Pade Victoria
Niemowlę w spadku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Tak więc została pani matką".
Te słowa wciąż dźwięczały w uszach Robin Maguire.
Jesteś matką. Jesteś matką...
Ale problem w tym, że niezależnie od tego, co twierdził adwokat, Robin matką nie była. Została
natomiast - nagle i bez żadnego uprzedzenia - opiekunką prawną Mazie, córeczki swego zmarłego
kuzyna.
Mazie już od dwóch godzin urzędowała w luksusowo urządzonym salonie eleganckiego mieszkania
Robin i darła się na całe gardło.
- Proszę cię, bądź cicho - prosiła, czy może raczej błagała Robin swoją podopieczną. - Nie wiem,
czego ode mnie chcesz, a już troje sąsiadów dzwoniło do mnie w sprawie twojego wrzasku.
Ale siedmiomiesięczna dziewczynka w ogóle jej nie słuchała, tylko płakała tak samo głośno jak
przedtem.
132
Nagle odezwał się telefon, czyniąc hałas jeszcze trudniejszym do zniesienia. Robin pomyślała, że
mogłaby go nie odebrać, ponieważ spodziewała się, że to kolejny sąsiad ma dosyć hałasów, ale
dzwonek zdawał się dodatkowo pobudzać Mazie do płaczu. Nie miała więc innego wyjścia, jak tylko
podnieść słuchawkę.
- Witam pana, panie Simmons. - Robin wolała -uprzedzić atak. - A może znów pani Reed?
To był pan Simmons, który mieszkał dwa apartamenty dalej i miał naprawdę dużo do powiedzenia.
- Tak, wiem, że chciałby się pan wcześniej położyć i z powodu hałasu w moim mieszkaniu nie jest pan
w stanie zasnąć. - Robin znużonym głosem powtórzyła końcową część filipiki starszego pana. -
Naprawdę robię, co tylko w mojej mocy, żeby nad tym zapanować. Przepraszam za kłopot, ale oba-
wiam się, że na razie będzie się pan musiał z tym pogodzić.
Zabrzmiało to tak, jakby sprawa wkrótce miała zostać załatwiona, gdy tymczasem nieszczęsna za-
stępcza mamusia doskonale wiedziała, że Mazie będzie musiała spędzić u niej najbliższe trzy dni.
Zresztą Robin sama była sobie winna. Adwokat jej zmarłego kuzyna chciał spotkać się z nią
poprzedniego dnia, lecz nie miała czasu. Ponieważ nie powiedział, o co chodzi, więc przyszła do jego
kancelarii dopiero w piątek o szóstej po południu.
W piątek przed trzema dniami świąt, kiedy prawie wszystkie instytucje w całych Stanach za-
Niemowlę w spadku 133
mykają swe podwoje aż dp piątego lipca. A to oznaczało, że Robin nie mogła zadzwonić ani do opieki
społecznej, ani do żadnej z prywatnych agencji adopcyjnych, które byłyby w stanie znaleźć Mazie
bardziej odpowiedni dom, gdzie zajęto by się nią jak należy.
Tak więc przez trzy dni Robin miała trzymać u siebie niemowlaka, chociaż nie miała zielonego
pojęcia, co się z takim wrzeszczącym potworem robi. Na szczęście pan Simmons nie musiał o tym
wszystkim wiedzieć.
Zresztą swarliwy sąsiad i tak nie przyjął do wiadomości przeprosin. Krzyczał, że jeśli Robin nie
uspokoi bachora, to zadzwoni na policję i powie, że Robin w sadystyczny sposób znęca się nad
dzieckiem. Po czym z pasją cisnął słuchawkę.
Pokazała język telefonowi i sama też zajęła się słuchawką, to znaczy położyła ją obok telefonu. I znów
pokazała język, tym razem mając na myśli nie tylko pana Simmonsa, ale i wszystkich innych
znerwicowanych sąsiadów.
W ten co prawda mało wyrafinowany sposób rozwiązała przynajmniej jeden problem.
Niestety znacznie większy problem pozostał nierozwiązany. Mazie.
Robin zwróciła się do dziecka siedzącego w foteliku samochodowym. W tym samym foteliku była
Mazie, kiedy sekretarka adwokata przekazała jej ten niezwykły spadek. Fotelik stał na stoliku do kawy
ze szkła i chromu, dokładnie tam, gdzie go Robin postawiła, kiedy tylko wróciła do domu.
134
- Nie rozumiem, dlaczego w kancelarii adwokackiej byłaś taka grzeczna, a teraz drzesz się jak opętana
- lamentowała Robin.
W kancelarii dziecko spało jak aniołek. Z długimi czarnymi rzęsami wspartymi na pulchnych
policzkach, z piąstkami zaciśniętymi i uniesionymi do góry, wyglądało przepięknie i całkiem
niewinnie. Sekretarka nawet szepnęła Robin do ucha, że to „naprawdę słodkie maleństwo", i po-
całowała Mazie w czółko, na którym było akurat tyle jasnych włosków, żeby dało się zawiązać
różową kokardkę.
Robin pomyślała wtedy, że dziewczynka jest rzeczywiście milutka, i że jakoś przeżyje te trzy dni.
0 małych dzieciach wiedziała tylko tyle, że prawie cały czas śpią.
Potem adwokat zaniósł Mazie do samochodu Robin, pokazał, jak się mocuje fotelik do siedzenia, a
potem zatrzasnął drzwiczki, odsyłając Robin
1 śpiące jak aniołek maleństwo do domu.
Ale trzy przecznice dalej Mazie się obudziła i zaczęła wrzeszczeć. I nie przestała do tej pory.
- Zaśnij znowu - błagała Robin. Ledwie słyszała własny głos w ogłuszającym wrzasku, a jednak „
wierzyła, że Mazie wkrótce ucichnie. Modliła się więc do Najwyższego o dar cierpliwości, czekała na
zbawczą ciszę, i znów się modliła, i czekała...
Klimatyzacja zdawała się działać mniej wydajnie niż zwykle i Robin pociła się niemiłosiernie w
lnianym kostiumie, który miała na sobie od wczesnych godzin porannych. Zdjęła żakiet, została tylko
Niemowlę w spadku 135
w skąpej jedwabnej bluzeczce, po czym pozbyła się także pantofli i spodni.
- Zaraz wrócę - poinformowała Mazie i pobiegła do sypialni po cieniutkie spodnie od piżamy.
Po drodze spojrzała w lustro. Była bardzo wymi-zerowana. Wyglądała, jakby przepuszczono ją przez
wyżymaczkę. Róż i szminka już dawno się starły, obnażając bladość twarzy, a piękne usta stały się
prawie niewidoczne. Za to niebieskie oczy Robin jeszcze się powiększyły, jak u ludzi, którzy czegoś
bardzo się boją. Nawet doskonała fryzura nie była już taka fantastyczna jak przed południem.
- Pewnie wystraszyłaś to biedne dziecko - powiedziała do swojego odbicia w lustrze.
Prędko rozczesała kasztanowe włosy, włożyła przepaskę, żeby jej nie przeszkadzały, a potem
niechętnie wróciła do salonu i płaczącej dziewczynki.
- Posłuchaj - powiedziała, stając przed Mazie. Musiała jakoś przerwać ten piekielny wrzask. - Proszę,
pomóż mi. Jestem człowiekiem interesu. Handluję artykułami żelaznymi. No wiesz, śruby, nakrętki,
drut, rury i takie tam rupiecie. Everyday Hardware to ja. A raczej moja firma, moje sklepy. Nie jestem
niczyją matką. Nigdy nie pragnęłam zajmować się niemowlakami. Tylko raz zbliżyłam się do dziecka
odrobinę starszego od ciebie i od razu stało się coś złego. Krótko mówiąc, nie mam pojęcia, co z tobą
zrobić. Więc gdybyś teraz była taka dobra i zechciała znowu zasnąć, to wykombinuję coś, żeby było
dobrze, kiedy się jutro rano obudzisz.
136
Oczywiście Mazie ta przemowa ani trochę nie wzruszyła, za to Robin była zdecydowana wyjaśnić
całą sprawę do końca.
- Mam asystentkę, nazywa się Amy - tłumaczyła maleństwu. - Amy na wszystkim się zna, więc
pewnie i tobą będzie umiała się zaopiekować. Problem w tym, że w tej chwili Amy jest w drodze do
Chicago. Pojechała na urodziny swojego dziadka, no i oczywiście na Święto Niepodległości. Za dwie
godziny jej samolot wyląduje na lotnisku O'Hare i wtedy do niej zadzwonię. Jeśli uda mi się ją
przekonać, żeby wróciła, to na pewno zrobi wszystko co trzeba, żebyś była szczęśliwa aż do wtorku.
Ale nie możesz przecież wrzeszczeć przez kolejnych siedem lub osiem godzin, zanim Amy tutaj
dotrze. Dlatego uważam, że powinnaś spokojnie zasnąć. Wszystkim nam to wyjdzie na dobre.
Pod koniec tej przemowy Robin mówiła tak głośno, jak głośno krzyczała Mazie, i była co najmniej tak
samo zirytowana. Odetchnęła więc głęboko, usiłując się trochę uspokoić.
Nie zdążyła skończyć, gdy przez ogłuszający hałas przedarł się odgłos pukania do drzwi.
Robin zamknęła oczy i z rezygnacją potrząsnęła głową. Była pewna, że kolejny sąsiad przyszedł z
awanturą. A może to policja, której sprowadzeniem groził pan Simmons £ Policja, która na pewno
uwierzyła, że tu się maltretuje niewinne dziecię.
Gdyby mieszkanie miało drugie wyjście, Robin chętnie by z niego skorzystała. Niestety nie miała
takiej możliwości, musiała więc otworzyć jedyne
Niemowlę w spadku 137
drzwi, jakie prowadziły do jej mieszkania, i stawić czoło temu, kto się za nimi znajdował.
Jednak na korytarzu nie było ani pana Simmonsa, ani policji, ani nawet pani Reed. Stał tam jej sąsiad
mieszkający dokładnie naprzeciwko. Ten atrakcyjny mężczyzna sprowadził się tu kilka tygodni temu
i Robin miała okazję kilka razy mu się przyjrzeć.
Atrakcyjny czy nie, na pewno przyszedł zaprotestować przeciwko skandalicznemu poziomowi
decybeli, i to na inaugurację długiego weekendu. Robin była zbyt zdenerwowana, żeby mu na to
pozwolić, więc nim zdążył otworzyć usta, sama zaczęła przemowę:
- Proszę posłuchać. Doskonale wiem, że przeszkadzam nie tylko panu, ale wszystkim sąsiadom. Ale
tak już jest i tak zostanie jeszcze przez jakiś czas, ponieważ, choć brzmi to nieprawdopodobnie, do-
stałam w spadku niemowlę. Niemowlę! Rozumie pani- I to w spadku! Jednym zapisuje się w tes-
tamencie domy, innym fundusze powiernicze, moja znajoma odziedziczyła cenną kolekcję starych
zegarów, a mnie przypadło w udziale niemowlę. Umiem się z nim obchodzić równie doskonale jak ze
stukilo-gramowym kangurem, albo jeszcze dokładniej, z dorodnym hipopotamem. Prosiłam tę małą,
żeby przestała się drzeć i zasnęła, ale to jej w ogóle nie wzruszyło. Wobec tego przypuszczam, że
będzie tak ryczeć, dopóki się nie zmęczy. Do tego czasu wszyscy musimy trochę pocierpieć. Tak już
jest na tym świecie, że ci, którzy nie zdążyli wyrosnąć, mogą bezkarnie zakłócać publiczny spokój i
żadna
138
policja ich za to nie aresztuje. A dużych tak, więc duzi muszą cierpieć w milczeniu.
Od tej całej kwiecistej przemowy zakręciło jej się w głowie. Prawie zasłabła, i to w obecności obcego
faceta!
Lecz on stał nieporuszony i patrzył na Robin z anielską cierpliwością.
Potem wyciągnął szyję, z zainteresowaniem zajrzał do mieszkania i spytał głębokim barytonem:
- Czy mogę wejść?
Minęła całkiem długa chwila, nim zrozumiała, że ten człowiek zamierza jakoś ulżyć jej cierpieniom.
W tej sytuacji przyjęłaby pomoc nawet od Attyli, słynnego z okrucieństwa wodza Hunów. Odsunęła
się i gestem, zaprosiła przystojnego sąsiada do środka.
- Bardzo proszę - powiedziała zrezygnowana.
- Proszę nie zamykać drzwi - powiedział, zanim wszedł.
Drzwi jego mieszkania także były szeroko otwarte, więc zrobiła, o co prosił. Mężczyzna podszedł
prosto do Mazie, a Robin podreptała za nim.
Odpiął paski mocujące dziecko do fotelika i wziął je na ręce tak fachowo, jakby był zawodową pias-«
tunką.
- Pielucha - rozkazał.
Jednak mina Robin jednoznacznie świadczyła o tym, że nie ma pojęcia, skąd wziąć coś takiego.
Spojrzał na nią tak jakoś dziwnie, aż wreszcie zapytał:
- Przecież wie pani, co to jest pielucha?
Niemowlę w spadku 139
- Tak, wiem, ale...
- Nie dodali do dziecka jakiegoś bagażu? Choćby niedużej torby?
- Walizka! - przypomniała sobie Robin. - Myślałam, że tam są tylko ubrania. Zaraz ją przyniosę.
Czuła się jak idiotka. Nie rozumiała, dlaczego w ogóle nie pomyślała o zmianie pieluchy i dlaczego,
na miłość boską, nawet nie zajrzała do tej przeklętej walizki.
Teraz szybko przyniosła ją do salonu i otworzyła. Oczywiście na samym wierzchu leżała paczka jed-
norazowych pieluch. Robin podała jedną z nich sąsiadowi.
Położył Mazie na zamszowej sofie, rozpiął piżamkę i fachowo zmienił mokrą pieluchę na suchą.
Mimo to Mazie nie przestała wrzeszczeć.
- Czy jest tu coś, co można by jej dać do jedzenia? - spytał. - Albo chociaż jakaś informacja, co ona
jada?
Robin znów zajrzała do walizki i znalazła napisaną na maszynie notatkę, z której wynikało, że mniej
więcej o tej porze, kiedy przekazano jej Mazie, mała powinna dostać kolację złożoną z gotowanego
groszku, gotowanej marchewki i przecieru jabłkowego, a potem butelkę mleka.
- Więc zaczniemy od mleka - powiedział sąsiad. Robin znalazła w walizce mniejszą torbę, która
zawierała kilka butelek. Niestety wszystkie były puste.
- W tym wieku pewnie już pije normalne mleko. Ma je pani?
140
- To jedna z niewielu rzeczy, jakie zawsze mam pod ręką. Dodaję mleko do kawy - powiedziała z
dumą, jakby przechowywanie w domu pewnej ilości mleka było wielkim osiągnięciem. Cóż, wreszcie
mogła się czymś wykazać...
- Proszę wlać do butelki dwieście mililitrów i podgrzewać w mikrofalówce przez pół minuty. Trzeba
napełnić ten mały brzuszek.
Robin po niedługim czasie podała sąsiadowi ciepłą butelkę. Do głowy jej nie przyszło, że mogłaby
sama nakarmić Mazie.
Przyglądała się, jak jej wybawca fachowo sprawdza temperaturę płynu na wewnętrznej stronie
nadgarstka, a potem siada na sofie z dzieckiem na ręku i podaje małej butelkę. Mazie przyssała się do
smoczka, jakby umierała z głodu.
Bo pewnie umierała.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko smoczek trafił do jej buzi, powróciła cisza.
Robin znów zamknęła oczy. Tym razem z rozkoszy.
- To najmilszy dźwięk, jaki w życiu słyszałam. - Otworzyła oczy i dodała: - Dziękuję.
- Nie ma za co - odrzekł sąsiad uprzejmie. Robin opadła na ogromny skórzany fotel stojący
obok sofy. Dopiero teraz, kiedy naprawdę jej ulżyło, uważnie przyjrzała się uczynnemu gościowi.
Miał ciemnoblond włosy, ostre rysy, dość długi jastrzębi nos, zmysłowe usta i zachwycające
srebrnoszare oczy. Doszła do wniosku, że ocena, jakiej dokonała na podstawie pobieżnych
obserwacji, kiedy mijali się na korytarzu, i którą zapisała sobie
Niemowlę w spadku
141
gdzieś w głowie, dalece mijała się z prawdą. Wtedy uznała, że to jeden z tych tak zwanych
atrakcyjnych facetów, jakich na pęczki spotyka się w dużym mieście. Otóż on nie tylko był
atrakcyjny. On był oszałamiająco przystojny.
- A tak przy okazji, nazywam się Robin Maguire - powiedziała, przypomniawszy sobie, że się sobie
nie przedstawili.
- Dean Machlin - odparł.
- Nie wiem, jak mam panu dziękować. Ten nieszczęsny spadek przerasta moje możliwości.
Uśmiechnął się, co ujawniło niewielki dołeczek po prawej stronie jego ust.
- To był jedyny sposób na odzyskanie spokoju.
- Zna się pan na tym - powiedziała Robin z uznaniem, obserwując, jak Mazie mu się przygląda.
- Jestem fachowcem.
Na jej twarzy musiało się odmalować niebotyczne zdumienie, ponieważ dodał:
- Ten chłopiec, który wszędzie ze mną chodzi, to mój synek, Andy.
Jeśli Dean Machlin miał jakieś dziecko, Robin musiała się na nie natknąć, ale jakoś nie zanotowała
tego w pamięci. Boże, na jakim świecie ona żyje! I tak już wyszła na durną babę, okazując całkowity
brak kompetencji w przypadku Mazie, więc za nic nie przyznałaby się, że będąc bliską sąsiadką, po
prostu nie zauważyła młodego Machlina.
- Ale szczęściara z pana żony. Taka pomoc w domu to więcej niż główna wygrana na loterii
142
- stwierdziła Robin, a zarazem pomyślała, że jego żonę też przeoczyła.
- Jesteśmy z Andym sami.
Robin nie zamierzała się dopytywać, czy Dean Machlin jest żonaty, ale z niepojętego powodu
ucieszyła się, że nie jest.
Pewnie dlatego, że żadna kobieta nie dowie się o moim totalnym braku instynktu macierzyńskiego,
gorączkowo szukała wytłumaczenia dla swojej reakcji. No bo przecież nie jestem nim zainteresowana.
W moim życiu nie ma miejsca nie tylko na dziecko, ale nawet na żaden romans. Nikt nie wie tego
lepiej ode mnie.
Dean Machlin ruchem głowy wskazał Mazie.
- Zasypia - powiedział cicho. - Będzie ją można położyć do łóżeczka.
- Do łóżeczka? - przeraziła się Robin, której zdawało się, że najgorsze ma już za sobą.
- Niemowlęta sypiają w specjalnych małych łóżeczkach - tłumaczył jak komu głupiemu.
- Nie mam żadnego łóżeczka - powiedziała bliska histerii Robin.
- Nie ma pani łóżeczka? - zdumiał się Dean.
- Nic nie mam. Nikt mnie nie uprzedził, że mam się zaopiekować małym dzieckiem. Jestem
kompletnie nieprzygotowana.
- Chyba należy mi się jakaś nagroda - mruknął.
- Chciałbym się dowiedzieć, jak to się stało, że odziedziczyła pani niemowlę, i to bez uprzedzenia. Ale
najpierw musimy ją ułożyć do snu. Czy mogłaby pani przynajmniej rozłożyć kocyk na podłodze?
Niemowlę w spadku 143
- Mogę, ale to chyba nie będzie wygodne. Nie mam nic przeciwko temu, żeby spała w gościnnym
pokoju.
- Niemowlę spadnie z łóżka - tłumaczył z anielską cierpliwością Dean. - Jeśli rozłoży pani kocyk na
podłodze, położę ją na chwilę i zaraz przyniosę przenośne łóżeczko. Wypożyczę je pani.
- Naprawdę? Bardzo panu dziękuję.
- Nie ma za co.
Jednak Robin odczuwała głęboką, wręcz przepastną wdzięczność. Panicznie się bała, że Mazie znów
narobi wrzasku, i tylko Dean Machlin dawał jej gwarancję, że do tego nie dojdzie. Prawdziwy zbawca,
ot co.
- Kocyk - powiedziała, żeby skupić się na czymś innym niż mężczyzna, od którego nie mogła oderwać
oczu.
- Kocyk - powtórzył Dean.
Robin poszła do komody, ale po drodze zauważyła w walizce dziecięcy biało-różowy kocyk. Wyjęła
go i rozłożyła na wysłanej grubą wykładziną podłodze.
Kiedy go wygładziła, Dean odstawił pustą butelkę na stolik do kawy, poklepał Mazie po pleckach,
poczekał, aż jej się odbije, po czym ostrożnie ułożył maleństwo.
Wstrzymała oddech. Tak bardzo się bała, że dziecko zaraz otworzy oczy i wycie zacznie się od nowa.
Ale ku wielkiemu zdumieniu Robin, Mazie spała, posapując cichutko.
- Jest pan cudotwórcą - mruknęła.
144
- Niezupełnie. W zasadzie niemowlęciu nie potrzeba do szczęścia wiele więcej niż sucha pieluszka,
pełny brzuszek, sen i odrobina zainteresowania.
Robin z natchnioną miną powtórzyła na głos te cztery punkty, usilnie starając się je zapamiętać.
Dean wydawał się szczerze rozbawiony. Można by rzec, że z trudem powstrzymywał się od
gromkiego śmiechu. Potem pochylił się i szepnął jej do ucha:
- To nie jest aż takie skomplikowane.
- Bilanse nie są skomplikowane, biznesplany nie są skomplikowane, badania rynku nie są skom-
plikowane, ale niemowlęta to całkiem inna sprawa. Przynajmniej dla mnie.
- Poradzi pani sobie. Wszyscy jakoś sobie radzimy - powiedział z pokrzepiającym uśmiechem,
- Niezapomniane ostatnie słowa - mruknęła Robin.
Starała się nie myśleć o tym, kiedy ostatni raz usłyszała te słowa, i co takiego później się stało, co
takiego zadało im kłam.
Ale Dean nie wypytywał o sens tej uwagi, tylko poszedł do przedpokoju.
- Przyniosę łóżeczko.
Robin patrzyła w ślad za nim. Zapewne nie należało tego robić. Gdyby mu się nie przyglądała, nie
zauważyłaby, jaki jest wysoki i jak doskonale zbudowany. Szerokie ramiona, wąska talia, długie nogi
i wspaniałe pośladki. Pośladki, za które dałaby się pokroić. A przecież żadna z tych cech nie powinna
była odwracać jej uwagi od głównego problemu, czyli od małej Mazie.
Niemowlę w spadku 145
Mimo to gdy Dean Machlin wrócił, niosąc składane łóżeczko, serce Robin całkiem niestosownie
podskoczyło z radości, że znów może go mieć przy sobie. I nie była to wyłącznie radość
spowodowana pomocą, jakiej mógł jej udzielić w kłopotliwym położeniu.
- Gdzie mam je postawić? - spytał, wyrywając ją z marzeń.
- Chyba w pokoju gościnnym. - Pokazała mu drogę. Po raz pierwszy tego popołudnia pożałowała, że
jest nieodpowiednio ubrana i bez makijażu. A przecież dobrze wiedziała, że nie ma powodu niczego
żałować.
W pokoju gościnnym nie było nic prócz dużego łoża, toteż znalazło się tam dość miejsca dla składa-
nego dziecinnego łóżeczka. Dean rozłożył je, obciągnął materacyk prześcieradłem, które także ze
sobą przyniósł, po czym zamknął żaluzje na pozbawionym zasłon oknie.
Potem przyniósł wciąż śpiącą Mazie razem z kocykiem i ułożył ją w łóżeczku. Dziecko położyło się
na boku, włożyło kciuk do buzi i zasnęło kamiennym snem.
Dopiero teraz Robin całkiem się odprężyła.
- Jestem panu winna kolację - powiedziała, gdy cicho wyszli z pokoju i znaleźli się w salonie. - Nie
wyobraża pan sobie, co pan dla mnie zrobił.
- To naprawdę nic wielkiego.
- Nie chciałabym sprawiać jeszcze więcej kłopotu, ale czy mógłby mi pan zrobić krótki instruktaż
obsługi niemowlęcia? No bo co ja pocznę, jeśli
146
Mazie znów się obudzi? - Robin miała nadzieję, że nauczy się wystarczająco dużo, żeby nie ściągać z
Chicago swojej asystentki.
- Oczywiście.
Zrobił jej krótki wykład o tym, co należy zrobić, gdyby Mazie wkrótce się obudziła, a także co zrobić
rano. Robin słuchała go tak bardzo skoncentrowana, że musiało to być po niej widać, bo Dean
zakończył swój wykład słowami:
- Pani naprawdę nie ma pojęcia, jak się obchodzić z niemowlęciem!
- Nie przypuszcza pan nawet, jak bardzo nie mam pojęcia.
- Będzie pani potrzebowała sporo rzeczy. - Namyślał się chwilę, jakby ważył słowa, a w końcu
powiedział: - Jutro razem z Andym wybieram się do Kid Martu. Andy wyrósł już ze składanego
krzesełka i muszę mu kupić coś większego. Mają tam wszystko, czego trzeba dziecku w każdym
wieku. Możecie z nami pojechać. Powiem pani, co powinna pani kupić, i opowiem więcej o tym, jak
się obchodzić z takim maleństwem. Oczywiście, jeśli pani chce.
Robin już miała powiedzieć, że nie potrzebuje <=> żadnego wyposażenia, ponieważ Mazie będzie u
niej zaledwie trzy dni. Ale zaraz pomyślała, że nawet na trzy dni przydałoby się kilka rzeczy, choćby
składane łóżeczko, nie mówiąc o innych drobiazgach, dzięki którym dziewczynka przeżyje ten czas
bezpieczniej i bardziej komfortowo. Nie bez znaczenia był także fakt, że dzięki wspólnej
Niemowlę w spadku 147
wyprawie do sklepu Robin będzie miała okazję spędzić' trochę czasu z Deanem.
- Bardzo chętnie - powiedziała zatem. - Oczywiście, jeśli to nie zepsuje panu planów.
- Obaj z Andym nie mamy na jutro żadnych planów, oczywiście poza wyprawą do Kid Martu.
- Świetnie. Wobec tego jesteśmy umówieni. - Że nie było to właściwe określenie, Robin zorientowała
się już w chwili, w której wypowiedziała te słowa. - To znaczy nie umówieni - poprawiła się szybko. -
Chciałam powiedzieć, że to doskonały pomysł.
Dean Machlin znów się uśmiechnął, ale w żaden sposób nie skomentował gafy.
- Jak pani dziecko ma na imię? - spytał. - Wprawdzie już je słyszałem od pani, ale jakoś wyleciało mi
z głowy.
- To nie jest moje dziecko - zastrzegła się Robin, jakby to określenie wprawiało ją w paniczny strach.
Ale kiedy Dean zmarszczył czoło, udała, że wcale się nie 'boi, i odpowiedziała na pytanie: - Mazie.
Mała ma na imię Mazie.
Nadal dziwnie na nią patrzył.
- Czy poradzi sobie pani sama z Mazie aż do południa? - zapytał.
- Mogę tylko obiecać, że spróbuję. Roześmiał się.
- Gdyby miała pani jakiś problem, proszę do mnie zapukać. Wtedy postaram się coś zaradzić.
Robin przyglądała mu się przez chwilę. Jego wymownym oczom i niesłychanie przystojnej
148
twarzy. Nie mogła wyjść z podziwu, że w tym wspaniałym opakowaniu znajduje się facet, który
gotów jest udzielić jej pomocy niemal na każde skinienie.
- Czy zawsze jest pan taki miły? - spytała niespodziewanie dla samej siebie.
- Nie, zwykle jestem paskudny i wredny, ale właśnie próbuję rozpocząć nowe życie.
Nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Żartuje pan sobie ze mnie, a ja naprawdę nie wiem, dlaczego pan to robi. - Koniecznie musiała
poznać prawdę.
Dean Machlin spojrzał na nią i znów się uśmiechnął, ale tym razem wielce tajemniczo.
- Może uwielbiam damy w opałach?
- Rozumiem, że chodzi panu o Mazie, ponieważ wolałabym, żeby nie zaliczano mnie do tej kategorii.
- Oczywiście, że o Mazie - zapewnił ją ze Śmiertelną powagą, a potem uśmiechnął się tak jakoś...
I nagle atmosfera uległa kompletnej zmianie. Zrobiło się jak pod koniec pierwszej randki, kiedy żadna
ze stron nie jest pewna, czy może pozwolić sobie na pożegnalny pocałunek.
No, ale przecież to nie może być to samo, pomyślała Robin. Chociaż, prawdę mówiąc, ciekawa
jestem, co by się stało, gdybym go pocałowała...
Ale on nagle się odwrócił i ruszył do wyjścia.
- Powodzenia - powiedział.
- Dzięki. Będzie mi bardzo potrzebne - odparła trochę zbyt radośnie, ale musiała jakoś ukryć to, co
Niemowlę w spadku 149
się przed chwilą zalęgło w jej głowie. - Jeszcze raz dziękuję za łóżeczko i za wszystko, co pan zrobił z
Mazie.
- Nie ma za co.
Spojrzał na nią, po czym pomachał jej ręką i zniknął w swoim mieszkaniu. Tym razem zamknął za
sobą drzwi.
Minęło kilka minut, zanim Robin mogła zamknąć swoje.
Pomyślała że chyba rzeczywiście za ciężko pracuje, skoro mieszka tuż obok tak niezwykłego męż-
czyzny, jakim zdawał się być Dean Machlin, a ledwie zauważyła jego istnienie.
ROZDZIAŁ DRUGI
O wpół do ósmej następnego ranka Dean był już umyty, ogolony, ubrany i gotów. Gotów zaspokoić
potrzeby swego syna i przygotowany, że trzeba będzie pospieszyć na ratunek sąsiadce z naprzeciwka.
Był prawie pewien, że zajdzie taka potrzeba, mimo że z mieszkania Robin nie dobiegał żaden hałas,
odkąd opuścił je wczoraj wieczorem. Jednakże Mazie mogła się w każdej chwili obudzić, a Dean
wątpił, czy Robin Maguire poradzi sobie z maleństwem, chociaż wczoraj dokładnie poinstruował ją,
co należy zrobić.
To nie moja sprawa, czy ona sobie poradzi, czy nie, przypomniał sobie co najmniej piętnasty raz tego
ranka, po czym zrobił Andy'emu śniadanie.
Ale przecież nie mógł tak sobie siedzieć bezczynnie i pozwolić, by jakieś dziecko cierpiało z powodu
braku właściwej opieki. I na pewno nie zamierzał przez całe święta wysłuchiwać wrzasku niemow-
lęcia.
Niemowie w spadku 151
By tego uniknąć, mógł wyjechać gdzieś z Andym na weekend i mieć święty spokój. Była to wielce
kusząca myśl. A jednak Dean, mimo że nieraz dostał po uszach za swe dobre serce, nigdy by tak nie
postąpił.
- Powiedz „frajer" - poprosił synka, podając mu kubek napełniony mlekiem.
- Fjajej.
- Całkiem nieźle. Twój tatuś właśnie zamienił się we fjajeja.
Jak zwał, tak zwał, ale naprawdę obchodziło go, czy obce dziecko ma wszystko, czego mu trzeba,
choć prawdę mówiąc, nie tylko z tego powodu zaproponował sąsiadce pomoc. Osoba Robin Maguire
miała w tym także swój udział, chociaż Dean nie chciał się do tego przyznać.
W ciągu trzech tygodni, odkąd tu zamieszkał, widział ją tylko trzy razy, na korytarzu i w windzie,
kiedy rano wychodzili do pracy. Za każdym razem rozmawiała przez telefon komórkowy i zawsze
miała ze sobą teczkę i segregatory.
Była naprawdę piękna, ale tak zaabsorbowana rozmowami telefonicznymi, taka rozbiegana i cał-
kowicie nieświadoma obecności Andy'ego u jego boku, że od razu wiedział, iż należy do tych kobiet,
których powinien unikać jak ognia.
Nie była wysoka, ale miała wyjątkowo długie nogi i wspaniałe ciało z wielce interesującym biustem,
na co Dean był szczególnie wrażliwy. Wizerunku dopełniała alabastrowa skóra, lśniące włosy w
kolorze dojrzałego kasztana, zadarty nos i oczy
152
niebieskie niczym bezchmurne letnie niebo, a na dodatek przepiękne usta.
Poprzedniego wieczoru zastanawiał się nawet, czy by ich nie pocałować, ale to była tylko taka szalona
chwila. Do tej pory nie mógł zrozumieć, co też go napadło.
Przed rokiem rozwiódł się z kobietą, dla której najważniejszą sprawą w życiu, a raczej samym życiem,
była praca zawodowa. Dlatego na milę wyczuwał takie kobiety, a już na pewno, kiedy razem z nim
jechała windą.
Bez dwóch zdań, Robin Maguire należała do tego niebezpiecznego gatunku, co oznaczało, że powi-
nien od niej uciekać gdzie pieprz rośnie.
- A co ja robię zamiast tego? - powiedział głośno.
- Dać am - odparł rozsądnie Andy. Dean się roześmiał.
- No właśnie. Daję ci jeść, co jest rozsądne, i daję się oczarować ładnej buzi, co rozsądnym wcale nie
jest.
Ta ładna buzia należała do kobiety, która nagle została opiekunką dziecka z jakichś zwariowanych,
niepojętych dla Deana powodów! Na dodatek owa. kobieta nie tylko nie miała pojęcia, jak się
obchodzić z tym dzieckiem, ale nawet nie za bardzo chciała się tego dowiedzieć.
Znów tak samo jak Joyce.
Wprawdzie Robin Maguire wysłuchała jego porad, a nawet się ich domagała, ale zrobiła to w taki
sposób, jakby chciała nauczyć się obsługiwać jakieś
Niemowlę w spadku 153
skomplikowane, a przy tym bardzo kłopotliwe urządzenie. A przecież chodziło o małego człowieczka,
istotę żywą i czującą!
Musiał więc ratować Mazie z tych pięknych, lecz nieczułych dłoni i dlatego w napięciu czekał na
pierwszy pisk z sąsiedniego mieszkania, na pierwszy protest zaniedbanego niemowlęcia.
Tak bardzo chciał zobaczyć Robin, że siedział jak na szpilkach.
Nie miał cienia wątpliwości, że potrafiłby ją nauczyć wszystkiego, czego potrzebujemała Mazie, a
przy tym zastanawiał się, kiedy sam wreszcie czegoś się nauczy. A mianowicie kiedy nauczy się
trzymać z dala od kobiet, które pragną żyć inaczej i wyznają inne wartości niż ón.
Trzymaj się od niej z daleka, pomyślał, przecież to takie łatwe.
Zaiste, bardzo łatwe. Może wsunąć jej pod drzwi liścik, w którym napisze, że coś mu wypadło i nagle
musiał wyjechać. Potem spakuje się i cały weekend spędzi u rodziców. Mazie jakoś to przeżyje,
przecież wygląda na zdrową i silną dziewczynkę, a później Robin zatrudni fachową opiekunkę i
problem przestanie istnieć.
Później też, to znaczy od wtorku, zacznie się normalny tydzień pracy i Dean będzie musiał się zająć
swoimi sprawami. Nie starczy mu czasu na głupoty, co najwyżej grzecznie przywita się z urodziwą
sąsiadką, gdy przypadkiem spotka ją na korytarzu.
Ale czy tak właśnie postąpi?
154
Nie, skądże!
Wcale tego nie chciał, ale marzył o tym, żeby jeszcze raz zobaczyć Robin Maguire.
- Zdaje się, że szukam guza - mruknął.
- Guzia - powtórzył Andy, dotykając rączką czoła.
- Chociaż z drugiej strony - mówił Dean, jakby sprzeczał się z synkiem - tylko pomagam tej kobiecie,
co wcale nie znaczy, że się zaangażowałem. Niczego nie ryzykuję.
- Zikuje - seplenił Andy, jakby się zgadzał ze swoim tatusiem.
- Jestem tylko dobrym sąsiadem. To mi w niczym nie zaszkodzi. Przynajmniej dopóki nie posunę się
za daleko.
Już moja w tym głowa, żeby do tego nie doszło, solennie obiecał sobie Dean. Więc o co się martwił?
Przecież nie ma czym. Czyżby?
Problem w tym, że naprawdę chciał ją wczoraj pocałować.
- Dlaczego sądzisz, że lepiej będzie, jeśli to ja podam jej butelkę? - dopytywała się Robin.
- Na pewno sobie poradzisz - przekonywał ją Dean. - Zmieniłaś pieluchę, dałaś kaszkę, a nawet
wykąpałaś Mazie.
- Ty to robiłeś, ja jedynie się przyglądałam - przypomniała mu Robin.
- Uwierz mi, to naprawdę łatwe. Problem
Niemowlę w spadku 155
w tym, że tylko jedno z nas może trzymać Mazie i podawać butelkę. Uważam, że ty powinnaś to
zrobić.
Mała nie spała od dwóch godzin. Ledwie się poruszyła, Robin już zagrzała mleko. Spróbowała podać
butelkę, stojąc obok łóżeczka, lecz Mazie odwracała się od smoczka, i oczywiście zaczęła się drzeć.
Na szczęście Dean raz jeszcze przyszedł z pomocą.
Pomógł Robin wykąpać i przewinąć dziecko, pokazał, jak przygotować kaszkę z owocami. Teraz w
końcu przyszła kolej na mleko.
- Usiądź na kanapie - instruował. - Oprzyj łokieć. Robin zrobiła, co kazał, ale niepewnie, bowiem
bała się zburzyć kruchy spokój zaprowadzony przez Deana.
Ułożył dziewczynkę na ręku Robin, której najgorsze przeczucia zaraz się ziściły: Mazie zesztywniała
i rozpłakała się.
- Płace - powiedział Andy, który siedział w wielkim fotelu i oglądał kreskówki.
- Ona mnie nie lubi - oznajmiła chłopcu Robin.
- Czuje, że jesteś zdenerwowana - wyjaśnił Dean. - Rozluźnij się, to i ona się uspokoi.
Robin spróbowała zastosować się do tej rady. Odetchnęła głęboko, pomyślała o czymś przyjemnym, a
potem podała butelkę małej. Niestety Mazie odwróciła główkę i wcale nie zamierzała przestać płakać.
- Daj. - Dean wyciągnął rękę po butelkę. Robin wolałaby oddać mu dziecko, ale nic nie
powiedziała, tylko zrobiła, o co poprosił.
156
I zaraz jakimś cudem sprawił, że dziewczynka wzięła do buzi smoczek. Wtedy przekazał butelkę
Robin.
- Widzisz, jakie to proste? - Podszedł do fotela, na którym urzędował Andy, zostawiając zdespero-
wanej Robin karmienie niemowlęcia.
Usiadł w fotelu, posadził chłopca na kolanach i obserwował, jak urodziwa, lecz kompletnie po-
zbawiona opiekuńczych instynktów sąsiadka sobie radzi. Andy wtulił się w ojca, pokazując
paluszkiem telewizor, i powiedział:
- Bajka.
- Lubisz te swoje bajki, prawda, synku? Robin .musiała przyznać, że to ładny widok:
malutki chłopczyk przytulony do wielkiego mężczyzny. Wielkiego, czułego, delikatnego, cierpliwego
jak anioł i bez pamięci zakochanego w swoim małym synku. Dwulatek przypominał Deana, tylko
oczy miał bardziej szare i włosy nieco jaśniejsze. Ale kiedy się uśmiechał, w kąciku ust robił mu się
taki sam dołeczek, Robin pomyślała, że chłopiec za ileś tam lat stanie się tak samo przystojny... i
niebezpieczny dla kobiet... jak jego tata.
Cóż, Dean był obłędnie przystojny, Robin w tej kwestii nie zmieniła zdania. Choć miał na sobie stare
wytarte dżinsy i porządnie znoszoną bawełnianą koszulkę, i tak było na co popatrzeć. Potężne ramiona
i wyrobione mięśnie perfekcyjnie wypełniały T-shirt, a dżinsy wyglądały, jakby uszyto je tylko po to,
by podkreślały wąskie biodra i muskularne uda. Poza tym był gładko ogolony i pachniał
Niemowlę w spadku 157
cytrusową wodą toaletową, który to zapach uderzał Robin do głowy.
- Dobrze, a teraz pora na zapłatę - powiedział Dean.
Przez chwilę zastanawiała się, czy czegoś nie przegapiła, kiedy tak przyglądała się ojcu i synowi.
- To znaczy?
- Opowiedz, jak to się stało, że odziedziczyłaś niemowlę. Wczoraj ci powiedziałem, że taka jest cena
za moje usługi. Zapomniałaś?
- No tak - odetchnęła, zrozumiawszy wreszcie, o co chodzi. - Odziedziczyłam ją i już. Naprawdę nie
ma o czym opowiadać.
- Po kim?
- Po kuzynie. Po moim stryjecznym bracie. Oboje z żoną zginęli w wypadku samochodowym.
- Moje kondolencje.
- Dziękuję, chociaż właściwie nie powinnam przyjmować kondolencji. Ja i John nie byliśmy sobie
bardzo bliscy. W dzieciństwie razem jeździliśmy na wakacje, ale kiedy osiem lat temu ożenił się i
wyjechał do Arizony, nie widziałam go ani razu. Nasza znajomość sprowadzała się do wymiany
kartek świątecznych. Przy okazji zeszłorocznych życzeń napisał, że mają córkę, ale ani słowem nie
wspomniał, że mam zostać jej opiekunem w razie śmierci Johna i Meleny.
- A więc to jest taki spadek-niespodzianka?
- Całkowita. Adwokat zawiadomił mnie telefonicznie, że mieli wypadek, ale nawet słowem nie
wspomniał o Mazie. Dopiero kiedy wczoraj
158
wieczorem zjawiłam się w jego biurze, dowiedziałam się, że odziedziczyłam żywe dziecko.
- O rany.
- No właśnie.
- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żebym wyznaczył kogoś na opiekuna Andego, nie uzgodniwszy
tego wcześniej z tą osoba - stwierdził Dean ze zdumieniem w głosie. - Nie mówiąc już o tym, że nigdy
nie wybrałbym kogoś, kogo moje dziecko nie zna.
- Na pewno powinni to byli ze mną skonsultować, choć formalnie nie musieli, bo prawo zezwala na
wyznaczenie opiekuna bez jego wiedzy i zgody. - Robin zadumała się na chwilę. - Cóż, pewnie ani
John, ani jego żona nie mieli na tyle bliskiego przyjaciela, żeby wskazać na niego, więc padło na mnie.
W każdym razie tak twierdził ich adwokat. Jestem jedyną żyjącą krewną małej.
- A więc nie mieli wyboru, jeśli chcieli, by w razie tragedii Mazie nie trafiła do całkiem obcych ludzi.
- Tak mi to przedstawiono.
- I w ten sposób nagle i niespodziewanie zostałaś matką.
Robin skuliła się, słysząc prawie te same słowa, jakie poprzedniego dnia wypowiedział adwokat.
- Niezupełnie... Chyba sam rozumiesz, że nie mogę jej zatrzymać.
- Nie możesz jej zatrzymać? - powtórzył ze zdumieniem Dean.
- Jasne, że nie - powiedziała takim tonem, jakby
Niemowlę w spadku 159
mówiła o sprawie zupełnie oczywistej. - Nie znam się na niemowlętach ani w ogóle na dzieciach. Co
gorsza, stanowię dla nich zagrożenie.
- Tego bym nie powiedział. Przecież nic złego nie zrobiłaś.
- Jeszcze nie, ale jestem z tego znana. - Głos Robin był złowieszczy, lecz nie wyjaśniła Deanowi,
dlaczego małe dzieci, z uwagi na ich bezpieczeństwo, powinno się trzymać od niej jak najdalej.
- Po prostu nie nadaję się na matkę - tłumaczyła. - A nawet gdyby, to pracuję osiemnaście godzin na
dobę, czasami siedem dni w tygodniu. Nie mam czasu na wychowywanie dzieci.
- Na to zawsze znajdzie się czas - stwierdził z przekonaniem Dean.
- Ja nie znajdę. - Pokręciła głową. - Nie znam się na smoczkach, za to na wiertłach i owszem.
Uśmiechnął się. Tyle, ile potrzeba, żeby pokazał się ten uroczy dołeczek.
- Więc co zamierzasz zrobić z Mazie? - spytał, bo chciał zmusić ją, by odkryła karty. Nie wierzył, by
mówiła poważnie, tylko ot, tak sobie lamentowała. Przecież żadna normalna kobieta, choćby bez
reszty była pochłonięta karierą, nie wyrzuci dziecka za próg, nie odda go w obce ręce jak jakiś
niepotrzebny mebel.
- We wtorek, kiedy świat wreszcie wróci do życia, skontaktuję się z opieką społeczną albo z jakąś
prywatną firmą zajmującą się adopcjami. Na pewno znajdą Mazie przyzwoity dom, w którym będzie
jej lepiej niż ze mną.
160
- Oddasz ją obcym ludziom?!
Dean był w szoku. Cała ta sprawa naprawdę zaczynała wyglądać paskudnie. Co za wredna baba! A
jemu się zamarzyło, żeby z nią...
A jednak coś tu się nie zgadzało. Robin Maguire nie wyglądała na osobę zimną i bezwzględną, nie
sprawiała wrażenia patologicznej egoistki. A jednak zamierzała postąpić, jakby taka właśnie była. W
czym naprawdę tkwił problem?
W głowie Deana zaczął kiełkować pewien plan.
- Przecież nie stanę na ulicy i nie wcisnę jej pierwszemu człowiekowi, jaki się napatoczy - broniła się
Robin. - Sama wybiorę rodzinę i będę się z nią kontaktować, by mieć pewność, że małej jest dobrze i
że ma wszystko, czego jej potrzeba.
- Ale chcesz ją oddać obcym ludziom - powtórzył Dean.
- Też jestem dla niej obca - przypomniała mu Robin.
- Wcale nie, bo jesteś z nią spokrewniona. I to ciebie wybrali jej rodzice. Tak, nie widzieliście się od
lat, ale twój kuzyn, z którym jeździłaś na wakacje, uznał, że jesteś tą właściwą osobą. Czy to dla ciebie
nic nie znaczy? - nie ustępował Dean.
- Co z tego, że jestem daleką krewną? Co z tego, że przed laty dobrze znałam Johna? Przecież nikt się
mnie nie spytał, czy będę chciała zaopiekować się małym dzieckiem. To nie było odpowiedzialne ze
strony Johna i Meleny, natomiast ja zachowam się odpowiedzialnie.
- I nawet nie spróbujesz zająć się nią sama?
Niemowlę w spadku 161
- Nie wpędzaj mnie w jeszcze większe poczucie winy. Mazie powinna być pod opieką ludzi, którzy
wiedzą, co robią, którzy potrafią sprawić, że będzie bezpieczna, zdrowa i szczęśliwa.
- Uważasz, że ty tego nie potrafisz? Robin była o tym przekonana.
- Powiedzmy, że nie jestem najlepszą kandydatką na to stanowisko.
- Ale mogłabyś być - upierał się Dean. - Skąd będziesz o tym wiedziała, jeśli nie chcesz nawet
spróbować?
Po prostu wiedziała, tylko nie chciała mu powiedzieć, skąd się brała ta pewność.
- Musisz mi uwierzyć na słowo.
- Masz trzy dni, żeby spróbować - przekonywał ją Dean.
- Może nie wiesz, ale nie wszystkie kobiety maj ą instynkt macierzyński.
- Wiem o tym aż za dobrze. Ale mam nadzieję, że go masz, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
- Oczywiście. Gołym okiem widać, jak świetnie radzę sobie z Mazie - zakpiła Robin.
Dean znów się uśmiechnął, a potem spojrzał na dziewczynkę.
- Naprawdę świetnie ci idzie.
Robin zerknęła na małą. Mazie wtuliła się w nią, jakby nagle nabrała do niej dość zaufania, żeby
zasnąć jej na ręku.
- Owszem, ale tylko dzięki tobie. - Nie chciała przypisywać sobie nienależnych zasług.
Dean zamilkł, podobnie jak poprzedniego wieczoru,
162
zanim zaproponował, że zabierze ją na zakupy. Miał niewiele czasu, zaledwie kilka sekund, by podjąć
decyzję o tym, czy wprowadzić plan w życie, czy też sobie odpuścić.
- A gdybym został z tobą przez cały weekend?
- spytał. - Mógłbym przez te trzy dni sporo cię nauczyć. Udowodnię ci, że warto poświęcić czas i w
ogóle wszystko, żeby dobrze wychować dziecko.
- I tak niczego mnie nie nauczysz.
- W porządku. Jeśli tak się stanie, jeśli okaże się, że nie cierpisz tej roboty, to we wtorek zadzwonisz
do opieki społecznej. Ale do tego czasu przynajmniej się postaraj.
Facet był uparty jak osioł, ale Robin nie wierzyła, żeby największy nawet upór mógł zrobić z niej
dobrą matkę.
Lecz Dean prosił tylko o to, żeby starała się czegoś od niego nauczyć przez te trzy dni, kiedy i tak musi
się opiekować Mazie. Nie wierzyła wprawdzie, by ta nauka okazała się owocna, choćby nie wiedzieć
jak się starała, ale była pewna, że pomoc Deana bardzo jej się przyda.
Nie mówiąc o tym, że jego towarzystwo nie było aż takie nieprzyjemne... Wprost przeciwnie.
- Darmowa trzydniowa próbka macierzyństwa oraz sprzedawca tej usługi na każde żądanie?
- Taka jest moja oferta - roześmiał się Dean.
- Naprawdę chcesz mi poświęcić cały weekend?
- spytała z lekkim niedowierzaniem.
- Niczego nie będę poświęcał. Dzisiaj pojedziemy na zakupy, co i tak miałem w planie, natomiast
Niemowlę w spadku 163
jutro z Andym wybieramy się na wycieczkę do Ocean Journey, a ty i Mazie możecie do nas dołączyć.
W poniedziałek mogę cię zabrać na grilla do moich rodziców. Przekonasz się, jak wygląda życie w
wielkiej rodzinie.
- To cały twój weekend - powtórzyła Robin.
- Przecież sama widzisz, że niczego nie poświęcam, tylko przy okazji zabawię się w twojego
nauczyciela. - I zakończył, czego jednak Robin nie wychwyciła, lekko zmienionym głosem: - Oraz w
adwokata Mazie.
Zastanawiała się nad propozycją. Musiała przy tym wziąć pod uwagę, że Dean bardzo się jej podoba.
Czy bezpiecznym więc było godzić się na całe trzy dni w jego towarzystwie? Zwłaszcza że, podobnie
jak Cam, był samotnym ojcem, który koniecznie chciał, żeby odkryła w sobie instynkt macierzyński.
A przecież była jego kompletnie pozbawiona, i dlatego wówczas wszystko skończyło się tak, jak się
skończyło.
Stanowczo powinna więc odmówić Deanowi.
Z drugiej jednak strony i tak przez trzy dni miała się zajmować niemowlęciem, z którym naprawdę nie
wiedziała, co robić. A tu naprasza się z pomocą niesłychanie przystojny facet. Nikt przy zdrowych
zmysłach nie odrzuciłby takiej propozycji.
- Dobrze - zgodziła się Robin. - Jeśli naprawdę chcesz ciągać mnie ze sobą przez cały weekend, to
chętnie skorzystam. Przyda mi się każda pomoc.
- Ale będziesz się starała wszystkiego nauczyć
164
i jeszcze raz przemyślisz, czy naprawdę chcesz oddać Mazie? - upewnił, się Dean.
- Tak bardzo, jak to będzie możliwe. Tylko potem nie mów, że cię nie ostrzegałam. W poniedziałek
wieczorem może się okazać, że znowu zakładam jej pieluszkę tyłem do przodu.
- Jestem pewien, że do swojej pracy podchodzisz z dużo większą pewnością siebie.
- Bo na swojej pracy się znam. Poza tym wiem, że jako matka jestem beznadziejna - odparła z pew-
nością popartą doświadczeniem. Złym doświadczeniem.
- Drugi raz wspominasz o czymś, co każe mi przypuszczać, że już kiedyś miałaś bliższy kontakt z
jakimś dzieckiem.
- Nie z własnym. Pewnego razu powierzono mojej opiece dziecko. Sprawa trafiła na pierwsze strony
gazet. - Ton, jakim to powiedziała, dobitnie świadczył, że i tym razem nie zamierza niczego więcej
wyjaśniać.
- Za to teraz masz własne. Przynajmniej na trzy dni. A własne dziecko to całkiem inna sprawa.
- Mam nadzieję, że nie będziesz żałował straconego czasu, jeśli nie zostanę obwołana Najwspanial- «
szą Mamusią Roku.
- Próba przekonania cię, że możesz stworzyć Mazie rodzinę, nie jest stratą czasu. Jeśli okaże się, że nie
miałem racji, no cóż... przynajmniej nie zaczną mnie gryźć wyrzuty sumienia, że nie próbowałem.
Poza tym i tak będę robił to, co na te trzy dni zaplanowałem, tyle tylko, że w towarzystwie.
Niemowlę w spadku
165
W bardzo miłym towarzystwie - dodał tonem znacznie bardziej kameralnym, niż zwykło się pro-
wadzić towarzyskie rozmowy. Poruszyło to w Robin coś, co przypominało mały huragan.
- Dobra, jeśli ty w to wchodzisz, to ja też - powiedziała, przypominając sobie, że takie rzeczy, jak owa
mała trąba powietrzna, koniecznie musi trzymać pod kontrolą.
Ponieważ weekend na pewno zakończy się tym, że Dean będzie z niej tak samo niezadowolony i tak
samo zdegustowany, jak kiedyś Cam.
A jeśli tak się stanie, a ona pozwoli sobie na brak czujności, to znów będzie bardzo bolało.
Nim Robin i Dean zabrali dzieci na popołudniowe zakupy, zarówno Andy, jak i Mazie ucięli sobie
małą drzemkę. Potem wreszcie całą czwórką wyszli z domu.
Robin pchała Mazie w pożyczonym od Deana wózku pomiędzy półkami z rzeczami dla niemowląt,
podczas gdy Andy bawił się w sklepowym miniprzedszkolu.
Robin, mimo że próbowała się kontrolować, wprost oszalała, gdy ujrzała te wszystkie tak potrzebne i
śliczne rzeczy. Co z tego, że niedługo odda je wraz z Mazie do jej nowej rodziny? Nie miało to
żadnego znaczenia.
Przede wszystkim kupiła wózek oraz składane łóżeczko w miejsce tego, które pożyczyła od Deana.
Poza tym nabyła jednorazowe pieluchy, kilka łyżeczek dla niemowląt, zapas butelek, sporo zabawek,
166
ręczniki i ściereczki bardziej miękkie od tych, jakich sama używała, pościel dziecięcą, smoczek i
gryzaczek, bo Dean powiedział, że może się przydać, kiedy Mazie zacznie marudzić bez powodu.
Gdy zaś doszła do działu z ubraniami i bucikami, jej szaleństwo stało się naprawdę groźne. Co wzięła
w ręce, to kupowała, takie to wszystko było cudne. Powiedziała o tym Deanowi, czym naraziła się na
komentarz, że to jedna z przyjemności płynących z posiadania dzieci.
Kiedy skończyli zakupy, trzeba było jeszcze wyciągnąć And/ego z przedszkola, co okazało się wcale
niełatwe. Pertraktacje trwały dość długo, wreszcie stanęło na tym, że chłopiec otrzyma taką samą
tablicę magnetyczną, jaką właśnie się bawił, a na kolację będzie pizza.
Robin zjadła pizzę w towarzystwie ojca i syna, po czym Dean zabrał swoje łóżeczko i rozłożył to,
które kupiła Robin. Przystosował też nowy wózek, a wszystko to przy niezbyt fachowej pomocy
Andy’ego.
Robin z zainteresowaniem przyglądała się, z jaką cierpliwością podchodzi Dean do swojego brzdąca.
Była zdumiona, że ani razu się nie zdenerwował, choć Andy wielokrotnie przekładał mu narzędzia i
najzwyczajniej w świecie przeszkadzał. Podziwiała, że Dean z anielskim spokojem co chwilę
przerywał pracę, by pokazać synkowi, jak się co robi albo odwrócić jego uwagę, żeby można było bez
jego „pomocy" wykonać to co trzeba.
Niemowlę w spadku 167
Gołym okiem było widać, że Andy uwielbia ojca. We wszystkim go naśladował, powtarzając każdy
jego ruch i każde słowo na swój śmieszny dziecięcy sposób.
Oglądanie tego wszystkiego trochę ją zniechęciło. Szczerze wątpiła, by udało jej się osiągnąć takie
porozumienie z jakimkolwiek dzieckiem. Mimo to współpraca dużego pana Machlina z małym
zrobiła na niej ogromne wrażenie. Dean rzeczywiście był wspaniałym ojcem. Robin nie oczekiwała
takich cech po mężczyźnie. Delikatność Deana, jego spokój i opanowanie wydały jej się bardzo
pociągające.
Tego wieczoru, kiedy przyszła pora położyć Mazie spać, Dean nie wyrywał się z pomocą, mimo że
Robin nadal nie bardzo wiedziała, co i jak należy zrobić. Przewijanie i karmienie szło jej nieskładnie,
lecz tym razem Dean wspierał ją jedynie duchowo. Chodziło o to, by uczyła się metodą prób i błędów.
Błędów było znacznie więcej niż udanych prób, lecz w końcu Mazie znalazła się w łóżeczku. Robin
pomyślała, że to bardzo naturalne zakończenie dnia spędzonego z Deanem, choć nie życzyła sobie,
żeby ten dzień już się skończył. Tyle że nie miała sumienia prosić, by uczynny sąsiad został dłużej
tylko dlatego, że miło jej było w jego towarzystwie. Dlatego nic nie powiedziała, kiedy wziął na ręce
zasypiającego Andy'ego i poszedł do siebie. Po prostu patrzyła na wtulonego w ojca śpiącego synka,
na wielką dłoń Deana przytrzymującą dziecko. Nie miał pojęcia, jak bardzo jest pociągający.
- Wiesz co - powiedział Dean, wychodząc do
168 Victoria Pode
przedpokoju. - Jestem dumnym właścicielem butelki wina, które podobno jest wprost fantastyczne.
Nie pytaj mnie dlaczego, ale osoba, od której dostałem to wino na Gwiazdkę, zapewniała mnie, że jest
wyjątkowe. Pomyślałem więc sobie... może miałabyś ochotę na chwilę odpoczynku przy lampce
wina, kiedy już położę spać mojego berbecia?
Gdyby zaproponował jej sok pomarańczowy, też skakałaby z radości. Tak bardzo chciała, żeby ten
wieczór jeszcze się nie skończył.
Przypomniała sobie, że powinna panować nad sytuacją, ale i tak powiedziała:
- Ciekawa propozycja.
- Świetnie. Potrzebuję pół godziny, żeby położyć And/ego do łóżka. Potem przyjdę.
- W porządku - zgodziła się niby to obojętnie. Ale gdy tylko Dean z Andym zniknęli za
drzwiami, odwróciła się na pięcie i pognała do sypialni.
Zrzuciła z siebie dżinsy i koszulkę, którą Mazie upaprała szpinakiem, przebrała się w cienkie czarne
spodnie wieczorowe i cieniutką jak mgiełka bluzeczkę, spod której prześwitywał koronkowy
gorsecik.
Potem pognała do łazienki, przemyła twarz zimną wodą i zrobiła sobie wieczorowy makijaż.
Zdążyła jeszcze rozczesać włosy i pójść do kuchni po kieliszki, kiedy Dean zapukał do drzwi.
Dopiero kiedy szła otworzyć, przyszło jej do głowy, że taka zmiana stroju nie była zbyt dobrym
pomysłem, bo Dean może odebrać to jako komunikat, którego Robin w żadnym wypadku nie powin-
Niemowle w spadku
169
na wysyłać. Niestety było już za późno. Musiała otworzyć drzwi.
Humor jej się poprawił, gdy okazało się, że Dean także się przygotował do tej wizyty. Wprawdzie nie
zmienił ubrania, ale uczesał się, ogolił i spryskał tą wodą kolońską, która tak uderzała do głowy.
Mimo to Robin zaczęła się tłumaczyć:
- Musiałam się pozbyć tej plamy ze szpinaku. Dean się uśmiechnął, a potem zmierzył ją od stóp
do głów.
- Tak, dzieci dają się we znaki naszym ubraniom. Ale tak odmieniona bardzo mi się podobasz. Jeśli,
oczywiście, ma to dla ciebie jakieś znaczenie.
Miało, ale Robin się do tego nie przyznała.
Podobnie jak poprzedniego wieczoru, zostawili otwarte drzwi obu mieszkań, chociaż Dean miał ze
sobą krótkofalówkę, dzięki której mógł słyszeć każdy dźwięk dochodzący z pokoju And/ego.
Skierował się do kuchni, gdzie zajął się winem.
- Za słodką chwilę wytchnienia, kiedy maluchy już śpią - powiedział, stukając się z Robin kieliszkiem.
Uśmiechnęła się, bo całkowicie się z nim zgadzała. Spełnili toast.
Wino rzeczywiście było znakomite.
Przenieśli się do pokoju i usiedli na kanapie, jednak z dala od siebie.
- A wiesz - odezwała się Robin - właśnie zdałam sobie sprawę, że od wczoraj rozmawiamy wyłącznie
o dzieciach. Nie wiem nawet, czym się zajmujesz.
- Tak, to rzeczywiście duże niedopatrzenie.
170 Victoria Pode
Jestem architektem. A ty? Dlaczego powiedziałaś, że nie znasz się na smoczkach, za to na wiertłach i
owszem?
Spodobało jej się, że zapamiętał jej słowa.
- Jestem właścicielką sieci sklepów Everyday Hardware.
- Naprawdę? - Był zdziwiony i najwyraźniej pod wrażeniem.
- Naprawdę. Mój tata miał sklepik z artykułami żelaznymi, a ja rozszerzyłam działalność. Teraz mamy
ponad trzydzieści sklepów w całym kraju.
- Ty i tata?
- Nie, ja i moi udziałowcy, bo niedawno weszłam na giełdę. Tata zmarł kilka lat temu.
- Ale dożył twojego sukcesu w interesach?
- Na szczęście tak.
- A twoja mama? Jeszcze żyje?
- Nie. Zmarła przy porodzie.
- Twoim?
- Moim - odparła Robin bez emocji, jakich można by się spodziewać po takim oświadczeniu. - Jestem
jedynaczką. Dlatego pewnie praca tak bardzo mnie absorbuje. Wychowywałam się w sklepie. Nasze
mieszkanie znajdowało się nad nim». Artykuły żelazne to był cel życia mojego taty, a ja
odziedziczyłam to po nim.
- Czy jest ci z tym dobrze? Chodzi mi o to, czy nigdy nie brakowało ci rodzeństwa?
- Owszem, kiedy byłam mała. Parę razy nawet próbowałam swatać tatę z nauczycielkami, które
lubiłam, i z jedną panią, która otworzyła piekarnię
Niemowlę w spadku 171
obok naszego sklepu. Ale tata nie chciał nikogo. W końcu tak się wciągnęłam w jego plany
rozszerzenia działalności, że przestały mnie obchodzić inne sprawy.
- Teraz wszystko rozumiem. Nic dziwnego, że nie znasz się na smoczkach, tylko na wiertłach.
- No właśnie.
Dean wziął ze stołu butelkę i ponownie napełnił kieliszki.
Kiedy znowu usiadł, znalazł się trochę bliżej Robin. Uczucie intymności stało się nieco silniejsze,
więc musiała się bardzo postarać, żeby trochę mniej jej się to podobało.
- A ty? - spytała. - Rozumiem, że skoro w poniedziałek mamy pojechać do twoich rodziców, to
znaczy, że oboje żyją. Ale czy masz rodzeństwo?
- Rodzice żyją i mieszkają w Evergreen. Tata jest już na emeryturze, ale przedtem był znanym
neurochirurgiem. A jeśli chodzi o rodzeństwo, to trzymaj się mocno. Mam pięć sióstr i pięciu braci.
- Dziesięcioro rodzeństwa? - Robin była kompletnie oszołomiona. - Jedenaścioro dzieci w jednej
rodzinie?!
- Zgadza się. Rodzice planowali całą dwunastkę, ale jakoś nie dali rady.
- A ty który jesteś w kolejce?
- Piąty. Mam dwóch starszych braci i dwie starsze siostry.
- Nic dziwnego, że wiesz, jak się obchodzić z dziećmi. - Robin wciąż nie mogła się otrząsnąć z szoku.
- Pewnie często opiekowałeś się młodszym rodzeństwem.
172 Victoria Pode
- Jasne - powiedział z lekką dumą w głosie.
- Lubiłeś to? No wiesz, dorastać w tak wielkiej gromadzie?
- Przeważnie tak. Czasami żałowałem, że nie jestem jedynakiem, ale na ogół nie przeszkadzało mi, że
mam tyle rodzeństwa. Teraz już wiesz, dlaczego mam bzika na punkcie rodziny.
- Czy ty też chciałbyś mieć jedenaścioro dzieci? - zainteresowała się Robin właściwie bez powodu.
- Nie. - Dean się roześmiał. - Troje czy czworo zupełnie mi wystarczy. Ale dla mnie to będzie mała
rodzina.
Jakoś nie mogła sobie wyobrazić, jak to jest mieć taką dużą rodzinę.
- Czy jesteście ze sobą w kontakcie?
- Powiedziałaś to takim tonem, jakbyś nie mogła uwierzyć, że to możliwe. Wszyscy mieszkamy W
Denver i zawsze jest jakaś sprawa, która zgromadzi nas razem. Poza tym opiekujemy się nawzajem
swoimi dziećmi. Dlatego właśnie mam składane łóżeczko. Nigdy nie wiem, kiedy będę musiał prze-
nocować jakiegoś malucha.
- Wszyscy założyliście rodziny? - Ten temat naprawdę zaczął ja fascynować.
- Jak do tej pory dziewięcioro, z tym, że jedna z sióstr i ja jesteśmy rozwiedzeni. Natomiast dwaj
bracia nadal są wolni.
- A ile dzieci macie w rodzinie?
Robin przyglądała się, jak oblicza w pamięci. Zastanawiała się, czy wszyscy jego bracia są tak samo
przystojni jak on, i czy mają w sobie taki sam
Niemowlę w spadku 173
magnetyzm. I taki sam urok. Czy są równie interesujący...
- Trzynaścioro - doliczył się w końcu. - No i jest jeszcze Andy, a więc czternaścioro. Jak na razie jest
najmłodszym wnukiem moich rodziców, ale niedługo mu już tej chwały, bo żona jednego z moich
braci wkrótce urodzi pierwsze dziecko.
- O rany! - zdumiała się Robin.
Wreszcie zrozumiała, dlaczego tak go zszokowała wiadomość, że zamierza oddać Mazie do adopcji.
Pochodził z rodziny, w której posiadanie dzieci było powołaniem.
Kiedy dopili wino, Dean zaproponował trzeci kieliszek, ale Robin odmówiła. Rzadko piła alkohol i
już trochę szumiało jej w głowie.
Dean zastanowił się przez chwilę, a potem spojrzał na zegarek i powiedział:
- Jak widzę, powinienem dać ci trochę odpocząć. Czyżbym wyglądała na zmęczoną? - pomyślała
Robin.
Miała nadzieję, że nie, ale bała się poprosić go, by został. Zabrzmiałoby to głupio... Nie, wcale nie
głupio, tylko bardzo dwuznacznie... a raczej całkiem jednoznacznie.
- Poradzisz sobie rano? - spytał Dean, wstając.
- Nie mogę ci nic obiecać. - Jeśli idzie o Mazie, nadal nie była niczego pewna. - Możesz mi coś
doradzić, by było lepiej niż dzisiaj rano?
- Owszem - odparł Dean, podchodząc do drzwi. - Kiedy dziecko się obudzi, przede wszystkim chce się
wydostać z łóżeczka, więc weź małą na ręce,
174 Victoria Pode
przytul, zagadaj do niej. Dzieci uwielbiają, gdy się do nich mówi, poza tym uczą się w ten sposób. W
ogóle gadaj przy niej ile wlezie, o wszystkim,
o czym tylko pomyślisz. Gdy ją karmisz, powinna ciebie czuć, więc posadź ją sobie na kolanach. Aha,
i przede wszystkim trzeba ją przewinąć, na samym początku, jak tylko się obudzi, nawet jeśli nie
będzie płakała.
Robin była mu wdzięczna, że wytykał jej błędy żartobliwym tonem, bez zbędnego krytykanctwa.
- Postaram się nie zapomnieć - obiecała.
, - Uważam, że Mazie coraz swobodniej się czuje, kiedy trzymasz ją na rękach.
- Mam nadzieję - mruknęła Robin. Nadal obawiała się, że jeśli Mazie zacznie kopać albo się wyginać,
to może ją upuścić.
- Przeżyłaś dwa karmienia łyżeczką - przypomniał jej Dean. - Drugie śniadanie i obiad. No i dwa razy
sama podałaś Mazie butelkę. Wkrótce zostaniesz specjalistką od karmienia niemowląt.
Tego także Robin nie była pewna, chociaż z pomocą Deana rzeczywiście udało jej się nakarmić
Mazie.
- Chyba jakoś sobie poradzimy - powiedziała bez przekonania. Ale wiedziała, że tego przecież od niej
oczekiwał.
- Na pewno sobie poradzisz
Była przekonana, że powiedział tak, by podnieść ją na duchu, bo przecież gołym okiem było widać, że
jest całkiem odwrotnie.
A potem położył tę swoją wielką dłoń na jej
Niemowlę w spadku 175
ramieniu i Robin ciarki przeszły po plecach. Położył i wcale nie zabierał. A jeśli te dwie zmarszczki
nad jego nosem miałyby o czymś świadczyć, to chyba tylko o tym, że to dotknięcie jemu także nie
było obojętne. I że ta reakcja bardzo go zdziwiła.
Nagle wszystko się zmieniło. Już nic nie było takie jak przed chwilą.
Dean zataczał palcem małe kółka po ramieniu Robin i przyglądał się jej tymi swoimi srebrno-szarymi
oczami.
Pomyślała, że to, co ich do siebie zbliżyło, przestało już mieć znaczenie. Byli po prostu dwojgiem
ludzi, którzy przyjemnie spędzili ze sobą dzień i wieczór, pili razem wino i rozmawiali... aż nagle na
powierzchnię wydobyły się te wszystkie uczucia, które od początku, od chwili poznania, w nich się
zrodziły.
Robin znów przemknęło przez głowę, co by się stało, gdyby Dean ją pocałował.
Podszedł bliżej. Powoli, niepewnie...
Uniosła głowę, chociaż wiedziała, że nie powinna tego robić.
Wtedy ją pocałował. Delikatnie, tylko musnął wargami jej usta. A potem przyglądał jej się bardzo
uważnie.
Ale jeśli czekał, żeby mu zakazała, to czekał na próżno, ponieważ Robin myślała teraz tylko o tym,
żeby Dean jeszcze raz ją pocałował.
Zrobił to, lecz tym razem mocniej. I przytulił ją do siebie, jakby chciał mieć pewność, że się nie
odsunie.
176
Och, cóż to był za pocałunek! Jak cudownie się czuła... jak nigdy dotąd.
Uniosła ręce, położyła je na twardych mięśniach Deana, pozwoliła przytulić się jeszcze mocniej. Tak
mocno, że jej piersi zaparły się o jego stalowy tors.
Kręciło jej się w głowie, kolana miała miękkie jak z waty. Ale to było przyjemne uczucie. Właśnie
zaczęła się nim rozkoszować, kiedy Dean przestał ją całować.
Zrobił to powoli. Całował, przerywał na chwilę, znów pocałował, przerwał, pocałował... Ale czwar-
tego pocałunku już nie było. Pochylił się tylko nad Robin i spojrzał jej prosto w oczy.
- Uznajmy, że to nagroda za pracowity dzień. A może również zachęta na jutro? - Mimo że mówił to
żartobliwie, bo taką konwencję próbował narzucić, była w tym ujmująca czułość.
- Jedno i drugie, do wyboru, do koloru. - Robin roześmiała się, stanowczo wybierając żart, bowiem
zdradliwa czułość zbyt mocno kusiła.
- Całkiem niezły pocałunek, przyznaj sama - stwierdził śmiesznie pyszałkowatym tonem.
- Hm... tak, całkiem niezły. Nawet powiedziałabym: mniam, mniam.
- Tylko „mniam, mniam"?
- Tak po sprawiedliwości, tylko. - Robin się roześmiała.
- Czyli że muszę jeszcze ćwiczyć...
- Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć... - wpadła mu w słowo.
- Wracaj do piekła, kusicielko! - W oskarżyciels-
Niemowtę w spadku 177
kim geście wyciągnął do niej palec. - Robin, lepiej stąd zniknę, póki jeszcze mogę. - Już był za
progiem. - Gdybyś mnie rano potrzebowała, po prostu krzyknij. Ale przysięgam, że sam nie
przybiegnę tak jak dzisiaj. Musisz mnie zawołać.
- Cieszę się, że przyszedłeś.
- Ale jutro na pewno sama sobie poradzisz. Robin bardzo by chciała, żeby taka była prawda.
- Tylko nie zapomnij, że po południu całą czwórką idziemy do Ocean Journey. Potraktuj to jak
seminaryjne ćwiczenia na temat: „Wpływ rodzinnych niedzielnych wycieczek na psychofizyczną
kondycję dużych i małych mieszkańców Denver".
- A wieczorem, jak rozumiem, będzie kolokwium?
- Och, naprawdę twoje miejsce jest w piekle, kusicielko!
I już go nie było.
Robin, choć żartowała, wciąż była oszołomiona pocałunkami.
Żartowała? Dobre sobie! Przecież flirtowała na całego, wabiła, kusiła...
Bo była oszołomiona pocałunkami.
I teraz, mimo dzielących ich drzwi, czuła obecność Deana tak mocno, jakby nadal stał przy niej i
całował, całował, całował...
Jedyne, czego naprawdę chciała, to żeby natychmiast wrócił i...
A przecież był to mężczyzna, którego nie wolno jej było pragnąć.
ROZDZIAŁ
T
RZECI
- No! Go ty wyprawiasz, maleńka?
Był ranek. Robin położyła Mazie na swoim łóżku, by ją przewinąć. Jednak ledwie zdjęła mokrą
pieluszkę, dziewczynka przewróciła się na brzuszek, dźwignęła się na rączkach i nóżkach, jakby na
czworakach zamierzała zdążyć na umówione spotkanie.
Robin nie wiedziała, czy dla Mazie takie wygiba-sy są już wskazane, ale ponieważ szło to jej nad
wyraz sprawnie, więc uznała, że tak.
Na szczęście, jak się okazało, dziewczynka nigdzie się nie wybierała, tylko zaczęła kołysać się w
przód i w tył, jakby chciała ruszyć z miejsca, lecz? nie bardzo wiedziała, jak to zrobić.
Strasznie to było fajne. Maleńka dziecięca pupka, pulchne nóżki i mikroskopijne stópki, a wszystko
nagusieńkie jak je Pan Bóg stworzył.
Robin nie mogła się nie uśmiechnąć. Był to jej pierwszy uśmiech związany z Mazie.
Właściwie było to nawet przyjemne.
Niemowlę w spadku 179
Póki nie przypomniała sobie o narzucie za siedemset pięćdziesiąt dolarów, na której baraszkowała
nagusieńka dziewczynka, co w każdej chwili groziło katastrofą. Poza tym doskonale wiedziała, że
niezależnie od tego, jak bardzo urocza jest Mazie, i tak nie może jej zatrzymać na stałe.
- Nie złość się, ale będę ci musiała włożyć pieluchę - powiedziała wysokim, śpiewnym i wcale
niegroźnym głosem.
Przewróciła dziecko na plecki. Miała nadzieję, że Mazie się nie rozpłacze, ponieważ bez pomocy
Deana nie potrafiła jej uciszyć.
Tymczasem Mazie ją zaskoczyła, bo śmiała się, jakby to była najlepsza na świecie zabawa. Śmiała się,
bez opamiętania fikając nóżkami i machając rączkami.
- Spodobało ci się, co? - spytała Robin, łapiąc małą za stópki i lekko je łaskocząc. To także bardzo
ucieszyło Mazie, więc Robin powtórzyła łaskotanie. I nagle, nie wiedzieć czemu, pochyliła się i
potarła nosem maleńki nosek.
Tym razem mała wydała z siebie okrzyk „a-guu", po czym chwyciła obiema rączkami uszy Robin i
przyssała się do jej nosa, jakby to był smoczek od butelki.
- Co ty ze mną wyprawiasz? - śmiała się Robin. Jeszcze raz potarła nosem nosek Mazie, chcąc jej dać
do zrozumienia, że tak naprawdę wcale się nie gniewa.
Mała powtórzyła swoje „a-guu", a kiedy Robin wsunęła pod małą pupkę suchą pieluszkę, znów się
śmiały.
180
Jednak pytanie: „Co ty ze mną wyprawiasz?", odnosiło się nie tylko do tej chwili, bowiem Robin
właśnie zdała sobie sprawę, że opieka nad niespodziewanym spadkiem zaczyna jej sprawiać radość.
Naprawdę uważała, że maleństwo jest urocze i robiło jej się ciepło koło serca za każdym razem, kiedy
pomyślała o Mazie.
- Mimo to nie jestem stworzona do matkowania - zwierzyła się dziecku. Nie chciała, żeby mała
kiedykolwiek dowiedziała się, jak nieudolnie się nią opiekowała.
Dla dobra Mazie Robin nie miała prawa zapomnieć o tamtym wydarzeniu. Nie miała prawa cieszyć
się myślą, że mogłaby na zawsze zatrzymać przy sobie tę śliczną małą dziewczynkę. Musiała ciągle
pamiętać, że oddając Mazie do adopcji, Uczyni to, co dla dziecka będzie najlepsze.
I właśnie wtedy po raz pierwszy poczuła głęboki żal, który nie wziął się wyłącznie z poczucia winy,
spowodowanego tym, że nie potrafi zająć się Mazie w taki sposób, jak życzyli sobie tego John i
Melena. Nie, ten żal był spowodowany myślą o konieczności oddania małej obcym ludziom. Robin
bardzo się tym zdziwiła.
Wprawdzie nie miało to wielkiego znaczenia, bo jej uczucia nie liczyły się w tej sprawie. Najważniej-
sze było dobro dziecka. Dlatego koniecznie trzeba było znaleźć Mazie dom, w którym mogłaby wieść
bezpieczne i szczęśliwe życie.
Skończywszy pierwsze samodzielne przewijanie, zauważyła, że Mazie prawie całą piąstkę we-
Niemowle w spadku
181
tknęła sobie do buzi, a mimo to wciąż się do niej uśmiecha. W duszy Robin zaczęło rozkwitać coś, co
bardzo przypominało przywiązanie.
- Niestety nie jestem osobą, która może ci zapewnić szczęśliwe dzieciństwo, mimo że naprawdę cię
polubiłam - szepnęła Robin. - Potrzeba ci kogoś, kto się tobą troskliwie zaopiekuje, a nie byle jak, tak
jak ja. Kogoś, kto da ci wszystko, czego nie można kupić za pieniądze. Kogoś, kto będzie się na tym
znał.
Kogoś takiego jak Dean. Dean, który jest wspaniały w każdym calu. I który pewnie nie będzie chciał
jej znać, jeśli Robin odda Mazie do adopcji.
Ta myśl spowodowała jeszcze jedno ukłucie.
- No, ładnie. Czyżbym do niego też zaczęła się przywiązywać?
Nawet bez trzeciego, potwierdzającego „a-guu", Robin wiedziała, że taka właśnie była prawda.
Ale czemu tu się dziwić? Był taki miły i cierpliwy. Był też zabawny, miał dobry charakter i poczucie
humoru. A nadto całował lepiej niż którykolwiek z tych wszystkich mężczyzn, z jakimi się w życiu
całowała.
Nie powinnam o tym nawet myśleć, zbeształa się Robin. I robić tego też mi nie wolno.
Bo w innym wypadku wpakuje się w prawdziwe kłopoty. Co tam kłopoty! Jeśli w porę się nie wycofa,
koniec końców czeka ją nieuchronna katastrofa.
Mazie wyjęła piąstkę z buzi i wyciągnęła rączki, prosząc, by Robin wzięła ją na ręce. Uśmiechała się
przy tym tak słodko...
182
Ten uśmiech i wspomnienie pocałunku kończącego poprzedni wieczór z Deanem sprzysięgły się
przeciwko Robin.
Cóż, nie dało się ukryć, że miała poważne zmartwienie. Mianowicie wkroczyła na niebezpieczną
drogę, która wiodła do...
Obawiała się, że na próżno usiłuje umknąć na boczną ścieżkę i opłotkami powrócić na starą marszrutę
swojego życia. Bo niby jak miała tego dokonać, skoro nie tylko weszła na tę drogę, ale była już co
najmniej w połowie?
Nie była pewna, czy Mazie już się do niej przyzwyczaiła, czy może akurat była w wyjątkowo
pogodnym nastroju, ale dobry humor nie opuszczał jej przez całe przedpołudnie.
Dzięki temu poziom stresu Robin znacznie się obniżył, a co za tym idzie, karmienie i kąpanie poszło
jej znacznie sprawniej niż poprzedniego dnia. Kiedy Dean i Andy przyszli, żeby je zabrać do Ocean
Journey, Robin mogła się pochwalić, że bez niczyjej pomocy dzielnie wytrwały z Mazie do
popołudnia.
- A nie mówiłem? Od razu wiedziałem, że szybko się w tym połapiesz - powiedział Dean, gdy się
zorientował, że tym razem nie musi niczego naprawiać.
Robin nie miała odwagi przyznać się, że bała się wykąpać Mazie w wannie, jak zrobił to Dean, i tylko
umyła ją gąbką nad umywalką. Ani że włożyła małej piżamkę tyłem do przodu. Ani że co
Niemowle w spadku 183
najmniej pół słoika przecieru brzoskwiniowego wylądowało na śliniaczku Mazie. Ani że pierwsza
miseczka kaszki została opróżniona na kolana Robin. Ani o tym, że sama musiała się dwa razy
przebierać: raz po przygodzie z kaszką i drugi raz po tym, jak się zalała wodą, myjąc Mazie.
Być może Dean czegoś się domyślił, kiedy zauważył we włosach Robin odrobinę przecieru z
brzoskwiń, ale ani słowem tego nie skomentował.
Najważniejsze, że Mazie nie stała się żadna krzywda. Zdaniem Robin był to jej niekłamany, olbrzymi
sukces.
Tydzień wcześniej lotem błyskawicy rozeszła się po mieście wiadomość, że Ocean Journey jest na
granicy bankructwa, z tego też powodu tak wiele osób przyszło obejrzeć cuda znajdujące się w ak-
wariach.
Mazie siedziała w wózku, a Andy swój wózek pchał, bo tak mu było wygodniej. Cała czwórka
wędrowała wraz z tłumem zwiedzających wzdłuż akwariów, podziwiając zwykłe i niezwykłe formy
życia oceanicznego.
Andy szczególnie upodobał sobie „jibki", a Mazie, która wciąż była w doskonałym humorze,
wyraźnie była zauroczona chłopcem.
Robin pomyślała, że widocznie mężczyźni z rodu Machlinów już od najmłodszych lat wywierają
nieodparty wpływ na kobiety. Przecież sama nie zdołała się oprzeć urokowi Deana, choć naprawdę
bardzo się starała.
184
- Czy obarczeni dziećmi rodzice w ramach życia towarzyskiego mogą pozwolić sobie jedynie na takie
niedzielne spacery? - spytała Robin, kiedy pod wieczór wychodzili z Ocean Journey wraz z tłumem
rodziców i ich pociech.
Dean przez cały dzień starał się jej wręcz obsesyjnie udowodnić, że rodzicielstwo to najwspanialsza
rzecz na świecie, dlatego postanowiła się z nim trochę podroczyć.
- Oczywiście. Do wyboru jest wesołe miasteczko, Muzeum dla Dzieci, zoo i temu podobne. Reszta
świata jest surowo zabroniona - powiedział ze śmiechem. - A poważnie mówiąc, istnieje taka
instytucja, która odgrywa wielką rolę w życiu rodziców i nazywa się Opiekunka do Dzieci. Bez niej
życie byłoby dużo trudniejsze.
Stanęli przy samochodzie. Auto Deana było wielkie, bez trudu mieściło na tylnym siedzeniu dwa
dziecięce foteliki. Ale nim Dean zapakował Mazie i Andy’ego do samochodu, zerknął z ukosa na
Robin i powiedział:
- A skoro już o tym wspomniałaś, co ty na to, gdybym zamówił na dzisiejszy wieczór opiekunkę, z
którą zwykle zostawiam And/ego? Zajęłaby się również Mazie, a my moglibyśmy się wyrwać na kilka
godzin. Chciałbym ci pokazać, że nawet kiedy ma się dzieci, nadal można prowadzić normalne życie.
- Ach, więc chodzi tylko o instruktażowy przykład?
- Świetnie to ujęłaś.
Niemowlę w spadku 185
- A co będziemy robić, bym się przekonała, że rodzice tez ludzie i moga żyć normalnie? – spytala
prowokacyjnie.
- To, co zwykle robią dorośli. Ubierzemy się elegancko, pójdziemy gdzieś na kolację, a potem trochę
pojeździmy po mieście.
- Pewnie mi pokażesz domy, które zbudowałeś. - Uśmiechnęła się lekko złośliwie. - Założę się, że
zawsze podrywasz na to samotne matki.
- Z małym uzupełnieniem. Muszą to być ładne samotne matki. - Mrugnął do Robin z nieodpartym
łobuzerskim wdziękiem. - Więc wszystko się zgadza. To jak, zgoda?
Wiedziała, co powinna odpowiedzieć: nie i jeszcze raz nie. Bo jeśli niewinna lampka wina skończyła
się pocałunkiem, który zwalił ją z nóg, bez trudu mogła sobie wyobrazić, co się z nią stanie, jeśli
pójdzie na regularną randkę z Deanem.
Ale w tym właśnie tkwił problem, że już sobie to wyobrażała. Cały wieczór bez zmieniania pieluch i
podawania butelek, za to w skąpej czarnej koktajlowej sukience, którą niedawno kupiła. Natomiast
Dean ubrany w garnitur i pod krawatem. Och, jak wspaniale będzie wyglądał! Pójdą do eleganckiej
restauracji i nikt im nie będzie przerywał podczas pogawędki. A potem beztroska przejażdżka samo-
chodem, jak to zwykli czynić dorośli ludzie. Czyli ona i on, tylko we dwoje.
Czyż mogła więc powiedzieć: nie?
- Dean, jesteś pewny, że ta twoja opiekunka ma wolny wieczór i zjawi się na zawołanie?
- W każdym razie warto spróbować.
186
- Wobec tego spróbuj - powiedziała Robin, choć doskonale wiedziała, że nie jest to najmądrzejsza
decyzja.
Ale co tam, czy zawsze trzeba kierować się rozsądkiem?
Zresztą Dean już wyciągnął telefon komórkowy i w żaden sposób nie dało się odwrócić biegu
wydarzeń. Robin poczuła dreszcz na myśl, jak mogą się potoczyć te wydarzenia.
Szykowanie Mazie do snu i jednoczesne szykowanie siebie do randkowania było dla Robin całkiem
nowym doświadczeniem. Jeszcze nigdy nie musiała się tak strasznie spieszyć ani robić tylu rzeczy
naraz. Jednak o wpół do ósmej, kiedy pojawiła się wezwana przez Deana opiekunka, była gotowa.
Mazie miała spać w przenośnym łóżeczku u Deana, a kiedy oboje wrócą do domu, łóżeczko wróci na
swych kółkach do mieszkania Robin.
Opiekunką była nastoletnia dziewczyna, która w ten sposób dorabiała do kieszonkowego. Ponieważ
była sprawna, odpowiedzialna i sympatyczna, zdobyła sobie w najbliższej okolicy stałą klientelę, w
tym i Deana, który pod tym względem był bardzo wymagający.
Przywitał się z nią ciepło, pokazał, jakie smakołyki czekają na nią w lodówce, przypomniał, gdzie leży
kartka z numerem jego telefonu komórkowego, po czym pożegnał się i wraz z Robin wyszedł na
korytarz.
Wreszcie byli sami, wolni i beztroscy.
Niemowlę w spadku 187
Dean bez pośpiechu obejrzał Robin od stóp do głów.
- Fantastycznie wyglądasz.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się. Wiedziała, że lśniąca skąpa sukienka na cienkich ramiączkach z
rozcięciem zaczynającym się nad kolanem, a kończącym w połowie uda, prezentuje się na niej
doskonale. - Ty też niejednej kobiecie mógłbyś zawrócić w głowie.
Tak, zrobił na niej wrażenie. Świeżo ogolony i cudownie wypachniony, miał na sobie szary garnitur,
jasnoszarą koszulę i odpowiedni do tego krawaę. Wyglądał znacznie lepiej, niż Robin umiała to sobie
wyobrazić. Mężczyzna, który z uwagi na swą sportową sylwetkę zdawał się być stworzony do
dżinsów i T-shirtów, prezentował się w tym eleganckim stroju wprost fenomenalnie.
Robin naszła straszliwie niewłaściwa myśl, żeby zrezygnować z wyjścia, zaciągnąć Deana do swego
mieszkania i resztę wieczoru spędzić na powolnym rozbieraniu go.
Na szczęście oparła się tej przemożnej chęci i grzecznie ruszyła z nim do windy.
W ten sposób zaczął się ich pierwszy wieczór we dwoje.
Zjedli świetną kolację w Sulivan's Steak House, eleganckiej restauracji na głównej ulicy Denver. Dean
opowiadał o domach, które zaprojektował i zamierza jej pokazać, i przy okazji wyłożył tajniki swojej
filozofii.
Wyjaśnił, że przed przystąpieniem do pracy
188
zawsze stara się poznać historię budynku i najbliższej okolicy, wyszukując w starych gazetach zdjęcia
i wszelkie informacje. Lubi też studiować dawne plany i spędza sporo czasu w remontowanym domu,
by poczuć jego ducha.
- Często dzieje się tak, że podczas licznych przeróbek zatraca się to, co w budowli jest najważniejsze,
a mianowicie pierwotny zamysł twórczy oraz historyczną przeszłość. Próbuję to odtworzyć. Czasami
jest to dokładna rekonstrukcja, kiedy indziej uwolnienie tchnienia historii w nowym, współczesnym
kształcie.
- To bardzo delikatna materia - powiedziała zafascynowana Robin.
- Masz rację. Obok inżynierskiej wiedzy potrzebne jest wyczucie, coś bardzo ulotnego, a jednak
dającego się przetworzyć w realny kształt.
- To jak tworzenie poezji.
- Za pomocą kielni i młota - dopowiedział ze śmiechem.
Rozmowa zeszła na temat domu, który obecnie remontował. Okazało się, że w mieszkaniu naprzeciw
Robin zamieszkał tylko do czasu zakończenia remontu.
Cały czas przyglądała się Deanowi, by zapamiętać każdy szczegół jego pięknej twarzy. Czasami z
tego zapatrzenia gubiła wątek rozmowy, szczególnie wtedy, gdy przypominały się jej owe pocałunki.
Czy dzisiaj też się ich doczeka?
Po kolacji ruszyli na miasto. Okazało się, że niektóre z wyremontowanych przez Deana budyn-
Niemowlę w spadku 189
ków należały do najbardziej godnych uwagi obiektów w całym Denver. Teraz, kiedy już wiedziała, że
noszą na sobie piętno jego wizji, poczuła głęboki podziw.
Kielnia i młot, dobre sobie, myślała. Byle osiłek może sprawnie machać tymi narzędziami, obsługi-
wać dźwig czy betoniarkę. Ale wszystkie te piękne kształty, oryginalne fasady czy zaskakujące roz-
wiązania konstrukcyjne rodziły się w głowie Deana, czy może raczej w jego duszy.
Och, nie był to zwykły przystojniak, który zarabia na życie, stawiając kolejne domy. Był to prawdziwy
artysta, które realizował się jako architekt, człowiek niezmiernie skomplikowany, głęboko
uduchowiony... a przy tym życzliwy sąsiad, mężczyzna o dużym zmyśle praktycznym, który twardo
stał na ziemi, na koniec wreszcie, czy raczej przede wszystkim - cierpliwy, oddany, czuły i wrażliwy
ojciec.
Minęli ruchliwe centrum handlowe Cherry Creek i Bulwarem Kolorado dotarli do starej, maje-
statycznej dzielnicy. Tu właśnie stał dom, w którym Dean i Andy mieli zamieszkać po zakończeniu
remontu.
- Wziąłem ze sobą klucze, więc możemy wejść do środka - powiedział, zatrzymując auto przed
dwupiętrowym budynkiem z czerwonej cegły.
Prąd został wyłączony, toteż Dean oprowadzał ją przy świetle latarki. Widać było, że bardzo kocha to
miejsce. Tak żywo opisywał, co chce zrobić, że nawet Robin mogła sobie wyobrazić,
190
jak po zakończeniu remontu będzie wyglądało każde z piętnastu pomieszczeń.
Nie wątpiła, że będzie tu pięknie, i zaraz podzieliła się tą myślą z Deanem.
- Zastanawiam się tylko, czy ten dom nie jest trochę za duży dla ciebie i And/ego - dodała, gdy znaleźli
się w pokoju, który już niedługo miał się przemienić w wielki salon. Centralnym punktem był
odrestaurowany rzeźbiony kominek.
- Ja i Andy nie będziemy sami przez całe życie.
- A, rzeczywiście. Za jakiś czas pojawią się tu dzieci, o których mówiłeś, no i oczywiście żona.
- Właśnie.
W salonie były dwa olbrzymie okna sięgające od podłogi aż do sufitu. Wpadało przez nie tyle
księżycowego blasku, że Dean mógł wyłączyć latarkę. Położył ją na gzymsie kominka i poprowadził
Robin do rozjaśnionego srebrzystą poświatą okna, gdzie usiedli na parapecie.
- A jeśli nie znajdziesz sobie żony i nie będziesz miał dzieci?
- Jakoś mnie to nie przeraża. - Powiedział to takim tonem, jakby wiedział o czymś, czego ona jeszcze
nie wie.
- Pewność siebie to dobra cecha.
Dean uśmiechnął się. Wpatrywał się w Robin w takim skupieniu, że poczuła żar emanujący z jego
spojrzenia.
To było niebezpieczne, więc dla własnego dobra wróciła do rozmowy o budynku.
- Jak długo już remontujesz ten dom? - spytała.
Niemowlę w spadku 191
- Kupiłem go cztery lata temu, ale prace zacząłem dopiero przed kilkoma miesiącami.
- Dlaczego?
- Ten dom odegrał niebagatelną rolę w rozpadzie mojego małżeństwa.
Przypomniała sobie, jak Dean opowiadał, że w całej wielkiej rodzinie tylko on i jeszcze jedno z
rodzeństwa są po rozwodzie. Tak bardzo chciała poznać powód jego rozstania z żoną, że odważyła się
o to zapytać, choć wiedziała, że przekracza pewną delikatną granicę, za którą miła, przyjacielska
pogawędka przemienia się w najzwyklejsze wścibstwo.
- Czyżby twojej żonie ten dom się nie podobał?
- Wręcz przeciwnie, twierdziła, że jest nim zachwycona. W przeciwnym wypadku nigdy bym go nie
kupił. Ale kiedy stał się naszą własnością i Andy miał się urodzić, wszystko zaczęło się psuć.
- Czy nie powinno być odwrotnie? - zdziwiła się Robin. - Dom, dziecko, to chyba najważniejsze etapy
na wspólnej drodze życia?
- Tak mi się zdawało. Ale okazało się, że cała ta zabawa w dom i dzieci bardziej ekscytuje mnie niż
moją żonę. To ja namówiłem Joyce i na tę rezydencję, i na Andy'ego... Byłem przekonany, że nie tyle
mi uległa, co całym sercem przekonała się do moich pomysłów... czy też raczej marzeń.
- Jednak się okazało, że byłeś w błędzie...
- I to w jakim! Powiedziała mi, że zgodziła się tylko po to, żeby mnie uszczęśliwić. Miała nadzieję, że
w końcu i ona się przyzwyczai. Ale
192
nie przywykła. Nie mogła. Kiedy Andy się urodził, miała już tego wszystkiego po dziurki w nosie.
Dziecka, domu, małżeństwa... Zbyt mocno kochała... i pewnie nadal kocha swoją pracę. Jest wziętym
adwokatem, specjalizuje się w sprawach karnych. To jej pasja i temu się poświęciła. Odeszła ode
mnie, kiedy Andy miał dwa miesiące. Ode mnie, od synka... Na wszelki wypadek wyjechała z
Kolorado i zamieszkała w Chicago. Od tamtej pory nie miałem od niej żadnej wiadomości.
- Tak mi przykro - powiedziała Robin. Po jego minie było widać, jaki szok wówczas przeżył. Chyba
dotąd nie do końca się z niego otrząsnął.
- Już w porządku. - Dean się uśmiechnął. - Mam to wszystko za sobą. No i został mi Andy, więc
naprawdę nie mam powodu do narzekań.
- Andy i dom - przypomniała Robin.
- No właśnie. Nie mogłem zacząć remontu, póki nie skończyły się wszystkie procedury rozwodowe.
W tym czasie razem z Andym koczowałem u jednego z moich braci, a potem zacząłem remont.
Problem w tym, że Todd mieszka na przedmieściu i trochę trudno mi było nadzorować prace prowa-
dzone tutaj. Dlatego wynająłem mieszkanie, żebyśmy mieli gdzie się podziać, dopóki dom nie będzie
gotowy.
- Wpadłeś w niezły galimatias. Strasznie to wszystko skomplikowane.
- Rozwód czy remont?
- Jedno i drugie. A zwłaszcza zakończenie małżeństwa.
Niemowlę w spadku 193
- Związki między ludźmi z natury są bardzo skomplikowane. Czyżbyś jeszcze się o tym nie
przekonała?- Nie jesteś zbyt dyskretny - powiedziała Robin
i roześmiała się.
- Wet za wet.- Też się uśmiechnął. - Skoro ty interesujesz się moją przeszłością, a ja ci posłusznie
odpowiadam na wszystkie pytania, dlaczego nie miałbym doczekać się rewanżu?
No i miała za swoje wścibstwo... Z drugiej jednak strony nawet była zadowolona, że Deana interesuje
jej życie.
- Prawdę mówiąc, miałam tylko jednego prawdziwego narzeczonego - zaczęła. - Skończyło się mniej
więcej rok temu. Nazywał się Cameron Mitchell. Mężczyzna z dzieckiem.
Dean się roześmiał, bo powiedziała to w taki sposób, jakby cytowała tytuł kreskówki o
super-bohaterze.
- To, że miał dziecko, musiało być dla ciebie bardzo ważne.
- Okazało się najważniejsze. Wspólnie z byłą żoną sprawowali nad nim opiekę. Timmie spędzał z nim
dużo czasu i Cam chciał znaleźć mu drugą matkę.
- He lat miał Timmie?
- Cztery.
- Czyli wyrósł już z pieluch - stwierdził Dean takim tonem, jakby sumował dodatnie cechy sytuacji.
- Owszem, ale nawet kiedy dziecko trochę już podrośnie, i tak nie potrafię sobie z nim poradzić.
194
- Dlaczego tak uważasz? Zrobiłaś temu chłopcu coś złego? Zapomniałaś go nakarmić i napoić?
- Zgubiłam go - bez owijania w bawełnę przyznała Robin. Do tej pory pobrzmiewało w jej głosie
przerażenie spowodowane tamtą historią.
Wystarczyło, żeby Deanowi wydłużyła się mina.
- Zgubiłaś go?
- Camowi zależało na tym, żebym wczuła się w rolę. Którejś soboty namówił mnie na samodzielny
spacer z Timmiem. Wszystko sobie zaplanowałam: sklep z zabawkami, park, przekąska w
McDo-naldzie, a po południu kino.
- Całkiem nieźle.
- Niestety zrealizowaliśmy tylko pierwszy punkt programu, bo w sklepie z zabawkami zgubiłam
Timmiego.
- Jakim cudem?
- Ktoś do mnie zadzwonił w interesach. Kilka krótkich pytań, kilka krótkich odpowiedzi, ale kiedy
wyłączyłam aparat, Timmiego już nie było przy mnie. A przecież dosłownie przed sekundę stał tuż
obok i oglądał figurki wojowników.
- Okropne uczucie. - Dean ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Wpadłam w panikę. Biegałam między półkami, wołałam, ale zapadł się jak kamień w wodę. Cały
personel sklepu mi pomagał, wszystko na nic. Zadzwoniłam na policję, a także do Cama, przecież
musiałam go powiadomić, co się stało, natomiast policja zawiadomiła jego byłą żonę. Wszyscy byliś-
Niemowle w spadku 195
my zdenerwowani, przerażeni i spodziewaliśmy się najgorszego. To było straszne...
Groza tamtego wydarzenia odbiła się w tonie Robin. Jeszcze się trzęsła na wspomnienie wydarzeń
sprzed roku. Dean ujął jej dłoń.
- To dlatego powiedziałaś, że dostało się to na pierwsze strony gazet?
- Widocznie reporterzy podsłuchują rozmowy policji, bo od razu zajęli się tym wydarzeniem.
0 piątej mówiono o nim w lokalnych wiadomościach. Timmie znalazł się o siódmej.
- Nic mu się nie stało?
- Nic, poza tym, że był wystraszony. Kiedy rozmawiałam przez telefon, za szybą sklepu zobaczył psa
i pobiegł go pogłaskać. Pies był sam i Timmie ruszył za nim. Oczywiście zabłądził i nie wiedział, jak
wrócić do sklepu. Na szczęście policja w końcu go znalazła.
- Test z matkowania nie wypadł najlepiej?
- Co za eufemizm... Kiedy przywieźliśmy Timmiego do domu, była żona Cama zrobiła dziką
awanturę. Z miejsca wezwała swojego adwokata
1 kazała mu wnieść sprąwę o odebranie Camowi praw rodzicielskich, bo pozostawił dzieckó pod
opieką nieodpowiedzialnej osoby. Na to Cam też się wściekł i wszystko skrupiło się na mnie. Wyzwał
mnie od najgorszych, krzyczał, że będę go kosztowała syna, że jeśli nie można mnie choćby na chwilę
zostawić z dzieckiem, to jaka ze mnie będzie matka... Wróciłam do domu jako osoba wolna. Od tamtej
pory już wiem, że nie nadaję się na matkę.
196
- A więc stąd się wzięło twoje zwątpienie. - Dean patrzył na jej dłoń, którą delikatnie masował.
- Moje zwątpienie wzięło się z doświadczenia. Stanowię śmiertelne zagrożenie dla wszystkich dzieci.
- Pewnie nie wiesz, że każdemu może się coś takiego zdarzyć. Czteroletnie dziecko często zapomina o
bożym świecie, gdy je coś zainteresuje, i pędzi na złamanie karku, byle tylko zaspokoić swoją
ciekawość.
- Nie popędzi, jeśli stale się ma je na oku. Timmie był pod moją opieką, a ja się zagapiłam.
- No więc dostałaś nauczkę. Teraz już wiesz, że jak się jest z takim maluchem, trzeba mieć oczy
dookoła głowy, a skoro wiesz, to nic takiego nigdy więcej się nie powtórzy. Wcale nie uważam, że
stanowisz zagrożenie dla dzieci.
- Poznałeś Mazie... To ta maleńka dziewczynka, z którą nie wiedziałam, co począć. To ty musiałeś ją
przewinąć i nakarmić, bo ja byłam kompletnie bezradna. Gdyby nie twoja pomoc, ta bidulka płakałaby
aż do całkowitego ochrypnięcia.
- Ale teraz już wiesz.
- Na jakiś czas. Bo z każdym dniem rośnie, niedługo będzie miała inne potrzeby, a ja znów nie będę
wiedziała, jak im sprostać. I znów upłynie jakiś czas, i wszystko się powtórzy.
- Nauczysz się, Robin - powiedział cicho. Owszem, pomyślała, uczę się na błędach. Niestety przez te
moje błędy komuś dzieje się krzywda.
Niemowlę w spadku 197
Nie powiedziała tego głośno. Aż do tej chwili randka przebiegała fantastycznie i Robin nie zamierzała
jej psuć rozmową o nieprzyjemnych sprawach.
- Mówiłeś, że będziemy mieli wolny wieczór
- przypomniała.
- Jeśli ma się dzieci - Dean znów się uśmiechnął
- to nawet w wolny wieczór trochę rozmawia się o nich.
- Niech będzie, ale ten temat mamy już za sobą. Czy możemy przejść do następnego punktu pro-
gramu?
- Oczywiście. - Roześmiał się. - Im więcej ci się przyglądam, tym bardziej podziwiam twoją urodę.
Jesteś taka piękna. Czy o tym możemy porozmawiać?
- Och, godzinami. Tylko nie przesadzaj i nie mów, że jestem najpiękniejsza na świecie, albowiem...
- Ależ jesteś! - stwierdził z mocą.
- Teraz tak - szepnęła skromnie. - Ale uczeni ustalili, że w dwunastym wieku żyła we Francji pewna
hrabianka, która była jeszcze piękniejsza.
- Nie wierzę. To wprost niemożliwe.
- Fakt nie ulega wątpliwości. Była jeszcze piękniejsza i już.
- Jeżeli to prawda, to z całą pewnością mówimy o twojej prapraprababce.
- Uczeni też tak twierdzą, a ja nie śmiem im przeczyć. - Spuściła oczęta.
- I co z nią się stało?
- Roztaczała swe wdzięki, a rycerze pojedyn-
198
kowali się o jej rękę. Co bidula usnęła wieczorem, to wczesnym świtaniem budził ją szczęk oręża
dochodzący z zamkowego dziedzińca. Wreszcie miała tego dość i wyszła za pięknego księcia, który
akurat powalił innego księcia, a potem żyła długo i szczęśliwie.
Nie zdołali dłużej zachować powagi i wybuchnęli gromkim śmiechem. Jak widać, niewyszukany, ale
z całą pewnością szczery komplement Deana od razu wprawił Robin w świetny nastrój.
- Wiesz, stanowczo za bardzo cię lubię - powiedział cicho.
- W niektórych stanach prawo tego zabrania.
- Na szczęście Kolorado do nich nie należy. Dean wstał, zdjął marynarkę i krawat, położył je
na parapecie, po czym podszedł do radia zostawionego tu przez robotników i włączył je. Po chwili
znalazł stację, która nadawała powolne romantyczne melodie.
- Panno Maguire, czy mogę prosić do tańca? - Niby prosił, a tak naprawdę się domagał. Co więcej,
chwycił Robin za dłonie i postawił ją na nogi.
I tak by mu nie odmówiła. Wprawdzie nie była zawołaną tancerką, ale nie miała nic przeciwko temu,
żeby otoczyły ją silne męskie ramiona, które na dodatek należały do takiego przystojniaka.
Zresztą to, co robili, tylko częściowo można było nazwać tańcem. Tak naprawdę był to raczej pretekst,
by wtulić się w siebie i kołysać w takt słodkiej, podszytej erotyczną tęsknotą melodii.
Niemowlę w spadku 199
— To miłe - powiedziała prawie szeptem.
- Mało powiedziane - mruknął.
Dean pochylił się i dotknął ustami rozchylonych ust Robin.
Każda chwila poświęcona na wspominanie wczorajszego pocałunku okazała się stratą czasu,
ponieważ wspomnienie nie było ani w połowie tak cudowne jak rzeczywistość.
Tym razem nie było wahania ani nieśmiałości.
W każdym razie na pewno nie miała ich Robin. Jakże miała je mieć, skoro właśnie tego pragnęła,
odkąd poprzedniego wieczoru Dean opuścił jej mieszkanie?
Czuła jego dłonie, i było to bardzo przyjemne. Tak bardzo, że zapragnęła czuć je wszędzie. Jej ciało
reagowało z całą spontanicznością, a kiedy jej ręce również zabrały się do pracy, nie było już żadnych
wątpliwości, czego tak naprawdę i ona, i Dean pragną.
Więc nie zwlekając, wyciągnęła mu koszulę ze spodni, a potem zachowała się jeszcze śmielej.
Po tym oczywistym sygnale Dean porzucił wszelkie cywilizacyjne otoczki i przemienił się w dzikie-
go, żądnego spełnienia kochanka. Gwałtownie zaczął całować szyję Robin, następnie ramiona i jesz-
cze niżej, a po tym wstępie zabrał się za suknię, która zaraz zsunęła się na podłogę, podobnie jak
staniczek.
Teraz mógł już całować piersi, a ona spontanicznie odchyliła głowę do tyłu, zachwycona takim
obrotem sprawy.
200
Miała ochotę zerwać z niego koszulę, rozebrać go i poszaleć na całego. Czy nie jestem jednak zbyt
agresywna? - pomyślała półprzytomnie... i gwałtownie zaczęła rozpinać guziki koszuli Deana, a po-
tem zdarła ją z jego ramion.
W ich ruchy wdarł się pośpiech, zaczął się szaleńczy pęd ku spełnieniu.
I nagle do pokoju wpadło ostre światło reflektorów przejeżdżającego ulicą samochodu.
W głowie Robin też się rozjaśniło.
Co ona wyrabia? Dean, tak samo jak Cam, jest ojcem, na dodatek pragnie mieć więcej dzieci i za nic
nie zrozumie, dlaczego Robin musi znaleźć Mazie bezpieczny dom. Mazie, która w tej chwili śpi
spokojnie w jego mieszkaniu pod czujnym okiem opiekunki...
Całe podniecenie, radość i oszałamiające poczucie wolności, wszystko to w jednej chwili rozwiało się
jak dym.
- Powinnyśmy to przemyśleć - szepnęła z cichą rezygnacją.
Dean najpierw wycałował całą drogę od piersi do jej ust, a potem powiedział:
- Nie chcę o niczym myśleć.
- Musimy.
- Tak? A o co chodzi? - Muskał wargami ucho Robin.
- O tym, że nie powinniśmy się spieszyć z... Dean zaprotestował głębokim westchnieniem,
potem schylił się po stanik i podał go Robin, to samo zrobił z suknią.
Niemowlę w spadku 201
Szybko się ubrała, co miało całkiem jednoznaczny wydźwięk, lecz Dean mimo wszystko nie rezyg-
nował. Rozumiał, że miała wątpliwości, ale jej pożądanie nie było przecież udawane, i to dodawało
mu pewności siebie.
- Nienawidzę głosu rozsądku - powiedział, całując najpierw jedno, potem drugie jej ramię, ignorując
fakt,: że teraz porządnie spoczywały już na nich ramiączka podtrzymujące sukienkę.
- Ja też - przyznała szczerze. Może Dean miał rację? Może w takich chwilach wszystkie wątpliwości
powinno odkładać się na bok? -Ale...
- Ale pewnie masz rację. Zresztą, co byśmy tutaj ze sobą zrobili? Tarzalibyśmy się w pyle po brudnej
podłodze?
Robin się roześmiała. Wolała mu nie mówić, że tego właśnie najbardziej pragnęła.
Dean jeszcze raz ją pocałował, ale delikatnie, po czym wypuścił z objęć. Podszedł do radia i wyłączył
je, potem wrócił do Robin, ujął jej dłoń, podniósł do ust i czule ucałował.
- Chyba lepiej będzie, jak odwiozę cię do domu - powiedział, patrząc na nią tymi swoimi zapierają-
cymi dech w piersi srebrnoszarymi oczami.
- Chyba tak. - Zastanawiała się, czy rzeczywiście powinna zrezygnować z tego, czego pragnęła tak
bardzo, że aż wszystko w środku bolało.
Lecz Dean nie pozwolił jej na zmianę decyzji, tylko wziął ją za rękę i wyprowadził na ulicę. Do domu
mieli niedaleko. Tych kilka słów, jakie
202
ze sobą po drodze zamienili, było zwykłą rozmową towarzyską.
Na górze Dean najpierw zapłacił opiekunce i dziewczyna wróciła do mieszkania rodziców, które
znajdowało się dwa piętra niżej, a potem ostrożnie przewiózł łóżeczko z Mazie do mieszkania Robin.
Maleństwo spało twardo i nawet nie pisnęło.
Stanęli w progu jej mieszkania. Pozostało im tylko życzyć sobie dobrej nocy.
Dean pieszczotliwie dotknął policzka Robin. Pocałował ją czule i wcale z nie mniejszym pożądaniem,
niż przed niecałą godziną.
- No więc widzisz - powiedział, uśmiechając się tak, że pod Robin ugięły się kolana. - Obiecałem, że
razem spędzimy wieczór. Czy udowodniłem ci, że mimo dzieci nadal można się cieszyć pełnią życia?
Zdaje mi się, że dotknęliśmy wszystkich jego dziedzin...
- Chcesz powiedzieć, że to było tylko szkolenie?
- Hm, nie wszystko. - Dean uśmiechnął się szeroko. - Ale chyba nie masz wątpliwości, że można być
jednocześnie i matką, i kobietą.
- A jeśli powiem, że mam? - Zabrzmiało to dwuznacznie, zgodnie z intencjami Robin, chociaż dobrze
wiedziała, podobnie zresztą jak Dean, że nie będzie żadnego dalszego ciągu.
- W każdej chwili mogę je rozwiać - podchwycił natychmiast.
- To był tylko żart. - Robin się roześmiała.
- Wiem, ale zawsze warto spróbować - mruknął. Oczywiście był rozczarowany, bo jednak tliła
Niemowle w spadku 203
się w nim nadzieja, ale szybko doszedł z tym do ładu i też się roześmiał. Jeszcze raz pocałował Robin,
po czym odsunął się i znów się uśmiechnął. - Nie dziś, to jutro, jak mawiał pewien grecki filozof.
- A był mądry?
- I to bardzo, jak to filozof.
Robin uśmiechnęła się, marząc przy tym, co przyniesie owo pełne... hm... filozofii „jutro". I nagle coś
sobie przypomniała.
- Jutro spotykamy się z twoją rodziną.
- Tak, racja. Będzie wesoło, obiecuję. - Spojrzał na Robin, westchnął głęboko, jakby musiał zrezyg-
nować z czegoś, czego bardzo pragnął, i poszedł do siebie.
Gdy zniknął za drzwiami, Robin też westchnęła ciężko.
Cóż, trudno o lepszy komentarz dnia, który rozpoczął się tak obiecująco, a zakończył tak, jak się
zakończył.
Cała nadzieja w tym greckim filozofie, pomyślała z lekkim uśmiechem Robin.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Obudź się, Dean! Błagam, obudź się! Prędko!
- Co?
- Dean! Przepraszam, że cię budzę...
- Robin?
- Tak. Wiem, że jest trzecia rano, ale Mazie coś się stało, a ja nie mam pojęcia co. Nie wiem, czy
dzwonić po lekarza, a może od razu zawieźć ją do szpitala...
- Już idę - powiedział całkiem przytomny Dean. Robin odłożyła słuchawkę i z płaczącą Mazie na
rękach poszła otworzyć drzwi. Czekała na Deana. W żaden sposób nie była w stanie uciszyć lamentu
dziewczynki i miała paskudne przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Zdawało jej się, że minęła
godzina, nim Dean wreszcie się pojawił. Jak zwykle zostawił otwarte drzwi swego mieszkania, jak
zwykle też miał ze sobą krótkofalówkę.
- Co się dzieje? - spytał zatroskany.
- Nie wiem. Obudziła się z płaczem i ma gorącą główkę.
Niemowlę w spadku 205
Wziął Mazie na ręce i dotknął dłonią jej czoła.
- Może zadzwonię po pogotowie - powiedziała Robin, wściekła na siebie, że znów popisała się
niekompetencją.
- Nie ma pośpiechu - odparł i zrobił coś, co wprawiło Robin w osłupienie. Zaniósł Mazie do kuchni,
umył sobie wolną rękę, po czym wsadził palec do buzi maleństwa.
Robin myślała, że to może jakiś sposób mierzenia temperatury, ale cokolwiek to było, dziecko
roz-wrzeszczało się jeszcze bardziej.
Im głośniej płakała Mazie, tym bardziej bała się Robin. Bała się, że stało się coś bardzo złego, a z całą
pewnością zawiniła ona, bo tak już się dzieje, gdy powierzy się jej dziecko. Zrobiła coś nie tak albo
czegoś nie zrobiła, choć powinna była.
Milion różnych wersji przebiegło jej przez głowę. Może woda, w której zanurzyła gąbkę do kąpieli,
była za zimna i Mazie dostała zapalenia płuc? Albo mleko skwaśniało, a Robin tego nie zauważyła? A
może w soku jabłkowym zalęgły się jakieś bakterie? Gdzieś słyszała, że dzieci są bardzo wrażliwe na
bakterie E-coli.
- Gdzie masz te krople, które kazałem ci wczoraj kupić? - spytał Dean. Był zupełnie spokojny, choć
jego głos ledwie przebijał się przez wrzaski Mazie.
- Aspiryna? - Nic nie rozumiała. - Myślisz, że trzeba jej dać aspirynę?
Robin dotąd nie wątpiła w jego kompetencje, ale teraz nie była pewna, czy aby na pewno wie, co robi.
Mazie miała wysoką temperaturę i na oko widać
206
było, że jest bardzo chora, więc jakim cudem takie zwyczajne lekarstwo mogłoby jej pomóc? No i nie
można było do tego podchodzić tak spokojnie, jak to robił Dean.
- Nie aspiryna - poprawił ją Dean. - Acetaminophen. Daj mi to.
Robin wyjęła z apteczki buteleczkę, lecz nadal nie była przekonana, czy nie trzeba zadzwonić po
lekarza.
Potem kazał jej nalać zalecaną dawkę do miniaturowego podajnika ze smoczkiem i podał lekarstwo
Mazie.
- Podgrzej mleko - powiedział.
Nadal miała wątpliwości, ale zrobiła, co kazał. Przecież gdyby nie wiedział, co robić, nie byłby taki
pewny siebie.
- Acetaminophen i mleko? To wszystko? - Spytała, stając nad nim z butelką ciepłego mleka.
, - Acetaminophen i mleko - potwierdził, przekrzykując hałas, jaki znów zapanował, gdy Mazie
skończyła pić lekarstwo.
Dean usadowił Robin na sofie i podał jej Mazie do nakarmienia.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - powiedziała Robin. - Przecież jak dziecko ma gorączkę, to trzeba
mu podać coś zimnego. A nawet gdyby, to czy nie powinniśmy się zorientować, co jej dolega, zanim
damy jej jeść? Bo jeśli ma zapalenie wyrostka...
- Zapalenie wyrostka?
- Ja miałam. Przy tym też jest wysoka temperatura. Robili mi operację w środku nocy.
Niemowlę w spadku 207
Dean nadal był cierpliwy, choć zdawało się, że stara się nie roześmiać.
- Niemowlęta czasami miewają zapalenie wyrostka robaczkowego, ale to bardzo rzadkie przypadki. I
na pewno nie dotyczy Mazie. Daj jej jeść, a potem zobaczymy, czy nie pocieszy jej to wystarczająco,
żeby znów wszystko było dobrze.
Robin panicznie się bała, że tym razem Dean może się mylić, przecież Mazie miała wysoką gorączkę.
Parzyła jak rozgrzany piecyk. Taka temperatura nie mogła się wziąć z powietrza.
Niestety nie miała pojęcia, co robić. Mogła jedynie wypełniać polecenia Deana. Podała Mazie smo-
czek, głęboko przekonana, że go wypluje, że będzie tak wyła, aż nie zawiezie się jej do szpitala, gdzie
jakiś fachowiec odkryje wreszcie, jaką krzywdę Robin jej zrobiła.
Ale Mazie nie wypluła smoczka. Cisza nastała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Ząbek jej wychodzi - powiedział Dean.
- Ząbek? - spytała Robin, jakby chodziło o tajemnicę życia, o której nigdy przedtem nie słyszała.
- Owszem, ząbek.
- Ależ ona jest cała rozpalona!
- Dzieci często mają wysoką gorączkę z byle jakiego powodu. Acetaminophen obniży temperaturę,
złagodzi ból i Mazie pewnie zaraz zaśnie. O ile się na tym znam, rano, kiedy się obudzi, wszystko
będzie w porządku.
- Mam ją tak po prostu włożyć do łóżeczka? A jeśli dostanie drgawek?
208
- Nie każę ci jej kłaść do łóżka, póki temperatura nie spadnie. Powiedziałem tylko, że moim zdaniem
to nie jest nic groźnego. - Widząc, że Robin mu nie uwierzyła, dodał z uśmiechem: - Jutro rano, kiedy
będzie w lepszym humorze, zajrzyj jej do buzi. Na dole, na samym środku, można wyczuć pod
dziąsłem maleńki ząbek. - Powiedział to takim tonem, jakby mówił o czymś ślicznym i miłym, ale
Robin była zbyt zdenerwowana, żeby uważać coś, co spowodowało wysoką gorączkę i ten straszny
płacz, za śliczne czy milutkie. Nadal uważała, że trzeba zawieźć Mazie do szpitala.
Właśnie kiedy to pomyślała, Dean ruchem głowy wskazał małą.
- Widzisz? Zasypia. I na pewno nie jest już taka gorąca.
Robin dotknęła policzkiem czółka Mazie. Ku jej wielkiemu zdumieniu okazało się, że dziewczynka
ma już całkiem normalną temperaturę. Dean był tak pewny swego, że nie czekał, aż Robin potwierdzi
jego przypuszczenia.
- Pewnie nawet nie dopije tego mleka - powiedział. - Potrzebowała tylko pocieszenia.
W tej sprawie także się nie pomylił. Kiedy Robin ponownie spojrzała na dziecko, Mazie już tylko
trzymała smoczek w buzi, ale nie ssała. Zasnęła.
- A więc zerwałam cię w środku nocy bez powodu - stwierdziła. Jej przerażenie zmieniło się w wielki
wstyd. Po raz kolejny zrobiła z igły widły, a z siebie idiotkę.
- Nic się nie stało - zapewnił ją Dean.
Niemowlę w spadku 209
Mimo to Robin czuła się jak kretynka, która nie potrafi odróżnić ząbkowania od choroby zagrażającej
życiu. Kretynka, która nie ma pojęcia, co zrobić, kiedy dziecku wyrzyna się ząb.
- Przepraszam - szepnęła czerwona ze wstydu.
- Nie ma za co - powiedział Dean w taki sposób, jakby naprawdę mu to nie przeszkadzało.
Uśmiechał się do niej. Nawet w środku nocy, potargany i nieogolony, też był dla niej dobry. Robin
jeszcze bardziej się zawstydziła.
- Czy teraz już dasz sobie radę sama? Spojrzała na Mazie.
- Chyba zasnęła - powiedziała niepewnie. - Zdaje się, że mogę ją położyć do łóżeczka.
- Jak najbardziej.
- Skoro tak, to sobie poradzę.
- Wobec tego wracam do siebie.
Robin miała ochotę poprosić, żeby wziął ją ze sobą. Jeśli nie z innego powodu, to choćby dlatego,
żeby wyrwać ją z sytuacji naszpikowanej wypadkami, które co i rusz udowadniały jej niekompetencję.
Chociaż oczywiście były też inne przyczyny...
- Jeśli znów będę ci potrzebny - mówił Dean, idąc do drzwi - to zadzwoń. Jak nie, to zobaczymy się
koło południa.
Skinęła głową. Patrzyła, jak wychodzi, jak zamyka za sobą drzwi, zostawia ją samą z Mazie i ze
straszną myślą, co też by zrobiła, gdyby Deana nie było w pobliżu. Co groziłoby małej, gdyby była
zdana wyłącznie na opiekę Robin. Sama myśl o tym napawała ją przerażeniem.
210
Co bym zrobiła, gdybym nie mogła wezwać Deana - zastanawiała się Robin. Zadzwoniłabym po
pogotowie albo zawiozła Mazie do szpitala. Bez żadnego powodu naraziłabym ją na stres.
- Przykro mi, że tak bardzo się na tym nie znam - usprawiedliwiła się przed śpiącym w jej ramionach
niemowlęciem.
Ale choć właściwie nic się nie stało, chociaż Dean był w pobliżu i wiedział, jak pomóc Mazie, nie
przysparzając jej dodatkowych stresów, Robin i tak miała nieczyste sumienie. Przecież to ona jest
opiekunką małej i to ona powinna wiedzieć, jak postąpić w każdej sytuacji.
Lecz ona wiedziała tyle co nic. Nigdy nie powinno się jej powierzać dziecka, po prostu nigdy.
Przekonała się o tym przed rokiem i tak już pozostanie. Aż za dobrze znała to straszne uczucie, gdy
dzieje się coś nie tak, a ona jest kompletnie bezradna i przerażona. Była zwykłym nieudacznikiem,
śmiertelnym zagrożeniem dla każdego dziecka. Kiedyś dla Timmiego, a teraz dla Mazie.
Rodzinny dom Machlinów okazał się wielkim domiszczem w stylu Tudorów. Pasował bardziej do
angielskiej wsi niż do przedmieścia Denver, ale akurat tu był całkiem na swoim miejscu, bo choć stał
w pobliżu miasta, jednak okolica nie była gęsto zabudowana i naprawdę przypominała angielską wieś.
Bardzo bogatą wieś, bo wszystkie domy stały na dużych parcelach zagospodarowanych na wzór
majątków ziemskich.
Niemowle w spadku 211
Machlihowie byli ludźmi twardo stąpającymi po ziemi, a przy tym niezwykle serdecznymi. Gorąco
powitali Robin i Mazie, które zjawiły się tu, by świętować Dzień Niepodległości.
Przyjęcie odbywało się w ogrodzie. Starannie wypielęgnowany trawnik i stare drzewa otaczały
ceglany taras, na którym stały meble ogrodowe z kutego żelaza. Był tam też zbudowany z cegły piec z
rusztem i basen oddzielający duży dom od niewielkiego pawilonu dla gości, maleńkiej przebieralni i
kortu tenisowego.
Na szczęście Robin miała dobrą pamięć do imion. Przydało się to podczas spotkania z rodzicami
Deana i dziesiątką jego rodzeństwa wraz z małżonkami, narzeczonymi oraz trzynaściorgiem dzieci.
Mazie, która, jak to przewidział Dean, obudziła się rano w doskonałym humorze, teraz rozkoszowała
się uwagą, jaką ją otaczano. Najbardziej przypadła jej do gustu Ashley, najstarsza wnuczka Mach-
linów, która ze swej strony również zapałała wielką sympatią do maleństwa i całkiem je zawłaszczyła.
Dzięki temu Robin prawie nie musiała się zajmować Mazie, ale i tak popołudnie i wieczór przebiegły
całkiem inaczej, niż gdyby spędzała je po swojemu. Bo miała tego dnia pojechać na przyjęcie do
przyjaciół.
Nie potrafiła się obronić przed porównaniami. Tak samo jak tutaj, tak i tam przyjęcie odbywałoby się
nad basenem, ale goście mieliby na sobie eleganckie skąpe kostiumy kąpielowe, a nie bokserki, szorty
i mokre bawełniane koszulki. Byłoby dużo martini
212
i mało, a raczej wcale, dzieci z lodami i pistoletami na wodę. Do jedzenia podano by sushi i sashimi, a
nie hot dogi i hamburgery...
Mimo to Robin bawiła się doskonale. Machlinowie byli miłymi ludźmi, a przeżycie kilku godzin na
łonie wielkiej rodziny stało się ciekawym doświadczeniem. Robin z zainteresowaniem obserwowała
bliskość i miłość, jaką wszyscy się darzyli.
Zrozumiała, że pomoc, jaką otrzymała od Deana, on sam na zawołanie otrzymuje od swych rodziców
i rodzeństwa. Przestała się nawet dziwić, że tak dobrze sobie radzi, samotnie wychowując synka.
Niestety, ona nie miała do dyspozycji takich niewyczerpanych zapasów pomocy.
Mazie i Andy zasnęli na długo przed tym, nim zaczął się pokaz sztucznych ogni. Wraz z resztą
rodzinnych maluchów spali w doskonale wyposażonym pokoju dziecinnym pod opieką Ashłey, która
uparła się, że sama będzie nad nimi czuwać!
Po wspaniałym pokazie zorganizowanym przez miasto, wokół posiadłości zaczął się wielki ruch.
Zrobił się taki korek, że trudno było się w nim poruszać. Widocznie działo się tak co roku, bo
Machlinowie byli na tę sytuacje przygotowani. Stwierdzili, że należy przeczekać to szaleństwom i
zaproponowali obejrzenie filmu.
Robin dobrze się czuła w towarzystwie rodziny Deana, ale było jej już trochę tęskno za nim samym.
Był troskliwy, usłużny i bardzo uważał, żeby nie czuła się osamotniona, ale w takim tłumie ani na
chwilę nie mogli zostać sami.
Niemowle w spadku 213
Nie wiedziała, czy czuł to samo, ale gdy rodzina udała się do domu na film, Dean szepnął jej do ucha:
- Może byśmy się im urwali?
- Chętnie - zgodziła się, starając się jednak ukryć niecierpliwość w głosie, by nie wydało się, jak
bardzo jej na tym zależy.
- Tato! - zawołał Dean do ojca, który czekał na nich w drzwiach. - Zacznij cie bez nas. Pójdziemy na
spacer.
Starszy pan pokiwał głową i jako ostatni wszedł do domu.
Gdy zostali sami, Dean wziął Robin za rękę, jakby robił to zawsze od niepamiętnych lat. Ale nie poszli
na spacer, tylko do domku dla gości, skąd Dean wyniósł koc.
Była pełnia księżyca, ale otaczające posiadłość dęby i świerki sprawiały, że prawie nie było widać
jego błyszczącej gęby. Robin czuła się, jakby zabłądziła w lesie, lecz Dean najwyraźniej doskonale
wiedział, dokąd ją prowadzi. Po chwili znaleźli się na otwartej przestrzeni. W jasnym blasku księżyca
Robin zobaczyła źródełko, które spływało miniaturowym wodospadem do niewielkiego jeziora.
- Ależ tu pięknie - westchnęła. - Dlaczego jest tak skrzętnie schowane za drzewami?
- Tylko mnie nie zdradź przed rodzicami, dobrze? Otóż tata zamierzał je wyciąć, ale mama stwierdziła
ze szlochem: „Przecież one też chcą żyć". Wtedy tata zaczął ją przepraszać za swe mordercze zamiary,
i tak już zostało. Dzięki temu mamy odległe i tajemnicze jeziorko, chociaż znajduje się dwa kroki od
domu.
214
Robin przez cały dzień nasłuchała się wystarczająco dużo historii o młodzieńczych błazeństwach
Deana, by teraz dziwić się tej opowieści.
- Cóż, mówiono mi, że jako chłopak byłeś strasznym łobuzem, i jak widzę, niewiele się zmieniło od
tamtej pory. - Naprawdę nie chciała nadawać słowu „łobuz" erotycznego podtekstu, ale jakoś tak samo
wyszło.
- Przyznaję bez bicia, że mieli ze mną niezłe utrapienie - zgodził się Dean, rozkładając koc na trawie.
Zdjął buty i skarpetki, usiadł na kocu i pociągnął za sobą Robin,
- Twoja mama twierdzi, że byłeś najgorszym urwisem z całej jedenastki, - Robin zdjęła sandały i
podwinęła nogi pod siebie.
Oboje byli ubrani w szorty, toteż Robin przez cały dzień musiała się bardzo starać, żeby nie
przyglądać się zbyt natarczywie odsłoniętym nogom Deana. Były wspaniałe, tak samo zresztą jak cała
reszta. Długie, pięknie ukształtowane, muskularne... Jednakże teraz, gdy odkrył także stopy i kiedy
znaleźli się sami na tym uroczysku, wszelkie udawanie stało się znacznie trudniejsze, niż przed- » tern
przy basenie.
- Nie robiłem tego celowo - bronił się Dean, jednakże jego uśmiech przeczył słowom. - Tylko jakoś
zawsze się okazywało, zresztą ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, że to ja narozrabiałem.
- Aha, rozumiem. Więc całkiem bezwiednie uciekłeś z domu, by wstąpić do cyrku?
Niemowle w spadku 215
Dean roześmiał się szczerze.
- Wiesz, że kocham moją rodzinę, ale musisz na nich uważać, bo to straszni plotkarze.
- Więc jak było z tym cyrkiem, panie Niewinny?
- Prawdę mówiąc, było. Mieszkaliśmy wtedy w mieście i cyrkowe życie wydawało mi się bardzo
zabawne.
- Miałeś dziewięć lat.
- Dlatego mnie nie przyjęli. I wiesz, że czasami. tego żałuję? Gdybym był starszy, siedziałabyś teraz w
towarzystwie tresera lwów. Ale byś mnie wtedy podziwiała!
Robin się roześmiała. Fantastycznie się z nim gadało, lecz zarazem... no cóż, pożądanie zaczynało
dawać o sobie znać. A Dean patrzył na nią, jakby wiedział, że nie umiałaby mu się oprzeć.
- No więc jak, zastanawiałaś się? - spytał, głaszcząc ją po policzku.
- Nad czym?
- Powiedziałaś wczoraj, że powinniśmy się zastanowić nad tym, co robimy.
- Zastanowić się, a przede wszystkim nie spieszyć, to powiedziałam.
- Hm, być może, ale zapamiętałem to trochę inaczej. Pewnie jednak masz rację, bo z uwagi na to, co
robiliśmy, mój mózg nie pracował zbyt sprawnie. - Wciąż głaskał ją po policzku.
Ta niewinna pieszczota sprawiła, że Robin wprost szalała z pragnienia, lecz starała się temu nie
poddać.
- Dlatego mnie tu przyprowadziłeś? - spytała.
216
- Owszem.
- Żeby postawić na swoim? - Jego szczerość rozśmieszyła Robin.
- No właśnie.
- Naprawdę jesteś łobuzem - stwierdziła, gdy jego dłoń przesunęła się z twarzy na szyję, a potem
jeszcze niżej.
- Robin, a może byśmy popływali nago
1
? - zaproponował.
- Nie ma mowy - sarknęła, choć wcale nie czuła się urażona tą propozycją.
- Czemu nie? - Dean zdjął z siebie koszulkę.
- Naprawdę nie dasz się namówić? Byłoby weselej. No i nie wiadomo, co mogłoby się zdarzyć potem.
Napawała się widokiem, którego przez cały dzień tak stanowczo sobie odmawiała. Szerokie
muskularne ramiona, płaski brzuch, szczupłe, silne biodra... Nie bardzo mogła sobie przypomnieć,
dlaczego właściwie nie powinna mu ulec.
Dean wstał i ruszył nad brzeg jeziora. Szedł z rękami w kieszeniach, niedbale, jakby wybierał się na
spacer, ale gdy stanął nad wodą, zdjął szorty, a po chwili zanurzył się w wodzie sięgającej nieco powy-
żej pasa i odwrócił się do Robin.
- Ale fajnie - kusił.
Wiedziała, że bardzo potrzebuje... jakby to nazwać... ochłody. A jednak owo „chłodzenie" groziło
pewnymi konsekwencjami.
- Już mam w domu jedno nieplanowane dziecko
- stwierdziła rezolutnie. - i wcale nie marzy mi się następne.
Niemowlę w spadku 217
- Hm, stoimy więc oto przed odwiecznym dylematem: „I chciałabym, i boję się". Czy tak?
Roześmiała się.
- Ująłeś to bardzo precyzyjnie, Dean. Ale co z tego? Problem nadal istnieje.
- Wcale nie, bo się zabezpieczyłem. I co ty na to, maleńka? - zakończył z akcentem cwaniaka z
szemranej dzielnicy.
- Hm, sama nie wiem, panie Duży...
- Pan Duży ma wielką nadzieję...
- Do diabła, Dean, jeszcze chwila takiej rozmowy, a...
- A nadzieje pana Dużego się spełnią? Zachichotała.
- Dean, oboje wiemy, że nie powinniśmy... - Zawiesiła głos, nie dokończyła zdania.
- Ale?
- Ale kto powiedział, że tylko rozsądek jest na tym świecie? - po chwili milczenia wyrzuciła z siebie.
- Na pewno nie nasz grecki filozof.
- Tak, on na pewno nie. Odwróć się. Z uśmiechem spełnił jej polecenie,
Robin szybko wstała i zrzuciła z siebie ubranie. Odrzuciła wszelkie wahania, pragnęła tylko Deana.
Woda była chłodna. Dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy do niej weszła. A może dreszcz wziął się
stąd, że była całkiem naga i że zamierzała zrobić coś zupełnie nie w swoim stylu?
- Mogę się już odwrócić? - spytał Dean. Stanęła blisko niego i ugięła kolana, żeby piersi
schowały się pod wodę.
218
- Możesz - pozwoliła łaskawie.
- Jeśli weszłaś tu w ubraniu, narazisz się na moje zabójcze kpiny, ostrzegam. Więc jeśli chcesz ich
uniknąć, to lepiej...
- Zawsze tyle gadasz? Odwróć się.
Gdy tak uczynił, jego wzrok powędrował z twarzy Robin na obnażone ramiona.
- A więc jednak masz w sobie coś z niegrzecznej dziewczynki - powiedział, uśmiechając się szeroko
na widok jej nagości okrytej wyłącznie wodą.
Nie wyciągnął do niej rąk, jak się tego spodziewała, tylko stanął za nią. Tak blisko, że poczuła na
plecach ciepło jego ciała. Pocałował ją w ramię, a zarazem lekko uniósł, by wynurzyły się piersi.
Wiedziała, że na nią patrzył, i wcale nie czuła się pewnie.
- Piękne - wyszeptał, całując ją w szyję. Wziął w dłonie jej piersi i przytulił Robin do siebie. To było
takie cudowne, takie niezwykłe, noc,
księżyc, woda i oni... Robin zakręciło się w głowie. Oparła się o Deana, podając szyję do pocałunków.
Dean odwrócił ją twarzą do siebie i żarliwie pocałował.
Była spragniona tych pocałunków, nie potrafiła się oprzeć ciepłu i słodyczy tej pieszczoty. Z każdą
chwilą coraz bardziej go pragnęła, coraz bardziej tęskniła za spełnieniem.
On także jej pragnął. Czuła to bardzo wyraźnie. Zastanawiała się, kiedy wyprowadzi ją na brzeg... A
może powinna o to poprosić? Bo za chwilę oszaleje z pożądania.
Niemowlę w spadku
219
Ale zamiast tego Dean uniósł Robin do góry...
Nic z tego nie będzie, pomyślała.
Lecz wsunął się w nią tak gładko i bez wysiłku, jakby tam właśnie było jego miejsce. Całował jej
piersi, jednocześnie pulsując w jej wnętrzu, wzbudzając pragnienie, coraz większe pragnienie...
Oślepiający wybuch przeszywającej rozkoszy zaparł im dech w piersiach, zwarł we wspólnej chwili
ekstazy.
A potem wszystko ustało. Płomienie przygasły...
Dean oparł czoło na jej ramieniu, głowa Robin opadła na jego ramię.
Dziwiła się, skąd jeszcze miał tyle siły, żeby ją trzymać w górze, skoro sama tak bardzo była
zmęczona.
- Dobrze ci? - spytał głosem nabrzmiałym namiętnością.
- Bardzo dobrze - szepnęła. - A tobie?
- Dużo lepiej niż dobrze.
Wciąż wspierała głowę na jego ramieniu. Było jej tak wygodnie w ramionach Deana... Niestety wie-
działa, że to nie może trwać wiecznie, więc w końcu odsunęła się od niego i stanęła na własnych
nogach.
Lecz on nie chciał jej puścić, tylko jeszcze mocniej przytulił.
Wcale jej to nie przeszkadzało. Słyszała bicie jego serca, cieszyła się miłym uczuciem, że jest z tym
wspaniałym mężczyzną.
W końcu Dean westchnął z rezygnacją i powiedział:
- Musimy wracać, bo zaczną nas szukać.
220
Robin absolutnie nie chciała, by w takiej sytuacji nakrył ich ktoś z jego rodziny.
- Zdaje się, że zrobiło się późno - powiedziała.
- Korek pewnie już się rozładował.
Dean pocałował ją w czubek głowy, Robin przycisnęła usta do jego torsu. Niechętnie wypuścili się z
objęć.
Trzymał ją za rękę, kiedy razem ..wychodzili z jeziora, i jeszcze raz pocałował, kiedy znaleźli się na
kocu. Pocałunek był tak namiętny, że Robin pomyślała, czy aby na pewno koc na nic się nie przyda.
Lecz Dean spiesznie się od niej odsunął.
- Ubieraj się i przestań mnie kusić, czarownico.
- Wrócił na brzeg jeziora go swoje szorty.
Robin też się ubrała, chociaż marzyła o tym, żeby leżeć nago obok Deana pod cudownie rozgwież-
dżonym niebem.
Wracali do domu w milczeniu, w milczeniu przenieśli do samochodu śpiące dzieci. Na koniec
pożegnali się z rodziną Deana, która jeszcze nie skończyła oglądać filmu.
Dopiero kiedy ruszyli w drogę, Robin powiedziała, że bardzo polubiła jego rodziców i rodzeństwo, i
że w ogóle był to bardzo miły dzień.
Wreszcie stanęli przed drzwiami swoich mieszkań, każde z dzieckiem na ręku.
- Połóżmy dzieci i spotkajmy się tutaj - zaproponował Dean.
Tylko na to czekała, więc z miejsca się zgodziła. Bez problemu ułożyła Mazie w łóżeczku i poszła do
przedpokoju. Stanęła oparta plecami o framugę.
Niemowlę w spadku 221
Po chwili dołączył do niej Dean, wziął ją w ramiona i pocałował. Jakby nadal znajdowali się nad
jeziorem.
A potem patrzył na nią, jak rozanielona uśmiechała się słodko.
- Tak oto skończyły się moje trzy dni - powiedział.
- To znaczy, że zegar wybił północ i twoja karoca zamieniła się z powrotem w dynie?
- Chciałbym wiedzieć, jak się spisałem.
- Hm, muszę się zastanowić. Opieka nad Mazie, wypad z dzieciakami, restauracja, wizyta u twoich
rodziców, no i takie tam... W sumie... - Zadumała się głęboko. - W sumie szóstka z plusem.
Nie było wątpliwości, że w jej rozumieniu najwięcej punktów zarobił na „takie tam".
- Dziękuję. - Dean ją uścisnął. - Ale nie o to mi chodziło.
- Jakoś nie przychodzi mi do głowy nic, za co mogłabym ci obniżyć ocenę - powiedziała rozmarzona.
Po pierwsze była to szczera prawda, a po drugie po tym, co stało się nad jeziorem, Robin przestała się
pilnować.
- Świetnie. Jak rozumiem, zdołałem cię przekonać, że potrafisz zająć się Mazie i wcale nie musisz jej
oddawać?
- Ach! - A więc to miał na myśli... Robin nie była już cała w skowronkach.
- Ponieważ dla mnie były to najmilsze dni w całym mym życiu. Naprawdę, uwierz mi.
222
I bardzo pragnę, żeby się powtarzały. Ty i ja razem... Razem wychowywalibyśmy dzieci. Wydaje mi
się, że rozpoczęliśmy coś zupełnie wyjątkowego. Coś, co ma przed sobą cudowną przyszłość.
Pomysł spędzenia z nim całej przyszłości bardzo się Robin podobał. Było jej miło, że także tak
pomyślał. Niestety, słowa o wspólnym wychowywaniu dzieci podziałały na nią jak zimny prysznic.
Cóż, doszli do sedna sprawy. Rozmowa stała się bardzo poważna. .
- Dean, a jeśli nie zatrzymam Mazie?
- Tak, rozumiem... Więc nadal się nad tym zastanawiasz?
- Nie wiem - odparła szczerze, i natychmiast poczuła bolesne ukłucie w sercu na myśl o rozstaniu z
małą. - Wiem, że znacznie lepiej sobie radzę z pieluchami i karmieniem, ale to przecież dopiero
początek. Przede wszystkim muszę myśleć o tym, co dla niej jest najlepsze.
- Najlepiej dla niej będzie, jeśli zostanie z tobą - oświadczył stanowczo Dean.
- Nie jestem pewna. Gdyby ciebie nie było, w środku nocy wiozłabym ją na pogotowie. Nie wiadomo,
co by jej tam mogli zrobić, zanim ktoś by"" się zorientował, że to tylko ząbkowanie, bo przecież
normalna matka nigdy by nie zrobiła rabanu o coś takiego. A moja ignorancja mogła narazić Mazie na
poważny stres i przykre badania. Nawet gdybym w końcu nauczyła się wszystkiego o niemowlętach,
to przecież nie będę umiała postępować ze starszym dzieckiem, choćby takim jak Andy. No i
oczywiście
Niemowlę w spadku 223
już wiem, że dla czterolatków jestem niebezpieczna. A to przecież dopiero początek. Dzieci prze-
chodzą różne okresy, mają różne potrzeby, a ja o tym absolutnie nic nie wiem.
- Z każdym dniem coraz lepiej sobie radzimy - zapewnił ją Dean.
- Nie wszyscy.
- Każdy, kto naprawdę tego chce. Pokochałaś Mazie, Robin. Widzę to. I wiem, że wczoraj przeraziłaś
się nie dlatego, że nie wiedziałaś, co zrobić, ale dlatego, że się o nią bałaś. Moja była żona nigdy tego
nie potrafiła. Najważniejsza jest miłość. To przecież miłość zmienia kobietę w dobrą matkę.
- Właśnie z miłości chciałabym, żeby Mazie miała jak najlepszy dom i najlepszą opiekę, czyli to,
czego nie potrafię jej zapewnić.
- Ale to ciebie wybrali jej rodzice.
- Wybrali mnie, bo nie mieli nikogo innego, a nie dlatego, że uznali mnie za właściwą osobę.
- Więc stań się tą właściwą osobą.
Dobrze wiedziała, że nie zamierzał ustąpić. Nie przyjmował do wiadomości, że tego jednego Robin
naprawdę nie potrafi. Według niego była to tylko kwestia wyboru.
Niestety Robin miała inne zdanie. Dobre chęci nie mają tu nic do rzeczy, po prostu jedni ludzie mogą
być rodzicami, a inni się do tego nie nadają. A ona należy do tej drugiej kategorii.
Dean musiał zobaczyć malujące się na jej twarzy wątpliwości, ponieważ posmutniał.
224
- No cóż, zrobiłem co mogłem. - Westchnął. - Teraz wszystko zależy od ciebie.
- Dean, dziękuję, że tak bardzo mnie wspierałeś. Nie, nie było to pożegnanie. Jeszcze nie.
Ale co przyniosą następne dni? Pocałował ją delikatnie.
- Pójdę teraz do siebie. Musisz to wszystko jeszcze raz spokojnie przemyśleć.
Zabrzmiało to paskudnie, niczym ultimatum. Cóż, miał do tego prawo, miał prawo do własnych ocen,
do potępienia lub aprobaty jej wyborów.
Wszystko zależało od niej. Była wolna, mogła podjąć każdą decyzję. Tylko jaką? Na Boga, jaką?!
Już był. przy swoich drzwiach. Odwrócił się.
- Robin, nie oddawaj Mazie.
A potem zniknął, a ona została sama.
Czy taki jest jej wybór? Bo jeśli odda Mazie, Dean jej tego nie wybaczy. Uzna, że przeważył egoizm,
lęk przed odpowiedzialnością, uzna Robin za kobietę zapatrzoną w siebie, nieczułą,-niezdolną do
prawdziwej miłości.
A przecież to nieprawda! Potrafi kochać, potrafi czuć...
Tylko tak bardzo się boi, że skrzywdzi Mazie, tę małą dziewczynkę, która zawładnęła jej sercem.
Tak samo jak Dean.
Może mieć ich oboje albo zostać sama.
Lecz nie nadaje się na matkę. Na żonę i kochankę tak, ale nie na matkę.
Jednak wybór ma jeden: Dean i Mazie albo samotność.
Niemowlę w spadku 225
Poczuła ostre ukłucie w sercu. Chciała pobiec do Deana i zapewnić go, że nikomu Mazie nie odda.
Ale nie zrobiła tego. Nie mogła, ponieważ najważniejsze było dobro dziewczynki, a nie jej miłość do
Deana. Robin nie miała prawa zatrzymać dziecka tylko po to, żeby zatrzymać przy sobie mężczyznę,
choćby tak wspaniałego jak Dean.
Musiała podjąć decyzję, biorąc pod uwagę wyłącznie dobro Mazie.
A była przekonana, że to nie ona jest tym dobrem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Bywają przypadki, że kontakty z dzieckiem są dopuszczalne, ale zdarza się to bardzo rzadko. Nie
mogę pani zagwarantować, że będzie pani mogła odwiedzać Mazie, a już na pewno nikt nie pozwoli
pani zabierać jej na kilka dni. Zresztą nie doradzałabym takiego rozwiązania. Byłoby to niekorzystne
dla dziecka i bardzo irytujące dla rodziny adopcyjnej, nie mówiąc już o tym, że za każdym razem,
kiedy gościłaby pani dziecko u siebie, potem czułaby się pani tak, jakby znów je pani oddawała. Z do-
świadczenia wiemy, że dla wszystkich najlepszym wyjściem jest całkowite zerwanie kontaktu. *
- Innymi słowy, jeśli teraz zabierze pani Mazie, to już nigdy więcej jej nie zobaczę?
- Niestety tak - potwierdziła cierpliwie pracownica prywatnej agencji adopcyjnej, z którą Robin
spotkała się następnego dnia po południu. - Chyba że woli pani umówić się ze mną na inny termin. Tak
czy inaczej, kiedy mi ją pani przekaże, dziecko
Niemowlę w spadku 227
stanie się członkiem rodziny adopcyjnej i pani nie będzie miała do niego żadnego prawa.
Ta odpowiedź bardzo się Robin nie spodobała.
- Jeśli stracę z nią kontakt, to skąd będę wiedziała, że nic złego jej nie spotka? Skąd będę wiedziała,
czy ma wszystko, czego jej potrzeba, i czy ma taką opiekę, na jaką zasługuje? - dopytywała się Robin,
nie pierwszy zresztą raz. Te same pytania zadała w opiece społecznej i w innej agencji adopcyjnej.
- Musi pani mieć do nas zaufanie. Umieścimy Mazie w najlepszej rodzinie, która zresztą będzie przez
nas ściśle kontrolowana. - Kobieta milczała chwilę, zastanawiając się nad czymś. - Być może się mylę,
ale zdaje mi się, że tak naprawdę wcale pani nie chce oddać Mazie.
- Nie, ale...
- To „nie" jest dla mnie ważnym sygnałem ostrzegawczym. Nie chcę stawiać w trudnej sytuacji
rodziny, która wiele lat czeka na dziecko. Nie powinno się przeprowadzać adopcji, kiedy matka, a w
tym wypadku pani, nie jest całkowicie zdecydowana oddać dziecko.
- Chcę tylko tego, co będzie najlepsze dla Mazie.
- I uważa pani, że pani nie jest najlepsza?
- Nie potrafię się opiekować dziećmi - stwierdziła ze smutkiem.
Pracownica agencji zdziwiła się, bo przecież nie było żadnych wyraźnych oznak niekompetencji ze
strony pani Maguire. Siedziała na sofie z Mazie na rękach i wszystko było w jak najlepszym porządku.
Nie wiedziała jednak, że całkiem inaczej wyglądało
228
to przed południem, kiedy Robin próbowała nakarmić i kąpać Mazie, a jednocześnie rozmawiać przez
telefon. Musiała się skontaktować z agencją adopcyjną, przełożyć kilka ważnych spotkań i rozwiązać
problem półek w nowo otwartym sklepie Everyday Hardware.
Robin wolała tego wszystkiego nie tłumaczyć.
- Nigdy nie opiekowałam się dziećmi, nawet kiedy byłam nastolatką - zaczęła wyjaśniać. - Kiedy w
zeszły piątek przywiozłam Mazie do domu, sąsiad musiał mi pokazać, jak się zmienia pieluchy.
- Nó cóż, widzę, że już się pani nauczyła. Może pani tego nie wie, ale nikt nie rodzi się fachowcem.
Wszyscy przez całe życie się uczymy. Przysłowie mówi, że dla chcącego nie ma nic trudnego, i do
pani pasuje to jak ulał. Jestem pewna, że jeśli zatrzyma pani córkę, doskonale sobie pani poradzi.
To samo powiedział jej Dean, ale Robin wciąż nie była pewna, czy to prawda. I bała się zaryzykować.
- Wychowywanie dziecka wcale nie wymaga perfekcjonizmu, bo nie na tym rzecz polega. Serce,
rozum i robienie tego wszystkiego, co możliwe, o to w tym wszystkim chodzi - mówiła starsza
kobieta. - Jeśli Mazie znajdzie się w rodzinie adopcyjnej, jej nowi rodzice też będą popełniać błędy,
ponieważ tak jak pani są tylko ludźmi. I proszę pamiętać, że jeśli chce pani oddać córkę tylko dlatego,
że nie czuje się pani kompetentna, to istnieją kursy dla rodziców. Ale najważniejsze jest serce i rozum.
Wkrótce Mazie zacznie mówić, będziecie miały coraz więcej wspólnych spraw i sekretów, jak to w
życiu. Skoń-
Niemowlę w spadku 229
czy się okres czysto pielęgnacyjny, zacznie się prawdziwe współżycie z małym człowieczkiem.
- Najwyraźniej pani z agencji doszła do jakichś wniosków, a ponieważ nie miała zbyt dużo czasu, na
koniec tylko dodała: - Może pani przecież zatrzymać Mazie jeszcze trochę i dobrze się nad tym
problemem zastanowić. Więcej, doradzam to pani, bo widzę, że wcale nie jest pani przekonana, czy
naprawdę chce pani oddać córkę. Mogę także zabrać ją ze sobą w tej chwili i klamka zapadnie.
Decyzja należy do pani.
Zatrzymać Mazie...
Zatrzymać córkę... Bo tak właśnie nazywała ją ta kobieta.
Robin, mama Mazie...
Myśl o tym powinna przerazić Robin, lecz nie przeraziła, tylko przyniosła ulgę.
- Nie pozwolę jej pani zabrać - powiedziała spontanicznie.
- Nie spodziewałam się tego - powiedziała kobieta, zamykając teczkę. - Jeśli zmieni pani zdanie,
proszę zadzwonić, chętnie znów do pani przyjdę. Ale o ile się nie mylę, to maleństwo już znalazło
sobie miejsce w pani sercu i nigdy więcej o pani nie usłyszę.
Robin spojrzała na Mazie. Dziewczynka wpakowała sobie stópkę do buzi. To było śmieszne, śliczne,
ujmujące, i Robin rzeczywiście poczuła ciepło koło serca.
- Proszę nie wstawać - powiedziała starsza pani.
- Znajdę drogę do drzwi.
230
- Dziękuję, że się pani fatygowała - zawołała za nią Robin.
Po chwili była j uż sama z Mazie. Kamień spadł j ej z serca.
A może to tylko chwilowe? - pomyślała. Cisza przed następną burzą? Na pewno.
Nie była ani trochę bardziej pewna, czy potrafi przetrwać następną burzę, następny rzeczywisty czy
wymyślony kryzys, jeśli nie odda Mazie do adopcji.
No i co ja mam teraz zrobić? - zastanawiała się, obserwując dziecko.
Maleństwo nie odpowiedziało, ale spojrzało na nią tak jak co dzień od niedzielnego poranka. Mazie
patrzyła na Robin, jakby ją poznawała, jakby darzyła ją bezgranicznym zaufaniem. I jakby bardzo, ale
to bardzo ją lubiła.
- A co będzie, jeśli zrobię coś strasznego? Na przykład zawiozę cię na pogotowie, kiedy nic groźnego
się nie stanie, albo zgubię cię w sklepie z zabawkami? - szepnęła.
Kiedy tak się martwiła, przypomniało jej się coś, co powiedział Dean, kiedy mu opowiedziała historię
z Timmiem. Powiedział, że teraz Robin już wie, że» czterolatka nie można ani na chwilę spuścić z oka
i na pewno już nigdy więcej nie powtórzy tamtego błędu.
I była tp prawda.
A po tamtej aferze w środku nocy będzie wiedziała, że zanim się pomyśli o wezwaniu lekarza, trzeba
najpierw podać dziecku lek zbijający temperaturę i odrobinę ciepłego mleka na pocieszenie.
Niemowlę w spadku 231
A więc jednak czegoś się nauczyłam na swoich błędach i już nigdy ich nie powtórzę, pomyślała.
Problem w tym, że na pewno popełnię nowe.
Ale teraz znów przypomniała sobie słowa starszej pani, która dopiero co opuściła jej mieszkanie. O
tym, że wszyscy rodzice popełniają błędy, i o tym, że nikt nie rodzi się fachowcem.
- Mazie, ale czy ty wytrzymasz te moje wszystkie nauki? Przecież każdego dnia będę na tobie
eksperymentowała - zwierzyła się maleństwu.
W odpowiedzi Mazie zamachała radośnie nóżkami i rączkami. Robin łzy napłynęły do oczu, chociaż
sama nie wiedziała dlaczego.
Naprawdę pokochała tę maleńką istotkę.
A skoro ją pokochała i nie zamierzała nikomu oddać, musi wychować ją najlepiej jak potrafi. Musi
stworzyć jej taki dom, na jaki ta kruszynka zasłużyła.
- Starać się, starać, i jeszcze raz starać. Przecież nie jestem idiotką! Mazie, nie trać ducha, na pewno z
pomocą tych kursów dla rodziców sporo się o tobie nauczę.
Z pomocą kursów i Deana...
Wspomnienie o nim wywołało kolejną falę ciepła w sercu Robin. I nie tylko dlatego, że był naj-
wspanialszym mężczyzną, jakiego mogła sobie wyobrazić. Bo on w nią wierzył. W nią i w jej
matczyne umiejętności. Wierzył, że Robin sobie poradzi. I że on będzie przy niej. Na wszelki
wypadek.
- Nie masz pojęcia, jakie to wszystko dziwne - powiedziała Robin do Mazie. - Właśnie sobie
232
wyobraziłam ciebie, siebie, Deana i Andy^go, i jeszcze jakieś dzieci, jako jedną wielką szczęśliwą
rodzinę. I to mówię ja, kobieta zwariowana na punkcie kariery, która dopiero co weszła na giełdę ze
swoją firmą, a cztery dni temu nie miała pojęcia, jak się zmienia pieluchę.
Naprawdę wyobrażała sobie przyszłość, o której mówił Dean. Podobał jej się ten obrazek.
- Ale czy podołam wszystkiemu? Tak, to nie będzie łatwe.
Ale kiedy znowu spojrzała na Mazie i kiedy dziewczynka się do niej uśmiechnęła, kiedy Robin
pomyślała o Deanie, o tym, że może całe życie spędzić u jego boku tak jak spędziła miniony weekend,
kiedy pomyślała o Andym i tych innych dzieciach, i o tym, że może stworzyć prawdziwą, kochającą
się, duża rodzinę, podobną do Machlinów, ze zdumieniem stwierdziła, że choćby nie wiem ile miało ją
to kosztować, i tak nie odpuści. Uda się, musi się udać.
- Właśnie zostałaś moją córeczka, Mazie - oznajmiła maleństwu.- A ja twoją mamusią.
Trochę dziwnie zabrzmiało to w jej uszach, ale zarazem tak cudownie. A gdy Robin powtórzyła to
kilka razy, dziwnie już nie brzmiało, za to cudownie jak najbardziej.
I z tego wszystkiego się popłakała.
- Nic się nie stało — zapewniła córeczkę. - To ze szczęścia.
Teraz, kiedy już podjęła decyzję, naprawdę była szczęśliwa. Miłość do Mazie wypełniała jej serce po
brzegi.
Niemowlę w spadku 233
Miłość do Mazie i do Deana.
Oczywiście Robin pragnęła jak najszybciej podzielić się z nim swoim szczęściem. Chciała mu
powiedzieć, że jego wysiłek nie poszedł na marne.
Miała nadzieję, że starczy mu cierpliwości i wyrozumiałości, i nie będzie miał jej za złe, że po-
trzebowała trochę czasu i groźby utraty Mazie, by podjąć właściwą decyzję.
Mazie już spała, kiedy Robin usłyszała, jak Dean otwiera drzwi swego mieszkania. Właściwie
powinna dać mu chwilę odpocząć, ale po prostu nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie powie, co
postanowiła.
Otworzyła drzwi. Dean właśnie wchodził do swego mieszkania.
- Cześć - powiedziała. - Pamiętasz mnie jeszcze? To ja, ta zwariowana damulka z naprzeciwka.
Dean uśmiechnął się niepewnie. Jasne, przecież nie wiedział, co Robin zrobiła z Mazie.
- Trochę się ogarnę i zaraz do ciebie przyjdę - powiedział zamiast powitania.
Był zmęczony po ciężkim dniu, ale i tak prezentował się dobrze. Wprawdzie rozluźniony krawat
zwisał trochę krzywo, ale poza tym Dean wyglądał jak spod igły, a delikatny wieczorny zarost
dodawał mu tylko uroku.
- A gdzie Andy?
- Miałem problemy na budowie i nie mogłem się urwać, więc siostra zabrała go do siebie.
Jego siostra prowadziła żłobek, do którego chodził Andy.
234
- Myślisz, że Peggy będzie mogła czasami zabrać Mazie, kiedy zdarzy mi się wariacki dzień? - spytała
Robin jakby nigdy nic.
- Nie wiem. - Dean spokojnie oparł się o framugę. - A co, potrzebujesz żłobka?
- Na to wygląda - stwierdziła Robin równie obojętnie, aż wreszcie dała za wygraną i krzyknęła: - Nie
mogłam tego zrobić! Nie mogłam pozwolić, by ktoś inny ją wychowywał. Nie mogłam się pogodzić z
tym, że już nigdy więcej jej nie zobaczę.
Dean uśmiechnął się. Wyglądał jak ktoś, komu wielki ciężar spadł z serca.
- Wiedziałem, że tego nie zrobisz... No dobra, miałem nadzieję.
- Czy twoja propozycja korepetycji z macierzyństwa jest nadal aktualna?
- Jak najbardziej - zapewnił bez wahania.
- A ta druga propozycja? Dean uśmiechnął się szeroko.
- Hm, a jaka? - droczył się.
- Hej, panie Machlin, oświadczyny to twoja rola! - fuknęła ze śmiechem.
Dean natychmiast do niej podbiegł.
- Czyżbyś się zgodziła, byśmy całą czwórką biedzili się nad codziennym życiem?
- Biedzili?
- Czyżbyś się zgodziła, byśmy całą czwórką radowali się codziennym życiem?
- Mam taki niezwykły pomysł. Tylko nie wiem, czy mu sprostasz - powiedziała przekornie.
Niemowle w spadku 235
- I to mówi kobieta, która nie zna się na smoczkach, za to na wiertłach i owszem. Zaiste, niezwykły
pomysł. Czy ja mu sprostam? Też pytanie! Ale czy ty sobie poradzisz? Ot, problem... - Zasępił się,
choć w jego oczach świeciły wesołe skry.
- Tak, jest problem, i jest to twój problem. Wciąż mi wmawiasz, że nie jestem taka ostatnia i że robię
postępy, a ja ci uwierzyłam, no i teraz masz za swoje. Już się mnie nie pozbędziesz, panie Machlin.
Ani mnie, ani Mazie. I tylko sobie zawdzięczasz ten kłopot.
- Rany boskie, ale się wpakowałem. I nie ma już dla mnie odwrotu? Żadnej nadziei? - Z trudem
zachował powagę.
- Żadnej - stwierdziła surowo, puszczając do niego oko. A potem dodała całkiem już serio: - Dean,
wychowałam się na zapleczu sklepu z artykułami żelaznymi, a mimo to wyszłam na ludzi, chociaż nie
znałam się na smoczkach ani w ogóle na dzieciach. Wystarczyły jednak trzy dni, trochę serca i twojej
pomocy, by zaczęło się to zmieniać. Jakoś wszystko się ułoży. A w razie czego nikt nie powie złego
słowa szefowej, jeśli co jakiś czas pojawi się w pracy z córeczką.
- Fakt.
- Poza tym są opiekunki do dzieci i rodzina. Ot, na przykład teraz Andym opiekuje się twoja siostra.
Myślę, że dla Mazie też uda się nam coś załatwić.
- Bo ja wiem? - Nagle pochylił się do Robin
236
i szepnął jej do ucha: - A w razie czego zawsze będziesz miała mnie.
- No właśnie, też tak sobie to wymyśliłam. Dean znów się uśmiechnął, przytulił ją do siebie
i pocałował tak mocno, że dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Zrobiłaś to, co najlepsze. Dla ciebie i dla Mazie.
- Mam nadzieję. Boję się tylko, żeby nie zaczęła wyglądać jak moja stara lalka. Kochałam ją, ale raz
wpadła mi do kałuży, potem niechcący urwałam jej rękę, a wreszcie wypadło jej oko. Chciałam je
przykleić, ale mi nie wyszło...
- Nie sądzę, żeby tym razem było aż tak źle. - Dean się roześmiał. - Cały dzień byłaś zupełnie sama z
Mazie i, jak rozumiem, jest cała i zdrowa.
- Rzeczywiście. - Robin dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę, a przecież był to kamień milowy w jej
macierzyńskiej karierze.
- Nie wrzuciłaś Mazie do kałuży, nie wyrwałaś jej rączki, oczy, ma na swoim miejscu...
- Za to dałam jej za zimne mleko i mnie opluła.
- Nie umie jeszcze mówić, więc jak miała cię poinformować o fuszerce? Podgrzałaś mleko i po
sprawie.
- Świetnie, rób tak dalej, Dean. W każdej mojej pomyłce dopatruj się czegoś pozytywnego, a za jakiś
czas będę nie tylko damą od żelastwa, ale mamuśką całą gębą.
- Zawsze do usług - skłonił się dwornie. - Zawsze, pani Maguire... pani Machlin.
237
Juz nie chcialo im sie dluzej zartowac. Przywarli do siebie, ich usta sie polaczyly.
Wyruszyli w dlugie, szczesliwewe zycie.
Z Mazie, z Andym i z tymi dziecmi, ktore juz zyly w ich marzeniach, a za jakis czas pojawia sie na
swiecie.