LYN ELLIS
SZCZĘŚLIWEGO
NOWEGO ROKU!
PROLOG
- Nie zbliżaj się! - Chłopak uniósł broń wyżej. Stał oparty
plecami o drzwi roztrzaskanego samochodu, a głowę miał całą
we krwi.
Policjant Nick DeSalvo zamarł. Bał się jednak nie tyle o
siebie, ile o swoją koleżankę, policjantkę z patrolu, i
przyjaciółkę zarazem, która znalazła się zbyt blisko
zdesperowanego nastolatka.
- Gina! Wracaj! - Palce Nicka automatycznie zacisnęły się
na rękojeści rewolweru.
- Wszystko w porządku - odezwała się Gina do
przerażonego chłopca. Przystanęła. - Nie wiem, co zrobiłeś, i
przed czym uciekasz, ale przecież to nie może być aż takie
straszne - mówiła łagodnym tonem. - Odłóż broń i
porozmawiaj ze mną.
Po twarzy chłopca cienkimi strumyczkami spływały krew
i łzy. W jego wzroku czaiło się szaleństwo.
- Nie mogę!
- Gina, on jest... - zaczął Nick.
- Nie zbliżaj się - powtórzył chłopak, przykładając
pistolet do skroni.
- Tylko nie rób głupstw! - ostrzegła go Gina, robiąc krok
do przodu. - Porozmawiajmy.
Nick pomyślał, że są w wyjątkowo beznadziejnym
położeniu. Nie należy zbliżać się do podejrzanego, który ma
broń. Podczas szkolenia powtarzano im wielokrotnie, że w
takiej sytuacji policjant powinien się wycofać i czekać na
posiłki. Wprawdzie ten chłopak na razie im nie groził, jednak
lada sekunda wszystko mogło się zmienić.
Nick wiedział, co jego partnerka sądzi o samobójstwie, ale
po co zaraz ryzykować życie. I to nie tylko swoje, ale również
jego. Od chwili gdy Gina wysiadła z policyjnego wozu, łamała
wszystkie proceduralne zalecenia. Zaklął cicho i poprzysiągł
sobie w duchu, że jeśli uda im się ujść z życiem, wygarnie jej,
co o tym myśli.
Pozostało mu jedno wyjście - próbować w jakiś sposób
odwrócić uwagę chłopaka. Powoli ruszył przed siebie.
Chłopak spojrzał na niego błędnym wzrokiem.
- Mówiłem, nie podchodź! - krzyknął łamiącym się
głosem.
- Może chcesz, żebyśmy do kogoś zadzwonili? - zapytał
Nick, robiąc kolejny krok do przodu.
Na twarzy chłopaka odmalowała się rozpacz.
- Tak, do mojej siostry...
- W porządku. Jak ona się nazywa?
- T.J. Ona... - przerwał, patrząc na Nicka podejrzliwie.
- Albo nie. Zawiadomcie ojca. - Otarł łzy zakrwawionym
rękawem. - Niech on to wszystkim wyjaśni.
- Jestem pewny, że twój ojciec okaże zrozumienie - trochę
wbrew sobie powiedział Nick. Niestety, nie chodziło o jakąś
błahostkę, tylko o spowodowanie wypadku i ucieczkę przed
policją oraz narażenie życia wielu ludzi.
Na domiar wszystkiego ten smarkacz trzyma ich teraz w
szachu...
- Odłóż broń, synu. Nie chcemy ci zrobić krzywdy.
- Nie. Za późno. Tak bardzo się starałem, ale... - Chłopak
zaszlochał.
- Przecież każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę.
Posłuchaj... - Nick zrobił kolejny krok.
- Ale nie ja - bezdźwięcznym głosem powiedział chłopak.
Zły znak. Nie trzeba tu psychologa, żeby rozpoznać
symptomy depresji. Dłoń chłopca zacisnęła się na rękojeści
rewolweru. W tej samej sekundzie Gina chwyciła go za rękę.
Pierwszy strzał poszedł w górę, nad głową chłopaka. Nick
nie był w stanie przewidzieć, w którą stronę padnie następny,
bo Gina zasłaniała mu pole widzenia. Bez namysłu skoczył do
przodu i złapał chłopaka za drugą rękę, próbując jednocześnie
odepchnąć na bok Ginę. Był teraz tak blisko, że czuł unoszący
się w powietrzu zapach potu i krwi.
Wzrok chłopaka wyrażał strach i determinację. Chyba coś
jeszcze powiedział, ale Nick słyszał tylko odgłosy
szamotaniny i szloch, a potem kolejny strzał. Na kilka sekund
czas jakby stanął w miejscu. Potem rozległ się trzeci wystrzał.
Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą niebo. To
niepojęte. W jaki sposób chłopakowi udało się go
znokautować? A już był gotów założyć się o swoją odznakę
policyjną, że ten dzieciak jest na to o wiele za słaby.
Spróbował usiąść, ale kiedy chciał się podeprzeć, ręka
odmówiła mu posłuszeństwa. Odwrócił głowę i spojrzał w
bok.
Chłopak siedział oparty o drzwi wozu i nareszcie był
spokojny. Nie szarpał się i nie krzyczał, tylko jakby zastygł
bez ruchu. Obok stała Gina, trzymając w ręku jego broń. Więc
jednak udało jej się go rozbroić. Co za ulga. Koszmar
nareszcie dobiegł końca.
- Gina! Nie było odpowiedzi.
- Gina! - powtórzył zaniepokojony. Odwróciła się. W jej
oczach dostrzegł łzy. Coś było nie tak.
- To moja wina - powiedziała cicho.
- Co takiego? - zapytał, nadal oszołomiony.
- On nie żyje. I to wszystko przeze mnie.
- Cholera! - zaklął Nick.
Wraz z ostrym bólem, przenikającym jego ramię, przyszło
zrozumienie. Więc jednak ten chłopak spełnił swoją groźbę, a
na dodatek i jego postrzelił. Mimo to Nick był bardziej
zdziwiony niż przerażony. W końcu nadal był w stanie myśleć
i oddychać. Na ułamek sekundy zrobiło mu się żal chłopaka.
Niestety, dla zmarłych nic już nie da się zrobić. Teraz musiał
zatroszczyć się o żywych.
Próbując zapomnieć o piekącym bólu, pomyślał o Ginie.
Powiedziała: „To moja wina". Nie, nie miała racji. To nie była
niczyja wina, że chłopak uciekał przed policją i że wolał
raczej się zabić niż stanąć twarzą w twarz z własnym ojcem.
- Przestań! - powiedział. - Nawet nie wolno ci tak mówić.
Wcale go nie słuchała.
- Myślałam, że uda mi się go powstrzymać. Myślałam...
Nick poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie.
Ostatkiem sił spróbował skoncentrować się na Ginie - żonie
swojego najlepszego kumpla. Przyrzekł kiedyś Mike'owi, że
zajmie się nią i córeczką, której był ojcem chrzestnym. Mike
wiedział już wtedy, że wkrótce nie będzie w stanie ich
chronić.
- Gina! - powtórzył. - Spójrz na mnie. Kiedy zjawi się tu
sierżant, pozwól, żebym ja z nim porozmawiał.
- Nie powinnam... O Boże, jesteś ranny! - Pochylając się
nad nim, zawołała do mikrofonu: - Mamy rannego. Przyślijcie
pomoc. I to zaraz!
- Posłuchaj - nalegał Nick. - Dobrze wiesz, że Mike
chciałby, żebym to sam załatwił. - Nie było to może zagranie
fair, ale zostało im bardzo mało czasu. W najlepszym razie
czekało ich przesłuchanie i wewnętrzne śledztwo. A Gina
miała już za sobą swoje prywatne piekło - jej mąż się
zastrzelił. To zupełnie wystarczy.
- Przecież wiesz, że potrafię sobie z tym poradzić -
nalegał. - Chociaż raz w życiu zrób coś tak, jak ja chcę.
Gina przycisnęła dłoń do rany na jego ramieniu, spojrzała
mu w oczy, a potem skinęła głową.
Ból stawał się nie do zniesienia. Nick poczuł, że coraz
trudniej mu oddychać.
- Tylko błagam, nic nie mów - poprosił głosem, który
wydał mu się obcy. - Kiedy zjawi się tu sierżant, powiedz mu,
że wszystko wydarzyło się zbyt szybko, i odeślij go do mnie.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, a potem
spróbował wstać, jednak ból był zbyt silny. Teraz już cała
koszula nasiąkła krwią. Wycie policyjnych syren stawało się
coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. Czuł, że musi szybko
wymóc na niej zgodę. O siebie zatroszczy się potem.
- Pomyśl o Emmie. Przecież ona ma już tylko matkę. -
Znowu argument nie fair, ale pocieszył się, że cel uświęca
środki. - Co powiesz, kiedy zaczną cię przesłuchiwać, Gina?
Grzbietem dłoni otarła łzy i zaczerpnęła tchu.
- Że wszystko wydarzyło się zbyt szybko i żeby spytali
ciebie.
Zanim zdążyła zmienić zdanie, Nick wyciągnął rękę.
- Oddaj mi broń - polecił resztką sił.
ROZDZIAŁ 1
Szok,
jakiego
doznała
na
widok
samochodu
wjeżdżającego na pełnym gazie w zbity tłum demonstrantów,
powoli ustępował. Tara Amberly, zwana T.J., zebrała
wszystkie siły.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła, wbijając pięść w żołądek
człowieka, który całym ciężarem przygniatał ją do ziemi.
Mimo panującego wokół zgiełku usłyszała, że mężczyzna
stęknął z bólu. Samochód, który wjechał w tłum, na szczęście
jej nie potrącił, za to chyba ze sto kilo żywej wagi miażdżyło
teraz jej ciało.
Nacisk powoli ustępował i T.J. zobaczyła nad sobą twarz
nieznajomego. Miał ciemne oczy - piwne, a może nawet
czarne - zdecydowany podbródek z cieniem zarostu, który już
o jedenastej rano domagał się żyletki, oraz szerokie brwi,
ściągnięte teraz z wyrazem wyrzutu, jakby domagał się
przeprosin za to, że go uderzyła.
- Nic się pani nie stało? - zapytał profesjonalnym tonem,
charakterystycznym dla policjantów.
A więc to gliniarz, pomyślała. Przypomniała sobie, że na
demonstrację Ruchu Obrońców Naszej Planety przyszła
jedynie po to, żeby odnaleźć pewnego konkretnego
funkcjonariusza policji.
Czy rzeczywiście nic jej się nie stało?
Ramię bolało jak wszyscy diabli. Jakiś kawałek metalu
boleśnie wbijał jej się w ciało. Będzie miała szczęście, jeżeli
skończy się na zadrapaniach i sińcach. Potem przypomniała
sobie sprzęt, z którym przyszła na demonstrację. Spróbowała
sięgnąć po zgniecioną torbę.
- Będę wiedziała, jak pan ze mnie zejdzie - burknęła,
odpychając go. Kiedy ten facet na niej leżał, nie była w stanie
zebrać myśli.
Mężczyzna uniósł się na łokciach, a potem ukląkł obok.
Metalowy przedmiot, który tak boleśnie wbijał się w ramię,
okazał się jej nowym aparatem fotograficznym, a ściślej tym,
co z niego zostało.
- No, nie! - Usiadła i ostrożnie podniosła go z ziemi. -
Niech pan na to popatrzy! - Podetknęła mu pod nos
roztrzaskanego canona. - Stłuczony obiektyw! Wie pan, ile to
kosztuje?!
- Moja droga, ten facet o mały włos byłby panią
przejechał. Na ile ceni pani swoje życie? - Teraz nie mówił już
suchym, służbowym tonem, tylko jak urażony mężczyzna. I to
nie mieszkaniec Południa. Mogła to bez trudu stwierdzić,
ponieważ wychowała się na przedmieściach Atlanty.
T.J. nie wierzyła własnym uszom. Facet wali się na nią jak
kłoda i jeszcze oczekuje podziękowań.
- Ten samochód przejechał dobry metr ode mnie. Nic by
mi się nie stało. A teraz, przez pana, mój aparat jest do
niczego.
- Za to pani nogi są w porządku. - Mężczyzna krzywiąc
się, otrzepał zakurzone dłonie. Zauważyła, że są podrapane i
zakrwawione. Poczuła złość, a zarazem zapragnęła go dotknąć
i ukoić jego ból. Tak jak to robiła z małym braciszkiem, kiedy
przychodził do niej z płaczem, pokazując podrapane łokcie i
kolana.
Mężczyzna wstał, a potem popatrzył na nią z góry. Jego
uważne spojrzenie działało jej na nerwy. O co mu chodziło?
- Miło mi panią poznać - odezwał się, przekrzywiając
głowę, żeby przeczytać nazwisko na torbie ze sprzętem -
pani... Amberly. - Jednak nie pomógł jej wstać, tylko dalej stał
nad nią, marszcząc brwi.
Nagle T.J. zobaczyła nad sobą twarz kobiety, której
szukała przez całe rano.
- Czy jest pani ranna? - zwróciła się do niej Gina
Tarantino, policjantka, która była świadkiem śmierci jej brata.
- Nie potrzebuje pani lekarza?
T.J. nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Miała zamiar
śledzić policjantkę z daleka, a dopiero później zadecydować,
w jaki sposób delikatnie wyciągnąć z niej informację o tym,
co wydarzyło się tamtego tragicznego wieczora. Tego. że
mogłaby zostać zauważona, w ogóle nie brała w rachubę.
Tymczasem to się już stało. Sięgnęła po torbę i włożyła do
środka rozbity aparat.
- Nic mi nie jest - mruknęła.
- A ty ? - Policjantka zwróciła się do mężczyzny. - Czy z
tobą wszystko w porządku?
Nie odpowiadał, tylko wpatrywał się w budynek, przed
którym stali.
- Popatrz, co ten dupek narobił! - powiedział z furią.
Zapiszczał pager.
- Wygląda na to, że ktoś chce porozmawiać z szefem
ochroniarzy - uśmiechnęła się Gina. - Myślisz, że doszło do
włamania, Nick?
T.J. zwróciła oczy na swojego wybawcę. Nick! Powoli
podniosła się z ziemi. Przecież to nie może być on! Od dwóch
i pół roku jedynym celem jej życia było odnalezienie
mężczyzny, który zastrzelił jej brata, i postawienie go przed
sądem. Właśnie po to przestudiowała wszystkie relacje na
temat wypadku, jakie ukazały się w prasie, ale natrafiła
jedynie na nazwisko Tarantino. Wtedy postanowiła odszukać
policjantkę, gdyż miała cichą nadzieję, że ta kobieta może ją
doprowadzić do Nicka DeSalvo.
Tymczasem mężczyzna, którego poszukiwała, stał tuż
obok niej. Dawny policjant był teraz szefem ochroniarzy
Randolf - Reynolds Corporation. Odwróciła wzrok, starając
się nie patrzeć na niego.
Zaczęła udawać, że obserwuje rozbitego buicka, który
wjechał w tłum demonstrantów, przeciął chodnik, rozbił
wielką szybę przy wejściu do budynku i zatrzymał się w
marmurowym holu. Tkwił tam teraz, przechylony pod
dziwnym kątem, a spod maski wydobywał się dym. Jedno z
tylnych kół wciąż się obracało. Kierowcy nie było widać.
- Nie zauważyłeś kierowcy? - zwróciła się do Nicka
policjantka, a nie słysząc odpowiedzi, spojrzała pytająco na
T.J.
- Nic nie widziałam - pospiesznie odparła T.J., masując
obolałe ramię. Nie miała zamiaru występować jako świadek.
Musiałaby wtedy podać swoje dane. - Mignęła mi tylko czyjaś
kolorowa koszulka. Właśnie robiłam zdjęcia, kiedy on się na
mnie rzucił.
- DeSalvo... ? Nigdy bym cię nie podejrzewała, że
będziesz przeszkadzał prasie - zażartowała policjantka.
- Gdybym miał dość czasu, żeby pomyśleć, w życiu bym
tego nie zrobił. Wystarczy, że sfotografowałaby tego typa i
zamieściła jego zdjęcie na pierwszej stronie gazety. Policja w
ogóle nie byłaby potrzebna.
DeSalvo. Teraz już było jasne, czemu z początku go nie
poznała. Nie nosił munduru, a poza tym wyglądał starzej i był
bardziej zgorzkniały niż policjant, którego twarz widniała na
pierwszej stronie „Atlanta Times Union" oraz w telewizyjnych
wiadomościach wieczornych dwa i pół roku temu. T.J.
poczuła, że się rumieni, ale wytrzymała jego spojrzenie.
- Czy ktoś został ranny? - DeSalvo zwrócił się do
policjantki.
- Parę osób, ale to chyba nic poważnego. Pogotowie już
jest w drodze.
Widząc, że przestali zwracać na nią uwagę, T.J. otrzepała
spodnie i oddaliła się wolnym krokiem. Miała nadzieję, że nikt
nie spostrzeże, jak uginają się pod nią nogi. Świadomość, że
przed chwilą stanęła oko w oko z Nickiem DeSalvo, okazała
się ponad jej siły.
I co teraz? Najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Tego
jednak nie mogła zrobić, a przynajmniej nie teraz. Musiała
nadal wykonywać swoje zadanie i zachowywać się w miarę
zwyczajnie. Gazeta nie wysłała jej na tę demonstrację - tym
razem przyszła na własną rękę.
Wyjęła z torby zapasowy aparat, założyła nowy film i
zaczęła fotografować pozostałości tego, co miało być
pokojową demonstracją na rzecz ochrony środowiska.
Oczywiście zanim komuś puściły nerwy. Skąd wziął się ten
samochód? Kogo tak zdenerwowali obrońcy Ziemi? To
wszystko nie trzymało się kupy.
W niespełna cztery minuty ulica zaroiła się od mundurów
policyjnych. Tymczasem T.J. pracowała jak szalona.
Sfotografowała ranne dziecko siedzące na masce policyjnego
wozu i kobietę z połamanym znakiem drogowym w ręku.
Jednak najlepsze zdjęcie przedstawiało mężczyznę w stroju
Świętego Mikołaja, który prowadził utykającego demonstranta
do punktu sanitarnego.
Na pomoc rannym przybyły dwie karetki pogotowia oraz
wóz straży pożarnej. Reporterzy z lokalnej stacji telewizyjnej
filmowali całe to zamieszanie. Nikt nie zginął, ale było
mnóstwo zadrapań i skaleczeń, jedna złamana noga, jeden
skręcony nadgarstek i jeden łagodny atak serca.
A właściwie, dlaczego tym ludziom zachciało się
demonstrować akurat przed Bożym Narodzeniem? Czyżby
wszyscy zdążyli już zrobić świąteczne zakupy? Czy nie mieli
rodzin, o których trzeba było pomyśleć? T.J. dałaby wiele,
żeby móc teraz kupować choinkę i w spokoju pakować
prezenty. Zamiast tego przemierzała ulice w poszukiwaniu
człowieka, który zabił jej brata.
Znów rozejrzała się wokoło, próbując dostrzec coś, czego
jeszcze nie uwieczniła na taśmie.
Jej uwagę przykuła znajoma błękitna koszulka. Znów
zobaczyła Nicka DeSalvo. Stał w tłumie otaczającym rannych
i nadal rozmawiał z tamtą policjantką. T.J. była pewna, że po
śledztwie w sprawie tragicznej śmierci jej brata Nick DeSalvo
opuścił miasto. Jednak on nie tylko nie wyjechał, ale nadal
utrzymywał kontakty z dawnymi współpracownikami z
policji, dzięki którym nie wylądował w więzieniu. A
zwłaszcza z tą Tarantino.
Zimny powiew zdmuchnął papiery i śmieci w dół ulicy.
T.J. zadrżała i zapięła kurtkę. Podniosła aparat i przez
teleobiektyw spojrzała na DeSalvo.
Był bez marynarki. Pogrążony w ożywionej rozmowie z
tamtą kobietą, sprawiał wrażenie, że w ogóle nie odczuwa
zimna. Pojawiło się już pogotowie drogowe i usunęło
rozbitego buicka. Pozostał po nim ziejący otwór w
eleganckiej, marmurowej fasadzie.
Kiedy T.J. zaczęła studiować profil Nicka DeSalvo, on
nagle odwrócił się w jej stronę. Przez kilka sekund patrzyła
mu prosto w twarz. Serce mocniej zabiło w piersi. Kurczowo
zacisnęła palce na aparacie. Szkoda, że to nie pistolet...
Wesołych Świąt, policjancie DeSalvo. Nacisnęła migawkę.
- Mam cię! - mruknęła, a potem opuściła aparat i
popatrzyła na DeSalvo ponad tłumem.
Na jego czole ukazała się zmarszczka. Przez moment
sądziła, że podejdzie do niej i zażąda, by oddała mu film. No
cóż, pomyślała, będzie musiał wyrwać jej go siłą. Nagle
zapragnęła zrobić mu jeszcze jedno zdjęcie tylko po to, żeby
go sprowokować. Powstrzymała się jednak. DeSalvo wyglądał
na człowieka, który nie zawahałby się przed użyciem siły.
Zamiast tego obdarzyła go wyzywającym uśmiechem.
Nick DeSalvo wzbudzał w niej przede wszystkim strach - i
to z wielu powodów. Mimo to przemogła w sobie
instynktowną chęć ucieczki. Ogarnął ją gniew. DeSalvo musi
ponieść karę za to, co zrobił, a razem z nim ta Tarantino i
wszyscy, którzy mieli z tym coś wspólnego. Udowodni im
winę, choćby miała za to zapłacić najwyższą cenę.
Ale jeszcze nie dziś.
Odwróciła się i wmieszała w tłum. Skoro udało jej się go
odnaleźć, musi opracować precyzyjny plan. Prowokowanie
tego człowieka nie zda się na nic. Doskonale wiedziała, że nie
należy wyzywać losu. Jej brat zadarł z Nickiem DeSalvo i
zapłacił za to życiem.
Nick DeSalvo popatrzył w ślad za odchodzącą kobietą i
potrząsnął głową. Gdyby nadal nosił mundur, poszedłby za nią
i zrobił jej awanturę, choćby za to, że nie okazała
wdzięczności. Czego jednak można się spodziewać po tych
bezczelnych reporterach? Ilekroć myślał o dziennikarzach,
przychodziły mu do głowy najbardziej nieprzyzwoite
określenia. Poruszył palcami prawej ręki i poczuł piekący ból.
Ta kobieta miała rację. Samochód wcale nie przejechał aż tak
blisko niej. Mógł jej nie potrącić. Ale mogło też być inaczej...
Nieznajoma szła zdecydowanym krokiem osoby, która ma
coś bardzo ważnego do załatwienia. Popatrzył na jej jasne
włosy, a potem jego wzrok przesunął się w dół, na szczupłe
biodra. Po chwili chłopięca sylwetka w dżinsach i sportowej
kurtce rozpłynęła się w tłumie. Takie wypadki to ich
specjalność, tych żmij z prasy, pomyślał ze złością.
Kiedy przygniatał ją do ziemi, przyszło mu do głowy, nie
wiedzieć czemu, że musi mieć bardzo delikatną, gładką skórę.
Zaraz potem boleśnie wyrżnęła go w żołądek, przypominając
o otaczającej go rzeczywistości. A pięść miała twardą.
Zrobiła mu zdjęcie i to go trochę zaniepokoiło. Nie życzył
sobie, żeby ktoś znowu zaczął grzebać w jego życiorysie.
Chciał być niewidzialny. Oczywiście na ile to możliwe. Dosyć
się już naoglądał swojej twarzy w gazetach i w telewizji.
Wystarczy mu do końca życia...
- Sprawdzamy papiery wozu - odezwała się Gina,
przerywając jego rozmyślania. - O kierowcy nic nie wiadomo.
Podobno miał ciemną, wełnianą czapkę... - Nagle jej nadajnik
ożył i Nick mógł wysłuchać informacji o tym, że buick został
skradziony z parkingu przed dworcem kolejowym.
- To mi niespodzianka - mruknął sarkastycznym tonem i
znowu zwrócił oczy na tłum. Powoli studiował twarz za
twarzą. Czasami taki wariat wraca na miejsce przestępstwa.
- Jak był ubrany? - zapytał.
- Na ciemno - odparła Gina, a potem spojrzała przez
ramię i zmarszczyła brwi. - Uważaj na siebie. Porozmawiamy
później. Daj mi znać, czy przyjdziesz na kolację. Twoja
chrzestna córka marzy o tym, żeby cię zobaczyć.
- Położyła dłoń na kaburze, a potem odeszła.
- Co ty tu robisz, DeSalvo? - Nick usłyszał głos, zanim
zdążył zobaczyć twarz mówiącego. - Chcesz sobie podnieść
poziom adrenaliny? A może masz randkę z Miss Ameryki?
Odwrócił się, gotów przyjąć wyzwanie.
- Odwal się, Butler. To wolny kraj, tak przynajmniej
słyszałem. Chociaż, z drugiej strony, jeżeli tacy jak ty pilnują
porządku w Atlancie, wszystko może się zdarzyć. - I zanim
Butler zdążył odpowiedzieć, dodał: - A co ty tu robisz?
Wziąłeś sobie nadgodziny?
- Ja nadal mam porządną pracę w policji. Nie jestem
niańką w jakiejś korporacji.
Fakt, że Nick DeSalvo został zwolniony z policji, w
niczym nie zaszkodził jego reputacji na rynku pracy dla
cywilów. Firma Randolf - Reynolds roztoczyła przed nim
piękne perspektywy, z których najbardziej kusząca okazała się
ta, że mógł pozostać w Atlancie i dokończyć swoje
porachunki z pewnymi wyższymi funkcjonariuszami policji. A
konkretnie z tymi, którzy znali prawdę o śmierci Mike'a.
Nick uśmiechnął się, a potem wytoczył najcięższe działo.
- Zarabiam trzy razy tyle co ty, Butler. Za taką forsę mogę
poniańczyć każdego, nawet ciebie.
Butler poczerwieniał. Uniósł głowę.
- Trzeba było skoczyć przed maskę samochodu i
zatrzymać go własnym ciałem. Rambo by tak zrobił. Ale ty
potrafisz tylko zastrzelić człowieka. Chyba że nie wolno ci
teraz nosić broni? Ochrona dobrego imienia twojej firmy
należy, zdaje się, do twoich obowiązków.
- A do twoich znalezienie sprawcy tego wypadku, Butler.
Tymczasem stoisz tu i mielesz jęzorem - odciął się Nick i
odszedł. Bał się, że do reszty straci cierpliwość. I tak nie mógł
zrobić nic, żeby zmienić swój wizerunek w oczach tego
człowieka. Większość ludzi bez zastrzeżeń wierzy prasie. Nie
są nawet ciekawi, co się naprawdę wydarzyło.
Lepiej, żeby Butler nie wiedział, iż Nick dałby wszystko,
byle znowu móc nosić policyjny mundur.
T.J. wystukała szyfr na domofonie i czekała na sygnał.
Była wytrącona z równowagi. Poszła na demonstrację z
nadzieją, że natknie się Ginę Tarantino. Włożyła tyle trudu w
to, żeby się dowiedzieć, w jakim rewirze pracuje i na jakich
zmianach. Tymczasem dziś nie tylko rzeczywiście natknęła
się na nią, ale wpadła na samego Nicka DeSalvo. A raczej to
on na nią wpadł. Ocalił jej życie - albo tak mu się
przynajmniej zdawało. Gdyby wiedział, kim jest T.J., pewnie
popchnąłby ją prosto pod koła rozpędzonego samochodu.
T.J. pomyślała, że nagle znalazła się w sytuacji zbyt
skomplikowanej jak na jej psychiczną wytrzymałość. Jej życie
wkroczyło w punkt zwrotny, a ona nawet nie była w stanie
przyjąć tego do wiadomości.
Wracając do domu, oddała film do wywołania - tak jak co
dzień. Nawet ten z rozbitego aparatu. Jednak dziś, po raz
pierwszy, wymarzona praca przestała mieć dla niej znaczenie.
Zdjęcia były kompletnie nieważne. Nie potrzebowała ich. A
przynajmniej nie teraz. Może z wyjątkiem zdjęcia Nicka
DeSalvo.
Pragnęła tylko spokoju i czasu na zastanowienie. Musi
pomyśleć nad tym, co robić dalej w sprawie eksgliniarza
DeSalvo i jego kumpli, którzy nadal pracują w policji.
Pchnęła drzwi. Wewnątrz było tylko trochę cieplej niż na
dworze. Spojrzała na strop rysujący się sześć metrów nad jej
głową i pomyślała, że tam właśnie musi ulatniać się całe
ciepło. T.J. mieszkała w budynku fabrycznym, wybudowanym
na krótko przed pierwszą wojną światową, a przed paru laty
zaadaptowanym
do
innych
celów.
Obecnie
zamiast
warsztatów, w których montowano najpierw omnibusy, a
później tramwaje, znajdowały się w nim dwie galerie sztuki i
dwadzieścia pięć mieszkań.
Przeszła przez wyłożony dębową posadzką hol, minęła
wejście do galerii „Nova" i stanęła przed drzwiami, które
prowadziły do mieszkalnej części budynku. Ponownie
wystukała kod.
Kiedy po raz pierwszy usłyszała o tym, że są tu
mieszkania na sprzedaż, ogarnęły ją mieszane uczucia. Dawne
warsztaty znajdowały się w dość odległej, przemysłowej
dzielnicy miasta, na tyłach linii kolejowej. Niezła lokalizacja
dla fabryki, ale mało kto chciałby mieszkać w takim
sąsiedztwie. Fasadę budynku pozostawiono bez zmian -
przybyło tylko kilkanaście świetlików w dachu oraz kute
balustrady w oknach górnej kondygnacji. A parking otrzymał
nowe żelazne ogrodzenie, na którego szczycie straszyły ostre
stalowe szpikulce.
Jednak jej wątpliwości rozwiały się, gdy tylko otworzyła
szerokie drzwi, prowadzące do części mieszkalnej. Po raz
pierwszy zobaczyła wewnętrzny dziedziniec wiosną, miesiąc
po śmierci ojca, kiedy rozpaczliwie poszukiwała mieszkania.
Nowego mieszkania, wolnego od tragicznych wspomnień.
Kamienne schodki prowadziły w dół do ogrodu
urządzonego w stylu japońskim. Miał nawet sadzawkę i
mostek. Przy cieplejszej pogodzie można było spacerować po
ścieżkach wśród kwitnących krzewów i ozdobnych traw. Była
to prawdziwa oaza zieleni pośród ceglanych, fabrycznych
murów. T.J. wciąż miała przed oczyma ten widok, mimo iż
teraz był zimny, grudniowy dzień. W ogrodzie stały także
rzeźby, kilka kamiennych ławek i huśtawka. Wszędzie znać
było troskliwą rękę oraz oko artysty.
Idąc wąskim chodniczkiem, T.J. patrzyła na dwie rzeczy,
które wybitnie nie pasowały do tego wymuskanego miejsca -
na wielki, błyszczący motocykl marki Harley Davidson oraz
młodego mężczyznę w czarnym, skórzanym stroju i o długich,
jasnych włosach, które wręcz błagały o nożyczki.
Mężczyzna zwrócił głowę w jej stronę.
- Cześć, T.J. Co nowego? - zapytał z kamienną twarzą,
ledwo poruszając ustami.
- Cześć, Jackson. Nic szczególnego - odparła, czując, że
ogarnia ją histeria. Przecież dopiero co spotkała człowieka,
który zabił jej brata.
Mężczyzna
zaczął starannie przecierać ściereczką
chromowaną listwę motocykla.
- Jak się udała demonstracja? - zapytał, skupiony na małej
smudze smaru.
- Fantastycznie. Szkoda, że cię nie było. Jakiś idiota
wjechał w tłum samochodem.
- Tylko spokojnie. - Mężczyzna podniósł na nią wzrok, a
dopiero potem spojrzał na jej torbę ze sprzętem. - Obejrzymy
zdjęcia o jedenastej?
T.J. uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Nie bardzo jest co oglądać. Jakiś nadgorliwy bałwan
rzucił się na mnie w połowie demonstracji. Wydawało mu się,
że ocalił mi życie, a tymczasem rozwalił mi tylko sprzęt.
Jackson powoli wstał z siodełka, a jego twarz stała się
jeszcze bardziej ponura. Otarł ręce ściereczką.
- Znasz jego nazwisko? - zapytał. To pytanie zaskoczyło
ją. Gdyby ktoś kazał jej opisać
Jacksona, na pewno użyłaby słów takich jak bezczelny,
arogancki i aspołeczny. No i oczywiście utalentowany. A
także fascynujący. Jego starannie wypracowany wizerunek
sprawiał, że większość ludzi omijała go z daleka. Poza
kobietami, które on z kolei ignorował. A przynajmniej ich
przeważającą większość. Ale jeżeli już zdecydował się
posłużyć swoim wdziękiem osobistym, jego ofiara była
zgubiona.
Jackson wiedział, kim był jej ojciec. Rozmawiali o tym,
kiedy się tu wprowadziła. Nie zamierzała utrzymywać tego w
tajemnicy. Ojciec Jacksona pracował przez jakiś czas w
departamencie policji i doskonale pamiętał komisarza Tiltona,
chociaż nigdy się nie spotkali. Natomiast Jackson nie wiedział
nic o jej bracie Rustym.
T.J. mieszkała tutaj już od ośmiu miesięcy i przez cały ten
czas Jackson traktował ją jak młodszą siostrę. Nagła
gotowość, by wystąpić w jej obronie, czy tego chciała, czy
nie, sprawiła, że łzy napłynęły jej do oczu.
Poczuła przemożną chęć, by opowiedzieć Jacksonowi o
rozterkach jej ojca i tragicznej śmierci brata. Nagle
rozpaczliwie zapragnęła z kimś porozmawiać. Chciała
opowiedzieć komuś o tym wszystkim, co trzymała w
tajemnicy przez ostatnie dwa miesiące, a co jej ojciec ukrywał
przed nią przez dwa i pół roku tylko po to, by ją chronić. Żeby
nie skończyła tak jak jej brat. Nie miała jednak prawa wciągać
w to Jacksona - ani nikogo innego. Sama musiała stawić temu
czoło.
- Nie znam jego nazwiska, ale na pewno go rozpoznam.
Nagle przeniknął ich zimny powiew wiatru. Gliniane
dzwoneczki zawieszone na gałęzi melodyjnie zadźwięczały.
Pomyślała, że tak naprawdę nie ma ochoty widzieć Nicka
DeSalvo. Nigdy więcej. Chyba że w sądzie.
- A co ty robisz na dworze w takie zimno? - zapytała,
żeby zmienić temat.
Jackson wzruszył ramionami i znowu wbił wzrok w swój
motocykl.
- Lubię, jak jest zimno. A poza tym, lubię też
denerwować Tylera. On się boi, że mu popsuję ten piękny
ogródek. Trzęsie się o każdy listek.
T.J. westchnęła. Słyszała o nieszkodliwej wojnie, jaką
toczyli między sobą Tyler, administrator budynku, oraz jego
najsławniejszy lokator, Jackson Gray - spawacz, który stał się
artystą. Jego gigantyczne, stalowe rzeźby zdobiły ogrody
muzeów, dziedzińce galerii oraz hole eleganckich biurowców
od Nowego Jorku po Tokio. Natomiast on sam wyglądał jak
człowiek, który zarabia na życie, łamiąc ludziom nogi.
Supermacho. T.J. zrobiło się żal biednego, solidnego Tylera.
- Przecież wiesz, że on tylko wykonuje swoje obowiązki.
Jackson odsłonił w uśmiechu białe, idealnie równe zęby.
- Wiem, ale trudno mi się dogadać z ludźmi, którzy mi
mówią, co mam robić. Zawsze tak było. A Tyler traktuje
swoją pracę zbyt poważnie.
Potrząsając głową, T.J. spojrzała w stronę swoich drzwi.
Ktoś przykleił na nich jakąś karteczkę.
- Idę do domu. Muszę się rozgrzać. Zobaczymy się
później.
- Tak - mruknął Jackson i nie odrywając wzroku od
harleya, skinął jej niedbale na pożegnanie.
T.J. podeszła do drzwi swojego mieszkania. Zdjęła
przyklejoną na szybie karteczkę i wsunęła klucz do zamka.
Kiedy przekroczyła próg, ogarnęło ją miłe ciepło. Jednym
ruchem wyłączyła system alarmowy.
Nareszcie była u siebie.
Nie tęskniła za domem rodzinnym - wiązało się z nim zbyt
wiele niedobrych wspomnień. Tutaj był piękny ogród na
podwórzu i dużo przestrzeni. Dysponowała własną pracownią
fotograficzną i gabinetem, dużą kuchnią i salonem na dole
oraz przytulną sypialnią na górze. Miała nawet drzwi, które
otwierały się na dach. Czy można chcieć czegoś więcej?
Można. Bezpieczeństwa. Z westchnieniem położyła ciężką
torbę z aparatami na stoliku przy drzwiach. Czy będzie tu
bezpieczna, skoro poluje na DeSalvo? Czy w ogóle jest jakieś
miejsce, w którym można się ukryć przed policją? Jej ojciec
uważał, że nie.
Teraz wreszcie zrozumiała, dlaczego wysłał ją do
college'u pod nazwiskiem panieńskim jej matki. Dlaczego nie
zgodził się na jej konfrontację z człowiekiem, który zabił
brata. Twierdził wtedy, że nie chce, żeby prasa zniszczyła jej
życie i żeby ktokolwiek wiązał jej nazwisko z jego osobą.
Jednak dopiero teraz pojęła, jaki był prawdziwy powód tego
wszystkiego.
Ojciec musiał się obawiać, że jeśli ujawni niezbite
dowody, takie jak pisemne oświadczenia, taśmy z zeznaniami
oraz broń użytą podczas napadu przed trzema laty, w który
wmieszana była policja, to człowiek, który zabił mu syna,
będzie chciał zabić także jego córkę. Wkrótce potem policjant,
który złożył obciążające zeznania, popełnił samobójstwo.
Wymierzenie sprawiedliwości stało się wtedy obowiązkiem
jej ojca. A teraz ona otrzymała w spadku to zadanie.
Przeczytała notatkę, którą strażnik przykleił do drzwi.
T.J. Byłem w pobliżu, więc wstąpiłem. Wielki Kahuna
słyszał, że byłaś na demonstracji. Jeżeli masz coś ciekawego,
przynieś do redakcji.
Lane
Trzeba działać. To jedyne sensowne wyjście. Za dwie
godziny odbierze wywołany film, a do tego czasu może
przecież załatwić kilka telefonów, a także dowiedzieć się,
gdzie naprawić zepsuty aparat. Tak, trzeba iść do przodu, nie
wahać się, póki nie zadecyduje, co robić w sprawie Nicka
DeSalvo.
T.J. wsunęła do przeglądarki ostatni slajd z filmu, który
wyjęła z rozbitego aparatu. Jak dotąd, żadne ze zdjęć
zrobionych podczas demonstracji nie okazało się szczególnie
interesujące. Tak jak się spodziewała, wszystkie były
poprawne, ale nie rewelacyjne. Widać, że była po prostu
zajęta czymś innym.
Tylko jedno zdjęcie na moment przykuło jej uwagę.
Przedstawiało jej gniewnego wybawcę, Nicka DeSalvo. Z
lekko zamazanego tła wyłaniała się twarz o ostrych rysach. W
oczach mężczyzny czaiła się ukryta groźba.
Zrobiła to zdjęcie, chociaż było jasne, że on nie życzy
sobie fotografowania. Teraz, kiedy na nie patrzyła, doznawała
mieszanych uczuć. Z jednej strony czuła ulgę, że udało jej się
przed nim uciec. Z drugiej strony dręczyło ją pytanie,
dlaczego w tym człowieku było tyle gniewu i goryczy.
Powinien się raczej cieszyć. Popełnił przecież morderstwo i
uszło mu to na sucho.
Zaczęła przeglądać zdjęcia z nie dokończonego filmu.
Nagle uświadomiła sobie, że wypatruje na nich twarzy
DeSalvo. Przecież musiał być gdzieś w tym tłumie. Ale gdzie?
Znalazła kilka zdjęć Giny Tarantino, a potem, trzy klatki niżej,
zobaczyła zarys wyłaniającego się zderzaka. Kolejne zdjęcia
ukazywały fragment bagażnika oraz kilku demonstrantów,
uskakujących w bok. Następna klatka była zamazana -
widocznie wtedy DeSalvo ją potrącił. Drżącymi rękami
nacisnęła guzik przeglądarki.
Następny slajd był w miarę ostry. T.J. wbiła wzrok w
ekran. Po prawej stronie widniała rozmazana błękitna plama -
jej wybawca w akcji. Natomiast z lewej strony... spoglądała na
nią zastygła w obiektywie twarz kierowcy. T.J. powoli
zaczerpnęła tchu.
A potem sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer
„Atlanta Times Union".
ROZDZIAŁ 2
Przez kilka długich sekund Nick DeSalvo wpatrywał się w
zdjęcie na pierwszej stronie porannego wydania „Atlanta
Times Union". A potem zrobił coś, co mu się ostatnio zdarzało
bardzo rzadko - uśmiechnął się. Nienawidził prasy od czasów,
kiedy sam gościł na pierwszych stronach gazet. Dziś musiał
jednak przyznać, że idealnym wyjściem dla przepracowanej
policji mogłoby być wyposażenie wszystkich porządnych
obywateli w aparaty fotograficzne.
Zerknął na podpis pod zdjęciem: Fot. T.J. Amberly. Nick z
miejsca stracił dobry humor. Splótł palce, a ból w poranionych
dłoniach uświadomił mu, co go czeka. Czy za to, że się komuś
pomogło, zawsze trzeba płacić?
Amberly... Więc jednak zrobiła te swoje zdjęcia, chociaż
rozbił jej aparat. A on miał zdarty naskórek na rękach i
stłuczone kolano. Ale mogło być jeszcze gorzej. Przynajmniej
to nie jego twarz wyzierała teraz ze szpalt gazety.
Na domiar złego to właśnie w jego budynek wjechał
samochód. Poczuł się osobiście znieważony. W końcu firma
Randolf - Reynolds płaciła mu mnóstwo pieniędzy za to, żeby
strzegł jej interesów. Zabezpieczenie budynku po wypadku
zajęło mu resztę dnia i część wieczora. Musiał naprawić
system alarmowy i zatrudnić kilka dodatkowych osób na
nocną zmianę. Nie mógł się wręcz doczekać, kiedy będzie
mógł powiedzieć kilka słów do słuchu gnojkowi, który miał
pecha, ponieważ został uwieczniony na filmie tej Amberly.
Rzucił gazetę na biurko i sięgnął po książkę telefoniczną.
Telefon rozdzwonił się tuż po ósmej rano. T.J. po raz
kolejny odłożyła słuchawkę i spojrzała przez okno na ogród w
podwórzu.
Jackson był u niej przed chwilą, żeby pogratulować, a
teraz rozsiadł się na ławeczce stojącej pośrodku trawnika,
pieczołowicie wystrzyżonego przez Tylera. Chyba nie
zamierzał się opalać. O tej porze roku nocami zdarzały się
przymrozki.
Ostry dźwięk przerwał jej rozmyślania. Podeszła do
domofonu i wcisnęła guzik.
- Słucham.
- Czy to T.J. Amberly?
- Tak. A z kim rozmawiam?
- Jestem Nick DeSalvo. My... - urwał - poznaliśmy się
wczoraj na demonstracji.
- Chwileczkę. - Nagle ugięły się pod nią nogi. Nick
DeSalvo. Ogarnięta paniką, czuła, jak serce ciężko tłucze się
w piersi. Nie była jeszcze gotowa...
Skąd on się tu wziął? Przecież nie mógł jej rozpoznać.
Wprawdzie miała ten sam owal twarzy i kolor oczu co brat -
po matce - ale nie byli do siebie podobni na tyle, żeby
ktokolwiek mógł podejrzewać jakieś pokrewieństwo. Prócz
tego nadal używała panieńskiego nazwiska matki. Może
jednak zapamiętuje się na zawsze twarz kogoś, kogo się
zabiło. A jeżeli nie, już ona postara się o to, żeby Nick
DeSalvo do śmierci pamiętał Rusty'ego.
Ale jeszcze nie dziś. Dziś nie była na to przygotowana.
Weź się w garść, kobieto, pomyślała. Przecież on tu nie
wejdzie, jeżeli go nie wpuścisz. Zaczerpnęła tchu i drżącą ręką
sięgnęła do domofonu.
- Czego pan chce? - zapytała tonem, którym zwykła się
zwracać do natrętnych sprzedawców.
- Chcę porozmawiać o zdjęciach, które pani wczoraj
zrobiła. Mogę wejść?
- Nie - przeraziła się T.J. - To znaczy... jestem w tej
chwili dość zajęta.
- No to zaczekam. Miała nadzieję, że DeSalvo sobie
pójdzie. Z drugiej strony myśl, że będzie krążył wokół domu,
wydała jej się nie do zniesienia. Lepiej już go wpuścić i
powiedzieć wprost, że nie mają o czym rozmawiać. Wcisnęła
guzik domofonu.
- Niech pan wejdzie na podwórze. Tam się spotkamy.
Tak, lepiej spotkać się z nim na dworze. Zakładając
kurtkę, raz jeszcze spojrzała przez okno. Jackson właśnie
wstał. W rękach trzymał skrzynkę pełną metalowych rurek i
arkuszy miedzianej blachy.
Otworzyła drzwi i powoli zeszła po schodkach do ogrodu.
Gdy Nick znalazł się na dziedzińcu, z miejsca zrozumiał, że
się pomylił. Kiedy podano mu adres T.J. Amberly, ogarnęły
go poważne wątpliwości - jak można mieszkać w jednym z
tych starych, ponurych budynków fabrycznych?
Tutaj jednak obskurny dziedziniec został zmieniony w
piękny, zaciszny ogród. Wszystko przypominało ekskluzywne
osiedle, w którym on sam mieszkał od jakiegoś czasu.
Automatycznie zamykane bramy, mur zwieńczony żelaznymi
szpikulcami, wreszcie strażnik, emerytowany policjant, który
dbał o bezpieczeństwo lokatorów.
Spojrzał na drugi koniec podwórza. Mur, oddzielający ten
cichy i przytulny zakątek od świata, był solidny i bardzo
wysoki. Zapewniał bezpieczeństwo i dawał poczucie
prywatności. Tak, ta kobieta nieźle wybrała. W końcu sprytny
złodziej czy zdeterminowany morderca mógł sobie poradzić z
każdym systemem alarmowym. Tu właśnie zaczynała się rola
policji. Ale gdzie przebiega linia między prześladowcą i jego
ofiarą? W swojej błyskotliwej karierze zdążył już być i
jednym, i drugim.
Zobaczył T.J. Amberly, zanim ona go zauważyła. Patrzył,
jak idzie po płaskich kamieniach przez wypielęgnowany
trawnik. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to jej wzrost.
Kiedy leżała pod nim na ziemi, wydala mu się drobna i
krucha. Teraz sprawiała wrażenie osoby silnej i
wysportowanej - takiej, która nie boi się stanąć oko w oko z
żadnym mężczyzną. Mimo to widać było, że jest
zaniepokojona.
Twarda kobieta, pomyślał. Woli marznąć na dworze niż
zaprosić go do siebie. A potem spojrzał w bok, na mężczyznę,
do którego podeszła, i poczuł, że i jego zaczyna ogarniać
niepokój. Kto to jest ten motocyklista? Jej chłopak? A może,
co gorsza, mąż?
Jackson podniósł wzrok na T.J.
- Masz jakieś kłopoty?
Czyżby miała na twarzy wypisany lęk? Wcisnęła ręce do
kieszeni, żeby ukryć ich drżenie, i podeszła bliżej.
- Nic o tym nie wiem. On przyszedł tu w sprawie zdjęcia.
Jackson postawił skrzynkę na ziemi, a potem wyprostował się
i wbił wzrok w Nicka DeSalvo.
- On mi wygląda na glinę. Znam jednego adwokata. Mam
do niego zadzwonić? Wiesz, jak to jest, kiedy twoja praca
zostaje wystawiona na widok publiczny? - zawahał się, a
potem dodał: - Czy chcesz, czy nie, sprawy mogą ci się
wymknąć z rąk. Sam się o tym przekonałem.
Było to najbardziej osobiste wyznanie, jakie T.J.
kiedykolwiek usłyszała z ust Jacksona. Często rozmawiał z nią
o jej pracy, ale nigdy dotąd o własnej. Odetchnęła i poczuła
się spokojniejsza. Przecież ten DeSalvo nie wyciągnie broni i
nie zastrzeli jej przed jej własnym domem, w obecności
Jacksona. Trzeba tylko podjąć wyzwanie i do końca grać
swoją rolę.
- Sama sobie poradzę. A poza tym, pewnie i tak by mnie
nie było stać na twojego adwokata - zaśmiała się z wysiłkiem.
Zaczerpnęła tchu i dodała już spokojniej: - Najpierw muszę się
dowiedzieć, o co mu chodzi.
Nick nie spuszczał z niej wzroku. Chciał z nią z kilku
przyczyn porozmawiać w cztery oczy. teraz jednak wydawało
się to mało prawdopodobne.
T.J. odezwała się pierwsza.
- Dzień dobry. - Jej głos brzmiał sucho i obojętnie.
Odgarnęła z twarzy pasmo długich, jasnych włosów, a potem
wyciągnęła rękę. Miała gładką, ciepłą dłoń, w zetknięciu z
którą jego własna, pokaleczona wydała mu się jeszcze bardziej
szorstka i zimna.
- Dzień dobry pani - powiedział.
- Pan jest policjantem? - zapytała, cofając rękę.
- Nie - odparł, zaskoczony jej pytaniem. - Jestem
zaniepokojonym mieszkańcem tego miasta, a także szefem
ochrony firmy Randolf - Reynolds.
Motocyklista przysunął się bliżej, jakby miał jakiekolwiek
prawo uczestniczyć w tej rozmowie. T.J. zwróciła się do
niego:
- Jackson, to jest goryl... - jej wzrok na sekundę napotkał
spojrzenie DeSalvo - to znaczy zaniepokojony obywatel tego
miasta, który wczoraj rzucił się na mnie i podobno uratował
mi życie.
Nick poczuł na sobie badawczy wzrok mężczyzny.
- Ach, ten sam, który zniszczył ci sprzęt. Zapadła
złowieszcza cisza. Nick udał, że nie słyszał tej uwagi.
- Interesuje mnie zdjęcie, które pani wczoraj zrobiła. To,
które ukazało się w gazecie, a także wszystkie inne zdjęcia z
demonstracji.
T.J. Amberly położyła dłoń na ramieniu motocyklisty,
jakby chciała go uspokoić.
- A o co chodzi? - zapytała. Na jej czole pojawiła się
zmarszczka.
- Chciałbym obejrzeć cały film.
- Po co? Nick poczuł, że traci resztki cierpliwości.
- Niech pani posłucha, ten dureń wjechał przez okno do
mojego budynku...
- Pańskiego budynku? - prychnęła z niedowierzaniem.
- ... i, jeżeli zdążyła już pani o tym zapomnieć, o mało
pani nie rozjechał przy okazji. Zamierzam odbyć długą i
nieprzyjemną rozmowę z tym draniem, jak tylko go znajdę.
Pani zdjęcia to najlepszy ślad.
- Lepiej niech się tym zajmie policja. Trafna uwaga. Nick
powściągnął gniew.
- Na pewno zgłoszą się do pani, ale to ja pracuję dla
Randolfa - Reynoldsa. Dlatego przyszedłem pierwszy.
T.J. stała z nieprzeniknioną twarzą. Przeniosła tylko wzrok
z DeSalvo na Jacksona, próbując podjąć jakąś decyzję.
- Pan dobrze wie, że chroni mnie pierwsza poprawka do
konstytucji i nie muszę...
DeSalvo już potrząsał głową.
- Nie musi mi pani nic pokazywać. Wiem. Nazwijmy to
przysługą. Może się jednak okazać, że wczoraj rzeczywiście
ocaliłem pani życie - przerwał, żeby dać jej trochę czasu do
namysłu. - Jeżeli uda mi się go znaleźć, zanim dopadnie go
policja, to pani nie będzie musiała oglądać wezwania ze
swoim nazwiskiem.
Wezwania? To była ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę.
- W porządku. Pokażę panu ten film. Nieoczekiwana
zgoda zaskoczyła zarówno Jacksona, jak i DeSalvo.
- Wcale nie musisz tego robić... - zaczął Jackson.
- Wiem. - Mimo iż starała się uśmiechnąć, jej usta były
dziwnie zdrętwiałe. Spojrzała na DeSalvo. - No to chodźmy.
- T.J.... - zaczął Jackson.
- Spokojnie. To tylko kilka minut.
- Jakby coś, jestem tu przez cały czas. Gdybyś mnie
potrzebowała...
Skinęła głową. Umiała sobie radzić z problemami, miło
jednak było wiedzieć, że może liczyć na czyjąś pomoc. Bo na
samą myśl o tym, że będzie musiała spojrzeć w ciemne,
gniewne oczy Nicka DeSalvo, ciarki przechodziły jej po
plecach. Ten człowiek traktował cały świat jak potencjalnego
przeciwnika. A tutaj miał już jednego w Jacksonie.
Gdyby DeSalvo nosił garnitur albo mundur, łatwiej byłoby
jej z nim rozmawiać. Przywykła do elegancko ubranych
mężczyzn:
adwokatów,
polityków
czy
urzędników
państwowych.
DeSalvo był w spodniach koloru khaki i tweedowej,
sportowej marynarce. Prezentował się całkiem atrakcyjnie i
sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie. T.J. może i dałaby
się oszukać, gdyby nie to, że już wcześniej zauważyła jego
zaciśnięte usta i gniewne spojrzenie.
- Tędy. proszę.
Otworzyła drzwi do swojego mieszkania i nie dając mu
ani chwili na rozejrzenie się, poprowadziła korytarzem do
niewielkiego pokoju, który służył jej za pracownię. Zdjęcia z
poprzedniego dnia leżały na stole obok przeglądarki.
Zamknęła drzwi pokoiku, który nagle wydał jej się o wiele
za mały. Zgasiła światło, włączyła projektor i wreszcie
odetchnęła.
Kiedy na ekranie ukazała się gniewna twarz Nicka,
odwrócił się do T.J. Mimo panujących ciemności czuł, iż jest
zmieszana, i gotów był się założyć o swoją następną wypłatę,
że się nawet zaczerwieniła. Co to mogło oznaczać? T.J.
zaczęła szybko zmieniać przezrocza i po chwili doszli do
ostatniej rolki.
- Teraz będzie sekwencja wypadku - powiedziała i
nacisnęła guzik.
Jednak na ekranie, zamiast kierowcy, ukazały się najpierw
trzy ujęcia Giny Tarantino. Amberly szybko je zmieniła i w
końcu zobaczyli pierwsze zdjęcie samochodu. Po przejrzeniu
wszystkich slajdów T.J. zapaliła światło.
- Najlepsze zdjęcie kierowcy jest w redakcji. To, które
zamieścili na pierwszej stronie. Każę zrobić odbitki i wyślę je
panu.
- Dlaczego tak bardzo interesowali panią policjanci,
którzy byli przy tej demonstracji? - zapytał, żeby sprawdzić,
jak na to zareaguje.
A ona nagle pobladła.
- Co? Jak to? Ja... ja fotografowałam wszystko, co
popadnie. Nigdy nie wiadomo, o czym napiszą w gazecie i...
- Gazety nie pisują o policjantach. Chyba że źle.
- Chwileczkę. Obie jesteśmy kobietami i wybrałyśmy
sobie ciężki zawód. A poza tym, mogę fotografować, co mi się
podoba. To wolny ...
- ...kraj, tak? Znam tę gadkę. Nieraz nadstawiałem za nią
karku - powiedział i uznał, że pora dać jej spokój. Na razie. -
Dziękuję, że zechciała mi pani pokazać ten film - dodał. -
Będę wdzięczny za odbitki. Może uda mi się znaleźć więcej
świadków. Może ktoś rozpozna tego drania. Aha, i proszę
dołączyć rachunek. Korporacja za wszystko zapłaci.
T.J. otworzyła drzwi i czekała, aż DeSalvo wyjdzie
pierwszy. Ten mały pokoik naprawdę nie wydawał się
właściwym miejscem na konfrontację. Czuła się w nim jak w
pułapce, a kiedy DeSalvo, przechodząc obok, niemal otarł się
o nią, poczuła się fizycznie zagrożona. Nie śmiała się nawet
odezwać z obawy, że zdradzi ją głos. Chciała już tylko
jednego. Pozbyć się tego DeSalvo jak najprędzej, zanim
zechce zadać jej kolejne pytanie. Nie umiała kłamać i bała się,
że mogłaby powiedzieć mu prawdę.
Jak to się stało, że zapomniała usunąć slajdy Giny
Tarantino? Kiedy DeSalvo zapytał ją o zdjęcia, natychmiast
zdała sobie sprawę z tego, że została rozszyfrowana. Ten
człowiek okazał się szybszy od niej.
Szedł teraz wolno korytarzem, zatrzymując się kolejno
przy wszystkich oprawionych w ramki fotografiach wiszących
na ścianach. W tej chwili przystanął przed czarno - białym
portretem Jacksona na harleyu, w towarzystwie jednej z jego
przyjaciółek, Rity, upozowanej na tylnym siodełku. Jackson
miał na sobie przynajmniej dżinsy, za to Rita, w obcisłym
body cętkowanym jak skóra leoparda, wyglądała bardziej
wyzywająco, niż gdyby była naga.
Uznała, że nie ma potrzeby tłumaczyć się z tego zdjęcia.
Surowa, męska uroda Jacksona stanowiła wręcz idealne,
kontrastowe tło dla pełnej kociego wdzięku Rity. A zresztą, co
może jakiś eksglina wiedzieć o sztuce?
W końcu DeSalvo poszedł dalej, bez słowa. Kiedy stanęli
przy drzwiach wejściowych i już miała odetchnąć z ulgą,
usłyszeli cichy dzwonek. T.J. uświadomiła sobie, że nie
potrafi jednocześnie otworzyć drzwi przed DeSalvo i włączyć
domofonu.
DeSalvo przystanął przed stolikiem, na którym leżał jej
rozbity aparat fotograficzny, który przypominał teraz jedną z
awangardowych rzeźb Jacksona.
- Kto tam? - powiedziała do słuchawki, nie spuszczając
wzroku z DeSalvo.
- Policja. Muszę porozmawiać z panią T.J. Amberly.
DeSalvo spojrzał na nią i wzruszył ramionami, jakby chciał
powiedzieć: „A nie mówiłem?". Nie miał jednak zadowolonej
miny.
Przez ułamek sekundy T.J pomyślała o Jacksonie i jego
adwokacie. Może jednak będzie go potrzebować. Potem
podała policjantowi numer mieszkania i wcisnęła guzik
otwierający bramę.
- Byłbym wdzięczny, gdyby kazała pani zrobić dla mnie
odbitki, zanim odda pani policji film - odezwał się DeSalvo.
- Po co miałabym dawać im film?
- Bo po to właśnie przysłali tu swojego człowieka.
Podejrzewam, że nie ma jeszcze nakazu rewizji, może więc
pani go spławić.
Po co jej to mówił? I dlaczego robił to w taki sposób,
jakby policja była jego wrogiem? Przecież sam był jednym z
nich. DeSalvo otworzył drzwi. Na jego widok policjant się
zdumiał.
- Co, u diabła... - zerknął w stronę T.J., a potem znowu
zwrócił się do DeSalvo: - Co ty tu robisz?
- Cześć, Bill, kopę lat. - Mężczyźni uścisnęli sobie ręce.
T.J. najchętniej wyrzuciłaby obu za drzwi.
- Właśnie miałem wyjść - powiedział DeSalvo, nie
odpowiadając na pytanie policjanta. - Wyświadcz mi tę
przysługę i nie wspominaj o mnie szefowi.
- Może jestem szalony, ale nie głupi. Gdyby Echols
dowiedział się, że mnie wyprzedziłeś, dostałbym za swoje.
- Tak. - Nick ponuro się uśmiechnął. - Do zobaczenia. -
Odwrócił się do T.J. - Dziękuję, że zechciała mi pani pomóc. -
Jego ton był uprzejmy, ale w spojrzeniu kryła się groźba.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Nick przystanął, żeby zebrać
myśli. Z ulgą zaczerpnął chłodnego powietrza. Musi
skoncentrować się na innych sprawach, obecność tej Amberly
dziwnie go rozstroiła. Kiedy stała obok niego w ciasnym,
ciemnym pokoju, miał ochotę jej dotknąć albo sprowokować
ją słowami po to tylko, żeby zobaczyć, jak sobie z nim poradzi
w bezpośrednim starciu.
Powinien się zająć swoimi sprawami. Z Billem
Raymodem jakoś sobie poradzi, to jeden z tych uczciwych
facetów, który zawsze był wobec niego w porządku. Czemu
jednak martwi się o tę dziewczynę? Przecież zachowywała się
niezbyt przyjaźnie, a jej reakcja podczas demonstracji była
mocno przesadzona.
Może w ogóle nie lubi mężczyzn. A może lubi, ale w
zupełnie innym typie. Spojrzał w głąb ogrodu, gdzie na
kamiennej ławeczce, w chłodnym, grudniowym słońcu,
siedział ponury motocyklista.
Omijając wtopione w ziemię kamienie, Nick ruszył ku
niemu na skróty, przez pożółkły trawnik.
Od razu rzucił mu się w oczy skórzany strój i długie włosy
nieznajomego. Dobrze znał ludzi tego pokroju. Wszyscy byli
do siebie podobni - aspołeczni i niezbyt rozgarnięci. Ten
przekroczył już trzydziestkę i z pewnością nie był punkiem.
Był wysoki i mocno zbudowany, a jego oczy mówiły „mam
was wszystkich gdzieś". DeSalvo odniósł wrażenie, że kryje
się za tym coś więcej. Może ten typ nie jest aż tak płytki, na
jakiego wygląda?
Parę kroków przed ławką zatrzymał się i wsunął ręce do
kieszeni.
- Pan tu mieszka? Motocyklista patrzył na niego przez
chwilę, a potem z kpiącym uśmiechem podniósł ręce do góry.
- Gdybym tu mieszkał, powiedziałbym panu, że
administrator dostaje szału, kiedy ktoś chodzi po trawie.
- Pan też jest na trawie.
- Ale ja płacę za ten przywilej.
- Ma pan jakieś nazwisko?
- A pan ma jakiś powód, żeby o to pytać?
- Może chcę sprawdzić w komputerze, czy nie m a j ą
czegoś na pana.
- Niech mnie pan nie straszy. Mój stary był policjantem i
nikt się mnie nie czepia. No, może mojej sztuki.
- Co pana łączy z panią Amberly? Motocyklista opuścił
ręce.
- Jestem jej aniołem stróżem - powiedział, wstając. - A
panu co do tego?
Nick wyjął ręce z kieszeni i stanął na szeroko
rozstawionych nogach. Facet chciał go sprowokować i to mu
się udało. Czuł, że musi się dowiedzieć, na ile ten typ
zadomowił się w mieszkaniu T.J. Amberly. Czy na przykład
wie, które z tych wszystkich białych drzwi prowadzą do jej
sypialni?
- Jackson! - rozległ się nagle głos T.J. Nick czekał, nie
spuszczając wzroku z motocyklisty.
- Tak! - zawołał Jackson, nie patrząc w jej stronę.
- Jesteś mi potrzebny. Potrzebny. Słowo to rozdrażniło
Nicka. Nie podobało mu się jego brzmienie.
- Już idę, kotku. - Na ustach Jacksona znowu pojawił się
kpiący uśmieszek. - Muszę już lecieć. Chyba trafi pan sam do
wyjścia.
Nick patrzył, jak pokonuje schodki prowadzące do
mieszkania T.J. Amberly, i poczuł przemożną chęć, żeby za
nim pobiec. Był jednak teraz zwykłym cywilem i mógł się
poruszać tylko w ściśle ograniczonej przestrzeni. A w tej
właśnie chwili napotkał przed sobą mur nie do przebycia.
ROZDZIAŁ 3
Do północy T.J zdążyła odebrać co najmniej pięćdziesiąt
telefonów. Większość od kolegów z redakcji albo od
znajomych. Potem zaczęły się głuche telefony. Kiedy znowu
rozległ się dzwonek, T.J. wrzasnęła do słuchawki.
- Halo! Cisza.
- Halo, kto mówi! Żadnej odpowiedzi.
- Wiesz, która godzina?! - wykrzyknęła zdesperowana.
Ktoś odczekał w milczeniu, a potem się rozłączył.
Zdenerwowana odłożyła słuchawkę. W ogóle nie trzeba było
jej podnosić. Co oznaczały te głuche telefony? Czy ten ktoś
próbował ją nastraszyć?
Przyszła jej na myśl policja, a potem Nick DeSalvo.
Przypomniała sobie, że kiedy się pojawił, poczuła się
zagrożona. Nawet Jacksona próbował zastraszyć. Czy nękałby
ją w ten sposób? Nie, wyglądał raczej na kogoś, kto mówi bez
ogródek to, co chce powiedzieć.
Wyszarpnęła wtyczkę z gniazdka. Nie pozwoli, żeby ten
ktoś niepokoił ją we własnym domu. Miała już dosyć wrażeń
jak na jeden dzień.
- Czy pani nigdy nie odbiera telefonów? - odezwał się w
słuchawce zniecierpliwiony damski głos.
- Nie rozumiem - odparła T.J. zaskoczona.
- Dzwonię od ósmej rano i...
- Och, przepraszam. Wczoraj dzwoniło tyle ludzi, że w
końcu, koło północy, wyłączyłam telefon i zapomniałam...
- Czy mówię z panią T.J. Amberly, fotoreporterką?
- Tak. Czym mogę pani służyć?
- Mówi Linda Fredrickson z firmy Randolf - Reynolds.
Chciałam zapytać, czy nie zrobiłaby pani dla nas paru zdjęć?
Randolf - Reynolds...
- Przepraszam, czy może pani powtórzyć? - T.J. słyszała
wprawdzie każde słowo, ale jej uwagę zwróciła przede
wszystkim nazwa firmy.
- Czy mogłaby pani zrobić dla nas kilka zdjęć jutro rano?
Organizujemy uroczyste śniadanie, a nasz fotograf jest akurat
zajęty.
- Jutro? Sama nie wiem... Mogę zapytać, kto dał państwu
mój numer?
- Szef ochrony, Nick DeSalvo. Powiedział, że robi pani
bardzo dobre zdjęcia.
Nick DeSalvo.
Może się czegoś domyślał? Co robić? Nick DeSalvo i jego
kompani z policji ukryli prawdziwą przyczynę śmierci jej
brata i uznali, że zginął wskutek przypadkowej strzelaniny.
Jak ona sobie to wszystko wyobraża? Że rzuci mu w twarz
prawdę? Jemu i całej policji? Przecież dysponuje dowodami i
zna motywy, które spowodowały użycie siły.
Nie, uspokoiła samą siebie, DeSalvo nie mógł o tym
wiedzieć. A szansa, żeby się znowu do niego zbliżyć, pewnie
już się nie powtórzy. Miała nadzieję, że zdemaskuje go, zanim
on odkryje jej prawdziwe nazwisko i zrozumie, że zjawiła się
po to, aby przewrócić do góry nogami jego wygodną
egzystencję.
Sięgnęła po notes.
- Oczywiście, jestem jutro wolna. Jakie to mają być
zdjęcia? Kolorowe czy czarno - białe?
Pani Fredrickson zaczęła objaśniać, do czego będą im
później potrzebne fotografie, a T.J. zanotowała kilka zdań.
Omówiły cenę i termin. W trakcie rozmowy T.J. przez cały
czas wyobrażała sobie minę Nicka DeSalvo, kiedy się dowie,
że pomógł zatrudnić osobę, która chce odsłonić kulisy pewnej,
zdawałoby się na zawsze pogrzebanej sprawy.
- Powtórz jeszcze raz, kim jest ta kobieta? - zapytał
porucznik Echols.
W tej samej chwili jeden z graczy Atlanta Hawks zdobył
punkt i publiczność wręcz oszalała. Policjant musiał podnieść
głos, żeby Echols mógł go usłyszeć.
- To T.J. Amberly. Fotoreporterka. Sprawdziłem ją. Od
pół roku pracuje na zlecenie dla naszej gazety. Zjawiła się tu
zaraz po ukończeniu szkoły w Kentucky.
Mężczyźni przerwali rozmowę, ponieważ jakaś kobieta
przeciskała się między nimi, niosąc colę i torbę kanapek.
- Mieszka na zachód od centrum, w jednej z tych starych
fabryk - kontynuował policjant.
- Co ona ma wspólnego z DeSalvo? - zapytał porucznik.
- Nic, i to mnie właśnie niepokoi. Jej nazwisko wypłynęło
po raz pierwszy/Butler twierdzi, że DeSalvo naprawdę się nią
interesuje. Wszędzie o nią pytał i był u niej, kiedy Bill
Raymond przyszedł, żeby ją przesłuchać.
Jeden z zawodników nie trafił do kosza.
- Cholera! - krzyknął Echols, zrywając się z miejsca. -
Przecież zawsze strzelał z zamkniętymi oczami!
Rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Sędzia odgwizdał
koniec meczu i podniósł rękę do góry. Echols oderwał wzrok
od boiska i przeszył surowym spojrzeniem swojego
podwładnego.
- Radzę ci, wybadaj, dlaczego on tak za nią węszy.
Widownia gwizdami i krzykiem żegnała zwycięską drużynę.
Policjant skinął głową i ryknął, przekrzykując tłum:
- Ma pan to u mnie jak w banku, szefie.
Dwa dni później Nick przemierzał elegancki hol budynku
Korporacji Randolf - Reynolds. Z uczuciem ulgi rozluźnił
węzeł krawata. Wreszcie pozbył się grupy delegatów z całego
kraju, którzy przybyli do Atlanty, żeby wziąć udział W serii
spotkań szkoleniowych. Mógł teraz wrócić do swoich
codziennych obowiązków, a także zdjąć ten uprzykrzony
granatowy garnitur, w którym występował przy tego typu
okazjach.
Skinął głową strażnikowi w recepcji, a potem ruszył w
stronę windy. Kiedy skręcił za róg, omal nie zderzył się z T.J.
Amberly. Cofnął się szybko i nim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, uniósł rękę.
- Przepraszam. Niech się pani nie boi. Nie będę się już
więcej na panią rzucać.
T.J. zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Po raz pierwszy
zauważył, że ma zielononiebieskie oczy, które wcale nie
patrzą na niego przyjaźnie. Spojrzał w stronę windy, a wtedy
ona przemówiła.
- Niezły garnitur. Co to miało znaczyć, u diabła? Garnitur,
w który wbił się dzisiaj z taką niechęcią, kosztował więcej niż
jego kamizelka kuloodporna. Zmierzył T.J. od stóp do głów,
odnotowując, że w doskonale uszytym, szaroniebieskim
damskim garniturze prezentowała się wyjątkowo elegancko.
- Dziękuję. Mogę to samo powiedzieć o pani stroju - rzekł
z uczuciem irytacji i przepuścił T.J. przodem, ponieważ
właśnie otworzyły się drzwi windy.
Wchodząc do pustej kabiny, T.J. pomyślała, że Pan Bóg
musi chyba mieć wypaczone poczucie humoru. Na liście osób,
z którymi za nic na świecie nie chciałaby zostać uwięziona w
windzie, Nick DeSalvo zajmował pierwszą pozycję.
- Na które piętro? - zapytał.
- Osiemnaste.
Patrzyła na niego, kiedy wciskał guzik. Miał ładne dłonie
o długich, smukłych palcach, pokrytych drobnymi, czarnymi
włoskami. Przypomniała sobie smugi krwi na kostkach, kiedy
rzucił ją na ziemię. A zaraz potem uprzytomniła sobie, że te
same ręce trzymały broń, z której zastrzelono jej brata.
Wstrząsnął nią dreszcz.
Wiedziała, że prędzej czy później musi się na niego
natknąć, i przygotowała kilka pytań, które zamierzała mu
zadać. Jednak zamknięta z nim sam na sam w tej ciasnej
kabinie nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
DeSalvo był wyższy, niż zapamiętała, a elegancki garnitur
dodawał mu powagi i autorytetu. Mocniej przycisnęła płaską,
brązową torebkę i zaczerpnęła tchu.
- Dziękuję za referencje - powiedziała z wysiłkiem. Oczy
DeSalvo spoczęły na jej torebce.
- Jak poszło? - zapytał.
- Doskonale. Dlatego tu jestem. Przywiozłam zdjęcia. -
Tak trzymaj, pomyślała. Jej głos brzmiał prawie zwyczajnie.
DeSalvo skrzyżował ręce na piersi.
- Więc zarobiła pani wystarczająco dużo, żeby zapłacić za
naprawę aparatu?
A więc to miała być forma rekompensaty. Odważyła się
podnieść na niego wzrok i w tym momencie uświadomiła
sobie, że ten człowiek jest jej wrogiem. Nie musiała zdradzać
przed nim swoich zamiarów - a tym bardziej odczuwać
wdzięczności.
- Tak. Dziękuję.
- Więc jesteśmy kwita?
- Niezupełnie - wyrwało jej się mimochodem.
Spojrzał na nią, zaskoczony, a ona pożałowała
nieopatrznych słów. Po co zasiewać wątpliwości w
podejrzliwym z natury umyśle niedawnego policjanta?
Winda dotarła na osiemnaste piętro. Drzwi się rozsunęły.
- Czy jadła już pani lunch? - zapytał DeSalvo, jakby
miało to coś wspólnego z ich wzajemnymi rozliczeniami.
- Nie. A pan idzie coś zjeść? - T.J. bardzo się starała, żeby
to pytanie zabrzmiało w miarę obojętnie, a zarazem...
przyjaźnie. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, iż ten lunch
znaczy dla niej coś więcej niż zwykłe przeprosiny. A poza
tym, pracowali teraz dla tej samej firmy. - Ja stawiam -
zaproponowała.
DeSalvo uniósł rękę i znużonym gestem pomasował sobie
kark.
- Ja się tym zajmę. Od rana wypiłem tylko filiżankę kawy.
Nie była to reakcja, jakiej oczekiwała. Obawiała się, że
DeSalvo wyskoczy z jakąś głupią uwagą na temat mężczyzn,
którzy pozwalają na to, żeby kobieta za nich płaciła.
- Hmm... muszę jeszcze dostarczyć Lindzie te zdjęcia i
zamienić z nią parę słów. Potem będę wolna. Gdzie mogę
pana znaleźć?
- Mój gabinet znajduje się w holu, po prawej stronie. Na
drzwiach jest tabliczka z nazwiskiem.
Skinął na pożegnanie i odszedł w głąb korytarza.
Krawat zniknął. To była pierwsza rzecz, jaka rzuciła jej się
w oczy, kiedy ponownie się spotkali. Ciekawe, czy zostawił
go w szafie w gabinecie, czy może zwinął i schował do
kieszeni, tak jak to robił jej ojciec. Komisarz John Tilton
nigdy nie mógł znaleźć swoich ulubionych krawatów.
Wspomnienie o ojcu umocniło ją tylko w postanowieniu.
Przypomniała sobie, przez co musiał przejść, chcąc zapewnić
bezpieczeństwo jej i Rusty'emu. A mimo to nikt nie usłyszał
od niego jednego słowa skargi.
Lunch z DeSalvo mógł się okazać znacznie cięższą próbą,
niż to sobie wyobrażała. Kiedy znowu stanęli obok siebie w
windzie, poczuła, że nie ma mu nic do powiedzenia - w
każdym razie nic miłego lub neutralnego. Ogarnęła ją
przemożna chęć, żeby z krzykiem skoczyć mu do gardła.
Nick jednak nie wydawał się skrępowany jej milczeniem.
Z miejsca przystąpił do rzeczy.
- Co zamierza pani zrobić ze zdjęciami tego szaleńca z
demonstracji? - W jego głosie nie było gniewu, tylko zwykła
ciekawość.
Drzwi otworzyły się, T.J. wysiadła z windy i dopiero
potem odpowiedziała na jego pytanie.
- Odbitki, o które panu chodziło, są już pewnie na biurku
z pańską pocztą. Wysłałam też Raymondowi odbitki
wszystkich zdjęć... łącznie z tym, na którym widać pana. - Nie
mogła sobie odmówić tej drobnej przyjemności. - Natomiast
negatyw zdjęcia, które znalazło się w gazecie, jest nadal w
redakcji.
Nick stanął przed obrotowymi drzwiami i odwrócił się do
niej.
- Dlaczego posłała mu pani moje zdjęcie?
- Przecież pan tam był.
DeSalvo zmarszczył czoło, ale T.J. pchnęła drzwi i wyszła
na ulicę, zanim zdążył coś powiedzieć.
Dogonił ją i wskazał kierunek.
- Tędy - mruknął, zaciskając usta. Nie powiedział, dokąd
zabiera ją na lunch.
- A o co panu chodzi z tym zdjęciem?
- To długa historia. Za długa, żeby się nią teraz
zajmować. Była pani kiedykolwiek w Peachtree Grill? -
zapytał, zmieniając temat.
- Nie, ale słyszałam o tym miejscu.
- To tylko kilka przecznic stąd, obok Carltona. Może być?
- Oczywiście. - Zebrała poły żakietu.
Dzień był pogodny, lecz dość zimny, a w centrum zawsze
było chłodniej, ponieważ wysokie budynki zasłaniały słońce.
Witryny sklepów były już udekorowane kolorowymi
lampkami i ozdobami choinkowymi, a na chodnikach panował
przedświąteczny tłok - ludzie wybrali się po zakupy. Na rogu
ulicy stał Święty Mikołaj i zbierał pieniądze na pomoc dla
ubogich.
W tym ożywionym tłumie T.J. nagle poczuła się bardzo
samotna. Rozpaczliwie zatęskniła za ojcem i Rustym. Na
Boże Narodzenie pojedzie do domu. Do rodzinnego miasta,
które, przynajmniej na pozór, jest przyjazne i radosne. A
jednak mieszkali w nim ludzie, którym nie mogła już ufać.
Podobnie jak mężczyźnie, który kroczył teraz u jej boku.
Zadrżała.
- Zimno pani? - zdumiał się DeSalvo, jakby coś takiego
nie przyszło mu do głowy.
- Nie. Spacer mnie rozgrzeje. Obrzucił ją przeciągłym
spojrzeniem, a potem przyspieszył kroku.
Stali już od kwadransa przed Peachtree Grill, czekając, aż
zwolni się stolik, i wtedy padły strzały.
T.J. opowiadała właśnie, w jaki sposób fotografuje się
ważne osobistości na różnych spotkaniach, kiedy nagle
witryna za ich plecami eksplodowała - posypało się szkło. Nie
minęło parę sekund, a znalazła się pod ścianą, do której
przygniatał ją całym swoim ciałem jej wybawca - Nick
DeSalvo.
ROZDZIAŁ 4
T.J. stała z twarzą wciśniętą w rozpięty kołnierzyk koszuli
DeSalvo. Kiedy poczuła aromat wody po goleniu i zapach
rozgrzanej skóry, odwróciła głowę.
Wtedy zobaczyła w jego ręku pistolet.
- Nic się pani nie stało? - wydyszał jej wprost do ucha, ale
się nie ruszył.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała, wsuwając
dłonie między ich ciała. Nagle zabrakło jej tchu. - .. Niech
mnie pan...
- Nie ruszaj się! - rozkazał i mocniej przycisnął ją do
muru.
Następnych trzydzieści sekund wydawało się trwać całe
wieki. T.J. była wciąż w szoku, ale jej ciało zachowywało się
tak, jakby otrzymało potężną dawkę energii. Nie było już jej
zimno. Żar ogarnął jej policzki i rozlał się po całym ciele.
Przerażona tym, jak jej zmysły zareagowały na bliskość
DeSalvo, zapragnęła wyrwać mu się i uciec. On jednak
trzymał ją niczym w pułapce. Każdy jego oddech sprawiał, że
jego tors uciskał jej piersi. Niemal czuła przyspieszone bicie
jego serca. W głowie kołatała jej jedna myśl: Nie wolno mi
zapomnieć, kim jest ten człowiek.
Zerknęła na jego pistolet. Widziała już taki wcześniej.
Lżejszy niż te, które zazwyczaj noszą policjanci. Pewnie
automatyczny.
Nagle panująca wokół cisza ustąpiła miejsca harmiderowi.
Ludzie tłoczyli się w drzwiach restauracji, wykrzykując coś
jedni przez drugich. W oddali zawyły policyjne syreny.
DeSalvo cofnął się o pół kroku, nadal jednak jedną ręką
przyciskał T.J. do muru, jakby się obawiał, że nie ustoi bez
jego pomocy. Odłamki szkła zazgrzytały mu pod butami, ale
zdawał się tego nie zauważać. Uniósł broń i zaczął lustrować
wzrokiem przeciwną stronę ulicy oraz samochody
zaparkowane wzdłuż krawężnika.
T.J. oprzytomniała i uświadomiła sobie, że upuściła
torebkę. Z jakiejś niepojętej przyczyny uznała, że natychmiast
musi ją podnieść. Spróbowała przykucnąć, ale dłoń DeSalvo
zacisnęła się mocniej na jej ramieniu. Kiedy wreszcie ich
spojrzenia się spotkały, T.J. zaczerpnęła tchu.
- Moja torebka... - zaczęła, ale głos odmówił jej
posłuszeństwa.
Puścił ją i schylił się, a kiedy oddał jej torebkę, odwrócił
się bez słowa. Był wściekły. T.J. nadal bała się ruszyć.
Na widok nadjeżdżającej policji, DeSalvo schował broń
do kabury pod marynarką. Ktokolwiek strzelał, dawno już się
ulotnił. Nie było sensu wymachiwać bronią. Skinął głową
jednemu z przechodzących policjantów. Jak on się nazywał?
Washington...? Nick nie mógł sobie przypomnieć jego
imienia.
Spojrzał na T.J. Amberly. Była spokojna, ale blada jak
kreda. Czując na sobie jego wzrok, nerwowym gestem
odgarnęła włosy za ucho. Wtedy zauważył, że trzęsą jej się
ręce. Przysunął się bliżej i ujął ją pod ramię.
- Wejdźmy do środka - powiedział, popychając ją przed
sobą. - Tam będzie cieplej.
Nie oponowała. Nadal nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Widząc jej przerażenie, Nick poczuł, jak narasta w nim
wściekłość. Szkoda, że nie dopadł tego łajdaka - już on by się
z nim rozprawił!
W restauracji panował zamęt. Większość gości porzuciła
stoliki i skupiła się przy drzwiach, czekając na policję.
Nickowi udało się znaleźć roztrzęsionego kelnera i już po
chwili zasiedli z T.J. w przytulnej niszy w głębi lokalu, z dala
od stłuczonej szyby.
- Na pewno nic się pani nie stało? - powtórzył, kiedy
zamówił kawę i kanapki. Na szczęście kuchnia nie przestała
funkcjonować.
- Na pewno - odparła. - Tylko dziwnie się czuję.
- Świadomość, że miało się zostać zastrzelonym, może
popsuć cały dzień - próbował żartować Nick.
Zamiast się uśmiechnąć, T.J. popatrzyła na niego tak,
jakby jej właśnie wyznał, że jest seryjnym mordercą. W jej
spojrzeniu nie było nawet cienia strachu.
- Też tak uważam - mruknęła.
- Tak pani uważa? Dlaczego sądzi pani, że ktoś do nas
strzelał?
- Jak to, do nas? DeSalvo uważnie jej się przyjrzał.
- Padły dwa strzały. A tylko my staliśmy przed witryną...
- przerwał i wzruszył ramionami. - Czym się pani zajmuje?
- Przecież pan wie, że jestem fotoreporterką. Ja... - Może
się pani ostatnio komuś naraziła? Zanim zdążyła
odpowiedzieć, zjawił się kelner z kawą. T.J. rozerwała
drżącymi palcami torebkę z cukrem, a potem powiedziała:
- Jestem tu od niedawna. Nie zdążyłam sobie jeszcze
narobić wrogów. - Spojrzała na niego wyzywająco. - A pan?
Nick upił łyk kawy i popatrzył na nią uważnie. Wiedział
już, że kłamie, wyczuwał także, że jest na niego zła, choć nie
miał pojęcia dlaczego.
- Po raz drugi ocaliłem pani skórę, a pani traktuje mnie
jak wroga.
- Może wcale nie potrzebuję, żeby mnie pan ratował.
Może wystarczy, że będę się trzymała od pana z daleka i już
będę bezpieczna.
Z jakiejś niepojętej przyczyny Nick wrócił pamięcią do
chwili, kiedy zasłaniał ją swoim ciałem przed kulą. Przywarła
wtedy do niego i ta bliskość nie była nieprzyjemna.
Przeciwnie. Dopiero teraz to sobie uświadomił i nagle
zrozumiał, że nie chce, aby ta kobieta trzymała się od niego z
daleka.
- Zjemy lunch, porozmawiamy z policją, a potem odwiozę
panią do domu. Tam nic już pani nie grozi.
T.J. otworzyła drzwi fabrycznego budynku. Za nią stał
DeSalvo. Zmusił ją, żeby zjadła lunch, porozmawiał z policją,
a teraz uparł się, że sprawdzi zabezpieczenie całego domu, a
zwłaszcza jej mieszkania.
I nie chciał słyszeć o odmowie.
Kiedy szli przez dziedziniec, T.J. czuła, że jej cierpliwość
jest już na wyczerpaniu, a ona sama bliska obłędu. Chciała
przecież spotkać Nicka DeSalvo. Szukała go. A on zjawił się
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Nie musi pan wracać do pracy? - zapytała
poirytowanym tonem. Miała nadzieję, że DeSalvo rozgniewa
się i odejdzie, dając jej czas na przegrupowanie sił.
Tymczasem on milczał.
Kiedy stanęli przed drzwiami jej mieszkania, T.J.
odwróciła się i powiedziała:
- To naprawdę zbyteczne. Ja...
- Co takiego jest we mnie, że tak się pani denerwuje? -
DeSalvo patrzył jej prosto w twarz, jakby chciał sprowokować
do wyznania prawdy.
T.J. wzdrygnęła się, ale wytrzymała spojrzenie. Pewnie
uważał, że jej zdenerwowanie to tylko naturalna reakcja
bojaźliwej kobiety na jego oszałamiającą męskość. Nie warto
było ryzykować życia tylko po to, żeby odebrać mu tę
pewność.
- Pańska pomoc nie jest mi potrzebna - powiedziała,
ignorując jego pytanie.
- Naprawdę? Czy to znaczy, że jest pani przyzwyczajona
do tego, żeby ktoś do pani strzelał albo najeżdżał
samochodem? Co ma pani zamiar zrobić, jeżeli ktoś będzie
próbował dostać się do mieszkania? Zabrani mu pani?
T.J. udała, że nie zauważyła sarkastycznego tonu. Przyszło
jej do głowy coś zupełnie innego. A jeżeli DeSalvo chce
sprawdzić jej mieszkanie, bo sam zamierza się później do
niego włamać?
- Po co ktoś miałby się tu włamywać?
- To pani mi to powie.
- Niech pan posłucha. - T.J. westchnęła i pomyślała, że jej
obawy są irracjonalne. Nick DeSalvo nie miał pojęcia ani o
zapieczętowanej teczce, którą ukryła w swoim mieszkaniu, ani
o tym, w jaki sposób jej zawartość miała wpłynąć na jego
życie. Nie mógł tego wiedzieć - próbował ją tylko zastraszyć
tak, jak straszył wszystkich. - Doceniam pańską troskliwość...
ale, jak już mówiłam policji, nie ściga mnie żaden dawny
narzeczony, nie handluję narkotykami i nie...
- Sprawdzę tylko drzwi i okna i pójdę sobie - zdecydował,
a kiedy nie odpowiadała, dodał: - Na tym polega moja praca.
Następne
dwadzieścia
minut
dłużyło
się
T.J.
niemiłosiernie. Nick DeSalvo metodycznie sprawdzał każde
oczko drucianej siatki, ochraniającej okna wychodzące na
parking. Wypróbował też zasuwę i zamek w drzwiach
wejściowych oraz sprawdził system alarmowy.
A potem wszedł na górę do sypialni.
Obecność mężczyzny przy jej na wpół pościelonym łóżku
byłaby dla T.J. krępująca. DeSalvo w jej sypialni - to było
ponad jej siły. Bała się go i nienawidziła, a mimo to jej ciało
reagowało na to, że tam był. Ciało nie potrafi posługiwać się
logiką. Na samą myśl o tym, że jakakolwiek cząstka jej osoby
mogłaby znaleźć się pod wpływem DeSalvo, T.J. popadła w
rozpacz. Przecież ten człowiek zabił jej brata. Poprzysięgła
sobie, że go zniszczy.
A on po prostu stał i patrzył na nią, marszcząc brwi.
- Jak zamierza się pani stąd wydostać, gdyby wybuchł
pożar? - zapytał.
T.J. spojrzała ponad jego ramieniem i zamarła. Na toaletce
stały trzy fotografie - dwie przedstawiały jej ojca oraz brata.
Zaczerpnęła tchu.
- Przez dach - odparła z pozornym spokojem, wskazując
na schody prowadzące do drzwi, które wychodziły na dach. -
Ten budynek spełnia wszystkie wymogi bezpieczeństwa.
Jeżeli mi pan nie wierzy, może pan zapytać administratora.
Podeszła do toaletki i kiedy Nick wspinał się na górę,
położyła ramki zdjęciami w dół. DeSalvo pchnął drzwi.
Otworzyły się bez najmniejszego wysiłku. Rzucił T.J. karcące
spojrzenie. W pierwszej chwili przeraziła się, że podpatrzył jej
manewr ze zdjęciami.
- Nie zamyka pani tych drzwi? T.J. westchnęła i weszła
na schody.
- Niech pan wyjrzy na zewnątrz. Może wtedy pan
zrozumie, dlaczego nie muszę nic zamykać.
- Ładny widok - stwierdził, kiedy razem stanęli na
balkonie.
T.J. spojrzała na rysującą się w oddali panoramę Atlanty.
- Tak, ja też go lubię - powiedziała, a wskazując na
stromy dach, dodała: - Czy teraz widzi pan, że nie muszę się
zamykać? Tylko jakiś samobójca mógłby próbować dostać się
do budynku od tej strony.
- Dlaczego zaraz samobójca? Wystarczy ktoś, kto nie ma
lęku wysokości. Czy te drzwi są podłączone do systemu
alarmowego?
Tak... T.J. usłyszała dźwięk pagera i spojrzała na
wyświetlony numer. - Może pan nie musi pracować dziś po
południu, ale wygląda na to, że ja tak. Czy już zobaczył pan
wszystko?
DeSalvo skinął głową.
- Pani pierwsza. Zszedł za T.J. do sypialni, próbując nie
patrzeć na łóżko.
Atłasowe poduszki i falbaniasta kapa wyglądały zbyt
zachęcająco. Takie łóżko przywodziło na myśl szalone
sobotnie noce i leniwe, niedzielne poranki.
Nie zatrzymując się po drodze, T.J. odprowadziła go do
wyjścia, zupełnie jakby nie mogła się doczekać chwili, kiedy
się go wreszcie pozbędzie. Czego się spodziewał? Że będzie
mile widziany? Od pierwszej chwili dawała mu wyraźnie do
zrozumienia, że nie jest zachwycona jego towarzystwem. Ale
może właśnie dlatego nie powinien się zniechęcać?
Policjantom płaci się za to, żeby byli wścibscy. To należy do
ich obowiązków.
A ona się bała. Czuł to. Coś dręczyło tę kobietę i
utwierdzał się w przekonaniu, że należałoby pogrzebać w jej
życiorysie. Z drugiej strony rozsądek podpowiadał mu, że nie
powinien się angażować. Za każdym razem, gdy chciał komuś
pomóc, obrywał. A T.J. zdecydowanie nie życzyła sobie jego
pomocy. Kto inny mógłby jej pomóc? W pobliżu nie było
nikogo prócz niego. I tego motocyklisty.
Z ręką na klamce, wyjrzał na podwórze.
- Gdzie pani kumpel, ten motocyklista?
- Chodzi panu o Jacksona? Tak naprawdę, to on wcale nie
jest motocyklistą. Jest rzeźbiarzem. Mieszka w tym budynku
po drugiej stronie.
- Zajmuje cały budynek? Patrzyła na niego przez kilka
sekund.
- Niech pan posłucha. Jestem panu wdzięczna za
wszystko, ale muszę już iść, bo mnie wzywają.
- Wiem. Ja też powinienem wracać do pracy. - Spojrzał w
jej zielone oczy i zrozumiał, że wcale nie ma ochoty
wychodzić. - Gdyby były jakieś kłopoty, proszę do mnie
dzwonić. - Otworzył drzwi.
- Dobrze - powiedziała, uśmiechając się z przymusem.
Gazeta chciała wysłać ją następnego dnia do sądu, gdzie
spodziewano się ogłoszenia wyroku w procesie o morderstwo.
Co za ironia! Przecież od ponad dwóch lat czekała na pewien
werdykt. A teraz będzie musiała fotografować innego
mordercę i inną rodzinę, która ucierpiała na skutek przemocy.
No cóż, nie miała wyjścia. Będzie nadal wykonywać
swoją pracę, ale musi też ułożyć sobie jakiś plan. A po tym
wypadku pod restauracją wiedziała już, że powinna lepiej się
zabezpieczyć.
Nie wspomniała szefowi w redakcji, że miała coś
wspólnego ze strzelaniną w mieście. Reporterzy telewizyjni
jednak wpadli na jej trop i musiała odmówić wywiadu dla
wiadomości o szóstej. Już i tak była mocno zaniepokojona
faktem, że złożyła na policji zeznanie, podając przy tym swoje
nazwisko i adres.
T.J. zamknęła na klucz drzwi do pracowni, odsunęła
metalową szafkę, w której trzymała papier fotograficzny, i
wyciągnęła ze skrytki skórzaną teczkę. Kiedy znalazła ją w
gabinecie ojca, musiała wyrwać zamek, żeby ją otworzyć.
Teraz teczka była oklejona kilkoma warstwami szerokiej
taśmy klejącej. Zerwała taśmę i zajrzała do środka.
Nick DeSalvo dawał jej do zrozumienia, że ktoś ją ściga.
Może chciał ją tylko nastraszyć, żeby się przekonać, co uda
mu się z niej wyciągnąć. Nie będzie mogła powiedzieć
prawdy ani jemu, ani nikomu innemu, póki nie będzie
wiedziała, komu może zaufać. A z pewnością nie może zaufać
Nickowi DeSalvo.
Pistolet spoczywał na kilku grubych skoroszytach, obok
czterech kaset magnetofonowych, ściągniętych gumką. Nie
była to broń, z której zabito jej brata. Została użyta przez
innego policjanta również w celu zabójstwa. Skoroszyty i
taśmy potwierdzały ten fakt. Ostrożnie wyjęła pistolet i
położyła na stole, a potem zamknęła teczkę i z powrotem
okleiła ją taśmą.
Kiedy zadzwoniła do drzwi Jacksona, otworzyła jej młoda
kobieta. W skórzanej mini i ażurowej kamizelce wyglądała
tak, jakby jakaś czarodziejska różdżka przeniosła ją prosto z
nowojorskiej ulicy na przedmieścia Atlanty. Klasyczną urodę
psuł ciemny, zbyt ciężki makijaż i włosy ufarbowane
domowym sposobem na płomiennorudy kolor.
Kiedy T.J. widziała przyjaciółkę Jacksona po raz ostatni,
dziewczyna miała fioletowe włosy i pokazywała jeszcze
więcej nagiego ciała.
- Cześć, Rita. Zastałam Jacksona? - T.J. kurczowo
przycisnęła teczkę do piersi.
Wzrok Rity spoczął na chwilę na teczce, a potem
odpowiedziała:
- Jest na zapleczu. Znasz drogę? - Zaczekała na
potwierdzenie, a potem wzruszyła ramionami. - Oglądam
właśnie telewizję.
- Dzięki - odparła T.J. Była zadowolona, że Rita nie
należy do osób wścibskich, ponieważ chciała porozmawiać z
Jacksonem w cztery oczy.
Misterna żelazna krata oddzielała mieszkanie od pracowni.
T.J. weszła do nie ogrzewanej części budynku i zobaczyła
Jacksona. Pochylał się nad wielkim bębnem, wypełnionym
cieczą, która wyglądała jak olej samochodowy. Po drugiej
stronie zbiornika stał jeden z tych ludzi, którzy od czasu do
czasu pracowali z Jacksonem. Obaj trzymali w rękach długie
uchwyty, którymi zanurzali w cieczy fragment metalowej
rzeźby.
T.J. odczekała, aż w y j m ą rzeźbę i powieszą ją, żeby
wyschła.
- Przynieś drugą część. Trzeba to będzie zmontować -
zwrócił się Jackson do pomocnika, a potem wytarł ręce i
przywitał się z T.J.
- Cześć, T.J.
- Mogę z tobą porozmawiać? - Jej oczy powędrowały w
kierunku mężczyzny.
Jackson nie wahał się.
- Gerry! - zawołał. - Zostaw na razie robotę i przywieź
nam coś do jedzenia. - Sięgnął do kieszeni i wyjął kilka
banknotów. - Weź furgonetkę. Spytaj Ritę, czy chce pizzę
albo coś w tym rodzaju.
Gerry wziął pieniądze i zniknął. Podeszli do ustawionych
w krąg metalowych krzeseł i usiedli.
- O co chodzi? Wyglądasz z tą teczką jak terrorysta z
bombą.
T.J. położyła teczkę na kolanach.
- Muszę to na jakiś czas schować w bezpiecznym miejscu
- powiedziała. - Nie mogę ci powiedzieć dlaczego.
- Przysięgnij, że to nie są narkotyki ani pieniądze -
zażądał kategorycznym tonem. - Wiesz, że kiedy byłem młody
i głupi, parokrotnie wpakowałem się w kłopoty.
Doprowadzałem mojego starego do szału, bo nie mógł
patrzeć, jak marnuję życie. Wydaje mi się, że obaj nasi
ojcowie wróciliby z zaświatów, gdyby się okazało, że
pomagam ci w jakichś brudnych interesach.
- Nie... to nic z tych rzeczy, ale to tajemnica. To bardzo
ważne, ale zupełnie legalne. Przysięgam. - Uniosła w górę
dłoń jak skaut i pomyślała, że pewnie wygląda śmiesznie.
Spojrzała mu w oczy. - Jackson, pamiętaj, jeżeli coś mi się
stanie, masz zniszczyć tę teczkę.
ROZDZIAŁ 5
Nick nie potrafił przestać myśleć o T.J. Amberly.
Wyczuwał, że z jej osobą jest związana jakaś tajemnica.
Często, zbyt często nachodził go obraz jej twarzy, powracała
także wizja wypadku podczas demonstracji.
Bez względu na to, jak gorliwie się tego wypierała, Nick
nabrał przekonania, że T.J. bała się czegoś, i postanowił
wybadać, co to takiego.
Telefonował do niej kilka razy, ale za każdym razem
odzywała się automatyczna sekretarka. Nagrywając się po raz
kolejny, zadał sobie pytanie, czy przypadkiem coś złego się
nie stało. Obawy te nie były bezpodstawne, wziąwszy pod
uwagę niedawną strzelaninę Wreszcie, około pierwszej po
południu, przyszło mu do głowy, żeby zadzwonić do redakcji.
Zawsze go dziwiło, jak wiele wiadomości można wyciągnąć
od ludzi, mówiąc kategorycznym tonem. Gorliwa asystentka z
działu fotograficznego przejrzała rozkład dnia i wyjaśniła, że
panią Amberly oddelegowano do sądu na ogłoszenie wyroku
w sprawie Andrew Whitmana.
Świadomość, że tak łatwo udało mu się uzyskać potrzebną
informację, mocno go zaniepokoiła. Przecież ktoś inny mógł
zrobić to samo. Asystentka w redakcji nawet nie poprosiła,
żeby się przedstawił.
Zamiast zjeść w spokoju lunch, wybrał się do miasta, do
sądu - jednego z ostatnich miejsc, jakie miał ochotę oglądać.
Na domiar złego był pewny, że T.J. także nie życzyła sobie,
żeby się tam pokazywał. Jak tylko ją odszuka i przekona się,
że nic jej się nie stało, wróci do siebie, do biura.
Znalazł ją w holu, wśród tłumu reporterów i fotografów, i
natychmiast przypomniał sobie swój własny proces. Kiedy
wychodził z sali sądowej, powitały go dziesiątki
wycelowanych w niego obiektywów, a dziennikarze zasypali
go gradem pytań. Nie mógł na nie odpowiedzieć, bo musiałby
wyjawić im prawdę. Dlatego w telewizyjnych wiadomościach
można było później zobaczyć, jak w milczeniu przeciska się
przez tłum, a za nim, potykając się, idzie jego adwokat.
Zaczął się zastanawiać, jakim trzeba być człowiekiem,
żeby tak bezwstydnie grzebać się w brudach cudzego życia, i
to wyłącznie po to, aby napisać artykuł czy zrobić zdjęcia. Nie
podobała mu się myśl, że T.J. mogłaby się do takich zaliczać.
Z drugiej strony, widział już jej determinację. Czy potrafiłaby
być równie bezlitosna jak niektórzy z prześladujących go
reporterów? Zaraz jednak odrzucił tę myśl. Wolałby nie
zaliczać T.I. do wrogiego obozu. Chciał ją mieć po swojej
stronic.
Tłoczący się w holu dziennikarze wyglądali raczej
nieszkodliwie. Jedni czytali ze znudzonymi minami albo robili
notatki, inni żartowali z konkurencją. T.J. rozmawiała z
policjantem. To był inspektor Keith Nesmith - jeden z ludzi,
których DeSalvo kiedyś przesłuchiwał.
Instynkt samozachowawczy podpowiedział Nickowi, że
zbieg okoliczności nie wchodził tu w grę. Nesmith był zbyt
opanowany i wyrachowany, żeby zaczepić T.J. wyłącznie
dlatego, że jest atrakcyjną kobietą. Musiał mieć jakieś powody
i DeSalvo przysiągł sobie, że je pozna.
Kiedy T.J. zobaczyła utkwiony w siebie wzrok DeSalvo,
serce zamarło jej w piersi. A zaraz potem poczuła... ulgę.
Nareszcie będzie miała pretekst, żeby przerwać rozmowę. Gdy
jednak DeSalvo ruszył w ich stronę, powróciły wątpliwości.
Czego on tu szukał?
Człowiek, który ją zaczepił, zauważył, że coś innego
przykuło jej uwagę, i zwrócił wzrok w tym samym kierunku.
Na widok zmierzającego ku nim DeSalvo jego zachowanie
diametralnie się zmieniło.
Z ponurą miną odwrócił się do T.J.
- Miło mi się z panią rozmawiało - powiedział, po czym
szybko się oddalił. Mijając Nicka, skinął głową, ale się nie
zatrzymał.
- Czego on chciał? - zapytał Nick bez ogródek. Patrzył w
ślad za znikającym, jakby się obawiał, że lada chwila ten
człowiek odwróci się i wyciągnie broń.
- Czy pan mnie śledzi? - odpowiedziała pytaniem. Nie
mogła pozwolić, żeby DeSalvo domyślił się, jak bardzo
ucieszyła się na jego widok, choćby tylko na parę sekund. A
poza tym, uczucie radości już minęło i teraz była po prostu
wściekła.
Nick spojrzał na nią bez uśmiechu.
- Czego on chciał? - powtórzył. T.J. nerwowo spojrzała
ku najbliżej stojącym osobom.
Bała się, że ktoś mógłby ich usłyszeć. DeSalvo
zachowywał się jak zazdrosny mąż, a przecież prawie się nie
znali. No, może nie było to do końca prawdą. Wiedziała o nim
parę rzeczy, i to więcej, niżby chciała. Nie mówiąc już o tym,
że za każdym razem, gdy DeSalvo zbliżał się do niej,
bezwiednie przypominała sobie dotyk jego silnych rąk i
cierpki zapach skóry. Dopiero potem przychodziło
opamiętanie - przecież ten człowiek zastrzelił jej brata i jej
także mógł zagrażać.
Zła na siebie za swoją chwilową słabość, zaczerpnęła tchu,
żeby stawić mu czoło. Oczywiście nie zamierzała kłócić się z
nim w obecności tylu ludzi.
- Dlaczego chce pan to wiedzieć? Nick popatrzył na nią
przenikliwym wzrokiem, a potem gestem inkwizytora
skrzyżował ręce.
- Bo widzę, że interesują panią policjanci.
- Słucham? - Serce podeszło jej do gardła. - Więc to
był...?
- Policjant - dokończył za nią Nick. - Nie wspomniał pani
o tym?
- Nie. Po prostu mnie zaczepił... Nie był w mundurze. Ja...
Drzwi sali sądowej otworzyły się właśnie i kilka osób
wybiegło ze środka. Rozbłysły flesze. Reporterzy chwycili
magnetofony i mikrofony. T.J. automatycznie sięgnęła po
aparat i sprawdziła flesz
- Muszę zrobić zdjęcie - powiedziała i ruszyła w stronę
tłumu, byle dalej od Nicka DeSalvo. Miał rację. Policja
musiała już wiedzieć, te strzały nie były przypadkowe, to w
nią mierzono. Kiedy grupa reporterów i fotografów czekała na
rodzinę ofiary, T.J. raz jeszcze spojrzała w stronę Nicka
DeSalvo. Od dnia demonstracji ciągłe kręcił się w pobliżu.
Teraz też znalazł się w sądzie nieprzypadkowo - musiał ją
śledzić. Może nawet to jego robota - ten samochód i strzały...?
Ale jeżeli tak, to dlaczego zawsze w ostatniej chwili ją
ratował?
- Jakie to uczucie, kiedy długo oczekiwany werdykt brzmi
„winny"? - Jeden z reporterów zapytał matkę ofiary.
- Cieszę się, że mam to już za sobą. - Głos kobiety drżał. -
Nic nie przywróci już życia naszemu synowi, ale przynajmniej
sprawiedliwości stało się zadość.
T.J. podniosła aparat, żeby uchwycić kobietę w momencie,
gdy ocierała chusteczką oczy.
Przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość... Otóż to.
Jej brat zginął i musi zebrać w sobie dość odwagi, żeby
doprowadzić do końca swój plan.
- To bardzo ważne dla rodziny ofiary. Pewien rozdział w
ich życiu został zamknięty - wtrącił się adwokat. Ujął kobietę
pod rękę i poprowadził w stronę windy. - Dziękujemy, że
państwo przyszli.
Pewien rozdział w ich życiu został zamknięty...
T.J. zrobiła jeszcze kilka zdjęć niemal automatycznie.
Myślami była gdzie indziej. Będzie kontynuować to, co
zaczęła, to jej obowiązek. Kiedy wybrała się na demonstrację,
żeby odnaleźć Ginę Tarantino, myślała, że w tłumie będzie
bezpieczna i że potrafi zachować anonimowość. Potrzebowała
czasu i rozeznania, żeby we właściwy sposób użyć
posiadanych dowodów przeciwko policji. Niestety, zamiast
tego trafiła na Nicka DeSalvo i mimowolnie wprawiła w ruch
tryby machiny, której nic już nie mogło zatrzymać. Teraz,
pozbawiona sprzymierzeńców, czuła się osaczona. Pomyślała,
że musi znaleźć kogoś, kto jej pomoże i komu będzie mogła
zaufać. Gdyby znała chociaż jednego człowieka, na którym
mogłaby polegać...
Odwróciła się i napotkała wzrok DeSalvo. Stał obok torby
z jej sprzętem i czekał na nią. Wyglądał na człowieka
pewnego i godnego zaufania. Nagle ogarnęła ją przemożna
chęć, by podejść do niego i błagać o pomoc. A najpierw
powiedzieć mu w oczy całą prawdę. I to tutaj, w miejscu
publicznym.
Błąd. Nick na pewno by sobie nie życzył, żeby
opowiedziała całemu światu o tym, że jego kumple mieli na
sumieniu zbrodnię, że jeden z nich złożył zeznania, a potem
popełnił samobójstwo. Nick na pewno chce, żeby to pozostało
tajemnicą, chce ukryć te sprawy przed opinią publiczną, a jej
zamierza zamknąć usta. Podobnie jak udało mu się uciszyć jej
ojca, mordując mu syna.
Zrozumiała, że musi trzymać się z daleka od DeSalvo,
zanim popełni to gigantyczne głupstwo i zacznie mu ufać.
Patrząc, jak idzie w jego stronę, Nick pomyślał, że gdyby
była jego dziewczyną, namawiałby ją, żeby zmieniła pracę.
Teraz na przykład wyglądała tak, jakby potrzebowała kielicha
albo czyjegoś silnego ramienia. Dlaczego kobiety jej pokroju
uważają, że muszą wszystko robić same?
- Czy pani zawsze tak się angażuje uczuciowo w swoją
pracę? - zapytał, kiedy podeszła do niego.
- Nie rozumiem. - T.J. opuściła głowę i ostentacyjnie
zaczęła chować aparaty do torby.
- Wyglądała pani tak, jakby się pani miała zaraz
rozpłakać.
- A panu nie wydaje się to smutne? Nie żal panu tej
rodziny? Stracili syna...
Nick potarł dłonią twarz, maskując tym gestem
zdenerwowanie. Przypomniał sobie pewnego chłopca, który
zginął. Na szczęście dzisiejsze wydarzenia w sądzie już jego
samego nie dotyczyły. Jego kariera zakończyła się dwa i pół
roku temu.
- Przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość -
powiedział, nie chcąc rozwijać tematu. - Ktoś umarł, a ktoś
inny poszedł do więzienia. Tak powinno działać prawo.
- Naprawdę? - Spojrzała na niego takim wzrokiem, że
poczuł się nieswojo.
- Byłem kiedyś policjantem - dodał, jakby chcąc się
usprawiedliwić.
T.J. nie wydawała się zdziwiona tą wiadomością. Wstała i
przerzuciła przez ramię torbę z aparatami.
- W tej sytuacji powinien pan doskonale zrozumieć to, co
teraz panu powiem. Jeżeli będzie pan dalej za mną chodził,
każę pana aresztować za napastowanie. - Odwróciła się, żeby
odejść.
- Chwileczkę! - Nie bacząc na konsekwencje, Nick
chwycił ją za rękę. - Ja muszę wiedzieć, dlaczego Nesmith
chciał z panią rozmawiać. To bardzo ważne.
Nie odpowiedziała. Spojrzała tylko wymownie na jego
rękę, a potem znowu na niego. Ostrzeżenie było wystarczająco
czytelne.
Nick cofnął rękę. T.J. odeszła.
T.J. patrzyła na własne odbicie w sklepowej witrynie, zza
której wesoło migotały lampki choinkowe. Nie mogła
uwierzyć, że jednak wybrała się na świąteczne zakupy.
Czyżby do reszty postradała rozum?
Miała przecież co innego do roboty. Po wyjściu z sądu
udała się do redakcji, zostawiła film i napisała krótkie teksty
pod zdjęcia. A potem, zamiast wracać do domu, pojechała do
centrum handlowego. To była taka próba udawania przed
samą sobą, że żyje jak inni, otoczona rodziną i przyjaciółmi.
Kupiła klasyczny świecznik w stylu art deco dla Tylera
oraz świąteczne kartki, które zamierzała wysłać do koleżanek
ze szkoły. Nie mogła się zdecydować, co podarować
Jacksonowi, postanowiła więc dokonać wyboru innego dnia.
Kiedy tak stała przed szybą wystawową, myśli jej powróciły
do zakupu, który sprawił, że wszystkie inne wydały się przy
nim nierealne. Wstąpiła do sklepu z bronią i kupiła kule do
automatycznej dziewiątki. Pistolet wyjęła z teczki, zanim
powierzyła ją Jacksonowi. Jeżeli miała go teraz użyć w
obronie własnej, potrzebne jej były kule.
Z ciężkim westchnieniem utkwiła wzrok w elegancką
bieliznę, przyozdobioną czerwono - złotą wstążką. Bardzo
pragnęła, żeby jej życie mogło znowu stać się zwyczajne.
Chciała móc się znów uśmiechać, chodzić po sklepach i
kupować ładne stroje, żeby się podobać kochanemu
mężczyźnie. Przed oczyma stanęła jej gniewna twarz DeSalvo,
ale natychmiast ze złością odsunęła od siebie tę wizję.
Prawdopodobnie ona sama nie potrafi już ułożyć sobie życia,
nie mówiąc o tym, że DeSalvo nie był kandydatem na
ukochanego, ale wrogiem.
A jeszcze trzy lata temu jej życie było takie proste.
Straciła matkę, będąc dziesięcioletnim dzieckiem, ale
zawsze miała przy sobie ojca, który otaczał ją miłością, i
Rusty'ego. Oczywiście nie obyło się bez problemów. Brat
wpadł w złe towarzystwo, zaczął próbować narkotyków.
Mimo to stanowili zgraną, kochającą się rodzinę.
Po śmierci Rusty'ego nie porzuciła marzeń o założeniu
własnej rodziny. Potem jednak zmarł ojciec, a ona odkryła
jego teczkę. Smutek z powodu nie pomszczonej śmierci brata i
lęk o własne życie sprawiły, że sprawy osobiste przestały się
liczyć. Były ważniejsze rzeczy.
T.J. mocniej ścisnęła torbę z zakupami, rzuciła ostatnie
spojrzenie na delikatne, białe koronki i z westchnieniem
ruszyła do wyjścia. Pora wracać do domu.
Z kluczykami w ręku i wzrokiem utkwionym w swój
samochód szła przez parking, kiedy nagle poczuła silne
uderzenie w plecy. Potknęła się i upuściła pakunki. I wtedy
właśnie ktoś wyrwał jej torebkę.
- Ej! Stój! - krzyknęła, padając na chodnik. Napastnik
nawet nie zwolnił, tylko minął ją w biegu. T.J. podniosła się z
trudem i patrzyła za nim, jak pędził w stronę głównej bramy.
- Cholera! - mruknęła, bardziej zła niż przerażona. Czemu
nie nauczyła się w college'u karate? Z drugiej strony,
wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet nie miałaby
okazji go użyć. A Nicka nie było tu tym razem, żeby ją
ratować.
- Cholera! - powtórzyła i zaczęła zbierać z ziemi pakunki.
Zauważyła, że ma rozcięty łokieć, ale na razie nie czuła bólu.
Wracając do sklepu, żeby zgłosić kradzież, usiłowała
sobie przypomnieć, co było w torebce. Nie miała przy sobie
zbyt wiele pieniędzy - zostało może ze dwadzieścia dolarów -
były za to karty kredytowe oraz wszystkie dokumenty.
- Cholera! - powiedziała po raz trzeci, zaniepokojona nie
na żarty.
Na stole płonęły świece. T.J. siedziała przed kartką
papieru, z piórem w ręku. Sporządzała właśnie wykaz,
wypisując w dwóch oddzielnych rządkach nazwiska wrogów i
sprzymierzeńców. Nazwisko Nicka DeSalvo znalazło się w
jednym i drugim rządku. Potarła dłonią czoło, a potem wypiła
kolejny łyk wina. Szkoda, że nie może porozmawiać z ojcem,
poradzić się go tylko ten ostatni raz. Łzy napłynęły jej do oczu
na myśl o kochanych zmarłych. Nie były to łzy bezradności,
lecz wzruszenia.
Pozbierała się i uznała, że powinna zwrócić się do
niezawodnego Jacksona, którego nazwisko widniało na czele
listy. Okazało się jednak, że dziś wieczorem nie ma go w
domu. Znowu była zdana na siebie.
Odsunęła kartkę, wzięła ze stołu kieliszek i poszła na górę.
W sypialni zatrzymała się, żeby narzucić żakiet, a potem
otworzyła drzwi na balkon.
Noc była jasna i chłodna. W oddali migotały światła
miasta. T.J. odwróciła się do nich plecami. Stamtąd nie może
oczekiwać pomocy. Przysiadła na balustradzie i popatrzyła na
parking oraz dom towarowy po drugiej stronie ulicy. Zaczeka,
aż Jackson wróci do domu, a potem wszystko mu opowie. O
samochodzie, o strzałach... i o swoim bracie. Powie mu też, że
ostatnio jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie.
Dziś na przykład ktoś ukradł jej torebkę oraz dokumenty.
Oczywiście mógł to być czysty przypadek, niemniej jednak
takich sygnałów nie wolno lekceważyć. Kto wie, co może
zdarzyć się jutro?
Powiodła wzrokiem po samochodach na parkingu,
wypatrując furgonetki Jacksona.
Jakiś mężczyzna stał oparty o samochód w zacienionej
części parkingu. Wytężyła wzrok, żeby mu się lepiej
przyjrzeć, ale ciemność na to nie pozwalała. Czy ten człowiek
czeka, aż ktoś wyjdzie?
A może raczej czeka, aż ktoś wejdzie... ?
Pomyślała o Jacksonie i poczuła się nieswojo. Ostatnie
doświadczenia nauczyły ją ostrożności. Parking był
oznakowany tablicą z napisem „teren prywatny". Ktoś, kto tu
nie mieszkał, nie miał prawa na nim przebywać. T.J. wróciła
do pokoju i zadzwoniła pod 911.
Telefonistka zanotowała jej nazwisko oraz dokładny adres
i kazała obserwować podejrzanego aż do przybycia policji.
Policja zjawiła się po ośmiu minutach. Kiedy samochód
patrolowy wjeżdżał na parking, policjanci włączyli reflektory.
Ostry strumień światła wydobył z mroku postać mężczyzny.
T.J. pomyślała, że wyobraźnia płata jej figle. Wypadła z
mieszkania i popędziła na parking.
To był Nick DeSalvo.
Kiedy do niego dobiegła, stał zwrócony twarzą do
karoserii, z rękami na masce. Jeden z funkcjonariuszy trzymał
w ręku coś, co musiało być pistoletem Nicka. Drugi zwrócił
się do niej:
- Czy to pani zawiadomiła policję?
Kolejny wóz patrolowy wjechał na parking. DeSalvo
zwrócił na nią wzrok. Spojrzała w jego ciemne oczy i głos
odmówił jej posłuszeństwa. Skinęła głową, a jej „tak" było
ledwie słyszalne. Wszyscy wydawali się czekać na jej reakcję.
Odchrząknęła i podeszła do DeSalvo.
- Co pan tu robi? - zapytała. Nick rzucił okiem w stronę
policjantów, którzy właśnie wysiedli z drugiego wozu.
- Byłem w pobliżu i pomyślałem sobie, że wpadnę na
chwilę. - Mówiąc to, nie patrzył na T.J.
- Już panu mówiłam, żeby pan przestał za mną chodzić.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, uprzedził go inny głos.
- Czy ten człowiek panią napastuje?
T.J. odwróciła się i spojrzała na zbliżającego się
policjanta. Zamiast ulgi poczuła dziwny, irracjonalny
niepokój. Sprawy zaczęły przybierać poważny obrót. Zbyt
poważny jak na przyczynę, która do tego doprowadziła. To
był człowiek, z którym rozmawiała w sądzie... Nesmith. Nagle
doznała uczucia, jakby dopuściła się jakiejś zdrady.
Przerażona, zapragnęła wszystko odwołać.
- No... więc... on...
- Masz jakieś problemy, DeSalvo? - spytał ostrym tonem
inny policjant.
Porucznik Echols, pomyślał Nick i gorzko się uśmiechnął.
Tego mu jeszcze brakowało.
- Żadnych problemów - powiedział. - Dawnośmy się nie
widzieli, panie poruczniku.
Twarz Echolsa nagle stężała.
- Prawa ręka na plecy - rozkazał. Nick zawahał się,
rozważył swoje szanse, a potem ustąpił. Na pewno będzie
bezpieczniej w komisariacie, gdzie jest dużo świadków. Po co
ryzykować starcie na ciemnym parkingu. Powiedzą potem, że
stawiał opór. Echols chwycił go za prawą rękę i zatrzasnął mu
kajdanki wokół nadgarstka. Potem wykręcił lewą, skuł go i
popchnął go w plecy tak mocno, że Nick uderzył twarzą o
karoserię.
- Zaraz, chwileczkę! Co pan robi? - krzyknęła T.J. Nick
usłyszał nutę przerażenia w jej głosie.
Echols nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
- Ostrzegałem cię, kiedy jeszcze służyłeś w policji żebyś
ze mną nie zaczynał - rzucił ostrym tonem. - Teraz jesteś
cywilem i mogę zrobić z tobą, co zechcę.
- O co jestem oskarżony? - zapytał Nick, z trudem
powstrzymując się, by nie powiedzieć Echolsowi, gdzie, może
sobie wsadzić groźby.
- O tym ja zadecyduję - odparł Echols i szarpnął Nicka do
góry.
T.J. złapała go za rękę.
- Powiedziałam, chwileczkę! Nestnith odepchnął ją.
- Zostaw ją w spokoju! - syknął Nick. Nesmithowi
wreszcie udało się wytrącić go z równowagi. Nie mógł
patrzeć, jak ten typ dotyka T.J. Oderwał się od Echolsa i stanął
twarzą w twarz z Nesmithem.
W tej samej chwili zabłysły reflektory i oświetliły całą
grupę. Obok policyjnych wozów zatrzymała się furgonetka.
Echols sięgnął po pałkę i stanął obok Nicka.
- Jackson! - wykrzyknęła T.J., kiedy rozpoznała kierowcę.
Jackson podszedł do policjantów. Zza jego pleców
wychylała się jakaś para.
- Co tu się dzieje, u diabła? - zapytał, mierząc Nesmith
wrogim spojrzeniem.
Im więcej, tym lepiej, pomyślał Nick. Układ sił zaczynał
się zmieniać. Dwaj policjanci, którzy jako pierwsi znaleźli się
na parkingu, podeszli do nowo przybyłych.
- To sprawa policji. Proszę odejść.
- Ale ta pani to moja sprawa - oświadczył Jackson,
wskazując na T.J. - Nigdzie nie pójdę, póki z nią nie
porozmawiam.
Nick odwrócił się w jego stronę.
- Zabierz ją stąd. Nesmith puścił T.J. Spojrzał na Echolsa
i ruszył w stronę
Jacksona. Echols szturchnął Nicka pałką w plecy i
popchnął w kierunku wozu. Nick nie stawiał opora, póki T.J.
była w to wplątana.
Miał nadzieję, że Jackson się pospieszy i zabierze ją jak
najdalej od tego miejsca, nikt jednak nie zamierzał się ruszyć.
Nim Echols wepchnął go na tylne siedzenie policyjnego wozu,
zdążył jeszcze pochwycić zatroskane spojrzenie T.J. A potem
odwróciła się do Jacksona.
Po wysłuchaniu krótkich wyjaśnień Jackson podszedł do
Echolsa.
- Za co go aresztujecie? - zapytał. Echols wydawał się
bardzo zadowolony tego wieczora.
- Zobaczymy. Chyba za wtargnięcie na teren prywatny.
- Kto wnosi oskarżenie?
Echols przygwoździł T.J. spojrzeniem. Skrzyżowała ręce
na piersi i pokręciła głową.
- On nie zrobił nic złego. Zobaczyłam jakiegoś człowieka
na parkingu i zadzwoniłam na policję. Nie wiedziałam, że to
był DeSalvo. Nie chcę, żeby poszedł do więzienia za takie
głupstwo.
- Jeżeli DeSalvo tu nie mieszka, właściciel posesji może
wnieść skargę. Zaraz do niego zadzwonię. To jest teren
prywatny - powiedział Echols i skinął na Nesmitha, żeby
wsiadał do samochodu.
Zły grymas wykrzywił usta Jacksona. Nick wstrzymał
oddech. Wygląda na to, że wszyscy zakończą ten wieczór w
areszcie.
- Tak się akurat składa, że właściciel jest moim dobrym
znajomym. Podobnie jak ten pan. Zaszła tu jakaś pomyłka.
Mój znajomy - tu wskazał na Nicka - nie zastał mnie w domu i
czekał na mój powrót. Jeżeli chcecie kogoś aresztować,
aresztujcie mnie za to, że się spóźniłem. - A kiedy nikt się nie
ruszył ani nie odezwał, dodał: - Jeżeli uważacie, że popełniono
jakieś przestępstwo, proponuję, żebyście zabrali nas obu. Mój
adwokat nie będzie się musiał fatygować dwa razy. - W jego
głosie zabrzmiała groźba.
Echols zawahał się i spojrzał na pozostałych policjantów.
- Kto wezwał policję?
- Ta pani. - Obaj wskazali na T.J. Gdyby można było
zabijać wzrokiem, już byś nie żyła, pomyślał Nick, patrząc na
pełne nienawiści oczy Echolsa. Idź już, T.J. Lepiej, żeby cię
nie zapamiętał.
- Czy wie pani, jaka jest kara za nieuzasadnione
wezwanie policji? Mógłbym teraz panią aresztować...
T.J. odważnie spojrzała mu w twarz i wyprostowała się.
Nick patrzył na nią z podziwem.
- Przepraszam. Jak już Jackson powiedział, zaszła
pomyłka - stwierdziła sucho.
- Wypuść go - warknął Echols do Nesmitha, siadając za
kierownicą.
Chwilę później Nick stał obok Jacksona i T.J. i patrzył w
milczeniu, jak policyjne samochody wyjeżdżają z parkingu.
Musi uczciwie przyznać, że T.J. ostrzegała go, żeby się
trzymał od niej z daleka. O mały włos, a zostałby
aresztowany. Biorąc jednak pod uwagę wydarzenia ostatnich
dni, zadecydował, że musi być przy niej dla jej własnego
dobra. Ktoś musi jej strzec, a ponieważ to jemu
bezpieczeństwo T.J. spędzało sen z powiek, postanowił
otoczyć ją opieką. A teraz jeszcze wmieszał się w to Echols.
Nick schował broń i portfel.
- Dzięki, ale nie trzeba było interweniować. To sprawa
między Echolsem a mną - zwrócił się do Jacksona.
Jackson zmierzył go zimnym wzrokiem.
- Nie zrobiłem tego dla pana - powiedział, a potem
zwrócił się do T.J. - Chodźmy do domu.
Nicka to zaproszenie nie dotyczyło. Na coś takiego nie
mógł się zgodzić. Jackson nie zdawał sobie sprawy z powagi
zagrożenia.
- Muszę z panią porozmawiać - zwrócił się do T.J., a
widząc, że się waha, dodał: - Teraz. Proszę.
- Niech pan wejdzie - odezwała się w końcu.
- Chodźmy - powiedział Jackson, popychając T.J. w
stronę Rity i Gerry'ego. - Nie będę się powtarzał - zwrócił się
do Nicka. - Jeżeli spróbuje pan ją skrzywdzić, będzie pan miał
ze mną do czynienia. A potrafię być niebezpieczny, może mi
pan wierzyć na słowo. Na pewno się to panu nie spodoba.
- Już teraz mi się pan nie podoba - odciął się Nick. - Jeżeli
zalicza się pan do przyjaciół pani Amberly, to przynajmniej
jesteśmy po tej samej stronie.
Jackson spojrzał na T.J.
- Muszę wiedzieć, o co chodzi... i to jak najszybciej.
- Wiem. Przyjdę jutro. Obiecuję. I, Jackson... Jackson
zawahał się.
- Tak?
- Dzięki. Na ułamek sekundy oczy Jacksona i Nicka się
spotkały, a potem Jackson znowu zwrócił się do T.J.
- Drobiazg - mruknął, a potem pchnął drzwi i puścił Ritę
przodem. Pozostali weszli za nią.
Nick poszedł za T.J. i poczekał, aż otworzy drzwi
mieszkania i wpuści go do środka.
- Dlaczego zawsze zwraca się pan do mnie per „pani
Amberly" tym swoim pogardliwym tonem...
Nie zdążyła dokończyć. Gdy tylko zamknęły się za nimi
drzwi, ręce Nicka opadły na jej ramiona. Odwrócił ją ku sobie
i pchnął pod ścianę. Zbyt wstrząśnięta, żeby się bronić, T.J.
patrzyła, jak jego usta zbliżają się do jej ust. Pocałunek był
gwałtowny i rozpaczliwy, jakby odzwierciedlał jego
wewnętrzne zmagania. Wszystko skończyło się równie
szybko, jak się zaczęło. DeSalvo cofnął się o krok i szepnął:
- Chyba tracę zmysły. Spojrzał w jej zielone oczy.
Zobaczył w nich zdumienie, zaskoczenie, ale nie złość. Nie
doszła jeszcze do siebie na tyle, żeby wpaść w gniew.
Postanowił do tego nie dopuścić. Ujął w dłonie jej twarz i
zanurzył palce we włosy. Nie da jej szansy na to, żeby zdążyła
pomyśleć albo go odepchnąć, zanim... Ponownie pochylił
głowę, a potem delikatnie i czule dotknął wargami jej ust,
mając
nadzieję,
że
pozwoli
mu
na
pocałunek.
ROZDZIAŁ 6
Nicka ogarnęło wzruszenie, gdy T.J. zadrżała w jego
ramionach. Jej wargi były miękkie, wilgotne i pachnące.
Rozchyliła je, oddając mu pocałunek, po czym, jakby się
nagle opamiętała, oparła ręce na jego piersi, żeby go
odepchnąć.
- Przestań... proszę. Nie ruszał się z miejsca. Dotyk jej
dłoni i bliskość ust stanowiły zbyt wielką pokusę.
- Nie chcę! - Tym razem energicznie wyswobodziła się z
jego uścisku.
Nick cofnął się o krok, a T.J. obronnym gestem zebrała
poły żakietu.
- Przepraszam.
Minęła go i poszła do kuchni. Wolałby, żeby go
skrzyczała albo dała mu w twarz. Nick na moment ukrył twarz
w dłoniach. Wciąż czuł smak ust T.J. i dotyk jej ciała.
- Przepraszam - powtórzył. - Nie powinienem tego robić.
- Masz rację, nie powinieneś tego robić - powiedziała,
unikając jego spojrzenia.
- Posłuchaj, ja...
- Nie, to ty mnie posłuchaj. - Odwróciła się do niego,
krzyżując ręce na piersi. - Nie wiem, czego ode mnie chcesz,
ale nie jesteśmy przyjaciółmi, wspólnikami ani parą. Kiedy
ostrzegałam cię, żebyś za mną nie chodził, mówiłam serio.
- W takim razie dlaczego nie pozwoliłaś im, żeby mnie
aresztowali?
Dlaczego? T.J. odwróciła się i wyjęła z kredensu dwa
kubki tylko po to, żeby się czymś zająć. Była kompletnie
rozkojarzona. Przed chwilą całował ją mężczyzna, którego
postanowiła zniszczyć, a na domiar złego sprawiło jej to
przyjemność. Jej własne ciało ją zdradziło. Usta Nicka...
Całował ją, jakby potrzebował jej po to, żeby oddychać. A ona
uległa jego pragnieniu i jego gorącym, niecierpliwym ustom.
- Zmieniłam zdanie. Nie spodobał mi się ich stosunek do
ciebie.
- Ich stosunek do mnie?
- Dlaczego potraktowali cię w taki sposób? - zapytała,
pragnąc trzymać się bezpiecznych tematów. Chciała
zapomnieć o galopującym pulsie i pobudzonych zmysłach. -
Sądziłam, że policja dba o swoich ludzi.
- Echols i ja mamy ze sobą na pieńku. To zupełnie inna
historia.
- Opowiedz mi więc, o co chodzi, żebym przestała się
czuć jak idiotka, która zaprasza cię do domu, zamiast kazać
aresztować.
- Sądząc po tym, co widziałem, na pewno nie jesteś
idiotką.
Niestety, jestem, pomyślała. Przecież Nick DeSalvo
siedział teraz w jej kuchni. Przyjrzała mu się w milczeniu,
próbując wzbudzić w sobie dawny gniew, który pozwoliłby jej
wyrzucić go za drzwi. Zdradziecka pamięć podsuwała jej
tylko wspomnienie jego gorących rąk i ust.
- Kawa czy herbata? - zapytała z wysiłkiem.
- Wolałbym jeszcze coś innego.
- Przestań, na co masz ochotę?
- Na ciebie. Zmysłowy ton jego głosu sprawił, że zabrakło
jej słów.
W głowie poczuła pustkę, a ciało oblała fala gorąca. Nick
uśmiechnął się, a potem dodał:
- Może być to samo co dla ciebie. Kilka minut później
siedzieli na skórzanej sofie w salonie, każde z kubkiem
gorącej herbaty w ręku.
T.J. gorączkowo szukała w myślach bezpiecznego tematu.
Takiego, który nie miałby nic wspólnego z życiem osobistym.
- Czy twoje kłopoty z porucznikiem m a j ą jakiś związek
z tym, że wylano cię z policji?
Nick zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.
- Skąd o tym wiesz? Najbezpieczniej było trzymać się
prawdy, przynajmniej
w niezbyt istotnych szczegółach.
- Czytałam o tobie w gazetach. DeSalvo odwrócił wzrok.
- Nie. To nie z powodu śledztwa. Kiedy byłem w policji...
- Odstawił kubek i wstał. Podszedł do okna i wyjrzał na
tonący w mroku dziedziniec. - Mój przyjaciel, a zarazem
partner zaplątał się w... w pewną nielegalną aferę. Tak mi się
wydaje. W każdym razie porucznik Echols też był w to
wmieszany, a przynajmniej wiedział o tym. Próbowałem
wywęszyć, o co chodziło.
T.J. znała prawdę. Miała w ręku wszystkie dowody.
Postanowiła sprawdzić aktorskie umiejętności DeSalvo.
- Czemu nie zapytałeś o to swojego przyjaciela? Nick
spojrzał na nią z ukosa.
- Nie żyje. Popełnił samobójstwo w Wigilię, trzy lata
temu.
W jego głosie zabrzmiała gorycz. Nie był smutny, tylko
rozgniewany. T.J. dobrze znała ten rodzaj gniewu. Brał się z
niezgody na to, co się wydarzyło, a nie z żalu. Może DeSalvo
był nieuczciwym policjantem, ale z pewnością głęboko
przeżył śmierć przyjaciela.
- Opowiedz mi o tym.
- Co tu opowiadać. Zostawił list, w którym napisał, żeby
mu wybaczyć, a potem wsadził sobie lufę do ust i pociągnął za
cyngiel.
T.J. pamiętała dojmujące poczucie straty, jakiego doznała
po śmierci Rusty'ego, te wszystkie pytania bez odpowiedzi,
swoją wściekłość na cały świat. Nick rzeczywiście potrafił być
bardzo przekonujący. Jak mógł tak dobrze udawać gniew i żal,
skoro wiedział, że wszyscy byli jednakowo winni?
- To musiał być straszny cios dla jego rodziny -
powiedziała, podejmując grę.
Nick zaczerpnął tchu, a potem odetchnął.
- Tak - przyznał i zapatrzył się w jakiś nieokreślony
punkt. - Pamiętasz Ginę Tarantino? Tę policjantkę, którą
sfotografowałaś?
T.J. skinęła głową.
- Była jego żoną. A więc wszyscy ucierpieli. Czy to
możliwe, że Nick i Gina zabili Rusty'ego, skoro wiedzieli już,
jak bardzo boli strata ukochanej osoby? Z drugiej strony, T.J.
znała przecież prawdę.
Nick odwrócił się od okna, ale nie usiadł, tylko nagle
zmienił temat.
- Teraz ja chciałbym się dowiedzieć, dlaczego Echols i
Nesmith tak się tobą interesują.
- Nie rozumiem?
- Ta część miasta to nie jest ich rewir. Albo więc usłyszeli
moje nazwisko przez radio, albo cię śledzili.
- Po co mieliby mnie śledzić?
- Chyba sama wiesz najlepiej.
- Nie mam pojęcia. Może dlatego, że ostatnio za dużo się
wydarzyło, ta demonstracja, strzelanina, a wreszcie kradzież.
- Jaka kradzież?
- Robiłam przedświąteczne zakupy. Jakiś facet wyrwał mi
torebkę na parkingu.
- Nic ci się nie stało?
- Nic. Zabrał mi tylko trochę pieniędzy, karty kredytowe i
dokumenty - odparła T.J., bezwiednie sięgając do zranionego
łokcia.
Spojrzał na jej rękę.
- Chcę to obejrzeć - powiedział i pociągnął ją, żeby
wstała.
- To drobiazg - zaprotestowała, ale Nick już podwijał jej
rękaw. Dłonie miał ciepłe i delikatne. Patrzył na nią tak
poważnie, że zaczęła się denerwować.
- Czy zgłosiłaś to?
- Tak, ale go nie złapali. Zresztą, ja sama widziałam go
niezbyt dokładnie. Napadł mnie od tyłu.
Nick obejrzał jej łokieć, ale minę miał nadal bardzo
zatroskaną.
- Mam przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Nie będę
mógł ci pomóc, jeżeli nie będziesz szczera.
Po dniach pełnych wątpliwości, wahań i sprzecznych
decyzji T.J. nagle poczuła, że nie jest gotowa na to, by stanąć
oko w oko z prawdą.
- O co ci chodzi?
- Za dużo było tych wypadków, żeby można je uznać za
zbieg okoliczności. Poza tym nabrałem przekonania, że czegoś
się boisz. A może to jakiś były narzeczony cię prześladuje?
- Czemu tak bardzo to cię interesuje?
- Martwię się o ciebie - wyjaśnił i pogładził ją po ręce.
Zrobiło jej się gorąco. Cofnęła rękę.
- Dziękuję, ale... Zabrzęczał dzwonek. T.J. z ulgą
podeszła do drzwi i wcisnęła guzik domofonu.
- T.J.? Możesz wyjść tu do mnie, do bramy? - odezwał się
David, ochroniarz, który rozpoczął nocny dyżur.
- Dowiedz się, po co - zażądał Nick.
- Po co? - zapytała.
- Myślę, że powinnaś to obejrzeć, zanim zadzwonię na
policję.
- Już idę. Nick nie dał jej cienia szansy na dyskusję, czy
pójdą razem, czy nie.
- Idziemy - zdecydował i otworzył drzwi. Kiedy wyszli na
ulicę, ochroniarz już na nich czekał i wskazał w górę. Na
ścianie budynku, jakieś dwa metry nad ziemią, wisiała torebka
z przyklejoną kartką, na której dużymi literami wypisano
nazwisko T.J. Amberly.
- To moja torebka.
David sięgnął po miotłę i strącił torebkę. T.J. pochyliła się,
żeby ją podnieść, ale Nick ją powstrzymał.
- Ja to zrobię. Poczuła, że ogarnia ją łęk. Złodziej
przyszedł pod jej dom. Może nawet kryje się gdzieś w
pobliżu.
David skierował światło latarki na leżącą na ziemi torebkę.
Nick przykucnął i ostrożnie ją otworzył. Ochroniarz poświecił
do środka. Niczego podejrzanego nie zauważyli. Nick
odwrócił torebkę do góry dnem i wysypał jej zawartość na
chodnik.
- Widzisz coś, czego przedtem nie było? - zapytał.
Dopiero teraz T.J. zdała sobie sprawę, ile niepotrzebnych
rzeczy nosi w torebce. Zawstydzona przyklękła obok Nicka i
zaczęła przeglądać jej zawartość. Grzebień i dwie szminki,
paczka gumy do żucia. Chusteczki do nosa i kwity z kasy,
notes i portfel.
Nick podniósł portfel i otworzył go. T.J. ze zdumieniem
stwierdziła, że niczego nie brakuje. Było w nim osiemnaście
dolarów, karty kredytowe, prawo jazdy. Złodziej wszystko
zostawił, po co więc...
Nick pozbierał rzeczy, wrzucił je do torebki, a potem
wstał, oddał T.J. torebkę i zwrócił się do ochroniarza:
- Widział pan, kto to zostawił?
- Nie. Kiedy wyszedłem na obchód budynku, od razu
zauważyłem tę rzecz. Czy mam zadzwonić na policję i
sporządzić raport?
- Nie - odparł Nick tak szybko, że T.J. nie zdążyła
otworzyć ust. - Dziękuję. Ja się tym zajmę.
Ochroniarz spojrzał na T.J.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, dziękuję ci, Davidzie. Chyba ktoś chciał mi zrobić
głupi kawał.
Kiedy wrócili do mieszkania, T.J. rzuciła torebkę na stolik
i odwróciła się do Nicka DeSalvo. Przyszła pora, żeby
skończyć tę zabawę.
- Może będziesz łaskaw mi powiedzieć, co za grę tu
prowadzisz?
- Ja? O czym ty, u diabła, mówisz?
- Nie wydaje ci się dziwne, że od chwili gdy się
spotkaliśmy, stałam się przedmiotem ataków?
- Uważasz, że to moja wina?
- Nie wiem, co mam o tym myśleć, ale jestem pewna, że
powinnam się trzymać jak najdalej od ciebie.
- A nie zauważyłaś, że tylko ja jeden martwię się o
ciebie?
- Jackson...
- Jackson? - lekceważąco prychnął Nick. - Teraz dostałaś
się między grube ryby. - Nagle twarz mu się zmieniła, jakby
coś nowego przyszło mu do głowy. - Czy on jest twoim
kochankiem? Czy to próbujesz mi powiedzieć?
- Nie - wyrwało się T.J., zanim zdążyła pomyśleć. Trzeba
było skłamać. Może wtedy Nick by się od niej odczepił. - To
mój przyjaciel. A poza tym, to nie twoja sprawa.
- Teraz to również moja sprawa. Pora zacząć mówić sobie
prawdę. - Położył T.J. ręce na ramionach i przyciągnął ją do
siebie.
- Przecież wiesz, że to nie ja ukradłem ci torebkę. A kiedy
do ciebie strzelali, stałem obok. - Objął ją, nie zwracając
uwagi na to, że stoi sztywna jak posąg. Zanurzył usta w jej
włosy i zaczął mówić ł a g o d n y m tonem: - Powiedz mi,
czego się boisz. Może nie jesteśmy przyjaciółmi, wspólnikami
ani parą, ale na pewno nie jesteśmy już sobie obcy. Dlatego
nie mogę udawać, że nie widzę, co się dzieje.
Przesunął rękami po jej plecach i poczuł, że się nagle
odprężyła. Przytuliła się do niego i oparła mu głowę na
ramieniu.
- Nie ufam policji - powiedziała cicho. Musiał wytężyć
słuch, żeby ją usłyszeć. - I tobie też nie ufam.
- Mnie? - Nick wydawał się rozbawiony. - Jestem
najbardziej godnym zaufania facetem, jakiego znasz.
- Nie wydaje mi się - zaprzeczyła, a potem odsunęła się,
żeby zaczerpnąć tchu.
Nick miał bolesną świadomość bliskości jej ciała. Czuł,
jak przy każdym oddechu jej piersi unoszą się i opadają,
drażniąc jego tors. Nagle zapragnął ją rozebrać i dotknąć tych
piersi. Rękami i ustami. Najpierw jednak musiał wyciągnąć z
niej prawdę.
- Czemu nie ufasz policji? Co takiego zrobiłaś? T.J.
znowu wtuliła się w jego ramiona i próbowała wymyślić
jakieś wygodne kłamstwo, jakąś wiarygodną historyjkę.
- Dostałam cynk - szepnęła mu do ucha.
- Co? - zdumiał się Nick.
- Anonimowy telefon o pewnych policjantach. Nick
zesztywniał. Odsunął T.J. od siebie tak, by móc spojrzeć jej w
oczy.
- Kiedy? I dlaczego dzwonili akurat do ciebie?
T.J. przypomniała sobie głuche telefony po opublikowaniu
w gazecie zdjęcia kierowcy, który wjechał w tłum podczas
demonstracji. Musi się trzymać jak najbliżej prawdy, inaczej
do reszty się pogubi.
- Tuż po demonstracji. Zaraz potem zjawiłeś się ty i
policja i...
Nick przeciągnął ręką po włosach i zapytał:
- Co ci powiedzieli?
- Niewiele. Że niektórzy członkowie stanowej policji
powinni oglądać salę sądową z ławy oskarżonych. - Nick
spojrzał na nią z takim natężeniem, że serce mocniej zabiło jej
w piersi. Nie spodziewała się, że uwierzy w to kłamstwo.
Żeby zatrzeć elekt swoich słów, wzruszyła ramionami. -
Prawdę mówiąc, nie potraktowałam tego serio...
- Ale ten ktoś traktuje ciebie serio.
- Więc to prawda?
- Tak, myślę że to prawda, a ty nie powinnaś się w to
mieszać.
- Wcale nie chcę. - Tym razem nie musiała kłamać. Po
tym, jak Nick potwierdził jej słowa, nie czuła się bardziej
bezpieczna. Przeciwnie, poczuła się osaczona. Bardzo
chciałaby o wszystkim zapomnieć. Nie była jednak w stanie
zapomnieć o swoim bracie.
- Z kim o tym rozmawiałaś?
- Tylko z tobą - wyrwało się T.J. Patrzył na nią tak, jakby
wreszcie chciał usłyszeć całą historię, ale T.J. milczała.
Wobec tego zapytał:
- Musiałaś coś powiedzieć, zadawać jakieś pytania albo...
robić zdjęcia. - Utkwił w niej gniewny wzrok. -
Fotografowałaś policjantów?
- Może kilku... ale...
- Nie wierzę ci! Kogo fotografowałaś? Nie rozumiesz, że
grozi ci niebezpieczeństwo?
- Nic mi nie groziło, póki nie spotkałam ciebie. Nick
zignorował tę uwagę, i naciskał dalej:
- Powiedz mi kogo, gdzie i kiedy.
- Skąd mogę wiedzieć, czy nie jesteś jednym z nich?
- Nawet gdyby tak było, to już i tak powiedziałaś mi za
dużo.
Patrzył na nią uważnie. Poczuł, że ogarnia go wściekłość.
Ta kobieta nie ma za grosz rozumu. Co ona sobie właściwie
wyobraża? Że wygra z kimś takim jak Echols? Czy myśli, że
legitymacja prasowa to czapka niewidka? Ci policjanci na
pewno zaatakują, a przestępca, który ukrywa się pod
płaszczykiem prawa, jest sto razy bardziej niebezpieczny niż
najgorszy złoczyńca.
Przez trzy lata bezskutecznie szukał przeciwko nim
jakichś dowodów. Jak ona może w ogóle myśleć, że wystarczą
trzy zdjęcia?
- Przede wszystkim musisz mi obiecać, że zrobisz sobie
wakacje. Święta za pasem. Odwiedź swoją rodzinę. Wyjedź z
miasta na jakiś czas.
- Nie mam rodziny - powiedziała bezdźwięcznym głosem.
- Żadnej?
- Żadnej - odparła, ucinając dalszą dyskusję na ten temat.
- W takim razie jedź do mojej - zaproponował Nick. -
Mieszkają w Buffalo. To wystarczająco daleko. I nie zapomnij
zabrać płaszcza, bo tam może być zimno.
- Nigdzie nie pojadę. Nie podobała mu się ta odpowiedź.
Czy T.J. była aż tak uparta, czy po prostu niespełna rozumu?
- Dlaczego? Lubisz, jak ktoś cię ściga? A może sobie
wyobrażasz, że napiszesz jakiś fantastyczny artykuł i
zaimponujesz kolegom z pracy? Albo zrobisz karierę?
- Wyjazd z miasta to nie jest żadne wyjście. Pracuję dla
gazety i zbieranie materiałów też wchodzi w zakres moich
obowiązków.
- A niech cię! Wymyśl coś lepszego niż te bajeczki o
pracy. Gra idzie o twoje życie. Ci ludzie nie będą czekać z
założonymi rękami, aż ich zdemaskujesz.
- A ty skąd wiesz tak dużo na ten temat?
- Byłem policjantem i wiem, co oni myślą i do czego są
zdolni, kiedy raz wkroczą na drogę przestępstwa.
- Czy to ty kazałeś mnie śledzić? Nick zaczerpnął tchu.
Dlaczego ta kobieta ciągle go o coś oskarża?
- Co takiego zrobiłem, że przypisujesz mi złe zamiary?
- Za co cię wylali z policji?
Przed oczyma Nicka przesunęła się seria obrazów.
Chłopak z bronią, Gina, szpital. A potem śledztwo i proces.
Nie mógł jej tego wszystkiego wyjaśnić, nie przyznając się do
kłamstwa i nie łamiąc danego słowa. Lepiej nie wracać do
pewnych spraw.
- Za wypełnianie moich obowiązków - odparł.
- Czy do twoich obowiązków należy strzelanie do ludzi?
- Czasami tak. Spojrzał jej w oczy i pomyślał o
demonstracji, a potem
o zdjęciach, które robiła jemu i Ginie.
- Czy ty też chcesz mnie przesłuchać?
ROZDZIAŁ 7
- A powinnam?
Nick nie mógł uwierzyć własnym uszom. Ani własnym
oczom. T.J. posunęła się chyba zbyt daleko. Jak mogła
oskarżać go, że ją śledzi, i traktować tak, jakby dopuścił się
jakiegoś przestępstwa?
- Proszę bardzo, pytaj, o co chcesz.
- Czy ty też byłeś jednym z nich?
W pierwszej chwili miał ochotę po prostu wyjść i zostawić
tę kobietę jej własnemu losowi. Jeżeli mu nie ufa, nie mógł nic
na to poradzić. Jednak prawda była wszystkim, co mu zostało
z policyjnej kariery.
- Nie.
- W takim razie pomóż mi znaleźć tych ludzi i ich
zdemaskować.
Nick potrząsnął głową.
- Nie chcę, żebyś się w to angażowała. Nie warto.
- Ja uważam, że warto. Co masz do stracenia, jeżeli nie
jesteś w to wplątany?
Stracił najlepszego przyjaciela. A co mógł jeszcze stracić?
Chyba już nic, oprócz T.J. Amberly.
- Sądziłem, że chcesz się mnie pozbyć. Ni z tego, ni z
owego proponujesz, żebyśmy zostali partnerami. Dlaczego?
- To, co powiedziałeś, ma sens. Ty znasz tych ludzi, a ja
nie.
- Znam, ale niezbyt dobrze. T.J. pomyślała, że dzieje się z
nią coś dziwnego. Dotąd chciała tylko jednego: udowodnić
Nickowi winę, a teraz nagle zapragnęła uwierzyć w jego
niewinność.
- Powiedziałeś, że wiesz najlepiej, jak mi pomóc,
postanowiłam więc to sprawdzić.
Nick pokiwał głową i wyjął z kieszeni mały notesik.
- Muszę zadzwonić w kilka miejsc.
- Możesz skorzystać z mojego telefonu - powiedziała,
wskazując aparat w kuchni.
Podczas gdy Nick rozmawiał przez telefon, T.J. usiłowała
trochę posprzątać. Relacjonując swojemu rozmówcy
wydarzenia ostatniego wieczora, Nick wodził za nią
wzrokiem. Kiedy wreszcie odłożył słuchawkę, poczuła, że
ciągle jeszcze nie jest gotowa, żeby stawić mu czoło.
- Masz tu jakąś zapasową szczoteczkę do zębów? -
zapytał.
- A o co chodzi? Nick przeciągnął się i zerknął na
skórzaną sofę.
- Już północ. Pomyślałem sobie, że zabawię się dziś w
nocnego stróża, aby zapobiec przykrym niespodziankom.
- To całkiem zbyteczne. Zainstalowałam system
alarmowy, a wokół mieszkają ludzie.
Nick sceptycznie pokiwał głową.
- Zapewnij mnie, że nie miałaś zapasowego klucza w
torebce albo karteczki z zapisanym numerem kodu do drzwi
wejściowych.
Strach złapał ją za gardło. Że też wcześniej o tym nie
pomyślała! Wsunęła zapasowy klucz do kieszonki zapinanej
na suwak. Rzuciła się sprawdzić, czy złodziej go znalazł.
Nick tylko pokręcił głową i wyciągnął się na sofie. Kiedy
wróciła, zastała go w tej samej pozie, z rękami pod głową.
- Znalazłaś?
- Tak - odparła z triumfem, ale na Nicku nie zrobiło to
najmniejszego wrażenia.
- Jak długo trwa dorobienie klucza? Ogarnął ją gniew na
tego nieznośnego człowieka, który z całym spokojem
wypunktowywał jej brak wyobraźni i doświadczenia.
- Posłuchaj - ciągnął Nick - dziś zostanę tu na noc, a jutro
każ dozorcy zmienić zamki.
Chciała zaoponować, doszła jednak do wniosku, że
bardziej boi się tego nieznanego prześladowcy niż Nicka
DeSalvo. Instynktownie wyczuła, że jego propozycja jest
uczciwa. W ciągu ostatnich dni udowodnił, że naprawdę dba o
jej bezpieczeństwo. Teraz nie pora badać motywów, które nim
kierowały.
- Łazienka jest na końcu korytarza - powiedziała
ugodowo. - Zapasową szczoteczkę do zębów znajdziesz w
szufladzie po prawej stronie umywalki. Ręczniki są w szafce.
- Czemu nie masz choinki?
- Co? - zapytała, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
- Boże Narodzenie za pasem, a ty nie masz ani choinki,
ani lampek. Nie lubisz świąt?
T.J. milczała. Co miała mu powiedzieć? Że znienawidziła
święta, od kiedy została sama? Że żyła planami zemsty na
zabójcy jej brata?
- Nie miałam do tego głowy - odparła wykrętnie.
Nick jakby czytał w jej myślach. Odwróciła wzrok. Może
lepiej, żeby nie wiedzieli o sobie wszystkiego. Na pewno tak
będzie bezpieczniej.
Później, przewracając się z boku na bok podczas
bezsennej nocy, T.J. doszła do wniosku, że się przeliczyła. Na
początku chciała się tylko zemścić na jednym człowieku, a
teraz miała przeciwko sobie bez mała połowę policji. Niestety,
wygląda na to, że będzie musiała zdać się na Nicka. Nie znała
nikogo równie odpowiedniego.
Co by powiedział na to jej ojciec? Albo Rusty?
Wstała i podeszła do schodów. W innych okolicznościach
zeszłaby na dół do kuchni na filiżankę mleka czy kakao. T e j
nocy, po raz pierwszy odkąd się wprowadziła, nie była sama
w swoim mieszkaniu. Na kanapie w salonie spał Nick
DeSalvo, jej osobisty ochroniarz.
Usiadła u szczytu schodów i zamyśliła się. Potrzebowała
kogoś, komu mogłaby zaufać, kto pomógłby jej stawić czoło
przeciwnościom. Wiedziała, że jej ojciec życzyłby sobie, aby
o wszystkim zapomniała. Nie chciałby, żeby stała jej się
krzywda. To dlatego po śmierci Rusty'ego wysłał ją do
odległej szkoły. Teraz decyzja należała do niej. Była ostatnią
żyjącą osobą z rodziny. To na nią spadł obowiązek
pomszczenia śmierci brata oraz zadośćuczynienia latom
zmartwień ojca.
Życie może grać nie fair, ale ona się nie podda.
Na tle okna przesunął się jakiś cień. Serce zamarło jej w
piersi. Kurczowo uchwyciła się poręczy. Zdążyła tylko
zaczerpnąć tchu i wtedy okazało się, że ten cień to Nick.
Widocznie on też nie mógł zasnąć. W półmroku dostrzegła, że
zdjął koszulę i buty. Po co wyglądał przez okno? Widocznie
coś go zaniepokoiło.
Popatrzyła na zarys jego szerokich ramion, na muskularną
sylwetkę, na potargane, czarne włosy. Westchnęła. Nagle
poczuła się przeraźliwie samotna. Gdyby to był ktoś inny...
Mogłaby zejść na dół, stanąć za nim i przytulić się. A wtedy
on by wziął ją w ramiona i pocałował...
Jakby czytając w jej myślach, Nick się odwrócił.
Spojrzenie T.J. prześlizgnęło się po jego nagim torsie,
pokrytym gęstymi, czarnymi włosami. Ogarnęła ją fala
gorąca.
Nick powoli podszedł do schodów.
- Wszystko w porządku? - zapytał,
- Tak - odparła cicho.
Kiedy postawił stopę na pierwszym stopniu, przeraziła się.
Jeżeli on wejdzie teraz na górę, gotowa mu paść w objęcia, a
potem zaprowadzić do łóżka.
Z wysiłkiem podniosła się na nogi.
- Wszystko w porządku - powtórzyła głośniej. - Po prostu
nie mogłam zasnąć.
- Ja też nie - powiedział niskim, pieszczotliwym tonem i
położył rękę na poręczy. Jego palce zacisnęły się na
polerowanym drewnie. - Może zejdziesz na dół?
- Nie.
- Czemu? Przecież nie gryzę.
Ile kobiet dało się nabrać na ten jego uwodzicielski ton?
T.J. się cofnęła.
- Myślę, że tu, na górze, będzie mi lepiej. W półmroku
błysnęły białe zęby, ale jego wilczy
uśmiech nie był wcale oznaką dobrego humoru.
- Mógłbym wejść na górę... - zawiesił głos.
- Dałeś mi słowo...
- Dałem słowo, że będę cię strzegł. Uwierz mi, jeżeli
zaprosisz mnie do siebie, nie zrobię ci krzywdy.
Już mnie skrzywdziłeś, pomyślała. Nie chodziło jej o
Rusty'ego. Świadomość, że niejako wbrew sobie pożąda Nicka
DeSalvo, była bolesna. Dlaczego nie miała pod ręką jakiegoś
sympatycznego mężczyzny? Może wtedy nie byłaby taka
podatna na wdzięki Nicka DeSalvo.
- Zachowaj te swoje sztuczki dla innych kobiet. Mnie na
to nie nabierzesz. - Za wszelką cenę starała się
zademonstrować obojętność.
- Jakie znowu inne kobiety? - roześmiał się Nick. - A
może jesteś zazdrosna? Zapewniam cię, że nie ma o co.
- Lepiej idź spać. - Odwróciła się i pomaszerowała do
łóżka. Przez cały czas bała się, że DeSalvo wejdzie na górę, a
wtedy ona nie będzie umiała mu odmówić. Co się z nią
dzieje? Zaczęła się obawiać, że traci nad sobą kontrolę. Może
jutro, w świetle poranka, wszystko wróci do normy. -
Dobranoc! - zawołała, naciągając na siebie prześcieradło i
wstrzymując oddech.
- Śpij dobrze, kotku - odparł miękko, ale T.J. wyczuła, że
nie będzie nalegał. Uśmiechnęła się do siebie, zaraz jednak
spoważniała. Nie chciała polubić Nicka DeSalvo. Już to, że go
pragnęła, było wystarczająco złe.
Kiedy nazajutrz rano Jackson zapukał do drzwi T.J.,
otworzył mu Nick.
- A ty co tu robisz? - zapytał z dezaprobatą. Nick ze
złośliwą satysfakcją napawał się jego zaskoczeniem, a potem
odparł:
- Nie twój interes. Zza pleców Jacksona wyłonił się Tyler.
- T.J.?! T.J. podeszła do drzwi i odsunęła Nicka.
- Proszę, wejdźcie.
- Wezwałem już ślusarza... ~ zaczął Tyler, ale Jackson mu
przerwał.
- Co się tu dzieje? - zapytał głośnej niż zazwyczaj i
hałaśliwie zatrzasnął za sobą drzwi. Zlustrował Nicka
nieżyczliwym wzrokiem, zauważając jego rozpiętą koszulę i
kubek kawy w ręku. - Wydawało mi się, że chciałaś się
pozbyć tego faceta.
- Wczoraj skradziono mi torebkę z kluczami i bałam się,
że ktoś się włamie, zanim zdążę zmienić zamki. Nick... -
zwróciła się do niego i zapomniała, co chciała powiedzieć.
Stał i patrzył na nią z pełnym wyższości uśmiechem.
- Przestań - powiedziała.
- O co ci chodzi? Przecież nie zrobiłem nic złego.
- To prawda. - T.J. zwróciła się do Jacksona. - Został, by
w razie czego mnie bronić. Spał na dole, na kanapie.
- Po co się tłumaczysz? To nie jego sprawa, co robiliśmy -
zdenerwował się Nick.
- Powiedziałam przestań! - powtórzyła T.J., a potem
wzięła Tylera pod rękę i zaprowadziła go do kuchni. – Chcę
wstawić nowe zamki, a poza tym uważam, że powinniśmy
porozmawiać z ochroną.
Miała nadzieję, że Jackson, zaniepokojony jej perypetiami,
nie wyskoczy nagle z pytaniem o teczkę, którą oddała mu na
przechowanie. Nick nie powinien się dowiedzieć o istnieniu
dowodów.
Tyler był tak wstrząśnięty, że T.J. musiała go uspokajać,
chociaż raczej powinno być odwrotnie.
- To straszne! Straszne! - powtarzał Tyler. - Zaraz
zadzwonię na policję i poproszę, żeby ci przydzielili ochronę.
- Nie - zaprotestowała T.J. i zerknęła na Nicka. - Nie chcę
policji. Oni mi nie pomogą.
- Co to znaczy, że oni ci nie pomogą? - nie ustępował
Tyler. - Popełniono kilka przestępstw i...
Tyler urwał i spojrzał na Jacksona, jakby szukał u niego
poparcia. Jackson milczał przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej
próbował ocenić sytuację. W końcu powiedział:
- T.J. wie lepiej od nas, jak postąpić. A ty, Tyler, miej na
nią oko. - Podszedł do drzwi i ujął klamkę. - Jeżeli T.J. coś się
stanie, pan będzie za to odpowiadał - mówiąc to, przeszył
Nicka groźnym spojrzeniem. A potem otworzył drzwi i
zniknął na korytarzu.
Zapadła cisza, Nick spojrzał na zegarek.
- Skoro nie jesteś sama, a ślusarz już jedzie, mogę chyba
wracać do swoich spraw. - Odstawił kubek i sięgnął po portfel
i kluczyki.
T.J. nie chciała rozmawiać przy administratorze.
- Zrób sobie kawę, Tyler - zaproponowała, żeby się go
pozbyć.
Chwilę później Nick stał przed nią całkowicie ubrany, z
kurtką przerzuconą przez ramię. Na jego twarzy malował się
spokój. Milczał.
T.J. uświadomiła sobie, że jest jego dłużniczką. Pomógł
jej, niczego nie żądając w zamian.
- Dziękuję ci - powiedziała. Popatrzył na nią, a potem
wyciągnął rękę i odgarnął jej
kosmyk za ucho. Ten niewinny gest wystarczył, by zrobiło
jej się gorąco.
- Nie ma za co - odparł Nick. W jego nagle pociemniałych
oczach dostrzegła pożądanie. Przez moment myślała, że chce
ją pocałować, ale tego nie zrobił. - Zamknij starannie drzwi.
Zadzwonię do ciebie z pracy.
- Dobrze - zgodziła się. Łatwiej będzie rozmawiać z nim
przez telefon niż w cztery oczy. Zwłaszcza teraz, kiedy patrzył
na nią tak, jakby na coś czekał. Na coś, czego nigdy nie będzie
w stanie mu dać.
- Cześć.
- Pamiętaj, co ci mówiłem. Żadnych zdjęć. Odszedł, nie
mówiąc nawet do widzenia.
- Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, Jackson,
ponieważ wtedy i ty znalazłbyś się w niebezpieczeństwie.
- Myślisz, że mi na tym zależy? Potrafię zadbać o siebie.
To ty potrzebujesz ochrony.
- Dobrze, zatem Nick...
- Znowu Nick! Co o nim wiesz? Nie lubię tego faceta, a
sądząc z tego, co zaobserwowałem, ty też za nim nie
przepadasz.
Jackson zwykł mówić prosto z mostu. Tym razem ugodził
w bolesne miejsce.
- Ja... ja zmieniłam zdanie. - Jackson spojrzał na nią
uważnie. - On był kiedyś policjantem i...
- Dlaczego odszedł z policji?
- To nie było całkiem tak. Został wyrzucony.
- Ach tak, znakomicie. - Jackson z westchnieniem
potrząsnął głową, a potem zaczął mówić, wyraźnie i powoli,
jakby T.J. niczego nie rozumiała. - Jeżeli już kogoś wyrzucają
z policji, to znaczy, że ma na sumieniu coś nielegalnego,
nieetycznego albo wyjątkowo głupiego. Czy wzięłaś to pod
uwagę?
- On jest mi w tej chwili potrzebny, ponieważ zna
tamtych ludzi oraz metody ich działania. A poza tym, już się
w to zaangażował. - Przysunęła się bliżej do Jacksona. -
Dziękuję ci za to, że się o mnie troszczysz. Nie myśl, iż tego
nie doceniam. Jesteś jedynym człowiekiem, któremu mogę
powierzyć tę teczkę.
- Rozumiem, że twój upadły glina też nie wie, co w niej
jest.
- Nikt tego nie wie. Jackson popatrzył na nią z rozpaczą.
- Dlaczego po prostu nie pójdziesz na policję? T.J.
uświadomiła sobie, że musi mu to wyjaśnić. Skoro ryzykował
swoje bezpieczeństwo, miał prawo wiedzieć. Nie chciała
jednak narażać Jacksona bez potrzeby, a zaznajomienie go ze
sprawą nieuchronnie się z tym wiązało. W tej sytuacji nie było
dobrego wyjścia.
- Teczkę znalazłam wśród rzeczy ojca. Są w niej zeznania
potwierdzające udział w zbrodni kilku funkcjonariuszy policji.
A ja - bezradnie wzruszyła ramionami - sama nie wiem, które
z nich są wiarygodne.
Kiedy pod wieczór zadzwonił domofon, T.J. była pewna,
że to Nick. Wiedziała też, że jeżeli została jej bodaj cząstka
zdrowego rozsądku, nie powinna otwierać, a raczej udawać, że
nie ma jej w domu. Niech sobie dzwoni, póki ochroniarz nie
każe mu odejść. Niestety, nie mogła tak postąpić. Chociaż
ciężko jej było się do tego przyznać, chciała się z Nickiem
zobaczyć.
Wigilia. Pomyśleć, że zgodnie z pierwotnym planem
zamierzała
nazajutrz
świętować
upadek
pewnego
ekspolicjanta nazwiskiem DeSalvo. Tymczasem sprawy
przybrały zupełnie inny obrót i to on wprosił się do niej na
kolację pod pretekstem roztoczenia nad nią opieki. Był to dość
naciągany powód. Założyła przecież nowe zamki w drzwiach,
a administrator i ochroniarze skupili na niej całą swoją uwagę.
Poza tym, nie zamierzała nigdzie wychodzić. A jednak nie
potrafiła powiedzieć „nie".
Wcisnęła guzik domofonu.
- Tak?
- Tu Nick. Pospiesz się, bo mam zajęte ręce. Wcisnęła
kolejny guzik i wpuściła Nicka do budynku.
Zajęte ręce? Jeżeli był na tyle głupi, żeby kupować
prezenty, to się grabo przeliczył. Odeśle go, skąd przyszedł.
Kiedy otworzyła drzwi, nie wiedziała, czy ma się śmiać
czy płakać. Nick stał w progu z choinką, co prawda niezbyt
dużą, oraz wielką torbą z szarego papieru.
Patrzyła na niego w milczeniu przez parę sekund, a potem
cofnęła się, żeby go wpuścić. Nick wręczył jej choinkę.
- Postaw ją gdzieś, dobrze? Ja schowam wino do lodówki.
T.J. wzięła półmetrowe drzewko i ustawiła je na stoliku przy
oknie. Choinka musiała pochodzić z ekskluzywnej kwiaciarni
albo z jakiejś galerii sztuki. Była przystrojona zasuszonymi
kwiatami, jagodami i maleńkimi szyszkami. Na gałązkach
połyskiwały srebrne gwiazdeczki imitujące płatki śniegu.
Czegoś takiego nie kupuje się w zwykłym sklepie czy w domu
towarowym. Nick podszedł do T.J.
- Przepraszam, że nie ma lampek. Koniecznie powinnaś
zawiesić jeszcze lampki. Trzeba dać trochę zarobić naszej
elektrowni.
Wiedziała, że mówił to żartem, mimo to poczuła, jak
ogarnia ją wzruszenie.
- Śliczna choinka. Dziękuję.
- Wyglądasz, jakbyś była zaskoczona.
- Bo jestem.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba - powiedział Nick, a
potem zapytał: - Co będzie na kolację?
Odsunęła się lekko, by go przypadkiem nie dotknąć.
- Na twoim miejscu nie spieszyłabym się tak do stołu.
Skąd wiesz, że w ogóle umiem gotować?
- A umiesz? - na serio zaniepokoił się Nick.
- Sam się przekonaj. Jedli kolację, prowadząc
niezobowiązującą rozmowę.
T.J. starała się nie myśleć o sprawach, które ich dzieliły, a
Nick za wszelką cenę pragnął ją przekonać, że jest po jej
stronie. Wino było dobrze schłodzone, kurczak smakowity.
Panowała miła, niekrępująca atmosfera aż do momentu, w
którym Nick mimochodem wspomniał o żonie.
Ku swojemu zdumieniu T.J. poczuła gwałtowne ukłucie
zazdrości. Jakaś kobieta żyła z Nickiem i kochała go, a on ją.
- Jak długo byłeś żonaty? - zapytała i upiła łyk wina, żeby
się przygotować na odpowiedź. A zresztą, czy w ogóle chciała
ją poznać?
- Cztery lata.
- Czemu się rozwiedliście? - Była ciekawa, kto zerwał to
małżeństwo, a kto wciąż może być zakochany.
Nick lekko się uśmiechnął.
- To nie było nic poważnego. Pracowałem w policji w
Buffalo od kilku lat, kiedy poznałem pewnego policjanta z
Florydy, który tak bardzo zachwalał życie na Południu, że
postanowiłem zaryzykować. - Nick pociągnął łyk wina i
potrząsnął głową. - Przyjechaliśmy z Susan do Atlanty. Była
wiosna i po zimie w Buffalo wydawało nam się, że trafiliśmy
do raju. Dostałem pracę w policji stanowej, udało mi się
namówić Mike'a, mojego przyjaciela, żeby się tu przeniósł z
żoną. Wszystko zapowiadało się jak najlepiej, nie minęło
jednak nawet pół roku, a Susan zaczęła nalegać, żebyśmy
wracali do domu. Nie zawarła tu żadnych znajomości i
wyglądało na to, że nie potrafi się zaaklimatyzować. Ja całymi
dniami pracowałem, a ona nudziła się i tęskniła za rodziną.
Któregoś dnia po prostu odeszła,
- A ty zostałeś - dorzuciła T.J. Nick wygodnie rozsiadł się
w krześle.
- Tak. Spodobało mi się w Atlancie. Mike'owi i Ginie też.
Myślę, że Susan także polubiłaby to miasto, gdyby pobyła w
nim trochę dłużej. To smutne - przyjaciel mi zaufał, a żona
nie. Myślałem, że jeśli dam jej trochę czasu, wróci do mnie.
Po roku jednak wystąpiła o rozwód a ja poślubiłem moją
pracę. To wszystko - zakończył, a po chwili zapytał: - A ty?
- Ja?
- Tak. Byłaś kiedyś zamężna? T.J. przypomniała sobie
marzenia, w których zawsze widziała się w otoczeniu
kochającej rodziny, oraz pragnienie, aby wieść zwyczajne
życie. Od dnia, w którym zginął Rusty, wszystko się
skomplikowało i musiała porzucić swoje plany. Niestety, nie
mogła tego powiedzieć człowiekowi, który zastrzelił jej brata.
Odparła więc:
- Nie. Spotykam się z kimś, ale to nic poważnego. Chcę
się poświęcić karierze zawodowej.
- Miałaś kogoś, na kim ci naprawdę zależało? - zapytał od
niechcenia. Tylko palce mocno zaciśnięte na nóżce kieliszka
zdradzały napięcie.
- Nie jestem dziewicą, jeżeli o to ci chodzi.
- Owszem, to jedna z rzeczy, które chciałbym wiedzieć.
- Dlaczego? Co to za różnica?
- Nie uwodzę dziewic.
- Rozumiem. - T.J. wstała od stołu i zaczęła zbierać
talerze. - Czy to znaczy, że zamierzasz mnie uwieść?
Nick położył dłoń na jej ręce.
- Tylko jeżeli ty byś tego chciała.
Nie miała odwagi spojrzeć w jego ciemne, hipnotyzujące
oczy. Nienawidziła samej siebie za to, w jaki sposób jej ciało
zareagowało na te słowa, za pragnienie, by mu ulec, bez
względu na przeszłość i przyszłość.
- Sądziłam, że jesteś tu, żeby mnie strzec - powiedziała z
trudem.
- Jestem tutaj, ponieważ się o ciebie niepokoję. A to, że
cię pragnę, wcale się z tym nie kłóci. - Puścił jej rękę. -
Oczywiście jestem przygotowany na to, że możesz powiedzieć
„nie", ale nie mam zamiaru udawać, że nie myślę o tobie... o
nas.
Nie miała na to gotowej odpowiedzi. Podeszła do zlewu i
zaczęła zmywać naczynia. Nick dołączył do niej po chwili i
wręczył jej puste kieliszki.
- Przepraszam. Nie chciałem zepsuć ci wieczora. Przecież
wiesz, że jestem zupełnie niegroźny.
Rzeczywiście, wyglądał równie niegroźnie jak wilk pośród
stada owiec. T.J. starała się na gwałt wymyślić jakiś
bezpieczny temat, który by nie dotyczył ich obojga.
- Jeżeli twojemu przyjacielowi tak bardzo podobało się w
Atlancie, dlaczego popełnił samobójstwo? - Była to pierwsza
rzecz, jaka jej przyszła do głowy.
Nagle miły nastrój prysł. Twarz Nicka stężała w surowym
grymasie. T.J. poniewczasie zdała sobie sprawę z własnej
bezmyślności i braku taktu.
- Przepraszam... - wyjąkała - ja tylko... Nick bez słowa
odwrócił się i wyszedł z kuchni. Szybko wytarła ręce i poszła
za nim do salonu. Stał przy
oknie, z rękami w kieszeniach, wpatrując się w zalany
srebrzystą poświatą dziedziniec. Podeszła do niego i
wyciągnęła rękę, ale po chwili wahania się cofnęła.
- Przepraszam, byłam okrutna.
- Czy mówiłem ci, że zabił się właśnie w Wigilię? T.J.
zamarła. W głosie Nicka było tyle bólu... - Poprzysiągłem
sobie, że nigdy nie będę sam w Wigilię. - Odwrócił się i
spojrzał na nią. - Nie noszę przy sobie broni, żeby mi nie
przyszło do głowy, że jest to jakieś wyjście. Tak jak to się
stało z Mikiem.
- Przepraszam - powtórzyła T.J. Pod powiekami poczuła
łzy. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że zemsta sprawi jej
satysfakcję?
- Wolałbym sam nie spędzać tego wieczora, ale jeżeli ci
przeszkadzam...
- Nie przeszkadzasz - powiedziała z przekonaniem.
Chciała, by został, nawet jeżeli jutro mieliby znowu stać się
wrogami. Ujęła go za rękę. W pokoju panował półmrok, paliły
się tylko dwie świece. Pomyślała, że pragnąć tego mężczyzny
to szaleństwo, to oddanie się we władanie zmysłom. Nic
jednak nie mogła na to poradzić - głos rozsądku umilkł.
Pogładziła Nicka po ramieniu, a na koniec dotknęła jego
policzka. Skórę miał gorącą i szorstką. T.J. zadrżała. Kiedy
uniosła głowę, spostrzegła na jego twarzy wyraz wahania.
- Nie chcę litości.
- To dobrze, bo ja nie mam dla ciebie litości.
ROZDZIAŁ 8
Nick całował ją coraz bardziej zachłannie. Postanowił jej
udowodnić, że żadne z nich nie ma się czego bać. Będzie ją
całował, a ona będzie drżała z pożądania - nie ze strachu. Da
jej to, czego pragnęła - czego oboje pragną od dnia. w którym
przypadkowo się spotkali.
Przyciągnął ją do siebie, potrącając przy tym choinkę. W
ostatniej chwili złapał drzewko, a potem skierował wzrok na
kobietę, którą trzymał w ramionach.
W jej oczach ujrzał to, co tak bardzo pragnął zobaczyć. A
także smutek i wspomnienie jakiegoś zadawnionego bólu.
Objął ją jeszcze mocniej, a potem znowu pocałował,
wymazując tym samym z pamięci obraz Mike'a, poczucie
winy i pytanie, czy obecna chwila jest jawą, czy snem. Pragnął
T.J., jej słodyczy, ciepła jej skóry. Chciał być z nią tak blisko,
jak tylko jest to możliwe. Chciał mieć ją na własność tej nocy.
- Zaproś mnie na górę - szepnął, odrywając usta od jej
warg.
Nie odpowiedziała. Jego ręce zaczęły wędrować po jej
ciele. Kiedy dotarły do piersi, zatrzymały się.
- Powiedz to. Powiedz, że chcesz się ze mną kochać.
Uniosła głowę tak, że jej gorący oddech musnął mu ucho.
Przez kilka sekund czekał. T.J. milczała. Był pewny, że się
rozmyśliła. Że odtrąci go i każe mu wyjść. Czy będzie w
stanie to zrobić? Mógł tylko mieć nadzieję, że dla dobra ich
obojga pozwoli mu zostać. Nigdy dotąd do tego stopnia nie
stracił głowy.
- Chcę się z tobą kochać. Wymówiła te słowa cicho i
niewyraźnie, ale dla Nicka nie miało to znaczenia. Z uczuciem
ulgi wypuścił ją z objęć, wziął za rękę i poprowadził ku
schodom.
Nawet kiedy usiadła na łóżku, nie mogła uwierzyć, że to
wszystko dzieje się naprawdę, że jest w objęciach Nicka, z
ustami przy jego ustach. Nagle zakręciło jej się w głowie i
zabrakło tchu. Odsunęła się lekko i chwyciła Nicka za
koszulę.
Położył jej rękę na plecach i delikatnie ją pogłaskał.
- Co ci jest? - wymruczał jej do ucha.
- Nie mogę złapać tchu - szepnęła, a potem wzięła głęboki
oddech. Nick pachniał w jakiś nowy, a zarazem dobrze jej
znany, męski sposób. Poczuła, że ciało jej płonie. Potem
odezwało się poczucie winy. Musiał to wyczuć, ponieważ
powiedział:
- Nie wiem, co cię dręczy, ale dziś w nocy zapomnijmy o
tym.
T.J. spojrzała w ciemne, gorejące oczy. Potrzebował jej
tak, jak ona go potrzebowała. Zrezygnowana, zamknęła oczy i
w duchu przeprosiła ojca i Rusty'ego. Tej nocy tak
rozpaczliwie pragnęła Nicka, że nie była w stanie go odtrącić.
Kiedy już podjęła decyzję, poczuła się tak, jakby u ramion
wyrosły jej skrzydła. Nie będzie teraz myślała o przeszłości.
Będzie po prostu kobietą, która kocha się z nieznajomym. T e
j nocy będą istnieli tylko jako mężczyzna i kobieta. Liczy się
tylko magia i hormony. Potrzeba i spełnienie.
Z uśmiechem zaczęła rozpinać mu koszulę.
- Ale tylko na tę noc - powiedziała cicho.
Nick był tak rozpalony, że swoim żarem mógłby ogrzać
chłodną sypialnię. Wkrótce, z jego pomocą, T.J. pozbyła się
bluzki. Kiedy ich nagie ciała się zetknęły, doznała uczucia
szczęścia. Wszystkie dawne doświadczenia wydały jej się
teraz dziwnie wyblakłe i mdłe.
W Nicku wszystko było mroczne jak noc. Zapowiedź
przyszłych rozkoszy w ciemnych, przepastnych oczach,
czarne włosy na torsie, które drażniły jej nagą skórę...
wreszcie jego milczenie. Czuła, że w tej chwili istnieje dla
niego tylko ona.
Nick odrzucił prześcieradła i położył T.J. na łóżku,
pomógł zdjąć spodnie, zostawiając majteczki. A potem
jednym niecierpliwym ruchem sam zdjął spodnie razem ze
slipami. T.J., zafascynowana, wpatrywała się w jego obnażone
ciało, które tak wspaniale reagowało na jej obecność. Czuła,
że Nick chce, żeby na niego patrzyła, żeby widziała jego
podniecenie i wiedziała, jak bardzo jej pragnie.
Gorący rumieniec uderzył jej na twarz. Nick pochylił się
nad nią, nakrywając ją całym ciałem, jakby mimo ciemności
dostrzegł jej reakcję.
Przez kilka sekund patrzył jej w oczy, a potem zsunął się
niżej i chwycił ustami nabrzmiały koniuszek jej piersi. T.J.
jęknęła, a potem głęboko zaczerpnęła tchu.
- Jesteś gotowa? - zapytał i zanim zdążyła odpowiedzieć,
dotknął drugiej piersi.
- Tak - wyszeptała. Tak, była gotowa na wszystko,
cokolwiek to miało być.
- Jeżeli zacznę robić coś, czego nie lubisz, daj mi znać.
Nie była w stanie nic powiedzieć, skupiona na uczuciu
rozkoszy, które promieniowało od koniuszka piersi aż do
najdalszych zakątków jej ciała.
- A jeżeli nie będę robić czegoś, co lubisz - delikatnie
ugryzł jej sutek - to też mi powiedz.
Nawet go nie słuchała. Chciała, żeby przestał wreszcie
mówić. Ujęła w dłonie jego twarz. Ich usta zwarły się w
niecierpliwym, zmysłowym pocałunku. Zapraszając go,
dawała mu niejako carte blanche na tę noc.
Ciemność stawała się coraz gęściejsza, coraz bardziej
intymna. Ciało Nicka przytłaczało ją do materaca, ale T.J.
przestała się bać. Czuła, że wszystko, co robią, jest słuszne i
nieuniknione. Oboje zostali w przeszłości zranieni i oboje
potrzebowali ukojenia. Czemu więc nie mieli go odnaleźć
wspólnie, i to właśnie tej nocy?
T.J. powiodła rękami po jego plecach, czując pod palcami
twarde muskuły i szorstkie kontury blizny, która z trudem
mieściła się pod jej dłonią. Musiał kiedyś odnieść poważną
ranę.
Nick oderwał usta od jej warg.
- Obiecuję ci, że nie będziesz tego żałować - szepnął jej
do ucha. A potem wilgotnymi wargami dotknął jej szyi.
T.J. cofnęła rękę. Nie chciała myśleć o tej strasznej
bliźnie. Nie chciała wiedzieć, gdzie odniósł ranę, od której być
może omal nie umarł.
Czuła gorący oddech Nicka, sunący w dół jej ciała. Jego
palce delikatnie muskały jej biodra, a potem zawędrowały pod
gumkę majteczek. Usta Nicka dotknęły śliskiego jedwabiu,
jakby chciały wybadać jej najskrytszą tajemnicę.
Na moment zatrzymał się, jakby po raz ostatni chciał się
upewnić, czy go nie odtrąci. Miał wrażenie, że zbyt szybko,
zbyt natarczywie dąży do celu. Popychała go do tego jakaś
siła, która była czymś więcej niż tylko potrzebą fizycznego
spełnienia. Dręczyła go myśl, że za wszelką cenę musi
zatrzymać przy sobie T.J., ponieważ ta kobieta nie należy do
niego i nigdy nie będzie należała... poza tą jedną nocą.
T.J. nie powstrzymała go. Odetchnął z ulgą, a potem
powoli zaczął zsuwać jej majteczki.
Ustami i językiem przekonywał ją, że to, co robili, było
słuszne. Pragnął, by nigdy nie zapomniała tego dnia, który
miał wyprzeć z jej pamięci mroczne wspomnienia.
Wreszcie z ust T.J. wyrwał się cichy jęk. Mimowolnie
uniosła biodra i szepnęła:
- Proszę cię... Nick był już bliski szaleństwa. Pragnął
wprowadzić ją na szczyt powoli, krok po kroku, ale ciało
dyktowało mu co innego. Podciągnął się w górę, dotknął
ustami warg T.J., a potem wtargnął w nią.
- Proszę... - powtórzyła i otworzyła się, by go przyjąć.
Spełnienie przyszło prędzej, niż się tego mogli
spodziewać. Nick opadł na nią bezwładnie. Był ciężki, ale T.J.
to nie przeszkadzało. Wyciągnęła rękę, objęła go za szyję i
zanurzyła palce w jego wilgotne włosy. Gdyby mogła teraz
umrzeć, byłaby szczęśliwa. Przynajmniej nie musiałaby
stawiać czoła jutrzejszemu porankowi.
Nick ociężałą ręką pogładził ją po ramieniu, a potem
dotknął policzka. Obwiódł kciukiem jej usta.
- Mówiłem ci, że to nie będzie bolało - szepnął. Bojąc się
nagłych łez, zacisnęła powieki. Ciągle jeszcze była wigilijna
noc. Nie musiała niczego żałować aż do jutra. Pocałowała go
w czoło.
- Miałeś rację.
- To dobrze. Bo jest jeszcze parę innych rzeczy, które
chciałbym wypróbować. ,
Nick otworzył oczy i próbował się zorientować, gdzie jest.
Balustrada, za nią wolna przestrzeń, schody... Mieszkanie T.J.
Przewrócił się na bok, żeby ją przytulić. Ona jednak zniknęła.
Usiadł i zaczął nasłuchiwać. Na dole nie paliły się żadne
światła. Panowała cisza. Przetarł oczy, a potem przeczesał
palcami włosy. Było chłodno, jakby ktoś otworzył gdzieś
okno.
Błyskawicznie się rozbudził. Podniósł się szybko i sięgnął
po ubranie. Gdzie ona się podziała, u diabła? Zauważył, że
drzwi u szczytu schodów są lekko uchylone. Wszedł cicho na
górę i otworzył je szerzej. T.J., ubrana w dres, siedziała
skulona w rogu balkonu. Co robiła na tym zimnie? Po
ciemku? Wrócił do sypialni, wziął koc i znowu ruszył na górę.
Kiedy wyszedł na balkon, nawet się nie odwróciła. Nie
odezwała się, gdy zarzucił jej koc na ramiona i usiadł obok. A
kiedy się nachylił, żeby pocałować ją w policzek, lekko się
odsunęła.
Ogarnęły
go złe przeczucia. Wewnętrzny głos
podpowiadał mu, że T.J. zaraz powie coś, czego nie chciałby
usłyszeć. Zniknęła namiętna kochanka. Siedząca obok niego
milcząca kobieta była wyraźnie spięta. Zaniepokoił się.
- Nie możesz spać? - zapytał.
- Miałam koszmarny sen - odparła bezbarwnym tonem.
Nakrył ręką jej zziębniętą dłoń.
- Wejdź do środka, bo zmarzniesz. T.J. się nie poruszyła,
tylko kurczowo zacisnęła palce wokół jego prawego
nadgarstka. Nick spostrzegł, że w oczach ma łzy.
- Co się stało? - zapytał. Patrzyła na niego bez słowa.
Nick poczuł, że ściska mu się serce. Pragnął ją pocieszyć,
przytulić, ale odniósł wrażenie, że mogłaby go odepchnąć.
- Powiedz, o co chodzi - poprosił.
Chciała mu powiedzieć „to nie twoja wina", ale minęłaby
się z prawdą. To była jego wina. To on wymierzył broń w jej
brata, i strzelił do niego. Dwa i pół roku temu Nick przyznał
się do tego w śledztwie. Żadne z nich nie mogło zmienić biegu
wydarzeń, którym początek dała śmierć Rusty'ego.
Pozwoliła Nickowi zbliżyć się do siebie, pragnęła, by jej
dotykał, by się z nią kochał, i to było złe. To, co między nimi
zaszło, nie może się już nigdy więcej powtórzyć. Co by
powiedział jej ojciec, gdyby ją teraz zobaczył?
- Ja... - Wbiła nie widzący wzrok w przestrzeń. - Bardzo
mi brak mojego taty. Sam rozumiesz, idą święta, no i w
ogóle... A on zawsze przywiązywał taką wagę do świąt.
Podczas ostatnich dwóch tygodni tyle się wydarzyło, że
nie miała nawet czasu uzmysłowić sobie, że będą to jej
pierwsze samotne święta. Prawdę mówiąc, nie chciała nawet o
tym myśleć.
- Nie minął nawet rok... On zmarł w lutym...
- Masz jakieś rodzeństwo? Przebiegł ją zimny dreszcz.
- Nie. Nie mam nikogo.
- T.J. Ja... Dotknęła palcami jego ust. Nie chciała jego
współczucia ani tym bardziej litości.
- Jestem przerażona i... zmęczona. - Kiedy wypowiedziała
te słowa, uświadomiła sobie, że to prawda. - Taka strasznie
zmęczona - dodała, zamykając oczy.
Nick przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku.
- Wracaj do łóżka - powiedział. - Musisz się przespać. -
Czekał chwilę na jej odpowiedź, a potem wstał i pociągnął ją
za sobą. A ona pozwoliła sprowadzić się na dół, do jej
własnego łóżka.
ROZDZIAŁ 9
Obudził ją zapach smażonego bekonu i szum ekspresu do
kawy. Odwróciła się na drugi bok, żeby zobaczyć, którą
godzinę pokazuje budzik na nocnym stoliku. Dziewiąta
trzydzieści. Przeciągnęła się leniwie i westchnęła. Przeżycia
minionej nocy pozostaną na zawsze w jej pamięci. Nie mogła
już dłużej udawać, że Nick jest tylko przypadkowym
partnerem - obcym człowiekiem. Zbyt dużo o nim wiedziała.
Posiadła jego najbardziej intymne tajemnice. Wiedziała już, że
jego dotyk potrafi się zmieniać z czułego w ponaglający, a
usta potrafią szeptać czułe słówka, a zarazem drażnić.
Noc jednak minęła, a wraz z nią dobiegł końca ich kruchy
rozejm. Nie chciała jeszcze schodzić na dół. Bała się stanąć
oko w oko z Nickiem. W świetle dnia nie mogła już dłużej
udawać, że nie zna jego innych, bolesnych tajemnic. Takich, o
których nie wolno jej nigdy zapomnieć.
Z głodu zaburczało jej w brzuchu. Cóż, życie ma swoje
prawa. Zdążyła się o tym przekonać. Konfrontacja z Nickiem
jest nieunikniona. Zanim jednak zada mu kilka pytań, zje
porządne śniadanie. Wstała z łóżka i poszła do łazienki wziąć
prysznic.
- Dzień dobry - powiedziała, schodząc na dół dwadzieścia
minut później. Była ubrana tak, jakby chciała zaraz gdzieś
wyjść albo jakby miała kogoś obcego pod swoim dachem.
Nick stał przy kuchence.
- Wesołych Świąt - powiedział. Stanęła jak wryta.
Zupełnie zapomniała, że są święta i że jedynym prezentem,
jakiego sobie życzyła pod choinkę, miał być upadek Nicka
DeSalvo. Tymczasem mężczyzna, którego planowała
zdemaskować i zniszczyć, po wspólnie spędzonej nocy stał
bosy i na wpół ubrany w jej kuchni i szykował śniadanie. Co
za absurdalna sytuacja! Jednak T.J. nie była w tej chwili w
odpowiednim nastroju, żeby docenić jej komizm.
- Dziękuję, nawzajem - odparła z wymuszonym
uśmiechem.
Podeszła do ekspresu nalać sobie kawy. Kiedy wreszcie
odważyła się zerknąć w stronę Nicka, zobaczyła, że mierzy ją
uważnym wzrokiem, trzymając w ręku drewnianą łopatkę.
- Co robisz? - zapytała.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, dopiero potem
wyjaśnił:
- Naleśniki. Nie umiem robić nic innego na śniadanie.
Umierałem z głodu, a ty ciągle spałaś. Udało mi się znaleźć
wszystkie potrzebne składniki oprócz syropu klonowego. -
Przerwał i zsunął z patelni brązowy, chrupiący naleśnik na
talerz, który wręczył T.J.
Rozejrzała się wokół. Przez kuchnię jakby przeszło
tornado. W zlewie piętrzył się stos brudnych misek i kubków i
co najmniej tuzin łyżeczek. Cały kuchenny stół był
zabrudzony naleśnikowym ciastem.
- Musisz chyba mieć gosposię na stałe - zauważyła z
przekąsem. Czy jemu w ogóle nie przychodzi do głowy, że
ktoś będzie musiał po nim posprzątać?
Nick roześmiał się.
- Nie umiem gotować inaczej. Nie przejmuj się. Wiem,
jak się korzysta ze zmywarki.
T.J. nagle przeszła złość. Uświadomiła sobie, że jest
wdzięczna Nickowi. Prawdopodobnie nie zdając sobie z tego
sprawy, stworzył domowy nastrój, którego tak bardzo jej
brakowało. Mieszkanie było miejscem, w którym pracowała i
nocowała - dom rodzinny straciła wraz ze śmiercią bliskich.
Nie miała syropu klonowego, musieli więc zadowolić się
dżemem truskawkowym. Śniadanie zjedli w milczeniu - tak
było najbezpieczniej dla obojga.
Po jakimś czasie Nick odsunął pusty talerz i podniósł do
ust kubek z kawą. Zdecydował się przerwać brzemienną ciszę.
Pragnął się dowiedzieć, co T.J. sądzi o wspólnej nocy. Nie
miał już siły dłużej czekać w niepewności.
- Jak się czujesz? - zagadnął z nadzieją, że nie odpowie
mu zdawkowo „dziękuję, dobrze".
T.J. przełknęła ostatni kęs i sięgnęła po kawę. Jej palce
mocno zacisnęły się wokół kubka.
- Dziękuję, dobrze - odparła. Nick odstawił kawę i oparł
się łokciami o stół. Dla dobra sprawy nakazał sobie
cierpliwość, chociaż przyszło mu to z trudem. Najchętniej
wziąłby T.J. w ramiona i całował ją tak długo, aż znowu
stałaby się namiętną i uległą kochanką.
- Tylko dobrze? - zapytał, starając się ukryć
rozczarowanie.
Zapatrzyła się w kubek. Kiedy uniosła głowę, w jej
wzroku malowała się powaga.
- Czuję się trochę... dziwnie - odparła z niepewną miną.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz tego, co między nami
zaszło. Ja z pewnością nie. - Z lękiem czekał na jej
odpowiedź.
Oczy T.J. napełniły się łzami. Nick poczuł, że słabnie
- zupełnie jak wtedy, kiedy został postrzelony. Tylko że
teraz ta dziwna słabość sięgała aż do serca.
- Nie płacz - powiedział. - Nie chciałem...
- Nie przejmuj się. - Otarła łzy. - Ja... Święta zawsze mnie
bardzo wzruszały, a tej nocy...
Palce Nicka splotły się z jej palcami. Nie mogła już cofnąć
ręki. Pragnął czuć jej dotyk, by móc wysłuchać tego, co miała
mu do powiedzenia.
- Tej nocy... - zaczęła, starając się powstrzymać łzy - tej
nocy oboje potrzebowaliśmy bliskości drugiej osoby. Masz
swoją prawdę, chłopie, pomyślał Nick i westchnął
z rezygnacją. Rzeczywiście, tej nocy lgnęli do siebie jak
gdyby w poczuciu zagrożenia, jakby zostali sami na świecie.
Nick zdążył jednak nabrać dystansu do tego, co się wydarzyło,
i uświadomił sobie, że nie chce rozstawać się z T.J. Na razie
nie zamierzał o tym mówić, ale też nie chciał tracić jej z oczu.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytał.
- Słucham? - T.J. cofnęła rękę, chwyciła serwetkę i otarła
oczy.
- Obiecałem Ginie, że wpadnę. Chciałem odwiedzić moją
chrześniaczkę. Wybierzesz się ze mną?
- Chyba nie, ja...
- Przecież są święta i nie powinnaś zostawać sama.
Dzisiaj my zastąpimy ci rodzinę. Odwiozę cię do domu, kiedy
tylko będziesz sobie życzyć. Obiecuję. - Poczekał chwilę, a
potem powiedział z rozbrajającą szczerością: - Bardzo bym
chciał, żebyś ze mną pojechała.
Zwlekała z odpowiedzią tak długo, że był już pewny
odmowy. Poruszył się niecierpliwie.
T.J. biła się z myślami. Nie wzięła wcześniej pod uwagę,
że Nick zacznie się nią interesować. Oto miała przed sobą
mężczyznę, którego od tak dawna nienawidziła. Zupełnie dla
siebie niespodziewanie, pod wpływem impulsu, w poczuciu
wielkiego osamotnienia, spędziła z tym mężczyzną noc, a on
patrzył na nią teraz zakochanym wzrokiem.
A co się stanie, gdy Nick odkryje jej prawdziwe nazwisko
i dowie się, co zawiera teczka, którą zostawiła u Jacksona?
Kiedy pozna jej motywy i cel, zorientuje się, że zastrzelony
chłopak to jej brat, przekona się, kto był jej ojcem?
- Odwiozę cię. O szóstej będziesz już w domu. Co ty na
to? - nalegał.
- Przecież one się mnie nie spodziewają - zaoponowała,
próbując odzyskać spokój. Pomyślała o Ginie Tarantino i o
zdjęciach, które zrobiła jej w czasie pamiętnej demonstracji.
To z nią chciała początkowo porozmawiać. Czy teraz ma to
jeszcze jakieś znaczenie? Przecież znalazła już Nicka... Czy
naprawdę chce spojrzeć tej kobiecie w oczy i wyczytać z nich
prawdę? Dowiedzieć się, czy Gina także była powiązana z
tamtą grupą, tak jak jej nieżyjący mąż?
- Zaraz do niej zadzwonię. Jestem pewny, że nie będzie
miała nic przeciwko temu - zapewnił Nick. - Po drodze
wstąpimy do mnie, muszę się przebrać i wziąć prezenty.
- Dobrze. - T.J. westchnęła z uczuciem, że traci kontrolę
nad sytuacją.
Wniebowzięty wyraz twarzy Nicka miał być nagrodą za
burzę, która rozszalała się w jej sercu. Nick już po paru
sekundach zerwał się od stołu i zaczął energicznie sprzątać
kuchnię.
Osiedle, w którym mieszkał Nick, położone było o
dwadzieścia minut drogi od centrum. Kiedy podjechali pod
strzeżoną bramę i Nick chciał pokazać swój identyfikator,
ochroniarz w szklanej budce machnął z uśmiechem ręką i
podniósł szlaban. Wyglądało na to, że wszyscy ufali Nickowi.
Wszyscy z wyjątkiem T.J.
Zaparkowali w podziemnym garażu. Nick wysiadł
pierwszy i obszedł wóz, żeby otworzyć T.J. drzwi, ale ona
zdążyła go uprzedzić. Stała teraz przy samochodzie, twarzą w
twarz z Nickiem, który oparł jedną rękę na otwartych
drzwiach, a drugą na dachu wozu, zagradzając jej drogę.
Mogła, co prawda, prześlizgnąć mu się pod pachą, ale nie
zrobiła tego. Pochylił się ku niej, a ona zaczerpnęła tchu i
czekała, aż ją pocałuje. Pragnęła tego, ponieważ chciała
zapomnieć o wszystkich wątpliwościach i rozterkach.
Kiedy już tylko milimetry dzieliły ich usta, do garażu
wjechał jakiś samochód i zatrzymał się tuż obok nich z
piskiem opon. Nick odwrócił się gwałtownie, jakby się
spodziewał napaści. Po kilku sekundach rozluźnił się i
pomachał kierowcy, którym okazał się jeden z sąsiadów. A
potem zaklął pod nosem, zatrzasnął drzwi wozu, chwycił T.J.
za rękę i pociągnął za sobą. Gdy znaleźli się w mieszkaniu
Nicka, T.J. zatrzymała się przy drzwiach.
- Czuj się jak u siebie w domu - powiedział, wyłączając
alarm. Rzucił klucze na blat, oddzielający kuchnię od jadalni.
Potarł podbródek, skrzywił się i dodał: - Idę się ogolić i wziąć
prysznic. To nie potrwa długo.
T.J. przeszła do pokoju i rozejrzała się wokoło. Stylowe
meble z ciemnego drewna i zielonej skóry sprawiały, iż salon,
na pierwszy rzut oka wygodny i elegancki, był jakby
bezosobowy. Ruszyła w stronę pomieszczenia, które
wyglądało jak zabudowana weranda, a okazało się gabinetem.
To właśnie tam musiał spędzać większość czasu, pomyślała
wchodząc do pokoju, który tonął w słońcu. Znajdowały się w
nim półki na książki, komputer, mahoniowe biurko zawalone
papierami i szafka na akta. Na ścianie za biurkiem wisiały
oprawione w ramki fotografie i dyplomy. Prawie wszystkie
zdjęcia przedstawiały ludzi w mundurach.
T.J. podeszła bliżej i serce mocniej zabiło jej w piersi. Na
jednej z fotografii Nick, młodszy i radośnie uśmiechnięty, stał
obok drugiego policjanta. Oto kim jest Nick, pomyślała z
westchnieniem.
Policjantem.
Zwykłym
gliniarzem.
Zapomniała o tym, bo tak było jej wygodnie. A przecież on
przez całe lata chodził w mundurze, podobnie jak większość
jego przyjaciół. A także używał broni. Zresztą, nosił ją nadal.
Wróciła myślą do dnia, w którym ktoś do nich strzelał na
ulicy. Nick wyciągnął wtedy pistolet. Zaczęła się zastanawiać,
gdzie schował go ostatniej nocy. Nie miał pistoletu przy sobie,
to pewne. Przypomniała sobie, jak ściągała mu koszulę.
Powróciło wspomnienie namiętnych pieszczot, wspólnie
spędzonej nocy. Poczuła dziwną słabość.
- No proszę, przeczuwałem, że nie uda mi się ukryć przed
tobą bałaganu.
Drgnęła i odwróciła się. Stał w drzwiach. Miał na sobie
tylko eleganckie, granatowe spodnie i przerzucony przez szyję
ręcznik.
- Lubię oglądać zdjęcia - powiedziała i ponownie stanęła
twarzą do ściany.
Czuła za sobą niepokojącą obecność Nicka i znowu
zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. Żeby odsunąć od
siebie tę myśl, wskazała na fotografię Nicka z Giną i jeszcze
jakimś policjantem.
- Czy to jest twój przyjaciel, który... nie żyje, mąż Giny?
Znała odpowiedź, ale chciała odwrócić uwagę ich obojga
od faktu, że są sam na sam w jego mieszkaniu, a on stoi za nią
na wpół nagi. Wspomnienie jego namiętnych ust i zaborczych
rąk sprawiło, że zrobiło jej się nagle gorąco.
Jakby czytając w jej myślach, Nick pogładził ją po ręce.
- Tak - odparł, ale nie popatrzył na zdjęcie. Odgarnął jej
włosy, a jego usta muskały jej ucho. - Próbuję zachowywać
się jak dżentelmen - powiedział niskim, przytłumionym
głosem, od którego przeszedł ją dreszcz.
Pachniał mydłem i kremem do golenia. T.J. bez trudu
mogła sobie wyobrazić, jaki smak ma jego skóra, rozgrzana i
wilgotna po kąpieli.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- To, że mam ochotę się z tobą kochać. T.J. zamknęła
oczy. Usta Nicka powędrowały wzdłuż jej szyi.
- A co cię powstrzymuje? Nick odwrócił ją ku sobie i
przez kilka długich sekund spoglądał jej w oczy. Widocznie
to, co zobaczył, zadowoliło go, ponieważ jego usta drgnęły w
zmysłowym uśmiechu. Pochylił głowę i wyszeptał tuż przy jej
ustach:
- Potrafię być dżentelmenem jeszcze na tyle długo, żeby
cię zanieść na sofę.
Czerwono - zielony świąteczny wieniec na drzwiach Giny
Tarantino wisiał pod dziwnym kątem, jakby ktoś strącił go na
ziemię, a potem szybko zawiesił z powrotem. Nick nacisnął
dzwonek i zawołał:
- Hej, hej, Wesołych Świąt! Drzwi otworzyły się na
oścież i stanęła w nich Gina z dwiema dziewczynkami.
Wieniec spadł i wylądował u stóp T.J. Nick nachylił się, żeby
go podnieść, ale jedna z dziewczynek, jego chrześniaczka,
chwyciła go za ręce. T.J. podniosła wieniec i powiesiła na
drzwiach.
- Cześć, witam was - powiedziała Gina, spoglądając na
T.J. - Wejdźcie, proszę. - Jej wzrok padł na wieniec. - Och,
przepraszam...
- Wujku Nicku, przyniosłeś mi jakieś prezenty? - zapytała
niecierpliwie Emma.
- Tak, mam coś dla ciebie - odparł Nick. - Najpierw chcę
zobaczyć, co dostałyście od Świętego Mikołaja. -
Dziewczynki jak na komendę odwróciły się i popędziły w głąb
domu.
- Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko mojej
wizycie - odezwała się T.J. - Mówiłam Nickowi...
- Oczywiście, że nie - roześmiała się Gina. - Im więcej
osób, tym weselej. A tak w ogóle, na imię mi Gina. Proszę do
środka. Nie stójcie na dworze. - Zamknęła za nimi drzwi. - W
domu panuje straszliwy bałagan. Wszędzie leżą porozrzucane
kolorowe pudełka i papiery, bo dziewczynki od rana pakowały
prezenty. Porozwieszały też papierowe girlandy i łańcuchy.
Pocałowała Nicka w policzek.
- Jak się miewasz w ten piękny, świąteczny dzień? -
zapytała z konspiracyjnym uśmiechem.
- Fantastycznie - odparł bez uśmiechu. - A ty?
- Dobrze - odpowiedziała Gina, a widząc pełen
niedowierzania wzrok Nicka, powtórzyła: - Naprawdę dobrze.
Wejdź i połóż prezenty pod choinką, zanim te wścibskie
panny zechcą je otworzyć.
Weszli do salonu. Nick ukląkł i położył na podłodze
paczki. Śledziły go pilnie dwie pary błyszczących oczu. Kiedy
wstał i usiadł na sofie obok Giny, Emma spytała natychmiast:
- Możemy już otworzyć prezenty? Gina spojrzała na
córeczkę.
- Zaczekajcie chwilkę. Najpierw musimy coś zrobić. -
Wzięła za rękę Emmę i jej koleżankę i zaprowadziła je do
sofy. - Przywitajcie się z wujkiem Nickiem i jego znajomą i
złóżcie im życzenia.
Dziewczynki jednocześnie krzyknęły:
- Wesołych Świąt!
- W porządku. A teraz, T.J., to jest Emma. - Gina
położyła córeczce rękę na głowie. - A to Courtney, najlepsza
przyjaciółka Emmy. Courtney została z nami, ponieważ jej
mama pracuje w czasie świąt.
Gina zaproponowała gościom kawę, a gdy podziękowali,
zgodziła się, by dzieci wreszcie przystąpiły do ceremonii
otwierania prezentów.
- Emmo, daj wujkowi Nickowi jego prezent. T.J. patrzyła,
jak Nick rozwija błyszczący papier, głośno wyrażając swój
zachwyt. Na pytanie, kto tak pięknie zapakował paczkę, mała
Emma pokraśniała z dumy.
Kiedy wreszcie otworzył pudełko, T.J. z trudem
powstrzymała się od śmiechu. Był to najmniej stosowny
prezent dla Nicka DeSalvo, który nienawidził krawatów. Nick
ostrożnie wyjął krawat i ze zdumieniem potrząsnął głową.
- Krawat z ... - wytężył wzrok.
- Z Jerrym Garcią - dokończyła Gina. Nick spojrzał na nią
z wyrzutem, a potem uśmiechnął się do dziewczynki.
- Jest śliczny. Marzyłem o takim. - Objął Emmę, uściskał
i pocałował w policzek. - Dziękuję ci, kochanie.
- Załóż go, proszę - powiedziała Gina.
- Może później. - Nick odłożył krawat do pudełka.
- Nie! - wtrąciła się Emma. - Załóż go teraz, wujku. -
Wcisnęła mu krawat do ręki. - Prószę.
- Dobrze, ale to nie jest odpowiednia koszula do tak
pięknego krawata. - Nie patrząc na Ginę i T.J., Nick zaczął
sobie wiązać krawat.
Kiedy wstali od tradycyjnej świątecznej kolacji, do której
Gina jako akcent włoski podała również spaghetti, T.J.
poczuła się wreszcie jak u siebie w domu. Gina była miła i
naturalna, a także serdeczna i gościnna. Widać było również,
że jest kochającą i troskliwą matką.
T.J. zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że tak
zwyczajny z pozoru dom kryje w sobie tyle mrocznych
sekretów. Czy Gina i Nick rzeczywiście zaplanowali
morderstwo jej brata, jak to sobie jeszcze tydzień temu
wyobrażała? Teraz wydało jej się to niemożliwe. Spojrzała na
Nicka. Miała ochotę ciągle na niego patrzeć.
Siedział na środku pokoju i pomagał Emmie składać
domek dla lalek, który przyniósł jej w prezencie. Właśnie
udało im się wkręcić ostatnią śrubkę. Kiedy zaczęli rozstawiać
malutkie mebelki, Emma powiedziała:
- Wujku, prosiłam Świętego Mikołaja o nowego tatusia, a
wcale go nie dostałam.
T.J. dyskretnie spojrzała na Ginę, która zastygła bez
ruchu. Nick podniósł wzrok na zmartwioną twarzyczkę
dziewczynki.
- Widzisz, kochanie, pewnie nie mógł znaleźć
odpowiedniego tatusia. Może uda mu się to w przyszłym roku.
Emma z ponurą miną podała Nickowi mały samochodzik,
który należało wstawić do garażu.
- A ty nie chcesz być moim tatusiem?
Dłoń Nicka spoczęła w czułym geście na głowie
dziewczynki. T.J. pomyślała, że to niemożliwe, żeby ta sama
ręka mogła trzymać broń, z której zastrzelono jej brata.
- Nie mogę, Emmo. Tatuś to musi być ktoś zupełnie
wyjątkowy. Ktoś, kogo i ty, i mama będziecie bardzo kochały.
- Przecież my cię kochamy - powiedziała Emma drżącym
głosikiem.
- Wiem o tym. Ja też was obie bardzo kocham. Ale tatuś
to ktoś inny... - Po raz pierwszy Nick spojrzał na Ginę,
szukając u niej pomocy.
Gina podeszła do córeczki, uścisnęła ją, a potem zaczęła
łaskotać. Dziewczynka zaśmiała się.
- Głuptasie, wujek Nick nie może być twoim tatusiem, bo
jest już twoim wujkiem.
- Właśnie, że może! - zapiszczała Emma, łapiąc oddech.
- Nie, nie może!
- A właśnie, że tak! - Emmie zabrakło już tchu, ale
uśmiech nie znikał z jej buzi.
Gina z rezygnacją potrząsnęła głową.
- Chyba znowu rozmawiały o tym z babcią. Wszyscy,
którzy dzisiaj do mnie dzwonili - moja mama, siostra i trzej
bracia - mówili mi, że m a j ą dla mnie miłego faceta, z
którym koniecznie powinnam się spotkać. To pewnie czysty
przypadek, że wszyscy ci mili faceci mieszkają w Buffalo.
Raz jeszcze żartobliwie uściskała córkę, a potem
popchnęła ją w stronę Nicka.
- Podziękuj wujkowi za ten piękny domek d l a lalek.
- Dziękuję, wujku - powiedziała z powagą dziewczynka i
cmoknęła go w policzek.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Nick gorąco ją
uściskał.
T.J. pochwyciła spojrzenie Giny i po raz kolejny zadała
sobie pytanie, jak kobieta, która sama straciła m ę ż a , mogła
dopuścić do tego, by ktokolwiek zabił dziecko, jakim był
mimo wszystko Rusty? Coś tu się nie zgadzało.
A Nick? Patrzyła na niego i na Emmę. Widziała jego
czuły, troskliwy wzrok. Czy taki człowiek mógł z zimną krwią
zabić?
W pewnym momencie Nick spojrzał na zegarek, a potem
na T.J.
- Pora na nas - powiedział. T.J. podniosła się z sofy.
- Tak, chyba powinniśmy się zbierać. - Odwróciła się do
Giny i wyciągnęła rękę. - Dziękuję za wspaniałą kolację. Miło
mi było znowu cię spotkać. - Mówiąc to, sama już nie
wiedziała, czy świadomość, że Gina nie mogła zabić
Rusty'ego cieszyła ją, czy nie. Czy nadal chciała wierzyć w to,
czego jeszcze tak niedawno była całkowicie pewna?
Właściwie nie było już sensu rozmawiać z Giną o tym, co
wydarzyło się tej nocy, kiedy zginął Rusty. Nabrała
przekonania, że nie powie niczego przeciwko Nickowi. To
było całkiem oczywiste.
- Bardzo dziękuję za wszystko. Kolacja była wspaniała -
powiedział Nick.
- Mnie też było bardzo miło - odparła Gina. Pocałowała
Nicka w policzek, a potem spojrzała na T.J. - Mam nadzieję,
że zorientowałaś się, jaki to dobry chłopak.
T.J. mogła tylko skinąć głową w milczeniu. Sprawy
między nią i jej wrogiem, a zarazem kochankiem, Nickiem
DeSalvo, tak bardzo się skomplikowały, że sama już nie
wiedziała, w co ma wierzyć.
ROZDZIAŁ 10
- Mam sobie pójść? - zapytał Nick, kiedy już sprawdził
alarm w całym mieszkaniu. - Szczerze mówiąc, wolałbym nie
zostawiać cię samej.
Po powrocie do domu Ti. zastała kartkę od Jacksona, który
zapraszał ją do siebie na wieczór. Okazało się, że
automatyczna sekretarka zarejestrowała kilka głuchych
telefonów, co zaniepokoiło Nicka.
- Przecież mieszkałam tu sama od paru miesięcy -
przypomniała.
- Tak, ale to było, zanim postanowiłaś wystąpić
przeciwko policji.
Nie podobało jej się, że Nick uważa ją za istotę bezradną,
zwłaszcza że to z jego winy znalazła się w tak
skomplikowanym położeniu. Przecież gdyby nie Nick
DeSalvo, jej życie biegłoby ustalonym torem.
- Zmieniłam zamki w drzwiach, alarm działa bez zarzutu,
a Jackson jest pod ręką - powiedziała, a widząc, że Nick
marszczy brwi, dodała: - Na wszelki wypadek mam też broń.
- Jaka to broń? - zapytał.
- Dziewiątka czy coś w tym rodzaju. Sam widzisz, że
jestem dobrze zabezpieczona.
- A umiesz strzelać?
- No...
- Czy wiesz, ilu ludzi postrzeliło się z własnej broni?
Gdzie ją trzymasz?
- W ciemni.
- Jaki z niej pożytek w ciemni, jeżeli będziesz musiała
nagle jej użyć? Przynieś ją tu.
Wyraz buntu musiał być wypisany na jej twarzy ponieważ
Nick westchnął ciężko i powiedział:
- Posłuchaj, chcę tylko zobaczyć, czy potrafisz obchodzić
się z bronią, a potem sobie pójdę.
T.J. nie zapomniała, że pistolet był ważnym dowodem w
wiadomej sprawie, jednak sprzedawca w sklepie z bronią, w
którym kupiła naboje, powiedział jej, że dziewiątka to dość
popularny kaliber. Może przecież powiedzieć Nickowi, że
kupiła używany pistolet. Im prędzej mu pokaże broń, tym
prędzej pozbędzie się go i będzie miała wreszcie czas tylko
dla siebie. Uznała, że nie warto dłużej dyskutować.
Kiedy przyniosła pistolet, Nick wyjął jej go z ręki i w
kilku ruchach sprawdził, czy jest załodowany.
- Czy ty... - urwał i podniósł broń do oczu, żeby jej się
bliżej przyjrzeć.
Nagle twarz mu się zmieniła. T.J. serce zamarło w piersi.
Kiedy Nick przeniósł na nią wzrok, zrozumiała, że znalazła się
w poważnych kłopotach.
- Skąd to masz?
- Ja... ja kupiłam go w sklepie obok...
Pałce Nicka zacisnęły się na jej ramieniu. W ciągu
ostatniej doby dała się uśpić. Zwiódł ją jego czuły, opiekuńczy
dotyk. Uwierzyła, że jest bezpieczna. Teraz, gdy patrzyła w
jego pociemniałe z gniewu oczy, ogarnęły ją złe przeczucia.
- Nie kłam. Ten pistolet ma specjalne numery. Nie mogłaś
go kupić w żadnym sklepie.
Nickowi zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Całe
szczęście, że to on trzymał w ręku broń. Czuł się jak człowiek,
który położył się do łóżka z piękną, łagodną kobietą, a obudził
obok pełnej furii diablicy. T.J. oszukała go. Ile razy skłamała,
odkąd się poznali?
- Ja... - Wyrwała rękę i odsunęła się od niego.
- Powiedz mi jeszcze raz, co to za sprawa, w którą się
wdałaś? - Nick wyciągnął przed siebie pistolet. - To jest
policyjna broń i w dodatku została skradziona. Skąd ją masz?
T.J. podeszła do okna i wyjrzała na dziedziniec. Nick
pomyślał, że nie może dopuścić do tego, aby zdążyła
wymyślić jakieś kolejne kłamstwo.
- Jeżeli nie powiesz mi prawdy, będziesz musiała złożyć
zeznanie na policji. Nie mogę tego tak zostawić. Albo ja, albo
ktoś obcy. Wybór należy do ciebie.
- Lepiej, jeżeli to będzie ktoś obcy - cicho odparła T.J.
- Dlaczego?
- Obcy nie jest moim kochankiem. Nick poczuł, że
wzbiera w nim gniew, mimo to spróbował się opanować.
- Wiesz, że chcę ci pomóc. Nie mogę jednak stać z boku i
przyglądać się, jak łamiesz prawo.
Odwróciła się i spojrzała mu w twarz .
- Ja też nie mogę.
- Co to ma znaczyć?
- Co wiesz o tych złych policjantach?
Nick zamyślił się. Zdarzało mu się kłamać, gdy inaczej nie
mógł zdobyć ważnej informacji. Nie miał ochoty oszukiwać
T.J., chociaż była związana z prasą. Postanowił powiedzieć
prawdę, jednak bez wdawania się w szczegóły.
- Jestem przekonany, że pięciu wyższych funkcjonariuszy
policji stanowej prowadzi nielegalną działalność. - Odłożył
pistolet i skrzyżował ręce na piersi. - Teraz twoja kolej. Co ty
o nich wiesz?
- Ta broń nie została skradziona. Dostałam ją. Stanowi
dowód - odparła po chwili wahania.
- Dowód na co i przeciwko komu? Milczała przez dłuższą
chwilę. Nick nie nalegał. Miał czas. Będzie czekać tak długo,
jak to będzie potrzebne.
- Chcę ci ufać - powiedziała drżącym głosem, jakby
próbowała przekonać samą siebie. N i c k opuścił ręce i zrobił
krok w jej stronę.
- Nie! Nie dotykaj mnie, tylko posłuchaj. Ogarnęły go złe
przeczucia. Wiedział już, że to, co T.J. zamierzała mu
powiedzieć, będzie bardzo przykre. Widział to w jej oczach.
Jeżeli miało to być tak trudne i tak osobiste, powinien
wysłuchać, nie przerywając jej.
- Zaufaj mi. Ja naprawdę chcę ci pomóc.
- Mam dowody na to, że jakieś trzy lata temu popełniono
serię przestępstw - mówiła szybko i nerwowo, jakby chciała
wyrzucić z siebie to wszystko, z czym się nosiła.
- Chodzi o kradzież, wymuszenie, strzelaninę i...
morderstwo. I wszystkie te przestępstwa popełnili policjanci.
Nick chwycił ją za ręce.
- O co tu chodzi? Kto dał ci tę broń? W oczach T.J.
zalśniły łzy. Nick poczuł, że serce ściska mu się w piersi.
- Czy ty jesteś jednym z nich? Nick nie wierzył własnym
uszom. Za kogo go uważała?
- Na Boga, kobieto! O czym ty mówisz? - Potrząsnął nią
wzburzony, a potem cofnął się o krok.
- Chcę ci wierzyć, ale...
- Dobrze wiesz, że odkąd skończyłem szesnaście lat,
chciałem być tylko policjantem, i nikim innym. Chciałem
strzec prawa. I robiłem to, póki... - urwał. Nie mógł jej
powiedzieć o Ginie, o tamtym chłopcu i o tym, co musiał
zrobić, żeby chronić Ginę. Dał słowo, że będzie milczał.
- Kiedy straciłem pracę, byłem załamany. Odechciało mi
się żyć. Zostałem oskarżony o coś, co tak naprawdę było...
nieszczęśliwym wypadkiem. - Odwrócił się i przeszył T.J.
przenikliwym spojrzeniem. - Przecież mnie znasz, byłaś ze
mną, kochaliśmy się, na Boga. Czy nadal uważasz, że
mógłbym być przestępcą?
Popatrzyła na niego bez słowa. Jej oczy celowały w niego
jak lufy pistoletów. Czuł, że odpowiedź może być dla niego
równie zabójcza jak kula.
T.J. zamrugała. Po policzkach popłynęły jej łzy.
- Nie. Myślę, że jesteś dobrym człowiekiem. Z uczuciem
ulgi przeciągnął dłonią po włosach i pomasował sobie kark.
Mięśnie miał napięte jak postronki. T.J. powiedziała właściwe
słowa, ale wyglądała tak, jakby miało jej przy tym pęknąć
serce. Dopiero teraz Nick zdał sobie sprawę, jak bardzo
pragnął jej aprobaty i zaufania. Pragnął posiąść nie tylko jej
ciało, ale i duszę. Podszedł bliżej i przygarnął T.J. do piersi.
Zamknął oczy i przez chwilę wdychał delikatny zapach jej
włosów. Był gotów zabić każdego, kto chciałby ją skrzywdzić.
- Chodź, kochanie. Usiądźmy. Opowiedz mi o wszystkim.
Nie musisz robić nic na własną rękę.
Pozwoliła wziąć się w objęcia, bo pragnęła dotyku jego
rąk, pragnęła nowych sił, by móc dokończyć to, co zaczęła.
Kiedy Nick dowie się o wszystkim, zmieni swój stosunek do
niej. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo bolesna
będzie ta część jej spowiedzi.
- Nie chcę siadać - zaprotestowała, kiedy pociągnął ją na
sofę. - Chcę ci wszystko powiedzieć i mieć to wreszcie za
sobą. - Przełknęła, czując w ustach dziwną suchość. - Oprócz
tego pistoletu mam jeszcze teczkę, a w niej podpisane
zeznania oraz taśmy.
- Skąd je masz? Zaczerpnęła tchu.
- Widzisz, ja jestem... - już miała wyrzucić z siebie
prawdę, ale nieopatrznie spojrzała Nickowi w oczy i słowa
uwięzły jej w gardle. Jestem córką komisarza Tiltona, siostrą
Rusty'ego, pomyślała. Jestem kobietą, która spała z mordercą
swojego brata. Niestety, nie znalazła w sobie dość siły, żeby
mu to wyznać.
- Mam to od pewnego... informatora. Nie mogę
powiedzieć, kto to jest.
- Jeżeli masz to od kogoś, kto nie jest na tyle
praworządny, żeby wystąpić w roli świadka, skąd możesz
wiedzieć, że jego świadectwo jest prawdziwe?
- Bo jest prawdziwe. - Nie mogła mu nic więcej
powiedzieć. Poza tym, wystarczy, żeby Nick przesłuchał
taśmy. Wtedy zorientuje się, na ile poważne są te oskarżenia i
przestępstwa. Trudno kwestionować zeznania złożone na łożu
śmierci, a człowieka, który planuje samobójstwo, można
potraktować w podobny sposób. Nie chciała jednak być przy
tym, jak Nick będzie słuchał wyznań swojego przyjaciela,
Mike'a. Ona sama wyłączyła magnetofon po wysłuchaniu
zaledwie niewielkiej części jego opowieści.
- Pokaż mi, co masz.
- Bałam się trzymać to w domu. - Z twojego powodu,
pomyślała. - Wszystko jest u Jacksona.
- U Jacksona? - zdumiał się Nick. - A co on ma z tym
wspólnego?
- Nic - odpowiedziała pospiesznie. - On mi tylko
wyświadcza przysługę, to wszystko. Nawet nie wie, co jest w
tej teczce.
- Myślisz, że nie zechce do niej zajrzeć? Chodźmy! - Nick
wziął T . J . za ramię. - Musimy ją odebrać. - Przechodząc
obok stołu, wziął pistolet i schował go do kieszeni.
Pozwoliła się doprowadzić aż do mieszkania Jacksona.
Kiedy stanęli przed drzwiami, wyrwała się i zadzwoniła
Jackson otworzył im drzwi, a z głębi mieszkania buchnęło
gorące powietrze i głośna muzyka. Jackson widocznie
wyczytał coś z ich twarzy, bo nagle opuścił go zwykły spokój.
- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony, patrząc na T.J.
- Muszę odebrać moją teczkę.
Jackson spojrzał na Nicka, a potem skinął głową.
- Wejdźcie.
T.J. pomachała gościom zgromadzonym w salonie. Znała
większość sąsiadów i na ich użytek zrobiła dobrą minę do złej
gry. Parę osób zawołało „Wesołych Świąt!". Odpowiedziała
im z wymuszonym uśmiechem. Nick stał bez słowa z ponurą
miną, jak policjant, który ma zamiar kogoś aresztować.
- Tędy - powiedział Jackson i poprowadził ich do
pracowni.
Kiedy znaleźli się w środku, Jackson zapalił górne światła
i odwrócił się do T.J. i Nicka. Z salonu dochodziły
przytłumione dźwięki muzyki. Drżała z zimna i ze strachu
przed tym, co miało się wydarzyć. Składała swoje życie, a
może i życie Jacksona w ręce Nicka. Jeżeli zafascynowana
pomyliła się w ocenie jego charakteru, znajdą się z Jacksonem
w poważnych kłopotach. Z westchnieniem pomyślała, że już
za późno, żeby się tym przejmować. Ponadto ciążyło jej
nieustanne poczucie odpowiedzialności za wszystkich dokoła.
Przyszedł czas, żeby się od tego uwolnić, żeby zaufać komuś
albo czemuś, na dobre czy na złe.
- Chcę, żebyś dał Nickowi teczkę - zwróciła się do
Jacksona.
- Jesteś tego pewna? - zapytał, a potem zwrócił się do
Nicka: - Czy T.J. będzie wtedy bardziej bezpieczna, czy może
znajdzie się w jeszcze większym niebezpieczeństwie?
- Nic jej się nie stanie - zapewnił go Nick. - Muszę
zobaczyć, co jest w tej teczce, żebym mógł zadecydować, co
dalej robić.
T.J. zaniepokoiła się. Co on chce przez to powiedzieć?
- Masz to zanieść na policję i dać komuś, komu ufasz,
rozumiesz?
- Muszę najpierw zobaczyć, czy warto w to wchodzić.
Nie możesz oskarżać tych facetów, nie mając w ręku pewnych
atutów. Mamy tylko jedną szansę. Jeżeli zostaną uniewinnieni,
nie będzie ich można sądzić po raz drugi.
Co będzie, jeżeli Nick nie zdecyduje się ich oskarżyć?
Podobnie jak prokurator, który badał przyczynę śmierci
Rusty’ego? Niepokój T.J. wzrósł jeszcze bardziej. Zaraz
jednak otrząsnęła się. Pragnęła zaufać Nickowi.
- Daj mu tę teczkę, Jackson. Nie mogę się wiecznie
ukrywać.
Jackson bez słowa ruszył w stronę paleniska. Po jednej
stronie wygaszonego teraz pieca stał rząd pojemników z
drutem, pociętym na kawałki różnej długości. Pod ścianą
leżały fragmenty stalowej blachy, przeznaczone do
ponownego przetopienia. Jackson wziął gruby stalowy pręt i
uniósł kilka warstw metalu, a potem skinął na Nicka, żeby
wyjął teczkę.
- Pomyślałem sobie, że schowam śmieci do śmieci -
powiedział, wycierając ręce, a potem zwrócił się do Nicka: -
Jak zamierzasz chronić T.J.. kiedy te informacje ujrzą światło
dzienne?
Nick oderwał wzrok od teczki i spojrzał na niego.
- Spokojnie - powiedział. - Nie mam zamiaru nikomu
mówić, że ona mi to dała. - Podszedł do blatu pod ścianą i
położył na nim teczkę. A potem zaczął zrywać taśmę.
- Nie! - krzyknęła T.J. głośniej, niż zamierzała. Nick
rzucił jej zdumione spojrzenie.
- Nie tutaj - powiedziała z wysiłkiem. Ogarnięta paniką,
chciała maksymalnie opóźnić to, co i tak było nieuniknione.
- Weź to i rób, co uznasz za stosowne, tylko nie wciągaj
w to Jacksona. Już i tak źle się stało, że kazałam mu schować
u siebie tę teczkę. Im mniej będzie wiedział, tym lepiej dla
niego.
Powód był prawdziwy, ale trochę naciągany. T.J. dobrze
wiedziała, że obaj mężczyźni chcieli się dowiedzieć, co jest w
teczce, choć każdy z innych powodów. Jackson miał ojca
policjanta, a poza tym nie ufał Nickowi. Jak by zareagował
gdyby się dowiedział, że Nick zabił jej brata?
A tak naprawdę, przyczyną był jej własny strach. Była
tchórzem. Nie chciała widzieć twarzy Nicka, kiedy dowie się
prawdy.
Na szczęście Nick ustąpił i schował teczkę pod pachę.
Jackson odprowadził ich do drzwi. Kiedy Nick wyszedł na
dwór, T.J. zawahała się. Znowu ogarnął ją lęk.
- Idziesz? - odezwał się Nick.
- Nie - odparła. Obecność Jacksona sprawiła, że nie
musiała się tłumaczyć. - Masz, co chciałeś. To mój prezent dla
ciebie.
Na twarzy Nicka odmalowało się niezdecydowanie. Chciał
sprawdzić zawartość teczki, ale chciał także, żeby była przy
tym.
- Zostanę u Jacksona. Znam tych wszystkich ludzi. Idź i
rób, co masz robić. - Zaufałam ci, pomyślała. Teraz wszystko
w twoich rękach.
Nick spojrzał na Jacksona.
- Masz ją potem odprowadzić do domu. Jackson skinął
głową.
Nick nachylił się i cmoknął T.J. w policzek.
- Uważaj na siebie. Sprawdź wszystkie zamki. Wrócę
albo zadzwonię, jak tylko będę mógł.
Skinęła głową.
Nadal nie chciało jej się wychodzić. Z głębi mieszkania
ktoś zawołał Jacksona. Napięcie prysło. Nick uścisnął jej rękę
i zniknął w głębi ciemnego dziedzińca.
- Wesołych Świąt - mruknęła w ślad za nim.
ROZDZIAŁ 11
Przechodząc przez parking przed domem T.J., Nick
roztargnionym gestem pomachał do ochroniarza. Głowę miał
zajętą układaniem planu akcji. Wbrew temu, co mówił T.J.,
był pewny, że zawartość teczki ma pierwszorzędne znaczenie.
Jego przypuszczenia potwierdzał fakt, iż T.J. znalazła się w
posiadaniu służbowej broni. Od lat poszukiwał dowodów i
czekał na chwilę, w której będzie mógł wystąpić z
oskarżeniem przeciwko Echolsowi i Nesmithowi. Przeczucie
mówiło mu, że wreszcie nadeszła.
Idąc przez parking, uważnie przyglądał się wszystkim
samochodom, wypatrując czegoś, co mogłoby zwiastować
kłopoty. Gdyby jacyś ludzie śledzili T.J., na pewno byłby w
stanie ich wytropić. Parking był zatłoczony, nie dostrzegł
jednak nic podejrzanego. Dotarł do swojego czarnego
troopera, wyłączył alarm, a potem otworzył tylne i boczne
drzwi. Owinął teczkę kawałkiem folii, położył na podłodze,
zatrzasnął drzwi i na koniec wsiadł do samochodu.
Z piskiem opon wyjechał z parkingu i skierował się prosto
do całodobowej restauracji. Najlepiej ukryć się w miejscu
publicznym. Tam otworzy teczkę i przejrzy jej zawartość, i
jeżeli okaże się to konieczne, zadzwoni do Wydziału Spraw
Wewnętrznych i popsuje im świąteczne plany.
T.J. odczekała piętnaście minut, zanim uznała, że może
bezpiecznie opuścić apartament Jacksona. Nicka z pewnością
dawno już nie ma.
Jackson przyłapał ją na tym, jak otwierała drzwi na
podwórze.
- Mówiłaś, że w tłumie czujesz się bezpieczniej.
- Już się nie boję.
Popatrzył na nią z powątpiewaniem, a kiedy z głębi salonu
dobiegły go głośne wybuchy śmiechu, stanął między T.J. i
swoimi gośćmi.
- Jesteś tego pewna? Wiesz, że staram się jak mogę, żeby
ci pomóc, ale to niełatwe zadanie, jeżeli ty sama mi to
utrudniasz.
T.J. uśmiechnęła się ze smutkiem. Jackson zawsze potrafił
czytać w jej myślach. Nigdy też go nie okłamywała, poza tym
jednym przypadkiem. Nie bała się... to znaczy nie bała się
policji. Policja i tak zrobi, co zechce; ona pozbyła się już
wszystkich dowodów. Teraz jej lęki koncentrowały się na
osobie Nicka. Jak pogodzić to, co do niego czuła, z tym, co
zamierzała mu zrobić.
Nick zaufał jej, mimo iż go okłamała i oszukała. Został z
nią i poprzez zmysły trafił do jej serca. Chciała oszczędzić mu
dalszych cierpień - sobie także. Teraz, kiedy porzuciła myśl o
zemście, nie było żadnych logicznych powodów, dla których
miałaby dłużej przebywać z Nickiem. Szkoda tylko, że
zgotowała mu tak okrutne pożegnanie.
- W niczym ci nie przeszkadzam. Potrzebuję tylko trochę
czasu, żeby sobie przemyśleć w samotności parę spraw -
powiedziała. - Przez ostatnią dobę miałam na karku tego
DeSalvo. Teraz chcę wrócić do siebie, nastawić jakąś
relaksującą muzykę i położyć się z nogami do góry. Jackson
otworzył szerzej drzwi.
- No to chodźmy. Odprowadzę cię. Idąc przez
dziedziniec, nagle uświadomiła sobie, że jak tylko Nick
przejrzy zawartość teczki, na pewno do niej zadzwoni. Albo
zjawi się, tak jak obiecał. I wcale nie będzie mu chodziło o to,
żeby z nią pobyć sam na sam. Nie, tej nocy nie czuła się na
siłach, żeby znieść jeszcze i to.
Jackson zaczekał, póki nie otworzyła drzwi. Miał tak
zatroskaną minę, że T.J. wspięła się na palce i pocałowała go
w policzek.
- Za co to? - zapytał, marszcząc czoło.
- Za to, że jesteś moim przyjacielem. Popatrzył na nią
uważnie, a potem usta drgnęły mu w lekkim uśmiechu. Uniósł
w górę butelkę z piwem, jakby wznosił toast i już miał się
odwrócić, gdy nagle coś mu się przypomniało.
- Powiedz DeSalvo, żeby do mnie wpadł, kiedy przyjdzie
do ciebie. Chcę wiedzieć, jak sprawy stoją.
- Powiem mu - obiecała z uśmiechem. I znowu było to
kłamstwo. Nie mogła powtórzyć tego Nickowi, bo kiedy on
się pojawi, jej już tu nie będzie.
Z uczuciem lodowatej pustki w sercu Nick zasiadł
naprzeciw Edwardsa i Jessupa. Spotkali się w restauracji, ale
postanowili przenieść się do biura Jessupa, żeby przesłuchać
taśmy.
Nick zamierzał teraz spełnić swój bolesny obowiązek -
równie bolesny jak uczestnictwo w pogrzebie Mike'a. Za
chwilę miał zapoznać się z zeznaniami, z których wynikało, że
jego najlepszy przyjaciel, Mike, przekroczył prawo i stał się
przestępcą.
Nim spotkał się z funkcjonariuszami Wydziału Spraw
Wewnętrznych, zdążył już przejrzeć papiery zgromadzone w
teczce.
Zeznania
były
niepodważalne
i
mocno
udokumentowane. A podpisał je wszystkie policjant Mike
Tarantino.
Dlaczego nic mu nie powiedział? Jak to możliwe, że udało
mu się prowadzić podwójne życie i nikt niczego się nie
domyślił? Czemu zwlekał tak długo, aż było już za późno?
Zapłacił za to własnym życiem, przyszłością żony i dziecka,
karierą przyjaciela. Z uczuciem goryczy Nick pomyślał, że
gdyby Mike mu zaufał, mogliby wspólnie zaradzić jego
problemom. Samobójstwo to żadne wyjście. Tylko tchórz
mógł tak postąpić.
Trzy lata temu, w Wigilię, Mike nie tylko zniszczył
przyszłość swojej rodziny, ale i zaprzepaścił wszelkie szanse,
by ocalić reputację. Teraz Nick miał przekazać jego zeznania
policji, a Mike'a tam nie będzie, żeby mógł się bronić.
Dowody były zbyt obciążające, żeby pozostawić mu badaj
cień szansy.
Kiedy Jessup zakładał taśmę, Nick popatrzył na wiszący
na ścianie dyplom za wzorową służbę. Wreszcie rozległ się
trzask włączanej aparatury i z taśmy rozległ się głos Mike'a.
T.J. przemknęła do swojego samochodu tak, by nikt jej nie
zauważył. Nie czuła się na siłach siedzieć w domu i czekać na
powrót Nicka, więc spakowała torbę i zostawiła mu
wiadomość. Miała wiele możliwości. Nick kazał jej wyjechać
z miasta, więc wiadomość nie powinna być dla niego
niespodzianką. Teraz potrzebne było jej jakieś miejsce, w
którym mogłaby się zaszyć. Robiło się późno i wszystkie
lokale powoli zamykano. Chciała gdzieś usiąść i w spokoju
zastanowić się, co dalej.
Kiedy wyjechała z parkingu, skręciła w prawo, a potem
zatrzymała się na czerwonym świetle przy najbliższej
przecznicy. Nagle we wstecznym lusterku zobaczyła światła
reflektorów. Żołądek podszedł jej do gardła. Obejrzała się i
stwierdziła, że to nie samochód policyjny. Na moment poczuła
ulgę. Czekając na zmianę świateł, próbowała przyjrzeć się
siedzącym w samochodzie mężczyznom, ale na ulicy było
ciemno.
Gdy zmieniły się światła, postanowiła zaryzykować.
Skręciła w prawo, nie włączając kierunkowskazu. Jeżeli
samochód pojedzie za nią, będzie to oznaczało, że jest
śledzona.
Samochód pojechał prosto i T.J. odetchnęła. Przypomniały
jej się słowa Nicka: „Zamknij drzwi i uważaj na siebie".
Będzie na nią wściekły, że wyjechała, ale będzie jeszcze
bardziej wściekły, kiedy się dowie, kim jest naprawdę.
Zablokowała od środka drzwi wozu i pomknęła przed siebie.
Nie mogła siedzieć i czekać, aż Nick przyjdzie i urządzi jej
przesłuchanie. Aż nazwie ją kłamczuchą i potraktuje z
pogardą. Wyjeżdżając, odwlekała przynajmniej to, co
nieuniknione, na następne parę godzin.
Dotarła do wjazdu na autostradę i automatycznie wybrała
drogę na północ. W oddali lśnił neon Holiday Inn.
Najbezpieczniej będzie wynająć sobie pokój na tę noc. Tam, w
neutralnym miejscu, zaczeka, aż będzie gotowa na spotkanie z
Nickiem. Włączając się w strumień samochodów, pomyślała,
że później się nad tym zastanowi. A teraz po prostu pojedzie
przed siebie.
Dopiero po kolejnej godzinie spotkania z Jessupem i
Edwardsem Nick uświadomił sobie, że T.J. od początku
musiała wiedzieć, iż Mike był jego przyjacielem. Czy
zaplanowała sobie ten scenariusz, żeby mieć materiał na
sensacyjny artykuł do gazety? Czy zachowała kopie
materiałów, żeby przekazać je „Atlanta Times Union"? Żeby
znowu zrobić z niego bohatera pierwszych stron gazet jak
wtedy, kiedy został wyrzucony z pracy?
Na samą myśl o tym zrobiło mu się słabo. Coś takiego
oznaczałoby, że od początku postanowiła się nim posłużyć. Że
oszukała go i pozwoliła mu myśleć, że wszystkim kieruje,
podczas gdy to ona pociągała za sznurki. Również chwyty
poniżej pasa są dopuszczalne, kiedy się chce mieć dobry
materiał. Nie chciał nawet o tym myśleć, bo wiedział już, że
wpadł. 1 to po uszy.
Czy to możliwe, żeby nic do niego nie czuła? Pamiętał jej
wyniosły chłód, a potem zachłanną uległość. Nie mogła
czegoś takiego udawać. Patrząc na rozrzucone na stole
dowody zdrady jego najlepszego przyjaciela, Nick poczuł
bolesny ucisk w piersi. Nie po raz pierwszy został oszukany.
- Będziemy musieli porozmawiać z twoim informatorem -
rzucił Jessup, odchylając się w krześle.
Był bardzo zadowolony z wyniku spotkania i wcale nie
narzekał, że musiał jechać do biura w pierwszy dzień świąt.
Wraz z Edwardsem długo czekali na ten dzień.
- Jeżeli mamy przedstawić te materiały w sądzie, musimy
wiedzieć, skąd pochodzą i gdzie były ukryte, zanim ujrzały
światło dzienne.
Teraz przyszła pora na Nicka. Miał wyłożyć karty na stół.
Ale on przecież dał T.J. słowo, a jego słowo nadal coś
znaczyło.
- Macie dość materiału na kilka procesów. Porozmawiam
z informatorami i dowiem się, czy chcą dalej współpracować.
Kiedy zaczynacie?
Jessup zaczął zbierać ze stołu papiery i taśmy.
- Jutro sporządzimy akt oskarżenia. - Po raz pierwszy tej
nocy uśmiechnął się. - Te ptaszki dostaną swoją premię
świąteczną z pewnym opóźnieniem. Nie mogę się doczekać,
żeby im ją osobiście dostarczyć.
T.J. poczuła się bardzo zmęczona, a poza tym kończyła jej
się benzyna. Przyszła pora podjąć jakąś decyzję. Albo tankuje
pełen bak i wyjeżdża z miasta, albo musi wynająć pokój. Po
wyjeździe na autostradę skierowała się na północ, w swoje
dawne strony. Odkryła, że dom ojca został przemalowany,
zmieniono okiennice, a wielki dąb rosnący obok podjazdu
ścięto.
Kiedy siedziała w samochodzie i patrzyła na swój stary
dom, poczuła się jak intruz. Świadomość, że zdradziła
rodzinę, zadając się z Nickiem DeSalvo, ciążyła jej jak
kamień. Jak mogła tak postąpić? Okłamała Nicka, potem
Jacksona. A na koniec samą siebie. Zakochała się w
człowieku, który zabił jej brata. Na to nie ma żadnego
logicznego wytłumaczenia. A skoro Nick odkrył już prawdę, z
pewnością odpłaci jej nienawiścią i pogardą.
Mimo to chciała się z nim zobaczyć i porozmawiać,
pragnęła, by wziął ją w ramiona. Zacisnęła dłonie na
kierownicy. Nie da się uciec od własnych lęków - a także od
marzeń. Nie miała wyjścia. Musiała wracać.
Minęła Holiday Inn i pomknęła w stronę domu. Chciała
być już u siebie i wyłączyć telefon. Chciała... nie, nie mogła
mieć tego, czego chciała. Nick i sprawiedliwość - te dwie
rzeczy wykluczały się nawzajem. Wobec tego pozostaje jej
tylko iść do łóżka i przespać się trochę, zanim będzie musiała
spotkać się z Nickiem.
Kiedy była już tylko trzy przecznice od domu, zatrzymała
się przy nocnym sklepie. Był otwarty, ale prawie pusty.
Uwagę T.J. przykuł samochód policyjny, zaparkowany obok
automatycznej myjni. Odwróciła wzrok, starając się ukryć
zdenerwowanie. Na ulicy było zaledwie kilka samochodów.
Większość normalnych ludzi odsypiała o tej porze świąteczną
kolację.
Gdy zapaliło się zielone światło, T.J. ruszyła ze
skrzyżowania. Policyjny samochód został na miejscu, chociaż
policjant za kierownicą przyjrzał jej się, kiedy go mijała. T.J.
odetchnęła z ulgą i zerknęła we wsteczne lusterko, upewnić
się, że nic jej nie grozi. To właśnie dlatego nie zauważyła
ciemnego wozu bez świateł, który zajechał jej drogę. Potem
było już za późno.
Próbując go wyminąć, uderzyła w tylny błotnik. Kierowca
wysiadł i ruszył w jej stronę. T.J. siedziała w samochodzie,
próbując złapać oddech. Nie była ranna, ale serce tak mocno
waliło jej w piersi, że nie mogła ruszyć się z miejsca. A
przecież za chwilę będzie miała do czynienia z policją.
Otworzyła okno i spojrzała na nadchodzącego mężczyznę.
Dopiero kiedy się uśmiechnął, zdała sobie sprawę, że gdzieś
już go widziała. Zanim zdążyła zareagować, mężczyzna już
włożył rękę przez otwarte okno i otworzył drzwi od środka.
Nigdy nie zapominała twarzy, które fotografowała. A to była
twarz mężczyzny z pierwszej strony „Atlanta Times Union".
To właśnie on wjechał w tłum podczas demonstracji.
Nick po raz kolejny wcisnął guzik domofonu. Wiedział, że
może trochę potrwać, zanim T.J. mu otworzy, jednak jego
cierpliwość zaczynała się już wyczerpywać. Potarł dłonią
czoło i czekał. Czuł się zupełnie wypalony, ale nie mógł teraz
przerwać tego, co raz zaczął. Musiał porozmawiać z T.J.
Jeszcze raz zadzwonił. I znowu cisza. Z niedowierzaniem
popatrzył na domofon. Jego irytacja przerodziła się w
niepokój. Przecież ten domofon jeszcze niedawno działał. W
pierwszym odruchu chciał poszukać strażnika i poprosić go,
żeby otworzył drzwi. Potem jednak przypomniał sobie, że
zostawił T.J. u Jacksona. Może nadal tam jest.
Nie podobała mu się ta myśl. Chciał, żeby T.J. była
bezpieczna, ale tylko z nim, a nie z Jacksonem.
Przejrzał spis lokatorów i wreszcie trafił na właściwy
dzwonek.
Po dłuższej chwili usłyszał:
- Tak?
- Tu Nick DeSalvo. Muszę się zobaczyć z T.J.
- Nie ma jej tu. Jest... Chwileczkę... - Zamek cicho
szczęknął. Nick pchnął drzwi i wszedł do budynku.
Jackson już czekał w podwórzu.
- Dzwoniłem kilka razy, ale mi nie otworzyła - odezwał
się Nick, mijając Jacksona.
- Odprowadziłem ją do domu ładnych kilka godzin temu.
Może położyła się spać - powiedział Jackson, idąc za nim do
mieszkania T.J.
- Muszę z nią porozmawiać. Nick najpierw zadzwonił, a
potem głośno zapukał do drzwi. W mieszkaniu panowała
głucha cisza. Wtedy zauważył karteczkę.
„Nick, posłuchałam twojej rady. Wyjeżdżam z miasta. Tak
będzie lepiej. T.J."
- Cholera! - Nick odwrócił się do Jacksona. - Pisze, że
wyjeżdża z miasta. Są święta, a do tego już grubo po północy.
Dokąd, u diabła, mogła pojechać?
Jackson pokręcił głową.
- Wiem, że chodziła do szkoły w Kentucky. Może ma tam
jakichś przyjaciół. Jej rodzice nie żyją. Nie słyszałem, żeby
miała jakąś dalszą rodzinę.
- Wiedziałeś, że zamierzała wyjechać?
- Przez ostatni tydzień żadne z was nie uznało za
stosowne powiedzieć mi, o co właściwie chodzi w całym tym
wariactwie - powiedział z wyrzutem Jackson. - Gdybym
wiedział, że gdzieś się wybiera, pojechałbym z nią, żeby
dotarła bezpiecznie na miejsce.
Gdybym ja o tym wiedział, na pewno bym ją
powstrzymał, pomyślał Nick. Ale T.J. nic mu nie powiedziała.
Po prostu nie ufała mu. Mike też mu nie ufał. Co takiego
przeżyła ta dziewczyna, żeby myśleć, iż musi wszystko
załatwić sama? Powinien to wiedzieć, jeśli miał ją zrozumieć.
Jak mogła kochać się z nim, nie ufając mu?
Powinien też dowiedzieć się paru innych rzeczy. Na
przykład, skąd ma tę teczkę. Wymyślił sobie, że usiądzie
naprzeciw niej i jeżeli będzie trzeba, wydusi z niej
odpowiedzi. Najpierw jednak musi ją znaleźć.
Rozdzwonił się jego pager. Zamiast nadziei, poczuł lęk.
Wychodząc, zostawił T.J. swój numer, ale teraz wydało mu się
to dziwne, że odzywa się tak szybko, skoro przed nim uciekła.
Odczepił pager od paska i podniósł do światła, żeby odczytać
wiadomość. Numer nie był mu znany. Może to Jessup albo
Edwards mieli do niego jakieś pytania.
- Mogę skorzystać z twojego telefonu? W mieszkaniu
Jacksona zostały już tylko dwie osoby.
Przyjęcie dobiegało końca. Jackson wręczył Nickowi
przenośny telefon i poszedł przyciszyć muzykę. Nick wykręcił
numer i czekał.
- DeSalvo - odezwał się męski głos. Żadnego powitania,
żadnych pytań. Nic, co by mu pomogło zidentyfikować
rozmówcę.
- Tak - powiedział.
- Wiesz, kto mówi?
- Czemu sam mi tego nie powiesz? - Nick dawno stracił
cierpliwość do podobnych numerów.
- Za to na pewno wiesz, kto to jest. - Usłyszał jakiś szmer,
potem stłumiony głos, wreszcie ciężki oddech.
- Nick? Serce zamarło mu w piersi. To była T.J. A jej głos
był pełen rozpaczy i przerażenia.
ROZDZIAŁ 12
O Boże, tylko nie to! Nick zachwiał się jak ogłuszony.
- T.J.? Gdzie...?
- Musimy pogadać. - To znowu ten sam chrapliwy, męski
głos. A potem mężczyzna wybuchnął śmiechem i Nick już
wiedział, kto to jest.
- Echols! Ty draniu! Ona nie ma z tym nic wspólnego. To
są sprawy między nami.
- Ona jest moim ubezpieczeniem. Jesteśmy w magazynie
na 3457 Huff Road. Nie próbuj nigdzie dzwonić. Bądź tu za
dziesięć minut, i to sam, albo twoja mała fotografka pożałuje,
że się w ogóle urodziła.
- Idę z tobą. - Jackson, który usłyszał słowa Nicka,
zatrzymał go w progu.
- Nie. Muszę jechać sam.
- Czy ty sobie wyobrażasz, że jak tam przyjedziesz, to oni
puszczą ją wolno?
Nick poczuł, że ogarnia go ślepa furia. Zaklął głośno i z
całej siły rąbnął pięścią w drzwi. Ból sprawił, że się opamiętał.
Miał bardzo mało czasu. Los T.J. spoczywał w jego rękach.
Wszystko zależało teraz od tego, jaką podejmie decyzję.
Zapadła cisza. W progu pojawili się dwaj ostatni goście.
- Przyjęcie skończone - bezceremonialnie oświadczył
Jackson. - Później się odezwę.
Mrucząc coś pod nosem, mężczyźni szybko wyszli i
zniknęli w głębi ciemnego podwórka. Jackson zbliżył się do
Nicka.
- Możemy wziąć moją furgonetkę. Wysadzisz mnie trochę
wcześniej. Przynajmniej ktoś będzie wiedział, gdzie jesteś.
Nick wyjął z kieszeni chusteczkę i owinął nią
zakrwawioną pięść.
- Nie. Oni znają mój samochód. - Głowa pękała mu od
natłoku myśli, ale wybór miał niewielki. Jedno musiał
przyznać: wspólnie mieli większe szanse na to, żeby uratować
T.J. - Jedźmy. Po drodze będę się zastanawiał - powiedział.
Schował chusteczkę do kieszeni i spojrzał na zegarek. -
Zostało nam tylko osiem minut.
- Dlaczego to robicie? - zwróciła się T.J. do mężczyzny,
który siedział na brzegu metalowego biurka i patrzył na nią. -
Przecież nawet was nie znam.
- Za to my cię znamy - powiedział Echols. - Jesteś córką
komisarza Tiltona.
T.J. poczuła bolesny skurcz żołądka.
- Jak na to wpadliście?
- Nie było to takie trudne, a ja miałem w tym swój interes.
- Nachylił się w jej stronę i złośliwie uśmiechnął.
- Może nam powiesz, dlaczego DeSalvo tak się tobą
interesuje? Co on próbuje zrobić? Pocieszyć cię po tym, jak
zabił twojego braciszka? Rozmawiacie o tym w łóżku?
Wściekłość odebrała jej głos. Miała ochotę wydrapać mu
oczy. Nadgarstki skrępowano jej taśmą klejącą, ale i tak
musiała mocno zacisnąć pięści, żeby się opanować.
- A zresztą, to nieważne - ciągnął Echols. Wstał, podszedł
do drzwi i zerknął przez wizjer. - Kiedy mamy ciebie, niczego
już nam nie trzeba. Długo czekałem na taką okazję. Wreszcie
będę się mógł pozbyć Nicka DeSalvo.
- Pozbyć się go? - pytanie wyrwało się jej, zanim zdążyła
pomyśleć.
- Tak. - Echols znowu odwrócił się do niej. - Mieliśmy z
nim masę kłopotów, kiedy jeszcze był w policji. Zawsze był
taki praworządny. Jedyny uczciwy gliniarz na świecie. Kiedy
go wylali, wydałem wielkie przyjęcie, żeby to uczcić. - Echols
zasępił się. Po raz pierwszy, odkąd wprowadzili ją do tego
pomieszczenia, na jego twarzy odmalowała się złość. - On nie
dawał za wygraną. Dalej węszył i próbował znaleźć na mnie
jakiś haczyk, ale ja nie pozwolę, żeby mi wchodził w paradę i
zniszczył moją karierę. A teraz, dzięki tobie, mam go wreszcie
w garści.
- Ale...
Urwała, bo na zewnątrz ktoś zaczął walić do drzwi. To
musi być Nick, pomyślała. Nick szedł za Nesmithem przez
ciemną halę. Nerwy miał napięte do ostateczności. Czuł, że
mają niewielkie szanse, ale czuł też, że musi przynajmniej
spróbować. Gotów był zginąć, próbując uratować T.J. To była
jego wina.
Teraz dopiero zrozumiał, że to o niego im chodziło, a nie o
nią. Dlatego im bardziej próbował ją chronić, tym bardziej ją
tylko pogrążał.
Teraz szedł na spotkanie z Echolsem sam i nie uzbrojony.
Ustalili z Jacksonem, że jeżeli w ciągu pięciu minut nikt nie
wyjdzie
z
budynku,
Jackson
zadzwoni
z
telefonu
komórkowego na policję. Nick oddał mu swoją broń i
kluczyki do troopera. Jedynym celem Nicka było wydostać
T.J. z rąk Echolsa, zanim ten zdąży ją skrzywdzić.
Nesmith otworzył drzwi. Jeden rzut oka na pobladłą twarz
T.J. wystarczył, by Nick umocnił się w swoim postanowieniu.
Echols stał za nią i gestem posiadacza trzymał jej rękę na
ramieniu. Nick wiedział, że musi zachować spokój, bo Echols
natychmiast wykorzysta każdy objaw jego słabości.
- Nick... - Głos T.J. był pełen przerażenia. W Nicku
obudziła się mordercza furia. Marzył już tylko o jednym. Żeby
własnymi rękami udusić Echolsa. Tylko za to, że ośmielił się
zbliżyć do T.J.
- Cześć, DeSalvo! - Odezwał się Echols tonem gracza,
który właśnie odkrył, że ma w kartach cztery asy.
- Nick, nie... - zaczęła T.J., ale Echols zatkał jej dłonią
usta, a potem spojrzał na Nicka, żeby zobaczyć jego reakcję.
Spokojnie, jeszcze nie teraz, pomyślał Nick. Trzeba
zaczekać na lepszą okazję.
- Obszukałeś go? - zwrócił się Echols do Nesmitha.
Nesmith pokiwał głową.
- Jest czysty.
- Podaj mi kawałek taśmy.
Nick celowo nie patrzył w pełne przerażenia oczy T.J.,
kiedy Echols zaklejał jej usta. Mógł tylko udawać, że nie
słyszy jej urywanego oddechu i stłumionych słów, które
usiłowała wypowiedzieć. Zacisnął pięści i wbił wzrok w
Echolsa.
- Ona nie jest wam potrzebna. Wypuśćcie ją - wycedził
przez zęby.
- Och, ona jest teraz trochę zła na mnie, ale jestem pewny,
że będzie chciała zostać dłużej i popatrzeć, jak cię obrabiamy.
W końcu to dzięki niej wpadłeś wreszcie w nasze ręce. -
Echols rzucił Nesmithowi porozumiewawcze spojrzenie. -
Wiesz, że próbowaliśmy załatwić cię na demonstracji. A
potem na ulicy. Ale ty nie chciałeś z nami współpracować. -
Odwrócił się i przeszył Nicka pełnym wściekłości wzrokiem. -
Mówiłem ci, żebyś ze m n ą nie zaczynał. Jesteś skończony!
T.J. wydała stłumiony okrzyk i poruszyła się na krześle.
- Skoro tak, to trudno. Macie mnie, ale ją zostawcie. Ona
nie ma z tym nic wspólnego - powiedział Nick, rozpaczliwie
próbując wymyślić jakiś sposób, by wydostać T.J. z rąk
Echolsa.
Nagle Echols uspokoił się, i nawet uśmiechnął. Nick
poczuł, że robi mu się słabo. Znał Echolsa na tyle dobrze, by
wiedzieć, że jego uśmiech nie wróżył nic dobrego.
- Czy ty naprawdę myślałeś, że ona ci wybaczy? Przecież
zabiłeś jej brata!
Z ust T.J. wyrwał się stłumiony dźwięk, ale Nick nie
zwrócił na to uwagi. Wciąż próbował zrozumieć sens słów
Echolsa.
- O czym ty mówisz, do jasnej cholery?!
Echols przyjrzał mu się uważnie, a potem szeroko się
uśmiechnął.
- Więc nie wiedziałeś o tym, co?
- O czym miałem wiedzieć? - Nick spojrzał na T.J. Miała
wilgotne oczy. Kiedy ze smutkiem potrząsnęła głową, po
policzkach popłynęły jej łzy.
- Pamiętasz tego gówniarza, którego zastrzeliłeś? Syna
komisarza Tiltona? Tego, który wyrzucił cię z policji? -
Echols zrobił dramatyczną pauzę, a potem ciągnął: - No więc,
chciałbym ci przedstawić jego siostrę, Tarę Jeanne Tilton,
alias T.J. Amberly.
Nick nie potrafił powiedzieć, co się wydarzyło później.
Chciał zachować spokój, ale ocknął się z rękami zaciśniętymi
wokół szyi Echolsa. A potem budynkiem wstrząsnęła
eksplozja i dokoła zapadły ciemności.
ROZDZIAŁ 13
T.J. wylądowała na podłodze. Siła uderzenia Nicka
przewróciła krzesło, na którym siedziała. Przekręciła się na
brzuch i zaczęła pełznąć, żeby usunąć się z drogi. Pozbawione
okien pomieszczenie tonęło w ciemnościach. Ktoś, chyba
Nesmith, potknął się o nią i upadł. Poczuła czyjąś rękę
zaciskającą się wokół jej kostki. Kopnęła na oślep. Głośne
przekleństwo potwierdziło jej podejrzenia. Pozbawiona
możliwości widzenia, skoncentrowała się na słuchaniu.
Słyszała uderzenie metalowego biurka o ścianę i odgłosy
rozpaczliwej walki. A potem padł strzał.
Rozległ się jęk bólu, po którym zapadła cisza. T.J. zamarła
z przerażenia. Podniosła skrępowane ręce do góry, namacała
brzeg taśmy klejącej i zerwała ją z twarzy.
- Nick!
Nie było odpowiedzi. Drzwi otworzyły się, uderzając z
hukiem o ścianę. Ostry strumień światła rozjaśnił ciemne
pomieszczenie. W progu wyrosło trzech umundurowanych
policjantów z wycelowaną bronią.
- Nie ruszać się!
T.J. poszukała wzrokiem Nicka. Trzymał Echolsa twarzą
do ściany, wykręcając mu ręce do tyłu. Widziała krew, ale nie
umiała powiedzieć, kto został ranny. Nick trzymał w ręku
pistolet. Podniósł rękę, żeby pokazać go policji, a potem
odłożył broń na biurko. Nesmith nie ruszał się z podłogi.
- Odłóż broń! - rozkazał mu policjant. Widząc
wycelowane lufy, Nesmith zrezygnował z walki. Położył
pistolet na podłodze i popchnął w stronę drzwi.
Policjanci wkroczyli do pokoju. Za nimi pojawił się
Jackson. Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Jackson
pomógł T.J. wstać i zerwał taśmę, krępującą jej ręce. Z jego
oczu wyzierała furia, ale nie powiedział ani słowa. T.J. oparła
się o jego ramię i zaczęła się rozglądać za Nickiem. Echols był
bardziej zakrwawiony niż Nick i kiedy jeden z policjantów
posadził go na krześle i kazał wezwać pogotowie, uspokoiła
się, że z Nickiem wszystko w porządku.
A Nick nawet na nią nie spojrzał.
- Nic ci się nie stało? - zwrócił się do niej Jackson.
- Nie. Wszystko w porządku. Była to tylko częściowo
prawda. Fizycznie jej nie skrzywdzili. Kiedy jednak patrzyła
na Nicka, który rozmawiał z policjantami, ostentacyjnie ją
ignorując, uświadomiła sobie, że Echolsowi udało się zranić
ich oboje. Poczuła nagłą słabość w kolanach.
- Muszę na chwilę usiąść.
Jackson podniósł przewrócone krzesło. T.J. usiadła,
powstrzymując łzy, i czekała, aż ktoś podejdzie spisać jej
zeznania.
Czterdzieści minut później powiedziano jej, że jest wolna.
Nadal nie udało jej się porozmawiać z Nickiem, mimo to
zgodziła się, kiedy Jackson zaproponował, że odwiezie ją do
domu. Czuła, że nie będzie miała dość sił, by dotrzeć tam na
własną rękę, a nie chciała zostawać dłużej z Nickiem, który
zachowywał się tak, jakby w ogóle nie istniała. Było to dla
niej zbyt bolesne.
Kiedy Jackson wyprowadzał ją z pokoju, zatrzymała się w
progu i po raz ostatni spojrzała za siebie. Miała straszliwe
przeczucie, że już nigdy więcej nie zobaczy Nicka. Ich oczy
spotkały się po raz pierwszy, odkąd Nick się dowiedział, kim
jest. To, co zobaczyła w jego oczach, zmroziło jej serce. Nie
było w nich nic. Patrzył na nią jak na obcą. Odwróciła się i
potykając, poszła za Jacksonem.
Musieli obejść zrujnowaną część budynku. Jakiś pojazd
staranował metalowe drzwi ładowni i tkwił teraz pośrodku
hali, wśród gruzów.
- Mam nadzieję, że DeSalvo ma dobrą polisę - powiedział
Jackson, wyprowadzając T.J. przez otwór, który był kiedyś
drzwiami.
T.J. przyjrzała się bliżej roztrzaskanemu pojazdowi. Był to
czarny trooper Nicka.
- C.. .co się stało? - wyjąkała.
- Chciałem odwrócić jakoś ich uwagę, żeby się dostać do
budynku. - Jackson wzruszył ramionami. - A DeSalvo
zostawił mi kluczyki.
Gdyby zostało jej chociaż trochę sił, wybuchnęłaby
śmiechem. Była jednak zbyt wyczerpana i zrozpaczona. Już
po wszystkim. Wszystko się skończyło. Także jej znajomość z
Nickiem.
Minęli trzy policyjne wozy i karetkę pogotowia. T.J.
zobaczyła człowieka, który ją porwał - to jego sfotografowała
na demonstracji. Siedział w jednym z policyjnych
samochodów. Ręce miał skute kajdankami. Dotarli do
samochodu T.J. Jackson usiadł za kierownicą. Kiedy włączył
wsteczny bieg, T.J. obejrzała się po raz ostatni i zobaczyła
Nicka. Stał przed budynkiem, oświetlony niebieskimi
światłami policyjnych karetek.
W jej sercu zapalił się wątły płomyczek nadziei. Może
mimo wszystko nie pozwoli jej odejść tak bez słowa. Może
podejdzie, żeby ją zatrzymać. On jednak nie odezwał się ani
nie uniósł ręki. Stał w milczeniu i patrzył, jak Jackson
wyjeżdża z parkingu.
Było słoneczne popołudnie. T.J. siedziała na balkonie i nie
widzącym wzrokiem patrzyła na zamglony horyzont. Nick nie
przyszedł do niej. Minęły już trzy dni i dwie noce, odkąd go
po raz ostatni widziała. Jej życie wróciło do normy, a sprawy
toczyły się zwyczajnym trybem. Jedyną odmianą było to, że
musiała chodzić na codzienne rozmowy do Wydziału Spraw
Wewnętrznych. Czekało ją też zeznawanie w sądzie w
charakterze świadka.
Nie zapomniała o tym, jak bardzo pragnęła zobaczyć
Nicka DeSalvo w sądzie, choć potem zmieniła zdanie. A teraz
wyglądało na to, że jedynym miejscem, w którym uda jej się
go zobaczyć, będzie właśnie sala sądowa, gdy będzie
zeznawać przeciwko Echolsowi i Nesmithowi oraz mówić o
związkach między jej ojcem i przyjacielem Nicka, Mikiem
Tarantino. Co za ironia losu!
W ciągu ostatnich dni poznała uczucie przejmującej
samotności. Widocznie Nick musiał uznać, że się nim
posłużyła. Albo, co gorsza, gardzi nią za to, że oddała się
zabójcy swojego brata. I nie interesują go już żadne
wyjaśnienia.
Zniknął z jej życia, zupełnie jakby umarł tamtej
świątecznej nocy. Nie powiedział nawet „do widzenia" ani
„żegnaj". Znowu była sama. Doprowadziła niby do końca
swoje zamierzenie, ale w trakcie całej operacji zakochała się w
niewłaściwym człowieku.
Nigdy się nie dowie, co naprawdę wydarzyło się tej nocy,
kiedy zginął Rusty. Jedno wie na pewno. Nick nie był jednym
z tamtych zdeprawowanych policjantów i nie zabił Rusty'ego
po to, żeby kryć swoich kumpli. Ale fakt pozostaje faktem. To
on trzymał broń, która zabiła Rusty'ego. A ona mimo to go
kochała.
Gdyby się mogła wypłakać, a potem o wszystkim
zapomnieć... Jednak jej oczy pozostały suche. Jakiś
wewnętrzny głos podpowiadał jej, że nigdy nie uda jej się tak
do końca zapomnieć o Nicku. Pozwoliła mu odejść, bo
musiała, bo prawda na zawsze stanęłaby między nimi. Ta
prawda oraz jej kłamstwa stworzyły ładunek, który
eksplodował świątecznej nocy.
Ktoś zadzwonił do drzwi na dole. Wstała i po raz ostatni
spojrzała na linię horyzontu. Przypomniała sobie, że kiedy
była dzieckiem, chciała fruwać jak ptak. Patrząc na wysokie
budynki w oddali pomyślała, że nawet gdyby mogła teraz
latać, nie dałoby jej to szczęścia. Nigdy nie byłaby w stanie
polecieć tak szybko, żeby uciec od wspomnień.
Kiedy zeszła na dół i otworzyła, za drzwiami nie było już
nikogo. Wyjrzała na podwórze. Tyler, który wziął na siebie
rolę listonosza, szedł już w kierunku następnego mieszkania.
Na widok T.J. pomachał ręką i wrócił, żeby jej oddać kopertę,
na której pięknymi literami wykaligrafowano jej imię.
- Cześć, Kopciuszku - powiedział. - Masz tu zaproszenie
na noworoczny bal.
- Bal?
- Tak. Będzie ci potrzebny partner do tańca. Przyprowadź
swojego chłopaka. Ewentualnie weź szklane pantofelki.
T.J. uśmiechnęła się, pomachała mu ręką i wróciła do
domu. Nie miała ochoty dyskutować z Tylerem i tłumaczyć
się, dlaczego nie będzie jej na balu. Rzuciła kopertę na stolik i
sięgnęła po słuchawkę. Zadzwoni do szefa. Może wydębi od
niego jakieś zlecenie. Przecież w tym mieście musi się dziać
coś ciekawego. Coś, co by jej pomogło odwrócić myśli od
pewnych spraw.
T.J. obudziła się w środku nocy. Przez kilka sekund leżała
bez ruchu w ciemności, słysząc głuchy łomot własnego serca.
Coś było nie tak. Czyżby obudził ją koszmar? Nie mogła sobie
jednak przypomnieć, co jej się śniło. Więc dlaczego się
obudziła? Przecież położyła się bardzo późno i długo nie
mogła zasnąć.
Cały wieczór spędziła na przyjęciu dobroczynnym
wydanym przez jednego z lokalnych polityków. Robiła
zdjęcia tańczącym parom, ludziom przy stole oraz damom
zbierającym pieniądze na jakiś szczytny cel. To jej nawet
odpowiadało. Znała swój fach, a poza tym kiedy była w pracy,
nie potrzebowała partnera do tańca.
Wygładziła poduszkę i zamknęła oczy w nadziei, że uda
jej się szybko zasnąć. Sen był jej jedyną ucieczką. Tylko we
śnie nie tęskniła za Nickiem i nie zastanawiała się nad tym,
jak potoczyłoby się jej życie, gdyby już na początku wyznała
mu prawdę.
Usłyszała jakiś hałas. Dobiegał z zewnątrz, od strony
balkonowych drzwi. Serce zamarło jej w piersi. Usiadła. Co
powinna teraz zrobić? Nie miała już broni - zabrał ją Nick.
Rozejrzała się wokoło, ale jedyną rzeczą, jaką mogła się
ewentualnie posłużyć, był telefon. Bezszelestnie przesunęła
się na brzeg łóżka i drżącą ręką podniosła słuchawkę. Numer
policji da się wykręcić nawet po ciemku. Potem pozostanie już
tylko czekać.
Zdążyła wykręcić 9 i wtedy właśnie ktoś zapukał w okno.
Po co złodziej albo morderca miałby pukać? Odłożyła
słuchawkę. Znowu rozległo się pukanie, tym razem
głośniejsze. A potem usłyszała głos.
- T.J.?
Serce podskoczyło jej do gardła. Doznała uczucia, jakby
spadała w przepaść. Czy to możliwe, że zawodzą ją zmysły?
- Nick?
- Wpuść mnie, T.J. Muszę z tobą porozmawiać. Wstała i
na osłabłych nogach ruszyła w stronę okna,
ale nagle przystanęła i rozejrzała się za szlafrokiem.
Przecież nie mogła go przyjąć w majteczkach i podkoszulku.
Bóg jeden wie, co Nick zamierza jej powiedzieć. Zapaliła
lampkę przy łóżku, znalazła szlafrok, szybko go narzuciła i
wspięła się po schodach.
Kiedy uchyliła okno, zobaczyła rękę, która złapała
okienną ramę. Poznałaby, że to Nick, nawet gdyby nic więcej
nie widziała. Ta ręka stanowiła także symbol tego, co ich
dzieliło. Była splamiona krwią Rusty'ego.
Popatrzyła Nickowi w oczy. Zawahał się. Jego mocna
sylwetka zarysowała się na tle ciemnego nieba. Dmuchnęło
zimnym powietrzem.
- Przestraszyłeś mnie! Dlaczego nie zadzwoniłeś albo nie
użyłeś domofonu? - zapytała, próbując opanować drżenie rąk.
- Przepraszam. Chciałem z tobą porozmawiać, a nie
wiedziałem, czy zechcesz mnie wpuścić. - Nick wsunął rękę
do kieszeni marynarki. - Mogę wejść?
Malująca się na jego twarzy powaga mogła oznaczać tylko
jedno: nie miał jej do zakomunikowania nic przyjemnego.
Zbyt oszołomiona, żeby coś powiedzieć, skinęła tylko głową,
a potem zaczęła schodzić na dół.
Nick wszedł do środka i zamknął za sobą okno. Popatrzył
na T.J. Podeszła do łóżka, jakby chciała na nim usiąść, ale w
ostatniej chwili się rozmyśliła. Odwróciła się i spojrzała mu w
twarz. Nie mógł mieć do niej pretensji. Nawet nie chciał
patrzeć na jej łóżko, bo przypominało mu tamtą szaloną noc.
Więc zamiast podejść bliżej, usiadł na schodach, w
bezpiecznej odległości od T.J.
- Jak się czujesz? - zapytał, żeby jakoś zacząć rozmowę.
T.J. wydała mu się bledsza i szczuplejsza. Na jej twarzy
malował się smutek. Z bólem pomyślał, że nie może wziąć jej
teraz w ramiona, bo ona na pewno by tego nie chciała. Tylu
policjantów miało służbę tamtej nocy, kiedy uciekł jej brat.
Dlaczego, na Boga, musiał się natknąć akurat na niego i Ginę?
- W porządku - odpowiedziała cicho, ale jej znękane
spojrzenie przeczyło słowom.
- Ja... ja... - Chciał powiedzieć „tęskniłem za tobą", ale
był pewny, że ona nie chce słyszeć takich słów. - Ja...
przyszedłem, żeby cię przeprosić.
- Za co? Za to, że ocaliłeś mi życie?
Na to pytanie nie miał odpowiedzi. Nie mógł przypisywać
sobie zasługi za to, co od początku było jego wyłączną winą.
To on był celem Echolsa, a nie T.J. To on naraził ją na
niebezpieczeństwo. Nie było sensu wyjaśniać, dlaczego
musiał ją ocalić albo zginąć.
- Nie - powiedział. - Przyszedłem, żeby porozmawiać o
twoim bracie.
- Och... - T.J. nagle jakby się w sobie zapadła. Osunęła się
na łóżko i splotła ręce. Nick niecierpliwie się poruszył.
Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak trudno będzie im
mówić o przeszłości. Wolałby sto razy stawić czoło Echolsowi
niż wymówić słowa, których teraz nie uniknie.
Chciał jej wyznać prawdę. Chciał powiedzieć, że to nie on
zabił jej brata. Może któregoś dnia wybaczy mu albo
przynajmniej przestanie go nienawidzić. Ale nie mógł jej
powiedzieć o Ginie. Dał słowo. Nawet przysiągł, że będzie
milczał. Przecież nie może zdradzić Giny, tak jak to zrobił
Mike.
A jeżeli okłamie T.J., czy będzie go wtedy mogła
pokochać? Zbyt wiele kłamstw ich dzieliło. Ukrył na moment
twarz w dłoniach, a potem zaczął wygłaszać starannie
przygotowaną mowę.
- To był wypadek. Nie chciałem zrobić mu krzywdy -
powiedział.
T.J. popatrzyła na niego ponurym wzrokiem. Wiedziony
impulsem zerwał się i zbiegł na dół po schodach. O krok przed
T.J. zatrzymał się.
- On uciekał, był taki przerażony i... i miał broń. Usłyszał,
jak cicho westchnęła. Jej oczy napełniły się łzami. Mów dalej,
dokończ, podpowiadał mu jakiś wewnętrzny głos.
- My... ja próbowałem go przekonać, żeby oddał broń,
ale... - Nie mógł powiedzieć T.J. o tym, co zobaczył potem.
Przerażoną twarz chłopaka i jego rozdygotaną rękę,
przykładającą lufę do skroni. - Próbowałem mu odebrać broń,
doszło do szamotaniny i... pistolet wypalił - powiedział cicho.
Z ust T.J. wyrwał się szloch. Nick przykucnął i zajrzał jej
w twarz.
- Tak mi przykro - powiedział i nakrył dłonią jej dłoń.
Pragnął znów na nią patrzeć, chciał jej dotykać. Przez ostatnie
dni zmagał się ze sobą, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy.
Nie patrzyła na niego, ale jej gorąca łza kapnęła mu na
rękę. Nie cofnął się, chociaż nie wiedział, czy chce, żeby jej
dotykał.
- Czemu mi nie powiedziałaś, kim jesteś? - zapytał. - Jak
mogłaś mi pozwolić na to, żebym...? - Kochał się z tobą,
dokończył w myśli. Czy tylko po to, żeby mieć materiał na
artykuł?
Nie śmiał na głos wypowiedzieć tak ciężkich oskarżeń.
Bał się, że T.J. zamknie się w sobie, a on przecież musiał się
dowiedzieć, dlaczego się z nim kochała. Nie wierzył w to, że
pomogła Echolsowi, musiał jednak poznać jej motywy. I nie
zamierzał wychodzić z tego domu, póki ich nie usłyszy.
- Nie mogłam ci tego powiedzieć - szepnęła. A potem
spojrzała mu w oczy. - Na początku byłam wściekła i bałam
się. Myślałam, że zabiłeś Rusty'ego, żeby powstrzymać ojca
przed złożeniem zeznań przeciwko tobie i twoim kumplom.
To było jak cios w głowę. Nickowi zabrakło tchu. Więc
ona uważała go za mordercę, a mimo to nie obawiała się
stawić mu czoło? Wiedział, że jest odważna, teraz jednak
pojął, że nie doceniał jej odwagi.
- Chciałam, żebyś zapłacił za to, co zrobiłeś. Nick
przypomniał sobie wszystkie te chwile, kiedy w jej oczach
pojawiało się powątpiewanie, chociaż on starał się z całych sił,
żeby mu uwierzyła. Spuścił wzrok i spojrzał na ich złączone
ręce.
- Jak mogłaś znosić to, że cię dotykałem? - zapytał i
chciał cofnąć rękę, ale T.J. uwięziła ją w swojej dłoni.
- Moje ciało ci zaufało. I moje serce. Przekonałam się, że
się myliłam, a zarazem miałam rację. Więc chociaż... zraniłeś
Rusty'ego, nie jesteś mordercą. Teraz to wiem - powiedziała z
trudem. - I to nie ja cię wystawiłam - dodała.
- Wiem. - Nick pogładził ją po policzku, a potem objął za
szyję. - Wiem też, że nie chcesz tego słuchać, ale ja się w
tobie zakochałem. O nic nie proszę - zastrzegł, widząc, że T.J.
chce coś powiedzieć - proszę cię tylko o wybaczenie. Nie
potrafię zmienić przeszłości, ale musisz wiedzieć, że gdybym
mógł, zrobiłbym to na pewno. Dałbym wszystko za to, żeby
cofnąć czas.
Ledwo skończył, poczuł, jak obejmują go ręce T.J.
Przytuliła się do niego, a jej łzy kapały mu na koszulę. Czuł
jej drżący, ciepły oddech. Pomógł jej wstać i otoczył ją
ramionami. Przynajmniej tyle mógł zrobić, zanim na zawsze
zniknie z jej życia.
Słowa Nicka głęboko zapadły w serce T.J. „Nie potrafię
zmienić przeszłości". Żadne z nich nie mogło jej zmienić.
Czy kiedykolwiek uda im się zapomnieć o bólu i poczuciu
winy? Tego nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że nie jest
jeszcze gotowa, by pozwolić Nickowi odejść. Najpierw muszą
choćby spróbować.
Wzięła głęboki oddech, uniosła głowę i dotknęła ustami
jego szyi.
- Nick? - szepnęła. Ramiona Nicka zacisnęły się mocniej.
- Tak? - zapytał schrypniętym głosem. Powiodła dłonią
po jego piersi, potem po szyi, wreszcie wczepiła palce we
włosy. Chciała, żeby ją pocałował, żeby się z nią kochał, żeby
został z nią tak długo, aż zadecydują, co dalej. Poczucie winy
nie pozwoliło jej wypowiedzieć tego, co czuła w sercu.
Postanowiła więc, że wypowie to własnym ciałem.
- Pocałuj mnie... proszę.
Nick zadrżał. Zaczął delikatnie całować jej skronie i
policzki.
- T.J. Nie mogę. Nie po to przyszedłem tu tej nocy. Jeżeli
cię teraz pocałuję, skończy się to w... Nie chcę, żebyś jutro
patrzyła na mnie z wyrzutem. Chcę mieć cię całą, a nie tylko
to... - Przytulił ją mocniej, a potem opuścił ręce.
- Ja też chcę cię mieć całego - powiedziała, patrząc mu w
oczy. - Nie wiem, co robić, żeby nam się udało... Jak się z tobą
kochać, żeby nie myśleć o przeszłości. Ale chcę spróbować.
Teraz przynajmniej oboje znamy prawdę.
Przez moment patrzył na nią tak, jakby chciał powiedzieć
„do widzenia". Przeraziła się, że ją opuści. A potem jego oczy
powędrowały ku jej ustom, a z jego piersi wyrwał się
stłumiony jęk.
Zaczął ją całować mocno i zachłannie, jakby nigdy nie
miał dosyć jej ust. T.J. poczuła, że jej ciało ogarnia żar. Ręce i
nogi zaczęły ciążyć, jakby były z ołowiu. Zakręciło jej się w
głowie. Dłonie Nicka rozchyliły poły jej szlafroka i wsunęły
się pod koszulkę.
Pomogła mu zsunąć marynarkę z ramion. Zrzuciła
szlafrok i zaczęła rozpinać mu koszulę, nie odrywając ust od
jego warg.
Ostatnie dwa guziki musiał rozpiąć sam, bo dłonie T.J.
zaczęły błądzić po jego szerokim torsie. Palce dotknęły
znajomej blizny pod obojczykiem.
Nick czuł, jak gładzi bliznę po kuli, którą wystrzelił jej
brat i zrozumiał, że zaprzedał swoją duszę. Powiedziała, że
oboje znają już prawdę, ale dzieliło ich jeszcze jedno
kłamstwo. Jednak nie był w stanie teraz się tym przejmować.
T.J. nie powiedziała mu, że go kocha. Powiedziała za to, że
chce spróbować. Nie mógł przepuścić takiej szansy. Jeżeli
nadal pragnęła go po tym wszystkim, o co go podejrzewała,
musi go chyba kochać. Tylko zakochani mogą pokonać takie
przeszkody.
A i on był nią tak zauroczony, że gotów był wszystko
zapomnieć. Oderwał usta od jej warg i nakrył rękami jej
piersi. T.J. jęknęła i wtedy Nick zapomniał o bożym świecie.
Liczyła się tylko ta kobieta i to, co się z nim działo, kiedy
trzymał ją w ramionach.
ROZDZIAŁ 14
Następne kilka dni i nocy spędzili na ponownym
poznawaniu się i badaniu siły swoich uczuć. Wreszcie
nadszedł sylwester. Jutro Nowy Rok.
Nowy
Rok...
Dobry
początek...
Tej nocy, na
sylwestrowym balu, po raz pierwszy mieli publicznie wystąpić
jako para. A chociaż Nick od dłuższego czasu nie witał z
radością nadchodzących lat, tym razem cieszył się na
czekający ich wieczór. Podobało mu się, że wystąpi jako
partner T.J., i postanowił zrobić wszystko, żeby się dobrze
bawiła i za dużo nie myślała.
Pomachał strażnikowi, a potem wystukał numer kodu,
żeby otworzyć drzwi. Kiedy ustąpiły z cichym trzaskiem,
Nick uśmiechnął się. Przynajmniej nie będzie już musiał
wspinać się po dachu, żeby dostać się do swojej ukochanej.
Usłyszał brzęczyk pagera.
Odczytał numer. Gina. Cholera! Miał nadzieję, że nie stało
się nic złego. Spędził z nią prawie cały poprzedni dzień. Nie
chciał zostawiać jej samej po tym, jak dowiedziała się o
udziale Mike'a w przestępczej działalności Echolsa i
Nesmitha. Wtedy też powiedział jej o tym, co łączy go z T.J. i
jak bardzo pragnie ułożyć sobie życie. Gina oświadczyła, że
bardzo się cieszy i życzy mu szczęścia. Mimo to jej telefon
mocno go zaniepokoił. Co mogło się stać?
Dotarł do mieszkania T.J. Kiedy mu otworzyła, stanął jak
wryty. Miała na sobie krótką czarną sukienkę z połyskliwego
aksamitu. Jasne włosy upięła w kok, pozostawiając luźno
kilka złotych pasemek.
- Wyglądasz rewelacyjnie - powiedział z zachwytem.
Czarny, lejący się materiał, układał się na jej biodrach
i biuście w taki sposób, że wydała mu się bardziej
pociągająca, niż gdyby widział ją nagą. Cienkie, jedwabne
pończochy połyskiwały na jej zgrabnych nogach. Natychmiast
zaczął układać sobie w myślach plan, jak wyłuskać ją z tej
oprawy.
- Dziękuję - powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Nick
powiesił marynarkę na klamce, a potem objął T.J. i pocałował,
wdychając delikatny zapach jej perfum. Ale jego myśli wciąż
krążyły wokół jej nóg.
- To pończochy czy rajstopy? - zapytał, muskając
wargami jej ucho.
Przesunął ręką po jej udzie, aż natrafił na fragment
nagiego ciała między końcem pończoszki i majteczkami.
Zaczął gładzić jej aksamitną skórę, a potem mruknął jej do
ucha:
- Jak długo musimy siedzieć na tym przyjęciu? T.J.
uniosła ku niemu twarz.
- Co najmniej do północy. - Jej głos drażnił mu zmysły.
Oboje poznali zasady gry i chcieli brać w niej udział. Nick
miał ochotę głośno się roześmiać.
- A niech to. Boję się, że kiedy usiądziesz w tej sukience,
dostanę zawału.
Cofnął niechętnie rękę, raz jeszcze pocałował T.J. i
odsunął ją od siebie, czując, że tak będzie bezpieczniej. A
potem nagle obdarzył ją uwodzicielskim uśmiechem.
- Przed nami długa, sylwestrowa noc. Jeżeli rozboli cię
głowa albo nogi i będziesz chciała wyjść wcześniej, daj mi
znać.
T.J. roześmiała się. Nickowi zrobiło się lekko na sercu.
Nie pamiętał już, kiedy czuł się tak dobrze. W jego duszy
zaświtała nadzieja. Może jednak jakoś im się uda.
Zadzwonił telefon. Podnosząc słuchawkę, T.J. wciąż
uśmiechała się do niego.
- Halo? Ach, cześć Gina. - Uśmiech zniknął z jej twarzy.
Nick podszedł bliżej, zaniepokojony. - Tak, wybieramy się na
przyjęcie tu, w naszym domu - powiedziała, a potem przez
dłuższą chwilę słuchała Giny.
Nick był coraz bardziej zdenerwowany. Powinien był od
razu zadzwonić, ale na widok nóg T.J. zupełnie wyleciało mu
to z głowy. Wyciągnął rękę po słuchawkę, ale T.J. nie chciała
mu jej oddać.
- Może wstąpisz tutaj, jak skończysz służbę? - Jej
zaproszenie zabrzmiało spontanicznie i szczerze.
Miał nadzieję, że T.J. nie zrobiła tego z poczucia
obowiązku, i zaczął się zastanawiać, dlaczego Gina nie chciała
z nim rozmawiać.
- Rozumiem - mówiła dalej T.J. - Tak, jestem pewna że
Tyler nie będzie miał nic przeciwko temu. On uwielbia
wielkie bale. Przyjdź koniecznie. Dobrze. Dać ci Nicka?
Nick wyciągnął rękę, ale T.J. nadal trzymała słuchawkę.
- Dobrze, powiem mu. No, to do zobaczenia. - Odłożyła
słuchawkę. - Gina mówi, żebyś do niej nie dzwonił. Chciała
tylko zapytać, jakie mamy plany na tę noc.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Chyba nie masz nic przeciwko temu, że ją
zaprosiłam?
Nick zamyślił się. Podejrzewał w tym jakąś damską
konspirację. Z drugiej strony, dwie tak bliskie mu istoty nie
planowały chyba niczego złego. A poza tym chciał, żeby się
zaprzyjaźniły.
- Oczywiście, że nie. O ile ty też tego chcesz.
- Ależ tak. T.J. pocałowała go i poprawiła mu krawat.
Zrobiła to tak naturalnym, serdecznym gestem, że Nick
zrozumiał, iż musi poprosić ją o rękę. Może nawet dziś o
północy.
- Czy jesteś gotowy na nasze wielkie wyjście? - zapytała.
Spojrzał w jej płonące, zielone oczy i z uśmiechem
powiedział:
- Chodźmy.
Bal miał się odbyć w galerii Nova. Kiedy T.J. i Nick
weszli do przestronnej sali, zamurowało ich z wrażenia. Tyler
przeszedł samego siebie. Motywem przewodnim balu miał
być gwiezdny pył. Oranżeria jarzyła się dziesiątkami
światełek, z sufitu zwisały srebrne girlandy i gwiazdy i cała
sala wyglądała jak jakaś baśniowa planeta.
- Witajcie - powiedział Tyler, który jako gospodarz witał
wszystkich w progu.
W smokingu prezentował się tak elegancko, że mógłby
wziąć udział w balu u samego gubernatora, gdyby nie
zwariowana opaska z dwiema złotymi gwiazdami na
drucikach, którą miał na głowie.
- Tyler? Pamiętasz Nicka?
- Oczywiście. - Tyler wyciągnął rękę.
- Galeria wygląda wspaniale - powiedziała T.J. - I ty też. -
Potrąciła jedną z gwiazdek, a potem zwróciła się do Nicka: -
Tobie też by się taka przydała.
- Nie dam ci. To moja gwiazda - powiedział Tyler.
- Tam dalej stoi wielki kosz z czapkami i zabawkami. T.J.
spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła Jacksona,
pogrążonego w rozmowie z jednym z sąsiadów. Z trudem go
rozpoznała. W czarnych, obcisłych spodniach i czarnym
swetrze, ze schludnie zaczesanymi do tyłu włosami, Jackson
wyglądał niemal tak przystojnie jak Nick. Patrząc na niego,
uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie widziała go w stroju
innym niż skórzane spodnie lub stare dżinsy. Nie mogła też
uwierzyć,
że
przyszedł
sam.
Zaintrygowana
tak
niespodziewaną zmianą, pociągnęła Nicka w tamtą stronę.
- Skasowałeś mojego troopera - powiedział Nick na
powitanie, wyciągając rękę do Jacksona.
- Powinieneś bardziej uważać na to, z kim się zadajesz.
- Jackson uścisnął mu dłoń, a potem z kpiącym
uśmieszkiem skrzyżował ręce na piersi. - Jak będziesz bardzo
płakał, mogę odkupić od ciebie ten wrak. Użyję go w mojej
następnej rzeźbie.
- Dam ci numer mojego agenta ubezpieczeniowego -
zaproponował Nick. - To on będzie płakał.
T.J. rozejrzała się po sali.
- A gdzie Rita?
- Jest w Nowym Jorku... ze swoim narzeczonym. Chyba...
- stwierdził Jackson tonem tak obojętnym, jakby mówił o
pogodzie.
- Ale... - zaczęła T.J. Jackson przerwał jej gestem.
- Nie przejmuj się. Powzięła postanowienie, że w nowym
roku wyjdzie za mąż. Mnie to nie odpowiadało, więc
rozstaliśmy się, ale nadal jesteśmy przyjaciółmi.
Głośno zagrała muzyka. Tyler ze swoim pomocnikiem,
Steve'em, zaczęli obchodzić salę i namawiać gości do tańca.
Kiedy dotarli do Nicka i T.J., na parkiecie wirowało już kilka
par.
- Do roboty - powiedział Tyler, a potem spojrzał na
Jacksona i zmarszczył brwi. - Miałeś przyjść z dziewczyną.
- Przepraszam. - Jackson sardonicznie się uśmiechnął.
- Właśnie skończyły mi się dziewczyny. Mogę cię prosić
do tańca, Steve?
Tyler wzniósł oczy do nieba.
- Steve to mój partner - powiedział pobłażliwym tonem,
jakby uznał, że Jackson wypił już za dużo ponczu.
- Nie możesz tak tu stać, bo psujesz symetrię. -
Zrezygnowany machnął ręką i poszedł do kolejnych gości.
- Jesteś niemożliwy - zwróciła się T.J. do Jacksona. Nick
chwycił ją za rękę.
- Zatańcz ze mną - powiedział i pociągnął ją na środek
sali.
W ciągu następnych dwóch godzin przyjęcie rozkręciło się
na dobre. Gdzieś koło jedenastej, właśnie kiedy T.J.
przysłuchiwała się rozmowie Nicka i kilku sąsiadów na temat
handlu bronią, w drzwiach galerii pojawiła się Gina. Wciąż
miała na sobie policyjny mundur, ale była bez broni i
krótkofalówki. W progu zawahała się, jakby nie była pewna,
czy powinna wejść. Nie chcąc przeszkadzać Nickowi, T.J.
ścisnęła go za rękę, a potem zostawiła rozdyskutowane
towarzystwo i poszła przywitać Ginę, która wcześniej
poprosiła ją o chwilę rozmowy w cztery oczy, i T.J. bardzo
chciała się dowiedzieć, o co chodzi. Jackson zaczepił ją w
połowie drogi.
- Co tu robi policja? Znowu masz kłopoty?
- Spokojnie, to tylko nasza znajoma. - T.J. poklepała go
po ramieniu.
- Nie ma zbyt zachęcającej miny. T.J. podniosła rękę i
pomachała do Giny.
- Ona nie zna tu nikogo oprócz mnie i Nicka. Bądź dla
niej miły.
Gina nieśmiało uniosła rękę, a potem ruszyła w ich
kierunku.
- Cześć - powiedziała T.J., kiedy Gina do nich podeszła.
- Cześć. - Gina z uznaniem rozejrzała się po sali. - To
naprawdę wspaniale przyjęcie.
- O tak. Tyler uwielbia urządzać bale. Poznajcie się, to
jest Gina Tarantino, a to Jackson Gray nasz sąsiad.
Gina podniosła wzrok na Jacksona i podała mu rękę.
Dopiero wtedy T.J. uświadomiła sobie, jak drobna jest Gina.
W policyjnym mundurze, z ciemnymi włosami ściągniętymi w
gruby węzeł, wyglądała bardzo atrakcyjnie, ale przy Jacksonie
wydawała się wyjątkowo delikatna i krucha.
- Miło mi pana poznać - powiedziała Gina, cofając rękę.
Jej wzrok znowu prześlizgnął się po fantazyjnie udekorowanej
sali. - Chciałabym z tobą porozmawiać... ale bez Nicka -
zwróciła się do T.J. Widać było, że jest zdenerwowana.
- Oczywiście. Pójdziemy do mnie. Jackson, gdyby Nick
zaczął mnie szukać, zajmij go jakoś, póki nie wrócę, dobrze?
Jackson skinął głową.
- Masz to u mnie jak w banku. Ale wrócisz, prawda?
- Wrócę, wrócę - zapewniła go T.J. i ruszyły do wyjścia.
Wyszły na podwórze. Noc była jasna i spokojna. Gina
przystanęła obok ławeczki, ukrytej pod drzewem. Księżyc
malował u ich stóp cieniste wzory.
- Jak tu ładnie - z westchnieniem powiedziała Gina.
- O tak. Bardzo mi się tu podoba. Moje mieszkanie jest
tuż obok.
T.J. podprowadziła Ginę do drzwi. Kiedy weszły do
środka, Gina stanęła w korytarzu i długo milczała. T.J. zaczęła
się niepokoić.
- Najpierw chciałabym ci powiedzieć, jak bardzo się
cieszę, że ty i Nick jesteście razem - odezwała się wreszcie
Gina. - Trudno mi sobie nawet wyobrazić, przez co
musieliście przejść podczas ostatnich tygodni.
- O czym chciałaś ze m n ą porozmawiać? - zapytała
wprost T.J. Nie była w stanie czekać ani chwili dłużej.
Dopiero niedawno udało jej się odzyskać równowagę po
porwaniu i poznaniu prawdy o śmierci Rusty'ego. Czyżby
teraz miała wysłuchać kolejnych złych wiadomości?
- Chcę opowiedzieć ci o tym, co zdarzyło się tej nocy,
kiedy zginął twój brat.
Nick był zabawiany, a raczej przetrzymywany przez
Jacksona już od ponad pół godziny, kiedy na salę wkroczyła
Gina. Ale gdzie, u diabła, podziała się T.J.? Odstawił kieliszek
i podszedł do Giny. Jackson towarzyszył mu jak cień.
- Co się dzieje? Gdzie T.J.? - zapytał bez ogródek. Nie
chciał żadnych komplikacji. Tej nocy wszystko miało się
odbyć normalnie.
Gina miała zaczerwienione oczy. Uśmiechnęła się, choć
usta jej drżały, a potem wspięła się na palce i pocałowała
Nicka w policzek.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Nick.
- Dobrze, dobrze, kochanie. Ale gdzie T.J.?
- Jest u siebie - powiedziała Gina. - Kazała ci powiedzieć,
że ma straszną migrenę.
- Jak to? Dopiero co była w świetnej formie.
- Myślę, że powinieneś do niej pójść - powiedziała Gina,
klepiąc go po ramieniu.
Nick wyszedł, zostawiając ją w towarzystwie Jacksona.
Przebiegł dziedziniec i bez pukania wpadł do mieszkania T.J.
Znalazł ją w salonie. Zanim zdążył otworzyć usta,
zaatakowała go:
- Mam ochotę cię zabić! - zawołała, a potem zarzuciła mu
ręce na szyję.
Przytulił ją, czekając na jakieś wyjaśnienia. Śmierć nie
wydawała mu się zbyt wysoką ceną za to, że mógł trzymać
T.J. w ramionach.
- Co ja takiego zrobiłem? - zapytał. Cofnęła się i spojrzała
mu w oczy.
- Gina wyznała prawdę. To nie ty strzelałeś do Rusty'ego,
tylko on do ciebie. - Dotknęła palcami jego policzka. Nick
poczuł, że serce zaczyna głucho walić mu w piersi. - Czemu
mi tego nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem.
- Bo nie mogłem... Dałem słowo i... A niech to! -
Spróbował uwolnić się z ramion T.J., ale ona nie chciała go
puścić, więc tylko westchnął głęboko. - Nie chciałem, żeby
dzieliły nas kłamstwa. Ale chciałem także mieć ciebie... za
wszelką cenę.
- No to mnie masz - powiedziała, całując go w usta. W jej
oczach zalśniły łzy. - Pokochałam cię, chociaż byłam
przekonana, że zabiłeś mojego brata, a teraz kocham cię tym
bardziej. - Ujęła w dłonie jego twarz. - Gina powiedziała, że w
nowym roku chce zacząć wszystko od nowa. Ja też chcę,
żebyśmy zaczęli wszystko od nowa.
W tej samej chwili na podwórzu wystrzelono sztuczne
ognie. Chór radosnych głosów zawołał „Szczęśliwego
Nowego Roku!".
Nick spojrzał na ukochaną kobietę i wypowiedział zdanie,
które układał w myślach przez całą noc:
- Zacznijmy nowe życie. Czy chcesz zostać moją żoną?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak, chcę - odpowiedziała z powagą, jakby stali przed
ołtarzem.
Wtedy ją pocałował. Po długiej chwili Ti. cofnęła się,
żeby zaczerpnąć tchu.
- Może powinniśmy wyjść do nich i ogłosić im nowinę?
- Później... jutro... - mruknął, z ustami przy jej szyi, a jego
ręka zawędrowała pod czarną sukienkę. - Masz przecież
migrenę, a poza tym muszę sprawdzić, co kryje się w tych
pończoszkach. - Jego palce dotknęły nagiej skóry i
powędrowały wyżej, aż do brzegu koronkowych majteczek.
- Nick? - jęknęła bez tchu.
- Hmmm? - mruknął, całując koniuszek jej ucha.
- Szczęśliwego Nowego Roku!...
EPILOG
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Patrząc
na całujące się pary, Gina powzięła
postanowienie, że i dla niej ten rok będzie szczęśliwy. Musi
zacząć wszystko od nowa. Zbyt długo poświęcała przyszłość
dla przeszłości.
Odwróciła się do przystojnego, wysokiego mężczyzny,
który stał obok niej. Nie znali się. Nie wiedziała o nim nic
prócz tego, że nazywa się Jackson Gray. Uniosła w górę
kieliszek.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - powiedziała. Stuknęli się
kieliszkami i wypili łyk szampana. A potem nieznajomy wziął
kieliszek z jej rąk i odstawił go razem ze swoim na pobliski
stolik.
- Chyba ten rok rzeczywiście będzie dla mnie nowy -
powiedział, dotykając jej munduru. Jego palce powędrowały
w górę, wzdłuż rękawa. - Nigdy dotąd nie całowałem się z
policjantką.
Nachylił się i wtedy ich usta się spotkały.