background image

 

 

                                 Fragmenty książki Stanisława Żochowskiego  
                                     "Wywiad polski we Francji 1940-1945" 
                  
 

                          

 

Fenomenalny sukces asa brytyjskiego wywiadu - Polaka kpt. dypl. pilota Romana 
Czerniawskiego. Aresztowany przez Niemców we Francji jako założyciel i kierownik 
sieci wywiadowczej, pozornie przystał na współpracę z wywiadem niemieckim. Z 
Anglii słał potem Niemcom setki mylących informacji. Ich rezultatem było całkowite 
przekonanie Niemców, że Alianci dokonają inwazji w rejonie Calais, a nie w 
Normandii. W 1994 r. Alianci z wielką pompą świętowali 50-tą rocznicę lądowania w 
Normandii. Nigdzie wówczas nie wspomniano o gigantycznym bluffie w wykonaniu 
polskiego patrioty. Sejfy brytyjskie nadal ukrywają szczegóły tej mistyfikacji. Kpt. dypl. 
Roman Czerniawski był kolegą Autora z okresu wspólnych studiów w Wyższej Szkole 
Wojennej. 

(...) 

background image

 

 

Polski udział naukowy i techniczny po stronie 

alianckiej 

W laboratoriach i fabrykach, bo nie tylko w polu, walczono w nowoczesnej wojnie. Na 
temat polskiego udziału pisano sporo, ale przemilczano jeszcze więcej. Częściowo 
pokrywała to tajemnica wojskowa, rozproszenie dokumentów, a bardziej "niewinna" 
angielska chęć zaliczenia całej mądrości na swe przemożne konto. 

Polski udział miał trzy stadia: 

1. W przedwojennych pomysłach, dociekaniach i doskonaleniu, co przekazano aliantom.  

2. W wojennej pracy i doskonaleniu. 

3. W pracy techników w PSZ walczących na ziemi, morzu i w powietrzu. 

Praca przedwojenna: 

Pierwsze miejsce w tej dziedzinie należy się Polakom, którzy skruszyli tajemnicę 
niemieckiej maszyny do szyfrowania pod nazwą "Enigma", co ujawniono dopiero w 
1973 r. Oddana aliantom do wspólnego wykorzystania, pozwoliła przez całą wojnę 
deszyfrować niemieckie depesze. 

Polski peryskop 

Polskie oddziały pancerne po otrzymaniu pierwszych brytyjskich czołgów, zauważyły 
ze zdziwieniem, że były one wyposażone w peryskopy identyczne zużywanymi w 
Polsce przed wojną. Różnica była tylko w nazwie. Te były nazywane " Vickers Tank 
Periscope ",
 a polskie znano jako "Gundlach obrotowy peryskop", pomysłu kapitana R. 
Gundlacha i pod tą nazwą uzyskały patent w 1936 roku. W ciągu ostatniej wojny nie 
tylko brytyjskie, ale i amerykańskie i sowieckie czołgi posiadały ten sam peryskop. 
Jeszcze w 1928-29 roku Polska zakupiła dla celów doświadczalnych małe czołgi " 
Vickers-Armstrong", zwane tankietkami. Były nieodpowiednie, bo miały słabe 
opancerzenie. Polski model TK-3 był produktem inż. Hibicha i wykonany w ilości 600 
sztuk, przy zwiększonym opancerzeniu i zastosowaniu peryskopu Gundlacha. Peryskop 
miał dwa pryzmatyczne lusterka w ruchomym pojemniku i pozwalał obserwatorowi 
widzieć teren we wszystkich kierunkach, bez zmiany jego pozycji. Polskie czołgi 7-TP 
miały peryskopy w wieżyczce i drugi dla kierowcy. Polscy konstruktorzy 
opancerzonych pojazdów współpracowali z firmą " Vickers-Armstrong," i w wymianie 
licencji udostępnili Brytyjczykom peryskop Gundlacha. Odtąd brytyjskie czołgi 
"Crusader", "Churchill", "Valentine" i"Cromwell", posiadały polski peryskop. 
Brytyjczycy ten sam peryskop przekazali Amerykanom i stał się on częścią 
wyposażenia "Shermana". Te czołgi na zasadzie " lend-lease ", w dużej ilości poszły do 
Sowietów, a peryskop został tam nazwany po rosyjsku! 

Tak więc, stary peryskop Gundlacha, z minimalnymi zmianami, wrócił do 

background image

 

 

Polski po okrążeniu kuli ziemskiej z armią Berlinga, a obecnie nosi nazwę 
MK-4. 

Polski wykrywacz min 

Podczas pobytu PSZ w Szkocji w 1941 roku, po starannym stwierdzeniu swej wartości i 
orzeczeniu Ministerstwa Obrony o "wspaniałym osiągnięciu", polski wykrywacz min 
skonstruowany przez wojną przez J. Kosackiego, był masowo produkowany pod nazwą 
"Mine detector Polish Mark I". Otrzymała go cała armia brytyjska. Wykrywacz min 
składał się z trzech części: generatora dźwięku umieszczonego w plecaku, właściwego 
wykrywacza na końcu tyki i słuchawek. Żołnierz zbliżając się do miny poruszał tyczką 
nad ziemią ruchem kosiarza i po chwili słyszał dźwięk nabierający mocy, gdy 
wykrywacz znajdował się nad miną. W porównaniu z innymi wynalazkami, wykrywacz 
Kosackiego okazał się najlepszy i zatwierdzony do masowej produkcji. Cinema 
Television Ltd.
 fabrykowała te wykrywacze z nieznacznymi zmianami jako Mark I, II i 
III. 
Wykrywacz był użyty na wielką skalę pod El-Alamein, gdzie gen. Rommel okopał 
swe dywizje za szerokim pasem pól minowych. Bitwa skończyła się klęską Niemców, 
co umożliwił polski wykrywacz. Brytyjski historyk w książce o El-Alamein pisze: 

Dotąd używane metody wykrywania min umieszczonych głęboko w piasku, były 
powolne i niebezpieczne i można je było stosować tylko w dzień. Zespól 42 
saperów mógł oczyścić przejście na szerokość dwóch czołgów i głębokość 200 
metrów przez godzinę, a niektóre pola minowe miały głębokość 8 kilometrów. Po 
otrzymaniu 500 polskich wykrywaczy, 9 saperów z trzema wykrywaczami mogło 
oczyścić 400 metrów, nawet w warunkach nocnej pracy. 

Trzeba sobie uprzytomnić, że gen. Montgomery miał dokładne informacje o sile i 
rozmieszczeniu niemieckich oddziałów z odtworzonej przez Polaków "Enigmy". W ten 
sposób, chociaż nasze oddziały nie walczyły pod El-Alamein, razem z wykrywaczem 
min, walnie przyczyniliśmy się do zwycięstwa. 

Uchwyty bomb i dźwignie wyrzutnika 

Przed wojną inż. Władysław Świątecki wynalazł nowe uchwyty bomb i wyrzutniki w 
czasie pracy w fabryce Plage i Laśkiewicz w Lublinie i opatentował ten zespół pod 
nazwą SW. Wówczas był to najlepszy model, ułatwiający zawieszanie i zwalnianie 
bomb na samolotach. W latach trzydziestych model został udoskonalony, produkowany 
i sprzedawany do kilku państw. Licencje produkcji zakupiła Francja, Włochy i 
Rumunia. W 1940 r. inż. Świątecki przekazał swój wynalazek brytyjskiemu 
ministerstwu produkcji samolotów. Wówczas wyprodukowano ponad sto tysięcy 
zespołów SW, zamontowano je na brytyjskich bombowcach. W 1943 r. ulepszony 
zespół Świąteckiego został skonstruowany przez inż. J. Rudlickiego do dywanowego 
bombardowania i używany w amerykańskich Boeingach B-17, zwanych Latającymi 
Fortecami.
 To urządzenie pozwoliło Amerykanom zrzucać bomby w dzień, z dużej 
wysokości. Liczne polskie pomysły i wynalazki były używane przez aliantów w drugiej 
wojnie światowej w ich przemysłach zbrojeniowych, lub instalowane w fabrykach. Do 
nich należały; oksydowane katody w magnetofonach prof. Groszkowskiego; wynalazki 
prof. Czochralskiego oraz inż. Sędzimira, ulepszenie części automatycznego pistoletu 
"Mors", podwozia o podwójnych kołach używane niemal we wszystkich 

background image

 

 

wielosilnikowych samolotach - pomysłu inż. P. Kubickiego. 

Należy także pamiętać o tak codziennie używanym prozaicznym detalu, jak 
automatyczna wycieraczka szyby w samochodzie i samolocie, pomysłu sławnego 
polskiego... pianisty T. Hofmana! Wpadł na ten cenny wynalazek
 obserwując 
jednostajny ruch taktometru - instrumentu używanego przez muzyków do znaczenia 
tempa! 

Radio-namiarowa antena pomysłu i wykonania polskiego inż. W. Struszyńskiego, 
który był reklamowany z PSZ przez Admiralicję, pozwoliła polskim i brytyjskim 
niszczycielom określać położenia niemieckich lodzi podwodnych.
 To urządzenie 
wraz z bombami głębinowymi pozwoliło zatopić 232 łodzie podwodne w walce o 
Atlantyk. To oczyszczenie oceanu nastąpiło definitywnie 24 maja 1944 roku, gdy 
admirał Doenitz nakazał wycofanie lodzi podwodnych z Atlantyku, co wydatnie 
zmniejszyło straty w zaopatrywaniu Brytyjczyków przez Stany Zjednoczone. Prace inż. 
Struszyńskiego, specjalizującego się w opisanym kierunku, były już znane przez wojną. 

W czasie wojny 

Po klęsce we wrześniu 1939 roku, duża ilość polskich inżynierów i techników przybyła 
do Francji, by tam zwiększyć szeregi fachowców w przemyśle zbrojeniowym. Była to 
działalność krótka i dlatego nieznana. Biuro Wojennego Przemysłu pracowało w 
ramach Ministerstwa Przemysłu polskiego rządu, a kierowane było przez inż. Czesława 
Zbierańskiego. Biuro zarejestrowało ponad trzy tysiące inżynierów i techników, ale 
tylko kilkuset z nich było zatrudnionych w przemyśle zbrojeniowym, oprócz 
wykwalifikowanych robotników. Wśród nich znajdowała się liczna grupa specjalistów 
lotnictwa, których skierowano do fabryk samolotów. Inż. Markiewicz zorganizował 
produkcję zapalników w Tarbes. Zespól w jego dyspozycji składał się z sześciu 
inżynierów oraz około setki polskich robotników - produkował dziennie około 1000 
zapalników. W jednej z francuskich fabryk inż. T. Heftman rozpoczął produkcję 
radioaparatów własnego pomysłu. Tylko niewielka część polskich specjalistów mogła 
rozwinąć swe umiejętności, gdyż francuski przemysł wojenny dopiero przestawiał się 
na masową produkcję. Upadek Francji zakończył ten krótki okres aktywności. Jesienią 
1939 roku pewna ilość specjalistów z Państwowej Fabryki Telekomunikacyjnego 
Ekwipunku, zdołała osiągnąć Jugosławię. W tym czasie ujawniła się gwałtowna 
potrzeba wyposażenia łączności w jugosłowiańskiej armii. Polscy inżynierowie 
zaprojektowali aparaty radiowe do użytku w polu i rozpoczęli produkcję seryjną. 
Współpracowano również w produkcji aparatów telefonicznych i łącznic. W kwietniu 
1941 roku inwazja niemiecka na Jugosławię położyła kres tej pracy. 

Nowy rozdział dla polskich inżynierów i techników otworzył się w Wielkiej Brytanii, 
dokąd duża ilość specjalistów ewakuowała się z Francji razem z żołnierzami. Jednak po 
ich przybyciu okazało się, że są dla nich warunki trudniejsze niż na kontynencie, 
ponieważ mały odsetek władał angielskim. Ponadto angielskie metody i zasady pracy, 
podejścia do problemów, takich spraw jak rysunki techniczne, wagi, wymiary i detale 
codziennego życia, różniły się od znanych na kontynencie. Jednak pomimo 

background image

 

 

początkowych trudności, Polacy szybko przystosowali się do nowych warunków i 
zyskali zaufanie brytyjskich kolegów i przełożonych. Dalszą przeszkodą były 
miejscowe przepisy, zabraniające zatrudniania cudzoziemców w przemyśle 
zbrojeniowym, badaniach i rozwoju urządzeń uznawanych za tajne. Minęły miesiące, 
zanim uchylono stare zarządzenia. W listopadzie 1940 roku został stworzony w 
Londynie Polski Wojskowy Instytut Techniczny. Miał opiekować się elementem 
technicznym rozsianym w wojsku, zapewniać dalszy zawodowy rozwój tych ludzi i 
kierować ich pracą w brytyjskich instytucjach. Zespół Instytutu w 1941 roku składał się 
tylko z trzydziestu osób, ale przedstawił szereg projektów zaakceptowanych przez 
Brytyjczyków. Między innymi wykonano ponad 3.000 rysunków technicznych do 
produkcji 40 mm działa przeciwlotniczego produkowanego w fabryce Cegielskiego, a 
pewną ich ilość sprzedano do Anglii. Była to jedna z najlepszych armat na rynku i 
Anglicy chcieli jak najprędzej uruchomić własną produkcję. Z pomocą polskich 
rysunków mogli wystartować w połowie 1941 r. Wśród pomysłów Instytutu, 
zaakceptowanych i oddanych do produkcji, znalazły się nowe metody obrony plaż przed 
lądowaniem samolotów i szybowców nieprzyjaciela, a także osłona sprężyny zamka w 
pistolecie maszynowym Thomson'a. 

W 1941 roku Instytut zorganizował grupy polskich wynalazców w celu włączenia ich w 
odpowiednie brytyjskie instytucje. Departament Wynalazków Uzbrojenia w Cheshunt 
otrzymał zespól 12 inżynierów do równoległej pracy z zespołami Belgów, Czechów i 
Anglików. Każda sekcja miała swoje zadania i nie było między nimi współpracy. 
serii projektów polskiej sekcji przyjęto:
 20 mm armatkę przeciwlotniczą nazwaną 
Polsten
 (Polish Sten Gun) i półautomatyczny karabin E.M.2, opracowany przez K. 
Januszewskiego. Kierownikiem pracy nad Polstenem był inż. Podsętkowski, który 
został za to odznaczony O.B.E. Wielką zaletą Polstena była prostota konstrukcji: 
składał się z niewielkiej ilości części o prostych kształtach. Był też ekonomiczny w 
produkcji; ta sama fabryka przy użyciu tych samych maszyn produkowała cztery polskie 
karabiny, w czasie wykonywania jednego brytyjskiego. Wyprodukowano ponad 50.000 
Polstenów w Anglii i Kanadzie. Używane były w przeciwlotniczej obronie okrętów, 
statków i przez oddziały wojska. Kontrola i ostateczne sprawdzanie Polstenów należały 
do Polaków, przydzielonych do fabryki. 
Wśród projektów członków Departamentu Uzbrojenia byty: przystosowanie "Brena" z 
magazynku do taśmy amunicyjnej; czterocalowy przeciwczolgowy moździerz; wieża 
pancerna
 mieszcząca cztery "Breny": sprzężenie dwóch " Orlikonów'" do ognia 
przeciwlotniczego; cztery różne prototypy bezodrzutowych dział i pocisk z 
dodatkowym napędem rakietowym. Prawie wszystkie wspomniane projekty przeszły 
przez gęste sita testów (prototypy, sprawdzanie strzelania, pokazy). Chociaż nie weszły 
do seryjnej produkcji, były użyteczne jako modele doświadczalne, na których mogły 
opierać się następne konstrukcje. Inżynierowie: Kazimisrz Januszewski i Aleksander 
Czerkalski zostali wysłani do Doświadczalnego Zakładu w Szkocji, do pracy nad tajną 
wówczas bronią - bezodrzutowym działem. Brytyjscy technicy pod kierownictwem Sir 
Dennis Burley'a, napotkali poważne trudności, które pokonano dzięki pomocy tych 
dwóch polskich inżynierów. Armata była użyta przez oddziały brytyjskie w Afryce i 
okazała się niezastąpiona w walce z niemieckimi "Tygrysami''. 
W 1942 roku około 40 polskich eksperymentatorów skierowanych z Instytutu, było 
zatrudnionych w ośrodkach wytwarzających broń. Dziewięciu prowadziło ostateczne 
sprawdzania ekwipunku artyleryjskiego, szesnastu zajmowało się amunicją, siedmiu 
bronią małokalibrową i pięciu materiałami wybuchowymi. W marcu 1943 roku zespół 

background image

 

 

dr. Lubańskiego, w którego składzie było jeszcze trzech Polaków, pracował nad 
miotaczem płomieni
 polskiej konstrukcji. Instytut otrzymał list z podziękowaniem od 
dyrektora Wojennego Departamentu Nafty stwierdzający, że wynalazca jest 
niewątpliwie najlepszym specjalistą w tej dziedzinie w Europie. Temu zespołowi 
powierzono badania płynów używanych w aparacie "Fido", do rozpraszania mgły w 
portach. 
Jednego z polskich metalurgów przydzielono do laboratorium Sir Laurence Brygg 
gdzie udoskonalił płyty pancerne. Inżynierowie-technicy pracowali wspaniale w trzech 
brytyjskich zakładach: Łączności Admiralicji, Badań i Rozwoju Łączności, oraz 
Królewskich Wytwórni Lotniczych. Odmiennie niż w uzbrojeniu, nie tworzyli polskich 
sekcji, ale pracowali w niewielkich polskich lub mieszanych zespołach, czasem 
otrzymując indywidualne zadania. Do końca wojny około trzydziestu Polaków było 
zatrudnionych w zakładach łączności. W wielu wypadkach nasi inżynierowie 
rozpoczynali pracę w zupełnie nowych dziedzinach, ale dzięki dobrej podstawie 
naukowej, uzyskanej w polskich przedwojennych politechnikach, wkrótce stawali się 
cenionymi specjalistami. Tak było w przypadku radaru i innym morskim wyposażeniu. 
W bardzo krótkim czasie inż. Wacław Struszyński - jak już wspomniano - skonstruował 
"antenę radio-namiarową" nazwaną BF/DF. Była produkowana masowo i 
instalowana na okrętach dowódców konwojów, informując o obecności i ruchach 
niemieckich łodzi podwodnych. Łodzie te stosowały wówczas taktykę "wilczych stad" i 
komunikowały się za pośrednictwem radia o wysokich częstotliwościach. Podobnie do 
"Enigmy", antena Struszyńskiego oddała olbrzymie usługi w prowadzeniu walki o 
Atlantyk. Inż. Stefan de Walden, pracujący razem ze Struszyńskim, stał się sławny dla 
najważniejszych wynalazków. Następnym wielkim osiągnięciem Struszyńskiego było 
urządzenie umieszczane na lądzie, pozwalające określić kierunek lotu samolotów, 
wykonane przez polsko-brytyjski zespól, którym kierował inż. Struszyński. 
Niewątpliwie stal się on jednym z najlepszych ekspertów w dziedzinie radiotechnologii. 
Innym polskim wynalazkiem, natychmiast zastosowanym przez Brytyjską Admiralicję, 
był miniaturowy nadajnik połączony z zegarkiem i automatycznym kodowaniem 
położenia, co pozwalało dokładnie określić położenie spadochroniarza czy agenta 
transportowanego łodzią podwodną, by go móc podjąć w działaniu w wodzie, 
powietrzu czy na ziemi. Nadajnik był konstrukcji inż. Juliusza Huperta, którego 
umiejętności znacznie wyprzedzały ówczesny poziom wiedzy i techniki. Równie 
istotnym elementem okazał się stabilizator okrętów niezbędny przy używaniu BF/DF. 
Pierwszy egzemplarz umieszczono próbnie na pancerniku "Anson". Próby przyniosły 
tak zachęcające efekty, że Hupert i jego asystent Osiński otrzymali do dyspozycji 
kompletne biuro konstrukcyjne i pomoce laboratoryjne w celu przygotowania modelu 
do produkcji seryjnej. Ich praca otrzymała status "najwyższego pierwszeństwa", po 
utraceniu przez Anglików lotniskowca "Ark Royal". Lotniskowiec ten zatonął 
prawdopodobnie dlatego, że jego nieustabilizowany nadajnik nie pozwalał na 
porozumiewanie się z myśliwcami.
 Stabilizatory znalazły zastosowanie na 
lotniskowcach i innych okrętach wojennych. Przy końcu 1943 roku i na początku 1944, 
inż. Hupert skonstruował inny nadajnik krótkofalowy, który stał się częścią stałego 
wyposażenia okrętów w ostatniej fazie wojny , jak również po niej. Wśród licznych 
projektów wykonanych dla Admiralicji, należy wspomnieć: rozważania o 
przewodnikach fal (wave guides) inż. J.Kubna, które po wojnie zostały przyjęte jako 
teza jego pracy doktorskiej; paraboliczne anteny do radarów opracowane przez inż. 
Jerzego Jędrychowskiego i inż. A.Woroncowa; zwoje (cewki) do radarowych 
cylindrów,
 z katodami promieniującymi. Druga grupa inżynierów-elektryków, głównie 

background image

 

 

specjalistów radiowych, pracowała nad łącznością i rozwojem organizacji w 
komunikacyjnym Centrum Armii. Było tu zatrudnionych znacznie mniej Polaków, niż 
w Admiralicji. Praca inż. Zygmunta Jelonka nad zespołem radiowym WS nr. 10, została 
oceniona bardzo wysoko; była przeznaczona dla Najwyższego Dowództwa podczas 
inwazji na kontynent. Po wojnie marszałek Montgomery oświadczył, że zespół radiowy 
nr. 10 był najbardziej zaawansowanym zespołem tego typu i żadna aliancka ani wroga 
armia nie miała tak wydajnego sprzętu łączności. Radio to pracowało na 
centymetrowych długościach fal, miało osiem kanałów komunikacyjnych i nie 
potrzebowało zestawów pośredniczących. Inż. Jelonek pokonał szereg trudności, które 
pojawiły się w trakcie pracy nad zespołem i zyskał uznanie swych brytyjskich 
przełożonych. Został awansowany na kierownika sekcji specjalizującej się w 
teoretycznej i eksperymentalnej pracy nad łącznością radiową. 
Innym wysoce utalentowanym członkiem zespołu WS nr. 10, był inż. Zygmunt Hass. 
Latem 1943 roku Brytyjczycy stwierdzili, że Niemcy wyprodukowali nowy typ miny z 
niemagnetycznych materiałów, a więc nie wykrywalnych przez stosowane dotychczas 
urządzenia. W tym czasie grupa polskich techników kierowana przez inż. Starneckiego, 
który już uprzednio pracował nad wykrywaczami min, stanowiła niezależny zespól 
ośmiu Polaków i jednego Brytyjczyka. Tej grupie powierzono doświadczenia nad 
nowymi metodami wykrywania min. Już po wojnie obaj inżynierowie uzyskali patent 
na wykrywacz min niemagnetycznych, co było początkowo wynalazkiem inż. 
Rokosińskiego. Ten sam zespół prowadził prace i pomiary nad nietypową emisją fal 
radiowych o długości 3 i 9 cm, a także nad szeregiem innych projektów. Royal Aircraft 
Establishment
 zatrudniał około 50 polskich naukowców i inżynierów, w różnych swych 
departamentach. Prowadzili oni badania techniczne nowoczesnych samolotów i 
teoretycznych zasad aerodynamiki ponaddźwiękowej, wytrzymałości materiałów, a 
także nad zagadnieniami metalurgii, elektroniki, nawigacji i inne. Polscy piloci 
doświadczalni, którzy byli również konstruktorami, świadczyli cenne usługi w 
wychwytywaniu i eliminowaniu błędów w projektach samolotów, uzbrojeniu i 
ekwipunku. Kilku polskich inżynierów zajmowało wysokie stanowiska w brytyjskich 
Ministerstwach Lotnictwa i Produkcji Lotniczej.  

Należy pamiętać również o pracy naukowców i techników w okupowanej Polsce. 
Ten rozdział polskiego wojennego wysiłku jest znany tylko częściowo, może za 
wyjątkiem rakiet V-1 i V-2, o czym pisano niejednokrotnie. Największy zespół 
naukowców współpracujący z Armią Krajową istniał na Politechnice 
Warszawskiej, którą Niemcy nazwali Szkolą Techniczną. Ten tajny zespół był 
kierowany przez prof. J. Zawadzkiego, rektora uczelni w latach 1936-39. Prof. 
W. Struszyński prowadził analizy gazów trujących produkowanych przez 
Niemców i składników bomb zapalających, zapalników i innych elementów, 
dostarczając je Armii Krajowej. Jednym z największych osiągnięć były analizy i 
rekonstrukcje rakiet V-2, których części wydobyto z dna Bugu, prowadzone przez 
inż. Antoniego Kocjana i inż. Stefana Waciorskiego. Obaj przesłali cenne 
informacje aliantom. Prof. Struszyński stwierdził, że Niemcy wyprodukowali 
specjalne paliwo do rakiet, 
co wywołało niemałe skoczenie. Razem z analizą 
prof. Groszkowskiego i danymi opracowanymi przez inż. Kocjana, Brytyjczycy 
mieli podstawy do oceny zagrożenia i przygotowania sposobów obrony. Inż. 
Tadeusz Heftman przywiózł z Francji części radia własnej konstrukcji. 
Brytyjczycy nie posiadł radioaparatów tego typu, a były one niezbędne do 
łączności z Armią Krową i agentami wywiadu. Uruchomiono pod Londynem 

background image

 

 

Polski Warsztat Radiowy, do produkcji tego ekwipunku. Zatrudniano tam 
konstruktorów i personel pod kierownictwem inż. Heftmana i w 1944 roku 
osiągnięto produkcję rzędu tysiąca aparatów rocznie, Były to miniaturowe 
zespoły składające się z nadajnika i odbiornika, które dobrze znosiły wstrząsy 
podczas zrzutu ze spadochronu. Były one używane przez francuskie podziemie. 
W swej książce "Armment Clandestin", francuski historyk P. Loraine pisze, że 
polskie radioaparaty przewyższały wszystkie inne modele przypominające 
muzealne zabytki.
 Ustanowiono rekord szybkości działania, gdy specjalny aparat 
do pracy w dżungli!, wyprodukowano dla Brytyjczyków w ciągu ośmiu tygodni. 
Jesienią 1940 roku, zanim Polski Wojskowy Instytut Techniczny zaczął działać, 
inż. K. Dobrowolski zorganizował Grupę Techniczną z planami konstrukcji i 
produkcji w dziedzinie aeronautyki, mechaniki i łączności. Wykonano pojemnik 
służący do przewożenia tajnych dokumentów, używany przez całą wojnę, w 
którym przy próbie otworzenia go przez nieupoważnione osoby, dokumenty 
uległy spaleniu. W tej grupie inż. S. Lalewicz rozpoczął pracę nad rewelacyjnym, 
nowym systemem szybkiej radiotelegrafii. W połowie 1942 roku Grupa 
Techniczna przekształciła się w cywilne przedsiębiorstwo, produkujące do końca 
wojny między innymi części granatów do Piat'a, przebijających płyty 
pancerne. 
Grupa zmieniła nazwę na Mill Hill Enginering. 

Wybuch wojny zastał inż. Henryka Magnuskiego, jednego z wybitnych polskich 
konstruktorów wojskowych radioodbiorników, w Stanach Zjednoczonych, W 1940 roku 
pracował w firmie "Motorola", gdzie powierzono mu konstrukcję radioaparatu dla 
małych oddziałów. Efektem jego pracy był SCR-3 pierwszy aparat w świecie o 
zmiennej częstotliwości.
 Miał znaczny zasięg, był bardzo lekki i nazywano go 
popularnie "Walkie-Talkie". Wyprodukowano ponad sto tysięcy urządzeń tego typu. 
Magnuski otrzymał podziękowania i pochwały najwyższych dowództw Armii. W 
fabryce samolotów de Haviland, Polacy utworzyli zespół, któremu powierzono 
najwyższe stanowiska. Zapewne nigdy nie dowiemy się, za jakie konkretne osiągnięcia 
inż. Leonard Danilewicz otrzymał osobiste podziękowania od marszałka 
Montgomery'ego. Napisano w uzasadnieniu: "za jego służbę w wojnie". Wiemy 
natomiast, że przed wojną był konstruktorem "Lacida", maszyny do szyfrowania 
urządzeń krypto-analitycznych i kilku innych aparatów. 

Technicy w Polskich Siłach Zbrojnych 

Polska Armia na terytorium Wielkiej Brytanii i na Środkowym Wschodzie, musiała 
zostać zmotoryzowana, aby stać się w pełni wydajną w nowoczesnej wojnie. Lotnictwo 
i Marynarka również musiały opanować najnowsze osiągnięcia techniki w 
wyposażeniu, np. takie jak radar. Modernizacja PSZ, jako podstawowy problem i cel, 
zapewniała właściwe wykorzystanie posiadanych inżynierów i techników. Planowano, 
w związku z ustanowieniem instytucji państwa, odbudowę Polski po wojnie. Starano 
się dotrzymywać kroku Zachodowi w doświadczeniach naukowych i przemysłowych 
oraz rozwijano plany działania w początkowym okresie po powrocie do Polski. Jedną z 
tego rodzaju instytucji stworzonych już jesienią 1940 roku, był Związek Polskich 
Inżynierów w Wielkiej Brytanii, do którego należeli inżynierowie i technicy, zarówno 
wojskowi jak i cywilni. Związek ten współpracował ściśle z Polskim Sztabem N. W. w 
Londynie. Został stworzony Departament Techniczny Sztabu N.W., którego 

background image

 

 

kierownikiem był inż. F. Olszak, jednocześnie prezes Związku Inżynierów. Głównym 
jego zadaniem było unowocześnienie sił zbrojnych pod względem technicznym. 
Techniczny Departament musiał opierać swoją działalność na rzeczywistej liczbie i 
rozmieszczeniu polskich inżynierów i techników poza Polską i na danych dotyczących 
ich zatrudnienia. Liczby te zostały ustalone według list zebranych przez Związek i 
posiadanych przez siły zbrojne. Na l stycznia 1944 roku zebrane informacje wykazały 
5.592 osoby, w tym 4.049 w siłach zbrojnych i 1.543 w życiu cywilnym. Oprócz tego, 
2.448 żołnierzy z wykształceniem technicznym służyło w różnych stopniach w armii 
brytyjskiej, a 1.475 na Środkowym Wschodzie. Dodatkowo należy uwzględnić 41 
techników internowanych w Szwajcarii. Dalsza analiza stwierdza, że tylko polowa 
inżynierów i techników miała rangi oficerskie, a reszta w stopniach szeregowych nie 
mogła być użyta jako technicy. Dzięki staraniom Związku Inżynierów i Departamentu 
Technicznego Sztabu N.W., ludzie o odpowiednim wykształceniu znaleźli się na 
właściwych stanowiskach. Trzeba stwierdzić, że Polskie Siły Zbrojne walczyły w stanie 
pełnej gotowości technicznej. Technicy, którzy zostali w kraju, tworzyli techniczne i 
przemysłowe zaplecze dla Armii Krajowej. Polska z wszystkich krajów okupowanych, 
była jedynym o własnym podziemnym przemyśle. Biuro Konstrukcyjne i fabryki 
działały pod jednolitym kierownictwem Departamentu Produkcji. Skonstruowano 
prototypy polskich karabinów maszynowych, granatów ręcznych, radioaparatów i 
innego ekwipunku. W 1943 roku produkowano 12.000 granatów miesięcznie, a liczba 
wykonanych karabinów maszynowych przekroczyła 1.000 sztuk. Duże straty osobowe 
kadry technicznej w podziemiu, świadczą dobitnie o bohaterstwie i poświęceniu tych 
ludzi. 

Enigma - Bomba - Ultra 

Niemcy nazajutrz po Wersalu zaczynały rozluźniać krępujące ich ustanowienia, co 
gwałtownie przyśpieszył Hitler i stało się oczywiste, że będą chcieli wyprodukować 
system zabezpieczający ich korespondencję polityczną wojskową. Inne państwa były 
równie zainteresowane podobnym osiągnięciem, ile nie mogły się zdecydować na 
wysokie koszty, może bezzwrotne. Sympatyczne "atramenty" przeżyły swą epokę. Kody 
polegające na przestawianiu liter w słowach, lub podstawianiu innych liter czy cyfr, 
wymagały dla odczytania tekstu posiadania kodu zarówno przez nadającego jak i przez 
adresata. Istniały kody oparte na niewinnych, np. gastronomicznych książkach tego 
samego wydania i będących w rękach nadawcy i odbiorcy. Kody takie przez określenie 
strony, wiersza i słowa pozwalały ustalić literę dla pełnego zrozumienia treści. 
Odczytanie tych schematów przez zawodowych kryptologów i matematyków nie 
przedstawiało większej trudności zwłaszcza, w epoce niespiesznej polityki i wojny 
prowadzonej z siodła. Polscy deszyfranci już w początkach korespondencji radiowej w 
wojnie 1920 roku, nie potrzebowali wiele czasu dla odczytania ukrytej treści. Dopiero 
udoskonalenie aparatury radiowej i późniejsze wprowadzenie radaru, użycie 
samolotów, lodzi podwodnych i ścigaczy, wysunęło wobec konstruktorów żądanie 
szybkości w szyfrowaniu i deszyfrowaniu, bo spóźniona wiadomość stawała się 
bezużyteczna. Odczytanie komunikatów potencjalnego nieprzyjaciela, tym bardziej 
wroga, musi następować bardzo szybko, natychmiast po otrzymaniu depeszy. Szybkość 
ludzka nie wystarczała, musiała ją zastąpić genialna maszyna. Dwudzieste lata naszego 
wieku dały szereg maszyn do szyfrowania i deszyfrowania, zewnętrznie podobnych do 
maszyn do pisania, działających przy użyciu prądu elektrycznego z kilkoma wirnikami 

background image

 

 

(rotors), literami lub cyframi. Nieliczne z nich zdały egzamin płynnej pracy. Niektóre 
były używane w przemyśle i handlu. Niemiecka i brytyjska marynarka, potem 
Reichswehra, kupowały najlepsze i eksperymentowały dalej. Najlepsza wówczas, nosiła 
nazwę Enigma i Niemcy byli przekonani, że jej praca jest nie do odszyfrowania. 
Dojście do władzy Hitlera obiecywało rozrost militarny, duże kredyty na 
eksperymentowanie i w pierwszym rzędzie na udoskonalenie kryptologii praktycznej, 
wykonanej przez maszyny. We Francji kpt. G. Bertrand z wywiadu radiowego Sztabu 
Generalnego dowiedział się, że Niemcy mają maszynę w którą wierzą, że jaj depesze są 
nie do złamania. Wiedział też, że i Polacy eksperymentują na tym polu. W 1931 roku 
kpt. G. Bertrand przyjechał do Warszawy i pomógł polskim kryptoanalitykom 
informacjami otrzymanymi z Niemiec. Nasłuch wzdłuż zachodniej granicy 
przechwytywał depesze, których odczytane było utrudnione od 1926 roku. Praca na 
Uniwersytecie w Poznaniu na specjalnym kursie kryptologów, pod opieką II Oddziału 
Sztaba Generalnego, była obserwowana przez ppłk. dypl. Guido Langera. Na kursie w 
1931 roku wyróżnili się inżynierowie: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk 
Zygalski. Wywiad i podsłuch ustalił powodzenie Enigmy. Dla deszyfrowania było 
konieczne posiadanie dwóch maszyn tego samego typu. Dalsza współpraca z kpt. 
Bertrandem dala Polakom niemiecką instrukcję używania Enigmy. Rejewski 
kontaktował się z polską fabryką AVA pod Warszawą, która oczekiwała szczegółów do 
przestawienia się z posiadanej handlowej Enigmy na typ wojskowy. W 1932 roku 
odszyfrowano depesze Enigmy używanej wówczas przez niemieckie dowództwa Armii, 
Marynarki i Lotnictwa. Na początku 1938 roku Polacy deszyfrowali dalej depesze 
Enigmy, ale typ używany przez Marynarkę sprawiał nowe trudności. Inż. Rejewski 
przez połączenie sześciu posiadanych Enigm stworzył tzw. Bombę, gdzie sześć 
wirników kolejno wykonywało funkcje prototypu komputera. Jednocześnie inż. 
Zygalski stworzył metodę dziurkowanych arkuszy, używając 26 arkuszy nakładanych na 
siebie w ten sposób, by otwory w nich zgodnie się pokrywały, co pozwalało odczytywać 
niemieckie depesze, ale techniczne ich wykonanie było bardzo trudne. AVA nie mogła 
się tego podjąć, a finansowe możliwości były bardzo ograniczone. Rozwijała się w tej 
dziedzinie współpraca z Czechami, ale po zajęciu Sudetów została zarzucona z powodu 
niepewności, że coś z tego wpadło w niemieckie ręce. 
W styczniu 1939 roku miała miejsce polsko-francusko-brytyjska konferencja, 
poświęcona metodom szyfrowania i deszyfrowania. Brytyjczycy byli sceptyczni, 
ponieważ nie mieli sukcesów w swoich eksperymentach. Stosunki z Francuzami Polacy 
mieli nadal dobre. Praktycznych wyników to spotkanie nie dało. Polacy uczestniczący w 
konferencji mieli obowiązek niczego nie ujawniać ze swych prac, dopóki nie zauważą, 
ż

e Brytyjczycy mają coś w zamian do zakomunikowania. Ci milczeli. Na początku 

kwietnia minister Beck przebywał w Londynie. Anglia ogłosiła gwarancje dla Polski, 
ale w rzeczywistości była rozbrojona. Niemcy rozwijali swą potęgę militarną i było 
sprawą pewną, że nadchodzi wojna, która uderzy w Polskę. Brytyjczycy zwlekali z 
zawarciem traktatu o wzajemnej pomocy. Licząc się z możliwością utraty własnych 
"Bomb", które mogły zwiększyć wiedzę niemiecką, Szef Sztabu zgodził się na 
przekazanie ich przypuszczalnym aliantom. Polacy zaprosili do Warszawy (25-27 lipca) 
Francuzów i Brytyjczyków. Z Anglii przyjechał gen. Menzies, szef Ml-6 (kamuflujący 
się jako profesor Oxfordu), komandor Dennison oraz A. D. Knox, który najwięcej 
wiedział w materii tajnej komunikacji. Francuzów reprezentowali kpt. Bertrand i kpt. 
Bracquenie. Zespół polski, to ppłk. Langer, mjr. Ciężki i trzech młodych specjalistów z 
Poznania. Wrodzone brytyjskie lekceważenie cudzoziemców ustąpiło, gdy w 
Pyrach pod Warszawą zobaczyli Enigmę
 wykonaną w Polsce na podstawie 

background image

 

 

dokumentów, własnych obliczeń i spostrzeżeń. Dennison natychmiast chciał 
telefonować do Londynu po swych specjalistów i elektryków. Wstrzymał go 
płk.Langer. W następnym pokoju pokazano sześć połączonych "Bomb", wykonanych w 
Polsce. Przy łącznym połączeniu dawały zdeszyfrowaną depeszę, nadaną tego 
ranka przez dowództwo oddziałów
 SS. Anglicy poprosili o ponowne uruchomienie 
maszyn i uważnie obserwowali ich pracę. Francuzi mocno gestykulując wyrażali swe 
zdumienie. Dennison ponownie wyrywał się do telefonu, nadal wstrzymywany przez 
płk Langera. Następnego dnia Langer wyjaśniał gościom, jak Niemcy przez kilka lat 
utrudniali polską pracę deszyfrowania. Do polowy grudnia Enigma miała trzy wirniki 
(rotors), które kolejno deszyfrowały tę samą depeszę. Zabierało to dużo czasu. Niemcy 
zwiększyli ilość klawiszy i wtyczek z 7 do 10, co przyśpieszyło ich pracę. Wreszcie 
uruchomili oddzielne sieci radia, każda z własnymi, zastrzeżonymi kluczami. 
Sprostanie tym zmianom wymagałoby po polskiej stronie nie sześciu a sześćdziesięciu 
złączonych maszyn. To miało zastąpić dziurkowane arkusze, ale wykonanie ich nie było 
dotąd możliwe. Wreszcie płk. Langer przystąpił do sedna konferencji. Powiedział, w 
przybliżeniu: Właściwie tajemnica "Enigmy" jest przez nas z francuską pomocą 
rozwiązana. Wobec wojny stojącej przed nami, nie zdążymy i nie mamy pieniędzy na 
dalsze usprawnianie "Bomb" do jednej maszyny i jednego zespołu wykonującego 
całość zadania.
 Przerwaliśmy także pracę nad dziurkowanymi arkuszami (perforated 
sheets). Dla dalszych prac Aliantów przydatnych w wojnie, oddajemy Francuzom i 
Anglikom po jednej "Bombie" wraz z technicznymi rysunkami, oraz perforowane 
arkusze.
 Goście byli poruszeni. Komandor Dennison gorąco podziękował płk. 
Langerowi, Knox bez słowa przeszedł do dalszego sprawdzania urządzenia. Menzies 
milczał, a kpt. Bertrand głośno wyrażał swą radość. Brytyjczycy oświadczyli, że 
natychmiast uruchomią produkcję większej ilości "Bomb". Już 16 sierpnia 1939 roku 
"Bomby" dojechały do Paryża i do Londynu. Zaledwie garść ludzi orientowała się w tej 
sprawie po stronie angielskiej. Tak więc przed samą wojną dokonał się akt wielkiej 
pomocy polskiej w odczytywaniu depesz i wprowadzaniu Niemców w błąd swymi 
dczinformacyjnymi nadaniami
 Nie interesuje mnie tutaj wielki zespół angielski w 
Bletchley Park, w Buckinghamshire - 70 km od Londynu. Przy ogromnych 
technicznych i finansowych możliwościach, po wykorzystaniu doświadczeń polskiej 
"Bomby", Anglicy wyprodukowali dalszy typ urządzenia - "Ultra", bez zdradzania faktu 
dziedziczenia myśli technicznej, zaliczając genialność na poczet brytyjskich, 
patentowanych mózgów. Istnieją dwie wersje, w jaki sposób Enigma znalazła się w 
Anglii.  
Jedna u A. C. Brown w "Bodyguard of Lies" podaje, że mjr. W. Gibson, rezydent Ml-6, 
w czasie pobytu w Polsce otrzymał propozycję od polskiego Żyda (Lewiński?) 
sprzedaży swej wiedzy o Enigmie za 10.000 funtów, brytyjski paszport i prawo 
osiedlenia się we Francji. Gen. Menzies wysiał do Warszawy A. Knoxa i A. Turinga, 
którzy meldowali, że Lewiński rzeczywiście wie bardzo dużo o Enigmie. Menzies 
polecił przywieźć go do Paryża pod opieką komadora Dunderdala, gdzie konstruował 
duplikat Enigmy. Brown konkluduje - Polacy i Francuzi przeniknęli niemiecki szyfr, ale 
Brytyjczycy stworzyli duplikat Enigmy. Bez żadnych wyjaśnień Brown pisze, że na 
początku wojny "Bomba" pracowała wydajnie i obiecywała dojście do najcenniejszego 
dla wywiadu aparatu "Ultra".  
Drugą wersję wyprodukował F. W. Winterbotham w pracy: "The Ultra Secret", 
(Londyn 1974, s. 10-11), gdzie pisze: "Polski mechanik byt zatrudniony W fabryce we 
Wschodnich Niemczech przy wykonywaniu maszyny, którą sam określił jako aparat do 
szyfrowania. Stopniowo notował wymiary i robił rysunki techniczne, bo był chłopcem 

background image

 

 

inteligentnym i wrogim Niemcom. Po kontroli bezpieczeństwa w fabryce, został 
zwolniony i odesłany do Polski. Tam wszedł w kontakt z "jednym z naszych ludzi". 
Sprawa była ciekawa i meldowana gen. Sinclaire, wówczas szefowi MI-6. Polakowi 
wytłumaczono, że powinien opuścić Warszawą. Przy pomocy polskiego wywiadu, został 
przeszmuglowany do Paryża, gdzie mu dano warsztat i był pod opieką Deuxieme 
Bureau. Brytyjczycy zidentyfikowali model jako Enigmę. Jednocześnie Anglicy 
współpracujący z Polakami mieli porwać Enigmę z Niemiec. Wierzyli, że zlokalizowali 
fabryką i jakie jest jej zabezpieczenie. Polski wywiad
 (czy II Oddział Sztabu? S.Ż.) 
uważał, że lepiej to wykonają niż Brytyjczycy, bo znają kilku Polaków pracujących pod 
niemieckimi nazwiskami. Dennison pojechał do Polski i triumfująco, lecz w
 tajemnicy 
przywiózł Enigmę do Londynu.
 Winterbotham był w służbie wywiadu (Secret Service) 
od 1929 roku. Raportował wiele ważnych spraw wprost do komitetu rządu (Cabinet 
Committee) i był w dobrych stosunkach z ministrem lotnictwa, jako szef wywiadu 
lotniczego. Po śmierci gen. Sinclaira jego miejsce zajął pik, a potem gen. Menzies.
 Te 
szczegóły podaję by pokazać, że Winterbotham nie był dyletantem, tylko oficerem 
cenionym w wywiadzie - a więc w bardzo wielu sprawach świetnie poinformowanym. 
Dwie bajeczki o cudownym otrzymaniu, zrabowaniu czy odtworzeniu Enigmy, obracają 
się wokół Warszawy. Kryminolodzy wiedzą, że miejsce popełnienia zbrodni przyciąga 
przestępcę. Brown i Winterbotham lżą bez skrupułów, bowiem od Menziesa 
otrzymali instrukcję, by utrzymywać w tajemnicy fakt uzyskania "Bomby"
 od 
Polaków. Sami Anglicy w końcu lipca 1939 roku nie potrafili odszyfrować nadań 
Enigmy i dopiero usprawniwszy polską "Bombę",
 nadali jej nazwę "Ultra" 
traktując jako konstrukcję angielską !
 "Profesor z Oxfordu" - gen. Menzies, był 
obecny przy przekazaniu "Bomby". Anglikom prawda nie może przejść przez gardło, 
zwłaszcza gdy chodzi o Polskę.
 Przykładem koronnym - polski wkład w bitwie o 
Anglię. W rozdziale "Bitwa o Brytanię" Winterbotham podaje rzecz znaną, że straty 
myśliwców angielskich były ogromne i Goering był bliski zwycięstwa, lecz nie 
wspomina o tym, że polscy piloci zestrzelili 203 samoloty, prawdopodobnie zniszczyli 
35 innych i uszkodzili 36. Był to wyczyn 133 pilotów, przy stratach 40 maszyn. Gdyby 
ich nie było nad Londynem, po czyjej strome byłoby zwycięstwo ? W całej wojnie 
polscy lotnicy zniszczyli 2.149 niemieckich samolotów. Oficjalne dokumenty z tamtej 
konferencji w Warszawie dotąd nie są zwolnione z tajemnicy brytyjskiej. Minęło już 50 
lat. Następny termin jest tak odległy, że wówczas odkrycie prawdy nikogo już nie 
zainteresuje. Łgać można przez proste pominięcie, co często stosował Churchill, lub 
przez pisanie rzeczy wyraźnie nieprawdziwych - lecz wtedy można zostać schwytanym 
za kłamliwą rękę ! Książka płk. Winterbothama jest hymnem na cześć brytyjskich 
naukowców i konstruktorów, pełnym zachwytu nad umiejętnościami angielskich 
dowódców. Na obwolucie - handlowa reklama z patriotycznym zdjęciem: 

Nasza bystrość umysłu i nasz rozum wyprodukował "Ultra";  

"Ultra" to "Eastern Goddess" (dlaczego nie "Western" ?) 

"Ultra" played a vital part in the Allied Conduct of the war,  

Churchill nazwał maszynę: "My most secret source "',  

background image

 

 

Wtórował mu Eisenhower - " Ultra" was decidive. 

Biegnijmy za rydwanami zwycięzców, którzy dzięki "Ultra" widzieli co myśli, 
zamierza i jak dysponuje swymi siłami przeciwnik, wierząc w swą Enigmę i 
rozkładający szeroko swoje karty, zamiast trzymać je "przy orderach". W bitwie o 
Francję, która rozegrała się żenująco prędko, "bogini Ultra" jeszcze się nie 
narodziła lub nie dotarła do najwyższych dowództw, co spowodowało Dunkierkę 
i możliwość lądowania na południu Anglii. Niemcy byli jednak zbyt zaskoczeni 
własnym powodzeniem, a poza tym Hitler rozmyślał o pokoju na Zachodzie. W 
bitwie o Brytanię "Ultra "już działała, ostrzegając o większych nalotach, o 
przesunięciach sił powietrznych, potem o opóźnionych dostawach sprzętu i 
pilotów. Podawała zmasowanie barek do desantu, określała kierunki inwazji, 
potem opóźnienia "Operation Sea Lion" dopóki nie wyeliminują R.A.F., oraz 
konieczność rozrzucenia sprzętu przeprawowego, by nie był niszczony 
bombardowaniem. Enigma pocieszała Hitlera i Goeringa, że produkcja lotniczych 
fabryk angielskich spada, co było nieprawdą. Autor ponadto wprowadza 
zamieszanie, bo nazwą "Ultra" zaczął nazywać odmienne maszyny swoje i 
nieprzyjaciela. Anglicy uczą się tajemnicy płynącej z oszczędnego używania 
"Ultra". Korespondencja Niemców jest obfita i z latami rośnie. Mimo wszystkich 
wysiłków, zmniejsza się ilość maszyn i pilotów w obronie. Rozbite są lotniska, 
ale " Ultra" podsłuchuje, że Luftwaffe też liże rany. "Sea Lion" cicho odwołano. 
"Ultra" w porę ostrzegała o wyprawach obliczonych na zniszczenie Londynu. W 
kampanii afrykańskiej " Ultra " ostrzegała o koncentracjach niemieckich w 
południowej Rumunii i potem przeciwko Rosji, w co nie wierzył Stalin. 
Uprzedzała, że Rommel obejmie dowództwo w Afryce Północnej. Pomagała nie 
tylko uprzedzając o wielkich ruchach i planach, ale o rozwiązaniach taktycznych 
w pustynnych bitwach, o przerzuceniu IX Korpusu Lotniczego do Grecji, o 
Korpusie Lotniczym gen. Studenta w bitwie o Tobruk, potem o brakach w 
benzynie i ekwipunku u Kesserlinga. Przechwyciła rozkaz gen. Rommla o bitwie 
pod Alamein. Ostrzegła Montgomery'ego, który jej nie lubił bo - jak mawiał - 
Wszystko co wiedziała, opowiedziała Churchillowi i szefom sztabów. Inaczej 
postępował gen. Aleksander, który starał się wyciągać każdą uncję informacji. 
Poinformowała o zatopieniu zaopatrzenia dla gen. Rommla, który w ciągu 
dwudziestu miesięcy bojów nie podejrzewał, co go informuje, a co zdradza. 
"Ultra" po zatopieniu pancernika "Hood", meldowała o ucieczce "Bismarcka" i o 
jego pozycji - z niemieckich depesz - oraz o skierowaniu go do południowej 
Francji celem uzupełnienia materiałów pędnych. Podała jeszcze raz jego pozycję i 
wymowną ciszę. " Ultra'" wykonała ogromną pracę dla ochrony konwojów 
płynących ze Stanów Zjednoczonych i pomagała w polowaniu samolotów i 
niszczycieli na stada łodzi podwodnych. Zachowywano tajemnice miejsca 
zatopień dla zachowania sekretu " Ultra". Niemcy nazywali statki zaopatrzenia 
"krowami mlecznymi": podczas "dojenia" następowało łatwe ich zniszczenie. Po 
Pearł Harbour przekazano Amerykanom tę "Boginię Wschodu", a admirałowie 
bardzo staranie strzegli jej tajemnicy. Winterbotham ściśle określał komu i kiedy 
przydzielać " Ultra ", szkolił jej obsługę i w rozszerzonym teatrze wojny 
umieszczał swe SLU (jednostki łączności). Po katastrofie Rommla pod El 
Alamein, " Ultra " przechwyciła depesze między gen. Kesseriingiem i Berlinem, 
o przygotowaniach do amerykańskiego lądowania w Afryce Północnej. Niemcy 

background image

 

 

wycofali się do Tunezji. Amerykańska armada znajdowała się już na Atlantyku, 
lecz nie był pewny jej rejon lądowania. " Ultra" nie przechwytywała depesz z 
wybrzeża afrykańskiego i raptem gen. Patton, a potem Eisenhower wylądowali w 
Algierze. Ale " Ultra" uprzedziła Montgomery'ego o uderzeniu na Madedine i 
gen. Rommel został tam należycie przywitany. W działaniu na Sycylię " Ultra " 
podała przygotowanie obrony, które z centralnego położenia miało odwodem 
uderzyć w inwazję na plażach. Brytyjczycy podeszli pod Catanię, a Patton 
błyskawicznie zajął Palermo, ruszył na Messynę i Sycylia była wolna. W 
kampanii włoskiej " Ultra" dawała cenne informacje obsady linii obronnych. 
Mimo zatrzymania pod Monte Cassino i niepowodzenia pod Anzio, operacje 
rozwijały się płynnie. Porozumiewanie się Churchilla z Eisenhowerem, potem z 
Trumanem, dzięki " Ultra " były pewne i szybkie. Wiadomość o wyczerpaniu 
odwodów niemieckich pod Cassino również przechwycono. " Ultra" przejęła 
depeszę nakazującą silną obronę przeciwlotniczą nad Bałtykiem. Do tego 
dołączyło się skierowanie tam kompanii łączności. Zdjęcia lotnicze sprecyzowały 
Peenemunde jako centrum wyrzutni V-1. Przy końcu maja " Ultra" podała, że 50 
wyrzutni jest gotowych, co przyśpieszyło decyzję Churchilla o inwazji. " Ultra " 
meldowała objęcie dowództwa na Zachodzie przez gen. Rundstedta i o jego 
pewności, że inwazja pójdzie na Pas de Calais, ponadto o małych stanach w 
dywizjach obrony. Następnie wiadomość o przekonaniu Hitlera, że Normandia 
będzie celem głównym i o przetargach, gdzie umieścić główny odwód pancerny. 
Tu włączył się gen. Guderian. Zapada decyzja Hitlera, że odwód umieszczony 
będzie pod Paryżem, a jego użycie zastrzeżone. Od 5 czerwca moc depesz z 
odcinków obrony, decyzje użycia 21 D.Panc., powrót Rommla, ściąganie w trybie 
alarmowym dwóch dywizji pancernych z Polski: - bombardowanie rozbija 
pancerne zgrupowania przed ruszeniem natarcia, wreszcie nieustępliwe rozkazy 
Hitlera - "Za wszelką cenę utrzymać pozycje obronne". Alianckie sztaby były 
wprost zarzucone ogromną liczbą przechwyconych depesz. Dotyczyły one spraw 
najważniejszych, prowadzenia bitew, a takźe taktycznych informacji z obrony 
wybrzeża. Często były przekazywane w kilkanaście minut po przejęciu. Na 
początku lipca gen. Kluge z frontu rosyjskiego, objął dowodzenie we Francji. 
Sprawdził stan dywizji na poszczególnych odcinkach oraz ich stany liczebne. 
Depeszował do O.K.W., że front się chwieje, a lotnictwo alianckie rozbija ich 
większe działania. Od Caen po Avranches z trudem utrzymywano front. 
Amerykanie niszczą cały zachodni odcinek obrony. " Ultra " przejęła dwie 
tragiczne w skutkach depesze Hitlera - że objął osobiście dowodzenie zachodnim 
teatrem wojny i nakazał w przypadkach miejscowych odwrotów pozostawiać po 
sobie pustynię. Następna, bardzo długa, polecała zabranie czterech dywizji 
pancernych spod Caen i uderzenie dla odebrania Avranches, co rozdzieli 
Amerykanów, następnie skręcić ku północy i zepchnąć rozbitych do morza. W 
SHAEF wprost nie wierzono tak dobrym wiadomościom i polecono je sprawdzić. 
Nie było pomyłki! - Pancerne natarcie zostało rozbite przez alianckie lotnictwo, 
dzieła zniszczenia dokończyła zmasowana artyleria. Czołgi przeszły do obrony 
wkopując się w ziemię. Nastąpiła niemiecka katastrofa pod Falaise. 
Zastanawiające, że w działaniach pod Arhnem, " Ultra" nie przekazała 
wiadomości o dużych siłach niemieckich z pancernymi włącznie. Zapewne 
Niemcy zastosowali ciszę radiową. Podczas ofensywy niemieckiej w Ardenach, " 
Ultra" znów dawała cenne informacje. Generałowie Rundstedt, Model i 
Manteufel ostrzegli Hitlera, że Antwerpii nie dosięgną, ale kierują się na Liege, 

background image

 

 

co spowodowało natychmiastową reakcję Eisenhowera. Bez "Ultra" alianckie 
zwycięstwo byłoby wątpliwe, prawdopodobnie zakończyłoby się na plażach.
 
Były i inne czynniki, zwłaszcza w zakresie dezinformacji, które wpływały na 
sztywność decyzji Hitlera ale zrozumiałe, że to nie interesowało P. W. 
Winterbothama. Zbierał najwyższe pochwały kierowane wprost lub pośrednio do 
niego. Gen. Dwight Eisenhower do gen. Menziesa - 5 lipca 1945 roku: " 
Wiadomości wywiadu, które emanują z Pana przed i w czasie kampanii, byty dla 
mnie bezcenne. One upraszczały moje zadanie jako dowódcy w niezwykły 
sposób". 

Z kolei gen. Aleksander, z Tunisu w 1943 roku: "Dokładna znajomość sił i 
dyspozycji nieprzyjaciela, jak, gdzie i kiedy zamierza -wykonać swoje działania, 
wprowadziły nowe wymiary w prowadzenia wojny". 

Churchill wielokrotnie, najczęściej ustnie i bezpośrednio nie szczędził pochwal. 
Przedmowę do swej książki Winterbotham otrzymał w kwietniu 1974 roku od 
marszałka lotnictwa. J. C. Slessor, MRAF pisze: "Ultra" stała się niewiarygodnie 
cennym źródłem wywiadu, bardziej niż inne brytyjskie triumfy kontrolowania 
niemieckiego szpiegostwa w Wielkiej Brytanii, opisane przez Sir.
 John 
Mastermanna",
 a dalej - " Oficjalny zakaz wspominania o " Ultra", aż do wiosny 
1974 roku, utrudnił pisanie o historii militarnej na każdym polu". 

Te pochwały " Ultra" są w pełni zasłużone, ale oficjalne przemilczanie prawdy o 
polskim złamaniu tajemnicy Enigmy, leży u podstaw nie tylko wątpliwości zasług w 
całości niby brytyjskich, ale o naszym polskim kolosalnym wkładzie w zwycięstwo w 
1945 roku. 

Krew żołnierzy i osiągnięcia polskich naukowców, w istocie oddane zostały 
Wielkiej Brytanii, która nie tylko Polskę zdradziła, ale oszukiwała z całą 
premedytacją. 

 

http://www.naszawitryna.pl/ksiazki_46.html