background image

ROZDZIAŁ PI

ĘĆDZIESIĄTY CZWARTY 

 
 

Wracam na bal maskowy kompletnie roztrzęsiona. Jakiś mężczyzna w masce arlekina 

potrąca mnie, a ja podskakuję ze strachu. 

- Serdecznie przepraszam – kaja się i posyła mi uśmiech, który wydaje się demoniczny z 

powodu tej paskudnej maski. 

Wślizguję się z powrotem do sali balowej, gdzie dziewczęta prezentują swój recital. 

Dostrzegam Fee, która siedzi obok Ann w kostiumie lady Makbet. 

- Muszę natychmiast z wami porozmawiać – mówię szeptem i przyjaciółki spieszą za mną 

do biblioteki. 

Ann zaczyna kartkować tanią książkę Mabel – opowieść o pewnej pensjonarce. Nie 

wątpię, że przedstawia tę samą historię co wszystkie inne: biedna, ale przyzwoita dziewczyna 
stanowi obiekt okrutnych drwi ze strony szkolnych koleżanek, ale w końcu bogaty krewny 
wyzwala ją z opresji. Następnie małodusznie dziewczęta z całego serca żałują, że tak ją 
dręczyły. Mabel (albo Annabelle, albo Dorothy – wszystkie są takie sam) wspaniałomyślnie 
uczą się czegoś cennego. 

Chętnie cisnęłabym te śmieci do ognia. 
- No dobra, Gemmo. Wyrzuć to z siebie – rozkazuje Felicity. – Przyjęcie nam ucieka. 
- Istoty z Krainy Zimy wcale nie wymierają. Mają armię liczącą tysiące żołnierzy – 

mówię bezładnie jak pacjentka z Bedlam. – Składały drzewu w ofierze dusze, żeby zyskać 
moc, ale nadal czekają na coś. Na kogoś. – Biorę głęboki oddech. – Wydaje mi się, że na 
Kirke. 

- Teraz w to uwierzyłaś? – szydzi Fee. 
Ignoruje przytyk. 
- Musimy pójść do międzyświata, oddać sztylet Eugenii i zawrzeć sojusz. 
- To znaczy oddać magię? – upewnia się Ann. 
- Ona nie należy do nas. Tylko ją pożyczyłyśmy… 
Felicity przerywa. 
- A co z Pip? Musimy jej powiedzieć! 
- Fee – zaczynam – nie możemy. Jeżeli jest jedną z nich… 
- Nie jest! Sama powiedziałaś, że to Kirke. – Felicity mruży oczy. – Jak się o tym 

dowiedziałaś, Gemmo? 

Za późno uświadamiam sobie swój błąd. 
- Poszłam do międzyświata. Sprawdzić. 
- Sama? – naciska Fee. 
- Nie. Z Kartikiem. 
Ann wpatruje się we mnie z gniewem. 
- Zabrałaś go tam, nic nam nie mówiąc? 
- Musiałam mu pokazać… 
- Międzyświat należy do nas, nie do niego! – złości się Felicity. – Zaledwie wczoraj 

upierałaś się, że nie powinnyśmy chodzić tam osobno. A teraz sama tak postąpiłaś! 

- Tak, i przepraszam, ale to zupełnie inna sprawa – usprawiedliwiam się, choć nawet ja 

słyszę, jak marnie to brzmi. 

- Skłamałaś! – krzyczy Felicity. 
- Posłuchajcie mnie, proszę! Czy możecie posłuchać przez chwilę? Poprosiłam gorgonę, 

żeby zebrała Hajinów i leśny lud w Świątyni, abyśmy mogły podzielić się z nimi magią. 
Musimy pójść dzisiaj. Nie rozumiecie? 

background image

- Rozumiem, że nie obchodzi cię to, co myślą twoje przyjaciółki. I czego chcą. – W tym 

przebraniu Felicity jest w każdym calu wojowniczką. W jej oczach lśni uraza. – Pip 
ostrzegała mnie, że może do tego dojść. 

- Co masz na myśli? Co mówiła? – dopytuję się. 
- Dlaczego mam ci to zdradzić? Może spytasz Kartika. Masz do niego większe zaufanie 

niż do swoich przyjaciółek. 

- Przecież jestem tutaj teraz z wami, prawda? – Zaczyna kiełkować we mnie złość. 
- Powiedziała, że nie będziesz chciała dzielić się magią. Że nigdy nie zamierzałaś tego 

zrobić, nie w taki sposób, jak ona by to zrobiła – odpowiada Felicity. 

- To nieprawa. – Ale nie mogę zaprzeczyć, że bardzo mi się podobało posiadanie czegoś, 

czego inni nie mieli. 

Felicity bierze Ann za rękę. 
- Nieważne – mówi, ciągnąc ją do drzwi. – Zapominasz, że możemy robić, co chcemy. 

Możemy wybrać się do międzyświata, kiedy zechcemy. Z tobą lub bez ciebie. 

 
 

*

 

 
 

Wędruje po szkole jak w gorączce. Sala balowa rozkwita tancerzami. Ale ja nie jestem w 

nastroju do zabawy. Oczyma duszy cały czas widzę te okrutne stworzenia i Amara 
składającego ofiarę ze zmarłych. Widzę ból w oczach Kartika. Zastanawiam się, dokąd 
poszedł i kiedy wróci. Jeżeli w ogóle wróci. 

Goście tłoczą się na parkiecie, wykonując skomplikowane kroki, ale nie dochodzi do 

żadnych nieszczęśliwych wypadków. Zazdroszczę im. Ponieważ ja nie wiem, jakie kroki 
wykonywać w tej podróży. Muszę wymyślić je sama. Nie należę do tego barwnego korowodu 
księżniczek i wróżek, błaznów i diablików, zjaw i złudzeń. Jestem taka zmęczona iluzjami. 
Potrzebuję kogoś, kto mnie posłucha, kto mi pomoże. 

Ojciec. Mogłabym powiedzieć mu wszystko. Nadeszła pora prawdy. Spieszę z pokoju do 

pokoju, szukając taty. Fowlson, uśmiechnięty szyderczo, czai się w kącie. 

- Joanna d’Arc. Ona zdaje się źle skończyła, co nie? 
- Pan też może zaraz źle skończyć – szepczę z wściekłością i idę dalej. 
W końcu dostrzegam ojca, który zabawia rozmową panią Nightwing, Toma i… lorda 

Denby. Idę prosto w paszczę lwa. 

- Co pan tu robi? – pytam. 
- Gemmo Doyle! – karci mnie ojciec. – Przeprosisz pana. 
- Nie przeproszę. To potwór, ojcze! 
Twarz Toma robi się czerwona. Wygląda, jakby chciał mnie zabić. Ale lord Denby tylko 

się śmieje. 

- Oto, jakie są skutki pobłażania kobietom. Stają się niebezpieczne. 
Prowadzę ojca do bawialni i zamykam drzwi. Tato sadowi się w fotelu, po czym wyjmuje 

z kieszeni fajkę, którą dałam mu na Boże Narodzenie, i mały kapciuch z tytoniem. 

- Bardzo mnie rozczarowałaś, Gemmo. 
Rozczarowałam. To słowo jest jak nóż prosto w serce. 
- Wiem, ojcze, przykro mi, ale to naprawdę pilna sprawa. Musisz się dowiedzieć czegoś o 

mnie. I o mamie. – Moja krew krąży szybciej. Słowa więzną mi w gardle i palą. Mogłabym je 
przełknąć jak gorzką pigułkę, tak jak tyle razy wcześniej. Tak byłoby łatwiej, ale nie mogę. 
Znów podchodzą mi do ust, a ja się nimi dławię. 

background image

- A gdybym ci powiedziała, że mama nie była tą osobą, za którą się podawała? Gdybym ci 

powiedziała, że naprawdę nazywała się Mary Dowd i była członkinią sekretnego 
stowarzyszenia czarodziejek? 

- Odpowiedziałbym, że to nie najlepszy żart – mówi srogim tonem, ubijając tytoń w fajce.   
Kręcę głową. 
- To nie żart. To prawda. Mama uczyła się w Spence wiele lat przede mną. To ona 

wywołała pożar, który strawił Wschodnie Skrzydło. Była członkinią stowarzyszenia 
czarodziejek o nazwie Zakon, które szkoliło swoje adeptki w Spence. Potrafiła otworzyć 
wejście do czarodziejskiej krainy nazywanej międzyświatem. To przepiękne miejsce, ojcze, 
choć czasami też przerażające. Mama posługiwała się tamtejszą magią, która krąży również w 
moich żyłach. I dlatego właśnie chcą mnie zabić – żeby przejąć moją magię.  

Uśmiech ojca blednie. 
- Gemmo, ta opowieść nie jest zabawna. 
Nie mogę przestać, tak jakby każda prawda, którą trzymałam w tajemnicy, musiała wyjść 

na jaw. 

- Ona nie zginęła przez przypadek. Znała tego człowieka w Indiach, Amara. Był jej 

obrońcą. Zginął, bo próbował ją ochronić przed morderczynią, czarodziejką o imieniu Kirke. 

Wzrok ojca jest twardy i budzi we mnie lęk, ale nie milknę. Nie mogę. Nie teraz. 
- Widziałam ją tam, w międzyświecie, po tym jak umarła. Rozmawiałam z nią! Martwiła 

się o ciebie. Mówiła… 

- Dosyć tego! – Słowa ojca są ciche, ale pełne napięcia, jak bicz gotowy do użycia. 
- Ale to prawda – mówię, łykając łzy. – Mama nie odwiedzała dobroczynnych oddziałów 

w szpitalach ani nie opiekowała się chorymi! Nigdy tego nie robiła i wiesz o tym, papo! 

- Tak chcę ją pamiętać. 
- I nie ma znaczenia, że wcale taka nie była? Nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego nic nie 

wiesz o jej przeszłości? Dlaczego zachowywała się tak tajemniczo? Nie pytałeś? 

Tato wstaje i rusza do drzwi. 
- Nasza rozmowa dobiegła końca. Przeprosisz lorda Denby za swoje niegrzeczne 

zachowanie, Gemmo. 

Jak dziecko podbiegam, żeby go zatrzymać. 
- Lord Denby należy do spisku. Jest Rakshana i chce zwerbować Toma, żeby odebrać mi 

magię. On… 

- Gemmo – ostrzega mnie. 
- Ale papo! – głos mam zdławiony przez łkanie, które powstrzymuję. – Czy nie lepiej jest 

mówić prawdę, wiedzieć… 

- Nie chcę wiedzieć! – krzyczy, a ja milknę. 
On nie chce wiedzieć. O mamie, o Tomie i o mnie. I o samym sobie. 
- Gemmo, słońce, zapomnijmy o tych bzdurach i wróćmy na przyjęcie, dobrze? – Kaszle 

gwałtownie, zasłaniając usta chusteczką. Wydaje się, że nie może zaczerpnąć tchu. Ale po 
chwili atak mija, a rumieniec na jego twarzy blednie jak słońce zachodzące za horyzont. 

Nie mogę wydobyć z siebie słowa. Jest tak, jakby moją pierś przygniótł zimny, twardy 

ciężar. Wszyscy uważają mojego ojca za uroczego mężczyznę. Gdyby zależało mi jedynie na 
uroku i na niczym głębszym, byłabym szczęśliwą dziewczyną. Chcę go znienawidzić za ten 
łatwy urok. Chcę, ale nie potrafię, ponieważ został mi tylko on. Jeżeli będę musiała, zmuszę 
go do tego, żeby zobaczył.  

- Ojcze. 
Zanim zdoła zaprotestować, biorę go za rękę i łączymy się. Szeroko otwiera oczy. Próbuje 

się wyrwać z mojego uścisku. Nie potrafi zostać przy mnie – nawet przez tę krótką chwilę. I 
ta świadomość rani mnie dogłębnie.  

- Zobaczysz, ojcze. Poznasz prawdę, nawet jeśli będę musiała cię do tego zmusić. 

background image

Im bardziej walczy, tym więcej magii muszę angażować. Pokazuję mu wszystko i czuję, 

jak się trzęsie w moich objęciach, słyszę ciche okrzyki zaprzeczenia. Wkrótce wyczuwam 
również jego sekrety, próżnostki, obawy. Jego życie przesuwa się przez mój umysł, jak 
szeroka wstążka rozwijająca się ze szpuli. Chciałabym odwrócić wzrok, ale nie mogę. 
Zaprzęgłam do działania zbyt wiele magii. Już nad nią nie panuje. Jesteśmy połączeni w 
sposób niekontrolowany. Wiem o skrawku papieru z jego kieszeni z zanotowanym adresem 
we wschodnim Londynie, gdzie dostanie opium, którego tak łaknie. Znów się zaczęło. Czuję, 
jak walka zmienia się w postanowienie. Zrobi to i cykl rozpocznie się na nowo. 

Rozpacz, lśniąca i ostra, kaleczy mnie od środka. Zbieram siły i staram się nic nie czuć. 

Nie przejmować się. Ale nie umiem. Wiem, że magia nie może leczyć, ale to mnie nie 
powstrzymuje przed próbami. Odbiorę mu te pragnienie, potem wykuruję Toma z zauroczenia 
Rakshanami i będziemy szczęśliwi jak przedtem. 

Ojciec wydaje kolejny cichy okrzyk, a potem wszystkie obrazy z jego umysłu znikają. 

Moja ręka jest zimna w miejscu, w którym go dotykam. Zrywam kontakt, a tato osuwa się na 
podłogę i leży bez ruchu. Oczy ma otwarte, a usta wykrzywione. Oddycha z trudem. 

- Ojcze! – wołam, ale mnie nie słyszy. Co ja zrobiłam? 
Biegnę po panią Nightwing i Toma. 
- Tato zasłabł! – wyrzucam z siebie. – Jest w bawialni. 
Pospiesznie prowadzę ich z powrotem. Tom i dyrektorka sadzają ojca na fotelu. Oddech 

ma nadal urywany, a na dolnej wardze banieczkę krwi. Patrzy prosto na mnie oskarżycielskim 
wzrokiem. 

- Co się, u licha, stało? – pyta Tom. 
Nie mogę odpowiedzieć. Chce mi się płakać, ale jestem zbyt przerażona. Do pokoju 

wchodzi lord Denby. 

- Czy mogę jakoś pomóc? 
- Niech się pan nie zbliża do mojego ojca! – wołam. Magia znów zrywa się z rykiem i 

potrzebuję całej siły, żeby ją uciszyć. 

- Gemmo! – napomina mnie Tom. 
- Młoda dama jest owładnięta rozpaczą. Może powinniśmy odprowadzić ją do pokoju? – 

sugeruje lord Denby, wyciągając rękę, żeby wziąć mnie pod ramię. 

- Nie! Niech mnie pan nie dotyka! 
- Panno Doyle… - zaczyna pani Nightwing, ale nie zamierzam słuchać, co będzie dalej. 
Jak najszybciej biegnę do sekretnych drzwi, a gdy, potykając się, brnę przez korytarz, 

mogłabym przysiąc, że widzę tam wróżkę z Krainy Granicznej, lecz nie zatrzymuję się. 
Magia wycieka porami mojej skóry. Nogi mi drżą, ale udaje mi się dotrzeć na górę, do studni 
wieczności i do Kirke. 

- Asho, czy leśny lud przyszedł? 
- Nie widziałam go – odpowiada. – Dobrze się czujesz, pani Nadziejo? 
Nie. Nie czuję się dobrze. Jestem chora z nienawiści. 
- Zostań w pobliżu. Może będę cię potrzebowała. 
- Jak sobie życzysz, pani Nadziejo. 
Staw czoło swoim lękom. Do tego służy studnia. Jestem gotowa. A po dzisiejszym dniu nie 

będę się już miała czego bać. 

W grocie jest ciepło. Przytulnie. I podłoga wygląda na mokrą. Woda ścieka z drobnych 

pęknięć w cembrowinie. 

- Kirke! – wołam. 
- Witaj, Gemmo – odpowiada, a moje imię niesie się echem po jaskini. 
- Wiem, że zawarłaś pakt z istotami z Krainy Zimy. Cały czas byłaś z nimi w zmowie. Ale 

teraz mam sztylet i wszystko naprawię. 

Jest cicho, słychać tylko cieknącą wodę. 

background image

- Zaprzeczysz, że chciałaś posiąść moją moc? 
- Nigdy temu nie przeczyłam – odpowiada, a jej głos nie brzmi już jak ostrożny szept. – 

Mówisz, że masz sztylet? 

- Tak, i oddam go Eugenii, a twój spisek spełznie na niczym – oświadczam. – Wilhelmina 

Wyatt próbowała mnie ostrzec. Byłyście sobie bliskie, wiem to od Brigid. A Wilhelmina 
powiedziała doktorowi Van Ripple’owi, że zdradziła ją siostra, „potwór”. Nie znam nikogo, 
do kogo to określenie bardziej by pasowało. Ufała ci – mówię, walczą ze wzbierającą we 
mnie magią. – Tak jak moja mama. I jak ja przez pewien czas.  

- I co teraz zrobisz? 
- To, co powinnam była zrobić wcześnie. Leśny lud przybywa, żeby zawrzeć sojusz, 

Hajini również. Podamy sobie ręce przy studni. Oddam magię i zwiążę ją. A ty umrzesz. 

Ze studni dobiega chlupot, wyraźny i głośny. Coś się porusza. Jeden kamień wypada z 

cembrowiny i woda wylewa się strumieniem. Za nim wypadają kolejne, a potem niczym 
lewiatan z głębin, ze studni wynurza się Kirke, zaróżowiona i żywa. 

- Jak… 
- Jestem teraz częścią tego świata, Gemmo. Tak jak twoja przyjaciółka Pippa. 
- Przecież zostałaś uwięziona… - Milknę. 
- Skłoniłam cię, żebyś najpierw dała magię studni, abym mogła z niej czerpać. 

Wykorzystałam ją, by obluzować kamienie. Ale tak naprawdę wszystko się rozstrzygnęło, 
gdy obdarzyłaś mnie po raz pierwszy, gdy dałaś mi magię z własnej woli. Tylko tego 
potrzebowałam, żeby się wyzwolić. 

Przesuwam pochwę ze sztyletem, aby za bardzo nie rzucała się w oczy. 
- To dlaczego nie zrobiłaś tego wcześniej? 
- Potrzebowałam więcej magii – mówi, przechodząc przez rozpadający się murek. – I 

jestem cierpliwa. To nagroda za przeżycie bardzo wielu rozczarować. 

Cofam się o krok. 
- Wiązałam z tobą większe nadzieje, Gemmo. Ta sprawa się przerosła. Sama zobaczę to 

Drzewo Wszystkich Dusz. 

- Nie pozwolę ci – odpowiadam, a magia umacnia się we mnie. – Dość już dzisiaj 

straciłam.   

Przywołuję moc i nagle Kirke leci do tyłu, po czym ląduje bezwładnie na podłodze. 
Sapiąc, próbuje się pozbierać. 
- Dobra robota. 
Macham ręką nad kamieniami ze studni i motam nimi w jej stronę. Zatrzymuje je ledwie 

kilka centymetrów przed swoją twarzą, a one opadają na podłogę rozbite w pył. 

- Posiadasz imponującą moc, Gemmo. Jakżeby mnie cieszyła prawdziwa przyjaźń z tobą 

– mówi, gdy krążymy wokół siebie. 

- Nie jesteś zdolna do prawdziwej przyjaźni – ripostuję. 
Sięgam po odłamek kamienia, który Kirke przemienia w węża. Szybko go upuszczam. 
- Nie możesz tylko reagować, Gemmo. Myśl. Przynajmniej w tej kwestii Zakon miał 

rację. 

- Nie mówi mi, co mam robić! – zamieniam węża Kirke w bicz, którym chłoszczę ją po 

plecach. 

Krzyczy z bólu, a w jej oczach pojawia się stalowy błysk. 
- Widzę, że jednak zbadałaś te mroczne zakamarki. 
- Powinnaś wiedzieć. Powstały dzięki tobie. 
- Nie, ja tylko pomogłam ci je dostrzec – odpowiada, ale wtedy zmuszam ją, by padła na 

kolana, przygnieciona obcasem magii. 

- Gemmo – słyszę głos Kartika. 

background image

Odwracam się, a on leży na podłodze z zakrwawioną twarzą. Zapominam o Kirke i biegnę 

do niego.    

- Czy ona to zrobiła? Jak… 
Kartik wybucha śmiechem. 
- Ostrożnie. 
Złudzenie znika sprzed moich oczu. Odwracam się, a Kirke wyzwala swą moc i 

przyszpila mnie do ściany. 

- Ja też poznałam twoje mroczne zakamarki, Gemmo. 
Próbuję walczyć, ale gdy magia się pojawia, nie mogę jej opanować. Odwraca się 

przeciwko mnie i atakuje iluzjami. Mój ojciec stoi obok Kirke, patrząc prosto przed siebie, z 
buteleczką laudanum w zaciśniętej dłoni. Widzę Felicity, Ann i Pippę tańczące w kręgu beze 
mnie. Toma wsłuchanego w lorda Denby. Zamykam oczy, żeby odegnać wizje, ale zbyt wiele 
przeżyłam tej nocy. Moje ciało drży. Nie mogę nawet zawołać Ashy. Nie mogę zrobić nic, 
tylko trwam bezwolnie w uścisku Kirke. 

- Tej bitwy nie wygrasz, Gemmo. Ona należy do mnie. Idę do Krainy Zimy dokończyć to, 

co zaczęłam. Ale pozdrowię od ciebie Eugenię Spence. 

- Zabiję cię – szepczę. 
Ponownie próbuję przywołać magię i kolejny raz mój umysł zalewają wizje. Kirke 

wyciąga sztylet z pochwy i przez chwilę myślę, że mnie nim pchnie. 

- Dziękuję ci za to – mówi szeptem. 
Puszcza mnie, a ja opadam na podłogę, cała drżąc. Kuca obok mnie, spojrzenie ma czułe, 

a uśmiech smutny. 

- Bywają chwile, kiedy chciałabym się cofnąć i odmienić bieg mego życia. Dokonać 

innych wyborów. Gdybym to zrobiła, może spotkałybyśmy się jako zupełnie różne osoby w 
innym życiu. – Gładzi mnie delikatnie po włosach, a ja nie potrafię się uchylić przed jej 
dotykiem. Nie wiem, czy to wina magii, czy mojej potrzeby. – Lecz przeszłości nie można 
zmienić i niesiemy nasze wybory ze sobą, w nieznane. Możemy tylko iść do przodu. 
Pamiętasz, jak ci to powiedziałam w Spence? Wydaje się, że to było wieki temu, prawda? 

Pod ścianami jaskini nadal widzę mojego ojca i pozostałych, przyglądających mi się z 

dezaprobatą. Nagle rozpadają się na kawałki, które stają się gniazdem węży. 

- Na twoim miejscu ostrożnie obchodziłabym się z magią, Gemmo. Bo podzieliłyśmy się 

nią. Zmieniła się, zmienił się też międzyświat, i trudno przewidzieć, co mogłabyś teraz 
wyczarować. – Kirke składa delikatny pocałunek na moim policzku. – Do widzenia, droga 
Gemmo. Nie bądź głupia i nie idź za mną. To nie skończy się dobrze. 

Przesuwa nade mną dłonią i zapadam w zimną ciemność. Mam niejasne wrażenie, że 

zataczając się, mijam Ashę, a potem makowe pola. Moje ciało płonie, a umysł nie należy do 
mnie. Wszystko, co widzę, wygląda jak gra cieni na ścianie. Amar na białym rumaku, za nim 
rząd zjaw w pelerynach z krzyczących dusz. Robię unik przed tym obrazem tylko po to, by 
wpaść w ramiona Simona. „Zatańcz ze mną, Gemmo” – nalega, a ja wiruję, aż zaczyna mi się 
kręcić w głowie i rozpaczliwie pragnę się uwolnić. Wyzwalam się i widzę Pippę, która trzyma 
w rękach martwego królika, a usta ma umazane krwią. 

Staję przy kamieniach obok sekretnych drzwi i patrzę z przerażeniem, jak znikają 

wszystkie co do jednej wybitne kobiety, a puste postumenty porastają chwastami. Wracam na 
przyjęcie, gdzie błąkam się niepewnie wśród zamaskowanych gości. Nie czuję się dobrze. 
Mam w sobie za dużo magii. 

- Słyszę wasze myśli – informuję ludzi szeptem, a maski nie mogą ukryć ich zmieszania, 

ich pogardy. 

Czarny ptak wlatuje przez otwarte okno i w mgnieniu oka przemienia się w wysokiego 

aktora, który zabawiał nas swoją grą na trawniku przed szkołą. Mrugam i widzę pomalowane 

background image

czarną kredką oczy i wytatuowaną w kwiaty skórę Makowego Wojownika. Uśmiecha się do 
mnie, po czym znika w tłumie. 

Rzucam się za nim i potrącam jakąś kobietę, która oblewa sobie suknię trzymanym w 

dłoni ponczem. 

- Przepraszam – mamroczę pod nosem. 
Widzę go. Kolczuga. Tunika. Maska z czarnych piór. Ujmuje damę pod ramię i 

wyprowadza z sali balowej do wielkiego salonu, gdzie tracę oboje z oczu. Nie ma ich wśród 
zebranych tam wróżek, chochlików i drapieżnego ptactwa. 

Kolumna pulsuje życiem. Jedna z uwięzionych w niej bestyjek wyrywa się na wolność, po 

czym przysiada na ramieniu Cecily. Widzę, jak dziewczyna trzepocze powiekami, gdy 
paskudztwo liże ją po szyi. 

- Wynocha! – wołam, szarżując na nią. 
- Doprawdy, jesteś zupełnie nieokrzesana! – oburza się Cecily. 
Lśniąca skrzydlata istota na suficie przykłada palec do ust. Mrugam raz po raz, ale ona 

nadal tam siedzi. 

- To nie jest prawda! Nic a nic! Ona mi to zrobiła! – Słyszę swój śmiech, głośny rechot 

wielkiej wiedźmy, który mnie przeraża. Sięgam po sztylet, ale przypominam sobie, że go nie 
mam. 

- Ona go zabrała – mówię. 
- Ciii – uspokaja mnie wróżka i ciepło rozlewa się po moim ciele. 
Czuję się, jakbym wypiła wino z miodem. Głowę mam ciężką. Słowa gości są jak długie 

aksamitne nici dźwięku, zbyt puszyste, by można je było usłyszeć. Jestem nastrojona tylko na 
szorstkie szepty małych istot. Ich głosy brzmią ostro niczym krzemień trąca po kamieniu, a 
każde słowo krzesze iskrę. 

- Ofiara, ofiara, ofiara… 
- Zostawcie mnie w spokoju! – wołam, a biesiadnicy spoglądają na dziewczynę, która 

postradała rozum. 

- Podobno masz jakieś problemiki, panienko – mówi Fowlson. 
Mój brat, lord Denby, babcia, McCleethy i Nightwing, również Brigid, wszyscy patrzą na 

mnie z troską. Albo z nienawiścią. Trudno to teraz określić. 

- Nic mi nie jest – protestuję. 
Czy nie ostrzegano mnie? Ona jest oszustką. Wilhelmina bała się jej, ale okazuje sięż

powinna była bać się bardziej. Strzeż się majowych narodzin. 

Brigid przykłada dłoń do mojego czoła. 
- Bidulka, cała rozpalona. 
- Gdzie tato? – pytam z rozpaczą. 
- Nic się nie martw, moja droga. – Usta lorda Denby poruszają się za maską lisa. – 

Wezwaliśmy powóz. Twój brat i ja odwieziemy go bezpiecznie do Londynu, gdzie 
natychmiast zajmie się nim doktor Hamilton. 

- A panna prosto do łóżka – rozkazuje Nightwing. W jej oczach widać prawdziwą troskę i 

żałuję, że nie mogę jej wszystkiego wyjaśnić. 

Fowlson podtrzymuje mnie z jednej strony, a Brigid z drugiej, i kierują się w stronę 

schodów. Lord Denby obejmuje ramieniem mojego brata, jak ojciec, jakiego Tom zawsze 
pragnął mieć. 

Uciekaj, Tom – myślę, ale słowa umierają w mojej głowie. 
Nie poruszam stopami, więc Fowlson musi wziąć mnie na ręce. Na dole widzę Makowego 

Wojownik prowadzącego swoją damę prosto do lasu. W pokoju Brigid rozbiera mnie i otula 
kołdrą jak dziecko. Daje mi szklankę czegoś, co rozgrzewa od środka i usypia. Nie potrafię 
formułować słów.  

background image

Potykając się, podchodzę do otwartego okna. Powietrze jest ciepłe i pachnie wiosną, 

wdycham je głęboko, jakby mogło mi pomóc. Pojawia się więcej czarnych ptaków. 

Coś jasnego miga między drzewami i wydaje mi się, że dostrzegam na trawniku Pippę, 

idącą w stronę Spence, tak jak za życia. Jest blada jak księżycowy promień i ulotna jak 
prawda. Nie, nie ma jej tam. Proszę, pomóż mi – modlę się, choć nie wierzę w Boga z białą 
brodą, który wymierza sprawiedliwość bezbożnikom, a prawym niesie zmiłowanie. 
Widziałam nikczemników, którzy unikali kary, i cierpiących, którzy doświadczali jeszcze 
większej udręki. Jeżeli taki Bóg istnieje, nie sądzę, bym zasługiwała na jego uwagę. Ale przez 
jedną krótką chwilę, gdy widzę, jak moja zmarła przyjaciółka przecina trawnik Spence 
niczym spadająca gwiazda, żałuję, że pociecha wiary nie jest mi dana, bo bardzo się boję. 

Moja głowa płonie. Zakopuję się pod kołdrą i zaciskam mocno powieki, słuchając, jak 

serce bije w ostrzegawczym rytmie. Walczę w jedyny dostępny mi sposób. Powtarzam sobie, 
że to nie jest prawda. 

Nie jesteś prawdziwa, Pippo Cross. Nie widzę cię, więc cię tu nie ma. Tak. Dobrze. 

Bardzo dobrze. Jeżeli to iluzja, to na dzisiaj już wystarczy. 

Nadal nie otwierając oczu, nucę: 
- Nie widzę cię… 
Rozśmiesza mnie to, a mój chichot znów mnie przeraża. Przestań, Gemmo, zanim 

oszalejesz. 

Czy może już oszalałam? 
 
 

*

 

 
 

Unosi się kurtyna snu i na scenie pojawia się kalejdoskop obrazów. Wilhelmina Wyatt 

przesuwa dłońmi po tabliczce. Mój ojciec roześmiany i szczęśliwy, a zaraz potem mój ojciec 
na podłodze, patrzący na mnie oskarżycielskim wzrokiem. Lud Filona przygotowujący broń. 
Płonąca Świątynia. Pocałunek Kartika. Białoniebieskie oczy Pippy. Armia przemierzająca 
czarne piachy i kości Krainy Zimy. Wchodzę po schodach i staję przed portretem Eugenii 
Spence. Pnącza Krainy Zimy zaciskają się mocniej wokół gardeł i ciał zagubionych dusz 
przygotowanych do złożenia w ofierze. Ich twarze są szare. I widzę Kirke, która maszeruje 
między nimi do Drzewa Wszystkich Dusz. 

Budzi mnie jakiś dźwięk. Ktoś jest w pokoju. W kącie lśni nimfa. Złapała mysz, którą 

przerzuca z ręki do ręki, za każdym razem sprawnie ją łapiąc. 

- Zmartwiona? – Jej śmiech brzmi jak trzask łamanych kości. – Rozpoczęło się. Nie 

możesz już tego powstrzymać. Nadchodzi chwila złożenia ofiary. 

- Cicho! 
Jej szept owija się wokół mnie spiralą. Nimfa trzyma mysz za ogon i kołysze nią. 

Przerażony gryzoń bezradnie rozkłada małe łapki, a potem próbuje wspiąć się sam po sobie. 

- Tak długo czekaliśmy, tak długo, tak długo! Teraz ona odzyskała wolność, podobnie jak 

my wszyscy. Taka umowa została zawarta dawno temu. Jedna dusza w zamian za drugą. 

Zakrywam uszy. 
- Przestań! 
- Jak chcesz – odpowiada. Otwiera usta i zatapia zęby w karku zwierzaka. 
Budzę się gwałtownie, moje czoło pokrywa pot. Wilgotna koszula przylega do mnie, 

jakby paliła mnie gorączka. Czekam, aż wzrok przywyknie do ciemności, a kiedy pokój 
nabiera kształtów, wiem, że tym razem naprawdę się obudziłam. Deszcz bębni o okno i boli 
mnie całe ciało. Jestem słaba jak nowo narodzone kocię. Uświadamiam sobie, że nie słychać 
chrapania Ann. 

background image

- Ann? 
Nie ma jej w łóżku. Domyślam się, że poszła do międzyświata z Felicity. Muszę ruszyć za 

nimi. Zataczając się, schodzę po schodach do kuchni, po czym kieruję się ku drzwiom. 
Podskakuję nerwowo, słysząc głośne stukanie w okno. Jest za ciemno, bym dojrzała, kto to, i 
prawdę mówiąc, boję się patrzeć. Stukanie rozlega się ponownie. Okno jest zaparowane. 
Przykładam dłonie d szyby i wyglądam w ciemność. Odskakuję przerażona, gdy z drugiej 
strony zbliża swoją twarz Ithal. Ithal! Spieszę, żeby otworzyć kuchenne drzwi. Chłopak stoi 
na progu w ulewnym deszczu.   

- Ithal! Gdzie się podziewałeś? – Wygląda ponuro. – Co się stało? 
- Chodzi o Kartika. Zabrali go. Musisz go uratować. 
- Kto go zabrał? 
- Nie ma czasu. Trzeba natychmiast iść. 
Przypominam sobie o Ann i Felicity w międzyświecie. 
- Ale… 
Podaje mi pasek przemokniętego materiału z płaszcza Kartika. Oznaczono go insygniami 

Rakshana. Fowlson. 

- Prowadź – decyduję, ponieważ jeżeli dotrę do Kartika, on mi pomoże odnaleźć 

przyjaciółki. 

Idę w deszczu za Ithalem do miejsca, w którym czeka Freya. Nogi ma słabe i potykam się 

kilkakrotnie. Oczy Ithal są tak zapadnięte, że wydają się zupełnie puste. 

- Gdzie byłeś? – pytam ponownie. – Matka Elena okropnie się martwiła. 
- Zabrali mnie. 
- Ludzie Millera? Musisz o tym powiedzieć inspektorowi Kentowi! Nie pozwoli, żeby im 

to uszło na sucho – mówię, wspinając się na siodło Frei. 

- Później. Teraz musimy jechać do niego. 
Wskakuje na siodło za mną, a ja czuję na plecach jego chłodny dotyk. Lekko spina konia i 

ruszamy. Deszcz chłoszcze mnie po policzkach i wsiąka we włosy, gdy galopujemy przez las, 
a potem skręcamy w lewo obok jeziora. Koń nagle staje jak wryty. Coś go spłoszyło. Parska 
głośno i przebiera kopytami na skraju wody, wyczuwając coś. 

- Freya, kele! – rozkazuje Ithal. 
Klacz nie chce iść dalej. Zamiast tego grzebie prawym kopytem w ziemi i wącha wodę, 

jakby szukała czegoś, co zgubiła. 

Cygan szarpie mocno za lejce, a Freya odwraca się i rusza z kopyta. Po chwili gna pełnym 

galopem, a moje serce bije w równym rytmie z uderzeniami jej kopyt o ziemię. Czuję na szyi 
oddech nocy. Blask błyskawic między drzewami oświetla ścieżkę przed nami. 

Skręcamy na cmentarz. Niebo wściekle pulsuje światłem i dźwiękiem. Freya kluczy 

między grobami. Jej kopyta grzęzną w błocie i nagle próbuje mnie zrzucić niebezpiecznie 
blisko ostrej krawędzi jednego z nagrobków Z krzykiem chwytam się koszuli Ithal, a on 
ściąga lejce i wyprowadza konia na trawiastą ścieżkę, po której zwierzę porusza się pewniej. 

- Dokąd jedziemy? – wołam. 
Burza się nasila. Pioruny oślepiają mnie i muszę nisko pochylać głowę, żeby woda nie 

zalewała mi oczu. Ithal odpowiada, ale nie słyszę go przez bębnienie deszczu. 

- Co powiedziałeś? 
Brzmi to jak jednostajny pomruk lub modlitwa. Nie, to skandowanie. Słowa przelatują 

obok szybko jak deszcz niesiony wiatrem, przepełniając mnie lodowatym strachem. 

- Ofiara, ofiara, ofiara… 
Strzęp materiału w moich rękach zmienia się w węże. Krzyczę i gady obracają się w 

popiół. Przed nami widać rozkopany grób. Ithal prowadzi Freyę prosto do niego, nabierając 
prędkości. Dźgam go łokciami, ale nie zatrzymuję go, więc z całej siły wybijam się z siodła. 

background image

Ląduję boleśnie na mokrej ziemi w tym samym momencie, gdy Freya z rżeniem wpada do 
otwartego grobu. Nie słychać, by uderzyła o dno.  

Wstaję z trudem, a mięśnie pieką mnie od wysiłku. Nogi ledwie utrzymują mój ciężar, a 

bark i lewe ramię koszmarnie bolą. Roztrzęsiona przyglądam się nagrobkowi, wokół którego 
ziemia jest nienaruszona. 

Dławię śmiech zmieszany z płaczem i próbuję się zmusić do przebudzenia, ale daremnie. 
- Wkrótce się obudzisz, Gemmo – powtarzam sobie, kuśtykając przez ciemny cmentarz. – 

Zaśpiewaj coś, co podtrzyma cię na duchu. Szła dzieweczka d-do laseczka, d-do zielonego… 

Mijam nagrobek. Ukochana żona. 
- D-do zielonego… 
Rozlega się grzmot tak głośny, że aż klekoczą mi zęby. 
- D-do zielonego… 
Coś blokuje mi przejście. Błyskawica rozdziera niebo i oświetla Ithal. Tam, gdzie 

powinien mieć oczy, ma dwie głębokie czarne dziury. 

- Ofiara… - mówi.  
Nie jestem w stanie się ruszyć ani myśleć. Ze strachu nogi odmawiają mi posłuszeństwa. 

Próbuję przywołać magię, ale jestem zbyt wyczerpana i przerażona. W mojej głowie dudni 
głos: Uciekaj. Uciekaj, Gemmo. 

Najszybciej, jak potrafię, rzucam się biegiem przez labirynt nagrobków, a niebo 

eksploduje grzmotem. Kątem oka widzę, że Ithal znika za marmurowym aniołem i pojawia 
się ponownie po drugiej stroni. Zyskuje przewagę. Moja koszula nocna jest zupełnie 
przemoczona. Oblepia moje i tak słabe nogi, krępując swym ciężarem wszystkie ruchy. 
Szarpię ją jak oszalała i podciągam nad kolana, żeby biec szybciej. Ithal jest cały czas tuż za 
mną. Zanim udaje mi się dotrzeć do jeziora, każdy oddech wydaje się jak ostrze brzytwy 
tnące moje płuca na plasterki. 

W końcu dostrzegam szkołę: nad drzewami wznosi się jej sylwetka z ozdobnymi, 

poskręcanymi iglicami. Wydaje mi się jakaś dziwna, ale nie potrafię określić dlaczego. 
Skupiam się wyłącznie na biegu. Silne światło księżyca odpycha chmury. 

Dach jest pusty. Gargulce zniknęły. Czuję, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Ithal 

biegnie szybciej, odległość między nami się zmniejsza, a ja ledwie się poruszam. Mam 
wrażenie, że moje płuca zaraz eksplodują. 

Coś ląduje za mną, uderzając o ziemię ciężko jak głaz. Cała lodowacieję ze strachu. 

Powinnam się obejrzeć, ale nie potrafię. Nie mogę oddychać. Rozlega się taki dźwięk, jakby 
szpony drapały o kamień. To coś za mną wydaje niski warkot. Nie odwracaj się, Gemmo. 
Je
śli się nie odwrócisz, to nie będzie prawdziwe. Zamknij oczy. Policz do dziesięciu. Jeden. 
Dwa. Trzy. 
Jest pełnia. Widoczny na ścieżce cień, dużo większy od mojego, powoli rozkłada 
ogromne skrzydła. 

Głowę mam lekką jak balon. Obawiam się, że zaraz zemdleję. 
- Dzieweczka… laseczka… zielonego… 
Głośny wrzask przeszywa noc. Gargulec zrywa się do lotu i z potężnym łupnięciem ląduje 

na ścieżce przede mną, niwecząc jakąkolwiek nadzieję na ucieczkę. Na widok górującej nade 
mną ogromnej kamiennej bestii opadam na kolana. Jej pysk to odrażająca żywa maska z 
ustami rozciągniętymi w makabrycznym uśmiechu i kłami długości moich nóg. Pazury ma 
przerażająco ostre. Krzyk zamiera mi w gardle. Bestia ze skrzekiem obejmuje mnie szponami, 
które zaciskają się zdecydowanie na mojej talii. Zaraz zemdleję. 

- Trzymaj się mocno – rozkazuje zgrzytliwym głosem, a mnie ogarnia jeszcze większa 

panika. 

Gargulec przyciska mnie do swojego torsu i podrywamy się do lotu. Trzymam się mocno 

jego przerażających pazurów. Dopiero po chwili zaczynam rozumieć, co się dzieje. On nie 
chce mnie skrzywdzić. Chce mnie chronić. Po niebie krążą skrzydlate bestie, które wrzeszczą 

background image

i warczą. Dźwięki odbijają się echem w moich uszach, ale nie mogę ich zasłonić, nie 
puszczając szponów gargulca. Zimne powietrze przenika przez przemoczoną koszulę nocną i 
owiewa mokrą skórę. Cała się trzęsę, gdy mijamy czubki drzew i lądujemy łagodnie na dachu 
Spence. 

- Nie patrz – radzi gargulec. 
Ale nie mogę odwrócić wzroku. Pozostałe gargulce osaczyły Ithala. Pikują i porywają go 

z ziemi, po czym lecą w stronę jeziora. 

- Co zrobią? – pytam. 
- To, co muszą. – Nie jest zbyt wylewny, a ja nie mam odwagi go wypytywać. 
- K-kim jesteś? 
- Jednym ze strażników nocy – odpowiada, a mnie przypomina się rysunek Wilhelminy. – 

Przez wieki chroniliśmy wasz rodzaj, gdy zasłona między światami nie miała pieczęci. Teraz 
pieczęć została złamana. Kraina znów jest zaczarowana. Ale boję się, że nie ochronimy was 
przed tym, co nadchodzi. 

Niebo ciemnieje od skrzydeł. Nad nami krążą gargulce, a ich cienie przesuwają się po 

mnie. Pikują i lekko jak anioły lądują na dachu. Podchodzi do nas gargulec z nosem smoka. 

- Załatwione – mruczy. – Wrócił do martwych. 
Ten, który mnie uratował, kiwa głową. 
- Nie był tutaj ostatni. Przyjdą znów, i to silniejsi. 
Od wschodu na niebie pojawia się różowa wstęga. Pozostałe gargulce zajmują miejsca na 

krawędzi dachu, po czym na moich oczach obracają się w kamień. 

- Ja śnię – mówię szeptem. – To wszystko jest snem. 
Główny gargulec rozkłada skrzydła, aż wszystko wokół mnie ogarnia ciemność. Głos ma 

głęboki jak sam czas. 

- Tak, spałaś. Ale teraz czas się obudzić. 
 
 

*

 

 
 

Otwieram oczy. Sufit nade mną nabiera konturów. Słyszę ciche pochrapywanie Ann. 

Jestem w swoim pokoju, tak jak powinnam. Dopiero co minął świt. Siadam, a ten wysiłek 
sprawia, że czuję ból w całym ciele. W lesie słychać jakieś hałasy. Nieubrane dziewczęta 
wychodzą z pokojów, żeby zobaczyć, co się stało. Cyganie z latarniami w ręku gromadzą się 
wokół jeziora w porannej mgle. Nagle rozlega się pełen rozpaczy krzyk. 

Teraz widzę to, co oni. Ithal unosi się na wodzie twarzą w dół. To dlatego Freya 

zatrzymała się przy jeziorze, dlatego była taka niespokojna. Wiedziała, że jej pan nie żyje, a 
istota na jej grzbiecie to nieumarły, piekielny posłaniec z Krainy Zimy, który miał mnie 
uprowadzić. 

Nie. Nie, to się nie stało. Wszystko to sobie wyobraziłam. Albo wyśniłam. Martwy 

człowiek nie przyszedł, żeby mnie porwać. Nie leciałam w objęciach gargulca. 

Unoszę wzrok, szukając potwierdzenia. Gargulce siedzą na krawędzi dachu, milczące i 

ślepe. Obracam głowę, patrząc na nie pod różnymi kątami, ale nic się nie zmienia. 
Oczywiście, że nie. Są z kamienia, niemądra dziewczyno. Chichoczę, zwracając na siebie 
powszechną uwagę. Nie powinnam się śmiać, kiedy oni wyciągają z wody martwego 
człowieka. 

Kartik też tam jest, zdrów jak ryba. Patrzy na mnie z niepokojem. 
Mężczyźni przykrywają Ithal marynarką. 
- Rozpalcie ogień – odzywa się matka Elena. – Spalcie go. Spalcie wszystko.  

 

background image

ROZDZIAŁ PI

ĘĆDZIESIĄTY PIĄTY 

 
 

To zadziwiające, że choć w jeziorze znaleziono topielca, głównym tematem rozmów w 

Spence jest moje zachowanie na balu. Gdy wchodzę do jadalni na śniadanie, dziewczęta 
milkną. Śledzą mnie wzrokiem jak sępy mające nadzieję na kawałek padliny. Siadam przy 
stole dla starszych uczennic, ale one też przerywają rozmowy. Jakbym była samą Śmiercią z 
kosą wzniesioną do ciosu.  

Słyszę, jak szepczą do siebie: 
- Zapytaj ją. 
- Nie, ty zapytaj! 
Cecily chrząka. 
- Jak się czujesz, Gemmo? – pyta z udawanym współczuciem. – Słyszałam, że miałaś 

okropną gorączkę. 

Biorę do ust łyżkę owsianki. 
- Czy to prawda? – naciska Martha.  
- Nie – odpowiadam. – Zaszkodziła mi zbyt wielka ilość magii. Oraz kłamstwa i sekrety, z 

których zbudowane jest to miejsce, tak jak z kamieni i zaprawy. 

Wstrząśnięte szeroko otwierają usta, a po chwili zaczynają niepewnie chichotać. Fee i 

Ann patrzą na mnie z niepokojem. Straciłam apetyt. Odsuwam krzesło od stołu i wychodzę z 
jadalni. Pani Nightwing zerka na mnie, ale nie próbuje mnie powstrzymać. Jakby wiedziała, 
że i tak nic nie da się dla mnie zrobić. 

 
 

*

 

 
 

Felicity i Ann przychodzą mnie odwiedzić po południu. Ciekawość, czy naprawdę 

popadłam w obłęd, wygrywa ze złością. Felicity wyciąga z kieszeni torebkę ciągutek. 

- Proszę. Pomyślałam, że dobrze ci zrobią. 
Niewzruszona pozwalam im usiąść na łóżku. 
- Poszłyście wczoraj w nocy do międzyświata, prawda? 
Oczy Ann robią się okrągłe. To zadziwiające, że jest taką świetną aktorką, a tak fatalnie 

kłamie. 

- Tak – potwierdza Felicity i jestem jej wdzięczna za szczerość. – Tańczyłyśmy, Ann 

śpiewała i było tak wesoło, że miałam ochotę nigdy nie wracać. Tam jest jak w raju. 

- Nie można cały czas żyć w raju – zauważam. 
Felicity chowa cukierki do kieszeni. 
- Nie powstrzymasz nas przed bywaniem w międzyświecie – mówi, wstając.  
- Wszystko się zmieniło. Kirke ma sztylet – wyznaję i opowiadam im to, co zapamiętałam 

z poprzedniej nocy. – Nie mogę dłużej zatrzymywać magii. Musimy zawrzeć sojusz i ruszyć 
za Kirke.  

Twarz Felicity pochmurnieje. 
- Obiecałaś, że oddamy magię dopiero po debiucie. Mówiłaś, że mi pomożesz. 
- Może będziesz miała wystarczającą ilość własnej magii… 
- A może nie! Znajdę się w pułapce! Proszę, Gemmo – błaga Felicity. 
- Przykro mi – odpowiadam, z trudem przełykając. – Nic nie można na to poradzić. 
Felicity uspokaja się, a jej opanowanie wydaje się o wiele bardziej przerażające niż złość. 
- Nie tylko ty masz magię, Gemmo – przypomina mi. – Pip też posiada moc i robi się 

coraz silniejsza. A jeżeli ty mi nie pomożesz, ona zrobi to z pewnością. 

background image

- Fee… - chrypię, ale nie chce mnie słuchać. 
Już jest za drzwiami, a Ann idzie tuż za nią. 
 
 

*

 

 
 

Po południu robi się nagle chłodno, jakby zima wydawała ostanie tchnienie przed 

nadejściem lata. Inspektor Kent przyjechał, żeby przeprowadzić śledztwo w sprawie śmierci 
Ithal. Jego ludzie przeczesują lasy w poszukiwaniu dowodów przestępstwa, ale niczego nie 
znajdują. Widma nie zostawiają śladów. Policjanci zabierają pana Millera z pubu na 
przesłuchanie, choć on zarzeka się, że jest niewinny, i twierdzi, że w lasach Spence straszą 
duchy. 

Kartik zostawił swoją kartę wizytową – czerwoną chustkę – w bluszczu pod moim oknem 

razem z liścikiem: Spotkajmy się w kaplicy. 

Wślizguję się do pustej kaplicy i patrzę na anioła trzymającego głowę gorgony. 
- Już się ciebie nie boję. Rozumiem, że chciałeś mnie chronić. 
Głęboki głos odpowiada: 
- Idź naprzód i zwyciężaj. 
Podskakuję ze strachu, a zza ambony wyłania się Kartik. 
- Wybacz – mówi z zażenowanym uśmiechem. – Nie chciałem cię przestraszyć. 
Wygląda, jakby nie spał od kilku dni. Dobrana z nas para z tymi smutnymi minami i 

podkrążonymi oczami. Kartik przesuwa palcem po oparciu ławki. 

- Pamiętasz, gdy cię tu zaskoczyłem za pierwszym razem? 
- Owszem. Straszyłeś mnie i kazałeś zamknąć umysł na wizje. Powinnam była cię 

posłuchać. Nie nadaję się do tego wszystkiego. 

Opiera się o ławkę i zakłada ręce na piersi. 
- To nieprawda. 
- Nie wiesz, co zrobiłam, bobyś tak nie mówił. 
- To może mi powiesz? 
Wydaje się, że mijają całe wieki, zanim słowom udaje się przebrnąć przez gruzy w moim 

wnętrzu. Nie oszczędzam siebie. Opowiadam wszystko, a on słucha. Boję się, że mnie za to 
znienawidzi, ale kiedy kończę, tylko kiwa głową. 

- Powiedz coś – szepczę. – Proszę. 
- Ostrzegano cię przed majowymi narodzinami. Teraz chyba wiemy, co to znaczyło – 

odpowiada, analizując sytuację, a ja uśmiecham się nieśmiało, bo wiem, że mnie wysłuchał i 
zamierza mi pomóc. – Pójdziemy za nią. 

- Tak, ale boję się, że jeżeli choćby zanurzę czubek palca w magii, to nawiążę kontakt z 

Kirke i z Krainą Zimy. Oszaleję tak jak wczoraj wieczorem. 

- Tym bardziej powinniśmy ją powstrzymać. Może jeszcze nie związała mocy Eugenii z 

drzewem. Może uda nam się uratować międzyświat – mówi. 

- Nam? 
- Nie zamierzam już uciekać. To nie jest moje przeznaczenie. 
Ujmuje mnie pod brodę, unosząc moją twarz, a ja całuję go pierwsza. 
- Myślałam, że przestałeś wierzyć w przeznaczenie – przypominam mu. 
- Nie przestałem wierzyć w ciebie. 
Uśmiecham się mimo wszystko. Bardzo potrzebuję tej wiary. 
- Myślisz… - zaczynam i natychmiast milknę. 
- Co? – mruczy w moje włosy. Ma ciepłe usta. 
- Myślisz, że gdybyśmy zostali w międzyświecie, moglibyśmy być razem? 

background image

- Nasze miejsce jest w tym świecie, Gemmo, na dobre i na złe. Wykorzystaj to najlepiej, 

jak potrafisz – odpowiada, a ja przyciągam go do siebie. 

 
 

*

 

 
 

Po kilku tygodniach gorączkowych przygotowań do balu maskowego Spence kojarzy się 

teraz z przekłutym balonem. Dekoracje zostały zdjęte, kostiumy zapakowane w bibułkę 
nasączoną kamforą, ale kilka młodszych dziewczynek nie zgodziło się oddać swoich strojów. 
Chcą być księżniczkami i wróżkami, jak najdłużej się da. 

Inne, gotowe już wziąć udział w następnym przyjęciu, zadręczają mademoiselle LeFarge 

pytaniami na temat zbliżającego się wesela. 

- Założy pani diamenty? – pyta Elizabeth. 
Mademoiselle LeFarge rumieni się. 
- Mój Boże, nie. Są zbyt cenne. Ale dostałam przepiękny naszyjnik z pereł na tę okazję. 
- Spędzicie państwo miesiąc miodowy we Włoszech? Czy w Hiszpanii? – docieka Martha. 
- Odbędziemy skromną podróż do Brighton – mówi nauczycielka, a dziewczęta czują się 

głęboko rozczarowane. 

Brigid stuka mnie w ramię. 
- Pani derektor wzywa panienkę – informuje mnie głosem pełnym współczucia, a ja boję 

się spytać, jaki jest powód jej nagłej serdeczności. 

- Dziękuję – odpowiadam i podążam za nią przez obite suknem drzwi do ponurego, 

staromodnego sanktuarium naszej dyrektorki. Jedyna barwna plama to wesoły wiecheć 
polnych kwiatów na narożnym stoliku, beztrosko gubiących płatki. 

Pani Nightwing wskazuje mi krzesło. 
- Jak się pani dzisiaj czuje, panno Doyle? 
- Dochodzę do siebie – odpowiadam. 
Dyrektorka pedantycznie poprawia nóż do listów i kałamarz, a moje serce zaczyna 

dudnić. 

- O co chodzi? Co się stało? 
- Pani brat przysłał depeszę – mówi i podaje mi ją. 
 

OJCIEC BARDZO CHORY STOP WYJDE PO CIEBIE 
NA VICTORIE STOP TOM

 

 
Mrugam gwałtownie, starając się powstrzymać łzy. Nie powinnam była tak na niego 

naciskać. Nie był przygotowany na prawdę, a ja mu ją wmusiłam, i boję się, że wywołałam 
uraz, z którego już się w pełni nie otrząśnie. 

- To moja wina – mówię, upuszczając telegram na biurko. 
- Banialuki! - sztorcuje mnie Nightwing, a ja tego właśnie potrzebuję: rześkiego wiatru w 

plecy. – Każę Brigid pomóc pani w pakowaniu. Gus odwiezie panią na stację zaraz z rana. 

- Dziękuję – mamroczę pod nosem. 
- Myślę o pani ciepło, panno Doyle. 
Wydaje mi się, że mówi to naprawdę szczerze. 
Gdy pokonuję długą drogę do mojego pokoju, dogania mnie zasapana Ann. 
- Co się stało? – pytam, zauważając niepokój na jej twarzy. 
- Chodzi o Felicity – dyszy. – Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale nie chciała 

słuchać. 

- O czym ty mówisz? 

background image

- Poszła do międzyświata. Chce zostać tam z Pip – mówi, wytrzeszczając oczy ze strachu. 

– Na zawsze.