014 Preston Fayrene W pułapce uczuć

background image

FAYRENE PRESTON

W PUŁAPCE

UCZUĆ

Przełożyła

Ewa Jagielska - Pszczel

PHANTOM PRESS INTERNATIONAL

GDAŃSK 1992

background image

SwanSea 1898

Wstęp

We wszystkich oknach SwanSea płonęły światła.

Dźwięki tanecznej muzyki rozbrzmiewały w eleganckich sa­

lonach i holach. W sali balowej wirowały wytwornie ubrane

pary, a naszyjniki kobiet migotały jak płomienie.

Pół kilometra od SwanSea Leonora Deverell spacero­

wała po opustoszałym tarasie, przytulonym do smaganego

wichrem skalnego urwiska. Nawet tu odnalazła ją cicha

melodia walca.

Gdzie on się podziewa?

Przystanęła. Spojrzała w górę, na zawieszony nad

SwanSea duży żółty księżyc, próbując odgadnąć czas. Mu­

siała już minąć co najmniej godzina od chwili, kiedy stary

zegar w foyer wybił północ. Nerwowo zacisnęła dłonie. Po­

wóz z bagażami już na nich czekał. Piastunka Johna spa­

kowała wszystkie jego ubranka i zabawki, a jeśli wszystko

przebiegało zgodnie z planem, on również czekał już w po­

wozie. Dla trzyletniego dziecka będzie to długa, męcząca

podróż. Leonora miała nadzieję, że chłopiec prześpi całą

drogę do Bostonu, skąd popłyną statkiem do Europy.

Gdzie on się podziewa?

Uspokój się, skarciła samą siebie, wszystko będzie do­

brze. Teraz dopiero zrozumiała, czym jest miłość. Czuła się

szczęśliwa, z radością oczekiwała nadchodzących dni.

Na odgłos kroków odwróciła się gwałtownie. Widok

własnego męża zmroził krew w jej żyłach.

— Czas, byś wróciła na bal, Leonoro. Dobiega już pra­

wie końca, a ty zapewne chciałabyś pożegnać gości.

Nawet w wątłym świetle księżyca mogła dostrzec

gniew w jego niebieskich, zimnych oczach.

5

background image

— Edwardzie, ja...

— Naturalnie założysz znów swoją suknię balową. Wy­

obrażasz sobie reakcję gości, gdyby ujrzeli cię w podróżnym

kostiumie?

Był taki wysoki, duży, taki mocny. Przez cztery lata

małżeństwa nigdy mu się nie sprzeciwiała, lecz teraz miłość

do Wyatta dała jej odwagę, jakiej dotąd nie znała.

— Nie mogę pozostać dłużej z tobą, Edwardzie. Robi­

łam wszystko, by nasze małżeństwo było udane, lecz tobie

na mnie nie zależało. Nie kochamy się, a ja więdnę bez mi­

łości. — Na moment przerwała. — Odchodzę, Edwardzie.

— Nie zrobisz tego, Leonoro. — W rozkazującym ge­

ście wyciągnął do niej rękę. — Chodź ze mną. Twoja poko­

jówka czeka, by pomóc ci się przebrać. Jeśli się pośpieszysz,

nikt niczego nie zauważy.

— Tylko to cię obchodzi, prawda? — Rozpacz za­

drżała w jej głosie. — Wszystko na pokaz. Wszystko dla

zyskania sobie uznania otoczenia.

— Nie mam teraz czasu dyskutować z tobą na ten

temat.

— Ty nigdy nie masz czasu na dyskusję ze mną na jaki­

kolwiek temat, Edwardzie. Sądziłam, że wszyscy mężczyźni

są tacy sami dopóki nie poznałam Wyatta.

Zacisnął mocno zęby.
— Wyatt Redmond jest ubogim malarzem, którego

wynająłem, aby namalował twój portret. Z pewnością nie

zrobisz głupstwa z powodu takiego zera jak on. Jest nikim.

— On nie jest nikim — powiedziała. Łzy dławiły ją

w gardle. — Jest człowiekiem, którego kocham.

— Nic ci nie może ofiarować.
— Może mi dać wszystko, co się liczy.
Na krótką chwilę wyraz prawdziwego zaskoczenia po­

jawił się w oczach Edwarda.

— Nie rozumiem. Dałem ci wszystko, czego pragnę­

łaś. Największy dom w Ameryce. Piękne ubrania. Suk-

6

background image

nia, którą miałaś na sobie dzisiaj wieczorem jest dziełem

„Worth of Paris". Posiadasz jedną z najcenniejszych w tym

kraju kolekcji biżuterii. Przesunął ręką po topazie, kości

słoniowej, złotej lilii, wpiętej w klapę jej żakietu.

Na moment zesztywniała: lilia nie była prezentem

od niego. Uświadomiła sobie jednak, że nie miało to już

obecnie żadnego znaczenia.

— To ty tego wszystkiego pragnąłeś, Edwardzie. Tego

wszystkiego ty potrzebowałeś. Ja chciałam tylko twojej mi­

łości.

— Miłości? — W jego głosie zabrzmiała obawa, iż Le-

onora jest niespełna rozumu.

— Odchodzę, Edwardzie, już nie możesz mnie zatrzy­

mać.

Uchwycił ją mocno za rękę.

— Nie zabierzesz mojego syna.
Tego się właśnie obawiała. Posiadanie potomstwa było

obsesją Edwarda, a John był jedynym dzieckiem, jakie mu

dała.

Przełknęła ślinę.

— Oczywiście John pojedzie ze mną. Jestem jego

matką.

— Co to za matka, która pozbawia syna ojca? Co to

za matka, która pozwoliłaby, by jej dziecko było świadkiem

stosunków łączących ją z kochankiem? Oświadczam, że nie

dopuszczę do tego. Nie będzie skandalu. Nie, Leonoro,

John zostanie ze mną. — Pochylając się, przybliżał swoją

twarz do jej twarzy, brutalnie zwiększając uścisk na jej ręce,

aż do bólu.

— Zastanów się nad tym wszystkim, Leonoro. Jedyną

drogą ucieczki ode mnie jest śmierć.

Spojrzała na niego przerażona.

Żadne z nich nie spostrzegło, że za ich plecami światła

SwanSea gasły jedno za drugim.

7

background image

8

Nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, zajął miejsce

wśród grupy widzów sesji fotograficznej i utkwił swój sta­

lowy, zimny wzrok w światowej sławy modelce, Lianie Mar-
chal.

Stała na marmurowych schodach na tle pawia, zaklę­

tego w witraż okna Tiffany'ego. Była uosobieniem piękna
i pogody.

Posadzka wyłożona była barwną mozaiką, układającą

się w piękny ogon pawi, ciągnący się przez główne schody

aż do wielkiego holu, w którym stali widzowie. Wszystkie te

wspaniałości zapierały dech w piersiach, lecz musiał przy­

znać obiektywnie, że były niczym w porównaniu z żywym

pięknem modelki.

Była najdoskonalszym dziełem sztuki. Brakowało jej

tylko serca i duszy.

Leniwie przesunął po białym monogramie R Z, wy­

haftowanym na mankiecie swojej koszuli, przyglądając się

ludziom pracującym z modelką. Wiedział już, że obecny

tutaj fotograf — Clay Phillips — jest w zastępstwie sław­

nego Jeana-Paula Saviona, jednego z największych mi­

strzów sztuki fotograficznej, który w czasie ostatniej po­

dróży na Środkowy Wschód zaraził się wirusem i zmuszony

był pozostać w swoim domu w Paryżu.

Jego usta wykrzywił grymas niezadowolenia. Szkoda.

— Jak leci, Rosalyn? — zawołał Clay do kobiety

w średnim wieku, która zręcznie wcierała róż w doskonałe
policzki Liany. — Czy już skończyłaś?

1

SwanSea, dzisiaj

background image

Dotykać jej skóry to tak, jakby pieścić płatki kwiatów.

Zgiął palce, wsuwając dłonie do kieszeni swoich nienagan­

nie skrojonych spodni.

Rosalyn cofnęła się o krok, przyjrzała się krytycznie

twarzy modelki, potem znowu zbliżyła się i uczesała jej

jasne lśniące włosy.

— Tak — odrzekła, jakby z niezadowoleniem. —

Skończyłam.

— Znakomicie — ucieszył się Clay. Kąciki jego ust

zadrżały leciutko, a ręka zsunęła się w dół brzucha.

Ten facet wyraźnie ma na nią ochotę, pomyślał.

Do tej pory Clay Phillips pracował wyłącznie pod kie­

runkiem Saviona. Teraz trafiła mu się wielka, cudowna

szansa samodzielnej pracy.

— Steve, ustaw główny reflektor trochę niżej, prze­

suń wiatrak dokładnie o trzy cale w prawo i włącz go na

najniższy bieg. Zrozumiałeś?

— Zrozumiałem — odpowiedział lakonicznie młodzik

o imieniu Steve. Ubrany był w sprane dżinsy i nieokreślonej

barwy podkoszulkę. Włosy miał długie, lekko kręcone.

Jest niezły w tym co robi, pomyślał Richard, lecz nie

wygląda na kogoś, kim Liana mogłaby się zainteresować.

Co innego fotograf. Liana może myśleć, że jeśli pomoże

mu w zdobyciu sławy, zwiększy to jej własną popularność.

Nagle Clay uniósł głowę i rozejrzał się po sali, jakby

w poszukiwaniu czegoś.

— Do diabła! Cóż to za okropna muzyka?

— Gershwin — odpowiedział Steve z uśmiechem. —

George Gershwin.

— Gershwin? A co z naszą muzyką? U2? Rolling Sto­

nes? Beatlesi? Saro, czy zajęłaś się tym?

Nagłe pytanie Claya adresowane było do młodej ko­

biety, która klęczała obok niego, wkładając film do jednej

z wielu kamer. Odrzuciła długi, gładki pukiel swoich ru­

dych włosów na ramię.

9

background image

— Kierownictwo nie zgodziło się na żadną rockową

muzykę — odpowiedziała spokojnie.

Clay wzruszył ramionami.

— Na jakim świecie ci ludzie żyją?
— Zadałam podobne pytanie, lecz oznajmiono mi

tylko, że przebywamy w SwanSea.

— Co to znaczy?
— To znaczy: żadnej muzyki rockowej — odpowie­

dział sucho Steve, posyłając porozumiewawcze spojrzenie
w kierunku Sary. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

— Och — westchnął Clay, lecz jego ton i kierunek,

w którym spoglądał, wskazywał jednoznacznie, że myślami
jest już przy swojej modelce.

Trudno mieć do niego pretensję, cynicznie pomyślał

Richard.

Clay gestem wskazał Sarze potrzebny mu aparat.
— Dobrze, bierzemy się do roboty. Liano, kochanie,

czy jesteś gotowa?

— Tak — odetchnęła Liana, szczęśliwa, że oczekiwa­

nie już się skończyło.

Niepomna na nic, pełna twórczego zapału, ujęła rą­

bek swojej jedwabnej sukni. Za każdym jej ruchem suk­
nia zdawała się zmieniać kolory. Raz mieniła się błękitem,

raz zielenią. Sprawiała wrażenie opalizującego oczka pióra
pawiego. Barwna tkanina w sposób doskonały harmonizo­
wała z kolorowymi oknami, marmurową mozaiką schodów
i modrymi oczami Liany.

Popłynęły pierwsze dźwięki „Błękitnej Rapsodii".

Z rąbkiem sukni w dłoni szeroko rozłożyła ramiona i lekko
się kołysząc rozpoczęła swoje zejście ze schodów.

Gdy tak płynęła w dół, niebiesko-zielony szyfon trze­

potał jak skrzydła egzotycznego ptaka, zrywającego się do

lotu.

Na dole Clay uwijał się robiąc zdjęcie za zdjęciem.

10

background image

— Pięknie, cudownie! Czy mogłabyś unieść nieco wy-

żej ramiona? Teraz opuść je. Popatrz w dół. Dobrze. Spójrz

przez ramię.

Bez reszty pochłonięta swoją rolą, Liana dokład­

nie wypełniała polecenia Claya. Robiła to już wcześniej
setki razy. Były to jej ulubione chwile. Mogła wtedy
zapomnieć o Lianie-kobiecie, i skupić się wyłącznie na
Lianie-modelce. Teraz starała się stworzyć obraz przepy­
chu i elegancji przy pomocy swojej urody, sukni i luksusu
SwanSea.

Wtem stuk padającego na posadzkę reflektora wytrą­

cił ją ze stanu koncentracji. Błysnęło światło. Rozległ się

dźwięk tłuczonego szkła. Z zawieszoną nad kolejnym stop­

niem schodów stopą Liana zastygła na chwilę, rozglądając

się wokoło. W tej wędrówce wzrok jej napotkał parę sza-

rostalowych oczu: na moment ogarnęła ją absolutna cisza.

Usta jej wyszeptały imię: „Richard". Poczuła, że pogrąża

się w ciemność i traci równowagę. Zaczęła spadać.

Kolanem uderzyła o twardy marmur. Ból przeszył ją

na wskroś.

„Będzie bardziej boleć" pomyślała i wyciągnęła ręce,

aby uchronić się przed następnym uderzeniem. Nagle po­

czuła jak mocne ramiona przygarniają ją do szerokich

piersi, a w powietrzu unosi się silny zapach męskich per­

fum. Wtedy zrozumiała, że chociaż nie zagraża jej już

żadne niebezpieczeństwo ze strony marmurowych scho­

dów, to jednak zagraża jej nowe, ze strony Richarda Za-

gena.

— Możesz już otworzyć swoje piękne oczy, Liano, po­

nieważ nie mam zamiaru odejść. W każdym razie nie w tej

chwili.

Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy jego głos miał

taki ostry, szorstki ton. Zamyśliła się. Może w ostatnim

ich wspólnym dniu w Paryżu? Zebrała wszystkie siły, czu­

background image

jąc się tak, jakby za chwilę miała uderzyć w mur, pędząc

z szybkością stu kilometrów na godzinę. Otworzyła oczy.

Lata nadały jego twarzy wyraz twardy i cyniczny. Jego

ciemne włosy były kędzierzawe i lśniące jak dawniej, lecz

na skroniach pojawiła się już siwizna, a mięśnie, które czuła

ukryta w jego ramionach, były jeszcze bardziej krzepkie niż

przed laty. Tak czy inaczej, był nadal najbardziej atrakcyj­

nym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znała.

Jej wzrok spoczął na jego sardonicznie wykrzywionych

ustach, następnie powrócił do stalowoszarych oczu.

— Jak się masz, Richardzie?

— A więc pamiętasz mnie? Nie byłem tego pewien.

Sądziłem, że będąc jedną z pierwszych twoich ofiar, zosta­

łem już dawno wyrzucony z pamięci.

— Czy coś ci się stało, Liano? — Clay stanął nagle

obok nich i wziął ją za rękę. — Omal nie dostałem ataku

serca, widząc jak spadasz.

Wokół nich, wpatrując się z ciekawością, stanęli Sara,

Rosalyn i Steve.

— Boże, tak mi przykro, Liano — powiedział Steve.

Nie spuszczałem z ciebie wzroku i niechcący oparłem się

o reflektor. Powinienem był bardziej uważać.

— Wszystko w porządku — uwolniła się z objęć Ri­

charda i usiadła. — Nic mi nie jest. — Jej głos drżał. Usi­

łowała zatrzeć to wrażenie w następnych słowach. — Ska­

leczyłam się tylko w kolano, to wszystko.

„Dobrze" — pomyślała. Jej głos zabrzmiał tym razem

silniej.

Richard uniósł jej długą suknię, aby obejrzeć kolano.

Lekkie zadraśnięcie krwawiło.

— O nie, na sukni też jest krew — jęknęła Liana.
— Do diabła z suknią — warknął Richard, delikatnie

dotykając jej kolana. — Nie złamałaś sobie czegoś?

— On ma rację, kochanie — odezwał się Clay, nie

dostrzegając błysku, jaki pojawił się w oczach Richarda

12

background image

na słowo „kochanie". — Czy jesteś w stanie wyprostować
nogę?

— Myślę, że tak. — Usiłując ukryć grymas bólu, wy­

prostowała nogę.

— Czy bardzo boli? — zapytał Clay.
— Troszeczkę.
— Może rzeczywiście nie masz nic złamanego, ale

ciało kobiece nie jest bynajmniej stworzone do uderzeń
0 marmur — zauważył Richard, przyglądając się jej z bli­
ska. — Musi obejrzeć cię lekarz.

— Nie, naprawdę...

Clay spojrzał w kierunku Sary.
— Idź i dowiedz się, czy można szybko sprowadzić tu

lekarza.

— Clay, to naprawdę nic poważnego.
— Uwierzę ci, gdy to samo powie mi lekarz. — Przy­

tulił ją do siebie. — Jesteś bardzo cenna dla nas, Liano.

Nagle Richard otoczył ją ramieniem.
— Odprowadzę cię to twojego pokoju.
— Nie! — Wstrząs spowodowany nagłym upadkiem

i szok wywołany widokiem Richarda minął. Teraz musiała

pogodzić się z twardą rzeczywistością: Richard znajduje się

obecnie w SwanSea. I nie tylko z tym. On ją obejmował,

a wszystkie jej zmysły krzyczały z pragnienia, jak wtedy,

jedenaście lat temu w Paryżu. Nie może tak być. To nie

może dłużej trwać. Czuła wzbierający w niej przypływ pa­

niki. Na szczęście w ciągu lat nauczyła się już panować

nad sobą w trudnych sytuacjach, również i obecnie potra­

fiła sobie narzucić spokój i opanowanie. — Proszę, puść

mnie Richardzie. Mogę chodzić.

Lecz on jeszcze mocniej ją obejmując, począł schodzić

ze schodów.

— Udowodnisz to po wizycie lekarza, a teraz uważaj

lepiej na kolano.

13

background image

Zaskoczony początkowo poufałością Richarda wobec

Liany, Clay wziął głęboki oddech i zapytał:

— Chwileczkę, znasz tego człowieka, Liano?

Popatrzyła na Claya nieobecnym wzrokiem. Pragnie­

nie, aby zachować spokój i walka z nieustępliwie wzbiera­

jącym w niej uczuciem paniki, odbierały jej resztki energii.

Uścisk Richarda działał na nią paraliżująco. Instynkt naka­

zywał objąć go mocno za szyję i utonąć w jego ramionach,

logika zaś i rozsądek ostrzegały przed nim.

— Liano? — nalegając spytał Clay.

Spojrzała na Richarda. Patrzył na nią.

— Tak, Liano. Ja też oczekuję twojej odpowiedzi. Je­

stem pewien, że wykorzystasz w niej określenie „stary", ale

nie mam pojęcia, jaki wybierzesz rzeczownik.

Clay zacisnął pięści i oparł je na biodrach.

— O czym on mówi?

— Richard jest moim starym... znajomym.
— Dobre rozwiązanie — zaśmiał się sucho Richard.

— Mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi.

Jego twardy, sarkastyczny ton bolał bardziej niż roz­

bite kolano.

— Do diabła, Richardzie, postaw mnie w końcu.

— A więc nauczyłaś się przeklinać! Jestem zachwy­

cony i bardzo ciekawy, czego się jeszcze nauczyłaś?

— Richardzie...
— Na przykład, może nauczyłaś się jakichś nowych,

podniecających sztuczek miłosnych? To by dopiero zrobiło

na mnie wrażenie!

Liana z zakłopotaniem spojrzała na Claya, czując jak

ognie wypływają jej na policzki.

— Czy pozwolisz teraz, że odprowadzę cię do pokoju?

— Zawstydziłeś mnie. Zrobiłeś to umyślnie — rzuciła

w odpowiedzi z furią.

— Obecnie robię wszystko umyślnie, Liano. A teraz

bądź tak miła i powiedz swojemu fotografowi, że nie po-

14

background image

rywam cię wbrew twojej woli. Lub może wolisz, abym ja

jeszcze coś powiedział?

Zamknęła oczy.

— W porządku Clay. Pójdę odpocząć do pokoju. Przy­

ślij do mnie lekarza, kiedy przyjdzie.

— Znakomicie! — z szyderczą aprobatą powiedział

Richard. — W którym pokoju mieszkasz?

— Numer 33.

— Świetnie. Mieszkamy blisko siebie.

Liana od razu polubiła swój pokój w SwanSea. Był

jasny, przestronny, z widokiem na zielony, obszerny traw­

nik i bezkresną dal morza. Wnętrze pokoju utrzymane

było w pastelowych, łagodnych barwach, a meble wyłożone

miękkimi pokryciami, o kwiecistych wzorach. Obfite zwoje

zielonego szyfonu na kształt piany morskiej spływały z czte­

rech rzeźbionych kolumn otaczających łóżko, tworząc na

posadzce jakby przezroczyste sadzawki.

Pogodny nastrój zburzyło nagłe wtargnięcie Richarda.

Ostrożnie ułożył ją na kanapie, po czym cofnął się

i spojrzał na nią krytycznie.

— Unieś trochę spódnicę.

— Słucham? — popatrzyła na niego zaskoczona.

Wykrzywił usta.
— Nie oszukuj sama siebie, Liano. Jeśli bym chciał

pójść z tobą do łóżka, już bym to zrobił. Proszę, byś pod­

niosła spódnicę, aby materiał nie przykleił się do rany. To

wszystko.

Nie wierzyła mu. Wiedziała, że musi traktować go bar­

dzo nieufnie, a stałe naigrywanie się Richarda z niej do­

prowadzało ją do wściekłości.

— Słuchaj, Richardzie — zaczęła, cedząc dobitnie

każde słowo — uratowałeś mnie przed upadkiem ze scho­

dów, przyniosłeś mnie tutaj. Jestem ci bardzo wdzięczna.

15

background image

— Co słyszę! Liana Marchal jest mi wdzięczna!

Zacisnęła zęby.
— Bardzo bym chciała, abyś zostawił mnie teraz

w spokoju. Sama zaczekam na przyjście lekarza.

Pochylił się, spoglądając jej prosto w oczy.
— Jesteś jedną z najbardziej atrakcyjnych kobiet na

świecie, Liano. Posiadasz wyjątkowy wręcz urok. Lecz tym

razem nie będziesz w stanie odepchnąć mnie od siebie.

— Nie miałam na myśli...
— O, tak, kochanie, miałaś. Chciałaś się mnie po pro­

stu pozbyć. Ale nic z tego nie będzie. Wyprostował się,
odwrócił na pięcie i poszedł w kierunku łazienki.

Liana przycisnęła rękę do serca, próbując uciszyć jego

trwożne kołatanie. Na próżno.

To musi być chyba jeszcze jedno z tych słodkich ma­

rzeń sennych. Richard był w nich tak prawdziwy, że czuła

jego obecność nawet po przebudzeniu.

Miała wrażenie, że wystarczy tylko odwrócić się, by uj­

rzeć go leżącego przy niej. Niestety, znajdowała tylko puste
miejsce obok siebie. Lecz teraz on jest tutaj naprawdę, to
nie sen. Jej wspomnienia i sny są niczym w porównaniu
z jego żywą, zniewalającą męskością.

Wrócił do pokoju ze zwilżoną chusteczką.

Przyklęknął obok niej i bardzo delikatnie zaczął ob­

mywać jej ranę. Dziwne. Taki twardy mężczyzna.

— Nie wygląda to tak źle — mruknął pod nosem.
Popatrzyła na jego pochyloną głowę. Miała straszliwą

ochotę położyć na niej dłoń i przesunąć palcami po jego

grubych, lśniących włosach.

— Co robisz tutaj, w SwanSea, Richardzie?

Obrzucił ją spojrzeniem swoich zimnych, nieprzenik­

nionych oczu.

Liana nerwowo przełknęła ślinę.

16

background image

— Właśnie pomyślałam sobie... myślę... jesteś teraz

ważną osobistością. Twoja firma rozrosła się niemal dwu­

dziestokrotnie odkąd...

Głos jej się załamał.
— Śledziłaś moją karierę?
— To nie było takie trudne. Przypadkowo wpadały mi

w ręce różne gazety. Czasem trafiały się w nich artykuły

o tobie.

A sześć lat temu, po śmierci ojca, próbowała się z nim

skontaktować.

Prosto z pogrzebu pojechała na lotnisko i zarezerwo­

wała sobie bilet na najbliższy samolot do Nowego Jorku.

Natychmiast po wylądowaniu zadzwoniła do jego biura. Ri­
charda nie było. Spędzał właśnie swój miodowy miesiąc.

— Oszczędź sobie domysłów, Liano. Moja obecność

tutaj nie ma nic wspólnego z tobą.

— Ja wcale tak nie...
Jego kpiący uśmiech sprawił, że nie była w stanie wy­

dobyć z siebie ani słowa.

— Przyjechałem, ponieważ ma się tu odbyć aukcja

dzieł sztuki.

— Czyżbyś był kolekcjonerem?
Potakująco skinął głową.
— Jest tu kilka obrazów godnych uwagi.
Jego niski, oschły głos zaskakująco kontrastował z de­

likatnością jego rąk, które sprawnie opatrywały jej kolano.

— Oszczędzę ci trudu w zadawaniu kolejnych pytań.

Tak, wiedziałem, że tu będziesz.

Każdy mięsień jej ciała wydawał się być naprężony do

granic wytrzymałości.

— Więc, dlaczego...?
— Dowiedziałem się o tym, gdy wszystko już miałem

załatwione, nawet bilety. Byłbym nieprzeciętnym głupcem,
gdybym popsuł sobie pierwsze od lat wakacje i zaprzepaścił

17

background image

szansę kupna dzieła sztuki. Zdecydowałem się przyjechać.

Bez względu na ciebie.

Skończył opatrywać jej kolano i wstał.

— Poza tym, Liano, świat jest mały. Prędzej czy póź­

niej, musielibyśmy się gdzieś spotkać.

Nie wiedział, jakich starań dokładała zawsze Liana,

aby być pewną, że nie spotkają się już nigdy.

— Masz rację. Nie ma sprawy. SwanSea jest duże,

a my oboje z pewnością będziemy bardzo zajęci.

Poczuła ulgę, gdy Richard ponownie zniknął w ła­

zience. Dało jej to szansę uciszenia rozkołatanego w pier­

siach serca. Lecz nie na długo. Po chwili znów był przy

niej. Dobrze wiedział, jak silne robi na niej wrażenie. Mó­

wił o tym jego uśmiech.

— Czy jesteś tu, w SwanSea, sama?

— Nie. Jestem z Clayem i całą resztą.

— Zauważyłem to, Liano.
— Więc...?

— Czy Clay jest twoim kochankiem?

Pytanie rzucone było z taką siłą, że przez moment

odebrało jej dech w piersiach.

— On jest fotografem kierującym tą sesją, ledwie go

znam.

— Czyżby? Mówił do ciebie „kochanie". A jak ty się

do niego zwracasz?

— Clay.

Richard uśmiechnął się.

— Pamiętam, jak bałaś się fotografów. Ale oczywiście

oni mogli uczynić cię gwiazdą, a o to ci przecież chodziło,

prawda? Na karierze zależało ci bardziej niż na mnie.

Nawet powieka jej nie drgnęła. Mogła sobie pogratu­

lować.

Natomiast Richard drążył temat bezlitośnie.

— I to nie dlatego, że jedno wykluczałoby drugie.

Chyba że ktoś wybiera strategię, polegającą na przenie-

18

background image

sieniu się z mojego łóżka do łóżka Saviona. To było bardzo

nietaktowne, Liano.

Z każdym słowem jego głos stawał się coraz bardziej

twardy, szorstki, w końcu przypominał skrzypienie metalu.

— I było jeszcze coś, coś co powiedziałaś. Mam na­

dzieję, że dobrze to pamiętasz. Powiedziałaś, że mnie już

nie kochasz.

— Clay jest fotografem wykonującym swe zadanie.

Nie jest dla mnie nikim więcej.

— Tak. Więc nie jesteście kochankami. Nie można

tego powiedzieć o tobie i Savionie. — Wzruszył ramionami,

jakby to nie miało już dla niego znaczenia. — Pomyślałem

sobie tak tylko dlatego, że zachowanie Claya wobec ciebie

było dość poufałe, a Savion pozostał w Paryżu.

— Jean-Paul jest chory. Inaczej byłby tu razem z nami.

— To jasne. Tylko coś o wymiarach katastrofy mogło

powstrzymać go od przyjazdu tu z tobą.

— Jeśli byłby tutaj, interesowałaby go tylko praca —

odrzekła z naciskiem. Pragnęła bardzo, aby jej uwierzył.

Dlaczego? Przecież wszystko od dawna jest już stracone.

— Jesteśmy tutaj oboje w sprawach zawodowych. Otwar­

cie SwanSea jest wielkim wydarzeniem, a relacje z niego,

ukażą się w prasie na całym świecie.

— Jeszcze więcej sławy i fortuny.

— I więcej ciężkiej pracy.

— Co to tego nie mam wątpliwości. Lecz ty lubisz

to, co robisz. W końcu większość czasu poświęcasz pracy

u boku Saviona. Czyż nie tak?

Zabawiał się z nią w kotka i myszkę. Czuła, że prze­

grywa. Stopniowo traciła panowanie nad sobą. Nie mogła

pozwolić, by to zauważył. Zniszczyłby ją natychmiast. Mil­

czała.

— Powiedz coś, Liano. Jestem bardzo ciekawy.

Popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem.

— Co mam ci powiedzieć?

19

background image

— Czy nauczyłaś się jakichś nowych miłosnych sztu­

czek?

Usłyszał jej ciche westchnienie.

— Nawet będąc nowicjuszką, umiałaś sprawić, że sza­

lałem z pragnienia. Ciekawe, co teraz potrafisz?

— Tego się nigdy nie dowiesz, Richardzie.

W odpowiedzi na to tylko się uśmiechnął.

Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Znieruchomiała.

Serce zaczęło jej bić tak gwałtownie, jakby chciało wysko­

czyć z piersi. Nie potrafiła nad nim zapanować.

Nagle ktoś zapukał do drzwi.

Zerwała się gwałtownie. Richard spojrzał na nią,

z lekka unosząc brwi.

— Ostrożnie, Liano. Nie bądź taka nerwowa. Szkoda

twej urody.

Liana z ulgą wyciągnęła się na łóżku, z rozkoszą po­

grążając się w miękkich, puchowych poduszkach.

Richard stanął obok. Z uwagą przyglądał się, jak le­

karz bada nogę Liany, przepisuje odpowiednią maść, ban­

dażuje kolano. Gdy już było po wszystkim, opuścił pokój

wraz z lekarzem.

Liana odetchnęła z ulgą. Chciała być sama. Jednak

musiała jeszcze wytrzymać odwiedziny całej swej ekipy:

Claya, Sary, Rosalyn i Steva.

Narastające w niej napięcie i niepokój obezwładniały

myśli i umysł.

Przed chwilą Richard był tutaj. Rozmawiali. Obejmo­

wał ją. Boże, zlituj się.

Poznała Richarda jedenaście lat temu w Paryżu.

Wtedy był to delikatny, szczery, opiekuńczy mężczyzna.

Obecnie jest twardy, cyniczny i okrutny. Jego słowa ra­

nią jak noże, a każdy jego ruch jest dokładnie wyważony.

Lecz ona również się zmieniła. Nie jest już tą młodziutką,

20

background image

naiwną osiemnastoletnią idealistica. Teraz ma dwadzieścia

dziewięć lat i jest o wiele mądrzejsza, bardziej ostrożna.

Przepełniona nieopisanym bólem, już dawno postanowiła

emocjonalnie odizolować się od otaczającego ją świata lu­

dzi. Każdy kontakt z rzeczywistością zbytnio ją ranił, zda­

wał się zadawać gwałt jej naturze. Przybierała więc postać

Liany-modelki, chłodnej i niedostępnej. Pozwalała się ma­

lować, ubierać, czesać. Była to forma jej ucieczki od siebie.

Był to dla niej jedyny ratunek.

Nagły chłód przeszył na wskroś jej ciało. Otulona wła­

snymi ramionami próbowała się ogrzać. Na próżno. Wizja

spotkania z Richardem, nie dawała jej spokoju. Czuła coraz

większy chłód. To nic. Przecież nic się nie stało, powtarzała,

ciągle pragnąc oszukać samą siebie. Dobrze wiedziała, że

przy następnym spotkaniu z Richardem może już nie zapa­

nować nad sobą. Musi więc starać się go unikać. To jedyne

wyjście, jakie jej zostało. Przy odrobinie szczęścia, może się

jej udać. Trzeba mieć nadzieję. Lecz jak ma sobie poradzić

z faktem, że jest odpowiedzialna za to, jakim człowiekiem

stał się dziś Richard.

Pogasły światła. Nastała cisza. Goście SwanSea udali

się na spoczynek. Jednak nie wszyscy. Oparty o framugę

drzwi balkonowych, z zamkniętymi oczyma i zaciśniętymi

mocno szczękami, stał Richard. Rześki powiew znad oce­

anu muskał jego wyprostowaną postać, lecz nie był w sta­

nie złagodzić gorączki, która go trawiła. Nie potrafił osu­

szyć pokrytego potem ciała. Nocne poty. Spowodowane

były bólem przeszłości, niepewnością przyszłości i obawą

przed każdym następnym dniem. Przychodziły, tak jak dzi­

siaj, kiedy nie mógł zasnąć, kiedy w jego myślach gościła

zawsze ta sama osoba — Liana. Liana. Prześladowała go

już jedenaście lat. Wolałby być ścigany przez duchy. Te na­

leżą przecież do świata iluzji. Nawet gdyby człowiek spotkał

21

background image

takiego ducha, mógłby nie rozpoznać go, nie zrozumieć,

mógłby nie pamiętać, co zobaczył. Z Lianą było inaczej.

Gdziekolwiek przebywał, zawsze ją musiał spotkać.

W kiosku z gazetami, przy każdym stoliku w kawiarni, w le­

karskiej poczekalni; z kolorowych okładek magazynów spo­

glądały na niego błękitne, drwiące oczy Liany.

Dlaczego go nie kochała?

Pracował ciężko. Nieraz dwadzieścia cztery godziny na

dobę. Wszystko po to, by o niej zapomnieć. Osiągał suk­

cesy. Lecz czy dawało mu to zadowolenie? Zawsze był jakiś

nowy interes, na którym można było zrobić pieniądze. Za­

wsze znajdowało się coś, co warte było zakupu. Samotność

pozostawała jednak samotnością. Pozostawało również to

natarczywe pytanie: dlaczego nie chciała go kochać?

22

background image

2

23

Następnego dnia Liana wstała wcześnie rano, zjadła

lekkie śniadanie, które podano jej do pokoju. Pragnęła

mieć więcej czasu na toaletę, na staranne ukrycie swoich

przeżyć za chłodną maską super-modelki. Gdyby przypad­

kowo spotkała Richarda, nie powinien nic wyczytać z jej

twarzy. Niestety, nie stać jej było na jakikolwiek przemy­

ślany plan postępowania.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, ręka jej drgnęła,

przewracając filiżankę z chińskiej porcelany. Gorąca kawa

rozlała się szeroką plamą na śnieżnobiałym obrusie. Z nie­

smakiem zauważyła, że nie panuje nad sobą. Odstawiła fi­

liżankę na bok, wzięła papierową serwetkę i zaczęła po­

spiesznie wycierać rozlaną kawę.

Po chwili stukanie rozległo się ponownie. Szybko wy­

rzuciła serwetkę.

— Już idę — westchnęła.

Usilnie starała się pozbierać w sobie. Nieważne, kogo

znajdzie po drugiej stronie drzwi. Musi był silna. Zresztą,

na pewno będzie to Clay lub Sara, ciekawi, czy jest już

gotowa do dzisiejszych zdjęć.

Z pewnością nie będzie to Richard. On jej przecież

nienawidzi. Wczorajsze spotkanie całkowicie utwierdziło ją

w tym przekonaniu. Nie będzie się oszukiwać. Najlepiej

zrobi trzymając się od niego z daleka. Z drugiej jednak

strony, musi być przygotowana na wszystko. Nie powinna

dać się zaskoczyć.

Gdy otwierała drzwi, była już prawie pewna, że spo­

tka za nimi stalowoszare oczy Richarda, lecz ku swojemu

zdziwieniu ujrzała piękną, młodą kobietę o włosach koloru

cynamonu i dużych zielonych oczach.

background image

— Dzień dobry. Jestem Caitlin Deverell-DiFrenza.

Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

Liana natychmiast skojarzyła nazwisko. Caitlin Deve-

rell-DiFrenza, właścicielka SwanSea.

— Nie, skądże. Proszę wejść.

Caitlin uważnym wzrokiem rozejrzała się po pokoju.

Widząc zaplamiony kawą obrus, natychmiast sięgnęła po

słuchawkę eleganckiego, stylowego telefonu.

— Proszę przynieść kawę i czysty obrus do pokoju nu­

mer trzydzieści trzy.

Gdy odkładała słuchawkę, błysnął na jej palcu wspa­

niały pierścionek z emeraldem.

— Niepotrzebnie się pani fatygowała — powiedziała

Liana — ale dziękuję bardzo.

— Jest pani tutaj bardzo mile widziana, a poza tym

dbam o to, aby moim gościom niczego nie brakowało.

Nie będąc pewna, jak się ma zachować i o co właści­

wie chodzi Caitlin, po co do niej przyszła, Liana wskazała

uprzejmym gestem na sofę.

— Proszę usiąść.

— Nie, dziękuję. Nie będę pani zabierać czasu. Przy­

szłam tutaj, ponieważ dowiedziałam się o pani wczorajszym

wypadku na schodach. Bardzo mnie to zmartwiło.

— Nic się nie stało. Po prostu dość brzydko się zadra­

snęłam.

— Czy na pewno nic pani nie jest?

Liana uśmiechnęła się.
— Kiedy byłam mała, stale chodziłam pokaleczona

i podrapana. Mieszkałam wówczas w Des Moines. Zaraz za

naszym domem rósł olbrzymi dąb, na który wprost uwiel­

białam się wdrapywać. Lecz, jak wiadomo, co jest na górze,

musi spaść na dół; tak więc ja ciągle spadałam ze swojego

ukochanego drzewa.

— Dobrze to znam — przytaknęła poważnie Caitlin.

— W SwanSea rośnie dużo wielkich drzew.

24

background image

Liana uśmiechnęła się. Nerwowe napięcie minęło.
Caitlin miała więcej pieniędzy, niż Liana kiedykol­

wiek w życiu widziała, jednocześnie była bardzo praktyczną

i przyziemną osobą.

— Chęć wspinania się na drzewa była jednak niczym

w porównaniu z szalonym zapałem, z jakim usiłowałam na­
uczyć się jazdy na wrotkach. Godzinami jeździłam, tam

i z powrotem, po alejce przed domem. Ku utrapieniu
mamy, wracałam zawsze poobijana.

Caitlin zaśmiała się.

— Naprawdę cieszę się, że nic poważnego pani się nie

stało. Bardzo się zmartwiłam, usłyszawszy wczoraj o pani
wypadku. Nie chciałam przychodzić i przeszkadzać, lecz
kiedy spotkałam na dole Claya Philipsa, jedzącego śniada­
nie z jedną z asystentek, uroczą rudowłosą dziewczyną...

— Sarą.
— Tak, a pani z nimi nie było, postanowiłam spraw­

dzić, czy u pani wszystko w porządku, czy dobrze się pani
czuje.

— Jest mi niezmiernie miło. Korzystając z okazji, pra­

gnęłam powiedzieć, że bardzo podoba mi się pani hotel.

Na twarzy Caitlin pojawił się dziwny grymas.
— Hotel?., tak, jest to hotel. Wiele miesięcy ciężkiej

pracy poświęciłam, aby wyglądał tak, jak wygląda w chwili

obecnej. Nie mogę przyzwyczaić się do faktu, że SwanSea

jest tylko hotelem. Ciągle mi się wydaje, że to mój dom,

i że ludzie w nim przebywający to moi prywatni goście.

— Całkowicie zrozumiałe. Przecież SwanSea jest pani

rodzinnym domem. Poza tym, pani urok osobisty i postawa

wobec gości czynią to miejsce naprawdę wyjątkowym. Pro­

szę mi wierzyć. Mieszkałam w wielu ekskluzywnych ho­

telach na świecie, ale żaden nie miał tego ciepła, stylu

i wdzięku, jakie posiada SwanSea.

Caitlin z radością klasnęła w dłonie.

25

background image

— Tak pani myśli? To wspaniałe! Podniosła mnie pani

na duchu. Bardzo tego potrzebowałam. W ostatnich dniach

miałam dużo trudności. Było mi ciężko.

Liana wierzyła, że Caitlin mogła mieć jakieś problemy

czy kłopoty, lecz była przekonana, że właścicielka SwanSea

nie potrzebuje od niej żadnego duchowego wsparcia. Pro­

mieniowała szczęściem i siłą, która jest w stanie pokonać

wszelkie możliwe przeszkody.

Liana zazdrościła jej tego.

Caitlin lekko wzruszyła ramionami.
— Starczy, jak na początek. Cieszę się, gdy moi goście

czują się dobrze.

Klasnęła w dłonie i popatrzyła uważnie na Lianę.

— Czy ma pani wszystko, czego pani potrzeba?
— Wszystko. Dziękuję. SwanSea posiada doskonały

personel.

— Miło mi to usłyszeć. I jeśli tylko czegokolwiek bę­

dzie pani potrzebowała, proszę bez wahania dzwonić. Zro­

bimy wszystko, żeby panią zadowolić.

— Dziękuję. Będę o tym pamiętać — powiedziała

Liana z uśmiechem.

Późnym popołudniem, po skończonej pracy, Liana

czuła się całkowicie wyczerpana. Pomyślała sobie, że Cai­

tlin mogłaby jej użyczyć nieco własnej energii. Cały dzień

spędziła na słońcu i w gorących światłach reflektorów, pre­

zentując stroje wieczorowe. Clay przenosił bez przerwy

zdjęcia z miejsca na miejsce. Był wyjątkowo wymagający.

Potrafiła to zrozumieć. To jego pierwsze poważne za­

danie, które wykonuje bez pomocy i opieki Jean-Paula. Nic

więc dziwnego, że chce, aby wszystko wypadło doskonale.

Lecz Liana tęskniła za Jean-Paulem. Współpracując razem,

tworzyli prawdziwe dzieła sztuki. Zawsze była miła i wesoła

atmosfera. Rozumieli się bez słów.

26

background image

W tym wypadku Richard się nie mylił: Liana i Jean-

-Paul byli dobraną parą.

— Do diabła, nie ma już dobrego światła! — Nerwo­

wym ruchem Clay wsunął palce we włosy. Miało się wra­

żenie, że jego postać przygarbiła się ze zmartwienia i na­

pięcia.

— W porządku — powiedział z westchnieniem. — To

wszystko na dzisiaj. O planie pracy na dzień jutrzejszy po­

informuję wszystkich osobiście.

Liana wycofała się w głąb namiotu-przebieralni. Zdję­

ła perłowozieloną suknię, w której pozowała w ostatnich

ujęciach.

Sara wzięła od niej tę suknię.

— Byłaś wspaniała, Liano.

— Dziękuję — odpowiedziała Liana i przesłała dziew­

czynie uśmiech.

Poznała Sarę przed samym wyjazdem do SwanSea. Ale

nawet znając ją tak krótko, wiedziała, że jest to ambitna

i zdolna dziewczyna, starająca się nauczyć wszystkiego jak

najlepiej i jak najszybciej.

Wyjęła szpilki z włosów. Rozsypały się po całych ple­

cach.

— Jak twoje kolano? — spytała Sara.

— Nie najgorzej.

Prawdę powiedziawszy, stanie przez cały dzień na no­

gach sprawiło, że czuła tępy, pulsujący ból.

— Bogu dzięki, że prezentuję tutaj wieczorowe suk­

nie, a nie krótkie, popołudniowe sukienki czy kostiumy ką­

pielowe. W przeciwnym wypadku musiałabyś mnie zastą­

pić.

Sara otworzyła szeroko oczy.

— Wykluczone. Nie nadawałabym się do tego. Poza

tym, najlepiej czuję się stojąc z tyłu kamery.

Pogładziła ręką perłowozieloną tkaninę, po czym

ostrożnie powiesiła suknię na wieszaku.

27

background image

Liana założyła szorty i krótką przewiewną bluzeczkę.

Ta zmiana stroju sprawiła, że poczuła się lekko i swobod­

nie.

Odetchnęła z ulgą.

— Clay robił już z tobą próbne zdjęcia, prawda?

— Tak, ale to były drobiazgi. Nie na dużą skalę. Wra­

casz teraz do hotelu?

Powinna wrócić i odpocząć, chociażby ze względu na

chore kolano, lecz widok pustego pokoju działa bardzo

przygnębiająco, natomiast przyroda wokoło aż kipiała ży­

ciem i zachęcała do letniej przechadzki.

— Nie. Mam ochotę na mały spacer. Zdrętwiałam od

tego pozowania i myślę, że trochę ruchu dobrze mi zrobi.

Sara zaśmiała się cicho.

— Dla mnie najlepszą formą wypoczynku jest pławie­

nie się w gorącej kąpieli. Może nawet uda mi się zdrzem­

nąć chwilkę przed obiadem. Słyszałaś? Mamy przyjść na

kolację w wieczorowych strojach!

Liana uśmiechnęła się.

— Tak, słyszałam.

— A czy wiesz, dlaczego? — spytała Sara, gdy wycho­

dziły już z namiotu.

— Nie zastanawiałam się nad tym. A ty wiesz, dla­

czego?

— Ponieważ to jest SwanSea.

— Słucham?

— Spytałam jednego z tutejszych dystyngowanych lo-

kai, z jakiej to okazji mamy założyć wieczorowe stroje i zo­

stałam poinformowana z niezwykłą uprzejmością, że znaj­

duję się w SwanSea.

Wzruszyła ramionami, uśmiechając się.

— Do zobaczenia na kolacji.

Liana zatrzymała się na opustoszałym tarasie, przy­

tulonym do skalnego urwiska, smaganego wichrem znad

28

background image

morza. Balustrada zrobiona była z żelaza powyginanego

w ozdobne arabeski. Pomalowana na biało ławeczka i le­

żące na niej zielone i niebieskie poduszeczki, czyniły to

miejsce miłym, intymnym zakątkiem.

Lecz Liana czuła unoszący się tutaj w powietrzu na­

strój smutku i bezgranicznej samotności. Usiadła. Nogę

oparła o poduszki. Nie przeszkadzała jej ta dziwna atmo­

sfera. Smutek i samotność należały do uczuć, które znała

aż nazbyt dobrze. Już dawno pogodziła się z własną samot­

nością, postanawiając sobie, że nie pozwoli nikomu się do

siebie zbytnio zbliżyć.

Jak na ironię, była jedną z najczęściej widywanych

i najbardziej popularnych kobiet dekady, a jednocześnie

najbardziej odizolowaną wewnętrznie i zamkniętą w sobie.

Pieniądze, które zarabiała, dawały jej poczucie bez­

pieczeństwa, a praca modelki — satysfakcję. Przyjmowała

tylko te propozycje, które jej odpowiadały, ustalała również

swój własny plan pracy.

Kiedy czuła się już zmęczona zdjęciami i ludźmi, pra­

gnącymi niejednokrotnie wtargnąć w jej wnętrze, uciekała

na wieś, do Francji, gdzie kupiła sobie mały domek — nikt,

oprócz Jean-Paula Saviona, nie znał jej adresu.

Sukces zapewnił Lianie wolność i niezależność od lu­

dzi i ich żądań, dlatego tak bardzo ceniła sobie swoją ka­

rierę.

— Czy wiesz, co najlepiej zapamiętałem odnośnie

twoich nóg?

Na dźwięk głosu Richarda zadrżała. Jej serce poczęło

bić gwałtownie. Ubrany był w jasnoniebieską koszulę i spo­

rtowe, białe spodnie. Wyglądał niezwykle atrakcyjnie, a tym

samym niebezpiecznie.

Przesunął wzrokiem po jej białych udach.

— Pamiętam, jak wydawało mi się, że odeszły już na

zawsze — kontynuował. — I jak mocno obejmowały mnie,

kiedy się kochaliśmy. A kiedy osiągałaś orgazm...

29

background image

— Zamilcz, Richardzie!

Jego uśmiech wydawał się szczery, lecz Liana nie ufała

mu. Uśmiech jest przejawem miłości lub przyjaźni. On nie

darzył jej przecież żadnym z tych uczuć.

— Zawsze wyglądałaś nieźle w krótkich spodenkach

— powiedział. — Zresztą wszystko co założysz na siebie

prezentuje się lepiej, niż na to zasługuje. Niemniej jednak,

najbardziej cię zawsze lubiłem bez...

— Zamilcz, Richardzie!
Zanim zdążyła się spostrzec, był już tuż przy niej.

Czuła się jak zamknięta w pułapce, z której nie było wyj­

ścia. Prawdę mówiąc, wystarczyłoby tylko ominąć go i pójść

sobie. Chciała nawet spróbować, lecz nagła miękkość, która

zabrzmiała w jego głosie, powstrzymała ją.

— Zrelaksuj się, Liano. Słowa nie ranią, przecież

wiesz o tym. Przynajmniej nie tego, dla którego nic się

nie liczy.

Przeczekał nagłe bicie serca i spytał jeszcze łagodniej:
— A dla ciebie się nie liczy, prawda?
— Oczywiście, że nie.
— Tak myślałem.

Spojrzał na bandaż owinięty wokół jej kolana.

— Jak kolano?
— W porządku.
— Smarujesz maścią i zmieniasz bandaże, tak jak po­

lecił lekarz?

— Jeszcze nie zdążyłam.
— Ale zrobisz to, dobrze?
— Oczywiście.
Ogarnął wzrokiem miejsce, w którym się znajdowali.
— Co ty tutaj właściwie robisz?
Miała właśnie odejść, lecz tym razem zatrzymało ją

zdziwienie, które usłyszała w jego głosie?

— Masz na myśli SwanSea?

30

background image

— Nie. Co robisz tutaj, na tym tarasie? Jesteś zupełnie

sama. Słońce już prawie zachodzi: zaraz zrobi się ciemno
i zimno — pokazał ręką na jej lekki przyodziewek. — A ty

jesteś tylko w to ubrana.

Liana miała swoje powody, lecz nie zamierzała wy­

jawiać ich Richardowi. To, co odpowiedziała, też było

prawdą.

— Kocham morze. Kocham od momentu, kiedy po

raz pierwszy je ujrzałam.

Przysunął się do niej bliżej.
— Kiedy to było?
Odsunęła się.
— Myślę, że to było wtedy, kiedy ojciec zabrał matkę

i mnie na wakacje do Kalifornii.

Przypomnienie ojca budziło w niej zawsze mieszane

uczucia.

Wyprostowała się nagle.
— W końcu nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, że

dziewczyna, która spędziła całe dzieciństwo w Des Moines,
w stanie Iowa, kocha morze.

— Też tak myślę.
Przyglądał się jej uważnie. Jego głos był ciepły i ni­

ski. W powietrzu czuło się pełną napięcia atmosferę. Liana
miała wrażenie, że zapałka rzucona teraz między nią a Ri­
charda, zapłonęłaby gwałtownym ogniem.

— Zawsze trudno mi było wyobrazić sobie, że pocho­

dzisz z Des Moines — powiedział po chwili. — Jesteś za
bardzo egzotyczna.

— Des Moines jest wspaniałym miejscem — powie­

działa, jakby w obronie rodzinnego zakątka.

— Lecz wyjechałaś stamtąd.
Wzruszyła ramionami.
— Gdybym tam została, nie zaszłabym tak daleko jako

modelka. Zdjęcia i fotosy z mojego miejscowego zakładu

31

background image

zostały wysłane do Nowego Jorku, a moje fotooferty poja­
wiły się u kilku projektantów mody w Paryżu. I tu miałam
sporo szczęścia. Jeden z paryskich projektantów zaprosił
mnie na mający się odbyć wkrótce pokaz mody, zanim do­
stałam jakiekolwiek oferry z Nowego Jorku. Praca w Pa­
ryżu była dla mnie ogromną szansą. Nie zmarnowałam jej.

Przyjęłam pracę, którą mi zaproponowano.

Musiała tak postąpić. Brakowało jej pieniędzy.
— Myślę, że masz bogaty życiorys, czyż nie tak? Twoje

życiowe motto powinno brzmieć: Wykorzystywać wszystkie

nadarzające się okazje, nie zważając na nic i na nikogo. —

Przerwał na chwilę. — A może tylko na mnie nadepnęłaś,

wspinając się po drabinie kariery na sam szczyt?

— Muszę już iść.

Gdy usiłowała go wyminąć, objął ją. Kontakt jego

dłoni z jej ciałem sprawił, że zatrzymała się natychmiast.

Jęknęła z bólu i gorąca.

Richard uwolnił ją ze swojego uścisku.
— Przecież nie trzymałem cię tak mocno.
Liana instynktownie poczęła masować ramię, które

przed chwilą ściskał.

Zmarszczył czoło ze zdziwienia i odsunął się od niej

o parę kroków. Potem rzucił jej jeszcze jedno pełne zdu­

mienia spojrzenie, odwrócił się tyłem i utkwił wzrok w cie­

mniejący powoli horyzont.

— Co czujesz, kiedy najwięksi projektanci przygoto­

wują stroje specjalnie dla ciebie?

— Te suknie nie są projektowane dla mnie — odpo­

wiedziała, szczęśliwa ze zmiany tematu. — One są projek­

towane specjalnie dla SwanSea. Każdy z projektantów był

zainspirowany jakimś aspektem SwanSea. Mógł to być ko­

lor, materiał, wzór lub chociażby pewne wrażenie, odczu­

cie. Projektując te suknie, starali się zawrzeć w nich swoje

wyobrażenia o SwanSea.

32

background image

— Możliwe. Tak też mówi prasa. Jednak przecież oni

już od dawna wiedzieli, że to ty właśnie będziesz je pre­

zentować. Idę o zakład, że duża część inspiracji pochodziła
od ciebie.

— Te suknie nie są dla mnie — odparła sucho.

— Każda modelka mogłaby je prezentować. Poza tym,

kiedy uroczystości związane z otwarciem SwanSea dobie­

gną końca, suknie te będą sprzedane na aukcji, a dochód

z nich przeznaczony będzie na cele dobroczynne.

— W każdym razie, wszystkie te stroje, w których cię

widziałem, wyglądają jakby były szyte specjalnie dla ciebie.

A szczególnie ta suknia koloru morza, w którą byłaś ubrana
wczorajszego wieczoru.

— Widziałeś mnie również w innych sukniach? Wi­

działeś mnie pozującą dzisiaj?

„Jak mogłam go nie zauważyć" — pomyślała zdener­

wowana.

— Owszem. Nie było to takie trudne. Było ciebie

wszędzie pełno.

— Przypominam sobie tylko trzy różne miejsca, w któ­

rych robiliśmy zdjęcia.

— Wszystko jedno. — W jego głosie zabrzmiało znu­

dzenie. Nagle obrócił się twarzą do niej i spytał: — Czy to
wszystko było tego warte, Liano? Czy warto było robić to
wszystko dla osiągnięcia sukcesu?

— Tak — odparła bez wahania.
Wiedziała, że oboje myślą o czym innym, ale to nie

miało znaczenia. Niczego by to już nie zmieniło. Pozosta­
wiła w nim nie zagojoną ranę. Jej rany również krwawiły.
Przyzwyczaiła się już do tego. Musiała sobie radzić sama.

I teraz nagle to wszystko ożyło.
Richard ujął w dłonie jej twarz.
— Ta twarz — mruknął. — Ta szatańsko piękna twarz.

33

background image

Skrywane i utrzymywane długo na wodzy uczucie wy­

buchło w niej z nową siłą i opanowało ją niepodzielnie. Już

nie myślała o ucieczce przed tym człowiekiem.

— Jest brzydka — wyszeptała w odpowiedzi.

— T a a k! — wybuchnął głośnym śmiechem. — Jest

tak brzydka, że jej obraz na zawsze pozostaje w pamięci

każdego mężczyzny, który ją ujrzał.

Przysunął się i przylgnął do niej całym ciałem.

Wszystkie jej zmysły zareagowały na to krzykiem roz­

koszy i bólu.

— Przesadzasz. Nie ma we mnie nic szczególnie atrak­

cyjnego. Na przykład, mam zupełnie proste włosy.

— Włosy masz mocne i jedwabiste, tak długie, że

można nimi owinąć ciało mężczyzny.

Stopniowo traciła nad sobą panowanie.

— Mam zbyt duże usta.
— Są pełne i zmysłowe i rozbudzają w mężczyźnie pra­

gnienie całowania i zespolenia z nimi.

— Mylisz się.

Przełknęła ślinę, aby zwilżyć suche gardło.

— Moje brwi nie układają się prostym, lecz falistym

łukiem.

— One zdradzają, iż pod doskonałą maską opanowa­

nia kryje się w tobie coś nieujarzmionego.

Oddychała nierówno, z trudem wciągając w płuca po­

wietrze, które jak wiatr pustynny paliło jej wnętrze i przy­

spieszało oddech. Gorączkowo myślała co by tu jeszcze po­

wiedzieć.

— Mam oczy nieokreślonej barwy, nazbyt od siebie

oddalone.

— One przykuwają wzrok. Nie można się od nich ode­

rwać.

— Mam zbyt mocną szczękę.
— Tak, ale ona mieści się w mej dłoni w sposób do­

skonały.

34

background image

— Moja skóra...
— Gromadzi na sobie całe istniejące światło. Są­

dzę, że Savion powiedział ci, dlaczego jesteś wymarzonym

obiektem dla każdego fotografa. Myślę, że powiedział ci

także, że twoja skóra jest tak aksamitna w dotyku, że bu­

dzi pożądanie. I gotów jestem iść o zakład, że wielokrotnie

ją pieścił. Inaczej poczytałbym go za nienormalnego.

Jego palce głaskały jej twarz, naciskając coraz to moc­

niej, jakby usiłowały coś z niej zetrzeć. Nie była pewna, czy

on czyni to świadomie, ale zdawała sobie sprawę z tego,

że powinna za każdą cenę odzyskać panowanie i kontrolę

nad swoimi uczuciami.

Próbowała wyobrazić sobie ich dwoje w trakcie przy­

gotowań do jej kolejnego występu na pokazie mody.

Nie potrafiła. W żaden sposób.
— Twoja twarz — szeptał namiętnie. — Twoje usta,

twoje oczy, twoja skóra. Twoje delikatne, piękne ciało.

— Richardzie... — Jego namiętność przerażała ją

i jednocześnie podniecała.

— Nie obawiaj się — mruknął. — Nie uczynię ci nic

złego.

Przycisnął namiętnie jej usta do swoich, a ona nie po­

trafiła mu w tym przeszkodzić. Tonęła w jego pocałunkach.
Czuła, jak jakaś siła ciągnie ją gdzieś w dół, w ciemność,
skąd już nie ma ucieczki. Tą siłą był Richard. Pod jego
wpływem traciła poczucie czasu i miejsca.

Wciąż jeszcze kotłowała się w niej myśl o oporze,

o walce. Nie powinna mu ulec. Trzeba odepchnąć go za

wszelką cenę i uciec. On jej nienawidzi. Pragnie ją zranić,

a potem zniszczyć.

Lecz on nie zdaje sobie sprawy, że jej już więcej zra­

nić nie można, gdyż zbyt ogromny ból nosi w sobie. Nie
można jej także zniszczyć, gdyż sama siebie zniszczyła, od­
chodząc od niego jedenaście lat temu. Jej kariera, która

35

background image

mogła być sukcesem, stała się porażką. Jej porażką jako

jednostki ludzkiej, jako kobiety.

Ale przecież powinna walczyć.

Jego wargi znalazły miejsce za koniuszkiem jej ucha —

zaczął pieścić językiem bruzdę biegnącą od jej ucha w dół
szyi.

Ta pieszczota wyrwała z jej ust jęk rozkoszy, dreszcz

wstrząsnął jej ciałem. Boże wielki, on nie zapomniał. Była

pewna, iż posiadał wiele kobiet od chwili ich rozstania

w Paryżu, lecz dotąd nie zapomniał jej sekretu, związanego

z tym miejscem. To nie była gra fair.

Należało koniecznie podjąć walkę.
Lecz pragnienie pozostania w jego ramionach — po

tych latach — było silniejsze. Poddała się.

Całował ją po karku, jakby smakując, rozmyślnie usi­

łując ją podniecić. Prawdziwą satysfakcję sprawiało mu jej

obezwładnienie w jego ramionach. Ostatecznie pod tym

jednym względem nie zmieniła się. Zresztą i on także, po­

myślał o sobie ze złością, czując wzbierające w nim pożą­

danie.

Wsunął rękę pod bluzkę, obejmując dłonią jej nagą

pierś. Przeszył go gwałtowny dreszcz. Zawsze reagował na

nią w ten sposób. Tak jak dawniej, jej pierś wypełniała jego

dłoń całkowicie. Było w tym coś niezwykle zmysłowego, że

jej pierś była jednocześnie tak miękka i tak jędrna. A spo­

sób, w jaki jej sutki rosły i sztywniały wywoływał w nim

głębokie pożądanie.

W ciągu ostatnich jedenastu lat nigdy nie udało mu się

spotkać kobiety tak bardzo intrygującej i jednocześnie do­

starczającej tyle seksualnej satysfakcji. Liana była kobietą

wyjątkową i dlatego pragnął ją upokorzyć.

Pieścił ją w sposób brutalny, lecz ona reagowała tak,

jakby już od dawna nie miała mężczyzny. Była zachłanna

na pieszczoty, wciąż ich jej było za mało. Nie protestowała

kiedy położył ją na wznak na ławce. A kiedy się nad nią

36

background image

pochylił, żeby wziąć w usta jej sutkę, była w stanie jedy­

nie odrzucić głowę w tył w niezwykłej ekstazie, która ją

ogarnęła.

— Richardzie, och Richardzie...

— Tak — powiedział z ustami przy jej piersi. — Chcę

słyszeć moje imię w twoich ustach. Chcę uwierzyć, że mnie

pragniesz.

— Pragnę cię! — krzyczała. — O Boże, jak bardzo cię

pragnę!

Pożądliwie ugniatał jej sutki. Jego brutalność zwięk­

szała jedynie jej pożądanie i doprowadzała ich oboje do

stanu ekstazy. Przygniatając ją swoim ciężarem, czuł, jak jej

biodra się unoszą. Robiła to z pewnością tak często, że stało

się to już jej drugą naturą — myślał z odrobiną goryczy.

Wsunął kolano między jej nogi i odpowiedział pchnięciem.

Dźwięk, który wydobył z jej ust odbił się echem gdzieś głę­

boko w jego trzewiach.

Jego ciało płonęło namiętnością, ale umysł nakazywał

mu ostrożność.

Był rozdartym człowiekiem, nawiedzonym mężczyzną.

Mężczyzną, który potrzebował tylko tej jednej kobiety, dla

którego ta właśnie kobieta była największą i jedyną obsesją

w życiu.

— Ty wciąż odpowiadasz jak niewiasta, która pragnie

się oddać mężczyźnie bez reszty — powiedział brutalnie.

— Czy rzeczywiście chcesz mi się oddać?

Jego głos docierał do niej jakby z daleka, lecz jedno­

cześnie czuła ciężar wciskający ją w poduszki, a ciepło jego

ciała parzyło ją poprzez ubranie.

— Tak.

Zwilżył językiem jej sutki.

— Kłamiesz.
Czuła się jak w gorączce i nie była pewna, czy dobrze

go zrozumiała.

— Co mówisz?

37

background image

Przylgnął do niej i usłyszał jej słaby krzyk. Szum oce­

anu zmieszał się z biciem jego serca i tętnem w uszach. Była

dlań syreną, która swą czarującą słodyczą i podstępnym

urokiem usiłowała go przywieść do zguby. Ale on poznał

już piekło cierpienia i ona nie była już w stanie bardziej go

zranić.

Powiedział to sobie w myślach i uwierzył w to.
Wsunął rękę pod jej szorty i elastyczny pasek jej maj­

tek. Odnalazł wilgotne ciepło, którego szukał. Na chwilę

utracił kontrolę nad sobą — zapomniał, co chciał powie­

dzieć. Zanurzył język głęboko w jej ustach, a niżej jego

palce naśladowały ruchy języka.

Wspomnienie tego, czym było zespolenie fizyczne z tą

kobietą, wyzwoliło w nim żądzę i pragnienie tak gwałtowne,

iż zdawało się, że bez ich spełnienia spłonie w ich ogniu.

— Pragnę ciebie — szeptała do jego ucha w całkowi­

tym zapamiętaniu. — Tak strasznie cię pragnę...

Złapał głęboki oddech, usiłując oprzytomnieć.

Żądza doprowadzała ich zawsze do szaleństwa.
Robiła z nim, co chciała. Żadna kobieta nie działała

tak silnie na niego. Żadnej tak desperacko nie pragnął.

Ale...

Wyciągnął rękę z jej szortów. Ich twarze były tak bli­

sko, ich urywane oddechy zmieszały się w jedno westchnie­

nie, lecz on zdawał się tego nie zauważać. Wpatrywał się

tylko w jej, przepełnione pragnieniem, oczy.

— Mogę cię wziąć, tak? Czy mogę, Liano? — powie­

dział głośniej. — Właśnie tutaj, w tej chwili.

— Tak — odpowiedziała, łkając, i odwróciła głowę.

Jej odpowiedź podsyciła w nim ogień pożądania. Bał

się, że nie zdoła zapanować nad sobą.

Musi ją jednak odepchnąć. Poza tym, powinno to spra­

wić mu satysfakcję.

38

background image

— Miałem dwadzieścia dziewięć lat, kiedy cię pozna­

łem. Znałem już wtedy różne kobiety, lecz żadna nie była

tak intrygująca jak ty. Myślałem, że będziesz najcudowniej­

szą ozdobą mojego życia. Byłem taki szczęśliwy.

Jej podniecenie stopniowo mijało, a zastępowało je

zdziwienie. To było bodźcem dla niego. W tej chwili nie

potrafił jej jeszcze odtrącić.

— Byłaś taka słodka — mówił, a jego głos na samo

wspomnienie stał się delikatny i czuły. — Nigdy nie potra­

fiłem nasycić się tobą. Gdybym mógł wchłonąć ciebie całą,

bez reszty, na pewno bym to uczynił. Mieć ciebie we krwi,

w żyłach — co za rozkosz! Lecz ty odeszłaś tak szybko...

Nagle odepchnął ją gwałtownie i usiadł.

— Powinienem być ci właściwie wdzięczny. Uwolniłaś

mnie od siebie.

Po tym wszystkim Liana nie była w stanie się poruszyć.

Obciągnęła tylko bluzkę, żeby przykryć swoją nagość.

— Co ty mówisz, Richardzie?
— Mówię, że nie jestem uzależniony od ciebie. —

Grymas wykrzywił mu usta. — Być może tylko ja jeden.

Zastanawiam się, czy medycyna nie byłaby zainteresowana

zrobieniem szczepionki przeciwko tobie, używając mojej

krwi.

Zrobiło jej się niedobrze. Była pewna, że za chwilę

zwymiotuje.

Zamknęła oczy.

— Jak myślisz, Liano? Czy powinienem ofiarować

w tym celu swoją krew? Może bym otrzymał za to Nagrodę

Nobla?

Nie odpowiadała.
Nie zważał na to. Nie był w stanie powstrzymać potoku

gorzkich, pełnych nienawiści słów.

— Każdego mężczyznę jesteś w stanie omotać. W łóż­

ku jesteś prawdziwą mistrzynią. Lecz ja, na szczęście, wiem,

że jesteś istotą bez serca i duszy.

39

background image

Jęknęła boleśnie.

Richard nachylił się i pocałował ją mocno w usta.

— Nie martw się — wyszeptał — wcale nie powie­

działem, że nie pójdę z tobą do łóżka. Wprost przeciwnie.

Jeśli się posiada dystans do stosunków płciowych, mogą on

sprawiać dużo przyjemności. Prawda?

Podniósł się z ławki. Po chwili Liana usłyszała jego od­

dalające się kroki. Łzy popłynęły jej po policzkach. Okazało

się, że miała rację. Ten miły nadmorski zakątek pełen był

zabłąkanego, niewypowiedzianego smutku.

Richard odkręcił kran z zimną wodą i wszedł pod obu­

dowany szklanymi ściankami prysznic. Nawet nie drgnął,

gdy lodowata woda poczęła chłostać jego ciało. Oparł się

dłońmi o glazurową powierzchnię. Jednostajne strumienie

zimnej wody otępiały zarówno jego ciało, jak i umysł. Dużo

czasu minęło, zanim zdecydował się wreszcie zakręcić kran.

Był zadowolony. Nie czuł już nic.

40

background image

Liana przesunęła palcami po broszce, przypiętej do

dekoltu jej wieczorowej sukni. Właściwie to w tej chwili wo­

lałaby znaleźć się gdziekolwiek, byle nie w jadalni w Swan-

Sea. Wolałaby pozostać w swoim pokoju. Po zajściu z Ri­

chardem na tarasie nie miała najmniejszej ochoty na spo­

tkanie z ludźmi z tak zwanego towarzystwa. Nawet w tym

momencie czuła utkwione w siebie, ciekawe spojrzenia,

sprawiające jej niemal fizyczny ból.

Salon był rozświetlony blaskiem szklanych żyrandoli,

lśniących jak drogie kamienie. Długie liście palm falowały

nawet przy najmniejszym nawet drgnieniu powietrza. Ła­

godnie i kojąco płynęła muzyka smyczkowego kwartetu.

Na białych obrusach połyskiwało srebro nakryć stołowych,

błyszczała chińska porcelana, iskrzyły się kryształowe pół­

miski. Długie, białe świece jakby dopełniały swoimi zło­

tymi płomykami nastroju tego eleganckiego pomieszczenia.

Z wazonów, wypełnionych różami o aksamitnych płatkach,

unosiła się subtelna, upajająca woń.

Liana czuła, że powinna jak najszybciej opuścić to to­

warzystwo.

— Czy źle się czujesz, Liano?
Wzbierało w niej uczucie niekontrolowanej desperacji

— miała przemożną chęć zerwać się od stołu, za którym

siedziała, i uciec stąd. Tylko dzięki nabytej w ciągu wielu

lat dyscyplinie udało jej się opanować. Chłodno spojrzała

na Sarę, oddzieloną od niej obszernym, białym obrusem.

Nawet bezlitośnie wnikliwe oko kamery nie byłoby zdolne

odkryć, jak wiele wysiłku ją to kosztowało.

— Dziękuję, czuję się doskonale — odrzekła.

41

background image

— To moja wina. Wymęczyłem cię podczas zdjęć —

stwierdził Clay, siedzący tuż obok, po jej prawej stronie. —

Powinienem był skorygować dzisiejszy rozkład zajęć i po­

zwolić ci wypocząć po wczorajszym wypadku. Jean-Paul mi

tego nie daruje.

Uspokajająco poklepała go po dłoni.

— Czuję się już zmęczona tym ciągłym przekonywa­

niem, że nic mi nie jest. Powinniście mi chyba wierzyć.

A jeśli chodzi o Jean-Paula, to równie dobrze wiesz, jak

ja, że potrafi być wyjątkowo bezwzględny, gdy zależy mu

na zrobieniu kilku dobrych zdjęć. Nie ma obawy. On na

pewno cię zrozumie.

— To prawda. Wychodzi z niego prawdziwy despota,

gdy w grę wchodzą sprawy zawodowe. Może trochę szam­

pana? Na pewno zaraz poczujesz się lepiej.

Szczęśliwa, że może w końcu dadzą spokój jej zdrowiu,

umoczyła usta w chłodnym, orzeźwiającym napoju. Smako­

wał wyśmienicie.

— Ten szampan wyjątkowo pasuje do SwanSea, czyż

nie? — zapytała Rosalyn.

Ubrana była w długą, bladoróżową suknię, odsłania­

jącą jedynie jej szczupłe kostki.

— Tu jest naprawdę wspaniale.

Steve wzruszył ramionami. Widać było, że elegancki

żakiet wyraźnie krępuje mu ruchy, a kołnierzyk białej ko­

szuli uwiera go w szyję. Nie czuł się sobą w takim ubraniu.

— Można oślepnąć od tego wszystkiego — stwierdził

w końcu z niesmakiem.

— Oślepnąć? — spytała Rosalyn, nie wierząc własnym

uszom.

— Wszystko, co tu widzisz, jest tak olśniewające, że

można stracić wzrok patrząc na to — odpowiedział, wiercąc

się bez przerwy, i skrzyżował swoje długie, ubrane w dżinsy

nogi.

Rosalyn roześmiała się.

42

background image

— Daj spokój, Steve. Nie mówisz chyba poważnie.

Masz, tak jak my wszyscy, wyjątkowe szczęście będąc tutaj.

Niektórzy goście jeszcze nie przyjechali, ale w dniu balu

zjedzie tu cała nowojorska śmietanka towarzyska. Liano,

czy wiesz, kto tu ma jeszcze przyjechać?

Liana, słysząc swoje imię, zaczęła budzić się z letargu,

w którym była pogrążona.

Co ja tu robię? Ach, tu jest Richard, tak jak tam,

w Paryżu.

— Przepraszam, co mówiłaś?

— Ona zajmuje się tylko zbieraniem plotek — powie­

działa Sara wskazując kieliszkiem na Rosalyn. Wyglądała

wyjątkowo ładnie i ponętnie w swojej długiej, złotej spód­

nicy. Nagle Rosalyn jęknęła z podniecenia.

— Popatrz, Liano. Tam stoi ten mężczyzna, który cię

wczoraj złapał, gdy upadałaś.

Liana nie zdołała oprzeć się pokusie i spojrzała we

wskazanym kierunku.

Richard stał przy wejściu na salę, rozluźniony, pewny

siebie. Prowadził swobodną rozmowę z młodą, atrakcyjną

kobietą. Widziała, jak jego wzrok prześliznął się po sali,

zatrzymując się na niej. Zmrużył zimne oczy. Liana poczuła

dziwne ukłucie w sercu.

Świece paliły się mglistym płomieniem, sennie sączyła

się muzyka.

— Kim on właściwie jest? — spytał Clay.
— Richard Zagen — wyszeptała.

Usta Richarda wykrzywił niewymuszony uśmiech.

Wiedziała, że czyta z jej warg. Dotknęła broszki. To dziwne,

lecz ten drobny, misterny przedmiot zawsze działał na nią

kojąco.

Była nią zauroczona, odkąd po raz pierwszy ją ujrzała;

wykwintną lilię o płatkach z kości słoniowej, topazowym

środku i złotą łodyżką z liśćmi.

— Co za piękna broszka!

43

background image

Ten znajomy, miry głos na chwilę odwrócił uwagę

Liany od Richarda. Caitlin stała przy ich stoliku, uśmie­

chając się.

— Dziękuję — odparła Liana.
— Cieszę się, że panią widzę — powiedziała Caitlin,

po czym zwróciła się do wszystkich siedzących przy stole.

— Jak się państwu tu podoba? Czy wszyscy są zado­

woleni?

— Absolutnie — odrzekła Rosalyn — nigdy nie mie­

liśmy lepszych warunków do pracy.

— Zazwyczaj zaszywamy się w jakiejś dziurze, której

nie ma nawet na mapie — wymamrotał Steve, nadal wier­

cąc się na krześle.

— I to zazwyczaj zimą — dodała Rosalyn. — Kiedy

na dworze jest lodowato, zawsze można nas znaleźć koczu­

jących gdzieś na plaży. Czy to prawda, że zaproszona jest

tutaj orkiestra dęta?

Liana usłyszała perlisty śmiech Caitlin, lecz nie dosły­

szała już odpowiedzi. Głos Caitlin jakby wtapiał się w białą,

senną atmosferę salonu.

Richarda przy drzwiach już nie było. Boże, gdzie on

jest? Rozejrzała się po sali. Musi przecież gdzieś tu być.

Wyczuwała jego obecność całą swoją istotą. W końcu uj­

rzała go.

Siedział przy narożnym stoliku, mając doskonały wi­

dok na salę i na nią. Beztrosko uśmiechał się do swojej to­

warzyszki, a ta wyraźnie chłonęła każde jego słowo. Liana

zrozumiała, że obecność Richarda jest dla niej bardzo bo­

lesna, że bardzo ją rani, bez względu na to, czy jego uwaga

skupiona jest na niej, czy na kimś innym.

Gdy znajdował się w pobliżu, czuła się jak potłuczona

i pokaleczona, daleko gorzej niż po upadku ze schodów.

Nie mogła sobie darować, że tam, na tarasie, dała się zwieść

jego słowom i czułym pocałunkom. Jak mogła zapomnieć

to, co było przed laty? Jak mogła tak zbłądzić? Powinna

44

background image

opuścić SwanSea. To by wszystko rozwiązało. Mogłaby po­

jechać do Francji, do swojego małego domku. Odpoczęłaby

trochę. To przecież takie proste. Westchnęła ze smutkiem.

Niestety była zbyt zdyscyplinowana, zbyt sumienna. Była

profesjonalistką. Nie mogła porzucić zadania, które jej po­

wierzono, ot tak sobie. Nie mogła zawieść tych, którzy na

nią liczyli.

— Co to za wspaniała suknia, Liano — powiedziała

nagle Caitlin. — Chciałabym wiedzieć, kto ją projektował?

— Co? — odparła nieprzytomnym głosem Liana. Po

chwili oprzytomniała jednak. Była to pozornie prosta, wie­

czorowa sukienka, uszyta z niebieskiego jedwabiu. Góra

sukni przypominała greckie tuniki, a z ramion, do samej

ziemi, spływał jak gdyby płaszcz.

— Zaprojektował ją mój przyjaciel. Jeszcze jest nie

znany.

— Niedługo będzie znany — wtrąciła Sara. — Każda

jego suknia noszona przez Lianę zbliża go do sukcesu.

— Chyba zgodzę się z panią — powiedziała z na­

mysłem Caitlin. — Moja szwagierka, Angelika DiFrenza,

może być zainteresowana ubraniami dla sklepu DiFrenza.

Powinna przybyć na bal. Przedstawię ją pani. Może zain­

teresuje się tym utalentowanym projektantem.

— To bardzo miło z pani strony — wymamrotała

Liana.

Postanowiła sprawdzić, czy Richard siedzi wciąż w tym

samym miejscu. Wolała wiedzieć, gdzie on się znajduje.

Czuła się wtedy bezpieczniej.

Jej wzrok spotkał się z jego zimnym, świdrującym spoj­

rzeniem, rozdzierającym blizny jej ran. Sięgnęła po kieli­

szek z szampanem.

— Czy ta broszka jest również dziełem twojego przy­

jaciela, Liano?

Zanim udzieliła odpowiedzi, przechyliła kieliszek ze

zbawczym napojem.

45

background image

— Nie, broszkę dał mi ktoś inny. Też przyjaciel.
Caitlin ze zmarszczonym czołem, długo przyglądała się

broszce.

— Przepraszam. Zamyśliłam się. Ta lilia wydaje mi się

tak dziwnie znajoma.

— Na pewno jest z okresu art nouveau.
— Czy wie pani, kto jest jej twórcą?
— Powiedziano mi, że René Lalique.
— Naprawdę? Ciekawe. Mam wrażenie, że ją już kie­

dyś gdzieś widziałam. Nie wiem, dlaczego.

— Myślę, że Lalique nadał kształt lilii wielu swoim

pracom, rozróżniając je w drobnych detalach.

— Tak, myślę, że ma pani rację. Caitlin uniosła głowę

i nagły uśmiech rozpromienił jej twarz.

— Cudownie. Już jest mój mąż.
Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku drzwi, gdzie

stał przystojny, czarnowłosy mężczyzna o oliwkowej cerze.
Caitlin pomachała do niego ręką. Skinął głową.

— Nie byłam pewna, czy uda mu się przyjechać już

dzisiaj wieczorem. On i jego wspólnik musieli być obecni

w Bostonie cały ten tydzień.

— Czy to jest jego partner? — spytała Sara, wskazu­

jąc na wysokiego, szczupłego mężczyznę, stojącego obok

DiFrenzy. Ręce trzymał w kieszeniach modnie skrojonego
garnituru.

— Wygląda interesująco.

Caitlin zaśmiała się.

— Kobiety zazwyczaj określają go słowem „fatalny".

Ależ tak, to jest właśnie wspólnik Nika, Amarillo Smith.

— Jakie długie ma buty — z rozbawieniem zauważyła

Rosalyn.

— Długie — przytaknęła Caitlin. — Przepraszam te­

raz na moment. Czekają na mnie. Miło było porozmawiać
z państwem. Życzę przyjemnego spędzenia czasu i dobrego
apetytu. Mam nadzieję, że kolacja będzie smakować.

46

background image

— Dziękujemy, na pewno będzie — odpowiedział

Clay w imieniu wszystkich.

— Ciekawe co by powiedziała, gdyby zobaczyła moje

trampki — powiedział Steve, gdy Caitlin już odeszła.

Rosalyn uniosła brwi.

— Nie mówiąc o twoich dżinsach.

Liana patrzyła z zazdrością, jak mąż Caitlin obejmuje

swą żonę i całuje.

— Nie pewno nic by nie powiedziała — rzuciła w kie­

runku Rosalyn i Steve'a.

— Jest bardzo sympatyczna, nieprawdaż? — odezwała

się Sara.

Liana spojrzała na siedzącego wciąż przy narożnym

stoliku Richarda. Bez przerwy na nią patrzył.

— Czy zostało jeszcze trochę szampana? — zapytała.

Rosalyn przechyliła głową i ze zdziwieniem spojrzała

na Lianę.

— Nigdy przedtem nie widziałam cię tak dużo piją­

cej. I to właściwie w trakcie pracy.

— Jesteśmy przecież w SwanSea. Tutaj picie szam­

pana należy do dobrych manier. Szampan pasuje do Swan­
Sea, sama tak powiedziałaś.

— Racja — potwierdził Clay i gestem wezwał kelnera.

Było już po kolacji, lecz Liana nie pamiętała, czy

w ogóle cokolwiek zjadła. Przez cały ten czas czuła na so­

bie spojrzenie Richarda. Zdawało się, że śledzi każdy jej

gest, słyszy każde jej słowo.

Wszystkie drzwi prowadzące na taras były szeroko

otwarte. Lekki wiaterek wydymał firanki w olbrzymie ba­

lony.

Liana czuła, że jest pijana. Było jej duszno i niedobrze.

Rozmowy i muzyka dochodziły do niej jakby z oddali, nie

47

background image

robiąc na niej żadnego wrażenia. Sięgnęła po swój kieli­

szek. Był pusty.

— Pozwól mi sobie nalać — zaproponował Clay.

Wypiła, nie zwracając wcale uwagi na jego szarman­

ckie zachowanie.

Chyba to wina Richarda, że jest taka nieuprzejma.

A może winę ponosi to natrętne pragnienie, które zawsze

odczuwa, gdy on jest blisko? Nie. Nie może tak myśleć.

Czuje się wobec niego winna. To wszystko. Zdradziła go.

Przez ostatnie jedenaście lat nie opuszczało jej poczucie

winy.

Lecz jakoś sobie z tym poradziła. Starała się być silna.

Jednak to olbrzymie pragnienie... Musi wziąć się w garść.

Zawsze, kiedy o nim śniła, budziła ją bezlitosna rzeczywi­

stość. Richarda nie było i nie będzie przy niej już nigdy.

Lecz przecież teraz nie śpi. To wszystko dzieje się

naprawdę. Dzieli ich zaledwie kilka kroków, a dzisiejsze

popołudnie uświadomiło jej, że jest wobec niego zupełnie

bezbronna.

— Muszę natychmiast wyjść — wymamrotała, próbu­

jąc się podniść.

— Co ci jest? — spytał Clay, a widząc, że dziew­

czyna chwieje się, usiłując utrzymać równowagę, zerwał się

z miejsca. Oparła się o krzesło.

— Nic, muszę wyjść na powietrze.
— Może pójść z tobą? — zaproponował Steve.
— Nie, chcę być sama — rzuciła oschle.
Tym razem nie stać ją było na miły uśmiech i grzeczną

odpowiedź. Z drugiego końca sali obserwowały ją wciąż
szare oczy Richarda.

Mgliste światła, delikatnie padające na trawę i krzaki

w ogrodzie, prowadziły Lianę coraz dalej i dalej nie znaną

48

background image

jej wcześniej aleją. Szła bez żadnego celu, prosto przed

siebie. Aby dalej od gwarnej sali, od ludzi, od Richarda.

Plątały jej się nogi, czasem się potykała. Zatrzymała

się dopiero na krawędzi urwiska. Tutaj morze szumiało naj­
głośniej, księżyc i gwiazdy świeciły najjaśniej, a noc była

najczarniejsza, najsmutniejsza i najbardziej samotna.

Odetchnęła głęboko. Poczuła, że traci równowagę.
— Uważaj! — ciepły głos odezwał się tuż za nią.
Odwróciła się gwałtownie, omal nie spadając.
— Richard!
Złapał ją i przytrzymał.
— Jesteś pijana.

Dlaczego miałaby się wypierać?
— Szampan był doskonały. — A ty wyjątkowo dener­

wujący, dodała w myślach.

— Co ty tutaj robisz?
— Cały czas szedłem za tobą.

Wzdrygnęła się na myśl, że ją śledził. Na domiar złego,

jego dłonie przytrzymywały ją za ramiona. Usiłowała uwol­

nić się od uścisku. Nie dała rady.

— A co z kobietą, której towarzyszyłeś w trakcie ko­

lacji? Po prostu zostawiłeś ją samą?

Zmarszczył brwi, nie mogąc początkowo zrozumieć,

co miała na myśli.

— Margaret? Jest moją księgową. Mieliśmy parę waż­

nych spraw do omówienia. Teraz poszła do pokoju popra­
cować trochę.

Złapała się ręką za głowę. Świat zawirował jej przed

oczami.

— Myślałam, że masz wakacje.
— Nie potrafię tak całkiem nic nie robić. Niektórzy

nazywają mnie pracusiem. — Jakaś wewnętrzna myśl ścią­

gnęła usta Richarda w wąską linię. — Odejdź od krawędzi

tej przepaści, Liano. Może to by i było jakieś rozwiązanie,

49

background image

lecz nie chciałbym cię widzieć roztrzaskanej o nadmorskie
skały.

Ziemia wymykała jej się spod stóp. Nie była w stanie

pozbierać kłębiących się myśli. Wszystko kręciło się doo­
koła. Jedynym stabilnym elementem w jej otoczeniu był
Richard.

Pragnęła, by pozostał tak złączony z nią na zawsze. Ze

względu na przeszłość było to jednak niemożliwe.

— O czym ty mówisz?
— Nic ważnego — powiedział, odsuwając ją od kra­

wędzi przepaści.

Jego dłoń, oparta na jej odkrytym ramieniu, czyniła

w niej spustoszenie nie do naprawienia.

— Bardzo bym chciała, abyś mnie puścił, Richardzie.

Zabierz swoje ręce — starała się mówić jasnym i rzeczo­

wym głosem.

Ściągnął brwi ze zdziwienia, lecz puścił ją.
— No więc, od kiedy to jesteś alkoholiczką? — przyjął

oficjalny ton.

Mało nie straciła ponownie równowagi, tak ją zasko­

czył tym pytaniem.

— Cóż to za idiotyczne pytanie...
— Nie takie znów idiotyczne, jeśli się weźmie pod

uwagę, ile wypiłaś dzisiejszego wieczoru.

— To był tylko szampan.
— Wiem. Lecz również pamiętam, że nigdy nie

mogłaś dużo wypić. Jeden kieliszek wystarczył, aby cię
upić. I nadal masz słabą głowę. Pod tym względem nic się
nie zmieniłaś.

— Nie zmieniłam się — przytaknęła głucho.
Srebrny księżyc oświetlał twarz Richarda. Przydając

jej jeszcze surowszego i zimnego wyrazu.

Liana dobrze wiedziała, że Richard stanowi dla niej

zagrożenie, prawdziwe zagrożenie. Nie umiała patrzeć

50

background image

na niego, nie pragnąc go równocześnie. Odwróciła się.
Utkwiła wzrok w fosforyzującej tafii morza.

— Po co szedłeś za mną?
— Nietrudno jest iść za kimś, kto jest tak piękny jak

ty, Liano.

Zbliżył się. Poczuła na plecach ciepło jego ciała. Dzia­

łało na nią jak narkotyk. Zamknęła oczy.

— Odejdź ode mnie, Richardzie.

Pochylił głowę, przysuwając usta do jej ucha.
— Czy wiesz, co jeszcze mi się przypomniało, gdy tak

siedziałem patrząc na ciebie dziś wieczorem?

Czuła jego delikatny oddech na szyi. Nie docierał już

do niej szum oceanu. Słyszała tylko jego cichy, podnieca­

jący głos.

— Nie jestem ciekawa.
— Ale ja chcę ci powiedzieć. Przypomniało mi się to

popołudnie w Paryżu, kiedy znaleźliśmy dla szampana cał­
kiem nowe zastosowanie.

Jego słowa przywołały w jej pamięci tamte dni. W osła­

bieniu opadła na jego pierś, a on zamknął wokół niej swoje

ramiona. Tak, jak uczyniłby to kochanek. Albo mężczyzna

zastawiając na nią pułapkę.

— Pamiętasz, Liano? Zamówiliśmy skrzynkę szam­

pana. Pamiętasz miny kelnerów, którzy przynieśli nam ją
do pokoju? Nie mogli uwierzyć, że chcemy wypić taką ilość.
W dodatku nie chłodzonego. I to tylko we dwoje. Nawet
nie starali się ukrywać, że mają nas za pomyleńców. Lecz
co to nas wtedy obchodziło? Pamiętasz, jak się zaśmiewa­

liśmy?

Pamiętała aż nadto dobrze. W to pamiętne popołud­

nie czuła, że nie ma na świecie drugiej takiej osoby, tak

szczęśliwej, tak pełnej życia, jak ona. Była samym ogniem,

samą pasją.

51

background image

— Kiedy już sobie poszli, butelka po butelce napełni­

liśmy szampanem wannę. Potem rozebraliśmy się i wsko­
czyliśmy do środka.

Pocałował ją w mały pieprzyk na szyi. W plecach po­

czuła dziwne mrowienie, opuściła głowę na jego piersi.

— Richardzie...
A on mówił dalej. Coraz cichszym, coraz bardziej rwą­

cym się głosem.

— Kochaliśmy się przez całe popołudnie. Byłem pi­

jany. Upiłem się szampanem, który spijałem z twojego

ciała. Jestem właścicielem kilku winiarni, ale żadna z nich
nie produkuje tak pełnego w smaku i mocnego wina, jak
to, w którym się kąpaliśmy.

Nagle odwrócił ją przodem do siebie.
Spojrzała w jego rozpalone żądzą oczy. Ugięły się pod

nią kolana.

— Co o tym myślisz, Liano? Czy chciałbyś znowu wy­

kąpać się ze mną w szampanie? Teraz więcej na ten temat
wiemy, więcej umiemy. Jesteśmy bardzej doświadczeni niż
przed laty. Możemy doprowadzić szampan do temperatury
wrzenia.

Wyrwała się z jego uścisku.
— Jak się miewa twoja żona, Richardzie? — rzuciła,

pragnąc zranić go w odwecie. Nawet nie drgnął.

— Masz na myśli moją eks-żonę? — spytał. — Jest

zdrowa i szczęśliwa. Żyje sobie wygodnie za moje pienią­
dze. Po to zresztą wyszła za mnie za mąż.

Nie wierzyła własnym uszom.

— Wyszła za ciebie dla pieniędzy?
— Oczywiście.
— I ty o tym wiedziałeś?

Skinął głową, nie spuszczając z niej wzroku.
— Już raz zostałem oszukany. Nie chciałem, aby to

się powtórzyło. Wolałem z góry wiedzieć, o co chodzi.

52

background image

Ona chciała moich pieniędzy. Ja potrzebowałem gospo-

dyni, i kogoś z kim mógłbym się pokazać tu i ówdzie. —

Wzruszył ramionami — W końcu, uwolnienie się od niej

warte było pieniędzy, której jej dałem.

Suknia Liany falowała na wietrze jak błękitna, postrzę­

piona chmura płynąca po czarnym niebie o północy. Czuła

się jak w gorączce.

Odwróciła się gwałtownie i zaczęła iść w stronę Swan-

Sea.

— Zaczekaj.

Poczuła, że ją znowu obejmuje. Starała się uwolnić

z jego ramion, wijąc się jak zranione zwierzątko.

— Nie dotykaj mnie! Nie mogę tego znieść!

Na jego twarzy malowało się zdziwienie.

— Nie mógłbym cię skrzywdzić, Liano.

„Zabawne" — pomyślała, lecz nie było jej wcale do

śmiechu.

— Zostaw mnie w spokoju.

Odwróciła się ponownie, usiłując odsunąć się od niego

na bezpieczną odległość. Nagle zawadziła obcasem o ka­

mień. Byłaby upadła, gdyby nie podtrzymał ją w samą porę.

— Boże, masz nawet kłopoty z chodzeniem — zauwa­

żył ze zgrozą w głosie.

Wziął ją na ręce i uniósł w kierunku domu.

Czuła się zupełnie zagubiona. Jego zapach, siła, mę­

skość działały na nią odurzająco. Czuła się więźniem w jego

ramionach.

— Poradzę sobie sama — nalegała uparcie.

— Niestety nie, Liano. Jesteś pijana.

Dobrze o tym wiedziałam. Lecz to nie tylko wino spra­

wiło, że cały świat wirował wokół niej jak oszalały. Nie po­

trafiła go zatrzymać. A może po prostu nie miała siły? Była

zbyt zmęczona, aby stawiać opór. Wsparła obolałą głowę

na piersi Richarda, a rękami objęła go za szyję.

— O tak. Teraz już lepiej.

53

background image

„Nie" — pomyślała — wcale nie lepiej". To była zre­

sztą jedyna rzecz, jaką mogła zrobić w tym momencie. Wie­
działa, że jego opiekuńczość i czułość nie są szczere, lecz
zmęczenie nie pozwalało jej się tym przejmować.

— Może dzisiaj wieczorem zrezygnowalibyśmy z na­

szej wrogości? — wymamrotała.

— Rozejm? — spytał kpiąco. — Co za genialna myśl.

Światła stawały się coraz jaśniejsze; zbliżali się do

domu.

Westchnęła cicho.
— Nie możesz dać temu spokój? Chociaż na chwilkę.
Poczuł jej ciepły oddech na swojej szyi. Przycisnął ją

mocniej do siebie.

— Nie wiem.
— Chociaż na ten wieczór. Nie mam teraz siły z tobą

walczyć.

— To nie walcz.

Coś niepokojącego zabrzmiało w jego głosie. Szybko

dodała:

— Nie mogę się też z tobą kochać.
— Kto mówił o kochaniu? Chyba nie ja.

„Jakie to ma znaczenie" — myślała zrezygnowana. Nie

powinna z nim dyskutować, gdy trzymał ją w ramionach.

Nie potrafiła wtedy logicznie rozumować. Będzie pamiętała

o tym w przyszłości. Przeszłość czyniła jakąkolwiek dysku­

sję między nimi bezcelową.

— Postaw mnie, Richardzie — powiedziała, gdy zna­

leźli się w pobliżu SwanSea. — Nie chcę, by ktokolwiek
widział, że mnie niesiesz.

— Boisz się, że ktoś, widząc cię w takim stanie, mógłby

zmienić zdanie o twojej nieskazitelnej reputacji?

— Nie jestem pijana.

I rzeczywiście nie była. Chłód wiatru i słowa Richarda

całkowicie ją otrzeźwiły.

background image

— Nie bój się. Nikt nas nie zobaczy. Przypadkiem od­

kryłem, gdzie znajduje się drugie wejście do budynku.

Otworzył drzwi prowadzące do dalszych części ho­

telu. Wniósł ją do środka, po czym skierował swoje kroki

w stronę windy dla personelu. Postawił ją na ziemi dopiero

pod drzwiami jej pokoju.

— Tak więc jesteśmy na miejscu. Jak na razie zdrowi

i cali.

Spodziewał się jakiegoś komentarza z jej strony, lecz

ona tylko ciężko oparła się o framugę i zamknęła oczy.

Nachmurzył się.

Kosmyki jej złotych włosów niesfornie wysunęły się

spod upięcia, igrając po policzkach i ramionach. Grube,

czarne rzęsy rzucały cień na doskonałą, prawie przezro­

czystą skórę policzków. Jej piersi falowały niespokojnie,

widoczne w głęboko wykrojonym dekolcie sukni.

Doprowadzała go do furii.

Dlaczego, do diabła, jest taka piękna? I dlaczego jest

tak okropnie zmęczona? Mnóstwo pytań kłębiło się w jego

głowie. Dlaczego krzyczała, gdy brał ją w ramiona?

Na to jest tylko jedna odpowiedź: ona czuje wstręt do

niego! Poza tym zachowuje się jak małe, zranione zwie­

rzątko po tragicznych przeżyciach.

— Gdzie masz klucz, Liano?

Oprzytomniała na dźwięk jego głosu. Otworzyła sze­

roko oczy. Automatycznie sięgnęła ręką za dekolt i wydo­

była klucz. Zacisnął go w dłoni, czując miłe ciepło. Pocie­

mniało mu w oczach.

— Czy zawsze nosisz klucze w staniku?

— Tak, jeśli nie chce mi się brać torebki.

Popatrzył na nią uważnie.
— Czy cofnęłabyś się, gdybym próbował dotknąć two­

ich piersi?

— Tak. — Prosta prawda stanowiła jedyną odpowiedź.

Dosyć już miała walki i udawania.

55

background image

Uniósł dłoń i dotknął zewnętrznych płatków lilii, którą

nosiła przypiętą nad sercem. Błysnęło oczko topaza.

— To może być tego warte.

— Czy chcesz zobaczyć, jak potrafię się bronić?

— Jeśli miałbym wybierać, wolałbym mieć cię już pod

sobą, dziką i gorącą.

Bezradnie potrząsnęła głową.

— Dlaczego mówisz takie rzeczy?
— Może dlatego, że sprawia mi przyjemność twoja

reakcja na nie.

— Ach tak. To ci sprawia przyjemność.
— Oczywiście — odrzekł ponuro. Włożył klucz do za­

mka i otworzył drzwi.

Delikatne światło, sączące się zza pokrytego jedwa­

biem łóżka, pogłębiało nastrój spokoju i ciszy. Samo zaś

łóżko obiecywało wypoczynek i ukojenie. Lecz Liana wie­

działa, że czasem i sen nie przynosił jej zapomnienia. Usły­

szała, jak drzwi zamknęły się za nią. Instynkt podpowiedział

jej, że nie była sama.

— Trzeba będzie pomóc ci się rozebrać, Liano — za­

uważył Richard, rozsuwając suwak jej sukienki. Przytrzy­

mała ją, w obawie, by nie spadła na podłogę. Zakryła nią

piersi. Mimo wszystko, czuła się obnażona. Odbiegła kilka

kroków, po czym gwałtownie odwróciła się w jego stronę.

— Nigdy więcej nie rób tego!

Odrzucił do tyłu poły żakietu i ujął się pod boki.

— Wie pani, czasem mnie pani zadziwia. Tym razem,

próbowałem pani tylko pomóc.

— Nie próbuj wyciągać z tego wniosków, Richardzie.

Po prostu nie lubię być rozbierana.

— Twoi faceci muszą tego nie znosić. Chociaż, może

to jeszcze jeden szczegół, który ich w tobie fascynuje. Wiesz

dobrze, jak na mnie działasz. Dzisiaj po południu omdle­

wałaś w moich ramionach, a wieczorem nie możesz znieść,

gdy cię obejmuję.

56

background image

— Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Nasza

znajomość jest również bezsensowna.

— Bezsensowna, Liano? Prawdopodobnie masz rację.

Czy to jednak ma jakieś znaczenie? Ważne, że się dobrze

bawimy.

Wzięła głęboki oddech. Musiała się go pozbyć jak naj­

szybciej z pokoju. Zanim się złamie.

— Richardzie, przeszłość jest tylko przeszłością. Nic

się nie osiągnie poprzez ciągłe powracanie do starych

spraw. Jestem tutaj służbowo. Muszę pracować. Ty masz

wakacje. Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyśmy się nie spo­

tykali.

• — Sama to wymyśliłaś, tak? Świetnie, kochanie. Jest

tylko jeden szczegół, naprawdę niewielki.

Nie chciała już nic wiedzieć. Toteż nie mogła zrozu­

mieć, dlaczego jej usta wymówiły:

— Jaki?

— Nadal mam ogromną ochotę pieścić twoje piersi.

I mogę ci powiedzieć, że nie mam najmniejszego zamiaru

poprzestać tylko na tym. Prosiłaś o rozejm, Liano, a prze­

cież my niczego jeszcze nie zaczęliśmy. Trzeba coś zacząć,

aby skończyć. Na rozejmy nie nadszedł jeszcze czas. Ja za­

decyduję, kiedy zaczniemy. I ja zadecyduję, kiedy skoń­

czymy. — Oczy, które utkwił w Lianie, błyszczały jak dia­

menty. — Dobranoc, Liano. Śpij dobrze.

57

background image

4

Następnego ranka Liana obudziła się z bólem głowy

i ze sztywnym kolanem. Nigdy nic nie mogło jej przeszko­

dzić w wykonywaniu codziennych obowiązków modelki —

nie była w stanie przypomnieć sobie choćby jednego dnia

absencji w pracy. Dziś stanie się to po raz pierwszy.

Po przeżyciach dnia wczorajszego nie była po prostu

zdolna do jakiejkolwiek pracy, a tym bardziej do pracy

przed kamerą. Nie stać jej było na chłodny, obojętny wy­

gląd zawodowej modelki.

Clay z pewnością nie będzie chciał słyszeć o żadnej

przerwie, ale to nie zmieni jej postanowienia. Z lękiem

myślała o czekającej ją z nim rozmowie.

Podniosła słuchawkę telefoniu i wykręciła numer

Clay'a.

— Dzień dobry — rzuciła w słuchawkę, gdy usłyszała

jego głos. — Mówi Liana.

— Dzień dobry, Liano — najwyraźniej oczekiwał na

jej telefon.

Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.

— Słuchaj, bardzo cię przepraszam, ale nie jestem

w stanie dziś pracować.

— Co? Czyżby coś się stało?

Głos jego brzmiał bardzo spokojnie, tak bardzo spo­

kojnie, że aż poczuła się rozbawiona. Wiedział przecież

doskonale, ile wczoraj wypiła.

— Nic się nie stało, potrzebuję po prostu trochę wy­

poczynku.

— To jest dobra myśl. A więc odpoczywaj dziś.

— Ja naprawdę bardzo cię przepraszam za tę zwłokę,

ale...

58

background image

— Nie miej niepotrzebnych skrupułów. Na szczęście

program naszych zajęć jest dosyć elastyczny. Bądź spo­

kojna, ta mała przerwa nie zaszkodzi zdjęciom, a cały ze­

spół będzie cię za to błogosławił.

Była zaskoczona.

— Wobec tego w porządku. Dziękuję ci, Oay. Jutro

postaram się odrobić zaległości.

— Obiecaj mi, że dzisiaj będziesz wypoczywać.

— Na pewno będę. Jeszcze raz ci dziękuję. Do widze­

nia.

Odłożyła słuchawkę i odetchnęła głęboko. Najtrud­

niejsze było już za nią. Teraz pozostało tylko do ustalenia,

w jaki sposób spędzi dzisiejszy dzień.

Potrzebowała samotności, aby się uspokoić i odzyskać

równowagę psychiczną. Musi uciec jak najdalej od towa­

rzystwa, od gości hotelowych. Nie zniosłaby ich natrętnych

spojrzeń, prób podejmowania rozmowy, próśb o autograf.

Nie może się jednak zamknąć w pokoju, w którym się zre­

sztą dusiła. Musi czym prędzej wydostać się z hotelu.

Mogła wynająć samochód i udać się na przejażdżkę

wzdłuż wybrzeża. Bardziej jednak przemawiał do jej wy­

obraźni pomysł udania się na zwiedzanie terenów przy­

ległych do SwanSea — zauważyła, że niewielu gości ho­

telowych korzystało z tej możliwości. Szybko naciągnęła

na siebie luźną, bawełnianą bluzkę koloru ostrego fioletu.

Wcisnęła ją pod pasek szerokiej, również fioletowej, spód­

nicy. Uplótłszy w prosty kok włosy i nałożywszy na nogi

sandały, pospiesznie opuściła pokój hotelowy.

Ubrany w piżamę, Richard rzucił ze złością żyletkę

do pojemnika na śmiecie i przysunął twarz do lustra, aby

przyjrzeć się małemu skaleczeniu na szyi, z którego płynęła

cienka strużka krwi. To z powodu nadmiaru kofeiny, pomy­

ślał. Przypomniał sobie wskazówki lekarza, który radził mu

59

background image

ograniczyć ilość wypijanych dziennie filiżanek kawy. Osta­

tecznie jednak nie warto tym sobie zaprzątać głowy.

Starannie zmył z twarzy wszelkie ślady po kremie do

golenia, a następnie wytarł twarz ręcznikiem. W sypialni
wypił filiżankę mocnej kawy oraz — czyniąc ustępstwo wo­
bec burczącego żołądka — zjadł małą kanapkę.

Senność ulotniła się z jego organizmu bez śladu.

Chwilę popracował nad papierami, przeczytał gazetę, ubrał
się. Co dalej, zastanawiał się, dziwnie podniecony i niespo­
kojny.

W ciągu ostatnich jedenastu lat nigdy nie korzystał

z dłuższego urlopu. Był przekonany, że o wypoczynku ła­
twiej jest mówić, niż z niego korzystać. W rzeczywistości
korzystanie z wolnego czasu wymagało także określonej
determinacji. Pobyt w SwanSea stwarzał wiele możliwości
czynnego wypoczynku, żadna z nich jednak nie potrafiła go
zainteresować.

Przyjazd tutaj dawał również spore możliwości nawią­

zania nowych kontaktów finansowych. Doręczony mu pro­
spekt aukcji dzieł sztuki pozwalał również czegoś oczeki­
wać. Nawet jeśli zgromadzona przez niego kolekcja nie
miała nic wspólnego z robieniem interesów, dzięki niej na­
uczył się cenić sztukę.

Biorąc wszystkie te sprawy i okoliczności pod uwagę,

Richard nie potrafł jednak sobie uzmysłowić, co właściwie

sprowadziło go do SwanSea.

Nagle wybuchnął głośnym i ostrym, pełnym szyderstwa

nad sobą śmiechem — przecież tak naprawdę to wiedział
doskonale, po co tutaj przyjechał.

Coś go zmuszało do wyboru takiej, a nie innej, drogi

postępowania, coś, co było silniejsze od niego. I jeśli nawet

ta droga wiodła go ku samounicestwieniu, nie potrafił z niej

zboczyć.

60

background image

Wyszedł na balkon i spenetrował wzrokiem najbliż­

szą okolicę. Jego uwagę przykuła postać kobiety z kokiem
złotych włosów na głowie.

— Zaczekaj, Liano!

Odwróciła się. To Steve próbował ją dogonić. Wes­

tchnęła głęboko. Sądziła, że uda jej się wyjść z hotelu nie­
postrzeżenie.

— Jak się masz — zagadnęła go, gdy się z nią zrównał.

— Wiesz już chyba, że masz dzisiaj dzień wolny?

Uśmiechnął się.
— Słyszałem o tym. Clay musiał mi tę wiadomość

dwukrotnie powtórzyć, zanim w nią uwierzyłem.

— I co masz zamiar teraz zrobić z tym nieoczekiwa­

nym urlopem? — zapytała z uśmiechem.

— Nie wiem jeszcze — spojrzał najpierw na czubki

swoich zniszczonych tenisówek, następnie w bok, ponad

jej ramieniem, a na koniec prosto w jej oczy. — Słuchaj,

Liano, muszę ci coś powiedzieć.

— Mów więc — powiedziała, zdziwiona jego zachowa­

niem. Znała go już od roku i zwykle Steve zachowywał się

jak typowy, niefrasobliwy i pewny siebie młody człowiek.

— To dotyczy twojego wypadku.
— Jakiego wypadku? — zapytała obojętnie.
— Twojego wypadku na schodach.
— Ach tak. Cóż takiego masz więc do powiedzenia?

Prawą rękę oparł na biodrze, co stanowiło gest zdecy­

dowania.

— Więc dobrze. Przemyślałem dokładnie całą sprawę.

Początkowo sądziłem, że musiałem przez nieuwagę potrą­
cić reflektor, teraz już jednak nie jestem tego pewien. My­
ślę, że ktoś spowodował to rozmyślnie.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
— Ależ dlaczego ktoś miałby to zrobić?
Wzruszył ramionami.

61

background image

— Nie wiem. Kiedy sprawdziłem reflektor, zauważy­

łem na jednej z jego nóg... Istnieje po prostu taka możli­
wość, nic więcej.

— To nie ma najmniejszego sensu. Co ktokolwiek mó­

głby osiągnąć, powodując upadek reflektora? Wszystkim
przecież zależy na tym, aby zdjęcia się udały.

— To prawda — przyznał niechętnie.

Położyła dłoń na jego ramieniu.
— Steve, zdaje się, że potrzebujesz wypoczynku bar­

dziej niż ja.

— Być może, ale radzę ci uważać na siebie. I pomyśl,

czy komuś nie zależałoby jednak, żeby cię skrzywdzić.

Potrząsnęła głową.
— Nie sądzę. Nikomu na tym nie zależy.
— Liano...
— Steve, doceniam twoje zatroskanie, ale ta wspa­

niała miejscowość rozbudziła nadmiernie twoją wyobraź­
nię. Zresztą również i moją.

Przez chwilę się wahał, ale w końcu zdobył się na wy­

muszony uśmiech.

— Chyba masz rację. Przepraszam, nie chciałem cię

zaniepokoić.

— Nie zaniepokoiłeś mnie. To, że się o mnie martwisz,

sprawiło mi tylko przyjemność. Ale daj już spokój tej spra­
wie. Życzę ci przyjemnego wypoczynku. Bóg jeden wie, czy

jutro Clay nie zmusi nas do podwójnego wysiłku.

— Masz rację. Wobec tego — do widzenia. Postaraj

się już więcej nie upadać.

— Przyrzekam ci to.

Liana przez chwilę odprowadzała wzrokiem Steva. Mi­

mowolnie spojrzała wyżej. Na balkonie trzeciego piętra
dojrzała obserwującego ją Richarda.

Poczuła w sobie pustkę. Odwróciła się na pięcie

i szybko ruszyła przed siebie.

62

background image

Leonora Deverell. Urodzona w 1877, zmarła w 1898.
Liana przeciągnęła lekko palcami wzdłuż napisu, sta­

nowiącego jedyną ozdobę prostego, prostokątnego gro­
bowca. Ciężka betonowa urna stała po lewej stronie drzwi.
Była pusta. „Powinny być w niej kwiaty" — pomyślała.

Z lektury różnych artykułów o SwanSea wiedziała,

że Leonora Deverell była pierwszą panią SwanSea. Miała
zaledwie siedemnaście lat, gdy wyszła za mąż za potęż­

nego i bogatego Edwarda Deverell. Po roku urodziła syna,

Johna. Trzy lata później zmarła po krótkiej niespodziewa­

nej chorobie.

— Jakie to smutne — wyszeptała.
— Co jest smutne? — zapytał Richard.

Powoli odwróciła się. Podświadomie pogodziła się już

z jego obecnością. Ucieczka przed nim stanowiła swego
rodzaju zachętę dla takiego mężczyzny, jak Richard. Była
wściekła na siebie, za to co uczyniła. Niestety, tego co się
stało, nie dało się już odwrócić.

Wiedziała, że będzie jej szukać, że przyjdzie, że wbrew

swojej woli będzie czekała na niego.

A kiedy się zjawił, odczuła jego obecność jako zagro­

żenie dla siebie. Czując rosnące w niej napięcie, spojrzała
na niego zaczepnie.

— Dlaczego tak późno?
Uśmiechnął się.
— SwanSea jest dosyć obszerne, a kiedy zszedłem na

dół, nie było już po tobie ani śladu.

Było tak, jak tego pragnęła. Poszła na oślep przed sie­

bie, byle dalej od ludzi, jak najdalej od niego. Szła przez

falujące zielone łąki, upstrzone dzikimi astrami i chabrami.

Kosy śmigały nad nią między wysokimi sosnami i maje­

statycznymi jodłami. Dwie długonogie sarny przebiegły jej

drogę. Była oczarowana wszystkim, co widziała, nigdzie

jednak nie zatrzymała się dłużej niż na chwilę. Grobowiec

63

background image

Leonory był pierwszym obiektem, który przykuł jej uwagę.

Nie powinna była się tutaj zatrzymywać.

— Jak mnie znalazłeś?
— Szukałem w najbardziej odosobnionych miejscach.

Kiwnięciem głowy wyraziła mu swoje uznanie.
— Więc co właściwie uznałaś za takie smutne? — po­

wtórzył.

— Fakt, że Leonora Deverell zmarła w tak młodym

wieku.

— To się zdarzyło przeszło dziewięćdziesiąt lat temu,

Liano.

— To nie jest ważne, kiedy to się wydarzyło, to nadal

jest smutne. Leonora miała małego synka i męża, który ją

bardzo kochał.

O takim nieosiągalnym szczęściu Liana marzyła, gdy

była jeszcze małą dziewczynką.

— Skąd wiesz, że mąż ją kochał?
Wzruszyła ramionami.
— To jest tylko przypuszczenie.
— Na czym oparte? — Kiedy nie otrzymał odpowie­

dzi, ciągnął dalej: — Nie chcę się z tobą sprzeczać, Liano.
Po prostu interesuje mnie, skąd ci przyszło do głowy, że
mężczyzna, którego nigdy nie znałaś, kochał swoją żonę.

Była pewna, że chodziło mu tylko o wszczęcie sporu,

ale nie dbała o to w tej chwili. Z pewnością, gdyby mogła

wyrazić swoje uczucie słowami, pomogłoby to jej zrozu­

mieć, dlaczego to opuszczone, zapomniane miejsce tak ją

przyciągało.

— Przede wszystkim Leonora była z rodu Deverell

i zmarła w SwanSea. W związku z tym Edward miał możli­

wość wyboru, gdzie zlokalizować cmentarz rodzinny. Zbu­

dował grobowiec jak najdalej od domu, gdyż nie chciał, aby

mu przypominał przeżytą tragedię.

64

background image

— Nie znam osób, który budowałyby grobowce pod

swoimi oknami — sucho zauważył Richard. — To byłoby

zbyt deprymujące.

— Być może. Zwróć jednak uwagę, gdzie leżą szczątki

innych członków rodziny. — Ruchem ręki wskazała na

większy, bardziej okazały grobowiec i kilka wysokich, po­

krytych płaskorzeźbami nagrobków, usytuowanych w pew­

nym oddaleniu. — Wszyscy daleko od Leonory.

Richard podniósł wysoko brwi.

— Ponieważ Edward pragnął jakoś wyodrębnić jej

grobowiec?

— Sądzę, że tak.
— Wobec tego, dlaczego jego grobowiec jest większy

niż jej?

— Śmierć Leonory była nieoczekiwana. Robotnicy

musieli zbudować jej grobowiec w ciągu jednej nocy. —

Trąciła czubkiem sandała ścianę grobowca. — Widzisz, sy­

pie się. Tandetna robota. I spójrz na to. — Pociągnęła za

ciężką kłódkę u drzwi. — To też już całkowicie zjadła rdza.

Wystarczy mocniejsze szarpniecie, by ją zerwać.

— Dlaczego tak bardzo interesuje cię to miejsce?

— Nie wiem — powiedziała mocno zmieszana. —

SwanSea posiada wyjątkowy charakter i niepowtarzalną at­

mosferę. Czuję smutek na tarasie i jakąś tragedię tutaj. —

Odwróciła się w kierunku niewidocznej z tego miejsca re­

zydencji. — Tutaj zdarzają się zarówno dni smutku, jak

i dni pełne słońca i radości.

Jego rozbawienie graniczyło z fascynacją.

— To chyba nie jest naturalne, być tak wyczuloną na

miejsce?

Wzruszyła ramionami.

— Nie znam żadnego innego miejsca, które by mnie

tak pociągało. Czuję, jak gdybym znała SwanSea jeszcze

przed naszym tutaj przyjazdem.

Patrzył na nią zakłopotany.

65

background image

— Nigdy nie sądziłem, że jesteś taka romantyczna.

— Romantyczna? — potrząsnęła głową. — Nie, ro­

mantyczna stanowczo nie jestem.

Dwóch najważniejszych w jej życiu mężczyzn — jej oj­

ciec i Richard tak sądziło. Tępili w niej wszelkie marzenia,

powodując ból serca. Spojrzała ponownie na widniejący na

grobowcu napis.

— Leonora. To piękne imię, nieprawdaż?

— Tak, ale nie bardziej piękne niż Liana.

Powiódł palcami po jej policzku. Dotknięcie było tak

lekkie, że ledwie je poczuła. Przeniknął ją dreszcz, powo­

dując zarówno uczucie bólu, jak i przyjemności. „W jaki

sposób mogłam, do licha, tak długo wyrzekać się szczęścia

osobistego — myślała — a jednocześnie żyć życiem pełnym

wysiłku i pasji działania?"

— Kiedyś zająłem się źródłosłowiem imienia Liana.

Pochodzi ono od francuskiego słowa wiązać, owijać — ro­

zumiesz, taki rodzaj winorośli, która opasuje życie. Pamię­

tam, jak zastanawiałem się, jak bardzo to imię pasuje do

ciebie.

Zarumieniła się. Mógł sobie darować do porównanie.

— Imię wybrała mi matka. Była Francuzką. Zmarła,

gdy byłam jeszcze dzieckiem.

— Nie wiedziałem. Gdybym chciał wszystko, czego

o tobie nie wiem wrzucić do Sekwany, z pewnością wy­

stąpiłaby z brzegów i zalała Paryż.

Liana poczuła nagłe zmęczenie i niechęć do dalszej

rozmowy na cmentarzu. Bez zastanowienia zaczęła iść

przed siebie.

— Czy twój ojciec jeszcze żyje? — zapytał Richard.

— Nie, on też już nie żyje.

„Co za ironia — myślała — on nawet tego nie wie. Ale

ostatecznie, jakie to ma dla niej znaczenie? Była zupełnie

samotna i zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Nie za­

mierzała wiązać swojego życia z kimkolwiek. Przede wszy-

66

background image

stkim jednak nie chce brać odpowiedzialności za czyjkol-

wiek ból". Popatrzyła na niego. On oczywiście nie sprawia

wrażenia człowieka bezbronnego. Trudno byłoby znaleźć

w nim jakikolwiek słaby punkt. Była gotowa iść o zakład,

że nic nie byłoby w stanie załamać go emocjonalnie.

Życie zdążyło doświadczyć i uodpornić ich oboje. Ja­

kie to patetyczne.

Nagle zaczęła się zastanawiać, czy on w ogóle posiada

kogoś bliskiego.

— A co z twoimi rodzicami? Nigdy o nich nie wspo­

minałeś.

— Oboje żyją i wiodą spokojne życie emerytów.

— Skąd mają emeryturę?

— Mój ojciec posiadał drogerię w Chicago. Całe życie

pracował ciężko, ale niewiele osiągnął.

— Czy pomyślałeś kiedykolwiek o tym, że pragnął cze­

goś więcej, niż być właścicielem drogerii?

Wsunął ręce w kieszenie spodni i pochylił głowę, jakby

badając grunt pod nogami.

— Dopiero niedawno zdałem sobie z tego sprawę.

— A kiedy byłeś młodszy, nie byłeś w stanie tego zro­

zumieć?

— Nawet w tej chwili nie jestem pewien, czy udało mi

się to całkowicie. Jestem tak bardzo zaobsorbowany walką

o swoje miejsce w życiu. Wciąż tylko interesy i interesy.

Czasem sztuka. — Spojrzał na nią znacząco. — Czasem

inne sprawy.

— Czy sądzisz, że musisz tak walczyć tylko dlatego, że

twój ojciec posiadał jedynie drogerię?

Zawahał się.

— Częściowo tak. — Następnie dorzucił: — Kupiłem

rodzicom dom na Florydzie. Są zadowoleni. — Podniósł

głowę i spojrzał na nią. — Tak, więc dlaczego dziś nie pra­

cujesz? Obudziłaś się z bólem głowy?

— Tak.

67

background image

Przystała na to, iż pomyśli o niej, jako o osobie le­

czącej kaca po przepiciu. Łatwiej było pogodzić się z jego

wyobrażeniem o niej, niż z nim walczyć. I nagle ogarnęło

ją uczucie całkowitej pustki wewnętrznej. Smutek z po­

wodu przedwczesnej śmierci Leonory. Jątrząca nienawiść

Richarda. Jej własny, irracjonalny smutek. Tego było już za

wiele.

Nagle zmieniła kierunek i skierowała kroki ku hote­

lowi. Richard podążył za nią niemal jak pies trzymany na

uwięzi, myślała o nim ponuro. Lepiej będzie znaleźć się

wśród ludzi. On z pewnością wnet przestanie się nią in­

teresować. Być może zrozumie, że lepiej będzie dla niego

zerwać całkowicie z przeszłością. Tak jak ona to już uczy­

niła.

Właściwie nie wierzyła ani przez chwilę, że Richard

przestał się nią interesować. Być może udało mu się to tego

popołudnia, które spędził na grze w golfa. Lecz wieczorem

znów pojawił się w jadalni ze swą atrakcyjną asystentką,

Margaretą. I znów, tak jak poprzedniego wieczoru, natar­

czywie śledził ją wzrokiem. Lecz tym razem Liana nie piła

szampana.

Następnego dnia, wczesnym rankiem, tłum zebrał się

przed hotelem, gdzie miały być robione zdjęcia. Liana,

ubrana w szlafrok, siedziała przed stolikiem toaletowym,

podczas gdy Rosalyn przygotowywała ją do występu.

Zazwyczaj przed zdjęciami, koncentrowała się całko­

wicie na tym, co robiła. Jednak tego ranka czuła się roz­

targniona. Nie wiadomo czemu myśli o Leonorze i miejscu

jej ostatniego spoczynku wciąż jej nie opuszczały.

Była zła na siebie. Co za głupi powód do niepokoju.

Zbyt łatwo ulegała nastrojom, byłą za bardzo uczuciowa.

Należało z tym skończyć jak najszybciej.

Spojrzała na imponującą fasadę rezydencji. Bez wąt­

pienia była wspaniała, ale Leonora nie mogła czuć się tutaj

jak w domu. Mieszkając na co dzień w małym, przytulnym

68

background image

domku, Liana nie mogła sobie wyobrazić tego olbrzymiego
gmachu jako domu. Czy był również tak przytłaczający dla
siedemnastoletniej Leonory?

— Którą suknię najpierw zakładasz? — spytała Rosa-

lyn.

— Którą? O, tę złotą.
— Widziałam ją — rzekła Rosalyn. — Jest wspaniała,

podobnie zresztą jak wszystkie inne. Słyszałam, jak nie­
które panie omawiały swoją strategię w czasie aukcji.

Liana uśmiechnęła się.

— To może być interesujące.

Rosalyn wtarła jasny podkład w policzek Liany, a na­

stępnie położyła nieco różu.

— Sądzisz, że zobaczymy walkę kotów?
— Tutaj? Wykluczone. SwanSea jest nazbyt szanują­

cym swoją dobrą sławę miejscem.

Rosalyn wydała dźwięk podobny ni to do prychnięcia,

ni to do śmiechu.

— Posłuchaj, skarbie. Kobiety są wszędzie takie same,

wszystkie jednakowo kochają piękne stroje. Zapamiętaj

moje słowa. Podczas aukcji wszystko wyjdzie na wierzch,

wszystkie brudy. Niczego innego nie należy oczekiwać.

Odpieczętowała nowy słoik z pudrem, odkręciła na­

krętkę i zanurzyła w nim puszek. Właśnie miała zacząć
pudrowanie policzków Liany, gdy znajdująca się w pobliżu
Sara zawołała:

— Clay czeka na ciebie, Liano!
— Dziękuję ci, Saro. Zaraz idę.

Rosalyn przyglądała się swej twarzy w lusterku.

— Do tych zdjęć zostawiłyśmy jej gładkie włosy —

powiedziała do Sary, leniwie nanosząc puder na własną

twarz. — Trzeba było tylko je uczesać.

— W porządku, powiesz to Clayowi. Wiesz co? On

jest w bardzo dobrym humorze. Powinien częściej brać

69

background image

wolne dni. Jak będziecie robić moje zdjęcia, to tylko w dniu

wolnym.

Rosalyn głośno się roześmiała. — Byłby to osobliwy

urlop przy pracy.

— Sądziłam Saro, że nie lubisz pozować do zdjęć —

zauważyła Liana.

— Żartowałam tylko. Choć muszę się przyznać, że na­

wet przymierzałam twoje suknie.

— Naprawdę?
— Nie martw się, obchodziłam się z nimi ostrożnie.
— Nie musisz mnie o tym zapewniać, przecież to nie

są moje suknie.

Nagle Rosalyn wydała okrzyk bólu. Wypuściła z ręki

puszek od pudru i ukryła twarz w dłoniach.

Liana spojrzała na nią.

— Co się stało, Rosalyn?
— Moja twarz — wyjąkała. — Twarz mnie pali!

Przerażona Liana zerwała się ze swojego miejsca i ob­

jąwszy Rosalyn, posadziła ją w fotelu. Twarz Rosalyn bły­

skawicznie pokryła się bąblami.

— Mój Boże, to musi być jakieś uczulenie. Saro,

sprawdź, czy doktor jest u siebie.

— To ten puder — szlochała Rosalyn.
— Nie dotykaj twarzy — radziła Liana, gorączkowo

rozglądając się dookoła. — Szybko biegnijcie do hotelu

i przynieście natychmiast zmoczony w zimnej wodzie ręcz-

nik.

Tymczasem nadbiegł Steve.
— Słyszałem od Sary, że z Rosalyn coś się stało. O co

chodzi?

Liana spojrzała na powiększające się na twarzy Rosa-

lyn bąble.

— Steve, przywołaj natychmiast karetkę pogotowia, jNatychmiast.

background image

Po upływie kwadransu zanosząca się szlochem Rosa-

lyn znajdowała się już w ambulansie.

— Będę ci na pewno potrzebna — oświadczyła Liana

— muszę się przebrać.

— Chwileczkę — powstrzymał ją Steve, kładąc jej

rękę na ramieniu. — Podobno powiedziałaś, że to tylko

uczulenie na puder. Co się właściwie stało?

— Także chciałbym to wiedzieć — odpowiedział za

Lianę Richard, który niespodziewanie pojawił się obok.

Napięcie, które w Lianie wywołał wypadek Rosalyn,

jeszcze się wzmogło na jego widok. Mimo iż w podświa­

domości wciąż odczuwała jego obecność w SwanSea, nie

potrafiła się do niej przyzwyczaić.

— Chciałbym usłyszeć całą historię z Rosalyn od po­

czątku — oświadczył Clay, który się do nich przyłączył.

Rozdarta między pragnieniem towarzyszenia Rosalyn

a koniecznością udzielenia wyjaśnień, Liana bezradnie pa­

trzyła na trzech stojących przed nią mężczyzn.

— Już mówiłam. Ma uczulenie na puder.

Clay podszedł do stolika i wziął do ręki otwarty słoik

z pudrem.

— Czy zwykle tego właśnie pudru używa?

— Tak, zwykle używa właśnie tego, ale nie do swojej

twarzy, tylko do mojej.

— Czy ciebie też już nim pudrowała? — zapytał Ri­

chard, przyglądając się jej badawczo.

— Nie, miała dopiero zamiar.
— A ostatnio, przedwczoraj, czy właśnie tego pudru

używałyście? — pytał Steve.

— Nie — odpowiedziała z irytacją. — To był nowy

słoik. Świeżo odpieczętowany.

— Czy można było w jakiś sposób zmienić jego zawar­

tość? — pytał dalej Richard.

— Nie mam pojęcia. — Clay popatrzył w kierunku

wciąż leżącej na stoliku, zerwanej ze słoika, plomby.

71

background image

— Ja również — rzekła Liana. — To po prostu była

alergiczna reakcja, nic więcej. To czasem się zdarza.

— Być może fabryka coś tu zawiniła — zauważył

Steve.

Clay skinął głową.
— Znam pewnego chemika, poślę mu to do analizy.

Zabieram ze sobą słoik do miasta.

— Doskonale. Rób, co chcesz. Ja jadę do szpitala za­

jąć się Rosah/n.

Richard dopadł ją już w drzwiach wyjściowych z rezy­

dencji i chwytając za rękę, powiedział:

— Poczekaj chwilę. Nie powinnaś jeszcze wychodzić.

Spojrzała na jego rękę na swoim ramieniu — puścił ją

natychmiast.

— Rosalyn jest moją przyjaciółką, Richardzie. Pracuje

ze mną od wielu lat i chcę być teraz przy niej.

— Rozumiem cię, ale widzę, że i ty w tej chwili wy­

magasz opieki.

Założyła ręce do tyłu.

— To, co się stało, wstrząsnęło mną.
— Byłoby gorzej, gdyby to się tobie przytrafiło.
— Nic mi nie pomaga, kiedy to słyszę.

— Dobrze już, dobrze. Mówię to tylko dlatego, abyś

przed wyjazdem do miasta znalazła trochę czasu dla siebie.

W duszy pomyślała, że jest jej już wszystko jedno, gło­

śno jednak zauważyła:

— Wygląda na to, że się o mnie troszczysz.

Zesztywniał, głos jego zabrzmiał szyderczo.

— Chcę po prostu mieć pewność, że będziesz cała

i zdrowa, gdy pójdę z tobą do łóżka.

Zaczerwieniła się z gniewu i głębokiej urazy.

— To się chyba nie zdarzy.
— Zdarzy się, Liano.

Poczuła nagle zimny dreszcz.

72

background image

— Myśl sobie zresztą, co chcesz. Muszę się teraz do­

wiedzieć, jak się czuje Rosalyn.

— Pozwalam ci odejść. Na razie.

73

background image

5

Suknia modelki spłynęła pięknym strumieniem świe­

cących cekinów i pomarańczowo-złotego szyfonu.

Sara schwyciła suknię w powietrzu; oczy miała szeroko

rozwarte ze zdziwienia.

Liana wykrzywiła usta niechętnie — domyślała się, co

czuje ta młoda dziewczyna. Nieostrożne obejście się z suk­

nią było dla niej po prostu świętokradztwem.

— Przepraszam. Clay tak długo marudził z tym ostat­

nim zdjęciem, że czułam już, jak suknia przykleja mi się

do skóry. Musiałam ją zrzucić. Chyba jej nie uszkodziłam?

Po pobieżnym sprawdzeniu sukni Sara potrząsnęła

głową.

— Suknia jest w porządku.

Zaczęła opakowywać tę unikalną kreację w bibułę.

— Przez ostatnie dni Clay był dla mnie nie do znie­

sienia, zauważyłaś.

— Po prostu starał się jak najlepiej wykonać swoją

robotę.

Czemu ja go bronię, zastanawiała się, sięgając po

swoje dżinsy i bluzkę. Clay był ostatnio nie do wytrzymania,

wyciskał z niej i innych ostatnią kroplę potu.

Z karkołomną szybkością, której się nauczyła za kuli­

sami w czasie przygotowań do występów, ubrała się: chciała

jak najszybciej uciec ze SwanSea. Od chwili przyjazdu tutaj

wszystko szło nie po jej myśli, chociaż winić za to mogła

tylko siebie. Dała się zdominować swojej wyobraźni i uczu­

ciom, tracąc zupełnie kontrolę nad przebiegiem wydarzeń.

Chyba już po raz setny przyszła jej do głowy myśl

o spakowaniu i powrocie do domu, jak zwykle jednak

szybko ją odrzuciła. Coś ją tutaj zatrzymywało i musiała

74

background image

przyznać, że to coś było silniejsze od niej, od jej rozsądku

i poczucia odpowiedzialności.

Sprawy nie wyjaśniła jej także obecność Richarda

w SwanSea. Nieoczekiwanie wyobraźnia przywołała obraz

małego, betonowego grobowca na wzgórzu. Jakie to wszy­

stko jest dziwne, myślała. Czyżbym odchodziła od zmy­

słów?

— Rozumiem Claya, który pragnie wykonać swoją

pracę w sposób doskonały — powiedziała Sara. — Ale
przecież nikt z nas nie jest w stanie sprostać jego wymaga­

niom.

„To prawda" — myślała Liana. W normalnych warun­

kach być może by im sprostowała, ale te warunki trudno

było nazwać normalnymi. Ostatnie dni były dla niej bar­

dzo wyczerpujące, zarówno pod względem fizycznym, jak

i psychicznym. Wielokrotnie próbowała się skoncentrować

— za każdym razem bezskutecznie. Zbyt wiele rąk jej do­

tykało, zbyt wiele par oczu na nią patrzyło.

Czuła, że gdyby dzisiaj Clay polecił jej przyjąć jeszcze

jedną pozę lub jeszcze raz uśmiechnąć się do kamery, nie

wytrzymałaby. Jeszcze trochę a straciłaby nad sobą pano­
wanie.

Przy pomocy bibułki wytarła starannie każdy szczgół

makijażu, a następnie szybko uczesała włosy.

— Czy dobrze się czujesz? — zapytała nagle Sara.

„Nie — pomyślała. Czuję się bardzo niedobrze".

— Oczywiście, że tak. Dlaczego pytasz?
— Ostatnio wyglądasz na zmęczoną.

Młoda dziewczyna zachowywała się tak poważnie, że

aż wywołała uśmiech na ustach Liany.

— Czyżbyś się obawiała, że będzisz musiała mnie za­

stąpić?

Sara wzdrygnęła się.

75

background image

— Broń Boże! Wiem, że to niemożliwe zastąpić mo­

delkę tej klasy, co ty. Musiałoby się chyba zdarzyć coś

okropnego, żebyś zrezygnowała ze swojej pracy. .

„To śmieszne — myślała Liana. Właściwie nic takiego

nie musi się wydarzyć". Myśl o rezygnacji z pracy nacho­

dziła ją coraz częściej.

— Nie martw się — powiedziała głośno. — Mam

szczery zamiar ukończyć te zdjęcia. Obecnie pragnę się

przewietrzyć dla poprawy samopoczucia.

— Dokąd się wybierasz?

— Do miasta, odwiedzić Rosalyn.
— Byłaś u niej wczoraj, nieprawdaż?

Liana skinęła głową.

— Pragnęłam ją także odwiedzić, ale jestem taka za­

jęta. Pozdrów ją ode mnie, dobrze?

— Chętnie.

Słońce już chyliło się ku zachodowi, kiedy Liana

żwawo zmierzała w kierunku parkingu. Wieloletnie do­

świadczenie nauczyło ją, że zaaferowany wyraz twarzy oraz

szybki, zdecydowany krok onieśmielał i powstrzymywał na­

wet najbardziej płomiennych jej wielbicieli. I to przeważnie

zdawało egzamin.

Była już przy taksówce, gdy wtem usłyszała głos Ri­

charda:

— Najwidoczniej spieszysz się bardzo. Czyżby gdzieś

się paliło?

Serce zabiło jej mocno. Wszystko, o czym myślała

przed chwilą, nie odnosiło się do Richarda. Nie mogła za­

liczać go do grona zwykłych wielbicieli. Odwróciła się. Jak

zwykle na jego widok poczuła się bezbronna. Nie widziała

go od dwóch dni, lecz była pewna, że nie wyjechał. Wszę­

dzie czuła jego obecność. Doprowadzało ją to niemal do

szaleństwa. Bała się.

— Stęskniłaś się za mną? — zapytał z uśmiechem.

— Nie wyjechałeś?

76

background image

Poczuł nagle przypływ wewnętrznego ciepła. Z tą

odrobiną agresji malującą się na jej twarzy, wydała mu się

jeszcze piękniejsza.

— Daj spokój, Liano. Jak widzisz, nie. Cały czas byłem

tutaj.

— Naprawdę? Nie przypominam sobie, abym cię

ostatnio spotykała.

— Dlatego, że byłem zamknięty w swoim apartamen­

cie. Coś się wydarzyło w jednej z moich spółek i w związku
z tym musiałem odbyć całą serię spotkań, które trwały do

późna w nocy.

— Czy teraz wszystko jest już w porządku?

Po co, do diabła, pyta o to? Przecież nic a nic ją to

nie obchodzi.

— W porządku. Gdzie się wybierasz?
Nie zwykła przed nikim rozliczać się ze swojego czasu.

Powiedziała jednak o tym Sarze, może powiedzieć i jemu.
Byle jak najszybciej się od niego uwolnić.

— Jadę do miasta odwiedzić Rosalyn.
— Tę twoją przyjaciółkę, która użyła pudru, tak? Jak

ona się czuje?

— Miło mi powiedzieć, że z dnia na dzień lepiej.
— O mały włos to ty byś leżała w szpitalu. Czy pomy­

ślałaś o tym?

Czy pomyślała? To za mało powiedziane. Całą noc

przez to nie spała.

— To było okropne. Na szczęście Rosalyn nie cierpiała

zbytnio. Udało się szybko zlikwidować oparzenia skóry. Le­
karze są przekonani, że pęcherze nie zostawią żadnych śla­
dów.

— A jak długo będą oszpecać twarz?
— Około tygodnia. Zostaną po nich tylko czerwone

plamki, które prawdopodobnie znikną po użyciu specjalnej
maści.

77

background image

— Miałaś wyjątkowe szczęście, że ona pierwsza użyła

tego pudru.

Skrzyżowała ręce na piersiach.
— Ja — tak, ona niestety nie. Czuję się fatalnie z tego

powodu.

— Podobnie jak wszyscy. Jednak zdjęcia trwają nadal,

prawda?

Westchnęła. To będzie ostatnie pytanie na jakie odpo-

wie, zanim odejdzie.

— Tak. Robię sobie sama makijaż, a do pomocy mam

Sarę. Clay mówił, że ktoś ma przyjechać z Nowego Jorku,

ale czy przyleci na pewno — tego nie wiem. Zresztą jest
mi i tak wszystko jedno.

— Chyba nie będzie musiał lecieć najnowszym mo-

delem samolotu? Ostatnio wszystko się w dziwny sposób

psuje, czyż nie tak?

Zmarszczyła brwi.
— Czy próbujesz coś przez to powiedzieć, Richardzie?

Spojrzał na nią wzrokiem pełnym uwagi.
— Nie, jak nigdy nic nie usiłuję. Jeśli chcę coś po­

wiedzieć, to po prostu mówię. — W jego oczach pojawił

się ledwo dostrzegalny niepokój. — Czy zastanawiałaś się

nad tym, że jest ktoś, komu może zależeć na przerywaniu

twoich zdjęć?

Co by było, gdyby Richard w porę jej nie przytrzymał?

Wolała o tym nie myśleć. Jedno jest pewne — zdjęcia mu­

siałyby być odwołane, chyba że Clay znalazłby kogoś na

miejsce Liany. Rozmawiając ze Stevem, wcale się nad tym

nie zastanawiała. A jeśli Steve ma rację? Jeśli to nie był

wypadek? To niemożliwe, kto chciałby ją skrzywdzić? Dla-

czego?

Spojrzała na Richarda. Patrzył na nią z niepokojem.

— O czym myślałaś przed chwilą? — spytał, niemal

z czułością w głosie. Ten ton wytrącił ją z równowagi.

— O niczym.

78

background image

Przekręcił głowę, jakby chcąc się jej lepiej przyjrzeć.
— Stęskniłem się za tobą.
Wyraz zdziwienia odmalował się na jej twarzy.
— Stęskniłeś się za mną? Niemożliwe. Stęskniłeś się

po prostu za dokuczaniem mi.

— Masz całkowitą rację. — W jego głosie nie było już

czułości.

Zbliżył się, zmuszając ją tym samym do oparcia się na

masce samochodu.

— Nie wszystko było chyba takie dokuczliwe i nieprzy­

jemne, prawda? Czasami starałem się być miły. Poza tym,

chciałbym, abyś wiedziała, że postanowiłem trochę ocieplić

nasz związek. I to od zaraz.

Coraz silniej napierał na nią swoim ciałem. Zrobiło jej

się gorąco.

— Na miłość boską, Richardzie, jesteśmy na środku

parkingu.

— Możemy iść do twojego pokoju. Albo do mojego.

Lub do ogrodu.

Odepchnęła go.

— Chyba ci już mówiłam, że właśnie mam zamiar je­

chać do miasta.

— Możesz jeszcze zmienić plany. W przeszłości często

ci się to zdarzało.

— Zostaw mnie w spokoju, Richardzie.
— Obawiam się, że nie będzie to możliwe. Omijałem

twój pokój tylko dlatego, że naprawdę miałem mnóstwo
pracy. W przeciwnym wypadku już złożyłbym ci wizytę.

Liana walczyła z budzącym się w niej podnieceniem.
— Do diabła, Richardzie...
— Pewnego dnia spostrzegłem ze zdziwieniem, że

stoję pod twoimi drzwiami o czwartej nad ranem. — Pra­
gnienie, brzmiące w jego głosie, rozpalało ją coraz badziej.
— Nigdy się nie dowiesz, jak bliska mi była myśl o przeku-

79

background image

pieniu kogoś z personelu, by otworzył mi drzwi do twojego

pokoju.

— Tutejszy personel jest dobrze przeszkolony — od­

powiedziała z rezygnacją w głosie. — Nikt z nich nie

wziąłby od ciebie łapówki.

— Zważywszy na wysokość sumy, jaką chciałem za­

proponować, Liano, ktoś na pewno dałby się skusić. Wi­

dzisz, ja tej nocy bardzo cię pragnąłem. Prawie tak bardzo,

jak w tej chwili.

— Muszę już jechać — wyjąkała.

— Nie ma przed czym uciekać. — Głos drżał mu

z podniecenia. Coraz mocniej przyciskał swoje biodra do

jej bioder.

— Możemy dać sobie nawzajem dużo przyjemności.

Tym razem nie będziemy mieszać spraw łóżka i uczuć.

Nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Był twardy

i zimny, jakby pozbawiony emocji. Lecz to ją tylko pod­

niecało. Przyciągał ją jak magnes. Wspomnienie dni spę­

dzonych razem w Paryżu działało jak narkotyk. Próbowała

z tym walczyć. Próbowała... Na próżno. Kocha go.

Kocha go, odkąd po raz pierwszy na niego spojrzała.

Wielkie nieba, ona naprawdę go kocha! Dreszcz prze­

biegł jej ciało.

Nagle odepchnęła go. Szarpnęła drzwiczki samo­

chodu. Ustąpiły. Wśliznęła się do środka, zatrzaskując je

za sobą. Włączyła silnik.

Zaskoczony tym nagłym obrotem sprawy, Richard zu­

pełnie zdrętwiał. Nie mógł ruszyć się z miejsca. Dlaczego

uciekła? Wydawało mu się, że widział w jej oczach coś zu­

pełnie innego...

Odruchowo skoczył w bok przed rozpędzonym samo­

chodem. Z piskiem opon, wciąż dodając gazu, Liana wyje­

chała z parkingu, kierując się w stronę szosy.

Wpatrzony w znikający z oczu samochód, Richard nie

zauważył, że od pewnego momentu nie jest już sam.

80

background image

— Czy za kierownicą tego wariacko pędzącego samo­

chodu znajduje się może Liana Marchal? — niski, męski

głos wyrwał go z odrętwienia.

— Tak, a o co chodzi? — warknął zdenerwowany i pe­

łen niepokoju Richard.

— O nic — odpowiedział obojętnie nieznajomy. —

Mam tylko nadzieję, że panna Marchal nie zamierza przez

całą drogę jechać w tym stylu. To wszystko.

— Po co mi pan to mówi?

— Idę właśnie z tamtego kierunku. Prawdopodobnie

jakiś samochód ciężarowy zgubił po drodze część swojego

ładunku. Na przestrzeni ćwierć mili leżą rozrzucone na je­

zdni gwoździe, deski, płyty żużlowe i inne materiały bu­

dowlane.

— Do diabła! — Był już przy swoim samochodzie,

kiedy odwrócił się i krzyknął: — Dziękuję za ostrzeżenie!

Wiedziała, że jedzie za szybko. Nie potrafiła jednak —

lub nie chciała — zwolnić. Była zbyt zdenerwowana, zbyt

roztrzęsiona i zagubiona. A to wszystko przez Richarda.

On był wszystkiemu winien. Nie potrafiła patrzeć na

niego spokojnie, bez budzącej się w niej burzy uczuć.

Czuła wtedy wszystko: pragnienie i strach, żądzę i po­

czucie winy, nieokiełznaną namiętność i obawę. Tu w Swan-

Sea znajdowała się w stanie nieprzerwanej duchowej de­

presji i uczuciowego zamętu. Coraz mocniej naciskała pe­

dał gazu.

Po jej prawej stronie ciągnęły się zielone pola, a po le­

wej było urwisko, u stóp którego szumiało morze. Widziała

fale, rozbijające się o przybrzeżne skały. Wiatr rozwiewał

jej włosy na wszystkie strony. Muskały jej twarz, wkradały

się do oczu. Zniecierpliwiona, starała się je odgarnąć do

tyłu. Poczuła, że policzki ma mokre od łez. Czyżby płakała?

Nagły, gwałtowny szloch wyrwał się z jej piersi. Walka,

którą uparcie podejmowała była beznadziejna. Za każdym

81

background image

razem, gdy spotykała Richarda, pragnęła, by wziął ją w ra­

miona, przytulił, by zostali tak już na zawsze. Jednak za­

raz potem budziła się w niej desperacka chęć ucieczki, jak

najdalej od niego. Po chwili znów ogarniał ją żal. Chciała

rzucić mu się w ramiona i prosić o przebaczenie, o za­

pomnienie przeszłości. I tak bez przerwy. Ta emocjonalna

huśtawka zupełnie ją wykańczała.

Teraz wreszcie zrozumiała, że go kocha, że po prostu

nigdy nie przestała go kochać. O Boże, dlaczego to wszy­

stko jest takie beznadziejne? Co ona ma robić?

Zanim zdążyła to sobie przemyśleć, samochód su­

nął już po jakiejś nierówności. Kierownica podskoczyła jej

w rękach. Groźnie syknęła przebita opona.

Samochód gwałtownie skręcił i zjechał na lewą stronę

jezdni. Czując, że traci panowanie nad autem, gorączkowo

przyciskała pedał hamulca. Wóz wpadł jednak w poślizg.

Nieubłagalnie sunął w kierunku urwiska...

Richard prawie ją doganiał, gdy jego oczom ukazał się

przerażający widok. Najgorsze było to, że w żaden sposób

nie mógł jej pomóc. Zdrętwiały z przerażenia patrzył, jak

maszyna, z Lianą w środku, zbliżała się nieuchronnie do

krawędzi skalnego urwiska. Nagle samochód zatrzymał się.

Nie mogąc w to uwierzyć, Liana bała się początkowo

otworzyć swoich zamkniętych z przerażenia oczu. Gdy jed­

nak nic się nie zdarzyło, odważyła się podnieść powieki.

Popatrzyła na błękitne niebo, bezkresną przestrzeń oce­

anu i odetchnęła z ulgą. Wszystkie cztery koła samochodu

stały bezpiecznie na ziemi. Radośnie westchnęła i położyła

głowę na kierownicy.

Gwałtownym ruchem Richard otworzył drzwi jej sa­

mochodu i wyciągnął ją, wciąż półprzytomną z wrażenia,

na zewnątrz.

— Mój Boże, Liano! Nic ci się nie stało?

82

background image

— Nie. — Przycisnęła dłoń do czoła. — Co ty tutaj

robisz?

— Pojechałem za tobą.

Popatrzyła na niego oszołomiona.

— Czy ty nigdy z tym nie skończysz?

Jego wzrok spoczął na jej poszarzałej z przerażenia

twarzy i wyrażających dopiero co przeżyty szok oczach.

Sama myśl o tym, że Liana była tak blisko śmierci do­

prowadzała go do szału.

— Całe szczęście, że za tobą pojechałem.
— Po co? — Znowu spojrzała na niego ze zdziwie­

niem. — Nie zrobiłeś nic, by mi pomóc.

Miała rację. Ogarnęła go wściekłość.

— Ty idiotko! Co zamierzałaś zrobić? Zabić się?!
— Nie, Richardzie. Jestem przekonana, że mogę to

zostawić tobie.

Pogratulowała sobie takiej dobrej i szybkiej odpowie­

dzi.

— Możesz być tego zupełnie pewna, jeśli jeszcze raz

zdobędziesz się na podobny wyczyn.

Zrobiło jej się niedobrze. Może ta odpowiedź nie była

jednak taka dobra?

— Złapałam gumę.

— Nie żartuj sobie. — Zaklął pod nosem, po czym

przyciągnął ją do siebie.

— Do licha, Liano, ty się cała trzęsiesz.

Nawet tego nie zauważyła. Ciepło płynące z jego ra­

mion pochłaniało ją bez reszty. Tak bardzo go potrzebo­

wała. Nic więcej się nie liczy.

Gdy się już uspokoiła, Richard uniósł jej brodę do

góry i spojrzał prosto w oczy.

— Czy naprawdę czujesz się dobrze?

— Tak.

Zwilżyła końcem języka wysuszone wargi. Uwolniła się

z jego uścisku.

83

background image

— Dziękuję ci.

Robiło się coraz ciemniej. Patrząc na nią, Richard pró­

bował rozszyfrować jej uczucia. Jednak jej twarz nie zdra­

dzała niczego, była chłodna i obojętna. To dziwne, po ta­

kich przeżyciach? Nigdy przedtem nie doznał takiego uczu­

cia przerażenia jak dzisiaj, gdy stał wpatrzony bezradnie

w zmierzający ku przepaści samochód Liany. Już sama myśl

o tym budziła w nim panikę. Sam siebie nie potrafił zrozu­

mieć. Musi się nad tym zastanowić.

Ruszył w kierunku samochodu Liany. Nachylił się i wy­

jął kluczyki ze stacyjki.

— Co ty robisz? — spytała zdziwiona.

Energicznie zatrzasnął drzwiczki. Przekręcił klucz

w zamku.

— Ten samochód zostanie tutaj. Poproszę kogoś z ob­

sługi hotelowej, aby zmienił koło i przyprowadził twoje

auto z powrotem.

— Potrafię sama zmienić koło — zaprotestowała

Liana.

— Ja też potrafię, ale nie będziemy się teraz tym zaj­

mować.

Ujął ją za ramię i siłą usadowił na tylnym siedzeniu

swojego samochodu. W samą porę. Lianę opuściły już re­

sztki sił.

Przez otwarty balkon sypialni Richarda wpadała do

środka muzyka z salonu. Spojrzał na zegar. Była dwudzie­

sta druga trzydzieści. Zazwyczaj o tej porze serwowane są

wieczorne drinki. Słyszał śmiech bawiących się na dole go­

ści. Nie miał jednak ochoty dołączyć do nich.

Czuł się zbyt zmęczony i wyczerpany. Jego umysł za­

przątała tylko jedna, natrętnie powracająca, myśl. Pokój

Liany jest parę kroków stąd. Nerwowo obgryzał kciuk. Po­

wiadomił już biuro szeryfa o wypadku. Obiecano mu zająć

84

background image

się tą sprawą. Wypożyczony przez Lianę samochód został

już ściągnięty do hotelu.

Pogładził się po piersi, ogarniając pokój pełnym nie­

chęci spojrzeniem. Miał dużo wolnego czasu. Nie musiał
załatwiać żadnych interesów. Nie dostawał żadnych służ­
bowych wiadomości, nikt od niego niczego nie chciał, nie

musiał udzielać żadnych wywiadów, ani przed nikim się tłu­
maczyć. Swoją asystentkę, Margaret, wysłał już z powrotem
do Nowego Jorku.

A może powinien przejrzeć dokumenty w teczce?

Skierował się w stronę biurka, jednak w połowie drogi przy­
stanął. Nie, to z pewnością nie jest to, co chciałby w tej
chwili robić. Wyciągnął z szafy koszulę i nałożył ją na sie­
bie. Nie trudząc się nawet zapinaniem guzików, wyszedł
z pokoju.

Miał krótką drogę do przebycia. Już po chwili stal

pod drzwiami z numerem 33. Próbował ze sobą walczyć.
Powinien przecież zachowywać się rozsądnie.

Wbił wzrok w magiczne cyfry. Trzydzieści trzy. Trzy­

dzieści trzy. Trzydzieści trzy. Do diabła! Nie ma się co wa­

hać. Przecież w myślach już się zdecydował.

Minęło kilka chwil, zanim Liana otworzyła drzwi. Jej

wygląd sugerował, że właśnie brała kąpiel. Uchylony rąbek

błękitnego, satynowego szlafroka odsłaniał jej smukłe udo

Starannie dobrana wstążka podtrzymywała jasne włosy na

czubku jej głowy, a jej końcówki opadały na szczupłe ra­

miona. Zaróżowiona po kąpieli skóra błyszczała powabnie

Robiła wrażenie takiej delikatnej i bezbronnej. Tak chyba

wygląda marzenie każdego mężczyzny. A jednocześnie była

to zmora snów i marzeń Richarda.

— Boże dopomóż — szepnął, i nie czekając na zapro­

szenie wszedł do pokoju.

— Pomyślałem sobie, że powinienem przyjść i spraw­

dzić, jak się czujesz.

85

background image

— Dlaczego? — spytała, nie mogąc złapać oddechu

z wrażenia.

Nie spodziewała się go zobaczyć ponownie tej nocy.

Podświadomie jednak cały czas na niego czekała. Wy­

glądał niezwykle atrakcyjnie w swoich obcisłych, czarnych

spodniach i rozchylonej na piersiach szarej koszuli.

Wraz z jego pojawieniem się w pokoju wtargnęło uczu­

cie zagrożenia i podniecenia.

— Powiedzmy, że się nudzę. Albo może dzisiejszy wy­

padek, w którym o mały włos nie straciłaś życia, wywarł na

mnie tak silne wrażenie, że nie mogłem się powstrzymać,

aby cię ponownie nie zobaczyć.

— To miłe z twojej strony, Richardzie, lecz zupełnie

niepotrzebne. — Zuważyła, że spojrzenie Richarda zatrzy­

mało się na jej piersiach. Zesztywniała. Nabrzmiałe sutki

wyraźnie odznaczały się na delikatnej tkaninie szlafroka.

— Nie jesteś głodna? — spytał urywanym głosem.

Mocniej zacisnęła pasek, ale napięty materiał jeszcze

wyraźniej uwydatniał jej podniecenie. Starała się stłumić

swoje emocje.

— Nie, nie jestem.
— A ja jestem głodny. Łaknę, ale bynajmniej nie je­

dzenia.

Zrobiło się jej gorąco. Czuła, jak jej ciało pokrywa

purpura.

— Zaproś mnie, żebym usiadł, Liano.

Wiedział dobrze, jakie robi na niej wrażenie. Resztką

sił postanowiła się sprzeciwić.

— Nie.
Spojrzał na jej wielkie, okryte baldachimem łóżko.
— Więc zaproś mnie od razu do łóżka.

Dotknęła ręką czoła. Było wilgotne. Nie, to nie może

być pot. To resztka płynu do kąpieli.

— Nie jest do dobry pomysł.

— Dlaczego nie?

86

background image

— Nasze wspólne spędzanie czasu nie bywa raczej

przyjemne.

— Chwileczkę, Liano, nie sądzę, by to, co mówisz,

było prawdą. A nawet jeśli masz rację, to najwyższy czas

to zmienić.

Miał taki miły, ciepły głos. Wszystko ciągnęło ją do

niego.

— Dlaczego?

— Ponieważ istnieje między nami pamięć tego, co

było.

Potrząsnęła głową.

— Richardzie...

— Mam na myśli tylko to, co było między nami

w łóżku. Nie próbuj mi wmówić, że nie pamiętasz.

Pamięta, i to aż nadto dobrze pamięta. Czasami wy­

dawało jej się, że sobie to wszystko sama wymyśliła, że to

byłoby zbyt piękne, aby było prawdziwe. Kiedy się kochali,

byli jak mocarze, zdolni do ustalania nowego porządku

w kosmosie.

— Seks nie był jedyną rzeczą, która nas łączyła —

powiedziała bardziej miękkim, niżby sobie życzyła, głosem.

Wyciągnął ku niej ręce. Odsunęła się, odrzucając do

tyłu głowę.

Richard uśmiechnął się. Poczekał chwilę, po czym zła­

pał jeden koniec satynowej wstążki.

— Przecież jesteśmy dorośli. Możemy to wszystko wy­

mazać z pamięci.

Tak bardzo pragnęła mu powiedzieć, że jest w stanie

zapomnieć, że już zapomniała, lecz zbyt wiele kłamstw było

między nimi w przeszłości. Nie chciała dorzucać jeszcze

jednego.

— Stwórzmy nową pamięć — powiedział, bawiąc się

końcem jej wstążki. — I to od zaraz.

Nogi się pod nią ugięły. W ustach zrobiło się sucho.

Gestem wskazywał na łóżko. Nie starał się jej zmuszać. Nie

87

background image

pchał jej, nie ciągnął. Zapraszał do łóżka swoim spojrze­

niem, swoim uśmiechem.

Dużo było rzeczy, które mogła i chciała w tej chwili

zrobić. Wiele myśli kłębiło się w jej głowie. Lecz od po­

czątku wiedziała, że zrobi tylko to jedno. Stało się.

Jak w transie podążała za Richardem w kierunku

łóżka. Kiedy on usiadł, ona zrobiła to samo. Zauważył,

że jest zdenerwowana, lecz głęboko w jej oczach dostrzegł

bolesne pragnienie. A więc Liana go pragnie, tak jak on

jej. Jej piersi unosiły się gwałtownie przy każdym odde­

chu. O Boże, jak bardzo musi być z nią ostrożny. Lecz czy

będzie potrafił?

Zbyt długo już trzymał na wodzy swoje ogromne pra­

gnienie. Każda cząstka jego ciała zdawała się krzyczeć

z bólu i pożądania. Opanował się jednak.

— Powiedz mi coś, Liano.

Zdziwiona, zamrugała oczyma. Była przekonana, że

weźmie ją w ramiona i położy na łóżku. Tymczasem, on

chce rozmawiać...

— Co mam ci powiedzieć?

Chciał znać odpowiedź na jedno jedyne pytanie, na

pytanie, które nie dawało mu spokoju we dnie i w nocy.

Dlaczego nie kochałaś mnie, tak jak ja kochałem ciebie?

Nie był jednak w stanie tego wypowiedzieć. Słowa za­

marły mu na ustach, zanim zdążył je wymówić.

— Chciałbym wiedzieć, czy cię bardzo ranie, dotyka­

jąc twojego ciała?

Poczuła dziwny niesmak. Usiłowała przełknąć ślinę.

— Tak. Czuję ból za każdym razem — wyszeptała.

Poczuł, że za chwilę straci cierpliwość.

— Nie rozumiem, dlaczego. Wiem, że nie zawsze je­

stem wystarczająco delikatny...

— Twój dotyk pali jak ogień moje ciało. Cierpię nawet

gdy ciebie już przy mnie nie ma. Moje ciało przeszywa ból.

Widać było, że Richard czuje się usatysfakcjonowany.

88

background image

— Uspokój się. Będę delikatny. Stopniowo przyzwy­

czaję cię do ciepła swoich rąk.

Powoli rozwiązał jej wstążkę. Jasne włosy posypały się

na ramiona i plecy. Zaplątał w nie swoje niecierpliwe dło­
nie.

— Gdy ta noc dobiegnie końca, nie będziesz potrafiła

już żyć bez dotyku moich dłoni, bez ognia, który w tobie

wzniecę. Obiecuję ci to — wyszeptał.

— To brzmi trochę jak groźba — zauważyła przestra­

szona.

Powiódł kciukiem po jej szyi, naciskając lekko deli­

katną krtań.

— Właśnie tak bym zrobił, gdybym chciał cię nastra­

szyć.

Brakowało jej tchu, lecz nie czuła obawy. Zbyt była

uparta.

Po upływie kilku sekund uwolnił ją z uścisku i pogła­

dził po szyi.

— W porządku?

Potakująco kiwnęła głową.
Uśmiechnął się, patrząc na jej pełne słodyczy usta

i wielkie, turkusowe oczy. Przesunął ręką wzdłuż jej ciała,
po czym wziął w dłonie jej pełną, jędrną pierś.

— A to jest to, co bym zrobił, gdybym chciał się z tobą

kochać.

Zaczął obracać w palcach naprężoną sutkę, wysyłając

jakby elektryczne impulsy do każdej części jej ciała. Na­

chylił się i pocałował jej rozchylone usta.

— Zgadnij więc, co mam zamiar teraz robić?
Jęknęła cicho. Począł całować jej szyję, wchłaniając

w siebie zapach kobiety, jak unikalne perfumy. Czuł się

zupełnie odurzony, jak po zażyciu narkotyku. Odsunął się

i spojrzał na nią.

89

background image

— Odpowiedz mi, Liano — nalegał natarczywie. —

Co mam zamiar teraz robić? Straszyć cię czy kochać się

z tobą?

Wzruszyła ramionami.

— Wiem, że mnie nienawidzisz — wyjąkała z trudem.

Ściągnął z niej szlafrok, karmiąc swój wzrok nago­

ścią jej piersi. Czuł, że umiera z pożądania. Cierpienia te
wynagradzał mu jednak widok różowych sutków białych
piersi, jakby domagających się pieszczoty. Nie pozostał wo­
bec nich obojętny, pieszcząc je z namaszczeniem.

— Czy to wygląda na nienawiść?

Zadrżała z podniecenia i zamknęła oczy.
— Richardzie...
— Odpowiedz — wciąż nalegał.
Fala pożądania przelała się przez ciało Liany. Wycią­

gnęła ręce, jakby w obronie. Objęła go za ramiona.

— Nie. To jest... cudowne.

Pchnął ją na łóżko, zdzierając z niej okrycie. Jej na­

gość doprowadzała go do szaleństwa. Dobrze pamięta to

jej szczupłe, koloru kości słoniowej ciało. Teraz znowu bę­

dzie należeć do niego.

— Powiedz mi, kiedy poczujesz, że płoniesz, Liano.

Całował jej piersi, językiem muskając sutki. Płonęła

już naprawdę, nie mogąc złapać tchu odchodziła od zmy­

słów.

Boże, pomóż jej.
Kochała go. Kochała tego człowieka o zimnych, stalo-

woszarych oczach i niewzruszonym, twardym sercu.

Nie chciała myśleć o tym co było i co będzie. Żyła tą

właśnie chwilą. Chciała tylko czuć, czuć jak najmocniej, jak

najwięcej. Wplątała palce we włosy Richarda.

— Chcę cię mieć w sobie. Pragnę cię.
Zamruczał z podniecenia, gdy ręką dotknął jej pła­

skiego brzucha. Zaczął zsuwać się coraz niżej.

90

background image

— Czy o to ci chodzi? — zapytał ochrypłym głosem,

w pocałunku wpychając swój język głęboko w usta Liany.

Nie czekając na odpowiedź, odszukał i począł drażnić

najczulszy punkt jej ciała, z którego spływały na nią go­

rące strumienie rozkoszy. Bała się, że oszaleje. Tak długo

nie miała żadnego mężczyzny, że wszystko odczuwała ze

zdwojoną intensywnością.

— Czy to jest to, czego chcesz? To miałaś na myśli?

Napięcie w niej rosło coraz bardziej. Krew uderzała

jej do głowy.

Potrafił wprawić w drganie najbardziej tajemną strunę

jej zmysłów, szepcząc przy tym czułe słowa. Lecz ona ich

nie słyszała. Nagle poczuła, że jej plecy nie znajdują oparcia

na łóżku. Krzyknęła.

Nie przerywając pieszczot, obsunął się w dół ciała

dziewczyny. Przycisnął usta do jej podbrzusza. Czuł, jak

naprężone mięśnie rozluźniają się.

Gdy Liana się odprężyła, uniósł ją i oparł o poduszki.

Następnie zdjął z siebie ubranie i położył się obok niej.

Odgarnął włosy z jej twarzy.

— Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie. Czy

dałem ci to, czego chciałaś?

Odwróciła głowę i popatrzyła na niego z uwagą. Miał

jędrne, muskularne ciało, z którego emanowała siła, wital-

ność i męskość.

Uśmiechnęła się po raz pierwszy.

— Nie. Chciałam mieć cię w sobie. — Ujęła go mocno

za biodra.

Omal nie zemdlał z zaskoczenia i rosnącego pożąda­

nia. Zamknął oczy. Głowa bezwładnie opadła mu na po­

duszki.

Korzystając z okazji, Liana zaczęła muskać wargami

jego szyję, tuż pod brodą.

— Tak dawno nie czułam ciebie w sobie. Tak strasznie

się za tym stęskniłam. Gdy łączyłeś się ze mną, stawałam

91

background image

się kompletną, skończoną całością. Bez ciebie byłam tylko
połową.

Spojrzała na swoje ręce obejmujące biodra Richarda.

Rozkoszowała się płynącymi z nich ciepłem i siłą. Przyci­
snęła go do siebie.

— Pragnę cię, Richardzie. Pragnę ciebie.

Głośno oddychając, przekręcił się i wśliznął między jej

nogi. Unosząc się na łokciach, spojrzał jej w twarz.

Usta miała czerwone z przekrwienia i napuchnięte,

turkusowe oczy pociemniałe z podniecenia, a naprężone,
różowe sutki jej piersi wdzięcznie sterczały ku górze.

Przywarł swoimi piersiami do jej piersi. Westchnęła

głucho.

— Richardzie, proszę...

Długo czekał na ten właśnie moment. Tak bardzo pra­

gnął słyszeć jej błagalne westchnienia, jej prośby. Chciał
rozkoszować się nimi jak najpiękniejszą muzyką. Jednak
zdradzało go jego własne ciało.

Był jednym wielkim pragnieniem, pożądaniem, błaga­

niem. Wszystkie jego mięśnie były napięte, niczym struny

jakiegoś miłosnego instrumentu.

Wcisnął się głęboko między jej uda. Poczuł pod sobą

jej pulsujący pożądaniem wzgórek łonowy. Usta miała

otwarte, oddech przyspieszony. Czuł wzbierający w nim go­

rący strumień rozkoszy.

— Muszę ci to dać, czego ode mnie oczekujesz —

wyszeptał.

Oplotła go ciasno nogami, przyciskając jednocześnie

dłońmi jego pośladki.

— Tak, Richardzie, o, tak.
Uniósł się nieco, aby następnie zagłębić się w niej

z całą mocą.

Nareszcie, nareszcie — jak refren łomotało mu

w skroniach.

92

background image

Znalazłszy się w niej, usiłował wyhamować tempo,

opóźnić zbliżający się moment ekstazy. Nie pozwoliły na

to rozpalone zmysły. Uniosła biodra, żeby przyjąć go jak

najgłębiej. To co było w nim rozsądkiem i opanowaniem,

musiało ustąpić przed dziką, prymitywną żądzą. Zagłębiał

się w niej szybko, rytmicznie, chcąc jak najszybciej pozbyć

się tego pożaru, który spalał jego wnętrze.

Całym sobą pragnął narzucić jej swoje tempo, zmusić

ją do podążania za nim krok w krok ku otchłani ognia,

skąd nie znał drogi powrotnej. Postanowił nauczyć ją nowej

formuły spalania się. Kiedy zesztywniała i wydała głęboki

jęk rozkoszy, wiedział, że odniósł zwycięstwo.

Wtedy, ku swojemu zdumieniu, już samotnie podążył

do narzuconego przez zmysły celu.

93

background image

6

Liana leżała na łóżku, spokojnie obserwując porusze­

nia zasłon okiennych na wietrze. Była sama wśród głębo­

kiej nocy. Richard posiadł ją dwukrotnie, a następnie po­

zostawił samą bez słowa pożegnania. Każda minuta, którą

przeżyła z Richardem w łóżku, pozostawiła w jej umyśle

i sercu ślady nie do zatarcia. Wobec tego, co z nim tej nocy

przeżyła, zbladło wszystko — i przeszłość, i teraźniejszość.

Więcej: tej nocy wszystko wokoło, cały świat, stanął w pło­

mieniach. Pośrodku tego pożaru pozostali sami we dwoje

— para kochanków — obejmujących się wzajemnie, prze­

nikając się wzajemnie, krzycząc z dostarczanej sobie wza­

jemnie rozkoszy. A teraz była sama. Było tak, jak gdyby jej

przeznaczeniem było żyć wspomnieniem tego, co minęło.

Czyżby była tak naiwna, aby mieć nadzieję na cokolwiek

więcej? Odpowiedź nadeszła szybko. Tak — nadzieja wró­

ciła do niej, gdy uprzytomniła sobie, że wciąż go kocha,

była pełna podziwu dla Richarda, dla jego umiejętności,

wiedzy, obycia. Serce jej pękało z bólu na myśl o zada­

nych mu cierpieniach. Jej pragnienie, aby z nim być, nie

znało granic. Gdyby tylko on czuł chociaż cząstkę tego, co

ona czuła... Nie. Każda, nawet najmniejsza, nadzieja była

pomyłką z jej strony. Czas się jej pozbyć. Zamknęła oczy,

aby w ciemności poszukać rozwiązania. W życiu zbyt czę­

sto szła za głosem serca. Za bardzo przywiązana była do

swojej przeszłości, do ludzi i do wydarzeń, które się na tę

przeszłość składały. Powinna kierować się rozumem, a nie

sercem.. Rozumiała wszystko, co się stało w ciągu tych lat

w Paryżu; nie mogła zrozumieć, co się stało tej nocy. Pogo­

dziła się już jednak z myślą, że od tego, co się stało między

nią a Richardem tak w Paryżu, jak i w SwanSea, nie ma

94

background image

odwrotu. Wiedziała, że on jej nie kocha. Być może kładąc

się z nią do łóżka, brał swojego rodzaju rewanż. A teraz po­

rzuci ją na zawsze. Myśl o tym ją zmroziła. Powinna jednak

być zadowolona, że poznała prawdę. Była o jedenaście lat

starsza, być może o jedenaście lat mądrzejsza — wciąż jed­

nak była tak samo, bez pamięci zakochana w Richardzie.

Za kilka godzin wstanie słońce, a ona nie miała pojęcia,

co jej przyniesie nowy dzień. Wiedziała jedno — cokol­

wiek się stanie, nie będzie żałowała tego, co się zdarzyło

ubiegłej nocy.

Richard leżał w poprzek łóżka. Czuł jak przepocona

bielizna klei mu się do skóry, pod którą tępy ból rósł w nim

jak wzbierająca rzeka. W jego wnętrzu toczyła się walka,

walka, którą toczył przeciw sobie samemu. Walka, w której

nie mógł zwyciężyć, bez względu na wynik. Przeklinał gło­

śno i przewracał się na łóżku. Wszystkie zmysły i uczucia

domagały się powrotu do Liany i całkowitego z nią zespo­

lenia. Jednak duma i opór nie pozwalały mu na to. Liczyło

się tylko to, że to on odszedł od niej tej nocy. Ostatecznie

tłumaczył sobie — miał ją dzisiaj i więcej jej nie potrze­

bował. Odniósł nad sobą wielkie zwycięstwo — potrafił się

oderwać od uroków jej ciała i wrócić do swojej samotno-

ści w tym pokoju. To prawda, że każdy krok oddalający

go od niej bolał, jakby stąpał boso po potłuczonym szkle,

ale ostatecznie liczył się tylko osiągnięty efekt. Gdyby teraz

wrócił, oznaczałoby to jego porażkę. Obecnie należało spę­

dzić resztkę nocy bez niej. Za wszelką cenę bez niej. Nie

wiedział, jak to zrobić, nie wiedział także, jak ma zapełnić

nadchodzący dzień bez niej. Z jękiem stoczył się z łóżka

i zaczął szukać tenisówek. Długi, intensywny bieg, aż do

świtu, powinien załatwić sprawę.

Przedwczesna ciemność ogarnęła SwanSea. Ciężkie

chmury koloru ołowiu i miedzi przewalały się przez

background image

niebo, pędzone wichrem, który zapowiadał burzę. Kiedy

Liana, pozując do zdjęć, przechodziła między rozstawio­

nymi w ogrodzie rzeźbami, jej różowa, jedwabna peleryna

falowała na wietrze, odsłaniając szary szyfon sukni.

— Powtórz to jeszcze raz — zawołał Clay, robiąc zdję­

cie za zdjęciem. — Dobrze, a teraz idź w kierunku następ­

nej rzeźby.

Stojący w pewnym oddaleniu Richard obserwował

w zamyśleniu Lianę pozującą u stóp posągu Diany. Wy­

soka, długonoga bogini została utrwalona w brązie przez

artystę w momencie, gdy uciekając przed niewidzialnym

prześladowcą, ogląda się przez ramię do tyłu. Bez jakiego­

kolwiek polecenia, Liana przyjęła pozę bogini. W swej per­

łowo szarej sukni i rozwianej pelerynie, Liana stała przy­

trzymując brzegi kaptura i spoglądając za siebie lękliwie,

jakby w obawie przed wyimaginowanym pościgiem. Ri­

chard po raz pierwszy, widział przez dłuższy czas Lianę przy

pracy. Był zaskoczony spostrzeżeniem, jak wyczerpujące,

tak fizycznie i psychicznie, było zajęcie, któremu oddawała

się bez reszty. Wiedział, jak krótko spała tej nocy, ale nie

zauważył na niej najmniejszego śladu zmęczenia, które nie­

wątpliwie jej towarzyszyło. Potrafiła przyjąć najtrudniejszą

i najbardziej dziwną pozę, przydając jej cechy naturalności.

Z rozbawieniem myślał o tym, z jakim zapałem i namięt­

nością oddawała mu się minionej nocy. Dziś była chłodna

i skupiona, jak stojąca obok niej statua z brązu. W pe­

lerynie i sukni była naprawdę piękna, ale minionej nocy

w swojej nagości i pożądaniu zdawała się ożywiać swoją

piękność, przeistaczając się w sposób niewiarygodny.

— Dobrze, Liano, dobrze! — pokrzykiwał Clay. —

A teraz rozchyl nieco pelerynę, żeby suknia była bardziej

widoczna. Więcej, jeszcze więcej. Teraz zrobimy zdjęcie

pod innym kątem. Pochyl głowę. Dobrze.

W skroniach Richarda mocno pulsowało tętno. Pole­

cenia Claya docierały do niego. Jeśli nawet ten mężczyzna

96

background image

był fotografem, nie miał prawa ich wydawać. Jak ona mo­

gła to znosić?! Wydawało się, że posiada cierpliwość całego

świata, podczas gdy ciągły szczęk i szum kamery tak bardzo

drażnił jego, i tak już nadwerężone nerwy.

— Dobrze — powiedział Clay. — Teraz spojrzyj w ten

sposób.

Liana spojrzała, ale oczy jej napotkały utkwiony w niej

wzrok Sary, która jak zwykle klęczała obok Claya. Sara

uśmiechała się do niej. Ten uśmiech zdekoncentrował ją,

zburzył nastrój, przełamał przyjętą w trakcie pracy pozę.

Clay zaklął.

— Przepraszam — automatycznie odezwała się Liana.

Sara zerwała się z klęczek i podeszła do niej.
— To moja wina. Byłaś taka wspaniała, że nie mogłam

się powstrzymać.

Odpowiedź ugrzęzła Lianie w gardle, gdyż w tym mo­

mencie dostrzegła Richarda.

— Czy mi wybaczysz, Liano?
— Nie przejmuj się — szepnęła.

— Załóż następną suknię — polecił Clay. — Chciał­

bym wykorzystać tę przedburzową atmosferę.

— Za chwilę.

— Za chwi... — urwał w momencie, gdy, idąc wzro­

kiem za jej spojrzeniem, dostrzegł Richarda. Zmarszczył

się, a następnie wzruszył ramionami.

— W porządku, robimy przerwę. Muszę sprawdzić

mój film i wymienić aparat. Ale tylko na chwilę. Sara,

Steve, porozmawiajmy o następnych zdjęciach.

Richard podszedł do Liany, wziął ją za rękę i zaprowa­

dził za namiot, gdzie byli niewidoczni dla wszystkich osób

na planie. Liana drżała. Wydawało jej się, że powietrze,

którym oddycha, jest naładowane elektrycznością, nie mo­

gło to jednak nic mieć wspólnego z pogodą. To Richard

był źródłem tej energii, to z niego emanowała. Lianę napa­

wało to przerażeniem. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę,

97

background image

oczyma ciemnymi jak wiszące nad nimi chmury. Machinal­

nie poruszył szerokie tasiemki peleryny, związane na jej

karku.

— Wyglądasz, jakbyś właśnie zeszła z obrazu fin de

siecle.

— Bo taki jest właśnie zamysł sprawy. To ma być ro­

mantyczne spojrzenie na romantyczną inscenizację.

— Romantycznie — powtórzył w zamyśleniu. — Je­

steś niewątpliwie odpowiednią modelką do realizacji tego

pomysłu. W tej sukni i pelerynie stanowisz doskonałe wcie­

lenie kobiecości, subtelności i ulotnej zmysłowości. Ale

w życiu, Liano, brak jest romantyzmu, w życiu on nie

istnieje.

— Być może taki jest twój pogląd — odpowiedziała

nieco urażona. — Są jednak inni ludzie na świecie, dla

których wiara w piękno, romantyzm i miłość — nawet mi­

łość platoniczną —jest niezbędna do życia. A jeśli ta wiara

jest tak silna, czy można mówić, że romantyzm w życiu nie

istnieje?

Zaśmiał się sucho.

— Nie ma czegoś takiego, co można by nazwać miło­

ścią, Liano. Wiesz to równie dobrze jak ja. Ale piękno

z pewnością istnieje. Każdy mężczyzna może się o tym

przekonać patrząc na ciebie.

Ogarnęła ją rozpacz, a miłość do tego człowieka

znowu nabrała wymiaru beznadziejności. — Czy życzysz

sobie jeszcze czegoś, Richardzie?

Roześmiał się nienaturalnie.

— Oczywiście. Dowiedziałaś się o tym zeszłej nocy.

Nie był delikatny w łóżku, dlaczego miałby teraz oka­

zywać delikatność w rozmowie, pomyślała.

— Richardzie...

— Jak długo jeszcze, masz zamiar tym się zajmować?

— zapytał nagle.

— Nie wiem. To zależy od Claya i od pogody.

98

background image

Nachmurzył się.

— Nie w dniu dzisiejszym myślę. Ciekaw jestem, jak

długo w ogóle będą trwały te zdjęcia?

— Wykorzystałam dopiero połowę zaprojektowanych

sukien.

— Będziesz więc tutaj jeszcze do końca tygodnia?
— Tak. Ostatnie zdjęcia będą wykonane w przeddzień

balu. Następnego dnia odbędzie się aukcja sukien. — Za­

wahała się. — A dlaczego pytasz o to?

— Bez specjalnego powodu. Po prostu jestem

ciekawy.

Niezwykły szary blask nadchodzącej burzy uwydatniał

zawzięty, gniewny wyraz jego twarzy. Odwróciła się do

niego bokiem i spoglądając na pieniące się morze, zapy­

tała: — Na jak długo ty zaplanowałeś swój pobyt tutaj?

— Mniej więcej na tak długo, jak ty.

Patrzył w zamyśleniu na jej profil. Nagły podmuch wia­

tru zerwał jej z głowy kaptur peleryny. Jej włosy oplotły

jego twarz, a szyfon jej sukni — jego nogi. Nad morzem

rozbłysło światło, niebo rozdarła błyskawica. Wzdrygnęła

się. Richard chwycił w dłoń splot jej włosów i odwrócił

ją ku sobie. Przyciągnął ją bliżej i przycisnął usta od jej

ust w namiętnym pocałunku. Lianę ogarnął płomień roz­

koszy. Jednocześnie głęboko odetchnęła. Być może on jej

nie kocha, ale na pewno jej pragnie. Przylgnęła do niego

i otoczyła ramionami jego szyję. Nie słyszała, co woła w jej

kierunku Clay po drugiej stronie namiotu — słyszała tylko

bicie własnego serca i szum własnej krwi. Richard przy­

ciskał ją z całej siły do siebie. Jego język pieścił jej usta

w palącym, głodnym pocałunku. Nie znał nigdy wcześniej

kobiety, która potrafiłaby tak całować, jak Liana. Ostatniej

nocy całował ją niemal bez przerwy, poznał wargami każdy

skrawek jej ciała. Teraz znów ogarnęło go nieprzyzwycię-

żone pragnienie doświadczenia smaku i zapachu jej skóry.

Niecierpliwy i spragniony, przyciskał swoje biodra do jej

99

background image

bioder. Tego chyba nie będzie dość... Rzeczywiście, czuł,

że chyba go rozniesie, jeśli... Wsunął rękę pod pelerynę

i dalej, pod dekolt sukni, obejmując dłonią jej nagą pierś.

Poczuł, jak się skurczyła w sobie, aby mu ułatwić uchwyt.

Przeszył go dreszcz rozkoszy. Jej pierś przylegała do jego

dłoni, jakby była dla niej stworzona. Jego dłoń potrzebo­

wała dotyku jej ciała. W powietrzu wisiał zapach deszczu.

On nosił w sobie zapach Liany. Och, musi ją znowu po­

siąść! Sara wychyliła się spoza namiotu.

— Liano?

Richard spojrzał do tyłu na nią, poprzez ramię. Nie

puścił jednak Liany, ani nie potrafił cofnąć ręki. Jego po­

stać zasłaniała sobą Lianę i jedyne, co dziewczyna mogła

zauważyć, to to, że ją całuje.

— O co chodzi? — burknął, nie przestając tulić naj­

droższego mu ciała.

Liana cicho pojękiwała. Nagle pojął, że nie stała już

o własnych siłach na nogach, że gdyby byli sami, upadłby

z nią na ziemię, zrzucił z niej suknię i wziął ją po prostu tu,

w tym miejscu. Myśl o tym wywołała gorącą falę pragnienia

w jego żyłach. Co, u diabła, dzieje się ze mną?

— Przenosimy sprzęt nad urwisko. Clay chce zrobić

zdjęcia Liany na tle morza.

— Będę gotowa za chwilę — wymamrotała Liana, pra­

gnąc pozbyć się Sary. Czuła, że traci poczucie rzeczywisto­

ści.

— Powiedziała, że będzie za chwilę — warknął Ri­

chard w kierunku Sary, śledząc ją nieprzyjaznym spojrze­

niem, aż do momentu, kiedy zniknęła.

Gniotąc jej sutkę w palcach, Richard patrzył na Lianę.

Oczy miała zamknięte, usta lekko rozchylone. Nowa fala

pożądania przepłynęła przez niego. Z gniewem zapytał:

— Dlaczego pozwalasz, aby ten człowiek wydawał ci

polecenia?

Powoli uniosła powieki.

100

background image

— Ponieważ jest szefem tej imprezy. Pracuję dla

niego.

— Zapomniałem się, prawda? Zapomniałem, co zna­

czy dla ciebie praca i pieniądze. Powiedz, Liano, gdybym

ja ciebie wynajął i zapłacił dwa razy tyle, do licha, trzy razy

tyle, czy robiłabyś to, co ci każę?

Przełknęła ślinę, jej uwaga była podzielona między to,

o czym mówił a natarczywością jego ręki, która ugniatała

jej pierś.

— Rozumiem, że chciałbyś uczynić ze mnie prosty­

tutkę. Czy to jest propozycja?

— Czy robiłabyś to, co ci każę? Wszystko?

— Ale nie dla pieniędzy.

— Więc jak? — spytał brutalnie, przyciskając ją do

siebie. — Odpowiadaj. Chcę to mieć, chcę to zdobyć za

wszelką cenę.

Już dawno to posiadasz — chciała powiedzieć głośno.

Posiadasz moją miłość. Zamiast tego jednak zebrała w so­

bie wszystkie siły i odsunęła się od niego. Wyprostował

palce dłoni, którą przed chwilą ją podtrzymywał, a następ­

nie zwinął je w pięść.

— Wracaj do pracy, Liano — powiedział ochrypłym

głosem. — Rób to, co ci każe Clay. Zarabiaj coraz więcej

pieniędzy. Daj światu wszystko z siebie. Nikt nigdy się nie

dowie o tobie tego, co ja wiem. I nikt ciebie nie będzie

posiadał, tak jak ja ciebie posiadam.

Clay nigdy nie zrobił zaplanowanych zdjęć nad urwi­

skiem. Wkrótce po odejściu Richarda rozszalała się bu­

rza. Przemoczona do suchej nitki Liana wróciła do swojego

pokoju i wzięła ciepły prysznic. Następnie rozpaliła ogień

w kominku i rzuciła się naga na łóżko. Zmęczona wysiłkiem

i ostatnimi przeżyciami, zapadła w głęboki sen. Kiedy się

ocknęła po kilku godzinach, deszcz bębnił w szyby. Wstała,

101

background image

aby dołożyć drwa do ognia i położyła się z powrotem. Od­

prężona i wypoczęta, śledziła cienie, rzucane przez ogień

na ścianę. Nie drgnęła nawet wtedy, gdy mrok rozjaśniło

światło błyskawicy i grzmot przewalił się nad głową, ani też

wtedy, gdy otwarły się drzwi do pokoju i wszedł Richard.

Zamknął je za sobą.

— Były otwarte — powiedział.
— Tak.

Przekręcił klucz w zamku i podszedł do jej łóżka.

— Czekałaś na mnie?
— Tak.

Zaczął się powoli rozbierać. Rozpiął koszulę, zsunął

ją z ramion i pozwolił upaść na ziemię. Światło z kominka

wydobyło z ciemności jego nagą pierś, pokrytą ciemnym

włosem, i wklęsły brzuch, nadając jednocześnie jego skó­

rze ciepłą, brunatną barwę. Zdjął buty i sięgnął po pasek od

spodni. Każdy jego ruch uwydatniał wyraźnie zarysowaną

pod skórą linię muskułów. Liana czuła narastające pod­

niecenie, chęć przywarcia do tego ciała, wchłonięcia jego

ciepła, wdychania jego specyficznej woni. Kiedy Richard

zsunął spodnie, zaschło jej w gardle. Nie miał niczego pod

spodem i był całkowicie napięty. Wśliznął się pod przeście­

radło i wziął ją w ramiona.

— Jesteś gotowa?
— Tak.

Uniósł się nad nią i wsunął ręce pod jej pośladki.

Następnie silnym pchnięciem zagłębił się w niej. Brał ją

w posiadanie powoli, rozpaloną i gorącą jak nigdy przed­

tem. Po pierwszym stosunku, przyszła kolej na następne.

Richard pozostawał w niej nawet wtedy, gdy odpoczywali.

Nie rozłączali się przez całą noc. Mówili niewiele. To, co

się między nimi działo, mówiło za wszystko. Na zewnątrz

szalała burza, ale oni jej nie słyszeli. Przeżywali swoją wła­

sną burzę — burzę namiętności i zmysłów, tak potężną, że

102

background image

poranny brzask zastał ich oboje wyczerpanych i pogrążo­
nych we śnie, wciąż jednak ze sobą splecionych i zespolo­
nych. Dzwonek telefonu z wielkim trudem przedarł się do
świadomości Liany, pogrążonej w oparach snu. Początkowo

nie była w stanie powiązać jego dźwięku z rzeczywistością,

w której się znajdowała.

— Nie podnoś słuchawki — poradził Richard, z usta­

mi przy jej uchu.

Wbrew jej woli, umysł Liany począł się rozjaśniać.
— Muszę. To pewnie dzwoni Clay, w sprawie dzisiej­

szego planu zdjęć.

Richard wydał jakiś dźwięk wyrażający dezoprobatę

i leniwie przylgnął do niej. Czuła, jak w niej rośnie,
uśmiechnęła się. Przycisnęła wargi do jego szyi i szepnęła:

— Jeśli nie podniosę słuchawki, będzie mnie wszędzie

szukał.

Mruknąwszy jakieś przekleństwo, wyciągnął rękę

i podniósł słuchawkę. Dzwonek się urwał. Patrząc na nią,

podniósł się na łokciu i przycisnął słuchawkę do poduszki.
— Powiedz mu, że się dzisiaj spóźnisz na zdjęcia.

— Richardzie...
Poruszał się w niej rytmicznie, stopniowo rozbudzając

jej zmysły.

— Powiedz mu to, dobrze? — zapytał, nie przerywa­

jąc.

Jej oczy płonęły z namiętności. Skinęła głową. Przy­

cisnął słuchawkę do jej ucha. Jakby zahipnotyzowana jego
wzrokiem, mruknęła do słuchawki: — Dziś spóźnię się na
zdjęcia.

— Clay tego nie lubi — usłyszała rozbawiony głos po

drugiej stronie.

Natychmiast oprzytomniała.
— Jean-Paul...
Czuła, jak Richard zesztywniał.

103

background image

— Sądziłem, że nie podniesiesz już słuchawki. Czyżbyś

brała kąpiel?

Richard wyślinął się z niej, odsunął na bok i przykrył

oczy ramieniem.

— Liano?

— Tak, słucham. — Wystarczyło spojrzeć na twarz Ri­

charda, by zauważyć, że odsunął się od niej nie tylko cia­

łem, ale i duchem. Poczuła nagłą pustkę i samotność. Pra­

gnęła go dotknąć, ale bała się, że zostanie odepchnięta.

— Liano, twój głos brzmi jakoś dziwnie. Czy dobrze

się czujesz?

— Doskonale, Jean-Paul. A co u ciebie słychać?

Richard zerwał się z łóżka.
— Jean-Paul, czy możesz chwilę poczekać przy tele­

fonie?

— Oczywiście, kochanie. Niestety, nie mam w tej

chwili niczego, oprócz wolnego czasu.

Richard obszedł łóżko i założył spodnie. Przykryła mi­

krofon słuchawki dłonią.

— Proszę cię, Richardzie, zostań. Nie odchodź.

Zasunął suwak i zapiął pasek.
— Potrzebuję świeżego powietrza. Dużo powietrza.

— Richardzie...
Podniósł koszulę z podłogi i trzymając ją w zaciśniętej

dłoni, oznajmił:

— Jeśli masz zamiar z nim rozmawiać — odchodzę.
— On był chory — próbowała go przekonać. — Chcia­

łabym się dowiedzieć, jak się czuje.

— To jest bardzo wzruszające, ale mnie to nic nie ob­

chodzi.

Podszedł do drzwi i otworzył je.
— Zaczekaj, to nie potrwa długo.

W odpowiedzi zatrzasnął drzwi za sobą, a Liana upa­

dła na poduszki i trzęsącą się ręką podniosła słuchawkę do

ucha.

104

background image

— Przepraszam cię, Jean-Paul, rzeczywiście brałam

kąpiel.

— Nawet za grosz nie potrafisz kłamać. Opowiedz mi,

co się stało?

— Nie — odpowiedziała, patrząc na drzwi. — Nie.

Lepiej ty mi opowiedz o sobie.

Liana nie była zdziwiona, kiedy tej nocy, podobnie

jak poprzedniej pojawił się Richard. Wiedziała, że dopóki

oboje są w SwanSea, skazani są na to, by być kochankami.

SwanSea było dosyć obszerne, żeby dwie osoby nie musiały

się spotykać. Jednak ich wzajemne uczucia szybko zamie­

niły się w namiętność, której siła i dążenie do znalezienia

dla niej ujścia, nie mogły nie zderzyć się ze ścianami tego

budynku. Liana i Richard nie potrafili jednocześnie prze­

bywać w tym samym miejscu, nie będąc razem. Teraz, gdy

drzwi się za nim zamknęły, do jej cichego, przytulnego po­

koju wtargnęło napięcie, które mu towarzyszyło. Czuła to

napięcie i znała jego przyczynę. Był nią Jean-Paul. Richard

wszedł do pokoju i stanął przed kominkiem, patrząc nie-

widzącym wzrokiem na stos świeżo ułożonych berwion.

— Sądzę, że już zakończyłaś swoją rozmowę telefo­

niczną?

— Tak. A ty już zaczerpnąłeś świeżego powietrza?
— Tak.
— Richardzie, chciałabym ci wyjaśnić tę niespodzie­

waną rozmowę telefoniczną...

Skulił się w sobie, jakby pod wpływem ciosu. Z wy­

raźną wściekłością wykrzyknął:

— Nie! Nie chcę słyszeć ani jednego słowa o tej roz­

mowie, ani o osobie, która do ciebie dzwoniła.

— Ależ...
— Powiedziałem, nie, Liano.

105

background image

Podszedł do niej i ujął jej twarz w swoje ręce. Przyglą­

dał jej się przez chwilę, a kiedy wreszcie się odezwał, jego

głos brzmiał już łagodnie.

— Nawet nie chcę znać jego nazwiska. Rozumiesz?

— Nie będę mówić o tej rozmowie, jeśli sobie tego nie

życzysz. Ale, Richardzie, jest inna sprawa, o której chcę ci

powiedzieć...

Jego kciuk gładził leciutko jej policzek, a jego rozpa­

lony wzrok spoczywał na jej pełnych wargach.

— Czy to, co chcesz powiedzieć, dotyczy dzisiejszej

nocy i tego, jak ją razem spędzimy w łóżku?

Czuła, jak zasycha jej w gardle i ciało znowu przecho­

dzi pod władanie zmysłów.

— Nie. Chodzi o...

Jego palce zacisnęły się mocniej na jej twarzy, a kciuk

przesunął się wzdłuż ust.

— Wobec tego nie chcę o niczym słyszeć.

Nie chciała jednak ustąpić za żadną cenę:

— Muszę ci to powiedzieć, Richardzie.
Wsunął swój palec między jej wargi, aby jej przeszko­

dzić w mówieniu. — Być może musisz — powiedział za­

chrypniętym głosem. — Być może — ale nie dzisiaj.

I zamknął jej usta pocałunkiem.

106

background image

7

107

W sandałach na bosych nogach, Liana przemierzała

kamienistą plażę, przeskakując od czasu do czasu przez

mniejsze odłamki skalne i wyrzucone przez morze na brzeg

kłody drewna. Prawdopodobnie właśnie ze względu na

skały, plaża była zupełnie bezludna. Lianę pociągało dzi­

kie, naturalne piękno tej części wybrzeża, a zwłaszcza jego

odosobnienie. Samotność była tym, czego najbardziej po­

trzebowała i w duszy była ogromnie wdzięczna Clayowi, że

dzisiaj wcześniej zakończył sesję.

Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając złotą po­

światę nad błyszczący piasek i szare skały. Spienione fale

co chwila napływały do stóp Liany, spłukując z nich pia­

sek. Monotonny szum morza i widok na szeroką przestrzeń

wody wprowadzały ją w nastrój ciszy i spokoju. Ostatniej

nocy nagle uprzytomniła sobie, że powinna powiedzieć Ri­

chardowi o swoim podstępie, jakiego użyła wobec niego

przed laty. Próbowała już poczynić takie wyznanie, ale nie

był w nastroju, aby jej wysłuchać. Obecnie była całkowi­

cie przekonana, że podjęła słuszną decyzję. Właściwie to

nie wiedziała, co chce osiągnąć poprzez to wyznanie. Je­

śli nawet Richard dowie się o podstępie, to przecież ni­

czego to między nimi nie zmieni. Nawet wtedy, po śmierci

ojca, kiedy pojechała do Nowego Jorku ze szczerym zamia­

rem wyznania mu prawdy, nie miała zbyt wiele nadziei,

że prawda coś zmieni. Również i dziś nie może na nic

liczyć. Lecz spotkawszy Richarda ponownie, przebywając

z nim i uprzytamniając sobie coraz bardziej ogrom swo­

jej miłości do niego, doszła do ostatecznej konkluzji, że

powinien o wszystkim wiedzieć. Zatrzymała się w swojej

wędrówce po plaży, aby podnieść muszlę, obejrzeć ją do-

background image

kładnie, a następnie wrzucić z powrotem do morza. Nie­
zauważony przez Lianę, Richard śledził jej kroki z nie­
wielkiej odległości. Widział, jak wrzuca muszlę do morza

i jak stoi długo w tym samym miejscu, obserwując fale. Jej
długa suknia łopotała na wietrze, niesforne włosy zakrywały
twarz. Zarówno suknia, jak i włosy były niemal takiego sa­
mego koloru. Jej złota postać prezentowała się wspaniale,
tak jakoś uroczyście i tajemniczo. Jak wiele był dał za to,
by wiedzieć, o czym w tej chwili myśli! Nigdy nie potrafił

jej do końca zrozumieć. Przynajmniej teraz, w SwanSea,

powinien tego spróbować. Zbliżył się do niej po cichu.

— Czy starałaś się wypróbować swoje ramię rzucając

muszlą, czy po prostu nie przypadła ci ona do gustu?

Na dźwięk jego głosu jej spokój zniknął natychmiast.

Odwracając się ku niemu, uświadomiła sobie, że udaje jej

się wszystkich unikać, z wyjątkiem jego. Tak, jakby miał

zainstalowany radar w głowie.

— Muszla była pęknięta — odpowiedziała.
— I szukasz właśnie innej?

Pytanie zostało zadane tonem, który pozwalał trak­

tować je jako retoryczne. Ubrany w szare, bawełniane
spodnie i niebieską koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, wy­
glądał na wypoczętego i odprężonego. Było coś w jego za­
chowaniu co spowodowało, że napięcie powoli się ulotniło.
Odpowiedziała więc swobodnie:

— Tak.
— Po co?
Jakby umówieni, niemal jednocześnie wznowili spacer

wzdłuż wybrzeża.

— Chciałam wziąć muszlę do domu na pamiątkę —

oświadczyła. — Morze jest tak istotnym elementem tej

miejscowości, że wybór muszli w charakterze pamiątki jest

chyba dosyć trafny.

108

background image

— Nie zgadzam się. Jedna z sukien, które reklamo­

wałaś, wydaje mi się bardziej odpowiednia do tego celu.

Kupię dla ciebie jedną z nich.

Roześmiała się beztrosko.

— Dziękuję ci za dobre chęci. Taka suknia wisiałaby

tylko w szafie, zajmowała miejsce i gromadziła kurz.

— Widziałem twoje zdjęcie z balu. Byłaś na nim w jed­

nej z takich sukien.

— Gdy biorę udział w imprezach, na których jestem

fotografowana, projektanci wypożyczają mi suknie. Jest to

rodzaj bezpłatnej reklamy dla nich.

Zastanawiając się nad tym, co usłyszał od Liany, Ri­

chard zatrzymał się na moment, aby podnieść kawałek

drewna. Przyjrzał mu się i odrzucił w fale.

— Wobec tego w porządku. Kupię ci jeden z obrazów

na aukcji, która odbędzie się za kilka dni. To będzie coś

lepszego niż muszla, gdyż każde z tych malowideł posiada

wymierną wartość.

Roześmiała się, gdyż przypomniała sobie mały domek,

w którym na co dzień mieszkała.

— I tym razem dziękuję ci za chęci, ale w swoim do­

mku nie znalazłabym raczej miejsca na powieszenie czegoś

wartościowego.

— Dlaczego nie? Mieszkasz we Francji, nieprawdaż??

— Tak, na wsi.

— W zamku?
— Nawet nie w jego sąsiedztwie. — Z uśmiechem ski­

nęła głową w kierunku dużych głazów. — Usiądźmy tu na

chwilę.

Lekko przysiadł na największym kamieniu, w którym

erozja i wiatr wyżłobiły coś na kształt siodła, a następnie

objął ją wpół i posadził obok siebie.

— Teraz — rzekł, kiedy już dobrze usadowili się na

nagrzanej przez słońce skale — opowiedz mi o swoim do­

mku.

109

background image

Wyciągnęła przed siebie nogi i wsparta na rękach, po­

chyliła się do tyłu.

— Mój domek jest bardzo mały, bardzo stary i bardzo

skromny. Ale jest uroczy i za to go kocham.

— Ale przecież posiadasz z pewnością inne domy?

Wiejski dom nie jest twoim jedynym domem?

To pytanie wyraźnie ją rozbawiło.
— Wystarczy mi jeden dom. Kiedy biorę udział

w zdjęciach mój kontrakt obejmuje zakwaterowanie.

Milczał przez dłuższą chwilę, więc dodała: — Między

tym, co ludzie sądzą o moim życiu, a rzeczywistością, ist­
nieje przepaść nie mniejsza, niż Wielki Kanion.

Popatrzył na nią wzrokiem tak jasnym, że przez chwilę

zdawało jej się, że jest w stanie zajrzeć do jego duszy. Było
to chyba jednak tylko złudzenie — zbyt wiele niewidzial­
nych przeszkód ich dzieliło.

— Nie wierzysz mi? — zapytała.
— Nie mam żadnego powodu, by ci nie wierzyć. —

Ręką odgarnął kosmyk włosów z twarzy. — Zmieniłem
zdanie. Kupię ci biżuterię. Być może akwamaryny, a może

nawet szafiry, jeśli będą koloru twoich oczu.

Uśmiechnęła się.
— Dlaczego musisz mi coś kupić?
— Nie muszę. Ja tego chcę.
Spoważniała.
— Nie jesteś mi winien nic, Richardzie.
— Masz rację. Chcesz mieć jednak pamiątkę ze Swan-

Sea, więc usiłuję coś wymyślić.

— Powiedziałam ci już, o co mi chodzi. Szukam mu­

szli.

— Wobec tego sądzę, że mogę być ci pomocny w po­

szukiwaniach.

Jakaś ciepła fala zalała jej piersi.
— To bardzo miłe z twojej strony. Dziękuję ci.

110

background image

— Proszę bardzo. — Zmarszczył brwi. — Zastana­

wiam się, dlaczego nigdy nie widziałem na tobie żadnej

biżuterii. Dlaczego?

— Biżuteria nie pasuje do mojego stylu życia. — Na

chwilę zamilkła. — Mam tylko jedną rzecz, którą sobie bar­

dzo cenię. — W głosie było wyraźne wyczuwalne napięcie.

Pospiesznie dodała:

— Jean Paul nigdy nie podarował mi żadnej biżuterii.

— Wobec tego skąd ją masz?
— Od pewnej starszej kobiety, którą poznałam dzie­

sięć lat temu w Paryżu. Była moją sąsiadką w kamienicy.

Była ciężko chora i cały czas spędzała w łóżku. Miała pie­

lęgniarkę, ale od pierwszej chwili, gdy się poznałyśmy, za­

przyjaźniłyśmy się.

— Co takiego od niej otrzymałaś?
— Broszkę w kształcie lilii. Nosiłam ją przez cały czas

pobytu tutaj.

Skinął głową.

— Teraz sobie przypominam. — Leonora...

— Leonora?
— To' było jej imię. Nasza przyjaźń rozwijała się do-

sonale. Odwiedzałam ją kilka razy w tygodniu. Zdaje się,

moje wizyty poprawiały jej samopoczucie. Chyba nie

miała żadnych bliskich osób. Pewnego razu opowiedziała

mi o mężczyźnie, którego kochała. — Jej oczy, wpatrzone

W tańczące na wodzie światła, zwęziły się. — Poświęciła

wszystko tej miłości.

— Wobec tego była głupią. Prawdziwa miłość nie ist-

nieje.

Odwróciła głowę. Spojrzała mu prosto w oczy.

— Ona jest innego zdania. Powiedziała, że nie żal jej

dzie umierać, ponieważ wie, co to znaczy miłość i szczę­

ście. Raz wspomniała, że jest coś, czego bardzo żałuje. Lecz

nigdy nie zdradziła, co to było. Przed śmiercią podarowała

mi tę broszkę.

111

background image

— Dlaczego?

— Nie wiem.
Wiedziała. Leonora często mówiła, jak bardzo smutek

ukryty w oczach Liany przypomina ją samą, we wczesnych

latach młodości. Mówiła również o prawdziej miłości, którą

pewnego dnia spotkała na drodze swojego życia. Lecz Ri­

chard nie musiał o tym wiedzieć. Stać go było tylko na

drwiny. Na temat miłości lepiej z nim nie dyskutować. Ri­

chard wplątał swe palce w jasne włosy Liany. Delikatnie

przesunął jej usta ku swoim i pocałował.

— A może zadowoliłby cię kawałek drewna wynie­

siony przez fale? — zapytał cicho.

Zauroczona czułością pocałunku, nie zrozumiała py­

tania.

— Słucham?
— Jeśli nie udałoby się nam znaleźć odpowiedniej mu­

szelki, to czy zadowoliłby cię kawałek drewna, wyrzucony

przez morze?

Uśmiechnęła się.
— Może...

Rozpoczęli poszukiwania. W końcu znaleźli kawałek

drzewa dla Richarda i kolorową muszlę dla Liany.

Kilka godzin później w swoim pokoju, Liana przygo­

towywała się do kolacji. Wzięła prysznic, wybrała odpo­

wiednią suknię, cały czas myśląc o Richardzie. Z pewno­

ścią długo będzie pamiętać dzisiejsze popołudnie. Czuła

się taka szczęśliwa. Szkoda, że tak szybko minęło. Będzie

je pamiętać, podobnie jak te wszystkie, pełne szału i eks­

tazy, wspólnie spędzone noce. Zeszła na dół. Richard cze­

kał już na nią przy stoliku. Był całkowicie odprężony. Je­

dli w milczeniu. Wiedziała, że przykuwa silnie jego uwagę.

Uśmiechał się do niej. Czasami razem wybuchali śmie­

chem, ot tak, bez powodu. Nieznana radość wypełniała jej

duszę. Lecz myśl o tym, co postanowiła mu powiedzieć i co

na pewno mu dzisiaj powie, gasiła tlący się na jej ustach

112

background image

uśmiech. To popsuje wszystko. Zniszczy tę kruchą harmo­

nię, która dopiero co poczęła się rodzić między nimi. Gdy

wrócili do pokoju, Richard zdjął koszulę i wyciągnął się

na wygodnie na łóżku. Liana również się rozebrała, po

czym jednak założyła szlafrok i zaczęła przemierzać pokój,

przekładając z miejsca na miejsce różne przedmioty. Mu­

siała mu wszystko wyjaśnić, lecz nie wiedziała od czego za­

cząć. Nie zauważyła nawet, że Richard nie spuszczał z niej

wzroku.

— Co ci jest, Liano? — spytał.

Na dźwięk jego głosu drgnęła. Popatrzyła na niego

przez ramię.

— Nic.

— To dlaczego biegasz po pokoju, zamiast położyć się

tutaj przy mnie?

Uśmiechnęła się. Jak to było cudownie, tak położyć

się obok niego i oddać się bez reszty jego pieszczotom.

Nie mogła teraz tego zrobić. Podeszła bliżej i potrząsnęła

głową.

— Muszę ci coś powiedzieć.

— Później.

— Jeśli nie powiem ci tego teraz, nie zrobię tego już

nigdy. Musisz mnie wysłuchać.

Na jego twarzy odmalowało się napięcie.

— Jeśli coś na temat Saviona, to nie mam zamiaru

tego słuchać.

Podeszła do łóżka. Objęła rękami jedną z kolumn.

— Chcę ci powiedzieć coś o sobie. O tym, jak bardzo

byłam głupia i naiwna.

Uniósł ze zniecierpliwieniem głowę.

— Nie widzę żadnego sensu w odgrzebywaniu prze­

szłości, Liano.

— To nie o to chodzi, Richardzie. Chcę cię tylko po­

informować o czymś, czego nigdy nie wiedziałeś.

Potarł ręką czoło.

113

background image

— Skoro nie wiedziałem dotąd, nie ma potrzeby,

abym dowiadywał się teraz. Nie rozumiem, dlaczego to jest

dla ciebie takie ważne.

Czuła, że Richard boi się usłyszeć coś, co mogłoby go

zranić.

— To jest dla ciebie bardzo ważne, Richardzie — po­

wiedziała z naciskiem. Było jej ciężko, lecz czy spodzie­

wała się, że będzie inaczej? Wyschło jej w gardle. Oblizała

spierzchnięte usta.

— Myślę, że powinnam zacząć od mojego ojca.

— Twojego ojca? — spytał ze zdziwieniem.

Przytaknęła.

— Nazywał się Donald Gordon. Był właścicielem

„Gordon and Sons", małych zakładów tekstylnych, które,

zresztą odziedziczył po ojcu.

Popatrzyła na Richarda, badając, czy rozpoznaje t

nazwisko i tę nazwę, lecz on tylko spytał:

— Dlaczego nie nosisz nazwiska swojego ojca?

Bawiła się frędzlami baldachimu.
— Zdecydowałam się przyjąć nazwisko panieńskie

matki. Z powodów zawodowych.

— A więc naprawdę nazywasz się Liana Gordon?

— Tak.

Odsunęła się od łóżka. Ręce włożyła do kieszeni swo­

jego szlafroka.

— Mój ojciec nigdy nie był dobrym biznesmenem. Do­

wiedziałam się o tym zbyt późno. Kiedy zakłady „Gordon

and Sons" przeżywały swój wielki kryzys, ja właśnie koń­

czyłam średnią szkołę. Z każdym dniem było coraz gorzej.

Wtedy pojawiła się iskra nadziei — pewien kontrakt, który

mógł wszystko uratować... — przerwała. — Na nieszczęście

dla mojego ojca, starałeś się również o ten sam kontrakt

i wygrałeś.

Richard gwałtownie usiadł na łóżku.

— Co?!

114

background image

— To był kontrakt z Rhiman Industries.

— Tak, pamiętam — zmarszczył czoło. — To musiało

być jakieś dwanaście lat temu.

— Zgadza się. Ojciec powiedział mi, że byłeś młody

i zachłanny, że po prostu go „wygryzłeś". — Poczuła ucisk

w gardle. — Powiedział mi również, że działałeś bez skru­

pułów.

— Co jeszcze ci powiedział? — spytał podejrzanie

miękkim głosem.

— Że wygrałeś dzięki swoim oszustwom, przez co on

wszystko stracił. Kilka dni później, usiłował popełnić samo­

bójstwo.

Wyskoczył z łóżka i stanął obok niej.

— Dobry Boże, samobójstwo?!

Uśmiechnęła się smutno.
— Nie udało mu się. Spaskudził robotę i został kaleką.

— Próbowała się śmiać, lecz śmiech zamienił się w szloch.

— Znalazłam się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Bez

konkretnego zawodu, bez pieniędzy, za to z rosnącą górą

rachunków od lekarzy. Posiadałam tylko jedną rzecz...

— Swoją twarz...

— Właśnie.

Nie poruszył się, lecz Liana miała wrażenie, że coś go

od niej odepchnęło.

— Już opowiadałaś, jak trafiłaś do paryskich projek­

tantów mody.

— I dzięki Bogu, że tak się stało. — Zaczerpnęła po­

wietrza. — Kończyłam jedną pracę, zaczynałam następną.

Nawiązałam dużo kontaktów. Myślę, że moje szanse w Pa­

ryżu były większe, niż te, które mogłam mieć w Stanach.

Pewnego dnia, całkiem przypadkowo przeczytałam w gaze­

cie, że pewien młody, amerykański biznesmen jest tak bez­

czelny, że przyjeżdża do Paryża z zamiarem sprzedaży pro­

dukowanych przez swoje zakłady tekstyliów. Ponury wyraz

twarzy przekonał ją, że Richard wie, co nastąpiło potem.

115

background image

Tym razem odsunął się od niej o kilka kroków. Bezradnie
rozłożyła ręce.

— Na moje nieszczęście, to było silniejsze ode mnie.

Nawet się nie zastanawiałam. Poszłam do hotelu, w którym
się zatrzymałeś i do tej pory flirtowałam z pewnym młodym
człowiekiem, siedzącym w recepcji, aż udostępnił mi twój

rozkład dnia. Wtedy postanowiłam pojawić się w tym sa­
mym miejscu co ty, o tej samej godzinie.

— Powiedz mi coś, Liano — jego głos dochodził jakby

zza grobu — skąd wiedziałaś? Skąd mogłaś wiedzieć, że
zakocham się w tobie od pierwszego wejrzenia?

— Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że zdobycie

twojej miłości jest dla mnie jedynym sposobem zadania ci
bólu. Jedynym sposobem odwetu za ojca i za moje, z jego
powodu, cierpienia. Nie miałam pieniędzy. Nie posiadałam
żadnej władzy.

— Miałaś tylko swój urok, swoje piękno — skończył za

nią. — Swoją twarz, swoje ciało, swoje oczy, swój zapach.

— Przerwał i odwrócił się. — Nie mam zamiaru słuchać

niczego więcej.

Położyła mu rękę na ramieniu, odwróciła go twarzą

do siebie.

— Musisz mnie wysłuchać.
— Niczego nie muszę.
Łzy napłynęły jej do oczu.

— Proszę. Proszę, Richardzie. Posłuchaj. Jeszcze tylko

przez chwilę.

— A niech cię, Liano!

Położyła mu dłonie na piersiach, czując, że przez kon­

takt fizyczny, łatwiej dotrze do jego wnętrza.

— Zakochałam się w tobie.
Popatrzył na nią z oburzeniem i ze zdziwieniem.
— Jak możesz tak mówić!
Łzy popłynęły jej po policzkach.

116

background image

— Ponieważ naprawdę zakochałam się w tobie. Tego

nie było w planie. Ale pomyśl tylko, Richardzie, nie spę­

dziliśmy tych niesamowitych tygodni, gdyby nie...

Odsunął się od niej gwałtownie.

— Jakie to ma teraz znaczenie, Liano?! Wszystko się

skończyło. Już dawno.

Drżącą ręką otarła łzy.

— Może to rzeczywiście nie ma znaczenia, ale pragnę

opowiedzieć ci tę historię do końca.

— Po co? Żeby uciszyć sumienie? Oczyścić się z winy?

— Jego głos świszczał jak powietrze przeszywane ostrzem

noża. — Nic z tego, Liano. Nie jestem księdzem udziela­

jącym rozgrzeszenia.

Z trudem powstrzymywała się od płaczu. Musi mu po­

wiedzieć wszystko.

— Spróbuj popatrzeć na to z mojego punktu widzenia.

Zakochałam się w mężczyźnie, który, jak wówczas wierzy­

łam, zniszczył mojego ojca. Co gorsza, postanowiłam go

ukarać...

— Przez rozkochanie mnie w sobie — dopowiedział

z sarkazmem w głosie.

— Właśnie.

— Daj spokój, kochanie. Udało ci się obudzić we mnie

szaleńcze pożądanie, ale nic więcej. Nie byłaś w stanie mnie

zniszczyć.

— Cieszę się.

Richard parsknął z niezadowoleniem i położył się

z powrotem do łóżka.

— Musiałam cię opuścić, Richardzie.

— Wiem, wiem. I zanim odeszłaś, pewnie zmuszona

byłaś powiedzieć mi, że mnie nie kochasz i nigdy nie ko­

chałaś.

— Powiedziałam to, bo bałam się, że będziesz próbo­

wał mnie zatrzymać. Czy nie rozumiesz? Nie byłam w sta­

nie powiedzieć ci prawdy. Znalazłam się w zastawionej

117

background image

przez samą siebie pułapce. Musiałam się szybko z niej wy­

dostać. Nie mogłam być z mężczyzną, który zniszczył mo­

jego ojca, a nazbyt cię pokochałam, żeby móc cię zranić.

Tak, Richardzie. Bardzo cię kochałam.

— Miłość — odezwał się kpiąco. — A więc dlatego, że

mnie tak bardzo kochałaś, odeszłaś do Saviona. Dlatego,

że mnie kochałaś. No proszę. Jakie to logiczne, Liano.

Zapatrzył się w sufit.

Czuła stale rosnący ból w piersiach. Lecz nie podda­

wała się. Musi wytrzymać jeszcze trochę. Potem będzie już

wszystko jedno.

— Cierpiałam z powodu tego, co sama zrobiłam na­

wiązując z tobą tę szaleńczą znajomość, i z powodu tego,

co ty uczyniłeś mojemu ojcu. Nie znajdowałam innego wyj­

ścia. Jean-Paul zapewnił mi bezpieczną przystań, niee żą­

dając niczego w zamian.

Przerwał jej chrapliwy, ostry śmiech Richarda. Po co

mu to wszystko mówiła? Wcale nie chciał słuchać. Zmusiła

go. Rozdrapywała tylko nie zagojone jeszcze rany. Wszy­

stko zepsuła. A mogło być tak przyjemnie. Tak miło mogły

mijać dni w SwanSea.

— Czy już nareszcie skończyłaś? — zapytał.

— Nie — odpowiedziała z namysłem. — Jeszcze mam

coś do dodania. Mój ojciec zmarł sześć lat temu, lecz przed

śmiercią zdążył jeszcze mi powiedzieć, że to, co mówił o to­

bie, było nieprawdą. Kłamał, by ukryć swoją własną nie­

kompetencję.

Zacisnęła dłonie. Wzrok wbiła w podłogę.

— Widzisz, on nie był w stanie pogodzić się z my­

ślą, że sam był przyczyną swojego upadku. I nie chciał,

żebym wiedziała, że to przez niego zostałam pozbawiona

dziedzicznego majątku.

Milcząc, Richard wpatrywał się w sufit.

— Natychmiast po pogrzebie, wsiadłam w samolot

i poleciałam do Nowego Jorku. Chciałam ci wszystko opo-

118

background image

wiedzieć i błagać o przebaczenie. Lecz kiedy zadzwoniłam
z lotniska do twojego biura, dowiedziałam się, że właśnie
wyjechałeś na swój miodowy miesiąc. Śmierć ojca i wiado­

mość o twoim ślubie zupełnie mnie załamały. — Bezrad­
nie wzruszyła ramionami. — To już wszystko. Wszystko, co
chciałam ci powiedzieć.

Spodziewała się wybuchu emocji z jego strony, lecz nic

takiego nie nastąpiło. Rosnąca pomiędzy nimi cisza zda­

wała się stawać murem nie do przebycia.

— Richardzie?
— Chodź do łóżka, Liano.
W jego głosie brzmiała nuta spokojnej rezygnacji.
— To wszystko, co masz mi do powiedzenia? — spy­

tała zaskoczona.

Powoli uniósł głowę i spojrzał na nią beznamiętnym,

martwym wzrokiem.

— Mogę tylko przyznać, że ciężko przeżyłem twoje

odejście. Niełatwo mi było się z tym pogodzić jedenaście
lat temu. Jednakże teraz, patrząc wstecz, widzę, że nie było
w tym oprócz mojej urażonej dumy.

— Ale...
— Miłość nie istnieje, Liano. Pod słowem „kocham"

kryją się jedynie namiętności i pożądanie.

Chciała coś odpowiedzieć, lecz nic nie przychodziło

jej do głowy. Czuła się, jakby dostała cios prosto w brzuch.

— Chodź do łóżka — powtórzył.
Wszystko zaczęło wirować jej przed oczyma. Podłoga

zdawała się usuwać spod jej stóp. Jakoś udało jej się do­

trzeć do łóżka. Położyła się. Nie dotykał jej. Ona nie do­

tykała jego. Wpatrywała się niewidzącymi oczyma w ciem­

ność, wsłuchana w miarowy, spokojny oddech Richarda. Jej

dusza wyła z bólu. Kiedy się obudziła, była sama. Znowu

sama.

119

background image

Noc była ciemna. Ciężkie chmury wisiały nad zie­

mią, zasłaniając światła gwiazd. Pustą alejką biegł Richard,

oświetlając sobie drogę pożyczoną skądś latarką. Biegł co­

raz szybciej i szybciej.

— Do diabła z tobą, Liano!

Czego się ona spodziewała? Że kiedy opowie mu

tę nieprawdopodobnie głupią historię, zniweczy koszmary

minionych jedenastu lat. Zrekompensuje pustkę? Samot­

ność? Ból? A może chciała, żeby znowu cierpiał? Przepeł­

niony był goryczą. Czuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Jed­

nak biegł, biegł, nie zatrzymując się; przez las, pola, łąki,

próbując wypędzić ze swej duszy straszliwego demona —

obraz pięknej kobiety. Na próżno. Był bliski obłędu. Nawet

jeśli pierwsza część tej historii jest prawdziwa, jeśli rzeczy­

wiście chciała go uwieść tylko dlatego, iż była pewna, że

skrzywdził jej ojca, dlaczego odeszła, kiedy się w nim za­

kochała?! Nie mógł tego zrozumieć. Nie chciał. Nie wierzył

jej. Nie mógł wierzyć. Te okropne słowa, które wymówiła

przed samym odejściem, piekielnym ogniem płonęły w jego

pamięci. Nie kocham cię, powiedziała, bawiłam się tylko

z tobą. I poszła... Prosto w ramiona Saviona. Niech ją dia­

bli wezmą! Prosto do piekła! Biegł, biegł i biegł, a gdy

znalazł się przed drzwiami prowadzącymi do jej pokoju,

otworzył je i wszedł do środka. Spojrzał na nią. Nie spała.

— Myślę, że cię nienawidzę — powiedział, bardzo

spokojnie zdejmując spodenki i wchodząc do łóżka. Przytu­

lił się do niej mocno. Wyciągnęła do niego swe ręce. O ni­

czym już nie myślała. Pogrążyła się w ciemność. Jej ciałem

owładnęło palące pożądanie. Za każdym razem, kiedy łą­

czył się z nią, powtarzał sobie jak bardzo jej nienawidzi.

120

background image

8

Zatopiona głęboko w swoich myślach, Liana nie zwra­

cała najmniejszej uwagi na rozbrzmiewający wokół gwar

głosów, wypełniających wielką salę rezydencji. Nie dostrze­

gała krzątającej się wokół jej włosów Rosalyn, która powró­

ciła już ze szpitala i obecnie usiłowała nadać jej włosom

kształt przypominający fryzurę damy z jednego z wielu ob­

razów, zawieszonych na ścianach SwanSea. Nie widziała

również Sary, upinającej fałdy jej sukni, przeznaczonej do

tej serii zdjęć. Nawet nie zmrużyła oczu, kiedy Steve ustawił

reflektor naprzeciw jej twarzy. Z największym trudem, nie­

omal z bólem docierała do niej rzeczywistość, która ją ota­

czała: miejsce, przedmioty, ludzkie głosy i utkwione w nią

spojrzenia. Niemądrze, pod wpływem impulsu, w przypły­

wie nagłej szczerości otworzyła się na chwilę przed Richar­

dem, pozwalając się głęboko zranić. To się nie może więcej

powtórzyć. Nawet fakt obecności Richarda wśród licznych

widzów nie był w stanie poprawić jej samopoczucia. Trak­

towała ją z taką samą obojętnością, co i obecność innych

osób na sali. Nie potrafiła odepchnąć Richarda, gdy ko­

lejny raz brał ją w posiadanie jak swoją własność; chwilami

czuła, iż pragnie go coraz bardziej niż życia. Doszła jed­

nak do wniosku, że mając świadomość rychłego wyjazdu

ze SwanSea i rozstania się z Richardem, będzie w stanie

zerwać z nim ostatecznie. W ciągu najbliższych kilku dni

znajdzie się w swoim małym domku we Francji, na wsi. Tam

będzie bezpieczna. Zanim to jednak nastąpi, musi nad sobą

zapanować i odzyskać równowagę.

— Przydałyby się kwiaty we włosach — powiedział

Clay, przyglądając się Lianie krytycznie.

121

background image

Rosalyn pochyliła się nad stojącym na podłodze pu­

dłem z kwiatami.

— Mam je tutaj.

Sara udrapowała starannie na ramionach Liany prze­

zroczysty szal; Rosalyn rozpoczęła wpinanie kwiatów w jej
włosy.

Liana poddawała się cierpliwie ich zabiegom; cho­

dziło o maksymalne upodobnienie jej wyglądu do wyglądu

młodych kobiet z okresu art nouveau — kobiet z rozwia­
nymi włosami i welonami, które pozowały artystom tam­
tego okresu.

— Maszyna do wiatru jest już gotowa — oznajmił

Steve Clayowi.

Clay zawiesił aparat fotograficzny na szyi i sprawdził

po raz ostatni jego ustawienie.

— Okay, Liano, chciałbym, abyś stanęła na tej dra­

binie, tak, żebyś się zmieściła razem z obrazem w klatce
fotograficznej. Zgoda?

— Oczywiście.
— To doskonale.

Lekko poklepał ją po ramieniu, a następnie zwrócił

się do reszty zespołu.

— Drodzy moi, czasu jest coraz mniej. Finałem całej

imprezy jest bal, który odbędzie się już jutro wieczorem,
a tymczasem pozostało nam jeszcze wiele do zrobienia. Nie
możemy już sobie pozwolić na żadne nieprzewidziane prze­
rwy w pracy i dlatego proszę o maksymalną koncentrację
na tym, co robimy. Liano — proszę na drabinę. Steve —
włącz maszynę do wiatru. Sara i Rosalyn — proszę o odej­
ście na bok. Zaczynamy!

Liana postawiła nogę na pierwszym szczeblu drabiny.

Sztuczny wiatr wypełnił lekki jak piórko materiał sukni,
która zaczęła pulsować i żyć, zwijać się i falować wokół jej
ciała, wciągając ją powoli, lecz systematycznie, w omdle­

wający, zmysłowy nastrój zawieszonego obok obrazu.

122

background image

— Wejdź wyżej — zadysponował Gay.

Powoli wspinała się po szczeblach drabiny, której

umocowanie nie pozwoliło żywić najmniejszej obawy, iż

może utracić równowagę i upaść. Stojąc niemal na szczycie,

Liana wygięła się do tyłu tak, że jej włosy i suknia mogły

falować obok niej na wietrze.

— Doskonale, doskonale — mamrotał Clay, cofając

się wraz z aparatem.

Liana kontynuowała swoją wspinaczkę — kiedy osią­

gnęła ostatni szczebel, nagle zaczęła spadać w dół z wycią­

gniętymi do przodu rękami. Do jej świadomości zdążył je­

dynie dotrzeć słaby trzask łamiącego się drewna, a następ­

nie ześlizgiwania się z drabiny, przeszył ją nagle gwałtowny

ból w nodze zaplątanej między szczeblami. Na oczach zgro­

madzonej na sali publiczności upadła na wznak na po­

sadzkę, rozrywając po drodze suknię. Kiedy otworzyła oczy,

ujrzała pochylonego nad sobą Richarda, z wyrazem wście­

kłości na twarzy.

— Nie ruszaj się.

Dlaczego on się tak tym przejął, pomyślała, widząc

nad sobą jak przez mgłę zatroskane twarze Claya i Steve'a.

Nagle całe to wydarzenie wydało jej się tak wesołe, że za­

częła się śmiać. Śmiejąc się, poczuła, że brakuje jej tchu,

a śmiech wnet zamienił się w kaszel, a następnie w szloch

i głęboki jęk bólu.

— Czy coś cię boli, Liano? — zapytał Steve. — Może

wezwać lekarza?

Czuła, jak Richard bierze jej rękę, gładząc ją palcami.

Jego głos brzmiał tak, jak gdyby właśnie połknął złamaną

żyletkę.

— Skąd, u diabła, wzięliście tę drabinę?!

— Oczywiście stąd — odpowiedział Clay, rzucając

dziwne spojrzenie w kierunku Sary. — Pożyczyliśmy ją od

administracji hotelu. Sprawę załatwiała dziś rano Sara.

— Tak właśnie było — potwierdziła dziewczyna.

123

background image

Ze swej leżącej pozycji Liana zauważyła, jak bardzo

Sara pobladła.

— Jedna z obecnych w administracji osób powiedziała

mi, gdzie znajdują się drabiny — kontynuowała Sara wy­

raźnie zdenerwowana. — Dziś rano poszłam i wzięłam tę

właśnie drabinę, gdyż innej nie zauważyłam.

— Czy pani sprawdziła wcześniej tę drabinę, zanim ją

tutaj pani przyniosła? — zapytał Richard. Cichy jęk Liany

uprzytomnił mu, że w zdenerwowaniu ściska zbyt mocno

jej rękę, zwolnił więc swój uścisk.

— Nie, gdyż sądziłam...
— Jak się okazało, źle pani sądziła, nieprawdaż?

W trakcie tego dialogu spojrzenie Claya wędrowało

od Richarda do Sary i z powrotem. — Na miłość boską,

dajcie już spokój tej drabinie! Najważniejszy dla nas jest

stan Liany! — Spojrzał na nią. — Jak się czujesz, kochanie?

Czuła, że początkowy szok już minął, natomiast całe

ciało ogarnął pulsujący ból. — Chyba czuję się już lepiej.

Próbowała usiąść, lecz kłujący ból w różnych częściach ciała

wywołał na jej twarzy grymas, zamiast uśmiechu.

— Nie ruszaj się! — zawołali niemal jednocześnie

Clay i Richard.

— Wierzcie mi — powiedziała jakoś sucho — że jeśli

teraz się nie ruszę, to mogę się już nie ruszyć w ogóle.

Jej powtórna próba siadania zakończyła się powodze­

niem.

Clay podtrzymał ją ręką za plecy. — Być może coś

sobie złamałaś, Liano. Potrzebujesz doktora.

Ta rozmowa brzmi konwencjonalnie, pomyślała Liana.

Strząsnęła włosy z twarzy, co wywołało tępy ból w jej głowie

— jednocześnie na ziemię posypały się kwiaty, powpinane

uprzednio we włosy.

— Nic sobie nie złamałam. Wszystko skończyło się

chyba na kilku nowych zadraśnięciach. — Spojrzała na Ri­

charda. — Pomóż mi wstać.

124

background image

Widząc, iż ten się waha, usiłowała powstać o własnych

siłach.

— Do diabła, Liano, co robisz! — wykrzyknął, pod­

trzymując ją.

Początkowo nogi się pod nią ugięły, wysiłkiem woli

udało się jej jednak utrzymać równowagę. Jej twarz przy­

jęła wyraz zdecydowania.

— Widzicie? Nic mi się nie stało!

Richard wymamrotał jakieś przekleństwo pod nosem.

— Zaprowadzę cię do pokoju.

— Nie. Mam zamiar kontynuować zdjęcia. Powiedz,

Clay, jaką suknię mam teraz założyć?

Clay spojrzał na nią jak na wariatkę.

— Co?!

Uśmiechnęła się w wymuszony sposób.

— Czemu się tak dziwisz? To przecież ty powiedziałeś,

że nie mamy już chwili do stracenia.

— Tak, ale to zanim...

Palce Richarda zacisnęły się silniej na jej ramieniu.
— Liano przestać się upierać i pozwól mi zaprowadzić

cię do pokoju.

Odepchnęła jego rękę.

— Jestem tu po to, żeby pracować, Richardzie.

Oświadczyłam ci to już pierwszego dnia. — Spojrzała na

Rosalyn, na twarzy której plamy — najwidoczniej pod

wpływem wzruszenia — uwydatniły się jeszcze mocniej.

Wiedziała, że może jej pomóc tylko prosząc ją o coś.

— Masz może aspirynę, Rosalyn?

Rosalyn ruszyła natychmiast do akcji.
— Mam w torebce. Chodź ze mną, kochanie, dam ci

dwie pastylki i pomogę ci się przebrać.

Również Steve i Sara zaczęli się krzątać. Richard, my­

śląc o tym co się zdarzyło, ruszył dużymi krokami w kie­

runku drzwi. Zbyt wiele nieszczęśliwych przypadków przy­

darzyło się Lianie w czasie tej sesji fotograficznej.

125

background image

To mógł być po prostu zbieg okoliczności, chociaż...

Richard nie od razu odnalazł mężczyznę, z którym

rozmawiała Sara o drabinie. Mężczyzna nosił kombine­

zon z imieniem Bill, wyszytym na kieszeni, Richard wsu­

nął mu studolorowy banknot i zapewnił o dyskrecji. Bill

wsunął banknot do kieszeni z uśmiechem na twarzy. —

Mamy kilka drabin i o ile pamiętam, kiedy ta pani za­

pytała mnie o jedną, odpowiedziałem jej, że wszystkie są

w użyciu oprócz dwóch.

— Dwóch? Czy pan jest tego pewny?

Bill skinął głową. — Jestem absolutnie pewny.

Oświadczyłem jej, żeby sobie wzięła jedną z nich.

— Czy obie były w dobrym stanie?

To pytanie prawie zaszokowało Billa.
— Na pewno w dobrym, panie Zagen. To jest przecież

SwanSea. Tutaj nie ma rzeczy połamanych.

Liana z westchnieniem ulgi zanurzyła się w ciepłej wo­

dzie i oparła głowę o brzeg wanny. Była całkowicie wyczer­

pana i czuła jak bolą ją wszystkie kości. Ale, pomyślała,

mam tę satysfakcję, że cały program zdjęć, zaplanowany

na dzisiaj, został wykonany. Ciepło wody powoli przenikało

ją całą i czuła, jak jej mięśnie stopniowo się rozluźniają.

Mimo woli jej myśli poszybowały w kierunku wydarzeń mi­

nionego dnia. Jak to się mogło stać, że ostatni szczebel

drabiny złamał się pod nią, a wszystkie inne nie? Drzewo

musiało być spróchniałe, albo... Przypomniała sobie, co po­

wiedział Steve po jej wypadku na schodach. Podejrzewał, że

ktoś umyślnie spowodował upadek reflektora. Przeniknął ją

dreszcz. Sama myśl o tym, że ktoś może pragnąć ją skrzyw­

dzić była dla niej niepojęta. Natychmiast ją od siebie odtrą­

ciła. Przecież na świecie nie ma chyba nikogo, kto mógłby

126

background image

jej nienawidzieć. Jeśli oczywiście, nie brać pod uwagę Ri­

charda. Jednak również i to przypuszczenie natychmiast od
siebie odtrąciła. Richard z pewnością mógłby być jej groź­

nym wrogiem, ale skrzywdzić ją fizycznie? — to nie było

w jego stylu. Potrafiłby ją zmiażdżyć słowami, nie powodu­
jąc nigdy najmniejszego fizycznego zadraśnięcia. Mógł jej

również dostarczyć tak ogromnej rozkoszy, że czasem zda­

wało jej się, że umiera. Ale potem przychodził zazwyczaj
głęboki sen, nigdy zaś śmierć. Lecz co, jeśli ktoś inny... Sły­
szała, jak drzwi do jej sypialni się otwierają, była pewna,

że to Richard. Pierwszym jej odruchem była chęć podzie­

lenia się z nim swoimi wątpliwościami. Jednak natychmiast
się rozmyśliła. Była zastraszona, a nawet przerażona tym,
co się stało, ale przed Richardem nie powinna okazywać
słabości. On potrafi ją zranić, choć zadawane przezeń rany
nie zabijały, ani nawet nie kaleczyły fizycznie, lecz przecież
były znacznie bardziej głębokie i przynosiły znacznie więk­
sze cierpienia. Kiedy pojawił się w drzwiach, przywitała go
uśmiechem i konwencjonalnym „Witaj". Oparł się o fra­
mugę drzwi i skrzyżował na piersiach ręce. Patrząc na nią,
odczuwał znane mu dobrze podniecenie, które powodo­
wało szybsze krążenie krwi w jego żyłach. Tego wieczoru
inna atłasowa wstążka opasywała jej włosy — niebieska.
Poprzez przejrzystą wodę widać było jej piersi, zakończone
sterczącymi, różowym czubkami. Wystarczyło podejść dwa
kroki bliżej, aby wziąć jeden z nich w usta i tylko Bóg wie,

ile go kosztował wysiłek, żeby tego nie uczynić. Jego wzrok
powędrował dalej, w dół jej brzucha, gdzie uwagę przyku­

wał trójkąt jasnych włosów, a następnie jej długie, smukłe

nogi, którymi tak niedawno obejmowała jego biodra. Każdy
cal jej skóry lśnił jakimś perłowym połyskiem, a nieznana
mu woń, ni to kwiatów, ni to południowych korzeni, uno­

siła się nad wanną i wypełniała powietrze. Z przerażeniem
pomyślał, że gotów jest się jeszcze zapomnieć.

127

background image

— Czy zawsze pozostawiasz otwarte drzwi do twego

pokoju?

Chropowatość jego głosu skłoniła ją do zmierzenia go

uważnym spojrzeniem.

— Nie, nie zawsze.
— Dziś rano to uczyniłaś. Kiedy wróciłem ze spaceru,

mogłem wejść do środka.

— O ile sobie przypominam, nie wiedziałam, że wy­

szedłeś. — Sięgnęła po mydło i myjkę. — Obudziłam się
przed twoim powrotem.

Pamiętał. Czuł wtedy, że niemal umiera z pragnienia

i rozpaczliwie potrzebował jego zaspokojenia w jej ramio­
nach. Podobnie jak w tej właśnie chwili. Zacisnął szczęki.

— A dziś wieczorem? Przecież każdy mógł wejść do

twego pokoju.

— Ale nikt nie wszedł — odpowiedziała. Nie mogła

mu przecież powiedzieć, że czekała na niego. — Tylko ty

wszedłeś.

— Ten zamek u drzwi służy czemuś, Liano. Korzystaj

z niego.

Przesunęła namydloną myjką wzdłuż ramienia, a na­

stępnie w poprzek piersi.

— Czy istnieje jakaś określona przyczyna, dla której

tyle mowy o tym, czy ja zamykam drzwi do mojego pokoju,

czy też nie?

Automatycznie podążył spojrzeniem śladem myjki,

lecz jednocześnie zastanawiał się nad odpowiedzią. Należy

być ostrożnym. Jeśli się mylił, sądząc, że ktoś ją usiłował

skrzywdzić, mógł w końcu wyjść na głupca. A jemu bar­

dzo zależało na tym, aby z całej tej afery z nią wyjść bez

szwanku, zachowując poczucie własnej godności i emocjo­

nalnej niezależności. Nonszalancko wzruszył ramionami.

— Po prostu uważam, że zamykanie drzwi ma sens.

Zdarzyło ci się ostatnio kilka nieoczekiwanych przygód.

128

background image

Serce zaczęło w nim bić szybciej, kiedy namydlała

swoje piersi.

— Wiesz, to jest może śmieszne, ale w Paryżu, o ile

pamiętam, tego rodzaju przypadki nie zdarzały ci się. Być

może dlatego, że nie byłaś tak bardzo przeciążona pracą

jak teraz.

Mokrą, ociekającą mydłem myjkę cisnęła w niego —

z charakterystycznym chlupnięciem wylądowała na jego

twarzy. To rozładowało napięcie, które między nimi na­

rosło. Z uśmiechem zauważył;

— Sądzisz, że tylko na to zasłużyłem?

— Tak sądzę.

Z głośnym śmiechem rzucił myjkę do wanny — plu­

snęła obok jej kolana.

— Chyba masz rację.

Westchnęła głośno.
— Mów zresztą wszystko, co tylko masz ochotę po­

wiedzieć.

Porzucił framugę drzwi i przysiadł na krawędzi wanny.

Patrząc w dół, zanurzył palce w wodzie.

— Miałaś już tutaj trzy wypadki. Widziałem jeden,

może nawet dwa. Fakt, że droga była zaśmiecona gruzami

też mnie zastanawia. Trzy wypadki w tak krótkim okresie

to mała przesada. A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę historię

z pudrem do twarzy...

Zmieniła pozycję w wodzie, odżył w niej nagle nie­

pokój. Nie wiedziała, co o tym sądzić — czy on mówi to

tylko dlatego, żeby coś powiedzieć, czy też rzeczywiście jest

zatroskany sprawą? Gdyby mogła mieć nadzieję na to, że

on naprawdę się o nią niepokoi. O czym myśli? Dlaczego

musi wciąż powtarzać tę samą lekcję? Mogłaby go kochać

z całego serca, ale on z pewnością jej nie kocha. I jeśli

nawet przypadkiem przejawia nieco troski o nią, troska ta

jest powierzchowna, bez głębszego podłoża uczuciowego.

Spojrzała na niego ponownie.

129

background image

— Jestem po prostu niezręczna. Niestety.

Ona jest tak samo niezręczna, jak byk mlekodajny,

pomyślał.

— Gdybyś dziś rano złamała nogę lub rękę, co stałoby

się ze zdjęciami? — zapytał głośno.

To samo pytanie stawiała sobie, ale odpowiedź na nie

niczego jej nie wyjaśniała.

— Nic. Wzięliby inną modelkę i kontynuowaliby zdję­

cia.

Skrzywił się.
— Więc nikomu nic by z tego nie przyszło?
— Nie.
Przechyliła lekko głowę i przyglądała mu się badaw­

czo. Jak na konwencjonalną rozmowę, pytania, jakie za­
daje, są bardzo specyficzne. Nie mogła się oprzeć pokusie

i postanowiła go bliżej wybadać; na wszelki wypadek swo­

jemu pytaniu nadała ton szyderczy:

— Wygląda na to, Richardzie, że troszczysz się

o mnie?!

Natychmiast zrejterował.

— Nie określałbym tego jako troskę — raczej jako

ciekawość.

Zanurzyła się w wodzie aż do podbródka.

— Trudno mi uwierzyć, że jest to tylko pusta cieka­

wość.

Jego usta wykrzywiły się w zimnym uśmiechu.
— Taki jest mój sposób bycia.
Sięgnął ręką pod wodę, wyławiając myjkę.
— Założę się, że cię boli — powiedział, przesuwając

myjką wzdłuż jej uda w górę i z powrotem na dół. Zamru­

gała oczami, zaskoczona nagłą zmianą tematu.

— Trochę.
— Jestem pewien, że bardzo. To był ciężki upadek.
— Ciepła woda pomaga.

130

background image

Podniósł lekko jej łydkę, tak, że mógł dokładnie wi­

dzieć purpurową szramę na jej nodze. Jego oczy przylgnęły

do niej, brwi wygięły mu się w łuk.

Wzruszyła ramionami.
— Nie bardzo mnie boli.

Puścił jej łydkę i wstał.

— Jak długo masz zamiar jeszcze tu być?

Nagle poczuła się kompletnie naga. Ciągłe zmiany

jego nastrojów wytrącały ją z równowagi od momentu

pierwszego ich spotkania w SwanSea. Dziś wieczorem czuła

się zmęczona, potłuczona i zakłopotana. Pragnęła jak naj­

szybciej się okryć, chociażby skrawkiem materiału.

— Wychodzę — powiedziała i wstała.

Kropelki wody połyskiwały na jej skórze. Wyglądała

tak ponętnie, że trudno mu było zapanować nad sobą.

Wiedział jednak, że po ciężkim dniu pracy i bolesnym

upadku na pewno czuje się bardzo wycieńczona. Musiałby

być ślepy, żeby nie dostrzec zmęczenia w jej oczach. Gdy

wyszła z wanny, otulił ją ciepłym, dużym ręcznikiem, zręcz­

nie zaplątując końce w supeł między jej piersiami. Spo­

strzegł, że drżą mu dłonie. Poczuł się zakłopotany. Tak

bardzo jej pragnął. Stała tuż obok niego, wystarczyło wy­

ciągnąć rękę. Lecz nie, dzisiaj musi się pilnować, musi jej

pozwolić odpocząć.

— Dziękuję — wymamrotała, przemykając się obok

niego do sypialni.

Podeszła do barokowej szafki i z jednej z szufladek

wyciągnęła kremową koszulkę oraz dobrane w tymże ko­

lorze majteczki. Założyła to na siebie. Kiedy się odwróciła

w stronę łóżka, Richard leżał już wygodnie w samych tylko

slipach. Zadrżała. Fala pożądania oblała jej ciało. Cudow­

nie będzie tak kochać się, kochać przez całą noc. Po co, u li­

cha, założyła na siebie te fatałaszki? Prawdę mówiąc, czuła

się obolała i osłabiona, lecz dobrze wiedziała, że w jego ra­

mionach znajdzie ukojenie i zapomnienie. Nic nie będzie

131

background image

się liczyło, tylko on i ona. Szybko podeszła do łóżka, wśli­

znęła się pod kołdrę i przytuliła mocno do niego. Uczyniła

to z zaskakującą naturalnością. Objął ją i przygarnął do

siebie.

— Pachniesz jak tajemniczy ogród pełen kwiatów —

wyszeptał, muskając lekko ustami jej włosy.

— Tajemniczy? — zapytała wesoło, szczęśliwa w jego

objęciach. Richard zamyślił się. Dlaczego właściwie użył

tego słowa? Wyobraził sobie Lianę, jako ogród pełen kwia­

tów. Kwiaty były nią, ona była kwiatami i tylko on znał ich

różnorodny zapach. Niesamowite wrażenie.

— Cudownie. Pachniesz cudownie. Ktoś, komu uda­

łoby się wyprodukować perfumy o zapachu twojego ciała,

zrobiłby na nich fortunę.

Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.
— Nie chciałabym cię rozczarować, ale olejek kąpie­

lowy, którego używam, można kupić niemal w każdej per­

fumerii.

— Niewykluczone, że to, czego używasz do kąpieli, to

tylko zwykły olejek kąpielowy, lecz połączony z zapachem

twojego ciała daje przecudną, unikalną woń.

Zawahał się na chwilę.

— Czy przed twoim domkiem we Francji rosną

kwiaty?

— Tak.

„O czym on z nią rozmawia — pomyślała zdziwiona

— o co mu właściwie chodzi?"

Czubkami palców gładził jej ramię.
— Opowiedz mi o twoim domu.
— Przecież ci już o nim opowiadałam.
— Za mało. Chciałbym wiedzieć coś więcej. Jakie są

w nim pokoje? Jak je umeblowałaś?

Chciał o niej wiedzieć jak najwięcej. Będzie miał

o czym myśleć w długie samotne wieczory.

132

background image

Liana była zaskoczona. Dlaczego leży tu przy niej,

skoro nie chce się kochać? Nigdy przedtem tak się nie za­

chowywał. Może tylko z wyjątkiem wczorajszej nocy, kiedy

opowiedziała mu tę okropną historię o swoim ojcu. To zro­

zumiałe, że po tym, co usłyszał, nie miał na nic ochoty. Lecz

czemu teraz właśnie? A może... może po prostu rozumie,

jak bardzo jest zmęczona i jak bardzo obolała i dlatego tak

dziwnie się zachowuje?

— Liano?

— Słucham? Jestem przy tobie.

Lekko uścisnął jej ramię.

— To dobrze. Czy opowiesz mi coś o swoim domu?
— Niewiele jest do powiedzenia. Przez te wszystkie

lata udało mi się zgromadzić kilka ładnych i wygodnych

mebli. Może nie mają nawet jakiegoś określonego stylu,

lecz za to świetnie do siebie pasują. Okna przyozdobiłam

białymi koronkowymi firankami. Bardzo lubię patrzeć na

nie, kiedy delikatnie falują na wietrze. — Poczuła nagle

odprężenie. Powieki zaczęły jej ciążyć, jakby były z ołowiu.

Zamknęła oczy.

— W saloniku jest duży, kamienny kominek, w którym

zimą nigdy nie gaśnie ogień. Kocham szczególnie chłodne,

deszczowe popołudnia, kiedy mogę usiąść w fotelu, przy

wesoło trzaskającym ogniu i zatopić się w jakiejś ciekawej

lekturze. Uwielbiam tajemniczy nastrój, który temu towa­

rzyszy. — Ogarnęła ją senność. Mówiła coraz wolniej i co­

raz ciszej.

— Moja kuchnia jest duża, chłodna latem, ciepła

zimą. Gdy na dworze jest zimno, lubię przygotowywać so­

bie na obiad gulasz, dodając wiele przypraw i ziół. — Mam

wiele talerzy, a każdy jest inny...

Zasnęła. Richard uśmiechnął się do siebie. Tego jej

było najbardziej potrzeba. Od kilku dni żyła przecież w nie­

przerwanym stresie. Ciężka praca, te dziwne wypadki no

i jego obecność w SwanSea utrzymywały ją w ciągłym na-

133

background image

pięciu. Ułożył się obok tak, aby jej było jak najwygodniej.

Jej spokojny, miarowy oddech działał na niego kojąco. Da­

leki szum oceanu niósł im ze sobą ciszę i spokój. Liana

spała, a on powinien już chyba wrócić do swojego pokoju.

Wiedział jednak, że nie odejdzie, że zostanie przy niej. Nie

miał żadnych spraw na głowie, żaden hałas nie zakłócał

panującej wokół ciszy. Jak przyjemnie, jak dobrze. Nie­

stety, to może się wnet skończyć. Za kilka dni musi wracać

do Nowego Jorku. Znów nastaną te szare, pełne kłopotów

i zmagań dni, tygodnie, miesiące. Nachmurzył się. Liana

prawdopodobnie powróci do swojego trybu życia. Może

ma już podpisany następny kontrakt? A może pojedzie do

swojego domku we Francji? Nagle straszna myśl przyszła

mu do głowy. A co, jeśli nieszczęśliwe wypadki będą Lianie

towarzyszyły również po wyjeździe ze SwanSea? Co, jeśli

któryś z nich zakończy się mniej szczęśliwie, niż te, które

dotąd się zdarzyły? Nie będzie jej mógł chronić, gdyż nie

będzie przy niej. Czuł, jak ogarnia go uczucie rozpaczy. Ale

dlaczego ktoś miałby chcieć ją skrzywdzić?

Spojrzał na nią ponownie. Nawet w słabym świetle

księżyca wyglądała na bardzą kruchą i bezbronną. Była tak

lekka, gdy brał ją w swoje ramiona. Czy ktoś byłby w sta­

nie skrzywdzić ją umyślnie? Zawahał się na moment, gdyż

uprzytomnił sobie, że tak niedawno on sam pragnął zadać

jej ból. Ale to było zupełnie co innego — nawet na chwilę

nie przyszła mu do głowy myśl, że można zadać jej ból fi­

zyczny. Przycisnął głowę do poduszki i zamknął oczy. Do

diabła? Co się z nim dzieje? Dlaczego on tak bardzo się

przejmuje tym wszystkim?

Richard nie wiedział nawet, kiedy zasnął, nie miał

także pojęcia, o jakiej porze nocy ocknął się nagle ze snu.

Poczuł na sobie dotyk rąk Liany i natychmiast oprzyto­

mniał. Jej usta wędrowały po jego piersi, aby zatrzymać

134

background image

się na sutku. Przeszył go dreszcz, gdy poczuł pieszczotę jej

języka.

— Co robisz, Liano? — wyjąkał.
Jej dłoń zsunęła się w dół jego ciała i ujęła go w palce.
— Pragnę ciebie — wyszeptała — nie masz pojęcia,

jak bardzo cię pragnę!

Jęknął z rozkoszy i zacisnął zęby, kiedy jej ręka roz­

poczęła pieszczotę, a jej usta przylgnęły do drugiego sutka.

Doznania, które przeżywał, przenikały go jak prąd elek­

tryczny, oszałamiały i obezwładniały, Wzięła go w całkowite

posiadanie, rozbudzając w nim pożar zmysłów. Wyprężony,

jakby w agonii, z głową odrzuconą do tyłu, usiłował zacho­

wać świadomość tego, co się z nim działo. Żadna z pozna­

nych dotąd kobiet nie potrafiła mu dostarczyć tak wielkiej

i niezwykłej rozkoszy. Usiadła na nim okrakiem i wprowa­

dziła w siebie. Wstrząsany paroksyzmem rozkoszy, zagłę­

bił się w niej. Jęczała, wprowadzając biodra w rytmiczny

ruch. Płomień, który ogarnął całe jego ciało docierał aż

do mózgu. Poprzez przymknięte powieki w słabym świe­

tle dostrzegał jej jasne włosy, otaczające głowę i ramiona,

jej pełne, jędrne piersi falujące w miarę ruchu jej ciała.

Wyciągnął ręce, żeby je uchwycić w otwarte dłonie — ich

ciężar i aksamitny dotyk podniecały go niemal do szaleń­

stwa. Uniósł głowę i przylgnął ustami do jednego z sutków,

czując, jak ogień spala mu wnętrzności.

— Liano — powiedział, chwytając ustami powietrze.

Głowa opadła mu na poduszkę. Czuł, że znajduje się na

granicy szaleństwa, gdy tymczasem ona panowała nad sobą

i przyśpieszała wciąż tempo. Unosząc biodra wychodził

wielokrotnie jej naprzeciwko, zdawało się jednak, iż wciąż

jest nienasycona. Jej przyciszone okrzyki i dźwięki, które

z siebie wydawała, podniecały go jeszcze bardziej, wywo­

ływały w nim stan niezwykłego napięcia, które domagało

się natychmiastowego ujścia. Przycisnąwszy jej biodra do

siebie, pchnął do przodu z całej siły. Do pozostałych mu

135

background image

resztek świadomości dotarł najpierw jej okrzyk, a następnie

własny krzyk, krzyk, który trwał nieprzerwanie, w miarę jak

jednocześnie zalewały go fale spełnienia czegoś potężnego,

bez czego życie jest nie do pomyślenia.

136

background image

Liana przeciągnęła się leniwie w łóżku, rozbudzona

przez wpadające przez okno promienie porannego słońca.

Dotknąwszy ramieniem leżącego obok Richarda, odwróciła

się i spojrzała na niego. Spał twardo. Przypomnienie tego,

co miało miejsce między nimi zaledwie kilka godzin temu

wypełniło jej serce błogim uczuciem. Zdawała sobie sprawę

z tego, że dla niej było to coś więcej niż tylko seks; wie­

działa, iż gdyby Richarda nie kochała, nie potrafiłaby dziś

w nocy zachowywać się wobec niego w sposób tak bardzo

niczym nie skrępowany. Pamiętała dobrze, jak w środku

nocy ocknęła się w jego ramionach i powodowana natural­

nym popędem zaczęła go pieścić. To, co się potem stało,

było wprost niewiarygodne — nie zapomni tego do końca

życia. Mimo tak niezwykłych i wyczerpujących przeżyć tej

nocy czuła się w tej chwili zupełnie wypoczęta. Kierując

się nagłym impulsem, pochyliła się nad Richardem i zło­

żyła delikatny pocałunek na jego ustach.

— Dzień dobry — powiedziała z uśmiechem. — Jak

się czujesz?

Położył swoją dłoń płasko na jej brzuchu, tak, żeby

ogarnąć nią jak największą płaszczyznę skóry.

— Sądzę, że to ja raczej winienem cię zapytać o to,

jak się czujesz?

Wyciągnęła ręce ponad głowę i przeciągnęła się, po­

dając piersi do przodu:

— Czuję się wspaniale!

Przesunął dłonią w dół i z powrotem w górę jej

brzucha:

— Czy boli cię coś może?

137

background image

— Tylko trochę — odpowiedziała, przeciągając się po­

nownie. — Zresztą w tej chwili zupełnie nie dbam o to.

Jego oczy nagle pociemniały. Jej piersi wyglądały tak

prowokująco i znajdowały się tak blisko jego ust, że nie po­

trafił oprzeć się pokusie i przylgnął ustami do jednej z nich.

Och! Co za fantastyczny sposób rozpoczynania dnia! Jej

ciało było dla niego niewyczerpanym źródłem energii i ży­

cia. Im więcej ją posiadał, tym bardziej jej pragnął. Oko­

liczność, że tej nocy inicjatywa przeszła w jej ręce, była dla

niego niezwykle podniecająca. Jednak teraz, przy świetle

dziennym, wspomnienie o tym łączyło się w jego świado­

mości z poczuciem własnej bezradności wobec przepełnia­

jącego go pragnienia. Cichy jęk wydobywający się z jej ust

przyspieszył jego puls, z drugiej jednak strony rozsądek

nakazywał mu opamiętanie. Powinien natychmiast położyć

kres swojemu szaleństwu lub nie będzie już w stanie się

opamiętać. Ostatnia noc osłabiła bardzo jego odporność

— obecnie potrzebował czasu na jej odbudowanie. Jeszcze

raz zacisnął wargi na jej piersi. Potem drugi raz, ostatni.

— To było takie przyjemne — wyszeptała bez tchu,

kiedy podniósł głowę. — Dlaczego przerwałeś?

To pytanie, wychodzące tak bardzo naprzeciw jego

pragnieniom, omal nie zniweczyło jego decyzji. Ostatnim
wysiłkiem woli wydusił z siebie:

— Czyżbyś już zrezygnowała? — zapytał szorstko. —

To znaczy, czyżby Clay nie oczekiwał na ciebie na dole,

żeby wykonać z tobą kolejną serię zdjęć?

Przesunęła palcami po jego policzku — czuła wyraźnie

szorstkość jego porannego zarostu. — Dziś mam jeszcze
czas — odpowiedziała.

Odsunął głowę.

— Jeżeli nie będę się trzymał od ciebie z daleka, będą

cię paliły policzki od mojego zarostu.

— Nie dbam o to.

138

background image

— Do diabła, Liano, z zaczerwienioną skórą nie bę­

dziesz mogła pozować do zdjęć.

Zdawał sobie sprawę z tego, że czepiał się byle pre­

tekstu. Dawniej jego wybiegi zniechęciłyby ją. Po tej nocy

znalazła w sobie dość siły, żeby nie ustąpić; wszak te wszy­

stkie spędzone w jego ramionach chwile stanowić będą

w przyszłości — być może skarbiec, z którego czerpać bę­

dzie siłę do dalszego życia.

Zauważyła więc jakby od niechcenia:
— Czyżbyś nigdy nie słyszał o makijażu?

— Liano...

— Proszę cię, Richardzie, pragnę ciebie znów, tak

bardzo.

Z ciężkim westchnieniem ustąpił.

— Wobec tego bądź przygotowana na to, że będziesz

dziś potrzebowała całej tony makijażu, zresztą nie tylko na

twarzy.

Miłość, której następnie oboje się oddali, była szalona

i namiętna. Później wzięli prysznic, ubrali się i postanowili

razem zjeść śniadanie.

Wsparta na ramieniu Richarda, Liana schodziła po

wielkich schodach rezydencji pijana szczęściem i miłością.

Pochyliwszy się ku niej, Richard szepnął:

— Gdyby nie ten zimny prysznic, obawiam się, że Clay

i jego ludzie mieliby trudności z rozpoznaniem ciebie, gdyż

wyglądałaś jak wyciśnięta cytryna.

— Ale za to bardzo szczęśliwa cytryna.

Nie zważając na obecnych w holu ludzi, potrząsnął

głową z podziwem i powiedział:

— Jesteś nienasycona.
— Masz mi to za złe? — zapytała beztrosko.

— Przeciwnie, bardzo mi się to podoba — powiedział

lekko zachrypniętym od emocji głosem. — Dowiodłem ci

139

background image

tego już dwukrotnie dziś rano. Wystarczy tylko jedno twoje
słowo, abym zabrał cię z powrotem do pokoju i dowiódł ci
tego jeszcze parokrotnie.

Nagłe pożądanie przeszyło ją jak sztylet.
— Bardzo bym tego chciała, ale nie mogę, muszę też

pracować.

Zamilkł na chwilę. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek

będzie miał jej dosyć? Czy przestanie jej pragnąć, potrze­
bować? I przede wszystkim, czy będzie w stanie pozwolić

jej odejść ze swojego życia?

Potrząsnęła głową ze smutkiem, tak, jakby odgadywała

jego myśli.

— To jest nasz ostatni dzień. Dziś wieczorem odbędzie

się bal.

Nastroszył się.
— Czy chcesz mi dać do zrozumienia, że dziś wieczo­

rem nie będziesz miała dla mnie czasu?

— Tego nie chciałam powiedzieć. Natomiast sądzę, że

dzisiejszego popołudnia musimy się rozstać wcześniej niż
zwykle. Bal rozpoczyna się dopiero o dziewiątej, ale wcze­
śniej będą zajęta pracą.

— Daj sobie spokój z pracą.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Mówił tak, jakby

chciał jej dać do zrozumienia, że nie chce się z nią dzisiaj
rozstawać.

— Nic na to nie poradzimy, Richardzie. Ty będziesz

zajęty aukcją dzieł sztuki. Po to przecież tutaj przyjechałeś.

— Doskonale pamiętam, po co tutaj przyjechałem —

uciął sucho, a następnie zamyślił się. Co się z nim dzieje?
Jest rozdrażniony tylko dlatego, że nie może spędzić z nią
całego dnia. Co gorsza, czuł, jak całe jego ciało krzyczy
z tęsknoty za nią. Powinien wziąć się w garść i panować
nad swoimi uczuciami. Najlepiej trzymać się od niej z da­
leka, być może nie spotykać się z nią więcej aż do momentu

140

background image

wyjazdu jutro. Tylko te dziwne wypadki. Nie wolno mu za­
pomnieć o tym, że ktoś być może — pragnie ją skrzywdzić,

a może nawet...

— Więc rozumiesz...
Wziął ją za rękę.
— Dosyć. Przekonałaś mnie.

Uśmiechnęła się.

— Cieszę się.
— Czy chciałabyś, żeby ci wyperswadować twoją

pracę?

— Nie. — Zarzuciła mu ręce na szyję i patrzyła w oczy

zalotnie.

— Cieszę się jednak z tego, że próbowałeś to uczynić.
Westchnął na poły poważnie, na poły z humorem.
— Muszę stwierdzić, iż masz szczęście, że jesteś wciąż

otoczona przez ludzi.

— Niby dlaczego?
— Wierz mi, istnieją bardzo poważne powody.

Roześmiała się.
— Proszę cię, Liano, bądź dziś ostrożna. Uważaj bar­

dzo, na czym stawiasz nogę, nie pij niczego, czego wcześniej
inni nie pili, a oprócz tego uważaj na swój makijaż.

Spojrzała na niego badawczo.
— Czyżbyś się o mnie martwił?
Uśmiechnął się rozbrajająco.
— Po prostu nie chciałbym widzieć więcej blizn i za-

drapań na twoim pięknym ciele. Kiedy widzę na nim ska­
leczenia, czuję, że powinienem się z tobą obchodzić szcze­

gólnie ostrożnie i delikatnie.

Jego poczucie humoru całkowicie ją rozbroiło. Odpa­

wiedziała mu z uśmiechem.

— Czy rzeczywiście? Nie zauważyłam, żebyś obcho­

dził się ze mną szczególnie ostrożnie. Dokładnie natomiast
przypominam sobie...

141

background image

Pochylił się nad nią i pocałował. Kiedy skończył poca­

łunek, nie pamiętała już, o czym przed chwilą rozmawiali.

— Chodźmy najlepiej do jadalni — szepnęła. — Ina­

czej wywołamy publiczny skandal tutaj, na tych schodach.

Roześmiał się. Znajdowali się właśnie w olbrzymim

holu, przy wejściu do hotelu.

— Jestem pewien, że mury SwanSea oglądały już

większe skandale.

— Prawdopodobnie masz rację — rzekła.

W tym momencie spostrzegła Caitlin, prowadzącą roz­

mowę w grupie osób. Skinęła jej ręką, a Caitlin odpowie­

dział jej uśmiechem i przyjacielskim kiwnięciem głowy.

— Caitlin dwoi się dzisiaj i troi przygotowując bal —

powiedziała Liana, podczas gdy oboje wymijali inną, sto­

jącą na ich drodze grupę osób.

— I nie zapomnij o aukcji. A propos, czy rzeczywiście

nie życzysz sobie, abym kupił ci jakiś obraz?

— Już ci powiedziałam, że nie chcę żadnego obrazu...

Richard zatrzymał się, a jego twarz przybrała nagle

nieprzyjazny wyraz. Liana z ciekawością spojrzała na jego

wzrokiem. Zbliżał się do nich Jean-Paul Savion. Stanęła

w miejscu zaskoczona; sądziła, że Jean-Paul jest jeszcze

chory i znajduje się w swoim domu w Paryżu. Liana jed­

nak nie była jedyną kobietą, która patrzyła w kierunku

Jean-Paula. Jak zwykle ubrany nienagannie w czarny garni­

tur, Jean Paul był wysokim, szczupłym mężczyzną, o ciem­

nych oczach osłoniętych ciężkimi powiekami i długich czar­

nych włosach, zebranych w kucyk z tyłu głowy. Swan­

Sea było przepełnione tego dnia znakomitościami, lecz

Jean-Paul był wśród nich kimś, kto przykuwał uwagę wszy­

stkich kobiet. Zatrzymał się przed Lianą, pochylił się nad

nią i ucałował w oba policzki.

— Jak się masz, kochanie? Czyżbyś była zaskoczona?

— Rzeczywiście, osłupiałam na twój widok. Sądziłam,

że jesteś jeszcze zbyt chory na to, żeby podróżować.

142

background image

— Jak widzisz już wyzdrowiałem.

„W rzeczywistości nie wygląda na zupełnie zdrowego,

pomyślała, nie wypada mu jednak teraz tego powiedzieć".

Z kolei Jean-Paul zmierzył badawczym spojrzeniem

Richarda. Liana nie mogła sobie wyobrazić gorszego mo­

mentu na to spotkanie. Nie pozostawało jej jednak nic in­

nego, jak tylko robić dobrą minę do złej gry. Próbowała

wziąć się w garść i spokojnie zwróciła się do obu mężczyzn:

— Jean-Paul, to jest Richard Zagen, Richardzie — to

jest Jean-Paul.

Obaj mężczyźni zmierzyli się nieprzyjaznym i pełnym

pogardy spojrzeniem i żaden z nich nie wyciągnął ręki do

uścisku.

Richard odezwał się pierwszy.

— Bardzo przepraszam, ale dziś jestem wyjątkowo za-

jęty.

Schwyciła go za ramię.
— Ale przecież mieliśmy razem zjeść śniadanie.
Richard utkwił wzrok w Jean-Paulu.
— Właściwie to zupełnie straciłem apetyt.
Obrócił się na pięcie i bez słowa pożegnania odszedł,

odprowadzany pełnym bólu spojrzeniem Liany.

Tymczasem Jean-Paul wziął ją za rękę i powiedział

żartobliwie:

— Za to ja zjadłbym w tym momencie konia z kopy­

tami. Czy sądzisz, Liano, że tutaj można zamówić konia na
śniadanie?

Westchnęła niedosłyszalnie.
— Sądzę, że musisz o to sam zapytać, Jean-Paul.

Liana skinęła na kelnera, a następnie odchyliła się do

tyłu, gdy ten sprzątał ze stołu talerze.

143

background image

— W porządku, Jean-Paul. Posililiśmy się. Zdałeś mi

sprawozdanie ze swojej choroby i leczenia. Opowiedzia­

łeś mi o swojej podróży samolotem Concorde, o dziew­

czynie, którą spotkałeś i która — twoim zdaniem — jest

dobrą kandydatką na modelkę. Opowiedziałeś mi nawet

o małym samolocie, który wynająłeś, żeby z Nowego Jorku

przylecieć tutaj. Nie sądzisz jednak, że już czas, abyś mi

powiedział, co cię sprowadziło do SwanSea?

Poprawił obrus na stole i sięgnął do kieszeni swo­

jej czarnej marynarki, skąd wynajął długie, cienkie cygaro

I złotą zapalniczkę. Dopiero po zapaleniu cygara i schowa­
niu zapalniczki powiedział:

— Jestem tutaj z twojego powodu, kochanie.
— Z mojego powodu? Przepraszam, ale nie ro­

zumiem.

— Steve zadzwonił do mnie po twoim upadku ze scho­

dów. Sądził, że wypadek z reflektorem został spowodowany
umyślnie.

Wzruszyła ramionami niecierpliwie.
— Wiem. Sam mi o tym powiedział, ale to chyba nie

ma sensu...

— Sądziłem tak samo jak ty. Sądziłem tak samo do

chwili, kiedy zadzwonił do mnie ponownie i powiedział
o wypadku Rosalyn z pudrem. Tylko szczęśliwym przypad­
kiem nie zostałaś nim popudrowana.

— To była tylko dziwna, alergiczna reakcja. Być może

mnie ten puder by nie zaszkodził.

Zaciągnął się głęboko, a następnie wypuścił z ust długi

strumień dymu.

— Być może masz rację, być może nie. Mnie się wy­

daje się, że się mylisz.

Poruszyła się nerwowo na krześle. Właściwie powinna

być zadowolona z tego, że Jean-Paul był tutaj i że może

z nim rozmawiać o swoich obawach. W rzeczywistości jed-

144

background image

nak nie była w stanie myśleć o czymś innym, oprócz Ri­

charda, który tak bardzo się wściekł na widok Paula.

— A wczoraj odebrałem telefon od Steve'a; powie­

dział mi o twoim upadku z drabiny. Natychmiast udałem

się na lotnisko De Gaulle'a, aby pierwszym Concordem

polecieć do Stanów Zjednoczonych.

— Steve nie powinien...
— Steve miał absolutną rację, że zadzwonił. Oczywi­

ście byłoby lepiej, gdybyś ty sama zadzwoniła do mnie.

Przyjęła wymówkę w milczeniu. Poprzez obłok dymu

obserwował ją uważnie.

— Nigdy przedtem nie widziałem cię tak promieniu­

jącej — powiedział zatroskany. — Mam nadzieję, że mi

powiesz, czy ten Richard nie jest tego przyczyną?

— Obawiam się, że jest.
— Mon Dieu! Czy on był tutaj przez cały czas?

Skinęła głową w odpowiedzi.
— Najpierw stosunki między nami były napięte, wręcz

nieprzyjemne. A potem — wzruszyła ramionami — potem
to tak właśnie wybuchło.

— Wybuchło — powtórzył. Jego twarz wykrzywiła się

gniewem, ze złością rzucił cygaro do kryształowej popiel­
niczki.

— Rodzi się pytanie: czy masz zamiar zostać ofiarą

tego wybuchu?

Spojrzała mu prosto w oczy.
— Jestem zdecydowana.

— Skończ z tym, Liano. Skończ natychmiast.
— To wnet się samo skończy.

Twarz mu się wygładziła. Westchnął głęboko.
— Teraz wiem, dlaczego tak promieniejesz. Powinie­

nem to utrwalić na fotografii.

— Nie masz chyba zamiaru wyręczać Claya? Tym bar­

dziej, że impreza już się kończy.

145

background image

— Nie, nie mam takiego zamiaru. Mam jednak ochotę

przyjrzeć się dzisiaj finałowym zdjęciom.

Potrząsnęła głową.
— Nie możesz tego zrobić. Byłoby to dowodem braku

zaufania do Claya.

Pochylił się do przodu, stukając jednocześnie palcem

w stół.

— Clay nie jest tutaj najważniejszy. Ważne, żebyś ty

była bezpieczna.

— Nie możesz tego uczynić, Jean-Paul. Wiesz dobrze,

że nie możesz. Żadnemu fotografowi nie pomaga w pracy

fakt, że inny fotograf przygląda się temu, co on robi.

A przecież na świecie jest niewielu fotografów lepszych

od ciebie. Clay odejdzie natychmiast, jeśli zauważy, że ty

go kontrolujesz.

— Ja go uczyłem zasad, Liano. Wielokrotnie pracował

w studiu w mojej obecności.

— To było co innego. Zaufałeś mu, powierzając samo­

dzielne zadanie do wykonania. Wykonuje je bardzo dobrze,
pozwól mu je zakończyć.

— Merde! Jean-Paul poderwał się na krześle.
Spojrzała na niego spokojnie.
— Wiesz dobrze, że mam rację.
Uniósł do góry otwartą dłoń.
— Dobrze już, dobrze. Być może moja obecność tutaj

wystarczy, aby te wypadki nie miały już więcej miejsca. Lecz

pamiętaj, Liano: jeśli choć jeden włos spadnie ci dzisiaj

z głowy podczas zdjęć, skończę nie tylko z tą imprezą, ale

i z miejscem, w którym się ono odbywa.

Jego podniecenie wywołało uśmiech na jej twarzy.
— Wyglądasz na zmęczonego. Czemu nie pójdziesz

do pokoju i nie położysz się do łóżka?

Przetarł ręką oczy.

146

background image

— Aczkolwiek z przykrością, muszę ci jednak przy­

znać rację i posłuchać twojej rady. Ten przeklęty wirus nie
daje mi spokoju.

Podniosła się zza stołu, podeszła do niego i pocałowała

go w policzek.

— Odpocznij trochę. Zobaczymy się dzisiaj wieczo­

rem.

Ciemne chmury, które gromadziły się na horyzoncie

po południu i wisząca w powietrzu burza miały wyraźny

wpływ na nastrój Liany, Claya i całego zespołu. Chociaż

Jean-Paul nie pokazał się podczas zdjęć, jednak świado­

mość jego obecności miała wyraźny wpływ na zachowanie

wszystkich. W każdym poleceniu Claya czuło się napięcie,

które udzielało się pozostałym członkom zespołu.

W Lianie również napięcie wzrastało z minuty na mi­

nutę. Ciągle miała w pamięci przestrogi Richarda. Ale co

mogła zrobić dla uniknięcia nieoczekiwanego? I w ogóle,

jak mogła dopuścić do siebie myśl, że jest ktoś, kto pragnie

ją skrzywdzić?

Późnym popołudniem napięcie Liany doszło do tego

stopnia natężenia, że przyjmowała głos każdej zwracającej

się do niej osoby nerwowym wzdrygnięciem.

Dwa wypadki sama spowodowała. Gdyby nie zdekon­

centrowała się na chwilę, nie spadłaby ze schodów; gdyby

nie jechała tak szybko, spostrzegłaby rozrzucone na drodze

materiały budowlane. Pozostała sprawa drabiny i sprawa

pudru. W pierwszym przypadku drzewo było najwidoczniej

spróchniałe, w drugim należało puder oddać do chemicznej

analizy i wyjaśnić sprawę.

Lubiła Jean-Paula, ale z całego serca byłaby rada,

gdyby nie przyjechał. Te ostatnie godziny w SwanSea pra­

gnęła spędzić z Richardem.

147

background image

Kiedy na zakończenie Clay oświadczył: „To jest na ra­

zie wszystko, zobaczymy się wieczorem", Liana była całko­

wicie wyczerpana. Była zmęczona, zdenerwowana i poiry­

towana, spragniona ciszy i spokoju.

Szybko skoczyła za parawan, założyła szare spodnie

i czerwoną bawełnianą bluzkę z krótkim rękawem. Ulewa

już minęła i tylko drobny deszczyk siąpił ospale, miała więc

ochotę na spacer. Kiedy jednak wynurzyła się zza para­

wanu natknęła się na Richarda, który czekał na nią. Lianie

wystarczyło jedno spojrzenie, żeby przekonać się, że jego

nastrój nie poprawił się od rana. Jego oczy błyszczały jak

kryształki lodu.

— Nie oczekiwałem, że cię tutaj spotkam.
Jego sarkazm był dla niej nie do zniesienia.
— A gdzie twoim zdaniem, powinnam się obecnie

znajdować?

— Oczywiście z Savionem. Ostatecznie dwa tygodnie

byliście ze sobą rozłączeni. Sądzę, że on pragnie teraz spę­
dzić z tobą trochę czasu sam na sam. Nie rozumiem tylko,
dlaczego nie ma go przy tobie w tej chwili?

— Jak widzisz, przeliczyłeś się w swoich rachubach, co

do mnie i do Saviona. Czy to ci nic nie mówi?

— A co to ma mi mówić?
— Nie mam pojęcia, nieważne. Jeśli jednak pomyliłeś

się dzisiaj, to może myliłeś się również wcześniej w swoich

podejrzeniach, co do moich stosunków z Savionem?

— O jakich mówisz podejrzeniach? W tej sprawie ja

posiadam pewność, niezachwianą pewność, kochanie. Pa­

miętasz, jak jednego popołudnia potrafiłaś przejść z mo­

jego łóżka do jego?

— To się nigdy nie zdarzyło!

Podszedł do niej bliżej, przysuwając swoją twarz do jej

twarzy.

— Czyżbyś zaprzeczała, że żyjesz z Savionem?

148

background image

Kątem oka zauważyła Sarę i Claya podsłuchujących

ich bez jakiejkolwiek żenady, była jednak zbyt przejęta roz­

mową z Richardem, żeby zwracać uwagę na ich obecność.

— Tak, Richardzie, żyłam z nim. Przygarnął mnie

wtedy, gdy nie miałam dokąd pójść.

— Bardzo cię przepraszam?! A co się stało z miej­

scem, w którym wcześniej przebywałaś?

— Ty tam byłeś. Mówiłam ci już, dlaczego musiałam

odejść.

— Tak, rzeczywiście. Musiałaś odejść, bo zakochałaś

się we mnie. Prawie w to uwierzyłem. Ale co mnie niepokoi

— oczywiście trochę tylko, rozumiesz — to fakt, dlaczego

kochając mnie, zostałaś kochanką Saviona.

— Do licha, Richardzie! Nigdy przedtem nie byłam

kochanką Saviona! Mówiłam ci to już tyle razy.

— Wobec tego powiedz mi, dlaczego ja w to nie mogę

uwierzyć?

— Dlatego, że jesteś głupi!
Podniósł nagle rękę; ze swej strony Liana instynktow­

nie się zasłoniła, niepewna, czy ją chce uderzyć, czy też

pogładzić po twarzy. Zarówno jedno, jak i drugie, w tym

właśnie momencie byłoby czymś nieodpowiednim. Nagle

odwrócił się od niej i szybko wyszedł z sali. Ogarnęło ją

nieprzyjemne pragnienie ucieczki, ucieczki dokądkolwiek,

byleby tylko odnaleźć ciszę, samotność i spokój. Tylnym

wyjściem wybiegła na zewnątrz. Robiło się coraz ciemniej,

lecz ona szła wciąż przed siebie. Do diabła z Richardem!

Zaciążył nad całym jej życiem. Trzeba z tym skończyć.

Oszustwo jej ojca skomplikowało im obojgu życie. Ale Ri­

chard znał już całą prawdę. Dlaczego nie mógł jej od nowa

pokochać? Musiała przyznać przed sobą, że jest niewinna

i głupia. Sądziła, że Richard potrafi zapomnieć o przeszło­

ści, lecz on nie mógł jej wybaczyć Jean-Paula. Mgła po­

winna ostudzić jej wzburzenie. Szybki krok, którym prze­

mierzała drogę, powinien choć częściowo rozładować na-

149

background image

gromadzone w niej napięcie. Wbrew jednak oczekiwaniu

czuła się coraz bardziej podniecona. Doszła do wniosku, że

to on zawinił brakiem rozsądku, jeśli nie wręcz głupotą. Po

chwili zatrzymała się przed grobowcem Leonory Deverell.

Była zaskoczona: co, u licha, ona tutaj robi? W powiększa­

jącym się mroku z trudem odczytała napis na grobowcu.

Dziwnym zbiegiem okoliczności przyszła jej na myśl inna

Leonora, którą poznała po rozstaniu z Richardem. Kiedy

powiedziała Richardowi o tym, że Leonora porzuciła wszy­

stko dla miłości, ten oświadczył jej, że nie wierzy w miłość.

A jednak troszczył się o jej bezpieczeństwo ubiegłego wie­

czoru. A dziś nawet był zazdrosny! Wielkie nieba! Jak to

się stało, że tego wcześniej nie spostrzegła? Przecież on

był wściekle zazdrosny o Jean-Paula! Mimo upływu jedena­

stu lat! Ona nie jest mu obojętna! Nadzieja znów wstąpiła

w nią. Postanowiła jednak być ostrożna: tak wiele wzlotów

i upadków przeżyła w SwanSea, że trudno byłoby jej prze­

żyć jeszcze jeden zawód. Ale przecież Richard okazał jej

tyle czułości i tyle przejawił troski o nią. I ciągle szukał z nią

kontaktu, ciągle jej potrzebował. I był tak nierozsądnie za­

zdrosny! To może być tylko miłość, nawet jeśli Richard nie

zdaje sobie z tego sprawy. Musi pójść do niego. Musi się

jakoś przebić do jego serca, poprzez tę skorupę dumy oso­

bistej i urazy, w której się zasklepił. Musi do niego pójść

natychmiast. Nagle poczuła mocne uderzenie w tył głowy.

Imię Leonory zawirowało jej przed oczyma, nogi ugięły się

pod nią. Upadła na ziemię. Do jej świadomości dotarły

dziwne, skrzypiące dźwięki zardzewiałych zawiasów. Wal­

cząc z ogarniającą ją ciemnością, usiłowała sobie uprzyto­

mnić, co się z nią dzieje. Czuła, jak muskularne ramiona

obejmują ją i wloką po mokrej trawie, po stopniach do

grobowca i w końcu stawiają przy twardej ścianie. Potem

znów słyszała zgrzyt zawiasów; usiłowała się dźwignąć, jed­

nak zakręciło się jej w głowie i straciła równowagę. Czuła,

jak spada i toczy się po kolejnych stopniach na dół. Spada-

150

background image

nie zakończyło się mocnym uderzeniem głowy o twardą po­

sadzkę. Straciła przytomność. Nie słyszała już skrzypienia

ciężkiej, betonowej urny przysuwanej do drzwi, wiodących

do grobowca.

151

background image

10

Clay powracał z cmentarza do hotelu z uczuciem ol­

brzymiej ulgi. Ostatecznie udało mu się osiągnąć zamie­

rzony cel. Przypadek pomógł mu pozbyć się Liany na wy­

starczająco długi czas, żeby Sara mogła wystąpić w roli mo­

delki.

Zdając sobie sprawę z szybkiego upływu czasu, Clay

zastanawiał się, co powinien teraz uczynić. Nagłe przyby­

cie Jean-Paula niemal skłoniło go do zaniechania realizacji

swoich planów. Wnet jednak zauważył, że Savion nie jest

w dobrej formie — jest chory. Potem ta kłótnia między

Lianą a Zagenem. W jej rezultacie Liana wybiegła ze stu­

dia tak zdenerwowana, iż nawet nie zauważyła, że jest śle­

dzona. Na cmentarzu łatwo spostrzegł, że wyważenie drzwi

do grobowca nie sprawi mu żadnej trudności.

Oczywiście nie zrobił jej żadnej krzywdy. Została tylko

ogłuszona. Spędzi tę noc w raczej niekomfortowych warun­

kach, ale na to nie ma już rady. Rankiem, jeśli nie zostanie

odnaleziona, on sam ją „odkryje". Wróci do hotelu cała

i zdrowa.

Byłoby lepiej, gdyby któryś z zaplanowanych przez

Claya „wypadków" zakończył się oczekiwanym przez niego

wynikiem. Gdyby na przykład złamała rękę, spadając ze

schodów lub też gdyby użyła pudru powodującego wysypkę,

mógłby z pewnością dłużej pracować z Sarą jako modelką.

Dzisiejszy bal stanowić będzie kulminację wielkiej im­

prezy, jaką jest otwarcie SwanSea, a zdjęcia wykonane

w czasie balu będą miały szczególne znaczenie. Z pewno­

ścią uda mu się przekonać obecnych na otwarciu wydaw­

ców i reporterów do zaopatrzenia się w te właśnie zdjęcia.

Żeby pomóc sprawie, pokaże im kilka rolek filmu, ogra-

152

background image

niczając się jednak do pokazania tylko niektórych zdjęć

z Lianą.

To chyba byłoby wszystko, co może uczynić dziś dla

Sary.

Richard oderwał słuchawkę od ucha i popatrzył na nią

z wściekłością. Liana wciąż nie odpowiadała. Albo jeszcze

nie powróciła do hotelu, albo też umyślnie nie podnosiła

słuchawki. Rzucił słuchawkę na aparat.

Zdawał sobie sprawę z tego, że nie może mieć pre­

tensji do Liany o to, że nie chce przyjąć od niego telefonu.

Zranił ją boleśnie i rozgniewał, a następnie wybiegł ze stu­

dia.

Ale to wszystko miało miejsce po szóstej, a w tej chwili

jest już dziewiąta trzydzieści. Gdzie ona się podziewa?

Nie powinien był kłócić się z nią, ale na samą myśl

o niej i o Savionie tracił nad sobą panowanie.

Niezadowolony z siebie, przeczesywał palcami ner­

wowo włosy. Stopniowo umacniało się w nim przekona­

nie, iż nie miał zupełnie racji, podejrzewając Lianę, że jest

kochanką Saviona.

Do diabła, daje jej jeszcze dziesięć minut; po dziesię­

ciu minutach wychodzi jej szukać.

Ból... Liana jęknęła; w głowie jej tętniło. Powoli, z naj­

większą trudnością uniosła rękę do czoła i dotknęła czegoś

lepkiego.

Uprzytomniła sobie, że leży na gołym betonie! Wzdry­

gnęła się. Boże, jak zimno. Musi się koniecznie podnieść.

Gdyby tylko głowa mniej bolała.

Czas mijał — nie miała pojęcia, jak szybko. Spostrze­

gła, że wciąż leży na betonie. Potoczyła się po ziemi i ude­

rzyła o coś twardego... o ścianę? Nie, gdyż czuła, że jakiś

narożnik wgniata się w jej ramię. Powoli przyjęła siedzącą

153

background image

pozycję i ręka namacała najpierw beton, a następnie coś

drewnianego. Drewno? Palce jej natrafiły na górną kra­

wędź czegoś, co mogło być dużym drewnianym pudłem,

odwróconym do góry dnem. Chwyciwszy za tę krawędź,

usiłowała się podnieść, lecz drewno z trzaskiem się zła­

mało. Wzdrygnęła się i upadła na ziemię, a jednocześnie

przeszył ją przenikliwy ból.

„Gdzie ja się znajduję?" — myślała intensywnie.

Powoli powracała jej pamięć. Ostry ból z tyłu głowy.

Rozmazujące się w jej oczach imię Leonory. Ktoś wciąga

ją do jakiegoś budynku: ona znajduje się w grobowcu Le­

onory! Opiera się o betonowy postument, na którym spo­

czywa trumna Leonory!

Szloch wyrwał się z jej piersi, lecz szybko zdusiła go,

zakrywając dłonią usta. A może ktoś, kto ją wciągnął do

grobowca, znajduje się obok? Serce mocno i gwałtownie

zabiło w jej piersi. Ogarnął ją potworny strach.

Za wszelką cenę nie wolno poddać się przeraże­

niu. W ciemnościach przeszukała małe wnętrze grobowca

i upewniła się, że jest sama. Ale co dalej? Pomyśl, zastanów

się, Liano.

Nie wszystko jest czarne jak smoła. Widzi wyraźnie

prześwitujące blade światło księżyca. Ta ciemność musi się

rozproszyć. Gdzie są drzwi?! Drzwi muszą być otwarte!

Po którejś z rzędu próbie udało się jej podnieść i sta­

nąć na nogach. Potykając się na schodach, powoli dotarła

do źródła światła.

Popchnęła drzwi — ani drgnęły. Jak oszalała po­

pchnęła z całej siły. Bez rezultatu. Coś najwyraźniej je blo­

kowało.

Łzy bezsilności wypełniły jej oczy — osunęła się bez­

władnie na ziemię. Została żywcem pogrzebana wraz z Le-

onorą Deverell.

Oparty o stos poduszek, Jean-Paul spojrzał na zega­

rek. Do licha, jest już po dziesiątej. Dlaczego Liana nie

154

background image

dzwoni? Kilkakrotnie już próbował się z nią połączyć —

bezskutecznie. Dobrze wiedział, że zakończyła pracę już

kilka godzin temu. Tylko jedno mogło wyjaśnić sprawę: była

razem z Zaganem. Z tłumionym przekleństwem sięgnął po

cygaro i zapalił. Nie miał pojęcia o tym, co zaszło jedena­

ście lat temu między Lianą i Zaganem. Wiedział tylko, że

nigdy nie wyleczyła się całkowicie z tej miłosnej historii.

Czasem, gdy sądziła, że nie jest obserwowana, dostrzegał

w jej oczach nagły wyraz bólu. Nie może pozwolić, żeby

ten drań skrzywdził ją ponownie! Do licha, ale ta infekcja

zupełnie go obezwładniła! Przyjechał po to, żeby jej po­

móc, i co z tego? Ograniczył się do kilku prób rozmowy

telefonicznej z nią między jedną i drugą drzemką. A co,

jeśli jej rzeczywiście się coś stało?

Rozległo się pukanie do drzwi; usiadł na łóżku w na­

dziei, że za moment zobaczy Lianę.

— Proszę wejść.
— Dziękuję — odpowiedział Richard tonem nie za­

powiadającym nic dobrego.

Jean-Paul ściągnął gniewnie brwi.
— Czego, u diabła, pan sobie życzy?

Richard spenetrował najpierw dokładnie wzrokiem

pokój i dopiero, gdy skończył, zwrócił się do Jean-Paula:

— Chciałbym wiedzieć, gdzie znajduje się Liana?

Z nonszalancją, która jego zdaniem — winna wytrącić

Zagana z równowagi, Jean-Paul usadowił się wygodnie na

poduszkach i zaciągnął głęboko dymem cygara.

— Załóżmy, że wiem, gdzie się znajduje; czy sądzi

pan, że mu powiem, gdzie?

Pierwszym impulsem Richarda było ściągnąć tego fa­

ceta z łóżka i wydusić z niego siłą całą prawdę. Ale fakt,

że mężczyzna ten był chory i słaby uniemożliwiał takie roz­

wiązanie; mogła to być — w tym przypadku — tylko jedno­

stronna, nie przynosząca mu bynajmniej zaszczytu walka.

Poza tym instynkt mu podpowiadał, że zwycięstwo w inte-

155

background image

lektualnej potyczce może mu dostarczyć więcej satysfakcji.

Usiadł więc w fotelu i rozpoczął:

— Liana jest osobą panu bardzo bliską, nieprawdaż?

Jean-Paul obnażył zęby w szyderczym uśmiechu:
— Bardzo.

— Mówiąc szczerze, oczekiwałem, że znajdę ją tutaj.

— A gdyby pan ją tutaj znalazł, jakie miałoby to dla

pana znaczenie?

Richard założył nogę na nogę.

— To nie powinno pana interesować.

— Chyba ma pan rację, ale taką samą odpowiedź na

pańskie pytanie może pan usłyszeć ode mnie. Niech mi pan

powie, panie Zagan, co panu Liana powiedziała o nas?

— Że nigdy nie byliście ani że nie jesteście kochan­

kami.

— Gotów jestem pójść o zakład, iż pan jest przeko­

nany o czymś zupełnie przeciwnym.

Richard beznamiętnie przyglądał się swojemu roz­

mówcy. Tak długo uważał tego człowieka za swojego znie­

nawidzonego rywala, że niemal do ostatniej chwili nie po­

trafił wierzyć temu, co on mówił. Jean-Paul wypuścił tym­

czasem z ust duży kłąb dymu, a następnie ciągnął dalej:

— Stanowisko pańskie jest dla mnie raczej osobliwe.

Znam Lianę nieco dłużej niż pan i mogę stwierdzić, że

aczkolwiek jest ona skłonna do wynurzeń, ale za to nigdy

nie kłamie.

W Richardzie narastał stopniowo gniew — bynajmniej

nie na Saviona, lecz na okoliczności, które sprawiły, że ten

człowiek mógł więcej wiedzieć o Lianie, niż on. Wstał z fo­

tela i wsunął ręce do kieszeni:

— Czy ma pan zamiar mi powiedzieć, gdzie ona się

znajduje?

— Cokolwiek się między wami stało — spokojnym

głosem kontynuował Jean-Paul, tak jak gdyby nie usłyszał

pytania — zraniło ją to głęboko. Kiedy przyszła do mnie,

była całkowicie rozbita. Zrobiłem dla niej to co byłem

156

background image

w stanie uczynić: dałem jej pracę. Narzuciłem jej niezwykle

intensywne i wyczerpujące tempo pracy. Dzięki temu po­

trafiła spać w nocy. A kiedy się budziła, znów zmuszałem

ją do pracy, nie dając jej chwili wytchnienia, nie pozwalając

jej zostać sam na sam ze swoimi myślami. W moich zdję­

ciach udało mi się uchwycić ten tajemniczy smutek, który

jej wciąż towarzyszył, a który podkreślał jeszcze bardziej jej

niezwykłą urodę. Te właśnie zdjęcia przyniosły nam obojgu

rozgłos i popularność.

— Miał pan dużo szczęścia — zauważył Richard zim­

nym głosem.

— Ma pan rację. Było to jednak również szczęście dla

Liany, która nie miała szczęścia w miłości, lecz za to od­

niosła sukces zawodowy. Ironia losu, nieprawdaż? Dziw­

nym zbiegiem okoliczności stałem się pańskim dłużnikiem

i choćby tylko dlatego — gdybym wiedział, gdzie Liana się

znajduje — powiedziałbym to panu. Poza tym obawiam się,

że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo i dlatego bardzo nie

lubię, gdy oddala się samotnie na dłużej. To może być nie­

bezpieczne, a ja — niestety — jestem obecnie zbyt słaby,

żeby się nią opiekować.

To potwierdzenie własnych obaw z ust Saviona nie po­

prawiło nastroju Richarda.

— Nie ma potrzeby, aby pan się tą sprawą zajmował.

Znajdę ją na pewno.

Jean-Paul odczekał chwilę i w momencie gdy Richard

znalazł się już przy drzwiach, dorzucił:

— Już raz musiałem Lianie pomagać w pozbieraniu

się do kupy. Nie chciałbym robić tego po raz drugi, panie

Zagen.

Najbogatsi, najbardziej wpływowi w Ameryce ludzie

tańczyli w sali balowej przy dźwiękach muzyki Gershwina:

„I've Got Rhytm". Clay przyglądał się Sarze poprzez obiek­

tyw swojego aparatu i czuł przypływ olbrzymiej satysfakcji.

157

background image

Sara nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego lubił ją fotogra­

fować. Ale on dostrzegł w niej coś, czego nie znajdował

u innych modelek. Pod zewnętrzną powłoką wstydliwego

dziecka znajdowała się intrygująca go kobieta, a dzięki jego

aparatowi jej niezwykłą, świeżą urodę pozna cały świat.

Wspaniała, kapiąca złotem i srebrem sala balowa zaczęła

się wypełniać. Zgodnie ze wskazówkami Claya Sara opie­

rała się o kolumnę, ubrana w czarną, aksamitną suknię,

uszytą dla Liany, ale która wręcz idealnie pasowała do fi­

gury Sary. Sara nie wyglądała bynajmniej na szczęśliwą, ale

Clay był przekonany, że potrafi wprawić ją w lepszy nastrój.

Miał zamiar uchwycić ją w kadrze w jej bezruchu i czarnej

sukni, w tej niezwykłej oprawie, jaką stanowiły barwy tego

balu i otaczający ją zewsząd ruch. Sara powinna stać się dla

jego dalszej kariery tym, czym była Liana dla Jean-Paula.

— Clay, czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje

z Lianą?

Głos Richarda Zagena zawierał jakąś niebezpieczną

nutę, która brutalnie zakłóciła stan euforii Claya. Jeden

rzut oka wystarczał, żeby stwierdzić, że Zagen jest w okrop­

nym humorze.

— Niestety, nie mam pojęcia. Muszę pana przeprosić,

gdyż jestem w tej chwili bardzo zajęty.

Richard chwycił Claya za ramiona i siłą odwrócił go

ku sobie.

— Ja pana przeproszę, dopiero wtedy, kiedy otrzy­

mam odpowiedź, której oczekuję. Czy Liana nie powinna

w tej chwili z panem pracować?

— Tak, ale jak pan widzi, nie pojawiła się i zaczęliśmy

bez niej.

Richard spojrzał na Sarę. Pomyślał, że wygląda ład­

nie, ale nie tak pięknie, jak wyglądałaby w tej sukni Liana.

Ponownie zwrócił się do Claya.

— Czy pan próbował odszukać Lianę?

158

background image

Gay poczuł skurcz w kącie ust, lecz usiłował zachować

spokój. Nic złego stać się nie może. On przecież znajduje

się tak blisko swojego celu.

— Niepotrzebnie pan się martwi. Dla mnie jest jasne,

co się stało. Po kłótni z panem, Liana spakowała swoje

rzeczy i wyjechała.

— Nie mogła wyjechać, nie mówiąc nikomu, gdyż zda­

wała sobie sprawę z tego, jak wielkie znaczenie mają te

ostatnie zdjęcia. — Do rozmowy nieoczekiwanie wmieszała

się Sara. — Liana jest zbyt obowiązkowa.

— Ma pani rację — powiedział Richard — i dlatego

ponawiam swoje pytanie.

Clay czuł, że traci nad sobą kontrolę.

— Oczywiście, że próbowaliśmy ją odszukać. Steve

i Rosalyn nalegali, żeby pójść na jej poszukiwanie. Powie­

działem im, żeby się nie martwili i że będę ich potrzebował,

ale... o, jak to dobrze, właśnie wrócili. Steve, proszę, po­

praw mi to światło!

— Czy pan ją odnalazł? — Richard skierował pytanie

do Steva.

Młody człowiek potrząsnął przecząco głową.

— Byliśmy nawet w jej pokoju...

— Jej rzeczy są na miejscu — powiedziała Rosalyn.

Clayowi chciało się krzyczeć. Czemu ci ludzie jeszcze

tu stoją i przeszkadzają mu! Na miłość boską, czyż nie

rozumieją, jak ważną pracę on właśnie wykonuje?

— Liana pojawi się, gdy będzie gotowa.

Richard ponownie zwrócił się do Claya:

— Pan przed chwilą mi oświadczył, że spakowała się

i wyjechała.

Clay rozpostarł ręce w geście wyrażającym całkowitą

bezradność.

— Skąd mam wiedzieć, gdzie ona jest? Wszystko co

wiem, to to, że muszę koniecznie wykonać te zdjęcia. A po­

nieważ Liana okazała się nie dość zdyscyplinowana, są

inne, które mogą ją zastąpić.

159

background image

Już miał odejść, ale w ostatniej chwili odwrócił się

jeszcze i spytał:

— Jeszcze jedno. Czy pan już otrzymał wyniki analizy

pudru?

— Jeszcze nie. Muszę sprawdzić, czy mój przyjaciel

już je otrzymał. Na poczcie nie można nigdy całkowicie

polegać.

Zwracając się do Steve'a i do Sary, powiedział:

— A teraz moi drodzy, zajmiemy się przygotowaniem

do zdjęć.

Ignorując Claya, Steve zwrócił się do Richarda.

— Idę z panem szukać Liany.

— Ja także — oświadczyła Sara.

Richard potrząsnął głową.

— Dziękuję, ale dam sobie radę sam.

Wiatr gwizdał między żelaznymi prętami na tarasie,

podkreślając tym jego pustkę. Richard uderzył z całej siły

w żelazną poręcz. Do diabła! Gdzie może być Liana?

Z niepokojem usiłował przebić wzrokiem ciemność

nocy. Na szczęście niebo zaczęło się przecierać i zrobiło

się nieco jaśniej. Powietrze było chłodne, trawa pod no­

gami wilgotna. Richard zastanawiał się, czy tego chłodu

nie czuje właśnie Liana? A może jest ranna?

Nie był w stanie wyobrazić sobie tego, że nie żyje. Ona

musi żyć.

Boże, Liano, gdzie jesteś?

Poza hotelem byli zaledwie w kilku miejscach. Dokąd

mogła pójść? Lub też, Boże zachowaj, dokąd ktoś mógł ją

zabrać? Zacisnął szczęki. Jeśli nie odnajdzie jej w ciągu

najbliższych kilku godzin, będzie musiał powiadomić poli­

cję.

Do jego uszu dochodziła muzyka z sali balowej, „Em-

braceable You". Dziwne, ale nigdy wcześniej nie zauważył

tego, że jest to bardzo ładna melodia. Gdyby Liana była

160

background image

teraz przy nim, wziąłby ją w ramiona i tańczył z nią. Ni­

gdy wcześniej ze sobą nie tańczyli, ale wiedział, że w tańcu

musi być lekka i pełna wdzięku. Tańczyliby tak długo, jak

długo by mieli na to ochotę. A potem by się kochali.

Tego popołudnia kiedy ją tutaj spotkał, siedzieli obok

siebie na ławce, a on ją wciąż całował, dotykał. To były

pierwsze oznaki tego, jak bardzo ją wciąż kochał. Niestety,

sam tego nie potrafił dostrzec, a jeśli nawet cokolwiek do­

strzegał — był zbyt dumny, żeby się do tego przyznać.

Liana miała rację tego popołudnia. Był głupi. Gdyby

wtedy potrafił przyznać się do odrobiny miłości, ona z pew­

nością znajdowałaby się w tej chwili obok niego.

Przypomniał sobie zdumione spojrzenia Steva i Rosa-

lyn, kiedy oświadczył im, że sam odnajdzie Lianę. Chyba

zastanawiają się teraz, skąd on ma tę pewność, myślał po­

nuro. Nie miał wyboru. Musi znaleźć Lianę. Nie potrafi

dalej żyć bez niej.

Zziębnięta do szpiku kości, z tępym bólem w głowie,

Liana siedziała skulona na stopniach wewnątrz grobowca.

Wpatrzona nieruchomo w długą, o kształcie prosto­

kątnego pudła, trumnę Leonory, utraciła poczucie upływu

czasu.

Od początku przeżywała tragiczną historię młodziut­

kiej Leonory. Jej zainteresowanie tą historią nie miało

głębszego sensu, ani przedtem, ani obecnie — było po

prostu odzewem serca. Szczęście tamtej kobiety trwało tak

krótko, co więcej, nie pozostawiła po sobie nikogo, kto

by ją opłakiwał. Oprócz niej — pomyślała Liana o sobie.

A teraz dzieli z nią nawet miejsce pogrzebania.

Dotknęła ręką skrzepniętej krwi na swojej skroni.

W ciągu długich godzin samotności musiała walczyć z bó­

lem i chłodem, ale przede wszystkim zmagała się ze stra­

chem. Przerażenie ogarniało ją na myśl, że została skazana

na śmierć w tym grobowcu. Nie chciała umierać — chciała

żyć i być szczęśliwą.

161

background image

Leonora, którą poznała w Paryżu, powiedziała jej kie­

dyś, że nadejdzie dzień, gdy znajdzie swoją prawdziwą mi­

łość. Teraz wie, że już ją znalazła. Była głupia, że od niej

uciekła, ale to się już nie powtórzy.

Nie, ona nie może tutaj umrzeć. Tak mało jeszcze

przeżyła, tak krótko kochała. W swojej wyobraźni stworzyła

sobie obraz Richarda i całą swoją istotą skoncetrowała się

na nim. On był jej sercem, treścią jej życia. Na pewno ją

znajdzie.

Po wielu godzinach oczekiwania usłyszała jakiś ruch

na zewnątrz grobowca. Tylko przez chwilę przeżywała

strach, że to wrócił — być może jej prześladowca, który ją

zamknął w grobowcu. Prędko jednak strach ustąpił prze­

konaniu, że to jest Richard.

— Liano? Czy jesteś tam?!

Rzuciła się do drzwi, omal nie tracąc równowagi.

— To ty, Richardzie?!

— Liana? Wielki Boże, ty tam jesteś! Czy nic ci się

nie stało?

— Tak, tak — jestem cała i zdrowa.

— Poczekaj, kochanie, chwileczkę. Zaraz cię uwolnię.

Dał się słyszeć zgrzyt przesuwanej płyty betonowej,

a następnie drzwi grobowca otworzyły się z trzaskiem.

W drzwiach pojawił się Richard, który porwał ją w ra­

miona. Przycisnął ją do siebie z całej siły, drżąc ze szczęścia

i z ulgi. Była przemarznięta, ale żywa, oddychała. Czuł się

w tej chwili tak, jak gdyby tylko co uchylony został wyrok

skazujący go na dożywotnie więzienie w piekle. Zanurzył

twarz w jej włosach i wdychał ich zapach. Już nigdy nie

pozwoli jej odejść od siebie. Odsunąwszy się od niej, żeby

móc się jej lepiej przyjrzeć, lecz trzymając ją ciągle za ręce,

zapytał:

— Czy rzeczywiście nic ci nie jest?

— Tak mi się zdaje — odpowiedziała, z trudem po­

wstrzymując drżenie w głosie.

— Co się właściwie stało? Kto cię tu zamknął?

162

background image

— Nie wiem, kto. Najpierw ogłuszono mnie uderzę- .

niem w tył głowy, a następnie zaciągnięto do wnętrza gro­

bowca. Było mokro, gdyż woda deszczowa sączyła się z ze­

wnątrz do środka. Kiedy usiłowałam stanąć na nogach, po­

śliznęłam się na schodach i uderzyłam głową o posadzkę.

Nie mam pojęcia jak długo tu się znajdowałam. Która jest

teraz godzina?

Spojrzał na fosforyzujące wskazówki zegara.

— Pierwsza trzydzieści po północy. Boże wielki, Lia­

no, spędziłaś ten cały czas zamknięta w grobowcu?!

Gdy odpowiedziała mu skinieniem głowy, wziął ją po­

nownie w ramiona i przyciskał do siebie.

— Chodźmy stąd czym prędzej.

— Niczego więcej w tej chwili nie pragnę — odpowie­

działa.

Wychodząc z grobowca nie mogła się oprzeć poku­

sie spojrzenia jeszcze raz na miejsce wiecznego spoczynku

Leonory Deverell — miejsce, które nieomal stało się jej

grobem.

Srebrne światło księżyca wypełniało teraz wnętrze gro­

bowca. Wieko trumny upadło na ziemię, odkrywając taje­

mnicę jej wnętrza.

Lianie zaparło dech w piersiach.

Richard niósł Lianę na rękach, przyciskając ją do

serca. Do rezydencji wszedł frontowym wejściem. Wielki

bal trwał, nic więc dziwnego, że w holu nikogo nie było,

oprócz kilku osób służby porządkowej. Nagle w bocznych

drzwiach pojawili się Jean-Paul i Clay, najwyraźniej rozgo­

rączkowani rozmową, którą prowadzili.

— Do diabła — mówił Clay — sam mi powierzyłeś to

zadanie, więc pozwól mi je dokończyć.

Blady, lecz zdeterminowany Jean-Paul górował wyraź­

nie nad Clayem.

— Najpierw odpowiesz na kilka moich pytań.

163

background image

— Nie mam w tej chwili na to czasu. Sara, Rosalyn

i Steve czekają na mnie w sali balowej.

— A gdzie jest Liana?

— Skąd mam wiedzieć, do licha?!

Richard spojrzał na Lianę. Oczy miała zamknięte,

twarz pobladłą. Niech tylko odnajdzie tego drania, który

jej to uczynił... Spojrzał na obu mężczyzn.

— TUtaj jest.

Clay i Jean-Paul spojrzeli na siebie. Twarz Jean-Paula

wyrażała ulgę, Claya — hamowany gniew.

Jean-Paul podbiegł do nich.
— Mon Dieu, znalazłeś ją! Liano, co się z tobą działo?

Czy nic ci się nie stało?

Liana otworzyła oczy.

— Bardzo źle wyglądasz, Jean-Paul. Powinieneś leżeć

w łóżku.

— Ba! Leżałem cały dzień, ale nie mogłem z niepo­

koju wytrzymać już ani chwili dłużej, więc zszedłem na dół

zobaczyć, co się dzieje.

Richard uśmiechnął się z rozbawieniem.

— Pan mi nie wierzył, że gdy ją znajdę, powiem panu

o tym, nieprawdaż? — zapytał, spoglądając jednocześnie

na Claya, który się zbliżał do nich powoli.

Jean-Paul podniósł brwi.
— A czy pan miał zamiar mi to powiedzieć?

— Być może — odpowiedział wesoło Richard, obser­

wując jednocześnie zachowanie się Claya. — Jak idą zdję­

cia?

— Dobrze. — Clay rzucił w tym momencie niezado­

wolone spojrzenie na Jean-Paula. W każdym razie szły do­

brze aż do ostatniej chwili.

— Pan wiedział o tym, nieprawdaż? — spokojny głos

Richarda przybrał nagle ton twardy, tak że każde jego

słowo cięło Claya, do którego pytanie było skierowane, jak

ostrym nożem.

Jean-Paul otworzył szeroko oczy.

164

background image

— Co niby wiedziałem? — zapytał ostrożnie Clay.
— To, gdzie się znajduje Liana, gdyż to pan ją tam

zamknął.

Liana zesztywniała w tym momencie, więc przycisnął

ją do siebie jeszcze mocniej.

— Za chwilę zaniosę cię do twojego pokoju — szep­

nął.

— Tak podejrzewałem — powiedział Jean-Paul, a jego

rysy w tym się zaostrzyły — ale nie lubię oskarżać bez

dowodów.

— Jestem pewien, że trudno panu uwierzyć, iż pań­

skiego protegowanego stać było na coś takiego — zauważył

Richard.

— Dlaczego? — wyszeptała Liana. — Dlaczego, Clay?
— Nie chciałem cię skrzywdzić — powiedział Clay,

widocznie zdenerwowany. — Zależało mi jednak na tym,

żeby Sara była moją modelką. Bez względu na to, jak do­

skonale byłyby moje zdjęcia z tobą, nie dawały mi one

żadnej szansy zdobycia sławy. Ty zwykle fotografujesz się

w przyciemnionych barwach i wszyscy dobrze o tym wiedzą.

A Sara jest jeszcze nieznana...

— Czy Sara wiedziała o tym? — przerwał mu Jean-

-Paul wyraźnie wściekły na Claya, na co wskazywał lodo­

waty chłód jego czarnych oczu.

— Nie. Ona zawsze niechętnie zgadzała się na zdjęcia,

ale byłem pewny, że nie odmówi, jeśli to będzie w interesie

firmy.

— Czy to ty również spowodowałeś upadek reflek­

tora?

— Tak, tak — Clay odpowiedział niecierpliwie, jakby

chciał dać do zrozumienia, że takimi pytaniami zawraca

mu się tylko głowę, wtedy gdy liczy się tylko jego praca.

— I to ja dodałem żrącego składnika do pudru. Po pro­

stu chciałem cię wyłączyć z imprezy, nie miałem natomiast

najmniejszego zamiaru poważnie cię skrzywdzić, Liano.

165

background image

Richard z trudem utrzymywał swoją wściekłość na wo­

dzy, udało mu się jednak zapytać pozornie spokojnym gło­

sem:

— A gwoździe i deski na drodze — to także pańska

sprawka?

— Nie. Mogę się tylko jeszcze przyznać do zamiany

drabin. Miałem drugą drabinę, której szczebel złamałem.

Złamany szczebel skleiłem tak, że trudno było cokolwiek

zauważyć.

Jego oczy błyszczały z podniecenia, kiedy się zwrócił

do Jean-Paula.

— Chciałbym, żebyś zobaczył rezultaty pracy, którą

dziś wieczorem wykonałem. Sądzę, iż przyznasz, że są nad­

zwyczajne, a nawet więcej niż nadzwyczajne. Tylko ty jesteś

w stanie to ocenić, gdyż praca była dla ciebie zawsze naj­

ważniejsza!

— Ty cholerny głupcze! — odpowiedział mu Savion.

Liana zamknęła oczy i przytuliła się do piersi Ri­

charda, który przeżywał rozterkę. Z jednej strony miał

ochotę rozerwać Claya na kawałki, z drugiej jednak ro­

zumiał, iż Liana potrzebowała natychmiastowej pomocy

i opieki.

— Zajmę się tym — powiedział Jean-Paul, wskazując

na Claya.

Choć Richard odniósł wrażenie, że Jean-Paul podziela

jego uczucia, to jednak w tym momencie ocknęły się w nim

jeszcze dawne wątpliwości i podejrzenia. Trzeźwy rozsądek

nakazywał mu przecież spojrzeć obecnie na Saviona ina­

czej, odrzucić z oczu bielmo ślepej zazdrości i przyznać, że

jest to człowiek, z którego emanowały szlachetność i siła

woli. Skinął więc głową, akceptując w ten sposób wszystko,

co Jean-Paul zamierza uczynić. Zrozumiał ostatecznie, że

choć tamten również kocha Lianę, to ona jednak będzie

właśnie jego żoną. Szybkim krokiem oddalił się z Lianą do

windy.

166

background image

11

167

Liana obudziła się w miękkiej pościeli, w zalanym bla­

skiem słońca pokoju. Obok leżał wpatrzony w nią Richard.

Z tkliwym uśmiechem na ustach wyciągnęła dłoń, żeby po­

gładzić jego poranny zarost na twarzy.

— Jak długo tak mi się przyglądasz?
— Niemal całą noc. Tak bardzo się lękałem o ciebie.
Wziął jej dłoń w swoją rękę i całował koniuszki jej

palców po kolei.

— Kiedy pomyślę, co musiałaś przeżyć...
— To wszystko już minęło, Richardzie. Wiedziałam

dobrze, że mnie odnajdziesz.

Uśmiechnął się.
— Naprawdę? Nie wiem, skąd się wzięła ta twoja uf­

ność, ale ja także byłem przekonany, że cię odnajdę. Mu­
siałem cię odnaleźć.

Nagle jej twarz się zachmurzyła.
— Clay...

— Już rozmawiałem z Savionem na jego temat. Tej

nocy Claya zabrano. Co się z nim dalej stanie, zadecyduje

sąd, a może nawet lekarz. Masz jednak rację, że to wszystko

już minęło. Czas pomyśleć o tym, co nas czeka.

Była wzruszona troskliwością, którą jej okazywał.

Przypomniała sobie swoje postanowienie przeprowadzenia

z nim decydującej rozmowy, którą podjęła, zanim Clay za­

mknął ją w grobowcu.

— Chciałabym porozmawiać z tobą o niektórych spra­

wach — powiedziała.

— Pozwól, że najpierw ja ci coś powiem. Wracając

do tamtego dnia w Paryżu, w którym mnie opuściłaś, chcę

background image

żebyś wiedziała, iż obecnie zrozumiałem, że nie powinie­

nem był wtedy pozwolić ci odejść. Popełniłem duży błąd.

Niestety, jeśli chodzi o ciebie, nie potrafię myśleć i postę­

pować logicznie. Gdybym potrafił, na pewno starałbym się

odnaleźć przyczynę, dla której postanowiłaś odejść. Ja na­

tomiast nawet nie spróbowałem odwieść cię od tej decyzji,

stawiając swoją dumę i własne ego ponad nasze szczęście

i wierząc niemądrze, że mogę być szczęśliwy również bez

ciebie. Lecz, mój wielki Boże, jak bardzo się wówczas my­

liłem! Przecież ja naprawdę kochałem cię wtedy i kocham

cię także teraz. — Głos mu się załamał. — Kocham cię

z całego serca i z całej duszy.

Była oszołomiona jego wyznaniem, które oznaczało

spełnienie jej najskrytszych marzeń.

— Czy to prawda? — zapytała.

— Gdybyś nie była tak osłabiona, po tym co przeżyłaś,

zaraz bym ci udowodnił, jak bardzo cię kocham.

— Czuję się doskonale — wyszeptała, zarzucając mu

ramiona na szyję. — Udowodnij mi.

Potrząsnął głową.

— Niestety, jesteś osłabiona.

— Twoja miłość jest najlepszym lekarstwem na wszy­

stkie moje dolegliwości.

Westchnął głęboko. Dla jej dobra nie powinien jej ule­

gać, lecz cóż można począć wobec przemożnej siły miłości?

Po przeżytym ostatniej nocy lęku o nią, kiedy nie miał naj­

mniejszego pojęcia o tym, co się z nią stało i w jakim stanie

ją odnajdzie, odczuwał potrzebę fizycznego z nią zbliżenia.

W ten sposób — być może — rozpoczną nowy rozdział

w ich wspólnym życiu. Ale...

— Kocham cię bardzo, Richardzie — wyszeptała, kła­

dąc w ten sposób kres jego wahaniom.

Najpierw pocałował ją delikatnie w usta, a następnie

rozpoczął — w sposób równie delikatny pieszczotę rąk.

Usiłował przekazać jej całą nagromadzoną w nim tkliwość,

168

background image

całą miłość i namiętność. Czuł, jak drży pod nim i jak drże­

nie ogarnia całe jego ciało. Ich ciała płonęły, a usta szep­

tały słowa miłości. Byli razem zespoleni i połączeni. Każda

mijająca chwila miała dla nich swoją cenę, każde wypowie­

dziane słowo — swoją wartość. Jak kwiat wchłania w siebie

chciwie krople wiosennego deszczu, tak Liana przyjmowała

w siebie wszystko, co jej była w stanie dać miłość Richarda.

Liana opuściła go. Richard wiedział już o tym, zanim

jeszcze całkowicie oprzytomniał ze snu. Na chwilę ogar­

nęła go panika; usiadł w łóżku i rozejrzał się dookoła po

pokoju. Pusto! Nie mogła go przecież tak zostawić, zwła­

szcza teraz, kiedy zdawało się, że odnaleźli swoje szczęście.

Spojrzał na zegarek. Spał tylko godzinę. Co mogło się zda­

rzyć? Podniósł się z łóżka i zaczął się szybko ubierać, kiedy

pojawiła się ubrana w drzwiach łazienki. Ulga, którą od­

czuł w tym momencie była tak ogromna, że omal nie usiadł

z powrotem na łóżku.

— Co się stało? — zapytała, zauważywszy dziwny wy­

raz jego twarzy. Podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

— Musisz być dla mnie wyrozumiała. Oszalałem na

twoim punkcie. Tak długo byliśmy ze sobą poróżnieni...

— Rozumiem cię doskonale — powiedziała spokoj­

nie. — Ja mam te same obawy. W końcu jednak powinni­

śmy nabrać do siebie zaufania. Oboje nie mamy zamiaru

utracić tego, co odzyskaliśmy.

Uśmiechnął się z wysiłkiem.

— Masz rację. Będę starał się poprawić.

Śmiejąc się, stanęła na palcach i pocałowała go w usta.
— Uspokój się więc i bądź dobrej myśli.
— Wygląda na to, jakbyś miała zamiar wyjść. Dlaczego

mnie nie obudziłaś?

— Nie chciałam cię niepokoić. Poza tym, miałam za­

miar zaraz wrócić.

— Dokąd teraz się wybierasz? — zapytał, sięgając po

koszulę.

169

background image

Na jej czole pojawiły się zmarszczki, wywołane nagle

jakąś wewnętrzną rozterką.

— Chciałabym pomówić z Caitlin. Mam nadzieję, że

pomoże mi wyjaśnić pewną sprawę.

— W porządku, dokądkolwiek idziesz — idę z tobą.

Odtąd to będzie moją zasadą. Zbyt długo byliśmy ze sobą

rozdzieleni. Odtąd ja będę chodził z tobą na twoje zdjęcia,

a ty ze mną, gdy będę wychodził załatwiać moje interesy.

Już nigdy nie zgodzę się na żadną z tobą rozłąkę.

Stanowczość, z jaką to mówił, zaskoczyła ją, napełnia­

jąc jednocześnie jej serce błogim uczuciem szczęścia.

— Zdaje mi się, że polubię tę twoją zasadę — zauwa­

żyła.

Wyszli razem z pokoju i zeszli na dół do windy w holu.

Winda zatrzymała się na czwartym piętrze, gdzie już przy

wyjściu natknęli się na oczekującą na nich Caitlin. Ta objęła

Lianę w gorącym uścisku.

— Bardzo mi przykro z tego powodu, że właśnie tutaj

przeżyła pani te okropne chwile — oświadczyła ze wzru­

szeniem.

Liana uśmiechnęła się beztrosko. „Jak to dobrze, gdy

można się uśmiechać tak łatwo i tak często" — pomyślała.

— Proszę się już więcej tym nie przejmować. To prze­

cież nie była pani wina. — W tym momencie spojrzała na

Richarda. — Poza tym, ilekroć będę wspominała swój po­

byt tutaj, pamiętać będę tylko wszystko dobre, które mnie

tutaj spotkało.

Caitlin przyjrzała się uważnie obojgu, zwróciła uwagę

na ich połączone ręce i właściwie oceniła sytuację. Uśmie­

chnęła się lekko.

— W takim razie poczułam się od razu lepiej. A teraz,

czym mogłabym państwu służyć?

— Chodzi o Leonorę Deverell, pierwszą mieszkankę

SwanSea.

— Rozumiem. Co panią interesuje?

170

background image

— Czy w tym gmachu znajduje się gdzieś portret Le-

onory?

— Zupełnie niedawno zniesiono jej portret ze strychu,

wytarto z kurzu i powieszono w moim gabinecie. Czy pani

chciałaby go zobaczyć?

— I to bardzo.

Liana spojrzała na Richarda. Wyglądał na zaintrygo­

wanego, więc uścisnęła jego rękę.

— Nie chcę nic mówić przedwcześnie, zanim się nie

upewnię.

Odpowiedział jej uściskiem dłoni, co oznaczało apro­

batę. Przyjęła to, jako symboliczną zapowiedź wzajemnego
zaufania, które w przyszłości będzie między nimi panowało.

Caitlin poprowadziła ich do znajdującego się przy

końcu korytarza pokoju, urządzonego — podobnie jak
i reszta rezydencji — w stylu art nouveau. Na ścianie wi­
siał portret młodej kobiety, o pięknych arystokratycznych
rysach, w niebieskiej sukni, udrapowanej wokół nóg na
kształt letniego obłoku. Jej oczy wyrażały smutek, lecz

na ustach spoczywał słodki, optymistyczny uśmiech. Liana
znała dobrze ten uśmiech. Mimo że portret został nama­
lowany wiele lat wcześniej, zanim Liana poznała Leonorę,

jej słodki uśmiech, łagodne oczy i arystokratyczne rysy po­

zostały te same.

— Leonora — szepnęła.

Caitlin skinęła głową.

— To jest właśnie portret Leonory.
— Liano — zauważył Richard, zwęziwszy oczy na wi­

dok przypiętej do sukni młodej kobiety z portretu broszki
z lilią — to jest przecież twoja broszka!

— Pani broszka? — powiedziała Caitlin zdziwiona. —

Pan ma na myśli broszkę, którą u pani widziałam? To jest
niemożliwe. Cała biżuteria Leonory pozostała w rodzinie.
Nie sprzedaliśmy ani jednej sztuki. W jaki sposób pani mo­
głaby wejść w posiadanie broszki Leonory?

171

background image

— Ona mi ją podarowała.
— To jest niemożliwe. Leonora umarła w 1898 roku.

— Ja ją znałam osobiście, proszę pani.
— Sądzisz, że Leonora jest tą samą Leonorą, która

była twoją sąsiadką w Paryżu? — zapytał Richard. — Ta

stara pani, która ci dała broszkę?

— Tak jest. Usiądźmy, proszę, a ja postaram się wszy­

stko wyjaśnić.

Liana usiadła na kanapie i odczekawszy chwilę, aż Ri­

chard zajmie miejsce obok niej, a Caitlin — naprzeciwko
w fotelu, rozpoczęła swoją opowieść:

— Leonora Redmond liczyła sobie już sto jeden lat,

kiedy zamieszkałam w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Ni­
gdy nie opuszczała swojego łóżka, lecz zawsze była bardzo
przytomna, więc zaprzyjaźniłyśmy się. Opowiedziała mi, że
mając lat siedemnaście, za namową rodziny wyszła za mąż
za znacznie starszego od siebie mężczyznę. Starała się być
przykładną małżonką, niestety, miłości w tym związku nie
zaznała. Dla jej męża istniały tylko dwie rzeczy: interes

i wielka rezydencja, którą sobie wybudował. Pewnego razu,
cztery lata po ślubie, jej mąż wynajął młodego malarza,
żeby wykonał jej portret. Malarz nazywał się Wyatt Red­
mond. Młodzi pokochali się, lecz Leonora, zdając sobie
sprawę z beznadziejności sytuacji, odprawiła malarza. Ten
powrócił do swojego domu w Paryżu, lecz wnet zrozumiał,
że nie potrafi żyć dalej bez ukochanej. Pod pozorem kon­
tynuowania pracy nad portretem wrócił do SwanSea w tym
celu, aby skłonić Leonorę do ucieczki z nim. Przywiózł jej
prezent — broszkę w kształcie lilii, którą kupił w Paryżu
w sklepie René Lalique'a. To był jedyny drobiazg, który
uciekając ze SwanSea, Leonora zabrała ze sobą, jedyny
z całej posiadanej przez siebie biżuterii.

Caitlin słuchała cały czas bardzo uważnie:

172

background image

— Czegoś jednak nie rozumiem. Jeśli Leonora uciekła

do Paryża z kochankiem, to kto został pogrzebany w gro­

bowcu?

— Nikt. Mogłam to stwierdzić ostatniej nocy.

Przypomnienie tego, co niedawno przeżyła, spowodo­

wało, że chwyciła Richarda za rękę. Do dzisiejszego ranka

nie miała pojęcia o tym, czym dla kobiety jest uścisk ręki

kochającego mężczyzny.

— Gdy się ocknęłam leżąc na posadzce grobowca, usi­

łowałam się podnieść. Uchwyciłam się czegoś, co później

okazało się trumną. Drewno musiało być tak spróchniałe,

że wieko pękło i upadło na ziemię. Kiedy Richard otwo­

rzył drzwi, do wnętrza grobowca wpadło światło księżyca

i wtedy spostrzegłam, że trumna jest pusta. — Przerwała

na chwilę. — Wcześniej myślałam, że to miłość powodo­

wała Edwardem, kiedy postanowił wznieść jej grobowiec

na uboczu, teraz wiem, że to była przeżyta gorycz.

— Dlaczego jednak ten człowiek zdecydował się na

upozorowanie pogrzebu swojej żony, która żyła? — zapytał

Richard.

— Na to pytanie ja jestem w stanie udzielić panu od­

powiedzi — oświadczyła Caitlin. — Edward był bardzo

dumnym człowiekiem. Mój dziadek Jake wielokrotnie opo­

wiadał mi o nim. Był to mężczyzna stanowczy i twardy,

o niezwykłej dumie. Jestem pewna, że nigdy wcześniej nie

przyszło mu nawet do głowy, że może zostać porzucony

przez żonę, a kiedy tak się stało, poczuł się śmiertelnie

zraniony w swej dumie. Aby ukryć przed ludźmi fakt, że

żona porzuciła go dla innego mężczyzny, postanowił upo­

zorować jej zgon i pogrzeb.

— Duma — powtórzył Richard w zamyśleniu. Poczuł

nagle, iż coś go łączy z tym starym, dumnym człowiekiem.

— Wiem także doskonale — kontynuowała Caitlin —

że Edward nigdy nie zgodziłby się, aby Leonora zabrała

z sobą Johna.

173

background image

— Kto to był John? — jednocześnie zapytali Richard

i Liana.

— Jedyne dziecko Edwarda i Leonory.

Liana skinęła głową.
— To musiało być dla niej bardzo bolesne. Nigdy ze

mną nie mówiła o swoim dziecku. Wiem od niej natomiast,

że po śmierci Edwarda w 1929 roku wyszła za mąż za Wy-

atta. Chociaż Wyatt nigdy nie został liczącym się artystą,

oboje żyli szczęśliwie aż do jego śmierci na początku lat

siedemdziesiątych.

— To jest pasjonująca historia — zauważyła Caitlin.

— Nie omieszkam zapoznać z nią całą swoją rodzinę.

Dzięki pani, dowiedziałam się o moich przodkach niezwy­

kle interesujących rzeczy.

— Tak więc Edward i Leonora chronili przed ludźmi

swoje wewnętrzne urazy aż do końca życia — stwierdziała
Liana.

Nagle spojrzała na Richarda, który odwzajemnił jej

spojrzenie. Oni również przez wiele lat nosili w sobie głę­
boko ukryte urazy, jednak dzięki miłości przezwyciężyli je
i odnaleźli swoje szczęście.

— Ostatecznie Edward umarł jako człowiek samotny

— powiedziała Caitlin.

— A Leonora odnalazła w życiu spokój i szczęście —

zauważyła Liana. — Ale biedny John nie znał matki. Po­
rzucenie własnego dziecka było straszliwą decyzją. Leonora
musiała być zdesperowana, skoro ją podjęła. Nie widziała
dla siebie możliwości dalszego życia w SwanSea u boku
Edwarda.

Caitlin skinęła głową.

— Wiedząc jak twardym i nieczułym człowiekiem był

Edward, muszę się z panią zgodzić. Pozostawiając syna przy

mężu, wiedziała, że jest on w stanie zapewnić dziecku to

wszystko, czego ona sama nie potrafiła. Dlatego nie wolno

174

background image

nam osądzać Leonory zbyt surowo. Tylko ona wiedziała,

jakim było jej życie w SwanSea.

Liana spojrzała na Richarda i oboje równocześnie

podnieśli się z miejsc.

— Mam ochotę na mały spacer w słońcu. Może wyj­

dziemy na taras? Czy nie moglibyśmy zjeść śniadania na
tarasie, proszę pani?

Właścicielka SwanSea odpowiedziała uśmiechem.
— Dlaczego nie? Proszę sobie przypomnieć, że już

przy pierwszym naszym spotkaniu zaznaczyłam, że państwo

możecie liczyć na dobrą obsługę w tym hotelu. Zapewniam,
że spełnimy pani życzenie. Będę się bardzo cieszyła, je­
żeli obiecacie państwo, że wkrótce ponownie zawitacie do
SwanSea.

— Może pani na nas liczyć — odpowiedział Richard.

W trakcie spaceru, w połowie drogi między hote­

lem a tarasem, Liana i Richard przystanęli. Dzień był

piękny i jasny. Wszystko wokoło tonęło w ciepłych promie­

niach słońca. Pogodny nastrój dnia udzielał się im obojgu.

Wprost wierzyć im się nie chciało, że tak jeszcze niedawno

między nimi zalegały cienie i chmury...

Oczy Richarda wyrażały zachwyt i entuzjazm.

— Kiedy tylko pomyślę, jak łatwo mogliśmy zniszczyć

nasze szczęście powodując się dumą i urazami...

— Tak, wiem. Lecz stało się inaczej. Przyjechaliśmy

tutaj poranieni, każde ze swoim wewnętrznym bólem, wy­

jedziemy razem pogodzeni i szczęśliwi. Odzyskaliśmy naszą

miłość, tym głębszą i silniejszą, im większa poprzednio była

przepaść między nami.

— Dzięki Bogu — powiedział Richard i dreszcz, który

w tym momencie wstrząsnął jego ciałem udzielił się rów­

nież Lianie.

175

background image

— Nigdy już więcej nie będę musiał spędzać samot­

nych nocy — powiedział. — Będziesz zawsze przy mnie,

twój łagodny głos, twoja niezwykła uroda — po prostu ty.

Roześmiała się głośno jakimś szczególnym, tajemni­

czym śmiechem.

— Być może będzie z nami również nasze dziecko, po­

częte właśnie tutaj w SwanSea. Czy nie pomyślałeś o tym?

Wprost zachłysnął się z zachwytu.

— To byłoby nadzwyczajne! To byłoby dla mnie szczy­

tem szczęścia. Ale jeśli nawet nie będziemy mieli dziecka,

z tobą zawsze będę szczęśliwy. Jeśli będą dzieci — będę

się czuł szczególnie przez los wyróżniony, ale ty jesteś tym,

czego w życiu najbardziej pragnę i potrzebuję.

Monotonny szum morza to wzmagał się, to znów przy-

cichał. Liana czuła, że pokochała i to miejsce, i ten szum.

Lecz przecież gdzieś istnieje inne miejsce, z którym czuje

się na zawsze związana. Nagle zwróciła się z zapytaniem

do Richarda:

— Czy polecisz ze mną do Francji? Chcę żebyś zoba­

czył mój mały domek.

— W twoim domku spędzimy masz miodowy miesiąc.
— Kocham cię — wyszeptała.

— Ja też cię kocham — odpowiedział.

Na tarasie wiatr świszczał między metalowymi prętami

ogrodzenia, omiatając na zielono i niebiesko pomalowane

ławki i podrywając z ziemi pojedyncze pióra mew.

Dziś, jeśli tam nawet słychać jakiś płacz, to tylko płacz

szczęścia. Słychać również śmiech. Chociaż najwięcej jest

tam chyba miłości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boswell Barbara W pułapce uczuć
Faryene Preston Fayrene Preston
Preston Fayrene Srebrny cud
Preston Fayrene Tajemnicza kobieta 2
01 Preston Fayrene Dawne uczucie
117 Boswell Barbara W pułapce uczuć
30 Preston Fayrene Namiętności 30 Ametystowa mgła
0490 Preston Fayrene Uwierz mi
Boswell Barbara W pułapce uczuć
13 Preston Fayrene Tajemnicza kobieta
Boswell Barbara W pułapce uczuć
490 Preston Fayrene Uwierz mi 2
Preston Fayrene Bajeczny weekend
Preston Fayrene Dawne uczucie 2
Preston Fayrene Zakochany Robin i jego wesoła kompania

więcej podobnych podstron