BENTE PEDERSEN
DZIECIĘ SAMÓW
P
IERWSZY DZIEŃ
W
IELKANOCY
1874
ROKU
Ingrid obudziła się w nieznanym pomieszczeniu. Niebieskie ściany, zasunięte
zasłony, przez które ledwo przebijało się światło, piec żeliwny, stół kuchenny, ława oraz
krzesła.
Krzyknęła.
Ułamek sekundy później, stał koło niej na tkanej macie bosonogi mężczyzna. Gdy
chwycił ją mocno za ramiona, Ingrid krzyknęła jeszcze głośniej. Broniła się, kiedy przy-
ciągnął ją ku sobie, po czym zaczęła okładać go pięściami, trafiając prosto w wełniane
okrycie. Mężczyzna delikatnie próbował ją uspokoić. Nie znała go, choć jego twarz wyda-
wała jej się dziwnie znajoma.
Wymówił jej imię. - Ingrid, znalazłaś się w Tromsø. Dobrze się stało.
W tym momencie zdała sobie sprawę, gdzie jest i dlaczego. Przypomniała sobie
także, kim jest ten ciemny mężczyzna z dołkami w policzkach. To Johannes Borge. Otworzył
przed nią swoje podwoje, podczas gdy ona była jak kłoda u nogi, stanowiła tylko kłopot. Już
teraz sprawiał wrażenie, jakby żałował powziętej decyzji. Co ona sobie wyobrażała?
Krzyk zamilkł.
Zaczerwieniona, wyrwała się z jego ramion. Stała w samej bieliźnie, z rękami
skrzyżowanymi na piersi. Johannes był równie zakłopotany jak ona. Cofając się nieporadnie,
nie bardzo wiedział, co ze sobą począć. Nie był przyzwyczajony do obecności kobiety w
domu - a tym bardziej w swoich ramionach.
- Przepraszam - wyszeptał.
Na zewnątrz zaczęło się przejaśniać. Co mógł sobie o niej myśleć? Zachowywała się
niczym niespełna rozumu. Wszyscy jej tutaj pomagali, zarówno on, jak i panny Rehnberg, a
ona była jak diabeł wcielony. Jednak bez względu na to, czy wstydziła się swojego
postępowania, czy nie, nie mogła udawać, jakby nic się nie stało.
- To była bardzo długa noc. - Johannes próbował ją usprawiedliwić. Trzymał się na
dystans, jednak Ingrid najchętniej uściskałaby go za życzliwość i zrozumienie, jakie okazał.
- Która godzina?
- Zbliża się pora niedzielnej mszy. Powinienem już być w drodze do kościoła, ale
myślę, że dzisiaj zostanę w domu. Bóg to zrozumie, jestem pewien.
Ingrid nie miała pewności co do tego, czy Bóg odpuści także jej.
- Jestem przyzwyczajony do sypiania w ciągu dnia - rzekł Johannes.
Podczas gdy on zdołał się odprężyć, Ingrid biła się z myślami. Powoli docierało do
niej, co zrobiła. Droga nie była zanadto nużąca, ale ona wychowana w Målselvdalen nie była
przyzwyczajona do podróżowania. Powinna była odmówić, kiedy jeszcze było to możliwe.
- Potrzebujesz więcej snu, Ingrid...
Nie oczekiwała cudzej troski, bo na nią nie zasługiwała. Zrobiła coś nieodwracalnego.
Oczy wypełniły się łzami. Wszystko nagle wzburzyło się wewnątrz niej i nie mogła ich
powstrzymać. Spuściła wzrok, aby ukryć płacz, nadaremnie. Świadomość tego, co zrobiła,
dotknęła ją całą siłą. Tak bardzo musieli się niepokoić w domu! W tym momencie coś się w
niej złamało.
Johannes pomógł jej usiąść na krześle. Przyniósł wilgotną chustkę i otarł jej twarz.
Obejmował ją tak, że jej głowa zakryta była jego ramieniem. Dzięki temu nie mogła widzieć,
jak zwymiotowała na podłogę. Jednak wiedziała o tym i to wystarczyło. Ze wstydu jej twarz
zrobiła się purpurowa, ale łzy nie przestawały płynąć. Wytarł podłogę, ciągle nie
wypowiadając ani słowa.
Johannes był przyjazną duszą.
Ingrid nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Możesz jechać do domu - powiedział, stojąc odwrócony plecami. - Chętnie pojadę z
tobą, żeby było ci łatwiej wytłumaczyć się rodzinie. Przecież nie musimy wyjawiać prawdy.
Ingrid odwróciła się, ale łzy płynęły nadal.
- Jesteś dla mnie taki miły - pociągnęła nosem. - Nic dziwnego, że Stina tak bardzo
cię lubi. Mimo wszystko nie mogę teraz wrócić do domu. Muszę tu zostać i spełnić swój
obowiązek.
Skinął głową, zgadzając się. - W takim razie możesz zostać tu tak długo, jak będziesz
uważała za stosowne. Nie rozmawiajmy jednak o Stinie, ani o tym, co ona czuje do mnie, ani
co ja czuje wobec niej. Nie ma to już żadnego znaczenia.
Kiwnęła głową potakująco.
- Przepraszam cię! - To było wszystko, co mu odpowiedziała, choć winna mu była też
inne przeprosiny. Wspominając Stinę, powiedziała zbyt wiele.
- Nie ma za co przepraszać, Ingrid.
- Mylisz się. Musiałam to zrobić.
Zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Powinna sprawić, aby niemal zapomniano o
jej obecności w tym miejscu do czasu, gdy zhańbiona powróci w rodzinne strony. Ma siłę
niezbędną do przetrwania tego, co nieuchronnie nadejdzie. Dałaby sobie radę z utratą
dobrego imienia i plotkami, ponieważ nie miały one dla niej znaczenia. Nie powinny jednak
w żadnym razie dotyczyć jej brata czy Stiny. Ludzie chcieliby myśleć, że nie było w tym ich
winy. Jak wszystko się skończy, będzie z Aronem. Bo któż inny by ją zechciał?
R
OZDZIAŁ
1
- Nie rozumiesz, że różne rzeczy przychodzą mi do głowy? - Iver mówił, zupełnie nie
patrząc na Stinę.
Łóżko w pokoju, mieszczącym się pod skośnym dachem, było wąskie, a mimo to
udało im się zachować między sobą znaczną odległość. Stina trzymała się twardo swojego
skraju łóżka, leżąc możliwie najbliżej krawędzi, a każde z nich miało swoją własną pościel.
Pomimo że zawinęła się szczelnie w swoją, marzła. Pomieszczenie było wyziębione, po-
nieważ Iver lubił, gdy było chłodno. Ona sama znacznie bardziej ceniła sobie ciepło.
- Ty i Ingrid wiecie o sobie wszystko. Od zawsze, od pierwszej chwili, kiedy się
spotkałyście, prawda? - kontynuował Iver swoim ściszonym, ale przenikliwym głosem. - Ale
to jest najgorsza rzecz, jakiej Ingrid kiedykolwiek się dopuściła. Do tego najbardziej
brzemienna w skutkach. Rozumiesz, dlaczego uważam za mało prawdpodobne, że ci niczego
nie zasugerowała?
Stina rozumiała. Na jego miejscu też byłaby podejrzliwa. Nie mogła jednak przyznać
Iverowi, że faktycznie to, co zrobiła Ingrid, było jak dotąd najgorszą rzeczą.
- Niczego nie mówiła. Od sprawy z Aronem przestała o czymkolwiek opowiadać.
Iverowi nie mogło przejść przez usta imię tego mężczyzny. Zaciskał pięści, leżąc pod
kołdrą. Nie pomagało powtarzanie, że Aron Eriksen nie żyje. Ten człowiek nigdy wcześniej
nie był tak żywy!
Iver zaczął się zastanawiać, czy nie chodziło przypadkiem o to, żeby go oszukać -
jego albo całą rodzinę. Stina uczestniczyła jednak we wszystkim. Jak mogłoby być inaczej?
Ona i Ingrid wiedziały o sobie wszystko, nigdy temu nie zaprzeczała. Sprawa Arona musiała
stanowić jedną z ich licznych wspólnych tajemnic. Jak w innym razie Ingrid pozostawiłaby
swój dom rodzinny - wszystko co znała i czemu była tak oddana? Powodem musiał być ten
Cygan, poszłaby za nim w ogień, a nawet na koniec świata.
Jeśli Aron ciągle żył, przypuszczalnie wciąż żyła także Ingrid.
Jeśli zginął on, jej pewnie też już nie było pośród żywych.
Iver westchnął. Dobry Boże, który masz nas w opiece! Ciężkie są czasy, w których
dane nam stąpać po ziemskim padole. Świat Ivera runął zeszłego lata. Głupio zrobił, uwodząc
Stinę, ale nie z jego winy doszło do zawarcia małżeństwa. Nie potrafił oprzeć się pokusie.
Dlaczego miałby jej sobie odmawiać, skoro mógł dostać to, na co miał ochotę? Stina sama o
to prosiła, lecz nigdy nie zrozumiał dlaczego. Powody, które podała, nie trzymały się kupy.
Czy jedna z nich miała ukryte motywy?
Ślub był jedyną odpowiednio dużą okazją, podczas której zgromadziło się tak wiele
osób, że Ingrid mogła zniknąć niepostrzeżenie i nikt tego nie odkrył przez tyle godzin.
Następnego ranka Stina wyglądała na bardzo zaskoczoną, ale przecież kobiety bez
przerwy coś udają. Nie mógł wiedzieć, czy mówiła prawdę.
- Nie miałam o tym pojęcia, Iverze! - zapewniała, gdy jego milczenie przedłużało się i
zaczęło być znaczące. - Niczego nie wiem!
- Tak twierdzisz.
Iver pomyślał, że chciałby móc cofnąć się w czasie do nocy poślubnej. Trzymałby ją
wtedy w ramionach i kochał się z nią. Byłoby na pewno dziwnie i trochę niezręcznie, bo
żadne z nich nie miało pojęcia o obowiązkach stanu małżeńskiego. Uczyliby się tego
wspólnie z nadzieją, że się jej spodoba. On czerpałby z tego ogromną przyjemność, o ile by
mu na to pozwoliła. Tymczasem Stina uciekała przed jego dłońmi, zupełnie jakby chorował
na trąd. Kiedy stawał obok niej, cofała się o krok, a gdy próbował pochwycić jej spojrzenie,
uciekała wzrokiem.
Iver był przekonany, że nieszczęśliwe wydarzenia zbliżają do siebie małżonków.
Ludzie rozmawiali o tym między sobą, kiedy zaginął Jakub. Iver był wtedy małym chłopcem,
ale pamięta, jak kobiety szeptały w tajemnicy, że po utracie kolejnego syna Halvor i Anna nie
rozstawali się ze sobą nawet na mrugnięcie okiem. Plotki te były odbiciem pewnych uczuć i
emocji. Zazdrość nie była właściwym słowem, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie
zazdrościłby im utraty syna. Chodziło raczej o ten szczególny rodzaj bliskości, który połączył
matkę i ojca we wspólnym cierpieniu.
On i Stina nigdy nie mieli tak bliskich stosunków, żeby postrzegano ich jako jedność.
Nie udawało im się pozbyć wątpliwości, a co dopiero znaleźć pocieszenie w drugiej osobie.
- Dobranoc - szepnęła.
- Dobranoc - odpowiedział Iver.
Słowo niemające żadnego znaczenia, ale świadczące przynajmniej o uprzejmości. Bez
niej nie mieliby nic.
Oboje nie sypiali w nocy zbyt wiele. Każde z nich leżało na swoim skraju łóżka,
usilnie starając się zasnąć. Wsłuchiwali się w swoje oddechy i najmniejszy ruch tego
drugiego.
Na próżno szukali choćby pojedynczego słowa, które mogłoby pomóc im w
zbudowaniu mostu między sobą. Nawet zmęczenie nie przywoływało snu.
Następnego ranka Iver wyszedł z domu o świcie. Zjadł kilka kromek chleba żytniego,
posmarowawszy je uprzednio grubą warstwą masła. Żołądek miał ściśnięty, ale wmusił w
siebie jedzenie. Chętnie popiłby kawą, która tak mu smakowała, ale nie miał czasu, żeby
napalić w piecu.
W przedsionku, wychodząc na zewnątrz, Iver natknął się na Henrika przebierającego
się do pracy w stodole. Mężczyźni wymienili między sobą kilka zdań na temat zajęć
przewidzianych na ten dzień.
Tym razem Iver pozwolił koniowi odpocząć i wyruszył z gospodarstwa na nartach.
Teraz mógł być nareszcie sam na sam ze swoimi myślami. Z całych sił odpychał się kijkami,
wbijając je w śnieg raz za razem. Wysiłek ten wywoływał ból ramion i kręgosłupa. Jednak
dobrze było poczuć ból. Machając kijami, rozgrzał się i spocił, a jazda nabrała tempa.
Wszystko wokół niego wydawało się takie nierealne - ból w ścięgnach, świst wiatru, szybkie
bicie serca, posmak krwi w ustach, a także łzy szczypiące w oczy.
Poranek wciąż był chłodny. Góry rozpościerały się niczym odcięty nożem fragment
nieba, które od wschodu wyglądało jak poszarpane korony drzew stające w płomieniach.
Poświata bijąca od słońca żarzyła się na niebie. Zapowiadał się ciepły dzień. Lód na wodzie
stawał się coraz cieńszy, dlatego dzieci bawiące się w okolicach przerębli nie podchodziły do
nich już tak blisko jak jeszcze dzień wcześniej.
Na Boga, tak bardzo się bał!
Iver pędził na nartach na oślep, niemal w obłędzie. Twarz miał mokrą, nie wiedząc
jednak, czy od potu, czy też za sprawą płynących łez. Podążał swoimi własnymi śladami,
trzymając się krawędzi fiordu. Robił dokładnie to samo, co poprzedniego dnia. Nie powinien
tu znaleźć niczego nowego. Nie mógłby znaleźć niczego nowego. Gdyby odnalazł ją tutaj, z
pewnością już by nie żyła.
Stina sprawiała, że czuł się niepewnie. Wydawała się być szczera, kiedy twierdziła, że
o niczym nie wie. Ale czy powinien jej wierzyć?
Skoro faktycznie nie miała o niczym pojęcia, na pewno już dawno byłaby
rozczarowana i rozeźlona jego wątpliwościami - równie mocno jak on zareagowałby, gdyby
była częścią całego spisku. Bez względu na to, jaka była prawda, obydwoje by na tym
stracili. Przecież przyrzekli żyć ze sobą na dobre i na złe. Kto wie, może lepsze dni przyjdą,
kiedy bardziej się do siebie przyzwyczają?
Około południa dostrzegł ludzi, którzy jednak trzymali się na dystans. Było mu
wszystko jedno. Iver nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Pomyślał, że skoro nie zwrócili
uwagi na niego, z pewnością nie zauważyliby też jej. Wszystko potrafił wytłumaczyć na
swoją korzyść.
Nie robił sobie przerw, ale teraz już nie kontynuował poszukiwań. Zbyt wiele
smutków i złych myśli kłębiło się w jego głowie i szukało ujścia. Wszystko, o czym roz-
myślał, należało do przeszłości. Obrazy zarysowywały się w jego świadomości jak
rzeczywistość, którą widział, otwierając oczy.
Brzeg lodowca był tak słabo widoczny, że Iverowi udało się go dostrzec dopiero w
momencie, kiedy czuby nart zagłębiły się w wodzie. Próbował zahamować kijami i zanim
właściwie zrozumiał, co się stało, lód za nim załamał się, a on zaczął tonąć.
Iver przymknął oczy i na chwilę stracił oddech. Lodowata woda przeniknęła przez
warstwy ubrań i dotarła do skóry. Na f początku opanował go wszechogarniający spokój,
jednak kiedy zachłysnął się morską wodą, w mgnieniu oka zrozumiał, że walczy o życie.
Płuca rozszerzyły się, dudniło mu w uszach, zaczęła go otaczać ciemność. Uciekał przed nią,
ale przyzywała go, cokolwiek by robił. Wreszcie udało mu się wyciągnąć jedną dłoń z
rękawicy i odrzucić kij. Sięgnął wolną ręką do drugiego uchwytu, aż w końcu uwolnił też
drugą dłoń. Zimno było tak przenikliwe, że nie mógł się swobodnie po- j ruszać. Ciężkie
ubranie i obuwie do jazdy na nartach ściągały go w dół. Nie mógł wyswobodzić stóp z
wiązań, które łączyły buty z nartami. Zamroczyło go, gdy próbował wstrzymać oddech, a
woda coraz bardziej pochłaniała jego ciało. Zesztywniałe palce ostatkiem sił sięgnęły do pętli
przy prawej stopie.
Bolały go płuca, ale Iver nie zamierzał się poddawać. Mocno zacisnął zęby i zaczął
się szarpać z wiązaniami.
Z rozpędem wierzgnął nogą, pozbywając się jednej narty, \ starając się przy tym odbić
w górę, gdzie docierało więcej światła.
Łapiąc powietrze przedostał się na powierzchnię i zadygotał w momencie kiedy chłód
owiał jego głowę. Usilnie pracował rękami, aby utrzymać się na tafli, lecz w dalszym ciągu
balast ściągał go w ciemną otchłań wody.
- Ratunku!
Głos należał do niego. Zawsze z rozwagą prosił o pomoc, ale teraz naprawdę jej
potrzebował. Krzyknął jeszcze kilkakrotnie, lecz zabrakło mu sił zarówno w gardle, jak i w
piersi. Znajdował się niedaleko brzegu, ale wolał nie trafić na odpływ z nartą wciąż tkwiącą
na prawej nodze. Wystarczająco trudno płynęło się w ciężkich butach. Nie sądził, że uda mu
się je zrzucić. Z nartami za to mógłby sobie poradzić. Niestety, aby dokonać tej sztuki,
zmuszony był znowu zanurkować.
Już teraz drgawki tak mocno przeszywały jego ciało, że stały ląd po obu stronach
tańczył mu przed oczami.
Kiedy wciągnął powietrze, w klatce piersiowej zapiekło go tak mocno, że był bliski
omdlenia. Zanurkował. Okazało się to trudniejsze niż za pierwszym razem. Czub narty
uderzył go w czoło, przez co niemal stracił przytomność. Obydwiema rękami uczepił się
narty, starając się jej pozbyć z nogi, ale skóra skurczyła się w wodzie. Paski zawsze były
ciasno zamocowane, sam o to dbał. Znowu zaczął tonąć, siłując się przy pętli od wiązań, ale
węzeł przy bucie nie chciał się rozwiązać. Kiedy płuca odmówiły mu posłuszeństwa,
zmuszony był znowu wywalczyć sobie drogę na powierzchnię. Zrozumiał, że jeśli nie
pozbędzie się butów, przegra.
Światło oślepiło go niczym biała ściana. Światło, chłód i kobiecy głos, który krzyczał.
- Do diabła, gdzie ty jesteś, człowieku?!
Iver chciał odpowiedzieć, jednak nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
Rzucił ręką, wzburzając powierzchnię wody. W tym momencie zrozumiał jednak, że znowu
idzie na dno. Nie wiedział, czy kobieta go usłyszała. Nie miał nawet pewności, czy
rzeczywiście istniała.
Ale to było już bez znaczenia.
Nic już nie miało znaczenia.
- Ingrid - powiedział, choć nie doszedł go żaden dźwięk. Otworzył usta. Łyk zimnej,
słonej wody palił go w przełyku.
Czyjaś dłoń chwyciła go mocno za kołnierz. Jego ramiona uderzyły o burtę łodzi.
Wytężył wzrok, ale jedyne, co zobaczył, to ciemnoniebieskie niebo, zasnute płynącymi,
szarymi chmurami.
Głos dochodził prosto z nieba.
- Nie poradzę sobie z wciągnięciem cię do łodzi. Muszę cię mocno przywiązać. Dasz
radę wytrzymać tak długo przy burcie?
Skinął twierdząco i w niewytłumaczalny sposób udało mu się uchwycić boku łodzi.
Pomogła mu para wąskich, białych, kobiecych dłoni. Po chwili ją ujrzał.
Pochylając się i przywiązując jego ciało do lodzi, przesłoniła sobą całe niebo. Iver
zdołał jeszcze dostrzec oplatającą go linę - a potem stracił przytomność.
Doszedł do siebie, gdy rozległ się stukot obcasów uderzających o schody. Próbowała
wnieść go po schodach na górę. Bardzo chciał jej pomóc, jednak brakowało mu sił zarówno
w rękach, jak i w nogach. Na szczęście schody nie były długie. Trzy stopnie. Niski próg.
Koszula kobiety ocierająca się o jego twarz. Drzwi, które się uchyliły.
- Żyjesz? - zapytała.
- Laura. - Rozpoznawał ją. Była siostrą Lassego z Gullhav.
- Żyję - odpowiedział szybko, biorąc do ręki nóż i odcinając sznurówki.
Leżał na środku kuchennej podłogi i rozkoszował się ciepłem bijącym z pieca. Teraz
był już prawie pewien, że nie miał umrzeć. Z wdzięcznością przymknął powieki.
- Muszę zdjąć z ciebie ubranie - powiedziała. - Nie masz niczego, czego wcześniej
bym nie oglądała.
Powinno było go to rozgrzać, ale zamiast tego marzł jeszcze bardziej. Dzwonił
zębami, ale nie odważył się odezwać, bo wtedy mógłby odgryźć sobie język. Przypomniało
mu się, że Laura dwukrotnie owdowiała i nieraz spędzała zimowe dni na powietrzu. Pozwolił
jej zająć się sobą tak, jak chciała. Skończyło się na tym, że siedział otulony we wszystkie
okrycia, jakie miała. Gdy przestał dygotać, podała mu kawę. Mokre ubrania suszyły się na
sznurze zawieszonym nad piecem, a zapach wilgotnych ubrań rozchodził się po kuchni.
- Co jest z wami, mieszkańcami Jakobvollen? - zapytała. - Co was tak ciągnie do
rzeki?
- Fiord. Tym razem to był fiord.
Zgodziła się. - Czy Stina wie, że tu jesteś? Nie obawia się, kiedy nie wracasz na noc
do domu?
Laura służyła razem ze Stiną w zajeździe. Wszyscy, którzy znali Stinę, otaczali ją
troską. Była miła i przyjazna, trudno jej było nie lubić.
- Dotrę do domu przed nocą - wyszeptał. Lodowato zimna woda zmieniła mu głos.
Laura spojrzała na niego niebieskimi oczami, wysoko unosząc brwi. Ręce trzymała
skrzyżowane na kształtnych piersiach. Nic dziwnego, że miała dwóch mężów, zanim
ukończyła dwudziesty piąty rok życia. Niewątpliwie była piękną kobietą.
- W takim razie musisz poczekać, aż ubranie wyschnie - odparła. - Chyba że
pożyczysz któreś z ubrań po moim mężu? Chcesz wracać pieszo? Mogę ci też pożyczyć
narty.
Iver chciał odchrząknąć i podziękować, ale kobieta nie przestawała mówić, zupełnie
jakby byli starymi znajomymi. Zrozumiał, że gniewa się na niego ze względu na Stinę.
- Myślę, że jesteś durniem! Jak tylko się ogrzejesz, zawiozę cię do domu, skoro tak ci
tu niedobrze. Mój mąż miał także konia.
- Stina nie może się o tym dowiedzieć!
Musiał powiedzieć to dwukrotnie.
- O tym, że przyjęłam cię do siebie? - Nie zrozumiała intencji mężczyzny.
- O fiordzie. I o tym, że szedłem po lodzie. To ją tylko wystraszy.
Dla dobra Stiny nie powie jej prawdy. Pomyślała jednak, że jej mąż jest skończonym
głupcem. Późnym wieczorem, kiedy ubrania Ivera wyschły, zawiozła go saniami do Gullhav.
Stamtąd miał go odprowadzić do domu jej brat Lasse. Wtedy Iver poczuł się na tyle dobrze,
że postanowił pójść o własnych siłach. Twarz zsiniała mu od mrozu, ale za to na ostatnim
odcinku drogi do Jakobvollen wymyślił historię, która brzmiała trochę mniej groźnie niż ta
prawdziwa.
Wjechał w szczelinę, której nie dostrzegł. W końcu tak bardzo nie mijało się to z
prawdą. Niestety stracił narty. Ani jednym słowem nie zamierzał wspominać o Laurze.
W domu wszyscy zdążyli się już poważnie o niego zaniepokoić. Lisa miała w oczach
błyskawice, ale milczała. Nadal był dla niej bardziej gospodarzem niż zięciem.
- To było bardzo głupie z twojej strony - rozgniewał się Halvor. - Jednak nie będę
marnował czasu na przywoływanie dorosłego mężczyzny do porządku. Sam wiesz, co robisz.
Stina była wściekła, ale też wystraszona. Z robieniem mężowi wymówek postanowiła
jednak zaczekać do momentu, aż zostaną sami.
- Czy tylko spod lodu tak ciężko było ci się wydostać? - krzyknęła w pewnym
momencie.
Iver wysłuchał żony ze spokojem, chociaż wydawało mu się, że nie zasługuje na
kolejne pomówienia. Stina jeszcze przez długi czas nie mogła się uspokoić. W końcu wyczer-
pana zasnęła.
Iver natomiast nie zmrużył w nocy nawet oka.
Następnego ranka zaproponował Stinie, żeby wybrali się w podróż do Tromsø.
Istniała szansa, że była tam Ingrid.
R
OZDZIAŁ
2
- Mój Boże, co ja mam teraz robić?
Klęcząc przed Aile, Aron nigdy wcześniej nie czuł się tak bezradny i zagubiony. W
głowie miał pustkę, zupełnie nie wiedział, co ma robić.
Aile leżała na wpół zgięta, z twarzą zwróconą w stronę klepiska pokrytego skórami
renów. Nerwowo przykładała do brzucha trzęsące się ręce. Aron dopiero teraz zauważył, że
brzuch Aile jest większy, niż sądził. Wcześniej dziewczyna umiejętnie uciekała się do
rozmyślnych sztuczek, aby ukryć ciążę. Nawet on, wiedząc o tym, nie zauważył, jak brzuch
się powiększał. Nie miał żadnego doświadczenia z brzemiennymi kobietami. Rozmiary, które
były normą w kolejnych okresach ciąży, stanowiły dla niego zagadkę. Zupełnie nie wiedział,
jak samotny mężczyzna powinien obchodzić się z ciężarną kobietą. - Jesteś pewna, że
rodzisz?
To nie było dobre pytanie.
Aile podniosła głowę i wwierciła w niego swoje wąskie oczy. Jeśli wcześniej nie
uważała go za idiotę, to teraz bez wątpienia potwierdził, że nim jest. Zacisnęła zęby, dławiąc
krzyk. Ktoś mógłby ją usłyszeć, a na to nie mogła sobie pozwolić. Nikt nie mógł jej usłyszeć.
Nikt nie mógł nadejść. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć!
Aron udawał, że ostatnio czuje się gorzej, tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę
rodziny Aile, a tym samym odwrócić uwagę jej bliskich od niej samej. Czuł się częścią jej
tajemnicy, choć nie dotyczyła go ona osobiście. Robił to przede wszystkim dlatego, że Aile i
Ingrid łączyła bliska więź. Rzeczywistość przerosła jednak jego najśmielsze oczekiwania.
- Pomóż mi zdjąć buty! - zasyczała Aile i wierzgnęła nogami, trafiając w leżące pod
nią skóry reniferów. - Myślę, że już czas.
Aron posłuchał. Wystraszyła go. Wcale nie było łatwo odwiązać mocne węzły, ale
konsekwentne próby sprawiły, że udało mu się poluzować obuwie na tyle, że Aile zrzuciła je
z nóg. Po chwili zajęła się paskami, które podtrzymywały spodnie ze skóry. Na szczęście tę
czynność wykonała sama.
Aron odwrócił wzrok.
- Woda do umycia dziecka - rzuciła między szybkimi oddechami. Sprawiała
wrażenie, jakby nie mogła złapać powietrza, a mimo to miała niespodziewanie wiele do
powiedzenia. - Nóż, który czyścisz nad płomieniem. Pamiętaj! Odkaź go ogniem! Przetniesz
nim koniec pępowiny. Gałgany do umycia i rąbek tkaniny do okrycia niemowlęcia. Są w
mojej skórzanej sakwie, więc gdy nadejdzie pora, sama mogę po nie sięgnąć.
Nie do końca docierało do niego, czego właściwie oczekiwała. Wydawało się, że
wszystko zamierzała zrobić sama. Czy powinien zostać w namiocie, gdy dziecko się urodzi?
Zupełnie nie wiedział, co ma robić.
Ante i Jon na pewno by coś wymyślili. Z pewnością wiedzieli więcej o porodach.
Pewnie nieraz obserwowali narodziny cielaka renifera. Aron przymknął oczy. Samica renife-
ra i Aile to nie do końca to samo. Szczęśliwie nie podzielił się z nią swoimi przemyśleniami.
Obfity pot na czole Arona mógłby świadczyć o ciężkiej pracy, tymczasem on nie zrobił dziś
nic, oprócz tego, że wstał z łóżka.
- Zagotuj wodę!
Nie miał odwagi zapytać, którego garnka powinien użyć. Nie ulega wątpliwości, że
woda dla małego dziecka musi być bardzo czysta. Aile dokładnie umyła wszystkie naczynia,
nie śmiał w to wątpić, jednak uważał, że nie powinno się gotować tej wody w garze, w
którym wcześniej przygotowywano mięsny wywar.
- Pójdę po wodę - Aron chwycił wiadro i wyszedł.
Psy podniosły się na jego widok, żeby go przywitać. Spędzał z nimi tyle czasu, że
zwierzęta traktowały go, jakby był jednym z mieszkańców osady. W tym momencie
uświadomił sobie, że nigdy jeszcze nie udało mu się na tak długo zapuścić korzeni w jednym
miejscu. Nadszedł chyba czas, żeby odejść.
Powietrze nie pachniało już śniegiem, a woda w potoku przebijała się przez lód.
Coraz dłuższe i bardziej słoneczne dni przyprawiały o lepszy nastrój. Widząc słońce oraz
czując wzmagające się każdego dnia ciepło, robiło mu się lżej na sercu.
Samowie, którzy przyjęli go z taką otwartością, podążali teraz do wiosennego
obozowiska. Jako że późną zimą zeszli w kierunku południowo-wschodnich nizin, gdzie było
łatwiej o pożywienie dla zwierząt, dotarli do jesiennego obozu później, niż mieli to w
zwyczaju.
Powinni odpocząć, jednak nie mogli sobie pozwolić na dłuższe postoje. Przesiedlenie
na ziemie zdatne do wypasu bydła musi zacząć się na czas. W dalszym ciągu przebywali w
Szwecji, a w maju czekała ich jeszcze długa coroczna wędrówka w kierunku morza.
Aile oczekiwała narodzin dziecka w maju.
Teraz był kwiecień. Wielkanoc.
Prawie wszyscy wybierali się do kościoła. Wielkanoc była bardzo uroczystym
świętem dla Samów, tak tłumaczyła mu Aile. W tym okresie spotykało się zarówno
sąsiadów, jak i przyjaciół pochodzących z daleka. Ludzie pobierali się i chrzcili dzieci. Aile
zapytała Arona, czy chodzi do kościoła. Dobrze, że nie oczekiwała odpowiedzi twierdzącej,
bo on nie pamiętał już, kiedy jego noga po raz ostatni przekroczyła próg kościoła.
Gdy chowano jego ojca, nawet nie stał przy trumnie, nie zbliżył się do ołtarza. To
była ostatnia okazja, gdy mógł to zrobić. Miał trzynaście lat, kiedy ojciec zmarł.
Ante, wuj Aile, także nie był zanadto bogobojny. Wspólnie z Aile i Aronem ustalili,
że najlepiej będzie zostać w wiosce, podczas gdy wszyscy inni udawali się do wsi, do
kościoła.
Aron twierdził tego dnia, że rana, której doznał, źle się goi. To miało uniemożliwić
Aile wyruszenie do wsi, bo przecież ktoś musiał zatroszczyć się o jedzenie i opiekę nad
chorym. Od czasu kiedy Aron wszedł we wnyk, minęły już trzy miesiące, ale rana wciąż
wyglądała bardzo brzydko. Ante zasugerował nawet, że mogło dojść do złamania kości. Nikt
jednak nie mógł tego potwierdzić, dlatego Aron wszedł w rolę, którą przydzielił mu Ante.
Aile nie wyprowadzała nikogo z błędu, żeby nikt nie odkrył, dlaczego tak naprawdę wciąż
mieszka w namiocie wuja.
Na wieść o tym, że Aile nie może wybrać się w drogę do kościoła, jej matka
wzruszyła tylko ramionami i stwierdziła, że wcale nie będzie tak źle, jeśli w tę Wielkanoc
Aile pozostanie na miejscu. W swojej niezmierzonej mądrości Bóg i tak będzie sprawował
nad nią pieczę.
Stawało się jasne, że niemowlę przyjdzie na świat na długo, zanim nastanie wieczór.
Aron stanął pośrodku drogi w oczekiwaniu na Antego, który powinien był właśnie wracać z
pastwiska. Nagle zdał sobie sprawę, że cokolwiek zrobi, przyniesie to złe skutki. Zimny wiatr
smagał policzki, a słońce jeszcze nie zdołało ogrzewać skóry. On i Aile nie byli jedynymi,
którzy pozostali. Niektórym ze starszyzny także oszczędzono drogi. Maret, matka Aile, też
została w domu. Aron nie znał powodów, ale Maret nie musiała się tłumaczyć przed nikim
oprócz swojego męża.
Aile zaczęła się złościć.
Być może wszystko zepsuł. Niemniej jednak Aron nie słyszał jeszcze o matce, która
odmówiłaby pomocy swemu dziecku. Rozumiał, że Aile - porządna dziewczyna z plemienia
Samów, rodząc dziecko poczęte z norweskim ojcem, sprowadziła na siebie i swoją rodzinę
hańbę, ale czy prosząc o pomoc, nie postępował słusznie?
Aron poszedł do namiotu Johana.
- Czy jest coś, czego brakuje w namiocie mojego brata?
Maret siedziała przy palenisku pośrodku namiotu. Kilka szczeniaków wypoczywało z
pyskami na jej nogach, a ona głaskała je w zamyśleniu. Czuły się tak bezpiecznie, że tylko
lekko zastrzygły uszami, kiedy Aron wszedł do ich namiotu. Aron niechętnie burzył domowy
spokój, ale był do tego zmuszony. Ukłonił się. Wielu rzeczy brakowało w namiocie jej brata.
Nagle wyschło mu w gardle. Matka Aile nie była wysoką kobietą, co najmniej o pół łokcia
niższa od niego, lecz miała w sobie coś, co przypominało mu jego matkę.
Maret miała godność - taką samą, jaką jego ojciec każdorazowo próbował stłamsić w
matce Arona, bijąc ją.
- Nadeszła pora? - spytała cicho.
Aronowi tak mocno ulżyło, że stracił oddech.
Odgoniła psy, podniosła się miękkim ruchem i sięgnęła do pasków mocujących
czapkę, żeby upewnić się, czy solidnie trzyma się na głowie. Jej ruchy nie były pośpieszne.
Teraz była gotowa.
- Wiedzieliście o tym?
- Niewiele jest rzeczy, których matka nie wie o swoich dzieciach - odparła spokojnie.
Pochwyciła jego spojrzenie, pytając sucho: - Czy naprawdę sądziłeś, że Aile mogłaby tak
długo przebywać w namiocie mego brata, jeśli nie uważałabym, że tak będzie dla niej
najlepiej? Wszystko odbyło się za moim przyzwoleniem.
Aron zastanawiał się, czy Ante i Jon o tym wiedzieli. Prawdopodobnie nie. Łatwo nie
doceniać tych, którzy niczym się nie wyróżniają i rozmawiają ściszonym głosem. Maret
podnosiła swój głos jedynie wtedy, gdy było to absolutnie niezbędne.
- Czy ma wszystko, czego jej trzeba?
- Nie mam pojęcia! - Bezradnie wzruszył ramionami.
- Nie, tego przecież nie możesz wiedzieć. - Maret uśmiechnęła się łagodnie i
poklepała go po ramieniu, gdy przechodziła koło niego, aby wydostać się z namiotu. Wy-
baczyła mu tę niewiedzę. Był przecież tylko mężczyzną. Nie mógł wiedzieć tego, co wiedzą
kobiety.
Psy leżały pogrążone we śnie.
Aron bezszelestnie podążył za matką Aile. Zapomniał nawet o tym, że miał przynieść
wody. Omal nie przewrócił się o wiadro, które sam postawił przed wejściem do namiotu.
- Dlaczego ją tu przyprowadziłeś?
Jego samodzielne rozstrzygnięcie problemu nie ucieszyło Aile. Podniosła się na
łokciach, a kiedy matka zbliżyła się wraz z Aronem do paleniska, zatańczyły w jej oczach
wściekłe ogniki.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? - krzyknęła, lecz nie na tyle głośno, żeby
ktokolwiek poza namiotem mógł to usłyszeć. Matce nie miała nic do powiedzenia.
Maret nieszczególnie przejęła się wybuchem gniewu Aile. Usadowiła się tuż przy
córce i zaczęła głaskać jej ciepłe, spocone czoło. Przyciągnęła Aile do siebie i przytuliła do
piersi, trzymając ją i kołysząc tak, jakby znowu była małym dzieckiem.
- Przyszedł po mnie, bo tak miało być, moja Aile - rzekła Maret. - Nie poradziłby
sobie. Powinnaś dziękować Stwórcy, że Aron miał na tyle dużo rozumu i odwagi, by pójść po
twoją matkę.
Aile płakała.
- Nie umrzesz od tego, córko - westchnęła. - Nie umrzesz. Setki i tysiące, a nawet
więcej kobiet przechodziły przez to samo przed tobą. Równie wiele przejdzie po tobie. To
mija. Taka jest wola Pana. W bólu rodzimy nasze potomstwo...
- Wiem o tym - wyszeptała Aile.
Dziewczyna kontrolowała się bardziej niż kiedykolwiek. Najchętniej zaczęłaby wyć,
ale o tym nie było mowy. Udawało jej się to ukrywać, aż do teraz. - Wyobrażałaś sobie, że co
wydarzy się po porodzie? - zapytała Maret ze smutkiem.
- Czy miałabym szansę obserwować, jak dziecko dorasta?
- Nie. - Aile wciąż płakała.
- Co na to Jon i Ante?
Na to pytanie musiał jej odpowiedzieć Aron, bo Aile nie mogła powstrzymać płaczu.
Trzymała się za brzuch i płakała, zupełnie jakby serce miało jej pęknąć.
Maret powstrzymała się od komentowania postępowania brata.
- Czy już pora? - Maret od razu przeszła do rzeczy. Musiała lekko potrząsnąć Aile,
aby ta podniosła szyję i mogła spojrzeć jej w oczy. Maret jeszcze raz zapytała:
- Czy nosiłaś w sobie dziecko przez całe dziewięć miesięcy?
- Chyba... nie - wyszeptała Aile, chowając głowę w fałdach okrycia matki. - Jest za
wcześnie, ale nie potrafię tego zatrzymać. Wody odeszły.
- Skoro tak, nie ma odwrotu - przyznała Maret.
Wszystko było w rękach Boga.
- Sądziłam, że wciąż jesteś małą dziewczynką. Pozwalałaś mi myśleć o błękitnym
fiordzie w środku lata. O zielonym, gęstym lesie, soczystych pastwiskach, o górach roz-
postartych od morza niemal po same niebo. Rozmyślałam o młodych chłopcach, na których
patrzyło się z podziwem, zupełnie inaczej, gdy jest się młodą dziewczyną. Wiedziałam,
którzy z nich ci się podobają bardziej niż inni. Ale nie sądziłam, że akurat on może okazać
się niebezpieczny. Aż do zimy.
Aile nie śmiała wydać z siebie ani słowa. Była przekonana, że matka nie miała o
niczym pojęcia.
- Wody! - zakomenderowała Maret, wlepiając oczy w Arona. - Nie będziesz chyba
bezczynnie stał? Nie będziemy cię potrzebowały, jeśli nie okażesz się przydatny.
Aron wybiegł z namiotu. Nie musiał się zastanawiać nad tym, jak to się stało, że Aile
stała się tak silną i zaradną dziewczyną, zupełnie inną od jego Ingrid, mimo iż były w tym
samym wieku. Wiele wskazywało na to, że dziewczyna z czasem stanie się równie wspaniałą
kobietą, co Maret.
Wydostanie się z namiotu odczuł niemal jako błogosławieństwo. W środku czuł się
jak piąte koło u wozu, kiedy matka i córka rozmawiały ze sobą. Myśl o powrocie do środka
napawała go lękiem, narodziny dziecka nie miały przecież nic wspólnego ze światem
mężczyzn. Gdyby chociaż dziecko było jego, ale przecież tak nie było.
Pewnego dnia i on zostanie ojcem.
Aron często się nad tym zastanawiał, zwłaszcza wtedy, gdy poznał Ingrid, ale nigdy w
pełni nie rozumiał znaczenia tego wydarzenia. Teraz powoli to do niego dochodziło.
Sporo się działo w trakcie kolejnych godzin.
- Niewielu mężczyzn uczestniczyło w tej czynności, a ty nie masz żadnego powodu,
aby tu pozostać - sugerowała Maret, ale nie kazała mu wyjść.
Aron miał na tyle rozumu, że trzymał się na uboczu. Stał się niemal niewidoczny,
chyba że Maret go o coś poprosiła.
Kiedy przypominała, że mógłby się na coś przydać, wykonywał to, o czym miał
przynajmniej mgliste pojęcie. Niemniej jednak Aile prawie zapomniała o jego obecności.
Aron widział, że rozdzierał ją ból. Jeżeli trzeba przez to przejść, aby urodzić dziecko -
dlaczego kobiety decydują się na taką próbę raz za razem? Przez głowę przebiegła mu myśl,
że może najmądrzej jest pozostać bezdzietnym. Okrucieństwem wydawało mu się narażanie
swojej kobiety na podobne męki. Myślał o Ingrid. Istniał jeszcze jeden powód, dlaczego
mężczyznom nie pozwalano oglądać kobiet w połogu. Było to przerażające i piękne zarazem.
- Ona potrzebuje wsparcia!
Aron nie zrozumiał, ale to do niego odezwała się Maret.
- Ustaw się za nią i podciągnij ją trochę w kierunku swojej klatki piersiowej -
wyjaśniła z anielską cierpliwością Maret.
Aron przeszedł za plecy Aile. Dziewczyna częściowo opierała się o niego. Poczuł, jak
pracowało jej ciało.
- Trzymaj jej ręce. - Maret była oazą spokoju. - Tak użyczysz jej swojej siły -
wytłumaczyła. - Potrzebuje jej. Za chwilę będzie po wszystkim.
Aron zrozumiał to, gdy Aile złapały skurcze. Czuł, jak parła i jak próbowała
odpoczywać między kolejnymi spazmami. Mocno trzymał jej małe ręce i starał się oddać jej
trochę swojej energii, odrobinę ciepła. Zapierał się razem z nią, odchylał do tyłu i ruszał
kręgosłupem tak jak ona. Nawet oddychał równie głęboko, jak Aile.
- Teraz puść - poprosiła Maret.
Aron uwolnił jedną rękę i otarł mokre od potu czoło Aile. - Już prawie koniec -
obiecała Maret.
Aron jej wierzył. Nie był pewien, czy Aile też to wiedziała, ale była niezwykle
dzielna. Mało co wywoływało w Aronie tyle szacunku i podziwu co wytrzymałość kobiet na
ból. Z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk ani jeden krzyk czy też jęknięcie. Tylko grymasy
zdradzały, jak bardzo cierpiała.
- Dziecko moje, oddychaj! - Maret utrzymywała z Aile kontakt wzrokowy i zmuszała
ją do wykorzystania resztek sił.
- Oddychaj całym ciałem, a kiedy powiem, przyj. I nie przestawaj. Zrozumiałaś?
Aile skinęła.
Aron przyłapał się na tym, że kiwnął głową razem z nią.
- Oddychaj! - zaklinała Maret. - Oddychaj dziewczyno!
Aile oddychała. Wczepiła paznokcie w jego dłonie, ale mimo bólu zupełnie się tym
nie przejmował. Mijały sekundy.
- Przyj! - nakazała Maret.
Aile parła tak mocno, że jej policzki zapłonęły żywym ogniem. Całe drobne ciało
wygięło się w drżący łuk.
- Nie przestawaj - prosiła Maret.
Aile łapała powietrze, ale nieustannie parła. Wymknęło jej się nieznaczne jęknięcie.
- Bardzo dobrze. Bardzo dobrze, córeczko. Już widzę łysą główkę...
Maret pewnie chwyciła malutkie ramionka, które właśnie wyłaniały się ze strudzonej
matki. Pchnęła niewinne, choć niechciane dziecko ku życiu, ale jej przenikliwe oczy
dostrzegły, że Aile liczyła na błąd, na to, że coś pójdzie nie tak, jak trzeba. Niemowlę nie
było wcześniakiem. Niezbyt duże, ale w pełni rozwinięte - i przede wszystkim zdrowe.
Nieszczególnie przypominało Aile czy też kogoś z ich rodziny. Najbardziej było podobne do
Johana, jeśli to miałoby kogokolwiek zadowolić. Jednak Maret nie miała ochoty, by
zadowalać innych. Najlepiej, by pozostali w ukryciu, ona i niemowlę.
Drżące ciało Aile uspokoiło się i opadło w ramiona Arona. Ręce luźno zwiesiły się po
bokach. Chciała się oprzeć, ale Aron delikatnie opuścił ją w dół. Uspokoiła się, ale mógł to
równie dobrze zrozumieć jako oznakę niepokoju. Sam tak się teraz czuł - jak świeżo
upieczony ojciec.
Maret patrzyła w górę z oczami wypełnionymi łzami. Gdy już trzymała w rękach
dziecko z krwi i kości, zaczęła używać języka Samów, aby Aron nie mógł ich zrozumieć.
- To dziewczynka. Może powinnaś oddać ją komuś... z nas? Wtedy przynajmniej
wiadomo by było, co się z nią dzieje.
Aile nie zgodziła się.
Maret nie nalegała. Odcięła pępowinę i zawiązała ją. Później umyła dziecko i
zawinęła je w miękki materiał. W końcu z troską położyła je w ramionach Aile.
- Musisz ją nakarmić - powiedziała, także w języku Samów.
Aile nie odpowiedziała. Zdumiał ją ten nowy, ciepły ciężar w ramionach. Ciemne
oczy patrzyły na nią z okrągłej, czerwonej twarzyczki. Na głowie było zaledwie kilka poje-
dynczych włosków, znacznie bardziej miękkich niż wszystko inne, co znała. Niemowlę miało
jego czoło i oczy, ale usta odziedziczyło po niej. Nie wiedziała tylko, po kim miało nosek.
Zdecydowanie widziała swoje policzki, choć maleńka przede wszystkim była podobna do
niego. Do Hansa.
- Patrz, to dziewczynka - powiedziała do Arona.
Sam już to zauważył, choć nie wiedział, czego tyczyła się wymiana zdań między
matką i córką.
- Jest prześliczna - odparł, wierząc w to, co mówi.
Jeśli dziecko należałoby do kogoś innego, nie zdobyłby się na taką uwagę. Wtedy
widziałby okrągłą, pomarszczoną, czerwoną buzię. Niemniej jednak przepełniało go teraz coś
niemalże duchowego. To duże słowo jak na kogoś niewierzącego w Boga, ale jedynie to było
w stanie określić uczucie, które wypełniało jego piersi.
Aile włożyła mały palec do otwartej buzi niemowlaka, a małe usteczka zacisnęły się
szybko wokół niego i zaczęły ssać.
- Szuka piersi - zauważyła Maret - więc należy jej ją podać tak szybko, jak to tylko
możliwe. Pozwól ją najpierw przez chwilę potrzymać Aronowi, żebym mogła usunąć ło-
żysko.
Aron nie pojął, o czym mówiła, mimo że słowa rozumiał. Jedyne, co do niego dotarło,
dotyczyło malutkiego człowieka, którego miał potrzymać na rękach. Ze strachu zamarł.
Jednak Aile tak mu ufała, że nawet nie zawahała się, aby podać mu dziecko.
Maret wyjaśniła, w jaki sposób powinien trzymać ręce oraz swoje niezdarne, wielkie
ramiona. Najważniejsze było to, aby pamiętał, żeby podtrzymywać dziecku główkę.
- Małe dzieci są delikatne jak szkło - uśmiechnęła się, wyglądając prawie jakby była
zadowolona.
Myślał o niej. Miał teraz na rękach malutką dziewczynkę. Leżała wtulona w jego
pierś, sprawiając wrażenie, jakby posiadła wszelkie mądrości tego świata. Ciemnoniebieskie
oczy przypominały głęboką sadzawkę, którą kiedyś dostrzegł, ale nie miał odwagi w niej
popływać. Mała była taka mądra! Rozumiała, że nie był jej matką, bo drobne ciałko
buntowało się od momentu, kiedy wziął je na ręce. Kręciła się, lecz dopiero, gdy Maret
chwyciła ją mocno, przyciskając ręce i nóżki do siebie, przestała fikać i kopać. Wtedy od-
kryła, że potrafi krzyczeć.
- Ona musi być cicho! - Aile zamierzała ją zabrać, ale Maret przycisnęła dziecko do
swojego brzucha, co czyniło wyrwanie czegokolwiek, a tym bardziej małego dziecka,
niemożliwym. W pierwszym odruchu Aile włożyła palec do krzyczącej buzi i wycie ustało.
Aron nie wiedział, co się wydarzyło. Dostrzegł tylko, jak Maret wrzuciła do paleniska
coś zakrwawionego. Zasyczało w żarze i czymkolwiek było po chwili pochłonął to ogień.
Teraz mogła przekazać szamoczące się zawiniątko Aile. Mała przekazana w ręce matki,
niewiarygodnie szybko się uspokoiła. Aron usunął się, by Aile nakarmiła dziecko, nie czując
się zawstydzona jego obecnością. Wyszedł, a Maret poszła za nim.
- Nie sądziłem, że jest już tak późno - zdziwił się.
- Teraz mamy już popołudnie. - Ponownie skierowała jego myśli ku ostatnim
wydarzeniom. - Dar życia jest cudem. Jednocześnie to najzwyklejsza rzecz na świecie. Coś,
czego prawie każdy z nas doświadcza. Jednak nie każdy przeżywa w ten sam sposób.
Wierzył jej.
- Aile urodzi drugie dziecko - powiedziała Maret. - Nie ma czego jej współczuć. Jest
zdrowa i silna.
Nie sądził, żeby Aile udało się zapomnieć o tym dziecku. On nigdy tego nie zrobi.
- Dzisiaj może odpoczywać. Za to jutro musicie wyruszyć. Aile nie może się zbytnio
przywiązać do dziewczynki.
R
OZDZIAŁ
3
- Ante i Jon niegłupio to obmyślili - zauważyła Maret następnego dnia o świcie. -
Obserwowała Aile z dzieckiem. Córka trzymała je nieco za mocno. - Są mężczyznami, więc
myślą jak mężczyźni - skonstatowała. - Jak dużo wiedzą?
Żaden z pasterzy nie wrócił jeszcze do obozowiska. Maret odczuwała niepokój,
pomimo że Aile i jej tajemnica były na razie bezpieczne.
- Dziecko przychodzi na świat, kiedy samo jest na to gotowe. Wie o tym każda
kobieta. Psy stróżowały w nocy - dodała Maret, siedząc przy palenisku. - Zagłuszały nie-
mowlę. Ale tak dalej nie można. Psy ją słyszały i dlatego szczekały. Wkrótce więcej ludzi się
dowie.
Aron był tego samego zdania. Ani on, ani Aile nie spali zbyt dobrze tej nocy. Aile
robiła wszystko, co w jej mocy, by mała nie krzyczała. Głos dziecka niósł się daleko poza
ściany namiotu, więc Aron wiedział, że prędzej czy później ktoś do nich zajrzy. Zastanawiał
się, co by było, gdyby informacja o dziecku się rozniosła, jednak sprawa go nie dotyczyła,
dlatego nie pytał Aile. On niedługo opuści to miejsce, natomiast Aile będzie musiała żyć
dalej wśród swoich.
- Jestem w stanie to przecierpieć, jeśli ona też może.
- Maret mówiła do Aile przez Arona. Nie był pewien, czy mu się to podoba.
- W innym razie musicie się stąd wynieść.
Aron wstrzymał oddech. Już poprzedniego wieczoru zrozumiał, że to on ponosi
odpowiedzialność za ocalenie Aile i dziecka. Chyba nawet zdawał sobie z tego sprawę, od-
kąd stał się częścią jej tajemnicy i zdecydował się tu zostać. Chociaż nie potrafił
wytłumaczyć dlaczego, bał się wziąć na siebie to zobowiązanie. Ostatnie miesiące go
zmieniły. Zmiękł, stał się mniej stanowczy, choć tak naprawdę nigdy nie był zbyt twardy.
Brakowało mu nadziei i już nawet przywykł do takiego myślenia o sobie. Teraz czuł, że coś
się zmienia, przywiązał się do Aile.
Godzinę wcześniej zarówno Aile, jak i dziewczynka usnęły. Aron leżał nie śpiąc i
nasłuchiwał ich oddechów. Spokojny sen dziecka poruszał jego serce i sprawiał, że był
bezbronny. Chciał chronić to malutkie ciałko. Czuł, jakby znał tę drobniutką istotę.
- Możesz dokonać wyboru, Aile - zaznaczyła Maret. Próbowała ją namówić, ale
przeczuwała, że córka już zdecydowała. - Twoja własna rodzina nie wyrzuci cię, jeśli zdecy-
dujesz się zatrzymać dziecko. Ludzie zawsze gadają, dlatego uprzedzam, że nie będzie ci
łatwo. Może tak być. Złe języki krzywdzą, ale nie zabierają życia.
- Nie obawiam się o siebie - Aile odezwała się cicho. Siedziała ze śpiącym dzieckiem
i dwoma opuszkami palców głaskała je po policzkach. Światło płomienia sprawiało, że jej
pozostawione w nieładzie włosy wyglądały jak poświata - albo korona księżniczki z cienkich,
złotych nici.
Aron uśmiechnął się do własnych myśli, ale szybko odwrócił wzrok. Aile nie lubiła
natarczywych spojrzeń.
- Zawsze będzie inna - powiedziała Aile. Z całych sił starała się, aby nie zadrżał jej
głos. Emocje były tak silne, że nie dawały się trzymać na wodzy. Z każdą godziną dostrze-
gała w córeczce coś nowego. Coś, co sprawiało, że chciała być świadkiem tych zmian latami.
- Inna - powtórzyła. - Nie tylko jutro, kiedy wszyscy wrócą z kościoła, też w
przyszłym roku, za pięć czy dziesięć lat. Będzie się wyróżniać, kiedy dorośnie. Wszyscy do-
wiedzą się, że jest mieszańcem, a tego bólu chciałabym jej zaoszczędzić. Może dostać to, co
najlepsze. I to właśnie otrzyma! - Aile przepełniała stanowczość granicząca z uporem.
- Musicie wyruszyć w drogę dziś wieczorem. - Maret od dawna nie spała,
rozmyślając. Musi dołożyć wszelkich starań, aby to, co ma się wydarzyć, było możliwie
najmniej bolesne. Powoli i z rozmysłem wstała z miejsca. - Doprowadzę do porządku keris.
- To po naszemu sanie - wytłumaczyła Aile Aronowi, który nigdy wcześniej nie
słyszał tego słowa z języka Samów.
Nie uciekała się do płaczu ani nie próbowała błagać o więcej czasu, choć w tej
sytuacji byłoby to zrozumiałe. Była przygotowana. Porzucenie dziecka było, bez względu na
wszystko, jej decyzją.
- Jeden z moich reniferów czeka na zewnątrz.
Aile posłała matce pytające spojrzenie.
- Przyprowadziłam go - powiedziała Maret. - Dłużyło mi się siedzenie przy ogniu.
- Tata zrozumie, że mi pomagasz - wyrwało się z ust Aile.
- Renifer należy do mnie i zrobię z nim to, co uważam za słuszne - oznajmiła Maret,
podnosząc brodę. - Wysyłam go tam, gdzie chcę. Johan nie ma tu nic do powiedzenia. - Wes-
tchnęła, lecz nie na myśl o mężu. - Za wcześnie dla małej na podróż, ma zaledwie dobę.
Może jednak tak będzie dla niej najlepiej. Przygotowałam też koszyk, w którym cię noszono,
moja Aile. Nikt nie zauważy, że zniknął. Zapewni jej ciepło.
- Zamierzam trzymać swoje dziecko przy piersi - gwałtownie zaprotestowała Aile.
Tak długo jak jesteś w stanie, pomyślał Aron.
O wielu sprawach Aile nie zdążyła pomyśleć. Maret dała mu to do zrozumienia. Dla
Aile istniało teraz tylko dziecko. Może być tak, że maleństwo postrzega go jako ojca. Aron
zastanawiał się, kim był prawdziwy ojciec dziewczynki. Gdyby Aile chciała, żeby poznał
prawdę, wyjawiłaby mu ją. To jej sprawa. A prawdziwy ojciec nigdy o niczym się nie dowie.
Ingrid pytała go, czy ma dzieci. Odpowiedział przecząco, bo co innego miałby
powiedzieć? Jednak tak, jak inni mężczyźni, mógł po prostu nie wiedzieć. Możliwe, że skła-
mał. Kto wie, może gdzieś żyło dziecko o jego rysach i zielonych oczach z brązowymi
obwódkami. Niewykluczone, że pytano, po kim odziedziczyło te dziwne oczy - ale nikt nie
potrafił odpowiedzieć.
Cud, że podczas dnia nikt nie usłyszał dziecka i nikt nie przyszedł zobaczyć się z
Aronem. Że nie wypytywano o Aile albo że żaden z pasterzy nie wrócił do namiotów. Maret i
Aron nie wiedzieli, jak bracia Aile przyjęliby tę wiadomość, gdyby dowiedzieli się o dziecku.
Za to Aile nie poświęciła tej myśli ani chwili, chociaż to ona mogła utracić wszystko.
Kiedy powoli zaczęło się ściemniać, a mróz migotliwie zaskrzył śnieg trzeszczący
pod stopami, byli gotowi do drogi.
Dniami słońce mocno świeciło, mimo że powietrze przepełnione było zimnem i
piekło w policzki. Dzięki ciepłu śnieg zmiękł na tyle, że praktycznie uniemożliwił reniferowi
poruszanie się. Zwierzę zapadało się, a odległość, jaką mogło pokonać na raz, ciągnąc w
pełni załadowane sanie, była za krótka. Musieli się przemieszczać nocą, ponieważ tylko
wtedy śnieg był odpowiednio twardy, aby nieść wąskie kopyta.
Obozowisko leżało zbyt wysoko w górach, żeby móc dotrzeć do norweskiego
wybrzeża w przeciągu kilku dni. Nawet z reniferem i saniami nikt nie potrafiłby przewidzieć,
ile zabrałoby to czasu. Wszystko zależało od śniegu leżącego na szlaku, którym podążali,
oraz stromego zbocza umożliwiającego przeprawę. Nie bez znaczenia było samopoczucie
Arona, któremu wciąż dokuczała kostka. Sanie, oprócz Aile i dziecka, załadowane były tylko
niezbędnymi przedmiotami oraz pożywieniem, które mogło im starczyć na tydzień. Aron
zmuszony był włożyć narty. Wciąż trwała zima, więc niełatwo było stwierdzić, czy możliwa
będzie przeprawa łodzią do kupca, z którym Jon i Ante handlowali w Tromsø. Dotarcie tam
zabierze sporo czasu, dlatego Aile musiała być przy dziecku. W innym razie maleństwo by
nie przeżyło.
- Musicie trzymać się wody tuż po przekroczeniu granicy z Norwegią. Lód
wytrzymuje niemal do lata - powiedziała Maret. Wyglądało na to, że wszystko zaplanowała.
Decyzja należała jednak do Aile i Arona. Kobieta nie miała innego wyboru, jak tylko liczyć
na to, że im się powiedzie, z Bożą pomocą.
- Aile rozstrzygnie, którą z dolin najrozsądniej zejść do morzu. Czy przypadkiem nie
Rostadalen? Sama nie wiem.
Maret nie chciała, aby Aile podążała w stronę fiordu, który zamieszkiwał jasny,
niebieskooki i silny mężczyzna, ale nie powiedziała tego głośno. Aile miała w sobie dużo
uporu. Maret zawsze obawiała się tej zawziętości. Malutkie, śliczne dziecię musiało ich
opuścić. Do tej myśli należało się przyzwyczaić, jednak nie chciała ryzykować także utraty
Aile.
Wszystko musiało pójść szybko, dlatego Maret załadowała sanie i zaprzęgła rena z
wyprzedzeniem. Nie starczyło czasu na łzy. Niemowlę otulone zostało w wełnę i skóry.
Zdaniem Maret, dziecku najlepiej byłoby w zamkniętym koszu, ale Aile postąpiła wedle
własnego uznania. Wierzyła, że dobrze będzie trzymać zawiniątko przy sobie przez ten krótki
czas, który ze sobą dzieliły.
Aile i Aron ubrali się odpowiednio na przeprawę przez zimny, pokryty śniegiem
krajobraz. Aron musiał się zaopatrzyć w worek do zapakowania swoich norweskich ubrań, bo
na drogę, w którą się wybierali, znacznie lepiej nadawały się skórzane, samskie ubrania,
pożyczone od Antego. Obiecał jednak, że wuj Aile dostanie wszystko z powrotem. Skoro
Aron miał jechać na nartach, musiał dostać kurtkę z renifera. Pod spodnie nałożył specjalne
kalesony ze skóry, a nogi wsunął w kozaki wymoszczone wysuszoną turzycą.
- Teraz wyglądasz niemal jak jeden z Samów - zauważyła Maret. - Nie sądzisz, że jest
w tobie wiele cech charakterystycznych dla naszego ludu?
- Niczego już nie mogę być pewien - odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem, co
oboje potraktowali jako żart.
Aile zajęła miejsce w saniach za starannie zakrytym dobytkiem i położyła stopy na
podnóżku. Dziewczynkę usadowiła na kolanach, pod futrem niedźwiedzia. Nosidełko
przypięto do juków po obu stronach rena, razem z innymi lekkimi przedmiotami codziennego
użytku. W czasie przerw na odpoczynek musieli pamiętać o zjedzeniu ciepłego posiłku, a
także roztapianiu śniegu na wodę do picia. Aron przypiął narty.
- Aile zna drogę, nie obawiaj się o to - powiedziała Maret, łapiąc spojrzenie Arona.
Patrzyła na niego z czułością.
Aron wiedział, że zasłużył na jej szacunek. Do niedawna wydawało mu się, że Maret
nie miała o nim dobrego zdania. Nie była jedną z tych, które chętnie rozdają pochwały, ale tę
właśnie surowość w niej cenił. Na pewno nieraz jej się w życiu przydała. Miał nadzieję, że
Aile odziedziczyła hart ducha po matce.
- Zapewne nie spotkamy się już więcej, Aronie - Maret uśmiechnęła się
melancholijnie.
Było oczywiste, że nie miał tu już wracać. Nawet jeśli był wędrowcem podobnie jak
Samowie, należał do innego świata. Nie musiał się jednak niczego wstydzić. Będąc obcym,
Aron okazał się tak samo dobry jak jeden z nich, mimo że nie był z nimi związany ani
więzami krwi, ani pochodzeniem. Teraz przemawiała przez niego nie tylko radość, ale i
smutek, ponieważ ich opuszczał.
- W twojej piersi kryje się znacznie cieplejsze serce, niż chciałbyś to okazać, Aronie
poszukiwaczu. Ufam, że twoje życie będzie lekką wędrówką. Żaden jednak człowiek nie
może ci tego obiecać. Wszystko, co nam pozostaje, to nadzieja.
Posłała mu dobrotliwy uśmiech, który poprzez zmarszczki rozpostarł na jej twarzy
trójkątną ramę. Zmarszczki zdradzały nieskończoną mnogość uśmiechów w ciągu lat, lecz
również niewyobrażalnie wiele trudu. Liczyła sobie tyle lat, na ile wskazywał jej wygląd,
lecz wiatr i niepogoda dodatkowo odcisnęły na niej swoje piętno. Nie potrafił określić jej
inaczej niż jako pięknej. Jego własna matka wyglądała na dużo starszą w momencie, kiedy
Aron oglądał ją po raz ostatni, a dopiero przekroczyła czterdzieści lat. Mimo to nikomu nie
nasunęłaby się myśl, aby nazwać ją ładną. Aron był absolutnie pewien, że życzenie Maret
dotyczące jego przyszłości nie zostanie spełnione, choć nie zamierzał jej tym martwić. Miała
przecież dobre intencje.
Nie lubił pożegnań.
Aile odczytała jego myśli, w każdym razie chciała opuścić obozowisko tak szybko,
jak to tylko możliwe. Nie patrzyła ani na matkę, ani w kierunku namiotów, kiedy szarpnęła
wodzami, a renifer ruszył z miejsca. Krzyknęła na niego zachęcająco, choć nie na tyle głośno,
aby zwrócić czyjąś uwagę. Zareagowały jedynie psy. Ospałe i znudzone leżeniem przed
namiotami, skakały, szczekając w nadziei, że wyruszą w drogę wraz z odjeżdżającymi.
Aron nie chciał dłużej odwlekać wyjazdu. Gdy odbił się kijami z miejsca i podążył za
saniami, serce zabiło mu w piersi. Psy przez jakiś czas biegły jeszcze za nimi, ale wkrótce
wróciły z powrotem do obozowiska. Powoli zaczęło się ściemniać, aż w końcu ogarnął ich
mrok.
Czekała ich cała noc w drodze. Niebo pokryte było granatem. Zimne powietrze gryzło
policzki, czoło i nosy. Gdy przyśpieszyli, ciężko im było oddychać. Stanowili jedyny
ruchomy element otaczającego ich krajobrazu. Aile cały czas troskliwie obserwowała
dziecko. Aron zdany był na siebie samego. Poza tym był znacznie silniejszy, niż sądziła.
Umówili się jednak, że uprzedzi ją, jeśli będzie potrzebować odpoczynku.
Od czasu do czasu oglądała się za siebie, aby sprawdzić, czy Aron nadąża, ale nie
musiała się o niego martwić. Był silny i fizycznie przygotowany do takiego wysiłku. Chociaż
nie należał do Samów, nadspodziewanie dobrze dotrzymywał kroku reniferowi. Kilkakrotnie
jednak pozostał w tyle i wtedy Aile wstrzymywała zwierzę, żeby szło wolniej. Wtedy Aron
do nich dołączał i starał się jechać tym samym tempem. Zatrzymywali się tylko wtedy, gdy
trzeba było nakarmić małą. Aile dbała, by chronić małą przed wiatrem. Chłód nie sprzyjał
żadnemu z nich, dlatego podczas karmienia piersią trzymała maleństwo pod okryciem.
Nikt jej wcześniej nie powiedział, że najwspanialszą rzeczą w życiu jest trzymanie
swojego dziecka blisko przy sercu. Nikt jej nie opowiadał, jakie to błogosławieństwo, gdy
maleństwo tuli się do piersi i gdy słychać, jak oddycha. Moment ten jest dużo bardziej
przejmujący niż modlitwa w kościele. Niewątpliwie ksiądz uznałby to za herezję, ale Aile się
tym nie przejmowała.
Najtrudniejsze w czasie drogi było przewijanie maleństwa, choć i na to znaleźli
sposób. Musieli też mocno otulać się w czasie snu. Aron uważał, że brak namiotu i sań z
prawdziwego zdarzenia był w ich przypadku czystym szaleństwem. Przedostanie się do
morza w taką pogodę, z maleńkim dzieckiem, bez odpowiedniego wyposażenia było
nieodpowiedzialne. Aile doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jej matka także, chociaż
miała nadzieję, że Aile pamięta, gdzie znajdują się pasterskie chaty, w których mogliby się
schronić. Teraz, gdy nadchodziła wiosna, większość z nich była widoczna, choć o tej porze
roku tylko część nadawała się do zamieszkania.
Aile coraz bardziej obawiała się tej podróży.
R
OZDZIAŁ
4
Jechali przez skute lodem moczary. Aile tereny te kojarzyły się z jesienną przeprawą i
moroszką
1
, obsypaną żółtymi i soczystymi owocami. Przymykając oczy, wyobraziła je sobie
tak, jak wyglądały o bardziej przyjaznej porze roku.
Mijali niski las brzóz karłowatych, a każde drzewko ubrane było w połyskujący
płaszcz z lodu i szronu. Mamił ich blady księżyc i spadające gwiazdy. Noc ani na chwilę nie
zanurzała się w całkowitej czerni, świecąc biało-niebieską poświatą.
Aile obserwowała krajobraz. Znała go na pamięć z poprzednich przepraw i to tutaj
czuła się jak w domu. Tu i w każdym innym miejscu, w którym kiedykolwiek rozbijali obóz,
migrując, począwszy od lata, aż do zimy. Jej lud przemieszczał się w zamkniętych
wspólnotach, zgodnie ze zmieniającymi się porami roku i korzystał z najlepszych darów,
które ziemia miała im i ich zwierzętom do zaoferowania.
Starali się jak najszybciej pokonać przykrytą lodem wodę. Lód przysypany był
śniegiem, więc renifer kroczył po stabilnym gruncie. Aile słyszała szus nart należących do
Arona. Zostawał w tyle, ale nie narzekał na tempo, które narzuciła. Była świadoma, że
oscylowali na granicy tego, co potrafili znieść, jednak tylko w ten sposób mogli osiągnąć
zamierzony cel.
Aile nie uprzedziła Arona, że szuka chaty. Przemilczała to, bo nie była pewna, gdzie
się dokładnie znajduje. Możliwe, że już ją minęli, a innego schronienia na pewno nie znajdą
przez kolejnych kilka godzin.
Słońce wstawało, choć wciąż jeszcze było zimno. Ren ofiarowany im przez matkę,
był twardym zwierzęciem i nie odmawiał posłuszeństwa. Aile zauważyła, że należało
przewinąć dziecko, choć do tego trzeba było rozpalić ogień. Dobrze byłoby znaleźć chatę,
choć mogą też rozpalić ognisko gdzieś na zewnątrz. Miała przy sobie suchą korę i krzesiwo,
więc wszędzie mogli rozniecić ogień. Znalezienie chrustu nie stanowiło problemu.
Im dłużej jechali, tym Aile była pewniejsza, że musieli minąć chatę.
- Daleko jeszcze? - zapytał głośno Aron, jadąc u boku jej sań.
Łatwiej było mu jechać po śladach, jednak jeśli śnieg był zbyt głęboki, to w żaden
sposób mu to nie pomagało. Nie skarżył się, choć był już bardzo zmęczony. Przecenił własne
siły. Mieszkając pośród Samów, znał swój potencjał. Prawie się tam nudził, udając, że stać
go na mniej niż w rzeczywistości. Stopa mu nie dokuczała, nawet kiedy nosił ciężkie kubły
napełnione wodą. Próbował przedłużać wyprawy na nartach i chodził po drewno, ale teraz
zrozumiał, że nie przygotowało go to wystarczająco do tego, na co obecnie wystawione były
jego nogi. Pomimo to mocno zacisnął zęby. Nieważne, że ból mu doskwierał, musiał
wytrzymać bez względu na wszystko.
- Czy daleko? Jeszcze kawałek - odpowiedziała lekko Aile. Przeczucie mówiło jej
jednak co innego.
Spojrzała na niego, ale rozsądek podpowiadał, żeby o tym nie wspominać. Mężczyźni
są tacy dziwni, jeśli chodzi o wytrzymałość. Czasem warto pominąć prawdę, kiedy zadają
pytanie. Aron wciąż utrzymywał się na nogach i zostawał w tyle rzadziej niż wcześniej. Nie
robili zbyt długich przerw, a on niewiele jadł. Była pewna, że odczuwał ból, choć nie dawał
tego po sobie poznać. Przez ostatnich kilka miesięcy prawie się nie ruszał, więc naturalnym
było, że jego ciało mogło odmawiać posłuszeństwa. Aron dzielnie znosił cierpienie, czym
zasłużył na jeszcze większy szacunek Aile.
Wschodzące słońce wyglądało niczym czerwonawe, drgające pasmo. Niebo za ich
plecami rozgorzało żółcią. Krwistoczerwona kula podnosiła się, sprawiając, że poranek był
jeszcze jaśniejszy, a oni podążali dalej, pozostawiając żarzące się słońce za sobą.
Powinni się zatrzymać i wypocząć, jednak niestrudzenie kontynuowali swoją
wędrówkę.
Dziewczynka spała. Małe usteczka wyglądały jak kwiatek, a rzęsy rysowały się
ciemno na tle pucołowatych policzków.
Była prześliczna!
Aile lubiła ruch. Była spokojniejsza, kiedy nie stała w miejscu. Możliwe, że ta podróż
będzie najdłuższa w życiu maleństwa. Aile miała nadzieję, że dziecko przyzwyczai się do
przebywania w jednym miejscu.
Wschód słońca wszędzie zachwycał.
Księżyc świecił równie pięknie także w Norwegii.
Nie byłoby tak źle, gdyby siedziała na schodach przed dużym, drewnianym domem w
Målselv, rozpoznając wierzchołek każdego drzewa i każdej pojedynczej góry na horyzoncie.
Tam także słońce, księżyc i gwiazdy będą czuwały nad jej małą córeczką. A po przebyciu
jednej jedynej podróży tęsknota za ciągłym przemieszczaniem się nie zamieszka w sercu
dziewczynki.
Aile rozejrzała się wokoło i przyznała to, czego się obawiała. Nie wiedziała, gdzie się
znajdują. Okolica wyglądała znajomo, ale nie do końca. Nie potrafiła nazwać wzniesień,
które mijali. Trzeba było się zatrzymać w momencie, gdy pojęła, że chata pozostała w tyle.
Szaleństwem byłoby podążanie dalej. Aile pragnęła znaleźć się jak najbliżej celu, ale
nie była głupia. Sporo będzie ją kosztowało ukrycie dumy, lecz miała znacznie więcej do
stracenia. Zerknęła na dziecko.
Mała znaczyła dla niej wszystko.
Aron jechał dalej przed nią, nie wiedząc, że zatrzymała renifera.
- Aronie! - Aile wykrzyczała jego imię, strasząc przy tym kruki. Umknęły jej uwadze,
przesiadując na wierzchołkach j brzóz pokrytych śniegiem. Zrywając się do lotu, wyglądały
prawie jak czarne zjawy na tle jasnego, porannego nieba.
Przeszył ją dreszcz. Kruki powszechnie uznawano za zły omen, gdyż trzymały się
najczęściej blisko padliny. Jeżeli gdzieś w okolicy leżało ścierwo, było to niemal jednoznacz-
ne z obecnością drapieżnika.
- Aronie! - krzyknęła znowu, bo nie usłyszał jej za pierwszym razem.
Tym razem zawtórowały jej kruki, ale Aron się zatrzymał.
Dała mu do zrozumienia, żeby zawrócił. Po dłuższej chwili zdołał zrównać się z
saniami. Jego twarz świeciła potem. Nie wróżyło to dobrze, ale Aile nic nie rzekła. Już nie-
bawem powinien móc odsapnąć.
- Coś nie tak?
Skinęła. - Poruszamy się w złym kierunku. Musimy zawrócić.
- Zawrócić?
Aron opierał się na kijkach. Zmienił środek ciężkości na drugą nogę tak, żeby zdrowa
stopa całkowicie przejęła ciężar ciała. Od dawna coś spływało mu po twarzy i oślepiało go.
Czy były to pot, czy łzy, tego nie wiedział. Jedno i drugie piekło, ale wszystko wokół zlewało
się w biel, więc i tak nic nie widział. Ból dowodził przynajmniej, że wciąż był przytomny.
Upór natomiast pozwalał kontynuować podróż. Tymczasem teraz Aile twierdziła, że szli w
niewłaściwą stronę.
- Wydawało mi się, że poznajesz każdą zaspę między morzem a obozowiskiem.
- Najwyraźniej jednak nie.
Aile przyjęła przemilczany wyrzut. Gdy człowiek jest zmęczony, wypowiada często
słowa, których później żałuje. Nie chciał jej rozzłościć. W takich momentach podejmuje się
najczęściej niewłaściwe decyzje.
- Za to wiem mniej więcej, gdzie zboczyliśmy z drogi - powiedziała i podjęła uprząż,
aby zawrócić renifera.
Ten obrócił się z jawną niechęcią.
Aron wiedział dlaczego. Bał się zapytać, ile czasu zajmie im powrót na właściwy
szlak. Nie zamierzał jej mówić, że ledwo trzyma się na nogach, mimo że już wcześniej ból
wydawał się nieznośny. Najchętniej zwyczajnie ległby w śniegu tak jak stał, ale podejrzewał,
że gotowa była go tam zostawić.
Tym razem kierowali się prosto w stronę słońca, podążając własnym śladem. Nawet
niemowlę się przebudziło. Zaczęło krzyczeć tak głośno, że kruki znowu wzbiły się w po-
wietrze.
Dzień był ciepły, a słońce grzało w policzki. Nie widzieli wyraźnie, co było przed
nimi, ponieważ jasność zupełnie ich oślepiała. Renifer poruszał się z coraz większym trudem,
bo śnieg stał się na tyle miękki, że zwierzę zapadało się w niektórych miejscach aż po sam
brzuch.
Aron pozostał w tyle.
Powinni byli zaczekać, aż wróci Ante. Aron mógł wyjść mu na spotkanie. Niestety
nie miał pojęcia, jak udałoby mu się odnaleźć pasterzy i stado, ale na pewno stanowiłoby to
łatwiejsze zadanie niż ta walka o życie. Aile należał się mądrzejszy towarzysz podróży, taki
który potrafiłby odpowiednio odczytywać krajobraz i poradziłby sobie z odnalezieniem drogi
nad wybrzeże Norwegii.
Aron nie martwił się o siebie. Jon wejrzał w jego przyszłość i nie wspominał o żadnej
śmierci w dzikiej głuszy. Bez dwóch zdań uda mu się z tego wyjść. Gorzej z dziewczynką,
która była przecież noworodkiem.
Ale czy Jon nie ujrzał losu Aile?
Aron nie miał zamiaru martwić się tym, czego nie rozumiał. Używał ramion, żeby
odbijać się tak mocno, jak tylko zdołał. Nie był już w stanie wydłużyć kroku, ale wciąż
dostrzegał sanie Aile. Nie mógł stracić jej z oczu. Musi nadążyć.
Tym razem również nie odnalazła schronienia. Znajdowali się z powrotem w miejscu,
gdzie spodziewała się je zastać. Nigdy wcześniej nie widziała tu tak grubej pokrywy śniegu.
Tyle go przywiało i nasypało, że krajobraz wyglądał zupełnie obco. Równie dobrze mogliby
zacząć przekopywać zaspę po zaspie, aby sprawdzić, czy przypadkiem chatka nie leży ukryta
gdzieś pod śniegiem.
Nie mogli jednak czekać do popołudnia. Aile chciała, aby zarówno Aron, jak i renifer
wypoczęli. Jej niepokój przeniósł się na niemowlę, które krzyczało, mimo że sanie się
poruszały. Dziecko odczuło, że nie ślizgały się tak łatwo jak wcześniej. Ren stawiał coraz to
krótsze kroki, aż w końcu nie potrafił już iść dalej. Matce nie spodobałoby się, że zajechała
zwierzę.
Serce biło jej zdecydowanie za szybko, ale mało kto stwierdziłby, że straciła
panowanie nad sobą. Aile zmrużyła oczy. Nie mieli tu dobrej ochrony przed wiatrem, ale nie
wiało mocno. Dostrzegła czubek gęstych zarośli, wynurzających się spod śniegu. Tu mogli
znaleźć chrust. Minęła za to kilka śnieżnych załomów, miała przecież swój rozum. Kilka
innych pochyłości również ominęła szerokim łukiem. Nie trzeba było wiele, aby całość się
zapadła. Nietrudno w takich warunkach o lawinę.
W gęstwinie wiatr wiał mocniej, ale tam właśnie zaprowadziła renifera. Zwierzę
mogło zjeść porosty wyrosłe na gałęziach. Nocą Aile zaprowadzi ich w lepsze miejsce. Jeśli
powietrze będzie przejrzyste, poprowadzą ją gwiazdy.
Kiedy do sań dołączył Aron, Aile wyprzęgła rena. Była załamana, ale nie dała tego po
sobie poznać. Dziecko leżało zawinięte w niedźwiedzie futro, cały czas krzycząc. Drobna
twarz małej poczerwieniała ze złości oraz od słońca i świeżego powietrza.
- Odpoczniemy tutaj - rzuciła krótko Aile.
- Pod gołym niebem?
- A istnieje inna możliwość?
Aron ugryzł się w język.
- Potrzebujemy ogniska? - zapytał.
Aile brakowało sił i ogarnęła ją złość. Nie znalazła na to żadnej odpowiedzi, ale
chciała wykrzyczeć, iż sam powinien wiedzieć, że ognisko jest niezbędne. Był przecież
dojrzałym mężczyzną. Jeśli człowiek marznie czy planuje coś ugotować, potrzebuje do tego
ognia. Chyba że zamierza zadowolić się surowym mięsem, wtedy może obyć się bez.
- Myślisz, że warto przyciągnąć sanie bliżej zarośli? - zapytał, zrozumiawszy, że z
ogniskiem się nie śpieszy.
- W ten sposób można sklecić pewien rodzaj dachu z gałęzi i jednej lub dwóch skór
renifera. Co o tym sądzisz? - ciągnął. - Osłoni nas przed wiatrem i przed słońcem w samo
południe.
Nie odpowiedziała, co mogło zostać uznane za aprobatę.
- Wsiadaj do sań - rzekł Aron stanowczo. - Albo będziesz musiała zanurkować w
zaspę. Pociągnę was.
Bez słowa wykonała polecenie.
Mało brakowało, a straciłby równowagę, gdy ciągnął sanie przez ten krótki odcinek
do zarośli. Zdołał jednak ubić tę drogę nartami. Sanie niosły ich przez krótka chwilę, co
przywołało po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiech na twarzy Aile.
Aron nie próbował zdjąć nart. Stojąc w nich zrywał gałęzie, które ułożyli w duży stos
tuż obok sań.
Aile pomogła mu w zbudowaniu prowizorycznego dachu. Nie wyszedł tak, jak
wyobrażał go sobie Aron, ale przynajmniej chronił przed wiatrem, który był wyjątkowo
uciążliwy.
W ciszy zjedli sycące, suszone mięso.
- Z nogą nie jest zbyt dobrze - zauważył, kiedy z powrotem zapakowywali jedzenie.
Nie patrzyła na niego.
- Nie całkiem - wyznał.
- Rana nie zdążyła się zagoić?
- Jeszcze nie - powiedział, choć nie było to prawdą. Rana była prawie zagojona,
jedynie w kilku miejscach nie chciała się do końca zrosnąć. Aronowi zwyczajnie brakowało
sił.
- Jestem słabszy niż kiedyś.
- Dlatego odpocznijmy. - Aile prawie niedosłyszalnie westchnęła. - Byłoby gorzej,
gdyby rana się psuła. Wilki potrafią zwietrzyć krew z odległości.
- Kostka boli tylko od czasu do czasu - powiedział Aron. Nie mogła chyba sądzić, że
wilki wyczują coś takiego jak zwykłe odciski. Za jakiego głupca go uważała?
- Teraz chciałabym, abyś się odwrócił - poprosiła.
- Muszę nakarmić niemowlę.
Dzień był długi. Wiatr wzmógł się i zrobiło się chłodniej. Kilka razy podmuchy
zrzuciły skóry i dłonie zesztywniały im z zimna, kiedy ciągle próbowali je zaczepiać na
nowo.
Aron zrozumiał, że należało rozpalić ognisko od razu po przybyciu, wtedy kiedy wiatr
ustał. Wprawdzie nie brakowało im chrustu, ale pogoda uniemożliwiała utrzymanie ognia.
Zmuszony był wstać i zrobić kilka okrążeń na nartach, aby zwyczajnie utrzymać
ciepło. Rwała go kostka, ale nie przyznał się, jak bardzo mu dokucza. Kiedy Aile przypięła
narty, poczuła się jak ryba w wodzie.
Słońce ukryło się za ciężkimi, gęstymi chmurami i zaczęło się coraz bardziej
ochładzać. Wiatr przestał być jednak tak odczuwalny, kiedy Aron zawiesił dodatkowo
jeszcze jedną, cienką skórę renifera.
Aile wróciła do namiotu, po tym jak niemal rozpłynęła się w powietrzu białego
krajobrazu. Aron zdławił to, co miał na końcu języka. Zamierzał przypomnieć, że zarówno
on jak i dziecko byliby zgubieni, gdyby cokolwiek jej się stało. Aile odpięła narty i włożyła
je w śnieg koło sań.
- Wślizgniemy się do sań, obydwoje - powiedziała.
Spojrzał na nią pytająco.
- Ty i ja - w saniach. Z dzieckiem pomiędzy nami. W niedźwiedzim futrze.
Wyjaśniła to tak, jakby to on był małym, bezrozumnym dzieckiem.
Zezłościło to Arona, ale bez względu na wszystko miała rację.
Podniosła dziecko i poleciła Aronowi ściągnąć niedźwiedzie futro z sań. Wtedy
wpełzła do środka i przesunęła się tak mocno na prawo jak to tylko możliwe. Zluzowała pas
kurtki i włożyła niemowlę za pazuchę, tuż przy swoim ciele.
Dziecko zaczęło krzyczeć, ale szybko się uspokoiło.
Aronowi wydawało się, że czuje pojedyncze uderzenia serca Aile. Ulokował się w
wąskim pasie wolnego miejsca w saniach. Nie było to łatwe zadanie, więc wiercił się i prze-
klinał, zanim udało mu się w końcu odpowiednio ułożyć.
Musiał jeszcze rozciągnąć futro nad Aile i maleństwem. Zaczepił końce skóry między
sanie a ich ich ciała.
W końcu zrobiło im się ciepło. Dawał o sobie znać jedynie chłód pochodzący z
gruntu, który przedostawał się zarówno przez sanie, jak i wyściełające je skóry. To jednak
akurat można było wytrzymać.
- Nie gniewam się na ciebie - powiedziała Aile, gdy dziecko zasnęło, a jej udało się
rozgrzać. Oparła głowę o jego bark, a on oplótł ją ramieniem. Dziwnie było leżeć tak blisko
innego mężczyzny niż Hans. Takiego, który nic dla niej nie znaczył. Nie w tym sensie.
- Dobrze wiem, że się na mnie nie gniewasz - odpowiedział. - Nie wiesz, co robić.
- Jestem zła na samą siebie.
- Nie masz powodu.
- Odpoczynek w tym miejscu nie narazi nas na żadne niebezpieczeństwo - zapewniła.
- Na pewno nie - uśmiechnął się Aron. - Spij już, Aile!
- Ty też musisz odpocząć.
- Odpoczywam - zapewnił.
- Nie zmarzniemy.
- Nie zmarzniemy - powiedział Aron. - Pod tym futrem zdarzało mi się przesypiać
zimniejsze noce pod gołym niebem. Tak długo jak je mamy, nie zginiemy. A teraz śpij, Aile.
Niedługo nastanie noc i będziemy musieli ruszać w dalszą drogę.
Była zbyt zmęczona, żeby się z nim kłócić, choć na swój sposób było to również
przyjemne. Mógł ją zirytować niemal w takim stopniu, jak jej bracia, a ona złościła się na
niego prawie tak samo jak na nich. Jednak żaden z nich nie traktował jej z taką pieczą, z jaką
robił to on.
Aile cichuteńko zaczęła nucić pieśń, której nigdy wcześniej nie słyszał, ale która była
piękna. Uspokajała maleństwo spoczywające obok niego pod futrem niedźwiedzia. Pod nim
nic złego nie mogło im się przytrafić.
R
OZDZIAŁ
5
Kiedy Aile się przebudziła, było już niemal ciemno. W całym ciele czuła bezwład, a
niemowlę kopało ją nóżkami w brzuch. Swędziały ją piersi i ciekło z nich mleko, lecz nie to
ją obudziło.
Wycie wilków.
Aile wstrzymała oddech i nasłuchiwała całą sobą. Miała nadzieję, że był to tylko sen,
ale kiedy znów zaczęła oddychać, wycie się powtórzyło.
- Chyba będziemy musieli tu zostać - Aron wyszeptał jej prosto do ucha. - Wiatr
ucichł i myślę, że uda mi się rozpalić ogień.
Wywalczył sobie drogę do wydostania się z sań.
Nie świeciła żadna gwiazda, a księżyc schował się za chmurami. Równie dobrze
mogliby zgadywać, w jakiej odległości kryła się wilcza wataha.
- Może powinnaś przewinąć i nakarmić dziecko - powiedział cicho Aron. -
Najbezpieczniejsza będzie w koszu.
Aile wyciągnęła małą spod ciepłej pazuchy. Zapach mówił wiele, a mała istotka nie
lubiła leżeć nieprzewinięta. Na kolanach w saniach, na zimnie zmieniła dziecku pieluchę.
Następnie roztropnie wysuszyła małą, po czym zawinęła ją w podwójną warstwę czystych
szmatek. Rzuciła brudne w śnieg, wiedząc, że najlepiej byłoby je wyparzyć.
Aron męczył się z podpaleniem kory brzozowej, mimo że kilka razy się zaiskrzyło.
Aile zrobiłaby to lepiej. Wilki odstraszał jedynie ogień. Na nowo rozłożyła kożuch i umieś-
ciła w nim dziecko tak, żeby miało dość powietrza do oddychania i jednocześnie odnalazło
jej pierś. Swędziało, kiedy mała ciągnęła z piersi, ale Aile wiedziała, że tak musi być.
Dziecko było nakarmione i zadowolone, gdy Aron ułożył stóg i rozniecił ognisko,
które szybko osiadło w śniegu.
- Muszę iść po więcej drewna na opał - powiedział, przypinając narty do nóg.
Stos gałęzi, który wydawał się wysoki jeszcze przed południem, widocznie się
zmniejszył wraz z roznieceniem pierwszych płomieni.
- Nie odchodź za daleko! - poprosiła Aile.
Zdołał się jeszcze do niej uśmiechnąć, odbijając się kijami poza obrębem światła.
Stopa wytrzyma. Ostatnie, czego potrzebowali, to on leżący w saniach i ciągnąca się za nimi
sfora wilków. Był jednak przekonany, że rana nie goi się tak jak powinna.
Aile odwiązała nosidło. Dziecko kwiliło radośnie i wesoło wymachiwało rączkami.
Aile chciała ją trzymać przez cały czas, ale Aron miał rację. Jeśli wilki ich wywęszą, dziecko
będzie najbardziej bezpieczne w koszu. Mała mogła się męczyć u niej na rękach. W koszu
była chroniona wieloma warstwami skór. Sztywne załamanie osłaniało główkę i otaczało
ukrytą, malutką twarz. Wilcze zębiska musiałyby przegryźć wiele warstw sztywnej skóry,
zanim dotarłyby do dziecka.
Trzymała kosz blisko ognia, aby go najpierw ogrzać. Potem ostrożnie ułożyła w nim
dziecko, owinęła i z powrotem je zasznurowała. Kosz ustawiony został w saniach, blisko
niej. Okryła go jeszcze futrem z niedźwiedzia.
Aron nie śpieszył się z powrotem, lecz kiedy przyjechał, musiała zdusić w sobie
skargę. Wyświadczył jej przecież przysługę.
Zawodzenie wilków na chwilę ustało, po czym zaczęło się na nowo.
- Myślisz, że są bliżej?
- Nie sądzę - odrzekł Aron, głównie po to, aby jej nie przestraszyć. W rzeczywistości,
kiedy raz się obrócił, ujrzał cienie skradające się w ciemności.
Ognisko zapłonęło większym ogniem.
- Widziałeś gdzieś renifera?
Aron zaprzeczył ruchem głowy.
- Powinnam była go uwiązać. - Aile zagryzła wargi.
- Poradzi sobie znacznie lepiej na wolności - zapewnił Aron.
- Jeśli będziemy mieli pecha, wilki przegonią go hen, za góry i lasy. Wtedy czeka nas
obojga długa droga w stronę morza, Aronie.
Nie przyszło mu to do głowy. - Schowaj się w saniach, poprosił. - Ale trzymaj nóż w
gotowości.
- Nie możemy zapakować jedzenia - powiedziała.
- Damy sobie radę.
Aile skierowała się w stronę sań i weszła do środka, pod niedźwiedzie futro.
Tymczasem Aron ułożył sobie legowisko z gałęzi i siadł na nim, opierając się plecami o
sanie, ze stopami przy ognisku.
- Gdyby coś się wydarzyło, obudzę cię - obiecał.
Noc zbliżała się wielkimi krokami. Aile zapadła w sen, obudziła się, po czym znowu
zasnęła. Za każdym razem, kiedy zamykała oczy, miała nadzieję, że będzie cicho. Jednak
wycie wilków nie milkło.
- Zbliżają się - szepnęła.
- Kręcą się tutaj od dłuższego czasu - rzekł w końcu Aron. - Miałem kiedyś niezłą
strzelbę, Aile. Zastrzeliłem nią niedźwiedzia i sądziłem, że już nigdy więcej nie będę musiał
polować. Dlatego też ją sprzedałem.
Pokręcił głową:
- Co ja bym teraz dał, żeby mieć ją przy sobie!
- Nie mamy pewności, czy nas zwietrzyły - powiedziała Aile, mimo że myślała coś
innego.
- Ognisko trzyma je z dala.
Aron nie miał odwagi zasnąć. Nie wiedział też, czy ma odwagę zanurzyć się w
ciemność w poszukiwaniu kolejnego drewna na opał. Za każdym razem dodawał tylko tyle,
aby ognisko nie wygasło. To, że powoli zaczynało dnieć, zapewne nie zmieni ich położenia.
Wilki robią się coraz bardziej głodne. W ciszy przeklinał obolałą stopę. Z jego winy nie
znaleźli schronienia na czas. Gdyby wcześniej natknęli się na chatę, mogliby tam przeczekać,
słysząc zbliżające się drapieżniki. Aile zarządziła postój, ponieważ to on nie zniósłby trudów
dalszej podróży.
Raptem zrobiło się dziwnie cicho.
Nasłuchiwał, ale diabelska, wilcza pieśń ucichła. Mo/c stado zmieniło kierunek albo
po prostu zrezygnowało?
Nadzieja kiełkowała w nim przez niecałe pół godziny.
Coś poruszyło się tuż obok nich. Aron nie wykonał żadnego ruchu, ale zachował
czujność. Możliwe jednak, że sobie to uroił.
- Są tutaj - powiedziała Aile.
Nie mogło się to przyśnić im obojgu jednocześnie.
Aron dołożył więcej drewna do ogniska. Strach wypuścił swe macki, które zaczęły
pełzać mu po plecach. Szybko zmniejszająca się kupka badyli nie pomagała. Kiedy z ogniska
wystrzeliła w powietrze iskra, dostrzegł jej odblask w wielu jarzących się ślepiach.
j
Ile ich tam było? Dziesięć? Tuzin?
Usłyszał, jak Aile szepcze coś w języku Samów. Same słowa nic mu nie mówiły, ale
ton zdradzał, że się modliła. To na pewno nie zaszkodzi. Włożył spory konar do ogniska i
poczekał, aż porządnie się podpali. Wstał i rzucił go w kierunku żółtych oczu.
Wywołał zamieszanie.
Wytężył wzrok, by pochwycić szare cienie. Naliczył sześć wilczych sylwetek,
umykających w tańcu przed palącą się gałęzią.
Płomień przegrywał walkę z opadającym śniegiem.
Wilki zacieśniły krąg wokół nich. Aronowi i tym razem nie wydawało się, że
zwierzęta podchodzą coraz bliżej. Cały czas ubywało drewna. Nie pomoże ciskanie wokół
rozżarzonych gałęzi, ale jeśli wilki podejdą wystarczająco blisko, przysmali im łapy.
- Ognisko! - błagała Aile.
Dorzucił chrustu. Wilki śpiewały swą pieśń. Niemowlę przebudziło się i nie
spodobały mu się wycie. Zaczęło krzyczeć.
Aile rozpłakała się ze strachu i bezsilności. Siedziała w saniach, z koszem w nogach i
nożem gotowym do pchnięcia. Otworzyła usta i joikując
2
, wyrzuciła z siebie płomienną
złość.
Aron słyszał joikowanie wielokrotnie w obozie Samów, ale nigdy nie słyszał, żeby
robiła to Aile. Nie podejrzewał, że ma tak mocny głos. Wznosił się on ku nocnemu niebu,
mieszając się z wilczą pieśnią.
Wydawało mu się, że ich wycie spotulniało.
Ręce mu drżały, kiedy dokładał gałęzi do ognia.
Czy zwierzęta przypadkiem nie wycofały się trochę, czy też znowu miał
przywidzenia?
Aile raptownie wciągnęła powietrze po długim wydechu i zakończyła joikowanie.
- Nie przestawaj! - poprosił od razu Aron.
Na początku nie zrozumiała. Wtedy jej wzrok podążył w kierunku, który wskazywał
mężczyzna.
- Wycofały się - powiedział pełen wiary.
Aile uśmiechnęła się. Jeżeli jej pieśń faktycznie wystraszyła wilczą watahę, powinna
ją kontynuować aż do wschodu słońca. Wypełniła płuca zimnym powietrzem i podniosła
podbródek.
Aron nie mógł być od niej gorszy. O ile przeżyją, nie może opowiadać historii bez
ujawnienia swojego wkładu w całość. Przeszukał po omacku wnętrze sań i znalazł futerał na
skrzypce. Jeśli to ma być jego ostatnia noc, chce przynajmniej zagrać. Palce momentalnie
zgrabiały, kiedy wyciągnął dłonie z rękawic, ale nie przejął się tym. Wyciągnął skrzypce i
smyczek ze skrzyni i zaczął je z wyczuciem stroić. Wilki usłyszą prawdziwie magiczne
dźwięki.
Aile zajoikowała.
Aron umieścił skrzypce pod brodą i wtórował jej pieśni. Kiedy przestała, aby
posłuchać, zagrał melodię do tańca. Przygrywał utwory większości wędrownych grajków,
których poznał. Niektóre z nich interpretował po raz pierwszy. Przerywał tylko po to, by
dołożyć do ognia.
Wilki wyły przez chwilę, a później słychać było już jedynie muzykę.
Gdy wstawał świt, nie mieli już opału, ale wilki zniknęły. Zostawiły po sobie liczne
ślady w śniegu, układające się w krąg otaczający miejsce ich odpoczynku.
Aron ostrożnie się podniósł. Stanął ze skrzypcami w jednej, a smyczkiem w drugiej
ręce. Palce pokrywały pęcherze i nie był pewny, czy uda mu się odkleić zmarzniętą dłoń od
instrumentu. Jedynie cud sprawił, że żadna ze strun nie pękła.
- Mieliśmy diabelskie szczęście, że szare łapy nie lubią tańczyć do muzyki!
Odwrócił się twarzą do Aile i zaczął śmiać się do rozpuku. Chwilami wręcz nie mógł
złapać oddechu.
- Drewno do ogniska - powiedziała, kiedy się uspokoił.
Palce poruszały się, gdy Aron je rozcierał i wyginał, ale dopiero na końcu wyzwolił je
z kurczowego uchwytu. Nie śpieszył się z zapakowywaniem skrzypiec do futerału.
- Mam nadzieję, iż pewnego dnia ty także będziesz mieć dzieci - uśmiechnęła się
blado Aile.
Aron zjadł na stojąco kilka kawałków suszonego mięsa. Aile karmiła dziecko.
Dziewczynka kwiliła, czego Aron nie uważał za specjalnie dziwne. Mieli za sobą ciężką noc,
a w jego obowiązku było uniknięcie podobnych zdarzeń za wszelką cenę.
- Nie zdołasz schwytać rena - stwierdziła Aile po nakarmieniu dziecka.
- A ty nie możesz odejść od małej.
Patrzyli na siebie przez chwilę i mierzyli siły. Wygrała Aile. Aron przyznał, że nie
opanował sztuki rzucania lassem.
Aile przypięła narty i zwiesiła arkan na ramieniu. Nie lubiła zostawiać dziecka, ale
nie było innego wyboru. Pozwoliła nartom ślizgać się po śladzie, który uleżał się zeszłej
nocy. Nie wiało na tyle, by wszystkie ślady się zatarły. Rozpoczęła od miejsca gdzie
wyprzęgła renifera z sań.
Potem nie byli już zgodni co do czasu, który minął. Aile twierdziła, że nie mogło
chodzić o więcej niż dwie godziny. Kiedy przyprowadziła za sobą na sznurze osowiałe zwie-
rzę, piersi znowu dawały znać, że czas na kolejne ściągnięcie mleka. Aron upierał się, że
musiało minąć trzy do czterech godzin. Wyruszyła wczesnym rankiem, a wróciła około po-
łudnia. Wtedy wyobrażał sobie najgorsze wersje tego, co mogło się stać.
Aile zaprzęgła rena do sań, zanim wypięła narty.
- Daleko uciekł?
- Tak - odpowiedziała.
- Odjedźmy już stąd.
Powoli wyjęła buty z wiązań przypinających je do nart. Wczołgała się do sanek i
skinęła głową.
- Mam nadzieję, że dostatecznie odpocząłeś, Aronie
- powiedziała, chwytając w dłonie wodze.
Zanim Aron przypiął narty, Aile zostawiła go daleko w tyle. Musiał wydłużyć krok,
aby zrównać się z saniami.
- Jedziemy w dobrym kierunku? - zawołał za nią, ale nie dostał żadnej odpowiedzi.
Byli w drodze od dawna.
Aile nie żałowała zwierzęcia. Męczył się w głębokim śniegu, lecz wiózł ich dalej.
Jeśli był zmęczony, to tylko dlatego, że tak daleko się wcześniej od nich oddalił.
Aron wiele razy się z nią zrównywał, ale pozwalał jej prowadzić.
- Daleko zajechaliśmy - wyjaśniła Aile, kiedy wciąż odbijał się kijami u boku sań.
Tempo nie było ponad jego siły. Dotarli na skraj dużego jeziora - wiele z nich leżało na gra-
nicy Szwecji i Norwegii. - To tu miałam nadzieję dostać się wczoraj, po tym jak nie
odnaleźliśmy chaty...
- Znajdziemy tu schronienie?
Skinęła twierdząco.
- Coś się porusza tam dalej.
Aron zwrócił uwagę Aile na plamkę, która wydawała się unosić nad bezkresną, białą
powierzchnią, będącą w istocie skutą lodem wodą. Wskazał ją kijem, podczas gdy wciąż
odbijał się drugim.
Aile wytężyła wzrok w kierunku wskazanym przez kij. Serce niemal zamarło jej w
piersi.
- Wilk - rzuciła pośpiesznie i spróbowała wstrzymać renifera.
Aron odbijał się kijami. Jechał tak szybko, że pozostawił renifera i sanie daleko za
sobą. Ponowne oszukanie zwierzęcia wydawało się niemożliwe, ale postanowił zaryzykować.
Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien wybrać inny kierunek niż drapieżca, ale w
tym momencie nie słuchał rozsądku.
Aile podążała za nim. Przypomniała sobie zeszłonocne ognisko i żółte ślepia poza
kręgiem światła. Pamiętała mrożące krew w żyłach wycie i cienie przesuwające się niemal
bezgłośnie w czerni nocy. Pamiętała też przerażenie. Jednak wciąż jechała za nim.
Ingrid!
Oczy Aile przesłoniły się łzami, ale udało jej się nie spuścić z nich Arona. Była w
stanie kierować saniami. Znajdowali się na otwartej przestrzeni, dlatego wycie i smaganie
wiatru wydawało się wyjątkowo silne. Musiała mieć wilka w zasięgu wzroku, ponieważ nie
zostałby po nim ślad. Wszystko trwało zaledwie kilka chwil, lecz Aile tak mocno szarpała za
wodze, że obudziła dziecko. Dziewczynka krzyczała wniebogłosy.
Ren zwietrzył zapach drapieżnika i nie zamierzał jechać dalej. Im bardziej Aile starała
się kierować saniami w stronę wilka, tym bardziej zwierzę buntowało się i obierało inny
kierunek. Aile wstrzymała sanie, kiedy wilk zniknął za wzniesieniem, w połowie drogi
widocznej na horyzoncie. Niemal oślepła od ciągłego wpatrywania się w bezkresną biel.
Aron także się zatrzymał.
- Nie myliły nas oczy. Był prawdziwy - powiedział, dysząc.
Aile nie uważała, że to, co powiedział, było dziwne, ale zdziwiło ją, że powiedział to
właśnie on.
- Wilki biegają w stadzie - dodał. - Może ten poszukiwał reszty.
Na pewno nie ten, pomyślała Aile z przeświadczeniem. Ten wilk poluje samotnie.
- Czy nie powinniśmy poszukać schronienia? - zapytał Aron, zdradzając niepokój.
Aile wiedziała, gdzie jest. Widziała ten krajobraz, ubrany w zielone, w żółte i w
czerwone barwy, zależnie od pór roku. Jej rodzina zakładała tu obóz niejednokrotnie, lecz
nigdy, kiedy ziemia przykryta była białą czapą. Zbierała tutaj całe mnóstwo owoców. W
drodze do domu leżały tak blisko siebie na dnie kamiennego naczynia, że ciągle się o siebie
obijały. To musiało być tutaj.
- Chata z kamienia - powiedziała Aile. - Na wybrzeżu
- dodała.
Na swój sposób żywiła nadzieję, że było to zupełnie inne miejsce niż to, które
rozpoznała. Wtedy mogłaby stwierdzić, iż obecność wilka była przypadkowa i było to
piękne, aczkolwiek niebezpieczne zwierzę, które mieli szansę dostrzec z pewnej odległości.
Ale nie myliła się.
- Leży na samym dole stromej góry, prawie opiera się o jej zbocze.
Aron zrozumiał. Szukali chaty z kamienia na dnie stromego zbocza. Główny budulec
to w znacznej mierze kamień. Zgodnie z tym jak opisała ją Aile, chata zlewała się z kra-
jobrazem i bardzo trudno było ją dostrzec, nawet w trakcie lata. Aron zsuwał się w stronę
brzegu wody. Może z bliska łatwiej będzie mu natrafić na ślad chaty. Odpowiedzialność ca-
łym ciężarem spoczywała na jego barkach. Aile nie sprawiała wrażenia wystraszonej.
Widziała przecież w swoim życiu znacznie więcej wilków niż on. Jednak Aron znał o nich
setki mrożących krew w żyłach opowiadań, a w saniach jechało również niemowlę, dopiero
co narodzona dziewczynka.
Nie miał ochoty na kolejną noc wśród wilków. Dziewczynka nie mogła zostać
porwana przez dzikie stado. Chata miała stanowić lepsze schronienie niż sanie. Aron nie dał-
by rady kolejną noc z rzędu odpierać ataków zgrai wilków, przy marnym ognisku i pod
gołym niebem.
Aile odnalazła w końcu chatę. Leżała ona niedaleko miejsca, gdzie zniknął wilk.
Dziewczyna myślała swoje. Saniami zatrzęsło, kiedy wstrzymała renifera. Wtedy pomiędzy
kamieniami odkryła drzwi. Niemowlę obudziło się, wydając z siebie dźwięk - nie spodobało
jej się, że stanęli w miejscu.
- Dziękuję - powiedziała cicho Aile, ukradkiem ocierając łzy. Ktoś udzielił im
pomocy, więc należało pamiętać o podziękowaniu. Zawołała Arona.
Kiedy dotarli do chaty, uwolniła renifera z uprzęży. Nic przejmowała się
uwiązywaniem zwierzęcia, ponieważ i tak nie mógł odbiec daleko. Na pewno zapamiętał
wilczycę, a do tego w okolicy nie było żadnego stada reniferów, do którego mógłby się
przyłączyć. Nad brzegiem znajdzie wystarczającą ilość porostów. Aile zauważyła, że wiele z
nich znajdowało się poniżej wrzosowiska. Przywołała zwierzę i wytłumaczyła mu, że dobrze
się im dziś przysłużył. Ren był pojętny. Naprawdę tak myślała, pomimo że często go tego
dnia łajała. Renifer podniósł łeb i spojrzał jej prosto w oczy, zanim umknął przed
przyjaznymi dłońmi i spokojnym głosem.
Wewnątrz chaty okazało się być zimniej niż na zewnątrz. Próbując rozpalić ogień,
trzymali drzwi otwarte na oścież. Podłogę pomieszczenia pokrywały stare gałęzie. Aile rozło-
żyła na nich dwie skóry renifera. Gałązki były tak suche, że łamały się, gdy zaczęli się na
nich sadowić. Aile pomyślała, że muszą przynieść więcej chrustu, tak aby pod skórami
znalazło się więcej powietrza. W innym razie zmarzną.
Aron pozwolił Aile rozpalić ogień, ona robiła to dużo lepiej. Zauważył, jak szybko
przyzwyczaiła się do małego pomieszczenia pod niskim dachem, w którym każdy przedmiot
codziennego użytku ułożyła w takim samym miejscu jak w namiocie w osadzie. Aile
podzieliła gałęzie na te na podpałkę i nadające się na legowisko. Przebywając w środku przez
kilka pierwszych godzin, nie mogli sobie pozwolić na zdjęcie futer, nawet po tym jak
zamknęli wejście i ciepło przestało uciekać. Kamienne ściany trzymały w sobie zimowy
chłód, lecz powoli udawało im się rozgrzać małe pomieszczenie. Aile zaparzyła kawę, cierp-
ką i czarną jak smoła. Rozbudziła ich aż nadto. Ciemny napój smakował solą i zostawiał
wewnątrz naczynia złotą, tłustą obwódkę.
- To najsmaczniejsza kawa, jaką kiedykolwiek piłem
- stwierdził z przekonaniem.
Zjedli suszone mięso, którego mieli jeszcze sporo, choć zdaniem Arona, Aile nie
najadła się wystarczająco. Nie zamierzał jednak zwracać jej uwagi, w końcu sama o sobie
decydowała. Jemu też by się nie spodobało, gdyby to ona mówiła mu, jak ma żyć. Uspokoił
się, kiedy Aile wypełniła swoje naczynie skwaszonym mlekiem z bukłaka. Sam jednak
odmówił, gdy chciała go nim poczęstować.
- Nie bój się, jeszcze nikomu nie zaszkodziło - zapewniła Aile. - Zdaje się, że macie
swój odpowiednik juobmo w Norwegii. Piłam go w Jakobvollen. Ingrid nazywała to
sucharami na mleku. Jednak krowie mleko jest mniej intensywne niż te od renifera, które jest
bardziej pożywne.
- A więc teraz raczysz się juobmo - powiedział, rozśmieszając ją do łez swą niezdarną
wymową słowa z języka Samów.
- Nazwa pochodzi od ziela juobmo. Mieszamy je z mlekiem tak, że kwaśnieje, po
czym zostawiamy, żeby się odstało.
- Liście szczawiu - przetłumaczył. Przypomniał mu się widok matki przygotowującej
zagęszczone mleko.
- Jest taka drobniutka. Wiedziałeś, że noworodki są takie małe? - Aile nie mogła
napatrzeć się na dziewczynkę.
- Nie znam się na dzieciach - odparł Aron. Jednak na pewno dziwił fakt, że w tak
małej istotce jak dziecko Aile tkwiło życie. Zdumiewające było to, że pewnego dnia wy-
rośnie z niej dorosła kobieta. Małą opanowywał niewiarygodny spokój, kiedy wyczuwała
bliską obecność Aile. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy, jak wiele może zmienić w życiu
pojedynczego człowieka takie maleństwo.
- Poszczęściło się nam, że pamiętałaś, gdzie znajduje się chata.
Aron musiał skierować rozmowę na inne tory. Czuł się niezręcznie, a w jego życiu nie
było miejsca na ckliwość, kobiece instynkty i nieokreślone uczucia. Nie mógł sobie pozwolić
na marzenie o tym, czego nigdy nie doświadczy. Należy brać od życia to, co oferuje, zamiast
śnić o niebieskich migdałach.
Po tym, jak odnalazł go Ezajasz, w życiu podążał niezmiennie w określonym
kierunku. Powtórzył przysięgę, którą zawarł razem z bratem dawno temu, zanim utracili
siebie nawzajem i wszystko to, w co wierzyli. Teraz zależało tylko od niego, czy przysięga
została wypełniona. Na samą myśl o Ezajaszu poczuł drżenie rąk. Brat był wcielonym
diabłem. Głos Aile wyrwał go z zamyślenia.
- To nie szczęście - powiedziała.
Aron nie chciał kontynuować tematu, ale dodał: - Pamiętam wszystko... jak przez
mgłę.
Uniósł brwi, zastanawiając się, co powinien zrobić, żeby zdecydowała się mu zaufać.
Tak bardzo różniły się od siebie z Ingrid!
- Podążałam w ślad za wilkiem.
Wcześniej domyślał się, że tak właśnie zrobiła, ale potem zmienił zdanie. Uspokoił
skołatane myśli, powtarzając sobie, że kierunek ten musiał obrać na początku spłoszony
renifer. Teraz dopiero do niego dotarło, że nigdy jeszcze nie słyszał o zwierzęciu, które nie
umykałoby przed niebezpieczeństwem.
- Wierzę, że był to wilk Ingrid - powiedziała Aile.
R
OZDZIAŁ
6
Wilk Ingrid.
Z Arona uszło powietrze.
- Napędziłeś mi strachu, opowiadając o stadzie wilków - ciągnęła Aile, chwytając
oddech. Musiała wyrzucić z siebie wszystko tak szybko, jak tylko się dało. Czuła, że to
konieczne. - Czy to były twoje opowieści? O stadzie? Czy wspominał o tym wuj? Podobno
wilki napadały na jego renifery. Ścigał stado aż do granicy z Norwegią. I tam właśnie znalazł
ciebie. Wszystko za sprawą wilków...
Aronowi wydawało się, że nie opowiadał jej historii z drapieżnikami. Ani słowem nie
wspomniał o dziwnym samotnym wilku, o którym śnił lub którego zobaczył tuż przy swoim
boku, gdy spał pod gołym niebem. To nie mogło być prawdą. Odczytywał to wówczas jako
sen. To, co mówiła teraz Aile, wywoływało u niego gęsią skórkę. Próbowała mu wyjaśnić, że
nie znał Ingrid aż tak dobrze, jak mu się wydawało.
- Drapieżcy przyszli nocą. Całe stado. Ale te zwierzęta nie były urojeniem.
- Nie były.
Aron absolutnie się z nią zgadzał. Czekał na to, co powie, i marzły mu ręce.
Przymknął oczy i pomyślał, że na pewno wszystko można złożyć na barki zmęczenia i
niedożywienia.
- Nie wiem, w co jesteś w stanie uwierzyć, Aronie.
Aile mówiła z pełną powagą. Nie zadała mu pytania, więc kontynuowała, zanim
zdążył zareagować.
- Bo ja wierzę w Ingrid.
- Wilki to drapieżniki i należy je traktować z respektem. Obydwoje byliśmy tego
świadkami zeszłej nocy, Aile. Ingrid nie może przecież mieć swojego wilka. - Słowa z
trudnością wydostawały się z jego gardła. Słyszał, jak obco brzmiały.
Aile siedząc, delikatnie się kołysała. Przez moment zapomniała o dziecku, które
leżało tuż obok i potrzebowało jej opieki. Tylko jej. Zatopiła się w myślach o dalekiej
przeszłości. Cofnęła się do chwili, gdy sama była dzieckiem, chociaż nie tak małym jak jej
córeczka. Nieczęsto oddawała się wspomnieniom z dzieciństwa.
Aron zauważył zmianę w wyrazie jej twarzy i przeszedł go dreszcz. Jedno było
pewne. Nigdy przedtem nie widział jej w takim stanie.
- Znowu tu był!
Stina i Aile wpatrują się bez zrozumienia w Ingrid.
- Wilk - mówi Ingrid i uśmiecha się od ucha do ucha. Składa ramiona na piersi w taki
sposób, jakby trzymała w nich psa.
Albo wilka.
Pozostałe dwie dziewczynki wymieniają spojrzenia, lecz Ingrid nie dostrzega ich
niedowierzania.
- Głaskałam go.
- Nikt nie głaszcze wilków - mówi po chwili Stina. - Są niebezpiecznymi
drapieżnikami. Zjadają małe jagnięta i dzieci.
Ingrid kręci głową przecząco.
- W gospodarstwie był wilk? - pyta Aile. Wie wszystko o wilkach, bo tata i wujkowie
wiele jej i jej rodzeństwu o nich opowiadali. Wilk zagraża młodym renifera. Wybiera na
ofiarę najsłabsze osobniki. Wilki napadają na nie w stadzie. Albo na chorego renifera. Wilki
polują w gromadzie. Są bezlitosne.
Nie widziała tego na własne oczy, ale słyszała, jak o tym opowiadano. Ciekawe
historie przy wieczornym ognisku, często, zawsze kiedy niepogoda nie zachęca do wyjścia na
zewnątrz chaty czy namiotu. Najbardziej kocha mroczne i tajemnicze opowieści. Lubi się bać
i czuć, jak włosy jeżą się ze strachu. Wtedy ma się ochotę wpełznąć w bezpieczny kąt, wie-
dząc, że nic nie może się stać.
- Stał spokojnie i przekrzywiał łeb, zupełnie jakby zachęcał, żeby za nim iść - mówi
Ingrid drżącym i ściszonym głosem. Złote warkocze tańczą pomiędzy ramionami. Przyciąga
kolana i chwyta je obydwiema rękami.
- I poszłam za nim.
- Do lasu? -pyta przerażona Stina.
Ingrid kiwa głową potakująco.
- Postradałaś zmysły? To niebezpieczne!
- Prawdziwe szaleństwo! - Aile zgadza się ze Stiną.
- On nie jest niebezpieczny. Jest moim przyjacielem.
Uśmiech Ingrid przenosi się na jej oczy, buzię i całe ciało.
Promieniuje jak słoneczko.
- Jest taki piękny...
Aile opowiedziała historię Aronowi.
Dokładnie tak było. Wspominała, jak piękna była Ingrid i jak bardzo spodobał się jej
wilk. O tym, że o nim rozmawiały, zupełnie jakby do niej należał. Aile powiedziała
wszystko, co wtedy widziała, ale czego nie zdołała zrozumieć jako dziecko.
Zaakceptowały to na swój dziecięcy sposób, ona i Stina. Nikt poza nimi o tym nie
wiedział. Stało się jasne, że nikomu nie można było powierzyć tego sekretu, ani rówieśni-
kom, ani dorosłym. Musiały pilnować tajemnicy Ingrid.
Skrzętnie przechowywała to wspomnienie w swej pamięci. Potrafiła je przywołać,
ponieważ nie łączyło się z żadnym przykrym bądź niebezpiecznym wydarzeniem.
Oczywiście, jeśli przyjąć, że nie ma nic złego w wilku ukazującym się małej dziewczynce.
Zawsze można to przypisać wybujałej, dziecięcej wyobraźni, snowi albo przywidzeniu.
Przyjemnemu, niemal ckliwemu wspomnieniu.
Później wilk odwiedzał Ingrid jeszcze wielokrotnie.
Od tego momentu zaczęło się robić niebezpiecznie.
Pewnego razu wilk ukazał się Jakubowi, więc jego obecności nie można było już
dłużej tłumaczyć jako snu albo wytworu wyobraźni Ingrid. Chyba dwie osoby nie mogłyby
śnić o tym samym? Albo identycznie fantazjować.
Jakub nigdy nie słyszał opowieści o wilku.
Jednak była to historia Ingrid, więc sama ją kiedyś opowie Aronowi.
Aile strząsnęła z siebie wspomnienia. Nie miała ochoty się w nie za mocno zagłębiać.
- Znaleziono wilka? - Bez widocznego powodu głos Arona nabrał szorstkości. Nie
gniewał się na Aile, ale wyczuwał, że coś przemilczała.
Nie mógł jej wyraźnie obserwować przez ogień. Twarz rozmazywała się w
drgającym, czerwonawym obrazie, którego nie potrafił uchwycić. Mógł się tylko domyślać,
jakie uczucia ją gnębiły i dlaczego mu o nich nie opowiedziała. Jednak cokolwiek by to nie
było, dotyczyło Ingrid.
Musiał wiedzieć wszystko o Ingrid. Równocześnie bał się zrozumieć zbyt wiele.
- Ingrid widziała wilka.
- Wy też go widziałyście?
Znowu zdradził go głos. Aile powoli przecząco pokręciła głową.
- Ale to nie znaczy, że nie istnieje - zapewniła cicho. Ugryzła się w język, żeby nie
wyznać tego, co właśnie nasunęło się jej na myśl.
Jakuba wspomnieć nie mogła.
Nikogo.
Ingrid nigdy by jej tego nie wybaczyła. Aron był jej ukochanym, ale skoro nie
zdecydowała się sama mu o tym opowiedzieć, może nie miała co do niego wystarczającej
pewności. Nawet jeśli się kogoś kocha, trzeba bacznie obserwować, co może szerzej
otworzyć drzwi do serca lub na zawsze je zatrzasnąć.
O wielu sprawach Aile nigdy nie wspomniała Hansowi.
Aile podziwiała widok u stóp góry, ukrywając twarz przed spojrzeniem Arona. Było
groźne.
Brat Niillas twierdził, że nie potrafiła kłamać. Bez względu na to, jak mocno się
starała, twarz zawsze ją zdradzała. Niillas wierzył, że jest na tyle wyrazista, iż zna ją co
najmniej tak samo dobrze, jak siebie samego. Kiedyś faktycznie tak było, ale nie są już dłużej
dziećmi. Od lata okłamywała wszystkich. A Aron nie znał jej w połowie tak dobrze, jak jej
rodzina. Oczywiście jemu także mogła zafundować kłamstwo.
- Czy kiedykolwiek widziałyście ślady tego wilka? Wilka Ingrid? Czy spotkała go
zimą?
Jego głos wyrażał wiele czułości. Zupełnie jakby mówił do dziecka, taki był łagodny.
Za surową otoczką kryło się miękkie serce.
Aile spodobało się, że martwił się o Ingrid. Jego twarz zdradzała prawdziwą troskę.
Chciała w niego wierzyć, a do tej pory nie zrobił niczego, co by tę wiarę podważyło.
Jednak ludzie mają różne oblicza.
Zaprzeczyła.
Aron myślał o wilku. Jego wilku. Rozpoznałby go wśród setek innych, zupełnie jak
niedźwiedzia, którego zabił. Zapamiętał jasną plamę na jednym boku.
Aile powiedziała, że to wilk Ingrid.
Pewnego dnia zapyta ją, jak wyglądało jej zwierzę i czy miało plamkę na futrze.
Musiał ją zapytać, w jakim wieku był jej wilk i czy minęło wiele czasu, od kiedy go widziała
- i czy ma pewność, że to ten sam. Aronowi nie wydawało się, żeby wilki żyły dłużej niż
dziesięć lat.
Naprawdę go widziała? Czy po prostu wszystko zmyśliła?
Aron wyobraził sobie Ingrid w strojnej, białej sukience. Wyglądała jak elf albo
księżniczka, jakby żywcem wyjęta z bajki. Kiedy ją zobaczył opartą o stos drewna pewnej
lipcowej nocy, zmuszony był dokładnie ją obejrzeć, zwłaszcza w okolicy pleców.
Zastanawiał się, czy aby przypadkiem spod materiału nie wydostają się delikatne skrzydełka
zdradzające jej przynależność do elfiego ludu.
A jednak nie była wróżką z bajki. Wszystkie myśli związane z nią sprawiały, że czuł
się, jakby dostał obuchem w głowę. Nie znał cudowniejszego ucieleśnienia niewinności niż
Ingrid Halvorsdatter. Taka właśnie wydała mu się pewnej lipcowej nocy zeszłego roku, kiedy
w Målsnes gościł król.
Gdy Aron po raz pierwszy ujrzał Ingrid, wszystko inne straciło znaczenie. Grał tylko
dla niej i miał nadzieję, że nikt wówczas nie poprosi jej do tańca. Najchętniej pozbyłby się
skrzypiec i pobiegł wprost do niej, ale zobowiązał się grać. Ingrid trwała w bezruchu niczym
piękny kwiat i nie zważała na to, że oczy wielu mężczyzn zwrócone były w jej stronę. Aron
był zazdrosny nawet o tych, którzy ledwie na nią zerkali.
Nigdy więcej jego muzyka nie rwała tak do tańca. Może za wyjątkiem poprzedniej
nocy, lecz przecież to były zupełnie inne okoliczności, więc nie można ich mierzyć tą samą
miarą. Tym razem zresztą muzyka przygrywała do tańca szarym wilczym łapom.
Istne szaleństwo.
Jednak kiedy poznał Ingrid, też był bliski obłędu.
Pragnął stać na straży jej niewinności - chciał jej sam dla siebie. Wszystko, co jej
dotyczyło, zauroczyło go do cna. Błękitne, zagubione oczy, dostrzegalna wrażliwość, obawa,
że kto inny poprosi ją do tańca, a także zainteresowanie zmieszane ze strachem, kiedy ich
spojrzenia się spotkały. Podziwiał złote włosy, zarumienione policzki oraz kruchą sylwetkę
pod zwiewną, białą sukienką.
Najpierw przyciągnęły go jej oczy. Były tak samo błękitne jak oczy Marii.
Kiedy Aron po raz pierwszy w nie spojrzał, nie umknęły przed jego wzrokiem. To
były oczy Ingrid i już nigdy więcej nie przyrównałby ich do żadnych innych.
Jego Ingrid.
Jeśli nie byłaby stworzona dla niego, potrafiłby z niej zrezygnować. Gdyby tylko
odmówiła, kiedy poprosił ją do tańca. Gdyby uciekała przed jego spojrzeniem i nie próbo-
wała go pochwycić przez cały wieczór. Gdyby wreszcie odtrąciła go, kiedy ją objął.
- Minęło wiele lat od czasu, kiedy po raz ostatni opowiadała o wilku. - Aile musiała to
powiedzieć. Najważniejsze było przekonanie Arona, że Ingrid była taka sama jak inni. - Nie
wiem, czy w dalszym ciągu go widuje.
- Zaprzyjaźniła się z nim? W Jakobvollen nie mieli przecież psów... - Pamiętał dzieci,
które traktowały psy i koty na równi z człowiekiem, kiedy w okolicy nie miały rówieśników
do zabawy.
- Po prostu do niej przychodził. Ingrid nigdy nie brakowało przyjaciół, Aronie. Mimo
to przychodził wielokrotnie. Pomógł jej też zobaczyć... - Ugryzła się w język.
- Zobaczyć co?
- Zrozumieć - poprawiła się szybko Aile. - Nie potrafiła zrozumieć siebie samej. A on
nie był taki jak zgraja wilków ostatniej nocy, Aronie.
Wystarczająco dużo opowiedziała mu o wilku. Zbyt wiele wyznała o Ingrid i mało
brakowało, a wspomniałaby o Jakubie. Czas najwyższy, aby zamknąć buzię na kłódkę.
- Czego takiego właściwie nie mogła zrozumieć bez jego pomocy? - zapytał Aron, nie
chcąc, aby przerwała zwierzenia.
Wtedy wypłynęli na niebezpieczne wody. Tego nikt nie mógł usłyszeć. Nie od Aile.
Miała nadzieję, że Ingrid także nikomu tego nie wyjawi.
- Co jest tak trudnego w życiu małej dziewczynki, że nie może sobie z tym poradzić?
Aile nie odpowiedziała na pytanie, ale za to zadała mu swoje: - Dlaczego tak o to
wypytujesz?
Być może w pytaniu tkwiło coś, co go przestraszyło albo też wzmogło w jego
spojrzeniu czujność.
- Nie po raz pierwszy zobaczyłeś tego samotnego wilka, tak?
Trafiła w czuły punkt.
- Ale nie spotkałeś wcześniej stada, mam rację?
Aile pamiętała wszystko ze szczegółami. Wcześniej była zdezorientowana. To wuj
Ante opowiadał o wilczej watasze, która atakowała jego zwierzęta. Aron nie wspominał o
żadnym stadzie.
- Wilk Ingrid - ciebie także odwiedził? - spytała łagodnie, w pełni rozumiejąc, jak
szczerze kochała go Ingrid. Aile pragnęła mu wszystko wyjaśnić, ale było to niemożliwe bez
zdradzenia przyjaciółki.
- Może wie, jak sobie teraz radzisz - rzekła z dozą pewności. - Dlatego, że wilk jej
pokazał.
- Co takiego odkrył przed nią wilk, co przekonało również ciebie, Aile? Na tyle, że
sama zaczęłaś w niego wierzyć?
Niemowlę zaczęło płakać.
Aile skorzystała z sytuacji, aby uniknąć odpowiedzi. Dziecko wymagało całej jej
uwagi.
Aron wyszedł na zewnątrz, dając jej możliwość nakarmienia małej. Zmęczenie
dawało mu się we znaki, chociaż ostatnia rozmowa tak go poruszyła, że pewnie będzie miał
problemy z zaśnięciem. Oczy śledziły badawczo biały krajobraz. W takich warunkach trudno
było ocenić odległość. Śnieg na zboczu odbijał światło i raził go w oczy.
Nie dostrzegł wilka.
Wilka Ingrid.
Bogowie raczyli wiedzieć, czym jeszcze miała go zaskoczyć.
R
OZDZIAŁ
7
Kiedy wrócił do chaty, zastał Aile siedzącą blisko ognia. Dziewczynka leżała
bezpiecznie w ciepłym koszu, a Aile postanowiła rozwiązać rzemień z jednej strony. Żaden
ruch nie mógł pozostać przez matkę niezauważony, choć nie spala już z dzieckiem na rękach.
Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała się z nim pożegnać.
Aron nie chciał narzucać jej swojej woli, lecz nie mieli zbyt wiele skór do
rozdzielenia, a nie zamierzał zatrzymywać całego niedźwiedziego futra dla siebie. Cicho
przykrył ją jego skrawkiem. Była drobnej budowy, więc nie musiał kłaść się na tyle blisko,
aby zabrakło mu wolnej przestrzeni na wygodny wypoczynek.
Aile zaczynała się przyzwyczajać do jego obecności.
Zanim ujrzeli morskie wybrzeże, spędzili trzy wyczerpujące noce w podróży.
Kierowali się powoli w dół doliny Rostadalen, w miarę możliwości podążając brzegiem
rzeki. Zmuszeni byli omijać zbyt nieprzystępne okolice. Lód był tak mało stabilny, że
dostrzegali wiry tworzące się pod jego powierzchnią. Okolica, którą mijali, była tak
niezwykła, że zapierało dech w piersiach, choć ani Aron, ani Aile nie byli w stanie napawać
się pełnią jego piękna. Każde z nich zatopione było w swych własnych mrokach.
Niebezpieczeństwo czyhające na zewnątrz wydawało się teraz mniej przerażające.
Kolejne noce spędzili w chatach z torfu, które prawie się rozpadały. Aron musiał
wzmacniać ściany śniegiem, żeby wiatr nie przedostawał się do środka. Chłód i trudne wa-
runki były uciążliwe, mimo że rozpalali ognisko.
Zaczęło brakować im tematów do rozmów, więc najczęściej patrzyli się na wprost -
albo na wylot przez siebie nawzajem - zupełnie jakby nie było na czym zawiesić spojrzenia.
Dziecko się niecierpliwiło. Czuło się dobrze zarówno w saniach, jak i na rękach u
Aile. Jednak im bardziej zbliżali się do morza, tym bardziej robiło się niespokojne, gdy przy-
stawali na odpoczynek. Aile kołysała koszykiem i śpiewała małej kołysanki. Czasami
udawało jej się ją na chwilę uśpić, a wtedy dorośli mogli na moment zająć się własnymi
sprawami. Kiedy to nie pomagało, Aile brała małą na ręce.
To najczęściej się sprawdzało. Jednak niepokój dziecka wprawiał Aile w
zdenerwowanie i nie pozwalał jej odpocząć.
- Możesz tego żałować - powiedział Aron.
Aile spojrzała na niego z rezygnacją.
- On na pewno przyjmie nas z otwartymi ramionami - odrzekła zbolałym głosem. -
Wkrótce zostaniesz zaproszony na wesele - oczywiście jeśli masz zamiar czekać, aż zostanie
wyprawione. Niewątpliwie, każdy członek jego rodziny z radością i od ręki przyjmie do
siebie zarówno mnie, jak i małą... Trudno ci to sobie wyobrazić, Aronie?
Najwyraźniej więc nie była zaślepiona miłością.
- Wciąż możesz zabrać dziecko ze sobą, z powrotem do domu.
Był gotów przebyć całą drogę z powrotem do Szwecji razem z nią i dzieckiem, jeśli
ostatecznie by się na to zdecydowała.
- Nie - powiedziała.
Miała rację. O ile nawet Aron tego nie zauważył, Aile zdawała sobie sprawę, że ktoś
podążał ich śladem. Zaczęli coraz bardziej kluczyć, ale Aron sądził, że to za sprawą Aile i jej
chęci odłożenia w czasie momentu rozłąki z dzieckiem.
Zerkali w dół w stronę wsi, obserwując ludzi poruszających się między domami, w
okolicy wzgórz i fiordu. Wstawał poranek, a śledząca ich od doby postać zaczęła im deptać
po piętach. Musieli zrezygnować z podążania drogą przez las i skierowali się w stronę
zabudowań. Zza drzewa wyłonił się człowiek.
- Okropna wycieczka - rzekł Ante, zupełnie jakby miał za sobą krótki wypad na narty,
a ich obóz znajdował się zaraz za najbliższym wzniesieniem. - Wszystko w porządku z tobą i
z dzieckiem?
- Na razie jeszcze tak - odpowiedziała drżącym głosem Aile. Przytuliła dziewczynkę.
- Tu musisz się zatrzymać, Aile - powiedział Ante z powagą.
Aile jeszcze mocniej przycisnęła dziecko do piersi.
- Aile, trzeba wracać do domu.
Ante jej współczuł, ale nie było czasu do stracenia. Robiło się późno. Dym
wydobywał się z kominów małych domków nad fiordem, a ci, którzy wstawali z pianiem
koguta, już od dawna pracowali w zagrodach. Większość ludzi była zajęta, a dziecko musiało
ruszać w drogę, zanim ktokolwiek dostrzegłby coś niecodziennego. Nikt nie mógł zdobyć no-
wej okazji do plotek.
Aile spędziła z dzieckiem więcej dni, niż się spodziewano. Nie można było winić
Maret. Aile oszukała ich wszystkich. Dziecko, które miała urodzić latem, na zawsze pozo-
stanie urodzonym późną zimą - zgodnie z terminem.
Aile zwiesiła głowę i zaczęła płakać. Malutka dziewczynka nie będzie tego pamiętała.
Nie zachowa jej w pamięci, bo jest za mała, ale Aile nie zapomni ani jednej minuty. Wspólne
chwile z córeczką nie powinny łączyć się ze łzami.
- Nie ulega wątpliwości, że uciekłaś z Aronem - rzekł Ante, nie kryjąc grymasu na
twarzy. - Twoja matka do wszystkiego się przyznała. A jako że inni nie zdążyli jeszcze
wrócić z kościoła, jeden z nas musiał podążyć w ślad za wami. Niillas był chętny, ale
musiałem powstrzymać młodego zapaleńca!
- Jest jeszcze przecież jej ojciec - powiedziała ponuro Aile.
- Dziecko potrzebuje pokarmu i zmiany pieluch - rzekł Ante, ignorując obecność
Hansa w okolicy. Najtrudniejsze było jednak przed nimi. Zbyt długo żył, nie wiedząc, co
przyniesie jutro. Wszystko w jego życiu musiało poczekać i ostatecznie nic dobrego z tego
nie wynikało.
- Kiedy wrócimy, mała ma leżeć w koszu, a ty do tego czasu będziesz musiała się z
nią pożegnać, Aile.
Zaakceptowała surowy ton wuja. Sama była podobna. Świadczyło to tylko o ich
wzajemnej trosce i chęci chronienia siebie nawzajem. Nie miała mu tego za złe. Czas nad
szedł. Mimo że czuła się, jakby wyrywano jej serce z piersi, miała tylko jedną jedyną
możliwość: zrzec się dziecka.
Nikt jej do tego nie zmuszał.
Był to jej własny wybór.
Aile na chwilę zapomniała o całym świecie, skupiając całą swoją uwagę na dziecku.
Starała się zachować w pamięci każdy, najmniejszy nawet rys maleńkiej, nieukształtowanej
jeszcze twarzy. Próbowała sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała jako trochę większa
dziewczynka, podlotek i jako dorosła kobieta. Tego nie dowie się nigdy. Dygotała, ale
zmuszała się do uśmiechu.
- Powinieneś przebrać się w swoje norweskie ubranie, Aronie. Odtąd nie możesz
podróżować jako jeden z nas. Nie chciałbyś być wzięty za Sama. - Ante uśmiechnął się ze
smutkiem. To on przejął dowodzenie i nie zamierzał tracić więcej czasu.
- Powietrze nie jest na tyle zimne, żebyś tego nie zniósł.
Aron nie zadawał więcej pytań, lecz zrobił tak, jak mu kazano. Z dna worka
wyciągnął swoje własne ubrania. Cały dygotał, gdy zrzucał z siebie pożyczone, ciepłe
odzienie. Kiedy włożył swoje własne, stał się na powrót taki, jaki był wcześniej. Gdy był już
gotowy, Ante wziął go na stronę.
- Musisz sobie zapewnić przeprawę łodzią do miasta.
Do tej pory Aron rozumiał wszystko, ale od tego momentu przestał nadążać. Nie miał
czym zapłacić, a nie chciał nikomu grozić. Na to odległości nie były wystarczająco duże. O
tym zresztą dowiedziałaby się Ingrid, a do tego dopuścić nie chciał. Wystarczyło, że zabrał
niedźwiedzie futro, chociaż faktycznie przysługiwało jemu.
- Na kradzież łodzi jest za jasno - zauważył sucho, w razie gdyby Ante brał pod
uwagę takie rozwiązanie.
- Przez wzgląd na Aile nie powinieneś zabierać tego, co do ciebie nie należy -
zasugerował Ante. - To, co zrobisz na swój własny rachunek, mnie nie dotyczy.
A jednak Aron się pomylił.
Ante wskazał jeden z małych, zniszczonych przez pogodę, pokrytych dziegciem
domów, leżący niedaleko brzegu.
Tuż ponad linią przypływu stała osłonięta przed wiatrem szopa. Przysypana śniegiem
stodoła wyglądała jak ogromna zaspa śnieżna, leżąca na tyłach domu - od ich strony. Na
granicy z lodem dryfowało kilka łodzi, stanowiąc jedno z wielu ich skupisk.
- Tam właśnie masz zapukać.
Aron uniósł brwi.
- Zapytasz o mężczyznę o imieniu Hans.
- Hans? - Aron rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Aile. Była zajęta karmieniem
dziecka. Jej usta uśmiechały się, lecz w oczach widoczny był ból.
- Poprosisz, aby wyszedł i przyprowadzisz go do szopy. Tam będę czekać ja.
- Czy Aile o tym wie?
- Nie mamy zamiaru jej o tym wspominać. Ale na pewno by zrozumiała. - Ante był
poważny. - Zamierzam namówić Hansa, aby zabrał cię do Tromsø. - Obnażył zęby w
gorzkim uśmiechu: - Nie sądzę, żeby odmówił.
Aron dalej nie pytał.
Drzwi otworzyła mu mała dziewczynka. Aron cofnął się o krok, aby jej nie
wystraszyć. Wsadziła kciuk do buzi i patrzyła na niego, wybałuszając oczy. Włosy miała jas-
ne i potargane. Na niebieskawej sukience nosiła fartuch tego samego koloru, a jego czystość
pozostawiała wiele do życzenia. Jej nogi zakrywały przyduże, wełniane rajstopy. Mokasyny
nie były odpowiednio zawiązane, ale trwał wczesny poranek, a ta mała dziewczynka była za-
pewne jednym z najmłodszych domowników. Buty, które miała na sobie, to było zbyt wiele,
żeby mogła poradzić sobie sama.
- Dzień dobry - powiedział Aron, uśmiechając się. Nie sprawiało mu to trudności,
ponieważ mała był słodka, mimo że nie odezwała się ani słowem.
- Czy mieszka tu mężczyzna o imieniu Hans?
Dziewczynka skinęła główką, nie wyjmując z buzi kciuka.
- Czy jest w domu?
Ponownie skinęła.
- A czy możesz go zawołać?
Jeszcze raz kiwnęła głową. Długo się na niego gapiła, po czym zatrzasnęła przed nim
drzwi. Przy całej powadze sytuacji, uśmiech sam cisnął się na usta. Większość młodych dam
pewnie pozostawiłaby drzwi otwarte na oścież, ale ta była prawdopodobnie za mała, aby ulec
jego czarowi. Nigdy nie tracił czasu na rozmowę z dziećmi. Dopiero córka Aile sprawiła, iż
bardzo je polubił. Co prawda, nie wiedział jeszcze, czy darzył je taką samą sympatią jak
maleństwo Aile, ale zauważył, że dzieci w osadzie Samów były przynajmniej tak samo
różnorodne jak dorośli tutaj - i na swój sposób interesujące. Aron odczekał dłuższą chwilę.
Rozpoznawał różne głosy za drzwiami, ale nie wytężył słuchu na tyle, aby zrozumieć, co
mówią. Miał się jedynie rozmówić z mężczyzną o imieniu Hans.
Mężczyzna stanął na schodach. Musiał wyczuć jakiś niemiły zapach, ponieważ
głęboko wdychał powietrze wokół siebie. Najwidoczniej, dopiero co wciągnął na siebie
gruby sweter, gdyż jasne włosy sterczały mu na głowie we wszystkie strony. Niebieskie oczy
zwęziły się, gdy mierzył Arona wzrokiem, próbując sobie przypomnieć, czy widział go już
wcześniej.
- Nie znamy się - powiedział Aron krótko, odczuwając jednocześnie złość w imieniu
Aile, ale zdążył się opanować.
- Nie?
Hans wepchnął dłonie jeszcze głębiej w kieszenie spodni, szukając wzrokiem obcych
łodzi. Nie znalazł żadnej, więc zastanawiał się, skąd przybył mężczyzna. Nie spodobała mu
się wrogość w dziwnych, zielonych oczach. Przybysza ocenił jako rosłego mężczyznę,
którego nie chciałby spotkać w ciemnym zaułku. Jednak było dla niego zagadką, dlaczego
ktoś taki przyszedł akurat tutaj i właśnie o niego wypytywał.
Chciałbym z tobą porozmawiać - rzekł Aron i uśmiechnął się, jednak oczy pozostały
niewzruszone. Skinął w kierunku szopy. - Najlepiej, jeśli nikt nie będzie nas słyszał...
Strach zacisnął się kleszczami na jego klatce piersiowej, chociaż Hans był pewien, że
sprawa dotyczy jego lat młodzieńczych i związanych z nimi bijatyk. Niewielu jednak
ośmielało się z nim zadzierać, a ci, którzy się na to odważyli, zrobili to tylko raz.
Aron pozostawił Hansa w niepewności. Blondyn był przystojny i wydawał się
dojrzały jak na swoje lata. Rysy twarzy ukryte pod brodą wskazywały na młody wiek, więc
prawdopodobnie liczył sobie mniej lat niż on sam. Sylwetka dowodziła, że nawykł do
ciężkiej, fizycznej pracy, bo ramiona miał szerokie, a tors potężny. Nie szukał drogi ucieczki,
więc był też na pewno przyzwyczajony do używania pięści.
Aile bezsprzecznie nie była jedyną młodą kobietą, którą zauroczył. Ci
najatrakcyjniejsi zawsze mieli powodzenie. Aron wiedział o tym z własnego doświadczenia.
Przyciągał swoją innością, a także nieokiełznaniem i tajemniczością, a do tego był diabelsko
przystojny. To sprawiało, że kobietom miękły kolana, ale jednocześnie nie chciałyby go za
męża.
Hans był jego przeciwieństwem.
Aron szacował wielkość gospodarstwa, które zamieszkiwał chłopak. Ogrodzenie nie
rozciągało się na tyle daleko, aby móc wymieniać gospodarstwo na równi z majątkiem brata
Ingrid. Jednakże bez względu na to, mieszkańcy fiordu nie mogli liczyć na wżenienie się w
rodziny, które zamieszkiwały sąsiednie ziemie przy rzece, dalej w głąb lądu. Jedynie
nieliczni wchodzili w małżeństwa poza swoim wąskim kręgiem. Ludzie zamieszkujący fiord
zbytnio się różnili, zarówno ci z solą morską na butach, jak i chłopi ze stoków z pęcherzami
po trzonkach kos i motyk.
- Kim jesteś? - zapytał Hans.
Aron uśmiechnął się, ale tym razem uśmiech pochodził prosto z serca. Pomyślał o
Aile.
- Jestem przyjacielem Aile Johansdatter - odpowiedział.
To wystarczyło. Hans podążył za nim w kierunku szopy, gdzie czekał już na nich
Ante.
Aile nie mogła uwolnić się od myśli, że po raz ostatni przebywa tak blisko swojej
córki. Ostatni raz drobne usteczka nachylają się ku wypełnionym mlekiem piersiom, a ona
wzdycha, kiedy je ssą. Zupełnie jakby wypełnione były spokojem, który znaleźć można
jedynie między karmiącą matką a ssącym dzieckiem. Pomimo że piersi bolały, cieszyła się z
tej bliskości.
Czy dziecko będzie ją pamiętało? Czy jej samej uda się zachować wspomnienia?
Uroda dziewczynki. Gęsta firana rzęs nad policzkami. Pełne usta, malutkie paznokcie,
którymi drapała skórę Aile, aby dostać się bliżej jedzenia. Miękki meszek ledwo co po-
krywający skórę na głowie. Cudowny zapach małego dziecka, który należał tylko do niej i
nie przypominał żadnego innego na całym świecie.
Teraz Aile rozpoznałaby ją wśród setek innych, nawet gdyby oślepła. Dobrze znała jej
głos, miękką główkę, siłę drzemiącą w małych rączkach, a także pełne gniewu, niecierpliwe
okrzyki. Świetnie rozpoznawała odgłosy, jakie wydawała podczas snu, ruchy jej ciała, gdy
się budziła, odgłos bicia serduszka i zapach jej oddechu...
Ale teraz jeszcze ją miała. Następnego dnia już jej nie będzie.
Łatwo zapomnieć. Aile zapomniała o tak nieskończenie wielu rzeczach. Czy tak samo
może zapomnieć o swojej córeczce? Pragnęła tylko trzymać ją na rękach. Tak bardzo chciała
dalej być jej mamą. Patrzeć, jak rośnie, zawsze być na miejscu, aby pomóc jej się podnieść,
kiedy upadnie, podać jej pomocną dłoń, gdy zajdzie taka potrzeba. Chciała służyć ramieniem,
na którym mogłaby się wypłakać, oraz móc obdarowywać ją uściskami każdego dnia, aż do
chwili gdy dorośnie.
Aile powstrzymywała łzy, gdy podnosiła wzrok i spojrzała w stronę gospodarstwa.
Wuj nie musiał jej się zwierzać ze swoich myślał. Podążała za swoim sercem, kiedy
prowadziła Arona tutaj, do tego fiordu i tej zagrody, a Ante rozumiał, którą drogę obrała.
Widziała, jak Aron puka do drzwi małego domu. Widziała też małą dziewczynkę i Hansa.
Ramiona miał proste i kanciaste. Nie bał się, ale był czujny.
Żar ogarnął jej ciało, kiedy go ujrzała - nawet z tej odległości. Aile przypuszczała, o
czym myślał. Prawie słyszała ton jego głosu, kiedy rozmawiał z Aronem.
Aron nie powinien być taki zagniewany, ale nie miała nad nim władzy. Uważała, że
nie powinien być utrzymywany w niewiedzy. Aron nie przypominał nikogo spośród ludzi,
którzy obracali się wokół Ingrid. Jeśli go wybierze, będzie ją zaskakiwał każdego
pojedynczego dnia, który spędzą wspólnie. Takim właśnie był mężczyzną.
Jej Hans był jak wszyscy inni.
Aile dostrzegła, jak Hans podąża za Aronem w stronę stodoły. Wuj Ante stanął za
budynkiem tak, aby nikt go nie dostrzegł, włącznie z nią. Minęło dużo czasu, zanim męż-
czyźni skończyli rozmowę. Do końca zastanawiała się, co się tam działo. Przyłożyła dziecko
do drugiej piersi. Mała zamrugała, a Aile zaczęła głaskać koniuszki jej palców niczym
skrzydło małego ptaszka. Niemowlę, spragnione jedzenia, znów zbliżyło główkę do jej skóry.
Kiedy ponownie udało jej się zauważyć mężczyzn, nie była zdziwiona. Zrozumiała
zgarbione plecy Hansa. Wiedziała, że mógł dostrzec zarówno ją, jak i sanie, ale nie ośmielił
się do niej podejść. Jednak Aile nie czuła rozczarowania. Znała go na tyle dobrze, aby znać
jego wady. Kochała je także. Człowiekowi nie musi podobać się wszystko w osobie, którą
kocha.
Aile widząc plecy Hansa, zrozumiała, że ten nie kocha jej już w ten sam sposób.
Zdała sobie z tego sprawę w ciągu tej długiej i ciemnej zimy, gdy jej ciało stawało się coraz
większe i z nikim nie mogła podzielić się swoimi myślami, zmianami, które przeżywała -
oraz radością. Malutkie dziecko powinno wywoływać radość. Pojęła prawdę, która była
bardziej lodowata niż błękitny lód na zamarzniętej do dna wodzie.
Nie mogła nienawidzić Hansa, bo jej nie kochał. Nie mogła wymusić żadnych uczuć
na drugim człowieku. To, co przeżyli zeszłego lata, było prawdziwe, silne i niepowtarzalne.
Część jej nie żałowała, że oddała mu całą siebie. Inna jej cząstka uważała, że była głupia. Bez
względu na to, na żal było już za późno.
Dziecko przyszło na świat.
Teraz, kiedy Aile trzymała maleństwo w rękach, nie potrafiła sobie tego wyrzucać.
Nie pomagało, że miała się jej zrzec. Dziecko żyło, ponieważ ona i Hans zatracili się w sobie
nawzajem. Nie mogła siebie samej nienawidzić za to, że pomimo wszystko ciągle go kochała.
- Kocham cię, maleńka - szepnęła, dotykając mięciutkiego policzka dziecka. - Zawsze
będę cię kochać. Nawet nie wiedząc, gdzie jesteś, jak sobie radzisz ani z kim będziesz jako
dorosła. Na zawsze pozostaniesz moją małą córeczką, a ja do końca życia będę cię nosić w
swoim sercu.
Zanim ułożyła dziecko w koszu między skórami, pod główkę wsadziła jej srebrną
monetę. Nosiła ją ze sobą z myślą o tym przez cały czas pobytu w domu.
- Zapewni ci ochronę przed wszelkimi złymi duchami, mała przyjaciółko -
powiedziała ciepło. - Wiele niebezpieczeństw czyha na kogoś, kto jest tak mały jak ty, a do
tego nieochrzczony. Nic więcej nie mogę już dla ciebie zrobić. Zegnaj, kochanie. - Aile
ucałowała czoło dziecka i spojrzała na nie z miłością. Widziała ją po raz ostatni i chciała
zapamiętać wszystko - aż po wieczność.
- Teraz musisz się pożegnać i rozstać się z małą - powiedział Ante zachrypniętym
głosem. - Nie ma innej możliwości, Aile. Dla dobra dziecka. Aron płynie łodzią do miasta i
przyszedł się pożegnać.
- Mam nadzieję, że cię jeszcze kiedyś zobaczę - powiedziała, próbując zapanować nad
głosem.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby do tego doszło - odpowiedział, rozumiejąc
jej podwójne życzenie. Nie pamiętał, żeby kogoś polubił tak bardzo, jak polubił Aile. Była
pierwszą kobietą, która została jego przyjaciółką. Większość innych przegapił, a z
pozostałymi połączyło go tylko łóżko.
I wtedy pojawiła się Ingrid.
- Może powinieneś zaczekać najpierw trochę z zamiarem ponownego odwiedzenia
nas - zauważył sucho Ante.
- Pozostali mogą przecież pomyśleć, że próbowałeś nam ją odebrać.
Aron skinął głową.
- Przyrzeknij, że nadadzą jej odpowiednie imię! - Aile trudno było rozstać się z
koszem.
- Otrzyma piękne imię - obiecał Ante.
Ante zabrał koszyk z rąk Aile, a Aron przymocował go sobie na plecach. Wór ze
skrzypcami i niedźwiedzim futrem zawisł z przodu, na brzuchu. Pomachał dwóm żegnającym
go postaciom. Wyruszył w drogę, pozostawiając fiord w tyle.
R
OZDZIAŁ
8
- Twój brat jest w mieście.
Informacja wstrząsnęła Ingrid. Linnea przyszła z wiadomością o świcie. Z
zawiniętym wokół wąskiej tali fartuchem wyglądała, jakby obsługiwała klientów w sklepie
przez całe życie. Pozostawała chwila do otwarcia drzwi piekarni mistrza Borgego.
Siostry Rehnberg zaskoczyły domowników, wszystkich swoich krewnych,
przypadkowych ludzi, tak samo zresztą jak i całą klasę średnią Tromsø, kiedy zaraz po
świętach wielkanocnych zdecydowały się stanąć za ladą piekarni należącej do młodego
Johannesa Borgego.
Ich ojciec, znamienity kupiec Magnus Rehnberg, podsunął im myśl, iż sam
potrzebowałby pomocy w handlu. Córki nie potrzebowały więc szukać zatrudnienia poza krę-
giem rodzinnym, o ile dni we własnych czterech ścianach zbyt im się dłużyły. Nie
przeczuwał jednak, że chciały zasmakować pracy na własny rachunek i w tym celu opuściły
dom już pierwszego dnia po świętach. Nie miał nic przeciwko kobietom pracującym poza
domem, dlatego z radością oczekiwał wyników ich pracy w handlu.
Siostry oznajmiły wprost, że nie zamierzają postawić swoich nóg za biurkiem w
sklepie ojca, tak długo, jak jego partnerem w interesach będzie fałszywy Peder Olsen. Czło-
wiek ten może i był czarodziejem cyfr i liczb, a także potrafił zarządzać przedsiębiorstwem i
znał się na rzeczy, ale to nie wystarczyło, aby go polubiły. Być może powinny mu
współczuć, ponieważ powłóczył nogami, ale miał oczy jak żaba, co oznaczało koniec litości
zarówno ze strony Linnei, jak i Cecylii.
Jego wzrok ślizgał się po całych ciałach młodych dziewcząt, a córki Magnusa
Rahnberga nie stanowiły wyjątku. Pederowi Olsenowi podobały się wszystkie kobiety
poniżej pewnej granicy wiekowej. Opanowywał się jednak, kiedy dziewczęta Rehnberg
towarzyszyły ojcu - wtedy był na tyle przyzwoity, że ledwie zerkał w ich kierunku - chociaż
w innych sytuacjach w żadnej mierze się nie kontrolował.
Magnus Rehnberg nie mógł przecież wydrapać oczu swojemu zdolnemu, aczkolwiek
dziwnemu wspólnikowi lub w jakikolwiek inny sposób go upomnieć. Posiadali takie same
udziały, więc nie wypadało mu tego robić. Peder Olsen był przedsiębiorcą, a nie dzieckiem.
Nie mówił ani nie robił niczego poza wpatrywaniem się, dlatego też dziewczęta, wliczając
córki Magnusa, musiały tolerować to zachowanie. Żadne prawo nie pozwalało karać za
podziwianie piękna, tak długo, jak Peder napawał się nim na odległość. Nikomu tym nie
wyrządzał krzywdy, jak miał w zwyczaju mawiać Magnus.
Młode córki współpracownika zdecydowanie przesadzały, ale liczył na to, że
zaskakująca chęć wykonywania pracy zakiełkuje już niebawem - im szybciej, tym lepiej.
Wiosna i pragnienie niosły ze sobą wiele. Ciemne dni były długie i zimne, a powrót słońca
wypełniał człowieka potrzebą działania. Najlepiej będzie, jeśli dostaną to, czego chcą.
Jednocześnie, radziły sobie lepiej u Johannesa Bornego, niż siedząc w domu, w salonie i
haftując. Córki Magnusa wielu rzeczy próbowały, ale z większości szybko rezygnowały. Na
pewno są tak samo bojaźliwe, jak ich zmarła matka, piękna, rozkapryszona i
niezrównoważona Marie.
Najwyższy czas, aby znalazły sobie mężów i dały im potomków, zamiast czekać na
pierwsze siwe włosy. Powinny mieć swoje własne domy i rodziny i nimi się zajmować.
Obydwie liczyły sobie ponad dwadzieścia lat i nie brakowało im zalotników, jednak panny
były wybredne i zabiły nadzieję niejednego młodego człowieka. Również z tego powodu
kupiec Rehnberg cieszył się z widocznego zainteresowania propozycją Johannesa. Chłopak
nie był prawdziwym synem zmarłego właściciela piekarni, Ananiasa Borgego, ale to w
niczym nie przeszkadzało. Zaletę jego stanowiła zwykła sprawność i fakt, iż wyrósł na
porządnego, młodego mężczyznę przynoszącego chlubę i poważanie rodzinie, która wzięła
go pod opiekę. Tak czy inaczej, młodzian zna komicie sprawdziłby się jako zięć.
- Iver tu jest? - Ingrid zbladła. Szepcząc, wycofała się trochę za bardzo w głąb
piekarni, w przyjemny kąt, gdzie klienci nie mieli wstępu.
Po zaledwie jednym dniu ukrywania się w Tromsø, nic mogła usiedzieć w spokoju w
domu piekarza, nic nie robiąc. Dni zawsze wypełnione miała pracą, a nicnierobienie było
sprzeczne z zasadami, według których ją wychowano. Teraz była uciekinierką, a jej poczucie
niepokoju było tak silne, że brakowało jej czasu na myślenie i obawy.
Ubłagała Johannesa, aby pozwolił jej uczestniczyć w pieczeniu. Zrozumiała, że pracy
było zbyt wiele jak na jedną osobę, chociaż nie odbiegała ona tak bardzo od tego, do czego
przyzwyczajona była w domu. Różnica polegała na tym, że surowego ciasta, które należało
przygotować, było tu znacznie więcej niż w Jakobvollen i każdym innym gospodarstwie w
Målselv.
Dla osoby, która musiała trzymać się w ukryciu przed ludźmi, nie robiło różnicy, że
zmienił się jej rytm dobowy i pracowało się w nocy. Jednakże w pomieszczeniu, gdzie
wyrabiali masę i piekli, były okna, które wychodziły na niezabudowane tyły. Jeśli ktokolwiek
przybyłby tu nocą, byliby zdani tylko i wyłącznie na siebie. Szyby były całkowicie
zaparowane, gdy palili w piecu, a kiedy się oziębiało po ukończeniu wypiekania, na tych
samych szybach powstawał gęsty deseń z kropli wody. Szansa, żeby ktoś zajrzał przez okno
nocą i zobaczył, że piekarz nie jest sam, była bardzo mała.
Ingrid była zmęczona ciężką pracą przy lepieniu ciasta, kiedy kładła się o świcie.
Czuła się jednak bezpiecznie, wstając o zmierzchu. Miała nadzieję, że strach ją na razie
opuścił. Nie potrafiła obliczyć, ile czasu musiała czekać, zanim dziecko Aile zostanie
przywiezione do miasta.
Ingrid wygładziła brudne od mąki biodra. Gdy pierwszy raz włożyła na siebie fartuch,
poczuła się dość dziwnie. Wcześniej wydawało jej się, że jest znacznie większa i bardziej
kanciasta, niż była teraz. Kiedy przeglądała się w lustrze, wciąż widziała w nim lekko
pulchną sylwetkę, która charakteryzowała ją od zawsze, jednak jej fartuch obejmował całą jej
talię, zupełnie jak u Linnei. Pętla z tyłu była o dziwo tak samo długa u nich obu. A Linnea
zachwycała urodą oraz szczupłą figurą i wyglądała jak z obrazka z nowoczesnych katalogów
krawieckich, przedstawiających wiotkie damy w wytwornych sukniach. Jednak ich fartuchy
były równie duże, a sznurki jednakowo długie.
Ingrid i Johannes mieli całe dłonie w cieście, ugniatając je i piekąc chleb, bułki i
ciastka od godziny pierwszej w nocy. Powietrze przepełnione było mąką, słodką wonią i
świeżymi wypiekami. Dzień rozpoczynał się zwyczajnie, aż do momentu, gdy przyszła
Linnea.
Włosy Johannesa sterczały we wszystkie strony, a jego policzki były tak czerwone jak
u Ingrid. Zgrzana i spocona, przestępowała z nogi na nogę, gdyż brakowało czasu na
odpoczynek. Dochodziła godzina ósma. Linnea, która miała w zwyczaju wyglądać o tej
porze, jakby dopiero co wyszła z jednego z modniejszych salonów piękności w mieście, tym
razem zaskakiwała rumieńcami, przyśpieszonym oddechem i włosami rozwianymi wiatrem.
Biegła przez całą drogę z domu.
- Dostrzegłam go na ulicy - objaśniła. - Musieli tu dotrzeć dziś wczesnym rankiem.
Albo wczoraj po zmierzchu. Wieczorem przypłynęło kilka łodzi. Całkiem zwyczajne, małe,
w połowie zadaszone krypy, które mieli wszyscy. Sądzę, że był w drodze do naszego domu -
kontynuowała, nie czekając aż któreś z nich pierwsze się odezwie. - Wydawało się oczywiste,
że będzie chciał nas odnaleźć. O to mu przecież chodzi, prawda? Wtedy przekradłam się
tylnym przejściem i przebiegłam przez uliczki. - Przeskakiwała wzrokiem od Ingrid do
Johannesa i z powrotem.
- Po tym, jak przyjdzie do nas domu, zgaduję, że trafi tutaj. Zastanawiając się, czy
Ingrid ukrywa się na strychu, będzie szukał czegokolwiek w kuchni, salonie i przejściu, co
zdradziłoby jej obecność.
Ingrid opanowała panika. Próbowała sobie przypomnieć, czy coś u Johannesa
wskazywało na to, że tam mieszkała. Raczej nie. Wyruszyła z domu, ubrana w podwójną
warstwę ubrań, ale nie przywiozła ze sobą zbyt wielu części własnej garderoby. Cecylia i
Linnea często przynosiły ubrania, których same już nie nosiły, więc zaledwie w przeciągu
jednego tygodnia wzbogaciła się o więcej odzieży, niż kiedykolwiek sama miała. Niemniej
jednak żadne z tych ubrań nie naprowadziłoby Ivera na jej ślad. Jednocześnie Ingrid
przykładała wagę, aby trzymać to, co przyjęło się uważać za jej rzeczy w pokoju, który został
jej przydzielony. Kiedyś należał do Johannesa. Był mały i przytulny, a podwójne zasłony
zatrzymywały zimno oraz przeciągi na zewnątrz. Poza tym nikt nie mógł dostrzec w oknie
światła, kiedy zapalała lampę. Cały jej dobytek leżał w skrzyni u podnóża łóżka.
Nie wierzyła, żeby można było dostrzec, że ktoś tam mieszka. Jednak pokój był na
pierwszym piętrze, więc jeśli obcy dostałby się do środka, zacząłby szukać w pierwszej
kolejności właśnie tam. Może powinna się ukryć w małej, ukośnej izdebce na poddaszu,
która należała do przybranej siostry Johannesa? Nie napalono tam, ale pod kilkoma war-
stwami koców nie powinna zmarznąć.
Johannes milczał, a Ingrid oniemiała ze strachu. Poczuła się samotna na tym świecie.
Dlaczego inni mieliby narażać się na nieprzyjemności z jej powodu?
- Nie wolno wam mnie zdradzić!
Ingrid stała, trzymając ręce za plecami. Skrzyżowała je, mimo że inni nie mogli tego
dostrzec. Ostatnimi dniami sama siebie oszukiwała, że nikt z domu nie przyjedzie do miasta,
aby o nią wypytywać. Z każdym kolejnym nadzieja rosła.
Na pewno wierzyli, że przedarła się przez lód. Wolałaby co prawda, żeby wiedza jej
najbliższych ograniczona była tylko do tego. Chciałaby natomiast, aby nie byli świadomi
tego, że żyła i miała się dobrze. Ostatecznie jednak Stina jej przebaczy. Skoro dziecko
przyszło na świat, dowie się o wszystkim.
- Wiem, że przysporzę wam trudności, jeśli ktoś się o tym dowie, ale nie możecie
mnie zawieść. Proszę! -błagała Ingrid. Zwracała się teraz do Johannesa, ponieważ Linnea i
Cecylia nie oszukałyby jej. Nie miały nic do stracenia. Kupiec bezwarunkowo stanąłby za
nimi murem. Jeśli rozpętałaby się wokół nich burza, w najgorszym wypadku zostałyby
odesłane do krewnych w innym mieście, którzy na pewno nie żyją gorzej od rodziny
Rehnbergów w Tromsø. Wyjazd ten można by bez trudu porównać z letnim wyjazdem na
wypoczynek.
Johannes nie miał wsparcia ze strony rodziny. Miał tylko siebie, piekarnię,
powszechny szacunek oraz nazwisko - a zarówno nazwisko, jak i poważanie odziedziczył po
przybranych rodzicach. Jeśli jego powiązania ze sprawą wyszłyby na światło dzienne,
wybuchłby skandal, który pogrzebałby interes i całe jego życie.
- Miałem wrażenie, że już dawno temu zdecydowaliśmy się stanąć po twojej stronie,
Ingrid - zaznaczył sucho, mimo rumieńców na policzkach. Ci, którzy go znali, zrozumieliby,
że był poruszony.
Ingrid nie wierzyła, że Iver przybył do Tromsø sam. Stina na pewno mu towarzyszyła.
Johannes musiał być przygotowany na to, że nie tylko z Iverem dane mu będzie stanąć oko w
oko.
- Nie zdradzę cię - przysiągł. Brązowe oczy płonęły.
Ingrid to wystarczyło. Serce łomotało w piersi, kiedy
przenosiła się do domu Johannesa - sąsiadującego ścianę w ścianę z piekarnią z
wejściem od tyłu i wieloma maleńkimi pokoikami. W przedsionku domu również znajdowało
się wejście do piekarni. Czasami rankiem miał w zwyczaju zostawiać drzwi od
pomieszczenia z piecem otwarte na przedsionek i dlatego przez kilka godzin oszczędzał na
ogrzewaniu. Wytłumaczył, że latem musiał z kolei otwierać zewnętrzne drzwi, aby wypuścić
nadmiar ciepła. Jedyną naprawdę uciążliwą kwestią były dzieci i psy, których kuszący zapach
ciastek zwabiał z daleka. Johannes był na tyle miły, że nie potrafił odmówić im kawałka na
spróbowanie.
W przedsionku nie było żadnych rzeczy Ingrid. Jej dziana kurtka wisiała w kuchni, na
oparciu krzesła. Zdjęła ją i przyciągnęła do piersi, trzymając tak długo, aż kołatanie serca się
uspokoiło. Nie pamiętała o kurtce. Zaczęli się robić nieostrożni. Ingrid, chcąc nie chcąc,
zerknęła przez ramię na podłogę. Wyobraziła sobie, że pozostało tam mnóstwo białych
śladów z mąki. Na szczęście to tylko wyobraźnia. W pośpiechu opróżniła małą sypialnię,
którą zajmowała. Wór z ubraniami był większy, niż pamiętała, ponieważ siostry Rehnberg
okazały się wyjątkowo szczodre. Musiała chodzić dwa razy na strych, zanim zabrała
wszystkie swoje rzeczy z pierwszego piętra. Potem jeszcze raz wygładziła łóżko. Włosy
leżące na poduszce zebrała i włożyła do kieszeni fartucha. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że
sypialnia ta miała lokatora przez kilka nocy. Dokładnie wygładziła tkaną narzutę.
Na strychu było ciemno i chłodno, ale komin piekarni przylegał do ściany, przy której
ustawione było łóżko. Malutkie okienko wychodziło na ulicę miasta, ale podwójne kotary nie
pozwalały przedostać się do środka światłu ani przeciągowi. Ingrid nie przejmowała się tym.
Mimo że nie było to zbyt mądre, schowała ubranie pod łóżkiem. Jeżeli komuś przyjdzie na
myśl przeszukanie tego pomieszczenia, znajdzie zarówno ubrania, jak i ją samą.
Drżąc, zdjęła z siebie grubo pokryte mąką ubrania. Johannes prał fartuchy do pracy w
piekarni każdego dnia i był najczystszym mężczyzną, jakiego znała. Często gotował ubrania,
ale dziwactwo to przestało ją bawić, kiedy po raz pierwszy ujrzała skorupę fartucha, po tym
jak go wyłowiono. Ci, którzy utrzymywali się z zapewniania pożywienia innych, musieli
dbać o czystość.
Łóżko było zimne, a narzuty niemal sztywne przez to, że były nieużywane. W
powietrzu unosił się zaduch. Powinni byli otworzyć tu okno, wywietrzyć pościel i ogrzać po-
mieszczenie, aby pokój nadawał się do zamieszkania i pachniał. Nie zrobiono tego jednak.
Ingrid trzęsła się z zimna, c hociaż uprzednio opatuliła się w wełnianą kołdrę i położyła pod
trzema warstwami koców.
Wkrótce mogła zobaczyć Ivera. Niepokoiła się na spotkanie z jego przenikliwymi,
jasnoniebieskimi oczami. Iver i Jakub mieli podobne oczy. Mieszkał w nich chłód, którego w
swoim własnym lustrzanym odbiciu nie dostrzegała. Bracia sprawiali wrażenie, jakby chcieli
się nimi wedrzeć w najskrytsze myśli i tajemnice. Jakub również to potrafił. Obawiała się, że
rozumiał więcej, niż powinien - kiedy tylko mu na czymś zależało. Teraz, kiedy sama była
prawie dorosła, a w rzeczywistości starsza od niego w momencie gdy zaginął, nie była już
taka pewna, czy wcześniej czytał jej w myślach. Brat rozumiał znacznie więcej z
oczywistego powodu - żył od niej dłużej.
Wspomnienia o Jakubie przynosiły ból. W sercu miała niewypełnioną lukę, w głowie
pustkę, a łzy same cisnęły się do oczu. Strząsnęła z siebie wspomnienia. Mimo wszystko
lepiej było pomyśleć o Iverze. Był bardziej przewidywalny, a teraz w dodatku musiał się
liczyć ze Stiną. Bez względu na to, jak mało myśli Ingrid poświęcała ślubowi brata i przy-
jaciółki, stało się. Stina nie pozwoli mu na bycie nieludzkim. Ingrid liczyła na to, że będzie
miała Stinę po swojej stronie.
Jeszcze raz powtórzyła w myślach kłamstwo. Usta poruszały się, ale nie wydobywał
się z nich żaden dźwięk: - To moje dziecko, Iverze. Jest moje. Albo zabierzecie moje dziecko
do siebie - albo wychowam je sama.
Strasznie mówić w ten sposób o dziecku, ale nie wiedziała, czy miała o nim mówić on
czy ona. W myślach brzmiało dobrze.
Opinii stracić się nie bała.
Wtedy przestanie być nękana przez niechcianych zalotników. Iver naciskał, aby
któregoś wybrała, ale skoro Aron zwlekał z odnalezieniem jej, trudno jej będzie długo
sprzeciwiać się bratu. Jednak jeśli wszyscy uwierzą, że urodziła dziecko z nieprawego łoża,
zalotnicy nie będą już tak ochoczy.
Nieobyczajne prowadzenie się czy zmaza na czci to inne przerażające słowa, których
w życiu nie ośmieliła się wypowiedzieć. Nigdy jej nie dotyczyły. Wyszeptywano je w
przerażających opowieściach o dziewczętach, które nie zachowywały się przyzwoicie.
Młoda, porządna i przepełniona bojaźnią bożą dziewczyna nie powinna ani mówić, ani my
śleć o podobnym obcowaniu z mężczyzną, którego żoną nic jest. Nie może urodzić dziecka
mężczyźnie, z którym nie jest związana węzłem małżeńskim. Wcześniej za grzech ten
skazywano lub obciążano grzywną. Słyszała przerażające historie o kobietach, którym się to
przydarzyło. Mężczyźni z reguły wychodzili z tego bez szwanku, jako że często pochodzili z
wyższego stanu. Nawet gospodarze majątków ziemskich mogli zaprzeczyć temu, iż bez ślubu
dzielili łoże z kobietą i poczęli z nią dziecko. Kobiety wystawiane były na drwiny i
pośmiewisko. Zmuszane były do przyznania się do swoich grzechów przed całą
społecznością oraz do upublicznienia najdrobniejszych detali dotyczących sprawy. Musiały
też zapłacić grzywnę, która ściągała na nie pogardę - albo trafiały do więzienia. Zupełnie
jakby nie dość jeszcze zapłaciły przez powołanie do życia dziecka pozbawionego ojca i
pokazanie, że popełniły czyn, którego nie można im łatwo zapomnieć.
Ciągle odnotowywano to w księgach kościelnych, jeśli dziecko przychodziło na świat
przez grzeszne matki, które cieleśnie obcowały z mężczyzną bez uprzedniego udzielenia im
błogosławieństwa przez Kościół.
Potrafiłaby to znieść. Zapis, który mówił, że urodziła dziecko i był to jej pierwszy
czyn nierządny. Imienia ojca dziecka nie zamierzała podawać. Nikt nie mógł jej zmusić.
Ksiądz musiał trzymać się reguł, prowadząc rejestry kościelne. Ingrid ich nie widziała, ale
wątpiła, iż ktokolwiek mógł tam spisać swoje myśli.
Aron!
Śniła o nim tak realne sny bez przerwy, odkąd pozostawiła go w domu. Zupełnie
jakby wiedział, że była samotna i go potrzebowała. Ingrid, obejmując się rękami,
uśmiechnęła się. Nie marzła już tak bardzo. Jeśliby tu był, mogłaby bez problemu przygarnąć
dziecko Aile. Dla Stiny niczego to nie zmieni, tak czy inaczej zrozumie. Myśl o Aronie
napawała ją siłą. Teraz wszystko było możliwe.
Tak długo jak żył, była o tym przekonana.
R
OZDZIAŁ
9
- Pan Rehnberg nie przyjmuje tak wcześnie - uprzedziła Elisabet, chwytając mocniej
za klamkę, podczas gdy próbowała sprawić wrażenie tęższej, niż była w rzeczywistości.
Sądziła, że powinna dać do zrozumienia, iż składanie wizyty o tak wczesnej porze jest
wysoce niestosowne. Nie mogła zrobić wyjątku, mimo że gość przybywał z daleka i nie-
koniecznie znał zwyczaje lepiej wychowanych obywateli miasta.
- Nie zdążyliśmy jeszcze skończyć śniadania - kontynuowała, nie robiąc przerwy na
oddech. - Może pan wrócić po południu albo odwiedzić kupca Rehnberga w biurze, za
godzinę albo dwie.
Gospodyni rozpoznała młodzieńca z Målselv, którego Stina, mieszkająca kiedyś u
nich, tak nieoczekiwanie poślubiła. Elisabet nie spotykała go wcześniej zbyt często. Córki
gospodarza pojawiały się w jej towarzystwie tam, gdzie jego też zapraszano. Jednak Elisabet
wychodziła z założenia, że nie powinna przebywać z gośćmi państwa. Z tego powodu nie
znała go za dobrze.
Elisabet było żal Stiny. To on zniszczył jej wizerunek. Ludzie w mieście dobrze ją
znali. Była dobrze prowadzącą się, nieprzysparzającą problemów młodą damą, a zachowanie
małżonka wprawiało ją w zakłopotanie. Stina postępowała zgodnie z obyczajami i ogólnie
przyjętymi zasadami, i to na niej odbiło się zachowanie męża.
- Nie ma czasu, aby czekać godzinę albo dwie - odpowiedział Iver i gwałtownie
złapał za futrynę. Chciał uniemożliwić gospodyni zatrzaśnięcie drzwi. W razie konieczności
zamierzał dostać się do domu siłą.
- Iverze, proszę! - błagała Stina ściszonym, łagodnym głosem. Jej policzki płonęły.
Zdaniem Elisabet, ściągnęła na siebie przekleństwo. Gdyby wciąż mieszkała w mieście i nie
znała Ivera, sama postrzegałaby go w identyczny sposób.
- Upór nic tu nie zmieni. Godzina czy dwie nie sprawią różnicy.
Iver nie słuchał jej. Po tym, jak przedostał się przez lód, był jak w transie. Teraz był
bardziej zdecydowany i zdeterminowany niż kiedykolwiek.
- Chcę rozmawiać z kupcem - nalegał, zbytnio podnosząc głos. Rozzłościł się. - Z
kupcem Rehnbergiem - we własnej osobie. I to teraz!
- Kochana Elisabet, czy mamy gości?
Przyjazny głos należał do jednej z córek gospodarza. Cecylia wynurzyła się zza
gospodyni i rozwiązała kwestię, która mogła się zakończyć nieprzyjemnie. Czekała, aż Iver i
Stina zapukają do drzwi i szybko opuściła miejsce za stołem, aby przyjść Elisabet na ratunek.
Ojciec prawdopodobnie przygotowywał się teraz do wyjścia do biura, a Linnea pobiegła do
piekarni.
Rozmowa została przerwana, kiedy Cecylia stanęła przed nimi chłodna i opanowana
w swojej szarej, wełnianej sukni. Brzegi koronek drapały, zarówno przy rękawach, jak i
gardle, lecz były twarzowe i sprawiały, że wyglądała całkowicie nieszkodliwie, zupełnie jak
szkolna nauczycielka. Wielu odstraszało to, iż jest córką kupca, więc tak starała się tłumić to
odczucie. Zdecydowała się upiąć swoje loki, bo uważała, że w ten sposób wygląda na starszą
i bardziej stateczną. Jako panna mogłaby równie dobrze nosić je rozpuszczone, lecz pukle
włosów rosły tak dziko, że postanowiła je ujarzmić.
Mężczyzna stojący przed nią nie zwracał uwagi na fryzury, a tym bardziej na inne
kobiety poza tą, z którą się ożenił. Nie taki był powód jego przybycia do miasta. Cecylia do-
skonale zdawała sobie sprawę z prawdziwej przyczyny, ale zamierzała udawać niewiedzę.
Uśmiechnęła się tak szeroko i przyjaźnie, aż zabolała ją szczęka.
- Miło was widzieć! - powiedziała życzliwie.
Elisabet odetchnęła z ulgą i puściła klamkę. Zrobiła parę pośpiesznych kroków w tył i
pozwoliła porozmawiać Cecylii z mężem Stiny. Zdecydowała się jednak trzymać w pobliżu,
ponieważ mężczyzna wydawał się nieprzewidywalny. W miejscu gdzie stała, Elisabet mogła
w każdej chwili podnieść alarm, aby pachołek lub kupiec mogli przyjść im na ratunek. Bóg
raczył wiedzieć, do czego zdolny był ten szaleniec.
Iver wciąż stał. Jedna rzecz to konkretna, narzucająca ton rozmowa ze służbą, a co
innego - przedstawienie swoich racji przed najstarszą córką kupca. Nie potrafił znieść w tej
sytuacji poczucia niższości, stojąc przed kobietą, która w dodatku w całym swym życiu nie
skalała rąk przyzwoitą pracą.
- Nie spodziewaliśmy się was.
Sessi w dalszym ciągu uśmiechała się życzliwie, odczuwając ulgę, iż udało się jej
zapanować nad głosem. Nie mogła zachować się inaczej, niż miała w zwyczaju, gdy oczeki-
wała gości.
- Wejdźcie, proszę, i nie stójcie tak na mrozie! Pogoda wciąż jest nieprzyjemna.
Zanim wiosna na dobre zawita w Tromsø, minie jeszcze sporo czasu.
Szeroko otworzyła drzwi, wpuszczając ich przodem do środka. Elisabet niechętnie
ruszyła w stronę kuchni.
- Czy w dolinie Målselvdalen jest równie zimno? - zagadnęła Sessi takim samym
tonem, jakby plotkowała z przyjaciółkami, które odwiedziły ją w porze podwieczorku. - Z
pewnością zimniej. Tu, na wybrzeżu, nie jesteśmy przyzwyczajeni do chłodu z wnętrza kraju.
U nas również doskwiera zimno, zwłaszcza kiedy wiatr wieje od strony Malangen. Wtedy
najchętniej zostaję w domu.
Nie zdążyli jej odpowiedzieć i właśnie taki zamiar miała Sessi. Pomimo że ona i
Linnea większość dzieciństwa spędziły bez guwernantki, nauczyły się wszystkiego, co młode
damy z dobrych domów umieć powinny. Sessi potrafiła wprawnie poprowadzić rozmowę na
dowolny temat absolutnie z każdym. Ponury gospodarz nie stanowił wyjątku. Stina,
przybrawszy przepraszający wyraz twarzy, cały czas milczała. Cecylia i Linnea były
przygotowane na ewentualnych gości z Målselv. Przedyskutowały to z Johannesem, ale nie z
Ingrid. Wszyscy troje zgodni byli co do tego, że Ingrid należy chronić w najlepszy możliwy
sposób.
- Co za niespodziewana radość znowu was widzieć. Tęskniliśmy za tobą, Stino.
Rozgośćcie się i usiądźcie! Co was sprowadza do Tromsø zaraz po ślubie? Dawno przyje-
chaliście?
Zarówno Stina, jak i Iver stali. Stina trzymała się blisko Ivera, mimo że uważała, iż
zachował się niegrzecznie. Nawet w tej sytuacji nie zaszkodziłoby zachowywać się bardziej
stosownie i z większą ogładą. Tak jak zachowałby się Johannes. Ludzie byli bardziej skorzy
do pomocy, kiedy okazywało się im grzeczność. W domu, w Målselv, Iver był uprzejmy w
stosunku do sąsiadów, ale teraz było inaczej. Albo takim się stał, żyjąc długo z dala od
cywilizacji.
- Może twój ojciec powinien uczestniczyć w naszej rozmowie, Cecylio - rzekła Stina
cicho, położywszy dłoń na ramieniu męża.
Strącił ją z siebie.
- Niestety nie czas na uprzejmości.
Stina zdołała uprzedzić Ivera, zanim wyrzucił z siebie pytanie, które cisnęło mu się na
język, odkąd Cecylia Rehnberg stanęła w drzwiach.
- Czy Ingrid opuściła gospodarstwo razem z wami?
W pytaniu dała o sobie znać ukryta złość. Iver opanował się. Zastanawiał się, co
sądziła o tym Stina, i miał nadzieję nie przynieść jej wstydu, lecz to jego młodsza siostra
zniknęła bez śladu. Uważał, że miał pełne prawo do złości i zdenerwowania.
- Co takiego?
Cecylia usiadła na najbliższym krześle, całkowicie na brzegu, aby nie usadawiać się
zbyt wygodnie. Złapała mocno oparcie i zacisnęła kłykcie, udając oszołomienie. Zasta-
nawiała się już wcześniej, jak zareagowałaby, gdyby o niczym nie miała pojęcia.
W myślach odtwarzała sceny, które widziała w Stowarzyszeniu Dramaturgów, w
miejskim teatrze amatorskim. Istniała ogromna różnica między wiarygodnością a widocznym
przejaskrawieniem. Sessi i Linea od czasu do czasu brały udział w niektórych
przedstawieniach. Były tak utalentowane, że część mniej zdolnych aktorów zaczęła żywić do
nich urazę. Z tego powodu zdecydowały się wycofać. Później umilały sobie czas, czytając i
grając dla siebie nawzajem.
Drżąc, zapytała: - Ingrid zaginęła?
Cecylia utkwiła bystre spojrzenie w Iverze i zauważyła, że chwilę wcześniej ledwo
dostrzegalnie odetchnął. Nie powinien był mieć tak wielu bruzd na czole i tylu linii wokół
oczu i ust. Nie powinien się tak martwić.
Z Ingrid wszystko było w porządku.
Był jednym z problemów Ingrid. Cecylia musiała sobie przypomnieć, dlaczego Ingrid
Halvorsdatter uznała za absolutnie konieczną ucieczkę z domu i wywoływanie takich
dramatów. Jeśli brat był jednym z powodów, rozumiała ją. Teraz cierpiał, ale oprócz tego
wcale się nie zmienił. Jej gra była nieuczciwa, jednak stała po stronie Ingrid, Stiny i nie-
szczęsnej Aile. Dlatego nie mogła żałować młodego gospodarza z Målselvdalen. Poradzi
sobie, przecież nie umrze z tego powodu. Racja stała po stronie Ingrid. Wszystko się ułoży.
- Jak to, o czym wy mówicie? - jęknęła Cecylia i przyłożyła dłoń do piersi. Wolała nie
przesadzić. Nie przestawała drżeć, ale też nietrudno było jej się wczuć w bolesne uczucia.
- Nie mogę w to uwierzyć - ciągnęła.
- Ingrid zniknęła w dniu naszego ślubu - wyjaśniła Stina. Ciągle ściskało ją w gardle i
żołądku, mimo że nie mówiła o tym po raz pierwszy. Czuła się źle za każdym razem, gdy
wracali do sprawy. Na szczęście nikt w domostwie nie oczekiwał, że szczegółowo opisze
okoliczności zaginięcia Ingrid. Mogła więc milczeć. Spojrzała na Cecylię z wyczekiwaniem.
Sessi nie znała zbyt wielu uczuć. Wynikało to prawdopodobnie z jej wychowania.
Sama Stina pochodziła z wnętrza kraju i nie potrafiła nad sobą panować. Płakała, krzyczała i
złościła się zarówno na swoich bliskich, jak i na tych, którzy nie pochodzili z Jakobvollen.
Ciągle tylko mówiła i zadawała mnóstwo pytań, po czym gniewała się na tych, którzy nie
znali odpowiedzi. Tutaj było inaczej. Klasa wyższa nie mogła swobodnie wyrażać tego, co
leżało jej na sercu. Poza tym panny Rehnberg nie znały dobrze Ingrid. Widywały się tylko od
czasu do czasu. Na salonach odnotowywało się jedynie miłe i życzliwe uśmiechy, które w
następnej minucie ulatywały z pamięci.
- To była nasza ostatnia, desperacka próba odnalezienia jej - kontynuowała Stina.
Musiała dać Sessi do zrozumienia, że zachowanie Ivera nie wynikało z braku dobrego
wychowania.
- Mieliśmy... nadzieję, że może przyjechała tu razem z wami - powiedziała. Nie
zabrzmiało to jak zarzut. Odpowiednio dobierała słowa, aby Cecylia mogła się obronić, w
razie gdyby współuczestniczyła w ucieczce Ingrid. Zasugerowała, że chętnie wysłuchają jej
wyjaśnień, mimo że prawdopodobnie wiedziała więcej niż tylko to, że Ingrid nie chciała, by
za nią tęskniono.
- Poza tym tak szybko odjechaliście - dodała. - Byliście pierwszymi gośćmi, którzy
opuścili wesele.
Cecylia skinęła. - Pozwólcie, że pójdę po ojca - powiedziała, panując nad twarzą,
która jednak wyrażała zdumienie. Jeśliby o niczym nie wiedziała, zawołałaby ojca. Pró-
bowałaby się opanować i nie sięgać od razu po chustkę do nosa. Nie zrozumiałaby dziwnej
sugestii Stiny.
- Po siostrę także - powiedział zdecydowanie Iver.
Ani on, ani Stina nie odezwali się do siebie słowem, w czasie gdy siedzieli sami w
niebieskim salonie i czekali na nadejście rodziny Rehnbergów. Nie śmieli żywić nadziei. Nie
mieli odwagi spojrzeć sobie w oczy, bo wiedzieli, co się w nich kryje. Wciąż było bardzo
wcześnie, choć obydwoje czuli się wyczerpani. Żadne nie spało dobrze od poranka,
następnego dnia po weselu. Prawie nie okazywali sobie pieszczot. Od tego czasu nocami
leżeli bez ruchu, każde na swojej połowie łóżka. Jedyne, co wymieniali między sobą jako
małżonkowie, to nieśmiałe dobranoc. Pierwsze, które obudziło się rankiem, pośpiesznie
zakładało ubranie i wy chodziło z sypialni, zanim to drugie zdążyło otworzyć oczy. W
eleganckim, niebieskim salonie kupca czuli się razem bardzo samotni.
Nie minęło wiele czasu, zanim pojawił się Magnus Rehnberg. Całe pomieszczenie
wypełniło się jego obecnością.
- Cecylia poinformowała mnie o strasznych wydarzeniach, które miały miejsce u was,
w Målselv - powiedział, ściskając jednocześnie dłoń Ivera, a następnie Stiny. - Ubolewam
nad tym. Nie macie żadnych śladów?
Iver zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie stójcie tak, proszę! - poprosił kupiec. Tym razem usłuchali.
Czuli się mali przy energicznym i czarującym mężczyźnie.
Sessi usadowiła się na oparciu krzesła ojca. Był tak poruszony, że miała nadzieję, iż
część jego niepokoju spłynie na nią. Złożyła ręce na kolanach i jak przystało młodej damie,
spuściła wzrok, kiedy ojciec poprosił gości o opowiedzenie, co dokładnie się wydarzyło.
Głos Ivera był płytki, kiedy powtarzał, jak mało wiedzą i jak wielu rzeczy się
obawiają. Opowiedział, jak gruntownie wyglądały poszukiwania, w ilu byli miejscach i gdzie
oczekiwali ją znaleźć. O tym, że nie trafili na żaden konkretny ślad. Dlatego poszerzyli
zakres poszukiwań i teraz przeszukują cały stóg siana w poszukiwaniu tej jednej jedynej igły.
Kupiec słuchał.
Gdy już nic więcej nie pozostało do opowiedzenia, zapadła niezręczna cisza.
- Naprawdę nie wyjechała z wami? Nie pomogliście siostrze męża Stiny i nie
złożyliście jej przysięgi milczenia? Znacznie gorzej jest milczeć, jeśli wie się coś w takiej
sprawie, Sessi. Ci ludzie cierpią, sama widzisz...
Magnus bacznie obserwował Cecylię. Nie uważał takiej możliwości za całkiem
nieprawdopodobną. Sessi mogła współuczestniczyć, zarówno w zaplanowaniu, jak i ucieczce
Ingrid. Obydwie córki odziedziczyły po Marii dziecięcą niemal lekkomyślność, która na
szczęście rzadko dawała o sobie znać. Kiedy jednak tak się działo, nazywał to głupotą.
Sessi kiwnęła przecząco głową, aż niektóre z loków uwolniły się z koka. Łzy cisnęły
się do oczu, więc pozwoliła im popłynąć. Pociekły po policzkach. Jeśli usłyszałaby o
wszystkim po raz pierwszy, nie doszłoby z tego powodu do łez. Niewątpliwie jednak
rozpłakałaby się po zarzutach ojca.
- Wyszliście jako pierwsi? Niepodobne to do was - zauważył Magnus ostro, nie
zwracając uwagi na łzy. - Dlaczego?
Sessi rozłożyła ręce. Przypomniała sobie wszystkie momenty, kiedy odczuwała wstyd
i upokorzenie. Cichym głosem odrzekła: - Miałam... kobiecą przypadłość, ojcze. Była na tyle
bolesna, że nie zdołałabym zostać ani godziny dłużej.
Pozostali milczeli.
Podniosła spojrzenie i zerknęła ukradkiem na Stinę.
- Naprawdę życzyłam sobie, aby pozostać i świętować z wami, Stino, z okazji
waszego dnia. Tak wspaniale było w waszym domu. Jednak wiesz, jak dokuczliwe miewam
bóle...
Stina kiwnęła głową i sama oblała się rumieńcem. Comiesięczne problemy Sessi były
ogólnie znaną, aczkolwiek niewypowiadaną na głos między kobietami sprawą w domu
Rehnbergów. W tych dniach każdego miesiąca były ciche i niemal nieobecne, lecz kupiec
zupełnie nie zwracał na to uwagi. Te sprawy nigdy nie zajmowały mężczyzn.
- Johannes był nad wyraz słodki i dyskretny, dając się przekonać do wspólnego
powrotu. - Sessi snuła wątek pośpiesznie, rzucając szybkie spojrzenia Stinie. Nie śmiała jed-
nak zerknąć na Ivera. Rozmowa o kobiecych przypadłościach sprawiła, że czuł się
wyjątkowo niezręcznie.
- Nie sądziłam, że było o czym wspominać parze młodej - powiedziała przepraszająco
Sessi, śmiejąc się nerwowo. - Wydaje mi się, że warto wspomnieć, iż Ingrid tam była, kiedy
odjeżdżaliśmy. Oczywiście mogę się mylić. Pożegnaliśmy się z twoją matką, Stino. Była taka
miła, życząc nam dobrej podróży, stojąc na zewnątrz na schodach bez wierzchniego okrycia.
Pamiętam, że miałam nadzieję, iż szybko wejdzie z powrotem do środka i nie przemarznie,
bo tej nocy chłód mocno doskwierał. Jednak stała i machała nam, aż odjechaliśmy.
- Wierzę ci.
Magnus poklepał córkę po kolanie. Patrzył ze zrozumieniem prosto na Stinę i Ivera.
Przedsiębiorca nie miał im za złe, że odwiedzili ich tak wcześnie, wytaczając poważne za-
rzuty wobec jego córki. Sam pukałby do niejednych drzwi, jeśli któreś z jego bliskich
zaginęłoby w podobnych okolicznościach.
- Musicie porozmawiać z Linneą i Johannesem - powiedział Magnus z przekonaniem.
- Znajdziecie ich w piekarni. Otwierają lada moment.
Stina zamknęła oczy i prawie wstrzymała oddech. Na moment zapomniała o Ingrid.
Linnea była w piekarni? Z jakiego powodu?
Stina wyobraziła ich sobie i nie spodobało jej się to. Nie minął jeszcze tydzień, odkąd
wyszła za mąż. Johannes siedział w kościele kawałek za nią i rodziną Ivera i przyglądał się
wszystkiemu z pociemniałym, pełnym smutku spojrzeniem. Nie mógł tak szybko skłonić się
ku innej.
Nie Linnei!
- Dziewczęta zostały ekspedientkami - wyjaśnił Magnus Rehnberg z odrobinę zbyt
wesołą iskierką w oczach.
- Wolą tam spędzać dni. Co dzień pracują w sztywnych fartuchach, z palcami
oblepionymi lukrem. Wracają do domu, pachnąc chlebem pszennym. Kochany Johannes
wcale nie zamierza ich oszczędzać.
- Potrzebował kogoś do pomocy w cukierni. - Cecylia broniła samej siebie oraz
siostry. Uważnie obserwowała zmiany na twarzy Stiny, czego nie dostrzegli ani ojciec, ani
Iver. Nie było miejsca na wątpliwości ani niedopowiedzenia: Johannes wciąż tkwił w sercu
Stiny. Sessi żałowała, że nie wiedziała wcześniej o decyzji Stiny i o przyczynie jej
zamążpójścia, zanim przyjaciółka została wydana za brata Ingrid i nie było jeszcze za późno.
- Pójdźmy tam - rzekł Iver. Przy ostatniej wizycie w domu kupca czuł się znacznie
bardziej komfortowo niż teraz. Tym razem był bezsilny.
- Wybiorę się z wami - postanowiła Cecylia, ale dwójce z Målselv udało się opuścić
dom, zanim dziewczyna zdążyła narzucić na siebie wierzchnie okrycie. Dołączyła do nich
dopiero, kiedy Iver stał przed piekarnią i tak mocno walił w drzwi, że Sessi obawiała się, czy
szkło zdoła to wytrzymać.
R
OZDZIAŁ
10
Drzwi otworzył im Johannes.
Serce Stiny niemal przestało bić. Piekarz zdjął z siebie fartuch i małą chustkę, którą
wiązał na głowie, kiedy gotował i w której zdaniem Stiny wyglądał jak pirat. Pewnego razu
Johannes opowiadał jej, że znał kiedyś mężczyznę, który trudnił się rozbojem morskim na
Karaibach. Wiedziała, że tak nazywają się wyspy, leżące bardzo daleko stąd, ale nie myślała
zbyt dużo o samym piracie. W domu w Målsnes nigdy o takich rzeczach nie słyszano, a z
tego co wiedziała, również Johannes nie dotarł dalej niż do Finlandii. Jednak lubiła, jak snuł
swoje opowieści.
Myślała o tym, że pewnie jeszcze nie raz go zobaczy, ale na to nie była
przygotowana. Żołądek zacisnął się i przypominał wielkością supeł. Ciemne oczy Johannesa
zatrzymały się na niej przez moment, zanim zdołał przekręcić klucz w zamku. Szkło w
witrynie nie było tak przejrzyste, jak wtedy, kiedy sama pracowała w cukierni. Nie wyglądało
na to, żeby siostry Rehnberg chętnie myły okna i sprzątały na stole.
Odwróciła wzrok. Spojrzała na Ivera, kiedy wchodził do środka. Dzwonek, zazwyczaj
powiadamiający o nadejściu klientów, zadzwonił im donośnie nad głowami.
Stina zacisnęła usta i poczuła bicie swojego serca w całym ciele, nawet w
koniuszkach palców.
Iver wdarł się do cukierni, nie dostrzegając Linnei, stojącej za ladą. Stanął na środku,
jakby zbierał siły, po czym zapytał głośno:
- Jest tu Ingrid? Ukrywasz ją przed jej własną rodziną, Johannesie Borge? To zakrawa
na przestępstwo.
- Ingrid zaginęła.
Sessi udało się wślizgnąć do środka, zanim Johannes zamknął drzwi na ulicę. Posłała
siostrze ostrzegawcze spojrzenie i żywiła nadzieję, że Stina go nie zauważy. Tymczasem
Linnea dawała sobie równie dobrze radę, jak zawodowa ak-
torka. Kiedy pozostałych ponosiły emocje, ona stawała się zupełnie inną osobą.
Częściowo zachowywała się jak dawna Linnea, ale w okamgnieniu zrodziła się pod jej skórą
jakaś obca osoba.
To Johannes był sztywny i dziwny, bez względu na wszystkie obietnice, jakie składał
Ingrid. Miał trudności z patrzeniem Stinie prosto w oczy i nie mówił bezpośrednio do niej.
Nawet kiedy ona zadawała mu pytanie, zwracał się z odpowiedzią do Ivera.
Stina nie miała wątpliwości, że coś było nie tak. Po pierwsze, powinien był już dawno
wrócić do siebie. Poza tym nigdy nie zdejmował z siebie ubrania do pracy, o ile nie zamierzał
udać się na posiłek lub nad ranem położyć się spać na kilka godzin. Trudno było uwierzyć, że
nagle nabył zupełnie nowych przyzwyczajeń, zwłaszcza że Johannes miał je na długo, zanim
zaczęła pracę w cukierni.
Co gorsza, wyczuła w jego zachowaniu poczucie winy. Coś więcej niż ból,
wynikający z ujrzenia jej jako cudzej żony. Szybkie spojrzenia, rzucane zarówno Linnei, jak i
Cecylii nie mogły mieć z tym nic wspólnego. Tych troje dzieliło wspólny sekret.
Linnea nie śmiała wspomnieć o kobiecych dolegliwościach Sessi, które Stinie
wydawały się podejrzane. Nigdy nie uważała sióstr za szczególnie wstydliwe. Zawsze bawiło
je przekraczanie granic. Wydawało jej się też, że nie miały zbyt wielu tajemnic przed
Johannesem. Zawsze był częścią ich życia, niemal jak członek rodziny. Nie chciał tłumaczyć
się w ten sposób, lecz podane wyjaśnienia w ogóle go nie zmieszały. Aczkolwiek zgodni byli
co do tego, że to kłopoty stanowiły bezpośrednią przyczynę ich odjazdu.
Gospodarz, u którego zamierzali przenocować w pół drogi między Jakobvollen a
Målsnes, pamiętał dwie tryskające energią, choć wyniosłe damy z miasta. Przyjezdne jasno
dały do zrozumienia, że gospodarstwo nadto im do gustu nie przypadło. Ani on, ani
ktokolwiek z jego rodziny czy sąsiadów nie pamiętał, aby któraś z dam wyglądała na nie-
dysponowaną.
Dziwne, bo Sessi sprawiała naprawdę mało korzystne wrażenie, kiedy dopadały ją jej
comiesięczne przypadłości. Jeśli jednak wszystko było kłamstwem, to trójka jej najlepszych
przyjaciół wyrzekła je bez najmniejszego zająknięcia.
Jeśli nie mówili prawdy, bez wątpienia musiała być ku temu przyczyna.
Ingrid stanowiła jedyny powód, który przychodził Stinie do głowy.
- Jeśli uciekła z Aronem, musicie nam to powiedzieć!
- Nie widzieliśmy Ingrid od momentu opuszczenia Jakobvollen - szybko
odpowiedziała Linnea.
Sessi nie wykazywała aż takiej pewności. Johannes uniknął jakiegokolwiek
komentarza.
- Twój brat zapalił na naszych saniach pochodnię, Stino. Jedną z nich.
Johannes wreszcie na nią spojrzał. Płomień igrał w głębi brązowo-czarnych oczu.
Bała się myśleć, o jakiej żarliwości świadczył.
- Nie rozmawialiście z nim? Czy nie wiedziałby o tym, gdyby z nami wyjechała? Za
kogo nas uważacie? Czy nie jesteśmy waszymi przyjaciółmi?
Jego głos zabrzmiał obco. Dziwnie drżał. On sam był inny. Stina przyglądała mu się
zbyt długo. Iver zauważywszy to, odwrócił się. Był okropnie zazdrosny, kiedy wesoło
rozmawiała z innym mężczyzną albo śmiała się z tego, co tamten powiedział. Każdorazowo
sprawiało mu to trudność. Czyż nie rozumiał, że ich wzajemna przysięga była najważniejsza?
Nie była na tyle zmienna, aby obiecywać coś jednego dnia, a następnego robić zupełnie
inaczej. Powiedziała mu „tak” do końca życia i tak będzie. Nigdy jednak nie przysięgała, że
przestanie tęsknić za Johannesem. Nad tym zapanować nie potrafiła. Mogła tylko zagłuszać
tęsknotę, aby nie dopuścić do złamania małżeńskiej przysięgi.
- Zniknięcie Ingrid sprawia mi ból, Stino. - Johannes spojrzał szybko na jej męża i
dodał: -... i Iverze. Niemniej jednak należy szukać jej gdzie indziej. Bliżej Målselv.
- Nie, jeśli mamy nadzieję odnaleźć ją żywą - powiedział Iver, odwracając się tyłem
do ludzi z miasta. Nie oczekiwał tu cudów, ale chciał zadowolić Stinę. Nadzieja, iż Ingrid
zdecydowała się na coś tak bezmyślnego jak ucieczka do Tromsø z gośćmi weselnymi, od
początku wydawała mu się pozbawiona zdrowego rozsądku.
Już wcześniej zastanawiał się, czy aby piekielny Aron Eriksen nie powrócił zza
grobu, porywając jego siostrę. Jakie inne możliwości pozostawały? Nic, co Iver chciałby brać
pod uwagę. Zaczął się jednak przygotowywać do myśli, że
Ingrid zniknęła.
Zaginęła.
Zabrana przez rzekę.
Co w rzeczywistości równoznaczne było ze śmiercią, bez względu na to, w jakie
słowa zamierzała to ubrać matka. Ciotka miała rację: To przez matkę przyjęło się mówić, że
Jakub zaginął. Kiedy się nad tym zastanowił, słowa tego użyła również w stosunku do Olego.
Mały Ole zaginął. Prawie zawsze tak było.
Czy na ich rodzinie ciążyła klątwa? Po kolei wciągani byli w objęcia śmierci. Teraz
pozostał już tylko on i ojciec. Oraz Stina. Z tego właśnie powodu Iver bał się dać początek
nowemu życiu. Stęknął zrezygnowany i zmęczony, z bólem ciążącym pod czaszką. Nie
istniały szczególne widoki na to, aby mógł rozpocząć nowe życie w najbliższej przyszłości.
Kiedy nastawały wieczory, był tak wycieńczony, że nie potrafił zasnąć. Ciało wypełniał
niepokój. Ze Stiną nie było lepiej. Jednak za słabo się znali jako małżonkowie, aby szukać w
sobie nawzajem pociechy. Napotkanie na wzrok tej drugiej osoby jedynie przypominało o
bezsilności, którą odczuwali. To, że Stina nie mogła oderwać wzroku od piekarza, w
najmniejszym stopniu go nie dziwiło.
- Tamtej nocy było zimno - powiedziała Stina.
Siostry Rehnberg wymieniły spojrzenia.
- Bardzo zimno - powtórzyła Linnea, prawie jak echo. Spuściła wzrok, sięgając do
ciastek, wyeksponowanych na ladzie.
Stina sądziła, iż Johannes upomni ją, aby nie dotykała ich palcami. Nie jest to zbyt
apetyczne, kiedy ma się zjeść to, co dotykali przed nami inni ludzie. Linnea nie wyglądała,
jakby praca sprawiała jej przyjemność. Siostry Rehnberg nie sprawdzały się jako
ekspedientki.
- Pobędziemy w mieście jeszcze przez dzień lub dwa
- poinformował Iver, wciąż nie obdarzając żadnego z nich spojrzeniem.
Na zewnątrz miasto zaczynało budzić się do życia. Piekielnie trudno musiało się tak
żyć, przeszło przez myśl Iverowi. Jeden człowiek za drugim. Nie można się było obejrzeć
bez dostrzeżenia kogoś innego. Człowiek nigdy nic mógł być tu sam, nigdy nie mógł mieć
wokół siebie całkowitej ciszy.
Ingrid lubiła małe ptaki. Cieszyła się, widząc je na drzewach w okolicy domu. Była w
stanie siedzieć na schodach o mroźnym, zachmurzonym poranku tylko po to, aby posłuchać
ich śpiewu. Kiedy słyszała wiele ptaków, potrafiła rozpoznać ćwierkanie pojedynczego
spośród nich. Iver zawsze się śmiał, kiedy próbowała je naśladować. Dziewczyny nie umiały
porządnie gwizdać. Ani razu nie spróbował posłuchać ich trelu tak uważnie, żeby móc
później naśladować przynajmniej jednego z ptaków. Musiałyby to być kruki albo mewy znad
wybrzeża.
Ingrid nie było sensu szukać w mieście. To by ją tylko unieszczęśliwiło. Jednak nie
można się poddawać, zanim się nie porozmawia ze wszystkimi, którzy mogli ją widzieć.
- Załoga statku.
Zapadła głucha cisza.
Stina wstrzymała oddech. O ile Iver twierdził, że nie musi obserwować córek
Rehnberga i Johannesa, aby zadecydować, czy mówią prawdę, ona uważała to za bardzo
istotne. Znała ich, ale nie miała wcześniej możliwości przyłapania ich na kłamstwie. Dlatego
jeśli nawet robili to teraz, nie mogła mieć pewności.
Iver powoli się odwrócił. Nie przejmował się Johannesem, który mógł tylko
pomarzyć o Stinie. Piekarz nie miał nic wspólnego ze statkiem. Ten należał do kupca.
Wszyscy o tym wiedzieli. Kupiec Rehnberg okazał Stinie wiele szacunku, wysyłając swoją
rodzinę na jej ślub statkiem kupieckim. Niektórzy nazwaliby to marnotrawstwem, lecz kupiec
Rehnberg miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby móc je w ten sposób wydawać.
- Pamiętacie może imiona członków załogi, która była wówczas na pokładzie? - Nie
mówiąc tego wprost, sugerował, iż córki handlowca były na tyle rozpuszczone, że nie
zważały na zwyczajnych ludzi, którzy czynili ich życie łatwiejszym. Że nie znały ich imion.
Może nawet rzucił im wyzwanie. Stina podziwiała męża za to posunięcie. Nigdy nie uważała
Ivera za zbyt rozgarniętego.
- Czy raczej mam porozmawiać o tym z waszym ojcem?
- Pamiętamy je - odpowiedziała szybko Cecylia. - Zaraz zapiszę je na kartce razem z
informacją, gdzie możecie ich znaleźć. - Szukała pomocy ze strony Johannesa. - Czy masz
może papier? Atrament i pióro?
Wytłumaczył, gdzie mogła je znaleźć. Odkąd nauczyły się chodzić, obydwie znały
jego dom od podszewki. Niewiele się od tamtego czasu zmieniło. Johannes lubił, gdy
wszystko leżało na swoim miejscu, tak jak był przyzwyczajony, a jego przyrodni rodzice
ustawili każdy jeden mebel w możliwie najrozsądniejszy sposób. Mieli wszystko, czego
potrzebowano w domu, w którym mieszkała rodzina o umiarkowanych wymaganiach. On był
tylko jeden. Po tym, jak przejął dom, nowe wyposażenie kupował jedynie, kiedy stare nie
nadawało się do dalszego użycia.
Cecylia zniknęła za kontuarem.
Iver spojrzał na żonę. Pokazał jej bezgłośnie trzy słowa:
- Idź za nią!
Stina zrobiłaby to tak czy inaczej, nawet gdyby jej nie zachęcił. W zachowaniu trójki
przyjaciół bezsprzecznie było coś dziwnego, ale nie potrafiła dokładnie powiedzieć co.
Niecierpliwiła ją ta niewiedza. Sytuacja przypominała jej niedzielną mszę, kiedy tylko jedna
czy dwie osoby nadążały za tekstem albo znały melodię psalmu.
- Okropny bałagan - powiedziała Cecylia, szukając papieru w ławie należącej do
Johannesa. Kałamarz stał na parapecie okna, wychodzącego na ogród. Garść rzadko
używanych stalówek stała niczym bukiet, rozpostarty w szklanym naczyniu, tuż przy
atramencie.
Stina rzadko przywiązywała wagę do tych przedmiotów. Wiele razy przebywała w
kuchni Johannesa, lecz dużo bardziej interesowało ją przypatrywanie się jemu niż rzeczom,
które go otaczały. Jeśli ktoś poprosiłby ją o dokładne opisanie małej kuchni, nie pamiętałaby
więcej niż to, że była niebieska i stał w niej piec żeliwny. Może jeszcze ława. Policzki jej
zapłonęły.
Sessi usadowiła się na ławie. Najwyraźniej nie zauważyła zmiany w wyglądzie Stiny.
Musiała użyć siły do otworzenia kałamarza. Stalówka, którą w nim wcześniej zanurzyła,
robiła rozlewające się znaki na papierze. Zrezygnowana, zmarszczyła brwi.
- Johannes nigdy zbytnio nie garnął się do pisania listów - stwierdziła.
Stina mogła to sobie wyobrazić.
- Statek jest zadokowany. Co za szczęście, że mamy Wielkanoc. Tato
prawdopodobnie wyśle go do Bergen w przyszłym tygodniu. Pytał, czy będziemy chciały się
przyłączyć. W tym mieście handluje się suknem z całego świata. Kupcy już zaczynają tam
przypływać, ale minie trochę czasu, zanim wszyscy dotrą na miejsce. Sądzę, że zbytnio nie
cieszy go fakt, że pracujemy w sklepie.
Stina nie miała pojęcia, jak Sessi była w stanie mówić o tak nieistotnych rzeczach, w
momencie gdy ona i Iver przyjechali aż z Målselv w sprawie nie cierpiącej zwłoki. To o
Ingrid mają mówić, a nie o wycieczkach po sukienki do Bergen!
- Zamierzamy rozpocząć poszukiwania wzdłuż rzeki, wkrótce po tym jak odpuści lód
- powiedziała znacząco, aby Cecylia zrozumiała różnicę pomiędzy ich priorytetami.
- Mam tylko nadzieję, że nie znajdziemy jej gdzieś przy brzegu. Niepewność jest
znacznie lepsza niż to. Wszystko jest lepsze od śmierci w zimnej wodzie, pod lodem, kiedy
noc jest ciemna. Potrafisz sobie wyobrazić taką śmierć?
Cecylia zmusiła się do skierowania wzroku w kierunku Stiny. Niemal przyłapała się
na patrzeniu w stronę drzwi, prowadzących do wejścia na strych.
Stina była za sprytna, żeby Sessi mogła tak ryzykować. Ten dzień był najgorszy. I
jutro. Wszystkie dni, kiedy Iver i Stina przebywali w mieście. Jednak niedługo mieli wyje-
chać. Jak tylko porozmawiają z załogą żaglowca „Madame”, zrozumieją, że nic ich w
Tromsø nie trzyma. Nikt nie mógł zobaczyć Ingrid.
Wyobraziła sobie leżenie pod lodem w wodzie tak zimnej, że człowiek niemalże
umiera w chwili, kiedy do niej wpada. Wyobrażała sobie, jakby to było przykładać dłonie do
lodu i móc przez niego patrzeć, widzieć rozgwieżdżone niebo i granat nocy. Przypominałoby
to patrzenie przez bardzo starą i grubą szybę. Nic by nie było całkiem wyraźne. Warstwa
lodu byłaby tak znaczna, że nie dałoby się jej zbić na kawałki. Miała przed oczami twarz i
pięści przyciśnięte do lodowatej, nieprzejrzystej powierzchni oraz gwiazdy mrugające i
świecące wysoko nad niebie. Trudno jej było sobie wyobrazić, jak okropnie byłoby w ten
sposób umierać.
Może najpierw zamarzłoby się na śmierć.
Cecylii nie udało się powstrzymać łez. Tak samo płakała, gdy grała lady Makbet.
Nauczyciel z seminarium twierdził, iż nie czuł jak lady Makbet rozpaczała, jednak
publiczność była zachwycona, a to przecież dla nich występowała.
- Nie chciałam cię zranić.
Stina od razu do niej podeszła i objęła ją ramionami. Oparła swoje czoło o Cecylię i
tak razem zalały się łzami.
- Przez cały czas tak straszliwie się boję, Sessi - wyjaśniła Stina. - Tak bardzo tęsknię
za Ingrid, że aż cała jestem chora. Wyobrażam sobie masę okropnych rzeczy. Nie jestem w
stanie jasno myśleć. Zaczynam nawet mieć nadzieję, że uciekła z Aronem, choć wiem, że
Aron nie żyje. Ale może jednak nie? Lepiej jest myśleć, że jest razem z nim, niż że nie żyje.
Zająłby się nią. Nieważne, co o nim myślę, ale
jestem pewna, że zadbałby o nią. Jednak tak strasznie chciałabym wiedzieć, co się
właściwie wydarzyło.
- To zrozumiałe, droga przyjaciółko - zapewniła Sessi i miała nadzieję, że Ingrid nie
słyszała ich ze strychu. To jedynie unieszczęśliwiłoby ją i może sprawiło, że wyszłaby z
ukrycia. Wtedy poświęcenie każdego z nich poszłoby na marne.
- Tak samo umierałabym ze strachu i niepewności, gdyby coś przytrafiło się Linnei, a
ja nie miałabym o niczym pojęcia. Czy nie masz nic przeciwko, żebym wam towarzyszyła w
drodze na statek? Żebyście mieli pewność, że odpowiedzą na pytania? Jeszcze gotowi byliby
pomyśleć, że należy trzymać języki na wodzy...
Stina poczuła, jakby ktoś uderzył ją w twarz, ale zachowała zimną krew. Czy
przejrzała Sessi na wylot i zdemaskowała ją, tego nie mogła wiedzieć do końca. Była już
jednak odrobinę bliżej odsłonięcia prawdy.
Czy już na nikim nie można było polegać?
Przed momentem Stina przekonana była, że przyjaciółka szczerze jej współczuła.
Odetchnęła z ulgą i cieszyła się, że bez udawania, miała z kim podzielić się bólem. W na-
stępnej sekundzie zrozumiała, że Cecylia Rehnberg była tak przebiegła, że usłyszy, co załoga
statku wyjawi jej i Iverowi. Pojawi się z nimi i da załodze do zrozumienia, żeby nic nie
mówili.
- Zrobiłaś już dla nas tyle - rozpoczęła Stina. Wzięła ledwie wyschnięty od atramentu
arkusz z rąk Cecylii i zgięła go wpół, nie zaszczycając kartki spojrzeniem. - Nie mam sumie-
nia, aby prosić cię o więcej. Zresztą Iver najchętniej sam z nimi porozmawia. Jak mężczyzna
z mężczyzną, sama wiesz...
Sessi skinęła głową. Nie zrozumiała, co spowodowało tę nagła zmianę w zachowaniu
Stiny. Nie wydawało jej się, żeby powiedziała coś nie tak. Przeszedł ją zimny dreszcz, kiedy
doszło do niej, że Ingrid mogła zapomnieć zabrać czegoś z kuchni, czegoś co zauważyła
Stina. Coś, co ich zdradziło. Jednak opanowała się. Nie zlustrowała całej kuchni wzrokiem -
co niemal było jej pierwszym odruchem.
Stina ruszyła z powrotem w kierunku cukierni.
Sessi nie mogła zostać, więc zatrzymując się w drzwiach, omiotła wzrokiem kuchnię
Johannesa. Nie znalazła niczego, co mogłoby wskazywać na obecność Ingrid. Niczego, co
nie zajmowałoby miejsca, które było mu przypisane przez Johannesa.
Kiedy weszła za ladę, Johannes właśnie otwierał drzwi na ulicę. Iver i Stina
wychodzili.
- Co takiego strasznego powiedziała Stina? - zapytał Johannes, kiedy dwójka gości z
Målselv była w połowie drogi w dół wzgórza i kierowała się ku ulicy Storgata. Zauważył, że
trzymali się od siebie na odległość pół łokcia.
- Nie wiem - powiedziała Sessi.
Ona i Johannes poszli do kuchni. Linnea nie mogła im towarzyszyć. Zmuszona była
zostać w cukierni, jakby rozpoczynał się kolejny zwyczajny dzień pracy. Nastawiła kawę i
kakao, nalała wodę i herbatę do samowara i zapaliła pod nim ogień. Jednak, pomimo że w
środku panowało ciepło, a słońce wznosiło się coraz wyżej i grzało coraz mocniej, świecąc
przez szyby od strony miasta, ona marzła.
Ingrid skradała się, schodząc w dół po schodach. Nie udało jej się zasnąć, a jak tylko
usłyszała na zewnątrz głos brata, wyostrzyła wszystkie zmysły. Niektórych rzeczy nie udało
jej się wyłapać, lecz zrozumiała kontekst.
- Co się tu wydarzyło? - Stanęła w drzwiach z warkoczem na ramieniu i czerwonymi,
gorącymi jak od gorączki wypiekami. Wełniany szal zawiązany był podwójnym węzłem nad
piersiami. - Miała w sobie coś ze Stiny.
- Nie mam pojęcia - powiedziała Cecylia. - Naprawdę nie wiem!
Johannes westchnął głęboko. Zauważył to, co umknęło uwadze zarówno Sessi, jak i
Ingrid. Bez słowa odszedł do ławki przy piecu. Złapał za dwie białe filiżanki z niebieskim
krajobrazem i niebieskimi ludźmi. Podniósł je do góry tak, aby obydwie kobiety mogły je
dostrzec.
- Zapomniałam o swojej filiżance! - jęknęła Ingrid, złoszcząc się na siebie. Zabrała ze
sobą wszystko inne, ale filiżanka umknęła jej uwadze. To taka zwykła rzecz.
- Człowiek nie myśli o wszystkim - powiedziała strapiona Sessi. Zmarszczyła brwi i
zamyśliła się, próbując dojść, co się wydarzy w następnym ruchu. Ojciec wcześnie nauczył je
grać w szachy.
- To moja wina - powiedziała cicho Ingrid. - Moja wina. Oni wrócą. Kiedy Stina
opowie wszystko Iverowi, wrócą tutaj. Znam mojego brata. Przyjdzie, domagając się
przeszukania każdego jednego pomieszczenia w twoim domu, Johannesie. Iver nie zadowala
się niczym połowicznie. Znajdzie mnie.
- Mogę powiedzieć, że to jej filiżanka - uznał Johannes.
- Stiny. Chętnie w to uwierzy. Może on także. Twój brat zrozumie, dlaczego ją
kocham, jeśli wszystko wyjaśnię. Wtedy pojmie to, że zachowałem filiżankę, z której piła -
nieumytą...
- Nie musisz się tak poświęcać z mojego powodu - powiedziała Ingrid.
- Poświęcam się dla niej - odrzekł Johannes. - To Stina najczęściej rezygnowała z
czegoś dla innych.
Ingrid zgodnie kiwnęła głową. Miała nadzieję, że Aron kochał ją równie mocno.
- Skłamałem jej w żywe oczy - odezwał się z trudnością Johannes. Pokręcił głową.
Niełatwo było mu uwierzyć w to, co zrobił.
- Nie miałeś innego wyboru - zapewniła Ingrid. Zrozumiała udrękę, jaką przeżywał.
- Skłamałem jej. Nigdy mi tego nie wybaczy.
- Kiedy przyjdzie na to czas, przebaczy nam wszystkim.
- Ingrid nie wiedziała, jak do tego doszło, że patrzyła na wszystko w jasnych barwach.
Jeszcze niedawno błagała, aby jej nie wydali. W zamian teraz ona pocieszała ich.
- Musimy cię gdzieś przenieść - powiedziała Cecylia, patrząc wprost na Ingrid.
Zdawała sobie sprawę ze wszelkich trudności, których rozmiarów Ingrid i Johannes jeszcze
nie przeczuwali.
- Mogę zlecić służącym sprawę, która zatrzyma je poza domem co najmniej do
południa. Nie potrzeba nam więcej niż pół godziny. Twój brat i Stina prawie na pewno
zamierzają przesłuchać załogę w kolejności, w której zapisałam ich nazwiska na liście. A ja
pamiętam ją dokładnie.
Johannes i Ingrid spojrzeli pytająco na Cecylię.
- Musimy przenieść cię do nas, Ingrid - powtórzyła Sessi. Wrócą tu przecież. Sama
najlepiej znasz swojego brata. Jeśli twierdzisz, że przeszuka każdy jeden kąt u Johannesa,
uważam, że tak należy zrobić. Gdyby Johannes odmówił, wzbudziłby podejrzenia, jakby
rzeczywiście miał coś do ukrycia.
Johannes przytaknął.
- Możesz dzielić sypialnię z jedną z nas - ze mną albo z Linneą. Będzie miło,
zobaczysz. Tylko do czasu, gdy Stina i Iver wyjadą z miasta.
- Nie mogę chodzić po Tromsø w biały dzień! - Ingrid zaprostestowała.
- Oczywiście, że możesz - odparła Cecylia po chwili namysłu. Przebierzemy cię.
Nikomu nie uda się ciebie rozpoznać.
Jeśli Stina zauważyła filiżankę, przyjdą tu z powrotem. Johannes znał Stinę. Była
niczym pies walczący o kość. Jeśli faktycznie miała podejrzenia, nigdy by nie odpuściła.
Zresztą między innymi za to ją podziwiał.
- W takim razie przebierzcie mnie! - westchnęła Ingrid.
- Doszłam za daleko, aby się teraz wycofać.
R
OZDZIAŁ
11
- Muszę mieć jeszcze co najmniej jednego członka załogi na pokładzie - powiedział
Hans, unikając patrzenia w stronę kosza, który leżał między nim a Aronem. Wcześniej
widział podobne, ale nigdy go nie obchodziły. Nie przewidywał, że przepełnione rozkoszą
chwile z Aile, spędzone minionego lata w lesie, będą miały takie konsekwencje.
- Masz przecież mnie - powiedział Aron.
- Jesteś człowiekiem morza? - Młodzieniec o jasnych włosach i gęstej brodzie uniósł
pytająco brwi. Obcy przybywał z wnętrza kraju, więc Hans wyszedł z założenia, iż nie miał
pojęcia o żegludze.
- Łowiłem ryby. Znam różnicę między sterburtą i bakburtą i wiem, z jakimi
obowiązkami musi się liczyć rybak. Jednak dzisiaj pogoda na wypłynięcie jest dobra.
Przymrużył oczy, obracając się w kierunku fiordu i z miną znawcy ocenił wiatr oraz fale.
Odpłynęli kawałek od granicy lodu i samego wybrzeża. Hans nie był zanadto
rozmowny tak długo, jak znajdowali się w pobliżu lądu. Wtedy zajmował się tym, co
należało do jego obowiązków i starał się ze zdwojonym wysiłkiem, aby jak najszybciej
wypłynąć na otwarte wody. W międzyczasie zerkał ukradkiem w stronę lądu, w sposób
oczywisty obawiając się, że ktoś mógłby ich obserwować. Jego pasażer nie powinien zostać
zauważony.
- Musisz dołożyć wszelkich starań, aby dopłynąć do Tromsø i z powrotem tak, aby
nic złego nie przytrafiło się żadnemu z nas - powiedział Aron zimno i z rozmysłem.
- Przynajmniej tyle winien jesteś Aile i jej dziecku.
Pomimo że Hans nie myślał o niej, Aron bezustannie przypominał mu o Aile. Hans
siedział na poprzecznej belce, w budce na rufie, trzymając rękę na sterze. Do uchwytu wę-
złem rybackim przywiązaną miał chustkę, a robił to jedynie, kiedy pogoda była dobra.
Według ludzi wychowanych
nad morzem, przywiązywanie jej w niepewnych lub złych warunkach pogodowych
przynosiło pecha.
- Nic nie wiedziałem o dziecku - powiedział Hans, zadowolony, że żagiel zasłonił
Arona, który siedział oparty o maszt. Kosz z dzieckiem leżał między nogami obcego. Jak
dotąd w jego spojrzeniu był tylko chłód. Nie okazywał Hansowi zrozumienia tylko dlatego,
że obydwaj byli mężczyznami.
Hans nie wiedział o obcym niczego poza jego imieniem i tym, że był przyjacielem
Aile oraz Samów. Lapończykiem nie był, chociaż miał ciemną skórę i włosy. Pochodził z
Norwegii, a nie jak Aile - ze Szwecji. Hans niewiele wiedział o dialektach z południa, ale ten
mężczyzna niewątpliwie stamtąd pochodził.
Hans zaczął się zastanawiać, jak jego pasażer dotarł do szwedzkich Lappów. Nie
zamierzał go przecież wypytywać. Oczywistym było, iż Aron wiedział w znacznej mierze o
tym, do czego doszło między Hansem a Aile - i był po jej stronie. Hans miał ochotę wszystko
opowiedzieć. Nie chciał, aby tak wyszło. Aile nie była dla niego ważniejsza niż inne
dziewczęta. Nie obiecywał, że będzie się z nią widywał, rozmawiał i tęsknił.
Marzył jednak o tym, by trzymać ją w ramionach i zdarłszy z niej dziwne, obce
ubranie, poczuć jej nagą skórę tuż przy swojej. Fantazjował o jej ciele, pamiętając, jak
rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania, kiedy ujrzał je naprawdę po raz pierwszy.
Kiedy się z nią kochał, czuł się bliżej drugiej osoby niż kiedykolwiek wcześniej czy później
w całym swoim życiu.
Myślał o niej niemal każdego dnia od czasu, gdy odeszła. Śnił o tym, co robili i
wyobrażał sobie, co miało ich czekać następnego lata.
Jednak nigdy nie myślał o dziecku.
Obcy przybysz nie potrzebował się tak dąsać i patrzeć na niego spode łba. Trudno
było podążać za głosem serca. Nie nad niewielkim fiordem, gdzie nikt nie sprzeciwiał się
regułom i temu, co powszechnie uważano za słuszne.
Ożenek z dziewczyną z ludu Samów nie wchodził w grę. Po prostu nie był możliwy.
jednak Hans nie musiał tłumaczyć tego, co było jasne. Nie próbował bronić swojego stano-
wiska, jako że nic z tego nie trafiłoby na podatny grunt. Dlatego Hans powtórzył tylko: - Nie
wiedziałem o dziecku.
Aron milczał. Nie zamierzał wdawać się w rozmowę z mężczyzną, który sprowadził
na Aile tyle cierpienia. Zasługiwała na kogoś znacznie lepszego niż ten pozbawiony
kręgosłupa moralnego młodzik.
- Co to jest? - zapytał Hans mimowolnie, kiedy cisza niemiłosiernie się przedłużała i
zaczęła go irytować.
Morze było spokojne. Płynęli przy lekkim wietrze od strony zachodu. Róg żagla
ułożył się tak, że Hans mógł dostrzec Arona. Dotychczas z kosza nie wydobył się żaden
dźwięk.
Aron uniósł brwi wysoko, udając, że nie zrozumiał pytania. Miał nadzieję, iż ten
drugi wypije swój kielich goryczy.
- Dziecko - Hans kontynuował wbrew sobie. - Dziecko Aile... to chłopiec czy
dziewczynka?
- Nie śmiej mnie nawet o to pytać - odpowiedział Aron twardo. Próbował patrzeć mu
prosto w oczy tak długo, jak tylko było to możliwe. - Nie kiedy dziewczyna musi oddać
swoje dziecko, ponieważ nikt nie wierzy, że weźmiesz ją do siebie i sam nadasz dziecku
imię.
- Nikt mnie o to nie spytał - żałośnie bronił się Hans.
Aron zaśmiał się, drwiąc. - Miałeś ku temu sposobność dziś rano.
Aile była tak blisko, że Hans mógłby jej dosięgnąć, jeśli tylko by chciał, ale okazał się
tchórzem i wybrał najprostsze rozwiązanie.
- Nie mam wątpliwości, że zgodziłaby się, jeśli byś jej zaproponował małżeństwo.
Ale nie spróbowałeś. Nie chcesz jej nawet oglądać.
- Myślisz, że jej wuj by mi na to pozwolił?
Aron nie uważał, że to go usprawiedliwiało. Syn rybaka wzruszał ramionami za
każdym razem, gdy padało imię Aile. Hans ciągle próbował wyślizgnąć się spod ściany, do
której przypierał go Aron, za każdym razem, gdy wspominał o dziecku. Jedyne, co działało
na jego korzyść, to fakt, że nie wypierał się maleństwa. Nie podawał w wątpliwość czci Aile.
Nawet teraz nie uciekł się do taniego usprawiedliwienia.
Poza tym Aile go kochała.
Dlatego Aron obiecał sobie, że po przybyciu do Tromsø nie skręci karku chłopakowi.
Zasłużył na tęgie lanie, ale być może wyciągnie z tego wnioski, nawet bez posmakowania
pięści Arona.
- Co teraz stanie się z dzieckiem?
Może faktycznie go to interesowało, a rozmowa na coś się zdała. Jednak Aron nie był
w humorze, aby odpowiedzieć.
Hans zrozumiał. - Niech zgadnę - rzekł. - To już nie mój interes?
Aron skinął głową.
Zaakceptowawszy taki stan rzeczy, Hans pomyślał z dozą wdzięczności, że tak będzie
najlepiej. Nie miał nic wiedzieć o dziecku. Przestał więc dłużej rozmyślać. Aż do Tromsø nie
zamienili już więcej ani słowa.
- Czuję się niewiarygodnie głupio - oznajmiła Ingrid, oglądając się z góry.
- Nie przypominasz siebie - stwierdził Johannes.
Stwierdzenie to nie oddawało w pełni nowego wyglądu
Ingrid.
Wcześniej Johannes nie wróżył pomysłowi Ingrid szczególnego powodzenia. Nie
miało prawa im się udać w czasie, którym dysponowali, i w dodatku bez kostiumów. Jednak
pomylił się, jak to często bywało, gdy w sprawy mieszały się siostry Rehnberg.
Gdyby minął ją w tym przebraniu na ulicy, nie obejrzałby się dwa razy, a już na
pewno nie udałoby mu się jej rozpoznać.
Brzuch i biodra Sessi przewiązała jej kilkoma fartuchami do pieczenia. Pasek od
spódnicy był zbyt krótki, ale Sessi przedłużyła go, dołączając do niego pięć czy sześć
grubych, wełnianych nici. Za pomocą szali, powiększyła i obniżyła jej biust. Aby przykryć
wszystkie warstwy, zmuszeni byli narzucić na nie jeden z kaftanów jego matki, choć nawet
on był trochę za mały.
Jasne, lśniące włosy Ingrid ukryte zostały pod czarną chustą. Zawiązano ją tak, aby
rzucała cień na twarz i osłaniała przed ciekawskim spojrzeniem. Policzki i czoło wymazane
zostały sadzą, po czym Sessi lekko i równomiernie rozprowadziła ją wilgotną szmatką.
Rezultatem była szara, brudna twarz, której nie mieliby ochoty się przyjrzeć co znamienitsi
obywatele miasta. Może będą się na nią gapiły dzieci, ale one były nieszkodliwe. Nikt ich nie
słuchał.
- Człowiek niechętnie patrzy w oczy potrzebującym, którzy mogliby go o coś
poprosić - oznajmiła Cecylia, oceniając swoją pracę z błyszczącymi oczami. - Ja, w każdym
razie, nie lubię patrzeć na ludzi, którzy żebrzą o drobne - przyznała i wzruszyła ramionami.
Nie wstydziła się dodać: - I nigdy nie pamiętam żadnego z tych, którzy wyciągają ręce.
- Mam wyciągać ręce i żebrać?
Ingrid nie była w stanie się do tego uciec. Mogli przebrać ją za kogokolwiek, za
żebraczkę albo królową, nie robiło jej to różnicy. Jednak nazywała się Ingrid Halvorsdatter z
Jakobvollen w Målselv i nie zamierzała żebrać na ulicy.
- Tego robić nie musisz - odpowiedziała szybko Sessi.
Czuła, że Ingrid tak samo podziwiała przebranie jak ona i Linnea. Siostra ucieszyła
się na samą myśl spłatania miastu figla. Zatrzymywałaby się przed znajomymi ludźmi i
wyciągała brudną dłoń w podartej rękawiczce. Sessi założyła się nawet, że daliby jej za to
szylinga albo dwa - a może nawet orta. Nikt nie zdawałby sobie sprawy, kogo tak naprawdę
ma przed sobą. Przebranie nie mogłoby im się lepiej udać.
- Wszystko, co musisz zrobić, to przemknąć się przez ciasne uliczki, aż do tylnego
wejścia naszego domu. Nie jest to nazbyt uczęszczana droga, ale wiedzie na skróty i są małe
szanse, że kogoś tam spotkasz. Jeśli furtka jest zamknięta, poczekaj chwilę przy niej. Będę
zaraz za tobą. Jeśli jednak jest otwarta, dostaniesz się do ogrodu od tyłu. Drzwi od kuchni
otworzę tak szybko, jak tylko wejdę do domu. Łatwiej być już nie może. Całość zabierze ci
najwyżej dziesięć minut.
- Ale ona nie może się śpieszyć. Powinna iść zgarbiona - zauważył Johannes.
Rozumiał obawy Ingrid. Nie mogła ocenić swojego wyglądu i dlatego nie rozumiała,
jak bardzo była przekonująca. Czuła jedynie dyskomfort, ponieważ wszystkie ubrania,
przewiązane wokół ciała były niewygodne i utrudniały ruchy. Była cała mokra i spocona i
miała nadzieję jak najszybciej uwolnić się od przebrania. Równocześnie bała się, że bratu uda
się ją rozpoznać.
- Zgięta w pół? - Ingrid zgarbiła mocno ramiona, sądząc, że przesadza.
Udało się znakomicie.
- Właśnie tak. Idź już! - nakazała Sessi. Spodobał jej się końcowy efekt.
- Przypomnij sobie starsze kobiety, które zdarzyło ci się oglądać. Słabe nogi,
ostrożny, nieufny krok i obolałe biodra.
Ingrid zamknęła oczy, wyobrażając sobie, że zostanie odkryta. Jak tylko przekroczy
próg i wyjdzie na ulicę, znajdzie się ktoś, kto wytknie ją palcem i wybuchnie śmiechem.
Wszyscy zaczną się gapić, a jej przebranie zostanie zdemaskowane. Iver i Stina też tam będą.
Zhańbiona, zmuszona zostanie do powrotu do Målselv i wszystko pójdzie na marne.
- Musiałaś kiedyś widzieć stare, dotknięte chorobą kobiety - powiedziała trochę
zniechęcona Cecylia.
Dotknięte chorobą kobiety? Na pewno Ingrid kiedyś je widziała! Zacisnęła zęby i
zaczęła udawać, że utyka, a chodzenie sprawia jej wielką trudność. Następnie utkwiła wzrok
w deskach podłogi i szła, chwiejnie zataczając się nad nimi.
Nikt się nie zaśmiał. Usłyszała, jak Johannes głęboko wciąga powietrze, ale żaden
żart, którym mógłby ją zniechęcić nie został przez niego wypowiedziany. Cecylia chwyciła ją
obiema rękami i zaczęła ją obracać w tańcu, jakby znów były małymi dziewczynkami. Ingrid
zrobiło się jeszcze goręcej. Taniec w przebraniu był bardzo uciążliwy. Kulejąc, poczuła się
wielka i niezdarna. Pot i sadza dostały się do oczu, które zaczęły ją piec.
- Wyśmienicie, Ingrid! - Cecylia cieszyła się, a oczy jej błyszczały. Dla niej była to
świetna zabawa.
- Czemu tak mnie nabrałaś? Najpierw próbowałaś mnie przekonać, że nie potrafisz
udawać. Kiedy już straciłam nadzieję, że się nam uda, nagle wyrasta przede mną przygar-
biona, stara kobiecina. Wyglądasz zupełnie jak staruszka!
Ingrid szerzej otworzyła oczy: - Udało mi się?
Johannes powoli kiwnął głową.
- Za moment cię stąd wypuścimy - rzekła Cecylia zdecydowanie. - Pobiegnę przodem
i wszystkich, których zastanę w domu, odeślę do miasta w tej czy innej sprawie.
Wkładając na siebie ubranie, wzięła głęboki oddech.
- Spróbuję zdobyć świeże mięso renifera. Na pieczeń. I dobre kartofle. Bez wątpienia
trzeba trochę poszukać, zanim się dzisiaj takie znajdzie. Te w domu są byle jakie. Mam
ochotę na udziec. Myślę, że zaproszę Stinę i Ivera na obiad dziś wieczorem.
Rzuciła niewinne spojrzenie w kierunku Johannesa.
- Wiem, że będzie to dla ciebie bolesne, drogi przyjacielu, lecz byłoby podejrzanie,
gdybym cię nie zaprosiła.
Wzruszył ramionami, ale twarz mu spochmurniała.
- Oczywiście, będziesz musiał wcześnie wrócić do domu. Tak jest, kiedy prowadzi się
piekarnię. Kochana Stina wie o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
- Czy kiedy mój brat i Stina przyjdą na wieczerzę, będę siedziała ukryta piętro wyżej?
- Ingrid oniemiała.
Na twarzy Sessi zagościł szeroki uśmiech. Czy ten plan nie jest genialny?
- Najdziwniejsze jest to, że się sprawdzi - zauważył Johannes. Kobiety nigdy nie
przestawały go zadziwiać. Dlatego do tej pory nie miał też odwagi z żadną się związać. Jeśli
któregoś dnia zdecydowałby się ożenić, byłaby to osoba, która nie potrafiłaby kłamać.
- Jak w takim razie będzie? - Ingrid zdążyła się już niemal ugotować. Pot spływał jej
po skroniach i skraplał się na plecach, lecz tego dostrzec nie mogła.
- Pamiętaj, żeby poruszać się jak przed chwilą - przypomniała Sessi, poprawiając
chustę, aby jeszcze bardziej zasłaniała jej twarz. - Bez względu na to, co się wydarzy, nie
podnoś wzroku, nie rozmawiaj z nikim i nie wpadaj w panikę - tylko idź dalej. O ile możesz,
unikaj ludzi...
- Większość będzie schodzić ci z drogi - powiedział Johannes z krzywym uśmiechem.
To było szaleństwo. Jeśli byłby bardziej wypoczęty, zabroniłby tego Ingrid. Jej brat i
Stina, która była jej bliska niczym siostra, przebywali w mieście, a oni w biały dzień wysyłali
ją na ulicę. Ta historia nie mogła się dobrze zakończyć!
- Czuję w sobie odwagę, aby to zrobić - powiedziała, unosząc wzrok ku sufitowi. W
na ogół zlęknionych, niebieskich oczach zabłysło nagle tysiące diablików. Mocno spięła usta
i mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciół, po czym tak jak stała, nagle skurczyła się ku
ziemi. W przeciągu pół minuty zamieniła się w drżącą, nie potrafiącą ustać staruszkę, która
kuśtykała irytująco wolno przez podłogę. Mimo że sprawiała wrażenie wątłej, nie miało się
ochoty jej pomóc, gdyż było w niej coś odpychającego.
Johannes zastanawiał się, jak mogło do tego dojść. Sam mógł wszystko popsuć, stojąc
twarzą w twarz z mężem Stiny. Na myśl o tym, że Iver się z nią ożenił, zżerała go zazdrość.
Wesele nie stanowiło pod tym względem wyjątku. Był wściekły i miał ochotę uciec, jak
najdalej się dało, zanim Ingrid przyszła do niego z prośbą o pomoc w ucieczce. Świadomość,
iż Stina wyszła za mąż, wydawała się nie do zniesienia. Najbardziej bolało go, że oddała
swoją rękę Iverowi Halvorsenowi, którego nie był w stanie znieść.
Taka sytuacja nie mogła zakończyć się bez konsekwencji.
R
OZDZIAŁ
12
Ingrid odrobinę odetchnęła, kiedy wyszła z domu. Chłodne, poranne powietrze
uderzyło w gorące, zaczerwienione policzki. W dalszym ciągu okropnie się pociła pod
licznymi warstwami grubego ubrania, jednak na świeżym powietrzu było jej znacznie
przyjemniej niż w środku.
Na szczęście miała na nogach własne buty. Sessi nie przyszło do głowy, aby zastąpić
je innym. Nie były jednak istotne. Nikt nie patrzył ludziom na stopy. Rozmawiano,
spoglądając w twarz. Ingrid nie utkwiła w pamięci żadna szczególna para butów.
Powoli zostawiła za sobą piekarnię, bez napotkania nikogo na swojej drodze. Nikt nie
mógł się dowiedzieć, skąd wyszła. Zeszła do ulicy Storgata i przecięła ją, następnie wkro-
czyła w zaułki, kierując się w stronę morza ulicą Sjøgata. Na Storgata zawsze było mnóstwo
ludzi, ale nie widziała innej możliwości. Nie zamierzała przechodzić przez płoty i podważyć
wiarygodności swojej nowej tożsamości.
Szczęśliwie wokół znajdowało się niewielu ludzi. Tak wcześnie większość z nich
śpieszyła się do pracy. Służące miały ręce pełne roboty po porannym posiłku, a parobkowie
zajęci byli swoimi pracami. Dzieci uczyły się w szkole. Wytworne damy zastanawiały się
nad wyborem sukni na przedpołudniowe wizyty, a ich córki ziewały nad tomami poezji bądź
skomplikowanymi haftami. Był dopiero kwiecień, więc w mieście gościło niewielu przy-
jezdnych.
Nie śmiałaby porwać się na podobne przedsięwzięcie latem, kiedy o każdej porze
dnia i nocy ulice zatłoczone były ludźmi. Nie pomogłaby nawet świadomość, że łatwiej było-
by niezauważalnie przemknąć się pomiędzy nimi.
Nagle widok na ziemię przesłoniła jej para stóp i nogawki od spodni. Nadeszła chwila
prawdy.
Nie patrz w górę! Za nic w świecie nie spoglądaj w górę!
Ingrid zrobiła, jak radziła Sessi: Skręcając, postanowiła zejść im z drogi. Ingrid
prawie wybuchła śmiechem, gdy okazało się, że para nóg wykonała identyczny ruch - skrę-
ciły raptem w tym samym kierunku. Wydała z siebie parsknięcie, przypominające kota, a
mężczyzna, którego twarzy niestety nie miała okazji zobaczyć, odskoczył na jeszcze większą
odległość. Zdarzyło się to, zanim ruszyła dalej, zmuszona pozostać w zgiętej, niepewnej
pozycji. Uśmiechając się pod nosem, ruszyła w dół błotnistej uliczki, utykając krok za
krokiem.
Wielu schodziło jej z drogi.
Ingrid dotąd nie rozumiała, iż w nędzy, szkaradztwie i inności również kryła się siła.
Jednak na co dzień nigdy tego nie doceniała. Siedząc w Målsnes, pewnej lipcowej nocy
obawiała się, że nie ma nikogo, komu mogłaby się spodobać. Dziś doceniła nie tylko swoją
urodę, ale poznała także smak brzydoty. Miało to być jedyne tego rodzaju doświadczenie w
jej życiu.
Dotarcie na miejsce zabrało sporo czasu. Niemal nikt nie przechodził wąskimi
zaułkami, którymi podążała. Miała nadzieję, iż wybór drogi był słuszny. Ingrid nie znała
Tromsø na tyle dobrze, aby to wiedzieć. Pokusa porzucenia roli była wielka, ale zamierzała
doprowadzić do końca to, co rozpoczęła.
W końcu dotarła do celu. Ulgę szybko zastąpiły strach i panika. Tylna furtka do domu
kupca była zamknięta. Zmuszona była więc poczekać. Płot był tak gęsty, że nie mogła
dostrzec niczego między deskami. Oparła się o niego, udając zmęczenie.
Sessi powinna była dotrzeć już do domu. Dziwne, że nie zdążyła jeszcze otworzyć
furtki. Ingrid nie zdołała znaleźć sensownego uzasadnienia, zanim doszły ją głosy dobiegają-
ce z ogrodu. Męski głos przeklinał kobiecą zmienność, dlatego zrozumiała, że należał do
parobka. Nie potrafiła jednak rozpoznać ani jego głosu, ani wyglądu.
Ingrid prędko wyskoczyła ze swojej kryjówki i wyszła na ulicę Sjøgata. Daleko za
sobą usłyszała otwierającą się furtkę. Ktoś minął ją szybkim, niecierpliwym krokiem. Młody
mężczyzna przeciął jej drogę, nie mówiąc słowa przeprosin. Pozostawił za sobą zapach kawy
i tabaki. Ingrid musiała przylgnąć do ściany najbliższego domu, czekając aż ten odejdzie.
Znajdowała się na otwartej przestrzeni, ale sytuacja niebyła trudniejsza niż do tej
pory. Musiała jedynie dalej grać swoją rolę. Być w niej - a nie grać. Nie miała innego wy-
boru, jak zapomnieć, że nazywa się Ingrid. Teraz była przygarbioną, starą kobietą bez
rodziny, która mogłaby się nią zająć. Włóczyła się po ulicach, dawno temu utraciwszy swą
godność. Odwiedziła wszystkie sklepy, próbując wyżebrać trochę mąki czy kaszy, ale
zewsząd ją wyrzucano. W niektórych miejscach coś jednak otrzymywała. Łaskawi ludzie ob-
darowywali ją resztkami ze stołów. W myślach Ingrid była wdzięczna tej służbie. Pomyślała,
że być może niektórzy z nich służyli u kupca Rehnberga.
Rola całkowicie ją pochłonęła, więc ruszyła łukiem w stronę portu. Ingrid nie miała
pojęcia, jak wyglądał, dopóki nie przystanęła, oglądając cieśninę i czarno-zieloną wodę,
śmierdzącą ściekami i zgniłym drewnem. Wiatr był chłodniejszy i nigdzie nie można było się
przed nim ukryć. Ujrzała mały statek, wpływający do wewnętrznej części portu. Silny, młody
mężczyzna manewrował nim w kierunku cumy.
Widziała go już wcześniej. Jasne włosy, broda, muskularne ciało, lekko krzywe nogi.
Pochodził z rodzinnych stron, dlatego nie wolno mu było jej rozpoznać. Prędko odwróciła się
plecami do łodzi, ale nie z szybkością, odpowiadającą młodej dziewczynie. Pozostała
staruszką. Mocniej się skurczyła, robiąc się jeszcze mniejsza.
Luźny żagiel zdradził, iż jasny mężczyzna, z którym podróżowała wcześniej, nie
siedział w łodzi sam. Na poprzecznej ławce znajdował się pasażer. Serce omal nie wy-
skoczyło jej z piersi. Prawie przechyliła się przez keję i wpadła do wody, tym razem
rzeczywiście znikając.
Aron.
To nie mógł być nikt inny!
Siedział w odległości zaledwie kilku łokci od niej. I przede wszystkim żył!
- Witaj, dobra kobieto! Mogłabyś nam pomóc przybić do brzegu! - Zawołał młodzian,
którego imię wypadło Ingrid z głowy. Stał wyczekująco z liną w rękach i sprawiał wrażenie,
jakby zamierzał ją do niej rzucić.
Jednak nie mogła odpowiedzieć.
Właśnie wtedy Aron skierował ku niej swoje spojrzenie, a na to pozwolić nie mogła.
Zaraz ją rozpozna! Jemu na pewno się uda!
Aron nie zwrócił na nią jednak najmniejszej uwagi. Wzruszył ramionami, kiedy
Ingrid odsunęła się, trochę utykając. Usłyszała jego dźwięczny śmiech, kiedy powiedział coś
rozbrajającego do mężczyzny u steru.
Aron!
Serce szaleńczo waliło w piersi. Ingrid zatrzymała się w niewielkiej odległości od
łodzi. Musiała na niego popatrzeć, chociaż przez moment. Słońce świeciło jej w plecy, więc
nie potrafiłby dostrzec wyraźnie jej twarzy, a poza tym jej przykurczona sylwetka nie rzucała
się w oczy.
Mężczyzna o jasnych włosach, pochodzący z południowego fiordu, poradził sobie z
zacumowaniem statku. Używał wielu przekleństw. Aron czekał. Nie ruszył nawet palcem,
żeby mu pomóc. Ale kiedy łódź zbliżyła się do pomostu na tyle, żeby można było wyjść na
ląd, podniósł się i wyrzucił na deski worek.
Ingrid zauważyła niedźwiedzie futro i futerał na skrzypce. Potem wyszedł na ląd z
koszem na plecach. Cofnęła się, opierając plecy o ścianę magazynu i wybuchła płaczem. Łzy
całkiem ją oślepiły. Niebezpiecznie byłoby się poruszyć, gdyż mogło się to zakończyć
upadkiem do morza. Stała więc skulona w swoim czarnym przebraniu, podczas gdy łzy nie
przestawały płynąć.
Kiedy znowu skierowała wzrok w stronę łodzi, już ich nie było.
Sessi na pewno się o nią martwiła. Ingrid wysuszyła łzy, jeszcze bardziej rozmazując
sadzę na twarzy. Przebranie było lepsze, niż sądziła. Powoli udała się w stronę dużego,
białego domu, w którym miała zostać ukryta.
Stina była zrezygnowana. Głód i zmęczenie dawały się we znaki, a stopy bolały. Ona
i Iver przebyli wszystkie podejrzane zaułki w mieście. Pukali do wielu drzwi, przesiadując
przy tyluż zniszczonych stołach kuchennych w małych, ciemnych pomieszczeniach do
przygotowywania posiłków. Na kolanach trzymała paroletnie dzieci, zachwycając się, jakie
są słodkie i dobrze wychowane, a każda z gospodyń, bez wyjątku, życzyła jej własnych
pociech. Niektóre nawet dawały do zrozumienia, że pierwsze najprawdopodobniej było już w
drodze.
W tym samym czasie Iver cicho, choć szczegółowo wypytywał każdego z członków
załogi statku Rehnberga o podróż do Målsnes w dniu ich ślubu.
Identycznie jak Iver, uważali rejs za wyrzucanie pieniędzy w błoto, podkreślając
jednak, że kupiec rozporządzał pieniędzmi w sposób, jaki uważał za stosowny. W mieście
uważano, że rozpieszczał swoje córki, i zgodnie żałowano ich przyszłych małżonków. Nie
każdy dysponował niezmierzonym bogactwem, które potrafiło zadowolić upartą i roz-
puszczoną kobietę.
Jednak żaden z nich nie widział Ingrid.
Niemożliwe, żeby niezauważona dostała się na pokład w Målsnes. Nie istniała
możliwość, aby w ten sam sposób zeszła na ląd w Tromsø. Za każdym razem na pokładzie
było wielu członków załogi i wszyscy twierdzili to samo.
Jedyne osoby, które widzieli, to obydwie siostry Rehnberg i piekarz. Młode damy
prosiły o pomoc załogę, natomiast piekarz był krzepkim mężczyzną, który sam zajął się
swoim bagażem.
Stina uśmiechała się za każdym razem, gdy o nim wspominano, ale uważała, żeby
Iver nie zwrócił na to uwagi. Nie mogła mu powiedzieć, że właśnie to, bardziej niż cokolwiek
innego pokazywało, jakim człowiekiem był Johannes. Nigdy nie traktował jej jak służącej,
lecz jak równą sobie.
W jego oczach byli takimi samymi ludźmi i rozmawiali jak dwoje dorosłych.
Ich śledztwo utknęło w miejscu. Przebrnęli przez listę Cecylii Rehnberg, musząc
przyznać, że Ingrid nie mogła przybyć do Tromsø.
- Teraz przekonaliśmy się o tym sami - westchnął Iver. Złapał dłoń Stiny i nie
wypuszczał jej z ręki. Dwoje podobnych sobie ludzi, którzy mieli tylko siebie.
- Możemy równie dobrze założyć, że rozpłynęła się w powietrzu. Ojciec będzie
zdruzgotany, jeśli ona również pozostanie... zaginiona.
Stina nie wiedziała, co miała mu odpowiedzieć. Ingrid nie mogła zaginąć na zawsze!
Wyczułaby, gdyby tak miało być.
Kwatera, którą wynajęli znajdowała się niżej, nad morzem. W momencie, gdy mijali
dom Rehnbergów, Iver rzucił okiem na fasadę i westchnął. Stina chętnie dowiedziałaby się, o
czym myślał, ale nie podzielił się z nią tym, co miał w głowie. Dom kupca Rehnberga był
niemal czterokrotnie większy niż dom w Jakobvollen. Stina sądziła, że w tym mieście trudno
było poczuć swoją wielkość i znaczenie, mimo iż w innych miejscach człowiek znał swoją
wartość.
Miała niemal ochotę okazać mężowi czułość. Za sprawą impulsu pogłaskała go po
policzku dłonią ubraną w rękawiczkę. Zaskoczony, zatrzymał się na środku ulicy. Nie po-
trafiła powstrzymać uśmiechu. Iverovi nie przyszło nawet do głowy, że nie powinni stawać w
takim miejscu. W każdej chwili mógł ich przejechać powóz, zaprzężony w konia. Nie
używano tu już sań, mimo że breja i błoto znacznie utrudniały jazdę powozem.
- Co robisz? - zapytał Iver zmieszany i zmęczony. Zezłościł się na nią, bo nie chciał,
by zabawiała się jego kosztem. Stina miała słabość do innego mężczyzny w tym mieście.
Starał się to tolerować, ale nie zniósłby, gdyby uważała go za głupca.
- To, co podpowiada mi serce - odpowiedziała Stina.
Nie skłamała. Czasami go lubiła. Od czasu do czasu okazywał cechy chłopca, o
którym niezbyt dawno temu tak dobrze myślała. Iver był miłym chłopcem. Nie jego wina, że
nigdy nie mógł wejść między Stinę a Ingrid ani nie dzielił bliskości, która stała się udziałem
przyjaciółek. Jednak kiedyś Stina naprawdę bardzo go lubiła.
- Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć, Stino.
Nie to było jej intencją i zamierzała wszystko wyjaśnić, ale oniemiała, kiedy
dostrzegła ubranego na czarno mężczyznę, który biegł od strony morza.
To był Aron.
Iver go nie zauważył. Bogu dzięki! Iver stał odwrócony plecami do morza. Widział
tylko Stinę, która próbowała odwrócić się tak, aby mąż nie powziął żadnych podejrzeń.
Przeskakiwała z nogi na nogę, jakby marzły jej stopy. Starała się nie spuścić z oczu
mężczyzny w grubym, wełnianym ubraniu. Jednak ten, nie chcąc przyciągać niczyjej uwagi,
zniknął szybko między domami.
Nie mogła się mylić. Charakterystycznego sposobu chodzenia, zwinnego niczym u
kota, nie pomyliłaby z żadnym innym. Nie szerokich ramion i wąskich bioder czy długich
nóg. Czarne włosy urosły, ale niewątpliwie minął ją właśnie Aron Eriksen.
W takim razie nie jego pochowali.
Stina nie miała siły główkować, kim był zmarły. Może przed nikim nie będzie
musiała przyznawać, że się pomyliła. Niczym w amoku poprowadziła Ivera za sobą w
kierunku morza i dalej ku kejom. Nic z tego nie rozumiał, lecz nie była mu w stanie tego
wyjaśnić.
Przy jednym z doków Iver dostrzegł znajomą twarz. Puścił dłoń żony i ruszył prosto
do łodzi, aby przywitać się z tym, którego Stina nie potrafiła do końca rozpoznać.
- Na Boga, Hansie, co ty tu robisz? Całkiem sam?
- Pewien obcy chciał się tu dostać - odparł szybko Hans i przerwał, kiedy jego wzrok
zatrzymał się na świeżo upieczonej żonie Ivera Halvorsena. Dokładnie wiedział kim była,
lecz ona go nie poznawała.
- Dobrze zapłacił - dodał.
- Wracasz do domu? - zagadnął Iver. - Od razu?
- Taki miałem zamiar - powiedział Hans mimowolnie.
Stinę zastanawiało, dlaczego mężczyzna wydawał się być przestraszony. Udawał,
jakby jej nie dostrzegał, ale nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Z tego, co jej się wydawało, nie
przyglądała mu się zbyt natarczywie. Może był po prostu nieśmiały?
- Nie zaczekałbyś do jutra? - Iver przestępował z pięt na palce i z powrotem. -
Będziemy musieli dostać się do domu, moja żona i ja. Jednak dziś jest jeszcze za wcześnie.
Hans się wahał. Wyglądałoby dziwnie, gdyby nie chciał zarobić pieniędzy, może
nawet talara albo dwóch. W domu im się nie przelewało.
- Zapłacimy za twój nocleg - zaproponował Iver. - I nie poskąpimy pieniędzy za
podróż do Målsnes. Założę się, że ten, z którym przypłynąłeś, nie zapłacił ci za drogę
powrotną!
Iver miał rację.
Stina zrozumiała, że Aron był mężczyzną, którego przywiózł Hans i aż paliła się, aby
o wszystko go wypytać. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić tak długo, jak długo Iver był
w pobliżu. Bogowie raczyli wiedzieć, jaki interes miał do załatwienia w tym mieście Aron.
Stina ruszyła w górę Sjøgata, gdzie postanowiła się trochę pokręcić. Liczyła, iż Iver niedługo
skończy rozmawiać z Hansem. Zmarzła i bolały nogi. Kwatera, którą znaleźli, nie okazała się
szczególnie miłym miejscem na nocleg, ale w każdym razie miała łóżko i drzwi, którymi
można się było odgrodzić od przejścia.
Po raz drugi w ciągu godziny stanęła osłupiała. Niedaleko od niej, przez ulicę
przeszła stara kobieta. Poruszała się wolno i z trudem, ledwie powłócząc nogami. Na wsi
takie staruszki włóczyły się od zagrody do zagrody, a dary od ludzi pozwalały im na tyle, aby
utrzymać się przy życiu. Stina nie miała pojęcia, jak żyje im się w mieście, ale z tego co
wiedziała, było im jeszcze trudniej niż na wsi. Stara kobiecina zatrzymała się na chwilę.
Podniosła głowę i spojrzała w dół ze wzgórza. Jej spojrzenie zdumiało Stinę.
Stina poczuła, jakby uderzył w nią piorun. To nie była żadna staruszka, lecz Ingrid we
własnej osobie! Stina otworzyła usta, aby zawołać ją po imieniu. Podniosła rękę, aby do niej
pomachać, uśmiechając się szeroko, jednak kobieta pokuśtykała dalej, jakby zupełnie nie
poznawała Stiny. Zdołała się jedynie obrócić i zniknęła pomiędzy ludźmi i domami. Z
Sjøgata biegła cała sieć uliczek, prowadzących w górę, do centrum miasta, a ona mogła
wybrać którąkolwiek z nich.
Według Stiny, bez dwóch zdań była to jej przyjaciółka, przebrana za starą, zgarbioną
żebraczkę. Nigdy nie sądziła, że Ingrid byłby zdolna do takiego oszustwa! Stina nie pomyliła
się, twierdząc, że Aron żył. Ingrid uciekła z Målselv razem z nim. Ani przez chwilę nie działa
jej się krzywda, tymczasem oni zamartwiali się, czy w ogóle żyje.
Kiedy przestały z Ingrid dzielić się swoimi wewnętrznymi rozterkami? Czy tak samo
było z Aile? Czy nie miały już dłużej siebie nawzajem?
Ingrid zburzyła ich wzajemne relacje, kiedy uciekła, ale Stina nie mogła jej z tego
powodu opuścić. Ciągle były przyjaciółkami. Jeśli Ingrid przebrała się za zniedołężniałą
staruszkę, musiała mieć ku temu powody. Stina nie chciała jej wydać. Po prostu nie mogła
tego zrobić. Pomimo że Iver cierpiał, nie do niej należało uwolnienie go od tego bólu. Nie to
obiecywała mu w kościele przed ołtarzem.
Trudno było przełknąć kolejne rozczarowanie.
Ingrid nie mogła przybyć do Tromsø sama. Musieli coś przeoczyć. Zarówno załoga
na pokładzie statku, który przewoził i odbierał gości weselnych, jak i ona, i Iver, kiedy wy-
słuchiwali ich relacji. Sessi, Linnea i Johannes pomogli Ingrid. To jedno było pewne i nie
budziło wątpliwości. Tak samo przekonana była o tym, że ją okłamali.
Najbardziej nie mogła przeboleć i zrozumieć, że Johannes był w stanie zwrócić się
przeciwko niej. Była pewna, że na niego zawsze będzie mogła liczyć. Wyobrażała sobie, że
nawet po dziesięciu latach jej małżeństwa będzie tęsknił i dochowa jej wierności i nic w jego
zachowaniu wobec niej nie ulegnie zmianie.
Gdzie ukrywali się Ingrid i Aron?
Stina przyrzekła, że nie opuści miasta, zanim nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie.
R
OZDZIAŁ
13
Johannes nie był w stanie odpoczywać. Zazwyczaj zasypiał w momencie, gdy
przykładał głowę do poduszki. Tylko bogowie raczyli wiedzieć, jak bardzo był wtedy
zmęczony. Tym razem jednak był zbyt spięty, aby zasnąć.
Szaleństwem było wysyłanie Ingrid w ten sposób na ulicę. Cecylia niczym nie
ryzykowała, ale Ingrid miała wiele do stracenia. Podniósł się z poduszki i wstał,
zdecydowany, aby wyjść i poszukać Ingrid. Nie wzbudziłoby szczególnego zdziwienia,
gdyby wyszedł na spacer, mimo że większość sądziła, iż ta pora dnia nie była dla niego
odpowiednia. Jeśliby jej nie spotkał, znaczyłoby, iż prawdopodobnie poradziły sobie same.
Kiedy sznurował kozaki, zorientował się, że nie jest w kuchni sam. W Tromsø nie
zamykano drzwi zimą. Trochę inaczej było latem, gdy do miasta przybywali obcy. Mimo
wszystko znał wiele osób, które nigdy nie miały w zwyczaju ich zamykać. Johannes należał
do tych, którzy wierzyli w ludzi. Sklep zamykał, lecz drzwi wyjściowe niemal zawsze
zostawiał otwarte. Po tym jak wprowadziła się do niego Ingrid, zaczął je jednak zamykać na
zamek. Tym razem tego nie zrobił. Mogło się przecież zdarzyć, że wróciłaby do jego domu.
Ciemno odziany mężczyzna z ubraniami przesiąkniętymi zapachem morza, stał na
środku sieni. Nie zapukał ani nawet się nie przywitał i chociaż jego twarz nic gospodarzowi
nie mówiła, Johannes od razu zrozumiał, z kim ma do czynienia.
- Aron - wyrwało mu się nagle.
- Spotkaliśmy się już kiedyś?
Przybysz wynurzył się zza drzwi dzielących przedsionek i kuchnię. Zmarszczył
ciemne brwi i przez chwilę wyglądał na skonsternowanego.
Johannes zaprzeczył ruchem głowy.
- Twoja śmierć wzbudziła zainteresowanie w mieście, tuż przed świętami Bożego
Narodzenia. Stina towarzyszyli ci aż do grobu. Stałem przy jej boku. Oprócz nas nie było tam
nikogo
Aron nie do końca zrozumiał, lecz nie było czasu na rozmowy. Biegł tutaj przez całe
miasto i najciemniejsze zaułki. Na pewno go widziano, ale nikt się nim nie przejął. Musia-
łoby się wydarzyć coś niespotykanego, aby ktokolwiek go zapamiętał. Aron był przekonany,
że nic niezwykłego nie wyróżniało go spośród tłumy. Kosz równie dobrze mógł być wzięty
za marynarski wór.
Nie śmiał zapukać do drzwi domu kupca. Ante nieraz powtarzał mu, aby tam właśnie
poszukał pomocy. Kupiec Rehnberg był jednym z najbliższych i najstarszych przyjaciół
zarówno Antego, jak i Jona. Ante nie miał wątpliwości, iż kupiec poruszy niebo i ziemię, aby
tylko mu pomóc. Aron miał jednak złe doświadczenia z ludźmi z wyższych sfer i nie znał
żadnego z mieszkańców eleganckiego, białego domu. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby wciąż
przebywała tam Stina, lecz Aron był przekonany, że ona pracowała w ciągu dnia. Była
wytworną ekspedientką, stojącą w cukierni mistrza Borgego i serwującą gorącą czekoladę i
najsłodsze ciastka najpiękniejszym młodym damom w mieście. Dlatego też przyszedł do
piekarza.
Widział mężczyznę jedynie z daleka i był nieprzygotowany na to, że ten drugi będzie
wiedział, kogo ma przed sobą. Oczywiście zrozumiał aluzję do pogrzebu. Dostrzegł nie tylko
wyraz jego twarzy, ale też cień drwiny w komentarzu piekarza. Jednak Aron nie zamierzał się
nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ mieli ważniejsze sprawy do ustalenia.
- Potrzebuję pomocy - powiedział.
Ostrożnie przerzucił rzemień od nosidła ponad głową. Chwycił kosz Samów i
delikatnie położył go na blacie zniszczonego, kuchennego stołu. Wtedy zaczął kołysać go do
przodu i do tyłu.
Johannes oniemiał. Zrozumiał, że ma przed sobą nosidło Samów. Nie po raz pierwszy
takie widział. Zdawał sobie sprawę z tego, co zawierało, zanim Aron odezwał się z powagą.
- Muszę porozmawiać ze Stiną, i to szybko. - Aron dotknął kosza z troską. - To w jej
ręce miało trafić dziecko. Najlepiej, jeśli szybko pójdziesz po nią do cukierni, piekarzu!
Johannes przełknął ślinę i czując, jak cały drży, powiedział: - Stina już tu nie pracuje.
Wróciła do domu w Målselv i wyszła za mąż.
Aron był w trakcie ściągania tkaniny, rozpiętej nad górną częścią kosza. Materiał
zasłaniał dziecko i chronił je przed wiatrem i niepogodą, kiedy byli na zewnątrz. Palce
utkwiły w połowie ruchu, gdy poczuł, jak w jego piersi zbiera się panika.
Stina miała tu przecież być!
Maleństwo od dawna przebywało w podróży i nie jadło od czasu, gdy Aile nakarmiła
je przed wyruszeniem z fiordu Malangen. Dziecko natychmiast potrzebowało jedzenia i
zmiany pieluch. Intuicja podpowiadała mu, że najlepszym wyjściem byłoby znalezienie
mamki. Sam przecież nie mógł się tym zająć. Należało znaleźć kobietę godną zaufania, która
wiedziałaby, jak obchodzić się z tak małym dzieckiem jak córeczka Aile.
- Za Ivera - wyjaśnił Johannes, chociaż miał wrażenie, że mężczyzna stojący przed
nim nie był w najmniejszym stopniu zainteresowany tym, kogo poślubiła Stina.
Zasznurowawszy do końca buty, zapytał, spoglądając w stronę kosza: - Czy to
dziecko Aile?
- Wiesz o niej?
Aron pojął, iż wiele się wydarzyło w ciągu zimy. Tajemnice, które łączyły trzy
przyjaciółki, zdążyły wydostać się poza ich krąg.
Z kosza zaczęły dobiegać dźwięki. Dziewczynka nie lubiła leżeć bez ruchu. Do tej
pory było jej wspaniale, lecz odkąd miłe kołysanie ustało, zaczęła kwilić.
Aron bezwiednie włożył jej mały palec do buzi. Zaobserwował, jak robiła to Aile,
kiedy dziecko zbytnio hałasowało między kolejnymi porami karmienia. Poskutkowało i zaraz
zapadła cisza.
Wyszła z pierwszego wstrząsu.
Ingrid działała bez zastanowienia. Nie mógł się za bardzo oddalić. Ulice były
zabłocone i śliskie, a on niósł tak drogocenny ładunek, że nie mógł sobie pozwolić, aby biec
jak szaleniec. Zaczęła już nawet myśleć jak starsza, doświadczona kobieta. Niestety
najgorsze było to, że będąc tak grubo obwiązana gałganami, nie była się w stanie szybko
poruszać.
Podążała za Aronem.
Trudno byłoby kroczyć po jego śladach, ale zrozumiała, w którym kierunku zmierzał.
Sessi na pewno na nią czekała, ale teraz Ingrid nie mogła się o to martwić.
Aron trzymał kosz na plecach i mimo że nie miało to większego znaczenia, przyjęła
to za dobry omen. Aron przypłynął do Tromsø, zapewne łodzią razem z jasnowłosym
chłopcem z południowego fiordu. Miał ze sobą nosidło. Jedyne wytłumaczenie stanowiła
Aile. Dziecko Aile zdążyło już przyjść na świat.
Kiedy zatrzymała się na Sjøgata, aby złapać oddech, zauważyła Arona
przechodzącego przez ulicę Storgata tuż przed nią. Wtedy na ułamek sekundy zapomniała, że
była schorowaną staruszką.
Wina leżała po stronie Stiny. Nagle wyrosła przed nią, patrząc jej prosto w oczy.
Została zdemaskowana. Ingrid nie zamierzała stać w miejscu i czekać, co wydarzy się dalej.
Nie miała zielonego pojęcia, od jak dawna śledziła ją Stina, a może nawet Iver, więc zaczęła
uciekać tak szybko, ile tylko miała siły w nogach. Dopiero w zaułku, przy domu Rehnbergów
poczuła się na tyle bezpiecznie, by spojrzeć przez ramię. Zrozumiała, że nikt nie podążał jej
śladem.
A może jednak Stina jej nie poznała?
Ingrid nie zatrzymywała się. Nie mogła oszukiwać samej siebie. Stinie udało się ją
rozpoznać, ale pozwoliła jej zniknąć. Ale czy widziała również Arona? Czy spostrzegła kosz
i doszła do takich samych wniosków, co ona sama?
Ingrid zabrakło tchu i obficie się spociła, kiedy pokonywała ostatni odcinek wzgórza
w drodze do piekarni. Wciągnęła powietrze, wciąż nie patrząc w górę. Pomimo iż w pobliżu
nie było nikogo, dalej szła zgięta wpół, udając staruszkę. Powróciła do swojej dawnej postaci
dopiero w przedsionku Johannesa. Tam zrzuciła z głowy czarną chustę i wsłuchała się w
głosy dochodzące z kuchni. Nie mogąc dłużej czekać, weszła do środka. Aron zbladł, gdy
zrozumiał, kogo miał przed sobą.
Nie umarł.
Miała rację przez cały czas. Nie mógł umrzeć, bo ona by o tym
wiedziała.
Nie
opuścił jej. Teraz los złączył ich ponownie. Z tym niewątpliwie wiązało się coś więcej.
- Nie dotarłaś do Rehnbergów? - Głos należący do Johannesa wyrażał równocześnie
zdziwienie i troskę.
- Stina mnie widziała. - Nie patrzyła na Johannesa, mimo że to z nim rozmawiała.
- Rozpoznała cię? - zapytał Johannes.
- Sądzę, że tak.
- Na Boga... - wymamrotał Johannes. Na taką ewentualność nie był przygotowany.
- Co to?
Aron jedną ręką bujał nosidełko, pozwalając dziecku ssać palec. W tym samym czasie
nie odrywał oczu od Ingrid, która stała przed nim umorusana i opasana kilkoma warstwami
odzieży. W jego głowie rodziło się tysiące pomysłów. Ciekawiło go, dlaczego włóczyła się
po Tromsø w tym śmiesznym przebraniu. Nagle wyobraził sobie wiele powodów, które
wyjaśniałyby, dlaczego tak blisko przyjaźniła się z piekarzem Stiny. Żaden z nich mu się nie
spodobał.
Ingrid odpięła guziki kurtki i zdjęła liczne szale, obwiązane dookoła ciała. Jeszcze
bardziej zdezorientowała Arona. Jednak teraz, kiedy tu już był, znajdzie się czas na wyjaśnie-
nia. Zrzuciła z siebie fartuchy, które dwukrotnie powiększały jej gabaryty i nie zbierając
ubrań, podeszła prosto do stołu. Jego bliskość tak oszałamiała, że zadrżała, gdy dotknęła
łokciem jego ramienia. Odsunął się nieco na bok, aby mogła zajrzeć do kosza.
- Uciekłam - powiedziała Ingrid, nie patrząc na Arona. Wystarczyło jej, że stał obok.
- Iver i Stina jej szukają - wyjaśnił Johannes.
Bez względu na to Aron nie znalazł związku między wydarzeniami. Później poprosi,
by wytłumaczyła mu wszystko ze szczegółami. Tak czy owak, Ingrid nie mogła teraz ode-
rwać oczu od dziecka.
- To dziewczynka - rzekł Aron grubym głosem, rozwiązując sznurki, które łączyły
przykrycie z resztą kosza. Ingrid musi polubić maleństwo tak samo jak on.
- Jest podobna do Aile - wyszeptała przejęta Ingrid i włożyła ręce do wymoszczonego
futrem kosza, który dla niej otworzył. Ostrożnie podniosła ciepło ubrane dziecko.
Dziewczynka była maleńka jak niewielki ptaszek i lekka jak piórko. Ingrid nie pamiętała
nawet, kiedy po raz ostatni widziała tak małą istotkę, choć nie zapomniała, jak należy się z
nią obchodzić. Zrobiło jej się ciepło na sercu.
Dotąd Ingrid nie zastanawiała się, jak będzie wyglądało dziecko Aile. Myśli te były
zbyt odległe. Jednak teraz trzymała ją w ramionach i nie miała wcale ochoty jej wypuścić.
To, jak trudno było Aile pozwolić Aronowi zabrać maleństwo, przekraczało jej najśmielsze
wyobrażenia. Przez chwilę dziecko wierzgało nóżkami i wymachiwało rączkami, po czym
otworzyło buzię do krzyku. Ingrid przyciągnęła je blisko do siebie, przykładając policzek do
małej twarzyczki. Ręką podtrzymywała chwiejącą się główkę. Pokołysała ostrożnie małą i
stał się cud: Dziecko się uspokoiło. Zamrugało oczkami zrozumiawszy, że nie było u mamy.
Zaakceptowało jednak obcą.
- Teraz też to widzę.
Aron pogłaskał dziewczynkę po pleckach. Opuścił głowę tak, aby nikt nie zauważył,
że w oczach zakręciły mu się łzy.
- Lubi cię - powiedział Johannes. Było coś poruszająco pięknego w kobiecie
trzymającej dziecko. Widok ten mógł wycisnąć łzy z oczu najtwardszych mężczyzn.
Arona zirytowało, że mężczyzna powiedział coś tak oczywistego. Poczuł przypływ
gniewu, kiedy w odpowiedzi Ingrid wysłała piekarzowi jeden ze swoich pięknych, jasnych
uśmiechów. Aron myślał to samo, ale wypowiedzenie tego na głos wydawało się głupie, a
Ingrid przecież taka nie była. Jednak stwierdzenie to bardzo ją ucieszyło.
- Aile nie przypłynęła z tobą?
- Nie.
- Pożegnała was przy południowym fiordzie?
Aron skinął.
- Mężczyzna z łodzią - to on jest ojcem?
- Tak.
- Wie o tym?
- Wie.
Ingrid nie musiała dalej pytać. Ta droga była nieodwracalnie zamknięta.
- Aile nie jest sama?
- Wraca z nią Ante.
- Co ja zrobię z tak małym dzieckiem? - Ingrid nie chciała odłożyć niemowlęcia i bała
się, bo nie wiedziała nic o noworodkach.
Zarówno Johannes, jak i Aron nie wiedzieli, co mają jej na to odpowiedzieć.
- Jak mam się nią zająć? - Ingrid stanęła na środku podłogi: - Może powinniśmy pójść
po Stinę? Zna się przecież trochę na tych sprawach.
- Potrafisz ją przewinąć? - Aron zapiął kurtkę. Nie zamierzał zostawić tak dziecka.
Znał je najdłużej i czuł się za nie odpowiedzialny. To, że była tu także Ingrid, umocniło
postanowienie. - Czy zajmowałaś się kiedykolwiek dziećmi?
Robiła to. Dzieci rodziły się w większości chat nad rzeką. Ingrid i Stina oraz
wszystkie nastoletnie dziewczęta odwiedzały każde domostwo, w którym przychodziło na
świat dziecko. Wtedy trzymały je, myły, zmieniały pieluchy i doglądały je. Karmieniem
zajmowały się matki. Ingrid nie pamiętała ani jednego dziecka, które nie szukałoby piersi.
Jednak poza karmieniem umiała wszystko.
- Znajdą się ubranka dla takiego maleństwa? Masz prześcieradło, Johannesie?
Wystarczy zniszczone, które moglibyśmy zużyć na powijaki i gałgany. Muszę mieć czystą,
letnią wodę. Pamiętaj jeszcze, aby zamknąć drzwi zewnętrzne na wypadek, gdyby mój brat
uznał, że ma tu jeszcze coś do załatwienia.
Ingrid znalazła zajęcia dla obydwu mężczyzn.
Godzinę później córka Aile leżała umyta. Dostała nowe pieluchy i ubranka, w które
dawno temu przybrana matka Johannesa przebierała swoje własne dzieci. Wewnątrz
sprawdzały się znacznie lepiej niż skóry, które były odpowiednim ubraniem wysoko w
górach.
- Posłodzona woda - powiedział Aron, ponieważ Ingrid była załamana, że nie ma
niczego, co można by podać maleństwu. Dziewczynka zaczynała kwilić. Miała czysto i
sucho, więc mogło jedynie chodzić o głód.
- Nigdy nie widziałaś kobiet podających dzieciom słodzoną wodę, kiedy nie miały już
mleka? Kiedy chciały odstawić je od piersi?
Kiwnęła głową przecząco. On musiał to widzieć. Zdziwiła się jednak, ponieważ po
raz pierwszy Aron opowiedział coś o swoim dzieciństwie.
- W piekarni jest dość cukru - powiedział Johannes - warto chyba spróbować?
Zagotował wodę i dodał do niej trochę brązowego cukru. Schłodził słodką mieszankę
i poszedł po wąską butelkę, do której przelał całość. Bez słowa poszedł do cukierni. Zdołał
szeptem poinformować Linneę, że dziecko, na które czekali, przybyło. Więcej nie mówił,
ponieważ niemal przy każdym stoliku siedzieli klienci. Zatroszczył się o to, by zamknąć
wszystkie drzwi między sklepem a swoim domem, zastanawiając się, co tak naprawdę będzie
można usłyszeć przez ściany.
- Matka przygarniała osierocone kocięta - wyjaśnił Ingrid i Aronowi, odcinając kciuk
z jednej z miękkich, skórzanych rękawiczek Linnei. Na końcu zrobił mały otwór i nałożył
odciętą część rękawiczki na szyjkę butelki. Sznurkiem mocno przytwierdził palec od
rękawiczki do butelki, aby ten mocno przylegał. Następnie podał butelkę Ingrid, która
siedziała na ławie z dzieckiem na rękach.
Aron zaciągnął zasłony i zapalił lampę, aby w pokoju nie było za ciemno.
- Karmiła je właśnie w ten sposób - wytłumaczył Johannes, uśmiechając się lekko. -
Spróbuj, czy wypije!
Ingrid drżała dłoń, w której trzymała butelkę. Naczynie było ogromne w porównaniu
z dziewczynką i brakowało jej pewności, czy smok utrzyma się na miejscu. Bała się, że
dziecko go połknie i się udusi. Ostrożnie wsunęła palec od rękawiczki między jasnoczerwone
usteczka.
Z ust dziewczynki wydobyło się nieco urażone parsknięcie. Wydęła usta, jakby
chciała wypluć nieznany przedmiot. Machała wokół siebie drobnymi rączkami, ale wtedy
kropla słodkiego płynu wydostała się ze smoczka i wylądowała prosto na czubku jej języka.
Mała przestała wymachiwać rękami i wessała nowy, obcy płyn. Najwidoczniej jej
posmakowało, bo usta zacisnęły się na smoku, a rączki wyciągnęły w stronę tej dłoni Ingrid,
która trzymała butelkę. Dziecko trochę kopało w powietrzu, zanim uznało, że wygodniej
będzie mu w ramionach Ingrid. Rzęsy trzepotały wpierw jak motylki, ale później
dziewczynka się uspokoiła. Wtulona i zadowolona, wydawała z siebie radosne dźwięki.
Ani Johannes, ani Aron nie odważyli się usiąść, zanim nie upewnili się, że mała nie
odepchnie od siebie butelki. Wtedy przysunęli blisko, każdy swoje krzesło. Żaden z nich nie
spuścił z dziecka oczu, aż zostało nakarmione. Zapadła błoga cisza. Wszystko, co słyszeli, to
mlaskanie dziecka i drewno strzelające w piecu.
Do połowy opróżniła butelkę. Usta i policzki kleiły się, więc Ingrid musiała przemyć
jej buźkę wilgotną szmatką. Mała zasnęła, zmęczona karmieniem. Położono ją w koszu, który
Johannes zawiesił na uchwycie na ścianie, oryginalnie przeznaczonym na lampę parafinową.
Hak był na tyle mocny, by udźwignąć ciężar małego dziecka.
- Mała nie przeżyje na cukrze - powiedziała zmartwiona Ingrid i zacisnęła dłonie
razem, aby mężczyźni nie dostrzegli jak drżały. W pewien dziwny sposób czuła się
wyróżniona, dumna i szczęśliwa. Nigdy wcześniej nie zaznała podobnych uczuć. Poza tym
bała się, bo, mimo że teraz wszystko poszło dobrze, czekały ją nowe wyzwania. Sądziła, iż
nie poradzi sobie z nimi sama.
- Najpóźniej jutro musi dostać prawdziwy pokarm.
- Myślisz, że potrzebuje mamki?
Johannes pocił się z braku snu, nowych wydarzeń i licznych zmartwień. Nie miał
pojęcia, na co się pisze, kiedy pomógł Ingrid uciec z Målselv. Wiedział, że powodem całego
poruszenia było dziecko i że to dla niego Stina poświęciła swoje szczęście. Nigdy jednak nie
sądził, że będzie miał to dziecko tak blisko siebie - jeszcze mniej prawdopodobnie, że pod
swoim dachem. Tym bardziej że nigdy nie zamierzał brać za nie odpowiedzialności.
- To maleństwo potrzebuje matki - sprzeciwił się Aron, sądząc, że zabrzmiał
zdecydowanie. - Ante powiedział, że powinno zamieszkać u rodziny w Målselv. Może
powinniście mu jej poszukać.
- Już ją znaleźliśmy. - Ingrid podniosła głowę i pochwyciła jego spojrzenie.
Uśmiechnęła się ciepło, chwytając go tym nadspodziewanie mocno za serce.
- Stina i Iver wezmą ją do siebie.
Aron potrafił sobie wyobrazić Stinę jako matkę córeczki Aile. Jednak włos jeżył mu
się na głowie na myśl, że Iver miałby zostać jej ojcem.
- Ożenię się z tobą - powiedział gorąco - wtedy my będziemy mogli ją wziąć.
Ingrid kiwnęła przecząco. Wspaniale, że tak bardzo zależało mu na dziecku Aile, lecz
nie miał pojęcia o wysiłkach i wyrzeczeniach, przez które wszyscy przeszli.
- Byłem świadkiem jej narodzin. - Aron pochylił się ku niej i szeptał, wskazując
palcem na kosz. Ten przekręcił się nieco, wisząc na haku przybitym do ściany. - Mam do niej
znacznie większe prawo niż twój przeklęty brat, Ingrid!
- Nigdy jej nie dostaniemy - powiedziała smutno Ingrid. Ona także o tym myślała.
- Jak to nie? - Aron był rozzłoszczony.
- Ty nie żyjesz - powiedział Johannes, nie chcąc oddalać się od Ingrid, tak długo, jak
w mężczyźnie kipiał gniew. Stanięcie między nimi było trudne.
- Uznano cię za zmarłego, Aronie. - Ingrid powiedziała to już dużo łagodniej. Przez
stół złapała jego rękę, ścisnęła ją i gładziła jego palce.
- Jeśli zamierzasz znowu pozostać Aronem Eriksenem, musisz się liczyć z tym, że
sprawę należy wytłumaczyć lensmanowi, tu w mieście. W grobie, który nosi twoje imię, leży
martwy człowiek. Arona Eriksena już nie ma.
- Nie mogę się wytłumaczyć - powiedział Aron.
Aron Eriksen miał swój grób. To więcej ziemi, niż kiedykolwiek posiadał.
- Bardzo chętnie bym się nią zaopiekowała - uśmiechnęła się Ingrid - lecz tak być nie
może. Stina będzie dla niej dobra. Iver także. Jednak nikt z domowników nie może się
dowiedzieć, że jest córką Aile.
W głowie Arona zaczęło się rozjaśniać. - Zamierzałaś powiedzieć, że jest twoje? -
Spojrzał się na nią.
Ingrid opuściła brodę.
- Więc cholernie dobrze, że jestem już martwy - wyrwało mu się. - W innym razie
twój brat ścigałby mnie do piekła i z powrotem, aby zabić mnie własnymi rękami!
R
OZDZIAŁ
14
Stina nie mogła niczego opowiedzieć Iverowi. Poruszyłby niebo i ziemię, aby ich
odnaleźć, gdyby dowiedział się, że dopiero co widziała Ingrid i Arona.
- Równie dobrze mógłbym mieć ochotę wrócić do twojego diabelnego piekarza -
powiedział Iver, kiedy w południe wracali do swojej kwatery. Nie znaleźli nikogo, kto
potrafiłby opowiedzieć im to, co chcieli usłyszeć.
Ostatnim razem, gdy Iver odwiedzał Tromsø, mieszkał w imponującym Hotelu du
Nord. Sporo go to kosztowało, lecz wówczas musiał udawać bogacza. Jednak zrozumiał, iż
mieszkańcy miasta nie byli głupi. Wiedzieli, kim był i nie przeszkadzało im to.
Tym razem para musiała się zadowolić prostym pokojem, niedaleko od morza, gdzie
brakowało widoku na cieśninę czy szczyt Tromsdaltinden. Wszystko, co widzieli, to ściana
budynku po drugiej stronie ulicy. Z tego jednak powodu nie zapłacili wygórowanej ceny za
pokój. Możliwe było zamknięcie drzwi na korytarz, podłogę zamieciono, a łóżko miało
świeżą pościel. Większych wygód nie potrzebowali. Niedługo mieli wrócić do domu.
Naruszyli zapasy jedzenia, które przywieźli ze sobą z Målselv. Żadne z nich nie było
szczególnie głodne. Stinę ogarnął niepokój. Czuła się, jakby w żołądku miała bolesną narośl,
a serce wydawało się ciężkie jak kamień. Brzydziła się sama sobą, okłamując Ivera! Nie
zasługiwał na to.
- Powinienem był przeszukać każde jedno pomieszczenie w jego domu - żałował
rozgniewany Iver, uderzając pięścią w materac.
- A później przeczesałbyś wszystkie pokoje u kupca Rehnberga - westchnęła Stina.
Iver skończył posiłek. Położył się na plecach na łóżku, zakładając ręce pod głowę.
Teraz mógłby na chwilę zapomnieć o swojej szorstkości i nieugiętości oraz pozornie
pozbawionym uczuć wyrazie twarzy. Za nim można było ukryć ból, lecz maska ta
niekoniecznie musiała być prawdziwa. Ledwie dostrzegalnie drżały mu kąciki ust. Nie
pozwoliłby sobie na okazanie takiej słabości przed kimś innym niż Stina. Odkąd tylko od-
kryli, że Ingrid zaginęła, ani na chwilę nie odetchnął.
Wszystkich usilnie angażował w poszukiwania, ale siebie traktował z podwójną
surowością, więc nikt nie miał mu tego za złe.
Na szczęście tylko Laura była świadkiem tego, jak znalazł się pod lodem i nieomal
zatonął, ale ona milczała. Jej rodzina przyzwyczaiła się do plotek, które pojawiały się za
każdym razem, kiedy pozwoliła sobie rzucić okiem na mężczyznę. Oni także nie rozmawiali
o tym, co się wydarzyło. Powszechnie wiedziano, że Iver stracił narty nad rzeką, ale nie jak
głęboko wpadł - czy jak blisko był krawędzi i utraty życia, Laura o tym nie rozpowiadała.
Iver nie powiedziałby tego na głos, ale kochał Ingrid. Jej zniknięcie było dla niego
ciężkim ciosem, bez względu na to, z czyjej winy tak się stało. Nie chciał uwierzyć, że Ingrid
nie żyła, nie był w stanie w to uwierzyć. Nie mogła przecież zniknąć na zawsze.
Przed nimi cała wiosna. Jesień rozczarowała. Nie wykonali wszystkich prac, które
powinny zostać zakończone. Tym razem nie był dostatecznie zadowolony, bo liczył, że
zajmą się zaległymi pracami na wiosnę. Jesienią ojciec nie był sobą, lecz Iver był
przekonany, iż ten będzie w stanie wykonać wszystkie wiosenne prace w polu, które należały
do obowiązków mężczyzny.
Diabli wzięli Ingrid i jej bezmyślność!
Powrócił myślami do Jakobvollen. Kilka lat zajmie mu doprowadzenie gospodarstwa
do stanu sprzed poprzedniego lata. Nie tak wyglądały jego plany. Powinien zaorać nową
ziemię, powiększyć pastwiska i swoje dobra oraz zagospodarować las. Należy też zwiększyć
uprawę zbóż i ziemniaków. Przydałoby się również więcej krów i koni oraz nowa stodoła.
Gospodarstwo, które kiedyś miał zamiar przekazać następnym pokoleniom, musiało się
rozwijać. Taki był jego zamysł i marzenia.
Teraz Ingrid wszystko zniszczyła.
Brakowało mu jej.
- Myślisz, że wszystko stracone?
Gapił się w sufit, nie mając odwagi spojrzeć na żonę, gdy wypowiadał te słowa. Bał
się myśli, jakie mogły rodzić się w jej głowie, a które tylko wzmagały jego własne lęki.
- Według ciebie nie żyje, prawda? - sprowokował ją.
Stina pojęła, że musiała zachować maksimum ostrożności. Prawdopodobnie, pewnego
dnia zmuszona będzie bronić każdego słowa, które zaraz miało paść. Kłamstwo niezwykle
niekorzystnie odbijało się na małżonkach.
- Uważam, że nasze wysiłki, tu w Tromsø, nie przyniosą żadnych efektów -
odpowiedziała łagodnie. - Jednak nie wierzę, że nie żyje. Nie chcę przyjąć tego do
wiadomości.
- Ty także nie?
W jego głosie zabrzmiało zdziwienie i ulga, zbliżona niemal do nadziei.
Zaprzeczyła głową. - Myślę, że bym poczuła, jeśliby umarła.
Iver uczepił się myśli, iż między jego siostrą a Stiną istniała silna więź. Jeśli Stina w
dalszym ciągu miała nadzieję, było to dla niego istotne. Nie zamierzał więc zaprzestać po-
szukiwań, zwłaszcza że w swoich wizjach ani razu nie ujrzał jej w wodzie. Żadne z nich go
nie nawiedziło - ani Ole, ani Jakub, ani też Ingrid.
- Prześpię się godzinę - powiedział pewnym głosem.
- Później wyjdę i dalej o nią popytam. Zagadnę każdą jedną napotkaną po drodze
osobę i zapytam, czy jej nie zauważyła. Jeśli mam stąd odjechać, chcę się najpierw upewnić,
że nikt w tym mieście jej nie widział.
- Połóż się i śpij!
Stina była delikatna. Nie mogła nie podziwiać jego twardej determinacji.
Cicho położyła się obok męża. Nie mogła zasnąć, lecz on zapadł w sen prawie od
razu, kompletnie wyczerpany. Przyglądała mu się i nie podobało jej się, że go oszukiwała. W
ciągu jednej minuty byłaby w stanie odegnać jego troski.
Jednak tego nie zrobiła.
Ingrid tu była. Żyła, ale nie chciała, aby o tym wiedzieli. Nie chciała też ich spotkać.
Ingrid ją dostrzegła i napotkała jej wzrok, ale potem uciekła, zupełnie jakby sam diabeł deptał
jej po piętach.
Stina nie potrafiła pojąć dlaczego.
Ingrid była przebrana dla niepoznaki, a powód musiał być taki, że obydwoje z Iverem
przybyli do miasta. Przed kim innym miałaby się ukrywać? Stina nie wierzyła, że każdego
dnia chodziła tak przebrana po Tromsø. Teraz natomiast oni przyjechali z Målselv i to
wystraszyło zarówno Ingrid, jak i jej pomocników.
W tym mieście, jedynie Johannes, Linnea i Cecylia byli w stanie jej pomóc - również
w ucieczce z Jakobvollen. Tych troje musiało ze sobą współpracować. Jeśli wiedziało o
czymś jedno, pozostała dwójka także musiała być w to wtajemniczona.
Ta świadomość bolała.
Nie lubiła być oszukiwana przez tych, których uważała za swoich najlepszych
przyjaciół. Było to niemal tak samo podłe, jak to, że nie zdradziła Iverowi wszystkiego, co
wiedziała, i mniej więcej równie szalone, co wyjście za niego, aby móc przygarnąć dziecko
Aile.
Nie powinna rzucać kamienia w szybę, którą sama załatała.
Stina zamknęła oczy i spróbowała sobie wyobrazić ucieczkę Ingrid. Zapomniała, o
której Ingrid opuściła towarzystwo, ale na pewno było jeszcze wcześnie. Ingeborg z Senji
twierdziła, że stało się to przed wyjazdem gości z Tromsø. Cecylia zapewniała, iż pamiętała
Ingrid przebywającą wśród gości, w momencie kiedy wyjeżdżali. Na to jednak Stina miała
tylko jej słowo. Żaden z domowników nie pamiętał tego dokładnie.
Matka machała na pożegnanie gościom z Tromsø.
Kalle zapalił pochodnie przy saniach.
Panowała ciemność. Matka stała na schodach, z dala od sań. Nawet jeśli brat
znajdował się blisko, nie musiał dostrzec wszystkiego.
Stina westchnęła.
Była głupia, nie zrozumiawszy tego wcześniej. To przecież takie proste!
Skrytka w saniach. Ingrid na pewno wyszła niezauważona i ukryła się pod narzutą.
Sanie były na tyle głębokie, że mogła tam leżeć bez obawy, iż zostanie zauważona przez
Kallego. Musiała jedynie chować się tam, gdzie napotykali ludzi, ponieważ w nocy było
bardzo ciemno. Przez znaczną część drogi mogła spokojnie siedzieć razem z pozostałą trójką,
prawie jak księżniczka.
Zabrało jej trochę czasu, zanim zrozumiała jak Ingrid niezauważenie dostała się na
pokład statku oraz zeszła z niego, nie wzbudzając niczyjej uwagi. Głowiła się nad tym z
takim wysiłkiem, że na jej czoło wstąpił pot. Nagle przypomniała sobie, jak wielu z
członków załogi chwaliło Johannesa. W ich oczach stanowił zupełne przeciwieństwo
rozpieszczonych córek Rehnberga, które otrzymywały wszystko podane na srebrnej tacy.
Piekarz nie urodził się w jedwabnej pościeli, mówili. To dostrzegało się na pierwszy
rzut oka. Zachowywał się jak zwykły człowiek, kiedy sam wynosił swoje bagaże.
Stina niemalże straciła oddech.
Oczywiście!
Jeden z członków załogi opowiadał trochę bardziej szczegółowo niż inni. Powiedział,
że Johannes Borge wyniósł swój pakunek na ramionach i nie życzył sobie, aby ktokolwiek
mu w tym pomagał. To dopiero był prawdziwy mężczyzna!
Skrzynia statku mogła pomieścić Ingrid.
Johannes brał w tym udział od samego początku.
Kupiec Rehnberg wręcz przeciwnie, wydawał się kompletnie zaszokowany, kiedy
złożyli mu wizytę. Córki mogłyby ukryć w jego domu nawet cały garnizon, a on by się o tym
nie dowiedział. Odkąd przyjechała, Ingrid na pewno mieszkała w którymś z wolnych pokoi
na trzecim piętrze. Może w tym samym, który wcześniej zamieszkiwała Stina?
Zacisnęła zęby.
Służba w domu kupca składała się ze spolegliwych kobiet. Sessi i Linnea zlecały im
większość prac. Bez wątpliwości wszystkie się na to godziły, jako że były lojalne wobec pana
domu.
Ingrid zmieniła się, gdy poznała Arona. Stał się najważniejszą osobą w jej życiu. Cała
reszta usunęła się w cień. Wcześniej najistotniejsze były dla Ingrid przyjaciółki oraz więź
między.
Wszystko było inne, zanim pojawił się Aron.
Odebrał im Ingrid, a ona pozwoliła, aby poznał każdy jeden zakamarek i sekret w jej
życiu. Wspominała, że wyjawiła mu wszystko. Chciała mu oddać całą siebie - ciało, serce,
duszę i wszystkie tajemnice. Gotowa była nawet poświęcić dla niego rodzinę i przyjaciół.
Stina nie powracała już myślami do oszustwa Ingrid. Była w stanie jej wybaczyć. Wszystko
należało zrzucić na barki zakochania. Ingrid straciła w ten sposób resztki rozsądku. Podążała
po prostu za głosem serca. Tylko oni w jej otoczeniu uważali, iż mężczyzna, którego kochała,
nie był wart jej miłości. Ingrid była zaślepiona uczuciem.
Stina tak nie kochała.
Dziwne. Stina zawsze myślała, że z Ingrid były do siebie bardzo podobne. Nawet ich
myśli podążały tymi samymi ścieżkami. W dzieciństwie tak właśnie było. Udawały, że są
prawdziwymi siostrami. Różnice wyszły na jaw dopiero, kiedy dorosły. Aczkolwiek Stina nie
potrafiła zapomnieć o przeszłości. Musiała wziąć odpowiedzialność. To leżało w jej naturze.
Johannes musiał to rozumieć. Był do niej podobny. Stina była jednak przede
wszystkim rozczarowana, iż był częścią tego wielkiego oszustwa.
Kłamał, i to w żywe oczy. To musiało zaboleć.
Może sądził, że to ona pierwsza go zdradziła, wychodząc za innego. Nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak bardzo go to mogło zranić. Jednak nie dał jej do zrozumienia, jak
bardzo mu na niej zależało, zanim było już za późno. Nie składali sobie żadnych obietnic, a
jawnej czułości zabrakło. W najlepszym wypadku, mogła się jedynie domyślać. Bez względu
na wszystko, musieli to zostawić za sobą.
Dlaczego Ingrid nie ukrywała się dzisiaj nigdzie w śródku? Dlaczego tyle
ryzykowała?
Tylko jedna odpowiedź przychodziła jej do głowy. Aron. Przeklęty Aron, który
jednak okazał się być żywy!
- Musisz pójść do Sessi. - Ingrid ponaglała Johannesa.
- Ona na mnie czeka.
- A co, jeśli spotkam Stinę i Ivera i zapytają, gdzie ciebie ukrywam?
Johannes marzył tylko o tym, aby odzyskać swoje spokojne, niemal nudne życie.
Wcześniej zawsze wiedział, co przyniesie kolejny dzień. Był zniewolony przez rutynę, ale to
mu bardzo odpowiadało. Tak było w przeszłości, w czasie przed Stiną. Wcześniej miał w
głowie zegarek. Od pewnego czasu zdarzało się, iż budząc się nie wiedział jaki był dzień.
- Iver już by tu przyszedł, gdyby Stina opowiedziałaby mu, że mnie widziała -
powiedziała Ingrid spokojnie.
Teraz już się nie bała. Aron wrócił. Żył. Nic nie mogło się jej stać, on się o to
zatroszczy.
- Stina mnie kryje, Johannesie - zapewniła go. Jednak z racji, że nie do końca
rozumiała dlaczego, dodała: - Na razie. Jeśli jednak się tu pojawią, zobaczymy, co się
wydarzy. Teraz jest tu przecież niemowlę. Na nie czekaliśmy.
W tej chwili Johannes ujrzał w Ingrid Stinę. Do tej pory w córce gospodarza nie
dostrzegał niczego, co przypominałoby mu Stinę. Nie wyobrażał sobie więc, jak mogły
zostać przyjaciółkami. Stina była praktyczna, odważna i potrafiła znajdować rozwiązania.
Była też tą silniejszą, która służyła za przykład. Ingrid uważał za słabszą i pozwalającą sobą
sterować.
- Dziecko musi zostać nakarmione - powiedziała Ingrid. - Nie wiem nic o tak
malutkich dzieciach. Zapytaj Sessi! Ona znajdzie rozwiązanie albo przynajmniej wypyta
Elisabet. Nie wątpię, że coś wymyśli. Nie możemy wciąż dawać dziecku słodzonej wody.
Nie zamierzam zagłodzić córki Aile.
Johannes wyszedł.
W końcu zostali sam na sam.
Ingrid zdjęła z siebie ostatnie warstwy ubrań, które włożyła w rękaw kurtki. Palcami
przeczesała włosy, ścierając z twarzy sadzę. Nie pamiętała już jednak o przebraniu.
Aron nie zwracał uwagi na brud na jej twarzy. I tak nie miałoby to żadnego
znaczenia, ponieważ bez względu na to i tak była piękna. Błękitne oczy patrzyły na niego
poważnie. Od długiego czasu marzył o tym spojrzeniu. Aron czuł, że jest tam, gdzie być
powinien.
- Jak poznałeś Aile?
Ingrid świadomie pozwoliła, by pomiędzy nimi znalazł się stół. Jeszcze nikt go nie
zapytał, czy jest głodny albo spragniony, ale na razie nie zamierzała mu tego proponować.
Jeszcze nie. Zbyt wiele pytań domagało się odpowiedzi. Najpierw musieli uporządkować
pewne sprawy między sobą.
- W którym momencie zacząć?
Rozłożył ręce, uśmiechając się, lecz zrozumiał, że Ingrid nie odpuści. Trzymała
wysoko uniesioną brodę, a szyja tworzyła prostą linię. Nie pamiętał tego. Ingrid z lata, jego
Ingrid, była tak zachwycająca, zgodna i delikatna. Teraz dostrzegł w niej nową,
niespodziewaną wyrazistość i zdecydowanie. Ingrid w międzyczasie, kiedy rozłączył ich los,
znacznie dojrzała. Bił jednak od niej pewien trudny do przebrnięcia chłód.
- Zacznij od początku - odpowiedziała Ingrid. Nie chciała poddać się jego urokowi.
- Ufasz mi?
Pochylił się nad stołem, szukując jej spojrzenia. Pochwycił je, lecz Ingrid zachowała
dystans i zimną krew. Najłatwiej byłoby wpaść w jego ramiona i o wszystkim zapomnieć, ale
nie tak chciała postąpić. Tęskniła za nim, ale miała także czas na przemyślenia. Pozwolił jej
myśleć, że nie żyje. Takiego bólu nie chciała nigdy więcej doświadczyć.
Ingrid odchyliła się do tyłu, nie pozwalając, by Aron omamił ją czarującym
uśmiechem, zmysłową mową ciała oraz elektryzującym dotykiem. Musiała usłyszeć prawdę.
- Ufam ci - powiedziała pewnym i wyraźnym głosem.
- Wierzyłam w ciebie przez cały czas, Aronie. Jednak zasługuję na to, by poznać
prawdę, przynajmniej w ogólnym zarysie. Nie muszę usłyszeć o każdej myśli, która przyszła
ci do głowy, każdym człowieku, którego poznałeś, ale chciałabym ją poznać. Prawdę. Jak,
kiedy, dlaczego...
- Nie przestałaś mnie kochać, Ingrid? - zapytał szeptem Aron.
Obezwładniła go, pokazując nowe strony swojej osobowości, których wcześniej u niej
nie znał. Nawet nie podejrzewał, że je ma. Z każdą chwilą spędzoną w jej pobliżu coraz
lepiej ją poznawał. Wciąż jednak nie znajdował w niej cech, których nie lubił albo które
chciałby zmienić. Żyło w niej wiele kobiet. Jednak żadna nie była już zniewalającym
ucieleśnieniem niewinności w białej sukience.
Niezmiennie brudna i pokryta sadzą twarz rozjaśniła się w pięknym, szerokim
uśmiechu. Nie, nie potrafiłaby go okłamać.
- Wciąż cię kocham. Nic tego nie zmieni, Aronie.
- Ja też cię kocham - zapewnił.
Nie o to go jednak teraz zapytała.
- Cieszy mnie to. Jednak ciągle nie wiem jak, kiedy ani dlaczego, Aronie! - upomniała
go Ingrid, mimo że nie mogła ukryć uśmiechu. Lubiła słuchać, jak mówił, że ją kocha.
Była głupia, gdy w niego wątpiła. Niepewność ta nie trwała długo, ale powodowała
ból. Może byłoby jej więcej, gdyby nie przypominała sobie tych wszystkich chwil, kiedy
zapewniał ją o swoich uczuciach.
- Czekam, Aronie!
- Zacznę od niedźwiedziej skóry - powiedział, nie tracąc swojej pewności.
Nie o to go prosiła, ale pozwoliła mu opowiadać na swój sposób. Snuł opowieść od
momentu kradzieży futra, aż po zejście na ląd w Tromsø, wcześniej, tego samego dnia. W
niektóre fragmenty historii trudno było jej uwierzyć, ale równie dobrze mogłaby wątpić w
całość.
Aron wiedząc, że widziała go w łodzi przy kei, starał się nie dodawać ani nie pomijać
żadnych elementów opowieści.
- Aile jest wspaniałą dziewczyną - powiedział.
Wykazał się sprytem, chwaląc przyjaciółkę. Ingrid postrzegała go tak, jak inni.
Potrafił manipulować ludźmi. Do tego miał równie duży talent, co do grania na skrzypcach
- Gdyby mogła, zatrzymałaby dziecko.
Ingrid kiwnęła głową, zgadzając się z nim. O tym dobrze wiedziała.
- Jakie imię nadała jej Aile? - zapytała Ingrid. - Maleństwo?
Dobrze, że Ingrid spytała go o przyjaciółkę. W ten sposób pomógł jej znaleźć się
bliżej niej.
- To i wiele innych - uśmiechnął się Aron. - Ale żadnego konkretnego. - Spoważniał,
niemal robiąc się smutny.
- Myślę, że nie była w stanie nadać jej imienia. Wystarczająco trudno było jej się z nią
rozstać.
- A ty jak ją nazywasz?
- Dzieckiem? - Aron zaskoczony zmarszczył brwi.
- Tak samo jak Aile. Za wyjątkiem słów w języku Samów, których nie rozumiem.
Przysiągłem jej, że jej nowi rodzice nadadzą jej piękne imię.
- Stina na pewno wymyśli jakieś ładne. Może Iver nazwie ją imieniem po matce.
Dziewczynka, o której mówiono, wciąż spała słodkim snem.
Aron zastanawiał się, czy małej pasowało imię Anna.
- W dalszym ciągu czekam, aż opowiesz mi o tym, co wydarzyło się tuż przed twoją
śmiercią. Kim jest człowiek, który leży w twojej mogile?
Ingrid nie pozwoliła mu uchylić się od odpowiedzi.
Miał nadzieję, że zapomni, o co go zapytała.
- No i?
- Ezajasz. Wszystko zaczęło się, gdy Ezajasz przypłynął do Tromsø - Aron westchnął,
opierając się całym ciałem o ścianę. Nieobecny, trzymał w jednej ręce skrzypce.
Jego skrzypce.
Było prawdopodobne, iż nie będzie chciała o nim słyszeć, kiedy dobrnie do końca
historii, o której opowiedzenie sama się upomniała. Wtedy będzie robił wszystko, aby ją
odzyskać. Nie zamierzał pozwolić jej odejść. Nigdy.
- Kim był Ezajasz? - zapytała Ingrid. Nie pamiętała aby kiedykolwiek wspominał o
kimś o tym imieniu. Aron zawsze był ostrożny, jeśli chodzi o imiona.
- Moim bratem - odpowiedział niechętnie. - Ezajasz był moim bratem. Niewiele
zresztą starszym ode mnie. Kilka lat temu straciliśmy kontakt. Długo go szukałem, aż w
końcu się pojawił. Żaden z nas nie wiedział, że ten drugi tu był. I tak się spotkaliśmy. To było
zrządzenie losu.
Na ramionach Ingrid pojawiła się gęsia skórka. Wytrzeszczając oczy, wpatrywała się
w Arona. Nigdy wcześniej nie opowiadał jej, że miał rodzeństwo. Zawsze wyobrażała go
sobie jako samotnika, ale oczywistym było, że musiał skądś pochodzić. Nie stanowił
wyjątku. Aron naturalnie miał rodzinę. Przynajmniej matkę i ojca. Okazało się, że również
brata.
Aron do tej pory milczał. Nie był przyzwyczajony do rozmawiania o swojej rodzinie,
ale tą, która pytała, była Ingrid. Dlatego też miała otrzymać prawdziwe odpowiedzi. Sam
sobie to obiecał. Teraz ona stanowiła jego rodzinę. Panował nad sobą, pomimo iż
wspomnienia wywołały złość i piekący ból. Usta zaczęły mu drżeć, a jedną pięść zacisnął w
drugiej tak mocno, że zbielała. Każde słowo, które wypowiadał kosztowało go wiele wysiłku.
Tymczasem Ingrid powzięła nowe postanowienia.
Zarówno Stina, jak i Iver sądzili, że zmarłym był Aron. Iver tak często to powtarzał,
że Ingrid wpadała w irytację. Brat powtarzał do znudzenia, jak bardzo wygląd zmarłego
przypominał Arona. Począwszy od czarnych włosów, a poprzestając na twardej skórze na
opuszkach palców lewej ręki, która zaciskała się na strunach skrzypiec, kiedy grał.
- Byliście do siebie podobni? - zapytała słabym głosem.
Odsłonił zęby, na których jednak nie pojawił się uśmiech.
- Czy to Ezajasz został wyłowiony z morza? - zadał pytanie za Ingrid. Skinął
twierdząco. - Brat był do mnie podobny. Ezajasz zginął tutaj, w Tromsø. Potem nie miałem
odwagi się tu pojawić. Dlatego zniknąłem.
- Pochowali go jako ciebie!
Kiwnął twierdząco.
- Nie zamierzasz tego wyjaśnić?
Pokręcił głową.
Ingrid śmiertelnie bała się zadać mu to pytanie, ale nie zamierzała pozostać w
niepewności. - Czy jesteś odpowiedzialny za jego śmierć, Aronie? Czy masz z tym coś
wspólnego?
- Tak - odpowiedział Aron, widząc jej spojrzenie.
Miłości nie można się zrzec. Człowiek nie może się nią bawić. Albo kocha się
bezwarunkowo, albo nie jest to prawdziwa miłość. Tu i teraz miała sposobność pokazać, ile
były warte jej uczucia.
- Odpowiadam za śmierć mojego brata. Czy pomimo to, kochasz mnie nadal, Ingrid?
- Zabiłeś go?
- Kochasz mnie nadal?
- Tak.
Niech Bóg jej dopomoże! Kochała go, bez względu na to, co zrobił!
- Nie zabiłem go - powiedział Aron. - Jednak odpowiadam za to, że nie żyje. To był
nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
R
OZDZIAŁ
15
- Nie zaszkodziłoby, gdybyś przyszedł trochę wcześniej.
Cecylia cierpliwie wysłuchała chaotycznie opowiadanej historii Johannesa. Nie było
łatwo opowiedzieć zaledwie w kilka minut tego, co się wydarzyło w domu piekarza od
chwili, gdy go opuściła. Oprowadzała go po bibliotece w czasie, kiedy mówił. Usiadła za
starym biurkiem przy oknie, przywodząc mu na myśl Rosjankę. Cecylia była tak piekielnie
zdolna. Z powodzeniem mogłaby dorównać kobiecie, która zarządzała zarówno tym domem,
interesem, który Magnus Rehnberg po niej przejął, jak i połową Tromsø.
Sessi nie spodobało się, iż nie poinformowali jej od razu i nie omieszkała dać temu
wyraz. Nie była też zadowolona z faktu, że Ingrid nie działała zgodnie z ustalonym planem.
- Na śmierć zamartwiałam się o Ingrid. Odesłałam całą służbę, więc musiałam tu
zostać i poczekać, aż wrócą. Czekałam na nią! Ingrid mogła przecież nadejść w każdej chwi-
li. Musiałam się czymś zająć. Dlatego wysłałam zaproszenie do Stiny i Ivera. Kosztowało
mnie pięć szylingów, aby wysłać posłańca do ich kwatery, by dostarczył im zaproszenie. Ani
mnie, ani tobie nie uda się go doścignąć, bez względu na to, jak szybko potrafimy biegać.
- A więc obiad się odbędzie? - Johannes zacisnął zęby. Nie polubił myśli o siedzeniu
przy jednym stole razem ze Stiną i jej mężem, jeszcze zanim przygarnął pod swój dach
dziecko Aile i Arona.
- Musisz przyjść jako gość, mój przyjacielu! - uśmiechnęła się krzywo Cecylia. - Nie
zamierzam siedzieć tam sama wraz z nimi i Linneą.
- A co z twoim ojcem?
- Wyjechał do Torsvåg w sprawie ryb albo tranu.
- Wzruszyła ramionami. - Gdy wróciłam, czekała na mnie wiadomość. Kiedy mu
śpieszno, ojciec pisze jak kura pazurem.
Johannes głęboko wciągnął powietrze. Kręciło mu się w głowie. Powinien wrócić do
domu i się położyć, gdyż nie mógł być na nogach przez całą dobę bez odpoczynku. Nie mógł
opuścić obiadu, ale wciąż pozostało do niego kilka godzin.
- Dziś ja zarządzam domem. - Cecylia wywróciła oczami. - Nie, żeby robiło to jakąś
różnicę. Właściwie to Elisabet jest odpowiedzialna za dom i trzyma nad wszystkim pieczę.
Teraz, skoro tata wyjechał, można by ją przekonać do opowiedzenia się po stronie Ingrid.
Zwłaszcza po tym, w jaki sposób wpadł tu jej brat i jak bardzo ją przestraszył.
Zamknęła usta. Przez swoje gadulstwo mówiła czasem więcej niż by chciała.
- Teraz nie mogą zabrać ze sobą dziecka - wypowiedziała na głos to, nad czym
zastanawiał się Johannes. Nie śmiał jednak wcześniej zapytać, ponieważ sama nie poruszała
tematu.
- Dziecko jest noworodkiem. Jeśli brat Ingrid poprosi lekarza lub położną, aby ją
zbadali, a jest na tyle bystry, aby to zrobić, odkryją prawdę. Wszyscy dowiedzą się, że nie
ona jest prawdziwą matką. Stina i Iver nie mogą tak po prostu zobaczyć dziecka. Jeszcze nie
teraz.
Johannes zatopił się we własnych myślach. Stina mogła nie dostrzec filiżanki jednak
niewątpliwie widziała Ingrid. Wątpił jednak w to, co Ingrid uważała za pewnik, że Stina
przemilczy wszystko, czego była świadkiem i co widziała na własne oczy. Jest żoną Ivera i
sprawiłaby mu wielki zawód, nie okazując należytej lojalności. Nagle zdał sobie sprawę z
własnych przemyśleń i ubawiło go to.
- Najlepiej będzie, jeśli na czas kolacji pozostaną u ciebie - westchnęła Cecylia.
- Tak czy inaczej, dziecka nie można przenieść - powiedział Johannes, wyglądając na
bezradnego. - Ona jest taka malutka, Sessi. Wiedziałaś, że nowo narodzone dzieci są aż takie
małe?
Wszystko wydawało się być dużo prostsze, zanim przybyło dziecko. Widok
maleństwa wywoływał w nim poczucie uniesienia. Nie śmiał nawet oddychać, kiedy Ingrid
karmiła małą. Bał się, że ją zbudzi, wchodząc do domu. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak
Aronowi z jego wielkimi dłońmi udało się przywieźć dziecko. Bóg raczy wiedzieć z jak
daleka.
Cecylia zaczęła się śmiać z Johannesa, mimo iż miała równie małe doświadczenie z
dziećmi, co on sam.
- Będą tu bezpieczniejsi, Johannesie - powiedziała, jakby decyzja już zapadła. - Na
dłuższą metę.
- Ingrid obawia się, że nie obejdziemy się bez mamki - Johannes, westchnąwszy,
poszukał wzroku Sessi. Jej niebieskie oczy mogłyby zgasić ognie w noc świętego Jana. - W
takim razie musimy przynieść tu dziecko - myślał głośno. - Jednak musimy wtajemniczyć
więcej osób. Już teraz jest nas zbyt wiele, ale nie widzę innego wyjścia. A obcy ludzie
gadają, bez względu na to, ile dostaną, aby trzymać języki na wodzy. Lubią plotkować o tym,
co ich nie dotyczy. Nie mogę sobie pozwolić na to, by ludzie mówili, iż mieszka u mnie
kobieta z nowo narodzonym dzieckiem. Sama wiesz, że pomyślą, iż jest moje. Ani się
obejrzę, a będę miał kłopoty.
- Dzieci radzą sobie bez mamek - rzuciła Cecylia, ale uśmiechnęła się lekko na myśl,
że nieśmiały i porządny Johannes miałby być uznany za ojca dziecka. Nie miała pewności,
czy sprawa ta nie odbije się niekorzystnie na jego możliwości znalezienia dobrej partii do
ożenku. Niektóre jednak na pewno uznają go za bardziej namiętnego i godnego pożądania
- Mają matki - powiedział.
- Nie wszystkie matki są w stanie same zapewnić dziecku pokarm.
Cecylia podniosła głowę. Poruszyli kwestię, o której nigdy wcześniej nie rozmawiała
z przyjaciółmi, jedynie z Linneą, ponieważ temat był postrzegany jako zbyt osobisty.
Dodatkowo, dla niej i dla siostry sprawa przywoływała bolesne wspomnienia.
- Nasza matka nie chciała sobie zepsuć figury poprzez karmienie nas - wyjaśniła
Cecylia wyjątkowo opanowana. Johannes nigdy się nie dowie, jak wiele kosztowała ją
ucieczka przed przykrymi wspomnieniami ze wczesnego dzieciństwa. Głos miała pewny, a
plecy proste jak deska.
- Odmawiała przykładania nas do piersi.
Johannes zmieszał się jej zwierzeniami. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. W ciągu
zeszłego tygodnia wtajemniczony został w więcej kobiecych sekretów niż w trakcie całego
swojego dotychczasowego życia. Nie musiał wiedzieć o narodzinach, karmieniu piersią,
opiece nad dzieckiem i dylematami z nią związanymi. Już teraz rozumiał znacznie więcej niż
większość dokoła. Wszystkie były kobietami: Sessi, Linnea, Ingrid i Stina. W ich oczach
istniał jako przyjaciel, któremu można było wyznać wszystko. Co, do czorta, było z nim nie
tak? Nie był przecież miłą, pełną wyrozumiałości przyjaciółką, lecz mężczyzną, do diabła!
- Nie zawstydzaj się z mojego powodu - powiedziała przyjaźnie Cecylia. Odzyskała
równowagę, dostrzegając jego zażenowanie.
- Matka była niezrównoważona. Widziała tylko czubek własnego nosa i swoje odbicie
w tym czy innym lustrze. Tata nic nam na ten temat nie mówił, ale same mamy pewne
mgliste wspomnienia. Razem z Linneą poskładałyśmy ich fragmenty z naszego dzieciństwa
w Szwecji. Przypomniał nam się list - między tatą a innym członkiem rodziny. Między tatą a
mamą. Najlepsze, co nam się przytrafiło, to że tata od niej odszedł. Przywiózł nas tutaj do
Tromsø, kiedy byłyśmy dziewczynkami. Mama nie była w stanie zająć się dziećmi. Myślę, że
i tak by nie chciała. Urodziła dzieci, bo tak wypadało. Inaczej ludzie mogliby uznać, że coś z
nią było nie w porządku. Ale to zupełnie inna historia.
Sessi zamiotła resztę wspomnień ze swojego nie tak szczęśliwego, wczesnego
dzieciństwa, pod dywan. Poprawiła się na krześle i kładąc ręce na gładkiej, świeżo wypolero-
wanej powierzchni, ujrzała swoją twarz w ciemnym drewnie. Nieraz bała się swojego
odbicia.
- Wyrosłam na kobylim mleku - powiedziała ze śmiechem. - A Linnea na krowim.
Uważasz, że to po nas widać? Myślisz, że się różnimy?
Droczyła się z nim.
- Kobyle mleko? - Johannes zaczerwienił się, nie wiedząc, czy mówiła poważnie, czy
żartowała.
- Rodzina matki hodowała konie - wyjaśniła Cecylia. - Sprzedano je, kiedy urodziła
się Linnea, ale w pobliżu znajdowały się zagrody chłopskie. Trzymali tam krowy. Pierwszy
rok życia przeżyłam, nie zasmakowawszy innego niż kobyle mleko, zmieszane z wodą i
cukrem. Wolę myśleć, że mi to nie zaszkodziło.
- Nie sądzę, że powinnaś posyłać pachołka na wieś po kobyle mleko - zauważył
Johannes.
- Zapomniałeś, że w piekarni masz krowie mleko, drogi przyjacielu - powiedziała
łagodnie Cecylia, uśmiechając się do niego.
Johannes szczerze pragnął, by cofnął się czas i by prośba Ingrid została bez odzewu.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył diabła. Zmieszaj mleko z wodą i podgrzej do
temperatury, która zbliżona jest do ciepła mleka wydojonego od krowy.
Otwierał już usta, aby zapytać, jak ciepłe jest świeżo wydojone mleko, kiedy Cecylia
wywróciła oczami i przerwała mu: - Wielkie nieba, Johannesie! Ingrid pochodzi z gospo-
darstwa w Målselv. Mają tam krowy. Na pewno wie, jak ciepłe jest mleko zaraz po
wydojeniu.
Johannes wciąż był skołowany, lecz nie ulegało wątpliwości, że Sessi miała rację.
Ingrid na pewno doiła krowy, odkąd potrafiła usiąść na stołku w stodole.
- Lepiej będzie, jeśli wrócę - uznał Johannes - aby Ingrid wiedziała, co ma robić.
- Dziwne, że jeszcze na to nie wpadła. - Zawahała się, zanim zapytała: - Jak on się
ma? Aron Ingrid?
Johannes nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć. Jak się czuł? Odczuć było wiele, do
tego bardzo różnych: Aron, który trzymał kosz, był niczym troskliwy i opiekuńczy ojciec.
Aron, który przypatrywał się Ingrid, gdy nie zwracała na to uwagi, zachowywał się jak
zaślepiony kochanek. Aron roniący ukradkiem łzy, kiedy Ingrid trzymała dziecko na
kolanach, przypominał kochającego męża i ojca.
Mężczyzna o wielu twarzach.
Jednocześnie było w nim coś, co przyprawiło Johannesa o dreszcze. Coś
odpychającego i twardego jak kamień. Odczucie to podpowiadało Johannesowi, aby nie
podchodzić do Arona za blisko.
- Najlepiej, jeśli sama to ocenisz, kiedy go spotkasz i zobaczysz na własne oczy -
odparł wymijająco.
- Oni o czymś wiedzą.
Iver skończył właśnie przeglądać zaproszenie, które przed chwilą dostarczył im pod
drzwi chłopiec. Młodzieniec nosił czapkę naciągniętą głęboko na oczy, a także mokre
mokasyny.
Ślady po nim utworzyły na zniszczonej podłodze dwie pokaźne kałuże.
Pukanie do drzwi zbudziło Ivera, który nie zdążył porządnie wypocząć. Głowę miał
ciężką, więc wydawało mu się, że myślał wolniej niż zwykle. Iver nie pamiętał, żeby
kiedykolwiek wcześniej otrzymał list. Pomijając zaproszenie od kupca, otrzymane, gdy
ostatnim razem gościli w Tromsø. List tamten był jednak zaadresowany do ojca, a nie do
niego samego. Tutaj w mieście dostrzegł zadziwiającą dbałość o szczegóły. W domu
wysłaliby Henrika do sąsiedniego gospodarstwa, aby przekazał ustną wiadomość i poprosił,
żeby podano ją dalej. W ten sposób uzyskiwano dzień do namysłu i przygotowania się. Nie
mieściło mu się w głowie, aby zapraszać ludzi w dolinie na obiad tego samego dnia. Poza
tym zwyczaj nakazywał, aby zawitać z wizytą w okolicy pory obiadowej, gdyż wtedy
otrzymywało się miejsce przy stole. Człowiek musiał być bardzo głodny albo niegrzeczny,
jeśli przychodził z wizytą, gdy gospodarze byli już w trakcie posiłku. Na wsi wszystko było
łatwiejsze.
- Może Sessi stara się tylko być uprzejma - zauważyła Stina. - Taki panuje zwyczaj w
wytwornych domach.
- Wciągnęła powietrze i powiedziała to tak sugestywnie, aby Iver dokładnie
zrozumiał, co miała na myśli. Zdawała sobie sprawę, iż mówiąc to, była niesprawiedliwa
wobec Cecylii. Mimo to dodała: - W dobrych rodzinach.
Stina nie była zadowolona, że znajdowała się między młotem a kowadłem. Miała
nadzieję, że nie będzie zmuszona do odkrycia prawdy przed Iverem - tego że wiedziała
więcej, niż się spodziewał. Nie przypuszczała, by siostry Rehnberg wystosowały zaproszenie,
aby zaserwować więcej niż tylko jedzenie, lecz i tak targał nią niepokój. Wchodzili z Iverem
na niepewny grunt. On lubił być panem sytuacji, a odkąd Ingrid zaginęła, nie zdołał panować
nad niczym.
- Nie możemy tam pójść - powiedziała.
- Idziemy!
Iver zgniótł sztywny, kosztowny papier w twardą kulę i rzucił nią o ścianę.
- Jeśli zaczną nas zwodzić, przejrzymy ich - oznajmił przekonany, iż rozumie, jak
ludzie, a szczególnie córki kupca, działały i myślały. - Gnębią je wyrzuty sumienia, Stino. To
je zdradzi. Na pewno o czymś wiedzą, dlatego będą z nami pogrywać ostrożnie. Albo
omamią nas, abyśmy zamilkli i nie zadawali niewygodnych pytań.
Najgorsze, że mógł mieć rację.
- Tak czy inaczej, czeka nas wyśmienite jedzenie - powiedział Iver spokojniej. - Nie
będzie nas nic kosztowało. A my bądźmy czujni.
- Będę trzymać oczy szeroko otwarte - obiecała Stina, ale po cichu miała nadzieję, że
Iver nie będzie w tej kwestii nazbyt gorliwy.
- Powiedziała, że kobyle mleko jest lepsze od krowiego? - Aron wpatrywał się w
Johannesa. Nie żartował.
Johannes wracając, trzymał w dłoniach dzbanek z mlekiem. Niósł go przez całą
piekarnię. Wewnątrz wciąż było zbyt wiele osób, aby mógł cokolwiek opowiedzieć Linnei.
Najcichsza rozmowa między nimi mogłaby wzbudzić zainteresowanie.
Nie uszło jego uwadze, iż jego powrót przerwał coś między Ingrid a Aronem, a wyraz
ich twarzy był pełny tajemniczości. W dalszym ciągu każde z nich pozostawało na swoim
krańcu stołu.
- Oczywiście mogę zdobyć kobyle mleko, jeśli takie jest najlepsze - Aron powiedział
tak, jakby sprawa nie nastręczała żadnych trudności. Położył dłonie na kolanach i oświad-
czył: - Maleńka zasługuje tylko na to, co najlepsze.
Ingrid parsknęła pod nosem, widząc powagę na jego twarzy. Aron przywiązał się
niebezpiecznie mocno do córki Aile. Z jego oczu wyzierała czujność, kiedy ktoś zbliżał się
do małej. Zdawał się nie dowierzać, że inni wiedzieli, co było dla niej dobre. Po raz pierwszy
przestraszył Ingrid.
Johannes nadszedł, zanim zdołała otrzymać wyjaśnienie tego, w jaki sposób Aron
mógł być odpowiedzialny za śmierć swojego brata Ezajasza. Nie była przerażona ani nie
zastanawiała się, jakim człowiekiem naprawdę mógł być Aron. Dopiero jego bezgraniczne
oddanie wobec dziecka nastręczyło pytania.
- Linnea także wyrosła na ludzi, pomimo krowiego mleka - zażartował Johannes.
Atmosfera rozluźniła się. Ingrid uśmiechnęła się rozbawiona, podczas gdy Aron
wydawał się nie rozumieć żartu. Może dlatego, że nie znał Linneit, i nie wiedział, o czym
mówili.
- Zawsze będzie dostawała to, co najlepsze. Zawsze.
- Aron delikatnie popchnął nosidełko, które rozhuśtało się jeszcze mocniej.
- Na pewno - zgodziła się cicho Ingrid. - Stina i ja obiecałyśmy to Aile, mimo że ona
jeszcze o tym nie wie. Zobaczy maleństwo latem.
Aron nic nie powiedział. Pragnął tam być, kiedy Aile znowu będzie trzymać swoje
dziecko w ramionach. Będzie to dla niej trudne, ale nie wyobrażał sobie, żeby nigdy nie
miała już ujrzeć maleństwa. Namiastka była lepsza niż nic.
- Może powinnaś się już przebrać w swoje normalne ubrania, Ingrid - nieśmiało
zaproponował Johannes.
- W końcu to ty będziesz musiała zadbać o dziecko, kiedy się przebudzi.
Ujął to dosyć niezdarnie w słowa, prawie jakby był zazdrosny, odkąd tylko zobaczyła
Arona i dziecko. Miał nadzieję, że Ingrid nie zrozumie tego opatrznie. Przede wszystkim
jednak oczekiwał, że Aron nie odczyta tego, jakoby Johannes żywił nazbyt ciepłe uczucia
wobec Ingrid. Nie miał pojęcia, jak inaczej miałby poprosić Ingrid o zmycie sadzy i
przebranie się we własne ubrania.
Ingrid zapłonęła rumieńcem pod warstwą szarości i pyłu.
- Na śmierć o tym zapomniałam. Jak ja muszę wyglądać!
Aron posłał jej ciepłe, kochające spojrzenie. -I tak jesteś piękna - powiedział.
Mimo wszystko Ingid uznała, że najlepiej zrobi, opuszczając kuchnię.
Aron odprowadził ją wzrokiem. Spojrzenie zawisło na drzwiach, które przed chwilą
zamknęła. Johannes uznał, że obcy wyglądał na zagubionego. Pomimo to jego twarz nie
odzwierciedlała uczuć, które prawdopodobnie kłębiły się wewnątrz.
Piekarz nie polubił Arona całkiem bez zastrzeżeń, ale też nie potrafił darzyć go
niechęcią. Człowiek, który otaczał dziecko tak wielką troską jak Aron, nie mógł być zły.
Mężczyzna okazujący swoją miłość równie otwarcie, jak robił to Aron, miał w sobie wiele
dobra.
- Ingrid jest wspaniałym, godnym zaufania człowiekiem - powiedział Johannes. Starał
się, aby zabrzmiało to lekko jak przypadkowa uwaga. Zaczynał bardzo cenić Ingrid. Po tym
jak poznał ją bliżej, nie była już jedynie najlepszą przyjaciółką Stiny. Była interesująca sama
w sobie, a poza tym był to po prostu dobry człowiek. W znacznie większym stopniu wątpił w
Arona, mimo że Ingrid żywiła do niego tyle ciepłych uczuć. Johannes nie chciał doprowadzić
jednak do nieporozumienia. Zamierzał dać mu do zrozumienia, iż Ingrid doceniało wiele
osób. Wcześniej nie mógł go poprosić, aby był wobec niej dobry.
Aron zrozumiał. Utkwił w Johannesie swoje osobliwe, zielone oczy i szczerym
głosem powiedział: - Ingrid jest najcudowniejszą kobietą na świecie. Nie spodobało mi się,
że zastałem ją tu razem z tobą.
Johannesem targnął wstrząs. Mógł iść o każdy zakład, że Ingrid nigdy nie poznała tej
strony jego osobowości. W ciągu ułamka sekundy Aron przemienił się z troskliwego i cie-
płego w zimnego jak lód, podejrzliwego i przerażającego mężczyznę.
- Jest ze mną całkowicie bezpieczna - zapewnił Johannes.
- Wolałbym nie dowiedzieć się o niczym innym - powiedział Aron wyraźnie. Wtedy
zaciśnięte pięści otworzyły się. W następnym momencie położył je na blat stołu, a zacięty
wyraz twarzy zniknął bez śladu.
- Czy można dostać tutaj coś do jedzenia? - zapytał, przybierając najbardziej
przyjazny ton.
R
OZDZIAŁ
16
- Myślę, że dziecko nie ma tu prawa głosu.
Ingrid zdążyła już dwukrotnie nakarmić córkę Aile krowim mlekiem. Mała nie była
do niego przyzwyczajona, więc rozpłakała się za pierwszym razem, kiedy go posmakowała.
Kiedy zrozumiała, że nie dostanie niczego innego, wypiła całość i zasnęła. Dziewczynka nie
obudziła się ani razu, kiedy Ingrid brała ją na ręce - tak jak robiły to inne matki, które
obserwowała.
- Mała ma swoje zdanie - powiedział Aron, brzmiąc prawie tak dumnie, jakby był
prawdziwym ojcem dziewczynki.
Johannes pomagał Linnei w myciu i sprzątaniu pomieszczenia z piecem oraz cukierni.
Potem wyszli razem na ulicę Sjøgata. Nie zostało już zbyt wiele czasu do obiadu. Mogli być
przynajmniej pewni, że Iver i Stina nie zdecydują się przyjść do piekarni. Niepokój sprawił,
że ramiona Ingrid zesztywniały i zrobiły się napięte.
Ingrid i Aron siedzieli w ciemności i wsłuchiwali się w dźwięki, które wydawało z
siebie maleństwo. Jedyne źródło światła było czerwone i ruchome i pochodziło z pieca.
Zostawili jego drzwiczki otwarte. Po tym jak Johannes opuścił dom, Ingrid zgasiła wszystkie
lampy. Utrzymywała, iż ludzie się wzajemnie obserwują. Mogłoby się zdarzyć, że jeden z
sąsiadów zauważyłby Johannesa, wychodzącego z domu i zacząłby się zastanawiać, dlaczego
paliło się u niego światło, skoro sam wyszedł. Może nawet niektórzy byliby na tyle
zapobiegliwi, aby spróbować dostać się do środka, chcąc uniknąć ewentualnego pożaru.
Domy ściśle przylegały do siebie i zbudowane były z drewna. Wiele z nich miało jedynie
suchy torf na dachu. Jeśli w jednym z domów wybuchłby pożar, niewątpliwie szybko
rozprzestrzeniłby się dalej, jako że sąsiadujące dachy były ze sobą połączone. Dlatego
bacznie obserwowano sąsiadów, nie tylko z czystej ciekawości.
Wieczorami na zewnątrz nie było już całkowicie ciemno, noce też robiły się
jaśniejsze. Wciąż jednak można było minąć znajomą twarz, nie mając pewności, kogo tak
naprawdę miało się przed sobą.
Ingrid głaskała twarz maleństwa. Skóra dziecka była najdelikatniejsza i najbardziej
miękka, jakiej kiedykolwiek dotykała. Wdychała jej zapach. Trzymanie małej sprawiało jej
niewyobrażalną przyjemność. Z kolei wypuszczenie z objęć sprawiało trudność.
- Nie przypuszczałam, że małe dzieci tak pięknie pachną - westchnęła zauroczona.
Aron przełknął głośno ślinę.
- To wszystko mogłoby być nasze - powiedział niewyraźnym głosem.
Ingrid napotkała jego wzrok, a następnie rozejrzała się wokół. Kuchnia była mała, ale
mimo to ładna, czysta i przytulna. Piec przyjemnie grzał, a jeszcze przed chwilą na stole
leżało jedzenie. Zjedli je razem, najadając się do syta. Dziecko przewinięto i nakarmiono.
Teraz pozwoliło ukołysać się do snu w ramionach Ingrid. Dobrze zdawała sobie sprawę, że
była to kuchnia i dom Johannesa, lecz zrozumiała nagłe pragnienie Arona.
Taki dom mógłby do nich należeć.
- Byłoby wspaniale - usłyszała swój własny głos. - Zamieszkamy w podobnym.
Nic na to nie odpowiedział. Ingrid wyraziła również jego marzenia. Niechętnie
odsunęła od siebie dziewczynkę, a Aron włożył dziecko do koszyka. Potrafił odpowiednio ją
trzymać, co zdziwiło Ingrid. Nigdy wcześniej nie widziała mężczyzny, który radziłby sobie z
dzieckiem równie umiejętnie, co on.
Ingrid zaskoczyło to, że trzymał dziewczynkę z większą ostrożnością i troską, niż
swoje skrzypce zeszłego lata. Robiła się zazdrosna, kiedy przypominał jej się instrument.
Opuszki jego palców tak czule gładziły jego struny, że wydawało się, iż faktycznie
doznawały jego pieszczot i reagowały na dotyk.
Długo stał nad koszem i delikatnie go trącał, kołysząc je dokładnie tak, jak lubiła
dziewczynka. Ingrid dosłyszała czułe kwilenie, dobiegające z kosza, a na twarzy Arona do-
strzegła szeroki uśmiech.
Milczeli, aż upewnili się, że dziecko zasnęło.
Przez cały dzień utrzymywali między sobą spory dystans. Wydawał się niezbędny tak
długo, jak kwestia minionych tygodni i miesięcy pozostawała niewyjaśniona. Zdążyli już
jednak szczerze porozmawiać. Nie o wszystkim, ale wystarczająco, aby uniknąć
nieporozumień.
Od chwili, kiedy Aron postawił stopę w kuchni Johannesa, wkroczył tym samym na
nowo do życia Ingrid, a ich wzajemna tęsknota przybrała na sile. Jej skóra nieustannie lgnęła
do niego, a usta spragnione były pocałunków. Oczekiwanie spotęgowało to, iż odczuwała
jego obecność całym ciałem - z drugiego końca pokoju. Wystarczyło, że na nią spojrzał.
Wtedy przez jej ciało przechodził słodki dreszcz, począwszy od czubków palców, aż po
cebulki włosów. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie ponosiła jej wyobraźnia, ale on też
nie wydawał się niewzruszony.
Ledwie zdołali musnąć się dłońmi. Spojrzenia z każdą godziną stawały się coraz
gorętsze. Jednak same oczy i ich wyraz niekoniecznie musiały świadczyć o uczuciu. Zostali
ze sobą sam na sam dopiero, gdy Johannes wybrał się z wizytą na ulicę Sjøgata. W każdej
chwili mógł wrócić. Najlepiej by było zaczekać. Aczkolwiek to, co zaczęli, niełatwo było już
zatrzymać.
- Bałem się pozostawania długo w jednym miejscu. Bycia przywiązanym do domu i
jego czterech ścian - dodał.
- Sądziłem, że taki styl życia do mnie nie pasuje. Teraz już sam nie wiem. Nie wydaje
się taki zły. Nie, kiedy ty byłabyś jego częścią, moja Ingrid. Może się okazać wspaniały...
Jego głos i spojrzenie były tak czyste i szczere, że Ingrid przeszył dreszcz. Pragnęła
go poczuć. Nie mogła już czekać. Rozłąka trwała tak długo, że nigdy nie była czegoś równie
pewna. Życie nauczyło ją, iż niebezpiecznie jest oddawać się całą sobą. Ktoś mógłby ją
wtedy zranić. A Aron nale
żał do ludzi, którzy nie zagrzewali długo czasu w jednym miejscu. Wiedziała o tym
bez pytania. Dotąd bezustannie dochodziło do pożegnań. Jednak od tego czasu zawsze miał
wracać.
Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała. Wszystkim, o czym marzyła
zimą, a nawet czymś więcej. Wspomnienia chwil, które mogą być ich udziałem w ciągu
najbliższych kilku godzin, pomogły jej przetrwać wiele samotnych miesięcy. Na pewno w
pełni nie zdołają się sobą nacieszyć. Jednak to nie będzie ich ostatni raz. Aron miał wrażenie,
iż zasiał w niej ziarnko niepewności, lecz zamierzał je raz na zawsze wyplenić.
Po tym wieczorze Ingrid nie będzie już dłużej wątpić.
Nie istniało już nic, co potrafiłoby go powstrzymać. Aron przeszedł podłogę i kucnął
tuż przed nią. Ingrid nie wiedziała, czy miała dalej siedzieć. W domu zrobiłaby to, na co
miała ochotę. Teraz byli gdzie indziej. Czuła, jakby zbliżając się do siebie za blisko w domu
Johannesa, nadużywali jego zaufania.
Aron złapał jej dłonie i wplótł jej palce między swoje.
- Ingrid - wyszeptał. - Myślałem już, że nigdy nie będzie nam to dane.
Wstał, jednocześnie podnosząc ją z krzesła. Ingrid ogarnęło zaskoczenie, ale nie
trwało to długo. Pochyliła się ku niemu tak blisko, jak było to możliwe. Ona również za tym
tęskniła. O tym śniła, leżąc sama w łóżku, zwłaszcza w trakcie zimy. Wtedy wszystko
wydawało się beznadziejne, a Stina i Iver powtarzali, że Aron nie żyje. Nie zamierzała teraz
rezygnować z marzeń, które miały się spełnić, bez względu na to, do czego ich czyny
mogłyby doprowadzić. To jej nagroda, którą zamierzała się w pełni nacieszyć.
- Nie chcesz mnie pocałować? - zapytała cicho.
Jeśli ich rozstanie nie trwałoby tak długo, sama by go pocałowała, lecz jej odwaga,
której nie brakowało jej latem oraz wczesną jesienią, teraz przykryta została welonem
wstydu.
- Nie chcę? - skwitował jej pytanie cichym śmiechem. Jego ramiona zamknęły się
wokół pleców Ingrid, podczas gdy gorącym oddechem omiatał jej skórę. - Nie wiesz, co
mówisz, Ingrid.
Delikatnie musnął jej wargi swoimi ustami. Następnie ucałował policzek i płatek
ucha.
Przeszył ją słodki dreszcz rozkoszy.
- Jeszcze raz.
Aron zaczął całować jej usta. Jej ciało ogarnęła gorączka. W pierwszych chwilach
sądził, zdoła ugasić jej żar, całując ją. Była niewinna niczym anioł, więc pocałunek powinien
wystarczyć. Jednak sam płonął żywym ogniem równie mocno co ona. Mimo że słyszał o
płomieniu, który można ugasić jedynie za pomocą innego, z ich wspólnej namiętności mógł
wybuchnąć tylko pożar.
- Nie przestawaj! - poprosiła.
Jej słodkie, wilgotne usta przyprawiały go o szaleństwo. Ciepła i miękka skóra
pachniała ciastkami. Nigdy nie całował kogoś, kto pachniał obwarzankami i smakował cze-
koladą.
Ingrid wyobrażała sobie, że właśnie tak mogły smakować jego pocałunki - o ile nic go
nie powstrzymywało. Przedtem zawsze istniało coś, co nie pozwalało im nacieszyć się sobą
w pełni. Czułe gesty musieli okazywać sobie z wielką ostrożnością.
Tym razem było inaczej.
Oddawała każdy pocałunek z taką namiętnością, jakby miał być jej ostatnim. Kiedy
jedna z szorstkich, dużych dłoni wślizgnęła się pod bluzkę i spoczęła na piersi, westchnęła
cicho z rozkoszy. Tęskniła za tymi pieszczotami, chociaż nie śmiała tego przyznać.
Przesuwał językiem po delikatnej skórze na jej szyi. Uczucie było cudowne, ale
jednocześnie drażnił ją jego twardy zarost. Wilgotne i gorące pocałunki, wspinały się coraz
wyżej.
Sama rozpięła bluzkę i poluzowała eleganckie kokardy koszuli. Odwiązawszy
mankiety, pozwoliła bluzce opaść na podłogę. Najchętniej jednak od razu by ją zerwała.
Pragnęła znaleźć się jeszcze bliżej niego. To nie mogło być złe.
I ani w najmniejszym stopniu niebezpieczne. Aron ją kochał. W ciemnym świetle
trudno było poznać, że pozbyła się części ubioru. W pokoju było przytulnie. Nie odczuwała
zimna, gdyż ogrzewał ją jej własny żar. Pomimo że jego wzrok tańczył wokół skóry, którą
odkryła i ciała, które mu ofiarowała, nie była zmieszana. Wszystko wydawało się być
słuszne. Mrok otulił ją swoim płaszczem. Niedługo miała zostać otoczona ramionami Arona.
Dał się skusić.
Duże ręce przesunęły się wolno po białych, kształtnych ramionach. Widział już ją
taką wcześniej, w marzeniach i rzeczywistości. Odtąd żył tym wspomnieniem. Jednak
zarówno wyobraźnia, jak i strzępy pamięci nie mogły mierzyć się z prawdziwą Ingrid, jej
gorącem, żądzą wobec jego rozpalonego ciała oraz jękami po każdej pieszczocie, którą jej
dawał. Sny nigdy nie były tak żywe i śmiałe jak rzeczywistość, której doświadczali. Ingrid
niczego mu nie odmawiała.
Nie zamierzał się zatrzymywać.
Żadna nie drżała równie ekscytująco pod dotykiem jego wędrujących palców, co ona.
Ingrid stała z przymkniętymi oczami, przyjmując wszystko, czym ją obdarowywał. Z każdą
kolejną pieszczotą, żądała więcej.
- Nie zamierzam przestać - jęknął, drażniąc jej piersi.
Całował i pieścił obwódki jej sutków końcówką wilgotnego języka.
- Tak!
Wygięła się do tyłu, więc przylgnął jeszcze mocniej. Obejmując jego szyję i ramiona,
przyciągnęła go blisko. On natomiast pokrywał jej białe, miękkie i obfite piersi pocałunkami.
Lizał, ssał i jednocześnie pojękując z rozkoszy, obsypywał ją pieszczotami. Jego usta
zostawiały na koszuli wilgotne ślady, więc zniecierpliwiony całkiem ją z niej zrzucił. Odpiął
guziki od spódnicy i zsunął ją pewnym ruchem przez szerokie biodra wraz z bielizną. Dłonie
położył na krągłych pośladkach i przyciągnął ją tak blisko siebie, iż poczuła, jak mocno jej
pożądał.
Nie cofnęła się jednak. Była równocześnie zachwycona, zszokowana i intensywnie
podniecona. Otarła się o niego, sprawiając, że stwardniał jeszcze bardziej. Nie była w pełni
świadoma swoich czynów, gdyż wydawały się jej całkowicie naturalne.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, co ze mną robisz? - spytał zachrypnięty.
- Rozmawiasz z córką gospodarza - odrzekła pewniejszym tonem niż on. Spłonęła
rumieńcem, kiedy pomyślała o tym, co robili. Znacznie bardziej podniecająco było po prostu
poddać się rozkoszy. Dłonie umieściła na jego chudych policzkach. Cudownie było dotykać
jego szorstkiego zarostu. Przesuwała palcami po jego twarzy, badając każdy rys
wyróżniający go spośród innych mężczyzn. Uczyła się go na pamięć. Pragnęła odkryć
palcami każdy jego zakamarek, pozwalając im tańczyć po całej powierzchni skóry
mężczyzny. Opowiedziała mu to.
- Nie wiesz, co mówisz - odparł, ale nie potrafił się oprzeć jej nieoczekiwanej
śmiałości. Dużo czasu upłynęło, odkąd po raz ostatni kochał się z kobietą. Z taką, którą
wcześniej poznał. Kilka razy zastanawiał się nad tym, lecz odstraszało go to. Zazwyczaj
kobiety ograniczały go, chcąc go tylko i wyłącznie dla siebie. Tym razem nie wiedział, jak
długo może trwać taka miłość, ale zamierzał poddać się jej wszystkimi zmysłami i całym
sobą - aż do końca.
- Pragnę posmakować twego ciała - powiedziała Ingrid i pozwoliła językowi
wślizgnąć się po szyi, aż pod koszulę.
Było wspaniale, on wodził językiem po jej nagim ciele. Musiało to być dla niego
równie przyjemne. To podarunek, który chciała mu ofiarować. Językiem pozostawiła falistą,
mokrą smugę na jego torsie, kiedy odpinała guzik po guziku. Zajęczał, prawie jak w
odpowiedzi na pytanie, którego nie zadała. Uśmiechnęła się nad jego ciepłą skórą. Nigdy nie
miała takiej władzy nad drugim człowiekiem. Był wysokim i silnym mężczyzną, a jednak
potrafiła przyprawić go o dreszcze, zaledwie dotykając go czubkiem języka lub zostawiając
gorący oddech w zagłębieniu jego szyi.
- Córka gospodarza widziała niejedno - wytłumaczyła Ingrid cicho, kiedy wyjmowała
jego koszulę ze spodni. Nie miała pojęcia, skąd brała odwagę. Ta najpewniej po prostu już w
niej była.
Aron uwięził jej usta w swoich. Oddech wciąż smakował czekoladą. Rozkoszowała
się cudownymi, czerwonymi wargami. Należały do niego. Ramionami objęła jego pas. Skóra
pod jego koszulą płonęła. Ingrid była równie mocno rozpalona, kiedy jej naga skóra ocierała
się o niego. Kiedy nieoczekiwanie się cofnął, Ingrid poczuła jakby wyrzucono ją w środek
lodowatej, zimowej nocy.
- Nie chcesz mnie?
W jej głosie zabrzmiało oskarżenie. Niebieskie oczy patrzyły na niego z
niedowierzaniem, ale nie uroniły łez.
Aron potargał rękami włosy, które sterczały we wszystkie strony. Nie potrafił
wydobyć z siebie ani słowa. Sprawiła, że przestał myśleć i zachowywał się jak kompletny
idiota. Był tak zajęty zrzucaniem ze stóp butów, że prawie poślizgnął się na podłodze. Nie
było czasu na wyjaśnienia, zwłaszcza, że i tak nie potrafił dobrać odpowiednich słów.
Zamiast tego pobiegł do sieni. Zrozumiała kiedy wrócił, niosąc niedźwiedzie futro.
- Futro - powiedział cicho.
- Zapomniałam o nim - uśmiechnęła się z ulgą, trzymając się mocno krawędzi stołu.
Sytuacja przedstawiała się dziwnie, ponieważ Ingrid nie była w najmniejszym stopniu
zawstydzona, stojąc przed nim prawie całkiem naga. Powodem nie była jedynie ciemność,
gdyż oczy zdążyły się do niej przyzwyczaić. Dostrzegała jego muskularną klatkę piersiową.
Gra światła i cienia czyniła go jeszcze bardziej pociągającym niż wydawał się zeszłego lata.
Długo żyła marzeniami o Aronie, z gołym torsem i sierpem w rękach. Słońce ogrzewało go, a
jego ramiona były opalone i spocone. Wyobrażała sobie, że mogła wyczuć ciepło skóry i po-
smakować słonego potu.
- To nie jest nasz dom, Ingrid - powiedział, nie patrząc na nią. - Nie jest to także
piękna polana nad rzeką. Nie ma lata, śpiewu ptaków oraz zapachu trawy i kwiatów. Ale my
tu jesteśmy. Ty i ja, ukochana. Tylko my, a być może upłynie okropnie dużo czasu, zanim
znów będziemy razem.
Przełknął ślinę, obrócił się i napotkał jej spojrzenie, wciąż dzierżąc w rękach
niedźwiedzią skórę.
- Jednak jest prawie tak jak w naszych najwspanialszych marzeniach, Ingrid.
- Wystarczy - odpowiedziała.
Posłanie było ciepłe, a Aron położył je na podłodze przy piecu. Wyciągnął ku niej
dłoń, a ona złapała ją i pozwoliła mu się położyć na futrze.
- Oczekiwałam, że będzie sztywne i szorstkie - powiedziała, kładąc się. Futro było
miękkie, ale ciągle odrobinę chłodne. Leżało w sieni, odkąd przyszli. Jednak nie było
nieprzyjemne. Wyciągnęła się, rozpościerając ręce, zupełnie jakby chciała zrobić anioła na
śniegu. Wykonywała ruchy, jakby leżała na plecach na gładkiej tafli wody, unosząc się.
- Uważasz, że chciałbym cię położyć na sztywnym i szorstkim posłaniu?
Wyszeptał te słowa, ponieważ grzęzły mu w gardle. Przedtem nie spodziewał się, że
będzie zwracała uwagę na takie szczegóły.
- Jest wspaniałe.
Zamierzał do niej dołączyć. Kucając przed nią, zdejmował jej wełniane rajstopy. Jego
ciepłe dłonie zmysłowo masowały nogi, począwszy od kolan, a kończąc na kostkach. Jego
przepełnione uczuciem pieszczoty wzruszyły ją do łez.
Ingrid nie wiedziała, że między dwojgiem ludzi może się wytworzyć taka intymność.
Może to tylko jego umiejętność, bo nie mogła sobie wyobrazić, że inni ludzie również to
robili. Ona natomiast musiała być jedyną, która odczuwała pieszczoty w ten szczególny
sposób. Dotyk niemal łaskotał - sprawiając jednak ogromną przyjemność. Aron lekko ją
pocałował, zanim rozebrał ją z ostatnich ubrań.
- Czy jestem wystarczająco ładna?
Ingrid musiała zapytać, ponieważ przyglądał jej się bardzo dokładnie. Zwalczyła
ochotę, aby się okryć. W jednej chwili, zachwycona, leżała nago na niedźwiedzim futrze w
towarzystwie Arona. W następnej była przekonana, iż nie wydawała mu się wystarczająco
atrakcyjna. Na pewno widział kobiety o bardziej imponującej urodzie. Kobiety, które znały
jego pragnienia - i potrafiły je spełnić.
- Znacznie więcej niż tylko ładna, najukochańsza - odpowiedział, gładząc ją po
policzku, po czym zdjął sznurowane buty i spodnie.
Ingrid cieszyła się z ogarniającej ich ciemności, ponieważ jej policzki gwałtownie
zapłonęły. Wzrok przyciągały tajemnicze i nieznane części jego ciała. Był umięśniony i
zwinny. I pożądał jej. Zauważyła, iż jedna rzecz to obserwować zwierzęta, które się parzą, a
zupełnie inna - mieć naoczny dowód pożądania mężczyzny.
Aron położył się tuż przy niej jak troskliwy kochanek. Chętnie napotkała ustami jego
pożądliwe, mokre wargi. Ich języki rozpoczęły swój dziki i szalony taniec. Tęskniła za
czymś, czego nie rozumiała. Musieli odkryć to wspólnie.
Ich serca biły w jednym rytmie.
Aron to usłyszał i przyjął jako jeszcze jeden znak tego, o czym już wiedział: Należała
do niego. Była mu przeznaczona. Słodkie westchnięcia zamieniły się w przepełnione bólem,
gorące jęki, dochodzące głęboko z gardła, kiedy pozwolił, by jego palce zbadały jej
rozpalone zakamarki.
- Zrób to! - prosiła, nie wyjaśniając, o co właściwie jej chodziło. Może nie mógł jej w
tym pomóc, może sama musiała przybliżyć się do spełnienia tego, co miało nadejść
wkrótce... Oddawała się jego dłoniom, wiła i przemieszczała razem z nim po kosmatym
posłaniu z niedźwiedzia.
- Potem będziemy już tylko my - powiedział cicho, spoglądając jej w oczy. - Wiesz o
tym, Ingrid? Potem będziemy już tylko my we dwoje...
- Zawsze byliśmy tylko my!
Rozchyliła usta i kradnąc pocałunek, otrzymała w podarunku nowe. Od pierwszego
momentu, kiedy spojrzała na Arona, przewidywała, iż dotrą do tej chwili, tego aktu miłości.
- Kocham cię, Ingrid - powiedział. - Postaram się być delikatny...
Nie skłamał. Ostrożny i powolny. Tak wolny, iż niemal się niecierpliwiła. Był w niej,
a jej serce przyśpieszyło swoje bicie. Leżał na niej prawie nieruchomo, całując delikatnie jej
wargi i szepcząc czule do ucha.
Ból stał się ledwie wyczuwalny, aż w końcu o nim zapomniała, doświadczając
dziwnych i nieznanych dotąd rozkoszy, zarówno w ciele, jak i w sercu. Jej ręce powędrowały
od siebie ku jego szerokim barkom. Dalej śmiało podążyły ku biodrom i przekradając się do
gorącego od potu podbrzusza sprawiły, iż zajęczał z zaskoczenia i rozkoszy.
Zaśmiać się nie mogła, bo mógłby to zrozumieć opatrznie, lecz za to podniecająco
zachichotała mu do ucha. Pocałowała bijącą tętnicę, usytuowaną tuż pod samym uchem. Miał
swój własny, niepowtarzalny smak, który Ingrid zachowa we wspomnieniach. Zamierzała
zapamiętać wszystko!
Długo leżeli w ciszy. Przykrywał ją swoim ciałem, ogrzewając, chroniąc, a także
zachęcając, by poruszała biodrami. Gorącym oddechem owiewał jej szyję. Wreszcie złapał ją
za biodra i znalazł rytm, który odpowiadał obojgu.
Musiał przerwać jej krzyk pocałunkiem, który jednocześnie zdusił jego własny jęk
rozkoszy. Aron pozwolił im obojgu opaść na posłanie i trzymał ją w ramionach do momentu,
aż jej oddech się wyrównał.
- Czy wciąż mnie kochasz? - zapytał, zbliżywszy usta do jej czoła.
Nie wolno było jej myśleć, iż zrobili coś złego! Nie mogła czuć wstydu i żałować. Jej
wszechogarniająca radość mogła zamienić się w gnębiącą wątpliwość, o ile pozwoli tym my-
ślom przejąć kontrolę. Aron nie chciał, aby pomyślała, że sprowadził ją na złą ścieżkę.
- Jeszcze bardziej - odrzekła.
Jej głowa idealnie pasowała do zagłębienia jego szyi. Na piersi znalazło się miejsce
na jej ramiona. Cudownie było opleść się łydkami wokół jego nóg.
- Żadnych żalów?
- Żadnych.
- Chciałem, aby to wydarzyło się tak, jak powinno. W odpowiedniej kolejności -
dodał. - Po tym, jak pobłogosławiłby nas ksiądz...
- Zostaliśmy pobłogosławieni - powiedziała Ingrid i pocałowała go w sam środek
klatki piersiowej. Cieszyła się chwilą, żałując, że nie będą mogli zasnąć oraz obudzić się
obok siebie, a później kochać się jeszcze raz. Pragnęła móc budzić się obok niego do końca
życia. Jednak na drodze ku ich szczęściu stawali inni.
- Musimy się ubrać - powiedziała.
- Odezwał się głos rozsądku - wymamrotał.
Jeszcze przez moment napawali się swoją bliskością, aż w końcu wypuścił ją z
ramion. Ubrali się i pocałowali. Uklękła na podłodze, zakładając buty, a on ucałował bliznę
na jej prawej kostce. Pozwolił, by palec wskazujący podążył za falistym znakiem na skórze.
- Aile ją zaszyła - stwierdziła, zdziwiona zbiegiem okoliczności.
- Uratowała też moją stopę przed amputacją - powiedział i miał nadzieję, że zrozumie,
jak wiele przeszedł.
Jej palce były delikatne jak motyle. Wywołały miłe dreszcze na całej łydce oraz
wyżej, w okolicy kolana. Aron przyjmował pieszczoty z zaciśniętymi zębami. Gdyby tylko
był świadomy, ile czasu upłynęło, jeszcze raz wziąłby ją na futrze.
- Zawsze będę wdzięczna za te szwy - powiedziała poważnie i nałożyła trzewik,
zakrywając nim bliznę.
Aron zwinął futro. Dołożył drewna do ognia, ale skoro nie potrzebowali więcej
światła, aby móc się nawzajem dostrzec, zamknął drzwi pieca. Usiedli blisko siebie w rogu
ławy, rozmawiając nieśmiało i obdarowując się nowymi pocałunkami.
- Nie wiem, czy tym razem będę potrafiła pozwolić ci odejść - wyznała Ingrid.
Pocałował ją w czoło. Nie powinien był tego mówić, a nawet myśleć, ale zrobił jedno
i drugie.
- Nie musisz - powiedział Aron. - Nie musisz pozwalać mi odejść, Ingrid. Zostań ze
mną. Ty i maleństwo. Możemy...
- Przestań!
Ingrid przerwała mu. Nie wolno było mu mówić niczego więcej. Nie istniała taka
możliwość. Jeśliby to zrobił, złamałby reguły.
Aron ugryzł się w język, nie wypowiadając na głos swojej propozycji. Oczywiście
miała rację. Powinien wyruszyć w podróż sam. Nie potrzebowała być świadkiem tego, co
wciąż pozostawało niezałatwione.
R
OZDZIAŁ
17
- Jeśli będziesz miała taką możliwość, Stino, rzuć okiem na dom.
Iver trzymał rękę Stiny jeszcze zanim przeszli na drugą stronę Sjøgata. Tuż przed
nimi wyrósł wielki, biały dom z trzema kondygnacjami. Światło paliło się jedynie w po-
mieszczeniach na pierwszym piętrze. Tak czy inaczej, dom przypominał pałac. Iver czuł się
przed nim niewiarygodnie mały. Stina była przyzwyczajona do miasta. Nic jej tu nie
przerażało. Iver był dumny ze swojej żony, ale uznał, że pochwała zabrzmiałaby głupio.
- Co masz na myśli? - zapytała Stina i miała ochotę się odwrócić. Na pewno
Rehnsbergowie zaprosili więcej gości. Widziała, że parowiec ze wszystkimi swoimi
pasażerami zawinął do portu i zdziwiło ją to, że wcześniej o tym nie pomyślała. Zasnęli w
końcu, zarówno ona, jak i Iver, ale trzeba być naprawdę głuchym, żeby nie usłyszeć dźwięku
zawijającego do portu parowca, który ten wydaje zanim opuści kotwicę.
- Myślę, że Ingrid się tam ukrywa - powiedział Iver.
- Oni ją tam ukrywają.
Stina zbladła i odwróciła wzrok. Nie rozpoznawała żadnej z osób, które ich mijały.
Iver zrozumiał wszystko aż nadto wyraźnie. Być może wina leżała po jej stronie. Za-
chowywała się, jakby zaczęła się robić podejrzliwa. Kiedy ją przedtem zapytał, czy uważa, że
Ingrid nie żyje, nawet nie dopuszczała takiej możliwości do głosu.
Wiedziała, że Ingrid żyła, ale nie chciała, by Iver znalazł ją pierwszy. Najpierw
zamierzała porozmawiać z Ingrid sama, dać jej szansę i ewentualnie zainterweniować, kiedy
rodzeństwo się spotka. Prędzej czy później, musi do tego dojść. Stina złościła się na Ingrid,
ale była w stanie jej wybaczyć.
- Nie mogę tak po prostu chodzić po domu.
- Wymyśl jakąś wymówkę!
Nie chciał przegapić tej szansy.
- Mogłabyś się źle poczuć podczas jedzenia i poprosić o to, by móc się gdzieś na
chwilę położyć.
Na twarzy Ivera pojawił się chytry uśmiech: - Może nawet pozwolą nam
przenocować, jeśli będziesz wyglądać na naprawdę chorą. Wtedy ja mogę lunatykować.
- W żadnym razie! - Stina jeszcze bardziej pobladła i ścisnęła mocno jego dłoń.
- W takim razie rozejrzysz się?
Stinie się to nie spodobało, ale Iver nie przestałby marudzić, gdyby się nie zgodziła.
Zamierzała udawać złe samopoczucie, aby tylko zapewnić sobie dostęp do części domu,
która nie była przeznaczona dla gości. Wiedziała przynajmniej, które pomieszczenia kryją się
za poszczególnymi drzwiami. Mogła zgadywać, gdzie najprawdopodobniej ukrywała się
Ingrid. Iver musiał miał rację: Ingrid ukrywała się w domu kupca Rehnberga.
- Będę udawać chorą - obiecała. - Ale jedzenie na pewno będzie wyśmienite.
Uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Zawsze możesz mnie wesprzeć historią, iż ostatnio często miewam gorsze
samopoczucie. Możesz powiedzieć, że w Målselv panuje epidemia. Większość się już
zaraziła.
Iver skinął.
Stina już zaczęła żałować.
- Tylko nie przesadź! - błagała.
Jedzenie było niepowtarzalne, tak jak przewidzieli. W trakcie drugiego dania Stinie
przypomniało się, co miała zrobić. Musiała naprawdę się wysilić, żeby nie wybuchnąć
śmiechem. Była taka głupiutka. Pomyśleć, że się tak okropnie denerwowała, musząc udawać.
Nie była to jej najmocniejsza strona. Natychmiast by ją odkryli, zwłaszcza że sami, z
założenia musieli być podejrzliwi.
Głos był tak stremowany, jak się obawiała. Gdyby wiedziała, że samego kupca nie
będzie, może udałoby się jej przekonać Ivera, żeby nie szli. Wiedziała natomiast, że Johannes
miał być obecny. Przygotowała się na to, o ile kiedykolwiek mogła się całkowicie
przygotować na jego bliską obecność.
Siedział po tej samej stronie stołu co ona, ale pomiędzy nimi była Cecylia. Dzięki
temu Stina nie musiała się obawiać, że natrafi na jego spojrzenie za każdym razem, gdy
obróci głowę. Odczuwała jednak jego bliskość równie mocno, jakby siedział tuż przed nią.
Linnea wydawała się bardziej niespokojna niż siostra, ale można było to przewidzieć.
Cecylia była tą z sióstr, która nie bała się wychodzić przed szereg. Linnea zaledwie za nią
podążała.
Johannes prawie w ogóle nie spał.
Stina spojrzała na niego, na linie na twarzy, ciemne cienie pod oczami, sposób, w jaki
jadł, trochę zmęczony głos i zdziwiła się, jak dobrze go znała.
Czekano, aż podadzą deser. Wtedy podniosła do ust sztywną serwetę i spojrzała na
stół. Nikt nie mógł dostrzec, że skrywała pod nią uśmiech. Ze zdenerwowania pociła się, co
podziałało dość przekonująco.
- Chyba nie czujesz się źle, Stino? - zapytał Iver trochę zbyt wysokim głosem.
Podniósł się, ale niewiele mógł zrobić, chyba że przeskoczyłby przez stół.
Cecylia także od razu skoczyła na równe nogi. Została jednak uprzedzona przez
Johannesa. Stanął za krzesłem Stiny, zanim zdążyła się obejrzeć. Serce zaczęło jej mocniej
bić, gdy poczuła, że był obok.
- Pozwól, że ci pomogę - zaproponował uprzejmie.
Stina trzymała serwetkę przyciśniętą do ust, zasłaniając tyle, ile się dało.
- Dziękuję - wymamrotała.
- Bądź tak miły, Johannesie, i zabierz ją do biblioteki - powiedziała Cecylia. - Albo
raczej na górę?
- Musi się tylko na chwilę położyć - powiedział Iver.
W innym wypadku byłby wściekły, że inny mężczyzna, a szczególnie piekarz Borge z
Tromsø, w jakikolwiek sposób pomagał jego żonie. Jednak tym razem nie protestował.
Usiadł spokojnie i dalej jadł deser.
- Zaraz jej przejdzie - wyjaśnił siostrom Rehnberg. - To zazwyczaj nie trwa długo.
- Czy zdarzało się jej to już wcześniej? - zapytała Cecylia.
Stina nie słuchała. Iver przesadzał, ale nic nie mogła na to poradzić. Pozwoliła
towarzyszyć Johannesowi, który służył jej ramieniem. Kiedy zamykał za nimi drzwi do
jadalni, słyszała jeszcze, jak Sessi zasypywała Ivera pytaniami dotyczącymi jej stanu. Jej mąż
dał się wciągnąć w sieć pytań, kłamiąc jak z nut. Zdawał się zapętlać we własne słowa, lecz
nie mogła go zatrzymać. Niewątpliwie jednak powstrzymał Sessi przez pobiegnięciem za nią
i Johannesem. Nie wiedziała, czy powinna być mu wdzięczna, czy go przeklinać.
- Poniosę cię - powiedział Johannes, biorąc ją na ręce, jakby nic nie ważyła.
Teraz naprawdę zakręciło jej się w głowie. Cudownie było znajdować się tak blisko
niego i czuć jego ramiona owinięte wokół siebie. Miała ochotę złożyć głowę w zagłębieniu
jego szyi, ale na to się nie odważyła. Nie wypadało. Zarumieniła się i zamierzała poprosić,
aby pozwolił jej iść samej. To jednak spowodowałoby jeszcze większe zakłopotanie i zamęt.
A wtedy mógłby ich dostrzec Iver. Wpadłby w gniew.
- Możesz odpocząć w sypialni Sessi.
Johannes był stanowczy. Niczego więcej nie powiedział, zanim nie ułożył jej na
eleganckim i miękkim łóżku Sessi. Właściwe byłoby pozostawienie jej samej od razu, lecz
nie mógł się ruszyć z miejsca. W pomieszczeniu unosił się zapach różanej wody toaletowej
Cecylii. Pamiętał, że Stina otrzymała od Sessi jeden flakonik, kiedy mieszkała w mieście.
Przypomniało mu się, iż Stina też tak czasami pachniała. Było to słodko-gorzkie
wspomnienie.
- Oczekujesz dziecka, Stino? - zapytał.
Jeśli Stina jeszcze by nie leżała, na pewno teraz by się przewróciła. To musiał być zły
sen. Zamknęła oczy, ale Johannes wciąż tam stał, kiedy je otworzyła. Było coraz gorzej.
Kucnął przy krawędzi łóżka i chwycił jej dłonie, nie chcąc ich wypuścić.
- Dopiero co wyszłam za mąż - powiedziała bez tchu, niechętna do dzielenia się z
Johannesem szczegółami swojego pożycia małżeńskiego.
W międzyczasie udało jej się uwolnić swoje dłonie, które wbrew zdrowemu
rozsądkowi najchętniej znalazłyby się przy jego policzku. Koniuszki palców tęskniły za
dotykiem jego ust.
- Nie byłby to pierwszy raz, kiedy para przeżyła noc poślubną z wyprzedzeniem -
powiedział Johannes łagodnie, obdarzając ją głębokim spojrzeniem ciemnych oczu. Jeśli
wyjaśnił sobie wszystko w ten sposób, wytłumaczałaby to postanowienia, które powziął. - I
na pewno nie ostatni - dodał.
Stina westchnęła zrezygnowana. Nigdy nie opowie Johannesowi, dlaczego wybrała
Ivera zamiast niego. To nie miało już znaczenia. Została żoną Ivera i tak miało pozostać.
Jednak, by przekonać Johannesa, aby zniknął, musiała pozwolić mu myśleć, że miał
rację. Nie było to zresztą do końca kłamstwem. Oczekiwała dziecka. Nie swojego własnego,
lecz tego, które miało przyjść na świat.
Dziecka Aile.
Także jej dziecka.
- Masz rację - powiedziała blada. - A więc wiesz o nas.
O tym, że dzieliliśmy łoże przed ślubem. Iver i ja. Czy chcesz jeszcze dowiedzieć się
czegoś więcej? To ciebie nie dotyczy, Johannesie. Nie jestem już częścią twojego życia.
- Ingrid o tym wiedziała?
- Co wiesz o Ingrid?
Stina usiadła na łóżku, zapominając, że powinna wyglądać na chorą. Kiedy sobie o
tym przypomniała, rzuciła się plecami na łóżko. To było wystarczająco przekonujące dla
Johannesa.
- Czy mówiłaś o tym Ingrid?
- Nie - powiedziała Stina. Nie mogła kłamać w imieniu Ingrid. Jednak przyjaciółka
sama była w tym nie najgorsza.
- Sądzisz, że to stanowiłoby jakąś różnicę dla Ingrid? Uważasz, że nie uciekłaby z
domu, jeśli dowiedziałaby się, że zostanie ciocią?
Johannes się podniósł. Zacisnął wąskie usta, a jego oczy dziwnie się zaświeciły.
- Nie okłamuj mnie, Johannesie!
Stina położyła się na boku. Spojrzała na niego badawczo, dostrzegając, iż ten coś
ukrywa. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Równie dobrze mogłaby się zaśmiać, ale nie była w
stanie. Nie było z czego.
- Wiem, że Ingrid jest tutaj, w Tromsø - wyszeptała, dodając pośpiesznie: - Iver o tym
nie wie.
Johannes zamienił się w słup soli. Zbyt wiele rzeczy między nimi pozostało
odkrytych, znacznie więcej, niżby sobie życzył. Nowa wiadomość powstrzymała go przed
wyznaniem jej wszystkiego. Martwił się o nią i zamierzał ją obronić - także przed samym
sobą.
- Ingrid ma się dobrze - powiedział cicho. - Nie pytaj teraz o szczegóły, Stino!
- Jest tutaj? W tym domu? Na górze? W jednym z pokoi? Sessi nie chciała, abym szła
na górę. Który pokój stał pusty? Chyba nie zajmuje mojej starej sypialni, prawda?
Stina otworzyła szeroko oczy.
Nie odpowiedział.
- Chcę, aby wróciła z nami do domu, Johannesie. Ktokolwiek pomógł jej w ucieczce,
puścimy to w niepamięć. Jednak teraz niech wraca do domu.
Zrobiła głęboki wdech i powiedziała: - W innym razie będę zmuszona opowiedzieć
Iverowi o tym, co wiem.
O tym, że ją widziałam. I że widziałam Arona.
Pierwsze, co zrozumiał Johannes, było to, że powinien udawać, jakby nie miał pojęcia
o Aronie. Jednak przedłużające się milczenie podpowiedziało Stinie całą prawdę. Poczuła
jeszcze większe rozczarowanie.
- Nigdy nie śniło mi się, że zrobisz mi coś takiego - powiedziała.
Spuścił głowę.
- Możesz jej przekazać treść naszej rozmowy?
Z pięścią na framudze, obrócony bokiem, skinął twierdząco.
- Płyniemy do domu jutro - oznajmiła Stina. - Ingrid ma do nas dołączyć. Jeśli nie
zrobi tego dobrowolnie, rozpętam burzę, która na długo pozostanie w pamięci mieszkańców
Tromsø. Albo klientki będą stały w kolejce aż po ulicę Storgata albo zaczną całkiem unikać
cukierni mistrza Brogego. Nie wiem dokładnie, jak zareagują na skandal, który zamierzam
wywołać...
Wyszedł.
Na szczęście w przejściu, u podnóża schodów spotkał Sessi.
- Ach, to ty - powiedziała, mrugając porozumiewawczo. - Nie wiedziałam, czy
miałam przyjść bezpośrednio do was, czy dać wam chwilę na osobności.
Westchnęła i poklepała Johannesa pocieszająco po ramieniu.
- Z tego, co zrozumiałam, nie masz innego wyboru. Musisz przyzwyczaić się do
myśli, że jest żoną gospodarza w Målselv. Jej mąż nie do końca to jeszcze rozumie, lecz
dolegliwości, które opisał, wskazują na to, że nasza Stina jest w ciąży. Zapewne jeszcze nie
przekazała mu szczęśliwej wiadomości. Sama jeszcze prawdopodobnie nie może się z tym
oswoić.
Johannes przytaknął i mocno chwycił się chłodnej poręczy schodów.
- Najwidoczniej jednak miała więcej powodów, aby wziąć ślub niż słodka Ingrid nam
zdradziła - powiedziała Cecylia, próbując ukryć swoje zaskoczenie. Lubiła udawać, iż była
obeznaną w świecie kobietą, której nie można było zaszokować.
- Cicha woda, drogi przyjacielu! - Zamyśliła się na chwilę, a między jej brwiami
pokazała się głęboka zmarszczka: - Pomyśleć, że Ingrid nie wyjawiła nam prawdy, Jo-
hannesie. Że Ingrid okłamała nas, aby móc uciec, i była to umówiona gra między nią a tym
aktorem.
Kiwnął głową. Nie sądził, aby Ingrid była w stanie odstawiać taki teatr.
- W powieściach właśnie tak by się wszystko potoczyło - powiedziała Cecylia,
wciągając ramiona.
- Kazała przekazać pozdrowienia Ingrid - rzekł Johannes. - Iver nie wie, że Ingrid
przebywa w mieście. Lecz Stina widziała także Arona. Wie o wszystkim.
Cecylia zrobiła się biała jak płótno. - Może powinnam do niej zajść?
- Rób, co uważasz - rzucił Johannes. - Czy mogłabyś przeprosić w moim imieniu
Linneę i Ivera? Wymyśl jakiś powód. Muszę przekazać pozdrowienia adresatowi.
Wybiegł na ulicę i prawie dotarł do domu, kiedy spostrzegł, że zapomniał nałożyć
kurtki. Klucz do domu leżał w jej kieszeni. Zirytowało go to, ale musiał wrócić. Na szczęście
pozostał niezauważony, kiedy zakradł się do środka i zdjął kurtkę z haka.
Musiał dwukrotnie pokonać drogę do domu.
R
OZDZIAŁ
18
Powinien był być mądrzejszy i nie zostawiać ich samych. Johannes, kiedy wszedł,
zobaczył, jak od siebie odskakują.
Zdołał jedynie dostrzec, że siedzieli ciasno objęci na ławie, opierając się o ścianę. Nic
by się nie stało, gdyby pozostali w swoich ramionach. Jeżeli chcieli zrobić coś, co było
zabronione, mieli na to wystarczająco dużo czasu w trakcie jego wizyty w domu
Rehnbergów. Johannes był zmęczony i nie chciał o niczym wiedzieć.
Rozsiadł się na najbliższym krześle.
Arona i Ingrid dzielił trochę ponad łokieć. Jednak ich dłonie spotykały się pod stołem.
Nie byli w stanie rozpleść palców.
- Stina powiedziała, że jutro cię ujawni - powiedział.
- O ile dobrowolnie nie wrócisz z nią i Iverem do domu. Myślę, że mówiła poważnie.
- Jest za wcześnie! -Ingrid zakryła twarz rękami. - Nikt nie uwierzy, że dziewczynka
jest moja. Jeszcze nie teraz. Ludzie widzieli mnie zaledwie tydzień temu, a wtedy nie wy-
glądałam na ciężarną.
- Jak długo zamierzasz sprawiać im cierpienie, Ingrid? -Johannes musiał zapytać.
- Do lata - odrzekła Ingrid, ponieważ wszystko szczegółowo przemyślała. - Nikt nie
będzie mógł powiedzieć, że nie byłam w ciąży, kiedy zniknęłam. Może po prostu dobrze to
ukrywałam. Po dziecku natomiast nie będzie można stwierdzić dokładnego wieku. Nie będą
mi w stanie udowodnić, że nie byłam w ciąży w czasie, kiedy twierdziłam, że tak było...
- Nie utrudniaj sytuacji, Ingrid - powiedział Johannes.
- Twój brat cierpi. Widziałem to dziś wieczorem. Wybaczy ci, jeśli wrócisz do domu.
We dwie będziecie mogły go przekonać do przygarnięcia córki Aile. Jak mógłby odmówić,
zarówno tobie, jak i Stinie?
- Nie znasz Ivera - powiedziała Ingrid. - jest jeszcze coś.
Johannes nie potrafił tego przemilczeć. I tak powiedzieli już zbyt wiele.
- Nie potrafię cię już dłużej wspierać, Ingrid. Nie mogę tego zrobić Stinie. Nie, kiedy
wszystko jest...
Ingrid zrozumiała, że słowa Johannesa kryły ból.
- Gdy wszystko jest jakie?
- Stina źle się poczuła w trakcie obiadu u Cecylii - wytłumaczył sztywno. -
Powiedziała, że spodziewa się dziecka.
Nic nie mogłoby bardziej zadziwić Ingrid. Musiała prosić, aby powtórzył.
- Tak powiedziała?
- Zapytałem ją wprost - potwierdził Johannes. - Odpowiedziała, że tak właśnie jest.
Nie chcę, abyś narażała ją na więcej zmartwień. Teraz powinna mieć spokój. Jest w ciąży.
Nie zamierzam brać odpowiedzialności za to, co się stanie z nią i z dzieckiem, jeśli będziemy
kontynuować tę grę, Ingrid.
- To wszystko zmienia - powiedziała wreszcie Ingrid.
- Zastanowisz się nad tym, o czym mówiłem? - zapytał Johannes odrobinę
zaskoczony.
- Wezmę to pod uwagę - obiecała.
- Dziękuję - powiedział piekarz, wstając z miejsca.
- Idę się położyć. Ufam, że pod moim dachem nie dojdzie między wami do niczego
niewłaściwego.
Ingrid i Aron wymienili wiele mówiące spojrzenia, których Johannes nie chciał
rozszyfrowywać.
- Do niczego tutaj nie dojdzie - przysiągł Aron. W jego oczach zabłysły diabelskie
ogniki.
Johannes wyszedł.
- To wszystko zmienia - powtórzyła Ingrid. Obejmowała Arona rękami w pasie.
Policzkiem opierała się o jego pierś. Myślała, że wiedział, co chodziło jej po głowie. Musiał
się z nią zgodzić.
- Jak mogło im się to udać tak szybko? Twojemu bratu oraz cnotliwej i porządnej
Stinie? - zastanawiał się Aron.
- Wydawało mi się, że dopiero co wzięli ślub.
- To możliwe - stwierdziła szybko Ingrid, nieskłonna do tego, aby wydać
przyjaciółkę.
Aron westchnął, udając rozczarowanie.
- Nie ma już nikogo, kto zachowałby swoją niewinność do ślubu? Naprawdę miałem
o Stinie lepsze mniemanie.
O Iverze także. Tym, który zgrywał przede mną stróża moralności.
Ingrid uciszyła go pocałunkiem.
- Stina będzie wystarczająco zajęta swoim własnym dzieckiem - przewidywała Ingrid.
- Nie tak to sobie zaplanowaliśmy.
- Ludziom rodzą się bliźnięta - zauważył Aron.
- Córeczka Aile nie powinna musieć się z nikim dzielić. Musi dostać to, co najlepsze.
W tym się ze sobą zgadzali.
- Dokąd zamierzasz się teraz udać, Aronie?
- Dalej w świat - odpowiedział.
- Nie możesz podróżować samotnie.
Ingrid wstrzymała oddech po tym, jak to powiedziała. Słowa zabrzmiały inaczej,
kiedy się nimi podzieliła.
Aron nie miał ochoty narażać ją na to, co zamierzał zrobić. Miał do spełnienia
obietnicę. Ciążyły też na nim obowiązki. Wywiązanie się z nich nie należało do najprzyjem-
niejszych rzeczy.
Ingrid była jednak kimś więcej niż tą, za którą brał ją wcześniej. Zrozumiał to dzięki
Aile. To ona zdradziła mu część tajemnicy z wilkiem.
Ingrid oddała mu się bezwarunkowo i bez poczucia wstydu. Kochała go z pasją, która
wszystkie inne kobiety stawiała w cieniu.
Wyjmując córkę Aile z kosza, pokochała ją od pierwszej chwili. Mała zaakceptowała
ją bez najmniejszego sprzeciwu. Przyjmowała wszystko, co postanawiała wobec niej Ingrid.
Jeśli Aile miałaby możliwość ujrzenia Ingrid razem z dzieckiem, na pewno życzyłaby
sobie, aby Ingrid ją zatrzymała. Aronowi wydawało się, iż znał Aile na tyle dobrze, żeby
sądzić, że nie chciałaby widzieć Ivera Halvorsena jako ojca swojego dziecka. To byłoby
takim samym błędem, jakby miał je wychować prawdziwy ojciec. Obydwaj byli równie
nieodpowiedni, zarówno Hans, jak i Iver.
- Czy będziesz aż tak zajęty?
Ingrid utkwiła w nim swoje błękitne oczy. Drżały jej usta. Pragnęła jego zgody tak
mocno, iż prawie się rozpłakała. Była już jednak dorosła. Gdyby tak nie było, nie mogłaby
zastąpić małej matki. Z tego powodu powstrzymała łzy. - I co znaczy „dalej w świat”,
Aronie?
Nie wiedział. Na wypełnienie przyrzeczeń miał całe życie, natomiast Ingrid i
maleństwo należały do teraźniejszości. Były najwspanialszą rzeczą, jaka przydarzyła mu się
w życiu.
- Dalej może być gdziekolwiek, Ingrid.
Pocałował ją, gdy przysunęła się w jego stronę. Nie mógł się opanować. Wcześniej
nie podejrzewał, że nie będzie mógł wytrzymać bez trzymania jej w ramionach.
- Za wyjątkiem Målselv - powiedziała. - Ale to nie ma znaczenia. Wiesz dobrze, że
pojadę za tobą wszędzie.
- Jestem martwym człowiekiem - przypomniał jej.
- Nie mogę ci zaoferować małżeństwa. W każdym razie nie tu, w Tromsø. Wtedy
zaczęliby zadawać pytania, na które odpowiedzi udzielić nie mogę. Może najlepiej byłoby,
gdybyś zabrała ze sobą dziecko i wróciła do domu, do Jakobvollen. Razem ze Stiną i Iverem.
- Chcesz się ze mną ożenić, w ten czy inny sposób?
Aron nie musiał się zastanawiać. - Chcę.
- Więc zostanę z tobą.
Ingrid wtuliła się w niego mocno.
Chciał ją ostrzec. Nie był dla niej wystarczająco dobry jednak nigdy nie spotkałaby
innego, który kochałby ją równie szczerze, co on. Nie zasługiwał na nią, ale pragnął ją
zatrzymać. A ona jego. Miałby jej odmówić tego, czego pożądała najbardziej?
- Mam przy sobie talary, które mi powierzyłeś - wyszeptała. - Nie jesteśmy całkiem
bez środków, Aronie. Mamy pieniądze, aby rozpocząć nowe życie. W tym czy innym
miejscu. Nic nie jest niemożliwe.
Aron słyszał o takich, którzy zakładali rodziny z mniej niż dwudziestoma talarami w
kieszeni. Kusiła go.
- Na pewno słyszałeś parowiec - mówiła cicho. Odpływa jutro wczesnym rankiem.
Płynie na północ. Nikogo tam nie znam, ale nie szkodzi. Nie, jeśli ty będziesz ze mną. Ty, ja i
maleństwo.
- Johannes nas odkryje.
Ingrid się uśmiechnęła. Wyjaśniła mu, dlaczego Johannes niczego nie zauważy do
chwili, kiedy będzie za późno.
- Ale z ciebie szczwana lisica, kochanie - stwierdził Aron, kiedy wyjaśniła mu, co
miała na myśli.
Uśmiech nie schodził Ingrid z ust. Nie czuła się urażona porównaniem, gdyż lisowi
niedaleko było do wilka.
- Jeszcze nie śpisz?
Johannes przestraszył się, znajdując Ingrid z dzieckiem w ramionach. Wstał, aby udać
się do piekarni. Musiał przygotować masę na poranny chleb oraz ciasta.
- Spałam - zapewniła go Ingrid. - Pozwoliłam Aronowi zająć małe pomieszczenie na
strychu. Miałam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Był taki zmęczony, biedak.
Johannes zapomniał zaproponować Aronowi jakieś pomieszczenie. Dobrze, że
pamiętała o tym Ingrid. Nie słyszał, żeby dziecko płakało, więc wyszedł z założenia, że In-
grid zajęła się także małą.
- Myślę, że czas ją teraz nakarmić - ciągnęła Ingrid - wtedy może prześpi całą noc.
Wezmę ją do swojego pokoju, aby ewentualnie usłyszeć, kiedy się obudzi.
- Nie przywiąż się tylko do niej za mocno - ostrzegł Johannes z uśmiechem.
- Jak ja ją oddam? - zastanawiała się strapiona Ingrid.
- Stina odpowiednio o nią zadba - zapewnił Johannes - Będziesz zresztą obok. Możesz
jej pomagać. Maleńka będzie dorastała z dwiema matkami. Prawdziwa szczęściara!
Ingrid ukryła rumieniec.
- Będę chodził na palcach - obiecał Johannes i wyszedł.
Ingrid dalej karmiła dziecko. Zmieniła jej pieluszki. Aron zszedł schodami ze strychu.
Dźwigał swój worek, futro niedźwiedzia i futerał ze skrzypcami.
- Ty także musisz zabrać bagaże - powiedział, marszcząc ciemne, duże brwi.
Ingrid zauważyła torbę podróżną w pomieszczeniu na strychu. Podczas gdy Aron
siedział w kącie z piecem z dzieckiem na ramionach i nucił jej piosenki, Ingrid poszła po
torbę. Okazała się tak stara, że Ingrid nie miała większych wyrzutów sumienia, zabierając ją.
Nie było przecież kradzieżą zabranie wszystkich ubrań, które podarowały jej Sessi i Linnea.
To były prezenty. Nigdy nie było powiedziane, że miała je kiedyś zwrócić. A ona będzie ich
potrzebować.
Trochę gorzej przedstawiała się kwestia dziecięcych ubranek, które znalazł Johannes.
Pocieszała się, że na pewno to także jej wybaczy. Były stare i znoszone, a Johannes pozwolił
dziecku ich używać. Jeżeli pewnego dnia będzie miał własną pociechę, jego przyszła żona
bez wątpienia chętnie zaopatrzy się w nowe. Na pewno sama będzie umiała szyć i robić na
drutach. Maleństwo potrzebowało wszystkiego, co mogli ze sobą zabrać.
Ingrid wzięła również trochę jedzenia. Głównie chleb i ciastka, bo ich Johannesowi na
pewno nie zabraknie. Ceber, który napełniła mlekiem, zabierała z myślą o dziecku. Żałowała
natomiast, biorąc butelkę i rękawiczki Linnei.
- Kosz musi zostać.
Aron nad tym ubolewał, ponieważ stanowił dla małej pamiątkę po Aile.
- Johannes go nie wyrzuci - powiedziała Ingrid z przekonaniem. - Przechowa go, aż
pewnego dnia będziemy go mogli odebrać.
Aron nie był tak samo pewny jak Ingrid, że zostanie im to wybaczone. Mimo to nie
chciał pozbawiać jej nadziei. Spaliła za nimi wszystkie mosty, ale jeszcze to do niej nie
dotarło. Gdyby zachował się jak na porządnego mężczyznę przystało - choćby jak Johannes
Borge - odrzuciłby Ingrid w tak elegancki sposób, że wierzyłaby, iż wyświadcza jej tym
przysługę. Wróciłaby do domu w Målselv z uśmiechem na twarzy.
Jednak nie był porządny. A Målselv odwróciło się do niego plecami. Zeszłej jesieni
dał im szansę, aby go zaakceptowali, lecz potraktowali go jak śmiecia. Aron Eriksen nie był
im nic winien i szczerze wierzył, że Ingrid będzie z nim równie dobrze, co w domu brata w
Målselvdalen.
Będzie kochana.
Zostanie matką.
- Myślisz, że zapytają nas o opłatę za podróż?
Ingrid nic nie mogła poradzić na to, że się bała. Przebywała tylko w domu, nie licząc
kilku wycieczek do Senji i tu, do Tromsø. Teraz miała wyruszyć w szeroki świat, o którym
nic nie wiedziała. Nigdy wcześniej nie płynęła statkiem tak wielkim i eleganckim jak
parowiec. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak było na pokładzie. Nie wiedziała nic na
temat wybrzeża, wzdłuż którego mieli płynąć. Nie miała też pojęcia, w którym miejscu
zamierzali zejść na ląd.
- Nie mam żadnych dokumentów, Aronie. Wysadzą mnie z powrotem na ląd.
Jej naiwność rozbawiła Arona. Nigdy nie przestawała go rozśmieszać. Cieszył się, że
pokaże jej prawdziwe życie.
- Mamy pieniądze, aby zapłacić, Ingrid - powiedział Aron. - To im wystarczy.
Wyglądamy na miłe małżeństwo z małym dzieckiem. To wszystko, co zobaczą. Arona,
Ingrid i maleńką Maret.
- Maret? - Ingrid uśmiechnęła się, zastanawiając się nad imieniem. - Podoba mi się.
Pasuje do niej. Znacznie lepiej niż Anna. Mała Maret.
- To piękne imię - powiedział Aron poważnie - i jednocześnie imię matki Aile. Jest
bardzo norweskie. - Zrobił grymas. - Dziewczynka jest teraz przecież Norweżką. Aile
życzyłaby sobie tego. Aby nikt nie dowiedział się, że jej córka pochodzi z ludu Samów. Nie
chciałaby, żeby ktokolwiek wziął ją za jedną z nich - choćby przez imię.
Maret.
Ingrid znała imię matki Aile, lecz nie wpadła na to, zanim Aron jej nie przypomniał.
Zawstydziła się, gdyż to ona znała Aile przez całe życie. Ona powinna była o tym pamiętać,
nie Aron.
Nigdy właściwie nie była częścią rodziny Aile. Tylko Aile trzymała się z nią i ze
Stiną. Jej bracia nie chcieli przebywać w towarzystwie dziewcząt, a dorośli zajęci byli
swoimi obowiązkami. Poza tym zarówno ona, jak i Stina słuchały dorosłych w domu - tych,
którzy mówili, że nie powinny spędzać czasu w okolicy namiotów. U Lapończyków były
wszy i wszelkiego rodzaju nieczystości. Były posłuszne, ale też nie postrzegały Aile jako
dziewczyny z ludu Samów. Aile była jedną z nich, nie Laponką.
Znajdzie się czas, aby opowiedzieć o tym Aronowi.
Musieli zaczekać jeszcze parę godzin. Wtedy noc była najciemniejsza. Wciąż
pozostawało wiele czasu do momentu, kiedy Johannes miał skończyć pracę w piekarni.
Przebrali się i zawinęli dziecko w wełniany kocyk. Aron miał worek na plecach, skrzypce
przewieszone przez jedno ramię i dziecko na kolanach. Ingrid natomiast włożyła całkiem
nowe palto po Cecylii, tkany kapelusz i porządne rękawiczki. Oprócz tego buty wykonane z
solidnej skóry. Wyglądała wytwornie, ale nie jakby pochodziła z wyższych klas. Nikogo nie
powinno zdziwić to, że podróżowali razem. Spojrzeli na siebie z miłością, po czym ruszyli
przez ciche, spowite nocą miasto.
W okolicy targu znajdował się wciąż pełna życia gospoda, w której musiał zatrzymać
się Aron. Zabrało mu zaledwie kilka minut, zanim znalazł mężczyznę, który miał ich
wprowadzić na parowiec. Załoga przyzwyczajona była, iż ludzie wchodzili na pokład o
różnych porach dnia i nocy. Tromsø było tętniącym życiem miastem, więc niewiele mogłoby
zadziwić załogę.
Johannesa zbudziło kołatanie do drzwi. Nie do wyjściowych, lecz prowadzących do
jego własnej sypialni.
Przerzucił nogi przez krawędź łóżka i usłyszał gwizd parowca. Zaspany, potarł oczy i
poczuł, jak ciężka była jego głowa. Zdołał się jednak podnieść. Zaskoczył go gość o tak
wczesnej porze.
- To ty, Johannesie?
W jednej sekundzie całkiem się wybudził. Głos należał do Stiny. W okamgnieniu
nałożył spodnie i koszulę, przypominając sobie obietnicę, którą mu złożyła poprzedniego
wieczoru. Bardziej pasowałoby jednak określenie szantaż. A on otrzymał połowiczną
zaledwie przysięgę od Ingrid.
Wielkie nieba, Ingrid była zapewne śmiertelnie przerażona! Miał nadzieję, że Stina
nie obudziła dziecka ani nie przyprowadziła ze sobą Ivera Halvorsena, po tym jak wmieszał
się w to Aron. Mężczyzna ten był zwolennikiem rozwiązywania problemów za pomocą
pięści, a Johannes nie zamierzał tego tolerować pod swoim dachem. Tak czy inaczej, Iver
będzie na niego wściekły, ponieważ pozwolił Aronowi przenocować w tym samym miejscu,
co Ingrid.
Johannes otwierając drzwi, potknął się i wpadł prosto na Stinę. Stała w korytarzu z
założonymi rękami.
- Gdzie jest Ingrid? - zapytała, nie tracąc czasu na przywitanie.
- Śpi na dole - powiedział, bo nie było sensu dłużej kłamać. - Jak się dostałaś do
środka?
- Drzwi wejściowe były otwarte - oznajmiła Stina.
- Zapukaliśmy, zanim zdecydowaliśmy się wejść.
Johannes miał okropne przeczucie. Sam zamykał drzwi, kiedy przyszedł do domu
poprzedniego wieczoru. Pamiętał to wyraźnie. Przekręcił klucz dwa razy, aby mieć pewność,
że drzwi są odpowiednio zamknięte.
- A Ingrid nie leży na dole - kontynuowała Stina.
Johannes pobiegł na poddasze. Z hukiem otworzył drzwi do małego pomieszczenia,
które podobno Ingrid przydzieliła Aronowi. Łóżko i pościel leżały w nieładzie. Poza tym
pomieszczenie było puste.
Stina czekała na schodach. Johannes przeszedł obok niej, lecz w kuchni napotkał
Ivera, który położył kosz na środku stołu.
Johannes ominął go, podchodząc do nosidełka. Z drżącymi rękami ściągnął tkaninę
rozpiętą nad górną częścią kosza i odetchnął z ulgą. Kosz był pusty. Stina prawdopodobnie
postrzega całą sytuację inaczej, ale na pewno ucieszy się z faktu, iż Ingrid zajęła się
maleństwem.
- Co tu się wydarzyło?
Stina stanęła naprzeciwko niego. Położyła obydwie ręce na biodrach i była wściekła.
- Gdzie jest Ingrid? - zapytał Iver.
Niczego nie rozumiał. Stina powiadomiła go tylko, że Ingrid ukrywała się u piekarza,
dlatego jej towarzyszył. Kosz leżący w sypialni kompletnie go zaskoczył.
Była tu w nocy - odparł Johannes. - Rozmawiałem z nią. Karmiła dziecko...
Iver nie marnował czasu na wysłuchiwanie reszty. Złapał piekarza za kołnierz,
przygważdżając go do ściany. Kipiąc ze złości, zapytał: - Co, do diabła, ma znaczyć, że moja
siostra karmiła dziecko?
- Puść go, Iverze! - krzyknęła Stina.
Iverowi nie spodobało się to, lecz go wypuścił.
- Czy to Jon przywiózł dziecko Aile? - zapytała.
- Dziecko Aile? - powtórzył Iver, nie rozumiejąc.
- Aron je przyniósł - powiedział Johannes. Tym samym sprawił, że zarówno Stinie,
jak i Iverowi odebrało mowę.
- To malutka dziewczynka - ciągnął, ponieważ nikt się nie odezwał.
- O co, do diabła, w tym wszystkim chodzi? - Iver usiadł przy stole, ciskając pięścią w
ławę stojącą obok.
- Nie ruszymy się stąd - zaznaczyła Stina - zanim nam wszystkiego nie wyjaśnisz.
Stina pokręciła głową. - Nie. Musimy poszukać Ingrid.
Johannesowi przypomniały się głośne dźwięki wypuszczanej pary.
- Nie wiem nic oprócz tego, że Ingrid i Aron zabrali ze sobą dziecko i zniknęli -
odparł.
- O co, do diabła, w tym wszystkim chodzi? - powtórzył Iver, tym razem znacznie
głośniej.
Wtedy Stina postanowiła wyjawić mu prawdę. Przyznała się do wszystkiego. Nie
pomijając tego, iż wyszła za niego ze względu na dziecko.
Johannes życzyłby sobie nie musieć być świadkiem tej rozmowy. Jednak za każdym
razem, kiedy próbował wstać, Iver chwytał go za ramię i zmuszał, aby pozostał przy stole.
- Zostań, kolego! - powiedział szorstko. - Chcę mieć świadka na to, co ona opowiada.
Niech wszyscy poznają tę przeklętą historię.
W ten sposób Johannes został świadkiem tego, jak małżeństwo Stiny z hukiem legło
w gruzach. Nie mógł potrzymać jej za rękę ani nawet jej pocieszyć. Tylko pogorszyłby tym
sprawę.
- Pragnęłam jedynie ocalić dziecko Aile - powiedziała zatopiona w smutku Stina.
- Ingrid też tylko chciała uratować dziecko Aile - wybuchnął Iver. - Co, do czorta,
mam powiedzieć ojcu? Przecież nie mogę skłamać i powiedzieć, że Ingrid nie żyje.
- Powiedz, że ma dziecko spłodzone z miłości - Stina uśmiechnęła się smutno. -
Powiedz, że uciekła z mężczyzną, którego kocha. Halvor będzie miał przynajmniej pewność,
że ktoś się nią zaopiekuje.
- Aron Eriksen? - wypluł z jadem Iver. - Nie powierzyłbym mu kulawego kota!
- Aron Eriksen - powiedziała Stina spokojnie. - Bez względu na to, co o nim myślisz,
kocha ją. Zgadzasz się, Johannesie?
Skinął twierdząco.
- Ingrid dostała to, czego chciała. Dostała mężczyznę, którego pożądała.
Stina przełknęła łzy. Gniewanie się na Ingrid nie miało żadnego sensu.
- Ingrid jest jedyną z was trzech, która zaznała szczęścia - uznał Iver kwaśno.
Powiedział to, kiedy on i Stina schodzili ze wzgórza, na którym znajdowała się piekarnia.
Spojrzała na niego pytająco.
- Zdobyła mężczyznę, na którym jej zależało. Ewidentnie Aile nie miała tyle
szczęścia. Czego ty pragniesz, Stino?
Nie odpowiedziała.
Młoda para, która w środku nocy weszła na pokład parowca w Tromsø, kupiła bilety
na drugą klasę. Kierowali się prosto w stronę Hammerfest.
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89
1
Malina moroszka - roślina zielna z rodziny różowatych. W Polsce bardzo
rzadka. W Skandynawii i Rosji występuje powszechnie.
2
Tradycyjna, rytmiczna forma śpiewu Samów.