MacDonald Laura Niepokorna praktykantka

background image

LAURA MacDONALD

Niepokorna praktykantka

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Lindsay, kochanie, gdzie jest ta zabita dechami dziura, do której

wyjeżdżasz? – Romilly Souter, wieloletnia przyjaciółka ojca, spojrzała
na nią spod sennie opadających powiek.

– Mówisz tak, jakby to było na końcu świata – odrzekła Lindsay,

usiłując nie okazać irytacji. – A to przecież tylko północna Walia.

– To jest na końcu świata – stwierdziła Annabelle Crichton-Stuart,

przyjaciółka Lindsay. – Pamiętam, jak wiele lat temu tata zabrał Ruperta
i mnie do Caenarvon. Myślałam, że nigdy tam nie dojedziemy.
Wlekliśmy się cały boży dzień beznadziejnymi górskimi drogami,
omijając stada owiec, a deszcz lał bez przerwy. Istny koszmar.

– Czemu w ogóle zdecydowałaś się na Walię? – spytał Charles

Croad, stary przyjaciel ojca.

– A czemu nie? – Lindsay wzruszyła ramionami. Sprawiała wrażenie

opanowanej, lecz w duchu miała już serdecznie dość tych krytycznych
opinii. Przewidywała, że jej decyzja wywoła właśnie takie reakcje.

– Chyba sensowniej byłoby pracować bliżej domu. Nie mogłeś

znaleźć jej miłego kącika na prestiżowej ulicy Harley? – Charles spojrzał
pytająco na siedzącego u szczytu stołu ojca Lindsay, Richarda
Hendersona.

– Myślisz, że nie chciałem? – Richard zaśmiał się niewesoło. – To

Lindsay wybrała prowincję i nie było żadnej dyskusji.

– Ale żeby jechać do Walii! – z dezaprobatą mruknęła Annabelle. –

Tam tylko grają w rugby, śpiewają i wydobywają węgiel.

– Muszę wam wyznać, że poniekąd przyłożyłem rękę do wyboru

Lindsay – przyznał jej ojciec, ściągając na siebie uwagę gości. Tylko
Lindsay w zamyśleniu kreśliła kciukiem wzory na adamaszkowym
obrusie. – Henry Llewellyn, mój dobry przyjaciel, a jednocześnie ojciec
chrzestny Lindsay, prowadzi poradnię lekarską w pobliżu Betwsycoed.
Zgodził się przyjąć Lindsay na praktykę.

– Na praktykę? – zdumiała się Annabelle. – Przecież Lindsay już jest

lekarką.

background image

– Tak, ale chce zostać lekarzem rodzinnym i musi przez rok

terminować w zawodzie.

– Potem pewnie wrócisz do Londynu i cywilizacji? – spytała Romilly.
– Może. – Lindsay szybko podniosła wzrok.
– Och, Linds, chyba tam nie zostaniesz? – jęknęła Annabelle. – I tak

ominie cię tyle atrakcji! Tata zamierza pożeglować do Cowes, potem
planujemy wspaniały wyjazd do Włoch...

– Dziwne, że wybrałaś specjalizację lekarza rodzinnego.

Przypuszczałem, że pójdziesz w ślady ojca i zostaniesz chirurgiem.

– Wszyscy tak myśleliśmy – przyznał Richard. – I chyba właśnie to

obudziło w niej ducha przekory.

Nawet Lindsay zareagowała śmiechem na to stwierdzenie.

Rzeczywiście od lat słynęła ze swojej niezależności.

– Chcę pracować z ludźmi – wyjaśniła spokojnie.
– W gabinetach na ulicy Harley też leczy się ludzi – cierpkim tonem

stwierdziła Romilly.

– Chodzi mi o takich zwyczajnych, a nie o uprzywilejowanych

snobów z wyższych sfer, którzy dostają wszystko podane na srebrnej
tacy. A walijscy farmerzy mają za sobą kilka bardzo trudnych lat. Za rok
może wrócę do cywilizacji, jak to ujęłaś, lecz na pewno nie na ulicę
Harley. Podejmę pracę w biednej dzielnicy, gdzie nie brak problemów
społecznych.

– Tam też potrzeba chirurgów – mruknął ojciec.
– Wiem, tato. I rozumiem, że czujesz się rozczarowany, bo nie

wybrałam twojej specjalizacji. Nie rezygnuję z chirurgii definitywnie,
lecz na razie widzę siebie jako lekarza rodzinnego.

Ku uldze Lindsay wreszcie dano jej spokój, lecz przy kawie, na którą

goście przeszli do salonu, Annabelle przypuściła kolejny szturm. Na
szczęście tym razem rozmawiały tylko we dwie.

– Będę za tobą tęsknić, Linds – rzekła z wyrzutem.
– Wiem, Bełle. Mnie też będzie ciebie brakowało, ale nie rozstajemy

się na wieki. Rok szybko zleci i wrócę, zanim się obejrzysz. Poza tym
Walia nie jest aż tak daleko. Ty i Gideon możecie mnie odwiedzać.

– Chyba tak... – W głosie Annabelle zabrzmiała nuta powątpiewania.

– Zastanawiam się tylko, dlaczego zmieniłaś zamiar. Przecież mówiłaś,

background image

że przesuniesz tę praktykę na przyszły rok.

– Cóż, sytuacja się zmieniła. – Lindsay umknęła spojrzeniem w bok.
– Z powodu Andrew?
– Może częściowo. Czemu pytasz?
– Tak sobie. – Annabelle utkwiła wzrok w dogasającym na kominku

ogniu. – Już przebolałaś to rozstanie, prawda?

– Oczywiście – potwierdziła przyjaciółka trochę zbyt ochoczo.
– To dobrze. Na pewno wkrótce poznasz kogoś interesującego.
– Skąd wiesz, że chcę? – Lindsay uniosła ciemne brwi.
– Chcesz. I następnym razem będzie inaczej. Zobaczysz. Kto wie,

może nawet trafisz na kogoś w tej Walii. Zauroczy cię jakiś dzielny,
barczysty farmer ze stadem owiec.

– Uchowaj Boże! – Annabelle wzniosła oczy ku niebu. – Zapewniam

cię, że to ostatnia rzecz, jakiej pragnę!

– A ja sądzę, że właśnie tego ci trzeba.

Lindsay postanowiła jechać do Walii samochodem, chociaż ojciec

szczerze jej to odradzał. Przekonywał, że na górskich drogach przydałby
się raczej solidny dżip, a nie małe, sportowe autko. Ale Lindsay nie
chciała się z nim rozstać, ponieważ dostała je właśnie od ojca, gdy
zrobiła dyplom. Było jej dumą i źródłem nieustającej radości.

Wyruszyła w drogę w piękny, majowy ranek. Prawie bez żalu

wyjechała z Londynu, ponieważ miała za sobą pracowity tydzień i dwa
pożegnalne

przyjęcia,

zorganizowane

przez

przyjaciół

oraz

dotychczasowych współpracowników ze szpitala.

Po namyśle postanowiła jechać przez Oxford i Gloucester, a nie

autostradą. Była zadowolona z tego wyboru – widok rozległych,
zielonych pastwisk działał kojąco i podnosił na duchu. Potrzebowałam
czegoś takiego, pomyślała. Najwyższa pora uciec od dotychczasowego
życia.

Na kolacji u ojca powiedziała prawdę. Rzeczywiście chciała

pracować wśród zwyczajnych, szarych ludzi, i stać się jedną z nich. Była
zdegustowana wygodną egzystencją, jaką wiodła do tej pory, lecz
decyzję o wyjeździe podjęła także z powodu zerwania z Andrew
Barlowem.

background image

Poznała go na przyjęciu u przyjaciół i zakochała się prawie od

pierwszego wejrzenia. Andrew był przystojnym, pełnym uroku
adwokatem, ona zaś uznała, że to jej wymarzony książę z bajki. Po kilku
miesiącach znajomości zamieszkali razem i Lindsay początkowo czuła
się niebiańsko szczęśliwa. Wkrótce przekonała się jednak, że Andrew
obdarza swoimi względami nie tylko ją.

Wspomnienia o tym romansie nadal były bolesne. Chcąc zmienić tok

myśli, Lindsay skupiła uwagę na pięknym w swej dzikości górskim
krajobrazie. W oddali wznosił się częściowo spowity we mgle masyw
Snowdon, droga prowadziła przez gęsto zalesione doliny, a po skalnych
ścianach spływały górskie potoki. Ich krystalicznie czysta woda odbijała
się po drodze od licznych głazów, aby na koniec bulgoczącą, srebrzystą
wstęgą zasilić kamieniste koryto jakiejś rzeki. Na każdym zielonym
wzgórzu pasły się pośród paproci i wrzosu stada owiec, a niektóre
wychodziły nawet na szosę, toteż jazda wymagała sporej ostrożności.

Lindsay była już mocno zmęczona podróżą, lecz na widok tablic z

napisem Betwsycoed od razu poweselała. Niestety, parę razy skręciła w
złą stronę i dopiero po pół godzinie wjechała do Tregadfan, gdzie
praktykował Henry Llewellyn.

Miejscowość przerosła oczekiwania Lindsay. Była dość rozległa i

bardziej przypominała małe miasteczko niż wieś. Na głównej ulicy
znajdowały się przynajmniej dwa puby i kilka sklepów, a znaki
wskazywały drogę do ośrodka informacji dla turystów i na kemping, lecz
Lindsay nigdzie nie zauważyła ośrodka zdrowia. Na drugim krańcu
miejscowości droga raptownie skręcała w prawo, prowadząc przez
malowniczy, kamienny mostek. Lindsay postanowiła zapytać o adres
miejscowego lekarza. Zaparkowała auto w pobliżu sklepików z
pamiątkami, lecz wszystkie okazały się zamknięte. W pobliżu na
szczęście znajdował się pub „Pod Czerwonym Smokiem”, a obok – mały
supermarket.

Stało przed nim parę samochodów, między innymi mocno ubłocony

landrover, w którym siedziały dwa owczarki: collie i pasterski. Pierwszy
zaszczekał, a drugi groźnie warknął, gdy Lindsay mijała auto, ona zaś
ucieszyła się, że pojazd jest zamknięty, ponieważ zwierzaki wyglądały
na agresywne.

background image

Otworzyła drzwi i zdziwiła się, słysząc brzęknięcie dzwonka. Nie

przypuszczała, że jeszcze istnieją sklepy, gdzie instaluje się takie rzeczy.
Wewnątrz też współistniały dwa style: nowoczesny i staroświecki. W
głębi, za częścią samoobsługową, znajdowała się długa lada, przy której
gawędziło kilka osób. Jeszcze nie przebrzmiał dźwięk dzwonka, gdy
wszyscy nagle umilkli i wlepili wzrok w Lindsay.

Za ladą stał siwy, łysiejący mężczyzna o czerstwym obliczu oraz

pulchna kobieta o rumianych policzkach i nieco ptasim wyrazie twarzy.
Kobieta po walijsku zadała jakieś pytanie, a Lindsay natychmiast wpadła
w rozpacz. Co będzie, jeśli tutejsi mieszkańcy nie mówią po angielsku?
W tej sytuacji nie byłaby w stanie porozumieć się z pacjentami.

– Przykro mi, ale nie znam walijskiego – oświadczyła, wziąwszy

głęboki oddech. – Czy ktoś z państwa mówi po angielsku?

Uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz napotkała tylko chłodne spojrzenia i

jeszcze bardziej upadła na duchu. Zwłaszcza na widok jednego z
mężczyzn: opartego łokciami o kontuar, dobrze zbudowanego,
trzydziestoparoletniego szatyna z kręconymi włosami i zdumiewająco
błękitnymi oczami. Miał na sobie dżinsy, kraciastą koszulę oraz
przeciwdeszczową kurtkę i wręcz przeszywał Lindsay wzrokiem. Ona
zaś uznała, że to pewnie farmer, właściciel landrovera i psów.

– Czego pani chce? – Tym razem kobieta odezwała się po angielsku,

choć z typowo walijskim, melodyjnym akcentem.

– Och... – Lindsay odetchnęła z ulgą. – Miałam nadzieję, że zechce

pani mi pomóc. Gdzie mieszka doktor Henry Llewellyn?

– Szuka pani lekarza? – spytał siwy osobnik zza lady.
– Właśnie – potwierdziła z uśmiechem, usiłując zignorować fakt, że

mężczyzna patrzy na nią podejrzliwie. Natomiast kobieta bez żenady
oglądała ją od stóp do głów. Przyjrzała się eleganckiemu kostiumowi z
czarnej wełny w cieniutkie białe prążki, bluzce z kremowego jedwabiu,
ciemnym włosom związanym szyfonowym szalikiem oraz złotym
kolczykom i zegarkowi.

– A skąd pani przyjechała? – spytała w końcu.
Co cię to obchodzi, wścibska paniusiu, pomyślała Lindsay, lecz

powstrzymała się od takiej odpowiedzi. Tutejsi mieszkańcy pewnie
rzadko mieli do czynienia z obcymi, więc poniekąd zrozumiałe, że są

background image

nadmiernie ciekawscy, – Z Londynu.

– Aż? – wycedziła kobieta takim tonem, jakby Londyn był w innej

galaktyce. – A na co pani potrzebny doktor Llewellyn?

Zanim Lindsay zdążyła odpowiedzieć, że to wyłącznie jej sprawa,

niebieskooki farmer powiedział coś po walijsku i pomaszerował do
drzwi.

Lindsay zauważyła, że po jego słowach wszyscy jakoś się odprężyli,

choć nie sposób było uznać tych ponuraków za rozweselonych. Doszła
do wniosku, że bawią się jej kosztem. Ku jej uldze rumiany mężczyzna
zaraz wyjaśnił, jak trafić do doktora Llewellyna.

Wyszła ze sklepu i ruszyła do samochodu. Był już wczesny wieczór,

cienie się wydłużyły, a widoczne w oddali góry spowijała delikatna
mgiełka. Po drugiej stronie mostu Lindsay zauważyła drewnianą
ławeczkę. Wiedziona impulsem usiadła na niej, wyjęła z torebki telefon
komórkowy i zadzwoniła do ojca. Pewnie się już martwi, czy
bezpiecznie dotarła na miejsce.

– Gdzie jesteś? – spytał z nutą niepokoju w głosie.
– W Tregadfan, ale jeszcze nie u Henry’ego. Musiałam w sklepie

spytać o drogę, a tutejsi mieszkańcy chyba uznali, że jestem z innej
planety – odparła ze śmiechem. – Już wiem, jak jechać, ale
postanowiłam najpierw dać ci znać. Przyznaj, że siedziałeś jak na
szpilkach.

– Może nie aż tak...
– Nie udawaj, tato. Za dobrze cię znam.
– Cóż, rzeczywiście trochę się o ciebie niepokoiłem. Dobrze, że

wszystko w porządku.

– Tak. Jutro znów się odezwę.
Pożegnała się z ojcem i podeszła do auta, na które z zachwytem

gapiło się dwóch siedzących na murku chłopców. Uśmiechnęła się do
nich i pilotem otworzyła drzwi.

– To pani bryka? – spytał jeden z dzieciaków. Mówił z takim

akcentem, że Lindsay raczej domyśliła się, w czym rzecz.

– Owszem.
– Super! – stwierdził drugi chłopiec. – Ile wyciąga?
– Sporo. – Lindsay usiadła za kierownicą, pomachała ręką i

background image

odjechała.

Dowiedziała się, że dom Henry’ego Llewellyna znajduje się za wsią,

a doktor o tej porze powinien być u siebie, bo poradnia już jest
nieczynna. Lindsay zawróciła, jeszcze raz przejechała główną ulicą i
skręciła w lewo, w dosyć wąską boczną drogę, którą tuż za zakrętem
blokowała duża furgonetka. Wszystko wskazywało na to, że nieco dalej,
poza zasięgiem widoczności, coś się stało. Lindsay przez chwilę bębniła
palcami o kierownicę, coraz bardziej zniecierpliwiona przymusowym
postojem. Była zmęczona podróżą i marzyła tylko o tym, aby coś zjeść,
wykąpać się i iść spać.

Po pięciu minutach bezczynnego czekania zgasiła silnik i wysiadła z

auta. Ominęła furgonetkę, w której nikogo nie było, i dopiero teraz
stwierdziła, że w pobliżu zdarzył się wypadek. Przewrócony na bok
pojazd kempingowy spoczywał częściowo na jezdni, częściowo na
trawiastym poboczu, a kilka osób otaczało kogoś leżącego na ziemi.

Lindsay pospieszyła w tamtą stronę, karcąc się w duchu za to, że

zmarnowała tyle czasu, siedząc w samochodzie, gdy ktoś potrzebował
lekarza.

– Jak do tego doszło? – zawołała do biegnącego mężczyzny w

niebieskim kombinezonie, zapewne kierowcy furgonetki.

– Wóz kempingowy nie wyrobił się na zakręcie.
– Ilu jest rannych?
– Dwie osoby. Starszy pan uderzył się w głowę, a jego żona ma

stłuczone ramię. Zaraz przyjedzie karetka.

Lindsay uznała, że doraźna pomoc też może się przydać.
– Proszę mnie przepuścić – powiedziała do ludzi otaczających

rannego. – Jestem lekarką.

Gapie odsunęli się, choć niechętnie, i Lindsay ujrzała dwoje

poszkodowanych. Kobieta siedziała na trawie, przyciskając do siebie
rękę, a obok leżał starszy człowiek. Kucał przy nim mężczyzna, którego
przeciwdeszczowa kurtka wydała się Lindsay znajoma. Gdy spojrzał na
nią przez ramię, Lindsay niemile się zdziwiła.

– Och, to pan – mruknęła, patrząc w niebieskie oczy spotkanego w

sklepie farmera.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Tak, to ja.
– Mogę jakoś pomóc? – Miała nadzieję, że zadała pytanie chłodno i

profesjonalnie.

– Wątpię. – Farmer wstał. – Trzeba poczekać na pogotowie.
– Może jednak na coś się przydam. – Kucnęła obok rannego

mężczyzny, który w tej chwili już siedział, trzymając się za głowę, i
cicho pojękiwał.

– Doprawdy?
– Jestem lekarką – odparła z naciskiem, zirytowana wyraźną nutą

sarkazmu w głosie farmera.

– Wobec tego do dzieła. – Niebieskooki osobnik gestem wskazał

starszych państwa.

Lindsay zignorowała go i zajęła się poszkodowanymi.
– Odniósł pan inne obrażenia? – Uważnie przyjrzała się mężczyźnie.

Zaprzeczył ruchem głowy, a Lindsay nigdzie nie zauważyła żadnych
zranień i odwróciła się do jego towarzyszki.

– Nic mu nie jest? – spytała zaniepokojona kobieta.
– Chyba ma tylko wstrząs mózgu. A jak pani się czuje?
– Boli mnie ręka. Tamten pan stwierdził, że jest złamana, i założył mi

temblak z szalika. Kazał mi trzymać ją w ten sposób, dopóki nie zajmą
się nią w szpitalu.

– Cóż za fachowość – mruknęła Lindsay z przekąsem, a w oddali

zabrzmiał jękliwy dźwięk syreny. – Jedzie karetka. – Lindsay delikatnie
dotknęła ramienia kobiety.

– Proszę pani! – Drogą biegł kierowca furgonetki. – Przestawi pani

swój wóz? Ambulans nie może przejechać.

– Już idę.
– Wreszcie będzie z pani jakiś pożytek – stwierdził farmer, gdy go

mijała.

Parkując auto na poboczu, Lindsay skonstatowała, że kipi ze złości.

Już w sklepie poczuła do tego faceta niechęć, a teraz uważała go za

background image

wręcz antypatycznego. Wcale nie dlatego, że umiał samodzielnie
udzielić pierwszej pomocy – to akurat przemawiało na jego korzyść –
lecz z innego powodu. Facet był gburowaty i nie krył niechęci,
zwłaszcza gdy usłyszał, że Lindsay jest lekarką.

Niewiele widziała zza furgonetki, lecz zobaczyła nadjeżdżający

ambulans, a za nim – policyjny radiowóz. Pacjentów zaraz zabrano do
szpitala, natomiast policjanci wspomagani przez ogólnie chyba znanego
farmera odsunęli przewrócony pojazd.

Lindsay powoli ruszyła odblokowaną drogą. Mijając grupę mężczyzn,

chłodno skinęła głową, odpowiadając na właśnie takie pozdrowienie
niebieskookiego farmera. Po chwili zerknęła we wsteczne lusterko i
stwierdziła, że odprowadził ją wzrokiem.

Cóż za nieznośny typ. Miała nadzieję, że nie będzie często go

spotykać podczas pobytu w Tregadfan.

Dom Henry’ego Llewellyna znajdował się około półtora kilometra

dalej. Był zbudowany z szarego kamienia, miał dach kryty łupkową
dachówką i stał w głębi posesji, prawie całkiem ukryty za bujnymi
krzakami rododendronów obsypanych fioletowymi kwiatami. O tej porze
wyglądał niezwykle pięknie, skąpany w blasku złocistych promieni
zachodzącego słońca.

Lindsay zaparkowała na wyżwirowanym podjeździe i wysiadła z

auta, a z domu w podskokach wypadły dwa spaniele i zaczęły
obwąchiwać jej pantofle.

– Lindsay! Cudownie, że jesteś! – W drzwiach stanął Henry

Llewellyn i w geście powitania szeroko otworzył ramiona.

Lindsay stwierdziła, że starszy pan niewiele się zmienił od czasu, gdy

ostatnio go widziała. Było to kilka lat temu, gdy jeszcze studiowała, a
Henry wraz żoną Megan odwiedził ich w Londynie.

– Henry, jak się miewasz? Czas się ciebie nie ima.
– Trochę posiwiałem – ze śmiechem przyznał Henry. – I chyba już

nie mam takiej smukłej talii jak kiedyś.

– Moim zdaniem jesteś w świetnej formie. – Lindsay serdecznie go

uścisnęła i otworzyła bagażnik.

– A ty stałaś się piękną młodą damą. Niech no ci się przyjrzę. –

Henry cofnął się o krok. – Pamiętałem uroczego podlotka, a teraz widzę

background image

pewną swego uroku piękność. – Henry wziął od niej bagaż. – Miałaś
dobrą podróż?

– Tak, dosyć przyjemną. Ale zajęła mi więcej czasu, niż

przypuszczałam.

– Musisz być zmęczona. – Henry ruszył do wejścia, a spaniele

deptały mu po piętach.

– Trochę – przyznała, gdy postawił walizki w holu. – Gdzie Megan?
– Megan... odpoczywa.
Lindsay zauważyła, że zerknął na schody za jej plecami, i trochę się

zdziwiła. Wylegiwanie się w ciągu dnia nie było w stylu Megan, o której
ojciec Lindsay często mówił, że jest najbardziej energiczną ze znanych
mu kobiet. Zanim jednak Lindsay zdążyła zadać jakieś pytanie, Henry
poprowadził ją do kuchni.

– Może napijemy się herbaty, a potem pokażę ci twój pokój i

porozmawiamy.

W ładnej, przytulnej kuchni wszędzie było widać rękę Megan. Z

drewnianych belek nad staroświeckim piecykiem zwisały bukiety
suchych kwiatów i ziół, na siedzeniach drewnianych krzeseł leżały
barwne poduszki, a na półeczkach stały ceramiczne naczyńka z
przyprawami. Lindsay usiadła i gawędziła z Henrym, gdy parzył herbatę.

– Nie sądzę, aby zamierzał się ożenić – odparła, gdy Henry spytał o

ojca i jego ewentualne małżeńskie plany. – Chyba i jemu, i Romilly
odpowiada obecny układ. Ona uwielbia swoją niezależność, a poza tym
prowadzi własny biznes.

– Zajmuje się projektowaniem wnętrz, prawda? – Henry wyjął z

kredensu kubki. – Megan bardzo się podobają jej szkice.

– Megan pracuje? Realizuje jakieś zlecenie? – Megan była plastyczką

i prowadziła w Tregadfan własne centrum sztuki i rzemiosła
artystycznego.

Henry nie odpowiedział, tylko stał przed kuchenką, odwrócony

plecami do Lindsay.

– Henry, z Megan wszystko w porządku? – spytała Lindsay,

zaniepokojona przedłużającym się milczeniem starszego pana.

– Niestety, nie, Lindsay – powiedział w końcu. Postawił kubki na

blacie i usiadł naprzeciw niej.

background image

– O Boże. Coś jej dolega?
– Tak, ale nie jesteśmy pewni co. Megan uskarża się na złe

samopoczucie, lecz badania niczego nie wykazały. Zrobili jej nawet
tomografię komputerową, która na szczęście też nie ujawniła żadnych
zmian.

– Masz jakąś hipotezę? – Lindsay wypiła łyk aromatycznej herbaty,

rozkoszując – się jej smakiem i panującym w kuchni spokojem. Psy już
dawno przycichły, zwinęły się w swoich legowiskach przy kuchence i
drzemały, opierając łby na przednich łapach.

– Przed świętami Bożego Narodzenia przeszła poważną grypę i od

tego czasu chyba nie wydobrzała. Wciąż jest zmęczona, tak bardzo, że
najchętniej bez przerwy by spała. Narzeka też na silne bóle stawów i
mięśni. Testy wykluczyły stwardnienie rozsiane i gościec przewlekły
postępujący, ale... – Henry nie dokończył i pokręcił głową.

– Myślisz o zapaleniu mózgu i rdzenia z mialgią?
– Wszystko na to wskazuje, ale brak pewności jest taki frustrujący. A

Megan stała się cieniem kobiety, którą do niedawna była.

– Musi wam być ciężko.
– Cóż, nie jest łatwo.
– A wasi krewni? Są w stanie jakoś pomóc?
– Wspierają nas emocjonalnie, ale mieszkają zbyt daleko, żeby zrobić

coś konkretnego. Zatrudniłem kobietę, która zajmuje się domem. –
Henry rozejrzał się wokoło i bezradnie wzruszył ramionami.

– A teraz jeszcze ja zwaliłam się wam na głowę. Ostatnią rzeczą,

jakiej potrzebujesz, jest praktykantka. Dlaczego nie powiedziałeś tacie,
jak wygląda sytuacja?

– O, Lindsay... – Henry ze znużeniem przeczesał palcami włosy. –

Jak mógłbym to zrobić. Twój tata i ja przyjaźnimy się od tak dawna...

– Wiem, Henry, ale masz tyle obowiązków, a z mojego powodu

jeszcze ci ich przybędzie. Chyba nie powinnam tu zostać.

– Jest zadowalające rozwiązanie – Henry spojrzał na nią niepewnie –

ale nie wiem, czy ci się spodoba.

– Mów.
– Zasugerowałem mojemu wspólnikowi, żeby wziął cię pod swoje

skrzydła, przynajmniej na pewien czas, dopóki Megan nie poczuje się

background image

lepiej. – Henry chyba sam nie bardzo wierzył, że tak się stanie.

– A co on na to?
– Oczywiście, wyraził zgodę. To porządny gość. Typ samotnika, ale

całkiem miły, gdy się go lepiej pozna.

– Kto to taki? Chyba nic o nim nie mówiłeś. Poprzednim był stary

doktor Meredith, prawda? Tata kiedyś o nim wspomniał. – Lindsay
starała się paplać beztrosko, ale ogarnęło ją przygnębienie. Głównym
powodem, który przygnał ją do północnej Walii, była perspektywa
odbycia szkolenia pod okiem Henry’ego Llewellyna, którego podziwiała
od dzieciństwa.

– Tym razem mam młodego wspólnika. Nazywa się Aidan Lennox,

współpracuje ze mną już od trzech lat i jest świetnym lekarzem.
Wpadnie później, żeby cię poznać.

– Nie chciałabym sprawiać kłopotu tobie i Megan. Sądzisz, że

mogłabym gdzieś wynająć jakąś kawalerkę?

– Och, Megan na pewno by się to nie spodobało.
– W jej stanie nie powinna martwić się o gości. Na pewno znalazłoby

się w okolicy jakieś lokum...

– Wątpię. W lecie turyści rezerwują wszystko z dużym

wyprzedzeniem.

– Mimo to spróbuję się rozejrzeć.
– Cóż, jest jeszcze to mieszkanko nad poradnią – z wahaniem

przyznał Henry. – Początkowo mieszkał tam Aidan, dopóki nie kupił
domu, a teraz stoi puste.

– A nie zamierzaliście go wynająć letnikom?
– Nigdy tego nie robimy z uwagi na bliskość poradni, więc

ewentualnie mogłabyś tam się wprowadzić.

– Doskonały pomysł.
– Może najpierw porozmawiamy z Aidanem? – Henry wciąż miał

zafrasowaną minę, jakby wszystkie jego plany wzięły w łeb. – Lecz tak
czy owak, zostaniesz u nas przynajmniej na parę dni. Zaraz pokażę ci
twój pokój.

Sypialnia była ładna, choć skromniutka. Na ścianach wisiały szkice o

tematyce japońskiej, przedstawiające gejsze i pagody. Okno wychodziło
na róg ogrodu, a z boku było widać kawalątek gór. Rozglądając się po

background image

tym wnętrzu, Lindsay pomyślała, że chyba nie ma tego złego... Przed
przyjazdem tutaj trochę niepokoiła się koniecznością zamieszkania na
cały rok u Llewellynów. Bardzo ich lubiła, lecz w Londynie już zdążyła
przywyknąć do cudownej niezależności i wolałaby z niej nie
rezygnować. A jako gość musiałaby pod pewnymi względami
dostosować się do gospodarzy. Może więc będzie lepiej zająć owo
mieszkanko nad poradnią.

Wzięła prysznic, rozpakowała się i przebrała. Zamierzała zejść do

kuchni, aby pomóc Henry’emu przygotować kolację, gdy wychodząc z
pokoju spotkała go na korytarzu.

– Właśnie chciałem ci powiedzieć, że Megan się zbudziła. Niestety,

nie siądzie z nami do stołu, ale pragnie cię zobaczyć. – Otworzył drzwi
do sąsiedniej sypialni. – Megan, kochanie, Lindsay do ciebie zajrzy.

Lindsay nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać, lecz widok

leżącej na łóżku kobiety okazał się szokujący. Gdy Lindsay widziała ją
poprzednim razem, czyli kilka lat temu, Megan Llewellyn była
atrakcyjną brunetką z wielkimi, pełnymi ekspresji oczami, osobą
energiczną i pełną życia. Obecnie prawie w niczym nie przypominała
siebie z tamtego okresu. Nigdy nie była tęga ani nawet pulchna, lecz
dawniej miała tu i tam stosowne krągłości. Natomiast teraz wyglądała
jak własny cień. Ciemne włosy mocno posiwiały, oczy straciły dawny
blask. Tylko jej uśmiech się nie zmienił.

– Och, Lindsay, cudownie, że przyjechałaś. – Megan wyprostowała

się, nadstawiając policzek, a Lindsay serdecznie go ucałowała. Wokół
Megan unosił się miły, kwiatowy zapach, równie delikatny jak ona sama.

– Ja też się cieszę, że cię widzę, ale przykro mi z powodu twojego

zdrowia.

– Żałuję, że nie mogę odpowiednio cię powitać.
– Zostawię was, dziewczyny, żebyście sobie pogawędziły, i zajmę się

kolacją – oznajmił Henry. – Zjesz dzisiaj trochę mięsa, Megan?

– Raczej nie. Wystarczy sama zupa.
– Nie masz apetytu? – Lindsay usiadła obok łóżka.
– Wcale. – Megan przecząco potrząsnęła głową i z wyraźnym

znużeniem oparta ją o poduszki. – Henry strasznie się tym martwi, ale ja
po prostu nie mogę nic przełknąć.

background image

– Podobno wszystko zaczęło się od grypy?
– Tak. Mówił ci, że podejrzewa zapalenie mózgu i rdzenia?

Słyszałam o tej chorobie, ale byłam sceptycznie nastawioną. Teraz
zmieniłam zdanie. – Megan westchnęła ciężko.

– Najgorsze jest to bezustanne zmęczenie. Wystarczy najmniejszy

wysiłek i już padam. Dlatego praktycznie nic w domu nie robię. Ale...
ale najbardziej żal mi Henry’ego. Zwaliło się na niego tyle stresu...

– Nie wolno ci się poddawać. – Lindsay położyła rękę na dłoni

Megan. – Coraz więcej wiemy o tej chorobie i może już wkrótce
zostanie wynaleziony skuteczny lek. – Wstała, ze smutkiem patrząc na
twarz Megan, która przymknęła oczy.

– Zmęczyłam cię. Pójdę teraz sprawdzić, czy przydam się

Henry’emu. Na razie, Megan.

Na palcach wyszła z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi. Byłą

wstrząśnięta stanem kobiety, która chyba nawet nie usłyszała jej
pożegnania.

Schodząc na dół, stwierdziła, że Henry z kimś rozmawia. Pewnie ze

swoim wspólnikiem, pomyślała, lecz po chwili głosy umilkły, a w
kuchni ujrzała tylko jakiegoś obcego mężczyznę. Stał odwrócony do
okna i patrzył na Henry’ego, który w ogrodzie karmił psy.

– Dzień dobry – powiedziała. – Pan pewnie jest... Raptownie urwała,

ponieważ nieznajomy się odwrócił.

Był to ów farmer, którego spotkała najpierw w sklepie, a później na

miejscu wypadku. Teraz wyglądał trochę inaczej, ponieważ zmienił
kraciastą koszulę i dżinsy na beżowy, bawełniany golf i spodnie z
oliwkowego drelichu. Tylko mina pozostała tak ponura, jak poprzednio.

– Och... – Lindsay odzyskała głos. – Zdumiewające, że znów pana

spotykam.

– Doprawdy?
– Jest pan przyjacielem Henry’ego?
– Przyjacielem? Można tak powiedzieć, choć nie zawsze się ze sobą

zgadzamy.

Lindsay trochę się zasępiła. Skoro ten facet przyjaźni się z Henrym,

to dlaczego nic o tym nie wspomniał, gdy pytała o drogę?

– O, widzę, że już się znacie. – Do kuchni wszedł Henry, zdjął

background image

ubłocone kalosze i wsunął stopy w stare, skórzane kapcie. – Więc nie
muszę was sobie przedstawiać?

– Prawdę mówiąc, dopiero zeszłam na dół.
– W takim razie... – Henry popatrzył na nich. – Aidan, to jest Lindsay

Henderson. Lindsay, kochanie, to mój wspólnik, Aidan Lennox.

– Twój... wspólnik? – wymamrotała. – Ale... sądziłam, że... –

Wpatrywała się w niego oszołomiona, a ze spojrzenia niebieskich oczu
wyczytała, że ten człowiek od początku wiedział, kim ona jest. W końcu
jakimś cudem wzięła się w garść i uścisnęła podaną jej rękę.

– Miło mi wreszcie panią poznać. – W tonie Aidana Lennoxa

zabrzmiała ledwie słyszalna nuta kpiny.

Zaklęła w duchu. Niech licho porwie tego typa. Nawet jeśli nie

pomógł jej w sklepie, to później, przed przyjazdem karetki, powinien był
przyznać, że jest lekarzem. A on pozwolił jej zrobić z siebie idiotkę.
Najchętniej ostro wygarnęłaby mu, co o nim myśli. Już otworzyła usta,
aby to zrobić, lecz Henry odezwał się pierwszy.

– Liczę na to, że wasza współpraca będzie harmonijna – powiedział z

nadzieją w głosie.

Lindsay uznała, że lepiej poczekać z konfrontacją na dogodniejszy

moment. Nie chciała sprawić Henry’emu przykrości, kłócąc się teraz z
Aidanem. Postanowiła jednak, że w stosownej chwili utrze mu nosa. Ale
później, gdy gospodarz nalał im drinki, ogarnęło ją przygnębienie.
Mogłaby pokazać Aidanowi, gdzie raki zimują, gdyby był tylko
przyjacielem Henry’ego. Miała jednak przez rok praktykować pod okiem
tego antypatycznego faceta, musi więc jakoś go tolerować. Nie ucieszył
jej ten wniosek.

Podczas kolacji panowała sztywna atmosfera, lecz Henry na szczęście

chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Natomiast Lindsay natychmiast
wyczuła niechęć Aidana, gdy zaczęli rozmawiać o jej życiu w Londynie.
Odniosła przemożne wrażenie, że młody lekarz ma jej za złe tamtejsze
luksusy – zupełnie jakby były one jakąś zbrodnią.

– Lindsay najchętniej zamieszkałaby gdzieś indziej – powiedział

Henry, gdy skończyli posiłek. – Może w tym mieszkaniu nad poradnią.
Co ty na to, Aidan?

– Wszystko mi jedno – odparł, wzruszając ramionami.

background image

– Było ci tam wygodnie, prawda?
– Tak, aleja mam skromne wymagania. Ten lokal z pewnością nie

umywa się do rezydencji w londyńskim Chelsea.

Lindsay poczuła na policzkach gorący rumieniec gniewu.
– Dom w Chelsea należy do mojego ojca – wycedziła lodowato. – Ja

mam własne mieszkanie w Fulham.

– Zapewne równie wygodne? – Aidan znów uniósł brwi, co Lindsay

doprowadzało do szału.

– Och, w to nie wątpię – dobrodusznie stwierdził Henry, całkiem

nieświadomy podtekstów w tej wymianie zdań. – Richard kupił ci je na
dwudzieste pierwsze urodziny, prawda?

– No... tak – przyznała niechętnie.
– Chyba niewielu stażystów żyje na takiej wysokiej stopie – cierpkim

tonem zauważył Aidan. – Prawdę mówiąc, dziwię się, że raczyła pani
zaszczycić nas swoją obecnością w takim skromnym zakątku jak
Tregadfan. Czy gabinet na ulicy Harley nie byłby bardziej odpowiedni?

– Cóż, oferowano mi pracę właśnie tam – parsknęła, urażona zarówno

tonem, jak i słowami Aidana. – Ale nie przyjęłam tej propozycji.

– Wolałaś kawałek prawdziwego świata, co? – Henry zaśmiał się

pogodnie.

– Tego pani tutaj nie zabraknie – enigmatycznie oświadczył Aidan. –

A skoro jesteśmy przy tym temacie... Musi pani coś zrobić ze swoim
ślicznym autkiem.

– A czegóż to mu brakuje? – Lindsay spiorunowała go wzrokiem.
– Niczego, moja droga – pośpiesznie wtrącił Henry. – Ale to pojazd

dobry w Londynie, natomiast niezbyt nadaje się do jazdy po tutejszych
drogach. Chyba właśnie to chciał powiedzieć Aidan, prawda?

– Henry jeździ dżipem, a ja landroverem.
– Tym ubłoconym – syknęła Lindsay. – Myślałam, że jest pan

farmerem.

– To byłoby coś złego? – wyzywająco spytał Aidan.
– Nie, skądże.
– W tej okolicy jest wielu farmerów, panno Henderson. Jeśli ma pani

tu zostać, to lepiej do nich przywyknąć.

– Chwileczkę, moi drodzy! – zawołał Henry, przerywając to

background image

preludium kłótni. – Czy wy się przypadkiem nie znacie?

– Tak – odparła Lindsay. – Spotkaliśmy się w sklepie, gdzie pytałam

o drogę, a ten pan...

– I potem na miejscu małego wypadku – gładko wtrącił Aidan – gdy

pani tak ochoczo pośpieszyła z fachową pomocą.

– Coś takiego! – Henry pokręcił głową. – Trzeba było mi powiedzieć.

– Wstał zza stołu, nadal trochę zakłopotany. – Wybaczcie, muszę zajrzeć
do Megan, ale jestem pewien, że macie o czym pogadać.

Wyszedł z jadalni i zamknął za sobą drzwi, ku przerażeniu Lindsay

zostawiając ją samą z Aidanem Lennoxem.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Dlaczego od razu pan się nie przedstawił? – agresywnym tonem

spytała Lindsay.

Aidan w zamyśleniu patrzył na coś za oknem i miał taką minę, jakby

przebywał we własnym, odległym świecie. Zirytowana tym milczeniem
Linsday właśnie zamierzała powtórzyć pytanie, gdy Aidan wreszcie
skierował wzrok na nią.

– Nie rozumiem – odparł krótko.
– Wtedy, w sklepie. Musiał pan się zorientować, kim jestem, kiedy

spytałam o drogę.

– Dlaczego? Turyści często błądzą.
– Uznał mnie pan za turystkę? Ilu turystów szuka Henry’ego

Llewellyna?

– Oni zawsze szukają lekarza.
– Przypuśćmy, że tak. Ale dlaczego później, na drodze, nie zdradził

się pan ani słowem, tylko pozwolił mi zrobić z siebie idiotkę?

– Hm... Nie miałem pojęcia, że robi pani z siebie coś takiego.
– Przecież ci ludzie wiedzieli, że jest pan lekarzem. Wystarczyło

tylko o tym wspomnieć, a nie zachowałabym się jak...

– Jak kto?
– No cóż... nie pchałabym się tam, gdzie mnie nie chcą.
– O ile dobrze pamiętam, wepchnęła się pani, zanim zdążyłem się

odezwać.

– Tak czy owak, mógł pan powiedzieć...
– Była pani zanadto napalona na dobry uczynek.
– Ale wtedy chyba już pan się zorientował, kim jestem.
– I owszem – przyznał bez entuzjazmu, wzruszając ramionami.
– Więc czemu pan to przemilczał?
– Właśnie wtedy przyjechała karetka i poproszono panią o

przestawienie samochodu.

To prawda, pomyślała. Aidan Lennox udzielił sensownych

odpowiedzi na każde jej pytanie. Dlaczego więc miała niemiłe wrażenie,

background image

że od początku wiedział, kim ona jest i celowo nie ujawnił swojej
tożsamości?

– Dotarła pani na miejsce i tamte incydenty nie mają żadnego

znaczenia, więc równie dobrze można o nich zapomnieć.

– Pewnie tak – przyznała. – Ale nasza znajomość źle się rozpoczęła, i

to całkiem bez powodu.

– A pani wolałaby rozpocząć ją lepiej?
– Nie byłoby w tym nic złego, panie Lennox. – Mierząc go gniewnym

spojrzeniem, zauważyła małą, trójkątną bliznę na policzku. Pewnie
zdzieliła go w twarz jakaś krewka kobietka, kiedy też wyprowadził ją z
równowagi. – Zwłaszcza że podobno ma pan kierować moją praktyką.

– Owszem. Czy ta wiadomość panią rozstroiła?
– Tak, skoro musi pan wiedzieć, ale... – Nie dokończyła, bo do

pokoju wrócił Henry.

– Wybaczcie, że tak długo mnie nie było.
– Jak się czuje Megan? – spytał Aidan.
– Nie najlepiej. – Henry westchnął ciężko.
– Zajrzę do niej przed wyjściem.
– Aidan jest naszym lekarzem rodzinnym – wyjaśnił Henry na widok

zdumionej miny Lindsay.

– Naprawdę? – Nie mogła pojąć, dlaczego Llewellynowie chcą

przyjaźnić się z tym irytującym facetem, nawet jeśli jest on wspólnikiem
Henry’ego.

– Pewnie mieliście o czym rozmawiać. – Henry przyniósł z kuchni

ekspres do kawy i postawił go na stole. – Wspomniałem Lindsay, że
weźmiesz ją pod swoje skrzydła. Nie planowaliśmy tego, ale choroba
Megan całkiem nas zaskoczyła.

– Nadal sądzę, że w tej sytuacji moja obecność to dla ciebie za duży

kłopot, Henry. – Lindsay wzięła od niego filiżankę. – Dlatego uważam,
że powinnam wrócić do Londynu.

Ta perspektywa nagle wydała się jej kusząca. Wszystko było lepsze

niż współpraca z takim niemiłym osobnikiem, jak doktor Aidan Lennox.

Henry jednak był innego zdania.
– Nonsens – zawyrokował. – Nie widzę powodów, dla których

miałabyś stąd wyjechać. Zwłaszcza jeśli Aidan zgodził się tobą zająć.

background image

Poza tym przyda się nam dodatkowa para rąk do pracy.

– Ale nie będę dla ciebie tylko obciążeniem? – Lindsay starała się

omijać Aidana wzrokiem.

– Wręcz przeciwnie. Jesteś już dyplomowanym lekarzem i masz

kwalifikacje, więc bardzo nam pomożesz.

– Tak sądzisz? – spytała z powątpiewaniem. Nie umknęło jej uwagi,

że Aidan ani słowem nie poparł Henry’ego.

– Oczywiście – z przekonaniem zapewnił Henry. – Wiesz, że w

obecnych okolicznościach chętnie sceduję na ciebie część obowiązków.
Na przykład niektóre nocne dyżury. Ostatnio parę razy musiałem
zostawić Megan samą, kiedy wezwano mnie do pacjenta. Nie mogłem
przecież wysługiwać się Aidanem, jeśli poprzedniej nocy był na nogach.
Zaś abstrahując od tego, po prostu nie mogę pozwolić ci wrócić do
domu, Lindsay. Przecież zrezygnowałaś z pracy w Londynie i
przewróciłaś swoje życie do góry nogami, żeby przyjechać na rok tutaj.
Co pomyślałby sobie twój ojciec?

– Na pewno by zrozumiał...
– Nie ma o czym mówić. – Henry zaczął sprzątać ze stołu. – Już i tak

zgodziłem się na dwie zmiany: Aidan zajmie się twoją praktyką, a ty
zamieszkasz nad poradnią. Nie pójdę na dalsze ustępstwa.

– Skoro tak... – Lindsay bezradnie wzruszyła ramionami, nadal

unikając wzroku Aidana. – Kiedy miałabym zacząć?

– Jak najszybciej. – Ulga w głosie Henry’ego była prawie namacalna.

– Jutro rano pojedziemy do poradni, rozejrzysz się tam, a potem
Bronwen pokaże ci mieszkanie.

– Kto to jest Bronwen? – Przelotnie zerknęła na Aidana i dostrzegła

na jego kamiennej twarzy cień uśmiechu.

– Bronwen? Cóż, ona niańczy nas wszystkich – odparł Henry. – Jest

jakby recepcjonistką i szefową administracji w jednej osobie. Nie wiem,
co byśmy bez niej zrobili. Prawda, Aidan?

– Bronwen właściwie wszystkim rządzi – oświadczył Aidan bez

mrugnięcia okiem. – Można ją wkurzyć wyłącznie na własne ryzyko.

– Chyba przemawia przez pana doświadczenie – cierpkim tonem

zauważyła Lindsay.

– Och, Aidan parę razy starł się z naszą Bronwen. – Henry zaśmiał się

background image

dobrodusznie.

Wkrótce potem Lindsay wymówiła się zmęczeniem i poszła do

swojego pokoju. Marzyła tylko o tym, aby paść na łóżko i usnąć. Miała
za sobą męczącą podróż, a po przyjeździe do Tregadfan wszystko
okazało się inne, niż się spodziewała. Dlatego nie czekała z utęsknieniem
na pierwszy dzień swojej praktyki, musiała jednak zadowalająco
dostosować się do nowej sytuacji. Zanim odpłynęła w słodki sen,
powzięła postanowienie, że nie da się zastraszyć ani Aidanowi
Lennoxowi, ani groźnej Bronwen, nie mówiąc o innych mieszkańcach
tej dosyć dziwacznej wioski.


Nazajutrz rano zbudził ją deszcz głośno bębniący o dach. Przez

chwilę zastanawiała się, gdzie jest. Zaraz sobie przypomniała i z jękiem
ukryła twarz w poduszce.

– Jak się masz, Lindsay – powitał ją Henry, gdy w nienajlepszym

humorze zeszła do kuchni. Uśmiechał się ciepło, lecz wyglądał na
zmęczonego. Może musiał zajmować się Megan, pomyślała Lindsay. –
Dobrze spałaś?

– Jak suseł. A co u Megan? – Lindsay nalała sobie kawy i zrobiła

grzankę.

– Nie czuje się zbyt dobrze. Całą noc bolały ją mięśnie, ale teraz śpi.
– Może być sama?
– Niedługo przyjdzie nasza pomoc. To bardzo pracowita osoba. Zrobi

wszystko, czego Megan sobie zażyczy, a ja wpadnę do domu w porze
lunchu. – Henry zostawił gościa przy śniadaniu, a sam wyszedł z psami.
Po powrocie rozmawiał z kimś przez telefon, a potem zajrzał do kuchni.
– Gotowa do wyjścia?

Lindsay skinęła głową, pospiesznie dopiła kawę i wzięła z holu

żakiet, torbę oraz kluczyki.

– Może pojedziesz ze mną dżipem? – Henry cicho zamknął frontowe

drzwi.

Lindsay skrzywiła się, przypomniawszy sobie drwiącą uwagę Aidana

na temat jej sportowego auta.

– Nie przejmuj się Aidanem – poradził jej Henry parę minut później,

gdy jechali do wsi. Nadal lało jak z cebra, a góry spowijała gęsta mgła. –

background image

Niełatwo go poznać, ale warto trochę się wysilić, bo to porządny
chłopak.

– Będę o tym pamiętać, kiedy znów zacznie mi wypominać moją

uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie – mruknęła z przekąsem.

– Nie miej mu tego za złe. Aidan jest na tym punkcie nieco

przewrażliwiony, bo jego droga do dyplomu lekarza ze względów
finansowych była usłana raczej kolcami. Parę razy omal nie musiał
zrezygnować ze studiów.

– Rozumiem więc jego postawę, ale to przecież nie moja wina.

Podobnie jak fakt, że mam ojca, który odnosi sukcesy i jest zamożny. Co
zresztą nie miało żadnego wpływu ma moje studia. Musiałam wkuwać
tak samo jak inni, żeby zdać egzaminy.

– Niewątpliwie. Mówię tylko, żebyś nie pozwoliła Aidanowi

wyprowadzić się z równowagi.

Łatwo powiedzieć, pomyślała, gdy minęli kaplicę i skręcili na

niewielki dziedziniec przed wysokim budynkiem z szarego kamienia.

W recepcji siedziała drobna szatynka w trudnym do zdefiniowania

wieku, prawdopodobnie między trzydziestką a czterdziestką. Przeglądała
pocztę i na moment podniosła wzrok, gdy Henry i Lindsay weszli do
środka. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, z sąsiedniego
pomieszczenia wynurzyła się młoda dziewczyna z długimi włosami w
szaroburym kolorze. Miała z lekka przerażona minę, a w obu rękach
trzymała tacę z trzema kubkami pełnymi parującej kawy. Ostrożnie
podeszła do biurka i z ulgą postawiła tacę na blacie.

– Och, doktor Llewellyn! – zawołała. – Nie wiedziałam, że pan

przyjechał. Zaraz zaparzę więcej kawy. Już lecę.

– Zaczekaj chwilę, Gwynneth – poprosił Henry. – Dobrze, że

jesteście tu obie. Chciałbym wam przedstawić doktor Lindsay
Henderson. – Odwrócił się i ujął ją za łokieć. – Lindsay, moja droga,
nasza przychodnia funkcjonuje dzięki tym dwóm paniom. Oto
Gwynneth, która przyszła do nas niedawno i jeszcze wszystkiego się
uczy, a to jest... – wskazał kobietę za biurkiem – nasza Bronwen. Pracuje
u nas od wieków i ma sprawy poradni w jednym palcu. Jeśli będziesz
chciała czegoś się dowiedzieć, wystarczy, że spytasz Bronwen.

A więc to jest ta osławiona Bronwen. Lindsay nie bardzo wiedziała,

background image

czego się spodziewała – chyba raczej Amazonki o imponującej posturze,
a nie takiej malutkiej kobietki, która ze śmiertelnie poważną miną
skinęła głową.

Po dokonaniu prezentacji Henry spytał, czy już przyszedł doktor

Lennox. Gwynneth otworzyła usta, aby odpowiedzieć, lecz Bronwen nie
dała jej dojść do słowa.

– Tak – odparła cierpko. – Już był, ale poszedł do pubu, żeby

sprawdzić, jak czuje się Thomas. Podobno rozedma daje mu się we
znaki. Doktor Lennox powiedział, że zaraz wróci.

– Przekaż mu, że jesteśmy u mnie. Aha, jeszcze jedno. Czy gabinet

doktor Henderson jest gotowy?

– Oczywiście – lodowato wycedziła kobieta, jakby poczuła się

urażona pytaniem.

– Dobra robota, Bronwen, ale później musimy porozmawiać,

ponieważ nastąpią pewne zmiany w pierwotnym planie.

– Tak? – Recepcjonistka zmierzyła szefa przenikliwym spojrzeniem.

– A jakież to zmiany?

– Dowiesz się po powrocie doktora Lennoxa. – Ton Henry’ego

wyraźnie sugerował, że na razie kwestia jest zamknięta.

Bronwen zrobiła bardzo niezadowoloną minę. Najwyraźniej nie lubiła

dowiadywać się o czymś jako ostatnia. Natomiast Gwynneth sprawiała
wrażenie wręcz przerażonej, co także nie umknęło uwagi Lindsay.
Tymczasem ruszyła za Henrym w głąb korytarza.

– Ja przyjmuję tutaj. – Henry otworzył drzwi do przestronnego

pomieszczenia we frontowej części budynku. – Aidan ma gabinet
naprzeciwko, a twój jest tam. – Poprowadził ją wąskim przejściem na
tyły przychodni. – Poprzedni właściciele tego domu mieli tu jadalnię.

Pokój nawet w deszczowy dzień był jasny, ponieważ dużo światła

wpadało przez wielkie balkonowe drzwi prowadzące do pełnej roślin
oranżerii oraz przez okno wychodzące na mały, lecz ładny ogródek
otoczony kamiennym murkiem, za którym w oddali rysowała się
panorama gór. Przy oknie stało duże, dębowe biurko, na nim –
komputer, zaś w rogu – kozetka do badania pacjentów, częściowo
osłonięta białą zasłonką.

– Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie – z nutą niepokoju w

background image

głosie powiedział Henry.

– Oczywiście – pospiesznie zapewniła Lindsay. – To śliczny pokój.

Chcesz, żebym od razu zaczęła przyjmować pacjentów?

– Raczej tak, chociaż lepiej najpierw ustalić wszystko z Aidanem.
– A co z mieszkaniem? Mogłabym je obejrzeć?
– Tak, ale wysłałem tam panią Jones, żeby zrobiła w nim porządek,

trochę je przewietrzyła i sprawdziła, czy niczego nie brakuje. Poczekaj,
aż skończy.

– Czy to coś, o czym powinnam wiedzieć? – spytała od drzwi

Bronwen, która niepostrzeżenie weszła do gabinetu.

– Chodzi o jedną ze zmian, o których wspomniałem. Moja żona

niedomaga, więc doktor Henderson postanowiła nam nie przeszkadzać.
Prawdopodobnie zamieszka na górze, ale najpierw pani Jones musi tam
posprzątać.

– Niby dlaczego? Na górze jest idealnie czysto.
– Och, nie wątpię, ale przecież trzymaliśmy tam różne rzeczy...
– Tylko stare karty – lodowato wycedziła Bronwen.
– Ale warto wpuścić trochę świeżego powietrza – zniecierpliwionym

tonem oświadczył Henry. – O, Aidan, dobrze, że jesteś – powitał
wchodzącego wspólnika. – Właśnie mówiłem Bronwen, że Lindsay
chyba zajmie mieszkanko na piętrze.

– Ach, tak. – Aidan popatrzył na nich troje i chyba wyczuł napiętą

atmosferę, – Dzień dobry – powitał Lindsay i zwrócił się do Henry’ego:
– Powiedziałeś też Bronwen, że nie ty będziesz szkolił Lindsay?

– Jeszcze nie. Uznałem, że lepiej poczekać z tym na ciebie.
– Już jestem, więc wyjaśnijmy wszystko do końca. Bronwen,

ustaliliśmy, że to ja zajmę się szkoleniem doktor Henderson, a nie doktor
Llewellyn.

Z zachowania obu mężczyzn Lindsay wywnioskowała, że

recepcjonistka zareaguje na tę wiadomość w szczególny sposób. I
rzeczywiście – kobieta najwyraźniej się zdziwiła i zirytowała, lecz zaraz
na jej twarzy pojawił się wyraz obojętności.

– Kiedy została powzięta ta decyzja? – spytała.
– Dwa tygodnie temu – odparł Henry.
– Byłoby miło, gdyby mnie o tym poinformowano.

background image

– Postanowiliśmy najpierw pomówić o tym z doktor Henderson. Na

szczęście zaakceptowała tę zmianę. Doktor Lennox także.

– Jaki będzie rozkład dyżurów? – Bronwen pytająco spojrzała na

Aidana.

– Trzeba je zaplanować. Może już teraz?
– Chodźmy do mnie – zaproponował Henry. – Bronwen. zechcesz

przynieść nam kawę?

Kobieta mruknęła coś niezrozumiale i poszła do recepcji, a Henry i

Aidan zrobili skruszone miny. Chwilę później, gdy we troje siedzieli w
gabinecie Henry’ego, Bronwen wniosła tacę z trzema kubkami, mlekiem
i cukrem.

– Mam zostać? – spytała, stawiając ją na biurku szefa.
– Nie – odparł. – Nie powinniśmy zabierać ci czasu. O tej porze

zawsze jesteś bardzo zajęta. Ale obiecuję niezwłocznie zawiadomić cię o
wszelkich decyzjach.

Recepcjonistka skwitowała jego słowa wymownym prychnięciem i

wyszła z pokoju, ostentacyjnie głośno zamykając za sobą drzwi.

– Czemu jej na to pozwalacie? – Lindsay nie posiadała się ze

zdumienia.

– Na co? – Aidan nalał do swojej kawy trochę mleka i sięgnął po

cukierniczkę.

– Narządzenie.
– To pozory – mruknął Henry.
– Jej się tylko zdaje, że ma tutaj władzę – dodał Aidan, a Lindsay

kolejny raz dostrzegła na jego twarzy cień uśmiechu.

– Bronwen to wspaniała pracowniczka – zapewnił Henry. – A w tej

okolicy trudno o wykwalifikowany personel, bo młodzi uciekają do
miasta. Dlatego rzeczywiście pozwalamy Bronwen trochę się szarogęsić.
– Henry upił łyk kawy, skrzywił się i ją dosłodził. – Ale do rzeczy, moi
drodzy. Aidan, kiedy poprzednio rozmawialiśmy na ten temat, zgodziłeś
się ze mną, że Lindsay powinna przyjmować tylko dodatkowych
pacjentów. Nadal tak sądzisz?

– Tak. – Aidan spojrzał na Lindsay. – Z uwagi na czas trwania

praktyki nie ma sensu przydzielać pani miejscowych pacjentów. Dlatego
proponuję, żeby zajmowała się pani chorymi turystami, którzy w lecie

background image

nawet przez tydzień nie potrafią obejść się bez pomocy lekarza.

– I tylko na tym polegałyby moje obowiązki? – Lindsay nie tego się

spodziewała. – Nie nauczę się, jak być lekarzem rodzinnym, opatrując
stłuczone kolana urlopowiczów.

– Miałabyś na głowie również inne sprawy – pośpiesznie zapewnił

Henry. – Często przychodzi więcej pacjentów, niż możemy przyjąć. W
takim przypadku kierowalibyśmy ich do ciebie. Mogłabyś też przejąć
część naszych wizyt domowych.

– Chcecie, żebym od razu się za to wzięła? – spytała bez większego

entuzjazmu. Obawiała się, że będzie zwyczajnym popychadłem.

– To zależy od Aidana.
– Może najpierw mi pani poasystuje, żeby się zorientować, co i jak,

poznać tutejszych ludzi. Potem się zamienimy i ja popatrzę, jak pani
sobie radzi. A na wizyty domowe będzie pani jeździć i z Henrym, i ze
mną. Zgadzasz się, Henry?

– Oczywiście. Nie pozwolimy ci, Lindsay, zgubić drogi na jakiejś

odległej górskiej przełęczy – ze śmiechem oświadczył Henry. – A
propos, musimy załatwić ci jakiś odpowiedni samochód, żebyś... –
Urwał, słysząc dzwonek interkomu.

– Tak, Bronwen? – spytał z westchnieniem, nacisnąwszy przycisk.
– W poczekalni jest wielu pacjentów, doktorze Llewellyn – z

pretensją w głosie oznajmiła recepcjonistka. – Co mam im powiedzieć?

– Nic, Bronwen. Zaczynamy dyżur.
– A gdzie będzie przyjmować doktor Henderson?
– Wraz z doktorem Lennoxem.
Głośne kliknięcie oznaczało, że Bronwen wyłączyła aparat, a Henry

parsknął śmiechem.

– Najwyższy czas wziąć się do roboty, moi drodzy.
– Fakt – przyznał Aidan.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Gabinet Aidana również okazał się duży, a jego integralną częścią był

dodatkowy pokoik do badania pacjentów. Aidan wskazał Lindsay
krzesło i przez parę minut zapoznawał ją z tajnikami systemu
komputerowego.

– Nie oczekuję, że od razu wszystko pani zapamięta.
– To żaden problem – stwierdziła lekkim tonem. – W szpitalu, gdzie

pracowałam, mieliśmy ten sam system.

– Ale nie mieliście naszej Gwynneth.
– Nie rozumiem.
– Ona w jednej chwili umie niechcący wyczyścić sporo plików.
– Ach tak... – mruknęła Lindsay i w tej samej chwili do gabinetu

weszła Gwynneth z kartami w ręce.

– O wilku mowa – mruknął Aidan. – Właśnie wspomniałem o tobie.
– Naprawdę? – Dziewczyna natychmiast się zarumieniła. Zdaniem

Lindsay chyba z zadowolenia, że była obiektem ich uwagi.

– Tak. Uprzedziłem doktor Henderson, jak wspaniale sobie radzisz z

komputerem.

– Och... – Rumieniec Gwynneth jeszcze się pogłębił. – Staram się, ale

nie zawsze mi wychodzi. Czasem przez pół dnia wprowadzam dane, a
potem wystarczy jedno głupie kliknięcie i wszystko gdzieś znika.

– To dzisiejsze zapisy? – spytał Aidan.
– Co?
– Te karty.
– Aha. Tak, proszę bardzo. Chyba zapomniałam, po co tu przyszłam.

– Gwynneth uśmiechnęła się marzycielsko i umknęła z pokoju.

– Jak pani widzi, Gwynneth nie zawsze bywa w pełni przytomna. Ale

ma dobre intencje.

– Nie wątpię.
– Jeśli jest pani gotowa, to zaczynajmy. – Nacisnął przycisk, aby

brzęczykiem wezwać pierwszego pacjenta z porannej listy.

Lindsay dyskretnie przyglądała się doktorowi Lennoxowi. Dzisiaj

background image

miał na sobie granatowy, bawełniany sweter i beżowe spodnie. Ona zaś
wystroiła siew czarny kostium i wytworną, białą bluzkę. Teraz doszła do
wniosku, że na tę okazję jest o wiele za elegancka i w pracy powinna
nosić odzież w mniej wyrafinowanym stylu.

– Cześć, Hew. – Aidan skinął głową wchodzącemu do gabinetu

starszemu panu, który podejrzliwie łypnął na Lindsay. – Poznaj doktor
Lindsay Henderson. Będzie u nas pracować przez pewien czas.

– Mówisz, że to lekarka?
– Oczywiście. Ma wszelkie kwalifikacje i przyjechała do nas aż z

Londynu.

– Dzień dobry, panie Griffiths – odezwała się Lindsay.
– Z Londynu, powiadasz? – Hew zignorował słowa powitania. – Mój

ojczulek zawsze powtarzał, że stamtąd nie przychodzi nic dobrego. A
sądząc po tym, co piszą w gazetach, chyba niewiele się zmieniło.
Londyn to siedlisko wszelkiego zła.

– Przesadzasz, Hew – stanowczo stwierdził Aidan, lecz Lindsay

odniosła wrażenie, że jest rozbawiony uwagami staruszka. – A teraz
mów, co ci dolega.

– Przy niej? – Griffiths popatrzył na Lindsay.
– Oczywiście. – Aidan skinął głową, a pacjent wziął głęboki oddech i

zaczął szybko mówić po walijsku. – Nie, Hew – zaprotestował Aidan. –
Po angielsku.

Hew znów wrogo spojrzał na Lindsay i wymruczał pod nosem parę

zdań – tak niewyraźnie, że równie dobrze mogłoby to być w każdym
języku.

– A więc ostatnio oddajesz mocz częściej niż zwykle?
– Aidan postanowił przyjść Lindsay z pomocą. – Głównie w nocy,

czy w dzień?

– W nocy – mruknął Hew.
– Strumień jest stały?
Hew zaprzeczył ruchem głowy, nie patrząc na Lindsay.
– Czyli trochę przerywany?
Tym razem Hew odpowiedział twierdząco, lecz też bez słów.
– Będę musiał cię zbadać, Hew. Idź do tamtego pokoju i zdejmij

spodnie.

background image

Starszy pan z przerażeniem zerknął na Lindsay.
– Spokojnie, Hew, ja się tobą zajmę – zapewnił Aidan.
– Zgadza się pani, prawda?
– Oczywiście. Rozumiem, że pacjenci muszą trochę oswoić się z

moją obecnością. Oby później, gdy będę przyjmować własnych, nabrali
do mnie zaufania.

– Na pewno wkrótce się przekonają, że jest pani dobrym lekarzem.

Na razie, widząc panią ze mną, pewnie sądzą, że mają do czynienia z
jakąś studentką. – Aidan poszedł do pokoju badań i starannie zamknął za
sobą drzwi.

Lindsay w zamyśleniu rozejrzała się po gabinecie. Najchętniej znów

znalazłaby się na ostrym dyżurze londyńskiego szpitala, gdzie do
niedawna pracowała. Tam nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że
jest lekarką: wystarczyło, że nosiła biały fartuch i zawieszony na szyi
stetoskop. A pacjenci cieszyli się z prostego faktu, że wreszcie zostali
przyjęci. Ale cóż, nikt jej nie zmuszał do odbywania rocznego stażu
właśnie w Walii. Sama podjęła decyzję i powinna pogodzić się z tym, że
nic nie wygląda tutaj tak, jak się spodziewała.

Może należałoby włożyć nieco wysiłku w proces adaptacji do

miejscowych realiów. Postanowiła, że nie będzie jeździć swoim
sportowym samochodem oraz zafunduje sobie trochę praktycznej
garderoby w stylu odpowiednim dla mieszkanki górskiej wioski.

Lecz obserwując Aidana, który wrócił i właśnie mył ręce, poczuła

przypływ irytacji. Dlaczego właśnie ona ma się do wszystkiego
dostosowywać? Przecież to nie jej wina, że tyle rzeczy niemile ją
zaskoczyło. Na przykład to, że będzie praktykować pod okiem niezbyt
sympatycznego człowieka.

Była strasznie sfrustrowana, więc dopiero po chwili uświadomiła

sobie, że Aidan coś do niej mówi, ona zaś nie usłyszała ani słowa.
Właśnie się zastanawiała, czy poprosić go, aby powtórzył, gdy on
spojrzał na nią przez ramię.

– No więc? Co by pani zrobiła?
– Słucham?... Chodzi o pana Griffithsa?
– A o kogo innego mógłbym pytać?
– Nie zbadałam go.

background image

– Właśnie dlatego powiedziałem pani o moich spostrzeżeniach.
– Ach tak... – Poczuła na twarzy rumieniec zakłopotania.
– Mam wszystko powtórzyć?
– Bardzo proszę – wymamrotała.
– Stwierdziłem powiększenie gruczołu krokowego.
Aidan patrzył na nią wyczekująco, a ją to spojrzenie dziwnie

rozstroiło. Musiała skarcić się w duchu za brak koncentracji i w końcu
jakoś zdołała wziąć się w garść.

– Zaleciłabym wykonanie analizy krwi i skierowała pacjenta do

specjalisty.

Do gabinetu wrócił Hew Griffiths, toteż Aidan tylko skinieniem

głowy wyraził aprobatę i usiadł za biurkiem.

– Zamierzam wysłać cię do specjalisty, Hew.
– Co? – Starszy pan najwyraźniej się przeraził. – Jestem aż taki

chory?

– Może wcale nie jesteś chory, ale trzeba wszystko sprawdzić, żeby

się upewnić.

– To jaki pożytek jest z was dwojga, skoro sami nic nie wiecie?

Chyba powinienem pójść do doktora Lleweliyna.

– Powiedziałby dokładnie to samo.
– Czyli muszę się tłuc aż do Bangor? – Hew nie był tym zachwycony.
– Twój syn na pewno cię zawiezie. Dam ci też skierowanie na

badanie krwi.

Aidan zajął się pisaniem, więc tylko Lindsay zauważyła zmartwioną

minę staruszka.

– Nie ma powodów do niepokoju, panie GrilTiths – zapewniła

łagodnie. – Te analizy to naprawdę głupstwo.

– A niby kto je wykona? Judith? Lindsay musiała przyznać, że nie

wie.

– Ale z pani pociecha! – kpiąco prychnął He w. – Nic nie wie, a

uważa się za lekarkę!

– Zanim wyjdziesz, daj to recepcjonistce, Hew. – Aidan wręczył mu

skierowanie na analizę krwi. – Będziesz musiał umówić się z Judith, bo
nie przychodzi do nas codziennie. A zawiadomienie o terminie wizyty u
specjalisty dostaniesz pocztą.

background image

Hew opuścił gabinet, mrucząc coś pod nosem, a Lindsay pytająco

spojrzała na Aidana.

– Dowiem się teraz, kim jest Judith?
– Naprawdę pani o niej nie słyszała?
– Oczywiście, że nie.
– Proszę mi wybaczyć. Przypuszczałem, że Henry coś o niej

wspomniał. Ale on ma ostatnio tyle na głowie... Judith to nasza
pielęgniarka. Pracuje na pół etatu u nas i w poradni w Betwsycoed.
Wkrótce się tu zjawi, więc ją pani pozna. – Aidan znów włączył
brzęczyk. – A teraz do roboty, bo inaczej ten dyżur nigdy się nie
skończy.

– Oby następny pacjent mniej wybrzydzał na obecność praktykantki.
– Proszę nie mieć ludziom za złe, że trochę się jeżą. Jest pani tu

nowa.

– A na dodatek z Londynu. – Lindsay skrzywiła się pociesznie.
– Proszę poczekać, aż to się rozniesie. Pacjenci będą walić do pani

drzwiami i oknami.

– Nie liczyłabym na to, dokto... – Urwała, bo ktoś zapukał do drzwi.
Do gabinetu weszła młoda matka z niemowlęciem. Trochę zdziwiła

się na widok Lindsay, lecz po paru słowach wyjaśnień już się
uśmiechała, zadowolona z tego, że ma do czynienia z kobietą. Uskarżała
się bowiem na bolesność piersi po każdym karmieniu. Pod koniec wizyty
zwracała się wyłącznie do Lindsay, a Aidan tylko się przysłuchiwał.
Pozwolił też swojej praktykantce wystawić receptę na specjalny krem do
smarowania sutek oraz tabletki przeciwbólowe.

– No proszę – powiedział po wyjściu kobiety. – Ta pacjentka jest

zadowolona.

Był to przypadek niestety odosobniony. Podczas przedpołudniowego

dyżuru większość pacjentów odnosiła się do Lindsay podobnie, jak Hew
Griffiths, czyli bez cienia zaufania. Dlatego Lindsay odetchnęła z ulgą,
gdy Bronwen przez interkom poinformowała Aidana, że w poczekalni
już nie ma nikogo.

– Dziękuję, Bronwen. – Aidan przeciągnął się i odchylił głowę na

oparcie fotela. – Ile jest wizyt domowych?

– Na razie tylko cztery, doktorze Lennox.

background image

– Mam jechać z panem? – spytała Lindsay.
– Raczej tak. Najpierw zamierzałem prosić Bronwen, żeby

wprowadziła panią w tajniki funkcjonowania naszej przychodni, lecz to
chyba kiepski pomysł.

Ciekawe, co byłoby gorsze: kilka godzin w towarzystwie Aidana, czy

tyle samo z Bronwen. Oboje najwyraźniej nie zapałali do niej sympatią.

W milczeniu włożyła żakiet, wzięła lekarską torbę i wychodząc za

Aidanem z gabinetu, ciężko westchnęła. Nic nie wyglądało tak, jak się
spodziewała, toteż po raz setny od przyjazdu miała ochotę się spakować,
wrzucić walizki do bagażnika i pognać autostradą do Londynu.

– Co dla mnie masz, Bronwen? – Aidan wszedł za kontuar recepcji,

by przejrzeć zgłoszenia. Lindsay nie wiedziała, czy ma zrobić to samo.
Po chwili wahania została w poczekalni, dla zabicia czasu oglądając
rozwieszone na ścianach plakaty.

– Ma pani piękny kostium.
Lindsay odwróciła się i ujrzała wychyloną zza blatu Gwynneth, która

z podziwem oglądała ją od stóp do głów.

– Naprawdę? Dziękuję, Gwynneth. Właśnie doszłam do wniosku, że

ten strój nie jest zbyt praktyczny w warunkach wiejskich.

– Ale jest śliczny. Kupiła go pani w Londynie?
– Tak.
– U Harrodsa? – niemal z nabożną czcią spytała dziewczyna.
– Nie, nie u Harrodsa.
– Pewnie w Selfridges? – Na twarzy Gwynneth pojawił się wyraz

rozmarzenia.

– Nie, w małym sklepiku w Kensington.
– W Kensington! – Bladoniebieskie oczy Gwynneth rozszerzyły się z

wrażenia.

– No... tak. – Lindsay niepewnie skinęła głową i z ulgą

pomaszerowała do wyjścia za Aidanem, który obdarzył ją przelotnym
spojrzeniem i wymownie pomachał plikiem kart. – Do zobaczenia,
Gwynneth.

Deszcz już nie padał, a wiatr zwiał chmury w kierunku gór, nad

którymi teraz unosiły się szare, postrzępione obłoki. Na parkingu
Lindsay starannie ominęła kałuże, aby nie zamoczyć porządnych,

background image

czarnych pantofli, i wsiadła do landrovera.

– Żadnych psów? – spytała, zatrzaskując drzwi.
– Są w domu – sucho odparł Aidan, zapalając silnik. – Wpadnę po nie

– dodał zaraz, jakby pożałował, że odezwał się takim niemiłym tonem. –
Zawsze je zabieram, kiedy jadę do pacjentów. Powinny mieć trochę
ruchu.

Lindsay nagle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o prywatnym

życiu doktora Lennoxa. Ciekawe, czy jest żonaty. Zdaniem Henry’ego
był typem samotnika, ale to nie musi oznaczać, że z nikim się nie
związał.

Zerknęła na niego z ukosa. Miał wyrazisty profil i ze zmarszczonymi

brwiami patrzył prosto przed siebie. Przesunęła spojrzeniem po jego
dłoniach – one zawsze wiele mówią o człowieku. Dłonie Aidana były
duże, kształtne, pokryte delikatnym, ciemnym owłosieniem o złotawym
połysku. Sprawiały wrażenie silnych i bardzo męskich... Lindsay
pośpiesznie odwróciła od nich wzrok i dyskretnie uchyliła okno,
ponieważ wnętrze samochodu czuć było psami.

– Mamy cztery wezwania – oznajmił Aidan. – Najpierw pojedziemy

do starszego małżeństwa mieszkającego na peryferiach wsi. Pan Douglas
Morgan ma chorobę Parkinsona i jest pod opieką żony Milly. To bardzo
miła osoba, ale też coraz bardziej podupada na zdrowiu i nie wiem. jak
długo da sobie radę. Staram się odwiedzać ich raz na tydzień.

– Co ich czeka, gdy ona już nie będzie w stanie zajmować się

mężem?

– Na razie trudno powiedzieć. Rozmawiałem 7 nimi o różnych

możliwościach i obiecałem, że w razie potrzeby zrobię wszystko, co w
mojej mocy. żeby mogli zostać razem.

Ale jego stan szybko się pogarsza i obawiam się, że Douglas wkrótce

będzie musiał iść do szpitala lub przynajmniej do domu opieki.

– A co z żoną?
– Jeszcze jest dość sprawna, ale nie chciałbym, żeby została w domu

całkiem sama. Byłoby idealnie, gdyby udało się umieścić ich oboje w
jednym miejscu, bo rozstanie złamałoby im serca. To trudny przypadek.

– W jakim są wieku?
– Douglas ma osiemdziesiąt sześć lat, a Milly – osiemdziesiąt cztery.

background image

W zeszłym tygodniu obchodzili diamentowe wesele.

Aidan przejechał przez wieś i zwolnił w okolicy, gdzie domy stały w

większym oddaleniu od siebie. Lindsay właśnie zastanawiała się, który z
nich należy do doktora Lennoxa, gdy on zjechał na pobocze.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił. – Ma pani chęć zobaczyć, jak

mieszkam?

Lindsay trochę się zdziwiła, zatrzymali się bowiem między dwiema

posesjami. Wysiadła i poszła za Aidanem wzdłuż ogrodzenia z
metalowych prętów.

– Proszę uważać na schodach – ostrzegł Aidan. – Pewnie są mokre i

śliskie.

Dopiero teraz zauważyła bramę, a kilkadziesiąt metrów dalej, sporo

poniżej poziomu drogi, ujrzała dach i kominy. Ostrożnie zeszła na dół,
ponieważ buty na skórzanych podeszwach rzeczywiście strasznie się
ślizgały, i na dole uważniej przyjrzała się domowi. Był z szarego
kamienia, miał dach kryty łupkiem i stał dosłownie wtulony w zbocze
wzgórza.

Aidan poszedł przodem i otworzył drzwi przybudówki, a Lindsay

usłyszała odgłosy entuzjastycznego psiego powitania. Oba zwierzaki
wypadły na zewnątrz, ona zaś psychicznie przygotowała się na spotkanie
z nimi. W zasadzie nie miała awersji do psów, lecz w dzieciństwie
ugryzł ją kundel sąsiadów i od tego czasu wolała trzymać się od nich z
daleka. Aidan chyba wyczuł jej niepokój, ponieważ stała całkiem
nieruchomo, gdy jego czworonożni przyjaciele skakali wokół niej,
radośnie ujadając.

– Skipper! Jess! – zawołał stanowczym tonem, a psy natychmiast się

odwróciły i pognały w głąb ogrodu.

– Przepraszam. – Aidan cofnął się, aby wpuścić ją do domu. – One

szaleją ze szczęścia, a ja zapominam, że nie każdy ma do czynienia z
psami.

– Ja nie – przyznała. – Trzymanie psa w wielkim mieście raczej nie

ma sensu. – Ciekawie rozejrzała się po kuchni z belkowanym sufitem. –
Interesujące wnętrze. Długo pan tu mieszka?

– Prawie trzy lata, i nadal robię remont, który zaplanowałem na pięć

lat. Dom był prawie w ruinie, gdy pierwszy raz go zobaczyłem, więc

background image

odnowiłem więcej, niż z pozoru się wydaje. Proszę dalej, pokażę pani
moje najważniejsze znalezisko.

Przeszli przez małą jadalnię, gdzie stał dębowy stół i krzesła, i

znaleźli się w przytulnym saloniku. Także i tutaj ciemne, drewniane
belki były starannie odrestaurowane, białe ściany miały chropawą
fakturę, a jedną z nich zajmował wielki, głęboki kominek z
przypieckiem.

– To palenisko było kompletnie zamurowane – oświadczył Aidan. –

Odkryłem je przypadkiem, ponieważ jedna cegła się obluzowała. Nie
muszę mówić, że z radością zburzyłem ściankę, żeby wyeksponować to
cudo.

– Wygląda imponująco. Sądziłam, że takie kominki budowano tylko

w dużych rezydencjach.

– Najwyraźniej zdarzają się również w niektórych tutejszych

domkach.

– A to pański ogród? – Lindsay podeszła do okna i wyjrzała na

zewnątrz.

– Słowo dżungla chyba byłoby trafniejszym określeniem. Ale

porządki w tej gęstwie są ostatnią pozycją w moim pięcioletnim planie.

– Podoba mi się to miejsce. – Lindsay przesunęła spojrzeniem po

bujnych roślinach. Otoczony wysokim kamiennym murem ogród
rzeczywiście wyglądał na zapuszczony, lecz w zielonej plątaninie
krzewów i chwastów rosło mnóstwo bajecznie kolorowych kwiatów –
wspaniałe, duże stokrotki, jaskry, różowe i białe lwie paszcze oraz
wysoka naparstnica. Mur był porośnięty gęstym bluszczem, a ze szczelin
między kamieniami wyrastały pomarańczowe nasturcje i czerwone
pelargonie. Stojąca w rogu stara, żelazna pompa prawie nikła pod masą
pnącego orlika i dzikich róż, a oparta o mur staroświecka maglownica
przypominała o minionej epoce.

– Jest jakieś drugie wejście?
– Tak. Boczna droga prowadzi aż na podwórze przed domem.

Zazwyczaj tam parkuję auto, lecz gdy mi się śpieszy, zostawiam je na
poboczu szosy i schodzę na dół.

– A sypialnie? – Lindsay wyszła do holu i spojrzała w stronę

schodów.

background image

– Chce pani zobaczyć moją sypialnię?
Chyba po raz pierwszy usłyszała w jego głosie nutę rozbawienia i

poczuła, że się rumieni. Jak mogła palnąć coś takiego!

– Ile pokoi jest na górze? – spytała, ignorując jego słowa.
– Dwa. Były trzy, lecz jeden przerobiłem na dużą łazienkę. Ma pani

ochotę rzucić okiem?

– Jeśli starczy czasu – odparła chłodnym tonem. Owszem, chętnie

rozejrzałaby się na piętrze, ponieważ dom i sposób odnowienia go
przypadł jej do gustu. Wolałaby jednak, aby Aidan nie pomyślał, że ona
pragnie zobaczyć miejsce, w którym on sypia.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

W większej sypialni stało szerokie, drewniane łóżko z jasnej sosny,

przykryte kapą z grubej, białej bawełny. Ściany miały kremowy kolor, a
zasłony były z jasnoniebieskiego aksamitu.

Lindsay wlepiła wzrok w szerokie posłanie, zastanawiając się, czy

Aidan dzieli z kimś swoje życie. Nigdzie nie zauważyła śladów
obecności kobiety – żadnych kosmetyków lub innych drobiazgów.
Rozglądając się po pokoju, usiłowała wymyślić stosowny komentarz.
Aidan nieoczekiwanie przyszedł jej z pomocą.

– Podoba się pani?
– Tak, nawet bardzo. Właśnie myślałam o tym, że Romilly byłaby

zachwycona tym pokojem.

– Romilly?
– Przyjaciółka mojego ojca. Zajmuje się projektowaniem wnętrz i jest

bardzo dobra w swoim fachu.

– Przyjaciółka pani ojca? – Aidan uniósł brwi.
– Tak, są ze sobą od lat. Och, proszę nie robić takiej miny. Nie chodzi

o jakiś straszny układ typowy dla zepsutego Londynu. Moja matka
zmarła dawno temu, gdy miałam siedem lat.

– Musiało być pani ciężko. – Aidan poprowadził ją w głąb korytarza i

otworzył drzwi do drugiego pokoju. Jeszcze nie był odnowiony i na razie
służył za składzik. – Jak to się stało?

– Na przejściu dla pieszych potrącił ją samochód. Kierowcy nigdy nie

zatrzymano.

– Przykro mi.
Była zadowolona, że Aidan powstrzymał się od wylewnego

wyrażania współczucia, co zazwyczaj robili ludzie, gdy usłyszeli o
tragicznym wydarzeniu z jej przeszłości. Nie lubiła o nim mówić,
ponieważ mimo upływu czasu wspomnienia nadal były bolesne.

– Ma pani rodzeństwo?
– Nie, tylko ojca. Wkrótce po tamtym wypadku przeprowadziliśmy

się do domu w Chelsea. Ojciec nadal tam mieszka.

background image

– A pani posiada apartamencik w Fulham.
Nie była pewna, co oznaczał ton Aidana, więc zmierzyła go

przenikliwym spojrzeniem, lecz nie zdołała nic wyczytać z jego
obojętnej miny.

– Tak – potwierdziła, zerknąwszy na nowoczesną łazienkę, i wróciła

z Aidanem na parter. – Nie ma jak odrobina niezależności, prawda? –
Miała nadzieję, że w odpowiedzi Aidan uchyli rąbka tajemnicy na temat
swojego życia prywatnego, ale się rozczarowała, bo zignorował jej
pytanie.

– Lepiej zawołam psy, bo musimy już jechać – oświadczył.
Wyszła za nim na małe podwórko, a oba psiaki w podskokach

wypadły z głębi ogrodu. Zanim zdążyła się zorientować, że są całe
mokre, one gwałtownie się otrząsnęły, spryskując ją od stóp do głów
wodą.

Z piskiem odskoczyła w bok, usiłując strzepnąć niezliczone krople ze

swojego wytwornego kostiumu. Aidan nic nie powiedział, ona zaś
wyprzedziła go na schodkach i omal nie straciła równowagi, gdy
zwierzaki pędem ją minęły, gnając do głównych drzwi. Przy nich
grzecznie usiadły i ziajały z wywieszonymi jęzorami, czekając na swego
pana.

Lindsay w milczeniu wsiadła do landrovera, Aidan wpuścił do

wnętrza psy, a ona prawie natychmiast poczuła dotyk wilgotnego nosa
na szyi. Okazało się, że to owczarek Skipper wysunął pysk ponad
oparcie jej fotela.

– Chyba panią polubił – stwierdził Aidan, zerkając przez ramię. –

Zazwyczaj nie jest aż taki przyjazny wobec obcych.

Do państwa Morgan zajechali w pięć minut. Ich domek też był z

szarego kamienia i z łupkowym dachem, lecz stał w szeregu wraz z
pięcioma innymi. Przed wszystkimi znajdowały się zadbane ogródki, a w
oknach wisiały firaneczki z bawełnianej siatki. Zza jednej z nich Milly
już od dawna wyglądała pana doktora, toteż otworzyła drzwi, zanim
wysiedli z samochodu.

– Spodziewałam się pana dzisiaj – oznajmiła z uśmiechem. Była

pulchną, rumianą staruszką, równie czyściutką jak wnętrze jej domu. – A
to kto? – Spojrzała na Lindsay ciekawie i raczej z sympatią.

background image

– Doktor Lindsay Henderson. – Aidan wszedł wraz z nią do małego

saloniku. – Przez pewien czas będzie u nas pracowała.

– Skąd pani jest?
– Z Londynu. – Lindsay już wiedziała, że w Tregadfan to wyznanie

zawsze wywołuje niemiłą reakcję rozmówcy i wewnętrznie
przygotowała się na jakiś cierpki komentarz.

– Ach, z Londynu...
– Milly też pochodzi z Londynu – tonem wyjaśnienia dodał Aidan, –

Prawda?

– Urodziłam się tam i wychowałam, ale to było dawno – z

westchnieniem przyznała staruszka, gdy Lindsay popatrzyła na nią
zaskoczona. – Potem pewien Walijczyk porwał mnie do swojej rodzinnej
Walii. A jak tam nasz stary Londyn?

– Wyglądał całkiem dobrze, kiedy wyjeżdżałam. O tej porze roku

chyba jest najładniejszy, bo wszystkie parki są cudownie zielone.

– Jak dzisiaj miewa się Walijczyk? – spytał Aidan.
– Ani lepiej, ani gorzej. – Milly pokręciła głową. – Ale w nocy trochę

narzeka, bo nie może spać.

– Chodźmy rzucić na niego okiem.
Milly odwróciła się, aby poprowadzić ich do sąsiedniego pokoju, lecz

właśnie w tej chwili drzwi się otworzyły i do saloniku powolutku wszedł
jej mąż, kurczowo trzymając się metalowego balkonika.

– Witaj, Douglas. Cieszę się, że jesteś na chodzie. Milly pomogła

mężowi usadowić się w wygodnym fotelu, a Aidan postawił na stoliku
swą lekarską torbę. Lindsay od razu dostrzegła typowe dla choroby
Parkinsona drżenie, które pojawiło się, gdy staruszek usiadł i wyciągnął
rękę, jednocześnie usiłując coś powiedzieć.

– Pewnie chcesz wiedzieć, kim jest ta młoda dama, która przyszła cię

odwiedzić, prawda, Douglas? z uśmiechem spytał Aidan. – To lekarka
i nazywa się Lindsay Henderson. – Wręczył Lindsay kartę pacjenta z
notatkami

o

przebiegu

leczenia

i

stosowanych

środkach

farmakologicznych. Lindsay przejrzała zapiski i oddała je Aidanowi.

– Doktor Henderson jest z Londynu – oznajmiła Milly i podreptała do

kuchni, żeby zaparzyć herbatę.

– Miło mi pana poznać, panie Morgan. – Lindsay wzięła w dłonie

background image

rękę staruszka i przez chwilę ją trzymała, rozglądając się po małym, lecz
idealnie czystym saloniku. Wszędzie stały i wisiały rodzinne fotografie –
dzieci, wnuków i chyba prawnuków. Były zdjęcia ze ślubów i chrzcin,
podobizna młodego mężczyzny w birecie i todze, absolwenta wyższej
uczelni, a nad komodą wisiała wyblakła, czarnobiała fotografia młodej
pary: dziewczyna miała na sobie garsonkę, a mężczyzna – mundur
wojskowy. Ten pokoik był pełen wspomnień z całego długiego życia.

Lindsay popatrzyła na Douglasa. W oczach staruszka pojawiły się

łzy, gdy zorientował się, że ona podąża ścieżką jego małżeństwa z Milly.
Zanim więc puściła drżącą dłoń, serdecznie ją uścisnęła.

– Dam mu na noc słaby środek uspokajający – mruknął Aidan. –

Dzięki temu oboje będą mogli odpocząć. Nie chcę, żeby Milly opadła z
sił. Zdarzają się dni, gdy Douglas nie wstaje i ona musi zrobić dla niego
dosłownie wszystko, a po zimowych atakach dusznicy i tak jest
osłabiona. – Wręczył Lindsay plik notatek do przejrzenia, a sam zręcznie
wziął ciężką tacę od wchodzącej do pokoju Milly.

– Milly, znowu piekłaś – stwierdził oskarżycielskim tonem, stawiając

tacę na stoliku, i spojrzał na Lindsay. – Milly piecze najlepsze walijskie
owsiane ciasteczka, jakie pani kiedykolwiek jadła.

– Chyba nigdy nie miałam w ustach walijskich ciasteczek.
– Więc ma pani braki w wykształceniu – odparł.
– Spróbuje pani? – Milly przerwała napełnianie filiżanek i

poczęstowała Lindsay apetycznie wyglądającymi wypiekami.

– Jak mogłabym odmówić? – odpowiedziała z uśmiechem. Ze

smakiem schrupała ciasteczko i stwierdziła, że po raz pierwszy ma na
jakiś temat identyczne zdanie jak Aidan.

Zostali u Morganów jeszcze dziesięć minut, wypili całą herbatę i

zjedli wszystkie ciasteczka. Żegnając się z gospodarzami, Aidan obiecał,
że wpadnie za tydzień, o ile Milly nie będzie czegoś potrzebowała
wcześniej.

– Zawiozę receptę do apteki – powiedział na odchodnym.
– A Elspeth podrzuci ci lekarstwa.
– Kto to jest Elspeth? – spytała Lindsay, gdy przy akompaniamencie

radosnego ujadania Skippera i Jessa wsiadali do samochodu.

– Ich sąsiadka, która pracuje w sklepie mięsnym obok apteki. Roma,

background image

pomocnica farmaceutki, dostarczy przepisane leki Elspeth. – Aidan
umilkł i groźnie łypnął na Lindsay.

– Co panią tak bawi?
– Och, nic takiego – odparła ze śmiechem. – Rzecz w tym, że tutaj

wszystko dzieje się prawie jak w rodzinie. Każdy każdego zna... To, co
pan właśnie opisał, w Londynie nie mogłoby się zdarzyć nawet za milion
lat. Tu jest zupełnie inaczej, niż się spodziewałam.

Aidan w milczeniu ruszył.
– Dlaczego była pani rozstrojona wiadomością, że to ja będę panią

szkolił? – spytał, przelotnie na nią zerkając.

– Ja... – wybąkała, zaskoczona nieoczekiwanym pytaniem. – Chyba

nie to miałam na myśli, ale...

– Sama pani tak to ujęła. Kiedy wczoraj wieczorem u Henry’ego

spytałem, czy wolałaby pani rozpocząć naszą znajomość w lepszy
sposób, pani odpowiedziała: „Nie byłoby w tym nic złego, panie
Lennox. Zwłaszcza że podobno ma pan kierować moją praktyką. „ Nie
dodała pani nic więcej, bo wrócił Henry.

– No dobrze. – Wzięła głęboki oddech i uniosła rękę w geście

poddania. – Rzeczywiście to moje słowa.

– Mówiła pani poważnie?
– Jak najbardziej.
– Proszę więc mnie oświecić, dlaczego tak się pani przejęła tą sprawą.

Przecież dopiero mnie pani poznała.

– Chyba bardziej zdenerwowałam się faktem, że nie będę pracowała z

Henrym, niż tym, że to pan przejmie opiekę nad moją praktyką.

– Więc pani reakcja nie miała nic wspólnego ze mną?
– Tego bym nie powiedziała. Byłam zła, bo nie przedstawił się pan w

tamtym sklepie. Och, wiem, rzekomo uznał mnie pan za turystkę, ale
później, na miejscu wypadku, już musiał pan się zorientować, kim
naprawdę jestem. Mimo to przemilczał pan swoją tożsamość. Z takiego
zachowania wnoszę, że nie był pan zachwycony moim przyjazdem do
Tregadfan, ani tym bardziej perspektywą zajęcia się moim szkoleniem.
Mam rację czy nie?

– No cóż... tak – przyznał niechętnie.
– To doprawdy urocze – stwierdziła z przekąsem. – Ale przynajmniej

background image

wiemy, na czym stoimy.

– Nie chciałem pani tutaj, bo uznałem, że nie jest pani potrzebna w

naszej przychodni. Zgodziłem się tylko dlatego, że Henry nalegał, a ja
wolałem nie obciążać go dodatkowym stresem. I tak ma go aż nadto z
powodu choroby Megan.

– Szkoda, że nikt wcześniej nie skontaktował się ze mną, aby spytać,

co o tym sądzę.

– A co by pani wtedy zrobiła?
– To proste, zrezygnowałabym z przyjazdu. Pragnęłam odbyć

praktykę po okiem Henry’ego, bo od dziecka go podziwiałam. Był dla
mnie wzorem godnym naśladowania. Ale, znając sytuację, wybrałabym
inne miejsce. Zapewne gdzieś bliżej domu.

– Przecież marzyła pani o pracy wśród zwyczajnych ludzi...
– Tacy są wszędzie. Londyn to nie tylko ulica Harley. Przez chwilę

oboje milczeli. Aidan przejechał przez wieś, po czym skręcił w lewo na
szosę.

– Więc pańska niechęć do mnie wynikała tylko z troski o dobro

poradni? A może nie spodobało się panu coś we mnie? – zapytała
napastliwym tonem. – Bądźmy wobec siebie uczciwi – dodała, gdy
Aidan milczał. – Pan spytał mnie o to samo i ja byłam szczera.

– No dobrze – odparł, wziąwszy głęboki oddech. – Uznałem, że nie

będzie pani pasować do tego miejsca. Prezentowała się pani całkiem
nieodpowiednio.

– Nonsens!
– Bynajmniej. Dosłownie wszystko, pani strój, fryzura, nawet

samochód, świadczyło o zamożności i przywilejach.

– Więc był pan gotów mnie potępić tylko z powodu wyglądu?
– .. Potępić” to za mocne określenie. Pomyślałem tylko, że będzie

pani niezmiernie trudno znaleźć wspólny język / mieszkańcami
Tregadfan. Doszedłem do tego wniosku. gdy pierwszy raz panią
ujrzałem.

– W sklepie?
– Tak.
– Więc jednak od razu pan się zorientował, kim jestem!
– wycedziła podniesionym głosem, a na tylnym siedzeniu rozległo się

background image

groźne warczenie.

– Spokój, Jess – polecił Aidan, a pies natychmiast ucichł.
– Powiedzmy, że się domyślałem. I moje obawy się sprawdziły.
– Ja też miałam wątpliwości i obawy – parsknęła gniewnie. –

Chciałam od razu wracać do Londynu.

– Ale pani tego nie zrobiła.
– Nie.
– Wolno spytać, dlaczego?
– Bo też wolałam oszczędzić Henry’emu dodatkowych stresów. Ma

tyle kłopotów...

– Mamy więc identyczne zdanie na ten temat.
– Zdaje się, że musimy zaakceptować obecną sytuację, choć nam się

ona nie podoba. Nie ma wyjścia.

– To prawda. – Aidan skinął głową. – Ale...
– Ale co? – spytała ostro.
– Mógłbym coś zasugerować?
– Co takiego?
– Proszę sobie zafundować porządne buty.
– A cóż tym brakuje?
– Nic. Niewątpliwie są idealne do chodzenia po Londynie, ale tutaj, w

Tregadfan, nie będą praktyczne.

Nadal gryzła się krytycznymi uwagami Aidana, gdy zajechali przed

dom Janet Pierce. Jej matka niedawno miała udar i nadal poważnie
niedomagała. Uskarżała się na niestrawność i biegunkę, cierpiała też z
powodu skutków długotrwałej depresji. Aidan zbadał pacjentkę i zwrócił
się do Janet:

– Przepiszę jej środek powstrzymujący zarzucanie wsteczne, który

przeciwdziała

zgadze,

oraz

kapsułki

imodium

w

dawce

dwumiligramowej, żeby zahamować biegunkę. A co do depresji,
twierdzisz, że się pogłębia?

– Tak. Mama bezustannie jest apatyczna, w płaczliwym nastroju i

bardzo źle sypia.

– Wobec tego zrezygnujemy z podawania lofepraminy i przejdziemy

na sertralin.

Lindsay powstrzymała się od komentarza, lecz gdy wsiedli do

background image

samochodu, wyraziła swoje zastrzeżenia.

– Był pan dość lakoniczny, rozmawiając z tą biedaczką.
– Z Janet? Nie rozumiem.
– Te fachowe nazwy musiały przyprawić ją o zawrót głowy.
– Zakłada pani, że Janet to głupia, walijska gęś bez żadnego

wykształcenia?

– Tego nie powiedziałam! – Zaczerwieniła się z gniewu.
– Ale tak pani pomyślała?
– Nie. Chodzi mi tylko o to, że podawanie nazw substancji

chemicznych zazwyczaj nie ma sensu. Pacjenci są bardziej osłuchani z
nazwami konkretnych leków.

– A w przypadku rozmowy z kimś związanym z medycyną?
– To całkiem inna sprawa.
– Proszę więc przyjąć do wiadomości, że Janet przez wiele lat była

przełożoną pielęgniarek w szpitalu w Bangor!

Lindsay gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Należało mi o tym wspomnieć, zanim tam przyjechaliśmy, lub

wtedy, kiedy nas pan sobie przedstawiał. Tego wymaga zwyczajna
grzeczność.

Aidan nie odpowiedział, tylko skręcił na podwórko przychodni i

zgasił silnik.

– Podobno miał pan cztery wezwania – syknęła Lindsay.
– Owszem. Ale jedno jest do Toma w pubie „Pod Czerwonym

Smokiem”, a drugie na odległą farmę, dokąd pojadę wieczorem przed
powrotem do domu. Pomyślałem też, że już ma pani dosyć.

– Może jeszcze nie przywykłam do waszej pogody i wiejskich

obyczajów, ale zapewniam, że głupie dwa wezwania nie ścinają mnie z
nóg. To pestka w porównaniu z gorącym dniem na ostrym dyżurze.

– Pewnie tak. – Aidan wzruszył ramionami. – Sam kiedyś

pracowałem w takim miejscu. Uznałem tylko, że przyda się pani trochę
czasu na zasiedlenie mieszkania.

– Nawet go nie widziałam. Może nie będzie odpowiednie.
– Będzie.
Lindsay na moment oniemiała z powodu tej arogancji.
– Skąd ta pewność? – wycedziła, odzyskawszy mowę.

background image

– Zapomina pani, że początkowo też tam mieszkałem. A skoro ja

byłem zadowolony, to pani też powinna.

Aidan wyskoczył z landrovera, zatrzasnął drzwi i zamaszystym

krokiem pomaszerował do pubu, a Lindsay poczuła, że wszystko się w
niej gotuje. Nie miała pojęcia, jak zdoła przetrzymać najbliższy rok,
współpracując z tym irytującym osobnikiem.

– Wy chyba już do niego przywykłyście – stwierdziła, odwracając się

do psów, one zaś odpowiedziały jej poważnym spojrzeniem. Wysiadła,
upewniła się, że Aidan zostawił uchyloną szybę, aby zapewnić psom
dopływ powietrza, i poszła do poradni.

Bronwen siedziała w recepcji, pisząc coś na komputerze, a Gwynneth

chyba uzupełniała wpisy w kartach.

– O, właśnie o pani rozmawiałyśmy – oznajmiła Gwynneth. –

Widzisz, Bronwen? Pani doktor już jest.

– Widzę – lodowatym tonem odparła Bronwen. – Gdzie doktor

Lennox? – Spojrzała na Lindsay tak podejrzliwie, jakby sądziła, że
kobieta z Londynu gdzieś go ukryła.

– Poszedł do pubu zobaczyć się z kimś imieniem Tom.
– Tom to właściciel – wyjaśniła Gwynneth. – Źle się czuł dziś w

nocy. Ma rozedmę płuc i...

– Wystarczy, Gwynneth – ostro przerwała jej Bronwen. – Nie

rozmawiamy o stanie zdrowia pacjentów w recepcji, gdzie każdy może
nas usłyszeć, prawda?

– Nie, ale... – Gwynneth rozejrzała się wokoło. – Tu jest tylko doktor

Henderson.

– Nie szkodzi. Zawsze trzeba pamiętać o zasadach, żeby nie nabrać

złych nawyków. Pani mieszkanie jest gotowe, doktor Henderson. Życzy
pani sobie je zobaczyć?

– Chętnie. Na razie chyba nie będę wam potrzebna.
– A więc chodźmy. – Bronwen wstała zza biurka i wraz z Lindsay

poszła w stronę schodów w głębi holu. Obie raptownie przystanęły,
ponieważ Gwynneth zawołała:

– Doktor Henderson! Och, pani doktor! – Dziewczyna zerwała się z

krzesła i załamała ręce. – Ten piękny kostium!

– Mój kostium? Co się z nim stało?

background image

– Jest cały w psiej sierści! – Gwynneth podbiegła bliżej i spróbowała

palcami oczyścić czarną tkaninę.

– W sierści – mruknęła Lindsay. – Ciekawe, czemu mnie to nie

dziwi?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Lindsay właściwie chciała, by mieszkanie było okropne. W cichości

ducha nawet na to liczyła, aby z satysfakcją oznajmić Aidanowi, że jest
rozczarowana. Musiała jednak niechętnie przyznać, że lokal spełnia
wszystkie jej wymagania. Z okien saloniku i sypialni roztaczał się
wspaniały widok z górami na horyzoncie, kuchnia z kącikiem jadalnym
była dobrze wyposażona, a łazienka miała zarówno wannę, jak i kabinę
prysznicową. Umeblowanie i elementy dekoracyjne były dość skromne,
utrzymane w neutralnej kolorystyce.

– Na pewno zechce pani nadać temu miejscu bardziej indywidualny

charakter – powiedziała Bronwen.

– Nie przywiozłam zbyt wielu drobiazgów – odparła Lindsay –

sądziłam bowiem, że zatrzymam się u państwa Llewellynów. Ale
rzeczywiście dodałabym tu trochę kolorowych elementów, więc sprawię
sobie to i owo. A propos zakupów, gdzie pani radziłaby je zrobić?

– A co pani chce kupić?
– Trochę odzieży.
– Obawiam się, że u nas nie ma rzeczy w pani guście. – Bronwen

przesunęła wzrokiem po eleganckim kostiumie i czarnych lakierkach
Lindsay.

– Och, nie miałam na myśli niczego w tym stylu. Przeciwnie, muszę

nabyć garderobę odpowiednią do życia w Tregadfan. Już mi wytknięto,
że chodzę w nieodpowiednich ciuchach i butach.

– Wobec tego sugerowałabym wyjazd do Betwsycoed. Jest tam parę

sklepów z praktyczną garderobą przyzwoitej jakości.

– Dziękuję, Bron wen. Pojadę tam. – Lindasy rozejrzała się wokoło. –

Mogę od razu się wprowadzić?

– Dlaczego nie. – Bronwen wzruszyła ramionami. – Łóżko jest

posłane, a pokoje dobrze przewietrzone.

– W takim razie zrobię to dziś po południu, jeśli doktor Lennox nie

będzie mnie potrzebował. Wpadnę do państwa Llewellynów po swój
bagaż, a potem zrobię zakupy.

background image

– Proszę się nie martwić doktorem Lennoxem. Powiem mu, gdzie

pani pojechała.

Bronwen oznajmiła to takim tonem, jakby w każdej sytuacji umiała

poradzić sobie ze swym zwierzchnikiem. Nie umknęło to uwagi Lindsay,
której kolejny raz przyszło do głowy, że groźna Bronwen ma słabość na
punkcie Aidana. Tłumaczyłoby to oczywistą wrogość, z jaką powitała
Lindsay – w mniemaniu Bronwen potencjalną konkurentkę.

Jadąc do domu Henry’ego, Lindsay zastanawiała się, czy

recepcjonistka rzeczywiście podkochuje się w Aidanie. A może
romansują ze sobą? Nie, to chyba niemożliwe. Aidan w najmniejszy
sposób nie okazywał zainteresowania osobą Bronwen. Traktował ją
wyłącznie jak pracownicę. A jeśli tylko starał się w miejscu pracy
maskować uczucia? Przecież to możliwe, że prywatnie Bronwen jest
zupełnie inna niż w przychodni – bardziej sympatyczna i uwodzicielska,
zaś Aidan potrafi się odprężyć i śmiać... I oboje wiedzą, jak wykorzystać
to jego wielkie łoże...

Myśl o Bronwen i Aidanie w intymnej sytuacji wydała się nagle

dziwnie rozstrajająca, toteż Lindsay z rozmysłem skupiła uwagę na
drodze. W domu natychmiast wpadła na Henry’ego, który zjadł lunch z
Megan i właśnie zamierzał wrócić do poradni.

– Lindsay, moja droga – powitał ją ze strapioną miną.
– Wszystko w porządku?
– Oczywiście – zapewniła. – Przyjechałam po rzeczy.
– Wprowadzasz się do tego mieszkanka?
– Tak.
– A widziałaś je? Myślisz, że będzie ci tam wygodnie?
– Już je obejrzałam i uważam, że jest ładne. Proszę cię, Henry,

przestań się zamartwiać. Na pewno będę zadowolona. Teraz jadę do
Betwsycoed po zakupy. Jak się miewa Megan?

– Ani lepiej, ani gorzej. Zajrzysz do niej przed wyjściem?
– Oczywiście.
– Muszę już lecieć. Po południu przyjmuję kobiety w ciąży. – Henry

otworzył drzwi i przystanął z dłonią na klamce.

– Aha, Lindsay. Jak się udał twój pierwszy dyżur?
– Chyba dobrze – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Chociaż

background image

może lepiej spytaj Aidana.

– Dlaczego? – W głosie Henry’ego zabrzmiała nuta niepokoju.
– On zazwyczaj ma całkiem inne zdanie niż ja – odparła z

wymuszonym uśmiechem.

– Nie przejmuj się Aidanem, moja droga. On czasem bywa pełen

rezerwy i jest, jak już wspomniałem, typem samotnika, ale...

– Ale okazuje się miłym facetem, gdy lepiej się go pozna –

dokończyła. – Wiem, Henry – dodała łagodnie, bo znów się zafrasował.
– Nie zaprzątaj sobie głowy Aidanem i mną. Na pewno jakoś
dopasujemy się do siebie. – Za pewien czas, dodała w myślach,
odprowadzając wzrokiem Henry’ego, który wsiadł do samochodu i
odjechał. Następnie wbiegła na górę i zastała Megan prawie we łzach z
powodu jej decyzji.

– Nie martw się, Megan. To naprawdę wygodne mieszkanko –

zapewniła z przekonaniem. – Będzie mi tam całkiem dobrze.

– Ale nie tak miało być. Chcieliśmy traktować cię jak członka

rodziny, jak własne dziecko. A teraz, przeze mnie, wszystko się
posypało. Wiem, że Henry jest rozczarowany. Pragnął zupełnie czegoś
innego.

– Och, Megan, proszę nie zadręczaj się tą sytuacją. Dla Henry’ego

najważniejsze jest to, żebyś odzyskała zdrowie.

– Ale on tak bardzo się cieszył, że jakoś zrewanżuje się twojemu

ojcu, który w przeszłości okazał mu tyle serca...

– Megan, jakkolwiek było, mój ojciec na pewno nie oczekuje

rewanżu. Henry to jego dobry przyjaciel. – Lindsay przysiadła na brzegu
łóżka i otoczyła starszą panią ramieniem. – Nie powinnaś tak się
denerwować. Zresztą nie ma po temu powodów. Mieszkanie naprawdę
przypadło mi do gustu, będę często was odwiedzać, no i zaliczę
praktykę, chociaż pod okiem Aidana...

– Zgadzasz się z nim jakoś? – Megan opuściła chusteczkę i z

niepokojem w oczach spojrzała na Lindsay.

– Z Aidanem? Cóż, dopiero zaczynamy współpracę, ale wszystko się

ułoży. Zresztą, czemu miałoby być inaczej?

– Wiesz, on niekiedy bywa trudny...
– Nie zamierzam się tym przejmować, Megan. Możesz być pewna, że

background image

dam sobie radę. A skoro mowa o Aidanie... chyba nie jest żonaty?

– Nie, ani chyba z nikim związany. Podobno miał kogoś, ale dawno

temu.

– Powinnaś teraz odpocząć, Megan. Pójdę już, a ty się zdrzemnij.
– Za chwilę. Chciałabym jeszcze z tobą pogawędzić. Powiedz mi,

Lindsay... teraz nie ma w twoim życiu nikogo?

– Nie, ale skąd wiesz?
– Twój ojciec wspomniał o tym w rozmowie z Henrym. Powiedział,

że przesunęłaś praktykę z powodu... jak on miał na imię?

– Andrew.
– Właśnie. Twój ojciec dodał, że teraz, gdy wasz związek się rozpadł,

mogłabyś przyjechać tutaj, gdyby Henry przyjął cię na praktykę. –
Megan umilkła na moment. – Dlaczego rozstałaś się z tym Andrew?

– Nie pasowaliśmy do siebie. – Lindsay lekko wzruszyła ramionami.

Usiłowała mówić lekkim tonem, lecz każda wzmianka o byłym
narzeczonym nadal sprawiała jej ból. – Widocznie nie była nam pisana
wspólna przyszłość.

– Cóż, trzeba się z tym pogodzić. – W spojrzeniu Megan malowała

się serdeczna troska. – Na pewno wkrótce poznasz kogoś
odpowiedniego. Kto wie, może nawet ty i Aidan... ?

– Nie ma mowy! – zawołała Lindsay i zaraz się zmitygowała, bo

piękne oczy Megan lekko się rozszerzyły. – To wykluczone – dodała
spokojniej. – Jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami, a poza tym ja
wcale nie szukam związku. To ostatnia rzecz, jakiej obecnie potrzebuję.

Pożegnała się z Megan i pojechała do Betwsycoed.
Deszcz już nie padał, niebo się wypogodziło, a majowe słońce mocno

przygrzewało. Na zielonych pastwiskach pasły się stada owiec, a
łagodne wzgórza były porośnięte bujnymi, kwitnącymi rododendronami
oraz wrzosem.

Lindsay doszła do wniosku, że w taki dzień człowiekowi naprawdę

chce się żyć. Nastawiła sobie najnowszą płytę zespołu „The Corrs” i
nucąc znaną melodię, poczuła przypływ optymizmu. Może ten rok w
Tregadfan nie będzie aż taki zły, jak do tej pory sądziła. Należy tylko
jakoś przywyknąć do Aidana Lennoxa, cieszyć się ładnym mieszkaniem
i niezależnością.

background image

W miejscowych sklepach przeważały towary sprowadzone

najwyraźniej z myślą o turystach, lecz Lindsay nawet była z tego
zadowolona. Właściwie mogła uważać się za turystkę, prawda?
Przyjechała tu tylko na pewien czas i musiała wybrać garderobę nadającą
się do przebywania w tej okolicy.

Kupiła więc kilka par solidnych spodni, dwa bawełniane swetry i

przeciwdeszczową kurtkę. Przywiozła kilka spódnic, które nadawały się
do pulowerów, lecz na wszelki wypadek nabyła również parę
sportowych koszul. Znalazła też wygodne, skórzane trzewiki i
zawiązując grube sznurowadła, zastanawiała się, jak na jej widok
zareagowałyby przyjaciółki z Londynu. Pewnie pękałyby ze śmiechu.

Zadowolona z zakupów właśnie wracała na parking, lecz wiedziona

impulsem wstąpiła po drodze do sklepu z wyposażeniem mieszkań. Pół
godziny później wyszła stamtąd z nowym abażurem, dwiema narzutami,
oprawionym w ramki obrazkiem, kilkoma kolorowymi wazonikami oraz
z całym naręczem suszonych kwiatów i gałązek na dekoracyjne bukiety.
Obładowana pakunkami z trudem dowlokła się do samochodu.

Po powrocie do poradni stwierdziła, że Gwynneth jest jeszcze

bardziej rozkojarzona niż zwykle.

– O, przyjechała pani. Właśnie się zastanawiałyśmy...
– Wystarczy, Gwynneth – krótko ucięła Bronwen. – Mniemam, że

znalazła pani w Betwsycoed wszystko, co trzeba?

– Tak, dzięki. Przekonacie się, że już jestem dobrze przygotowana na

wszelkie atrakcje, jakie Tregadfan mi zafunduje: deszcz, błoto, grad,
gołoledź lub śnieg.

– O tej porze roku rzadko miewamy śnieg – ze śmiertelną powagą

oświadczyła Gwynneth.

– Do roboty, Gwynneth! – parsknęła Bronwen.
Lindsay zaniosła zakupy na górę, rozpakowała je i powiesiła odzież w

wielkiej dębowej szafie, a niektóre rzeczy poukładała w szufladach
komody. Krzątając się po mieszkaniu, odkryła dużą ilość ręczników i
pościeli, a potem przez godzinę upiększała wnętrze zgodnie ze swym
gustem. Kolorowe kapy rozłożyła na kanapie i fotelu, w sypialni zdjęła
ze ściany ponurą rycinę i powiesiła kupiony obrazek oraz zrobiła kilka
pięknych kompozycji z suszonych kwiatów i gałązek.

background image

Poustawiała wazony z bukietami w odpowiednich miejscach i z

zadowoleniem rozejrzała się po swym nowym lokum. Dopiero wtedy
skonstatowała, że nie ma nic do jedzenia i powinna skoczyć do sklepu.
Jeszcze nie sprawdziła możliwości jadania kolacji poza domem, lecz
wątpiła, czy Tregadfan jest w stanie wiele zaoferować w tym zakresie.
Co prawda parokrotnie słyszała, że wraz z wiosennym napływem
turystów miejscowość staje się bardziej atrakcyjna, lecz na razie nie było
tu szans na jakiekolwiek rozrywki.

Bezwiednie westchnęła. O tej porze w Londynie pewnie już miałaby

w planie klubowy wieczór w gronie koleżanek i kolegów ze szpitala lub
wypad z Annabelle do baru na kieliszek wina. Może by chociaż
pogawędzić z przyjaciółką? Lindsay podniosła słuchawkę i wystukała
numer. Annabelle odezwała się po dziesiątym sygnale.

– Lindsay! – zapiszczała radośnie i tak głośno, że chyba usłyszano ją

aż w Betwsycoed. – Co za wspaniała niespodzianka! Gdzie jesteś?

– W walijskiej głuszy, gdzieżby indziej?
– O rany, naprawdę jest tam tak strasznie?
– Jeszcze wczoraj odpowiedziałabym twierdząco, bo poważnie

zastanawiałam się, czy nie wracać do domu. Ale dzisiaj spojrzałam na
wszystko innym okiem i ta Walia już nie wydaje mi się taka okropna.
Pytanie tylko, na jak długo zachowam swój optymizm.

– Czemu jest źle? Opowiadaj.
– Cóż, tutejsi mieszkańcy traktują mnie jak zielonego ludzika z innej

planety. Żona Henry’ego Llewellyna choruje, więc on nie mógł zająć się
moją praktyką i scedował ten obowiązek na swojego wspólnika,
niejakiego Aidana Lennoxa.

– Jesteś z tego zadowolona?
– Jeszcze nie wiem. Zobaczę, jak rozwinie się sytuacja, ale doktor

Lennox nie zalicza się do osób, które natychmiast budzą naszą sympatię.
Poza

tym

postanowiłam

nie stwarzać dodatkowego kłopotu

Llewellynom, siedząc im na głowie, i właśnie wprowadziłam się do
mieszkanka nad przychodnią.

– O Jezu, Lindsay, to wszystko brzmi dość przygnębiająco. Nie lepiej

spakować manatki i wrócić tutaj?

– Nie mogę, Annabelle. Henry i Megan i tak się zamartwiają.

background image

Gdybym wyjechała, byliby zrozpaczeni. Muszę tu zostać, przynajmniej
na pewien czas.

– A ta wieś? Bardzo paskudna?
– Przeciwnie. To na razie jedyny plus całego przedsięwzięcia.

Tregadfan jest otoczoną górami piękną miejscowością. Powinnaś
zobaczyć te widoki z moich okien.

– A ludzie? Są do wytrzymania?
– Cóż, niektórzy pacjenci są trochę nieufni wobec londyńczyków. No

i jeszcze ten personel... W recepcji żelazną ręką rządzi niejaka Bron wen,
zaś jej pomocnica to zahukana szara myszka, która panicznie się jej boi.

– A ten facet, który zajmie się twoim szkoleniem?
– Aidan? Hm... niewiele ma wspólnego ze znanymi nam

mężczyznami, Belle.

– Jakiś nudziarz?
– Nie, jest bystry, ale...
– Ale co? – nie dawała za wygraną Annabelle.
– Czy ja wiem... Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam przy landroverze

z dwoma psami, odzianego w kalosze i przeciwdeszczową kurtkę,
uznałam go za farmera.

– Interesujący osobnik. Kawał chłopa?
– Raczej nie, za to strasznie irytujący. Doprowadza mnie do szału.
– Więc nie jest w twoim typie?
– Ani trochę.
– No cóż... – Annabelle westchnęła. – Tak tylko pomyślałam. A

propos facetów, nie wiem, czy powinnam ci to powiedzieć...

– Mów.
– Przypadkiem wpadłam wczoraj na Andrew.
– I co? – Lindsay mocniej ścisnęła słuchawkę.
– Chwilę pogadaliśmy o niczym, a potem on... spytał o ciebie.

Zdziwił się, gdy wspomniałam, że wyjechałaś. Nic mu nie mówiłaś o
Walii?

– Wiedział, ze o tym myślę, ale zdecydowałam się dopiero po naszym

zerwaniu.

– Wyjechałabyś, gdybyście nadal byli ze sobą?
– Chyba nie.

background image

– Tak myślałam. Prosił, żeby cię pozdrowić.
Pozdrowienia przekazane przez wspólną znajomą. Właśnie taki jest

kres wspaniałego romansu z Andrew, pomyślała Lindsay, odłożywszy
słuchawkę. A nie tak dawno sądziła, że Andrew jest miłością jej życia.
Wtedy jednak nie miała pojęcia o jego niewierności. Wybaczyła mu, gdy
przypadkiem zauważyła go w restauracji z atrakcyjną dziewczyną.
Wtedy jeszcze nie mieszkali razem ani nie byli zaręczeni. Lecz za
drugim razem wszystko wyglądało inaczej. Andrew już się do niej
wprowadził, ona zaś w bardzo przykry sposób dowiedziała się o jego
skokach w bok. Aż do dziś sądziła, że udało się jej zamknąć tamten
rozdział życia, lecz niewinna wzmianka Annabelle obudziła bolesne
wspomnienia.

Lindsay uznała więc, że w charakterze antidotum zaaplikuje sobie

spożywcze zakupy w wiejskim sklepie pełnym dziwnych mieszkańców
Tregadfan. Zeszła na dół, gdzie Bronwen i Gwynneth porządkowały
dokumenty, a ostatni pacjent właśnie wychodził. Lindsay zamierzała
zrobić to samo, lecz gdy podeszła do drzwi, nagle odezwała się
Bronwen.

– Chwileczkę, doktor Lennox chce z panią porozmawiać.
– Idę do sklepu po jakieś jedzenie. – Lindsay zerknęła na zegarek. –

Już prawie piąta.

– Doktor Lennox wyraźnie zażyczył sobie, aby przyszła pani do niego

po dyżurze.

– Dobrze.
– Proszę się nie martwić, pani doktor – nieoczekiwanie rzekła

Gwynneth. – Sklep zamykają dopiero o szóstej.

– Dzięki, Gwynneth. – Lindsay spojrzała na dziewczynę z

wdzięcznością, poszła w głąb korytarza i zapukała do drzwi gabinetu.

Usłyszała „proszę” i weszła do środka. Aidan pisał coś, siedząc przy

biurku, ale podniósł wzrok, a ona stwierdziła, że jej serce jakby spóźniło
się z kolejnym uderzeniem.

– Chciał pan mnie widzieć? – spytała chłodnym tonem, pamiętając o

ostrej wymianie zdań przed południem.

– Tak. Dlaczego nie było pani na dyżurze?
– Pojechałam po zakupy.

background image

– Wolno spytać, czy będzie pani robić to częściej w godzinach pracy?

Bo jeśli tak, to równie dobrze już teraz mogę powiedzieć, że nie
zamierzam zajmować się pani szkoleniem.

Lindsay poczuła na policzkach rumieniec gniewu. Odwróciła się, aby

zamknąć drzwi, i zauważyła na twarzy Bronwen triumfujący uśmieszek.
Jakimś cudem zapanowała nad nerwami, podeszła do biurka i oparła
dłonie o blat.

– Skoro pańska złośliwa recepcjonistka już nas nie słyszy, to może mi

pan powie, co to wszystko ma znaczyć, do cholery!

– Dobrze pani wie. Oczekiwałem pani dzisiaj na popołudniowym

dyżurze, a pani samowolnie gdzieś sobie poszła.

– Wyraźnie dał mi pan do zrozumienia, że już nie będę potrzebna.
– To było rano! Nie przypuszczałem, że urwie się pani na resztę dnia.
– Bronwen wiedziała, gdzie jestem. Prawdę mówiąc, to właśnie ona

zasugerowała mi wyjazd do Betwsycoed.

– Nie mieszajmy do tego Bronwen.
– Obiecała panu powiedzieć, dlaczego jestem nieobecna.
– Rzecz w tym, że należało mnie uprzedzić.
– Uprzedzić? A może raczej prosić o pozwolenie? Nie sądziłam, że

muszę przez cały dzień być na każde pańskie skinienie.

– Nie musi pani, ale powinienem wiedzieć, kiedy może pani

przyjmować pacjentów lub załatwiać wizyty domowe. To chyba
oczywiste.

Lindsay wzięła głęboki oddech.
– W porządku – odparta. – Praktykuję pod pańską opieką, więc

przyznaję, że trzeba było najpierw zawiadomić pana o moich planach.

– Gdyby pani to zrobiła, na pewno zgodziłbym się na wolne

popołudnie. Rozumiem, że pierwszego dnia po przyjeździe człowiek ma
różne sprawy do załatwienia.

Pomyślała, że jego oczy wydają się dzisiaj bardziej niebieskie niż

wczoraj.

– Nasza znajomość rzeczywiście nie rozpoczęła się dobrze, prawda? –

spytał Aidan po chwili milczenia.

– Nie. – Lindsay nadal czuła na policzkach żar rumieńca. – I ta

wzajemna antypatia będzie nam towarzyszyć, dopóki nie przestanie pan

background image

traktować mnie jak niegrzecznej uczennicy. Co prawda przyjechałam tu
na praktykę, lecz jestem lekarką i życzę sobie, aby traktowano mnie jak
lekarkę.

– Mógłbym coś zasugerować?
– Proszę. – Lekko wzruszyła ramionami, rozstrojona jego

przenikliwym spojrzeniem.

– Zaczniemy od nowa?
– Jak mam to rozumieć?
– Udajmy, że właśnie się poznaliśmy i spróbujmy rozegrać ten

początek lepiej. Co pani na to?

– Zgoda.
– Jestem doktor Aidan Lennox. – Aidan wstał i wyciągnął rękę. –

Mam poprowadzić pani praktykę.

– Doktor Lindsay Henderson. – Uścisnęła podaną dłoń, zdumiona jej

ciepłem, z którym tak bardzo kłócił się chłód niebieskich oczu.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Powoli wszystko zaczęło się układać jak należy. Lindsay polubiła

swoje mieszkanko, a personel i pacjenci coraz bardziej ją akceptowali.
Aidan nadal czasem ją irytował, ona zaś pocieszała się tym, że też potrafi
zagrać mu na nerwach. Oboje starali się jednak, aby ich współpraca
miała harmonijny przebieg.

Bronwen oczywiście nadal doprowadzała Lindsay do szału, lecz

Gwynneth okazała się sojusznikiem. Ta zahukana dziewczyna zawsze
bała się groźnej recepcjonistki i była o wiele za potulna. Wkrótce
przekonała się jednak, że pani doktor nie zamierza iść w jej ślady i
zaczęła otwarcie ją podziwiać.

– Nie powinnaś pozwalać jej tak sobą pomiatać, Gwynneth –

oświadczyła Lindsay, gdy któregoś ranka zastała dziewczynę we łzach.

– Nie... nie umiem sobie z nią poradzić. – Gwynneth chlipnęła

żałośnie. – Ona zawsze robi ze mnie taką idiotkę.

– Nie jesteś idiotką – łagodnie zapewniła Lindsay. – A Bronwen nie

ma prawa tak cię traktować. Jeśli chcesz, pogadam o tym z doktorem
Llewellynem.

– Och, tylko nie to! Bronwen da mi popalić, kiedy się dowie, że nie

trzymam buzi na kłódkę.

Gwynneth wolała, aby żaden z przełożonych nie dowiedział się o

szykanach ze strony Bronwen. W tej sytuacji Lindsay postanowiła
uczynić wszystko, co w jej mocy, aby jakoś poprawić warunki pracy
biednej dziewczyny.

Sama nadal asystowała Aidanowi, a pacjenci stopniowo

przyzwyczajali się do niej, choć niektórzy nadal woleli mówić o swoich
zdrowotnych problemach tylko Aidanowi. Ale coraz więcej osób
cieszyło się z możliwości zasięgnięcia opinii drugiego lekarza. Lindsay
chętnie zajmowała się tymi przypadkami i w skrytości ducha marzyła o
dniu, kiedy będzie mieć grono własnych pacjentów.

Podczas dyżurów Aidan nie komentował jej poczynań, lecz ona nie

potrafiła zapomnieć o jego obecności. Wciąż się spodziewała, że on

background image

zaraz się wtrąci i zakwestionuje jej diagnozę lub sposób leczenia i
dziwiła się, jeśli tego nie robił.

– Jak ci idzie? – spytała Judith podczas jednego z trudniejszych

dyżurów, gdy Lindsay wpadła do kuchenki po kawę.

– W takie dni żałuję, że nie palę.
– Aż tak źle?
– Nie tyle źle, co nerwowo. – Lindsay wlepiła wzrok w kubek. –

Muszę być maksymalnie skoncentrowana.

– Wiem, o czym mówisz. Kiedy zaczęłam tu pracować, uznałam

Aidana za faceta na luzie. Chyba dałam się zwieść tym jego sportowym
ciuchom, łażeniu z psami i tak dalej. Ale wkrótce się przekonałam, że
jako lekarz jest perfekcjonistą.

– Święte słowa. – Lindsay z westchnieniem odgarnęła kosmyk

włosów, który wysunął się spod plastikowej przepaski. – Bezustannie mi
się wydaje, że on zaraz mnie skrytykuje. Na ogól tego nie robi, ale ja
mimo to wciąż jestem spięta.

– Chyba wolałabyś znaleźć się pod opiekuńczymi skrzydełkami

Henry’ego?

– Jeszcze jak! Z nim wiedziałabym, na czym stoję. A przy Aidanie

wciąż mam wątpliwości i boję się palnąć głupstwo.

Dopiła kawę i dopiero teraz zauważyła stojącego w drzwiach Aidana.

Do licha, pewnie usłyszał każde słowo.

Gryzła się tym przez resztę dnia, bo prawdę mówiąc, Aidan :wcale

nie musiał zająć się jej praktyką. Powiedział, że zrobił to, aby wybawić z
kłopotu Henry’ego, ale przecież mógł odmówić. Aktualny układ był
bowiem korzystny tylko dla Lindsay. Ale po południu, gdy spróbowała
delikatnie poruszyć ten temat, Aidan popatrzył na nią jak na wariatkę.

– Nie wiem, o co ci chodzi – stwierdził z nieprzeniknioną miną.
– Dzisiaj rano... – mruknęła zakłopotana – kiedy wszedłeś do

kuchenki...

– Tak? – Aidan zmarszczył brwi.
– Chyba usłyszałeś, jak rozmawiałam z Judith o...
– O kim? – Niebieskie oczy znów zalśniły jak lód.
– No cóż... o tobie.
– Więc przy kawie plotkowałyście o mnie?

background image

– Nie, to nie tak – zaprzeczyła pośpiesznie. – Ale mogłeś odnieść

wrażenie, że... że nie jestem wdzięczna...

– Za co?
– Za zajęcie się moim szkoleniem. Aleja... naprawdę się z tego

cieszę...

– To w czym problem?
– Więc nie... nic nie podsłuchałeś?
– Ani słowa. – Aidan wzruszył ramionami i pomaszerował do

recepcji, a Lindsay dopiero teraz poczuła się jak kretynka. Usiłowała
wyjaśniać i przepraszać, gdy wcale nie było to konieczne.

Lindsay lubiła Judith Havers, rzeczową walijską dziewczynę, która

akceptowała ludzi takimi, jacy byli i nie pozwalała nikomu, z Bronwen
włącznie, wejść sobie na głowę.

– Ona uważa się tutaj za królową pszczół – stwierdziła kiedyś w

rozmowie z Lindsay, gdy obie czekały w pokoju zabiegowym na
pierwszego niemowlaka. – W każdej poradni znajdzie się taka baba, ale
mnie nie będzie w kaszę dmuchać.

– Szkoda, że Gwynneth nie ma twojego podejścia. Bronwen ją

dosłownie terroryzuje.

– Biedna Gwynneth. Spotkało ją w życiu sporo złego i ma

kompleksy. A Bronwen jest agresywna i wyżywa się na niej.

– Spróbuję nieco uzdrowić tę sytuację.
– Byłoby dobrze – przyznała Judith. – Ale uważaj, bo Bronwen może

stać się jeszcze gorsza.

– Tego się obawiam, ale chętnie zajmę się Gwynneth. Nie było trudno

sprawić jej przyjemność, ponieważ dziewczyna patrzyła w Lindsay jak w
obraz i bezustannie wypytywała o jej życie w stolicy.

– Milenijnego sylwestra spędziła pani w Londynie? – spytała

pewnego wieczoru po długim, męczącym dyżurze.

– Tak. – Lindsay podniosła wzrok znad wypisywanych recept.

Bronwen właśnie wyłączała komputery, a Aidan, odwrócony do nich
plecami, czytał jakieś notatki. Henry jeszcze siedział w swoim gabinecie.

– Och, dam głowę, że było cudownie, prawda? – Gwynneth

westchnęła z rozmarzeniem.

– ^Rzeczywiście mogło się podobać – przyznała Lindsay.

background image

– A gdzie pani była? W Millenium Dome?
– Nie, nie tam. Poszłam... z przyjaciółmi na kolację do restauracji, a

potem z okien czyjegoś mieszkania nad Tamizą oglądaliśmy sztuczne
ognie. – Lindsay nagle zdała sobie sprawę z tego, że Bronwen
nadstawiła uszu, a Aidan, chociaż nawet nie drgnął, też przysłuchuje się
rozmowie.

– Więc widziała pani „Rzekę ognia”, diabelski młyn i inne atrakcje? –

Oczy Gwynneth rozszerzyły się z wrażenia.

– Owszem, widziałam.
– Och, to musiało być wspaniałe!
– Było. – Lindsay skinęła głową. – Jedyna w swoim rodzaju

historyczna chwila.

– Pieniądze wyrzucone w błoto, jeśli chcecie znać moje zdanie –

oświadczyła Bronwen. – A tyle jest potrzeb, na które można by je
wydać.

– Pewnie masz rację, Bronwen – przyznała Lindsay – ale osobiście

zgadzam się z Gwynneth. To było naprawdę epokowe wydarzenie, które
za naszego życia już się nie powtórzy.

Aidan właśnie się odwrócił, a Gwynneth zarumieniła się z

zadowolenia, bo ktoś chociaż raz miał takie samo zdanie jak ona. I na
tym skończyła się pogawędka, ponieważ do recepcji wszedł Henry i
wszyscy zajęli się obowiązkami.

Po wyjściu obu recepcjonistek i Henry’ego Lindsay zamierzała iść do

siebie, gdy nieoczekiwanie odezwał się Aidan.

– To było miłe – stwierdził.
– Co? – spytała z ręką na poręczy schodów.
– To, że wzięłaś stronę Gwynneth.
– Wyraziłam tylko własne zdanie.
– Wiem, ale Bronwen zawsze ją tłamsi. Twoje wsparcie musiało

podbudować poczucie wartości Gwynneth.

– Nie lubię, kiedy ktoś wyżywa się na innych.
– Bronwen może nawet nie zdaje sobie sprawy, że to robi. Gnębienie

Gwynneth chyba weszło jej w krew.

– Bronwen chyba nie jest specjalnie szczęśliwą osobą.
– Możliwe. – Aidan wzruszył ramionami. – Nic mi o tym nie

background image

wiadomo. – Postawił kołnierz przeciwdeszczowej kurtki, ponieważ
padało, i szybkim krokiem ruszył na parking.

Lindsay zamknęła od środka drzwi i poszła na górę. A później,

przygotowując kolację, przypomniała sobie słowa Aidana. Niezmiernie
rzadko wyrażał uznanie, ona zaś wcale nie była pewna, czy komentarz
faktu, że poparła Gwynneth, można uznać aż za pochwałę. Ale
najważniejsze wydawało się coś innego: Aidan wreszcie zauważył, że
Gwynneth nie ma tutaj łatwego życia.


Lindsay od niedawna jeździła wynajętym przez poradnię dżipem z

napędem na cztery koła. Początkowo sądziła, że będzie tęsknić za swoim
sportowym autkiem, lecz wkrótce polubiła większy pojazd, który
rzeczywiście dużo lepiej nadawał się do jazdy po miejscowych drogach.

W dni wolne od pracy zwiedzała okolicę, podziwiając wspaniałe

widoki. Zapuszczała się coraz dalej, na przykład przez przełęcz
Llanberis aż do Caenarvon oraz do Conway i Rhyl. Raz nawet
przejechała przez most w Menaii na wyspę Anglesea. Surowe piękno
krajobrazu z jego wysokimi górami, szumiącymi wodospadami, wąskimi
przełęczami i zalesionymi dolinami działało na nią jak antidotum
neutralizujące ból po stracie Andrew. Myślała o nim coraz rzadziej, a po
pewnym czasie – prawie wcale.

Pod koniec pierwszego miesiąca jej pobytu w Tregadfan rozpoczął się

wiosenny najazd turystów. Przyjeżdżali najróżniejszymi środkami
lokomocji – samochodami osobowymi i mieszkalnymi, motocyklami, a
nawet rowerami. Chodzili na piesze wycieczki i uprawiali wspinaczkę. A
ci, którzy odnieśli kontuzję, trafiali do poradni, zasilając szeregi
pacjentów Lindsay. Przyjmowała ich już samodzielnie, choć codziennie
musiała składać raport Aidanowi, z nim też nadal jeździła na wizyty
domowe. Wiedziała jednak, że szybkimi krokami nadchodzi dzień, w
którym będzie mieć własną listę pacjentów.

Po jednym z przedpołudniowych dyżurów do jej gabinetu przyszedł

Aidan. Zdziwiła się, ponieważ o tej porze to ona zawsze szła złożyć mu
sprawozdanie.

– Jak było? – spytał.
– W normie. – Przerzuciła leżące na biurku karty przyjezdnych. –

background image

Prawie same proste przypadki. Dziecko z bólem ucha, inne, pogryzione
przez komary. Mężczyzna z poważnie skręconą kostką. Kobieta, która
zapomniała zabrać z domu niezbędne leki...

– O co prosiła? – Aidan podszedł do balkonowych drzwi i błądził

wzrokiem po wnętrzu oranżerii.

– O nifedipin na obniżenie ciśnienia, ranitidin na niestrawność i

ibuprofen na bóle reumatyczne. Zmierzyłam ciśnienie, spytałam o
charakter niestrawności oraz o okres przyjmowania ibuprofenu.

– Sądzisz, że coś łączy te dwie dolegliwości?
– Raczej nie. Wiem, że niesteroidowe leki przeciwzapalne podawane

cierpiącym na reumatyzm mogą spowodować krwawienie w obrębie
żołądka i ból brzucha, ale u tej pacjentki wystąpiła kwasota soku
żołądkowego, zapewne jako skutek pewnych składników pożywienia.
Kobieta przyznała, że na urlopie jada zupełnie inne rzeczy niż w domu.
Poprzednio lekarz domowy przepisał jej raniudin.

– Czyli wszystko w porządku, ale zawsze trzeba zachować czujność,

bo niektórzy turyści usiłują wyłudzić recepty na różne specyfiki.
Pamiętam pewnego mężczyznę, który jeździł od przychodni do
przychodni i mówił, że zostawił w domu diazepam. Zebrał już sporą
ilość leku, lecz jedna z farmaceutek na szczęście zaczęła coś
podejrzewać i nas zaalarmowała. – Aidan umilkł na chwilę. – Jakieś inne
przypadki?

– Niemowlę z ostrą kolką, dwie osoby uskarżające się na poważną

biegunkę i wymioty oraz dziewczynka z drzazgą wbitą głęboko w stopę.
Usunęłam drzazgę, dałam zastrzyk przeciwtężcowy i posłałam dzieciaka
do Judith na opatrunek.

– A ci ludzie z biegunką i wymiotami są z kempingu?
– Nie jestem pewna. Chwileczkę. – Lindsay przejrzała karty. – Tak.
– To rodzina?
– Tak, babcia i jedno z wnucząt.
– To by sugerowało, że zjedli coś u siebie. Oby tak było, bo inaczej

trzeba się spodziewać epidemii, a weekend za pasem. Słuchaj, wiem, że
masz dzisiaj wolne popołudnie, lecz może chciałabyś pojechać ze mną
do pacjentów na farmie w rejonie Capel Curig?

– Oczywiście.

background image

– Mieszkająca tam rodzina ostatnio boryka się z problemami. Matka

jest w czwartej ciąży, ojciec niedawno miał wypadek, kiedy posługiwał
się jakimś niebezpiecznym rolniczym sprzętem, a jedno z dzieci zmaga
się z astmą i egzemą. Obiecałem wpaść i zbadać ich wszystkich.

Wyjechali dopiero późnym popołudniem, lecz czerwcowe słońce

nadal przyjemnie grzało. Lindsay usadowiła się na przednim siedzeniu
landrovera, a psy Aidana zaskomlały radośnie na powitanie. Już do nich
przywykła, a nawet je polubiła – najwyraźniej z wzajemnością.

Lindsay opuściła szybę i wygodnie oparła łokieć. Od przyjazdu do

Tregadfan zdążyła złapać na nosie trochę piegów, które stały się bardziej
widoczne, gdy zbladła złocista opalenizna uzyskana wcześniej, podczas
krótkiego urlopu nad Morzem Śródziemnym. Już dawno przestała nosić
swoje eleganckie kostiumy i jedwabne bluzeczki. Bardziej praktyczne
okazały się stroje kupione tutaj. Dzisiaj miała na sobie biało-niebieską
kraciastą koszulę z podwiniętymi do łokcia rękawami, wpuszczoną w
bawełniane kremowe spodnie ze skórzanym paskiem. Włosów niczym
nie związała, więc pęd powietrza zwiał je do tyłu, ona zaś przymknęła
powieki i pozwoliła swoim myślom odpłynąć nie wiadomo gdzie.

– Obudziłem cię?
– Słucham? – Otworzyła oczy i spojrzała na Aidana.
– Pytałem, czy cię zbudziłem.
– Nie spałam.
– Akurat – odparł ze śmiechem. – Chociaż... może się do mnie nie

odzywasz?

– Czemu tak sądzisz?
– Bo od pięciu minut do ciebie mówię, a ty nie reagujesz.
– Chyba rzeczywiście trochę się zdrzemnęłam.
– Miło wiedzieć, że się odprężyłaś. A może zanadto gonimy cię do

roboty i padasz na nos ze zmęczenia?

– Skądże – zaprzeczyła pośpiesznie. – Chyba to czyste, górskie

powietrze działa tak relaksujące – Cieszę się. Po przyjeździe sprawiałaś
wrażenie strasznie spiętej.

– To zrozumiałe. Przecież nic nie wyglądało tak, jak się

spodziewałam.

– Fakt – przyznał i spojrzał na nią z ukosa. – Ale coś mnie intryguje.

background image

– Co? – spytała czujnie.
– Parę miesięcy temu Henry wspomniał, że chyba nie przyjedziesz do

nas na praktykę. A po pewnym czasie jednak postanowiłaś się zjawić.
Jestem ciekaw, co skłoniło cię do zmiany planów.

Uznała, że nie odpowie. To przecież nie jego sprawa. Nie musi

podawać mu szczegółów ze swojego życia osobistego. Chociaż...
dlaczego nie? Tamto już należało do przeszłości. Przestało się Uczyć.

– Byłam z kimś związana, ale to się rozpadło.
– Hm... Przyszło mi do głowy coś takiego. Chcesz o tym pogadać?
– Nie – odparła stanowczo. – Wykluczone.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Miał na imię Andrew. Był adwokatem i poznaliśmy się u przyjaciół.
Zjechali na pobocze, gdzie oprócz nich błąkały się dwie owce. Po

skalnej ścianie szemrzącymi kaskadami spływała źródlana woda, a kręta
droga nieco dalej wcinała się w głęboką dolinę między zboczami
zalesionych wzgórz. Mimo postanowienia, aby nic nie mówić, Lindsay
nagle zapragnęła się zwierzyć.

– Początkowo wszystko wyglądało bajkowo. Umawialiśmy się na

randki, coraz lepiej się poznawaliśmy i było nam cudownie. Co prawda
raz zobaczyłam go w restauracji z piękną dziewczyną, lecz za namową
przyjaciółki zbagatelizowałam ten incydent. Po pewnym czasie Andrew
wprowadził się do mnie i nic nie mąciło naszego szczęścia. Oczywiście
rozmawialiśmy o założeniu rodziny, lecz uznaliśmy, że trochę z tym
poczekamy.

– Jak skończyła się ta idylla? Coś się stało, czy po prostu oddaliliście

się od siebie? Może zdałaś sobie sprawę, że ten związek to błąd?

– Nie, rzeczywiście coś się stało. Na dyżurze w szpitalu przypadkiem

podsłuchałam pewną rozmowę. Pacjentka opowiadała znajomej
pielęgniarce o swoim nowym chłopaku. Nadstawiłam uszu, gdy padła
nazwa kancelarii adwokackiej, w której pracował Andrew. Potem
usłyszałam tyle różnych szczegółów, że nie miałam żadnych
wątpliwości, o kim mowa. Andrew mnie zdradzał, a tego nie mogłam
zignorować. On początkowo wszystkiemu zaprzeczał, ale wiedziałam, że
kłamie. Kazałam mu natychmiast się wyprowadzić – dokończyła i ku
swojej rozpaczy zalała się łzami.

– I w tej sytuacji postanowiłaś przyjechać tutaj? Skinęła głową i

wierzchem dłoni otarła mokre policzki.

– Uznałam, że najlepiej wrócić do pierwotnego planu. Aidan w

milczeniu przykrył jej dłoń swoją. Gdyby się tego spodziewała,
prawdopodobnie cofnęłaby rękę. Ale tego nie zrobiła, kompletnie
zaskoczona jego gestem. I zaraz poczuła ciepło dające poczucie
bezpieczeństwa.

background image

– Już przebolałaś to rozstanie?
– Nie od razu – przyznała z wolna. – Dlatego po przyjeździe tutaj

byłam taka... drażliwa.

– A obecnie? – Cofnął rękę i odwrócił się, aby spojrzeć Lindsay w

twarz. – Jak oceniasz stan swoich uczuć?

– Chyba... jestem na dobrej drodze, żeby definitywnie zostawić

tamten romans za sobą – przyznała z wahaniem, patrząc w niebieskie
oczy, które wpatrywały się w nią uważnie.

– Wydajesz się zdumiona. – Po wargach Aidana przemknął cień

uśmiechu.

– Bo rzeczywiście się dziwię. Jeszcze nie tak dawno sądziłam, że

nigdy nie pogodzę się z utratą Andrew. Zdrada ukochanej osoby jest taka
bolesna... Ale muszę przyznać, że pobyt w Tregadfan wyszedł mi na
dobre. Inne miejsce oraz inne obowiązki sprawiły, że prawie nie wracam
myślami do dawnego życia w Londynie, nie mówiąc o Andrew. Wiem,
że trudno zrozumieć, co czuje człowiek zdradzony... w pełni pojmie to
tylko ktoś mający podobne doświadczenia.

– Chyba rozumiem cię lepiej, niż ci się zdaje.
– Sugerujesz, że też spotkało cię coś takiego?
– Możliwe. – Aidan lekko wzruszył ramionami. – Ale wystarczy

jedna porcja zwierzeń na jeden dzień. Poza tym musimy ruszać w drogę.

Przekręcił kluczyk w stacyjce i po chwili jechali w kierunku doliny.

Ostre promienie słońca gdzieniegdzie przebijały się przez ciemne korony
rozłożystych sosen, oświetlając jaśniejszą zieleń klonów i jesionów oraz
kępy seledynowych paproci.

Oboje milczeli, lecz tym razem cisza była kojąca. Lindsay

skonstatowała, że czuje ulgę, podzieliwszy się z Aidanem historią
swojego nieudanego romansu. Aidan okazał się dobrym słuchaczem, a
jeśli rzeczywiście miał za sobą podobne przeżycia, to wiedział, jak
smakuje cierpienie.

Farma znajdowała się u podnóża rozległego wzniesienia i z daleka

sprawiała wrażenie opuszczonej. Na pastwiskach pasło się mnóstwo
owiec, lecz zabudowania wyglądały nędznie. Za domem suszyło się
rozwieszone na sznurze pranie, lekko falując na wietrze, a zza rogu
wysypało się stadko gęsi, które wypełniły ogłuszającym gęganiem całe

background image

podwórko.

– Fascynujące stworzenia – stwierdziła Lindsay, wysiadając z

landrovera.

– Ale strasznie hałaśliwe. – Aidan wymownie się skrzywił. – Cześć,

Rufus – przywitał nastolatka, który wyłonił się ze stodoły. – Gdzie
mama?

– W domu.
– Dzięki. – Aidan wraz z Lindsay ruszył do wejścia i zapukał. Po

długiej chwili drzwi otworzyła dziewczynka z ciemnymi, potarganymi
loczkami, odziana w sporo za dużą, brudną, kraciastą sukieneczkę. Buzię
i rączki dziecka pokrywały czerwone grudki wysiękowe typowe dla
egzemy.

– Mamo! – zawołała mała. – Pan doktor.
– Poproś, żeby wszedł, głuptasku. – Z sąsiedniego pomieszczenia

wyszła blada, bardzo zmęczona kobieta w zaawansowanej ciąży. – Dzień
dobry, doktorze. Proszę dalej. Niech pan wybaczy Evie i nie zwraca
uwagi na bałagan.

– Nie przyszliśmy oglądać twojego bałaganu, Clarrie – zapewnił

Aidan, gdy weszli do saloniku, gdzie trudno było znaleźć wolne miejsce.
– Interesujesz nas ty i Dai. A to jest doktor Henderson. – Zerknął przez
ramię na Lindsay. – Pracuje u nas.

– Miło mi panią poznać. – Clarrie uśmiechnęła się blado. – O, już jest

Dai.

Do pokoju przykuśtykał o kulach jej mąż. Miał około czterdziestu lat,

lecz wyglądał na dziesięć więcej. Powitał Aidana skinieniem głowy i z
zaciekawieniem spojrzał na Lindsay.

– Jak leci, Dai? – Aidan zrobił na stole trochę miejsca i postawił

torbę.

– Cholernie powoli. Muszę jak najszybciej wziąć się do roboty, bo

farma popadnie w ruinę. Ted sam nie daje rady, a Rufus jest całkiem do
niczego.

– To jeszcze dzieciak – zaprotestowała Clarrie. – A ja wkrótce będę ci

pomagać.

– Jak noga? – spytał Aidan.
– Boli. Ten cholerny gwóźdź chyba bardziej szkodzi niż pomaga.

background image

– Popatrzymy. Lindsay, mogłabyś w tym czasie zbadać Clarrie? Oto

jej karta.

– Już się robi. – Lindsay ucieszyła się, że dano jej jakieś zajęcie, bo w

tym domku już zaczynała odczuwać klaustrofobię. – Może pójdziemy do
sypialni? – zaproponowała z nadzieją w głosie, patrząc na Clarrie.

– Jak pani chce, ale tam też jest bałagan. – Kobieta wyszła do holu i

ruszyła stromymi schodami na górę. – Pani na dobre w Tregadfan?

– Och, nie, tylko na rok. Potem wracam do domu.
– Czyli dokąd? – Clarrie otworzyła drzwi sypialni i przepuściła

Lindsay.

– Do Londynu.
– Miastowa dziewczyna? – Clarrie uśmiechnęła się blado. – Trochę tu

inaczej niż w stolicy, prawda?

– Trochę – ze śmiechem przyznała Lindsay. – Zna pani Londyn?
– Byłam tam kiedyś na wakacjach... w innym życiu. – Po twarzy

Clarrie przemknął cień uśmiechu. – Jako uczennica pracowałam w lecie
na kempingu w Tregadfan. Tam zaprzyjaźniłam się z pewnym
chłopakiem. Jego rodzice zaprosili mnie na parę tygodni. Mieszkali w
Londynie, a właściwie w Peckham.

– Rozumiem, że było to, zanim poznała pani Daia? – Lindsay

otworzyła torbę, a Clarrie usiadła na łóżku i z wyraźną ulgą oparła plecy
o poduszki.

– Tak jakby. Chociaż Daia znałam prawie od zawsze. Wychowaliśmy

się razem. – Clarrie wzruszyła ramionami, lecz nie dodała, co stało się z
chłopakiem z Peckham.

– Który to tydzień? – Lindsay zerknęła w notatki.
– Trzydziesty siódmy. Już nie mogę doczekać się końca. Ta ciąża

męczy mnie dużo bardziej niż trzy poprzednie razem wzięte.

– To zrozumiałe. Teraz ma pani pod opieką trójkę dzieci, a

problemów też chyba nie brakuje.

– Żeby pani wiedziała. – Clarrie skrzywiła się wymownie. – Czasem

mi się wydaje, że Dai jest gorszy niż dzieciaki. Od wypadku zachowuje
się jak zwierzę w klatce. Można by pomyśleć, że to wszystko moja wina.
A stos rachunków rośnie. Nasza sytuacja była trudna już przedtem, ale
teraz... – Clarrie bezradnie rozłożyła ręce. – Boję się, że przyjdzie nam

background image

sprzedać farmę. Tylko co potem?

– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. A na razie najważniejsza

jest pani i dziecko. Będzie pani rodzić w szpitalu?

– W domu, tak jak poprzednio.
– Może przydałby się pani taki pobyt w szpitalu, nawet krótki. Trochę

by pani odsapnęła.

– Nie, zostanę tutaj. Przyjedzie położna, a potem przez parę dni

będzie u nas moja siostra, o ile nie pokłóci się z Daiem.

– Sprawdzę teraz ciśnienie i tętno dziecka. – Lindsay usiadła na

brzegu łóżka i założyła opaskę ciśnieniomierza na ramię Clarrie. – Jest
nieco podwyższone – stwierdziła, odczytawszy wynik. – Musi pani jak
najwięcej odpoczywać. Wiem, łatwo powiedzieć – dodała, gdy Clarrie
kpiąco prychnęła. – Ale proszę chociaż spróbować. Mam porozmawiać o
tym z mężem?

– Jeśli pani chce... Ale to i tak nic nie da. – Clarrie oparła się na

łokciach i patrzyła na badającą ją Lindsay. – Wszystko w porządku? –
spytała z nutą niepokoju w głosie.

– Tak – zapewniła Lindsay. – Tętno jest silne i miarowe. Co by pani

wołała, chłopca czy dziewczynkę?

– Mnie tam bez różnicy. – Clarrie poprawiła odzież i podniosła się. –

Chociaż z dziewczynką byłoby po równo.

– Czyli jest Rufus, Evie i... ?
– Jared. Ma dwanaście lat, Rufas skończył szesnaście, a Evie sześć.

Myślałam, że na tym będzie koniec – z żalem w głosie przyznała Clarrie.
– Jak widać, człowiek może się mylić, prawda?

– Evie cierpi ma astmę i egzemę? – Lindsay schowała do torby

stetoskop i aparat do pomiaru ciśnienia.

– Tak, i objawy się nasiliły. – Clarrie wstała i natychmiast znów

opadła na pościel. – Och! – jęknęła. – Zakręciło mi się w głowie. Chyba
za szybko się podniosłam.

– Proszę chwilkę poleżeć.
– O czym to mówiłyśmy? Aha, o Evie. Ostatnio strasznie kaszle.

Kłopot w tym, że zajmuje się zwierzakami i jej egzema wtedy nawraca.

– Doktor Lennox na pewno zajmie się Evie. Albo ja to zrobię, gdyby

jeszcze badał pani męża.

background image

– Miły człowiek z tego doktora Lennoxa. – Clarrie podniosła się z

łóżka, lecz tym razem bardzo ostrożnie. – Dawniej przychodził stary
doktor Meredith, ale był strasznie pyskaty. On i Dai często skakali sobie
do oczu. Doktor Lennox jest inny.

– Sądzę, że w razie potrzeby umie obstawać przy swoim zdaniu.
– Och, nie wątpię. A czemu pani z nim jeździ?
– Odbywam praktykę pod jego opieką. Ale proszę się nie obawiać,

jestem wykwalifikowaną lekarką, tylko muszę poznać metody działania
lekarza rodzinnego, żeby nim zostać.

– Więc spędzacie razem dużo czasu.
– To prawda. Właściwie można powiedzieć, że jestem cieniem

doktora Lennoxa – ze śmiechem oświadczyła Lindsay.

– A co na to Bronwen?
– Znają pani?
– Jest sąsiadką mojej siostry.
– No tak, już zapomniałam, że tu wszyscy się znają.
– I to jak! Siostra opowiedziała mi o Bronwen i doktorze Lennoksie.
– Coś ich łączy? – Lindsay zmartwiała. Czyżby jej początkowe

przypuszczenia okazały się trafne?

– Chyba tylko pobożne życzenia Bronwen. Rzeczywiście jedynie

tyle? – zastanawiała się Lindsay, idąc za Clarrie na dół. A jeśli Aidan i
jego recepcjonistka naprawdę mają romans? Aidan wspomniał, że kiedyś
ktoś go zawiódł, lecz raczej nie chodziło o Bronwen, skoro pragnęła go
zdobyć. Może wiedziała o jego miłosnym zawodzie i oferowała
Aidanowi ramię, na którym mógłby się wypłakać, a w cichości ducha
liczyła na więcej niż przyjaźń.

Najlepiej w ogóle nie zaprzątać sobie tym głowy. Plotkarze potrafią

wymyślić Bóg wie co, zaś prywatne życie Aidana Lennoxa to wyłącznie
jego sprawa.

– Zamierzam zmienić dawkę leku w inhalatorze Evie – oznajmił

Aidan, gdy Lindsay i Clarrie wróciły do saloniku. – Przepiszę też silniej
działający krem na egzemę. Jeśli to nie pomoże, pomyślimy o kolejnej
kuracji steroidami. Evie nie myje się zwykłym mydłem, prawda?

– Nie, przestrzegamy wszystkich zaleceń – zapewniła Clarrie. –

Chyba tylko kontakt ze zwierzętami mógł spowodować taką reakcję.

background image

– Powinnaś na razie trzymać się od nich z daleka, Evie – rzekł

łagodnie Aidan, a dziewczynka spuściła główkę, po czym ukryła buzię w
fałdach matczynej spódnicy. – Wiem, że na farmie to trudne, zwłaszcza
że uwielbiasz zwierzaki.

– Aidan spojrzał na Lindsay. – Wszystko w porządku?
Domyśliła się, że pytał o ciążę Clarrie, i twierdząco skinęła głową.
– W takim razie chyba już pójdziemy. Załatwię ci fizykoterapię, Dai,

i podam terminy.

Dai tylko chrząknął. Clarrie odprowadziła ich do drzwi.
– Dziękuję wam obojgu.
– Będzie pani mogła zrealizować recepty? – troskliwie spytała

Lindsay.

– Tak, Ted, który u nas pracuje, weźmie je do apteki, kiedy będzie

jechał do Betwsycoed po nawozy.

– Dbaj o siebie, Clarrie.
– I koniecznie proszę się nie przemęczać – dodała Lindsay.
Zanim wyjechali na drogę, spojrzała przez ramię na podwórze.

Clarrie wraz z córeczką nadal stała na progu, odprowadzając ich
wzrokiem, a zza domu znów wytoczyło się stadko gęsi. Trzepotały
skrzydłami i gęgały jak szalone, najwyraźniej zirytowane warkotem
silnika samochodu.

– Inny świat – mruknęła Lindsay. – Niesamowite, że tyle ludzi spędza

całe życie na takich odległych farmach, zajmując się tylko hodowlą
owiec.

– Większość tych farmerów jest zadowolona z takiej egzystencji.

Czasem jakiś syn wyjedzie do pomaturalnej szkoły, najczęściej rolniczej,
a potem zazwyczaj wraca tutaj, żeby zająć się rodzinną gospodarką.

– A dziewczęta?
– Prawie wszystkie wychodzą za mąż za miejscowych farmerów,

chłopaków, których znały od dziecka.

– Jak Clanie.
– Właśnie.
– Nie sprawiają wrażenia szczęśliwych.
– Cóż, od pewnego czasu ściga ich pech. Nie dość, że hodowla i

uprawa roli stają się coraz mniej opłacalne, to na dodatek Dai miał

background image

wypadek i nie może pracować. Są w trudnej sytuacji. A jak tam Clarrie?

– Ma trochę podwyższone ciśnienie, opuchnięte kostki i jest strasznie

przemęczona, ale tętno dziecka w normie. Uważasz, że powinna rodzić
w domu?

– Wolałbym zabrać ją do szpitala, ale ona się nie zgadza.
– Nie można by pogadać z tą położną?
– Owszem, ale ona z pewnością będzie po stronie Clarrie. Tutejsze

kobiety szczycą się rodzeniem w domu. Chyba można to uznać za
zjawisko socjologiczne.

– Jak Dai będzie jeździł na fizykoterapię?
– Bóg raczy wiedzieć. Ted mógłby go wozić ciężarówką, ale wątpię,

czy znajdzie czas. Biedak i tak ma huk roboty. Przypuszczam, że Dai
odpuści te zabiegi.

– A ten chłopak, Rufus, nie powinien chodzić do szkoły?
– Chyba tak, ale przestał po świętach wielkanocnych, kiedy skończył

szesnaście lat, i pomaga Tedowi.

– Ciężko im.
– Już ci to mówiłem. Problem w tym, że mają niewielkie szanse na

poprawę swojego bytu.

– Ale kiedy Clanie już urodzi i Dai odzyska formę... – Lindsay

urwała, zauważywszy minę Aidana. – Jego stan się poprawi, prawda? –
spytała.

– Mam taką nadzieję, ale minie dużo czasu, zanim jego noga całkiem

się zrośnie, a jest jeszcze uszkodzone ścięgno w prawym ramieniu.
Muszę przyznać, że czasem wątpię, czy Dai kiedykolwiek będzie w
stanie znów pracować na farmie.

– Więc co ich czeka?
– Prawdopodobnie sprzedaż gospodarstwa, ale w dzisiejszych

czasach niewiele za nie dostaną. A co gorsza, Dai jest do niego strasznie
przywiązany. Przechodziło z ojca na syna i Dai uważa za swój
obowiązek przekazać je Rufusowi. Gdy kiedyś wspomniałem o
ewentualnej sprzedaży, Dai omal nie skręcił mi karku. To strasznie
dumny facet.

Gdy dojechali do Tregadfan, słońce już zachodziło i góry pogrążały

się w mglistym mroku. Lindsay kompletnie zapomniała o tym, że

background image

zrezygnowała z wolnego popołudnia, aby towarzyszyć Aidanowi. Była
zadowolona, ponieważ spędziła je w wartościowy sposób – nie tylko
poznała kolejnych ludzi, wśród których miała pracować, lecz także
przełamała lody w stosunkach z Aidanem. Intuicyjnie czuła, że od dzisiaj
oboje będą lepiej się rozumieć.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Dam panu lomotil na biegunkę i maxolon na mdłości. – W namiocie

było tak ciasno, że Lindsay musiała przyklęknąć, aby wypisać receptę. –
Na razie proszę pić tylko wodę butelkowaną i jeść sucharki – poleciła
leżącemu w śpiworze blademu młodzieńcowi.

– Kiedy będzie mógł się wspinać? – spytał zaniepokojony kolega

chorego. – Mamy tyle tras.

– Nie sądzę, żeby ten biedak miał ochotę wdrapywać się na górki.

Przez kilka dni powinien być na diecie i wypoczywać. Niech bierze to,
żeby nie opadł z sił. – Lindsay wręczyła chłopakowi kilka małych
torebeczek.

– Co to takiego?
– Glukozowy preparat uzupełniający niedobór płynów w organizmie.

Działa również wzmacniająco. Niezbędny w przypadku takich
dolegliwości żołądkowych.

– Dziękujemy za przyjście, pani doktor. On nie miał siły się ruszyć.
– To zrozumiałe. Proszę o niego dbać. – Lindsay uniosła klapę

namiotu i wygramoliła się na zewnątrz. Po raz pierwszy załatwiała
wizyty domowe samodzielnie.

– Dasz sobie radę? – spytał Henry, gdy wczoraj powiedziała mu, co ją

czeka.

– Chyba tak.
– Już dobrze zna topografię terenu, a w razie czego zawsze może

wezwać nas przez telefon – dodał Aidan.

– Niby racja – zgodził się Henry. – Chociaż... nie jestem pewien, czy

ja będę osiągalny. Aż boję się mówić o tym na głos, ale Megan ostatnio
miewa się lepiej, więc pomyślałem, że zabiorę ją w niedzielę na małą
wycieczkę.

– Wspaniały pomysł – pochwaliła Lindsay.
– Zmiana otoczenia może zdziałać cuda – przyznał Aidan. – Ale

musisz pamiętać, że w przypadku zapalenia mózgu i rdzenia poprawa
samopoczucia nie trwa długo.

background image

– Cóż, wiem... – Henry westchnął ciężko. – Tym bardziej trzeba

chwytać każdą chwilę.

Wyjeżdżając z kempingu, Lindsay gorąco pragnęła, aby żona

Henry’ego poczuła się lepiej. Przejażdżka po okolicy w taki piękny
dzień na pewno sprawiłaby Megan wielką przyjemność.

Lindsay z uśmiechem przesunęła wzrokiem po zielonych wzgórzach.

Na razie radziła sobie całkiem dobrze. Już zdążyła stwierdzić zapalenie
wyrostka robaczkowego u dziecka i wezwała karetkę, aby zabrano je do
szpitala. Potem odwiedziła dwóch pacjentów w podeszłym wieku: jeden
chorował na nieuleczalnego raka i czekał na pielęgniarkę, która miała
zrobić mu zastrzyk z morfiny, zaś drugi cierpiał na chroniczne
schorzenie dróg oddechowych i potrzebował tlenu.

Wracając do wsi, Lindsay pod wpływem impulsu postanowiła zajrzeć

do Douglasa i Milły. Zaparkowała dżipa od frontu, otworzyła furtkę i
szła między zadbanymi klombami. Przy samej ścieżce rosły na nich
dorodne, różnokolorowe bratki i prymulki, a wzdłuż płotu
oddzielającego podwórze od sąsiedniej posesji bujnie kwitły fioletowe
ostróżki i różowe malwy. Lindsay zadzwoniła i stojąc przed drzwiami,
obserwowała pszczołę kołującą nad donicą z nagietkami. Nieco dalej, na
kamiennym chodniczku prowadzącym na tyły domu, drozd usiłował
rozbić skorupę ślimaka.

Była pełna podziwu dla wytrwałości ptaka i dopiero po dłuższej

chwili skonstatowała, że nikt nie otwiera, a z wnętrza nie dochodzą
żadne dźwięki. Jeszcze raz nacisnęła przycisk dzwonka, po czym obeszła
dom i stwierdziła, że kuchenne drzwi są otwarte. Widocznie Milly
wyszła do ogrodu i nie zorientowała się, że ktoś przyszedł.

Ale Lindsay nigdzie jej nie zauważyła, więc zastukała w drzwi i

zawołała gospodarzy, lecz nikt się nie pojawił ani nie odezwał, tylko w
głębi mieszkania rozległo się głuche dudnienie.

– Milly? Jest pani tam?
Stukanie powtórzyło się, tym razem głośniejsze i jakby naglące. Pełna

złych przeczuć Lindsay z wahaniem weszła do wnętrza. Jej obawy
potwierdziły się, gdy przeszła przez małą, idealnie czystą kuchnię i
spróbowała otworzyć drzwi do saloniku. Zdołała tylko trocheje uchylić,
ponieważ coś je blokowało. Wybiegła więc na zewnątrz i osłaniając z

background image

boku oczy, zajrzała do pokoju przez okno.

Milly leżała na podłodze tuż przy drzwiach, a Douglas siedział w

fotelu i swoim balkonikiem uderzał w podłogę. Najwyraźniej usiłował w
ten sposób wezwać pomoc.

Lindsay głośno zabębniła w szybę, a staruszek powolutku odwrócił

głowę. Nie ulegało wątpliwości, że jest dzisiaj bardzo słaby i nie zdoła
wstać, aby otworzyć okno. Lindsay przez moment miała ochotę
zadzwonić po Aidana, lecz zaraz porzuciła ten pomysł. To ona ma
dzisiaj dyżur, więc powinna samodzielnie ocenić sytuację i rozwiązać
problem.

Pospiesznie wezwała pogotowie, wyszarpnęła z ziemi jeden z

potłuczonych kafelków, którymi był obłożony skraj klombu, i stłukła
szybkę sąsiadującą z okienną klamką.

Trzask pękającego szkła zabrzmiał w ciszy spokojnego niedzielnego

przedpołudnia przeraźliwie głośno. Lindsay właśnie wsunęła w otwór
dłoń, gdy nagle usłyszała za sobą czyjś gniewny okrzyk.

– Co się tu dzieje?!
Odwróciła się i ku swemu zdumieniu ujrzała wyglądającego zza

płotu, rozgniewanego Hew Griffithsa.

– O, Hew... to znaczy, panie Griffiths, tak się cieszę, że pana widzę.

Mieszka pan tutaj?

– Jasne, że tak, i chcę wiedzieć, co pani tu, u diabła, wyprawia!
– Chwileczkę. – Lindsay wreszcie otworzyła okno. Teraz musiała

tylko wdrapać się na parapet i wejść do środka. – Milly zemdlała.

– Nie lepiej wejść przez drzwi?
– Nie można ich otworzyć, bo Milly leży w saloniku i je blokuje. –

Gramoląc się przez okno, Lindsay była zadowolona, że ma na sobie
drelichowe spodnie, a nie wytworny kostiumik z butiku w Kensington.

– A co z Douglasem?
– Jest w domu. Mógłby pan podejść od frontu? Przesunę Milly i

otworzę drzwi.

Mrucząc pod nosem, Hew zniknął za płotem, a Lindsay zeskoczyła na

podłogę.

– Tam... M... milly... – wyjąkał Douglas.
– Wiem. – Lindsay lekko ścisnęła go za ramię i pospieszyła do Milly.

background image

Kobieta była półprzytomna, bełkotała coś niezrozumiale, z kącika
wykrzywionych ust spływała strużka śliny, a lewa ręka zwisała
bezwładnie. – Milly, to ja, doktor Henderson. – Lindsay kucnęła obok
staruszki i sprawdziła jej puls. – Spróbuję ułożyć panią trochę
wygodniej. – Delikatnie odsunęła kobietę od drzwi i włożyła jej pod
głowę dwie poduszki z kanapy. Milly chyba przygotowywała niedzielny
lunch, gdy poczuła się źle, ponieważ była w fartuchu. A niedawno
przyniosła mężowi kawę, która wraz z talerzem ciasteczek nadal stała na
małym stoliku obok fotela.

Milly znów spróbowała coś powiedzieć i sprawiała wrażenie

rozstrojonej, toteż Lindsay uklękła i wzięła ją za rękę.

– Proszę się o nic nie martwić, Milly. Wyjdzie pani z tego. A

Douglasem wszystko w porządku – zapewniła uspokajającym tonem. –
To pan, Hew? – zawołała, gdy ktoś poruszył klamką. – Proszę wejść.

– Co się stało? – Hew objął zdumionym spojrzeniem scenkę w

saloniku.

– Milly miała udar. Zaraz przyjedzie pogotowie. Mógłby pan

przynieść z sypialni jakiś koc?

Hew poszedł na górę, a Lindsay wyjęła z torby stetoskop i

ciśnieniomierz. Osłuchała serce pacjentki i właśnie zakładała na jej
ramię opaskę aparatu, gdy wrócił Hew.

– Dzięki. – Wzięła od niego pled i okryła nim Milly. – Nie powinna

zmarznąć. Może zechciałby pan porozmawiać z Douglasem? Spytać, czy
czegoś nie potrzebuje?

– A pani co robi? – burknął Hew.
– Zmierzę jej ciśnienie.
– Ale ma przyjechać karetka?
– Tak. Milly musi pojechać do szpitala.
– A co z Douglasem? Sam nie da sobie rady.
– Wiem. Mają w tej okolicy jakąś rodzinę?
– Nie. Ich syn mieszka pod Oksfordem, a córka za granicą, chyba w

Kanadzie. A może w Nowej Zelandii? Gdzieś tam.

– W takim razie porozmawiam z siostrą oddziałową. Może ona

znajdzie jakieś rozwiązanie. – Lindsay wystukała numer dyżurnego
szpitala i naświetliła sytuację. Pielęgniarka uznała, że trzeba przyjąć

background image

również Douglasa, a potem pracownik socjalny zdecyduje, co dalej. –
Lindsay wyłączyła komórkę, podeszła do Douglasa i kucnęła przed nim.
– Panie Morgan, Milly pojedzie do szpitala – oznajmiła łagodnie. – A
pan wraz z nią – dodała, gdy staruszek zaczął się trząść.

– Wszystko dobrze, chłopie – zapewnił Hew. – Milly wyzdrowieje.
Usłyszawszy imię żony, Douglas powoli się odwrócił i popatrzył na

nią, a Lindsay i Hew powędrowali wzrokiem za jego spojrzeniem. Było
oczywiste, że tej chwili Milly nie wygląda na kogoś, kto szybko
wyzdrowieje. Lindsay ujęła dłoń staruszka i ścisnęła ją lekko, aby dodać
mu otuchy.

– Pójdę na górę i zapakuję trochę niezbędnych rzeczy, dobrze? Hew,

posiedzi pan z nim? Zaraz wrócę.

Hew tylko skinął głową. Najwyraźniej był oszołomiony tym, co się

stało, i w ogóle nie przypominał tamtego gburowatego osobnika, który
przyszedł do poradni pierwszego dnia pracy Lindsay.

Lindsay wyjęła z szafy podręczną torbę i spakowała piżamy, kapcie

oraz przybory toaletowe dla Douglasa i Milly. Przed wyjściem rozejrzała
się po pokoju, w którym panował równie idealny porządek jak na dole.
Wątpiła, czy państwo Morgan jeszcze tu wrócą. Schodząc na dół, czuła,
że ze wzruszenia ściska ją w gardle, więc z zadowoleniem powitała
sanitariuszy. W skrócie opisała im stan Milly oraz wyjaśniła, dlaczego
trzeba zabrać również jej męża.

– Mamy wziąć oboje? – spytał Vincent, starszy z dwóch pielęgniarzy.

– Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy pacjenci będą chcieli jechać ze swoją
drugą połową. Pani jest tutaj nowa, prawda? Zastępczyni czy
praktykantka?

– Praktykantka. – Lindsay już zamierzała dodać, że jest

wykwalifikowaną lekarką i ma prawo skierować pacjenta do szpitala, ale
Vincent szeroko się uśmiechnął.

– Proszę nie robić takiej smutnej miny, kochana. Jasne, że go

weźmiemy. Prawda, Douglas?

– Och. – Lindsay odetchnęła z ulgą. – Znacie go?
– Czy go znamy? Jeszcze jak. Nieraz woziliśmy go do przyszpitalnej

poradni. – Sanitariusz kucnął przy Milly. – Witaj, kochaniutka –
powiedział lekkim tonem. – Co ty knujesz? Dobra, nic nie mów. I tak

background image

wiem. Wkurzyłaś się, bo zawsze wszyscy tańczą wokół Douga, prawda?
Więc teraz twoja kolej. Mark i ja położymy cię na noszach i zaniesiemy
do karetki. Potem wrócimy po Douga, żeby pojechał z nami. – Vincent
spojrzał na Lindsay. – Oddycha z trudem.

– Możecie podać jej tlen?
– Jasne. – Vincent założył staruszce maskę tlenową, a parę minut

później państwo Morgan już byli w karetce.

– Proszę nie martwić się tym oknem, pani doktor – powiedział Hew,

gdy po odjeździe ambulansu Lindsay z westchnieniem wróciła do
saloniku. – Wstawię szybkę, posprzątam szkło, zamknę dom i wezmę
klucze. Zaraz wróci z kościoła moja żona. Pewnie będzie chciała
odwiedzić Milly.

– Z odwiedzinami trzeba poczekać kilka dni. Milly musi dojść do

siebie.

– Nieźle ją strzeliło, prawda?
– Obawiam się, że tak. – Lindsay wzięła swoją torbę. – Cóż, muszę

już iść. Nadal jestem na dyżurze. Bardzo dziękuję panu za pomoc, Hew.

– Nie ma o czym mówić. Dobrze, że mogłem się przydać. Jesteśmy

sąsiadami od wielu lat.

Hew odprowadził ją do drzwi i pomachał na pożegnanie. Lindsay

uśmiechnęła się do siebie. Hew Griffiths potraktował ją dzisiaj zupełnie
inaczej niż poprzednio. Czyżby mieszkańcy zaczynali ją akceptować?
Tak czy inaczej, była zadowolona z impulsu, który kazał jej zajrzeć do
Morganów. Gdyby lekarz przyjechał później, Milly prawdopodobnie by
zmarła.

Wiedziona kolejnym impulsem, Lindsay postanowiła wpaść do

Aidana. Wspomniał, że cały dzień będzie w domu i pomoże jej w razie
potrzeby. Nie potrzebowała jego pomocy ani nawet fachowej rady, lecz
nagle poczuła przemożną chęć zobaczenia go. Choćby tylko dlatego,
żeby mu opowiedzieć, jak sobie poradziła w kryzysowej sytuacji.

Zaparkowała dżipa na poboczu drogi i szybko zbiegła po schodach.

Tym razem były suche, ona zaś miała na nogach wygodne pantofle.
Parsknęła śmiechem, przypomniawszy sobie tamten deszczowy dzień,
gdy chwiejnie schodziła na dół w swoich wytwornych, czarnych
lakierkach ze złotymi obcasami. Aidan zasugerował, żeby sobie kupiła

background image

porządne buty, a potem się pokłócili, gdy wróciła z kilkugodzinnych
zakupów. Dzisiaj musiała przyznać, że ona i Aidan rozumieją się dużo
lepiej niż na początku ich znajomości.

Jeszcze na schodach usłyszała jakiś łomot, a po chwili ujrzała w głębi

ogrodu Aidana. Miał na sobie dżinsy i podkoszulek i właśnie rąbał na
pieńku drewno.

Nieco dalej leżały na ziemi oba psy i z pyskami opartymi na

przednich łapach obserwowały swego pana. Zobaczyły Lindsay, lecz ją
poznały i nie zaszczekały. Skipper na powitanie uniósł łeb, a Jess
energicznie zamerdał ogonem.

Lindsay przystanęła, aby nie przeszkadzać, gdy Aidan macha

siekierą. Za każdym razem, gdy ją unosił i szerokim łukiem opuszczał na
grubą kłodę, którą rąbał na mniejsze kawałki, uwypuklały się mięśnie
jego pleców i barków, wyraziście grając pod cienką bawełną koszulki.
Spod zwichrzonych, ciemnych włosów spływały na czoło strużki potu.
W tej chwili było w wyglądzie Aidana coś surowego, niemal
pierwotnego, co sprawiło, że Lindsay ogarnęło pożądanie.

On zaś chyba wyczuł jej obecność, bo nagle się odwrócił, a gdy ich

oczy się spotkały, czas jakby się zatrzymał. Lindsay z wrażenia zaparło
dech, a jej serce na moment przestało bić – lub tak jej się przynajmniej
zdawało.

A potem Aidan się odezwał i po magicznej chwili pozostał Lindsay

tylko tępy ucisk gdzieś pod żebrami oraz pamięć o słodkim i
jednocześnie bolesnym doznaniu.

– Nie wiedziałem, że tu jesteś. – Aidan spojrzał na psy.
– Ale czujne z was cerbery!
– Już mnie znają i nie szczekają na mój widok, tylko merdają

ogonami.

– Coś się stało? – Aidan chyba pomyślał, że nie przyszła tu bez

powodu.

– Tak, ale rozwiązałam ten problem.
– Właśnie miałem strzelić sobie colę. – Aidan otarł spocone czoło. –

Napijesz się? A potem mi wszystko opowiesz.

– Dobrze. – Usiłowała mówić lekkim tonem, ale z jakiegoś

niewiadomego powodu jej serce nadal wyprawiało dziwne harce.

background image

Najpierw rzeczywiście się zatrzymało, a teraz z kolei łomotało jak
szalone.

– Masz przy sobie komórkę? – spytał Aidan, a gdy skinęła głową,

pomaszerował do domu.

Lindsay usiadła na odwróconej do góry dnem wielkiej, glinianej

donicy i popatrzyła na bujną roślinność ogrodu. Panował tu cudowny
spokój, a ciszę przerywało tylko cykanie świerszczy i niekiedy szum
silnika przejeżdżającego drogą pojazdu. Oparła głowę o mur i wystawiła
twarz do słońca, świadoma nieoczekiwanego poczucia błogości.
Pojawiło się po raz pierwszy od dawna i samo w sobie wydawało się
czymś zdumiewającym, zważywszy na załamanie, jakie przeżyła.

Dlaczego teraz była taka zadowolona? Jakim cudem wkradło się do

jej duszy tyle radości, a ona nawet tego nie zauważyła?

Przecież to z pewnością nie ma nic wspólnego z Aidanem?
Otworzyła oczy i ujrzała go, idącego przez podwórze. Niósł dwie

pełne szklanki, a ona nagle stwierdziła, że przyczyna jej cudownej
euforii ma wiele wspólnego z Aidanem.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Wręczył jej szklankę i usiadł na niskim murku oddzielającym

podwórze od ogrodu. Jess nadstawił ucha i uniósł łeb, aby sprawdzić, co
się dzieje. Ale z panem wszystko było w porządku, więc znów oparł
pysk na łapach i zamknął oczy. Skipper od dawna pochrapywał.

– Zdrówko. – Aidan uniósł szklankę.
– Zdrówko. – Lindsay wypiła mały łyk coli, zaś Aidan – wielki haust.
– Ach – westchnął Aidan z zadowoleniem. – Tego potrzebowałem.
– Dziwię się, że nie wziąłeś sobie piwa.
– Wolałem nie ryzykować, bo gdybyś potrzebowała pomocy, to

musiałbym wskoczyć za kółko. A właśnie... – Spojrzał na nią z ukosa. –
Chciałaś mi coś opowiedzieć?

– Nie uwierzysz, co się zdarzyło.
– Po latach praktyki chyba już nic mnie nie zdziwi.
– Więc co powiesz na to, że w tej chwili Douglas i Milly Morganowie

są w szpitalu? – spytała, a Aidan wytrzeszczył oczy ze zdumienia. – A
widzisz? Jednak cię zaskoczyłam.

– Co się stało? – Głos Aidana zabrzmiał chłodniej. Lindsay nerwowo

oblizała wargi i w duchu sklęła się za ten przejaw zdenerwowania. Na
litość boską, przecież sobie poradziła, prawda? Dlaczego więc tak się boi
powiedzieć, co zaszło? No cóż, powodem jej obaw był Aidan. A fakt, że
siedzi tuż obok i wygląda tak niesamowicie seksownie, wcale niczego
nie ułatwia.

– Milly miała udar.
– Kto cię wezwał?
Poruszyła się niespokojnie, bo Aidan wciąż mierzył ją tym chłodnym

spojrzeniem.

– Prawdę mówiąc, nikt. Przejeżdżałam obok ich domu, wracając z

kempingu od chorego, i pomyślałam, że do nich zajrzę...

– Niby po co?
– O co ci chodzi? – Lindsay zmarszczyła brwi.
Nie takiej reakcji się spodziewała. Przypuszczała, że Aidan pochwali

background image

ją za nadzwyczajną intuicję, a on tymczasem wydawał się coraz bardziej
zirytowany.

– Dlaczego postanowiłaś ich odwiedzić? Miałaś ochotę na kawę i

ciasteczka roboty Milly?

– Co ty pleciesz! – Poczuła na policzkach gorący rumieniec.
– Więc czemu tam poszłaś?
– Żeby się z nimi zobaczyć. Sprawdzić, jak się mają.
– Czyli była to wizyta lekarska?
– Oczywiście, skoro się upierasz, żeby ją sklasyfikować.
– Przecież wiesz, że wpadam do nich raz na tydzień.
– Wiem – syknęła, z trudem zachowując spokój. – Ale jakiś impuls

kazał mi tam iść. I wspaniale, że to zrobiłam, bo w przeciwnym razie
Milly pewnie nadal leżałaby na podłodze.

– Chwileczkę. – Aidan ostrożnie odstawił szklankę. – Wyjaśnijmy

wszystko po kolei. Zajrzałaś do Morganów, wiedziona impulsem, i Milly
leżała na podłodze?

– W saloniku.
– Kto ci otworzył drzwi?
– Stłukłam szybę i weszłam przez okno.
– Co takiego?!
– To, co mówię. Ale spokojna głowa. Hew Griffiths, on mieszka po

sąsiedzku...

– Wiem, gdzie mieszka Hew – złowrogim tonem wycedził Aidan.
– No więc on usłyszał brzęk tłuczonego szkła i wszedł od frontu, gdy

ja już wgramoliłam się przez okno. Obiecał, że wstawi tę szybkę, czyli
nie ma sprawy.

– Nie przyszło ci do głowy, żeby wezwać policję, zamiast się

włamywać? Czy nie w ten sposób się postępuje tam, skąd pochodzisz?
Bo tutaj jest właśnie taki zwyczaj.

– Nie jestem przedszkolakiem, Aidanie. Znam procedurę.
– To czemu jej nie zastosowałaś?
– Bo właściwie nie musiałam się włamywać.
– Przecież podobno zbiłaś szybę i weszłaś przez okno.
– Najpierw weszłam kuchennymi drzwiami. – Lindsay była coraz

bardziej wkurzona koniecznością przejścia do defensywy. Wzięła

background image

głęboki oddech, by nie wybuchnąć, i opisała całe zdarzenie. – Od razu
się zorientowałam, że to udar – oświadczyła na koniec.

– Milly była przytomna?
– Ledwie.
– Jak sądzisz, ile czasu tak leżała?
– Niezbyt długo. Przyniosła Douglasowi kawę, ale nie zdążył jej

wypić.

– O której tam przyszłaś?
– Około jedenastej trzydzieści.
– Więc udar nastąpił po dziesiątej trzydzieści. Właśnie o tej porze

Milly parzy kawę. Co potem zrobiłaś?

– Ułożyłam Milly wygodniej, osłuchałam jej serce i zmierzyłam

ciśnienie, a Hew zajął się Douglasem. Później mi uzmysłowił, że
Douglas nie może zostać sam.

– Tobie nie przyszło to do głowy?
– Owszem, ale sądziłam, że Morganowie mają tutaj jakąś rodzinę.

Hew powiedział, że nie, więc zadzwoniłam do siostry oddziałowej i
spytałam, czy nie przyjęliby także Douglasa.

– Co takiego?! – Aidan zerwał się na równe nogi i spiorunował ją

wzrokiem.

– Przecież nie mogłam go zostawić bez opieki. Ale siostra

oddziałowa na szczęście okazała zrozumienie i zgodziła się, a jutro ktoś
zdecyduje, co dalej.

– Czyli sprawą zajmie się opieka społeczna i Douglas wyląduje w

domu starców, w Rhondda House.

– Sam mówiłeś, że wkrótce do tego dojdzie, bo Milly nie będzie

dawać sobie rady.

– Tak, ale obiecałem jej, że gdyby zdarzyło się najgorsze, postaram

się umieścić ich oboje w jednym miejscu.

– Dlaczego Milly nie miałaby też pójść do Rhondda House?
– Tam nie przyjmują osób po udarze.
– Nie wiedziałam... Ale cóż innego mogłam zrobić?
– Zadzwonić do mnie.
– Myślałam o tym, ale doszłam do wniosku, że wolałbyś, abym

działała samodzielnie. To był mój dyżur i uważam, że postąpiłam

background image

słusznie. Uznałam, że warto ci o tym powiedzieć, lecz gdybym
wiedziała, jak zareagujesz, nie zawracałabym sobie głowy
przyjeżdżaniem tutaj! – krzyknęła rozjuszona.

Gdyby spytano ją, co się później wydarzyło, nie miałaby pojęcia, jak

to ująć. Najpierw stali naprzeciw siebie jak dwoje przeciwników, którzy
zaraz rzucą się do walki, a już po chwili Aidan w dwóch krokach
pokonał dzielącą ich odległość, chwycił Lindsay w ramiona i przycisnął
wargi do jej ust, tłumiąc ewentualny protest.

Była taka zaszokowana, że w pierwszej chwili nic nie zrobiła.

Wreszcie trochę doszła do siebie i spróbowała się wyswobodzić. Lecz
Aidan tylko mocniej przygarnął ją 4o siebie.

I właśnie wtedy ogarnęło ją dzikie pożądanie. Andrew nigdy nie

całował jej w taki sposób. Nikt jej nie całował tak, jak teraz Aidan.
Natychmiast zapomniała o swoich oporach, zarzuciła mu ręce na szyję,
wplotła palce w jego włosy i zaczęła oddawać pocałunki z żarem, o jaki
nigdy by się nie podejrzewała.

Od zerwania z Andrew nie miała nikogo. Andrew był subtelny i

wyrafinowany, a jej się wydawało, że potrzebuje właśnie kogoś takiego.
Ale ten mężczyzna okazał się wcieleniem namiętności, toteż
odpowiedziała na nią tak gorąco, jak nie zdarzyło się jej nigdy – aż do
dziś. Pod wpływem jego ust i dłoni jej zmysły kolejno budziły się do
życia.

Aidan pierwszy się odsunął, przytrzymując ją na odległość ramienia.
– Mój Boże! – mruknął. – To nie powinno było się stać. Przepraszam.
– Nie masz za co – szepnęła.
– Jak mogłem do tego dopuścić! Przecież jestem odpowiedzialny za

twoje szkolenie!

– Ja też jestem winna.
– To niewiele zmienia. – Aidan zdjął ręce z jej ramion. – Zawiodłem

pokładane we mnie zaufanie. Henry obdarłby mnie żywcem ze skóry,
gdyby się dowiedział.

– Ale się nie dowie, prawda?
Zaprzeczył ruchem głowy, nadal wstrząśnięty tym, co zaszło. Lindsay

spuściła wzrok i stwierdziła, że oba psy siedzą u ich stóp i z
przekrzywionymi łbami wpatrują się w nich z zaciekawieniem.

background image

– Nie pojmują, co się dzieje – stwierdziła z nikłym uśmiechem. –

Najpierw na siebie wrzeszczeliśmy, a zaraz potem... – Spojrzała na
Aidana, a on umknął wzrokiem w bok, jakby był zbyt zakłopotany, aby
móc patrzeć jej w oczy. – Aidanie... – Dotknęła jego nagiego
przedramienia, a on raptownie się cofnął.

– Lepiej już idź, Lindsay... Ktoś może cię wezwać. Oboje wiedzieli,

że to tylko pretekst, ponieważ miała przy sobie komórkę i w każdej
chwili była osiągalna. Chętnie powtórzyłaby z Aidanem to, co przed
chwilą zrobili, lecz zważywszy na jego minę, chyba nie mogła liczyć na
kolejny pocałunek. Uznała więc, że w tej sytuacji najlepiej pośpiesznie
umknąć. Pogłaskała psy i ruszyła w stronę schodów.

– Do zobaczenia jutro – rzuciła przez ramię – chyba że wcześniej

zdarzy się coś, o czym powinnam cię powiadomić.

– Co do Milly...
– Tak? – Odwróciła się, gdy przystanął u podnóża schodów. Nadal

sprawiał wrażenie zażenowanego.

– Wybacz, że tak zareagowałem. Postąpiłaś prawidłowo.
– Zrobiłbyś to samo?
– Chyba tak. Może spróbowałbym załatwić coś innego dla

Douglasa... ale skąd mogłaś wiedzieć o Rhondda House?

Skinęła głową i poszła do samochodu. Zapalając silnik, zerknęła we

wsteczne lusterko. Aidan nie wyszedł za nią na drogę. Bezwiednie
westchnęła i dopiero wtedy zauważyła, że drży. Gdyby niedawno ktoś
powiedział jej, że będzie całować się z Aidanem, nigdy by w to nie
uwierzyła. Ale najbardziej zdumiewające w tym wszystkim było jej
zachowanie. Na wspomnienie własnej reakcji poczuła, że policzki jej
płoną. Co Aidan sobie o niej pomyślał? Pewnie uznał ją za jakąś
niewyżytą babę, która rzuca się na każdego faceta.

Nie wiedziała, jak jutro spojrzy mu w oczy. Powinna się wstydzić.

Powinna, ale jakoś wcale się nie wstydziła. Przecież zareagowała
całkiem spontanicznie, jak normalna kobieta, którą całuje atrakcyjny
mężczyzna. I gdyby miała kolejną okazję, zrobiłaby dokładnie to samo.

Ale żeby całować się z Aidanem! Właśnie z nim! Przecież

początkowo go nie znosiła. Uważała go za gburowatego, aroganckiego
typa i była pewna, że on odwzajemnia jej niechęć. Krytykował jej

background image

ubrania, fryzurę, pochodzenie społeczne, nawet samochód. Wciąż się
kłócili. To prawda, że ostatnio rzadziej skakali sobie do oczu, a czasem
nawet się ze sobą zgadzali, ale nie do tego stopnia, żeby ich znajomość
mogła przerodzić się w coś więcej.

Zresztą on może wcale tego nie pragnął. Prawdopodobnie już żałował

swojego postępku. Przecież wyraźnie powiedział, że zawiódł pokładane
w nim zaufanie. Cóż, może istotnie byłaby to trafna ocena sytuacji,
gdyby Henry oddał mu pod opiekę jakąś naiwną smarkulę. Ale ona,
Lindsay, była dorosłą kobietą, przyzwyczajoną do samodzielnego
decydowania o sobie!

Nie miała pojęcia, co będzie dalej, lecz oczekiwała jutra zarówno z

obawą, jak i z ciekawością.

– Co by pani robiła dziś wieczorem w Londynie? – Gwynneth oparła

się łokciami o blat recepcji i z rozmarzeniem w oczach popatrzyła na
Lindsay.

– Gdybym akurat nie pracowała?
– Och, oczywiście. – Gwynneth zachichotała.
– Czy ja wiem... pewnie spróbowałabym odespać zaległości.
– A gdyby chciała się pani rozerwać?
– Niech pomyślę. Chyba skoczyłabym z przyjaciółmi do baru na

wino.

– Do baru na wino... – z zachwytem powtórzyła Gwynneth.
W jej ustach zabrzmiało to tak, jakby chodziło o egzotyczną

świątynię. Lindsay uśmiechnęła się mimo woli na myśl o zatłoczonym
lokalu, gdzie trzeba walczyć o miejsce na wysokim stołku, trzy razy
przypominać o zamówionym drinku, a potem w nieskończoność czekać
na wolny stolik.

– Później pewnie poszlibyśmy gdzieś na kolację do włoskiej albo

hinduskiej restauracji. Czasem idziemy też do teatru, na balet lub operę.
Albo potańczyć w nocnym klubie. Ale wątpię, czy zdarzyłoby się to w
poniedziałkowy wieczór.

– W pani ustach brzmi to tak ekscytująco. To dopiero są rozrywki,

prawda, Bronwen?

– Jeśli się lubi takie rzeczy – cierpkim tonem odparła recepcjonistka.

– Osobiście wolę spokojniejsze życie. A ty, moja droga... – Bronwen

background image

złowrogo łypnęła na Gwynneth sponad okularów, które wkładała do
czytania – po paru takich nocach byłabyś wykończona. Nie
wystarczyłoby ci siły, żeby tak balować. Lepiej się ogranicz do
potańcówki w domu kultury.

Zbita z tropu Gwynneth ucichła i zaczęła uzupełniać wpisy w kartach

pacjentów, a Lindsay poszła nalać sobie kawy. W korytarzu spotkała
wychodzącego z gabinetu Aidana. Widzieli się dzisiaj kilkakrotnie i raz,
gdy napotkała jego spojrzenie, on szybko odwrócił wzrok. Lecz poza
tym w żaden sposób nie okazał, że zdarzyło się między nimi coś
szczególnego.

Teraz wszedł za nią do pokoju śniadaniowego, gdzie akurat siedzieli

Henry i Judith.

– Jak udał się twój pierwszy dyżur pod telefonem? – spytał Henry.
– Doskonałe – zapewniła, może trochę zbyt radośnie.
– Żadnych trudnych przypadków?
– Z wyjątkiem jednego, ale sobie poradziłam.
– Mówisz o pani Morgan? – Judith podniosła oczy znad czytanego

czasopisma i włączyła się do rozmowy.

– Właśnie.
– Słyszałem o tym od Bronwen. Kto cię wezwał, Lindsay?
– Prawdę mówiąc, nikt. To był przypadek. – Zerknęła na Aidana, ale

nadal stał odwrócony plecami do niej. Oblizała wargi, które nagle
wydały się jej strasznie suche. – Wracałam od pacjenta i postanowiłam
wpaść do Morganów. Byłam u nich kiedyś z Aidanem i wiedziałam, że
on często do nich zagląda.

– I odkryłaś, że Milly miała udar? – Judith nie posiadała się

zdumienia.

– Tak. A biedny Douglas oczywiście nie mógł nikogo zawiadomić.
– Co za szczęście, że tam pojechałaś!
– Ktoś wie, jak Milly dzisiaj się czuje? – spytał Henry i wszyscy

zerknęli na Aidana. On zaś w końcu musiał na nich popatrzeć.

– Dzwoniłem do siostry oddziałowej. Stan Milly jest ustabilizowany,

lecz kilka najbliższych dni będzie mieć decydujące znaczenie.

– A Douglas? – cicho spytała Lindsay.
– Załatwiłem mu miejsce w małym domu opieki niedaleko Rhyl. Jeśli

background image

Milly względnie dojdzie do siebie, też zostanie tam przyjęta.

– Dobra robota – pochwalił Henry. – Tych dwoje powinno zostać

razem. Lindsay, kochanie, mogłabyś przyjąć resztę moich pacjentów?
Muszę jechać na zebranie, które na pewno długo potrwa, a potem
wolałbym wrócić prosto do Megan.

– Nie ma sprawy – zapewniła. – Jeśli Aidan się zgodzi.
– Zaplanowałeś coś dla tej młodej damy na dzisiejsze popołudnie?
Aidan pośpiesznie zaprzeczył ruchem głowy i tylko Lindsay

zauważyła, że trochę się zmieszał. Chyba z powodu sugestii, że mógłby
chcieć spędzić ten czas w moim towarzystwie, pomyślała, a po jej
wargach przemknął cień uśmiechu.

Dyżur okazał się wyjątkowo pracowity i męczący. Pacjentów było

dużo, a niektórzy bez ogródek wyrażali niezadowolenie z powodu
nieobecności doktora Llewellyna. Pewna kobieta nawet zrezygnowała z
wizyty, zdecydowana poczekać na swego lekarza.

Lindsay miała wrażenie, że ten trudny dzień nigdy się nie skończy,

ale Gwynneth zawiadomiła ją, że w poczekalni jest jeszcze tylko jedna
osoba.

– Kto to taki? Nie mam tu więcej kart.
– To Hannah Sykes. Nie było jej na liście.
– Córka pastora baptystów?
– Tak. Zaraz przyniosę jej kartę.
Lindsay ledwie zdążyła poruszyć zdrętwiałymi barkami i obolałą

szyją, gdy zjawiła się recepcjonistka.

– Dzięki, Gwynneth. – Lindsay wzięła od niej dużą kopertę. – Doktor

Lennox jeszcze jest u siebie? – Nie widziała go przez całe popołudnie i
obawiała się, że już wyszedł, a koniecznie chciała z nim porozmawiać.
Czuła, że nie może zostawić tego, co zaszło, bez żadnego komentarza.

– Tak, ma jeszcze trzech pacjentów, a przed chwilą dostał nagłe

wezwanie do matki Janet Pearce.

– No dobrze. Przyślij do mnie tę pannę Sykes.
Hannah Sykes miała piętnaście lat, lecz z powodu poważnej miny,

okularów w drucianej oprawce i długich włosów wyglądała na starszą.

– Usiądź, Hannah. Jestem doktor Henderson i zastępuję dzisiaj

doktora Llewellyna.

background image

– Myślałam, że on mnie przyjmie.
– Chcesz zapisać się do niego na inny termin? – Lindsay miała

szczerze dosyć spierania się z kimś, kto woli leczyć się u Henry’ego.

– Och, nie – zaprzeczyła dziewczyna. – Nawet wolę porozmawiać z

panią. Lubię doktora Llewellyna, ale on dobrze mnie zna i przyjaźni się z
moim ojcem, więc czułabym się niezręcznie, mówiąc mu, o co chodzi.
Widzi pani, ja chyba jestem w ciąży.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Bronwen, włóż to, z łaski swojej, do przegródki doktora

Llewellyna. – Lindsay podała recepcjonistce kartę Hannah Sykes. – Aha,
czy doktor Lennox już wrócił?

– Nie, i nadal czeka na niego trzech pacjentów.
– Wobec tego ja ich przyjmę. Przyślij pierwszego.
Co prawda była wykończona i marzyła tylko o tym, aby powlec się na

górę do swego mieszkanka, uznała jednak, że powinna pomóc Aidanowi,
skoro miał nagłe wezwanie.

Pierwszy pacjent cierpiał na ostre zapalenie pęcherza, a drugi na

nadkwasotę. Lindsay postawiła diagnozę i wypisała stosowne leki, a
odnosząc kolejną kartę, dowiedziała się, że Aidan właśnie przyjmuje
trzecią zapisaną osobę.

– W takim razie idźcie już do domu – zasugerowała recepcjonistkom.

– Zamknę za wami drzwi, a doktor Lennox odprowadzi ostatniego
pacjenta.

Chociaż raz Bronwen się nie sprzeciwiła i po wyjściu obu kobiet

Lindsay wreszcie poszła do siebie. Co prawda zamierzała porozmawiać z
Aidanem, lecz doszła do wniosku, że po takim dyżurze oboje są zbyt
zmęczeni, aby podejmować dyskusję na tematy osobiste.

Z ulgą zdjęła pantofle, nalała sobie kieliszek wina, nastawiła płytę

kompaktową i trochę się odprężyła. Przez cały dzień usiłowała jakoś
radzić sobie z napięciem wywołanym wczorajszą intymnością, ale
czasem miała wrażenie, że zaraz eksploduje.

Ledwie zdążyła odchylić głowę na oparcie kanapy i zamknąć oczy,

gdy ktoś zapukał do drzwi. Mógł to być tylko Aidan.

Rzeczywiście stał na progu, wsparty ramieniem o framugę. On także

wyglądał na śmiertelnie zmęczonego.

– Pewnie skończyłeś dyżur i chcesz, żebym za tobą zamknęła,

prawda? – Spojrzała badawczo w jego niebieskie oczy.

– Nie. Przyszedłem ci podziękować za przyjęcie moich dwóch

pacjentów.

background image

– Drobiazg. – Wzruszyła ramionami. – Chociaż tak mogłam się

przydać. – Sądziła, że Aidan teraz sobie pójdzie, ale on nie ruszył się z
miejsca, tylko patrzył na nią z trochę zakłopotaną miną.

– Wiem od Gwynneth, że chciałaś się ze mną widzieć.
– No... tak, ale zrobiło się późno i pewnie jesteś zmęczony.
– To żaden problem. I chętnie napiłbym się tego wina. Dopiero teraz

dostrzegła, że trzyma w dłoni kieliszek.

– Więc wejdź.
– Trochę tu inaczej niż wtedy, kiedy ja zajmowałem to mieszkanie –

stwierdził, rozglądając się po pokoju. – Przydała się kobieca ręka.

Dłoń Lindsay nieco zadrżała podczas nalewania wina i szyjka butelki

stuknęła o brzeg kieliszka.

– Podobno miałeś nagłe wezwanie – zagaiła. Nagle zapragnęła

odsunąć chwilę, w której zaczną rozmawiać o sobie. Wskazała gościowi
miejsce na jedynym fotelu, a sama usiadła w rogu kanapy i podwinęła
nogi pod siebie.

– Matka Janet, Audrey Pierce, miała zawał, a w drodze do szpitala

drugi. Zmarła, zanim dotarliśmy do izby przyjęć.

– O Boże! Biedna Janet. Jak to zniosła?
– Jest otępiała. Od dawna opiekowała się matką. – Aidan wypił łyk

wina. – Tak czy owak, jestem ci wdzięczny za wsparcie.

– Karty tych dwóch osób są w twojej przegródce.
– Dzięki. Pewnie powiedzieli, co myślą o zastępstwie?
– I owszem. Za to pacjentka zapisana do Henry’ego była zadowolona,

że trafiła do mnie. Ale jej kartę zostawiłam Henry’emu.

– To coś pilnego?
– Raczej nie. Chodzi o Hannah Sykes.
– Córkę Petera Sykesa?
– Tak. Jest w ciąży.
– O rany! Ile ta dziewczyna ma lat?
– Piętnaście.
– Peter i Beth nie będą zachwyceni.
– Na pewno.
– Już wiedzą?
– Nie. Ojciec dziecka, kolega ze szkoły, też nie. To chyba był

background image

jednorazowy wyskok.

– Niewiarygodne. Nigdy nie podejrzewałbym Hannah o swobodę

seksualną. W tej rodzinie obowiązują surowe zasady moralne.

– Dziewczynom z takich środowisk często się to zdarza. Marzą tylko

o tym, żeby wyrwać się spod kurateli.

– To prawda, chociaż rodzice dawali Hannah i jej bratu Paulowi

sporo swobody. Wiadomość o tej ciąży będzie dla nich sporym ciosem,
zwłaszcza z powodu stanowiska Petera.

– To twoi przyjaciele?
– Są bardziej zaprzyjaźnieni z Henrym i Megan. Wiadomo, co

Hannah zamierza?

– Chyba jeszcze się nad tym nie zastanawiała.
– Co zrobiłaś?
– Cóż, potwierdziłam ciążę. Czwarty miesiąc. Obiecałam też

poinformować Henry’ego. Hannah sama spróbuje powiedzieć matce, ale
wspomniałam, że w razie potrzeby ja mogę z nią porozmawiać lub
przynajmniej wesprzeć Hannah swoją obecnością. Przyznam, że
pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji. Dobrze postąpiłam?

– Doskonale. Nic innego nie mogłaś zrobić.
– Uznałam też, że wszelkie formularze wypełnimy dopiero po

rozmowie z matką.

– Dobry pomysł. Na razie Hannah i tak ma sporo do przemyślenia. –

Aidan umilkł na chwilę, po czym napotkał wzrok Lindsay. – Wiem, że
chciałaś się ze mną zobaczyć – rzekł z wahaniem. – Ja też pragnąłem coś
wyjaśnić. Chyba chodzi nam o to samo.

– Możliwe.
– Mów pierwsza.
– Cóż, zamierzałam tylko powiedzieć, że taka atmosfera, jaką sami

stworzyliśmy, jest nie do zniesienia. Czułam się okropnie.

– Ja też. Wyobrażam sobie, jak oceniłaś moje niewybaczalne

zachowanie. Dlatego zrozumiem, jeśli postanowisz skrócić swoją
praktykę, i nawet jestem gotów wyjaśnić wszystko Henry’emu.

– Aidan, proszę cię... – Zerwała się z kanapy.
– Wysłuchaj mnie do końca. – Aidan także wstał. – Napastowanie

seksualne to poważna sprawa i w tej sytuacji mogę tylko jeszcze raz cię

background image

przeprosić za...

– Napastowanie seksualne? Daj spokój. – Nie wiedziała, czy śmiać

się, czy płakać. Ale Aidan wydawał się autentycznie przybity, więc
delikatnie pogłaskała go po policzku. – Jak możesz mówić takie rzeczy,
skoro ja zareagowałam w wiadomy ci sposób?

– Ale ja mam sobie za złe swoje zachowanie. Co ty sobie o mnie

pomyślałaś...

– A nie przyszło ci do głowy, że ja martwię się tym, co ty pomyślałeś

o mnie?

– Nie rozumiem. – Ujął jej rękę i odsunął, ale zatrzymał w swojej

dłoni.

– Bałam się, że z powodu mojej reakcji uznasz mnie za babę, która

jest napalona na każdego. Dzisiaj od rana mnie ignorowałeś, więc nawet
nie mogłam sprawdzić, co naprawdę o mnie sądzisz.

– Sugerujesz, że mi wybaczyłaś?
– Nie było czego. Naprawdę, Aidan. Ale powiedz mi...
– Co takiego?
Mocny, ciepły uścisk jego dłoni sprawił, że odniosła wrażenie, jakby

coś zaczynało w niej topnieć.

– Dlaczego to zrobiłeś?
– No cóż... chyba...
– To był impuls? Bo najpierw na mnie wrzeszczałeś, a zaraz potem...
– Wrzeszczałem na ciebie, jak to ujęłaś, żeby jakoś nad sobą

panować. Masz pojęcie, jak mi było ciężko? Nie domyślasz się, co do
ciebie czuję?

Zauważyła, że Aidan błądzi spojrzeniem po jej twarzy i włosach, po

czym zatrzymuje wzrok na ustach. I nagle stwierdziła, że już nie
topnieje, tylko czuje ogarniające ją pożądanie.

– Powiedz mi – szepnęła.
– Pewnie nie chcesz tego usłyszeć.
– Przekonajmy się.
– Pragnę cię od pierwszej chwili – oświadczył, wpatrzony w jej

wargi. – Początkowo usiłowałem sobie wmówić, że zanadto się różnimy.
Ty jesteś wyrafinowaną dziewczyną z wielkiego miasta, a ja
zwyczajnym chłopakiem ze wsi. Wiedziałem, że nawet na mnie nie

background image

spojrzysz, więc od razu wzniosłem mur.

– Dlaczego uznałeś, że mnie nie zainteresujesz?
– Dałaś jasno do zrozumienia, że nie zadowala cię praktyka pod

moim okiem. Pomyślałem więc, że nie ma szans, abym odegrał
jakąkolwiek inną rolę w twoim życiu i postanowiłem zachować dystans.
A to stało się jeszcze trudniejsze, gdy ogłosiliśmy rozejm i zgodziliśmy
się zacząć naszą znajomość od nowa. Zaprzyjaźniliśmy się i ledwie
byłem w stanie trzymać się od ciebie z daleka. Tamtego dnia, gdy
pojechałaś ze mną do Capel Curig, cierpiałem prawdziwe katusze...

– Co więc się zmieniło, skoro wczoraj... – Lindsay pytająco zawiesiła

głos.

– Cóż, od tego rąbania i tak podniósł mi się poziom adrenaliny, a

kiedy nagle cię zobaczyłem... Słowo daję, w pierwszej chwili
pomyślałem, że mam przywidzenia. Stałaś tam taka spokojna i świeża
jak stokrotka w tej kraciastej bluzce, a ja byłem zmachany i spocony.
Tak bardzo cię zapragnąłem, natomiast ty zaczęłaś opowiadać o Milly,
więc udawałem, że jestem na ciebie zły, bo tylko tak mogłem nad sobą
zapanować. A potem się rozzłościłaś i... moje hamulce puściły.

– Och, Aidan... chodź tutaj. – Wzięła w dłonie jego twarz i spojrzała

mu w oczy.

– Nie baw się ze mną, Lindsay. Ostrzegam cię, że igrasz z ogniem. Z

pewnością nie mogłabyś odwzajemnić moich uczuć, a ja nie jestem z
drewna, więc lepiej dajmy sobie spokój.

– Dlaczego sądzisz, że nie masz szans na wzajemność?
– Bo to po prostu nierealne. Zbyt wiele nas dzieli. Ty jesteś

dziewczyną światową, chadzasz na wytworne przyjęcia i do teatru,
jeździsz na urlopy za granicę, a ja mieszkam na walijskiej prowincji, w
małym domku, z dwoma psami...

– A gdybym ci powiedziała, że ja też od razu wyczułam jakieś

iskrzenie między nami? Że starałam sieje zignorować, po pierwsze
dlatego, że nadal nie doszłam do siebie po zerwaniu z Andrew, a po
drugie, bo ty okazywałeś mi tyle niechęci. Wmawiałam sobie, że nie
byłabym w stanie nawet cię polubić, nie mówiąc o czymś więcej. Ale
wczoraj, gdy zacząłeś mnie całować, chciałam, żebyś nigdy nie przestał.

– Naprawdę? – Patrzył na nią ze szczerym zdumieniem.

background image

– Oczywiście. – Nadal trzymając jego twarz w dłoniach, stanęła na

palcach i delikatnie pocałowała go w usta. – Więc jak będzie, doktorze
Lennox? – zamruczała. – Mógłby pan kontynuować rozpoczęte dzieło?
Bo przyznam, że dłużej nie zniosę tego czekania...

Postanowili na razie zachować swój związek w tajemnicy, choć

Lindsay najchętniej rozgłosiłaby prawdę z dachu najwyższego budynku
w Tregadfan. Ale musiała się zadowolić tylko ukradkowymi
spojrzeniami, muśnięciami ręki i skradzionymi w przelocie całusami.

– Wiem, że powinienem powiedzieć o nas Henry’emu – stwierdził

Aidan. Właśnie oboje wrócili z objazdowego dyżuru i siedzieli w
landroverze, odsuwając w czasie chwilę powrotu do przychodni. – Tylko
wciąż z tym zwlekam.

– Sądzisz, że źle to przyjmie?
– Przeciwnie. Gdy już się oswoi z tą wiadomością, pewnie ucieszy się

z naszego szczęścia.

– Czemu nie chcesz zaraz wszystkiego mu wyznać?
– Bo nie jestem pewien, jak to wygląda z punktu widzenia etyki

zawodowej. Nigdy nie słyszałem o lekarzu, który romansuje ze swoją
praktykantką. Henry może uznać to za niedopuszczalne i odesłać cię do
Londynu. Nie zniósłbym rozstania z tobą.

– Nie dramatyzuj. Małżeństwa lekarzy rodzinnych to dość

powszechne zjawisko.

– Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem.
– Jakoś rozwiążemy ten problem – pogodnie oświadczyła Lindsay. –

A teraz lepiej wejdźmy do środka, bo od tego obserwowania nas przez
okno Bronwen zaraz skręci sobie kark.

– Może powinienem przy całym personelu namiętnie cię pocałować.

Ludzie mieliby o czym gadać do końca roku.

Weszli do przychodni i Lindsay z uśmiechem pomaszerowała do

swojego gabinetu. Bronwen odprowadziła ją spojrzeniem podejrzliwym,
a Gwynneth – rozmarzonym.

Lindsay nadal była oszołomiona tym wszystkim, co działo się między

nią i Aidanem. Wciąż ją to zdumiewało, wręcz szokowało. A
jednocześnie związek z Aidanem wydawał się jej czymś tak oczywistym,
jakby został zaplanowany przez wyższą siłę sprawczą, na którą oni oboje

background image

nie mieli żadnego wpływu. Lindsay wiedziała tylko tyle, że ta siła
uczyniła z niej bezradną kobietkę, która pragnie bezustannie przebywać
z Aidanem.

Ledwie zdążyła powiesić żakiet i usiąść za biurkiem, gdy zabrzmiał

brzęczyk interkomu. Włączyła aparat i ku swemu zdziwieniu usłyszała
głos Henry’ego. Poprosił, aby zaraz do niego przyszła.

Dopiero idąc korytarzem, pomyślała, że Henry mówił dziwnym

tonem. I zazwyczaj sam wpadał do niej, gdy czegoś sobie życzył. Skoro
więc ją wezwał, to musi chodzić o coś bardzo ważnego. Czyżby o
Megan? Lindsay przyśpieszyła kroku. A jeśli Henry wie o niej i
Aidanie? Może widział ich razem lub coś usłyszał? Ale jakim cudem?
Przecież tak uważali. Tyle tylko, że w takiej małej miejscowości jak
Tregadfan ludzie wiedzą o sobie wszystko. Nic się nie ukryje.

Wchodząc do gabinetu, czuła, że jej serce tłucze się jak szalone.

Henry stal przy oknie i na szczęście był sam. Lindsay przez jedną
okropną chwilę obawiała się, że zastanie u niego Aidana. Co prawda
może to nie byłoby aż takie złe... Razem stawiliby czoło problemowi.

– A, Lindsay. Usiądź, proszę. – Henry wskazał jej krzesło naprzeciw

biurka, a sam siadł przy nim. – Jestem zmuszony poruszyć pewną
drażliwą sprawę.

A więc stało się, pomyślała Lindsay. Henry zaraz powie, że

dowiedział się o ognistym romansie swojego wspólnika z praktykantką.
Cóż, najlepiej wszystkiemu zaprzeczyć. Zresztą jak tu mówić o
romansie, skoro ona i Aidan nawet jeszcze nie poszli razem do łóżka.
Trzeba więc oświadczyć, że... że...

Nagle stwierdziła, że Henry coś mówi, lecz była taka pogrążona w

myślach, że usłyszała tylko słowo „Megan” i poderwała głowę. Megan?
A więc to o niej chciał rozmawiać Henry?

– Z Megan wszystko w porządku?
– Z Megan? – Henry podniósł wzrok znad splecionych dłoni i

spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony.

– Właśnie o niej mówiłeś.
– Tylko tyle, że odwiedziła ją Juliet, ta przyjaciółka, która pomaga jej

prowadzić sklep z wyrobami artystycznego rzemiosła.

– Więc Megan czuje się dobrze? – Lindsay znów poczuła przypływ

background image

niepokoju.

– Cóż, nie gorzej...
– Dzięki Bogu. Już myślałam, że coś jej się stało.
– Och, nie, Lindsay, wybacz mi, jeśli cię przestraszyłem. Strasznie

zbladłaś.

– Głupstwo – mruknęła. – Więc co z tą Juliet?
– Podobno słyszała we wsi, że Hannah Sykes jest w ciąży.
– Co takiego?! Przecież jeszcze nikt o tym nie wie.
– Też tak sądziłem. Wspomniałaś, że Hannah ma przyjść do ciebie z

matką?

– Tak, dziś po południu.
– Kto oprócz ciebie i mnie może znać prawdę?
– Tylko Aidan. Powiedziałam mu, żeby się upewnić, czy postępuję

właściwie.

– Hannah nikomu nie pisnęła ani słowa?
– Podobno nie. Nawet ów chłopak na razie nie ma o niczym pojęcia.
– Cóż, mogła wygadać się przyjaciółce. Ale bardziej niepokoi mnie

inna możliwość: że za przeciek odpowiada ktoś od nas.

– Przecież sprawę zna tylko nas troje.
Henry przez chwilę w milczeniu bębnił palcami o blat biurka.
– I nasz personel? – spytał w końcu.
– Chyba tak. Wprowadziłam dane do komputera, zrobiłam notatki w

karcie Hannah i oczywiście wykonałam test ciążowy. Ale... przecież nikt
nie paplałby o tym na prawo i lewo. To byłoby naruszenie tajemnicy
zawodowej. Nie wyobrażam sobie, żeby Bronwen lub Gwynneth zrobiły
coś takiego. Nawet Judith chyba nic nie wie.

– Ale przyznasz, że informacja byłaby łakomym kąskiem dla

plotkarzy. Piętnastoletnia córka pastora baptystów w ciąży!

– Co zamierzasz?
– Najpierw spytam Megan o szczegóły. – Henry podniósł się zza

biurka. – Całe szczęście, że dzisiaj matka dziewczyny o wszystkim się
dowie. Oby tylko wcześniej nie usłyszała tego od kogoś we wsi.

Lindsay z ciężkim sercem wróciła do gabinetu. Henry chyba nie

przypuszcza, że to ona zdradziła komuś informację o młodocianej
pacjentce. I bez tego biedak ma dość problemów. A na dodatek czeka go

background image

kolejna niespodzianka – wiadomość o romansie wspólnika z
praktykantką. Czy to będzie dla Henry’ego kolejny powód do
zmartwienia? Na myśl o tym Lindsay ogarnęły wyrzuty sumienia. Zaraz
jednak doszła do wniosku, że Henry powinien wiedzieć, co się święci.
Miała zamiar porozmawiać z Aidanem i wraz z nim w oględny sposób
poinformować o wszystkim Henry’ego.

Ale później, gdy spotkali się na kawie w pokoju śniadaniowym, na

widok miny Henry’ego zapomniała o swoim postanowieniu.
Najwyraźniej bowiem Henry już powiedział Aidanowi o przecieku w
sprawie Hannah Sykes.

– Dowiedziałeś się czegoś nowego, Henry? – spytał Aidan.
– Owszem, i to czegoś najgorszego. Na moją prośbę Megan

zadzwoniła do Juliet i spytała, gdzie Juliet usłyszała tę nowinę o Hannah.
Okazało się, że w bibliotece rozmawiały o tym dwie kobiety. Nie
mówiły szeptem, więc Juliet uznała, że chodzi o fakt ogólnie znany.

– Kim były te panie? – spytał Aidan.
– Żona rzeźnika dowiedziała się o ciąży Hannah od... Bronwen

Matthews.

Lindsay gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Zamierzam niezwłocznie rozwiązać ten problem – oświadczył

Henry. – Chciałem tylko najpierw was uprzedzić.

– Zwolnisz ją, prawda? – W głosie Aidana nie było cienia

wątpliwości.

– Oczywiście. W umowie o pracę jest wyraźnie zaznaczone, że

zostanie natychmiast rozwiązana w przypadku naruszenia tajemnicy
zawodowej.

– Gwynneth da sobie sama radę? – spytała Lindsay.
– Będziemy jej pomagać, dopóki kogoś nie zatrudnimy.
– Biedny Henry – po jego wyjściu mruknął Aidan. – Nie znosi takich

sytuacji, ale jak widać, wszystko może się zdarzyć. Przyznam, że trudno
mi w to uwierzyć. Dałbym głowę za to, że Bronwen to wcielenie
zawodowej lojalności.

– Pomyślałam, że powinniśmy powiedzieć Henry’emu o nas.

Wolałabym, żeby nie dowiedział się tego z plotek.

– Masz rację, ale teraz chyba nie jest odpowiedni moment. Bronwen

background image

na pewno urządzi scenę, a Gwynnetłi zaleje się łzami.

– Nie ucieszy się? Przecież Bronwen zawsze dawała się jej we znaki.
– Z Gwynneth nigdy nic nie wiadomo. Podejrzewam, że w tej chwili

już żałuje Bronwen.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Więc Gelert był psem? – Lindsay przetoczyła się po trawie, aby

spojrzeć ze wzgórza na leżącą w dole wieś Beddgelert.

– Tak. – Aidan usiadł obok Lindsay. – Tam jest jego grób.
– Opowiedz mi tę legendę.
– Dawno temu pan Gelerta, walijski książę, polecił mu pilnować

swojego maleńkiego synka. Gdy wrócił, dziecka nie było, a pies miał
zakrwawiony pysk. Książę uznał, że Gelert je zaatakował i zabił, więc
wyciągnął mecz i przebił nim psa.

– On rzeczywiście zagryzł to dziecko?
– Nie. Dziecko wkrótce znaleziono żywe obok ciała martwego wilka.

Stało się jasne, że Gelert uratował niemowlę, stoczywszy zwycięską
walkę z wilkiem. To jego krew miał na pysku. Książę tak bardzo żałował
swojego czynu, że kazał sprawić Gelertowi wspaniały pochówek, a grób
istnieje do dziś.

– Smutna historia. – Lindsay spojrzała na Jessa i Skippera, które tuż

obok wylegiwały się na słońcu. – Ale dowodzi, że pies to najwierniejszy
przyjaciel człowieka, prawda?

– Bez wątpienia. Szkoda, że niektórzy ludzie nie są tacy lojalni.
– Myślisz o Bronwen.
– Nigdy bym nie przypuszczał, że jest do tego zdolna. – Aidan z

westchnieniem przewrócił się na wznak. – Ale pozory mylą.

– Jak sądzisz, co ona teraz zrobi?
– Bóg raczy wiedzieć. W Tregadfan na pewno nie dostanie pracy. Nie

zdziwiłbym się, gdyby stąd wyjechała.

– Ale dokąd?
– Może do Llangollen? Podobno ma tam rodzinę. Przez chwilę oboje

w milczeniu przetrawiali wydarzenia z minionego tygodnia. Wokół
panowała rozkoszna cisza, którą mącił jedynie cichy szum silnika
przelatującej w pobliżu awionetki, beczenie owiec i dobiegający z daleka
dźwięk kościelnego dzwonu.

– A propos Bronwen... – Lindsay nagle uznała, że musi wyjaśnić

background image

swoje wątpliwości. – Było coś kiedyś między wami? – spytała,
delikatnie muskając twarz Aidana źdźbłem trawy.

– Czemu pytasz? – Aidan uchylił jedno oko.
– Raz czy dwa odniosłam wrażenie, że ona uważa cię za swoją

wyłączną własność. Poza tym chyba mnie nie lubiła i nie była
zachwycona faktem, że praktykuję pod twoją opieką. To dawało do
myślenia.

– Z Bronwen nigdy nic mnie nie łączyło, ale ona miała ochotę na coś

więcej niż stosunki służbowe. Nieraz to sugerowała.

– Nie chciałeś się z nią związać?
– Nigdy w życiu! Od razu postawiłem sprawę jasno.
– Więc to nie Bronwen cię zawiodła?
– Nie rozumiem. – Aidan przymrużył oczy, bo raziło go słońce.
– Wspomniałeś coś o tym, gdy opowiedziałam ci o zdradzie Andrew.
– Rzeczywiście, mam za sobą doświadczenia podobne do twoich. Ale

nie z Bronwen. – Aidan umilkł, a Lindsay pomyślała, że nawet teraz jej
się nie zwierzy. – To zdarzyło się wiele lat temu – wyjaśnił w korku. –
Po śmierci ojca nadal mieszkałem z matką w Irlandii, a potem
wyjechałem do Anglii na studia. Moja dziewczyna, Sineard, obiecała na
mnie czekać.

– Ale nie dotrzymała obietnicy?
– Wkrótce wyszła za mojego najlepszego przyjaciela.
– Podwójna zdrada?
– Właśnie.
– Więc naprawdę wiedziałeś, co przeżyłam?
– Aż za dobrze. – Wziął ją w ramiona i pochylił się nad nią, a jego

ciepłe usta spoczęły na jej wargach.

Zamierzała dowiedzieć się czegoś więcej o tamtej dziewczynie, o

jego matce i życiu w Irlandii, lecz gdy poczuła na wargach czubek jego
języka, a na piersiach dotyk dłoni, zalała ją fala pożądania. Podniecenie
prawie sięgnęło zenitu, gdy rozległ się natarczywy dzwonek telefonu.

Lindsay przez chwilę sądziła, że Aidan to zignoruje, ale zwyciężyło

poczucie lekarskiego obowiązku. Doktor Lennox z cichym
przekleństwem sięgnął do kieszeni leżącej na trawie kurtki i wyjął
brzęczącą komórkę.

background image

– Tak, to ja – rzekł po chwili. – W Beddgelert... Oczywiście, możemy

wrócić tamtędy... Tak, Lindsay jest ze mną. – Wyłączył aparat i skrzywił
się. – Pora wziąć się do roboty, doktor Henderson. – Wstał i pomógł jej
się podnieść. – Przydzielono nam ambitne zadanie.

– Co się stało?
– Clarrie Williams zaczęła rodzić, a położnej popsuł się w Glasfryn

samochód. Wezwała pomoc drogową, a Henry jedzie do pacjenta w
Gwytherin.

– To na co czekamy? – Lindsay chwyciła go za rękę i razem zeszli

stromą, kamienistą ścieżką na dół, gdzie stał zaparkowany landrover.

– Oby Clarrie wzięła na wstrzymanie – mruknął Aidan, gdy wyjechali

na wąską, górską drogę. – Czwarte dziecko zazwyczaj strasznie się
śpieszy na ten świat.

– Henry się zdziwił, że wolny dzień spędzamy razem?
– Chyba nie. – Aidan uśmiechnął się szeroko.
– Jak zareagował, kiedy się o tym dowiedział?
– Wielce wymownym tonem powiedział: „Ach tak...”
– Uważasz, że o nas wie?
– Coś mi mówi, że Henry wszystkiego się domyśla.
– Musimy jak najszybciej go oświecić.
– Poczekajmy, aż ucichnie sprawa Bronwen.
– Sądzisz, że będzie trudno znaleźć kogoś na jej miejsce?
– Chyba znam kogoś odpowiedniego.
– Naprawdę? Myślałam, że tutaj niełatwo o wykwalifikowany

personel.

– W zasadzie tak, ale tym razem chyba można mówić o szczęściu.

Jeszcze nie mam pewności, ale wydaje mi się, że Janet Pearce byłaby
zainteresowana pracą u nas.

– Ona? Przecież właśnie straciła matkę.
– Na pewno potrzebuje trochę czasu, lecz po pogrzebie i załatwieniu

spraw rodzinnych nie będzie siedzieć z założonymi rękami.

– Mówiłeś, że była siostrą przełożoną. Nie wolałaby wrócić na taki

etat?

– Janet kiedyś mi powiedziała, że już dawno pracowała w swoim

zawodzie i pewnie nie dałaby sobie rady. Ale ze swoim medycznym

background image

doświadczeniem idealnie nadawałaby się do poradni. Co ty na to?

– Wspaniałe rozwiązanie.
– Wiem, że w przypadku śmierci matki zamierzała znaleźć pracę i

kontynuować ją aż do osiągnięcia wieku emerytalnego, a jest dopiero po
pięćdziesiątce.

– Dogada się z Gwynneth?
– Na pewno. Janet ma ciepłą osobowość, a Gwynneth to doceni. Poza

tym Janet to osoba bystra, pracowita i dobrze zorganizowana, więc
stworzą doskonały duet. Będziemy zadowoleni.

– Gwynneth wreszcie odetchnie, bo nikt nie będzie jej terroryzował.
– Masz na myśli Bronwen?
– Tak. Robiła z życia Gwynneth piekło.
– Nie przypuszczałem, że było aż tak źle. Czemu nic mi nie

powiedziałaś?

– Gwynneth błagała mnie o milczenie. – Lindsay westchnęła ciężko.

– Ale szkoda, że jej posłuchałam. Rozmawiałeś z Henrym o zatrudnieniu
Janet?

– Nie, chciałem najpierw spytać ciebie o zdanie.
– Uważam, że to świetny pomysł, oczywiście, jeśli Janet się zgodzi.
Przed domem czekał na nich Rufus. Miał taką zasępioną minę, jakby

na jego szczupłych barkach spoczywały wszystkie troski świata. Lindsay
zrobiło się żal nastolatka.

– Gdzie mama? – spytał Aidan.
– Na górze, w sypialni.
Lindsay i Aidan pobiegli do wnętrza. Tym razem nie było czasu na

podziwianie gęgających gęsi ani na pogawędki z kimkolwiek. W kącie
saloniku siedziała najwyraźniej przerażona Evie i nieco starszy chłopiec,
chyba ów Jared, a u szczytu schodów stał Dai.

– Dzięki Bogu, że już pan przyjechał, doktorze – zawołał na widok

Aidana. – Coś jest nie tak. Poprzednio było zupełnie inaczej.

Lindsay weszła za Aidanem do ciasnej, zabałaganionej sypialni.

Odziana tylko w trykotową koszulę nocną Clarrie leżała na łóżku, była
spocona i szara na twarzy. Obu rękami kurczowo ściskała kłęby zmiętej
pościeli i nagle jęknęła, gdy chwycił ją silny skurcz.

– Już dobrze, Clarrie, jesteśmy przy tobie. – Aidan jednym ruchem

background image

odsunął jakieś rupiecie i postawił na komodzie lekarską torbę. – Zaraz
sprawdzimy, co knuje twój dzidziuś. – Zręcznie włożył lateksowe
rękawiczki i przystąpił do badania, następnie gestem poprosił Lindsay,
aby z nim podeszła do okna.

– Jakiś problem? – spytała przyciszonym tonem.
– Rozwarcie ma siedem centymetrów, ale dziecko jest odwrócone

twarzą do kości łonowej.

– To oznacza poród kleszczowy?
– Niekoniecznie. Czasem dziecko samo się obraca lub, jeśli matka

okaże się wytrzymała, może urodzić w klasyczny sposób. Clarrie na
pewno tego pragnie.

– Jaki jest stan dziecka?
– Tętno w normie. Zadzwonię do siostry Mackett i dowiem się, kiedy

zdoła tu dotrzeć. Jeśli Clarrie ma urodzić normalnie, trzeba przywieźć
tlen.

– O co chodzi? – od drzwi zawołał Dai. – Coś nie w porządku,

prawda?

– Dziecko jest w nietypowej pozycji, ale to nic strasznego – odparł

Aidan.

– Nie chcę jechać do szpitala. – Clarrie podciągnęła się nieco wyżej.
– Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne, Clarrie. Tętno dziecka

jest miarowe i silne. Wszystko zależy od tego, czy zanadto się nie
zmęczysz.

– Nie. – Clarrie mocno przygryzła dolną wargę.
– Wobec tego powinniśmy się wziąć do roboty – oświadczył Aidan. –

Siostra Mackett zmyje nam głowy, jeśli nic nie przygotujemy.

– Trochę tu posprzątam – zaproponowała Lindsay, a Aidan spojrzał

na nią z wdzięcznością. – Dai, mógłby pan z chłopcami zrobić dla
wszystkich herbatę? Clarrie, gdzie są rzetzy dla dziecka?

– W tamtej szafce, a łóżeczko stoi w sąsiednim pokoju. Myślałam, że

będzie potrzebne dopiero w przyszłym tygodniu. Poprzednie dzieciaki
były o parę dni przenoszone. Ach... – Clarrie gwałtownie wciągnęła
powietrze, bo chwycił ją kolejny skurcz.

Aidan siedział przy pacjentce, natomiast Lindsay zajęła się

porządkowaniem sypialni. Zebrała porozrzucaną garderobę, niektóre

background image

rzeczy poskładała i włożyła do szuflad, inne zaś powiesiła w szafie.
Przyniosła też drewniane łóżeczko i postawiła je w nogach dużego łóżka.
Niemowlęce ubranka pieluszki i przybory toaletowe znalazła starannie
poukładane w narożnej szafce. Clarrie najwyraźniej była doskonale
przygotowana do narodzin dziecka.

Po chwili Rufus przyniósł tacę z herbatą. Wchodząc do sypialni, z

lekka przerażony zerknął na matkę, jakby się spodziewał zobaczyć coś
strasznego.

– Nie ma się czego obawiać, Rufus – zapewnił go Aidan. – Twoja

mam czuje się całkiem dobrze. Właśnie obstawiamy, kto zjawi się
pierwszy, noworodek czy siostra Mackett Clarrie, Dai asystował ci przy
poprzednich porodach?

– Tak... przy wszystkich.
– Rufus, powiedz tacie, żeby tu przyszedł, gdy wypije herbatę. Nie

powinna go ominąć czwarta atrakcja.

– Co jeszcze mogłabym zrobić? – Lindsay pytająco spojrzała na

Aidana. Już zdążyła posłać łóżeczko i poczynić inne niezbędne
przygotowania. Teraz wzięła kubek i wypiła łyk.

– Jeśli ten maluch wygra wyścig i zjawi się przed położną, jak

chciałabyś go przyjąć?

– Przyznam, że minęło sporo czasu od ostatniego przyjmowanego

przeze mnie porodu – mruknęła.

– Więc to będzie kolejne zawodowe doświadczenie. My, lekarze

rodzinni, nigdy nie wiemy, czego się spodziewać. Może więc
sprawdzisz, co zaszło, kiedy radośnie popijaliśmy herbatkę.

Lindsay z wahaniem wciągnęła rękawiczki i zbadała Clarrie.
– Tętno płodu nadal silne – stwierdziła po chwili. – Rozwarcie na

dziesięć centymetrów, można wyczuć ciemiączko przednie.

– Gdzie Dai? – wydyszała Clarrie.
– Tutaj, kochanie. – Niezauważony przez nikogo, Dai wrócił do

pokoju, usiadł przy łóżku i wziął żonę za rękę.

– Clarrie i ten maluszek postanowili nie czekać ani na tlen, ani na

siostrę Mackett – pogodnie stwierdził Aidan.

– Chcę... przeć... – Clarrie pośmiała na twarzy z wysiłku.
– Wszystko będzie dobrze? – Dai z niepokojem spojrzał przez ramię

background image

na dwoje lekarzy.

– Spokojna głowa, Dai – zapewnił go Aidan. – Dziecko przyjmie

doktor Henderson, która jest jednym z najlepszych fachowców w kraju.
Jej obecność to dla nas zaszczyt.

Aidan porozumiewawczo mrugnął do Lindsay, po czym oboje znów

skupili uwagę na pacjentce.

– Już widać główkę – po paru minutach triumfująco oznajmiła

Lindsay. – Clarrie, teraz musisz trochę podyszeć. O, właśnie tak. Od razu
widać, że znasz się na rzeczy. Dobra robota. – Kątem oka zauważyła, że
Aidan napełnia strzykawkę, ale nie miała zielonego pojęcia czym.

Po chwili wysunęła się cała główka dziecka – buzią do góry, zamiast

do dołu – i właśnie wtedy Aidan zrobił Clarrie zastrzyk.

– To synometrin – mruknął – żeby zapobiec ewentualnemu

krwotokowi w ostatniej fazie porodu.

– Oczywiście. – Lindsay przypomniała sobie o zastosowaniu tego

leku i po kolejnym skurczu zręcznie pomogła przyjść na świat maleńkiej
istotce. Najpierw pojawiły się drobne ramionka, a zaraz potem – reszta
ciałka.

– Dziewczynka! – radośnie obwieściła Lindsay, kładąc maleństwo na

piersi matki. – Jaka śliczna! – Przełknęła ślinę, czując pod powiekami
łzy wzruszenia.

Clarrie i Dai rozpływali się z zachwytu nad swoją córeczką, a

Lindsay w tym czasie przecięła pępowinę i odebrała łożysko. Właśnie
wtedy zjawiła się siostra Mackett. W sypialni powitały ją cztery
rozpromienione twarze.

– Widzę, że już nie jestem potrzebna.
– Cześć, siostro. – Clarrie uśmiechnęła się szeroko. – Dzidziuś nie

mógł się pani doczekać.

– I co my tu mamy? – Położna popatrzyła na malutką, pomarszczoną

twarzyczkę.

– Dziewuszkę. – Dai również był przejęty do łez.
– Wasze dzieciaki też chcą rzucić okiem na nową siostrzyczkę –

zauważyła siostra Mackett. – Będzie tu trochę ciasno, ale niech wejdą
chociaż na moment.

– O, tak – zgodziła się Clarrie. – Niech ją poznają. Starsze dzieci

background image

wsunęły się do pokoju. Rufus był trochę zakłopotany, Jared –
najwyraźniej niepewny, a Evie – taka zachwycona, że ojciec musiał ją
przytrzymać, bo inaczej przewróciłaby się na matkę. Cała trójka
posłusznie ją cmoknęła w policzek i obejrzała noworodka. Na
odchodnym Jared nagle odwrócił się i zapytał:

– Ma jakieś imię?
Clarrie zerknęła na męża, który leciutko skinął głową.
– Tak. Już wiemy, jak ją nazwiemy. – Clarrie westchnęła z

zadowoleniem. – Lindsay.


– To chyba definitywnie załatwia sprawę – stwierdził Aidan, gdy

odjeżdżali z farmy.

– O czym mówisz? – Lindsay przestała machać Williamsom na

pożegnanie i odwróciła się do Aidana.

– O fakcie nadania dziecku twojego imienia. To oczywisty dowód, że

miejscowa społeczność wreszcie cię zaakceptowała.

– Tak sądzisz? – Lindsay zarumieniła się z radości.
– Jestem tego pewien. Ta rodzina znalazła dla ciebie trwałe miejsce w

swoim sercu. W zasadzie dobrze ich rozumiem. – Zdjął z kierownicy
jedną rękę i mocno ścisnął dłonie Lindsay. – Wykonałaś kawał
wspaniałej roboty. Nie masz pojęcia, jaki jestem z ciebie dumny.

– Nadal kręci mi się w głowie. Obserwowanie narodzin dziecka to

niezapomniane przeżycie, ale przyjęcie noworodka naprawdę człowieka
uskrzydla. Starałam się nie rozkleić, ale przyznam, że pod koniec
miałam wielką ochotę rozbeczeć się z radości.

– Nie ty jedna.
– Ty też? – Była zdumiona, że przyznał się do czegoś takiego.
– To mnie wzrusza za każdym razem.
– Williamsowie sprawiali dzisiaj wrażenie bardziej pogodnych niż

podczas naszej poprzedniej wizyty.

– Dai podobno jeździ na fizykoterapię. Sąsiad go wozi dwa razy na

tydzień. Może w końcu ta rodzina zobaczy światełko na końcu tunelu.

– Oby tak się stało.
– Lindsay – powiedział, gdy dojeżdżali do Tregadfan. Odezwał się

tak poważnym tonem, że spojrzała na niego ze zdziwieniem. On zaś

background image

przez chwilę milczał, więc tylko przyglądała się jego profilowi.
Wyraziste rysy tego mężczyzny w takim krótkim czasie stały się takie
znajome – i takie kochane.

– Chyba powinniśmy zaraz zobaczyć się z Henrym i poinformować

go o nas.

– Myślałam, że chcesz poczekać, aż ucichnie sprawa Bronwen.
– Początkowo sadziłem, że tak będzie lepiej, ale byłoby okropnie,

gdyby dowiedział się o nas od osoby postronnej. Poza tym chyba nie
zdołam dłużej ukrywać tego, co do ciebie czuję. Kocham cię, Lindsay, i
pragnę rozgłosić to na cały świat.

Zjechał na pobocze, zgasił silnik i wziął ją w ramiona. Jego

pocałunek wyrażał tyle pragnienia, że puls Lindsay przyśpieszył jak
szalony. Jess szczeknął krótko, lecz nikt nie wysiadał, więc pies znów
ułożył się wygodnie i oparł pysk na przednich łapach.

– Co zrobimy – spytała Lindsay, gdy w końcu odsunęli się od siebie –

jeśli Henry uzna, że nie powinieneś zajmować się moim szkoleniem?

– Gdybyś musiała kontynuować praktykę w Londynie? Pewnie

pojechałbym z tobą i znalazł sobie nową pracę.

– Uczyniłbyś to? – Z rozmarzeniem błądziła wzrokiem po jego

twarzy.

– Oczywiście – zapewnił bez wahania. – Nie zniósłbym rozłąki z tobą

i nie zamierzam ryzykować, że cię stracę.

– Och, Aidan – szepnęła. – Nie stracisz mnie. Nigdy. – Delikatnie

pogłaskała go czubkami palców po policzku. – Poza tym jest szansa, że
Henry wszystkiego się domyśla i nie będzie miał nic przeciwko
kontynuacji aktualnego układu.

– Możemy to sprawdzić tylko w jeden sposób. – Aidan przekręcił

kluczyk w stacyjce.

Na dworze zapadał zmrok, gdy dojechali do domu Llewellynów.
– Chyba mają gości – stwierdził Aidan, parkując za autem, które z

pewnością nie należało do gospodarzy.

– Może nie powinniśmy przeszkadzać... – mruknęła Lindsay. –

Wpadniemy kiedy indziej.

– Za późno. Henry nas widział.
Za szybą rzeczywiście zafalowała firanka i zaraz ktoś otworzył drzwi.

background image

– Witajcie. – Henry miał dziwną minę. – Wszystko poszło dobrze?
– Tak, Clarrie urodziła córeczkę. Lindsay ją przyjęła.
– Gratuluję, Lindsay. Dobrze, że wpadłaś, bo masz gościa.
– Gościa? – spytała zdumiona.
– Tak. Jest tutaj. – Henry gestem wskazał jej swój gabinet Czyżby

ojciec? Byłoby to naprawdę cudowne zrządzenie losu. Już dzisiaj
poznałby Aidana i dowiedział się o ich planach. Weszła do pokoju i
przystanęła, a jej serce na moment zamarło, gdy stojący przy oknie
mężczyzna się odwrócił. Był to Andrew Barlow.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

– Andrew! – Patrzyła na niego oszołomiona, zauważyła jednak, że

Henry dyskretnie się wycofał, zamykając za nią drzwi. – Co tutaj robisz?

Andrew odetchnął głęboko, a jego nozdrza charakterystycznie się

rozdęły, co kiedyś wydawało się jej takie zmysłowe.

– Przyjechałem, żeby zabrać cię do domu, Lindsay.
– Zabrać mnie do domu? Cóż to niby ma znaczyć? – Zaniepokoiła

się, tknięta nagłą myślą. – Chyba nic się nie stało? Mój ojciec...
wszystko z nim w porządku?

– Oczywiście. Lindsay, chodzi mi o ciebie. Najwyższa pora skończyć

te wygłupy i wracać do Londynu.

– O czym ty gadasz? – syknęła gniewnie. – Jakie wygłupy?
Cały czas pamiętała o obecności Aidana oraz o tym, co oboje

zamierzali powiedzieć Henry’emu. Bóg raczy wiedzieć, co Aidan sobie
pomyśli, dowiedziawszy się, że jej były chłopak pojawił się nagle, jak
grom z jasnego nieba.

– Wiesz, o co mi chodzi. O całą tę zabawę – parsknął Andrew,

zataczając rękami krąg, jakby chciał objąć pół wsi.

– Tę durną ucieczkę do Walii.
– Nie uciekłam do Walii – oświadczyła twardym tonem.
– Pracuję tutaj i jednocześnie odbywam praktykę.
– Nie musiałaś w tym celu zwiewać na prowincję! W Londynie też

mogłabyś to odwalić, prawda?

– Owszem – wycedziła, urażona jego podejściem. – Ale

postanowiłam stamtąd wyjechać.

– Uciekłaś.
– Niby przed czym?
– Przed tą niefortunną sytuacją, w której się znaleźliśmy.
– Cóż za eufemistyczne określenie! – Lindsay nie posiadała się ze

zdumienia, że można być tak bezczelnym. – Ja nazwałabym to bardziej
trafnie: po prostu zdradą.

– Och, nie przesadzaj, kochanie. Przecież nie byliśmy małżeństwem,

background image

ani nawet się nie zaręczyliśmy.

– Ale mieszkaliśmy razem, Andrew. Może dla ciebie nic to nie

znaczy, lecz ja uważałam, że żyjemy w normalnym związku. Nie mam
zwyczaju zapraszać pod swój dach obcych mężczyzn.

– Oczywiście, że nie... – Andrew pozwolił sobie na przelotne

zawstydzenie, po czym znów uśmiechnął się z wrodzoną pewnością
siebie, święcie przekonany, że jak zwykle zdoła Lindsay zauroczyć. –
Skarbie, daj spokój. Przecież już dawno cię przeprosiłem. Chętnie
uczynię to jeszcze raz i chyba możemy o wszystkim zapomnieć. Szkoda
byłoby zniszczyć to, co nas łączyło. Nie zaprzeczysz, że było nam
naprawdę dobrze razem, prawda? – Andrew ruszył w jej kierunku,
najwyraźniej zamierzając chwycić ją w objęcia.

– Nie, Andrew, nie zaprzeczę. – Szybko cofnęła się do okna. –

Kiedyś istotnie było nam dobrze. Ale to się skończyło. Nie ma już „nas”.

– Nic straconego – zapewnił z naciskiem. – Zaczniemy wszystko od

nowa!

– To wykluczone. Już ci nie ufam.
– Ale gdybyś spróbowała...
– Nie, Andrew. Zawsze zastanawiałabym się, gdzie jesteś i z kim, i

czy przypadkiem znów mnie nie zdradzasz. Wybacz, ale to koniec.

– Myślałem, że mnie kochasz.
– Ja też.
Patrzył na nią, najwyraźniej rozjątrzony, lecz wciąż nie docierało do

niego, że nie ma żadnych szans.

– Nadal uważam, że to tylko twój idiotyczny kaprys – oświadczył, nie

dając za wygraną. – Gdybyś tylko przestała się Wygłupiać i wróciła ze
mną do Londynu, z pewnością moglibyśmy wszystko naprawić.

Lindsay prawie zrobiło się go żal. Wiedziała jednak, że musi raz na

zawsze uświadomić Andrew, że nie ma powrotu do przeszłości.

– Przykro mi, że przejechałeś taki kawał drogi na próżno...
– Nie musi tak być!
– Ale tak się składa – ciągnęła, nie dając mu dojść do słowa – że w

moim życiu pojawił się ktoś inny...

– Wszystko w porządku, Lindsay? – Henry właśnie zamknął za

Andrew drzwi i wszedł do gabinetu.

background image

– Tak – odparła z westchnieniem.
Była wykończona, lecz jednocześnie zdumiewająco zadowolona,

ostatecznie zamknąwszy jakąś niemiłą sprawę.

– On już pojechał.
– Mam nadzieję, że nie zamierza tłuc się nocą do Londynu.
– Nie. Za moją namową postanowił przespać się w hotelu w

Llangollen.

– Jeszcze przed przyjazdem tutaj definitywnie zerwałam z tym

człowiekiem.

– Wiem, Lindsay. Najwyraźniej trudno mu pogodzić się z odmową.
– To chyba bardziej kwestia zranionej dumy. Wątpię, czy ktoś

kiedykolwiek odrzucił względy Andrew Barlowa. Ale jego przyjazd nie
poszedł na marne.

– Co masz na myśli?
– Przynajmniej się przekonałam, że Andrew naprawdę już nic dla

mnie nie znaczy. Przybyłam tutaj ze świadomością, że mój związek się
skończył, ale nie byłam pewna swoich uczuć, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

– Cóż, moim skromnym zdaniem najlepszym lekiem na złamane

serce jest nowa miłość.

Lindsay uśmiechnęła się, słysząc to stwierdzenie.
– Gdzie Aidan?
– Pojechał do domu, kiedy tylko dowiedział się, kto jest twoim

gościem. Zapewniłem go, że odwiozę cię do twojego mieszkania.

– Dzięki, Henry, ale nie zamierzam tam wracać.
– Czemu spodziewałem się właśnie takiej odpowiedzi? Chodź,

podrzucę cię na miejsce. Megan może trochę pobyć sama.

Prawie w milczeniu ruszyli do domu Aidana. W pewnej chwili Henry

z ukosa spojrzał na Lindsay.

– Jakoś nie zdążyłem spytać Aidana o powód waszego dzisiejszego

przyjazdu. Chyba nie zjawiliście się tylko po to, żeby mnie powiadomić
o narodzinach córeczki Clarrie, choć oczywiście to wspaniała
wiadomość.

– Masz rację, Henry, nie dlatego do ciebie wpadliśmy.
– Powiesz mi wreszcie, w czym rzecz?
– Jasne. Chociaż intuicja mi mówi, że i tak wiesz...

background image


Wysiadła z auta na poboczu drogi, u szczytu schodów. Na dworze

było już prawie ciemno, a jedna umocowana na ogrodzeniu latarnia
ledwie rozjaśniała mrok, toteż Lindsay schodziła na dół powoli i
ostrożnie. Jeszcze zanim dotarta do drzwi, psy ogłosiły jej przybycie.
Zastukała, a one nadal szczekały w środku, lecz nikt nie otwierał.
Czyżby Aidana nie było? Rzeczywiście, nie widziała na górze
landrovera, wiedziała jednak, że wieczorem Aidan parkował samochód
od frontu.

Musi tutaj być, pomyślała z rozpaczą. Koniecznie chciała się z nim

zobaczyć. Tu i teraz. Nie miała pojęcia, co on sobie myśli po tym
niespodziewanym przyjeździe Andrew. Może nawet uznał, że ona
zamierza wrócić do Londynu i odgrzać dawny romans. Zabębniła pięścią
w drzwi, a psy znów zaczęły ujadać jak szalone.

Właśnie zamierzała odejść, przekonana, że Aidana nie ma w domu,

gdy nagle usłyszała za plecami jakiś dźwięk i błyskawiczne się
odwróciła. Aidan wyłonił się z mrocznego ogrodu i szedł w jej stronę.

– Aidanie, och, Aidanie – jęknęła z ulgą. – Już myślałam, że gdzieś

pojechałeś.

– Chciałem się przejść – wyjaśnił i jednym ostrym słowem uciszył

rozszczekane psy.

– Bez Skippera i Jessa? – spytała zdumiona. Aidan nigdzie się bez

nich nie ruszał.

– Musiałem spokojnie przemyśleć to i owo. – Zatrzymał się przed nią

i uważnie spojrzał jej w oczy.

Lindsay zauważyła przelatującą nad jego głową ćmę, która następnie

zaczęła krążyć

wokół zapalonej latarni.

– Doszedłeś do jakichś wniosków?
– Nie wiedziałem, co o tym wszystkim sądzić. – Aidan wziął głęboki

oddech. – Jeśli przyszłaś mi powiedzieć, że zmieniłaś plany, to
moglibyśmy załatwić to szybko?

– Och, Aidanie, naprawdę sądzisz, że po to tu jestem?
Delikatnie dotknęła jego policzka. Szorstki zarost przypominał o tym,

że dzień, który właśnie się kończył, był długi i pracowity.

– Już ci powiedziałem, że nie wiem, jak ocenić to, co zaszło. –

background image

Chwycił jej dłoń i przytrzymał przy swojej twarzy. Gest ten był wyrazem
zarówno czułości, jak i rozpaczy.

– Przecież ci mówiłam, że tamten związek uważam za zakończony.
– Mówiłaś też, że nie jesteś pewna, czy przebolałaś zerwanie... a twój

były chłopak nagle pojawia się tu, jakby nigdy nic. Można sobie
pomyśleć Bóg wie co.

– Jego przyjazd niczego nie zmienił. I tak już liczyłeś się dla mnie

tylko ty...

– Co chcesz przez to powiedzieć, Lindsay? – Aidan mocno ujął jej

obie dłonie.

– Że cię kocham, Aidanie. Kocham cię całym sercem i pragnę zostać

z tobą. Dawniej rzeczywiście byłam zakochana w Andrew, lecz on sam
skutecznie zabił to uczucie. A kiedy poznałam i pokochałam ciebie,
zdałam sobie sprawę z tego, że miłość, którą ty we mnie obudziłeś, jest o
wiele głębsza i wspanialsza.

Chłonął te słowa, jakby to była najpiękniejsza muzyka, po czym

chwycił Lindsay w objęcia. W chwili, gdy jego usta spoczęły na jej
wargach, Lindsay pomyślała, że jest właśnie tu, gdzie powinna być” – w
ramionach Aidana. A gwałtowny przypływ pożądania, którego żar już
znała, tylko to potwierdził.

Całowali się długo i namiętnie, a gdy odsunęli się od siebie, aby

złapać oddech, pierwsza odezwała się Lindsay:

– Henry o nas wie, Aidanie. – Głos nieco jej zadrżał, gdy to mówiła.
– Tak przypuszczałem. Nic o tym nie wspomniał, ale wydawał się

dziwnie zakłopotany, gdy ty weszłaś do gabinetu, żeby porozmawiać z...
z tym panem. – Aidanowi najwyraźniej nie mogło przejść przez gardło
imię jej byłego narzeczonego.

– Jak cię potraktował?
– Powiedziałbym, że po ojcowsku.
– Dzięki Bogu. – Lindsay uśmiechnęła się w mroku. – Coś mi się

wydaje, że Henry od samego początku orientował się w sytuacji. Co
więcej, bardzo możliwe, że on i Megan liczyli na właśnie taki rozwój
naszej znajomości. A teraz zacierają ręce z uciechy i wznoszą toast za
naszą wspólną przyszłość.

– Sądzisz więc, że Henry nie będzie miał nic przeciwko temu, abym

background image

nadal cię szkolił, moja praktykantko?

– Spytałam go, a on powiedział, że to żaden problem, o ile nie

opuścimy się w pracy. A do tego na pewno nie dojdzie, prawda?

– Jasne, że nie. – Aidan znów przygarnął ją do siebie, czule cmoknął

w czoło i w czubek nosa.

– Lubię takie zapewnienia.
Długo tulili się do siebie, bezpieczni w uścisku swoich ramion,

skąpani w nocnej ciszy. Dyskretnie przerywał ją jedynie szelest liści
poruszanych łagodnym, letnim wietrzykiem i dobiegające z oddali
pohukiwanie sowy. Lindsay miała przemożne wrażenie, że znajduje się
milion kilometrów od swojego niedawnego życia w wielkim, hałaśliwym
Londynie.

Dopiero tutaj znalazła swoje miejsce na ziemi – i swoje szczęście.

Była tego całkowicie pewna. Niczego nie pragnęła bardziej jak tego, by
na zawsze pozostać właśnie tu, z tym mężczyzną.

– Nie wiem, dlaczego nadal stoimy na dworze – ze śmiechem

powiedział Aidan.

– Tu jest bardzo romantycznie.
– Rzeczywiście – przyznał zgodnie. – Ale chodzi mi po głowie coś

jeszcze bardziej romantycznego. – Odwrócił się i otworzył drzwi, po
czym ujął dłoń Lindsay i wciągnął ją do wnętrza. – Mam nadzieję, że
spodoba ci się mój pomysł.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
203 MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
M203 MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
Laura MacDonald Niepokorna praktykantka
M375 (Duo) MacDonald Laura Niespodzianka
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
020 MacDonald Laura Spotkanie z Afryką 02 Walka o życie
375 MacDonald Laura Niespodzianka
238 MacDonald Laura Córka doktora Prestona
017 MacDonald Laura Potęga miłości
MacDonald Laura Potega milosci
MacDonald Laura Przychodnia ciepłych uczuć
MacDonald Laura Chirurg z Argentyny(1)
MacDonald Laura Wakacje w Rzymie
306 DUO MacDonald Laura Niezwykly weekend
MacDonald Laura Tak jak dawniej Wigilijny wieczór

więcej podobnych podstron