1
AdlerElizabeth
Mojemiejscenaziemi
Emocjonującaiemocjonalnaopowieśćozaczynaniuwszystkiegoodnowa,omiłościinienawiści,o
sekretach,jakimisiędzielimy,iotych,jakiezachowujemytylkodlasiebie
Zacząć wszystko od nowa bez pieniędzy, bez męża, za to z piętnastoletnią córką, rozżaloną, że
samowolniekierujeszjejżyciem.Niełatwadecyzja.LeczCarolinejąpodejmuje.Wolirozstaćsiez
wygodnymżyciemniżznosićdalejkłamstwaizdradymęża.Prowadzeniepubuwmałymangielskim
miasteczkupełnym
sympatycznych dziwaków okazuje się nie takie złe, zwłaszcza że jest wśród nich pewien
interesujący mężczyzna.Tylko Issy wciąż tęskni za ojcem i za przeszłością... Przeszłością, która
niespodziewanie daje o sobie znać. Morderstwo popełnione na drugim końcu świata wstrząsa
CarolyniIssy.Czyzniszczybudowaneztakimtrudemichnoweżycie?
2
CZĘŚĆI
Rozdział1
CAROLINEEVANSWYRWAŁASIĘNAJEDENDZIEŃZwynaję-
tegolondyńskiegomieszkaniaiwtowarzystwiemilczącej,nadąsanejpiętnastoletniejcórkiprzemierzała
zalanedeszczemhrabstwoOxford.
ZwiedziłyjużOxford,„miastorozmarzonychwieżyczek",wktórymbyłochybawięcejsamochodówniż
na trasie wylotowej w godzinach szczytu, a wąskie uliczki wypełniały tłumy młodych ludzi - palili,
sączyli kawę, wystawali pod pubami. Issy pozostała niewzruszona, za to Caroline się zakochała w
zalanych deszczem dziedzińcach, wiekowych budynkach ukrytych za wysokimi ogrodzeniami. Zapewne
wieleznichpamiętajeszczeczasysprzedpanowaniaHenryka.HenrykaVIII,oczywiście.Carolinebyła
przekonana,żeniemógłbyćzłydoszpikukości,mimosiedmiużon.Bądźcobądź,jejmążmiałdwie,ito
jeszczeprzednią.
„Seryjnymąż",stwierdziłazpowątpiewaniem,gdyJamesoznajmił,żesięzniąożeni.Coprawdamiała
ogromną ochotę powiedzieć „tak", bo naprawdę ją zauroczył, widziała wszystko jak przez mgłę -i to
mimookularów.
3
BoJamesEvans,jeślitylkochciał-achciałczęsto-mógł
oczarowaćkażdegoikażdą.Carolinepamiętała,jaktłumaczyłasobie,żejegodwiepoprzednieżonynic
nieznaczą;onabędzieostatnia.Takjejpowiedział,aonamuuwierzyła.Miaławtedydwadzieściadwa
lata.
Teraz miała trzydzieści osiem, rozwód za sobą, a u boku nastoletnią córkę Isabel, znaną jako Issy. Issy
czasami odzywała się do matki, czasami nie, była podobna do ojca jak dwie krople wody i, jak
podejrzewałaCaroline,potajemniepaliła.Niemiałanatomiasttatuażu,wkażdymrazieniewmiejscu,do
któregodocierałmatczynywzrok.
- Oxford bardzo się zmienił od moich czasów -stwierdziła, gdy ich wiekowy land-rover przebijał się
przezzatłoczonemiasteczkonaautostradęA34,nazachód,wstronęCheltenham.
Niewiedziała,dokądterazpojadą.
-Nicdziwnego.Tobyłodawnotemu.-Córkaspojrzałananiązukosa.-Powinnaśsięmalować-oceniła.
-Szminkaituszdorzęs.
Caroline westchnęła i przypomniała sobie wcale nie tak dawne czasy, gdy w oczach córki była
doskonała.Sięgnęładotorebkiposzminkę,awtedyIssyprychnęła,żeniepowinnategorobićpodczas
jazdy.Chybajużdoniczegosięnienadaję,pomyślała.
- Pieprzony deszcz - burknęła Issy, wpatrzona w wycieraczki rozmazujące strugi deszczu na przedniej
szybie.
Caroline zerknęła na nią ostro, zobaczyła zjazd do Burford i skręciła w jedną z piękniejszych szos w
Cotswolds.Jakzbajki:pobokachciągnęłysię
4
małe sklepiki z pamiątkami i pocztówkami, a wśród nich przycupnęły galerie sztuki i antykwariaty,
piekarnie i cukiernie, i drzewa, z których gałęzi deszczowe krople spadały na parasole nielicznych
śmiałków,brnącychprzezkałużewposzukiwaniuschronienia.
Carolinezahamowałagwałtownie,gdytużprzednimiautowłączyłosiędoruchu.
-O,popatrz,mamymiejscedoparkowania.Tozrządzenielosu.Napijmysięherbaty.
Issy westchnęła dramatycznie, teatralnie zwiesiła ramiona, niechętnie wysiadła z samochodu i stała w
potokachdeszczu,wnowejparceodMarksaiSpencera,jakobraznędzyirozpaczy,stwierdziłaCaroline
zbólemserca.Deszczspływałpociemnychwłosach,wpiwnychoczachmalowałsięsmutek.Byłwnich,
odkądpółtorarokutemuwyjechałyzSingapuru.Carolineniemiałapojęcia,jaksięznimuporać.
Terazjednakwzięłajązarękęipociągnęłazasobąprzezjezdniędopierwszejzbrzegukafejki.Wbiegły
poschodkach,weszłydośrodka,usiadłyprzyostatnimwolnymstoliku,aleniemyślaławtedyoherbacie,
którąmiałazamówić,tylkooJamesie.
Porazkolejnyzastanawiałasię,czydobrzezrobiła,odchodzącodniego.
-Mamo,idęrozejrzećsięwsklepiku-oznajmiłaIssy,ledwieusiadły.
Kawiarniamieściłasięnadsklepemzbiżuterią.
-Jasne.-Carolineodprowadzałająwzrokiem.
Podanoherbatę-naplastikowejtacyzwizerunkamiptaków,występującychwtymregionie.Przyniosłają
dziewczynazapewneniewielestarszaodjejcórki,aletaprzynajmniejuśmiechałasięgrzecznie,
5
mówiąc,żemanadzieję,żebędziejejsmakowałaherbataearlgrey.
Caroline mruknęła, że na pewno, a kelnerka postawiła na stoliku malutkie porcelanowe filiżanki i
wskazałapateręzciasteczkami-byłytamekierki,tartinki,lukrowanebułeczki.Ijeszczemiseczkadżemu
truskawkowegoorazśmietankitakgęstej,żemożnająbyłokroićnożem.
-Super,dziękujębardzo.-Carolinepoczuła,żesięuśmiecha.
Nalałabladejherbatydofiliżankiwkwiatuszki.DorastaławLondynie;byłaAngielką,którawyszłaza
mąż i wyjechała do Singapuru, żeby tam zamieszkać z ukochanym mężem i cudowną małą córeczką, w
imponującymapartamenciezwidokiemnarzekęipanoramęmiasta,mieniącąsięmilionamiświateł.
„To, co najlepsze z obu światów", powiedział James, gdy oglądali go po raz pierwszy. Byli wtedy
świeżo po ślubie; Amerykanin po trzydziestce, zbijający fortunę na inwestycjach i funduszach
hedgingowych, tak przystojny i czarujący, że nie musiał mieszkać w wieżowcu, by poczuć się panem
świata.Iona,takoszołomionamiłościąiseksem,żeoniczyminnymniebyławstaniemyśleć.
Takbyłowtedy.Teraztoangielskideszcz,ciasnakawiarenkaiwieczniemilczącacórka,którawkońcu
wróciła, przeskakując po dwa drewniane stopnie za jednym razem. Usiadła, starannie przekroiła
bułeczkę,posmarowałajądżememiśmietanką,po-chłonęłabłyskawicznieizaczęłapisaćesemes.
Carolineniemiałapojęcia,dokogopiszeIsabel,alezuśmiechemsięgnęłapobułeczkę.
6
-Pyszna-stwierdziła.
- Mhm. - Choć Issy cały czas pisała esemes, Caroline czuła na sobie jej krytyczne spojrzenie, gdy
usiłowałaposmarowaćkrememkruchepieczywoijednocześnienieupapraćsiędżemem.
-Trzebaprzekroić-zauważyłaIssy.
-Mówiszjakmojamama-odparłaCaroline,aIssysięuśmiechnęła.Porazpierwszytegodnia.
-Proszę,todlaciebie.-Dziewczynapchnęławjejstronęmalutkąpaczuszkęwróżowympapierze.
-Naprawdę?Dlamnie?
-Chybapowiedziałam,nie?!
Issyodwróciłagłowę.Chybasięspeszyła,wie,żemówizagłośnoiżewszyscynaniąpatrzą,pomyślała
Caroline.
-Prezent-szepnęła,odwijającróżowąbibułkę.-Dzięki,Issy.
Byłatomalutkabroszka,tandetnaitania,ajednakurocza.
Musnęłapalcemmetal.Nieważne,czytosrebro,czyaluminium-
dlaniejbyłabezcenna.
-Ptakwlocie-powiedziała.
-Jakmy.Ptakiwlocie,bezwłasnegogniazda.
-Chodzicioto,żeniemamyprawdziwegodomu?-Carolinepoczułaznajomyjużuciskwsercu.-Tosię
niedługozmieni,obiecuję.
Wjejgłosiebyłowięcejpewnościsiebieniżwduszy.Ichsytuacjafinansowabyła,delikatniemówiąc,
małooptymistyczna.CarolinewyszłazaJamesajakomłodziutkadziewczyna-niemiałaoniczympojęcia
i bez wahania podpisała intercyzę, która oznaczała, że po rozwodzie dostała tylko niewielką sumkę i
alimentynacórkę,pókiIssynieskończyosiemnastulat.
7
Rozejrzałasiępociasnejherbaciarni,patrzyłanainnychgości
-bylitozwyczajniludzie,zaichplecamiparowałyprzemoczonekurtkiipłaszczeprzeciwdeszczowe-
ciepło z kaloryfera sprawiało, że szyby zasnuła mleczna mgła. Ich życie jest poukładane, rozmyślała
Caroline, jest w nim pewien wzór, rutyna i zapewne żadnych zmartwień. To widać, gdy tak beztrosko
zajadająbułeczkizdżememirozprawiająodeszczu,jaktoAnglicy,boprzecieżtuzawszepada.
- Zjedz ostatnią ekierkę z czekoladą - zaproponowała energicznie. Wzięła się w garść. - A potem
pojedziemynawieś,rozejrzymysiępoCotswolds.
Issywestchnęłazeświatowymzblazowaniem,którepiętnastolatkiopanowałydoperfekcji.
-Jakchcesz-mruknęła.Carolinewzięłatozazgodę.
Rozdział2
WRÓCIŁY DO SAMOCHODU. Caroline włączyła ogrzewanie i wycieraczki. Jechały High Street,
przejechały wąski kamienny mostek nad rzeką, jak się domyślała, Tamizą, wąską, mętną i bystrą w ten
ponurydeszczowydzień.
Issynawetniespojrzaławtęstronę.Nieinteresowałajejwspólnawyprawa.Niepodobałjejsięmały,
tanihotelik,wktórymCarolinezarezerwowałapokoje,gdyzobaczyłareklamę-
byłtoczarno-białyszkicślicznegodomkuzmurempruskim.W
rzeczywistościokazałosię,żetopaskudny,ponurydom,8
takposępny,żechciałauciekać,zanimprzekroczyłajegopróg.Miałjednązaletę-byłtani.
Klucz wręczyła jej znużona, znudzona kobieta. Caroline minęła ponury salonik, w którym na niby--
kominku tlił się gazowy płomyk, i z torbą podróżną w ręku powędrowała krętymi schodami na piętro.
Issyszłazanią,taszczącswójplecak.
- Będzie cudownie - zapewniła Caroline z nadzieją, otwierając drzwi do ich pokoju. Głęboko
zaczerpnęłatchu.Dwawąskiełóżkanakrytezielonyminarzutamiicienkimikocami,któreniezapewnią
ciepła w nocy. Na każdym posłaniu - pojedyncza poduszka w poszewce z zielonego poliestru. Między
łóżkami-
nocny stolik z plastikowym brązowym blatem i miniaturową nocną lampką. O czytaniu w łóżku nie ma
mowy,chybażebędzietrzymałalampkęnadksiążką.Górneświatłobyłoniewielelepsze
-pod sufitem wisiał jeden z tych abażurów, które odsłaniają żarówkę, oślepiając patrzącego. W pokoju
panowałchłóddawnonieużywanegopomieszczenia.
-Ocholera-mruknęłaIssy.Nawetnieodstawiłatorby.
-Niebędzietakźle-zaczęłaCaroline,choćwiedziała,żebędzietylkogorzej.
-Mamo!-WgłosieIssypojawiłysiębłagalnenuty.-
WracajmypoprostudoLondynu.
Carolinezwróciłauwagęnato,żeniepowiedziała:„Dodomu".
Przezchwilęstałybezruchu,aCarolinemyślałaintensywnie.
Zapłaciła z góry i tak naprawdę nie było ich stać na szukanie innego noclegu. Poza tym, to Oxford i
weekend;pewnienigdzieniemawolnych
9
miejsc. Kiedy ostatnio tu była - wydawało się, że od tego czasu minęły całe wieki - zatrzymali się w
hotelu Randolph, cudownie ciepłym i staroświeckim, z barem i atmosferą nonszalanckiego snobizmu.
Powróciływspomnieniadawnegożycia-wiedziała,żeotymsamymmyślałajejcórka.Tenpensjonatto
jużkoniec.Wżadnymwypadkutuniezostaną.
Podniosłaswojątorbę,skinęłagłowąistwierdziła:-Maszrację.Niemożemytuzostać.Aleniemożemy
teżodwrócićsięnapięcieiuciecdoLondynu.Rozejrzyjmysiępookolicy.Wrócimypóźniej,kiedynie
będzietakichkorków.
Issyprzerzuciłasobietorbęprzezramięizawróciłanadół.W
ciasnymprzedpokojunikogoniebyło.Carolinepoprostupołożyłaklucznaladzieiwyszłazacórką.
ItymsposobemwylądowaływBurfordnaherbacie,aterazjechałyprzezzalanedeszczemwioski.Issyz
zapałam pisała esemesy do przyjaciółek w Singapurze, do świata, z którego, jak twierdziła, matka
brutalniejąwyrwała.
WyrzutysumieniadoskwierałyCarolineowielebardziejniżchłódwponurympokoiku.Towszystkojej
wina.
Skręciła w wąską uliczkę, minęła potężne gmaszysko za ogrodzeniem z kutego żelaza, z kamiennymi
lwaminapodestach.
Przejeżdżałyobokpól,naktórychzbożakładłysiępodwpływemwiatru.Minęłyłąkę,naktórejpasłysię
najbardziejnieszczęśliweowce,jakiewżyciuwidziała.Zdrugiejstrony,nigdyimsiętaknaprawdęnie
przyglądała,więcmożeowcezawszewyglądająponuro,nieważne,sucheczyprze-
10
moczone. Brązowe krowy ze zdumieniem odwracały łby, gdy Caroline tak gwałtownie wcisnęła pedał
hamulca,żeIssyupuściłaiPhone'a-prezentodojca,zczasówgdyjeszczeuważał
jązaswojącórkę.
-Przepraszam-mruknęłaCarolineiwysiadła.Patrzyłanatabliczkę„Nasprzedaż"kołostarejkamiennej
szopy,stojącejtużnadrzeką.
Toniebyłamiłośćodpierwszegowejrzenia.
Rozdział3
OCH,MAMO!-CarolinerozpoznałatentonIssy;oznaczał:„Comyturobimy,docholery?"Nowłaśnie;
gdzieonewłaściwiesą?
Nazimnie,wietrzeideszczu,chociażmogłyprzecieżzostaćwSingapurze,zJamesem,idalejżyćsobie
beztrosko.
Narzuciła na głowę wełnianą chustkę, zdjęła okulary w kocich czerwonych oprawkach. Nie rozstawała
sięznimi,bobeznichniewidziaławłaściwienic.Starłazeszkiełkropledeszczu.
Szczerze mówiąc, nie znała odpowiedzi na to pytanie. Zalane deszczem pole z mokrymi owcami i
przemarzniętymi krowami to nie to samo co disnejowska wersja sielanki na angielskiej prowincji. A
przecież w Singapurze, w ich dawnym życiu, zawsze świeciło słońce. A deszcz? Jeśli już, spadał
monsunowympotokiem;potoptrwałkilkagodzin,apotemwracałybłękitnenieboiciepłabryza,aulicez
rwących strumieni ponownie stawały się ulicami; handlarze kusili złocistymi owocami, ze straganów
wabiłylokalnesmakołyki;ręcznierobione11
makarony, pieczone mięso, chińskie krewetki i ma-lajskie curry. Posiłek na ulicy Singapuru to
niezapomniane przeżycie, kulinarna rozkosz niemająca sobie równych. Herbatka z konfiturą w
deszczowejkawiarencetokiepskaalternatywa.
- Moim zdaniem to urocze miejsce - stwierdziła z całym optymizmem, na jaki było ją stać. Co ona,
oszalała? Stara kamienna szopa, która lata świetności dawno miała już za sobą, nad błotnistą rzeką,
ocienionajednymdrzewemobrązowychliściach,którestarałosięzłagodzićsurowykrajobraz.-Ijestna
sprzedaż-dodała.-Możepowinnyśmyrzucićnatookiem.
-Dlaczego?
Córka zadała pytanie, które, co Caroline dobrze wiedziała, sama powinna była sobie zadać. Czasami
podobieństwoIssydoojcazapierałojejdechwpiersiach.Tesamegłębokoosadzoneoczy,zmarszczka
międzybrwiami,prosty,niemalagresywnynos.Aleustamiałapomatce.Coakuratwcaleniebyłozaletą;
odrobinę za szerokie, zdecydowanie zbyt wrażliwe. Issy nie była klasycznie ładna, w każdym razie
jeszcze nie - na razie była ponura, niezdarna, chuda, długowłosa. Być może pewnego dnia stanie się
pięknością, najpierw jednak musi porzucić wieczne dąsy i rozpacz w ciemnych oczach. Caroline
popatrzyłananiąinaglewpadłanawspaniałypomysł.
Wspaniały? Raczej postradała rozum. Ale zawsze taka była, zawsze działała pod wpływem impulsu,
pakowała się we wszystko całym sercem, bez namysłu. Jej życie to seria stereotypów wcielonych w
życie.Przecieżwłaśniedlategowyszłazamąż.
12
ZłapałaIssyzarękę.
- Chodź, rozejrzyjmy się. - Pociągnęła ją za sobą, nie zważając na jej opór, po zarośniętej, dawniej
żwirowanejścieżce,któraprowadziłaprzezpoladoszarejkamiennejbudowli.
Caroline wiedziała, że w hrabstwie Oxford domy nie są szare; wznoszono je przecież z pięknego,
miodowegokamieniazCotswolds.Podejrzewała,żetentutajbyłtakmokryistary,żedał
sobiespokójiposzarzał,zestarościismutku.Stałnaniewielkimwzniesieniu,tużnadwąską,błotnistą
rzeczką, która otaczała go miękkim zakolem. Była to prostokątna bryła, z bliska wydawała się
solidniejszaniżzdaleka.Deszczprzestałpadać,aleszumwodynieustawał.
Issyzostałaprzedbudynkiem,nieszczęśliwaiprzemokniętajakowce,aCarolineobeszłaszarąkamienną
szopę-izarogiemzobaczyłatarasotoczonyniskimmurkiem,któryoddzielałbrzegodrzeki.Poprawej
stronie rzeczka nabierała tempa, spływała po spiętrzonych kamieniach. Caroline nie wiedziała, czy
sprawiłtowartkiprąd,czykamiennytaras,alenagleoczymawyobraźnizobaczyłasiebie,jakwpogodny
letniwieczórsiedzinakamiennymmurkuzkieliszkiemwinawdłoniiobserwujeleniwiesunącąrzekę.
Ciekawe,pomyślałasmętnie,czemuwjejmarzeniachzawszesąpięknapogodaikieliszekwina.
Upomniała się surowo, że pora wracać na ziemię. Ma córkę, którą samotnie wychowuje, nie ma
pieniędzy,pracyanimęża.
Przygnębienie ciążyło jej kamieniem, jak zawsze, ilekroć uświadamiała sobie, że nie jest już zabawną
beztroskądziewczyną,którapoznałamężczyznęswoichmarzeń.Aniżoną13
ipaniąpięknegodomuwSingapurzedysponującąmnóstwemwolnegoczasu.
Już dawno przestała przeklinać przy córce (choć kilkakrotnie słyszała, jak Issy rzuca soczystą wiązkę
przeztelefon,gdymyślała,żematkaniesłucha;niewie,żematkizawszepodsłuchują?Inaczejprzecieżo
niczymsięniedowiedzą,bocórkiniczegoimniemówią).Stwierdziławięctylko:
-Maszrację,skarbie,toniedlanas.MożepojedziemydoFrancji,zamieszkamyniedalekodziadków.
RodziceCarolinesprzedaliswójdomwLondynie-nakrótkoprzedtym,jakjejcórcemógłsiębardzo
przydać. Darmowe mieszkanie w Londynie byłoby idealne. A może jednak nie? Issy, włócząca się po
Londynie, jak teraz? Ucząca się w miejskiej szkole? Wśród najróżniejszych dzieciaków? Caroline z
westchnieniem pomyślała, o ileż łatwiejsze jest życie, gdy jest się młodym, samotnym i podejmuje się
decyzje,kierującsięwyłączniewłasnymipotrzebamiizachciankami.
-Popatrz,mamo.
Caroline tęsknie patrzyła na rzekę, Issy tymczasem zatrzymała się przy szopie. Masywne drewniane
wrota, szare jak przemoknięte owce, zamknięto na przerdzewiałą zasuwę. Nie o to jej jednak chodziło
Nad drzwiami wisiał szyld, i choć nie oszczędzały go wiatry ani deszcze, nadal dawało się odczytać
napis:„Bar,grillitańce".
Tańce?Tutaj?Zakręciłojejsięwgłowie.
-Jakmyślisz,mamo,ktotuprzychodził?-zapytałaIssy,naglezainteresowana.-Nobowiesz,tunicnie
ma.Nicanic.
14
- To fakt. - Caroline musnęła dłonią deski, które, była tego pewna, tkwiły tu od lat. Wielu lat, które
upłynęły,odkiedytomiejscewidziałobar,grillitańce.
-Miejscowi-mruknęła.-MożeteżprzybyszezOxfordu,nowiesz,studenci.
-Ico?Jechalipodwpływemalkoholu?-Issyskrzywiłasięzniesmakiem.
Issypogratulowałasobiewduchucórki-dobrze,żematrochęzdrowegorozsądku.
-Pewniepilitylkocolę-podsunęła.-Alepopatrznatedrzwi.
Jakmyślisz,ilemogąmiećlat?
-Zadużo-ucięłaIssyiodwróciłasiępowoli.
Carolinewiedziała,żewspominadomwSingapurze,pełenświatłailekkościwspółczesnejarchitektury;
chłodnemarmuroweposadzkiidrewnianedrzwi,którenigdynieskrzypiały,wprzeciwieństwiedotych
tutaj,byłategopewna.
- Tacie by się tu nie spodobało - orzekła Issy niechętnie, a Caroline serce ściskało się z bólu. Od
rozwoduminąłrok,półtora,odkądwyjechały.OdczasudoczasuJamespisałdocórkiesemesy,alenigdy
niedzwonił.Carolinepodejrzewała,żeboisięjejuczuć.Amożeswoich?
Jakwielekobietprzednią,zostałaznim,nawetgdywiedziała,żeichmałżeństwotofikcja-zewzględu
na córkę. Zadawała sobie pytanie: co będzie, jeśli James ponownie się ożeni? Jeśli będzie miał inne
dzieci? Jeśli wykreśli Issy ze swojego życia? Jak mogłaby zrobić to córce? Tylko dlatego, że to ona,
Caroline,popełniłabłądiwyszłazaniewłaściwegomężczyznę?
15
Zresztą rozstanie oznaczało także rezygnację -z miłości, domu, poczucia bezpieczeństwa. Oznaczało
odpowiedzialność.
Samotność.
Oromansiemężadowiedziałasięjakwieleinnychżon-
widziała rachunki z hoteli, w których Jamesa nie powinno być, słyszała dziwne rozmowy telefoniczne,
znalazłarachunekzadrogiekolczyki.Adotego-zbytczęstenocepozadomem.Ażwkońcuuniosłasię
dumą,zabrałacórkęiodeszła.Cojednaknieoznaczało,żeprzestałakochaćJamesa.Nadalbyłjejbliski.
Pewniezawszebędzie.
Pierwszafalaadrenalinypozwoliłajejprzetrwaćpierwszedni,pierwszetygodnie.Potem,gdyuniesienie
opadłoiżyciemniejwięcejwróciłodonormy,musiaławkońcuprzyjąćdowiadomościstrach,któryjak
kamieńciążyłjejwżołądku.
Odpowiedzialnośćtowielkiesłowo-iterazwpełnispoczywananiej.Jamespowinienpłacićalimentyi
czesne,rachunkimedyczneitakdalej.Czasamipłacił,czasaminie.
NajpierwzamieszkałyujejrodzicówwChelsea,alestarsipaństwowkrótcesprzedalidomiprzenieśli
siędoFrancji.PotemCarolinewynajęłaciasnemieszkankoiposłałaIssydomiejscowejszkoły,zaktórą
płacił jej ojciec, póki wyrok sądowy nie zmusił Jamesa do sięgnięcia do portfela - miał łożyć na
wykształcenie córki i wypłacić Caroline sumę - bardzo niewielką, biorąc pod uwagę szesnaście lat
małżeństwa-ustalonąwintercyzie.Byłaidiotką,żetopodpisała,aleskądmogławiedzieć?Byławtedy
zakochanapouszyinicinnegojejnieobchodziło.
16
Aterazwedwiesątutaj-uciekłyzciasnegowynajmowanegolondyńskiegomieszkankanaweekendza
miastem i wylądowały przy na wpół rozwalonej kamiennej ruderze z szyldem „Bar, grill i tańce" nad
drzwiami,któremiałyconajmniejdwieścielat,zwidokiemnapastwiskaowiecikrów,zzarośniętym,
błotnistym podjazdem. I nagle zaczęła całkiem poważnie zastanawiać się, czy tego nie kupić. Chyba
podziałałananiąwizjatańczących,możetakżefakt,żecórkatakbardzopotrzebujeprawdziwegodomu.
A poza tym wiedziała, że posiadłość musi być tania -w takim stanie, na takim pustkowiu? A one tak
bardzopotrzebujądachunadgłową.
-Wiem,żetoszaleństwo-stwierdziła,zamykajączimnądłońIssywswoich.-Alemisiętunaprawdę
podoba.
-Och,mamo!-IssymówiłazupełniejakonaiCarolinesięroześmiała.
Issypowtórzyła:
-Och,mamo!-1wyrwałarękę.-Nieruszajsię-powiedziałacicho.-Nieodzywajsię.Bądźcichutko.
Carolineobserwowałacórkęzzakocichczerwonychoprawek.
Patrzyła,jakIssyskradasiętakcicho,jaktomożliwewzielonychkaloszach,któremlaskałygłośnoprzy
każdymkroku.Jakklękawmokrejtrawie.Jakwyciągarękęidotykaczegoś,cosięnierusza.
-Och,mamo!-tymrazemjęknęłastłumionymgłosemiCarolinebłyskawiczniedoniejpodbiegła.
IssypodniosłaciemnykłębeksierściiwyciągnęławstronęCarolinekociaka,takmokrego,jakbyzaliczył
kąpielwrzece.
17
- Och, mamo - jęknęła przez łzy, z błaganiem w oczach. Tuliła małego kotka do piersi. - Możemy go
zatrzymać?
Carolineniemiaławyjścia,musiałasięzgodzić.TerazprzynajmniejIssymakogośdokochania.
TymsposobemdołączyładonichŚlepaBrenda,kociak,któregojasnobłękitneoczkaniewidziałynica
nic, choć o tym oczywiście Caroline dowiedziała się dużo później, po astronomicznych rachunkach od
weterynarza.
Rozdział4
PoPOŁUDNIU,oSIEDEMNASTEJ,TEGOsamegodnia,weszłydopubuPodGwiezdnymPługiemw
miejscowości Upper Amberley. Na ogromnym kominku buzował ogień, na ścianach wisiały
zaaranżowanewjakiśdziwny,niepojętysposób,meksykańskiesombrera.Przytulna,domowaatmosfera
nie wpuszczała do środka wieczornego chłodu. Caroline i Issy zatrzymały się w progu, czując, jak
zalewają deszczem świeżo umytą kamienną posadzkę. Wyglądały tak żałośnie, że sympatyczna kobieta
stojącazabaremodrazusięnadnimiulitowała.
- Witajcie, amigas! - zawołała. - Wchodźcie, wchodźcie, mamy wolny stolik przy kominku, a trochę
ciepełkachybadobrzewamzrobi.Ajeślimacieapetyt,ugotowałamrosółztortillą.
Zarazwasrozgrzeje.
Issyspojrzaławjejciepłeoczyiwyciągnęłaręcezkłębkiemfuterka.
18
Kobieciewystarczyłojednospojrzenie.
-Atobiedne,mokremaleństwopewniejeszczebardziejpotrzebujeciepłaijedzenianiżwy.Jużwiem,
zagrzejęodrobinęmlekaizawołamcórkę,żebycipomogła.Weźmieciekociakanazapleczeispróbujecie
gonapoić.-Chciałapogłaskaćmaleństwo,alezwierzaknawetnieuniósłłebka.
IssyiCarolineczekały,anieznajomawyjęłakomórkęzkieszeniiszybkowybrałanumer.
-Sammy-odezwałasię.-Jestumniemiładziewczynazbardzozabiedzonymkociakiem.Wkuchni,w
szufladziejeststrzykawka,ta,którądałnamweterynarz,gdymłodyszpakwypadłzgniazda.Jestczysta,
więcterazmożemynakarmićniątobiedactwo.
Rozłączyła się, błysnęła zębami w uśmiechu, sięgnęła po koszyczek na pieczywo, wymościła go czystą
lnianąserwetką,którązazwyczajprzykrywasięchleb.Posłaniedlaniemalmartwegomaleństwa.
-Zdejmijcietemokrepłaszcze-zaproponowała.-Atobie,mojadroga-orzekła,patrzącnaCaroline-
dobrze zrobi kieliszek wina. Wiem, wiem, jesteś samochodem, ale tylko jedna lampka, do ciepłego
posiłku.Zakilkagodzinniebędzieśladupoalkoholu.Potraktujtojaklekarstwo.
NigdydotądleczniczezastosowaniewinaniewydałosięCarolinerówniekuszące,jakwtejchwili.
-Dziękuję-powiedziałacicho.Wchodzącdowiejskiegopubu,spodziewałasięobojętności,zjakąwita
sięobcychiturystów,atymczasempowitanojejakczłonkówrodziny.
PochwilizjawiłasięSammy,niskaipulchnajakmatka,alejasnowłosainiebieskooka.
19
- To dziedzictwo azteckich przodków - oznajmiła matka dumnie, widząc ich zdumione spojrzenia. -Bo
pochodzimyzMeksyku.
Dziewczynkakucnęła,spojrzałanakociątko,podniosłakoszykirazemzIssypobiegłydokuchni.
-Operacja„ratujemykociaka"-mruknęłakobieta.-Jeślimiłośćsprawiacuda,kocięprzeżyje.
Carolineniemiałapojęcia,comiałanamyśli,alewgłębisercawiedziała,ocojejchodzi-żemiłość
sprawianajróżniejszecuda.
Kiedyśsamawtowierzyła.Dawnotemu.
I nagle zaczęła płakać. Czasami, choćby nie wiadomo jak starała się udawać, że wszystko jest w
porządku, ze względu na Issy, coś w niej pękało i jej przerażenie i słabość wychodziły na światło
dzienne.Niechciałatego,ajeślijuż,tylkownocy,gdykuliłasięsamawłóżku,nigdyprzycórce,inigdy,
przenigdypublicznie.
Kobietaprzyniosłabutelkębrandy,aleCarolinepodziękowała,mówiąc,żeniemożepić,tłumaczyłasię,
żejejgłupiotakpłakaćprzynieznajomych,itowłaściwiebezpowodu.
A może tak naprawdę miała tych powodów aż nadto i wszystkie zebrały się jednocześnie. Samotność.
Brakpieniędzy.Nadmiarodpowiedzialności.Wyrzutysumienia.
Kobietaitakpostawiłabutelkęnastoleikrzyknęładomęża,żebystanąłzabarem.Dorzuciładrewdo
kominka,wsunęłajenamiejscepogrzebaczem,apotemusiadłanaprzeciwkoCaroline.
- Dokąd jedziecie? - zapytała spokojnie; najwyraźniej nie chciała zwracać na nich uwagi trojga
pozostałychgości,zktórychdwojeitakbezreszty
20
pochłaniałapartyjkadomina.Trzeciegozaśinteresował
jedyniejegobordercollie,któryleżałujegostópzwywieszonymjęzykiem.Zapewneczekałnasmakołyk
-kawałekszynkialbokiełbasy.
-Domyślamsię,żeniechodzitylkookocię-zaczęła.-Mojacórkajestwtymsamymwiekucotwoja,
więcwiem,przezcoprzechodzisz.Ipowiemcicoodkryłam,amiga.Pókiniezaczniesięszkoła,dziecko
jesttwoje,tylkotwoje.Kochatylkociebie.
Potrzebuje tylko ciebie. Ty jesteś całym jego światem. A potem, ot tak - pstryknęła palcami - nagle
odkrywainnychludzi,innewzorydonaśladowania,innychprzyjaciół.Wychowaniedzieckatopracana
pełenetatiniektórekobietywogólesiędotegonienadają.Alepowiedzmi,ktowłaściwiemawiedzieć,
jaktozrobić?Totylkoinstynkt.Ico,mamtosobiewpisaćwCV?
Inagle,mimofatalnegonastroju,Carolinepoczuła,żesięuśmiecha.
-Fakt-przyznała.-Kiedydzieckoidziedoszkoły,władzamatkisiękończy.Akiedytwojacórkastaje
sięnastolatką,tojużkoniec.
Kobietauśmiechnęłasięciepło,poklepaładłońCaroline,kazałajejnapićsiębrandyizapytała,czyma
ochotęnarosółztortillą.Carolinepokręciłagłową.
-Dzięki,aleczekamniejeszczejazdasamochodem.
- Dokąd? To znaczy dokąd się tak spieszycie? Caroline zamyśliła się nad jej słowami i poczucie
beznadzieiwróciłozpełnąsiłą.Nowłaśnie,dokąd?Jakietomaznaczenie?PrzecieżniedoLondynu,
21
niewtakąpogodę.WięcdokolejnegotaniegohotelikuwOxfordzie,dopokojuzpodwójnymłóżkiemi
telewizją, której nie chce oglądać w towarzystwie córki, zachowującej się, jakby wolała być
gdziekolwiek,bylenieznią.Musnęłapalcemsrebrnąbroszkę-niespodziankęodcórki.No,możejednak
czasamiIssychcezniąprzebywać.
-Mamy tu niedrogiepokoje do wynajęcia- usłyszała. - Będziewam ciepło iwygodnie, i nie będziesz
musiałaprowadzić.Cotynato?
Carolinepoczuła,jakkamieńspadajejzserca.
- Dobrze - zgodziła się i upiła spory haust brandy, krztusząc się, gdy mocny alkohol palił ją w gardło.
Bordercollieszczeknął
niespokojnieitrojepozostałychgościzerknęłowjejstronę,alezdążyłajużotrzećłzy.
KobietawyciągnęłarękęiprzybiłazCarolinepiątkę.
-Idępozupę-powiedziała.-Apotemzobaczymy,cozkociakiem.
Carolineodprowadzałająwzrokiem.
-Jakcinaimię?
-Maggie.
-Caroline.
Przyglądałysięsobieprzezchwilę.Carolineprzerwałaciszę.
-Niechodzitylkoomojącórkę-wyznała.-Równieżobyłegomęża.
-Wiedziałam-mruknęłaMaggie.
22
Rozdział5
MAGGIEGONZALEZPROWADZIŁAPUBPodGwiezdnymPługiemodszesnastulat.Byłtostary,niski
budynek,ościanachzpruskiegomuru,pożółkłychodupływulat,ikamiennejposadzce,zkominkiemtak
wielkim, że można by w nim upiec wołu albo uwarzyć kocioł bigosu. W pubie był nowiutki kontuar z
mosiężnymi kurkami, z których lało się piwo, i sala główna, nazywana po prostu salą, a także drugie,
mniejszepomieszczenie,czylinorka,którąupodobalisobiemiejscowiisamotnestarszepanie,zwłaszcza
gdywsalitłoczylisięmłodziludziezOxforduigłośnograłamuzyka.Błyszcząceszklankiodbijałysięw
lustrachzabarem,apowietrzezawszeprzesycałzapachświeżutkichtortilli.
MaggienaprawdęmiałanaimięMercedes,alewywoływałotosporozamieszaniawśródmiejscowychi
skutkowałoseriądowcipów„samochodowych",więcwkońcuskróciłaimiędoMaggie.
Zjejmężemnieposzłotakłatwo-miałnaimięJesusiopróczpracybarmanabyłteż,wraziepotrzeby,
miejscowym złotą rączką i budowlańcem. Kłopoty zaczynały się, gdy okoliczni mieszkańcy sprawdzali
pocztęgłosowąisłyszeli,że„dzwonił
Jesus";niejedenstarszymieszkaniecprzeżyłwtedyniemałyszok.
-Niecozawcześnie,mojadroga-oznajmiłaVeronicaPartridge,któramiałaconajmniejsiedemdziesiąt
pięćlat.
Staranniezapinałasweterażpodszyję.-Jeszczenieczas,żebyJezusdomniedzwonił.
23
Biedna Maggie musiała po raz kolejny tłumaczyć, że to kwestia jakości nagrania, bo imię jej męża
wymawiasię„Hesus".
Ichcórka,Samantha,byłaniemalwtymsamymwiekucoIssyijakimśtrafemjejimiętakżeskrócono.
Maggie zaprowadziła Caroline do kuchni na zapleczu, posadziła ją za stołem nad talerzem zupy i
opowiedziała, jakim cudem ona i mąż stali się właścicielami pubu. Była to długa, skomplikowana
historia, która zaczynała się nad Zatoką Meksykańską, gdzie Maggie, wówczas uboga miejscowa
dziewczyna,pracowaławzajeździejakopokojówka.
Jesusbyłrybakiem,znałsięnałodziach,wychowałnamorzu.
Iwłaśniedlategopewnegodniazaproponowanomupracęnajachcie,którymiałpopłynąćzamorze,do
MonteCarlonapołudniuFrancji.
WylądowaliipobralisięwdeszczowejAnglii.ZnaleźlipracęwpubiewSurrey,potemzaproponowano
improwadzeniepubuPodGwiezdnymPługiemwmalutkiejwioscewCotswolds,zarzeką,kołoBurford.
Tym sposobem znaleźli się tutaj. I zostali, gdy urodziła się Samantha. Podawali miejscowe specjały i
tacoszkurczakiem.
-Mamytudomiprzyjaciół-zakończyłaMaggie.
Caroline zdawała sobie sprawę, że zazdrość to niskie, podłe uczucie, zdaje się nawet, że to jeden z
siedmiu grzechów głównych, ale oddałaby wszystko, by jej życie wyglądało podobnie. Maggie zaznała
biedy,aleciężkopracowałaicałyczasmiałamężauboku.
24
-Aczyjateżmogęzostaćwasząprzyjaciółką?zapytała.
-Przecieżjużjesteś-odparłaMaggie.
Rozdział6
TEGO SAMEGO WIECZORU, DUŻO później, Issy leżała w łóżku, w przytulnym pokoiku nad pubem.
Ukośny sufit opadał do okienka, umieszczonego nad podłogą. Białe ściany poprzecinane były czarnymi
belkami,którestykałysięnadłóżkami.
Niebiesko-białenarzutywkwiatydobranodozasłonekwoknieidywanikanapodłodze.Przyokniestała
malutkabiałatoaletka,międzyłóżkamibiałystoliczek,ananimlampazróżowymabażurem.Wpokoju
było dwoje drzwi - jedne prowadziły na korytarz, drugie do saloniku, w którym królowały niebieska
aksamitna kanapa i przepastny, miękki fotel. Mama spała w identycznym pokoju po drugiej stronie
saloniku. Sam poszła do siebie, na końcu korytarza, a kociak leżał w koszyku koło łóżka Issy, która
rozmyślałaoswoimżyciu.
Miała przeczucie, że dzisiaj zmieniło się po raz kolejny, a stało się to, gdy razem z mamą wysiadły z
samochoduioglądałyruderęzszyldem„Bar,grillitańce".Tańceprzesądziłysprawę.
Zażadneskarbyświataniemogłasobiewyobrazić,byktośmógł
tamtańczyć.Nawetduchy,azałożysięokażdąsumę,żetamsąduchy.Wtakichdomachzawszestraszy.
Kiedymamapowiedziała,żejejsiętampodoba,byłojasne,żezupełnieoszalała.Litości,oddawna
25
zachowywała się dziwnie: tak po prostu odeszła od ojca, wyrwała córkę z domu i znanego świata,
wywróciłajejżyciedogórynogami.(Aprzecieżpiętnaście...no,dobra,wtedymiałaczternaścielat-to
kawałczasu,docholery).
Tomałesłówko,„cholera",okazałosiębardzoprzydatne,boniemusiałamówić„pieprzony",cozkolei
budziłowniejniepokój,bowiedziała,cooznacza,aletylkowteorii,aniewpraktyce,czaisz.Lubiłato
powiedzonko: „czaisz", takie slangowe, niepoprawne. Ilekroć go używała, miała wrażenie, że staje się
częściąwiększejcałości,żejestjednązmasyraperów,anieporzuconą,bezdomnąosobą.Niemyślałao
sobiejakodziecku.Wdzisiejszychczasachpiętnastolatkatoniedziecko.
Dziecko ma pięć, sześć lat i wierzy, że świat zawsze będzie piękny, że wszystko ma swoje miejsce:
mama, tata, dom. A to nieprawda. W pewnej chwili ziemia usuwa ci się spod nóg i możesz runąć w
przepaść.Alboposzybowaćwprzestworza.
Chyba.Niewiedziała,bonieznałainnychosóbwjejsytuacji.
W jej sytuacji. Bardzo dorosłe stwierdzenie. Słyszała, jak tata mówił podobnie, przez telefon, w
gabinecie,prowadzącjednązniezliczonychrozmów,pewniewinteresach.
Jejojciec,JamesEvans,byłnaprawdęprzystojny.Nietak,jakjakiśgwiazdorczycelebryta;emanował
męskością,takiwysoki,ciemnowłosyiśniady,zkwadratowąszczękąiaurąwładzy.
Zawszenosiłświetnieskrojonegarnitury,szytenamiaręwHongkongu.Ikoszulezmonogramem,JE,na
spinkach.Jegojedwabnekrawatybyłyzawszedoskonaledo-
26
brane. Kiedy była malutka, przesiadywała w jego szafie, rozkoszując się ich pięknymi kolorami i
cudownąmiękkością.
Żałowaławtedy,żeniejestchłopcem,bomogłabysobiepożyczaćjegokrawaty.Mogłabybyćtakajak
on.
Niezliczone mnóstwo razy zadawała sobie pytanie, czy zrezygnowałby z niej tak łatwo, gdyby była
chłopcem. Tak po prostu. Spakowała małą walizkę i odeszła, bo mama ciągnęła ją za sobą jak statek
kotwicę,żebynieuciekła.Mamapowiedziała,żeskoroonaodchodzi,toIssyrazemznią.
I odeszły po wielkiej awanturze. Mama co prawda nie mogła dramatycznie trzasnąć drzwiami, bo
mieszkaliwapartamenciezosobnąwindą,więcstałyiczekały,ażprzyjedzie,aczasciągnął
sięniemiłosiernie,zanimwkońcudrzwirozsunęłysiębezgło-
śnie,jakzawsze,apotemzamknęłyizasłoniłyojca,którystał
wpatrzonywnie,zrękamiskrzyżowanyminapiersi.Doostatniejchwilipatrzył.
Issy wierzyła, że to dlatego, że chciał zapamiętać jej twarz, jej nieszczęśliwą, wykrzywioną płaczem
twarz, żeby odnaleźć ją, gdziekolwiek będzie. Tam, dokąd zabierze ją mama. A zabrała ją, jak się
okazało,dohoteluPeninsulawHongkongu.
Caroline powiedziała, że za żadne skarby nie pójdą do hotelu Raffles w Singapurze, bo właśnie tam
poznałaJamesa.Issyznałatęhistorię,araczejobiejejwersje,bowielerazyprosiła,byjąopowiadali.
Uważała, że jest romantyczna i cudowna, i w przyszłości, gdy dorośnie, chciała poznać mężczyznę
takiego,jakjejojciec.Terazoczywiściezmieniłazdanie.
27
Onteż,itopierwszy.Nieprzyszedłponią.Nieszukałjej,niewalczył.Niezjawiłsięnawetwsądzie.
Matka może mieć pełne prawo opieki, poinformował przez prawników. Tak będzie najlepiej. Dziecko
powinnobyćzmatką.
Co on sobie myślał, do cholery? Issy już od roku zasypiała, szlochając w poduszkę. No, od kilku
miesięcyjużnie.W
pewnym momencie powiedziała sobie, że to pieprzy. O cholera, znowu użyła tego słowa, chociaż
obiecałasobie,żeniebędzietegorobić.
Przypomniałasobieniezliczonegodzinyspędzoneprzedlustremwłazience,gdywpatrywałasięwswoje
odbicie i usiłowała zrozumieć, co z nią nie tak, skoro rodzony ojciec nie chce jej więcej znać. Lewy
profil,prawy,twarzzpółprofilu,enface;czyżbymiałazadużynos?Amożezaszeroki?Iteusta;duże,
alewniczymnieprzypominająpełnychwarggwiazdfilmowych.Idotegojeszczewypukłeczoło,krzywa
linia włosów i nudne brązowe oczy. Słyszał ktoś o dziewczynie o ciemnych włosach i oczach, za to z
jasnymirzęsami?Nie?Noproszę.
Ojciec już nie dzwonił. Czasami tylko pisał zdawkowe wiadomości: ma nadzieję, że się dobrze uczy,
wysyła jej kaszmirowy sweterek, prosi o nowe zdjęcie, żeby nie zapomniał, jak wygląda. Ale zdjęcie
chybaniepomogło.
Zatosweterekbyłfajny.Niewłożyłagoanirazu,przechowywałagowbibułce,wstarejtorbiezHello
Kitty, którą ojciec przed laty przywiózł jej z Japonii. I jeszcze ich wspólne zdjęcie. Mamy na nim nie
było-pewnietoonajezrobiła.Idąwiejskądrogą,trzy-28
mając się za ręce. Nie pamiętała, gdzie je zrobiono, ale pamiętała silny dotyk ojcowskiej dłoni i
szczęśliwąbeztroskętamtejchwili.Myślała,żetakbędziejużzawsze.Żenigdyniewypuścijejdłoni.
Takbardzogokochała.Wtedy...iteraz.
Opowieścirodzicówotym,jaksiępoznali,niecosięróżniły.
Jamestwierdził,żewszedłdobaruwsingapurskimhoteluRafflesiodrazuzwróciłuwagęnawysoką,
ciemnowłosą,długonogądziewczynęprzybarze,którapopijałamojitoprzezsłomkę,różową,wodcieniu
identycznymzjejszminką.Śliczna,opowiadał,odrazugozaintrygowałaiposzukałjejwzroku.W
miaręmożliwości,bozauważył,żenosiłaokulary.
Miałateżnasobiekróciutkąspódnicęieksponowałanogi.
„Miała takie śliczne kolana, że od razu chciałem je całować", wspominał. (Całować? Kolana? Fuj!
Pamiętała,żetakwtedypomyślała).Zamiasttegozapytałją,jaksięnazywaiskądpochodzi.
Przyjechała z Londynu, a nazywała się Caroline Muggins, Huggins czy jakoś tak. Ilekroć o tym mówił,
zaznaczał,żewydawałomusię,żewypiłaojednomojitozadużo,alepotemuśmiechnęłasiędoniegoi
powiedziała,żezaniegowyjdzie.
- Dlaczego? - zapytał. Dlatego że obiecała sobie, że wyjdzie za trzeciego mężczyznę, który tego dnia
wejdziedobaru?Amożebałasięstaropanieństwa?Amożezwyczajniejejsięspodobał?
Zresztąonmiałjużzasobąmałżeństwo.
-Itodwukrotnie-uprzedził.
29
-Hm.-Wzadumieupiłałykmojitoprzezróżowąsłomkę.-
Seryjnymąż.Alejeślizapanawyjdę,będęostatniążoną.
- Zauważ - zaznaczał James, ilekroć opowiadał córce tę historię, a Issy słuchała z przejęciem, skulona
podkołdrą-żetotwojamamapoprosiłamnie
0rękę,aniejają.
Mamaniechciałapodpisaćintercyzy.Issypytała,czytoważne,atataodpowiadał,żewtedywydawało
sięniemiećznaczenia.
Oczywiścieterazwiedziałajuż,cotointercyzaicooznaczała-żemamaniemapieniędzy.
Wkażdymraziewersjamamybyłaniecoinna:siedziałasamawbarzewhoteluRaffles.
-Sączyłammojito-opowiadała.-Porazpierwszywżyciu.
Kiedymiałamosiemnaścielat,wolałamdżinztonikiem.
- Nie mogłaś pić, kiedy miałaś osiemnaście lat! -oburzała się Issy. - Musiałaś mieć co najmniej
dwadzieściajeden!
-Notak,oczywiście.-Mamagłębokozaczerpnęłatchu.-
Oczywiście, miałam już wtedy dwadzieścia jeden lat. No więc sączyłam to cholerne mojito... oj,
przepraszam,niepowinnamsiętakwyrażać.Poprostujużnigdywięcejniewezmęmojitodoust.
Issysądziławtedy,żepewniedlatego,żejestbardzoniedobre.
Amamaopowiadała:
-Miałamnasobieczarnąwąskąspódnicę,skromniezasłaniającąkolana...
-Tatamówił,żeodsłaniałaśuda.
Carolinezamknęłaoczy,pogrążonawewspomnieniach.
30
Uśmiechnęłasię;byłtowłaściwieledwiezauważalnygrymas.
- No, może i tak - przyznała. - Do tego miałam czarną bluzeczkę z Zary, ze śliskiej dzianiny. Ciągle
zsuwała mi się z ramienia i odsłaniała różowe ramiączko od stanika. Jak można włożyć różowy stanik
podseksownąbluzeczkę?
Issyniemiałapojęcia,aleitaksłuchałazafascynowana.
Matka jest taka piękna, że mogłaby wystąpić w samym szlafroku, a i tak wyglądałaby zjawiskowo:
wysoka, szczupła, o wydatnych piersiach, z niesforną ciemną grzywką, która opadała na zielone oczy i
zaczepiałasięoczerwoneramkikocichokularów.Dotegowystającekościpoliczkoweipełne,różowe
usta, które zaraz pocałują ją na dobranoc. I smukłe dłonie, zawsze splecione, ilekroć opowiadała tę
historię.„Złożonewmałdrzyk",jakmawiałamama.
Wkażdymraziehistoriapłynęładalej.
- Siedziałam tam, przycupnęłam na wysokim barowym stołku, nieprzyzwoicie odsłoniłam udo, i wtedy
wszedłtenfacet.
Zatrzymałsiękilkakrokówodemnieizamówiłmojito,zupełniejakja.Spojrzałnamnie-wspominała
Carolinezuśmiechem.-
Naszespojrzeniaspotkałysięipomyślałam:OBoże,jakionjestprzystojny,jaki...Noapotem-szybko
zmieniałatemat.-Potemzapytał,czymożesiędomniedosiąść.„Oczywiściepodwarunkiem,żejestpani
sama". A ja byłam, Issy, byłam w Singapurze samiutka jak palec. Akurat skończyłam dwuletnią szkołę
gastronomicznąiuciekałamprzedchłopakiem,którymoimzdaniemniebyłdośćświatowy.
31
WybierałamsiędoHongkongu,żebysięzatrudnićwjakiejśnudnejrestauracji,alewidzisz,nawettamnie
dotarłam,botwójojciecpowiedział,jużwtedy,„Ożenięsięzpanią,chociażniewiemnawet,jakpanina
imię".
Więcpowiedziałammu,jakminaimię.Inagle,anisięobejrzałam,niebyłamjużCarolineMeriton,tylko
CarolineEvans.
-Byłowspaniale?-MałaIssyzawszezadawałatosamopytanie,ssąckciuk,wpółśnie.Wiedziała,co
będziedalej.Mamaotulijąkołdrą,zgasinocnąlampkę,pocałujejąipowie:
-Tak,kochanie,byłotakcudownie,żenigdytegoniezapomnę.
Oczywiścieterazwiedziała,comamamiałanamyśli.Seks.
Wtedybyłazamała,bymiećpojęcie,czymjestpociągseksualny.
Terazteżniedokońcawiedziała,cotojest,wiedziałatylko,żematocośwspólnegozpieprzeniem.
Podejrzewała, że jest trochę opóźniona w rozwoju, bo na razie wcale nie chciała tego wiedzieć.
Wolałaby, żeby mężczyźni byli słodcy, mili, nosili eleganckie garnitury i mokasyny, pachnieli wodą
kolońską, jak jej ojciec. Szczerze mówiąc, była śmiertelnie przerażona na samą myśl, że mężczyzna
rozbierasięipokazujenagi.Nibyktochciałbycośtakiegooglądać?
Teoretyczniewiedziałajużwszystko.Wysłuchalipogadankiwklasie,obejrzelidemonstracjęzogórkami
iprezerwatywami,wysłuchaliwykładu,jaktosięrobi;dziewczynkichichotałyizaklinałysię,żenigdy,
zażadneskarby,inneprychałyimruczałypodnosem:„Ta,jasne...".
32
A potem przyszło trzęsienie ziemi, rozpacz mamy, coraz częstsze, coraz dłuższe nieobecności taty, a
potem ich wyjazd, tak po prostu, bez względu na to, jak to odbije się na niej. Nie zdążyła się nawet
pożegnaćzprzyjaciółkami,zeszkołą,zdrużynąpływacką,zkoleżankami.Towszystkosięskończyło.I
terazniewiedziała,corobić.Cogorsza,mamateżnie.
Aterazwylądowałytutaj,wwynajętympokoikunadpubemwCotswolds.Deszcznadalbębniłwokna,
kociakniespokojniewierciłsięwkoszyku.
Wyciągnęłarękęipogłaskałaniechlujnykłębekszarejsierści.
Mleko nadal było ciepłe; wsunęła końcówkę strzykawki do małego pyszczka, nacisnęła tłok. Kociak
zacząłssać.Awięcjednakchciałżyć.
Issy,któraprawienigdyniepłakała-samasiętegonauczyła-
naglezaczęłaszlochać.
Rozdział7
CAROLINE,WPOKOJUOBOK,TEŻNIESPAŁA.Myślami,jakzawsze,wróciładoJamesa,dotego,
cosięstało.Pamiętałatowszystkotakwyraźnie.
Kiedy od niego odeszła, poleciały z Issy do Hongkongu i wynajęły pokój w hotelu Peninsula. James
zawszesiętamzatrzymywał-zawszemiałto,conajlepsze,więcuznała,żeto,conajlepsze,nadasięteż
dlajegożonyicórki.
WynajęłaniedużyapartamentizapłaciłazaniegokartąkredytowąJamesa.JaktoJamesmiałwzwyczaju,
zamówiłajedzeniedopokojuijakondała
33
kelnerowibardzosutynapiwek.Wypiłamartini-ipowtarzałasobie,żepoprzestanienajednym,boma
dziecko pod opieką. No, może nie dziecko, tylko czternastolatkę. Kiedy Issy w końcu zasnęła, znużona
płaczem, zamówiła kolejne, a potem i ona zasnęła zapłakana na kanapie. Ze snu wyrwał ją dźwięk
telefonu.
Toon,pomyślała.Obudziłasięniespokojna,zdziwiona,żenadalmanasobiepogniecionąbiałąspódnicę
iżółtysweterek-takstary,żezwiekiemwyblakł,alebyłpierwsząrzeczą,którawpadłajejwręce,a
byławtedyzbytwściekła,bymyślećracjonalnie.Jużwyciągałarękędosłuchawki,alesięzawahała.
DlaczegoJamesniedzwoninakomórkę?
Aletelefonnieprzestawał,więcpodniosłasłuchawkę.
-NazywamsięGayleLee-usłyszałakobiecygłos.-Musimyporozmawiać.
-Amysięznamy?-Carolineodgarnęłarozczochranewłosyiwsunęłananosokulary,jakbydziękinim
mogłalepiejwidziećtękobietęalbochociażprzypomniećsobiektoto.CzyżbyJamesjąprzysłał?Może
toprawniczka?Każeimnatychmiastwracaćizapewni,żewszystkobędziedobrze?Jakdawniej?
- Idę na górę - powiedziała nieznajoma tak stanowczo, że Caroline nie miała wyjścia, musiała się
zgodzić.
Kilkaminutpóźniejuchyliładrzwi,akobietaweszładoapartamentuinawetsięzniąnieprzywitała,nie
podałaręki,nic.
Caroline przyglądała się ze zdumieniem, jak nieznajoma omiata wzrokiem nieduże, zabałaganione
pomieszczenie.UbranieIssyponiewierałosięnaśrodkusaloniku;porazpierw-
34
szywżyciuCarolinenieposprzątałapocórce.Pewniedlatego,żeodrazuprzypominałjejsięJames,po
którymteżzbierałarzeczy.Rzucałwszystkonapodłogę,przekonany,żektoinnyponimposprząta.
-Witam-odezwałasięznacząco,bardzozimnoibardzoangielsko,akiedyAnglicysąoziębli,większość
rozmówcówodrazutowyczuwa.
Ale nie ta kobieta. Bez słowa podeszła do okna, odwróciła się, spojrzała na Caroline. Mierzyły się
wzrokiem.
ByłatoAzjatka,starsza,azarazemjakbybezwieku,ozadziwiającychplatynowychwłosach,miodowej
karnacjii,oczymCarolinemiałasięwkrótceprzekonać,umyśleostrymjakbrzytwa,gotowymdoataku.
Byłabardzoatrakcyjna,szczupła,zwinna,naprężonajakcięciwa.Miałanasobietradycyjnąchiń-
skąsukienkęzzielonegobrokatu,zapiętąwysokopodszyję,zatozrozporkiemdouda.
GwałtownyuciskwżołądkuupewniłCaroline,żewkońcuwidzinawłasneoczykochankęJamesa.Więc
tozniąjązdradzał.
-Jestempartnerkątwojegomęża-odezwałasięGayleLee.
Caroline opadła na miękką kanapę. A więc tak to się dzisiaj nazywa. Poprawiła nieuczesane włosy,
wsunęła okulary głębiej na nos. W tej chwili żałowała, że nawet nie musnęła ust szminką, zanim to
wszystkosięzaczęło.
-OddwudziestulatjestempartnerkąJamesa-powiedziałaGayleLee.
AonaiJamessąmałżeństwemodszesnastu!Czyliromansowałzniąjeszczeprzedślubem.
35
GayleLeecałyczasstałaprzyoknie.Carolinezauważyła,żebardzorozsądnieustawiałasiętak,bymieć
źródło światła za plecami, więc nie widziała dokładnie, ile kobieta ma lat. Była od niej starsza, to
pewne,alezarazemdoskonała,więcwiekniemiał
znaczenia. Platynowoblond włosy opadały klasycznym chińskim bobem z dłuższymi kosmykami. Miała
ciemne oczy, wystające kości policzkowe i najbardziej czerwone usta, jakie Caroline kiedykolwiek
widziała.Ugięłysiępodniąnogi.GayleLeewyglądaławspaniale.ItoprzezwielkieW.
-Niewiedziałam,żeJamesmiałinnychpartnerówbiznesowych,oczywiściepozaMarkiemSantosem-
odparła,ciąglesięłudząc,żenaprawdęchodzitutylkoointeresy.
-Santosniemiałztymnicwspólnego.MieliśmyzJamesemprywatnąumowę.
-Umowę?-Głupiotakpowtarzaćcudzesłowa,aleniemogłamyśleć.Nobojak?Stanęłaprzedfaktem
dokonanym,októrymniemiałapojęcia,aprzecieżbyłażonąJamesaprzezszesnaścielat.
GayleLeemierzyłajątwardymspojrzeniem.
-Słyszałam,żeodeszłaśodJamesa.Jedynym,odktóregomogłatosłyszeć,byłsam
James.
-Chciałamcięuprzedzić-ciągnęłaGayleLeewyraźnie,zimno.
Caroline nagle opanował gniew. Za kogo ta cała Gayle Lee się uważa, do cholery? Wyprostowała się
gwałtownie.
-Niedostanieszanipensaznaszegomajątku-wycedziłaGayleLee.Podeszłabliżej,takżegóro-36
wałanadCaroline.-Uprzedzam,niewartopróbować.
-Mamusiu?
W progu stała Issy, tylko w koszulce i majtkach, bo w takim stroju położyła się spać - zapłakana i
nieszczęśliwa, bez prysznica i piżamy. Ze zdumieniem wpatrywała się w platynowo-zielone zjawisko
pochylonenadmatką.
-PodobnadoJamesa-stwierdziłaGayleLeeisięodsunęła.
Ruszyładodrzwi.
Zatrzymałasięzdłoniąnaklamce.Zerknęłaprzezramię.
-Radzęwziąćsobiemojesłowadoserca.Nadchodzązmiany,itoniepotwojejmyśli.Dobrejnocy.
Poczymwyszła.
-Ktotobył,mamo?
GłosIssyściągnąłjązpowrotemnaziemię.
-Och,staraznajomatatusia,chciałasięprzywitać-odparłapospiesznie.
-Zemnąsięnieprzywitała-zauważyłaIssy.Idodała:-Jesteśmipotrzebna,mamo.
Carolineobjęłają,zaprowadziładołóżkaisamapołożyłasięobokniej.Apotemtuliłacórkęprzeztę
najdłuższąnocwswoimżyciu.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że ta cała Gayle Lee była kochanką Jamesa i przyczyną rozpadu
ichzwiązku.
Przyszła,żebyjąuprzedzić,aleprzyokazjiśmiertelniejąwystraszyła.Carolineniepojmowała,ojakie
tajemnicze interesy mogło chodzić, wiedziała jednak, że musi za wszelką cenę zapomnieć o tej
zjawiskowejkobieciezplatynowymiwłosami,wciemnozielonejsukni.GayleLeeto
37
przeszłość,terazmusimyślećoprzyszłości.Czekająwielepracy,zanimichżycieznowubędzietakie,
jaktrzeba.
Inastępnegodniawróciłydodomu,doLondynu,dorodzicówCaroline.Dokądindziejmogłabysięudać?
Rozdział8
TERAZ,PONADPÓŁTORAROKUPÓŹNIEJ,rozwiedzionaisamotnawmalutkimwynajętympokoiku
nadpubem,rozmyślałaotym,jakbardzobrakujejejJamesa.
Nie miała pojęcia, jak dokuczliwa może być cisza, póki nie zaznała ciszy pokoju, w którym nie ma jej
męża.Zrozumietotylkokobieta,któraspędziłazjednymmężczyznąwielelat.Całysplotichwspólnego
życia;gdziewłaściwiekończysięon,azaczynaona?Zdania,niedokończone,boprzecieżrozumielisię
bez słów. Perfumy noszone tylko dla niego; sukienki kupowane tylko dlatego, że jemu się spodobają;
wysokie obcasy, od których bolą stopy, ale on przecież uwielbia cię w szpilkach; depilacja, bo on tak
lubi,choćtynie,aodrastającewłoskitoistnykoszmar.
Brakowałojejseksuznim;tęskniłazajegozapachem,wyczuwalnymnapoduszce,wktórąwtulałatwarz
rano,gdyJamesjużwstał.Brakowałojejtego,jakbrałjązarękę,ilekroćprzechodziliprzezjezdnię,bo
bałsię,żeźlewidziiniezobaczynadjeżdża-
38
jącegosamochodu.Brakowałojejdotykujegodłoninaplecach,gdypuszczałjąprzodemwdrzwiachdo
restauracji; czułych słówek, które szeptał pod jej adresem, gdy zdawało mu się, że go nie słyszy.
Brakowało jej nawet gotowania; mawiał, że ćwiczy na nim swoje umiejętności, bo choć miała dyplom
szefakuchni,nigdyniepracowaławrestauracji.Brakowałojejnawetpustkiiciszypodczasjegojakże
częstychnieobecności.Czekaławtedynadzwonektelefonu,wypełniałacałedniesprawamiszkołyIssyi
nigdy,przenigdyniestawiałasamejsiebienapierwszymmiejscu.
Więcjaktojest,zastanawiałasię.Cobyłopierwszejajkoczykura?Czyprzedewszystkimbyłakobietą?
Czyżoną?KogoJameschciałwniejwidzieć?Booczywiściebyłabytaka,jakiejonpragnął.Mnóstwo
kobiet w ten sposób zatraca się w małżeństwie. Ale teraz, gdy od niego odeszła i stanęła, teoretycznie
przynajmniej,nawłasnychnogach,kimwłaściwiejest?
Pewnego ranka, kilka dni później, zadała to pytanie nowym przyjaciołom - Maggie i Jesusowi.
PostanowiławyprowadzićsięzLondynuirazemzIssywprowadziłysiędomaleńkiegomieszkankanad
pubem.
Jesus to prawdziwy Meksykanin - miał południowy temperament i święcie wierzył w rodzinę. Był
potężny, wąsaty, miał sterczące czarne włosy i niski głos. Siedział przy kuchennym stole i popijał
własnoręcznieparzonąkawę-
najpierw zmielił ziarna do kociołka stojącego na palniku, a potem przelewał wywar przez płócienną
ściereczkę.Powstaławten39
sposóbkawabyłagęsta,mocnainiedopiciabezconajmniejsześciułyżeczekcukru.
-Tonaturalne,żekobietanapierwszymmiejscustawiamężczyznę-stwierdził,cojegożonaskwitowała
śmiechem.
-Kobietyniesąpoto,żebysięwamiopiekować-mruknęła.-
Musimykombinować,wjakisposóbtrzymaćwastam,gdziewaszemiejsce.
-Mniesięnieudało-burknęłaCarolineponuro.Roześmialisię.
Odtakdawnaniesłyszałaszczerego,beztroskiegośmiechu,żetendźwięksprawiałjejprzyjemność,choć
wcaleniesiliłasięnadowcip,mówiłaszczerze.Przezcałyokresmałżeństwajejrozumsmaczniespał.
Wolałagoniebudzić,bobałasię,żewtedybędziemusiałasięzmierzyćzrzeczywistością-niewiernym
mężemiżyciemzbudowanymnakłamstwie.
-Udzielęciprzyjacielskiejrady-oznajmiłaMaggie.-Musiszmiećplan.
Caroline przyglądała się jej ze zdumieniem. Miała pustkę w głowie. A może po prostu zaczynała od
nowa.
-Jesteśunasjużprawietydzień-ciągnęłaMaggie.-Imożeszzostać,jakdługochcesz,aleodrozwodu
minąłponadrok.
UważamyzJesusem,żepowinnaśmiećwłasnydom.
Przed oczami Caroline stanęła samotna kamienna szopa zalana deszczem, choć to chyba najmniej
przytulnydom,jakimożnasobiewyobrazić.
- Wspominałaś o niewielkiej sumie, którą dostałaś po rozwodzie. Musisz zaplanować, jak ją wydasz,
oszacować, na jaki dom cię stać. Nie możesz też zapomnieć o remoncie, naprawach... Sama wiesz, jak
zachowujesiękobietawnowymdomu.
40
Tymrazemwidziałasięnaproguślicznegodomkupokrytegostrzechą,alezarazodepchnęłatęwizjęod
siebie.Nigdynieprzepadałazastrzechami.
- Przede wszystkim jednak musisz wysłać Issy do dobrej szkoły - ciągnęła Maggie. - Chcę przenieść
Sammy z miejscowej szkoły i jutro jadę z nią rzucić okiem na prywatą szkołę kilka kilometrów stąd.
MożetyiIssywybierzeciesięznami?
Issypodniosłagłowęznadkociegokoszyczka.
-Zgódźsię,mamo-poprosiłaiCarolineporazpierwszyodrokuusłyszaławjejgłosiecośnakształt
zainteresowania.
Zazwyczaj córka zbywała ją obojętnym: „Jak chcesz", co doprowadzało ją do szału, bo sama nie
wiedziała,czegochce.
-Pojedziemyrazem-zawtórowałaSammy.Byłajakjejmatka,ciepłaiuczuciowa,iodpierwszejchwili
stałysięzIssynierozłączne.
-Dobrze-ustąpiłaCaroline.
-Toszkołaprywatna,będzieszmusiałapłacićczesne.-Jesusściągnąłjąnaziemię.
-Nocóż,ojciecIssypowiniensiętymzająć,takjestwumowie:mapłacićzajejwykształcenie.-Nie
dodała,żeJamesnienajlepiejwywiązujesięztegoobowiązkuikosztyedukacjiIssyspadłynabarkijej
dziadka.
-Apotemzałatwimycipracę.-Maggiebrutalniewyrwałajązresztekmarzeń.
Carolinerozważałaróżnewyjściaidochodziładotegosamegowniosku-jestwkropce.Strachdławił
41
jąwgardle.BezfinansowegowsparciazestronyJamesasamamusizarobićnażycie.Utrzymaćsiebiei
córkę.
-Umiemgotować,nicwięcej,alewtymjestemnaprawdędobra.
Maggieenergiczniepodniosłafiliżankipokawie.
- No to świetnie. Kiedy Issy pójdzie do szkoły, zaczniesz pracę u nas. Zajmiesz się lunchem. Już od
dawnachciałamwprowadzićnowemenunakolacjęiteraztobędziemożliwe.Oczywiścienadalsama
będęrobiłapikantnetacos.
-Tomożemogłabymzaserwowaćmojąsingapurskązupęzpierożkamiwon-ton?-Carolineożywiłasię
nagleizarazzmarkotniała...Bogdzieonadostanieskładnikidotejzupy?
Maggiezdawałasięczytaćwjejmyślach.
-WOxfordzie-powiedziała.-Majątamterazwszelkieegzotyczneprodukty.
Caroline przemknęło przez głowę, że kiedy człowiek odzyska kontrolę nad własnym życiem, wszystko
jakośsięukłada.
Oczywiścieniebezpomocynowychprzyjaciół,dzieciikociaka.
ZatobezJamesa.
Kiedywkońcusięodkocham?-zastanawiałasię.Iczytowogólemożliwe?
Rozdział9
KUCHNIAWPUBIEPODGWIEZDNYMPŁUGIEMtodwadzieściametrówkwadratowychnierównej
kamiennejposadzki,zalanejkoszmarnymświatłemzjarzeniówek,
42
i piec - staroświecki, piękny, olejowy, jasnoniebieski piec Aga z trzema piekarnikami, z których jeden
zawsze,jakimścudownymsposobem,utrzymywałtemperaturęnatylewysoką,żewszystkomożnabyłow
nimupiec.Wdrugimpotrawydochodziłystopniowo,powoli,wtrzecimtrzymanogotowedania,bynie
ostygły. I jeszcze dwie płyty, też zawsze rozgrzane, choć w różnym stopniu - na jednej można było
gotować,nadrugiejdusić.Itrzecia,idealnadopodgrzewaniasmakowiciebulgoczącejzupy.
Te piece wymyślili sprytni Szwedzi, mieszkańcy zimnej krainy, którzy jak nikt wiedzą, jak najlepiej
wykorzystaćpiec.
Agawpubienigdyniestygł,gotowanonanimwodę,wypełniał
kuchnię przyjemnym ciepłem. Caroline nie pojmowała, czemu taki piec nie stoi w każdej kuchni w
zimnej,wilgotnejAnglii.Ba,napisałatonawetwmejludorodziców,zagrzebanychgdzieśwDordogne,
nadwudziestohektarowymkawałkuziemi,którąojcieccałymidniamikosiłzwyżynkosiarkiJohnDeere,
wpanamienagłowieizniezapalonymcygaremwzębach.
-Wykonałemdzisiajkawałfantastycznejroboty-oznajmiałoosiemnastej,gdywracałdodomunalamkę
szampana;onimatkaCarolinenabralitegozwyczajupoprzeprowadzcedoFrancji.
-Tutajjestcudownie-zapewniałająmatkaprzeztelefon.-
Ojciecnigdyniebyłrównieszczęśliwy.
Carolineniedziwiłasię,żejejojciec,inżynier,poczterdziestulatachbudowaniawspółczesnychcudów,
takichjakmostyzawieszonenadprzepaściączyrurociągiprzecinająceskutązimątundrę,
43
rozkoszuje się leniwym dniem na dworze i wieczornym kieliszkiem szampana. A skoro ojciec jest
szczęśliwy,matkatakże.
Domyślała się, że to po matce odziedziczyła ten syndrom dobrej żony - od dziecka obserwowała
rodzicówiukład,wktórymmążbyłkrólem,ażonawiernąpoddaną.Ajednakjakimścudemjejrodzice
zawszebylisobierówni.Onamiałaswójświat,onrobiłto,cokochał.Byliszczęśliwi.Więcdlaczego
jejsięnieudało?
- Zamieszkaj z nami - zaproponował ojciec stanowczo, po tym, jak poinformował ją, że sprzedali
londyńskiemieszkanieiprzenieślisięnaspokojnąfrancuskąprowincję.-Tutejszeżycietowarzyskiebije
Londynnagłowę.Napewnosąwokolicywolnimężczyźni.Zaprosimyichnakolację.Wiesz,jakajest
matka,wyprawiucztęiżadenznichniebędziechciałodejść.
- Tak, ale od mamy - odcięła się. Choć tak naprawdę umiejętność gotowania była jedyną rzeczą, którą
zawdzięczałamatce,aktóraterazokazałasięprzydatna.Botomatkanalegała,bynauczyłasięgotować.
Przynajmniej będzie miała zawód w ręku, przekonywała, przerażona romantyczną wizją prawdziwego
życia,jakąsnułajejcórka.
Nic dziwnego, że pub Pod Gwiezdnym Pługiem cieszył się coraz większą popularnością, skoro
serwowano tu pyszne zapiekanki Caroline, słynne pikantne tacos z kurczakiem autorstwa Maggie, a w
weekendtamales-takieprawdziwe,którewMeksykupodajesięnaBożeNarodzenie.Przyrządzasięje
zmasa-mąkikukurydzianej,duszonej44
wieprzowiny, drobno pokrojonej, zmieszanej z cebulką, kolendrą i papryczkami jalapeńo. Ten farsz
zawijasięwliściekukurydzyipiecze,ażpowstaniesmakowiciepikantnysmakołyk.Nicdziwnego,że
tamalescieszyłysięogromnympowodzeniem.
Oprócz tego Caroline smażyła steki oraz frytki i dołączyła do karty dań swojego kurczaka w cieście,
podawanego po amerykańsku, w białych miseczkach, zapieczonego w cieście francuskim, które
smakowicie piętrzyło się lekką pierzynką i kusiło zapachem. Zaczęła także piec chleb. Co wieczór
zostawiała na piecu ciasto na okrągłe, ciężkie bochenki, przykryte płócienną ściereczką. Piekła je tuż
przedlunchem.
- Przy dobrym chlebie i maśle goście spokojnie poczekają chwilę dłużej na główne danie - tłumaczyła
Maggie.-1anisięobejrzą,azamówiądrugąbutelkęwina.-Uczyłasięwszystkiegowbiegu.
A po długich godzinach na nierównej kamiennej podłodze czuła się naprawdę, jakby przebiegła co
najmniejmaraton.
Marzyła jej się długa sesja w jacuzzi - wyobrażała sobie, jak ciepłe bąbelki masują jej stopy, a ona
zamyka oczy, odcina się od całego świata i nie przejmuje tym, że od gorącej pary kręcą jej się włosy.
Odcinasięodświata,któregoistnienianadalniechciałaprzyjąćdowiadomości,świata,wktórymcała
odpowiedzialność:zasiebie,zacórkę,spoczywatylkoiwyłącznienajejbarkach.
Na razie żyły, jak to pięknie i tragicznie ujął Tennessee Williams w Tramwaju zwanym pożądaniem,
dziękidobrocinieznajomych.WcalenieuważałasięzaBlancheDubois,skądże.
Blanchebyłasamajakpalec,aCarolinemaIssy,któraBogudzięki,była
45
zachwyconą szkołą Upperthorpe. Dyrektorka wzięła ją pod swoje skrzydła i Issy uczyła się dobrze,
zakuwała do egzaminów i szykowała do wyjazdu do szkoły z internatem, choć James nie zapłacił ani
dolara.
Koszty pokrywał ojciec Caroline. Nawet nie usłyszała od niego wymówki ani: „A nie mówiłem", ani:
„Cotysobiemyślałaś,podpisująctakąintercyzę?"Powiedziałcoinnego:
-Posłuchaj,Jamesniemożetakpostępować,maprawnyobowiązekłożyćnautrzymaniecórki.Prawnyi
moralny.
Jej ojciec miał głębokie poczucie moralności. Tymczasem Caroline zmagała się z nowym życiem.
Poznaławielumieszkańcówwioski-chybawszyscywiedzielioniejwięcejniżonaonich-atoprzez
plotki, które w tak małej miejscowości rozchodzą się jeszcze szybciej niż w wielkim mieście. Wiele
osóbpozdrawiałojąradośnie,gdyrobiłazakupynaHighStreetalbostaławkolejcenapoczcie-zanim
człowiek dotrze do okienka, spokojnie zdąży przejrzeć gazetę, bo wszyscy musieli pogawędzić i po-
żartować z urzędniczką. Oczywiście najlepiej znała stałych bywalców pubu, których przyciągały tacos
Maggie i jej zapiekanki. Rozpoznawała też młodych mężczyzn, którzy pożerali ją wzrokiem, gdy
podchodziła do ich stolika, aż się czerwieniła, co oczywiście bawiło ich i prowokowało do dalszych
żartów.
-Przypominamwam,żemogłabymbyćwasząmatką!-
zaznaczałasurowo,krzyżującręcenapiersi.
- Akurat! - odpowiadali, albo coś podobnego; dawali jasno do zrozumienia, że jest za młoda, by być
czyjąśmatką.
46
Przyłapywałasięcorazczęściejnatym,żejednejtwarzyzawszewypatruje.Tenmężczyznaniebyłstałym
bywalcem-
zaglądałdopubuczasamiinigdyniestroiłsięspecjalnie.Był
średniego wzrostu, miał ciemne włosy i spory nos. Orli, powiedzieliby niektórzy. A jego usta? Może
zmysłowe? Caroline nie miała pojęcia, bo o doznaniach zmysłowych w ogóle nie myślała. W każdym
razie, jeśli się zjawiał, wpadał na piwo wcześnie, koło szóstej. Niemal zawsze miał na sobie sweter
obsypanytrocinami.Carolinedomyślałasię,żetostolarz,choćnikogooniegoniepytała.Ażtakjejnie
interesował.Amożepoprostuwolałazachowaćostrożność?
Wstawaławczesnymrankiem,podawaładziewczynkomśniadanieiodwoziłajedoszkoły.Popołudniu
odbierałajeMaggie.Byłynierozłączne.Razemodrabiałylekcje,jadłyposiłki,plotkowałyiflirtowałyz
chłopcamiwsieci,chodziłydokinainazakupywOxfordzie,spotykałysięzeznajomymiwka-fejkach.
Apotem,wdomu,wpubie,razemoglądałytelewizję,aŚlepaBrendaspałazwiniętawkłębekmiędzy
nimi.
MinęłydwamiesiąceiCarolineuznała,żeczaswziąćsprawywewłasneręce.Zdobyłasięnaodwagęi
kupiłazniszczonąmurowanąszopę.Kosztowałojątocałąsumę,którąporozwodziedostałaodJamesa
(dobrzeprzynajmniej,żewypłacił
jejtoodrazu).Kupiławłaśnietendomzprostegopowodu-byłatonajtańszanieruchomośćwokolicy,
jedyna,najakąbyłojąstać.
Właścicielprzyjąłjejofertę-byłzdesperowany,odlatusiłował
sprzedaćposiadłośćnadrzeką.Patrzącnaswójnabytekwświetledziennym,
47
wiedziała,dlaczegokupiłatendomtaktanio.Czekałjągruntownyremont.
A jednak coś ją w tej ruderze urzekało; może samotność, wiek, historia, które dodawały jej otuchy.
Pokochałaleniwyszumrzeki,kamienie-jednakmiodowe,anieszare,całybudynek,któryprzycupnąłna
końcukrętego,zarośniętegopodjazdu(strachpomyśleć,ilebędziekosztowałnowyżwir).Czuławięźze
swojąnowąposiadłością.Byćmożesprawiałtoszyld„Bar,grillitańce".Oddzieckachodziłazgłową
wchmurach.
AlenaraziemieszkałyzIssywpubie,zastanawiałysię,jakdoprowadzićnowydomdoporządku.Akilka
tygodnipóźniejzłożyłjejwizytęMarkSantos,partnerJamesawinteresach.
Rozdział10
DOCHODZIŁASIÓDMAWPIĄTKOWYWIECZÓRipubpękałwszwach.Przeważalimłodziludzie;
tłoczyli się przy barze, otaczali staroświecką szafę grającą, którą Jesus zdobył nie wiadomo gdzie, a
która na pełny regulator grała jego ukochane przeboje z lat siedemdziesiątych, przekrzykiwali siebie i
muzykę.
Wszystkie stoliki w obu salach były zajęte, zamówienia spływały wartkim strumieniem, a szczególnym
powodzeniemcieszyłsiękurczakzapiekanywcieściepodpuszystąpierzynką.
Zapachchleba,piwa,picodegallo,ostrejsalsyitacosprzenikał
nazewnątrz,nauliczkę,wktórejtłoczyłysięzaparko-
48
wanesamochody,apalacze,nonszalanckooparciOścianę,zaciągalisiędymem.Jakzawszewpiątkowy
wieczór.
Caroline była w kuchni, krzątała się przy piecu, zaczerwieniona i zgrzana. Pomagała jej, jak co piątek,
młodziutkasamotnamatka,Sarah,któramieszkałaniedalekozsynkiem-MałymBillym.Przyprowadzała
gozesobądopracy.
Malec zazwyczaj spał smacznie w nosidełku, mimo hałasu. Na zmywaku pracowała nastoletnia Lily,
któraczasamiteżopiekowałasięBillym,awkuchninajczęściejtłukłakolejnetalerze.
IssyiSam,zamłode,bypracowaćwpubie,wpiątkowewieczoryczasamipomagaływkuchni,tegodnia
jednakmiaływolneisiedziałynapięterku,boskończyłyjużodrabiaćlekcje.
ŚlepaBrendależałamiędzyniminakanapie,aoneoglądałytelewizję
ipisałyesemesydoznajomych.
Carolinemiałanasobiedżinsy,staryżółtysweteribiałedrewniaki,wktórychjejstopywydawałysię
olbrzymie.
Upchnęławłosypodczapeczkąbejsbolową,okularywczerwonychoprawkachzsuwałysięzespoconego
nosa.Ociekałapotem,gdydokuchniweszłaMaggiezestertąbrudnychtalerzyiinformacją,żewbarze
czekananiąmężczyzna.
PodCarolineugięłysięnogi.SpojrzałaMaggieprostowoczy.
- To nie on - powiedziała cicho Maggie. - Ten tutaj to wysoki brodaty okularnik. W eleganckiej
marynarce,kaszmirowej,towidać.Lepiejidźsięumyć.Onpoczeka,ajaciętuzastąpię.
MimowszystkoCarolinedenerwowałasięnamyślospotkaniuzMarkiem,bojegowidokprzywoła49
przeszłość.ByłstarymprzyjacielemJamesaijegowspólnikiemwinteresach;solidny,porządnyfacet,na
którym można polegać. Był pierwszym, do którego zadzwoniła z hotelu Peninsula w Hongkongu, by
powiedzieć,żeodeszłaodJamesa.
Odtegoczasubyliwkontakcie-wmejlachirozmowachtelefonicznychpytał,couniejsłychać,czynie
potrzebuje pomocy. Czy James wywiązuje się ze swoich obowiązków? Czy Issy czegoś nie trzeba?
Oczywiście Caroline zawsze grzecznie zapewniała, że wszystko jest w porządku. Dokonała pewnego
wyboruiterazmusiztymżyć.
Niespokojnie przyglądała się sobie w lustrze. Sweter jest za obcisły; odkąd pracuje jako kucharka,
przybyłojejzetrzykilo.
Umyłatwarz,spryskałasięperfumamiSoPrettyCartiera.
Dostała je od Jamesa i nie używała ich od lat. Włożyła czystą białą bluzkę, złote sandałki (choć na
dworze było zimno, ona była rozgrzana pracą w kuchni), przeczesała włosy, poprawiła grzywkę,
wyczyściła okulary w czerwonych oprawkach. I jeszcze szminka. Musnęła wargi pomadką, głęboko
zaczerpnęłatchuizbiegłanaparter.
-Wcalesięniezmieniłaś-orzekłMarkSantosnajejwidok.
Rozdział11
ISSY,KTÓRASIEDZIAŁANAKANAPIEiwymieniaławiadomościzLysandrem,starszymchłopakiem
(zabójczoprzystojnymsiedemnastolatkiem;liczyłanato,
50
żezaprosijąnarandkę),podniosłagłowęwodpowiedniejchwili,byzobaczyć,jakjejmamaprzebiega
korytarzem w czystej białej bluzce, z uczesanymi włosami, i dałaby sobie rękę uciąć, ze szminką na
ustach.
-Sam?-Spojrzałanaprzyjaciółkęiporazkolejnyuderzyłoją,żeSammymaidealnynos,małyiprosty,i
drobne usta z jakby za krótką górną wargą, przez co wyglądała, jakby zaraz miała się uśmiechnąć, i
niebieskieoczyocienioneciemnymirzęsami.Całyczasniemogłasięnadziwić,żeSam,blondynka,ma
niemalczarnerzęsy,aona,szatynka,jasne.No,alejużdawnostwierdziła,żelosniejestsprawiedliwy.
- Co? - Sam błądziła wzrokiem między ekranem telewizora, na którym tancerka w nader skąpym
kostiumie wirowała w ramionach mężczyzny w czarnym kombinezonie, a telefonem komórkowym;
wymieniałaesemesyzchłopcem,któremusiępodobała,alebezwzajemności.-Jakmyślisz,czyonama
bieliznępodtymkostiumem?-zapytała.
Issyprzyjrzałasięuważnie.
-Niesądzę.Przecieżonaprawienicnasobieniema.
Samwzadumiebawiłasięjasnymwarkoczem.
-Chciałabymbyćtaka,jakona-mruknęła.-Chciałabymzostaćtancerką.
- Jesteś za niska - sprzeciwiła się Issy, choć oczywiście za żadne skarby świata nie sprawiłaby
przyjaciółceprzykrości,mówiąc,żejestteżzapulchna.Choćtakabyłaprawda.Była.
Troszeczkę.
-Atyzawysoka-odcięłasięSam.-Jakmyślisz,czyRobMacleannamnieleci?
51
-Nie.
-Och.
Issyzmarszczyłabrwi.
-Sam,zmojąmamądziejesięcośdziwnego.Przedchwiląpopędziłanagórę,aterazwracanadół,cała
wystrojona.
TymrazemtoSamspojrzałazdumiona.
-Wsukience?Naobcasach?
IssyniewidziałamatkiwsukienceinaobcasachodwyjazduzSingapuru.
-Nie.Aleprzebrałasię,uczesałaiumalowała.Sammyparsknęłaśmiechem.
-Nierozumiesz?-Irytowałoją,żeSammyniczegoniepojmowała.-Mamaposzładopubuodpalona:w
makijażuiuczesana.Czylispotykasięzfacetem!
-Jakimfacetem?-SammynigdyniewidziałaCarolinewmęskimtowarzystwie.
-Możetomójtata.
Samzdumionapodniosłagłowę.
-Naprawdę?
-Anibydokogopobiegłabytakszybko,żenawetdomnieniezajrzała?
Podniosłakotkęiwtuliłatwarzwmiękkiefuterko.
-Bojęsiętamiśćisięprzekonać-mruknęła.-Wyobrażasztosobie,Sam?Bojęsię,żetomójojciec.
- Ja pójdę. - Sam wstała, ściszyła telewizor, potknęła się o pudełko po pizzy. - Wiem, jak wygląda -
zapewniła,boIssypokazałajejzdjęcieswojegoprzystojnegoojca,októrymJesus,gdysądził,żeSamgo
niesłyszy,mówił„kawałdrania".
52
Issy czekała, nerwowo głaszcząc kociaka. Wydawało jej się, że Sam nie było całe wieki, choć minęło
zaledwiekilkaminut.
-Noico?-dopytywałaniespokojnie.
-Tonieon,tylkowielkigośćzbrodą.
-MarkSantos.Jegowspólnik.Ciekawe,coturobi.
Miałanadzieję,żeprzysłałgoojciec-żebyprzekazał,żechce,żebywróciły.Iżekażemamiepozbyćsię
tejstrasznejrudery.
Takbardzochciaławrócićdodawnegożycia,chciałabyćzwyczajnądziewczynązdwojgiemrodziców.
Marzyła,żebywszystkobyłojakdawniej.MożeMarkSantospotrafisprawić,żebytaksięstało.
Rozdział12
KŁAMCZUCH - POWIEDZIAŁA, SŁYSZĄC TE SŁOWA. Uściskała go serdecznie i się odsunęła.
Uśmiechnęlisiędosiebie.
Wyglądałtaksamojakzawsze.Byłopalony,bożeglował-
miałswójjachtwzatoceLantau,nadawniejcichejispokojnejwysepcerybackiej,któranieoczekiwanie
stała się turystycznym zagłębiem u wybrzeży Hongkongu. Miał szare, a może piwne oczy? Nigdy nie
wiedziałanapewno,bonikłyzaokularamiwprostokątnychrogowychoprawkach.No,aleonteżpewnie
niewiedział,jakiegokolorusąjejoczy.Okularystanowiąnieprzeniknionąbarieręmiędzyprzyjaciółmii
kochankami.
Znałatęprawdę
53
doskonale;przecieżnierazzdejmowałajewimięmiłości.
Miała wrażenie, że Mark jest wyższy, potężniejszy, większy niż wszyscy pozostali mężczyźni w pubie.
Byłtutakżestolarz,któryodnalazłjejwzrok,gdyprzepychałasięprzeztłum.Uśmiechnął
siędoniej.
Jesusstałzabarem,boMaggiezastępowałaCarolinewkuchni.Podałjejkieliszekczerwonegowina,a
onaprzedstawiłamuMarka.Mężczyźniuścisnęlisobiedłonie.
-Wieleotobiesłyszałem-odezwałsięMark.-Jesteśjejzbawicielem.
-Zastarychinowychprzyjaciół-zaproponowałacicho.
Wznieślitoast.
-ChceszmiopowiedziećoJamesie-domyśliłasię,nagleprzerażonatym,cousłyszy.
Wzruszyłramionami,upiłłykpiwa.
-Właściwieprzyjechałem,bochciałemzobaczyćsięztobą.
Caroline uściskała go serdecznie, oparła mu głowę na ramieniu, zanurzyła się w znajomym zapachu -
Egoistę od Chanel. Zawsze miała wrażenie, że Mark się w niej podkochuje; czuła na sobie jego
spojrzenia, pamiętała, jak obejmował ją w tańcu, delikatnie, ostrożnie. Ale nigdy nie wykonał żadnego
ruchu. Teraz jednak przyleciał tu do niej aż z Singapuru i domyślała się, że nie ma dla niej dobrych
wieści.
-Przyjechałem,bosięmartwię-zaczął.-Jamesdowiedziałsięodprawnika,żezmarnowałaśwszystkie
pieniądze,utopiłaśjewstarejruderze,gdzieśnakońcuświata.-Pokręciłgłową.-Tokiepskipomysł,
Caroline.
54
Panikawróciła.Marktodobrybiznesmen.Tak,alenieważne,czytokiepskainwestycja-szopajestteraz
jejitakzostanie.
-Zobaczę,czydasiętoodkręcić.-Markzachowywałsię,jakbywszystkoterazzależałoodniego.-A
potem poszukamy czegoś lepszego. Issy musi mieć normalny dom i twoim obowiązkiem jest jej to
zapewnić.
Carolineporuszyłotodogłębi.Więctotak?Onadajezsiebiewszystko,harujewkuchni,żebyzarobićna
życie, kupuje dom, kombinuje, co zrobić, żeby zapewnić sobie i córce bezpieczną przyszłość, a on ją
krytykuje?
-Pomogęci-zaoferował.
Wiedziała,żemówizgłębiserca.Wystarczy,żebyskinęłapalcem,aMarkanulujeumowę,znajdziejej
coślepszego-izapewniwsparciefinansowe,masięrozumieć.Możesięwniejkocha.Iwłaśnieprzezto
„może"niemogłaprzyjąćjegowsparcia.Musizachowaćniezależność;dotarłajużtakdaleko,żeterazz
tegoniezrezygnuje.
-Caroline,wiesz,żebardzominatobiezależy-ciągnął.-Itonieoddziś.Wiesz,żemógłbymsiętobą
zaopiekować.Zyciejeszczemożebyćpiękne,dlanasobojga.
Coon,prosijąorękę?Ajeślitak,właściwie,czemunie?-
szeptałpodstępnygłosikwjejgłowie.Zależymunatobie.
Będziesz bezpieczna, zamieszkasz w pięknym domu, twojej córce będzie tam lepiej niż w ciasnym
mieszkanku nad pubem, u boku wiecznie zmęczonej, niezamożnej matki. Nad czym się tu w ogóle
zastanawiać?Którakobietaprzepuściłabytakąokazję?
55
Ale nie była w nim zakochana, nie czuła do niego niczego specjalnego, między nimi nie było iskry, tej
charakterystycznejiskry,któraczasamiłączyludzi.NiechciałaMarkaanijakokochanka,anijakomęża.
- Dzięki, Mark - powiedziała szybko. - Przynajmniej na razie lepiej, żebym była sama. -1 dodała po
chwili:-Opowiedz,couJamesa.
Wzruszyłramionami.
-Właściwierozmawiamytylkoopracy.Spojrzałananiegozdumiona.
-Przezwiększośćczasujestgdzieśdaleko,wHongkongu,Makao...samniewiem.
-PewnieztącałąGayleLeeChen.
-Wiedziałaśoniej?-Uniósłbrwiwzdumieniu.
- Nie mówiłam ci, ale przyszła do mnie, zaraz po tym, jak odeszłam do Jamesa. Chciała mnie ostrzec.
Wiedziałeś,żejestkochankąJamesa,itooddwudziestulat,ajaniemiałamoniczympojęcia?
-Najłatwiejoszukaćniewinnych.
- Ale w głębi serca chyba zawsze wiedziałam, że miał kogoś, po prostu nie przyjmowałam tego do
wiadomości.-Carolineprzełknęłałzynawspomnienietegoupokorzenia.-Niesztukaoszukiwaćkogoś
ktoniechcezmierzyćsięzrzeczywistością.
-Sąnaświeciekobiety...-zacząłMark,takcicho,żetylkoonagosłyszała,choćwpubiepanowałtaki
hałas,żeitakniktniepodchwyciłbyjegosłów.-Kobiety,którepotrafiąopętaćmężczyznępochlebstwami
i zmysłowością, do tego stopnia, że biedak całkowicie się zatraca. Robi, co mu każe, mówi jak ona,
uśmiechasięjakona,myślijakonawpracy,po-56
sługujesięjejlogiką.Oddajesięjej.Zapominaocałymświecie.Aonaniedajemuniczego,aniskrawka
swegożycia.W
jejświecienicsięniezmienia.Tomężczyznatraciwszystko.
Jamesstraciłciebieicórkę.
Caroline ze smutkiem przypomniała sobie Jamesa takiego, jak na początku ich znajomości, bystrego
biznesmena,bywalca,uwodziciela,troskliwegokochanka,czułegoojca.
- James ma kłopoty - wyjaśnił Mark. - Nie do końca wiem jakie, ale coś jest nie tak. Z konta zniknęły
pieniądze, potem nagle znowu się tam znalazły. Nie zawsze jest tam, gdzie powinien. - Jego czoło
przeciąłgrymas.-Niezawszerobito,cozaplanował.Iprzeztozaczynamytracićklientów.
Przyglądałamusięzdumiona.Jameszawszebył
biznesmenem doskonałym; punktualnie stawiał się na spotkaniach w najróżniejszych zakątkach świata,
zawsze świetnie przygotowany, zawsze gotowy, zawsze skory spieszyć klientom z pomocą. Klientom i
wspólnikowi.
-Właśniedlategopytam-przyznał.-Chciałemsięupewnić,żewobecciebiepostępujeuczciwie.
-No,nie-mruknęła.-Toznaczy,niedokońca.Czasamipłaci,czasaminie,alemyślałam,żetoczysta
złośliwość,takiedziecinnezagrywki.
Marksięroześmiał.
-Askoroodzieciachmowa:opowiadajoIssy.Dorastatakszybko,żenastępnymrazemwogólejejnie
poznam.
-Coty?!-Sprzeciwiłasię.-Issyzawszebędziesobą.
57
-Zabioręwasjutronaobiad,jeśliniemasznicprzeciwkotemu.
-Skądże.
Markmusiałsięzbierać.Czekałnaniegoczarnymercedeszszoferem;zaparkował,wbrewprzepisom,po
przeciwnejstronieulicy.TacymężczyźnijakMarkniezawracająsobiegłowyprzepisami,pomyślała.
-ZatrzymałemsięwOxfordzie,whoteluRandolph-
powiedział.-Zadzwonięrano,przyjadępowas.
Pomachałamunapożegnanieistałajeszczechwilę,wpatrzonawmiejsce,gdziejeszczeniedawnostał
jego wóz. Czy to wszystko działo się naprawdę? Czy rzeczywiście stary przyjaciel Jamesa
zaproponował, że się nią zaopiekuje? Przecież mało brakowało, a poprosiłby ją o rękę. Spojrzała na
drugąstronęulicy,napubPodGwiezdnymPługiem,namłodychludziopartychomurek.Palili,żartowali,
śmialisię,flirtowali.
Drzwi otworzyły się i z wnętrza wysypała się kolejna grupka, a w niej - stolarz. Zobaczył Caroline,
uniósłdłońnapożegnanie.
Odpowiedziałatymsamym.
Nie flirtowała, skądże. Nie wiedziała nawet, jak to się robi, już nie. Ale mimo wszystko poczuła się
lepiej.
Rozdział13
NASTĘPNEGODNIAMARKPRZYJECHAŁPONIEwynajętymmercedesemzszoferem.
58
-Cośtakiego-stwierdziłżartobliwie,patrzącnaIssy.-
Dałbymsobierękęuciąć,żemaszconajmniejdwadzieściatrzylata.
Caroline obserwowała, jak córka oblewa się rumieńcem. Nie uszło jej uwagi także to, że włożyła
kaszmirowy sweterek z Hongkongu, prezent od ojca sprzed kilku miesięcy. Wiedziała, że Issy
przechowujegopodłóżkiem,wtorbiezHelloKitty.
Wiedziała, ile ten sweter dla niej znaczy; stanowił dowód na to, że ojciec myślał o niej na tyle
intensywnie,żeposzedłdosklepu,wybrałgoiwysłał,zbilecikiemznapisem:„Odkochającegotaty".
Choćtegonieokazywał,Jameschybanadalkochałcórkę;poprostuwyrzutysumieniaipoczuciewinynie
pozwalałymusięzniąspotkać.Zresztąterazmiałinnesprawynagłowie.
Sweterek był jasnoniebieski, z okrągłym dekoltem. Na niego Issy włożyła parkę i zawiązała pod szyją
czerwonyszkolnyszalik.Zebraławłosywkońskiogonimusnęłaustaróżowymbłyszczykiem.
Carolinemiałanasobiesukienkęzbrązowejwełenki.
Zastanawiałasięwtejchwili,skądkiedykolwiekprzyszłojejdogłowy,żebrązowytojejkolor.Kupiła
ją pięć lat temu, w Hongkongu, w słynnym domu towarowym Lane Crawford. Były tam ładniejsze
kreacje, ale tylko ta leżała idealnie, bez koniecz-ności poprawek, a ponieważ była jej potrzebna na
kolacjętegosamegodnia,kupiłają.Aterazokazałosię,żetojedynasukienka,którananiąpasuje,ato
przez dodatkowe kilogramy - efekt pracy w kuchni. Wczoraj wieczorem zdecydowała, że dieta jest
niezbędna,aleczypamiętałaotympostanowieniu,gdy59
poszlinalunchdosłynnejknajpkiManoirauxQuat'Saisons?
Oczywiście,żenie.
Siedziała naprzeciwko Issy. Mark zajął miejsce między nimi, przy stoliku pod oknem z widokiem na
trawnik ocieniony drzewami. Przemknęło jej przez myśl, że w oczach pozostałych gości są idealną
rodziną:rodzicezcórkąwrestauracji.
Ku jej zdumieniu Issy wybrała ostrygi, a już naprawdę nie wierzyła własnym oczom, gdy dziewczyna
zjadłajezapetytem.
Carolinesączyłaszampanaiczułasięcorazlepiej.Brązowasukienkawyglądałaładnie,Bogudzięki,nie
byłazbytobcisła,amodnynaszyjnikzcienkichłańcuszkówskromniezasłaniał
głęboki dekolt. Wąska spódnica ukazywała za to kolana. Stroju dopełniały złota bransoletka, kupiona
dziesięćlattemuwParyżu,izłotekolczyki.Naramionanarzuciłaszal;możetoiniemodne,aletakiszal
ma wiele zalet; ogrzewa i przy okazji maskuje małe grzeszki w figurze, a do tego ożywia nudny strój
kolorem - był to intensywny, nasycony turkus. Ciemne włosy zaczesała gładko, z przedziałkiem z boku,
żebygrzywkaniezasłaniałaokularów.
Dzisiajzałożyłaokularywrogowychoprawkach,podobnedotych,którenosiłMark.Bardziejpasowały
dobrązowejsukienki,choćIssystwierdziła,żewyglądawnichjaknauczycielka.
„Lepszetoniżjakkucharka",odcięłasięwtedyCaroline.
-Widzisz,Issy-mówiłterazMark.-Twójtatanapewnożałuje,żeniemógłzemnąprzyjechać.Jestteraz
bardzozajęty,alewiemnapewno,żeczęstootobiemyśli.
60
-Zawszebyłbardzozajętyinigdyniemiałdlanasczasu-
odparła. Nie dała się zbyć banalnymi zapewnieniami o ojcowskiej miłości. - Mógłby chociaż czasem
napisaćalbozadzwonić.
Markwestchnął.
-Nicnatonieporadzę.
-Nicnieszkodzi.-Wydawałasiętakadorosła,takapoważna,żeCarolinezbierałosięnałzy.Apotem
podanoostrygiiIssyuznała,żejejsmakują.
WypilibutelkępysznegoPoulignyMontrachet,żartowali,rozmawiali,jedli,apotemCarolineuznała,że
czaspokazaćMarkowijejnabytek.
NajpierwjednakposzłyzIssydołazienki,bardzogustowniewykończonej-ładnatapeta,gruberęcznikii
lustra,wktórychwyglądałacałkiemnieźle,zwłaszczapoparukieliszkachwina.
-Mamo?-Issywyszłazkabiny.
Carolinepoprawiłafryzuręiumalowałausta.
-Tak?
-Słuchaj,bardzo,naprawdębardzolubięMarka.
-Jateż-przyznałaostrożnie.Issystanęłakołoniej,umyłaręce.
-Mamo?
-Coznowu?
-Byłbyzniegoniezłyojczym.Zresztąwiem,żemusiępodobasz.Widziałam,jaknaciebiepatrzy.
-Marktobardzodobryprzyjaciel-stwierdziławymijająco.
Czekała,ażIssywytrzeręce.
-Tofaktibardzodobrze.AlezMarkiemmogłybyśmyznowuzamieszkaćwSingapurze.
61
-IsabelEvans,przesadzasz!-Carolinebyławszoku.-Dośćtego!Chodź,terazpokażemyMarkowinasz
nowydom.
Caroline stała na skraju zarośniętego podjazdu i myślała, że w wiosennym słońcu jej nowy nabytek
wyglądaowielelepiej.
Drzewozazieleniłosię,rzeczkapłynęłaleniwie,połyskującwblaskusłońca.Jużtylerazyprzyjeżdżała
tu,byobejrzećswojąposiadłość,żeznałanapamięćhistorięszopyijejrozkład.
- Pochodzi z początku XVII wieku - zaczęła i zobaczyła, że Issy odwraca wzrok i ostentacyjnie nie
słucha. - Kamienie szlifowali miejscowi. Przypuszcza się, że to mnisi, którzy szukali schronienia w
czasieprześladowańreligijnychzaCromwella,ukrywalisięwśródwzgórzizbudowalimałydomekoraz
ukrytąkaplicę.Kaplicyoczywiściejużdawnoniema,choćpodmurawąmożnadodzisiajznaleźćresztki
kamieni.
Pchnęłaskrzypiącedrzwiiweszładoholuwyłożonegokamiennąposadzką,bypochwiliznaleźćsięw
kolejnym przestronnym pomieszczeniu. Tu na podłodze leżało zniszczone linoleum, a w jednym końcu
widniałniewielkipodest,dlaorkiestry,przygrywającejpodczaspotańcówek,jaksiędomy-
ślała.Wąskikorytarzykprowadziłdociasnejkuchnizwiekowympiecykiemikamiennymzlewem.Przez
przeszklonedrzwiwychodziłosięnaniewielkiepatio.Krętekamienneschodkiprowadziłydopokojuo
belkowanym stropie, pełnym pastelowego światła. Pokonała załom na schodach i na ostatniej
kondygnacjiczekałynaniąjeszczetrzypokoiki,aobok62
nichróżowałazienkajakzlatpięćdziesiątych,równiekiczowataitandetnajakkuchnia.
Nazewnątrzbyłoniewielkiepodwórkoizamałąfurtkąstał
miniaturowydomek,wktórymmieściłasiękuchnia,anapięterku-sypialniaiłazienka.
Ale najwspanialszy był taras, stwierdziła z dumą, i widok na zakole rzeki. Wyobrażała już sobie, jak
siedzinaniskimkamiennymmurkuwletniporanek,zkubkiemkawywdłoniimarzeniamiwgłowie.
Jednakteraz,gdytakpatrzyłanacórkęiprzyjaciela,dotarłodoniej,żenierozumieją.Zetylkoonawidzi
ten budynek na wskroś, dostrzega jego szkielet, pozbawiony paskudnego linoleum i paneli, tandetnej
kuchniiłazienki.Tylkoonawidziałaoczymawyobraźniciepłe,przytulnewnętrze,wzimiezbuzującym
piecem Aga, w lecie - ożywczo chłodne i pełne światła, rozbrzmiewające śmiechem przyjaciółek Issy,
któresmażąhamburgerynatarasieipodsłuchujądorosłych.
Markwpatrywałsięwwyblakłyszyld:„Bar,grillitańce".
-Pewniemielipozwolenienawyszynkalkoholu-stwierdził.-
Mogłabyśsięotopostarać.
Spojrzałananiegozezdumieniem.
-Chceszpowiedzieć,żemamtuotworzyćbar?Wzruszył
ramionami.
-Wkońcumaszwykształceniegastronomiczne,prawda?
Mogłabyśotworzyćrestaurację.
Todałojejdomyślenia.
63
Rozdział14
KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ, W SŁONECZNY PORANEK, Caroline, Maggie i Jesus wybrali się do
szopy,bywniejposprzątać.
Pierwsze słowo, której jej przyszło do głowy, gdy rozejrzała się dokoła to: koszmar. Zaraz potem -
niemożliwe.Jesuszwysiłkiemotworzyłdrzwiwejściowe,bodrewnonasiąkłowodąpodczasulewnych
deszczy.
-Boże!-Totrzeciewypowiedziałanagłos,gdyprzekroczyłaprógczarnejdziury,któramiałastaćsięjej
nowym domem. I restauracją, oczywiście jeśli dostanie pozwolenie na sprzedaż alkoholu. Zaczęła już
batalięwtejsprawie.Wtejwojniesłowa
„inspekcja"i„nadzór"byłynaporządkudziennym.
-Notak.-WyraźniesłyszaławgłosieMaggiewymuszonyoptymizm.Przyjaciółkaminęłają,brnęław
ciemność, w stronę drzwi prowadzących na taras. Otworzyła je. Rozchyliły się z niemiłosiernym
skrzypieniem. Para kaczek zerknęła na nie obojętnie i ponownie zajęła się czyszczeniem piórek,
rozkoszującsięporannymsłońcem.
Przydrzwiachstałytaczki,czekałynapierwszepartieśmieciigruzu.Carolinespodziewałasiębrudnej
robotyidlategowłożyłastarespodnieoddresuzlogosingapurskiejsiłowniorazpamiętnyżółtysweter,
wktórymodeszłaodmęża.
Maggiezawróciładofurgonetki,przyniosłakaskiigruberękawicerobocze.
-Nigdyniewiadomo,nacotrafimy-stwierdziła.
64
Jesusnakolanachzrywałstarelinoleum.Trzeszczałogłośno.
Zapewniał,żetodobrze:oznacza,żepodłogajestsucha.
- A więc jest jakaś dobra wiadomość. - Caroline założyła grube rękawice. Maggie już buszowała na
półkach: po prostu przesuwała po nich ręką i z satysfakcją słuchała, jak wszystko z łoskotem spada do
wiadra.
Carolinepostanowiłazacząćodkuchni,najpierwjednakrozejrzałasięnazewnątrz.Pośrodkupodwórka
dostrzegłazarośniętąrabatę,podzielonąnarównegrządki.Pochyliłasię,urwałajednągałązkę.Lawenda,
najprawdziwszalawenda.Atużobok...czytomożliwe?Bazylia?Tymianek?Pietruszka?
-Mags?Mags,będęmiaławłasnezioła!-zawołałaradośnie.
Maggiestanęławprogu,oparłaręcenabiodrachizprzerażeniempatrzyłanakuchennypiec,takbrudny,
żeniebyłoszans,byjakikolwiekinspektorsanitarnydopuściłgodoużytku.
- W życiu nie widziałam czegoś takiego - oświadczyła. - A widziałam wiele. Jestem w końcu ubogą
dziewczynązMeksyku.
PodCarolineugięłysięnogi,gdysmutnaprawdadotarładoniejwcałejokazałości.Coonanajlepszego
zrobiła? Issy miała rację; nie ma takich pieniędzy i takiego nakładu pracy, które zrobią z tej nory
prawdziwy dom, a co dopiero restaurację, nawet gdyby miała doświadczenie w prowadzeniu kuchni,
nawet gdyby Issy zechciała tu zamieszkać, czego, jak już zapowiedziała, nigdy nie zrobi. Nawet gdyby
Jameszjawiłsięnaratunekiobiecał,żesię
65
wszystkimzajmie,nacojużnapewnoniemogłaliczyć...
Jesustylkozerknąłnapiecizarazzłapałzakomórkę.
Godzinępóźniejnapodjeździezjawiłasięwiekowapółciężarówka,pokasłującanawyboistejdrodze.Za
kierownicą,kuzdumieniuCaroline,siedziałstolarz,któregopamiętałazpiątkowychwieczorówwpubie.
Awięctymsięzajmował?
Wywoziłrupiecie?
-Hej.-Podszedłdoniej.Wsunąłkciukizaszlufkidżinsów.
Nie omieszkała zauważyć, że bardzo dobrze na nim leżą; właśnie tak powinien wyglądać facet w
dżinsach.
-Hej-odpowiedziała.Całyczaspodziwiałajegosylwetkę.
-Chodziopiec?-przypomniał.
-Znamysię.-Wzięłasięwgarść.Uśmiechnęłasię.-
Widzieliśmysięwpubie.
- Tak. - Pomachał do towarzysza, olbrzyma, który chyba jedną ręką mógłby wnieść cały piec. - To
Georgki,murarz.Podobnoprzydacisiępomoc.-Zerknąłnaszopę.-Itodelikatniemówiąc.
Caroline zaprowadziła go przez mały ogródek do starej kuchni. Z kciukami w szlufkach dżinsów
szacowałsytuację.
-Boże,miejnaswswojejopiece-sapnąłolbrzymoimieniuGeorgki,patrzącnapiec.
Stolarzstwierdził:
-Zjedzenieczegokolwiekugotowanegonatymcholerstwietomurowanyszpital.
-Alboicmentarz-poprawiłGeorgki,zjaksięwydawałoCaroline,rosyjskimakcentem.
Stolarzuśmiechnąłsiędoniej.
-Nieprzejmujsię,zarazsięztymuporamy.Atakprzyokazji,jestemJames.
66
- O nie! - wymknęło się Caroline, tępo wpatrującej się w rękę, którą do niej wyciągał. Ładną, silną
męskądłońodługichpalcachiczystychpaznokciach,conietypoweumężczyznypracującegofizycznie.
-Spodziewałemsięinnejreakcji-stwierdziłspokojnie.
-Och!-speszyłasię.-Poprostuchodzioto,żemójbyłymiał...manaimięJames.
-Tojakwkońcu,miałczyma?-zażartowałsobiezniej.
-Toznaczymójbyłymąż.Nadalmataknaimię.
-Jeślitocokolwiekułatwi,wszyscymówiądomnieJim.JimThompson.
Naprawdęułatwiało.
-Dobra,Jim-mruknęła.Przystojny,cozauważyłajużwpubie.Średniegowzrostu,umięśnionywskutek
ciężkiejpracy,aniećwiczeńnasiłowni.Krótkie,ciemnewłosy,piwneoczy,którezdawałysięwszystko
widziećiwszystkozauważać;wkolejnymzdaniupowiedział,żemanasobietensamżółtysweterek,w
którymporazpierwszywidziałjąwpubie.
-Niemogłemonimzapomnieć-dodałzeznaczącymuśmiechem.
Caroline wahała się, nie wiedząc, czy potraktować to jako obrazę, czy komplement, aż w końcu z
uśmiechemwybrałatodrugie.
67
- Czasy świetności ma już za sobą - odparła i skrzyżowała ręce na piersi, które sweter opinał
zdecydowanie za bardzo. Obiecała sobie, że przestanie podjadać tacos Maggie w towarzystwie ślepej
kotki.Jaksięokazałopewnejnocy,gdypodjadaławkuchni,ŚlepaBrendatakżezagustowaławzimnych
tacos.
Uśmiechnęła się promiennie, także do Georgkiego, który od pierwszego okrzyku nie odezwał się ani
słowem,izapytała,cosądząojejszopie.
-Dużoroboty-zauważyłGeorgki.Podszedłdościanyiprzesunąłponiejdłonią.Posypałsięgruz.-Ale
piękna - dodał, a Caroline zrobiło się lekko na duszy. W końcu ktoś poza nią dostrzegł urodę tego
miejsca.-Zrobisię,Maggie.-Georgkipatrzyłnagipsowysufiticzarnebelki.-Szkieletjestdobry.
-Teżtakmyślę-zawtórowałamu.
-Georgkitomurarz.Świetny.-Jimpodszedłdopieca.-
Dobra,ściągniemysprzętipoślemygrucho-tanaspotkanieStwórcy.
WszedłJesus,którychciałzobaczyć,cosiędzieje,izarazzacząłmówićwimieniuCaroline;znałsięna
rzeczy, wiedział, co trzeba zrobić, żeby ta rudera na nowo stała się domem. Wiedział, jakie materiały
będąpotrzebneigdzieznaleźćodpowiednichfachowców.JednymzjegokontaktówbyłJimThompson,
który znał wszystkich: elektryków i hydraulików, kierowców, cykliniarzy i dekarzy. I oczywiście
Georgki,najlepszymurarzwcałymhrabstwie,któryzwierzyłsięCaroline,gdyJesusnaradzał
sięzJimem:
-Dobrydom.Ondomnieprzemawia.
Byłazachwycona.Zapytała,comupowiedział.
68
-Mówitak:dziękiBogu,żemamdobreserce!-Uderzyłsięwpierśdłoniąwielkąjakbochen.Ważyłco
najmniejzestodwadzieściakiloikiedyuderzyłsięwklatkępiersiową,cośzabrzęczało.Wpierwszej
chwiliobawiałasię,żeruniejakdługi,bodostałatakuserca,aleontylkouśmiechnąłsięiwyjaśnił:-
Pa-miątkazczasów,kiedymniełatalinawojnie.
-Jakiejwojnie?
-Och,dawnotemu,wSerbii,kiedyjeszczetrwałatamwojna.
JestemRosjaninem,zUkrainy,alewylądowałemtam,wserbskimszpitalu.Bylidlamniebardzodobrzy.
Fajnie.
Serbia?Szpital?Metaloweodłamki?Rosyjskimurarz,najlepszywokolicy,zarezerwowanyhen,henw
przyszłość przez nieziemsko bogate żony milionerów, którzy osiedlali się licznie w Cotswolds. Miał
mnóstwozleceńnaremontywiekowychrezydencji,przyktórychszopaCarolinewyglądałajakdomekdla
lalek.
-Zgodzęsięzamałopieniędzy-oznajmił.Niepytałnawet,czywogólejestzainteresowana,nieraczył
teżpowiedzieć,cooznacza„małopieniędzy".
Carolinetonieobchodziło.Jestnajlepszy.Zbudujejejnowydom.Załatwione.Zaufałamu.
Zresztą...-tłumaczyłasobie,gdyuścisnęliręce,czyraczejgdyjejdłońzniknęławuściskuGeorgkiego
takmocnym,żeztrudempowstrzymałajękbólu-...zresztąmożecórkawkońcuzmienizdanie,gdyszopa
zmienisięwprawdziwydom.
69
Rozdział15
ISSYNIECHCIAŁAZEJŚĆNAKOLACJĘ.Carolinezastałająwpokoju,ciąglewubraniu,zkociakiem
przyciśniętymdopiersi.
-Cojest,kochanie?-zapytała.Wyczuła,żenadciągająkłopoty.
-Nienawidzę.-Issyodwróciłagłowę.
-Nienawidzisznaszegonowegodomu?
-Toniejestnaszdom,mamo,tylkotwój.Twój!Wżyciutamniezamieszkam,wtejszopie.
-Och?-Carolinestarałasięnieokazywaćposobieżadnychemocji.Coznowu?Wkońcuudałojejsię
znaleźćimdom,aIssyzachowujesię,jakbyrobiłajejnazłość.-Notogdziezamieszkasz?
-Kiedyskończęszesnaścielat,pójdędoszkołyzinternatem.
Issymocniejobjęłakota,przyciskałagodopiersiistarałasięwjegomiękkimfuterkuukryćłzygniewu,
frustracji,bezradności
-jestzamłoda,byżyćnawłasnyrachunek.
-WczasieferiiwsiadamwpierwszysamolotdoSingapuru-
oświadczyła. - Mogę się założyć, że kiedy tylko wrócę do domu, tata będzie szczęśliwy i zostaniemy
razem.Bezciebie.
-Ajeślinie?-Carolineczuła,żeijąogarniagniew.
-Zostanęwdomu.Tutaj.Wpubie,wUpperAmberley.
Przezdłuższąchwilępatrzyłysobiewoczy.Issybyłaprzekonana,żematkanigdyniezrozumiejej70
gniewuisamotności.TylkoSamwiedziała,jakjestnaprawdę,imożejeszczeLysander,chłopak,którego
poznaławOxfordzie.
MieszkałwLondynie.Jegorodzicerozwiedlisię,kiedymiał
dziesięćlat.
- Wiesz, jaki masz problem?! - krzyknęła. - Ciągle ci się wydaje, że jestem małym dzieckiem, któremu
możeszrozkazywać!
- Nigdy ci nie rozkazywałam. - Caroline w ostatniej chwili opanowała się na tyle, żeby nie podnieść
głosu.-Byłamdobrąmatką-dodałacicho.Samaniewiedziała,kiedytosięzmieniłoizostałazłąmatką.
-Tak,jasne.Zawszewszystkowiedziałaśnajlepiej.Matkizzasadyniczegonierozumieją.
Issyleżałanawznak.PrzyciskaładosiebieŚlepąBrendę.
Carolinepochyliłasię,zsunęłaznarzutyjejstopy-ciąglewbutach.
-Nocóż,taksięskłada,żejestemtwojąmatkąimasztylkomnie,nadobreizłe.Idotejporyudałomi
sięprzytobiewytrwać.
-Wprzeciwieństwiedoojca,tak?-Issymierzyłajągniewnymwzrokiem.-Przypominamci,mamo,żeto
tyodniegoodeszłaś,nieja.Totymniezabrałaś,boniechciałaśmnieznimzostawić.
Totychciałaśgozranić.Chciałaśodejśćimniewykorzystałaś,aterazjestemwpułapce.
Objęłakotkęmocniej,aleŚlepaBrendawyczułanapięcieiwyzwoliłasięzuścisku.
-Widzisz?Nawettencholernykotmnieniechce!-wrzasnęłaIssy.
Carolineopadłanałóżkokołoniej,aleIssyodsunęłasięniechętnie.
71
Caroline wstała, podeszła do krzesła, usiadła, ukryła twarz w dłoniach. Nie będzie płakała, o nie, w
końcutoonajesttąsilniejszą,tąmądrzejszą.Matką.
ŚlepaBrendaprzycupnęłaujejstóp.WzięłająnaręceizkotkąpodeszładoIssy,położyłająnałóżkui
zobaczyła,żecórkawyciągadłońdozwierzaka.
-Przykromi-zaczęłamiękkoCaroline.-Uwierzmi,skarbie,bardzociękocham.Zdajęsobiesprawę,że
jesteśjużprawiedorosła,aledlamnienadaljesteśmoimmaleństwem.Niechciałam,żebytakwyszło,ja
po prostu... - Westchnęła, szukała odpowiednich słów, by to powiedzieć. - Jestem matką. Uczę się na
własnych błędach, jak wszystkie matki. Mam nadzieję, że postępuję właściwie, ale zrozum, muszę
spróbować.Niemogęliczyćnatwojegoojca,muszęsamaociebiezadbać.Daszmiszansę?
Ciszęprzerwałocichemiauknięcie.Issyrozluźniłasię,usiadłaizawołała:
-Orany,mamo!ŚlepaBrendazaczęłamówić!Tobyłojejpierwszemiauknięcie!
Apotemodwróciłasię,ukryłatwarznaramieniuCarolineisięrozpłakała.
Rozdział16
PRACAWSZOPIESZŁAPEŁNĄPARĄ.Zdrewnianychbelekzdrapanowarstwębrudu,ażodzyskały
dawny wygląd - Caroline nie wiedziała, czym potraktowano je najpierw, ale potem przyjdzie kolej na
cyklinowanie
72
ipolerowanie.Atozapewneskończysięniemniejszymtumanempyłuniżten,którycowieczórotaczał
Georgkiego, gdy ten szlifował ściany, zdzierając z nich wieloletni brud i pająki, za co była mu
szczególniewdzięczna.Wolałabyzmierzyćsięzesmokiemniżzpająkiem,zwłaszczawłóżku,wnocy,z
bosymistopami.
Murarzmiałnasobieochronnykombinezonzpłótna,zkapturem,doktóregoprzymocowanoplastikową
zasłonę na twarz. Wyglądał jak chodzący namiot. Trzymał szlifierkę w wyciągniętych dłoniach. Pył
otaczałgogęstymobłokiem.
Caroline stała w progu. Skrzyżowała ręce na piersi. Drzwi, wyjęte z zawiasów, oparto o ścianę
mikroskopijnegodomku.
Musiałajużwracaćdopubu,dokuchni,smażyćsteki.
Georgkizsunąłztwarzyplastikowyochraniacz.
-DzisiajpójdziemydopubuwPangbourne.Nadrzeką.Z
łabędziami.Spodobasię.Idobrzegotują.Kupięwino.
Uśmiechałsiępromiennieinagledoniejdotarło,żezapraszająnarandkę.
-Pangbournetostrasznykawałdrogistąd,zaOxfordem-
rzuciłaszybko.-WhrabstwieBuckingham.
-Nie,tojeszczeOxford.Wiemnapewno.
- Hm... Tylko widzisz, Georgki, ja dzisiaj pracuję. No wiesz, w pubie? Ale wiesz co? Wpadnij
wieczorem,aupiekęspecjalniedlaciebieplacekzkurczakiem.Jastawiam.
Widziała,jaksmętniezwiesiłpotężneramionaibyłanasiebiewściekła,żemutozrobiła.
73
-Albowieszco?-dodała.-Jutrourządzimysobiepiknik.
Zjemytutaj,tylkomydwoje.Przyniosętwojeulubionewino...
-Piwo-poprawił.-Lubiępiwo.
Notak,wiedziałaotym,jakmogłazapomnieć!
- No dobra, więc pub dzisiaj wieczorem. Postawię ci piwo San Adams - zaproponowała ze szczerym
uśmiechem, zadowolona, że spodobała mu się na tyle, że zdobył się na odwagę i zaproponował jej
randkę.
-WolęWatneys-mruknął,opuściłosłonęnatwarz,włączył
maszynęiponowniezająłsiępracą.
Wieczorem nie przyszedł do pubu i obawiała się, że sprawiła mu przykrość, ale następnego dnia jak
gdybynigdynicstawiłsięwpracy.Niewracalidotegotematu.
DzieńpóźniejCarolinepojechaładoOxfordudofryzjera,agdywróciła,Maggieposadziłajązastołem,
postawiłaprzedniąfiliżankęherbatyioznajmiła,żemajejtrzyrzeczydopowiedzenia.
-Trzy?Przecieżniebyłomnietylkokilkagodzin!-Carolinepoprawiłafryzurę.-Cotynato?
-Pewniedrogo,alebyłowarto-oceniłaMaggie.
-Uff,todobrze.-Carolineusiadłaprzykominku,przerzuciłanogiwdżinsachprzezporęczfotela.-Jakie
trzyrzeczy?Mów!
-Niebójsię,toniczłego.Popierwsze,Issyjestzaproszonanaimprezę.Wsobotę.Zaprosiłjąchłopak.
Siedemnastoletni.
NazywasięLysanderTsornin.
-Siedemnastoletni?Zastary!Zresztą,cotozanazwisko?
LysanderTsornin?Ktotojest?Skądgozna?
-Zeszkoły,zimprez,przezkoleżanki,samawiesz.
74
Nie,niewiedziała.Owszem,woziładziewczynydoOxfordudokinaiwiedziała,żeczęstowpadajądo
kafejkinakawę,pizzęczyinnetaniesmakołyki,alesąprzecieżzamłode,żebywłóczyćsiępoklubach.
Zazwyczajspotykałysięzkoleżankamiwichdomach.Zawszewiedziała,gdziewdanejchwiliprzebywa
jejcórka.
-Issybałasięsamacipowiedzieć,więcpoprosiłamnie-
ciągnęłaMaggie.-Tocałonocnaimprezawjegodomu.
-Wjegodomu?
-Dzwoniłajegomatka,nieonosobiście.PaniTsornin.
ArabellaTsornin,dokładniemówiąc.Zostawiłaswójnumer,gdybyśsięchciałazniąskontaktować.
-Mamo?-Issystaławprogu,nerwowozaciskającdłonie.-
Niezepsujesztego,prawda?Będęmogłapojechać?
-TylkorazemzSam.-Carolineuznała,żelepiejwysłaćdwieniżjedną.
-AleSamniejestzaproszona.
-Aczemunie?
-NoboLysanderpodrywamnie.Błagalniezłożyładłonie.
-Mamo,muszęczasamiwybraćsięgdzieśsama.Zakilkatygodniskończęszesnaścielat.
Tofakt,aCarolineniemalotymzapomniała.Aprzynajmniejniemyślała.Jużporazdrugicórkabędzie
obchodzićurodzinybezojca.
- Chcesz iść na imprezę do siedemnastoletniego chłopaka, którego nie znam, i przenocować w domu
ludzi,którychnaoczyniewidziałam?
75
-Alemożeszichpoznać.Zadzwońdojegomamy.
MaggiewręczyłajejkarteczkęztelefonempaniTsornin.
Carolinespojrzałanakierunkowy.
-Londyn?TaimprezajestwLondynie?
-PojadępociągiemdostacjiPaddington-rzuciłaIssyszybko.
-MusiszmnietylkopodrzucićdoOxfordu,nadworzec.
I nagle Caroline ustąpiła. Issy ma swoje życie i ma prawo iść na imprezę. Zadzwoni do tej kobiety i
wszystkobędziedobrze.
-Conasiebiewłożysz?-zagadnęłazuśmiechem.
Zadzwoniła do Arabelli Tsornin, bardzo opanowanej i uprzejmej, która zapewniała, że rozumie, że
dzwoni,inie,niemasięczymmartwić,oczywiściezaopiekujesięjejcórką.
- Będzie z pięćdziesiąt osób - dodała. - Lysander stwierdził, że musi się rozerwać, jest na kursie
przygotowawczymwOxfordzieinic,tylkosięuczy.NiechIsabelprzyjedzienapodwieczorek,będziemy
naniączekać.
Carolinespojrzałanacórkę,pobladłazezdenerwowania,znadziejąwoczach.
-BędączekaćnaIsabelwporzepodwieczorku.
-Och,mamo,dzięki,dzięki,dzięki!-Issyrzuciłajejsięnaszyję.
CarolinespojrzałanaMaggie.
-Mówiłaśotrzechsprawach.Mamnadzieję,żedwiekolejnesąlepsze.
-DzwoniłGeorgki,mówił,żeskończyliwiększośćrobótmurarskich.Zabralisiędosprzątania.
76
-Czyliprzewalajągruzzjednejstertynadrugą.
-Chcetooblać.Ztobą.WpubiePodStarymŁabędziemwPangbourne.
-Och!
-Powiedziałam,żepracujesz,aleprosił,żebycitoprzekazać.
I żebyś wpadła rozejrzeć się po swoim nowym domu, bo nie uwierzysz własnym oczom. Tak mi się
przynajmniejwydaje,mataksilnyakcent,żenigdydokońcaniewiem,comówi.
-Jateż.Boże,Mags,comamrobić?
-Moimzdaniempowinnaśiść-odezwałasięIssy.-Jesteśmutowinna,mamo.
Miałarację.
-Nodobrze,aletojagozaproszęnakolację.
-Apotrzecie...-Maggieuniosłakolejnypalec.-DzwoniłJimThompson.
Carolinewstrzymałaoddech,czekając,cobędziedalej.
-Powiedziałam,żedoniegooddzwonisz.-Maggiezuśmiechemopadłanakanapę.
- Ha! - Caroline nie chciała powiedzieć za dużo przy Issy, ale nie zdołała powstrzymać uśmieszku
zadowolenia.
-Notodoniegoteżzadzwoń,mamo-stwierdziłaIssywielkodusznie.-Czas,żebyśtrochęsięrozerwała.
Chybanaprawdęzaczęłodoniejdocierać,żerodziceniesąjużrazem.
77
Rozdział17
NIEODDZWONIĘTAKODRAZU.-CarolinenaradzałasięzMaggie.-Uzna,żejestemnachalna.
-Amiga,niezastanawiajsię,tylkodzwoń.-Maggieposłałajejznaczącespojrzenie,któremówiło:dalej!
Wyszła na zewnątrz, żeby zadzwonić, i nerwowo postukiwała obcasem czarnych butów, wybierając
numer.Sygnał.Ijeszczejeden.Jeszcze...jeszcze...Coon,niesłyszałopoczciegłosowej?
-JimThompson,słucham.
Zaskoczył ją jego głos w słuchawce. Nagle zdenerwowana, przeczesała palcami świeżo ostrzyżone
włosyiskomentowała:
-Jakoficjalnie.Jamówiętylko:halo.Roześmiałsię,przyjemnie,nisko.Ciepło,stwierdziła.
-NazywaszsięCarolineEvans.Tak,dzwoniłemdociebie.
Słuchaj, przykro mi, że ostatnio tak rzadko się pokazuję, ale wyjeżdżałem służbowo. Zrobiłem, co w
mojejmocy,załatwiłemcinajlepszychrobotników.IGeorgkiego.
OBoże.PrzypomniałasobiekolacjęzGeorgkim.
-Tak,bardzodziękuję.Remontjużdobiegakońca.Wkrótcebędęmogłasięprzeprowadzić,możenawet
wprzyszłymtygodniu.
-Znamkogoś,ktocipomoże.
-Jedenpomocnikchybaniewystarczy.
-Takijakja,młodyisilny,którypracujezadwóch?
78
Roześmiałasię.
-Ilewłaściwiemaszlat?
-Dwadzieściasiedem.
Jezu!Dwadzieściasiedem.Żałowała,żezadałatopytanie.
-Aty?-usłyszaławsłuchawce.
-Cóż,powiemtak:mojacórkajestprawiewtwoimwieku.
-Nieprawda.Issymapiętnaścielat.
-Skądwiesz?
- Mam swoje sposoby, stąd też wiem o tobie. Zamieszkaj w małej wiosce, przesiaduj w pubie i to
wystarczy,bywszyscywiedzieliwszystkoowszystkich.WUpperAmberleyniematajemnic.Najgorsza
jestVeronicaPartridge.Zdradziłami,żewszystkieinformacjezdobywawkościeleinapoczcie.
-Nigdywięcejtamniepójdę-oświadczyła,azarazempomyślała,żeterazonjużprzynajmniejwszystko
oniejwie,więcrówniedobrzemożeprzestaćsiędenerwować.-Nowięcmamtrzydzieściosiemlati
jestemrozwódką-zakończyła.
-Inadalsięztymnieuporałaś-skwitował.Zesztywniała,jakzawsze,gdyrozmowawchodziłanazbyt
osobistetematy.
-Właściwiedlaczegodzwoniłeś?-zapytałaostro.
-Chciałemzaprosićcięnakolację.Sobotawieczorem.
Zainteresowana?
-Och.-Zamyśliłasię.Odsiedemnastulatniespotykałasięzinnymimężczyznami,tylkozJamesem.Nie
wiedziała,czyjeszczepamięta,jakzachowaćsięnarandce.-Nakolację-
powtórzyła.-Jak
79
miło.Dziękuję.-Zgodziłasię,nawetchwiliwahania.Czyliwcalesięniezmieniła.Nadalpakujesięwe
wszystkobezzastanowienia.-Alechwileczkę-dodała.-Wsobotypracuję,niedamrady.
-Nieprzejmujsię,przekupięMaggie.Słuchaj,totakiemałeprzyjęcie,naszesnaścieosób.Polubiszich,
przynajmniejwiększość.Możetakżemnie,natyle,żebysięzgodzić?
-No,dobrze.-Terazjużśmiałasięwgłos.
- Przyjadę po ciebie o wpół do ósmej - zakomunikował. -A, i jedna prośba: nie wkładaj tego żółtego
sweterka.-Rozłączyłsięześmiechem.
Carolinewróciładopubu,zatrzaskujączasobąkuchennedrzwi.
-Mamrandkę-powiedziałazezdziwieniemwgłosie.
-Wtakimrazietobieteżbędziepotrzebnanowasukienka-
stwierdziłaIssy.
Rozdział18
OD SPOTKANIA z MARKIEM ROZWAŻAŁA, czy przyjąć jego propozycję pomocy finansowej.
Gotówkabyłajejbardzopotrzebna,aleniemiałaochotyrezygnowaćześwieżozdobytejniezależności,a
pozatymniechciała,żebypomyślał,żeinteresujejąjakikolwiekbliższyzwiązek.Wkońcujednakuległa,
gdyzadzwoniłioznajmiłpoprostu:
-Caroline,tuniechodzitylkooremontstarejszopy.
Potrzebnaciteżkuchniazprawdziwegozda-80
rzenia,atokosztuje.Dalej,musiszdoprowadzićtomiejscedoporządku.Umeblować.Nowiesz,miękkie
kanapy, wygodne fotele, zastawa stołowa, oświetlenie. Musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Potrzebne ci
pieniądze.
-Wewszystkichwiejskichrestauracjachsąmiękkiekanapyisrebrnelichtarze-żachnęłasię.-Umnie
będzieinaczej.
- Inaczej czy nie, to wszystko i tak kosztuje. Caroline, jestem twoim jedynym wyjściem. Weź mnie na
cichegowspólnika.
Obiecuję,żeniebędęsięwtrącał,możeszrobić,cochcesz.
Przesyłamciumowęiotwieramrachunekbankowynanasząrestaurację-
Nie wiedziała, czy to okaże się jej zbawieniem, czy gwoździem do trumny, ale ponieważ ciągle nie
wygraławtotolotka,musiałazaryzykować.
AżwkońcuremontdobiegłkońcaizaprosiłaMaggiezJesusem,byobejrzeliefektkońcowy.Zatrzymali
się na końcu podjazdu, by podziwiać budynek z daleka. Ciszę przerywały jedynie porykiwanie krów i
cichyszmerrzeczki.Tegodnianiebyłokaczek,robotników,wiertarek.Ciszaispokój.
WięcdlaczegoCarolinenaglepoczuła,jakjejserceściskasięboleśnie?Zestrachunamyślotym,naco
sięporwała,odługach,pożyczkach,odpowiedzialności?Skądjejwogóleprzyszłodogłowy,żeakurat
ona,bezdoświadczenia,odniesiesukces?
Georgki czekał - chciał ich oprowadzić. Jej restauracja in spe to na razie tylko puste pomieszczenie z
białymsufitemiczworgiemprzeszklonychdrzwinataras.
81
-Bardzotupusto-stwierdziłaMaggiezpowątpiewaniem.
-Toprzeztensufit.Wtakichwiejskichszopachjestzazwyczajbardzowysokiesklepienie,aletutaj,nie
wiadomodlaczego,wyszłotoinaczejipowstałydodatkowepiętra.-
Caroline wpatrywała się w nagi sufit i nagle wpadła na kolejny doskonały pomysł. -Już wiem -
powiedziała.-Zakryjemygożaglem.Kremowepłótno,wydymającesięjakżagielnawietrze.
Bardzoromantyczne,prawda?-dodała,zachwyconawłasnąkreatywnością.
-Hm-mruknęłaMaggiezpowątpiewaniem,aJesustylkopokręciłgłową.
-Iniebędzieżadnychsłodkichfotelikówzperkalem.
Zamówię krzesła z serii Ghost, od Philippe'a Starka, obite ciemnobrązowym płótnem. Do tego obrusy
taupe.Nienawidzępodkładek-dodała.-Wyglądajątandetnie,jakbyrestauracjiniebyłostaćnapranie
obrusów.
-Boniestać-zauważyłaMaggie.
-Och.No,tak.-Carolineniepozwoliła,bytakprzyziemnesprawyjakpranieściągnęłyjąnaziemię.-
Pojedynczykwiatwszklanejkuli-ciągnęła.-Dalia,możegerbera,ewentualnieróżazogrodu.
-Przecieżniemaszogroduróżanego-wtrąciłJesus.
Wzruszyłaramionami.
-Wiesz,ocomichodzi.Równiedobrzemożetobyćpowójalbokoniczynazłąki...
-Chceszstawiaćkoniczynęnastole?-Maggiebyłaoburzona.
Carolinesięspeszyła.
82
-Noniewiem,alenapewnopodścianamiustawimydługieławy,będąpotrzebnebocznekinkietyiróżne
drobiazgi.-
Zdawałasobiesprawę,żebrzmitojakgadaninagospodynidomowej,którejmarzysięodrobinaluksusu.
Poszlinagórę,żebyobejrzećjejnowemieszkanie.
-Dobrze,tak?-upewniałsięGeorgki.
Oglądaligładkieposadzkizdrewnakasztanowego,wapiennykominek,czystyilśniący,błyszcząceokna.
Kolejne schody i oto ich oczom ukazała się malutka kuchenka. Piętro wyżej były dwie łazienki i dwie
sypialnie.Carolinezaszalałaizamówiładrogąwannęzhydromasażem,alewyobrażałasobie,jakąulgę
przyniesieobolałymstopompokilkunastugodzinachnatwardejkamiennejposadzce.
I nagle restauracja na odludziu wydawała się bardzo rzeczywista. Przeraziła się. Tkwiła po uszy w
długach, zaciągnęła pożyczki w banku, u ojca i Marka, cichego wspólnika. A w jej restauracji jeszcze
nawetniemakuchni.
Jesus poszedł po szampana, którego przyniósł, by mieli czym opijać tę chwilę. Usiedli na tarasie i
wznieślitoastzaprzyszłośćCaroline,arzekasnułasięleniwie,obmywałagłazy,jakzawsze,odzarania
dziejów.Itakbędziepowszeczasy.
NagleCarolinepoczuła,żekamieńspadłjejzserca.
Obowiązki okażą się przyjemnością, praca - niezbędną częścią życia. Pokocha to miejsce, ten dom. I
nareszciebędziesobą.
83
Rozdział19
Z SAMEGO RANA CAROLINE ZADZWONIŁA do specjalistów od instalacji kuchennych, żeby
potwierdzić poniedziałkowy termin, a potem ustaliła termin przeprowadzki z najtańszą firmą
przeprowadzkową,którąprowadzilioksfordzcystudenci.
WtenweekendmiałasięodbyćlondyńskaimprezaIssy.
Caroline nadal nie była przekonana, że to dobry pomysł, zwłaszcza że to tak daleko do domu, a ten
chłopak ma siedemnaście lat. Cóż, za późno, by zmienić zdanie. Teraz musi zabrać córkę na zakupy do
Oxfordu.Sobieteżmusicośkupić-
idzieprzecieżnakolację.Nakolacjęnaangielskiejprowincji,czyliperłyipogaduszki.Mimowszystko
cieszyła się na spotkanie z Jimem. Słodkim Jimem. Za młodym Jimem, upomniała się. A potem
stwierdziła,żemagdzieśkonwenanse,będziesiępoprostudobrzebawiła.
Dziewczyny z wprawą przeglądały zawartość wieszaków w sklepach Miss Selfridge i Zara. Issy
pokazałaCarolineczarnąsukienkę.
-Czerń?Onie-orzekłastanowczo.
- A czerwień? - Issy zademonstrowała spódniczkę pasującą chyba na sześciolatkę i jeszcze mniejszą
bluzeczkę.
-Czerwieńteżnie-odparłaCarolinejeszczesurowiej.-
Zresztąwtymbędzieszmiałacałepiersinawierzchu.
Dziewczętazaczęłychichotać.Carolinewestchnęła,obawiałasię,żenigdyichstamtądniewy-
84
ciągnie. W końcu jednak znalazły coś, co podobało się Issy i nie budziło specjalnych sprzeciwów
Caroline. Prosta niebieska sukienka, krótsza niż powinna, zdaniem matki, ale Sam tłumaczyła, że teraz
takiesięnosi.Byłanaramiączkach,Carolineuparłasięwięc,żeIssymusicośnaniąnarzucić.Wybrały
czarnebolerkoibuty-mimoprotestówmatki,Issyudałosięnamówićjąnaczarnekoturnyzpaskiemw
kostce.WedługCarolinebyłyzawysokieizadorosłe.
-Ależmamo,mamjużprawieszesnaścielat!-usłyszaławodpowiedzi.
Ponieważ nogi Issy były białe jak mąka, a uparła się, że za żadne skarby świata nie włoży rajstop,
zwłaszczadotakichbutów,wstąpiłydodrogeriiikupiłyzłocistysamoopalacz.NapodróżIssywybrała
czarną spódniczkę i biały sweterek, Caroline obiecała, że pożyczy jej swój kremowy trencz. Potem
przyszła kolej na zakup bielizny u Marksa i Spencera. Caroline nie wierzyła własnym oczom, gdy
małolatywybrałystringi.
Zostawiładziewczynkiwkawiarniiposzłaposzukaćczegośdlasiebie.
Oczywiście jest za stara, żeby ubierać się w Żarze, ale wypatrzyła tam sukienkę. Nie śmiała jej
przymierzyć pod krytycznym wzrokiem nastolatek, ale teraz zdjęła rozmiar czterdzieści z wieszaka i
pobiegładoprzymierzalni.Skrojonazeskosu,zjasnozielonejjedwabnejdzianiny,zgłębokimdekoltem,
krótkimirękawkamiiwąskąspódnicą.Podcienkątkaninąodznaczałasiębielizna.Inietylko.
Zprzerażeniempatrzyłanaswojeodbicie.Zażadneskarbytegoniewłoży.
Doprzymierzalnizajrzałasprzedawczyni.
85
-Proszęspróbowaćczterdzieścidwa-poradziła.-Tenmodelmazaniżonerozmiary.
Rzeczywiście,czterdzieścidwależałolepiej,alenadalniewyobrażałasobie,żewkładamajtkipodtaką
kreację.Chybażestringi.Kupiłatęsukienkęibeżowezamszoweszpilki.Idącpodziewczynki,kupiłateż
stringi, a potem już z Issy i Sam pojechała do domu. Miała nadzieję że jej karta kredytowa przeżyje to
szaleństwo.
Oczywiście później miała wątpliwości co do sukienki, choć Maggie zapewniła ją, że wygląda
fantastycznie,gdysięjejpokazała.
Ustalono plany na sobotę - Sam przenocuje u koleżanki, Sarah zajmie się kuchnią, przy pomocy Lily,
którejsiostrazaopiekujesięMałymBillymwsalonikunapiętrze.
Wszystkogotowe.Issyjedzienaimprezę.ACarolineidzienarandkę.
Alewnocy,samawłóżku,przyznałaprzedsobą,żewolałabyspotkaćsięzJamesem,niezJimem.
Rozdział20
WDNIUIMPREZYISSYSTAŁAprzedwielkimlustremwpokojuSamwnowejczarnejspódnicy.Co
prawdanieołówkowa,alekrótkaichoćniktinnytegoniepotwierdził,Issyuznała,żemaładnenogi.
- I co ty na to? - Niespokojnie patrzyła na obcisły biały sweterek, który udało jej się przemycić pod
czujnymwzrokiemmatki;wkońcutotylkosweterek,
86
więccóżmożebyćznimnietak?-Mamwtymzadużepiersi?
-Zadużechybanie-odparłalojalnaprzyjaciółka.-Alejestchybatrochęzaobcisły.
-Aletaksięnosi.-Issyprzyglądałasięsobieniespokojnie.-
Właściwiemogęgorozpiąćiwłożyćpodspódkoszulę-
stwierdziła. Nie była pewna, czy starczy jej odwagi, by tak paradować przed Lysandrem, że już nie
wspomnioinnychgościachnaimprezie.Napewnobędąodniejstarsi,wkońcuLysanderjeststarszy,a
tobędąjegoprzyjaciele.
-Kiedymupowiesz,iletaknaprawdęmaszlat?-Samopadłanapoduszkiiskrzyżowałaręcenapiersi.
ŚlepaBrendazpiskiemwysunęłasięspodoparcia.-Och,przepraszam,malutka.-
Przytuliłakociakadopiersi.
-Onmyśli,żemamszesnaście,alemojeurodzinysąjużzakilkatygodni,więccotozaróżnica?
Mimotonagleogarnęłojązdenerwowanie.UsiadłakołoSam.
-Słuchaj,amożeniepowinnamjechaćnatęimprezę?
Przecież nie znam tam nikogo poza Lysandrem, a jego też kiepsko, tylko kilka razy widzieliśmy się w
Oxfordzie.
-Itozawszewmiejscachpublicznych,napapierosie.
-Wiesz,żeniepalę.
- Jutro możesz zacząć. - Sam widziała to już nieraz i wiedziała, że presja otoczenia bywa nie do
zniesienia. - Martwię się, że jedziesz sama - dodała. Wyprostowała się, zebrała jasne włosy w koński
ogon.
87
-Lysanderjestinny,wiecznieimprezuje.Przynimczujęsięjakmaładziewczynka.Amyniejesteśmyjuż
dziećmi.
Najwyższy czas, żebym zobaczyła, jak żyją normalni ludzie, a nie ograniczała się tylko do Oxfordu,
szkoły i tej cholernej szopy, która według mamy ma być naszym domem i przynieść jej fortunę. -
Wydawałasiębardzopewnasiebie,alewgłębisercabyłaprzerażona,żejedziesama.
-Jeszczeniejestzapóźno,możeszzrezygnować-zauważyłaSam.
Issy ponownie spojrzała w lustro. Może ten sweterek nie jest taki zły? Rozpięła trzy górne guziki,
założyłazłotyłańcuszekmamy.Małatorbapodręcznależałaspakowana.Byłagotowa.
Carolinezawieziejąnadworzec,apotempodrzuciSamdokoleżankiwOxfordzie.
-Zadzwonięiwszystkociopowiem-zapewniła.WłożyłanajlepszypłaszczCaroline,kremowytrencz,
którywyglądał
zabójczodojejczarnychkozaczkówinóg,złocistychodsamoopalacza.
-Nieźle,choćsamatomówię-stwierdziłaiuśmiechnęłasięnerwowodoSam.
-Super-lojalniezapewniłająprzyjaciółka.
Rozdział21
POCIĄGDOLONDYNUOKAZAŁSIĘwiekowąciuchcią,którazatrzymujesięnakażdejstacji.Matka
kupiłajejkolorowymagazynnadrogę,aleIssybyłatakzdenerwowana,żeniemogłaczytać.
88
Aco,jeślijużzjedlipodwieczorek,wszyscysięrozeszliiwdomuLysandraniktnaniąnieczeka?Ajeśli
w ogóle o niej zapomniał? Nie, to niemożliwe; dzwonił rano i mówił, że później się zobaczą. „Już
niedługo,mała",dodał.
Lysanderzawszezwracałsiędoniej„mała"iIssybardzosiętoniepodobało.Wolałaby,żebymówiłdo
niejpoimieniu,alewyśmiałje,kiedypoznalisiętrzytygodnietemuwmodnejkafejceiprzedstawiłasię
właśniejakoIssy.
-BrzmijakBambi-stwierdziłkpiąco.Zaczerwieniłasięwtedyiwyjaśniła,żetaknaprawdęmanaimię
Isabel,aleojcieczawszenazywająIssy.
-Agdziewłaściwiejesttwójociec?-Byłnatylebystry,żewychwyciłnutęwahaniawjejgłosie,gdyo
nimmówiła.
Odparła,żepracujewSingapurze,aleprzyjeżdża,kiedytomożliwe.
-Jasne-mruknął.Domyślałsię,jakjestnaprawdę,żejejrodzicesięrozstali.Opowiedziałorozwodzie
swoich rodziców, o tym, że ma to już za sobą. Nonszalancko wzruszył ramionami, uśmiechnął się
zawadiackoiporadził,żebyprzestałazawracaćsobietymgłowę.
ByłnakursieprzygotowawczymwOxfordzie,poznałagowknajpceiodrazustraciłagłowę.
Odtegoczasuwidziałagokilkarazy.Bylirazemwkinie,oczywiściewtowarzystwieSam,aleLysander
itaktrzymałjązarękę.No,niedokońca;wziąłjejdłońipołożyłsobienabrzuchu.
Zaskoczyłojąto,aleuznała,żetoczuły,zmysłowygest,zresztąprzecieżwcalegoniedotykała.Nawetjej
wtedyniepocałował,bobylizSam.Całowałasięjużwcześniejinie89
uważała,bytobyłocośfantastycznego,alepóźniej,kiedypocałowałjąnadobranoc,głęboko,przeszyłją
cudownydreszcz.
Dotknął jej piersi i pocałował znowu, tym razem już bez języka, i powiedział, że jest śliczna, słodka i
bardzoseksowna.Powiedział
też,żeorganizujeimprezę,iobiecałjązaprosić.Ateraz,jadącdoniego,denerwowałasiętakbardzo,że
prawieżałowała,żezgodziłasięprzyjść.
NaszczęściepociągwkońcuwtoczyłsięnastacjęPaddington.Porwałatorbęiwybiegłazprzedziału,
zaniminnipasażerowiezdążyliwstać.Kolejkadotaksówekposuwałasiępowoliidopieropodziesięciu
minutachIsabelwsiadładosamochodu.
Dom Lysandra znajdował się w modnej dzielnicy Bayswater, niedaleko Hyde Parku. Była to biała
budowlazczarnymiokiennicami,lśniącymioknamiiciemnymidrzwiami,którychstrzegłypnącekrzewy.
Dwukrotnie nacisnęła mosiężny dzwonek, zanim w drzwiach stanęła dziewczyna, która wyglądała jak
modelka. Miała cudownie proste jasne włosy i duże niebieskie oczy z cieniami na powiekach. Ubrana
była w dżinsy i klapki japonki, które odsłaniały paznokcie pokryte turkusowym lakierem. Issy jeszcze
nigdyniewidziałatakiegopedikiuru.
Dziewczynataksowałająwzrokiem.
-Chybanaciebieczekają.
Cofnęłasię,wpuściłaIssydośrodka,zamknęładrzwiiodeszła,niezwracającnaniąuwagi.
-Ktoto?-Zeschodówzeszłaszczupłakobietazplikiemdokumentów.PatrzyłanaIssyztakąminą,jakby
niewiedziała,ktotojesticoturobi.
90
-JestemIsabel.PrzyjaciółkaLysandra.
-Achtak,Isabel!Oczywiście.-PaniTsorninuśmiechnęłasięszeroko.-Rzućtutorbęipłaszcziidźdo
salonu.Jużtamsą.
PóźniejLysanderpokażecitwójpokój.Janiemamterazczasu,mampełneręceroboty...
Issyzdjęłapłaszczizgodniezpoleceniemzostawiłanaławcewholu.Wolałabymiećnasobiedżinsyi
koszulkę, jak ta dziewczyna, obawiała się też, że w tym świetle widać, że opalenizna na jej nogach
pochodzi z drogerii. Stałaby tak w przedpokoju do końca świata, gdyby w końcu nie zebrała się na
odwagęinieweszła,starającsięniezwracaćnasiebieuwagi,dopokoju,zktóregodobiegałharmider.
Zobaczyła Lysandra, pogrążonego w rozmowie z grupką przyjaciół. Jakimś cudem on też ją zauważył.
Podszedłdoniejicmoknąłjąwpoliczek.
-Fajnie,żejesteś-powiedział,wziąłjązarękęizaprowadził
do grupki chłopaków, którzy palili jak smoki i mierzyli ją wzrokiem. - A to Issy - przedstawił ją i
nonszalanckoobjął
ramieniem.-PrzyjechaładonasażzOxfordu-dodałiniewiadomodlaczego,wszyscyzaczęlisięśmiać.
Pewniedlatego,żetamstudiują.
-Chodź,napijemysię-zwróciłsiędoniej.-PotemMirandazaprowadziciędopokoju.
-KimjestMiranda?-Byłytojejpierwszesłowa,nieliczącszybkiegopowitania.
-Wkrótcesiędowiesz-odpowiedziałjedenzprzyjaciół
Lysandra ze złośliwym uśmiechem, ale w tej chwili Lysander wziął ją za rękę i poczęstował herbatą i
ciastem,naktóreniemiałaochoty.Był
91
naprawdę przystojny: szerokie barki, wąskie biodra, wysoki, niebieskooki, ciemnowłosy, wyzywająco
uśmiechnięty,wciemnychdżinsach.
-Będziemysięświetniebawić-zapewniłzuśmiechem.
Apotemzaprowadziłjądojejpokojunapiętrzeitrzebasiębyłoszykowaćnaimprezę.
Rozdział22
TYMCZASEM W PUBIE POD GWIEZDNYM PŁUGIEM Maggie krzątała się w kuchni przy pomocy
Sarah, powszechnie znanej jako Sarah Córka Młynarza, a to dzięki jasnej karnacji. Tego wieczoru
chwilowo awansowała na szefową kuchni i uwijała się przy stekach, frytkach i sosach. Lily, jej
pomocnica, co chwila wybiegała na salę, nosząc po pięć talerzy - dwa na jednej ręce, trzy na drugiej.
Jednocześnieniemogłasiędoczekać,kiedybędziemogławrócićdobaruiflirtowaćzchłopakami.„Bo
to o wiele fajniejsze niż zajmować się marudnym dzieciakiem i oglądać samej telewizję", zauważyła z
promiennymuśmiechem,odrzucającnaramiędługierudewłosy.
-Upuścito-stwierdziłaSarahzrezygnowanymtonem.-
Wszystkolecijejzrąk,nawetmójsynek.
-UpuściłaBilly'ego?-Maggiebyłaprzerażona.
- Tylko na kanapę, spokojnie. Mówi, że tak się z nim bawi, i mały rzeczywiście chichocze. Unosi go
odrobinę,kilkanaściecentymetrów,ipuszcza.
Maggiepokręciłagłową.
92
-Lepiejniechsięuspokoi,onasamaniewie,corobi.
-Awłaśnie,żewiem-zaperzyłasięLily.-Mamtrzechmłodszychbraciizewszystkimisiętakbawiłam.
Iwszyscymająnadalgłowęnakarku.-Uśmiechnęłasiępromiennie,wzięłamisęsałatkiirzuciłaprzez
ramię:-Pospieszsię,Sarah,boinaczejMaggieprzyczepisiędociebie,niedomnie.
-Pieprzsię-odparłagładkoSarahizwinnieprzewróciłastek.
-Sarah!-Maggienieposiadałasięzoburzenia.-Nieprzydziecku!
-Och,przynimnigdynieprzeklinam.-Sarahnałożyłafarszdotacos,ułożyłajenatalerzu,dodałałyżkę
kwaśnejśmietanyisalsęześwieżychpomidorów,kolendry,cebuliikilkukropeltabasco.Tensos,pico
degallo,bywałłagodny,albo,wzależnościodtempaSarah,takostry,żepaliłustażywymogniem,ale
gościelubiligowkażdejwersji.Awkażdymrazienigdynienarzekali.
Maggie westchnęła. Nie rozumiała dzisiejszej młodzieży: samotne matki, bez mężów, w pojedynkę
zmagająsięzżyciem,ztrudemwiążąckonieczkońcem.Choćkiedyotympomyśleć,sytuacjaCaroline
niewieleróżnisięodpołożeniaSarah,poprostuprzyjaciółkajeststarsza,aIssytojużnastolatka.
Była dziewiętnasta dwadzieścia pięć i Maggie lada chwila spodziewała się efektownego wejścia
Caroline. Pomyślała, że przyjaciółkę czeka nie lada niespodzianka z Jimem Thompsonem. Co prawda
samanieznałagoosobiście,tylkozjegowizytwpubie,alewiedziała,kimjest.Jakchybawszyscy.
93
Poza Caroline, ale postanowiła jej niczego nie mówić, niech sama wyrobi sobie własne zdanie. Jak
kobietanatematmężczyzny.Takpowinnobyć.
- No, to jestem. - Caroline weszła do kuchni. Wydawała się bardzo wysoka na obcasach i w krótkiej
sukience.Jasnozielonasukienkamaskowałajejbiodraipodkreślałabiust,któryjakzauważyłaMaggie,
Carolineitakstarałasięukryćpodsznuremkoraliisrebrnąbroszką.
- To prezent od Issy. Na szczęście - wyjaśniła Caroline. W jej uszach lśniły kolczyki z brylantami;
wspomniałakiedyś,żetoprezentodmężasprzedlat.Obrączkęzbrylantemnosiłateraznaprawej,niena
lewejdłoni.Ciemnewłosyspływałymiękkonaramiona,niesfornągrzywkęspięłamałąspinką.Maggie
stwierdziła,żedziękitemuwydajesięmłodsza.
Carolineobróciłasięniespokojnie.
-Nieuważasz,żezabardzosięwystroiłamjaknakolacjęnaangielskiejprowincji?
Sarahoderwaławzrokodgarnków.
-Anawetjeśli,coztego?Wyglądaszfantastycznie.-
Uśmiechnęła się i Maggie pomyślała, że wygląda na siedemnaście lat, choć naprawdę miała zaledwie
dziewiętnaście.
SerdecznieuściskałaCaroline.Porazpierwszyzobaczyławniejatrakcyjnąkobietę,anie,jakzawsze,
wieczniezabieganą,zmęczonąmatkęwdżinsachiswetrze.Przyjrzałajejsięuważnie.
-Zastanawiałaśsiękiedyśnadszkłamikontaktowymi?
-Próbowałam.Niewytrzymałam.Mamdowyboru:soczewkiizałzawioneoczyalbookularybutelki,
94
aponieważbeznichjestemślepajakkret,wybieramokulary.
Jakmusięniepodoba,niechspadanadrzewo.
-Niemamowy-zapewniłaSarah,mierzącjąwzrokiem.-
Łykniejejakgęś,uwierzmi.Jeślitegoniezrobi,oszalał.
Zachichotały i właśnie w tej chwili Lily wpadła do kuchni, upuściła dwa talerze, zaklęła, podniosła
wzrokizobaczyłaCaroline.
-OJezu-sapnęłazezdumieniem.-Niemiałampojęcia,żemamuśkamożetakświetniewyglądać.
-Nowidzisz.Uważajnato,comówisz,inatychmiastpozbierajteskorupy,zanimktośsięnanichzabije-
rzuciłaMaggie,ostro,alezuśmiechem.
Carolineotuliłasięturkusowymszalem,staranniezasłaniająckobiecekrągłości.
-Notak,żebyprzypadkiemniezauważył,jakajesteśkobieca!
-Maggiepoprawiłaszaltak,żejąotulał,aleniezasłaniał.-Niezapominaj,kimjesteś,CarolineEvans-
dodała, podała jej małą, czarną wieczorową torebkę i zaprowadziła do drzwi, gdzie już czekał Jim;
wiedziały to na pewno, bo Jesus zawiadomił je, kiedy tylko Jim wszedł do pubu. - Baw się dobrze -
powiedziała, a Caroline nerwowo uśmiechnęła się przez ramię i wyruszyła na pierwszą randkę od
siedemnastulat.
Rozdział23
MIAŁ NA SOBIE MARYNARKĘ I KRAWAT i stał przy smukłym, srebrzystym wozie sportowym.
Czekałnanią.
95
-Orany-zaczęła.-Agdzietrociny?
-Dlaciebieposprzątałem.
-Cośtakiego.
Roześmialisięoboje.Przyglądałsięjejzpodziwem.
-Piękniewyglądasz.
-Niezabardzosięwystroiłamjaknawiejskąkolację?
-Idealnie.-Pomógłjejwsiąśćdosamochodu.
- Myślałam, że przyjedziesz półciężarówką -oznajmiła, patrząc na drogą skórzaną tapicerkę. -Co to
właściwiejest?
-Maserati.Takimalutki.
- Ha! Najwyraźniej za dużo ci płacę! Albo skądś go pożyczyłeś, żeby mi zaimponować. - Żartobliwie
trąciłagowbok.Jechalispokojnie,płynnie,przezmostekidalej,wczarnąwiejskąnoc.
-Jestmój.-Skręciłwdrogę,któraprowadziławstronęjejszopy.-Zapłaciłemzaniegociężkąpracą.
-Ech,tewiejskiebogaczki,którepłacąwammajątekzaremontichposiadłości,atyiGeorgkiuwijacie
sięjakwukropie.
- Westchnęła. Nagle coś sobie przypomniała. - Mam randkę z Georgkim. Zabiera mnie do pubu Pod
StarymŁabędziemwPangbourne.
-Spodobacisiętam.Łabędziesąpiękne,choćbywająagresywne,rzekajestszeroka,sąnaniejnawet
wodospady.
- Chcesz powiedzieć: w przeciwieństwie do mojej wąskiej rzeczułki z kilkoma kamykami i stadem
kaczek-stwierdziłazudawanymoburzeniem.Rozbawiłago.
96
Spojrzałananiegoinagle,nieoczekiwanie,miałaochotęgopocałować.Aleprzecieżniemożepoprosić,
żebysięzatrzymał,izrobićtegotuiteraz.Nie,skądże.Wtedyuznajązasfrustrowanąrozwódkę,która
niemożesiędoczekać,kiedygodopadnie.Boteżtakajestprawda.
-Flirciarazciebie,Caroline-zauważył.
-Aflirtowałamztobą?-Uśmiechnęłasię.Czylinadalumietorobić,mimowszystko.
Zdziwiłasię,gdyskręciłwdrogęprowadzącądojejszopy.
-Chybaniezabieraszmnienakolacjędomnie?-zapytała.
-Nie.
Znowu skręcili, tym razem minęli bramę, której strzegły kamienne lwy. Na końcu długiego podjazdu
czekałaimponującarezydencja.
-Domnie-wyjaśnił.-Czyraczejdomojejrodziny.
Opadłanamiękkieskórzaneoparcie.Coonwyprawia?
Zabierająnarodzinnąkolację?Coonsobiemyśli?Jestmężatką,nodobra,rozwódką,mapiętnastoletnią
córkę. I jest od niego o jedenaście lat starsza. Pracuje w pubie, zasuwa w kuchni, a on mieszka w
kilkusetletniej rezydencji. Powróciły wszystkie obawy i kompleksy. Powinna natychmiast wysiąść,
wrócić do bezpiecznej anonimowości kucharki, trzymać się z dala od ludzi takich, jak jego krewni.
Zapewne uznają, że jest jego podstarzałą kochanką, takim kaprysem. Oczywiście dopóki mu się nie
znudzi,bowtedyożenisięzodpowiedniądziewczyną,takąjakoni.
97
-Niejesteśzadowolona-stwierdził.
-Skądtenpomysł?-zapytałalodowatymtonem.
-Towidać.
- Czyżby? - Poprawiła na nosie okulary w czerwonych oprawkach i spojrzała na niego. Spod spinki
wysunęłysięniesfornekosmyki.
-Tak,bowydajecisię,żecięoszukałem.Miałaśmniezazwykłegostolarza,którymzresztąwpewnym
sensiejestem.
-Wpewnymsensie.
-Naprawdęjestemstolarzem,alenieograniczamsiędonaprawianiazepsutychsprzętów.Samprojektuję
itworzę,achciałemciędzisiajtuprzywieźć,bomamcośdlaciebie.
Złagodniała.Spojrzałananiego.
-Właściwiebrakujemitychtrocin.
-Mówiłemci,żedlaciebiesięogarnąłem.Chwilaciszy.
-Popatrznanas-szepnął.Apotempochyliłsięnadniąipocałowałjąlekkowusta,którerozchyliłaze
zdumienia, więc pocałował ją jeszcze raz. - Miałem na to ochotę od pierwszej chwili, gdy cię
zobaczyłemwtymcudownieobcisłymżółtymsweterku-dodał.
-OBoże,oBoże-sapnęłanerwowo,aleniezdradziłamu,żejestpierwszymmężczyzną,zktórymsię
całowałaodczasówJamesa,awtejchwiliwolałasobienieprzypominać,jakdawnotobyło.Jegousta
byłytakie...cudowne.Tylkotosłowoprzychodziłojejdogłowy.Sprawiały,żeugięłysiępodniąkolana,
drżała.
98
Odsunęłasię,niespokojniewyjęłaszminkęztorebkiimusnęłaniąwargi,któreprzedchwilącałował.
Wysiadł,obszedłsamochód,wziąłjązarękęipomógłwysiąśćzmaserati.
-Chwileczkę.-Odzyskałajasnośćmyślenia.-Muszęzadzwonićdocórki,dowiedziećsię,jaksobieradzi
natejimpreziewLondynie.
Issynieodbierała.Zaniepokojona,zostawiłajejwiadomość:
-IssyEvans,natychmiastzadzwońdomatkiipowiedzmi,gdziejesteśiżewszystkowporządku.
A potem weszła na szerokie schody prowadzące do zabytkowego dworu, u boku bardzo, bardzo
przystojnegoizdecydowaniezbytmłodegoJimaThompsona.
Rozdział24
ZA DRZWIAMI POSIADŁOŚCI THOMPSONÓW czekał przestronny hol, w którym posadzka z
ciemnegodrewnalśniłajaklustro,zwysokiegosklepieniauśmiechałysięaniołki,azherbówisymboli
historiarodziny,codotegoniemiaławątpliwości.
Rzeczona rodzina stała zresztą w holu, popijała, zdaje się, szampana z wysokich kieliszków z łodyżką
mięty,elegancka,wystrojona-jakbyżywcemwyjętazilustracjiwpiśmie„TownandCountry".Zukosa
zerknęłanaJima.
-Dzięki,żemnieuprzedziłeś,żebymniewkładałażółtegosweterka.
99
-Wyglądaszwspaniale-skwitował.Wziąłjązarękęipodszedłdokobietywdługiejczerwonejsukni.
Rudewłosyupięławkoknaczubkugłowy.
-Caroline,poznajJenny,mojąbratową.
- Bardzo mi miło. - Jenny uśmiechnęła się serdecznie. - Choć muszę przyznać, że odkąd dowiedziałam
się,żeświetniegotujesz,obawiamsię,żeniebędzieszzachwyconamojąkolacją.
Podszedł do nich mężczyzna bardzo podobny do Jima, może trochę starszy i przystojniejszy, o jasnych
włosach i starannie przystrzyżonych wąsach -jego brat, to widać od razu. Rubasznie poklepał Jima po
plecach,adoCarolinepowiedział:
-Uważajnaniego.Tojedynystolarzwokolicy,chybawiesz.
Roześmiałasię.
-Zdążyłamsięzorientować.
-Zprzyjemnościąpowitamycięwnaszejmałejspołeczności-
odezwałasięsiostraJima.-Aterazopowiadajocórce.
Słyszałam,żeuczysięwUpperthorpe.Jakiemaplanynaprzyszłość?
ICaroline,anisięobejrzała,wdałasięwpogawędkęzmałągrupkągości.Miaławrażenie,żewszyscy
jużsłyszeliojejrestauracjiichcąwiedziećoniejjaknajwięcej.
Siedzieliprzypięknienakrytymstole.Atmosferętworzyłybiałeróże,polerowanesrebroiblaskświec.
-Oczywiście,wszyscyprzyjdziemynaotwarcie-zapewnił
mężczyzna siedzący po jej prawej stronie, Amerykanin o imieniu Bradley. - Miałem już okazję
skosztowaćtwoichzapiekanekwpubie.
100
-Atetacos...-Mężczyznapolewejsięrozmarzył.Byłtoproducentfilmowy,takprzystojny,żeCaroline
żartobliwiepowiedziała,żepowinienbyćprzedkamerą,aniezanią.
-Przydasięnamtutajdobrarestauracja-dodałBradley.Z
apetytemzajadałdeseronazwieetońskibałagan.Bałaganstanowiłypołamanabeza,truskawkiitylebitej
śmietany,żepojednejporcjimożnabyłosięznaczącozaokrąglić.
-PowinnaśpoprosićJima,żebypokazałcipracownię.-
Bradley nalał jej do kieliszka schłodzone wino, idealnie komponujące się z deserem. - Prawdziwy z
niegoartysta.W
drewnie,nowiesz.
SpojrzałanaJima,którysiedziałnaprzeciwko.Ichoczysięspotkały.Uśmiechnąłsię.
-Pokażmipracownię-zachęciła.
-Oczywiście.-Wzniósłkieliszekwtoaście.
Niedługo później Jenny wstała i spojrzeniem dała znak pozostałym paniom. Zostawiły mężczyzn nad
butelkąportoiposzłydojejsypialni,żebysięniecoodświeżyć.Byłtoogromnypokój,niecochłodny,ale
bardzopiękny:dwiekanapy,wielkiełożezbaldachimem,zrobionym,Carolinebyłagotowasięzałożyć,z
autentycznegoadamaszku-cenna,leczdelikatnatkaninamiejscamibyłaprzetartaniemalnawylot.
Kobietypoprawiałymakijaże,plotkowałyodzieciach,służbieiogrodnikach,apotemwróciłydosalonu,
dopanów.Wkrótcewieczórdobiegłkońca.
Byłolodowato.Carolineciaśniejotuliłasięszalem,gdyskręcilizarógizbliżylisiędobudynku,101
którydawniejbyłstajnią,aterazmieściłasiętupracowniaJima.
Ściany nikły pod setkami rysunków. Były wśród nich techniczne wykresy z dokładnymi wymiarami i
zapiskami,aleteżpiękneszkicescenografiifilmowejiteatralnej.
Wkąciedostrzegłazbudowaneczęściowokręteschody.
Stopnie już były, teraz Jim pracował nad poręczą, która wiła się zmysłowo. Całość stanowiła,
przynajmniej w oczach Caroline, istne dzieło sztuki. Nie miała pojęcia, jak można sprawić, by drewno
sięwiło.
-Piękne-pochwaliła.
-Wszkolebyłemnajlepszyztechniki-wyznał,cowywołałojejśmiech.-Oczywiścieniekręcęnosem
nazwykłezlecenia,typunowedrzwiczynaprawaszafki.-Wzruszyłramionami.-
Trzebazarabiaćnażycie.Pracatopraca,rzadkokiedyodrzucamzlecenie.
-Aleprzecieżmasztowszystko...tenpięknydom,wktórymmieszkacieodpokoleń,i...samaniewiem,
całąhistorię...
-Niewierzwewszystko,cowidzisz-odparł.Rozwiązał
krawat, zdjął marynarkę, rozpiął górny guzik koszuli. - Od razu lepiej - mruknął. - Posiadłość
odziedziczyłmójbrat.Uwierzmi,tendompożeramajątek.Nowydach,ogrzewanie,wymianarur...
nie mówiąc o codziennym utrzymaniu. Wiesz, w czasach mojego dziadka mieliśmy czternaścioro osób
służbywdomuidziesięciuogrodników.Terazmamydwóch.Jennytoistnacudotwórczyni.
Dwiekobietyzwioskiprzychodzącodziennie,żeby102
odkurzyćiposprzątać,akiedywydajekolację,jakdzisiaj,pomagająjejwkuchni.Taktodzisiajwygląda
wtakichrodzinachjaknasza.-Podszedłdoniej.-Nienarzekam-
zaznaczył.-Szczęściarzzemnie.Mieszkamwpięknymdomu,kochamto,corobię.
-Więcnigdyniezgodziszsięnasprzedaż?-Domyślałasię,żeposiadłośćjestwartamajątek,zwłaszcza
że w okolicy nie brakowało nuworyszów. - Rosyjscy oligarchowie i ich piękne żony na pewno nie
pogardzątakimkąskiem.
-Narazietonamniegrozi-zapewnił.-Iobynigdydotegoniedoszło.Mamyjeszczekilkaobrazów,
któremożnasprzedać,amójbratnieźlesobieradziwfunduszachhedgingowych.
Funduszehedgingowe!Zarazwróciłanaziemię.
-Mójmążteżsięnimizajmuje-powiedziała.-Toznaczy,mójbyłymąż.
-Dobrze,żesobieprzypomniałaś.-Wziąłjązarękęizaprowadziłdosaloniku,wktórymogieńbuzował
nakominku.
Zapachpalonegodrewnamieszałsięzaromatemstajni,sianaitrocin.Aromatycznamieszanka.Bardzo
męska.
Przycupnęłanakanapie,aJimpołożyłnastoliczkuniewielkąpaczuszkę,niezdarnieowiniętąbrązowym
papierem.
-Małe,alemoje-powiedział.Wydawałojejsię,żetojakiścytat.
Przycisnęłarękędopiersiispojrzałananiegozzaczerwonychoprawek.
-Naprawdę?Todlamnie?
Jimkomicznieprzewróciłoczami.
103
-Orany,otwórztowkońcu.Możepowiesz,żetowedługciebiepaskudztwo,alemiejmytojużzasobą.
Ze śmiechem rozplątała sznurek i wyjęła z opakowania małą drewnianą szkatułkę, płaską, w kształcie
liścia.Obracałająwdłoniach,zachwyconaprecyzyjnymwykonaniemidelikatnymizdobieniami.
Wieczkozdobiłaskomplikowanainkrustacja,boczneściankizrobionoztrzechwarstwdrewna.Uniosła
je-wnętrzepuzderkabyłorównieeleganckieiwypieszczone.Pachniałoświeżymdrewnemilakierem.
-Cudowne.Toistnyskarb.Prawdziwedziełosztuki.-
SpojrzałaJimowiprostowoczy.-Zrobiłeśtodlamnie?Przecieżprawiemnienieznasz.
- Nie muszę cię znać, żeby wiedzieć, kim jesteś. Wstał, podszedł do kominka, poprawił drwa na
palenisku,oparłsięososnowygzymsispojrzałnanią.
-Czasamitakpoprostujest-podsumował.
-Pewniewszystkoprzeztenżółtysweter-stwierdziłapochwili.Obojeroześmialisięnerwowo,apotem
Jimpodszedłdoniej,usiadłijąpocałował.
Mijałczas.Byłocudownie,ekscytująco,zmysłowo.Carolinewiedziała,żepowinnajużiść.Todopiero
pierwsza randka i bez względu na romantyczne prezenty i gorące pocałunki, musi wziąć się w garść,
zanimposuniesięzadaleko.
Ponownie założyła okulary, aby dać mu do zrozumienia, że mówi poważnie, ale Jim skwitował to
śmiechem.
-Czyliterazmuszęodwieźćciędodomu-jęknął.
104
-Odprzyszłegotygodniabędziemywłaściwiesąsiadami-
odparła.-Wtedybędęmogłapójśćnapiechotę.
-Wtedycięodprowadzę.
Zarzuciłjejszalnaramionaiobjąłjąwtalii,gdywychodzili.
Była bardzo świadoma jego bliskości, siedząc tak blisko w samochodzie. Tym razem zaparkował pod
samympubem-bobyłopóźnoiprzedbudynkiemniebyłoinnychsamochodów.
StraciłapoczucieczasuizarazemzapomniałaoIssyijejlondyńskiejimprezie.
-Jużpopierwszej-zauważyła.Pochyliłasię,żebypocałowaćgonadobranoc,tymrazemwpoliczek.-
Pewniewszyscysięzastanawiają,gdziezniknęłam.
Ująłjąpodbrodę,głębokozajrzałjejwoczy,apotempuścił,wysiadłzsamochodu,obszedłgodokoła,
przytrzymałjejdrzwiczki.
-Dziękujęzawspaniaływieczór-powiedziała.
-Niezapomnijprezentu.-Podałjejpudełeczko.-Jutrozadzwonię.
Cały czas czuła na sobie jego oczy, gdy szła w stronę pubu, znowu przebiegły jej wzdłuż kręgosłupa
znajomeciepłeciarki.
Pragnęła Jima Thompsona, choć zdawała sobie sprawę, że nie powinna tego czuć. Jest za młody, ich
sytuacjajesttakbardzoodmienna.Lepiejodejśćjużteraz,zanimznowubędziecierpiała.
Odwróciłasię.Nadalstałprzysamochodzie,odprowadzałjąwzrokiem.Pomachałamuporazostatnii
byłopowszystkim.
105
Rozdział25
IMPREZAULYSANDRASIĘROZKRĘCAŁA.Byliwvip-roomiewklubie.Issyjakonieletniaporaz
pierwszyznalazłasięwtakimmiejscu,choćoczywiścienieprzyznałabysięzażadneskarby.
Zresztąnapewnoniebyłatujedyna,innedziewczynyteżwydawałysięmłodsze,choćmiałypodrobione
dowodyosobisteiwyglądałynastarsze.
Zakonsoletąstaładidżejka,czarnoskóra,zmnóstwemwarkoczykównagłowie.Miałanasobiedżinsowe
szortyiczarnygolf,wyglądałazabójczo.Pozostałedzie\/czynyubranebyływrurkialbominiiobcisłe
bluzeczki,aona,wniebieskiejsukienceodZary,nawetbezbolerka,przyktórymobstawałamama,wcale
niewydawałasięsobieatrakcyjna.
Lysander znowu podał jej papierosa. Nie podobało jej się to, ale z papierosem wyglądała na bardziej
wyluzowaną.Zakrztusiłasięłykiem,jakjejpowiedział,szampana.
-Jestwnimcośjeszcze-stwierdziła.
-Brandy-zapewnił.
- Hm. - Spojrzała z powątpiewaniem, ale uznała, że jest to całkiem smaczne, a gdy zaczęli tańczyć,
poczułasięwspaniale;byłajednąznich,niespodziankąLysandra.Jegodziewczyną.
Koło czwartej wrócili do domu. Lysander całował ją przez całą drogę, gdy siedzieli w limuzynie.
Miranda,któraotworzyłajejdrzwi,siedziałaobokipozwalała,byobmacywałjądużostarszymężczy-
106
zna,poznanywklubie.Jaktwierdziła,jestznanymfotografem.
Issynieprotestowaławięc,gdyLysanderwsunąłjejrękępodspódnicę.Mirandateżniereaguje,więcto
pewnienictakiego.
Ba, Miranda rozsunęła nogi i Issy, całując się z Lysandrem, kątem oka widziała, jak „znany fotograf"
wsuwa jej rękę w majtki. Miranda wierciła się i jęczała. Issy chciała uciec wzrokiem. Lysander się
roześmiał.
Po powrocie do domu objął ją ramieniem i zaprowadził na górę. Wtuliła się w niego, gdy stali pod
drzwiamijejpokoju.
-Byłocudownie,dziękuję-szepnęłaizatraciłasięwkolejnympocałunku.
Bezuprzedzeniawciągnąłjądopokoju,jednymkopnięciemzamknąłdrzwi,pchnąłjąnałóżko.Anisię
obejrzała, a leżał na niej, macał rękami pod spódnicą, mocował się ze stringami; zamknął jej usta
swoimi, tak że nie mogła krzyczeć, błagać, a potem... o Jezu, zaczął wsuwać w nią palce. Napierał,
badał, sprawiał ból. Boże, zaraz ją zgwałci... chciała krzyknąć, ale uderzył ją w twarz... sprawiał jej
ból...musistąduciec.Toniemożedziaćsięnaprawdę.Gniewdodałjejsił.Uniosłakolanoizcałejsiły
kopnęłagowpodbrzusze,ażzjękiemzsunąłsięzłóżka.
-Suka-warknął.Kuliłsięwopuszczonychspodniach,zczłonkiemnawierzchu.
Przezchwilęprzyglądałamusięprzerażona,apotemwychyliłasiępozakrawędźłóżkaizwymiotowała.
-Jezu-jęknąłiwyszedł,trzaskającdrzwiami.Zostałasama.
107
Wydawałosię,żeminęłycałewieki,choćupłynęłozapewnekilkaminut,alewkońcuwstałaichwiejnym
krokiemposzładołazienki.Znowuzwymiotowała.Apotemzdjęłasukienkęistringiisięumyła.
Wyjęła z torby czystą bieliznę, włożyła biały sweterek i spodnie od dresu, które zabrała na wszelki
wypadek,żebysięprzebraćwcośwygodnego,gdybędziesama.Szukaławszędzietorebki,alezniknęła.
Pewnie ktoś ją zabrał. Narzuciła na ramiona ładny kremowy trencz matki, upchała wszystko do torby
podróżnej,zbiegłazeschodów,minęładrzwidosalonu,wktórymimprezatrwaławnajlepsze,iwyszła
nazewnątrz.
Na rogu złapała taksówkę, pojechała na stację Paddington, zapłaciła gotówką, którą miała w kieszeni,
podobniejakbiletpowrotny.Półgodzinypóźniejsiedziaławpociągudodomu.
CiągledrżącymirękamiwyjęłakomórkęizadzwoniładoSam.
-Cojest?-Samobudziłasięodrazu.
-Miałaśrację,niepotrzebnietampojechałam.-Issysięrozpłakała.-Onmniezgwałcił.
Zapadłapełnaprzerażeniacisza.
-Dzwoniędotwojejmamy-zdecydowałaSam.
-Nie!Absolutnienie!-Niechciała,żebymamasięotymdowiedziała.
-Alemusiprzyjechaćpociebienastację.Chociażmożepoproszęmoją?
Issyuznała,żetakbędzielepiej.
-Nodobrze-zgodziłasię.-Alejestzawcześnie,domyśląsię,żecośsięstało,ajaniemogęimpo-108
wiedzieć,Sam,poprostuniemogę.Poczekajchociażdodziewiątej.PowieszMaggie,żeniepodobało
misięnaimprezie,żewszyscybyliodemniestarsi,żechciałamwracaćdodomu.Iproszę,błagamcię,
niemówmojejmamie.
Samobiecała,żeniepowie.
-Zażadneskarbyświata-zapewniła.
BoIssyprzecieżprzenigdyniepuściparyzust.
Rozdział26
CAROLINE OBUDZIŁA SIĘ, SPOJRZAŁA NA ZEGAREK i gdy zobaczyła na nim godzinę dwunastą,
przezchwilęniewiedziała,czytopółnoc,czypołudnie.Zarazjednakzdałasobiesprawę,żetośrodek
dnia,izerwałasięnarównenogi.
Wzięła szybki i boleśnie zimny prysznic - musiała się przecież jakoś obudzić, natarła się balsamem,
musnęłatwarzkrememClinique.
Zerknęła do lustra i przyjrzała się swojej twarzy. Ustom, które ktoś całował, i to bardzo fachowo,
zaledwiekilkagodzintemu.
MójBoże,cojejchodzipogłowie!
Wróciładosiebie,włożyłaszarespodnieoddresu,stareiwygodne,iczerwonykaszmirowysweterek,
doktóregodobrałysięmole.Zaszyłaniezdarniedziurki,tworzącnieregularnywzórprzyszyi.Niechciała
go jednak wyrzucić, bo był wygodny i ciepły; żadna inna sztuka jej garderoby nie była równie miękka,
włączniezzaciasnymobecnieżółtymsweterkiem.
109
Kiedy wróciła myślami do ubiegłej nocy, stwierdziła, że wczoraj wyglądała całkiem nieźle, choć jako
jedynamiałanasobiekrótkąsukienkę.Wzięładorękidrewnianąszkatułkę.
Równiepiękna,jakzapamiętała.MusipokazaćjąIssy,kiedywróci.OBoże,Issy!Impreza!Popołudniu
mawrócićdodomu.
Musisiędowiedzieć,którympociągiemprzyjedzie.
Wybrałanumercórki,aletelefonbyłwyłączony.Zmartwiona,zbiegłanadół-izastałaIssysiedzącąprzy
kuchennymstole.
-Cotyturobisz?-zdziwiłasię.-Właśniedzwoniłam,żebyzapytać,którympociągiemwrócisz.
-Przyjechałamtrochęwcześniej.
-Właśniewidzę.
IssyukryłatwarzwfuterkuŚlepejBrendy,aleCarolineitakzorientowałasię,żedziewczynapłakała.
Cośbyłonietak.Usiadłakołocórki.Niepytała,niedotykałajej,niecałowała.
-Wszyscybyliodniejdużostarsi-wyjaśniłaSam.
Posmarowała masłem grzankę i podała Issy, która podniosła twarz tylko po to, żeby wbić zęby w
kanapkę,apotempozwoliłakotcezlizywaćmasło,ażMaggiezwróciłajejuwagę,bytegonierobiła.
-Niepodobałomisiętamijuż.-Issycelowomówiłazpełnymiustami,botymsposobemłatwiejbyło
wprowadzićmatkęwbłąd.
-Wtakimraziedobrzezrobiłaś,żewróciłaś-przyznałaCaroline.
-Chybasięwykąpię-rzuciłaIssy.-Apotempołożę.Jestembardzozmęczona.
-Przygotujęcikąpiel-zaproponowałaSam.
110
-Nietrzeba,jatozrobię-oznajmiłaCaroline.Poszłanagórę,rozkręciłakran,dolaładowodyswojego
ulubionego olejku gardeniowego. Łazienkę wypełniły kłęby pary. Miała wrażenie, że Jim i kolacja to
wspomnieniazinnegożycia.Wcieliłasięwdobrzeznanąrolęsamotnejmatki,zmagającejsięzniesforną
córką.Wyczuwała,żeIssymaproblem,alebałasięzapytać,ocochodzi.Miałanadzieję,żezwierzysię
chociażSam.
Wróciładokuchni,powiedziałaIssy,żekąpielgotowa.Apotemwłożyłaadidasyiposzłapobiegać.Za
wielesiędziało,musiałasobiesporoprzemyśleć.
Powitałojąrześkiepowietrze.Bladesłońcezerkałozzanagichczarnychgałęzi.
Tojasne,żepopełniłabłąd,pozwalającIssyiśćnatęimprezę.
Dałasobiewmówić,żenicsięniestanie,choćwgłębisercawiedziała,żeniepowinnanatopozwalać.
Popełniłabłądistałosięcośstrasznego.
Telefonwjejkieszenizawibrował.TonapewnoIssy.Ajednaknie.Jim.
-Idęozakład,żesiedziszwżółtymswetrzeiopijaszsiękawą
-zagaił.
- Akurat! - Roześmiała się. - W tej chwili biegnę wzdłuż drogi do twojego domu. A na sobie mam
spodnieoddresuiczerwonąbluzępodziurawionąprzezmole.
-Chciałbymtozobaczyć.
Czuła,żesięuśmiechał,gdypochwilidodał:
-Chciałemciędzisiajzaprosićnakolację,aleniestetynicztego.MuszędostarczyćschodyażdoSussex.
Jużnamiejscujewykończęizamontuję.Niebędziemnieprzezconajmniejtydzień.
111
Cały tydzień bez niego! Choć obiecywała sobie, że już się z nim nie umówi, posmutniała. Rzuciła
nonszalancko:
-Cóż,chybajakośporadzęsobiebezciebie.
-Przykromi,Caroline,alenicnatonieporadzę.Takąmampracę.
- Nie przejmuj się. - Złagodniała. - Zamówiłam ekipę studentów, młodych, silnych i, mam nadzieję,
rozsądnych.
-Świetnie.-Chwilaciszy,apotemzapytał:-JakbyłonatejimprezieIssy?Wiem,żesiędenerwowałaś.
-Isłusznie.
-Cosięstało?
-Niewiemichybanigdysięniedowiem.-Zarazjednakprzypomniałasobie,żeniepowinnazwierzać
się mężczyźnie, którego właściwie nie zna, i się wycofała. - Zobaczymy się, kiedy wrócisz. Wczoraj
świetniesiębawiłam.Jeszczerazdziękujęzaszkatułkę.Trzymamjąprzyłóżku,żebywidziećtużprzed
snemizarazpoprzebudzeniu.
-Wolałbym,żebyśpatrzyłanamnie-rzuciłześmiechemisiępożegnał.
Rozdział27
Issy PRZYCUPNĘŁA NA KRAWĘDZI ŁÓŻKA SAM, podciągnęła kolana pod brodę, otoczyła je
ramionami,ukryłatwarzzazasłonąciemnychwłosów.-Dupek-mruknęła.
112
-Fiut-zawtórowałaSamizarazpożałowała,żenieugryzłasięwjęzyk.-Przepraszam,toniewłaściwe
słowo.
-Wiem,ococichodzi.-MimorozpaczyIssyzachichotała.-
Słuchaj,Sam,jakmyślisz,nadaljestemdziewicą?Nobowiesz,onwłaściwietegoniezrobił,tylko...no,
tylkopróbował.
Samnerwowoprzeczesałapalcamijasnewłosy.
-Cóż,jeślinie,zawszemożeszpowiedzieć,żestraciłaśdziewictwonakoniu.Dużodziewczyntakmówi.
Issyudałosięroześmiać.
-Całyczasmnieboli-przyznała.-Wieszco?Wydawałomisię,żeseksmabyćprzyjemny,aletobyło
takie...brutalne,gwałtownei...obleśne.
-Okazałsięchamem-zapewniłaSam.-Powieszmamie?
-Nigdy!-Issywzdrygnęłasięzprzerażeniemnasamąmyśl.
-Nocóż,przynajmniejniejesteśwciąży.
-OBoże!Alewiesz,Sam,gdybymniekopnęłagowjaja,zrobiłbytoimogłabymbyć.
-Więcsięciesz,boonterazteżcierpi.
Dopokojuweszłamama,niosącnatacyczekoladęnagorącoijejulubioneciasteczka.
- Pewnie rozmawiacie o tej okropnej imprezie -zagaiła. - To będzie wam smakowało bardziej niż
przekąski,choćniemampojęcia,cowamtampodali.
-Powinnibylizatrudnićciebie,mamo.-Issynaglepoczułaprzypływmiłościdomatki;przecieżzawsze
jestprzyniej,jakteraz,choćsamaniewiedziała,
113
czemuakuratteraztakbardzopotrzebowałajejwsparcia.
-Dzięki.
Issywbiłazębywciasteczko.Carolinebyłajużprzydrzwiach,kiedyusłyszała:
-Wieszco?Pomogęciprzyprzeprowadzce!
-Fajnie!-odkrzyknęła.
Issywidziała,jakmamauśmiechasiępodnosem,zamykajączasobądrzwi.
Nadszedłdzieńprzeprowadzki.Pogodabyławspaniała,bezkroplideszczu.Issytwardoobstawałaprzy
swoimiustalono,żezostaniewpubie,pókiwnowymdomuwszystkoniebędziedopiętenaostatniguzik.
Na przykład dowiozą ze sklepu łóżko Issy i w końcu włączą prąd, bo gdy o szóstej rano Caroline
przyjechaładonowegodomu,okazałosię,żenarazieoelektrycznościmożetylkopomarzyć.
ApotemnapodjeździepojawiłsięwGeorgkiwswoimhummerzeztrzeciejręki,wobłokukurzu.
Ztylnegosiedzeniawyciągnąłogromnąpaproćwcelofanieiwręczyłjejuroczyście.
- Na nowe mieszkanie - oznajmił z tym cudownym uśmiechem, który sprawiał, że wyglądał jak
podstarzałyniewinnychłopaczekzchóru.
Pocałowałagowpoliczekistwierdziłaradośnie:
-Mójpierwszyprezentnanowemieszkanie.-Wtejchwilizobaczyłasfatygowanąfurgonetkę.Kierowca
przegapiłskrętipojechałdalej,alektośzobaczył,żemachajakszalona,isamochódzawrócił,skręciłw
podjazdizatrzymałsięzprzeraźliwympiskiemhamulców.
114
Georgkiwłączyłprąd,astudencibezsłowasprzeciwuuwijalisięnawąskichkamiennychstopniachna
pięterko.
Oósmejzrobilisobieprzerwę.Carolinezaserwowałakanapkizbekonem,któreprzygotowałaoświcie.
Siedzielinadrzekąikarmilikaczki.
Dopołudniauwinęlisięzewszystkim.Carolinerozejrzałasięponowymsalonikuizdałasobiesprawę,
żemabardzomałomebli;kilkakanapifotel,świeżoobitybiałątkaniną,malutkistoliczekzantykwariatu.
Był to właściwie marokański stojak na tacę, na trzech nogach. Początkowo upierała się, że jest
wybrakowany, ale sprzedawczyni, która chyba znała się na rzeczy, tłumaczyła, że w Maroku meble
zawszemajątylkotrzynogi.
Do tego lampa o podstawie, która wyglądała jak bryła betonu, za to ze złocistym abażurem, w którym
Carolinezakochałasięodpierwszegowejrzenianalokalnejaukcjistaroci,ikilkastoliczków,naktórych
ustawiłabiało-niebieskiechińskielampy.
Przedkominkiemułożyłakremowykwadratowydywan,podoknempostawiłapaprotkęodGeorgkiego-
tamnapewnobędziemiaładośćświatła.
Przywieziono jej łóżko, ale na razie nocna lampka stała na podłodze, bo brakowało jeszcze stolika, a
ubrania wisiały na długim drążku - nie stać jej było na zabudowaną szafę. Książki piętrzyły się koło
łóżka. Caroline poustawiała kosmetyki w łazience, z dumą spojrzała na bardzo piękną i bardzo drogą
wannęzhydromasażemizadzwoniładosklepuzapytać,kiedydostarcząłóżkoIssy.Usłyszała,żejutrojuż
napewnojedostanie.
Zapłaciłastudentom,
115
którzy uścisnęli jej rękę, a potem, żartując, i tak pocałowali w policzek, a potem Georgki oznajmił, że
zabiera ją na kolację do Pangbourne. Szybko umyła się i uczesała w miarę możliwości, zadzwoniła do
Maggiezwiadomością,żewszystkowporządkuiżewrócipóźnododomu,czylijeszczeciągledopubu.
ZadzwoniładoIssyipowiedziała,żejejpomocjednakniebędziepotrzebna.
A potem, choć nie miała na to ochoty, wsiadła do land-rovera i w ślad za Georgkim ruszyła krętymi
wiejskimidróżkamidoPangbourne.
Miałrację,pubbyłnadsamąTamizą,któraszumiałaipiętrzyłasięnakamieniach.Byłynawetłabędzie.
Naszczęścieznaleźliwolnystolikmimotłumugości.Usiedlinadworze.
Georgki,jaknadżentelmenaprzystało,przytrzymałjejkrzesło.
Usiadłazrozkoszą.Tobyłciężkidzień.I,jakpomyślała,niewy-kluczone,żejedenznajpiękniejszychw
jejżyciu.Wkońcumiaławłasnydomiwłasnąfirmę,acoważniejsze,Issychybapowoliprzekonywała
siędojejpomysłu.
Georgkiwyszedłzpubu,niosącdwaspienionepiwa.
-Winopóźniej-zdecydowałiusiadłnaprzeciwkoniej.-Terazmusiszochłonąć.
Uśmiechnęłasię.
-Aco,jestemzgrzanaizmęczona?Wzruszyłojąjegociepłespojrzenie.Wzięłagoza
rękę.
-Zawszebędzieszmoimprzyjacielem-zapewniła.-Wieszotym,prawda?
Skinąłgłową.
116
-Tak.
Wstrzymała oddech z nadzieją, że nie wyzna jej teraz wiecznej miłości; nie teraz, błagam, zaklinała w
myślach.Onjednaktylkowzniósłkufelwtoaście.
-Zaciebie,Caroline-oznajmił,przechyliłgłowędotyłuiwychyliłcałepiwo.
-Poczułeśwogólesmak?-zdziwiłasię.
-Niechodziosmak,aleosamodoznanie.Zimnebąbelki.Pycha.
Byłtaknieskomplikowany,stanowiłtakmiłetowarzystwo,żeprzynimjejproblemyschodziłynadalszy
plan. Siedziała w wieczornym słońcu i wspominała, jak w towarzystwie naburmuszonej Issy jechała
przezzalanedeszczempolahrabstwaOxford.Córkaoddałabywtedywszystko,bylebyćjaknajdalejod
niej. Wspominała, jak zajrzały do pubu Pod Gwiezdnym Pługiem i Maggie zaopiekowała się nimi,
nieszczęśliwymijakprzemoczoneowcena
-Wieleprzeszłaś-stwierdziłGeorgki.Kelnerkapostawiłaprzednimikoszyczkizkurczakiemifrytkami.
Toprawda.Aleterazmożeżyćdalej.Znalazłaswojemiejscenaziemi.Wkońcutrafiładodomu.
Rozdział28
NASTĘPNEGOWIECZORUCAROLINEOŚWIADCZYŁAMaggie,żechcespędzićnocwszopie.Tak
napróbę,tłumaczyła.Żebysięprzekonać,cotozauczucie.
117
Maggieodstawiłakieliszekwinaiprzyjrzałasięjejbadawczo.
Skrzyżowałaręcenapiersi.
-Boiszsię-zauważyła.Carolinesięzawahała.
-Tonietak...-zaczęła.
-Więcjak?
Carolinezerknęłaspodoka,zdradzającwszystkieswojeobawy.
-Boiszsięsamotności?-domyśliłasięMaggie.
-Tak-przyznała.-Widzisz,Mags,Issywcaleniechcetammieszkać,inagledomniedotarło,jakbardzo
będziemiwasbrakować,ipubu.Nowiesz...
-Jakbyśporazpierwszywyprowadzałasięzdomu-
podsumowałaMaggie.
-Tuzawszesiętyledzieje,rozumiesz,praca,ludzie,klienci,SarahCórkaMłynarzaiMałyBilly...
-NiezapominajoNiezdarnejLily.
-Jakżebymmogła.
Roześmiałysię.Maggieotworzyłabutelkęwłoskiegoczerwonegowinainalałaimpolampce.
- Wypijemy za szopę - powiedziała. - Za twój nowy dom. Za nowy dom Issy. Prędzej czy później
przekonasiędotwojegopomysłu,zobaczysz.Izatwojąrestaurację,wktórejbędzieszmiałatyleroboty,
żebędzieszsięgłowiła,czemuniezostałaśunas.
-Wiem,wiem-mruknęła,alenadaldręczyłyjąwątpliwości.
Szopa znajdowała się tylko kilka kilometrów stąd, może nadal pracować w pubie, póki nie otworzy
restauracji,alenaglepoczułasiębardzo,bardzosamotna.
118
-Powinnaśzadzwonićdorodziców-stwierdziłaMaggie.-
Zaprosić,żebydociebieprzyjechalinajakiśczas.
-Niemampokojugościnnego.
-WięcniechzamieszkająwpokojuIssy,przecieżnarazieniemazamiarusięprzeprowadzać.
Wyobraziła sobie, ile będzie musiała się tłumaczyć przed rodzicami, dlaczego Issy z nią nie mieszka.
Wiedziałateż,żechcielizniąporozmawiaćoJamesie,którynieodzywałsięodwielutygodni.Aninie
przekazywałpieniędzy.
Wtedy otworzyły się drzwi i do pubu wkroczyła gromada oxfordzkich geniuszy i zanim się obejrzała,
znowu stała przy piecu. Sarah zadzwoniła z wiadomością, że Mały Billy bardzo kaszle, więc ona nie
przyjdzie,Lilyteżbyłazajęta,więcCarolineiMaggiemusiałysobieradzićsame.
Owpółdojedenastejpadałaznóg.Dziewczynkijużdawnospały.Maggieobiecała,żeranozawiezieje
do szkoły. Caroline narzuciła płaszcz na ramiona, pożegnała się, wyszła na dwór i wsiadła do
samochodu.
Znowu lało. Wycieraczki pracowały leniwie. Czuła się, jakby brnęła przez mgłę. Jechała powoli,
zadowolona, że nie ma ruchu na drodze. Powtarzała sobie, że jutro na pewno odda samochód do
przeglądu. Koło bramy Thompsonów zwolniła jeszcze bardziej, ale ciemności nie rozpraszały żadne
światła.Jimsięnieodzywał,odkądwyjechał,nawetniedzwonił.
Wzruszyłaramionami.Tyle,jeślichodziotęprzygodę.W
jegowypadkusprawdzasiępowiedzonko,żecozoczu,tozserca.
119
Skręciła w swój podjazd, z satysfakcją słuchając, jak pod kołami samochodu chrzęści świeżutki żwir,
przywiezionyirozsypanyzaledwiewczoraj.Przynajmniejtymrazemniezapadniesiępokostkiwbłocie.
Podjechałapodsamedrzwi.
Iwtedyzobaczyłasamochód.
Zaparkowałzboku,akołoniegostałmężczyznaipalił
papierosa,któregokoniuszekżarzyłsięwciemności,bypochwilizatoczyćłukizgasnąćnaziemi.
Przerażona patrzyła, jak mężczyzna zbliża się do niej, zaraz jednak odzyskała rozum, włączyła silnik,
wrzuciławstecznybieg...
-Caroline!
Znałatengłos.Zdjęłanogęzpedaługazu,zahamowała,odwróciłasię.Jejbyłymąż.James.
Rozdział29
CZUŁANASOBIEJEGOWZROK,gdywysiadałazsamochodu.
Zatrzasnęładrzwiczkiiczekała;niebyłapewna,czynoginieodmówiąjejposłuszeństwa,nawetnatak
krótkimodcinku,jakidzieliłjąoddrzwi.Drżałyjejręce.Upuściłakluczyki.
-Caroline!-zawołałznowu.
Powtarzała sobie, że musi wziąć się w garść, zebrać się w sobie i kazać mu odejść. Skąd on się tu
właściwiewziął?Odkilkumiesięcyniedawałznaku
120
życia,aterazstałnajejprogu,wpotokachdeszczu.Brązowewłosyprzylegałydoczaszki.Wbiłdłoniew
kieszeniekurtki.
Nawetniemiałpłaszczaprzeciwdeszczowego-zatoprzyjegonogachstaławalizka.
Zacząłiśćwjejstronę.Instynktownieprzywarłaplecamidoland-rovera.
Zaszokowany,zatrzymałsięwpółkroku.
-Chybanieobawiaszsię,żezrobięcikrzywdę?Nadźwiękjegosłówprzeszyłjądreszcz.Deszcz
zacinał,włosyzwisałyjejwmokrychstrąkach,przezzaciekinaokularachprawiegoniewidziała.
-Cotyturobisz,James?-zapytała.
-Tylkoztobąmogęporozmawiać-usłyszała.-Tylkotymiuwierzysz.
PomyślałaoIssy:towkońcujejojciec,niemożegowyrzucić.
-Wejdźmydośrodka,przynajmniejbędziesucho-
zaproponowała.Wzięłasięwgarść,podniosłaklucze,minęłago,otworzyładrzwiiweszładodomu.
Zapaliłalampęispojrzałananiego.
-Cotytuwłaściwierobisz?-warknęła.-Icotozawalizka?
Jeślisądzisz,żezemnązamieszkasz,tosięgrubomylisz.
Porazpierwszysłyszaławswoimgłosietakienuty:splatałysięwnimstareinoweemocje,ażstałsię
obcy,brzydki.Tokolejnyefektostatnichprzeżyć,zmagań,odrzuceniaiupokorzenia.
-Wiem,comyślisz.-Postawiłwalizkęnaziemi,wszedłwkrągświatła,spojrzałnanią.
Wodaspływałanakamiennąposadzkę,ażstałwmałejkałuży.
Miałnasobieadidasyimokredżinsy,któreoblepiałymunogi,kurtkaprzemokłazupełnie.
121
AletonadalJames,mężczyzna,wktórymsięzakochała,wtedy,przedlaty,wbarzeRaffles.
Poczuła,jakdawniej,motylewbrzuchu,isurowoskarciłasięwmyślach.Toniewporządku,Jamesanie
powinnotuterazbyć.
-Wyskakujztychmokrychciuchów-powiedziała.-No,chodź.
Szedł za nią po krętych schodach. Nawet teraz, mając go za plecami, czuła na sobie jego spojrzenie.
Odwróciłasię.
-Caroline,potrzebujęcię-wyznał,gdyichoczysięspotkały.
Jeszcze nie tak dawno temu rzuciłaby mu się w ramiona, gdyby usłyszała coś takiego. Teraz jednak
puściłajegosłowamimouszu,tylkopodałamuczystyręcznik.Pokazała,gdziejestłazienka,poszłado
siebie, zdjęła mokry płaszcz, włożyła stare szare spodnie od dresu i czerwoną bluzę. Nie będzie się
stroiładlabyłegomęża,onie,nawetgdybybłagałjąnakolanach...
Postawiłanapiecykugarnekzrosołem,otworzyłabutelkęwina-dobrego,czerwonego,któretrzymałana
specjalnąokazję.
Awięcnatakąchwilęjakteraz?Coonturobi?Drżałyjejręce.
Coonasobiemyśli?Coonawyprawia?AJames?Czegoonwłaściwiechce?Naprawdęsądzi,żezdoła
doniejwrócić?Tutaj?
Wyobraziła sobie, jaka szczęśliwa będzie Issy, gdy dowie się, że ojciec wrócił. Może dzięki temu
przestałybysiękłócić—
córkawkońcuprzestanieobwiniaćjąoichrozstanie.Aswojądrogą,jakimsposobemjąodnalazł?Mark,
domyśliłasię.
122
Usłyszała jego kroki. Odwróciła się. Szedł w jej stronę, owinięty ręcznikiem. Boże, jak dobrze zna to
ciało,szczupłe,muskularne,brązoweodsłońca...Wydawałsięjeszczewiększyniżwjejwspomnieniach,
wyższy,zdawałsięwypełniaćsobącałąprzestrzeń,gdydoniejpodszedł.Chybasporoćwiczył.
Odwróciłasięszybko,krzątałasięprzykuchence.
-Nadalgraszwsąuasha?-zapytała.Tojegoulubionadziedzinasportu:szybka,dynamicznaiagresywna.
Zupełniejakon.-Lepiejsięubierz-rzuciłarzeczowo.
Słyszała,jakpodniósłtorbęiwyszedł.Rozwiesiłamokrąkoszulęidżinsykołopiecyka,żebywyschły,
kurtkępowiesiłanaoparciukrzesła.Przysunęłanawetjegoadidasydoźródłaciepła.
Znowuweszławrolężony.Znowuponimsprzątała.
Wyjęłazkredensudwagłębokietalerze,postawiłanastolegarnekzzupąnażeliwnejpodkładce,znalazła
chochlę,nalaławinadokieliszków.Trudno,musiimwystarczyćwczorajszabagietka.Masło,sól,pieprz.
Powtarzałasobie,żeniepowinnamuurządzaćuroczystegopowitania...
Wrócił.Miałnasobieczystąbiałąkoszulęidrelichowespodnie.Byłboso,alezdążyłprzeczesaćwłosy.
Wskazała miejsce po przeciwnej stronie stołu, nalała zupy do talerza, porwała bagietkę, ułożyła w
koszyczku.Apotemusiadłaispojrzałanabyłegomęża.
Upiłłykwinaiodwzajemniłjejspojrzenie.-Potrzebujęcię,Caroline.Tylkotymiuwierzysz.
Powiedziałtojużporazdrugi.
123
-Czyżby?-zdziwiłasię.-Ajajużmyślałam,żechciałeśsiędowiedzieć,coucórki?Wkońcuznalazła
siębardzodalekooddomu,ajejojciecprawieniepłacialimentów.-Patrzyłananiegogniewnie.
-Pamiętasztamtenwieczór,kiedysiępoznaliśmy?-zmienił
temat.-Miałaśnasobiekrótkąspódniczkęiokulary.Boże,jakbardzociękochałem.-Pochyliłsięnad
stołem,żebywziąćjązarękę.-Wydawałomisięwtedy,żemogęmiećwszystko.Terazjużwiem,żeto
niemożliwe.
Zadrżałapodjegodotykiem.Wyrwaładłoń,upiłałykwina-
najpierw mały, potem większy. Dolała mu i powtórzyła sobie, że James nie może, ot tak, stanąć w jej
drzwiach,wrócićdojejżycia,jakbynadalmiałdotegoprawo.
Odszedłodniej,powiedział,żejużmunaniejniezależy,postąpiłpaskudniewkwestiiprawaopiekinad
Issy.
Przypomniała sobie, jak Gayle Lee mówiła, że James zawsze należał do niej, że to się nie zmieni i że
Carolinepowinnauważać...
-Mamproblem-wyznałJames.Patrzyłnaniązpowagąwoczach.
-TopoprośopomocpaniąChen.
Cierpiała. James do tego stopnia stanowił część jej życia, tak ważny był dla niej w przeszłości...
Dlaczego nie może wielkodusznie zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że pokonają to razem, we
dwoje...
-Zarzucająmikradzież-oznajmił.
-Co?-Zaskoczyłją.-Kradzież?Tobie?
-Zarzucamisię,żeprzywłaszczyłempieniądzeinwestorów.
CzęśćztychpieniędzyznalazłasięnamoichkontachwHongkonguiSingapurze.
124
Wstał,nerwowoprzechadzałsiępociasnympomieszczeniu,mijałswojeubranie,suszącesięprzypiecu.
Położyłjejdłońnaramieniu.
-Chciałem,żebyśdowiedziałasięodemnie,zanimwszystkotrafidoprasy,awkrótcetakbędzie.Zależy
mi, żeby Issy sądziła... żeby wiedziała, że tego nie zrobiłem. Teraz wrócę do Hongkongu i wszystko
wyjaśnię.
Carolineprzypomniałasobie,jakMarkmówił,żewfirmiedziejesięcośdziwnego,żeznikająpieniądze,
żeJamesniezawszejesttam,gdziepowinienbyć.
Niechciałategosłuchać.Wstała,wzięłagarnekzzupązestołu,odstawiłanakuchenkę.Tosięniedzieje
naprawdę, to niemożliwe. Podobnie jak to, co od niego usłyszała. James nie ma prawa obarczać jej
swoimiproblemami.Niemaprawawogóletubyć,wtymnowymdomu,którysobiestworzyła.Tunie
jestjegomiejsce.AleprzecieżjestojcemIssy.Skandalfinansowyrozniesiesięechem.Nicdziwnego,że
chce,żebycórkamuuwierzyła,choćwciąguminionychmiesięcychybaniezbytczęstooniejmyślał.
Wjejgłosiepojawiłsięgniew.
-Nachwilęzapomnijowłasnychproblemach.DlaczegoniezajmujeszsięIssy?Coztobą?
-Sprawajestprosta,niemogęsiędostaćdopieniędzy.Ktośwyczyściłmojekonta.
PrzypomniałasobiepogróżkiGayleLee.
-Idęozakład,żenawetwiemkto-mruknęła.Jameszwiesił
ramiona.Byłwyczerpany,jakczłowiekukresusił.Złagodniała,aletylkoodrobinę.
-OczywiściezobaczyszsięzIssy-podsunęła.
125
Zaprzeczyłruchemgłowy.
-Niemogęspojrzećjejwoczy.Później,kiedywszystkoprzycichnieiznowuwemnieuwierzy.Caroline,
zaklinamsię,jestemniewinny.
Oczywiście, że jest niewinny. W końcu to James. Przecież tylko dlatego z nim rozmawia, tylko dlatego
pozwalamutubyć.
-Będąmnieszukać-odezwałsię.-Rozpętasiępiekło.
PowiedzIssy,żewszystkobędziedobrze.
Podszedł do niej, położył jej ręce na ramionach. Spojrzała mu w oczy. Zaiskrzyło między nimi, jak
zawsze.Jejciałoteżzareagowałojakzawsze.
Cofnęłasięnatychmiast,powiedziała,żejejbardzoprzykro,żemanadzieję,iżwszystkosięułoży.
-Zależymi,żebyśmiuwierzyła-podkreślił.
-Ależwierzę-zapewniła.-Naprawdę.-1możerzeczywiścietakbyło.-Obiecuję,żeprzekonamIssy,
choćosobiścieuważam,żetowielkaszkoda,żesamjejtegoniewytłumaczysz.
Nalałamuwina,oświadczyła,żemożesięprzespaćnakanapie
-onie,niepozwolimuspaćwpokojucórki.Apotemnastawiłaekspresnaranoiposzładosiebie.
Odwróciła się do niego plecami, weszła na schody, zamknęła drzwi, oparła się o nie ciężko i
zastanawiała,jakimcudemwogóledotegodoszło.Jamesniemoże,ottak,wrócićdojejżycia.
Rozebrałasię,położyładołóżka,naciągnęłanagłowębiałąkołdręipłakała,ażpoduszkabyłamokraod
łez.Aleniebyłytołzymiłości.Płakała,bojużniekochałaJamesa.
Ranojużgoniebyło.
126
Rozdział30
NIEWZIĘŁAPODUWAGĘróżnicyczasuiodrazuzadzwoniładoMarka.
-WczorajwieczorembyłtuJames.Czekałnamnieprzedmoimdomem,wpotokachdeszczu.
Chwilaciszy,apotemMarkzapytał:
-Zaraz,zaraz.Chceszpowiedzieć,żeJameschciałzobaczyćsięztobą?AIssy?
- Nie, nie chciał się z nią widzieć. Mówił, że ma kłopoty finansowe, że wyczyszczono mu konto, że to
jakiśprzekręt,ktośpodkradałpieniądze,któremiałzainwestować.
-Zaraz,zaraz-powtórzyłMark.-Jamespowiedziałci,żemakłopotyfinansowe?
- Oznajmił, że przyjechał specjalnie, żeby mnie uprzedzić, i prosił, żebym zapewniła Issy, że jest
niewinny.Zanimgozamkną,takpowiedział.Zanimskandaltrafidoprasy.
- Caroline, jestem przekonany, że wiem dokładnie, gdzie jest każdy cent w naszej firmie - stwierdził
Mark.-Pamiętasz,mówiłemci,żeczasamicośsięniezgadza,alepotemwszystkobyłojaktrzeba.Ale
Jamesmiałteżwłasnyinteres,cośzupełnieinnego,zinnejbajki.
-ZGayleLeeChen,tak?
- Tak. Zawsze uważałem, że popełnia błąd, pakując się w związki z półświatkiem, ale James jest tak
prostolinijny,taknaiwny,że...
-Izaślepionyprzeztękobietę.
127
-Itakznimpogadam,dowiemsię,cosiędzieje.Zrobię,cowmojejmocy,żebygochronić,zewzględu
naciebie,Caroline,alejeślinaprawdęjestwinny,niewielemogęichcęzrobić.
-Posłuchaj,Jamesjestgłupi,słabyisamolubny,alewżyciunieuwierzę,żezrobiłcośtakiego-odparła.
Zadzwoniła do Maggie, która odwiozła dziewczynki do szkoły, opowiedziała jej o wszystkim i w
odpowiedzi usłyszała, że ma natychmiast wracać do pubu, bo muszą pogadać. I najpierw koniecznie
zaparzydobrąkawę.
-Och,Mags-jęknęła,kiedywkońcuusiadłyprzykuchennymstolezkawąibułeczkamicynamonowymi.
- Najgorsze, że nie mogę powiedzieć Issy, że jej ojciec tu był, ale nie chciał się z nią widzieć. Jak
mogłammunatopozwolić?Porazkolejnyjązawiodłam.-Łzykapałyjejdokubka.
-Absolutnieniewolnociprzekazaćjej,żetubył-podkreśliłaMaggie.-Tonietwojawina,towszystko
sprawkaJamesa.Jesttakzarozumiały,żenieśmiałnawetspojrzećwłasnemudzieckuwoczypotym,co
zrobił.
-Maggie!-Carolineniewierzyławłasnymuszom.-Chybaniemyślisz,żeJamesnaprawdętozrobił?
-Anibydlaczegopolicjadepczemupopiętach?Aterazchce,żebyśwjegoimieniutłumaczyławszystko
Issy,choćonamaibeztegodośćstresówpotym,jakwaszostawił.
Carolineniebyławstanienawetspojrzećnaulubionącynamonowąbułeczkę,świeżutką,prostozpiecaz
piekarniWrightówpodrugiejstronieulicy.
128
-Markniewspominałobrakującychfunduszachwfirmie.
Mówi,żeJamesjestzwiązanyzGayleLeeChen.
-Ztąsuką.-Maggieznałacałąhistorięinaodległośćwyczuwałasukę.
-Icojamamterazrobić?
-Czekać,cobędziedalej,anarazieżyćnormalnie.IanisłowaIssy.
Carolineuznała,żetodobrypomysł.Zamyśliłasięnachwilęistwierdziła:
-Maggie,tojużnaprawdękoniec.Nowiesz,zJamesem.W
każdymraziezmojejstrony.
-Alleluja!Wiedziałam!Zobaczyłamtowtwoichoczach,gdyzaczęłaśonimmówić.
-Jużnamnieniedziała.
-Atynaniego?
Zastanowiła się. Przypomniała sobie, jak na nią patrzył, jak wspominał ich pierwsze spotkanie. I nie
wiedziała,coodpowiedzieć.
Rozdział31
JAMES EVANS WRÓCIŁ DO HONGKONGU i pierwsze kroki skierował do hotelu Peninsula, skąd
zadzwoniłdoMarkaiumówiłsięnajegojachciewLantau.
WyspęLantauzHongkongiemłącządwakamiennemosty,atakżeliniakolejowaipołączeniepromowe.
Jameswsiadłnaprom,apotemdoniebieskiejtaksówki-tylkotakiemiałypozwolenienaporuszaniesię
powyspie.Zapłaciłkierowcy,jakzawsze
129
zostawiając suty napiwek, i odprowadzał samochód wzrokiem, jakby z oczu znikał mu ostatni ślad
cywilizacji.
Jak zawsze był nienagannie ubrany - miał na sobie białą koszulkę polo, spodnie khaki z czerwonym
płóciennympaskiem
-prezentodjednejzkobiet,któreuwiódł.Kobietybyływjegożyciuzawsze,zjawiałysięiznikały.Poza
Caroline.IGayleLee.
I, teraz, Melanie. Niósł niewielką torebkę z logo Hermesa. Gdyby nie pionowa zmarszczka na czole i
dłoniewkieszeniach,niktbysięniedomyślił,żecokolwiektrapiJamesaEvansa.
Jacht Marka przyciągał wzrok - smukła sylwetka, starannie zwinięte czarne żagle, świeżo pomalowany
czarnykadłub,pokładzdrzewatekowegobezjednegozadrapania.
Markprzytrzymałjachtprzypomoście,gdyJameswskoczył
napokład.Jamesnigdyniewchodził-zawszewskakiwał,wieczniepełenniespożytejenergii.
W ślad za Markiem zbiegł po schodkach pod pokład, opadł na kanapę, odchylił głowę, żeby wyjrzeć
przezbulaj.
- Spokojnie. - Mark wrzucił do szklanki kilka kostek lodu, nalał dżinu z odrobiną toniku. James od
studiówpijałtosamo.-
Niewezwałempolicji-dodał.
- Cóż, nie sądziłem, że to zrobisz. - James uniósł szklankę w szyderczym toaście. - Za lepsze czasy,
przyjacielu.-Odłożył
torebkęzlogoHermesanakanapęoboksiebie,oparłłokcienakolanach,pochyliłsiędoprzodu,zacisnął
obiedłonienaszklance.-Posłuchaj,chcę,żebyświedział,żenigdycięnieokradłem-podkreślił.-To
mojawspólniczkaGayleLee.
130
Chińscy gangsterzy, dla których pracuje, zaczęli naciskać, choć ciągle nie wiem dlaczego. W każdym
raziewiedziałazmoichdokumentów,jakwłamaćsięnakonta.Alepowiedziała,żeponownieprzelała
brakującekwoty,zanimktokolwieksięzorientował.Marksięroześmiał.
-Więcnigdyniepoznałeśjejznajomychzpółświatka?Tych,którychpieniądzedawałacidowyprania?
Pewniezgarniałajesama,żebyżyćwluksusie.Tostarynumer.Wypłacałaimodsetkiiliczyła,żejeszcze
trochęzdołabawićsięznimiwkotkaimyszkę.
Jameswbiłwzrokwszklankę,jakbywypatrywałgórlodowychwokolicachbiegunapółnocnego.
- Wykorzystałeś mnie - ciągnął Mark. - Mało brakowało, a poszedłbym na dno, nadal może się tak
skończyć,jeśliprawdawyjdzienajaw.Mogłeśmniezrujnowaćitylkodlatego,żesięzadurzyłeś...
-Zadurzyłem?Tynicnierozumiesz!-żachnąłsięJames.-
Nigdynierozumiałeś.Jająkochałem.KochałemGayleLee.
Wnosiłacośnowegodomojegożycia.Pochłaniałamnie-dodał
desperacko.-Dlaniejzrobiłbymwszystko,bezżadnychpytań.
-Onacięzniszczy.Zobacz,jużzniszczyłatwojąrodzinę.
Jesteś dla niej kozłem ofiarnym, choć tego nie widzisz. Ona cię nie kocha; ona cię wykorzystuje. Jak
zabawkę.
Jameswstał,przechadzałsięnerwowo.
-Atadruga?-dopytywałsięMark.-Ta,którątrzymaszwapartamenciewMakao?
Jamesjęknął.Podszedłdobarku,dolałsobiedżinuztonikiem.
131
- Melanie jest inna. - Martwym wzrokiem wpatrywał się w bulaj. - To dla niej odchodzę od Gayle.
Pochodzi z innego świata, jest niewinna, przy niej znowu umiem się śmiać, przy niej czuję się młody.
Pomożemi,wprzeciwieństwiedo...
-WprzeciwieństwiedoCaroline.Jameszerknąłnaniego.
- Wydaje ci się, że wszystko wiesz, co, Mark? Jak zawsze. I to jest twój największy problem. Zawsze
udajesz niewiniątko, ale teraz zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę jesteś taki niewinny. A może
dogadałeśsięzGayleLee,możetotypomogłeśjejpołożyćłapęnapieniądzach...-Dopiłdrinkadodnai
wyszedł.
-Dokądsięwybierasz?-zawołałzanimMark.
-Idęsięzalać.
Chwiejnymkrokiemwszedłnaschody.Piłjużwsamolocie,awdrodzenałódźzahaczyłobarwhotelu
Peninsula.Zataczałsięwciasnymkorytarzyku.NaśmierćzapomniałotorebcezlogoHermesa,wktórej
byłpożegnalnyprezentdlaGayleLee,naotarciełez.ZawszelubiłaHermesa.
WczesnymrankiemnastępnegodniaMarkSantoszadzwonił
naposterunekpolicjiwHongkonguipoprosił,byktośprzyjechał
najegołódź.Czekałnapokładzie.PorucznikHuangwśladzanimzszedłpodpokład,gdzieJamesEvans
bezwładnie leżał na kanapie. Jego głowę spowijał kolorowy szal od Hermesa. Kula zostawiła w nim
niewielkiotwór.Krewzranywyjściowejwsiąkławoparciekanapy.Martweoczytępowpatrywałysię
wsufit.Wprawejdłonitrzymałpistolet.
132
- Był moim przyjacielem i wspólnikiem - powiedział Mark Santos do porucznika Huanga. - Wczoraj
wieczorem przyszedł tu i wyznał, że ma kłopoty finansowe. Zaproponowałem, że mu pomogę, ale
zapewnił, że sam sobie poradzi. Wydaje mi się też, że w sprawę była zaplątana kobieta, może nawet
niejedna...asampanwie,żetosięnigdydobrzeniekończy.Niedawnoodeszłaodniegożonaizabrała
córkę.Pewnietowszystkogoprzerosło.Niebyłsobą.Wydajemisię,żepoprostustraciłwolężycia.
PorucznikHuangprzyglądałmusięuważnie.
-Jamespoprostusiępoddał-powtórzyłMark,patrzącmuwoczy.
Rozdział32
JAKIŚFACETzHONGKONGUCHCEZtobąrozmawiać
-oznajmiła Sarah Córka Młynarza, przełożyła Małego Billy'ego na drugą rękę i podała Jesusowi
słuchawkę.
Spojrzałnaniązniedowierzaniem.
-MążCaroline?
-Mówi,żenazywasięMarkSantos.Zdumionypodniósł
słuchawkędoucha.
-JesusGonzalez?Poznaliśmysięwpubie,kiedyprzyjechałemdoCaroline.
-Tak,oczywiście,pamiętam.
- To najtrudniejsza rozmowa, jaką przyszło mi w życiu odbyć, a dzwonię do ciebie, bo nie mogę
powiedziećtegoCarolinetakbezosobowo,przez
133
telefon.JesteściezMaggiejejprzyjaciółmiibędziepotrzebowaławaszegowsparcia.
Jesusmiałprzeczucie,żewie,cousłyszy.
-Mąż?
- Nie żyje. - Długa chwila ciszy, podczas której te słowa docierały do Jesusa. - Jest jeszcze gorzej.
Zastrzeliłsię.
Jesussięprzeżegnał.
-Toźle,tobardzoźle.
Sarah,którazdążyłaułożyćMałegoBilly'egownosidełku,przerażonapodniosłagłowę.
-Niepowiemjejtegoprzeztelefon—tłumaczyłMark.-TyiMaggiemusicieprzyniejbyć.
-Jakonmógłjejtozrobić?-NagleJesuswpadłwgniew.
-Chybaniewiedział,jaksięwykaraskaćztarapatówfinansowych.
Marknaglezacząłmówićzwięźle,krótko,iJesusmiał
wrażenie,żewedługtamtego,teraz,gdysiędowiedział,tojegosprawaionmusisięwszystkimzająć.
-Maggiejejpowie-zapewnił.-Będziemyprzyniej,gdypowieIssy.Zadzwonipóźniejpo...
-Szczegóły-dokończyłMark.
Jesusodłożyłsłuchawkęiposzedłposzukaćswojejżony.
Byławsypialni.Wystarczyłojejjednospojrzenie,byzorientowałasię,żecośsięstało.
- Nie, nie chodzi o dziewczynki - oznajmił szybko. - Chodzi o męża Caroline. - Przysiadł na łóżku.
Maggiezrobiłatosamo.-
Zastrzeliłsię.
Zamknęłaoczy.Niewierzyławłasnymuszom.
134
-Jakto?Kiedy?Przecieżcórkatakbardzogokocha!
Jesusobjąłjąramieniem.Niewiedział,jaksięztymuporać.
- Powiemy Caroline razem - zdecydował w końcu. - I odbierzemy dziewczynki ze szkoły. Zadzwoń do
dyrektorki,powiadomjąotym,cosięstało.
-PowiemyIssy.
-Nie-mruknął.-Tomusizrobićjejmatka,Boże,miejjąwopiece.
Rozdział33
CAROLINEKRZĄTAŁASIĘWNOWEJKUCHNI,wieszałanaścianiekompletżeliwnychpatelni,gdy
usłyszałachrzęstżwirupodkołamisamochoduipochwilitrzaśnięciedrzwiczek.
Zerknęłanawiekowyzegarściennywdrewnianejobudowie.
Przed laty trafił z rozbieranej stacyjki kolejowej do antykwariatu, a stąd - do kuchni Caroline.
Dochodziładwunasta.Zawcześnienagości.Amożejakaśdostawa?
Wybiegła z kuchni, wyjrzała na dwór i ze zdumieniem zobaczyła Maggie i Jesusa. Stali bez ruchu, bez
słowa.JesustrzymałMaggiezarękę.PodCarolineugięłysięnogi.
-Niechodziodziewczynki-rzuciłaszybkoMaggie.
Carolinezulgąosunęłasięnastopień.
-Bogudzięki-mruknęła.Maggieprzycupnęłakołoniej.
135
-Słuchaj,niemacoukrywać,mamzłewieści-zaczęłacicho.-
Strasznewieści.Musiszbyćdzielna,zewzględunacórkę.
Carolinedomyślałasię,żechodzioJamesa;czułatowkościach.
-James,tak?-szepnęła.
Maggieobjęłająramieniem.Jesuspodszedłbliżej,przyklęknął.
- On nie żyje, Caroline - rzekł. - Mark nie chciał ci tego mówić przez telefon. Prosił, żebyśmy ci
powiedzieliosobiście.
Zamknęłaoczy,uciekławgłąbsiebie.Nagleprzeszłośćiteraźniejszośćsplatałysiętaknierozerwalnie,
żeniewiedziałajuż,cojestczym.Ukryłatwarzwdłoniach.Izjejoczupopłynęłyłzy.Spływaływzdłuż
palców.
Maggiepodałajejchusteczkę.
-Płacz-szepnęła.-Taktrzeba.
-Tylełezprzezniegowylałam!Tylełez!Aterazonnieżyje!-
Uniosłagłowę,spojrzałananich.-Cosięstało?
-Popełniłsamobójstwo-wyjaśniłJesus.-Zastrzeliłsię.
Pobladła.
-Tomojawina-jęknęła.-Prosiłmnieopomoc,ajaodwróciłamsiędoniegoplecami.Nierozumiecie?
Towszystkomojawina!
-Onsamzdecydowałsięzakończyćswojeżycie,niktinnyniemiałnatowpływu-zaznaczyłaMaggie
stanowczo.-Jamessamdokonałwyboru.Tuniechodziociebie,tylkooniego.
136
- Słyszałem, że w takiej sytuacji najbliżsi zawsze mają wyrzuty sumienia - dodał Jesus. - Ale to nie ty
podjęłaśtakądecyzję,Caroline,tylkoon.
Znowuukryłatwarzwdłoniach.Kołysałasięmonotonnie.
-Boże,Boże,Boże-jęczała.-MuszępowiedziećIssy,żejejojciecnieżyje...żesięzabił.
Patrzylinaniązewspółczuciem,aleniemoglijejpomóc.
Jamesporazostatnizrzuciłnaniącałąodpowiedzialność.
-Pojadępodziewczynki-odezwałsięJesus.-Dzwoniłemdoszkoły,będąnamnieczekać.
-Słuchaj,wracajmydodomu.-MaggiegłaskałaCarolinepowłosach.-Amiga,możesznamnieliczyć.
Chodź, zawiozę cię do domu. Później zadzwonisz do Marka. Opowie ci, co się właściwie stało. A
tymczasem musisz powiadomić Issy, że jej ojciec nie żyje. Później, kiedy się wszystkiego dowiesz,
powieszjejprawdę.
CarolinewsiadłazMaggiedosamochodu.Wróciłydopubu.
Wystarczyło pięć minut, by jej świat zmienił się całkowicie. To, że już kogoś nie kochasz, wcale nie
znaczy,żenierozpaczasz,gdyumrze,pomyślała.Itakwspominaszdobreczasy,kiedybyliściezakochani
pouszy,iostatniebolesnemiesiące.Dotegodoszływyrzutysumienia,żeniepomogłamu,gdystanąłna
jejprogu.AterazJamesnieżyje.Zawiodłago.Jaknibymaprzekazaćtocórce?
137
Rozdział34
CAROLINE MUSIAŁA POROZMAWIAĆ Z MARKIEM, dowiedzieć się, co tak właściwie się stało.
Zadzwoniładoniego.Odebrałpopierwszymsygnale.
-Przykromi,żemamdlaciebietaksmutnewieści-zaczął.-
Cogorsza,niemogęprzekazaćciichosobiście,alechciałem,żebyśwszystkowiedziała,zanimtotrafido
prasy.
Opowiedział,jakJamesdoniegoprzyszedł,przytoczyłjegosłowa.
- Powinieniem był się zorientować, jak bardzo jest pijany i zdesperowany. Teraz już wiem, że nie
powinienembyłpozwolićmuodejśćwtakimstanie.Późniejpewniewrócił,szukałmnie.
-Powiedzmiwszystko-poprosiłaprzezłzy.-Wszystko.
Opowiadałwięc,jakznalazłJamesaiwezwałpolicję.
-Tobyłodziwne-zauważył.-OwinąłsobiegłowęszalikiemdoHermesa,zanimsięzastrzelił.Chyba
miałgowtorebce,zktórąwszedłnapokład.Pewnieniechciał,żebykrewpoplamiłajacht,wiesz,żebył
bardzo schludny - dodał. -1 wiedział, że kocham ten jacht. To był dobry człowiek, który zwyczajnie
pogubiłsięwżyciu.
Caroline widziała to wszystko oczami wyobraźni: szalik od Hermesa, broń, krew. Dziwne, ale w jej
wspomnieniachJameswcaleniebyłschludny.Rzucałubrania,gdziepopadnie,łazienkapojegowizycie
wyglądałajakpobojowisko.Zaskakującezamiłowaniedoporządkutużprzedśmiercią.
138
-Jameszapewniłmnie,żenieukradłpieniędzyklientów-
ciągnąłMark.-Mówił,żejestniewinny.Ijawtowierzę.
Carolineteżusiłowaławierzyćzewzględunacórkę.
-Oczywiścieprzyjedziemynapogrzeb-oświadczyła.Słowo
„pogrzeb"ztrudemprzeszłojejprzezgardło.
-PosekcjizwłoksprowadzęciałodoSingapuru.Biedak.W
końcusięwyrwałzeszponówGayle
Lee,pomyślała.
-Topotrwakilkadni-usłyszała.-Caroline,powiedzIssy,żejąkocham.
-Dobrze.
-Caroline?
-Tak?
-Ciebieteż.
-Dobrze.
Rozdział35
ISSY NUDZIŁA SIĘ JAK MOPS na lekcji algebry i usiłowała zrozumieć cokolwiek z hieroglifów na
tablicy.Zdziwiłasię,gdysekretarkazapukaładoklasy,szepnęłacośnauchonauczycielce,któraskinęła
głowąirozejrzałasiępotwarzachuczniów.
-IsabelEvansiSamanthaGonzalezmająnatychmiaststawićsięwgabineciepanidyrektor-oznajmiła.
Dziewczynkispakowałysięszybko.Dokołanichrozległysięzdumioneszepty.
139
- Co zrobiłyśmy? - mruknęła Issy niespokojnie, gdy szły długim korytarzem. Wtedy zobaczyła pana
Gonzaleza.
-Stałosięcośstrasznego.-ZłapałaSamzarękę.
-Wszystkowporządku-zapewniłszybkoJesus,cojednaknietłumaczyłoanijegoobecnościwszkole,
anidlaczegozabierałjedodomu.
W milczeniu wsiadły do samochodu. Droga do domu dłużyła się niemiłosiernie. Caroline i Maggie
czekałynaniewkuchni.
-Mamamacicośdopowiedzenia-odezwałasięMaggiedoIssy.-Chodź,Sam.
Carolineserdecznieobjęłacórkę.
-Issy,chodziotatę-zaczęła.
Isabelczuła,jakcałakrewodpływajejztwarzy.Przeszyłjądreszcz,ugięłysiępodniąnogi.
-Cotyopowiadasz?Onnieżyje,tak?Chceszpowiedzieć,żeonnieżyje?Jakto?!Jakmógłumrzeć?!-
Machała rękami, krzyczała, niezdolna zaczerpnąć tchu. Pozostali usłyszeli ją i wbiegli do kuchni. - To
niemożliwe,żenieżyje!-krzyczała.
-Niemożliwe!Tomójojciec...
Carolinechciałająobjąć,aleIssyjąodepchnęła.
-Jaktosięstało?Jakdotegodoszło?Dlaczego?
-Kochanie,onchciałumrzeć-wyjaśniłaCarolinecicho.-
Samwybrałśmierć.
Issyumilkła.Zezdumieniemwpatrywałasięwmatkę.
-Chceszpowiedzieć,żepopełniłsamobójstwo?Mójojciec?
JamesEvans?Anibyjaktozrobił,jeślimogęwiedzieć?Powiesił
się?Utopił?No,jak?
140
Caroline przecząco pokręciła głową. Słowa nie przechodziły jej przez gardło. W końcu powiedział to
Jesus:
-Issy,twójojciecuznał,żenadszedłjegoczas.Miałpistolet.
Samtegochciał,zapamiętajtosobie.Ito,żeciękochał.
Issywpatrywałasięwniegozaskoczona,apotemgwałtownieodwróciłasiędomatki.
- Gdybyś od niego nie odeszła - wycedziła ze śmiertelnym spokojem - gdybyś mnie nie wywiozła, nie
odebrałbysobieżycia.
Niezostawiłbymniecałkiemsamej.Onmnienaprawdękochał,wiesz?
- Wiem, wiem - szepnęła Caroline. - Ale miał poważne kłopoty finansowe. Zniknęły pieniądze,
podejrzewanogookradzież,sammitowyznał...
-Caroline!-Maggiepowstrzymałająwostatniejchwili,małobrakowało,apowiedziałabyIssy,żejej
ojciectubyłiniechciał
sięzniąspotkać.
-Ktośgowrabia-orzekłaIssystanowczo.-Ktośinnyukradł
tepieniądzeizwalawinęnaniego.Ktoś,ktogonienawidzi,ktomuzazdrości,żejest,jakijest.
Powiodławzrokiempotwarzachzebranych.
-Mójojcieczostałzamordowany-stwierdziła.
Rozdział36
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ CAROLINE siedziała w kuchni z Maggie, Jesusem i Sarah. Wychyliła
podwójnąbrandyiwkońcuniedrżałyjejdłonie.Wezwano
141
lekarza.Issyzasnęłapotabletceuspokajającej.ByłyzniąSamiŚlepaBrenda.
MaggiepostawiłaprzedsobąlaptopCarolineiodpowiadałanawiadomości,boprzyjaciółkaniebyław
stanietegorobić.
Wiedziałajedno-czekajepogrzebJamesaimusząjaknajszybciejpoleciećdoSingapuru.
Jesuszaparzyłswojąpiekielniemocnąkawę,zodrobinąmlekaisporąilościącukru-żebydodawałasił
-irozlewałdokubków.Sarahpłukałatalerzeiustawiałajewzmywarce,choćnarazieniechciałajej
włączaćzewzględunahałas.Dokołapanowałacisza.Niktnicniemówił,wszyscymyśleliintensywnie.
ApotemMałyBillyzapiszczałgłośnoiwyrwałwszystkichzzadumy.
KrzykiBilly'egochybaściągnęłyCarolinezpowrotemnaziemię.
-Tooczywiścienieprawda-powiedziała.Jesuspostawiłprzedniąkolejnykubekkawy.
Niebardzowiedział,ocojejchodzi.
-No,Issy-wyjaśniła.-Mylisię.Jamestozrobił,zabiłsię.
Miałkłopotyiniewiedział,jaksobieznimiporadzić.Sammitomówił,Markteż.
-Zresztąnibydlaczegoktośchciałbygozabijać?-zdziwiłasięMaggie.
-Chodziokobietę.
-Zazdrość.-JesususiadłkołoCarolineiwcisnąłjejkubekwdłonie.-Pij-poradził.-Tocięwzmocni.
- Masz na myśli Gayle Lee Chen? - Maggie nie wydawała się zaskoczona. Z tego, co wiedziała, to
bezlitosnasuka,zdolnadowszystkiego.
142
SarahwzięłaBilly'egonaręce,podeszładostolika.Byłaczęściątejrodziny;przecieżpracowalirazem,
żartowali, trwali przy sobie podczas podróży przez życie. Mały Billy, obecnie dziewięciomiesięczny,
wtuliłsięwjejchudyobojczykzgłośnympłaczem.Podałamubutelkę.Umilkłodrazu.
- Posłuchaj - zaczęła. Caroline spojrzała na nią. - Na pewno chcesz, żeby Issy jechała na pogrzeb? -
Sarah widziała, jak histerycznie zareagowała Issy, słyszała, jak sugerowała, że James padł ofiarą
morderstwa.
- Musi pożegnać się z ojcem - stwierdziła Caroline ze znużeniem w głosie. Od kilku godzin w kółko
zadawałasobietosamopytanie.
-Musipojechaćnapogrzeb-zawtórowałajejMaggie.-Musitozobaczyć,amożewtedyszybciejsięz
tymwszystkimupora.-
Spojrzałanaekrankomputera,boprzyszłanowawiadomość.-
OdMarka-wyjaśniła.-Wysłałbilety,linieSingaporeAir,napojutrze.Dlanaswszystkich,ja,Jesusi
Sammamyleciećztobą.
Caroline dziękowała Bogu - i Markowi. Przerażała ją myśl o długich godzinach w samolocie u boku
zrozpaczonejcórki.
-Alejaniemogęzostawićpubu!-zdenerwowałsięJesus.
-Owszem,możesz.-SarahprzełożyłaMałegoBilly'egonadrugieramięizmierzwiłamujasnewłoski.-
Jacięzastąpię.
Wiem,corobić,pracujętujużnatyledługo,żesobieporadzę.
Jestjeszczemojamama,jakbyco,pomoże.
Wszyscytrojespojrzelinaniązezdumieniem.
143
-Tak,mamrodzinę-rzuciłazaczepnie.-Poprostuodwrócilisiędomnieplecami,gdywykręciłamim
takinumerzciążą.
-Jakinumer?-zdziwiłasięMaggie.
- Zaszłam przed ślubem. Do którego nigdy nie doszło. - Sarah nie widziała problemu w samotnym
rodzicielstwieimiaławnosie,coinniotymmyślą.-Jesteśdobrąmatką-zwróciłasiędoCaroline.-Nie
przejmujsiętym,copowiedziałaIssy.Samapamiętam,comisięzdarzałowykrzyczećdoswojejmamy.
Dodzisiajtegożałuję.Takczasamibywa.Dziecizachowująsięagresywnie.MójMałyBillyteżmnietak
pewniekiedyśpotraktuje.
-Dzięki-mruknęłaCaroline.-Wiem,comasznamyśli.
-Niezawracajgłowyswojejmatce,Sarah-wtrąciłsięJesus.-
Zadzwoniędowłaściciela,powiem,jakajestsytuacja,niechprzyślekogośnazastępstwo.
-Biletyjużsą-poinformowałaMaggie.-Ijeszczejednawiadomość.
Carolineupiłałykkawyiskrzywiłasię,czującjejgorycz.
Znużonymgestemodgarnęławłosyztwarzy,stanęłazaMaggieiprzebiegławzrokiemwiadomość.
Caroline,byłotyleroboty,żeniemiałemnawetczasumyśleć,ale uwierz, cały czas pamiętałem nasz
wspólny wieczór. Wracam w sobotę. Co powiesz na powtórkę, może niedziela? Jim (Thompson, na
wypadekgdybyśzapomniała).
JimThompson,kolacyjkiirzeczywistość-towszystkowydawałosiętakodległe,żeniemalnierealne.
144
-Niemamnatosiły-wyznała.
Maggie zapewniła, że się tym zajmie, i napisała do Jima, że Caroline musi wracać do Singapuru i że
odezwiesiępopowrocie.
Uznała,żeniemaprawapisaćniczegowięcej.Carolinesamamupowie,jeśliuzna,żetokonieczne.
Zmęczeniesprawiło,żepodCarolineugięłysięnogi.Kawaniezłagodziłaefektówpodwójnejbrandy-i
bardzodobrze.Terazmarzyłatylkoojednym-żebysiępołożyć.
Jesus powiedział, że odwiezie Sarah do domu. Maggie zaprowadziła Caroline na górę. Poczekała, aż
przyjaciółkazrobito,cowszyscy,nawetgdyświatwaliimsięnagłowę.Codzienneczynności,jakmycie
zębów,rozebraniesięizwinięciewkłębeknałóżku.
-Śpij.-Maggieukładałajejubranienakrześle.-Postarajsięodpocząć.IssyjestzSam.Jakbyco,ma
mniebudzić.
OczyCarolinelśniłyszkliściezezmęczenia.
-BiednyJames-szepnęłaprzezłzy.-Biedny,biednyJames.
Rozdział37
NASTĘPNEGORANKAISSYDŁUGOwpatrywałasięwsufit,zanimwreszciewstała.Myślałaoojcu.
Wiedziała, że nie żyje. Że już nigdy go nie zobaczy. Ale nie oszalała, po prostu chyba wypłakała już
wszystkiełzy.Sam,którależałaobokniej,stwierdziławkońcu:
145
-Chodź,przygotujemyśniadanie.Przynajmniejbędziemymiałycośdoroboty.
Issyparzyłakawę,Samprzypalałagrzanki.
- Nie przejmuj się, nikt niczego nie zauważy -zapewniła, zdrapała spaleniznę ze wszystkich kromek i
posmarowałajegrubodobrymirlandzkimmasłem,zaktórymprzepadałaMaggie.
Wodasięzagotowała.Issyzalaławrzątkiemtorebkęearlgreyawdużymkwiecistymkubkuzporcelany
wedgwood. Sam powiedziała, że używają go tylko na specjalne okazje, ale obie uznały, że dzisiaj jest
właśnietakaokazja.Postawiłaherbatęnatacy,dodałagrzankiiposzłanagórę.
DrzwidopokojuCarolinestałyotworem,jakzawsze,aleIssyitakzapukała.
-Toja-odezwałasięcicho.Carolineodgarnęławłosyzoczu.
-Śniadanie.Dziękuję,Issy.
Isabelwidziała,żematkawyglądastrasznie.
-Przepraszam-wykrztusiła.
-Jateż-odpowiedziałaCaroline.
-Alejanaprawdęwierzęwto,comówiłam.Niepogodzęsięzmyślą,żetata...nowiesz.
Carolineskinęłagłową.Znowupękałojejserce.
-Rozumiem.
Issypostawiłatacęnapodłodzeiprzysiadłanaskrajułóżka.
-Tokolejneciężkieprzeżycie,zktórymprzyszłocisięzmierzyć-stwierdziłaCaroline.Wzięłacórkęza
rękęisiedziałytak,wpatrzonewprzestrzeń,niewsiebie.
-Icoteraz,mamo?-zapytałaIssyzrezygnacjąwgłosie.
146
- Lecimy do Singapuru na pogrzeb. Musimy się pożegnać. Nie będziemy same, polecą z nami Sam,
MaggieiJesus.
-Wracamydodomu-szepnęłaIssyiwkońcupoczułaulgę.
PodczascałegodługiegolotuIssytylkooglądałafilmyiczytałagazety.
Przyglądałasiępozostałymizastanawiała,jaktomożliwe,żeczujesiętakbezbrzeżniesamotna,mającu
boku najbliższą przyjaciółkę, szkicującą coś na iPadzie, a matka siedzi po drugiej stronie przejścia i
udaje, że czyta kolorowy magazyn, choć ma zamknięte oczy. Maggie i Jesus w milczeniu grali w karty.
Ciszęprzerywałyjedyniemonotonnywarkotsilników,cichegłosystewardespytających,czyniczegoim
niepodać,ikrzykiwsłuchawkach-dźwiękzfilmunaekranietelewizora.
Bolałyjąoczy,zmęczonewpatrywaniemsięwsufit.Rozpacztodoznaniefizyczne,terazjużtowiedziała.
Przygniatałajądofotela,przytrzymywała,jakczyjeściężkiedłonienaramionach.
Powtarzała sobie, że to nie wina matki. Mama robiła, co w jej mocy, razem z Markiem zajęła się
wszystkim,aonmiałnanichczekaćnamiejscu.„Marksiętobązaopiekuje",tłumaczyłamama,choćobie
wiedziały,żetonietosamoiniezastąpijejojca.
Żałowała, że nie ma przy niej Ślepej Brendy. W jej pustym życiu kotka była prawdziwą przyjaciółką.
Pozatymprzysięgłasobie,choćmatkajeszczeotymniewiedziała,żejejnoganiepostaniewtejszopie,
wktórejCarolinechciałaotworzyćrestaurację.
147
Nadaluważała,żegdybyzostaływSingapurze,niedoszłobydotychwszystkichnieszczęść.Mieszkałyby,
jakdawniej,wpięknymapartamencie,aojciecznalazłbyjakieśwyjściezkłopotów.Powiedziałbyim,że
jekochaiichpotrzebuje.Apotem,zamiaststrzelaćsobiewgłowę,wróciłbydodomuiwszystkobyłoby
dobrze.Nadalmieszkalibywetrójkę.Bylibyrodziną.
Dlaczegotylkoonajestprzekonana,żetatęzamordowano?
Dlaniejtooczywiste.Nieznosiłbronipalnej,nigdynietrzymał
jejwdomu,twierdził,żetosymbolwojnyiprzemocy,inieżyczyłsobie,bycośtakiegoznajdowałosię
podjegodachem,wpobliżujegożonyicórki.
Rodzina wiele dla niego znaczyła, choć słyszała plotki o innych kobietach. Nie zapomniała spotkania z
tamtą nieznajomą w hotelu w Hongkongu i teraz pomyślała, że taka osoba nie zawahałaby się przed
morderstwem,boitakmazamiastsercabryłęlodu.GayleLeeChenijejpodobnerobiąto,coimpasuje.
No tak, ale musiała mieć jakiś powód, by go zamordować; motyw, jak to nazywali w telewizyjnych
serialachkryminalnych.
Nictakiegonieprzychodziłojejdogłowy.
Kiedy w końcu wysiedli z samolotu i znaleźli się w klimatyzowanym terminalu lotniska Changi, Issy
myślałaojednym-cieszyłasię,żemożewreszciewyprostowaćnogi.
Przeszli kontrolę paszportową, celną, a potem okazało się, że czeka na nich szofer z tabliczką z ich
nazwiskiem,ipochwilijużjechalidohotelu.
Z ulgą wsiadła do rolls-royce'a, żeby uciec przed gorącym wilgotnym powietrzem. Ruszyli do hotelu
Raffles.
148
Issy w milczeniu wpatrywała się w okno. Widziała znajome miasto, rzekę i wieżowce, a między nimi
architektoniczneperełki
-zabytkowedomykolonialne.Widziałaulicepełneparterowychdomków,kafejekicentrówhandlowych,
mosty,nabrzeża,boiskodokrykieta,katedrę,targ.HistoriaSingapuru,całeżyciemiastatłoczyłosięna
małym skrawku ziemi. Na ulicach kłębili się Malajowie, Hindusi, Tajowie i Chińczycy. Wystarczy, by
uchyliła okno, a poczuje znajome zapachy lokalnych przysmaków i usłyszy nawoływania ulicznych
sprzedawcóworazkrzykimew,dźwiękidzwonów,zawodzeniemuezinów.Singapur,jejprawdziwydom,
tętniłżyciem.Ajednakkogośwnimzabrakło.
Hotel Raffles stanowił białą oazę w cienistym ogrodzie. Na werandach i w altanach czekały białe
rattanowefotele,wzrokkusiłybarwnerabaty.Issybywałatuczęsto,przychodzilitunaniedzielneobiady,
czasemwpadalinapodwieczorek.Niemalwierzyła,żeczekananieojciec.
Alenie.TymrazemtoMarkwyszedłimnaspotkanie.
Rozdział38
CAROLINE POCAŁOWAŁA MARKA W POLICZEK i podziękowała mu niezdarnie. Dziwne,
pomyślała, że tak niezręcznie się czuje w towarzystwie starego przyjaciela Jamesa, ale teraz jakimś
cudemwszystkowydawałosięinne.
149
MarekobjąłserdecznieIssy.PrzywitałsięzSamuścisnął
dłonie Maggie i Jesusa, którego zapewnił, że pamięta, by wymawiać jego imię Hesus. Całej trójce
podziękował,żeokazująIssyiCarolinewsparcie.
-PozanamiJamesniemiałżadnejrodziny-zauważyłaCaroline.Byłjedynakiem,ajegorodziceumarli
młodo,nie poznali animnie, ani swojejwnuczki. - W myślachpodziękowała Bogu zato, że nie dożyli
samobójczejśmiercijedynegosyna.
Jejrodzicemieliprzyleciećtegowieczoru,choćprosiłaich,żebydarowalisobiedługąpodróżzFrancji,
onijednaknawetniechcieliotymsłyszeć.
- I ty, i Issy będziecie potrzebowały wsparcia -tłumaczyła córce Cassandra Meriton tym
charakterystycznymtonem,zktórym,coCarolinepamiętałazdzieciństwa,niemadyskusji.
- Nie było nas na waszym ślubie - dorzucił ojciec, biorąc od matki słuchawkę. - Przynajmniej teraz
będziemywamtowarzyszyć.
Markzarezerwowałimeleganckieapartamenty,gdziewoknachwisiałyjedwabnestory,apodścianami
stałykanapyobitebrokatem.Łazienkikusiłymarmurami,wannamizhydromasażem,miękkimiręcznikami
iperfumowanymmydłem.
Zjawiłsiękelnerznapojami.Carolineodesłaładziewczynkidopokoju,żebyodpoczęły.
Mark stał przy oknie, ale teraz podszedł bliżej, usiadł koło niej na kanapie i otworzył butelkę
schłodzonegoszampana.
-Tochybakosztujemajątek-zauważyłaCaroline.
Wzruszyłramionami.
150
- Firma zapłaci. - Podał jej kieliszek. Unikała jego wzroku, nie chciała słyszeć tego, co miał jej do
powiedzenia,choćwiedziała,żeniezdołategouniknąć.
-Koronerpotwierdził,żetobyłosamobójstwo-oznajmił.-
Policjanci pracowali bardzo sumiennie, przenalizowali też jego finanse. - Wzruszył ramionami. - Nic
więcejniedasięzrobić.
-WedługIssyJamesazamordowano-odezwałasię.
Znowuwzruszyłramionami.
-Nonsens.Wkażdymraziesprawajestjużzamknięta.Tokoniec.Niechmuziemialekkąbędzie.
Wstał,przechadzałsięnerwowo.
-Zajmęsięwszystkim-obiecał.-Firmą,mieszkaniem...
Wszystkim. Odłożę przedmioty osobiste, zdjęcia i pamiątki, które być może zechcecie zatrzymać. No
wiesz,jegostarepióroMontblanc,zegarek,spinkidomankietów...
- Memento mori - stwierdziła Caroline ze smutkiem. Z jednej strony miała ochotę sama tam wrócić,
rozejrzećsię,alewiedziała,żedlaIssybędzietozbytbolesne.-Mówisię,żeniemożnawejśćdwarazy
dotejsamejrzeki-mruknęłaznużonymgłosem.
-Nicciztegonieprzyjdzie-zauważyłcicho.Tojużkoniec,pomyślała.Koniecpewnejepoki.
-Jameswziąłkolejnąpożyczkępodzastawapartamentu-
dodał.-Sprzedamgoizobaczymy,cozostaniepospłaciedługów.Niestety,przepuściłwiększośćswoich
udziałówwfirmie,ryzykował,przekazałjetejkobiecie.Nicjużnatonieporadzę.
Carolineduszkiemwychyliłaszampanaiodstawiłakieliszek.
151
Markspojrzałnanią.
-Pogrzebjestowpółdodwunastej.
Zwestchnieniemszykowałasięnakoszmarnechwile.
-Wieczoremprzylecąmoirodzice.
-Zjemyrazemkolację,porozmawiamyjakludzie.
Miałrację.Gdyśmierćpukadodrzwi,trzebazachowywaćsięgodnie,wspominaćdobreczasy,wypićza
zmarłego.
Czułanasobiejegowzrok.
-Poradziszsobie?-zapytał.
-BardziejżalmiIssyniżJamesa-wyznała.-Teraztoonacierpinajbardziej.
-Zrobię,cowmojejmocy,bywampomóc-zapewnił.
Uwierzyłamu.
Rozdział39
CASSANDRA MERITON, MATKA CAROLINE, nienawidziła swojego imienia. Co, do cholery,
strzeliłojejrodzicomdogłowy,bynazwaćjąimieniemgreckiejwróżbitki,któraodrzuciłazalotysamego
Apollina?
-Widzisz,skorouważali,żejestemboska,moglimnieprzecieżnazwaćimieniemDiany,boginiłowów,
czy Artemidy, siostry Apolla, która chyba ciągle przesiadywała z koleżankami i świetnie się bawiła. I
dlatego-zaznaczyła-tynazywaszsięCaroline,prostoizwyczajnie.AjaskracammojeimiędoCas-sie.
AIsabel,piękneimię,toIssy.Brzmitojakdwadrinki:poproszęCassieiIssy,zlodem...
152
Matkazawszepotrafiłająrozbawić.Zawszebiłaodniejradość,nawetteraz,gdyzjawiłasięwhotelu
Rafflesobjuczonabagażamiiprezentami.
-Skarbie!-zawołała,upuściłapakunkinaziemięiwyciągnęłaramionadoCaroline,poczymuściskała
ją tak mocno, że córka roześmiała się głośno. -Cudownie cię widzieć, choć wolałabym, żebyśmy się
spotkaływinnychokolicznościach!-Rozglądałasiępoeleganckimsaloniku.-AlbotenMarkstajedla
ciebienagłowie,albozarobiłfortunę-stwierdziła,patrzącbadawczonacórkę.-BoJamesniezostawił
cizbytwiele,co?
-Niesądzę,nie,nieteraz,kiedywpakowałsięwtakietarapaty.
Jej ojciec, wysoki, barczysty, z kapeluszem, który zwykle nosił, zajmując się ogrodem, objął ją
serdecznie.Alenajpierwzdjąłkapelusziściskałgowdłoni.
-Niemożesięznimrozstać-sapnęłaCassie.-Zrósłsięznimwjedno.
Usiadłanakanapieipoklepałapoduszkękołosiebie.
-Usiądź.Porozmawiajmy.
-Nowłaśnie,opowiedznamwszystkopokolei-zawtórował
jejojciec.
Carolineopowiedziaławszystko,cowiedziała,nieopuściłanawetszczegółównatematśmierciJamesa.
WspomniałaoszalikuHermesanajegogłowie.
- Według Marka chciał w ten sposób nie dopuścić do zalania krwią kabiny. Mark stwierdził, że był
bardzoschludny.Dziwne,aleinaczejgozapamiętałam.Wedługmniewogóleniebył
schludny.
153
Zagubiona spojrzała na matkę, która oznajmiła, że ludzie pod wpływem wielkiego stresu, jak James
ostatnio,robiądziwnerzeczy.ZewzględunaIssy,oceniła,szkoda,żedokonałakurattakiegowyboru.I
wtedynaglezalałasięłzami.
CassandraMeritonprawienigdyniepłakała.Wżyciunarzekałatylkozdwóchpowodów-skarżyłasię
naswójniskiwzrostinaimię.Miałazaledwiemetrpięćdziesiątdwawzrostuizawszenosiłaobcasy,
choćbyniewysokie,alewierzyła,żedodająjejpowagi.
Jej jasne włosy kręciły się niesfornie pod wpływem wilgoci w powietrzu. Nosiła je obcięte na pazia.
Miała niebieskie oczy i zadarty nosek. Twierdziła, że jeśli jeszcze raz ktoś nazwie ją słodką, udusi go
własnymirękami.
„Cojakco,alesłodkaniejestem",zaklinałasię.Itoprawda.
SkończyłaliteraturęnaOxfordzie,awwolnymczasie,podczasniezliczonychpodróżymęża,zrobiłateż
doktorat.
-Niemogłabymtakspokojniesiedziećioglądaćtelewizji-
tłumaczyła.-Nigdyniebyłamleniwądamulką,któratylkochadzanalunche.-AledlaCarolinezawsze
była troskliwą matką: gotowała domowe obiadki i pilnowała, by wszystko było na swoim miejscu.
Rodzinaiprzyjacielejąuwielbiali.
Podobnie jak mąż, Henry Meriton. Henry podejrzewał, że ludziom się wydaje, że to on jest głową
rodziny, ale w rzeczywistości była nią jego żona. Informował o tym wszystkich na prawo i lewo, aż
kazałamuprzestać,bowszyscymająpodziurkiwnosieopowieściotym,jakajestwspaniała.Awtej
chwilisercemusięściskałonamyślorozpaczycórkiiwnuczki.
154
Kolację mieli zjeść w Long Bar Grill o ósmej, więc Caroline zaprowadziła rodziców do ich
apartamentu,imającczterygodzinydlasiebie,wzięładługą,relaksującąkąpielwwodziezpachnącym
olejkiem, a gdy już spierzchła jej skóra, wyszła z wanny i weszła pod prysznic - żeby umyć włosy i
orzeźwićsięzimnym strumieniem.Narzuciłamiękki białyszlafroki rozpa-kowaławalizkę.Rozwiesiła
sukienkęzczarnegolnu,którąplanowaławłożyćjutro.Byławspomnieniemzprzeszłości.
Pamiętała, jak nosiła do niej sznur pereł i malowała usta czerwoną szminką; wybrali się wtedy z
Jamesemnakolację,tutaj,wSingapurze.Pamiętała,jakbardzomusięwniejpodobała.
Zadzwoniłanarecepcjęipoprosiła,żebyobudzilijąosiódmej.Nigdyniemiałazaufaniadobudzików.A
potemopadłanapoduszkiiprzymknęłapowieki.
Mark czekał o ósmej. Wszyscy zjawili się punktualnie, choć dziewczynki przecierały zaspane oczy, a
wszystkim zmęczenie dawało się we znaki. Siedzieli w restauracji, sąsiadującej z barem, w którym
CarolinepoznałaJamesa.
-Pamiętasztęhistorię?-zapytałaIssy.
-Tehistorie-poprawiłacórka.-Nigdyniesłyszałamdwukrotnietejsamejwersji.
Zajęli miejsca przy stoliku, napili się wina. Zjedli co nieco, trochę rozmawiali i udało im się uniknąć
tematujutra.
Dzieńpogrzebubyłsłoneczny,alenahoryzonciegromadziłysiępurpurowechmury.Caroline
155
wiedziała, że będzie padać; w Singapurze pada codziennie, nikt nie rusza się z domu bez parasola. Po
prostutrzebaczekać,ażponowniewyjdziesłońce,bozawszewychodzi.
Metaforażycia,stwierdziłaCaroline,patrzącnaswojeodbiciewlustrzewczarnejlnianejsukience.Jej
nogi były bardzo blade i mimo upału musiała włożyć rajstopy. Wsunęła stopy w czarne zamszowe
pantofle.Miałyconajmniejpięćlat.Kupiłajetutaj,wcentrumhandlowymOrchardRoad,podobniejak
sukienkę.
Maggie i Jesus czekali w saloniku. Jesus miał na sobie czarny garnitur, Maggie była w czarnym
kostiumie,którytużprzedwyjazdemkupiławOxfordzie.KołonichstałaSamzpoważnąminąijasnymi
włosamizaplecionymiwskromnywarkocz.
Carolineniechciała,żebyIssywystąpiławczerni.Wiedziała,żeJamestakżebyłbyprzeciwko,stanęło
więcnatym,żeichcórkawłożyłaróżowąbawełnianąspódnicęibiałąbluzkę.Nachudychnogachnadal
widniałasztucznaopalenizna.Byłabardzocicha.Carolinezaśwydawałasięnieszczęśliwaizagubiona.
Nicdziwnego,skrywaławsobietyleemocji.
Cassandra wystąpiła w czerni, Henry miał na głowie nieodłączną panamę. Włożył garnitur z dawnych
czasów,niecoprzyciasny.
Zeszlidoholu,gdziejużczekałMark.Pojechalidokościoła.
CarolinewzięłaIssyzarękę,gdyprzekroczyłyprógświątyni.
Trumna stała przed ołtarzem. Organista zagrał pierwsze takty hymnu, niosły się echem po wnętrzu
świątyni.Rozejrzałasięize156
zdumieniemstwierdziła,żesporoludziprzyszłopożegnaćjejbyłegomęża.
Widziała, jak Mark rozmawia z ochroniarzami, których, jak wiedziała, zatrudnił na wypadek, gdyby
zjawiłasięGayleLeeChen.Mielipolecenie,byusunąćjązkościoła,siłą,jeślizajdzietakapotrzeba.
Carolineusiadławpierwszymrzędzie.PatrzyłanatrumnęJamesa,zastanawiającsię,czemutozrobił,i
dumała o tym, że chciałaby cofnąć czas. Znowu znaleźć się w barze hotelu Raffles, gdzie wszystko się
zaczęło.
Issysiedziałamiędzymatkąababką,wpatrzonawskrzynkę,wktórejspoczywałydoczesneszczątkiojca.
Kwiatyleżącenatrumnieprzesycałypowietrzesłodkimzapachem.Zdawałasobiesprawę,żeojcatunie
mainigdyniebędzie,aleniepłakała.
Msza ciągnęła się w nieskończoność. Issy wstawała i klękała jak automat. W końcu, po ostatnim
błogosławieństwie,wszyscypoprostuwstaliiwyszli,aojcieczostałsam.Potemstałyirozmawiałyz
ludźmi,którzyuśmiechalisiędoniejsmutnoimówili,żebardzowyrosła.Ijużbyłopowszystkim.
- Nadal uważam, że został zamordowany - szepnęła do Sam, gdy wracały do samochodu. Ale
przyjaciółkastwierdziła,żeniemasensuotymrozmyślać,boitaknicniemożezrobić.
Issywiedziała,żemarację.Przecieżmiałatylkopiętnaścielat.
Gdywsiadaładosamochodu,kątemokazobaczyłaGayleLeeChen,którapółprzecznicydalejwysiadała
zlimuzyny.Miałanasobiebiałątradycyjną
157
suknię.Issypamiętała,żebieltowChinachkolorżałoby.
Nienawidziłatejkobiety.
Marktakżejązobaczył.Wszyscywsiedlidolimuzynyiodjechali.
Issy odwróciła się i widziała, jak Gayle Lee Chen wchodzi do kościoła. Tym razem się spóźniła,
pomyślałazsatysfakcją.
Rozdział40
CASSANDRA MERITON PRZEŻYŁA WSZELKIE BURZE i zawi-rowania, jakie wiążą się z
wychowaniemcórki.Czasamizadawałasobie-imężowi-pytanie,czywogólewartosiętakmęczyć.
Oczywiście, że tak. Po prostu doświadczyła tych samych trosk i chwil bezradności, które stają się
udziałem wszystkich rodziców córek. Synów chyba też, rozważała, choć podobno z chłopcami jest
łatwiej.Zajmująsięnimiojcowie,zabierająichnamecze,tłumacząim,jaksięzałatwia„tesprawy",jak
się mówiło w jej czasach - pouczają, żeby zawsze używali prezerwatyw, poszli do pracy, ożenili się z
przyzwoitą dziewczyną, kupili dom i spłodzili dwoje wnucząt. Dziadkowie będą je skandalicznie
rozpieszczać,apotem,gdyogarnieichzmęczenie,dyskretniesobiepójdą.Zasłużylinaodpoczynek.
TerazjednakCassiemartwiłasięownuczkę.WidziałarozpaczwjejoczachiwiedziałaodCaroline,że
Issyżywiładziwaczneprzekonanie,żejejojciecpadłofiarąmorderstwa.
Oczywiścierozumiała,czemuniechciałaprzyjąćdowiadomości,żeJamespo-158
pełniłsamobójstwo.Przerażałająsamamyślotym.Ojcowienierobiątakichrzeczyityle.Terazjednak
Issy tonęła w morzu dojrzałych uczuć, sprzecznych z jej nastoletnią duszą. A przecież powinna myśleć
jedynie o szkole, ciuchach, chłopcach, flirtach i zabawie. I oczywiście cały czas uczyć się pilnie, bo
egzaminynadciągająnieubłaganie-najpierwdoliceum,potem,oby,nastudia.Wtejchwilijednaknie
sięgałamyślamidalejniżkolejnydzień.Byławrozpaczy.Potrzebowałapomocy,wsparcia,normalności.
Cassiewiedziaładokładnie,czegopotrzebujewnuczka.Opiekidziadków.
PodczaskolacjiCassieuścisnęłapodstołemdłońwnuczki.
-AmożeodwiedzisznasweFrancji?Pomożeszdziadkowizbieraćpomidory;hodujenaprawdępyszną
odmianęimusimyzebraćje,zanimzrobiątoptaki.Dalej,trzebazbieraćfigi,którespadajązdrzew,jest
ichtyle,żenawetmniesięniechcesmażyćkonfitur.Twójpokójnaciebieczeka,jestmalutki,alebardzo
ładny.WkońcuwyrzuciłamtęstarąnarzutęzMyszkąMikiikupiłamcinową,dorosłą...
-Idęozakład,żejestbiała.-Issysięuśmiechnęła.
-Mojadroga,niemylmnieztwojąmatką.Jestczarna.
-Orany!-Issybyłapodwrażeniem.
-Zzamszu-dodałaCassandra.
-Ojej!-Tojużniemieściłojejsięwgłowie.-Naprawdę?
Czarnaizamszowa?
-Cóż,tochybapodróbka,alewyglądaświetnie-przyznałababka.
159
-Orany-powtórzyłaIssyzaintrygowana.-Alejeślichodziopomidory,tosamaniewiem.
Cassandraponownieuścisnęłajejdłońidodałakonspiracyjnymszeptem:
-Cotampomidory,wybierzemysięnazakupydoBordeauxikupimyciślicznefrancuskieciuszki.-Aja
popytamprzyjaciółkiochłopcówwodpowiednimwieku,dodaławmyślach.
Issyspojrzałanamatkę.
-Mogę,mamo?
-Jeślichcesz.
-Sammyoczywiścieteżjestzaproszona-dodałaCassandra,aleMaggieodparła,żeSammusiwracaćdo
szkoły.
Cassie patrzyła na wnuczkę i widziała, że dziewczyna na chwilę zapomniała, dlaczego znalazła się w
Singapurze.Idobrze.
Ponownieuścisnęłajejdłoń.
-Wszystkobędziedobrze-obiecałamiękko.-Minietrochęczasu,zanimtonastąpi,aleuporaszsięztym,
zapewniamcię.
Issyspojrzałananiąciekawie.
-Skądwiesz?
Jejoczybyłytakpodobnedooczujejojca,żeCassandrawstrzymałaoddech.
-Mamswojelatainiejednoprzeżyłam-rzekła.-Czynietakiejodpowiedzispodziewałaśsiępobabce?
160
CZĘŚĆII
Rozdział41
KILKADNIPÓŹNIEJCAROLINErobiłaporządkiwkuchennejczęścipubu,czyliukładałapatelnietak,
jak lubiła, a nie piętrzyła je byle gdzie, co podczas jej nieobecności robiły Sarah i jej pomocnice.
Zawszepopowrociedopracymusiałaszukaćulubionychpatelniwewłaściwychrozmiarach.Wkońcu
znalazłażeliwnyrondel.
-Przepraszam-mruknęłaSarah.MałyBillywyjątkowozostał
z opiekunką, a ona spokojnie siekała cebulkę, którą później Caroline zeszkli i zaserwuje ze stekiem; to
byłodzisiajdaniednia.Aletonieodcebulipłakała.Nagleodłożyłanóżizaniosłasięszlochem.
Carolinetousłyszała.Zwilżyłaściereczkęzimnąwodą,podałaSarah.
-Przyłóżdooczu-poradziła.-Boprzytejtwojejbladejkarnacjibędzieszwyglądałajakbałwan.
-Oczyjakguziki-wykrztusiłaSarahprzezłzyiczknęła.
Caroline podsunęła jej krzesło i usiadła koło niej. Ślepa Brenda ułożyła się na stole. Tak, to
niehigienicznie,alecotam.
-Chodziofaceta?-domyśliłasięCaroline.
161
- Poniekąd. O właściciela mieszkania. - Sarah przytknęła zimną szmatkę do oczu. - To nic takiego, w
każdym razie w porównaniu z tym, przez co ty przeszłaś - dodała. - Ale widzisz, wyrzuca mnie. Co
miesiącprzedłużamyumowę,aleterazoznajmił,żemainnegonajemcę,któryrozważakupno.
-Weekendowiec-domyśliłasięCaroline.WCotswoldsbyłoichpełno,kupowalidomkiimieszkania,
żebychoćnakilkadniwyrwaćsięzwyściguszczurów.-1cozrobisz?
-Niemamwyjścia,muszęwrócićdomamy.
Carolineprzypomniałasobie,jakSarahopowiadała,żejejmamaniebyłazachwyconatym,żeurodziła
dzieckoprzedślubem.
- Moim zdaniem to kiepskie rozwiązanie -stwierdziła. A potem, nieoczekiwanie, wpadła na genialny
pomysł,cozdarzałojejsięcorazczęściej,gdymyślałaoprzyszłości.-Obokmojejszopyjestdomek-
zaczęła.-Malutki,naprawdęmalutki,alewszystkownimdziała,boteżgowyremontowałam.Jestprąd,
kanalizacja,wszystko.Wieszco,Sarah?Wmojejkuchniteżbędępotrzebowałakogośdopomocy.Może
ciebie? Zatrudnię cię i zamieszkacie z Małym Billym w domku, za darmo. I będę ci płacić normalną
stawkę.
Sarahodłożyłaścierkęispojrzałananią.
-Niemogę-odparła.-PoprostuniemogęzostawićMaggiewtakiejsytuacji.Niemożemyobieodejść.
-Zażadneskarbyświataniechciałabymnarobićimkłopotów
-zapewniłaCaroline.-Otworzęmojąrestauracjędopiero,kiedyznajdziemykogośnamojemiejscetu,w
pubie.AledotegoczasutyiMały
162
Billymielibyściedachnadgłową.Możecieumniemieszkaćbezwzględunato,czyzgodziszsięumnie
pracować.
Sarah westchnęła głęboko. Caroline spojrzała na jej buty, czarne kozaki o, jak zauważyła, bardzo
zdartychobcasach.
Wiedziała,żecałejejzarobkipochłaniacodzienneżycieisynek,zaktórymprzepadała.
-Widzisz,naprawdęniemategozłego,cobynadobreniewyszło!-zawołałaradośnie.-Samatoprzed
chwiląudowodniłaś!
Rozdział42
DOPIERO PO ZAMKNIĘCIU PUBU Caroline zdołała usiąść do komputera i sprawdzić pocztę
elektroniczną.Siedziaławłóżku.
Ślepa Brenda wśliznęła się pod poduszkę. Caroline zebrała włosy w koński ogon i liczyła, że krem na
nocCliniquesprawicuda.
Miała na sobie za ciasną różową koszulkę, a przecież mogłaby przysiąc, że przez ostatnie tygodnie
schudła,boprawienicniejadłazezmartwienia.Zwestchnieniemstwierdziła,żenapewnoskurczyłasię
wpraniu.Oparłalaptopnakolanachizaczęłaczytaćwiadomości.Najpierw-odmamy.
Isabelradzisobieświetnie(nienazywamjejjużIssy,mówi,żetegonielubi,apozatymjestzadużana
takie dziecinne zdrobnienie). Zaproponowałam, że jeśli chce, może się do mnie zwracać po imieniu.
Jestbardzocicha,anirazuniewspomniałaojca.Niewracajuż
163
też do wersji z morderstwem. Lepiej nie budzić licha. Obiecała dziadkowi, że jutro pomoże mu przy
pomidorach. W tej chwili są razem na rybach, siedzą nad stawem. Pojechali tam na traktorze, twój
ojciec w nieodłącznej panamie, twoja córka - w czapeczce bejsbolowej z logo drużyny hokejowej
Upperthorpe.Niemiałampojęcia,żegrawhokeja.Caroline,zapewniamcię,dobrzejejtutaj, z dala
odtegowszystkiego,odśmierciirozstania.
Oczywiścienigdytegoniezapomni,alepewnegodniatozaakceptuje,jakmywszyscy.Tytakże,moja
kochana, uparta Córko. Zawsze taka byłaś i zawsze miałaś fatalny gust, jeśli chodzi o mężczyzn.
Pamiętasztegodługowłosegozżółtymizębami?Grałwzespolerockowym?Atenmaratończyk,który
nosił nieprzyzwoicie obcisłe spodenki, lansował dietę makrobiotyczną i zepsuł mi przyjęcie? Zawsze
uważałam,żepowinnaśbyławyjśćzaMarka.Toowielelepszyegzemplarz.ItakCiękochamidbamo
Twojącórkę.
Uśmiechałasię,czytająclistodmatki.CałaCassie,pomyślała.
Nigdy się nie poddaje. Ale opiekuje się Issy - nie, Isabel. Isabel, która do niej nie dzwoniła. Zdawała
sobiesprawę,żemusidaćjejwięcejczasu,poczekać,ażochłonie.Narazienapiszejejtylkoesemes,że
jąkochaitęskni,imanadzieję,żedobrzesiębawiweFrancji...
Kolejnawidomość,kujejzdumieniu,byłaodJimaThompsona.
Jużwiem-jakwszyscy.Wszyscymieszkańcy,wrazzemną,łącząsięzTobąwbólu.Mamnadzieję,że
Issysiętrzyma,choćpewniebardzojejciężko.Zdajęsobiesprawę,żeniebrzmitonajlepiej, ale nie
radzęsobieze
164
słowami,owielelepiejidziemizdrewnem.Zadzwoń,kiedybędzieszmogła.Jim.
Zerknęła na śliczne puzderko, które dla niej zrobił. Światło nocnej lampki pogłębiało kontrast między
różnymi gatunkami drewna. Musnęła palcem miękkie kształty. Rzeczywiście, jego silną stroną są ręce;
pamiętałaichdotyknaplecach,gdycałował
ją na dobranoc. Ale to było wtedy, zanim to wszystko się wydarzyło. Zegnaj, spokoju, witaj, chaosie.
Wtedy, na kolacji, nie wiedziała, co ją czeka. A teraz, przez Jamesa, znalazła się w innym, nowym
świecie.
Naekraniepojawiłasiętrzeciawiadomość.OdMarka.
Nie mam dla Ciebie najlepszych wieści, ale uważam, że powinnaś wiedzieć, że apartament był
zadłużony po dach, więc nie masz co liczyć na przypływ gotówki z tego źródła. Wróciłem tam i
spakowałemto,couznałemzaważnedlaCiebieiIssy,itrochęmebli.Wybrałemantyki,udałomisięje
dyskretnie zabrać, zanim zjawił się komornik. Chrzanić wierzycieli, te rzeczy należą do Was, nie do
Jamesa. Ocaliłem ko-módki z wiązu, z antykwariatu przy Hollywood Road w Hongkongu - wiesz, o
które mi chodzi, i krzesła. Załatwiam teraz formalności, wkrótce wyślę je do Ciebie. Dostaniesz je
pewniezajakiśmiesiąc,aleuważam,żepowinnaśjemieć.Proszęteż,żebyśniepozwoliła,byobudziły
złewspomnienia.PrzecieżłączyłyWasteżpięknechwile.
CodotestamentuJamesa...oczywiściewiesz,żezostawił
wszystkocórce.Właściwietologiczne,bo165
przecież z Tobą zawarł już ugodę, choć bardzo niespra-wiedliwą. Z tego, co się zorientowałem,
pieniędzywystarczynawykształcenieIssy.
Jeśli chodzi o firmę, biegli nadal przeczesują naszą księgowość, ale stało się jasne, że James
nadszarpnął nasze zasoby, choć nie odbije się to na moich klientach. Jego inwestorzy wycofali się
dawno,kiedy,jaksiędomyślam,zboczyłzkursu.Niekażdemuudajesięprzekręt.Osobiściecieszęsię,
żemojareputacjanieucierpiała.
ChciałemCiteżpowiedzieć,żesprzedałemjachtidostałemzaniegowięcej,niżsięspodziewałem.Nie
wiem jeszcze, czy kupię nową łódź, a jeśli już, to na pewno zacumuję ją gdziekolwiek, byle nie w
Hongkongu.Otejkobiecieniesłyszałemanisłowa,iBogudzięki.
Zależałomi,żebyśtowiedziała,Caroline.Ijeszczeto,żeCiękocham.Zawszekochałem,odtamtego
dnia, gdy zobaczyłem Cię po raz pierwszy, a Ty właśnie wychodziłaś za mojego najlepszego
przyjaciela.
Zamknęła laptop, odstawiła na stolik. Zgasiła światło, wstała, rozsunęła zasłony, żeby widzieć okno.
Choćtojużpocząteklata,bryzaodrzekiniosłachłód.Wróciładołóżkaiwzadumiewśliznęłasiępod
kołdrę.
Nagleogarnęłojązmęczenie.Miaławrażenie,żeodtygodnigoniłaresztkamisił.Zasnęłaipogrążyłasię
wsnach,które,copóźniejwspominałazpoczuciemwiny,przepełniałnieJames,aleplany,jakwnowym
domuwyeksponowaćantykizHongkongu.
166
Rozdział43
KILKADNIPÓŹNIEJZADZWONIŁGEORGKI.
-Caroline?-pytającouniósłgłos,wypowiadającjejimię,jakbyspodziewałsiękogośinnego.
-Tak,toja-potwierdziła.-Iwiem,żetoty.Ktoinnymatakiserbskiakcent?
-Rosyjski-poprawiłGeorgki.-Awłaściwieukraiński.
-Tak,oczywiście.-Uwierzyłabywkażdąopowieść,którązdoławymyślić.-Cotamsłychać?
-Dzwonię,żebypowiedzieć,żemiprzykro.Bocierpisz.
-Dzięki,Georgki.Doceniam,żemitomówisz,żemiwspółczujesz.
-Acórka?
-Dojdziedosiebie.Prędzejczypóźniej.
-Mamdlaciebieniespodziankę-oznajmiłzupełnieinnymtonem,wyraźniesłyszaławnimnutęradości.
-Uwielbiamniespodzianki-rzuciłaimiałanadzieję,żeniejesttokolejnawyprawadoPangbour-ne,do
łabędziikurczakazpatelni.
-ToniespodziankaodemnieiJimaThompsona.Wszopie,czyjaktamnazywasztendom.
-Ciekawe.-Terazsięuśmiechała.
-Spotkamysiętamodczwartej-mówiłstanowczym,rozkazującymtonem.-Wtedyniespodziankabędzie
gotowa.
-Och,ale...-Miałaprzecieżtyledozrobienia,tylezaległości,tyle...
167
-Żadnychale-oświadczyłtakzdecydowanie,żeniemogłasięnieroześmiać.
Obiecała,żestawisięnaczas,iposzłapowiedziećMaggieoniespodziance.
Maggiesiedziaławsaloniku,przyszerokootwartymoknie,boso,znogaminakanapie.Kotkausadowiła
sięjejnakolanachizzapałemlizałalewąłapkę,którąpotemmyłasobiepyszczek.
-Tenkotidziedowszystkich-stwierdziłaMaggieiupiłałykkawy.
-Każdekolanasięnadadzą-mruknęłaCaroline.Roześmiałysięobie.Nalałasobiekawyiusiadłakoło
przyjaciółki.-
Właściwiejestpodtymwzględempodobnadomnie-dodała.-
Wiesz,ocomichodzi?
Maggiespojrzałananiązzadumą.
-Mark?
- To takie trudne, Mags. - Caroline pochyliła się i odruchowo pogłaskała kotkę, ale Ślepa Brenda,
oburzona, że ktoś kala jej świeżo wypucowane futerko, z zapałem zaczęła wylizywać miejsce, którego
dotknęłaludzkadłoń.-Och,przepraszam-
mruknęła.SpojrzałanaMaggie.-Bowidzisz,onjesttakipomocny,taki...
- Nowy facet w twoim życiu to ostatnie, czego ci w tej chwili potrzeba, i mam tu na myśli zarówno
Marka,jakiJimaThompsona.
Carolinespojrzałananiązdumiona.
-AcotywogólewieszoJimieThompsonie?
-Wpiekarnispotkałamjegosiostrę.Mówiła,żeJimbardzosięociebiemartwi.
-Pewniewszyscyjużwiedzą.-Dopieroterazzdałasobieztegosprawę.
168
-Wioskatomałyświatek,Caroline.Wszyscywiedząteż,żeSarahstracidachnadgłową.
-Zaproponowałam,żebyzamieszkałaumnie.Domekjestmalutki,aleimwystarczy.
-Będziejejtamlepiejniżtam,gdzieterazmieszka.Atobiedobrzezrobitowarzystwo.Jejidziecka.
Carolinesięroześmiała.
-Kiepskazemnieopiekunka.Jestemnatozastara,zapomniałamjuż,jaktosięrobi.
-Małemupotrzebnababcia,alenatoniemaszans,więcmusimyjązastąpić.-Maggiepostrzegałaswoją
rolęnaziemijakomatkęwszechrzeczy,którawspierawszystkiezagubionekobietyidzieci.
- Bogu dzięki za ciebie, Maggie. - Caroline serdecznie uścisnęła jej dłoń. - Co my byśmy bez ciebie
zrobiły?
-Załatwminowąkucharkęipomocnicę-sapnęłaMaggie.-Inauczjerobićtezapiekankizkurczakiem.
-Niemasprawy-obiecałaCaroline.-WięcpozwoliszSarahprzenieśćsiędomnie?
MaggieodstawiłakubekipodałakotkęCaroline.
-Moimzdaniemtodlaniejcudownaokazja,bywreszciedoczegośdojść.Musizacząćdziałać,pomyśleć
olepszejprzyszłościdlasynka.Podobniejakty-dodała.-Zresztąwedwiezawszeraźniej.
Carolinezrzuciłakotazkanapyiucałowałaprzyjaciółkę.
-Lecędoszopy.Georgkimówi,żemadlamnieniespodziankę.
-Tanapewnobędziemiła-domyśliłasięMaggie.
169
Rozdział44
ISABEL - JAK KAZAŁA SIĘ TERAZ NAZYWAĆ - siedziała na tarasie domu dziadków. Z kwitnącej
winorośli oplatającej werandę spadały drobne kwiatki. Zastanawiała się, czy wybrać się na spacer po
zadbanej posiadłości. Dziadek całymi dniami przesiadywał na traktorze, jeździł po całym terenie z
promiennym uśmiechem i klął na owady, które nie dawały mu spokoju. Odgrażał się, że urządzi im
masakrę środkami owadobójczymi, ale oczywiście nigdy się na to nie zdobędzie, spryska je tylko
sprejemibędzieliczył,żetowystarczy.
-Owadybyłytuprzednami-powiedziałamubabka.-Nielubią,gdysięimprzeszkadza.
Poszła nad staw, choć właściwie było to raczej jezioro. Było tak cicho, że słyszała monotonny szum
ważek, obserwowała, jak przelatują nad wodą jak plamy kolorów, jak co jakiś czas muskają jej
powierzchnię,bezśladu,bezplusku.
Tojeziorotodziełodziadka;osobiścieukładałgłazynajegobrzegach,wykładałjemiękkimtorfem,ba,
własnoręczniesklecił
drewnianą ławeczkę z pnia drzewa, które kilka lat temu zwaliła burza. To tylko deska na masywnych
podpórkach,alewpasowałasięidealniewkrajobraz.Istanowiładoskonałemiejsce,byspędzićnaniej
całepopołudnie,niemyśląc,bomyślenieoczymkolwiekniosłotylkoból.
Isabelwiedziała,żeprędzejczypóźniejsięzewszystkimupora.Wszyscytakmówili.Najgorsze,kiedy
radzili,żebywszystkoprzeanalizowałaiprzemy-170
ślała. Jakby chodziło o trudne zadanie z matematyki, a nie śmierć w rodzinie. Tylko babka była w
porządku.
-Pieprzyćtowszystko,Isabel-stwierdziła.-Przepraszamzasłownictwo.Chodźmynazakupy.Wiem,że
totylkochwilowerozwiązanie,alewkrótcesięprzekonasz,żewżyciunicniedziałarównieskutecznie.
Chwilowośćokazałasięjejnowąfilozofiążyciową.Bądźcobądź,nicwjejżyciuniebyłostałe.
-Dorośnij-powtarzałasobie.-Zycietoczysiędalej,nieważne,czyktośżyje,czynie.
Tegodniamiałanasobiesukienkę,którąbabkakupiłajejwBordeaux;czerwoną,krótką,bezramią-czek.
Domyślałasię,żebyładlaniejcałkowicienieodpowiednia,alebabkaroześmiałasiętylkoistwierdziła:
- Bierz ją i nie chowaj jej na żadną specjalną okazję; może się okazać, że z niej wyrośniesz, zanim
nadejdziedośćuroczystachwila.
Idlategomiałająnasobiewłaśnieteraz,gdysiedziałanadstawemikarmiłaryby,któregromadziłysię
ciekawieponiżejjejdyndającychstóp,gdysypałakarmęnapowierzchnięwody.
Obawiałasię,żejeprzekarmia.Dziadekkarmiłjerazdziennie,aleuwielbiała,gdyuwijałysięwokółjej
stóp.Możeoneteżtolubiły?
Jejtelefonożył.WiadomośćtekstowaodSam:Hej,Issy.TęsknięzaTobą.Upperthorpewtenweekend
czekają zawody pływackie przeciwko dwóm szkołom. Baw się dobrze. Często myślę o pobycie w
Singapurze.KochamCię.
171
Isabelodpowiedziałaodrazu:
OdezwijsięnaTweeterze,żebymwiedziała,żenaprawdętamjesteś.
Wieczorembędęwdomu.
Jakbywpozostałedniwłóczyłasiępoimprezachczycośtakiego.Chociażwłaściwieczęstobyłapoza
domem.
Dziadkowie mieli mnóstwo znajomych, którzy ciągle ich zapraszali, zawsze razem z nią. Nie raz i nie
dwa ukradkiem wychylała zapomniane kieliszki wina, ale nie była przekonana, czy odpowiada jej ten
smak.Topewnieprzyjdziezwiekiem.
Wiek.Kiedywłaściwieprzestajesiębyćdziewczyną,astajekobietą?Jaktosiędzieje?Miałapodziurki
wnosiebycianastolatką.AjednakilekroćsobieprzypomniałatęstrasznąimprezęiLysandra,któryrzuca
ją na łóżko i obmacuje, jakby była kawałkiem mięsa, marzyła, by wrócić do dzieciństwa. Nie chciała
mierzyćsięzdorosłościąiseksem.Owszem,podobałojejsięcałowanie,zaznałateżjużpożądania.Ale
niewinność to stan umysłu, a nie ciała. I w tej chwili właśnie niewinności pragnęła najbardziej na
świecie.
AleLysanderijejbezmyślnośćpołożylitemukres.Dziewicąpewnieteżjużniejest.Jejkoleżankimiały
tojużzasobą,żartowałyichichotały.Pewnieniewszystkiezrobiłytonaprawdę,niektórechybakłamały,
żebyzaimponowaćinnym.
Onatymczasemoddałabywszystko,żebybyłojakdawniej.
Aletojakzojcem.Przeszłośćniewróciijuż.
Odstronyogrodudobiegłowołaniebabki:
-Isabel?Chodź,pojedziemydoBergeracdokina!Filmjestpofrancusku,alemożemyudawać,że
172
cośrozumiemy,ibędziemyobjadaćsiępopcornemicolą!
Isabelsięroześmiała.Bardzolubiłababkę.
Rozdział45
GAYLELEECHENCIĄGLENOSIŁAŻAŁOBNĄBIEL.Miałanasobieszerokąspódnicęponiżejkolan
iluźnąkoszulę.Stopywsunęławpłaskiepantofle,któretakżewydawałysięzaduże.
Niosła przepastną torbę, kupioną od ulicznego handlarza w Hongkongu, ale nie była to bynajmniej
podróbkażadnegosłynnegoprojektanta,zktórychsłynieKowloon.Jejwłosynikłypodperuką-ciemne
lokiopadałyjejnaramiona.Spodburzywłosówwystawałyokularywgrubych,szarychoprawkach.W
bezkształtnymżakieciewogólenieprzypominałasiebie-iotowłaśniechodziło.
Znajdowała się w dużym kasynie w Makao -dawniej królowały tu bujna roślinność i komary -dzisiaj -
hazardziści.
Nierozpoznana przez nikogo, przepychała się przez tłum, nie zwracała uwagi na szczęk jednorękich
bandytów, ignorowała ryczące ekrany telewizyjne, na których migotały reklamy poszczególnych gier i
występównawielkiejsceniekasyna.
Uparciebrnęławstronęcichszegozakątka,gdziegratoczyłasięonajwiększąstawkę.
Przez kilka minut obserwowała stolik do black-jacka, przy którym turyści szybko tracili spore sumy.
Potemweszładosalki,wktórejgranowPai-gow.
173
DokołastolikasiedzieliChińczycyonieruchomychtwarzach.
Nie sposób stwierdzić, kto wygrywał, kto przegrywał. Wróciła do ruletki. Obeszła wszystkie stoliki,
zanimdokonaławyboru,imusiałapoczekać,ażzwolnisięmiejsce.Niecierpliwiłasię,alejakgraczew
Pai-gow,niedawałaposobieniczegopoznać.
Piętnaście minut później zasiadła w luźnej spódnicy, z białą plastikową torebką przewieszoną przez
ramię-niemogłajejsobiepołożyćnakolanach,bowzbudziłabypodejrzenie,żeoszukuje.Niemiałaby
nicprzeciwkooszukiwaniu,alenawetkobietaojejinteligencjiniemogłabytegodokonać.Pozatymtego
dnianiebyłaGayleLeeChen,tylkozwykłą,otyłąstarsząkobietą,któraniebudziłaszacunku,aleteżnie
zwracała na siebie uwagi pozostałych graczy ani krupiera, a przede wszystkim mężczyzn. Pani Chen
przestała istnieć. Była kolejnym życiowym rozbitkiem, którego do kasyna zwabiła wizja wielkiej
wygranejiktóryzapewnestracioszczędnościcałegożyciaprzystoleruletki.
Mierzyławzrokiemstertyżetonówprzedwspół-graczami,oceniłaszanseipostawiłapięćset.
-Dziewiętnaście.Czarne-powiedziałagłosem,wktórymniewiadomokiedyzjawiłsięsilnykantoński
akcent, zupełnie inny niż typowy dla wykształconych osób mandaryński. Wieśniaczka, którą udawała,
mówiłabywłaśnietakimlokalnymdialektem.
Krupierzakręciłkołem.Zatrzeszczało,zagrzechotałabiegnącaponimkulka.
-Dziewiętnaście,czarne-ogłosiłtymcharakterystycznym,przeciągłymgłosem,typowymdlakrupierów.
PrzesunąłwstronęGaylestertężetonów.
174
Zgarnęłajerękami,którychniezdobiłypierścionkianilakiernapaznokciach.Tobyłydłonierobotnicy.
Po raz drugi postawiła na dziewiętnaście, czarne. To jej szczęśliwa liczba. Zawsze dzięki niej
wygrywałainiewidziałasensuteraztegozmieniać.
Znowuwygrała.Tymrazemzgarnęławygranąiposzładalej,przepychałasięprzeztłum,niezwracając
uwaginabrzękiitrzaskijednorękichbandytów.SzładostolikaPai-gow.
Tubyłospokojniej,ciszęprzerywałyjedyniecichyszelestkartprzesuwanychpozielonympłótniestołui
szczękkostekloduwdrinkach,któreroznosiłyhostessywkrótkichspódniczkach,nawysokichobcasach.
Wpowietrzumieszałsięzapachpotuprzegranychiwodykolońskiejwygrywających.
Pai-gowtochińskagrapodstępuioszustwa,manipulacjiiśmiałości.Jakbystworzonadlaniej.Stawka
byławysoka,aGaylemusiaławygrać.Wkońcugrałaożycie.
Rozdział46
PIĘĆGODZINPÓŹNIEJSZCZĘŚCIEJEJNIEOPUSZCZAŁO,aleczasodpocząć,zmienićstolik.Miała
zamiar grać całą noc, ale musiała coś zjeść, wypić drinka. Najpierw jednak wymieniła żetony na
pieniądze.Niechciałagotówki,wolałaprzelew-nasekretnekontowHongkongu.
Następnieposzładorestauracjiizamówiłafiletzpolędwicyorazmartini.NiemielitudżinuTanquery,
175
w którym zagustowała pod wpływem Jamesa, i musiała zadowolić się dżinem Bombay, z kropelką
wermutuiodrobinąskórkicytrynowej.Wypiładuszkiemizamówiłakolejnegodrinka,zanimpodanojej
daniegłówne.Kiedykelnerpostawił
przed nią smakowity stek, grzebała widelcem w talerzu, od niechcenia skubała sałatkę i, co u niej
nietypowe, poprosiła o trzecie martini. Myślała o wygranej. Gangsterzy, którym od lat prała brudne
pieniądze,posługującsięJamesemijemupodobnymibiznesmenami,wkońcusiędoniejdobrali.
Wiedziała,żetowszystkotodomekzkart-któryzarazrunie.
Pułapkasięzaciskała.TaksamobyłozJamesem,aleon,biedak,niemiałwyjścia,aonabyćmoże-tak.
Przed świtem zgarnęła całą wygraną, skłoniła się uprzejmie, odeszła od ciągle zatłoczonego stolika do
Pai-gow,przemaszerowałaprzezpustoszejącekasynodokasyiwymieniławszystkieżetonynagotówkę.
I wpłaciła całą sumę na konto w Hongkongu. Wróciła do pokoju, z ulgą zdjęła brzydkie pantofle, od
płaskich podeszew bolały ją łydki i, zanim weszła pod gorący prysznic, przelała całą wygraną i część
zasobów z konta w Hongkongu na chiński rachunek bankowy swego klienta. To powinno go uciszyć na
jakiśczas.
Z uśmiechem weszła pod prysznic. Jej smukłe ciało było starannie wydepilowane - gładkiej skóry nie
szpeciłnawetjedenwłos.Znowubyłasobą.TęskniłazaJamesem.Szkoda,żemusiał
umrzeć.
176
Rozdział47
W DRODZE DO SZOPY CAROLINE odruchowo zerknęła na rezydencję Thompsonów. Nie żeby
spodziewałasięzobaczyćtamJima,ajednakczułasięjakzadurzonanastolatkainiebyławstanienad
tymzapanować.Byłdlaniejstanowczozamłody,alezastanawiałasię,czytosamoczujeIssy...nieIssy,
Isabel. Swoją drogą, co się stało z Lysandrem? Nie wspominała o nim ani słowem od tej pamiętnej
imprezy,któraokazałasiętotalnymniewypałem,bobyłonaniej,jaktopowiedziałaIssy,mnóstwo
„starych ludzi", takich koło dwudziestki. Ciekawe, co sądzi o wieku matki, pomyślała Caroline z
uśmiechem.
Kiedy skręciła w świeżo wyżwirowany podjazd i zobaczyła białą półciężarówkę Jima obok
sfatygowanegohummeraGeorgkiego,szczeniackizawrótgłowypowróciłzpełnąsiłą.
Zaczerwieniłasię,zdenerwowała.Czuła,jaknajejpoliczkiwypływarumieniec.Zerknęławlusterko.No
dobrze, musnęła usta błyszczykiem, ale nie przyszło jej do głowy, żeby upudrować nos czy poprawić
fryzurę...musibyć,jakjest...
Zresztąniemapowodu,żebytakreagowaćnaJimaThompsonapozaledwiejednejrandce,apozatym
nawetwtedyniebylisami.
Dopieropodkoniec,wjegopracowni,kiedydałjejtępięknąszkatułkę.
Oknanapiętrzebyłyotwarte.Widziała,jaknawietrze,którywłaśniesięzerwał,trzepocząjejfiranki-
taniebiałebawełnianezasłonki,zawieszonenametalowychkółkach,brzęczącegłośnoprzy
177
każdym ruchu. Wiatr niósł zapach trawy, krów i nocnego jaśminu, który o dziwo kwitł za dnia, i
metaliczny,chłodnyzapachrzeki.Jeszczeniezamówiłastolikówiparasolinataras.
Właściwierestauracjanadalistniałatylkowjejwyobraźni.
Wysiadłazland-rovera,obciągnęłakrótkąspódniczkę.
-Cześć!-zawołała.
-Cześć.-Jimstałwproguiuśmiechałsięnerwowo.-Mamnadzieję,żesięniegniewasz,włamaliśmy
siędośrodka-zaczął.
-Georgkiciągleniemiałklucza,musieliśmydostaćsiędośrodka,jakpowiedziałbygliniarz.
-Niewiem,copowiedziałbygliniarz,aleuwielbiamniespodzianki.
Pochyliłasięipocałowałagowpoliczek.Pachniałdrewnemiwodąpogoleniuzcytrusowąnutą.Musi
się dowiedzieć, co to za zapach, i kupić mu flakon na Gwiazdkę... Mój Boże, już myśli o Świętach, a
przecieżdotądbylinajednejrandce.
ZdomuwyszedłGeorgki.Jegotakżecmoknęławpoliczek.
-Gotowe-oznajmił.-Możeszwejść.
Kazalijejzamknąćoczy,wzięlizaręceipociągnęlizasobą.
Zorientowałasię,żeidądowielkiego,pustegopomieszczenia,którekiedyśbędziejejrestauracją.
-Otwórzoczyipatrz-poleciłGeorgkidramatycznie.
Usłuchała.Bardzotuładnie,gdyświecisłońce,zauważyławduchu.
-Sufit-podsunąłJim.Posłuszniespojrzaławgórę.
178
Podsufitemrozciągniętożagielzpłótna,odścianydościany.
- Boże - szepnęła. - Jak pięknie! - Miała rację; dzięki temu przestronne pomieszczenie wydawało się
bardziejprzytulne,zaciszne.Otwartedrzwinataras,ożywczyzapachrzekiidelikatnetrzepotanieżagla
sprawiały,żewszopiewnętrzesplatałosięznaturą,wodazkamieniem,stareznowym.
-Chybaśnię-stwierdziła,patrzącnanichzuśmiechem.-
Wcieliliściewżyciemójpomysł.Dzięki.Tocudowne.
-DziękiBogu,żecisiępodoba.-Georgkisięprzeżegnał.Był
wbardzorefleksyjnym,jaknaniego,nastroju.-Smutneczasyjużminęły,tak?
-Tak.-Takąprzynajmniejmiałanadzieję.-Nobonibycomożesięjeszczewydarzyć?
-Martwiłemsięociebie,słuchająctychwszystkichplotek-
przyznałJim.
-Jakichplotek?-Czywszyscynaprawdęwszystkooniejwiedzą?
-Domyślaszsięchyba,żeludziegadają.Rozeszłysięplotki,żetwójmążzostał...nocóż,zamordowany.
Przykromi-dorzucił
szybko.-Niechciałem,żebyśdowiedziałasięotymostatnia.
Poza tym zawiesiliśmy z Georgkim ten żagiel, bo chcieliśmy, żebyś się trochę rozpogodziła, żebyś
poczuła,żeżyciewracadonormy.
Awięcwszyscyoniejplotkują.Wiedzą.Martwiąsięonią.
Stałasięjednąznich,wioskaprzyjęłajądosiebie.
-Wielkiedzięki-powiedziała.-Jużjestdobrze.Ba,wspaniale.Cudownie.Powieszętumosiężną179
tabliczkęzinformacją,żeżagielzawiesiliJimiGeorgki.-
Musiałajednakwracaćdopubu.-Dzisiajjastawiam-dodałaipocałowałaichnapożegnanie.-Zresztą
jestemciwinnakolację-
szepnęłaJimowidoucha.-Tymrazemjazapraszam.
-Przykromi-odparł.Posmutniała.-Dzisiajniedamrady.Alezadzwoniędociebie-obiecałipomachał
jejnapożegnanie.
Rozdział48
KILKADNIPÓŹNIEJDOUPPERAMBERLEYwróciłydeszcze.
Studzienkikanalizacyjnewylewałynaulice,poktórychpłynęłyzwykłeśmieci:pustepuszkiponapojach
gazowanych, plastikowe torby, kubki styropianowe, gromadziły się na rogach, tworzyły małe pagórki
odpadków. Caroline już dwukrotnie sprzątała uliczkę przed pubem i przy okazji zmokła jak kura, choć
usiłowała osłonić włosy plastikową torebką. Równie dobrze mogła sobie darować; wilgoć i tak
zrujnowałajejfryzurę.
Stałazabarem-zastępowałaMaggieiJesusa,którzyprzyścianiepubuwalczylizpotokiemiusiłowali
skierowaćgowinnąstronęniżprostodokuchni.Odgrzmotówdrżałyszybywoknach,rozjaśniałyszare
niebojęzykamibłyskawic,ażmiaławrażenie,żetouroczystościzokazjinocyGuyaFawkesa,tyleżebez
ogniskipysznychziemniakówpieczonychwzłotymżarze.
Sarahpełniłaobowiązkiszefowejkuchni,choćwtakąpogodęniespodziewalisięwielugości.Caro-
180
line uważała, że w takie dni każdy z odrobiną zdrowego rozsądku siedzi w domu, przy kominku, przed
telewizorem.
Oczywiście w pubie, jak zawsze, stawiło się kilku stałych bywalców. Byli to ci sami, co tamtego
wieczoru, gdy w progu stanęły Caroline i Issy, a więc gracze w domino i stary Laddie Rice ze swoim
psemFriskym.Psiakterazkuliłsiępodstołem,śmiertelnieprzerażonyhukiemgrzmotów.
Caroline o miękkim sercu pobiegła do kuchni, porwała kawałek szynki, poszła przez salę prosto do
Laddiegodrzemiącegonadpiwem,uklękłaizapachemsmakołykawywabiłapsaspodstołu.Friskypożarł
szynkę jednym kłapnięciem, Laddie obudził się, zamówił kolejne piwo. Nalała je z beczki, fachowo',
czekając,ażpianaopadnie,zanimzaniosłajedostolika.
Oparła się o kontuar. Nagle dopadła ją samotność. Wyjęła telefon, sprawdziła, czy nie ma żadnych
wiadomości.Nic.
PrzynajmniejIssymogłabydaćznakżycia.ICassie.AJimThompson?Wkońcuzaprosiłagonakolację,
aledotejporysiędoniejnieodezwał.Nawetjednejwiadomości.Anisłowa!Nicdziwnego,żepopada
wparanoję.Przypomniałasobieżagielrozpiętypodsufitemrestauracjiistwierdziła,żezamiastczekać,
ażdoniejzadzwoni,musiprzejąćinicjatywęwswojeręce.
Problem w tym, że nigdy me była zbyt przebojowa. Najwyższy czas to zmienić. Wybrała jego numer.
Czekała,alewkońcuwłączyłasiępocztagłosowa.Rozłączyłasię,niezostawiającwiadomości,bonie
chciała sprawiać wrażenia, że się za nim ugania. Nie zapomniała jeszcze, jak Maggie poradziła jej, by
szładoprzodu.Możliwe,żebyłoto
181
zaledwiekilkatygodnitemu?Odtamtejporytylesięwydarzyło,żeczasprzeciekałjejprzezpalce.
Drzwidopubusięotworzyły.Podniosłagłowęiuśmiechnęłasiępromiennie.
MłodakobietawdrogimpłaszczuBurberrystaławdrzwiach.
Zjasnychwłosówspływałykropledeszczu,wniebieskichoczachwidniałapanika.
-Wejdź,zdejmijtenmokrypłaszcz.Zarazprzyniosęręcznikipodamgorącyrosół.Kieliszekwinaalbo
brandywmigpostawicięnanogi.
Kobietastaławmilczeniu,wpowiększającejsiękałuży.
Carolinedorzuciładrewdoognia,szturchnęłajepogrzebaczem,całyczastyłemdodrzwi.
-Ijuż-mówiłaspokojnie.-Zarazbędziecicieplej.
Kobietaocknęłasięnagle.
-JestemMelanieMorton-przedstawiłasięipodeszładoognia.
-Witam.-Carolineuścisnęłajejdłoń.Byłalodowata.-Dajpłaszcz.-Nieznajomazsunęłagozramion.-
Cozanoc-
mruknęłaiprzysunęłakrzesłodoognia.-Copodać?
-Nierozumiesz.-Dziewczynastałajakwryta.-NazywamsięMelanieMorton.
Carolineprzyglądałasięjejuważnie.Cośbyłonietak.
-Nodobrze,Melanie-powiedziała.-JestemCaroline.
-Wiem,kimjesteś.
Zaskoczyłojąto,alezdrugiejstrony,wszyscywokolicytowiedzą,choćakurattejkobietynigdy
182
w pubie nie widziała. Cały czas stała, nie siadała, nie wytarła się też ręcznikiem, który podawała jej
Caroline.
-ByłamkochankąJamesa-oznajmiła.
- O Boże! - Okazało się, że to Caroline musi usiąść. Kochanka Jamesa. Nie wiedziała, co robić. Co
powiedzieć.„Bardzomimiło".„Postawięcidrinka".„Nakarmięcięzupą,ciebie,któraodlatpieprzyłaś
sięzmoimmężem?"
-Odsześciulat.-Melaniezdawałasięczytaćwjejmyślach.
-Drań-sapnęłaCaroline,ciąglewszoku.
- Owszem. - Melanie Morton szeptała gardłowo, jak Marilyn Monroe. - To był kawał drania, ale nie
mogłamodniegoodejść,chociażwiedziałam,żemażonęiżeźlerobię,wiążącsięznim.
Jestemporządnądziewczyną,wiem,żeniepowinnamromansowaćzżonatymmężczyzną,aleniebyłamw
staniemusięoprzeć.
- Nie ty jedna - mruknęła Caroline. Sięgnęła za bar i nalała sobie podwójną brandy, wychyliła ją
duszkiem, zakrztusiła się i nalała drugą szklaneczkę, dla kochanki Jamesa. Drugiej, o której wiedziała.
Niewykluczone,żebyłoichowielewięcej.Imożeprzynajmniejkilkateżzawitadopubu.Comarobić?
UsprawiedliwiaćJamesa?Opiekowaćsięnimi?CotaMelanietuwłaściwierobi?Szukarozgrzeszeniau
zdradzanejżony?Czychceposypaćsólnaranę?
MelanieMortonoparłałokcienastole,ukryłatwarzwdłoniach.
-Niebędęprzepraszała,boto,cozrobiłam,niemiałonicwspólnegoztobą-wyznała.-Jeśliktośmiałby
tuprzepraszać,toJames.Zostawiłmniebez
183
centa, bez złamanego centa. - Podniosła na Caroline wielkie niebieskie oczy. - Mam pewne
zobowiązania,podobniejakon-
ciągnęła.Wstałaipodeszładodrzwi.
Carolineodprowadzałająwzrokiem.DziękiBogu,żesobieidzie.
-Jeszczepłaszcz!-zawołałazanią,alekobietajużwyszła.
Tylkożedwieminutypóźniejwróciła,tymrazemprowadzączarękęmałądziewczynkę.
Popchnęłająimałaznalazłasięwkręguostregoświatła.
Zmrużyłapiwneoczy.
Jezu,pomyślałaCaroline.CzyżbyIssymiałasiostrę?
Rozdział49
DZIEWCZYNKA BYŁA DROBNA I SZCZUPŁA. Miała na sobie letnią sukienkę, nieodpowiednią na
angielskiedeszcze.Byłatoróżowakreacjazgranatowymwykończeniem,staroświecka,arystokratyczna.
Zupełnie nie pasowała do małej, która przywodziła na myśl raczej dickensowską sierotkę. Cienkie,
bezbarwne włosy do brody, spięte różową spinką, wąska buzia i niemal niewidoczny podbródek, ale
możemaławygląda,jakbygoniemiała,boschyliłaniskogłówkęicochwilazerkaławgóręwielkimi
piwnymioczami.Bożedrogi,czytonaprawdęoczyJamesa?
Carolineodepchnęłaodsiebiewszelkiemacierzyńskieodruchy.Niechciałanawetpatrzećnatodziecko.
Niechciałamiećnicwspólnegozjejmatką.
184
Zresztą może się myli co do roli Jamesa; przecież nie może zakładać, że każde dziecko z ciemnymi
oczamijestjego.
Czuła,żeMelanieMortonobserwujeją,czekanajejreakcję.
Zorientowałasię,żetrójkagościniespuszczaznichoka,apies,któryzazwyczajnieruszałsięzmiejsca,
chybażeskusiłgosmakołyk,zamachałogonem,wstałipodbiegłdonich,jakbytoonbyłtugospodarzem
ichciałpowitaćgości,anieona.
-Uciekaj!-prychnęłananiegoidostrzegła,jakmaławtulasięwnogimatki,przekonana,żetodoniej.
-Przepraszam-westchnęła.Jakimcudemwpakowałasięwtakąsytuację?Przecieżchciałajaknajlepiej.
Napewnojestprzeklęta,zawisłonadniąjakieśfatum.Wminionymżyciumusiałabyćistnympotworem,
skoroterazprzychodzijejzatotakgorzkopłacić.Cóż,niechtoszlag,nieweźmiesobienagłowęjeszcze
jednegoobowiązku.
Drzwi do kuchni stanęły otworem i ukazała się w nich Maggie. Obrzuciła spojrzeniem przemoczoną
kobietę i drżące dziecko. Przyjrzała się im, dostrzegła łzy na policzkach matki i przerażenie na buzi
małej.
-Caroline,nalejjejbrandy,poproszęSarah,żebyprzyniosłazupę-powiedziała.
Maggie zniknęła w kuchni. Caroline nalała brandy dla matki i oranżadę dla małej. Posadziła je przy
stolikukołokominka,tymsamym,doktóregozaprowadziłajeMaggie,gdynietakdawnotemuweszłytu,
wtakąsamądeszczowąnoc.
Sarahnieposiadałasięzciekawości,wybiegłazkuchnizdwomatalerzamiparującegorosołu.Tużzanią
szłaMaggiezręcznikiem.
185
Kobietapodziękowała.Najpierwosuszyładziewczynkę,choćsamabyłaowielebardziejmokra.Maggie
stwierdziła,żemałejprzydasięcościepłego,iposzłaposweter.Pochwiliwróciła,niosącteżcośdla
matki-szarąbluzęzczerwonymnapisemzlogopubu.
Kobietapodziękowałauprzejmie.
-NazywamsięMelanieMorton-przedstawiłasię.
-Tak?-Maggiepatrzyłanamałą,którapotulniepiłaoranżadęprzezsłomkę.
-AtojestAsia.CzyliAzja.-Melaniewskazałamałąiwszyscyodruchowospojrzelinadziewczynkę.
-Asia?-powtórzyłaMaggie.
-Tambyłapoczęta.Sarahparsknęłaśmiechem.
- W takim razie mój synek powinien nazywać się nie Billy, tylko Ford. No wiecie, tylne siedzenie -
dodała,gdywszystkiespojrzeniaskierowałysięnanią.
-Jezu-szepnęłaCaroline.Ipochwilidodała:-Przykromi,Mags.Tobardzoskomplikowane.
-Niesądzę.-Maggieprzejęłakontrolęnadsytuacją.-Moimzdaniemtocałkiemproste.Ba,idęozakład,
żesamamogępowiedzieć,cosiędzieje,alemyślę,żepannaMortonjednakzrobitolepiej.
Wszyscywwyczekiwaniuzgromadzilisiędokołastołu.Asiazajadałagorącązupę.Brakowałojejdwóch
przednichzębów.
- Spadła z roweru - zapewniła matka pospiesznie, jakby zarzucali jej znęcanie się nad dzieckiem. -
Mówiąckrótko,byłamkochankąJamesa.MieszkałamznimwMakaoiSingapurze,przezsześćlat.
186
Caroline odczekała chwilę, obawiała się, że stare rany ponownie zabolą, że powróci upokorzenie, że
resztkidumyrozsypiąsięwproch.Ciekawe,jakimcudemJameszdołał
połączyćtakskomplikowaneżycieuczucioweimałżeństwoznią.Idotegodrugarodzina...
-Todlamniebezznaczenia-stwierdziłagłosem,któregosamausiebieniepoznawała.Inicdziwnego.
Byławnimgoryczzdradzonejkobiety.
-Cozadrań-mruknęłaSarahzniedowierzaniem.Nagleto,żechłopakzostawiłją,gdypowiedziałamu
odziecku,wydawałosięniczymwporównaniuzhistoriąCaroline.
-AsiatocórkaJamesa-oznajmiłaMelanieiwychyliładuszkiembrandy,odstawiłaszklankęnastoliki
spojrzałaCarolinewoczy,jakbyprowokowałają,byzakwestionowałajejsłowa.
Carolineniebardzowiedziała,copowiedzieć.Wykrztusiławkońcu:
-Właściwiedlaczegotujesteś?
-Niemiałyśmygdziesiępodziać.Jameszostawiłnasbezcenta.Zaostatniepieniądzeprzyjechałamtutaj.
Pomyślałam,żeponieważjesteśjedynążyjącąrodzinąAsi,to...
-Wampomoże-dokończyłaMaggie.BadawczoprzyglądałasięCaroline,ciekawajejreakcji.
Caroline westchnęła ciężko. Wodziła wzrokiem po twarzach zebranych - najpierw patrzyła na Maggie,
Sarah,wkońcunadziewczynkę,któraodwzajemniłajejspojrzenie.NaprawdęmiałaoczyJamesa.IIssy.
Melaniejeszczenieskończyła.
187
-Apozatymchciałamcipowiedzieć,żeniewierzę,żeJamespopełniłsamobójstwo.Niezrobiłbytego,
niezostawiłbymnieicórkibezśrodkówdożycia.
Carolinepomyślała,żeowszem,zostawiłby.Jakkolwiekbyło,właśnietakpotraktowałżonęicórkę.
-Kochałmnie-dodałaMelanie.-Niezostawiłbymnie...nas.
-Jakto?-zapytałaMaggie,aSarahzwrażeniawstrzymałaoddech.
-Uważam,żezostałzamordowany.Samobójstwotylkoupozorowano,ktośgozamordował.-Przerażona
tym, co sama powiedziała, Melanie zakryła usta dłonią i spojrzała na córkę, która spokojnie wypiła
resztkęoranżadyprzezsłomkęipodniosłananiąniewinneoczy.
Właśnietaniewinnośćprzeważyła.Carolineznałatospojrzenie,widziałajeuwłasnejcórki.Dzieckiem
ktośmusisięzaopiekować.
-Nodobrze-zaczęłajużnormalnym,cieplejszymgłosem.-
Dzisiajmusicieprzenocowaćumnie.Alenajpierwzjedzciekolację.Posiedzimytuiwysłuchamyhistorii
Melanie.Ajutro...-
Wzruszyłaramionami.-PozwolęsobiezacytowaćScarlett0'Harę,bowtejchwiliczujęsiętrochęjak
ona.„Jutroteżjestdzień.Pomyślimyotymjutro".
Rozdział50
ASIAZASNĘŁANATYLNYMSIEDZENIUsamochoduCaroline.
188
-Tobyłciężkidzień-wyjaśniłaMelanie.
Carolinemusiałaprzyznaćjejrację.ZachwilękochankainieślubnacórkaJamesapójdąspaćwpokoju
Issy.Wcalejejsiętoniepodobało.Jakkolwiekbyło,Issyniespędziłatunawetjednejnocy,nieochrzciła
tegopokoju,mówiącwprzenośni.Cowięcej,niewiedziała,czytokiedykolwieknastąpi.
Dobrze, że kupiła podwójne łóżko, więc będą miały dość miejsca. Mała jest za duża, by spać w
szufladzie,jakmalutkaIssy,gdyodwiedzalijejrodzicówiCarolinezapomniałaoprzenośnymłóżeczku.
Jej córeczka spała wtedy w szufladzie, wyłożonej poduszkami i kocykiem. Niemowlęta są o wiele
łatwiejszewtransporcieniżdzieci,którebiegająpocałymsamolocie,zagadująnieznajomych,uganiają
się po hotelowych korytarzach. Od dawna jest matką. W przyszłym tygodniu minie szesnaście lat. Była
ciekawa,ilelatmaAsia,alenarazieniepytała.Małaprzeszładośćjaknajedendzień.
Podkołamisamochoduznajomozachrzęściłżwir.Zatrzymałasięprzedszopą.Budyneknikłwciemności;
znowuzapomniałazostawićwłączonąlatarnię.Wysiadła,otworzyłatylnedrzwiczki.
Melaniewyniosłacórkęzsamochodu.
Niespokojniewpatrywałasięwmrok.Gdzieśwpobliżuszeptałarzeka.Wiatrwyłwśródgałęzi,zacinał
deszcz.
-Strasznietu-szepnęła,jakbyobawiałasię,żektośczaisięwciemności.-Naprawdętumieszkasz?
- To mój dom. - Caroline nie miała siły na kłótnię; to wszystko bardzo dawało jej się we znaki. Była
zmęczonaiwyczerpana,imarzyłaojednym:iść
189
dołóżkaipozbyćsiętejkobiety,tegozobowiązania.
Otworzyładrzwi,zapaliłaświatłoizadałasobiepytanie,jakdługojeszczebędziesprzątałapoJamesie.
Cojeszczenarobił?
Oprócztego,żedałsięzamordować.Tylkokomu?Idlaczego,namiłośćboską?
Asiaobudziłasię,gdymatkaniosłająposchodach,alemilczała.Właściwiedotejporynieodezwałasię
anisłowem.
Nawetniepisnęła.
-O,nie-jęknęłaMelanie,gdyCarolinezaprowadziłajądopokojuIssy.-Wszystkienaszerzeczysąw
wynajętymwozie,któryzostałpodpubem.
Carolinedałajejszlafrok,dlamałejznalazłakoszulkę.
Skombinowałaszczoteczkędozębów-aletylkojedną,będąmusiałysiępodzielić.Asiaitakniemiała
kilkuzębów.
Przyniosła koce, bo domyślała się, że mogą być im potrzebne, skoro przywykły do upałów Singapuru.
Położyła w łazience my-dło i zapewniła, że jest też szampon, ale Melanie stwierdziła, że jest zbyt
zmęczona. Caroline poszła do kuchni, zagotowała wodę, zaparzyła herbatę. Zaniosła parujący kubek na
górę wraz z talerzem ciastek, postawiła na progu. Zapukała do drzwi, mówiąc, że kolacja czeka pod
drzwiami.Życzyłaimdobrejnocyizapowiedziała,żeporozmawiająrano.
A potem poszła do siebie, zamknęła się w łazience i rozważała, czy nie płakać. Uznała jednak, że
niewielejejztegoprzyjdzie,więctylkoumyłatwarz.Mimoznużenianiezapomniałaokremienanoc.
- Na wszelki wypadek, żeby mi twarz nie odpadła - mruknęła do swego odbicia. Co wcale by jej nie
dziwiło,przytymwszystkim.Taki...stres?Toza
190
słabe słowo. Z westchnieniem położyła się do łóżka i otworzyła pocztę elektroniczną. Isabel pisała:
Mamo!Babciajestsuper,ciąglesięśmiejemy.Dziadekwieczniekosi.Komarydająsięnamweznaki.
Możemytuzamieszkać?
Carolinezamknęłalaptopiopadłanapoduszki.Świetnie,więcdopierokupiłatęszopę,zadłużyłasiępo
uszy, by zrobić z niej prawdziwy dom i spróbować zarabiać na życie, a teraz córka chce mieszkać we
Francji, u dziadków. Przecież sama zaproponowała jej to, do cholery. Pamiętała dokładnie, jak pytała,
czyniemogłybyzamieszkaćweFrancji.AIssywtedypowiedziała:nie!
Jej uwagę zwróciła dioda mrugająca na telefonie komórkowym. Dwie wiadomości tekstowe. Pierwsza
byłaodMaggie:
Poradzimy sobie ze wszystkim, bez obaw, amiga. A ta mała może i ma brązowe oczy, ale czy to na
pewnodzieckoJamesa?
Przemyśltodokładnie.Jutroporozmawiamy.
Caroline myślała o tym bardzo intensywnie. Jakkolwiek było, Melanie dopiero co stanęła pod jej
drzwiami,nieprzedstawiłażadnegodowodunaswójzwiązekzJamesem,któryjaktwierdziła,trwałod
sześciu lat. Nie miała też niczego, co dowodziłoby, że naprawdę był ojcem małej. Może ją zwyczajnie
nabiera?Zjawiasięnajejprogubezniczego,zatotwierdząc,żeJamesbyłojcemdziecka,iteraz
191
Carolinejestzanieodpowiedzialna?Gdziepieniądze?
Musitogruntownieprzemyśleć.
KolejnąwiadomośćprzysłałJimThompson:Fatalnapogoda.Copowiesznakolacyjkęprzyświecach?
U
Ciebie?Słyszałem,żefantastyczniegotujesz.Dajznaćkiedy,astawięsięzwinem.
Zgasiłaświatłoiwsunęłasiępodkołdrę.Świetnie.Teraznawetgdybychciała,niemożesobiepozwolić
naromans-
pierwszy od siedemnastu lat, do cholery - bo ma na głowie sprawy Jamesa. Pomyślała o nim i chciała
płakać,alenie.Tojużkoniec.Chociażnie,nieprawda,boprzezMelanieiAsięwszystkozaczęłosięod
nowa.
Rozdział51
WEFRANCJI,PRZYŚNIADANIU,CassandraMeritonspojrzałanawnuczkę.
-Wiesz,kochanie,powinnaśjużwrócićdodomu.
Isabel podniosła głowę znad filiżanki z kawą, do której przed chwilą wsypała cukier waniliowy, i w
milczeniuwpatrywałasięwbabkę.
-Cotynato?-Cassandraczekałanaodpowiedź.
-Dojakiegodomu?
Cassandrawestchnęła.Nastolatkisąnaprawdębardzoprzewidywalne.
192
Razem z wnuczką siedziały przy metalowym stoliczku pod pędami pnącej wistarii. Kwiaty stopniowo
zmieniłysięwgniazdanasienne,którecopewienczaspękałyzgłośnymtrzaskiem,rozsiewającdokoła
nasionka.Rozmnażanietoprostasprawa,jeślichodziokwiatki,przemknęłojejprzezgłowę.Aleuludzi,
zwłaszczaukobiet,tobardziejskomplikowane.
- Powiedz, kiedy ostatnio byłaś u lekarza? - Nałożyła domową konfiturę z fig na kawałek rogalika.
Starannieunikaławzrokuwnuczki.
-Ococichodzi?
-Wieszdoskonale,ocomichodzi.Zakilkatygodniskończyszszesnaścielat.Jesteśnatyledorosła,że
możeszsamaosiebiezadbać.Taknawszelkiwypadek.
-Wsensie,nawypadek,gdybymchciałaiśćzkimśdołóżka?-
Isabelmiałanakońcujęzykasłowo„pieprzyćsię",alewostatniejchwiliuznała,żejednakniewypada
używaćtakichsłówwrozmowiezbabką,itoprzyśniadaniu.
Cassandraotwarciepatrzyłajejwoczy.
-Achcesz?
-Pytasz,czyjużtozrobiłam?
-Niemusiszodpowiadać,jeśliciętokrępuje.Rozumiempotrzebęprywatności,aleuważamteż,żemy,
kobiety,musimyczasemzkimśporozmawiać.Otakichrzeczach,jakmiesiączka,czydepilowaćmiejsca
intymne,czyjednaknie,czypryskaćsięperfumamitam,gdziechcesz,żebymężczyznaciępocałował...
jesteśnormalną,atrakcyjnądziewczyną.To,coczujesz,teżjestnormalne.Sekswodpowiednimwydaniu
towspaniałasprawa.
193
-Wodpowiedniejchwiliiodpowiednimmiejscu-dokończyłazaniąIsabel.-Iżebybyłojasne:nie,z
nikimniespałam.Narazie
-dodałapochwili.
Cassandranieodrywałaodniejwzroku.Słuchaławnuczkiuważnieiwiedziała,żeczegośjejjeszczenie
powiedziała.
-Ale?-zagadnęła.
I wtedy, nad talerzem z rogalikami, pod baldachimem z wistarii, Isabel opowiedziała babci o napaści
Lysandra.
- Drań - syknęła Cassandra. Kiedy Isabel skończyła, przez długą chwilę wpatrywała się w kubek po
kawie.-Doleję-
zaproponowałaipochwilipostawiładzbaneknastoliku.-
Pewniebyłpijany.Mężczyźnijużtacysą,poalkoholuniesąwstaniemyślećlogicznie,tracąwyczucie,
kimsą,kimtyjesteś.Nieonpierwszyinieostatni.Tooczywiścieżadnewytłumaczenie.
Posłuchaj, Isabel... Z całą pewnością niedługo sama tego zapragniesz, wtedy dopiero zaczną się
problemy.
Zamieszała kawę i pogrążyła się w myślach. Boże, tyle czasu minęło, kiedy przeżywała podobne
dylematy, wspominała ten pierwszy raz, gdy chłopiec wsunął jej rękę między nogi, a ona myślała, że
zemdlejezwrażenia...
-Właściwieniejapowinnamztobąotymrozmawiać,tylkomatka...
-Wżyciujejniepowiem!-Isabelzarumieniłasięnasamąmyśl.
Cassandraskinęłagłową.
-Rozumiem.Taktojużjest.Odtegosąbabcieiprzyjaciółki,iinnedziewczyny,któremająpodobne
194
doświadczenia.Posłuchaj,Issy-namomentzapomniała,żeterazmasięzwracaćdownuczki:Isabel;w
końcuprzezszesnaścielatposługiwałasięzdrobnieniem.-Seksjestdobry.Z
odpowiednimmężczyznąbywawspaniały.Nieziemski-
podkreśliła. Przypomniała sobie swoją burzliwą przeszłość i po-myślała, że nawet kobiety po
sześćdziesiątce, a zapewne i starsze, czerpią radość z seksu, jednej z najwspanialszych rzeczy na
świecie.
-Askądbędęwiedziała?-zapytaławnuczka.
-Cóż,mojadroga,toniejestłatwe.Możesięzdarzyć,żezmylicięwłasneciało,będziewierzgałojak
ryba na wędce, będzie chciało ci wmówić, że właśnie tego chcesz, tu i teraz. Ale zdradzę ci coś, co
odkryłam po kilku takich przygodach, oczywiście w dawno minionych czasach młodości - zastrzegła, a
wnuczkasięroześmiała.-Wiesz,kiedyjestpowszystkim.Kiedyleżyszwjegoramionachiczujesz,że
właśnie tam chcesz być. I on pragnie tego samego. Dopiero wtedy zrozumiesz, czym tak naprawdę jest
seks.
-Dowodemmiłości?
-Czasamitak,czasaminie.Zyciebywaokrutne.Alejeślikiedykolwiektegodoznasz,nieodpychajtego
uczucia.Nazywasięmiłość.
-Orany.-Issyzpodziwemwpatrywałasięwbabkę,doktórejterazzwracałasiępoimieniu,iusiłowała
wyobrazićjąsobiejakojasnowłosąszesnastolatkę,tańczącądobiałegoranawpantofel-kachnaobcasie,
prowokującąchłopcówzalotnymspojrzeniembłękitnychoczu.Napewnobyłasłodkaiseksowna.-Nie
wyobrażamsobietakiejrozmowyzmamą-szepnęłasmutno.
195
-Jazmojąteżnie.Alemysobiepogadałyśmy.Atyjesteśodrobinęmądrzejszaibardziejrozsądna.
-Iwiem,cosięnaprawdęliczy.-Issywydawałasiębardzopewnasiebie.
Babkaprzeczącopokręciłagłową.
-Nie,tegoniewiesz.-Uśmiechnęłasię.-Alejeszczesiędowiesz.
Rozdział52
CAROLINEOBUDZIŁASIĘGWAŁTOWNIEWśrodkunocy.
Poczuła,jakprzenikajądreszcziwłosynajejkarkustajądęba.
Czy naprawdę słyszała kroki na schodach? Czyżby nieznajoma wymykała się z domu z jej srebrami?
Miałategoniewiele,ot,zastawakupionanaaukcji,związanazwykłymsznurkiem.
O,znowutousłyszała.Aletoniebyłykroki,tylkostłumionydziecięcypłacz.
OBoże.Małebiedactwo.Usiadła,przycisnęłakołdrędopiersiwróżowejkoszulceizastanawiałasię,
co zrobić. Nie słyszała nikogo prócz dziewczynki. Ktoś powinien ją przytulić, uspokoić, zapewnić, że
wszystkobędziedobrze...takrobiąrodzicezprzerażonymdzieckiem.
Cholerna Melanie Morton. Cholerny James. I co ma teraz robić? Zadzwoń do matki, szepnął wyraźnie
wewnętrznygłos.
Oczywiście,zadzwońdoCassandry.Czyżnietakpostępująwszystkieprzerażonecórki?Aprzynajmniej
powinny.Matki,oczymjużsięprzekonała,toźródłowiedzyidoświadcze-196
nia.Matkiwiedząwszystko.Wkażdymraziecórkisąotymprzekonane.PozatymIssy-Isabel-miałaza
kilka dni wrócić do domu i nie wiadomo, jak zareaguje, gdy zastanie tu przyrodnią siostrę, o której
istnieniuniktjejnieuprzedził.
Wstała,narzuciłastaryszlafrok,otworzyładrzwiiprzezchwilędziwiłasię,czemuwogólejezamknęła.
No,zdrugiejstronywdomujestnieznajoma,któraśpiwpokojuobokinieważne,madzieckoczynie,to
jednakobcaosoba,aprzecieżnigdynicniewiadomo...
Ostrożnieuchyliładrzwi.Wieczoremzostawiłazapaloneświatłonaschodach,nawszelkiwypadek.Na
jakiwypadek?Żejejgościezgłodniejąizechcązrobićsobiewkuchnikanapki?
Zadzwonić?Obejrzećtelewizję?Drzwidoichpokojubyłyzamknięte.Carolinenasłuchiwałachwilę,ale
niczegoniesłysza-
ła.Małaprzestałapłakać.
Dzięki Bogu. Boso zeszła z drewnianych schodów, pokonała ciemny salonik i weszła do kuchni.
Zaparzyłasobieherbatę.
Zerknęłanazegarek.Októrejbędziemogłazadzwonićdomatki?
Zapaliłaświatłoimałobrakowało,adostałabyzawałuzestrachu.
PrzyokniestałaMelanie.
Bóg jeden wie, od jak dawna tam stała, w ciemności, wpatrzona w mrok. Była prawie naga, miała na
sobie tylko czarne koronkowe majteczki i koszulkę, która podkreślała kształt jej piersi, bo była bez
stanika. Takie jędrne, przemknęło Caroline przez głowę i przez moment zastanawiała się, czyjej piersi
możnabyokreślićtymsamymsłowem.Pewnienie.Nieważne.
Dlaczegoniewłożyłaszlafroka,któryjejpożyczyła?
197
-Przestraszyłaśmnie-stwierdziła.
-Przepraszam.Niemogłamzasnąć.Asiapłakała,jestzagubiona.
-Słyszałam.Jużzniąlepiej?
-Zasnęłazwyczerpania.
Carolinedolaławodydoczajnikaipostawiłanakuchence.
-Napijeszsięherbaty?
-Wolałabymwódkę.
Carolineskinęłagłowąipodeszładobarku.Właściwiechybanicjużjejniezdziwi,ajużnapewnonie
wódkawśrodkunocy.
Sobieteżnalała,postawiłaszklankinastoliku,zaproponowałatonik,sokżurawinowy,limonkę.Wrzuciła
doszklanekkostkilodu,nastawiławodęnaherbatę.Robiłojejsięniedobrzenamyślociastkach,więc
wyjęła z szafki torebkę orzeszków pistacjowych. Przysunęła sobie krzesło do Melanie, postawiła
orzeszkinastoleiusiadła.
-Zdrowie.-Melanieuniosłaszklankę.
-Zdrowie-mruknęłaCaroline,ciekawa,jaksiętowszystkoskończy.
-Niepowiedziałamcijeszczewszystkiego-zaczęłaMelanieposporymłykuwódki.Niezakrztusiłasię,
choćCarolinepewnieniemogłabyzłapaćtchupotakimhauście.
-Domyślamsię.-Upiłamałyłyczek.
-Chodzioto,że...nocóż,bojęsię.-Melanieukryłatwarzwdłoniach.Carolinepamiętałasiebiewtej
samejpozycji,gdydopadałajątasamarozpacz,którąterazwyczuwaławtejkobiecie.Tejnieznajomej.
-Przykromi.Aletutajniemaszsięczegobać.Nieprzywykłaśdowiejskiejciszy,towszystko.
198
-Nie,nie,nieotochodzi.MusiałamwyjechaćzSingapuru,bobałamsię,żetakobietazechcemniezabić
potym,cozrobiłaJamesowi...
Carolinedomyślałasię,żemanamyśliGayleLeeChen.
Sięgnęłapoorzeszki.
-Adlaczegowłaściwiesięjejboisz?-Wiadomo,okogochodzi.Niemusiaławymieniaćjejnazwiska.
-BotoonazabiłaJamesa.-MelanieuniosłagłowęispojrzałaCarolineprostowoczy.-Wieszotym,
prawda?
- Nie zastanawiałam się nad tym - odparła Caroline ostrożnie, bo ta myśl przemknęła jej przez głowę,
choć o ile jej wiadomo, Gayle Lee Chen nie miała motywu, a z kryminalnych seriali telewizyjnych
wynikałojasno,żeabyzabić,trzebamiećmotyw.
Przypomniałateżsobie,jakzareagowałaIssy,usłyszawszy,żeJamespopełniłsamobójstwo.Stwierdziła,
żektośgozabił.Zektośpragnąłjegośmierci.
-Aledlaczego?-zapytałagłośno.
-Gayle Lee miałakłopoty finansowe. Jamesnigdy nie wiedział, skądmiała pieniądze, inigdy o to nie
pytał,poprostuzakładał,żejestbajeczniebogata.Apóźniejokazałosię,żepracujedlachińskiejmafii.
Takdługobyłwjejszponach,żeażdziwne,żezwiązałsięzemną.
-Irozstałzemną-dodałaCarolinewprzypływiezłości.
-Notak,ale...jazjawiłamsiępotobie.
-Nieprawda.
OczyMelaniezrobiłysięokrągłezezdumienia.
199
-Żartujeszchyba.Jamesmimówił,żemiędzywamiwszystkoskończone,żeodlatrazemnieśpicie,że...
-Tosamomówiąwszyscyżonacimężczyźni,uganiającysięzainną.
Melaniewydawałasięzagubiona.
-Mówił,żejesteśoziębła,wyrachowana,żezależycitylkonajegopieniądzachidobrobycie.
- I zobacz, co mi z tego przyszło, nie mam ani jednego, ani drugiego. Tyle, jeśli chodzi o moje
wyrachowanie.-Carolinesięzamyśliła.-Czybyłamoziębła?-zastanawiałasięnagłos.-
Możerzeczywiście,kiedysięzorientowałam,żeniejestemjedynąkobietąwjegożyciu,żejestemtylko
żoną.
- Boże. - Melanie opuściła wzrok, tępo wpatrywała się w orzeszki, które rozsypały się po sosnowym
stole.-Przysięgam,żeotymniewiedziałam,powiedziałamci,żejestemkatoliczką,janie...
-Nieprawda-prychnęłaCaroline.-Takiejaktyniemająoporów.
-Och,notak,rozumiem.Oczywiścieztwojegopunktuwidzenia.
-Aczyjpunktwidzeniamamprzyjąć?Twój?Jamesa?Docholery,odebrałaśmikawałekmojegożycia,a
terazzjawiaszsięwmojejkuchnizdzieckiem,jaktwierdzisz,mojegobyłegomęża,którybyłmoimde
factomężem,kiedyAsiaprzyszłanaświat.
Zaraz,ileonawłaściwiemalat?
-Pięć,prawiesześć.
-Amojacórkaprawieszesnaście.
-Niepotrzebnietuprzyjechałam.-Melanieprzyglądałasięjejuważnie.-Popełniłambłąd.Przepraszam.
Alemówiłamprawdę.
Bałamsię.Iboję.Onamniedopadnie,bowie,żejawiem,cosięstało.Iobawiasię,żecośpowiem.
200
-Alekomu?
-Tobie.-Melaniechybawzięłasięwgarść,wyprostowanaskrzyżowałaręcenawydatnychpiersiachi
przez chwilę szukała odpowiednich słów. - Uważam, że powinnaś wiedzieć - zaczęła w końcu - nie
dlatego,żechcę,żebytacałaChenpolowałarównieżnaciebie,ależebyśmiałapojęcieOJamesieio
niej. Wyznał mi wszystko. Poznał ją przed laty na przyjęciu na chińskiej dżonce, wiesz, takiej
staroświeckiej drewnianej łodzi z czarnym żaglem. Wynajmuje się je na przyjęcia i pływa po zatoce,
wyobrażającsobie,żejestsięgrubąrybą.Takmiprzynajmniejmówił.
Caroline przypomniała sobie, że jej mąż wiele lat temu niemal tymi samymi słowami opisywał takie
przyjęcie.Niewspomniał
tylko,żepoznałwtedypaniąChen.
-Mówił,żebyłacudowna,egzotyczna,inna.
ibardzoseksowna.
-Nietakjąodebrałam.-CarolineprzypomniałasobiejejlodowatyspokójwhoteluPeninsula.
-Jamesmiałwspólnika,MarkaSantosa.Niepoznałamgo-
zastrzegłaMelanie-mówięcinawszelkiwypadek.WkażdymrazieJamesodrazustraciłdlaniejgłowę.
A ona była sprytna, naopowiadała mu, że może mu pomóc, że ma pieniądze, które chciałaby
zainwestować. Mówił, że miała niekończące się źródło pieniędzy, właściwie dzięki niej jego firma
stanęłananogi,aleniechciała,bykomukolwiek
201
zdradzał jej rolę, chciała pozostać w cieniu. Obawiał się, czy to legalne, niepokoił, że może nie chce
płacićpodatków,itakdalej,aletobyławażnaosoba,miałamocnąpozycjęwchińskiejspołeczności.I
byłatakaseksowna,żezupełnieoszalał.Tosięciągnęłolatami,spotykałsięznią,inwestował,zarabiał
majątek,dlaniejidlasiebie.Iwtedypoznałmnie...iwszystkosięzmieniło.
-Dlamnieteż.-Carolineniezdołałasiępowstrzymać.
-Notak...
-Mówdalej.-Carolinechciaławkońcupoznaćcałąprawdę.
-GayleLeezaczęłamugrozić.Miałapotężnychmocodawców,prałaimbrudnepieniądze,pochodzącez
handlubronią.Toonijąpodstawili,choćJamesniemiałotympojęcia.
Była też hazardzistką i sporo przegrywała. Przedstawiała im dochody z nigdy niezawartych transakcji.
Żyławluksusie,zrozmachem.Tobyłdomekzkart.Jedeninwestornabrał
podejrzeń, za nim poszli pozostali. Chcieli wycofać zainwestowane pieniądze, bo inaczej... Gayle Lee
spanikowała.
James proponował, żeby sprzedała kilka obrazów, ale oświadczyła, że wówczas straciłaby twarz i
wszyscy wiedzieliby, że jest skończona. A poza tym obrazy to kopie, dzieła genialnego fałszerza z
Kantonu,którynamaluje,cochcesz.Iwcaleniejesttani.Jamesoszalał,powiedział,żemusijejpomóc.
WiedziaławszystkoojegointeresachzMarkiem.Znałahasładostępudokont,podbierałaimpieniądzei
Jamesjąnatymprzyłapał.W
ostatniejchwiliuzupełniłnakonciebrakującesumy.
Carolineprzypomniałasobie,coMarkmówiłnatentemat.
-Jameswkońcuwyznałmiprawdę,boniemógłtegodłużejwytrzymać-ciągnęłaMelanie.-Miałdosyć
jejgróźb,próśb,emocjonalnegoszantażu,kłamstwipółprawd.Kiedysiępoznaliśmy,oznajmił,żeodlat
jużniesąparą,żełącząichtylko202
interesy, z których nie może się wyplątać. Kochał mnie, a kiedy zjawiła się Asia, miał opowiedzieć
wszystkoMarkowi,wycofaćsięzichwspólnegoprzedsięwzięcia,zawszystkoprzeprosić.
Mówił,żepójdzienapolicję,złożyzeznaniaoChen,oswojejroliwtymwszystkim,iżetojużkoniec.
Takmiprzynajmniejmówił.
Melaniedolałasobiewódki,Carolinedosypałalodu.
Zaparzyła imbryk herbaty, której pewnie i tak nie wypiją, i mimo wszytko nalała jej do kubków.
Denerwowała się i musiała czymś zająć. Nie wiedziała już, czy chce wysłuchać dalszej części tej
historii.Towszystkostawałosięzbytrzeczywiste.
Melaniepodjęłaprzerwanywątek.
- James chciał dać jej pożegnalny prezent, żeby złagodzić cios, jak mówił, choć nienawidził jej za to
wszystko,wcogowciągnęła.Zapytałmnie,cojejkupić.ZaproponowałamHermesa,toidealnyprezent
dlatakiejkobiety.Apaszka,nicspecjalnierzucającegosięwoczy,zwłaszczażebyłbankrutem.
Odwiozłam go na lotnisko. Asia była ze mną. Wzywali już lot do Hongkongu, ledwie zdążyliśmy się
pożegnać.
Carolinemiałaprzedoczamismutnyobrazmałejdziewczynkimachającejnapożegnanieojcu,któregojuż
nigdyniezobaczy.
203
-Niemampojęcia,cobyłodalej-ciągnęłaMelanie.-Znamszczegółyzgazetiodpolicjantów.Orzekli,
żetosamobójstwo.
Oczywiściewiedziałam,żetonieprawda,alenicniemogłamzrobić.ApotemGayleLeeChenznalazła
mnie w mieszkanku w Singapurze. Nie dzwoniła, zjawiła się nagle, przedstawiła się jako wspólniczka
Jamesa,zażądała,żebymjejwydaławszystkiedokumentyzjegogabinetu,botambyłyhasładostępudo
poszczególnych kont. Była jak taran, a ja czułam się zagubiona, nieszczęśliwa, nie wiedziałam, co
powiedzieć,wiedziałamjedynie,żeniemażadnychtajnychkont.Nieuwierzyła,zagroziła,żeniedami
spokoju, póki nie pozna całej prawdy. Zaczęłam się bać. „Uważaj na dziecko, dzieci tak łatwo
skrzywdzić",zagroziłaminakoniec.
Melanie urwała. Dokoła nich zapadła wiejska cisza, której nie zakłócały nawet ptasi trel, granie
świerszczy,gwizdczajnika.
- I wtedy zrozumiałam, że muszę wyjechać - zakończyła Melanie po chwili. - Muszę chronić Asię. Ta
Chinkatomorderczyniiniezawahasięzabićmnie,żebypołożyćłapęnapieniądzachJamesa.
-Napieniądzach,którychniemiał-mruknęłaCaroline.
-Napieniądzach,którepodobnojejukradł.
-BiednyJames.-CarolinepoklepaładłońMelanie,bardzozimną,bodługotrzymałalodowatąszklankęz
drinkiem.
-Ija-dodałaMelanie.
-BiednaAsia-szepnęłaCarolineidopierowtedydoniejdotarło,żewłaściwiewszyscybezwyjątku
mająproblem;GayleLeeChenjestnieobliczalna.
204
Sączyławystygłąherbatęizastanawiałasię,corobić.Októrejbędziemogłazadzwonićdomatki.
-Napewnomaszpieniądze-odezwałasięMelanie.-Jamesmimówił.
Telefonzadzwoniłkołoósmej.Carolinenatyleznałamatkę,żewiedziała,iżwcześniejniemasensujej
budzić.
Cassandraspokojniewysłuchałajejopowieści.Trzebaprzyznać,żeanirazunieprzypomniałacórce,że
wyszła za niewłaściwego mężczyznę. Oznajmiła tylko, że przyjadą tego samego dnia, razem z Issy, i
wszystkozałatwią.
Apotemodszukałamęża,któryoczywiściezwiedzał
posiadłość na traktorze, kazała mu wyłączyć silnik, żeby mogła zebrać myśli, i już wkrótce w trójkę
lecielidoAnglii,poznaćsiostręIssy.
Isprawdzić,czyCarolineniegroziniebezpieczeństwo,żezamordująjądlapieniędzy,którychniema.
Rozdział53
JIMPRACOWAŁ,PROJEKTOWAŁREGAŁYdobibliotekiwprawdziwymzamkunapółnocy.Regały
stanąnatrzechścianach,półkizawisnąteżnaddwuskrzydłowymidrzwiamidobiblioteki,ażebyniebyło
nudy,półkibędąróżnejdługościiróżnejwysokości.Byłotożmudnezadanie,bojedenbłądoznaczałby
klęskęcałegoprojektu,dlategoliczył,mierzyłiprzeliczał
205
wszystkopokilkarazy.Zamówiłjużdrewno-drogie,egotycznegatunki.
Zleceniodawca,starszypanpoosiemdziesiątce,całeżycieradziłsobiebezbiblioteki,aleterazzapragnął
miećbibliotekęzprawdziwegozdarzenia.Interesowałogotylkoto,conajlepsze,choćJimuprzedzał,że
wjegowiekupowinienraczejzainwestowaćwdobreogrzewanieiwybraćsięnarejsdookołaświata,a
książkipożyczaćzbibliotekipublicznej.
Jednak staruszek był nieugięty. Jim domyślał się, że spadkobiercy, którzy zapewne czyhali, aż wyda
ostatnietchnienie,wolelibyodziedziczyćgotówkę,aniebibliotekę.
Z koncentracji wybiły go myśli o Caroline. Dlaczego nie odpowiedziała na jego mejle? Esemesy?
Telefony? Czyżby go unikała? Jeśli tak, wkrótce to się skończy. W Upper Amberley nie sposób
kogokolwiek długo unikać. Czy się tego chce, czy nie, spotyka się znajomych na poczcie, na ulicy, w
piekarni-wpiekarni,którejwłaścicielewoleli,bynazywanojącukiernią.
Rzeczywiście mieli naprawdę pyszne ciastka, zwłaszcza ekierki, które dosłownie rozpływały się w
ustachiJimodrazumiał
ochotęnanastępneciastko.Nieprzepadałzasłodyczami,alenaprawdęuwielbiałteekierki.
Odłożyłmiarkęikalkulator,wyłączyłkomputerisiedział,wpatrzonywprzestrzeń,pogrążonywmyślach
oekierkachiCaroline.Przyszłomudogłowy,żemożemiałabyochotęnatakieciasteczkodoporannej
kawy,którązapewnepijakołojedenastej.
I jeśli zjawi się pod jej drzwiami z paczką ciastek, nie będzie mogła kazać mu odejść. Jest dobrze
wycho-206
wana,będziemusiałazaprosićgonakawęiwtedywkońcumuwyjaśni,dlaczegogounika,podczasgdy
ontakbardzochciałby,żebyspędzilirazemkolejnywieczór.Tonietak,żemiał
najejpunkcieobsesję;poprostuniemógłprzestaćoniejmyśleć.
Dziesięćminutpóźniejodświeżyłsięnieco,czylizmienił
koszulę i przeczesał włosy, i wszedł do piekarni, gdzie za ladą stała Belinda Wright. Znali się od
dzieciństwa.Uśmiechnęłasię,gdyzamówiłtuzinekierek.
-Ażtuzin?-zdziwiłasię.-Jakieśprzyjęcie?
-Nie,łakomstwo-odparł,itobyłaprawda,choćmiałapetytnienaciastka,tylkonakobietę.
Na fotelu pasażera leżała paczka z ekierkami, z których powoli wyciekał pyszny czekoladowo--
śmietankowy krem, a Jim klął, na czym świat stoi, gdy musiał przepuścić stado beczących owiec,
prowadzonych przez farmera na pole koło szopy, tam, gdzie zazwyczaj pasły się krowy. Teraz przyszła
poranaowce-
wielkieżarłokidokładniewygryzątrawę,skubiącjąmałymiząbkami.Zupełnieinaczejniżkrowy,które
zagarniałyźdźbładługimijęzorami,dawałymlekoiprodukowałykrowieplacki.
Wkońcuowceprzeszły,rolnikzamknąłbramęipomachał
Jimowi,któregooczywiścieznał.Jimruszył,ażżwirwystrzelił
muspodopon.Zahamowałprzedszopąiwysiadł.
Naprogusiedziałamaładziewczynkaiprzyglądałamusięuważnie.Miałanasobiepogniecionąróżową
sukienkęibyławystraszona.Sięgnąłdosamochodupopaczkęzekierkamiipomachałdoniejprzyjaźnie.
207
- Nie bój się - zagaił, podchodząc bliżej. - Jestem znajomym Caroline. Przywiozłem wam ekierki. -
Pokazałpaczkęzciastkami.
WprogupojawiłasięCaroline.
-Odkądprzyjechały,niepowiedziałaanisłowa-odezwałasię.
-Czyliodkiedy?
-Odwczoraj.Zjawiłysięwpubiepodczasburzy.
Ich spojrzenia spotkały się nad dziewczynką, która siedziała spokojnie, niewzruszenie, jakby nigdy nie
zamierzałasięstądruszyć,więcCarolinewzięłająnaręceizaniosładokuchni.
-Przedstawięcikogoś.-Postawiłamałąnaziemi.-Todzieckomojegobyłegomęża.ManaimięAsia.
W pierwszej chwili pomyślał, że to młodsza córeczka Caroline, ale zaraz przypomniał sobie, jak ją
przedstawiła:
„Dzieckomojegobyłegomęża".Nie-„Mojedziecko".
-Mamajestwłazience-dodała.-Todługahistoria.
-Przyniosłemekierki.
-Akurattegomibrakowało.-Wzięłapapierowątorebkę,wyjęłazkredensużółtypółmisek,ułożyłana
nimciastka.-Całytuzin!-stwierdziła.-Zaszalałeś.
-Ktozaszalał?
Jim podniósł głowę i zobaczył seksowną blondynkę, z długimi włosami jeszcze wilgotnymi po kąpieli.
Miaławielkieniebieskieoczy,długie,bocianienogi,niknącepodspódnicą,bardzopogniecionąichyba
jużbardzodługonoszoną.
208
-JestemMelanie,matkaAsi-przedstawiłasię.Uścisnąłjejrękęiwnagrodęposłałamuzupełnieinny,
choć równie olśniewający uśmiech. Zalotny, jak mu się wydawało, a Jim Thompson rzadko się mylił.
Wskazałaekierki.
-Cotamwódka.-MelaniezłośliwiezerknęłanaCaroline.-
Słodyczesąowielelepsze.
Carolinewzięłaserwetkę,owinęłaniąekierkęipodałaAsi.
Dziewczynkazapetytemwbiławniąząbki.
Jimusiadłnakrześle.Wszystkiewyglądająnieswojo,pomyślał.
Carolineodnalazłajegowzrok,gdysięgałpociastko.
-Todługahistoria-powtórzyła.Wzruszyłramionami.
-Chętnieposłucham.Mamycałydzień.
Rozdział54
PRZYDRUGIMDZBANKUKAWYzniknęływszystkieekierki,aCarolineiMelanieopowiedziałycałą
historię.Kiedyskończyły,Jesus,MaggieiSamprzyjechaliczarnąfurgonetką.
-Cotusiędzieje?-JesusprzywitałsięzJimemimierzył
Melaniesurowymspojrzeniem.
-Nictakiego,starymelodramat-mruknęłaCaroline.-Przykromi,Sam-dodała.-Zjedliśmywszystkie
ekierki.
-Nocóż.-SamanthausiadłakołoAsi.Małakuliłasięnakrześle.Wsunęładłoniemiędzykolana
209
ismętniezwiesiłagłówkę.-Uwielbiamekierki.ZpiekarniWrightów?-Jimpotwierdziłruchemgłowy.-
Sąpyszne.-
ZerknęłazukosanaAsię,którawyraźniestarałasięnaniąniepatrzeć,niedotykaćjej.-Teżzjadłaś?-
zapytała.Małaniereagowała.
- Jest przerażona - wyjaśniła Melanie, gdy Maggie spojrzała na nią pytająco, bo znane jej dzieci nie
zachowywałysięwtensposób.
-AAsiapoznałatęChinkę?-zapytała.Melanieskinęłagłową.
-Tak.Kiedyśprzyszładonas,potymjakJames...jak...
-Zostawmyto.-Jesusznaczącozerknąłnadzieci.-Tonieodpowiednitemat.
-Racja-mruknęłaMelanie.
-Nodobrze,skorowszyscyznająjużcałąhistorię,naczymstoimy?-chciałpodsumowaćJesus.
Usiadł koło Caroline, która nalała wszystkim kawy i zaparzyła kolejny dzbanek. Przemknęło jej przez
głowę,żewtakidzieńjakdziśniktniebędziesięmartwićnadmiaremkofeiny.
-Ciasteczkabyłypyszne-powiedziaładoSa-manthy.
Dziewczynakiwnęłagłowąispojrzałanamałą,któratymrazemnieśmiałoodwzajemniłaspojrzenie.
-Wiedziałam,żesiępolubimy!-Samucieszyłasięwyraźnie.
Asiazwiesiłagłówkę,alerozplotłazaciśnięterączki,wygładziłapogniecionąróżowąsukienkęizerknęła
porazkolejny.
-Wracającdotwojegopytania.-CarolinezwróciłasiędoJesusa.-Moirodziceprzyjadądzisiaj
210
wieczorem,razemzIssy...Isabel.Postaramysiętowszystkowyjaśnić.
-Świetnie.-Maggiewmyślachjużorganizowałaichpobyt.-
Issy...muszępamiętać,żebymówićdoniejIsabel...pomieścisięzSam.MelanieiAsiazajmąstarypokój
Caroline, a twoi rodzice zatrzymają się tutaj, u ciebie. - Nie dodała: „na wszelki wypadek", choć tak
właśniepomyślała.ZagrosznieufałatejcałejMelanie.-Przywieźichnakolację.-NiechSarahdzisiaj
gotuje,amynaradzimysię,corobić.
-Chwileczkę,czywywogólezdajeciesobiesprawę,oczymmymówimy?-włączyłsięJim.-Czywy
naprawdęuważacie,żeJamespadłofiarąmorderstwa?
-Tak.-Melanieprzewiercałagowzrokiem.-
Byłamtam.Wiem.
-Wierzęwto-przyznałaCaroline.
Niktniechciałmówićgłośno,żeJamesazamordowałataChinka,nieprzydziecku,nietakbezpośrednio,
alesugestiazawisławpowietrzu,wyczuwalnadlawszystkich.NawetdlaJima,odtejchwili.
-Słuchaj,wiesz,gdziemnieszukać,gdybyśmniepotrzebowała-zwróciłsiędoCaroline.-Przywiozę
Georgkiego,będziemyciępilnować,boanuż
onasiętuzjawi?
Roześmialisię,Carolinezapewniła,żeniematakiejpotrzeby,zresztąchińskapięknośćpokrojuChenw
UpperAmberleyrzucałabysięwoczyjakgwiazdafilmowa.
-Jakliswkurniku-potwierdziłaSam.Wszyscyspojrzelinaniąizachichotali.
211
Bardzotrafne,aleteżbardzogroźneporównanie.
-No,dobrze.-Maggiejakzawszenajszybciejwróciłanaziemię.-Terazpytanie,jakpowiemyIssy,że
maprzyrodniąsiostrę.
Rozdział55
GDYBYNIEPIWNEOCZY,rozmyślałaCaroline,Asiamogłabybyćdzieckiemkażdego.Zresztąnawet
Jamesmiałoczywinnymodcieniu.Dotegomałajestśniada,niemaloliwkowa,aJamesbył
bardzoblady,jeślipozwolił,byznikłaopalenizna.
Gonzalezowie pożegnali się i wyszli. Melanie paliła papierosa w otwartych drzwiach. Caroline
pomyślała, że to bardzo atrakcyjna kobieta i właściwie nic dziwnego, że James stracił dla niej głowę.
Ale jeśli przyjechała tu w poszukiwaniu pieniędzy, gdyż jak twierdziła, James był ojcem jej dziecka,
trafiłapodzłyadres.BooileCarolinewiadomo,poprostuniemażadnychpieniędzy.
Jim opierał się o zlew, skrzyżował ręce na piersi i rozglądał się ciekawie. Caroline zobaczyła, jak
Melaniemierzygowzrokiem.
-Chodziciezesobą?-zapytałazkocimuśmiechem,który,jakzauważyłaCaroline,zagościłnadobrena
jejtwarzy,gdyprzestałapłakać.
Chodzązesobą?Cotozajęzyk?
-Skądże-odparłastanowczo.Jimuśmiechnąłsięszeroko.
212
- No dobra. Pójdziemy z Asią na spacer, złapiemy trochę słońca, póki jest. - Wzięła małą za rączkę i
wyszłyrazemnadwór.Szływstronępola,naktórym,jakzauważyłaCarolina,terazpasłysięowce.
- A moje krowy? - zawołała z oburzeniem. Przywykła do ich porykiwania i znudzonych spojrzeń znad
żywopłotu,gdyprzejeżdżaławzdłużpastwiska.Togłupie,alebyłaprzekonana,żejąpoznają.
-Farmerchybauznał,żedobrzeimzrobizmianaotoczenia-
odparłJim.-Nowiesz,zielonepastwiskaitakdalej.
Domyślałasię,żetojakiścytat,aleponieprzespanejnocyumysłodmawiałjejposłuszeństwa.
-Przyowcachjestmniejmuch-dorzucił.Całyczasnonszalanckoopierałsięozlew.
Carolinenie była wstanie myśleć omuchach. Musiała jakoś sięobudzić, ale napewno nie za pomocą
wódki,atymbardziejkolejnejkawy.Musiałasięzastanowić,jakuporaćsięzIssy,zależałojej,bycórka
jaknajmniejcierpiała.SpojrzałanaJima.
-Niewiem,jakjejtopowiedzieć-wyznałabezradnie.
-Zmojegodoświadczeniawynika,żeprawdajestnajlepsza.
Potemzczasemdojdziedosiebie.
-Ostatniomusiałasięzmierzyćzwielomaprawdami.-
Spojrzałamuwoczyizauważyła,jakbardzosąniebieskie.
Jimrozłożyłręce.
- Chodź do mnie, kochanie - zachęcił, a ona usłuchała, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz pod
słońcem.
213
Wtulona w jego klatkę piersiową, z głową przy jego ramieniu, słuchała bicia jego serca. W tej chwili
przypomniała sobie, że ma na sobie stary szlafrok, a pod nim jest brudna i naga. Czuła jego dłoń na
plecach-przyciągałjąbliżej.Drugąuniósłjejgłowę.
Jegoustabyłynaglebardzoblisko.
- Od dawna miałem na to ochotę, ale mnie unikałaś - mruknął i obsypał pocałunkami jej rozczochrane
włosy. - Wiesz, że masz cudowne włosy? Miękkie, sprężyste, i ta grzywka, która ciągle wpada ci do
oczu.-Znieruchomiałnachwilę.-Zaraz,zaraz,agdzietwojeokulary?
-Zapomniałam.-Niemogłasobieprzypomnieć,gdziejezostawiłaponocnymdrinku.
-Idobrze.Wreszciewidzętwojeoczy.-Całowałjejpowieki,przesunąłponichjęzykiem.
Zadrżała.
Zaszybko,zagwałtownie,zacudownie,nieczułasiętakod...
Boże,samajużniewie,aleteraz...
- Masz zielone oczy. - Odsunął ją na odległość ramienia, żeby na nią spojrzeć. - Powiedz, w łóżku
zdejmujeszokularyczynie?
Śmiałasię,podobniejakon.
-Zależy,zkimśpię-odparła,apotemujęłajegotwarzwdłonieipocałowałago.Mocno.
Popewnymczasieoderwałasięodniego.
-Takniemożna-stwierdziłaochryple.
-Dlaczegonie?-Niepoddawałsięłatwo,nieteraz,gdytakdalekosięposunęli.
-Mammnóstwosprawnagłowie,Issywracadodomu,przyjeżdżająmoirodzice.
214
-Nowłaśnie,szanownirodzice.Kiedymnieimprzedstawisz?
-Uśmiechałsięoduchadoucha.-Nowiesz:„Mamo,tato,tomójnowychłopak".-Zamyśliłsię.-Nie,
jeszczelepiej:„Mójnowykochanek".
-Niejesteśmoimkochankiem!-krzyknęłaoburzona.-Pozatymnigdyniemiałamkochanka!
-Najwyższyczaszacząć.
Słyszeli,jakMelaniewołaAsię.Wracają.
-Cóż,możeniekonieczniewtejchwili.Chybażechceszdomnieprzyjechać.
Carolinepomyślała,żejesttakisłodki,takipewnysiebie,takipociągający,czułyi...och,samajużnie
wiedziała.Wiedziałajedynie,żebardzogopragnie,tuiteraz.
KiedyMelanieweszładokuchni,towarzyszyłajejnowapewnośćsiebie.Czytomożliwe,żezaledwie
wczorajwieczoremstaławdrzwiach,ociekającdeszczem?
-Och!-Melaniepatrzyłananichzudawanymskrępowaniem.
-Oczywiściemożemyznowuwyjść,jeślichcecie...
-Niemasprawy-ucięłaCaroline.-Mampełneręceroboty.-
WkrótcezjawiąsięjejrodziceiIssy.-AskorotyiAsiachwilowozatrzymaciesięwpubie,możeJim
mógłbywaspodwieźć?
Przecieżtwójsamochódnadaltamjest,zwaszymibagażami.Takchybabędziewygodniej.
-Dobrze.-MelaniewzięłaAsięnaręce,kazałajejpożegnaćsięztąmiłąpaniąijejpodziękować.Asia
milczała.-Jateżchciałabymcipodziękować-zwróciłasiędoCaroline,którazaczęłasięzastanawiać,że
możejednakmyliłasięcodoniej.
215
-Zobaczymysiępóźniej-powiedziała.
-Teżjestemzaproszonynawieczornespotkanie?-
zainteresowałsięJim.
-Podwarunkiemżeobiecasz,żebędzieszgrzeczny-
zastrzegłaCaroline.
-Spróbuję-rzuciłprzezramię.
Carolineodprowadziłaichwzrokiem,apotemzadzwoniładoMarka,żebymupowiedziećoMelanie.Io
Asi.
Rozdział56
ISABEL SIEDZIAŁA NA TYLNYM SIEDZENIU Wynajętego samochodu, za Cassandrą i dziadkiem.
WylądowalinalotniskuGatwickiterazjechaliautostradąM25.DoOxforduidalej,doUpperAmberley.
Rozmowyskończyłysiędawno,wszyscybylizmęczeni.
-Mamnadzieję,żezapięłaśpas?-GłosCassandryzdawałsiępłynąćzgóry.Mruknęłaodruchowo,że
tak,oczywiście,iznowuzapadłomilczenie.Naprawdęniechciałajechaćdomiejsca,którejejmatkaz
uporem maniaka nazywała domem. A przecież ruina nad błotnistą rzeką nigdy nie będzie prawdziwym
domem.Jej dom toapartament w Singapurze,w którym ona irodzice byli rodziną.Dom, w którym nie
byłanawetpopogrzebie,boCaroline-iwszyscyinni-powtarzali,żeniemapowrotudoprzeszłości.
Wszyscytakuważali,aleniktniebrałpoduwagęjejuczuć.Zemożetegochciała.Potrzebowała.
216
NawetCassandra.Byłtojedynyraz,kiedybabka,woczachIssy,postąpiłaniesłusznie.
W telewizji często mówili o zamknięciu, o pożegnaniu. Ale śmierć to koniec, definitywny, bo wraz ze
śmierciąbliskiejosobyumieraczęśćciebie.Nieważne,jaktonazwać:wspomnienia,nostalgiedelavie,
amożeupór,aletowłaśnieczuła.
Aletojużskończone.PodobniejakjejpobytweFrancji.
Czekająpowrótdorzeczywistości,zaprawionejnostalgiedelavie,czylitęsknotązażyciemtakim,jakie
byłodawniej.
W myślach była już w pubie, który też był jej prawdziwym domem. Rozmyślała o Sam i oczywiście o
ŚlepejBrendzie.
Ciekawe,czywogólezaniątęskniła?AmożezdążyłapokochaćSam?Czywogólejąpozna?Wkońcuto
onauratowałajejżycie.
Alezkotaminigdynicniewiadomo,złewspomnieniawyrzucajązpamięciiżyjąchwilą.ŚlepaBrenda
byłategonajlepszymprzykładem.Nieprzejmowałasięanikalectwem,aniwyglądem,choćoczywiście
niewiedziała,żewyglądainaczejniżinnekoty-
chuda,nadługichnogach,owieczniezmierzwionymfuterku.
Issychciałabybyćkotem.Życiebyłobyowielełatwiejsze-
nie musiałaby niczego tłumaczyć, radzić sobie z emocjami, nad którymi czasami nie panowała, zmagać
sięzmatką,cojakiśczasdoprowadzającąjądoszału,iuporaćsięzrozstaniemzbabką,rozumiejącąją
jakniktinnynaświecie.
-Wszystkobędziedobrze,Isabel-odezwałasięCassandra.-
Jużprawiejesteśmynamiejscu.Uprzedzam,żenajpierwjedziemydodomumamy.
217
Isabelwyprostowałasięgwałtownie.
-Dlaczegoniedopubu?Niebędętammieszkała.Tojejdom,niemój.Niemamztymnicwspólnego.
-Dośćtego,Isabel.-Cassandraspojrzałananiąprzezramię.-
Owszem,maszztymcośwspólnego.Chociażrazniemyślosobie,pomyślomamie.
Cassandra odwróciła się z westchnieniem. Czasami młodzi są tak bardzo wymagający, że działają
człowiekowinanerwy.Z
przyjemnością myślała o kieliszku wina, które stoi już pewnie na stole. I może jakiś ser, pyszny
wensleydale albo cheddar. Za-bawne, mieszka we Francji, a brakuje jej staroświeckich angielskich
serów.Pomyślałaowszystkim,coichczeka,iznowuwestchnęła.
Issyjąusłyszała.
-Ocochodzi?-zapytała.Wyprostowałasięgwałtownie.Cośjestnietak,czułato.
Cassandrauznała,żeniemacoukrywaćprawdy,nieteraz,gdyjużskręcalinaBurford.Zadziesięćminut
będąnamiejscu.
-Powinnaświedzieć,żejestpewienproblem.Właściwienieproblem.Cośniespodziewanego.
-Pewnieznowuchodzioojca,mamaznowupowiemicośzłegonajegotemat.Jezu!Czyjestjeszczecoś,
czegoniewiem?
-Rzeczywiście,chodziotwojegoojca,aletocoś,zczymdamysobieradę,jeślizachowamyzimnąkrew
izdrowyrozsądek.
-Isamiocenimysytuację-dodałHenryizerknąłnaIssyspodrondapanamy.-Oj,powinienembardziej
uważać-sapnął,gdytużprzednimpojawi-218
łasiębiałafurgonetka.Oczywiścieniewiedział,żetoJim,bojeszczegoniepoznał.-Dupek-mruknął.
Cassandra,którazwykleakceptowałaprzekleństwatylkowewłasnychustach,tymrazempuściłamuto
płazem.
- Już prawie jesteśmy - stwierdziła, gdy pokonali kamienny mostek i minęli tablicę informującą, że
wjeżdżajądoUpperAmberley,„jednejznajpiękniejszychmiejscowościwhrabstwieOxford".
Cassandrawpatrywałasięwoknoiwmyślachprzyznawałamieszkańcomrację,podziwiająckamienne
domkiiogrody,wktórychkrólowałyróże,maciejki,szafirkiiinnestaroświeckiekwiaty.Wdoniczkach
przedpubempyszniłysięgeranium,wer-benyipelargonie.
-Niemożemysiętutajzatrzymać?-zapytałaIssyztakimsmutkiemwgłosie,żebabcezrobiłosięjejżal.
Biedaczka nie ma pojęcia, co ją czeka. Zaraz, zaraz... dostrzegła nieco dalej wysoką blondynkę, która
chwiała się, idąc po kocich łbach na wysokich obcasach. W ogóle nie pasowała do wiejskiej uliczki.
Prowadziłazarękęmałądziewczynkę,ubranąjakmałaksiężniczka:wbiałąsukienkęzwielkąkokardą,
białeskarpetkizfalbankamiibucikizapinanenakostce.Agdzieszorty,koszulkaiadidasy?-zdziwiła
sięCassandra.
Miała przykre przeczucie, że to ta kochanka Jamesa i jego rzekoma córka. Zerknęła ukradkiem na Issy
(nadaltaksiędoniejzwracała,aleIssychybaniczegoniezauważyła).ApotemHenryskręciłwpodjazd
prowadzącydodomuCaroline.MinęlirezydencjęThompsonów.
219
-Pięknydom-zauważyłaCassandrazaprobatą.-Będzieciemiałyciekawychsąsiadów.
- Raczej mama - podkreśliła Issy i opadła na siedzenie, a dziadek zahamował, wzbijając w powietrze
obłokżwiru.
Zauważyła,żenapodjeździejestnowyżwir-przynajmniejniebędziejużtakiegobłota.Dziadekzatrąbił,
żebydaćznać,żeprzyjechali,imamawybiegłanazewnątrz.
Uśmiechałasięradośnie,okularywczerwonychoprawkachjakzwyklezsuwałysięjejznosaipatrzyła
ponad nimi. Issy wiedziała, że mama jeszcze jej nie widzi, ale nagle zapragnęła znaleźć się w jej
objęciach.BłyskawiczniewyskoczyłazsamochoduipodbiegładoCaroline,którajakzawszerozłożyła
ręceipowitałają:
-Skarbie,taksięcieszę,żewróciłaś!Pewniemówiszjużpofrancuskujakrodowitaparyżanka!
- Potrafi zamówić fantę i rogaliki - prychnęła Cassandra, zadowolona, że zastała córkę w tak dobrej
formie. Caroline miała na sobie, o dziwo, całkiem niezłą spódnicę i buty na obcasach, i ładną białą
bluzkę z małą broszką, ptaszkiem na gałęzi. Ciemne włosy były dobrze ostrzyżone, nawet ta niesforna
grzywkajakośsięukładała.I,niedowiary,musnęłaustaszminką.
Cassandra i Henry z aprobatą patrzyli na świeży żwir na podjeździe, na budynek, oświetlony
popołudniowymsłońcem,narzekępłynącąleniwiezadomem.Cojakiśczasowcebeczałysmętnie,aw
gałęziachkasztanowcaćwierkałptak.
Weszli do środka i głośno chwalili jej dom. Issy rozejrzała się ukradkiem. Rzeczywiście nie było źle,
zupełnieinaczejniżsięspodziewała.
220
-Najpierwdrink,potemzwiedzanie-powiedziałaCaroline.-
Alezaczniemyodtego-dodałaizaprowadziłaichnataras.
Naniskimmurkuotaczającymtarasjużczekałatacazbutelkąwina,kieliszkamiiserami-ktośtuznałgust
Cassandry - i leżały ułożone miękkie żółto-niebieskie poduszki, żeby mogli wygodnie usiąść i
rozkoszowaćsięwidokiem.
Issy zatrzymała się w drzwiach prowadzących na taras i rozglądała podejrzliwie. Nie tak miało być.
Spodziewałasięponuregogmaszyska,przypominającegosierocinieczpowieściDickensa.Atunawette
cholerne kaczki człapią radośnie pomarańczowymi łapkami, spiesząc w kierunku domu po okruszki.
Głupie ptaszyska, pomyślała, znowu nieszczęśliwa. Nie pojmowała, skąd to się bierze, czemu chce
pogrążyćsięwrozpaczy,aletakczułaijuż.Powtarzałasobie,żekiedyzobaczySam,wszystkobędzie
lepiej.
-Zjemykolacjęwpubie-oznajmiłaCaroline.-Osiódmej.
Dzisiaj gotuje Sarah. To moja asystentka - poinformowała rodziców. - Samotna matka. Właściciel
mieszkania wypowiedział jej umowę, więc za kilka dni zamieszka w małym domku, tu, koło mnie. A
kiedyotworzęrestaurację,będzieumniepracowała.Stanowimyzgranyzespół.
-Akiedytonastąpi?-zainteresowałsięojciec.Wodpowiedziwzruszyłaramionami.
-Jaknajszybciej.Zamówiłamjużmeble,umówiłamdostawców,obmyśliłamjużnawetmenu.Oczywiście
początkoworestauracjabędzieczynnatylkowweekendy.
221
-Pókisięnierozkręci-podsumowałiuniósłwtoaściekieliszekczerwonegowina.
-Przyniosębagażezsamochodu.Opróczmoich-podkreśliłaszybkoIssy.
-Więczatrzymaszsięwpubie?-zawołałazaniąCaroline.
-Przecieżnietutaj-rzuciłaprzezramię.Cassandrawestchnęła.
- Za wszelką cenę chce być wredna. Lepiej wyrzuć z siebie to, co masz jej do powiedzenia, zanim
będziemymusielijechać.
-Izmierzyćsięzkonsekwencjami-dodałojciec.Carolinewiedziała,żeniebędzietołatwe,no
ioczywiściewszystkiemuwinnabędziewłaśnieona.
Rozdział57
HENRY OPRÓŻNIŁ SWÓJ KIELISZEK i poszedł pomóc Issy z bagażami. Cassandra niespokojnie
spojrzałanaCaroline.
-Noi?Cojejpowiesz?
-Prawdę.Słyszałam,żetonajlepszerozwiązanie.
-Hm.-Cassandrasięzamyśliła.-Alemożepowinnaśtotrochęosłodzić.Nowiesz:„Posłuchaj,mamdla
ciebieniespodziankę".
-ZnamIssyiwiem,żetoniepodziała-odparła.-Nie,powiemjej,jakjest,apotem...
-Apotempoczekasznacios.Matkizawszemusząoberwać.Akiedyminieszokidziewczynaza-222
cznielogiczniemyśleć,zrozumie,żeniemiałaśztymnicwspólnego,żetowszystkowinaJamesa.
- Mamo, to zawsze jest moja wina - poprawiła Caroline znużonym głosem. - Takie już są nastoletnie
córki.Niepamiętasz?Obwiniałamciebieowszystko:omojąkrótkowzrocznośćioto,żeniemogęnosić
szkiełkontaktowych,imiałamcizazłe,żenaplażynaIbizienosiłaśbikini,ajaumierałamzewstydu.
Cassandraparsknęłaśmiechem.
-DodzisiajnoszębikininaIbizie-przyznałasię.-Więclepiejniejedźtamzemną.
-Terazijadociebiedołączę-stwierdziłaCaroline.-Wbikinidlapańwśrednimwieku.
-Zczegosięśmiejecie?-Issywróciła.Staławdrzwiach,mierzącjeoskarżycielskimwzrokiem,jakby
miałaimzazłe,żesięśmieją,kiedyonacierpi.
-Issy,chodźtutaj,usiądźznami-zapraszałaCaroline.-
Chciałamcicośpowiedzieć.
-Chybaniechceszznowuwyjśćzamąż?-Chociażpomatcemożnasięwszystkiegospodziewać.
-Nie,skądże!
Issywidziała,żebabciatrzymamamęzarękę.
-Więcocochodzi?
-Wczorajwieczoremmiałamgości-zaczęłaCaroline.-Byłaburza,ulewa,pioruny...
-Wiem,jakatujestpogoda-przerwałajejcórkazezniecierpliwieniem.
-Wdrzwiachpubustanęłakobieta,przemoczona,jakmy,tamtegopierwszegowieczoru,pamiętasz?
-Oczywiście.ZnalazłyśmywtedyŚlepąBrendę,tylkoniewiedziałyśmyjeszczewtedy,żejestślepa.
223
- No właśnie... ta kobieta, ładna niebieskooka blondynka, była z dzieckiem, pięcioletnią dziewczynką.
Byłyzmęczoneizmarznięte.PrzyleciałyażzSingapuru.
-ZSingapuru?-Issyprzyglądałasięjejzniedowierzaniem.
- Tak, Issy. - Caroline z trudem dobierała słowa. - Wiesz mniej więcej, co zaszło między mną a tatą.
Prawdajesttaka,żeprzestał
mniekochaćizakochałsięwinnej.Wtejkobiecie.
Issyodwróciłasięiodeszła.Słyszałasłowamatki,aleniechciałategosłuchać.
-Wracaj!-zawołałaostrobabka.Zatrzymałasię,alestałatyłemdomatki.
-Twójojciecmieszkałzniąjużwtedy,gdybyłznami-
oznajmiłaCaroline.
Issy spojrzała błagalnie na babkę, na tę skałę, opokę, na którą zawsze mogła liczyć. Niech sprawi, że
mamaprzestaniemówićtestrasznerzeczy.
-Posłuchaj,comamamacidopowiedzenia-poprosiłaspokojnieCassandra.-Toważne.
-Wydawałomisię,ojciecmiałromansztąblondChinką-
zauważyłaIssy.
-Zniąteż-przyznałaCaroline.
Issy wbiła wzrok w kamienie. Nie chciała tego słuchać, ale nie miała innego wyjścia. To, co zaraz
usłyszy,okażesiębardzoważne.Drapałapalcemunogiomszałykamieńnatarasie.
-Onatujest?
-Tak.Zcórką.
Naglemiaławrażenie,żenajejżołądkuzacisnęłasiężelaznapięść.Inneporównanienieprzychodziłojej
dogłowy.Toniemożebyćprawda,niemoże.Toonajestcórkąswegoojca...tylkoona.Przeztylelat...
-Ileonamalat?-wykrztusiławkońcu.
224
-Pięć.NazywasięAsia.Jejmatkatwierdzi,żetocórkatwojegoojca.
DopieroterazIssyzrozumiała,czymjestrozpacz.
-Tonieprawda!-krzyknęła.-Niemożliwe.Niezrobiłbymitego.
Caroline przypomniała sobie, że bardzo podobnie zareagowała na wieść o tym, że James popełnił
samobójstwo. Nie zrobiłby mi tego. Ciekawe, czy Melanie miała rację i James naprawdę padł ofiarą
morderstwa.
-Niewiemytegonapewno-zauważyła.-Idlategomusimysiędzisiajspotkać.Prawdawyjdzienajaw.
-Słucham?-Cassandrapodniosłagłowę.Carolinewzruszyłaramionami.
-Jesttakieprzysłowie,prawda?Obyokazałosięprawdziwe.
Issy,wściekła,zaatakowałają:
-Gdybyśodniegonieodeszła,niewydarzyłobysiętowszystko.
Caroline odnalazła wzrok Cassandry i uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że to ona okaże się
wszystkiemuwinna.
-Skarbie-wyjaśniła-tosięstało,zanimodniegoodeszłam.
Mieszkałznią,wynajmowaliapartamentwSingapurze.
-WSingapurze?-Wydawałosię,żedopieroterazIssynaprawdęsłuchasłówmatki.Gniewniekopnęła
kamień.
225
- Mała jest przerażona - ciągnęła Caroline. - To malutka dziewczynka, przeleciała przez pół świata i
znalazłasięwobcymmiejscu,wśródobcychludzi.
-Bezojca-mruknęłaIssy.-Jakja.
-Owszem.
-Poznamją?
-Tak.Dzisiaj.Wpubie.
-Och,notak.Kolacja.
Załamana,mierzyłajewzrokiem.Siedziałynamurku,zaichplecamiśmieszniekołysałysiękaczki.
- Wspaniały zjazd rodzinny - wycedziła zimno. - Postaram się nie sprawić ci zawodu i zachować się
grzecznie.-PosłałaCarolinelodowatespojrzenie.
-Takąmamnadzieję-odezwałasiębabka.-AponieważMelaniezcórkązatrzymałysięwpubie,dajęci
dowyboru:nocujesztamznimialbotu,umamy.Myzdziadkiemmożemyzatrzymaćsiętutaj.Chybaże
woliszzaryzykowaćspotkanieznimi.
-Wolęzaryzykować-odparłaIssybezchwiliwahania.Niepatrzyłanamatkę.
Rozdział58
PATRZĄCNANIE,CASSANDRAWSPÓŁCZUŁAiIssy,iCaroline.
Objęławnuczkęramieniem.
-Czykiedykolwiekpomyślałaś,jakmatkawtymwszystkimcierpi?-zapytała.
-Myślęoniej,naprawdę,naprawdę,tylkoże...-Alenawetwypowiadająctesłowa,Issywiedziała,że
226
to nieprawda. Ani przez chwilę nie myślała o matce. Teraz miała w głowie tylko jedno: że ojciec
pokochałinnąkobietę.-Todrań-zawyrokowała,patrzącnaCaroline.-Jakonmógłcitozrobić?
- Już w porządku - odparła Caroline, choć w głębi duszy umierała z upokorzenia na myśl o zdradzie
męża. To coś więcej niż zwykłe upokorzenie, o ile o upokorzeniu można powiedzieć, że jest zwykłe,
jakby to była chwilowa sprawa, trudny moment, gdy wszyscy, znajomi i obcy, widzą, że jesteś nic
niewarta. Nie, zdrada jest gorsza. Zdrada niesie rozpacz, podobnie jak żałoba, bo strata zawsze boli.
Odszedłktoś,kogokochałaś,komuufałaś.
Odszedłzwłasnejwoli.Odszedłdoinnej,którąwolałodciebie.
Żadnakobietasięztymniepogodzi.
- Poza tym zachowuję się tak, jak wszystkie nastolatki. - Issy spojrzała na babkę. - Mama pewnie była
takasamawobecciebie.
-Niedokońca.-Cassandranieodpuszczałałatwo.
- No i? - Henry miał już dość czekania. Wolał od razu wziąć byka za rogi. - Zobaczymy, jak będzie -
mruknął,aCarolineuśmiechnęłasiępodnosem.
Issyzmarszczyłabrwi.Jejdżinsyikoszulkabyłybrudneipogniecionepodługiejpodróży.
-Muszęsięprzebrać.Idępotorbę.-Jużwdrzwiachspojrzałanamatkę.-Oczywiścieniezamieszkam
tutaj,wolęzaryzykowaćwpubie.TamprzynajmniejjestŚlepaBrenda.
Carolinezwestchnieniemposzukaławzrokumatki.
Cassandrawzruszyłaramionami.
227
- Nastolatki już takie są. A potem nagle robią się słodkie jak miód i wierne jak stary pies. Pamiętaj,
mówięzdoświadczenia-
zaznaczyła.
-Alenietakiego-zauważyłaCaroline.Jakkolwiekbybyło,pięcioletniesiostryniecodzieńzjawiająsię
naprogu.
Tymczasempokazałaimresztędomu.
-Zobaczcie,gdziesiępodziaływaszepieniądze-powiedziała.
-Toteraztwojepieniądze.-Ojcieczbyłjejsłowawzruszeniemramion.
- Pięknie tu - stwierdziła Cassandra, rozglądając się po saloniku. Słońce odbijało się w świeżo
wypolerowanejdrewnianejposadzce.IwtedyprzypomniałasobieluksusowyapartamentwSingapurze,
elegancki,leniwystylżyciacórki,izrobiłojejsiężal,gdypatrzyłanaeklektycznemeble,kupowanena
wiejskichwyprzedażachiwtandetnychantykwariatach.
Obiecałasobie,żeporozmawiazHenrym,żebykupiliCarolineprzynajmniejporządnąkanapęiwazon,
bostaryimbryktokiepskizastępnik,nawetjeśliułożysięwnimpolnekwiaty.
- Cudownie tu, prawda? - Caroline z dumą poprawiała kwiatki w dzbanku. - Śliczny ten staroświecki
biało-niebieskiimbryk.
Jestmetalowy,wiecie?Dziwięsię,jakludziewepocewiktoriańskiejniepozatruwalisię,zalewającgo
wrzątkiem.
-Właśniewrzątekprawdopodobnieocaliłimżycie-poprawił
ojciec.-Caroline,odwaliłaśkawałdobrejroboty.Szczególniepodobamisiętenżagielpodsufitem.
-Jimtozrobił-odparłazjeszczewiększądumą.-RazemzGeorgkim.Pomagalimiwremoncie.Tomoi
przyjaciele-dodała.
ApotemzostawiłarodzicówwpokojuIssy,żebymoglisięodświeżyć,iposzładokuchni.
Issy przebierała się w łazience dla gości, na parterze, koło restauracji. Spodziewała się odrapanych
ścian,cieknącegosedesu228
ipopękanejumywalki,atymczasemzobaczyłaurokliwewnętrze.
Nawetmydłobyłoprawdziwe,wminiaturowychkostkach,anietopaskudztwowpłynie.Opłukałatwarz,
wytarłapapierowymręcznikiemipożałowała,żeniemaprzysobiekremunawilżającego.Przydałybysię
tutajminiaturypotrzebnychkosmetyków.Możepowinnapodsunąćtomamie?Zaraz,zaraz,cojejchodzi
po głowie? Niby dlaczego chce podpowiadać jej, jak usprawnić restaurację, której z założenia
nienawidzi?
Zajrzała do torby podróżnej i spod koszulek oraz dżinsów wyjęła czerwoną sukienkę kupioną w
Bordeaux.Podciągnęłająwyżej,żebyzabardzonieodsłaniałapiersi,przeztojednakstałasięjeszcze
krótsza.Włożyłaczarnezamszowekoturny,kupionenaimprezęucholernegoLysandra,nieczesałasię,bo
podobał jej się artystyczny nieład na głowie, znalazła błyszczyk firmy Bourjois, kupiony we Francji,
musnęłanimwargi.Trochęzaróżowydoczerwonejsukienki,aleujdziewtłoku.
Przez chwilę podziwiała swoje odbicie w lustrze i usiłowała wyobrazić sobie, jakby to było mieć
młodszą siostrę. Zawsze była córeczką tatusia, jego laleczką. Tak do niej mówił i jeszcze nazywał ją
skarbemtatusia.
229
-AsiaEvans-powiedziałanagłos,ciekawa,jaktobrzmi.
Zmarszczyłabrwi.Jednegobyłapewna:jejojciecnienazwałbyswojegodzieckaAsia.
Zapięła torbę, po raz ostatni zerknęła w lustro, uznała, że wygląda wystarczająco dorośle i światowo,
żeby zmierzyć się z każdą kobietą, twierdzącą, że była ojcu bliższa niż ona, i poszła do pozostałych,
którzyjużczekaliwkuchni.Najważniejszewydarzeniazawszeodbywająsięwkuchniibyłagotowasię
założyć,żedzisiajbędzietaksamo.
-Dobra,jestemgotowa.-Zatrzymałasięwdrzwiach,rozkoszującsięwrażeniem,jakienanichzrobiła.
Szkoda,żeniewłożyładługichkolczyków,dopierobybyło.Uśmiechnęłasiępodnosem.
Patrzylinaniązezdumieniem,ażwkońcudziadekprzerwał
ciszę:
-Gotowa?No,tojedziemy.
Carolinezastanawiałasię,jaktosięstało,żejejmałacóreczkadorosławciąguzaledwietygodnia.
Rozdział59
TEGODNIAJIMJUŻRAZBYŁWPUBIE-odwoziłMelanieMortonijejcórkę.Terazjechałtampo
razkolejny.Dochodziłasiódmawieczorem,ladachwilazaczniesięwielkieposiedzenieiwkońcucała
prawdawyjdzienajaw.Zastanawiałsię,czyMelanieMortonnaprawdęznimflirtowała,gdyodwoziłją
po południu do pubu. Jim miał dwadzieścia siedem lat i spore doświadczenie we flirtach, bo
zadebiutowałwtej230
dziedzinie,majączaledwietrzynaścielat,kiedykoleżankajegosiostryprzycisnęłagodościanywsieni,
w której poniewierały się kalosze, zanim wpadli do kuchni w rezydencji Thompsonów. Zdyszanym
głosemoznajmiłamu,żejestsłodkiiczynieuważa,żemapięknepiersi?Uniosłabluzkę,żebymógłje
dokładnieobejrzeć,aonposłuszniespojrzałnadwiepełnepółkuleiprzyznał,żerzeczywiściesąśliczne.
Fakt,żeonamiałacałesiedemnaścielat,aontylkotrzynaście,utwierdziłgowsympatiido„starszych"
kobiet,którewiedziałyowielewięcejniżon.Takbyłowtedy.
Z czasem dowiedział się o wiele więcej. Ilekroć się spotykali, uśmiechał się do niej szelmowsko i
pozdrawiał tę, która chciała go uwieść, gdy był małym chłopcem. Dzisiaj miała męża i synów
bliźniaków,wtymsamymwieku,coJimwtedy.Śmiałoodwza-jemniałauśmiechiposyłałamunadłoni
całusa.
Bezczelna,alezabawna.
Melanie to co innego. Kiedy wcześniej wiózł ją do pubu, posadziła małą na tylnym siedzeniu, a sama
usiadłakołoniegoizapaliłapapierosa.Niezapytała,czymutonieprzeszkadza,choćnielubiłpaleniai
drażniłgodymwkabiniefurgonetki.Pozatymuważał,żeniepowinnapalićprzydziecku.Uchyliłokno,
żebyprzewietrzyćwnętrzesamochodu.
-Przepraszam-mruknęłatylko,zerkającnaniegozzazasłonyrzęs.Uchyliłaoknoiwydmuchaładymna
zewnątrz.-Nietakłatwojestzerwaćznałogiem.Całeżyciepalenia,rozumiesz.
Jimstwierdził,żeniepowinnawyrzucaćpłonącegopapierosa.
Coona,niewie,żewtensposób
231
możnawzniecićpożar?Pokazałjejpopielniczkęiporadził,bywprzyszłościkorzystałazniej,niezokna.
-Chceszpowiedzieć,żeczekanaswspólnaprzyszłość,Jim?-
Odwróciła się do niego. - Wiem, wiem, wcale się nie znamy, nie powinnam w ogóle o tym myśleć ze
względunaCaroline,aleuważam,żejesteśseksowny.Mężczyźnimnieuwielbiają-
mruknęłamudoucha.-Lubiąniegrzecznedziewczyny.
Jimpomyślałzniedowierzaniem,żektośtuchybaoszalał.
Dopierocosiępoznali,wieczoremmielisięspotkaćwpubie,byraznazawszeustalićkwestięojcostwa
jejdziecka.IporozmawiaćodomniemanymzabójstwieJamesa.Aonapróbujegouwieść?
Zsunąłjejdłońzeswojegoramienia,gdyskręcaliwstronęwioski.
-Niestety,zabrałaśsiędoniewłaściwegomężczyzny-
oznajmiłchłodno.
Roześmiałasię.
-Och,Jim,nieobawiajsię,nicciniezrobię.Zahamowałzpiskiemoponispojrzałnanią.
-ZabiłaśJamesaEvansa?
Przezdłuższąchwilępatrzyłamuwoczy,apotemopadłanasiedzenie.
- Odbiło ci, tak jak całej reszcie - odparła. Wysiadła, trzaskając drzwiami, odpięła małej pas
bezpieczeństwaiweszładopubu.
JimniemówiłotymCaroline,alejeślibędzietrzeba,zrobito.
Aterazznowuzaparkowałprzedpubem.Byładokładniesiódmawieczorem.Kurtynawgórę.
232
Rozdział60
RODZICECZEKALIWLAND-ROVERZE,ACAROLINEzadzwoniładoGeorgkiego.Streściłamucałą
sytuację,alezapewnił,żewiejużwszystkoodJima.
-Pozaprawdą-dodał.
- To tak jak ja - mruknęła. - Ale mamy nadzieję, że poznamy ją wreszcie, przynajmniej częściowo.
Dzisiajwieczorem,wpubie.
Przyjdziesz?Chciałabym,żebyśtambył.
-Przyjdę.Zawszemożesznamnieliczyć,wieszotym.
-Nigdyotymniezapominam-zapewniła.-Więcjak?O
siódmej?Wpubie?
-Będę.
Carolineusiadłazakierownicąland-rovera.Ojciecrzucił
torbęIsabelnatylnesiedzenieiusiadłkołocórki.CassandraiIssyzajęłymiejscaztyłu.
- No i co? - zaczęła Cassandra przyjaźnie. - Przeuroczy wieczór, jeden z tych, kiedy człowiek się
zastanawia,dlaczegowłaściwiewyjechaliśmyzAnglii.
-Migreny-przypomniałjejmąż.-Wtakienocemigrenazawszedajecisięweznaki.
Issymilczała.Kuliłasięnasiedzeniuiobciągałasukienkę,żebywydawałasiędłuższa.
- To nic nie da - poinformowała ją babka. - Jest krótka. Taką kupiłaś i taką musisz polubić, i nosić
dumnie.
Issy spojrzała na babkę. Obie się roześmiały. Caroline zobaczyła białą furgonetkę Jima - parkował na
ulubionymmiejscu,zarogiem,poddrzewem,
233
kołokościoła.Zawszesięzłościł,widzącnasamochodzieptasiekupy.HummerGeorgkiegowspinałsię
na wzgórze, czarny wynajęty samochód Melanie stał przed pubem, w miejscu, w którym nikt nigdy nie
parkował,żebynieblokowaćwejścia.
-Wyglądanato,żesąjużwszyscy-stwierdziła,wysiadłaiprzyokazjiuderzyłasięwramię.Złyznak,
pomyślała, przytrzymując drzwi Cassandrze. Niezdarność nigdy nie wróży nic dobrego. Muszę być
spokojna,opanowana,uważaćnasłowa,zadawaćodpowiedniepytania.Szkodatylko,żeniewiem,jakto
sięrobi.
ZaparkowałazasamochodemJima.Georgkipojechałdalej.
-Tam,kołofurty.-Wskazałakierunekręką.Czekała,ażzaparkujeipodejdziedonich.
-MójBoże-zaczęłaCassandraspokojnie.-Cotozaolbrzym.
- Żałuj, że go nie widziałaś w kombinezonie, z maską ochronną na twarzy i wiertarką w dłoni -rzuciła
Caroline.
-Miłomi.-Georgkiukłoniłsięoficjalnie.WedługCarolinetobyłourocze.Pochwiliprzedstawiłamu
ojca.
-AtoIssy.-Otoczyłacórkęramieniem.
- Nie zapomnę - zapewnił i zmierzył ją tak gorącym spojrzeniem, że zaczęła się zastanawiać, co
właściwiemiałnamyśli.
Poczuła podejrzliwe spojrzenie matki, ale już szli do pubu, przed którym czekała Sam, jasnowłosa i
pulchna,wdżinsowychszortachikoszulcezzespołemDuranDuran.
-Och,Sammy!-Issypuściłasiębiegiem,podobniejakSam.
Spotkałysięwpołowiedrogi,uściskałyserdecznie,przekrzykiwałysię,zapewniały,jakbardzozasobą
tęskniły.Issyodsunęłasięnawyciągnięcieręki.
-Widziałaśją?-zapytała.
-Nie.Zdajesię,żechcązniejzrobićniespodziankę.
234
Nie miały czasu na dalsze rozmowy, bo zjawili się dziadkowie. Cassandra serdecznie uściskała Sam i
zapewniła, że wszystko o niej wie, naprawdę wszystko. Sam zaczerwieniła się, ciekawa, co miała na
myśli.
Weszłydośrodkaiodrazuotoczyłjeznajomyzapach-
drewnanakominku,zapiekanekzkurczakiem,piwa,winaijedzenia.
- Sarah pewnie już gotuje - mruknęła Issy. Sam to potwierdziła i dodała, że Niezdarna Lily dzisiaj
pomaga w pubie, zamiast odrabiać lekcje. Maggie nie była tym zachwycona, ale nie miała tu dużo do
powiedzenia;decyzjępodejmowałamamaLily.Pozatymzdawałasobiesprawę,żeSarahiLilyumierają
zciekawości,niewiedząc,cosiędzieje.
Jesusstałprzydrzwiachdokuchni.
- Dzisiaj zjemy tutaj - oznajmił, kiedy skończyły się powitania. Uśmiechnął się z aprobatą na widok
Cassandryipodał
jej rękę. - Nie spodziewałem się, że Caroline ma taką uroczą mamę - ocenił. Cassandra wstrzymała
oddech,policzyładodziesięciuispokojnieodparła,żeludziezawszejejtomówią.
PoszlizaJesusemdokuchni,gdziejużczekałaMaggie.Sarahuwijałasięprzypiecu,MałyBilly
235
siedziałwfotelikuiradośniemachałnóżkami.Lilyzmywała,nagleonieśmielona,ijaktoona,upuściła
talerz,zaklęła,przeprosiła,posprzątała.Maggiewitaławszystkichzuśmiechem,aJimczekałzboku-w
końcunienależałdotejrodziny.Carolinejednakgozauważyła.
- Mamo, przedstawiam ci Jima. - Wzięła go za rękę i pociągnęła do przodu. - Odgrażałam się, że
przedstawięgojakomojegochłopaka,aletoniebyłabydokońcaprawda.
Jim posłał jej zbolałe spojrzenie; chyba nikt nie chciałby być w taki sposób przedstawiany rodzicom
dziewczyny.ACarolinetojegodziewczyna,wkażdymraziewkrótceniąbędzie,jeśliudamusięjeszcze
kiedyśdopaśćjąnaosobności.
Isabelrozglądałasięwposzukiwaniukota.Oczywiścieleżał
naśrodkustołu,alewstał,kiedypowiedziała:
-AtoŚlepaBrenda.-Kotka,poswojemu,zamruczałacicho,kiedyIssywzięłająnaręce.-Pamiętamnie
-uznałazulgą.
Carolinetymczasemrozglądałasiędokoła.NigdzieniewidziałaMelanie.
Rozdział61
JIM ROZEJRZAŁ SIĘ I SZYBKO POLICZYŁ OBECNYCH: Jesus i Maggie, Sam i Issy, Caroline,
Cassandra i Henry, on sam i Georgki, nieco dalej Sarah i Lily. Właściwie może powinien też policzyć
MałegoBilly'ego;zakil-236
ka lat może się okazać świadkiem na procesie. A zatem jedenaścioro, a właściwie jedenaścioro i pół,
liczącniemowlę.
Wszyscyczekalinagłównegwiazdywieczoru.
-Brakujetujeszczejednejosoby-stwierdziłaCaroline,mającnamyśliMarka.
-Dwóch-poprawiłaIssy.MiałanamyśliJamesa.
- Gdyby to wszystko działo się w powieści Agathy Christie, siedzielibyśmy w bibliotece - oświadczył
JimiwziąłodJesusaszklankępiwa.Upiłsporyłykistarłpianęzgórnejwargi.-
Wszyscy podejrzani i zaangażowani w sprawę zebrani w jednym miejscu, żeby Poirot mógł wyjawić
rozwiązaniezagadki:ktotozrobił?
- O ile pamiętam, to zawsze ktoś ze służby -mruknęła Cassandra, podziękowała Maggie za martini z
dwiemaoliwkami,rzadkośćwangielskichpubach.
- Szkoda, że nie ma z nami Herkulesa Poirot, on zawsze wiedział, co robić - skwitowała Caroline.
Podziękowała za alkohol; zależało jej na jasności myślenia. Sprawa toczyła się o wielką stawkę,
zarównozpunktuwidzeniaIssy,jakijejsamej,żejużniewspomniotymdrugimdziecku.Biedactwo,
pokonałapółświatatylkopoto,żebymatka...cowłaściwie?
Zaprezentowała ją jako dowód rzeczowy? Przyjrzała się Issy, tulącej ślepą kotkę do piersi. Wyglądała
idiotycznie w tej czerwonej sukience (sprawka jej babki), zmęczona, z biustem niemal na wierzchu.
Zauważyła krytyczny wzrok matki; Caroline bez słów pokazała, że ma podciągnąć dekolt. Issy
zmarszczyłabrwiiwykonałapolecenie.SpojrzałanaSam.
237
-Prawiezapomniałam!Mamdlaciebieprezent!Damcigoodrazu,zanimprzyjdą.-Niemusiałamówić:
„Zanimprzyjdąiwszystkozepsują".
-Super!-SamzzachwytemoglądałaciemnoniebieskiflakonikperfumonazwieSoirdeParis,„paryski
wieczór".-
Dzięki,żeomniepamiętałaś.
Issywzruszyłaramionami.
-Tobardzostareperfumy,byłymodnewlatachczterdziestychczypięćdziesiątych.
-Pachnącudownie-stwierdziłaCassandrazrozmarzeniemwgłosie.-Pamiętamjezmojejmłodości.
- Nie! - krzyknęły dziewczynki z niedowierzaniem, a tymczasem drzwi uchyliły się i do środka weszła
małaAsiaEvans.Weszła,czyraczejzostaławepchnięta.
W pierwszej chwili Caroline zastygła w bezruchu, ale zaraz zerwała się na równe nogi, podobnie jak
CassandraiMaggie.
Podbiegłydodziewczynki,którastałanieruchomo,zkciukiemwbuzi,wbijającwniesmutnespojrzenie
ciemnychoczu.
-Chodź,kotku.-Maggiewzięłająnaręce.-Chodź,usiądźznamiprzystole,zjemyrazemkolację.Na
pewnochętnienapijeszsięoranżady,co?Apotempowiesznam,gdzietwojamamusia.
Asiazesztywniała.Niechciałanawetusiąść.
-Proszębardzo,możeszsobiepostać-zauważyłaMaggie.
Małastałanieruchomo.Podniosłapiąstkędoust,wbiławzrokwpodłogę.
Carolinewyczuwałanapięciewpostawiedziewczynkiiporazkolejnyogarnęłająfalawspółczucia.
238
SpojrzałanaIssy,którazerkałananiąznadkociegołebka.
UkrywałatwarzwfuterkuŚlepejBrendy,jakbyniechciała,żebyAsiajązauważyła,uznałaCaroline.
-Skarbie,powiedz,gdzietwojamamusia?-zwróciłasięCarolinedoAsi,alemałatylkozwiesiłagłówkę
jeszczeniżej.
-Sukazostawiłajątusamą-odezwałasięCassandra.
- I doskonale wiedziała, co robi - dodał Jim, wstał, podszedł do drzwi, otworzył je... i, tak jak się
spodziewał,zanimistałaMelanie.Podsłuchiwała.-Proszę,wejdź,publicznośćjużczeka-
powiedział, otworzył je i teatralnie zaprosił ją do środka. - Scena jest twoja - rzucił, gdy minęła go,
spowitaobłokiemperfumVersace.
Inaglewydawałosię,żeMelaniestraciła-niewiadomo-
panowanienadsobą,rozumczymożecierpliwość,bodramatycznieosunęłasięnakolanaizalałałzami.
-Niemaciepojęcia,jakietotrudne-wychlipała.Ukryłatwarzwdłoniach.-Niemaciepojęcia,jaknam
ciężko,zostałyśmytylkowedwie,Asiaija.Jamesniepowinienbyłtaknaszostawiać,on...
-Niezostawiłwas-oznajmiłaCarolinechłodno.-Samamówiłaś,żezostałzamordowany.
-Przecieżniewiemtegonapewno!-krzyknęłaMelaniezoburzenieminachwilępodniosłagłowę.
Czyżbyjużsięwycofywałazpoprzednichoskarżeń,dumałaCaroline.
-Jateżuważam,żezostałzamordowany-wtrąciłasięIssy.
PrzyglądałasięMelanie,któraniezdarnie239
gramoliłasięzkolan,przeszkadzałajejwtymwąskaczarnaspódnica.Włożyładoniejczarnąszyfonową
bluzkę z wielką kokardą pod szyją. Delikatny makijaż sprawiał, że dzięki jasnym włosom i niebieskim
oczomwydawałasięuosobieniemniewinności.
Carolinezastanawiałojednak,żecórkawcaleniejestdoniejpodobna-nieodziedziczyłapomatceani
oczu,anikarnacji,anikoloruwłosów.
-Marktakżeuważa,żeJamesazamordowano-zauważyła.-
Obecnietąsprawązajmujesiępolicja.
Melaniewygładziłaspódnicęopinającąkrągłebiodra.Naglecośjązdenerwowało.
-Nocóż,niemogąwezwaćmnienaświadka-zastrzegła.-NiebyłomniewHongkongu,kiedyJames...
-Kiedytosięstało-dokończyłazaniąIssy.Popatrzyłysobiewoczynadstołem,apotemIssyzerknęła
na,byćmoże,przyrodniąsiostrę.-Akimjesttwojaprawdziwamamusia?-
zapytała.
WszystkiespojrzeniaskierowałysięnaAsię,którazwiesiłagłówkęjeszczeniżejimilczała.
-Mamnadzieję,żemaszjakiekolwiekdowody-mruknął
Henry, tym razem do Melanie, ona jednak odwróciła się na pięcie i podeszła do drzwi. Asia się
rozpłakała. Jesus przyniósł jej paczkę chusteczek. Gdzieś w tle rozległy się brzęk tłuczonych talerzy,
krzykiSarahiprzeprosinyLily.
- Niemożliwe, że jesteś matką Asi. - Issy odnalazła wzrok Melanie. - Mój ociec nie związałby się z
kobietątakąjakty.Lubił
kobietyzklasą,takiejakmojamama.Wiem,żepotrafiłkochaćiżekochałmnie.
240
Nagle Asia wybuchła płaczem. Melanie sprawiała wrażenie, że zupełnie o niej zapomniała. Issy
pochyliłasięipołożyłamałejrękęnaramieniu.
Rozdział62
MELANIE POSZŁA DO BARU I PO CHWILI WRÓCIŁA, niosąc szklankę z przezroczystym płynem -
zapewnebyłatopodwójnawódka,boraczejniewoda.Henrywstał,byprzytrzymaćjejkrzesło.
-Proszę,Melanie,usiądźtutaj,naprzeciwkomnie-
powiedział.
Spojrzałananiegoczujnie.
-Dziękuję-mruknęła.Zapewnezastanawiałasię,czemunaglejestdlaniejtakimiły.Upiłasporyhaust
wódkiipostawiłaszklankęnastoliku.
Potem do baru poszedł Jesus i wrócił z piwem -dla siebie i Jima, i martini dla Cassandry. Usiadł.
WszyscyzwyczekiwaniemwpatrywalisięwMelanie.
- Po pierwsze - zaczął Henry - skoro przyjechałaś tu, żeby nam udowodnić, że Asia jest dzieckiem
Jamesa,atyjejmatką,zapewnemaszprzysobieakturodzenia.Chcielibyśmygozobaczyć.
Poderwałasiętriumfalnie.
-Ha!Wiedziałam,żetakbędzie!Poczekajcie!-Upiłakolejnyłykwódkiiwyszła.
Słyszelistukotjejobcasów-najpierwcorazcichszy,gdyszłanagórę,icorazgłośniejszy,gdywracała.Z
arkuszempapieruwdłoni.Znowusięgnęłapowódkę.
241
-Proszębardzo.Otodowód!-Położyłaarkusznastole.
Henrygowziął,przeczytał,podałCassandrze,którazapoznałasięzjegotreściąiprzekazałagoCaroline.
Henryodchrząknąłioznajmił:
- Moi drodzy, to akt urodzenia Asi. Jej rodzicami są James Evans i Melanie Morton. Na dokumencie
widniejąpodpisyobojgarodzicówiwszystkieniezbędnepoświadczenianotarialne.
Carolineponowniesięgnęłapodokument.Całyczasniemogławtouwierzyć.JakimcudemJamesmiał
dziecko z tą prostacką, wulgarną kobietą o wystających zębach i drapieżnym błysku w niebieskich
oczach?Jakmógłkogośtakiegopokochać?
Powróciły wspomnienia ich miłości. James, taki piękny (jeśli o mężczyźnie można powiedzieć, że jest
piękny, James z całą pewnością był), a ona taka młoda, zakochana. Łączyło ich coś wspaniałego. Ich
związeknieprzetrwał,alecieszyłasię,żewogólesięwydarzyłiżemożewspominaćJamesatakiego,
jakibył,anie-jakisięstał.
Melanierozparłasięnakrześleiwyjęłapapierosa.
-Noicoteraz?
Jimwstał,wyjąłjejpapierosazdłoni,zgasiłpodkranem.
-Tuniewolnopalić—zauważył.
-Brawo-szepnęłaNiezdarnaLily.-Cozamałpa,nie?
Sarahpokręciłagłową,żebyLilysięniewtrącała.
-Przepraszam-sapnęłaLily.-Bardzosięwciągnęłam.
242
Pochwiliobieoparłysięozlew,skrzyżowałyręcenapiersiizzapartymtchemczekały,cobędziedalej.
Melanieusiadławygodniej.Odprężyłasięwyraźnie.
- Więc chcecie wiedzieć, czemu tu jestem? Przywiozłam córkę Jamesa! - Triumfalne nuty w jej głosie
byłybardziejsłyszalnepopodwójnejwódce.
JesusdałMaggieznak,żebyjejdolała.Alkoholznosiwszelkiehamulce,apijanimówiąwięcej.
-Mojacórka...obiepotrzebujemypomocy.Finansowej.
Jamesminiczegoniezostawił.Niedostałamanidolca.Mającmałedziecko,niemogępracować,tomnie
przytłacza,mógł
przynajmniejpomyślećocóreczce.Iomnie,masięrozumieć.O
jej matce - dodała z uśmiechem i spojrzała na Caroline. - Wiesz, jak to jest, prawda? Różnica między
namijesttaka,żeJamespewniezadbałoprzyszłośćIssy.Mówił,żemamnóstwopieniędzy.
Carolinepomyślałaomarnejsumce,którądostałaporozwodzie.Terazoczywiściewiedziała,żeJames
miałpoważnekłopoty;winnejsytuacjizapewniłbyIssylepszezabezpieczenie.
-Nie,Melanie,niczegonamniezostawił-powiedziała.-W
tymrzecz.Żadnychpieniędzy.
-Ależowszem!-Melaniepiłajużdrugiegodrinka.Zmrużyłaoczy.-SąnakonciewHongkongu.Fundusz
powierniczydlaIsabelEvans,doktóregouzyskadostęp,gdyskończyszesnaścielat.
-Szesnaście?!-krzyknęłaCassandra.-Przecieżtojużwprzyszłymtygodniu.
243
- Co za fundusz powierniczy? - zdziwiła się Caroline. - Nic mi o tym nie wiadomo, wiem tylko o
pieniądzachnawykształcenieIsabel.
Melaniewzruszyłaramionami.
-Jamessammiotymmówił.Zapewniał,żejesttammnóstwopieniędzyiżesądlaAsi.Ajajestemjej
mamą,więcdlamnieteż.
-Niejesteśmojąmamą-odezwałasięAsia.Zdumionespojrzeniawszystkichskierowałysię
nanią.Znowuzaczęłapłakać.Apochwiliszlochałanacałegardło.
IssyzłapałajązarękęirazemzSamwyprowadziłymałąnakorytarz.PoszłydopokojuSamiułożyłyją
nałóżku.Asiaszlochałacorazgłośniej.
-OBoże-jęknęłaIssy.-Tochybanaprawdęmojasiostra.
TymczasemwkuchniHenrybyłjużcałkowicieprzekonany,żeMelaniekłamie.
-Melanie,chciałbymzobaczyćtwójpaszport-zagaił.
Drgnęłaniespokojnie.
-Paszportpokazujętylkoosobomuprawnionym.Niemacieprawa...
-Chybajednakmamy.
- A ja uważam, że nie, i koniec dyskusji. - Dopiła wódkę do dna i mierzyła go wyzywającym
spojrzeniem.
Maggiewstałaiwyszła.
-Lepiejbędzie,jeślinamgopokażesz-przekonywałHenry.-
Winnymwypadkubędęzmuszonywezwaćpolicję.
-Cotyopowiadasz,jakapolicja...
244
WróciłaMaggiezpaszportem.
-Ludziezawszechowajądokumentywszufladziezbielizną-
wyjaśniłaipodałagoHenry'emu.
Otworzyłgo,spojrzałnazdjęcie,przeczytałnazwisko.
- A to ciekawe - zauważył. Rozejrzał się po twarzach zebranych. - Moi drodzy, przedstawiam wam
JacquelineFerris,stanuwolnego,lattrzydzieściosiem,zamieszkałąwSingapurze.
Bezdzietną.
Carolineodetchnęłazulgą.AwięcMelanieniejestmatkąAsi.
Możecałatahistoriatojedenwielkiwymysł,próbawyłudzeniapieniędzy.Odnalazławzrokmatki.
-Bogudzięki-szepnęłaCassandrabezgłośnie.
Melaniewpatrywałasięwstół,nerwowobawiłasięszklankąwódki,wktórejtopniałykostkilodu.
Henrywyjąłzpaszportuzłożonąkartkępapieru,wyprostował,przeczytałioznajmił:
-MamtuoświadczenieprawdziwejMelanieMorton,któraniniejszymupoważniapaniąJacquelineFerris
dozabraniajejcórki,AsiMortonEvans,doAnglii,namiesiąc.Wyglądanato,żeprawdziwamatkajest
zniąwzmowie,żebywyłudzićodnaspieniądze.
-Brawo,Poirot-powiedziałJim.Wszystkobyłojużjasne.
Jesusotworzyłbutelkęwina,Maggieprzyniosłakieliszki.
Sarahocknęłasię,podałasmażonekawałkikurczaka,wysuszonenawiór.AniMaggie,aniCarolinenie
zaserwowałabyczegośtakiego,alenanicinnegoniebyłoczasu,przecieżtylesiędziało!
245
Henry spojrzał na córkę i pomyślał o wnuczce, która w pokoiku na piętrze zajmowała się przyrodnią
siostrą.
-Cóż,Caroline-zaczął.-Chybawkońcuznamyprawdę.
Carolinewcaleniebyłatakapewna.TowkońcuAsiajestcórkąJamesaczynie?
Rozdział63
GAYLE LEE CHEN WIEDZIAŁA OD RAZU, że coś jest nie tak, ledwie otworzyły się drzwi windy i
weszła do swojego eleganckiego apartamentu w Hongkongu. Nikt jej nie witał - ani boy w białych
rękawiczkach, ani pokojówka w czarnej sukience i białym fartuszku. Przez chwilę wsłuchiwała się w
ciszę, a potem podeszła do przeszklonej ściany. Szyby były lekko przyciemniane, co sprawiało, że
słoneczny blask nie oślepiał. Ten apartament zachwycił ją przede wszystkim widokiem na zatokę
Repulse. Za dnia patrzyła z góry na zatłoczone miasto i ołowiane morze, w porze monsunów upstrzone
białymi grzywami fal, na których łodzie wirują, przewracają się. Wolała jednak noc, kiedy miasto
mieniło się neonami, które lśniły jak klejnoty - rubiny, szafiry, szmaragdy i miliony brylantów.
Przywodziłynamyślte,którezdobyłainosiła-naszyi,nadgarstkachidłoniach.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w swoją szkatułkę, jak pieszczotliwie myślała o tym mieście, a
potempodeszładostolikaprzywejściu.Odrazu,
246
ledwieprzekroczyłapróg,spojrzałanaprawdziwąszkatułkę,alewolałaudawać,żejejniewidzi.Teraz
jednakniemiałainnegowyjścia.Wtejszkatułcespoczywajejprzyszłość.
Uniosławiekoispojrzałanabroń,którazabiłaJamesa.
Tamtej nocy, gdy to się stało, poszła za nim na jacht, potem do baru, jednego, drugiego... czekała w
samochodzie,ażsamwrócinapokład.Byłpijanyizasnąłnakanapie.Liczyła,żeudajejsięzwalićna
niegowinęzabrakującemilionyijejmafijnizlece-niodawcydadząjejspokój.
ZobaczyłatorebkęodHermesaiszalik,domyśliłasięjakimścudem,żetomiałbyćprezentpożegnalny
dlaniej,jakbytewszystkielatanicdlaniegonieznaczyły.Ajednakniemogłaznieśćmyśliorozlewie
jegokrwiistarannieowinęłamugłowęszalikiem.Zaskoczony,uniósłpowiekiispojrzałnanią.
Poznałją?Miałanadzieję,żenie.Niechciałaby,żebyzapamiętałjąjakotę,którapociągnęłazaspust.
Nikt niczego nie słyszał, nikt niczego nie widział, a nawet jeśli, nikt nie zwrócił uwagi. A James, jej
ukochany James, odszedł. Już żadna inna go jej nie odbierze. Tylko ona wiedziała, jak zginął. To ich
ostatniwspólnysekret.
W mieszkaniu było pusto. Zdjęła buty, boso poszła do sypialni. Nieobecna służba zawsze jej
nienawidziła, nie znosili jej arogancji, jej dążenia do perfekcji, jej braku zainteresowania ich losem -
liczyłosiętylkoto,comogądlaniejzrobić.
Człowieczeństwo było Gayle Lee Chen całkowicie obce i między innymi ten chłód tak zafascynował
Jamesa.Wiedziała,że247
chciałjązdobyć,złamać;walczyłzniąlatami,prowokował,zrywał-izawszewracał.Rzuciłananiego
czar.Pragnąłjejipieniędzy.Apotemzakochałsięwinnejinawetonaokazałasiębezsilna.Zrozumiała,
żenawetonajestzwykłąśmiertelniczką.
ZerknęłanazłotyzegarekodCartieraprzyłóżku.Czasucieka.
Musisięspieszyć.
Szkatułkę z pistoletem podrzucił do apartamentu jej pracodawca; mężczyzna, którego pieniądze miała
zainwestować,azamiasttegojeukradła.Odlatuchodziłojejtonasucho;częśćznichzresztąnaprawdę
zainwestowała i zarobiła dla niego niemałą sumkę. Ale nie wszystkie. Jakoś jej się udawało, od lat
balansowałanakrawędzi.Aleterazprzyszedłkoniec.TenczłowiekwiedziałoJamesie.Wiedział
Owszystkimiwiedział,jakdokonaćzemsty.Dałjejwybór:pistoletalbopolicja.
Gayle wzięła szybki prysznic, podeszła do toaletki i spojrzała na swoje odbicie w weneckim lustrze z
XVII wieku, w ozdobnej złoconej ramie. Platynowe włosy, klasyczny bob to jej znak firmowy.
Wystarczyło, by weszła do pokoju, i wszyscy wiedzieli, kim jest. Podniosła rękę i ściągnęła perukę z
głowy. Nikt nie wiedział, że to peruka, no, może tylko fryzjer w Indiach, który zrobił ją specjalnie dla
niejzcudownycheuropejskichwłosów.
„Zwłosówsamychdziewic",zapewniał,rechocząc.
Terazzlustrapatrzyłainnatwarz-tasamaChinka,którawtradycyjnejgranatowejkurtce
i spodniach grała w kasynie. Wystarczyła chwila, by z miejskiej elegantki przerodziła się w prostą
wieśniaczkę.
248
Zmyłaztwarzymakijaż,włożyłagranatowespodnieikurtkę,miękkiepantoflenaguziki.
Niemarnowałaczasu.Porazostatnirozejrzałasiępoluksusowejsypialni,pojejkrólestwie,wyszłado
holu,wyjęłabrońzeszkatułki,upewniłasię,żepistoletjestnaładowany,iwsunęłagodokieszeni,gdzie
spocząłkołozwitkudolarów,spiętegogumką.
Po raz ostatni zerknęła w lustro. Widziała w nim drobną, podstarzałą Chinkę, anonimową mieszkankę
tego wielkiego kraju. Wystarczyło dwadzieścia minut, by czas cofnął się o sto lat. Wyglądała jak jej
matkaimatkajejmatki,gdywzakasanychspodniachstałypokolanawwodzieizgiętewpółpracowały
napolachryżowych.Czylijednakniczegonieudałojejsięosiągnąć.
Zjechałanaparterwindądlasłużby,bojużnieśmiaławsiąśćdoluksusowej,wykładanejboazerią,którą
zazwyczaj docierała do apartamentu. Nikt nie zauważył jej wyjścia. Nikt nawet na nią nie spojrzał.
Nikogonieobchodziła.
Niecałą godzinę później detektyw Huang wjechał windą do apartamentu pani Chen. Miał w ręku nakaz
aresztowaniapodzarzutemzabójstwaJamesaEvansa.Aleniebyłojejtam,niebyłonikogo.Spóźniłsię.
Hongkongtowielkiemiasto.Chinytoolbrzymikraj.Możnawnimzniknąć.Nazawsze.
249
Rozdział64
WPUBIEHENRYZWRÓCIŁSIĘDOMELANIE:
-Słuchaj,opowiedznamwszystkopokolei.Maszdowyboru,nasalbopolicję.
-Jezu,chybaniemusimyposuwaćsięażtakdaleko!-Wytarłanoswchusteczkę.
-Ależowszem-mruknęłaCassandra.-Tuchodziodziecko.
Melaniepodniosławzrokznadmokrejchusteczki.
Zrozumiała,żejąpokonali.Usiadłaprosto,tymrazemskromnietrzymająckolanarazem.Wyprostowała
szyfonowąkokardępodszyjąizaczęła:
-No,dobrze.Asiarzeczywiścieniejestmojącórką.Chciałamimpomóc.BotonaprawdęcórkaJamesa.
Jejmatkapotrzebowałapomocy,asamaniechciałategozrobić.
Caroline odetchnęła z ulgą i miała wrażenie, że wstrzymywała oddech od chwili, gdy po raz pierwszy
zobaczyłaAsię,śniadą,zwyrazemzagubieniawciemnychoczach.
-Biednemaleństwo-sapnęła.
-Cóż,przynajmniejwkońcuznamyprawdę-zauważyłaCassandra.
-Jeślitojestprawda-zastrzegłJim.Melaniełypnęłananiegozoburzeniem.
-Niekłamię.Zrobiłamto,bochciałamimpomóc.
-Czyliskłamałaś.-Cassandranikomunieodpuszczała.
Carolinetymczasemmyślałagorączkowo:oBoże,awięcIssymasiostrę...przyrodniąsiostrzyczkę.
250
Jaknatozareaguje?Cozrobi?Jużibeztegonaszestosunkisąnapięte,ateraz...Icowłaściwiezrobićz
Asią.
- Czekamy, Melanie - ponaglił Henry. - Chociaż właściwie teraz powinniśmy zwracać się do ciebie:
Jacqueline.
-Jackie.Nowiecie,jakJackieKennedy.
-Tylkobezpereł-mruknęłaCassandra,awmyślachdodała:ibezklasy.
-No,dobrze.Więctobyłotak.JużodjakiegośczasumieszkamwSingapurze.Pracujęwbarze,można
powiedzieć, że jestem hostessą, ale to porządny lokal, żadnych prostytutek, nie muszę się rozbierać ani
nic.
Rozejrzałasiępoichtwarzach.Wszyscysłuchaliwskupieniu.
- No więc - podjęła przerwany wątek. - Często widywałam pewną kobietę. Pracowała w butiku z
ciuchaminaprzeciwko.
Majątamfajnerzeczy,nieznajwyższejpółki,aleteżniechłam.
Właśnietamkupiłamtębluzkę.-Dotknęłapalcemkokardypodszyjąizebraniwestchnęligłośno.-No,
tak.Mijałyśmysięnaulicy,onawchodziładosklepu,czasamiprzezchwilęrozmawiałyśmy...Popewnym
czasie zaczęłyśmy umawiać się na lunch i gadałyśmy coraz więcej. Zwierzyła mi się, że jest po uszy
zakochana, ten facet ma na imię James i bardzo ją kocha, że kiedy z nim jest, to jakby unosiła się nad
ziemią,wobłokach.
Carolinepoczułabolesneukłuciewmiejscu,wktórym,gotowabyłaprzysiąc,kiedyśmiałaserce.James,
James,James.
Dlaczego?Kiedy?Gdzie
251
siępodziałanaszamiłość?Naszeżyciejakweśnie,wśródchmur?
- Mama Asi naprawdę nazywa się Melanie Morton. To porządna dziewczyna. - Jackie zerknęła na
Caroline,ciekawajejreakcji,aleCarolinezamknęłaoczy.Miałanieprzeniknionąminę.
-IwtedyMelaniezaszławciążę.Jamespowiedział,żeniemożesięzniąożenić.Jeszczenie.-Jackie
sięroześmiała.-
Zauważyliście,żewtakichhistoriachfacetzawszemówi:
„Jeszcze nie teraz". A Melanie urodziła dziecko. Jamesa nie było w tym czasie w Hongkongu,
podróżowałsłużbowo,więcnazwałamałąAsia,nacześćkontynentu,naktórymjąpoczęto.BoMelanie
jestpółTajką,półWietnamką.Ijakwieleosób,którepoznałampodczaspodróżypoświecie,Melanie
niemażadnejrodziny.Radziłasobiejednak,zarabiałanażycie,pracującwsklepie,pókiniepojawiło
się dziecko. James umieścił je w przytulnym mieszkanku. A potem przychodził coraz rzadziej, dawał
corazmniejpieniędzy,przestałimpomagaćwogóle...
Znanahistoria,pomyślałaCaroline.Tosamospotkałoją,zapewnemniejwięcejwtymsamymczasie.
-Ilekroćjednaksięzjawiał,okazywałmiłośćcóreczce.
Rozpieszczał je obie, Melanie i Asię, kupował im ubrania, prezenty, zabierał do restauracji. Melanie
opowiadała, że nie chciał iść nawet na kolację bez Asi, więc mała zna wiele najlepszych restauracji.
Oczywiście,jeśliakuratbyłprzykasie,bopokilkulatachbyłojasne,nawetdlazaślepionejMelanie...no
wiecie,nieżeniłsięzniąiwogóle...nowięcbyłojasne,żeJamesmakłopotyfinanso-252
we. Pracuję w barze i słyszę różne plotki, popytałam też tu i tam. Nikt niczego nie wiedział, ale jedno
było jasne: James działał na kilku frontach naraz. Oczywiście wszyscy wiedzą o tobie, Caroline, o
waszejcórce,orozwodzie.WiedzielitakżeoGayleLeeChing...
-Chen-poprawiłaCarolineodruchowo.
-Tak,Chen.No,akiedyJamesazamordowano...
-Skądwiesz,żegozamordowano?-zainteresowałsięHenry.
-Niewiem.PrawdziwaMelaniejesttegopewna.Powtarzała,żeJameszabardzokochałswojącórkę,
żebyodebraćsobieżycie,iżezażadneskarbyświataniezostawiłbyichnalodzie,atymczasemwłaśnie
taksięstało.IdlategojestemtutajzmałąAsią,żebywyciągnąćodwas,skąpcy,jakąśforsędlaMelaniei
córkiJamesa,boprawdziwaMelanieniechciałategozrobić.
Zasuwawtymbutikusiedemdniwtygodniu,posyłamałądoprzedszkola,urabiasobieręcepołokcie...
Zaproponowałam,żeprzyjadęzamiastniej.Żeudammatkęiwyciągnęodwaspieniądze,którepowinien
byłzostawićjejJames.
-Ailechciałaśnatymzarobić?-Henryniedawałzawygraną.
-Słucham?ChciałampomócMelanie!Zrobiłamtozdobregoserca!Samapowinnabyłasiętymzająć-
Alejestnatozbytdumna-domyśliłasięCaroline.Rozumiałająażzadobrze.Znałatouczucie.
-Idęozakład,żezażądałaśpołowytego,coudacisięuzyskać
-ciągnąłHenry.
253
Jackieśmiałopatrzyłamuwoczy.
-Anawetjeśli?-Wzruszyłaramionami.-Bezemnieniemiałabynic.
Carolinespojrzałanaojca.
-BezwzględunawszystkomusimyzająćsięprawdziwąmatkąiAsią.
Wszyscyskinęligłowami.
-Jackiepowinnawyjechaćjaknajszybciej-dodałaCassandra.
-Cotakiego?-Jackienieukrywałaoburzenia.-Muszęzająćsiędzieckiem!
-Niemusisz,jasięniązajmę-ucięłaCaroline.-ZarazzadzwoniędoMarka,doSingapuru.Opowiemmu
owszystkim.
CóreczkaJamesazostanietuznami,pókiniezdecydujemy,codalej.
-Jeślisięokaże,żeprawdziwamatkajestnieodpowiednia,zwrócimysiędowładz-ostrzegłHenry.
Caroline wiedziała, że w takiej sytuacji musiałaby zaopiekować się córką Jamesa. Z westchnieniem
pomyślałaoIssyinapięciachmiędzynimi.Niewiedziała,jaksiętowszystkoskończy.
-Najpierwzadzwoniędoliniilotniczych-zdecydowałHenry.
-NiechJackiewracadodomu.
-Imszybciej,tymlepiej-zgodziłasięMaggie.-Apotemzajmiemysięprawdziwąmatką.
Sarahnastawiławodęnaherbatę,aLilywyjmowałakubkizkredensu,wyjątkowoniczegonietłukąc.
254
Rozdział65
KiEDYCAROLINEDONIEGOZADZWONIŁA,MarkaniebyłowSingapurze.Siedziałwherbaciarni
wHongkongu,wdzielnicy,doktórejniezapuszczająsięturyści.Starsimężczyźniozakurzonychstopach
zaglądali tu na poranne dim sum. Nierzadko mieli ze sobą wiklinowe klatki z kanarkami. Stawiali je
ostrożnienaławceoboksiebieipozwalali,byptaszkioglądałyposiłek.
Czasami podsuwali im żywego świerszcza. Mark nieraz zastanawiał się, czy po powrocie do domu
kanarkiopuszczająwiklinowewięzienieiśpiewajązradości.Takąmiał
przynajmniejnadzieję.
Kelner o sokolim wzroku podjechał z wózkiem ze smakołykami. Mark wybrał gotowane na parze
pierożkiwon-tonzkrewetkamiibułeczkęzesłodkąfasolą.Dostałteżherbatęwmałejfiliżance.Imbryk
stanąłnastoliku.
-Cieszęsię,żegustujepanwnaszymśniadaniu.-DetektywHuangzająłmiejscenaprzeciwko.
Kelnergoznał.Szybkowróciłdoichstolika.WybórHuangabyłowielebardziejegzotycznyniżto,co
zamówiłMark:gotowanenaparzebułeczkizdziwacznągalaretowatąrybą,węgorz,jajairyż.Ikolejny
imbrykherbaty.
- Uznałem, że najlepiej będzie się spotkać tutaj, z dala od ciekawskich spojrzeń - zaczął Huang, gdy
pochłonąłdimsumzwęgorzemipopiłgorącązielonąherbatą.-Sądokołapanaosoby,któreniepowinny
otymwiedzieć.Apozatymmamdlapanainformacje.
255
-Mamnadzieję,żedobre?Oilewtejsytuacjimożnawogólemówićodobrychwieściach.
-Dobre.Izłe.Choćwłaściwieniewiem,jakjepotraktować.
Popierwsze,wiemy,żezabiłaJamesa.
Niepytałkto,zainteresowałogojednak,skądwiedzieli.
-Wsypałjąświadek.Widział,jakwchodziłanałódź,słyszał
strzał,widział,jakzbiegazpokładu,mówi,żepotknęłasięnatrapie,takjejsięspieszyło.Nawielkich
obcasach,takpowiedział.Totakiszczegół,któryutwierdziłnaswprzekonaniu,żemówiprawdę.Zresztą
zgadzałsięczasifacetbardzodo-kładniejąopisał.
-Skądwiedział,żetoona?Huangwzruszyłramionami.
-Wszyscyjąznają,czyraczejwszyscyoniejsłyszeli.
-Akimjesttenświadek?Huangsięroześmiał.
-Cóż,zpewnościąniejesttoosobagodnazaufania.PaniChenzostaławrobiona.Zdradziłjąjedenzjej
współpracowników.
Pracujedlamafii,zarabiazadużonielegalnychpieniędzyidziękitemuodlatżyławluksusie.Większym
niżdotejporysądziłjejpracodawca.Ażniedawnosiędowiedział,żepaniChenkręciwłasnyinteresna
boku... Miał dwa wyjścia. Mógł ją zabić albo załatwić w inny sposób. Tak było łatwiej, bardziej
elegancko,acowięcej,paniChenodwaliłazaniegocałąmokrąrobotę.Niemusiałnawetbrudzićsobie
rąk.
-Icodalej?-Markniewierzył,żepaniChenniezaczęładziałać.Napewnozatrudniłajużnajlepszych
adwokatów albo ma alibi nie do podważenia i jest w stanie udowodnić, że w czasie morderstwa była
zupełniegdzieindziej.Kobietajejpokrojumo-
żewszystko.
-Zabiłago-powtórzyłdetektywHuang.-Proszęotymniezapominać.Nabroniniebyłojejodcisków,
alewiemy,żekupiła256
tenpistoletnatydzieńprzedmorderstwem.Widzianojąnałodzi,kiedypadłstrzał,ijakpóźniejzbiegała
zpokładu...
-Itowystarczy?
-Apanazdaniemnie?
MarkpomyślałoJamesie,dobrodusznym,słabym,uczuciowym,rozdartymwewnętrznie,miotającymsię
międzydwiemakobietami,międzyprawdąakłamstwem.
-Wystarczy-przyznał.-Kiedyjąaresztujecie?-zapytał
detektywa,któryjużzbierałsiędowyjścia.
- Na razie załatwiamy sprawy papierkowe, gromadzimy dowody, potem zdobędę nakaz. Dzisiaj
wieczorem.-Z
uśmiechempoklepałMarkaporamieniu.-Niechpanczekanawieści-rzucił.Minąłklatkizkanarkamii
podszedłdodrzwi.
WkieszeniMarkazadzwoniłtelefon.Caroline.
-Caroline-zaczął.-Mamdobrewieści.
-Możejazacznę?Czychceszmówićpierwszy?
-Nie,słucham.
Nieprzerywał,dopókinieskończyła.
-JutroranowracamdoSingapuru-oznajmił.-Znajdęją,oczywiście.Aletosmutnahistoria.
-Ismutnadziewczynka-usłyszałwsłuchawce.Kiedysięrozłączyli,uświadomiłsobie,żenie
powiedziałjej,żepaniChenbędziearesztowanaza257
zabójstwoJamesa.Przezdłuższąchwilęwmilczeniusączył
herbatę.JakajestwtymwszystkimrolaCaroline?Znał
odpowiedź.Jakzawsze,musiałaposprzątaćpoJamesie.
Rozdział66
MARK, PO POWROCIE DO SINGAPURU, pierwsze kroki skierował do butiku, w którym pracowała
prawdziwaMelanieMorton,matkaAsi.ZnajdowałsięwcentrumhandlowymOrchardRoad.Wieczorem
jakzawszebyłotutłoczno.
Rzadkotubywałimusiałpytaćodrogę.Sklepokazałsiędośćznanyiwiększy,niżprzypuszczał.Ipełen
klientów.
Potym,jakCarolineopisaładziewczynkę,odrazurozpoznał
jejmatkę-drobna,ciemnowłosa,odelikatnychrysachibystrych,czarnychoczach,lekkoskośnych.
Podszedłdoniej.
-MelanieMorton?
-Tak.-Podniosłagłowę.
-Chodziopanicórkę-zaczął.
Podniosłarękędoserca,wydawałasięprzerażona,więczapewniłją,żemałejnicniejest.
-ObecniejestpodopiekąbyłejżonyJamesa-uspokoiłją.-
Dowiedzielisię,żeJackieFerrispodszywasiępodpanią.
PrawdziwaMelanieMortonukryłatwarzwdłoniach.
258
-Wiedziałam,żeniepowinnamsięnatozgadzać,aleJackieprzekonywała,żetaktrzeba.Niemogłamsię
zdobyćnato,żebyzwrócićsiędorodzinyJamesazprośbąopomoc.Zawszebędępracowaładlacórki...
AleJackiemówiła,żeAsiamaprawo.Żepowinnacośdostać.Aja...cóż,zarobięnanaszeutrzymanie,
ale to tyle; nie zapewnię jej wykształcenia, a chciałabym, żeby miała w życiu łatwiej niż ja. Ojciec ją
kochał.Naprawdę.
-Musimyporozmawiać-zdecydowałMark.-Proszępowiedziećwsklepie,żeidziepaninaprzerwę.
Wreszciepoznaprawdę.
O wiele, wiele później, oddzwonił do Caroline i opowiedział o spotkaniu z matką Asi. Uwierzył, gdy
mówiła,żejejzdaniemJackienaprawdęchciałaimpomóc.TerazMelaniewstydziłasię,bowiedziała,
że postąpiła niewłaściwie. Nie chciała, żeby Jackie dalej opiekowała się małą, i zaraz prześle faksem
upoważnieniedlaCaroline.
-Tylkotymczasowe-zaznaczyłMark.-Pókisięwszystkoniewyjaśni.
-Wyjaśni?Jak?-Carolinewiedziałatylko,żemanagłowienieszczęśliwedziecko,tęskniącezamatką.-
Oczywiście,żesięniązajmę,aleprzecieżJamesniezostawiłżadnychpieniędzy.
-Melanietoporządnakobieta-powiedziałMark.-Jamesniesłuszniewobecniejpostąpił-dodał,choć
przecieżJameszawszetakibył;robił,cochciał,nieprzejmowałsiękonsekwencjami,ażwreszcielossię
nanimzemścił.Aletuniechodziło
259
tylkooAsię.-Jeszczejedno-przypomniałsobie.-Małobrakowało,azapomniałbymoJamesie.
- Doprawdy nie wiem, jak ktokolwiek z nas mógłby o nim zapomnieć, zwłaszcza teraz - mruknęła
Caroline.
-Zobaczysztowtelewizji.Wejdźdosieci,tamnapewnojużcośjest.PolicjazHongkonguwystawiła
nakazaresztowaniaGayleLeeChenzazabójstwoJamesa.
-OBoże.Naprawdęuważają,żetozrobiła?
- Detektyw Huang mówi, że mają dowody. I świadka, który zobaczył ją wchodzącą na pokład, słyszał
strzałiwidział,jakzbiegałaztrapu.
-Ico,taknagle,niewiadomoskąd,znaleźliświadka?
- Caroline, ona to zrobiła, tylko to ich interesuje. Posłuchaj, pani Chen zniknęła. Chiny to wielki kraj,
pewniejużnigdywięcejoniejnieusłyszymy.
Przypomniała sobie elegancką, lodowatą piękność w hotelu Peninsula. Platynowe włosy, rubiny na
palcach...kobietamarzeńJamesa.
Przytłoczona nadmiarem wrażeń, oddała słuchawkę matce, poprosiła, żeby porozmawiała z Markiem,
któryjejwszystkowyjaśni,asamausiadłanapoduszcenamurkuotaczającymtarasodstronyrzeki,bo
noginagleodmówiłyjejposłuszeństwa.
-JakjatopowiemIssy?-zapytałanagłos.UsłyszałjąHenry.
Niewiedziałdokońca,cosię
stało,alemniejwięcejsiędomyślał,słyszącfragmentyrozmowyCassiezMarkiem.
-Znajdzieszsposób-zapewnił.-Jakzawsze.
260
Rozdział67
ASIA OBUDZIŁA SIĘ o ŚWICIE. Odwróciła główkę na boki, popatrzyła na dziewczynki, między
którymi leżała. Obie spały, miały zamknięte oczy i lekko rozchylone usta. Trzymały ją za ręce. Uniosła
głowę,żebyimsięprzyjrzeć,iznowuopadłanaposłanie.Niechciałaichbudzić,chciała,żebytachwila
trwałabezkońca.
KiedyIssywkońcuuniosłapowieki,napotkałanieruchomespojrzenieAsi.
-Jezu!-sapnęła,zaskoczona.-Cotyrobisz?
-Czekam,ażsięobudzisz-wyjaśniłamałaszczerze.-Jestemgłodna.
Issyprzypomniałasobie,żepoprzedniegodnianiejadłykolacji.Wyciągnęłarękę,szturchnęłaSam.
-Pobudka-mruknęła.-Asiaijaumieramyzgłodu.
Sampowoliwracaładorzeczywistości.
-CozaAsia?
-Ja.-Asianadobrezaczęłamówić.-SiostraIssy.
-Orany-sapnęłaIssy.-Skądwiesz?
-Tatuśmimówił.
-James?Twójtatuś?
Asiazpowagąskinęłagłówką.
-Itwój.
IssyniechciałapytaćAsibezpośrednioojejmamę,alezaczęłaokrężnie:
-MojamamąjestCaroline.
-AmojąMelanieMorton-odparłaAsiadumnie.
261
SamodnalazłaspojrzenieIssyiobiejęknęłygłośno.
- Mamusia czeka na mnie w domu, w Singapurze - ciągnęła Asia. - Mówiła, że muszę tu przylecieć z
Jackie. Powiedziała, że Jackie będzie jak druga mamusia i mam być grzeczna i nic nie mówić. No to
byłamgrzecznainicniemówiłam,pókisięnieprzestraszyłamiprzestałomisiępodobać.
-Spokojnie-mruknęłaIssy.-Chodź,pójdziemydołazienki,umyjemyręce,uczeszemysięizobaczymy,
codalej.
Asia przycupnęła na sedesie, grzecznie złożyła rączki na kolanach i ufnie patrzyła na Issy stojącą w
drzwiach.
-Czytwojamamusiatujest?-zapytała.
-Nie.-Issyprzypomniałasobie,żeCarolineprzecieżnocujewszopie.
-Alemojajest!-zawołałaSamzpokoju.Rozczesywałajasnewłosy.-Przygotujeciśniadanie.Chyba
mamyowocowepłatki.
-Nielubię-stwierdziłaAsia.Umyłaręce,aIssypomogłajejjewytrzećipomyślała:Awięctotakie
uczuciemiećmłodsząsiostrzyczkę.
Zastały Maggie w kuchni. Przed chwilą skończyła rozmawiać z Caroline i wiedziała wszystko o
prawdziwejmatceAsi.Atakżeto,żeGayleLeeChenzastrzeliłaJamesa.
Pocałowałamałąwczoło,przekazałajejpozdrowieniaodprawdziwejmamyMelanieioznajmiła,żedo
powrotudoSingapuruzaopiekujesięniąCaroline.
-Wolałabym,żebyopiekowałasięmnąIssy-stwierdziłamałapoważnie.Maggiesięuśmiechnęła.
Tego ranka mała wyglądała inaczej. Oczywiście po wczorajszym płaczu miała czerwone oczy. Maggie
chybajeszczenigdyniesłyszałatakiegoryku.Aleterazwciemnychoczachzamiastłezbłyszczałaradość.
262
Maggie z dezaprobatą pokręciła głową, patrząc na wygniecioną sukienkę i skarpetki, zwinięte w
obwarzanki.
-Niemaszżadnychszortów?Anikoszulki?Dżinsów?-
zdziwiłasię.
-Mam,wdomu.-Asiawygładziłapołysukienki.-Jackiemitokupiła.Niepodobacisię?
-Tosukienkawizytowa.-Issyusiadłazastołem.Samwrzuciłagrzankidotostera,Maggiesięgnęłapo
sok.-Nielubiowocowychpłatków.
-Todostanieryżowe.-Maggiepostawiłanastolemiskęiposzładolodówkipomleko.
AsiaspojrzałaspodokanakartonpłatkówinaIssy.
-Tychteżnielubię-szepnęła.
-Nocóż,mamytylkotakie.-Issynasypałapłatkówdomiseczkiizalałajemlekiem.
Sam udało się nie przypalić czterech grzanek. Postawiła na stole talerz z pieczywem i poszła po swój
ulubiony dżem truskawkowy. Posmarowała grzankę, nałożyła dżem i położyła na talerzyku Asi, koło
miseczkizpłatkami.Maggienalałajejsokuiwszystkietrzypatrzyły,jakmałazajadazapetytem.
Asiawpięćminutuporałasięześniadaniem,wypiłasokispojrzałananiewyczekująco.
-Icoteraz?-zapytała.
263
-Prysznic-zdecydowałaIssy.-No,chodź.-Rolastarszejsiostrywchodziłajejwkrew.
MaggiepojechaładoBurfordikupiłamalutkąkoszulkęznapisem„Cotswolds"zprzoduiuśmiechniętą
owcąnaplecach.
Dotegobawełnianeszortyiklapki-obybyłydobre.
Przynajmniejterazmałabędziewyglądałanormalnie,aniejakuciekinierkazkrólewskiejgali.
ZadzwoniłakomórkaIssy.Tomatka,zpytaniem,jaksięczuje.
- Dobrze - zapewniła. - Asia też, zjadła śniadanie, a teraz się kąpie. Poproszę Maggie, żeby nas
przywiozła.
-Nie!-krzyknęłaCarolineostro.-Nie,nieprzywoźjej.
Najpierwchciałabymporozmawiaćztobąwczteryoczy.Maggieciępodrzuciipogadamy.
-Oczym?-Issybyłaciekawa,cojeszczemogłosięspieprzyć.
-Och...dowieszsięnamiejscu-ucięłaCaroline.-Ijeszczejedno:dziękuję,żewczorajzajęłaśsięAsią.
Miałaśrację,niepowinnabyłategowszystkiegosłuchać.
-Asiajestspoko,mamo.Tomiłydzieciak.
-Cieszęsię,żetakmówisz.-Carolinebyławszoku.-Więcdozobaczeniawkrótce?
- Jasne. - Issy nadal nie pojmowała, czemu nie może przyjechać z Asią, przecież w pubie nadal jest ta
całaJackie,śpiwstarympokojuCaroline.Tegorankaniktjejjeszczeniewidział
iIssymiałanadzieję,żeudajejsięwyjśćbezspotkaniaznią.
264
Rozdział68
KONIECKOŃCÓWTOJESUSZAWIÓZŁISSYDOSZOPY;MaggiepostanowiłazostaćzAsiąiSam,
zobaczyć,cozrobiJackie,kiedywreszciesiępojawi.Dochodziłopołudnie,ajejniebyłowidać.
Asia jednak wcale się tym nie martwiła, powiedziała tylko, że jej prawdziwa mama nigdy nie śpi tak
długo,boprzedpracąmusijąodwieźćdoprzedszkola.
Samzaproponowała,żezabierzejąnaspacer,ioddaliłysięuliczką.Asiaczłapałazadużymiklapkami,
podskakującubokuSam.
-Abędąlody?-zapytała.Samzapewniła,żeoczywiście.
Maggie uznała, że czas obudzić Jackie. Zapukała do drzwi jej pokoju. Nikt nie odpowiadał. Zapukała
jeszcze raz, głośniej, a gdy nadal nie było reakcji, weszła do środka. Zaciągnięte zasłony, nietknięte
łóżko...nigdzieniewidziaławalizkiJackie.
Zbiegłanaparter,wyszłaprzedpub,botamzazwyczajstał
wynajętysamochódJackie.Oczywiścieniebyłoponimśladu.
OdrazuzadzwoniładoJesusa,któryakuratdojeżdżałdoszopy.
-Dobrze-skwitował.-Przynajmniejoszczędziłanamzachoduiniemusimyjejwyrzucać.
Byłpięknyporanek,Carolinesiedziałazrodzicaminatarasieirozkoszowałasięciepłymipromieniami
słońca.Henryczytał
„Telegraph",aCassandrądolewałasobiekawyzekspresuirozmyślała,że
265
Caroline powinna kupić sobie taki nowoczesny ekspres, w którym wsadzasz do środka kapsułkę i po
chwili masz pyszną, idealną kawę z puszystą pianką. Sama miała taki w domu i do tego stopnia lubiła
takąkawę,żeczęstopozwalałasobienadrugąfiliżankę.Musialboprzejśćnakawębezkofeinową,albo
pożegnać się z przespanymi nocami. Westchnęła. Cóż, to już nie te lata, żeby przetańczyć całą noc, ale
terazmożeprzynajmniejpopląsaćwieczorami.CzulespojrzałanaHenry'ego,któryjakcoranodrzemał
nad gazetą. Kochała go od lat i marzyła, że córka zazna takiej miłości, że ktoś będzie jej zawsze
towarzyszyłwniełatwejdrodzeprzezżycie.
Caroline założyła okulary przeciwsłoneczne i obserwowała, jak rzeka toczy się leniwie, obmywa
kamienie, pieni się od niechcenia. Zastanawiała się, jak powiedzieć córce, że jej ojciec został
zamordowany.Iktotozrobił.Toniefair.Świadomość,żeojciecnieżyje,tojedno,coinnegoprzyjąćdo
wiadomości,żezginąłzwłasnejręki,apotemdowiedziećsię,żepadłofiarąmorderstwa...totrudnenie
tylkodlaIssy;takżedlaniej,dlaCaroline.Całyczasmyślałaoostatnichchwilachjegożycia,otym,co
czuł,comyślał.Miałanadzieję,żeniecierpiał.Wiedziałajedno:niezasłużyłnatakikoniec.BoJames
nigdyniebyłzły.
-Wszystkobędziedobrze,Issyzrozumie.-Cassandraobserwowałająuważnieiwiedziała,cochodzijej
pogłowie.-
Odpoczątkubyłaotymprzekonana,pamiętasz?
-Tak,kiedysiędowiedziała,żetatanieżyje,powiedziała:
„Zostałzamordowany".
266
Cassandraskinęłagłową.DostrzegławoddalifurgonetkęJesusa.
- Jedzie Issy. Zostawimy was same. - Szturchnęła męża, który uniósł powieki. - Czas na nas, Henry -
ponagliła.Wstał
posłusznie.
-Powodzenia,skarbie-zwróciłsiędoCaroline.-Wołaj,gdybyśnaspotrzebowała.
Issy wysiadła z furgonetki, pomachała Jesusowi na pożegnanie i przez chwilę stała przy drzwiach
wejściowych.
Wspominała pierwszy raz, gdy znalazły się tu z mamą, w potokach deszczu, pod szyldem „Bar, grill i
tańce",jakbywyjętymzamerykańskiegofilmuizawieszonymtu,wmałejangielskiejwsi.Szyldwisiał
nadal.Wyblakłykawałekdrewnazainspirowałmatkędosnuciaplanów,wktórych,jakzdecydowałaIssy,
niebędziedlaniejmiejsca.
Aterazpatrzyłanabudowlęzmiodowegokamienia,którąocieniałwielkikasztanowiec,nalśniąceokna,
kwiaty przy podjeździe, i po raz pierwszy musiała przyznać, że tamtej deszczowej nocy to nie mama
bardzosiępomyliła,tylkoona.Niewiedziałajeszcze,jaktobędziezrestauracją,alewidać,żeterazbył
tuprawdziwydom.Mamadokonałacudu.
Issynadalstała,podziwiającwidok,gdyusłyszałachrzęstżwirupodstopamiCaroline.
-Jaktupięknie-powiedziała.-Mamwrażenie,żewidzętowszystkoporazpierwszy,atydostrzegłaśto
odsamegopoczątku.
-Teraztonaprawdędom.-CarolinewzięłaIssypodrękęirazemwyszłynataras.
-WiemoAsi-zaczęłaIsabel.-Alechodziocoświęcej,prawda?-Przysiadłanażółto-niebieskiej267
poduszcenamurku.Właściwieniechciałasłyszećodpowiedzimatki.Odwróciłasię,cisnęłakamykdo
rzeki, widziała, jak kaczki popłynęły w tamtą stronę, przekonane, że to coś do jedzenia. Też mają
restaurację,pomyślała.Chciałabysięuśmiechnąć,alewiedziała,żetopoważnasprawa.Czułato.-
Pewniechodziotatę-mruknęła.-OAsięteż?
-Nie,skarbie.Chciałamcipowiedzieć,żemiałaśrację.Twójociecniepopełniłsamobójstwa.
Issywyprostowałasięgwałtownie.DziękiciBoże,dzięki,dzięki,dzięki...
-Idęozakład,żezgadnę,ktotozrobił-odezwałasiępochwili.-TablondChinka.
Carolineskinęłagłową.
-WiemodMarka,żepolicjajejposzukuje.Musiałamcięotympowiadomić,zanimprzeczytaszotymw
Interneciealbousłyszyszwtelewizji.Przykromi,kochanie.Wiem,żebardzociciężko.
- Tobie też. - Issy uklękła przy matce, położyła głowę na jej kolanach, poczuła jej dłoń we włosach.
Słuchałaszumurzeki,cykaniaświerszczy,cichegopluskuwody...ipoczuła,jakogarniająspokój.
-Takjestdobrze,mamo-szepnęła.-Dobrze,żewkońcuznamyprawdę.
Rozdział69
NASTĘPNEGORANKACAROLINEOBUDZIŁASIĘPÓŹNO.Z
kuchnidobiegałyodgłosyprzestawianychnaczyń268
ismakowitezapachy-znak,żeCassandrawzięłasiędoroboty.
Carolineprzeciągnęłasięleniwie.Przezuchyloneoknowpadałaletniabryza,niosączapachsianaikrów.
Jej krów, jak przywykła myśleć, jej czekoladowych pięknych krów o wielkich, smutnych oczach. Mają
takie piękne długie rzęsy. I zostawiają za sobą ogromne krowie placki - nauczyła się już, że to oznaka
dobregożywienia,azatemidobregomleka.Cowieczórrolnikijegopieszganialijezpastwiska.Pies,
czarno-biały border collie, w niczym nie przypominał Frisky'ego, psa starego Rice'a, który co wieczór
przesiadywałwpubieustópswegopanaianidrgnął,chybażewpobliżupojawiłosięjedzenie.Tenpies
ciężkopracowałirobiłtozprzyjemnością.Carolinenauczyłasięteż,żetrzebaunikaćdrogidojazdowej
wporzedojenia,jeśliniechceutknąćzastadempowolnychkrównadobredziesięćminut.
Złóżkawyciągnąłjązapachsmażonegobekonu.Wstała,narzuciłastary,spranyszlafrok.Najwyższyczas
kupićnowy,botenniedość,żebyłspranyistary,tojeszczewwielumiejscachwytartyniemalnawylot.
Cassandraniebędziezadowolona.
Weszłapodprysznic,umyłasiębłyskawicznie,wyskoczyłaspodstrumieniawody,wytarłasięiwłożyła
czystąbieliznę(ostatniąparę,trzebadzisiajzrobićpranie).Wcisnęłasięwsłynnyobcisłyżółtysweterek
i czarne spodnie do jogi, którą zawsze chciała ćwiczyć, ale nigdy nawet nie spróbowała, przeczesała
włosyszczotką,wsunęłakosmykizauszy,założyłaokularyipobiegładokuchninaśniadanie.
269
Uśmiechniętaoduchadouchazatrzymałasięwdrzwiach.
-Dzieńdobry,mamo!-zawołała.Pocałowałarodzicówwpoliczki.
Henry postawił na stole koszyczek z rogalikami, które godzinę wcześniej kupił w piekarni Wrightów.
Wyjąłzlodówkifrancuskiemasłoidżem,Cassandratymczasemukładałanatalerzachsmażonybekontak
kruchy, że rozpadał się przy najmniejszym dotknięciu, bo wiedziała, że właśnie taki jej rodzina lubi
najbardziej.Potemprzyszłakolejnajajka,usmażonenatłuszczuzbekonu.
-Możesmażonegochlebka?-zapytała.Carolinejęknęłagłośno.
-Boże,mamo,tocudowne!Dziękici,Boże!
- Wydaje mi się, że możemy dziękować Bogu za znacznie więcej niż tylko starą matkę - zauważyła
Cassandra, która bynajmniej nie wyglądała staro w dżinsach i niebieskiej koszuli z cieniutkim złotym
paskiem.
-ChodzicioAsię?-domyśliłsięHenry.-Mamymudziękowaćzato,żetasprawasięwyjaśniła?
-Jeszczeniedokońca-zauważyłaCaroline.-Muszęjąodwieźćdodomu.
-Nieprzejmujsię.-Henrystarłzpodbródkaodrobinężółtka.-
Myjąodwieziemy.
-Co?Nie,toniemożliwe.Jameschciałby,żebymzaopiekowałasięjegocórką.
-Ależtorobisz-odparłaCassandra.-Issy,zapomniałaśjuż?
Carolinezmarszczyłabrwi.Czyżbywtymcałymzamieszaniuignorowałauczuciawłasnejcórki?Is-270
sybyłabardzoopiekuńczawobecmałej,ocierałajejłzy,ba,pozwoliłajejnawetpotrzymaćukochanego
kociaka.Przyznałamatce,żerolastarszejsiostryokazałasięcałkiemłatwaibardzojejsięspodobała.W
pewnymsensie,zauważyłaCaroline,dziękiAsiIssychybawybaczyłaJamesowi.Niemożepozwolić,by
jejrodziceodwoziliAsiędodomu.Samamusitozrobić.Tojejobowiązek.
Nałożyłajajkonagrzankę,przykryłapaskiembekonu,przekroiłanapół,złożyładwiekromkiizrozkoszą
wbiłazębywkanapkę.
-Pycha-powiedziałazpełnymiustami.-Mamo,uwielbiamtwojeśniadania.Powinniśmyjeserwować
wrestauracji,ludziezjeżdżalibysięzcałegohrabstwanatwojeomletyijajecznice.
- Dzięki. - Cassandra posmarowała rogalik dżemem brzoskwiniowym i zauważyła niewinnie: - Nie
zapomniałaśoczymś?
Carolineznieruchomiała.
-Oczym?
-Najpierwprzełknij,apotemmów.Niczegocięnienauczyłam?
Carolineuśmiechnęłasię,bonaglepoczułasięjakmaładziewczynka.
-Przepraszam-mruknęła.-Aletojesttakiepyszne.
-Zachowujemysięjakprosiaki-przyznałHenry,wycierająctalerzchlebem,apotemprzypomniałsobie,
skądsiębierzebekonimruknął:-Oj,przepraszam,możeniejakprosiaki,nieskojarzyłem...
Carolineroześmiałasię,pókiniedotarłodoniej,coprzedchwiląpowiedziałaCassandra.
271
-OBoże!Jakmogłamzapomniećourodzinachwłasnejcórki?
-Teżsięnadtymzastanawiałam.-Cassandradolałasobiekawy,wyszłanachwilęiwróciłazkolorową
paczkąprzewiązanąpomarańczowąwstążką,zaktórązatkniętokartkęzżyczeniami.-
Czarnasukienka,takasamajaktaczerwona-wyjaśniłaCaroline.
-Mamnadzieję,żeprzynajmniejpamiętałaś0prezencie-dodała.Wcaleniebyłapewna,czyCaroline
miałagłowędoprezentówwcałymzamieszaniuostatnichdni.
-Tak.-Carolinepomyślałaopodarunkudlacórki,któryczekałnagórze,wjejpokoju.Musigojeszcze
tylkozapakować.
A może lepiej nie, pomyślała, może wręczy go tak, jak jest. To będzie bardziej znaczące, bardziej
symboliczne.
-Acozrobimyzprzyjęciem?-zapytałHenry,bowedługniegourodzinybezprzyjęciasięnieliczą.
- Też o tym myślałem - odezwał się Jim od drzwi. Zapukał we framugę. - Przepraszam, może
przeszkadzam?
-Cóż,niezałapałeśsięnajajecznicę-stwierdziłaCassandrazuśmiechem.Coprawdatrochęzamłody
dlaCaroline,alepodobałojejsię,zjakątroską
ibezpośredniościąodnosisiędojejcórki.-Alemamykawęirogaliki.
-Alenieekierki-dodałaCaroline.
Jimusiadłkołoniej.Cassandrapodsunęłamukoszyczekzrogalikami,Henry-masłoidżem.
-Wystarczydżem,dzięki-powiedział.-Mm,pycha,brzoskwiniowy-mruknął.
Cassandrasięuśmiechnęła,totakżejejulubionysmak.
Nalałamukawyinastawiałaekspres,żebyzaparzyćświeżąporcję.
-Konieczniemusiszsobiesprawićtakiwłoskiekspres-
zwróciłasiędocórki,aletajejniesłuchała.
272
Obserwowała, jak Jim smaruje rogalika dżemem, szybko, precyzyjnie - pewnie z tą samą pewnością
szlifujekawałekdrewna.Miałbardzodługiepalce.Drobneciemnewłoskinagrzbieciedłonistawałysię
corazgęstszenajegoszczupłych,alesilnychramionach;byłaciekawa,czyporastająteżinneczęścijego
ciała.Zarazjednakodepchnęłatęmyślodsiebie.
Nieprzyzwoitemyśliprzyśniadaniu?Roześmiałasięnagłos.
-Cociętakbawi?-Jimspojrzałnaniąciekawie.
-Zastanawiamsięnadsłowem„nieprzyzwoity".Chybaczasamiużywamgowniewłaściwymkontekście
-odparłaspokojnie,przekonana,żeitaksięniedomyśli,cojejchodziłopogłowie.
-Słowo„pożądliwy"byłobybardziejnamiejscu-odparłtakcicho,żebytylkoonagosłyszała.Takimiał
zamiar.
-Pożądliwytobardzoniefortunnesłowo-wtrąciłasięCassandra.Czylisłyszała.Stałaprzykuchennym
blacie,tyłemdonich.Wymienilizdumionespojrzenia.
-Cóż,wtejchwilichodzimipogłowiesłowo„impreza"-
stwierdziłJim,pochłonąłrogalikaipoprosiłodolewkękawy.-
Chciałem powiedzieć, że moja pracownia jest do waszej dyspozycji, za darmo. Znam chłopaka, który
sobiedorabiajakodidżej,
273
mojasiostramakolorowelampki,jazałatwiębalonyzhelem.
MaggieiCarolinezajmąsięprzekąskami.
- Ja też. - Cassandra podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. - Zróbmy to - zaproponowała
radośnie.
-Acobędąpić?-zaniepokoiłsięHenry.-Pamiętajcie,tojeszczedzieci,Issykończyszesnaścielat,nie
dwadzieściajeden.
-Poncz-odparłaCassandra.
Issyzaniepokoiłasię,jakimcudemzaproszągościwostatniejchwili,aleJimmiałgotowąodpowiedź:
- Młodzież teraz tak funkcjonuje, liczy się tu i teraz. Poza tym w sobotnią noc chętnie wybiorą się na
imprezę.
- Musimy powiadomić Issy - stwierdziła. - Mam jej coś jeszcze do powiedzenia. Postanowiłam, że
osobiścieodwiozęAsiędoSingapuru.Ichcę,żebyIssypoleciałazemną.
Zapadładługacisza.Wszyscyanalizowalijejsłowa.WkońcuodezwałasięCassandra:
-Oczywiściemaszrację.NarazietotyodpowiadaszzadzieckoJamesa.AIssytojejsiostraprzyrodnia.
Asianiemanikogoinnego.
-Tosłusznadecyzja-pochwaliłHenry.
-Będętęsknił-oznajmiłJim,patrzącCarolineprostowoczy.
Cieszyłasię,żejednakniewystąpiłategorankawstarymszlafroku.Byłateżciekawa,jakIssyzareaguje
najejplan.
Najpierwjednakwręczyjejprezenturodzinowy.
274
Rozdział70
ZADZWONIŁTELEFONCAROLINE.ISSY.
-Mamo?Chybaniezapomniałaś?
- Skądże. - Caroline skrzyżowała palce za plecami i komicznie przewróciła oczami, patrząc na
Cassandrę.Drobnekłamstewkabardzopoprawiająhumor.-Poprostumamytutajmałeurwaniegłowy,
alewtejchwilizaśpiewamciStolat.
I zrobiła to, a pozostali jej zawtórowali. Issy roześmiała się, a Caroline po raz kolejny tego ranka
podziękowałaBogu.
-Bowidzisz,właśnierozmawialiśmyoprzyjęciu-zaczęła.
- Co? Jakim przyjęciu? - Issy, która siedziała w kuchni w pubie, zmarszczyła brwi i spojrzała na Sam.
Przyjaciółka stała obok niej z małą Asią. Dziewczynka tuliła do piersi Ślepą Brendę, której to się nie
podobało.Wyrywałasięzjejobjęćiprzyokazjidrapnęłająpazurkiem.
-Au!-jęknęłaAsia.
- To nie wina Brendy - tłumaczyła Sam. - Wzięłaś ją na ręce, choć tego nie chciała. - Mała jęczała i
marudziła,aleSamprzekonywałają,żebyniezachowywałasięjakmaładzidzia,więcAsiasięuciszyłai
słuchała,comówiIssy.
-Przyjęcie!-pisnęła.Samzawtórowałajejradośnie.
Issyuśmiechałasięoduchadoucha,triumfalnieuniosłakciuk.
275
-Oczywiście-mówiładotelefonu.-OsiódmejwstajniThompsonów...tak,wiem,wpracowni.Muszę
terazpodzwonić,późniejdamciznać,ilebędzieosób.
-Musimyporozmawiać-uznałamama.-Zapółgodzinypociebieprzyjadę.
-Muszępodzwonić...
-Toważne.
Issyzgodziłasię,słyszącpowagęwgłosiemamy.
- O rany! - sapnęła i przybiła piątkę z Sam i z Asią, żeby mała nie poczuła się wykluczona. - Będzie
impreza!
-Ajamogęprzyjść?-zapytałaAsia.
-Oczywiście.Tyiwszyscyinni.Sam,dzwońdotwoichznajomych,jadomoich.Dowszystkich,oprócz
Lysandra.
-Aktotojest?-Asiaciągleocośpytała.
-Napewnoniechciałabyśgopoznać-mruknęłaSamizaczęławystukiwaćnumer.Prędko,zanimwróci
mama.
Issydrgnęła,kiedyAsiadźgnęłająwbok.
-Ajamamładnąsukienkę-oznajmiłamałazuśmiechem.
-Niewątpię.-Issyteżsięuśmiechała.
CarolinenaradzałasięzMaggieprzeztelefon.Poprosiła,żebyściągnęładopomocySarahiLily,jeślito
możliwe. Maggie zaproponowała, że wyśle Jesusa na rynek po kilkanaście kurczaków z rożna, a sama
przygotujeostretacos,takkołosetki.
Carolinemiałazrobićsałatkękartoflaną.
276
-Pamiętaj-mówiłaCaroline-nastoletnichłopcyzjedząwszystko,coimpodsuniesz,dziewczynybędą
udawały,żeniesągłodne,alekiedytylkochłopcysięoddalą,pochłonąwszystko,cozostawiąchłopcy.
Zrobięteżhotdogi-dodała.-Ihamburgery.IzadzwoniędoWrightów,zamówięciastkaitort.
-Ilody-podsunęłaMaggie.
-Czekoladoweczywaniliowe?
Maggiezapytaładziewczynki.Jedneidrugie,usłyszała.
Carolinepowiedziała,żenapojamizajmiesięCassandra-
przygotuje poncz, oczywiście bezalkoholowy, ale i tak trzeba będzie sprawdzać plecaki wchodzących
chłopców.
- Nastolatkom nie można ufać - stwierdziła. -Tak przynajmniej słyszałam. A Jim zajął się didżejem i
dekoracjami.
Dziewczynkipisnęłygłośnozradości,gdyprzekazałaimtęinformację.
- Wam zostało już tylko jedno - stwierdziła, gdy odłożyła słuchawkę i spojrzała na rozczochrane
dziewczyny.-Musicieumyćwłosyizdecydować,
wcosięubrać.
-Aprezenty?-Samniemogłasiędoczekać,kiedybędziemogławręczyćIssyswójpodarunek.
-Później-zdecydowałaMaggie,leczIssyjużzdzierałaniebieskąfolięzpaczuszkiodSam.
-Cudowna!-Asiazaglądałajejprzezramię,gdywyjęłazpaczuszkiczarnąkoszulkę.-Supernadzisiaj!
Dodżinsów.
277
Maggiewestchnęłaiznostalgiąpomyślałaoczasach,gdyszesnastolatkinaimprezywkładałysukienki.
-Dotegoobcasy-dorzuciłaSam.Issysięrozpromieniła.
-Racja.
Maggiezdecydowaławtedy,żerówniedobrzeionamożewręczyćjejprezent.
-OdJesusaiodemnie-oznajmiła.
Byłytokolczyki,złotekoła,niezaduże,niezamałe.
-Wsamraz-zapewniłaIssyiucałowałająserdecznie.-
Kochamcię,Maggie-szepnęła.
-Ajaniemamdlaciebieżadnegoprezentu-stwierdziłaAsiazpowagą.Wjejoczachzalśniłsmutek.
-Tyjesteśmoimprezentem.Mojąnowąsiostrzyczką-
zapewniła Issy, a potem, gdy poczuła, że zaraz się rozklei, żartobliwie szturchnęła Asię w bok, mała
odpowiedziałatymsamymizarazześmiechemzaczęłyganiaćsięposchodach.
Rozdział71
CAROLINE PRZYJECHAŁA PO ISSY, która wskoczyła na przednie siedzenie land-rovera i cmoknęła
matkęwpoliczek.
-Cośtakiego!Szesnaścielat!-stwierdziłaCaroline,wrzuciłaodpowiednibiegipojechałagłównąulicą.
Odruchowosprawdziła,czyIssyzapięłapas.
278
-Wyobrażałaśsobiecośtakiego?Nowiesz,kiedysięurodziłam?Albokiedybyłammała,jakAsia?
- Skądże. Nikt sobie nie wyobraża własnego dziecka jako dorosłej osoby. Wydaje się, że to bardzo
odległe,żepodrodzesąjeszczeszkoły,podróże,kłopoty...ityleinnychprzyjęćurodzinowych.
PoczuładłońIssynaswojej.Uśmiechnęłasiędocórki.
-Mamo,dziękizaimprezę.
- To był pomysł Jima. Cóż, właściwie dziadka, ale Jim wszystko zorganizował i zaproponował, że
urządzimy tę imprezę w jego pracowni. Jeszcze jej nie widziałaś, ale jest tam sporo miejsca,
wystarczająco...
-Naileosób?-Issywiedziała,żewsobotniąnocwszyscychętniewybiorąsięnaimprezę.
-No,niewiem,czterdzieści?
-Mamo!
- Czterdzieści to naprawdę sporo. I uprzedzam, na wypadek gdyby to ci chodziło po głowie, że sto to
zdecydowaniezadużo.
_ No, tak z pięćdziesiąt. - Issy ustąpiła, choć wiedziała, że przyjdą też niezaproszeni goście, którzy
dowiedząsięoimprezieodinnych.-Awłaściwiedokądjedziemy?
- Na spacer. - Wyjechały z wioski, zatrzymały się przy małym zagajniku, przy ścieżce prowadzącej do
lasu.Wysiadłyiprzezdłuższąchwilęszływprzyjaznymmilczeniu.
WkońcuIssyprzerwałaciszę:
-Posłuchaj,wiem,żechodziotatę,czuję,żeznowuonimmyślisz.
279
Carolinezatrzymałasięispojrzałananią.
-Toprawda.OdwiozęAsiędodomuichciałabym,żebyśmitowarzyszyła.
-Mamo!-Issywpatrywałasięwniązestrachem.-Jakmogętamwrócić?Aty?
- Asia jest dzieckiem twojego ojca. Jesteśmy za nią odpowiedzialne. To twoja przyrodnia siostra, nie
zapominaj.
Pomyśloniej.Niemanaświecienikogo,podobniejakjejmama.
James,którychybanaprawdęjekochał,nieżyje.
-Skądwiesz,żejąkochał?-Issypogodziłasięzmyślą,żeonaiAsiamajątegosamegoojca,alepowrót
doSingapuru,dodomu,ispotkaniezkobietą,dlaktórejzostawiłmamę...nie,toniewłaściwe.
-Wiem,oczymmyślisz-przyznałaCaroline.-Inaprawdędługosięnadtymzastanawiałam,alepowiedz
mi,Issy,coinnegomożemyzrobić?
Issyzwiesiłaramiona.
-Kiedytowszystkosięskończy?
-Nigdy-ucięłaCaroline.-Wylatujemypojutrze.Dziadekzarezerwowałbilety.Aprzyokazji...-dodała,
zmieniająctemat.-
Mamdlaciebieprezent.
Wyjęłazkieszenijedwabnąchusteczkęipodałajej.
Issy poznała ją - należała do ojca. Była ciekawa, skąd Caroline ją wzięła, ale przypomniała sobie, że
MarkprzysłałimrzeczyosobisteJamesa.Myślała,żemamanawetdonichniezajrzała,alenajwyraźniej
sięmyliła.Rozwinęłająiujrzałasygnetojca.
Zawsze go nosił. W jej wspomnieniach zawsze miał go na palcu... aż do śmierci. Powróciły
wspomnienia,ażwydawałosię,żejesttutaj,znią.
280
-Pomyślałam,żetatachciałby,żebyśgomiała-wyjaśniłaCaroline,gdyIssyzaczęłapłakać.Objęłają.-
Chciałby,żebyśgonosiła.Napewno.
-Tak,będęgonosiła-szepnęłaIssy.-Apłaczę,bomisięprzypomniał.-Przymierzyłasygnet,zsuwałsię
izmałegopalca,izserdecznego,alenatymprzynajmniejsiętrzymał.
-Zmniejszymygo-przyrzekłaCaroline,ciągleniepewna,czypostępujewłaściwie.
-Później-mruknęłaIssy.-Iwtedyjużnigdygoniezdejmę.
Czuję się, jakby tata osobiście złożył mi życzenia. Dziękuję, bardzo dziękuję. - Serdecznie uściskała
matkę,bowiedziała,żeCarolinepogrążyłasięwtychsamychwspomnieniach.
Rozdział72
IMPREZA ZACZYNAŁA SIĘ O SIÓDMEJ WIECZOREM. Maggie i Jesus zjawili się furgonetką pod
pracowniąJimawtejsamejchwili,coCarolinezrodzicami.Jimjużstałwdrzwiach.
Przesunął meble pod ściany, część nawet wyniósł, tak że na gości czekała wielka, pusta przestrzeń.
Wywoskowanądrewnianąposadzkę,marzeniekażdegotancerza,otaczaływynajętestolikiikrzesła.
NastępnieprzyjechałGeorgkiwtowarzystwieSarahiLily,którezarazzabrałysiędopracy-nakrywały
stołypapierowymiobrusamiwbiało-czerwonąkratkę.Didżejustawiałsprzęt,Jimtymczasem
281
instalowałoświetlenie,któremrugałoicochwilaoślepiałoJesusa.
-Stroboskopy-wyjaśniłJim.-Podobnosąwewszystkichklubach.
MaggieiCarolinezajęłysiępoczęstunkiem.Urządziłybufetpodnajdalsząścianą,rozkładałyplastikowe
kubeczkiipapierowetalerzyki.Cassandrakosztowałaponczidorzucałacząstkicytryny.Obokpostawiła
miskęoliwek,dziękiktórymnapójbędziewyglądałpoważniej,igałązkimięty.
-Będzieimsięwydawało,żesącząmojito-powiedziaładocórki.Carolinewtoniewierzyła,aletylko
uśmiechnęłasiępodnosem.
Lily postanowiła udekorować stoliki kwiatami nasturcji w małych wazonikach - świetny pomysł, nie
zauważyła jednak, że na kwiatkach nadal siedzą zielone gąsienice, bo nasturcje to ich ulubione
pożywienie,iterazzielonerobaczkirozpełzłysiępostołach.
Lódbyłpodręką,oświetleniedziałało,didżejbyłgotowy,jedzeniepachniałosmakowicie.
Mieliakuratdośćczasu,żebysięprzebrać.
Issy wystąpiła w czarnej sukience od babci, wręcz nieprzyzwoicie obcisłej, i czarnych koturnach
kupionychnaimprezęuLysandra.CiemnewłosyupięławkokzapomocąspinkiCaroline.Wjejuszach
kołysałysię,masięrozumieć,kolczykiodMaggieiJesusa,napalcumiałazłotysygnetojca.
WedługCarolinewyglądałanaconajmniejdwadzieścialat.
Sammiałanasobieobcisłą,oczywiście,czerwonąbluzeczkę,dżinsyrurkiiczerwonekoturny,któ-
282
rychMaggienigdyuniejniewidziała,aktóredodawałyjejzdziesięćcentymetrówwzrostu.Jasnewłosy
spływałygładkonaramiona.Obiedziewczynyumalowałyoczyimusnęłyustaróżowymbłyszczykiem.
Asiaparadowaławkolejnejeleganckiejkreacji-tymrazembiałejwczerwonegroszki.Bógjedenwie,
gdzie Melanie chciała z nią chodzić, zastanawiała się Caroline, ale właściwie dobrze wyszło, bo w
końcuAsiaznalazłasięnaprawdziwymprzyjęciu.
Małaodmówiłajednakwłożeniaskarpetekibucików,więcbiegaławzadużychklapkachodMaggie.
Dorośliniewysilalisię,mielinasobieto,cozwykle,choćwedługCarolineJimwyglądałzabójczow
dżinsach opadających nisko na wąskich biodrach, ze skórzanym pasem ze srebrną sprzączką i w
kowbojskiej koszuli. Nie poszedł jednak na całość i zamiast kowbojskich butów włożył zwykłe
mokasyny.
Mały Billy został u koleżanki Sarah, która jak zwykle zjawiła się w białej koszulce i dżinsach - po
pierwsze,niemiałainnychciuchów,podrugie,przyszłaprzecieżdopracy.Lilytymczasemzachwycała
białą mini (tak krótką, powiedziała Cassandra do Caroline, że ledwie zakrywała jej pośladki), czarną
bluzeczkąipantoflaminaobcasach.Ciemnewłosyanidrgnęły,takmocnospryskałajelakierem.Jejoczy
znikłyzaokularamiprzeciwsłonecznymi.
-Jezu-mruknąłJesus.-Niepoznałbymcię.
Byli gotowi, gdy zjawiła się pierwsza furgonetka. Didżej zaczął grać, światła pulsowały, jedzenie
pachniałosmakowicie,gościewyglądaliwspaniale,Asiasiedziałanapodeściekołodidżeja.
283
Godzinę później impreza rozkręciła się na dobre. Maggie i Jesus, Cassandra i Henry pożegnali się
szybko,zostalitylkoCarolineiJim.
-Zatańczymy?-Jimwyciągnąłdoniejrękę,alezuśmiechempokręciłagłową.
-Nie,nie,niemogę,nieteraz...
- Owszem, możesz. - I ani się obejrzała, zapomniała na chwilę, że ona ma lat trzydzieści osiem, a Jim
dwadzieściasiedem.
Przynajmniejrazwżyciudałasięponieśćchwili.
Issyobserwowałająkątemoka.SzturchnęłaSamwbok.
-Spójrznamamę-szepnęła.-Jestjeszczecałkiemmłoda.
Nadworzerozległsięwarkotsilnika,hamowałmotocykl.
-Harley-orzekłaIssy.-Znamtenodgłos.
-Jakto?-zapytałaSam,aleIssyjużciągnęłajądodrzwi,zaintrygowana.
Młody mężczyzna na motorze miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, dżinsy, okulary przeciwsłoneczne.
Zsiadłzmotocykla,zdjąłkask.Nażelowanewłosysterczałyniesfornie.
Obiedziewczynywpatrywałysięwniegozzachwytem:takidorosły,takiinny,takiseksowny!
-Ktotojest?-rzuciłaszeptemSam.
-Niewiem—sapnęłaIssy.—Aletonieważne.Jestboski.
Skądsiętuwziął?
Harleyowiec,którydowiedziałsięoimprezieipostanowiłnaniąwpaść,omiótłjewzrokiem,ponownie
założyłkask,wskoczył
namotoriodjechał.Mimoobcasówimakijażuuznał,żesązamłode.
284
-Jakaszkoda.-Issywestchnęła.
AleSamzłapałajązarękęipociągnęładośrodka.
-Chodźmyjuż,bojeszczecośnasominie-powiedziała.
Rozdział73
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ, W MDŁYM ŚWIETLE przygaszonych świateł, przy ogłuszającej muzyce,
Issystwierdziła,żestrasznazniejflirciaraiżebardzopodobajejsięchłopak,zktórymtańczyła.Boniby
dlaczegonie?Byłwysoki,dżinsyrurkiopinały,jakjejsięzdawało,bardzokształtnepośladki.Adotego
miał
jasne włosy, opadały mu na piwne oczy, którymi cały czas się w nią wpatrywał, nawet kiedy tańczyli.
Właściwiewogóleniespuszczałjejzoka.
Nieznałagowcześniej,alewiedziała-bopytała-żemanaimięAlex,idowiedziałasięodznajomych,
żeszalejązanimwszystkiedziewczyny.Nocóż,nieona.Onasięwtoniebawi.
Owszem,jestsłodki,alewogólesięnieuśmiechał,anirazu,choćtańczylijużoddziesięciuminut.
Jakbywyczuł,oczymmyśli,zatrzymałsięispojrzałnaniątaknaprawdę.Wydawałojejsię,żechcejej
cośpowiedzieć,ioczywiściedomyślałasię,cototakiego.Niebyłaażtakaniewinna,wiedziała,kiedy
chłopakjąpodrywa.Cowięcej,wiedziałateż,żesamategochce.
Wziąłjązarękęipociągnąłzasobą.Przeciskalisięprzezroztańczonytłum,minęlibar,zestojącymi285
nanimpustymikubkamipoponczu,stolik,zaktórymstałaSarahiwydawałajedzenie.Dostrzegładrzwi
obokstołu.Alexotworzyłje.Poszłazanim.
Sarahwidziała,jakzamykająsięzanimidrzwi,irozważała,czyniepobieczanimi,uznałajednak,żejak
impreza to impreza i wszyscy mogą się dobrze bawić. Przecież nie co dzień kończy się szesnaście lat.
Czasamijednakchciałabycofnąćczasiznowubyćnastolatką.Zacząćwszystkoodnowa.Notak,aleto
oznaczałoby,żeniemiałabyMałegoBilly'ego,abezniegojejżyciepoprostuniebyłobypełne.
Dolałaponczudowielkiejmisy.Usiłowałapodnieśćzjejdnaplasterkilimonek,aleniechciałypływać
popowierzchniismętnieopadałynadno.
Dobrze, że nie ma alkoholu, pomyślała, ale i tak rozejrzała się bacznie. Podejrzewała, że chłopcy
przynieślipiwo.Słyszałabrzękpuszek,aniesądziła,bytaszczylidietetycznącolę.
WróciłazazaimprowizowanybufetirozglądałasięwposzukiwaniuLily-dostrzegłająwśródtancerzy,
wyróżniała się króciutką spódniczką i długimi, opalonymi nogami. Dobrze chociaż, że nie kryje się w
kąciezjakimśprzystojniakieminiedajemutego,czegoniepowinna,pomyślałaSarah.Wkażdymrazie
jeszczenieteraz.
Wróciła myślami do Issy. Drzwi nadal były zamknięte. Siedzą tam już od dobrych dziesięciu minut.
Westchnęła niespokojnie, nie wiedząc, co robić, ale doszła do wniosku, że jak impreza, to impreza, i
zajęłasięwydawaniemtacoszostrymsosem.W
przerwiezjadłajedno.Pyszne.
Issydrżała,gdyAlexmuskałdłoniąjejdekolt.Cudownie.
Zsunąłelastycznymateriałimyślała,żezemdleje,kiedyzamknął
jejpierśwdłoni.OBoże,należaładoniego,naprawdę...Całował
jejpierś,apodniąugięłysięnogi...czułanadciągającetrzęsienie286
ziemi...iwtedywsunąłjejrękępodspódnicę.Nietak,jakLysander,terazbyłoinaczej...Naprawdę?
Odepchnęła jego dłoń i starała się opanować drżenie kolan, powtarzając sobie, że musi wziąć się w
garść, nie może być taka łatwa. Zresztą naprawdę chciała, żeby ten chłopak ją polubił, a nie tylko ją
obmacywał.Jednocześniepragnęłaczegoświęcej.
Niewiedziała,jaksięuporaćzeswoimiemocjamiijaktoskończyć.
Całowała się już z chłopcami, pozwalała się dotykać, ale zawsze to oni prosili, a ona łaskawie się
zgadzała. Teraz było inaczej. Co robić, kiedy nie wiesz, czego chcesz? Kiedy tracisz panowanie nad
sytuacją?
Przypomniałasobie,coCassandrakiedyśmówiłaoseksie,ijużwiedziała.Samamusizdecydować,żeto
nietenchłopak,boonposuniesięowieledalej,jeślimunatopozwoli.
Spróbowałjąpocałować,alegoodepchnęła.
-Przestań-powiedziała,ajegooczyotworzyłysięszerokozezdumienia.
-Przecieżtegochcesz-mruknął.-Dziewczynyzawszetegochcą.
-Wieszco?Bujajsię-prychnęła,naglezła,naniegoinasiebie.-Przepraszam-rzuciła,podciągnęła
sukienkęipodeszładodrzwi.-Wybrałeśniewłaściwądziewczynę.
287
Słyszała,jakwestchnął,zanimzatrzasnęłazasobądrzwi.Niemogłasiępowstrzymać,musiałatozrobić.
Nogimiałajakzwaty.
PoczułanasobiewzrokSarah.Uśmiechnęłasięniewyraźnie.
-Wszystkowporządku?-zapytałaSarah.
-Jasne.
IssywzięłasięwgarśćirozejrzaławposzukiwaniuSam.
Przyjaciółkatańczyłazmłodszymodnichchłopcem,któregoobieznałyzeszkoły.Powtarzałasobie,że
wszystko jest w porządku. No dobra, można by dyskutować, czy nadal jest virgo intacto, ale przez
Lysandra, Alex był całkiem fajny. Rzecz w tym, że to ona nie jest jeszcze gotowa, nie wie, jak sobie
radzićzchłopakami,czypozwolićsiędotykać,doświadczyćtegocudownegouczucia,jakbycałeciało
balansowałonakrawędzi...
Nibyskądmatowiedzieć?Nawetjeślimajuższesnaścielat?
CassandraiHenrywyszliwcześniejiterazleżeliwswoichłóżkachwpokojuIssy.Żadneznichjeszcze
niespało.
Henry oderwał się od lektury. Czytał Grę o tron; serial telewizyjny spodobał mu się tak bardzo, że
zapragnąłprzeczytaćksiążkę.
-Nielubięspaćsam-oświadczył.Cassandrazerknęłanazegarek.
-Imprezajeszczetrochępotrwa-stwierdziła,wstałaipodeszładojegołóżka.Byłoimtrochęciasno,ale
tak właśnie wyglądały początki ich małżeństwa: mało pieniędzy, wynajęte mieszkanko i pojedyncze
łóżko,którezachęcałodomiłości.
Henry
288
jąobjął.Przytuliłasiędoniego,jakzawsze,odtylulat.
-Nadalmisiępodobasz,wiesz?-szepnęła.Roześmiałsię.
-Bogudzięki-sapnął.-Alewłaściwieczemuciąglemasznasobietękoszulę?
Zerknęłanaswojąbiałąkoszulęnocną.
-Takadziewicza-przyznałazkrzywymuśmiechem.-Aleprzecieżzawsześpięwkoszuli-zauważyła.
- Nie we Francji. - Henry śmiał się głośno. - To chyba sprawa tutejszego powietrza - mruknął i
pocałowałjąmocno.
Rozdział74
DOCHODZIŁOWPÓŁDODRUGIEJ,imprezatrwaławnajlepsze.
Carolinesiedziałanakanapie,przesuniętejpodścianę,żebyzrobićmiejscenatańce,ioparłagłowęna
ramieniuJima.
- Czy te dzieciaki nie mają domów? - zapytała, patrząc na tańczących, spowitych blaskiem świateł i
kłębamizakazanegodymutytoniowego.
- Póki nie podpalą mi pracowni, nie narzekam. -Jim przyciągnął ją do siebie. Doszła do wniosku, że
bardzojejsiętopodoba.
Właściwietomałopowiedziane;lubiłaczućmęskieramię,rozkoszowałasiękobiecością,którabudziła
sięwniejwtakiejchwili.Przezmomentniebyłaniczyjąmatkąipoczułasięjaknastolatka.Zaraz
289
jednak upomniała się, że owszem, jest matką i właśnie dlatego jest tutaj. Odsunęła się od niego,
wyprostowała,poprawiławłosy.
OBoże,znowutorobi,bawisięwłosamijaksmarkula,ajestsfrustrowanągospodyniądomową,która
obściskujesięzmłodszymmężczyznąnakanapie,pociemku.Obściskujesię?Czyonajeszczewogóle
pamięta,jaktosięrobi?
-OpowiedzmioJamesie-poprosiłnagleJim.
- A co chcesz wiedzieć? - Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Zbyć go, mówiąc, że „To była
szczenięcamiłość,nowiesz,apotemmniezdradził,rozumiesz".Amożepoprostumuprzypomnieć,żeto
niejegosprawa?
-Dlaczegoznimzostałaś?
Jim przyciągnął ją do siebie i ułożył sobie jej głowę na ramieniu. Nie widziała jego twarzy, ale czuła
ciepłojegociała,ciężarramienia.
-ZakochałamsięwJamesieodpierwszegowejrzenia-
zaczęła. Postanowiła mieć to już za sobą. -Nie byłam w stanie mu się oprzeć nigdy, nawet kiedy się
dowiedziałam,żemakochankę.
Zaklinałsię,żetojużskończone,żeliczymysiętylkomy.
-Chybabyłczarujący.
- Polubiłbyś go. Wszyscy go lubili. Jamesa nie sposób było nie lubić, on... był jak narkotyk. Zawsze
skupiałnasobiecałąuwagę.
Izatogokochałam.
-Więccosięwkońcustało?
-Okłamywałmnieprzezcałyczas.Niewiedziałam,cosiędzieje,nierozumiałam,jakmożemitorobić.
Oczywiściewiedziałam,żecośjestnietak,żechodziocoświęcejniżromans,choćniemiałampojęcia
oMelanieiAsi.Terazwiem,żeprzerastałygo
290
obciążeniafinansowe,asprawękomplikowałaGayleLeeChen,bopoprzezniązwiązałsięzeświatkiem
kryminalnym, a kiedy ziemia zaczęła jej się usuwać spod nóg, ratowała się, obciążając winą Jamesa.
Dziwne-dodałapochwili.-Jamesbył
bardzolojalny.NiekochałGayleLee.Chybanigdyjejniekochał,nietakjakmnieczymatkęAsi.Mark
mówił,żeGayleLeeobawiałasię,żejązdradzi,idlategogozabiła.Apotem,kiedyświatekprzestępczy
zwróciłsięprzeciwkoniej,zniknęła.
-Myślisz,żejeszczekiedyśwróci?
-Niesądzę,chybażejakoktośzupełnieinny.-Wzruszyłaramionami.-Wszystkojestmożliwe.
-Aty?Zmieniłaśsię?-Odwróciłjejtwarzdosiebie,delikatnieuniósłpodbródek.
-Mamnadzieję-rzekłamiękko.-Naprawdęmamtakąnadzieję-powtórzyła,gdyjąpocałował.
-Mamo?Mamo!-Issyjejszukała.
- Tu jestem. - Caroline wstała szybko, wygładziła spódnicę, wytarła usta wierzchem dłoni. - Co się
dzieje?
-Ktośzwymiotowałwłazience.
-Super-mruknąłJimzajejplecami.Idodałfilozoficznie:-
Takmusiałobyć.
Podpracowniępodjechałapierwszazfurgonetek,któremiałyzabraćgości.
-Ocholera-zaklęłaIssy.-Już?
- Druga godzina - zauważyła Caroline, zdziwiona, że jest tak późno. Weszła do środka, żeby przejąć
dowodzenie.
Stroboskopyjużzgasły,młodziludziestaliwpółmroku,rozjaśnianymjedyniesznuramikolorowych291
lampek.CarolinezobaczyłaLilynakolanachjednegozchłopcówiszybkojąściągnęła.
Sarah, zajęta zbieraniem plastikowych kubków do foliowego worka na śmieci, próbowała przywołać
Lilydoporządku.
-Chodźnotutaj!-zawołała.-Boskończyszjakja.
- Wyluzuj - obruszyła się Lily, obciągnęła spódniczkę, poprawiła bluzkę. - Ja tylko chcę się dobrze
bawić.
-Jakmywszyscy-mruknęłaCaroline,pogrążonawewspomnieniach.
Dziewczynystałyprzydrzwiachiżegnałygości,gdypoddrzwipodjechałGeorgkiswoimhummerem.
-Kogopodwieźć?-zagadnął.Skrzyżowałręcenapiersiimierzyłtłumgroźnymspojrzeniem.Caroline
byłagotowasięzałożyć,żepołowadzieciakówumierałazestrachu.IżeGeorgkioddawnaczekałnatę
właśniechwilę.KochanyGeorgki.
Uśmiechnęłasiędoniegozwdzięcznością.
-Mamo?-Issypodeszładoniej.
-Tak?
-Tobyłaświetnaimpreza.
CarolineuśmiechnęłasięiporazkolejnypodziękowałaBogu.
-Fakt.
Rozdział75
DWA DNI PÓŹNIEJ LECIAŁY DO SINGAPURU. Asia poprosiła o miejsce przy oknie. Zjadła trochę,
pograławgryna292
iPadzieIssy,apotemzasnęła,takmalutkaikrucha,żeCarolinezrozumiała,żeniemogłabyzostawićjej
napastwęlosu.
WciąguzaledwiekilkudniAsiastałasięczęściątejrodziny.
Ciekawe,jakąosobąokażesięmatkadziewczynki.
Issymiałazamknięteoczy.
-Mamo?-szepnęła.
-Tak?
-Opowiedzmioseksie.
Carolinejęknęławduszy.Akurattuiteraz?Corobić?
Wcześniejzbywałacórkę,ilekroćpojawiałsiętentemat,zresztąIssyzaznaczyła,żejużwszystkowie,że
wszkolemielipogadankęorazpokazzbananemiprezerwatywą.Carolineoczywiściezaprowadziłają
do ginekologa, powiedziała jej o antykoncepcji, chciała, żeby córka była zabezpieczona, na wszelki
wypadek...Aleczemuchcerozmawiaćoseksieakuratteraz?
A może domyśla się czegoś w związku z Jimem? Ale jakim cudem? Czyżby ona inaczej wyglądała?
Inaczej się zachowywała? Słyszała, że kobiety po seksie promienieją, że są bardziej świadome swego
ciała.AleprzecieżjeszczeniespałazJimem.
- Wiem, o co chodzi - ciągnęła Issy, a Caroline odetchnęła z ulgą, przynajmniej nie będzie musiała
szeptemuświadamiaćjejwsamolocie,rozprawiającoptaszkachipszczółkach.
-No,dobrze-zaczęłainiemiałapojęcia,codalej.
-Wiem,jakietouczucie.-SłowacórkizaszokowałyCaroline.
-Toznaczy,jeszczetegonierobiłam,bopewniesięnadtymzastanawiasz.-Przypomniał
293
jejsięLysanderidodała:-Chłopcyjużpróbowali,alewiesz,mamo,czasamitobardzodziwne.Czujęto,
aleniemogęsięzdecydować.Cośzemnąnietak?
Nie tak? Wręcz przeciwnie! Ale jak to wyjaśnić? Szukała we wspomnieniach, starszych i nowszych, i
nagle przypomniało jej się pewne zdanie, które usłyszała dawno temu, a które zdawało jej się pięknie
tłumaczyćseks.
- Chodzi o to, żeby się zakochać - odezwała się. - Ktoś kiedyś powiedział, że zakochanie się to
najwspanialszeuczucie,doktóregozdolnisąludzie.
-Czylitrzebabyćzakochanym,żebyuprawiaćseks?
Carolinegorączkowoszukaławgłowiewłaściwychsłów.
- Seks to coś wspaniałego - zaczęła ostrożnie. -Wiesz, może być naprawdę cudowny, kiedy jesteś w
związkuzmężczyzną,naktórymcinaprawdęzależy.Bowtedytostan,anieczynność.Niedoświadczysz
nawetwczęścicałejpotęgiseksu,jeśliniezaangażujeszsięnietylkociałem,aleisercem.Rozumiesz?
-Chybatak.CzytatawłaśnietoczułdomamyAsi?
-Mamtakąnadzieję-odparłaCarolineizdałasobiesprawę,żenaprawdętakjest.
-AdotejblondChinki?
-Tochybabyłocoinnego.Obsesja.
-Adociebie?
-Przezdługi,długiczasbyłocudownie-przyznała.-Bardzosiękochaliśmy.
294
Issyścisnęłajejdłoń.
-Cieszęsię,żemitowyznałeś.
Rozdział76
MARK CZEKAŁ NA NIE NA LOTNISKU CHANGI. Wyszły z terminalu zmęczone, tylko Asia
podskakiwałaniecierpliwie.
Uśmiechznikłzjejbuzi,kiedyMarkoznajmił,żejejmamytuniema.
-Wolałapoczekaćnaciebiewdomu-wyjaśnił.-Madlaciebieniespodziankę.
Caroline poczuła się lepiej na jego widok - taki znajomy, taki bliski, taki duży, masywny, brodaty, w
kremowymgarniturzei,naserio,wkrawacie,choćnadworzebyłobardzogorącoipewnieladachwila
luniedeszcz.
-Wogólesięniezmieniasz-stwierdziła.
- Ale ty tak. - Przyglądał się jej tęsknie i widział zmianę: była w niej miękkość, mniej napięcia, aura
kobiecości,którejniewidziałoddawna.
-Gdziesięzatrzymamy?-zapytała.
-Umnie,uznałem,żetakbędzielepiejniżwhotelu.Najpierwtampojedziemy,apotemoddamyAsię.
ApartamentMarkamieściłsięwniedawnorewi-talizowanejdzielnicy.Dawnemagazynyprzerabianona
lofty,butiki,kafejki,klubyirestauracjezwidokiemnarzekę.
Jegomieszkaniebyłonanajwyższympiętrze.Ogromnąprzestrzeńdzieliłyekranyzmatowego
295
szkła. Było tam jasno, przestrzennie i nowocześnie, a w kuchni nieużywane sprzęty pokryły się patyną
zapomnienia.
Pokójgościnnywydawałsiężywcemwyjętyzwłoskiegopismaowystrojuwnętrz,łazienkaintrygowała
bieląkafelkówiciemnymodcieniemluster.Issybyłazachwycona,aleCarolinemiałanadzieję,żełóżka,
idealniezasłaneszpitalnąbielą,okażąsięwygodniejszeniżnapierwszyrzutoka.Jednakgorącyprysznic
zmasażemprzywróciłjejchęćdożyciaikwadranspóźniejwyszłazłazienkiodświeżona,nasmarowana
krememimniejspięta.
Asiaczekałanakanapie,wyprostowałanogi,oglądałatelewizję.CarolinepoprosiłaIssy,żebypomogła
małejsięumyć.
Otworzyła jej walizkę, wyjęła szorty i różową koszulkę - w ulubionym kolorze dziewczynki. Klapki
musząwystarczyć.
PoprysznicuIssyzaplotłajejwarkoczykizwiązałagogumką,choćAsiazdezaprobatązauważyła,żejej
mamusiazawiązałabykokardkę.
Caroline z Markiem sączyli szampana przy oknie i rozmawiali ściszonymi głosami, a dziewczynki
oglądały telewizję. Program był po mandaryńsku, ale Issy co nieco rozumiała, bo dorastała przecież w
Singapurze.Asiatrzymałajązarękę.
-Niemampojęcia,jakpomócMelanie-mówiłaCaroline.-
Niemampieniędzy.
-Niejesttakźle,jaksięwydawałonapoczątku.Oczywiścieniematychpieniędzydużo,niepotym,co
sięstało,aleJamesnaprawdęzałożyłfunduszpowierniczydlaciebie,IssyiAsi.
-Notak!Jackiepewnieotymwiedziałaichciałapołożyćłapęnakasie.
296
-Towinabanku-tłumaczyłMark.-Popełnionobłądpodczaswstępnejanalizy.Wkażdymraziejesttych
pieniędzytyle,żeMelaniebędziemogławykupićmieszkanie,alenadalbędziemusiałapracować.
- Podobnie jak ja - skwitowała Caroline. - Nie ma w tym nic złego. W dzisiejszych czasach kobiety
musząpracowaćnasiebie.
-AledziećmitrzebasięopiekowaćiJames,mimoswoichwad,zdawałsobiesprawę,żespoczywana
nimtenobowiązek.
Zycietoczysiędalej-zauważył.-Atwoje?Cosłychać?
- Dobrze. Świetnie. - Caroline upiła łyk szampana. - Słuchaj, wspólniku, lada dzień otworzę naszą
restaurację. Czekam już tylko na meble. Sarah teraz, podczas mojej nieobecności, wprowadzi się do
domkuisprawdzi,jakdziałasprzętkuchenny.
Wiemjużnawet,cobędępodawała,przynajmniejnapoczątku.
Planujęprzyjmowaćdoczterdziestugości,tylkowpiątkiisoboty.
-Cóż,czylinarazieniemamcoliczyćnazawrotnezyski.-
Uśmiechnąłsię.
- Czekaj, czekaj, ani się obejrzysz, a goście będą walili drzwiami i oknami - powiedziała i z nagłym
strachemzapragnęłamiećrację.Odtegowszystkozależy.
Mieszkanie Melanie mieściło się w budynku niedaleko Orchard Road, blisko butiku, w którym
pracowała. Asia siedziała cichutko, Caroline widziała, jak Issy trzymają za rączkę i zapewnia, że
wszystkobędziedobrze,żemamananiączeka.
AleMelanienieczekaławholu.Asiaweszładowindyiwcisnęłaprzyciskszóstegopiętra.
297
Carolinegłębokozaczerpnęłatchu.Chwilaprawdy,pomyślała.Zarazzobaczykobietę,którąpokochałjej
mąż.Nie,tonietak.Jąteżkochał,tylkowktórymśmomencieprzestał.IdlategonaświeciesąIssyiAsia.
Melanieczekałaprzydrzwiach.Byładrobna,miaładelikatnetajskierysy,cudowniegładkąskórękoloru
miodu i długie ciemne włosy, upięte w kok długą szpilką. Ubrana była w bursztynową koszulkę na
ramiączkach,obcisłedżinsyibalerinki.
Rozłożyła ramiona i Asia rzuciła jej się na szyję. W milczeniu obejmowały się z całej siły. A potem
MelanieiCarolinespojrzałysobiewoczy.
-Dzieńdobry-odezwałasięMelanie.-Zapraszam.
Mieszkanko było malutkie i skromne - salonik połączony z kuchnią i kącikiem jadalnym, kanapa przed
wielkim telewizorem, a na niej kolorowe jedwabne poduszki. Przeszklone drzwi prowadziły na mały
balkon.
WkącieznajdowałsięmalutkiołtarzykzbóstwemprzypominającymBuddęizapalonąświeczką.Przed
nimstałaofiara-miseczkaowoców.
-Siadajcie,proszę-mówiłaMelanie.-Napijeciesięczegoś?
Jejangielskibyłrówniedoskonałyjakjejrysy.Nicdziwnego,żeJamesstraciłdlaniejgłowę,dumała
Caroline.Takadelikatna,uroczaiprzejęta.
-Bałamsiętegospotkania-zwróciłasiędoCaroline.-Zdajęsobiesprawę,żeniemożeszmniepolubić,
tozrozumiałe,aleopiekowałaśsięmojącórką,choćpopełniłambłąd,wysyłającjądowas.
298
- Nie zrobiłaś nic złego - zapewniła Caroline. Powtarzała sobie, że kiedy James poznał i pokochał
Melanie,ichzwiązekjużsięwypalił.-BardzonammiłopoznaćAsię,siostręIssy.
DotejporyMelanieanirazuniespojrzałanaIssy,którakuliłasięwrogukanapyiuparciewpatrywała
wewłasnestopy.
-Issysięmnąopiekowała.-Asiapociągnęłamamęzanogawkę.Spojrzałajejwoczy.
-Więcmusimyjejpodziękować.MelaniewkońcuspojrzałanaIssy.
-Jesteśrównieładnajaktwojeimię-powiedziała.-Isabeltopiękneimię.Jamesmiotobieopowiadał.
Issyodniechceniawzruszyłaramionami.Milczała.Wcaleniechciałapoznawaćkochankiojca.
Melanie odwróciła się, poszła do kuchni i po chwili przyniosła butelkę portugalskiego vinho verde.
Rozlałaalkoholdokieliszków,stojącychnatacy,naktórejbyłyteżsokpomarańczowydlaAsiipuszka
colidlaIssy.
Zdumiona,podniosłagłowę.Nawetjejrodzonamatkaniewiedziała,żecolępodajesięwpuszce!Itotak
schłodzoną, że aż parzy palce, jak ta tutaj. Spojrzała na Melanie, podziękowała i zobaczyła, że jest o
wiele młodsza od jej mamy. I śliczna, jak modelka z reklamy singapurskich linii lotniczych. I
zdenerwowanatakbardzo,żemałobrakowało,aupuściłabytacę.
Issy przytrzymała jej dłoń i Melanie uśmiechnęła się z wdzięcznością. Miała idealnie białe zęby, choć
pewnienigdywżyciuniebyłaudentysty.
299
-Mamusiu!-Asiausiadłanakanapiekołoprzyrodniejsiostry.
-MusiszpokochaćIssy.
IssypoczerwieniałajakburakiszturchnęłaAsięwbok.Małajęknęłaiwylałasoknakanapęijedwabne
poduszki.
Carolinesięroześmiała.
-Jakwdomu-stwierdziła.WtedyMelanieteżsięroześmiała.
ApotemMarkpoważnieporozmawiałzMelanie,powiadomił
ją o niewielkiej sumce, dzięki której wykupi mieszkanie i pośle Asię do szkoły. Nie rozpłakała się,
słysząctesłowa,alezłożyłaręceiskłoniłasięnisko.
-AterazwypijmyzaJamesa-zaproponowałMark.Wziął
bykazarogi,jaktopóźniejopowiadałaCaroline.
-Jamesbyłdobrymczłowiekiem-oznajmiłaMelanielojalnie.
-Dobrymtatusiem-dodałaAsia.
-Tak.-Issyzgadzałasięzobydwiema.
Caroline też uniosła kieliszek, ale nie mogła wyznać tego na glos; w końcu zawsze o tym wiedziała,
prawda? A potem zamknęła wspomnienie o Jamesie i wspólnym życiu w zakamarku pamięci, gdzie
zostanie na zawsze. Asia usiadła jej na kolanach, Issy wypytywała Melanie o ołtarzyk w kuchni i
przypomniałasobie,żetakisambyłwichstarymmieszkaniu,aMarkuśmiechałsięjakkotzCheshire.
Obytylkoniepoprosiłjejorękę.
300
Rozdział77
GODZINĘ PÓŹNIEJ CAROLINE WIEDZIAŁA, że nie mają sobie wiele do powiedzenia. Z Melanie
łączyłojąto,żemiałycórkizJamesem,alepozatymichdrogizapewnenigdybysięniespotkały.Nigdy
się nie zaprzyjaźnią. Już miała zasugerować, że na nie czas, gdy Asia przypomniała sobie o
niespodziance.
-Gdziejest,mamusiu?-dopytywałaniespokojnie.-CzytoiPhone?
Markroześmiałsięimruknął:
-Pomyśleć,żedawniejchciałydostaćplastelinę.
-Wsypialni-odparłaMelanie.
Usłyszałypiskiikrzyki,apotemAsiawróciłabiegiem,tulącdopiersiśliczneczarnekocię.Issyzaraz
osunęłasięnakolana,głaskałaiuspokajałamaleństwo.Kociakzamruczałgłośno.
-Och,mamusiu,jakacudownaniespodzianka!-zawołałaAsia.
-Jakgonazwiesz?-zapytałaCaroline.
- Jak to jak? Brenda, ma się rozumieć. - Asia powiedziała to takim tonem, jakby wszystkie kocięta tak
miałynaimię.-Niejestślepy,więctylkoBrenda-wyjaśniła.
-Alemusiszobiecać,żebędzieszsięniąopiekowała-
zastrzegłaIssy.
-Tak,tak,tak!-piszczałaAsia.
Nadeszłaodpowiedniachwila,żebysiępożegnać.Byłycałusyiuściski,adziewczynkizaczęłypłakać.
-Musiszmnieodwiedzić,siostrzyczko-szepnęłaIssy.Asiaobiecała,żedoniejprzyjedzie.
301
Carolinebardzosięcieszyła,żepoznałaAsię,powiedziała,żenapewnojeszczesięspotkają.
-Zobaczymyjąjeszczekiedyś,prawda?-zapytałaIssywsamochodzie.Carolinezapewniła,żetak,aw
duszydodała,żezrobiwszystko,bytakbyło.Niemogłapozwolić,byzżyciaIssyznikłatakżesiostra.
Wszyscyzgłodnieli,więczatrzymalisięprzyulicznymstraganieiurządzilisobiemałąucztę,objadalisię
ostrąwieprzowinąimakaronemtakdelikatnym,żerozpływałsięwustach.
KiedywracalidoMarka,mijalibudynek,wktórymmieściłsięichdawnyapartament.
-Możerzucimyokiem?-zaproponowałMarkodniechcenia.-
Taksięskłada,żemamprzysobieklucz.
CarolinezerknęłanaIssyizobaczyłabłaganiewjejwzorku.
Wiedziała,żemusisięzgodzić.
Winda pachniała jak dawniej, płynem do drewna i środkiem do czyszczenia luster, otworzyła się z tym
samym cichym szelestem, i ich oczom ukazało się przestronne mieszkanie, które przez tyle lat było ich
domem.Takiesamo,azarazemzupełnieinne,puste,pozbawioneduszy.
Carolineszukaławspomnieńiichnieznalazła.Towszystkotojużprzeszłość.
Czekała cierpliwie, gdy Issy obchodziła poszczególne pokoje, zaglądała do garderoby, w której jako
dziecko bawiła się krawatami ojca, do kuchni, w której razem jadali kolację, do jej dawnego pokoju
dziecięcego.
Powolipodeszładomatki.Carolinewzięłajązarękę.
302
-Tojużkoniec,mamo-skwitowałacicho.Przeszłośćwreszciestałasięprzeszłością.
Później, gdy Issy poszła spać, Caroline siedziała na twardej nowoczesnej kanapie w saloniku Marka i
patrzyła na światła zatoki. Z pobliskiego klubu docierały dźwięki muzyki, odgłosy śmiechów, gdzieś w
oddalizatrąbiłklakson.
-Towszystkojużprzeszłość,Caroline?Czuła,żenaniąpatrzy,iwiedziała,doczego
zmierza.
Zdjęłaokulary,odsunęłagrzywkęzoczuiodetchnęłagłęboko.
-Tak-odparłastanowczo.-Tujużniemadlamniemiejsca.
Niejestemtąsamąosobą,codawniej.Niepasujętutaj,Mark.
-Więcniewyjdzieszzamnie?Roześmiałasię.
-Przecieżnawetmnienieprosiłeśorękę.
-Bałemsię,bowiedziałem,coodpowiesz.
-Alenadalbędziemyprzyjaciółmi.Potrzebujęcię.-Wzięłagozarękę.Byłaciepłaisilna,jakon.
-Jestktośinny?-Musiałznaćprawdę,żebyjużnanicnieliczyć.
Zastanowiła się, pomyślała o Jimie i o tym, co między nimi zaszło. Cudowne, ekscytujące, wspaniałe.
Aleczyprawdziwe?
Wzruszyłaramionamiwnieodgadnionymgeście.
-Może-przyznała.
Markwstałinalałimszampana,któryzostałwlodówceodpopołudnia,gdyjeszczemiałnadzieję.
303
-Słuchaj,lepiejniechtarestauracjaokażesięsukcesem-
pogroziłjej.Obojeparsknęliśmiechem.
Rozdział78
KuZDUMIENIUCAROLINENALONDYŃSKIMLOTNISKU
HeathrowczekałnanieGeorgki.
-MiałbyćJim,alecośmuwypadłowostatniejchwili-
wyjaśniłiobjąłCarolinetak,żebyichciałasięniedotykały.
Jakbysiętegoobawiał,pomyślała,całującgowpoliczek.Imożenaprawdętakbyło.
-Cieszęsię,żetynasodbierasz-zapewniła.Georgkiniósł
walizkidosamochodu.-Zawszemniecieszytwójuśmiech.
Usiadłanaprzednimsiedzeniu,obokkierowcy,iodruchowospojrzałanaIssy.
-Pasy?-zapytała.
Issywestchnęłateatralnie.Matkazawszeotopyta.
-Tylkodlatego,żesięociebietroszczę-wyjaśniłaCarolinespokojnie.
-Tak,mamo,oczywiście,żezapięłampasy.Zawszetorobię,atyzawszeotopytasz.Niemusisz.
-Alebędę-odparłaCarolineinieczekającnakolejnepytanie,odpowiedziałaodrazu:-Dlatego.
Issyprzewróciłaoczami.
-Aledlaczego?
-Bojestemmatką,amatkitakmają.Pogódźsięztym,Issy.
Myślałam,żepotylulatachwkońcuzrozumiałaś.
304
Georgkispojrzałnaniąniespokojnie,przerażony,żesiępokłócą.
Caroline odwzajemniła niespokojne spojrzenie -czy nie powinien raczej koncentrować się na jezdni. Z
westchnieniemzamknęłaoczy,niechchociażprzezchwilęGeorgkiiIssysamisobieporadzą.Miałaza
sobąciężkiedni,dopierowysiadłazsamolotu,jestledwożywa.PodobniejakIssy,skarciłasięzaraz.
Teraztoonajestokropna.
-Przepraszam-rzuciłazasiebie,aleIssyjużspała.Carolinewkrótceposzławjejślady.
Obudziłysięjednak,gdyzjechalizautostrady.Issyziewnęłaipoprawiłasobiewłosy.
-Witajnaziemi-mruknęłaCaroline.
- Ty też spałaś. - Issy czule poklepała ją po ramieniu. Zerknęła na Georgkiego, na jego surową minę i
wielkie dłonie zaciśnięte na kierownicy, na potężne ciało. Mógłby spokojnie zagrać czarny charakter. -
Wiesz,Georgki,ciebiemożnasięnaprawdęprzestraszyć-stwierdziła.
Carolinezmarszczyłabrwi,więczarazdodała:
-Bojesteśtakidużyirzadkosięuśmiechasz.Georgkiwzruszyłramionami.
-Chodzioto,żejestemRosjaninem.
-ZEstonii-dodałaCaroline.
-ZSerbii-poprawił.
-Notak,zSerbii.-Wżyciuniezorientujesięwjegożyciorysie.Onchybateżnie.
-Przepraszam,jeślicięwystraszyłem.Bardzolubięciebieitwojąmamę.Jestemprzyjacielem.
-Dobrymprzyjacielem.-Carolinepoklepałajegodłoń.-Izawszenimbędziesz.
305
MarkiGeorgki,pomyślała,dwajzakochaniwniejprzyjaciele.
Issyprzyglądałasięimuważnie.Chybaniemożliwe,żebymamamiałaznimromans?OBoże,obynie!
Nie, nie, na pewno nie, tłumaczyła sobie. Jeśli już, to z Jimem, który jest od niej chyba o połowę
młodszy. Skuliła się na tylnym siedzeniu i pogrążyła w ponurych rozmyślaniach, jak sobie poradzić z
matką.
Georgki zaparkował przed pubem i wziął ich walizki. Issy wpadła do środka. Caroline szła za nią i
wspominała tamten wieczór, gdy przekroczyły ten próg po raz pierwszy. Dopiero teraz widziała, jak
bardzo zmieniło się ich życie. Teraz miały przyjaciół, rodzinę, czułość, ciepło i wewnętrzny spokój,
któregodawniejnieznała.
Cassandra stała za barem w czarnej sukience z głębokim dekoltem, pochylała się prowokacyjnie i
nalewała piwo mężczyźnie, który przyglądał się jej z zachwytem. Caroline go znała: starszy wdowiec,
mieszkałzrodzinącórki.
Byli do tego stopnia pochłonięci rozmową, że Cassandra nawet ich nie zauważyła, póki Issy nie
wrzasnęła:
-Jesteśmy!-Galopempopędziławotwarteramionababki.
Cassandraucałowałająipowiedziała:
- Uciekaj stąd, bar to nie miejsce dla ciebie. - Poklepała ją w pośladki i podeszła do córki, a Issy
pobiegładoSam.-Wydajeszsięzmęczona-stwierdziłaiodsunęłająnaodległośćramienia,żebylepiej
widzieć,jakzawsze,odkądCarolinebyłamałąMojemiejscenaziemi
dziewczynką.-Alewydajeszsięzadowolona-oceniła.-
Jakbywszystkowreszciebyłonaswoimmiejscu.Mamrację?
Carolineskinęłagłową.
-Chybatak.Mójświatwreszciejesttaki,jakipowinienbyć.
ZkuchniwyszłaMaggie.
306
-Stęskniłamsię-oznajmiła.-1nietylkoja.PosłałaCarolineznaczącyuśmiech,tajednak
udawała,żeniewie,ocochodzi.Obieparsknęłyśmiechem.
Stali goście pomachali na powitanie, nawet Frisky przyczłapał, żeby go pogłaskała. A potem wkroczył
Georgki z bagażami, wszyscy poszli do kuchni, gdzie Jesus już otwierał wino, a Sarah dumnie
prezentowała swoje zapiekanki. Jutro wprowadzi się do domku, jeśli Caroline nie ma nic przeciwko
temu.ŚlepaBrendależałanastole,wsamymcentrumzainteresowania,iwtedyMałyBillyzacząłpłakać.
Sam i Issy zaraz do niego podbiegły, a Caroline podziękowała Bogu, ze nie ma tu dzisiaj Lily, bo
stłukłabykolejnytalerz.
Naprawdę,jestprawieidealnie,pomyślała.
Rozdział79
WSZYSTKIEGŁOWYODWRÓCIŁYSIĘpóźniej,gdywszedłJim;no,możepozapsemFriskym,który
łba nie podniósł, ale łaskawie łypnął jednym okiem. Jim poklepał go serdecznie, przywitał się z
pozostałymigośćmiizamówiłpiwouCassandrystojącejzabarem.
307
Iostretacos,którerzuciłpsu.Friskychwyciłjewlocie,pogryzł,przełknąłiprzyjąłpoprzedniąpozycjęz
łbemnałapach.
Dokołarozległysięśmiechyibrawa.Jimukłoniłsięlekko.
-Cześć.-SpojrzałnaCassandrę.-ZobaczyłemprzedpubemsamochódGeorgkiegoidomyśliłemsię,że
podróżniczkijużwróciły.
-Owszem.Inapewnobardzociętocieszy.-Nalewałapiwopowoli,żebyniepowstałapiana.
-Dlaczegotakuważasz?
Postawiłaprzednimpiwoispojrzałaznacząco,dającdozrozumienia,żedobrzewie,oczymmówi.
-Uważajnanią-poprosiła,aleuśmiechałasięprzytymiJimodetchnął.
ByłzakochanywCaroline;niemógłprzestaćoniejmyśleć.
Właściwiemiałnajejpunkcieobsesję,choćmożetoniewłaściwesłowo...Nie,bardzodobre,doskonale
opisujestanjegouczuć.
Rzuciłananiegoczar.
-Carolinejestwkuchni-poinformowałaCassandra.-Trochętamciasno,więcponiąpójdę.
Zniknęłazadrzwiami,apochwiliJesuszająłjejmiejscezabarem.PrzywitałsięzJimemiprzezkilka
minutgawędziliopracyipogodzie,ażwreszciewprogukuchnistanęłaCaroline.
-Cześć-powiedziała,aonuznał,żetonajpiękniejszesłowo,jakiewżyciusłyszał.
-Cześć.-Byłajużtakblisko,żeczułzapachjejperfum.-Coto?-zapytał,całującjąwszyję.
Odpowiedziałamu,żetoperfumySoPretty-„takaładna".Niemógłsięztymniezgodzić.
308
-Odwieźćciędodomu?-zagadnął,całyczaspatrzącjejwoczy.
-Atwojepiwo?-Widziała,żeprawienicniewypił.
Pokręciłgłową:nieważne.Podałjejrękę.
Nie widzieli ciekawskich spojrzeń, które towarzyszyły im aż do drzwi, ani nie słyszeli rozmów po ich
wyjściu.Itakichtonieobchodziło.
Carolinesiedziałaskromnienafotelupasażera.Jechaliwmilczeniu;tylkorazJimzapytałopodróż,aona
odparła,żejestledwożywa.
Skręciłwpodjazdinaglebyłajużwdomu.Cassandrazadbała,żebywśrodkupaliłysięświatłaiszopa
wydawałasięprzytulnaigościnna.
-Jakwdomu-stwierdziła,alenawetsięnieruszyła.
-Możechciałabyśsięprzejść?-zaproponował.-Jestpełnia.
Mójdziadekmawiał,żetonocbombowców,choćtakdalekoodLondynuchybaniemielituzbytwielu
nalotów.
Caroline spojrzała na niego i pomyślała, że właściwie nic o nim nie wie, o jego rodzinie, o tym, jaki
naprawdę jest. Wiedziała tylko, że ma dwadzieścia siedem lat i nie ma partnerki, a ona ma trzydzieści
osiem, prawie dziewięć, córkę i rozwód za sobą. Powtarzała sobie, że z tego nic nie będzie, nie może
być.Aleitakchętniezgodziłasięnaspacer.
Jim szybko wysiadł i przytrzymał jej drzwiczki, objął ją w talii, przesunął dłonie na jej żebra, pomógł
utrzymaćrównowagę.
Iwtedymiędzynimi
309
zaiskrzyło, pojawił się ten błysk, na który Caroline zawsze czekała. Przez chwilę stali wpatrzeni w
siebie.Wkońcuwziąłjązarękę.
-Rzekajestpięknawblaskuksiężyca-powiedział.-Jakodzieciprzychodziliśmysiętuwykąpać,nieco
dalej,zazałomem,rzekarozlewasięnatyle,żemożnapopływać.
-Ojej--Carolinewzdrygnęłasię,aJimmiałochotęznowująobjąć.-Nienawidzęwodorostów,zawsze
sięboję,żesięwniezaplączęiutonę.
-Obiecuję,żeimnatoniepozwolę.
Szliścieżkąprowadzącąztarasuwzdłużrzeki,spłoszylikaczkę,którazaprotestowałagniewnie,apotem
byłjużtylkoodgłosichkroków,szumrzeki,gdzieśwoddalizaryczałakrowa.
Zatrzymalisię,zdjęlibuty,bosopodeszlidowody,gładkiej,ciemnej,błyszczącejwświetleksiężyca.
Jimpoprowadziłjąniecowyżej,natrawiastąpolankę.
-Usiądźmytutaj-zasugerował.
Carolinepodejrzliwiewpatrywałasięwtrawę.
-Krówtuniebyło?Mamnadzieję,żetodziewiczyteren.
Jimroześmiałsięgłośno.
-Niewiedziałem,żesiętymprzejmujesz.-Przyciągnąłjądosiebie.-Nie,krówtuniebyło.Iterenjest
dziewiczy.
Pomyślaławtedy,żejeśliktośtujestdziewicą,toona.
Madonnawiedziaładobrze,oczymśpiewa,alepewnienawetMadonnaniezdołałabysięoprzećJimowi,
gdybyprzyciągałjądosiebieicałował,długo,namiętnie.Takiepocałunkinosiławpamięci,prze-310
konana,żejużnigdyichniezazna.Cudownie,myślała.
Cudownie,cudownie,cudownie.
-Jestemnatozastara-stwierdziła,kiedysięodniejoderwał.
-Naco?-Rozpinałjejbluzkę,aonanieprotestowała...Tyle,jeślichodziopouczająceprzemówieniado
Issy,oprezerwatywynabananieipodkreślanierolirozumu,nietylkociała.Zarazzaraz,aczybyłamowa
osercu?Bojejwaliłojakoszalałe,kiedyJimzsuwałjejbluzkęzramion,apotemsamściągnąłkoszulęi
przyciągnąłjądosiebie.
Carolinedotknęłajegopleców,czułasilnemięśniepodgładkąskórą.Jegodłonieznalazłyjejpiersi,a
potem zamknął w ustach jej sutek, aż odrzuciła głowę do tyłu i oddała się chwili. A potem leżała na
chłodnejtrawie,aonnakrywałjąsobąiznowucałował.
Uniósłsięnałokciach,żebynaniąspojrzeć.
-Jesteśpiękna,wieszotym?-oznajmił.-Cudowna.Ijestemwtobiezakochany.
Przezchwilęzastanawiałasię,czyzakochanietotosamo,comiłość.
-Opętałaśmnie-dodał.Roześmiałasię.
-Atymnie-odparła.-Nopopatrztylko,leżępółnaganatrawie,nadworze...
-Możespróbujemynago-zaproponował.Carolineniewiedziała,żepotrafisiętakszybko
rozebrać,idziękowałalosowizamdłeświatłoksiężyca.
Denerwowałasię,jakJimzareaguje,widzącjejciało.
-Maszpięknąpupę-ocenił,zamykającjąwdłoniach.-
Cudowną.-Rozsunąłjejnogi,dotknął
311
dłonią,ażjęknęła.-Jakkwiat-szepnął,pochylającgłowę.-
Jakpłatkiróży.
Carolineleżałanaplecach,wpatrzonawgwiazdy,apotemświateksplodował,byławinnymświecie,na
wpół
zapomnianym,aterazodnalezionym.
-Cudownie-mruczaławprzerwachmiędzypocałunkami.-
Jestemwniebie.
Czykochalisięgodzinami?-zastanawiałasiędużo,dużopóźniej.Wpewnymmomenciezasnęławjego
ramionach, a potem obudziła się - znowu opętana. Nieważne. Okazał się cudownym kochankiem -
niestrudzonym młodym kochankiem, upomniała się. A ona, starsza kobieta, cały czas czuła w ciele
wspomnienierozkoszy,jakąjejdawał.
Leżelioboksiebienatrawie,trzymającsięzaręce.Księżycniewiadomokiedyznalazłsięowieleniżej.
Jim usiadł i spojrzał na nią. Speszona, zakryła piersi rękami, przez co odsłoniła całą resztę ciała.
Zachichotałaniepewnie,niewiedząc,corobić.
-Niemusiszsięzasłaniać-oświadczył.-Przecieżjużwszystkowidziałem.-Wstałześmiechem,nagii
takniesamowiciepiękny,osilnym,umięśnionymciele,żeznowugozapragnęła.
-Popływamy?-zagadnąłipomógłjejwstać.
-Awodorosty?-jęknęła.
-Niematużadnychwodorostów,agdybybyły,wyratowałbymcięzopresji.
Stanąłnabrzeguiskoczył.Beznamysłuposzławjegoślady.
Krzyknęła.Wodabyłalodowata...cudowna.Płynęlioboksiebie,nadrugibrzegizpowrotem.
312
-Szczęśliwa?-zapytałiobjąłjąpodwodą.
-Tak.-Boprzecieżtrzebażyćchwilą,prawda?
Rozdział80
TEGO SAMEGO WIECZORU W PUBIE Issy i Sam leżały po ciemku, a Ślepa Brenda zwinęła się w
kłębekmiędzynimi.Przezotwarteoknowpadałyciepłabryzaiblaskksiężyca.
-Tęskniłamzatobą-oznajmiłaSam.
-Jateż.
-Alejabardziej.
-Nieprawda!
Parsknęłyśmiechemikotkafuknęłagniewnie.
-Och.-Issypogłaskałamałyłepek.-Zapomniałamjuż,jakajestdrażliwa.
-Słyszałam,żetenAlexchodzizdziewczynązeSzkołyŚwiętejMarii.
Issywiedziała,ojakiejszkolemówi.
- A więc jest starsza - uznała. - Ma co najmniej osiemnaście lat. - Pomyślała o imprezie i rozmowie z
matką.Cieszyłasię,żetaksięskończyło.-Totylkochłopak-skwitowała.Wybaczyłamu,żesiędoniej
dobierał,trzebaprzyznać,żeniestawiałaoporu.-Musimiećstarsząkobietę.
Sam zachichotała i przekazała inne plotki o wspólnych znajomych. Było tak dobrze, tak domowo, tak
swojsko,żeIssyniemalzapomniałaoSingapurzeiAsi.
-Tofajnymaluch-powiedziałanagle.
313
Niemusiałatłumaczyć,ocojejchodzi;zawszerozumiałysięwpółsłowa,jakprzypisaniuesemesów.
- Chciałaś powiedzieć: fajna siostrzyczka - zauważyła Sam, oparła się na łokciu i spojrzała na
przyjaciółkę.-Obawiałamsię,cobędzie,kiedywyjechałaś,żebędzieszzazdrosna.Nowiesz,oojca,że
związałsięzinnąkobietąiurodziłasięAsia.
-Asiajestfajna,podobniejakMelanie,jejmama.-Issyniepowiedziała:„kochankamojegoojca",choć
tesłowaprzeszłyjejprzezmyśl.Dobrze,żeCarolinewyznałajej,jakbardzorodzicesiękochali,kiedy
onaprzyszłanaświat.
-Tojużzapomnianasprawa,przynajmniejjeślichodziomnie.
Zatomamsiostrę.
-Iprzyjaciółkę-dodałaSam,aIssypomyślała,żechybajesttrochęzazdrosna.Wzięłajązarękę,żeby
jej dać do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Ślepa Brenda też była zazdrosna, zsunęła się z
poduszkiiułożyłamiędzynimi.
-Gdybybyłagrubsza,wyglądałabyjaktermofor-stwierdziłaSam.Obiezachichotały.
A potem Issy umilkła, myślała o mamie, o szopie, o planowanej restauracji. Caroline się starzeje, w
przyszłymrokubędziemiałatrzydzieścidziewięćlat,acałyczasszamoczesię,walczyzlosem,starasię
stanąćnanogi.Sama.Samasnujemarzenia,niktjejniepomaga.Nodobrze,Cassandraidziadek,aleoni
mieszkają we Francji i wkrótce wyjadą. Issy miała wrażenie, że nagle wszystko się zmieniło, i
zrozumiała,żeteraztoonamusiopiekowaćsięmamą,anieodwrotnie.Musisięniązająć,dopilnować,
żeby
314
wszystkobyłodobrze,pokazać,żenigdyniebędziesama.
-Naprawdęmuszęwracaćdodomu-oświadczyładoSam.
Miałanamyśliszopę.
-Czekałam,kiedytozrozumiesz.-Samwsparłasięnałokciachizajrzałajejwoczy.-Będziemiciebie
brakowało-
dodała.
-Mnieciebiebardziej.
-Nieprawda!
Roześmiałysię.ŚlepaBrendafuknęłagniewnie,aoneznowuparsknęłyśmiechem.
Rozdział81
NASTĘPNEGORANKACAROLINEOBUDZIŁASIĘwewłasnymłóżku.Wracaliwzdłużrzeki,boso,
trzymającsięzaręce,oszołomienipożądaniem,cochwiladotykalisię,zatrzymywali,całowali,lekko,bo
byli zbyt zmęczeni na coś więcej. W każdym razie Caroline. Zmęczenie w końcu ją dopadło: lot do
Singapuru, spotkanie z matką Asi, powrót, restauracja... I wszechogarniająca namiętność do Jima
Thompsona o pięknym ciele i zmysłowych ustach, które wiedziały, jak całować. Chciał zostać na noc,
spać z nią, obudzić się z nią w ramionach, ale się nie zgodziła. Musiała myśleć o córce - i swojej
reputacji.
Na progu pocałowali się na dobranoc - czy może raczej na dzień dobry - a potem Caroline poszła na
górę,rozebrałasięponownieizasnęła.Dużopóźniej
315
obudziłjąchrzęstżwirupodkołamisamochodu.Wstała,oprzytomniałaipodeszładookna.
To był wóz dostawczy, mężczyźni już ustawiali na podjeździe wielką drewnianą skrzynię. Szybko
włożyładżinsyikoszulkęiwybiegłanadwór.
-PaniEvans?-Kierowcazerknąłnajpierwnafakturę,potemnanią.
-Tak,toja.Cotojest?
-Meble,pszepani.ZSingapuru,taktujestnapisane.
Notak!Komodyiinneskarby,któreMarkzabrałzestaregomieszkania.Dałanapiwekkierowcyijego
pomocnikowi,aoniwzamianłomempodważylidrewnianewieko,wnieślidorestauracjidwiekomódki
zXIXwiekuiodjechali.
Zachwycona,ustawiłajepodścianą,naprzeciwkodrzwinataras,cofnęłasięipodziwiałaswojedzieło.
Ich prosta elegancja stawała się jeszcze bardziej widoczna na surowym kamiennym tle. Pomyślała, że
Jimowisiętospodoba.
Po chwili poszukiwań znalazła lampy, które zawsze na nich stały - wysokie, smukłe szklane kolumny,
zwieńczoneprostymi,kremowymiabażuramizezłotymwykończeniem,któremieniłosiędelikatnie.
Zmęczona przeglądała zawartość skrzyń, owiniętą folią bąbelkową, i zastanawiała się, czy wypić
poranną kawę, czy rozpakowywać dalej. Kawa wygrała. Poszła do kuchni, włączyła ekspres i modliła
się,żebydeszczpoczekał,ażwniesiewszystkododomu.
Nalałasobiewłaśniegorącypłyndokubka,gdyprzyjechałaMaggie.
316
-Pomyślałam,żezjawięsięprzedtwoimirodzicami.-
SerdecznieuściskałaCaroline,odsunęłająnaodległośćramienia,zmierzyławzrokiem.
-Zadowolona-mruknęła.-Wiedziałam,żebędziesztakwyglądać.
-Jak?-Carolineuśmiechałasięoduchadouchaiwzruszyłaramionami.-Nodobra,jestemzadowolona,
bardzo,bardzozadowolona,jeślijużmusiszwiedzieć.
-Muszęwiedziećwszystko!-Maggiewyjęłakubekzkredensuinalałasobiekawy.-Siadajiopowiadaj.
-Wskazałakrzesłooboksiebie.Carolineusiadłaposłusznie.
-Mags-zaczęła.-Byłamtotalniebezwstydnaistraszniemisiętopodobało,izrobiłabymtojeszczeraz.
Jestcudowny,idealny,nieczułamsiętakodczasów...
-Niewymawiajjegoimienia,bowszystkozepsujesz.
-Wiesz,jaktojest,kiedymężczyznanaciebiepatrzy,kiedyuwodzicięspojrzeniem...
-Atyuległaś.
-Aniepowinnam?
Maggiezamyśliłasięiupiłałykkawy.
-Szczerzemówiąc,niewidzępowodu,dlaczegonie.Anija,aniwszyscygoście,którzywczorajwidzieli
waswpubie.
Mieliściedośćefektownewyjście.
Carolinesięuśmiechnęła.
-Mówiłam,żejestembezwstydna-mruknęłaiobiesięroześmiały.-Atakmiędzynami,Mags.-Ściszyła
głos,jakbybałasię,żektośjeusłyszy.-
317
Zastanawiałamsięnadtym,zanim...nowiesz,zanimzdarłamzsiebieubranie.
-Zdarłaś?
-Nocóż,Jimzaczął,apotemja...Alezastanawiałamsię,codoniegoczuję,nowiesz,wgłowieisercu,
nietylkowciele.Iwieszco?Zależyminanim,Mags.Możenawetgokocham.
Jeszczeniewiem,aleminanimzależy.Bardzo.Wkażdymrazieteraz.
- Więc dobrze, że postąpiłaś tak, a nie inaczej. Niewiele ludzi doświadcza takich uczuć; niektórzy nie
zaznająichprzezcałeżycie.
-Jimpowiedział,żejestwemniezakochany.-SpojrzałapytająconaMaggie.-Wiem,żetonietosamo,
cowyznaniemiłości,prawda?
Maggiedramatycznieodstawiłakubek.
- Caroline Evans, masz trzydzieści osiem lat i uprawiałaś seks z facetem, który ci się podoba, z
wzajemnością. Nie jesteś nastolatką, nie potrzebujesz moich rad. Nie wiesz jeszcze, że życie toczy się
swoimtorem,amiłościniezaplanujesz?Bierz,cocidają,aprzyszłośćpokażecodalej.Jakzawsze.
Usłyszaływarkotsilnikairozpoznałyhummera.
-JestGeorgki.-Carolinewstała,podeszładodrzwiizobaczyła,jakparkujezaskrzyniami.-Przywiózł
SarahiBilly'ego!-krzyknęła,gdydostrzegłaichwsterciebagaży.-Notak,dzisiajsięwprowadzają.
Georgkiwysiadłpierwszy,Sarahpodałamusynkawnosidełkuisamawysiadła.
-Chybaniejesteśmyzawcześnie?-zawołała.-Chciałamsięwynieść,zanimtendrańwłaściciel
318
mniewyrzuci.Zapłaciłammuczynsziwogóle,aleonchcejaknajszybciejwpuścićnowychlokatorów,
którzy mu więcej zapłacą. Chociaż dach przecieka -prychnęła. Posadziła Małego Billy'ego na progu.
Popatrzyłnanichradośnieipodniósł
zabawkędobuzi.Śliniłsię.-Ząbkuje-wyjaśniłaSarah.
Wtejchwilinapodjeździepojawiłsiękolejnysamochód.
CarolinerozpoznaławózrodzicówipoprosiłaMaggie,żebynastawiłakawę.Pomachałaizmrużyłaoczy.
CzyżbywauciebyłateżIssy?
-Cześć,mamo.-Issywygramoliłasięztylnegosiedzeniaischyliładośrodkapotorbę.-Pomyślałam,że
przydacisiępomoc,więcjestem.
W pierwszej chwili Caroline zaniemówiła z wrażenia. Jej córka przyjechała tutaj, do szopy, której
nienawidziła,gdzieniechciałamieszkać,nazywaćtegomiejscadomem...izaproponowałapomoc.
Powtarzała sobie, żeby nie robić z tego afery, zachować spokój, udawać, że to najnormalniejsza rzecz
podsłońcem,nictakiego...
-Super-skwitowała.-Wszyscynapokład!
- Ahoj! - zawołała Issy i obie parsknęły śmiechem. - Głuptas z ciebie, mamo, ale uwielbiam te twoje
powiedzonka.
- Mam to po dziadku - odparła Caroline i zamknęła córkę w objęciach. Rozkoszowała się dotykiem
czystychwłosówimłodejskóry,pachnącychjakumałegodziecka.
- Zaniosę torbę na górę - mruknęła Issy. - A przy okazji, dziadkowie mogą zostać w moim pokoju,
prześpięsięnakanapie.
319
-Ale...-Carolinechciałazaprotestować,aleCassandraostrzegawczouniosładłoń.
-Bierz,cocidają,icieszsięchwilą-poradziłajej.-Niezawszetakbędzie.Anisięobejrzysz,abędzie
normalnie.
-Normalnie?
-Normalnie.Issybędziesiębuntować,atyzłościć.Tojestnormalne.
Napodjeździepojawiłsiękolejnywózdostawczy.Minął
zjazd,musiałsięcofnąćiCarolinezaczęłasięzastanawiać,czyjednakniezamówiłauJimazamałego
szyldu.Apotemwjechał
na podjazd i zatrzymał się za samochodem rodziców, który stał za hummerem, furgonetką Maggie i
dwiemawielkimidrewnianymiskrzyniami.
Jejmeble!Krzesła.Stoły.Wyposażenierestauracji!
- Panowie, zapraszam na kawę - powiedziała do dostawców, gdy wyjmowali pakunki z wnętrza
samochodu.-Wszyscyidziemysięnapić.
Weszładodomu,wktórymnaglezaroiłosięodludzi,rozbawionych,zajętych.Wszyscytusą,pomyślała
zuśmiechem.
OpróczJima.
Rozdział82
JIMNIEMÓGŁPRZESTAĆMYŚLEĆOCAROLINE;niemógł
zasnąć,byłzabardzospięty,zabardzopodekscytowany,choćpodejrzewał,żeonaśpijakdziecko.Nie
chodziłotylkoojejpiękneciałoireakcjęnajegobliskość,pozbawionąpewnegowyrachowania,które
320
widziałwinnychkobietach,świadomie,precyzyjniemówiącychmu,czegochciałyiwjakisposób.
Byłjużkilkarazyzakochany.Adokładnie-dwa.Pierwszyraz,gdymiałosiemnaścielat,jegowybranka
siedemnaście. Jego siostra nazywała ich Romeo i Julią całej szkoły; byli wtedy jeszcze w liceum,
wydawalisięzamłodzi,bywiedzieć,czymjestmiłość.Aleoczywiściemłodzizawszewiedzą,czymjest
miłość,gdyuczuciespadananichjakgromzjasnegonieba.Wszystkopotoczyłosiętak,jaktobywaz
większościąpierwszychmiłości-
rozjechalisięnaróżneuniwersytetyiodległośćzabiłauczucie.
A potem przyszły kolejne doświadczenia, kolejne dziewczyny, które niewiele dla niego znaczyły, póki
kilka lat temu nie poznał kobiety swoich marzeń. Poza nimi nic się nie liczyło, świat nie istniał. Już
myślał,żetowłaśnieto,żebezniejniemożeżyć,ipoprosiłjąorękę,aonapowiedziała:nie.Bezchwili
wahania. Tłumaczyła, że go kocha, ale nie chce zakopać się na wsi, bo przecież nie jeździ konno, nie
bawijejogrodnictwo,nielubigotować.Zczasemzostałasławnąaktorką,niemalgwiazdą,iwyszłaza
kolegęzbranży.Niewiadomotylko,najakdługo,bozniąnigdynicniewiadomo,pisanowgazetach.
Jimsięztymzgadzał.
AterazCaroline.
Postanowiłpójśćdoniej,zobaczyć,czyjużwstała,jaksięczuje-icoczujedoniego.
Zbliżałsięjużdozjazdudoszopy.Narogustałszyld,którydlaniejwyrzeźbił.Nałąkęwróciłykrowy,
przeżuwałytrawę,aonuśmiechnąłsięnawspomnieniesłówCaroline,gdynazwałaporośniętytrawą
321
brzegdziewiczymterenem-wkwestiikrowichplacków.
Przypomniałsobie,jakzdjąłjejokularyischowałdokieszeni...beznichchybanicniewidziała,aleto
nie miało znaczenia. Liczyły się tylko miękkość trawy, tafla wody lśniąca w świetle księżyca, szum
wiatruwkoronachdrzew.Niechodzitylkoowspaniałyseks,powtarzałsobie,aleteżouczucia,czułość,
namiętność.
ZaparkowałzakilkomainnymisamochodamiizobaczyłSamzIssy.Siedziałynaschodku,amiędzynimi,
wnosidełku-MałyBilly.ZobaczyłtakżedwiewielkiedrewnianeskrzynieorazhummeraGeorgkiegoi
przypomniałsobie,żeSarahmiałasiędzisiajwprowadzić.Zaraz,zaraz,czytoniefurgonetkaMaggie?I
wypożyczonysamochódrodzicówCaroline?
Przezchwilęstałniezdecydowany-wkońcumożetonieodpowiednimoment?Alepopatrzyłnaskrzyniei
pomyślał, że pomoc chyba jej się przyda, a oni z Georgkim mogą się wszystkim zająć. A poza tym nie
mógłtakpoprostuodejść,bodziewczynkijużgozobaczyłyimachałyradośnie.
-Cześć,dziewczyny!-zawołałdonichispojrzałnaMałegoBilly'ego.Malecodprowadzałgowzrokiem.
Wszedłdorestauracji.
- Dzień dobry wszystkim - powiedział. Goście trzymali w dłoniach kubki kawy i podziwiali piękne
drewnianekomódki.
Założyłbysię
Okażdąsumę,żetochińskierzemiosłozXIXwieku,itodziełonaprawdęzdolnegostolarza.
322
-Cudo-ocenił,patrzącnaCaroline.
- Jesteś w samą porę. - Uśmiechnęła się do niego tak, że zapomniał o całym świecie. I czuł się z tym
wspaniale.
Rozdział83
TYDZIEŃPÓŹNIEJMAGGIEZAPROPONOWAŁA,żebyCarolinezrobiłapróbęgeneralnąizaprosiła
przyjaciółorazznajomych,którzyjejpomagali,napierwsząkolacjęwswoimlokalu.
Caroline niespokojnie rozglądała się po restauracji. Pod najdalszą kanapą stanęła wyściełana ława,
wzdłużktórejzmieściłysięczterystoliki,dwadwuosobowe,dwa-dlaczterechosób.Nadławązawisło
długielustro,jakwefrancuskimbistro,takżenawetgościesiedzącytyłemdosalimoglizobaczyć,cosię
dziejezaichplecami.
Pozostałestoliki,wznacznejmierzeczteroosobowe,możnabyłobeztruduzmienićwstolikidladwóch,
sześciu, a przy odrobinie wysiłku i ścisku, ośmiu osób, bo jak powtarzali jej wszyscy, trzeba się
dostosować do klienteli. „Pamiętaj, liczysz zarówno na pary na randce, jak i grupy przyjaciół",
powtarzała Cassandra. Oczywiście, powinna o tym pamiętać, w końcu była w życiu w wielu
restauracjach,aleterazpotrzebnejejbyłokażdewsparcie,bomiałatylenagłowie.
Jejwymarzonekrzesłaobitomateriałemwjasnobrązowymodcieniu,któryidealniekomponował
323
sięzmiodowąbarwąścian.Narazieniebyłojeszczeobrusów,lampek,kwiatów,świec.Takżenatarasie
stałytylkostolikipodnowiutkimzadaszeniemwkolorzekawy.Carolinezrobiłosięsłabo.Restauracja
naglewydałajejsiępusta,itoniedlatego,żeniebyłowniejgości.Straciładuszę.
-Niemogętunikogowpuścić-zwierzyłasięMaggie.-Niejestemgotowa.Iniewiem,czykiedykolwiek
będę. Nie wiem, co się stało, Mags. Owszem, umiem gotować i wiem, co chcę podawać, ale nie mam
doświadczeniaibardzosięboję.
-Iwłaśniedlategomusisztozrobić.-Maggieposłałajejsurowespojrzenie.-Weźsięwgarść,Caroline
-poleciłastanowczo.-Odtegozależytwojaprzyszłość.
Nowięcsięwzięła.Porazkolejnyzakasałarękawy.
-Comamrobić?-zapytała.
- Po pierwsze, musisz zdecydować, kogo chcesz zaprosić, potem wybrać menu, a kiedy będziesz je
planować,pamiętaj,dlakogogotujesz,wiesz,colubiąjeść,ibierzsiędoroboty.Piątektodobrydzień,
napoczątkuweekenduludziezawszemająochotędokądśiść.
-Piątek?Aletojużzatrzydni!OBoże.-Zrobiłojejsięsłabonasamąmyśl.
-Odkiedyjesteśtakareligijna?-MaggiepodeszładodrzwiizawołałaSarah,któraszłapodjazdemz
Billymwnosidełkuibukietempolnychkwiatówwręku.-Wielkieotwarcie!-
krzyknęładoniej.-Wpiątek.Dacieradę?
324
-Orany!-Sarahszerokootworzyłaoczyinerwowoprzeczesałapalcamijasnewłosy.-Jasne-odparła
niespokojnie.-
Oczywiście - dodała, patrząc na Caroline, w której wyczuwała ten sam niepokój. -Damy radę. -
Uśmiechnęłasięzotuchą.
-Jakoprzystawkipodamysufletyserowe.-Carolinepodjęładecyzjęiodrazupoczułasięlepiej.
-Czytoniezaambitne?-TeraztoMaggiesięprzestraszyła.
-Nie,jeślichodziomojesuflety-uspokoiłająCaroline.-
Chodź,powiemymamieiIssy.Apotemdoroboty.
OczywiścieMark,jejcichywspólnik,dowiedziałsięoterminieotwarciapierwszyioczywiścieobiecał,
żesięstawi.
W środę wszystkie produkty były już na miejscu, nie licząc warzyw i jajek, które lokalni dostawcy
przywioząwpiątekrano.
Wczwarteknastołachznalazłysięjasnobrązoweobrusy(cotamkosztyprania,poprostuuwzględnitow
cenach dań, zdecydowała Caroline), na nich ciemnobrązowe podkładki i sztućce, cudownie
staroświeckieidosiebieniepasujące-kupiłajenaaukcji.Dotegojasnoniebieskietalerze,staroświeckie
niebieskie solniczki i pieprzniczki, jasnoniebieska misa, w której będą pływały pojedynczy kwiat i
kryształoweświeczniki.
Wystarczyła krótka wizyta elektryka i kinkiety zapłonęły miodowym światłem. Płócienny żagiel kołysał
się lekko, ilekroć od strony otwartych drzwi na taras dotarł podmuch wieczornej bryzy. Na tarasie
powiesiłalampiony-nadrzewachibelkachpod325
sufitem.Ułożyłapoduchynamurkuodstronyrzekiipołożyłanaoparciukażdegokrzesłaniedrogiszal-
nawypadekgdybywieczornychłóddawałsięgościomweznaki.
Awpiątekwieczoremwszystkobyłojaktrzeba:wkuchniwspecjalnychpojemnikachkołostanowiska
szefa kuchni czekały posiekana cebula, seler naciowy, marchewki. Z piekarni Wrightów dostarczono
chleb, w lodówce było dobre masło z wyciśniętym wizerunkiem krowy. Nieco dalej - ząbki czosnku,
doniczkiświeżychziółipudełkasuszonych,sól,pieprz,mąka.
Koszyczekbratków,tymianekirozmaryndodekorowaniatalerzy.
Carolinemiałanauwadze,żegotujedlamiejscowychidlaprzyjaciół,ipodtymkątemułożyłamenu:nie
byłospecjalnieodkrywcze,alemusiałapowolisięwdrożyć-podobniejakjejgoście.Apozatymproste
jedzeniejestzawszedobreiczęstosprawiawiększąprzyjemnośćniżnowatorskieeksperymentymłodych
szefówkuchni.
Ugotowała zupę szczawiową, ciemnozieloną. Poda ją z muszlą świętego Jakuba, cudownie świeżą,
pachnącązatoką,wktórejspoczywałajeszczetegosamegoranka.
W lodówce już czekała masa na suflety serowe, na blasze stały małe foremki, posmarowane masłem i
wysypanetartymparmezanem.Zapółgodzinynapełnijemasąiwstawidopieca.
Nieco dalej zieleniła się sałata. Szparagi zanurzy się w oliwie z oliwek, posypie solą, pieprzem oraz
starymdobrymparmezaneminajakieśdziesięćminutwstawidopieca.Bakłażanyjużwcześniejpokroiła
wplaster-326
ki, obsmażyła na maśle, posypała solą i pieprzem, dodała garść koperku i ozdobiła odrobiną śmietany.
Groszek,niedawnozerwany,czekałnakrótkąkąpielwminimalnejilościlekkoosłodzonejwody.Sałatka
zkuskusu,szpinakuicytrynypachniałataksmakowicie,żeniejednaosobaukradkiemzjadałaodrobinę,
przechodząc obok. Dziki ryż z pomidorami powoli dusił się na małym ogniu, a w garnku z bardzo
szczelnąpokrywkądrobniutkiemłodeziemniakidusiłysięnałyżcemasła.
Ciasto czekoladowe, dzieło Cassandry, ozdobiono czekoladową polewą. Caroline upiekła tartę z
gruszkami-
nauczyłasiętegojeszczewszkolegastronomicznejidziękitejtarciezasłynęławSingapurze.
Danie główne to krewetki królewskie, obtoczone w mące, usmażone z czosnkiem, szalotką i białym
winem, oraz pieczeń Chateaubriand, natarta oliwą, solą, pieprzem, obsmażona krótko, pieczona przez
zaledwiedwadzieściaminut.PóźniejmięsopokroisięwplastryipodazespecjalnymsosemCaroline,z
odrobiną szampana, bo właśnie to piła w chwili, gdy go przyrządzała. I coś naprawdę egzotycznego,
prawdziwe wyzwanie dla jej gości, ręcznie robiony makaron ryżowy, podany z drobnymi krewetkami i
kurczakiemnaostro,zprzyprawą,którąMarkzdobyłdlaniejnasingapurskimbazarze.
Na ten wieczór zatrudniła dwie kelnerki z pobliskiej kawiarenki. Właśnie zakładały brązowe fartuszki.
IssyiSamkręciłysięniespokojnie,sprawdzałyporazsetny,czywszystkiesztućceleżąna
327
swoimmiejscu.Miałysprzątaćzestołów.Wystąpiływrudychkoszulkach,czarnychdżinsachiadidasach,
żebysięniepośliznąć.
Cassandra pełniła funkcję hostessy, w czarnej sukni z głębokim dekoltem. Według Caroline zachwyci
wszystkichmężczyzn.Cassandrauśmiechnęłasięradośnie,słysząctesłowa.
Oczywiściemiałateżbutynaniewysokimobcasiku.
Henrywczarnychsztruksachibiałejkoszulimiałzająćsięwinem.Georgki,wgranatowymgarniturzew
prążki,czekałnazewnątrz,miałkierowaćruchem,aJim,wdżinsachiniebieskiejkoszuli,natenwieczór
wcieliłsięwrolęparkingowego.
-Jakmyślisz,dostanęjakiśnapiwek?-zażartowałdoCassandry.
- Jeśli tak, wszystko trafia do wspólnej puli, a potem dzielimy sprawiedliwie - odparła poważnie.
Widziała,żeJimniemożesiędoczekaćchwilisamnasamzCaroline,którateraz,gdydogodzinyzero
zostałojużtylkokilkaminut,pobiegłanagóręzSarah;miałysięprzebraćwnowekuchennestroje.
- Okropne te spodnie - burknęła Caroline, patrząc na swoje odbicie. Biało-czarne spodnie w paskudny
wzórzesztucznegowłóknasmętniezwisałyjejzbioder.
-Grubownichwyglądam-przyznałaSarah.
OczywiścieSarahnigdyiwniczymniewyglądałagrubo,jednakobiezdecydowały,żespodniesąfatalne
i muszą włożyć coś innego - najlepiej legginsy. Caroline pożyczyła Sarah czarne legginsy, a potem
dumniewłożyłynowiutkiebiałekucharskiebluzyzdwomarzędamiguzików.
328
-Dwagórnerozpięte,jakGordonRamsay-pouczyłaCaroline,zdumąwpatrującsięwnapis:„Caroline
Evans,szefowakuchni",wyhaftowanyniebieskąnicią.Awięctoprawda.Nicjużtegoniezatrzyma.
Sarahmusnęłapalcemswojeimięifunkcję:„kucharka".
-Jakimcudemtutrafiłam?-mruknęłazezdumieniem.
-Niewiem,wiemtylko,żemusimysprostaćtemuzadaniu-
odparłaCaroline.Obiewłożyłybiałechodakiiposzłydokuchni.
Caroline zatrzymała się przy drzwiach. Spojrzała na restaurację. Jej marzenie. Na stolikach paliły się
świeczki, kinkiety spowijały kamienne ściany ciepłym blaskiem, na tarasie mrok rozjaśniały kule
mlecznegoświatła.Starykamień,beżowepłótno,niebieskietalerze,lśniącesztućce,rzekatużobok,lekki
wiaterek...zapachjedzeniazkuchni,odgłosotwieranegoszampana,apotem-zgrzytżwirupodkołami,
gdyzjawiłsiępierwszysamochód.Istaryszyldnaddrzwiami:„Bar,grillitańce".
Tosiędziejenaprawdę.Niemożetegozatrzymać.Zaczynawszystkoodnowa.Ijestnatogotowa.
329
MOJEMIEJSCENAZIEMI
WIELKIEOTWARCIE
MENU
Sufletserowylub
ZupaszczawiowazmuszląświętegoJakubalubSałatkafirmowaCaroline
PiazzaNavona-krewetkikrólewskiewbiałymwinie,podanezdzikimryżemiszparagamizpiecalub
PieczeńChateaubriandzsosemszampańskim,podanazmłodymikartofelkami,szpinakiem,kuskusemi
groszkiem lub Krewetki królewskie po singapursku, podane z kurczakiem na ostro, makaronem
ryżowymibakłażanemwśmietanieCiastoczekoladoweCassandrylub
GruszkowatartaCarolinezposypkąmigdałowąiśmietankąKawa,brandyiciasteczka
Wina: Rosé Champagne Chardonnay z Bordeaux (dla odmiany!) Cabernet z Napa Valley, USA Wino
deseroweMonbazillac
SzefowakuchniCarolineEvansikucharkaSarahżycząsmacznego
330
TableofContents
Rozpocznij