Jan Kasprowicz
Hymny
wity Boe, wity Mocny!
O niezgbione, nieobjte moce!
Skrzydami trzepoc
jak ptak ten nocny,
któremu okiem kazano skrwawionym
patrze w blask soca…
wity Boe! wity Mocny!
wity a Niemiertelny!…
A moje skrzyda plami
krew, która cieknie bez koca
z mojego serca…
A oko moje zachodzi mg,
która jest skonem
i mego serca i duszy mej!
Niech bdzie skonem i Twoim!
wity Boe! wity Mocny,
wity a Niemiertelny,
zmiuj si nad nami!
I niechaj zy,
które o jasnym poranku
wisz na kosach wypocztych zbó
lub szkliw pian okrywaj kpy
w sen otulonych traw,
zmieni si w gone skargi
i bez ustanku
pyn do Twoich zórz…
Niechaj rozszarpi na strzpy,
na krwawe szmaty
uny witowe, powstae nad ziemi,
gdzie ból i rozpacz drzemi,
ogromne, przez Szatana zapodnione wiaty,
a moe przez Ciebie,
o wity, Niemiertelny, wity, Mocny Boe!
Dlaczego moje–li wargi
maj wyrzuca krwaw pie?!
Pacz ze mn!
Dlaczego sam mam i w t przestrze ciemn,
cho ar poudnia pali si w przestworze?…
Dlaczego sam mam wlec si na rozdroe,
ku tym pochyym krzyom,
którym na czarne ramiona
kraczca siada wrona
i dziobem zmare rozsypuje próchno?
Niech guche ale nie guchn!…
Id ze mn!
Zrzu z Siebie, Ojcze, nietykalne blaski!
Zgarnij ze Siebie t bo,
t wadajc moc, co nad wiekami
nieugaszon pomienieje zorz
i wiato daje wiatom
i wiaty w swoim ogniu na popioy trawi!
Sta si tak lichy, jak ja, i skulony
i, doczesnoci okryty achmanem,
wlecz si nieszczsnym anem
za kluczem w dal przymglon cigncych urawi,
ku cichej, na rozstajach kopanej mogile
zapomnianego czowieka!
Albo w swej caej, wiekuistej sile,
w caej potdze wszechmocnego bytu,
sta przy mym boku
i dusz moj rozszerz do Swego bezmiaru
i oczy moje, w smutku zapatrzone strony,
rozewrzyj, królu globów, penych alu,
do nieobjtych orbit,
i wlecz si, wlecz si ze mn na samotne pola,
ku tym ostami porosym przydroom,
gdzie, kurzem obsypana, lepa siada Dola…
A wiatr rozwiewa jej wosy
i wir jej w puste sypie oczodoy,
a soce, rozpaliwszy bezdenne niebiosy,
pali jej óte, pomarszczone skronie
i po policzkach leje strumie aru,
w bezdwiczn skór piersi wysuszone zmienia
i wargi jej roztwiera, daremnie aknce
ach! rzewicego zbawienia…
A dzwon si rozlega,
z jkiem si czoga po spalonej ce,
z paczem si wznosi nad umare bonia,
kaniem wyschnite chce poruszy wody
i zrozpaczony zamilka u brzega
i znów si zrywa i jczy i pacze
i ka i pynie i pynie i pynie
w tej rozpakanej godzinie…
A jako widna ta ziemia, wspaniaa
wielk godzin konania,
niepogrzebione wokó le ciaa,
a ci si wlok, popdzani moc
strasznego lku.
A kada gowa ku ziemi si sania,
kade kolano si chwieje,
a krzye posmutniae dr w wychudych rku,
a w wietrze chorgwie trzepoc,
a w martwym, niemym socu gromnice si zoc,
a mier przed tumem kroczy,
wielkimi kroczy odstpami
i z miechem na trupich ustach
wywija kos stalow,
poyskujc w poudniowym skwarze.
A nad jej gow,
jak wieniec z czarnych zió,
rozkwitych podmuchem aoby,
gdzie drzemi stuleci groby,
zgodniaych kruków kr stada
chmur ciemnion
i, wysunwszy dzioby,
dliwie chon
ten wiew, który idzie od ziemi —
trujcy, miertelny wiew…
A ona, wiata przebiegajc smug,
kroki swe liczy na mile
i kos zatacza uk,
e, jako zboe w dzie koby,
tak pokolenia padaj
na nieskoczonym obszarze,
który jej mocy odda si spokojny,
który jej mocy odda si bezwiedny…
O dzwonu kajce proby!
O szumie widncych drzew!
O Boe, wity Boe! wity a Niemiertelny!…
A ci si wlok,
blasków sonecznych odziani powok.
A dzwon si rozlega
w blasków sonecznych pozocistym pyle,
opadajcym na zielska przydroy,
na melancholi okryte przecznice,
na grób samotny
zapomnianego czowieka…
Kopcie samotny grób!
Niechaj w nim koci pooy
ten, który z matki ywota
wyniós nieszczsny los!
Nieokieznana gnaa go tsknota
za widmem bólu,
który sam jeden
wszechmocny posiada gos,
który sam jeden rozpienia
dusz sabego czowieka
w natchnion pie,
zapadniajc wiaty…
Kopcie samotny grób,
poród krwawników kopcie i dziewanny,
u stóp
próchniejcego krzya,
gdzie w poudniowy skwar
bratnie si schodz duchy,
tum zapomnianych mar,
i, wród spalonej usiadszy murawy,
jk wyrzucaj guchy
z skrwawionych on…
A jk ten idzie po ztych zagonach
razem z t pieni, któr jczy dzwon —
na ryskach rusza porzucone kosy,
czarnymi oyn jagodami chwieje
i wierzb paczcych srebrne czesze licie
i szumi w wierzchach czerwonych chojarów…
Kopcie samotny grób
tam, na tej miedzy szerokiej,
gdzie ronie opian chropawy,
gdzie srebrne lni si podbiay,
gdzie aksamitna bylica
rozpierza mikkie swe kicie!
Tam, gdzie ten parów
sczy resztkami wody,
gdzie ten wdolec ospay,
gdzie ci si wlok,
blasków sonecznych odziani powok,
gdzie si nad drog kurzu wzbija sup,
kopcie samotny grób!
Gdzie ziemia pka od arów,
gdzie kada jej grudka
pena jest znojów
i krwawych prób,
gdzie dzwon si rozlega,
gdzie w wietrze chorgwie trzepoc,
gdzie si gromnice zoc —
kopcie samotny grób!
Gdzie w dali pobyskuje jezioro tsknice,
gdzie jaskier widnie na ce,
gdzie opuszczone mogiy,
te kopce polegych wojów
nielitociwy rozorywa pug,
rdzawe szablice wyrzucajc z wntrza,
dzi wroga zbrodniczy up,
tam wy samotny, cichy kopcie grób!…
Niechaj w nim koci pooy
ten, który powsta z tej ziemi,
który mia w sobie jej trud,
jej tajemniczy jk,
idcy z gbin przestworzy
w poudnia senny skwar.
Niechaj w nim spocznie na wieki
ten, który zabra z jej chat
alniki ez
i czeka, kiedy przyjdzie wybawienia kres,
i z jej szumicych zbó
zgarnia ten dziwnie przejmujcy szum
i w swoich dum
tre go zamyka i w wiat
jak wielk wito niós.
I al go zdejmowa,
e mu nie dan bya moc,
by zmieni w triumf te zy;
e nie mia siy,
aby te szumy aobne
w jaki weselny,
w jaki radosny hymn si rozpieniy!
I, obarczony przeklestwem najdroszych,
stan na drodze w dzie tuczy,
jak krzew pogity,
i z piorunami w zawody
rozpacz grzmia!
A burza huczy i huczy,
a chmur si kbi wa,
a wiatr mu deszczem miecie w lepe oczy,
a grzbiet mu dry, jak brzoza wród pustego pola,
a lepa na przydrou przykucnita Dola
mieje si dzikim miechem,
e si nie spotka z echem
ten rozpaczliwy gos,
e go wchony odmty
tej burzy!
e w tej miertelnej podróy,
w tej drodze znojnej,
na tym zsieczonym anie
upad, bezsilny czek,
do wichru zwali si stóp.
Kopcie samotny grób!
A Ty, o wity,
o Niemiertelny,
który swym jednym oddechem
wypeniasz wieków wiek,
Ty od powietrza, godu i ognia i wojny
i od Szatana, który w dom przychodzi
i dusze zwodzi,
zachowaj nas, Panie!
wiat dó swój grzebie
od pierwszych dni,
a w obramieniu Trójkta
Twe oko lni
nad wgem niebieskiej bramy…
A my woamy do Ciebie,
a my wzdychamy,
Ewy nieszczsne dzieci…
A z guchym oskotem
na trumn sypi si grudki
ziemi, oblanej potem,
ziemi, oblanej krwi…
A naokoo zapade mogiy
i cicho kajce smutki
wród trawy, co z cichym szelestem
poóke licie koysze.
A wiato wiekuista biednym ludziom wieci
w t podró ciemn…
Jestem!
I Ty jeste tu ze mn!
Przerwij t cisz!
Niech Twoje sowo gromowe
zagrzmi nad wielkim cmentarzem!
Radosne niech gosi nadzieje!
Niech zapomniani wstan,
a ywym niechaj ycie nie bdzie ponurym,
wieki kopanym doem!
Zmiuj si, zmiuj nad nami!
Z kornym bagamy czoem!
Spu Swoj ask na t nasz gow,
na oczy, zmroczone zami!
Zmiuj si, zmiuj nad nami!
Daj spiekym anom
rzewicy deszcz!
Nie zsyaj gradu,
który nam zboe zsiecze, nim dojrzeje…
Nie tra naszego dobytku
w owcach i koniach!
Trzymaj z daleka pomory,
które nam bij
ostatni krow z obory!
Ze zboa wyple sporysze
i chwast kkolu
i w rku trzymaj Swe chmury,
by si nie rway
i nie topiy w ulewie
snopów na polu!
Niechaj nie pacz stulecia!
Niech mróz spóniony nie warzy nam kwiecia
na ledwie rozkwitym drzewie,
na naszych winiach i gruszach,
na naszych starych, pochyych jaboniach…
I wdziczno rozpal nam w duszach,
bymy Twe dary godnie ocenia umieli.
O peen kary
i przebaczenia peny!
Chocia ci nasze te grzechy utrudni
stan nad nimi z powiek zamknit,
niech Twoja lito stokro wiksz bdzie,
nieli wszystek nasz grzech!
O Panie!
Nie daj wysycha studniom!
Niech si Szatana nie rozlega miech!
Na naszej grzdzie,
gdzie ciki trud rozpoczto,
niech trud ten niwem si stanie!
Spraw, aby w wielkie, uroczyste wito,
w t chwil weso,
gdy na organie
i piewem i kadzidem wielbimy Tw moc
i dobro Twoj,
nie bya dla nas potrzeba
skpi dziecinom chleba!
Chro nas od zdrady
i daj nam tyle,
bymy we wasnej spoczli mogile;
by nasze dzieci czy wnuki,
gdy przyjdzie im dla ojców starych kopa grób,
nie byy przymuszone i midzy ssiady
i prosi o jamun ach! na cztery deski,
na prost, bia skrzyni z naznaczonym smo
krzyem u gowy…
Ojcze niebieski!
Na pokropienie daj
i aby grosz by gotowy
dla dziadka proszalnego, co w gorcej wierze
ciche odmówi pacierze…
A jeli ziaren swych ask
nie zechcesz równa strychulcem
po brzegi swej szczodrej wierci,
od nagej i niespodziewanej mierci
racz nas zachowa, Panie!
I niechaj w wietrze chorgwie trzepoc,
niech si gromnice zoc,
niech blask ich pynie w ten soneczny blask!
Pogrzebne niech zabrzmi piewy
nieszczsnym dzieciom Ewy!
Padym na znojnym anie
niech dzwoni aobny dzwon,
niech szumi z tej trawy szelestem…
wity Boe! wity Mocny!
Jestem!
Jestem i pacz…
Bij skrzydami,
jak ptak ten ranny,
jak ptak ten nocny,
któremu okiem kazano skrwawionym
patrze w blask soca…
A u mych stóp
samotny kopi grób,
a czarna wrona,
na Boej mki usiadszy ramiona,
bez koca
kracze i kracze
i dziobem zmare rozsypuje próchno…
A ci si wlok,
wietlist mgie sierpniowych odziani powok,
jak cienie,
do wielkiej si wlok mogiy…
Za nimi dziewanny
z piaszczystych wydm si ruszyy,
z miedz si ruszyy krwawniki,
spoza zapoci bez si ruszy dziki,
tatarak zaszumia w wdolcach
i, z muu otrzsnwszy pachnce korzenie,
idzie wraz z nimi…
Z mokrade kpy rogoy,
z przydroy
osty o ótych kolcach,
szerokolistne opiany,
senne podbiay,
fioletowe szaleje,
cierniste gogi
wstay
i id…
Limi mikkimi
wierzb zaszeleci rzd
i w cichej, rozpaczliwej sunie si aobie
ladem ich drogi…
Cae ryskami zacielone any
oderway si w tej dobie
od macierzystej ziemi
i, niby olbrzymie ciany,
wzniosy si w gór i pyn,
t wielk alu godzin…
A Ty, o Boe!
o Niemiertelny!
o wiecem blasków owity!
na niedostpnym tronie
siedzisz pomidzy gwiazdami
i, gow na zocistym spoczwszy Trójkcie,
krzy trójramienny majc u swych nóg,
proch gwiazd w klepsydrze przesypujesz zotej
i ani spojrzysz na padolny smug!
Zmiuj si, zmiuj nad nami!
Socom naznaczasz obroty,
gasisz ksiyce,
jutrznie zapalasz i zorze
i podzisz zasiew na byty,
na pene cierpie ywoty,
które tu musz mrze,
w samotny ka si grób…
Zmiuj si, zmiuj nad nami!
0 Boe!
O Mocny!
Ty si upajasz wielkoci stworzenia,
a poród nas tu gód!
Jak bedki, tak, jarmuu syty, ginie lud.
A jako ryczcy lew,
Szatan po ziemi tej kry,
na pokolenia
zarzuca zdradn sie,
w synu na ojca zapalczywo budzi,
wynaturzony gniew,
e syn przed ojcem zamyka swój dom!
Bratu na brata wciska krwawy nó,
a nasze siostry i ony
na straszny rzuca srom…
Podpala nasze stodoy
z garstk zwiezionych wieo zbó,
mordy narodów wszczyna i poog
sieje na miasta i wsi
i przeklestwami znaczy swoj drog…
O zniszcze dymice dni!
A my, ten ród potpiony,
krzye ujwszy w donie
i zblake w krwawym pochodzie,
trupimi piszczelami znaczone chorgwie,
idziem o godzie
po tym miertelnym wygonie,
w ten znojny
w ten nieszczliwy czas,
w którym konaj wieki
i wraz si rodz nowe
na cisz jeszcze niedol —
idziemy, biedn pochyliwszy gow,
jak ten zsieczony las —
Idziemy, a kres tak daleki!
A lk niespokojny
biczem popdza nas
i dech zapiera wród on…
A naokoo rozlega si dzwon,
na to cmentarne przelewa si pole,
na te wyschnite rzeki,
w chojary aob sw godzi,
e te si kad na piaszczystym anie…
A pier nasza ka,
a w oku byszczy za,
a ptak ciko ranny
uderza w skrzyda, krwi ociekajce,
a jaskier widnie na ce,
a z nami id dziewanny
i krwawnik i wodne lilije,
a mór nam bydo bije,
a dom si nasz pali,
a siostra utona w rozplenionej fali,
a ojciec gdzie daleko w strasznej zgin bitwie,
a Ze urga modlitwie…
Có z nami si stanie!?
0 Ty, askami hojny,
Ty, od powietrza, godu, ognia i wojny,
od nagej i niespodziewanej mierci
i od Szatana, który w dom przychodzi
i dusze zwodzi,
zachowaj nas, Panie!…
Nie skoni si jeszcze dzie,
a Szatan z moczarów oyska,
gdzie noc ognikami byska,
z czeluci bota wsta
i, gdy najkrótszy soce rzuca cie
na te manowce, na te cierniska,
pod rami chwyci Kociotrupa
i wzrós nad jego niebosig stal —
nad Ciebie, Boe, wzrós!…
Masz–li Ty grom —
Masz–li Ty chmur w ten poudnia skwar,
aby z niej piorun pad
i od Szatana uwolni ten wiat?…
Wal byskawic, wal!
Niechaj si amie,
niech si rozkruszy ta zdrada,
która nad yciem i nad mierci wada!…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Szatanie!
Ty Kociotrupa chwycie pod rami
i nad wysoko jego ostrej kosy
wzrose w niebiosy —
a grom nie pada!
Z nieukojon aob
klkam przed Tob!
Zlituj si, zlituj nad ziemi,
gdzie ból i rozpacz drzemi,
gdzie ból i rozpacz dzwonem si rozlega
i w strasznej pieni brzmi…
Szatanie!
Kop mi samotny grób
na opuszczonym anie,
u krzya czarnego stóp,
pod gliny powok rdzaw!
A iby nie porós traw,
tacz na nim taniec piekielny
po wszystkie dni!…
A Ty, o wity!
A Ty, o Mocny!
Ty Niemiertelny,
proch gwiazd przesypuj w Swej klepsydrze zotej
i pod ywoty,
aby tak kly, jak ja;
aby pakay, jak ja;
aby w szarpicej modlitwie,
co jako dzwon ten ka,
o zmiowanie prosiy;
aby si wloky z gromnicami w doni
ku tej nieznanej ustroni,
do tej — ostatniej mogiy;
aby tak wyschy, jak za,
któr ju oko me paka nie moe;
aby tak mary, jak ja —
o wity, Niemiertelny! wity, Mocny Boe!