FAYRENE PRESTON
W PUŁAPCE
UCZUĆ
Przełożyła
Ewa Jagielska - Pszczel
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDAŃSK 1992
SwanSea 1898
Wstęp
We wszystkich oknach SwanSea płonęły światła.
Dźwięki tanecznej muzyki rozbrzmiewały w eleganckich sa
lonach i holach. W sali balowej wirowały wytwornie ubrane
pary, a naszyjniki kobiet migotały jak płomienie.
Pół kilometra od SwanSea Leonora Deverell spacero
wała po opustoszałym tarasie, przytulonym do smaganego
wichrem skalnego urwiska. Nawet tu odnalazła ją cicha
melodia walca.
Gdzie on się podziewa?
Przystanęła. Spojrzała w górę, na zawieszony nad
SwanSea duży żółty księżyc, próbując odgadnąć czas. Mu
siała już minąć co najmniej godzina od chwili, kiedy stary
zegar w foyer wybił północ. Nerwowo zacisnęła dłonie. Po
wóz z bagażami już na nich czekał. Piastunka Johna spa
kowała wszystkie jego ubranka i zabawki, a jeśli wszystko
przebiegało zgodnie z planem, on również czekał już w po
wozie. Dla trzyletniego dziecka będzie to długa, męcząca
podróż. Leonora miała nadzieję, że chłopiec prześpi całą
drogę do Bostonu, skąd popłyną statkiem do Europy.
Gdzie on się podziewa?
Uspokój się, skarciła samą siebie, wszystko będzie do
brze. Teraz dopiero zrozumiała, czym jest miłość. Czuła się
szczęśliwa, z radością oczekiwała nadchodzących dni.
Na odgłos kroków odwróciła się gwałtownie. Widok
własnego męża zmroził krew w jej żyłach.
— Czas, byś wróciła na bal, Leonoro. Dobiega już pra
wie końca, a ty zapewne chciałabyś pożegnać gości.
Nawet w wątłym świetle księżyca mogła dostrzec
gniew w jego niebieskich, zimnych oczach.
5
— Edwardzie, ja...
— Naturalnie założysz znów swoją suknię balową. Wy
obrażasz sobie reakcję gości, gdyby ujrzeli cię w podróżnym
kostiumie?
Był taki wysoki, duży, taki mocny. Przez cztery lata
małżeństwa nigdy mu się nie sprzeciwiała, lecz teraz miłość
do Wyatta dała jej odwagę, jakiej dotąd nie znała.
— Nie mogę pozostać dłużej z tobą, Edwardzie. Robi
łam wszystko, by nasze małżeństwo było udane, lecz tobie
na mnie nie zależało. Nie kochamy się, a ja więdnę bez mi
łości. — Na moment przerwała. — Odchodzę, Edwardzie.
— Nie zrobisz tego, Leonoro. — W rozkazującym ge
ście wyciągnął do niej rękę. — Chodź ze mną. Twoja poko
jówka czeka, by pomóc ci się przebrać. Jeśli się pośpieszysz,
nikt niczego nie zauważy.
— Tylko to cię obchodzi, prawda? — Rozpacz za
drżała w jej głosie. — Wszystko na pokaz. Wszystko dla
zyskania sobie uznania otoczenia.
— Nie mam teraz czasu dyskutować z tobą na ten
temat.
— Ty nigdy nie masz czasu na dyskusję ze mną na jaki
kolwiek temat, Edwardzie. Sądziłam, że wszyscy mężczyźni
są tacy sami dopóki nie poznałam Wyatta.
Zacisnął mocno zęby.
— Wyatt Redmond jest ubogim malarzem, którego
wynająłem, aby namalował twój portret. Z pewnością nie
zrobisz głupstwa z powodu takiego zera jak on. Jest nikim.
— On nie jest nikim — powiedziała. Łzy dławiły ją
w gardle. — Jest człowiekiem, którego kocham.
— Nic ci nie może ofiarować.
— Może mi dać wszystko, co się liczy.
Na krótką chwilę wyraz prawdziwego zaskoczenia po
jawił się w oczach Edwarda.
— Nie rozumiem. Dałem ci wszystko, czego pragnę
łaś. Największy dom w Ameryce. Piękne ubrania. Suk-
6
nia, którą miałaś na sobie dzisiaj wieczorem jest dziełem
„Worth of Paris". Posiadasz jedną z najcenniejszych w tym
kraju kolekcji biżuterii. Przesunął ręką po topazie, kości
słoniowej, złotej lilii, wpiętej w klapę jej żakietu.
Na moment zesztywniała: lilia nie była prezentem
od niego. Uświadomiła sobie jednak, że nie miało to już
obecnie żadnego znaczenia.
— To ty tego wszystkiego pragnąłeś, Edwardzie. Tego
wszystkiego ty potrzebowałeś. Ja chciałam tylko twojej mi
łości.
— Miłości? — W jego głosie zabrzmiała obawa, iż Le-
onora jest niespełna rozumu.
— Odchodzę, Edwardzie, już nie możesz mnie zatrzy
mać.
Uchwycił ją mocno za rękę.
— Nie zabierzesz mojego syna.
Tego się właśnie obawiała. Posiadanie potomstwa było
obsesją Edwarda, a John był jedynym dzieckiem, jakie mu
dała.
Przełknęła ślinę.
— Oczywiście John pojedzie ze mną. Jestem jego
matką.
— Co to za matka, która pozbawia syna ojca? Co to
za matka, która pozwoliłaby, by jej dziecko było świadkiem
stosunków łączących ją z kochankiem? Oświadczam, że nie
dopuszczę do tego. Nie będzie skandalu. Nie, Leonoro,
John zostanie ze mną. — Pochylając się, przybliżał swoją
twarz do jej twarzy, brutalnie zwiększając uścisk na jej ręce,
aż do bólu.
— Zastanów się nad tym wszystkim, Leonoro. Jedyną
drogą ucieczki ode mnie jest śmierć.
Spojrzała na niego przerażona.
Żadne z nich nie spostrzegło, że za ich plecami światła
SwanSea gasły jedno za drugim.
7
8
Nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, zajął miejsce
wśród grupy widzów sesji fotograficznej i utkwił swój sta
lowy, zimny wzrok w światowej sławy modelce, Lianie Mar-
chal.
Stała na marmurowych schodach na tle pawia, zaklę
tego w witraż okna Tiffany'ego. Była uosobieniem piękna
i pogody.
Posadzka wyłożona była barwną mozaiką, układającą
się w piękny ogon pawi, ciągnący się przez główne schody
aż do wielkiego holu, w którym stali widzowie. Wszystkie te
wspaniałości zapierały dech w piersiach, lecz musiał przy
znać obiektywnie, że były niczym w porównaniu z żywym
pięknem modelki.
Była najdoskonalszym dziełem sztuki. Brakowało jej
tylko serca i duszy.
Leniwie przesunął po białym monogramie R Z, wy
haftowanym na mankiecie swojej koszuli, przyglądając się
ludziom pracującym z modelką. Wiedział już, że obecny
tutaj fotograf — Clay Phillips — jest w zastępstwie sław
nego Jeana-Paula Saviona, jednego z największych mi
strzów sztuki fotograficznej, który w czasie ostatniej po
dróży na Środkowy Wschód zaraził się wirusem i zmuszony
był pozostać w swoim domu w Paryżu.
Jego usta wykrzywił grymas niezadowolenia. Szkoda.
— Jak leci, Rosalyn? — zawołał Clay do kobiety
w średnim wieku, która zręcznie wcierała róż w doskonałe
policzki Liany. — Czy już skończyłaś?
1
SwanSea, dzisiaj
Dotykać jej skóry to tak, jakby pieścić płatki kwiatów.
Zgiął palce, wsuwając dłonie do kieszeni swoich nienagan
nie skrojonych spodni.
Rosalyn cofnęła się o krok, przyjrzała się krytycznie
twarzy modelki, potem znowu zbliżyła się i uczesała jej
jasne lśniące włosy.
— Tak — odrzekła, jakby z niezadowoleniem. —
Skończyłam.
— Znakomicie — ucieszył się Clay. Kąciki jego ust
zadrżały leciutko, a ręka zsunęła się w dół brzucha.
Ten facet wyraźnie ma na nią ochotę, pomyślał.
Do tej pory Clay Phillips pracował wyłącznie pod kie
runkiem Saviona. Teraz trafiła mu się wielka, cudowna
szansa samodzielnej pracy.
— Steve, ustaw główny reflektor trochę niżej, prze
suń wiatrak dokładnie o trzy cale w prawo i włącz go na
najniższy bieg. Zrozumiałeś?
— Zrozumiałem — odpowiedział lakonicznie młodzik
o imieniu Steve. Ubrany był w sprane dżinsy i nieokreślonej
barwy podkoszulkę. Włosy miał długie, lekko kręcone.
Jest niezły w tym co robi, pomyślał Richard, lecz nie
wygląda na kogoś, kim Liana mogłaby się zainteresować.
Co innego fotograf. Liana może myśleć, że jeśli pomoże
mu w zdobyciu sławy, zwiększy to jej własną popularność.
Nagle Clay uniósł głowę i rozejrzał się po sali, jakby
w poszukiwaniu czegoś.
— Do diabła! Cóż to za okropna muzyka?
— Gershwin — odpowiedział Steve z uśmiechem. —
George Gershwin.
— Gershwin? A co z naszą muzyką? U2? Rolling Sto
nes? Beatlesi? Saro, czy zajęłaś się tym?
Nagłe pytanie Claya adresowane było do młodej ko
biety, która klęczała obok niego, wkładając film do jednej
z wielu kamer. Odrzuciła długi, gładki pukiel swoich ru
dych włosów na ramię.
9
— Kierownictwo nie zgodziło się na żadną rockową
muzykę — odpowiedziała spokojnie.
Clay wzruszył ramionami.
— Na jakim świecie ci ludzie żyją?
— Zadałam podobne pytanie, lecz oznajmiono mi
tylko, że przebywamy w SwanSea.
— Co to znaczy?
— To znaczy: żadnej muzyki rockowej — odpowie
dział sucho Steve, posyłając porozumiewawcze spojrzenie
w kierunku Sary. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
— Och — westchnął Clay, lecz jego ton i kierunek,
w którym spoglądał, wskazywał jednoznacznie, że myślami
jest już przy swojej modelce.
Trudno mieć do niego pretensję, cynicznie pomyślał
Richard.
Clay gestem wskazał Sarze potrzebny mu aparat.
— Dobrze, bierzemy się do roboty. Liano, kochanie,
czy jesteś gotowa?
— Tak — odetchnęła Liana, szczęśliwa, że oczekiwa
nie już się skończyło.
Niepomna na nic, pełna twórczego zapału, ujęła rą
bek swojej jedwabnej sukni. Za każdym jej ruchem suk
nia zdawała się zmieniać kolory. Raz mieniła się błękitem,
raz zielenią. Sprawiała wrażenie opalizującego oczka pióra
pawiego. Barwna tkanina w sposób doskonały harmonizo
wała z kolorowymi oknami, marmurową mozaiką schodów
i modrymi oczami Liany.
Popłynęły pierwsze dźwięki „Błękitnej Rapsodii".
Z rąbkiem sukni w dłoni szeroko rozłożyła ramiona i lekko
się kołysząc rozpoczęła swoje zejście ze schodów.
Gdy tak płynęła w dół, niebiesko-zielony szyfon trze
potał jak skrzydła egzotycznego ptaka, zrywającego się do
lotu.
Na dole Clay uwijał się robiąc zdjęcie za zdjęciem.
10
— Pięknie, cudownie! Czy mogłabyś unieść nieco wy-
żej ramiona? Teraz opuść je. Popatrz w dół. Dobrze. Spójrz
przez ramię.
Bez reszty pochłonięta swoją rolą, Liana dokład
nie wypełniała polecenia Claya. Robiła to już wcześniej
setki razy. Były to jej ulubione chwile. Mogła wtedy
zapomnieć o Lianie-kobiecie, i skupić się wyłącznie na
Lianie-modelce. Teraz starała się stworzyć obraz przepy
chu i elegancji przy pomocy swojej urody, sukni i luksusu
SwanSea.
Wtem stuk padającego na posadzkę reflektora wytrą
cił ją ze stanu koncentracji. Błysnęło światło. Rozległ się
dźwięk tłuczonego szkła. Z zawieszoną nad kolejnym stop
niem schodów stopą Liana zastygła na chwilę, rozglądając
się wokoło. W tej wędrówce wzrok jej napotkał parę sza-
rostalowych oczu: na moment ogarnęła ją absolutna cisza.
Usta jej wyszeptały imię: „Richard". Poczuła, że pogrąża
się w ciemność i traci równowagę. Zaczęła spadać.
Kolanem uderzyła o twardy marmur. Ból przeszył ją
na wskroś.
„Będzie bardziej boleć" pomyślała i wyciągnęła ręce,
aby uchronić się przed następnym uderzeniem. Nagle po
czuła jak mocne ramiona przygarniają ją do szerokich
piersi, a w powietrzu unosi się silny zapach męskich per
fum. Wtedy zrozumiała, że chociaż nie zagraża jej już
żadne niebezpieczeństwo ze strony marmurowych scho
dów, to jednak zagraża jej nowe, ze strony Richarda Za-
gena.
— Możesz już otworzyć swoje piękne oczy, Liano, po
nieważ nie mam zamiaru odejść. W każdym razie nie w tej
chwili.
Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy jego głos miał
taki ostry, szorstki ton. Zamyśliła się. Może w ostatnim
ich wspólnym dniu w Paryżu? Zebrała wszystkie siły, czu
jąc się tak, jakby za chwilę miała uderzyć w mur, pędząc
z szybkością stu kilometrów na godzinę. Otworzyła oczy.
Lata nadały jego twarzy wyraz twardy i cyniczny. Jego
ciemne włosy były kędzierzawe i lśniące jak dawniej, lecz
na skroniach pojawiła się już siwizna, a mięśnie, które czuła
ukryta w jego ramionach, były jeszcze bardziej krzepkie niż
przed laty. Tak czy inaczej, był nadal najbardziej atrakcyj
nym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znała.
Jej wzrok spoczął na jego sardonicznie wykrzywionych
ustach, następnie powrócił do stalowoszarych oczu.
— Jak się masz, Richardzie?
— A więc pamiętasz mnie? Nie byłem tego pewien.
Sądziłem, że będąc jedną z pierwszych twoich ofiar, zosta
łem już dawno wyrzucony z pamięci.
— Czy coś ci się stało, Liano? — Clay stanął nagle
obok nich i wziął ją za rękę. — Omal nie dostałem ataku
serca, widząc jak spadasz.
Wokół nich, wpatrując się z ciekawością, stanęli Sara,
Rosalyn i Steve.
— Boże, tak mi przykro, Liano — powiedział Steve.
Nie spuszczałem z ciebie wzroku i niechcący oparłem się
o reflektor. Powinienem był bardziej uważać.
— Wszystko w porządku — uwolniła się z objęć Ri
charda i usiadła. — Nic mi nie jest. — Jej głos drżał. Usi
łowała zatrzeć to wrażenie w następnych słowach. — Ska
leczyłam się tylko w kolano, to wszystko.
„Dobrze" — pomyślała. Jej głos zabrzmiał tym razem
silniej.
Richard uniósł jej długą suknię, aby obejrzeć kolano.
Lekkie zadraśnięcie krwawiło.
— O nie, na sukni też jest krew — jęknęła Liana.
— Do diabła z suknią — warknął Richard, delikatnie
dotykając jej kolana. — Nie złamałaś sobie czegoś?
— On ma rację, kochanie — odezwał się Clay, nie
dostrzegając błysku, jaki pojawił się w oczach Richarda
12
na słowo „kochanie". — Czy jesteś w stanie wyprostować
nogę?
— Myślę, że tak. — Usiłując ukryć grymas bólu, wy
prostowała nogę.
— Czy bardzo boli? — zapytał Clay.
— Troszeczkę.
— Może rzeczywiście nie masz nic złamanego, ale
ciało kobiece nie jest bynajmniej stworzone do uderzeń
0 marmur — zauważył Richard, przyglądając się jej z bli
ska. — Musi obejrzeć cię lekarz.
— Nie, naprawdę...
Clay spojrzał w kierunku Sary.
— Idź i dowiedz się, czy można szybko sprowadzić tu
lekarza.
— Clay, to naprawdę nic poważnego.
— Uwierzę ci, gdy to samo powie mi lekarz. — Przy
tulił ją do siebie. — Jesteś bardzo cenna dla nas, Liano.
Nagle Richard otoczył ją ramieniem.
— Odprowadzę cię to twojego pokoju.
— Nie! — Wstrząs spowodowany nagłym upadkiem
i szok wywołany widokiem Richarda minął. Teraz musiała
pogodzić się z twardą rzeczywistością: Richard znajduje się
obecnie w SwanSea. I nie tylko z tym. On ją obejmował,
a wszystkie jej zmysły krzyczały z pragnienia, jak wtedy,
jedenaście lat temu w Paryżu. Nie może tak być. To nie
może dłużej trwać. Czuła wzbierający w niej przypływ pa
niki. Na szczęście w ciągu lat nauczyła się już panować
nad sobą w trudnych sytuacjach, również i obecnie potra
fiła sobie narzucić spokój i opanowanie. — Proszę, puść
mnie Richardzie. Mogę chodzić.
Lecz on jeszcze mocniej ją obejmując, począł schodzić
ze schodów.
— Udowodnisz to po wizycie lekarza, a teraz uważaj
lepiej na kolano.
13
Zaskoczony początkowo poufałością Richarda wobec
Liany, Clay wziął głęboki oddech i zapytał:
— Chwileczkę, znasz tego człowieka, Liano?
Popatrzyła na Claya nieobecnym wzrokiem. Pragnie
nie, aby zachować spokój i walka z nieustępliwie wzbiera
jącym w niej uczuciem paniki, odbierały jej resztki energii.
Uścisk Richarda działał na nią paraliżująco. Instynkt naka
zywał objąć go mocno za szyję i utonąć w jego ramionach,
logika zaś i rozsądek ostrzegały przed nim.
— Liano? — nalegając spytał Clay.
Spojrzała na Richarda. Patrzył na nią.
— Tak, Liano. Ja też oczekuję twojej odpowiedzi. Je
stem pewien, że wykorzystasz w niej określenie „stary", ale
nie mam pojęcia, jaki wybierzesz rzeczownik.
Clay zacisnął pięści i oparł je na biodrach.
— O czym on mówi?
— Richard jest moim starym... znajomym.
— Dobre rozwiązanie — zaśmiał się sucho Richard.
— Mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi.
Jego twardy, sarkastyczny ton bolał bardziej niż roz
bite kolano.
— Do diabła, Richardzie, postaw mnie w końcu.
— A więc nauczyłaś się przeklinać! Jestem zachwy
cony i bardzo ciekawy, czego się jeszcze nauczyłaś?
— Richardzie...
— Na przykład, może nauczyłaś się jakichś nowych,
podniecających sztuczek miłosnych? To by dopiero zrobiło
na mnie wrażenie!
Liana z zakłopotaniem spojrzała na Claya, czując jak
ognie wypływają jej na policzki.
— Czy pozwolisz teraz, że odprowadzę cię do pokoju?
— Zawstydziłeś mnie. Zrobiłeś to umyślnie — rzuciła
w odpowiedzi z furią.
— Obecnie robię wszystko umyślnie, Liano. A teraz
bądź tak miła i powiedz swojemu fotografowi, że nie po-
14
rywam cię wbrew twojej woli. Lub może wolisz, abym ja
jeszcze coś powiedział?
Zamknęła oczy.
— W porządku Clay. Pójdę odpocząć do pokoju. Przy
ślij do mnie lekarza, kiedy przyjdzie.
— Znakomicie! — z szyderczą aprobatą powiedział
Richard. — W którym pokoju mieszkasz?
— Numer 33.
— Świetnie. Mieszkamy blisko siebie.
Liana od razu polubiła swój pokój w SwanSea. Był
jasny, przestronny, z widokiem na zielony, obszerny traw
nik i bezkresną dal morza. Wnętrze pokoju utrzymane
było w pastelowych, łagodnych barwach, a meble wyłożone
miękkimi pokryciami, o kwiecistych wzorach. Obfite zwoje
zielonego szyfonu na kształt piany morskiej spływały z czte
rech rzeźbionych kolumn otaczających łóżko, tworząc na
posadzce jakby przezroczyste sadzawki.
Pogodny nastrój zburzyło nagłe wtargnięcie Richarda.
Ostrożnie ułożył ją na kanapie, po czym cofnął się
i spojrzał na nią krytycznie.
— Unieś trochę spódnicę.
— Słucham? — popatrzyła na niego zaskoczona.
Wykrzywił usta.
— Nie oszukuj sama siebie, Liano. Jeśli bym chciał
pójść z tobą do łóżka, już bym to zrobił. Proszę, byś pod
niosła spódnicę, aby materiał nie przykleił się do rany. To
wszystko.
Nie wierzyła mu. Wiedziała, że musi traktować go bar
dzo nieufnie, a stałe naigrywanie się Richarda z niej do
prowadzało ją do wściekłości.
— Słuchaj, Richardzie — zaczęła, cedząc dobitnie
każde słowo — uratowałeś mnie przed upadkiem ze scho
dów, przyniosłeś mnie tutaj. Jestem ci bardzo wdzięczna.
15
— Co słyszę! Liana Marchal jest mi wdzięczna!
Zacisnęła zęby.
— Bardzo bym chciała, abyś zostawił mnie teraz
w spokoju. Sama zaczekam na przyjście lekarza.
Pochylił się, spoglądając jej prosto w oczy.
— Jesteś jedną z najbardziej atrakcyjnych kobiet na
świecie, Liano. Posiadasz wyjątkowy wręcz urok. Lecz tym
razem nie będziesz w stanie odepchnąć mnie od siebie.
— Nie miałam na myśli...
— O, tak, kochanie, miałaś. Chciałaś się mnie po pro
stu pozbyć. Ale nic z tego nie będzie. Wyprostował się,
odwrócił na pięcie i poszedł w kierunku łazienki.
Liana przycisnęła rękę do serca, próbując uciszyć jego
trwożne kołatanie. Na próżno.
To musi być chyba jeszcze jedno z tych słodkich ma
rzeń sennych. Richard był w nich tak prawdziwy, że czuła
jego obecność nawet po przebudzeniu.
Miała wrażenie, że wystarczy tylko odwrócić się, by uj
rzeć go leżącego przy niej. Niestety, znajdowała tylko puste
miejsce obok siebie. Lecz teraz on jest tutaj naprawdę, to
nie sen. Jej wspomnienia i sny są niczym w porównaniu
z jego żywą, zniewalającą męskością.
Wrócił do pokoju ze zwilżoną chusteczką.
Przyklęknął obok niej i bardzo delikatnie zaczął ob
mywać jej ranę. Dziwne. Taki twardy mężczyzna.
— Nie wygląda to tak źle — mruknął pod nosem.
Popatrzyła na jego pochyloną głowę. Miała straszliwą
ochotę położyć na niej dłoń i przesunąć palcami po jego
grubych, lśniących włosach.
— Co robisz tutaj, w SwanSea, Richardzie?
Obrzucił ją spojrzeniem swoich zimnych, nieprzenik
nionych oczu.
Liana nerwowo przełknęła ślinę.
16
— Właśnie pomyślałam sobie... myślę... jesteś teraz
ważną osobistością. Twoja firma rozrosła się niemal dwu
dziestokrotnie odkąd...
Głos jej się załamał.
— Śledziłaś moją karierę?
— To nie było takie trudne. Przypadkowo wpadały mi
w ręce różne gazety. Czasem trafiały się w nich artykuły
o tobie.
A sześć lat temu, po śmierci ojca, próbowała się z nim
skontaktować.
Prosto z pogrzebu pojechała na lotnisko i zarezerwo
wała sobie bilet na najbliższy samolot do Nowego Jorku.
Natychmiast po wylądowaniu zadzwoniła do jego biura. Ri
charda nie było. Spędzał właśnie swój miodowy miesiąc.
— Oszczędź sobie domysłów, Liano. Moja obecność
tutaj nie ma nic wspólnego z tobą.
— Ja wcale tak nie...
Jego kpiący uśmiech sprawił, że nie była w stanie wy
dobyć z siebie ani słowa.
— Przyjechałem, ponieważ ma się tu odbyć aukcja
dzieł sztuki.
— Czyżbyś był kolekcjonerem?
Potakująco skinął głową.
— Jest tu kilka obrazów godnych uwagi.
Jego niski, oschły głos zaskakująco kontrastował z de
likatnością jego rąk, które sprawnie opatrywały jej kolano.
— Oszczędzę ci trudu w zadawaniu kolejnych pytań.
Tak, wiedziałem, że tu będziesz.
Każdy mięsień jej ciała wydawał się być naprężony do
granic wytrzymałości.
— Więc, dlaczego...?
— Dowiedziałem się o tym, gdy wszystko już miałem
załatwione, nawet bilety. Byłbym nieprzeciętnym głupcem,
gdybym popsuł sobie pierwsze od lat wakacje i zaprzepaścił
17
szansę kupna dzieła sztuki. Zdecydowałem się przyjechać.
Bez względu na ciebie.
Skończył opatrywać jej kolano i wstał.
— Poza tym, Liano, świat jest mały. Prędzej czy póź
niej, musielibyśmy się gdzieś spotkać.
Nie wiedział, jakich starań dokładała zawsze Liana,
aby być pewną, że nie spotkają się już nigdy.
— Masz rację. Nie ma sprawy. SwanSea jest duże,
a my oboje z pewnością będziemy bardzo zajęci.
Poczuła ulgę, gdy Richard ponownie zniknął w ła
zience. Dało jej to szansę uciszenia rozkołatanego w pier
siach serca. Lecz nie na długo. Po chwili znów był przy
niej. Dobrze wiedział, jak silne robi na niej wrażenie. Mó
wił o tym jego uśmiech.
— Czy jesteś tu, w SwanSea, sama?
— Nie. Jestem z Clayem i całą resztą.
— Zauważyłem to, Liano.
— Więc...?
— Czy Clay jest twoim kochankiem?
Pytanie rzucone było z taką siłą, że przez moment
odebrało jej dech w piersiach.
— On jest fotografem kierującym tą sesją, ledwie go
znam.
— Czyżby? Mówił do ciebie „kochanie". A jak ty się
do niego zwracasz?
— Clay.
Richard uśmiechnął się.
— Pamiętam, jak bałaś się fotografów. Ale oczywiście
oni mogli uczynić cię gwiazdą, a o to ci przecież chodziło,
prawda? Na karierze zależało ci bardziej niż na mnie.
Nawet powieka jej nie drgnęła. Mogła sobie pogratu
lować.
Natomiast Richard drążył temat bezlitośnie.
— I to nie dlatego, że jedno wykluczałoby drugie.
Chyba że ktoś wybiera strategię, polegającą na przenie-
18
sieniu się z mojego łóżka do łóżka Saviona. To było bardzo
nietaktowne, Liano.
Z każdym słowem jego głos stawał się coraz bardziej
twardy, szorstki, w końcu przypominał skrzypienie metalu.
— I było jeszcze coś, coś co powiedziałaś. Mam na
dzieję, że dobrze to pamiętasz. Powiedziałaś, że mnie już
nie kochasz.
— Clay jest fotografem wykonującym swe zadanie.
Nie jest dla mnie nikim więcej.
— Tak. Więc nie jesteście kochankami. Nie można
tego powiedzieć o tobie i Savionie. — Wzruszył ramionami,
jakby to nie miało już dla niego znaczenia. — Pomyślałem
sobie tak tylko dlatego, że zachowanie Claya wobec ciebie
było dość poufałe, a Savion pozostał w Paryżu.
— Jean-Paul jest chory. Inaczej byłby tu razem z nami.
— To jasne. Tylko coś o wymiarach katastrofy mogło
powstrzymać go od przyjazdu tu z tobą.
— Jeśli byłby tutaj, interesowałaby go tylko praca —
odrzekła z naciskiem. Pragnęła bardzo, aby jej uwierzył.
Dlaczego? Przecież wszystko od dawna jest już stracone.
— Jesteśmy tutaj oboje w sprawach zawodowych. Otwar
cie SwanSea jest wielkim wydarzeniem, a relacje z niego,
ukażą się w prasie na całym świecie.
— Jeszcze więcej sławy i fortuny.
— I więcej ciężkiej pracy.
— Co to tego nie mam wątpliwości. Lecz ty lubisz
to, co robisz. W końcu większość czasu poświęcasz pracy
u boku Saviona. Czyż nie tak?
Zabawiał się z nią w kotka i myszkę. Czuła, że prze
grywa. Stopniowo traciła panowanie nad sobą. Nie mogła
pozwolić, by to zauważył. Zniszczyłby ją natychmiast. Mil
czała.
— Powiedz coś, Liano. Jestem bardzo ciekawy.
Popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem.
— Co mam ci powiedzieć?
19
— Czy nauczyłaś się jakichś nowych miłosnych sztu
czek?
Usłyszał jej ciche westchnienie.
— Nawet będąc nowicjuszką, umiałaś sprawić, że sza
lałem z pragnienia. Ciekawe, co teraz potrafisz?
— Tego się nigdy nie dowiesz, Richardzie.
W odpowiedzi na to tylko się uśmiechnął.
Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Znieruchomiała.
Serce zaczęło jej bić tak gwałtownie, jakby chciało wysko
czyć z piersi. Nie potrafiła nad nim zapanować.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
Zerwała się gwałtownie. Richard spojrzał na nią,
z lekka unosząc brwi.
— Ostrożnie, Liano. Nie bądź taka nerwowa. Szkoda
twej urody.
Liana z ulgą wyciągnęła się na łóżku, z rozkoszą po
grążając się w miękkich, puchowych poduszkach.
Richard stanął obok. Z uwagą przyglądał się, jak le
karz bada nogę Liany, przepisuje odpowiednią maść, ban
dażuje kolano. Gdy już było po wszystkim, opuścił pokój
wraz z lekarzem.
Liana odetchnęła z ulgą. Chciała być sama. Jednak
musiała jeszcze wytrzymać odwiedziny całej swej ekipy:
Claya, Sary, Rosalyn i Steva.
Narastające w niej napięcie i niepokój obezwładniały
myśli i umysł.
Przed chwilą Richard był tutaj. Rozmawiali. Obejmo
wał ją. Boże, zlituj się.
Poznała Richarda jedenaście lat temu w Paryżu.
Wtedy był to delikatny, szczery, opiekuńczy mężczyzna.
Obecnie jest twardy, cyniczny i okrutny. Jego słowa ra
nią jak noże, a każdy jego ruch jest dokładnie wyważony.
Lecz ona również się zmieniła. Nie jest już tą młodziutką,
20
naiwną osiemnastoletnią idealistica. Teraz ma dwadzieścia
dziewięć lat i jest o wiele mądrzejsza, bardziej ostrożna.
Przepełniona nieopisanym bólem, już dawno postanowiła
emocjonalnie odizolować się od otaczającego ją świata lu
dzi. Każdy kontakt z rzeczywistością zbytnio ją ranił, zda
wał się zadawać gwałt jej naturze. Przybierała więc postać
Liany-modelki, chłodnej i niedostępnej. Pozwalała się ma
lować, ubierać, czesać. Była to forma jej ucieczki od siebie.
Był to dla niej jedyny ratunek.
Nagły chłód przeszył na wskroś jej ciało. Otulona wła
snymi ramionami próbowała się ogrzać. Na próżno. Wizja
spotkania z Richardem, nie dawała jej spokoju. Czuła coraz
większy chłód. To nic. Przecież nic się nie stało, powtarzała,
ciągle pragnąc oszukać samą siebie. Dobrze wiedziała, że
przy następnym spotkaniu z Richardem może już nie zapa
nować nad sobą. Musi więc starać się go unikać. To jedyne
wyjście, jakie jej zostało. Przy odrobinie szczęścia, może się
jej udać. Trzeba mieć nadzieję. Lecz jak ma sobie poradzić
z faktem, że jest odpowiedzialna za to, jakim człowiekiem
stał się dziś Richard.
Pogasły światła. Nastała cisza. Goście SwanSea udali
się na spoczynek. Jednak nie wszyscy. Oparty o framugę
drzwi balkonowych, z zamkniętymi oczyma i zaciśniętymi
mocno szczękami, stał Richard. Rześki powiew znad oce
anu muskał jego wyprostowaną postać, lecz nie był w sta
nie złagodzić gorączki, która go trawiła. Nie potrafił osu
szyć pokrytego potem ciała. Nocne poty. Spowodowane
były bólem przeszłości, niepewnością przyszłości i obawą
przed każdym następnym dniem. Przychodziły, tak jak dzi
siaj, kiedy nie mógł zasnąć, kiedy w jego myślach gościła
zawsze ta sama osoba — Liana. Liana. Prześladowała go
już jedenaście lat. Wolałby być ścigany przez duchy. Te na
leżą przecież do świata iluzji. Nawet gdyby człowiek spotkał
21
takiego ducha, mógłby nie rozpoznać go, nie zrozumieć,
mógłby nie pamiętać, co zobaczył. Z Lianą było inaczej.
Gdziekolwiek przebywał, zawsze ją musiał spotkać.
W kiosku z gazetami, przy każdym stoliku w kawiarni, w le
karskiej poczekalni; z kolorowych okładek magazynów spo
glądały na niego błękitne, drwiące oczy Liany.
Dlaczego go nie kochała?
Pracował ciężko. Nieraz dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Wszystko po to, by o niej zapomnieć. Osiągał suk
cesy. Lecz czy dawało mu to zadowolenie? Zawsze był jakiś
nowy interes, na którym można było zrobić pieniądze. Za
wsze znajdowało się coś, co warte było zakupu. Samotność
pozostawała jednak samotnością. Pozostawało również to
natarczywe pytanie: dlaczego nie chciała go kochać?
22
2
23
Następnego dnia Liana wstała wcześnie rano, zjadła
lekkie śniadanie, które podano jej do pokoju. Pragnęła
mieć więcej czasu na toaletę, na staranne ukrycie swoich
przeżyć za chłodną maską super-modelki. Gdyby przypad
kowo spotkała Richarda, nie powinien nic wyczytać z jej
twarzy. Niestety, nie stać jej było na jakikolwiek przemy
ślany plan postępowania.
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, ręka jej drgnęła,
przewracając filiżankę z chińskiej porcelany. Gorąca kawa
rozlała się szeroką plamą na śnieżnobiałym obrusie. Z nie
smakiem zauważyła, że nie panuje nad sobą. Odstawiła fi
liżankę na bok, wzięła papierową serwetkę i zaczęła po
spiesznie wycierać rozlaną kawę.
Po chwili stukanie rozległo się ponownie. Szybko wy
rzuciła serwetkę.
— Już idę — westchnęła.
Usilnie starała się pozbierać w sobie. Nieważne, kogo
znajdzie po drugiej stronie drzwi. Musi był silna. Zresztą,
na pewno będzie to Clay lub Sara, ciekawi, czy jest już
gotowa do dzisiejszych zdjęć.
Z pewnością nie będzie to Richard. On jej przecież
nienawidzi. Wczorajsze spotkanie całkowicie utwierdziło ją
w tym przekonaniu. Nie będzie się oszukiwać. Najlepiej
zrobi trzymając się od niego z daleka. Z drugiej jednak
strony, musi być przygotowana na wszystko. Nie powinna
dać się zaskoczyć.
Gdy otwierała drzwi, była już prawie pewna, że spo
tka za nimi stalowoszare oczy Richarda, lecz ku swojemu
zdziwieniu ujrzała piękną, młodą kobietę o włosach koloru
cynamonu i dużych zielonych oczach.
— Dzień dobry. Jestem Caitlin Deverell-DiFrenza.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Liana natychmiast skojarzyła nazwisko. Caitlin Deve-
rell-DiFrenza, właścicielka SwanSea.
— Nie, skądże. Proszę wejść.
Caitlin uważnym wzrokiem rozejrzała się po pokoju.
Widząc zaplamiony kawą obrus, natychmiast sięgnęła po
słuchawkę eleganckiego, stylowego telefonu.
— Proszę przynieść kawę i czysty obrus do pokoju nu
mer trzydzieści trzy.
Gdy odkładała słuchawkę, błysnął na jej palcu wspa
niały pierścionek z emeraldem.
— Niepotrzebnie się pani fatygowała — powiedziała
Liana — ale dziękuję bardzo.
— Jest pani tutaj bardzo mile widziana, a poza tym
dbam o to, aby moim gościom niczego nie brakowało.
Nie będąc pewna, jak się ma zachować i o co właści
wie chodzi Caitlin, po co do niej przyszła, Liana wskazała
uprzejmym gestem na sofę.
— Proszę usiąść.
— Nie, dziękuję. Nie będę pani zabierać czasu. Przy
szłam tutaj, ponieważ dowiedziałam się o pani wczorajszym
wypadku na schodach. Bardzo mnie to zmartwiło.
— Nic się nie stało. Po prostu dość brzydko się zadra
snęłam.
— Czy na pewno nic pani nie jest?
Liana uśmiechnęła się.
— Kiedy byłam mała, stale chodziłam pokaleczona
i podrapana. Mieszkałam wówczas w Des Moines. Zaraz za
naszym domem rósł olbrzymi dąb, na który wprost uwiel
białam się wdrapywać. Lecz, jak wiadomo, co jest na górze,
musi spaść na dół; tak więc ja ciągle spadałam ze swojego
ukochanego drzewa.
— Dobrze to znam — przytaknęła poważnie Caitlin.
— W SwanSea rośnie dużo wielkich drzew.
24
Liana uśmiechnęła się. Nerwowe napięcie minęło.
Caitlin miała więcej pieniędzy, niż Liana kiedykol
wiek w życiu widziała, jednocześnie była bardzo praktyczną
i przyziemną osobą.
— Chęć wspinania się na drzewa była jednak niczym
w porównaniu z szalonym zapałem, z jakim usiłowałam na
uczyć się jazdy na wrotkach. Godzinami jeździłam, tam
i z powrotem, po alejce przed domem. Ku utrapieniu
mamy, wracałam zawsze poobijana.
Caitlin zaśmiała się.
— Naprawdę cieszę się, że nic poważnego pani się nie
stało. Bardzo się zmartwiłam, usłyszawszy wczoraj o pani
wypadku. Nie chciałam przychodzić i przeszkadzać, lecz
kiedy spotkałam na dole Claya Philipsa, jedzącego śniada
nie z jedną z asystentek, uroczą rudowłosą dziewczyną...
— Sarą.
— Tak, a pani z nimi nie było, postanowiłam spraw
dzić, czy u pani wszystko w porządku, czy dobrze się pani
czuje.
— Jest mi niezmiernie miło. Korzystając z okazji, pra
gnęłam powiedzieć, że bardzo podoba mi się pani hotel.
Na twarzy Caitlin pojawił się dziwny grymas.
— Hotel?., tak, jest to hotel. Wiele miesięcy ciężkiej
pracy poświęciłam, aby wyglądał tak, jak wygląda w chwili
obecnej. Nie mogę przyzwyczaić się do faktu, że SwanSea
jest tylko hotelem. Ciągle mi się wydaje, że to mój dom,
i że ludzie w nim przebywający to moi prywatni goście.
— Całkowicie zrozumiałe. Przecież SwanSea jest pani
rodzinnym domem. Poza tym, pani urok osobisty i postawa
wobec gości czynią to miejsce naprawdę wyjątkowym. Pro
szę mi wierzyć. Mieszkałam w wielu ekskluzywnych ho
telach na świecie, ale żaden nie miał tego ciepła, stylu
i wdzięku, jakie posiada SwanSea.
Caitlin z radością klasnęła w dłonie.
25
— Tak pani myśli? To wspaniałe! Podniosła mnie pani
na duchu. Bardzo tego potrzebowałam. W ostatnich dniach
miałam dużo trudności. Było mi ciężko.
Liana wierzyła, że Caitlin mogła mieć jakieś problemy
czy kłopoty, lecz była przekonana, że właścicielka SwanSea
nie potrzebuje od niej żadnego duchowego wsparcia. Pro
mieniowała szczęściem i siłą, która jest w stanie pokonać
wszelkie możliwe przeszkody.
Liana zazdrościła jej tego.
Caitlin lekko wzruszyła ramionami.
— Starczy, jak na początek. Cieszę się, gdy moi goście
czują się dobrze.
Klasnęła w dłonie i popatrzyła uważnie na Lianę.
— Czy ma pani wszystko, czego pani potrzeba?
— Wszystko. Dziękuję. SwanSea posiada doskonały
personel.
— Miło mi to usłyszeć. I jeśli tylko czegokolwiek bę
dzie pani potrzebowała, proszę bez wahania dzwonić. Zro
bimy wszystko, żeby panią zadowolić.
— Dziękuję. Będę o tym pamiętać — powiedziała
Liana z uśmiechem.
Późnym popołudniem, po skończonej pracy, Liana
czuła się całkowicie wyczerpana. Pomyślała sobie, że Cai
tlin mogłaby jej użyczyć nieco własnej energii. Cały dzień
spędziła na słońcu i w gorących światłach reflektorów, pre
zentując stroje wieczorowe. Clay przenosił bez przerwy
zdjęcia z miejsca na miejsce. Był wyjątkowo wymagający.
Potrafiła to zrozumieć. To jego pierwsze poważne za
danie, które wykonuje bez pomocy i opieki Jean-Paula. Nic
więc dziwnego, że chce, aby wszystko wypadło doskonale.
Lecz Liana tęskniła za Jean-Paulem. Współpracując razem,
tworzyli prawdziwe dzieła sztuki. Zawsze była miła i wesoła
atmosfera. Rozumieli się bez słów.
26
W tym wypadku Richard się nie mylił: Liana i Jean-
-Paul byli dobraną parą.
— Do diabła, nie ma już dobrego światła! — Nerwo
wym ruchem Clay wsunął palce we włosy. Miało się wra
żenie, że jego postać przygarbiła się ze zmartwienia i na
pięcia.
— W porządku — powiedział z westchnieniem. — To
wszystko na dzisiaj. O planie pracy na dzień jutrzejszy po
informuję wszystkich osobiście.
Liana wycofała się w głąb namiotu-przebieralni. Zdję
ła perłowozieloną suknię, w której pozowała w ostatnich
ujęciach.
Sara wzięła od niej tę suknię.
— Byłaś wspaniała, Liano.
— Dziękuję — odpowiedziała Liana i przesłała dziew
czynie uśmiech.
Poznała Sarę przed samym wyjazdem do SwanSea. Ale
nawet znając ją tak krótko, wiedziała, że jest to ambitna
i zdolna dziewczyna, starająca się nauczyć wszystkiego jak
najlepiej i jak najszybciej.
Wyjęła szpilki z włosów. Rozsypały się po całych ple
cach.
— Jak twoje kolano? — spytała Sara.
— Nie najgorzej.
Prawdę powiedziawszy, stanie przez cały dzień na no
gach sprawiło, że czuła tępy, pulsujący ból.
— Bogu dzięki, że prezentuję tutaj wieczorowe suk
nie, a nie krótkie, popołudniowe sukienki czy kostiumy ką
pielowe. W przeciwnym wypadku musiałabyś mnie zastą
pić.
Sara otworzyła szeroko oczy.
— Wykluczone. Nie nadawałabym się do tego. Poza
tym, najlepiej czuję się stojąc z tyłu kamery.
Pogładziła ręką perłowozieloną tkaninę, po czym
ostrożnie powiesiła suknię na wieszaku.
27
Liana założyła szorty i krótką przewiewną bluzeczkę.
Ta zmiana stroju sprawiła, że poczuła się lekko i swobod
nie.
Odetchnęła z ulgą.
— Clay robił już z tobą próbne zdjęcia, prawda?
— Tak, ale to były drobiazgi. Nie na dużą skalę. Wra
casz teraz do hotelu?
Powinna wrócić i odpocząć, chociażby ze względu na
chore kolano, lecz widok pustego pokoju działa bardzo
przygnębiająco, natomiast przyroda wokoło aż kipiała ży
ciem i zachęcała do letniej przechadzki.
— Nie. Mam ochotę na mały spacer. Zdrętwiałam od
tego pozowania i myślę, że trochę ruchu dobrze mi zrobi.
Sara zaśmiała się cicho.
— Dla mnie najlepszą formą wypoczynku jest pławie
nie się w gorącej kąpieli. Może nawet uda mi się zdrzem
nąć chwilkę przed obiadem. Słyszałaś? Mamy przyjść na
kolację w wieczorowych strojach!
Liana uśmiechnęła się.
— Tak, słyszałam.
— A czy wiesz, dlaczego? — spytała Sara, gdy wycho
dziły już z namiotu.
— Nie zastanawiałam się nad tym. A ty wiesz, dla
czego?
— Ponieważ to jest SwanSea.
— Słucham?
— Spytałam jednego z tutejszych dystyngowanych lo-
kai, z jakiej to okazji mamy założyć wieczorowe stroje i zo
stałam poinformowana z niezwykłą uprzejmością, że znaj
duję się w SwanSea.
Wzruszyła ramionami, uśmiechając się.
— Do zobaczenia na kolacji.
Liana zatrzymała się na opustoszałym tarasie, przy
tulonym do skalnego urwiska, smaganego wichrem znad
28
morza. Balustrada zrobiona była z żelaza powyginanego
w ozdobne arabeski. Pomalowana na biało ławeczka i le
żące na niej zielone i niebieskie poduszeczki, czyniły to
miejsce miłym, intymnym zakątkiem.
Lecz Liana czuła unoszący się tutaj w powietrzu na
strój smutku i bezgranicznej samotności. Usiadła. Nogę
oparła o poduszki. Nie przeszkadzała jej ta dziwna atmo
sfera. Smutek i samotność należały do uczuć, które znała
aż nazbyt dobrze. Już dawno pogodziła się z własną samot
nością, postanawiając sobie, że nie pozwoli nikomu się do
siebie zbytnio zbliżyć.
Jak na ironię, była jedną z najczęściej widywanych
i najbardziej popularnych kobiet dekady, a jednocześnie
najbardziej odizolowaną wewnętrznie i zamkniętą w sobie.
Pieniądze, które zarabiała, dawały jej poczucie bez
pieczeństwa, a praca modelki — satysfakcję. Przyjmowała
tylko te propozycje, które jej odpowiadały, ustalała również
swój własny plan pracy.
Kiedy czuła się już zmęczona zdjęciami i ludźmi, pra
gnącymi niejednokrotnie wtargnąć w jej wnętrze, uciekała
na wieś, do Francji, gdzie kupiła sobie mały domek — nikt,
oprócz Jean-Paula Saviona, nie znał jej adresu.
Sukces zapewnił Lianie wolność i niezależność od lu
dzi i ich żądań, dlatego tak bardzo ceniła sobie swoją ka
rierę.
— Czy wiesz, co najlepiej zapamiętałem odnośnie
twoich nóg?
Na dźwięk głosu Richarda zadrżała. Jej serce poczęło
bić gwałtownie. Ubrany był w jasnoniebieską koszulę i spo
rtowe, białe spodnie. Wyglądał niezwykle atrakcyjnie, a tym
samym niebezpiecznie.
Przesunął wzrokiem po jej białych udach.
— Pamiętam, jak wydawało mi się, że odeszły już na
zawsze — kontynuował. — I jak mocno obejmowały mnie,
kiedy się kochaliśmy. A kiedy osiągałaś orgazm...
29
— Zamilcz, Richardzie!
Jego uśmiech wydawał się szczery, lecz Liana nie ufała
mu. Uśmiech jest przejawem miłości lub przyjaźni. On nie
darzył jej przecież żadnym z tych uczuć.
— Zawsze wyglądałaś nieźle w krótkich spodenkach
— powiedział. — Zresztą wszystko co założysz na siebie
prezentuje się lepiej, niż na to zasługuje. Niemniej jednak,
najbardziej cię zawsze lubiłem bez...
— Zamilcz, Richardzie!
Zanim zdążyła się spostrzec, był już tuż przy niej.
Czuła się jak zamknięta w pułapce, z której nie było wyj
ścia. Prawdę mówiąc, wystarczyłoby tylko ominąć go i pójść
sobie. Chciała nawet spróbować, lecz nagła miękkość, która
zabrzmiała w jego głosie, powstrzymała ją.
— Zrelaksuj się, Liano. Słowa nie ranią, przecież
wiesz o tym. Przynajmniej nie tego, dla którego nic się
nie liczy.
Przeczekał nagłe bicie serca i spytał jeszcze łagodniej:
— A dla ciebie się nie liczy, prawda?
— Oczywiście, że nie.
— Tak myślałem.
Spojrzał na bandaż owinięty wokół jej kolana.
— Jak kolano?
— W porządku.
— Smarujesz maścią i zmieniasz bandaże, tak jak po
lecił lekarz?
— Jeszcze nie zdążyłam.
— Ale zrobisz to, dobrze?
— Oczywiście.
Ogarnął wzrokiem miejsce, w którym się znajdowali.
— Co ty tutaj właściwie robisz?
Miała właśnie odejść, lecz tym razem zatrzymało ją
zdziwienie, które usłyszała w jego głosie?
— Masz na myśli SwanSea?
30
— Nie. Co robisz tutaj, na tym tarasie? Jesteś zupełnie
sama. Słońce już prawie zachodzi: zaraz zrobi się ciemno
i zimno — pokazał ręką na jej lekki przyodziewek. — A ty
jesteś tylko w to ubrana.
Liana miała swoje powody, lecz nie zamierzała wy
jawiać ich Richardowi. To, co odpowiedziała, też było
prawdą.
— Kocham morze. Kocham od momentu, kiedy po
raz pierwszy je ujrzałam.
Przysunął się do niej bliżej.
— Kiedy to było?
Odsunęła się.
— Myślę, że to było wtedy, kiedy ojciec zabrał matkę
i mnie na wakacje do Kalifornii.
Przypomnienie ojca budziło w niej zawsze mieszane
uczucia.
Wyprostowała się nagle.
— W końcu nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, że
dziewczyna, która spędziła całe dzieciństwo w Des Moines,
w stanie Iowa, kocha morze.
— Też tak myślę.
Przyglądał się jej uważnie. Jego głos był ciepły i ni
ski. W powietrzu czuło się pełną napięcia atmosferę. Liana
miała wrażenie, że zapałka rzucona teraz między nią a Ri
charda, zapłonęłaby gwałtownym ogniem.
— Zawsze trudno mi było wyobrazić sobie, że pocho
dzisz z Des Moines — powiedział po chwili. — Jesteś za
bardzo egzotyczna.
— Des Moines jest wspaniałym miejscem — powie
działa, jakby w obronie rodzinnego zakątka.
— Lecz wyjechałaś stamtąd.
Wzruszyła ramionami.
— Gdybym tam została, nie zaszłabym tak daleko jako
modelka. Zdjęcia i fotosy z mojego miejscowego zakładu
31
zostały wysłane do Nowego Jorku, a moje fotooferty poja
wiły się u kilku projektantów mody w Paryżu. I tu miałam
sporo szczęścia. Jeden z paryskich projektantów zaprosił
mnie na mający się odbyć wkrótce pokaz mody, zanim do
stałam jakiekolwiek oferry z Nowego Jorku. Praca w Pa
ryżu była dla mnie ogromną szansą. Nie zmarnowałam jej.
Przyjęłam pracę, którą mi zaproponowano.
Musiała tak postąpić. Brakowało jej pieniędzy.
— Myślę, że masz bogaty życiorys, czyż nie tak? Twoje
życiowe motto powinno brzmieć: Wykorzystywać wszystkie
nadarzające się okazje, nie zważając na nic i na nikogo. —
Przerwał na chwilę. — A może tylko na mnie nadepnęłaś,
wspinając się po drabinie kariery na sam szczyt?
— Muszę już iść.
Gdy usiłowała go wyminąć, objął ją. Kontakt jego
dłoni z jej ciałem sprawił, że zatrzymała się natychmiast.
Jęknęła z bólu i gorąca.
Richard uwolnił ją ze swojego uścisku.
— Przecież nie trzymałem cię tak mocno.
Liana instynktownie poczęła masować ramię, które
przed chwilą ściskał.
Zmarszczył czoło ze zdziwienia i odsunął się od niej
o parę kroków. Potem rzucił jej jeszcze jedno pełne zdu
mienia spojrzenie, odwrócił się tyłem i utkwił wzrok w cie
mniejący powoli horyzont.
— Co czujesz, kiedy najwięksi projektanci przygoto
wują stroje specjalnie dla ciebie?
— Te suknie nie są projektowane dla mnie — odpo
wiedziała, szczęśliwa ze zmiany tematu. — One są projek
towane specjalnie dla SwanSea. Każdy z projektantów był
zainspirowany jakimś aspektem SwanSea. Mógł to być ko
lor, materiał, wzór lub chociażby pewne wrażenie, odczu
cie. Projektując te suknie, starali się zawrzeć w nich swoje
wyobrażenia o SwanSea.
32
— Możliwe. Tak też mówi prasa. Jednak przecież oni
już od dawna wiedzieli, że to ty właśnie będziesz je pre
zentować. Idę o zakład, że duża część inspiracji pochodziła
od ciebie.
— Te suknie nie są dla mnie — odparła sucho.
— Każda modelka mogłaby je prezentować. Poza tym,
kiedy uroczystości związane z otwarciem SwanSea dobie
gną końca, suknie te będą sprzedane na aukcji, a dochód
z nich przeznaczony będzie na cele dobroczynne.
— W każdym razie, wszystkie te stroje, w których cię
widziałem, wyglądają jakby były szyte specjalnie dla ciebie.
A szczególnie ta suknia koloru morza, w którą byłaś ubrana
wczorajszego wieczoru.
— Widziałeś mnie również w innych sukniach? Wi
działeś mnie pozującą dzisiaj?
„Jak mogłam go nie zauważyć" — pomyślała zdener
wowana.
— Owszem. Nie było to takie trudne. Było ciebie
wszędzie pełno.
— Przypominam sobie tylko trzy różne miejsca, w któ
rych robiliśmy zdjęcia.
— Wszystko jedno. — W jego głosie zabrzmiało znu
dzenie. Nagle obrócił się twarzą do niej i spytał: — Czy to
wszystko było tego warte, Liano? Czy warto było robić to
wszystko dla osiągnięcia sukcesu?
— Tak — odparła bez wahania.
Wiedziała, że oboje myślą o czym innym, ale to nie
miało znaczenia. Niczego by to już nie zmieniło. Pozosta
wiła w nim nie zagojoną ranę. Jej rany również krwawiły.
Przyzwyczaiła się już do tego. Musiała sobie radzić sama.
I teraz nagle to wszystko ożyło.
Richard ujął w dłonie jej twarz.
— Ta twarz — mruknął. — Ta szatańsko piękna twarz.
33
Skrywane i utrzymywane długo na wodzy uczucie wy
buchło w niej z nową siłą i opanowało ją niepodzielnie. Już
nie myślała o ucieczce przed tym człowiekiem.
— Jest brzydka — wyszeptała w odpowiedzi.
— T a a k! — wybuchnął głośnym śmiechem. — Jest
tak brzydka, że jej obraz na zawsze pozostaje w pamięci
każdego mężczyzny, który ją ujrzał.
Przysunął się i przylgnął do niej całym ciałem.
Wszystkie jej zmysły zareagowały na to krzykiem roz
koszy i bólu.
— Przesadzasz. Nie ma we mnie nic szczególnie atrak
cyjnego. Na przykład, mam zupełnie proste włosy.
— Włosy masz mocne i jedwabiste, tak długie, że
można nimi owinąć ciało mężczyzny.
Stopniowo traciła nad sobą panowanie.
— Mam zbyt duże usta.
— Są pełne i zmysłowe i rozbudzają w mężczyźnie pra
gnienie całowania i zespolenia z nimi.
— Mylisz się.
Przełknęła ślinę, aby zwilżyć suche gardło.
— Moje brwi nie układają się prostym, lecz falistym
łukiem.
— One zdradzają, iż pod doskonałą maską opanowa
nia kryje się w tobie coś nieujarzmionego.
Oddychała nierówno, z trudem wciągając w płuca po
wietrze, które jak wiatr pustynny paliło jej wnętrze i przy
spieszało oddech. Gorączkowo myślała co by tu jeszcze po
wiedzieć.
— Mam oczy nieokreślonej barwy, nazbyt od siebie
oddalone.
— One przykuwają wzrok. Nie można się od nich ode
rwać.
— Mam zbyt mocną szczękę.
— Tak, ale ona mieści się w mej dłoni w sposób do
skonały.
34
— Moja skóra...
— Gromadzi na sobie całe istniejące światło. Są
dzę, że Savion powiedział ci, dlaczego jesteś wymarzonym
obiektem dla każdego fotografa. Myślę, że powiedział ci
także, że twoja skóra jest tak aksamitna w dotyku, że bu
dzi pożądanie. I gotów jestem iść o zakład, że wielokrotnie
ją pieścił. Inaczej poczytałbym go za nienormalnego.
Jego palce głaskały jej twarz, naciskając coraz to moc
niej, jakby usiłowały coś z niej zetrzeć. Nie była pewna, czy
on czyni to świadomie, ale zdawała sobie sprawę z tego,
że powinna za każdą cenę odzyskać panowanie i kontrolę
nad swoimi uczuciami.
Próbowała wyobrazić sobie ich dwoje w trakcie przy
gotowań do jej kolejnego występu na pokazie mody.
Nie potrafiła. W żaden sposób.
— Twoja twarz — szeptał namiętnie. — Twoje usta,
twoje oczy, twoja skóra. Twoje delikatne, piękne ciało.
— Richardzie... — Jego namiętność przerażała ją
i jednocześnie podniecała.
— Nie obawiaj się — mruknął. — Nie uczynię ci nic
złego.
Przycisnął namiętnie jej usta do swoich, a ona nie po
trafiła mu w tym przeszkodzić. Tonęła w jego pocałunkach.
Czuła, jak jakaś siła ciągnie ją gdzieś w dół, w ciemność,
skąd już nie ma ucieczki. Tą siłą był Richard. Pod jego
wpływem traciła poczucie czasu i miejsca.
Wciąż jeszcze kotłowała się w niej myśl o oporze,
o walce. Nie powinna mu ulec. Trzeba odepchnąć go za
wszelką cenę i uciec. On jej nienawidzi. Pragnie ją zranić,
a potem zniszczyć.
Lecz on nie zdaje sobie sprawy, że jej już więcej zra
nić nie można, gdyż zbyt ogromny ból nosi w sobie. Nie
można jej także zniszczyć, gdyż sama siebie zniszczyła, od
chodząc od niego jedenaście lat temu. Jej kariera, która
35
mogła być sukcesem, stała się porażką. Jej porażką jako
jednostki ludzkiej, jako kobiety.
Ale przecież powinna walczyć.
Jego wargi znalazły miejsce za koniuszkiem jej ucha —
zaczął pieścić językiem bruzdę biegnącą od jej ucha w dół
szyi.
Ta pieszczota wyrwała z jej ust jęk rozkoszy, dreszcz
wstrząsnął jej ciałem. Boże wielki, on nie zapomniał. Była
pewna, iż posiadał wiele kobiet od chwili ich rozstania
w Paryżu, lecz dotąd nie zapomniał jej sekretu, związanego
z tym miejscem. To nie była gra fair.
Należało koniecznie podjąć walkę.
Lecz pragnienie pozostania w jego ramionach — po
tych latach — było silniejsze. Poddała się.
Całował ją po karku, jakby smakując, rozmyślnie usi
łując ją podniecić. Prawdziwą satysfakcję sprawiało mu jej
obezwładnienie w jego ramionach. Ostatecznie pod tym
jednym względem nie zmieniła się. Zresztą i on także, po
myślał o sobie ze złością, czując wzbierające w nim pożą
danie.
Wsunął rękę pod bluzkę, obejmując dłonią jej nagą
pierś. Przeszył go gwałtowny dreszcz. Zawsze reagował na
nią w ten sposób. Tak jak dawniej, jej pierś wypełniała jego
dłoń całkowicie. Było w tym coś niezwykle zmysłowego, że
jej pierś była jednocześnie tak miękka i tak jędrna. A spo
sób, w jaki jej sutki rosły i sztywniały wywoływał w nim
głębokie pożądanie.
W ciągu ostatnich jedenastu lat nigdy nie udało mu się
spotkać kobiety tak bardzo intrygującej i jednocześnie do
starczającej tyle seksualnej satysfakcji. Liana była kobietą
wyjątkową i dlatego pragnął ją upokorzyć.
Pieścił ją w sposób brutalny, lecz ona reagowała tak,
jakby już od dawna nie miała mężczyzny. Była zachłanna
na pieszczoty, wciąż ich jej było za mało. Nie protestowała
kiedy położył ją na wznak na ławce. A kiedy się nad nią
36
pochylił, żeby wziąć w usta jej sutkę, była w stanie jedy
nie odrzucić głowę w tył w niezwykłej ekstazie, która ją
ogarnęła.
— Richardzie, och Richardzie...
— Tak — powiedział z ustami przy jej piersi. — Chcę
słyszeć moje imię w twoich ustach. Chcę uwierzyć, że mnie
pragniesz.
— Pragnę cię! — krzyczała. — O Boże, jak bardzo cię
pragnę!
Pożądliwie ugniatał jej sutki. Jego brutalność zwięk
szała jedynie jej pożądanie i doprowadzała ich oboje do
stanu ekstazy. Przygniatając ją swoim ciężarem, czuł, jak jej
biodra się unoszą. Robiła to z pewnością tak często, że stało
się to już jej drugą naturą — myślał z odrobiną goryczy.
Wsunął kolano między jej nogi i odpowiedział pchnięciem.
Dźwięk, który wydobył z jej ust odbił się echem gdzieś głę
boko w jego trzewiach.
Jego ciało płonęło namiętnością, ale umysł nakazywał
mu ostrożność.
Był rozdartym człowiekiem, nawiedzonym mężczyzną.
Mężczyzną, który potrzebował tylko tej jednej kobiety, dla
którego ta właśnie kobieta była największą i jedyną obsesją
w życiu.
— Ty wciąż odpowiadasz jak niewiasta, która pragnie
się oddać mężczyźnie bez reszty — powiedział brutalnie.
— Czy rzeczywiście chcesz mi się oddać?
Jego głos docierał do niej jakby z daleka, lecz jedno
cześnie czuła ciężar wciskający ją w poduszki, a ciepło jego
ciała parzyło ją poprzez ubranie.
— Tak.
Zwilżył językiem jej sutki.
— Kłamiesz.
Czuła się jak w gorączce i nie była pewna, czy dobrze
go zrozumiała.
— Co mówisz?
37
Przylgnął do niej i usłyszał jej słaby krzyk. Szum oce
anu zmieszał się z biciem jego serca i tętnem w uszach. Była
dlań syreną, która swą czarującą słodyczą i podstępnym
urokiem usiłowała go przywieść do zguby. Ale on poznał
już piekło cierpienia i ona nie była już w stanie bardziej go
zranić.
Powiedział to sobie w myślach i uwierzył w to.
Wsunął rękę pod jej szorty i elastyczny pasek jej maj
tek. Odnalazł wilgotne ciepło, którego szukał. Na chwilę
utracił kontrolę nad sobą — zapomniał, co chciał powie
dzieć. Zanurzył język głęboko w jej ustach, a niżej jego
palce naśladowały ruchy języka.
Wspomnienie tego, czym było zespolenie fizyczne z tą
kobietą, wyzwoliło w nim żądzę i pragnienie tak gwałtowne,
iż zdawało się, że bez ich spełnienia spłonie w ich ogniu.
— Pragnę ciebie — szeptała do jego ucha w całkowi
tym zapamiętaniu. — Tak strasznie cię pragnę...
Złapał głęboki oddech, usiłując oprzytomnieć.
Żądza doprowadzała ich zawsze do szaleństwa.
Robiła z nim, co chciała. Żadna kobieta nie działała
tak silnie na niego. Żadnej tak desperacko nie pragnął.
Ale...
Wyciągnął rękę z jej szortów. Ich twarze były tak bli
sko, ich urywane oddechy zmieszały się w jedno westchnie
nie, lecz on zdawał się tego nie zauważać. Wpatrywał się
tylko w jej, przepełnione pragnieniem, oczy.
— Mogę cię wziąć, tak? Czy mogę, Liano? — powie
dział głośniej. — Właśnie tutaj, w tej chwili.
— Tak — odpowiedziała, łkając, i odwróciła głowę.
Jej odpowiedź podsyciła w nim ogień pożądania. Bał
się, że nie zdoła zapanować nad sobą.
Musi ją jednak odepchnąć. Poza tym, powinno to spra
wić mu satysfakcję.
38
— Miałem dwadzieścia dziewięć lat, kiedy cię pozna
łem. Znałem już wtedy różne kobiety, lecz żadna nie była
tak intrygująca jak ty. Myślałem, że będziesz najcudowniej
szą ozdobą mojego życia. Byłem taki szczęśliwy.
Jej podniecenie stopniowo mijało, a zastępowało je
zdziwienie. To było bodźcem dla niego. W tej chwili nie
potrafił jej jeszcze odtrącić.
— Byłaś taka słodka — mówił, a jego głos na samo
wspomnienie stał się delikatny i czuły. — Nigdy nie potra
fiłem nasycić się tobą. Gdybym mógł wchłonąć ciebie całą,
bez reszty, na pewno bym to uczynił. Mieć ciebie we krwi,
w żyłach — co za rozkosz! Lecz ty odeszłaś tak szybko...
Nagle odepchnął ją gwałtownie i usiadł.
— Powinienem być ci właściwie wdzięczny. Uwolniłaś
mnie od siebie.
Po tym wszystkim Liana nie była w stanie się poruszyć.
Obciągnęła tylko bluzkę, żeby przykryć swoją nagość.
— Co ty mówisz, Richardzie?
— Mówię, że nie jestem uzależniony od ciebie. —
Grymas wykrzywił mu usta. — Być może tylko ja jeden.
Zastanawiam się, czy medycyna nie byłaby zainteresowana
zrobieniem szczepionki przeciwko tobie, używając mojej
krwi.
Zrobiło jej się niedobrze. Była pewna, że za chwilę
zwymiotuje.
Zamknęła oczy.
— Jak myślisz, Liano? Czy powinienem ofiarować
w tym celu swoją krew? Może bym otrzymał za to Nagrodę
Nobla?
Nie odpowiadała.
Nie zważał na to. Nie był w stanie powstrzymać potoku
gorzkich, pełnych nienawiści słów.
— Każdego mężczyznę jesteś w stanie omotać. W łóż
ku jesteś prawdziwą mistrzynią. Lecz ja, na szczęście, wiem,
że jesteś istotą bez serca i duszy.
39
Jęknęła boleśnie.
Richard nachylił się i pocałował ją mocno w usta.
— Nie martw się — wyszeptał — wcale nie powie
działem, że nie pójdę z tobą do łóżka. Wprost przeciwnie.
Jeśli się posiada dystans do stosunków płciowych, mogą on
sprawiać dużo przyjemności. Prawda?
Podniósł się z ławki. Po chwili Liana usłyszała jego od
dalające się kroki. Łzy popłynęły jej po policzkach. Okazało
się, że miała rację. Ten miły nadmorski zakątek pełen był
zabłąkanego, niewypowiedzianego smutku.
Richard odkręcił kran z zimną wodą i wszedł pod obu
dowany szklanymi ściankami prysznic. Nawet nie drgnął,
gdy lodowata woda poczęła chłostać jego ciało. Oparł się
dłońmi o glazurową powierzchnię. Jednostajne strumienie
zimnej wody otępiały zarówno jego ciało, jak i umysł. Dużo
czasu minęło, zanim zdecydował się wreszcie zakręcić kran.
Był zadowolony. Nie czuł już nic.
40
Liana przesunęła palcami po broszce, przypiętej do
dekoltu jej wieczorowej sukni. Właściwie to w tej chwili wo
lałaby znaleźć się gdziekolwiek, byle nie w jadalni w Swan-
Sea. Wolałaby pozostać w swoim pokoju. Po zajściu z Ri
chardem na tarasie nie miała najmniejszej ochoty na spo
tkanie z ludźmi z tak zwanego towarzystwa. Nawet w tym
momencie czuła utkwione w siebie, ciekawe spojrzenia,
sprawiające jej niemal fizyczny ból.
Salon był rozświetlony blaskiem szklanych żyrandoli,
lśniących jak drogie kamienie. Długie liście palm falowały
nawet przy najmniejszym nawet drgnieniu powietrza. Ła
godnie i kojąco płynęła muzyka smyczkowego kwartetu.
Na białych obrusach połyskiwało srebro nakryć stołowych,
błyszczała chińska porcelana, iskrzyły się kryształowe pół
miski. Długie, białe świece jakby dopełniały swoimi zło
tymi płomykami nastroju tego eleganckiego pomieszczenia.
Z wazonów, wypełnionych różami o aksamitnych płatkach,
unosiła się subtelna, upajająca woń.
Liana czuła, że powinna jak najszybciej opuścić to to
warzystwo.
— Czy źle się czujesz, Liano?
Wzbierało w niej uczucie niekontrolowanej desperacji
— miała przemożną chęć zerwać się od stołu, za którym
siedziała, i uciec stąd. Tylko dzięki nabytej w ciągu wielu
lat dyscyplinie udało jej się opanować. Chłodno spojrzała
na Sarę, oddzieloną od niej obszernym, białym obrusem.
Nawet bezlitośnie wnikliwe oko kamery nie byłoby zdolne
odkryć, jak wiele wysiłku ją to kosztowało.
— Dziękuję, czuję się doskonale — odrzekła.
41
— To moja wina. Wymęczyłem cię podczas zdjęć —
stwierdził Clay, siedzący tuż obok, po jej prawej stronie. —
Powinienem był skorygować dzisiejszy rozkład zajęć i po
zwolić ci wypocząć po wczorajszym wypadku. Jean-Paul mi
tego nie daruje.
Uspokajająco poklepała go po dłoni.
— Czuję się już zmęczona tym ciągłym przekonywa
niem, że nic mi nie jest. Powinniście mi chyba wierzyć.
A jeśli chodzi o Jean-Paula, to równie dobrze wiesz, jak
ja, że potrafi być wyjątkowo bezwzględny, gdy zależy mu
na zrobieniu kilku dobrych zdjęć. Nie ma obawy. On na
pewno cię zrozumie.
— To prawda. Wychodzi z niego prawdziwy despota,
gdy w grę wchodzą sprawy zawodowe. Może trochę szam
pana? Na pewno zaraz poczujesz się lepiej.
Szczęśliwa, że może w końcu dadzą spokój jej zdrowiu,
umoczyła usta w chłodnym, orzeźwiającym napoju. Smako
wał wyśmienicie.
— Ten szampan wyjątkowo pasuje do SwanSea, czyż
nie? — zapytała Rosalyn.
Ubrana była w długą, bladoróżową suknię, odsłania
jącą jedynie jej szczupłe kostki.
— Tu jest naprawdę wspaniale.
Steve wzruszył ramionami. Widać było, że elegancki
żakiet wyraźnie krępuje mu ruchy, a kołnierzyk białej ko
szuli uwiera go w szyję. Nie czuł się sobą w takim ubraniu.
— Można oślepnąć od tego wszystkiego — stwierdził
w końcu z niesmakiem.
— Oślepnąć? — spytała Rosalyn, nie wierząc własnym
uszom.
— Wszystko, co tu widzisz, jest tak olśniewające, że
można stracić wzrok patrząc na to — odpowiedział, wiercąc
się bez przerwy, i skrzyżował swoje długie, ubrane w dżinsy
nogi.
Rosalyn roześmiała się.
42
— Daj spokój, Steve. Nie mówisz chyba poważnie.
Masz, tak jak my wszyscy, wyjątkowe szczęście będąc tutaj.
Niektórzy goście jeszcze nie przyjechali, ale w dniu balu
zjedzie tu cała nowojorska śmietanka towarzyska. Liano,
czy wiesz, kto tu ma jeszcze przyjechać?
Liana, słysząc swoje imię, zaczęła budzić się z letargu,
w którym była pogrążona.
Co ja tu robię? Ach, tu jest Richard, tak jak tam,
w Paryżu.
— Przepraszam, co mówiłaś?
— Ona zajmuje się tylko zbieraniem plotek — powie
działa Sara wskazując kieliszkiem na Rosalyn. Wyglądała
wyjątkowo ładnie i ponętnie w swojej długiej, złotej spód
nicy. Nagle Rosalyn jęknęła z podniecenia.
— Popatrz, Liano. Tam stoi ten mężczyzna, który cię
wczoraj złapał, gdy upadałaś.
Liana nie zdołała oprzeć się pokusie i spojrzała we
wskazanym kierunku.
Richard stał przy wejściu na salę, rozluźniony, pewny
siebie. Prowadził swobodną rozmowę z młodą, atrakcyjną
kobietą. Widziała, jak jego wzrok prześliznął się po sali,
zatrzymując się na niej. Zmrużył zimne oczy. Liana poczuła
dziwne ukłucie w sercu.
Świece paliły się mglistym płomieniem, sennie sączyła
się muzyka.
— Kim on właściwie jest? — spytał Clay.
— Richard Zagen — wyszeptała.
Usta Richarda wykrzywił niewymuszony uśmiech.
Wiedziała, że czyta z jej warg. Dotknęła broszki. To dziwne,
lecz ten drobny, misterny przedmiot zawsze działał na nią
kojąco.
Była nią zauroczona, odkąd po raz pierwszy ją ujrzała;
wykwintną lilię o płatkach z kości słoniowej, topazowym
środku i złotą łodyżką z liśćmi.
— Co za piękna broszka!
43
Ten znajomy, miry głos na chwilę odwrócił uwagę
Liany od Richarda. Caitlin stała przy ich stoliku, uśmie
chając się.
— Dziękuję — odparła Liana.
— Cieszę się, że panią widzę — powiedziała Caitlin,
po czym zwróciła się do wszystkich siedzących przy stole.
— Jak się państwu tu podoba? Czy wszyscy są zado
woleni?
— Absolutnie — odrzekła Rosalyn — nigdy nie mie
liśmy lepszych warunków do pracy.
— Zazwyczaj zaszywamy się w jakiejś dziurze, której
nie ma nawet na mapie — wymamrotał Steve, nadal wier
cąc się na krześle.
— I to zazwyczaj zimą — dodała Rosalyn. — Kiedy
na dworze jest lodowato, zawsze można nas znaleźć koczu
jących gdzieś na plaży. Czy to prawda, że zaproszona jest
tutaj orkiestra dęta?
Liana usłyszała perlisty śmiech Caitlin, lecz nie dosły
szała już odpowiedzi. Głos Caitlin jakby wtapiał się w białą,
senną atmosferę salonu.
Richarda przy drzwiach już nie było. Boże, gdzie on
jest? Rozejrzała się po sali. Musi przecież gdzieś tu być.
Wyczuwała jego obecność całą swoją istotą. W końcu uj
rzała go.
Siedział przy narożnym stoliku, mając doskonały wi
dok na salę i na nią. Beztrosko uśmiechał się do swojej to
warzyszki, a ta wyraźnie chłonęła każde jego słowo. Liana
zrozumiała, że obecność Richarda jest dla niej bardzo bo
lesna, że bardzo ją rani, bez względu na to, czy jego uwaga
skupiona jest na niej, czy na kimś innym.
Gdy znajdował się w pobliżu, czuła się jak potłuczona
i pokaleczona, daleko gorzej niż po upadku ze schodów.
Nie mogła sobie darować, że tam, na tarasie, dała się zwieść
jego słowom i czułym pocałunkom. Jak mogła zapomnieć
to, co było przed laty? Jak mogła tak zbłądzić? Powinna
44
opuścić SwanSea. To by wszystko rozwiązało. Mogłaby po
jechać do Francji, do swojego małego domku. Odpoczęłaby
trochę. To przecież takie proste. Westchnęła ze smutkiem.
Niestety była zbyt zdyscyplinowana, zbyt sumienna. Była
profesjonalistką. Nie mogła porzucić zadania, które jej po
wierzono, ot tak sobie. Nie mogła zawieść tych, którzy na
nią liczyli.
— Co to za wspaniała suknia, Liano — powiedziała
nagle Caitlin. — Chciałabym wiedzieć, kto ją projektował?
— Co? — odparła nieprzytomnym głosem Liana. Po
chwili oprzytomniała jednak. Była to pozornie prosta, wie
czorowa sukienka, uszyta z niebieskiego jedwabiu. Góra
sukni przypominała greckie tuniki, a z ramion, do samej
ziemi, spływał jak gdyby płaszcz.
— Zaprojektował ją mój przyjaciel. Jeszcze jest nie
znany.
— Niedługo będzie znany — wtrąciła Sara. — Każda
jego suknia noszona przez Lianę zbliża go do sukcesu.
— Chyba zgodzę się z panią — powiedziała z na
mysłem Caitlin. — Moja szwagierka, Angelika DiFrenza,
może być zainteresowana ubraniami dla sklepu DiFrenza.
Powinna przybyć na bal. Przedstawię ją pani. Może zain
teresuje się tym utalentowanym projektantem.
— To bardzo miło z pani strony — wymamrotała
Liana.
Postanowiła sprawdzić, czy Richard siedzi wciąż w tym
samym miejscu. Wolała wiedzieć, gdzie on się znajduje.
Czuła się wtedy bezpieczniej.
Jej wzrok spotkał się z jego zimnym, świdrującym spoj
rzeniem, rozdzierającym blizny jej ran. Sięgnęła po kieli
szek z szampanem.
— Czy ta broszka jest również dziełem twojego przy
jaciela, Liano?
Zanim udzieliła odpowiedzi, przechyliła kieliszek ze
zbawczym napojem.
45
— Nie, broszkę dał mi ktoś inny. Też przyjaciel.
Caitlin ze zmarszczonym czołem, długo przyglądała się
broszce.
— Przepraszam. Zamyśliłam się. Ta lilia wydaje mi się
tak dziwnie znajoma.
— Na pewno jest z okresu art nouveau.
— Czy wie pani, kto jest jej twórcą?
— Powiedziano mi, że René Lalique.
— Naprawdę? Ciekawe. Mam wrażenie, że ją już kie
dyś gdzieś widziałam. Nie wiem, dlaczego.
— Myślę, że Lalique nadał kształt lilii wielu swoim
pracom, rozróżniając je w drobnych detalach.
— Tak, myślę, że ma pani rację. Caitlin uniosła głowę
i nagły uśmiech rozpromienił jej twarz.
— Cudownie. Już jest mój mąż.
Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku drzwi, gdzie
stał przystojny, czarnowłosy mężczyzna o oliwkowej cerze.
Caitlin pomachała do niego ręką. Skinął głową.
— Nie byłam pewna, czy uda mu się przyjechać już
dzisiaj wieczorem. On i jego wspólnik musieli być obecni
w Bostonie cały ten tydzień.
— Czy to jest jego partner? — spytała Sara, wskazu
jąc na wysokiego, szczupłego mężczyznę, stojącego obok
DiFrenzy. Ręce trzymał w kieszeniach modnie skrojonego
garnituru.
— Wygląda interesująco.
Caitlin zaśmiała się.
— Kobiety zazwyczaj określają go słowem „fatalny".
Ależ tak, to jest właśnie wspólnik Nika, Amarillo Smith.
— Jakie długie ma buty — z rozbawieniem zauważyła
Rosalyn.
— Długie — przytaknęła Caitlin. — Przepraszam te
raz na moment. Czekają na mnie. Miło było porozmawiać
z państwem. Życzę przyjemnego spędzenia czasu i dobrego
apetytu. Mam nadzieję, że kolacja będzie smakować.
46
— Dziękujemy, na pewno będzie — odpowiedział
Clay w imieniu wszystkich.
— Ciekawe co by powiedziała, gdyby zobaczyła moje
trampki — powiedział Steve, gdy Caitlin już odeszła.
Rosalyn uniosła brwi.
— Nie mówiąc o twoich dżinsach.
Liana patrzyła z zazdrością, jak mąż Caitlin obejmuje
swą żonę i całuje.
— Nie pewno nic by nie powiedziała — rzuciła w kie
runku Rosalyn i Steve'a.
— Jest bardzo sympatyczna, nieprawdaż? — odezwała
się Sara.
Liana spojrzała na siedzącego wciąż przy narożnym
stoliku Richarda. Bez przerwy na nią patrzył.
— Czy zostało jeszcze trochę szampana? — zapytała.
Rosalyn przechyliła głową i ze zdziwieniem spojrzała
na Lianę.
— Nigdy przedtem nie widziałam cię tak dużo piją
cej. I to właściwie w trakcie pracy.
— Jesteśmy przecież w SwanSea. Tutaj picie szam
pana należy do dobrych manier. Szampan pasuje do Swan
Sea, sama tak powiedziałaś.
— Racja — potwierdził Clay i gestem wezwał kelnera.
Było już po kolacji, lecz Liana nie pamiętała, czy
w ogóle cokolwiek zjadła. Przez cały ten czas czuła na so
bie spojrzenie Richarda. Zdawało się, że śledzi każdy jej
gest, słyszy każde jej słowo.
Wszystkie drzwi prowadzące na taras były szeroko
otwarte. Lekki wiaterek wydymał firanki w olbrzymie ba
lony.
Liana czuła, że jest pijana. Było jej duszno i niedobrze.
Rozmowy i muzyka dochodziły do niej jakby z oddali, nie
47
robiąc na niej żadnego wrażenia. Sięgnęła po swój kieli
szek. Był pusty.
— Pozwól mi sobie nalać — zaproponował Clay.
Wypiła, nie zwracając wcale uwagi na jego szarman
ckie zachowanie.
Chyba to wina Richarda, że jest taka nieuprzejma.
A może winę ponosi to natrętne pragnienie, które zawsze
odczuwa, gdy on jest blisko? Nie. Nie może tak myśleć.
Czuje się wobec niego winna. To wszystko. Zdradziła go.
Przez ostatnie jedenaście lat nie opuszczało jej poczucie
winy.
Lecz jakoś sobie z tym poradziła. Starała się być silna.
Jednak to olbrzymie pragnienie... Musi wziąć się w garść.
Zawsze, kiedy o nim śniła, budziła ją bezlitosna rzeczywi
stość. Richarda nie było i nie będzie przy niej już nigdy.
Lecz przecież teraz nie śpi. To wszystko dzieje się
naprawdę. Dzieli ich zaledwie kilka kroków, a dzisiejsze
popołudnie uświadomiło jej, że jest wobec niego zupełnie
bezbronna.
— Muszę natychmiast wyjść — wymamrotała, próbu
jąc się podniść.
— Co ci jest? — spytał Clay, a widząc, że dziew
czyna chwieje się, usiłując utrzymać równowagę, zerwał się
z miejsca. Oparła się o krzesło.
— Nic, muszę wyjść na powietrze.
— Może pójść z tobą? — zaproponował Steve.
— Nie, chcę być sama — rzuciła oschle.
Tym razem nie stać ją było na miły uśmiech i grzeczną
odpowiedź. Z drugiego końca sali obserwowały ją wciąż
szare oczy Richarda.
Mgliste światła, delikatnie padające na trawę i krzaki
w ogrodzie, prowadziły Lianę coraz dalej i dalej nie znaną
48
jej wcześniej aleją. Szła bez żadnego celu, prosto przed
siebie. Aby dalej od gwarnej sali, od ludzi, od Richarda.
Plątały jej się nogi, czasem się potykała. Zatrzymała
się dopiero na krawędzi urwiska. Tutaj morze szumiało naj
głośniej, księżyc i gwiazdy świeciły najjaśniej, a noc była
najczarniejsza, najsmutniejsza i najbardziej samotna.
Odetchnęła głęboko. Poczuła, że traci równowagę.
— Uważaj! — ciepły głos odezwał się tuż za nią.
Odwróciła się gwałtownie, omal nie spadając.
— Richard!
Złapał ją i przytrzymał.
— Jesteś pijana.
Dlaczego miałaby się wypierać?
— Szampan był doskonały. — A ty wyjątkowo dener
wujący, dodała w myślach.
— Co ty tutaj robisz?
— Cały czas szedłem za tobą.
Wzdrygnęła się na myśl, że ją śledził. Na domiar złego,
jego dłonie przytrzymywały ją za ramiona. Usiłowała uwol
nić się od uścisku. Nie dała rady.
— A co z kobietą, której towarzyszyłeś w trakcie ko
lacji? Po prostu zostawiłeś ją samą?
Zmarszczył brwi, nie mogąc początkowo zrozumieć,
co miała na myśli.
— Margaret? Jest moją księgową. Mieliśmy parę waż
nych spraw do omówienia. Teraz poszła do pokoju popra
cować trochę.
Złapała się ręką za głowę. Świat zawirował jej przed
oczami.
— Myślałam, że masz wakacje.
— Nie potrafię tak całkiem nic nie robić. Niektórzy
nazywają mnie pracusiem. — Jakaś wewnętrzna myśl ścią
gnęła usta Richarda w wąską linię. — Odejdź od krawędzi
tej przepaści, Liano. Może to by i było jakieś rozwiązanie,
49
lecz nie chciałbym cię widzieć roztrzaskanej o nadmorskie
skały.
Ziemia wymykała jej się spod stóp. Nie była w stanie
pozbierać kłębiących się myśli. Wszystko kręciło się doo
koła. Jedynym stabilnym elementem w jej otoczeniu był
Richard.
Pragnęła, by pozostał tak złączony z nią na zawsze. Ze
względu na przeszłość było to jednak niemożliwe.
— O czym ty mówisz?
— Nic ważnego — powiedział, odsuwając ją od kra
wędzi przepaści.
Jego dłoń, oparta na jej odkrytym ramieniu, czyniła
w niej spustoszenie nie do naprawienia.
— Bardzo bym chciała, abyś mnie puścił, Richardzie.
Zabierz swoje ręce — starała się mówić jasnym i rzeczo
wym głosem.
Ściągnął brwi ze zdziwienia, lecz puścił ją.
— No więc, od kiedy to jesteś alkoholiczką? — przyjął
oficjalny ton.
Mało nie straciła ponownie równowagi, tak ją zasko
czył tym pytaniem.
— Cóż to za idiotyczne pytanie...
— Nie takie znów idiotyczne, jeśli się weźmie pod
uwagę, ile wypiłaś dzisiejszego wieczoru.
— To był tylko szampan.
— Wiem. Lecz również pamiętam, że nigdy nie
mogłaś dużo wypić. Jeden kieliszek wystarczył, aby cię
upić. I nadal masz słabą głowę. Pod tym względem nic się
nie zmieniłaś.
— Nie zmieniłam się — przytaknęła głucho.
Srebrny księżyc oświetlał twarz Richarda. Przydając
jej jeszcze surowszego i zimnego wyrazu.
Liana dobrze wiedziała, że Richard stanowi dla niej
zagrożenie, prawdziwe zagrożenie. Nie umiała patrzeć
50
na niego, nie pragnąc go równocześnie. Odwróciła się.
Utkwiła wzrok w fosforyzującej tafii morza.
— Po co szedłeś za mną?
— Nietrudno jest iść za kimś, kto jest tak piękny jak
ty, Liano.
Zbliżył się. Poczuła na plecach ciepło jego ciała. Dzia
łało na nią jak narkotyk. Zamknęła oczy.
— Odejdź ode mnie, Richardzie.
Pochylił głowę, przysuwając usta do jej ucha.
— Czy wiesz, co jeszcze mi się przypomniało, gdy tak
siedziałem patrząc na ciebie dziś wieczorem?
Czuła jego delikatny oddech na szyi. Nie docierał już
do niej szum oceanu. Słyszała tylko jego cichy, podnieca
jący głos.
— Nie jestem ciekawa.
— Ale ja chcę ci powiedzieć. Przypomniało mi się to
popołudnie w Paryżu, kiedy znaleźliśmy dla szampana cał
kiem nowe zastosowanie.
Jego słowa przywołały w jej pamięci tamte dni. W osła
bieniu opadła na jego pierś, a on zamknął wokół niej swoje
ramiona. Tak, jak uczyniłby to kochanek. Albo mężczyzna
zastawiając na nią pułapkę.
— Pamiętasz, Liano? Zamówiliśmy skrzynkę szam
pana. Pamiętasz miny kelnerów, którzy przynieśli nam ją
do pokoju? Nie mogli uwierzyć, że chcemy wypić taką ilość.
W dodatku nie chłodzonego. I to tylko we dwoje. Nawet
nie starali się ukrywać, że mają nas za pomyleńców. Lecz
co to nas wtedy obchodziło? Pamiętasz, jak się zaśmiewa
liśmy?
Pamiętała aż nadto dobrze. W to pamiętne popołud
nie czuła, że nie ma na świecie drugiej takiej osoby, tak
szczęśliwej, tak pełnej życia, jak ona. Była samym ogniem,
samą pasją.
51
— Kiedy już sobie poszli, butelka po butelce napełni
liśmy szampanem wannę. Potem rozebraliśmy się i wsko
czyliśmy do środka.
Pocałował ją w mały pieprzyk na szyi. W plecach po
czuła dziwne mrowienie, opuściła głowę na jego piersi.
— Richardzie...
A on mówił dalej. Coraz cichszym, coraz bardziej rwą
cym się głosem.
— Kochaliśmy się przez całe popołudnie. Byłem pi
jany. Upiłem się szampanem, który spijałem z twojego
ciała. Jestem właścicielem kilku winiarni, ale żadna z nich
nie produkuje tak pełnego w smaku i mocnego wina, jak
to, w którym się kąpaliśmy.
Nagle odwrócił ją przodem do siebie.
Spojrzała w jego rozpalone żądzą oczy. Ugięły się pod
nią kolana.
— Co o tym myślisz, Liano? Czy chciałbyś znowu wy
kąpać się ze mną w szampanie? Teraz więcej na ten temat
wiemy, więcej umiemy. Jesteśmy bardzej doświadczeni niż
przed laty. Możemy doprowadzić szampan do temperatury
wrzenia.
Wyrwała się z jego uścisku.
— Jak się miewa twoja żona, Richardzie? — rzuciła,
pragnąc zranić go w odwecie. Nawet nie drgnął.
— Masz na myśli moją eks-żonę? — spytał. — Jest
zdrowa i szczęśliwa. Żyje sobie wygodnie za moje pienią
dze. Po to zresztą wyszła za mnie za mąż.
Nie wierzyła własnym uszom.
— Wyszła za ciebie dla pieniędzy?
— Oczywiście.
— I ty o tym wiedziałeś?
Skinął głową, nie spuszczając z niej wzroku.
— Już raz zostałem oszukany. Nie chciałem, aby to
się powtórzyło. Wolałem z góry wiedzieć, o co chodzi.
52
Ona chciała moich pieniędzy. Ja potrzebowałem gospo-
dyni, i kogoś z kim mógłbym się pokazać tu i ówdzie. —
Wzruszył ramionami — W końcu, uwolnienie się od niej
warte było pieniędzy, której jej dałem.
Suknia Liany falowała na wietrze jak błękitna, postrzę
piona chmura płynąca po czarnym niebie o północy. Czuła
się jak w gorączce.
Odwróciła się gwałtownie i zaczęła iść w stronę Swan-
Sea.
— Zaczekaj.
Poczuła, że ją znowu obejmuje. Starała się uwolnić
z jego ramion, wijąc się jak zranione zwierzątko.
— Nie dotykaj mnie! Nie mogę tego znieść!
Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
— Nie mógłbym cię skrzywdzić, Liano.
„Zabawne" — pomyślała, lecz nie było jej wcale do
śmiechu.
— Zostaw mnie w spokoju.
Odwróciła się ponownie, usiłując odsunąć się od niego
na bezpieczną odległość. Nagle zawadziła obcasem o ka
mień. Byłaby upadła, gdyby nie podtrzymał ją w samą porę.
— Boże, masz nawet kłopoty z chodzeniem — zauwa
żył ze zgrozą w głosie.
Wziął ją na ręce i uniósł w kierunku domu.
Czuła się zupełnie zagubiona. Jego zapach, siła, mę
skość działały na nią odurzająco. Czuła się więźniem w jego
ramionach.
— Poradzę sobie sama — nalegała uparcie.
— Niestety nie, Liano. Jesteś pijana.
Dobrze o tym wiedziałam. Lecz to nie tylko wino spra
wiło, że cały świat wirował wokół niej jak oszalały. Nie po
trafiła go zatrzymać. A może po prostu nie miała siły? Była
zbyt zmęczona, aby stawiać opór. Wsparła obolałą głowę
na piersi Richarda, a rękami objęła go za szyję.
— O tak. Teraz już lepiej.
53
„Nie" — pomyślała — wcale nie lepiej". To była zre
sztą jedyna rzecz, jaką mogła zrobić w tym momencie. Wie
działa, że jego opiekuńczość i czułość nie są szczere, lecz
zmęczenie nie pozwalało jej się tym przejmować.
— Może dzisiaj wieczorem zrezygnowalibyśmy z na
szej wrogości? — wymamrotała.
— Rozejm? — spytał kpiąco. — Co za genialna myśl.
Światła stawały się coraz jaśniejsze; zbliżali się do
domu.
Westchnęła cicho.
— Nie możesz dać temu spokój? Chociaż na chwilkę.
Poczuł jej ciepły oddech na swojej szyi. Przycisnął ją
mocniej do siebie.
— Nie wiem.
— Chociaż na ten wieczór. Nie mam teraz siły z tobą
walczyć.
— To nie walcz.
Coś niepokojącego zabrzmiało w jego głosie. Szybko
dodała:
— Nie mogę się też z tobą kochać.
— Kto mówił o kochaniu? Chyba nie ja.
„Jakie to ma znaczenie" — myślała zrezygnowana. Nie
powinna z nim dyskutować, gdy trzymał ją w ramionach.
Nie potrafiła wtedy logicznie rozumować. Będzie pamiętała
o tym w przyszłości. Przeszłość czyniła jakąkolwiek dysku
sję między nimi bezcelową.
— Postaw mnie, Richardzie — powiedziała, gdy zna
leźli się w pobliżu SwanSea. — Nie chcę, by ktokolwiek
widział, że mnie niesiesz.
— Boisz się, że ktoś, widząc cię w takim stanie, mógłby
zmienić zdanie o twojej nieskazitelnej reputacji?
— Nie jestem pijana.
I rzeczywiście nie była. Chłód wiatru i słowa Richarda
całkowicie ją otrzeźwiły.
— Nie bój się. Nikt nas nie zobaczy. Przypadkiem od
kryłem, gdzie znajduje się drugie wejście do budynku.
Otworzył drzwi prowadzące do dalszych części ho
telu. Wniósł ją do środka, po czym skierował swoje kroki
w stronę windy dla personelu. Postawił ją na ziemi dopiero
pod drzwiami jej pokoju.
— Tak więc jesteśmy na miejscu. Jak na razie zdrowi
i cali.
Spodziewał się jakiegoś komentarza z jej strony, lecz
ona tylko ciężko oparła się o framugę i zamknęła oczy.
Nachmurzył się.
Kosmyki jej złotych włosów niesfornie wysunęły się
spod upięcia, igrając po policzkach i ramionach. Grube,
czarne rzęsy rzucały cień na doskonałą, prawie przezro
czystą skórę policzków. Jej piersi falowały niespokojnie,
widoczne w głęboko wykrojonym dekolcie sukni.
Doprowadzała go do furii.
Dlaczego, do diabła, jest taka piękna? I dlaczego jest
tak okropnie zmęczona? Mnóstwo pytań kłębiło się w jego
głowie. Dlaczego krzyczała, gdy brał ją w ramiona?
Na to jest tylko jedna odpowiedź: ona czuje wstręt do
niego! Poza tym zachowuje się jak małe, zranione zwie
rzątko po tragicznych przeżyciach.
— Gdzie masz klucz, Liano?
Oprzytomniała na dźwięk jego głosu. Otworzyła sze
roko oczy. Automatycznie sięgnęła ręką za dekolt i wydo
była klucz. Zacisnął go w dłoni, czując miłe ciepło. Pocie
mniało mu w oczach.
— Czy zawsze nosisz klucze w staniku?
— Tak, jeśli nie chce mi się brać torebki.
Popatrzył na nią uważnie.
— Czy cofnęłabyś się, gdybym próbował dotknąć two
ich piersi?
— Tak. — Prosta prawda stanowiła jedyną odpowiedź.
Dosyć już miała walki i udawania.
55
Uniósł dłoń i dotknął zewnętrznych płatków lilii, którą
nosiła przypiętą nad sercem. Błysnęło oczko topaza.
— To może być tego warte.
— Czy chcesz zobaczyć, jak potrafię się bronić?
— Jeśli miałbym wybierać, wolałbym mieć cię już pod
sobą, dziką i gorącą.
Bezradnie potrząsnęła głową.
— Dlaczego mówisz takie rzeczy?
— Może dlatego, że sprawia mi przyjemność twoja
reakcja na nie.
— Ach tak. To ci sprawia przyjemność.
— Oczywiście — odrzekł ponuro. Włożył klucz do za
mka i otworzył drzwi.
Delikatne światło, sączące się zza pokrytego jedwa
biem łóżka, pogłębiało nastrój spokoju i ciszy. Samo zaś
łóżko obiecywało wypoczynek i ukojenie. Lecz Liana wie
działa, że czasem i sen nie przynosił jej zapomnienia. Usły
szała, jak drzwi zamknęły się za nią. Instynkt podpowiedział
jej, że nie była sama.
— Trzeba będzie pomóc ci się rozebrać, Liano — za
uważył Richard, rozsuwając suwak jej sukienki. Przytrzy
mała ją, w obawie, by nie spadła na podłogę. Zakryła nią
piersi. Mimo wszystko, czuła się obnażona. Odbiegła kilka
kroków, po czym gwałtownie odwróciła się w jego stronę.
— Nigdy więcej nie rób tego!
Odrzucił do tyłu poły żakietu i ujął się pod boki.
— Wie pani, czasem mnie pani zadziwia. Tym razem,
próbowałem pani tylko pomóc.
— Nie próbuj wyciągać z tego wniosków, Richardzie.
Po prostu nie lubię być rozbierana.
— Twoi faceci muszą tego nie znosić. Chociaż, może
to jeszcze jeden szczegół, który ich w tobie fascynuje. Wiesz
dobrze, jak na mnie działasz. Dzisiaj po południu omdle
wałaś w moich ramionach, a wieczorem nie możesz znieść,
gdy cię obejmuję.
56
— Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Nasza
znajomość jest również bezsensowna.
— Bezsensowna, Liano? Prawdopodobnie masz rację.
Czy to jednak ma jakieś znaczenie? Ważne, że się dobrze
bawimy.
Wzięła głęboki oddech. Musiała się go pozbyć jak naj
szybciej z pokoju. Zanim się złamie.
— Richardzie, przeszłość jest tylko przeszłością. Nic
się nie osiągnie poprzez ciągłe powracanie do starych
spraw. Jestem tutaj służbowo. Muszę pracować. Ty masz
wakacje. Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyśmy się nie spo
tykali.
• — Sama to wymyśliłaś, tak? Świetnie, kochanie. Jest
tylko jeden szczegół, naprawdę niewielki.
Nie chciała już nic wiedzieć. Toteż nie mogła zrozu
mieć, dlaczego jej usta wymówiły:
— Jaki?
— Nadal mam ogromną ochotę pieścić twoje piersi.
I mogę ci powiedzieć, że nie mam najmniejszego zamiaru
poprzestać tylko na tym. Prosiłaś o rozejm, Liano, a prze
cież my niczego jeszcze nie zaczęliśmy. Trzeba coś zacząć,
aby skończyć. Na rozejmy nie nadszedł jeszcze czas. Ja za
decyduję, kiedy zaczniemy. I ja zadecyduję, kiedy skoń
czymy. — Oczy, które utkwił w Lianie, błyszczały jak dia
menty. — Dobranoc, Liano. Śpij dobrze.
57
4
Następnego ranka Liana obudziła się z bólem głowy
i ze sztywnym kolanem. Nigdy nic nie mogło jej przeszko
dzić w wykonywaniu codziennych obowiązków modelki —
nie była w stanie przypomnieć sobie choćby jednego dnia
absencji w pracy. Dziś stanie się to po raz pierwszy.
Po przeżyciach dnia wczorajszego nie była po prostu
zdolna do jakiejkolwiek pracy, a tym bardziej do pracy
przed kamerą. Nie stać jej było na chłodny, obojętny wy
gląd zawodowej modelki.
Clay z pewnością nie będzie chciał słyszeć o żadnej
przerwie, ale to nie zmieni jej postanowienia. Z lękiem
myślała o czekającej ją z nim rozmowie.
Podniosła słuchawkę telefoniu i wykręciła numer
Clay'a.
— Dzień dobry — rzuciła w słuchawkę, gdy usłyszała
jego głos. — Mówi Liana.
— Dzień dobry, Liano — najwyraźniej oczekiwał na
jej telefon.
Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
— Słuchaj, bardzo cię przepraszam, ale nie jestem
w stanie dziś pracować.
— Co? Czyżby coś się stało?
Głos jego brzmiał bardzo spokojnie, tak bardzo spo
kojnie, że aż poczuła się rozbawiona. Wiedział przecież
doskonale, ile wczoraj wypiła.
— Nic się nie stało, potrzebuję po prostu trochę wy
poczynku.
— To jest dobra myśl. A więc odpoczywaj dziś.
— Ja naprawdę bardzo cię przepraszam za tę zwłokę,
ale...
58
— Nie miej niepotrzebnych skrupułów. Na szczęście
program naszych zajęć jest dosyć elastyczny. Bądź spo
kojna, ta mała przerwa nie zaszkodzi zdjęciom, a cały ze
spół będzie cię za to błogosławił.
Była zaskoczona.
— Wobec tego w porządku. Dziękuję ci, Oay. Jutro
postaram się odrobić zaległości.
— Obiecaj mi, że dzisiaj będziesz wypoczywać.
— Na pewno będę. Jeszcze raz ci dziękuję. Do widze
nia.
Odłożyła słuchawkę i odetchnęła głęboko. Najtrud
niejsze było już za nią. Teraz pozostało tylko do ustalenia,
w jaki sposób spędzi dzisiejszy dzień.
Potrzebowała samotności, aby się uspokoić i odzyskać
równowagę psychiczną. Musi uciec jak najdalej od towa
rzystwa, od gości hotelowych. Nie zniosłaby ich natrętnych
spojrzeń, prób podejmowania rozmowy, próśb o autograf.
Nie może się jednak zamknąć w pokoju, w którym się zre
sztą dusiła. Musi czym prędzej wydostać się z hotelu.
Mogła wynająć samochód i udać się na przejażdżkę
wzdłuż wybrzeża. Bardziej jednak przemawiał do jej wy
obraźni pomysł udania się na zwiedzanie terenów przy
ległych do SwanSea — zauważyła, że niewielu gości ho
telowych korzystało z tej możliwości. Szybko naciągnęła
na siebie luźną, bawełnianą bluzkę koloru ostrego fioletu.
Wcisnęła ją pod pasek szerokiej, również fioletowej, spód
nicy. Uplótłszy w prosty kok włosy i nałożywszy na nogi
sandały, pospiesznie opuściła pokój hotelowy.
Ubrany w piżamę, Richard rzucił ze złością żyletkę
do pojemnika na śmiecie i przysunął twarz do lustra, aby
przyjrzeć się małemu skaleczeniu na szyi, z którego płynęła
cienka strużka krwi. To z powodu nadmiaru kofeiny, pomy
ślał. Przypomniał sobie wskazówki lekarza, który radził mu
59
ograniczyć ilość wypijanych dziennie filiżanek kawy. Osta
tecznie jednak nie warto tym sobie zaprzątać głowy.
Starannie zmył z twarzy wszelkie ślady po kremie do
golenia, a następnie wytarł twarz ręcznikiem. W sypialni
wypił filiżankę mocnej kawy oraz — czyniąc ustępstwo wo
bec burczącego żołądka — zjadł małą kanapkę.
Senność ulotniła się z jego organizmu bez śladu.
Chwilę popracował nad papierami, przeczytał gazetę, ubrał
się. Co dalej, zastanawiał się, dziwnie podniecony i niespo
kojny.
W ciągu ostatnich jedenastu lat nigdy nie korzystał
z dłuższego urlopu. Był przekonany, że o wypoczynku ła
twiej jest mówić, niż z niego korzystać. W rzeczywistości
korzystanie z wolnego czasu wymagało także określonej
determinacji. Pobyt w SwanSea stwarzał wiele możliwości
czynnego wypoczynku, żadna z nich jednak nie potrafiła go
zainteresować.
Przyjazd tutaj dawał również spore możliwości nawią
zania nowych kontaktów finansowych. Doręczony mu pro
spekt aukcji dzieł sztuki pozwalał również czegoś oczeki
wać. Nawet jeśli zgromadzona przez niego kolekcja nie
miała nic wspólnego z robieniem interesów, dzięki niej na
uczył się cenić sztukę.
Biorąc wszystkie te sprawy i okoliczności pod uwagę,
Richard nie potrafł jednak sobie uzmysłowić, co właściwie
sprowadziło go do SwanSea.
Nagle wybuchnął głośnym i ostrym, pełnym szyderstwa
nad sobą śmiechem — przecież tak naprawdę to wiedział
doskonale, po co tutaj przyjechał.
Coś go zmuszało do wyboru takiej, a nie innej, drogi
postępowania, coś, co było silniejsze od niego. I jeśli nawet
ta droga wiodła go ku samounicestwieniu, nie potrafił z niej
zboczyć.
60
Wyszedł na balkon i spenetrował wzrokiem najbliż
szą okolicę. Jego uwagę przykuła postać kobiety z kokiem
złotych włosów na głowie.
— Zaczekaj, Liano!
Odwróciła się. To Steve próbował ją dogonić. Wes
tchnęła głęboko. Sądziła, że uda jej się wyjść z hotelu nie
postrzeżenie.
— Jak się masz — zagadnęła go, gdy się z nią zrównał.
— Wiesz już chyba, że masz dzisiaj dzień wolny?
Uśmiechnął się.
— Słyszałem o tym. Clay musiał mi tę wiadomość
dwukrotnie powtórzyć, zanim w nią uwierzyłem.
— I co masz zamiar teraz zrobić z tym nieoczekiwa
nym urlopem? — zapytała z uśmiechem.
— Nie wiem jeszcze — spojrzał najpierw na czubki
swoich zniszczonych tenisówek, następnie w bok, ponad
jej ramieniem, a na koniec prosto w jej oczy. — Słuchaj,
Liano, muszę ci coś powiedzieć.
— Mów więc — powiedziała, zdziwiona jego zachowa
niem. Znała go już od roku i zwykle Steve zachowywał się
jak typowy, niefrasobliwy i pewny siebie młody człowiek.
— To dotyczy twojego wypadku.
— Jakiego wypadku? — zapytała obojętnie.
— Twojego wypadku na schodach.
— Ach tak. Cóż takiego masz więc do powiedzenia?
Prawą rękę oparł na biodrze, co stanowiło gest zdecy
dowania.
— Więc dobrze. Przemyślałem dokładnie całą sprawę.
Początkowo sądziłem, że musiałem przez nieuwagę potrą
cić reflektor, teraz już jednak nie jestem tego pewien. My
ślę, że ktoś spowodował to rozmyślnie.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
— Ależ dlaczego ktoś miałby to zrobić?
Wzruszył ramionami.
61
— Nie wiem. Kiedy sprawdziłem reflektor, zauważy
łem na jednej z jego nóg... Istnieje po prostu taka możli
wość, nic więcej.
— To nie ma najmniejszego sensu. Co ktokolwiek mó
głby osiągnąć, powodując upadek reflektora? Wszystkim
przecież zależy na tym, aby zdjęcia się udały.
— To prawda — przyznał niechętnie.
Położyła dłoń na jego ramieniu.
— Steve, zdaje się, że potrzebujesz wypoczynku bar
dziej niż ja.
— Być może, ale radzę ci uważać na siebie. I pomyśl,
czy komuś nie zależałoby jednak, żeby cię skrzywdzić.
Potrząsnęła głową.
— Nie sądzę. Nikomu na tym nie zależy.
— Liano...
— Steve, doceniam twoje zatroskanie, ale ta wspa
niała miejscowość rozbudziła nadmiernie twoją wyobraź
nię. Zresztą również i moją.
Przez chwilę się wahał, ale w końcu zdobył się na wy
muszony uśmiech.
— Chyba masz rację. Przepraszam, nie chciałem cię
zaniepokoić.
— Nie zaniepokoiłeś mnie. To, że się o mnie martwisz,
sprawiło mi tylko przyjemność. Ale daj już spokój tej spra
wie. Życzę ci przyjemnego wypoczynku. Bóg jeden wie, czy
jutro Clay nie zmusi nas do podwójnego wysiłku.
— Masz rację. Wobec tego — do widzenia. Postaraj
się już więcej nie upadać.
— Przyrzekam ci to.
Liana przez chwilę odprowadzała wzrokiem Steva. Mi
mowolnie spojrzała wyżej. Na balkonie trzeciego piętra
dojrzała obserwującego ją Richarda.
Poczuła w sobie pustkę. Odwróciła się na pięcie
i szybko ruszyła przed siebie.
62
Leonora Deverell. Urodzona w 1877, zmarła w 1898.
Liana przeciągnęła lekko palcami wzdłuż napisu, sta
nowiącego jedyną ozdobę prostego, prostokątnego gro
bowca. Ciężka betonowa urna stała po lewej stronie drzwi.
Była pusta. „Powinny być w niej kwiaty" — pomyślała.
Z lektury różnych artykułów o SwanSea wiedziała,
że Leonora Deverell była pierwszą panią SwanSea. Miała
zaledwie siedemnaście lat, gdy wyszła za mąż za potęż
nego i bogatego Edwarda Deverell. Po roku urodziła syna,
Johna. Trzy lata później zmarła po krótkiej niespodziewa
nej chorobie.
— Jakie to smutne — wyszeptała.
— Co jest smutne? — zapytał Richard.
Powoli odwróciła się. Podświadomie pogodziła się już
z jego obecnością. Ucieczka przed nim stanowiła swego
rodzaju zachętę dla takiego mężczyzny, jak Richard. Była
wściekła na siebie, za to co uczyniła. Niestety, tego co się
stało, nie dało się już odwrócić.
Wiedziała, że będzie jej szukać, że przyjdzie, że wbrew
swojej woli będzie czekała na niego.
A kiedy się zjawił, odczuła jego obecność jako zagro
żenie dla siebie. Czując rosnące w niej napięcie, spojrzała
na niego zaczepnie.
— Dlaczego tak późno?
Uśmiechnął się.
— SwanSea jest dosyć obszerne, a kiedy zszedłem na
dół, nie było już po tobie ani śladu.
Było tak, jak tego pragnęła. Poszła na oślep przed sie
bie, byle dalej od ludzi, jak najdalej od niego. Szła przez
falujące zielone łąki, upstrzone dzikimi astrami i chabrami.
Kosy śmigały nad nią między wysokimi sosnami i maje
statycznymi jodłami. Dwie długonogie sarny przebiegły jej
drogę. Była oczarowana wszystkim, co widziała, nigdzie
jednak nie zatrzymała się dłużej niż na chwilę. Grobowiec
63
Leonory był pierwszym obiektem, który przykuł jej uwagę.
Nie powinna była się tutaj zatrzymywać.
— Jak mnie znalazłeś?
— Szukałem w najbardziej odosobnionych miejscach.
Kiwnięciem głowy wyraziła mu swoje uznanie.
— Więc co właściwie uznałaś za takie smutne? — po
wtórzył.
— Fakt, że Leonora Deverell zmarła w tak młodym
wieku.
— To się zdarzyło przeszło dziewięćdziesiąt lat temu,
Liano.
— To nie jest ważne, kiedy to się wydarzyło, to nadal
jest smutne. Leonora miała małego synka i męża, który ją
bardzo kochał.
O takim nieosiągalnym szczęściu Liana marzyła, gdy
była jeszcze małą dziewczynką.
— Skąd wiesz, że mąż ją kochał?
Wzruszyła ramionami.
— To jest tylko przypuszczenie.
— Na czym oparte? — Kiedy nie otrzymał odpowie
dzi, ciągnął dalej: — Nie chcę się z tobą sprzeczać, Liano.
Po prostu interesuje mnie, skąd ci przyszło do głowy, że
mężczyzna, którego nigdy nie znałaś, kochał swoją żonę.
Była pewna, że chodziło mu tylko o wszczęcie sporu,
ale nie dbała o to w tej chwili. Z pewnością, gdyby mogła
wyrazić swoje uczucie słowami, pomogłoby to jej zrozu
mieć, dlaczego to opuszczone, zapomniane miejsce tak ją
przyciągało.
— Przede wszystkim Leonora była z rodu Deverell
i zmarła w SwanSea. W związku z tym Edward miał możli
wość wyboru, gdzie zlokalizować cmentarz rodzinny. Zbu
dował grobowiec jak najdalej od domu, gdyż nie chciał, aby
mu przypominał przeżytą tragedię.
64
— Nie znam osób, który budowałyby grobowce pod
swoimi oknami — sucho zauważył Richard. — To byłoby
zbyt deprymujące.
— Być może. Zwróć jednak uwagę, gdzie leżą szczątki
innych członków rodziny. — Ruchem ręki wskazała na
większy, bardziej okazały grobowiec i kilka wysokich, po
krytych płaskorzeźbami nagrobków, usytuowanych w pew
nym oddaleniu. — Wszyscy daleko od Leonory.
Richard podniósł wysoko brwi.
— Ponieważ Edward pragnął jakoś wyodrębnić jej
grobowiec?
— Sądzę, że tak.
— Wobec tego, dlaczego jego grobowiec jest większy
niż jej?
— Śmierć Leonory była nieoczekiwana. Robotnicy
musieli zbudować jej grobowiec w ciągu jednej nocy. —
Trąciła czubkiem sandała ścianę grobowca. — Widzisz, sy
pie się. Tandetna robota. I spójrz na to. — Pociągnęła za
ciężką kłódkę u drzwi. — To też już całkowicie zjadła rdza.
Wystarczy mocniejsze szarpniecie, by ją zerwać.
— Dlaczego tak bardzo interesuje cię to miejsce?
— Nie wiem — powiedziała mocno zmieszana. —
SwanSea posiada wyjątkowy charakter i niepowtarzalną at
mosferę. Czuję smutek na tarasie i jakąś tragedię tutaj. —
Odwróciła się w kierunku niewidocznej z tego miejsca re
zydencji. — Tutaj zdarzają się zarówno dni smutku, jak
i dni pełne słońca i radości.
Jego rozbawienie graniczyło z fascynacją.
— To chyba nie jest naturalne, być tak wyczuloną na
miejsce?
Wzruszyła ramionami.
— Nie znam żadnego innego miejsca, które by mnie
tak pociągało. Czuję, jak gdybym znała SwanSea jeszcze
przed naszym tutaj przyjazdem.
Patrzył na nią zakłopotany.
65
— Nigdy nie sądziłem, że jesteś taka romantyczna.
— Romantyczna? — potrząsnęła głową. — Nie, ro
mantyczna stanowczo nie jestem.
Dwóch najważniejszych w jej życiu mężczyzn — jej oj
ciec i Richard tak sądziło. Tępili w niej wszelkie marzenia,
powodując ból serca. Spojrzała ponownie na widniejący na
grobowcu napis.
— Leonora. To piękne imię, nieprawdaż?
— Tak, ale nie bardziej piękne niż Liana.
Powiódł palcami po jej policzku. Dotknięcie było tak
lekkie, że ledwie je poczuła. Przeniknął ją dreszcz, powo
dując zarówno uczucie bólu, jak i przyjemności. „W jaki
sposób mogłam, do licha, tak długo wyrzekać się szczęścia
osobistego — myślała — a jednocześnie żyć życiem pełnym
wysiłku i pasji działania?"
— Kiedyś zająłem się źródłosłowiem imienia Liana.
Pochodzi ono od francuskiego słowa wiązać, owijać — ro
zumiesz, taki rodzaj winorośli, która opasuje życie. Pamię
tam, jak zastanawiałem się, jak bardzo to imię pasuje do
ciebie.
Zarumieniła się. Mógł sobie darować do porównanie.
— Imię wybrała mi matka. Była Francuzką. Zmarła,
gdy byłam jeszcze dzieckiem.
— Nie wiedziałem. Gdybym chciał wszystko, czego
o tobie nie wiem wrzucić do Sekwany, z pewnością wy
stąpiłaby z brzegów i zalała Paryż.
Liana poczuła nagłe zmęczenie i niechęć do dalszej
rozmowy na cmentarzu. Bez zastanowienia zaczęła iść
przed siebie.
— Czy twój ojciec jeszcze żyje? — zapytał Richard.
— Nie, on też już nie żyje.
„Co za ironia — myślała — on nawet tego nie wie. Ale
ostatecznie, jakie to ma dla niej znaczenie? Była zupełnie
samotna i zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Nie za
mierzała wiązać swojego życia z kimkolwiek. Przede wszy-
66
stkim jednak nie chce brać odpowiedzialności za czyjkol-
wiek ból". Popatrzyła na niego. On oczywiście nie sprawia
wrażenia człowieka bezbronnego. Trudno byłoby znaleźć
w nim jakikolwiek słaby punkt. Była gotowa iść o zakład,
że nic nie byłoby w stanie załamać go emocjonalnie.
Życie zdążyło doświadczyć i uodpornić ich oboje. Ja
kie to patetyczne.
Nagle zaczęła się zastanawiać, czy on w ogóle posiada
kogoś bliskiego.
— A co z twoimi rodzicami? Nigdy o nich nie wspo
minałeś.
— Oboje żyją i wiodą spokojne życie emerytów.
— Skąd mają emeryturę?
— Mój ojciec posiadał drogerię w Chicago. Całe życie
pracował ciężko, ale niewiele osiągnął.
— Czy pomyślałeś kiedykolwiek o tym, że pragnął cze
goś więcej, niż być właścicielem drogerii?
Wsunął ręce w kieszenie spodni i pochylił głowę, jakby
badając grunt pod nogami.
— Dopiero niedawno zdałem sobie z tego sprawę.
— A kiedy byłeś młodszy, nie byłeś w stanie tego zro
zumieć?
— Nawet w tej chwili nie jestem pewien, czy udało mi
się to całkowicie. Jestem tak bardzo zaobsorbowany walką
o swoje miejsce w życiu. Wciąż tylko interesy i interesy.
Czasem sztuka. — Spojrzał na nią znacząco. — Czasem
inne sprawy.
— Czy sądzisz, że musisz tak walczyć tylko dlatego, że
twój ojciec posiadał jedynie drogerię?
Zawahał się.
— Częściowo tak. — Następnie dorzucił: — Kupiłem
rodzicom dom na Florydzie. Są zadowoleni. — Podniósł
głowę i spojrzał na nią. — Tak, więc dlaczego dziś nie pra
cujesz? Obudziłaś się z bólem głowy?
— Tak.
67
Przystała na to, iż pomyśli o niej, jako o osobie le
czącej kaca po przepiciu. Łatwiej było pogodzić się z jego
wyobrażeniem o niej, niż z nim walczyć. I nagle ogarnęło
ją uczucie całkowitej pustki wewnętrznej. Smutek z po
wodu przedwczesnej śmierci Leonory. Jątrząca nienawiść
Richarda. Jej własny, irracjonalny smutek. Tego było już za
wiele.
Nagle zmieniła kierunek i skierowała kroki ku hote
lowi. Richard podążył za nią niemal jak pies trzymany na
uwięzi, myślała o nim ponuro. Lepiej będzie znaleźć się
wśród ludzi. On z pewnością wnet przestanie się nią in
teresować. Być może zrozumie, że lepiej będzie dla niego
zerwać całkowicie z przeszłością. Tak jak ona to już uczy
niła.
Właściwie nie wierzyła ani przez chwilę, że Richard
przestał się nią interesować. Być może udało mu się to tego
popołudnia, które spędził na grze w golfa. Lecz wieczorem
znów pojawił się w jadalni ze swą atrakcyjną asystentką,
Margaretą. I znów, tak jak poprzedniego wieczoru, natar
czywie śledził ją wzrokiem. Lecz tym razem Liana nie piła
szampana.
Następnego dnia, wczesnym rankiem, tłum zebrał się
przed hotelem, gdzie miały być robione zdjęcia. Liana,
ubrana w szlafrok, siedziała przed stolikiem toaletowym,
podczas gdy Rosalyn przygotowywała ją do występu.
Zazwyczaj przed zdjęciami, koncentrowała się całko
wicie na tym, co robiła. Jednak tego ranka czuła się roz
targniona. Nie wiadomo czemu myśli o Leonorze i miejscu
jej ostatniego spoczynku wciąż jej nie opuszczały.
Była zła na siebie. Co za głupi powód do niepokoju.
Zbyt łatwo ulegała nastrojom, byłą za bardzo uczuciowa.
Należało z tym skończyć jak najszybciej.
Spojrzała na imponującą fasadę rezydencji. Bez wąt
pienia była wspaniała, ale Leonora nie mogła czuć się tutaj
jak w domu. Mieszkając na co dzień w małym, przytulnym
68
domku, Liana nie mogła sobie wyobrazić tego olbrzymiego
gmachu jako domu. Czy był również tak przytłaczający dla
siedemnastoletniej Leonory?
— Którą suknię najpierw zakładasz? — spytała Rosa-
lyn.
— Którą? O, tę złotą.
— Widziałam ją — rzekła Rosalyn. — Jest wspaniała,
podobnie zresztą jak wszystkie inne. Słyszałam, jak nie
które panie omawiały swoją strategię w czasie aukcji.
Liana uśmiechnęła się.
— To może być interesujące.
Rosalyn wtarła jasny podkład w policzek Liany, a na
stępnie położyła nieco różu.
— Sądzisz, że zobaczymy walkę kotów?
— Tutaj? Wykluczone. SwanSea jest nazbyt szanują
cym swoją dobrą sławę miejscem.
Rosalyn wydała dźwięk podobny ni to do prychnięcia,
ni to do śmiechu.
— Posłuchaj, skarbie. Kobiety są wszędzie takie same,
wszystkie jednakowo kochają piękne stroje. Zapamiętaj
moje słowa. Podczas aukcji wszystko wyjdzie na wierzch,
wszystkie brudy. Niczego innego nie należy oczekiwać.
Odpieczętowała nowy słoik z pudrem, odkręciła na
krętkę i zanurzyła w nim puszek. Właśnie miała zacząć
pudrowanie policzków Liany, gdy znajdująca się w pobliżu
Sara zawołała:
— Clay czeka na ciebie, Liano!
— Dziękuję ci, Saro. Zaraz idę.
Rosalyn przyglądała się swej twarzy w lusterku.
— Do tych zdjęć zostawiłyśmy jej gładkie włosy —
powiedziała do Sary, leniwie nanosząc puder na własną
twarz. — Trzeba było tylko je uczesać.
— W porządku, powiesz to Clayowi. Wiesz co? On
jest w bardzo dobrym humorze. Powinien częściej brać
69
wolne dni. Jak będziecie robić moje zdjęcia, to tylko w dniu
wolnym.
Rosalyn głośno się roześmiała. — Byłby to osobliwy
urlop przy pracy.
— Sądziłam Saro, że nie lubisz pozować do zdjęć —
zauważyła Liana.
— Żartowałam tylko. Choć muszę się przyznać, że na
wet przymierzałam twoje suknie.
— Naprawdę?
— Nie martw się, obchodziłam się z nimi ostrożnie.
— Nie musisz mnie o tym zapewniać, przecież to nie
są moje suknie.
Nagle Rosalyn wydała okrzyk bólu. Wypuściła z ręki
puszek od pudru i ukryła twarz w dłoniach.
Liana spojrzała na nią.
— Co się stało, Rosalyn?
— Moja twarz — wyjąkała. — Twarz mnie pali!
Przerażona Liana zerwała się ze swojego miejsca i ob
jąwszy Rosalyn, posadziła ją w fotelu. Twarz Rosalyn bły
skawicznie pokryła się bąblami.
— Mój Boże, to musi być jakieś uczulenie. Saro,
sprawdź, czy doktor jest u siebie.
— To ten puder — szlochała Rosalyn.
— Nie dotykaj twarzy — radziła Liana, gorączkowo
rozglądając się dookoła. — Szybko biegnijcie do hotelu
i przynieście natychmiast zmoczony w zimnej wodzie ręcz-
nik.
Tymczasem nadbiegł Steve.
— Słyszałem od Sary, że z Rosalyn coś się stało. O co
chodzi?
Liana spojrzała na powiększające się na twarzy Rosa-
lyn bąble.
— Steve, przywołaj natychmiast karetkę pogotowia, jNatychmiast.
Po upływie kwadransu zanosząca się szlochem Rosa-
lyn znajdowała się już w ambulansie.
— Będę ci na pewno potrzebna — oświadczyła Liana
— muszę się przebrać.
— Chwileczkę — powstrzymał ją Steve, kładąc jej
rękę na ramieniu. — Podobno powiedziałaś, że to tylko
uczulenie na puder. Co się właściwie stało?
— Także chciałbym to wiedzieć — odpowiedział za
Lianę Richard, który niespodziewanie pojawił się obok.
Napięcie, które w Lianie wywołał wypadek Rosalyn,
jeszcze się wzmogło na jego widok. Mimo iż w podświa
domości wciąż odczuwała jego obecność w SwanSea, nie
potrafiła się do niej przyzwyczaić.
— Chciałbym usłyszeć całą historię z Rosalyn od po
czątku — oświadczył Clay, który się do nich przyłączył.
Rozdarta między pragnieniem towarzyszenia Rosalyn
a koniecznością udzielenia wyjaśnień, Liana bezradnie pa
trzyła na trzech stojących przed nią mężczyzn.
— Już mówiłam. Ma uczulenie na puder.
Clay podszedł do stolika i wziął do ręki otwarty słoik
z pudrem.
— Czy zwykle tego właśnie pudru używa?
— Tak, zwykle używa właśnie tego, ale nie do swojej
twarzy, tylko do mojej.
— Czy ciebie też już nim pudrowała? — zapytał Ri
chard, przyglądając się jej badawczo.
— Nie, miała dopiero zamiar.
— A ostatnio, przedwczoraj, czy właśnie tego pudru
używałyście? — pytał Steve.
— Nie — odpowiedziała z irytacją. — To był nowy
słoik. Świeżo odpieczętowany.
— Czy można było w jakiś sposób zmienić jego zawar
tość? — pytał dalej Richard.
— Nie mam pojęcia. — Clay popatrzył w kierunku
wciąż leżącej na stoliku, zerwanej ze słoika, plomby.
71
— Ja również — rzekła Liana. — To po prostu była
alergiczna reakcja, nic więcej. To czasem się zdarza.
— Być może fabryka coś tu zawiniła — zauważył
Steve.
Clay skinął głową.
— Znam pewnego chemika, poślę mu to do analizy.
Zabieram ze sobą słoik do miasta.
— Doskonale. Rób, co chcesz. Ja jadę do szpitala za
jąć się Rosah/n.
Richard dopadł ją już w drzwiach wyjściowych z rezy
dencji i chwytając za rękę, powiedział:
— Poczekaj chwilę. Nie powinnaś jeszcze wychodzić.
Spojrzała na jego rękę na swoim ramieniu — puścił ją
natychmiast.
— Rosalyn jest moją przyjaciółką, Richardzie. Pracuje
ze mną od wielu lat i chcę być teraz przy niej.
— Rozumiem cię, ale widzę, że i ty w tej chwili wy
magasz opieki.
Założyła ręce do tyłu.
— To, co się stało, wstrząsnęło mną.
— Byłoby gorzej, gdyby to się tobie przytrafiło.
— Nic mi nie pomaga, kiedy to słyszę.
— Dobrze już, dobrze. Mówię to tylko dlatego, abyś
przed wyjazdem do miasta znalazła trochę czasu dla siebie.
W duszy pomyślała, że jest jej już wszystko jedno, gło
śno jednak zauważyła:
— Wygląda na to, że się o mnie troszczysz.
Zesztywniał, głos jego zabrzmiał szyderczo.
— Chcę po prostu mieć pewność, że będziesz cała
i zdrowa, gdy pójdę z tobą do łóżka.
Zaczerwieniła się z gniewu i głębokiej urazy.
— To się chyba nie zdarzy.
— Zdarzy się, Liano.
Poczuła nagle zimny dreszcz.
72
— Myśl sobie zresztą, co chcesz. Muszę się teraz do
wiedzieć, jak się czuje Rosalyn.
— Pozwalam ci odejść. Na razie.
73
5
Suknia modelki spłynęła pięknym strumieniem świe
cących cekinów i pomarańczowo-złotego szyfonu.
Sara schwyciła suknię w powietrzu; oczy miała szeroko
rozwarte ze zdziwienia.
Liana wykrzywiła usta niechętnie — domyślała się, co
czuje ta młoda dziewczyna. Nieostrożne obejście się z suk
nią było dla niej po prostu świętokradztwem.
— Przepraszam. Clay tak długo marudził z tym ostat
nim zdjęciem, że czułam już, jak suknia przykleja mi się
do skóry. Musiałam ją zrzucić. Chyba jej nie uszkodziłam?
Po pobieżnym sprawdzeniu sukni Sara potrząsnęła
głową.
— Suknia jest w porządku.
Zaczęła opakowywać tę unikalną kreację w bibułę.
— Przez ostatnie dni Clay był dla mnie nie do znie
sienia, zauważyłaś.
— Po prostu starał się jak najlepiej wykonać swoją
robotę.
Czemu ja go bronię, zastanawiała się, sięgając po
swoje dżinsy i bluzkę. Clay był ostatnio nie do wytrzymania,
wyciskał z niej i innych ostatnią kroplę potu.
Z karkołomną szybkością, której się nauczyła za kuli
sami w czasie przygotowań do występów, ubrała się: chciała
jak najszybciej uciec ze SwanSea. Od chwili przyjazdu tutaj
wszystko szło nie po jej myśli, chociaż winić za to mogła
tylko siebie. Dała się zdominować swojej wyobraźni i uczu
ciom, tracąc zupełnie kontrolę nad przebiegiem wydarzeń.
Chyba już po raz setny przyszła jej do głowy myśl
o spakowaniu i powrocie do domu, jak zwykle jednak
szybko ją odrzuciła. Coś ją tutaj zatrzymywało i musiała
74
przyznać, że to coś było silniejsze od niej, od jej rozsądku
i poczucia odpowiedzialności.
Sprawy nie wyjaśniła jej także obecność Richarda
w SwanSea. Nieoczekiwanie wyobraźnia przywołała obraz
małego, betonowego grobowca na wzgórzu. Jakie to wszy
stko jest dziwne, myślała. Czyżbym odchodziła od zmy
słów?
— Rozumiem Claya, który pragnie wykonać swoją
pracę w sposób doskonały — powiedziała Sara. — Ale
przecież nikt z nas nie jest w stanie sprostać jego wymaga
niom.
„To prawda" — myślała Liana. W normalnych warun
kach być może by im sprostowała, ale te warunki trudno
było nazwać normalnymi. Ostatnie dni były dla niej bar
dzo wyczerpujące, zarówno pod względem fizycznym, jak
i psychicznym. Wielokrotnie próbowała się skoncentrować
— za każdym razem bezskutecznie. Zbyt wiele rąk jej do
tykało, zbyt wiele par oczu na nią patrzyło.
Czuła, że gdyby dzisiaj Clay polecił jej przyjąć jeszcze
jedną pozę lub jeszcze raz uśmiechnąć się do kamery, nie
wytrzymałaby. Jeszcze trochę a straciłaby nad sobą pano
wanie.
Przy pomocy bibułki wytarła starannie każdy szczgół
makijażu, a następnie szybko uczesała włosy.
— Czy dobrze się czujesz? — zapytała nagle Sara.
„Nie — pomyślała. Czuję się bardzo niedobrze".
— Oczywiście, że tak. Dlaczego pytasz?
— Ostatnio wyglądasz na zmęczoną.
Młoda dziewczyna zachowywała się tak poważnie, że
aż wywołała uśmiech na ustach Liany.
— Czyżbyś się obawiała, że będzisz musiała mnie za
stąpić?
Sara wzdrygnęła się.
75
— Broń Boże! Wiem, że to niemożliwe zastąpić mo
delkę tej klasy, co ty. Musiałoby się chyba zdarzyć coś
okropnego, żebyś zrezygnowała ze swojej pracy. .
„To śmieszne — myślała Liana. Właściwie nic takiego
nie musi się wydarzyć". Myśl o rezygnacji z pracy nacho
dziła ją coraz częściej.
— Nie martw się — powiedziała głośno. — Mam
szczery zamiar ukończyć te zdjęcia. Obecnie pragnę się
przewietrzyć dla poprawy samopoczucia.
— Dokąd się wybierasz?
— Do miasta, odwiedzić Rosalyn.
— Byłaś u niej wczoraj, nieprawdaż?
Liana skinęła głową.
— Pragnęłam ją także odwiedzić, ale jestem taka za
jęta. Pozdrów ją ode mnie, dobrze?
— Chętnie.
Słońce już chyliło się ku zachodowi, kiedy Liana
żwawo zmierzała w kierunku parkingu. Wieloletnie do
świadczenie nauczyło ją, że zaaferowany wyraz twarzy oraz
szybki, zdecydowany krok onieśmielał i powstrzymywał na
wet najbardziej płomiennych jej wielbicieli. I to przeważnie
zdawało egzamin.
Była już przy taksówce, gdy wtem usłyszała głos Ri
charda:
— Najwidoczniej spieszysz się bardzo. Czyżby gdzieś
się paliło?
Serce zabiło jej mocno. Wszystko, o czym myślała
przed chwilą, nie odnosiło się do Richarda. Nie mogła za
liczać go do grona zwykłych wielbicieli. Odwróciła się. Jak
zwykle na jego widok poczuła się bezbronna. Nie widziała
go od dwóch dni, lecz była pewna, że nie wyjechał. Wszę
dzie czuła jego obecność. Doprowadzało ją to niemal do
szaleństwa. Bała się.
— Stęskniłaś się za mną? — zapytał z uśmiechem.
— Nie wyjechałeś?
76
Poczuł nagle przypływ wewnętrznego ciepła. Z tą
odrobiną agresji malującą się na jej twarzy, wydała mu się
jeszcze piękniejsza.
— Daj spokój, Liano. Jak widzisz, nie. Cały czas byłem
tutaj.
— Naprawdę? Nie przypominam sobie, abym cię
ostatnio spotykała.
— Dlatego, że byłem zamknięty w swoim apartamen
cie. Coś się wydarzyło w jednej z moich spółek i w związku
z tym musiałem odbyć całą serię spotkań, które trwały do
późna w nocy.
— Czy teraz wszystko jest już w porządku?
Po co, do diabła, pyta o to? Przecież nic a nic ją to
nie obchodzi.
— W porządku. Gdzie się wybierasz?
Nie zwykła przed nikim rozliczać się ze swojego czasu.
Powiedziała jednak o tym Sarze, może powiedzieć i jemu.
Byle jak najszybciej się od niego uwolnić.
— Jadę do miasta odwiedzić Rosalyn.
— Tę twoją przyjaciółkę, która użyła pudru, tak? Jak
ona się czuje?
— Miło mi powiedzieć, że z dnia na dzień lepiej.
— O mały włos to ty byś leżała w szpitalu. Czy pomy
ślałaś o tym?
Czy pomyślała? To za mało powiedziane. Całą noc
przez to nie spała.
— To było okropne. Na szczęście Rosalyn nie cierpiała
zbytnio. Udało się szybko zlikwidować oparzenia skóry. Le
karze są przekonani, że pęcherze nie zostawią żadnych śla
dów.
— A jak długo będą oszpecać twarz?
— Około tygodnia. Zostaną po nich tylko czerwone
plamki, które prawdopodobnie znikną po użyciu specjalnej
maści.
77
— Miałaś wyjątkowe szczęście, że ona pierwsza użyła
tego pudru.
Skrzyżowała ręce na piersiach.
— Ja — tak, ona niestety nie. Czuję się fatalnie z tego
powodu.
— Podobnie jak wszyscy. Jednak zdjęcia trwają nadal,
prawda?
Westchnęła. To będzie ostatnie pytanie na jakie odpo-
wie, zanim odejdzie.
— Tak. Robię sobie sama makijaż, a do pomocy mam
Sarę. Clay mówił, że ktoś ma przyjechać z Nowego Jorku,
ale czy przyleci na pewno — tego nie wiem. Zresztą jest
mi i tak wszystko jedno.
— Chyba nie będzie musiał lecieć najnowszym mo-
delem samolotu? Ostatnio wszystko się w dziwny sposób
psuje, czyż nie tak?
Zmarszczyła brwi.
— Czy próbujesz coś przez to powiedzieć, Richardzie?
Spojrzał na nią wzrokiem pełnym uwagi.
— Nie, jak nigdy nic nie usiłuję. Jeśli chcę coś po
wiedzieć, to po prostu mówię. — W jego oczach pojawił
się ledwo dostrzegalny niepokój. — Czy zastanawiałaś się
nad tym, że jest ktoś, komu może zależeć na przerywaniu
twoich zdjęć?
Co by było, gdyby Richard w porę jej nie przytrzymał?
Wolała o tym nie myśleć. Jedno jest pewne — zdjęcia mu
siałyby być odwołane, chyba że Clay znalazłby kogoś na
miejsce Liany. Rozmawiając ze Stevem, wcale się nad tym
nie zastanawiała. A jeśli Steve ma rację? Jeśli to nie był
wypadek? To niemożliwe, kto chciałby ją skrzywdzić? Dla-
czego?
Spojrzała na Richarda. Patrzył na nią z niepokojem.
— O czym myślałaś przed chwilą? — spytał, niemal
z czułością w głosie. Ten ton wytrącił ją z równowagi.
— O niczym.
78
Przekręcił głowę, jakby chcąc się jej lepiej przyjrzeć.
— Stęskniłem się za tobą.
Wyraz zdziwienia odmalował się na jej twarzy.
— Stęskniłeś się za mną? Niemożliwe. Stęskniłeś się
po prostu za dokuczaniem mi.
— Masz całkowitą rację. — W jego głosie nie było już
czułości.
Zbliżył się, zmuszając ją tym samym do oparcia się na
masce samochodu.
— Nie wszystko było chyba takie dokuczliwe i nieprzy
jemne, prawda? Czasami starałem się być miły. Poza tym,
chciałbym, abyś wiedziała, że postanowiłem trochę ocieplić
nasz związek. I to od zaraz.
Coraz silniej napierał na nią swoim ciałem. Zrobiło jej
się gorąco.
— Na miłość boską, Richardzie, jesteśmy na środku
parkingu.
— Możemy iść do twojego pokoju. Albo do mojego.
Lub do ogrodu.
Odepchnęła go.
— Chyba ci już mówiłam, że właśnie mam zamiar je
chać do miasta.
— Możesz jeszcze zmienić plany. W przeszłości często
ci się to zdarzało.
— Zostaw mnie w spokoju, Richardzie.
— Obawiam się, że nie będzie to możliwe. Omijałem
twój pokój tylko dlatego, że naprawdę miałem mnóstwo
pracy. W przeciwnym wypadku już złożyłbym ci wizytę.
Liana walczyła z budzącym się w niej podnieceniem.
— Do diabła, Richardzie...
— Pewnego dnia spostrzegłem ze zdziwieniem, że
stoję pod twoimi drzwiami o czwartej nad ranem. — Pra
gnienie, brzmiące w jego głosie, rozpalało ją coraz badziej.
— Nigdy się nie dowiesz, jak bliska mi była myśl o przeku-
79
pieniu kogoś z personelu, by otworzył mi drzwi do twojego
pokoju.
— Tutejszy personel jest dobrze przeszkolony — od
powiedziała z rezygnacją w głosie. — Nikt z nich nie
wziąłby od ciebie łapówki.
— Zważywszy na wysokość sumy, jaką chciałem za
proponować, Liano, ktoś na pewno dałby się skusić. Wi
dzisz, ja tej nocy bardzo cię pragnąłem. Prawie tak bardzo,
jak w tej chwili.
— Muszę już jechać — wyjąkała.
— Nie ma przed czym uciekać. — Głos drżał mu
z podniecenia. Coraz mocniej przyciskał swoje biodra do
jej bioder.
— Możemy dać sobie nawzajem dużo przyjemności.
Tym razem nie będziemy mieszać spraw łóżka i uczuć.
Nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Był twardy
i zimny, jakby pozbawiony emocji. Lecz to ją tylko pod
niecało. Przyciągał ją jak magnes. Wspomnienie dni spę
dzonych razem w Paryżu działało jak narkotyk. Próbowała
z tym walczyć. Próbowała... Na próżno. Kocha go.
Kocha go, odkąd po raz pierwszy na niego spojrzała.
Wielkie nieba, ona naprawdę go kocha! Dreszcz prze
biegł jej ciało.
Nagle odepchnęła go. Szarpnęła drzwiczki samo
chodu. Ustąpiły. Wśliznęła się do środka, zatrzaskując je
za sobą. Włączyła silnik.
Zaskoczony tym nagłym obrotem sprawy, Richard zu
pełnie zdrętwiał. Nie mógł ruszyć się z miejsca. Dlaczego
uciekła? Wydawało mu się, że widział w jej oczach coś zu
pełnie innego...
Odruchowo skoczył w bok przed rozpędzonym samo
chodem. Z piskiem opon, wciąż dodając gazu, Liana wyje
chała z parkingu, kierując się w stronę szosy.
Wpatrzony w znikający z oczu samochód, Richard nie
zauważył, że od pewnego momentu nie jest już sam.
80
— Czy za kierownicą tego wariacko pędzącego samo
chodu znajduje się może Liana Marchal? — niski, męski
głos wyrwał go z odrętwienia.
— Tak, a o co chodzi? — warknął zdenerwowany i pe
łen niepokoju Richard.
— O nic — odpowiedział obojętnie nieznajomy. —
Mam tylko nadzieję, że panna Marchal nie zamierza przez
całą drogę jechać w tym stylu. To wszystko.
— Po co mi pan to mówi?
— Idę właśnie z tamtego kierunku. Prawdopodobnie
jakiś samochód ciężarowy zgubił po drodze część swojego
ładunku. Na przestrzeni ćwierć mili leżą rozrzucone na je
zdni gwoździe, deski, płyty żużlowe i inne materiały bu
dowlane.
— Do diabła! — Był już przy swoim samochodzie,
kiedy odwrócił się i krzyknął: — Dziękuję za ostrzeżenie!
Wiedziała, że jedzie za szybko. Nie potrafiła jednak —
lub nie chciała — zwolnić. Była zbyt zdenerwowana, zbyt
roztrzęsiona i zagubiona. A to wszystko przez Richarda.
On był wszystkiemu winien. Nie potrafiła patrzeć na
niego spokojnie, bez budzącej się w niej burzy uczuć.
Czuła wtedy wszystko: pragnienie i strach, żądzę i po
czucie winy, nieokiełznaną namiętność i obawę. Tu w Swan-
Sea znajdowała się w stanie nieprzerwanej duchowej de
presji i uczuciowego zamętu. Coraz mocniej naciskała pe
dał gazu.
Po jej prawej stronie ciągnęły się zielone pola, a po le
wej było urwisko, u stóp którego szumiało morze. Widziała
fale, rozbijające się o przybrzeżne skały. Wiatr rozwiewał
jej włosy na wszystkie strony. Muskały jej twarz, wkradały
się do oczu. Zniecierpliwiona, starała się je odgarnąć do
tyłu. Poczuła, że policzki ma mokre od łez. Czyżby płakała?
Nagły, gwałtowny szloch wyrwał się z jej piersi. Walka,
którą uparcie podejmowała była beznadziejna. Za każdym
81
razem, gdy spotykała Richarda, pragnęła, by wziął ją w ra
miona, przytulił, by zostali tak już na zawsze. Jednak za
raz potem budziła się w niej desperacka chęć ucieczki, jak
najdalej od niego. Po chwili znów ogarniał ją żal. Chciała
rzucić mu się w ramiona i prosić o przebaczenie, o za
pomnienie przeszłości. I tak bez przerwy. Ta emocjonalna
huśtawka zupełnie ją wykańczała.
Teraz wreszcie zrozumiała, że go kocha, że po prostu
nigdy nie przestała go kochać. O Boże, dlaczego to wszy
stko jest takie beznadziejne? Co ona ma robić?
Zanim zdążyła to sobie przemyśleć, samochód su
nął już po jakiejś nierówności. Kierownica podskoczyła jej
w rękach. Groźnie syknęła przebita opona.
Samochód gwałtownie skręcił i zjechał na lewą stronę
jezdni. Czując, że traci panowanie nad autem, gorączkowo
przyciskała pedał hamulca. Wóz wpadł jednak w poślizg.
Nieubłagalnie sunął w kierunku urwiska...
Richard prawie ją doganiał, gdy jego oczom ukazał się
przerażający widok. Najgorsze było to, że w żaden sposób
nie mógł jej pomóc. Zdrętwiały z przerażenia patrzył, jak
maszyna, z Lianą w środku, zbliżała się nieuchronnie do
krawędzi skalnego urwiska. Nagle samochód zatrzymał się.
Nie mogąc w to uwierzyć, Liana bała się początkowo
otworzyć swoich zamkniętych z przerażenia oczu. Gdy jed
nak nic się nie zdarzyło, odważyła się podnieść powieki.
Popatrzyła na błękitne niebo, bezkresną przestrzeń oce
anu i odetchnęła z ulgą. Wszystkie cztery koła samochodu
stały bezpiecznie na ziemi. Radośnie westchnęła i położyła
głowę na kierownicy.
Gwałtownym ruchem Richard otworzył drzwi jej sa
mochodu i wyciągnął ją, wciąż półprzytomną z wrażenia,
na zewnątrz.
— Mój Boże, Liano! Nic ci się nie stało?
82
— Nie. — Przycisnęła dłoń do czoła. — Co ty tutaj
robisz?
— Pojechałem za tobą.
Popatrzyła na niego oszołomiona.
— Czy ty nigdy z tym nie skończysz?
Jego wzrok spoczął na jej poszarzałej z przerażenia
twarzy i wyrażających dopiero co przeżyty szok oczach.
Sama myśl o tym, że Liana była tak blisko śmierci do
prowadzała go do szału.
— Całe szczęście, że za tobą pojechałem.
— Po co? — Znowu spojrzała na niego ze zdziwie
niem. — Nie zrobiłeś nic, by mi pomóc.
Miała rację. Ogarnęła go wściekłość.
— Ty idiotko! Co zamierzałaś zrobić? Zabić się?!
— Nie, Richardzie. Jestem przekonana, że mogę to
zostawić tobie.
Pogratulowała sobie takiej dobrej i szybkiej odpowie
dzi.
— Możesz być tego zupełnie pewna, jeśli jeszcze raz
zdobędziesz się na podobny wyczyn.
Zrobiło jej się niedobrze. Może ta odpowiedź nie była
jednak taka dobra?
— Złapałam gumę.
— Nie żartuj sobie. — Zaklął pod nosem, po czym
przyciągnął ją do siebie.
— Do licha, Liano, ty się cała trzęsiesz.
Nawet tego nie zauważyła. Ciepło płynące z jego ra
mion pochłaniało ją bez reszty. Tak bardzo go potrzebo
wała. Nic więcej się nie liczy.
Gdy się już uspokoiła, Richard uniósł jej brodę do
góry i spojrzał prosto w oczy.
— Czy naprawdę czujesz się dobrze?
— Tak.
Zwilżyła końcem języka wysuszone wargi. Uwolniła się
z jego uścisku.
83
— Dziękuję ci.
Robiło się coraz ciemniej. Patrząc na nią, Richard pró
bował rozszyfrować jej uczucia. Jednak jej twarz nie zdra
dzała niczego, była chłodna i obojętna. To dziwne, po ta
kich przeżyciach? Nigdy przedtem nie doznał takiego uczu
cia przerażenia jak dzisiaj, gdy stał wpatrzony bezradnie
w zmierzający ku przepaści samochód Liany. Już sama myśl
o tym budziła w nim panikę. Sam siebie nie potrafił zrozu
mieć. Musi się nad tym zastanowić.
Ruszył w kierunku samochodu Liany. Nachylił się i wy
jął kluczyki ze stacyjki.
— Co ty robisz? — spytała zdziwiona.
Energicznie zatrzasnął drzwiczki. Przekręcił klucz
w zamku.
— Ten samochód zostanie tutaj. Poproszę kogoś z ob
sługi hotelowej, aby zmienił koło i przyprowadził twoje
auto z powrotem.
— Potrafię sama zmienić koło — zaprotestowała
Liana.
— Ja też potrafię, ale nie będziemy się teraz tym zaj
mować.
Ujął ją za ramię i siłą usadowił na tylnym siedzeniu
swojego samochodu. W samą porę. Lianę opuściły już re
sztki sił.
Przez otwarty balkon sypialni Richarda wpadała do
środka muzyka z salonu. Spojrzał na zegar. Była dwudzie
sta druga trzydzieści. Zazwyczaj o tej porze serwowane są
wieczorne drinki. Słyszał śmiech bawiących się na dole go
ści. Nie miał jednak ochoty dołączyć do nich.
Czuł się zbyt zmęczony i wyczerpany. Jego umysł za
przątała tylko jedna, natrętnie powracająca, myśl. Pokój
Liany jest parę kroków stąd. Nerwowo obgryzał kciuk. Po
wiadomił już biuro szeryfa o wypadku. Obiecano mu zająć
84
się tą sprawą. Wypożyczony przez Lianę samochód został
już ściągnięty do hotelu.
Pogładził się po piersi, ogarniając pokój pełnym nie
chęci spojrzeniem. Miał dużo wolnego czasu. Nie musiał
załatwiać żadnych interesów. Nie dostawał żadnych służ
bowych wiadomości, nikt od niego niczego nie chciał, nie
musiał udzielać żadnych wywiadów, ani przed nikim się tłu
maczyć. Swoją asystentkę, Margaret, wysłał już z powrotem
do Nowego Jorku.
A może powinien przejrzeć dokumenty w teczce?
Skierował się w stronę biurka, jednak w połowie drogi przy
stanął. Nie, to z pewnością nie jest to, co chciałby w tej
chwili robić. Wyciągnął z szafy koszulę i nałożył ją na sie
bie. Nie trudząc się nawet zapinaniem guzików, wyszedł
z pokoju.
Miał krótką drogę do przebycia. Już po chwili stal
pod drzwiami z numerem 33. Próbował ze sobą walczyć.
Powinien przecież zachowywać się rozsądnie.
Wbił wzrok w magiczne cyfry. Trzydzieści trzy. Trzy
dzieści trzy. Trzydzieści trzy. Do diabła! Nie ma się co wa
hać. Przecież w myślach już się zdecydował.
Minęło kilka chwil, zanim Liana otworzyła drzwi. Jej
wygląd sugerował, że właśnie brała kąpiel. Uchylony rąbek
błękitnego, satynowego szlafroka odsłaniał jej smukłe udo
Starannie dobrana wstążka podtrzymywała jasne włosy na
czubku jej głowy, a jej końcówki opadały na szczupłe ra
miona. Zaróżowiona po kąpieli skóra błyszczała powabnie
Robiła wrażenie takiej delikatnej i bezbronnej. Tak chyba
wygląda marzenie każdego mężczyzny. A jednocześnie była
to zmora snów i marzeń Richarda.
— Boże dopomóż — szepnął, i nie czekając na zapro
szenie wszedł do pokoju.
— Pomyślałem sobie, że powinienem przyjść i spraw
dzić, jak się czujesz.
85
— Dlaczego? — spytała, nie mogąc złapać oddechu
z wrażenia.
Nie spodziewała się go zobaczyć ponownie tej nocy.
Podświadomie jednak cały czas na niego czekała. Wy
glądał niezwykle atrakcyjnie w swoich obcisłych, czarnych
spodniach i rozchylonej na piersiach szarej koszuli.
Wraz z jego pojawieniem się w pokoju wtargnęło uczu
cie zagrożenia i podniecenia.
— Powiedzmy, że się nudzę. Albo może dzisiejszy wy
padek, w którym o mały włos nie straciłaś życia, wywarł na
mnie tak silne wrażenie, że nie mogłem się powstrzymać,
aby cię ponownie nie zobaczyć.
— To miłe z twojej strony, Richardzie, lecz zupełnie
niepotrzebne. — Zuważyła, że spojrzenie Richarda zatrzy
mało się na jej piersiach. Zesztywniała. Nabrzmiałe sutki
wyraźnie odznaczały się na delikatnej tkaninie szlafroka.
— Nie jesteś głodna? — spytał urywanym głosem.
Mocniej zacisnęła pasek, ale napięty materiał jeszcze
wyraźniej uwydatniał jej podniecenie. Starała się stłumić
swoje emocje.
— Nie, nie jestem.
— A ja jestem głodny. Łaknę, ale bynajmniej nie je
dzenia.
Zrobiło się jej gorąco. Czuła, jak jej ciało pokrywa
purpura.
— Zaproś mnie, żebym usiadł, Liano.
Wiedział dobrze, jakie robi na niej wrażenie. Resztką
sił postanowiła się sprzeciwić.
— Nie.
Spojrzał na jej wielkie, okryte baldachimem łóżko.
— Więc zaproś mnie od razu do łóżka.
Dotknęła ręką czoła. Było wilgotne. Nie, to nie może
być pot. To resztka płynu do kąpieli.
— Nie jest do dobry pomysł.
— Dlaczego nie?
86
— Nasze wspólne spędzanie czasu nie bywa raczej
przyjemne.
— Chwileczkę, Liano, nie sądzę, by to, co mówisz,
było prawdą. A nawet jeśli masz rację, to najwyższy czas
to zmienić.
Miał taki miły, ciepły głos. Wszystko ciągnęło ją do
niego.
— Dlaczego?
— Ponieważ istnieje między nami pamięć tego, co
było.
Potrząsnęła głową.
— Richardzie...
— Mam na myśli tylko to, co było między nami
w łóżku. Nie próbuj mi wmówić, że nie pamiętasz.
Pamięta, i to aż nadto dobrze pamięta. Czasami wy
dawało jej się, że sobie to wszystko sama wymyśliła, że to
byłoby zbyt piękne, aby było prawdziwe. Kiedy się kochali,
byli jak mocarze, zdolni do ustalania nowego porządku
w kosmosie.
— Seks nie był jedyną rzeczą, która nas łączyła —
powiedziała bardziej miękkim, niżby sobie życzyła, głosem.
Wyciągnął ku niej ręce. Odsunęła się, odrzucając do
tyłu głowę.
Richard uśmiechnął się. Poczekał chwilę, po czym zła
pał jeden koniec satynowej wstążki.
— Przecież jesteśmy dorośli. Możemy to wszystko wy
mazać z pamięci.
Tak bardzo pragnęła mu powiedzieć, że jest w stanie
zapomnieć, że już zapomniała, lecz zbyt wiele kłamstw było
między nimi w przeszłości. Nie chciała dorzucać jeszcze
jednego.
— Stwórzmy nową pamięć — powiedział, bawiąc się
końcem jej wstążki. — I to od zaraz.
Nogi się pod nią ugięły. W ustach zrobiło się sucho.
Gestem wskazywał na łóżko. Nie starał się jej zmuszać. Nie
87
pchał jej, nie ciągnął. Zapraszał do łóżka swoim spojrze
niem, swoim uśmiechem.
Dużo było rzeczy, które mogła i chciała w tej chwili
zrobić. Wiele myśli kłębiło się w jej głowie. Lecz od po
czątku wiedziała, że zrobi tylko to jedno. Stało się.
Jak w transie podążała za Richardem w kierunku
łóżka. Kiedy on usiadł, ona zrobiła to samo. Zauważył,
że jest zdenerwowana, lecz głęboko w jej oczach dostrzegł
bolesne pragnienie. A więc Liana go pragnie, tak jak on
jej. Jej piersi unosiły się gwałtownie przy każdym odde
chu. O Boże, jak bardzo musi być z nią ostrożny. Lecz czy
będzie potrafił?
Zbyt długo już trzymał na wodzy swoje ogromne pra
gnienie. Każda cząstka jego ciała zdawała się krzyczeć
z bólu i pożądania. Opanował się jednak.
— Powiedz mi coś, Liano.
Zdziwiona, zamrugała oczyma. Była przekonana, że
weźmie ją w ramiona i położy na łóżku. Tymczasem, on
chce rozmawiać...
— Co mam ci powiedzieć?
Chciał znać odpowiedź na jedno jedyne pytanie, na
pytanie, które nie dawało mu spokoju we dnie i w nocy.
Dlaczego nie kochałaś mnie, tak jak ja kochałem ciebie?
Nie był jednak w stanie tego wypowiedzieć. Słowa za
marły mu na ustach, zanim zdążył je wymówić.
— Chciałbym wiedzieć, czy cię bardzo ranie, dotyka
jąc twojego ciała?
Poczuła dziwny niesmak. Usiłowała przełknąć ślinę.
— Tak. Czuję ból za każdym razem — wyszeptała.
Poczuł, że za chwilę straci cierpliwość.
— Nie rozumiem, dlaczego. Wiem, że nie zawsze je
stem wystarczająco delikatny...
— Twój dotyk pali jak ogień moje ciało. Cierpię nawet
gdy ciebie już przy mnie nie ma. Moje ciało przeszywa ból.
Widać było, że Richard czuje się usatysfakcjonowany.
88
— Uspokój się. Będę delikatny. Stopniowo przyzwy
czaję cię do ciepła swoich rąk.
Powoli rozwiązał jej wstążkę. Jasne włosy posypały się
na ramiona i plecy. Zaplątał w nie swoje niecierpliwe dło
nie.
— Gdy ta noc dobiegnie końca, nie będziesz potrafiła
już żyć bez dotyku moich dłoni, bez ognia, który w tobie
wzniecę. Obiecuję ci to — wyszeptał.
— To brzmi trochę jak groźba — zauważyła przestra
szona.
Powiódł kciukiem po jej szyi, naciskając lekko deli
katną krtań.
— Właśnie tak bym zrobił, gdybym chciał cię nastra
szyć.
Brakowało jej tchu, lecz nie czuła obawy. Zbyt była
uparta.
Po upływie kilku sekund uwolnił ją z uścisku i pogła
dził po szyi.
— W porządku?
Potakująco kiwnęła głową.
Uśmiechnął się, patrząc na jej pełne słodyczy usta
i wielkie, turkusowe oczy. Przesunął ręką wzdłuż jej ciała,
po czym wziął w dłonie jej pełną, jędrną pierś.
— A to jest to, co bym zrobił, gdybym chciał się z tobą
kochać.
Zaczął obracać w palcach naprężoną sutkę, wysyłając
jakby elektryczne impulsy do każdej części jej ciała. Na
chylił się i pocałował jej rozchylone usta.
— Zgadnij więc, co mam zamiar teraz robić?
Jęknęła cicho. Począł całować jej szyję, wchłaniając
w siebie zapach kobiety, jak unikalne perfumy. Czuł się
zupełnie odurzony, jak po zażyciu narkotyku. Odsunął się
i spojrzał na nią.
89
— Odpowiedz mi, Liano — nalegał natarczywie. —
Co mam zamiar teraz robić? Straszyć cię czy kochać się
z tobą?
Wzruszyła ramionami.
— Wiem, że mnie nienawidzisz — wyjąkała z trudem.
Ściągnął z niej szlafrok, karmiąc swój wzrok nago
ścią jej piersi. Czuł, że umiera z pożądania. Cierpienia te
wynagradzał mu jednak widok różowych sutków białych
piersi, jakby domagających się pieszczoty. Nie pozostał wo
bec nich obojętny, pieszcząc je z namaszczeniem.
— Czy to wygląda na nienawiść?
Zadrżała z podniecenia i zamknęła oczy.
— Richardzie...
— Odpowiedz — wciąż nalegał.
Fala pożądania przelała się przez ciało Liany. Wycią
gnęła ręce, jakby w obronie. Objęła go za ramiona.
— Nie. To jest... cudowne.
Pchnął ją na łóżko, zdzierając z niej okrycie. Jej na
gość doprowadzała go do szaleństwa. Dobrze pamięta to
jej szczupłe, koloru kości słoniowej ciało. Teraz znowu bę
dzie należeć do niego.
— Powiedz mi, kiedy poczujesz, że płoniesz, Liano.
Całował jej piersi, językiem muskając sutki. Płonęła
już naprawdę, nie mogąc złapać tchu odchodziła od zmy
słów.
Boże, pomóż jej.
Kochała go. Kochała tego człowieka o zimnych, stalo-
woszarych oczach i niewzruszonym, twardym sercu.
Nie chciała myśleć o tym co było i co będzie. Żyła tą
właśnie chwilą. Chciała tylko czuć, czuć jak najmocniej, jak
najwięcej. Wplątała palce we włosy Richarda.
— Chcę cię mieć w sobie. Pragnę cię.
Zamruczał z podniecenia, gdy ręką dotknął jej pła
skiego brzucha. Zaczął zsuwać się coraz niżej.
90
— Czy o to ci chodzi? — zapytał ochrypłym głosem,
w pocałunku wpychając swój język głęboko w usta Liany.
Nie czekając na odpowiedź, odszukał i począł drażnić
najczulszy punkt jej ciała, z którego spływały na nią go
rące strumienie rozkoszy. Bała się, że oszaleje. Tak długo
nie miała żadnego mężczyzny, że wszystko odczuwała ze
zdwojoną intensywnością.
— Czy to jest to, czego chcesz? To miałaś na myśli?
Napięcie w niej rosło coraz bardziej. Krew uderzała
jej do głowy.
Potrafił wprawić w drganie najbardziej tajemną strunę
jej zmysłów, szepcząc przy tym czułe słowa. Lecz ona ich
nie słyszała. Nagle poczuła, że jej plecy nie znajdują oparcia
na łóżku. Krzyknęła.
Nie przerywając pieszczot, obsunął się w dół ciała
dziewczyny. Przycisnął usta do jej podbrzusza. Czuł, jak
naprężone mięśnie rozluźniają się.
Gdy Liana się odprężyła, uniósł ją i oparł o poduszki.
Następnie zdjął z siebie ubranie i położył się obok niej.
Odgarnął włosy z jej twarzy.
— Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie. Czy
dałem ci to, czego chciałaś?
Odwróciła głowę i popatrzyła na niego z uwagą. Miał
jędrne, muskularne ciało, z którego emanowała siła, wital-
ność i męskość.
Uśmiechnęła się po raz pierwszy.
— Nie. Chciałam mieć cię w sobie. — Ujęła go mocno
za biodra.
Omal nie zemdlał z zaskoczenia i rosnącego pożąda
nia. Zamknął oczy. Głowa bezwładnie opadła mu na po
duszki.
Korzystając z okazji, Liana zaczęła muskać wargami
jego szyję, tuż pod brodą.
— Tak dawno nie czułam ciebie w sobie. Tak strasznie
się za tym stęskniłam. Gdy łączyłeś się ze mną, stawałam
91
się kompletną, skończoną całością. Bez ciebie byłam tylko
połową.
Spojrzała na swoje ręce obejmujące biodra Richarda.
Rozkoszowała się płynącymi z nich ciepłem i siłą. Przyci
snęła go do siebie.
— Pragnę cię, Richardzie. Pragnę ciebie.
Głośno oddychając, przekręcił się i wśliznął między jej
nogi. Unosząc się na łokciach, spojrzał jej w twarz.
Usta miała czerwone z przekrwienia i napuchnięte,
turkusowe oczy pociemniałe z podniecenia, a naprężone,
różowe sutki jej piersi wdzięcznie sterczały ku górze.
Przywarł swoimi piersiami do jej piersi. Westchnęła
głucho.
— Richardzie, proszę...
Długo czekał na ten właśnie moment. Tak bardzo pra
gnął słyszeć jej błagalne westchnienia, jej prośby. Chciał
rozkoszować się nimi jak najpiękniejszą muzyką. Jednak
zdradzało go jego własne ciało.
Był jednym wielkim pragnieniem, pożądaniem, błaga
niem. Wszystkie jego mięśnie były napięte, niczym struny
jakiegoś miłosnego instrumentu.
Wcisnął się głęboko między jej uda. Poczuł pod sobą
jej pulsujący pożądaniem wzgórek łonowy. Usta miała
otwarte, oddech przyspieszony. Czuł wzbierający w nim go
rący strumień rozkoszy.
— Muszę ci to dać, czego ode mnie oczekujesz —
wyszeptał.
Oplotła go ciasno nogami, przyciskając jednocześnie
dłońmi jego pośladki.
— Tak, Richardzie, o, tak.
Uniósł się nieco, aby następnie zagłębić się w niej
z całą mocą.
Nareszcie, nareszcie — jak refren łomotało mu
w skroniach.
92
Znalazłszy się w niej, usiłował wyhamować tempo,
opóźnić zbliżający się moment ekstazy. Nie pozwoliły na
to rozpalone zmysły. Uniosła biodra, żeby przyjąć go jak
najgłębiej. To co było w nim rozsądkiem i opanowaniem,
musiało ustąpić przed dziką, prymitywną żądzą. Zagłębiał
się w niej szybko, rytmicznie, chcąc jak najszybciej pozbyć
się tego pożaru, który spalał jego wnętrze.
Całym sobą pragnął narzucić jej swoje tempo, zmusić
ją do podążania za nim krok w krok ku otchłani ognia,
skąd nie znał drogi powrotnej. Postanowił nauczyć ją nowej
formuły spalania się. Kiedy zesztywniała i wydała głęboki
jęk rozkoszy, wiedział, że odniósł zwycięstwo.
Wtedy, ku swojemu zdumieniu, już samotnie podążył
do narzuconego przez zmysły celu.
93
6
Liana leżała na łóżku, spokojnie obserwując porusze
nia zasłon okiennych na wietrze. Była sama wśród głębo
kiej nocy. Richard posiadł ją dwukrotnie, a następnie po
zostawił samą bez słowa pożegnania. Każda minuta, którą
przeżyła z Richardem w łóżku, pozostawiła w jej umyśle
i sercu ślady nie do zatarcia. Wobec tego, co z nim tej nocy
przeżyła, zbladło wszystko — i przeszłość, i teraźniejszość.
Więcej: tej nocy wszystko wokoło, cały świat, stanął w pło
mieniach. Pośrodku tego pożaru pozostali sami we dwoje
— para kochanków — obejmujących się wzajemnie, prze
nikając się wzajemnie, krzycząc z dostarczanej sobie wza
jemnie rozkoszy. A teraz była sama. Było tak, jak gdyby jej
przeznaczeniem było żyć wspomnieniem tego, co minęło.
Czyżby była tak naiwna, aby mieć nadzieję na cokolwiek
więcej? Odpowiedź nadeszła szybko. Tak — nadzieja wró
ciła do niej, gdy uprzytomniła sobie, że wciąż go kocha,
była pełna podziwu dla Richarda, dla jego umiejętności,
wiedzy, obycia. Serce jej pękało z bólu na myśl o zada
nych mu cierpieniach. Jej pragnienie, aby z nim być, nie
znało granic. Gdyby tylko on czuł chociaż cząstkę tego, co
ona czuła... Nie. Każda, nawet najmniejsza, nadzieja była
pomyłką z jej strony. Czas się jej pozbyć. Zamknęła oczy,
aby w ciemności poszukać rozwiązania. W życiu zbyt czę
sto szła za głosem serca. Za bardzo przywiązana była do
swojej przeszłości, do ludzi i do wydarzeń, które się na tę
przeszłość składały. Powinna kierować się rozumem, a nie
sercem.. Rozumiała wszystko, co się stało w ciągu tych lat
w Paryżu; nie mogła zrozumieć, co się stało tej nocy. Pogo
dziła się już jednak z myślą, że od tego, co się stało między
nią a Richardem tak w Paryżu, jak i w SwanSea, nie ma
94
odwrotu. Wiedziała, że on jej nie kocha. Być może kładąc
się z nią do łóżka, brał swojego rodzaju rewanż. A teraz po
rzuci ją na zawsze. Myśl o tym ją zmroziła. Powinna jednak
być zadowolona, że poznała prawdę. Była o jedenaście lat
starsza, być może o jedenaście lat mądrzejsza — wciąż jed
nak była tak samo, bez pamięci zakochana w Richardzie.
Za kilka godzin wstanie słońce, a ona nie miała pojęcia,
co jej przyniesie nowy dzień. Wiedziała jedno — cokol
wiek się stanie, nie będzie żałowała tego, co się zdarzyło
ubiegłej nocy.
Richard leżał w poprzek łóżka. Czuł jak przepocona
bielizna klei mu się do skóry, pod którą tępy ból rósł w nim
jak wzbierająca rzeka. W jego wnętrzu toczyła się walka,
walka, którą toczył przeciw sobie samemu. Walka, w której
nie mógł zwyciężyć, bez względu na wynik. Przeklinał gło
śno i przewracał się na łóżku. Wszystkie zmysły i uczucia
domagały się powrotu do Liany i całkowitego z nią zespo
lenia. Jednak duma i opór nie pozwalały mu na to. Liczyło
się tylko to, że to on odszedł od niej tej nocy. Ostatecznie
tłumaczył sobie — miał ją dzisiaj i więcej jej nie potrze
bował. Odniósł nad sobą wielkie zwycięstwo — potrafił się
oderwać od uroków jej ciała i wrócić do swojej samotno-
ści w tym pokoju. To prawda, że każdy krok oddalający
go od niej bolał, jakby stąpał boso po potłuczonym szkle,
ale ostatecznie liczył się tylko osiągnięty efekt. Gdyby teraz
wrócił, oznaczałoby to jego porażkę. Obecnie należało spę
dzić resztkę nocy bez niej. Za wszelką cenę bez niej. Nie
wiedział, jak to zrobić, nie wiedział także, jak ma zapełnić
nadchodzący dzień bez niej. Z jękiem stoczył się z łóżka
i zaczął szukać tenisówek. Długi, intensywny bieg, aż do
świtu, powinien załatwić sprawę.
Przedwczesna ciemność ogarnęła SwanSea. Ciężkie
chmury koloru ołowiu i miedzi przewalały się przez
niebo, pędzone wichrem, który zapowiadał burzę. Kiedy
Liana, pozując do zdjęć, przechodziła między rozstawio
nymi w ogrodzie rzeźbami, jej różowa, jedwabna peleryna
falowała na wietrze, odsłaniając szary szyfon sukni.
— Powtórz to jeszcze raz — zawołał Clay, robiąc zdję
cie za zdjęciem. — Dobrze, a teraz idź w kierunku następ
nej rzeźby.
Stojący w pewnym oddaleniu Richard obserwował
w zamyśleniu Lianę pozującą u stóp posągu Diany. Wy
soka, długonoga bogini została utrwalona w brązie przez
artystę w momencie, gdy uciekając przed niewidzialnym
prześladowcą, ogląda się przez ramię do tyłu. Bez jakiego
kolwiek polecenia, Liana przyjęła pozę bogini. W swej per
łowo szarej sukni i rozwianej pelerynie, Liana stała przy
trzymując brzegi kaptura i spoglądając za siebie lękliwie,
jakby w obawie przed wyimaginowanym pościgiem. Ri
chard po raz pierwszy, widział przez dłuższy czas Lianę przy
pracy. Był zaskoczony spostrzeżeniem, jak wyczerpujące,
tak fizycznie i psychicznie, było zajęcie, któremu oddawała
się bez reszty. Wiedział, jak krótko spała tej nocy, ale nie
zauważył na niej najmniejszego śladu zmęczenia, które nie
wątpliwie jej towarzyszyło. Potrafiła przyjąć najtrudniejszą
i najbardziej dziwną pozę, przydając jej cechy naturalności.
Z rozbawieniem myślał o tym, z jakim zapałem i namięt
nością oddawała mu się minionej nocy. Dziś była chłodna
i skupiona, jak stojąca obok niej statua z brązu. W pe
lerynie i sukni była naprawdę piękna, ale minionej nocy
w swojej nagości i pożądaniu zdawała się ożywiać swoją
piękność, przeistaczając się w sposób niewiarygodny.
— Dobrze, Liano, dobrze! — pokrzykiwał Clay. —
A teraz rozchyl nieco pelerynę, żeby suknia była bardziej
widoczna. Więcej, jeszcze więcej. Teraz zrobimy zdjęcie
pod innym kątem. Pochyl głowę. Dobrze.
W skroniach Richarda mocno pulsowało tętno. Pole
cenia Claya docierały do niego. Jeśli nawet ten mężczyzna
96
był fotografem, nie miał prawa ich wydawać. Jak ona mo
gła to znosić?! Wydawało się, że posiada cierpliwość całego
świata, podczas gdy ciągły szczęk i szum kamery tak bardzo
drażnił jego, i tak już nadwerężone nerwy.
— Dobrze — powiedział Clay. — Teraz spojrzyj w ten
sposób.
Liana spojrzała, ale oczy jej napotkały utkwiony w niej
wzrok Sary, która jak zwykle klęczała obok Claya. Sara
uśmiechała się do niej. Ten uśmiech zdekoncentrował ją,
zburzył nastrój, przełamał przyjętą w trakcie pracy pozę.
Clay zaklął.
— Przepraszam — automatycznie odezwała się Liana.
Sara zerwała się z klęczek i podeszła do niej.
— To moja wina. Byłaś taka wspaniała, że nie mogłam
się powstrzymać.
Odpowiedź ugrzęzła Lianie w gardle, gdyż w tym mo
mencie dostrzegła Richarda.
— Czy mi wybaczysz, Liano?
— Nie przejmuj się — szepnęła.
— Załóż następną suknię — polecił Clay. — Chciał
bym wykorzystać tę przedburzową atmosferę.
— Za chwilę.
— Za chwi... — urwał w momencie, gdy, idąc wzro
kiem za jej spojrzeniem, dostrzegł Richarda. Zmarszczył
się, a następnie wzruszył ramionami.
— W porządku, robimy przerwę. Muszę sprawdzić
mój film i wymienić aparat. Ale tylko na chwilę. Sara,
Steve, porozmawiajmy o następnych zdjęciach.
Richard podszedł do Liany, wziął ją za rękę i zaprowa
dził za namiot, gdzie byli niewidoczni dla wszystkich osób
na planie. Liana drżała. Wydawało jej się, że powietrze,
którym oddycha, jest naładowane elektrycznością, nie mo
gło to jednak nic mieć wspólnego z pogodą. To Richard
był źródłem tej energii, to z niego emanowała. Lianę napa
wało to przerażeniem. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę,
97
oczyma ciemnymi jak wiszące nad nimi chmury. Machinal
nie poruszył szerokie tasiemki peleryny, związane na jej
karku.
— Wyglądasz, jakbyś właśnie zeszła z obrazu fin de
siecle.
— Bo taki jest właśnie zamysł sprawy. To ma być ro
mantyczne spojrzenie na romantyczną inscenizację.
— Romantycznie — powtórzył w zamyśleniu. — Je
steś niewątpliwie odpowiednią modelką do realizacji tego
pomysłu. W tej sukni i pelerynie stanowisz doskonałe wcie
lenie kobiecości, subtelności i ulotnej zmysłowości. Ale
w życiu, Liano, brak jest romantyzmu, w życiu on nie
istnieje.
— Być może taki jest twój pogląd — odpowiedziała
nieco urażona. — Są jednak inni ludzie na świecie, dla
których wiara w piękno, romantyzm i miłość — nawet mi
łość platoniczną —jest niezbędna do życia. A jeśli ta wiara
jest tak silna, czy można mówić, że romantyzm w życiu nie
istnieje?
Zaśmiał się sucho.
— Nie ma czegoś takiego, co można by nazwać miło
ścią, Liano. Wiesz to równie dobrze jak ja. Ale piękno
z pewnością istnieje. Każdy mężczyzna może się o tym
przekonać patrząc na ciebie.
Ogarnęła ją rozpacz, a miłość do tego człowieka
znowu nabrała wymiaru beznadziejności. — Czy życzysz
sobie jeszcze czegoś, Richardzie?
Roześmiał się nienaturalnie.
— Oczywiście. Dowiedziałaś się o tym zeszłej nocy.
Nie był delikatny w łóżku, dlaczego miałby teraz oka
zywać delikatność w rozmowie, pomyślała.
— Richardzie...
— Jak długo jeszcze, masz zamiar tym się zajmować?
— zapytał nagle.
— Nie wiem. To zależy od Claya i od pogody.
98
Nachmurzył się.
— Nie w dniu dzisiejszym myślę. Ciekaw jestem, jak
długo w ogóle będą trwały te zdjęcia?
— Wykorzystałam dopiero połowę zaprojektowanych
sukien.
— Będziesz więc tutaj jeszcze do końca tygodnia?
— Tak. Ostatnie zdjęcia będą wykonane w przeddzień
balu. Następnego dnia odbędzie się aukcja sukien. — Za
wahała się. — A dlaczego pytasz o to?
— Bez specjalnego powodu. Po prostu jestem
ciekawy.
Niezwykły szary blask nadchodzącej burzy uwydatniał
zawzięty, gniewny wyraz jego twarzy. Odwróciła się do
niego bokiem i spoglądając na pieniące się morze, zapy
tała: — Na jak długo ty zaplanowałeś swój pobyt tutaj?
— Mniej więcej na tak długo, jak ty.
Patrzył w zamyśleniu na jej profil. Nagły podmuch wia
tru zerwał jej z głowy kaptur peleryny. Jej włosy oplotły
jego twarz, a szyfon jej sukni — jego nogi. Nad morzem
rozbłysło światło, niebo rozdarła błyskawica. Wzdrygnęła
się. Richard chwycił w dłoń splot jej włosów i odwrócił
ją ku sobie. Przyciągnął ją bliżej i przycisnął usta od jej
ust w namiętnym pocałunku. Lianę ogarnął płomień roz
koszy. Jednocześnie głęboko odetchnęła. Być może on jej
nie kocha, ale na pewno jej pragnie. Przylgnęła do niego
i otoczyła ramionami jego szyję. Nie słyszała, co woła w jej
kierunku Clay po drugiej stronie namiotu — słyszała tylko
bicie własnego serca i szum własnej krwi. Richard przy
ciskał ją z całej siły do siebie. Jego język pieścił jej usta
w palącym, głodnym pocałunku. Nie znał nigdy wcześniej
kobiety, która potrafiłaby tak całować, jak Liana. Ostatniej
nocy całował ją niemal bez przerwy, poznał wargami każdy
skrawek jej ciała. Teraz znów ogarnęło go nieprzyzwycię-
żone pragnienie doświadczenia smaku i zapachu jej skóry.
Niecierpliwy i spragniony, przyciskał swoje biodra do jej
99
bioder. Tego chyba nie będzie dość... Rzeczywiście, czuł,
że chyba go rozniesie, jeśli... Wsunął rękę pod pelerynę
i dalej, pod dekolt sukni, obejmując dłonią jej nagą pierś.
Poczuł, jak się skurczyła w sobie, aby mu ułatwić uchwyt.
Przeszył go dreszcz rozkoszy. Jej pierś przylegała do jego
dłoni, jakby była dla niej stworzona. Jego dłoń potrzebo
wała dotyku jej ciała. W powietrzu wisiał zapach deszczu.
On nosił w sobie zapach Liany. Och, musi ją znowu po
siąść! Sara wychyliła się spoza namiotu.
— Liano?
Richard spojrzał do tyłu na nią, poprzez ramię. Nie
puścił jednak Liany, ani nie potrafił cofnąć ręki. Jego po
stać zasłaniała sobą Lianę i jedyne, co dziewczyna mogła
zauważyć, to to, że ją całuje.
— O co chodzi? — burknął, nie przestając tulić naj
droższego mu ciała.
Liana cicho pojękiwała. Nagle pojął, że nie stała już
o własnych siłach na nogach, że gdyby byli sami, upadłby
z nią na ziemię, zrzucił z niej suknię i wziął ją po prostu tu,
w tym miejscu. Myśl o tym wywołała gorącą falę pragnienia
w jego żyłach. Co, u diabła, dzieje się ze mną?
— Przenosimy sprzęt nad urwisko. Clay chce zrobić
zdjęcia Liany na tle morza.
— Będę gotowa za chwilę — wymamrotała Liana, pra
gnąc pozbyć się Sary. Czuła, że traci poczucie rzeczywisto
ści.
— Powiedziała, że będzie za chwilę — warknął Ri
chard w kierunku Sary, śledząc ją nieprzyjaznym spojrze
niem, aż do momentu, kiedy zniknęła.
Gniotąc jej sutkę w palcach, Richard patrzył na Lianę.
Oczy miała zamknięte, usta lekko rozchylone. Nowa fala
pożądania przepłynęła przez niego. Z gniewem zapytał:
— Dlaczego pozwalasz, aby ten człowiek wydawał ci
polecenia?
Powoli uniosła powieki.
100
— Ponieważ jest szefem tej imprezy. Pracuję dla
niego.
— Zapomniałem się, prawda? Zapomniałem, co zna
czy dla ciebie praca i pieniądze. Powiedz, Liano, gdybym
ja ciebie wynajął i zapłacił dwa razy tyle, do licha, trzy razy
tyle, czy robiłabyś to, co ci każę?
Przełknęła ślinę, jej uwaga była podzielona między to,
o czym mówił a natarczywością jego ręki, która ugniatała
jej pierś.
— Rozumiem, że chciałbyś uczynić ze mnie prosty
tutkę. Czy to jest propozycja?
— Czy robiłabyś to, co ci każę? Wszystko?
— Ale nie dla pieniędzy.
— Więc jak? — spytał brutalnie, przyciskając ją do
siebie. — Odpowiadaj. Chcę to mieć, chcę to zdobyć za
wszelką cenę.
Już dawno to posiadasz — chciała powiedzieć głośno.
Posiadasz moją miłość. Zamiast tego jednak zebrała w so
bie wszystkie siły i odsunęła się od niego. Wyprostował
palce dłoni, którą przed chwilą ją podtrzymywał, a następ
nie zwinął je w pięść.
— Wracaj do pracy, Liano — powiedział ochrypłym
głosem. — Rób to, co ci każe Clay. Zarabiaj coraz więcej
pieniędzy. Daj światu wszystko z siebie. Nikt nigdy się nie
dowie o tobie tego, co ja wiem. I nikt ciebie nie będzie
posiadał, tak jak ja ciebie posiadam.
Clay nigdy nie zrobił zaplanowanych zdjęć nad urwi
skiem. Wkrótce po odejściu Richarda rozszalała się bu
rza. Przemoczona do suchej nitki Liana wróciła do swojego
pokoju i wzięła ciepły prysznic. Następnie rozpaliła ogień
w kominku i rzuciła się naga na łóżko. Zmęczona wysiłkiem
i ostatnimi przeżyciami, zapadła w głęboki sen. Kiedy się
ocknęła po kilku godzinach, deszcz bębnił w szyby. Wstała,
101
aby dołożyć drwa do ognia i położyła się z powrotem. Od
prężona i wypoczęta, śledziła cienie, rzucane przez ogień
na ścianę. Nie drgnęła nawet wtedy, gdy mrok rozjaśniło
światło błyskawicy i grzmot przewalił się nad głową, ani też
wtedy, gdy otwarły się drzwi do pokoju i wszedł Richard.
Zamknął je za sobą.
— Były otwarte — powiedział.
— Tak.
Przekręcił klucz w zamku i podszedł do jej łóżka.
— Czekałaś na mnie?
— Tak.
Zaczął się powoli rozbierać. Rozpiął koszulę, zsunął
ją z ramion i pozwolił upaść na ziemię. Światło z kominka
wydobyło z ciemności jego nagą pierś, pokrytą ciemnym
włosem, i wklęsły brzuch, nadając jednocześnie jego skó
rze ciepłą, brunatną barwę. Zdjął buty i sięgnął po pasek od
spodni. Każdy jego ruch uwydatniał wyraźnie zarysowaną
pod skórą linię muskułów. Liana czuła narastające pod
niecenie, chęć przywarcia do tego ciała, wchłonięcia jego
ciepła, wdychania jego specyficznej woni. Kiedy Richard
zsunął spodnie, zaschło jej w gardle. Nie miał niczego pod
spodem i był całkowicie napięty. Wśliznął się pod przeście
radło i wziął ją w ramiona.
— Jesteś gotowa?
— Tak.
Uniósł się nad nią i wsunął ręce pod jej pośladki.
Następnie silnym pchnięciem zagłębił się w niej. Brał ją
w posiadanie powoli, rozpaloną i gorącą jak nigdy przed
tem. Po pierwszym stosunku, przyszła kolej na następne.
Richard pozostawał w niej nawet wtedy, gdy odpoczywali.
Nie rozłączali się przez całą noc. Mówili niewiele. To, co
się między nimi działo, mówiło za wszystko. Na zewnątrz
szalała burza, ale oni jej nie słyszeli. Przeżywali swoją wła
sną burzę — burzę namiętności i zmysłów, tak potężną, że
102
poranny brzask zastał ich oboje wyczerpanych i pogrążo
nych we śnie, wciąż jednak ze sobą splecionych i zespolo
nych. Dzwonek telefonu z wielkim trudem przedarł się do
świadomości Liany, pogrążonej w oparach snu. Początkowo
nie była w stanie powiązać jego dźwięku z rzeczywistością,
w której się znajdowała.
— Nie podnoś słuchawki — poradził Richard, z usta
mi przy jej uchu.
Wbrew jej woli, umysł Liany począł się rozjaśniać.
— Muszę. To pewnie dzwoni Clay, w sprawie dzisiej
szego planu zdjęć.
Richard wydał jakiś dźwięk wyrażający dezoprobatę
i leniwie przylgnął do niej. Czuła, jak w niej rośnie,
uśmiechnęła się. Przycisnęła wargi do jego szyi i szepnęła:
— Jeśli nie podniosę słuchawki, będzie mnie wszędzie
szukał.
Mruknąwszy jakieś przekleństwo, wyciągnął rękę
i podniósł słuchawkę. Dzwonek się urwał. Patrząc na nią,
podniósł się na łokciu i przycisnął słuchawkę do poduszki.
— Powiedz mu, że się dzisiaj spóźnisz na zdjęcia.
— Richardzie...
Poruszał się w niej rytmicznie, stopniowo rozbudzając
jej zmysły.
— Powiedz mu to, dobrze? — zapytał, nie przerywa
jąc.
Jej oczy płonęły z namiętności. Skinęła głową. Przy
cisnął słuchawkę do jej ucha. Jakby zahipnotyzowana jego
wzrokiem, mruknęła do słuchawki: — Dziś spóźnię się na
zdjęcia.
— Clay tego nie lubi — usłyszała rozbawiony głos po
drugiej stronie.
Natychmiast oprzytomniała.
— Jean-Paul...
Czuła, jak Richard zesztywniał.
103
— Sądziłem, że nie podniesiesz już słuchawki. Czyżbyś
brała kąpiel?
Richard wyślinął się z niej, odsunął na bok i przykrył
oczy ramieniem.
— Liano?
— Tak, słucham. — Wystarczyło spojrzeć na twarz Ri
charda, by zauważyć, że odsunął się od niej nie tylko cia
łem, ale i duchem. Poczuła nagłą pustkę i samotność. Pra
gnęła go dotknąć, ale bała się, że zostanie odepchnięta.
— Liano, twój głos brzmi jakoś dziwnie. Czy dobrze
się czujesz?
— Doskonale, Jean-Paul. A co u ciebie słychać?
Richard zerwał się z łóżka.
— Jean-Paul, czy możesz chwilę poczekać przy tele
fonie?
— Oczywiście, kochanie. Niestety, nie mam w tej
chwili niczego, oprócz wolnego czasu.
Richard obszedł łóżko i założył spodnie. Przykryła mi
krofon słuchawki dłonią.
— Proszę cię, Richardzie, zostań. Nie odchodź.
Zasunął suwak i zapiął pasek.
— Potrzebuję świeżego powietrza. Dużo powietrza.
— Richardzie...
Podniósł koszulę z podłogi i trzymając ją w zaciśniętej
dłoni, oznajmił:
— Jeśli masz zamiar z nim rozmawiać — odchodzę.
— On był chory — próbowała go przekonać. — Chcia
łabym się dowiedzieć, jak się czuje.
— To jest bardzo wzruszające, ale mnie to nic nie ob
chodzi.
Podszedł do drzwi i otworzył je.
— Zaczekaj, to nie potrwa długo.
W odpowiedzi zatrzasnął drzwi za sobą, a Liana upa
dła na poduszki i trzęsącą się ręką podniosła słuchawkę do
ucha.
104
— Przepraszam cię, Jean-Paul, rzeczywiście brałam
kąpiel.
— Nawet za grosz nie potrafisz kłamać. Opowiedz mi,
co się stało?
— Nie — odpowiedziała, patrząc na drzwi. — Nie.
Lepiej ty mi opowiedz o sobie.
Liana nie była zdziwiona, kiedy tej nocy, podobnie
jak poprzedniej pojawił się Richard. Wiedziała, że dopóki
oboje są w SwanSea, skazani są na to, by być kochankami.
SwanSea było dosyć obszerne, żeby dwie osoby nie musiały
się spotykać. Jednak ich wzajemne uczucia szybko zamie
niły się w namiętność, której siła i dążenie do znalezienia
dla niej ujścia, nie mogły nie zderzyć się ze ścianami tego
budynku. Liana i Richard nie potrafili jednocześnie prze
bywać w tym samym miejscu, nie będąc razem. Teraz, gdy
drzwi się za nim zamknęły, do jej cichego, przytulnego po
koju wtargnęło napięcie, które mu towarzyszyło. Czuła to
napięcie i znała jego przyczynę. Był nią Jean-Paul. Richard
wszedł do pokoju i stanął przed kominkiem, patrząc nie-
widzącym wzrokiem na stos świeżo ułożonych berwion.
— Sądzę, że już zakończyłaś swoją rozmowę telefo
niczną?
— Tak. A ty już zaczerpnąłeś świeżego powietrza?
— Tak.
— Richardzie, chciałabym ci wyjaśnić tę niespodzie
waną rozmowę telefoniczną...
Skulił się w sobie, jakby pod wpływem ciosu. Z wy
raźną wściekłością wykrzyknął:
— Nie! Nie chcę słyszeć ani jednego słowa o tej roz
mowie, ani o osobie, która do ciebie dzwoniła.
— Ależ...
— Powiedziałem, nie, Liano.
105
Podszedł do niej i ujął jej twarz w swoje ręce. Przyglą
dał jej się przez chwilę, a kiedy wreszcie się odezwał, jego
głos brzmiał już łagodnie.
— Nawet nie chcę znać jego nazwiska. Rozumiesz?
— Nie będę mówić o tej rozmowie, jeśli sobie tego nie
życzysz. Ale, Richardzie, jest inna sprawa, o której chcę ci
powiedzieć...
Jego kciuk gładził leciutko jej policzek, a jego rozpa
lony wzrok spoczywał na jej pełnych wargach.
— Czy to, co chcesz powiedzieć, dotyczy dzisiejszej
nocy i tego, jak ją razem spędzimy w łóżku?
Czuła, jak zasycha jej w gardle i ciało znowu przecho
dzi pod władanie zmysłów.
— Nie. Chodzi o...
Jego palce zacisnęły się mocniej na jej twarzy, a kciuk
przesunął się wzdłuż ust.
— Wobec tego nie chcę o niczym słyszeć.
Nie chciała jednak ustąpić za żadną cenę:
— Muszę ci to powiedzieć, Richardzie.
Wsunął swój palec między jej wargi, aby jej przeszko
dzić w mówieniu. — Być może musisz — powiedział za
chrypniętym głosem. — Być może — ale nie dzisiaj.
I zamknął jej usta pocałunkiem.
106
7
107
W sandałach na bosych nogach, Liana przemierzała
kamienistą plażę, przeskakując od czasu do czasu przez
mniejsze odłamki skalne i wyrzucone przez morze na brzeg
kłody drewna. Prawdopodobnie właśnie ze względu na
skały, plaża była zupełnie bezludna. Lianę pociągało dzi
kie, naturalne piękno tej części wybrzeża, a zwłaszcza jego
odosobnienie. Samotność była tym, czego najbardziej po
trzebowała i w duszy była ogromnie wdzięczna Clayowi, że
dzisiaj wcześniej zakończył sesję.
Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając złotą po
światę nad błyszczący piasek i szare skały. Spienione fale
co chwila napływały do stóp Liany, spłukując z nich pia
sek. Monotonny szum morza i widok na szeroką przestrzeń
wody wprowadzały ją w nastrój ciszy i spokoju. Ostatniej
nocy nagle uprzytomniła sobie, że powinna powiedzieć Ri
chardowi o swoim podstępie, jakiego użyła wobec niego
przed laty. Próbowała już poczynić takie wyznanie, ale nie
był w nastroju, aby jej wysłuchać. Obecnie była całkowi
cie przekonana, że podjęła słuszną decyzję. Właściwie to
nie wiedziała, co chce osiągnąć poprzez to wyznanie. Je
śli nawet Richard dowie się o podstępie, to przecież ni
czego to między nimi nie zmieni. Nawet wtedy, po śmierci
ojca, kiedy pojechała do Nowego Jorku ze szczerym zamia
rem wyznania mu prawdy, nie miała zbyt wiele nadziei,
że prawda coś zmieni. Również i dziś nie może na nic
liczyć. Lecz spotkawszy Richarda ponownie, przebywając
z nim i uprzytamniając sobie coraz bardziej ogrom swo
jej miłości do niego, doszła do ostatecznej konkluzji, że
powinien o wszystkim wiedzieć. Zatrzymała się w swojej
wędrówce po plaży, aby podnieść muszlę, obejrzeć ją do-
kładnie, a następnie wrzucić z powrotem do morza. Nie
zauważony przez Lianę, Richard śledził jej kroki z nie
wielkiej odległości. Widział, jak wrzuca muszlę do morza
i jak stoi długo w tym samym miejscu, obserwując fale. Jej
długa suknia łopotała na wietrze, niesforne włosy zakrywały
twarz. Zarówno suknia, jak i włosy były niemal takiego sa
mego koloru. Jej złota postać prezentowała się wspaniale,
tak jakoś uroczyście i tajemniczo. Jak wiele był dał za to,
by wiedzieć, o czym w tej chwili myśli! Nigdy nie potrafił
jej do końca zrozumieć. Przynajmniej teraz, w SwanSea,
powinien tego spróbować. Zbliżył się do niej po cichu.
— Czy starałaś się wypróbować swoje ramię rzucając
muszlą, czy po prostu nie przypadła ci ona do gustu?
Na dźwięk jego głosu jej spokój zniknął natychmiast.
Odwracając się ku niemu, uświadomiła sobie, że udaje jej
się wszystkich unikać, z wyjątkiem jego. Tak, jakby miał
zainstalowany radar w głowie.
— Muszla była pęknięta — odpowiedziała.
— I szukasz właśnie innej?
Pytanie zostało zadane tonem, który pozwalał trak
tować je jako retoryczne. Ubrany w szare, bawełniane
spodnie i niebieską koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, wy
glądał na wypoczętego i odprężonego. Było coś w jego za
chowaniu co spowodowało, że napięcie powoli się ulotniło.
Odpowiedziała więc swobodnie:
— Tak.
— Po co?
Jakby umówieni, niemal jednocześnie wznowili spacer
wzdłuż wybrzeża.
— Chciałam wziąć muszlę do domu na pamiątkę —
oświadczyła. — Morze jest tak istotnym elementem tej
miejscowości, że wybór muszli w charakterze pamiątki jest
chyba dosyć trafny.
108
— Nie zgadzam się. Jedna z sukien, które reklamo
wałaś, wydaje mi się bardziej odpowiednia do tego celu.
Kupię dla ciebie jedną z nich.
Roześmiała się beztrosko.
— Dziękuję ci za dobre chęci. Taka suknia wisiałaby
tylko w szafie, zajmowała miejsce i gromadziła kurz.
— Widziałem twoje zdjęcie z balu. Byłaś na nim w jed
nej z takich sukien.
— Gdy biorę udział w imprezach, na których jestem
fotografowana, projektanci wypożyczają mi suknie. Jest to
rodzaj bezpłatnej reklamy dla nich.
Zastanawiając się nad tym, co usłyszał od Liany, Ri
chard zatrzymał się na moment, aby podnieść kawałek
drewna. Przyjrzał mu się i odrzucił w fale.
— Wobec tego w porządku. Kupię ci jeden z obrazów
na aukcji, która odbędzie się za kilka dni. To będzie coś
lepszego niż muszla, gdyż każde z tych malowideł posiada
wymierną wartość.
Roześmiała się, gdyż przypomniała sobie mały domek,
w którym na co dzień mieszkała.
— I tym razem dziękuję ci za chęci, ale w swoim do
mku nie znalazłabym raczej miejsca na powieszenie czegoś
wartościowego.
— Dlaczego nie? Mieszkasz we Francji, nieprawdaż??
— Tak, na wsi.
— W zamku?
— Nawet nie w jego sąsiedztwie. — Z uśmiechem ski
nęła głową w kierunku dużych głazów. — Usiądźmy tu na
chwilę.
Lekko przysiadł na największym kamieniu, w którym
erozja i wiatr wyżłobiły coś na kształt siodła, a następnie
objął ją wpół i posadził obok siebie.
— Teraz — rzekł, kiedy już dobrze usadowili się na
nagrzanej przez słońce skale — opowiedz mi o swoim do
mku.
109
Wyciągnęła przed siebie nogi i wsparta na rękach, po
chyliła się do tyłu.
— Mój domek jest bardzo mały, bardzo stary i bardzo
skromny. Ale jest uroczy i za to go kocham.
— Ale przecież posiadasz z pewnością inne domy?
Wiejski dom nie jest twoim jedynym domem?
To pytanie wyraźnie ją rozbawiło.
— Wystarczy mi jeden dom. Kiedy biorę udział
w zdjęciach mój kontrakt obejmuje zakwaterowanie.
Milczał przez dłuższą chwilę, więc dodała: — Między
tym, co ludzie sądzą o moim życiu, a rzeczywistością, ist
nieje przepaść nie mniejsza, niż Wielki Kanion.
Popatrzył na nią wzrokiem tak jasnym, że przez chwilę
zdawało jej się, że jest w stanie zajrzeć do jego duszy. Było
to chyba jednak tylko złudzenie — zbyt wiele niewidzial
nych przeszkód ich dzieliło.
— Nie wierzysz mi? — zapytała.
— Nie mam żadnego powodu, by ci nie wierzyć. —
Ręką odgarnął kosmyk włosów z twarzy. — Zmieniłem
zdanie. Kupię ci biżuterię. Być może akwamaryny, a może
nawet szafiry, jeśli będą koloru twoich oczu.
Uśmiechnęła się.
— Dlaczego musisz mi coś kupić?
— Nie muszę. Ja tego chcę.
Spoważniała.
— Nie jesteś mi winien nic, Richardzie.
— Masz rację. Chcesz mieć jednak pamiątkę ze Swan-
Sea, więc usiłuję coś wymyślić.
— Powiedziałam ci już, o co mi chodzi. Szukam mu
szli.
— Wobec tego sądzę, że mogę być ci pomocny w po
szukiwaniach.
Jakaś ciepła fala zalała jej piersi.
— To bardzo miłe z twojej strony. Dziękuję ci.
110
— Proszę bardzo. — Zmarszczył brwi. — Zastana
wiam się, dlaczego nigdy nie widziałem na tobie żadnej
biżuterii. Dlaczego?
— Biżuteria nie pasuje do mojego stylu życia. — Na
chwilę zamilkła. — Mam tylko jedną rzecz, którą sobie bar
dzo cenię. — W głosie było wyraźne wyczuwalne napięcie.
Pospiesznie dodała:
— Jean Paul nigdy nie podarował mi żadnej biżuterii.
— Wobec tego skąd ją masz?
— Od pewnej starszej kobiety, którą poznałam dzie
sięć lat temu w Paryżu. Była moją sąsiadką w kamienicy.
Była ciężko chora i cały czas spędzała w łóżku. Miała pie
lęgniarkę, ale od pierwszej chwili, gdy się poznałyśmy, za
przyjaźniłyśmy się.
— Co takiego od niej otrzymałaś?
— Broszkę w kształcie lilii. Nosiłam ją przez cały czas
pobytu tutaj.
Skinął głową.
— Teraz sobie przypominam. — Leonora...
— Leonora?
— To' było jej imię. Nasza przyjaźń rozwijała się do-
sonale. Odwiedzałam ją kilka razy w tygodniu. Zdaje się,
moje wizyty poprawiały jej samopoczucie. Chyba nie
miała żadnych bliskich osób. Pewnego razu opowiedziała
mi o mężczyźnie, którego kochała. — Jej oczy, wpatrzone
W tańczące na wodzie światła, zwęziły się. — Poświęciła
wszystko tej miłości.
— Wobec tego była głupią. Prawdziwa miłość nie ist-
nieje.
Odwróciła głowę. Spojrzała mu prosto w oczy.
— Ona jest innego zdania. Powiedziała, że nie żal jej
dzie umierać, ponieważ wie, co to znaczy miłość i szczę
ście. Raz wspomniała, że jest coś, czego bardzo żałuje. Lecz
nigdy nie zdradziła, co to było. Przed śmiercią podarowała
mi tę broszkę.
111
— Dlaczego?
— Nie wiem.
Wiedziała. Leonora często mówiła, jak bardzo smutek
ukryty w oczach Liany przypomina ją samą, we wczesnych
latach młodości. Mówiła również o prawdziej miłości, którą
pewnego dnia spotkała na drodze swojego życia. Lecz Ri
chard nie musiał o tym wiedzieć. Stać go było tylko na
drwiny. Na temat miłości lepiej z nim nie dyskutować. Ri
chard wplątał swe palce w jasne włosy Liany. Delikatnie
przesunął jej usta ku swoim i pocałował.
— A może zadowoliłby cię kawałek drewna wynie
siony przez fale? — zapytał cicho.
Zauroczona czułością pocałunku, nie zrozumiała py
tania.
— Słucham?
— Jeśli nie udałoby się nam znaleźć odpowiedniej mu
szelki, to czy zadowoliłby cię kawałek drewna, wyrzucony
przez morze?
Uśmiechnęła się.
— Może...
Rozpoczęli poszukiwania. W końcu znaleźli kawałek
drzewa dla Richarda i kolorową muszlę dla Liany.
Kilka godzin później w swoim pokoju, Liana przygo
towywała się do kolacji. Wzięła prysznic, wybrała odpo
wiednią suknię, cały czas myśląc o Richardzie. Z pewno
ścią długo będzie pamiętać dzisiejsze popołudnie. Czuła
się taka szczęśliwa. Szkoda, że tak szybko minęło. Będzie
je pamiętać, podobnie jak te wszystkie, pełne szału i eks
tazy, wspólnie spędzone noce. Zeszła na dół. Richard cze
kał już na nią przy stoliku. Był całkowicie odprężony. Je
dli w milczeniu. Wiedziała, że przykuwa silnie jego uwagę.
Uśmiechał się do niej. Czasami razem wybuchali śmie
chem, ot tak, bez powodu. Nieznana radość wypełniała jej
duszę. Lecz myśl o tym, co postanowiła mu powiedzieć i co
na pewno mu dzisiaj powie, gasiła tlący się na jej ustach
112
uśmiech. To popsuje wszystko. Zniszczy tę kruchą harmo
nię, która dopiero co poczęła się rodzić między nimi. Gdy
wrócili do pokoju, Richard zdjął koszulę i wyciągnął się
na wygodnie na łóżku. Liana również się rozebrała, po
czym jednak założyła szlafrok i zaczęła przemierzać pokój,
przekładając z miejsca na miejsce różne przedmioty. Mu
siała mu wszystko wyjaśnić, lecz nie wiedziała od czego za
cząć. Nie zauważyła nawet, że Richard nie spuszczał z niej
wzroku.
— Co ci jest, Liano? — spytał.
Na dźwięk jego głosu drgnęła. Popatrzyła na niego
przez ramię.
— Nic.
— To dlaczego biegasz po pokoju, zamiast położyć się
tutaj przy mnie?
Uśmiechnęła się. Jak to było cudownie, tak położyć
się obok niego i oddać się bez reszty jego pieszczotom.
Nie mogła teraz tego zrobić. Podeszła bliżej i potrząsnęła
głową.
— Muszę ci coś powiedzieć.
— Później.
— Jeśli nie powiem ci tego teraz, nie zrobię tego już
nigdy. Musisz mnie wysłuchać.
Na jego twarzy odmalowało się napięcie.
— Jeśli coś na temat Saviona, to nie mam zamiaru
tego słuchać.
Podeszła do łóżka. Objęła rękami jedną z kolumn.
— Chcę ci powiedzieć coś o sobie. O tym, jak bardzo
byłam głupia i naiwna.
Uniósł ze zniecierpliwieniem głowę.
— Nie widzę żadnego sensu w odgrzebywaniu prze
szłości, Liano.
— To nie o to chodzi, Richardzie. Chcę cię tylko po
informować o czymś, czego nigdy nie wiedziałeś.
Potarł ręką czoło.
113
— Skoro nie wiedziałem dotąd, nie ma potrzeby,
abym dowiadywał się teraz. Nie rozumiem, dlaczego to jest
dla ciebie takie ważne.
Czuła, że Richard boi się usłyszeć coś, co mogłoby go
zranić.
— To jest dla ciebie bardzo ważne, Richardzie — po
wiedziała z naciskiem. Było jej ciężko, lecz czy spodzie
wała się, że będzie inaczej? Wyschło jej w gardle. Oblizała
spierzchnięte usta.
— Myślę, że powinnam zacząć od mojego ojca.
— Twojego ojca? — spytał ze zdziwieniem.
Przytaknęła.
— Nazywał się Donald Gordon. Był właścicielem
„Gordon and Sons", małych zakładów tekstylnych, które,
zresztą odziedziczył po ojcu.
Popatrzyła na Richarda, badając, czy rozpoznaje t
nazwisko i tę nazwę, lecz on tylko spytał:
— Dlaczego nie nosisz nazwiska swojego ojca?
Bawiła się frędzlami baldachimu.
— Zdecydowałam się przyjąć nazwisko panieńskie
matki. Z powodów zawodowych.
— A więc naprawdę nazywasz się Liana Gordon?
— Tak.
Odsunęła się od łóżka. Ręce włożyła do kieszeni swo
jego szlafroka.
— Mój ojciec nigdy nie był dobrym biznesmenem. Do
wiedziałam się o tym zbyt późno. Kiedy zakłady „Gordon
and Sons" przeżywały swój wielki kryzys, ja właśnie koń
czyłam średnią szkołę. Z każdym dniem było coraz gorzej.
Wtedy pojawiła się iskra nadziei — pewien kontrakt, który
mógł wszystko uratować... — przerwała. — Na nieszczęście
dla mojego ojca, starałeś się również o ten sam kontrakt
i wygrałeś.
Richard gwałtownie usiadł na łóżku.
— Co?!
114
— To był kontrakt z Rhiman Industries.
— Tak, pamiętam — zmarszczył czoło. — To musiało
być jakieś dwanaście lat temu.
— Zgadza się. Ojciec powiedział mi, że byłeś młody
i zachłanny, że po prostu go „wygryzłeś". — Poczuła ucisk
w gardle. — Powiedział mi również, że działałeś bez skru
pułów.
— Co jeszcze ci powiedział? — spytał podejrzanie
miękkim głosem.
— Że wygrałeś dzięki swoim oszustwom, przez co on
wszystko stracił. Kilka dni później, usiłował popełnić samo
bójstwo.
Wyskoczył z łóżka i stanął obok niej.
— Dobry Boże, samobójstwo?!
Uśmiechnęła się smutno.
— Nie udało mu się. Spaskudził robotę i został kaleką.
— Próbowała się śmiać, lecz śmiech zamienił się w szloch.
— Znalazłam się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Bez
konkretnego zawodu, bez pieniędzy, za to z rosnącą górą
rachunków od lekarzy. Posiadałam tylko jedną rzecz...
— Swoją twarz...
— Właśnie.
Nie poruszył się, lecz Liana miała wrażenie, że coś go
od niej odepchnęło.
— Już opowiadałaś, jak trafiłaś do paryskich projek
tantów mody.
— I dzięki Bogu, że tak się stało. — Zaczerpnęła po
wietrza. — Kończyłam jedną pracę, zaczynałam następną.
Nawiązałam dużo kontaktów. Myślę, że moje szanse w Pa
ryżu były większe, niż te, które mogłam mieć w Stanach.
Pewnego dnia, całkiem przypadkowo przeczytałam w gaze
cie, że pewien młody, amerykański biznesmen jest tak bez
czelny, że przyjeżdża do Paryża z zamiarem sprzedaży pro
dukowanych przez swoje zakłady tekstyliów. Ponury wyraz
twarzy przekonał ją, że Richard wie, co nastąpiło potem.
115
Tym razem odsunął się od niej o kilka kroków. Bezradnie
rozłożyła ręce.
— Na moje nieszczęście, to było silniejsze ode mnie.
Nawet się nie zastanawiałam. Poszłam do hotelu, w którym
się zatrzymałeś i do tej pory flirtowałam z pewnym młodym
człowiekiem, siedzącym w recepcji, aż udostępnił mi twój
rozkład dnia. Wtedy postanowiłam pojawić się w tym sa
mym miejscu co ty, o tej samej godzinie.
— Powiedz mi coś, Liano — jego głos dochodził jakby
zza grobu — skąd wiedziałaś? Skąd mogłaś wiedzieć, że
zakocham się w tobie od pierwszego wejrzenia?
— Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że zdobycie
twojej miłości jest dla mnie jedynym sposobem zadania ci
bólu. Jedynym sposobem odwetu za ojca i za moje, z jego
powodu, cierpienia. Nie miałam pieniędzy. Nie posiadałam
żadnej władzy.
— Miałaś tylko swój urok, swoje piękno — skończył za
nią. — Swoją twarz, swoje ciało, swoje oczy, swój zapach.
— Przerwał i odwrócił się. — Nie mam zamiaru słuchać
niczego więcej.
Położyła mu rękę na ramieniu, odwróciła go twarzą
do siebie.
— Musisz mnie wysłuchać.
— Niczego nie muszę.
Łzy napłynęły jej do oczu.
— Proszę. Proszę, Richardzie. Posłuchaj. Jeszcze tylko
przez chwilę.
— A niech cię, Liano!
Położyła mu dłonie na piersiach, czując, że przez kon
takt fizyczny, łatwiej dotrze do jego wnętrza.
— Zakochałam się w tobie.
Popatrzył na nią z oburzeniem i ze zdziwieniem.
— Jak możesz tak mówić!
Łzy popłynęły jej po policzkach.
116
— Ponieważ naprawdę zakochałam się w tobie. Tego
nie było w planie. Ale pomyśl tylko, Richardzie, nie spę
dziliśmy tych niesamowitych tygodni, gdyby nie...
Odsunął się od niej gwałtownie.
— Jakie to ma teraz znaczenie, Liano?! Wszystko się
skończyło. Już dawno.
Drżącą ręką otarła łzy.
— Może to rzeczywiście nie ma znaczenia, ale pragnę
opowiedzieć ci tę historię do końca.
— Po co? Żeby uciszyć sumienie? Oczyścić się z winy?
— Jego głos świszczał jak powietrze przeszywane ostrzem
noża. — Nic z tego, Liano. Nie jestem księdzem udziela
jącym rozgrzeszenia.
Z trudem powstrzymywała się od płaczu. Musi mu po
wiedzieć wszystko.
— Spróbuj popatrzeć na to z mojego punktu widzenia.
Zakochałam się w mężczyźnie, który, jak wówczas wierzy
łam, zniszczył mojego ojca. Co gorsza, postanowiłam go
ukarać...
— Przez rozkochanie mnie w sobie — dopowiedział
z sarkazmem w głosie.
— Właśnie.
— Daj spokój, kochanie. Udało ci się obudzić we mnie
szaleńcze pożądanie, ale nic więcej. Nie byłaś w stanie mnie
zniszczyć.
— Cieszę się.
Richard parsknął z niezadowoleniem i położył się
z powrotem do łóżka.
— Musiałam cię opuścić, Richardzie.
— Wiem, wiem. I zanim odeszłaś, pewnie zmuszona
byłaś powiedzieć mi, że mnie nie kochasz i nigdy nie ko
chałaś.
— Powiedziałam to, bo bałam się, że będziesz próbo
wał mnie zatrzymać. Czy nie rozumiesz? Nie byłam w sta
nie powiedzieć ci prawdy. Znalazłam się w zastawionej
117
przez samą siebie pułapce. Musiałam się szybko z niej wy
dostać. Nie mogłam być z mężczyzną, który zniszczył mo
jego ojca, a nazbyt cię pokochałam, żeby móc cię zranić.
Tak, Richardzie. Bardzo cię kochałam.
— Miłość — odezwał się kpiąco. — A więc dlatego, że
mnie tak bardzo kochałaś, odeszłaś do Saviona. Dlatego,
że mnie kochałaś. No proszę. Jakie to logiczne, Liano.
Zapatrzył się w sufit.
Czuła stale rosnący ból w piersiach. Lecz nie podda
wała się. Musi wytrzymać jeszcze trochę. Potem będzie już
wszystko jedno.
— Cierpiałam z powodu tego, co sama zrobiłam na
wiązując z tobą tę szaleńczą znajomość, i z powodu tego,
co ty uczyniłeś mojemu ojcu. Nie znajdowałam innego wyj
ścia. Jean-Paul zapewnił mi bezpieczną przystań, niee żą
dając niczego w zamian.
Przerwał jej chrapliwy, ostry śmiech Richarda. Po co
mu to wszystko mówiła? Wcale nie chciał słuchać. Zmusiła
go. Rozdrapywała tylko nie zagojone jeszcze rany. Wszy
stko zepsuła. A mogło być tak przyjemnie. Tak miło mogły
mijać dni w SwanSea.
— Czy już nareszcie skończyłaś? — zapytał.
— Nie — odpowiedziała z namysłem. — Jeszcze mam
coś do dodania. Mój ojciec zmarł sześć lat temu, lecz przed
śmiercią zdążył jeszcze mi powiedzieć, że to, co mówił o to
bie, było nieprawdą. Kłamał, by ukryć swoją własną nie
kompetencję.
Zacisnęła dłonie. Wzrok wbiła w podłogę.
— Widzisz, on nie był w stanie pogodzić się z my
ślą, że sam był przyczyną swojego upadku. I nie chciał,
żebym wiedziała, że to przez niego zostałam pozbawiona
dziedzicznego majątku.
Milcząc, Richard wpatrywał się w sufit.
— Natychmiast po pogrzebie, wsiadłam w samolot
i poleciałam do Nowego Jorku. Chciałam ci wszystko opo-
118
wiedzieć i błagać o przebaczenie. Lecz kiedy zadzwoniłam
z lotniska do twojego biura, dowiedziałam się, że właśnie
wyjechałeś na swój miodowy miesiąc. Śmierć ojca i wiado
mość o twoim ślubie zupełnie mnie załamały. — Bezrad
nie wzruszyła ramionami. — To już wszystko. Wszystko, co
chciałam ci powiedzieć.
Spodziewała się wybuchu emocji z jego strony, lecz nic
takiego nie nastąpiło. Rosnąca pomiędzy nimi cisza zda
wała się stawać murem nie do przebycia.
— Richardzie?
— Chodź do łóżka, Liano.
W jego głosie brzmiała nuta spokojnej rezygnacji.
— To wszystko, co masz mi do powiedzenia? — spy
tała zaskoczona.
Powoli uniósł głowę i spojrzał na nią beznamiętnym,
martwym wzrokiem.
— Mogę tylko przyznać, że ciężko przeżyłem twoje
odejście. Niełatwo mi było się z tym pogodzić jedenaście
lat temu. Jednakże teraz, patrząc wstecz, widzę, że nie było
w tym oprócz mojej urażonej dumy.
— Ale...
— Miłość nie istnieje, Liano. Pod słowem „kocham"
kryją się jedynie namiętności i pożądanie.
Chciała coś odpowiedzieć, lecz nic nie przychodziło
jej do głowy. Czuła się, jakby dostała cios prosto w brzuch.
— Chodź do łóżka — powtórzył.
Wszystko zaczęło wirować jej przed oczyma. Podłoga
zdawała się usuwać spod jej stóp. Jakoś udało jej się do
trzeć do łóżka. Położyła się. Nie dotykał jej. Ona nie do
tykała jego. Wpatrywała się niewidzącymi oczyma w ciem
ność, wsłuchana w miarowy, spokojny oddech Richarda. Jej
dusza wyła z bólu. Kiedy się obudziła, była sama. Znowu
sama.
119
Noc była ciemna. Ciężkie chmury wisiały nad zie
mią, zasłaniając światła gwiazd. Pustą alejką biegł Richard,
oświetlając sobie drogę pożyczoną skądś latarką. Biegł co
raz szybciej i szybciej.
— Do diabła z tobą, Liano!
Czego się ona spodziewała? Że kiedy opowie mu
tę nieprawdopodobnie głupią historię, zniweczy koszmary
minionych jedenastu lat. Zrekompensuje pustkę? Samot
ność? Ból? A może chciała, żeby znowu cierpiał? Przepeł
niony był goryczą. Czuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Jed
nak biegł, biegł, nie zatrzymując się; przez las, pola, łąki,
próbując wypędzić ze swej duszy straszliwego demona —
obraz pięknej kobiety. Na próżno. Był bliski obłędu. Nawet
jeśli pierwsza część tej historii jest prawdziwa, jeśli rzeczy
wiście chciała go uwieść tylko dlatego, iż była pewna, że
skrzywdził jej ojca, dlaczego odeszła, kiedy się w nim za
kochała?! Nie mógł tego zrozumieć. Nie chciał. Nie wierzył
jej. Nie mógł wierzyć. Te okropne słowa, które wymówiła
przed samym odejściem, piekielnym ogniem płonęły w jego
pamięci. Nie kocham cię, powiedziała, bawiłam się tylko
z tobą. I poszła... Prosto w ramiona Saviona. Niech ją dia
bli wezmą! Prosto do piekła! Biegł, biegł i biegł, a gdy
znalazł się przed drzwiami prowadzącymi do jej pokoju,
otworzył je i wszedł do środka. Spojrzał na nią. Nie spała.
— Myślę, że cię nienawidzę — powiedział, bardzo
spokojnie zdejmując spodenki i wchodząc do łóżka. Przytu
lił się do niej mocno. Wyciągnęła do niego swe ręce. O ni
czym już nie myślała. Pogrążyła się w ciemność. Jej ciałem
owładnęło palące pożądanie. Za każdym razem, kiedy łą
czył się z nią, powtarzał sobie jak bardzo jej nienawidzi.
120
8
Zatopiona głęboko w swoich myślach, Liana nie zwra
cała najmniejszej uwagi na rozbrzmiewający wokół gwar
głosów, wypełniających wielką salę rezydencji. Nie dostrze
gała krzątającej się wokół jej włosów Rosalyn, która powró
ciła już ze szpitala i obecnie usiłowała nadać jej włosom
kształt przypominający fryzurę damy z jednego z wielu ob
razów, zawieszonych na ścianach SwanSea. Nie widziała
również Sary, upinającej fałdy jej sukni, przeznaczonej do
tej serii zdjęć. Nawet nie zmrużyła oczu, kiedy Steve ustawił
reflektor naprzeciw jej twarzy. Z największym trudem, nie
omal z bólem docierała do niej rzeczywistość, która ją ota
czała: miejsce, przedmioty, ludzkie głosy i utkwione w nią
spojrzenia. Niemądrze, pod wpływem impulsu, w przypły
wie nagłej szczerości otworzyła się na chwilę przed Richar
dem, pozwalając się głęboko zranić. To się nie może więcej
powtórzyć. Nawet fakt obecności Richarda wśród licznych
widzów nie był w stanie poprawić jej samopoczucia. Trak
towała ją z taką samą obojętnością, co i obecność innych
osób na sali. Nie potrafiła odepchnąć Richarda, gdy ko
lejny raz brał ją w posiadanie jak swoją własność; chwilami
czuła, iż pragnie go coraz bardziej niż życia. Doszła jed
nak do wniosku, że mając świadomość rychłego wyjazdu
ze SwanSea i rozstania się z Richardem, będzie w stanie
zerwać z nim ostatecznie. W ciągu najbliższych kilku dni
znajdzie się w swoim małym domku we Francji, na wsi. Tam
będzie bezpieczna. Zanim to jednak nastąpi, musi nad sobą
zapanować i odzyskać równowagę.
— Przydałyby się kwiaty we włosach — powiedział
Clay, przyglądając się Lianie krytycznie.
121
Rosalyn pochyliła się nad stojącym na podłodze pu
dłem z kwiatami.
— Mam je tutaj.
Sara udrapowała starannie na ramionach Liany prze
zroczysty szal; Rosalyn rozpoczęła wpinanie kwiatów w jej
włosy.
Liana poddawała się cierpliwie ich zabiegom; cho
dziło o maksymalne upodobnienie jej wyglądu do wyglądu
młodych kobiet z okresu art nouveau — kobiet z rozwia
nymi włosami i welonami, które pozowały artystom tam
tego okresu.
— Maszyna do wiatru jest już gotowa — oznajmił
Steve Clayowi.
Clay zawiesił aparat fotograficzny na szyi i sprawdził
po raz ostatni jego ustawienie.
— Okay, Liano, chciałbym, abyś stanęła na tej dra
binie, tak, żebyś się zmieściła razem z obrazem w klatce
fotograficznej. Zgoda?
— Oczywiście.
— To doskonale.
Lekko poklepał ją po ramieniu, a następnie zwrócił
się do reszty zespołu.
— Drodzy moi, czasu jest coraz mniej. Finałem całej
imprezy jest bal, który odbędzie się już jutro wieczorem,
a tymczasem pozostało nam jeszcze wiele do zrobienia. Nie
możemy już sobie pozwolić na żadne nieprzewidziane prze
rwy w pracy i dlatego proszę o maksymalną koncentrację
na tym, co robimy. Liano — proszę na drabinę. Steve —
włącz maszynę do wiatru. Sara i Rosalyn — proszę o odej
ście na bok. Zaczynamy!
Liana postawiła nogę na pierwszym szczeblu drabiny.
Sztuczny wiatr wypełnił lekki jak piórko materiał sukni,
która zaczęła pulsować i żyć, zwijać się i falować wokół jej
ciała, wciągając ją powoli, lecz systematycznie, w omdle
wający, zmysłowy nastrój zawieszonego obok obrazu.
122
— Wejdź wyżej — zadysponował Gay.
Powoli wspinała się po szczeblach drabiny, której
umocowanie nie pozwoliło żywić najmniejszej obawy, iż
może utracić równowagę i upaść. Stojąc niemal na szczycie,
Liana wygięła się do tyłu tak, że jej włosy i suknia mogły
falować obok niej na wietrze.
— Doskonale, doskonale — mamrotał Clay, cofając
się wraz z aparatem.
Liana kontynuowała swoją wspinaczkę — kiedy osią
gnęła ostatni szczebel, nagle zaczęła spadać w dół z wycią
gniętymi do przodu rękami. Do jej świadomości zdążył je
dynie dotrzeć słaby trzask łamiącego się drewna, a następ
nie ześlizgiwania się z drabiny, przeszył ją nagle gwałtowny
ból w nodze zaplątanej między szczeblami. Na oczach zgro
madzonej na sali publiczności upadła na wznak na po
sadzkę, rozrywając po drodze suknię. Kiedy otworzyła oczy,
ujrzała pochylonego nad sobą Richarda, z wyrazem wście
kłości na twarzy.
— Nie ruszaj się.
Dlaczego on się tak tym przejął, pomyślała, widząc
nad sobą jak przez mgłę zatroskane twarze Claya i Steve'a.
Nagle całe to wydarzenie wydało jej się tak wesołe, że za
częła się śmiać. Śmiejąc się, poczuła, że brakuje jej tchu,
a śmiech wnet zamienił się w kaszel, a następnie w szloch
i głęboki jęk bólu.
— Czy coś cię boli, Liano? — zapytał Steve. — Może
wezwać lekarza?
Czuła, jak Richard bierze jej rękę, gładząc ją palcami.
Jego głos brzmiał tak, jak gdyby właśnie połknął złamaną
żyletkę.
— Skąd, u diabła, wzięliście tę drabinę?!
— Oczywiście stąd — odpowiedział Clay, rzucając
dziwne spojrzenie w kierunku Sary. — Pożyczyliśmy ją od
administracji hotelu. Sprawę załatwiała dziś rano Sara.
— Tak właśnie było — potwierdziła dziewczyna.
123
Ze swej leżącej pozycji Liana zauważyła, jak bardzo
Sara pobladła.
— Jedna z obecnych w administracji osób powiedziała
mi, gdzie znajdują się drabiny — kontynuowała Sara wy
raźnie zdenerwowana. — Dziś rano poszłam i wzięłam tę
właśnie drabinę, gdyż innej nie zauważyłam.
— Czy pani sprawdziła wcześniej tę drabinę, zanim ją
tutaj pani przyniosła? — zapytał Richard. Cichy jęk Liany
uprzytomnił mu, że w zdenerwowaniu ściska zbyt mocno
jej rękę, zwolnił więc swój uścisk.
— Nie, gdyż sądziłam...
— Jak się okazało, źle pani sądziła, nieprawdaż?
W trakcie tego dialogu spojrzenie Claya wędrowało
od Richarda do Sary i z powrotem. — Na miłość boską,
dajcie już spokój tej drabinie! Najważniejszy dla nas jest
stan Liany! — Spojrzał na nią. — Jak się czujesz, kochanie?
Czuła, że początkowy szok już minął, natomiast całe
ciało ogarnął pulsujący ból. — Chyba czuję się już lepiej.
Próbowała usiąść, lecz kłujący ból w różnych częściach ciała
wywołał na jej twarzy grymas, zamiast uśmiechu.
— Nie ruszaj się! — zawołali niemal jednocześnie
Clay i Richard.
— Wierzcie mi — powiedziała jakoś sucho — że jeśli
teraz się nie ruszę, to mogę się już nie ruszyć w ogóle.
Jej powtórna próba siadania zakończyła się powodze
niem.
Clay podtrzymał ją ręką za plecy. — Być może coś
sobie złamałaś, Liano. Potrzebujesz doktora.
Ta rozmowa brzmi konwencjonalnie, pomyślała Liana.
Strząsnęła włosy z twarzy, co wywołało tępy ból w jej głowie
— jednocześnie na ziemię posypały się kwiaty, powpinane
uprzednio we włosy.
— Nic sobie nie złamałam. Wszystko skończyło się
chyba na kilku nowych zadraśnięciach. — Spojrzała na Ri
charda. — Pomóż mi wstać.
124
Widząc, iż ten się waha, usiłowała powstać o własnych
siłach.
— Do diabła, Liano, co robisz! — wykrzyknął, pod
trzymując ją.
Początkowo nogi się pod nią ugięły, wysiłkiem woli
udało się jej jednak utrzymać równowagę. Jej twarz przy
jęła wyraz zdecydowania.
— Widzicie? Nic mi się nie stało!
Richard wymamrotał jakieś przekleństwo pod nosem.
— Zaprowadzę cię do pokoju.
— Nie. Mam zamiar kontynuować zdjęcia. Powiedz,
Clay, jaką suknię mam teraz założyć?
Clay spojrzał na nią jak na wariatkę.
— Co?!
Uśmiechnęła się w wymuszony sposób.
— Czemu się tak dziwisz? To przecież ty powiedziałeś,
że nie mamy już chwili do stracenia.
— Tak, ale to zanim...
Palce Richarda zacisnęły się silniej na jej ramieniu.
— Liano przestać się upierać i pozwól mi zaprowadzić
cię do pokoju.
Odepchnęła jego rękę.
— Jestem tu po to, żeby pracować, Richardzie.
Oświadczyłam ci to już pierwszego dnia. — Spojrzała na
Rosalyn, na twarzy której plamy — najwidoczniej pod
wpływem wzruszenia — uwydatniły się jeszcze mocniej.
Wiedziała, że może jej pomóc tylko prosząc ją o coś.
— Masz może aspirynę, Rosalyn?
Rosalyn ruszyła natychmiast do akcji.
— Mam w torebce. Chodź ze mną, kochanie, dam ci
dwie pastylki i pomogę ci się przebrać.
Również Steve i Sara zaczęli się krzątać. Richard, my
śląc o tym co się zdarzyło, ruszył dużymi krokami w kie
runku drzwi. Zbyt wiele nieszczęśliwych przypadków przy
darzyło się Lianie w czasie tej sesji fotograficznej.
125
To mógł być po prostu zbieg okoliczności, chociaż...
Richard nie od razu odnalazł mężczyznę, z którym
rozmawiała Sara o drabinie. Mężczyzna nosił kombine
zon z imieniem Bill, wyszytym na kieszeni, Richard wsu
nął mu studolorowy banknot i zapewnił o dyskrecji. Bill
wsunął banknot do kieszeni z uśmiechem na twarzy. —
Mamy kilka drabin i o ile pamiętam, kiedy ta pani za
pytała mnie o jedną, odpowiedziałem jej, że wszystkie są
w użyciu oprócz dwóch.
— Dwóch? Czy pan jest tego pewny?
Bill skinął głową. — Jestem absolutnie pewny.
Oświadczyłem jej, żeby sobie wzięła jedną z nich.
— Czy obie były w dobrym stanie?
To pytanie prawie zaszokowało Billa.
— Na pewno w dobrym, panie Zagen. To jest przecież
SwanSea. Tutaj nie ma rzeczy połamanych.
Liana z westchnieniem ulgi zanurzyła się w ciepłej wo
dzie i oparła głowę o brzeg wanny. Była całkowicie wyczer
pana i czuła jak bolą ją wszystkie kości. Ale, pomyślała,
mam tę satysfakcję, że cały program zdjęć, zaplanowany
na dzisiaj, został wykonany. Ciepło wody powoli przenikało
ją całą i czuła, jak jej mięśnie stopniowo się rozluźniają.
Mimo woli jej myśli poszybowały w kierunku wydarzeń mi
nionego dnia. Jak to się mogło stać, że ostatni szczebel
drabiny złamał się pod nią, a wszystkie inne nie? Drzewo
musiało być spróchniałe, albo... Przypomniała sobie, co po
wiedział Steve po jej wypadku na schodach. Podejrzewał, że
ktoś umyślnie spowodował upadek reflektora. Przeniknął ją
dreszcz. Sama myśl o tym, że ktoś może pragnąć ją skrzyw
dzić była dla niej niepojęta. Natychmiast ją od siebie odtrą
ciła. Przecież na świecie nie ma chyba nikogo, kto mógłby
126
jej nienawidzieć. Jeśli oczywiście, nie brać pod uwagę Ri
charda. Jednak również i to przypuszczenie natychmiast od
siebie odtrąciła. Richard z pewnością mógłby być jej groź
nym wrogiem, ale skrzywdzić ją fizycznie? — to nie było
w jego stylu. Potrafiłby ją zmiażdżyć słowami, nie powodu
jąc nigdy najmniejszego fizycznego zadraśnięcia. Mógł jej
również dostarczyć tak ogromnej rozkoszy, że czasem zda
wało jej się, że umiera. Ale potem przychodził zazwyczaj
głęboki sen, nigdy zaś śmierć. Lecz co, jeśli ktoś inny... Sły
szała, jak drzwi do jej sypialni się otwierają, była pewna,
że to Richard. Pierwszym jej odruchem była chęć podzie
lenia się z nim swoimi wątpliwościami. Jednak natychmiast
się rozmyśliła. Była zastraszona, a nawet przerażona tym,
co się stało, ale przed Richardem nie powinna okazywać
słabości. On potrafi ją zranić, choć zadawane przezeń rany
nie zabijały, ani nawet nie kaleczyły fizycznie, lecz przecież
były znacznie bardziej głębokie i przynosiły znacznie więk
sze cierpienia. Kiedy pojawił się w drzwiach, przywitała go
uśmiechem i konwencjonalnym „Witaj". Oparł się o fra
mugę drzwi i skrzyżował na piersiach ręce. Patrząc na nią,
odczuwał znane mu dobrze podniecenie, które powodo
wało szybsze krążenie krwi w jego żyłach. Tego wieczoru
inna atłasowa wstążka opasywała jej włosy — niebieska.
Poprzez przejrzystą wodę widać było jej piersi, zakończone
sterczącymi, różowym czubkami. Wystarczyło podejść dwa
kroki bliżej, aby wziąć jeden z nich w usta i tylko Bóg wie,
ile go kosztował wysiłek, żeby tego nie uczynić. Jego wzrok
powędrował dalej, w dół jej brzucha, gdzie uwagę przyku
wał trójkąt jasnych włosów, a następnie jej długie, smukłe
nogi, którymi tak niedawno obejmowała jego biodra. Każdy
cal jej skóry lśnił jakimś perłowym połyskiem, a nieznana
mu woń, ni to kwiatów, ni to południowych korzeni, uno
siła się nad wanną i wypełniała powietrze. Z przerażeniem
pomyślał, że gotów jest się jeszcze zapomnieć.
127
— Czy zawsze pozostawiasz otwarte drzwi do twego
pokoju?
Chropowatość jego głosu skłoniła ją do zmierzenia go
uważnym spojrzeniem.
— Nie, nie zawsze.
— Dziś rano to uczyniłaś. Kiedy wróciłem ze spaceru,
mogłem wejść do środka.
— O ile sobie przypominam, nie wiedziałam, że wy
szedłeś. — Sięgnęła po mydło i myjkę. — Obudziłam się
przed twoim powrotem.
Pamiętał. Czuł wtedy, że niemal umiera z pragnienia
i rozpaczliwie potrzebował jego zaspokojenia w jej ramio
nach. Podobnie jak w tej właśnie chwili. Zacisnął szczęki.
— A dziś wieczorem? Przecież każdy mógł wejść do
twego pokoju.
— Ale nikt nie wszedł — odpowiedziała. Nie mogła
mu przecież powiedzieć, że czekała na niego. — Tylko ty
wszedłeś.
— Ten zamek u drzwi służy czemuś, Liano. Korzystaj
z niego.
Przesunęła namydloną myjką wzdłuż ramienia, a na
stępnie w poprzek piersi.
— Czy istnieje jakaś określona przyczyna, dla której
tyle mowy o tym, czy ja zamykam drzwi do mojego pokoju,
czy też nie?
Automatycznie podążył spojrzeniem śladem myjki,
lecz jednocześnie zastanawiał się nad odpowiedzią. Należy
być ostrożnym. Jeśli się mylił, sądząc, że ktoś ją usiłował
skrzywdzić, mógł w końcu wyjść na głupca. A jemu bar
dzo zależało na tym, aby z całej tej afery z nią wyjść bez
szwanku, zachowując poczucie własnej godności i emocjo
nalnej niezależności. Nonszalancko wzruszył ramionami.
— Po prostu uważam, że zamykanie drzwi ma sens.
Zdarzyło ci się ostatnio kilka nieoczekiwanych przygód.
128
Serce zaczęło w nim bić szybciej, kiedy namydlała
swoje piersi.
— Wiesz, to jest może śmieszne, ale w Paryżu, o ile
pamiętam, tego rodzaju przypadki nie zdarzały ci się. Być
może dlatego, że nie byłaś tak bardzo przeciążona pracą
jak teraz.
Mokrą, ociekającą mydłem myjkę cisnęła w niego —
z charakterystycznym chlupnięciem wylądowała na jego
twarzy. To rozładowało napięcie, które między nimi na
rosło. Z uśmiechem zauważył;
— Sądzisz, że tylko na to zasłużyłem?
— Tak sądzę.
Z głośnym śmiechem rzucił myjkę do wanny — plu
snęła obok jej kolana.
— Chyba masz rację.
Westchnęła głośno.
— Mów zresztą wszystko, co tylko masz ochotę po
wiedzieć.
Porzucił framugę drzwi i przysiadł na krawędzi wanny.
Patrząc w dół, zanurzył palce w wodzie.
— Miałaś już tutaj trzy wypadki. Widziałem jeden,
może nawet dwa. Fakt, że droga była zaśmiecona gruzami
też mnie zastanawia. Trzy wypadki w tak krótkim okresie
to mała przesada. A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę historię
z pudrem do twarzy...
Zmieniła pozycję w wodzie, odżył w niej nagle nie
pokój. Nie wiedziała, co o tym sądzić — czy on mówi to
tylko dlatego, żeby coś powiedzieć, czy też rzeczywiście jest
zatroskany sprawą? Gdyby mogła mieć nadzieję na to, że
on naprawdę się o nią niepokoi. O czym myśli? Dlaczego
musi wciąż powtarzać tę samą lekcję? Mogłaby go kochać
z całego serca, ale on z pewnością jej nie kocha. I jeśli
nawet przypadkiem przejawia nieco troski o nią, troska ta
jest powierzchowna, bez głębszego podłoża uczuciowego.
Spojrzała na niego ponownie.
129
— Jestem po prostu niezręczna. Niestety.
Ona jest tak samo niezręczna, jak byk mlekodajny,
pomyślał.
— Gdybyś dziś rano złamała nogę lub rękę, co stałoby
się ze zdjęciami? — zapytał głośno.
To samo pytanie stawiała sobie, ale odpowiedź na nie
niczego jej nie wyjaśniała.
— Nic. Wzięliby inną modelkę i kontynuowaliby zdję
cia.
Skrzywił się.
— Więc nikomu nic by z tego nie przyszło?
— Nie.
Przechyliła lekko głowę i przyglądała mu się badaw
czo. Jak na konwencjonalną rozmowę, pytania, jakie za
daje, są bardzo specyficzne. Nie mogła się oprzeć pokusie
i postanowiła go bliżej wybadać; na wszelki wypadek swo
jemu pytaniu nadała ton szyderczy:
— Wygląda na to, Richardzie, że troszczysz się
o mnie?!
Natychmiast zrejterował.
— Nie określałbym tego jako troskę — raczej jako
ciekawość.
Zanurzyła się w wodzie aż do podbródka.
— Trudno mi uwierzyć, że jest to tylko pusta cieka
wość.
Jego usta wykrzywiły się w zimnym uśmiechu.
— Taki jest mój sposób bycia.
Sięgnął ręką pod wodę, wyławiając myjkę.
— Założę się, że cię boli — powiedział, przesuwając
myjką wzdłuż jej uda w górę i z powrotem na dół. Zamru
gała oczami, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
— Trochę.
— Jestem pewien, że bardzo. To był ciężki upadek.
— Ciepła woda pomaga.
130
Podniósł lekko jej łydkę, tak, że mógł dokładnie wi
dzieć purpurową szramę na jej nodze. Jego oczy przylgnęły
do niej, brwi wygięły mu się w łuk.
Wzruszyła ramionami.
— Nie bardzo mnie boli.
Puścił jej łydkę i wstał.
— Jak długo masz zamiar jeszcze tu być?
Nagle poczuła się kompletnie naga. Ciągłe zmiany
jego nastrojów wytrącały ją z równowagi od momentu
pierwszego ich spotkania w SwanSea. Dziś wieczorem czuła
się zmęczona, potłuczona i zakłopotana. Pragnęła jak naj
szybciej się okryć, chociażby skrawkiem materiału.
— Wychodzę — powiedziała i wstała.
Kropelki wody połyskiwały na jej skórze. Wyglądała
tak ponętnie, że trudno mu było zapanować nad sobą.
Wiedział jednak, że po ciężkim dniu pracy i bolesnym
upadku na pewno czuje się bardzo wycieńczona. Musiałby
być ślepy, żeby nie dostrzec zmęczenia w jej oczach. Gdy
wyszła z wanny, otulił ją ciepłym, dużym ręcznikiem, zręcz
nie zaplątując końce w supeł między jej piersiami. Spo
strzegł, że drżą mu dłonie. Poczuł się zakłopotany. Tak
bardzo jej pragnął. Stała tuż obok niego, wystarczyło wy
ciągnąć rękę. Lecz nie, dzisiaj musi się pilnować, musi jej
pozwolić odpocząć.
— Dziękuję — wymamrotała, przemykając się obok
niego do sypialni.
Podeszła do barokowej szafki i z jednej z szufladek
wyciągnęła kremową koszulkę oraz dobrane w tymże ko
lorze majteczki. Założyła to na siebie. Kiedy się odwróciła
w stronę łóżka, Richard leżał już wygodnie w samych tylko
slipach. Zadrżała. Fala pożądania oblała jej ciało. Cudow
nie będzie tak kochać się, kochać przez całą noc. Po co, u li
cha, założyła na siebie te fatałaszki? Prawdę mówiąc, czuła
się obolała i osłabiona, lecz dobrze wiedziała, że w jego ra
mionach znajdzie ukojenie i zapomnienie. Nic nie będzie
131
się liczyło, tylko on i ona. Szybko podeszła do łóżka, wśli
znęła się pod kołdrę i przytuliła mocno do niego. Uczyniła
to z zaskakującą naturalnością. Objął ją i przygarnął do
siebie.
— Pachniesz jak tajemniczy ogród pełen kwiatów —
wyszeptał, muskając lekko ustami jej włosy.
— Tajemniczy? — zapytała wesoło, szczęśliwa w jego
objęciach. Richard zamyślił się. Dlaczego właściwie użył
tego słowa? Wyobraził sobie Lianę, jako ogród pełen kwia
tów. Kwiaty były nią, ona była kwiatami i tylko on znał ich
różnorodny zapach. Niesamowite wrażenie.
— Cudownie. Pachniesz cudownie. Ktoś, komu uda
łoby się wyprodukować perfumy o zapachu twojego ciała,
zrobiłby na nich fortunę.
Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.
— Nie chciałabym cię rozczarować, ale olejek kąpie
lowy, którego używam, można kupić niemal w każdej per
fumerii.
— Niewykluczone, że to, czego używasz do kąpieli, to
tylko zwykły olejek kąpielowy, lecz połączony z zapachem
twojego ciała daje przecudną, unikalną woń.
Zawahał się na chwilę.
— Czy przed twoim domkiem we Francji rosną
kwiaty?
— Tak.
„O czym on z nią rozmawia — pomyślała zdziwiona
— o co mu właściwie chodzi?"
Czubkami palców gładził jej ramię.
— Opowiedz mi o twoim domu.
— Przecież ci już o nim opowiadałam.
— Za mało. Chciałbym wiedzieć coś więcej. Jakie są
w nim pokoje? Jak je umeblowałaś?
Chciał o niej wiedzieć jak najwięcej. Będzie miał
o czym myśleć w długie samotne wieczory.
132
Liana była zaskoczona. Dlaczego leży tu przy niej,
skoro nie chce się kochać? Nigdy przedtem tak się nie za
chowywał. Może tylko z wyjątkiem wczorajszej nocy, kiedy
opowiedziała mu tę okropną historię o swoim ojcu. To zro
zumiałe, że po tym, co usłyszał, nie miał na nic ochoty. Lecz
czemu teraz właśnie? A może... może po prostu rozumie,
jak bardzo jest zmęczona i jak bardzo obolała i dlatego tak
dziwnie się zachowuje?
— Liano?
— Słucham? Jestem przy tobie.
Lekko uścisnął jej ramię.
— To dobrze. Czy opowiesz mi coś o swoim domu?
— Niewiele jest do powiedzenia. Przez te wszystkie
lata udało mi się zgromadzić kilka ładnych i wygodnych
mebli. Może nie mają nawet jakiegoś określonego stylu,
lecz za to świetnie do siebie pasują. Okna przyozdobiłam
białymi koronkowymi firankami. Bardzo lubię patrzeć na
nie, kiedy delikatnie falują na wietrze. — Poczuła nagle
odprężenie. Powieki zaczęły jej ciążyć, jakby były z ołowiu.
Zamknęła oczy.
— W saloniku jest duży, kamienny kominek, w którym
zimą nigdy nie gaśnie ogień. Kocham szczególnie chłodne,
deszczowe popołudnia, kiedy mogę usiąść w fotelu, przy
wesoło trzaskającym ogniu i zatopić się w jakiejś ciekawej
lekturze. Uwielbiam tajemniczy nastrój, który temu towa
rzyszy. — Ogarnęła ją senność. Mówiła coraz wolniej i co
raz ciszej.
— Moja kuchnia jest duża, chłodna latem, ciepła
zimą. Gdy na dworze jest zimno, lubię przygotowywać so
bie na obiad gulasz, dodając wiele przypraw i ziół. — Mam
wiele talerzy, a każdy jest inny...
Zasnęła. Richard uśmiechnął się do siebie. Tego jej
było najbardziej potrzeba. Od kilku dni żyła przecież w nie
przerwanym stresie. Ciężka praca, te dziwne wypadki no
i jego obecność w SwanSea utrzymywały ją w ciągłym na-
133
pięciu. Ułożył się obok tak, aby jej było jak najwygodniej.
Jej spokojny, miarowy oddech działał na niego kojąco. Da
leki szum oceanu niósł im ze sobą ciszę i spokój. Liana
spała, a on powinien już chyba wrócić do swojego pokoju.
Wiedział jednak, że nie odejdzie, że zostanie przy niej. Nie
miał żadnych spraw na głowie, żaden hałas nie zakłócał
panującej wokół ciszy. Jak przyjemnie, jak dobrze. Nie
stety, to może się wnet skończyć. Za kilka dni musi wracać
do Nowego Jorku. Znów nastaną te szare, pełne kłopotów
i zmagań dni, tygodnie, miesiące. Nachmurzył się. Liana
prawdopodobnie powróci do swojego trybu życia. Może
ma już podpisany następny kontrakt? A może pojedzie do
swojego domku we Francji? Nagle straszna myśl przyszła
mu do głowy. A co, jeśli nieszczęśliwe wypadki będą Lianie
towarzyszyły również po wyjeździe ze SwanSea? Co, jeśli
któryś z nich zakończy się mniej szczęśliwie, niż te, które
dotąd się zdarzyły? Nie będzie jej mógł chronić, gdyż nie
będzie przy niej. Czuł, jak ogarnia go uczucie rozpaczy. Ale
dlaczego ktoś miałby chcieć ją skrzywdzić?
Spojrzał na nią ponownie. Nawet w słabym świetle
księżyca wyglądała na bardzą kruchą i bezbronną. Była tak
lekka, gdy brał ją w swoje ramiona. Czy ktoś byłby w sta
nie skrzywdzić ją umyślnie? Zawahał się na moment, gdyż
uprzytomnił sobie, że tak niedawno on sam pragnął zadać
jej ból. Ale to było zupełnie co innego — nawet na chwilę
nie przyszła mu do głowy myśl, że można zadać jej ból fi
zyczny. Przycisnął głowę do poduszki i zamknął oczy. Do
diabła? Co się z nim dzieje? Dlaczego on tak bardzo się
przejmuje tym wszystkim?
Richard nie wiedział nawet, kiedy zasnął, nie miał
także pojęcia, o jakiej porze nocy ocknął się nagle ze snu.
Poczuł na sobie dotyk rąk Liany i natychmiast oprzyto
mniał. Jej usta wędrowały po jego piersi, aby zatrzymać
134
się na sutku. Przeszył go dreszcz, gdy poczuł pieszczotę jej
języka.
— Co robisz, Liano? — wyjąkał.
Jej dłoń zsunęła się w dół jego ciała i ujęła go w palce.
— Pragnę ciebie — wyszeptała — nie masz pojęcia,
jak bardzo cię pragnę!
Jęknął z rozkoszy i zacisnął zęby, kiedy jej ręka roz
poczęła pieszczotę, a jej usta przylgnęły do drugiego sutka.
Doznania, które przeżywał, przenikały go jak prąd elek
tryczny, oszałamiały i obezwładniały, Wzięła go w całkowite
posiadanie, rozbudzając w nim pożar zmysłów. Wyprężony,
jakby w agonii, z głową odrzuconą do tyłu, usiłował zacho
wać świadomość tego, co się z nim działo. Żadna z pozna
nych dotąd kobiet nie potrafiła mu dostarczyć tak wielkiej
i niezwykłej rozkoszy. Usiadła na nim okrakiem i wprowa
dziła w siebie. Wstrząsany paroksyzmem rozkoszy, zagłę
bił się w niej. Jęczała, wprowadzając biodra w rytmiczny
ruch. Płomień, który ogarnął całe jego ciało docierał aż
do mózgu. Poprzez przymknięte powieki w słabym świe
tle dostrzegał jej jasne włosy, otaczające głowę i ramiona,
jej pełne, jędrne piersi falujące w miarę ruchu jej ciała.
Wyciągnął ręce, żeby je uchwycić w otwarte dłonie — ich
ciężar i aksamitny dotyk podniecały go niemal do szaleń
stwa. Uniósł głowę i przylgnął ustami do jednego z sutków,
czując, jak ogień spala mu wnętrzności.
— Liano — powiedział, chwytając ustami powietrze.
Głowa opadła mu na poduszkę. Czuł, że znajduje się na
granicy szaleństwa, gdy tymczasem ona panowała nad sobą
i przyśpieszała wciąż tempo. Unosząc biodra wychodził
wielokrotnie jej naprzeciwko, zdawało się jednak, iż wciąż
jest nienasycona. Jej przyciszone okrzyki i dźwięki, które
z siebie wydawała, podniecały go jeszcze bardziej, wywo
ływały w nim stan niezwykłego napięcia, które domagało
się natychmiastowego ujścia. Przycisnąwszy jej biodra do
siebie, pchnął do przodu z całej siły. Do pozostałych mu
135
resztek świadomości dotarł najpierw jej okrzyk, a następnie
własny krzyk, krzyk, który trwał nieprzerwanie, w miarę jak
jednocześnie zalewały go fale spełnienia czegoś potężnego,
bez czego życie jest nie do pomyślenia.
136
Liana przeciągnęła się leniwie w łóżku, rozbudzona
przez wpadające przez okno promienie porannego słońca.
Dotknąwszy ramieniem leżącego obok Richarda, odwróciła
się i spojrzała na niego. Spał twardo. Przypomnienie tego,
co miało miejsce między nimi zaledwie kilka godzin temu
wypełniło jej serce błogim uczuciem. Zdawała sobie sprawę
z tego, że dla niej było to coś więcej niż tylko seks; wie
działa, iż gdyby Richarda nie kochała, nie potrafiłaby dziś
w nocy zachowywać się wobec niego w sposób tak bardzo
niczym nie skrępowany. Pamiętała dobrze, jak w środku
nocy ocknęła się w jego ramionach i powodowana natural
nym popędem zaczęła go pieścić. To, co się potem stało,
było wprost niewiarygodne — nie zapomni tego do końca
życia. Mimo tak niezwykłych i wyczerpujących przeżyć tej
nocy czuła się w tej chwili zupełnie wypoczęta. Kierując
się nagłym impulsem, pochyliła się nad Richardem i zło
żyła delikatny pocałunek na jego ustach.
— Dzień dobry — powiedziała z uśmiechem. — Jak
się czujesz?
Położył swoją dłoń płasko na jej brzuchu, tak, żeby
ogarnąć nią jak największą płaszczyznę skóry.
— Sądzę, że to ja raczej winienem cię zapytać o to,
jak się czujesz?
Wyciągnęła ręce ponad głowę i przeciągnęła się, po
dając piersi do przodu:
— Czuję się wspaniale!
Przesunął dłonią w dół i z powrotem w górę jej
brzucha:
— Czy boli cię coś może?
137
— Tylko trochę — odpowiedziała, przeciągając się po
nownie. — Zresztą w tej chwili zupełnie nie dbam o to.
Jego oczy nagle pociemniały. Jej piersi wyglądały tak
prowokująco i znajdowały się tak blisko jego ust, że nie po
trafił oprzeć się pokusie i przylgnął ustami do jednej z nich.
Och! Co za fantastyczny sposób rozpoczynania dnia! Jej
ciało było dla niego niewyczerpanym źródłem energii i ży
cia. Im więcej ją posiadał, tym bardziej jej pragnął. Oko
liczność, że tej nocy inicjatywa przeszła w jej ręce, była dla
niego niezwykle podniecająca. Jednak teraz, przy świetle
dziennym, wspomnienie o tym łączyło się w jego świado
mości z poczuciem własnej bezradności wobec przepełnia
jącego go pragnienia. Cichy jęk wydobywający się z jej ust
przyspieszył jego puls, z drugiej jednak strony rozsądek
nakazywał mu opamiętanie. Powinien natychmiast położyć
kres swojemu szaleństwu lub nie będzie już w stanie się
opamiętać. Ostatnia noc osłabiła bardzo jego odporność
— obecnie potrzebował czasu na jej odbudowanie. Jeszcze
raz zacisnął wargi na jej piersi. Potem drugi raz, ostatni.
— To było takie przyjemne — wyszeptała bez tchu,
kiedy podniósł głowę. — Dlaczego przerwałeś?
To pytanie, wychodzące tak bardzo naprzeciw jego
pragnieniom, omal nie zniweczyło jego decyzji. Ostatnim
wysiłkiem woli wydusił z siebie:
— Czyżbyś już zrezygnowała? — zapytał szorstko. —
To znaczy, czyżby Clay nie oczekiwał na ciebie na dole,
żeby wykonać z tobą kolejną serię zdjęć?
Przesunęła palcami po jego policzku — czuła wyraźnie
szorstkość jego porannego zarostu. — Dziś mam jeszcze
czas — odpowiedziała.
Odsunął głowę.
— Jeżeli nie będę się trzymał od ciebie z daleka, będą
cię paliły policzki od mojego zarostu.
— Nie dbam o to.
138
— Do diabła, Liano, z zaczerwienioną skórą nie bę
dziesz mogła pozować do zdjęć.
Zdawał sobie sprawę z tego, że czepiał się byle pre
tekstu. Dawniej jego wybiegi zniechęciłyby ją. Po tej nocy
znalazła w sobie dość siły, żeby nie ustąpić; wszak te wszy
stkie spędzone w jego ramionach chwile stanowić będą
w przyszłości — być może skarbiec, z którego czerpać bę
dzie siłę do dalszego życia.
Zauważyła więc jakby od niechcenia:
— Czyżbyś nigdy nie słyszał o makijażu?
— Liano...
— Proszę cię, Richardzie, pragnę ciebie znów, tak
bardzo.
Z ciężkim westchnieniem ustąpił.
— Wobec tego bądź przygotowana na to, że będziesz
dziś potrzebowała całej tony makijażu, zresztą nie tylko na
twarzy.
Miłość, której następnie oboje się oddali, była szalona
i namiętna. Później wzięli prysznic, ubrali się i postanowili
razem zjeść śniadanie.
Wsparta na ramieniu Richarda, Liana schodziła po
wielkich schodach rezydencji pijana szczęściem i miłością.
Pochyliwszy się ku niej, Richard szepnął:
— Gdyby nie ten zimny prysznic, obawiam się, że Clay
i jego ludzie mieliby trudności z rozpoznaniem ciebie, gdyż
wyglądałaś jak wyciśnięta cytryna.
— Ale za to bardzo szczęśliwa cytryna.
Nie zważając na obecnych w holu ludzi, potrząsnął
głową z podziwem i powiedział:
— Jesteś nienasycona.
— Masz mi to za złe? — zapytała beztrosko.
— Przeciwnie, bardzo mi się to podoba — powiedział
lekko zachrypniętym od emocji głosem. — Dowiodłem ci
139
tego już dwukrotnie dziś rano. Wystarczy tylko jedno twoje
słowo, abym zabrał cię z powrotem do pokoju i dowiódł ci
tego jeszcze parokrotnie.
Nagłe pożądanie przeszyło ją jak sztylet.
— Bardzo bym tego chciała, ale nie mogę, muszę też
pracować.
Zamilkł na chwilę. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek
będzie miał jej dosyć? Czy przestanie jej pragnąć, potrze
bować? I przede wszystkim, czy będzie w stanie pozwolić
jej odejść ze swojego życia?
Potrząsnęła głową ze smutkiem, tak, jakby odgadywała
jego myśli.
— To jest nasz ostatni dzień. Dziś wieczorem odbędzie
się bal.
Nastroszył się.
— Czy chcesz mi dać do zrozumienia, że dziś wieczo
rem nie będziesz miała dla mnie czasu?
— Tego nie chciałam powiedzieć. Natomiast sądzę, że
dzisiejszego popołudnia musimy się rozstać wcześniej niż
zwykle. Bal rozpoczyna się dopiero o dziewiątej, ale wcze
śniej będą zajęta pracą.
— Daj sobie spokój z pracą.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Mówił tak, jakby
chciał jej dać do zrozumienia, że nie chce się z nią dzisiaj
rozstawać.
— Nic na to nie poradzimy, Richardzie. Ty będziesz
zajęty aukcją dzieł sztuki. Po to przecież tutaj przyjechałeś.
— Doskonale pamiętam, po co tutaj przyjechałem —
uciął sucho, a następnie zamyślił się. Co się z nim dzieje?
Jest rozdrażniony tylko dlatego, że nie może spędzić z nią
całego dnia. Co gorsza, czuł, jak całe jego ciało krzyczy
z tęsknoty za nią. Powinien wziąć się w garść i panować
nad swoimi uczuciami. Najlepiej trzymać się od niej z da
leka, być może nie spotykać się z nią więcej aż do momentu
140
wyjazdu jutro. Tylko te dziwne wypadki. Nie wolno mu za
pomnieć o tym, że ktoś być może — pragnie ją skrzywdzić,
a może nawet...
— Więc rozumiesz...
Wziął ją za rękę.
— Dosyć. Przekonałaś mnie.
Uśmiechnęła się.
— Cieszę się.
— Czy chciałabyś, żeby ci wyperswadować twoją
pracę?
— Nie. — Zarzuciła mu ręce na szyję i patrzyła w oczy
zalotnie.
— Cieszę się jednak z tego, że próbowałeś to uczynić.
Westchnął na poły poważnie, na poły z humorem.
— Muszę stwierdzić, iż masz szczęście, że jesteś wciąż
otoczona przez ludzi.
— Niby dlaczego?
— Wierz mi, istnieją bardzo poważne powody.
Roześmiała się.
— Proszę cię, Liano, bądź dziś ostrożna. Uważaj bar
dzo, na czym stawiasz nogę, nie pij niczego, czego wcześniej
inni nie pili, a oprócz tego uważaj na swój makijaż.
Spojrzała na niego badawczo.
— Czyżbyś się o mnie martwił?
Uśmiechnął się rozbrajająco.
— Po prostu nie chciałbym widzieć więcej blizn i za-
drapań na twoim pięknym ciele. Kiedy widzę na nim ska
leczenia, czuję, że powinienem się z tobą obchodzić szcze
gólnie ostrożnie i delikatnie.
Jego poczucie humoru całkowicie ją rozbroiło. Odpa
wiedziała mu z uśmiechem.
— Czy rzeczywiście? Nie zauważyłam, żebyś obcho
dził się ze mną szczególnie ostrożnie. Dokładnie natomiast
przypominam sobie...
141
Pochylił się nad nią i pocałował. Kiedy skończył poca
łunek, nie pamiętała już, o czym przed chwilą rozmawiali.
— Chodźmy najlepiej do jadalni — szepnęła. — Ina
czej wywołamy publiczny skandal tutaj, na tych schodach.
Roześmiał się. Znajdowali się właśnie w olbrzymim
holu, przy wejściu do hotelu.
— Jestem pewien, że mury SwanSea oglądały już
większe skandale.
— Prawdopodobnie masz rację — rzekła.
W tym momencie spostrzegła Caitlin, prowadzącą roz
mowę w grupie osób. Skinęła jej ręką, a Caitlin odpowie
dział jej uśmiechem i przyjacielskim kiwnięciem głowy.
— Caitlin dwoi się dzisiaj i troi przygotowując bal —
powiedziała Liana, podczas gdy oboje wymijali inną, sto
jącą na ich drodze grupę osób.
— I nie zapomnij o aukcji. A propos, czy rzeczywiście
nie życzysz sobie, abym kupił ci jakiś obraz?
— Już ci powiedziałam, że nie chcę żadnego obrazu...
Richard zatrzymał się, a jego twarz przybrała nagle
nieprzyjazny wyraz. Liana z ciekawością spojrzała na jego
wzrokiem. Zbliżał się do nich Jean-Paul Savion. Stanęła
w miejscu zaskoczona; sądziła, że Jean-Paul jest jeszcze
chory i znajduje się w swoim domu w Paryżu. Liana jed
nak nie była jedyną kobietą, która patrzyła w kierunku
Jean-Paula. Jak zwykle ubrany nienagannie w czarny garni
tur, Jean Paul był wysokim, szczupłym mężczyzną, o ciem
nych oczach osłoniętych ciężkimi powiekami i długich czar
nych włosach, zebranych w kucyk z tyłu głowy. Swan
Sea było przepełnione tego dnia znakomitościami, lecz
Jean-Paul był wśród nich kimś, kto przykuwał uwagę wszy
stkich kobiet. Zatrzymał się przed Lianą, pochylił się nad
nią i ucałował w oba policzki.
— Jak się masz, kochanie? Czyżbyś była zaskoczona?
— Rzeczywiście, osłupiałam na twój widok. Sądziłam,
że jesteś jeszcze zbyt chory na to, żeby podróżować.
142
— Jak widzisz już wyzdrowiałem.
„W rzeczywistości nie wygląda na zupełnie zdrowego,
pomyślała, nie wypada mu jednak teraz tego powiedzieć".
Z kolei Jean-Paul zmierzył badawczym spojrzeniem
Richarda. Liana nie mogła sobie wyobrazić gorszego mo
mentu na to spotkanie. Nie pozostawało jej jednak nic in
nego, jak tylko robić dobrą minę do złej gry. Próbowała
wziąć się w garść i spokojnie zwróciła się do obu mężczyzn:
— Jean-Paul, to jest Richard Zagen, Richardzie — to
jest Jean-Paul.
Obaj mężczyźni zmierzyli się nieprzyjaznym i pełnym
pogardy spojrzeniem i żaden z nich nie wyciągnął ręki do
uścisku.
Richard odezwał się pierwszy.
— Bardzo przepraszam, ale dziś jestem wyjątkowo za-
jęty.
Schwyciła go za ramię.
— Ale przecież mieliśmy razem zjeść śniadanie.
Richard utkwił wzrok w Jean-Paulu.
— Właściwie to zupełnie straciłem apetyt.
Obrócił się na pięcie i bez słowa pożegnania odszedł,
odprowadzany pełnym bólu spojrzeniem Liany.
Tymczasem Jean-Paul wziął ją za rękę i powiedział
żartobliwie:
— Za to ja zjadłbym w tym momencie konia z kopy
tami. Czy sądzisz, Liano, że tutaj można zamówić konia na
śniadanie?
Westchnęła niedosłyszalnie.
— Sądzę, że musisz o to sam zapytać, Jean-Paul.
Liana skinęła na kelnera, a następnie odchyliła się do
tyłu, gdy ten sprzątał ze stołu talerze.
143
— W porządku, Jean-Paul. Posililiśmy się. Zdałeś mi
sprawozdanie ze swojej choroby i leczenia. Opowiedzia
łeś mi o swojej podróży samolotem Concorde, o dziew
czynie, którą spotkałeś i która — twoim zdaniem — jest
dobrą kandydatką na modelkę. Opowiedziałeś mi nawet
o małym samolocie, który wynająłeś, żeby z Nowego Jorku
przylecieć tutaj. Nie sądzisz jednak, że już czas, abyś mi
powiedział, co cię sprowadziło do SwanSea?
Poprawił obrus na stole i sięgnął do kieszeni swo
jej czarnej marynarki, skąd wynajął długie, cienkie cygaro
I złotą zapalniczkę. Dopiero po zapaleniu cygara i schowa
niu zapalniczki powiedział:
— Jestem tutaj z twojego powodu, kochanie.
— Z mojego powodu? Przepraszam, ale nie ro
zumiem.
— Steve zadzwonił do mnie po twoim upadku ze scho
dów. Sądził, że wypadek z reflektorem został spowodowany
umyślnie.
Wzruszyła ramionami niecierpliwie.
— Wiem. Sam mi o tym powiedział, ale to chyba nie
ma sensu...
— Sądziłem tak samo jak ty. Sądziłem tak samo do
chwili, kiedy zadzwonił do mnie ponownie i powiedział
o wypadku Rosalyn z pudrem. Tylko szczęśliwym przypad
kiem nie zostałaś nim popudrowana.
— To była tylko dziwna, alergiczna reakcja. Być może
mnie ten puder by nie zaszkodził.
Zaciągnął się głęboko, a następnie wypuścił z ust długi
strumień dymu.
— Być może masz rację, być może nie. Mnie się wy
daje się, że się mylisz.
Poruszyła się nerwowo na krześle. Właściwie powinna
być zadowolona z tego, że Jean-Paul był tutaj i że może
z nim rozmawiać o swoich obawach. W rzeczywistości jed-
144
nak nie była w stanie myśleć o czymś innym, oprócz Ri
charda, który tak bardzo się wściekł na widok Paula.
— A wczoraj odebrałem telefon od Steve'a; powie
dział mi o twoim upadku z drabiny. Natychmiast udałem
się na lotnisko De Gaulle'a, aby pierwszym Concordem
polecieć do Stanów Zjednoczonych.
— Steve nie powinien...
— Steve miał absolutną rację, że zadzwonił. Oczywi
ście byłoby lepiej, gdybyś ty sama zadzwoniła do mnie.
Przyjęła wymówkę w milczeniu. Poprzez obłok dymu
obserwował ją uważnie.
— Nigdy przedtem nie widziałem cię tak promieniu
jącej — powiedział zatroskany. — Mam nadzieję, że mi
powiesz, czy ten Richard nie jest tego przyczyną?
— Obawiam się, że jest.
— Mon Dieu! Czy on był tutaj przez cały czas?
Skinęła głową w odpowiedzi.
— Najpierw stosunki między nami były napięte, wręcz
nieprzyjemne. A potem — wzruszyła ramionami — potem
to tak właśnie wybuchło.
— Wybuchło — powtórzył. Jego twarz wykrzywiła się
gniewem, ze złością rzucił cygaro do kryształowej popiel
niczki.
— Rodzi się pytanie: czy masz zamiar zostać ofiarą
tego wybuchu?
Spojrzała mu prosto w oczy.
— Jestem zdecydowana.
— Skończ z tym, Liano. Skończ natychmiast.
— To wnet się samo skończy.
Twarz mu się wygładziła. Westchnął głęboko.
— Teraz wiem, dlaczego tak promieniejesz. Powinie
nem to utrwalić na fotografii.
— Nie masz chyba zamiaru wyręczać Claya? Tym bar
dziej, że impreza już się kończy.
145
— Nie, nie mam takiego zamiaru. Mam jednak ochotę
przyjrzeć się dzisiaj finałowym zdjęciom.
Potrząsnęła głową.
— Nie możesz tego zrobić. Byłoby to dowodem braku
zaufania do Claya.
Pochylił się do przodu, stukając jednocześnie palcem
w stół.
— Clay nie jest tutaj najważniejszy. Ważne, żebyś ty
była bezpieczna.
— Nie możesz tego uczynić, Jean-Paul. Wiesz dobrze,
że nie możesz. Żadnemu fotografowi nie pomaga w pracy
fakt, że inny fotograf przygląda się temu, co on robi.
A przecież na świecie jest niewielu fotografów lepszych
od ciebie. Clay odejdzie natychmiast, jeśli zauważy, że ty
go kontrolujesz.
— Ja go uczyłem zasad, Liano. Wielokrotnie pracował
w studiu w mojej obecności.
— To było co innego. Zaufałeś mu, powierzając samo
dzielne zadanie do wykonania. Wykonuje je bardzo dobrze,
pozwól mu je zakończyć.
— Merde! Jean-Paul poderwał się na krześle.
Spojrzała na niego spokojnie.
— Wiesz dobrze, że mam rację.
Uniósł do góry otwartą dłoń.
— Dobrze już, dobrze. Być może moja obecność tutaj
wystarczy, aby te wypadki nie miały już więcej miejsca. Lecz
pamiętaj, Liano: jeśli choć jeden włos spadnie ci dzisiaj
z głowy podczas zdjęć, skończę nie tylko z tą imprezą, ale
i z miejscem, w którym się ono odbywa.
Jego podniecenie wywołało uśmiech na jej twarzy.
— Wyglądasz na zmęczonego. Czemu nie pójdziesz
do pokoju i nie położysz się do łóżka?
Przetarł ręką oczy.
146
— Aczkolwiek z przykrością, muszę ci jednak przy
znać rację i posłuchać twojej rady. Ten przeklęty wirus nie
daje mi spokoju.
Podniosła się zza stołu, podeszła do niego i pocałowała
go w policzek.
— Odpocznij trochę. Zobaczymy się dzisiaj wieczo
rem.
Ciemne chmury, które gromadziły się na horyzoncie
po południu i wisząca w powietrzu burza miały wyraźny
wpływ na nastrój Liany, Claya i całego zespołu. Chociaż
Jean-Paul nie pokazał się podczas zdjęć, jednak świado
mość jego obecności miała wyraźny wpływ na zachowanie
wszystkich. W każdym poleceniu Claya czuło się napięcie,
które udzielało się pozostałym członkom zespołu.
W Lianie również napięcie wzrastało z minuty na mi
nutę. Ciągle miała w pamięci przestrogi Richarda. Ale co
mogła zrobić dla uniknięcia nieoczekiwanego? I w ogóle,
jak mogła dopuścić do siebie myśl, że jest ktoś, kto pragnie
ją skrzywdzić?
Późnym popołudniem napięcie Liany doszło do tego
stopnia natężenia, że przyjmowała głos każdej zwracającej
się do niej osoby nerwowym wzdrygnięciem.
Dwa wypadki sama spowodowała. Gdyby nie zdekon
centrowała się na chwilę, nie spadłaby ze schodów; gdyby
nie jechała tak szybko, spostrzegłaby rozrzucone na drodze
materiały budowlane. Pozostała sprawa drabiny i sprawa
pudru. W pierwszym przypadku drzewo było najwidoczniej
spróchniałe, w drugim należało puder oddać do chemicznej
analizy i wyjaśnić sprawę.
Lubiła Jean-Paula, ale z całego serca byłaby rada,
gdyby nie przyjechał. Te ostatnie godziny w SwanSea pra
gnęła spędzić z Richardem.
147
Kiedy na zakończenie Clay oświadczył: „To jest na ra
zie wszystko, zobaczymy się wieczorem", Liana była całko
wicie wyczerpana. Była zmęczona, zdenerwowana i poiry
towana, spragniona ciszy i spokoju.
Szybko skoczyła za parawan, założyła szare spodnie
i czerwoną bawełnianą bluzkę z krótkim rękawem. Ulewa
już minęła i tylko drobny deszczyk siąpił ospale, miała więc
ochotę na spacer. Kiedy jednak wynurzyła się zza para
wanu natknęła się na Richarda, który czekał na nią. Lianie
wystarczyło jedno spojrzenie, żeby przekonać się, że jego
nastrój nie poprawił się od rana. Jego oczy błyszczały jak
kryształki lodu.
— Nie oczekiwałem, że cię tutaj spotkam.
Jego sarkazm był dla niej nie do zniesienia.
— A gdzie twoim zdaniem, powinnam się obecnie
znajdować?
— Oczywiście z Savionem. Ostatecznie dwa tygodnie
byliście ze sobą rozłączeni. Sądzę, że on pragnie teraz spę
dzić z tobą trochę czasu sam na sam. Nie rozumiem tylko,
dlaczego nie ma go przy tobie w tej chwili?
— Jak widzisz, przeliczyłeś się w swoich rachubach, co
do mnie i do Saviona. Czy to ci nic nie mówi?
— A co to ma mi mówić?
— Nie mam pojęcia, nieważne. Jeśli jednak pomyliłeś
się dzisiaj, to może myliłeś się również wcześniej w swoich
podejrzeniach, co do moich stosunków z Savionem?
— O jakich mówisz podejrzeniach? W tej sprawie ja
posiadam pewność, niezachwianą pewność, kochanie. Pa
miętasz, jak jednego popołudnia potrafiłaś przejść z mo
jego łóżka do jego?
— To się nigdy nie zdarzyło!
Podszedł do niej bliżej, przysuwając swoją twarz do jej
twarzy.
— Czyżbyś zaprzeczała, że żyjesz z Savionem?
148
Kątem oka zauważyła Sarę i Claya podsłuchujących
ich bez jakiejkolwiek żenady, była jednak zbyt przejęta roz
mową z Richardem, żeby zwracać uwagę na ich obecność.
— Tak, Richardzie, żyłam z nim. Przygarnął mnie
wtedy, gdy nie miałam dokąd pójść.
— Bardzo cię przepraszam?! A co się stało z miej
scem, w którym wcześniej przebywałaś?
— Ty tam byłeś. Mówiłam ci już, dlaczego musiałam
odejść.
— Tak, rzeczywiście. Musiałaś odejść, bo zakochałaś
się we mnie. Prawie w to uwierzyłem. Ale co mnie niepokoi
— oczywiście trochę tylko, rozumiesz — to fakt, dlaczego
kochając mnie, zostałaś kochanką Saviona.
— Do licha, Richardzie! Nigdy przedtem nie byłam
kochanką Saviona! Mówiłam ci to już tyle razy.
— Wobec tego powiedz mi, dlaczego ja w to nie mogę
uwierzyć?
— Dlatego, że jesteś głupi!
Podniósł nagle rękę; ze swej strony Liana instynktow
nie się zasłoniła, niepewna, czy ją chce uderzyć, czy też
pogładzić po twarzy. Zarówno jedno, jak i drugie, w tym
właśnie momencie byłoby czymś nieodpowiednim. Nagle
odwrócił się od niej i szybko wyszedł z sali. Ogarnęło ją
nieprzyjemne pragnienie ucieczki, ucieczki dokądkolwiek,
byleby tylko odnaleźć ciszę, samotność i spokój. Tylnym
wyjściem wybiegła na zewnątrz. Robiło się coraz ciemniej,
lecz ona szła wciąż przed siebie. Do diabła z Richardem!
Zaciążył nad całym jej życiem. Trzeba z tym skończyć.
Oszustwo jej ojca skomplikowało im obojgu życie. Ale Ri
chard znał już całą prawdę. Dlaczego nie mógł jej od nowa
pokochać? Musiała przyznać przed sobą, że jest niewinna
i głupia. Sądziła, że Richard potrafi zapomnieć o przeszło
ści, lecz on nie mógł jej wybaczyć Jean-Paula. Mgła po
winna ostudzić jej wzburzenie. Szybki krok, którym prze
mierzała drogę, powinien choć częściowo rozładować na-
149
gromadzone w niej napięcie. Wbrew jednak oczekiwaniu
czuła się coraz bardziej podniecona. Doszła do wniosku, że
to on zawinił brakiem rozsądku, jeśli nie wręcz głupotą. Po
chwili zatrzymała się przed grobowcem Leonory Deverell.
Była zaskoczona: co, u licha, ona tutaj robi? W powiększa
jącym się mroku z trudem odczytała napis na grobowcu.
Dziwnym zbiegiem okoliczności przyszła jej na myśl inna
Leonora, którą poznała po rozstaniu z Richardem. Kiedy
powiedziała Richardowi o tym, że Leonora porzuciła wszy
stko dla miłości, ten oświadczył jej, że nie wierzy w miłość.
A jednak troszczył się o jej bezpieczeństwo ubiegłego wie
czoru. A dziś nawet był zazdrosny! Wielkie nieba! Jak to
się stało, że tego wcześniej nie spostrzegła? Przecież on
był wściekle zazdrosny o Jean-Paula! Mimo upływu jedena
stu lat! Ona nie jest mu obojętna! Nadzieja znów wstąpiła
w nią. Postanowiła jednak być ostrożna: tak wiele wzlotów
i upadków przeżyła w SwanSea, że trudno byłoby jej prze
żyć jeszcze jeden zawód. Ale przecież Richard okazał jej
tyle czułości i tyle przejawił troski o nią. I ciągle szukał z nią
kontaktu, ciągle jej potrzebował. I był tak nierozsądnie za
zdrosny! To może być tylko miłość, nawet jeśli Richard nie
zdaje sobie z tego sprawy. Musi pójść do niego. Musi się
jakoś przebić do jego serca, poprzez tę skorupę dumy oso
bistej i urazy, w której się zasklepił. Musi do niego pójść
natychmiast. Nagle poczuła mocne uderzenie w tył głowy.
Imię Leonory zawirowało jej przed oczyma, nogi ugięły się
pod nią. Upadła na ziemię. Do jej świadomości dotarły
dziwne, skrzypiące dźwięki zardzewiałych zawiasów. Wal
cząc z ogarniającą ją ciemnością, usiłowała sobie uprzyto
mnić, co się z nią dzieje. Czuła, jak muskularne ramiona
obejmują ją i wloką po mokrej trawie, po stopniach do
grobowca i w końcu stawiają przy twardej ścianie. Potem
znów słyszała zgrzyt zawiasów; usiłowała się dźwignąć, jed
nak zakręciło się jej w głowie i straciła równowagę. Czuła,
jak spada i toczy się po kolejnych stopniach na dół. Spada-
150
nie zakończyło się mocnym uderzeniem głowy o twardą po
sadzkę. Straciła przytomność. Nie słyszała już skrzypienia
ciężkiej, betonowej urny przysuwanej do drzwi, wiodących
do grobowca.
151
10
Clay powracał z cmentarza do hotelu z uczuciem ol
brzymiej ulgi. Ostatecznie udało mu się osiągnąć zamie
rzony cel. Przypadek pomógł mu pozbyć się Liany na wy
starczająco długi czas, żeby Sara mogła wystąpić w roli mo
delki.
Zdając sobie sprawę z szybkiego upływu czasu, Clay
zastanawiał się, co powinien teraz uczynić. Nagłe przyby
cie Jean-Paula niemal skłoniło go do zaniechania realizacji
swoich planów. Wnet jednak zauważył, że Savion nie jest
w dobrej formie — jest chory. Potem ta kłótnia między
Lianą a Zagenem. W jej rezultacie Liana wybiegła ze stu
dia tak zdenerwowana, iż nawet nie zauważyła, że jest śle
dzona. Na cmentarzu łatwo spostrzegł, że wyważenie drzwi
do grobowca nie sprawi mu żadnej trudności.
Oczywiście nie zrobił jej żadnej krzywdy. Została tylko
ogłuszona. Spędzi tę noc w raczej niekomfortowych warun
kach, ale na to nie ma już rady. Rankiem, jeśli nie zostanie
odnaleziona, on sam ją „odkryje". Wróci do hotelu cała
i zdrowa.
Byłoby lepiej, gdyby któryś z zaplanowanych przez
Claya „wypadków" zakończył się oczekiwanym przez niego
wynikiem. Gdyby na przykład złamała rękę, spadając ze
schodów lub też gdyby użyła pudru powodującego wysypkę,
mógłby z pewnością dłużej pracować z Sarą jako modelką.
Dzisiejszy bal stanowić będzie kulminację wielkiej im
prezy, jaką jest otwarcie SwanSea, a zdjęcia wykonane
w czasie balu będą miały szczególne znaczenie. Z pewno
ścią uda mu się przekonać obecnych na otwarciu wydaw
ców i reporterów do zaopatrzenia się w te właśnie zdjęcia.
Żeby pomóc sprawie, pokaże im kilka rolek filmu, ogra-
152
niczając się jednak do pokazania tylko niektórych zdjęć
z Lianą.
To chyba byłoby wszystko, co może uczynić dziś dla
Sary.
Richard oderwał słuchawkę od ucha i popatrzył na nią
z wściekłością. Liana wciąż nie odpowiadała. Albo jeszcze
nie powróciła do hotelu, albo też umyślnie nie podnosiła
słuchawki. Rzucił słuchawkę na aparat.
Zdawał sobie sprawę z tego, że nie może mieć pre
tensji do Liany o to, że nie chce przyjąć od niego telefonu.
Zranił ją boleśnie i rozgniewał, a następnie wybiegł ze stu
dia.
Ale to wszystko miało miejsce po szóstej, a w tej chwili
jest już dziewiąta trzydzieści. Gdzie ona się podziewa?
Nie powinien był kłócić się z nią, ale na samą myśl
o niej i o Savionie tracił nad sobą panowanie.
Niezadowolony z siebie, przeczesywał palcami ner
wowo włosy. Stopniowo umacniało się w nim przekona
nie, iż nie miał zupełnie racji, podejrzewając Lianę, że jest
kochanką Saviona.
Do diabła, daje jej jeszcze dziesięć minut; po dziesię
ciu minutach wychodzi jej szukać.
Ból... Liana jęknęła; w głowie jej tętniło. Powoli, z naj
większą trudnością uniosła rękę do czoła i dotknęła czegoś
lepkiego.
Uprzytomniła sobie, że leży na gołym betonie! Wzdry
gnęła się. Boże, jak zimno. Musi się koniecznie podnieść.
Gdyby tylko głowa mniej bolała.
Czas mijał — nie miała pojęcia, jak szybko. Spostrze
gła, że wciąż leży na betonie. Potoczyła się po ziemi i ude
rzyła o coś twardego... o ścianę? Nie, gdyż czuła, że jakiś
narożnik wgniata się w jej ramię. Powoli przyjęła siedzącą
153
pozycję i ręka namacała najpierw beton, a następnie coś
drewnianego. Drewno? Palce jej natrafiły na górną kra
wędź czegoś, co mogło być dużym drewnianym pudłem,
odwróconym do góry dnem. Chwyciwszy za tę krawędź,
usiłowała się podnieść, lecz drewno z trzaskiem się zła
mało. Wzdrygnęła się i upadła na ziemię, a jednocześnie
przeszył ją przenikliwy ból.
„Gdzie ja się znajduję?" — myślała intensywnie.
Powoli powracała jej pamięć. Ostry ból z tyłu głowy.
Rozmazujące się w jej oczach imię Leonory. Ktoś wciąga
ją do jakiegoś budynku: ona znajduje się w grobowcu Le
onory! Opiera się o betonowy postument, na którym spo
czywa trumna Leonory!
Szloch wyrwał się z jej piersi, lecz szybko zdusiła go,
zakrywając dłonią usta. A może ktoś, kto ją wciągnął do
grobowca, znajduje się obok? Serce mocno i gwałtownie
zabiło w jej piersi. Ogarnął ją potworny strach.
Za wszelką cenę nie wolno poddać się przeraże
niu. W ciemnościach przeszukała małe wnętrze grobowca
i upewniła się, że jest sama. Ale co dalej? Pomyśl, zastanów
się, Liano.
Nie wszystko jest czarne jak smoła. Widzi wyraźnie
prześwitujące blade światło księżyca. Ta ciemność musi się
rozproszyć. Gdzie są drzwi?! Drzwi muszą być otwarte!
Po którejś z rzędu próbie udało się jej podnieść i sta
nąć na nogach. Potykając się na schodach, powoli dotarła
do źródła światła.
Popchnęła drzwi — ani drgnęły. Jak oszalała po
pchnęła z całej siły. Bez rezultatu. Coś najwyraźniej je blo
kowało.
Łzy bezsilności wypełniły jej oczy — osunęła się bez
władnie na ziemię. Została żywcem pogrzebana wraz z Le-
onorą Deverell.
Oparty o stos poduszek, Jean-Paul spojrzał na zega
rek. Do licha, jest już po dziesiątej. Dlaczego Liana nie
154
dzwoni? Kilkakrotnie już próbował się z nią połączyć —
bezskutecznie. Dobrze wiedział, że zakończyła pracę już
kilka godzin temu. Tylko jedno mogło wyjaśnić sprawę: była
razem z Zaganem. Z tłumionym przekleństwem sięgnął po
cygaro i zapalił. Nie miał pojęcia o tym, co zaszło jedena
ście lat temu między Lianą i Zaganem. Wiedział tylko, że
nigdy nie wyleczyła się całkowicie z tej miłosnej historii.
Czasem, gdy sądziła, że nie jest obserwowana, dostrzegał
w jej oczach nagły wyraz bólu. Nie może pozwolić, żeby
ten drań skrzywdził ją ponownie! Do licha, ale ta infekcja
zupełnie go obezwładniła! Przyjechał po to, żeby jej po
móc, i co z tego? Ograniczył się do kilku prób rozmowy
telefonicznej z nią między jedną i drugą drzemką. A co,
jeśli jej rzeczywiście się coś stało?
Rozległo się pukanie do drzwi; usiadł na łóżku w na
dziei, że za moment zobaczy Lianę.
— Proszę wejść.
— Dziękuję — odpowiedział Richard tonem nie za
powiadającym nic dobrego.
Jean-Paul ściągnął gniewnie brwi.
— Czego, u diabła, pan sobie życzy?
Richard spenetrował najpierw dokładnie wzrokiem
pokój i dopiero, gdy skończył, zwrócił się do Jean-Paula:
— Chciałbym wiedzieć, gdzie znajduje się Liana?
Z nonszalancją, która jego zdaniem — winna wytrącić
Zagana z równowagi, Jean-Paul usadowił się wygodnie na
poduszkach i zaciągnął głęboko dymem cygara.
— Załóżmy, że wiem, gdzie się znajduje; czy sądzi
pan, że mu powiem, gdzie?
Pierwszym impulsem Richarda było ściągnąć tego fa
ceta z łóżka i wydusić z niego siłą całą prawdę. Ale fakt,
że mężczyzna ten był chory i słaby uniemożliwiał takie roz
wiązanie; mogła to być — w tym przypadku — tylko jedno
stronna, nie przynosząca mu bynajmniej zaszczytu walka.
Poza tym instynkt mu podpowiadał, że zwycięstwo w inte-
155
lektualnej potyczce może mu dostarczyć więcej satysfakcji.
Usiadł więc w fotelu i rozpoczął:
— Liana jest osobą panu bardzo bliską, nieprawdaż?
Jean-Paul obnażył zęby w szyderczym uśmiechu:
— Bardzo.
— Mówiąc szczerze, oczekiwałem, że znajdę ją tutaj.
— A gdyby pan ją tutaj znalazł, jakie miałoby to dla
pana znaczenie?
Richard założył nogę na nogę.
— To nie powinno pana interesować.
— Chyba ma pan rację, ale taką samą odpowiedź na
pańskie pytanie może pan usłyszeć ode mnie. Niech mi pan
powie, panie Zagan, co panu Liana powiedziała o nas?
— Że nigdy nie byliście ani że nie jesteście kochan
kami.
— Gotów jestem pójść o zakład, iż pan jest przeko
nany o czymś zupełnie przeciwnym.
Richard beznamiętnie przyglądał się swojemu roz
mówcy. Tak długo uważał tego człowieka za swojego znie
nawidzonego rywala, że niemal do ostatniej chwili nie po
trafił wierzyć temu, co on mówił. Jean-Paul wypuścił tym
czasem z ust duży kłąb dymu, a następnie ciągnął dalej:
— Stanowisko pańskie jest dla mnie raczej osobliwe.
Znam Lianę nieco dłużej niż pan i mogę stwierdzić, że
aczkolwiek jest ona skłonna do wynurzeń, ale za to nigdy
nie kłamie.
W Richardzie narastał stopniowo gniew — bynajmniej
nie na Saviona, lecz na okoliczności, które sprawiły, że ten
człowiek mógł więcej wiedzieć o Lianie, niż on. Wstał z fo
tela i wsunął ręce do kieszeni:
— Czy ma pan zamiar mi powiedzieć, gdzie ona się
znajduje?
— Cokolwiek się między wami stało — spokojnym
głosem kontynuował Jean-Paul, tak jak gdyby nie usłyszał
pytania — zraniło ją to głęboko. Kiedy przyszła do mnie,
była całkowicie rozbita. Zrobiłem dla niej to co byłem
156
w stanie uczynić: dałem jej pracę. Narzuciłem jej niezwykle
intensywne i wyczerpujące tempo pracy. Dzięki temu po
trafiła spać w nocy. A kiedy się budziła, znów zmuszałem
ją do pracy, nie dając jej chwili wytchnienia, nie pozwalając
jej zostać sam na sam ze swoimi myślami. W moich zdję
ciach udało mi się uchwycić ten tajemniczy smutek, który
jej wciąż towarzyszył, a który podkreślał jeszcze bardziej jej
niezwykłą urodę. Te właśnie zdjęcia przyniosły nam obojgu
rozgłos i popularność.
— Miał pan dużo szczęścia — zauważył Richard zim
nym głosem.
— Ma pan rację. Było to jednak również szczęście dla
Liany, która nie miała szczęścia w miłości, lecz za to od
niosła sukces zawodowy. Ironia losu, nieprawdaż? Dziw
nym zbiegiem okoliczności stałem się pańskim dłużnikiem
i choćby tylko dlatego — gdybym wiedział, gdzie Liana się
znajduje — powiedziałbym to panu. Poza tym obawiam się,
że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo i dlatego bardzo nie
lubię, gdy oddala się samotnie na dłużej. To może być nie
bezpieczne, a ja — niestety — jestem obecnie zbyt słaby,
żeby się nią opiekować.
To potwierdzenie własnych obaw z ust Saviona nie po
prawiło nastroju Richarda.
— Nie ma potrzeby, aby pan się tą sprawą zajmował.
Znajdę ją na pewno.
Jean-Paul odczekał chwilę i w momencie gdy Richard
znalazł się już przy drzwiach, dorzucił:
— Już raz musiałem Lianie pomagać w pozbieraniu
się do kupy. Nie chciałbym robić tego po raz drugi, panie
Zagen.
Najbogatsi, najbardziej wpływowi w Ameryce ludzie
tańczyli w sali balowej przy dźwiękach muzyki Gershwina:
„I've Got Rhytm". Clay przyglądał się Sarze poprzez obiek
tyw swojego aparatu i czuł przypływ olbrzymiej satysfakcji.
157
Sara nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego lubił ją fotogra
fować. Ale on dostrzegł w niej coś, czego nie znajdował
u innych modelek. Pod zewnętrzną powłoką wstydliwego
dziecka znajdowała się intrygująca go kobieta, a dzięki jego
aparatowi jej niezwykłą, świeżą urodę pozna cały świat.
Wspaniała, kapiąca złotem i srebrem sala balowa zaczęła
się wypełniać. Zgodnie ze wskazówkami Claya Sara opie
rała się o kolumnę, ubrana w czarną, aksamitną suknię,
uszytą dla Liany, ale która wręcz idealnie pasowała do fi
gury Sary. Sara nie wyglądała bynajmniej na szczęśliwą, ale
Clay był przekonany, że potrafi wprawić ją w lepszy nastrój.
Miał zamiar uchwycić ją w kadrze w jej bezruchu i czarnej
sukni, w tej niezwykłej oprawie, jaką stanowiły barwy tego
balu i otaczający ją zewsząd ruch. Sara powinna stać się dla
jego dalszej kariery tym, czym była Liana dla Jean-Paula.
— Clay, czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje
z Lianą?
Głos Richarda Zagena zawierał jakąś niebezpieczną
nutę, która brutalnie zakłóciła stan euforii Claya. Jeden
rzut oka wystarczał, żeby stwierdzić, że Zagen jest w okrop
nym humorze.
— Niestety, nie mam pojęcia. Muszę pana przeprosić,
gdyż jestem w tej chwili bardzo zajęty.
Richard chwycił Claya za ramiona i siłą odwrócił go
ku sobie.
— Ja pana przeproszę, dopiero wtedy, kiedy otrzy
mam odpowiedź, której oczekuję. Czy Liana nie powinna
w tej chwili z panem pracować?
— Tak, ale jak pan widzi, nie pojawiła się i zaczęliśmy
bez niej.
Richard spojrzał na Sarę. Pomyślał, że wygląda ład
nie, ale nie tak pięknie, jak wyglądałaby w tej sukni Liana.
Ponownie zwrócił się do Claya.
— Czy pan próbował odszukać Lianę?
158
Gay poczuł skurcz w kącie ust, lecz usiłował zachować
spokój. Nic złego stać się nie może. On przecież znajduje
się tak blisko swojego celu.
— Niepotrzebnie pan się martwi. Dla mnie jest jasne,
co się stało. Po kłótni z panem, Liana spakowała swoje
rzeczy i wyjechała.
— Nie mogła wyjechać, nie mówiąc nikomu, gdyż zda
wała sobie sprawę z tego, jak wielkie znaczenie mają te
ostatnie zdjęcia. — Do rozmowy nieoczekiwanie wmieszała
się Sara. — Liana jest zbyt obowiązkowa.
— Ma pani rację — powiedział Richard — i dlatego
ponawiam swoje pytanie.
Clay czuł, że traci nad sobą kontrolę.
— Oczywiście, że próbowaliśmy ją odszukać. Steve
i Rosalyn nalegali, żeby pójść na jej poszukiwanie. Powie
działem im, żeby się nie martwili i że będę ich potrzebował,
ale... o, jak to dobrze, właśnie wrócili. Steve, proszę, po
praw mi to światło!
— Czy pan ją odnalazł? — Richard skierował pytanie
do Steva.
Młody człowiek potrząsnął przecząco głową.
— Byliśmy nawet w jej pokoju...
— Jej rzeczy są na miejscu — powiedziała Rosalyn.
Clayowi chciało się krzyczeć. Czemu ci ludzie jeszcze
tu stoją i przeszkadzają mu! Na miłość boską, czyż nie
rozumieją, jak ważną pracę on właśnie wykonuje?
— Liana pojawi się, gdy będzie gotowa.
Richard ponownie zwrócił się do Claya:
— Pan przed chwilą mi oświadczył, że spakowała się
i wyjechała.
Clay rozpostarł ręce w geście wyrażającym całkowitą
bezradność.
— Skąd mam wiedzieć, gdzie ona jest? Wszystko co
wiem, to to, że muszę koniecznie wykonać te zdjęcia. A po
nieważ Liana okazała się nie dość zdyscyplinowana, są
inne, które mogą ją zastąpić.
159
Już miał odejść, ale w ostatniej chwili odwrócił się
jeszcze i spytał:
— Jeszcze jedno. Czy pan już otrzymał wyniki analizy
pudru?
— Jeszcze nie. Muszę sprawdzić, czy mój przyjaciel
już je otrzymał. Na poczcie nie można nigdy całkowicie
polegać.
Zwracając się do Steve'a i do Sary, powiedział:
— A teraz moi drodzy, zajmiemy się przygotowaniem
do zdjęć.
Ignorując Claya, Steve zwrócił się do Richarda.
— Idę z panem szukać Liany.
— Ja także — oświadczyła Sara.
Richard potrząsnął głową.
— Dziękuję, ale dam sobie radę sam.
Wiatr gwizdał między żelaznymi prętami na tarasie,
podkreślając tym jego pustkę. Richard uderzył z całej siły
w żelazną poręcz. Do diabła! Gdzie może być Liana?
Z niepokojem usiłował przebić wzrokiem ciemność
nocy. Na szczęście niebo zaczęło się przecierać i zrobiło
się nieco jaśniej. Powietrze było chłodne, trawa pod no
gami wilgotna. Richard zastanawiał się, czy tego chłodu
nie czuje właśnie Liana? A może jest ranna?
Nie był w stanie wyobrazić sobie tego, że nie żyje. Ona
musi żyć.
Boże, Liano, gdzie jesteś?
Poza hotelem byli zaledwie w kilku miejscach. Dokąd
mogła pójść? Lub też, Boże zachowaj, dokąd ktoś mógł ją
zabrać? Zacisnął szczęki. Jeśli nie odnajdzie jej w ciągu
najbliższych kilku godzin, będzie musiał powiadomić poli
cję.
Do jego uszu dochodziła muzyka z sali balowej, „Em-
braceable You". Dziwne, ale nigdy wcześniej nie zauważył
tego, że jest to bardzo ładna melodia. Gdyby Liana była
160
teraz przy nim, wziąłby ją w ramiona i tańczył z nią. Ni
gdy wcześniej ze sobą nie tańczyli, ale wiedział, że w tańcu
musi być lekka i pełna wdzięku. Tańczyliby tak długo, jak
długo by mieli na to ochotę. A potem by się kochali.
Tego popołudnia kiedy ją tutaj spotkał, siedzieli obok
siebie na ławce, a on ją wciąż całował, dotykał. To były
pierwsze oznaki tego, jak bardzo ją wciąż kochał. Niestety,
sam tego nie potrafił dostrzec, a jeśli nawet cokolwiek do
strzegał — był zbyt dumny, żeby się do tego przyznać.
Liana miała rację tego popołudnia. Był głupi. Gdyby
wtedy potrafił przyznać się do odrobiny miłości, ona z pew
nością znajdowałaby się w tej chwili obok niego.
Przypomniał sobie zdumione spojrzenia Steva i Rosa-
lyn, kiedy oświadczył im, że sam odnajdzie Lianę. Chyba
zastanawiają się teraz, skąd on ma tę pewność, myślał po
nuro. Nie miał wyboru. Musi znaleźć Lianę. Nie potrafi
dalej żyć bez niej.
Zziębnięta do szpiku kości, z tępym bólem w głowie,
Liana siedziała skulona na stopniach wewnątrz grobowca.
Wpatrzona nieruchomo w długą, o kształcie prosto
kątnego pudła, trumnę Leonory, utraciła poczucie upływu
czasu.
Od początku przeżywała tragiczną historię młodziut
kiej Leonory. Jej zainteresowanie tą historią nie miało
głębszego sensu, ani przedtem, ani obecnie — było po
prostu odzewem serca. Szczęście tamtej kobiety trwało tak
krótko, co więcej, nie pozostawiła po sobie nikogo, kto
by ją opłakiwał. Oprócz niej — pomyślała Liana o sobie.
A teraz dzieli z nią nawet miejsce pogrzebania.
Dotknęła ręką skrzepniętej krwi na swojej skroni.
W ciągu długich godzin samotności musiała walczyć z bó
lem i chłodem, ale przede wszystkim zmagała się ze stra
chem. Przerażenie ogarniało ją na myśl, że została skazana
na śmierć w tym grobowcu. Nie chciała umierać — chciała
żyć i być szczęśliwą.
161
Leonora, którą poznała w Paryżu, powiedziała jej kie
dyś, że nadejdzie dzień, gdy znajdzie swoją prawdziwą mi
łość. Teraz wie, że już ją znalazła. Była głupia, że od niej
uciekła, ale to się już nie powtórzy.
Nie, ona nie może tutaj umrzeć. Tak mało jeszcze
przeżyła, tak krótko kochała. W swojej wyobraźni stworzyła
sobie obraz Richarda i całą swoją istotą skoncetrowała się
na nim. On był jej sercem, treścią jej życia. Na pewno ją
znajdzie.
Po wielu godzinach oczekiwania usłyszała jakiś ruch
na zewnątrz grobowca. Tylko przez chwilę przeżywała
strach, że to wrócił — być może jej prześladowca, który ją
zamknął w grobowcu. Prędko jednak strach ustąpił prze
konaniu, że to jest Richard.
— Liano? Czy jesteś tam?!
Rzuciła się do drzwi, omal nie tracąc równowagi.
— To ty, Richardzie?!
— Liana? Wielki Boże, ty tam jesteś! Czy nic ci się
nie stało?
— Tak, tak — jestem cała i zdrowa.
— Poczekaj, kochanie, chwileczkę. Zaraz cię uwolnię.
Dał się słyszeć zgrzyt przesuwanej płyty betonowej,
a następnie drzwi grobowca otworzyły się z trzaskiem.
W drzwiach pojawił się Richard, który porwał ją w ra
miona. Przycisnął ją do siebie z całej siły, drżąc ze szczęścia
i z ulgi. Była przemarznięta, ale żywa, oddychała. Czuł się
w tej chwili tak, jak gdyby tylko co uchylony został wyrok
skazujący go na dożywotnie więzienie w piekle. Zanurzył
twarz w jej włosach i wdychał ich zapach. Już nigdy nie
pozwoli jej odejść od siebie. Odsunąwszy się od niej, żeby
móc się jej lepiej przyjrzeć, lecz trzymając ją ciągle za ręce,
zapytał:
— Czy rzeczywiście nic ci nie jest?
— Tak mi się zdaje — odpowiedziała, z trudem po
wstrzymując drżenie w głosie.
— Co się właściwie stało? Kto cię tu zamknął?
162
— Nie wiem, kto. Najpierw ogłuszono mnie uderzę- .
niem w tył głowy, a następnie zaciągnięto do wnętrza gro
bowca. Było mokro, gdyż woda deszczowa sączyła się z ze
wnątrz do środka. Kiedy usiłowałam stanąć na nogach, po
śliznęłam się na schodach i uderzyłam głową o posadzkę.
Nie mam pojęcia jak długo tu się znajdowałam. Która jest
teraz godzina?
Spojrzał na fosforyzujące wskazówki zegara.
— Pierwsza trzydzieści po północy. Boże wielki, Lia
no, spędziłaś ten cały czas zamknięta w grobowcu?!
Gdy odpowiedziała mu skinieniem głowy, wziął ją po
nownie w ramiona i przyciskał do siebie.
— Chodźmy stąd czym prędzej.
— Niczego więcej w tej chwili nie pragnę — odpowie
działa.
Wychodząc z grobowca nie mogła się oprzeć poku
sie spojrzenia jeszcze raz na miejsce wiecznego spoczynku
Leonory Deverell — miejsce, które nieomal stało się jej
grobem.
Srebrne światło księżyca wypełniało teraz wnętrze gro
bowca. Wieko trumny upadło na ziemię, odkrywając taje
mnicę jej wnętrza.
Lianie zaparło dech w piersiach.
Richard niósł Lianę na rękach, przyciskając ją do
serca. Do rezydencji wszedł frontowym wejściem. Wielki
bal trwał, nic więc dziwnego, że w holu nikogo nie było,
oprócz kilku osób służby porządkowej. Nagle w bocznych
drzwiach pojawili się Jean-Paul i Clay, najwyraźniej rozgo
rączkowani rozmową, którą prowadzili.
— Do diabła — mówił Clay — sam mi powierzyłeś to
zadanie, więc pozwól mi je dokończyć.
Blady, lecz zdeterminowany Jean-Paul górował wyraź
nie nad Clayem.
— Najpierw odpowiesz na kilka moich pytań.
163
— Nie mam w tej chwili na to czasu. Sara, Rosalyn
i Steve czekają na mnie w sali balowej.
— A gdzie jest Liana?
— Skąd mam wiedzieć, do licha?!
Richard spojrzał na Lianę. Oczy miała zamknięte,
twarz pobladłą. Niech tylko odnajdzie tego drania, który
jej to uczynił... Spojrzał na obu mężczyzn.
— TUtaj jest.
Clay i Jean-Paul spojrzeli na siebie. Twarz Jean-Paula
wyrażała ulgę, Claya — hamowany gniew.
Jean-Paul podbiegł do nich.
— Mon Dieu, znalazłeś ją! Liano, co się z tobą działo?
Czy nic ci się nie stało?
Liana otworzyła oczy.
— Bardzo źle wyglądasz, Jean-Paul. Powinieneś leżeć
w łóżku.
— Ba! Leżałem cały dzień, ale nie mogłem z niepo
koju wytrzymać już ani chwili dłużej, więc zszedłem na dół
zobaczyć, co się dzieje.
Richard uśmiechnął się z rozbawieniem.
— Pan mi nie wierzył, że gdy ją znajdę, powiem panu
o tym, nieprawdaż? — zapytał, spoglądając jednocześnie
na Claya, który się zbliżał do nich powoli.
Jean-Paul podniósł brwi.
— A czy pan miał zamiar mi to powiedzieć?
— Być może — odpowiedział wesoło Richard, obser
wując jednocześnie zachowanie się Claya. — Jak idą zdję
cia?
— Dobrze. — Clay rzucił w tym momencie niezado
wolone spojrzenie na Jean-Paula. W każdym razie szły do
brze aż do ostatniej chwili.
— Pan wiedział o tym, nieprawdaż? — spokojny głos
Richarda przybrał nagle ton twardy, tak że każde jego
słowo cięło Claya, do którego pytanie było skierowane, jak
ostrym nożem.
Jean-Paul otworzył szeroko oczy.
164
— Co niby wiedziałem? — zapytał ostrożnie Clay.
— To, gdzie się znajduje Liana, gdyż to pan ją tam
zamknął.
Liana zesztywniała w tym momencie, więc przycisnął
ją do siebie jeszcze mocniej.
— Za chwilę zaniosę cię do twojego pokoju — szep
nął.
— Tak podejrzewałem — powiedział Jean-Paul, a jego
rysy w tym się zaostrzyły — ale nie lubię oskarżać bez
dowodów.
— Jestem pewien, że trudno panu uwierzyć, iż pań
skiego protegowanego stać było na coś takiego — zauważył
Richard.
— Dlaczego? — wyszeptała Liana. — Dlaczego, Clay?
— Nie chciałem cię skrzywdzić — powiedział Clay,
widocznie zdenerwowany. — Zależało mi jednak na tym,
żeby Sara była moją modelką. Bez względu na to, jak do
skonale byłyby moje zdjęcia z tobą, nie dawały mi one
żadnej szansy zdobycia sławy. Ty zwykle fotografujesz się
w przyciemnionych barwach i wszyscy dobrze o tym wiedzą.
A Sara jest jeszcze nieznana...
— Czy Sara wiedziała o tym? — przerwał mu Jean-
-Paul wyraźnie wściekły na Claya, na co wskazywał lodo
waty chłód jego czarnych oczu.
— Nie. Ona zawsze niechętnie zgadzała się na zdjęcia,
ale byłem pewny, że nie odmówi, jeśli to będzie w interesie
firmy.
— Czy to ty również spowodowałeś upadek reflek
tora?
— Tak, tak — Clay odpowiedział niecierpliwie, jakby
chciał dać do zrozumienia, że takimi pytaniami zawraca
mu się tylko głowę, wtedy gdy liczy się tylko jego praca.
— I to ja dodałem żrącego składnika do pudru. Po pro
stu chciałem cię wyłączyć z imprezy, nie miałem natomiast
najmniejszego zamiaru poważnie cię skrzywdzić, Liano.
165
Richard z trudem utrzymywał swoją wściekłość na wo
dzy, udało mu się jednak zapytać pozornie spokojnym gło
sem:
— A gwoździe i deski na drodze — to także pańska
sprawka?
— Nie. Mogę się tylko jeszcze przyznać do zamiany
drabin. Miałem drugą drabinę, której szczebel złamałem.
Złamany szczebel skleiłem tak, że trudno było cokolwiek
zauważyć.
Jego oczy błyszczały z podniecenia, kiedy się zwrócił
do Jean-Paula.
— Chciałbym, żebyś zobaczył rezultaty pracy, którą
dziś wieczorem wykonałem. Sądzę, iż przyznasz, że są nad
zwyczajne, a nawet więcej niż nadzwyczajne. Tylko ty jesteś
w stanie to ocenić, gdyż praca była dla ciebie zawsze naj
ważniejsza!
— Ty cholerny głupcze! — odpowiedział mu Savion.
Liana zamknęła oczy i przytuliła się do piersi Ri
charda, który przeżywał rozterkę. Z jednej strony miał
ochotę rozerwać Claya na kawałki, z drugiej jednak ro
zumiał, iż Liana potrzebowała natychmiastowej pomocy
i opieki.
— Zajmę się tym — powiedział Jean-Paul, wskazując
na Claya.
Choć Richard odniósł wrażenie, że Jean-Paul podziela
jego uczucia, to jednak w tym momencie ocknęły się w nim
jeszcze dawne wątpliwości i podejrzenia. Trzeźwy rozsądek
nakazywał mu przecież spojrzeć obecnie na Saviona ina
czej, odrzucić z oczu bielmo ślepej zazdrości i przyznać, że
jest to człowiek, z którego emanowały szlachetność i siła
woli. Skinął więc głową, akceptując w ten sposób wszystko,
co Jean-Paul zamierza uczynić. Zrozumiał ostatecznie, że
choć tamten również kocha Lianę, to ona jednak będzie
właśnie jego żoną. Szybkim krokiem oddalił się z Lianą do
windy.
166
11
167
Liana obudziła się w miękkiej pościeli, w zalanym bla
skiem słońca pokoju. Obok leżał wpatrzony w nią Richard.
Z tkliwym uśmiechem na ustach wyciągnęła dłoń, żeby po
gładzić jego poranny zarost na twarzy.
— Jak długo tak mi się przyglądasz?
— Niemal całą noc. Tak bardzo się lękałem o ciebie.
Wziął jej dłoń w swoją rękę i całował koniuszki jej
palców po kolei.
— Kiedy pomyślę, co musiałaś przeżyć...
— To wszystko już minęło, Richardzie. Wiedziałam
dobrze, że mnie odnajdziesz.
Uśmiechnął się.
— Naprawdę? Nie wiem, skąd się wzięła ta twoja uf
ność, ale ja także byłem przekonany, że cię odnajdę. Mu
siałem cię odnaleźć.
Nagle jej twarz się zachmurzyła.
— Clay...
— Już rozmawiałem z Savionem na jego temat. Tej
nocy Claya zabrano. Co się z nim dalej stanie, zadecyduje
sąd, a może nawet lekarz. Masz jednak rację, że to wszystko
już minęło. Czas pomyśleć o tym, co nas czeka.
Była wzruszona troskliwością, którą jej okazywał.
Przypomniała sobie swoje postanowienie przeprowadzenia
z nim decydującej rozmowy, którą podjęła, zanim Clay za
mknął ją w grobowcu.
— Chciałabym porozmawiać z tobą o niektórych spra
wach — powiedziała.
— Pozwól, że najpierw ja ci coś powiem. Wracając
do tamtego dnia w Paryżu, w którym mnie opuściłaś, chcę
żebyś wiedziała, iż obecnie zrozumiałem, że nie powinie
nem był wtedy pozwolić ci odejść. Popełniłem duży błąd.
Niestety, jeśli chodzi o ciebie, nie potrafię myśleć i postę
pować logicznie. Gdybym potrafił, na pewno starałbym się
odnaleźć przyczynę, dla której postanowiłaś odejść. Ja na
tomiast nawet nie spróbowałem odwieść cię od tej decyzji,
stawiając swoją dumę i własne ego ponad nasze szczęście
i wierząc niemądrze, że mogę być szczęśliwy również bez
ciebie. Lecz, mój wielki Boże, jak bardzo się wówczas my
liłem! Przecież ja naprawdę kochałem cię wtedy i kocham
cię także teraz. — Głos mu się załamał. — Kocham cię
z całego serca i z całej duszy.
Była oszołomiona jego wyznaniem, które oznaczało
spełnienie jej najskrytszych marzeń.
— Czy to prawda? — zapytała.
— Gdybyś nie była tak osłabiona, po tym co przeżyłaś,
zaraz bym ci udowodnił, jak bardzo cię kocham.
— Czuję się doskonale — wyszeptała, zarzucając mu
ramiona na szyję. — Udowodnij mi.
Potrząsnął głową.
— Niestety, jesteś osłabiona.
— Twoja miłość jest najlepszym lekarstwem na wszy
stkie moje dolegliwości.
Westchnął głęboko. Dla jej dobra nie powinien jej ule
gać, lecz cóż można począć wobec przemożnej siły miłości?
Po przeżytym ostatniej nocy lęku o nią, kiedy nie miał naj
mniejszego pojęcia o tym, co się z nią stało i w jakim stanie
ją odnajdzie, odczuwał potrzebę fizycznego z nią zbliżenia.
W ten sposób — być może — rozpoczną nowy rozdział
w ich wspólnym życiu. Ale...
— Kocham cię bardzo, Richardzie — wyszeptała, kła
dąc w ten sposób kres jego wahaniom.
Najpierw pocałował ją delikatnie w usta, a następnie
rozpoczął — w sposób równie delikatny pieszczotę rąk.
Usiłował przekazać jej całą nagromadzoną w nim tkliwość,
168
całą miłość i namiętność. Czuł, jak drży pod nim i jak drże
nie ogarnia całe jego ciało. Ich ciała płonęły, a usta szep
tały słowa miłości. Byli razem zespoleni i połączeni. Każda
mijająca chwila miała dla nich swoją cenę, każde wypowie
dziane słowo — swoją wartość. Jak kwiat wchłania w siebie
chciwie krople wiosennego deszczu, tak Liana przyjmowała
w siebie wszystko, co jej była w stanie dać miłość Richarda.
Liana opuściła go. Richard wiedział już o tym, zanim
jeszcze całkowicie oprzytomniał ze snu. Na chwilę ogar
nęła go panika; usiadł w łóżku i rozejrzał się dookoła po
pokoju. Pusto! Nie mogła go przecież tak zostawić, zwła
szcza teraz, kiedy zdawało się, że odnaleźli swoje szczęście.
Spojrzał na zegarek. Spał tylko godzinę. Co mogło się zda
rzyć? Podniósł się z łóżka i zaczął się szybko ubierać, kiedy
pojawiła się ubrana w drzwiach łazienki. Ulga, którą od
czuł w tym momencie była tak ogromna, że omal nie usiadł
z powrotem na łóżku.
— Co się stało? — zapytała, zauważywszy dziwny wy
raz jego twarzy. Podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
— Musisz być dla mnie wyrozumiała. Oszalałem na
twoim punkcie. Tak długo byliśmy ze sobą poróżnieni...
— Rozumiem cię doskonale — powiedziała spokoj
nie. — Ja mam te same obawy. W końcu jednak powinni
śmy nabrać do siebie zaufania. Oboje nie mamy zamiaru
utracić tego, co odzyskaliśmy.
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
— Masz rację. Będę starał się poprawić.
Śmiejąc się, stanęła na palcach i pocałowała go w usta.
— Uspokój się więc i bądź dobrej myśli.
— Wygląda na to, jakbyś miała zamiar wyjść. Dlaczego
mnie nie obudziłaś?
— Nie chciałam cię niepokoić. Poza tym, miałam za
miar zaraz wrócić.
— Dokąd teraz się wybierasz? — zapytał, sięgając po
koszulę.
169
Na jej czole pojawiły się zmarszczki, wywołane nagle
jakąś wewnętrzną rozterką.
— Chciałabym pomówić z Caitlin. Mam nadzieję, że
pomoże mi wyjaśnić pewną sprawę.
— W porządku, dokądkolwiek idziesz — idę z tobą.
Odtąd to będzie moją zasadą. Zbyt długo byliśmy ze sobą
rozdzieleni. Odtąd ja będę chodził z tobą na twoje zdjęcia,
a ty ze mną, gdy będę wychodził załatwiać moje interesy.
Już nigdy nie zgodzę się na żadną z tobą rozłąkę.
Stanowczość, z jaką to mówił, zaskoczyła ją, napełnia
jąc jednocześnie jej serce błogim uczuciem szczęścia.
— Zdaje mi się, że polubię tę twoją zasadę — zauwa
żyła.
Wyszli razem z pokoju i zeszli na dół do windy w holu.
Winda zatrzymała się na czwartym piętrze, gdzie już przy
wyjściu natknęli się na oczekującą na nich Caitlin. Ta objęła
Lianę w gorącym uścisku.
— Bardzo mi przykro z tego powodu, że właśnie tutaj
przeżyła pani te okropne chwile — oświadczyła ze wzru
szeniem.
Liana uśmiechnęła się beztrosko. „Jak to dobrze, gdy
można się uśmiechać tak łatwo i tak często" — pomyślała.
— Proszę się już więcej tym nie przejmować. To prze
cież nie była pani wina. — W tym momencie spojrzała na
Richarda. — Poza tym, ilekroć będę wspominała swój po
byt tutaj, pamiętać będę tylko wszystko dobre, które mnie
tutaj spotkało.
Caitlin przyjrzała się uważnie obojgu, zwróciła uwagę
na ich połączone ręce i właściwie oceniła sytuację. Uśmie
chnęła się lekko.
— W takim razie poczułam się od razu lepiej. A teraz,
czym mogłabym państwu służyć?
— Chodzi o Leonorę Deverell, pierwszą mieszkankę
SwanSea.
— Rozumiem. Co panią interesuje?
170
— Czy w tym gmachu znajduje się gdzieś portret Le-
onory?
— Zupełnie niedawno zniesiono jej portret ze strychu,
wytarto z kurzu i powieszono w moim gabinecie. Czy pani
chciałaby go zobaczyć?
— I to bardzo.
Liana spojrzała na Richarda. Wyglądał na zaintrygo
wanego, więc uścisnęła jego rękę.
— Nie chcę nic mówić przedwcześnie, zanim się nie
upewnię.
Odpowiedział jej uściskiem dłoni, co oznaczało apro
batę. Przyjęła to, jako symboliczną zapowiedź wzajemnego
zaufania, które w przyszłości będzie między nimi panowało.
Caitlin poprowadziła ich do znajdującego się przy
końcu korytarza pokoju, urządzonego — podobnie jak
i reszta rezydencji — w stylu art nouveau. Na ścianie wi
siał portret młodej kobiety, o pięknych arystokratycznych
rysach, w niebieskiej sukni, udrapowanej wokół nóg na
kształt letniego obłoku. Jej oczy wyrażały smutek, lecz
na ustach spoczywał słodki, optymistyczny uśmiech. Liana
znała dobrze ten uśmiech. Mimo że portret został nama
lowany wiele lat wcześniej, zanim Liana poznała Leonorę,
jej słodki uśmiech, łagodne oczy i arystokratyczne rysy po
zostały te same.
— Leonora — szepnęła.
Caitlin skinęła głową.
— To jest właśnie portret Leonory.
— Liano — zauważył Richard, zwęziwszy oczy na wi
dok przypiętej do sukni młodej kobiety z portretu broszki
z lilią — to jest przecież twoja broszka!
— Pani broszka? — powiedziała Caitlin zdziwiona. —
Pan ma na myśli broszkę, którą u pani widziałam? To jest
niemożliwe. Cała biżuteria Leonory pozostała w rodzinie.
Nie sprzedaliśmy ani jednej sztuki. W jaki sposób pani mo
głaby wejść w posiadanie broszki Leonory?
171
— Ona mi ją podarowała.
— To jest niemożliwe. Leonora umarła w 1898 roku.
— Ja ją znałam osobiście, proszę pani.
— Sądzisz, że Leonora jest tą samą Leonorą, która
była twoją sąsiadką w Paryżu? — zapytał Richard. — Ta
stara pani, która ci dała broszkę?
— Tak jest. Usiądźmy, proszę, a ja postaram się wszy
stko wyjaśnić.
Liana usiadła na kanapie i odczekawszy chwilę, aż Ri
chard zajmie miejsce obok niej, a Caitlin — naprzeciwko
w fotelu, rozpoczęła swoją opowieść:
— Leonora Redmond liczyła sobie już sto jeden lat,
kiedy zamieszkałam w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Ni
gdy nie opuszczała swojego łóżka, lecz zawsze była bardzo
przytomna, więc zaprzyjaźniłyśmy się. Opowiedziała mi, że
mając lat siedemnaście, za namową rodziny wyszła za mąż
za znacznie starszego od siebie mężczyznę. Starała się być
przykładną małżonką, niestety, miłości w tym związku nie
zaznała. Dla jej męża istniały tylko dwie rzeczy: interes
i wielka rezydencja, którą sobie wybudował. Pewnego razu,
cztery lata po ślubie, jej mąż wynajął młodego malarza,
żeby wykonał jej portret. Malarz nazywał się Wyatt Red
mond. Młodzi pokochali się, lecz Leonora, zdając sobie
sprawę z beznadziejności sytuacji, odprawiła malarza. Ten
powrócił do swojego domu w Paryżu, lecz wnet zrozumiał,
że nie potrafi żyć dalej bez ukochanej. Pod pozorem kon
tynuowania pracy nad portretem wrócił do SwanSea w tym
celu, aby skłonić Leonorę do ucieczki z nim. Przywiózł jej
prezent — broszkę w kształcie lilii, którą kupił w Paryżu
w sklepie René Lalique'a. To był jedyny drobiazg, który
uciekając ze SwanSea, Leonora zabrała ze sobą, jedyny
z całej posiadanej przez siebie biżuterii.
Caitlin słuchała cały czas bardzo uważnie:
172
— Czegoś jednak nie rozumiem. Jeśli Leonora uciekła
do Paryża z kochankiem, to kto został pogrzebany w gro
bowcu?
— Nikt. Mogłam to stwierdzić ostatniej nocy.
Przypomnienie tego, co niedawno przeżyła, spowodo
wało, że chwyciła Richarda za rękę. Do dzisiejszego ranka
nie miała pojęcia o tym, czym dla kobiety jest uścisk ręki
kochającego mężczyzny.
— Gdy się ocknęłam leżąc na posadzce grobowca, usi
łowałam się podnieść. Uchwyciłam się czegoś, co później
okazało się trumną. Drewno musiało być tak spróchniałe,
że wieko pękło i upadło na ziemię. Kiedy Richard otwo
rzył drzwi, do wnętrza grobowca wpadło światło księżyca
i wtedy spostrzegłam, że trumna jest pusta. — Przerwała
na chwilę. — Wcześniej myślałam, że to miłość powodo
wała Edwardem, kiedy postanowił wznieść jej grobowiec
na uboczu, teraz wiem, że to była przeżyta gorycz.
— Dlaczego jednak ten człowiek zdecydował się na
upozorowanie pogrzebu swojej żony, która żyła? — zapytał
Richard.
— Na to pytanie ja jestem w stanie udzielić panu od
powiedzi — oświadczyła Caitlin. — Edward był bardzo
dumnym człowiekiem. Mój dziadek Jake wielokrotnie opo
wiadał mi o nim. Był to mężczyzna stanowczy i twardy,
o niezwykłej dumie. Jestem pewna, że nigdy wcześniej nie
przyszło mu nawet do głowy, że może zostać porzucony
przez żonę, a kiedy tak się stało, poczuł się śmiertelnie
zraniony w swej dumie. Aby ukryć przed ludźmi fakt, że
żona porzuciła go dla innego mężczyzny, postanowił upo
zorować jej zgon i pogrzeb.
— Duma — powtórzył Richard w zamyśleniu. Poczuł
nagle, iż coś go łączy z tym starym, dumnym człowiekiem.
— Wiem także doskonale — kontynuowała Caitlin —
że Edward nigdy nie zgodziłby się, aby Leonora zabrała
z sobą Johna.
173
— Kto to był John? — jednocześnie zapytali Richard
i Liana.
— Jedyne dziecko Edwarda i Leonory.
Liana skinęła głową.
— To musiało być dla niej bardzo bolesne. Nigdy ze
mną nie mówiła o swoim dziecku. Wiem od niej natomiast,
że po śmierci Edwarda w 1929 roku wyszła za mąż za Wy-
atta. Chociaż Wyatt nigdy nie został liczącym się artystą,
oboje żyli szczęśliwie aż do jego śmierci na początku lat
siedemdziesiątych.
— To jest pasjonująca historia — zauważyła Caitlin.
— Nie omieszkam zapoznać z nią całą swoją rodzinę.
Dzięki pani, dowiedziałam się o moich przodkach niezwy
kle interesujących rzeczy.
— Tak więc Edward i Leonora chronili przed ludźmi
swoje wewnętrzne urazy aż do końca życia — stwierdziała
Liana.
Nagle spojrzała na Richarda, który odwzajemnił jej
spojrzenie. Oni również przez wiele lat nosili w sobie głę
boko ukryte urazy, jednak dzięki miłości przezwyciężyli je
i odnaleźli swoje szczęście.
— Ostatecznie Edward umarł jako człowiek samotny
— powiedziała Caitlin.
— A Leonora odnalazła w życiu spokój i szczęście —
zauważyła Liana. — Ale biedny John nie znał matki. Po
rzucenie własnego dziecka było straszliwą decyzją. Leonora
musiała być zdesperowana, skoro ją podjęła. Nie widziała
dla siebie możliwości dalszego życia w SwanSea u boku
Edwarda.
Caitlin skinęła głową.
— Wiedząc jak twardym i nieczułym człowiekiem był
Edward, muszę się z panią zgodzić. Pozostawiając syna przy
mężu, wiedziała, że jest on w stanie zapewnić dziecku to
wszystko, czego ona sama nie potrafiła. Dlatego nie wolno
174
nam osądzać Leonory zbyt surowo. Tylko ona wiedziała,
jakim było jej życie w SwanSea.
Liana spojrzała na Richarda i oboje równocześnie
podnieśli się z miejsc.
— Mam ochotę na mały spacer w słońcu. Może wyj
dziemy na taras? Czy nie moglibyśmy zjeść śniadania na
tarasie, proszę pani?
Właścicielka SwanSea odpowiedziała uśmiechem.
— Dlaczego nie? Proszę sobie przypomnieć, że już
przy pierwszym naszym spotkaniu zaznaczyłam, że państwo
możecie liczyć na dobrą obsługę w tym hotelu. Zapewniam,
że spełnimy pani życzenie. Będę się bardzo cieszyła, je
żeli obiecacie państwo, że wkrótce ponownie zawitacie do
SwanSea.
— Może pani na nas liczyć — odpowiedział Richard.
W trakcie spaceru, w połowie drogi między hote
lem a tarasem, Liana i Richard przystanęli. Dzień był
piękny i jasny. Wszystko wokoło tonęło w ciepłych promie
niach słońca. Pogodny nastrój dnia udzielał się im obojgu.
Wprost wierzyć im się nie chciało, że tak jeszcze niedawno
między nimi zalegały cienie i chmury...
Oczy Richarda wyrażały zachwyt i entuzjazm.
— Kiedy tylko pomyślę, jak łatwo mogliśmy zniszczyć
nasze szczęście powodując się dumą i urazami...
— Tak, wiem. Lecz stało się inaczej. Przyjechaliśmy
tutaj poranieni, każde ze swoim wewnętrznym bólem, wy
jedziemy razem pogodzeni i szczęśliwi. Odzyskaliśmy naszą
miłość, tym głębszą i silniejszą, im większa poprzednio była
przepaść między nami.
— Dzięki Bogu — powiedział Richard i dreszcz, który
w tym momencie wstrząsnął jego ciałem udzielił się rów
nież Lianie.
175
— Nigdy już więcej nie będę musiał spędzać samot
nych nocy — powiedział. — Będziesz zawsze przy mnie,
twój łagodny głos, twoja niezwykła uroda — po prostu ty.
Roześmiała się głośno jakimś szczególnym, tajemni
czym śmiechem.
— Być może będzie z nami również nasze dziecko, po
częte właśnie tutaj w SwanSea. Czy nie pomyślałeś o tym?
Wprost zachłysnął się z zachwytu.
— To byłoby nadzwyczajne! To byłoby dla mnie szczy
tem szczęścia. Ale jeśli nawet nie będziemy mieli dziecka,
z tobą zawsze będę szczęśliwy. Jeśli będą dzieci — będę
się czuł szczególnie przez los wyróżniony, ale ty jesteś tym,
czego w życiu najbardziej pragnę i potrzebuję.
Monotonny szum morza to wzmagał się, to znów przy-
cichał. Liana czuła, że pokochała i to miejsce, i ten szum.
Lecz przecież gdzieś istnieje inne miejsce, z którym czuje
się na zawsze związana. Nagle zwróciła się z zapytaniem
do Richarda:
— Czy polecisz ze mną do Francji? Chcę żebyś zoba
czył mój mały domek.
— W twoim domku spędzimy masz miodowy miesiąc.
— Kocham cię — wyszeptała.
— Ja też cię kocham — odpowiedział.
Na tarasie wiatr świszczał między metalowymi prętami
ogrodzenia, omiatając na zielono i niebiesko pomalowane
ławki i podrywając z ziemi pojedyncze pióra mew.
Dziś, jeśli tam nawet słychać jakiś płacz, to tylko płacz
szczęścia. Słychać również śmiech. Chociaż najwięcej jest
tam chyba miłości.