Trish Morey
Karnawał w Wenecji
Tłumaczenie: Zbigniew Mach
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Prince’s Virgin in Venice
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2019
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2019 by Trish Morey
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi
znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i
zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Vittorio D’Marburg książę Andachsteinu miał wszystkiego
po dziurki w nosie. Był śmiertelnie znudzony. Nawet
w Wenecji, w szczycie słynnego karnawału, idąc na
najbardziej ekskluzywne przyjęcie w mieście, nie potrafił
uciec od przemożnego poczucia frustracji.
Może miał też dość gęstej żółtawej mgły, która osiadając
ciężką wilgocią na jego kostiumie, mroziła w księciu wszelkie
weselsze myśli o karnawale. Budził się w nim zwykły cynik.
Mgła sprawiała, że magiczna Wenecja znikała dokładnie
w chwili, gdy jej wąskie uliczki i mosty wypełniał radosny
tłum ludzi szybkim krokiem zmierzających na bale. Ubrani
w barwne i jaskrawe kostiumy nawet nie zauważali mgły
i z wesołymi okrzykami przepychali się nawzajem. Bo tylko
jeden karnawał na świecie wyzwala taką ekscytację i energię.
Miasto na wodzie urywa się wtedy ze smyczy i zostawia
swoje dostojeństwo. Liczą się tylko niezliczone bale
kostiumowe i przyjęcia.
Vittorio przedzierał się przez tłumy karnawałowiczów.
Jego peleryna radośnie powiewała na wietrze, ale nastrój
księcia z każdym krokiem stawał się coraz bardziej ponury.
Ludzie rozstępowali się przed nim, podziwiając jego kostium
rycerza lub może cofając się przed bijącym z księcia bojowym
nastawieniem. I złowrogim spojrzeniem.
Chciał, by wszyscy widzieli jego oczy. Już jako dziecko
skończył z zabawami w przebieranie. Każdy musiał wiedzieć,
że za maską jest Vittorio D’Marburg.
Przed starożytną studnią na placu, przy którym mieścił się
pałac Marigaldich, książę zwolnił kroku. Pewnie ucieszyłby
się, że nareszcie dotarł do celu i wyrwał z hałaśliwego tłumu,
gdyby nie odbyta pół godziny wcześniej rozmowa telefoniczna
z ojcem, który radosnym głosem przekazał synowi, że na balu
pojawi się hrabianka Sirena Della Corte.
Była córką starego przyjaciela ojca Vittoria. Syn wiedział,
że nie ma mowy o przypadku – hrabianka Sirena przyjdzie na
bal celowo. Była zimną i wyrachowaną kobietą uwielbiającą
kreacje najdroższych projektantów. Od dawna marzyła o tytule
księżnej, który otrzymałaby przez upragnione małżeństwo.
Ojciec, mimo ostrych protestów syna, jeszcze bardziej
rozbudzał jej wielkie ambicje.
Mimo obietnicy złożonej swojemu staremu przyjacielowi
Marcellowi, że go nie zawiedzie, Vittorio szedł na bal jak na
ścięcie.
Miał nadzieję, że wypad do zanurzonej w karnawale
Wenecji da mu chwilę wytchnienia od otępiającej atmosfery
rodzinnego zamku i niekończących się wymagań starzejącego
się ojca, księcia Guglielma Richtera D’Marburga. Ale dopadły
go i tutaj… Razem z hrabianką, którą ojciec wybrał mu na
kolejną przyszłą żonę.
Po doświadczeniach swojego pierwszego fatalnego
małżeństwa Vittorio nie miał jednak zamiaru znowu ulec woli
ojca.
Tłumy
gęstniały,
ale
radosne
podniecenie
karnawałowiczów kłóciło się z ponurym nastrojem Vittoria.
Czuł się jak ktoś obcy. Miał świat u swoich stóp, ale
przeznaczenie deptało mu po piętach. Mimo reputacji
beztroskiego playboya pragnął podejmować własne decyzje.
Wciąż jednak ciążyło nad nim jego arystokratyczne
pochodzenie i związana z nim konieczność zaspokajania
w pierwszej kolejności potrzeb rodu.
Uciekał od własnego przeznaczenia tak, jak teraz
w myślach szukał powodów, by nie iść na bal. Nie miał ochoty
na spotkanie z Sireną. Nie chciał patrzeć, jak go uwodzi, by za
chwilę – gdy sam zignoruje jej widoczną gołym okiem grę
uwodzicielki – udawać zranioną i obrażoną.
Ale musiał pójść.
Marcello był jego najserdeczniejszym przyjacielem. Znali
się od dziecka. Vittorio dał mu słowo. Będzie więc musiał
znosić nadąsane miny hrabianki.
W duchu przeklinał ojca, że wciąż stoi za nią murem.
Z zamyślenia wyrwał go widok kobiety, która nagle
przykuła jego wzrok. Wyróżniała się radosną feerią barw
swojego kostiumu, co w tak kolorowym i rozradowanym
tłumie, było sztuką nie lada. Kątem oka dostrzegł jej kolano.
Uniósł wzrok wyżej i zobaczył pięknie zarysowany owal
twarzy. Wystające kości policzkowe nadawały nieznajomej
swoistego dostojeństwa. Przez chwilę miał wrażenie, że
ogląda portret olejny namalowany delikatnymi, ale śmiałymi
pociągnięciami pędzla. Tłum stanowił tu tylko niewyraźne tło
wykonane zwykłą akwarelą.
Vittorio lekko zmrużył oczy, jakby jednym spojrzeniem
chciał wydobyć jej postać z ludzkiego zbiorowiska. Zobaczył
ciemne włosy opadające falą na jedno ramię. Kobieta zwróciła
twarz w stronę pobliskiego mostu, gorączkowo rozglądając się
na wszystkie strony.
Turystka zgubiona w plątaninie weneckich uliczek
i kanałów.
Sama.
Odwrócił wzrok. Trudno. Już jest spóźniony na bal.
Odruchowo jednak znów spojrzał na przewalający się tłum.
Nikt jej nie szukał. Wszyscy w pośpiechu zmierzali na swoje
bale.
Znikła mu z oczu, ale po chwili znów się wynurzyła
z morza bogato zdobionych masek i wyszukanych peruk. Ich
właściciele mieli na sobie oszałamiająco piękne kostiumy
nawiązujące do dawnych wieków, gdy mężczyźni nosili
bufiaste spodnie, a kobiety suknie z obcisłą górą i dekoltem
podkreślającym obfite piersi. Przez plac przetoczył się kolejny
strumień rozradowanych ludzi, który znów gdzieś ją porwał.
Nagle jednak Vittorio zobaczył nieznajomą stojącą obok
grupy arlekinów. Podniosła dłoń do ust, jakby nie wiedziała,
co robić, i szukała pomocy. Uniosła maskę i woalkę. Odrzuciła
włosy i przeczesała je dłonią. W tym samym momencie jej
peleryna zsunęła się, obnażając nagie ramię i atłasową górę
sukni ze śmiałym dekoltem. Szybko jednak znów okryła się
peleryną przed zimnem.
Zgubiła się.
Była sama.
Niewinne piękno i kobieca bezbronność.
W jednej chwili Vittoria opuściło poczucie znudzenia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zgubioną w weneckiej mgle Rosę Ciavarro ogarnęła
panika i lęk. Gorączkowo zaczęła przeciskać się przez zbity
tłum. Cudem znalazła kawałek wolnego miejsca. Stanęła,
łapiąc oddech i uspokajając walące jak młotem serce. Nic
jednak nie mogło uspokoić jej rozbieganego spojrzenia.
Lękliwym wzrokiem rozglądała się przez koronkową
woalkę, szukając tabliczki z nazwą placu. Zresztą nazwa i tak
nic by jej nie dała, bo Rosa utknęła w części miasta, w której
nigdy nie była. Mijali ją ludzie zajęci głośnymi i wesołymi
rozmowami. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Arlekiny
i kolombiny. Wampiry i zombie. Pasują do mojej sytuacji,
pomyślała, bo sama czuła się jak umarła. W ciągu kilku minut
przeniosła się z krainy magii w sam środek nocnego
koszmaru. Tak bardzo wyczekiwany przez nią bal kostiumowy
oddalał się coraz bardziej.
Panika i lęk powoli ustępowały miejsca ponuremu
poczuciu rezygnacji. Uniosła głowę, spojrzała w zasnute mgłą
czarne niebo i objęła rękami ramiona. Drżała z zimna.
Westchnęła głęboko. Całe dnie przygotowań i wszystko na nic.
Czas pogodzić się z sytuacją i spojrzeć prawdzie w oczy.
Zbyt wiele krętych uliczek i mostów przeszła, szukając
przyjaciół, od których godzinę temu przypadkiem oddzieliła ją
roztańczona grupa ludzi przebranych za anioły.
Ostatnia noc karnawału. Jedyny bal, na jaki było ją stać.
Na zaproszenie wysupłała ostatnie sto euro, a teraz stała sama
na okrytym mgłą placu.
Gdzieś w Wenecji…
Owinęła cienką pelerynkę szczelnie wokół ramion.
Zaczęła tupać w miejscu nogami, by się rozgrzać. Dlaczego
wybrała lekką, podszytą wiatrem suknię bez ramion
z koronkowym dekoltem?
Będziesz tańczyć całą noc, upieczesz się z gorąca,
protestowała jej przyjaciółka Chiara, gdy Rosa nieśmiało
przebąkiwała, że o tej porze roku lepiej wybrać coś
cieplejszego.
Teraz po prostu marzła. Wilgotne powietrze owiewało jej
kostki nóg i łydki. Stąd chłód błyskawicznie rozlewał się po
całym ciele. Boże, jak zimno! Po raz pierwszy od wielu lat
poczuła łzy w kącikach oczu.
Nie była typem beksy. Dorastała z trzema braćmi, którzy
docinali jej niemiłosiernie, gdy tylko próbowała się rozpłakać.
Jako dziecko ze stoickim spokojem znosiła sińce, zadrapania,
poobijane podczas wspinaczek na drzewa kolana i obtarte
łokcie. Zawsze dotrzymywała braciom kroku.
Nie płakała, gdy bracia uczyli ją jeździć na wyboistej
drodze na za dużym dla niej rowerze. Skończyło się kraksą
i sińcami po zderzeniu ze starym przydrożnym figowcem. Nie
uroniła jednej łzy, gdy kiedyś spadła na ziemię, wspinając się
na przydrożne drzewo, a bracia zostawili ją samą i musiała
o zmroku wracać do domu. Wszystko to znosiła bez – jak
mówili bracia – babskiego jęczenia, czym zyskiwała ich
uznanie.
Ale wiedziała, że ją kochają.
Że robią to dla jej dobra.
Bywała zapominalska. Dlatego z chęcią przyjęła
propozycję Chiary, żeby dała jej swój telefon komórkowy
i zaproszenie. Szły przecież na ten sam bal. Ale teraz Rosa
została sama.
We mgle.
Przebiegła plac w poszukiwaniu Chiary, ale z trudem
przepychała się przez gęstniejące tłumy. Co chwila wpadała na
ludzi przebranych w najdziwniejsze stroje. Pełno tu było
dworskich błaznów w kapeluszach z dzwonkami i kobiet
w strojach szesnastowiecznych dam. Powoli wpadała
w panikę. Nie znała Wenecji tak dobrze, by znaleźć drogę na
swój bal. Przez chwilę błądziła po okolicznych uliczkach.
Na próżno.
Zatoczyła koło i wróciła na ten sam plac.
Mgła gęstniała.
Strój Rosy przemakał coraz bardziej.
Drżała z zimna.
Już lepiej wrócić do małego skromnego mieszkanka na
niskim parterze, które wynajmowały z Chiarą. Tylko jak?
Zrezygnowana westchnęła i uniosła do góry maskę
i woalkę, które jeszcze bardziej ograniczały jej pole widzenia.
Po co jej maska? Dziś wieczór nie będzie balu!
Gdy próbowała odrzucić włosy do tyłu, niesforna peleryna
znów zsunęła się w dół, obnażając nagie ramię. Natychmiast
poczuła na nim lodowate powietrze. Zatrzęsła się z zimna
i drżącą ręką szczelnie otuliła się peleryną, ale przemoczony
materiał nie dawał już żadnego schronienia przed
przenikliwym chłodem. Już miała opuścić plac, gdy kątem oka
dostrzegła ciemną postać mężczyzny. Stał niedaleko od niej
przy zabytkowej studni. Wysoki i barczysty rycerz żywcem
przeniesiony z piętnastego wieku.
Wpatrywał się w Rosę.
Nie. Niemożliwe. Spojrzała przez ramię. Dlaczego miałby
na nią patrzeć? Ale przecież obok niej nie było nikogo…
Nieznajomy już zmierzał jednak w jej stronę. Mimo
zapadającego zmroku i bladego światła lamp ulicznych
dostrzegła w jego oczach dziwny błysk, który podziałał na nią
niemal jak pieszczota.
Zadrżała, ale tym razem nie z zimna. Stać czy uciekać?
I tak już za długo stała w tym miejscu. Powinna szybko
odejść, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Mężczyzna
zbliżał się szybkimi długimi krokami. Stała jak
zahipnotyzowana, choć wiedziała, że powinna włączyć się
w tłum i dać się mu porwać. Zniknąć z oczu nieznajomego.
Ale ten już stał przy niej. Miał na sobie grubą skórzaną
pelerynę, niebieską tunikę, kolczugę, złoty łańcuch i pas
z kunsztownie rzeźbioną klamrą. Sięgające ramion włosy
okalały twarz emanującą poczuciem władzy i siły. Wysoko
osadzone brwi i zgrabny nos. Wydatna stalowa szczęka oraz
twarde rysy twarzy. I oczy. Zdumiewająco niebieskie
o odcieniu kobaltu…
Nie był zwykłym rycerzem. Musiał być panem rycerzy.
Albo bogiem. Lub oboma naraz.
– Mogę pani pomóc? – spytał niskim i zmysłowym
głosem.
Mówił po angielsku, ale z obcym akcentem. Serce biło jej
w piersi jak oszalałe. Nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.
Nieznajomy powtórzył pytanie po francusku.
Tym razem zdobyła się na kilka słów odpowiedzi.
– Jest pani Włoszką? – Teraz mężczyzna odezwał się po
włosku.
– Tak – odparła. – Dlaczego pan mnie obserwował? –
spytała, próbując dodać sobie pewności i odwagi.
– Byłem ciekaw – padła odpowiedź.
Dlaczego wśród tylu kobiet obecnych na placu wybrał
właśnie ją? Spojrzała na swoją sukienkę i widoczne spod niej
seksowne pończochy. Świadomie wybrała strój kurtyzany,
ale…
– To tylko kostium. Nie jestem… no… wie pan…
Na twarzy nieznajomego pojawił się cień uśmiechu, który
sprawił, że twarde rysy jego twarzy nagle złagodniały. Ta
zmiana ją zaskoczyła.
– Mamy karnawał. Nikt nie jest dziś tym, na kogo
wygląda – powiedział tym razem z pełnym uśmiechem na
twarzy.
– A kim pan jest?
– Vittorio. A pani…?
– Rosa… – Tylko tyle mogła powiedzieć, by nie poddać
się magii tembru jego głosu.
– Rosa – powtórzył, lekko nachylając głowę w jej stronę. –
Piękne imię. Pachnie różami. – Miło cię spotkać.
Wyciągnął dużą dłoń mocno obciśniętą mankietem ze
złotymi spinkami. Przez chwilę miała poczucie, że gdyby
napiął mięśnie ręki, rozerwałby sam mankiet.
– Zapewniam, że nie gryzę. – Popatrzył na Rosę z ciepłym
błyskiem w swoich niebieskich oczach. Przez chwilę pod
maską i strojem rycerza dostrzegła mężczyznę. Śmiertelnik,
jak my wszyscy, pomyślała… A nie bóg, który wyłonił się
z gęstej mgły…
Ociągając się, podała mu dłoń. Czuła, jak jego mocne
palce zaciskają się wokół jej palców. Mimo chłodu nagle
przeszyła ją nieoczekiwana fala ciepła. W głowie Rosy
zapaliło się czerwone światełko.
Uważaj, pomyślała.
– Muszę iść. – Wysunęła dłoń z jego dłoni.
Fala ciepła znikła tak szybko, jak się pojawiła.
– Dokąd? – zapytał.
Spojrzała przez ramię na plac. Większość ludzi już zdążyła
go opuścić. Tylko ostatni maruderzy przyśpieszali kroku.
– Mam być na balu…
– Gdzie?
– Znajdę… – odparła z udawaną pewnością w głosie,
chociaż nie miała pojęcia, gdzie się odbywał jej bal.
– Nie wiesz gdzie ani jak tam trafić? – zapytał, patrząc jej
w oczy.
Spojrzała na niego gotowa natychmiast zaprzeczyć, ale
zobaczywszy wyraz jego oczu, zrozumiała, że gdyby
skłamała, szybko złapałby ją na kłamstwie.
Otuliła się mocniej peleryną i uniosła głowę.
– A co cię to obchodzi? – spytała szorstkim tonem.
– Nic – odparł. – To chyba nie zbrodnia. Mówią, że każdy
musi choć raz zgubić się w Wenecji. Zimno ci. – Zdjął z siebie
pelerynę i okrył nią ramiona Rosy.
Odruchowo chciała zaprotestować. Pracowała w Wenecji
od kilku tygodni i mimo tego, co mówił, nie była aż tak
naiwna, by wierzyć, że nieznajomy oferuje pomoc tylko
z dobroci serca. Ale jego peleryna była gruba i dawała tyle
miłego ciepła… Ponadto pachniała jego zapachem. Zapachem
mężczyzny. Bogatym i zmysłowym. Wciągnęła ten zapach
i słowa protestu zamarły jej na wargach. Było jej tak dobrze…
Przytulnie…
– Dziękuję.
Delektowała się ciepłem, które rozgrzewało jej zmarznięte
ciało, ale nagle tknięta jakimś wewnętrznym nakazem szybko
oddała mu pelerynę…
– Masz do kogo zadzwonić? – spytał.
– Nie mam telefonu. Oddałam go przyjaciółce. –
Odruchowo spojrzała na maskę, którą chwilę przedtem zdjęła
z twarzy.
– Zadzwonię za ciebie. Podaj mi numer. – Wyciągnął
telefon komórkowy z pochewki na rycerskim pasie.
Na chwilę wstąpiła w nią nadzieja, ale szybko sobie
uświadomiła, że nie pamięta telefonu Chiary.
– Nie pamiętam numeru… – zaczęła niepewnym głosem.
– I nie wiesz, gdzie jest twój bal… – powiedział, chowając
telefon.
Nagle poczuła się straszliwie zmęczona. Wyczerpana
karuzelą emocji i pytaniami, które obnażały jej naiwność,
a może i zwykłą głupotę. Vittorio ma rację, przyjmując, że
Rosa nie wie, gdzie odbywa się jej bal. Ale nie musi teraz
bawić się w psychologa. Pragnęła jedynie wrócić do swojego
mieszkanka, wskoczyć do łóżka, naciągnąć kołdrę na głowę
i zapomnieć, że ten wieczór w ogóle się zdarzył.
– Dziękuję za pomoc, ale chyba powinieneś już być na
balu?
– Tak, powinienem.
Uniosła brwi.
– Więc…?
Mgła gęstniała i wdzierała się między nich. Gdzieś daleko
za jej plecami po kanale bezszelestnie przepłynęła gondola.
Rosa marzła. Mocno objęła rękami ramiona, ale wciąż
udawała, że nic jej nie jest.
Da radę. Jest bohaterką. Jak w dzieciństwie z braćmi.
– Chodź ze mną – usłyszała jego głos.
Rzucił te słowa od niechcenia, ale gdy tylko je
wypowiedział, zrozumiał, że chciał je powiedzieć. Była sama
jak palec. Zgubiona w Wenecji. I była piękna. Piękniejsza, niż
sądził w pierwszej chwili, gdy zdjęła maskę. Miała duże kocie
oczy o ciepłym odcieniu brązu, wydatne kości policzkowe
i zmysłowe pełne usta, które wprost… zapraszały do
całowania. Pamiętał widok jej nagiego ramienia, tani atłas
góry jej stroju oraz dekolt.
Sirena ją znienawidzi. Tak jak i jej piękne szeroko otwarte
oczy.
– Chodź ze mną – powtórzył.
– Nie musisz nic proponować. Już byłeś wystarczająco
miły – odparła.
– Oddasz mi przysługę.
– Jaką? – spytała ze zdziwieniem w głosie. – Dopiero się
spotkaliśmy.
Wyciągnął do niej rękę, aż zachrzęścił skórzany rękaw
kostiumu.
– Uznajmy nasze spotkanie za szczęśliwy traf. Zbieg
okoliczności. Też idę na bal i… nie mam partnerki. Będę
zaszczycony, jeśli zgodzisz się mi towarzyszyć.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Powiedziałam ci, że to tylko kostium kurtyzany. Nie
czekam aż ktoś mnie poderwie.
– Ani przez chwilę tak nie myślałem. Proszę tylko, żebyś
była dziś moim gościem. Ale to zależy od ciebie, Roso. Szłaś
przecież na bal. Warto tracić najwspanialszy wieczór
karnawału tylko dlatego, że zgubiłaś przyjaciółkę?
Szczelniej otulił ją swoją peleryną, patrząc, jak Rosa śledzi
wzrokiem ruchy jego dłoni. Mógłby nawet uznać, że ją
uwodzi. Spojrzała na niego. Zobaczył w jej oczach ciekawość
i niedowierzanie. Dlaczego ten nieznajomy rycerz rzuca jej
koło ratunkowe?
Vittorio się uśmiechnął. Rozpoczął ten wieczór
w parszywym nastroju. Ale wiedział też, jak jego uśmiech
działa na kobiety. Jak szybko dzięki niemu zawsze dostawał
to, czego akurat pragnął. Potrafił w razie potrzeby używać
swojego niezaprzeczalnego męskiego wdzięku. Zarówno
w negocjacjach z zagranicznymi dyplomatami, jak
i w kontakcie z kobietami, z którymi pragnął poromansować
lub tylko się przespać.
– Szczęśliwy traf – powtórzył. – Albo szczęśliwa okazja
dla nas obojga – dodał. – Poza tym będziesz mogła dłużej
nosić moją pelerynę. Nie warto? – Na jego twarzy znów
pojawił się lekki uśmiech.
Podniosła wzrok. Pod długimi rzęsami Vittorio spostrzegł
nieśmiały wyraz oczu. Niepewny i nieco spięty. Znów
uderzyła go emanująca z niego bezbronność. Rosa była
zupełnie inna niż kobiety, które zwykle spotykał. W myślach
mignął mu obraz Sireny – egoistycznej, pewnej siebie
i zaborczej. Ona nie czułaby się bezbronna, nawet gdyby
kąpiąc się sama w oceanie, napotkała w wodzie głodnego
rekina.
– Cieplej mi w twojej pelerynie. – Rosa wróciła do
rozmowy. – Dziękuję.
– Więc się zgadzasz?
Wzięła głęboki oddech. Przez chwilę walczyła ze sobą
i w końcu kiwnęła przyzwalająco głową, dokładając niepewny
uśmiech.
– Czemu nie?
– Właśnie, czemu? – odparł pytaniem na pytanie.
Nie tracił czasu. Oboje zanurzyli się w labirynt wąskich
krętych uliczek, a po kwadransie stanęli przed wejściem do
zabytkowego pałacu.
Kiepski nastrój minął jak ręką odjął. Vittorio czuł się lekko
i radośnie, bo wieczór nagle nabrał zupełnie innego blasku.
Nie dlatego, że odpłaci Sirenie za jej krętactwa i manipulacje,
ale dlatego, że z piękną kobietą u boku szedł na bal w jednym
z najpiękniejszych miast świata.
A noc była wciąż młoda.
Kto wie, jak i gdzie się skończy?
ROZDZIAŁ TRZECI
Serce Rosy biło jak młotem, gdy trzymając pod ramię tego
olśniewająco wyglądającego mężczyznę, przebijała się z nim
przez tłum spóźnialskich uczestników karnawału. Musiała
mocno wyciągać nogi, by nadążyć za Vittoriem. Znała jego
imię, ale wciąż był kimś obcym. Prowadził ją na bal
kostiumowy gdzieś, gdzie z pewnością nigdy nie była. Jednak
wszystko inne było dla niej zagadką. Nikogo i niczego nie
mogła winić za nagły przebłysk intuicji, który kazał jej
zostawić wszelkie środki ostrożności, jakie towarzyszyły jej
od małego, i w jednej chwili opuścić własną strefę komfortu.
Nie wiedziała nawet, czy znajdzie do niej drogę powrotną.
Zgodziła się, choć mogła wymienić tysiąc powodów, by
odmówić.
Miała dwadzieścia cztery lata. I nigdy w życiu nie zrobiła
niczego tak nagle i beztrosko, jak teraz. Bracia zrugaliby ją za
tak naiwne zachowanie.
Jednak noc nabrała nagle zupełnie innego charakteru.
Oczekiwania na coś nieoczekiwanego. Rosa nie mogła ukryć
ekscytacji.
– Już prawie jesteśmy. Wciąż ci zimno? – zapytał.
– Nie, już cieplej – odparła.
Peleryna Vittoria stanowiła tarczę przeciw zimnu, a ciepło
jego ramienia było rzeczywiste. Czuła radosne uniesienie.
Jakby zaczynała pełną tajemnic przygodę lub wyprawę na
nieznane dotąd lądy. Tyle niewiadomych. I jedna największa –
idący obok mężczyzna.
Szedł szybkim korkiem, jak gdyby chciał nadrobić czas
stracony na pogawędką na placu. Minęli kilka lamp ulicznych,
których światło na chwilę wydobyło z cienia jego profil.
Mocno zarysowane linie szczęki i nosa. Wysoko osadzone
brwi i ciemniejące w tym świetle niebieskie oczy. Gęste,
czarne rozwiane włosy.
Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały. Poczuła, jak w jej
ciele rozlewa się nagła fala ciepła. Potknęła się, ale szybko ją
podtrzymał. Przeprosiła i natychmiast obiecała sobie, że
postara się więcej nie patrzeć mu w oczy. Przynajmniej
w drodze na bal. Były zbyt niebezpieczne.
– Tędy. – Poprowadził ją w lewo wąskim kamiennym
chodnikiem. Stare ściany pałacu znikły we mgle, a zaraz
potem jej oczom ukazał się kamienny mur. Przeszli wzdłuż
niego. Gwar miasta cichł, coraz bardziej otulany mgłą jak
watą. Rosa słyszała tylko swoje bijące serce.
Nie. Nie tylko. Echo odbijało też ich kroki i plusk wody
w płynącym obok kanale. W zamglonym świetle latarń
patrzyła na chodnik, który… Niemożliwe.
Urywał się nagle w ciemnościach.
Ślepa uliczka?
Oczekiwanie zmieniło się w lęk. Przyszła tu z własnej woli
z mężczyzną, którego znała tylko z imienia… Jeśli jest
prawdziwe…
– Vittorio… Chyba… Chyba zmieniłam zdanie… –
powiedziała łamiącym się głosem, próbując wyciągnąć dłoń
spod jego ramienia.
– Słucham?
Stanął i odwrócił się do niej. W przyćmionym świetle jego
twarz nabrała nagle złowrogiego wyrazu. W tym momencie
mógł być demonem. Potworem. Może jednak to tylko dzieła
jej wyobraźni?
Lęk był jednak prawdziwy.
– Powinnam iść do domu – szepnęła.
Drżącymi placami mocowała się z zapięciem jego
peleryny, by jak najszybciej mu ją oddać. W myślach słyszała
ostro piętnujące jej naiwność głosy braci pytające, dlaczego
zgodziła się pójść z zupełnie obcym mężczyzną. Mieliby rację,
pomyślała. Nie zniosłaby takiego wstydu. Do końca życia
żałowałaby, że bez namysłu dała się unieść jednej chwili.
– Roso, jesteś tu? – usłyszała jego łagodny głos.
Nawet nie zauważyła, że już stoją przed otwartymi dużymi
drzwiami umieszczonymi z tyłu pałacu. Za nimi rozciągał się
rajski ogród. Świat fantazji i baśni. Na drzewach umieszczono
setki lampek.
Odźwierny schylił głowę przed gośćmi.
– Roso…? Jesteśmy na miejscu.
Zamrugała, jakby budziła się ze snu. Za plecami
odźwiernego we mgle falował roześmiany tłum w kolorowych
kostiumach.
– Na balu? – spytała niepewnym głosem.
– Tak – odparł.
W przyćmionym świetle widziała jego wpółotwarte usta,
które zdawały się mówić, że zrozumiał, dlaczego nagle chciała
wracać do domu.
– Chcesz mi jeszcze raz przypomnieć, że twój kostium nie
ma nic wspólnego z tym, kim jesteś, tak? – zapytał. – Wiem –
odpowiedział sam sobie.
Cieszyła się, że mgła choć trochę przysłoniła wyraz
zawstydzenia na jej twarzy. Co o mnie pomyśli? Najpierw
pomaga mi, a teraz widzi, że panikuję, jakby za chwilę miał
się na mnie rzucić.
Chiara miała rację przekonując ją, że musi się stać
twardsza. Silniejsza i bardziej pewna siebie. Nie mieszka już
w swojej rodzinnej ni to wsi, ni mieścinie Zecce, gdzie diabeł
mówi dobranoc. Nie ma tu ojca ani braci, którzy mogliby ją
chronić. Musi zmądrzeć i zadbać o siebie.
– Nie, skąd. Przepraszam… – Z trudem uśmiechnęła się do
niego.
– To ja przepraszam – powiedział, znów podając jej
ramię. – Większość ludzi podpływa łodziami i wchodzi
głównym wejściem. Spóźniłem się, więc wybrałem tylne.
Powinienem cię ostrzec – dodał.
W jednej chwili opuściło ją całe napięcie. Roześmiała się
i wsunęła mu dłoń pod ramię. Poprowadził ją przez ogród.
Wkroczyli w świat magii i ferii barw.
– Co to za bal? Bez zaproszeń? Nie przeszukują torebek?
– Zamknięta impreza tylko dla ściśle wybranych gości.
– Jesteś pewien, że powinnam tu być?
– Oczywiście. Przecież cię zaprosiłem.
Stanęli przy fontannie tuż przy ścianie pałacu w połowie
długości ogrodu, tak aby mogła objąć wzrokiem całą scenerię.
W dali z mgły wyłaniał się widok płynącego kanału. Położone
po jego drugiej stronie budynki sprawiały wrażenie domów
z bajki.
Mgła przesłaniała czubki drzew. Zawieszone na nich
światełka zdawały się tylko świetlistymi smugami
uczynionymi szerokimi pociągnięciami jakiegoś magicznego
pędzla. W oczach Rosy cała Wenecja skurczyła się nagle
w jeden wielki bajkowy ogród. Wilgotne zimne powietrze
osiadało jej na twarzy, ale w pelerynie Vittoria czuła się tak
rozkosznie ciepło, jak nigdy. Nigdzie się nie spieszyła.
W pałacu musiało być więcej gości.
Była obca, ale ze zdumieniem spostrzegła, że wcale jej to
nie przeszkadza. Że wystarcza jej obcy stojący tuż przy niej,
który patrzy na nią tak, jak nikt dotąd. Jakby wnikał wzrokiem
w jej wnętrze i docierał do miejsca, gdzie kryją się najgłębsze
lęki i pragnienia. Bo ten mężczyzna wyzwalał i jedne, i drugie.
Zdawał się wzrokiem odsłaniać końcówki jej nerwów, tak że
wszystko, co czuła, stawało się nagie i surowe. Pierwotne.
Ekscytujące.
– Gdzie jesteśmy? – spytała, patrząc na wodę tryskającą
z dzioba umieszczonej w fontannie rzeźby wielkiego
łabędzia. – Czyj to pałac?
– Mojego przyjaciela Marcella. Jego przodkowie byli
bogatymi dożami weneckimi. Pałac wzniesiono w szesnastym
wieku.
– Skąd znasz takich ludzi?
Przez chwilę milczał, a potem wzruszył ramionami.
– Nasi ojcowie znają się od dawna.
– Twój pracował dla jego ojca?
Vittorio zakłopotany lekko odwrócił głowę.
– Trochę tak…
– Rozumiem. Mój ojciec reperował auta burmistrza Zecce.
To mieścina w Puglii, skąd pochodzę. Co roku zapraszano go
tam na wigilię. I nas, dzieci, też.
– Was?
– Moich trzech starszych braci i mnie. Wszyscy są już
żonaci i mają rodziny.
Popatrzyła na ogród tęsknym wzrokiem i pomyślała
o dziecku, które za kilka tygodni przyjdzie na świat
w rodzinie. Bratanek czy bratanica? Uśmiechnęła się do
siebie. Przypomniała sobie, ile wydała na zaproszenie,
z którego dziś już nie skorzysta. Pieniądze mogłaby wydać na
odwiedziny i prezent dla noworodka, a jeszcze trochę
zostałoby w kieszeni…
– Zapłaciłam sto euro za wejściówkę. I wszystko poszło na
marne…
– Aż tyle? – zapytał.
– Śmiesznie drogo, ale ten bal i tak był jednym
z najtańszych. Masz szczęście, że zapraszają cię za darmo,
choć pewnie mógłbyś zapłacić o wiele więcej…
Plotła, by pleść… Zagadać rzeczywistość. Ale coś w tak
bliskiej obecności tego mężczyzny sprawiało, że chciała być
jeszcze bliżej niego. Przecisnąć się w jego stronę przez watę
gęstej mgły. Był taki wysoki… Wspaniale zbudowany. I te
równie twarde, co szlachetne rysy twarzy… Wszystko w tym
mężczyźnie mówiło o jego sile i poczuciu władzy nad innymi.
Milczał. Rosa plotła więc dalej.
– Oczywiście trzeba jeszcze dodać kostium…
– Jasne – wpadł jej w słowo.
Przystanęli na chwilę.
– Swój zrobiłam sama, ale musiałam zapłacić za
materiał… – paplała jak dziecko.
– Naprawdę? Jesteś projektantką? – ożywił się Vittorio.
Ruszyli w stronę pałacu.
– Skąd! Nie jestem nawet szwaczką. Sprzątam pokoje
w hotelu Palazzo d’Velatte. Słyszałeś o nim? – spytała
z uśmiechem.
Potrząsnął przecząco głową.
– Jest dużo mniejszy niż ten pałac, ale też spory – ciągnęła.
Stanęli przed potężnymi drewnianymi drzwiami, które
natychmiast otworzyły się niemal same, jak Sezam.
Vittorio uśmiechnął się.
– Wenecja to bardzo wyjątkowe miejsca. Zdarzają się tu
cuda…
Za drzwiami widać było światła.
– Nigdy nie widziałam cudu… – odparła.
Weszli do ogromnego holu. Patrzyła nań szeroko
otwartymi oczyma. Palazzo d’Velatte wydawał jej się duży.
Właściciel reklamował go jako hotel butikowy. Sądziła, że
pałac stanowi uosobienie stylu oddającego ducha dawnej
elegancji czasów minionych.
Nigdy nie wiedziała tak wielkich i wysokich pokoi. Nie
mówiąc już o tym, jakiego wysiłku wymagało ich sprzątanie.
Ale hotel wymagał remontu. Sprawiał wrażenie, jakby zapadał
się pod własnym ciężarem. Goście dzień w dzień skarżyli się,
że coś nie działa. A to kran kapie, a to nie domykają się
skrzypiące drzwi…
Teraz jednak znajdowała się w prawdziwym weneckim
pałacu o ścianach i suficie ozdobionych wspaniale
odrestaurowanymi freskami oraz malowidłami. Piękna całości
dopełniały złocone reliefy, nieskazitelnie utrzymane
zabytkowe meble i bezcenne antyki. Gdzieś z wysokiego
balkonu dobiegały delikatne dźwięki kwartetu smyczkowego.
Miała dziwne wrażenie, że muzyka dosłownie spływa po
krętych schodach o rzeźbionych poręczach.
Oczyma wyobraźni zobaczyła swoje miejsce pracy.
W porównaniu z tym pałacem wydało jej się nagle zwykłą
dziurą tylko udającą hotel.
Bezszelestnie podszedł do nich kamerdyner i wziął ich
peleryny.
– Jak tu pięknie – szepnęła, chłonąc widok wnętrza
i zasłaniając dłońmi nagie ramiona, które błyszczały w świetle
zwisającego z sufitu ogromnego żyrandola z Murano.
Kiedyś widziała takie na zdjęciach.
– Zimno ci? – spytał, obejmując spojrzeniem obcisły
gorset i sukienkę, bardziej nadającą się na letnią porę.
– Nie – odparła.
I była to prawda. Jej gęsia skórka nie miała nic wspólnego
z zimnem. Bez peleryny i panującego na zewnątrz półmroku,
w świetle setek żaróweczek żyrandola, poczuła się nagle
obnażona. Szaleństwo. Tyle radości i dumy dał jej ten strój,
który sama wymyśliła i uszyła. Z taką ochotą wkładała go dziś
wieczorem…
– Wyglądasz tak seksownie. – Chiara nie mogła wyjść
z podziwu, gdy Rosa zaprezentowała jej kostium, zalotnie
obracając się przed lustrem. – Prawdziwa kurtyzana. Nie
opędzisz się od facetów – dodała przyjaciółka.
Rosa naprawdę czuła się seksowna. Musiała nawet
walczyć z pikantnymi myślami, które same przychodziły jej
do głowy. Ale to było wtedy…
Tutaj w pałacu, gdzie elegancja i klasa emanowały
z każdego miejsca, czuła się jak tania i tandetna błyskotka. Jak
świecidełko-podróbka, które w lombardzie sprzedaje się jako
szkło weneckie, a naprawdę wyprodukowano w jakiejś
rozpadającej się fabryczce na drugim końcu świata, gdzie
głodne dzieciaki pracują za pół euro za godzinę.
Jej strój kłócił się z freskami i meblami o pozłacanych
powierzchniach. Ze wspaniałymi wartymi fortunę żyrandolami
i malowidłami.
Czy Vittorio nie żałuje, że ją zaprosił? Przecież widzi, jak
bardzo nie pasuje do tego świata przepychu i bogactwa.
Niech będzie kurtyzaną, ale kurtyzaną z wyższych sfer.
Mogła wybrać droższe materiały i mniej krzykliwe kolory.
Coś przyzwoitego i z klasą, a nie tak nachalnie jaskrawego…
Jednak Vittorio nie patrzył na nią z drwiącym uśmieszkiem
świadczącym, że Rosa jest nie na miejscu. Przeciwnie. W jego
oczach widziała iskierki. Błysk. A nawet – ogień.
Nie pierwszy raz tego wieczoru przeniknęła ją dziwna fala
ciepła. Było to uczucie niezwykle przyjemne.
Błogie.
– Powiedziałaś, że sama uszyłaś ten kostium?
– Tak – odparła.
– Jesteś bardzo zdolna. Brakuje tylko jednego.
– Czego? – spytała zaskoczona.
W jednej chwili delikatnie położył dłonie na jej włosach
i zsunął woalkę tak, że razem z maską przysłoniła jej połowę
twarzy. Nie zrobiła nic, by go powstrzymać, bo łagodny dotyk
jego dłoni działał na nią jak balsam. Jak hipnoza, której
człowiek poddaje się całkowicie.
– Teraz lepiej. – Zdjął dłonie z jej włosów.
Miała poczucie, że chce za nimi podążać. Zatrzymać ich
dotyk…
– Doskonale – dodał.
– Nareszcie! Jesteś! – Z góry marmurowych schodów
dobiegł ich mocny męski głos.
– Marcello! Obiecałem, że przyjdę – odparł Vittorio
gromkim tonem.
Jego przyjaciel już zbiegał, pokonując naraz po trzy
schodki. Miał na sobie czarno-złoty strój arlekina. Uścisnęli
się serdecznie, poklepując się po plecach.
– Widzę, że przyprowadziłeś gościa. – Marcello podniósł
na czoło maskę.
Ukłonił się, podał Rosie rękę i uśmiechnął się szczerym
uśmiechem.
– Witam, piękna pani. Jestem Marcello Donato.
Był bardzo przystojny.
Oliwkowa cera, ciemne oczy i rzęsy. Seksowne pełne usta
i wysokie kości policzkowe – za takie każda supermodelka
chętnie oddałaby życie. Jednak to jego ciepły uśmiech sprawił,
że Rosa od razu go polubiła.
Podała mu rękę, a on serdecznie pocałował ją w oba
policzki.
– My się chyba nie znamy? – zapytał.
– Sam dopiero spotkałem Rosę – wtrącił się Vittorio. –
Zgubiła się we mgle w drodze na swój bal. Byłoby nie fair,
gdyby straciła największą noc karnawału.
– Jasne – odparł Marcello. – Pasujecie do siebie. Szalony
rycerz chroniący uciekającą księżniczkę.
– Uważaj, bo to flirciarz. – Vittorio wskazał głową
przyjaciela.
– Prawda, jestem romantyczny. Inaczej niż ten nieczuły
twardziel, którego spotkałaś. – Marcello z promiennym
uśmiechem zwrócił się do Rosy.
Ciekawe, ile jest prawdy w tym żarcie, pomyślała.
– Przed czym ucieka księżniczka? – spytała.
– Przed złym wężem. Ale nie ma na ziemi nikogo, kto
pokonałby Vittoria! Chodźmy na górę do sali reprezentacyjnej.
Są już tam wszyscy.
Obecność tego ciepłego i serdecznego mężczyzny działała
na Rosę uspokajająco. Odprężała się, zostawiając za sobą
wszystkie złe myśli i podejrzenia.
Weszli na piętro. Nigdy nie widziała takiej sali. Sufit
zdawał się wisieć gdzieś na nieskończonej wysokości, skąd
wyłaniały się wspaniałe kryształowe żyrandole. Panował tu
jeszcze większy przepych niż na dole. Całości dopełniały
ogromne okna o bogato zdobionych framugach. Z dali
dobiegały dźwięki granego przez kwintet koncertu Antonia
Vivaldiego.
– Co widać za oknami, gdy nie ma mgły? – zapytała.
– Będziesz musiała wtedy tu wrócić – odparł z uśmiechem
Marcello, torując im przejście wśród tłumu gości do rzędu
okien. – W jasny dzień widać most Rialto i Canal Grande.
Więc pałac znajduje się nad najważniejszym kanałem
Wenecji, pomyślała.
– Jesteśmy w San Paolo – dodał Vittorio.
– Przepraszam na chwilę, przyniosę drinki – wszedł mu
w słowo Marcello.
Hotel, w którym pracowała, znajdował się w znacznie
uboższej części miasta, Dorsoduro. Jej bal miał się odbywać
jeszcze dalej na północ, w dzielnicy Cannaregio. Musiała
zgubić się gdzieś przy jednym z odnóży krętego kanału.
– Już wiem, gdzie jestem. Stąd mogę przynajmniej trafić
do domu. – Spojrzała na Vittoria triumfalnym wzrokiem.
– To ważne? – Położył dłonie na jej ramionach. – Szukasz
kolejnego powodu, by uciec?
Na jego wargach dostrzegła lekko kpiący uśmiech. Ale ten
uśmiech sprawił, że poczuła, jakby dotknęła czegoś ważnego
i prawdziwego.
– Nie… – odparła.
– Dlaczego tak rozpaczliwie chcesz ode mnie uciec? –
zapytał całkiem poważnie.
Mylił się. Nigdzie nie chciała uciekać, chociaż gdy szli do
bocznego wejścia pałacu przez chwilę wpadła w panikę. Ale
teraz wiedziała, że Vittorio nie jest rycerzem, wojownikiem,
demonem czy potworem. Był mężczyzną… Ciepłym
i prawdziwym, który sprawiał, że czuła się przy nim
bezpiecznie, a krew szybciej krążyła w jej żyłach. Pamiętała,
jak delikatnym ruchem dłoni zsunął jej maskę na twarz.
Poprawił diadem. Przy Vittoriu zapominała o swoich
kłopotach. Czuła lekkość i radość w sercu.
Ale czy nie właśnie dlatego powinna jak najszybciej
uciec?
Bo przy nim traciła też grunt pod nogami. Przy tym
starszym i bardziej doświadczonym życiowo mężczyźnie
czuła, że gubi się bardziej niż w okrytym mgłą mieście.
Mężczyźnie, który sprawiał, że co chwila przenikał ją
niespodziewany i ciepły dreszcz podniecenia, jakiego w życiu
nie znała. Vittorio jak wśród swoich poruszał się w kręgach
ludzi posiadających wspaniałe pałace i których przodkowie
byli weneckimi dożami.
W Zecce nic nie przygotowało jej na spotkanie takiego
mężczyzny. Ani dziewczęce zadurzenie się w nauczycielu
matematyki, ani krótki romans z Antoniem z sąsiedniej
mieściny, który jakiś czas pracował w warsztacie jej ojca.
Nie pasujesz do tego świata przepychu, pomyślała.
Wybrała strój kurtyzany. Uwodzicielki. Kusicielki.
Ale nie miał on nic wspólnego z jej charakterem.
– Zaprosiłeś mnie, bo było ci mnie żal?
– Niczego nie robię dla ludzi dlatego, że mi ich żal, lecz
dlatego, że chcę. Zaprosiłem cię, bo chciałem. I chciałem,
żebyś była ze mną. Nie szukaj tysiąca powodów, dla których
nie powinnaś tu być, lecz ciesz się tymi, dla których właśnie
powinnaś się tu znaleźć.
– Nie mam więc innego wyjścia, jak trzymać się ciebie.
– Przynajmniej na tą noc – odparł z uśmiechem.
– Wznieśmy toast. Za karnawał! – Marcello stanął przy
nich z trzema wysokimi kieliszkami szampana.
– Za karnawał. I wenecką mgłę, która przywiodła nam tę
piękną damę – dodał Vittorio, unosząc kieliszek w stronę
Rosy.
Jakby mało było słów wypowiedzianych zmysłowym
głosem, rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
Zrozumiała, że noc może nie potrwa długo, ale bez
względu na wszystko nigdy jej nie zapomni.
Była płochliwa jak młode źrebię. Nieułożone,
nieprzewidywalne i spontaniczne. Jak mała kotka skacząca za
cieniem wyimaginowanego wroga. Niczego nie udawała.
Vittorio szybko rozpoznawał kobiety, które uprawiają grę
pozorów i udają kogoś innego, niż są.
Zastanawiał się, czy dobrze zrobi, konfrontując ją z Sireną.
Może powinien pozwolić Rosie wrócić do jej świata, jeśli tego
naprawdę chciała. Do jej ciężkiej harówki w hotelu.
I zmartwień, że straciła śmieszne sto euro.
Zdarzało mu się dawać takie napiwki!
Był jednak zbyt wielkim egoistą, by pozwolić jej odejść.
Widział, jak szeroko otwiera ze zdziwienia oczy, patrząc na
świat, którego dotąd nie znała. W jej spojrzeniu widział
niewinność i czystość. Wnosiła w jego życie powiew świeżego
powietrza. Jasnego i czystego. Stanowiła odświeżającą
odmianę w jego tak często zblazowanym świecie.
I była piękną kobietą. W obcisłej stroju kurtyzany, który,
nie czekając na nic, w tej chwili, zsunąłby z niej jak
rękawiczkę z dłoni.
Dlaczego miałby pozwolić Rosie odejść?
ROZDZIAŁ CZWARTY
To nie było przyjęcie ani bal. Czuła się tak, jakby tkwiła
w sercu niezwykłej bajki. W świecie, który spotyka się tylko
w snach.
Feeria kolorów. Najbardziej wymyślne i bajkowe
kostiumy. Gdy wchodzili na schody tuż obok nich przebiegł
mężczyzna z maską i ogonem pawia, którego pióra błyszczały
wszystkimi kolorami tęczy. Za nim dostojnym krokiem
kroczyła przebrana za mnicha i mniszkę para w białych
maskach. Czerń kostiumów kontrastowała z jaskrawymi
barwami pawia. U szczytu schodów stał młodzieniec
przebrany za pazia. Jego strój miał kolor głębokiej purpury.
Miała wrażenie, że tajemniczy wicher nagle przywiał ją do
świata bogactwa i kostiumów – pełnego przepychu ogrodu
marzeń i fantazji. Modliła się tylko, by człowiek, który
wyciągnął do niej rękę, nie okazał się tu zbyt znany. Wtedy
będzie mogła zatrzymać go tylko dla siebie przez cały
wieczór.
Jednak Vittoria rozpoznawali niemal wszyscy goście.
Każdy pragnął podejść i zamienić z nim choćby kilka słów.
Działał jak magnes zarówno na kobiety, jak i na mężczyzn.
Zawsze jednak zachowywał się z klasą – przedstawiał ją
i robił wszystko, by nie czuła się obco.
Nikt nie kwestionował jej obecności u jego boku, ale
ciekawiło ją, co by zobaczyła na ich twarzach, gdyby nie
nosili masek. Kobiety patrzyłyby na nią z zazdrością i złością?
Sama pewnie zachowywałaby się w ten sposób, bo było
w tym mężczyźnie coś zniewalającego i hipnotyzującego, co
natychmiast przyciągało uwagę.
Muzyka, wspaniały pałac i barwy dziesiątek kostiumów
zlały się w jeden obraz, który uderzał jej do głowy jak alkohol.
Rosa była cząstką Wenecji, której nigdy nie widziała, a mogła
sobie jedynie wyobrażać. Tajemnego świata wyższych sfer
zastrzeżonego tylko dla wybranych – bogatych lub wysoko
urodzonych.
Nagle jej uszu dobiegł piskliwy okrzyk radości. Po prawej
stronie dostrzegła poruszenie. Goście rozstępowali się przed
biegnącą ku nim wysoką kobietą. Piękną i fascynującą. Jej
dostojne piękno dziwnie kłóciło się z barwą głosu.
Była w stroju Kleopatry.
– Vittorio! Właśnie usłyszałam, że jesteś. Gdzie się
podziewałeś? – krzyknęła, rzucając się w jego stronę. Jej
czarne gęste włosy zdobiły złote paciorki, a nałożony na czoło
diadem – statuetka węża. Nie nosiła maski. Miała ciemny jak
węgiel makijaż kontrastujący z umalowanymi na turkusowo
powiekami. I niezwykły strój. Głęboki – naprawdę głęboki –
dekolt wyszywany paciorkami w kolorze złota, brązu i srebra,
który odsłaniał część jędrnych i pełnych piersi. Do tego krótka
sukienka z połączonych sznurów świecących koralików, które
z każdym ruchem odsłaniały zgrabne uda kobiety.
To nawet nie kostium, pomyślała Rosa, gdy odsunęła się
o krok, by zrobić miejsce nieznajomej, która rzuciła się
Vittoriowi na szyję i pocałowała go w oba policzki.
Idealne ciało. Idealna figura.
– Od paru godzin czekamy na ciebie – zbeształa go, ale
niemal natychmiast przytuliła twarz do jego twarzy, a potem
odsunęła się na krok. – Podoba ci się? – Obróciła się wkoło,
prezentując swój kostium.
Rozłożyła szeroko ręce.
– Zawsze musisz być taki poważny? To bal kostiumowy,
Vittorio!
– Wiem i nawet mam strój – szybko uciął, ignorując jej
pytanie. – Poznaj moją przyjaciółkę. Roso, to Sirena, córka
jednego z najbliższych przyjaciół mojego ojca.
–
Och…
Nie
tylko…
–
przerwała
mu
z porozumiewawczym uśmiechem Sirena. – Jestem kimś
znacznie więcej…
Wtedy też chyba po raz pierwszy zauważyła, że obok
Vittoria stoi inna kobieta. Odwróciła głowę i bacznie
zlustrowała Rosę. Jej świdrujący wzrok nie pozostawiał
wątpliwości, co o niej myśli.
– Ciao – rzuciła w stronę Rosy z udawaną powagą.
Rosa jednak słyszała w jej głosie drwiącą ironię
i lekceważenie.
Sirena szybko odwróciła się do Vittria.
– Chodź ze mną, wszyscy nasi przyjaciele są w innej sali.
– Jestem tu z Rosą – odparł pełnym zniecierpliwienia
tonem.
– Z kim? Och… Ach, tak… – odparła.
Znów zlustrowała Rosę bacznym wzrokiem, jakby chciała
ocenić, czy ma do czynienia z godną rywalką w walce
o uczucie Vittoria. Śmieszne. Przecież spotkał ją dopiero dziś
wieczorem. Ale Sirena znała się na kobietach. Wiedziała, że
Rosa musiała dostrzec wrogość w jej oczach.
– Co myślisz o jego kostiumie? Przypomnij mi, jak masz
na imię… – Z ust Sireny ani na chwilę nie znikał drwiący
uśmieszek.
– Rosa. Ma na imię Rosa. Ciężko zapamiętać? – wtrącił się
Vittorio.
– Skąd! – Sirena ze sztucznym uśmiechem obróciła się
w stronę Rosy. – Nie sądzisz, że nieco przesadził z tym
strojem?
– Mnie się podoba. Niebieska skóra pasuje do koloru jego
oczu.
– Nie są niebieskie. Powiedziałabym, że to raczej błękit
królewski. – Sirena wyraźnie dążyła do scysji z Rosą.
– Dosyć. Powiedziałem, dosyć. – Vittorio wycedził te
słowa z kamienną twarzą.
Sirena wygięła usta w drwiącym grymasie i jak kotka
rozciągnęła się na stojącym za jej plecami szezlongu. Sznury
z koralikami obnażyły górę jej długich smukłych nóg obutych
w sandały z seksownym rzemykiem wokół kostek.
Prawdziwa Kleopatra mogłaby jej pozazdrościć piękna
i wspaniałego ciała, ale zapewne chętnie wydrapałaby jej oczy,
gdyby się przypadkiem spotkały.
– Już dobrze, Vittorio – odparła przymilnym głosem. –
Mimo różnic na pewno zastaniemy dobrymi przyjaciółkami. –
Uśmiechnęła się do Rosy pełnym wyższości uśmiechem. –
Podoba mi się twój strój… – dodała.
Przez jedną króciutką chwilę Rosa myślała, że Sirena jest
szczera i naprawdę podoba jej się kostium. Szyła go
wieczorami po pracy na odziedziczonej po matce starej
maszynie do szycia. Żmudna robota. Ale w tym samym
momencie dostrzegła jej drwiący uśmieszek i zrozumiała, że
Sirena wcale nie komplementowała jej stroju.
– Rosa uszyła go sama – powiedział Vittorio.
– Ale zaradna – rzuciła Sirena, unosząc idealnie zadbane
brwi.
Obecność Vittoria dodała Rosie siły, której się po sobie nie
spodziewała. Przypomniała sobie, co zawsze powtarzali jej
bracia – nie bój się tych, którzy cię zastraszają, lecz stawiaj im
czoło.
Z Vittoriem u boku o wiele łatwiej było raz jeszcze
posłuchać ich dawnej rady.
Uśmiechnęła się tylko, bo nie chciała pokazać, co
naprawdę pomyślała.
– Dziękuję. Twój kostium też jest cudowny. Uszyłaś go
sama?
Sirena spojrzała na nią, jakby Rosa była trzygłowym
monstrum.
– Słucham? Jasne, że nie.
– To niech się ten ktoś wstydzi, bo gdybyś uszyła sama,
nie zostawiłabyś luźno wiszącej nitki – zażartowała Rosa
i udała, że sięga ręką do obrębka jej kostiumu.
Sirena podskoczyła jak na rozpalonych węglach. Oczyma
wyobraźni zobaczyła, jak Rosa, urywając nitkę, zrywa
misternie nanizane szklane koraliki.
– Żartujesz. To kreacja Emilia Ferrary. Kosztowała
majątek. Nic tu nie może wystawać!
– Przepraszam. Coś mi się przywidziało…
Rosa jak zawodowa aktorka udała skruchę.
– Przyjdź się przywitać przyjaciółmi, gdy będziesz wolny.
Będę czekać. – Kipiąc ze złości, Sirena poufale położyła
Vittoriowi dłoń na piersi.
Na Rosę nawet nie spojrzała.
Obróciła się na pięcie i za chwilę znikła w tłumie gości,
rozpychając łokciami tych, którzy nie zdążyli jej w porę
ustąpić.
– Więc… poznałaś Sirenę… – westchnął Vittorio.
– Cyklon nie kobieta – odparła Rosa.
Vittorio wybuchnął śmiechem i spojrzał na nią wzrokiem,
który od razu poprawił jej humor.
Jakże ciepło patrzył na Rosę ten mężczyzna. Jakże różnie
od lodowatych i pełnych złości spojrzeń Sireny.
– Dałaś jej popalić! – zauważył, gdy przestał się śmiać.
– A myślałeś, że nie potrafię? Bracia nauczyli mnie, jak się
bronić przed takimi ludźmi. Nie można pozwalać, by cię
zastraszyli.
– Dobra rada. Jeśli znajdzie jakąś wiszącą nitkę, oberwie
głowę Emiliowi.
– Nie znajdzie. Żartowałam.
Vittorio znów wybuchnął śmiechem.
W dziwny sposób czuła się z tym mężczyzną pewna siebie
i…
Jak nazwać to uczucie? Na myśl nasuwało jej się tylko
jedno słowo – szczęśliwa.
– Dziękuję ci, Roso.
Położył dłoń na jej ramieniu i musnął wargami jej
policzek.
– Za co? – spytała zaskoczona.
– Za to, że dawno się tak nie śmiałem, jak dziś.
Nie był to nawet pocałunek. Ulotne jak płatek śniegu
spotkanie jego ust z jej skórą. Ale zdążyła poczuć męski
zarost. Nawet gdy zdjął dłoń z jej ramienia, wciąż przez
dłuższą chwilę czuła ten dotyk. Mocny i delikatny zarazem.
Od czasu jej przyjazdu do Wenecji nie przeżyła nic tak
dziwnie podniecającego.
Chiara mówiła jej, że podczas karnawału zdarzają się
magiczne rzeczy. Rosa nie chciała jej wierzyć. Myślała, że
przyjaciółka puszcza wodze fantazji, by skusić ją do
wysupłania pieniędzy na zaproszenie.
Może jednak miała rację? Przed chwilą Rosę pocałował
mężczyzna. Mogła się tego spodziewać?
– Zarumieniłaś się – usłyszała jego głos.
Nachylił się i spojrzał jej w oczy.
– Śmieszne… Może trochę…
Nie wiedziała, co mówić, bo czuła, że rumieniec pogłębia
się jeszcze bardziej.
– Nie… To cudowne. Dawno nie widziałem rumieniącej
się kobiety. – Położył dłoń pod jej brodę i delikatnie uniósł jej
twarz w górę. Spojrzał jej w oczy i cofnął rękę.
Przez chwilę czuła jeszcze dotyk jego dłoni na podbródku.
Magiczne rzeczy naprawdę się zdarzają, pomyślała.
Zwłaszcza podczas karnawału w zasnutej mgłą Wenecji.
Chciała zapytać jeszcze o Sirenę, ale ta nagle wydała jej się
zupełnie nieważna.
Rosa myślała tylko o nim. I o tym, jak się dzięki niemu
czuje.
– Zapraszam wszystkich na dół. Zaczynamy. – Jakby
gdzieś z daleka doszedł ją głos Marcella.
Całe niższe piętro podzielono na poszczególne części ze
scenami, na których odbywały się pokazy. Gimnastycy,
akrobaci, śpiewacy operowi i kuglarze. Wśród gości
spacerowali klowni, rozśmieszając ich swoimi żartami
i popisami. Rosa dawno już nie śmiała się tak serdecznie
i beztrosko.
Przez chwilę wróciła myślami do Chiary. Obie kupiły
najtańsze zaproszenia, jakie można było znaleźć, a i tak
dawały one tylko wstęp na część taneczną. Nie mogły sobie
pozwolić na rozpoczynającą bal kolację.
Wróciła do rzeczywistości, gdy poczuła na swojej dłoni
dłoń Vittoria. Przedtem ukradkiem spojrzała w bok
i zobaczyła, że patrzy na nią swoimi niebieskimi oczyma,
które w świetle żyrandoli nabrały jeszcze głębszego blasku.
W kącikach jego zmysłowych ust czaił się ciepły uśmiech.
Uścisnął lekko jej dłoń. Rosa znów zwróciła wzrok
w kierunku scen. Ale przestała się śmiać, bo czuła, że krew
zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach. Nagle zaczęła
wyobrażać sobie rzeczy, które zdaniem Chiary mogą się
przytrafić podczas karnawału.
Rzeczy niewyobrażalne.
Była głupia, że nie wierzyła przyjaciółce.
Bo teraz czuła właśnie, że magia otacza ją jak wenecka
mgła. Magia kryła się wszędzie. W powietrzu wokół niej.
W złoconych ramach, drogich jedwabiach i kryształowych
żyrandolach. W zdobiących ściany freskach i wielkich oknach
wychodzących na oświetlony małymi lampkami ogród.
Pulsowała tuż obok niej. Przybrała postać mężczyzny
w niebieskiej skórzanej zbroi zdobionej złotem. Mężczyzny,
który jednym spojrzeniem potrafił wstrząsnąć całym jej
światem.
Chiara mówiła, że właśnie dziś Rosa może spotkać
mężczyznę swoich marzeń, który potrafi ją uwieść tak, że
sama porzuci wszystko, co dla niej najcenniejsze. W te słowa
też nie wierzyła.
Musiałby to być ktoś wyjątkowy. Jedyny i niepowtarzalny.
Vittorio?
Na tę myśl głęboko wciągnęła powietrze. Niemożliwe.
Życie nie przynosi takich niespodzianek. A jeśli Chiara miała
rację? I właśnie on jest tym jedynym?
Spojrzała na niego przelotnie i zobaczyła, że też na nią
patrzy. Widziała ostre, męskie rysy jego twarzy, mówiące
o wewnętrznej sile i sercu. Tylko szaleniec mógłby nie
zauważyć tego oblicza w tłumie zwykłych ludzi.
Coś się jednak w niej buntowało.
Nie wszystko było jak w bajce.
Sirena miała wszędzie szpiegów albo wyjątkowy
telepatyczny dar widzenia, kiedy Rosa zostawi Vittoria
samego choćby na pięć minut. Część artystyczna dobiegała
końca, ale bal miał trwać do białego rana. Vittorio miał jednak
inne plany, w których nie było miejsca na Sirenę.
– To miał być bal wyłącznie dla przyjaciół, a widziałeś tę
kobietę, którą przyciągnął Vittorio? – szepnęła z nadąsaną
miną do ucha Marcella stojącego na schodach obok
przyjaciela
czekającego
na
powrót
Rosy,
która
niespodziewanie nagle opuściła ich bez słowa.
Oboje z Vittoriem mieli już opuszczać pałac.
– Rosę… Ma na imię Rosa.
Sirena puściła jego uwagę mimo uszu.
– Widziałeś, co ona miała na sobie!? Koszmarny strój!
– Nikt cię nie słucha, Sireno – wtrącił się lekceważącym
głosem Vittorio.
– Rosa jest bardzo miła. Podoba mi się jej kostium – dodał
Marcello.
– Przemiła. I bystra – zawtórował Vittorio.
Sirena nie dawała za wygraną.
– Nikt jej nawet nie zapraszał. – Położyła dłoń na ramieniu
Vittoria.
– Ja ją zaprosiłem. – Vittorio zdjął jej rękę z ramienia. –
I daj już spokój. – Zaczął się rozglądać za Rosą.
– Cały Vittorio. Zawsze przyprowadza zbłąkanych.
Wypadłe z gniazda ptaszęta. Porzucone szczeniaki. Pamiętasz,
jak kiedyś znaleźliśmy wór z wyrzuconym kociakiem? Kiedy
to było? Ze dwadzieścia lat temu – Marcello jak prawdziwy
rozjemca próbował załagodzić kłopotliwą sytuację.
Vittorio chrząknął, mając nadzieję, że Rosa nie stanęła
gdzieś obok i nie słyszała choćby słowa z tej rozmowy.
Dobrze pamiętał tamten dzień. Obaj chłopcy włóczyli się
pod murami zamku ojca Vittoria. Dawno wyszli poza teren,
który wolno im było zwiedzać. Ale gdy masz dziesięć lat,
świat nie ma dla ciebie granic. Wędrowali wzdłuż rzeczki,
patrząc na połyskujące w słońcu grzbiety ryb. Nagle usłyszeli
żałosne miauczenie. Vittorio schował trzęsącego się kociaka
za pazuchę i zaniósł do zamku.
– Więc teraz uratowałeś innego kociaka zagubionego
w weneckiej mgle? Co za bohaterski czyn – powiedziała
drwiącym tonem Sirena.
– Miała szczęście, że go spotkała – dodał Marcello,
zupełnie ignorując złośliwą uwagę Sireny. – Inaczej miałaby
koszmarną noc.
Sirena zjeżyła się jak kotka.
– A ojciec wie, że znalazłeś kolejną zgubę? – rzuciła
ironicznym tonem.
– A co mu do tego? – odparł zirytowany Vittorio.
Gdzie, do diabła, podziała się Rosa?
– Nic. Ale dziś wieczorem mieliśmy dopiąć wszystkiego
i określić, kiedy zjednoczymy nasze dwie rodziny.
– Kto? Ja? Ojciec? Ty? Z pewnością nie ja. Ani dziś, ani
żadnego innego dnia.
Odwrócił się i zdenerwowany zaczął się rozglądać po sali.
Gdzie ona jest?
– Och, Vittorio… – usłyszał słodki głos Sireny przy uchu.
Stara kokietka już zaczęła się przymilać. Przysunęła się do
Vittoria i objęła go za szyję.
– Musisz grać tak ostro? Jesteśmy dla siebie stworzeni. Ta
zabawa w kotka i myszkę czasem jest wesoła, ale już trochę
mnie męczy…
– Masz rację. Mnie też. Myślę, że i tak trwała za długo.
– Widzisz? Wiedziałam, że czas na decyzję. Musimy
zacząć planować wspólną przyszłość. Marcello będzie twoim
drużbą? Ślub weźmiemy wiosną. Oczywiście w katedrze
w Andachsteinie. A gdzie spędzimy miesiąc miodowy? To
takie podniecające!
Sirena zaczęła delikatnie pieścić czubkami palców jego
szyję. Jeśli jednak myślała, że w ten sposób pobudzi zmysły
Vittoria, musiała się srodze zawieść.
Jednym gwałtownym ruchem uwolnił się od jej dłoni
i głęboko spojrzał jej w oczy.
– Nie ma mowy. Ta farsa trwa już za długo. Możesz raz na
zawsze przyjąć, że cokolwiek planują nasi ojcowie i co chodzi
ci po głowie, nigdy się nie zdarzy? Masz moje słowo.
– Nie mówisz poważnie. – Znów wyciągnęła rękę w jego
stronę.
– Ile razy mam ci powtarzać, zanim zrozumiesz?
– Prawda jest taka, że jesteś playboyem, ale pewnego dnia
jak każdy musisz się ustatkować.
– Może. Ale nie z tobą. – Jego głos zabrzmiał tak
poważnie, że nawet Marcello spojrzał na przyjaciela, jakby go
nie poznawał.
– Ty sukinsynu! – Sirena spojrzała na Vittoria z lodowatą
wściekłością w oczach. – Wracaj do siebie z tą
małomiasteczkową zdzirą. Mam cię gdzieś.
Vittorio westchnął głęboko. Sirena nareszcie pokazała
swoją prawdziwą twarz. Kto chciałby się wiązać z taką
kobietą?
– Twoja sprawa. Gwoli ścisłości: to koniec.
Sirena odwróciła się na pięcie i szybko pobiegła przed
siebie.
Widok tej bladej z wściekłości kobiety stukającej
obcasami o marmurową posadzkę był zapewne jednym
z najprzyjemniejszych, jakie oglądał w życiu. Ciężar spadał
mu z serca. Może nareszcie doszło do niej, że nigdy nie
wezmą ślubu. Miał po dziurki w nosie aranżowanych
małżeństw, które w jego arystokratycznym świecie były na
porządku dziennym.
Teraz jednak miał coś znacznie pilniejszego na głowie.
Musiał znaleźć Rosę, która wciąż nie wracała. Miał tylko
nadzieję, że przypadkiem nie usłyszała, co mówiła Sirena. Źle
zrobił, przyprowadzając Rosę na bal. Wystawił ją na najlepsze
i najgorsze strony życia. A także i swoje. Bo czy nie
wykorzystał jej jako mięsa armatniego, by raz na zawsze
wyrwać się z kusicielskiego uścisku kobiety, z którą nie chciał
się żenić?
Co myślał, zapraszając Rosę? Zasługiwała na lepsze
traktowanie niż to, którym się popisał. Powinien wiedzieć, że
od razu poczuje się tu zagubiona. Przygniotło ją bogactwo,
przepych i snobizm świata, którego nigdy nie znała. Zobaczyła
tylko jego drobny kawałek, a poradziła sobie nadzwyczaj
dobrze. Świetnie dała sobie radę z zaczepkami Sireny.
Ruszył na poszukiwanie Rosy. Nie chciał nawet myśleć, co
będzie, jeśli Sirena znajdzie ją przed nim. Znał mściwy
charakter niedoszłej żony. Już czuł się winny, że wykorzystał
Rosę. Szczęśliwy zbieg okoliczności! Chyba tak to nazwał. Co
za hipokryzja! Postąpił jak ostatni egoista! To samo zarzucał
Sirenie, a niczym się od niej nie różnił.
Gdy spotkał Rosę na placu, szybko dostrzegł w niej
świetny materiał na wabik – bufor przed uporczywym
natręctwem Sireny.
Jaki mężczyzna postępuje w ten sposób?
Powinien po prostu odprowadzić ją do domu. Do jej
taniego hotelu i monotonii jej życia. Może poczułaby ulgę,
gdyby znów się znalazła w swoim świecie.
Przeszedł całą salę.
Wszedł do następnej, ignorując powitalne okrzyki
przyjaciół.
Ani śladu Rosy.
Powinien odprowadzić ją do domu.
Ta myśl nie dawała mu spokoju, ale gdzieś w głębi duszy
nie chciał się z Rosą rozstawać. Jeszcze nie teraz. Słowa, jakie
kierował do Sireny, nie były zwykłym blefem. Nie. Widział
zaskoczoną twarz Rosy. Jej wpół otwarte ze zdziwienia usta.
Przez chwilę musiała nawet wstrzymać oddech.
Dawno żadna kobieta nie patrzyła na niego tak, jak ona.
Jesteś szczęściarzem, pomyślał.
Tego wieczoru nie mogło mu się zdarzyć nic lepszego. Nie
chciał nawet myśleć, że musi się on skończyć. I na tyle znał
kobiety, że wiedział, że ona myśli tak samo.
W końcu dostrzegł Rosę w grupie gości, których szybko
rozpoznał. Stanowili dwór Sireny. Mizdrzące się do
wszystkich kobiety i tacy sami mężczyźni. Gotowi dla niej na
wszystko. Czekający na każde jej słowo. Teraz otoczyli Rosę
jak gwardia rzymskich pretorianów. Jakby stanowiła
śmiertelne zagrożenie dla ich idolki.
Robota tej żmii, pomyślał.
– Jesteś. Szukałem cię wszędzie – powiedział, ledwo
kryjąc narastającą w nim złość.
Rosa jednak nie zwróciła na niego uwagi. W jej miękkich
brązowawych oczach nie dostrzegł nawet cienia ulgi,
zadowolenia czy choćby zwykłego ciepła. Miały obojętny
i wymijający wyraz twarzy. Zmienił się nawet język jej ciała.
Poruszała się sztywno. Bez żadnego luzu, który tak go
przedtem ujął.
– Znalazłam nowych przyjaciół. – Wskazała głową na
otaczającą ją grupkę kobiet i mężczyzn.
Na polecenie Sireny ludzie ci byli gotowi każdego
podejrzanego intruza rozerwać plotkami na strzępy. Ale nie
był jedynym, który wiedział, że Rosa nie potrafi grać ani
używać podstępów. Była jak pierwszy błysk światła
w ciemnym pokoju. Jak czysta bezbronność w świecie
podstępnego i egoistycznego cynizmu. Ale równie dobrze
wiedziała o tym ta grupka starych wyjadaczy.
– Przepraszam, że rozczaruję twoich nowych przyjaciół,
ale wychodzimy. Odprowadzę cię do domu.
– A jeśli nie chcę? – Dumnie uniosła podbródek. – Wiem,
gdzie jestem. Znajdę drogę z powrotem.
Popatrzył na nią zaskoczony.
– Chętnie cię podwieziemy – odezwał się jeden
z otaczających ją mężczyzn, patrząc na nią pożądliwym
i wygłodzonym wzrokiem starego erotomana.
– Jasne. Zostań dłużej, Roso – dodał drugi i chwycił ją za
rękę.
– Jak wolisz – powiedział Vittorio.
Jeśli go nie chce, nie będzie jej wyciągał na siłę. Jest
dorosłą kobietą. Wie, co robi. Jeśli jest tak naiwna, że woli
otaczające ją hieny, trudno.
Wciąż jednak nie odchodził.
Spojrzała na niego zza wianuszka gości. Dostrzegł w jej
wzroku wahanie. Mur obronny, który wzniosła wokół siebie,
wyraźnie kruszał. I podobnie jak wtedy, gdy na placu
zobaczył, że wzruszeniem ramion przyznała, że jest
w beznadziejnej sytuacji, tak teraz dokładnie widział chwilę,
w której podjęła decyzję.
– Nie. Dziękuję za propozycję, ale jest późno, a jutro mam
pracę – powiedziała do otaczających ją mężczyzn.
Popatrzył na nią z uznaniem.
Rosa myśli, że jest mniejszym złem niż oni?
Postanowił jednak zmienić plany na wieczór. Sądził, że mu
ufa. Że pozbyła się swojej płochliwości. Coś jednak musiało
się zdarzyć, gdy, nawet nie przepraszając, odeszła od niego,
Marcella i Sireny. Coś, co naruszyło kruchą nić porozumienia,
jaka się między nimi nawiązała.
Szkoda, ale to nie koniec świata.
Jutro wraca do Andachsteinu – maleńkiego nadbrzeżnego
księstwa położonego między Włochami a Słowenią. Czekają
go obowiązki następcy tronu. Musi wziąć udział w gali
zamykającej słynny w Europie festiwal filmowy, a przedtem
uroczyście otworzyć nowy nowoczesny szpital. Teraz więc
odprowadzi Rosę, a potem wróci do rodzinnego pałacu –
spadku po małżeństwie córki weneckiego arystokraty
z jednym z dawnych książąt Andachsteinu.
Ojciec Vittoria na pewno czeka na wieść, którą pranie
usłyszeć już od lat. Nie będzie zadowolony, gdy dowie się, co
zaszło.
– Już w porządku. – Vittorio usłyszał głos Rosy, gdy
wyszli z sali. – Poradzę sobie z drogą do domu.
– Nie sądzę – odparł.
– Posłuch… – powiedziała.
– Nie. To ty posłuchaj – przerwał jej w pół słowa. – Jeśli
myślisz, że puszczę cię samą wczesnym świtem, gdy całe
miasta jest jeszcze na rauszu, to się mylisz. Ci, z którymi
rozmawiałaś, nie są jedynymi, którzy chętnie wykorzystaliby
twoją naiwność…
Ma rację, pomyślała.
– A więc wciąż jestem skazana na ciebie.
– Chyba tak.
Zrezygnowana odwróciła głowę. Zeszli ze schodów razem,
choć w pewnej odległości od siebie, jak pokłócone
małżeństwo. Znikło ciepło, które przedtem oboje odczuwali.
Z każdym krokiem posępniał coraz bardziej i wpadał w ten
sam ponury nastrój, jaki towarzyszył mu przed spotkaniem
Rosy. Zresztą i ona w jego oczach straciła powab, który tak go
na początku zauroczył. Otoczkę cudu, z jaką się zjawiła. Teraz
nie uśmiechała się do niego. Sprowadzała go do roli
przyzwoitki. Kogoś, kogo obecność, chcąc nie chcąc, trzeba
znosić, a to uderzało w jego męskie poczucie dumy.
– Przepraszam… – powiedział tonem bardziej
opryskliwym, niż zamierzał, ale nie był w nastroju do
prawienia grzeczności. – Może nie powinienem był zapraszać
cię na bal.
– Dlaczego? – spytała zdziwiona. – Bo nie należę do tego
kręgu? Bo jestem dla ciebie tylko zwykłą małomiasteczkową
zdzirą, na którą nie trzeba nic wydać?
Popatrzył na nią zdumiony, jakby nie wierzył własnym
uszom.
– Więc słyszałaś! Co jeszcze usłyszałaś?
– Wystarczająco dużo. Akurat wracałam do was, ale gdy
usłyszałam te dwa słowa, odeszłam.
Miał ochotę uderzyć głową w najbliższą ścianę. Był
wściekły na Sirenę i na siebie. Rosa nie tylko musiała znosić
jej docinki, ale i usłyszała to, co ta żmija mówiła za jej
plecami!
– Nie nazwałem cię tak – powiedział zduszonym głosem.
– Ale i nie zaprzeczyłeś – odpowiedziała.
Nie była nawet wściekła, choć miałaby prawo. W jej głosie
usłyszał coś znacznie gorszego. Gorycz i zawód.
Miała rację. Nie zaprzeczył i nie sprostował bezczelnej
uwagi Sireny.
Dlaczego?
W milczeniu odebrali peleryny.
W jej głowie wciąż brzmiały tylko dwa słowa:
małomiasteczkowa zdzira.
Z kamiennym wyrazem twarzy Vittorio okrył ramiona
Rosy najpierw jej peleryną, a potem jeszcze swoją.
– Nie potrzebuję… – Niezdarnie starała się spod niej
wyśliznąć.
Vittorio nie dał jednak za wygraną.
– Potrzebujesz – odparł jak ojciec, który traci cierpliwość
do krnąbrnego dzieciaka i mocno przytrzymał dłońmi pelerynę
na jej ramionach.
Rozglądała się wokół, by tylko na niego nie patrzeć. Gdy
zdjął dłonie z jej ramion, natychmiast się odwróciła.
Jak szybko rozwiewają się nasze nadzieje. Jak szybko
w przeszłość odchodzą niespełnione obietnice.
Wieczór, który zapowiadał się magicznie, kończył się
wielkim rozczarowaniem. Od początku towarzyszyła mu
karuzela emocji. Od ekscytacji do paniki. Od rozpaczy do
nadziei. Teraz miała jednak poczucie, że jej nadzieja podobna
była koralikom eleganckiej kreacji Sireny – wystarczyło
wyciągnąć jedną nitkę i wszystkie z grzechotem rozsypałyby
się po podłodze.
Zostało już tylko jedno – jak zakończyć tę noc.
Westchnęła głęboko.
Wkrótce będzie w domu i wszystko stanie się tylko
wspomnieniem.
Małomiasteczkowa zdzira.
Te słowa wciąż jak dudniły jej w głowie. Prawda.
Pochodziła z małej mieściny. Ale to wszystko. Reszta była
nieprawdą. Jakże niesprawiedliwą!
To tylko słowa, powtarzali jej bracia, gdy chłopcy
dokuczali jej w szkole. Słowa nie mogą cię zranić. Chciałaby
teraz wierzyć rodzeństwu, bo mężczyzna, którego obraz sobie
zbudowała, nagle okazał się kimś innym.
Wciąż był tylko obcym.
– Dokąd idziemy? – spytała, gdy przez rzeźbione drzwi
opuszczali pałac.
Stanęli na pomoście. Przed nimi roztaczał się widok na
Canal Grande.
– Popłyniemy do domu łodzią motorową – odpowiedział.
Gdy owiało ją chłodne wilgotne powietrze, zatrzęsła się
z zimna. Pod zalewem nowych wrażeń zdążyła zapomnieć
o mgle. Peleryna Vittoria dawała jednak ciepło. Nie powie mu
o tym. Nie da mu powodu do satysfakcji.
Zeszli kilka schodków i usadowili się w wygodnej dużej
łodzi z kabiną z zadaszeniem. Nad wodą wciąż unosiła się
mgła. Świata latarń rozmywały się, tworząc powłóczyste
świetlne smugi.
– Do pałacu D’Marburg – Vittorio wydał polecenie
sternikowi.
Po chwili łódź wolno wpłynęła na środek kanału. Sunęła
tak wolno, że Rosa żałowała, że nie poszli piechotą. W tym
żółwim tempie powrót do domu zajmie wieczność. Wnętrze
kabiny było zbyt ciasne dla obojga. Siedzieli naprzeciw siebie,
niemal ocierając się kolanami.
Zbyt blisko.
Kamienny wyraz twarzy Vittoria nie zdradzał żadnych
emocji. Jednak jego język ciała mówił, że ten mężczyzna traci
cierpliwość i ze stoickim spokojem czeka, by się pożegnać
z towarzyszką podróży. Lub że… dąsa się, że ona nie ulega już
jego czarowi.
Rosa także czekała, by się uwolnić od tego rycerza,
którego urok zdążył już prysnąć.
Naburmuszona para w samym sercu weneckiej mgły.
Może powinnam zastać na balu, pomyślała.
Już zaczynała się dobrze bawić. Wprawdzie w oczach
grupki akolitów Sireny widziała błysk chciwego samczego
pożądania, ale to przecież karnawał! Przynajmniej nie byłaby
taka napięta i nie potykała się, gdy Vittorio tak na nią patrzył.
Macello z pewnością załatwiłby jej bezpieczny powrót do
domu. Jakże się różni od tego przebranego za rycerza
panikarza!
Vittorio obrócił się i mimowolnie potrącił ją kolanem.
Wzdrygnęła się. Co jest z tym mężczyzną? Zajmował zbyt
wiele miejsca. Jego obecność dominowała całą przestrzeń.
Zwłaszcza w tej małej kabinie.
Sprawiał, że czuła się mała. Nieważna. Wzięła głęboki
oddech. I jakby na złość cały czas czuła też zapach Vittoria.
Pachniało nim nawet powietrze.
Dosyć, wystarczy. Mgła i to przeklęte stłumione milczenie.
Czuła się, jakby była jednym z chińskich wojowników
terakotowej armii w podziemnym grobowcu cesarza, których
postacie widziała podczas szkolnej wycieczki na wystawie
w Rzymie. Ale nie miała zamiaru dać się pogrzebać. Jeszcze
nie teraz.
Wstała i podeszła do drzwiczek prowadzących na mały
tylny pokład.
– Jest za zimno – rzucił Vittorio.
– Mam to w nosie – odcięła się, otwierając drzwiczki.
Musiała wyjść na zewnątrz. Uciec.
Zimne powietrze sieknęło ją w policzki, ale przynajmniej
tutaj nie pachniało jego zapachem. Mogła swobodnie
odetchnąć. Przez chwilę rokoszowała się mgłą, która
jednocześnie uspokajała jej rozgorączkowane zmysły.
Wyszedł za nią. Stał w milczeniu jak strażnik. Jak
wojownik z podziemnej armii cesarskiej. Czuła jego obecność.
Ciepło jego ciała.
Łódź wolno sunęła kanałem. Znikały światła i odgłosy
miasta. Z mgły wyłaniały się kształty lamp ulicznych
i płynących nieopodal gondoli. Nierealny widok. Ale
najbardziej nierealny wydał jej się Vittorio. Był fantazją, która
straciła magię. I znikła.
Próbowała przeniknąć wzrokiem mgłę, by zobaczyć, gdzie
są. Żadnego znajomego budynku czy uliczki. Jak długo
jeszcze będzie przeżywać tę torturę?
Pełne napięcia milczenie, jakie panowało między nimi,
gęstniało jak mgła. Gorycz walczyła w niej o lepsze
z rozczarowaniem. Jeszcze niedawno wieczór zapowiadał się
tak obiecująco…
– Dlaczego zaprosiłeś mnie na bal? – przerwała nagle
milczenie.
Powoli obrócił do niej twarz, której wyraz nie zdradzał ani
cienia emocji.
– Bo zgubiłaś się i byłaś sama. Myślałem, że mogę
pomóc…
– Oboje wiemy, że to nieprawda – odparła drwiącym
tonem. – Nie chcę bzdur o twojej trosce i o tym, że nie
chciałeś, bym straciła ostatnią noc karnawału. Chcę prawdy,
słyszysz?
Przez chwilę milczał, ale Rosa nie miała zamiaru pozwalać
mu na żadne wykręty.
Nareszcie zebrała w sobie siłę, by zadać pytanie, które
dręczyło ją od chwili, gdy na scenę bezceremonialnie wdarła
się kobieta przebrana z Kleopatrę.
– Kim jest Sirena? Co cię z nią łączy? – spytała pewnym
głosem.
– Nikim. Dla mnie: nikim – odparł.
Spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
– Żartujesz? Sądzisz, że uwierzę? Przyssała się do ciebie
jak pijawka.
– I co z tego? Niech sobie myśli, co chce.
– Myśli, że weźmiecie ślub…
Zrobił zdziwioną minę i spojrzał na Rosę.
– Słyszałam, co mówiła – dodała.
Westchnął głęboko.
– Ojciec chce, żebym się ożenił. Właśnie z nią, córką jego
przyjaciela. To wszystko.
– Wszystko? – Znów usłyszał drwinę w jej głosie. – Po co
wciągnąłeś mnie w to bagno? Wiedziałeś, że ona będzie na
balu?
– Słyszałem pogłoski…
– Zaprosiłeś mnie, żeby była zazdrosna. – Skinęła głową,
wpatrując się we mgłę.
– Skąd. Nawet o tym nie pomyślałem.
– To po co? By pozbawić ją złudzeń? Mieć dobrą zabawę?
Lubisz bawić się ludźmi?
Milczał.
Jego milczenie mówiło jej wszystko, co chciała wiedzieć.
Wziął głęboki oddech i przeczesał dłonią włosy.
– Zgubiłaś się – powtórzył. – Myślałem, że mogę ci
pomóc, a przy okazji i ty mnie.
– Wykorzystałeś mnie.
Z oczu pociekły jej łzy. Ten wieczór rozbudził w niej takie
nadzieje. Myślała, że Vittorio troszczy się o nią. Że mu
zależy…
– Roso… – Zrobił krok w jej kierunku.
– Nie – odparła mocnym głosem i szybko się odsunęła.
– Roso. – Podszedł do niej i położył dłonie na jej
ramionach. – Przepraszam…
– To ma wystarczyć i sprawić, że wszystko będzie
w porządku?
Jej głos drżał. Pragnęła jego uwagi i jednocześnie
wyrzucała sobie to pragnienie. Dorastanie z trzema braćmi
w niczym jej nie wzmocniło. Nie chciała jego dłoni na swoich
ramionach. Jego głosu…
Bo chciała więcej…
– Nie – odparł. – Nie sprawi. Zraniłem cię…
Obrócił ją do siebie i przytulił. Nie wyrwała się, gdy
pochylił się i pocałował ją we włosy.
– Wybaczysz mi? – zapytał.
W kołysce jego ramion było tak ciepło. Jego ręce były tak
silne i mocne. Czuła bicie jego serca. Miarowy pomruk silnika
kołysał ją jak kołysanka.
– Przepraszam, że cię zraniłem. Wiedziałem, że Sirena się
wścieknie. Postąpiłem jak ostatni pętak. Nie zasłużyłaś na
takie traktowanie.
Powinna się odsunąć. Jej łzy wyschły. Potraktował ją
w sposób haniebny, nawet jeśli teraz przeprasza. Dlaczego ma
mu wybaczyć?
Ale pamiętała, jak patrzył na nią na balu. Ciepło jego
dłoni. Tę wspólnie spędzoną chwilę zawieszoną w wieczności,
gdy świat zdawał się czystą magią. Tak dobrze było czuć jego
ciepłe ciało przy swoim. To też był rodzaj magii. Co złego
w tym, że chcemy, by magia trwała odrobinę dłużej?
Lekko przesunął dłonią po plecach Rosy.
Jej poczucie rozczarowania powoli rozpływało się we
mgle.
– Wspaniały bal – powiedziała.
Przytulił ją. Poczuła na włosach dotyk jego warg.
Wiedziała, że szybko nikt nie odciągnie jej od tego
mężczyzny.
– Przepraszam za Sirenę. Inaczej. Przepraszam za siebie,
Roso, bo sam jestem winny.
Pomyślała o tej smukłej kobiecie o niebotycznie długich
nogach i idealnie gładkiej aksamitnej skórze. Przy niej czuła
się jak szara i bezbarwna prowincjuszka. Przy Sirenie nawet
prawdziwa Kleopatra wydałaby się kimś zupełnie
przeciętnym.
– Jest bardzo piękna, prawda?
Westchnął i przytulił się policzkiem do jej włosów.
– Piękno to puste naczynie. Ożywa, gdy je czymś
wypełniamy. Czymś dobrym i znaczącym, tak by stało się
całością – szepnął.
– Skąd to wiesz?
– Tak mówiła moja matka.
– Mądre słowa.
– Czasem bywała mądra – westchnął i zamilkł. – Nie
żyje – dodał.
– Tak mi przykro – odparła.
– Dziękuję. Stało się.
– Wiem. Moja matka też nie żyje. Miała białaczkę. Zmarła
trzy lata temu. Nie ma dnia, żebym… żebym… za nią nie
tęskniła.
Popatrzyła przed siebie w gęstniejącą mgłę, jakby chciała
przeniknąć ją wzrokiem.
– Język śmierci. To wszystko jest takie trudne i bolesne –
szepnęła.
Zdjął dłoń z jej ramienia i musnął czubkami palców jej
policzek. Był to ruch delikatny, jak poruszenie skrzydeł
motyla, a jednak poczuła ciepły dreszcz. Uniósł palcem
podbródek Rosy i spojrzał jej w oczy.
– Nie lepiej rozmawiać językiem żywych?
Jego twarz przesłoniła jej cały widok kanału.
– Tak… Wolałabym…
Na tle nocy jego niebieskie oczy nabrały granatowej
barwy, a ich siła przyciągania pchnęła ją ku niemu.
Lub może ich twarze przyciągnęło do siebie lekkie
przechylenie się łodzi na falach. Albo może mgła stłumiła
wszelkie słowa i sprawiła, że każdy oddech zbliżał ich do
siebie. Bo nagle jego usta znalazły się milimetry od jej warg.
A za chwilę – jeszcze bliżej. Jego ciepły oddech mieszał się
z bladymi kłębuszkami mgły.
Nagle ich usta się spotkały. I jej świat zawirował wokół
własnej osi.
Miał miękkie wargi, które zdawały się przeczyć twardym,
jakby wyrytym w kamieniu rysom twarzy. Nie oczekiwała
takiej delikatności. Zaskoczyła ją słodycz jego warg. Ale gdy
przesunął długimi palcami przez jej włosy, czuła ciepło jego
dłoni.
W tym mężczyźnie spotykały się sprzeczności, ale była to
też zabójcza kombinacja. Czas stanął w miejscu. Słyszała
tylko bicie własnego serca. Mocniejsze niż miarowy warkot
silnika łodzi. Świat zmniejszył się do jej rozmiaru. Do jednego
mężczyzny i jednej kobiety oraz magii krążącej wokół nich jak
unosząca się nad wodą mgła.
Przylgnęła do jego ust, lekko rozchylając wargi, tak by
poczuć jego smak. Oboje zanurzali się głębiej w pocałunek.
Jego język delikatnie przesunął się po linii jej zębów.
Vittorio smakował mocną kawą i likierem. Mężczyzną
i skórzaną zbroją, pod którą kłębił się potężny wulkan
podniecenia, siły i pożądania.
Rosa pragnęła więcej.
To był prawdziwy pocałunek. Nie jak przedtem, muśnięcie
wargami po policzku. Ten pocałunek wyzwalał jej zmysły
spod kontroli, którą narzucała sobie latami. Gwałtownie
wyłączał zdrowy rozsadek. Jakby ktoś uruchamiał samochód
poprzez spięcie kabli stacyjki.
Gdy w końcu oderwali się od siebie, czuła, że drży.
Oddychała ciężko, jak po szybkim biegu.
– Roso… – szepnął z wargami przy jej włosach.
Oddychał szybko.
– Tak bardzo cię przepraszam…
– Że mnie pocałowałeś?
Uśmiechnął się.
– Nie. Nie za to.
– To dobrze – odparła, wciąż przytulając się do niego,
jakby się bała, że jeśli ją puści, nie zdoła utrzymać równowagi.
– Chyba… ci wybaczam… – powiedziała.
– Naprawdę? – spytał.
Na jego twarzy odmalowała się ulga.
– Ale pod jednym warunkiem… Że znów mnie pocałujesz.
Uniósł ją do góry i obrócił dokoła siebie, po czym postawił
z powrotem. W jego mocnych ramionach czuła się
bezpiecznie. Nie mogło spotkać jej nic złego.
– Marzyłem o tym.
Słysząc te słowa, na chwilę wstrzymała oddech.
– O tym, że mnie pocałujesz?
– Nie tylko. Że spędzisz ze mną resztę nocy… Ale to
zależy od ciebie. Najpierw zobaczmy, czy zasługuję na
wybaczenie.
Znów nachylił się nad nią. Poczuła na policzku jego zarost,
a chwilę potem jego usta na swoich ustach. Jak przedtem były
zadziwiająco miękkie.
Vittorio się nie śpieszył. Delikatnie przygryzał i ssał jej
wargi.
Pocałunek na tym się nie kończył. Rosa oddawała się jego
namiętności i pożądaniu, jakiego przedtem nie znała.
Wewnątrz cała płonęła.
Magia czy tylko zwykła żądza? Burza od dawna
trzymanych na wodzy, a teraz uwolnionych zmysłów?
Nieważne.
Bo co jest ważne, gdy czujesz się tak cudownie?
Oboje zatracili się w tym pocałunku. Mogliby wpaść
w ciemne wody kanału, a ona nic by nie zauważyła.
– Kochaj się ze mną, Roso – wyrzucił z siebie z urywanym
oddechem. Nocne powietrze tylko potęgowało zmysłową
chrypkę w jego głosie.
– Spędźmy tę noc razem.
Jak mocne ukłucie wróciły dawne lęki, które nosiła
w sobie przez całe dorosłe życie. Tyle razy fantazjowała o tej
magicznej nocy, a one znów uniosły swoje smocze głowy.
Nie była naiwna. Wiedziała, co się dzieje, gdy spotykają
się mężczyzna i kobieta, ale czy wiedziała cokolwiek o takiej
bliskości dwojga ludzi?
Co będzie, jeśli zrobi coś złego? Jeśli ją zaboli?
Jednak silniejsze od lęków było podniecenie, które
chroniło ją przed nimi jak szczelna zbroja. Wciąż pięło się
w niej pnącze wątpliwości, ale coraz szybciej ustępowało
miejsca radosnemu podnieceniu i oczekiwaniu na coś, co już
się zaczęło.
Bo ta noc będzie inna od wszystkich.
Do żadnej niepodobna.
Serce jej mówiło, że nie mogła się znaleźć w lepszych
rękach.
– Chciałabym – szepnęła.
Może to tylko żądza, pomyślała. I znów nachyliła usta do
jego warg.
Ale tej nocy żądzy towarzyszyła magia.
Czysta magia.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Od chwili, gdy ich spojrzenia po raz pierwszy spotkały się
na okrytym mgłą placu, wiedziała, że jest w tym mężczyźnie
coś wyjątkowego. Hipnotyzującego, co przyciągało ją jak
magnes, ale i przerażającego. Ostra krawędź, do której, jeśli
podejdzie zbyt blisko, spadnie w przepaść.
Ale zgodziła się spędzić z nim noc.
Jednak wysiadając z łodzi przed pałacem, znów poczuła
niepokój. Bo nie był to zwykły pałac, jakich dziesiątki
w Wenecji. Nie hotel, jak oczekiwała. Ani nawet okazała
kamienica.
– Twój dom? – spytała.
– Nie – odparł spokojnym tonem. – To prywatna
rezydencja. Zatrzymuję się w niej, gdy jestem w mieście.
Wzruszył ramionami, jakby pobyt we wspaniałym pałacu
nad Canal Grande był tym samym, co zatrzymanie się
w hotelu.
Przez oświetlone okna widać było wnętrze równie pełne
przepychu, co wnętrze pałacu Marcella.
– Gdzie mieszkasz na stałe? – zapytała, gdy wchodzili na
marmurowe schody.
– Na północ stąd. Przy granicy ze Słowenią. Zawsze
zadajesz tyle pytań, gdy jesteś zdenerwowana?
– Nie jestem. Bez obaw… – Rosa kłamała jak z nut.
Weszli na gorę. Vittorio otworzył drzwi do sypialni. Serce
podskoczyło jej ze… zdenerwowania.
Przygasił światła. Ale nawet w przyćmionym świetle od
razu dostrzegła na środku ogromne artystycznie wykonane
łoże z baldachimem. Tylko tu mogła skończyć się ta noc, ale
wciąż…
– Napijesz się wina? – spytał.
Potrząsnęła przecząco głową.
– Nie. Wystarczy woda.
Wyjął małą butelkę z szafki i nalał zawartość do
kryształowej szklanki. Wzięła ją szybko, bardziej, by uspokoić
drżące ręce, niż zwilżyć nagle zupełnie wyschnięte wargi.
Wciąż popatrywała na łoże.
Przez chwilę zamarzyła o książkowym przewodniku po
sztuce miłości.
– Roso… – Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu
i obrócił ją ku sobie.
Był do połowy nagi. Miał na sobie tylko skórzane spodnie
rycerza. Zachłannymi oczyma chłonęła jego muskularną
sylwetkę. Idealnie wyrzeźbione mięśnie brzucha.
Brakowało jej oddechu.
Miała pustkę w głowie. Jakby nagle odpłynęły z niej
wszystkie myśli, a zostało tylko nagie pożądanie. Ciepłymi
dłońmi objął ją za szyję i przyciągnął bliżej do siebie. Bliżej
jego głęboko niebieskich oczu. I jej rozchylonych warg. Gdy
przylgnął wargami do jej warg, czuła ciepło jego ciała.
Jej piersi pragnęły się uwolnić z ciasnej góry kostiumu.
Sutki nabrzmiały. Miała tylko jedno pragnienie – poczuć jego
całego. Jego pożądanie. I jego ciało.
– Drżysz – szepnął, pieszcząc wargami jej uszy. – Zimno
ci?
Przeciwnie. Rosa płonęła. Dawno wygasły ogień
pożądania teraz ożywał w niej na nowo. Czy można bardziej
tracić nad sobą kontrolę? Zrozumiała, że tak, gdy jego zręczne
palce zaczęły rozsuwać suwak jej kostiumu. Oczyma
wyobraźni już widziała, jak strój kurtyzany osuwa się do jej
stóp.
W tym momencie w napadzie paniki zakryła dłońmi piersi.
Nie miała biustonosza. Jeśli je opuści, nic nie będzie dzielić
ich ciał.
Za późno.
– Nieśmiała – powiedział z uśmiechem. – Kto by
pomyślał…
Odwróciła głowę, by nie dostrzegł wyrazu jej oczu, ale
Vittorio już się domyślał.
– Nie… – szepnął, gdy nabierając odwagi spojrzała na
niego.
W jej oczach zobaczył przerażenie.
– Ale nie możesz być dziewicą. Ile masz lat?
– Przepraszam, nie wiedziałam, że dziewictwo ma datę
ważności – odparła. – Może lepiej już pójdę.
Patrzył na nią z niedowierzaniem. Nerwowo przeczesał
ręką włosy.
Dziewica!
Dlaczego się nie domyślił? Od samego początku była
przerażona, jak spłoszony zajączek schwytany w światła
reflektorów. Nerwowa i z pąsami uczennicy. Jej nastrój
zmieniał się z chwili na chwilę. Jak desperacko pokazywała,
że mimo kostiumu nie jest kurtyzaną! Wszystko było jasne od
samego początku. Gdzie miałeś oczy?
Wciąż stała naprzeciw niego, kurczowo trzymając przy
piersiach swój strój jak tarczę.
– Dlaczego nie powiedziałaś? Powinnaś.
– Kiedy miałam to zrobić? Gdy spotkaliśmy się na placu
i spytałeś mnie o imię? Gdy pocałowałeś na łodzi i poprosiłeś,
byśmy się kochali? Kiedy?
Miała rację.
Ale dziewica?
Potrząsnął głową. Dziewice to same problemy. Mają swoje
oczekiwania. Seks traktują jak akt dzielenia się sobą
i zobowiązanie na przyszłość. Mają nadzieje i marzenia, a on
nie potrafi i nie chce ich spełniać.
– Roso… – powiedział, potrząsając głową.
– Przepraszam… – przerwała mu gwałtownie. –
Poprosiłeś, żebym spędziła noc z tobą. Zgodziłam się. Więc
dlaczego moje dziewictwo ma coś zmieniać?
– To twój pierwszy raz. Pewnie nie chciałaś marnować go
na jednonocną przygodę, a nic innego nie mogę ci
zaproponować. Tylko to. Nic więcej.
– Wiem. Po prostu chcę, żebyś skończył to, co zacząłeś.
Musisz mnie zrozumieć. Naprawdę tego pragnę. Jestem tylko
trochę zdenerwowana. Ale to chyba naturalne?
Odetchnęła głęboko i upuściła na podłogę trzymany przy
piersiach kostium. Stała przed nim tylko w koronkowych
figach.
Jest piękna, pomyślał.
Smukła, ale o okrągłych i zmysłowych kształtach. Ciemne
sutki, wcięta talia, która wprost zapraszała, by pieścić ją
dłońmi i chłonąć wzrokiem. Cudowne biodra.
Poczuł, że znów ogarnia go podniecenie.
– Jesteś pewna? – zapytał, podchodząc krok bliżej.
– Tak. Co chcesz, żebym zrobiła?
– Och, Roso – odparł. To twój pierwszy raz. Pragnę tylko,
żebyś czuła wszystko całą sobą i oddała się rozkoszy.
Położył ją na łóżku i usiadł obok niej. Przytulił dłońmi jej
twarz i delikatnie pocałował w usta.
Rosa była podenerwowana, ale ukoił ją jednym
pocałunkiem. Jej skóra reagowała na jego dotyk jak
otwierający się pąk kwiatu.
– Nie bój się – szepnął.
Uśmiechnęła się. Pocałował ją znowu i zsunął usta niżej.
Całował jej szyję i ramiona, a później piersi. Wziął między
wargi prawy sutek. Lewy.
– Są piękne.
Wrócił ustami do jej ust. Całował ją głębiej i głębiej.
Jej dłonie same szukały jego ciała, pragnąc poczuć je
i zgłębiać. Czuła, jak zmienia się ono pod ich dotykiem. Nigdy
się z nikim nie kochała i sądziła, że wszystko odbędzie się
szybko i zaraz skończy.
Nie mogła się bardziej mylić.
Vittorio się nie śpieszył. Teraz on zgłębiał jej ciało
gorącymi wargami i zręcznymi dłońmi. Zsunął jej figi
i wsunął dłoń między uda. Zacisnęła usta, by nie krzyknąć.
Dopiero wtedy wstał i zdjął spodnie.
Stał przed nią nagi.
Spojrzała na jego wzwiedzioną męskość i przeszył ją lęk.
Ale Vittorio już z powrotem leżał obok niej, całując
i pieszcząc jej ciało. Pragnęła, by w nią wszedł. Żeby nie kazał
jej dłużej czekać. Jej ciało płonęło pragnieniem.
Vittorio nachylił się nad nią. Rozsunęła szeroko nogi,
pozwalając mu pieścić się językiem między udami. Zamknęła
oczy, oddając się tej pieszczocie. Rosa odpływała gdzieś
daleko, ale właśnie wtedy Vittorio oderwał głowę od jej ud,
uniósł się i wszedł w nią jednym szybkim ruchem.
Przed jej oczyma wybuchły gwiazdy. Widziała, jak się
rozpadają, a ich wirujące cząsteczki obsypują jej ciało.
– Nic ci nie jest? Nie boli? – zapytał.
– Wszystko w porządku – odparła zdyszanym głosem.
Vittorio zaczął się rytmicznie poruszać. Jak mistrz
erotycznej ceremonii prowadził swoją miłosną grę. Gdy
próbowała zatrzymać go w sobie – wychodził, by po chwili
znów w nią wejść.
Znów zobaczyła przed oczyma gwiazdy. Tym razem
tańczyły na falach morza w rytm ruchów Vittoria. Jej
podniecenie rosło. Unosiła się coraz wyżej i wyżej. Szybciej
i szybciej. Aż wraz z ostatnim pchnięciem fale nagle rozbiły
się nad nią i wyrzuciły na brzeg…
Wolno wracała do rzeczywistości. Przedtem sądziła, że
będzie żałować tego pierwszego razu. Może nawet czuć
smutek.
Ale nie. Czuła się… wspaniale.
Vittorio leżał obok, ciężko oddychając. Jego skóra była
wilgotna od potu. Uniósł głowę i pocałował ją w policzek.
– Bolało? Nic ci nie jest?
– Było cudownie – szepnęła.
Mówiła prawdę. Jeden krótki moment bólu rozpłynął się
w deszczu gwiazd.
Rosa paznokciami delikatnie i jakby od niechcenia wodziła
po jego owłosionej piersi.
– A co z kociakiem, którego uratowałeś?
Posuwiste ruchy jej palców działały na niego jak
kołysanka. Były tak przyjemne, że prawie nie usłyszał jej
pytania.
– Co mówiłaś? – wrócił do rzeczywistości.
– Pytałam o kociaka, którego wyciągnąłeś z rzeczki.
Słyszałam, jak Marcello mówił…
– Ach, tak – odparł. – Oddałem go Marii, szefowej naszej
służby.
Wrócił myślami do przeszłości. Nie chciał oddawać
zwierzaka ojcu, bo ten natychmiast zarzuciłby synowi, że jest
jak matka – zbyt słaby, by zostać następcą tronu.
– Ojciec powiedziałby, żebym choć raz w życiu pokazał,
że mam twardy charakter i wyrzucił brzydactwo z powrotem
do wody. Ale Maria ulitowała się nad nim…
Po śmierci jego matki dbała o niego i o Guglielma.
Vittorio za późno zrozumiał, że przez swoje zachowanie na
balu omal nie stracił zbyt dużo, ale Rosa w przedziwny sposób
umiała go rozbrajać. Teraz robiła to samo, delikatnie kręcąc
palcem niewidoczne kółeczka na jego twardych jak skała
mięśniach brzucha.
Pod tą delikatną pieszczotą niemal zapadł w drzemkę.
Na chwilę wrócił do dzieciństwa.
Poza służbą mieli na każde zawołanie wszystkich dworzan
i doradców. Przez chwilę poczuł się winny, że nie mówi jej
prawdy o sobie i znów coś przed nią ukrywa. Ale gdyby
wiedziała, kim jest, wszystko mogłoby się zmienić. Lepiej,
żeby myślała, że Vittorio jest tylko przyjacielem kogoś, kogo
rodzina znaczyła kiedyś wiele w świecie weneckiej
arystokracji.
– Ojciec lubi wszystko kontrolować. Nawet z kim się
ożenisz?
– Prawda. Ale byłem już żonaty. Skończyło się fatalnie.
– Niektórzy rodzice postępują w ten sposób. Chcą z góry
organizować życie swoich dzieci. A nawet kazać im żyć tak,
jak one nigdy by nie chciały. W ten sposób kaleczą nie tylko
ich dzieciństwo, ale i przyszłość.
Skinął głową. Pieszczotliwy ruch jej palca działał jak
ożywczy balsam.
– A twoja rodzina? Ojciec? – Uśmiechnął się, jakby chciał
przeprosić za pytanie.
– Jest wspaniały. Sam mnie nakłaniał, żebym wyjechała
z domu i znalazła pracę. Czułam się tam szczęśliwa. Gdy
matka umarła, chętnie zajęłam się domem. Ale moi bracia
kolejno zakładali rodziny i wkrótce zostałam sama z ojcem.
Wtedy powiedział, że jeśli nie wyjadę, nigdy nie zobaczę
świata. I utknę na zawsze z nim jako zniedołężniałym starcem.
Uniosła głowę.
– Ale chyba nie powinnam mówić teraz o mojej rodzinie.
Przestała wodzić palcem po jego torsie.
– Moja wina – odparł, zastanawiając się, dlaczego w ogóle
pytał o jej życie.
Nie musiał wiedzieć o Rosie nic więcej poza tym, że
zgodziła się pójść z nim do łóżka. Po co mu wiedza o jej
rodzinie?
– Pomówmy o czymś innym.
– Pomówmy? – spytała zdziwiona.
Jej palce na nowo podjęły wędrówkę po jego torsie.
Paznokcie kręciły teraz kusicielskie kółeczka wokół jego
pępka. Prowokując. Kokietując. Drocząc się z nim
i zapraszając do zabawy.
– A masz lepszy pomysł? – zapytał.
Jej dłoń zsunęła się niżej. Z podziwem patrzył, jak z chwili
na chwilę Rosa nabiera śmiałości i odwagi. Była pojętną
uczennicą.
– Może jeszcze raz? – szepnęła mu do ucha.
– Nic cię nie boli? – spytał, pamiętając, że jest jej
pierwszym mężczyzną.
– Teraz chcę, żebyś się ze mną kochał. Jutro niech mnie
boli…
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Obudził się, gdy łagodne światło słońca przeciekało przez
szpary między ciężkimi brokatowymi zasłonami. Czuł się
spełniony. Dobrze zacząć dzień w takim stanie ducha.
Pół śpiąc, obrócił się na drugi bok i wyciągnął rękę, by
przytulić Rosę, ale dłoń bezwiednie opadła na puste i chłodne
prześcieradło.
Uniósł się na łokciu.
– Rosa? – spytał, patrząc we wciąż jeszcze pogrążoną
w półmroku sypialnię.
Szybko przebiegł wzrokiem całe pomieszczenie. Krzesło,
na które przedtem rzuciła kostium, stało puste.
– Rosa! – tym razem krzyknął, odrzucając ręką kołdrę.
Zerwał się na równe nogi i pobiegł do łazienki, ale w niej
także panowała pustka i ciemność.
Rosa znikła.
Wrócił do sypialni i usiadł na łóżku. Podniósł z szafki
nocnej swojego złotego rolexa i spojrzał na tarczę. Prawie
południe! Kiedy zasnęli? Co się stało?
Ukrył twarz w dłoniach i wrócił myślami do ich rozmowy.
Wspominała, że ma dzisiaj pracę i że pracuje jako
sprzątaczka w trzygwiazdkowym hotelu. Może naprawdę
musiała iść do pracy?
Wstał i ruszył do łazienki, rozsuwając po drodze zasłony
w oknach, które mijał. Do sypialni wlało się mleczne światło
słońca, zastępując półmrok.
Za oknami Wenecja budziła się z karnawałowego kaca.
Wracała do zwykłego życia. Pełne turystów gondole dostojnie
sunęły przez Canal Grande w jedną i drugą stronę. Gdzieś
z dala dobiegał sygnał prującej wodę karetki. Barki-śmieciarki
szybko ustępowały jej miejsca.
Musiał wracać do Andachsteinu.
Ale czuł niedosyt, że wyszła, zanim mogli kochać się raz
jeszcze.
Wszedł pod prysznic i obrócił twarz w stronę mocnego
strumienia ciepłej wody. Piętnastowieczny pałac posiadał
wszelkie supernowoczesne udogodnienia.
Vittrio uśmiechnął się do siebie. Dziewica. Z początku
nieśmiała i przerażona Rosa w jego ramionach stała się jak
płynna rtęć. Wszędzie było jej pełno. Wystarczyła jednak
iskra, która nagle wyzwoliła całą głęboko schowaną
zmysłowość tej kobiety. Ciemna noc nagle wybuchła gorącą
i niepohamowaną namiętnością.
Zachował się uczciwie. Wyłożył karty na stół. Niczego nie
ukrywał. Jedna noc. Nic więcej. Żadnych nadziei. Może
i dobrze, że Rosa znikła. Nie będzie musiał prowadzić
bzdurnych rozmów, których nie znosił. Bo po każdym
przygodnym seksie jego partnerki uznawały, że wspólna noc
równa się… obietnicy ożenku.
Ile razy słyszał te słowa: „Ale to było przedtem, zanim się
kochaliśmy… Myślałam, że chodzi ci o mnie…”.
Wytarł się grubym ręcznikiem i poszedł do garderoby.
Dawno nie spotkał dziewicy. Zawsze omijał towarzystwo
seksownych
nastolatek
czy
niedoświadczonych
dwudziestolatek. Lubił kobiety doświadczone. Przemawiał
przez niego zwykły egoizm – po prostu chciał mieć święty
spokój.
Założył bokserki i spodnie. Sięgał po wiszącą na wieszaku
koszulę i, zakładając ją, ruszył do sypialni. Nagle zauważył na
zmierzwionej pościeli coś błyszczącego. Zmrużył oczy.
Złudzenie. Odblask światła słonecznego?
Zakładając spinki, podszedł bliżej. Nie. Coś leżało na
pościeli. Coś małego i świecącego. Kolczyk Rosy. Perła luźno
zwisająca w złotej obręczy z przymocowanym do niej
zapięciem.
Zgubiła go.
Celowo zostawiła?
Natychmiast odrzucił tę drugą myśl. Wiele kobiet, które
znał, mogłoby postąpić w ten sposób, ale nie ona. Jej nie
bawiły takie gry. Nie ten typ. Vittorio bywał cyniczny
i zblazowany światem bogactwa, ale był też uczciwy.
Misterny i stary kolczyk. Z pewnością zapomniała o nim.
Powinien go zwrócić.
Wiedział, gdzie Rosa pracuje.
Schował go do kieszeni spodni.
Zwróci.
Później.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Gdzie się podziewałaś!? – krzyknęła Chiara, zapalając
nocną lampkę i prawie wyskakując z łóżka na widok
przyjaciółki. – Umierałam ze zmartwienia.
– Wczoraj się zgubiłam – odparła Rosa. – Boże, już wpół
do piątej!
Rozpięła sukienkę i wśliznęła się do swojego łóżka. Jeśli
zaraz zaśnie, pośpi jeszcze godzinę.
Ale jak spać po przeżyciach tej nocy? Nie lepiej
rozkoszować się wspomnieniami?
– Tak mi przykro, że wzięłam twój telefon. Zepsułam ci
karnawał.
– Nie martw się o mnie. – Rosa uśmiechnęła się do
siebie. – A jak twoja impreza?
– Świetna zabawa. Próbowaliśmy cię odnaleźć.
Dzwoniliśmy do hotelu. Gdzie byłaś?
– Spotkałam kogoś… Zaprosił mnie…
– Poszłaś na bal z obcym? Ty? – Na twarzy Chiary
malowało się przejęcie i podniecenie. – Jaki był?
Usiadła na brzegu łóżka i spuściła nogi.
– Och, powinnaś go zobaczyć. – Rosa uniosła się na boku
i oparła na łokciu. – Wysoki, wspaniale zbudowany…
Przystojny… i… pełen jakiejś magnetycznej siły. Nigdy nie
widziałam tak niezwykle niebieskich oczu…
– I zaprosił cię na bal? Bo?
– Było mu przykro, że się zgubiłam.
– Jak było? – Chiara mówiła coraz bardziej podnieconym
głosem.
– Wspaniale. W pałacu nad Canal Grande. Gdybyś
widziała te kostiumy! Później opowiem ci więcej… Możesz
zgasić światło? Muszę zaraz wstawać.
– Dobrze. Ale obiecaj, że wszystko mi opowiesz.
– Obiecuję.
Rosa przytuliła głowę do poduszki, gdy nagle poczuła, że
uciska ją kolczyk. Uniosła głowę, odpięła go i odruchowo
sięgnęła do drugiego ucha… Usiadła i zapaliła lampę.
– Co się stało? – spytała Chiara.
– Nie mogę znaleźć kolczyka. – Rosa zaczęła rozglądać się
po podłodze przy łóżku.
Wstała i przeszukała nocną koszulę.
– Idź spać – westchnęła Chiara.
– Nie mogę. Należały do mojej babci. Dostała je
w prezencie od dziadka w dniu ślubu.
Poza nimi i maszyną do szycia, którą odziedziczyła po
matce, Rosa nie miała żadnej cennej rzeczy.
Przez chwilę przeszukiwała jeszcze pościel i łóżko.
W końcu zgasiła światło i ułożyła się do snu.
Gdzie się podział? U Vittoria miała jeszcze obydwa
w uszach, ale to było jeszcze przed…
Może ktoś go znajdzie? Służący lub sprzątaczka. Ale jeśli
zgubiła go gdzieś w drodze powrotnej przez wąskie uliczki?
Pójdzie tam po pracy.
Tylko jedna noc. Przypomniała sobie słowa Vittoria.
Żaden romans. Poza tym mówił, że dziś wyjeżdża
z Wenecji. Jeśli nawet jest w domu, nie będzie mu się
narzucać. Zapyta tylko o kolczyk.
Co złego w pytaniu o zgubioną rodzinną pamiątkę?
Gdy kończyła zmianę, stała dosłownie na ostatnich
nogach. Już przedtem była zmęczona i niewyspana, choć…
z zupełnie innych powodów. Jednak końcowa godzina okazała
się prawdziwą męczarnią. Marzyła tylko o tym, by rzucić się
w domu na łóżko i odespać. Przedtem musiała jednak
spróbować odnaleźć kolczyk. Przebrała się w sportowy strój
i szybko ruszyła w stronę pałacu Vittoria, usiłując
w wyobraźni odtworzyć drogę.
Kilka razy skręciła w złe uliczki, ale w końcu stanęła przed
masywną bramą rezydencji. Zadzwoniła i czekała.
Cisza.
Znów nacisnęła dzwonek.
– To prywatny pałac. – W drzwiach pojawiła się groźnie
wyglądająca kobieta w średnim wieku. – Nie czekamy na
nikogo.
– Wiem, ale byłam tu ostatniej nocy i… zgubiłam
kolczyk… – Rosa z trudem wydobyła z siebie parę słów.
– Musiała się pani pomylić. – Kobieta już prawie
zatrzaskiwała drzwi.
– Byłam z Vittoriem… – Rosa złapała się ostatniej deski
ratunku. – Nie chcę go niepokoić, ale to cenna pamiątka.
Myślę, że może zostawiłam go tutaj.
– Vittoria już nie ma. Nie wiem, kiedy znów będzie
w Wenecji.
– Nie przyszłam do niego. Chodzi mi tylko o ten drobiazg.
– Przykro mi, ale rano dokładnie sprzątałam pokoje
i niczego nie znalazłam.
Kobieta zamknęła jej drzwi przed nosem.
Wracając do domu, Rosa wciąż jeszcze rozglądała się po
chodniku, mając nadzieję, że może zgubiła kolczyk gdzieś po
drodze.
Wiedziała przynajmniej, że nie zgubiła go w sypialni.
Myślała, że wyjdzie z nocnej przygody bez szwanku i szybko
o niej zapomni, ale może będzie musiała zapłacić za nocne
szaleństwo. Nic za darmo. Rosa dobrze znała to stare
porzekadło. Może stracony kolczyk to cena nocy grzechu…
Najgorsze jednak w tej nocy było to, że Vittorio okazał się
kimś wyjątkowym. Kimś, kogo spotyka się raz w życiu.
Miała dziwnie głębokie przekonanie, że spotkanie z nim
warte było straty babcinego kolczyka.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy tylko Vittorio wrócił do zamku, ojciec wezwał go do
swojego gabinetu. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Guglielmo nigdy nie schodził do syna. Nie mówiąc już
o ciepłym powitaniu w bramie zamku. Nie robił tego także
wtedy, gdy chłopak wracał na wakacje do domu z prywatnej
ekskluzywnej szkoły z internatem w Szwajcarii. Ani kiedy
wrócił do kraju po studiach na Uniwersytecie Harvarda.
– Wróciłeś w końcu – powiedział, gdy syn wszedł do
gabinetu.
Według skali ojcowskich nastrojów, którą Vittorio
wymyślił jeszcze jako dzieciak, Guglielmo był w świetnym
humorze.
– Czekałem na wieści. Sądziłem, że masz na tyle szacunku
do ojca, że dasz znać przed powrotem. Skoro jesteś, powiedz,
jak z małżeństwem.
Ojciec szybkim wojskowym krokiem chodził z jednej
strony gabinetu na drugą. W swoim eleganckim
dwurzędowym garniturze wyglądał jak ktoś, kto musztruje
straż przyboczną. Przystanął przed ogromnym zwieńczonym
łukiem oknem.
Za jego plecami Vittorio widział rozległy pejzaż
wspaniałego wybrzeża Andachsteinu. W dali w zatoce stały
zacumowane białe jachty. O tej godzinie ich właściciele
zapełniali nadbrzeżne kluby, kasyna i restauracje. Nawet
w końcu zimy przelewały się tu ogromne tłumy – sławni
i bogaci, aktorzy i aktorki, miliarderzy i ich kochanki mające
przynieść im szczęście przy zielonym stoliku. Jedyna różnica
polegała na tym, że w lecie nie byłoby wolnego miejsca, by
zacumować w zatoce.
– Wyznaczyliście datę ślubu? Możemy dać oświadczenie
do prasy i opinii publicznej? Mój sekretarz musi działać
szybko, bo za chwilę media wszystko wywęszą. – Guglielmo
nigdy niczego nie owijał w bawełnę.
Widocznie ojciec nie ufał Sirenie, że dotrzyma tajemnicy.
Jeśli w ogóle jest jakaś tajemnica, pomyślał Vittorio, ale nie
zdradził tej myśli.
– Datę… czego?
Udawał, że nie rozumie pytania.
Zniecierpliwiony Guglielmo chrząknął znacząco.
– Czego innego, jeśli nie ślubu z hrabianką Sireną? –
Patrzył na syna przeszywającym jak sztylet wzrokiem.
Vittorio podniósł z biurka ojca przycisk do papieru –
kryształowego smoka, symbol księstwa – i bez pośpiechu
zaczął przekładać go z ręki do ręki. Guglielmo patrzył na syna
uważnym wzrokiem. Jako chłopak nie miał prawa dotknąć
tego zabytkowego przedmiotu. Przez chwilę myślał nawet, że
i teraz ojciec każe mu go odłożyć.
Czas wyznać prawdę, pomyślał Vittorio.
Odłożył przycisk, oparł się dłońmi o biurko i popatrzył
ojcu prosto w oczy.
– Nie ma daty, bo nie będzie ślubu. Przynajmniej nie
z Sireną.
– Co?! – Głos Guglielma zabrzmiał jak obudzony
z wiekowej drzemki wulkan.
Vittorio przysiągłby, że nawet szyby w oknach zadrżały.
– Kiedy zaczniesz na serio traktować swoje obowiązki?
– Nie ma pośpiechu.
– Pośpiechu? Wszystko było już prawie dopięte. Mieliście
się tylko dogadać. Nawet w tym nie można na tobie polegać.
Zostało samo ustalenie daty. I co?
– Nic. Jeśli tak desperacko pragniesz Sireny w rodzinie,
sam się z nią ożeń.
Guglielmo z całej siły uderzył pięścią w blat biurka.
– Do diabła! Wiesz, że nie chodzi o nią, lecz o przyszłego
dziedzica tronu. Bez niego księstwo przestanie istnieć.
Wchłoną je Włochy. Myśl sobie, że jesteś nieśmiertelny, ale
nie będziesz trwał wiecznie.
– Nie martw się. Ale nie oczekuj, że spełnię twoje plany
tylko dlatego, że tak chcesz. Po co ta wrzawa?
– Ja umieram, Vittorio! – wybuchnął książę cały czerwony
na twarzy.
Już jako dziecko syn wiedział, że ojciec ma zwyczaj
naginać innych do swojej woli przez odgrywanie
dramatycznych scen.
– Wszyscy umieramy, ojcze – odparł.
– Jesteś bezczelny!
– Mam trzydzieści dwa lata – Vittorio nie ustępował. – Nie
jestem dzieciakiem, chociaż twoim synem. Jeśli masz coś do
powiedzenia o swoim zdrowiu, to po prostu powiedz.
– Mam chore serce… – Ojciec dramatycznym tonem
cedził słowa. – Coś z zastawkami. Zapomniałem nazwy.
Powiedzieli, że jedną można zoperować, ale z drugą jest
problem. Szanse, że przeżyję operację, są pół na pół. Bez niej
najpewniej zostanie mi mniej niż rok życia.
Wyczerpany Guglielmo opadł na wielki fotel za biurkiem.
Vittorio z zaskoczeniem zauważył, że ojciec wygląda teraz
bardziej na osiemdziesiąt, niż na swoje sześćdziesiąt lat.
– Żadnej operacji. Ale chcę, żebyś tak czy inaczej ożenił
się przed moją śmiercią.
– Boże! – Głos syna brzmiał teraz bardzo poważnie. –
Naprawdę mówisz serio.
– Jasne, a mój syn unika swoich obowiązków.
Vittorio zacisnął dłonie w pięści. Umierający czy nie, w tej
sprawie ojciec nigdy nie ustąpi.
– Już raz wziąłem ślub. Pamiętasz, jak się to skończyło?
– Valentina była słabego charakteru. Zły wybór – odparł
Guglielmo.
– Ale to ty ją wybrałeś.
Ojciec zdecydował o małżeństwie, zanim jeszcze Vittorio
poznał swoją przyszłą żonę. Gdy spotkał ją po raz pierwszy,
zadurzył się w niej bez pamięci. Była jak kolorowy i piękny
motyl. Delikatna i zmysłowa. Zupełnie stracił głowę. Wierzył,
gdy mówiła, że go kocha.
Ale był młody i łatwowierny. I zbyt naiwny, by dostrzec,
o co toczy się gra. Wymusiła, by do zamku wprowadził się też
jej instruktor. Chciała kontynuować naukę latania
śmigłowcem. W istocie uczył ją czegoś zupełnie innego…
Vittorio nigdy sobie nie wybaczył, że nie wyrzucił oboje
z zamku, gdy tylko zobaczył ich razem. Miał za mało odwagi.
Czuł się kompletnie rozbity. Kochał ją tak bardzo, a ona go
zdradzała. Chwilę potem zrozpaczona razem z kochankiem
wsiadła do śmigłowca. Vittorio pozwolił jej na to, choć
powinien zabronić.
Nigdy się nie dowiedział, które z nich siedziało za sterami,
gdy śmigło zawadziło o linię wysokiego napięcia. Oboje
zginęli na miejscu.
– Nie rozumiesz, dlaczego nie chcę, żebyś miał cokolwiek
wspólnego z wyborem mojej drugiej żony!? – wrócił do
rozmowy.
Obiecał sobie, że nigdy już nie popełni takiego głupstwa.
I nie pozwoli, by ojciec decydował za niego. Nigdy więcej nie
uwierzy kobiecym kłamstwom. Serce nie będzie rządzić
wyborami Vittoria.
Guglielmo burknął coś niewyraźnie pod nosem, ale syn
przysiągłby, że usłyszał z jego ust słowo „niewdzięcznik”.
– Dobrze. Masz trzy miesiące. Wybierz sobie żonę, ale
ślub weźmiecie w katedrze w Andachsteinie. To moje ostatnie
słowo. Mój sekretarz przekaże ci listę kandydatek.
Nie mówi poważnie!
Ale Vittorio już przedtem myślał, że ojciec żartuje, gdy
mówił o chorym sercu. Rok życia? Jeśli to prawda, sam
zostanie nowym władcą księstwa, a nie następcą tronu.
Poczuł, że grunt usuwa mu się pod nogami. Kolejni
władcy księstwa żyli bardzo długo. Jego dziadek dożył prawie
stu lat. Najkrócej żyjący w linii książąt zmarł w wieku
siedemdziesięciu ośmiu lat. Vittorio zawsze myślał, że przy
postępach współczesnej medycyny ojciec ma przed sobą
jeszcze przynajmniej dwadzieścia lat.
– Niech mi da listę. Nie licz jednak na wiele. – Spojrzał na
ojca hardym wzrokiem. – W wyborze pomoże mi Marcello.
Guglielmo uniósł brwi.
– Ale wybranka musi być bez zarzutu. I z odpowiednim
pochodzeniem.
Vittorio niemal parsknął śmiechem.
– Za chwilę powiesz, że ma być też dziewicą.
– Może umieram, ale nie jestem głupcem. Nie wymagam
zbyt wiele. Nie zawiedź mnie. Chcę zobaczyć potomka, zanim
zejdę z tego świata. A teraz zostaw mnie samego.
Vittorio skinął głową i wyszedł. Idąc korytarzem
zastanawiał się, co oznaczał nieco zgasły blask w oczach ojca.
Łzy?
Niemożliwe. Nigdy nie wiedział, by płakał. Nawet wtedy,
gdy obaj, czuwając przy jej łóżku, patrzyli, jak cicho umiera
jego żona i matka Vittoria. Byli małżeństwem trzydzieści lat.
Ojciec nie płakał też, gdy składali jej ciało w krypcie książąt
Andachsteinu. Ani gdy jej ukochany dwudziestoletni pies
zanosił się żałosnym wyciem u ich stóp, jakby wiedział, że
traci najbliższego przyjaciela. Płakali wszyscy żałobnicy, ale
nie Guglielmo.
Jego łzy podczas tej rozmowy z synem znaczyłyby, że
jednak jest tylko człowiekiem.
Gdy wiesz, że umierasz – lekarze wskazują ci nawet czas
śmierci – i musisz się zmierzyć z własną śmiertelnością,
stajesz się bardziej ludzki?
Przez zbroję ciała wreszcie przebijają się uczucia?
Jego ojciec umiera.
Vittorio nie mógł uwierzyć.
Niemożliwe.
Sam zawsze był bliżej matki. Nie była uczuciową
kobietą – nawet nianie okazywały mu więcej ciepła – ale to
ona spajała razem życie ich dwóch. Gdy zmarła, przepaść
ziejąca między nimi pogłębiła się jeszcze bardziej. Wszystko
to działo się przed tragiczną śmiercią Valentiny.
Jej śmierć jeszcze bardziej oddaliła od siebie ojca i syna.
Vittorio nie śpieszył się do nowego ożenku. Chciał szybko
zapomnieć o pierwszym. Małżeństwo rodziców również nie
świeciło przykładem.
Nie. Żadnego pośpiechu.
Był jednak następcą tronu, który może objąć szybciej, niż
sądził. Jego obowiązkiem było spłodzenie potomka.
Guglielmo, mimo dzielących ich różnic, był jego ojcem.
Czy jako syn nie jest mu czegoś winny?
Kroki Vittoria odbijały się echem po kamiennym
zamkowym korytarzu. Tym samym, którym przez wieki
chodzili jego przodkowie i ich dworzanie. Ten korytarz niósł
w sobie pamięć historii. Jako dziecko też uwielbiał tupać
trzewikami po kamiennej posadzce. Bawić się w zamkowych
ogrodach.
Nie jest czegoś winny sięgającej średniowiecza historii
rodu?
Co kilka kroków mijał długie wąskie okna wychodzące na
zalesione wzgórza, wybrzeże i miasto. Kiedyś, jako zwykłe
otwory, służyły łucznikom do walki z najeźdźcami. Stanął
przed jednym z okien. Patrzył, ale pogrążony w myślach
ledwie widział malowniczy krajobraz.
Może nadszedł już czas. Ma trzydzieści dwa lata. Jest
zmęczony życiem, jakie prowadzi. Znużony kobietami, które –
jak Sirena – pragną tylko nowych tytułów i bogactwa.
Potrzebuje odmiany.
Czegoś więcej.
Gdyby chciał, znalazłby żonę natychmiast. Szybko i tym
razem bez łzawej miłości. Odrobił lekcję. Kochał Valentinę,
a ona go oszukała. Małżeństwo skończyło się tragedią.
Po co komu miłość?
Zresztą… Jakie miał wzory do naśladowania? Nie był
pewien, czy ojciec w ogóle kochał matkę. Jak pamięcią sięgał,
zawsze mieszkali w osobnych zamkowych apartamentach.
Nigdy nie widział, żeby okazywali sobie uczucia.
Cud, że w ogóle go poczęli…
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Wstawaj, śpiochu! – Wciąż na pół śpiąca usłyszała głos
Chiary. Skąd jej przyjaciółka w pałacu Vittoria?
Rosa z wysiłkiem otworzyła jedno oko. Potem drugie.
Piękny sen rozwiał jak bańka mydlana. Śniło jej się, że
Vittorio przyszedł po nią i zabrał do zamku w Anadachstenie,
gdzie kochali się całą noc…
– Już dobrze… dobrze – fuknęła na Chiarę. – Wstaję.
– Zapomnij o nim – odparła przyjaciółka, malując się
przed lustrem.
– O kim?
– O Vittoriu. W nocy wzdychałaś jego imię.
– To tylko sen. – Rosa odrzuciła kołdrę.
– Ale się w nim zabujałaś, co?
– Daj spokój. Idę wziąć prysznic. I tak ci nie powiem, co
się zdarzyło tej nocy. Zresztą już powiedziałam. –
Uśmiechnęła się do przyjaciółki.
Rosa mocno stąpała po ziemi. Nie była naiwna. Wiedziała,
że sny snami, a życie życiem. Nigdy już nie zobaczy Vittoria.
Gdy jednak zdarzało jej się znaleźć blisko uliczek, którymi
wtedy szli, rozglądała się chyłkiem, czy gdzieś przypadkiem
go nie zobaczy. Gdy słyszała zmysłowy męski głos lub
widziała przed sobą sylwetkę wysokiego i dobrze
zbudowanego mężczyzny, jej myśli szybko wracały do tamtej
nocy.
To on.
Złudzenie.
Sam jej powiedział, by na nic nie liczyła. Przynajmniej był
uczciwy, a tamtej nocy naprawdę wspaniały. Łagodny i ciepły.
Gotów dać tyle, ile tylko może. Widziała, jak bardzo dba o nią
i pragnie, by było jej z nim dobrze. By przeżyła prawdziwą
rozkosz, jaką mężczyzna może dać kobiecie.
Już posmakowała seksu. Wiedziała, co sama lubi w łóżku
i jak zaspokoić mężczyznę. Powinna mu podziękować, że
wprowadził ją w tajniki sztuki miłości.
A że go nie zobaczy? Trudno. Życie toczy się dalej.
Męczyło ją tylko jedno straszliwe przeczucie, że wszystko,
co mogła dać, dała już temu mężczyźnie.
Dla innych nie zostało nic.
– To ta lista? – Marcello przebiegł wzrokiem trzy strony
druku z nazwiskami, zdjęciami, podanym wiekiem
i wymiarami arystokratek na wydaniu, którą sporządził
sekretarz prasowy Guglielma. – Martwi mnie tylko jedno. Czy
w ciągu trzech miesięcy zdążysz się z nimi wszystkimi
przespać?
Vittorio uśmiechnął się pod nosem. Cały pomysł podobał
mu się coraz bardziej. Niech będzie nawet małżeństwo
z rozsądku, ale tym razem na pewno bez naiwnego
zakochiwania się po uszy. Ma tylko spłodzić potomka. Jeśli po
tym związek się rozpadnie, trudno. Nikt nie będzie winien.
Nikogo nie zaboli.
Po prostu – nie wyszło.
Układ korzystny dla obu stron.
Był zmęczony swoim stylem życia i walką z własnym
przeznaczeniem. W ciągu tygodnia pozałatwiał najpilniejsze
sprawy w Andachsteinie i teraz siedział z Marcellem w jego
weneckim pałacu.
– Co myślisz o tej liście – spytał Vittorio.
Marcello uniósł brwi.
– Ja bym ci takiej nie dał.
– Bo?
– Nie jesteś masochistą, a wszystkie te kobiety są bez
wyrazu i charakteru. Arystokratyczne marionetki.
Vittorio wyciągnął rękę po listę i zaczął ją przeglądać.
– Niemożliwe!
– Naprawdę. Wszystkie – upierał się Marcello.
– Oczywiście z wyjątkiem Sireny? – dodał Vittorio.
– Chlubny wyjątek, ale ona ma nadmiar charakteru,
a raczej charakterku – uśmiechnął się przyjaciel. – Marionetka
też może się sprzeciwiać. Mówić za siebie i mieć własne
zdanie.
Vittorio spojrzał na listę z większym entuzjazmem.
– Właśnie o to mi chodzi.
– Niektórzy z nas wiedzą, że nie jesteś takim zupełnie
złym książątkiem, na jakiego pozujesz. Ale też nie pozwalasz
wchodzić sobie na głowę. Zanudziłbyś się każdą z tych pań
już w połowie drogi w kościele do ołtarza. Zanim byście tam
doszli, miałbyś romans z jakąś chórzystką kościelną
wykazującą więcej energii i ducha.
– Dowcipniś. Zobaczmy, co tam mamy.
– Trzy najlepsze propozycje. – Marcello rzucił na stolik
trzy teczki i otworzył pierwszą…
– Chyba tylko Inga Svenson… Jest dziedziczką fortuny
szwedzkiego armatora. Teraz zresztą mocno nadwątlonej. Była
modelka i aktorka filmów klasy B. Ambasador dobrej woli
wielu organizacji charytatywnych. Biegle mówi po francusku,
włosku i angielsku. I oczywiście w językach
skandynawskich. – Po pół godzinie Marcello bezładnie
rozłożył ręce.
– I dotąd nie znalazła męża, bo…? – spytał Vittorio.
– Była już zaręczona, gdy biznes rodzinny znalazł się na
krawędzi bankructwa. Facet bezceremonialnie ją rzucił.
Wrażliwa i bezbronna. Wiem, że lubisz ratować takie
istoty… – Marcello spojrzał na przyjaciela pytającym
wzrokiem.
Słuchając go, Vittorio odruchowo otworzył rękę, którą
przed chwilą wyjął z kieszeni spodni.
– Co tam masz?
Vittorio spojrzał na dłoń i zobaczył kolczyk Rosy. Nawet
nie wiedział, że nieświadomie cały czas się nim bawił.
– Nic takiego. – Schował kolczyk do kieszeni.
Marcello spojrzał na niego bacznym wzrokiem.
– I trzymasz to cacko w kieszeni? Zacząłeś zbierać
pamiątki? Jeśli tak, to domyślam się, że zbliża się coś
naprawdę groźnego…
– Lećmy dalej. – Vittorio wychylił się w jego stronę. – Ale
chyba już wiem, kogo wybiorę… – powiedział tajemniczym
głosem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Rosa! Rosa! – Chiara krzyczała na cały głos, okładając
śpiącą przyjaciółkę poduszką. – Wstawaj, bo się spóźnisz.
– Przestań, boli. – Rosa zakryła się kołdrą, jakby chciała
spać dalej.
Miała ciężką głowę, ale przyjaciółka miała rację. Musi
wstać. Zwykle Rosa wstawała jako pierwsza.
Usiadła na łóżku, spuściła nogi na podłogę i wstała. Od
razu pożałowała tego ruchu. Zakryła ręką usta, bo bała się, że
zaraz zwymiotuje.
– Wyglądasz, jak półtora nieszczęścia! – rzuciła Chiara,
uważnie się jej przyglądając. – Co się dzieje?
– Nie wiem… – Rosa przerwała w pół zdania, bo poczuła
tak silne mdłości, że zdążyła tylko pobiec do maleńkiej
łazienki.
– Jesteś naprawdę chora. – Przyjaciółka poszła za nią
i podała jej ręcznik.
Spazmy Rosy ustały, ale przez chwilę wciąż nie mogła
złapać oddechu. Wytarła ręcznikiem mokrą od potu twarz.
– To wczorajsza pizza.
– Nie. Przecież też ją jadłam – odparła kategorycznym
tonem Chiara.
Rosa oparła się rękoma o umywalkę i spojrzała w lustro.
Podkrążone oczy i blade policzki. Żeby tylko nie grypa,
pomyślała. Nie mogła sobie pozwolić na przerwę w pracy.
– Wczoraj przy śniadaniu też wyglądałaś, jakbyś miała
mdłości.
Rosa potrząsnęła głową i wyprostowała się nad umywalką.
– Kawa była za mocna. Później przez cały dzień czułam
się świetnie – odparła.
Zdjęła nocną koszulę i sięgnęła po wiszący na wieszaku
mundurek sprzątaczki.
– Nie ma się czym przejmować.
Chiara jednak bacznie przyglądała się przyjaciółce.
– Wiem… Ale, zaraz… Od karnawału mija właśnie sześć
tygodni…
– I co? Nie widziałaś moich szpilek? – Rosa nie chciała
ciągnąć rozmowy.
– Sześć tygodniu od czasu, gdy kogoś spotkałaś.
Mężczyznę… – Chiara na chwilę teatralnie zawiesiła głos. –
Kiedy ostatni raz miałaś… okres?
Rosa spojrzała na nią śmiertelnie poważnym wzrokiem.
W myślach szybko przeliczyła tygodnie.
– Daj spokój. Teraz naprawdę mnie przeraziłaś.
– Czym? Chyba że jest coś, czego nie powiedziałaś.
– Dosyć, Chiaro!
Rosa znów spojrzała w lustro. Skąd ta blada cera? Musi
szybko zrobić makijaż i zakryć cienie pod oczami. Nie może
być w ciąży. To niemożliwe.
– Kochałaś się z nim prawda? – Przyjaciółka nie dawała za
wygraną.
– Tak. I co z tego – odpowiedziała, mając nadzieję, że
w ten sposób skończy rozmowę.
– A więc spałaś z nim. – Chiara klasnęła w dłonie. – I nie
pisnęłaś ani słowa!
– Nie wiem, co cię tak podnieca – odparowała Rosa.
– Po prostu się cieszę. Jak było?!
– Chiaro… – W głosie Rosy pojawił się ton
zniecierpliwienia.
– Dobrze już, dobrze. Więc możesz być w ciąży?
– Nie ma mowy. – Rosa nerwowo przetrząsała
kosmetyczkę.
Niemożliwe, powtarzała w myślach.
– Zabezpieczył się – dodała po chwili.
– Gumki nie dają całkowitej pewności. – Chiara
uśmiechnęła porozumiewawczo. – A ty nie bierzesz pigułek,
tak?
– Oczywiście, że nie i nie mam zamiaru panikować. –
Rosa malowała brwi, udając spokój, ale myśl, że może być
w ciąży, napawała ją przerażeniem.
– Po pracy kupię test w aptece. Powinnaś wiedzieć, jak
najszybciej – powiedziała Chiara. – Bo jeśli jesteś, musisz się
zastanowić, co robić.
Przyjaciółka przytuliła ją mocno.
Rosa ze łzami w oczach pomyślała, jak to dobrze, że
w takiej chwili nie jest sama.
Z hotelu wymeldowała się duża grupa turystów. Rosa
miała pełne ręce roboty i ani chwili czasu, by myśleć o tym, co
się stało. Rzuciła się w wir odkurzania i zmiany pościeli.
Pracowała jak automat. Jednak obsesyjne myśli podsycały lęk,
nie dając jej spokoju.
Dlaczego okres się spóźnia?
Stres. Przepracowanie. Brak pieniędzy. Problemy.
Wszystko mogły stanowić przyczynę. Nie wykluczała żadnej
możliwości.
W południe czuła się o wiele lepiej i nawet zadzwoniła do
Chiary, żeby nie kupowała testu. Za późno. Przyjaciółka już
miała go w torebce.
Po powrocie do domu Rosa wzięła test i poszła do łazanki.
Na chwilę zatrzymała się przed drzwiami. Serce biło jej jak
szalone. Myślała nawet, żeby przełożyć go na później. Tym
bardziej, że w instrukcji producent wskazywał, że test
najlepiej wykonać, jako pierwszą rzecz rankiem.
Wiedziała jednak, że szuka wymówek.
– Idź! – Chiara lekko ją pchnęła i zamknęła za nią drzwi.
Rosa, ociągając się, otworzyła trzymany w ręku zestaw.
Nie może być w ciąży. Niepotrzebne marnują pieniądze na
test. Zaraz z radością krzyknie Chiarze, że wynik jest
negatywny.
Chyba że…
Wzięła głęboki oddech i spojrzała na wynik… Nigdy
w życiu nie była tak wdzięczna, że właśnie siedzi, a nie stoi.
Inaczej ugięłyby się pod nią kolana.
Jak przez mgłę słyszała walenie do drzwi.
– I co? Otwórz!– krzyknęła Chiara.
Rosa przemyła ręce i spluskała twarz wodą. Spojrzała na
odbicie swojej rozognionej twarzy w lustrze. Szeroko otwarte
oczy. Czy nie powinna już przedtem się domyślić? Czy nie
o tym mówiło jej serce, którego głos chciała uciszyć? Rozmyć
go w codziennych czynnościach i w pracy?
Jest w ciąży…
Dziecko… Będzie matką…
Spojrzała na dłoń, którą delikatnie przytknęła do
podbrzusza. Za tę jedną noc grzechu i rozkoszy zapłaci nie
tylko stratą babcinego kolczyka.
Cena jest o niebo wyższa.
Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
– Jestem w ciąży.
Po chwili znikła w serdecznym objęciu przyjaciółki.
– Vittorio ma prawo wiedzieć? Mam moralny obowiązek
mu powiedzieć? – Rosa siedziała na swoim łóżku, popijając
herbatę, którą zaparzyła jej Chiara.
– Dlaczego sądzisz, że chciałby wiedzieć?
– Bo jest ojcem.
– Widziałaś go od tamtej nocy?
– Nie.
– Zostawił numer telefonu?
Rosa potrząsnęła przecząco głową
– Nie. Znam tylko jego imię. Uczciwie powiedział, że to
tylko jedna noc.
– Więc spójrz prawdzie w oczy. Facet cię podrywa.
Kochacie się, a on mówi, że to tylko jedna noc. Może ma żonę
i dzieciaki. Myślisz, że chciałby ich więcej?
– Nie ma. To nie ten typ mężczyzny.
– Skąd wiesz? Znałaś go parę godzin. Pewnie cały czas
myślał tylko o tym, jak zaciągnąć cię do łóżka.
– Przestań! To nie tak. – Rosa zaczerwieniła się ze złości.
– Co mam myśleć, jeśli nie pisnęłaś słowa o tym, jak było?
– Mówił, że ojciec chce, żeby się ożenił…
Zirytowana Chiara westchnęła głęboko.
– Dobrze. I robi to, co każe mu ojciec? Ile on ma lat?
Dziesięć?
Usiadła obok Rosy na łóżku i objęła ją ramieniem.
– Równie dobrze możesz o nim zapomnieć. Masz teraz
pilniejsze sprawy. Choćby, co zrobić z ciążą…
– Co masz na myśli?
– Wiesz, że urodzić to nie jedyna droga. Nie potrzebujesz
teraz malucha. Jak go utrzymasz i wyżywisz?
– Ale to dziecko, Chiaro! Moje dziecko!
– Ściśle biorąc, jeszcze nie. Mówię tylko, że to nie jedyna
opcja. Rozważ wszystkie i wybierz najlepszą dla siebie.
– A dziecko? Co najlepsze dla niego?
– Nie wiem, ale mnóstwo dzieci żyje w tak przerażających
warunkach, że może wolałyby w ogóle się nie urodzić. Mówię
tylko, żebyś wszystko przemyślała. Nie ma sytuacji bez
wyjścia. Masz wybór, choć z pewnością nie jest łatwy.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
– Do diabła, co z tobą? – Marcello popatrzył na przyjaciela
świdrującym wzrokiem. – Nie bierzesz tego wyboru poważnie.
Jak znajdziesz żonę w ciągu trzech miesięcy?
Vittorio westchnął. Stał przy oknie wychodzącym na Canal
Grande i trzymał ręce w kieszeniach. Minęło półtora miesiąca
od wyznaczonego przez ojca terminu. Znów odwiedzał
Wenecję. Miał się spotkać z kandydatkami, ale wcale się nie
śpieszył.
Marcello był pewien, że nie ma kobiety, która odmówiłaby
ślubu w tak romantycznym otoczeniu jak średniowieczna
katedra w Andachsteinie. Vittorio miał jednak zupełnie inny
problem. Nie rozumiał własnego postępowania. Zgodził się
spełnić życzenie ojca i pójść za głosem swojego
przeznaczenia. Dobry i bezpieczny wybór. Wręcz idealny.
A jednak…
Odwrócił się w stronę przyjaciela.
– O czym, na Boga, myślisz? – Marcello nie ukrywał
zniecierpliwienia.
– O niczym.
– Więc co sądzisz o kobietach, o których rozmawialiśmy?
Nie podobają ci się? Nie są naprawdę piękne?
– Wszystkie są wspaniałe. Cudowne i przemiłe. Marzenie
każdego mężczyzny. W żadnej nie wiedzę nic złego.
Inteligentne, pełne namiętności i atrakcyjne. Z każdej z nich
Andachstein miałby ogromną pociechę i radość.
– To wróćmy do rzeczy – zaproponował Marcello.
Vittorio znów obrócił się w stronę okna. Patrzył na sunące
kanałem gondole i motorówki. Palcami trzymanej w kieszeni
prawej ręki bawił się kolczykiem Rosy. Wzrokiem szukał
kierunku, gdzie mógł się znajdować hotel, w którym sprzątała.
Leży w dzielnicy… Zaraz… Zaraz… Dorsodura! Ciekawe, co
teraz robi Rosa? Ma przerwę na lunch?
– Która jest najlepsza w łóżku? – Jak przez ścianę waty
usłyszał pytanie Marcella.
– Co? – Spojrzał na przyjaciela.
– Która?
– Nie wiem. – Vittorio wzruszył ramionami.
Marcello szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.
– Tyle czasu minęło od naszej rozmowy i nie spałeś
z nimi? Ty? Jest coś, czego nie wiem? Dobrze się czujesz?
– Nigdy lepiej. – Vittorio potrząsnął głową.
Przyjaciel patrzył na niego z niedowierzaniem.
– Dobrze – powiedział znużonym głosem. – W takim razie
jedyne, co mogę ci poradzić, to rzut monetą. Masz jakąś przy
sobie?
– Nie – odparł Vittorio.
Wciąż patrzył na kanał w kierunku Dorsodury.
– Co tam widzisz?
– Nic – odparł Vittorio.
Zawsze, będąc w Wenecji, miał zamiar zwrócić jej
kolczyk, ale dopiero dziś ma więcej czasu.
– Muszę iść – powiedział.
– Ale… zaraz… Miałeś podjąć decyzję!
– Później. – Marcello ledwie usłyszał dobiegający daleko
ze schodów głos Vittoria.
Szybkim i zdecydowanym krokiem szedł wąskimi
uliczkami. Przechodnie ustępowali mu miejsca, usuwając się
do ścian domów.
Nie zwracał na nich uwagi. Wypełniał zadanie i był zbyt
zajęty myślami, jak długo nie widział Rosy. Pięć, sześć
tygodni? Pracuje w tym samym hotelu? Wciąż mieszka
w Wenecji czy wróciła do swojego miasteczka?
Dotarł do obskurnie wyglądającego hotelu wciśniętego
w sam róg placu położonego przy wąskim kanale. Fasada
wyglądała tak, jakby za chwilę miała się zawalić.
Wszedł do niewielkiego holu. Natychmiast zwróciło się ku
niemu kilka par ciekawskich oczu. Tak elegancko ubrani
ludzie nie zachodzą w takie miejsca. Vittorio podszedł do
chudego jak szczapa i wyraźnie przerażonego jego widokiem
recepcjonisty.
– Chce się pan zameldować? – spytał chudzielec,
przełykając ślinę.
Vittorio z trudem zachowywał powagę, widząc jak
recepcjoniście śmiesznie skacze jabłko Adama.
– Nie. Szukam kogoś, kto tu pracuje. Kobiety… – odparł.
– Pan się pomylił, nie oferujemy takich usług. –
Mężczyzna uśmiechnął się, w duchu zapewne gratulując sobie
odwagi.
Uśmiech jednak zamarł mu na wargach, gdy Vittorio
jednym błyskawicznym ruchem złapał go za krawat i niemal
wyciągnął zza lady.
– To sprzątaczka. Rosa. Wciąż tu pracuje? Nie zmuszaj
mnie, żebym powtórzył pytanie – rzucił recepcjoniście groźne
spojrzenie.
– Hm… Tak… ale… kończy za dwie godziny – wykrztusił
chudzielec.
Vittorio uśmiechnął się i puścił jego krawat.
– Dobrze. Więc sam ją znajdę.
– Niech pana zaczeka… Nie można…
Nawet nie słyszał głosu recepcjonisty, bo już zdążył
przebiec kilkanaście schodków i wszedł na pierwsze piętro.
Nikogo nie znalazł.
Pobiegł na drugie.
Przy drzwiach pierwszego pokoju zobaczył odwróconą
tyłem sprzątaczkę w mundurku, która ciągnęła za sobą
odkurzacz.
– Rosa? – zapytał.
Kobieta odwróciła się i popatrzyła ma niego zdziwionym
wzrokiem.
– Szuka pan jej?
– Wie pani, gdzie ją znajdę?
– Pan musi być Vittorio? – Chiara obdarzyła go szerokim
uśmiechem. – Jest na górze.
Kończył się najgorszy dzień jej życia. Zaczęła go od
porannych wymiotów, mimo że poprzedniego dnia prawie nic
nie jadła. O tej porze była już śmiertelnie zmęczona, bo parę
godzin spędziła na sprzątaniu kilku pokoi, gdzie w nocy
odbywała się huczna impreza. Goście wyjechali nad ranem,
ale zostawili straszliwy bałagan i tony śmieci. Wszędzie
walała się pościel zalana winem i niedopałki papierosów.
Rosa nie mogła jednak narzekać. Potrzebowała tej pracy
bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Nie chciała nikomu nic
mówić. Przynajmniej do czasu, gdy postanowi, co dalej.
Żeby przetrwać jeszcze dwie godziny…
Kończyła sprzątać jedną z łazienek, gdy przypadkiem
spojrzała w lustro. Wstrząsnęło nią odbicie własnej twarzy.
Worki pod zupełnie pozbawionymi blasku oczyma. Związane
przedtem w kok włosy teraz plątały się wokół twarzy i czoła
w zupełnym nieładzie. Pąsy na twarzy świadczyły, że Rosa ma
temperaturę.
Cały dzień męczyły ją torsje.
Była wycieńczona.
Musi chwilę odpocząć, by doprowadzić się do ładu, zanim
ktokolwiek zobaczy ją w tym stanie. Przysiadła na brzegu
wanny.
– Rosa! – usłyszała dobiegający z pokoju przez otwarte
drzwi łazienki niski męski głos.
Drgnęła.
Znała ten głos. Wracał do niej w snach. Za dnia setki razy
wyobrażała sobie, że go słyszy. W zatłoczonych uliczkach.
Wśród rozrzuconych wzdłuż kanałów straganów. Obracała
wtedy głowę, ale zawsze był to głos kogoś innego.
– Rosa! – Tym razem usłyszała swoje imię z bliska.
W drzwiach łazienki stanął wysoki barczysty mężczyzna.
Spojrzał w jej stronę…
– Vittorio – szepnęła.
W tej samej chwili poczuła uderzenie ciepła. Odruchowo
sięgnęła po miskę. Nie mogła ustać na nogach i bezwolnie
przykucnęła na podłodze.
Żeby tylko nie zwymiotować przy nim, pomyślała.
W jednej chwili znalazł się przy niej. Zerwał z wieszaka
ręcznik, zmoczył go zimną wodą i przyłożył do jej
rozpalonego czoła. Jednocześnie podtrzymywał ją ręką, żeby
nie upadła.
Mdłości minęły. Zebrała siły, by stanąć na własnych
nogach. Podał jej ręcznik. Wytarła twarz.
Jak mógł zobaczyć ją w takim rozpaczliwym stanie!
– Co tu robisz? – spytała słabym głosem.
– Jak się czujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
W jego głosie brzmiała szczera troska. – Jesteś chora?
– Nie… – odparła, starając się utrzymać na nogach.
Odwróciła wzrok i za jego plecami dostrzegła stojącą
w drzwiach Chiarę.
– Powiesz mu? – spytała przyjaciółka.
– O czym? – Vittorio zdziwiony patrzył raz na jedną, raz
na drugą kobietę.
Rosa spojrzała mu prosto w oczy.
– Przepraszam, Vittorio, ale jestem w ciąży – zdobyła się
na odwagę.
Z jego gardła wydobył się cichy, ale mocny okrzyk.
Przerażenia czy triumfu? Zanim zdążyła pomyśleć, objął ją
mocnymi ramionami i przytulił. Chciała zaprotestować
i wyrwać się z jego ramion, ale zamiast tego przez chwilę
zachłannie wchłaniała jego zapach. Męski zapach, który tak
dobrze pamiętała, i który teraz uspokajał jej walące jak
młotem serce.
– Gdzie mieszkasz? – spytał.
– Pokażę drogę – wtrąciła się Chiara.
– Muszę skończyć zmianę… – dobiegł go słaby i cichy
głos Rosy.
– Nie. Nie musisz. Jestem przy tobie – odparł
kategorycznym tonem. – Jedziemy do domu.
Delikatnie położył ją na łóżku, jak gdyby nie była
zbudowana z krwi i kości, lecz kruchego kryształowego szkła.
– Zostaw nas – zwrócił się do Chiary.
Usiadł obok leżącej Rosy i odgarnął jej z czoła mokry
kosmyk włosów.
– Jest moje? – zapytał.
– A jak myślisz? – odparła zduszonym ledwie słyszalnym
głosem.
Uśmiechnął się, ale nie wiedziała, dlaczego. W tej historii
nie było nic śmiesznego.
Vittorio uważnie rozejrzał się po pozbawionym okien
pokoiku. Tylko dwa łóżka. Choć dorosły człowiek
powiedziałby raczej – łóżeczka. Między nimi stolik, a na nim
lampa. Przy ścianie wieszak z ubraniem.
– Tu mieszkasz?
Skinęła głową.
– Z Chiarą – odparła.
– W takim wilgotnym pokoju? Tuż nad poziomem wody?
– Nie narzekam. Tanio jak na Wenecję.
– Byłaś u lekarza?
– Jeszcze nie… Wciąż…
– Myślisz, co robić, tak? – wszedł jej w słowo.
Słyszała jednak ostry ton w jego głosie.
– Wciąż próbuję się z tym oswoić. Dowiedziałam się dwa
dni temu.
Wyciągnął komórkę, nastawił na tryb głośnomówiący
i zaczął skrolować listę numerów.
– Kiedy chciałaś mi powiedzieć?
Rosa zamknęła oczy. Może śni kolejny sen. Może
buzujące we krwi hormony sprawiają, że straciła zmysły
i wymyśliła sobie Vittoria.
– Kiedy? – powtórzył.
– Chiara mówiła, że nie będziesz chciał wiedzieć… Że
pewnie masz żonę…
– Uwierzyłaś w te bzdury? Słyszałaś, co mówiła Sirena?
To tylko mój ojciec chce tego ożenku. Masz mnie za
bigamistę?
– Nie… Ale powiedziałeś, że to tylko jedna noc… –
odparła niepewnym głosem.
Vittorio zaklął pod nosem.
– Więc nie masz żony? – spytała.
Uśmiechnął się do niej.
W jego komórce odezwał się kobiecy głos.
– Tak, Vittorio?
– Eleno, pilnie potrzebuję pomocy. – Zasłoniwszy ręką
telefon, rzucił do Rosy: – To moja gosposia.
Szybko wydał jej szereg poleceń.
– Idziemy, Roso – powiedział tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
– Jutro muszę wracać do pracy… – zaprotestowała.
– Nie wrócisz. Nigdy w życiu nie będziesz już sprzątać!
Masz siłę iść?
Skinęła głową.
– Mam.
Nagle poczuła się tysiąc razy silniejsza niż przedtem.
Wciąż jednak miała wątpliwości.
– Dobrze – powiedział. – Najpierw coś zjemy, bo chyba
dawno nie jadłaś. A później porozmawiamy.
Zabrał ją do jednej z najlepszych restauracji położonej
przy wąskiej uliczce za mostem Rialto. Inaczej niż w hotelu
czy na ulicach przeważał tu język włoski.
Od razu rzuciła się na wyborne spaghetti vongole. Jadła
tak łapczywie, że nie powstrzymałby jej nawet siedzący
naprzeciw Vittorio. Sam zresztą pałaszował znakomitą pastę
z makaronem. Rosa dawno nie była tak głodna.
Jednak za jego spojrzeniem kryło się coś, czego nie mogła
określić. Coś wyrachowanego. Denerwującego. Może nawet –
zniechęcającego.
– Co robiłeś przez ostatnie tygodnie? – spytała między
spaghetti a deserem, pragnąc rozładować napięcie i sprawdzić,
czy zdoła go zachęcić, by zdradził, o czym myśli.
– To i owo. Nic specjalnego. A ty? – odparł.
– Pracowałam. Chciałam na kilka dni pojechać do domu.
Jeden z moich braci i jego żona za chwilę przywitają na
świecie swoje drugie dziecko. Ale to było zanim… no…
wiesz…
Potrząsnęła głową, wstrzymując łyżeczkę deseru między
talerzykiem a ustami.
– Nie wiem, czy to dobry czas na odwiedziny. Mam głowę
zajętą czymś innym.
– Za wcześnie, by im mówić o dziecku?
– Nie, ale mam poczucie, że ich zawiodłam. Ojciec chciał,
bym pożyła i zobaczyła kawałek świata. Inaczej nie
zachęcałby mnie do wyjazdu. Jednak chyba nie tego
oczekiwał. Przynajmniej nie tak szybko…
– Będzie się gniewał?
– Nie. Raczej będzie właśnie zawiedziony. – Odłożyła
łyżeczkę na talerzyk.
Guglielmo często uciekał się do gniewu, gdy był
niezadowolony. Syn tak przywykł do tego, że sprawia ojcu
zawód, że jego wybuchy gniewu spływały po chłopcu, jak
woda po kaczce. Przez lata zamiast pielęgnować więzy
rodzinne, uprawiali rodzaj rodzinnego sportu – kto kogo.
– Przepyszna kolacja. Dziękuję ci. – Rosa skończyła deser.
– Nie ma za co. Porozmawiajmy, ale nie tutaj. Za dużo
chętnych do słuchania – zażartował.
Chwilę później wsiadali do eleganckiej gondoli. Rosa
sądziła, że trudno o bardziej usypiające miejsce do rozmowy
niż łagodnie kołysząca się na falach łódź, ale Vittorio rozbroił
ją jednym słowem – proszę.
– Jesteśmy w Wenecji… – dodał.
Znowu wyrywał ją z jej świata prosto do swojego. Jednak
tym razem nie czuła paniki ani lęku. Był jeszcze dzień, a ona
wiedziała o nim wystarczająco dużo, by mu ufać. Ponadto
nosiła w łonie jego dziecko.
Usiedli na pokrytej złotym brokatem ławie. Gondolier
jednym ruchem wiosła odepchnął gondolę od pomostu. Rosa
z zachwytem patrzyła na jego rytmiczne ruchy. Wiosłował tak,
jakby robił to od urodzenia.
Pracowała w Wenecji od miesięcy, a nigdy jeszcze nie
płynęła gondolą. Nie stać jej było na rejs. Czasem z zazdrością
patrzyła na pływających nimi bogatych turystów.
Teraz oglądała Wenecję tak, jak powinno się ją oglądać.
Z perspektywy sieci kanałów, bez których miasto nigdy by nie
powstało.
Gondola gładko przesunęła się pod pełnym turystów
mostem Rialto. Rosa dostrzegła w ich oczach cień zazdrości.
Wenecja we mgle staje się miastem mistycznym. Ale gdy
płyniesz kanałem pod błękitnym wiosennym niebem, zamienia
się w miejsce magiczne. Odradza się i na nowo wynurza
z zimowej otoczki. Domy nabierają świeżych kolorów. Ciepłe
odcienie beżu i żółci właściwe toskańskim klimatom. Błękit
i biel. A wszystko odbija się w zielonoszarych wodach
kanałów.
Przez kilka minut oboje stanowili po prostu zwykłą parę
turystów zachwycających się widokami i odgłosami miasta.
Nie czułaby się lepiej nawet w rodzinnym domu z ojcem
i braćmi. Świat skurczył się do rozmiarów gondoli i stał czystą
magią. Jednak najbardziej magiczne było to, jak nagle
i gwałtownie wdarł się w jej świat ten mężczyzna.
Wtedy… Podczas tonącej we mgle karnawałowej nocy…
Tęskniła za nim. Śniła i marzyła. Był kimś więcej niż
wspaniałym mężczyzną. W niepojmowalny sposób
przekraczał granice męskości. Nigdy z nikim nie przeżyła
tego, co z nim. Nikt dotąd nie umiał sprawić, że czuła, że żyje
tak, jak nigdy przedtem. Że odczuwa wszystko każdym
nerwem i cząsteczką swojego ciała. Nie poznawała siebie.
Wciąż jednak wisiało między nimi pytanie, na które dotąd
nie odpowiedział.
– Dlaczego przyszedłeś? Myślałam, że już nigdy cię nie
zobaczę.
– Z jednego powodu. Ale teraz dałaś mi drugi…
– Nie rozumiem…
Na jej twarzy malowało się zdziwienie.
Wziął jej dłoń w swoją.
– Chciałem cię zobaczyć. Nawet na chwilę… A twój
widok przypomniał mi… Było nam razem dobrze, Roso…
Nie spodziewała się po nim takich słow.
– Dobrze cię widzieć – odparła niepewnym głosem.
Więcej niż dobrze. W wyobraźni odtwarzała każdy
moment ich seksu. Wciąż przeżywała go tak mocno, jakby
zdarzył się przed chwilą.
Vittorio uniósł jej dłoń i pocałował.
– Co zrobisz? – zapytał z uśmiechem.
Patrzyła na mijane wiekowe pałace i kamienice. Jak to
możliwe, że kiedyś zbudowano je na stałym gruncie?
Odwróciła się do niego.
– Mam kilka możliwości, ale zrobię, co najlepsze dla
dziecka.
Skinął głową i lekko uścisnął jej dłoń.
– Wyjdź za mnie – powiedział, patrząc jej w oczy.
Słowa te przebrzmiały, zanim zdążyła je zrozumieć.
Rozmyły się w wodzie lub gwarze rozmów dobiegającym
z przepływających obok gondoli.
– Proszę? – szepnęła, jakby się przesłyszała.
– Wyjdź za mnie – powtórzył mocnym głosem. – Nasze
dziecko będzie mieć ojca i matkę, a ty nie będziesz się musiała
wstydzić, gdy wrócisz do domu. Ani sprzątać pokoi…
Roześmiała się głośno.
– Nie bądź śmieszny, Vittorio. Nie oczekiwałam
oświadczyn. To szaleństwo.
– Mówię poważnie, Roso.
– Naprawdę? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Jak najbardziej – odparł.
– Takich decyzji nie można podejmować zbyt szybko.
– Już ją podjąłem.
– Ale ja nie… Muszę mieć czas..
Zawsze chciała wyjść za mąż z miłości. Pragnęła tego, co
przeżywali ojciec i matka, zanim w okrutny sposób zabrała
Rosie straszliwa choroba. Głębokiej i trwałej miłości, którą
dwojgu ludziom może odebrać tylko śmierć.
Nie była to mrzonka. Fantazja, której chętnie oddają się
marzycielki. Naprawdę pragnęła takiej miłości. Widziała ją na
własne oczy. Najpierw u dziadków, a później – rodziców.
Dlatego wiedziała, że ona istnieje. I pragnęła jej dla siebie.
Więcej – wierzyła, że zasługuje na taką miłość.
Dziwaczna propozycja Vittoria nie mieściła się w tym
świecie. Nie tak miało być. Rosa była w ciąży z mężczyzną,
którego przedtem spotkała tylko raz, a teraz on prosił ją o rękę
z racji dziecka.
Nie tak wyobrażała sobie oświadczyny.
Zgodzić się byłoby szaleństwem, nawet jeśli jakaś
cząsteczka jej duszy pragnęła Vittoria.
W milczeniu patrzyła na przepływające obok gondole. Ile
nocy przeleżała w ciszy z otwartymi oczyma, myśląc
o tamtym wieczorze. Przypominając sobie, jak się z nim
kochała i na powrót przeżywając te same emocje. Tę samą
rozkosz. Vittorio tyle jej dał. Tyle ją nauczył.
Ile nocy śniła, że po nią wraca?
I oto jest.
Jeśli to miasto trzymało się na wodzie wbrew wszelkiej
logice, może i propozycja Vittoria nie była tak bezsensowna.
Wrócił do niej, choć przedtem mówił, że widzą się tylko jeden
raz.
Skoro przez jedną noc jej świat całkowicie obrócił się
wokół własnej osi, może i ta oferta jest jak najbardziej realna.
Może oboje mają to coś, dzięki czemu kochankowie spełniają
się też w małżeństwie.
Odwróciła się do niego twarzą.
– Przyszedłeś dziś, by prosić mnie o rękę?
– Nie – odparł. – Inaczej miałbym pierścionek
zaręczynowy. Ale mam coś innego…
Otworzył zaciśniętą dłoń.
Leżał na niej kolczyk jej babci.
Przyłożyła rękę do ust. Uniosła kolczyk z jego dłoni
i ostrożnie położyła na swojej.
– Dlatego przyjechałem. Znalazłem go w pościeli, gdy
wyszłaś. Wiem, że byłaś u mnie, ale Elena nic o nim nie
wiedziała. Z początku chciałem, by wysłała go pocztą, ale…
gdybym nie przyje…
– Mógłbyś nigdy nie dowiedzieć się o dziecku – weszła
mu w słowo.
– Szczęśliwy traf – odparł z uśmiechem. – Zbieg
okoliczności lub los. Albo przeznaczenie – dodał.
Lub magia, pomyślała, gdy przygarnął ją ramieniem, by ją
pocałować.
Pewnie tak samo czuje się człowiek wracający z dalekiej
podroży. Jej wargi spotkały się z jego wargami. Czy dzień,
który zaczął się tak fatalnie i bez nadziei, mógł się skończyć
lepiej?
Gondolier zacumował przy małej przystani przed pałacem.
Vittorio wręczył mężczyźnie zwitek banknotów, wyskoczył
z gondoli i podając rękę Rosie, pomógł jej wyjść. Objął ją
ramieniem i poprowadził w stronę pałacu.
– Muszę ci powiedzieć jeszcze jedno. Jeden powód więcej,
dlaczego musisz się zgodzić na małżeństwo…
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Teraz już wiem, że żartowałeś. – Zerwała się na równe
nogi z fotela, na którym przedtem ją usadowił, i zaczęła
przemierzać pokój długimi zamaszystymi krokami. – Nie
możesz tak postępować! Nie możesz prosić mnie o rękę,
przekonywać do ożenku pocałunkami i bajkami o losie czy
przeznaczeniu, by zaraz potem wrzucać bombę, że jesteś
księciem.
– Uspokój się, Roso.
– A jak mam reagować? Ukłonić się i wyrazić
wdzięczność za taką królewską propozycję, czyli
potraktowanie mnie z góry jak dziecko? Mam czekać
w pokorze czy lęku? A może w jednym i drugim?
– Posłuchaj…
– Nie. To ty posłuchaj! Wracam do domu.
Obróciła się w stronę drzwi kunsztownie zdobionych
płaskorzeźbami słoni i tygrysów. Spojrzała na kryształowe
żyrandole i szkła Murano oraz obite aksamitem wiekowe
bezcenne meble.
Przepych tego miejsca rzucił jej się w oczy już przedtem.
Dlaczego uwierzyła mu na słowo, że to pałac znajomych,
w którym on tylko zatrzymuje się podczas pobytów
w Wenecji? Ktoś taki musiał mieć koneksje z bogatą
arystokracją. Jak bardzo zaślepiło ją pożądanie, że nie
zauważyła czegoś, co miała przed samym nosem?
– Daj spokój i nie pokazuj mi drogi. – Ruszyła w stronę
drzwi. – Już raz umiałam stąd wyjść. Trafię do domu.
– Nazywasz domem tę wilgotną norę? Pracą, która ledwie
pozwala ci związać koniec z końcem, sprzątanie czyichś
brudów? Dlaczego nie chcesz wrócić do życia? Do świata,
który chcę ci dać?
Obróciła się na pięcie i spojrzała na niego z groźnym
błyskiem w oku.
– Bo to moje życie, Vittorio! Ciężkie, uwalane w brudzie
i śmieciach po innych, ale to życie, które wybrałam, bo takie
właśnie znam. Do tego świata należę. Nie do twojego.
– I dlatego myślisz, że tylko na ten świat zasługujesz?
Kiepsko się cenisz, Roso. Nigdy bym tak nie pomyślał!
– Sądziłam, że i ty należysz do mojego świata. Lub
przynajmniej jesteś blisko niego. Podczas balu myślałam, że
pochodzisz z obrzeży świata Marcella. Wspominałeś, że jest
potomkiem dożów, ale jesteście tylko przyjaciółmi. Nikim
więcej. Chciałeś, bym myślała, że twój ociec pracuje dla
niego, a jest przecież władcą. Pewnie śmiałeś się w duchu, gdy
ci powiedziałam, że mój pracuje dla burmistrza zapyziałej
mieściny. Zrobiłeś ze mnie idiotkę!
– Skąd! Po prostu uwierzyłaś w to, co chciałaś.
– Trzeba było wyprowadzić mnie z błędu! Nie kiwnąłeś
palcem!
– Jak miałem ci powiedzieć? Gdybym powiedział to na
placu, gdy się spotkaliśmy, uwierzyłabyś? Poszłabyś ze mną?
– Oczywiście, że nie – odparła twardym głosem.
– Więc widzisz…
– Ale mogłeś powiedzieć w ogrodzie, zanim weszliśmy do
pałacu Marcella.
– Roso, proszę, dajmy spokój. Czego się boisz?
– Niczego.
– Więc, co się zmieniło, jak nie to, że lękasz się, że nie
jesteś aż tak dobra, by sprostać roli księżnej?
– Powinieneś mi powiedzieć. – Rosa nie ustępowała.
– A ty mi powiedziałaś, że jesteś dziewicą, zanim
zgodziłaś się pójść ze mną do łóżka?
– Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
– Nie spierajmy się. Przecież chciałaś wtedy kochać się ze
mną?
– Tak. Pragnęłam kochać się z tobą. Z mężczyzną, którego
spotkałam tamtej nocy, a nie przyszłym władcą kraju,
o którym nawet nie wiem, gdzie leży. Nie poszłam z tobą
dlatego, że jesteś księciem.
– Czy to ważne? Wciąż jestem przecież tym samym
człowiekiem.
– Ważne! Jesteś następcą tronu Andachsteinu, a ja prostą
dziewczyną z prowincji. Nie sądzisz, że nie mamy równych
sił?
– Tak. Ale to ty trzymasz wszystkie karty w ręku.
– Nie rozumiem.
– Nosisz w łonie następcę tronu.
– A jeśli… – Hardo uniosła podbródek. – A jeśli to
dziewczynka? Kobieta nie może być następcą w tak
tradycyjnym księstwie.
– Dlatego właśnie zabieram cię do kliniki. Dowiedzmy się
tego!
– Ale nie powiedziałam, że jeśli to chłopiec, to wyjdę za
ciebie.
– Jednak też nie zaprzeczyłaś. Pośpieszmy się.
Nie mogła uwierzyć, że wykonane tak szybko badanie
krwi może określić płeć dziecka na tak wczesnym etapie.
– To specjalny test, niedostępny w aptekach. Daje
dziewięćdziesiąt pięć procent pewności – lekarz rozwiał jej
wątpliwości. – Chłopiec.
Vittorio podskoczył z radości do góry i uścisnął Rosę.
– A jeśli pięć procent przeważy i będzie dziewczynka? –
spytała, gdy później usiedli w fotelach, by chwilę odpocząć.
– Zaryzykuję! – Na jego twarzy wciąż malowały się radość
i szczęście. – Na razie nosisz w łonie następcę tronu
Andachsteinu. Możesz powiedzieć mi „nie”. Możesz też
skończyć małżeństwo, gdy tak postanowisz. Ale wtedy
odmówisz naszemu dziecku jego prawowitego przeznaczenia.
– Zwalasz sprawę na moje barki?
– Już na nich spoczywa. Od ciebie zależy, jak zdecydujesz.
Próbowała uspokoić rozbiegane myśli. Wszystko stało się
tak nagle. Ciąża. Wizyta Vittoria. Książę. Propozycja
małżeństwa.
Czuła się bombardowana ze wszystkich stron. Ani chwili
wytchnienia. Ani chwili do namysłu. Miała podjąć decyzję,
która wpłynie na całe jej życie. I dziecka.
– A jeśli się zgodzę? – spytała.
– Wychowamy syna tak, by w przyszłości zajął swoje
prawowite miejsce na tronie Andachsteinu. Ze wszystkimi
należnymi mu z racji narodzin prawami, obowiązkami
i przywilejami.
Oczyma wyobraźni zobaczyła swoje mieszkanko, gdzie
brakowało miejsca nawet na łóżeczko dla dziecka. Potem –
rodzinne Zecce, gdzie dziecko mogłoby przeżyć szczęśliwe
dzieciństwo, ale z pewnością pozbawione bogactw czy
luksusu. Chwilę później pomyślała o pałacu Vittoria, który
stanie się częścią dziedzictwa jej syna.
Dlaczego pozbawiać go tego życia tylko dlatego, że ojciec
nie wspomniał, że jest księciem?
I pytanie najważniejsze. Co z miłością? Gdzie w tym
wszystkim miłość? Nawet o niej nie wspomniał.
– A miłość? – spytała przez zaciśnięte gardło.
– Oboje będziemy kochać naszego syna – odparł.
Przymknęła oczy. Nie ma się co łudzić. Prawda wyszła na
jaw. Zbyt wielkie nadzieje pokładała w jego nagłych
odwiedzinach oraz trosce, jaką jej poświęca. O niebo za wiele
oczekiwała po romantycznym rejsie gondolą i osobistej
wizycie, by zwrócić kolczyk.
Puste gesty?
Zjawił się tylko przez przypadek. Ślepe zrządzenie losu.
Gdyby nie zguba, nigdy by go już nie zobaczyła. Nie
przyszedł do niej. Zwracał tylko piękne jubilerskie cacko.
Chce, by z nim była tylko dlatego, że nosi jego dziecko.
– Wykorzystałeś mnie – powiedziała.
– Nie – gwałtownie zaprzeczył.
– Tak. Wykorzystałeś wtedy i wykorzystujesz teraz. Tym
razem jednak dlatego, że jest syn…
– Nic podobnego!
– Szantażujesz mnie? Bajkowy świat dla mojego dziecka,
gdy zgodzę się na ślub, a inaczej życie biednej prowincjuszki?
– Pomyśl o naszym synu, proszę. To uczciwe i najlepsze
dla niego.
Nie chciała słuchać tych słów, bo głęboko w duszy
wiedziała, że Vittorio ma rację. Jak mogłaby odmówić
i pozbawić ich dziecko tego, co mu się prawowicie należy?
Jednak nie o tym marzyła. Przyszedł po nią, ale nie tak, jak
sobie wyobrażała. Nie z miłości. Jej marzenia właśnie
rozsypywały się w pył, a wraz z nimi nadzieje na miłość.
Kochał pierwszą żonę? Rosa czuła ukłucie zazdrości
w sercu. Może po prostu tak wygląda świat królewskich
rodów – zimne, aranżowane i pozbawione miłości
małżeństwa.
Ale jak ona ma żyć bez miłości? To uczucie jest podstawą
samego naszego istnienia. I jak żyć bez Vittoria? Bez jego
dotyku, choćby bez miłości? Nawet z tak dojmującym
poczuciem straty? I z wiedzą, że wszystko mogłoby być
inaczej, gdyby nie była tak dumna. Tak uparta.
Mówił, żeby pomyślała o dziecku.
Myślała, ale pamiętała też o sobie. O tym, że tym razem
znacznie ciężej przyszłoby jej znieść rozstanie.
W końcu nie dawał jej żadnego wyboru.
– Dobrze – wyszeptała.
Miała obezwładniające poczucie, że życie właśnie
wymyka jej się spod kontroli.
– Wyjdę za ciebie – dodała.
Ale nie bez warunków…
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
– Zdecydowałeś? – Marcello już po pierwszym sygnale
odebrał telefon od Vittoria.
– Tak.
– Kim jest szczęśliwa dama?
– Żadna z listy.
– Co znowu kombinujesz, Vittorio? – Przyjaciel wzniósł
oczy do nieba w geście bezradnej rozpaczy. – Wiesz…
– Wiem. Muszę wziąć ślub. Więc biorę… Z Rosą.
Zaskoczony Marcello przez dłuższą chwilę nie mógł
wydobyć z siebie głosu.
– Mówisz o kobiecie, z którą przyszedłeś na bal?– zapytał
w końcu.
– Właśnie – odparł Vittorio.
– Co na to ojciec?
– Nie wiem, ale jedno może go przekonać. Ona jest
w ciąży. I – lepiej usiądź! – to chłopak.
– Nie?! Ale się cieszę! Widujesz się z nią?
– Nie. Nie widziałem jej od karnawału… Aż do dzisiaj.
– Kiedy powiesz Guglielmowi?
– Gdy tylko jej ojciec zgodzi się na małżeństwo.
Po drugiej stronie linii zapadło wymowne milczenie.
– Książę Andachsteinu będzie prosić jej ojca o zgodę? Po
tym, gdy już z nią randkowałeś?
– Rosa rezygnuje z wielu spraw. – Tym razem głos Vittoria
brzmiał śmiertelnie poważnie. – Chce, żeby przynajmniej
prośba o jej rękę odbyła się w sposób tradycyjny. W weekend
jedziemy do Puglii. Postawiła mnie pod ścianą. Albo proszę
o zgodę, albo nie ma ślubu.
– Coraz bardziej podoba mi się ta dziewczyna! Tak się
cieszę, że to nie marionetka z listy, tylko kobieta
z charakterem. Ale co zrobisz, jak jej ojciec odmówi?
– Na razie, Marcello – odparł Vittorio i odłożył telefon.
Ojciec Rosy nie odmówi. Nie może.
Już podczas spotkania z Sireną na balu Vittorio zrozumiał,
że Rosa nie jest kobietą, która pozwoli wejść sobie na głowę.
Nie pozwoliła, by hrabianka ją zakrzyczała. To Rosa wyszła
z tego starcia obronną ręką.
Nigdy przedtem nie widział Sireny tak upokorzonej.
Potrząsnął głową, rozglądając się po luksusowym wnętrzu
salonu, którego okna wychodziły wprost na Canal Grande.
Nie rozumiał, dlaczego Rosa chce aż do ślubu pracować
i dalej mieszkać w swoim zapuszczonym mieszkaniu, ale
uznał, że musi mieć ważny powód. Niech się cieszy
wolnością, którą jeszcze ma, bo po ślubie ugrzęźnie
w zamkowym protokole, gdzie nie będzie miała nic do
powiedzenia.
Chociaż…
Brał Rosę razem z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Także z jej charakterem i – wbrew pozorom – silną
osobowością.
Wiedział, że czekają go noce pełne rozkoszy. Ale wiedział
też, że Rosa będzie walczyć o swoje.
Ojciec też da mu spokój, bo nareszcie doczeka się wnuka.
A on syna.
Vittorio nie mógł lepiej trafić.
Kiedyś gorąco go pragnął. Czekał na wiadomość o jego
poczęciu przez kolejne miesiące małżeństwa z Valentiną.
Wierzył, że stanie się to szybko. Zakochał się niej do
szaleństwa. Ślub był spełnieniem jego marzeń. Do pełni
szczęścia potrzebował tylko tego jednego, co byłoby także
spełnieniem jego własnego przeznaczenia.
W tamtym szczęśliwym czasie wszystko zdawało się jasne
i proste. Vittorio czekał jednak na próżno. Wtedy dowiedział
się, dlaczego. Jego świat w jednej chwili rozpadł się na
kawałki. Stracił blask i kolor. Gorzka gorycz zastąpiła
nadzieję.
Dziecko z Rosą było spełnieniem dawnego marzenia.
Drugą szansą, jaką dostał od życia. Wiedział jednak, że nie
popełni znów tego samego błędu. Nawet jeśli małżeństwo
z Rosą miałoby się skończyć fiaskiem, nie zaryzykuje utraty
samego siebie.
Pewne rzeczy już nigdy nim nie zawładną.
Jedną z nich jest miłość.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Wysiedli z samolotu na lotnisku w Bari, gdzie czekał na
nich wynajęty samochód. Od rodzinnego miasteczka Rosy
dzieliło ich dwie godziny jazdy.
Najpierw wjechali na autostradę, by po chwili skręcić na
jedną z lokalnych dróg. Po drodze mijali senne wsie
i miasteczka oraz kolorowe domostwa przybrane mnóstwem
kwiatów. Tu i ówdzie przed domami siedzieli uśmiechnięci
staruszkowie, którzy witali ich przyjaznym machaniem dłonią.
Niepowtarzalny urok włoskiej prowincji.
Na południu kraju wiosna była intensywniejsza. Jakby
bliższa mieszkańcom tego regionu. Niebo bardziej błękitne.
Powietrze czystsze i cieplejsze. Koniec kwietnia wróżył
gorące i bezwietrzne lato.
Podczas jazdy opowiadała o swojej rodzinie.
Ojciec Roberto, trzech braci Rudi, Guido i Fabio oraz ich
żony. Bracia doczekali się już trzech synów, a tydzień temu
pierwszemu z nich urodziło się drugie dziecko – dziewczynka.
Vittorio starał się słuchać wszystkiego bardzo uważnie, ale
odczuwał drażniący niepokój, który przeszkadzał mu
w skupieniu. Nigdy nie obawiał się spotkań z własnym ojcem
i jego rozczarowań czy wybuchów gniewu, a denerwował się
spotkaniem z Robertem! Ojciec Rosy stanowił dla niego
zagadkę. Domyślał się, że książęcy tytuł nie zrobi na nim
żadnego wrażenia.
– Z pewnością podekscytuje ich wieść o następnym
dziecku w rodzinie – powiedziała Rosa.
– Nie za wcześnie, by im mówić? – zaoponował.
– Jeśli bierzesz ślub ze względu na dziecko, to po co
udawać, że jest inaczej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Spojrzał na nią przez ramię. W jej głosie pobrzmiewał
dziwny ton. Jakby za chwilę miała wybuchnąć, ale
powstrzymywała się siłą woli.
Przez ostatnie kilometry nie zamienili już ani słowa. Gdy
zaparkowali przed domem rodzinnym Rosy, nie musieli nawet
trąbić, że przyjechali. W jednej chwili samochód otoczyła
gromada roześmianych i uradowanych domowników.
Rosa wyskoczyła z auta jak z procy. Jej ponury nastrój
minął w jednej chwili. Natychmiast znikła w objęciach dzieci,
braci i ich żon. Wszyscy po kolei ściskali ją i całowali.
Vittorio wciąż siedział za kierownicą i patrzył na ten widok
z zazdrością. Gdy on wracał do zamku, nikt nigdy nie witał go
w ten sposób.
Z tyłu w drzwiach domu stał mężczyzna. Trzymał ręce na
biodrach. Nie był tak wysoki jak trzech jego synów, ale
szerszy w barach. Z miłością i dumą w oczach patrzył na
córkę.
– Ojcze – krzyknęła Rosa, gdy w końcu wyrwała się
z uścisków.
Podbiegła i z radością rzuciła mu się w ramiona. Objęli się
mocno.
Przez chwilę płakali i poklepywali po plecach. Trudno
o bardziej wzruszający wyraz miłości między dorosłym
dzieckiem a ojcem. Vittorio patrzył urzeczony.
W tym momencie Rosa coś powiedziała i wszyscy
zwrócili wzrok w jego stronę. W ich spojrzeniach dostrzegł
ciekawość i podejrzliwość. Jednak gdy wysiadł, a Rosa
poprowadziła go do nich za rękę, spojrzenia większości z nich
nagle się zmieniły.
Jeden z braci wciąż patrzył na niego nieufnym wzrokiem,
ale witano go jako przyjaciela Rosy, a zatem – i przyjaciela
rodziny, a nie księcia księstewka, o istnieniu którego nie mieli
pojęcia.
Życie pisze dziwne scenariusze.
W Wenecji była sama. Bezbronna.
Tu otaczała go rodzina stojąca wokół niej jak straż. Witano
go serdecznie, ale był kimś obcym, kto dopiero musi zasłużyć,
by przyjęto go do ich grona.
Usiedli pod oplecioną dzikim winem pergolą przy stole
zastawionym talerzami z przekąskami, serem i świeżo
wypieczonym chlebem. Na obrusie leżało cętkowane światło
wpadające przez daszek pergoli. Rosa przyniosła prezenty dla
dzieci, które sama uszyła na matczynej maszynie do szycia.
– Opowiedz nam o Andachsteinie – poprosił Rudi,
nalewając do kieliszków puglijskie wino o czerwieni rubinu.
Opowiedział o historii księstwa, które w czasach
średniowiecza podarowano rycerzowi z ich rodu w podzięce
za wierną służbę. O zamku wzniesionym na nadmorskim
wzgórzu, skąd roztacza się niezwykły widok na morze
i zatokę. O legendarnych pejzażach księstwa i wzgórzach
pokrytych drzewami.
Słuchali z uwagą, jedząc i popijając wino. Rosa słuchała
podekscytowana, ale i z niepokojem. Vittorio nigdy nie
opowiadał jej o księstwie, w którym za chwilę będzie
mieszkać.
Uścisnął jej dłoń, by dodać jej pewności.
Żony braci miały właśnie przynieść następne danie, gdy
z wnętrza domu rozległo się ciche kwilenie. Żona Rudiego
szybko pobiegła do środka, a po chwili wybiegła z małym
zawiniątkiem na rękach. Położyła je na kolanach Rosy.
– Przywitaj się z ciocią Rosą, Mario – powiedziała,
odsłaniając twarzyczkę maleńkiej dziewczynki.
– Aleś ty piękna, – Rosa przytuliła dziewczynkę do piersi.
Vittorio patrzył na Rosę. Na jej rozpromienianą twarz
i błyszczące oczy.
Nagle coś się w nim zmieniło. Coś drobnego, ale poczuł,
że ma zaciśnięte gardło i łzy w oczach. Za kilka miesięcy ta
kobieta będzie trzymać w ramionach ich dziecko. Jeśli teraz
z obcym dzieckiem wygląda jak bogini piękności, jak będzie
wyglądać, trzymając w ramionach ich niemowlę?
Wszystko, co dotąd robiła Rosa, mówiło mu, że dokonał
słusznego wyboru. Będzie idealną matką!
– Ale pamiętaj… – nagle doszły go słowa Rudiego, który
w geście ostrzeżenia pogroził mu placem – że nasze kobiety
nie są marionetkami. Zawsze stoją na własnych nogach.
– Rudi! – fuknęła na niego Rosa.
– Będę pamiętał – uśmiechnął się Vittorio.
Roberto nie był starym człowiekiem, ale bruzdy na jego
ogorzałej od słońca twarzy i niemal wtopione w skórę plamy
po smarach na dłoniach świadczyły, że całe życie harował.
Boleśnie przeżył śmierć ukochanej żony i nie poddał się.
Przetrwał. W nagrodę od losu witał teraz na świecie nowe
pokolenie rodziny Ciavarro.
– Chodźmy – powiedział do Vittoria, gdy rodzina
skończyła posiłek. – Musimy porozmawiać jak mężczyzna
z mężczyzną.
Rosa ścisnęła rękę księcia. Był jej niezmiernie wdzięczny
za ten drobny gest. Śmieszne, ale od czasów rozpoczęcia nauki
w szkole z internatem w wieku siedmiu lat w Szwajcarii nie
czuł się tak zdenerwowany. Wtedy miał takie samo poczucie,
że znalazł się w zupełnie nowym świecie, w którym sobie nie
poradzi. Nie znał języka. Starsi chłopcy wyśmiewali się
z niego, dopóki nie podrósł na tyle, by dawać sobie z nimi
radę w bójkach.
Przeszli na patio z drugiej strony domu. Po drodze przez
kuchnię Roberto zdjął z półki pękatą butelkę likieru i dwa
kieliszki. Gdy usiedli w wiklinowych fotelach, napełnił je
bursztynowym płynem. Jeden podał Vittoriowi.
– Zdrowie Rosy – powiedział.
Mężczyźni stuknęli się kieliszkami. Mocny alkohol palił
gardło Vittoria.
– I twoje. – Roberto ponownie napełnił kieliszki.
Wypili. Vittorio znów poczuł ogień w gardle.
– Dobry, co? Sam robiłem.
– Znakomity – odparł Vittrio, z ulgą patrząc, jak Roberto
zatyka butelkę korkiem.
– Słyszę, że chcesz się żenić z moją córką.
– Tak. Poprosiłem ją o rękę.
– Powiedziała mi też, że nosi wasze dziecko.
Vittorio znów poczuł się jak w szkole, gdy po bójce
z młodszym kolegą wezwano go na rozmowę do pokoju
nauczycielskiego. Przez głowę przemknęły mu słowa
dyrektora: „Nie myśl, że jeśli jesteś księciem, wszystko ci
wolno”.
– To prawda – wrócił do rozmowy z Robertem.
Starszy mężczyzna skinął głową i westchnął głęboko.
– Moja żona, Maria, była bardzo piękna. Rosa ma jej oczy.
– Piękne. W kolorze ciepłego brązu. Jak koniak – wszedł
mu w słowo Vittorio.
– Racja. Mawiałem Marii, że mogę się upić samym
patrzeniem w jej oczy. Rosa to cała Maria. Daję ci słowo, że
nie będziesz się z nią nudził.
– Wiem.
– Ale córka mówi, że chociaż pragnie jak najlepiej dla
dziecka, nie jest pewna…
W uszach Vittoria słowa te zabrzmiały, jak policzek.
– Wszystko stało się tak nagle. Rosa będzie się musiała
wiele nauczyć. To nie jest zwykłe małżeństwo.
– Tak, jesteś księciem. Ale czym jest zwykłe małżeństwo?
To równowaga dawania i brania. Kompromisów i ustępstw.
– Rosa mówiła ci, że byłem już żonaty.
– Tak. I jesteś wdowcem.
– To nie było dobre małżeństwo. Źle się skończyło.
– Choć jesteś księciem, nie różnimy się aż tak bardzo.
Obaj jesteśmy wdowcami. Wiemy, co znaczy stracić kogoś.
Wiesz, gdy człowiek żeni się na całe życie i ma wspaniale
małżeństwo, a mając trzydziestkę zostaje wdowcem… –
W oczach Roberta zabłysły łzy.
Szybko się jednak otrząsnął.
– Przykro mi, że miałeś nieudane małżeństwo.
Wyjął korek z butelki i znowu napełnił oba kieliszki.
– Za wasze małżeństwo. – Podniósł do góry swój
kieliszek. – Oby było wspaniałe od samego początku. Długie
i wypełnione miłością. Masz moje błogosławieństwo. –
Roberto wychylił likier.
Vittorio wypił swój i znów poczuł palenie w gardle, ale
tym razem bardziej z powodu tego, co powiedział Roberto.
Miłość…
To słowo samo przyszło mu teraz na myśl. Od małżeństwa
pragnął tylko jednego – potomka. Następcy tronu, który
zapewni księstwu przetrwanie. Rosa w łóżku stanowiła tylko
dodatkową premię, jak fatalnie by nie brzmiało to określenie.
Ale miłość?
Roberto z pewnością widzi, że chodzi o małżeństwo
z rozsądku, a nie z miłości. Przecież wie, na jakim świecie
żyje.
Ale mówił też o własnym wypełnionym miłością
małżeństwie i życzeniach szczęścia dla nich obojga. Vittorio
nie może przecież zdradzić, że nigdy nie pozwoli sobie na
miłość do jego córki. Nie po tak ciepłym przyjęciu przez całą
rodzinę. To sprawa między nimi obojgiem.
Roberto dał im błogosławieństwo. Czy nie po nie
przyjechał Vittorio? Dlaczego zatem czuje się teraz nieswojo?
Jakby kogoś oszukał.
Obaj dołączyli do rodziny. Wieść o błogosławieństwie
wywołała wielką radość wszystkich. Szczęścia dopełniła
wiadomość o ciąży Rosy i następnym wnuku. Na stole szybko
pojawiły się nowe butelki wina. Wszyscy po kolei serdecznie
całowali i ściskali Vittoria.
Przyjęto go do rodziny.
Tylko jedna osoba nie uściskała go równie radośnie. Rosa.
A właśnie jej uścisków pragnął najbardziej. Lekkim
pocałunkiem musnęła tylko jego policzek i szybko zaczęła się
bawić z dziećmi. Używała ich jako tarczy. On jednak nie
rozumiał, dlaczego.
Stał otoczony jej braćmi i kątem oka popatrywał na Rosę.
Unikała jego wzroku. Był przybity. Tyle tygodni minęło od
tamtej cudownej nocy, a teraz, gdy Rosa wróciła do jego życia
i była tak blisko, odczuwał tylko frustrację. Pożądał jej całym
sobą. Spalał się wewnętrznym ogniem. Ale odmówiła
przeprowadzki do weneckiego pałacu i kochania się z nim do
czasu załatwienia bieżących spraw. Patrzył, jak się śmieje
i w ciepłym wiosennym słońcu radośnie tańczy z dziećmi.
Lekki wietrzyk rozwiewał jej włosy.
Mają błogosławieństwo. Andachstein będzie mieć
następcę tronu.
Wszystko załatwione.
Tej nocy znów będzie się z nią kochać.
Przyjęcie dobiegło końca późnym popołudniem. Bracia
Rosy jeden po drugim rozjechali się do domów. Roberto
siedział w wygodnym fotelu, pochrapując.
Dopiero wtedy Rosa wyznała, że jest zmęczona i chce
odpocząć.
Wyjęli z samochodu bagaże i udali się na górę. Z każdym
krokiem Vittorio czuł, jak wzbiera jego pożądanie.
Przystanęli w małym korytarzyku na piętrze.
– Mam nadzieję, że nie zmęczyła cię moja rodzina?
– Skąd. Jest wspaniała. Hałaśliwa, ale sympatyczna.
Uśmiechnęła się, a po chwili otworzyła jedne z drzwi.
– Tu będziesz spał – powiedziała, wskazując na pokój.
– Jak to? – odparł zaskoczony, rozglądając się wokół.
W pokoiku stało tylko jedno łóżko, a na nim leżało trochę
zabawek. Pod oknem w równym rzędzie stały pluszowe misie
i lalki. Na ścianach wisiały portrety Rosy jako dziewczynki.
Obok – plakat jakiegoś boysbandu.
– To twój stary pokój? – spytał.
– Tak. Z najwygodniejszym łóżkiem, jakie znajdziesz
w tym domu – uśmiechnęła się.
Wyciągnął ręce, by ją przytulić, ale wyśliznęła się jednym
zręcznym ruchem ciała.
– Nie zostaniesz ze mną?
Potrząsnęła przecząco głową. Przez odsłonięte zasłony na
jej twarz padło światło księżyca. Pomyślał, że Rosa jest jak
żywa rtęć, której nie można zatrzymać w miejscu.
– Nie mogę kochać się z tobą w domu mojego ojca.
– Śpi. Nie będzie wiedział – zaoponował.
– Ale ja będę – powiedziała z łagodnym uśmiechem
i szybko podeszła do drzwi.
– Więc kiedy? – spytał zaskoczony z rezygnacją
w głosie. – Kiedy znów będziemy się kochać?
– Oczywiście w noc poślubną.
– Co? To jeszcze miesiąc! Wiesz ile to czasu?
– Tym bardziej będzie wyjątkowa. – Uśmiechnęła się
smutnym uśmiechem i pocałowała go w policzek. – Dobranoc.
Został sam. Leżał w jej dawnym łóżku w otoczeniu jej
dziecięcych zabawek, których nawet nie zrzucił na podłogę.
Książę Andachsteinu i znany playboy na dziecięcym łóżeczku
w starym domu gdzieś na prowincjonalnym południu Włoch!
Nie wiedział, czy się śmiać, czy użalać nad sobą, ale
wiedział, że nie zaśnie tej nocy.
Czuł się jak na torturach. Być tak blisko niej i nie móc jej
dotknąć! Lepiej już spać pod drzewem.
Zerwał się z łóżka i zapalił światło. Podszedł do stojącej
obok drzwi starej komody i zaczął przeglądać leżące na niej
pożółkłe zdjęcia.
Sepia najlepiej oddaje upływ czasu, pomyślał.
Rosa w szkole z warkoczykami i uroczą szparką między
zębami. Już wtedy miała piękne oczy. Na innym zdjęciu widać
ją z braćmi. Cała czwórka na rowerach. Pewnie fotografia
z wakacji. W dali blado lśni morze. Kolejna – uśmiechnięta
mała Rosa stoi między rodzicami i trzyma ich za ręce.
Wziął zdjęcie do ręki i przybliżył do oczu. Jej ojciec
wiedział, co mówi – Rosa to skóra zdjęta z matki. Vittorio
przyłożył palec do policzka dziewczynki. Wkrótce nie będzie
już miejsca na zabawę „popatrz – ale – nie – dotykaj”.
Będą dzielić łoże. I znacznie więcej innych rzeczy.
„Nigdy nie będziesz się z nią nudził”.
Słowa te same przyszły mu do głowy.
Roberto miał rację.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Nie miał czasu, by polecieć do Andachsteinu i osobiście
przekazać ojcu wiadomość o ślubie. Jednak nie darowałby
sobie satysfakcji z widoku reakcji Guglielma. Przekazał jego
sekretarzowi, że będzie łączył się z ojcem przez Skype’a, gdy
tylko oboje z Rosą wrócą do Wenecji.
Zaraz po powrocie zamknął się w gabinecie i połączył
z Guglielmem.
– Mam dobrą wiadomość… – zaczął.
– Czekam tylko na jedną informację. Oby była dobra. –
Ojciec chrząknął znacząco.
Vittorio widział, że cierpliwość Guglielma wyczerpała się,
zanim jeszcze na dobre zaczęli rozmowę.
– To masz szczęście. Żenię się. – Syn uśmiechnął się do
monitora.
– Rychło w czas. Miałem nadzieję, że w końcu to
usłyszę. – Ojciec odetchnął z ulgą. – Która to? A może
wreszcie dogadałeś się z Sireną?
– Nie.
Vittorio wypowiedział to słowo z wyraźną satysfakcją
w głosie.
– Nie? Mój przyjaciel będzie zawiedziony – rzucił
zrezygnowany Guglielmo. – Kim jest ta szczęściara?
– Rosa Ciavarro.
Guglielmo zmarszczył brwi.
– Nie przypominam sobie jej na liście.
– Bo Rosy na niej nie było. Pochodzi z małej mieściny na
południu Włoch.
– Mieściny? Kto jest jej ojcem? Co robi?
– Roberto Ciavarro.
Guglielmo potrząsnął głową z niedowierzaniem. Vittorio
uśmiechnął się. Kusiło go, by poczekać na dalsze bezowocne
pytania, ale uznał, że będzie miał więcej satysfakcji, gdy sam
wyjawi prawdę.
– Prowadzi miejscową stację benzynową i mały zakład
naprawy samochodów.
Guglielmo poczerwieniał na twarzy, ale powstrzymał
wybuch emocji. Nawykł do tego, że syn czasem go drażnił.
Wzniósł oczy do sufitu, jakby oczekiwał boskiej interwencji.
Gdy nie nadeszła, westchnął głęboko.
– A ta Rosa?
– Pracuje w hotelu w Wenecji.
– Jako…?
– Pokojówka albo jak wolisz: sprzątaczka.
Ojciec zamknął oczy i mocno zacisnął usta.
– Prowincjuszka. Żenisz się z chłopką? Żartujesz? To nie
jest zabawne. Możesz choć raz potraktować na serio swoje
obowiązki?
Vittorio zjeżył się jak kot.
– Nigdy nie byłem bardziej poważny, ojcze. Żenię się
z Rosą.
– Po jakiego diabła!? – Guglielmo wyrzucił ręce w górę. –
Powiedz mi jeszcze, że ją kochasz!
– Jasne, że nie. Czy w naszej rodzinie ktoś wziął kiedyś
ślub z miłości?
Ojciec chrząknął, jakby się zgadzał z synem i przyznawał,
że właśnie tu leży główna przyczyna wszystkiego, co przez
wieki kładło się cieniem na ich rodzie – nigdy nie było w nim
miłości.
– Więc dlaczego? – spytał.
– Bo jest w ciąży – odparł Vittorio.
– I to wszystko? Zdarza się. Dla takich jak ty to nawet
swoiste ryzyko zawodowe. Łajdaczysz się, jak możesz. Dotąd
nie przejmowałeś się moralnością. Ciąża nie znaczy, że masz
się żenić z dziewką. A jeśli urodzi się dziew…
– To chłopiec – wpadł mu w słowo Vittorio.
Po raz pierwszy zauważył cień zainteresowania na twarzy
ojca.
– Jesteś pewien? – spytał Guglielmo, głaszcząc dłonią po
siwej brodzie.
– Zrobiliśmy badanie krwi.
– Ale to wciąż plebejuszka.
– Mamy dwudziesty pierwszy wiek, ojcze – zaprotestował
Vittorio. – Media szybko kupią naszą historię. Romans jak
z baśni. Książę i służka. Zwykła dziewczyna, która zostaje
księżną. I wisienka na torcie – dziecko. Pisma kobiece i gazety
oszaleją. Kiedy Andachstein miał tak świetną prasę? Pomyśl,
ile dobrego przyniesie to naszej gospodarce. Nasze hotele
i kasyna zapełnią tłumy turystów.
Guglielmo dalej w zamyśleniu głaskał brodę. Toczył
wewnętrzną walkę.
– Masz jej fotografię? – zapytał w końcu.
Vittorio wyjął telefon komórkowy i znalazł zdjęcie Rosy,
które zrobił podczas rejsu gondolą. Widać ją było na nim
w całym jej nagim pięknie. Zmysłowa, ale i niewinna kobieta,
której nie sposób się oprzeć. Vittorio wiedział jednak, że nie
aż tak niewinna, jak wygląda.
Ojciec przyglądał się uważnie. Po chwili westchnął
głęboko.
– Ładna, ale wymaga oszlifowania jako księżna. Musi się
nauczyć dworskich manier i historii Andachsteinu. Poznać
swoje obowiązki.
– Nie martw się. Dopilnuję tego.
– Ale czy da radę? – dopytywał Guglielmo. – Przecież to
prosta dziewczyna z dalekiej prowincji…
– Mówiłem, że jest prosta? – ostro zareagował syn.
– Masz rację… Nie jest… Skoro udało jej się zajść w ciążę
z księciem…
Vittorio zatrząsł się z oburzenia.
– Nie wiedziała, że jestem księciem, a w ciążę nie zaszła
sama. Ja to zrobiłem.
Ojciec machnął lekceważąco ręką.
– Sprawy techniczne. Ale stało się.
– Gratulujesz mi? Bo prawie nie wierzę, że zgadzasz się na
ślub.
Guglielmo odwrócił głowę od komputera i zaczął
przesuwać leżące na biurku dokumenty.
– Zgadzam się – powiedział, nie patrząc na widoczną na
monitorze twarz syna. – Bo to jedyny wybór, jaki mi dajesz,
ale nie będę skakał z radości do nieba. Jak, do diabła, wyłącza
się to ustrojstwo?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Gdy Vittorio rozmawiał z ojcem, Rosa zadzwoniła do
Chiary i poprosiła, by została jej druhną. Chciała wspólnie
z przyjaciółką w ich mieszkanku projektować wieczorami
suknię ślubną. Już nawet wymyśliła fason. Miała też nadzieję,
że dzięki matczynej maszynie do szycia, matka w jakiś
magiczny i duchowy sposób będzie uczestniczyć
w przygotowaniach.
Jednak gdy wychodzisz za księcia, nie wszystko idzie tak,
jak sobie wymyślisz.
Vittorio wrócił z rozmowy z ojcem zadowolony
i rozpromieniony. Od razu zapowiedział Rosie, że od jutra
zamieszkają razem w weneckim pałacu, gdzie będą się
przygotowywać do ślubu.
– Nie rozumiem, dlaczego – zaprotestowała.
– Z wielu powodów. Jesteś moją narzeczoną. Nie
zapewnię ci bezpieczeństwa, jeśli pozostaniesz w tej dziurze,
którą nazywasz domem.
– Bezpieczeństwa?
– Będziesz księżną. Gdy tylko oficjalnie ogłosimy datę
ślubu, nie opędzisz się od ludzi. Dziennikarzy, paparazzich,
a nawet zwykłych oszustów. Wszelkiego rodzaju pochlebców.
Wierz mi, że w pałacu będziesz bezpieczniejsza. Poza tym już
za długo tolerowałem twój upór.
– Nie upór, lecz niezależność.
– Nazywaj to, jak chcesz, ale przenosisz się do pałacu.
– A Chiara? – fuknęła.
Rosa nie wyobrażała sobie znaleźć się teraz sam na sam
z Vittoriem, bo bała się, że wtedy nie dotrzyma własnych
postanowień. Bez obecności przyjaciółki nie da rady opierać
mu się aż do ślubu.
– Weź ją ze sobą, jeśli chcesz.
Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo. Trzeba mieć
końską cierpliwość do tej kobiety. Ale czy Roberto go nie
ostrzegał?
– Jest jeszcze kwestia sukni ślubnej. Zaplanowałem
spotkania najlepszymi projektantami. Uwzględnią wszystkie
twoje sugestie.
– Niepotrzebnie, bo chcę uszyć ją sama. – Rosa nie
ustępowała nawet na krok.
– Boże, Roso! To książęcy ślub. Będziemy we wszystkich
europejskich telewizjach. Nie możesz być w taniej podróbce.
– Nie szyję tanich podróbek.
Vittorio wzniósł oczy do góry.
– Dobrze. Ale i tak nie wiem, czy będziesz miała na to
czas w najbliższych tygodniach. Musisz poznać naszą historię,
konstytucje, dworską etykietę, przyszłe obowiązki i oficjalne
funkcje, jakie obejmiesz. Nauczyć się sztuki wygłaszania
przemówień.
– Jakie funkcje?
Nie przemawiała publicznie od czasów szkolnych, a nawet
występując przed klasą, zawsze była kłębkiem nerwów.
– Różne. Ludzie stęsknili się za władczynią. Moja matka
patronowała szpitalowi dziecięcemu i wielu organizacjom
charytatywnym.
– Zatem, zgadzając się na małżeństwo, tracę swoje życie?
– Nie jest tak źle, Roso. Zyskujesz mnie – zażartował.
Miał rację. Tamtej magicznej nocy zakochała się w nim.
Może nie do końca, ale jednak. I nic tego nie zmieniło. Nawet
to, że zniknął na półtora miesiąca – uczciwie mówił o jednej
nocy – ani to, że nie zdradził, kim jest.
Bo nie zakochała się w księciu, lecz w mężczyźnie,
którego spotkała na zamglonym weneckim placu. Ostatnio
coraz bardziej przypominał jej właśnie tamtego Vittoria.
Hipnotyzującego, silnego, ale i zmysłowo niebezpiecznego.
Myśl, że potrafi mi się teraz przeciwstawić, ekscytowała ją
i podniecała. Oszałamiała.
Nie potrzebowała afrodyzjaków. Co noc we śnie
przeżywała tę samą scenę miłosną. Wciąż pragnęła się z nim
kochać… Kochać na nowo.
Jednak w małżeństwie pragnęła go całego. Nie tylko jego
ciała i jego pożądania. Pragnęła uczucia. Tęskniła za miłością.
Po ślubie będą spać w małżeńskim łożu.
Dziś miała tylko jednego asa w rękawie – trzymać Vittoria
na odległość, żeby spróbował spojrzeć poza łóżko i zobaczył
w niej kobietę, którą naprawdę jest.
Sądził, że przeprowadzka do pałacu osłabi jej
postanowienie i uczyni bardziej wrażliwą na jego odczucia.
Srodze się mylił.
Rosa i Chiara robiły wokół siebie mnóstwo wrzawy.
Zwłaszcza tej drugiej wszędzie było pełno. Biegała po
wszystkich piętrach i krzykliwym głosem komentowała
wszystko, co mogła.
Czary goryczy dopełnił widok, który napotkał pewnego
ranka. Pod kierownictwem Rosy służba przenosiła do jej
sypialni ogromne łoże z baldachimem.
– Co, do diabła, się dzieje? – krzyknął czerwony z gniewu.
– Niesiemy łóżko dla Chiary. Lubimy razem mieszkać.
Możemy się nagadać – odparła spokojnym głosem.
– Możecie do siebie dzwonić.
– To byłoby dziwne. Mieszkamy w jednym miejscu. Tak
będzie tylko do ślubu.
Uśmiechnęła się i musnęła ustami jego wargi. Dotyk jak
muśnięcie skrzydłem motyla. Jawna prowokacja. Delikatny
i krótki pocałunek. Chciał ją zatrzymać i przyciągnąć do
siebie, ale znanym mu już zręcznym ruchem ciała wyśliznęła
się z jego rąk, zanim zdążył ją objąć.
Pragnął jej. Płonął pożądaniem.
Jednak jeszcze bardziej irytowało go, że za każdym razem
jego podziw dla niej tylko rośnie. Była przebiegłą
negocjatorką, która po cichu osiągała swoje cele. Stawiała na
swoim i w niczym nie ustępowała. Ale Vittorio wiedział, że
wciąż ją pociąga. Ściągnęła Chiarę do siebie, by służyła jej za
bufor bezpieczeństwa.
Rosa broniła warunków umowy jak tygrysica swoje
tygrysiątka.
Uśmiechnął się pod nosem. Bez względu na to, czy sam
sprawdzi się w roli ojca, ona będzie wspaniałą matką. Widział,
jak przytulała swoją maleńką bratanicę. Jak ją całowała. Może
pomoże i jemu stać się takim ojcem, jakim pragnął zostać.
Wyszedł i skierował się prosto do zamkowej siłowni, by
dać ujście rozpierającej go energii.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Rosa ziewnęła, studiując przy biurku kolejny zakurzony
tom w zamkowej bibliotece.
– Nudne? – spytała Chiara, która leżąc obok na szezlongu,
przeglądała kolorowy magazyn „Panna Młoda” .
– Konstytucja księstwa. Nigdy nie czytałem niczego
nudniejszego. A jeszcze tyle przede mną. Vittorio miał rację,
że nie będę mieć czasu na uszycie sukni ślubnej.
– Dlaczego nie chcesz pomocy najlepszych włoskich
projektantów? Każda z nas dałaby wszystko, by mieć od nich
suknię. Zostało tylko kilka tygodni. Zawsze sama możesz
uszyć jakiś drobiazg dla siebie czy Vittoria. Obejrzyjmy
chociaż szkice ich projektów.
– Może masz rację…
– To zrób przerwę, a ja po nie skoczę. – Chiara zerwała się
na równe nogi.
Rosa wygodnie rozparła się w fotelu i zamknęła oczy,
próbując zapamiętać fragment, który przed chwilą przeczytała.
Po co to wszystko?
– Rosa?
Otworzyła oczy. W drzwiach biblioteki stał Vittorio.
– Dobrze się czujesz?
Szybko podszedł do niej miękkim krokiem. Miała
wrażenie, że skrada się jak wielki kot. W jego ruchach
widziała ledwie powstrzymywaną siłę i energię. W białym
wełnianym swetrze uwydatniającym szeroką klatkę piersiową
i w czarnych spodnich wyglądał wspaniale. Już prawie
wyciągała ręce, by przez tę drogą kaszmirową wełnę dotknąć
jego ciała…
– Tak. Wszystko w porządku.
Czuła się dziwnie bezbronna. Po raz pierwszy od czasu,
gdy przeniosła się do pałacu, byli tylko we dwoje. Bez
towarzystwa Chiary, które dodawało jej pewności. Dzięki
przyjaciółce mogła udawać, że niczym się nie przejmuje.
Teraz jednak była sama.
– Wyglądasz na zmęczoną.
– Potwornie nudne te księgi. Nie dam rady ich przeczytać.
– Nie podoba ci się historia księstwa? Może zaczęłaś
w złym miejscu. Andachstein ma bogatą i fascynującą historię.
Pokażę ci…
– Proszę – powiedziała.
Vittorio podszedł do biurka i nachylił się nad nią. Czuła
zapach jego wody kolońskiej, którą tak lubiła. Ogarniał ją jak
lekka bryza owiewająca całe ciało i poruszająca końcówki
nerwów.
– Czytałaś o naszych słynnych koronkach?
Wyprostował się i zdjął z półki opasły tom. Otworzył go
na stronie z ozdobną zakładką.
– Spójrz – powiedział, wskazując na zdjęcia różnych
wzorów koronek. Jedne były delikatne jak pajęczyna. Inne
przypominały kwiaty i muszle. Prawdziwa poezja kształtów.
– W dawnych czasach księżna Rienna zapragnęła
otworzyć szkołę dla dziewcząt. Zaprosiła grupę sióstr
zakonnych z Brugii, które nauczyły sztuki koronkarskiej nasze
dziewczęta i kobiety.
Starała się ignorować jego obecność i koncentrować na
tym, co mówił, ale jego słowa docierały do niej jak przez
mgłę. Stał nachylony tuż nad nią. Czuła ciepło jego ciała.
Mimowolnie uniosła głowę w jego kierunku. Widziała zarys
jego silnej szczęki i pełnych ust. Od dawna nie była tak blisko
niego. Jego męski zapach działał na nią jak narkotyk.
Wysiłkiem woli utkwiła oczy w leżącym na biurku
woluminie.
– Rienna była celtycką księżniczką. – Słowa Vittoria
przywróciły ją do rzeczywistości. – Piraci porwali ją z domu
na okręt płynący do Konstantynopola. Stare legendy mówią,
że miała oczy koloru szafiru. Zamierzali ofiarować ją w darze
sułtanowi, ale podczas rejsu zerwał się sztorm i okręt zniosło
do brzegów Andachsteinu. Nasze straże morskie uwolniły
księżniczkę. Jej ojciec z wdzięczności ofiarował ją jako żonę
naszemu księciu, którego małżonka zmarła rok wcześniej
podczas porodu razem z nowo narodzonym synkiem. Rienna
dała mu ośmioro dzieci. Od tego czasu kolor jej oczu
dziedziczą wszystkie kolejne pokolenia władców księstwa.
Uniosła głowę wyżej i spojrzała mu prosto w twarz.
– Nasz syn będzie miał taki sam? – spytała.
– Tak – odparł.
Z każdą chwilą ich wargi coraz bardziej zbliżały się do
siebie. Nie mogła oderwać wzroku od jego szafirowych oczu.
Czuła jego oddech. Dzieliło ich tylko bicie serca. Gdyby teraz
chciał się z nią kochać, oddałaby mu się cała.
Bez wahania. W tej chwili myślała tylko o tym, że pragnie
go pocałować.
Nie liczyły się żadne postanowienia. Tylko to, że teraz był
tak blisko przy niej.
Lekko rozchyliła wargi…
– Mam! – Chiara wpadła do pokoju jak burza i gwałtownie
stanęła w miejscu.
– Przepraszam… przeszkadzam? – zapytała skrępowana.
– Skąd. Vittorio opowiadał mi o historii księstwa. Prawda?
– No właśnie – powiedział, prostując się nad biurkiem. –
Widzę, że chcecie oglądać projekty, więc zmykam – dodał
z uśmiechem.
– Co się działo? – spytała podekscytowana Chiara, gdy
tylko wyszedł.
– Nic – odparła Rosa. – Pokaż te projekty.
– Zobacz ten. Jest cudowny. – Przyjaciółka wyjęła jeden ze
szkiców.
Suknia miała obcisłą górę i rękawy trzy czwarte. Z tyłu
zamiast suwaka zaprojektowano sięgające daleko w dół
zapięcie na perłowe guziki. Do tego długi tren i obrębiony
koronką welon. Do szkicu projektant dołączył próbkę
materiału na suknię – naturalny jedwab Szantung – i wzór
koronki.
Gładki, swobodny i elegancki design, który nie usiłował
niczego naśladować ani niczego udawać.
Rosę przeszył dreszcz podniecenia.
– Piękna.
– Na tobie będzie wyglądać cudownie – dodała Chiara.
Przejrzały kilka innych szkiców. Uwagę Rosy zwróciła
suknia z koronki z małej manufaktury w Andachsteinie.
– Chcesz mieć koronkową? – spytała przyjaciółka.
– Nie, ale mam pewien pomysł. – Rosa uśmiechnęła się do
siebie.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Katedrę
księstwa
Andachsteinu
wzniesiono
w średniowieczu na cyplu z pięknym widokiem na zatokę.
Przez wieki najeźdźcy kilkakrotnie burzyli jej mury, ale
mieszkańcy zawsze odbudowywali ją na nowo. Obecny kształt
nadano jej w szesnastym wieku.
Jej twórcy kochali łuki i sklepienia. Zaprojektowali długie
główne przejście prowadzące wprost do zdobionego złotem
ołtarza. W późniejszym czasie dodano wspaniałe boczne
lichtarzowe okna o gotyckim kształcie i wielką rozetę nad
wejściem. Powstało dzieło wyjątkowego kunsztu ludzkich rąk
i wyobraźni.
Przed tym wejściem w dniu ślubu stanęła Rosa, której
towarzyszył Roberto.
Znała katedrę, bo Vittorio już przedtem zaprosił ją na
próbę ceremonii. Zauroczyło ją niezwykłe piękno tego
miejsca. Przy tej potężnej budowli mała kapliczka w Zecce,
gdzie dorastała i gdzie żegnała matkę, zdawała się maleńkim
punkcikiem zagubionym w zakurzonym pejzażu południa.
Gdy jednak zabrzmiały pierwsze dźwięki zabytkowych
organów, Rosę dopadły wątpliwości.
Co tu robię?
Wszystkiemu winna namiętna noc, która miała być też
ostatnią. Za chwilę oboje wypowiedzą słowa przysięgi
małżeńskiej, ślubując sobie miłość, wierność i wzajemną
troskę.
Ale czy on ją kocha? I będzie kochać na tyle, by pozostać
wiernym? Pragnęła takiego uczucia, jakie łączyło jej matkę
i ojca. Pragnęła wszystkiego. Małżeństwa, rodziny i miłości,
jako ich podstawy.
Ale jeśli nigdy jej nie kochał? Co wtedy?
Jej serce uschnie.
Roberto musiał wyczuć nastrój córki, bo delikatnie
poklepał jej dłoń, którą trzymała pod jego ramieniem.
– Wszystko w porządku?
– Tak. Zwykłe nerwy panny młodej.
Pocałował ją w policzek.
– Wyglądasz cudownie. Nie ma na świecie dumniejszego
ojca ode mnie.
Uśmiechnęła się do niego drżącym uśmiechem. Wybrała
prosty elegancki projekt, a razem z projektantem postawiła na
jedwab w szampańskim kolorze. Powstało małe dzieło sztuki –
suknia delikatna i zwiewna. Długi welon wykończono ręcznie
robioną koronką z małej manufaktury w Andachsteinie. Na
głowie podtrzymywał go należący kiedyś do matki Vittoria
diadem z cennym brazylijskim topazem.
– Żałuję tylko, że twoja matka nie doczekała tej chwili.
Byłaby taka dumna. Ale wiem, że skądś patrzy na ciebie –
powiedział Roberto.
– Nie mów tak, bo się rozpłaczę – odparła Rosa błagalnym
szeptem.
– Nie zdążysz – żartował ojciec. – Idziemy.
Wolnym krokiem ruszyli w stronę ołtarza.
Gdy szli, światło przesączało się przez wspaniałe witraże,
jakby chciało oświetlić im drogę. Stojący po obu stronach
przejścia goście uśmiechali się do nich radośnie.
Rosa jednak nie zauważała niczego.
Bo czekał na nią Vittorio. Jego widok zaparł jej dech
w piersiach. Miał na sobie wysadzany złotymi guzikami
i zdobiony złotym haftem czarny mundur galowy Gwardii
Narodowej księstwa. Wyglądał tak, jak pierwszego wieczora –
prawdziwy wojownik. Bóg? Ale na pewno nie zwykły
śmiertelnik.
Ani na chwilę nie spuszczał z niej oczu. Obserwował
każdy jej krok. Na jego ustach błąkał się tajemniczy uśmiech.
W jego oczach widziała dumę i satysfakcję. Pożądanie, a może
nawet zaskoczenie tak olśniewającym wyglądem panny
młodej.
Lecz czy jest w nich miejsce na choćby odrobinę miłości,
której tak bardzo pragnęło jej serce?
Kątem oka dostrzegła swoją rodzinę. Wszyscy radośnie się
do niej uśmiechali. Stojący obok Guglielmo miał jak zwykle
nachmurzoną minę, ale przyjaźnie pomachał do niej dłonią.
Podeszła do Vittoria, który podał jej ramię.
– Jesteś piękna – powiedział szeptem.
Serce zabiło jej mocniej.
Wieczorem będzie leżeć z tym mężczyzną w małżeńskim
łożu. Będą się w końcu kochać i staną się jednym. Cały ten
czas Vittorio myślał, że tylko on za tym tęskni i tylko on jest
pokrzywdzony. Nie miał pojęcia, jak wiele poświęca Rosa,
aby nie ulec własnym pokusom. Jak bardzo sama pragnie
znów znaleźć się w jego ramionach. Jak tęskni za tamtą nocą.
Za jego bliskością.
I jak obawia się tego wszystkiego.
Kiedyś powiedziała mu, że ich małżeństwo grozi utratą jej
niezależności.
Dziś groziła jej utrata samej siebie.
Miała poczucie, że nie ona uczestniczy w rozpoczętej
właśnie ceremonii, lecz ktoś, kto stanął obok niej. Jak to
możliwe, że dziewczyna z maleńkiej mieściny stoi w katedrze
i bierze ślub z księciem?
Niewiarygodne.
Nierzeczywiste.
Gdy wypowiadali słowa przysięgi, nie ona, lecz on
wypowiadał je z pełnym przekonaniem. To jemu głos nie
drżał. Patrzył jej głęboko w oczy, jakby chciał, by uwierzyła,
że nie żenią się tylko z rozsądku.
Że przynajmniej część tego związku jest prawdziwa.
Celebrans ogłosił ich mężem i żoną. Pocałowali się, ale
zdawkowy pocałunek znów obudził jej wątpliwości, bo
bardziej pieczętował układ biznesowy, niż wyrażał uczucia.
Vittorio prowadził do wyjścia już zamężną kobietę, a ona
nie czuła nic oprócz szoku. Gdy wyszli z katedry, otoczył ich
rozradowany tłum. Goście na chwilę oddzielili ich od siebie.
Każdy chciał zamienić chociaż słowo z panem młodym czy
panną młodą.
Nagle jakaś kobieca dłoń wpiła się z tyłu w jej ramię.
– Powinnam ci pogratulować – usłyszała znajomy głos.
Odwróciła się. Sirena miał teraz włosy koloru blond.
– Ale przy okazji zdradzę ci mały sekrecik – syknęła Rosie
do ucha. – On cię nigdy nie pokocha. W tej rodzinie wszyscy
są niezdolni do miłości. – Na twarzy Sireny pojawił się
złośliwy uśmieszek. – Pozbądź się złudzeń, kochanie – dodała.
Rosa stała oszołomiona. Tak bardzo widać na jej twarzy,
że pragnie być kochana?
W tej samej chwili otoczyli ją bracia i ich żony. Poczuła
się jak ktoś, kto zachłannie pragnie wszystkiego, choć już ma
i tak o wiele więcej, niż inni dostaną przez całe życie.
– Gdzie moja żona? – usłyszała donośny głos Vittoria.
Moja żona, powtórzyła w myślach.
W jego słowach usłyszała tylko chęć posiadania. Nie było
w nich miłości, lecz tylko pożądanie. I niecierpliwe czekanie
na wieczór. Broniła się, ale wiedziała, że czuje tak samo.
Tłumek rozstąpił i zrobił miejsce Vittoriowi.
– Tu jesteś, moja księżno.
Objął ją ramieniem i pocałował. Inaczej niż w katedrze.
Tamten pocałunek był suchy i oficjalny. Teraz Vittorio
z trudem powstrzymywał namiętność i żądzę, które już
zrywały się z łańcucha. Ten pocałunek zabrał jej oddech
i przeszył ciepłym dreszczem.
Może wieczorem powinna po prostu pozwolić mu, by ją
posiadł. Całkowicie i bez pamięci oddać się jego pożądaniu.
Może ta noc powinna być nocą dzikiej rokoszy
i zaspokajania zmysłowych żądz.
A miłość?
O nią będzie się martwić jutro.
Przyjęcie weselne wciąż trwało, a goście tłoczyli się na
parkiecie, gdy Vittorio objął Rosę i szepnął jej do ucha:
– Już czas.
Drgnęła. Czuła na skórze jego ciepły oddech i zapach.
Potężna i uzależniająca mieszanka. Serce biło jej mocniej, gdy
żegnali się z gośćmi. Szli długim kamiennym korytarzem,
który zdawał się nie mieć końca.
Milczała.
Nie znajdowała słów. A nawet gdyby znalazła, nie
przeszłyby jej przez zaciśnięte gardło.
Milczał.
Nie śpieszył się. Wolno odmierzał kroki.
Gdy otwierał ozdobne drzwi do swojego apartamentu,
miała poczucie, że jej nerwy są napięte jak postronki. Znalazła
się w tym miejscu po raz pierwszy od czasu przeprowadzki do
zamku. Weszli do sypialni, gdzie jej wzrok od razu
przyciągnęło ogromne łoże z baldachimem. Całość
uzupełniały ciemne mahoniowe meble i ciężkie skórzane sofy.
Zamknął drzwi.
– Zdenerwowana? – zapytał.
– Jak po długim dniu… – odparła.
Stała tak blisko, że czuła ciepło jego oddechu.
– Mówiłem już, że pięknie dziś wyglądasz? – szepnął,
delikatnie przesuwając opuszkiem kciukiem jej ramiona
i szyję.
Skinęła głową. Zsunął dłoń niżej, muskając palcami plecy
aż do zapięcia sukni.
Przeszył ją dreszcz podniecenia.
– Ale teraz czas, by zacząć to, o czym marzyłem cały
wieczór.
Rozpiął pierwszy perłowy guzik zapięcia. Zdziwiła ją
zręczność jego długich palców. Sama nie potrafiła zapiąć tej
sukni i musiała pomagać jej Chiara.
Guzik ustąpił. Vittorio muskał wargami jej plecy. Czuła na
skórze jego zarost. Miała ochotę szybko się odwrócić
i pocałować go, ale ten mężczyzna był mistrzem erotycznej
ceremonii. Nie śpieszył się. Rozpinał kolejny guzik.
Vittorio działał w zgodzie z własnym erotycznym
zegarem, starając się tylko, by jej zegar się nie spóźniał. Wciąż
muskał wargami jej plecy. Kolejne guziki ustępowy pod jego
palcami. Jej sutki twardniały. Jak on to robi? – pomyślała.
Teraz wystarczyłby jeden ruch, by góra sukni opadła na
podłogę. Ale Vittorio wiedział, że został jeszcze ostatni guzik.
Pośpiech jest złym doradcą – także w seksie. Dopiero gdy go
rozpiął, zsunął dłońmi suknię, pomagając Rosie wysunąć
ramiona z rękawów. Suknia zsunęła się do jej stóp. Położył
dłonie na jej piersiach i obrócił ją do siebie. Delikatnie uniósł
jej podbródek. Ich wargi się spotkały. Usta przylgnęły do ust.
Miała na sobie tylko wykończone koronką figi ledwie
zasłaniające trójkącik między udami, biustonosz z takiej samej
delikatnej koronki i sięgające ud obrębione koronką
pończochy.
– Podoba ci się wzór koronek? – spytała, przesuwając
palcami po haftach wyszywanych złotą nicią. – Specjalnie
zamówiłam u najlepszych koronkarek w Andachsteinie. I sama
ozdobiłam nimi bieliznę.
– Chyba nie wiedziały, do czego ci posłużą – uśmiechnął
się Vittorio.
– Myślałam, że nigdy nie poprosisz.
Wziął ją na ręce i delikatnie położył na łóżku. Pochylił się
nad nią i jednym ruchem rozpiął biustonosz. Przez chwilę
patrzył na jej piersi i zapraszająco sterczące sutki. Jeden po
drugim brał je do ust i pieścił.
Jego dłoń zsunęła się do jej bioder.
Dyszała, gdy łagodnie i miękko zanurzył głowę między jej
uda.
Pragnęła więcej.
Potrzebowała więcej.
Vittorio świadomie jednak pominął pragnące jego
pieszczot miejsce między jej udami i zsunął wargi niżej,
jednocześnie zdejmując jedną po drugiej jej szpilki. Teraz
pieścił wargami jej stopy i kostki. Jednym ruchem dłoni zsunął
figi. Przez chwilę patrzył zachwycony. Dopiero wtedy
zanurzył głowę między jej uda i odnalazł językiem miejsce,
które już czekało na jego pieszczotę.
– Vittorio! – krzyknęła.
– Wiem. Czuję to samo, Roso – odpowiedział.
Zaczął dłonią pieścić ją między udami. Na opuszkach
palców czuł jej wilgoć. I ciepło.
Wsunął palec do jej ust i delikatnie zaczął przesuwać nim
po jej wargach.
– Są takie ciepłe… – szepnął.
– Vittorio! – krzyknęła znowu.
– Wiem.
Teraz klęczał między jej udami, pieszcząc dłońmi całe jej
ciało – piersi, ramiona, brzuch i uda – jakby nie mógł się nim
nasycić. Pożerając ją wzrokiem, jak konający z głodu
mężczyzna, który wreszcie otrzymał strawę, której tak
pragnął.
Wszedł w nią jednym pchnięciem. Rosa przeżywała
jednocześnie agonię i ekstazę, a wszystko w radosnym
oczekiwaniu na to, co jeszcze się zdarzy. Swoją męskością
wypełniał ją całą. Poruszał się rytmicznie. Co jakiś czas
przestawał na chwilę, by znów wejść w nią gwałtownym
ruchem.
Swoją skórą stykał się z jej skórą. Dwa ciała stawały się
jednym. Najbardziej intymna bliskość, jaką mogą przeżywać
kobieta i mężczyzna.
Naga magia.
Rosa dochodziła do krawędzi rozkoszy, gdy Vittorio
chwycił wargami jeden z jej sterczących sutków. Przed
oczyma błysnęła jej spadająca gwiazda. Jedna. Potem druga
i trzecia. Deszcz gwiazd, który po chwili zmienił się w deszcz
meteorów. Płynęła morzem światła i ognia.
Oceanem uczucia.
Wciąż wirowała z powrotem ku ziemi, szukając drogi do
swojego świata, gdy powiedziała te dwa słowa.
Lub może powiedziały się same, bo jej czujność uśpiło
potężne i zmysłowe ciało Vittoria. Leżał obok, wciąż
obejmując ją ramionami. Ich nogi się splatały. W jakiej innej
chwili mogą w nas wezbrać te najbardziej naturalne w świecie
słowa?
Przylgnęła ustami do jego szerokiej piersi. Czuła
obejmujące ją silne męskie ramię…
– Kocham cię – szepnęła.
Nagle poczuła, że jego ciało sztywnieje. Napina się.
Odepchnął się od niej.
– Vittorio?
– Nie. Nie mów tak. Nie prosiłem…
– Dlaczego? Może nie powinnam. Może jest za wcześnie,
ale nie umiem zaprzeczać swoim uczuciom.
Wyskoczył z łóżka.
– Prosiłem, żebyś mnie kochała? Nie kochaj mnie. Nigdy.
Bo nie dam ci w zamian miłości. Nie pamiętasz?
Wykorzystałem cię podczas karnawału jak ostatni sukinsyn.
– To przeszłość, Vittorio. Proszę… Po co ją wyciągać?
– Bo masz pamiętać, jakim jestem człowiekiem. Nie
kocham ludzi, Roso. Wiesz, dlaczego się z tobą ożeniłem.
Gdybyś nie była w ciąży, nie byłoby ślubu. To nie ma nic
wspólnego miłością.
Jego słowa dudniły jej w głowie. A jeśli mówi prawdę?
– Ale może mieć, Vittorio. Co nam przeszkadza kochać się
nawzajem? To tak naturalne.
– Nie w moim świecie – krzyknął. – Myślisz, że mogę po
prostu pstryknąć wyłącznik? Więc mnie nie kochaj. I niczego
ode mnie nie oczekuj.
– Właśnie uprawialiśmy miłość…
– Nie miłość, lecz seks. Tylko seks! To wszystko. Czas to
zrozumieć. Inaczej nie będzie.
Wypadł z sypialni, jak szalony trzaskając drzwiami.
Słyszała, jak odkręcił prysznic w łazience.
Wiedziała, że tej nocy już nie przytuli jej w małżeńskim
łożu.
Poczuła łzy w oczach, ale siłą woli powstrzymała się od
płaczu.
Czego Vittorio się boi? Nie można się bać miłości.
Mężczyzna, który jako chłopak ulitował się na kociakiem,
musi potrafić kochać. Nie umie tylko okazywać miłości. Może
pierwszą żonę kochał tak mocno, że po jej śmierci zatrzasnął
drzwi do własnego serca?
Rosa jednak nie zrezygnuje ze swoich nadziei i marzeń.
Mimo wszystkiego, co powiedział.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Całkowicie oddała się nowej roli. Odwiedzała miejscowe
szkoły, gdzie czytała małym dzieciom bajki. Wygłaszała
odczyty na uczelniach. Szybko zaskarbiła sobie sympatię
i miłość mieszkańców Andachsteinu.
Wszędzie, gdzie pojawiali się razem z Vittoriem, witały
ich tłumy ludzi z chorągiewkami księstwa w rękach. Gdy
w prasie pojawiły się pierwsze zdjęcia Rosy z zaokrąglonym
brzuchem, mieszkańcy nie posiadali się z radości.
Guglielmo wprost wychodził z siebie z zachwytu.
– Znalazłeś klejnot. Czysty klejnot – mawiał do syna.
Vittorio potakiwał. Była idealna w swojej roli. Wspaniała,
gdy uprawiali seks. Emanowała namiętnością, lecz zawsze
kochała się z nim bez słowa. Jakby była obecna ciałem, ale nie
duszą.
Ale czy nie tego sam pragnął?
Była już w końcu piątego miesiąca ciąży.
Wszyscy z niecierpliwością czekali na potomka.
Guglielmo mimo swojego gburowatego charakteru nie
ukrywał radości.
Kiedyś zwierzył się synowi, że obawia się tylko, że nie
doczeka, jak wnuk będzie dorastał.
– Lekarze mówią mi o nowej metodzie leczenia chorych
zastawek. Ryzykownej, ale mniej niż inne.
– Jednak wciąż groźnej. – Syn popatrzył na niego z troską
w oczach.
– Osiemdziesiąt procent szansy na sukces brzmi lepiej niż
stuprocentowa śmierć, jeśli nie poddam się operacji. Już
postanowiłem. Przejdę ją.
Vittorio dawno nie wiedział ojca w tak optymistycznym
nastroju.
– Ze swoją energią przeżyjesz nas wszystkich – odparł
z uśmiechem.
Rosa szykowała się do swojego pierwszej indywidualnej
wizyty bez sekretarki i całej świty asystentów. Dostała
zaproszenie od Izby Wytwórców Koronek. Dostała
w prezencie dwie koronkowe poszewki na poduszki do
królewskiego łoża. Tkanie tego prawdziwego dzieła sztuki
koronkarskiej musiało zająć całe tygodnie.
Obiecała, że natychmiast wykorzysta prezent, choć
o małżeńskim łożu myślała teraz z odcieniem smutku. Od ich
ślubu minęły tygodnie. W tym czasie kochali się wiele razy,
ale Rosa nigdy nie wypowiedziała ani słowa. Nie była nawet
pewna, czy Vittorio w ogóle zauważył jej milczenie.
Opuściła siedzibę Izby. Rozejrzała się wokół i dostrzegła
chroniącą się w cieniu wielkiego dębu przed upałem grupę
przedszkolaków. Dzieciaki niecierpliwie czekały na nią już od
kilku minut. Zupełnie zapomniała o tym zaplanowanym
spotkaniu. Sama marzyła tylko o tym, by uciec przed palącym
słońcem i schronić się w klimatyzowanej limuzynie.
Ale nie mogła ich zawieść. Idąc w stronę dębu, nie
zauważyła, że niedaleko na wzniesieniu zaparkowała
dostawcza furgonetka. Wysiadł z niej mężczyzna trzymający
pod pachą paczkę.
Rosę pochłonęła rozmowa z rozradowanymi dzieciakami.
Przekrzykiwały się nawzajem, zadając dziesiątki pytań. Jej
uwagę zwróciła zwłaszcza dziewczynka na wózku
inwalidzkim. Rosa nachyliła się do niej, a dziecko objęło ją za
szyję i mocno przytuliło.
Wtem z góry rozległ się krzyk. Dzieci również zaczęły
przeraźliwie piszczeć. Rosa prostowała się właśnie z objęć
dziewczynki, gdy jej szofer krzyknął na cały głos:
– Uważaj, Wasza Wysokość! Uciekaj!
Odwróciła głowę i zobaczyła biegnącego z góry w jej
stronę kierowcę. Mężczyzna gonił dostawczą furgonetkę, która
błyskawicznie staczała się ze wzgórza.
Rosa mogła zrobić tylko jedno. Musiała ratować
dziewczynkę. Z całej siły pchnęła wózek i sama rzuciła się za
nim.
Ułamek sekundy wcześniej…
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Vittorio dotarł do szpitala wściekły. Nie powinien
pozwolić Rosie jechać samej. Co będzie, jeśli… Mógł jej
powiedzieć tyle rzeczy, a przez własny upór nie powiedział.
Był zły za wszystkie okrutne słowa, które rzucał jej w twarz,
bo desperacko i egoistycznie bronił muru, który wzniósł wokół
siebie.
– Co się stało? – spytał szofera, gdy szybkim korkiem szli
przez szpitalny korytarz.
Kierowca zrelacjonował zajście.
– W furgonetce chyba zawiodły hamulce. Księżna
przytulała właśnie dziewczynkę siedzącą na wózku i nie
widziała, co się dzieje. Gdy zobaczyła, było za późno…
Rozmowę przerwał im mężczyzna w białym kitlu.
– Doktor Salvatore Belosci. Opiekuję się księżną.
Przewozimy ją na blok operacyjny.
Ciało Vittoria przeszył lodowaty dreszcz.
– Dziecko? – zapytał zduszonym głosem.
– Z nim wszystko w porządku. Chodzi o kostkę u nogi
księżnej. Na szczęście cały ciężar uderzenia furgonetki spadł
na drzewo, ale po zderzeniu urwało się koło, które zawadziło
księżną o kostkę. To drobny zabieg. Oboje będą zdrowi.
Chodźmy do niej.
Rosa leżała na szpitalnym łóżku, posypiając. Dziecko jest
zdrowe! Jego serduszko bije mocno i miarowo. Zanim
przyjechała karetka, ktoś zdążył jej powiedzieć, że
dziewczynka na wózku nabiła sobie tylko guza.
Boże, co za szczęście!
Z półsnu wybiły ją dochodzące z korytarza donośne głosy.
Jeden poznała od razu.
Vittorio.
Po co go wezwali? Po co tyle wrzawy?
Nagle głosy ucichły. Otworzyły się drzwi.
– Rosa? – usłyszała jego głos.
– Dziecku nic się nie stało. Nie mówili ci?
– Powiedzieli – odparł. – Ale przyszedłem zobaczyć
ciebie.
Zaśmiała się. Może zadziałał środek rozluźniający
w kroplówce, a może miała już dosyć milczenia.
Gwałtownym ruchem obróciła głowę.
– Dlaczego tu stoisz? Żeby personel się przekonał, jak
bardzo się kochamy? Tak jak ludzie w katedrze? Nie czytam
brukowców, ale nawet gdybym czytała, moje wyobrażenia
o miłości i tak umarły podczas naszej nocy poślubnej. Przez
ciebie. Nie chcę, żebyś tu stał. Proszę, odejdź. Dziecku nic nie
jest.
Vittorio westchnął głęboko.
– Nie z jego powodu przyszedłem.
– Kłamiesz.
– Bałem się o nie, ale przyjechałem, bo martwiłem się
o ciebie. Bo zrozumiałem to, co widziałem przed sobą od
chwili, gdy cię spotkałem, a udawałem, że tego nie widzę.
Serce zabiło jej mocniej. Wstrzymała oddech.
– Co zrozumiałeś?
– Że zależy mi na tobie najbardziej na świecie, Roso. Że
nie chciałem tego przyznać, bo bałem się twojego odejścia.
Gdy usłyszałem o wypadku, z przerażeniem uświadomiłem
sobie, że mogłem cię stracić, nigdy ci o tym nie mówiąc.
– Dlaczego bałeś się, że odejdę?
– Bo tak zrobiła moja pierwsza żona. Mówiła mi, że
kocha, a jednocześnie zdradzała. Przerażała mnie myśl, że
będę przeżywać to znowu.
– Myślałeś, że mogłabym cię zdradzić? – Rosa spojrzała
na niego ciepłym wzrokiem.
– Tak i musiałem się bronić. Najprościej było nie kochać
i nie przyznawać się do miłości.
– A teraz przyznajesz?
– Kocham cię, Roso. Nigdy nie wybaczę sobie, że przeze
mnie byłaś smutna. Przepraszam, że zniszczyłem twoje
marzenia o nocy poślubnej. Gdybym mógł ci to wynagrodzić,
wynagrodziłbym tysiąckrotnie.
– Tylko tyle razy? – zażartowała, ale w jej oczach zabłysły
łzy radości.
Uśmiechnął się.
– Każdej nocy naszego małżeństwa. Wystarczy?
– To o wiele lepiej. Tak bardzo cię kocham, Vittorio.
Nachylił się i przylgnął ustami do jej warg.
– Przepraszam, że przerywam. Sala operacyjna gotowa –
speszonym głosem odezwał się lekarz, który właśnie wszedł
do pokoju.
– Niczego pan nie przerywa. Mamy całe życie, by
skończyć ten pocałunek. Chociaż on nie ma końca… – odparł
z uśmiechem Vittorio.
SPIS TREŚCI: