzył na Juda
twardo.
–WtakimrazieprzypiszemytoniezależnościHanny,kobietynowoczesnej,która
nie przywiązuje wagi do rzeczy materialnych. Ale części fanów może się to nie
spodobać–zauważyłJud.
–Nicmnietonieobchodzi–odparłBrody,aHannaomalsięniezakrztusiła.
–Przepraszam–powiedziałazesłodkimuśmiechemiwypiłamałyłykszampana.
Rzecznikprasowyzacisnąłwargizdezaprobatą,aBrodyuśmiechnąłsięszerzej.
– Przedstawimy was paru osobom, a potem wzniesiemy toast. Chyba większość
prasyjużtujest–oznajmiłJud.
Hannabyłapewna,żechciałtomiećzasobą.
–Aha,musimyteżporozmawiaćopaniblogu,Hanno–dodał.–Jakgowykorzy-
staćdlawizerunkuBrody’ego.Blogmapowodzenie,aletrzebauważać,cosiętam
wrzuca.Potrzebnyjestteżlepszytytuł.
Hannasłuchałaosłupiała,podobniejakBrody.
–BlogHannyniejestczęściąmojejkampaniiPR,Jud.Zapomnijotym–oświad-
czyłBrody.
–Zostanietwojążoną.Wszystko,corobi,zwłaszczajeślichodziopublikowanie
twoich zdjęć z dzieciakami, które biorą udział w nielegalnych wyścigach czy bój-
kach, odbija się na tobie – odparł Jud, a potem przykleił do twarzy uśmiech, by
przedstawićichjakiemuśkorporacyjnemuklonowi.
Obeszlisalę,witającsięzkimtrzebaiuśmiechającsiędokamer,coszybkostało
się wyczerpujące. Hanna starała się, jak mogła. Taka była umowa, miała pomóc
Brody’emu w poprawie jego wizerunku, szukając dla siebie nowych wyzwań. Co
prawdatamniedostrzegaławyzwań.Raczejwiałonudą.
W chwili przerwy wzięła Brody’ego za rękę i pociągnęła go na korytarz, gdzie
niktnanichniepatrzył.
–Dokądidziemy?
–Odetchnąćświeżympowietrzem.
– Tak, tam brakuje powietrza. Nie sądziłem, że Jud okaże się takim dupkiem –
rzekłprzepraszającymtonem.–Niebierzjegosłówpoważnie.
Hannanikomuniepozwoliłabydyktować,comarobić–przezostatnielatamiała
tego po uszy – ale doceniła wsparcie Brody’ego i chciała mu pokazać, jak bardzo
jestmuwdzięczna.Szlikrętymiścieżkamiogrodu.Byłoparno,alepowietrzeschła-
dzałlekkiwieczornywiatr.Nakońcujednejześcieżekodkrylialtanęotoczonągę-
stąroślinnością.Tegowłaśnieszukali.
–Hanno,wszystkookej?–spytałBrody,bowciążmilczała.–Wiem,żeJudprze-
kroczyłgranicę.Niemogęuwierzyć,że…
Hannaprzerwałamupocałunkiem.NiechciałarozmawiaćoJudzieaninikimin-
nym.
–Smakujeszszampanem–szepnąłBrody–więcdlategochciałaśstamtądwyjść.
–Chciałamczegoś…prawdziwego–rzekła,całującgoiwsuwającjegorękępod
swojąsuknię.
Nie włożyła bielizny. Miała uprzedzić o tym Brody’ego, zanim weszli do tego
domu,leczzapomniała,aterazpomogłamuodkryćtajemnicę.
–Och–szepnął,gładzącnagipośladekiprzyciskającjądosiebie.–Tojestzdecy-
dowanieprawdziwe.
Hannazarzuciłamuręcenaszyję,aonuciszałjąpocałunkami.Odnalazłasuwak
jegospodni,rozpięłarozporekiwsunęładośrodkarękę.
–Uwielbiamciędotykać–szepnęła.
–Mogętosamopowiedzieć–odrzekłlekkozdyszany.
Hannaosunęłasięiwzięłagodoust,niezdążyłnawetzaprotestować.Kiedyjuż
tozrobiła,pozajejimieniemniebyłwstanienicpowiedzieć.Lubiłagotakrozbra-
jać,czułasięwtedysilna.Całowałaidotykałagozczułością,boogromniepragnęła
gozadowolić.
–Hanno,kochanie,powinnaś…Jazaraz…
Wiedziała,cochciałpowiedzieć,pragnęłajedynie,bydokońcajejsięoddał.Bro-
dyniemiałwyboru,sekundępóźniejeksplodowałwjejramionach.
–Jesteśnajbardziejniewiarygodnąkobietąnaświecie–rzekłzprzejęciem.
–Wiem–odparłabezczelnie.
–Muszępowiedzieć,żechociażztrudemznoszętępseudoemeryturęiniemogę
siędoczekaćpowrotunator,bycieztobą,poślubieniecię…niewydajemisię,żeto
tylkogra.Ztobąwszystkojestprawdziwe.Wiem,żenaszzwiązekmabyćtymcza-
sowy…
SerceHannywaliło.Zastanawiałasię,coBrodychcepowiedzieć,kiedynieopodal
pojawiłosiękilkaroześmianychosób.Brodyzmarszczyłczołoiwestchnął.
–Jeszczechwilęodgrywamyszczęśliwychnarzeczonych,apotemsięstądzmywa-
my.
– Jasne, chodźmy – odparła radośnie, choć ciepło, które czuła chwilę wcześniej,
wyparowało.
Gdyjednakweszlizpowrotemdobudynku,Hannaprzywołałanatwarzuśmiech
iodegrałaswojąrolę.
NazajutrzranoBrodyposzedłdostajniwyprowadzićkonie.Wnocyniezmrużył
oka.Hannawkońcuzasnęła,aonjejnieniepokoił.Wdrodzedodomuzprzyjęcia
milczała,chociażgdyjąspytał,czywszystkowporządku,zapewniłago,żetak.
InstynktmówiłBrody’emu,żecośjądręczy,alejeśliniechciałaotymrozmawiać,
niezamierzałnaciskać.
Otejporzekoniebyłyspokojneizradościąwyszłynapowietrze.NawetZipnie
sprawiał kłopotu, jakby wiedział, że Brody ma dość na głowie. Poklepał go po
grzbiecie.
–Obajmusimyprzywyknąćdotego,żewpewnymmomenciezostaniemysami–
rzekłdokonia.
Zipzrobiłcośzdumiewającego.KiedyBrodyruszyłprzedsiebie,poszedłzanim,
jakbyniechciał,bygozostawił.Brodyrazjeszczegopoklepał,aZipszturchnąłgo
nosemtakjakprzywieluokazjachHannę.Brodysięzastanowił,czyZipzaprasza
gonaprzejażdżkę.Hannaświetnieodczytywałasygnałykonia.Zjakiegośpowodu
Zip nie lubił siodła. Kilka razy jeździła na nim na oklep, a Zip zachowywał się jak
dżentelmen.
Brody uległ ciekawości i dosiadł Zipa. Koń ruszył lekkim kłusem. Brody się za-
śmiał,klepiącgopokarku.
–DobryZip.
Jeździlitakpółgodziny.PotemBrodyzsiadłzkoniaiznówgopoklepał,nieszczę-
dzącpochwał.Zniedalekadobiegłichgłośnyszumsilnika.Niebrzmiałotojaksa-
mochódAidena,araczejjakferrari.Jeślichodziosamochody,Brodyrzadkosięmy-
lił.
Kiedyzbliżyłsiędopodjazdu,ujrzałczerwonysportowywózzaparkowanyobok
jegochargera.
PrzysamochodziestaliReeceWinstonijegożonaAbby,obydwojemachalidonie-
gozuśmiechem.Brodyprzyspieszyłkroku.
–Witajcie,myślałem,żejesteścieweFrancji.
Reece,apotemAbbyuściskaliBrody’ego,którypochwiliprzyjrzałsięsamocho-
dowi.
–Jestwasz?
–Oczywiście.
–Piękny.Weźmygodziśnator.
–Chłopaki,poważnie?–wtrąciłaAbby.
Brodysięzaśmiał.
–Cieszęsię,żewaswidzę,myśleliśmy,żeniedacieradyprzyjechaćnaślub.
Reecechciałcośpowiedzieć,aleAbbymuprzerwała:
–Jesteścienaszyminajlepszymiprzyjaciółmi.Naprawdęsądzisz,żemogłobynas
zabraknąć?
–Wtakimrazieogromniesięcieszę,żedaliścieradę.
–Niebyłempewien,czyzdążę,aleznalazłemzastępstwoiprzyjechaliśmyjaknaj-
szybciej–dodałReece.–GdzieHanna?
–Spała,jakwyszedłemdokoni.Otejporzezwyklejestjużnanogach.Wczoraj
byliśmynaimprezie,któradałajejwkość.
–Wszystkogra,Brody?Jesteśjakiś…spięty.
–Denerwujesięślubem.–Abbywzięłamężazarękę.–Pięknietu.Hannamimó-
wiła,aleterazwidzę,czemuzrezygnowałeśzkariery.
Brody skinął głową, a zaraz potem drzwi domu się otworzyły, co uratowało go
przedmówieniemokarierze.HannazbiegłazgankuirzuciłasięnaszyjęAbby.
–Niewierzę!Cozaniespodzianka!
AbbyprzyjrzałasięHanniezuśmiechem.
–Zanicbymtegoniestraciła,alewlecieitakmusiciedonasprzyjechać.
Brody i Hanna wymienili spojrzenia. Hanna nie odpowiedziała przyjaciółce, za-
miasttegozaprosiłagościnaśniadanie.Gdyusiedliwkuchni,Hannanalałakawę,
aBrodywyjąłzszafkinaczyniaiskładnikidonaleśników.
– Chyba nigdy nie widziałem w tobie takiego domatora – stwierdził Reece. – To
złamiemilionykobiecychserc.
Brodyrzuciłwniegomokrągąbką.
–Każdyszanującysięmężczyznapowinienumiećsmażyćnaleśniki–orzekłBro-
dy.–Umiemteżzrobićjajkasadzone,choćnietakdobrejakHanna.
Hannacmoknęłagow policzek,mijającgoz dwiemakawami.Brodyzapomniał,
co miał zrobić, zawsze tak na niego działała. Gapił się na jej pośladki, aż Abby
chrząknęła,aBrodyzdałsobiesprawę,żezostałprzyłapany.
–Hej,pilnujnaleśników!–zawołałaAbby.
–Robisię–odparłBrody,agościespontaniczniesięroześmiali.
Podczasśniadaniadobrynastrójichnieopuszczał.
–Nigdyniejadłamlepszychnaleśników–oznajmiłaAbby,sięgającpodokładkę.
–Nowiesz!–oburzyłsięReece.–Myślałem,żenajbardziejlubiszmoje.
–Dziewczynanigdyniemadośćnaleśników–wtrąciłaHanna,aBrodyotarłkro-
plęsyropuzkącikajejwarg.
– Tworzycie niemal nieprzyzwoicie słodką parę – stwierdził Reece ze zbolałym
westchnieniem.
– Naprawdę? Już nie pamiętasz, jacy byliście zakochani, kiedy was poznałem? –
odezwałsięBrodyzuśmiechem.
Nie minął chyba rok, kiedy Brody i Hanna siedzieli przy śniadaniu w Daytona
z Reece’em i Abby, obserwując ich romans. Brody był pewien, że Reece dokonał
właściwegowyboru,choćmielizAbbytrudnypoczątek.
–Wiemyjuż,żeniechceciehucznegowesela,alechcielibyśmyprzynajmniejza-
braćwasdziśnakolację.Zrobiliśmyrezerwacjęwmiejscowymlokaluinieprzyj-
mujemyodmowy.
–Tomiłozwaszejstrony,dzięki.–HannaścisnęładłońAbby,awtedyonaspojrza-
łanajejrękę.
–Nienosiszpierścionka?
–Czemuwszyscypytająopierścionek?
–Zamiastpierścionkakupiłemjejaparatfotograficzny–wyjaśniłBrody.
–Co?–zapytalijednocześnieReeceiAbby.
Hannawestchnęła.
–Naprawdęniechcępierścionka.Aparat,którymikupił,jesttakdrogijakbry-
lant.Będziemymielizłoteobrączki,dlamnietodość.Niechcę,żebyludzimówili,
żewyszłamzaniegodlapieniędzy.
–Nikttakniepomyśli,kochanie–odrzekłBrodyztakimuśmiechem,żezaczer-
wienionaHannaklepnęłagowramię.
Kiedyzjedliiposprzątali,Brodynalegał,żebyprzyjacieleunichzostali,aleReece
oznajmił:
– Zarezerwowaliśmy pokój w pobliskim pensjonacie. Narzeczeni powinni być tu
sami–zauważył,aHannaznówsięzaczerwieniła.
Brodyodetchnąłwduchu.PrzygościachmusielibyzHannąmiećsięnabaczności
iuważaćnasłowa.
Chociażwzasadzienieodnosiłwrażenia,żecośudaje.Przynajmniejprzezostat-
niegodzinyzprzyjaciółmi.
–Hej,wporządku?–spytałacichoHanna.
–Świetnie,czemupytasz?
–Wyglądałeśjakośtak…smutno.
–Nie,wszystkogra–odparłrówniecicho,całującjąkrótko.
Wiedział jednak, że okłamuje Hannę i siebie. Zbyt łatwo było wierzyć, że to
wszystkoprawda.Obojemusząmiećtonauwadze,bokiedyśichdrogisięrozejdą.
Każdeznichmiałowłasnecele.TyleżeceleBrody’egocorazsłabiejdoniegoprze-
mawiały.
ROZDZIAŁDWUNASTY
–Coto…?–zaczęłaHannanawidokparkinguzatłoczonegowszelkąmaściąspor-
towychioryginalnychsamochodów.
Abbyledwiepowściągałauśmiech.
–Chceszpowiedzieć,żetowszystkodlanas?–podjęłaHanna.–Myślałam,żeto
tylkokolacja.
Hannapodejrzewała,żeAbbyiReecezaprosząrodzinęBrody’ego,alecośtakie-
godogłowyjejnieprzyszło.
–Trochętotrwało,zanimskontaktowaliśmysięzewszystkimi.Totylkonaszero-
dzinyiprzyjacieleztoru…Jakieśsześćdziesiątosób.
–Och,tylkosześćdziesiąt?–jęknęłaHanna.
–Dajspokój,będziemiło.Jestteżdlaciebieniespodzianka–dodałaAbby.
Kiedyznalazłysięwśrodku,Hannaodrazuusłyszałagłoszdrugiegokońcasali.
–Hanna,Brody,jesteście!
MamaHannyżwaworuszyławichkierunku,aHannabyławtakimszoku,żena
momentoniemiała.
–Mamo,miałaśprzyjechaćpojutrze.
–Abbychciała,żebyktośsprawdziłlokalizająłsięorganizacją,więczabrałyśmy
sięzLynndoroboty.
–Lynn?MamąBrody’ego?Jużjąpoznałaś?Zaraz,planowaliścieto,odkąd…
–Odkądnampowiedziałaś,tak!OdrazuzaczęłyśmyzAbbyplanowaćprzeztele-
fon.Myślisz,żezostawiłybyśmywszystkonaostatniąchwilę?Aterazmuszępoznać
mojegozięcia–oznajmiła,odwracającsiędoBrody’ego.
–PaniMorgan,miłopaniąnareszciepoznać–powiedziałBrody.
–PaniMorgan?Będziemyrodziną.MówmiTrish.
Brodyskinąłgłowązciepłymuśmiechem.
–Dobrze,Trish.
Hanna patrzyła na matkę, która wzięła Brody’ego pod rękę i oddaliła się, pusz-
czającdoniejoko.
–Więcterazpomówmyotym,czemuHannanienosipierścionka…–usłyszała.
–Pokażeszmi,gdziejestbar?–HannaspytałaAbby.
Przyjaciółka pociągnęła ją za sobą. Hanna zamówiła piwo. Abby poprosiła
owodę.
–Niechceszdrinka?
–Możepóźniej.Wiesz,żenaprzyjęciach,któreorganizuję,niepiję.Muszępilno-
wać,żebywszystkoszłojaknależy–odparłaAbby.
Hannapodejrzewała,żeprzyjaciółkamajeszczejakąśrewelację.Wzruszyłara-
mionami,wypiłałykpiwaiposzukaławzrokiemmamyiBrody’ego.
–Hanno,cosiędzieje?
–Co?
–Jesteśbardzozdenerwowana.
Hannawzięłagłębokioddechizdałasobiesprawę,żenieokazaławdzięczności
przyjaciółce,którawłożyławprzyjęcietylestarań.
–Wybacz.Wszystkodziejesiętakszybko.Ledwieprzywykłamdomyśliomałżeń-
stwie,niechcieliśmyrobićwokółtegoszumu.Wczorajbyładośćmęczącaimpreza,
noitowszystkojesttakie…
–Rozumiem,alespróbujsiętymcieszyć.Jeślizrobisztodobrze,zrobisztotylko
raz–stwierdziłaAbbyzuśmiechem.–Patrzącnawas,myślę,żerobiciebardzodo-
brze. Kto by pomyślał, że wyruszając w podróż, skończysz z Brodym przed ołta-
rzem?
Hannaodstawiłapiwoiuściskałaprzyjaciółkę.Kłamstwajejciążyły.
–Hej,nieokupujpannymłodej!
HannaujrzałaReece’a,którywgarniturzeodTomaFordaprezentowałsięzna-
komicie.Zanimstałagrupazawodowychkierowcówrajdowych,którzychcielipo-
gratulować Hannie i Brody’emu. Na ich widok serce każdej dziewczyny zabiłoby
mocniej.
I tak nadeszła pora życzeń, uścisków dłoni, a także żartów. Hanna z trudem to
znosiła, aż w końcu wyszła pod pretekstem, że musi odetchnąć świeżym powie-
trzem.
Brodywyszedłzaniąnawerandęnatyłach.
–Wporządku,kochanie?
Kiwnęłagłową,apotemniąpokręciłaizakryłatwarz.
–TomusiałokosztowaćReece’aiAbbyfortunę.Wszyscysątacymili.Czujęsię
przeztobardzozłymczłowiekiem.
Brody,marszczącczoło,ująłjejdłonie.
– Wiem, o czym mówisz. – Patrzył na nią z troską. – Nie chcę, żebyś była nie-
szczęśliwa,jateżźleczujęsięwtejsytuacji,dlategopodjąłemdecyzję.Zapóźno,
żebytorobićteraz,ale…jutroranozadzwoniędoJudaipowiemmu,żeodchodzę.
Jakośudamisięwrócićnatorwłasnymsumptem.Dawnopowinienembyłtozrobić.
– Co? Nie wolno ci… To nerwy, jeszcze tylko parę miesięcy, a potem znów bę-
dzieszsięścigał,przecieżtegopragniesz.
–Jużniejestempewien.Niczegoniejestempewienpozatym,żenarażamcięna
stres. Wszyscy tu świętują jakieś oszustwo, fortel przygotowany przez sponsora.
Niepowinienembyłsięnatogodzić.
–Brody,posłuchaj,nieróbnicwpośpiechu…
–Hej,zakochani,tracicieswojąimprezę–rzekłwesołoReece,apotem,podcho-
dzącipatrzącnaichminy,spoważniał.–Cojest?
HannazuśmiechemwzięłaBrody’egozarękę.
–Nic.Niewiem,jakwamdziękowaćzatencudownywieczór.Jesteścienajlepszy-
miprzyjaciółmi.
ŚcisnęładłońBrody’ego.Rozumiałajegouczucia,aleniemogłapozwolić,byna-
glewszystkorzucił.Itozpowodujejchwilowegospadkunastroju.
Jaksięuspokoi,napewnozmienizdanie,pomyślała.Narazietrzebarobićdobrą
minędozłejgry.
–Bawmysię!–zawołałaradośnie.
Reecezakrzyknął:
–Otymmówię!JeśliinwalidaBrodyniemożetańczyć,znamtuzetrzydziestufa-
cetów,którzygozastąpią.
Brodyściągnąłbrwi,aHannasięzaśmiała.
–Niktgoniezastąpi–odparłaichoćtegowieczoruwielekłamała,tesłowapłynę-
łyprostozserca.
RankiemBrodynabrałpewnościcodotego,jakpowinienpostąpić.Zamierzałza-
dzwonić do Juda i zakończyć współpracę. Obejdzie się bez sponsora. Nie będzie
czułurazydotychczłonkówzespołu,którzyzechcąodniegoodejść.Samznajdzie
pieniądzenaswojąpasję.
NiebędzieteżmiałzazłeHannie,gdyzechceodejść.Natęmyśllekkosięwzdry-
gnął.Codalej?
Rozejrzałsiępofarmieipomyślał,żeżyłwstaniezawieszenia.Tylkowpołowie
tubył,ajegodrugapołoważyłaprzyszłością,czekałanatenmagicznymoment,gdy
wrócinator.Alejeśliokłamywanietych,którychkochał,byłocenązatenpowrót,
byłatocenazbytwysoka.
Pragnąłsampodejmowaćdecyzje.Niechciał,byktośmudyktował,comazrobić
zżyciem,zkimsypiać.Kimbyć.MusipozwolićHanniepójśćwłasnądrogą,alemiał
nadzieję,żeonanieodejdziezupełnie.
Porzuceniesponsoraoznaczałoby,żeniemusząbraćślubu,aleBrodyniechciał
też stracić Hanny. Zależało mu jedynie na tym, by wszyscy wiedzieli, że to jego
wina,żeonaniemaztymnicwspólnego.Musiałjednakprzyznać,żechoćtosza-
leństwo,czekałnatenślub.
–Brody?
HannawyszłanaganekztelefonemBrody’ego.
–Wybacz,kochanie,powinienembyłgozabrać.
–ToJudHarris.Chybajest…zły.
Brodywziąłodniejtelefon,ściągającbrwi.
–Jud,właśniemiałemdociebiedzwonić.
–Więcjużwiesz?
–Co?
–Otymartykulewszmatławcu?Tyitwojanarzeczona–rzekłJudzemfazą.
–Oczymtymówisz?
–Jesteścienaokładce„NationalIntruder”,niewspominającotym,codziejesię
winternecie.Jakmogłeśbyćtakgłupi?Włazićkobieciepodspódnicęwjakiejśalta-
nie?Naterenienależącymdofirmy?Podczasimprezy?Zwariowałeś?Szefowiesą
wściekli.
Brodychciałmuprzerwać,dowiedziećsię,oczymmówi,aleJudniemilkł.
–Ijeszczewmiejscupublicznymmówićonaszejumowie?Ocochodziztymtym-
czasowym małżeństwem? Kim jest Hanna? Jakąś call girl? Zapłaciłeś jej, żeby za
ciebiewyszła?
–Uważajnasłowa,Jud–rzuciłwkońcuBrody.
–Wiesz,conarobiłeś?Jużniemogęcipomóc.Będęmiałszczęście,jeślisamnie
stracępracy.Naszaodpowiedźbędzieoczywista:żetobyłtwójpomysł,amymieli-
śmynadzieję,żeoprzytomniejeszizmieniszswojezachowanie.Jeślionaschodzi,
konieczesponsorowaniem.
Judsięrozłączył.Brodystałkilkachwilzszokowany,potemodwróciłsiędoHan-
ny.
Nie wiedział, co się wydarzyło, ale na podstawie słów Juda mógł się tego domy-
ślać. Jakaś medialna hiena śledziła ich na koktajlu, robiła zdjęcia, podsłuchiwała
jego rozmowę z Hanną. Miał ochotę komuś dowalić, a najchętniej walnąłby Juda.
Pewniepowinienbyłtozrobićnasamympoczątku.
AleJudniejestzatoodpowiedzialny.Brodydałsięnamówićnatencyrkiwcią-
gnął w to Hannę. O ironio, gdy postanowił się wycofać, jego sportowa emerytura
stałasięrzeczywistością,ażycierozpadłosięnakawałki.Cóż,wypijepiwo,które-
gonawarzył.
NajbardziejjednakmartwiłsięoHannę.Niewiedział,jakjąchronićprzednad-
chodzącąburzą.Cogorsza,obawiałsię,żepewnieniedasiętegozrobić.
Zachowali się bezmyślnie. On wiele razy był fotografowany w kompromitującej
sytuacji,alenieHanna.
–Brody,cosięstało?–Zdałsobiesprawę,żeHannapytaotoporazkolejny,aon
wciążusiłowałjakośtoogarnąć.Sądzączjejminy,czuła,conadchodzi.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Nawidokmejlaodredaktorkizainteresowanejseriąjejartykułównatematwy-
ścigówulicznychHannazamarła.Redaktorkanapisała,żewświetleostatnichwy-
darzeńniemogąopublikowaćjejmateriału.Iżebardzoimprzykro.
Innymisłowypotym,jakjednazbardziejznanychplotkarskichstronwsieciwyja-
wiła,żeBrodyniezamierzałkończyćkariery,aichmałżeństwobyłoumową,Hanna
straciławiarygodność.
Wszystkowywracałosięjakkostkidomina.Ledwiezaczęłaswojąnowąprzygodę,
ajużjązakończyła.
Mówiłasobie,żemogłobyćgorzej.Zdjęciewaltanie,naktórymwsuwarękęBro-
dy’egopodswojąspódnicę,niebyłojeszczenajgorsze,zważywszynato,corobili
zarazpotem.Czułasiętakupokorzona,żenajchętniejbyzniknęła.
Musieli wyłączyć telefon stacjonarny. Hanna zamknęła możliwość komentarzy
pod jej blogiem, bo dostawała wiele niemoralnych propozycji od czytelników płci
męskiej.
Brodybyłtakwściekły,gdyzobaczyłtozdjęcie,żewsiadłdosamochoduiodjechał
zpiskiemopon.Wobawie,żezarazrozprawisięzpaparazzo,Reeceruszyłzanim.
–Okej?–spytałaAbby,podającHanniefiliżankękawy.
–Chybatak.Nie,możenie.–Hannamiaławrażenie,żeświatkręcisięzbytszyb-
ko.–Niewiem,comyśleć.
–Cóż,chciałaśwrażeń,więcchybajeznalazłaś.–Abbypoklepałająporamieniu.
– Inaczej to sobie wyobrażałam. Nawet nie wiem, czemu wciąż ze mną rozma-
wiasz.Powinnamcibyłapowiedzieć,wybacz,aleniemogłam,bowyjawiłabymse-
kretBrody’ego.Noijeszczetylewysiłkuipieniędzywłożyliściewewczorajszywie-
czór…
–Oj,przestań.Imprezabyłaudana,chociażsytuacjarzeczywiściejestokropna.
Alewszystkosięułoży,Hanno.Wyglądanato,żeBrody’egofaktyczniedotegozmu-
szono.Tobyłpomysłsponsora,nawetjeśliontemuzaprzecza.
–Brodyuwielbiawyścigi.Topewniegozabije.
–Poradzisobie.Tyteż.Nadalmaciesiebie,tonajważniejsze.Zczasemwymyśli-
cie,codalej.
Hannaspojrzałanaprzyjaciółkęzniedowierzaniem.
–Chybadociebieniedotarło,żetomiałobyćmałżeństwotymczasowe?Żetotyl-
koumowa?
–Niewierzę.Podjęłaśryzyko,bogokochasz.Iwidaćjaknadłoni,żeonteżosza-
lałnatwoimpunkcie.
–Wielkiedzięki,bardzomniepocieszyłaś–odburknęłaHanna.–Chodzioto,że
gdybymniewypaliłatejdziennikarce,żejestemjegonarzeczoną,nicbysięniesta-
ło.
–Więcczemutozrobiłaś?
–Tobył…impuls.Stałatamwtejswojejsuperkiecce,zblondlokamiipodsuwała
mupodnosmikrofon,ajawidziałamkobiety,jaksiętukręcą…
–Byłaśzazdrosna?
–Nie!–zaprotestowała.–No,możetrochę.
UśmiechAbbyzacząłwyprowadzaćHannęzrównowagi.
– Zakochani popełniają rozmaite głupstwa, a wy staraliście się sobie pomóc. Bo
naprawdęchceciebyćrazem.Resztatotylko…komplikacje.
–Przypisujesznaszejrelacjinieistniejąceznaczenie.
–Naprawdę?Myślałam,żeBrodykogośzabije,jakzobaczyłtozdjęcie.Gdybycię
niekochał,niewściekłbysiętak.Niezłościłsięnasponsora,alekiedyzrozumiał,że
tyzostałaśskrzywdzona…–rzekłaAbbyzuśmiechem.
Hannapoczuławsercuiskierkęnadziei,leczbrakowałojejwiary.
–Nietwierdzę,żejesteśmysobieobojętni.Alesięniekochamy.
–Okłamujeszsię–odparłaAbby.
–Jakietomaznaczenie?
–Miłośćtojedyne,comaznaczenie.
–Niewtedy,kiedyjestnieodwzajemniona.
–Naprawdęwtowierzysz?
Hannasmutnopokiwałagłową.Wiedziała,żeBrodyjąlubi,aletoprzezniąstra-
ciłkarierę.Przezniąmieliwziąćślub,onazaciągnęłagodoaltany.
Nawet gdyby zostali razem, po rozpoczęciu sezonu wyścigów, w którym by nie
uczestniczył,Brodymiałbydoniejpretensje.
NadźwiękesemesaHannapodskoczyła.
–Ochnie,tomama.Chce,żebymdoniejnatychmiastzadzwoniła.Myślisz,żejuż
wie?
Abbywestchnęła.
–Dałaśjejnaurodzinytablet…
–Super.
– Zadzwoń do niej, a potem pojedziemy poprawić sobie humor, po zakupy i na
lunch.
Hannaspojrzałanaprzyjaciółkę,jakbytastraciłarozum.
–Niemogęterazpokazywaćsiępublicznie.Totak,jakbymchodziłapomieścieze
szkarłatnąliterąnaczole.
Abbypopatrzyłajejwoczyiwstała.
–Możesz.Niemaszsięczegowstydzić.Niepozwolę,żebymatkachrzestnamo-
jegodzieckaokazywałatakibrakodwagi.
Hannaotworzyłausta,by zaprotestować,kiedynagledotarło doniej,co powie-
działaAbby.
–Dziecko?
Abbyuśmiechnęłasięszeroko.Hannatakszybkopoderwałasięzkrzesła,żeje
przewróciła.
–Niewierzę!Jesteśwciąży?
–Chcieliśmycipowiedziećosobiście,żebyśmymoglitouczcić.
–Tocudowne…niedowiary.Toznaczy,wierzę,ale…no,no.Będzieszmamą.Aja
matkąchrzestną.Czydzieckobędziemnienazywałociocią?Niejestemwasząro-
dziną…
–Oczywiście,ciociu.Jesteśdlamniejaksiostra.Idlategopojedziemydziśdomia-
statouczcić.
–Okej.–Hannasiępoddała.
Może Abby ma rację. Nie wszystkich obchodzą plotki. I tak kiedyś musi wyjść
zdomu.
–Świetnie.Biegnędosiebieispotkamysiętuzagodzinę?
Hannaskinęłagłową.
Potem zadzwoniła do mamy, która na szczęście nie miała pojęcia, co się stało.
Hannachciałasamajejotympowiedzieć.Matkaokazałatakwielkiezrozumienie,
żeHannanadobresięrozszlochała.
–Mamo,przepraszam,wykosztowałaśsięnapodróż,ajacięokłamałam…
–Przestań.Cieszęsię,żetujestem,wsobotębędęwaswspierać.
Czemuwszyscyuważają,żeślubdojdziedoskutku?Nierozumieją,żetokoniec?
Hanna nie zamierzała sprzeczać się z matką przez telefon, nie mogła też zaprze-
czyć,żecieszysięzjejobecności.Jeślibliscyjejludzieniesąnaniąźli,tylkotosię
liczy,prawda?
–Okej,mamo,dzięki.Dojutra,mamnadzieję,alewimieniuBrody’egoniemogę
niczegoobiecać.
–Niemartwsięomnie.Dajmiznać,gdybyśczegośpotrzebowała.Wszystkobę-
dziedobrze,kochanie.
Rozłączając się, kręciła głową z niedowierzaniem. Nie miała ochoty wychodzić,
jednak postanowiła się ubrać. Dokąd pojechał Brody? Niezależnie od wsparcia
przyjaciół i rodziny tęskniła za jego ciepłem i siłą bardziej niż kiedyś, nie mając
pewności,czyjeszczekiedyśichzazna.
Dostałakolejnegomejla,tymrazemodwydawcy,którywziąłjejpierwszezdjęcia,
tezulicznegowyścigu.Terazsięwycofywał,pisał,żenieopublikujązdjęć,aleza-
płacąjejjakiśprocent stawki.Zprzyjemnościązrobił Brody’emuprzysługęispoj-
rzałnajejzdjęcia,alepowinnajewysłaćkomuśinnemu.
ZrobiłBrody’emuprzysługę?
Hannapowtórzyłatesłowa.Przyjęlijejzdjęciatylkodlatego,żeBrodyznałmłod-
szegoredaktoraiprosiłgo,byzerknąłnajejblog.Ależbyłagłupia!
Niczegosobieniezawdzięcza.Brodyjejtozałatwił.Żadenwydawcaniezajrzał
dojejblogainieolśniłgojejfotograficznygeniusz.ABrodytoprzedniąukrył.
Czułasięjakostatnigłupiec,żetaksiętymswoimsukcesempodniecała.CzyBro-
dychciałjejpomóc,czyuznał,żesamadoniczegoniedojdzie?
Azatemnicztego,corobiła,niespotkałosięzzainteresowaniem.Dopieroteraz
takjasnoiboleśnietodoniejdotarło.Noboczemuznanymagazynmiałbynistąd,
nizowądopublikowaćjejzdjęcia?Całyczassięoszukiwała.Wewszystkim.
Głęboko upokorzona stwierdziła, że musi się przejechać i wszystko przemyśleć,
choć zawiedzie Abby. Nie mogła teraz spojrzeć przyjaciółce w twarz, udawać, że
niemazłamanegoserca.
Wychodząc, zostawiła na drzwiach krótki liścik z przeprosinami, po czym odje-
chała.Niemiałapojęcia,dokądsięudaje,leczimbardziejoddalałasięodrancza,
tymgwałtowniejpłakała,ażłzyniepozwoliłyjejprowadzić.Gdyzjechałanapobo-
cze,okazałosię,żezaparkowaławmiejscu,gdziekiedyśkochałasięzBrodymna
tylesamochodu.Płakałaiprzeklinała.Gdziekolwieksięruszyła,niemogłauciecod
wspomnień.
Wreszcieprzestaławalczyćzełzami.
Brodystraciłpoczucieczasu.Niewiedziałjuż,ilerazyokrążyłtor.Tobyłajego
metodanazmaganiesięzproblemami.Jeździłtakdługo,ażzaczynałlogiczniemy-
śleć.Skupienienaszybkości,panowanienadsamochodempozwalałomuodsunąćna
bokrzeczyzaśmiecająceumysłiwypchnąćnapowierzchnięto,conaprawdęważ-
ne.Tegodnianaplanpierwszywysunęłosiętylkojedno.Hanna.
Kiedy ujrzał zdjęcie z altany, a zaraz potem twarz Hanny, która je zobaczyła,
wpadłwtakązłość,żeniebyłwstaniemyśleć.
Tojegowina.Onjąwtowciągnął.Oczymmyślał?Oczywiścietylkoosobie.Onją
zachęciłdopodjęciaryzyka,dotego,bydziałałaimpulsywnie.Pewnieterazmamu
zazłe,iniebezracji.
Mimotochciałsięzniąwidzieć.Choćbypoto,byjąprzeprosić.Wyjechał,kiedy
powinienbyłzniązostać.BrodyPalmerznówwszystkozepsuł.
Zatrzymującsamochódnaliniimety–swojądrogąkończyłomusiępaliwo–zoba-
czyłleżącegonatylnymsiedzeniuferrariReece’a.Wyglądał,jakbydrzemał.
–Skończyłeś?–spytałReece.
Brodykiwnąłgłową.
–Cośwymyśliłeś?
–Chybatak.
Brodyotworzyłdrzwiodstronypasażera,aReecewystawiłrękę.
–Nie,najpierwweźmieszprysznic.
–Żartujeszsobie?
–Tojestskóra.Drogaskóra.
–Mojeżyciesięrozpadło,atysięprzejmujeszskórą?
Reeceuniósłbrwi,jakbytobyłogłupiepytanie.
–Zapłacęzaczyszczeniefoteli,alemuszęjechaćdoHanny.
–Atoczemu?
–Bojąkocham.
–Tak?
–Tak.
–Hannatodobryczłowiek,Brody.Miałemwątpliwości,zanimwasrazemzoba-
czyłem.Jeślinietraktujeszjejserio,dajjejspokój.
–Niepozwolęjejodejść.Niewierzyłem,żemożnaznaleźćjednąosobę,zktórą
chcesięspędzićżycie.Terazwierzę.Muszęcośzrobić,żebyonateżuwierzyła.
Reeceskinąłgłową.
–Okej.Wracamynaranczo?
–Muszęwpaśćdorodziców,wziąćcośodmamy.
–Co?
–Pierścionekbabki.
Reecepokiwałgłowązaprobatą.
–Myślisz,żetwojamamaprzyrządzimiswojegosłynnegokurczaka?
Brodyprzewróciłoczami.
–Jaksiędowie,żezostanęojcem,polubimniejeszczebardziej–rzekłReecetak
zwyczajnie,żeBrodynieodrazugozrozumiał.
–Powiedziałeś…?
– Abby dzwoniła do mnie do Francji z tą nowiną. Nie planowaliśmy tego, ale to
wspaniałaniespodzianka.Chociażjeszczedziwniesięczuję,jakotymmówię.
– Gratulacje. – Brody klepnął go w ramię. – Będziecie najlepszymi rodzicami na
świecie.
NagleBrodywyobraziłsobie,żekiedyśHannamupowie,żejestznimwciąży.
W głowie mu się zakręciło. Chwilę później wyjaśnił wszystko rodzicom. Polubili
Hannę, a informacje, które im przekazał, wzbudziły w nich taką samą złość jak
wBrodym.
– Myślałem, że będziecie na mnie wściekli, że was okłamałem – zwrócił się do
matki.
–Kochanie,jaktłumaczyłeś,żeHannaniechcepierścionka,czuliśmy,żetodziw-
ne,aleufamyci.Uznaliśmy,żepowiesznamwszystkowswoimczasie.Aletozdję-
cie…biednadziewczyna.–Matkawestchnęła.
–Lepiejpogłówkuj,jakjejtowynagrodzisz–rzekłzpowagąojciec.
Brodyotworzyłstareaksamitnepudełko.
–Tak,tato.Jeślimipozwoli.
–Tenpierścioneknależałdotwojejbabki,nosiłagoprzezpięćdziesiątsiedemlat
małżeństwa.Powiedziała,żebycigoprzekazać,jeśliznajdzieszodpowiedniądziew-
czynę, ale szczerze mówiąc, nie sądziliśmy, że do tego dojdzie. Mam nadzieję, że
przyniesiecityleszczęściacobabci.
BrodypatrzyłzewzruszeniemnastarybrylantodTiffany’ego.
–Jateż.–OdwróciłsiędoReece’a.–Gotowy?
–Jedźmy–rzekłReeceznadpustegotalerza.
PodrodzeBrodyukładałsobie,copowieHannie.Jaksięokazało,niedenerwował
siębezpowodu.
ZniknąłsamochódHanny.
Brodywyskoczyłzferrariipobiegłdodomu.Abbysiedziałaprzystolezatroska-
na.
–GdzieHanna?–zapytał.
– Nie wiem. – Pokręciła głową. – Wybacz. Może za bardzo naciskałam, żeby ze
mnąpojechała.Poszłamdoswojegopokojupojakieśrzeczy,ajakwróciłam,znala-
złamkarteczkę.Przeprasza,żewszystkichzawiodła,alemusipomyślećwsamotno-
ści.Tobyłodwiegodzinytemu.
Reecepodszedłdożonyiprzytuliłją,patrzącztakąmiłością,jakiejBrodyżyczył-
bysobie,jakąpowinienofiarowaćHanniezamiastkłamstwipropozycjitymczaso-
wegomałżeństwa.Czułgłębokiwstyd.
–Nieobwiniajsię,tomojawina–rzekł,poczympobiegłnagórędoswojegopo-
koju.NawidokbagażyHannyodetchnął.Więcniewyjechałanadobre.Nadalmiał
szansę.Wróciłnadół,wziąłkluczykiiruszyłdodrzwi.
–Dokądto?
SpojrzałwzatroskaneoczyReece’aiAbby.
–ZnaleźćHannęiwszystkonaprawić.Jeślisięda.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Kiedyzapadłaciemność,podjechałapoddom,niepewna,czytodobrze,żeniewi-
dzi samochodu Brody’ego. Jeszcze nie wrócił? Przypomniała sobie, jak dwa tygo-
dniewcześniejtamprzyjechała.Brodychciał,bygozostawiła,agdyodmówiła,sam
wyjechał.AwtedyHannapostanowiławziąćgonaprzeczekanie.
Możetymrazemonwziąłjąnaprzeczekanie.
W domu paliło się światło, na podjeździe stało ferrari. Kiedy Hanna weszła do
domu,zastałaprzyjaciółnakanapieprzedtelewizorem.Abbyspałazgłowąnakola-
nachReece’a.Onteżsięzdrzemnął,alegdytylkoweszła,obojesięocknęli.
– Hanna, dzięki Bogu. Wszystko w porządku? Gdzie byłaś? Brody cię znalazł? –
zarzuciłająpytaniamiAbby.
– Jeździłam i myślałam. Przepraszam. Nie chciałam nikogo martwić. Więc Bro-
dy’egoniema?
–Dawnotemupojechałcięszukać.
–Ochnie.Pewniemijaliśmysię.Mamnadzieję,żenicmusięniestało.
–Zadzwońdoniego,musiciepogadać.
Hannaskinęłagłowąiwyszłanaganek.DrżącąrękąwybrałanumerBrody’ego.
Włączyłasiępocztagłosowa.
–Cześć,jestemnaranczu.Zaczekamnaciebie.Zadzwońidajznać,czywszystko
okej.
Rozłączyła się i zastanawiała, co dalej. Wiedziała, że nie zaśnie, choć była wy-
czerpana.
Ruszyładostajniporazostatnizobaczyćkonie.BędzietęskniłazaZipem.Łzyna-
płynęłyjejdooczu.Zapaliłatylkoświatłoprzywejściu.Zipniespał,jakbykogośwy-
patrywał.Pepperstała,alesądzączpochyleniagłowyizamkniętychoczu,spała.
–CześćZip.–Hannaobjęłagozaszyję.Kiedyszturchnąłjąnosem,uśmiechnęła
się.–Niedługowyjadę,alechcę,żebyśbyłgrzeczny.Niezrzucajludzi,zwłaszcza
Brody’ego,okej?
Zipwyraźniesięzniąniezgadzał,poruszyłgłowązbokunabok.
–Chybamusiętoniepodobataksamojakmnie.
GwałtowniesięodwróciłaiwdrzwiachdojrzałaBrody’ego.Wyglądał,jakbymiał
zasobąciężkidzień.
–Zostawiłamciwiadomość–powiedziała.
–Wiem.Miałemnadzieję,żecięzastanę.Chociażgdybyśwyjechała,niemógłbym
miećcizazłe–odrzekł.–Cieszęsię,żejesteś.
–Musiałampomyślećwsamotności.Abbychciała,żebyśmypojechałydomiasta.
Zachowałamsiępaskudnie,alebyłam…skołowana.Izła.
–Martwiłasięociebie.
–Porozmawiamznią.Niepowinnamjejdenerwowaćwjej…–Urwała.
–Wjejstanie?–podpowiedziałzuśmiechem.
–Wiesz?
–Reecemizdradził.Możnabypomyśleć,żewygrałnaloterii.
Hannakiwnęłagłową.Rozmawialiowszystkim,tylkonieoswoichproblemach.
–Gdziebyłeś?–zapytała.
–Natorze.Jazdapomagamisięskupić.Aty?
–Trafiłamnamiejscezwidokiemnabagna.
Brodywiedział,comiałanamyśli.
–Jaksięczujesz?–spytał.
Hannasięzawahała.
–Jestemtrochęzmęczona.
– Ja też. Cieszę się, że wróciłaś. Mam nadzieję, że to, co mówiłaś do Zipa, nie
byłonaserio.
Wzruszyłaramionami.
–Myślałam,żetegochcesz.Ichybapowinnamjechać.
Brodyzbliżyłsięipołożyłręcenajejramionach.
–Czemutakuważasz?Toostatniarzecz,jakiejchcę.
– Bo to wszystko moja wina. Nie powinnam była mówić tej dziennikarce, że je-
stemtwojąnarzeczoną,niepowinnamsiętakzachowaćwaltanie…
–To,cozdarzyłosięwaltanie,należydonajlepszychchwilmojegożycia–rzekł
ipocałowałHannę.–Żebyśnigdytegonieżałowała!Tojaniepowinienembyłgo-
dzićsięnatęgłupiągrę,azwłaszczawciągaćwniąciebie.Marzyłaśonowymży-
ciu,aja…
Hannawestchnęła.Kochałagoażdobólu.
– Oboje podjęliśmy złe decyzje, ale to moja wina, że pozwoliłam sobie zboczyć
zkursu.Otymdziśmyślałam.Zdawałomisię,żeznalazłamcel,ale…
–Comasznamyśli?Twojezdjęcia,artykuły…
–Zostałyodrzucone.Uznano,żeniejestemdośćwiarygodna.Wiem,żeprosiłeś
kogośoprzysługę.
–Wybacz,chciałempomóc.Tobyłtylkotelefon,alepowinienembyłcięzapytać.
–Zpoczątkubyłamzła.Rozumiem,żemiałeśdobreintencje.Wszystkodziałosię
za szybko, dlatego tak szybko się rozpadło. Nie zasłużyłam na sukces, on mi się
przytrafiłgłówniedziękitobie.
–Nie,twojezdjęciaipomysłysąświetne.
– Najwyraźniej nie dość świetne. Nieważne, mogę się więcej nauczyć, i chcę to
zrobić.
–Cotoznaczy?–spytałostrożnie.
–Toznaczy,żemuszęruszyćwpodróżiznaleźćhistorie,którychszukałam.Za-
cząć od nowa. Osiągnąć własny sukces, na solidniejszych podstawach, bardziej
trwały.–Siłąwolinieodwróciławzroku.–Muszęwrócićdoswojegożycia,żebyśty
mógłwrócićdoswojego,zwłaszczażewszystkocizniszczyłam.Wybacz.
–Nicpodobnego.Dziękitobiewszystkonabrałowartości.
–Chceszbyćmiły…
–Itusięmylisz.–Zaśmiałsięgorzko.–Najbardziejwtymwszystkimokłamywa-
łemsiebie,noiciebie.Terazjużniebędękłamał.Musiszwtouwierzyć.
–Nierozumiem…
–Kochamcięcałymsercem.Całyczaswiedziałem,żechcęztobązostać,chcęcię
poślubić.Wiedziałem,żeranochcęztobąpićkawę,zanimzejdziemydokoni.Ba-
łemsiętopowiedzieć.Tkwiłemwpułapceprzeszłości,zamiastmyślećoprzyszło-
ści.Myślałem…Niewiem,comyślałem.Niechcę,żebyśwyjeżdżała.
Hannasłuchałagozniedowierzaniem.
–Proszę,zostań.Kochamcię.Rozumiem,comówiłaś.Jateżmuszęznaleźćswoją
drogę.Możemytozrobićrazem.Prosiłaś,żebymcięnauczyłpodejmowaćryzyko,
aletotymusiszmipokazać,jakzbudowaćnoweżycie.
–Jateżciękocham,ale…
–Powtórzto.–Przytuliłją.
–Kochamcię–rzekłaczule,patrzącmuwoczy.–Całymsercem,ale…
–Powtórzto.
Hannawidziałajakprzezmgłę.
–Kochamcię,ale…
Brodyjąpocałował,awtedyzapomniała,cousiłowałapowiedzieć.Czuła,żeBro-
dyjejpragnie.Żejąkocha.Czułatowjegopocałunku,wtym,jakująłjejtwarz,jak
niepozwoliłjejwyjaśnić,czemumusiodniegoodejść.
–Kochamcię,Hanno.
Naprawdęniewiedziała,copowiedzieć.
– Obawiam się, że za moment będziesz żałował tych słów i miał mi za złe, że
zniszczyłamcikarierę.
WargiBrody’egoznaczyłyścieżkęnajejszyi.
–Tosięniezdarzy.Jakzechcęznówsięścigać,będętorobił,ale…
–Co?–spytałabeztchu.
–Podobałamisiępracazchłopakami,rozmawiałemotymzReece’em.Kocham
jeździć, ale z radością ich uczyłem. Reece zasugerował, żeby stworzyć szkołę.
Spodobałmisiętenpomysł,muszęgorozważyć.Możemytozrobićrazem,prawda?
Hannazacisnęłapalcenajegokoszuli,bowłaśnieskupiłuwagęnajejszczególnie
wrażliwymmiejscu.
Ażwielkikońskiłebszturchnąłichznacząco.
Hannasięroześmiała.
–Zipowitosięniepodoba.
Brodyzmierzyłkoniaspojrzeniem.Ziptylkoprychnął.
–Musiwytrzymaćjeszczekilkaminut.
PchnąłHannędalejodboksu,bliżejświatła.Nabrałgłębokopowietrzaiwyjąłcoś
zkieszeni.Potemprzyklęknął,biorącjązarękę.
Hannazamarła,widzączawartośćpudełeczka.
–Kochamcię,Hanno.Możetonienajlepszapora,alecokolwiekzdecydujesz,li-
czę, że zdecydujesz się to robić ze mną. Ten pierścionek należał do mojej babki.
Chcę,żebybyłtwój.Niewyjeżdżaj.
–Brody…
–Wyjdźzamnie,Hanno.Taknaprawdę.
Hanna milczała. Zamiast wsunąć jej pierścionek na palec, Brody położył na jej
dłonipudełeczko.
–Jutroranojestślub.Będętamzobrączkami.Przenocujęwdomurodziców,że-
byśmogłapomyśleć.Chcę,żebyśbyłapewnatakjakja.Niedziałajimpulsywnie.Je-
ślistwierdzisz,żechceszwyjechać,uszanujęto.Możekiedyś…
Jeśli ten dzień przyniesie więcej niespodzianek, pomyślała Hanna, chyba ich nie
udźwignie.
Brodywstałirazjeszczejąpocałował,poczymopuściłstajnię.Zostawiłją,byto
przemyślała,aleniemusiałasięzastanawiać.Znałaodpowiedźtakdobrzejakswo-
jeimię.Dogoniłago,gdyotwierałdrzwichargera.
–Brody!–zawołała.–Zaczekaj.
Zadyszanachwyciłagozarękę,wciskającmupudełeczko.Brodycofnąłsięzpo-
ważnąminą.
–Okej,rozumiem.
–Nicnierozumiesz.Zawszemarzyłam,żemężczyznawkładamipierścionekna
palec.
Brodyosłupiał,apotemprzyklęknął,całyczasnaniąpatrząc.Pustepudełeczko
upadłonaziemię.
–Niepotrzebujeszwięcejczasu?Wiem,żechciałaśbyćbardziejnieprzewidywal-
na,aletymrazemwolałbym,żebyśmiałapewność.
–Nigdyniczegoniebyłambardziejpewna.Włożyszmitenpierścionekczynie?
DrżącąrękąBrodywsunąłjejnapalecpierścionek.
–Niemusimyjutrobraćślubu.Możemybyćzaręczeni,jakdługozechcesz–od-
parł.
–Nie,zróbmyto.Wszyscytusą,zaplanowaliśmyjużceremonię.Mamprzeczucie,
że czeka nas wiele przygód. Nadal chcę się zajmować fotoreportażem. Może wy-
bioręsięnakoniecświata?Alenajwiększąprzygodąbędzienaszewspólneżycie.
Śmiałasięipłakałajednocześnie.Brodyroześmiałsiętakgłośno,żeReeceiAbby
wyszlinaganek.
KiedyBrodypodniósłHannęizakręciłsięwkoło,przyjacielezaczęlibićbrawo.
Potempodeszliimpogratulować.
–Będzieświetnie–rzekłBrodyzeswoimcharakterystycznymuśmiechem.
Hannaaniprzezsekundęwtoniewątpiła.
–No,no–mruknąłAiden.StałzBrodym,patrzącnasznursamochodówprzeddo-
memPalmerów.–Niezłefury.
–Racja–zgodziłsięBrodyzwdzięcznością,którejniepotrafiłwyrazić.–Może
któregośdniabędziesztakimjeździł.
–Raczejbędęjemontował–odparłAiden.
–Co?
Aidenwzruszyłramionami.
– Tyle nas nauczyłeś o samochodach i pracowałeś ze mną przy mustangu. Dużo
czytałem. Może mama ma rację. Mógłbym pójść do college’u, zostać inżynierem
iprojektowaćsamochodywyścigowe.Itakmusiałbymwykonywaćjazdytestowe.
– Świetny pomysł. – Brody był poruszony, że tak wpłynął na chłopca. – Gdzie
mama?
–Wśrodku.Biegawkółkoipowtarza,żekwiatybędąnaostatniąchwilęiżenig-
dyniepotrafiszpodjąćdecyzji.
–Aha.
Przyjaciele, załoga, koledzy z wyścigów, wszyscy przyjechali uczcić dzień ślubu
Brody’egoiHanny.Nawetnatonieliczył.
TegorankaHannanapisałaoichślubienabloguiokazałosię,żejegofanikocha-
jąSzalonegoBrody’egoijegoszalonążonę.Chcieli,bywróciłnator,leczBrodynie
zamierzałsięspieszyć.Wyścigioznaczałybymiesiącepozadomem,aonmiałteraz
ciekawszerzeczydoroboty.
– Wyglądasz niesamowicie. – Pomógł Hannie wysiąść z chargera, patrząc na jej
białąsukniębezrękawów.Prostąiniewiarygodnieseksowną.
–Dziękuję,atypowinieneśczęściejnosićgarnitur–odparła,stającnapalcach,by
cmoknąćgowpoliczek.
–Przemyślęto.
–Jateżmamdlaciebieniespodziankę–rzekłazaczerwieniona.
–Jaką?
–Miałeśtozobaczyćpóźniej,ale…–Puściładoniegookoilekkouniosłasuknię,
pokazującmupodwiązkęzjegonumeremwyścigowym.
–Niewysiedzimydokońcaprzyjęcia–stwierdziłBrody,patrzącnapodwiązkę.
Hannazaśmiałasięiwzięłagozarękę.
–Chceszsięożenić?Taknaserio?
–Jasne.
Trzymającsięzaręce,otoczenibliskimi,HannaiBrodyruszyliprzedsiebiedro-
gą,naktórejczekałynanichniezliczoneprzygody.