background image

 
 
 

LYN ELLIS 

 

SZCZĘŚLIWEGO 

NOWEGO ROKU! 

background image

PROLOG 
 - Nie zbliżaj się! - Chłopak uniósł broń wyżej. Stał oparty 

plecami o drzwi roztrzaskanego samochodu, a głowę miał całą 
we krwi. 

Policjant  Nick  DeSalvo  zamarł.  Bał  się  jednak  nie  tyle  o 

siebie,  ile  o  swoją  koleżankę,  policjantkę  z  patrolu,  i 
przyjaciółkę  zarazem,  która  znalazła  się  zbyt  blisko 
zdesperowanego nastolatka. 

 - Gina! Wracaj! - Palce Nicka automatycznie zacisnęły się 

na rękojeści rewolweru. 

 -  Wszystko  w  porządku  -  odezwała  się  Gina  do 

przerażonego chłopca. Przystanęła. - Nie wiem, co zrobiłeś, i 
przed  czym  uciekasz,  ale  przecież  to  nie  może  być  aż  takie 
straszne  -  mówiła  łagodnym  tonem.  -  Odłóż  broń  i 
porozmawiaj ze mną. 

Po twarzy chłopca cienkimi strumyczkami spływały krew 

i łzy. W jego wzroku czaiło się szaleństwo. 

 - Nie mogę! 
 - Gina, on jest... - zaczął Nick. 
 -  Nie  zbliżaj  się  -  powtórzył  chłopak,  przykładając 

pistolet do skroni. 

 - Tylko nie rób głupstw! - ostrzegła go Gina, robiąc krok 

do przodu. - Porozmawiajmy. 

Nick  pomyślał,  że  są  w  wyjątkowo  beznadziejnym 

położeniu.  Nie  należy  zbliżać  się  do  podejrzanego,  który  ma 
broń.  Podczas  szkolenia  powtarzano  im  wielokrotnie,  że  w 
takiej  sytuacji  policjant  powinien  się  wycofać  i  czekać  na 
posiłki. Wprawdzie ten chłopak na razie im nie groził, jednak 
lada sekunda wszystko mogło się zmienić. 

Nick wiedział, co jego partnerka sądzi o samobójstwie, ale 

po co zaraz ryzykować życie. I to nie tylko swoje, ale również 
jego. Od chwili gdy Gina wysiadła z policyjnego wozu, łamała 
wszystkie  proceduralne  zalecenia.  Zaklął  cicho  i  poprzysiągł 

background image

sobie w duchu, że jeśli uda im się ujść z życiem, wygarnie jej, 
co o tym myśli. 

Pozostało  mu  jedno  wyjście  -  próbować  w  jakiś  sposób 

odwrócić uwagę chłopaka. Powoli ruszył przed siebie. 

Chłopak spojrzał na niego błędnym wzrokiem. 
 -  Mówiłem,  nie  podchodź!  -  krzyknął  łamiącym  się 

głosem. 

 -  Może  chcesz,  żebyśmy  do  kogoś  zadzwonili?  -  zapytał 

Nick, robiąc kolejny krok do przodu. 

Na twarzy chłopaka odmalowała się rozpacz. 
 - Tak, do mojej siostry... 
 - W porządku. Jak ona się nazywa? 
 - T.J. Ona... - przerwał, patrząc na Nicka podejrzliwie. 
 - Albo nie. Zawiadomcie ojca. - Otarł łzy zakrwawionym 

rękawem. - Niech on to wszystkim wyjaśni. 

 - Jestem pewny, że twój ojciec okaże zrozumienie - trochę 

wbrew  sobie  powiedział  Nick.  Niestety,  nie  chodziło  o  jakąś 
błahostkę,  tylko  o  spowodowanie  wypadku  i  ucieczkę  przed 
policją oraz narażenie życia wielu ludzi. 

Na  domiar  wszystkiego  ten  smarkacz  trzyma  ich  teraz  w 

szachu... 

 - Odłóż broń, synu. Nie chcemy ci zrobić krzywdy. 
 - Nie. Za późno. Tak bardzo się starałem, ale... - Chłopak 

zaszlochał. 

 -  Przecież  każdy  zasługuje  na  jeszcze  jedną  szansę. 

Posłuchaj... - Nick zrobił kolejny krok. 

 - Ale nie ja - bezdźwięcznym głosem powiedział chłopak. 
Zły  znak.  Nie  trzeba  tu  psychologa,  żeby  rozpoznać 

symptomy  depresji.  Dłoń  chłopca  zacisnęła  się  na  rękojeści 
rewolweru. W tej samej sekundzie Gina chwyciła go za rękę. 

Pierwszy strzał poszedł w górę, nad głową chłopaka. Nick 

nie był w stanie przewidzieć, w którą stronę padnie następny, 
bo Gina zasłaniała mu pole widzenia. Bez namysłu skoczył do 

background image

przodu i złapał chłopaka za drugą rękę, próbując jednocześnie 
odepchnąć na bok Ginę. Był teraz tak blisko, że czuł unoszący 
się w powietrzu zapach potu i krwi. 

Wzrok chłopaka wyrażał strach i determinację. Chyba coś 

jeszcze  powiedział,  ale  Nick  słyszał  tylko  odgłosy 
szamotaniny i szloch, a potem kolejny strzał. Na kilka sekund 
czas jakby stanął w miejscu. Potem rozległ się trzeci wystrzał. 

Kiedy  otworzył  oczy,  zobaczył  nad  sobą  niebo.  To 

niepojęte.  W  jaki  sposób  chłopakowi  udało  się  go 
znokautować?  A  już  był  gotów  założyć  się  o  swoją  odznakę 
policyjną,  że  ten  dzieciak  jest  na  to  o  wiele  za  słaby. 
Spróbował  usiąść,  ale  kiedy  chciał  się  podeprzeć,  ręka 
odmówiła  mu  posłuszeństwa.  Odwrócił  głowę  i  spojrzał  w 
bok. 

Chłopak  siedział  oparty  o  drzwi  wozu  i  nareszcie  był 

spokojny.  Nie  szarpał  się  i  nie  krzyczał,  tylko  jakby  zastygł 
bez ruchu. Obok stała Gina, trzymając w ręku jego broń. Więc 
jednak  udało  jej  się  go  rozbroić.  Co  za  ulga.  Koszmar 
nareszcie dobiegł końca. 

 - Gina! Nie było odpowiedzi. 
 - Gina! -  powtórzył  zaniepokojony. Odwróciła  się. W jej 

oczach dostrzegł łzy. Coś było nie tak. 

 - To moja wina - powiedziała cicho. 
 - Co takiego? - zapytał, nadal oszołomiony. 
 - On nie żyje. I to wszystko przeze mnie. 
 - Cholera! - zaklął Nick. 
Wraz z ostrym bólem, przenikającym jego ramię, przyszło 

zrozumienie. Więc jednak ten chłopak spełnił swoją groźbę, a 
na  dodatek  i  jego  postrzelił.  Mimo  to  Nick  był  bardziej 
zdziwiony niż przerażony. W końcu nadal był w stanie myśleć 
i oddychać. Na ułamek sekundy zrobiło mu się żal chłopaka. 
Niestety, dla zmarłych nic już nie da się zrobić. Teraz musiał 
zatroszczyć się o żywych. 

background image

Próbując  zapomnieć  o  piekącym  bólu,  pomyślał  o  Ginie. 

Powiedziała: „To moja wina". Nie, nie miała racji. To nie była 
niczyja  wina,  że  chłopak  uciekał  przed  policją  i  że  wolał 
raczej się zabić niż stanąć twarzą w twarz z własnym ojcem. 

 - Przestań! - powiedział. - Nawet nie wolno ci tak mówić. 
Wcale go nie słuchała. 
 - Myślałam, że uda mi się go powstrzymać. Myślałam... 
Nick  poczuł,  że  zaczyna  mu  się  kręcić  w  głowie. 

Ostatkiem  sił  spróbował  skoncentrować  się  na  Ginie  -  żonie 
swojego  najlepszego  kumpla.  Przyrzekł  kiedyś  Mike'owi,  że 
zajmie się nią i córeczką, której był ojcem chrzestnym. Mike 
wiedział  już  wtedy,  że  wkrótce  nie  będzie  w  stanie  ich 
chronić. 

 - Gina! - powtórzył. - Spójrz na mnie. Kiedy zjawi się tu 

sierżant, pozwól, żebym ja z nim porozmawiał. 

 - Nie powinnam... O Boże, jesteś ranny! - Pochylając się 

nad nim, zawołała do mikrofonu: - Mamy rannego. Przyślijcie 
pomoc. I to zaraz! 

 -  Posłuchaj  -  nalegał  Nick.  -  Dobrze  wiesz,  że  Mike 

chciałby, żebym to sam załatwił. - Nie było to może zagranie 
fair,  ale  zostało  im  bardzo  mało  czasu.  W  najlepszym  razie 
czekało  ich  przesłuchanie  i  wewnętrzne  śledztwo.  A  Gina 
miała  już  za  sobą  swoje  prywatne  piekło  -  jej  mąż  się 
zastrzelił. To zupełnie wystarczy. 

 -  Przecież  wiesz,  że  potrafię  sobie  z  tym  poradzić  - 

nalegał. - Chociaż raz w życiu zrób coś tak, jak ja chcę. 

Gina przycisnęła dłoń do rany na jego ramieniu, spojrzała 

mu w oczy, a potem skinęła głową. 

Ból  stawał  się  nie  do  zniesienia.  Nick  poczuł,  że  coraz 

trudniej mu oddychać. 

 -  Tylko  błagam,  nic  nie  mów  -  poprosił  głosem,  który 

wydał mu się obcy. - Kiedy zjawi się tu sierżant, powiedz mu, 
że wszystko wydarzyło się zbyt szybko, i odeślij go do mnie. 

background image

Przez  dłuższą  chwilę  wpatrywał  się  w  nią,  a  potem 

spróbował  wstać,  jednak  ból  był  zbyt  silny.  Teraz  już  cała 
koszula  nasiąkła  krwią.  Wycie  policyjnych  syren  stawało  się 
coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. Czuł, że musi szybko 
wymóc na niej zgodę. O siebie zatroszczy się potem. 

 -  Pomyśl  o  Emmie.  Przecież  ona  ma  już  tylko  matkę.  - 

Znowu  argument  nie  fair,  ale  pocieszył  się,  że  cel  uświęca 
środki. - Co powiesz, kiedy zaczną cię przesłuchiwać, Gina? 

Grzbietem dłoni otarła łzy i zaczerpnęła tchu. 
 -  Że  wszystko  wydarzyło  się  zbyt  szybko  i  żeby  spytali 

ciebie. 

Zanim zdążyła zmienić zdanie, Nick wyciągnął rękę. 
 - Oddaj mi broń - polecił resztką sił. 

background image

ROZDZIAŁ 1 
Szok, 

jakiego 

doznała 

na 

widok 

samochodu 

wjeżdżającego na pełnym gazie w zbity tłum demonstrantów, 
powoli  ustępował.  Tara  Amberly,  zwana  T.J.,  zebrała 
wszystkie siły. 

 -  Złaź  ze  mnie!  -  krzyknęła,  wbijając  pięść  w  żołądek 

człowieka, który całym ciężarem przygniatał ją do ziemi. 

Mimo panującego wokół zgiełku usłyszała, że mężczyzna 

stęknął z bólu. Samochód, który wjechał w tłum, na szczęście 
jej nie potrącił, za to chyba ze sto kilo żywej wagi miażdżyło 
teraz jej ciało. 

Nacisk  powoli  ustępował  i  T.J.  zobaczyła  nad  sobą  twarz 

nieznajomego.  Miał  ciemne  oczy  -  piwne,  a  może  nawet 
czarne - zdecydowany podbródek z cieniem zarostu, który już 
o  jedenastej  rano  domagał  się  żyletki,  oraz  szerokie  brwi, 
ściągnięte  teraz  z  wyrazem  wyrzutu,  jakby  domagał  się 
przeprosin za to, że go uderzyła. 

 - Nic się pani nie stało? - zapytał profesjonalnym tonem, 

charakterystycznym dla policjantów. 

A  więc  to  gliniarz,  pomyślała.  Przypomniała  sobie,  że  na 

demonstrację  Ruchu  Obrońców  Naszej  Planety  przyszła 
jedynie  po  to,  żeby  odnaleźć  pewnego  konkretnego 
funkcjonariusza policji. 

Czy rzeczywiście nic jej się nie stało? 
Ramię  bolało  jak  wszyscy  diabli.  Jakiś  kawałek  metalu 

boleśnie  wbijał jej  się  w ciało. Będzie  miała  szczęście, jeżeli 
skończy  się  na  zadrapaniach  i  sińcach.  Potem  przypomniała 
sobie sprzęt, z którym przyszła na demonstrację. Spróbowała 
sięgnąć po zgniecioną torbę. 

 -  Będę  wiedziała,  jak  pan  ze  mnie  zejdzie  -  burknęła, 

odpychając go. Kiedy ten facet na niej leżał, nie była w stanie 
zebrać myśli. 

background image

Mężczyzna  uniósł  się  na  łokciach,  a  potem  ukląkł  obok. 

Metalowy  przedmiot,  który  tak  boleśnie  wbijał  się  w  ramię, 
okazał się jej nowym aparatem fotograficznym, a ściślej tym, 
co z niego zostało. 

 -  No,  nie!  -  Usiadła  i  ostrożnie  podniosła  go  z  ziemi.  - 

Niech  pan  na  to  popatrzy!  -  Podetknęła  mu  pod  nos 
roztrzaskanego canona. - Stłuczony obiektyw! Wie pan, ile to 
kosztuje?! 

 -  Moja  droga,  ten  facet  o  mały  włos  byłby  panią 

przejechał. Na ile ceni pani swoje życie? - Teraz nie mówił już 
suchym, służbowym tonem, tylko jak urażony mężczyzna. I to 
nie  mieszkaniec  Południa.  Mogła  to  bez  trudu  stwierdzić, 
ponieważ wychowała się na przedmieściach Atlanty. 

T.J. nie wierzyła własnym uszom. Facet wali się na nią jak 

kłoda i jeszcze oczekuje podziękowań. 

 - Ten  samochód przejechał dobry metr ode  mnie. Nic by 

mi  się  nie  stało.  A  teraz,  przez  pana,  mój  aparat  jest  do 
niczego. 

 -  Za  to  pani  nogi  są  w  porządku.  -  Mężczyzna  krzywiąc 

się,  otrzepał  zakurzone  dłonie.  Zauważyła,  że  są  podrapane  i 
zakrwawione. Poczuła złość, a zarazem zapragnęła go dotknąć 
i ukoić jego ból. Tak jak to robiła z małym braciszkiem, kiedy 
przychodził  do  niej  z  płaczem,  pokazując  podrapane  łokcie  i 
kolana. 

Mężczyzna  wstał,  a  potem  popatrzył  na  nią  z  góry.  Jego 

uważne spojrzenie działało jej na nerwy. O co mu chodziło? 

 -  Miło  mi  panią  poznać  -  odezwał  się,  przekrzywiając 

głowę,  żeby  przeczytać  nazwisko  na  torbie  ze  sprzętem  - 
pani... Amberly. - Jednak nie pomógł jej wstać, tylko dalej stał 
nad nią, marszcząc brwi. 

Nagle  T.J.  zobaczyła  nad  sobą  twarz  kobiety,  której 

szukała przez całe rano. 

background image

 -  Czy  jest  pani  ranna?  -  zwróciła  się  do  niej  Gina 

Tarantino, policjantka, która była świadkiem śmierci jej brata. 

 - Nie potrzebuje pani lekarza? 
T.J.  nie  była  w  stanie  spojrzeć  jej  w  oczy.  Miała  zamiar 

śledzić  policjantkę  z  daleka,  a  dopiero  później  zadecydować, 
w  jaki  sposób  delikatnie  wyciągnąć  z  niej  informację  o  tym, 
co  wydarzyło  się  tamtego  tragicznego  wieczora.  Tego.  że 
mogłaby  zostać  zauważona,  w  ogóle  nie  brała  w  rachubę. 
Tymczasem  to  się  już  stało.  Sięgnęła  po  torbę  i  włożyła  do 
środka rozbity aparat. 

 - Nic mi nie jest - mruknęła. 
 - A ty ? - Policjantka zwróciła się do mężczyzny. - Czy z 

tobą wszystko w porządku? 

Nie  odpowiadał,  tylko  wpatrywał  się  w  budynek,  przed 

którym stali. 

 - Popatrz, co ten dupek narobił! - powiedział z furią. 
Zapiszczał pager. 
 -  Wygląda  na  to,  że  ktoś  chce  porozmawiać  z  szefem 

ochroniarzy  -  uśmiechnęła  się  Gina.  -  Myślisz,  że  doszło  do 
włamania, Nick? 

T.J.  zwróciła  oczy  na  swojego  wybawcę.  Nick!  Powoli 

podniosła się z ziemi. Przecież to nie może być on! Od dwóch 
i  pół  roku  jedynym  celem  jej  życia  było  odnalezienie 
mężczyzny,  który  zastrzelił  jej  brata,  i  postawienie  go  przed 
sądem.  Właśnie  po  to  przestudiowała  wszystkie  relacje  na 
temat  wypadku,  jakie  ukazały  się  w  prasie,  ale  natrafiła 
jedynie  na  nazwisko  Tarantino. Wtedy  postanowiła  odszukać 
policjantkę, gdyż  miała  cichą nadzieję, że ta  kobieta może ją 
doprowadzić do Nicka DeSalvo. 

Tymczasem  mężczyzna,  którego  poszukiwała,  stał  tuż 

obok  niej.  Dawny  policjant  był  teraz  szefem  ochroniarzy 
Randolf  -  Reynolds  Corporation.  Odwróciła  wzrok,  starając 
się nie patrzeć na niego. 

background image

Zaczęła  udawać,  że  obserwuje  rozbitego  buicka,  który 

wjechał  w  tłum  demonstrantów,  przeciął  chodnik,  rozbił 
wielką  szybę  przy  wejściu  do  budynku  i  zatrzymał  się  w 
marmurowym  holu.  Tkwił  tam  teraz,  przechylony  pod 
dziwnym  kątem,  a  spod  maski  wydobywał  się  dym.  Jedno  z 
tylnych kół wciąż się obracało. Kierowcy nie było widać. 

 -  Nie  zauważyłeś  kierowcy?  -  zwróciła  się  do  Nicka 

policjantka,  a  nie  słysząc  odpowiedzi,  spojrzała  pytająco  na 
T.J. 

 -  Nic  nie  widziałam  -  pospiesznie  odparła  T.J.,  masując 

obolałe  ramię.  Nie  miała  zamiaru  występować  jako  świadek. 
Musiałaby wtedy podać swoje dane. - Mignęła mi tylko czyjaś 
kolorowa  koszulka. Właśnie  robiłam zdjęcia, kiedy on się  na 
mnie rzucił. 

 -  DeSalvo...  ?  Nigdy  bym  cię  nie  podejrzewała,  że 

będziesz przeszkadzał prasie - zażartowała policjantka. 

 - Gdybym miał dość czasu, żeby pomyśleć, w życiu bym 

tego  nie  zrobił.  Wystarczy,  że  sfotografowałaby  tego  typa  i 
zamieściła jego zdjęcie na pierwszej stronie gazety. Policja w 
ogóle nie byłaby potrzebna. 

DeSalvo.  Teraz  już  było  jasne,  czemu  z  początku  go  nie 

poznała. Nie nosił munduru, a poza tym wyglądał starzej i był 
bardziej  zgorzkniały  niż  policjant,  którego  twarz  widniała  na 
pierwszej stronie „Atlanta Times Union" oraz w telewizyjnych 
wiadomościach  wieczornych  dwa  i  pół  roku  temu.  T.J. 
poczuła, że się rumieni, ale wytrzymała jego spojrzenie. 

 -  Czy  ktoś  został  ranny?  -  DeSalvo  zwrócił  się  do 

policjantki. 

 -  Parę  osób,  ale  to  chyba  nic  poważnego.  Pogotowie  już 

jest w drodze. 

Widząc, że przestali zwracać na nią uwagę, T.J. otrzepała 

spodnie i oddaliła się wolnym krokiem. Miała nadzieję, że nikt 
nie  spostrzeże,  jak  uginają  się  pod  nią  nogi.  Świadomość,  że 

background image

przed chwilą stanęła oko w oko z Nickiem DeSalvo, okazała 
się ponad jej siły. 

I co teraz? Najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Tego 

jednak  nie  mogła  zrobić,  a  przynajmniej  nie  teraz.  Musiała 
nadal  wykonywać  swoje  zadanie  i  zachowywać  się  w  miarę 
zwyczajnie.  Gazeta  nie  wysłała  jej  na  tę  demonstrację  -  tym 
razem przyszła na własną rękę. 

Wyjęła  z  torby  zapasowy  aparat,  założyła  nowy  film  i 

zaczęła  fotografować  pozostałości  tego,  co  miało  być 
pokojową  demonstracją  na  rzecz  ochrony  środowiska. 
Oczywiście  zanim  komuś  puściły  nerwy.  Skąd  wziął  się  ten 
samochód?  Kogo  tak  zdenerwowali  obrońcy  Ziemi?  To 
wszystko nie trzymało się kupy. 

W niespełna cztery minuty ulica zaroiła się od mundurów 

policyjnych.  Tymczasem  T.J.  pracowała  jak  szalona. 
Sfotografowała ranne  dziecko  siedzące na  masce  policyjnego 
wozu  i  kobietę  z  połamanym  znakiem  drogowym  w  ręku. 
Jednak  najlepsze  zdjęcie  przedstawiało  mężczyznę  w  stroju 
Świętego Mikołaja, który prowadził utykającego demonstranta 
do punktu sanitarnego. 

Na  pomoc  rannym  przybyły  dwie  karetki  pogotowia  oraz 

wóz straży pożarnej. Reporterzy z lokalnej stacji telewizyjnej 
filmowali  całe  to  zamieszanie.  Nikt  nie  zginął,  ale  było 
mnóstwo  zadrapań  i  skaleczeń,  jedna  złamana  noga,  jeden 
skręcony nadgarstek i jeden łagodny atak serca. 

A  właściwie,  dlaczego  tym  ludziom  zachciało  się 

demonstrować  akurat  przed  Bożym  Narodzeniem?  Czyżby 
wszyscy zdążyli już zrobić świąteczne zakupy? Czy nie mieli 
rodzin,  o  których  trzeba  było  pomyśleć?  T.J.  dałaby  wiele, 
żeby  móc  teraz  kupować  choinkę  i  w  spokoju  pakować 
prezenty.  Zamiast  tego  przemierzała  ulice  w  poszukiwaniu 
człowieka, który zabił jej brata. 

background image

Znów rozejrzała się wokoło, próbując dostrzec coś, czego 

jeszcze nie uwieczniła na taśmie. 

Jej  uwagę  przykuła  znajoma  błękitna  koszulka.  Znów 

zobaczyła Nicka DeSalvo. Stał w tłumie otaczającym rannych 
i nadal rozmawiał z tamtą policjantką. T.J. była pewna, że po 
śledztwie w sprawie tragicznej śmierci jej brata Nick DeSalvo 
opuścił  miasto.  Jednak  on  nie  tylko  nie  wyjechał,  ale  nadal 
utrzymywał  kontakty  z  dawnymi  współpracownikami  z 
policji,  dzięki  którym  nie  wylądował  w  więzieniu.  A 
zwłaszcza z tą Tarantino. 

Zimny  powiew  zdmuchnął  papiery  i  śmieci  w  dół  ulicy. 

T.J.  zadrżała  i  zapięła  kurtkę.  Podniosła  aparat  i  przez 
teleobiektyw spojrzała na DeSalvo. 

Był  bez  marynarki.  Pogrążony  w  ożywionej  rozmowie  z 

tamtą  kobietą,  sprawiał  wrażenie,  że  w  ogóle  nie  odczuwa 
zimna.  Pojawiło  się  już  pogotowie  drogowe  i  usunęło 
rozbitego  buicka.  Pozostał  po  nim  ziejący  otwór  w 
eleganckiej, marmurowej fasadzie. 

Kiedy  T.J.  zaczęła  studiować  profil  Nicka  DeSalvo,  on 

nagle  odwrócił  się  w  jej  stronę.  Przez  kilka  sekund  patrzyła 
mu prosto w twarz. Serce mocniej zabiło w piersi. Kurczowo 
zacisnęła  palce  na  aparacie.  Szkoda,  że  to  nie  pistolet... 
Wesołych Świąt, policjancie DeSalvo. Nacisnęła migawkę. 

 -  Mam  cię!  -  mruknęła,  a  potem  opuściła  aparat  i 

popatrzyła na DeSalvo ponad tłumem. 

Na  jego  czole  ukazała  się  zmarszczka.  Przez  moment 

sądziła, że podejdzie do niej i zażąda, by oddała mu film. No 
cóż,  pomyślała,  będzie  musiał  wyrwać  jej  go  siłą.  Nagle 
zapragnęła zrobić mu jeszcze jedno zdjęcie tylko po to, żeby 
go sprowokować. Powstrzymała się jednak. DeSalvo wyglądał 
na  człowieka,  który  nie  zawahałby  się  przed  użyciem  siły. 
Zamiast tego obdarzyła go wyzywającym uśmiechem. 

background image

Nick DeSalvo wzbudzał w niej przede wszystkim strach - i 

to  z  wielu  powodów.  Mimo  to  przemogła  w  sobie 
instynktowną chęć ucieczki. Ogarnął ją gniew. DeSalvo musi 
ponieść  karę  za  to,  co  zrobił,  a  razem  z  nim  ta  Tarantino  i 
wszyscy,  którzy  mieli  z  tym  coś  wspólnego.  Udowodni  im 
winę, choćby miała za to zapłacić najwyższą cenę. 

Ale jeszcze nie dziś. 
Odwróciła się i wmieszała w tłum. Skoro udało jej się go 

odnaleźć,  musi  opracować  precyzyjny  plan.  Prowokowanie 
tego człowieka nie zda się na nic. Doskonale wiedziała, że nie 
należy  wyzywać  losu.  Jej  brat  zadarł  z  Nickiem  DeSalvo  i 
zapłacił za to życiem. 

Nick  DeSalvo  popatrzył  w  ślad  za  odchodzącą  kobietą  i 

potrząsnął głową. Gdyby nadal nosił mundur, poszedłby za nią 
i  zrobił  jej  awanturę,  choćby  za  to,  że  nie  okazała 
wdzięczności.  Czego  jednak  można  się  spodziewać  po  tych 
bezczelnych  reporterach?  Ilekroć  myślał  o  dziennikarzach, 
przychodziły  mu  do  głowy  najbardziej  nieprzyzwoite 
określenia. Poruszył palcami prawej ręki i poczuł piekący ból. 
Ta kobieta miała rację. Samochód wcale nie przejechał aż tak 
blisko niej. Mógł jej nie potrącić. Ale mogło też być inaczej... 

Nieznajoma szła zdecydowanym krokiem osoby, która ma 

coś  bardzo  ważnego  do  załatwienia.  Popatrzył  na  jej  jasne 
włosy,  a  potem  jego  wzrok  przesunął  się  w  dół,  na  szczupłe 
biodra.  Po  chwili  chłopięca  sylwetka  w  dżinsach  i  sportowej 
kurtce  rozpłynęła  się  w  tłumie.  Takie  wypadki  to  ich 
specjalność, tych żmij z prasy, pomyślał ze złością. 

Kiedy przygniatał ją do ziemi, przyszło mu do głowy, nie 

wiedzieć czemu, że musi mieć bardzo delikatną, gładką skórę. 
Zaraz potem boleśnie wyrżnęła go w żołądek,  przypominając 
o otaczającej go rzeczywistości. A pięść miała twardą. 

Zrobiła mu zdjęcie i to go trochę zaniepokoiło. Nie życzył 

sobie,  żeby  ktoś  znowu  zaczął  grzebać  w  jego  życiorysie. 

background image

Chciał być niewidzialny. Oczywiście na ile to możliwe. Dosyć 
się  już  naoglądał  swojej  twarzy  w  gazetach  i  w  telewizji. 
Wystarczy mu do końca życia... 

 -  Sprawdzamy  papiery  wozu  -  odezwała  się  Gina, 

przerywając jego rozmyślania. - O kierowcy nic nie wiadomo. 
Podobno miał ciemną, wełnianą czapkę... - Nagle jej nadajnik 
ożył i Nick mógł wysłuchać informacji o tym, że buick został 
skradziony z parkingu przed dworcem kolejowym. 

 -  To  mi  niespodzianka  -  mruknął  sarkastycznym  tonem  i 

znowu  zwrócił  oczy  na  tłum.  Powoli  studiował  twarz  za 
twarzą. Czasami taki wariat wraca na miejsce przestępstwa. 

 - Jak był ubrany? - zapytał. 
 -  Na  ciemno  -  odparła  Gina,  a  potem  spojrzała  przez 

ramię i zmarszczyła brwi. - Uważaj na siebie. Porozmawiamy 
później.  Daj  mi  znać,  czy  przyjdziesz  na  kolację.  Twoja 
chrzestna córka marzy o tym, żeby cię zobaczyć. 

 - Położyła dłoń na kaburze, a potem odeszła. 
 -  Co  ty  tu  robisz,  DeSalvo?  -  Nick  usłyszał  głos,  zanim 

zdążył  zobaczyć  twarz  mówiącego.  -  Chcesz  sobie  podnieść 
poziom adrenaliny? A może masz randkę z Miss Ameryki? 

Odwrócił się, gotów przyjąć wyzwanie. 
 -  Odwal  się,  Butler.  To  wolny  kraj,  tak  przynajmniej 

słyszałem. Chociaż, z drugiej strony, jeżeli tacy jak ty pilnują 
porządku  w  Atlancie,  wszystko  może  się  zdarzyć.  -  I  zanim 
Butler  zdążył  odpowiedzieć,  dodał:  -  A  co  ty  tu  robisz? 
Wziąłeś sobie nadgodziny? 

 -  Ja  nadal  mam  porządną  pracę  w  policji.  Nie  jestem 

niańką w jakiejś korporacji. 

Fakt,  że  Nick  DeSalvo  został  zwolniony  z  policji,  w 

niczym  nie  zaszkodził  jego  reputacji  na  rynku  pracy  dla 
cywilów.  Firma  Randolf  -  Reynolds  roztoczyła  przed  nim 
piękne perspektywy, z których najbardziej kusząca okazała się 
ta,  że  mógł  pozostać  w  Atlancie  i  dokończyć  swoje 

background image

porachunki z pewnymi wyższymi funkcjonariuszami policji. A 
konkretnie z tymi, którzy znali prawdę o śmierci Mike'a. 

Nick uśmiechnął się, a potem wytoczył najcięższe działo. 
 - Zarabiam trzy razy tyle co ty, Butler. Za taką forsę mogę 

poniańczyć każdego, nawet ciebie. 

Butler poczerwieniał. Uniósł głowę. 
 -  Trzeba  było  skoczyć  przed  maskę  samochodu  i 

zatrzymać  go  własnym  ciałem.  Rambo  by  tak  zrobił.  Ale  ty 
potrafisz  tylko  zastrzelić  człowieka.  Chyba  że  nie  wolno  ci 
teraz  nosić  broni?  Ochrona  dobrego  imienia  twojej  firmy 
należy, zdaje się, do twoich obowiązków. 

 - A do twoich znalezienie sprawcy tego wypadku, Butler. 

Tymczasem  stoisz  tu  i  mielesz  jęzorem  -  odciął  się  Nick  i 
odszedł. Bał się, że do reszty straci cierpliwość. I tak nie mógł 
zrobić  nic,  żeby  zmienić  swój  wizerunek  w  oczach  tego 
człowieka. Większość ludzi bez zastrzeżeń wierzy prasie. Nie 
są nawet ciekawi, co się naprawdę wydarzyło. 

Lepiej, żeby Butler nie wiedział, iż Nick  dałby wszystko, 

byle znowu móc nosić policyjny mundur. 

T.J.  wystukała  szyfr  na  domofonie  i  czekała  na  sygnał. 

Była  wytrącona  z  równowagi.  Poszła  na  demonstrację  z 
nadzieją, że natknie się Ginę Tarantino. Włożyła tyle trudu w 
to,  żeby  się  dowiedzieć,  w  jakim  rewirze  pracuje  i  na  jakich 
zmianach.  Tymczasem  dziś  nie  tylko  rzeczywiście  natknęła 
się na nią, ale wpadła na samego Nicka DeSalvo. A raczej to 
on  na  nią  wpadł.  Ocalił  jej  życie  -  albo  tak  mu  się 
przynajmniej zdawało. Gdyby wiedział, kim jest T.J., pewnie 
popchnąłby ją prosto pod koła rozpędzonego samochodu. 

T.J.  pomyślała,  że  nagle  znalazła  się  w  sytuacji  zbyt 

skomplikowanej jak na jej psychiczną wytrzymałość. Jej życie 
wkroczyło  w  punkt  zwrotny,  a  ona  nawet  nie  była  w  stanie 
przyjąć tego do wiadomości. 

background image

Wracając do domu, oddała film do wywołania - tak jak co 

dzień.  Nawet  ten  z  rozbitego  aparatu.  Jednak  dziś,  po  raz 
pierwszy, wymarzona praca przestała mieć dla niej znaczenie. 
Zdjęcia  były  kompletnie  nieważne.  Nie  potrzebowała  ich.  A 
przynajmniej  nie  teraz.  Może  z  wyjątkiem  zdjęcia  Nicka 
DeSalvo. 

Pragnęła  tylko  spokoju  i  czasu  na  zastanowienie.  Musi 

pomyśleć  nad  tym,  co  robić  dalej  w  sprawie  eksgliniarza 
DeSalvo i jego kumpli, którzy nadal pracują w policji. 

Pchnęła drzwi. Wewnątrz było tylko trochę cieplej niż na 

dworze. Spojrzała na strop rysujący  się sześć metrów nad jej 
głową  i  pomyślała,  że  tam  właśnie  musi  ulatniać  się  całe 
ciepło. T.J. mieszkała w budynku fabrycznym, wybudowanym 
na  krótko  przed  pierwszą  wojną  światową,  a  przed  paru  laty 
zaadaptowanym 

do 

innych 

celów. 

Obecnie 

zamiast 

warsztatów,  w  których  montowano  najpierw  omnibusy,  a 
później tramwaje, znajdowały się w nim dwie galerie sztuki i 
dwadzieścia pięć mieszkań. 

Przeszła  przez  wyłożony  dębową  posadzką  hol,  minęła 

wejście  do  galerii  „Nova"  i  stanęła  przed  drzwiami,  które 
prowadziły  do  mieszkalnej  części  budynku.  Ponownie 
wystukała kod. 

Kiedy  po  raz  pierwszy  usłyszała  o  tym,  że  są  tu 

mieszkania na sprzedaż, ogarnęły ją mieszane uczucia. Dawne 
warsztaty  znajdowały  się  w  dość  odległej,  przemysłowej 
dzielnicy  miasta,  na  tyłach linii  kolejowej.  Niezła  lokalizacja 
dla  fabryki,  ale  mało  kto  chciałby  mieszkać  w  takim 
sąsiedztwie.  Fasadę  budynku  pozostawiono  bez  zmian  - 
przybyło  tylko  kilkanaście  świetlików  w  dachu  oraz  kute 
balustrady w oknach górnej kondygnacji. A parking otrzymał 
nowe żelazne ogrodzenie, na którego szczycie straszyły ostre 
stalowe szpikulce. 

background image

Jednak  jej  wątpliwości  rozwiały  się,  gdy  tylko  otworzyła 

szerokie  drzwi,  prowadzące  do  części  mieszkalnej.  Po  raz 
pierwszy  zobaczyła  wewnętrzny  dziedziniec  wiosną,  miesiąc 
po  śmierci  ojca,  kiedy  rozpaczliwie  poszukiwała  mieszkania. 
Nowego mieszkania, wolnego od tragicznych wspomnień. 

Kamienne  schodki  prowadziły  w  dół  do  ogrodu 

urządzonego  w  stylu  japońskim.  Miał  nawet  sadzawkę  i 
mostek. Przy cieplejszej pogodzie można było spacerować po 
ścieżkach wśród kwitnących krzewów i ozdobnych traw. Była 
to  prawdziwa  oaza  zieleni  pośród  ceglanych,  fabrycznych 
murów.  T.J.  wciąż  miała  przed  oczyma  ten  widok,  mimo  iż 
teraz  był  zimny,  grudniowy  dzień.  W  ogrodzie  stały  także 
rzeźby,  kilka  kamiennych  ławek  i  huśtawka.  Wszędzie  znać 
było troskliwą rękę oraz oko artysty. 

Idąc  wąskim  chodniczkiem,  T.J.  patrzyła  na  dwie  rzeczy, 

które wybitnie nie pasowały do tego wymuskanego miejsca - 
na  wielki,  błyszczący  motocykl  marki  Harley  Davidson  oraz 
młodego mężczyznę w czarnym, skórzanym stroju i o długich, 
jasnych włosach, które wręcz błagały o nożyczki. 

Mężczyzna zwrócił głowę w jej stronę. 
 -  Cześć,  T.J.  Co  nowego?  -  zapytał  z  kamienną  twarzą, 

ledwo poruszając ustami. 

 -  Cześć,  Jackson.  Nic  szczególnego  -  odparła,  czując,  że 

ogarnia  ją  histeria.  Przecież  dopiero  co  spotkała  człowieka, 
który zabił jej brata. 

Mężczyzna 

zaczął  starannie  przecierać  ściereczką 

chromowaną listwę motocykla. 

 - Jak się udała demonstracja? - zapytał, skupiony na małej 

smudze smaru. 

 -  Fantastycznie.  Szkoda,  że  cię  nie  było.  Jakiś  idiota 

wjechał w tłum samochodem. 

background image

 - Tylko spokojnie. - Mężczyzna podniósł na nią wzrok, a 

dopiero potem spojrzał na jej torbę ze sprzętem. - Obejrzymy 
zdjęcia o jedenastej? 

T.J. uśmiechnęła się z wysiłkiem. 
 -  Nie  bardzo  jest  co  oglądać.  Jakiś  nadgorliwy  bałwan 

rzucił się na mnie w połowie demonstracji. Wydawało mu się, 
że ocalił mi życie, a tymczasem rozwalił mi tylko sprzęt. 

Jackson  powoli  wstał  z  siodełka,  a  jego  twarz  stała  się 

jeszcze bardziej ponura. Otarł ręce ściereczką. 

 -  Znasz  jego  nazwisko?  -  zapytał.  To  pytanie  zaskoczyło 

ją. Gdyby ktoś kazał jej opisać 

Jacksona,  na  pewno  użyłaby  słów  takich  jak  bezczelny, 

arogancki  i  aspołeczny.  No  i  oczywiście  utalentowany.  A 
także  fascynujący.  Jego  starannie  wypracowany  wizerunek 
sprawiał,  że  większość  ludzi  omijała  go  z  daleka.  Poza 
kobietami,  które  on  z  kolei  ignorował.  A  przynajmniej  ich 
przeważającą  większość.  Ale  jeżeli  już  zdecydował  się 
posłużyć  swoim  wdziękiem  osobistym,  jego  ofiara  była 
zgubiona. 

Jackson  wiedział,  kim  był  jej  ojciec.  Rozmawiali  o  tym, 

kiedy się tu wprowadziła. Nie zamierzała utrzymywać tego w 
tajemnicy.  Ojciec  Jacksona  pracował  przez  jakiś  czas  w 
departamencie policji i doskonale pamiętał komisarza Tiltona, 
chociaż nigdy się nie spotkali. Natomiast Jackson nie wiedział 
nic o jej bracie Rustym. 

T.J. mieszkała tutaj już od ośmiu miesięcy i przez cały ten 

czas  Jackson  traktował  ją  jak  młodszą  siostrę.  Nagła 
gotowość,  by  wystąpić  w  jej  obronie,  czy  tego  chciała,  czy 
nie, sprawiła, że łzy napłynęły jej do oczu. 

Poczuła  przemożną  chęć,  by  opowiedzieć  Jacksonowi  o 

rozterkach  jej  ojca  i  tragicznej  śmierci  brata.  Nagle 
rozpaczliwie  zapragnęła  z  kimś  porozmawiać.  Chciała 
opowiedzieć  komuś  o  tym  wszystkim,  co  trzymała  w 

background image

tajemnicy przez ostatnie dwa miesiące, a co jej ojciec ukrywał 
przed nią przez dwa i pół roku tylko po to, by ją chronić. Żeby 
nie skończyła tak jak jej brat. Nie miała jednak prawa wciągać 
w to Jacksona - ani nikogo innego. Sama musiała stawić temu 
czoło. 

 - Nie znam jego nazwiska, ale na pewno go rozpoznam. 
Nagle  przeniknął  ich  zimny  powiew  wiatru.  Gliniane 

dzwoneczki zawieszone na gałęzi melodyjnie zadźwięczały. 

Pomyślała, że tak naprawdę nie ma ochoty widzieć Nicka 

DeSalvo. Nigdy więcej. Chyba że w sądzie. 

 -  A  co  ty  robisz  na  dworze  w  takie  zimno?  -  zapytała, 

żeby zmienić temat. 

Jackson wzruszył ramionami i znowu  wbił  wzrok w swój 

motocykl. 

 -  Lubię,  jak  jest  zimno.  A  poza  tym,  lubię  też 

denerwować  Tylera.  On  się  boi,  że  mu  popsuję  ten  piękny 
ogródek. Trzęsie się o każdy listek. 

T.J.  westchnęła.  Słyszała  o  nieszkodliwej  wojnie,  jaką 

toczyli  między  sobą  Tyler,  administrator  budynku,  oraz  jego 
najsławniejszy lokator, Jackson Gray - spawacz, który stał się 
artystą.  Jego  gigantyczne,  stalowe  rzeźby  zdobiły  ogrody 
muzeów, dziedzińce galerii oraz hole eleganckich biurowców 
od  Nowego  Jorku  po  Tokio.  Natomiast  on  sam  wyglądał  jak 
człowiek,  który  zarabia  na  życie,  łamiąc  ludziom  nogi. 
Supermacho. T.J. zrobiło się żal biednego, solidnego Tylera. 

 - Przecież wiesz, że on tylko wykonuje swoje obowiązki. 
Jackson odsłonił w uśmiechu białe, idealnie równe zęby. 
 -  Wiem,  ale  trudno  mi  się  dogadać  z  ludźmi,  którzy  mi 

mówią,  co  mam  robić.  Zawsze  tak  było.  A  Tyler  traktuje 
swoją pracę zbyt poważnie. 

Potrząsając  głową,  T.J.  spojrzała  w  stronę  swoich  drzwi. 

Ktoś przykleił na nich jakąś karteczkę. 

background image

 -  Idę  do  domu.  Muszę  się  rozgrzać.  Zobaczymy  się 

później. 

 -  Tak  -  mruknął  Jackson  i  nie  odrywając  wzroku  od 

harleya, skinął jej niedbale na pożegnanie. 

T.J.  podeszła  do  drzwi  swojego  mieszkania.  Zdjęła 

przyklejoną  na  szybie  karteczkę  i  wsunęła  klucz  do  zamka. 
Kiedy  przekroczyła  próg,  ogarnęło  ją  miłe  ciepło.  Jednym 
ruchem wyłączyła system alarmowy. 

Nareszcie była u siebie. 
Nie tęskniła za domem rodzinnym - wiązało się z nim zbyt 

wiele  niedobrych  wspomnień.  Tutaj  był  piękny  ogród  na 
podwórzu i dużo przestrzeni. Dysponowała własną pracownią 
fotograficzną  i  gabinetem,  dużą  kuchnią  i  salonem  na  dole 
oraz  przytulną  sypialnią  na  górze.  Miała  nawet  drzwi,  które 
otwierały się na dach. Czy można chcieć czegoś więcej? 

Można. Bezpieczeństwa. Z westchnieniem położyła ciężką 

torbę  z  aparatami  na  stoliku  przy  drzwiach.  Czy  będzie  tu 
bezpieczna, skoro poluje na DeSalvo? Czy w ogóle jest jakieś 
miejsce,  w  którym  można  się  ukryć  przed  policją?  Jej  ojciec 
uważał, że nie. 

Teraz  wreszcie  zrozumiała,  dlaczego  wysłał  ją  do 

college'u pod nazwiskiem panieńskim jej matki. Dlaczego nie 
zgodził  się  na  jej  konfrontację  z  człowiekiem,  który  zabił 
brata. Twierdził wtedy, że nie chce, żeby prasa zniszczyła jej 
życie  i  żeby  ktokolwiek  wiązał  jej  nazwisko  z  jego  osobą. 
Jednak  dopiero  teraz  pojęła,  jaki  był  prawdziwy  powód  tego 
wszystkiego. 

Ojciec  musiał  się  obawiać,  że  jeśli  ujawni  niezbite 

dowody, takie jak pisemne oświadczenia, taśmy z zeznaniami 
oraz  broń  użytą  podczas  napadu  przed  trzema  laty,  w  który 
wmieszana  była  policja,  to  człowiek,  który  zabił  mu  syna, 
będzie chciał zabić także jego córkę. Wkrótce potem policjant, 
który  złożył  obciążające  zeznania,  popełnił  samobójstwo. 

background image

Wymierzenie  sprawiedliwości  stało  się  wtedy  obowiązkiem 
jej ojca. A teraz ona otrzymała w spadku to zadanie. 

Przeczytała notatkę, którą strażnik przykleił do drzwi. 
T.J.  Byłem  w  pobliżu,  więc  wstąpiłem.  Wielki  Kahuna 

słyszał, że byłaś na demonstracji. Jeżeli masz coś ciekawego, 
przynieś do redakcji. 

Lane 
Trzeba  działać.  To  jedyne  sensowne  wyjście.  Za  dwie 

godziny  odbierze  wywołany  film,  a  do  tego  czasu  może 
przecież  załatwić  kilka  telefonów,  a  także  dowiedzieć  się, 
gdzie naprawić zepsuty aparat. Tak, trzeba iść do przodu, nie 
wahać  się,  póki  nie  zadecyduje,  co  robić  w  sprawie  Nicka 
DeSalvo. 

T.J.  wsunęła  do  przeglądarki  ostatni  slajd  z  filmu,  który 

wyjęła  z  rozbitego  aparatu.  Jak  dotąd,  żadne  ze  zdjęć 
zrobionych  podczas  demonstracji  nie  okazało  się  szczególnie 
interesujące.  Tak  jak  się  spodziewała,  wszystkie  były 
poprawne,  ale  nie  rewelacyjne.  Widać,  że  była  po  prostu 
zajęta czymś innym. 

Tylko  jedno  zdjęcie  na  moment  przykuło  jej  uwagę. 

Przedstawiało  jej  gniewnego  wybawcę,  Nicka  DeSalvo.  Z 
lekko zamazanego tła wyłaniała się twarz o ostrych rysach. W 
oczach mężczyzny czaiła się ukryta groźba. 

Zrobiła  to  zdjęcie,  chociaż  było  jasne,  że  on  nie  życzy 

sobie fotografowania. Teraz, kiedy na nie patrzyła, doznawała 
mieszanych uczuć. Z jednej strony czuła ulgę, że udało jej się 
przed  nim  uciec.  Z  drugiej  strony  dręczyło  ją  pytanie, 
dlaczego  w  tym  człowieku  było  tyle  gniewu  i  goryczy. 
Powinien  się  raczej  cieszyć.  Popełnił  przecież  morderstwo  i 
uszło mu to na sucho. 

Zaczęła  przeglądać  zdjęcia  z  nie  dokończonego  filmu. 

Nagle  uświadomiła  sobie,  że  wypatruje  na  nich  twarzy 
DeSalvo. Przecież musiał być gdzieś w tym tłumie. Ale gdzie? 

background image

Znalazła kilka zdjęć Giny Tarantino, a potem, trzy klatki niżej, 
zobaczyła  zarys  wyłaniającego  się  zderzaka.  Kolejne  zdjęcia 
ukazywały  fragment  bagażnika  oraz  kilku  demonstrantów, 
uskakujących  w  bok.  Następna  klatka  była  zamazana  - 
widocznie  wtedy  DeSalvo  ją  potrącił.  Drżącymi  rękami 
nacisnęła guzik przeglądarki. 

Następny  slajd  był  w  miarę  ostry.  T.J.  wbiła  wzrok  w 

ekran. Po prawej stronie widniała rozmazana błękitna plama - 
jej wybawca w akcji. Natomiast z lewej strony... spoglądała na 
nią  zastygła  w  obiektywie  twarz  kierowcy.  T.J.  powoli 
zaczerpnęła tchu. 

A  potem  sięgnęła  po  słuchawkę  i  wykręciła  numer 

„Atlanta Times Union". 

background image

ROZDZIAŁ 2 
Przez kilka długich sekund Nick DeSalvo wpatrywał się w 

zdjęcie  na  pierwszej  stronie  porannego  wydania  „Atlanta 
Times Union". A potem zrobił coś, co mu się ostatnio zdarzało 
bardzo rzadko - uśmiechnął się. Nienawidził prasy od czasów, 
kiedy  sam  gościł  na  pierwszych  stronach  gazet.  Dziś  musiał 
jednak  przyznać,  że  idealnym  wyjściem  dla  przepracowanej 
policji  mogłoby  być  wyposażenie  wszystkich  porządnych 
obywateli w aparaty fotograficzne. 

Zerknął na podpis pod zdjęciem: Fot. T.J. Amberly. Nick z 

miejsca stracił dobry humor. Splótł palce, a ból w poranionych 
dłoniach uświadomił mu, co go czeka. Czy za to, że się komuś 
pomogło, zawsze trzeba płacić? 

Amberly...  Więc  jednak  zrobiła  te  swoje  zdjęcia,  chociaż 

rozbił  jej  aparat.  A  on  miał  zdarty  naskórek  na  rękach  i 
stłuczone kolano. Ale mogło być jeszcze gorzej. Przynajmniej 
to nie jego twarz wyzierała teraz ze szpalt gazety. 

Na  domiar  złego  to  właśnie  w  jego  budynek  wjechał 

samochód.  Poczuł  się  osobiście  znieważony.  W  końcu  firma 
Randolf - Reynolds płaciła mu mnóstwo pieniędzy za to, żeby 
strzegł  jej  interesów.  Zabezpieczenie  budynku  po  wypadku 
zajęło  mu  resztę  dnia  i  część  wieczora.  Musiał  naprawić 
system  alarmowy  i  zatrudnić  kilka  dodatkowych  osób  na 
nocną  zmianę.  Nie  mógł  się  wręcz  doczekać,  kiedy  będzie 
mógł  powiedzieć  kilka  słów  do  słuchu  gnojkowi,  który  miał 
pecha,  ponieważ  został  uwieczniony  na  filmie  tej  Amberly. 
Rzucił gazetę na biurko i sięgnął po książkę telefoniczną. 

Telefon  rozdzwonił  się  tuż  po  ósmej  rano.  T.J.  po  raz 

kolejny odłożyła słuchawkę i spojrzała przez okno na ogród w 
podwórzu. 

Jackson  był  u  niej  przed  chwilą,  żeby  pogratulować,  a 

teraz  rozsiadł  się  na  ławeczce  stojącej  pośrodku  trawnika, 
pieczołowicie  wystrzyżonego  przez  Tylera.  Chyba  nie 

background image

zamierzał  się  opalać.  O  tej  porze  roku  nocami  zdarzały  się 
przymrozki. 

Ostry  dźwięk  przerwał  jej  rozmyślania.  Podeszła  do 

domofonu i wcisnęła guzik. 

 - Słucham. 
 - Czy to T.J. Amberly? 
 - Tak. A z kim rozmawiam? 
 -  Jestem  Nick  DeSalvo.  My...  -  urwał  -  poznaliśmy  się 

wczoraj na demonstracji. 

 -  Chwileczkę.  -  Nagle  ugięły  się  pod  nią  nogi.  Nick 

DeSalvo.  Ogarnięta  paniką,  czuła, jak  serce  ciężko  tłucze  się 
w piersi. Nie była jeszcze gotowa... 

Skąd  on  się  tu  wziął?  Przecież  nie  mógł  jej  rozpoznać. 

Wprawdzie miała ten sam owal twarzy i kolor oczu co brat - 
po  matce  -  ale  nie  byli  do  siebie  podobni  na  tyle,  żeby 
ktokolwiek  mógł  podejrzewać  jakieś  pokrewieństwo.  Prócz 
tego  nadal  używała  panieńskiego  nazwiska  matki.  Może 
jednak  zapamiętuje  się  na  zawsze  twarz  kogoś,  kogo  się 
zabiło.  A  jeżeli  nie,  już  ona  postara  się  o  to,  żeby  Nick 
DeSalvo do śmierci pamiętał Rusty'ego. 

Ale  jeszcze  nie  dziś.  Dziś  nie  była  na  to  przygotowana. 

Weź  się  w  garść,  kobieto,  pomyślała.  Przecież  on  tu  nie 
wejdzie, jeżeli go nie wpuścisz. Zaczerpnęła tchu i drżącą ręką 
sięgnęła do domofonu. 

 -  Czego  pan  chce?  -  zapytała  tonem,  którym  zwykła  się 

zwracać do natrętnych sprzedawców. 

 -  Chcę  porozmawiać  o  zdjęciach,  które  pani  wczoraj 

zrobiła. Mogę wejść? 

 -  Nie  -  przeraziła  się  T.J.  -  To  znaczy...  jestem  w  tej 

chwili dość zajęta. 

 -  No  to  zaczekam.  Miała  nadzieję,  że  DeSalvo  sobie 

pójdzie. Z drugiej strony myśl, że będzie krążył wokół domu, 
wydała  jej  się  nie  do  zniesienia.  Lepiej  już  go  wpuścić  i 

background image

powiedzieć wprost, że nie mają o czym rozmawiać. Wcisnęła 
guzik domofonu. 

 -  Niech  pan  wejdzie  na  podwórze.  Tam  się  spotkamy. 

Tak, lepiej spotkać się z nim na dworze. Zakładając 

kurtkę,  raz  jeszcze  spojrzała  przez  okno.  Jackson  właśnie 

wstał.  W  rękach  trzymał  skrzynkę  pełną  metalowych  rurek  i 
arkuszy miedzianej blachy. 

Otworzyła drzwi i powoli zeszła po schodkach do ogrodu. 

Gdy  Nick  znalazł  się  na  dziedzińcu,  z  miejsca  zrozumiał,  że 
się  pomylił.  Kiedy  podano  mu  adres  T.J.  Amberly,  ogarnęły 
go  poważne  wątpliwości  -  jak  można  mieszkać  w  jednym  z 
tych starych, ponurych budynków fabrycznych? 

Tutaj  jednak  obskurny  dziedziniec  został  zmieniony  w 

piękny, zaciszny ogród. Wszystko przypominało ekskluzywne 
osiedle,  w  którym  on  sam  mieszkał  od  jakiegoś  czasu. 
Automatycznie zamykane bramy, mur zwieńczony żelaznymi 
szpikulcami,  wreszcie  strażnik,  emerytowany  policjant,  który 
dbał o bezpieczeństwo lokatorów. 

Spojrzał na drugi koniec podwórza. Mur, oddzielający ten 

cichy  i  przytulny  zakątek  od  świata,  był  solidny  i  bardzo 
wysoki.  Zapewniał  bezpieczeństwo  i  dawał  poczucie 
prywatności. Tak, ta kobieta nieźle wybrała. W końcu sprytny 
złodziej czy zdeterminowany morderca mógł sobie poradzić z 
każdym systemem alarmowym. Tu właśnie zaczynała się rola 
policji. Ale gdzie przebiega linia między prześladowcą i jego 
ofiarą?  W  swojej  błyskotliwej  karierze  zdążył  już  być  i 
jednym, i drugim. 

Zobaczył T.J. Amberly, zanim ona go zauważyła. Patrzył, 

jak  idzie  po  płaskich  kamieniach  przez  wypielęgnowany 
trawnik.  Pierwsze,  co  rzuciło  mu  się  w  oczy,  to  jej  wzrost. 
Kiedy  leżała  pod  nim  na  ziemi,  wydala  mu  się  drobna  i 
krucha.  Teraz  sprawiała  wrażenie  osoby  silnej  i 
wysportowanej  -  takiej,  która  nie  boi  się  stanąć  oko  w  oko  z 

background image

żadnym  mężczyzną.  Mimo  to  widać  było,  że  jest 
zaniepokojona. 

Twarda  kobieta,  pomyślał.  Woli  marznąć  na  dworze  niż 

zaprosić go do siebie. A potem spojrzał w bok, na mężczyznę, 
do  którego  podeszła,  i  poczuł,  że  i  jego  zaczyna  ogarniać 
niepokój. Kto to jest ten motocyklista? Jej chłopak? A może, 
co gorsza, mąż? 

Jackson podniósł wzrok na T.J. 
 - Masz jakieś kłopoty? 
Czyżby  miała  na  twarzy  wypisany  lęk?  Wcisnęła  ręce  do 

kieszeni, żeby ukryć ich drżenie, i podeszła bliżej. 

 - Nic o tym nie wiem. On przyszedł tu w sprawie zdjęcia. 

Jackson postawił skrzynkę na ziemi, a potem wyprostował się 
i wbił wzrok w Nicka DeSalvo. 

 - On mi wygląda na glinę. Znam jednego adwokata. Mam 

do  niego  zadzwonić?  Wiesz,  jak  to  jest,  kiedy  twoja  praca 
zostaje  wystawiona  na  widok  publiczny?  -  zawahał  się,  a 
potem  dodał:  -  Czy  chcesz,  czy  nie,  sprawy  mogą  ci  się 
wymknąć z rąk. Sam się o tym przekonałem. 

Było  to  najbardziej  osobiste  wyznanie,  jakie  T.J. 

kiedykolwiek usłyszała z ust Jacksona. Często rozmawiał z nią 
o  jej  pracy,  ale  nigdy  dotąd  o  własnej.  Odetchnęła  i  poczuła 
się spokojniejsza. Przecież ten DeSalvo nie wyciągnie broni i 
nie  zastrzeli  jej  przed  jej  własnym  domem,  w  obecności 
Jacksona.  Trzeba  tylko  podjąć  wyzwanie  i  do  końca  grać 
swoją rolę. 

 - Sama sobie poradzę. A poza tym, pewnie i tak by mnie 

nie było stać na twojego adwokata - zaśmiała się z wysiłkiem. 
Zaczerpnęła tchu i dodała już spokojniej: - Najpierw muszę się 
dowiedzieć, o co mu chodzi. 

Nick  nie  spuszczał  z  niej  wzroku.  Chciał  z  nią  z  kilku 

przyczyn porozmawiać w cztery oczy. teraz jednak wydawało 
się to mało prawdopodobne. 

background image

T.J. odezwała się pierwsza. 
 -  Dzień  dobry.  -  Jej  głos  brzmiał  sucho  i  obojętnie. 

Odgarnęła z twarzy pasmo długich, jasnych włosów, a potem 
wyciągnęła  rękę.  Miała  gładką,  ciepłą  dłoń,  w  zetknięciu  z 
którą jego własna, pokaleczona wydała mu się jeszcze bardziej 
szorstka i zimna. 

 - Dzień dobry pani - powiedział. 
 - Pan jest policjantem? - zapytała, cofając rękę. 
 -  Nie  -  odparł,  zaskoczony  jej  pytaniem.  -  Jestem 

zaniepokojonym  mieszkańcem  tego  miasta,  a  także  szefem 
ochrony firmy Randolf - Reynolds. 

Motocyklista przysunął się bliżej, jakby miał jakiekolwiek 

prawo  uczestniczyć  w  tej  rozmowie.  T.J.  zwróciła  się  do 
niego: 

 - Jackson, to jest goryl... - jej wzrok na sekundę napotkał 

spojrzenie  DeSalvo  -  to  znaczy  zaniepokojony  obywatel  tego 
miasta,  który  wczoraj  rzucił  się  na  mnie  i  podobno  uratował 
mi życie. 

Nick poczuł na sobie badawczy wzrok mężczyzny. 
 -  Ach,  ten  sam,  który  zniszczył  ci  sprzęt.  Zapadła 

złowieszcza cisza. Nick udał, że nie słyszał tej uwagi. 

 - Interesuje  mnie  zdjęcie, które pani wczoraj zrobiła. To, 

które ukazało się w gazecie, a także wszystkie inne zdjęcia z 
demonstracji. 

T.J.  Amberly  położyła  dłoń  na  ramieniu  motocyklisty, 

jakby chciała go uspokoić. 

 -  A  o  co  chodzi?  -  zapytała.  Na  jej  czole  pojawiła  się 

zmarszczka. 

 - Chciałbym obejrzeć cały film. 
 - Po co? Nick poczuł, że traci resztki cierpliwości. 
 -  Niech  pani  posłucha,  ten  dureń  wjechał  przez  okno  do 

mojego budynku... 

 - Pańskiego budynku? - prychnęła z niedowierzaniem. 

background image

 -  ...  i,  jeżeli  zdążyła  już  pani  o  tym  zapomnieć,  o  mało 

pani  nie  rozjechał  przy  okazji.  Zamierzam  odbyć  długą  i 
nieprzyjemną  rozmowę  z  tym  draniem,  jak  tylko  go  znajdę. 
Pani zdjęcia to najlepszy ślad. 

 - Lepiej niech się tym zajmie policja. Trafna uwaga. Nick 

powściągnął gniew. 

 -  Na  pewno  zgłoszą  się  do  pani,  ale  to  ja  pracuję  dla 

Randolfa - Reynoldsa. Dlatego przyszedłem pierwszy. 

T.J. stała z nieprzeniknioną twarzą. Przeniosła tylko wzrok 

z DeSalvo na Jacksona, próbując podjąć jakąś decyzję. 

 -  Pan  dobrze  wie,  że  chroni  mnie  pierwsza  poprawka  do 

konstytucji i nie muszę... 

DeSalvo już potrząsał głową. 
 -  Nie  musi  mi  pani  nic  pokazywać.  Wiem.  Nazwijmy  to 

przysługą.  Może  się  jednak  okazać,  że  wczoraj  rzeczywiście 
ocaliłem  pani  życie  -  przerwał,  żeby  dać  jej  trochę  czasu  do 
namysłu.  -  Jeżeli  uda  mi  się  go  znaleźć,  zanim  dopadnie  go 
policja,  to  pani  nie  będzie  musiała  oglądać  wezwania  ze 
swoim nazwiskiem. 

Wezwania? To była ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę. 
 -  W  porządku.  Pokażę  panu  ten  film.  Nieoczekiwana 

zgoda zaskoczyła zarówno Jacksona, jak i DeSalvo. 

 - Wcale nie musisz tego robić... - zaczął Jackson. 
 -  Wiem.  -  Mimo  iż  starała  się  uśmiechnąć,  jej  usta  były 

dziwnie zdrętwiałe. Spojrzała na DeSalvo. - No to chodźmy. 

 - T.J.... - zaczął Jackson. 
 - Spokojnie. To tylko kilka minut. 
 -  Jakby  coś,  jestem  tu  przez  cały  czas.  Gdybyś  mnie 

potrzebowała... 

Skinęła  głową.  Umiała  sobie  radzić  z  problemami,  miło 

jednak było wiedzieć, że może liczyć na czyjąś pomoc. Bo na 
samą  myśl  o  tym,  że  będzie  musiała  spojrzeć  w  ciemne, 
gniewne  oczy  Nicka  DeSalvo,  ciarki  przechodziły  jej  po 

background image

plecach. Ten człowiek traktował cały świat jak potencjalnego 
przeciwnika. A tutaj miał już jednego w Jacksonie. 

Gdyby DeSalvo nosił garnitur albo mundur, łatwiej byłoby 

jej  z  nim  rozmawiać.  Przywykła  do  elegancko  ubranych 
mężczyzn: 

adwokatów, 

polityków 

czy 

urzędników 

państwowych. 

DeSalvo  był  w  spodniach  koloru  khaki  i  tweedowej, 

sportowej  marynarce.  Prezentował  się  całkiem  atrakcyjnie  i 
sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie. T.J. może i dałaby 
się  oszukać,  gdyby  nie  to,  że  już  wcześniej  zauważyła  jego 
zaciśnięte usta i gniewne spojrzenie. 

 - Tędy. proszę. 
Otworzyła  drzwi  do  swojego  mieszkania  i  nie  dając  mu 

ani  chwili  na  rozejrzenie  się,  poprowadziła  korytarzem  do 
niewielkiego pokoju, który służył jej za pracownię. Zdjęcia z 
poprzedniego dnia leżały na stole obok przeglądarki. 

Zamknęła drzwi pokoiku, który nagle wydał jej się o wiele 

za  mały.  Zgasiła  światło,  włączyła  projektor  i  wreszcie 
odetchnęła. 

Kiedy  na  ekranie  ukazała  się  gniewna  twarz  Nicka, 

odwrócił się do T.J. Mimo panujących ciemności czuł, iż jest 
zmieszana, i gotów był się założyć o swoją następną wypłatę, 
że  się  nawet  zaczerwieniła.  Co  to  mogło  oznaczać?  T.J. 
zaczęła  szybko  zmieniać  przezrocza  i  po  chwili  doszli  do 
ostatniej rolki. 

 -  Teraz  będzie  sekwencja  wypadku  -  powiedziała  i 

nacisnęła guzik. 

Jednak na ekranie, zamiast kierowcy, ukazały się najpierw 

trzy  ujęcia  Giny  Tarantino.  Amberly  szybko  je  zmieniła  i  w 
końcu  zobaczyli  pierwsze zdjęcie  samochodu.  Po  przejrzeniu 
wszystkich slajdów T.J. zapaliła światło. 

background image

 -  Najlepsze  zdjęcie  kierowcy  jest  w  redakcji.  To,  które 

zamieścili na pierwszej stronie. Każę zrobić odbitki i wyślę je 
panu. 

 -  Dlaczego  tak  bardzo  interesowali  panią  policjanci, 

którzy  byli  przy  tej  demonstracji?  -  zapytał,  żeby  sprawdzić, 
jak na to zareaguje. 

A ona nagle pobladła. 
 -  Co?  Jak  to?  Ja...  ja  fotografowałam  wszystko,  co 

popadnie. Nigdy nie wiadomo, o czym napiszą w gazecie i... 

 - Gazety nie pisują o policjantach. Chyba że źle. 
 -  Chwileczkę.  Obie  jesteśmy  kobietami  i  wybrałyśmy 

sobie ciężki zawód. A poza tym, mogę fotografować, co mi się 
podoba. To wolny ... 

 - ...kraj, tak? Znam tę gadkę. Nieraz nadstawiałem za nią 

karku - powiedział i uznał, że pora dać jej spokój. Na razie. - 
Dziękuję,  że  zechciała  mi  pani  pokazać  ten  film  -  dodał.  - 
Będę  wdzięczny  za  odbitki.  Może  uda  mi  się  znaleźć  więcej 
świadków.  Może  ktoś  rozpozna  tego  drania.  Aha,  i  proszę 
dołączyć rachunek. Korporacja za wszystko zapłaci. 

T.J.  otworzyła  drzwi  i  czekała,  aż  DeSalvo  wyjdzie 

pierwszy.  Ten  mały  pokoik  naprawdę  nie  wydawał  się 
właściwym miejscem na konfrontację. Czuła się w nim jak w 
pułapce, a kiedy DeSalvo, przechodząc obok, niemal otarł się 
o  nią,  poczuła  się  fizycznie  zagrożona.  Nie  śmiała  się  nawet 
odezwać  z  obawy,  że  zdradzi  ją  głos.  Chciała  już  tylko 
jednego.  Pozbyć  się  tego  DeSalvo  jak  najprędzej,  zanim 
zechce zadać jej kolejne pytanie. Nie umiała kłamać i bała się, 
że mogłaby powiedzieć mu prawdę. 

Jak  to  się  stało,  że  zapomniała  usunąć  slajdy  Giny 

Tarantino?  Kiedy  DeSalvo  zapytał  ją  o  zdjęcia,  natychmiast 
zdała  sobie  sprawę  z  tego,  że  została  rozszyfrowana.  Ten 
człowiek okazał się szybszy od niej. 

background image

Szedł  teraz  wolno  korytarzem,  zatrzymując  się  kolejno 

przy wszystkich oprawionych w ramki fotografiach wiszących 
na  ścianach.  W  tej  chwili  przystanął  przed  czarno  -  białym 
portretem  Jacksona  na  harleyu,  w  towarzystwie  jednej  z  jego 
przyjaciółek,  Rity,  upozowanej  na  tylnym  siodełku.  Jackson 
miał  na  sobie  przynajmniej  dżinsy,  za  to  Rita,  w  obcisłym 
body  cętkowanym  jak  skóra  leoparda,  wyglądała  bardziej 
wyzywająco, niż gdyby była naga. 

Uznała,  że  nie  ma  potrzeby  tłumaczyć  się  z  tego  zdjęcia. 

Surowa,  męska  uroda  Jacksona  stanowiła  wręcz  idealne, 
kontrastowe tło dla pełnej kociego wdzięku Rity. A zresztą, co 
może jakiś eksglina wiedzieć o sztuce? 

W końcu DeSalvo poszedł dalej, bez słowa. Kiedy stanęli 

przy  drzwiach  wejściowych  i  już  miała  odetchnąć  z  ulgą, 
usłyszeli  cichy  dzwonek.  T.J.  uświadomiła  sobie,  że  nie 
potrafi jednocześnie otworzyć drzwi przed DeSalvo i włączyć 
domofonu. 

DeSalvo  przystanął  przed  stolikiem,  na  którym  leżał  jej 

rozbity  aparat  fotograficzny,  który  przypominał  teraz  jedną z 
awangardowych rzeźb Jacksona. 

 -  Kto  tam?  -  powiedziała  do  słuchawki,  nie  spuszczając 

wzroku z DeSalvo. 

 -  Policja.  Muszę  porozmawiać  z  panią  T.J.  Amberly. 

DeSalvo  spojrzał  na  nią  i  wzruszył  ramionami,  jakby  chciał 
powiedzieć: „A nie mówiłem?". Nie miał jednak zadowolonej 
miny. 

Przez  ułamek  sekundy  T.J  pomyślała  o  Jacksonie  i  jego 

adwokacie.  Może  jednak  będzie  go  potrzebować.  Potem 
podała  policjantowi  numer  mieszkania  i  wcisnęła  guzik 
otwierający bramę. 

 -  Byłbym  wdzięczny,  gdyby  kazała  pani  zrobić  dla  mnie 

odbitki, zanim odda pani policji film - odezwał się DeSalvo. 

 - Po co miałabym dawać im film? 

background image

 -  Bo  po  to  właśnie  przysłali  tu  swojego  człowieka. 

Podejrzewam,  że  nie  ma  jeszcze  nakazu  rewizji,  może  więc 
pani go spławić. 

Po  co  jej  to  mówił?  I  dlaczego  robił  to  w  taki  sposób, 

jakby policja była jego wrogiem? Przecież sam był jednym z 
nich.  DeSalvo  otworzył  drzwi.  Na  jego  widok  policjant  się 
zdumiał. 

 -  Co,  u  diabła...  -  zerknął  w  stronę  T.J.,  a  potem  znowu 

zwrócił się do DeSalvo: - Co ty tu robisz? 

 -  Cześć,  Bill,  kopę  lat.  -  Mężczyźni  uścisnęli  sobie  ręce. 

T.J. najchętniej wyrzuciłaby obu za drzwi. 

 -  Właśnie  miałem  wyjść  -  powiedział  DeSalvo,  nie 

odpowiadając  na  pytanie  policjanta.  -  Wyświadcz  mi  tę 
przysługę i nie wspominaj o mnie szefowi. 

 -  Może  jestem  szalony,  ale  nie  głupi.  Gdyby  Echols 

dowiedział się, że mnie wyprzedziłeś, dostałbym za swoje. 

 -  Tak.  -  Nick  ponuro  się  uśmiechnął.  -  Do  zobaczenia.  - 

Odwrócił się do T.J. - Dziękuję, że zechciała mi pani pomóc. - 
Jego ton był uprzejmy, ale w spojrzeniu kryła się groźba. 

Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Nick przystanął, żeby zebrać 

myśli.  Z  ulgą  zaczerpnął  chłodnego  powietrza.  Musi 
skoncentrować się na innych sprawach, obecność tej Amberly 
dziwnie  go  rozstroiła.  Kiedy  stała  obok  niego  w  ciasnym, 
ciemnym  pokoju,  miał  ochotę  jej  dotknąć  albo sprowokować 
ją słowami po to tylko, żeby zobaczyć, jak sobie z nim poradzi 
w bezpośrednim starciu. 

Powinien  się  zająć  swoimi  sprawami.  Z  Billem 

Raymodem  jakoś  sobie  poradzi,  to  jeden  z  tych  uczciwych 
facetów,  który  zawsze  był  wobec  niego  w  porządku.  Czemu 
jednak martwi się o tę dziewczynę? Przecież zachowywała się 
niezbyt  przyjaźnie,  a  jej  reakcja  podczas  demonstracji  była 
mocno przesadzona. 

background image

Może  w  ogóle  nie  lubi  mężczyzn.  A  może  lubi,  ale  w 

zupełnie  innym  typie.  Spojrzał  w  głąb  ogrodu,  gdzie  na 
kamiennej  ławeczce,  w  chłodnym,  grudniowym  słońcu, 
siedział ponury motocyklista. 

Omijając  wtopione  w  ziemię  kamienie,  Nick  ruszył  ku 

niemu na skróty, przez pożółkły trawnik. 

Od razu rzucił mu się w oczy skórzany strój i długie włosy 

nieznajomego. Dobrze znał ludzi tego pokroju. Wszyscy byli 
do  siebie  podobni  -  aspołeczni  i  niezbyt  rozgarnięci.  Ten 
przekroczył  już  trzydziestkę  i  z  pewnością  nie  był  punkiem. 
Był  wysoki  i  mocno  zbudowany,  a  jego  oczy  mówiły  „mam 
was  wszystkich  gdzieś".  DeSalvo  odniósł  wrażenie,  że  kryje 
się za tym coś więcej. Może ten typ nie jest aż tak płytki, na 
jakiego wygląda? 

Parę  kroków  przed  ławką  zatrzymał  się  i  wsunął  ręce  do 

kieszeni. 

 -  Pan  tu  mieszka?  Motocyklista  patrzył  na  niego  przez 

chwilę, a potem z kpiącym uśmiechem podniósł ręce do góry. 

 -  Gdybym  tu  mieszkał,  powiedziałbym  panu,  że 

administrator dostaje szału, kiedy ktoś chodzi po trawie. 

 - Pan też jest na trawie. 
 - Ale ja płacę za ten przywilej. 
 - Ma pan jakieś nazwisko? 
 - A pan ma jakiś powód, żeby o to pytać? 
 -  Może  chcę  sprawdzić  w  komputerze,  czy  nie  m  a  j  ą 

czegoś na pana. 

 - Niech mnie pan nie straszy. Mój stary był policjantem i 

nikt się mnie nie czepia. No, może mojej sztuki. 

 -  Co  pana  łączy  z  panią  Amberly?  Motocyklista  opuścił 

ręce. 

 -  Jestem  jej  aniołem  stróżem  -  powiedział,  wstając.  -  A 

panu co do tego? 

background image

Nick  wyjął  ręce  z  kieszeni  i  stanął  na  szeroko 

rozstawionych nogach. Facet chciał go sprowokować i to mu 
się  udało.  Czuł,  że  musi  się  dowiedzieć,  na  ile  ten  typ 
zadomowił  się  w  mieszkaniu  T.J.  Amberly.  Czy  na  przykład 
wie,  które  z  tych  wszystkich  białych  drzwi  prowadzą  do  jej 
sypialni? 

 -  Jackson!  -  rozległ  się  nagle  głos  T.J.  Nick  czekał,  nie 

spuszczając wzroku z motocyklisty. 

 - Tak! - zawołał Jackson, nie patrząc w jej stronę. 
 -  Jesteś  mi  potrzebny.  Potrzebny.  Słowo  to  rozdrażniło 

Nicka. Nie podobało mu się jego brzmienie. 

 - Już idę, kotku. - Na ustach Jacksona znowu pojawił się 

kpiący uśmieszek. - Muszę już lecieć. Chyba trafi pan sam do 
wyjścia. 

Nick  patrzył,  jak  pokonuje  schodki  prowadzące  do 

mieszkania  T.J.  Amberly,  i  poczuł  przemożną  chęć,  żeby  za 
nim  pobiec.  Był  jednak  teraz  zwykłym  cywilem  i  mógł  się 
poruszać  tylko  w  ściśle  ograniczonej  przestrzeni.  A  w  tej 
właśnie chwili napotkał przed sobą mur nie do przebycia. 

background image

ROZDZIAŁ 3 
Do  północy  T.J  zdążyła  odebrać  co  najmniej  pięćdziesiąt 

telefonów.  Większość  od  kolegów  z  redakcji  albo  od 
znajomych.  Potem  zaczęły  się  głuche  telefony.  Kiedy  znowu 
rozległ się dzwonek, T.J. wrzasnęła do słuchawki. 

 - Halo! Cisza. 
 - Halo, kto mówi! Żadnej odpowiedzi. 
 - Wiesz, która godzina?! - wykrzyknęła zdesperowana. 
Ktoś  odczekał  w  milczeniu,  a  potem  się  rozłączył. 

Zdenerwowana odłożyła słuchawkę. W ogóle nie trzeba było 
jej  podnosić.  Co  oznaczały  te  głuche  telefony?  Czy  ten  ktoś 
próbował ją nastraszyć? 

Przyszła  jej  na  myśl  policja,  a  potem  Nick  DeSalvo. 

Przypomniała  sobie,  że  kiedy  się  pojawił,  poczuła  się 
zagrożona. Nawet Jacksona próbował zastraszyć. Czy nękałby 
ją w ten sposób? Nie, wyglądał raczej na kogoś, kto mówi bez 
ogródek to, co chce powiedzieć. 

Wyszarpnęła  wtyczkę  z  gniazdka.  Nie  pozwoli,  żeby  ten 

ktoś niepokoił ją we własnym domu. Miała już dosyć wrażeń 
jak na jeden dzień. 

 - Czy pani nigdy nie odbiera telefonów? - odezwał się w 

słuchawce zniecierpliwiony damski głos. 

 - Nie rozumiem - odparła T.J. zaskoczona. 
 - Dzwonię od ósmej rano i... 
 -  Och,  przepraszam.  Wczoraj  dzwoniło  tyle  ludzi,  że  w 

końcu, koło północy, wyłączyłam telefon i zapomniałam... 

 - Czy mówię z panią T.J. Amberly, fotoreporterką? 
 - Tak. Czym mogę pani służyć? 
 -  Mówi  Linda  Fredrickson  z  firmy  Randolf  -  Reynolds. 

Chciałam zapytać, czy nie zrobiłaby pani dla nas paru zdjęć? 

Randolf - Reynolds... 

background image

 -  Przepraszam,  czy  może  pani  powtórzyć? -  T.J.  słyszała 

wprawdzie  każde  słowo,  ale  jej  uwagę  zwróciła  przede 
wszystkim nazwa firmy. 

 - Czy mogłaby pani zrobić dla nas kilka zdjęć jutro rano? 

Organizujemy uroczyste śniadanie, a nasz fotograf jest akurat 
zajęty. 

 - Jutro? Sama nie wiem... Mogę zapytać, kto dał państwu 

mój numer? 

 -  Szef  ochrony,  Nick  DeSalvo.  Powiedział,  że  robi  pani 

bardzo dobre zdjęcia. 

Nick DeSalvo. 
Może się czegoś domyślał? Co robić? Nick DeSalvo i jego 

kompani  z  policji  ukryli  prawdziwą  przyczynę  śmierci  jej 
brata  i  uznali,  że  zginął  wskutek  przypadkowej  strzelaniny. 
Jak  ona  sobie  to  wszystko  wyobraża?  Że  rzuci  mu  w  twarz 
prawdę? Jemu i całej policji? Przecież dysponuje dowodami i 
zna motywy, które spowodowały użycie siły. 

Nie,  uspokoiła  samą  siebie,  DeSalvo  nie  mógł  o  tym 

wiedzieć. A szansa, żeby się znowu do niego zbliżyć, pewnie 
już się nie powtórzy. Miała nadzieję, że zdemaskuje go, zanim 
on odkryje jej prawdziwe nazwisko i zrozumie, że zjawiła się 
po  to,  aby  przewrócić  do  góry  nogami  jego  wygodną 
egzystencję. 

Sięgnęła po notes. 
 -  Oczywiście,  jestem  jutro  wolna.  Jakie  to  mają  być 

zdjęcia? Kolorowe czy czarno - białe? 

Pani  Fredrickson  zaczęła  objaśniać,  do  czego  będą  im 

później  potrzebne  fotografie,  a  T.J.  zanotowała  kilka  zdań. 
Omówiły  cenę  i  termin.  W  trakcie  rozmowy  T.J.  przez  cały 
czas wyobrażała sobie minę Nicka DeSalvo, kiedy się dowie, 
że pomógł zatrudnić osobę, która chce odsłonić kulisy pewnej, 
zdawałoby się na zawsze pogrzebanej sprawy. 

background image

 -  Powtórz  jeszcze  raz,  kim  jest  ta  kobieta?  -  zapytał 

porucznik Echols. 

W  tej  samej  chwili  jeden  z  graczy  Atlanta  Hawks  zdobył 

punkt i publiczność wręcz oszalała. Policjant musiał podnieść 
głos, żeby Echols mógł go usłyszeć. 

 -  To  T.J.  Amberly.  Fotoreporterka.  Sprawdziłem  ją.  Od 

pół roku pracuje na zlecenie dla naszej gazety. Zjawiła się tu 
zaraz po ukończeniu szkoły w Kentucky. 

Mężczyźni  przerwali  rozmowę,  ponieważ  jakaś  kobieta 

przeciskała się między nimi, niosąc colę i torbę kanapek. 

 - Mieszka na zachód od centrum, w jednej z tych starych 

fabryk - kontynuował policjant. 

 - Co ona ma wspólnego z DeSalvo? - zapytał porucznik. 
 - Nic, i to mnie właśnie niepokoi. Jej nazwisko wypłynęło 

po raz pierwszy/Butler twierdzi, że DeSalvo naprawdę się nią 
interesuje.  Wszędzie  o  nią  pytał  i  był  u  niej,  kiedy  Bill 
Raymond przyszedł, żeby ją przesłuchać. 

Jeden z zawodników nie trafił do kosza. 
 -  Cholera!  -  krzyknął  Echols,  zrywając  się  z  miejsca.  - 

Przecież zawsze strzelał z zamkniętymi oczami! 

Rozległ  się  ostry  dźwięk  dzwonka.  Sędzia  odgwizdał 

koniec meczu i podniósł rękę do góry. Echols oderwał wzrok 
od  boiska  i  przeszył  surowym  spojrzeniem  swojego 
podwładnego. 

 -  Radzę  ci,  wybadaj,  dlaczego  on  tak  za  nią  węszy. 

Widownia  gwizdami  i  krzykiem  żegnała  zwycięską  drużynę. 
Policjant skinął głową i ryknął, przekrzykując tłum: 

 - Ma pan to u mnie jak w banku, szefie. 
Dwa dni później Nick przemierzał elegancki hol budynku 

Korporacji  Randolf  -  Reynolds.  Z  uczuciem  ulgi  rozluźnił 
węzeł krawata. Wreszcie pozbył się grupy delegatów z całego 
kraju,  którzy  przybyli  do  Atlanty,  żeby  wziąć  udział  W  serii 
spotkań  szkoleniowych.  Mógł  teraz  wrócić  do  swoich 

background image

codziennych  obowiązków,  a  także  zdjąć  ten  uprzykrzony 
granatowy  garnitur,  w  którym  występował  przy  tego  typu 
okazjach. 

Skinął  głową  strażnikowi  w  recepcji,  a  potem  ruszył  w 

stronę windy. Kiedy skręcił za róg, omal nie zderzył się z T.J. 
Amberly.  Cofnął  się  szybko  i  nim  zdążyła  cokolwiek 
powiedzieć, uniósł rękę. 

 -  Przepraszam.  Niech  się  pani  nie  boi.  Nie  będę  się  już 

więcej na panią rzucać. 

T.J.  zmierzyła  go  chłodnym  wzrokiem.  Po  raz  pierwszy 

zauważył,  że  ma  zielononiebieskie  oczy,  które  wcale  nie 
patrzą  na  niego przyjaźnie.  Spojrzał w stronę  windy, a  wtedy 
ona przemówiła. 

 - Niezły garnitur. Co to miało znaczyć, u diabła? Garnitur, 

w który wbił się dzisiaj z taką niechęcią, kosztował więcej niż 
jego  kamizelka  kuloodporna.  Zmierzył  T.J.  od  stóp  do  głów, 
odnotowując,  że  w  doskonale  uszytym,  szaroniebieskim 
damskim garniturze prezentowała się wyjątkowo elegancko. 

 - Dziękuję. Mogę to samo powiedzieć o pani stroju - rzekł 

z  uczuciem  irytacji  i  przepuścił  T.J.  przodem,  ponieważ 
właśnie otworzyły się drzwi windy. 

Wchodząc  do  pustej  kabiny,  T.J.  pomyślała,  że  Pan  Bóg 

musi chyba mieć wypaczone poczucie humoru. Na liście osób, 
z którymi za nic na świecie nie chciałaby zostać uwięziona w 
windzie, Nick DeSalvo zajmował pierwszą pozycję. 

 - Na które piętro? - zapytał. 
 - Osiemnaste. 
Patrzyła na niego, kiedy wciskał guzik. Miał ładne dłonie 

o  długich,  smukłych  palcach,  pokrytych  drobnymi,  czarnymi 
włoskami. Przypomniała sobie smugi krwi na kostkach, kiedy 
rzucił  ją  na  ziemię.  A  zaraz  potem  uprzytomniła  sobie,  że  te 
same  ręce  trzymały  broń,  z  której  zastrzelono  jej  brata. 
Wstrząsnął nią dreszcz. 

background image

Wiedziała,  że  prędzej  czy  później  musi  się  na  niego 

natknąć,  i  przygotowała  kilka  pytań,  które  zamierzała  mu 
zadać.  Jednak  zamknięta  z  nim  sam  na  sam  w  tej  ciasnej 
kabinie  nie  była  w  stanie  wypowiedzieć  ani  jednego  słowa. 
DeSalvo  był  wyższy,  niż  zapamiętała,  a  elegancki  garnitur 
dodawał mu powagi i autorytetu. Mocniej przycisnęła płaską, 
brązową torebkę i zaczerpnęła tchu. 

 - Dziękuję za referencje - powiedziała z wysiłkiem. Oczy 

DeSalvo spoczęły na jej torebce. 

 - Jak poszło? - zapytał. 
 -  Doskonale.  Dlatego  tu  jestem.  Przywiozłam  zdjęcia.  - 

Tak trzymaj, pomyślała. Jej głos brzmiał prawie zwyczajnie. 

DeSalvo skrzyżował ręce na piersi. 
 - Więc zarobiła pani wystarczająco dużo, żeby zapłacić za 

naprawę aparatu? 

A  więc  to  miała  być  forma  rekompensaty.  Odważyła  się 

podnieść  na  niego  wzrok  i  w  tym  momencie  uświadomiła 
sobie, że ten człowiek jest jej wrogiem. Nie musiała zdradzać 
przed  nim  swoich  zamiarów  -  a  tym  bardziej  odczuwać 
wdzięczności. 

 - Tak. Dziękuję. 
 - Więc jesteśmy kwita? 
 - Niezupełnie - wyrwało jej się mimochodem. 
Spojrzał  na  nią,  zaskoczony,  a  ona  pożałowała 

nieopatrznych  słów.  Po  co  zasiewać  wątpliwości  w 
podejrzliwym z natury umyśle niedawnego policjanta? 

Winda dotarła na osiemnaste piętro. Drzwi się rozsunęły. 
 -  Czy  jadła  już  pani  lunch?  -  zapytał  DeSalvo,  jakby 

miało to coś wspólnego z ich wzajemnymi rozliczeniami. 

 - Nie. A pan idzie coś zjeść? - T.J. bardzo się starała, żeby 

to  pytanie  zabrzmiało  w  miarę  obojętnie,  a  zarazem... 
przyjaźnie.  Nie  chciała,  żeby  sobie  pomyślał,  iż  ten  lunch 
znaczy  dla  niej  coś  więcej  niż  zwykłe  przeprosiny.  A  poza 

background image

tym,  pracowali  teraz  dla  tej  samej  firmy.  -  Ja  stawiam  - 
zaproponowała. 

DeSalvo uniósł rękę i znużonym gestem pomasował sobie 

kark. 

 - Ja się tym zajmę. Od rana wypiłem tylko filiżankę kawy. 
Nie  była  to  reakcja,  jakiej  oczekiwała.  Obawiała  się,  że 

DeSalvo wyskoczy z jakąś głupią uwagą na temat mężczyzn, 
którzy pozwalają na to, żeby kobieta za nich płaciła. 

 -  Hmm...  muszę  jeszcze  dostarczyć  Lindzie  te  zdjęcia  i 

zamienić  z  nią  parę  słów.  Potem  będę  wolna.  Gdzie  mogę 
pana znaleźć? 

 - Mój gabinet znajduje się w holu, po prawej stronie. Na 

drzwiach jest tabliczka z nazwiskiem. 

Skinął na pożegnanie i odszedł w głąb korytarza. 
Krawat zniknął. To była pierwsza rzecz, jaka rzuciła jej się 

w  oczy,  kiedy  ponownie  się  spotkali.  Ciekawe,  czy  zostawił 
go  w  szafie  w  gabinecie,  czy  może  zwinął  i  schował  do 
kieszeni,  tak  jak  to  robił  jej  ojciec.  Komisarz  John  Tilton 
nigdy  nie  mógł  znaleźć  swoich  ulubionych  krawatów. 
Wspomnienie  o  ojcu  umocniło  ją  tylko  w  postanowieniu. 
Przypomniała sobie, przez co musiał przejść, chcąc zapewnić 
bezpieczeństwo jej  i  Rusty'emu.  A  mimo  to  nikt  nie  usłyszał 
od niego jednego słowa skargi. 

Lunch z DeSalvo mógł się okazać znacznie cięższą próbą, 

niż  to  sobie  wyobrażała.  Kiedy  znowu  stanęli  obok  siebie  w 
windzie,  poczuła,  że  nie  ma  mu  nic  do  powiedzenia  -  w 
każdym  razie  nic  miłego  lub  neutralnego.  Ogarnęła  ją 
przemożna chęć, żeby z krzykiem skoczyć mu do gardła. 

Nick jednak nie wydawał się skrępowany jej milczeniem. 

Z miejsca przystąpił do rzeczy. 

 -  Co  zamierza  pani  zrobić  ze  zdjęciami  tego  szaleńca  z 

demonstracji?  - W jego głosie nie było  gniewu, tylko  zwykła 
ciekawość. 

background image

Drzwi  otworzyły  się,  T.J.  wysiadła  z  windy  i  dopiero 

potem odpowiedziała na jego pytanie. 

 - Odbitki, o które panu chodziło, są już pewnie na biurku 

z  pańską  pocztą.  Wysłałam  też  Raymondowi  odbitki 
wszystkich zdjęć... łącznie z tym, na którym widać pana. - Nie 
mogła  sobie  odmówić  tej  drobnej  przyjemności.  -  Natomiast 
negatyw  zdjęcia,  które  znalazło  się  w  gazecie,  jest  nadal  w 
redakcji. 

Nick stanął przed obrotowymi drzwiami i odwrócił się do 

niej. 

 - Dlaczego posłała mu pani moje zdjęcie? 
 - Przecież pan tam był. 
DeSalvo zmarszczył czoło, ale T.J. pchnęła drzwi i wyszła 

na ulicę, zanim zdążył coś powiedzieć. 

Dogonił ją i wskazał kierunek. 
 - Tędy - mruknął, zaciskając usta. Nie powiedział, dokąd 

zabiera ją na lunch. 

 - A o co panu chodzi z tym zdjęciem? 
 -  To  długa  historia.  Za  długa,  żeby  się  nią  teraz 

zajmować.  Była  pani  kiedykolwiek  w  Peachtree  Grill?  - 
zapytał, zmieniając temat. 

 - Nie, ale słyszałam o tym miejscu. 
 - To tylko kilka przecznic stąd, obok Carltona. Może być? 
 - Oczywiście. - Zebrała poły żakietu. 
Dzień był pogodny, lecz dość zimny, a w centrum zawsze 

było  chłodniej, ponieważ  wysokie  budynki  zasłaniały  słońce. 
Witryny  sklepów  były  już  udekorowane  kolorowymi 
lampkami i ozdobami choinkowymi, a na chodnikach panował 
przedświąteczny tłok - ludzie wybrali się po zakupy. Na rogu 
ulicy  stał  Święty  Mikołaj  i  zbierał  pieniądze  na  pomoc  dla 
ubogich. 

W  tym  ożywionym  tłumie  T.J.  nagle  poczuła  się  bardzo 

samotna.  Rozpaczliwie  zatęskniła  za  ojcem  i  Rustym.  Na 

background image

Boże  Narodzenie  pojedzie  do  domu.  Do  rodzinnego  miasta, 
które,  przynajmniej  na  pozór,  jest  przyjazne  i  radosne.  A 
jednak  mieszkali  w  nim  ludzie,  którym  nie  mogła  już  ufać. 
Podobnie  jak  mężczyźnie,  który  kroczył  teraz  u  jej  boku. 
Zadrżała. 

 -  Zimno  pani?  -  zdumiał  się  DeSalvo,  jakby  coś  takiego 

nie przyszło mu do głowy. 

 -  Nie.  Spacer  mnie  rozgrzeje.  Obrzucił  ją  przeciągłym 

spojrzeniem, a potem przyspieszył kroku. 

Stali już od kwadransa przed Peachtree Grill, czekając, aż 

zwolni się stolik, i wtedy padły strzały. 

T.J.  opowiadała  właśnie,  w  jaki  sposób  fotografuje  się 

ważne  osobistości  na  różnych  spotkaniach,  kiedy  nagle 
witryna za ich plecami eksplodowała - posypało się szkło. Nie 
minęło  parę  sekund,  a  znalazła  się  pod  ścianą,  do  której 
przygniatał  ją  całym  swoim  ciałem  jej  wybawca  -  Nick 
DeSalvo. 

background image

ROZDZIAŁ 4 
T.J. stała z twarzą wciśniętą w rozpięty kołnierzyk koszuli 

DeSalvo.  Kiedy  poczuła  aromat  wody  po  goleniu  i  zapach 
rozgrzanej skóry, odwróciła głowę. 

Wtedy zobaczyła w jego ręku pistolet. 
 - Nic się pani nie stało? - wydyszał jej wprost do ucha, ale 

się nie ruszył. 

 -  Nie,  wszystko  w  porządku  -  odpowiedziała,  wsuwając 

dłonie  między  ich  ciała.  Nagle  zabrakło  jej  tchu.  -  ..  Niech 
mnie pan... 

 -  Nie  ruszaj  się!  -  rozkazał  i  mocniej  przycisnął  ją  do 

muru. 

Następnych  trzydzieści  sekund  wydawało  się  trwać  całe 

wieki. T.J. była wciąż w szoku, ale jej ciało zachowywało się 
tak,  jakby otrzymało  potężną  dawkę  energii.  Nie  było  już  jej 
zimno.  Żar  ogarnął  jej  policzki  i  rozlał  się  po  całym  ciele. 
Przerażona  tym,  jak  jej  zmysły  zareagowały  na  bliskość 
DeSalvo,  zapragnęła  wyrwać  mu  się  i  uciec.  On  jednak 
trzymał ją niczym w pułapce. Każdy jego oddech sprawiał, że 
jego  tors  uciskał  jej  piersi.  Niemal  czuła  przyspieszone  bicie 
jego  serca.  W  głowie  kołatała  jej  jedna  myśl:  Nie  wolno  mi 
zapomnieć, kim jest ten człowiek. 

Zerknęła  na  jego  pistolet.  Widziała  już  taki  wcześniej. 

Lżejszy  niż  te,  które  zazwyczaj  noszą  policjanci.  Pewnie 
automatyczny. 

Nagle panująca wokół cisza ustąpiła miejsca harmiderowi. 

Ludzie  tłoczyli  się  w  drzwiach  restauracji,  wykrzykując  coś 
jedni przez drugich. W oddali zawyły policyjne syreny. 

DeSalvo  cofnął  się  o  pół  kroku,  nadal  jednak  jedną  ręką 

przyciskał  T.J.  do  muru,  jakby  się  obawiał,  że  nie  ustoi  bez 
jego pomocy. Odłamki  szkła zazgrzytały mu pod butami, ale 
zdawał się tego nie zauważać. Uniósł broń i zaczął lustrować 

background image

wzrokiem  przeciwną  stronę  ulicy  oraz  samochody 
zaparkowane wzdłuż krawężnika. 

T.J.  oprzytomniała  i  uświadomiła  sobie,  że  upuściła 

torebkę. Z jakiejś niepojętej przyczyny uznała, że natychmiast 
musi  ją  podnieść.  Spróbowała  przykucnąć,  ale  dłoń  DeSalvo 
zacisnęła  się  mocniej  na  jej  ramieniu.  Kiedy  wreszcie  ich 
spojrzenia się spotkały, T.J. zaczerpnęła tchu. 

 -  Moja  torebka...  -  zaczęła,  ale  głos  odmówił  jej 

posłuszeństwa. 

Puścił  ją  i  schylił  się, a  kiedy  oddał  jej  torebkę,  odwrócił 

się bez słowa. Był wściekły. T.J. nadal bała się ruszyć. 

Na  widok  nadjeżdżającej  policji,  DeSalvo  schował  broń 

do kabury pod marynarką. Ktokolwiek strzelał, dawno już się 
ulotnił.  Nie  było  sensu  wymachiwać  bronią.  Skinął  głową 
jednemu  z  przechodzących  policjantów.  Jak  on  się  nazywał? 
Washington...?  Nick  nie  mógł  sobie  przypomnieć  jego 
imienia. 

Spojrzał  na  T.J.  Amberly.  Była  spokojna,  ale  blada  jak 

kreda.  Czując  na  sobie  jego  wzrok,  nerwowym  gestem 
odgarnęła  włosy  za  ucho.  Wtedy  zauważył,  że  trzęsą  jej  się 
ręce. Przysunął się bliżej i ujął ją pod ramię. 

 -  Wejdźmy  do  środka  -  powiedział,  popychając  ją  przed 

sobą. - Tam będzie cieplej. 

Nie oponowała. Nadal nie mogła wydobyć z siebie głosu. 

Widząc  jej  przerażenie,  Nick  poczuł,  jak  narasta  w  nim 
wściekłość. Szkoda, że nie dopadł tego łajdaka - już on by się 
z nim rozprawił! 

W  restauracji  panował  zamęt.  Większość  gości  porzuciła 

stoliki  i  skupiła  się  przy  drzwiach,  czekając  na  policję. 
Nickowi  udało  się  znaleźć  roztrzęsionego  kelnera  i  już  po 
chwili zasiedli z T.J. w przytulnej niszy w głębi lokalu, z dala 
od stłuczonej szyby. 

background image

 -  Na  pewno  nic  się  pani  nie  stało?  -  powtórzył,  kiedy 

zamówił  kawę  i  kanapki.  Na  szczęście  kuchnia  nie  przestała 
funkcjonować. 

 - Na pewno - odparła. - Tylko dziwnie się czuję. 
 -  Świadomość,  że  miało  się  zostać  zastrzelonym,  może 

popsuć cały dzień - próbował żartować Nick. 

Zamiast  się  uśmiechnąć,  T.J.  popatrzyła  na  niego  tak, 

jakby  jej  właśnie  wyznał,  że  jest  seryjnym  mordercą.  W  jej 
spojrzeniu nie było nawet cienia strachu. 

 - Też tak uważam - mruknęła. 
 -  Tak  pani  uważa?  Dlaczego  sądzi  pani,  że  ktoś  do  nas 

strzelał? 

 - Jak to, do nas? DeSalvo uważnie jej się przyjrzał. 
 - Padły dwa strzały. A tylko my staliśmy przed witryną... 

- przerwał i wzruszył ramionami. - Czym się pani zajmuje? 

 - Przecież pan wie, że jestem fotoreporterką. Ja... - Może 

się  pani  ostatnio  komuś  naraziła?  Zanim  zdążyła 
odpowiedzieć,  zjawił  się  kelner  z  kawą.  T.J.  rozerwała 
drżącymi palcami torebkę z cukrem, a potem powiedziała: 

 -  Jestem  tu  od  niedawna.  Nie  zdążyłam  sobie  jeszcze 

narobić wrogów. - Spojrzała na niego wyzywająco. - A pan? 

Nick  upił  łyk  kawy  i  popatrzył  na  nią  uważnie.  Wiedział 

już, że kłamie, wyczuwał także, że jest na niego zła, choć nie 
miał pojęcia dlaczego. 

 -  Po  raz  drugi  ocaliłem  pani  skórę,  a  pani  traktuje  mnie 

jak wroga. 

 -  Może  wcale  nie  potrzebuję,  żeby  mnie  pan  ratował. 

Może wystarczy, że będę się trzymała od pana z daleka i już 
będę bezpieczna. 

Z  jakiejś  niepojętej  przyczyny  Nick  wrócił  pamięcią  do 

chwili, kiedy zasłaniał ją swoim ciałem przed kulą. Przywarła 
wtedy  do  niego  i  ta  bliskość  nie  była  nieprzyjemna. 
Przeciwnie.  Dopiero  teraz  to  sobie  uświadomił  i  nagle 

background image

zrozumiał, że nie chce, aby ta kobieta trzymała się od niego z 
daleka. 

 - Zjemy lunch, porozmawiamy z policją, a potem odwiozę 

panią do domu. Tam nic już pani nie grozi. 

T.J.  otworzyła  drzwi  fabrycznego  budynku.  Za  nią  stał 

DeSalvo. Zmusił ją, żeby zjadła lunch, porozmawiał z policją, 
a  teraz  uparł  się,  że  sprawdzi  zabezpieczenie  całego  domu, a 
zwłaszcza jej mieszkania. 

I nie chciał słyszeć o odmowie. 
Kiedy szli przez dziedziniec, T.J. czuła, że jej cierpliwość 

jest  już  na  wyczerpaniu,  a  ona  sama  bliska  obłędu.  Chciała 
przecież spotkać Nicka DeSalvo. Szukała go. A on zjawił się 
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 

 -  Nie  musi  pan  wracać  do  pracy?  -  zapytała 

poirytowanym  tonem.  Miała  nadzieję,  że  DeSalvo  rozgniewa 
się i odejdzie, dając jej czas na przegrupowanie sił. 

Tymczasem on milczał. 
Kiedy  stanęli  przed  drzwiami  jej  mieszkania,  T.J. 

odwróciła się i powiedziała: 

 - To naprawdę zbyteczne. Ja... 
 -  Co  takiego  jest  we  mnie,  że  tak  się  pani  denerwuje?  - 

DeSalvo patrzył jej prosto w twarz, jakby chciał sprowokować 
do wyznania prawdy. 

T.J.  wzdrygnęła  się,  ale  wytrzymała  spojrzenie.  Pewnie 

uważał,  że  jej  zdenerwowanie  to  tylko  naturalna  reakcja 
bojaźliwej kobiety na jego oszałamiającą męskość. Nie warto 
było  ryzykować  życia  tylko  po  to,  żeby  odebrać  mu  tę 
pewność. 

 -  Pańska  pomoc  nie  jest  mi  potrzebna  -  powiedziała, 

ignorując jego pytanie. 

 - Naprawdę? Czy to znaczy, że jest pani przyzwyczajona 

do  tego,  żeby  ktoś  do  pani  strzelał  albo  najeżdżał 

background image

samochodem?  Co  ma  pani  zamiar  zrobić,  jeżeli  ktoś  będzie 
próbował dostać się do mieszkania? Zabrani mu pani? 

T.J. udała, że nie zauważyła sarkastycznego tonu. Przyszło 

jej  do  głowy  coś  zupełnie  innego.  A  jeżeli  DeSalvo  chce 
sprawdzić  jej  mieszkanie,  bo  sam  zamierza  się  później  do 
niego włamać? 

 - Po co ktoś miałby się tu włamywać? 
 - To pani mi to powie. 
 - Niech pan posłucha. - T.J. westchnęła i pomyślała, że jej 

obawy  są  irracjonalne.  Nick  DeSalvo  nie  miał  pojęcia  ani  o 
zapieczętowanej teczce, którą ukryła w swoim mieszkaniu, ani 
o  tym,  w  jaki  sposób  jej  zawartość  miała  wpłynąć  na  jego 
życie. Nie mógł tego wiedzieć - próbował ją tylko zastraszyć 
tak, jak straszył wszystkich. - Doceniam pańską troskliwość... 
ale,  jak  już  mówiłam  policji,  nie  ściga  mnie  żaden  dawny 
narzeczony, nie handluję narkotykami i nie... 

 - Sprawdzę tylko drzwi i okna i pójdę sobie - zdecydował, 

a kiedy nie odpowiadała, dodał: - Na tym polega moja praca. 

Następne 

dwadzieścia 

minut 

dłużyło 

się 

T.J. 

niemiłosiernie.  Nick  DeSalvo  metodycznie  sprawdzał  każde 
oczko  drucianej  siatki,  ochraniającej  okna  wychodzące  na 
parking.  Wypróbował  też  zasuwę  i  zamek  w  drzwiach 
wejściowych oraz sprawdził system alarmowy. 

A potem wszedł na górę do sypialni. 
Obecność mężczyzny przy jej na wpół pościelonym łóżku 

byłaby  dla  T.J.  krępująca.  DeSalvo  w  jej  sypialni  -  to  było 
ponad jej siły. Bała się go i nienawidziła, a mimo to jej ciało 
reagowało na to, że tam był. Ciało nie potrafi posługiwać się 
logiką. Na samą myśl o tym, że jakakolwiek cząstka jej osoby 
mogłaby  znaleźć  się  pod  wpływem  DeSalvo,  T.J.  popadła  w 
rozpacz.  Przecież  ten  człowiek  zabił  jej  brata.  Poprzysięgła 
sobie, że go zniszczy. 

A on po prostu stał i patrzył na nią, marszcząc brwi. 

background image

 -  Jak  zamierza  się  pani  stąd  wydostać,  gdyby  wybuchł 

pożar? - zapytał. 

T.J. spojrzała ponad jego ramieniem i zamarła. Na toaletce 

stały  trzy  fotografie  -  dwie  przedstawiały  jej  ojca  oraz  brata. 
Zaczerpnęła tchu. 

 -  Przez  dach  -  odparła  z  pozornym  spokojem,  wskazując 

na schody prowadzące do drzwi, które wychodziły na dach. - 
Ten  budynek  spełnia  wszystkie  wymogi  bezpieczeństwa. 
Jeżeli mi pan nie wierzy, może pan zapytać administratora. 

Podeszła  do  toaletki  i  kiedy  Nick  wspinał  się  na  górę, 

położyła  ramki  zdjęciami  w  dół.  DeSalvo  pchnął  drzwi. 
Otworzyły się bez najmniejszego wysiłku. Rzucił T.J. karcące 
spojrzenie. W pierwszej chwili przeraziła się, że podpatrzył jej 
manewr ze zdjęciami. 

 -  Nie  zamyka  pani  tych  drzwi?  T.J.  westchnęła  i  weszła 

na schody. 

 -  Niech  pan  wyjrzy  na  zewnątrz.  Może  wtedy  pan 

zrozumie, dlaczego nie muszę nic zamykać. 

 -  Ładny  widok  -  stwierdził,  kiedy  razem  stanęli  na 

balkonie. 

T.J. spojrzała na rysującą się w oddali panoramę Atlanty. 
 -  Tak,  ja  też  go  lubię  -  powiedziała,  a  wskazując  na 

stromy dach, dodała: - Czy teraz widzi pan, że nie muszę się 
zamykać? Tylko jakiś samobójca mógłby próbować dostać się 
do budynku od tej strony. 

 - Dlaczego zaraz samobójca? Wystarczy ktoś, kto nie ma 

lęku  wysokości.  Czy  te  drzwi  są  podłączone  do  systemu 
alarmowego? 

Tak...  T.J.  usłyszała  dźwięk  pagera  i  spojrzała  na 

wyświetlony  numer.  -  Może  pan  nie  musi  pracować  dziś  po 
południu, ale wygląda na to, że ja tak. Czy już zobaczył  pan 
wszystko? 

DeSalvo skinął głową. 

background image

 -  Pani  pierwsza.  Zszedł  za  T.J.  do  sypialni,  próbując  nie 

patrzeć na łóżko. 

Atłasowe  poduszki  i  falbaniasta  kapa  wyglądały  zbyt 

zachęcająco.  Takie  łóżko  przywodziło  na  myśl  szalone 
sobotnie noce i leniwe, niedzielne poranki. 

Nie  zatrzymując  się  po  drodze,  T.J.  odprowadziła  go  do 

wyjścia, zupełnie jakby nie mogła się doczekać chwili, kiedy 
się  go  wreszcie  pozbędzie.  Czego  się  spodziewał?  Że  będzie 
mile  widziany? Od  pierwszej  chwili  dawała  mu  wyraźnie  do 
zrozumienia, że nie jest zachwycona jego towarzystwem. Ale 
może  właśnie  dlatego  nie  powinien  się  zniechęcać? 
Policjantom płaci się za to, żeby byli wścibscy. To należy do 
ich obowiązków. 

A  ona  się  bała.  Czuł  to.  Coś  dręczyło  tę  kobietę  i 

utwierdzał  się  w  przekonaniu,  że  należałoby  pogrzebać  w  jej 
życiorysie. Z drugiej strony rozsądek podpowiadał mu, że nie 
powinien się angażować. Za każdym razem, gdy chciał komuś 
pomóc, obrywał. A T.J. zdecydowanie nie życzyła sobie jego 
pomocy.  Kto  inny  mógłby  jej  pomóc?  W  pobliżu  nie  było 
nikogo prócz niego. I tego motocyklisty. 

Z ręką na klamce, wyjrzał na podwórze. 
 - Gdzie pani kumpel, ten motocyklista? 
 - Chodzi panu o Jacksona? Tak naprawdę, to on wcale nie 

jest  motocyklistą.  Jest  rzeźbiarzem.  Mieszka  w  tym  budynku 
po drugiej stronie. 

 -  Zajmuje  cały  budynek?  Patrzyła  na  niego  przez  kilka 

sekund. 

 -  Niech  pan  posłucha.  Jestem  panu  wdzięczna  za 

wszystko, ale muszę już iść, bo mnie wzywają. 

 - Wiem. Ja też powinienem wracać do pracy. - Spojrzał w 

jej  zielone  oczy  i  zrozumiał,  że  wcale  nie  ma  ochoty 
wychodzić.  -  Gdyby  były  jakieś  kłopoty,  proszę  do  mnie 
dzwonić. - Otworzył drzwi. 

background image

 - Dobrze - powiedziała, uśmiechając się z przymusem. 
Gazeta  chciała  wysłać  ją  następnego  dnia  do  sądu,  gdzie 

spodziewano się ogłoszenia wyroku w procesie o morderstwo. 
Co za ironia! Przecież od ponad dwóch lat czekała na pewien 
werdykt.  A  teraz  będzie  musiała  fotografować  innego 
mordercę i inną rodzinę, która ucierpiała na skutek przemocy. 

No  cóż,  nie  miała  wyjścia.  Będzie  nadal  wykonywać 

swoją  pracę,  ale  musi  też  ułożyć  sobie  jakiś  plan.  A  po  tym 
wypadku pod restauracją wiedziała już, że powinna lepiej się 
zabezpieczyć. 

Nie  wspomniała  szefowi  w  redakcji,  że  miała  coś 

wspólnego  ze  strzelaniną  w  mieście.  Reporterzy  telewizyjni 
jednak  wpadli  na  jej  trop  i  musiała  odmówić  wywiadu  dla 
wiadomości  o  szóstej.  Już  i  tak  była  mocno  zaniepokojona 
faktem, że złożyła na policji zeznanie, podając przy tym swoje 
nazwisko i adres. 

T.J.  zamknęła  na  klucz  drzwi  do  pracowni,  odsunęła 

metalową  szafkę,  w  której  trzymała  papier  fotograficzny,  i 
wyciągnęła  ze  skrytki  skórzaną  teczkę.  Kiedy  znalazła  ją  w 
gabinecie  ojca,  musiała  wyrwać  zamek,  żeby  ją  otworzyć. 
Teraz  teczka  była  oklejona  kilkoma  warstwami  szerokiej 
taśmy klejącej. Zerwała taśmę i zajrzała do środka. 

Nick  DeSalvo  dawał  jej  do zrozumienia, że  ktoś ją ściga. 

Może  chciał  ją  tylko  nastraszyć,  żeby  się  przekonać,  co  uda 
mu  się  z  niej  wyciągnąć.  Nie  będzie  mogła  powiedzieć 
prawdy  ani  jemu,  ani  nikomu  innemu,  póki  nie  będzie 
wiedziała, komu może zaufać. A z pewnością nie może zaufać 
Nickowi DeSalvo. 

Pistolet  spoczywał  na  kilku  grubych  skoroszytach,  obok 

czterech  kaset  magnetofonowych,  ściągniętych  gumką.  Nie 
była  to  broń,  z  której  zabito  jej  brata.  Została  użyta  przez 
innego  policjanta  również  w  celu  zabójstwa.  Skoroszyty  i 
taśmy  potwierdzały  ten  fakt.  Ostrożnie  wyjęła  pistolet  i 

background image

położyła  na  stole,  a  potem  zamknęła  teczkę  i  z  powrotem 
okleiła ją taśmą. 

Kiedy zadzwoniła do drzwi Jacksona, otworzyła jej młoda 

kobieta.  W  skórzanej  mini  i  ażurowej  kamizelce  wyglądała 
tak,  jakby  jakaś  czarodziejska  różdżka  przeniosła  ją  prosto  z 
nowojorskiej ulicy na przedmieścia Atlanty. Klasyczną urodę 
psuł  ciemny,  zbyt  ciężki  makijaż  i  włosy  ufarbowane 
domowym sposobem na płomiennorudy kolor. 

Kiedy  T.J.  widziała  przyjaciółkę  Jacksona  po  raz  ostatni, 

dziewczyna  miała  fioletowe  włosy  i  pokazywała  jeszcze 
więcej nagiego ciała. 

 -  Cześć,  Rita.  Zastałam  Jacksona?  -  T.J.  kurczowo 

przycisnęła teczkę do piersi. 

Wzrok  Rity  spoczął  na  chwilę  na  teczce,  a  potem 

odpowiedziała: 

 -  Jest  na  zapleczu.  Znasz  drogę?  -  Zaczekała  na 

potwierdzenie,  a  potem  wzruszyła  ramionami.  -  Oglądam 
właśnie telewizję. 

 -  Dzięki  -  odparła  T.J.  Była  zadowolona,  że  Rita  nie 

należy do osób wścibskich, ponieważ chciała  porozmawiać z 
Jacksonem w cztery oczy. 

Misterna żelazna krata oddzielała mieszkanie od pracowni. 

T.J.  weszła  do  nie  ogrzewanej  części  budynku  i  zobaczyła 
Jacksona.  Pochylał  się  nad  wielkim  bębnem,  wypełnionym 
cieczą,  która  wyglądała  jak  olej  samochodowy.  Po  drugiej 
stronie  zbiornika  stał  jeden  z  tych  ludzi,  którzy  od  czasu  do 
czasu pracowali z Jacksonem. Obaj trzymali w rękach długie 
uchwyty,  którymi  zanurzali  w  cieczy  fragment  metalowej 
rzeźby. 

T.J.  odczekała,  aż  w  y  j  m  ą  rzeźbę  i  powieszą  ją,  żeby 

wyschła. 

background image

 -  Przynieś  drugą  część.  Trzeba  to  będzie  zmontować  - 

zwrócił  się  Jackson  do  pomocnika,  a  potem  wytarł  ręce  i 
przywitał się z T.J. 

 - Cześć, T.J. 
 -  Mogę  z  tobą  porozmawiać?  -  Jej  oczy  powędrowały  w 

kierunku mężczyzny. 

Jackson nie wahał się. 
 -  Gerry!  -  zawołał.  -  Zostaw  na  razie  robotę  i  przywieź 

nam  coś  do  jedzenia.  -  Sięgnął  do  kieszeni  i  wyjął  kilka 
banknotów.  -  Weź  furgonetkę.  Spytaj  Ritę,  czy  chce  pizzę 
albo coś w tym rodzaju. 

Gerry wziął pieniądze  i  zniknął. Podeszli do ustawionych 

w krąg metalowych krzeseł i usiedli. 

 -  O  co  chodzi?  Wyglądasz  z  tą  teczką  jak  terrorysta  z 

bombą. 

T.J. położyła teczkę na kolanach. 
 - Muszę to na jakiś czas schować w bezpiecznym miejscu 

- powiedziała. - Nie mogę ci powiedzieć dlaczego. 

 -  Przysięgnij,  że  to  nie  są  narkotyki  ani  pieniądze  - 

zażądał kategorycznym tonem. - Wiesz, że kiedy byłem młody 
i  głupi,  parokrotnie  wpakowałem  się  w  kłopoty. 
Doprowadzałem  mojego  starego  do  szału,  bo  nie  mógł 
patrzeć,  jak  marnuję  życie.  Wydaje  mi  się,  że  obaj  nasi 
ojcowie  wróciliby  z  zaświatów,  gdyby  się  okazało,  że 
pomagam ci w jakichś brudnych interesach. 

 -  Nie...  to  nic  z  tych  rzeczy,  ale  to  tajemnica.  To  bardzo 

ważne,  ale  zupełnie  legalne.  Przysięgam.  -  Uniosła  w  górę 
dłoń  jak  skaut  i  pomyślała,  że  pewnie  wygląda  śmiesznie. 
Spojrzała  mu  w  oczy.  -  Jackson,  pamiętaj,  jeżeli  coś  mi  się 
stanie, masz zniszczyć tę teczkę. 

background image

ROZDZIAŁ 5 
Nick  nie  potrafił  przestać  myśleć  o  T.J.  Amberly. 

Wyczuwał,  że  z  jej  osobą  jest  związana  jakaś  tajemnica. 
Często, zbyt często nachodził go obraz jej twarzy, powracała 
także wizja wypadku podczas demonstracji. 

Bez  względu  na  to,  jak  gorliwie  się  tego  wypierała,  Nick 

nabrał  przekonania,  że  T.J.  bała  się  czegoś,  i  postanowił 
wybadać, co to takiego. 

Telefonował  do  niej  kilka  razy,  ale  za  każdym  razem 

odzywała się automatyczna sekretarka. Nagrywając się po raz 
kolejny,  zadał  sobie  pytanie,  czy  przypadkiem  coś  złego  się 
nie  stało.  Obawy  te  nie  były  bezpodstawne,  wziąwszy  pod 
uwagę  niedawną  strzelaninę  Wreszcie,  około  pierwszej  po 
południu, przyszło mu do głowy, żeby zadzwonić do redakcji. 
Zawsze  go  dziwiło,  jak  wiele  wiadomości  można  wyciągnąć 
od ludzi, mówiąc kategorycznym tonem. Gorliwa asystentka z 
działu fotograficznego przejrzała rozkład dnia  i wyjaśniła, że 
panią  Amberly oddelegowano  do  sądu  na  ogłoszenie  wyroku 
w sprawie Andrew Whitmana. 

Świadomość, że tak łatwo udało mu się uzyskać potrzebną 

informację,  mocno  go  zaniepokoiła.  Przecież  ktoś  inny  mógł 
zrobić  to  samo.  Asystentka  w  redakcji  nawet  nie  poprosiła, 
żeby się przedstawił. 

Zamiast  zjeść  w  spokoju  lunch,  wybrał  się  do  miasta,  do 

sądu - jednego z  ostatnich miejsc, jakie miał ochotę oglądać. 
Na  domiar  złego  był  pewny,  że  T.J.  także  nie  życzyła  sobie, 
żeby się tam pokazywał. Jak tylko ją odszuka i przekona się, 
że nic jej się nie stało, wróci do siebie, do biura. 

Znalazł ją w holu, wśród tłumu reporterów i fotografów, i 

natychmiast  przypomniał  sobie  swój  własny  proces.  Kiedy 
wychodził  z  sali  sądowej,  powitały  go  dziesiątki 
wycelowanych  w  niego  obiektywów,  a  dziennikarze  zasypali 
go gradem pytań. Nie mógł na nie odpowiedzieć, bo musiałby 

background image

wyjawić im prawdę. Dlatego w telewizyjnych wiadomościach 
można  było  później  zobaczyć,  jak  w  milczeniu  przeciska  się 
przez tłum, a za nim, potykając się, idzie jego adwokat. 

Zaczął  się  zastanawiać,  jakim  trzeba  być  człowiekiem, 

żeby tak bezwstydnie grzebać się w brudach cudzego życia, i 
to wyłącznie po to, aby napisać artykuł czy zrobić zdjęcia. Nie 
podobała mu się myśl, że T.J. mogłaby się do takich zaliczać. 
Z drugiej strony, widział już jej determinację. Czy potrafiłaby 
być  równie  bezlitosna  jak  niektórzy  z  prześladujących  go 
reporterów?  Zaraz  jednak  odrzucił  tę  myśl.  Wolałby  nie 
zaliczać  T.I.  do  wrogiego  obozu.  Chciał  ją  mieć  po  swojej 
stronic. 

Tłoczący  się  w  holu  dziennikarze  wyglądali  raczej 

nieszkodliwie. Jedni czytali ze znudzonymi minami albo robili 
notatki,  inni  żartowali  z  konkurencją.  T.J.  rozmawiała  z 
policjantem.  To  był  inspektor  Keith  Nesmith  -  jeden  z  ludzi, 
których DeSalvo kiedyś przesłuchiwał. 

Instynkt  samozachowawczy  podpowiedział  Nickowi,  że 

zbieg  okoliczności  nie  wchodził  tu  w  grę.  Nesmith  był  zbyt 
opanowany  i  wyrachowany,  żeby  zaczepić  T.J.  wyłącznie 
dlatego, że jest atrakcyjną kobietą. Musiał mieć jakieś powody 
i DeSalvo przysiągł sobie, że je pozna. 

Kiedy  T.J.  zobaczyła  utkwiony  w  siebie  wzrok  DeSalvo, 

serce  zamarło  jej  w  piersi.  A  zaraz  potem  poczuła...  ulgę. 
Nareszcie będzie miała pretekst, żeby przerwać rozmowę. Gdy 
jednak  DeSalvo  ruszył  w  ich  stronę,  powróciły  wątpliwości. 
Czego on tu szukał? 

Człowiek,  który  ją  zaczepił,  zauważył,  że  coś  innego 

przykuło jej uwagę, i zwrócił wzrok w tym samym kierunku. 
Na  widok  zmierzającego  ku  nim  DeSalvo  jego  zachowanie 
diametralnie się zmieniło. 

Z ponurą miną odwrócił się do T.J. 

background image

 -  Miło  mi  się  z  panią  rozmawiało  -  powiedział,  po  czym 

szybko  się  oddalił.  Mijając  Nicka,  skinął  głową,  ale  się  nie 
zatrzymał. 

 - Czego on chciał? - zapytał Nick bez ogródek. Patrzył w 

ślad  za  znikającym,  jakby  się  obawiał,  że  lada  chwila  ten 
człowiek odwróci się i wyciągnie broń. 

 -  Czy  pan  mnie  śledzi?  -  odpowiedziała  pytaniem.  Nie 

mogła  pozwolić,  żeby  DeSalvo  domyślił  się,  jak  bardzo 
ucieszyła się na jego widok, choćby tylko na parę sekund. A 
poza  tym,  uczucie  radości  już  minęło  i  teraz  była  po  prostu 
wściekła. 

Nick spojrzał na nią bez uśmiechu. 
 -  Czego  on  chciał?  -  powtórzył.  T.J.  nerwowo  spojrzała 

ku najbliżej stojącym osobom. 

Bała  się,  że  ktoś  mógłby  ich  usłyszeć.  DeSalvo 

zachowywał  się jak zazdrosny mąż, a  przecież  prawie się  nie 
znali. No, może nie było to do końca prawdą. Wiedziała o nim 
parę rzeczy, i to więcej, niżby chciała. Nie mówiąc już o tym, 
że  za  każdym  razem,  gdy  DeSalvo  zbliżał  się  do  niej, 
bezwiednie  przypominała  sobie  dotyk  jego  silnych  rąk  i 
cierpki  zapach  skóry.  Dopiero  potem  przychodziło 
opamiętanie  -  przecież  ten  człowiek  zastrzelił  jej  brata  i  jej 
także mógł zagrażać. 

Zła na siebie za swoją chwilową słabość, zaczerpnęła tchu, 

żeby stawić mu czoło. Oczywiście nie zamierzała kłócić się z 
nim w obecności tylu ludzi. 

 -  Dlaczego  chce  pan  to  wiedzieć?  Nick  popatrzył  na  nią 

przenikliwym  wzrokiem,  a  potem  gestem  inkwizytora 
skrzyżował ręce. 

 - Bo widzę, że interesują panią policjanci. 
 -  Słucham?  -  Serce  podeszło  jej  do  gardła.  -  Więc  to 

był...? 

background image

 - Policjant - dokończył za nią Nick. - Nie wspomniał pani 

o tym? 

 - Nie. Po prostu mnie zaczepił... Nie był w mundurze. Ja... 
Drzwi  sali  sądowej  otworzyły  się  właśnie  i  kilka  osób 

wybiegło  ze  środka.  Rozbłysły  flesze.  Reporterzy  chwycili 
magnetofony  i  mikrofony.  T.J.  automatycznie  sięgnęła  po 
aparat i sprawdziła flesz 

 -  Muszę  zrobić  zdjęcie  -  powiedziała  i  ruszyła  w  stronę 

tłumu,  byle  dalej  od  Nicka  DeSalvo.  Miał  rację.  Policja 
musiała  już  wiedzieć,  te  strzały  nie  były  przypadkowe,  to  w 
nią mierzono. Kiedy grupa reporterów i fotografów czekała na 
rodzinę  ofiary,  T.J.  raz  jeszcze  spojrzała  w  stronę  Nicka 
DeSalvo.  Od  dnia  demonstracji  ciągłe  kręcił  się  w  pobliżu. 
Teraz  też  znalazł  się  w  sądzie  nieprzypadkowo  -  musiał  ją 
śledzić. Może nawet to jego robota - ten samochód i strzały...? 
Ale  jeżeli  tak,  to  dlaczego  zawsze  w  ostatniej  chwili  ją 
ratował? 

 - Jakie to uczucie, kiedy długo oczekiwany werdykt brzmi 

„winny"? - Jeden z reporterów zapytał matkę ofiary. 

 - Cieszę się, że mam to już za sobą. - Głos kobiety drżał. - 

Nic nie przywróci już życia naszemu synowi, ale przynajmniej 
sprawiedliwości stało się zadość. 

T.J. podniosła aparat, żeby uchwycić kobietę w momencie, 

gdy ocierała chusteczką oczy. 

Przynajmniej  sprawiedliwości  stało  się  zadość...  Otóż  to. 

Jej  brat  zginął  i  musi  zebrać  w  sobie  dość  odwagi,  żeby 
doprowadzić do końca swój plan. 

 - To bardzo ważne dla rodziny ofiary. Pewien rozdział w 

ich życiu został zamknięty - wtrącił się adwokat. Ujął kobietę 
pod  rękę  i  poprowadził  w  stronę  windy.  -  Dziękujemy,  że 
państwo przyszli. 

Pewien rozdział w ich życiu został zamknięty... 

background image

T.J.  zrobiła  jeszcze  kilka  zdjęć  niemal  automatycznie. 

Myślami  była  gdzie  indziej.  Będzie  kontynuować  to,  co 
zaczęła, to jej obowiązek. Kiedy wybrała się na demonstrację, 
żeby  odnaleźć  Ginę  Tarantino,  myślała,  że  w  tłumie  będzie 
bezpieczna i że potrafi zachować anonimowość. Potrzebowała 
czasu  i  rozeznania,  żeby  we  właściwy  sposób  użyć 
posiadanych  dowodów  przeciwko  policji.  Niestety,  zamiast 
tego trafiła na Nicka DeSalvo i mimowolnie wprawiła w ruch 
tryby  machiny,  której  nic  już  nie  mogło  zatrzymać.  Teraz, 
pozbawiona sprzymierzeńców, czuła się osaczona. Pomyślała, 
że musi znaleźć kogoś, kto  jej  pomoże i  komu  będzie  mogła 
zaufać.  Gdyby  znała  chociaż  jednego  człowieka,  na  którym 
mogłaby polegać... 

Odwróciła się i napotkała wzrok DeSalvo. Stał obok torby 

z  jej  sprzętem  i  czekał  na  nią.  Wyglądał  na  człowieka 
pewnego  i  godnego  zaufania.  Nagle  ogarnęła  ją  przemożna 
chęć,  by  podejść  do  niego  i  błagać  o  pomoc.  A  najpierw 
powiedzieć  mu  w  oczy  całą  prawdę.  I  to  tutaj,  w  miejscu 
publicznym. 

Błąd.  Nick  na  pewno  by  sobie  nie  życzył,  żeby 

opowiedziała  całemu  światu  o  tym,  że  jego  kumple  mieli  na 
sumieniu  zbrodnię,  że  jeden  z  nich  złożył  zeznania,  a  potem 
popełnił samobójstwo. Nick na pewno chce, żeby to pozostało 
tajemnicą, chce ukryć te sprawy przed opinią publiczną, a jej 
zamierza zamknąć usta. Podobnie jak udało mu się uciszyć jej 
ojca, mordując mu syna. 

Zrozumiała,  że  musi  trzymać  się  z  daleka  od  DeSalvo, 

zanim popełni to gigantyczne głupstwo i zacznie mu ufać. 

Patrząc, jak idzie w jego stronę, Nick pomyślał, że gdyby 

była  jego  dziewczyną,  namawiałby  ją,  żeby  zmieniła  pracę. 
Teraz na przykład wyglądała tak, jakby potrzebowała kielicha 
albo czyjegoś silnego ramienia. Dlaczego kobiety jej pokroju 
uważają, że muszą wszystko robić same? 

background image

 -  Czy  pani  zawsze  tak  się  angażuje  uczuciowo  w  swoją 

pracę? - zapytał, kiedy podeszła do niego. 

 -  Nie  rozumiem.  -  T.J.  opuściła  głowę  i  ostentacyjnie 

zaczęła chować aparaty do torby. 

 -  Wyglądała  pani  tak,  jakby  się  pani  miała  zaraz 

rozpłakać. 

 -  A  panu  nie  wydaje  się  to  smutne?  Nie  żal  panu  tej 

rodziny? Stracili syna... 

Nick  potarł  dłonią  twarz,  maskując  tym  gestem 

zdenerwowanie.  Przypomniał  sobie  pewnego  chłopca,  który 
zginął.  Na  szczęście  dzisiejsze  wydarzenia  w  sądzie  już  jego 
samego  nie  dotyczyły.  Jego  kariera  zakończyła się  dwa  i  pół 
roku temu. 

 -  Przynajmniej  sprawiedliwości  stało  się  zadość  - 

powiedział,  nie  chcąc  rozwijać  tematu.  -  Ktoś  umarł,  a  ktoś 
inny poszedł do więzienia. Tak powinno działać prawo. 

 -  Naprawdę?  -  Spojrzała  na  niego  takim  wzrokiem,  że 

poczuł się nieswojo. 

 -  Byłem  kiedyś  policjantem  -  dodał,  jakby  chcąc  się 

usprawiedliwić. 

T.J. nie wydawała się zdziwiona tą wiadomością. Wstała i 

przerzuciła przez ramię torbę z aparatami. 

 - W tej sytuacji powinien pan doskonale zrozumieć to, co 

teraz  panu  powiem.  Jeżeli  będzie  pan  dalej  za  mną  chodził, 
każę pana aresztować za napastowanie. - Odwróciła się, żeby 
odejść. 

 -  Chwileczkę!  -  Nie  bacząc  na  konsekwencje,  Nick 

chwycił  ją  za  rękę.  -  Ja  muszę  wiedzieć,  dlaczego  Nesmith 
chciał z panią rozmawiać. To bardzo ważne. 

Nie  odpowiedziała.  Spojrzała  tylko  wymownie  na  jego 

rękę, a potem znowu na niego. Ostrzeżenie było wystarczająco 
czytelne. 

Nick cofnął rękę. T.J. odeszła. 

background image

T.J. patrzyła na własne odbicie w sklepowej witrynie, zza 

której  wesoło  migotały  lampki  choinkowe.  Nie  mogła 
uwierzyć,  że  jednak  wybrała  się  na  świąteczne  zakupy. 
Czyżby do reszty postradała rozum? 

Miała  przecież  co  innego  do  roboty.  Po  wyjściu  z  sądu 

udała  się  do redakcji, zostawiła film i  napisała  krótkie  teksty 
pod zdjęcia. A potem, zamiast wracać do domu, pojechała do 
centrum  handlowego.  To  była  taka  próba  udawania  przed 
samą sobą, że żyje jak inni, otoczona rodziną i przyjaciółmi. 

Kupiła  klasyczny  świecznik  w  stylu  art  deco  dla  Tylera 

oraz świąteczne kartki, które zamierzała wysłać do koleżanek 
ze  szkoły.  Nie  mogła  się  zdecydować,  co  podarować 
Jacksonowi,  postanowiła  więc  dokonać  wyboru  innego  dnia. 
Kiedy  tak  stała  przed  szybą  wystawową,  myśli  jej  powróciły 
do  zakupu,  który  sprawił,  że  wszystkie  inne  wydały  się  przy 
nim  nierealne.  Wstąpiła  do  sklepu  z  bronią  i  kupiła  kule  do 
automatycznej  dziewiątki.  Pistolet  wyjęła  z  teczki,  zanim 
powierzyła  ją  Jacksonowi.  Jeżeli  miała  go  teraz  użyć  w 
obronie własnej, potrzebne jej były kule. 

Z  ciężkim  westchnieniem  utkwiła  wzrok  w  elegancką 

bieliznę,  przyozdobioną  czerwono  -  złotą  wstążką.  Bardzo 
pragnęła,  żeby  jej  życie  mogło  znowu  stać  się  zwyczajne. 
Chciała  móc  się  znów  uśmiechać,  chodzić  po  sklepach  i 
kupować  ładne  stroje,  żeby  się  podobać  kochanemu 
mężczyźnie. Przed oczyma stanęła jej gniewna twarz DeSalvo, 
ale  natychmiast  ze  złością  odsunęła  od  siebie  tę  wizję. 
Prawdopodobnie ona sama nie potrafi już ułożyć sobie życia, 
nie  mówiąc  o  tym,  że  DeSalvo  nie  był  kandydatem  na 
ukochanego, ale wrogiem. 

A jeszcze trzy lata temu jej życie było takie proste. 
Straciła  matkę,  będąc  dziesięcioletnim  dzieckiem,  ale 

zawsze  miała  przy  sobie  ojca,  który  otaczał  ją  miłością,  i 
Rusty'ego.  Oczywiście  nie  obyło  się  bez  problemów.  Brat 

background image

wpadł  w  złe  towarzystwo,  zaczął  próbować  narkotyków. 
Mimo to stanowili zgraną, kochającą się rodzinę. 

Po  śmierci  Rusty'ego  nie  porzuciła  marzeń  o  założeniu 

własnej  rodziny.  Potem  jednak  zmarł  ojciec,  a  ona  odkryła 
jego teczkę. Smutek z powodu nie pomszczonej śmierci brata i 
lęk o własne życie sprawiły, że sprawy osobiste przestały się 
liczyć. Były ważniejsze rzeczy. 

T.J.  mocniej  ścisnęła  torbę  z  zakupami,  rzuciła  ostatnie 

spojrzenie  na  delikatne,  białe  koronki  i  z  westchnieniem 
ruszyła do wyjścia. Pora wracać do domu. 

Z  kluczykami  w  ręku  i  wzrokiem  utkwionym  w  swój 

samochód  szła  przez  parking,  kiedy  nagle  poczuła  silne 
uderzenie  w  plecy.  Potknęła  się  i  upuściła  pakunki.  I  wtedy 
właśnie ktoś wyrwał jej torebkę. 

 -  Ej!  Stój!  -  krzyknęła,  padając  na  chodnik.  Napastnik 

nawet nie zwolnił, tylko minął ją w biegu. T.J. podniosła się z 
trudem i patrzyła za nim, jak pędził w stronę głównej bramy. 

 - Cholera! - mruknęła, bardziej zła niż przerażona. Czemu 

nie  nauczyła  się  w  college'u  karate?  Z  drugiej  strony, 
wszystko  wydarzyło  się  tak  szybko,  że  nawet  nie  miałaby 
okazji  go  użyć.  A  Nicka  nie  było  tu  tym  razem,  żeby  ją 
ratować. 

 - Cholera! - powtórzyła i zaczęła zbierać z ziemi pakunki. 

Zauważyła, że ma rozcięty łokieć, ale na razie nie czuła bólu. 

Wracając  do  sklepu,  żeby  zgłosić  kradzież,  usiłowała 

sobie  przypomnieć,  co  było  w  torebce.  Nie  miała  przy  sobie 
zbyt wiele pieniędzy - zostało może ze dwadzieścia dolarów - 
były za to karty kredytowe oraz wszystkie dokumenty. 

 - Cholera! - powiedziała po raz trzeci, zaniepokojona nie 

na żarty. 

Na  stole  płonęły  świece.  T.J.  siedziała  przed  kartką 

papieru,  z  piórem  w  ręku.  Sporządzała  właśnie  wykaz, 
wypisując w dwóch oddzielnych rządkach nazwiska wrogów i 

background image

sprzymierzeńców.  Nazwisko  Nicka  DeSalvo  znalazło  się  w 
jednym i drugim rządku. Potarła dłonią czoło, a potem wypiła 
kolejny łyk wina. Szkoda, że nie może porozmawiać z ojcem, 
poradzić się go tylko ten ostatni raz. Łzy napłynęły jej do oczu 
na  myśl  o  kochanych  zmarłych.  Nie  były  to  łzy  bezradności, 
lecz wzruszenia. 

Pozbierała  się  i  uznała,  że  powinna  zwrócić  się  do 

niezawodnego  Jacksona,  którego  nazwisko  widniało  na  czele 
listy.  Okazało  się  jednak,  że  dziś  wieczorem  nie  ma  go  w 
domu. Znowu była zdana na siebie. 

Odsunęła kartkę, wzięła ze stołu kieliszek i poszła na górę. 

W  sypialni  zatrzymała  się,  żeby  narzucić  żakiet,  a  potem 
otworzyła drzwi na balkon. 

Noc  była  jasna  i  chłodna.  W  oddali  migotały  światła 

miasta. T.J. odwróciła się do nich plecami. Stamtąd nie może 
oczekiwać pomocy. Przysiadła na balustradzie i popatrzyła na 
parking oraz dom towarowy po drugiej stronie ulicy. Zaczeka, 
aż Jackson wróci do domu, a potem wszystko mu opowie. O 
samochodzie, o strzałach... i o swoim bracie. Powie mu też, że 
ostatnio jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie. 

Dziś na przykład ktoś ukradł jej torebkę oraz dokumenty. 

Oczywiście  mógł  to  być  czysty  przypadek,  niemniej  jednak 
takich  sygnałów  nie  wolno  lekceważyć.  Kto  wie,  co  może 
zdarzyć się jutro? 

Powiodła  wzrokiem  po  samochodach  na  parkingu, 

wypatrując furgonetki Jacksona. 

Jakiś  mężczyzna  stał  oparty  o  samochód  w  zacienionej 

części  parkingu.  Wytężyła  wzrok,  żeby  mu  się  lepiej 
przyjrzeć, ale ciemność na to nie pozwalała. Czy ten człowiek 
czeka, aż ktoś wyjdzie? 

A może raczej czeka, aż ktoś wejdzie... ? 
Pomyślała  o  Jacksonie  i  poczuła  się  nieswojo.  Ostatnie 

doświadczenia  nauczyły  ją  ostrożności.  Parking  był 

background image

oznakowany tablicą z napisem „teren prywatny". Ktoś, kto tu 
nie mieszkał, nie miał prawa na nim przebywać. T.J. wróciła 
do pokoju i zadzwoniła pod 911. 

Telefonistka zanotowała jej nazwisko oraz dokładny adres 

i kazała obserwować podejrzanego aż do przybycia policji. 

Policja  zjawiła  się  po  ośmiu  minutach.  Kiedy  samochód 

patrolowy wjeżdżał na parking, policjanci włączyli reflektory. 
Ostry  strumień  światła  wydobył  z  mroku  postać  mężczyzny. 
T.J.  pomyślała,  że  wyobraźnia  płata  jej  figle.  Wypadła  z 
mieszkania i popędziła na parking. 

To był Nick DeSalvo. 
Kiedy  do  niego  dobiegła,  stał  zwrócony  twarzą  do 

karoserii, z rękami na masce. Jeden z funkcjonariuszy trzymał 
w  ręku  coś,  co  musiało  być  pistoletem  Nicka.  Drugi  zwrócił 
się do niej: 

 - Czy to pani zawiadomiła policję? 
Kolejny  wóz  patrolowy  wjechał  na  parking.  DeSalvo 

zwrócił  na  nią  wzrok.  Spojrzała  w  jego  ciemne  oczy  i  głos 
odmówił  jej  posłuszeństwa.  Skinęła  głową,  a  jej  „tak"  było 
ledwie słyszalne. Wszyscy wydawali się czekać na jej reakcję. 
Odchrząknęła i podeszła do DeSalvo. 

 -  Co  pan  tu  robi?  -  zapytała.  Nick  rzucił  okiem  w  stronę 

policjantów, którzy właśnie wysiedli z drugiego wozu. 

 -  Byłem  w  pobliżu  i  pomyślałem  sobie,  że  wpadnę  na 

chwilę. - Mówiąc to, nie patrzył na T.J. 

 -  Już  panu  mówiłam,  żeby  pan  przestał  za  mną  chodzić. 

Zanim zdążył coś odpowiedzieć, uprzedził go inny głos. 

 - Czy ten człowiek panią napastuje? 
T.J.  odwróciła  się  i  spojrzała  na  zbliżającego  się 

policjanta.  Zamiast  ulgi  poczuła  dziwny,  irracjonalny 
niepokój.  Sprawy  zaczęły  przybierać  poważny  obrót.  Zbyt 
poważny  jak  na  przyczynę,  która  do  tego  doprowadziła.  To 
był człowiek, z którym rozmawiała w sądzie... Nesmith. Nagle 

background image

doznała  uczucia,  jakby  dopuściła  się  jakiejś  zdrady. 
Przerażona, zapragnęła wszystko odwołać. 

 - No... więc... on... 
 - Masz jakieś problemy, DeSalvo? - spytał ostrym tonem 

inny policjant. 

Porucznik Echols, pomyślał Nick i gorzko się uśmiechnął. 

Tego mu jeszcze brakowało. 

 -  Żadnych  problemów  -  powiedział.  -  Dawnośmy  się  nie 

widzieli, panie poruczniku. 

Twarz Echolsa nagle stężała. 
 -  Prawa  ręka  na  plecy  -  rozkazał.  Nick  zawahał  się, 

rozważył  swoje  szanse,  a  potem  ustąpił.  Na  pewno  będzie 
bezpieczniej w komisariacie, gdzie jest dużo świadków. Po co 
ryzykować starcie na ciemnym parkingu. Powiedzą potem, że 
stawiał opór. Echols chwycił go za prawą rękę i zatrzasnął mu 
kajdanki  wokół  nadgarstka.  Potem  wykręcił  lewą,  skuł  go  i 
popchnął  go  w  plecy  tak  mocno,  że  Nick  uderzył  twarzą  o 
karoserię. 

 -  Zaraz,  chwileczkę!  Co  pan  robi?  -  krzyknęła  T.J.  Nick 

usłyszał nutę przerażenia w jej głosie. 

Echols nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. 
 - Ostrzegałem cię, kiedy jeszcze służyłeś w policji żebyś 

ze  mną  nie  zaczynał  -  rzucił  ostrym  tonem.  -  Teraz  jesteś 
cywilem i mogę zrobić z tobą, co zechcę. 

 -  O  co  jestem  oskarżony?  -  zapytał  Nick,  z  trudem 

powstrzymując się, by nie powiedzieć Echolsowi, gdzie, może 
sobie wsadzić groźby. 

 - O tym ja zadecyduję - odparł Echols i szarpnął Nicka do 

góry. 

T.J. złapała go za rękę. 
 - Powiedziałam, chwileczkę! Nestnith odepchnął ją. 
 -  Zostaw  ją  w  spokoju!  -  syknął  Nick.  Nesmithowi 

wreszcie  udało  się  wytrącić  go  z  równowagi.  Nie  mógł 

background image

patrzeć, jak ten typ dotyka T.J. Oderwał się od Echolsa i stanął 
twarzą w twarz z Nesmithem. 

W  tej  samej  chwili  zabłysły  reflektory  i  oświetliły  całą 

grupę.  Obok  policyjnych  wozów  zatrzymała  się  furgonetka. 
Echols sięgnął po pałkę i stanął obok Nicka. 

 - Jackson! - wykrzyknęła T.J., kiedy rozpoznała kierowcę. 
Jackson  podszedł  do  policjantów.  Zza  jego  pleców 

wychylała się jakaś para. 

 -  Co  tu  się  dzieje,  u  diabła?  -  zapytał,  mierząc  Nesmith 

wrogim spojrzeniem. 

Im  więcej,  tym  lepiej,  pomyślał  Nick.  Układ  sił  zaczynał 

się zmieniać. Dwaj policjanci, którzy jako pierwsi znaleźli się 
na parkingu, podeszli do nowo przybyłych. 

 - To sprawa policji. Proszę odejść. 
 -  Ale  ta  pani  to  moja  sprawa  -  oświadczył  Jackson, 

wskazując  na  T.J.  -  Nigdzie  nie  pójdę,  póki  z  nią  nie 
porozmawiam. 

Nick odwrócił się w jego stronę. 
 - Zabierz ją stąd. Nesmith puścił T.J. Spojrzał na Echolsa 

i ruszył w stronę 

Jacksona.  Echols  szturchnął  Nicka  pałką  w  plecy  i 

popchnął w kierunku wozu. Nick nie stawiał opora, póki T.J. 
była w to wplątana. 

Miał  nadzieję,  że  Jackson  się  pospieszy  i  zabierze  ją  jak 

najdalej od tego miejsca, nikt jednak nie zamierzał się ruszyć. 
Nim Echols wepchnął go na tylne siedzenie policyjnego wozu, 
zdążył jeszcze pochwycić zatroskane spojrzenie T.J. A potem 
odwróciła się do Jacksona. 

Po  wysłuchaniu  krótkich  wyjaśnień  Jackson  podszedł  do 

Echolsa. 

 -  Za  co  go  aresztujecie?  -  zapytał.  Echols  wydawał  się 

bardzo zadowolony tego wieczora. 

 - Zobaczymy. Chyba za wtargnięcie na teren prywatny. 

background image

 - Kto wnosi oskarżenie? 
Echols  przygwoździł  T.J.  spojrzeniem.  Skrzyżowała  ręce 

na piersi i pokręciła głową. 

 - On nie zrobił nic złego. Zobaczyłam jakiegoś człowieka 

na  parkingu  i zadzwoniłam na policję. Nie  wiedziałam, że to 
był  DeSalvo.  Nie  chcę,  żeby  poszedł  do  więzienia  za  takie 
głupstwo. 

 -  Jeżeli  DeSalvo  tu  nie  mieszka,  właściciel  posesji  może 

wnieść  skargę.  Zaraz  do  niego  zadzwonię.  To  jest  teren 
prywatny  -  powiedział  Echols  i  skinął  na  Nesmitha,  żeby 
wsiadał do samochodu. 

Zły  grymas  wykrzywił  usta  Jacksona.  Nick  wstrzymał 

oddech.  Wygląda  na  to,  że  wszyscy  zakończą  ten  wieczór  w 
areszcie. 

 -  Tak  się  akurat  składa,  że  właściciel  jest  moim  dobrym 

znajomym.  Podobnie  jak  ten  pan.  Zaszła  tu  jakaś  pomyłka. 
Mój znajomy - tu wskazał na Nicka - nie zastał mnie w domu i 
czekał  na  mój  powrót.  Jeżeli  chcecie  kogoś  aresztować, 
aresztujcie mnie za to, że się spóźniłem. - A kiedy nikt się nie 
ruszył ani nie odezwał, dodał: - Jeżeli uważacie, że popełniono 
jakieś przestępstwo, proponuję, żebyście zabrali nas obu. Mój 
adwokat nie będzie się musiał fatygować dwa razy. - W jego 
głosie zabrzmiała groźba. 

Echols zawahał się i spojrzał na pozostałych policjantów. 
 - Kto wezwał policję? 
 -  Ta  pani.  -  Obaj  wskazali  na  T.J.  Gdyby  można  było 

zabijać wzrokiem, już byś nie żyła, pomyślał Nick, patrząc na 
pełne  nienawiści  oczy  Echolsa.  Idź  już,  T.J.  Lepiej,  żeby  cię 
nie zapamiętał. 

 -  Czy  wie  pani,  jaka  jest  kara  za  nieuzasadnione 

wezwanie policji? Mógłbym teraz panią aresztować... 

T.J.  odważnie  spojrzała  mu  w  twarz  i  wyprostowała  się. 

Nick patrzył na nią z podziwem. 

background image

 -  Przepraszam.  Jak  już  Jackson  powiedział,  zaszła 

pomyłka - stwierdziła sucho. 

 -  Wypuść  go  -  warknął  Echols  do  Nesmitha,  siadając  za 

kierownicą. 

Chwilę później Nick stał obok Jacksona i T.J. i patrzył w 

milczeniu,  jak  policyjne  samochody  wyjeżdżają  z  parkingu. 
Musi  uczciwie  przyznać,  że  T.J.  ostrzegała  go,  żeby  się 
trzymał  od  niej  z  daleka.  O  mały  włos,  a  zostałby 
aresztowany.  Biorąc  jednak  pod  uwagę  wydarzenia  ostatnich 
dni,  zadecydował,  że  musi  być  przy  niej  dla  jej  własnego 
dobra.  Ktoś  musi  jej  strzec,  a  ponieważ  to  jemu 
bezpieczeństwo  T.J.  spędzało  sen  z  powiek,  postanowił 
otoczyć ją opieką. A teraz jeszcze wmieszał się w to Echols. 

Nick schował broń i portfel. 
 -  Dzięki,  ale  nie  trzeba  było  interweniować.  To  sprawa 

między Echolsem a mną - zwrócił się do Jacksona. 

Jackson zmierzył go zimnym wzrokiem. 
 -  Nie  zrobiłem  tego  dla  pana  -  powiedział,  a  potem 

zwrócił się do T.J. - Chodźmy do domu. 

Nicka  to  zaproszenie  nie  dotyczyło.  Na  coś  takiego  nie 

mógł się zgodzić. Jackson nie zdawał sobie sprawy z powagi 
zagrożenia. 

 -  Muszę  z  panią  porozmawiać  -  zwrócił  się  do  T.J.,  a 

widząc, że się waha, dodał: - Teraz. Proszę. 

 - Niech pan wejdzie - odezwała się w końcu. 
 -  Chodźmy  -  powiedział  Jackson,  popychając  T.J.  w 

stronę Rity i Gerry'ego. - Nie będę się powtarzał - zwrócił się 
do Nicka. - Jeżeli spróbuje pan ją skrzywdzić, będzie pan miał 
ze mną do czynienia. A potrafię być niebezpieczny, może mi 
pan wierzyć na słowo. Na pewno się to panu nie spodoba. 

 - Już teraz mi się pan nie podoba - odciął się Nick. - Jeżeli 

zalicza  się  pan  do  przyjaciół  pani  Amberly,  to  przynajmniej 
jesteśmy po tej samej stronie. 

background image

Jackson spojrzał na T.J. 
 - Muszę wiedzieć, o co chodzi... i to jak najszybciej. 
 -  Wiem.  Przyjdę  jutro.  Obiecuję.  I,  Jackson...  Jackson 

zawahał się. 

 - Tak? 
 -  Dzięki.  Na  ułamek  sekundy  oczy  Jacksona  i  Nicka  się 

spotkały, a potem Jackson znowu zwrócił się do T.J. 

 - Drobiazg - mruknął, a potem pchnął drzwi i puścił Ritę 

przodem. Pozostali weszli za nią. 

Nick  poszedł  za  T.J.  i  poczekał,  aż  otworzy  drzwi 

mieszkania i wpuści go do środka. 

 -  Dlaczego  zawsze  zwraca  się  pan  do  mnie  per  „pani 

Amberly" tym swoim pogardliwym tonem... 

Nie  zdążyła  dokończyć.  Gdy  tylko  zamknęły  się  za  nimi 

drzwi, ręce Nicka opadły na jej ramiona. Odwrócił ją ku sobie 
i  pchnął  pod  ścianę.  Zbyt  wstrząśnięta,  żeby  się  bronić,  T.J. 
patrzyła,  jak  jego  usta  zbliżają  się  do  jej  ust.  Pocałunek  był 
gwałtowny  i  rozpaczliwy,  jakby  odzwierciedlał  jego 
wewnętrzne  zmagania.  Wszystko  skończyło  się  równie 
szybko, jak się zaczęło. DeSalvo cofnął się o krok i szepnął: 

 -  Chyba  tracę  zmysły.  Spojrzał  w  jej  zielone  oczy. 

Zobaczył  w  nich  zdumienie,  zaskoczenie,  ale  nie  złość.  Nie 
doszła  jeszcze  do  siebie  na  tyle,  żeby  wpaść  w  gniew. 
Postanowił  do  tego  nie  dopuścić.  Ujął  w  dłonie  jej  twarz  i 
zanurzył palce we włosy. Nie da jej szansy na to, żeby zdążyła 
pomyśleć  albo  go  odepchnąć,  zanim...  Ponownie  pochylił 
głowę,  a  potem  delikatnie  i  czule  dotknął  wargami  jej  ust, 
mając 

nadzieję, 

że 

pozwoli 

mu 

na 

pocałunek.

background image

ROZDZIAŁ 6 
Nicka  ogarnęło  wzruszenie,  gdy  T.J.  zadrżała  w  jego 

ramionach.  Jej  wargi  były  miękkie,  wilgotne  i  pachnące. 
Rozchyliła  je,  oddając  mu  pocałunek,  po  czym,  jakby  się 
nagle  opamiętała,  oparła  ręce  na  jego  piersi,  żeby  go 
odepchnąć. 

 -  Przestań...  proszę.  Nie  ruszał  się  z  miejsca.  Dotyk  jej 

dłoni i bliskość ust stanowiły zbyt wielką pokusę. 

 - Nie chcę! - Tym razem energicznie wyswobodziła się z 

jego uścisku. 

Nick  cofnął  się  o  krok,  a  T.J.  obronnym  gestem  zebrała 

poły żakietu. 

 - Przepraszam. 
Minęła  go  i  poszła  do  kuchni.  Wolałby,  żeby  go 

skrzyczała albo dała mu w twarz. Nick na moment ukrył twarz 
w dłoniach. Wciąż czuł smak ust T.J. i dotyk jej ciała. 

 - Przepraszam - powtórzył. - Nie powinienem tego robić. 
 -  Masz  rację,  nie  powinieneś  tego  robić  -  powiedziała, 

unikając jego spojrzenia. 

 - Posłuchaj, ja... 
 -  Nie,  to  ty  mnie  posłuchaj.  -  Odwróciła  się  do  niego, 

krzyżując ręce na piersi. - Nie wiem, czego ode mnie chcesz, 
ale  nie  jesteśmy  przyjaciółmi,  wspólnikami  ani  parą.  Kiedy 
ostrzegałam cię, żebyś za mną nie chodził, mówiłam serio. 

 -  W  takim  razie  dlaczego  nie  pozwoliłaś  im,  żeby  mnie 

aresztowali? 

Dlaczego?  T.J.  odwróciła  się  i  wyjęła  z  kredensu  dwa 

kubki  tylko  po  to,  żeby  się  czymś  zająć.  Była  kompletnie 
rozkojarzona.  Przed  chwilą  całował  ją  mężczyzna,  którego 
postanowiła  zniszczyć,  a  na  domiar  złego  sprawiło  jej  to 
przyjemność.  Jej  własne  ciało  ją  zdradziło.  Usta  Nicka... 
Całował ją, jakby potrzebował jej po to, żeby oddychać. A ona 
uległa jego pragnieniu i jego gorącym, niecierpliwym ustom. 

background image

 - Zmieniłam zdanie. Nie spodobał mi się ich stosunek do 

ciebie. 

 - Ich stosunek do mnie? 
 -  Dlaczego  potraktowali  cię  w  taki  sposób?  -  zapytała, 

pragnąc  trzymać  się  bezpiecznych  tematów.  Chciała 
zapomnieć  o  galopującym  pulsie  i  pobudzonych  zmysłach.  - 
Sądziłam, że policja dba o swoich ludzi. 

 -  Echols  i  ja  mamy  ze  sobą  na  pieńku.  To  zupełnie  inna 

historia. 

 -  Opowiedz  mi  więc,  o  co  chodzi,  żebym  przestała  się 

czuć  jak  idiotka,  która  zaprasza  cię  do  domu,  zamiast  kazać 
aresztować. 

 -  Sądząc  po  tym,  co  widziałem,  na  pewno  nie  jesteś 

idiotką. 

Niestety,  jestem,  pomyślała.  Przecież  Nick  DeSalvo 

siedział  teraz  w  jej  kuchni.  Przyjrzała  mu  się  w  milczeniu, 
próbując wzbudzić w sobie dawny gniew, który pozwoliłby jej 
wyrzucić  go  za  drzwi.  Zdradziecka  pamięć  podsuwała  jej 
tylko wspomnienie jego gorących rąk i ust. 

 - Kawa czy herbata? - zapytała z wysiłkiem. 
 - Wolałbym jeszcze coś innego. 
 - Przestań, na co masz ochotę? 
 - Na ciebie. Zmysłowy ton jego głosu sprawił, że zabrakło 

jej słów. 

W głowie poczuła pustkę, a ciało oblała fala gorąca. Nick 

uśmiechnął się, a potem dodał: 

 -  Może  być  to  samo  co  dla  ciebie.  Kilka  minut  później 

siedzieli  na  skórzanej  sofie  w  salonie,  każde  z  kubkiem 
gorącej herbaty w ręku. 

T.J. gorączkowo szukała w myślach bezpiecznego tematu. 

Takiego, który nie miałby nic wspólnego z życiem osobistym. 

 - Czy twoje kłopoty z porucznikiem m a j ą jakiś związek 

z tym, że wylano cię z policji? 

background image

Nick zmierzył ją kpiącym spojrzeniem. 
 -  Skąd  o  tym  wiesz?  Najbezpieczniej  było  trzymać  się 

prawdy, przynajmniej 

w niezbyt istotnych szczegółach. 
 - Czytałam o tobie w gazetach. DeSalvo odwrócił wzrok. 
 - Nie. To nie z powodu śledztwa. Kiedy byłem w policji... 

-  Odstawił  kubek  i  wstał.  Podszedł  do  okna  i  wyjrzał  na 
tonący  w  mroku  dziedziniec.  -  Mój  przyjaciel,  a  zarazem 
partner zaplątał się w... w pewną nielegalną aferę. Tak mi się 
wydaje.  W  każdym  razie  porucznik  Echols  też  był  w  to 
wmieszany,  a  przynajmniej  wiedział  o  tym.  Próbowałem 
wywęszyć, o co chodziło. 

T.J.  znała  prawdę.  Miała  w  ręku  wszystkie  dowody. 

Postanowiła sprawdzić aktorskie umiejętności DeSalvo. 

 -  Czemu  nie  zapytałeś  o  to  swojego  przyjaciela?  Nick 

spojrzał na nią z ukosa. 

 -  Nie  żyje.  Popełnił  samobójstwo  w  Wigilię,  trzy  lata 

temu. 

W  jego  głosie  zabrzmiała  gorycz.  Nie  był  smutny,  tylko 

rozgniewany. T.J.  dobrze  znała ten  rodzaj  gniewu.  Brał  się  z 
niezgody na to, co się wydarzyło, a nie z żalu. Może DeSalvo 
był  nieuczciwym  policjantem,  ale  z  pewnością  głęboko 
przeżył śmierć przyjaciela. 

 - Opowiedz mi o tym. 
 - Co tu opowiadać. Zostawił list, w którym napisał, żeby 

mu wybaczyć, a potem wsadził sobie lufę do ust i pociągnął za 
cyngiel. 

T.J. pamiętała dojmujące poczucie straty, jakiego doznała 

po  śmierci  Rusty'ego,  te  wszystkie  pytania  bez  odpowiedzi, 
swoją wściekłość na cały świat. Nick rzeczywiście potrafił być 
bardzo przekonujący. Jak mógł tak dobrze udawać gniew i żal, 
skoro wiedział, że wszyscy byli jednakowo winni? 

background image

 -  To  musiał  być  straszny  cios  dla  jego  rodziny  - 

powiedziała, podejmując grę. 

Nick zaczerpnął tchu, a potem odetchnął. 
 -  Tak  -  przyznał  i  zapatrzył  się  w  jakiś  nieokreślony 

punkt.  -  Pamiętasz  Ginę  Tarantino?  Tę  policjantkę,  którą 
sfotografowałaś? 

T.J. skinęła głową. 
 -  Była  jego  żoną.  A  więc  wszyscy  ucierpieli.  Czy  to 

możliwe, że Nick i Gina zabili Rusty'ego, skoro wiedzieli już, 
jak bardzo boli strata ukochanej osoby? Z drugiej strony, T.J. 
znała przecież prawdę. 

Nick  odwrócił  się  od  okna,  ale  nie  usiadł,  tylko  nagle 

zmienił temat. 

 -  Teraz  ja  chciałbym  się  dowiedzieć,  dlaczego  Echols  i 

Nesmith tak się tobą interesują. 

 - Nie rozumiem? 
 - Ta część miasta to nie jest ich rewir. Albo więc usłyszeli 

moje nazwisko przez radio, albo cię śledzili. 

 - Po co mieliby mnie śledzić? 
 - Chyba sama wiesz najlepiej. 
 - Nie mam pojęcia. Może dlatego, że ostatnio za dużo się 

wydarzyło, ta demonstracja, strzelanina, a wreszcie kradzież. 

 - Jaka kradzież? 
 - Robiłam przedświąteczne zakupy. Jakiś facet wyrwał mi 

torebkę na parkingu. 

 - Nic ci się nie stało? 
 - Nic. Zabrał mi tylko trochę pieniędzy, karty kredytowe i 

dokumenty  -  odparła  T.J.,  bezwiednie  sięgając  do  zranionego 
łokcia. 

Spojrzał na jej rękę. 
 -  Chcę  to  obejrzeć  -  powiedział  i  pociągnął  ją,  żeby 

wstała. 

background image

 - To drobiazg  -  zaprotestowała, ale Nick  już  podwijał jej 

rękaw.  Dłonie  miał  ciepłe  i  delikatne.  Patrzył  na  nią  tak 
poważnie, że zaczęła się denerwować. 

 - Czy zgłosiłaś to? 
 -  Tak,  ale  go  nie  złapali.  Zresztą,  ja  sama  widziałam  go 

niezbyt dokładnie. Napadł mnie od tyłu. 

Nick  obejrzał  jej  łokieć,  ale  minę  miał  nadal  bardzo 

zatroskaną. 

 - Mam przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Nie będę 

mógł ci pomóc, jeżeli nie będziesz szczera. 

Po  dniach  pełnych  wątpliwości,  wahań  i  sprzecznych 

decyzji T.J. nagle poczuła, że nie jest gotowa na to, by stanąć 
oko w oko z prawdą. 

 - O co ci chodzi? 
 - Za dużo  było tych  wypadków, żeby można je  uznać  za 

zbieg okoliczności. Poza tym nabrałem przekonania, że czegoś 
się boisz. A może to jakiś były narzeczony cię prześladuje? 

 - Czemu tak bardzo to cię interesuje? 
 -  Martwię  się  o  ciebie  -  wyjaśnił  i  pogładził  ją  po  ręce. 

Zrobiło jej się gorąco. Cofnęła rękę. 

 -  Dziękuję,  ale...  Zabrzęczał  dzwonek.  T.J.  z  ulgą 

podeszła do drzwi i wcisnęła guzik domofonu. 

 - T.J.? Możesz wyjść tu do mnie, do bramy? - odezwał się 

David, ochroniarz, który rozpoczął nocny dyżur. 

 - Dowiedz się, po co - zażądał Nick. 
 - Po co? - zapytała. 
 -  Myślę,  że  powinnaś  to  obejrzeć,  zanim  zadzwonię  na 

policję. 

 - Już  idę. Nick nie dał  jej cienia  szansy na dyskusję, czy 

pójdą razem, czy nie. 

 - Idziemy - zdecydował i otworzył drzwi. Kiedy wyszli na 

ulicę,  ochroniarz  już  na  nich  czekał  i  wskazał  w  górę.  Na 
ścianie budynku, jakieś dwa metry nad ziemią, wisiała torebka 

background image

z  przyklejoną  kartką,  na  której  dużymi  literami  wypisano 
nazwisko T.J. Amberly. 

 - To moja torebka. 
David sięgnął po miotłę i strącił torebkę. T.J. pochyliła się, 

żeby ją podnieść, ale Nick ją powstrzymał. 

 -  Ja  to  zrobię.  Poczuła,  że  ogarnia  ją  łęk.  Złodziej 

przyszedł  pod  jej  dom.  Może  nawet  kryje  się  gdzieś  w 
pobliżu. 

David skierował światło latarki na leżącą na ziemi torebkę. 

Nick przykucnął i ostrożnie ją otworzył. Ochroniarz poświecił 
do  środka.  Niczego  podejrzanego  nie  zauważyli.  Nick 
odwrócił  torebkę  do  góry  dnem  i  wysypał  jej  zawartość  na 
chodnik. 

 - Widzisz coś, czego przedtem nie było? - zapytał. 
Dopiero  teraz  T.J.  zdała  sobie  sprawę,  ile  niepotrzebnych 

rzeczy nosi w torebce. Zawstydzona przyklękła obok Nicka i 
zaczęła  przeglądać  jej  zawartość.  Grzebień  i  dwie  szminki, 
paczka  gumy  do  żucia.  Chusteczki  do  nosa  i  kwity  z  kasy, 
notes i portfel. 

Nick  podniósł  portfel  i  otworzył  go.  T.J.  ze  zdumieniem 

stwierdziła,  że  niczego  nie  brakuje.  Było  w  nim  osiemnaście 
dolarów,  karty  kredytowe,  prawo  jazdy.  Złodziej  wszystko 
zostawił, po co więc... 

Nick  pozbierał  rzeczy,  wrzucił  je  do  torebki,  a  potem 

wstał, oddał T.J. torebkę i zwrócił się do ochroniarza: 

 - Widział pan, kto to zostawił? 
 -  Nie.  Kiedy  wyszedłem  na  obchód  budynku,  od  razu 

zauważyłem  tę  rzecz.  Czy  mam  zadzwonić  na  policję  i 
sporządzić raport? 

 -  Nie  -  odparł  Nick  tak  szybko,  że  T.J.  nie  zdążyła 

otworzyć ust. - Dziękuję. Ja się tym zajmę. 

Ochroniarz spojrzał na T.J. 
 - Jesteś tego pewna? 

background image

 - Tak, dziękuję ci, Davidzie. Chyba ktoś chciał mi zrobić 

głupi kawał. 

Kiedy wrócili do mieszkania, T.J. rzuciła torebkę na stolik 

i  odwróciła  się  do  Nicka  DeSalvo.  Przyszła  pora,  żeby 
skończyć tę zabawę. 

 -  Może  będziesz  łaskaw  mi  powiedzieć,  co  za  grę  tu 

prowadzisz? 

 - Ja? O czym ty, u diabła, mówisz? 
 -  Nie  wydaje  ci  się  dziwne,  że  od  chwili  gdy  się 

spotkaliśmy, stałam się przedmiotem ataków? 

 - Uważasz, że to moja wina? 
 - Nie wiem, co mam o tym myśleć, ale jestem pewna, że 

powinnam się trzymać jak najdalej od ciebie. 

 -  A  nie  zauważyłaś,  że  tylko  ja  jeden  martwię  się  o 

ciebie? 

 - Jackson... 
 - Jackson? - lekceważąco prychnął Nick. - Teraz dostałaś 

się między grube ryby. - Nagle twarz mu się zmieniła, jakby 
coś  nowego  przyszło  mu  do  głowy.  -  Czy  on  jest  twoim 
kochankiem? Czy to próbujesz mi powiedzieć? 

 - Nie - wyrwało się T.J., zanim zdążyła pomyśleć. Trzeba 

było skłamać. Może wtedy Nick by się od niej odczepił. - To 
mój przyjaciel. A poza tym, to nie twoja sprawa. 

 - Teraz to również moja sprawa. Pora zacząć mówić sobie 

prawdę.  -  Położył  T.J.  ręce  na  ramionach i  przyciągnął ją  do 
siebie. 

 - Przecież wiesz, że to nie ja ukradłem ci torebkę. A kiedy 

do  ciebie  strzelali,  stałem  obok.  -  Objął  ją,  nie  zwracając 
uwagi  na  to,  że  stoi  sztywna  jak  posąg.  Zanurzył  usta  w  jej 
włosy  i  zaczął  mówić  ł  a  g  o  d  n y  m  tonem: -  Powiedz  mi, 
czego się boisz. Może nie jesteśmy przyjaciółmi, wspólnikami 
ani  parą,  ale  na  pewno  nie  jesteśmy  już  sobie  obcy.  Dlatego 
nie mogę udawać, że nie widzę, co się dzieje. 

background image

Przesunął  rękami  po  jej  plecach  i  poczuł,  że  się  nagle 

odprężyła.  Przytuliła  się  do  niego  i  oparła  mu  głowę  na 
ramieniu. 

 -  Nie  ufam  policji  -  powiedziała  cicho.  Musiał  wytężyć 

słuch, żeby ją usłyszeć. - I tobie też nie ufam. 

 -  Mnie?  -  Nick  wydawał  się  rozbawiony.  -  Jestem 

najbardziej godnym zaufania facetem, jakiego znasz. 

 - Nie  wydaje mi  się  - zaprzeczyła, a  potem odsunęła się, 

żeby zaczerpnąć tchu. 

Nick  miał  bolesną  świadomość  bliskości  jej  ciała.  Czuł, 

jak  przy  każdym  oddechu  jej  piersi  unoszą  się  i  opadają, 
drażniąc jego tors. Nagle zapragnął ją rozebrać i dotknąć tych 
piersi. Rękami i ustami. Najpierw jednak musiał wyciągnąć z 
niej prawdę. 

 -  Czemu  nie  ufasz  policji?  Co  takiego  zrobiłaś?  T.J. 

znowu  wtuliła  się  w  jego  ramiona  i  próbowała  wymyślić 
jakieś wygodne kłamstwo, jakąś wiarygodną historyjkę. 

 - Dostałam cynk - szepnęła mu do ucha. 
 - Co? - zdumiał się Nick. 
 -  Anonimowy  telefon  o  pewnych  policjantach.  Nick 

zesztywniał. Odsunął T.J. od siebie tak, by móc spojrzeć jej w 
oczy. 

 - Kiedy? I dlaczego dzwonili akurat do ciebie? 
T.J. przypomniała sobie głuche telefony po opublikowaniu 

w  gazecie  zdjęcia  kierowcy,  który  wjechał  w  tłum  podczas 
demonstracji.  Musi  się  trzymać  jak  najbliżej  prawdy,  inaczej 
do reszty się pogubi. 

 -  Tuż  po  demonstracji.  Zaraz  potem  zjawiłeś  się  ty  i 

policja i... 

Nick przeciągnął ręką po włosach i zapytał: 
 - Co ci powiedzieli? 
 -  Niewiele.  Że  niektórzy  członkowie  stanowej  policji 

powinni  oglądać  salę  sądową  z  ławy  oskarżonych.  -  Nick 

background image

spojrzał na nią z takim natężeniem, że serce mocniej zabiło jej 
w  piersi.  Nie  spodziewała  się,  że  uwierzy  w  to  kłamstwo. 
Żeby  zatrzeć  elekt  swoich  słów,  wzruszyła  ramionami.  - 
Prawdę mówiąc, nie potraktowałam tego serio... 

 - Ale ten ktoś traktuje ciebie serio. 
 - Więc to prawda? 
 -  Tak,  myślę  że  to  prawda,  a  ty  nie  powinnaś  się  w  to 

mieszać. 

 -  Wcale  nie  chcę.  -  Tym  razem  nie  musiała  kłamać.  Po 

tym,  jak  Nick  potwierdził  jej  słowa,  nie  czuła  się  bardziej 
bezpieczna.  Przeciwnie,  poczuła  się  osaczona.  Bardzo 
chciałaby  o  wszystkim  zapomnieć.  Nie  była  jednak  w  stanie 
zapomnieć o swoim bracie. 

 - Z kim o tym rozmawiałaś? 
 - Tylko z tobą - wyrwało się T.J. Patrzył na nią tak, jakby 

wreszcie  chciał  usłyszeć  całą  historię,  ale  T.J.  milczała. 
Wobec tego zapytał: 

 - Musiałaś coś powiedzieć, zadawać jakieś pytania albo... 

robić  zdjęcia.  -  Utkwił  w  niej  gniewny  wzrok.  - 
Fotografowałaś policjantów? 

 - Może kilku... ale... 
 - Nie wierzę ci! Kogo fotografowałaś? Nie rozumiesz, że 

grozi ci niebezpieczeństwo? 

 -  Nic  mi  nie  groziło,  póki  nie  spotkałam  ciebie.  Nick 

zignorował tę uwagę, i naciskał dalej: 

 - Powiedz mi kogo, gdzie i kiedy. 
 - Skąd mogę wiedzieć, czy nie jesteś jednym z nich? 
 -  Nawet  gdyby  tak  było,  to  już  i  tak  powiedziałaś  mi  za 

dużo. 

Patrzył na nią uważnie. Poczuł, że ogarnia go wściekłość. 

Ta  kobieta  nie ma  za  grosz  rozumu.  Co  ona  sobie  właściwie 
wyobraża? Że wygra z kimś takim jak Echols? Czy myśli, że 
legitymacja  prasowa  to  czapka  niewidka?  Ci  policjanci  na 

background image

pewno  zaatakują,  a  przestępca,  który  ukrywa  się  pod 
płaszczykiem  prawa,  jest  sto  razy  bardziej  niebezpieczny  niż 
najgorszy złoczyńca. 

Przez  trzy  lata  bezskutecznie  szukał  przeciwko  nim 

jakichś dowodów. Jak ona może w ogóle myśleć, że wystarczą 
trzy zdjęcia? 

 -  Przede  wszystkim  musisz  mi  obiecać,  że  zrobisz  sobie 

wakacje. Święta za pasem. Odwiedź swoją rodzinę. Wyjedź z 
miasta na jakiś czas. 

 - Nie mam rodziny - powiedziała bezdźwięcznym głosem. 
 - Żadnej? 
 - Żadnej - odparła, ucinając dalszą dyskusję na ten temat. 
 -  W  takim  razie  jedź  do  mojej  -  zaproponował  Nick.  - 

Mieszkają w Buffalo. To wystarczająco daleko. I nie zapomnij 
zabrać płaszcza, bo tam może być zimno. 

 - Nigdzie nie pojadę. Nie podobała mu się ta odpowiedź. 

Czy T.J. była aż tak uparta, czy po prostu niespełna rozumu? 

 -  Dlaczego?  Lubisz,  jak  ktoś  cię  ściga?  A  może  sobie 

wyobrażasz,  że  napiszesz  jakiś  fantastyczny  artykuł  i 
zaimponujesz kolegom z pracy? Albo zrobisz karierę? 

 -  Wyjazd  z  miasta  to  nie  jest  żadne  wyjście.  Pracuję  dla 

gazety  i  zbieranie  materiałów  też  wchodzi  w  zakres  moich 
obowiązków. 

 -  A  niech  cię!  Wymyśl  coś  lepszego  niż  te  bajeczki  o 

pracy.  Gra  idzie  o  twoje  życie.  Ci  ludzie  nie  będą  czekać  z 
założonymi rękami, aż ich zdemaskujesz. 

 - A ty skąd wiesz tak dużo na ten temat? 
 -  Byłem  policjantem  i  wiem,  co  oni  myślą  i  do  czego  są 

zdolni, kiedy raz wkroczą na drogę przestępstwa. 

 -  Czy  to  ty  kazałeś  mnie  śledzić?  Nick  zaczerpnął  tchu. 

Dlaczego ta kobieta ciągle go o coś oskarża? 

 - Co takiego zrobiłem, że przypisujesz mi złe zamiary? 
 - Za co cię wylali z policji? 

background image

Przed  oczyma  Nicka  przesunęła  się  seria  obrazów. 

Chłopak  z  bronią,  Gina,  szpital.  A  potem  śledztwo  i  proces. 
Nie mógł jej tego wszystkiego wyjaśnić, nie przyznając się do 
kłamstwa  i  nie  łamiąc  danego  słowa.  Lepiej  nie  wracać  do 
pewnych spraw. 

 - Za wypełnianie moich obowiązków - odparł. 
 - Czy do twoich obowiązków należy strzelanie do ludzi? 
 -  Czasami  tak.  Spojrzał  jej  w  oczy  i  pomyślał  o 

demonstracji, a potem 

o zdjęciach, które robiła jemu i Ginie. 
 - Czy ty też chcesz mnie przesłuchać? 

background image

ROZDZIAŁ 7 
 - A powinnam? 
Nick  nie  mógł  uwierzyć  własnym  uszom.  Ani  własnym 

oczom.  T.J.  posunęła  się  chyba  zbyt  daleko.  Jak  mogła 
oskarżać  go,  że  ją  śledzi,  i  traktować  tak,  jakby  dopuścił  się 
jakiegoś przestępstwa? 

 - Proszę bardzo, pytaj, o co chcesz. 
 - Czy ty też byłeś jednym z nich? 
W pierwszej chwili miał ochotę po prostu wyjść i zostawić 

tę kobietę jej własnemu losowi. Jeżeli mu nie ufa, nie mógł nic 
na to poradzić. Jednak prawda była wszystkim, co mu zostało 
z policyjnej kariery. 

 - Nie. 
 -  W  takim  razie  pomóż  mi  znaleźć  tych  ludzi  i  ich 

zdemaskować. 

Nick potrząsnął głową. 
 - Nie chcę, żebyś się w to angażowała. Nie warto. 
 -  Ja  uważam,  że  warto.  Co  masz  do  stracenia,  jeżeli  nie 

jesteś w to wplątany? 

Stracił najlepszego przyjaciela. A co mógł jeszcze stracić? 

Chyba już nic, oprócz T.J. Amberly. 

 -  Sądziłem,  że  chcesz  się  mnie  pozbyć.  Ni  z  tego,  ni  z 

owego proponujesz, żebyśmy zostali partnerami. Dlaczego? 

 - To, co powiedziałeś, ma sens. Ty znasz tych ludzi, a ja 

nie. 

 - Znam, ale niezbyt dobrze. T.J. pomyślała, że dzieje się z 

nią  coś  dziwnego.  Dotąd  chciała  tylko  jednego:  udowodnić 
Nickowi  winę,  a  teraz  nagle  zapragnęła  uwierzyć  w  jego 
niewinność. 

 -  Powiedziałeś,  że  wiesz  najlepiej,  jak  mi  pomóc, 

postanowiłam więc to sprawdzić. 

Nick pokiwał głową i wyjął z kieszeni mały notesik. 
 - Muszę zadzwonić w kilka miejsc. 

background image

 -  Możesz  skorzystać  z  mojego  telefonu  -  powiedziała, 

wskazując aparat w kuchni. 

Podczas gdy Nick rozmawiał przez telefon, T.J. usiłowała 

trochę  posprzątać.  Relacjonując  swojemu  rozmówcy 
wydarzenia  ostatniego  wieczora,  Nick  wodził  za  nią 
wzrokiem.  Kiedy  wreszcie  odłożył  słuchawkę,  poczuła,  że 
ciągle jeszcze nie jest gotowa, żeby stawić mu czoło. 

 -  Masz  tu  jakąś  zapasową  szczoteczkę  do  zębów?  - 

zapytał. 

 -  A  o  co  chodzi?  Nick  przeciągnął  się  i  zerknął  na 

skórzaną sofę. 

 -  Już  północ.  Pomyślałem  sobie,  że  zabawię  się  dziś  w 

nocnego stróża, aby zapobiec przykrym niespodziankom. 

 -  To  całkiem  zbyteczne.  Zainstalowałam  system 

alarmowy, a wokół mieszkają ludzie. 

Nick sceptycznie pokiwał głową. 
 -  Zapewnij  mnie,  że  nie  miałaś  zapasowego  klucza  w 

torebce  albo  karteczki  z  zapisanym  numerem  kodu  do  drzwi 
wejściowych. 

Strach  złapał  ją  za  gardło.  Że  też  wcześniej  o  tym  nie 

pomyślała!  Wsunęła  zapasowy  klucz  do  kieszonki  zapinanej 
na suwak. Rzuciła się sprawdzić, czy złodziej go znalazł. 

Nick tylko pokręcił głową i wyciągnął się na sofie. Kiedy 

wróciła, zastała go w tej samej pozie, z rękami pod głową. 

 - Znalazłaś? 
 -  Tak  -  odparła  z  triumfem,  ale  na  Nicku  nie  zrobiło  to 

najmniejszego wrażenia. 

 - Jak długo trwa dorobienie klucza? Ogarnął ją gniew na 

tego  nieznośnego  człowieka,  który  z  całym  spokojem 
wypunktowywał jej brak wyobraźni i doświadczenia. 

 - Posłuchaj - ciągnął Nick - dziś zostanę tu na noc, a jutro 

każ dozorcy zmienić zamki. 

background image

Chciała  zaoponować,  doszła  jednak  do  wniosku,  że 

bardziej  boi  się  tego  nieznanego  prześladowcy  niż  Nicka 
DeSalvo.  Instynktownie  wyczuła,  że  jego  propozycja  jest 
uczciwa. W ciągu ostatnich dni udowodnił, że naprawdę dba o 
jej bezpieczeństwo. Teraz nie pora badać motywów, które nim 
kierowały. 

 -  Łazienka  jest  na  końcu  korytarza  -  powiedziała 

ugodowo.  -  Zapasową  szczoteczkę  do  zębów  znajdziesz  w 
szufladzie po prawej stronie umywalki. Ręczniki są w szafce. 

 - Czemu nie masz choinki? 
 - Co? - zapytała, zaskoczona nagłą zmianą tematu. 
 -  Boże  Narodzenie  za  pasem,  a  ty  nie  masz  ani  choinki, 

ani lampek. Nie lubisz świąt? 

T.J. milczała. Co miała mu powiedzieć? Że znienawidziła 

święta,  od  kiedy  została  sama?  Że  żyła  planami  zemsty  na 
zabójcy jej brata? 

 - Nie miałam do tego głowy - odparła wykrętnie. 
Nick jakby czytał w jej myślach. Odwróciła wzrok. Może 

lepiej, żeby nie wiedzieli o sobie wszystkiego. Na pewno tak 
będzie bezpieczniej. 

Później,  przewracając  się  z  boku  na  bok  podczas 

bezsennej nocy, T.J. doszła do wniosku, że się przeliczyła. Na 
początku  chciała  się  tylko  zemścić  na  jednym  człowieku,  a 
teraz miała przeciwko sobie bez mała połowę policji. Niestety, 
wygląda na to, że będzie musiała zdać się na Nicka. Nie znała 
nikogo równie odpowiedniego. 

Co by powiedział na to jej ojciec? Albo Rusty? 
Wstała i podeszła do schodów. W innych okolicznościach 

zeszłaby na dół do kuchni na filiżankę mleka czy kakao. T e j 
nocy, po raz  pierwszy odkąd  się wprowadziła, nie była sama 
w  swoim  mieszkaniu.  Na  kanapie  w  salonie  spał  Nick 
DeSalvo, jej osobisty ochroniarz. 

background image

Usiadła  u  szczytu  schodów  i  zamyśliła  się.  Potrzebowała 

kogoś, komu mogłaby zaufać,  kto  pomógłby jej stawić czoło 
przeciwnościom. Wiedziała, że jej ojciec życzyłby sobie, aby 
o  wszystkim  zapomniała.  Nie  chciałby,  żeby  stała  jej  się 
krzywda.  To  dlatego  po  śmierci  Rusty'ego  wysłał  ją  do 
odległej szkoły. Teraz decyzja należała do niej. Była ostatnią 
żyjącą  osobą  z  rodziny.  To  na  nią  spadł  obowiązek 
pomszczenia  śmierci  brata  oraz  zadośćuczynienia  latom 
zmartwień ojca. 

Życie może grać nie fair, ale ona się nie podda. 
Na  tle  okna  przesunął  się  jakiś  cień.  Serce  zamarło  jej  w 

piersi.  Kurczowo  uchwyciła  się  poręczy.  Zdążyła  tylko 
zaczerpnąć  tchu  i  wtedy  okazało  się,  że  ten  cień  to  Nick. 
Widocznie on też nie mógł zasnąć. W półmroku dostrzegła, że 
zdjął  koszulę  i  buty.  Po  co  wyglądał  przez  okno?  Widocznie 
coś go zaniepokoiło. 

Popatrzyła na zarys jego szerokich ramion, na muskularną 

sylwetkę,  na  potargane,  czarne  włosy.  Westchnęła.  Nagle 
poczuła  się  przeraźliwie  samotna.  Gdyby  to  był  ktoś  inny... 
Mogłaby zejść na dół, stanąć za nim i przytulić się. A wtedy 
on by wziął ją w ramiona i pocałował... 

Jakby  czytając  w  jej  myślach,  Nick  się  odwrócił. 

Spojrzenie  T.J.  prześlizgnęło  się  po  jego  nagim  torsie, 
pokrytym  gęstymi,  czarnymi  włosami.  Ogarnęła  ją  fala 
gorąca. 

Nick powoli podszedł do schodów. 
 - Wszystko w porządku? - zapytał, 
 - Tak - odparła cicho. 
Kiedy postawił stopę na pierwszym stopniu, przeraziła się. 

Jeżeli on wejdzie teraz na górę, gotowa mu paść w objęcia, a 
potem zaprowadzić do łóżka. 

Z wysiłkiem podniosła się na nogi. 

background image

 - Wszystko w porządku - powtórzyła głośniej. - Po prostu 

nie mogłam zasnąć. 

 - Ja też  nie  -  powiedział niskim, pieszczotliwym tonem i 

położył  rękę  na  poręczy.  Jego  palce  zacisnęły  się  na 
polerowanym drewnie. - Może zejdziesz na dół? 

 - Nie. 
 - Czemu? Przecież nie gryzę. 
Ile  kobiet  dało  się  nabrać  na  ten  jego  uwodzicielski  ton? 

T.J. się cofnęła. 

 -  Myślę,  że  tu,  na  górze,  będzie  mi  lepiej.  W  półmroku 

błysnęły białe zęby, ale jego wilczy 

uśmiech nie był wcale oznaką dobrego humoru. 
 - Mógłbym wejść na górę... - zawiesił głos. 
 - Dałeś mi słowo... 
 -  Dałem  słowo,  że  będę  cię  strzegł.  Uwierz  mi,  jeżeli 

zaprosisz mnie do siebie, nie zrobię ci krzywdy. 

Już  mnie  skrzywdziłeś,  pomyślała.  Nie  chodziło  jej  o 

Rusty'ego. Świadomość, że niejako wbrew sobie pożąda Nicka 
DeSalvo, była bolesna. Dlaczego nie miała pod ręką jakiegoś 
sympatycznego  mężczyzny?  Może  wtedy  nie  byłaby  taka 
podatna na wdzięki Nicka DeSalvo. 

 - Zachowaj te swoje sztuczki dla innych kobiet. Mnie na 

to  nie  nabierzesz.  -  Za  wszelką  cenę  starała  się 
zademonstrować obojętność. 

 -  Jakie  znowu  inne  kobiety?  -  roześmiał  się  Nick.  -  A 

może jesteś zazdrosna? Zapewniam cię, że nie ma o co. 

 -  Lepiej  idź  spać.  -  Odwróciła  się  i  pomaszerowała  do 

łóżka. Przez cały czas bała się, że DeSalvo wejdzie na górę, a 
wtedy  ona  nie  będzie  umiała  mu  odmówić.  Co  się  z  nią 
dzieje? Zaczęła się obawiać, że traci nad sobą kontrolę. Może 
jutro,  w  świetle  poranka,  wszystko  wróci  do  normy.  - 
Dobranoc!  -  zawołała,  naciągając  na  siebie  prześcieradło  i 
wstrzymując oddech. 

background image

 - Śpij dobrze, kotku - odparł miękko, ale T.J. wyczuła, że 

nie  będzie  nalegał.  Uśmiechnęła  się  do  siebie,  zaraz  jednak 
spoważniała. Nie chciała polubić Nicka DeSalvo. Już to, że go 
pragnęła, było wystarczająco złe. 

Kiedy  nazajutrz  rano  Jackson  zapukał  do  drzwi  T.J., 

otworzył mu Nick. 

 -  A  ty  co  tu  robisz?  -  zapytał  z  dezaprobatą.  Nick  ze 

złośliwą satysfakcją napawał się jego zaskoczeniem, a potem 
odparł: 

 - Nie twój interes. Zza pleców Jacksona wyłonił się Tyler. 
 - T.J.?! T.J. podeszła do drzwi i odsunęła Nicka. 
 - Proszę, wejdźcie. 
 - Wezwałem już ślusarza... ~ zaczął Tyler, ale Jackson mu 

przerwał. 

 -  Co  się  tu  dzieje?  -  zapytał  głośnej  niż  zazwyczaj  i 

hałaśliwie  zatrzasnął  za  sobą  drzwi.  Zlustrował  Nicka 
nieżyczliwym  wzrokiem,  zauważając  jego  rozpiętą  koszulę  i 
kubek  kawy  w  ręku.  -  Wydawało  mi  się,  że  chciałaś  się 
pozbyć tego faceta. 

 - Wczoraj skradziono mi torebkę  z kluczami i  bałam się, 

że  ktoś  się  włamie,  zanim  zdążę  zmienić  zamki.  Nick...  - 
zwróciła się do niego i zapomniała, co chciała powiedzieć. 

Stał i patrzył na nią z pełnym wyższości uśmiechem. 
 - Przestań - powiedziała. 
 - O co ci chodzi? Przecież nie zrobiłem nic złego. 
 - To prawda. - T.J. zwróciła się do Jacksona. - Został, by 

w razie czego mnie bronić. Spał na dole, na kanapie. 

 - Po co się tłumaczysz? To nie jego sprawa, co robiliśmy - 

zdenerwował się Nick. 

 -  Powiedziałam  przestań!  -  powtórzyła  T.J.,  a  potem 

wzięła  Tylera  pod  rękę  i  zaprowadziła  go  do  kuchni.  –  Chcę 
wstawić  nowe  zamki,  a  poza  tym  uważam,  że  powinniśmy 
porozmawiać z ochroną. 

background image

Miała nadzieję, że Jackson, zaniepokojony jej perypetiami, 

nie wyskoczy nagle z pytaniem o teczkę, którą oddała mu na 
przechowanie.  Nick  nie  powinien  się  dowiedzieć  o  istnieniu 
dowodów. 

Tyler  był  tak  wstrząśnięty,  że  T.J.  musiała  go  uspokajać, 

chociaż raczej powinno być odwrotnie. 

 -  To  straszne!  Straszne!  -  powtarzał  Tyler.  -  Zaraz 

zadzwonię na policję i poproszę, żeby ci przydzielili ochronę. 

 - Nie - zaprotestowała T.J. i zerknęła na Nicka. - Nie chcę 

policji. Oni mi nie pomogą. 

 -  Co  to  znaczy,  że  oni  ci  nie  pomogą?  -  nie  ustępował 

Tyler. - Popełniono kilka przestępstw i... 

Tyler  urwał  i  spojrzał  na  Jacksona,  jakby  szukał  u  niego 

poparcia. Jackson milczał przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej 
próbował ocenić sytuację. W końcu powiedział: 

 - T.J. wie lepiej od nas, jak postąpić. A ty, Tyler, miej na 

nią oko. - Podszedł do drzwi i ujął klamkę. - Jeżeli T.J. coś się 
stanie,  pan  będzie  za  to  odpowiadał  -  mówiąc  to,  przeszył 
Nicka  groźnym  spojrzeniem.  A  potem  otworzył  drzwi  i 
zniknął na korytarzu. 

Zapadła cisza, Nick spojrzał na zegarek. 
 - Skoro nie jesteś sama, a ślusarz już jedzie, mogę chyba 

wracać do swoich spraw. - Odstawił kubek i sięgnął po portfel 
i kluczyki. 

T.J. nie chciała rozmawiać przy administratorze. 
 -  Zrób  sobie  kawę,  Tyler  -  zaproponowała,  żeby  się  go 

pozbyć. 

Chwilę  później  Nick  stał  przed  nią  całkowicie  ubrany,  z 

kurtką  przerzuconą  przez  ramię.  Na jego twarzy  malował  się 
spokój. Milczał. 

T.J.  uświadomiła  sobie,  że  jest  jego  dłużniczką.  Pomógł 

jej, niczego nie żądając w zamian. 

background image

 -  Dziękuję  ci  -  powiedziała.  Popatrzył  na  nią,  a  potem 

wyciągnął rękę i odgarnął jej 

kosmyk za ucho. Ten niewinny gest wystarczył, by zrobiło 

jej się gorąco. 

 - Nie ma za co - odparł Nick. W jego nagle pociemniałych 

oczach dostrzegła pożądanie. Przez moment myślała, że chce 
ją  pocałować,  ale  tego  nie  zrobił.  -  Zamknij  starannie  drzwi. 
Zadzwonię do ciebie z pracy. 

 - Dobrze - zgodziła się. Łatwiej będzie rozmawiać z nim 

przez telefon niż w cztery oczy. Zwłaszcza teraz, kiedy patrzył 
na nią tak, jakby na coś czekał. Na coś, czego nigdy nie będzie 
w stanie mu dać. 

 - Cześć. 
 -  Pamiętaj,  co  ci  mówiłem.  Żadnych  zdjęć.  Odszedł,  nie 

mówiąc nawet do widzenia. 

 -  Nie  mogę  ci  powiedzieć  wszystkiego,  Jackson, 

ponieważ wtedy i ty znalazłbyś się w niebezpieczeństwie. 

 - Myślisz, że mi na tym zależy? Potrafię zadbać o siebie. 

To ty potrzebujesz ochrony. 

 - Dobrze, zatem Nick... 
 - Znowu Nick! Co o nim wiesz? Nie  lubię  tego faceta, a 

sądząc  z  tego,  co  zaobserwowałem,  ty  też  za  nim  nie 
przepadasz. 

Jackson zwykł mówić prosto z mostu. Tym razem ugodził 

w bolesne miejsce. 

 -  Ja...  ja  zmieniłam  zdanie.  -  Jackson  spojrzał  na  nią 

uważnie. - On był kiedyś policjantem i... 

 - Dlaczego odszedł z policji? 
 - To nie było całkiem tak. Został wyrzucony. 
 -  Ach  tak,  znakomicie.  -  Jackson  z  westchnieniem 

potrząsnął  głową,  a  potem  zaczął  mówić,  wyraźnie  i  powoli, 
jakby T.J. niczego nie rozumiała. - Jeżeli już kogoś wyrzucają 
z  policji,  to  znaczy,  że  ma  na  sumieniu  coś  nielegalnego, 

background image

nieetycznego  albo  wyjątkowo  głupiego.  Czy  wzięłaś  to  pod 
uwagę? 

 -  On  jest  mi  w  tej  chwili  potrzebny,  ponieważ  zna 

tamtych ludzi oraz metody ich działania. A poza tym, już się 
w  to  zaangażował.  -  Przysunęła  się  bliżej  do  Jacksona.  - 
Dziękuję ci za to, że się o mnie troszczysz. Nie myśl, iż tego 
nie  doceniam.  Jesteś  jedynym  człowiekiem,  któremu  mogę 
powierzyć tę teczkę. 

 -  Rozumiem,  że  twój  upadły  glina  też  nie  wie, co  w  niej 

jest. 

 - Nikt tego nie wie. Jackson popatrzył na nią z rozpaczą. 
 -  Dlaczego  po  prostu  nie  pójdziesz  na  policję?  T.J. 

uświadomiła sobie, że musi mu to wyjaśnić. Skoro ryzykował 
swoje  bezpieczeństwo,  miał  prawo  wiedzieć.  Nie  chciała 
jednak narażać Jacksona bez potrzeby, a zaznajomienie go ze 
sprawą nieuchronnie się z tym wiązało. W tej sytuacji nie było 
dobrego wyjścia. 

 - Teczkę znalazłam wśród rzeczy ojca. Są w niej zeznania 

potwierdzające udział w zbrodni kilku funkcjonariuszy policji. 
A ja - bezradnie wzruszyła ramionami - sama nie wiem, które 
z nich są wiarygodne. 

Kiedy  pod  wieczór  zadzwonił  domofon,  T.J.  była  pewna, 

że  to  Nick.  Wiedziała  też,  że  jeżeli  została  jej  bodaj  cząstka 
zdrowego rozsądku, nie powinna otwierać, a raczej udawać, że 
nie  ma  jej  w  domu.  Niech  sobie  dzwoni,  póki  ochroniarz  nie 
każe  mu  odejść.  Niestety,  nie  mogła  tak  postąpić.  Chociaż 
ciężko  jej  było  się  do  tego  przyznać,  chciała  się  z  Nickiem 
zobaczyć. 

Wigilia.  Pomyśleć,  że  zgodnie  z  pierwotnym  planem 

zamierzała 

nazajutrz 

świętować 

upadek 

pewnego 

ekspolicjanta  nazwiskiem  DeSalvo.  Tymczasem  sprawy 
przybrały  zupełnie  inny  obrót  i  to  on  wprosił  się  do  niej  na 
kolację pod pretekstem roztoczenia nad nią opieki. Był to dość 

background image

naciągany powód. Założyła przecież nowe zamki w drzwiach, 
a administrator i ochroniarze skupili na niej całą swoją uwagę. 
Poza  tym,  nie  zamierzała  nigdzie  wychodzić.  A  jednak  nie 
potrafiła powiedzieć „nie". 

Wcisnęła guzik domofonu. 
 - Tak? 
 -  Tu  Nick.  Pospiesz  się,  bo  mam  zajęte  ręce.  Wcisnęła 

kolejny guzik i wpuściła Nicka do budynku. 

Zajęte  ręce?  Jeżeli  był  na  tyle  głupi,  żeby  kupować 

prezenty, to się grabo przeliczył. Odeśle go, skąd przyszedł. 

Kiedy  otworzyła  drzwi,  nie  wiedziała,  czy  ma  się  śmiać 

czy  płakać.  Nick  stał  w  progu  z  choinką,  co  prawda  niezbyt 
dużą, oraz wielką torbą z szarego papieru. 

Patrzyła na niego w milczeniu przez parę sekund, a potem 

cofnęła się, żeby go wpuścić. Nick wręczył jej choinkę. 

 - Postaw ją gdzieś, dobrze? Ja schowam wino do lodówki. 

T.J. wzięła półmetrowe drzewko i ustawiła je na stoliku przy 
oknie. Choinka musiała pochodzić z ekskluzywnej kwiaciarni 
albo  z  jakiejś  galerii  sztuki.  Była  przystrojona  zasuszonymi 
kwiatami,  jagodami  i  maleńkimi  szyszkami.  Na  gałązkach 
połyskiwały  srebrne  gwiazdeczki  imitujące  płatki  śniegu. 
Czegoś takiego nie kupuje się w zwykłym sklepie czy w domu 
towarowym. Nick podszedł do T.J. 

 -  Przepraszam,  że  nie  ma  lampek.  Koniecznie  powinnaś 

zawiesić  jeszcze  lampki.  Trzeba  dać  trochę  zarobić  naszej 
elektrowni. 

Wiedziała,  że  mówił  to  żartem,  mimo  to  poczuła,  jak 

ogarnia ją wzruszenie. 

 - Śliczna choinka. Dziękuję. 
 - Wyglądasz, jakbyś była zaskoczona. 
 - Bo jestem. 
 - Miałem nadzieję, że ci się spodoba - powiedział Nick, a 

potem zapytał: - Co będzie na kolację? 

background image

Odsunęła się lekko, by go przypadkiem nie dotknąć. 
 -  Na  twoim  miejscu  nie  spieszyłabym  się  tak  do  stołu. 

Skąd wiesz, że w ogóle umiem gotować? 

 - A umiesz? - na serio zaniepokoił się Nick. 
 -  Sam  się  przekonaj.  Jedli  kolację,  prowadząc 

niezobowiązującą rozmowę. 

T.J. starała się nie myśleć o sprawach, które ich dzieliły, a 

Nick  za  wszelką  cenę  pragnął  ją  przekonać,  że  jest  po  jej 
stronie.  Wino  było  dobrze  schłodzone,  kurczak  smakowity. 
Panowała  miła,  niekrępująca  atmosfera  aż  do  momentu,  w 
którym Nick mimochodem wspomniał o żonie. 

Ku  swojemu  zdumieniu  T.J.  poczuła  gwałtowne  ukłucie 

zazdrości. Jakaś kobieta żyła z Nickiem i kochała go, a on ją. 

 - Jak długo byłeś żonaty? - zapytała i upiła łyk wina, żeby 

się przygotować na odpowiedź. A zresztą, czy w ogóle chciała 
ją poznać? 

 - Cztery lata. 
 - Czemu się rozwiedliście? - Była ciekawa, kto zerwał to 

małżeństwo, a kto wciąż może być zakochany. 

Nick lekko się uśmiechnął. 
 -  To  nie  było  nic  poważnego.  Pracowałem  w  policji  w 

Buffalo  od  kilku  lat,  kiedy  poznałem  pewnego  policjanta  z 
Florydy,  który  tak  bardzo  zachwalał  życie  na  Południu,  że 
postanowiłem  zaryzykować.  -  Nick  pociągnął  łyk  wina  i 
potrząsnął  głową.  -  Przyjechaliśmy z  Susan  do  Atlanty. Była 
wiosna i po zimie w Buffalo wydawało nam się, że trafiliśmy 
do  raju.  Dostałem  pracę  w  policji  stanowej,  udało  mi  się 
namówić  Mike'a,  mojego  przyjaciela,  żeby  się  tu  przeniósł  z 
żoną.  Wszystko  zapowiadało  się  jak  najlepiej,  nie  minęło 
jednak  nawet  pół  roku,  a  Susan  zaczęła  nalegać,  żebyśmy 
wracali  do  domu.  Nie  zawarła  tu  żadnych  znajomości  i 
wyglądało na to, że nie potrafi się zaaklimatyzować. Ja całymi 

background image

dniami  pracowałem,  a  ona  nudziła  się  i  tęskniła  za  rodziną. 
Któregoś dnia po prostu odeszła, 

 - A ty zostałeś - dorzuciła T.J. Nick wygodnie rozsiadł się 

w krześle. 

 - Tak. Spodobało mi się w Atlancie. Mike'owi i Ginie też. 

Myślę, że Susan także polubiłaby to miasto, gdyby pobyła w 
nim  trochę  dłużej.  To  smutne  -  przyjaciel  mi  zaufał,  a  żona 
nie.  Myślałem,  że  jeśli  dam  jej  trochę  czasu,  wróci  do  mnie. 
Po  roku  jednak  wystąpiła  o  rozwód  a  ja  poślubiłem  moją 
pracę. To wszystko - zakończył, a po chwili zapytał: - A ty? 

 - Ja? 
 -  Tak.  Byłaś  kiedyś  zamężna?  T.J.  przypomniała  sobie 

marzenia,  w  których  zawsze  widziała  się  w  otoczeniu 
kochającej  rodziny,  oraz  pragnienie,  aby  wieść  zwyczajne 
życie.  Od  dnia,  w  którym  zginął  Rusty,  wszystko  się 
skomplikowało  i  musiała  porzucić  swoje  plany.  Niestety,  nie 
mogła tego powiedzieć człowiekowi, który zastrzelił jej brata. 
Odparła więc: 

 -  Nie.  Spotykam  się  z  kimś,  ale  to  nic  poważnego.  Chcę 

się poświęcić karierze zawodowej. 

 - Miałaś kogoś, na kim ci naprawdę zależało? - zapytał od 

niechcenia.  Tylko  palce  mocno  zaciśnięte  na  nóżce  kieliszka 
zdradzały napięcie. 

 - Nie jestem dziewicą, jeżeli o to ci chodzi. 
 - Owszem, to jedna z rzeczy, które chciałbym wiedzieć. 
 - Dlaczego? Co to za różnica? 
 - Nie uwodzę dziewic. 
 -  Rozumiem.  -  T.J.  wstała  od  stołu  i  zaczęła  zbierać 

talerze. - Czy to znaczy, że zamierzasz mnie uwieść? 

Nick położył dłoń na jej ręce. 
 - Tylko jeżeli ty byś tego chciała. 
Nie  miała  odwagi  spojrzeć  w  jego  ciemne,  hipnotyzujące 

oczy. Nienawidziła samej siebie za to, w jaki sposób jej ciało 

background image

zareagowało  na  te  słowa,  za  pragnienie,  by  mu  ulec,  bez 
względu na przeszłość i przyszłość. 

 - Sądziłam, że jesteś tu, żeby mnie strzec - powiedziała z 

trudem. 

 -  Jestem  tutaj,  ponieważ  się  o  ciebie  niepokoję.  A  to,  że 

cię  pragnę,  wcale  się  z  tym  nie  kłóci.  -  Puścił  jej  rękę.  - 
Oczywiście jestem przygotowany na to, że możesz powiedzieć 
„nie", ale nie mam zamiaru udawać, że nie myślę o tobie... o 
nas. 

Nie miała na to gotowej odpowiedzi. Podeszła do zlewu i 

zaczęła  zmywać  naczynia.  Nick  dołączył  do  niej  po  chwili  i 
wręczył jej puste kieliszki. 

 - Przepraszam. Nie chciałem zepsuć ci wieczora. Przecież 

wiesz, że jestem zupełnie niegroźny. 

Rzeczywiście, wyglądał równie niegroźnie jak wilk pośród 

stada  owiec.  T.J.  starała  się  na  gwałt  wymyślić  jakiś 
bezpieczny temat, który by nie dotyczył ich obojga. 

 - Jeżeli twojemu przyjacielowi tak bardzo podobało się w 

Atlancie, dlaczego popełnił samobójstwo? - Była to pierwsza 
rzecz, jaka jej przyszła do głowy. 

Nagle miły nastrój prysł. Twarz Nicka stężała w surowym 

grymasie.  T.J.  poniewczasie  zdała  sobie  sprawę  z  własnej 
bezmyślności i braku taktu. 

 -  Przepraszam...  -  wyjąkała  -  ja  tylko...  Nick  bez  słowa 

odwrócił się i wyszedł z kuchni. Szybko wytarła ręce i poszła 
za nim do salonu. Stał przy 

oknie,  z  rękami  w  kieszeniach,  wpatrując  się  w  zalany 

srebrzystą  poświatą  dziedziniec.  Podeszła  do  niego  i 
wyciągnęła rękę, ale po chwili wahania się cofnęła. 

 - Przepraszam, byłam okrutna. 
 -  Czy  mówiłem  ci,  że  zabił  się  właśnie  w  Wigilię?  T.J. 

zamarła.  W  głosie  Nicka  było  tyle  bólu...  -  Poprzysiągłem 
sobie,  że  nigdy  nie  będę  sam  w  Wigilię.  -  Odwrócił  się  i 

background image

spojrzał  na  nią.  -  Nie  noszę  przy  sobie  broni,  żeby  mi  nie 
przyszło  do  głowy,  że  jest  to  jakieś  wyjście.  Tak  jak  to  się 
stało z Mikiem. 

 -  Przepraszam  -  powtórzyła  T.J.  Pod  powiekami  poczuła 

łzy.  Jak  mogła  kiedykolwiek  pomyśleć,  że  zemsta  sprawi  jej 
satysfakcję? 

 -  Wolałbym  sam  nie  spędzać  tego  wieczora,  ale  jeżeli  ci 

przeszkadzam... 

 -  Nie  przeszkadzasz  -  powiedziała  z  przekonaniem. 

Chciała,  by  został,  nawet  jeżeli  jutro  mieliby  znowu  stać  się 
wrogami. Ujęła go za rękę. W pokoju panował półmrok, paliły 
się tylko dwie świece. Pomyślała, że pragnąć tego mężczyzny 
to  szaleństwo,  to  oddanie  się  we  władanie  zmysłom.  Nic 
jednak  nie  mogła  na  to  poradzić  -  głos  rozsądku  umilkł. 
Pogładziła  Nicka  po  ramieniu,  a  na  koniec  dotknęła  jego 
policzka.  Skórę  miał  gorącą  i  szorstką.  T.J.  zadrżała.  Kiedy 
uniosła głowę, spostrzegła na jego twarzy wyraz wahania. 

 - Nie chcę litości. 
 - To dobrze, bo ja nie mam dla ciebie litości. 

background image

ROZDZIAŁ 8 
Nick  całował  ją  coraz  bardziej  zachłannie.  Postanowił  jej 

udowodnić,  że  żadne  z  nich  nie  ma  się  czego  bać.  Będzie  ją 
całował, a ona będzie drżała z pożądania - nie ze strachu. Da 
jej to, czego pragnęła - czego oboje pragną od dnia. w którym 
przypadkowo się spotkali. 

Przyciągnął  ją  do  siebie,  potrącając  przy  tym  choinkę.  W 

ostatniej  chwili  złapał  drzewko,  a  potem  skierował  wzrok  na 
kobietę, którą trzymał w ramionach. 

W jej oczach ujrzał to, co tak bardzo pragnął zobaczyć. A 

także smutek i wspomnienie jakiegoś zadawnionego bólu. 

Objął  ją  jeszcze  mocniej,  a  potem  znowu  pocałował, 

wymazując  tym  samym  z  pamięci  obraz  Mike'a,  poczucie 
winy i pytanie, czy obecna chwila jest jawą, czy snem. Pragnął 
T.J., jej słodyczy, ciepła jej skóry. Chciał być z nią tak blisko, 
jak tylko jest to możliwe. Chciał mieć ją na własność tej nocy. 

 -  Zaproś  mnie  na  górę  -  szepnął,  odrywając  usta  od  jej 

warg. 

Nie  odpowiedziała.  Jego  ręce  zaczęły  wędrować  po  jej 

ciele. Kiedy dotarły do piersi, zatrzymały się. 

 -  Powiedz  to.  Powiedz,  że  chcesz  się  ze  mną  kochać. 

Uniosła  głowę  tak,  że  jej  gorący  oddech  musnął  mu  ucho. 
Przez  kilka  sekund  czekał.  T.J.  milczała.  Był  pewny,  że  się 
rozmyśliła.  Że  odtrąci  go  i  każe  mu  wyjść.  Czy  będzie  w 
stanie  to  zrobić?  Mógł  tylko  mieć  nadzieję,  że  dla  dobra  ich 
obojga  pozwoli  mu  zostać.  Nigdy  dotąd  do  tego  stopnia  nie 
stracił głowy. 

 -  Chcę  się  z  tobą  kochać.  Wymówiła  te  słowa  cicho  i 

niewyraźnie, ale dla Nicka nie miało to znaczenia. Z uczuciem 
ulgi  wypuścił  ją  z  objęć,  wziął  za  rękę  i  poprowadził  ku 
schodom. 

Nawet  kiedy  usiadła  na  łóżku,  nie  mogła  uwierzyć,  że  to 

wszystko  dzieje  się  naprawdę,  że  jest  w  objęciach  Nicka,  z 

background image

ustami  przy  jego  ustach.  Nagle  zakręciło  jej  się  w  głowie  i 
zabrakło  tchu.  Odsunęła  się  lekko  i  chwyciła  Nicka  za 
koszulę. 

Położył jej rękę na plecach i delikatnie ją pogłaskał. 
 - Co ci jest? - wymruczał jej do ucha. 
 - Nie mogę złapać tchu - szepnęła, a potem wzięła głęboki 

oddech.  Nick  pachniał  w  jakiś  nowy,  a  zarazem  dobrze  jej 
znany,  męski  sposób.  Poczuła,  że  ciało  jej  płonie.  Potem 
odezwało  się  poczucie  winy.  Musiał  to  wyczuć,  ponieważ 
powiedział: 

 - Nie wiem, co cię dręczy, ale dziś w nocy zapomnijmy o 

tym. 

T.J.  spojrzała  w  ciemne,  gorejące  oczy.  Potrzebował  jej 

tak, jak ona go potrzebowała. Zrezygnowana, zamknęła oczy i 
w  duchu  przeprosiła  ojca  i  Rusty'ego.  Tej  nocy  tak 
rozpaczliwie pragnęła Nicka, że nie była w stanie go odtrącić. 

Kiedy już podjęła decyzję, poczuła się tak, jakby u ramion 

wyrosły  jej  skrzydła.  Nie  będzie  teraz  myślała  o  przeszłości. 
Będzie po prostu kobietą, która kocha się z nieznajomym. T e 
j nocy będą istnieli tylko jako mężczyzna i kobieta. Liczy się 
tylko magia i hormony. Potrzeba i spełnienie. 

Z uśmiechem zaczęła rozpinać mu koszulę. 
 - Ale tylko na tę noc - powiedziała cicho. 
Nick  był  tak  rozpalony,  że  swoim  żarem  mógłby  ogrzać 

chłodną  sypialnię.  Wkrótce,  z  jego  pomocą,  T.J.  pozbyła  się 
bluzki.  Kiedy  ich  nagie  ciała  się  zetknęły,  doznała  uczucia 
szczęścia.  Wszystkie  dawne  doświadczenia  wydały  jej  się 
teraz dziwnie wyblakłe i mdłe. 

W  Nicku  wszystko  było  mroczne  jak  noc.  Zapowiedź 

przyszłych  rozkoszy  w  ciemnych,  przepastnych  oczach, 
czarne  włosy  na  torsie,  które  drażniły  jej  nagą  skórę... 
wreszcie  jego  milczenie.  Czuła,  że  w  tej  chwili  istnieje  dla 
niego tylko ona. 

background image

Nick  odrzucił  prześcieradła  i  położył  T.J.  na  łóżku, 

pomógł  zdjąć  spodnie,  zostawiając  majteczki.  A  potem 
jednym  niecierpliwym  ruchem  sam  zdjął  spodnie  razem  ze 
slipami. T.J., zafascynowana, wpatrywała się w jego obnażone 
ciało,  które  tak  wspaniale  reagowało  na  jej  obecność.  Czuła, 
że  Nick  chce,  żeby  na  niego  patrzyła,  żeby  widziała  jego 
podniecenie i wiedziała, jak bardzo jej pragnie. 

Gorący  rumieniec  uderzył  jej  na  twarz.  Nick  pochylił  się 

nad  nią,  nakrywając  ją  całym  ciałem,  jakby  mimo  ciemności 
dostrzegł jej reakcję. 

Przez kilka sekund patrzył jej w oczy, a potem zsunął się 

niżej  i  chwycił  ustami  nabrzmiały  koniuszek  jej  piersi.  T.J. 
jęknęła, a potem głęboko zaczerpnęła tchu. 

 - Jesteś gotowa? - zapytał i zanim zdążyła odpowiedzieć, 

dotknął drugiej piersi. 

 -  Tak  -  wyszeptała.  Tak,  była  gotowa  na  wszystko, 

cokolwiek to miało być. 

 -  Jeżeli  zacznę  robić  coś,  czego  nie  lubisz,  daj  mi  znać. 

Nie  była  w  stanie  nic  powiedzieć,  skupiona  na  uczuciu 
rozkoszy,  które  promieniowało  od  koniuszka  piersi  aż  do 
najdalszych zakątków jej ciała. 

 -  A  jeżeli  nie  będę  robić  czegoś,  co  lubisz  -  delikatnie 

ugryzł jej sutek - to też mi powiedz. 

Nawet  go  nie  słuchała.  Chciała,  żeby  przestał  wreszcie 

mówić.  Ujęła  w  dłonie  jego  twarz.  Ich  usta  zwarły  się  w 
niecierpliwym,  zmysłowym  pocałunku.  Zapraszając  go, 
dawała mu niejako carte blanche na tę noc. 

Ciemność  stawała  się  coraz  gęściejsza,  coraz  bardziej 

intymna.  Ciało  Nicka  przytłaczało  ją  do  materaca,  ale  T.J. 
przestała się  bać.  Czuła, że  wszystko, co  robią, jest słuszne i 
nieuniknione.  Oboje  zostali  w  przeszłości  zranieni  i  oboje 
potrzebowali  ukojenia.  Czemu  więc  nie  mieli  go  odnaleźć 
wspólnie, i to właśnie tej nocy? 

background image

T.J. powiodła rękami po jego plecach, czując pod palcami 

twarde  muskuły  i  szorstkie  kontury  blizny,  która  z  trudem 
mieściła  się  pod  jej  dłonią.  Musiał  kiedyś  odnieść  poważną 
ranę. 

Nick oderwał usta od jej warg. 
 -  Obiecuję  ci,  że  nie  będziesz  tego  żałować  -  szepnął  jej 

do ucha. A potem wilgotnymi wargami dotknął jej szyi. 

T.J.  cofnęła  rękę.  Nie  chciała  myśleć  o  tej  strasznej 

bliźnie. Nie chciała wiedzieć, gdzie odniósł ranę, od której być 
może omal nie umarł. 

Czuła  gorący  oddech  Nicka,  sunący  w  dół  jej  ciała.  Jego 

palce delikatnie muskały jej biodra, a potem zawędrowały pod 
gumkę  majteczek.  Usta  Nicka  dotknęły  śliskiego  jedwabiu, 
jakby chciały wybadać jej najskrytszą tajemnicę. 

Na  moment  zatrzymał  się,  jakby  po  raz  ostatni  chciał  się 

upewnić,  czy  go  nie  odtrąci.  Miał  wrażenie,  że  zbyt  szybko, 
zbyt  natarczywie  dąży  do  celu.  Popychała  go  do  tego  jakaś 
siła,  która  była  czymś  więcej  niż  tylko  potrzebą  fizycznego 
spełnienia.  Dręczyła  go  myśl,  że  za  wszelką  cenę  musi 
zatrzymać przy sobie T.J., ponieważ ta kobieta nie należy do 
niego i nigdy nie będzie należała... poza tą jedną nocą. 

T.J.  nie  powstrzymała  go.  Odetchnął  z  ulgą,  a  potem 

powoli zaczął zsuwać jej majteczki. 

Ustami  i  językiem  przekonywał  ją,  że  to,  co  robili,  było 

słuszne.  Pragnął,  by  nigdy  nie  zapomniała  tego  dnia,  który 
miał wyprzeć z jej pamięci mroczne wspomnienia. 

Wreszcie  z  ust  T.J.  wyrwał  się  cichy  jęk.  Mimowolnie 

uniosła biodra i szepnęła: 

 -  Proszę  cię...  Nick  był  już  bliski  szaleństwa.  Pragnął 

wprowadzić  ją  na  szczyt  powoli,  krok  po  kroku,  ale  ciało 
dyktowało  mu  co  innego.  Podciągnął  się  w  górę,  dotknął 
ustami warg T.J., a potem wtargnął w nią. 

 - Proszę... - powtórzyła i otworzyła się, by go przyjąć. 

background image

Spełnienie  przyszło  prędzej,  niż  się  tego  mogli 

spodziewać. Nick opadł na nią bezwładnie. Był ciężki, ale T.J. 
to  nie  przeszkadzało.  Wyciągnęła  rękę,  objęła  go  za  szyję  i 
zanurzyła  palce  w  jego  wilgotne  włosy.  Gdyby  mogła  teraz 
umrzeć,  byłaby  szczęśliwa.  Przynajmniej  nie  musiałaby 
stawiać czoła jutrzejszemu porankowi. 

Nick  ociężałą  ręką  pogładził  ją  po  ramieniu,  a  potem 

dotknął policzka. Obwiódł kciukiem jej usta. 

 - Mówiłem ci, że to nie będzie bolało - szepnął. Bojąc się 

nagłych  łez,  zacisnęła  powieki.  Ciągle  jeszcze  była  wigilijna 
noc. Nie musiała niczego żałować aż do jutra. Pocałowała go 
w czoło. 

 - Miałeś rację. 
 -  To  dobrze.  Bo  jest  jeszcze  parę  innych  rzeczy,  które 

chciałbym wypróbować. , 

Nick otworzył oczy i próbował się zorientować, gdzie jest. 

Balustrada, za nią wolna przestrzeń, schody... Mieszkanie T.J. 
Przewrócił się na bok, żeby ją przytulić. Ona jednak zniknęła. 
Usiadł  i  zaczął  nasłuchiwać.  Na  dole  nie  paliły  się  żadne 
światła.  Panowała  cisza.  Przetarł  oczy,  a  potem  przeczesał 
palcami  włosy.  Było  chłodno,  jakby  ktoś  otworzył  gdzieś 
okno. 

Błyskawicznie się rozbudził. Podniósł się szybko i sięgnął 

po  ubranie.  Gdzie  ona  się  podziała,  u  diabła?  Zauważył,  że 
drzwi u szczytu schodów są lekko uchylone. Wszedł cicho na 
górę  i  otworzył  je  szerzej.  T.J.,  ubrana  w  dres,  siedziała 
skulona  w  rogu  balkonu.  Co  robiła  na  tym  zimnie?  Po 
ciemku? Wrócił do sypialni, wziął koc i znowu ruszył na górę. 

Kiedy  wyszedł  na  balkon,  nawet  się  nie  odwróciła.  Nie 

odezwała się, gdy zarzucił jej koc na ramiona i usiadł obok. A 
kiedy  się  nachylił,  żeby  pocałować  ją  w  policzek,  lekko  się 
odsunęła. 

background image

Ogarnęły 

go  złe  przeczucia.  Wewnętrzny  głos 

podpowiadał mu, że T.J. zaraz powie coś, czego nie chciałby 
usłyszeć.  Zniknęła  namiętna  kochanka.  Siedząca  obok  niego 
milcząca kobieta była wyraźnie spięta. Zaniepokoił się. 

 - Nie możesz spać? - zapytał. 
 - Miałam koszmarny sen - odparła bezbarwnym tonem. 
Nakrył ręką jej zziębniętą dłoń. 
 - Wejdź do środka, bo zmarzniesz. T.J. się nie poruszyła, 

tylko  kurczowo  zacisnęła  palce  wokół  jego  prawego 
nadgarstka. Nick spostrzegł, że w oczach ma łzy. 

 -  Co  się  stało?  -  zapytał.  Patrzyła  na  niego  bez  słowa. 

Nick  poczuł,  że  ściska  mu  się  serce.  Pragnął  ją  pocieszyć, 
przytulić, ale odniósł wrażenie, że mogłaby go odepchnąć. 

 - Powiedz, o co chodzi - poprosił. 
Chciała mu powiedzieć „to nie twoja wina", ale minęłaby 

się z prawdą. To była jego wina. To on wymierzył broń w jej 
brata, i strzelił do niego. Dwa i pół roku temu Nick przyznał 
się do tego w śledztwie. Żadne z nich nie mogło zmienić biegu 
wydarzeń, którym początek dała śmierć Rusty'ego. 

Pozwoliła  Nickowi  zbliżyć  się  do  siebie,  pragnęła,  by  jej 

dotykał, by się z nią kochał, i to było złe. To, co między nimi 
zaszło,  nie  może  się  już  nigdy  więcej  powtórzyć.  Co  by 
powiedział jej ojciec, gdyby ją teraz zobaczył? 

 - Ja... - Wbiła nie widzący wzrok w przestrzeń. - Bardzo 

mi  brak  mojego  taty.  Sam  rozumiesz,  idą  święta,  no  i  w 
ogóle... A on zawsze przywiązywał taką wagę do świąt. 

Podczas  ostatnich  dwóch  tygodni  tyle  się  wydarzyło,  że 

nie  miała  nawet  czasu  uzmysłowić  sobie,  że  będą  to  jej 
pierwsze samotne święta. Prawdę mówiąc, nie chciała nawet o 
tym myśleć. 

 - Nie minął nawet rok... On zmarł w lutym... 
 - Masz jakieś rodzeństwo? Przebiegł ją zimny dreszcz. 
 - Nie. Nie mam nikogo. 

background image

 -  T.J.  Ja...  Dotknęła  palcami  jego  ust.  Nie  chciała  jego 

współczucia ani tym bardziej litości. 

 - Jestem przerażona i... zmęczona. - Kiedy wypowiedziała 

te  słowa,  uświadomiła  sobie,  że  to  prawda.  -  Taka  strasznie 
zmęczona - dodała, zamykając oczy. 

Nick przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku. 
 -  Wracaj  do  łóżka  -  powiedział.  -  Musisz  się  przespać.  - 

Czekał chwilę na jej odpowiedź, a potem wstał i pociągnął ją 
za  sobą.  A  ona  pozwoliła  sprowadzić  się  na  dół,  do  jej 
własnego łóżka. 

background image

ROZDZIAŁ 9 
Obudził ją zapach smażonego bekonu i szum ekspresu do 

kawy.  Odwróciła  się  na  drugi  bok,  żeby  zobaczyć,  którą 
godzinę  pokazuje  budzik  na  nocnym  stoliku.  Dziewiąta 
trzydzieści.  Przeciągnęła  się  leniwie  i  westchnęła.  Przeżycia 
minionej nocy pozostaną na zawsze w jej pamięci. Nie mogła 
już  dłużej  udawać,  że  Nick  jest  tylko  przypadkowym 
partnerem  -  obcym człowiekiem.  Zbyt  dużo  o  nim  wiedziała. 
Posiadła jego najbardziej intymne tajemnice. Wiedziała już, że 
jego  dotyk  potrafi  się  zmieniać  z  czułego  w  ponaglający,  a 
usta potrafią szeptać czułe słówka, a zarazem drażnić. 

Noc jednak minęła, a wraz z nią dobiegł końca ich kruchy 

rozejm.  Nie  chciała  jeszcze  schodzić  na  dół.  Bała  się  stanąć 
oko  w  oko  z  Nickiem.  W  świetle  dnia  nie  mogła  już  dłużej 
udawać, że nie zna jego innych, bolesnych tajemnic. Takich, o 
których nie wolno jej nigdy zapomnieć. 

Z  głodu  zaburczało  jej  w  brzuchu.  Cóż,  życie  ma  swoje 

prawa. Zdążyła się o tym przekonać. Konfrontacja z Nickiem 
jest  nieunikniona.  Zanim  jednak  zada  mu  kilka  pytań,  zje 
porządne śniadanie. Wstała z łóżka i poszła do łazienki wziąć 
prysznic. 

 - Dzień dobry - powiedziała, schodząc na dół dwadzieścia 

minut  później.  Była  ubrana  tak,  jakby  chciała  zaraz  gdzieś 
wyjść albo jakby miała kogoś obcego pod swoim dachem. 

Nick stał przy kuchence. 
 -  Wesołych  Świąt  -  powiedział.  Stanęła  jak  wryta. 

Zupełnie  zapomniała,  że  są  święta  i  że  jedynym  prezentem, 
jakiego  sobie  życzyła  pod  choinkę,  miał  być  upadek  Nicka 
DeSalvo.  Tymczasem  mężczyzna,  którego  planowała 
zdemaskować  i  zniszczyć,  po  wspólnie  spędzonej  nocy  stał 
bosy i na wpół ubrany w jej kuchni i szykował śniadanie. Co 
za  absurdalna  sytuacja!  Jednak  T.J.  nie  była  w  tej  chwili  w 
odpowiednim nastroju, żeby docenić jej komizm. 

background image

 -  Dziękuję,  nawzajem  -  odparła  z  wymuszonym 

uśmiechem. 

Podeszła  do  ekspresu  nalać  sobie  kawy.  Kiedy  wreszcie 

odważyła się zerknąć w stronę Nicka, zobaczyła, że mierzy ją 
uważnym wzrokiem, trzymając w ręku drewnianą łopatkę. 

 - Co robisz? - zapytała. 
Patrzył  na  nią  jeszcze  przez  chwilę,  dopiero  potem 

wyjaśnił: 

 -  Naleśniki.  Nie  umiem  robić  nic  innego  na  śniadanie. 

Umierałem  z  głodu,  a  ty  ciągle  spałaś.  Udało  mi  się  znaleźć 
wszystkie  potrzebne  składniki  oprócz  syropu  klonowego.  - 
Przerwał  i  zsunął  z  patelni  brązowy,  chrupiący  naleśnik  na 
talerz, który wręczył T.J. 

Rozejrzała  się  wokół.  Przez  kuchnię  jakby  przeszło 

tornado. W zlewie piętrzył się stos brudnych misek i kubków i 
co  najmniej  tuzin  łyżeczek.  Cały  kuchenny  stół  był 
zabrudzony naleśnikowym ciastem. 

 -  Musisz  chyba  mieć  gosposię  na  stałe  -  zauważyła  z 

przekąsem.  Czy  jemu  w  ogóle  nie  przychodzi  do  głowy,  że 
ktoś będzie musiał po nim posprzątać? 

Nick roześmiał się. 
 -  Nie  umiem  gotować  inaczej.  Nie  przejmuj  się.  Wiem, 

jak się korzysta ze zmywarki. 

T.J.  nagle  przeszła  złość.  Uświadomiła  sobie,  że  jest 

wdzięczna Nickowi. Prawdopodobnie nie zdając sobie z tego 
sprawy,  stworzył  domowy  nastrój,  którego  tak  bardzo  jej 
brakowało. Mieszkanie było miejscem, w którym pracowała i 
nocowała  -  dom  rodzinny  straciła  wraz  ze  śmiercią  bliskich. 
Nie  miała  syropu  klonowego,  musieli  więc  zadowolić  się 
dżemem  truskawkowym.  Śniadanie  zjedli  w  milczeniu  -  tak 
było najbezpieczniej dla obojga. 

Po  jakimś  czasie  Nick  odsunął  pusty  talerz  i  podniósł  do 

ust kubek z kawą. Zdecydował się przerwać brzemienną ciszę. 

background image

Pragnął  się  dowiedzieć,  co  T.J.  sądzi  o  wspólnej  nocy.  Nie 
miał już siły dłużej czekać w niepewności. 

 -  Jak  się  czujesz?  -  zagadnął  z  nadzieją,  że  nie  odpowie 

mu zdawkowo „dziękuję, dobrze". 

T.J.  przełknęła  ostatni  kęs  i  sięgnęła  po  kawę.  Jej  palce 

mocno zacisnęły się wokół kubka. 

 -  Dziękuję,  dobrze  -  odparła.  Nick  odstawił  kawę  i  oparł 

się  łokciami  o  stół.  Dla  dobra  sprawy  nakazał  sobie 
cierpliwość,  chociaż  przyszło  mu  to  z  trudem.  Najchętniej 
wziąłby  T.J.  w  ramiona  i  całował  ją  tak  długo,  aż  znowu 
stałaby się namiętną i uległą kochanką. 

 -  Tylko  dobrze?  -  zapytał,  starając  się  ukryć 

rozczarowanie. 

Zapatrzyła  się  w  kubek.  Kiedy  uniosła  głowę,  w  jej 

wzroku malowała się powaga. 

 - Czuję się trochę... dziwnie - odparła z niepewną miną. 
 -  Mam  nadzieję,  że  nie  żałujesz  tego,  co  między  nami 

zaszło.  Ja  z  pewnością  nie.  -  Z  lękiem  czekał  na  jej 
odpowiedź. 

Oczy T.J. napełniły się łzami. Nick poczuł, że słabnie 
 -  zupełnie  jak  wtedy,  kiedy  został  postrzelony.  Tylko  że 

teraz ta dziwna słabość sięgała aż do serca. 

 - Nie płacz - powiedział. - Nie chciałem... 
 - Nie przejmuj się. - Otarła łzy. - Ja... Święta zawsze mnie 

bardzo wzruszały, a tej nocy... 

Palce Nicka splotły się z jej palcami. Nie mogła już cofnąć 

ręki. Pragnął czuć jej dotyk, by móc wysłuchać tego, co miała 
mu do powiedzenia. 

 -  Tej  nocy...  -  zaczęła,  starając się  powstrzymać  łzy  -  tej 

nocy  oboje  potrzebowaliśmy  bliskości  drugiej  osoby.  Masz 
swoją prawdę, chłopie, pomyślał Nick i westchnął 

z  rezygnacją.  Rzeczywiście,  tej  nocy  lgnęli  do  siebie  jak 

gdyby w poczuciu  zagrożenia, jakby zostali  sami na  świecie. 

background image

Nick zdążył jednak nabrać dystansu do tego, co się wydarzyło, 
i uświadomił sobie, że nie chce rozstawać się z T.J. Na razie 
nie zamierzał o tym mówić, ale też nie chciał tracić jej z oczu. 

 - Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytał. 
 - Słucham? - T.J. cofnęła rękę, chwyciła serwetkę i otarła 

oczy. 

 - Obiecałem Ginie, że wpadnę. Chciałem odwiedzić moją 

chrześniaczkę. Wybierzesz się ze mną? 

 - Chyba nie, ja... 
 -  Przecież  są  święta  i  nie  powinnaś  zostawać  sama. 

Dzisiaj my zastąpimy ci rodzinę. Odwiozę cię do domu, kiedy 
tylko  będziesz  sobie  życzyć.  Obiecuję.  -  Poczekał  chwilę,  a 
potem  powiedział  z  rozbrajającą  szczerością:  -  Bardzo  bym 
chciał, żebyś ze mną pojechała. 

Zwlekała  z  odpowiedzią  tak  długo,  że  był  już  pewny 

odmowy. Poruszył się niecierpliwie. 

T.J. biła się z myślami. Nie wzięła wcześniej pod uwagę, 

że  Nick  zacznie  się  nią  interesować.  Oto  miała  przed  sobą 
mężczyznę, którego od tak dawna nienawidziła. Zupełnie dla 
siebie  niespodziewanie,  pod  wpływem  impulsu,  w  poczuciu 
wielkiego osamotnienia, spędziła z tym mężczyzną noc, a on 
patrzył na nią teraz zakochanym wzrokiem. 

A co się stanie, gdy Nick odkryje jej prawdziwe nazwisko 

i  dowie  się,  co  zawiera  teczka,  którą  zostawiła  u  Jacksona? 
Kiedy  pozna  jej  motywy  i  cel,  zorientuje  się,  że  zastrzelony 
chłopak to jej brat, przekona się, kto był jej ojcem? 

 -  Odwiozę  cię. O  szóstej  będziesz  już  w  domu. Co  ty  na 

to? - nalegał. 

 -  Przecież  one  się  mnie  nie  spodziewają  -  zaoponowała, 

próbując  odzyskać  spokój.  Pomyślała  o  Ginie  Tarantino  i  o 
zdjęciach,  które  zrobiła  jej  w  czasie  pamiętnej  demonstracji. 
To  z  nią  chciała  początkowo  porozmawiać.  Czy  teraz  ma  to 
jeszcze  jakieś  znaczenie?  Przecież  znalazła  już  Nicka...  Czy 

background image

naprawdę chce spojrzeć tej kobiecie w oczy i wyczytać z nich 
prawdę?  Dowiedzieć  się,  czy  Gina  także  była  powiązana  z 
tamtą grupą, tak jak jej nieżyjący mąż? 

 -  Zaraz  do  niej  zadzwonię.  Jestem  pewny,  że  nie  będzie 

miała  nic  przeciwko  temu  -  zapewnił  Nick.  -  Po  drodze 
wstąpimy do mnie, muszę się przebrać i wziąć prezenty. 

 - Dobrze.  -  T.J. westchnęła  z  uczuciem, że  traci  kontrolę 

nad sytuacją. 

Wniebowzięty  wyraz  twarzy  Nicka  miał  być  nagrodą  za 

burzę,  która  rozszalała  się  w  jej  sercu.  Nick  już  po  paru 
sekundach  zerwał  się  od  stołu  i  zaczął  energicznie  sprzątać 
kuchnię. 

Osiedle,  w  którym  mieszkał  Nick,  położone  było  o 

dwadzieścia  minut  drogi  od  centrum.  Kiedy  podjechali  pod 
strzeżoną  bramę  i  Nick  chciał  pokazać  swój  identyfikator, 
ochroniarz  w  szklanej  budce  machnął  z  uśmiechem  ręką  i 
podniósł szlaban. Wyglądało na to, że wszyscy ufali Nickowi. 
Wszyscy z wyjątkiem T.J. 

Zaparkowali  w  podziemnym  garażu.  Nick  wysiadł 

pierwszy  i  obszedł  wóz,  żeby  otworzyć  T.J.  drzwi,  ale  ona 
zdążyła go uprzedzić. Stała teraz przy samochodzie, twarzą w 
twarz  z  Nickiem,  który  oparł  jedną  rękę  na  otwartych 
drzwiach,  a  drugą  na  dachu  wozu,  zagradzając  jej  drogę. 
Mogła,  co  prawda,  prześlizgnąć  mu  się  pod  pachą,  ale  nie 
zrobiła  tego.  Pochylił  się  ku  niej,  a  ona  zaczerpnęła  tchu  i 
czekała,  aż  ją  pocałuje.  Pragnęła  tego,  ponieważ  chciała 
zapomnieć o wszystkich wątpliwościach i rozterkach. 

Kiedy  już  tylko  milimetry  dzieliły  ich  usta,  do  garażu 

wjechał  jakiś  samochód  i  zatrzymał  się  tuż  obok  nich  z 
piskiem  opon.  Nick  odwrócił  się  gwałtownie,  jakby  się 
spodziewał  napaści.  Po  kilku  sekundach  rozluźnił  się  i 
pomachał  kierowcy,  którym  okazał  się  jeden  z  sąsiadów.  A 
potem zaklął pod nosem, zatrzasnął drzwi wozu, chwycił T.J. 

background image

za  rękę  i  pociągnął  za  sobą.  Gdy  znaleźli  się  w  mieszkaniu 
Nicka, T.J. zatrzymała się przy drzwiach. 

 -  Czuj  się  jak  u  siebie  w  domu  -  powiedział,  wyłączając 

alarm. Rzucił klucze na blat, oddzielający kuchnię od jadalni. 
Potarł podbródek, skrzywił się i dodał: - Idę się ogolić i wziąć 
prysznic. To nie potrwa długo. 

T.J.  przeszła  do  pokoju  i  rozejrzała  się  wokoło.  Stylowe 

meble z ciemnego drewna i zielonej skóry sprawiały, iż salon, 
na  pierwszy  rzut  oka  wygodny  i  elegancki,  był  jakby 
bezosobowy.  Ruszyła  w  stronę  pomieszczenia,  które 
wyglądało jak zabudowana weranda, a okazało się gabinetem. 
To  właśnie  tam  musiał  spędzać  większość  czasu,  pomyślała 
wchodząc do pokoju, który tonął w słońcu. Znajdowały się w 
nim półki na książki, komputer, mahoniowe biurko zawalone 
papierami  i  szafka  na  akta.  Na  ścianie  za  biurkiem  wisiały 
oprawione  w  ramki  fotografie  i  dyplomy.  Prawie  wszystkie 
zdjęcia przedstawiały ludzi w mundurach. 

T.J. podeszła bliżej i serce mocniej zabiło jej w piersi. Na 

jednej z fotografii Nick, młodszy i radośnie uśmiechnięty, stał 
obok  drugiego  policjanta.  Oto  kim  jest  Nick,  pomyślała  z 
westchnieniem. 

Policjantem. 

Zwykłym 

gliniarzem. 

Zapomniała  o  tym,  bo  tak  było  jej  wygodnie.  A  przecież  on 
przez  całe  lata  chodził  w  mundurze,  podobnie  jak  większość 
jego przyjaciół. A także używał broni. Zresztą, nosił ją nadal. 

Wróciła myślą do dnia, w którym ktoś do nich strzelał na 

ulicy. Nick wyciągnął wtedy pistolet. Zaczęła się zastanawiać, 
gdzie schował go ostatniej nocy. Nie miał pistoletu przy sobie, 
to  pewne.  Przypomniała  sobie,  jak  ściągała  mu  koszulę. 
Powróciło  wspomnienie  namiętnych  pieszczot,  wspólnie 
spędzonej nocy. Poczuła dziwną słabość. 

 - No proszę, przeczuwałem, że nie uda mi się ukryć przed 

tobą bałaganu. 

background image

Drgnęła  i  odwróciła  się.  Stał  w  drzwiach.  Miał  na  sobie 

tylko eleganckie, granatowe spodnie i przerzucony przez szyję 
ręcznik. 

 - Lubię oglądać zdjęcia - powiedziała i ponownie stanęła 

twarzą do ściany. 

Czuła  za  sobą  niepokojącą  obecność  Nicka  i  znowu 

zapragnęła  znaleźć  się  w  jego  ramionach.  Żeby  odsunąć  od 
siebie tę myśl, wskazała na fotografię Nicka z Giną i jeszcze 
jakimś policjantem. 

 - Czy to jest twój przyjaciel, który... nie żyje, mąż Giny? 
Znała  odpowiedź,  ale  chciała  odwrócić  uwagę  ich  obojga 

od faktu, że są sam na sam w jego mieszkaniu, a on stoi za nią 
na wpół nagi. Wspomnienie jego namiętnych ust i zaborczych 
rąk sprawiło, że zrobiło jej się nagle gorąco. 

Jakby czytając w jej myślach, Nick pogładził ją po ręce. 
 -  Tak  -  odparł, ale  nie  popatrzył  na  zdjęcie.  Odgarnął jej 

włosy,  a  jego  usta  muskały  jej  ucho.  -  Próbuję  zachowywać 
się  jak  dżentelmen  -  powiedział  niskim,  przytłumionym 
głosem, od którego przeszedł ją dreszcz. 

Pachniał  mydłem  i  kremem  do  golenia.  T.J.  bez  trudu 

mogła sobie wyobrazić, jaki smak ma jego skóra, rozgrzana i 
wilgotna po kąpieli. 

 - Co masz na myśli? - zapytała. 
 -  To,  że  mam  ochotę  się  z  tobą  kochać.  T.J.  zamknęła 

oczy. Usta Nicka powędrowały wzdłuż jej szyi. 

 -  A  co  cię  powstrzymuje?  Nick  odwrócił  ją  ku  sobie  i 

przez  kilka  długich  sekund  spoglądał  jej  w  oczy.  Widocznie 
to, co zobaczył, zadowoliło go, ponieważ jego usta drgnęły w 
zmysłowym uśmiechu. Pochylił głowę i wyszeptał tuż przy jej 
ustach: 

 -  Potrafię  być  dżentelmenem  jeszcze  na  tyle  długo,  żeby 

cię zanieść na sofę. 

background image

Czerwono - zielony świąteczny wieniec na drzwiach Giny 

Tarantino wisiał pod dziwnym kątem, jakby ktoś strącił go na 
ziemię,  a  potem  szybko  zawiesił  z  powrotem.  Nick  nacisnął 
dzwonek i zawołał: 

 -  Hej,  hej,  Wesołych  Świąt!  Drzwi  otworzyły  się  na 

oścież  i  stanęła  w  nich  Gina  z  dwiema  dziewczynkami. 
Wieniec spadł i wylądował u stóp T.J. Nick nachylił się, żeby 
go  podnieść,  ale  jedna  z  dziewczynek,  jego  chrześniaczka, 
chwyciła  go  za  ręce.  T.J.  podniosła  wieniec  i  powiesiła  na 
drzwiach. 

 -  Cześć,  witam  was  -  powiedziała  Gina,  spoglądając  na 

T.J.  -  Wejdźcie,  proszę.  -  Jej  wzrok  padł  na  wieniec.  -  Och, 
przepraszam... 

 - Wujku Nicku, przyniosłeś mi jakieś prezenty? - zapytała 

niecierpliwie Emma. 

 - Tak, mam coś dla ciebie - odparł Nick. - Najpierw chcę 

zobaczyć,  co  dostałyście  od  Świętego  Mikołaja.  - 
Dziewczynki jak na komendę odwróciły się i popędziły w głąb 
domu. 

 -  Mam  nadzieję,  że  nie  ma  pani  nic  przeciwko  mojej 

wizycie - odezwała się T.J. - Mówiłam Nickowi... 

 -  Oczywiście,  że  nie  -  roześmiała  się  Gina.  -  Im  więcej 

osób, tym weselej. A tak w ogóle, na imię mi Gina. Proszę do 
środka. Nie stójcie na dworze. - Zamknęła za nimi drzwi. - W 
domu panuje straszliwy bałagan. Wszędzie leżą porozrzucane 
kolorowe pudełka i papiery, bo dziewczynki od rana pakowały 
prezenty. Porozwieszały też papierowe girlandy i łańcuchy. 

Pocałowała Nicka w policzek. 
 -  Jak  się  miewasz  w  ten  piękny,  świąteczny  dzień?  - 

zapytała z konspiracyjnym uśmiechem. 

 - Fantastycznie - odparł bez uśmiechu. - A ty? 
 -  Dobrze  -  odpowiedziała  Gina,  a  widząc  pełen 

niedowierzania wzrok Nicka, powtórzyła: - Naprawdę dobrze. 

background image

Wejdź  i  połóż  prezenty  pod  choinką,  zanim  te  wścibskie 
panny zechcą je otworzyć. 

Weszli  do  salonu.  Nick  ukląkł  i  położył  na  podłodze 

paczki. Śledziły go pilnie dwie pary błyszczących oczu. Kiedy 
wstał i usiadł na sofie obok Giny, Emma spytała natychmiast: 

 -  Możemy  już  otworzyć  prezenty?  Gina  spojrzała  na 

córeczkę. 

 -  Zaczekajcie  chwilkę.  Najpierw  musimy  coś  zrobić.  - 

Wzięła  za  rękę  Emmę  i  jej  koleżankę  i  zaprowadziła  je  do 
sofy.  -  Przywitajcie  się  z  wujkiem  Nickiem  i  jego  znajomą  i 
złóżcie im życzenia. 

Dziewczynki jednocześnie krzyknęły: 
 - Wesołych Świąt! 
 -  W  porządku.  A  teraz,  T.J.,  to  jest  Emma.  -  Gina 

położyła córeczce rękę na głowie. - A to Courtney, najlepsza 
przyjaciółka  Emmy.  Courtney  została  z  nami,  ponieważ  jej 
mama pracuje w czasie świąt. 

Gina  zaproponowała  gościom  kawę,  a  gdy  podziękowali, 

zgodziła  się,  by  dzieci  wreszcie  przystąpiły  do  ceremonii 
otwierania prezentów. 

 - Emmo, daj wujkowi Nickowi jego prezent. T.J. patrzyła, 

jak  Nick  rozwija  błyszczący  papier,  głośno  wyrażając  swój 
zachwyt. Na pytanie, kto tak pięknie zapakował paczkę, mała 
Emma pokraśniała z dumy. 

Kiedy  wreszcie  otworzył  pudełko,  T.J.  z  trudem 

powstrzymała  się  od  śmiechu.  Był  to  najmniej  stosowny 
prezent dla Nicka DeSalvo, który nienawidził krawatów. Nick 
ostrożnie wyjął krawat i ze zdumieniem potrząsnął głową. 

 - Krawat z ... - wytężył wzrok. 
 - Z Jerrym Garcią - dokończyła Gina. Nick spojrzał na nią 

z wyrzutem, a potem uśmiechnął się do dziewczynki. 

 - Jest śliczny. Marzyłem o takim. - Objął Emmę, uściskał 

i pocałował w policzek. - Dziękuję ci, kochanie. 

background image

 - Załóż go, proszę - powiedziała Gina. 
 - Może później. - Nick odłożył krawat do pudełka. 
 -  Nie!  -  wtrąciła  się  Emma.  -  Załóż  go  teraz,  wujku.  - 

Wcisnęła mu krawat do ręki. - Prószę. 

 -  Dobrze,  ale  to  nie  jest  odpowiednia  koszula  do  tak 

pięknego  krawata.  -  Nie  patrząc  na  Ginę  i  T.J.,  Nick  zaczął 
sobie wiązać krawat. 

Kiedy wstali od tradycyjnej  świątecznej kolacji, do której 

Gina  jako  akcent  włoski  podała  również  spaghetti,  T.J. 
poczuła  się  wreszcie  jak  u  siebie  w  domu.  Gina  była  miła  i 
naturalna,  a  także  serdeczna  i  gościnna.  Widać  było  również, 
że jest kochającą i troskliwą matką. 

T.J.  zaczęła  się  zastanawiać,  jak  to  możliwe,  że  tak 

zwyczajny  z  pozoru  dom  kryje  w  sobie  tyle  mrocznych 
sekretów.  Czy  Gina  i  Nick  rzeczywiście  zaplanowali 
morderstwo  jej  brata,  jak  to  sobie  jeszcze  tydzień  temu 
wyobrażała? Teraz wydało jej się to niemożliwe. Spojrzała na 
Nicka. Miała ochotę ciągle na niego patrzeć. 

Siedział  na  środku  pokoju  i  pomagał  Emmie  składać 

domek  dla  lalek,  który  przyniósł  jej  w  prezencie.  Właśnie 
udało im się wkręcić ostatnią śrubkę. Kiedy zaczęli rozstawiać 
malutkie mebelki, Emma powiedziała: 

 - Wujku, prosiłam Świętego Mikołaja o nowego tatusia, a 

wcale go nie dostałam. 

T.J.  dyskretnie  spojrzała  na  Ginę,  która  zastygła  bez 

ruchu.  Nick  podniósł  wzrok  na  zmartwioną  twarzyczkę 
dziewczynki. 

 -  Widzisz,  kochanie,  pewnie  nie  mógł  znaleźć 

odpowiedniego tatusia. Może uda mu się to w przyszłym roku. 

Emma z ponurą miną podała Nickowi mały samochodzik, 

który należało wstawić do garażu. 

 - A ty nie chcesz być moim tatusiem? 

background image

Dłoń  Nicka  spoczęła  w  czułym  geście  na  głowie 

dziewczynki. T.J. pomyślała, że to niemożliwe, żeby ta sama 
ręka mogła trzymać broń, z której zastrzelono jej brata. 

 -  Nie  mogę,  Emmo.  Tatuś  to  musi  być  ktoś  zupełnie 

wyjątkowy. Ktoś, kogo i ty, i mama będziecie bardzo kochały. 

 - Przecież my cię kochamy - powiedziała Emma drżącym 

głosikiem. 

 - Wiem o tym. Ja też was obie bardzo kocham. Ale tatuś 

to  ktoś  inny...  -  Po  raz  pierwszy  Nick  spojrzał  na  Ginę, 
szukając u niej pomocy. 

Gina  podeszła  do  córeczki,  uścisnęła  ją,  a  potem  zaczęła 

łaskotać. Dziewczynka zaśmiała się. 

 - Głuptasie, wujek Nick nie może być twoim tatusiem, bo 

jest już twoim wujkiem. 

 - Właśnie, że może! - zapiszczała Emma, łapiąc oddech. 
 - Nie, nie może! 
 -  A  właśnie,  że  tak!  -  Emmie  zabrakło  już  tchu,  ale 

uśmiech nie znikał z jej buzi. 

Gina z rezygnacją potrząsnęła głową. 
 -  Chyba  znowu  rozmawiały  o  tym  z  babcią.  Wszyscy, 

którzy  dzisiaj  do  mnie  dzwonili  -  moja  mama,  siostra  i  trzej 
bracia  -  mówili  mi,  że  m  a  j  ą  dla  mnie  miłego  faceta,  z 
którym  koniecznie  powinnam  się  spotkać.  To  pewnie  czysty 
przypadek, że wszyscy ci mili faceci mieszkają w Buffalo. 

Raz  jeszcze  żartobliwie  uściskała  córkę,  a  potem 

popchnęła ją w stronę Nicka. 

 - Podziękuj wujkowi za ten piękny domek d l a lalek. 
 - Dziękuję, wujku - powiedziała z powagą dziewczynka i 

cmoknęła go w policzek. 

 -  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie.  -  Nick  gorąco  ją 

uściskał. 

T.J.  pochwyciła  spojrzenie  Giny  i  po  raz  kolejny  zadała 

sobie pytanie, jak kobieta, która sama straciła m ę ż a , mogła 

background image

dopuścić  do  tego,  by  ktokolwiek  zabił  dziecko,  jakim  był 
mimo wszystko Rusty? Coś tu się nie zgadzało. 

A  Nick?  Patrzyła  na  niego  i  na  Emmę.  Widziała  jego 

czuły, troskliwy wzrok. Czy taki człowiek mógł z zimną krwią 
zabić? 

W pewnym momencie  Nick  spojrzał  na  zegarek, a  potem 

na T.J. 

 - Pora na nas - powiedział. T.J. podniosła się z sofy. 
 - Tak, chyba powinniśmy się zbierać. - Odwróciła się do 

Giny i wyciągnęła rękę. - Dziękuję za wspaniałą kolację. Miło 
mi  było  znowu  cię  spotkać.  -  Mówiąc  to,  sama  już  nie 
wiedziała,  czy  świadomość,  że  Gina  nie  mogła  zabić 
Rusty'ego cieszyła ją, czy nie. Czy nadal chciała wierzyć w to, 
czego  jeszcze  tak  niedawno  była  całkowicie  pewna? 
Właściwie  nie  było  już  sensu  rozmawiać  z  Giną  o  tym,  co 
wydarzyło  się  tej  nocy,  kiedy  zginął  Rusty.  Nabrała 
przekonania,  że  nie  powie  niczego  przeciwko  Nickowi.  To 
było całkiem oczywiste. 

 -  Bardzo  dziękuję za  wszystko.  Kolacja  była  wspaniała - 

powiedział Nick. 

 -  Mnie  też  było  bardzo  miło  -  odparła  Gina.  Pocałowała 

Nicka  w  policzek,  a  potem  spojrzała  na  T.J.  -  Mam  nadzieję, 
że zorientowałaś się, jaki to dobry chłopak. 

T.J.  mogła  tylko  skinąć  głową  w  milczeniu.  Sprawy 

między  nią  i  jej  wrogiem,  a  zarazem  kochankiem,  Nickiem 
DeSalvo,  tak  bardzo  się  skomplikowały,  że  sama  już  nie 
wiedziała, w co ma wierzyć. 

background image

ROZDZIAŁ 10 
 -  Mam  sobie  pójść?  -  zapytał  Nick,  kiedy  już  sprawdził 

alarm w całym mieszkaniu. - Szczerze mówiąc, wolałbym nie 
zostawiać cię samej. 

Po powrocie do domu Ti. zastała kartkę od Jacksona, który 

zapraszał  ją  do  siebie  na  wieczór.  Okazało  się,  że 
automatyczna  sekretarka  zarejestrowała  kilka  głuchych 
telefonów, co zaniepokoiło Nicka. 

 -  Przecież  mieszkałam  tu  sama  od  paru  miesięcy  - 

przypomniała. 

 -  Tak,  ale  to  było,  zanim  postanowiłaś  wystąpić 

przeciwko policji. 

Nie podobało jej się, że Nick uważa ją za istotę bezradną, 

zwłaszcza  że  to  z  jego  winy  znalazła  się  w  tak 
skomplikowanym  położeniu.  Przecież  gdyby  nie  Nick 
DeSalvo, jej życie biegłoby ustalonym torem. 

 - Zmieniłam zamki w drzwiach, alarm działa bez zarzutu, 

a  Jackson  jest  pod  ręką  -  powiedziała,  a  widząc,  że  Nick 
marszczy brwi, dodała: - Na wszelki wypadek mam też broń. 

 - Jaka to broń? - zapytał. 
 -  Dziewiątka  czy  coś  w  tym  rodzaju.  Sam  widzisz,  że 

jestem dobrze zabezpieczona. 

 - A umiesz strzelać? 
 - No... 
 -  Czy  wiesz,  ilu  ludzi  postrzeliło  się  z  własnej  broni? 

Gdzie ją trzymasz? 

 - W ciemni. 
 -  Jaki  z  niej  pożytek  w  ciemni,  jeżeli  będziesz  musiała 

nagle jej użyć? Przynieś ją tu. 

Wyraz buntu musiał być wypisany na jej twarzy ponieważ 

Nick westchnął ciężko i powiedział: 

 - Posłuchaj, chcę tylko zobaczyć, czy potrafisz obchodzić 

się z bronią, a potem sobie pójdę. 

background image

T.J.  nie  zapomniała,  że  pistolet  był  ważnym  dowodem  w 

wiadomej  sprawie,  jednak  sprzedawca  w  sklepie  z  bronią,  w 
którym  kupiła  naboje,  powiedział  jej,  że  dziewiątka  to  dość 
popularny  kaliber.  Może  przecież  powiedzieć  Nickowi,  że 
kupiła  używany  pistolet.  Im  prędzej  mu  pokaże  broń,  tym 
prędzej  pozbędzie  się  go  i  będzie  miała  wreszcie  czas  tylko 
dla siebie. Uznała, że nie warto dłużej dyskutować. 

Kiedy  przyniosła  pistolet,  Nick  wyjął  jej  go  z  ręki  i  w 

kilku ruchach sprawdził, czy jest załodowany. 

 -  Czy  ty...  -  urwał  i  podniósł  broń  do  oczu,  żeby  jej  się 

bliżej przyjrzeć. 

Nagle twarz mu się zmieniła. T.J. serce zamarło w piersi. 

Kiedy Nick przeniósł na nią wzrok, zrozumiała, że znalazła się 
w poważnych kłopotach. 

 - Skąd to masz? 
 - Ja... ja kupiłam go w sklepie obok... 
Pałce  Nicka  zacisnęły  się  na  jej  ramieniu.  W  ciągu 

ostatniej doby dała się uśpić. Zwiódł ją jego czuły, opiekuńczy 
dotyk.  Uwierzyła,  że  jest  bezpieczna.  Teraz,  gdy  patrzyła  w 
jego pociemniałe z gniewu oczy, ogarnęły ją złe przeczucia. 

 - Nie kłam. Ten pistolet ma specjalne numery. Nie mogłaś 

go kupić w żadnym sklepie. 

Nickowi zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Całe 

szczęście, że to on trzymał w ręku broń. Czuł się jak człowiek, 
który położył się do łóżka z piękną, łagodną kobietą, a obudził 
obok pełnej furii diablicy. T.J. oszukała go. Ile razy skłamała, 
odkąd się poznali? 

 - Ja... - Wyrwała rękę i odsunęła się od niego. 
 -  Powiedz  mi  jeszcze  raz,  co  to  za  sprawa,  w  którą  się 

wdałaś?  -  Nick  wyciągnął  przed  siebie  pistolet.  -  To  jest 
policyjna broń i w dodatku została skradziona. Skąd ją masz? 

background image

T.J.  podeszła  do  okna  i  wyjrzała  na  dziedziniec.  Nick 

pomyślał,  że  nie  może  dopuścić  do  tego,  aby  zdążyła 
wymyślić jakieś kolejne kłamstwo. 

 -  Jeżeli  nie  powiesz  mi  prawdy,  będziesz  musiała  złożyć 

zeznanie na policji. Nie mogę tego tak zostawić. Albo ja, albo 
ktoś obcy. Wybór należy do ciebie. 

 - Lepiej, jeżeli to będzie ktoś obcy - cicho odparła T.J. 
 - Dlaczego? 
 -  Obcy  nie  jest  moim  kochankiem.  Nick  poczuł,  że 

wzbiera w nim gniew, mimo to spróbował się opanować. 

 - Wiesz, że chcę ci pomóc. Nie mogę jednak stać z boku i 

przyglądać się, jak łamiesz prawo. 

Odwróciła się i spojrzała mu w twarz . 
 - Ja też nie mogę. 
 - Co to ma znaczyć? 
 - Co wiesz o tych złych policjantach? 
Nick zamyślił się. Zdarzało mu się kłamać, gdy inaczej nie 

mógł  zdobyć  ważnej  informacji.  Nie  miał  ochoty  oszukiwać 
T.J.,  chociaż  była  związana  z  prasą.  Postanowił  powiedzieć 
prawdę, jednak bez wdawania się w szczegóły. 

 - Jestem przekonany, że pięciu wyższych funkcjonariuszy 

policji  stanowej  prowadzi  nielegalną  działalność.  -  Odłożył 
pistolet i skrzyżował ręce na piersi. - Teraz twoja kolej. Co ty 
o nich wiesz? 

 -  Ta  broń  nie  została  skradziona.  Dostałam  ją.  Stanowi 

dowód - odparła po chwili wahania. 

 - Dowód na co i przeciwko komu? Milczała przez dłuższą 

chwilę. Nick nie nalegał. Miał czas. Będzie czekać tak długo, 
jak to będzie potrzebne. 

 -  Chcę  ci  ufać  -  powiedziała  drżącym  głosem,  jakby 

próbowała przekonać samą siebie. N i c k opuścił ręce i zrobił 
krok w jej stronę. 

background image

 - Nie! Nie dotykaj mnie, tylko posłuchaj. Ogarnęły go złe 

przeczucia.  Wiedział  już,  że  to,  co  T.J.  zamierzała  mu 
powiedzieć,  będzie  bardzo  przykre.  Widział  to  w  jej  oczach. 
Jeżeli  miało  to  być  tak  trudne  i  tak  osobiste,  powinien 
wysłuchać, nie przerywając jej. 

 - Zaufaj mi. Ja naprawdę chcę ci pomóc. 
 - Mam dowody na to, że jakieś trzy lata temu popełniono 

serię  przestępstw  -  mówiła  szybko  i  nerwowo,  jakby  chciała 
wyrzucić z siebie to wszystko, z czym się nosiła. 

 -  Chodzi  o  kradzież,  wymuszenie,  strzelaninę  i... 

morderstwo.  I  wszystkie  te  przestępstwa  popełnili  policjanci. 
Nick chwycił ją za ręce. 

 -  O  co  tu  chodzi?  Kto  dał  ci  tę  broń?  W  oczach  T.J. 

zalśniły łzy. Nick poczuł, że serce ściska mu się w piersi. 

 - Czy ty jesteś jednym z nich? Nick nie wierzył własnym 

uszom. Za kogo go uważała? 

 - Na Boga, kobieto! O czym ty mówisz? - Potrząsnął nią 

wzburzony, a potem cofnął się o krok. 

 - Chcę ci wierzyć, ale... 
 -  Dobrze  wiesz,  że  odkąd  skończyłem  szesnaście  lat, 

chciałem  być  tylko  policjantem,  i  nikim  innym.  Chciałem 
strzec  prawa.  I  robiłem  to,  póki...  -  urwał.  Nie  mógł  jej 
powiedzieć  o  Ginie,  o  tamtym  chłopcu  i  o  tym,  co  musiał 
zrobić, żeby chronić Ginę. Dał słowo, że będzie milczał. 

 - Kiedy straciłem pracę, byłem załamany. Odechciało mi 

się  żyć.  Zostałem  oskarżony  o  coś,  co  tak  naprawdę  było... 
nieszczęśliwym  wypadkiem.  -  Odwrócił  się  i  przeszył  T.J. 
przenikliwym  spojrzeniem.  -  Przecież  mnie  znasz,  byłaś  ze 
mną,  kochaliśmy  się,  na  Boga.  Czy  nadal  uważasz,  że 
mógłbym być przestępcą? 

Popatrzyła na niego bez słowa. Jej oczy celowały w niego 

jak  lufy  pistoletów.  Czuł,  że  odpowiedź  może  być  dla  niego 
równie zabójcza jak kula. 

background image

T.J. zamrugała. Po policzkach popłynęły jej łzy. 
 - Nie. Myślę, że jesteś dobrym człowiekiem. Z uczuciem 

ulgi  przeciągnął  dłonią  po  włosach  i  pomasował  sobie  kark. 
Mięśnie miał napięte jak postronki. T.J. powiedziała właściwe 
słowa,  ale  wyglądała  tak,  jakby  miało  jej  przy  tym  pęknąć 
serce.  Dopiero  teraz  Nick  zdał  sobie  sprawę,  jak  bardzo 
pragnął  jej  aprobaty  i  zaufania.  Pragnął  posiąść  nie  tylko  jej 
ciało,  ale  i  duszę.  Podszedł  bliżej  i  przygarnął T.J.  do  piersi. 
Zamknął  oczy  i  przez  chwilę  wdychał  delikatny  zapach  jej 
włosów. Był gotów zabić każdego, kto chciałby ją skrzywdzić. 

 - Chodź, kochanie. Usiądźmy. Opowiedz mi o wszystkim. 

Nie musisz robić nic na własną rękę. 

Pozwoliła  wziąć  się  w  objęcia,  bo  pragnęła  dotyku  jego 

rąk,  pragnęła  nowych  sił,  by  móc  dokończyć  to,  co  zaczęła. 
Kiedy Nick dowie się o wszystkim, zmieni swój stosunek do 
niej.  Dotąd  nie  zdawała  sobie  sprawy,  jak  bardzo  bolesna 
będzie ta część jej spowiedzi. 

 - Nie chcę siadać - zaprotestowała, kiedy pociągnął ją na 

sofę.  -  Chcę  ci  wszystko  powiedzieć  i  mieć  to  wreszcie  za 
sobą. - Przełknęła, czując w ustach dziwną suchość. - Oprócz 
tego  pistoletu  mam  jeszcze  teczkę,  a  w  niej  podpisane 
zeznania oraz taśmy. 

 - Skąd je masz? Zaczerpnęła tchu. 
 -  Widzisz,  ja  jestem...  -  już  miała  wyrzucić  z  siebie 

prawdę,  ale  nieopatrznie  spojrzała  Nickowi  w  oczy  i  słowa 
uwięzły jej w gardle. Jestem córką komisarza Tiltona, siostrą 
Rusty'ego, pomyślała. Jestem kobietą, która spała z mordercą 
swojego  brata. Niestety,  nie znalazła  w  sobie  dość  siły,  żeby 
mu to wyznać. 

 -  Mam  to  od  pewnego...  informatora.  Nie  mogę 

powiedzieć, kto to jest. 

background image

 -  Jeżeli  masz  to  od  kogoś,  kto  nie  jest  na  tyle 

praworządny,  żeby  wystąpić  w  roli  świadka,  skąd  możesz 
wiedzieć, że jego świadectwo jest prawdziwe? 

 -  Bo  jest  prawdziwe.  -  Nie  mogła  mu  nic  więcej 

powiedzieć.  Poza  tym,  wystarczy,  żeby  Nick  przesłuchał 
taśmy. Wtedy zorientuje się, na ile poważne są te oskarżenia i 
przestępstwa. Trudno kwestionować zeznania złożone na łożu 
śmierci,  a  człowieka,  który  planuje  samobójstwo,  można 
potraktować  w podobny sposób. Nie chciała jednak  być przy 
tym,  jak  Nick  będzie  słuchał  wyznań  swojego  przyjaciela, 
Mike'a.  Ona  sama  wyłączyła  magnetofon  po  wysłuchaniu 
zaledwie niewielkiej części jego opowieści. 

 - Pokaż mi, co masz. 
 -  Bałam  się  trzymać  to  w  domu.  -  Z  twojego  powodu, 

pomyślała. - Wszystko jest u Jacksona. 

 -  U  Jacksona?  -  zdumiał  się  Nick.  -  A  co  on  ma  z  tym 

wspólnego? 

 -  Nic  -  odpowiedziała  pospiesznie.  -  On  mi  tylko 

wyświadcza przysługę, to wszystko. Nawet nie wie, co jest w 
tej teczce. 

 - Myślisz, że nie zechce do niej zajrzeć? Chodźmy! - Nick 

wziął  T  .  J  .  za  ramię.  -  Musimy  ją  odebrać.  -  Przechodząc 
obok stołu, wziął pistolet i schował go do kieszeni. 

Pozwoliła  się  doprowadzić  aż  do  mieszkania  Jacksona. 

Kiedy stanęli przed drzwiami, wyrwała się i zadzwoniła 

Jackson otworzył im drzwi, a z głębi mieszkania buchnęło 

gorące  powietrze  i  głośna  muzyka.  Jackson  widocznie 
wyczytał coś z ich twarzy, bo nagle opuścił go zwykły spokój. 

 - Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony, patrząc na T.J. 
 - Muszę odebrać moją teczkę. 
Jackson spojrzał na Nicka, a potem skinął głową. 
 - Wejdźcie. 

background image

T.J.  pomachała  gościom  zgromadzonym  w  salonie.  Znała 

większość sąsiadów i na ich użytek zrobiła dobrą minę do złej 
gry.  Parę  osób  zawołało  „Wesołych  Świąt!".  Odpowiedziała 
im z wymuszonym uśmiechem. Nick stał bez słowa z ponurą 
miną, jak policjant, który ma zamiar kogoś aresztować. 

 -  Tędy  -  powiedział  Jackson  i  poprowadził  ich  do 

pracowni. 

Kiedy znaleźli się w środku, Jackson zapalił górne światła 

i  odwrócił  się  do  T.J.  i  Nicka.  Z  salonu  dochodziły 
przytłumione  dźwięki  muzyki.  Drżała  z  zimna  i  ze  strachu 
przed  tym,  co  miało  się  wydarzyć.  Składała  swoje  życie,  a 
może  i  życie  Jacksona  w  ręce  Nicka.  Jeżeli  zafascynowana 
pomyliła się w ocenie jego charakteru, znajdą się z Jacksonem 
w  poważnych  kłopotach.  Z  westchnieniem  pomyślała,  że  już 
za  późno,  żeby  się  tym  przejmować.  Ponadto  ciążyło  jej 
nieustanne poczucie odpowiedzialności za wszystkich dokoła. 
Przyszedł czas, żeby się od tego uwolnić, żeby zaufać komuś 
albo czemuś, na dobre czy na złe. 

 -  Chcę,  żebyś  dał  Nickowi  teczkę  -  zwróciła  się  do 

Jacksona. 

 -  Jesteś  tego  pewna?  -  zapytał,  a  potem  zwrócił  się  do 

Nicka: - Czy T.J. będzie wtedy bardziej bezpieczna, czy może 
znajdzie się w jeszcze większym niebezpieczeństwie? 

 -  Nic  jej  się  nie  stanie  -  zapewnił  go  Nick.  -  Muszę 

zobaczyć, co jest w tej teczce, żebym mógł zadecydować, co 
dalej robić. 

T.J. zaniepokoiła się. Co on chce przez to powiedzieć? 
 -  Masz  to  zanieść  na  policję  i  dać  komuś,  komu  ufasz, 

rozumiesz? 

 -  Muszę  najpierw  zobaczyć,  czy  warto  w  to  wchodzić. 

Nie możesz oskarżać tych facetów, nie mając w ręku pewnych 
atutów. Mamy tylko jedną szansę. Jeżeli zostaną uniewinnieni, 
nie będzie ich można sądzić po raz drugi. 

background image

Co  będzie,  jeżeli  Nick  nie  zdecyduje  się  ich  oskarżyć? 

Podobnie  jak  prokurator,  który  badał  przyczynę  śmierci 
Rusty’ego?  Niepokój  T.J.  wzrósł  jeszcze  bardziej.  Zaraz 
jednak otrząsnęła się. Pragnęła zaufać Nickowi. 

 -  Daj  mu  tę  teczkę,  Jackson.  Nie  mogę  się  wiecznie 

ukrywać. 

Jackson  bez  słowa  ruszył  w  stronę  paleniska.  Po  jednej 

stronie  wygaszonego  teraz  pieca  stał  rząd  pojemników  z 
drutem,  pociętym  na  kawałki  różnej  długości.  Pod  ścianą 
leżały  fragmenty  stalowej  blachy,  przeznaczone  do 
ponownego  przetopienia.  Jackson  wziął  gruby  stalowy  pręt  i 
uniósł  kilka  warstw  metalu,  a  potem  skinął  na  Nicka,  żeby 
wyjął teczkę. 

 -  Pomyślałem  sobie,  że  schowam  śmieci  do  śmieci  - 

powiedział,  wycierając  ręce,  a  potem  zwrócił  się  do  Nicka:  - 
Jak zamierzasz chronić T.J.. kiedy te informacje ujrzą światło 
dzienne? 

Nick oderwał wzrok od teczki i spojrzał na niego. 
 -  Spokojnie  -  powiedział.  -  Nie  mam  zamiaru  nikomu 

mówić,  że  ona  mi  to  dała.  -  Podszedł  do  blatu  pod  ścianą  i 
położył na nim teczkę. A potem zaczął zrywać taśmę. 

 -  Nie!  -  krzyknęła  T.J.  głośniej,  niż  zamierzała.  Nick 

rzucił jej zdumione spojrzenie. 

 -  Nie  tutaj  -  powiedziała  z  wysiłkiem.  Ogarnięta  paniką, 

chciała maksymalnie opóźnić to, co i tak było nieuniknione. 

 - Weź to i rób, co uznasz za stosowne, tylko nie wciągaj 

w to Jacksona. Już i tak źle się stało, że kazałam mu schować 
u  siebie  tę  teczkę.  Im  mniej  będzie  wiedział,  tym  lepiej  dla 
niego. 

Powód  był  prawdziwy,  ale  trochę  naciągany.  T.J.  dobrze 

wiedziała, że obaj mężczyźni chcieli się dowiedzieć, co jest w 
teczce,  choć  każdy  z  innych  powodów.  Jackson  miał  ojca 

background image

policjanta,  a  poza  tym  nie  ufał  Nickowi.  Jak  by  zareagował 
gdyby się dowiedział, że Nick zabił jej brata? 

A  tak  naprawdę,  przyczyną  był  jej  własny  strach.  Była 

tchórzem. Nie chciała widzieć twarzy Nicka, kiedy dowie się 
prawdy. 

Na szczęście Nick ustąpił i schował teczkę pod pachę. 
Jackson odprowadził ich do drzwi. Kiedy Nick wyszedł na 

dwór, T.J. zawahała się. Znowu ogarnął ją lęk. 

 - Idziesz? - odezwał się Nick. 
 -  Nie  -  odparła.  Obecność  Jacksona  sprawiła,  że  nie 

musiała się tłumaczyć. - Masz, co chciałeś. To mój prezent dla 
ciebie. 

Na twarzy Nicka odmalowało się niezdecydowanie. Chciał 

sprawdzić  zawartość  teczki,  ale  chciał  także,  żeby  była  przy 
tym. 

 -  Zostanę  u  Jacksona.  Znam  tych  wszystkich  ludzi.  Idź  i 

rób, co masz robić. - Zaufałam ci, pomyślała. Teraz wszystko 
w twoich rękach. 

Nick spojrzał na Jacksona. 
 -  Masz  ją  potem  odprowadzić  do  domu.  Jackson  skinął 

głową. 

Nick nachylił się i cmoknął T.J. w policzek. 
 -  Uważaj  na  siebie.  Sprawdź  wszystkie  zamki.  Wrócę 

albo zadzwonię, jak tylko będę mógł. 

Skinęła głową. 
Nadal  nie  chciało  jej  się  wychodzić.  Z  głębi  mieszkania 

ktoś zawołał Jacksona. Napięcie prysło. Nick uścisnął jej rękę 
i zniknął w głębi ciemnego dziedzińca. 

 - Wesołych Świąt - mruknęła w ślad za nim. 

background image

ROZDZIAŁ 11 
Przechodząc  przez  parking  przed  domem  T.J.,  Nick 

roztargnionym  gestem  pomachał  do  ochroniarza.  Głowę  miał 
zajętą  układaniem  planu  akcji.  Wbrew  temu,  co  mówił  T.J., 
był pewny, że zawartość teczki ma pierwszorzędne znaczenie. 
Jego  przypuszczenia  potwierdzał  fakt,  iż  T.J.  znalazła  się  w 
posiadaniu  służbowej  broni.  Od  lat  poszukiwał  dowodów  i 
czekał  na  chwilę,  w  której  będzie  mógł  wystąpić  z 
oskarżeniem  przeciwko  Echolsowi  i  Nesmithowi.  Przeczucie 
mówiło mu, że wreszcie nadeszła. 

Idąc  przez  parking,  uważnie  przyglądał  się  wszystkim 

samochodom,  wypatrując  czegoś,  co  mogłoby  zwiastować 
kłopoty.  Gdyby  jacyś  ludzie  śledzili  T.J.,  na  pewno  byłby  w 
stanie  ich  wytropić.  Parking  był  zatłoczony,  nie  dostrzegł 
jednak  nic  podejrzanego.  Dotarł  do  swojego  czarnego 
troopera,  wyłączył  alarm,  a  potem  otworzył  tylne  i  boczne 
drzwi.  Owinął  teczkę  kawałkiem  folii,  położył  na  podłodze, 
zatrzasnął drzwi i na koniec wsiadł do samochodu. 

Z piskiem opon wyjechał z parkingu i skierował się prosto 

do  całodobowej  restauracji.  Najlepiej  ukryć  się  w  miejscu 
publicznym.  Tam  otworzy  teczkę  i  przejrzy  jej  zawartość,  i 
jeżeli  okaże  się  to  konieczne,  zadzwoni  do  Wydziału  Spraw 
Wewnętrznych i popsuje im świąteczne plany. 

T.J.  odczekała  piętnaście  minut,  zanim  uznała,  że  może 

bezpiecznie opuścić apartament Jacksona. Nicka z pewnością 
dawno już nie ma. 

Jackson  przyłapał  ją  na  tym,  jak  otwierała  drzwi  na 

podwórze. 

 - Mówiłaś, że w tłumie czujesz się bezpieczniej. 
 - Już się nie boję. 
Popatrzył na nią z powątpiewaniem, a kiedy z głębi salonu 

dobiegły  go  głośne  wybuchy  śmiechu,  stanął  między  T.J.  i 
swoimi gośćmi. 

background image

 - Jesteś tego pewna? Wiesz, że staram się jak mogę, żeby 

ci  pomóc,  ale  to  niełatwe  zadanie,  jeżeli  ty  sama  mi  to 
utrudniasz. 

T.J. uśmiechnęła się ze smutkiem. Jackson zawsze potrafił 

czytać w jej myślach. Nigdy też go nie okłamywała, poza tym 
jednym  przypadkiem.  Nie  bała  się...  to  znaczy  nie  bała  się 
policji.  Policja  i  tak  zrobi,  co  zechce;  ona  pozbyła  się  już 
wszystkich  dowodów.  Teraz  jej  lęki  koncentrowały  się  na 
osobie  Nicka.  Jak  pogodzić  to,  co  do  niego  czuła,  z  tym,  co 
zamierzała mu zrobić. 

Nick zaufał jej, mimo iż go okłamała i oszukała. Został z 

nią i poprzez zmysły trafił do jej serca. Chciała oszczędzić mu 
dalszych cierpień - sobie także. Teraz, kiedy porzuciła myśl o 
zemście,  nie  było  żadnych  logicznych  powodów,  dla  których 
miałaby  dłużej  przebywać  z  Nickiem.  Szkoda  tylko,  że 
zgotowała mu tak okrutne pożegnanie. 

 - W niczym ci nie przeszkadzam. Potrzebuję tylko trochę 

czasu,  żeby  sobie  przemyśleć  w  samotności  parę  spraw  - 
powiedziała.  -  Przez  ostatnią  dobę  miałam  na  karku  tego 
DeSalvo.  Teraz  chcę  wrócić  do  siebie,  nastawić  jakąś 
relaksującą  muzykę  i  położyć  się  z  nogami  do  góry.  Jackson 
otworzył szerzej drzwi.  

 -  No  to  chodźmy.  Odprowadzę  cię.  Idąc  przez 

dziedziniec,  nagle  uświadomiła  sobie,  że  jak  tylko  Nick 
przejrzy  zawartość  teczki,  na  pewno  do  niej  zadzwoni.  Albo 
zjawi się, tak jak obiecał. I wcale nie będzie mu chodziło o to, 
żeby  z  nią  pobyć  sam  na  sam.  Nie,  tej  nocy  nie  czuła  się  na 
siłach, żeby znieść jeszcze i to. 

Jackson  zaczekał,  póki  nie  otworzyła  drzwi.  Miał  tak 

zatroskaną minę, że T.J. wspięła się na palce i pocałowała go 
w policzek. 

 - Za co to? - zapytał, marszcząc czoło. 

background image

 -  Za  to,  że  jesteś  moim  przyjacielem.  Popatrzył  na  nią 

uważnie, a potem usta drgnęły mu w lekkim uśmiechu. Uniósł 
w  górę  butelkę  z  piwem,  jakby  wznosił  toast  i  już  miał  się 
odwrócić, gdy nagle coś mu się przypomniało. 

 - Powiedz DeSalvo, żeby do mnie wpadł, kiedy przyjdzie 

do ciebie. Chcę wiedzieć, jak sprawy stoją. 

 -  Powiem  mu  -  obiecała  z  uśmiechem.  I  znowu  było  to 

kłamstwo.  Nie  mogła  powtórzyć  tego  Nickowi,  bo  kiedy  on 
się pojawi, jej już tu nie będzie. 

Z  uczuciem  lodowatej  pustki  w  sercu  Nick  zasiadł 

naprzeciw Edwardsa i Jessupa. Spotkali się w restauracji, ale 
postanowili  przenieść  się  do  biura  Jessupa,  żeby  przesłuchać 
taśmy. 

Nick  zamierzał  teraz  spełnić  swój  bolesny  obowiązek  - 

równie  bolesny  jak  uczestnictwo  w  pogrzebie  Mike'a.  Za 
chwilę miał zapoznać się z zeznaniami, z których wynikało, że 
jego  najlepszy  przyjaciel,  Mike,  przekroczył  prawo  i  stał  się 
przestępcą. 

Nim  spotkał  się  z  funkcjonariuszami  Wydziału  Spraw 

Wewnętrznych,  zdążył  już  przejrzeć  papiery  zgromadzone  w 
teczce. 

Zeznania 

były 

niepodważalne 

mocno 

udokumentowane.  A  podpisał  je  wszystkie  policjant  Mike 
Tarantino. 

Dlaczego nic mu nie powiedział? Jak to możliwe, że udało 

mu  się  prowadzić  podwójne  życie  i  nikt  niczego  się  nie 
domyślił?  Czemu  zwlekał  tak  długo,  aż  było  już  za  późno? 
Zapłacił  za  to  własnym  życiem,  przyszłością  żony  i  dziecka, 
karierą  przyjaciela.  Z  uczuciem  goryczy  Nick  pomyślał,  że 
gdyby  Mike  mu  zaufał,  mogliby  wspólnie  zaradzić  jego 
problemom.  Samobójstwo  to  żadne  wyjście.  Tylko  tchórz 
mógł tak postąpić. 

Trzy  lata  temu,  w  Wigilię,  Mike  nie  tylko  zniszczył 

przyszłość swojej rodziny, ale i zaprzepaścił wszelkie szanse, 

background image

by ocalić reputację. Teraz Nick miał przekazać jego zeznania 
policji,  a  Mike'a  tam  nie  będzie,  żeby  mógł  się  bronić. 
Dowody  były  zbyt  obciążające,  żeby  pozostawić  mu  badaj 
cień szansy. 

Kiedy  Jessup  zakładał  taśmę,  Nick  popatrzył  na  wiszący 

na  ścianie  dyplom  za  wzorową  służbę.  Wreszcie  rozległ  się 
trzask włączanej aparatury i z taśmy rozległ się głos Mike'a. 

T.J. przemknęła do swojego samochodu tak, by nikt jej nie 

zauważył. Nie czuła się na siłach siedzieć w domu i czekać na 
powrót  Nicka,  więc  spakowała  torbę  i  zostawiła  mu 
wiadomość. Miała wiele możliwości. Nick kazał jej wyjechać 
z  miasta,  więc  wiadomość  nie  powinna  być  dla  niego 
niespodzianką.  Teraz  potrzebne  było  jej  jakieś  miejsce,  w 
którym  mogłaby  się  zaszyć.  Robiło  się  późno  i  wszystkie 
lokale  powoli  zamykano.  Chciała  gdzieś  usiąść  i  w  spokoju 
zastanowić się, co dalej. 

Kiedy  wyjechała  z  parkingu,  skręciła  w  prawo,  a  potem 

zatrzymała  się  na  czerwonym  świetle  przy  najbliższej 
przecznicy.  Nagle  we  wstecznym  lusterku  zobaczyła  światła 
reflektorów.  Żołądek  podszedł  jej  do  gardła.  Obejrzała  się  i 
stwierdziła, że to nie samochód policyjny. Na moment poczuła 
ulgę.  Czekając  na  zmianę  świateł,  próbowała  przyjrzeć  się 
siedzącym  w  samochodzie  mężczyznom,  ale  na  ulicy  było 
ciemno. 

Gdy  zmieniły  się  światła,  postanowiła  zaryzykować. 

Skręciła  w  prawo,  nie  włączając  kierunkowskazu.  Jeżeli 
samochód  pojedzie  za  nią,  będzie  to  oznaczało,  że  jest 
śledzona. 

Samochód pojechał prosto i T.J. odetchnęła. Przypomniały 

jej  się  słowa  Nicka:  „Zamknij  drzwi  i  uważaj  na  siebie". 
Będzie  na  nią  wściekły,  że  wyjechała,  ale  będzie  jeszcze 
bardziej  wściekły,  kiedy  się  dowie,  kim  jest  naprawdę. 
Zablokowała  od  środka  drzwi  wozu  i  pomknęła  przed  siebie. 

background image

Nie  mogła  siedzieć  i  czekać,  aż  Nick  przyjdzie  i  urządzi  jej 
przesłuchanie.  Aż  nazwie  ją  kłamczuchą  i  potraktuje  z 
pogardą.  Wyjeżdżając,  odwlekała  przynajmniej  to,  co 
nieuniknione, na następne parę godzin. 

Dotarła do wjazdu na  autostradę i  automatycznie wybrała 

drogę  na  północ.  W  oddali  lśnił  neon  Holiday  Inn. 
Najbezpieczniej będzie wynająć sobie pokój na tę noc. Tam, w 
neutralnym miejscu, zaczeka, aż będzie gotowa na spotkanie z 
Nickiem.  Włączając  się  w  strumień  samochodów,  pomyślała, 
że później się nad tym zastanowi. A teraz po prostu pojedzie 
przed siebie. 

Dopiero  po  kolejnej  godzinie  spotkania  z  Jessupem  i 

Edwardsem  Nick  uświadomił  sobie,  że  T.J.  od  początku 
musiała  wiedzieć,  iż  Mike  był  jego  przyjacielem.  Czy 
zaplanowała  sobie  ten  scenariusz,  żeby  mieć  materiał  na 
sensacyjny  artykuł  do  gazety?  Czy  zachowała  kopie 
materiałów,  żeby  przekazać  je  „Atlanta  Times Union"? Żeby 
znowu  zrobić  z  niego  bohatera  pierwszych  stron  gazet  jak 
wtedy, kiedy został wyrzucony z pracy? 

Na  samą  myśl  o  tym  zrobiło  mu  się  słabo.  Coś  takiego 

oznaczałoby, że od początku postanowiła się nim posłużyć. Że 
oszukała  go  i  pozwoliła  mu  myśleć,  że  wszystkim  kieruje, 
podczas  gdy  to  ona  pociągała  za  sznurki.  Również  chwyty 
poniżej  pasa  są  dopuszczalne,  kiedy  się  chce  mieć  dobry 
materiał. Nie chciał nawet  o tym myśleć, bo wiedział już, że 
wpadł. 1 to po uszy. 

Czy to możliwe, żeby nic do niego nie czuła? Pamiętał jej 

wyniosły  chłód,  a  potem  zachłanną  uległość.  Nie  mogła 
czegoś  takiego  udawać.  Patrząc  na  rozrzucone  na  stole 
dowody  zdrady  jego  najlepszego  przyjaciela,  Nick  poczuł 
bolesny ucisk w piersi. Nie po raz pierwszy został oszukany. 

 - Będziemy musieli porozmawiać z twoim informatorem - 

rzucił Jessup, odchylając się w krześle. 

background image

Był  bardzo  zadowolony  z  wyniku  spotkania  i  wcale  nie 

narzekał,  że  musiał  jechać  do  biura  w  pierwszy  dzień  świąt. 
Wraz z Edwardsem długo czekali na ten dzień. 

 - Jeżeli mamy przedstawić te materiały w sądzie, musimy 

wiedzieć,  skąd  pochodzą  i  gdzie  były  ukryte,  zanim  ujrzały 
światło dzienne. 

Teraz przyszła pora na Nicka. Miał wyłożyć karty na stół. 

Ale  on  przecież  dał  T.J.  słowo,  a  jego  słowo  nadal  coś 
znaczyło. 

 - Macie dość materiału na kilka procesów. Porozmawiam 

z informatorami i dowiem się, czy chcą dalej współpracować. 
Kiedy zaczynacie? 

Jessup zaczął zbierać ze stołu papiery i taśmy. 
 - Jutro sporządzimy akt oskarżenia. - Po raz pierwszy tej 

nocy  uśmiechnął  się.  -  Te  ptaszki  dostaną  swoją  premię 
świąteczną  z  pewnym  opóźnieniem.  Nie  mogę  się  doczekać, 
żeby im ją osobiście dostarczyć. 

T.J. poczuła się bardzo zmęczona, a poza tym kończyła jej 

się benzyna. Przyszła pora podjąć jakąś decyzję. Albo tankuje 
pełen  bak  i  wyjeżdża  z  miasta, albo  musi  wynająć  pokój.  Po 
wyjeździe  na  autostradę  skierowała  się  na  północ,  w  swoje 
dawne  strony.  Odkryła,  że  dom  ojca  został  przemalowany, 
zmieniono  okiennice,  a  wielki  dąb  rosnący  obok  podjazdu 
ścięto. 

Kiedy  siedziała  w  samochodzie  i  patrzyła  na  swój  stary 

dom,  poczuła  się  jak  intruz.  Świadomość,  że  zdradziła 
rodzinę,  zadając  się  z  Nickiem  DeSalvo,  ciążyła  jej  jak 
kamień.  Jak  mogła  tak  postąpić?  Okłamała  Nicka,  potem 
Jacksona.  A  na  koniec  samą  siebie.  Zakochała  się  w 
człowieku,  który  zabił  jej  brata.  Na  to  nie  ma  żadnego 
logicznego wytłumaczenia. A skoro Nick odkrył już prawdę, z 
pewnością odpłaci jej nienawiścią i pogardą. 

background image

Mimo  to  chciała  się  z  nim  zobaczyć  i  porozmawiać, 

pragnęła,  by  wziął  ją  w  ramiona.  Zacisnęła  dłonie  na 
kierownicy. Nie da się uciec od własnych lęków - a także od 
marzeń. Nie miała wyjścia. Musiała wracać. 

Minęła  Holiday  Inn  i  pomknęła  w  stronę  domu.  Chciała 

być  już  u  siebie  i  wyłączyć  telefon.  Chciała...  nie,  nie  mogła 
mieć  tego,  czego  chciała.  Nick  i  sprawiedliwość  -  te  dwie 
rzeczy  wykluczały  się  nawzajem.  Wobec  tego  pozostaje  jej 
tylko iść do łóżka i przespać się trochę, zanim będzie musiała 
spotkać się z Nickiem. 

Kiedy była już tylko trzy przecznice od domu, zatrzymała 

się  przy  nocnym  sklepie.  Był  otwarty,  ale  prawie  pusty. 
Uwagę  T.J.  przykuł  samochód  policyjny,  zaparkowany  obok 
automatycznej  myjni.  Odwróciła  wzrok,  starając  się  ukryć 
zdenerwowanie.  Na  ulicy  było  zaledwie  kilka  samochodów. 
Większość normalnych ludzi odsypiała o tej porze świąteczną 
kolację. 

Gdy  zapaliło  się  zielone  światło,  T.J.  ruszyła  ze 

skrzyżowania. Policyjny samochód został na miejscu, chociaż 
policjant za kierownicą przyjrzał jej się, kiedy go mijała. T.J. 
odetchnęła  z  ulgą  i  zerknęła  we  wsteczne  lusterko,  upewnić 
się,  że  nic  jej  nie  grozi.  To  właśnie  dlatego  nie  zauważyła 
ciemnego  wozu  bez  świateł,  który  zajechał  jej  drogę.  Potem 
było już za późno. 

Próbując go wyminąć, uderzyła w tylny błotnik. Kierowca 

wysiadł  i  ruszył  w  jej  stronę.  T.J.  siedziała  w  samochodzie, 
próbując złapać oddech. Nie  była  ranna, ale serce  tak mocno 
waliło  jej  w  piersi,  że  nie  mogła  ruszyć  się  z  miejsca.  A 
przecież za chwilę będzie miała do czynienia z policją. 

Otworzyła okno i spojrzała na nadchodzącego mężczyznę. 

Dopiero  kiedy  się  uśmiechnął,  zdała  sobie  sprawę,  że  gdzieś 
już  go  widziała.  Zanim  zdążyła  zareagować,  mężczyzna  już 
włożył  rękę  przez  otwarte  okno  i  otworzył  drzwi  od  środka. 

background image

Nigdy nie zapominała twarzy, które fotografowała. A to była 
twarz  mężczyzny  z  pierwszej  strony  „Atlanta  Times  Union". 
To właśnie on wjechał w tłum podczas demonstracji. 

Nick po raz kolejny wcisnął guzik domofonu. Wiedział, że 

może  trochę  potrwać,  zanim  T.J.  mu  otworzy,  jednak  jego 
cierpliwość  zaczynała  się  już  wyczerpywać.  Potarł  dłonią 
czoło i czekał. Czuł się zupełnie wypalony, ale nie mógł teraz 
przerwać tego, co raz zaczął. Musiał porozmawiać z T.J. 

Jeszcze raz zadzwonił. I znowu cisza. Z niedowierzaniem 

popatrzył  na  domofon.  Jego  irytacja  przerodziła  się  w 
niepokój.  Przecież  ten  domofon  jeszcze  niedawno  działał.  W 
pierwszym  odruchu  chciał  poszukać  strażnika  i  poprosić  go, 
żeby  otworzył  drzwi.  Potem  jednak  przypomniał  sobie,  że 
zostawił T.J. u Jacksona. Może nadal tam jest. 

Nie  podobała  mu  się  ta  myśl.  Chciał,  żeby  T.J.  była 

bezpieczna, ale tylko z nim, a nie z Jacksonem. 

Przejrzał  spis  lokatorów  i  wreszcie  trafił  na  właściwy 

dzwonek. 

Po dłuższej chwili usłyszał: 
 - Tak? 
 - Tu Nick DeSalvo. Muszę się zobaczyć z T.J. 
 -  Nie  ma  jej  tu.  Jest...  Chwileczkę...  -  Zamek  cicho 

szczęknął. Nick pchnął drzwi i wszedł do budynku. 

Jackson już czekał w podwórzu. 
 -  Dzwoniłem  kilka  razy,  ale  mi  nie  otworzyła  -  odezwał 

się Nick, mijając Jacksona. 

 - Odprowadziłem ją do domu ładnych kilka godzin temu. 

Może położyła się spać - powiedział Jackson, idąc za nim do 
mieszkania T.J. 

 -  Muszę  z  nią  porozmawiać.  Nick  najpierw  zadzwonił,  a 

potem  głośno  zapukał  do  drzwi.  W  mieszkaniu  panowała 
głucha cisza. Wtedy zauważył karteczkę. 

background image

„Nick, posłuchałam twojej rady. Wyjeżdżam z miasta. Tak 

będzie lepiej. T.J." 

 -  Cholera!  -  Nick  odwrócił  się  do  Jacksona.  -  Pisze,  że 

wyjeżdża z miasta. Są święta, a do tego już grubo po północy. 
Dokąd, u diabła, mogła pojechać? 

Jackson pokręcił głową. 
 - Wiem, że chodziła do szkoły w Kentucky. Może ma tam 

jakichś  przyjaciół.  Jej  rodzice  nie  żyją.  Nie  słyszałem,  żeby 
miała jakąś dalszą rodzinę. 

 - Wiedziałeś, że zamierzała wyjechać? 
 -  Przez  ostatni  tydzień  żadne  z  was  nie  uznało  za 

stosowne powiedzieć mi, o co właściwie chodzi w całym tym 
wariactwie  -  powiedział  z  wyrzutem  Jackson.  -  Gdybym 
wiedział,  że  gdzieś  się  wybiera,  pojechałbym  z  nią,  żeby 
dotarła bezpiecznie na miejsce. 

Gdybym  ja  o  tym  wiedział,  na  pewno  bym  ją 

powstrzymał, pomyślał Nick. Ale T.J. nic mu nie powiedziała. 
Po  prostu  nie  ufała  mu.  Mike  też  mu  nie  ufał.  Co  takiego 
przeżyła  ta  dziewczyna,  żeby  myśleć,  iż  musi  wszystko 
załatwić sama? Powinien to wiedzieć, jeśli miał ją zrozumieć. 
Jak mogła kochać się z nim, nie ufając mu? 

Powinien  też  dowiedzieć  się  paru  innych  rzeczy.  Na 

przykład,  skąd  ma  tę  teczkę.  Wymyślił  sobie,  że  usiądzie 
naprzeciw  niej  i  jeżeli  będzie  trzeba,  wydusi  z  niej 
odpowiedzi. Najpierw jednak musi ją znaleźć. 

Rozdzwonił  się  jego  pager.  Zamiast  nadziei,  poczuł  lęk. 

Wychodząc, zostawił T.J. swój numer, ale teraz wydało mu się 
to dziwne, że odzywa się tak szybko, skoro przed nim uciekła. 
Odczepił pager od paska i podniósł do światła, żeby odczytać 
wiadomość.  Numer  nie  był  mu  znany.  Może  to  Jessup  albo 
Edwards mieli do niego jakieś pytania. 

 -  Mogę  skorzystać  z  twojego  telefonu?  W  mieszkaniu 

Jacksona zostały już tylko dwie osoby. 

background image

Przyjęcie  dobiegało  końca.  Jackson  wręczył  Nickowi 

przenośny telefon i poszedł przyciszyć muzykę. Nick wykręcił 
numer i czekał. 

 -  DeSalvo  -  odezwał  się  męski  głos.  Żadnego  powitania, 

żadnych  pytań.  Nic,  co  by  mu  pomogło  zidentyfikować 
rozmówcę. 

 - Tak - powiedział. 
 - Wiesz, kto mówi? 
 -  Czemu  sam  mi  tego  nie  powiesz?  -  Nick  dawno  stracił 

cierpliwość do podobnych numerów. 

 - Za to na pewno wiesz, kto to jest. - Usłyszał jakiś szmer, 

potem stłumiony głos, wreszcie ciężki oddech. 

 - Nick? Serce zamarło mu w piersi. To była T.J. A jej głos 

był pełen rozpaczy i przerażenia. 

background image

ROZDZIAŁ 12 
O Boże, tylko nie to! Nick zachwiał się jak ogłuszony. 
 - T.J.? Gdzie...? 
 - Musimy pogadać. - To znowu ten sam chrapliwy, męski 

głos.  A  potem  mężczyzna  wybuchnął  śmiechem  i  Nick  już 
wiedział, kto to jest. 

 - Echols! Ty draniu! Ona nie ma z tym nic wspólnego. To 

są sprawy między nami. 

 - Ona jest moim ubezpieczeniem. Jesteśmy w magazynie 

na  3457  Huff  Road.  Nie  próbuj  nigdzie  dzwonić.  Bądź  tu  za 
dziesięć minut, i to sam, albo twoja mała fotografka pożałuje, 
że się w ogóle urodziła. 

 -  Idę  z  tobą.  -  Jackson,  który  usłyszał  słowa  Nicka, 

zatrzymał go w progu. 

 - Nie. Muszę jechać sam. 
 - Czy ty sobie wyobrażasz, że jak tam przyjedziesz, to oni 

puszczą ją wolno? 

Nick  poczuł,  że  ogarnia  go  ślepa  furia.  Zaklął  głośno  i  z 

całej siły rąbnął pięścią w drzwi. Ból sprawił, że się opamiętał. 
Miał  bardzo  mało  czasu.  Los  T.J.  spoczywał  w  jego  rękach. 
Wszystko zależało teraz od tego, jaką podejmie decyzję. 

Zapadła cisza. W progu pojawili się dwaj ostatni goście. 
 -  Przyjęcie  skończone  -  bezceremonialnie  oświadczył 

Jackson. - Później się odezwę. 

Mrucząc  coś  pod  nosem,  mężczyźni  szybko  wyszli  i 

zniknęli  w  głębi  ciemnego  podwórka.  Jackson  zbliżył  się  do 
Nicka. 

 - Możemy wziąć moją furgonetkę. Wysadzisz mnie trochę 

wcześniej. Przynajmniej ktoś będzie wiedział, gdzie jesteś. 

Nick  wyjął  z  kieszeni  chusteczkę  i  owinął  nią 

zakrwawioną pięść. 

 -  Nie.  Oni  znają  mój  samochód.  -  Głowa  pękała  mu  od 

natłoku  myśli,  ale  wybór  miał  niewielki.  Jedno  musiał 

background image

przyznać: wspólnie mieli większe szanse na to, żeby uratować 
T.J.  -  Jedźmy.  Po  drodze  będę  się  zastanawiał  -  powiedział. 
Schował  chusteczkę  do  kieszeni  i  spojrzał  na  zegarek.  - 
Zostało nam tylko osiem minut. 

 -  Dlaczego  to  robicie?  -  zwróciła  się  T.J.  do  mężczyzny, 

który siedział na brzegu metalowego biurka i patrzył na nią. - 
Przecież nawet was nie znam. 

 - Za to my cię znamy - powiedział Echols. - Jesteś córką 

komisarza Tiltona. 

T.J. poczuła bolesny skurcz żołądka. 
 - Jak na to wpadliście? 
 - Nie było to takie trudne, a ja miałem w tym swój interes. 

- Nachylił się w jej stronę i złośliwie uśmiechnął. 

 -  Może  nam  powiesz,  dlaczego  DeSalvo  tak  się  tobą 

interesuje?  Co  on  próbuje  zrobić?  Pocieszyć  cię  po  tym,  jak 
zabił twojego braciszka? Rozmawiacie o tym w łóżku? 

Wściekłość  odebrała  jej  głos.  Miała  ochotę  wydrapać  mu 

oczy.  Nadgarstki  skrępowano  jej  taśmą  klejącą,  ale  i  tak 
musiała mocno zacisnąć pięści, żeby się opanować. 

 - A zresztą, to nieważne - ciągnął Echols. Wstał, podszedł 

do drzwi i zerknął przez wizjer. - Kiedy mamy ciebie, niczego 
już nam nie trzeba. Długo czekałem na taką okazję. Wreszcie 
będę się mógł pozbyć Nicka DeSalvo. 

 - Pozbyć się go? - pytanie wyrwało się jej, zanim zdążyła 

pomyśleć. 

 - Tak. - Echols znowu odwrócił się do niej. - Mieliśmy z 

nim  masę  kłopotów,  kiedy jeszcze  był  w  policji.  Zawsze  był 
taki praworządny. Jedyny uczciwy gliniarz na świecie. Kiedy 
go wylali, wydałem wielkie przyjęcie, żeby to uczcić. - Echols 
zasępił  się.  Po  raz  pierwszy,  odkąd  wprowadzili  ją  do  tego 
pomieszczenia, na jego twarzy odmalowała się złość. - On nie 
dawał  za  wygraną.  Dalej  węszył  i  próbował  znaleźć  na  mnie 
jakiś haczyk, ale ja nie pozwolę, żeby mi wchodził w paradę i 

background image

zniszczył moją karierę. A teraz, dzięki tobie, mam go wreszcie 
w garści. 

 - Ale... 
Urwała,  bo  na  zewnątrz  ktoś  zaczął  walić  do  drzwi.  To 

musi  być  Nick,  pomyślała.  Nick  szedł  za  Nesmithem  przez 
ciemną  halę.  Nerwy  miał  napięte  do  ostateczności.  Czuł,  że 
mają  niewielkie  szanse,  ale  czuł  też,  że  musi  przynajmniej 
spróbować. Gotów był zginąć, próbując uratować T.J. To była 
jego wina. 

Teraz dopiero zrozumiał, że to o niego im chodziło, a nie o 

nią. Dlatego im bardziej próbował ją chronić, tym bardziej ją 
tylko pogrążał. 

Teraz szedł na spotkanie z Echolsem sam i nie uzbrojony. 

Ustalili  z  Jacksonem,  że  jeżeli  w  ciągu  pięciu  minut  nikt  nie 
wyjdzie 

budynku, 

Jackson 

zadzwoni 

telefonu 

komórkowego  na  policję.  Nick  oddał  mu  swoją  broń  i 
kluczyki  do  troopera.  Jedynym  celem  Nicka  było  wydostać 
T.J. z rąk Echolsa, zanim ten zdąży ją skrzywdzić. 

Nesmith otworzył drzwi. Jeden rzut oka na pobladłą twarz 

T.J. wystarczył, by Nick umocnił się w swoim postanowieniu. 
Echols  stał  za  nią  i  gestem  posiadacza  trzymał  jej  rękę  na 
ramieniu. Nick wiedział, że musi zachować spokój, bo Echols 
natychmiast wykorzysta każdy objaw jego słabości. 

 -  Nick...  -  Głos  T.J.  był  pełen  przerażenia.  W  Nicku 

obudziła się mordercza furia. Marzył już tylko o jednym. Żeby 
własnymi rękami udusić Echolsa. Tylko za to, że ośmielił się 
zbliżyć do T.J. 

 -  Cześć,  DeSalvo!  -  Odezwał  się  Echols  tonem  gracza, 

który właśnie odkrył, że ma w kartach cztery asy. 

 -  Nick,  nie...  -  zaczęła  T.J.,  ale  Echols  zatkał  jej  dłonią 

usta, a potem spojrzał na Nicka, żeby zobaczyć jego reakcję. 

Spokojnie,  jeszcze  nie  teraz,  pomyślał  Nick.  Trzeba 

zaczekać na lepszą okazję. 

background image

 -  Obszukałeś  go?  -  zwrócił  się  Echols  do  Nesmitha. 

Nesmith pokiwał głową. 

 - Jest czysty. 
 - Podaj mi kawałek taśmy. 
Nick  celowo  nie  patrzył  w  pełne  przerażenia  oczy  T.J., 

kiedy  Echols  zaklejał  jej  usta.  Mógł  tylko  udawać,  że  nie 
słyszy  jej  urywanego  oddechu  i  stłumionych  słów,  które 
usiłowała  wypowiedzieć.  Zacisnął  pięści  i  wbił  wzrok  w 
Echolsa. 

 -  Ona  nie  jest  wam  potrzebna.  Wypuśćcie  ją  -  wycedził 

przez zęby. 

 - Och, ona jest teraz trochę zła na mnie, ale jestem pewny, 

że będzie chciała zostać dłużej i popatrzeć, jak cię obrabiamy. 
W  końcu  to  dzięki  niej  wpadłeś  wreszcie  w  nasze  ręce.  - 
Echols  rzucił  Nesmithowi  porozumiewawcze  spojrzenie.  - 
Wiesz,  że  próbowaliśmy  załatwić  cię  na  demonstracji.  A 
potem na  ulicy. Ale  ty nie chciałeś z  nami współpracować. - 
Odwrócił się i przeszył Nicka pełnym wściekłości wzrokiem. - 
Mówiłem ci, żebyś ze m n ą nie zaczynał. Jesteś skończony! 

T.J. wydała stłumiony okrzyk i poruszyła się na krześle. 
 - Skoro tak, to trudno. Macie mnie, ale ją zostawcie. Ona 

nie  ma  z  tym  nic  wspólnego  -  powiedział  Nick,  rozpaczliwie 
próbując  wymyślić  jakiś  sposób,  by  wydostać  T.J.  z  rąk 
Echolsa. 

Nagle  Echols  uspokoił  się,  i  nawet  uśmiechnął.  Nick 

poczuł, że robi mu się słabo. Znał Echolsa na tyle dobrze, by 
wiedzieć, że jego uśmiech nie wróżył nic dobrego. 

 - Czy ty naprawdę myślałeś, że ona ci wybaczy? Przecież 

zabiłeś jej brata! 

Z  ust  T.J.  wyrwał  się  stłumiony  dźwięk,  ale  Nick  nie 

zwrócił  na  to  uwagi.  Wciąż  próbował  zrozumieć  sens  słów 
Echolsa. 

 - O czym ty mówisz, do jasnej cholery?! 

background image

Echols  przyjrzał  mu  się  uważnie,  a  potem  szeroko  się 

uśmiechnął. 

 - Więc nie wiedziałeś o tym, co? 
 - O czym miałem wiedzieć? - Nick spojrzał na T.J. Miała 

wilgotne  oczy.  Kiedy  ze  smutkiem  potrząsnęła  głową,  po 
policzkach popłynęły jej łzy. 

 -  Pamiętasz  tego  gówniarza,  którego  zastrzeliłeś?  Syna 

komisarza  Tiltona?  Tego,  który  wyrzucił  cię  z  policji?  - 
Echols zrobił dramatyczną pauzę, a potem ciągnął: - No więc, 
chciałbym  ci  przedstawić  jego  siostrę,  Tarę  Jeanne  Tilton, 
alias T.J. Amberly. 

Nick  nie  potrafił  powiedzieć,  co  się  wydarzyło  później. 

Chciał zachować spokój, ale ocknął się z rękami zaciśniętymi 
wokół  szyi  Echolsa.  A  potem  budynkiem  wstrząsnęła 
eksplozja i dokoła zapadły ciemności. 

background image

ROZDZIAŁ 13 
T.J.  wylądowała  na  podłodze.  Siła  uderzenia  Nicka 

przewróciła  krzesło,  na  którym  siedziała.  Przekręciła  się  na 
brzuch i zaczęła pełznąć, żeby usunąć się z drogi. Pozbawione 
okien  pomieszczenie  tonęło  w  ciemnościach.  Ktoś,  chyba 
Nesmith,  potknął  się  o  nią  i  upadł.  Poczuła  czyjąś  rękę 
zaciskającą  się  wokół  jej  kostki.  Kopnęła  na  oślep.  Głośne 
przekleństwo  potwierdziło  jej  podejrzenia.  Pozbawiona 
możliwości  widzenia,  skoncentrowała  się  na  słuchaniu. 
Słyszała  uderzenie  metalowego  biurka  o  ścianę  i  odgłosy 
rozpaczliwej walki. A potem padł strzał. 

Rozległ się jęk bólu, po którym zapadła cisza. T.J. zamarła 

z  przerażenia.  Podniosła  skrępowane  ręce  do  góry,  namacała 
brzeg taśmy klejącej i zerwała ją z twarzy. 

 - Nick! 
Nie  było  odpowiedzi.  Drzwi  otworzyły  się,  uderzając  z 

hukiem  o  ścianę.  Ostry  strumień  światła  rozjaśnił  ciemne 
pomieszczenie.  W  progu  wyrosło  trzech  umundurowanych 
policjantów z wycelowaną bronią. 

 - Nie ruszać się! 
T.J.  poszukała  wzrokiem  Nicka.  Trzymał  Echolsa  twarzą 

do ściany, wykręcając mu ręce do tyłu. Widziała krew, ale nie 
umiała  powiedzieć,  kto  został  ranny.  Nick  trzymał  w  ręku 
pistolet.  Podniósł  rękę,  żeby  pokazać  go  policji,  a  potem 
odłożył broń na biurko. Nesmith nie ruszał się z podłogi. 

 -  Odłóż  broń!  -  rozkazał  mu  policjant.  Widząc 

wycelowane  lufy,  Nesmith  zrezygnował  z  walki.  Położył 
pistolet na podłodze i popchnął w stronę drzwi. 

Policjanci  wkroczyli  do  pokoju.  Za  nimi  pojawił  się 

Jackson. Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Jackson 
pomógł  T.J.  wstać  i  zerwał  taśmę,  krępującą  jej  ręce.  Z  jego 
oczu wyzierała furia, ale nie powiedział ani słowa. T.J. oparła 
się o jego ramię i zaczęła się rozglądać za Nickiem. Echols był 

background image

bardziej  zakrwawiony  niż  Nick  i  kiedy  jeden  z  policjantów 
posadził  go  na  krześle  i  kazał  wezwać  pogotowie,  uspokoiła 
się, że z Nickiem wszystko w porządku. 

A Nick nawet na nią nie spojrzał. 
 - Nic ci się nie stało? - zwrócił się do niej Jackson. 
 -  Nie.  Wszystko  w  porządku.  Była  to  tylko  częściowo 

prawda.  Fizycznie  jej  nie  skrzywdzili.  Kiedy  jednak  patrzyła 
na  Nicka,  który  rozmawiał  z  policjantami,  ostentacyjnie  ją 
ignorując,  uświadomiła  sobie,  że  Echolsowi  udało  się  zranić 
ich oboje. Poczuła nagłą słabość w kolanach. 

 - Muszę na chwilę usiąść. 
Jackson  podniósł  przewrócone  krzesło.  T.J.  usiadła, 

powstrzymując  łzy,  i  czekała,  aż  ktoś  podejdzie  spisać  jej 
zeznania. 

Czterdzieści minut później powiedziano jej, że jest wolna. 

Nadal  nie  udało  jej  się  porozmawiać  z  Nickiem,  mimo  to 
zgodziła  się,  kiedy  Jackson  zaproponował,  że  odwiezie  ją  do 
domu. Czuła, że nie będzie miała dość sił, by dotrzeć tam na 
własną  rękę,  a  nie  chciała  zostawać  dłużej  z  Nickiem,  który 
zachowywał  się  tak,  jakby  w  ogóle  nie  istniała.  Było  to  dla 
niej zbyt bolesne. 

Kiedy Jackson wyprowadzał ją z pokoju, zatrzymała się w 

progu  i  po  raz  ostatni  spojrzała  za  siebie.  Miała  straszliwe 
przeczucie,  że  już  nigdy  więcej  nie  zobaczy  Nicka.  Ich  oczy 
spotkały się po raz pierwszy, odkąd Nick się dowiedział, kim 
jest. To, co zobaczyła w jego oczach, zmroziło jej serce. Nie 
było  w  nich  nic.  Patrzył  na  nią  jak  na  obcą.  Odwróciła  się  i 
potykając, poszła za Jacksonem. 

Musieli  obejść  zrujnowaną  część  budynku.  Jakiś  pojazd 

staranował  metalowe  drzwi  ładowni  i  tkwił  teraz  pośrodku 
hali, wśród gruzów. 

background image

 - Mam nadzieję, że DeSalvo ma dobrą polisę - powiedział 

Jackson,  wyprowadzając  T.J.  przez  otwór,  który  był  kiedyś 
drzwiami. 

T.J. przyjrzała się bliżej roztrzaskanemu pojazdowi. Był to 

czarny trooper Nicka. 

 - C.. .co się stało? - wyjąkała. 
 - Chciałem odwrócić jakoś ich uwagę, żeby się dostać do 

budynku.  -  Jackson  wzruszył  ramionami.  -  A  DeSalvo 
zostawił mi kluczyki. 

Gdyby  zostało  jej  chociaż  trochę  sił,  wybuchnęłaby 

śmiechem.  Była  jednak  zbyt  wyczerpana  i  zrozpaczona.  Już 
po wszystkim. Wszystko się skończyło. Także jej znajomość z 
Nickiem. 

Minęli  trzy  policyjne  wozy  i  karetkę  pogotowia.  T.J. 

zobaczyła człowieka, który ją porwał - to jego sfotografowała 
na  demonstracji.  Siedział  w  jednym  z  policyjnych 
samochodów.  Ręce  miał  skute  kajdankami.  Dotarli  do 
samochodu T.J. Jackson usiadł za kierownicą. Kiedy włączył 
wsteczny  bieg,  T.J.  obejrzała  się  po  raz  ostatni  i  zobaczyła 
Nicka.  Stał  przed  budynkiem,  oświetlony  niebieskimi 
światłami policyjnych karetek. 

W  jej  sercu  zapalił  się  wątły  płomyczek  nadziei.  Może 

mimo  wszystko  nie  pozwoli  jej  odejść  tak  bez  słowa.  Może 
podejdzie,  żeby  ją  zatrzymać.  On  jednak  nie  odezwał  się  ani 
nie  uniósł  ręki.  Stał  w  milczeniu  i  patrzył,  jak  Jackson 
wyjeżdża z parkingu. 

Było słoneczne popołudnie. T.J. siedziała na balkonie i nie 

widzącym wzrokiem patrzyła na zamglony horyzont. Nick nie 
przyszedł do niej. Minęły już trzy dni i dwie noce, odkąd go 
po raz ostatni widziała. Jej życie wróciło do normy, a sprawy 
toczyły  się  zwyczajnym  trybem.  Jedyną  odmianą  było  to,  że 
musiała  chodzić  na  codzienne  rozmowy  do  Wydziału  Spraw 

background image

Wewnętrznych.  Czekało  ją  też  zeznawanie  w  sądzie  w 
charakterze świadka. 

Nie  zapomniała  o  tym,  jak  bardzo  pragnęła  zobaczyć 

Nicka DeSalvo w sądzie, choć potem zmieniła zdanie. A teraz 
wyglądało na to, że jedynym miejscem, w którym uda jej się 
go  zobaczyć,  będzie  właśnie  sala  sądowa,  gdy  będzie 
zeznawać  przeciwko  Echolsowi  i  Nesmithowi  oraz  mówić  o 
związkach  między  jej  ojcem  i  przyjacielem  Nicka,  Mikiem 
Tarantino. Co za ironia losu! 

W  ciągu  ostatnich  dni  poznała  uczucie  przejmującej 

samotności.  Widocznie  Nick  musiał  uznać,  że  się  nim 
posłużyła.  Albo,  co  gorsza,  gardzi  nią  za  to,  że  oddała  się 
zabójcy  swojego  brata.  I  nie  interesują  go  już  żadne 
wyjaśnienia. 

Zniknął  z  jej  życia,  zupełnie  jakby  umarł  tamtej 

świątecznej  nocy.  Nie  powiedział  nawet  „do  widzenia"  ani 
„żegnaj".  Znowu  była  sama.  Doprowadziła  niby  do  końca 
swoje zamierzenie, ale w trakcie całej operacji zakochała się w 
niewłaściwym człowieku. 

Nigdy się nie dowie, co naprawdę wydarzyło się tej nocy, 

kiedy zginął Rusty. Jedno wie na pewno. Nick nie był jednym 
z  tamtych  zdeprawowanych  policjantów  i  nie zabił  Rusty'ego 
po to, żeby kryć swoich kumpli. Ale fakt pozostaje faktem. To 
on  trzymał  broń,  która  zabiła  Rusty'ego.  A  ona  mimo  to  go 
kochała. 

Gdyby  się  mogła  wypłakać,  a  potem  o  wszystkim 

zapomnieć...  Jednak  jej  oczy  pozostały  suche.  Jakiś 
wewnętrzny głos podpowiadał jej, że nigdy nie uda jej się tak 
do  końca  zapomnieć  o  Nicku.  Pozwoliła  mu  odejść,  bo 
musiała,  bo  prawda  na  zawsze  stanęłaby  między  nimi.  Ta 
prawda  oraz  jej  kłamstwa  stworzyły  ładunek,  który 
eksplodował świątecznej nocy. 

background image

Ktoś  zadzwonił  do  drzwi  na  dole.  Wstała  i  po  raz  ostatni 

spojrzała  na  linię  horyzontu.  Przypomniała  sobie,  że  kiedy 
była  dzieckiem,  chciała  fruwać  jak  ptak.  Patrząc  na  wysokie 
budynki  w  oddali  pomyślała,  że  nawet  gdyby  mogła  teraz 
latać,  nie  dałoby  jej  to  szczęścia.  Nigdy  nie  byłaby  w  stanie 
polecieć tak szybko, żeby uciec od wspomnień. 

Kiedy zeszła na dół i otworzyła, za drzwiami nie było już 

nikogo.  Wyjrzała  na  podwórze.  Tyler,  który  wziął  na  siebie 
rolę  listonosza,  szedł  już  w  kierunku  następnego  mieszkania. 
Na widok T.J. pomachał ręką i wrócił, żeby jej oddać kopertę, 
na której pięknymi literami wykaligrafowano jej imię. 

 - Cześć, Kopciuszku - powiedział. - Masz tu zaproszenie 

na noworoczny bal. 

 - Bal? 
 - Tak. Będzie ci potrzebny partner do tańca. Przyprowadź 

swojego chłopaka. Ewentualnie weź szklane pantofelki. 

T.J.  uśmiechnęła  się,  pomachała  mu  ręką  i  wróciła  do 

domu.  Nie  miała  ochoty  dyskutować  z  Tylerem  i  tłumaczyć 
się, dlaczego nie będzie jej na balu. Rzuciła kopertę na stolik i 
sięgnęła  po  słuchawkę.  Zadzwoni  do  szefa.  Może  wydębi  od 
niego jakieś zlecenie. Przecież w tym mieście musi się  dziać 
coś  ciekawego.  Coś,  co  by  jej  pomogło  odwrócić  myśli  od 
pewnych spraw. 

T.J. obudziła się w środku nocy. Przez kilka sekund leżała 

bez ruchu w ciemności, słysząc głuchy łomot własnego serca. 
Coś było nie tak. Czyżby obudził ją koszmar? Nie mogła sobie 
jednak  przypomnieć,  co  jej  się  śniło.  Więc  dlaczego  się 
obudziła?  Przecież  położyła  się  bardzo  późno  i  długo  nie 
mogła zasnąć. 

Cały  wieczór  spędziła  na  przyjęciu  dobroczynnym 

wydanym  przez  jednego  z  lokalnych  polityków.  Robiła 
zdjęcia  tańczącym  parom,  ludziom  przy  stole  oraz  damom 
zbierającym  pieniądze  na  jakiś  szczytny  cel.  To  jej  nawet 

background image

odpowiadało. Znała swój fach, a poza tym kiedy była w pracy, 
nie potrzebowała partnera do tańca. 

Wygładziła  poduszkę  i  zamknęła  oczy  w  nadziei,  że  uda 

jej  się  szybko zasnąć. Sen był jej jedyną  ucieczką. Tylko  we 
śnie  nie  tęskniła  za  Nickiem  i  nie  zastanawiała  się  nad  tym, 
jak potoczyłoby się jej życie, gdyby już na początku wyznała 
mu prawdę. 

Usłyszała  jakiś  hałas.  Dobiegał  z  zewnątrz,  od  strony 

balkonowych  drzwi.  Serce  zamarło  jej  w  piersi.  Usiadła.  Co 
powinna  teraz  zrobić?  Nie  miała  już  broni  -  zabrał  ją  Nick. 
Rozejrzała  się  wokoło,  ale  jedyną  rzeczą,  jaką  mogła  się 
ewentualnie  posłużyć,  był  telefon.  Bezszelestnie  przesunęła 
się na brzeg łóżka i drżącą ręką podniosła słuchawkę. Numer 
policji da się wykręcić nawet po ciemku. Potem pozostanie już 
tylko czekać. 

Zdążyła wykręcić 9 i wtedy właśnie ktoś zapukał w okno. 

Po  co  złodziej  albo  morderca  miałby  pukać?  Odłożyła 
słuchawkę.  Znowu  rozległo  się  pukanie,  tym  razem 
głośniejsze. A potem usłyszała głos. 

 - T.J.? 
Serce  podskoczyło  jej  do  gardła.  Doznała  uczucia,  jakby 

spadała w przepaść. Czy to możliwe, że zawodzą ją zmysły? 

 - Nick? 
 - Wpuść mnie, T.J. Muszę z tobą porozmawiać. Wstała i 

na osłabłych nogach ruszyła w stronę okna, 

ale  nagle  przystanęła  i  rozejrzała  się  za  szlafrokiem. 

Przecież nie mogła go przyjąć w majteczkach i podkoszulku. 
Bóg  jeden  wie,  co  Nick  zamierza  jej  powiedzieć.  Zapaliła 
lampkę  przy  łóżku,  znalazła  szlafrok,  szybko  go  narzuciła  i 
wspięła się po schodach. 

Kiedy  uchyliła  okno,  zobaczyła  rękę,  która  złapała 

okienną ramę. Poznałaby, że to Nick, nawet gdyby nic więcej 

background image

nie  widziała.  Ta  ręka  stanowiła  także  symbol  tego,  co  ich 
dzieliło. Była splamiona krwią Rusty'ego. 

Popatrzyła  Nickowi  w  oczy.  Zawahał  się.  Jego  mocna 

sylwetka  zarysowała  się  na  tle  ciemnego  nieba.  Dmuchnęło 
zimnym powietrzem. 

 - Przestraszyłeś mnie! Dlaczego nie zadzwoniłeś albo nie 

użyłeś domofonu? - zapytała, próbując opanować drżenie rąk. 

 -  Przepraszam.  Chciałem  z  tobą  porozmawiać,  a  nie 

wiedziałem,  czy  zechcesz  mnie  wpuścić.  -  Nick  wsunął  rękę 
do kieszeni marynarki. - Mogę wejść? 

Malująca się na jego twarzy powaga mogła oznaczać tylko 

jedno:  nie  miał  jej  do  zakomunikowania  nic  przyjemnego. 
Zbyt oszołomiona, żeby coś powiedzieć, skinęła tylko głową, 
a potem zaczęła schodzić na dół. 

Nick wszedł do środka i zamknął za sobą okno. Popatrzył 

na T.J. Podeszła do łóżka, jakby chciała na nim usiąść, ale w 
ostatniej chwili się rozmyśliła. Odwróciła się i spojrzała mu w 
twarz.  Nie  mógł  mieć  do  niej  pretensji.  Nawet  nie  chciał 
patrzeć na jej łóżko, bo przypominało mu tamtą szaloną noc. 
Więc  zamiast  podejść  bliżej,  usiadł  na  schodach,  w 
bezpiecznej odległości od T.J. 

 -  Jak  się  czujesz?  -  zapytał, żeby  jakoś  zacząć  rozmowę. 

T.J.  wydała  mu  się  bledsza  i  szczuplejsza.  Na  jej  twarzy 
malował się smutek. Z bólem pomyślał, że nie może wziąć jej 
teraz  w  ramiona,  bo  ona  na  pewno  by  tego  nie  chciała. Tylu 
policjantów  miało  służbę  tamtej  nocy,  kiedy  uciekł  jej  brat. 
Dlaczego, na Boga, musiał się natknąć akurat na niego i Ginę? 

 -  W  porządku  -  odpowiedziała  cicho,  ale  jej  znękane 

spojrzenie przeczyło słowom. 

 -  Ja...  ja...  -  Chciał  powiedzieć  „tęskniłem  za  tobą",  ale 

był  pewny,  że  ona  nie  chce  słyszeć  takich  słów.  -  Ja... 
przyszedłem, żeby cię przeprosić. 

 - Za co? Za to, że ocaliłeś mi życie? 

background image

Na to pytanie nie miał odpowiedzi. Nie mógł przypisywać 

sobie zasługi za to, co od początku było jego wyłączną winą. 
To  on  był  celem  Echolsa,  a  nie  T.J.  To  on  naraził  ją  na 
niebezpieczeństwo.  Nie  było  sensu  wyjaśniać,  dlaczego 
musiał ją ocalić albo zginąć. 

 -  Nie  -  powiedział.  -  Przyszedłem,  żeby  porozmawiać  o 

twoim bracie. 

 - Och... - T.J. nagle jakby się w sobie zapadła. Osunęła się 

na  łóżko  i  splotła  ręce.  Nick  niecierpliwie  się  poruszył. 
Wcześniej  nie  zdawał  sobie  sprawy,  jak  trudno  będzie  im 
mówić o przeszłości. Wolałby sto razy stawić czoło Echolsowi 
niż wymówić słowa, których teraz nie uniknie. 

Chciał jej wyznać prawdę. Chciał powiedzieć, że to nie on 

zabił  jej  brata.  Może  któregoś  dnia  wybaczy  mu  albo 
przynajmniej  przestanie  go  nienawidzić.  Ale  nie  mógł  jej 
powiedzieć  o  Ginie.  Dał  słowo.  Nawet  przysiągł,  że  będzie 
milczał.  Przecież  nie  może  zdradzić  Giny,  tak  jak  to  zrobił 
Mike. 

A  jeżeli  okłamie  T.J.,  czy  będzie  go  wtedy  mogła 

pokochać? Zbyt wiele kłamstw ich dzieliło. Ukrył na moment 
twarz  w  dłoniach,  a  potem  zaczął  wygłaszać  starannie 
przygotowaną mowę. 

 -  To  był  wypadek.  Nie  chciałem  zrobić  mu  krzywdy  - 

powiedział. 

T.J.  popatrzyła  na  niego  ponurym  wzrokiem.  Wiedziony 

impulsem zerwał się i zbiegł na dół po schodach. O krok przed 
T.J. zatrzymał się. 

 - On uciekał, był taki przerażony i... i miał broń. Usłyszał, 

jak cicho westchnęła. Jej oczy napełniły się łzami. Mów dalej, 
dokończ, podpowiadał mu jakiś wewnętrzny głos. 

 -  My...  ja  próbowałem  go  przekonać,  żeby  oddał  broń, 

ale...  -  Nie  mógł  powiedzieć  T.J.  o  tym,  co  zobaczył  potem. 
Przerażoną  twarz  chłopaka  i  jego  rozdygotaną  rękę, 

background image

przykładającą lufę do skroni. - Próbowałem mu odebrać broń, 
doszło do szamotaniny i... pistolet wypalił - powiedział cicho. 

Z ust T.J. wyrwał się szloch. Nick przykucnął i zajrzał jej 

w twarz. 

 -  Tak  mi  przykro  -  powiedział  i  nakrył  dłonią  jej  dłoń. 

Pragnął znów na nią patrzeć, chciał jej dotykać. Przez ostatnie 
dni zmagał się ze sobą, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy. 

Nie  patrzyła  na  niego,  ale  jej  gorąca  łza  kapnęła  mu  na 

rękę.  Nie  cofnął  się,  chociaż  nie  wiedział, czy chce, żeby  jej 
dotykał. 

 - Czemu mi nie powiedziałaś, kim jesteś? - zapytał. - Jak 

mogłaś  mi  pozwolić  na  to,  żebym...?  -  Kochał  się  z  tobą, 
dokończył  w  myśli.  Czy  tylko  po  to,  żeby  mieć  materiał  na 
artykuł? 

Nie  śmiał  na  głos  wypowiedzieć  tak  ciężkich  oskarżeń. 

Bał się, że T.J. zamknie się w sobie, a on przecież musiał się 
dowiedzieć, dlaczego się z nim kochała. Nie wierzył w to, że 
pomogła  Echolsowi,  musiał  jednak  poznać  jej  motywy.  I  nie 
zamierzał wychodzić z tego domu, póki ich nie usłyszy. 

 -  Nie  mogłam  ci  tego  powiedzieć  -  szepnęła.  A  potem 

spojrzała  mu  w oczy.  -  Na  początku  byłam  wściekła  i  bałam 
się.  Myślałam,  że  zabiłeś  Rusty'ego,  żeby  powstrzymać  ojca 
przed złożeniem zeznań przeciwko tobie i twoim kumplom. 

To  było  jak  cios  w  głowę.  Nickowi  zabrakło  tchu.  Więc 

ona  uważała  go  za  mordercę,  a  mimo  to  nie  obawiała  się 
stawić  mu  czoło?  Wiedział,  że  jest  odważna,  teraz  jednak 
pojął, że nie doceniał jej odwagi. 

 -  Chciałam,  żebyś  zapłacił  za  to,  co  zrobiłeś.  Nick 

przypomniał  sobie  wszystkie  te  chwile,  kiedy  w  jej  oczach 
pojawiało się powątpiewanie, chociaż on starał się z całych sił, 
żeby  mu  uwierzyła.  Spuścił  wzrok  i  spojrzał  na  ich  złączone 
ręce. 

background image

 -  Jak  mogłaś  znosić  to,  że  cię  dotykałem?  -  zapytał  i 

chciał cofnąć rękę, ale T.J. uwięziła ją w swojej dłoni. 

 - Moje ciało ci zaufało. I moje serce. Przekonałam się, że 

się myliłam, a zarazem miałam rację. Więc chociaż... zraniłeś 
Rusty'ego, nie jesteś mordercą. Teraz to wiem - powiedziała z 
trudem. - I to nie ja cię wystawiłam - dodała. 

 - Wiem. - Nick pogładził ją po policzku, a potem objął za 

szyję.  -  Wiem  też,  że  nie  chcesz  tego  słuchać,  ale  ja  się  w 
tobie zakochałem. O nic nie proszę - zastrzegł, widząc, że T.J. 
chce  coś  powiedzieć  -  proszę  cię  tylko  o  wybaczenie.  Nie 
potrafię zmienić przeszłości, ale musisz wiedzieć, że gdybym 
mógł,  zrobiłbym  to  na  pewno.  Dałbym  wszystko  za  to,  żeby 
cofnąć czas. 

Ledwo  skończył,  poczuł,  jak  obejmują  go  ręce  T.J. 

Przytuliła  się  do niego, a  jej  łzy kapały mu na  koszulę. Czuł 
jej  drżący,  ciepły  oddech.  Pomógł  jej  wstać  i  otoczył  ją 
ramionami.  Przynajmniej  tyle  mógł  zrobić,  zanim  na  zawsze 
zniknie z jej życia. 

Słowa  Nicka  głęboko  zapadły  w  serce  T.J.  „Nie  potrafię 

zmienić przeszłości". Żadne z nich nie mogło jej zmienić. 

Czy kiedykolwiek uda im się zapomnieć o bólu i poczuciu 

winy?  Tego  nie  wiedziała.  Wiedziała  natomiast,  że  nie  jest 
jeszcze gotowa, by pozwolić Nickowi odejść. Najpierw muszą 
choćby spróbować. 

Wzięła  głęboki  oddech,  uniosła  głowę  i  dotknęła  ustami 

jego szyi. 

 - Nick? - szepnęła. Ramiona Nicka zacisnęły się mocniej. 
 -  Tak?  -  zapytał  schrypniętym  głosem.  Powiodła  dłonią 

po  jego  piersi,  potem  po  szyi,  wreszcie  wczepiła  palce  we 
włosy. Chciała, żeby ją pocałował, żeby się z nią kochał, żeby 
został z nią tak długo, aż zadecydują, co dalej. Poczucie winy 
nie  pozwoliło  jej  wypowiedzieć  tego,  co  czuła  w  sercu. 
Postanowiła więc, że wypowie to własnym ciałem. 

background image

 - Pocałuj mnie... proszę. 
Nick  zadrżał.  Zaczął  delikatnie  całować  jej  skronie  i 

policzki. 

 - T.J. Nie mogę. Nie po to przyszedłem tu tej nocy. Jeżeli 

cię  teraz  pocałuję,  skończy  się  to  w...  Nie  chcę,  żebyś  jutro 
patrzyła na mnie z wyrzutem. Chcę mieć cię całą, a nie tylko 
to... - Przytulił ją mocniej, a potem opuścił ręce. 

 - Ja też chcę cię mieć całego - powiedziała, patrząc mu w 

oczy. - Nie wiem, co robić, żeby nam się udało... Jak się z tobą 
kochać,  żeby  nie  myśleć  o  przeszłości.  Ale  chcę  spróbować. 
Teraz przynajmniej oboje znamy prawdę. 

Przez moment patrzył na nią tak, jakby chciał powiedzieć 

„do widzenia". Przeraziła się, że ją opuści. A potem jego oczy 
powędrowały  ku  jej  ustom,  a  z  jego  piersi  wyrwał  się 
stłumiony jęk. 

Zaczął  ją  całować  mocno  i  zachłannie,  jakby  nigdy  nie 

miał dosyć jej ust. T.J. poczuła, że jej ciało ogarnia żar. Ręce i 
nogi zaczęły ciążyć, jakby były z ołowiu. Zakręciło jej się w 
głowie.  Dłonie  Nicka  rozchyliły  poły  jej  szlafroka  i  wsunęły 
się pod koszulkę. 

Pomogła  mu  zsunąć  marynarkę  z  ramion.  Zrzuciła 

szlafrok i zaczęła rozpinać mu koszulę, nie odrywając ust od 
jego warg. 

Ostatnie  dwa  guziki  musiał  rozpiąć  sam,  bo  dłonie  T.J. 

zaczęły  błądzić  po  jego  szerokim  torsie.  Palce  dotknęły 
znajomej blizny pod obojczykiem. 

Nick  czuł,  jak  gładzi  bliznę  po  kuli,  którą  wystrzelił  jej 

brat  i  zrozumiał,  że  zaprzedał  swoją  duszę.  Powiedziała,  że 
oboje  znają  już  prawdę,  ale  dzieliło  ich  jeszcze  jedno 
kłamstwo. Jednak nie był w stanie teraz się tym przejmować. 
T.J.  nie  powiedziała  mu,  że  go  kocha.  Powiedziała  za  to,  że 
chce  spróbować.  Nie  mógł  przepuścić  takiej  szansy.  Jeżeli 
nadal  pragnęła  go  po  tym  wszystkim,  o  co  go  podejrzewała, 

background image

musi go chyba kochać. Tylko zakochani mogą pokonać takie 
przeszkody. 

A  i  on  był  nią  tak  zauroczony,  że  gotów  był  wszystko 

zapomnieć.  Oderwał  usta  od  jej  warg  i  nakrył  rękami  jej 
piersi. T.J. jęknęła i wtedy Nick zapomniał o bożym świecie. 
Liczyła  się  tylko  ta  kobieta  i  to,  co  się  z  nim  działo,  kiedy 
trzymał ją w ramionach. 

background image

ROZDZIAŁ 14 
Następne  kilka  dni  i  nocy  spędzili  na  ponownym 

poznawaniu  się  i  badaniu  siły  swoich  uczuć.  Wreszcie 
nadszedł sylwester. Jutro Nowy Rok. 

Nowy 

Rok... 

Dobry 

początek... 

Tej  nocy,  na 

sylwestrowym balu, po raz pierwszy mieli publicznie wystąpić 
jako  para.  A  chociaż  Nick  od  dłuższego  czasu  nie  witał  z 
radością  nadchodzących  lat,  tym  razem  cieszył  się  na 
czekający  ich  wieczór.  Podobało  mu  się,  że  wystąpi  jako 
partner  T.J.,  i  postanowił  zrobić  wszystko,  żeby  się  dobrze 
bawiła i za dużo nie myślała. 

Pomachał  strażnikowi,  a  potem  wystukał  numer  kodu, 

żeby  otworzyć  drzwi.  Kiedy  ustąpiły  z  cichym  trzaskiem, 
Nick  uśmiechnął  się.  Przynajmniej  nie  będzie  już  musiał 
wspinać się po dachu, żeby dostać się do swojej ukochanej. 

Usłyszał brzęczyk pagera. 
Odczytał numer. Gina. Cholera! Miał nadzieję, że nie stało 

się nic złego. Spędził z nią prawie cały poprzedni dzień. Nie 
chciał  zostawiać  jej  samej  po  tym,  jak  dowiedziała  się  o 
udziale  Mike'a  w  przestępczej  działalności  Echolsa  i 
Nesmitha. Wtedy też powiedział jej o tym, co łączy go z T.J. i 
jak  bardzo  pragnie  ułożyć  sobie  życie.  Gina  oświadczyła,  że 
bardzo  się  cieszy  i  życzy  mu  szczęścia.  Mimo  to  jej  telefon 
mocno go zaniepokoił. Co mogło się stać? 

Dotarł do mieszkania T.J. Kiedy mu otworzyła, stanął jak 

wryty. Miała na sobie krótką czarną sukienkę z połyskliwego 
aksamitu.  Jasne  włosy  upięła  w  kok,  pozostawiając  luźno 
kilka złotych pasemek. 

 -  Wyglądasz  rewelacyjnie  -  powiedział  z  zachwytem. 

Czarny, lejący się materiał, układał się na jej biodrach 

i  biuście  w  taki  sposób,  że  wydała  mu  się  bardziej 

pociągająca,  niż  gdyby  widział  ją  nagą.  Cienkie,  jedwabne 
pończochy połyskiwały na jej zgrabnych nogach. Natychmiast 

background image

zaczął  układać  sobie  w  myślach  plan,  jak  wyłuskać  ją  z  tej 
oprawy. 

 - Dziękuję - powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Nick 

powiesił marynarkę na klamce, a potem objął T.J. i pocałował, 
wdychając delikatny zapach jej perfum. Ale jego myśli wciąż 
krążyły wokół jej nóg. 

 -  To  pończochy  czy  rajstopy?  -  zapytał,  muskając 

wargami jej ucho. 

Przesunął  ręką  po  jej  udzie,  aż  natrafił  na  fragment 

nagiego  ciała  między  końcem  pończoszki  i  majteczkami. 
Zaczął  gładzić  jej  aksamitną  skórę,  a  potem  mruknął  jej  do 
ucha: 

 -  Jak  długo  musimy  siedzieć  na  tym  przyjęciu?  T.J. 

uniosła ku niemu twarz. 

 -  Co  najmniej  do  północy.  -  Jej  głos  drażnił  mu  zmysły. 

Oboje  poznali  zasady  gry  i  chcieli  brać  w  niej  udział.  Nick 
miał ochotę głośno się roześmiać. 

 - A niech to. Boję się, że kiedy usiądziesz w tej sukience, 

dostanę zawału. 

Cofnął  niechętnie  rękę,  raz  jeszcze  pocałował  T.J.  i 

odsunął  ją  od  siebie,  czując,  że  tak  będzie  bezpieczniej.  A 
potem nagle obdarzył ją uwodzicielskim uśmiechem. 

 -  Przed  nami  długa,  sylwestrowa  noc.  Jeżeli  rozboli  cię 

głowa  albo  nogi  i  będziesz  chciała  wyjść  wcześniej,  daj  mi 
znać. 

T.J.  roześmiała  się.  Nickowi  zrobiło  się  lekko  na  sercu. 

Nie  pamiętał  już,  kiedy  czuł  się  tak  dobrze.  W  jego  duszy 
zaświtała nadzieja. Może jednak jakoś im się uda. 

Zadzwonił  telefon.  Podnosząc  słuchawkę,  T.J.  wciąż 

uśmiechała się do niego. 

 - Halo? Ach, cześć Gina. - Uśmiech zniknął z jej twarzy. 

Nick podszedł bliżej, zaniepokojony. - Tak, wybieramy się na 

background image

przyjęcie  tu,  w  naszym  domu  -  powiedziała,  a  potem  przez 
dłuższą chwilę słuchała Giny. 

Nick  był  coraz  bardziej  zdenerwowany.  Powinien  był  od 

razu zadzwonić, ale na widok nóg T.J. zupełnie wyleciało mu 
to z głowy. Wyciągnął rękę po słuchawkę, ale T.J. nie chciała 
mu jej oddać. 

 -  Może  wstąpisz  tutaj,  jak  skończysz  służbę?  -  Jej 

zaproszenie zabrzmiało spontanicznie i szczerze. 

Miał  nadzieję,  że  T.J.  nie  zrobiła  tego  z  poczucia 

obowiązku, i zaczął się zastanawiać, dlaczego Gina nie chciała 
z nim rozmawiać. 

 -  Rozumiem  -  mówiła  dalej  T.J.  -  Tak,  jestem  pewna  że 

Tyler  nie  będzie  miał  nic  przeciwko  temu.  On  uwielbia 
wielkie bale. Przyjdź koniecznie. Dobrze. Dać ci Nicka? 

Nick wyciągnął rękę, ale T.J. nadal trzymała słuchawkę. 
 -  Dobrze,  powiem  mu.  No,  to  do  zobaczenia.  -  Odłożyła 

słuchawkę.  -  Gina  mówi,  żebyś  do  niej  nie  dzwonił.  Chciała 
tylko zapytać, jakie mamy plany na tę noc. 

 - Dlaczego? 
 -  Nie  wiem.  Chyba  nie  masz  nic  przeciwko  temu,  że  ją 

zaprosiłam? 

Nick  zamyślił  się.  Podejrzewał  w  tym  jakąś  damską 

konspirację.  Z  drugiej  strony,  dwie  tak  bliskie  mu  istoty  nie 
planowały  chyba  niczego  złego.  A  poza  tym  chciał,  żeby  się 
zaprzyjaźniły. 

 - Oczywiście, że nie. O ile ty też tego chcesz. 
 -  Ależ  tak.  T.J.  pocałowała  go  i  poprawiła  mu  krawat. 

Zrobiła  to  tak  naturalnym,  serdecznym  gestem,  że  Nick 
zrozumiał,  iż  musi  poprosić  ją  o  rękę.  Może  nawet  dziś  o 
północy. 

 - Czy jesteś gotowy na nasze wielkie wyjście? - zapytała. 
Spojrzał  w  jej  płonące,  zielone  oczy  i  z  uśmiechem 

powiedział: 

background image

 - Chodźmy. 
Bal  miał  się  odbyć  w  galerii  Nova.  Kiedy  T.J.  i  Nick 

weszli do przestronnej sali, zamurowało ich z wrażenia. Tyler 
przeszedł  samego  siebie.  Motywem  przewodnim  balu  miał 
być  gwiezdny  pył.  Oranżeria  jarzyła  się  dziesiątkami 
światełek,  z  sufitu  zwisały  srebrne  girlandy  i  gwiazdy  i  cała 
sala wyglądała jak jakaś baśniowa planeta. 

 - Witajcie - powiedział Tyler, który jako gospodarz witał 

wszystkich w progu. 

W  smokingu  prezentował  się  tak  elegancko,  że  mógłby 

wziąć  udział  w  balu  u  samego  gubernatora,  gdyby  nie 
zwariowana  opaska  z  dwiema  złotymi  gwiazdami  na 
drucikach, którą miał na głowie. 

 - Tyler? Pamiętasz Nicka? 
 - Oczywiście. - Tyler wyciągnął rękę. 
 - Galeria wygląda wspaniale - powiedziała T.J. - I ty też. - 

Potrąciła jedną z gwiazdek, a potem zwróciła się do Nicka: - 
Tobie też by się taka przydała. 

 - Nie dam ci. To moja gwiazda - powiedział Tyler. 
 - Tam dalej stoi wielki kosz z czapkami i zabawkami. T.J. 

spojrzała  w  tamtym  kierunku  i  zobaczyła  Jacksona, 
pogrążonego  w rozmowie  z  jednym z  sąsiadów. Z  trudem go 
rozpoznała.  W  czarnych,  obcisłych  spodniach  i  czarnym 
swetrze,  ze  schludnie  zaczesanymi  do  tyłu  włosami,  Jackson 
wyglądał  niemal  tak  przystojnie  jak  Nick.  Patrząc  na  niego, 
uświadomiła  sobie,  że  nigdy  dotąd  nie  widziała  go  w  stroju 
innym  niż  skórzane  spodnie  lub  stare  dżinsy.  Nie  mogła  też 
uwierzyć, 

że 

przyszedł 

sam. 

Zaintrygowana 

tak 

niespodziewaną zmianą, pociągnęła Nicka w tamtą stronę. 

 -  Skasowałeś  mojego  troopera  -  powiedział  Nick  na 

powitanie, wyciągając rękę do Jacksona. 

 - Powinieneś bardziej uważać na to, z kim się zadajesz. 

background image

 -  Jackson  uścisnął  mu  dłoń,  a  potem  z  kpiącym 

uśmieszkiem skrzyżował ręce na piersi. - Jak będziesz bardzo 
płakał,  mogę  odkupić  od  ciebie  ten  wrak.  Użyję  go  w  mojej 
następnej rzeźbie. 

 -  Dam  ci  numer  mojego  agenta  ubezpieczeniowego  - 

zaproponował Nick. - To on będzie płakał. 

T.J. rozejrzała się po sali. 
 - A gdzie Rita? 
 - Jest w Nowym Jorku... ze swoim narzeczonym. Chyba... 

-  stwierdził  Jackson  tonem  tak  obojętnym,  jakby  mówił  o 
pogodzie. 

 - Ale... - zaczęła T.J. Jackson przerwał jej gestem. 
 - Nie przejmuj się. Powzięła postanowienie, że w nowym 

roku  wyjdzie  za  mąż.  Mnie  to  nie  odpowiadało,  więc 
rozstaliśmy się, ale nadal jesteśmy przyjaciółmi. 

Głośno  zagrała  muzyka.  Tyler  ze  swoim  pomocnikiem, 

Steve'em,  zaczęli  obchodzić  salę  i  namawiać  gości  do  tańca. 
Kiedy dotarli do Nicka i T.J., na parkiecie wirowało już kilka 
par. 

 -  Do  roboty  -  powiedział  Tyler,  a  potem  spojrzał  na 

Jacksona i zmarszczył brwi. - Miałeś przyjść z dziewczyną. 

 - Przepraszam. - Jackson sardonicznie się uśmiechnął. 
 - Właśnie skończyły mi się dziewczyny. Mogę cię prosić 

do tańca, Steve? 

Tyler wzniósł oczy do nieba. 
 -  Steve  to  mój  partner  -  powiedział  pobłażliwym  tonem, 

jakby uznał, że Jackson wypił już za dużo ponczu. 

 -  Nie  możesz  tak  tu  stać,  bo  psujesz  symetrię.  - 

Zrezygnowany machnął ręką i poszedł do kolejnych gości. 

 - Jesteś niemożliwy - zwróciła się T.J. do Jacksona. Nick 

chwycił ją za rękę. 

 -  Zatańcz  ze  mną  -  powiedział  i  pociągnął  ją  na  środek 

sali. 

background image

W ciągu następnych dwóch godzin przyjęcie rozkręciło się 

na  dobre.  Gdzieś  koło  jedenastej,  właśnie  kiedy  T.J. 
przysłuchiwała się rozmowie Nicka i kilku sąsiadów na temat 
handlu  bronią,  w  drzwiach  galerii  pojawiła  się  Gina.  Wciąż 
miała  na  sobie  policyjny  mundur,  ale  była  bez  broni  i 
krótkofalówki.  W  progu  zawahała  się,  jakby  nie  była  pewna, 
czy  powinna  wejść.  Nie  chcąc  przeszkadzać  Nickowi,  T.J. 
ścisnęła  go  za  rękę,  a  potem  zostawiła  rozdyskutowane 
towarzystwo  i  poszła  przywitać  Ginę,  która  wcześniej 
poprosiła  ją  o  chwilę  rozmowy  w  cztery  oczy,  i  T.J.  bardzo 
chciała  się  dowiedzieć,  o  co  chodzi.  Jackson  zaczepił  ją  w 
połowie drogi. 

 - Co tu robi policja? Znowu masz kłopoty? 
 -  Spokojnie,  to  tylko  nasza  znajoma.  -  T.J.  poklepała  go 

po ramieniu. 

 -  Nie  ma  zbyt  zachęcającej  miny.  T.J.  podniosła  rękę  i 

pomachała do Giny. 

 -  Ona  nie  zna  tu  nikogo  oprócz  mnie  i  Nicka.  Bądź  dla 

niej miły. 

Gina  nieśmiało  uniosła  rękę,  a  potem  ruszyła  w  ich 

kierunku. 

 - Cześć - powiedziała T.J., kiedy Gina do nich podeszła. 
 -  Cześć.  -  Gina  z  uznaniem  rozejrzała  się  po  sali.  -  To 

naprawdę wspaniale przyjęcie. 

 -  O  tak.  Tyler  uwielbia  urządzać  bale.  Poznajcie  się,  to 

jest Gina Tarantino, a to Jackson Gray nasz sąsiad. 

Gina  podniosła  wzrok  na  Jacksona  i  podała  mu  rękę. 

Dopiero  wtedy T.J.  uświadomiła  sobie, jak  drobna  jest  Gina. 
W policyjnym mundurze, z ciemnymi włosami ściągniętymi w 
gruby węzeł, wyglądała bardzo atrakcyjnie, ale przy Jacksonie 
wydawała się wyjątkowo delikatna i krucha. 

 -  Miło  mi  pana  poznać  -  powiedziała  Gina,  cofając  rękę. 

Jej wzrok znowu prześlizgnął się po fantazyjnie udekorowanej 

background image

sali.  -  Chciałabym  z  tobą  porozmawiać...  ale  bez  Nicka  - 
zwróciła się do T.J. Widać było, że jest zdenerwowana. 

 -  Oczywiście.  Pójdziemy  do  mnie.  Jackson,  gdyby  Nick 

zaczął mnie szukać, zajmij go jakoś, póki nie wrócę, dobrze? 

Jackson skinął głową. 
 - Masz to u mnie jak w banku. Ale wrócisz, prawda? 
 - Wrócę, wrócę - zapewniła go T.J. i ruszyły do wyjścia. 
Wyszły  na  podwórze.  Noc  była  jasna  i  spokojna.  Gina 

przystanęła  obok  ławeczki,  ukrytej  pod  drzewem.  Księżyc 
malował u ich stóp cieniste wzory. 

 - Jak tu ładnie - z westchnieniem powiedziała Gina. 
 -  O  tak.  Bardzo  mi  się  tu  podoba.  Moje  mieszkanie  jest 

tuż obok. 

T.J.  podprowadziła  Ginę  do  drzwi.  Kiedy  weszły  do 

środka, Gina stanęła w korytarzu i długo milczała. T.J. zaczęła 
się niepokoić. 

 -  Najpierw  chciałabym  ci  powiedzieć,  jak  bardzo  się 

cieszę,  że  ty  i  Nick  jesteście  razem  -  odezwała  się  wreszcie 
Gina.  -  Trudno  mi  sobie  nawet  wyobrazić,  przez  co 
musieliście przejść podczas ostatnich tygodni. 

 -  O  czym  chciałaś  ze  m  n  ą  porozmawiać?  -  zapytała 

wprost  T.J.  Nie  była  w  stanie  czekać  ani  chwili  dłużej. 
Dopiero  niedawno  udało  jej  się  odzyskać  równowagę  po 
porwaniu  i  poznaniu  prawdy  o  śmierci  Rusty'ego.  Czyżby 
teraz miała wysłuchać kolejnych złych wiadomości? 

 -  Chcę  opowiedzieć  ci  o  tym,  co  zdarzyło  się  tej  nocy, 

kiedy zginął twój brat. 

Nick  był  zabawiany,  a  raczej  przetrzymywany  przez 

Jacksona  już  od  ponad  pół  godziny,  kiedy  na  salę  wkroczyła 
Gina. Ale gdzie, u diabła, podziała się T.J.? Odstawił kieliszek 
i podszedł do Giny. Jackson towarzyszył mu jak cień. 

background image

 -  Co  się  dzieje?  Gdzie  T.J.?  -  zapytał  bez  ogródek.  Nie 

chciał  żadnych  komplikacji.  Tej  nocy  wszystko  miało  się 
odbyć normalnie. 

Gina  miała  zaczerwienione  oczy.  Uśmiechnęła  się,  choć 

usta  jej  drżały,  a  potem  wspięła  się  na  palce  i  pocałowała 
Nicka w policzek. 

 - Szczęśliwego Nowego Roku, Nick. 
 - Dobrze, dobrze, kochanie. Ale gdzie T.J.? 
 - Jest u siebie - powiedziała Gina. - Kazała ci powiedzieć, 

że ma straszną migrenę. 

 - Jak to? Dopiero co była w świetnej formie. 
 - Myślę, że powinieneś do niej pójść - powiedziała Gina, 

klepiąc go po ramieniu. 

Nick  wyszedł,  zostawiając  ją  w  towarzystwie  Jacksona. 

Przebiegł dziedziniec i bez pukania wpadł do mieszkania T.J. 
Znalazł  ją  w  salonie.  Zanim  zdążył  otworzyć  usta, 
zaatakowała go: 

 - Mam ochotę cię zabić! - zawołała, a potem zarzuciła mu 

ręce na szyję. 

Przytulił  ją,  czekając  na  jakieś  wyjaśnienia.  Śmierć  nie 

wydawała  mu  się  zbyt  wysoką  ceną  za  to,  że  mógł  trzymać 
T.J. w ramionach. 

 - Co ja takiego zrobiłem? - zapytał. Cofnęła się i spojrzała 

mu w oczy. 

 - Gina wyznała prawdę. To nie ty strzelałeś do Rusty'ego, 

tylko  on  do  ciebie.  -  Dotknęła  palcami  jego  policzka.  Nick 
poczuł, że serce zaczyna  głucho walić  mu w piersi. - Czemu 
mi tego nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem. 

 -  Bo  nie  mogłem...  Dałem  słowo  i...  A  niech  to!  - 

Spróbował  uwolnić  się  z  ramion  T.J.,  ale  ona  nie  chciała  go 
puścić,  więc  tylko  westchnął  głęboko.  -  Nie  chciałem,  żeby 
dzieliły  nas  kłamstwa.  Ale  chciałem  także  mieć  ciebie...  za 
wszelką cenę. 

background image

 - No to mnie masz - powiedziała, całując go w usta. W jej 

oczach  zalśniły  łzy.  -  Pokochałam  cię,  chociaż  byłam 
przekonana, że zabiłeś mojego brata, a teraz kocham cię tym 
bardziej. - Ujęła w dłonie jego twarz. - Gina powiedziała, że w 
nowym  roku  chce  zacząć  wszystko  od  nowa.  Ja  też  chcę, 
żebyśmy zaczęli wszystko od nowa. 

W  tej  samej  chwili  na  podwórzu  wystrzelono  sztuczne 

ognie.  Chór  radosnych  głosów  zawołał  „Szczęśliwego 
Nowego Roku!". 

Nick spojrzał na ukochaną kobietę i wypowiedział zdanie, 

które układał w myślach przez całą noc: 

 -  Zacznijmy  nowe  życie.  Czy  chcesz  zostać  moją  żoną? 

Spojrzała mu prosto w oczy. 

 -  Tak,  chcę  -  odpowiedziała  z  powagą,  jakby  stali  przed 

ołtarzem. 

Wtedy  ją  pocałował.  Po  długiej  chwili  Ti.  cofnęła  się, 

żeby zaczerpnąć tchu. 

 - Może powinniśmy wyjść do nich i ogłosić im nowinę? 
 - Później... jutro... - mruknął, z ustami przy jej szyi, a jego 

ręka  zawędrowała  pod  czarną  sukienkę.  -  Masz  przecież 
migrenę,  a  poza  tym  muszę  sprawdzić,  co  kryje  się  w  tych 
pończoszkach.  -  Jego  palce  dotknęły  nagiej  skóry  i 
powędrowały wyżej, aż do brzegu koronkowych majteczek. 

 - Nick? - jęknęła bez tchu. 
 - Hmmm? - mruknął, całując koniuszek jej ucha. 
 - Szczęśliwego Nowego Roku!... 

background image

EPILOG 
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! 
Patrząc 

na  całujące  się  pary,  Gina  powzięła 

postanowienie,  że  i  dla  niej  ten  rok  będzie  szczęśliwy.  Musi 
zacząć  wszystko  od  nowa.  Zbyt  długo  poświęcała  przyszłość 
dla przeszłości. 

Odwróciła  się  do  przystojnego,  wysokiego  mężczyzny, 

który  stał  obok  niej.  Nie  znali  się.  Nie  wiedziała  o  nim  nic 
prócz  tego,  że  nazywa  się  Jackson  Gray.  Uniosła  w  górę 
kieliszek. 

 - Szczęśliwego Nowego Roku! - powiedziała. Stuknęli się 

kieliszkami i wypili łyk szampana. A potem nieznajomy wziął 
kieliszek  z  jej  rąk  i  odstawił  go  razem  ze  swoim  na  pobliski 
stolik. 

 -  Chyba  ten  rok  rzeczywiście  będzie  dla  mnie  nowy  - 

powiedział,  dotykając  jej  munduru.  Jego  palce  powędrowały 
w  górę,  wzdłuż  rękawa.  -  Nigdy  dotąd  nie  całowałem  się  z 
policjantką. 

Nachylił się i wtedy ich usta się spotkały.