Penny Jordan
Szcze˛s´liwe dziedzictwo
tłumaczył
Alekander Glondys
Toronto
• Nowy Jork • Londyn
Amsterdam
• Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt
• Mediolan • Paryż
Sydney
• Sztokholm • Tokio • Warszawa
PENNY JORDAN
Szczęśliwe
dziedzictwo
ROZDZIAŁ PIERWSZY
No, wystawa jak marzenie.
Tania wyszła na zewna˛trz sklepu i z zadowole-
niem przygla˛dała sie˛ swojej pracy.
Maja˛c s´wiadomos´c´, z˙e wraz z kon´cem wakacji,
kto´ry miał nasta˛pic´ za dwa tygodnie, zacznie sie˛
gora˛czkowa gonitwa rodzico´w za butami dla
swych pociech, robiła wszystko, by nie stracic´ tak
wys´mienitej okazji.
Miała za soba˛ wielotygodniowy okres gora˛cz-
kowej pracy. Upo´r, z jakim walczyła z czasem
i okolicznos´ciami, zaskoczył nawet ja˛ sama˛ i co tu
duz˙o mo´wic´ – teraz rozpierała ja˛prawdziwa duma.
Tym bardziej z˙e w tym nowym dla siebie
okresie z˙ycia spotykała sie˛ dotychczas niemal
z samymi przeciwnos´ciami. A jes´li juz˙ ktos´ zaofe-
rował pomoc, okazywało sie˛, z˙e w istocie chciał
jedynie wykorzystac´ jej zaufanie do ludzi i brak
dos´wiadczenia.
Kiedy zas´ potrzebowała przynajmniej wsparcia
duchowego, trafiała na ludzi, kto´rzy starali sie˛
odwies´c´ ja˛ od plano´w, przekonuja˛c, z˙e pomysł
otwarcia sklepu z dziecie˛cym obuwiem to szalen´-
stwo. Zwłaszcza jes´li wybiera sie˛ na ten cel nie-
znane sobie niewielkie miasteczko w hrabstwie
Cheshire.
Tłumaczono, z˙e w dzisiejszych czasach zakupy
robi sie˛ w miejscach gwarantuja˛cych jak najszer-
szy wybo´r i szybkos´c´ obsługi, i dlatego wszyscy
jak jeden ma˛z˙ pe˛dza˛ do gigantycznych supermar-
keto´w.
Tania wysłuchiwała grzecznie wszystkich opi-
nii i robiła swoje, kierowana nie tyko intuicja˛, ale
takz˙e dos´wiadczeniem. Sama była matka˛ i wie-
działa, z˙e ilekroc´ chce wybrac´ buty dla swojej co´rki
Lucy, stroni od wielkich bezdusznych hal sklepo-
wych. Starała sie˛ znalez´c´ miejsce, gdzie uprzejmy
sprzedawca nie tylko znajdzie dla niej czas, ale
takz˙e posłuz˙y fachowa˛ porada˛, zmierzy stope˛ dzie-
cka i omo´wi z nim wszystkie subtelnos´ci wygla˛du
buta, kto´re dorosłym wydaja˛ sie˛ nieistotne.
Co zas´ do decyzji o otwarciu sklepu, i to włas´nie
w cichym i spokojnym Appleford – wyboru doko-
nało za nia˛ z˙ycie. Kilka miesie˛cy wczes´niej dowie-
6
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
działa sie˛ z wielkim zdumieniem, z˙e zupełnie
nieznana ciotka pozostawiła jej w testamencie cały
swo´j maja˛tek, kto´rego gło´wna˛ cze˛s´c´ stanowił daw-
ny stary sklep sukienniczy w ro´wnie starej, lecz
pie˛knej kamienicy, włas´nie w Appleford, w hrab-
stwie Cheshire.
Z
˙
ycie nauczyło Tanie˛, z˙e jes´li opatrznos´c´ pod-
suwa szcze˛s´liwy los, trzeba go wykorzystac´ do
maksimum, bo okazja moz˙e sie˛ nie powto´rzyc´.
Wprawdzie mogła is´c´ za rada˛ doradco´w finan-
sowych ciotki i sprzedac´ dom, ale nie chodziło
tylko o pienia˛dze.
Przeniesienie sie˛ do odziedziczonej kamienicy
dawało Tani moz˙liwos´c´ ucieczki z wielkiego zgiełk-
liwego miasta i ciasnego komunalnego mieszka-
nia. Cieszyła sie˛, z˙e wreszcie moz˙e zostawic´ za
soba˛ martwote˛ betonowej dzielnicy z jej anonimo-
wos´cia˛ i duszna˛ atmosfera˛.
Jes´li czasem nadal miała jakiekolwiek wa˛tp-
liwos´ci, czy dobrze robi, wystarczyło jedno spoj-
rzenie na Appleford, by natychmiast sie˛ rozwiały.
Chłone˛ła wzrokiem widok uroczego małego
miasteczka, jakby zawieszonego w przestrzeni
poza szalonym pe˛dem cywilizacji. Rozkoszowała
sie˛ otaczaja˛cymi Appleford połaciami s´wiez˙ej zie-
leni, czystym błe˛kitnym niebem, kto´re nie znało
wielkomiejskiego brudu, patrzyła na gromadki
dzieci bawia˛ce sie˛ beztrosko obok swoich do-
mko´w, tak jak zawsze marzyła o tym dla Lucy.
7
Penny Jordan
Wybo´r, co be˛dzie sie˛ znajdowało w odziedzi-
czonym po ciotce Sybil sklepie, był dosyc´ oczywi-
sty, jako z˙e włas´nie praca w sklepie obuwniczym
stanowiła jedyne zawodowe dos´wiadczenie Tani.
Choc´ sama decyzja przyszła Tani łatwo, jej
wykonanie wymagało wiele trudu i energii. Wie-
działa jednak, z˙e moz˙na przezwycie˛z˙yc´ kaz˙da˛
przeszkode˛, byle w swoje dzieło włoz˙yc´ maksi-
mum serca i pracy. Tak tez˙ zrobiła.
W cia˛gu po´ł roku, jaki ja˛ dzielił od zdumiewaja˛-
cej wies´ci o spadku do uruchomienia sklepu, ukon´-
czyła kurs zarza˛dzania, na kto´rym nauczyła sie˛
podstawowych tajniko´w administracji. Dowie-
działa sie˛ takz˙e, jak sobie radzic´ z ro´z˙nej mas´ci
fachowcami, kto´rzy mieli jej pomagac´ w odremon-
towaniu mocno nadgryzionego ze˛bem czasu bu-
dynku, aby go przemienic´ w przepie˛kna˛ zabyt-
kowa˛ kamienice˛ ze staros´wieckim frontonem.
Tu włas´nie mies´cił sie˛ jej wymarzony sklep,
nowoczesny, ale zachowuja˛cy szlachetnos´c´ i du-
cha zabytku.
Poradziła sobie nawet z bankiem ciotki, kto´ry –
wszak nie bez trudu – przyznał jej kredyt hipotecz-
ny na remont. W kon´cu z najwie˛ksza˛ starannos´cia˛
dobrała marki i fasony buto´w na sprzedaz˙ i pozo-
stawało tylko sie˛ modlic´, aby jej wszystkie wysiłki
nie poszły na marne.
Tym bardziej z˙e juz˙ zauwaz˙ała chwalebne sku-
tki decyzji o przeniesieniu sie˛ do miasteczka,
8
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
chociaz˙by na podstawie obserwacji co´rki. W poro´-
wnaniu z wymizerowanym, bladym dziewcza˛t-
kiem, kto´rym jeszcze niedawno była, Lucy z dnia
na dzien´ nabierała rumien´co´w na s´wiez˙ym, czys-
tym powietrzu prowincji. Rzecza˛ jednak ro´wnie
istotna˛ co zdrowie co´rki była zmiana otoczenia,
w kto´rym dorastała – uboga wielkomiejska dziel-
nica, w kto´rej dotychczas mieszkały, niosła dla
przeistaczaja˛cej sie˛ w nastolatke˛ dziewczynki sa-
me zagroz˙enia.
Z kolei dla Tani przeprowadzka do Aplleford
stanowiła pro´be˛ znalezienia spokoju, niemal sie-
lankowego miejsca, w kto´rym wszystko, nawet stres,
ma mniejszy wymiar. Moz˙liwe, z˙e cia˛gna˛ł ja˛ tutaj
jakis´ rodzaj atawizmu, poniewaz˙ sama wychowała
sie˛ w małym miasteczku.
Pewna˛ zadre˛ w sercu stanowił fakt, z˙e nigdy nie
miała sposobnos´ci poznac´ swojej hojnej krewnej,
ale widac´ ciotka miała jakies´ waz˙ne powody, by
nie kontaktowac´ sie˛ z rodzina˛. Choc´ bardziej było
prawdopodobne, co sugerowano w miasteczku, z˙e
po prostu nic nie wiedziała o swoich krewnych
i dopiero przed s´miercia˛ zacze˛ła poszukiwania.
Było to o tyle smutne, z˙e gdyby ciotka ja˛ odna-
lazła, Tania nie dorastałaby w przekonaniu, z˙e jest
na s´wiecie sama. Nie musiałaby wychowywac´ sie˛
w zaste˛pczej rodzinie, do kto´rej trafiła, gdy oboje
rodzice zgine˛li w wypadku samochodowym.
Ta tragiczna zmiana, kto´ra uczyniła z niej,
9
Penny Jordan
jedynaczki i oczka w głowie rodzico´w, jedno z gro-
mady anonimowych dzieci w pozbawionej ciepła
rodzinie zaste˛pczej, zacze˛ła szybko zbierac´ swoje
pokłosie. Niedługo trwało, by z ufnego, pełnego
rados´ci dziecka Tania zmieniła sie˛ w zamknie˛tego
w sobie odludka.
Przez całe dorosłe z˙ycie starała sie˛ tamte dni wy-
rzucic´ z pamie˛ci. A jeszcze bardziej chciała zapo-
mniec´ o pierwszych dniach samodzielnos´ci, gdy
juz˙ jako osiemnastolatka została postawiona przed
wyborem, czy urodzic´ dziecko, czy usuna˛c´ cia˛z˙e˛.
Ojcem był włas´ciwie zupełnie obcy jej chłopak
o imieniu Tommy, poznany kto´regos´ wieczoru na
potan´co´wce. Ten chłopak włas´ciwie ja˛ zgwałcił,
wykorzystuja˛c jej łatwowiernos´c´ i zaufanie do lu-
dzi, kto´re, choc´ przytłumione z˙yciowym dos´wiad-
czeniem, cia˛gle szukało ujs´cia.
Jednakz˙e z ogromu barbarzyn´stwa jego poste˛p-
ku zdała sobie sprawe˛ duz˙o po´z´niej. Pocza˛tkowo
była zbyt zale˛kniona całym wydarzeniem, wal-
czyła z poczuciem winy i przekonaniem, z˙e to ona
jest wszystkiemu winna, wie˛c nikomu nie pisne˛ła
ani sło´wka. Tym bardziej z˙e choc´ mieszkała z trze-
ma innymi dziewczynami w mieszkaniu komunal-
nym, wszystkie miały na swoim koncie jakies´
dramatyczne, jes´li nie tragiczne dos´wiadczenia,
i nieskore były do zwierzen´ czy tez˙ ich wysłuchi-
wania.
Nie było tez˙ mowy, by Tania mogła szukac´
10
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
pomocy u sprawcy swojego nieszcze˛s´cia, bo jego
poste˛pek, zwierze˛ce wdarcie sie˛ siła˛ w jej dziew-
cze˛ca˛ intymnos´c´, na długo zostawiło w jej psychi-
ce niezasklepiona˛ rane˛. Sam pomysł, z˙e miałaby
go prosic´ o pomoc, czy choc´by z nim tylko
porozmawiac´, był dla niej nie do przyje˛cia. A tym
bardziej nie chciała zwia˛zywac´ sie˛ z nim na całe
z˙ycie.
Gdy w kon´cu pozbierała sie˛ na tyle, by odwaz˙yc´
sie˛ na wizyte˛ u lekarza, dowiedziała sie˛, z˙e moz˙e
jeszcze dokonac´ aborcji, ale decyzja musi zapas´c´
niemal natychmiast.
Choc´ była przybita perspektywa˛ samotnego
zmagania sie˛ z z˙yciem, choc´ targał nia˛ le˛k o przy-
szłos´c´, zdecydowała sie˛ utrzymac´ cia˛z˙e˛. A potem
powoli, jakby z ocia˛ganiem, narastało w niej zupeł-
nie inne uczucie, kto´re znalazło apogeum w chwili,
gdy us´miechnie˛ta połoz˙na podała jej do ra˛k zaro´-
z˙owiona˛ od gniewnego płaczu malen´ka˛ Lucy.
Od tego momentu wiedziała, z˙e jedno w jej
z˙yciu jest pewne – za nic na s´wiecie nie da sobie
wydrzec´ tej drobnej istotki, z˙e pos´wie˛ci wszystkie
siły, aby uczynic´ jej z˙ycie najszcze˛s´liwszym jak to
moz˙liwe.
Postanowienie, choc´ szczytne, oznaczało dla
młodziutkiej matki wiele wyrzeczen´ i trosk, wiele
cie˛z˙aro´w i upokorzen´. Jak na przykład wtedy, gdy
nie be˛da˛c w stanie zwia˛zac´ kon´ca z kon´cem,
musiała przyja˛c´ pomoc opieki społecznej, czy
11
Penny Jordan
potem, gdy szukała pracy i okazywało sie˛, z˙e bez
wykształcenia ma marne szanse na cos´ ciekawego.
Potem, gdy Lucy poszła do przedszkola, zacze˛ło
byc´ nieco lepiej, zwłaszcza z˙e Tania znalazła prace˛
na po´ł etatu w sklepie obuwniczym. Pozwoliło jej
to nie tylko na niezalez˙nos´c´ finansowa˛, ale takz˙e
na ponowny kontakt z ludz´mi. A wkro´tce takz˙e po-
jawiło sie˛ rosna˛ce poczucie zaufania we własne
siły, gdy sie˛ okazało, z˙e doskonale sobie radzi i sta-
je sie˛ fachowcem w swej dziedzinie.
Co nie zmieniało faktu, z˙e wynagrodzenie z tru-
dem starczało im na z˙ycie, wie˛c nawet nie było mo-
wy, by kupowac´ co´rce wymys´lne fatałaszki czy
rozpieszczac´ ja˛ prezentami.
Z bo´lem serca odziewała ja˛ w ubrania z drugiej
re˛ki, kto´re, choc´ zawsze idealnie czyste i wy-
prasowane, nie mogły udawac´ nowych, totez˙ Tania
marzyła o chwili, gdy be˛dzie mogła najzwyczaj-
niej w s´wiecie po´js´c´ z Lucy do sklepu i kupic´ jej co
dusza zapragnie. Na razie nie było co o tym marzyc´
i wielekroc´ cierpiała, widza˛c te˛skne spojrzenie
dziewczynki, jakim obrzucała lepiej ubrane kole-
z˙anki.
Wiedziała, z˙e jes´li nie zdarzy sie˛ cud, upłynie
wiele czasu, zanim be˛dzie mogła spełnic´ skromne
przeciez˙ marzenia co´rki.
Smutne pocieszenie stanowiła s´wiadomos´c´, z˙e
w ponurym gmaszysku z komunalnymi mieszka-
niami Tania nie była jedyna˛ samotna˛ matka˛. A na-
12
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
wet to, z˙e w przeciwien´stwie do wielu z nich
przynajmniej miała prace˛.
Wspo´lny los pomo´gł w zadzierzgnie˛ciu sie˛
przyjaz´ni z wieloma wspo´łlokatorkami i gdy do
Tani us´miechne˛ło sie˛ szcze˛s´cie, te szczere kontak-
ty z przyjacio´łkami, podobnie cie˛z˙ko dos´wiad-
czonymi przez z˙ycie, były włas´ciwie jedyna˛ rze-
cza˛, kto´ra˛ pozostawiała za soba˛ z z˙alem.
Ich opowies´ci były włas´ciwie takie same – tuła-
ły sie˛ z dziec´mi z ka˛ta w ka˛t, szukaja˛c lepszego z˙y-
cia i odrobiny ciepła. Wszystkie tez˙ ła˛czyła po-
dobna che˛c´, by ich dzieci miały lepsze z˙ycie niz˙
one same. Nie wszystkim jednak przydarzyło sie˛
tak oszałamiaja˛ce szcze˛s´cie jak Tani. Wiedziała
o tym i tym bardziej postanowiła, z˙e ten us´miech
losu wykorzysta do maksimum.
Co wcale nie znaczy, z˙e decyzja zerwania z do-
tychczasowym z˙yciem, nawet tak mizernym, przy-
szła jej łatwo. Tania wiedziała, z˙e od tej chwili be˛-
dzie zdana tyko na sama˛ siebie. Z
˙
e w nowym miej-
scu nie be˛dzie absolutnie nikogo, kto mo´głby dac´
jej oparcie.
Ale ta obawa była niczym w poro´wnaniu ze
s´wiadomos´cia˛, ile ten krok w nowy niepewny
s´wiat moz˙e przynies´c´ dobrego małej Lucy.
Niekoniecznie w sensie materialnym – bo prze-
ciez˙ Tania nie miała pewnos´ci, czy jej pomysł ze
sklepem wypali – ile w sensie uchronienia co´rki
przed potencjalnymi zagroz˙eniami, jakie niosło ze
13
Penny Jordan
soba˛ mieszkanie w ubogiej dzielnicy wielkiego
miasta.
Juz˙ wkro´tce ten ryzykowny krok zacza˛ł przy-
nosic´ efekty nie tylko w odniesieniu do zdrowia
dziewczynki. Lucy wracała ze szkoły rozpromie-
niona, szczebiocza˛c ze zdziwieniem, z˙e w jej kla-
sie jest zaledwie dwudziestu ucznio´w, a nie omal
szes´c´dziesie˛ciu, jak w mies´cie. Co wie˛cej, tutaj
dzieci miały do dyspozycji boisko z całym moz˙-
liwym sprze˛tem sportowym. Podobało jej sie˛ tez˙,
z˙e nie musi sie˛ tłuc smrodliwymi ulicami rozkle-
kotanym szkolnym autobusem, poniewaz˙ szkołe˛
ma niemal pod nosem.
Tak, Tania była przekonana, z˙e podje˛ła słuszna˛
decyzje˛, mimo z˙e wielu osobom wydawała sie˛
ona dos´c´ ryzykowna i niekto´rzy przepowiadali jej
poraz˙ke˛. Moz˙e Tania nie była w stanie zapewnic´
Lucy emocjonalnego bezpieczen´stwa, jakie daje
pełny dom, z dwojgiem rodzico´w, ale miała zamiar
zrobic´ wszystko, z˙eby dac´ jej choc´by tego na-
miastke˛.
Zreszta˛ mimo swojego młodego wieku zda˛z˙yła
zauwaz˙yc´, z˙e samo małz˙en´stwo nie gwarantuje
automatycznie szcze˛s´cia, jes´li w domu brak poro-
zumienia i ciepła.
Miała tego s´wiez˙y przykład w osobie Nicholasa
Forbesa, prawnika jej zmarłej ciotki, a teraz jej
własnego.
Miał pie˛kna˛ z˙one˛, kto´ra była przyrodnia˛ siostra˛
14
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
bardzo zamoz˙nego i wpływowego lokalnego biz-
nesmena, dwo´jke˛ wspaniałych syno´w, kwitna˛ca˛
praktyke˛ i dom na przedmies´ciach. Jednakz˙e z tych
samych nieomylnych jak zwykle z´ro´deł szybkiej
i skutecznej informacji, jakim jest sa˛siedzka plot-
ka, Tania dowiedziała sie˛ ro´wniez˙, z˙e jego małz˙en´-
stwo nie uchodzi za szcze˛s´liwe.
Zreszta˛ sam Nicholas dos´c´ szybko jej to wyja-
wił, zanim zda˛z˙yła zaoponowac´. Trzymała sie˛ za-
sady, by nie wchodzic´ w niczyje prywatne sprawy,
a poza tym uwaz˙ała, z˙e wtajemniczanie w swoje
relacje z partnerem oso´b trzecich jest szczytem
nielojalnos´ci. Chyba z˙e te osoby sa˛terapeutami ro-
dzinnymi, co w przypadku Tani z pewnos´cia˛ nie
wchodziło w gre˛.
Była ostroz˙na takz˙e z innych wzgle˛do´w. Ledwie
znała Nicholasa i nie chciała sie˛ dac´ wcia˛gna˛c´
w jego problemy. Owszem, jako prawnik wykazał
sie˛ sumiennos´cia˛ i wiedza˛, co wie˛cej – doradzał
jej w wielu drobnych sprawach niekoniecznie zwia˛-
zanych ze swoja˛ profesja˛.
Przyjmowała to z wdzie˛cznos´cia˛, bo przy tak
zupełnie dla niej nowym wyzwaniu, jakim było
organizowanie własnej firmy, liczyła sie˛ kaz˙da
cenna rada. Poza tym wspierał ja˛ duchowo, doda-
wał otuchy i sił, co w sytuacji, gdy nie znała
w miasteczku z˙ywej duszy, było bardzo cenne.
Pomys´lała nawet, z˙e mimo swojej niepotrzebnej
paplaniny na temat własnego małz˙en´stwa Nicholas
15
Penny Jordan
burzy jej dotychczasowy, niezbyt sympatyczny wi-
zerunek me˛z˙czyzn. Z jednym zastrzez˙eniem – mi-
mo wad lubiła Nicholasa, ale jako człowieka. Jako
me˛z˙czyzna w z˙aden sposo´b jej nie pocia˛gał.
Zreszta˛ nie ma sie˛ co oszukiwac´ – nie znała
z˙adnego me˛z˙czyzny, kto´ry by ja˛ przyprawił o szyb-
sze bicie serca. Pocia˛g do przeciwnej płci został jej
w sposo´b brutalny wybity z głowy przed dziesie˛-
cioma laty przez nieokrzesanego adoratora, niemal
gwałciciela, i na razie nie miała ochoty nic w tej
materii zmieniac´. Choc´, jak na inteligentna˛ kobiete˛
przystało, wiedziała, z˙e nie wszyscy me˛z˙czyz´ni sa˛
podobni do ojca Lucy. Moz˙liwe, z˙e nawet ktos´ taki
jak on z biegiem czasu wydoros´lał i zma˛drzał na
tyle, by zdac´ sobie sprawe˛ ze swego niecnego u-
czynku. Na razie jednak jej ciało pozostawało cał-
kowicie oboje˛tne na me˛ski powab.
Starała sie˛ jednak, by jej uprzedzenia w z˙aden
sposo´b nie wpłyne˛ły na rozwo´j emocjonalny co´rki
i jej stosunek do me˛z˙czyzn, bo nie chciała zasiac´
w Lucy z˙adnych szkodliwych uprzedzen´.
Instynkt i miłos´c´ macierzyn´ska nakazywały jej
chronic´ co´rke˛ przed wszystkimi niegodziwos´cia-
mi, kto´rych sama dos´wiadczyła, a jednoczes´nie
zaszczepiac´ jej pewnos´c´ siebie, zaufanie we włas-
ne siły i wolnos´c´ wyboru. Takz˙e wtedy, gdy
w odpowiednim czasie zechce stworzyc´ zdrowy
emocjonalnie i fizycznie zwia˛zek z wybranym
me˛z˙czyzna˛.
16
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
To, o czym zawsze marzyła dla Lucy, zawierało
sie˛ w kilku prostych słowach: szcze˛s´cie w z˙yciu
prywatnym i zawodowym oraz poczucie bezpie-
czen´stwa.
Walczyła o to, by dziewczynka w z˙aden sposo´b
nie czuła sie˛ gorsza tylko ze wzgle˛du na swoja˛
płec´. Wychowywała ja˛ w poczuciu szacunku do
własnych zalet, a przede wszystkim chciała jej
wpoic´ poczucie pewnos´ci siebie płyna˛ce z przeko-
nania, z˙e nigdy od nikogo nie musi byc´ zalez˙na
– ani materialnie, ani uczuciowo.
Lucy z pewnos´cia˛ chłone˛ła taki model od matki,
ale takz˙e w szkole. Była dzieckiem bystrym, kto´re
o wiele lepiej sobie radziło w mniejszej grupie
ucznio´w, gdzie siła˛ rzeczy mogła liczyc´ na wie˛k-
sza˛ uwage˛ nauczycieli i dostrzez˙enie jej indywidu-
alnych potrzeb.
W odro´z˙nieniu do matki, kto´ra relacje z ludz´mi
nawia˛zywała niełatwo, Lucy szybko sie˛ zaprzyjaz´-
niała. Tania nie miała zatem obaw, z˙e w nowym
s´rodowisku Lucy poczuje sie˛ osamotniona, i jej
przypuszczenia sie˛ sprawdziły.
Juz˙ wkro´tce Lucy zaprzyjaz´niła sie˛ z dziew-
czynka˛ w swoim wieku, Susan Fielding, kto´rej
rodzice prowadzili w pobliz˙u sklep z artykułami
domowymi i warsztat usług dekoratorskich. To
włas´nie ojciec Susan poradził sobie w kon´cu z ta-
petowaniem pochyłych sufito´w w mieszkaniu Ta-
ni, kto´rych nikt inny nawet nie chciał tkna˛c´.
17
Penny Jordan
Ann i Tom Fieldingowie byli wyja˛tkowo sym-
patycznym małz˙en´stwem pod czterdziestke˛. Susan
była najmłodsza z rodzen´stwa, a rodziny dopełnia-
ło jej dwo´ch starszych braci. Choc´ Tania ze zwykła˛
sobie rezerwa˛ odnosiła sie˛ do Toma, z Ann bardzo
szybko sie˛ zaprzyjaz´niła.
Oboje Fieldingowie wychodzili z siebie, z˙eby
Tania jak najszybciej poczuła sie˛ cze˛s´cia˛ lokalnej
społecznos´ci, nie szcze˛dza˛c jej jednoczes´nie ma˛d-
rych rad dotycza˛cych firmy. Słowem, starali sie˛,
jak mogli, aby Lucy i Tania czuły sie˛ w nowym
miejscu jak w domu.
Dom Fieldingo´w miał wejs´cia z dwo´ch przeciw-
nych stron. Na dole mies´cił sie˛ sklep i pracownia,
a na go´rze znajdowało sie˛ obszerne mieszkanie,
w kto´rym doszedł do głosu artystyczny talent Ann.
Tania z zachwytem ogla˛dała łazienke˛, kto´rej s´cia-
ny wygla˛dały jak wyłoz˙one marmurem. Ann wzru-
szyła ramionami, tłumacza˛c, z˙e kaz˙dy by tak po-
trafił, ale pokras´niała z zadowolenia.
Posesja Fieldingo´w, podobnie jak kamienica
Tani, miała na tyłach spory ogro´d, ale w przeci-
wien´stwie do ge˛stego dzikiego ga˛szczu, kto´ry na
razie u Tani panoszył sie˛ w najlepsze, ich ogro´d był
prawdziwym okazem kunsztu ogrodniczego pani
domu. Starannie wypiele˛gnowany i podzielony na
foremne fragmenty ro´z˙nia˛ce sie˛ od siebie układem
ros´linnos´ci i charakterem, przypominał miniaturo-
wy ogro´d botaniczny. Ale było w nim miejsce
18
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
takz˙e dla pospolitego warzywniaka, na widok
kto´rego Tanie˛ az˙ s´wierzbiły re˛ce.
Teraz Lucy siedziała włas´nie u Fieldingo´w,
a Tania starała sie˛ wykorzystac´ jak najlepiej czas.
Zakon´czyła dekoracje˛ wystawy, poprawiaja˛c w o-
statniej chwili sztuczna˛ gała˛z´ z udrapowanego
materiału i spadaja˛ca˛ z niej chmare˛ złotych i rdza-
wych lis´ci, niechybny znak nadchodza˛cej jesieni
i subtelne przypomnienie, z˙e czas na nowe ciepłe
buty.
Spojrzała na zegarek. O rety! Juz˙ tak po´z´no?
Lucy pomys´li, z˙e ma wyrodna˛ matke˛. Poza tym
Ann zaprosiła je na podwieczorek. Tania pewnie
nie przyje˛łaby zaproszenia ze wzgle˛du na mase˛
pracy, ale nie chciała po raz kolejny ryzykowac´, z˙e
po południu odwiedzi ja˛Nicholas Forbes, tak jak to
zrobił poprzedniego dnia. Ni sta˛d, ni zowa˛d wpadł
z niezapowiedziana˛ wizyta˛ pod pozorem omo´wie-
nia jakichs´ waz˙nych spraw formalnych, kto´rych
jednakz˙e nie mo´gł sobie przypomniec´.
Znajomos´c´ z nim zaczynała nieco Tani cia˛z˙yc´.
Moz˙e od momentu, gdy kiedys´ zauwaz˙yła, jak
nieco zbyt długo i nieco zbyt uporczywie taksuje
jej figure˛.
W wieku dwudziestu dziewie˛ciu lat juz˙ dawno
nie przypominała niedos´wiadczonej dzieweczki
z czaso´w, gdy zaznała pierwszego, jakz˙e gorz-
kiego i brutalnego kontaktu seksualnego. Pierw-
szego i jak dota˛d jedynego – włas´nie z powodu
19
Penny Jordan
tamtego bo´lu i poniz˙enia, kto´rego w z˙aden sposo´b
nie mogła przez tyle lat wyrzucic´ z pamie˛ci.
Od tego czasu seks przestał dla niej dosłownie
istniec´, stał sie˛ pustym słowem, za kto´rym nie kryły
sie˛ z˙adne doznania, a juz˙ na pewno nie te przyjem-
ne. Me˛z˙czyz´ni w ogo´le na nia˛nie działali i nie miała
ochoty ani zamiaru tego zmieniac´, a tym, kto´rzy
jednak pro´bowali, szybko i ostro wybijała ten po-
mysł z głowy.
Tym bardziej denerwowało ja˛ zachowanie Ni-
cholasa Forbesa, bo przeciez˙ był z˙onaty. W dodat-
ku miał za z˙one˛ tak elegancka˛ i wypiele˛gnowana˛
dame˛ jak Clarissa, przy kto´rej Tania, w swoich
dz˙insach i T-shircie, z nieumalowanymi paznok-
ciami, wygla˛dała jak Kopciuszek.
Tania nie potrafiła inaczej wytłumaczyc´ jego
zainteresowania swoja˛ osoba˛ jak jedynie faktem,
z˙e jako samotna kobieta stanowi potencjalnie łat-
wy ka˛sek dla spragnionych wraz˙en´ me˛z˙czyzn.
Podobnych sytuacji, gdy me˛z˙czyz´ni starali sie˛
wykorzystac´ fakt, z˙e jest niezame˛z˙na, mogłaby
wyliczyc´ wiele: namolny nauczyciel, kto´ry wpro-
sił sie˛ do niej pod pozorem pomocy w nauce; szef
w pracy, kto´ry pokazuja˛c jej, jak mierzyc´ buty,
przesuwał dłonie wzdłuz˙ jej łydek. Tabuny innych,
tak zwanych szanowanych obywateli, pozornie
oddanych swoim z˙onom i rodzinom, kto´rzy jedy-
nie szukali okazji, by znalez´c´ sobie na boku nie-
ucia˛z˙liwa˛ kochanke˛.
20
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Moz˙liwe, z˙e w przypadku Forbesa nie chodziło
tylko o to. Tania widziała kiedys´ Clarisse˛, powab-
na˛ blondynke˛ w typie amerykan´skiej seksbomby,
kto´rej pie˛kno szpecił jednakz˙e jakis´ rys infantyliz-
mu i manieryzm w zachowaniu, jak u rozpieszczo-
nego dziecka.
Trudno powiedziec´, by uje˛ła Tanie˛ takz˙e swoim
zachowaniem – po raz pierwszy spotkały sie˛ w sy-
tuacji, gdy pani Forbes wpadła do sklepu Tani po
me˛z˙a, omawiaja˛cego ze swoja˛ nowa˛ klientka˛ spra-
wy firmy, i zupełnie ignoruja˛c Tanie˛, nada˛sanym
głosem małej dziewczynki zaz˙a˛dała, z˙eby natych-
miast z nia˛ wyszedł.
Tania zastanawiała sie˛, czy Clarissie kiedykol-
wiek czegos´ w z˙yciu brakowało. Cały jej wygla˛d,
ubranie od najdroz˙szych projektanto´w mody, kos-
metyki, cera, całe jej zachowanie mo´wiło, z˙e od
zawsze przyzwyczajona jest do hołdo´w, do otrzy-
mywania wszystkiego, czego zapragnie. Jej jedy-
nym zaje˛ciem zas´ jest dbałos´c´ o siebie i swoje
potrzeby.
Jak ona, Tania, samotna matka z dzieckiem,
urabiaja˛ca sobie re˛ce po łokcie, by zarobic´ na
podstawowe potrzeby, miała sie˛ ro´wnac´ z kims´
takim?
Mys´la˛c w ten sposo´b, Tania nie zdawała sobie
sprawy, jak bardzo sie˛ krzywdzi. A poniewaz˙ a-
wanse me˛z˙czyzn brała jedynie za pro´by wykorzys-
tania jej samotnos´ci, nie us´wiadamiała sobie, z˙e
21
Penny Jordan
były one w istocie pokornym hołdem składanym
jej niemal klasycznej urodzie.
Miała regularna˛ owalna˛ twarz o wysokich kos´-
ciach policzkowych, smukła˛ szyje˛ i pełne zmys-
łowe usta, kto´re wywoływały w me˛z˙czyznach
piorunuja˛cy efekt. Ro´wnie jak uroda, o jej atrak-
cyjnos´ci stanowił zupełny brak sztucznos´ci. Była
wre˛cz dziewcze˛co naturalna, co w kontras´cie z ko-
kieteria˛ wielu kobiet działało jak łyk s´wiez˙ej
wody. A unikaja˛c zaloto´w me˛z˙czyzn, Tania jedy-
nie podnosiła swa˛ atrakcyjnos´c´ i wzbudzała ich
fascynacje˛.
Nicholas Forbes jeszcze kilka razy starał sie˛
z nia˛ spotkac´ na bardziej przyjacielskiej stopie,
Tania jednak broniła sie˛ przed tym re˛kami i noga-
mi. Nie tylko dlatego z˙e teraz, gdy miała na głowie
otwarcie sklepu, liczyła kaz˙da˛ sekunde˛, ale takz˙e
dlatego, z˙e na tym etapie, gdy dopiero wszystkich
poznawała, nie miała zamiaru wzbudzac´ bezpod-
stawnych podejrzen´ czy plotek.
Poza tym wynurzenia Nicholasa na temat jego
z˙ycia małz˙en´skiego były dla niej mało interesuja˛ce
i po prostu kre˛puja˛ce, wie˛c dała mu wyraz´nie do
zrozumienia, z˙e dopuszcza z nim kontakt tylko na
zawodowej stopie.
Nie sa˛dziła tez˙, z˙e moz˙e kiedykolwiek zechciec´
zaprzyjaz´nic´ sie˛ z cała˛ rodzina˛ Nicholasa. Czuła,
z˙e Clarissa daleka jest od szukania z nia˛ zaz˙yłos´ci,
podobnie jak jej, Tani, nie cia˛gne˛ło ani do Clarissy,
22
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ani do Nicholasa. Odnosiła wraz˙enie, z˙e ich s´wiaty
zupełnie sie˛ rozmijaja˛. W tej opinii utwierdziła ja˛
rozmowa z Ann Fielding.
– Chodziłam z Nicholasem do szkoły – mo´wiła
Ann – i wiem, z˙e sie˛ mocno zmienił. Pewnie od-
krywa, z˙e s´lub z bogata˛ panna˛ to znowu nie taki
mio´d. Podejrzewam tez˙, z˙e nie wychodzi mu na
zdrowie s´wiadomos´c´, z˙e włas´ciwie cały jego inte-
res jest nakre˛cany znajomos´ciami szwagra, Jamesa
Warrena, kto´ry w dodatku nadal obsypuje Clarisse˛
go´rami złota, jakby cia˛gle chciał jej wynagrodzic´
to, co przeszła w dziecin´stwie.
– Co takiego jej sie˛ przytrafiło? – spytała z cie-
kawos´cia˛ Tania.
– Nie słyszałas´ jeszcze? – Ann rozsiadła sie˛
wygodniej. – Ojciec Jamesa i matka Clarissy po-
znali sie˛ jako wdowcy i wkro´tce zostali małz˙en´st-
wem. Z chwila˛ jednak, gdy na nowo poła˛czone
rodziny zacze˛ły sie˛ cieszyc´ z˙yciem, oboje zgine˛li
w wypadku w go´rach. Ponowna tragedia zupełnie
zdruzgotała Clarisse˛ i choc´ miała juz˙ wtedy dwa-
dzies´cia lat, bez pomocy przyrodniego brata pew-
nie nie umiałaby sie˛ podnies´c´.
– Mo´wisz o Warrenie? – upewniła sie˛ Tania.
– Włas´nie. James dosłownie zasta˛pił Clarissie
rodzico´w, opiekował sie˛ nia˛ i spełniał wszystkie jej
zachcianki. I od tego czasu włas´ciwie nic sie˛ nie
zmieniło, mimo z˙e Clarissa ma własna˛ rodzine˛
i sama musi sie˛ opiekowac´ synami. James nie zda-
23
Penny Jordan
wał sobie sprawy, z˙e kre˛ci bicz na siebie. Clarissa
stała sie˛ w stosunku do niego zaborcza, ze wszyst-
kim i we wszystkim szuka jego rady i pomocy, jak
gdyby bez niego zawalił sie˛ jej s´wiat. Ze wspo´ł-
czuciem mys´le˛ o kobiecie, kto´ra˛ zainteresuje sie˛
James, bo Clarissa nie pozwoli, z˙eby stac´ sie˛
w z˙yciu brata postacia˛ numer dwa.
– Moz˙e taki układ mu odpowiada? – zastana-
wiała sie˛ Tania. – Wielu me˛z˙czyzn czuje sie˛ mile
połechtanych, kiedy uzalez˙niaja˛ od siebie kobiety
emocjonalnie czy finansowo.
– Owszem, bywaja˛tacy, ale James na pewno do
nich nie nalez˙y. Jest na to za inteligentny i zbyt
zro´wnowaz˙ony. – Ann pokre˛ciła głowa˛. – Mys´le˛,
z˙e po prostu zro´sł sie˛ juz˙ ze swoja˛ rola˛ opiekuna,
a moz˙e boi sie˛, z˙e gdyby sie˛ wycofał, to cały s´wiat
Clarissy zawaliłby sie˛ w gruzy. Moz˙e istnieje takie
niebezpieczen´stwo, ale powszechna jest tez˙ opinia,
z˙e Clarissa z rozmysłem wykorzystuje brata. A juz˙
na pewno wszyscy uz˙alaja˛ sie˛ nad Nicholasem, bo
ten nie ma łatwego z˙ycia. Włas´ciwie cia˛gle z˙yje
w cieniu wszechpote˛z˙nego szwagra i to na pewno
nie przysparza mu szacunku ani z˙ony, ani samego
siebie. Poza tym nie za bardzo moz˙e sie˛ buntowac´,
bo wie˛kszos´c´ kliento´w trafia do niego za pos´red-
nictwem Jamesa. Biedna chłopina.
Po tej rozmowie Tania nieco lepiej rozumiała
zachowanie prawnika. Co nie zmienia faktu, z˙e nie
mogła dopus´cic´ do wie˛kszej zaz˙yłos´ci mie˛dzy
24
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
nimi. Korciło ja˛, by zwierzyc´ sie˛ ze swych kłopo-
to´w Ann, ale mimo coraz wie˛kszego zaufania,
jakim darzyła nowa˛ przyjacio´łke˛, wolała na razie
nie poruszac´ zbyt osobistych wa˛tko´w.
Przyzwyczajenie, z˙e we wszystkich okolicznos´-
ciach i ze wszystkimi decyzjami jest zdana na
siebie, nadal było dominuja˛ce. Wiedziała, z˙e musi
nadal zachowywac´ dystans, z nadzieja˛, z˙e sprawy
z Nicholasem jakos´ naturalnie sie˛ ułoz˙a˛. A poza
tym sprawa˛ priorytetowa˛ jest nie pocieszanie cu-
dzego me˛z˙a, ale otwarcie sklepu, i na tym musi sie˛
skupic´.
Po poz˙egnaniu z Ann Tania przebiegła mys´-
lami, co juz˙ zostało zrobione i co jeszcze czeka na
swoja˛ kolej. Wne˛trze sklepu zostało niemal skon´-
czone, wystawa takz˙e. Dała ogłoszenie do lokalnej
prasy i pozostało tylko zadbac´ o jak najlepszy
asortyment, maja˛c na uwadze gusta zaro´wno bar-
dziej tradycyjne, jak i bardziej nowoczesne. A po-
tem powierzyc´ sie˛ opiece bogo´w.
Ostatnim taksuja˛cym spojrzeniem ogarne˛ła
swoja˛ dzisiejsza˛ prace˛ i włas´nie miała zamkna˛c´
sklep, gdy zauwaz˙yła, z˙e w jej strone˛ zmierza jakis´
me˛z˙czyzna.
Widza˛c jego twarz przecie˛ta˛ gniewnym gryma-
sem, Tania poczuła strach i w pierwszym odruchu
miała ochote˛ zatrzasna˛c´ mu drzwi przed nosem.
Ale przemogła sie˛ i spojrzała na niego uwaz˙nie.
Nigdy dota˛d nie widziała go na oczy. Był wy-
25
Penny Jordan
soki i postawny, ubrany niedbale, w wytarte dz˙insy
i bawełniana˛ koszulke˛. Włosy miał ciemne, potar-
gane, a na policzku brudny s´lad, chyba smaru, jak
gdyby dopiero co oderwał sie˛ od pracy w warsz-
tacie. Mimo jednak niedbałego wygla˛du było
w nim cos´, dzie˛ki czemu nie robił wraz˙enia roztar-
gnionego mechanika. Biła od niego spokojna pew-
nos´c´ siebie, co sprawiało, z˙e mimo złos´ci zacho-
wywał opanowanie.
– Przepraszam, ale sklep jest jeszcze zamknie˛ty
– oznajmiła Tania, staraja˛c sie˛, z˙eby głos jej nie
drz˙ał.
Z bliska potwierdziło sie˛ jej wraz˙enie, z˙e me˛z˙-
czyzna jest z jakiegos´ powodu zły. Gdy wbił w nia˛
wzrok, w jego chłodnych zielonych oczach pojawił
sie˛ zagadkowy błysk, natychmiast jednak przy-
oblekł twarz w ten sam grymas ws´ciekłos´ci, a na-
wet lekkiej pogardy. Tania nie na z˙arty poczuła sie˛
zdezorientowana i przestraszona.
Kto to jest i czego u licha chce?
– Widze˛ – odparł szorstkim i zduszonym gło-
sem, jakby z trudem hamuja˛c wybuch. – Ale nie
przyszedłem na zakupy, tylko z˙eby z pania˛ pomo´-
wic´.
– Dobrze... – odparła ostroz˙nie, staraja˛c sie˛
zyskac´ na czasie. – Ale moz˙e nie w tej chwili, bo
musze˛ odebrac´ co´rke˛ ze szkoły. Moz˙e sie˛ umo´wi-
my...
– No oczywis´cie! – przerwał jej sarkastyczny
26
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
okrzyk. – Wierze˛, z˙e taka forma spotkan´ z me˛z˙-
czyznami najbardziej by pani odpowiadała, pani
Carter.
– Nie rozumiem... – ba˛kne˛ła, zupełnie juz˙ zbita
z tropu.
– Po prosu widze˛, z˙e lubi sie˛ pani umawiac´ ze
wszystkimi – rzucił me˛z˙czyzna, ale natychmiast
dodał z jadem w głosie: – Sprawa jest prosta. Od
dzis´ ma pani zaprzestac´ wszelkich schadzek z mo-
im szwagrem.
– Co takiego?! – Tania miała nadzieje˛, z˙e sie˛
przesłyszała. Facet albo ja˛ bierze za kogos´ innego,
albo oszalał. – Jakich schadzek?! O czym pan
mo´wi? Przykro mi, ale to z˙yczenia pod złym
adresem i...
Urwała nagle, widza˛c, jak me˛z˙czyzna sie˛ga do
kieszeni i wyjmuje z niej ksia˛z˙eczke˛ czekowa˛.
– Dobrze, dobrze. Ile? – spytał, a na jego twarzy
pokazał sie˛ wyraz skrajnej pogardy i obrzydzenia.
– Wystarczy dziesie˛c´ tysie˛cy funto´w?
– Dziesie˛c´ tysie˛cy... – powto´rzyła bezwiednie.
– Prosze˛ nie przecia˛gac´ struny. Wie˛cej i tak
pani nie zaoferuje˛.
– Nie wiem, o co panu chodzi, i nie chce˛
wiedziec´! – wybuchne˛ła w kon´cu, nie bacza˛c na
konsekwencje, gdyby jednak miała do czynienia
z szalen´cem. – Prosze˛ sie˛ sta˛d wynosic´, bo wezwe˛
policje˛!
– I co im pani powie? – Me˛z˙czyzna sprawiał
27
Penny Jordan
wraz˙enie nieporuszonego jej wybuchem. – Z
˙
e
zaofiarowałem pani dziesie˛c´ tysie˛cy funto´w za
przyrzeczenie, z˙e nie be˛dzie pani niszczyła mał-
z˙en´stwa mojej siostry? Jeszcze pani usłyszy, z˙e
traktuje˛ pania˛ zbyt wspaniałomys´lnie. W naszym
mies´cie nie jest oboje˛tne, co robi sa˛siad, jakich
dopuszcza sie˛ nieprawos´ci! Dlatego nie ma co pani
liczyc´ na pobłaz˙anie, nawet policji. Daje˛ pani dobe˛
na przemys´lenie mojej propozycji. Z
˙
egnam.
Tania stała nieruchomo na progu sklepu, od-
prowadzaja˛c wzrokiem znikaja˛ca˛ sylwetke˛. Z szo-
ku wyrwał ja˛ dopiero głos Ann Fielding, kto´ra
wpadła ze wzorem na zasłony.
– A czego´z˙ u ciebie szukał James Warren? –
spytała ze zdziwieniem. – Znany jest z tego, z˙e
interesuje sie˛ wszystkimi lokalnymi sprawami,
pewnie dlatego, z˙e pochodzi z rodziny załoz˙ycieli
miasteczka, ale... – Ann przerwała raptownie. –
Cos´ ty taka blada? Co sie˛ stało?
– Kto to był? Moz˙esz powto´rzyc´? – wykrztusiła
Tania.
– James Warren – odparła zdziwiona Ann. –
Szwagier Nicholasa Forbesa.
No tak, to wyjas´nia wszystko. Tania z niedowie-
rzaniem pokre˛ciła głowa˛. Jak on s´mie! Jak mu
mogło przyjs´c´ do głowy, z˙e z Nicholasem ła˛czy ja˛
cos´ wie˛cej niz˙ sprawy zawodowe. Jak mo´gł jej
imputowac´, z˙e ma romans z jego szwagrem i chce
rujnowac´ przyrodniej siostrze małz˙en´stwo!
28
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Z ponurym us´miechem pomys´lała, z˙e jest hipo-
kryta˛ do kwadratu albo głupcem, skoro nie zdaje
sobie sprawy, z˙e to on włas´nie rujnuje małz˙en´stwo
Forbeso´w, skoro bez przerwy wtra˛ca sie˛ w ich
sprawy. No, to ładnie sie˛ zaczyna.
Tania rzuciła ukradkowe spojrzenie na kolez˙an-
ke˛, zastanawiaja˛c sie˛, czy moz˙e ja˛ wtajemniczac´
w swoje nowe problemy. Ale uznała, z˙e nadal za
mało ja˛ zna, a sprawa jest zbyt kontrowersyjna
i zawikłana, by ryzykowac´ utrate˛ sympatii pierw-
szej zaprzyjaz´nionej z nia˛ tu osoby.
– To nic. – Us´miechne˛ła sie˛ blado i zaz˙ar-
towała: – Widac´ tak na mnie podziałał upał w ze-
stawieniu z widokiem lokalnego patriarchy.
– Wszystko jasne! – rozes´miała sie˛ Ann, biora˛c
z˙art Tani za dobra˛monete˛. – I tak nie mam poje˛cia,
jak ty to wszystko znosisz. Nowe miasto, nowa
firma i kilka dni do otwarcia. Pamie˛tam, jak ja
i Tom zakładalis´my firme˛. Mo´wie˛ ci, obłe˛d. No,
ale musze˛ pe˛dzic´. Pa, i trzymaj sie˛ wiatru!
Tania pomachała jej, ale nadal stała nierucho-
mo, jakby nie była w stanie sie˛ ruszyc´. Pie˛knie sie˛
zaczyna!
Pierwsze kroki nowego z˙ycia w nowym mies´cie
i juz˙ ma na głowie konflikt z wszechpote˛z˙nym
miejscowym notablem. Ale nie pozwoli sie˛ obra-
z˙ac´, choc´by ten facet był nie wiadomo kim! Co za
bezczelnos´c´! Potraktował ja˛ jak tania˛ lafirynde˛,
kto´ra ugania sie˛ za cudzymi me˛z˙ami.
29
Penny Jordan
Najwaz˙niejsze jednak, ska˛d mu takie niedo-
rzecznos´ci przyszły do głowy? Musi jak najszyb-
ciej skontaktowac´ sie˛ z Nicholasem i wyjas´nic´
sytuacje˛. Moz˙e w rozmowie palna˛ł jakies´ głup-
stwo, kto´re zostało opacznie zrozumiane przez
szwagra?
Ale nawet jes´li to jest prawda, czemu ten zadu-
fek wtra˛ca sie˛ w nie swoje sprawy?
No, dos´c´ tego. Domysłami i tak nic nie zdziała,
jedynie wpe˛dzi sie˛ w wie˛ksza˛ furie˛ i frustracje˛.
Musi jak najszybciej zadzwonic´ do Nicholasa.
30
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy Lucy opowiedziała matce wszystkie nowi-
ny ze szkoły, zacze˛ła sie˛ pakowac´ na naste˛pny
dzien´ i przygotowywac´ do po´js´cia spac´.
Obserwuja˛c jej beztroska˛ krza˛tanine˛, Tania
zastanawiała sie˛, jak to ich nowe z˙ycie wpłynie
na dziewczynke˛. Przez całe lata starała sie˛, by
Lucy niczego nie brakowało, ale wiedziała, z˙e
nawet gdyby zarabiała krocie we własnej firmie,
nie jest w stanie stworzyc´ co´rce normalnego
domu.
Ona sama nigdy nie te˛skniła za me˛z˙czyzna˛
w swoim z˙yciu, ale wiedziała, z˙e jest tak tylko
wskutek urazu. Kiedys´ przeciez˙ miała ojca, a było to
wspomnienie, kto´rego niczym nie moz˙na zasta˛pic´.
Natomiast Lucy nie miała takiego dos´wiadczenia
i Tania bardzo nad tym bolała.
Na razie mogła zrobic´ jedno – starac´ sie˛, by jej
własne przykre dos´wiadczenie nie zatruło umysłu
co´rki. Nawet opowiadaja˛c Lucy, jak doszło do jej
pocze˛cia, starała sie˛, by w jej słowach nie po-
brzmiewała gorycz i wstre˛t, kto´re by mogły wypa-
czyc´ dziecku obraz me˛z˙czyzn. Chciała, aby doros-
ła Lucy znalazła swoja˛ miłos´c´, lecz tymczasem
coraz cze˛s´ciej zastanawiała sie˛, czy dziewczynce
całkiem po prostu nie brakuje ojca.
Zauwaz˙yła, jak mała lepi sie˛ do Nicholasa,
ilekroc´ ten ich odwiedza, jak szybko nawia˛zuje
z nim doskonały kontakt, jak sie˛ z nim przekoma-
rza. Przy okazji odkryła, z˙e Nicholas jest ciepły
i dowcipny. Na tyle zmieniło to jego obraz, z˙e
zacze˛ła czuc´ do niego sympatie˛ i rozumiec´, z˙e
z taka˛ z˙ona˛ i szwagrem tez˙ nie ma z˙ycia usłanego
ro´z˙ami.
Co wcale nie znaczy, z˙e mu nie zmyje głowy,
jes´li cos´ plo´tł na jej temat.
Pogłaskała co´rke˛ po głowie, zeszła na do´ł do
saloniku, kto´ry pełnił takz˙e funkcje˛ tymczasowego
biura, i wykre˛ciła numer Nicholasa. Słysza˛c, kto
dzwoni, sekretarka zawahała sie˛, jednak potem bez
słowa przeła˛czyła rozmowe˛.
Tania zmarszczyła brwi, odnosza˛c bardzo nie-
miłe wraz˙enie, z˙e zmiana zachowania zwykle
sympatycznej i rozmownej sekretarki nie wro´z˙y
32
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
nic dobrego. To wraz˙enie sie˛ zatarło, gdy usłyszała
w słuchawce Nicholasa, jak zwykle serdecznego
i uwaz˙nego. No, przynajmniej jeszcze nie cały
s´wiat jest przeciwko niej. Jednakz˙e przezornie
wolała nie omawiac´ z nim przez telefon tak niemi-
łej i niespodziewanej wizyty jego szwagra.
– Chciałam sie˛ tylko dowiedziec´, czy znalazł-
bys´ chwilke˛ – rzuciła do słuchawki, staraja˛c sie˛, by
jej głos brzmiał jak najbardziej oboje˛tnie. – Mam
dos´c´ pilna˛ sprawe˛.
– Oczywis´cie. Zaraz u ciebie be˛de˛. I tak miałem
kon´czyc´. Wybieramy sie˛ z Clarissa˛ na kolacje˛
z jej bratem, Jamesem Warrenem, kto´ry włas´nie
wro´cił ze Stano´w, i obiecałem, z˙e nie be˛de˛ siedział
długo w pracy.
Na dz´wie˛k nazwiska Jamesa Tania z trudem sie˛
powstrzymała, by nie zazgrzytac´ ze˛bami. Gdyby
od niej zalez˙ało, postarałyby sie˛, z˙eby to była
ostatnia kolacja w z˙yciu Jamesa Warrena. Poli-
czyła do dziesie˛ciu, nie chca˛c sie˛ nakre˛cac´, bo za
chwile˛ czeka ja˛ nieprzyjemna rozmowa, w kto´rej
dos´c´ be˛dzie emocji.
Czekaja˛c na Nicholasa, przemierzała małe po-
mieszczenie tam i z powrotem. Tak wyczekiwała
na to swoje nowe z˙ycie, tyle pokładała w nim
nadziei, a teraz jak grom z jasnego nieba spada na
nia˛ taka nieprzyjemna sprawa.
Najbardziej jednak gryzła ja˛ i bolała jawna
niesprawiedliwos´c´ losu. Nie zrobiła ani nie powie-
33
Penny Jordan
działa nic, co by mogło sprowokowac´ kogokol-
wiek do tak bezpodstawnych oskarz˙en´. A juz˙ na
pewno nie osobe˛, kto´rej ta sytuacja nie dotyczy
bezpos´rednio. Wie˛c jak ten małomiasteczkowy
patriarcha ma czelnos´c´ sie˛ wtra˛cac´!
Nie mogła udawac´, z˙e stosunek Jamesa Warrena
do niej jest jej oboje˛tny. Warren jest bodaj najwaz˙-
niejsza˛ lokalna˛ osobistos´cia˛ i zadzieranie z kims´
takim nikomu nie wychodzi na dobre. Nawet nie
miała na niego haka, bo udowodnienie, z˙e starał sie˛
ja˛ przekupic´, bez z˙adnych dowodo´w jest niemoz˙-
liwe.
Jej ponure rozmys´lania przerwało przybycie
Nicholasa.
– Co sie˛ stało? – zawołał od progu, jak zwykle
witaja˛c ja˛ radosnym us´miechem. Ale zaraz spo-
waz˙niał. – Widze˛, z˙e cos´ cie˛ trapi.
– Trapi to mało powiedziane – odparła gorzko.
– Trudno w to uwierzyc´, ale odwiedził mnie dzis´
two´j szwagier i ni mniej, ni wie˛cej zarzucił mi, z˙e
mam z toba˛ romans. A potem zaoferował mi dzie-
sie˛c´ tysie˛cy funto´w, z˙ebym z toba˛ zerwała...
– Co? Az˙ dziesie˛c´ tysie˛cy? Mam nadzieje˛, z˙e
wzie˛łas´!
Nicholas rozes´miał sie˛, ale Tania dostrzegła, z˙e
s´miech jest wymuszony i z˙e Nicholas jest mocno
zmieszany.
– Daj spoko´j! – ofukne˛ła go. – Nie mam ochoty
na z˙arty. Musisz jak najszybciej wybic´ z głowy
34
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
swojemu nade˛temu szwagrowi, z˙e istnieje choc´by
moz˙liwos´c´ istnienia romansu mie˛dzy nami. Jestem
ska˛dina˛d ciekawa, ska˛d mu taki kretyn´ski pomysł
przyszedł... Nicholas?
Tania zobaczyła, z˙e prawnik wstaje i zaczyna
sie˛ nerwowo przechadzac´.
– Co sie˛ dzieje?
– Nie wiem, jak to powiedziec´ – wydukał
Nicholas zupełnie innym głosem. – Obawiam sie˛,
z˙e to wszystko moja wina...
– Nicholas! – krzykne˛ła Tania, a ten sie˛ skulił.
– Ale nigdy nie chciałem... nie zamierzałem...
Nie miałem poje˛cia, z˙e Clarissa wmiesza w to
Jamesa.
– Chcesz powiedziec´, z˙e to ona powiedziała
bratu o naszym rzekomym romansie? – Tania
zmarszczyła brwi. – Co jej wpadło do głowy?
Przeciez˙ wie, z˙e jestes´ moim prawnikiem, wie˛c
nasze spotkania sa˛ oczywiste. A poza tym wszyscy
wiedza˛, z˙e jestes´ przykładnym me˛z˙em.
– Włas´nie w tym se˛k – oznajmił Nicholas, a na
jego twarzy pojawił sie˛ wyraz cierpienia. – Az˙ za
przykładnym. Do tego stopnia, z˙e dałem zrobic´
z siebie chłopca na posyłki, cia˛gle musze˛ wy-
słuchiwac´ jej pretensji, a nawet wys´miewania sie˛
ze mnie. Moz˙e sam bym to znosił, ale przeciez˙
mam syno´w i niedługo be˛da˛ to widzieli ro´wnie
dobrze, jak wszyscy mieszkan´cy miasteczka. Po-
suna˛łem sie˛ nawet do ostrzez˙enia jej, z˙e jes´li nie
35
Penny Jordan
skon´czy mnie upokarzac´, postaram sie˛ o separacje˛.
Ale ona tego nie bierze pod uwage˛, a przynajmniej
tak twierdzi. – Prawnik głe˛boko odetchna˛ł. – Wi-
dza˛c, z˙e to ja˛ troche˛ ruszyło, pomys´lałem, z˙e nie
zawadzi, jak be˛dzie o mnie troche˛ zazdrosna. Z
˙
e
zasugeruje˛, iz˙ istnieje pewna wspaniała kobieta,
kto´ra mna˛ nie pomiata i nie pogardza. Miałem
nadzieje˛, z˙e Clarissa spojrzy na mnie nieco inaczej.
I... i zasugerowałem, z˙e ty i ja... Zawsze była
okropna˛ zazdros´nica˛ i z tego, co mo´wisz, rezultaty
przeszły moje najs´mielsze oczekiwania.
– Co?! – Tania nie mogła uwierzyc´ własnym
uszom. – Czys´ ty oszalał? Chcesz powiedziec´, z˙e
celowo wmo´wiłes´ z˙onie takie brednie?
– Nie miałem poje˛cia, jakie to przyniesie sku-
tki... – Nicholas unikał jej wzroku. – Poza tym nie
powiedziałem wprost, z˙e ty i ja mamy romans.
Włas´ciwie tylko o tobie opowiadałem, jak bardzo
cie˛ podziwiam, jaka jestes´ dzielna, no wiesz... Do
głowy by mi nie przyszło, z˙e wcia˛gnie do tego
Jamesa. Choc´ powinienem sie˛ był tego spodzie-
wac´, bo ona biegnie do niego na skarge˛ z byle
głupstwem. James znaczy dla niej o wiele wie˛cej
niz˙ ja... – Ostatnie słowa Nicholas wymo´wił ledwie
słyszalnie.
Dla Tani było oczywiste, z˙e nie tylko Clarisse˛
ope˛tał demon zazdros´ci. Ale po tym, co jej Nicho-
las zrobił, nie miała najmniejszej ochoty sie˛ nad
nim uz˙alac´.
36
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– To nie zmienia faktu, z˙e nie masz prawa
naprawiac´ swojego z˙ycia kosztem szargania czy-
jejs´ opinii. Z
˙
a˛dam, z˙ebys´ natychmiast wyjas´nił ca-
ła˛ sytuacje˛ z˙onie oraz szwagrowi – rzekła Tania
stanowczo, ale widza˛c, z˙e Nicholas jest blady jak
kreda, dodała łagodniejszym tonem: – Czy na-
prawde˛ tak trudno jest usia˛s´c´ z własna˛ z˙ona˛ i spo-
kojnie wyjas´nic´, co przez˙ywasz? Powiedziec´, jak
ja˛kochasz i z˙e to, co robi, rani cie˛? Przekonac´ ja˛, z˙e
wasze małz˙en´stwo jest tak dla ciebie cenne, z˙e
chciałes´ je ratowac´, nawet wzbudzaja˛c jej za-
zdros´c´? Czy to nie sa˛ wystarczaja˛ce argumenty dla
ukochanej osoby, z˙eby przynajmniej zastanowiła
sie˛ nad swoim poste˛powaniem? Przeciez˙ kiedys´
musielis´cie sie˛ kochac´.
– Ja kochałem Clarisse˛ do szalen´stwa i marzy-
łem, z˙eby została moja˛ z˙ona˛. Co do niej... – Nicho-
las zawahał sie˛. – Nie wiem, czy powinienem to
mo´wic´, ale włas´ciwie do dzis´ nie wiem, dlaczego
zdecydowała sie˛ mnie pos´lubic´.
Tania słuchała go w milczeniu. Było jej z˙al
Nicholasa, ale nie mogła mu darowac´, z˙e zamiast
je˛czec´ i posługiwac´ sie˛ innymi do załatwiania
swoich małz˙en´skich spraw, sam nie stawi czoła
problemowi. Nurtowało ja˛ tez˙ pytanie, jak to
moz˙liwe, z˙e Clarissa tak pomiata me˛z˙em. Co to za
kobieta?
– Powtarzam – rzekła w kon´cu. – Rozumiem
twoje problemy i wspo´łczuje˛ ci, ale musisz powie-
37
Penny Jordan
dziec´ prawde˛. Two´j szwagier dał mi dwudziesto-
czterogodzinne ultimatum na zerwanie z toba˛. Jak
mam mu tłumaczyc´, z˙e nie moge˛ tego zrobic´, bo
nie ma z˙adnego romansu? Z tego, co wiem, to
człowiek wpływowy, a ostatnia rzecz, kto´ra jest mi
teraz potrzebna, to zadzieranie z lokalnymi szy-
chami. Zostawiam w ogo´le na boku moja˛ prywatna˛
opinie˛ o człowieku, kto´ry nie maja˛c z˙adnych
dowodo´w, ma czelnos´c´ oskarz˙ac´ innych o ,,złe
prowadzenie sie˛’’, a takz˙e sam fakt, z˙e takie
wtra˛canie sie˛ do cudzego z˙ycia pachnie ciemno-
grodem. A co do ciebie, Nicholas... Z
˙
al mi cie˛, ale
nie pozwole˛ ci mieszac´ mnie do swoich spraw.
Prosze˛, z˙ebys´ jak najszybciej wszystko wyjas´nił.
Koniec, kropka.
– Dobrze, postaram sie˛ – obiecał z bladym
us´miechem.
Tania z˙achne˛ła sie˛, ale miała juz˙ dos´c´ tłumacze-
nia po raz kolejny oczywistos´ci.
Odprowadziwszy adwokata do drzwi, wro´ciła
do salonu zamys´lona. Jak to moz˙liwe, z˙e dwoje
kochaja˛cych sie˛ ludzi potrafi zadawac´ sobie takie
cierpienie? Jak to moz˙liwe, z˙e musza˛ uciekac´ sie˛
do podchodo´w i gierek, by zwro´cic´ na siebie
uwage˛ partnera? Trudno jej było nie czuc´ pogardy
dla dorosłych ludzi, kto´rzy w tak dziecinny sposo´b
igraja˛ ze swoimi uczuciami.
Nurtowała ja˛ tez˙ mys´l o Clarissie. Jak to moz˙-
liwe, z˙e tak lekcewaz˙y me˛z˙a? Z drugiej strony jest
38
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
moz˙liwe, z˙e skoro Nicholasa stac´ na takie poste˛-
pki, jak farsa z nieprawdziwym romansem, oboje
sa˛ siebie warci.
W marzeniach małz˙en´stwo jawiło jej sie˛ zupeł-
nie inaczej – jako prawdziwy zwia˛zek dusz i ciał,
wzajemne porozumienie, szacunek i zaufanie, da-
wanie z siebie wszystkiego dla dobra drugiej
osoby. Tylko wtedy to pie˛kne uczucie, kto´re zwie
sie˛ miłos´cia˛, moz˙e rozkwitac´ i dojrzewac´. Jes´li zas´
małz˙en´stwo miewa taka˛ postac´ jak zwia˛zek Claris-
sy i Nicholasa, to Tania wolała samotnos´c´ do
kon´ca z˙ycia.
Tylko co z Lucy? Ona sama, Tania, ma prawo
do wyboru samotnos´ci, ale jej decyzja oznacza
jednoczes´nie, z˙e co´rka be˛dzie nadal dorastała bez
ojcowskiej opieki, co moz˙e na zawsze zostawic´
w niej wypaczony obraz całego me˛skiego s´wiata.
Nie mogła nie zauwaz˙yc´, jak cze˛sto w opowies´-
ciach Lucy pojawia sie˛ ostatnio dom nowych
sa˛siado´w, Fieldingo´w, ile czasu zajmuje opowia-
danie o tym, z˙e ,,pan Fielding to, pan Fielding
tamto’’. Dosyc´ cze˛sto w głosie dziewczynki pobrz-
miewa nutka smutku, moz˙e zazdros´ci, z˙e w ich
domu nie jest jak u sa˛siado´w...
Czy Tania ma prawo tak egoistycznie podcho-
dzic´ do sprawy i pozbawiac´ sie˛ choc´by szansy, z˙e
ich z˙ycie be˛dzie podobne?
A z drugiej strony, czy ma prawo wychodzic´ za
kogos´ z rozsa˛dku, ryzykuja˛c, z˙e jej małz˙en´stwo
39
Penny Jordan
przekształci sie˛ w pole bitewne, pełne was´ni i in-
tryg, jak u Forbeso´w?
Westchne˛ła, nie moga˛c sobie dac´ rady z cie˛z˙a-
rem takiego dylematu, a tym bardziej nie chciała
mys´lec´ o jutrzejszym dniu, o ultimatum Jamesa
Warrena.
Z
˙
eby choc´ na chwile˛ oderwac´ sie˛ od prob-
lemo´w, zacze˛ła sie˛ zastanawiac´, jak urza˛dzic´ swo´j
ogromny, zapuszczony dom. Miała mno´stwo po-
mysło´w, ale tez˙ mno´stwo wydatko´w, kto´re maja˛
pierwszen´stwo, wie˛c musi na razie ograniczyc´ sie˛
do czegos´ prostego, i co moz˙na zrobic´ samej.
S
´
ciany saloniku chciała pomalowac´ na z˙o´łty
słoneczny kolor, a pod sufitem dodac´ dekoracyjny
pasek, kto´ry nada pomieszczeniu nieco ciepła
i przytulnos´ci. Taksuja˛cym spojrzeniem obrzuciła
wysłuz˙ona˛ kanape˛, kto´ra nadawała sie˛ do wymia-
ny, ale na razie musi jej wystarczyc´ zmiana tapi-
cerki. Moz˙e przynajmniej uda jej sie˛ szarpna˛c´ na
wymarzony adamaszek, skoro juz˙ nie musi sie˛
obawiac´, z˙e materiał wysmaruja˛ czyjes´ tajemnicze
paluszki, jak to sie˛ działo w okresie, gdy Lucy była
malutka.
Ciotka oszcze˛dzała na remontach, lecz pod
pewnym wzgle˛dem sie˛ to opłaciło. Gdy Tania
codziennie spogla˛dała na stare kominki z oryginal-
nymi, dziewie˛tnastowiecznymi paleniskami, nie-
zmiennie wpadała w zachwyt.
Od Ann wiedziała, z˙e sa˛ warte fortune˛.
40
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Na razie musi sie˛ skupic´ na urza˛dzeniu najwaz˙-
niejszych pomieszczen´ – oddzielnych sypialni dla
siebie i Lucy, salonu oraz niewielkiego przyleg-
łego don´ pomieszczenia przekształconego na biu-
ro, i w kon´cu łazienki i kuchni, z kto´rej wy-
chodziłoby sie˛ wprost do ogrodu.
Ale praca jej nie przeraz˙ała, byle miec´ z czego
z˙yc´ i nie pakowac´ sie˛ w problemy.
Zwłaszcza cudze.
Na mys´l o jutrzejszym dniu serce mocniej jej
zabiło. Jes´li było trzeba, potrafiła walczyc´ o wszy-
stko, ale co ma robic´ w sytuacji, gdy włas´ciwie nic
od niej nie zalez˙y? Kiedy nic nie zrobiła, niczemu
nie jest winna? Choc´by nie wiadomo jak sie˛
starała, nie ma szans na przekonanie Warrena, z˙e
nie robi nic niestosownego, a nawet gdyby jej sie˛ to
udało, bała sie˛, z˙e i tak pozostana˛plotki i po´łus´mie-
szki, kto´re jej zatruja˛ z˙ycie.
Cia˛gle tez˙ nie dawała jej spokoju Clarissa. W jej
przywia˛zaniu do przyrodniego brata było bez-
sprzecznie cos´ chorobliwego, choc´ poznawszy jej
egzaltowany charakter rozkapryszonej dziewczyn-
ki i wiedza˛c co nieco o jej tragicznych dos´wiad-
czeniach, jakos´ to sobie mogła wytłumaczyc´.
Tylko dlaczego na taki dziwaczny układ decy-
dował sie˛ James Warren? Cokolwiek o nim sa˛dzi-
ła, wiedziała, z˙e jest nie tyko biznesmenem bywa-
łym w s´wiecie, ale i niegłupim człowiekiem, kto´ry
musi miec´ trzez´wy osa˛d sytuacji. Jak to sie˛ mogło
41
Penny Jordan
stac´, z˙e mimo to powaz˙ył sie˛ na tak nierozwaz˙ny
krok, by is´c´ do nieznajomej i nie tylko zarzucac´ jej
niecny poste˛pek, ale w dodatku starac´ sie˛ ja˛ prze-
kupic´! A moz˙e taki patriarchalny stosunek do
siostry i jej rodziny zadowala jego me˛ska˛ pro´z˙nos´c´
i władczos´c´?
Tania chodziła z ka˛ta w ka˛t, staraja˛c sie˛ przewi-
dziec´ wszystkie moz˙liwe scenariusze, jednak nic
sensownego nie przychodziło jej do głowy.
Jedno tylko jest pewne – za kilkanas´cie godzin
na jej progu stanie wielmoz˙ny pan James Warren.
Zastanawiała sie˛, czy dowiedziawszy sie˛ praw-
dy od Nicholasa, zdobe˛dzie sie˛ na przeprosiny.
A moz˙e be˛dzie mu wstyd, stcho´rzy i w ogo´le nie
złoz˙y jej wizyty?
W głe˛bi duszy wa˛tpiła, by chciał ja˛ przepraszac´.
O ile zda˛z˙yła sie˛ zorientowac´, James nie nalez˙y do
ludzi, kto´rzy by sie˛ przyznawali do błe˛do´w, a tym
bardziej za nie przepraszali.
Wszystko to podziałało na nia˛ przygne˛biaja˛co
i po raz pierwszy pomys´lała, z˙e moz˙e nie starczyc´
jej sił na walke˛ ze wszystkimi przeciwnos´ciami.
Z drugiej strony, jes´li je przezwycie˛z˙y, wygra całe
z˙ycie, nie tylko da siebie, ale takz˙e dla Lucy.
Przede wszystkim dla Lucy.
Zasypiaja˛c, obiecała sobie, z˙e ilekroc´ be˛da˛ ja˛
nachodzic´ wa˛tpliwos´ci i zauwaz˙y utrate˛ sił, musi
sobie przypomniec´, z˙e walczy nie tylko o siebie
i dla siebie.
42
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Pokrzepiona ta˛ mys´la˛ zasne˛ła.
Obudziła sie˛ w nie najlepszym nastroju, kto´ry
jeszcze sie˛ pogorszył, gdy zauwaz˙yła, z˙e zaspała,
a na domiar złego czuła wszelkie symptomy zbli-
z˙aja˛cej sie˛ migreny. Przeklinaja˛c Jamesa Warrena
i jego przodko´w do dziesia˛tego pokolenia, ubrała
sie˛ w co było pod re˛ka˛ i wypatroszyła cała˛ szafke˛
w łazience w poszukiwaniu proszko´w.
Jednakz˙e oczywis´cie nigdzie ich nie znalazła
i niemal tak jak stała, w roboczym ubraniu, po-
gnała do naroz˙nej apteki. Na szcze˛s´cie sympatycz-
ny aptekarz był w stanie ja˛ poratowac´, ale okazał
sie˛ nie lada gaduła˛. Opowiedział jej ze szczego´ła-
mi, jak wszyscy sie˛ ciesza˛, z˙e wreszcie be˛da˛ mieli
sklep z dziecie˛cym obuwiem z prawdziwego zda-
rzenia.
Tania potakiwała z us´miechem, przeste˛puja˛c
z nogi na noge˛. Wiedziała, z˙e zwłaszcza teraz, gdy
jako nowa mieszkanka jest na cenzurowanym,
musi sie˛ starac´ nikogo do siebie nie zrazic´, a zwła-
szcza potencjalnego klienta.
Gdy w kon´cu wyrwała sie˛ z apteki i przesta˛piła
pro´g domu, od razu wyczuła, z˙e cos´ jest nie tak.
O tej porze cały dom te˛tnił energia˛ Lucy, a teraz
panowała głucha cisza. Nie na z˙arty przestraszona
Tania zawołała co´rke˛ i po chwili usłyszała niepew-
ny słabiutki głosik z kuchni.
Gdy weszła, Lucy stała nad skorupami ich
43
Penny Jordan
cennego dzbanka z chin´skiej porcelany i wpat-
rywała sie˛ w podłoge˛ z wystraszona˛ mina˛.
– Przepraszam, mamusiu, chciałam pomo´c...
– wyja˛kała.
– Nic sie˛ nie stało, kochanie – odrzekła szybko
Tania i zacze˛ła sprza˛tac´, by co´rka nie zobaczyła jej
miny.
Serwis był naprawde˛ cenny i długo nie be˛dzie
mogła pozwolic´ sobie na podobny. Ale najwaz˙-
niejsze, z˙e z Lucy wszystko w porza˛dku.
– Chciałam zrobic´ herbate˛ i nagle dzbanek
jakos´ tak sie˛ wys´lizna˛ł.
– Nawet najgrzeczniejszy dzbanuszek od cza-
su do czasu ma narowy – powiedziała, us´mie-
chaja˛c sie˛ do Lucy. – Najwaz˙niejsze, z˙e tobie
nic sie˛ nie stało. Wolałabym tez˙, z˙ebys´ nie sie˛-
gała po wrza˛tek, kiedy jestes´ sama w kuchni.
Umowa?
– Tak, mamusiu, umowa – odparła ochoczo
Lucy, szcze˛s´liwa, z˙e matka nie ma do niej z˙alu.
Jednakz˙e sytuacja z rozbitym dzbankiem nie
poprawiła Tani nastroju. Co chwila cos´ sie˛ działo
nie tak, jakby nad całym dniem zawisło jakies´
fatum, kto´re kaz˙da˛ rzecz, kaz˙de zdarzenie przeis-
tacza w najgorsze z moz˙liwych.
Jednakz˙e Tania wiedziała doskonale, z˙e to nie
jakies´ tajemnicze zrza˛dzenie losu sprawia, z˙e
wszystko jej sie˛ tego dnia nie układa, lecz pełne
44
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
napie˛cia oczekiwanie. Co chwila zerkała nerwowo
na zegar, sprawdzaja˛c, ile jeszcze zostało godzin
do spodziewanej wizyty Jamesa Warrena.
Przez cały czas czuła w z˙oła˛dku kamien´, a skro-
nie nadal pulsowały od migreny, jedynie chwilowo
poskromionej tabletkami.
Starała sie˛ przekonywac´, z˙e nie ma powodu do
niepokoju, bo przeciez˙ jest niewinna. Zas´miała sie˛
gorzko. Niewinna! A kogo´z˙ to obchodzi? I tak
wszyscy na niej be˛da˛ wieszali psy, jes´li sie˛ nie
spodoba wszechpote˛z˙nemu panu i władcy Apple-
ford. Co za kreatura, potwo´r!
Przez chwile˛ rozwaz˙ała, czy by Warrenowi nie
zagrac´ na nosie i celowo nie znikna˛c´ z domu przed
jego przyjs´ciem, daja˛c wyraz´nie do zrozumienia,
z˙e ma gdzies´ jego chore podejrzenia i groz´by. Ale
to by była dziecinada.
Nie, musi stawic´ mu czoło, a nie bawic´ sie˛
w gierki, kto´re jedynie przedłuz˙a˛ cała˛ te˛ farse˛.
Po lunchu zajrzała do nich Susan Fielding i spy-
tała, czy Lucy nie wpadłaby do niej sie˛ pobawic´.
Tania che˛tnie sie˛ zgodziła. Wolała, z˙eby na wszel-
ki wypadek podczas wizyty Warrena co´rki nie było
w domu.
Choc´ starała sie˛ wmo´wic´ sobie, z˙e Nicholas
z pewnos´cia˛ wszystko juz˙ wyjas´nił z˙onie i szwa-
growi, nic to nie pomagało. Spotkanie z Warrenem
poprzedniego dnia tak ja˛ rozstroiło, z˙e nie mogła
odzyskac´ ro´wnowagi. A najbardziej ja˛ złos´ciło, z˙e
45
Penny Jordan
nie moz˙e znalez´c´ przyczyny tak ogromnego roz-
draz˙nienia i rozchwiania emocjonalnego.
Zupełnie sie˛ nie poznawała. Bywała przeciez˙
w gorszych opałach niz˙ konflikt z jakims´ samo-
zwan´czym stro´z˙em moralnego ładu, a jednak za-
wsze udawało jej sie˛ zachowac´ spoko´j.
Swoje zachowanie mogła jedynie tłumaczyc´
tym, z˙e tu, w tym cichym, uroczym miejscu
pozwoliła sobie na odpre˛z˙enie, w przekonaniu, z˙e
pierwszy raz w z˙yciu ma szanse˛ na spokojne i miłe
z˙ycie, a tymczasem tuz˙ za progiem czekaja˛ na nia˛
problemy.
Kiedy mine˛ła trzecia trzydzies´ci i nikt sie˛ nie
pojawił, poczuła taka˛ ulge˛, z˙e miała ochote˛ z rado-
s´ci wre˛cz zatan´czyc´. Fantastycznie, s´wietnie! Nie
chce z˙adnych wymuszonych przeprosin, kajania
sie˛, chce miec´ po prostu s´wie˛ty spoko´j.
Gdy o czwartej zamierzała zrobic´ sobie herbate˛,
cisze˛ rozdarł natarczywy dzwonek. Zamarła.
Wiedziała, kto stoi na progu.
Wolnym krokiem, jak w letargu, poszła otwo-
rzyc´. Nie myliła sie˛: w drzwiach stał James War-
ren. I mine˛ miał jeszcze bardziej sroga˛ niz˙ po-
przednio.
– No i? – warkna˛ł.
Tania wbiła w niego ote˛piały wzrok.
– Mam nadzieje˛, z˙e zrobiła pani, o co prosiłem?
Bo chciałbym i sobie, i pani zaoszcze˛dzic´ dalszych
nieprzyjemnych kroko´w.
46
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Zaraz, zaraz... Czy to znaczy, z˙e Nicholas, z˙e
pan Forbes nic... – Tania oblizała spieczone wargi,
staraja˛c sie˛ zebrac´ mys´li.
No tak, mogła sie˛ od razu domys´lic´.
Nicholas stcho´rzył, nie odwaz˙ył sie˛ przyznac´ do
spreparowania całej farsy. A wie˛c została na placu
boju sama. No dobrze, zobaczymy. Wyprostowała
sie˛, odgarne˛ła włosy i powiedziała spokojnie:
– Zgadzaja˛c sie˛ na spotkanie z panem, mimo
pan´skiego wczorajszego zachowania, miałam pra-
wo liczyc´, z˙e pan Forbes wyprowadzi pana z błe˛du
co do natury naszych spotkan´. Skoro, jak sie˛
domys´lam, tego nie zrobił, prosze˛ przyja˛c´ do
wiadomos´ci, z˙e po pierwsze, nie miewam roman-
so´w, po drugie, nie miewam romanso´w z z˙onatymi
me˛z˙czyznami, i po trzecie, nie miewam romanso´w
z z˙onatymi me˛z˙czyznami be˛da˛cymi moimi wspo´ł-
pracownikami, a zwłaszcza nie mam romansu
z pan´skim drogim szwagrem, panem Forbesem.
Jes´li ta przemowa zrobiła jakiegokolwiek wra-
z˙enie na Warrenie, nie dał tego po sobie poznac´.
– Czyz˙by? To pani tak twierdzi, od niego sły-
szałem cos´ innego – rzucił jej w twarz i widza˛c, z˙e
chce zaprotestowac´, powstrzymał ja˛ ruchem re˛ki
i dodał: – Czego włas´ciwie pani chce, pani Carter?
Jego pienie˛dzy? Prosze˛ wie˛c sie˛ dowiedziec´, z˙e
bez mojej pomocy i kontakto´w nie zarobiłby nawet
na własne pio´ro i biuro.
Tanie˛ tak rozws´cieczyła insynuacja Warrena,
47
Penny Jordan
jego pogarda i władcze zachowanie, z˙e nagle
przestało jej zalez˙ec´, by go przekonac´ o swojej
niewinnos´ci. Teraz przede wszystkim miała ocho-
te˛ sie˛ na nim odegrac´.
– A nie przyszło panu do głowy – spytała
słodziutkim głosikiem – z˙e interesuje mnie on sam,
Nicholas? Jego osobowos´c´, fachowos´c´ i intelekt?
I z˙e moz˙e dlatego chce˛ mu pomo´c odzyskac´ wiare˛
w siebie, poniewaz˙ pan´ska siostra traktuje go jak
psa?! A poza tym w miasteczku wszyscy wiedza˛,
z˙e woli przebywac´ w pan´skim towarzystwie niz˙
własnego me˛z˙a. Z
˙
e to pana prosi we wszystkim
o rade˛ i do pana leci na skarge˛. I po pienia˛dze. Ska˛d
taka bliska wie˛z´ pomie˛dzy bratem a siostra˛?
Tym razem zauwaz˙yła z przyjemnos´cia˛, z˙e jej
słowa podziałały. James Warren zamrugał oczami,
ale niemal natychmiast odzyskał spoko´j, a na jego
twarzy pojawił sie˛ ten sam wyraz pogardy i obrzy-
dzenia.
– Co pani sugeruje? – sykna˛ł. W jego głosie
taiła sie˛ taka groz´ba, z˙e Tania mimowolnie sie˛
cofne˛ła.
– To nie ja cokolwiek sugeruje˛, tyko pan. I to od
naszego pierwszego spotkania – odparła spokoj-
nie, mimo z˙e cała az˙ sie˛ trze˛sła z gniewu i upoko-
rzenia. – Opiera sie˛ pan na jakichs´ idiotycznych
bajaniach emocjonalnie niezro´wnowaz˙onych ludzi
i obraz˙a mnie swoimi podejrzeniami. Przede wszy-
stkim prosze˛ przyja˛c´ do wiadomos´ci, z˙e nawet
48
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
gdybym miała romans z pan´skim szwagrem, to
panu nic do tego. A na koniec, jes´li tak panu zalez˙y
na ratowaniu wala˛cego sie˛ małz˙en´stwa siostry, to
prosze˛ miec´ pretensje do niej i do siebie. Całe
miasto az˙ huczy od plotek o tym, jak pani Forbes
upokarza swojego me˛z˙a przy pan´skim walnym
udziale.
– Aha! A wie˛c to nasza wina, moja i Clarissy!
Alez˙ pani ma tupet! Czy nie zdaje sobie pani
sprawy, z˙e nie tylko szkodzi pani naszej rodzinie,
ale z˙e moz˙e przyprawic´ moja˛ siostre˛ o załamanie
nerwowe? Skoro całe miasteczko tak huczy o niej
i o tym, jak sie˛ nia˛ opiekuje˛, to chyba pani
wiadomo, jaki Clarissa ma delikatny system ner-
wowy. Romans me˛z˙a moz˙e ja˛ zabic´! Czy nie zdaje
sobie pani sprawy z konsekwencji swojego uporu?
Nie mys´li pani o ich dzieciach? Jak pani moz˙e byc´
tak bezduszna i cyniczna! Jak moz˙e pani z takim
wyrachowaniem kras´c´ cudzego me˛z˙a i niszczyc´
czyjes´ z˙ycie!
Tym razem James Warren stracił panowanie
nad soba˛ i jego twarz przybrała zupełnie inny
wyraz. Przez chwile˛ stał, cie˛z˙ko oddychaja˛c.
W kon´cu uspokoił sie˛ i dodał juz˙ swoim zwykłym
pogardliwym głosem:
– Wie˛c jak? Bierze pani te pienia˛dze czy nie?
Zapewniam, z˙e be˛dzie pani mogła sobie za nie
kupic´ kaz˙dego me˛z˙czyzne˛...
– Jak pan s´mie! – Dusiła sie˛ ze złos´ci i bezrad-
49
Penny Jordan
nos´ci. – Ja, ja... Prosze˛ natychmiast opus´cic´ mo´j
dom!
– Dobrze, ale prosze˛ wiedziec´, z˙e zrobie˛ co
w mojej mocy, z˙eby pani zapłaciła za swo´j po-
ste˛pek.
James Warren odwro´cił sie˛, jakby chciał odejs´c´.
Nagle zatrzymał sie˛, jakby chciał cos´ jeszcze
powiedziec´, ale tylko pokre˛cił głowa˛ i znikł
za drzwiami.
Tania długo jeszcze stała bez ruchu, nie do-
strzegaja˛c nawet, z˙e po policzkach spływaja˛ jej
łzy.
50
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ROZDZIAŁ TRZECI
– Zdenerwowana?
– Tak bardzo widac´? – Na wargach Tani zama-
jaczył blady us´miech.
– Troszeczke˛. – Ann poklepała ja˛ po dłoni.
– Nic to, poradzimy sobie.
Za po´ł godziny Tania miała otworzyc´ podwoje
swojego sklepu dla stosunkowo niewielkiej, ale
znacza˛cej grupki lokalnych osobistos´ci i medio´w.
Przyje˛cie przygotowała za rada˛ Ann, kto´ra dosko-
nale sie˛ orientowała w lokalnej etykiecie i uwaz˙a-
ła, z˙e taki nieformalny kontakt zrobi wiele dob-
rego, a dla nowej firmy be˛dzie to waz˙ne posunie˛-
cie, jes´li ma uzyskac´ szybko popularnos´c´ i dobra˛
opinie˛.
Tania na tyle juz˙ nauczyła sie˛ ufac´ przyjacio´łce,
z˙e bez słowa zrobiła, co tamta kazała. Pocza˛tkowo
miała obiekcje co do koszto´w koktajlu, zastana-
wiaja˛c sie˛, czy nie wyda wie˛cej, niz˙ potem dzie˛ki
niemu zarobi.
Postanowiła jednak zaryzykowac´.
Zdecydowała sie˛ takz˙e sama przygotowac´ po-
cze˛stunek, choc´ Nicholas, kiedy mu wspomniała
o swoich zamiarach na samym pocza˛tku znajomo-
s´ci, nie krył zdziwienia.
– Chce pani sama robic´ kanapki? Po co sa˛firmy
cateringowe? Moja z˙ona moz˙e pani polecic´ jedna˛
bardzo dobra˛ – przekonywał, ale Tania potrza˛sne˛ła
głowa˛.
Nie stac´ jej na takie ekstrawagancje.
Ann zaje˛ła dokładnie przeciwne stanowisko niz˙
prawnik, co utwierdziło Tanie˛ w przekonaniu, z˙e
nadaja˛ na tych samych falach. Co wie˛cej, pani
Fielding zaoferowała swoja˛ pomoc.
– Nie wiesz, z kim masz do czynienia – mo´wiła
z z˙artobliwa˛ duma˛. – Jako młoda z˙ona poszłam na
kurs gotowania i dostałam order z cebuli za wyja˛t-
kowy kunszt kulinarny. Tom jednak sie˛ uparł, z˙e
mo´j talent artystyczny jest nieporo´wnanie cenniej-
szy, bo be˛de˛ mogła go wykorzystywac´, doradzaja˛c
klientom naszej firmy. I tak juz˙ zostało.
To ska˛dina˛d takz˙e nieoceniona Ann zasugero-
wała jej włas´nie taka˛ dekoracje˛ wystawy sklepo-
wej. Przekonywała, z˙e gała˛z´, centralny element
52
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
dekoracji, jest nie tylko ładna, ale dodatkowo moz˙e
pełnic´ uniwersalne funkcje – w zimie wystarczy
spryskac´ ja˛ białym sprayem i imitacja s´niegu
gotowa, a na halloween moz˙na na niej powiesic´
atrakcyjne maski.
Tania rzuciła ostatnie taksuja˛ce spojrzenie na
,,bufet’’, kto´ry w istocie składał sie˛ z kilku desek
stoja˛cych na kozłach, pokrytych obrusami oraz
girlandami kwiato´w o jesiennych barwach, kto´re
doskonale harmonizowały z ułoz˙onymi na po´łkach
jesiennymi butami. Widza˛c zachwyt Tani, Ann
rozes´miała sie˛ z zadowoleniem.
– Sama wkro´tce zobaczysz, z˙e do zmiany deko-
racji sklepu nie potrzeba zdzieraja˛cych sko´re˛ do-
morosłych ,,fachowco´w’’. Wystarczy odrobina in-
tuicji i dobrego smaku, wyczucia, jak co ze soba˛
be˛dzie sie˛ komponowało. A nawet nie masz poje˛-
cia, jak wystro´j sklepu wpływa na obroty. Sama nie
wierzyłam własnym oczom i kalkulatorowi, kiedy
robiłam saldo pierwszego miesia˛ca, w kto´rym
dokonałam rewolucji dekoratorskiej w naszej fir-
mie. Wiosna˛ na wystawie zrobiłam pokoik dzie-
cie˛cy, z drewnianymi zabawkami, przytulankami
i wymalowanymi na s´cianach scenkami z bajek.
Podniosła palec do go´ry w ges´cie kaznodziei.
– Nie wolno ci nie doceniac´ klienta i zasobo´w
jego portfela – kontynuowała. – Jes´li naprawde˛
mu sie˛ be˛dzie miło kupowało w jakims´ sklepie,
jes´li be˛dzie przekonany, z˙e nie kupuje bubla,
53
Penny Jordan
jest w stanie wydac´ duz˙o wie˛ksza˛ sume˛, niz˙ plano-
wał. To dotyczy zwłaszcza zakupo´w ubran´ dla
dzieci, gdzie dodatkowo liczy sie˛ element ich
zdrowia. Zobaczysz sama, nie be˛dziesz sie˛ mogła
ope˛dzic´ od kliento´w, zwłaszcza za kilka tygodni,
gdy nastanie szał kupowania prezento´w i kaz˙da
dobra cioteczka i babunia be˛da˛ chciały kupic´ dla
ukochanych urwiso´w jakies´ praktyczne, ale zara-
zem fikus´ne buciki na zime˛.
Tania nie miała wa˛tpliwos´ci, z˙e rady dos´wiad-
czonej Ann sa˛ nie do przecenienia. Była jej nie-
zmiernie wdzie˛czna i nabierała do niej coraz wie˛k-
szego zaufania, ale nadal mocno sie˛ wahała, czy
moz˙e ja˛ wtajemniczac´ w swoje kłopoty z Jamesem
Warrenem.
Po cze˛s´ci brało sie˛ to z jej niezalez˙nos´ci i przy-
zwyczajenia, z˙e o wszystkim decyduje sama.
A z´ro´dło tych cech tkwiło w młodos´ci, kiedy zdana
była sama na siebie. Ale takz˙e wynikało z obawy,
z˙e jes´li oprze sie˛ na kims´, to straci cała˛ swoja˛ siłe˛,
kto´ra pomagała jej dota˛d borykac´ sie˛ z meandrami
z˙ycia.
Obawiała sie˛ takz˙e, z˙e Ann moz˙e jej całkiem po
prostu nie uwierzyc´, a stała sie˛ dla niej zbyt waz˙na,
by ryzykowac´ ochłodzenie stosunko´w.
Po zapoznania sie˛ ze wszystkimi szczego´ła-
mi przygotowan´ Ann nie miała z˙adnych wa˛tpliwo-
s´ci, z˙e otwarcie sklepu okaz˙e sie˛ ogromnym suk-
cesem.
54
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Jeszcze tylko jedno: musisz sobie sprawic´
jaka˛s´ szałowa˛ kiecke˛.
– Alez˙ nie stac´ mnie na kiecki!
– A stac´ cie˛ na mniejsza˛ liczbe˛ kliento´w? Do
budowania wizerunku, własnego czy firmy, czasa-
mi takie szczego´ły sa˛ najwaz˙niejsze. Trzymaj sie˛
dobrej rady: kiedy jestes´ biedna, wygla˛daj na
bogata˛. Tylko prawdziwi bogacze moga˛ sie˛ ubie-
rac´ byle jak, bo niechby im kto podskoczył czy z´le
ich potraktował!
Zanim Tania sie˛ zorientowała, Ann juz˙ cia˛gne˛ła
ja˛ do pobliskiego sklepu z konfekcja˛ i po szybkim
przemaszerowaniu pomie˛dzy rze˛dami ubran´ wy-
cia˛gne˛ła jedna˛ z sukien, z bra˛zowego dz˙erseju,
ła˛cza˛ca˛ prostote˛ z elegancja˛.
– Masz, przymierz. Na moje oko be˛dziesz wy-
gla˛dała jak młoda bogini. A poza tym to odpowied-
nia barwa do jesiennego nastroju.
Tania niepewnie obracała suknie˛ w re˛kach.
Wydawała sie˛ zupełnie nie w jej stylu. Ale gdy ja˛
włoz˙yła...
– No, no – mrukne˛ła z zachwytem.
– Zobaczysz, z˙e nie s´cia˛gniesz jej do kon´ca
sezonu towarzyskiego.
– Jakiego zno´w sezonu towarzyskiego? – za-
wołała z przestrachem Tania.
– Normalka. – Ann wzruszyła ramionami. – Co
moz˙na robic´ w takiej mies´cinie, jak nie bez prze-
rwy balowac´? Opro´cz oficjalnych przyje˛c´, jak na
55
Penny Jordan
przykład koktajl w Izbie Kupieckiej, co chwila
ktos´ urza˛dza jakies´ przyja˛tko, bo bys´my sie˛ nudzili
jak mopsy. Wystarczy najmniejsza okazja i juz˙
urza˛dzamy sobie imprezke˛. Wkro´tce nie be˛dziesz
sie˛ mogła ope˛dzic´ od zaproszen´.
– To fajnie, ale Lucy...
– O nia˛ sie˛ nie martw. Moz˙e spac´ u nas z Susan,
albo posiedzi z nia˛ co´rka szwagierki, studentka,
kto´ra che˛tnie sobie dorobi jakis´ grosz.
Kiedy Ann zobaczyła Tanie˛ juz˙ gotowa˛ do
przyje˛cia, az˙ westchne˛ła.
– Alez˙ ty jestes´ s´liczna... Te złote kolczyki sa˛
po prostu pyszne! Jak poruszasz głowa˛, koło wło-
so´w tworzy sie˛ złocista mgiełka. Wygla˛dasz jak
egzotyczna ksie˛z˙niczka. Załoz˙e˛ sie˛, z˙e wielu
z twoich kliento´w to be˛da˛ tatusiowie, kto´rzy za-
czna˛ cia˛gna˛c´ do twojego sklepu swoje pociechy
pod pretekstem kupienia buto´w. Hej, co sie˛ stało?
– Ann ze zdumieniem zauwaz˙yła, z˙e twarz Tani
nachmurzyła sie˛.
– Nie, nic, przepraszam. Po prosu nawet z˙arty
o mnie i z˙onatych me˛z˙czyznach działaja˛ na mnie
jak płachta na byka.
Zwłaszcza ostatnio, dodała w duchu, po roz-
mowie z milusin´skim panem W. Ale nie chciała
wdawac´ sie˛ w szczego´ły, z˙eby Ann czegos´ sie˛ nie
domys´liła.
– Nie przejmuj sie˛ – dodała. – Jestem chyba
56
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
lekko zestresowana dzisiejszym przyje˛ciem i prze-
sadnie na wszystko reaguje˛.
W tym momencie do sklepu wpadły jak burza
Lucy oraz Susan i zacze˛ły podchodzic´ małymi
kroczkami do smakołyko´w ustawionych na bufe-
cie.
– Ej, zmykac´ sta˛d, smarkule! – przeganiała je
Ann. – Wiecie, z˙e mamy dla was specjalny pocze˛s-
tunek. Gos´cie tez˙ ludzie. Marsz z powrotem do
domu.
– Sie˛ robi, mamusiu. – Susan chwyciła Lucy za
re˛ke˛. – To prawda, z˙e jako starsza be˛de˛ dzis´ spac´ na
go´rnym ło´z˙ku?
– Jes´li sie˛ nie pobijecie...
– A Susan pomoz˙e mi zastanowic´ sie˛ nad
szablonem do malowania s´cian, kto´ry zrobi dla
mnie jej tatus´. I...
– Tak, tak, ale na razie prosze˛ zmykac´, bo nie
wiemy, w co re˛ce włoz˙yc´.
– Przepraszam cie˛ za ten pomysł Lucy z szablo-
nem – odezwała sie˛ lekko zawstydzona Tania, gdy
dziewczynki pobiegły z powrotem do domu Fiel-
dingo´w. – Wytłumacze˛ jej, z˙e to niemoz˙liwe.
– Niby czemu? – zdumiała sie˛ Ann. – Juz˙ to
obgadałam z Tomem. A potem ty i ja same
pomalujemy u ciebie s´ciany.
– Juz˙ tyle wam zawdzie˛czam, tyle mi pomog-
lis´cie, z˙e nie moge˛...
– Dajz˙e spoko´j! – fukne˛ła Ann. – Robimy to
57
Penny Jordan
z egoizmu, z˙eby miec´ jedno miejsce wie˛cej do
chodzenia na ploty. A serio: czy to aby nie na tym
polega fajne z˙ycie, z˙eby sobie nawzajem pomagac´,
wspierac´ sie˛, s´wiadczyc´ sobie drobne uprzejmo-
s´ci? Poza tym jestem bardzo szcze˛s´liwa, z˙e Susan
ma taka˛ fantastyczna˛ kolez˙anke˛ do zabaw jak
Lucy. Zaczynałam sie˛ o nia˛ troche˛ martwic´, bo
jako jedyna dziewczynka w rodzinie, do tego
najmłodsza, nadal jest strasznie dziecinna i bardzo
we wszystkim od nas zalez˙na. A tak be˛dzie sobie
mogła wyrobic´ instynkt opiekun´czy. Strasznie mi
sie˛ podoba, jak stara sie˛ opiekowac´ Lucy. No, dos´c´
gadania. Mamy dziesie˛c´ minut do przybycia gos´ci.
Byc´ moz˙e sprawiło to wino, byc´ moz˙e ulga po
z˙mudnych przygotowaniach i miła atmosfera, czy
wreszcie komplementy pod adresem gospodyni
przyje˛cia, lecz Tania czuła, jak z kaz˙da˛ chwila˛
czuje sie˛ coraz szcze˛s´liwsza, jak opadaja˛ z niej
wszelkie obawy i troski.
Wre˛cz promieniała rados´cia˛ i wpadła w błogi
nastro´j, jakiego od dawna nie dos´wiadczyła.
Gos´cie zachwycali sie˛ nie tylko przyje˛ciem
i gospodynia˛, ale takz˙e i – moz˙e przede wszystkim
– niesamowita˛ ro´z˙norodnos´cia˛wystawionego obu-
wia. Niekto´rzy nawet zamawiali sobie po cichu dla
swoich dzieci szczego´lnie atrakcyjne modele, pod-
kres´laja˛c z zadowoleniem, z˙e wreszcie maja˛ sklep
z obuwiem dziecie˛cym z prawdziwego zdarzenia.
58
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Przyje˛cie trwało jeszcze długo po tym, jak
skon´czyło sie˛ wino i jedzenie, a reporterka miejs-
cowego dziennika obiecała artykuł na cała˛ kolum-
ne˛ i o sklepie, i o włas´cicielce oraz o tak sym-
patycznej uroczystos´ci jego otwarcia. Jak sie˛ oka-
zało, sama sie˛ przymierzała do zakupo´w u Tani.
– Moje dzieci to ledwie opierzone nastolatki
– wyjas´niała – strasznie draz˙liwe na punkcie samo-
dzielnos´ci, z załoz˙enia przeciwne wszystkiemu, co
ja im wybiore˛. Wie˛c pod jakims´ pretekstem wys´le˛
je tutaj i załoz˙e˛ sie˛, z˙e uz˙ywaja˛c ich z˙argonu, be˛da˛
miały pełny opad szcze˛ki.
Całkowicie zaabsorbowana obowia˛zkami gos-
podyni i skoncentrowana na opiniach o sklepie,
Tania nie miała poje˛cia, jaka˛ sama przycia˛ga
uwage˛.
Zwykle nosiła praktyczne ubrania, kto´re w kaz˙-
dej chwili pozwalały jej przeistoczyc´ sie˛ w kuchar-
ke˛ czy murarza. Dzis´, gdy po raz pierwszy za-
prezentowała sie˛ w tak eleganckiej szacie, wielu
me˛z˙czyzn nie mogło od niej oderwac´ oczu.
Pocza˛tkowo kobiety traktowały ja˛ z lekka˛ rezer-
wa˛. Potem jednak, zobaczywszy, z˙e mimo nie-
przecie˛tnej urody i doskonałej figury Tania nie
podkres´la ostentacyjnie swych atrybuto´w, pozo-
staje naturalna i pozbawiona jakiejkolwiek kokie-
terii, uznały, z˙e – przynajmniej s´wiadomie – nie
stanowi zagroz˙enia dla ich zwia˛zko´w i moz˙na ja˛
spokojnie przyja˛c´ do swojego grona.
59
Penny Jordan
Cze˛s´c´ z nich, o bardziej konserwatywnych po-
gla˛dach, pocza˛tkowo miała opory, czy moz˙na sie˛
zadawac´ towarzysko z samotna˛ matka˛. Jednakz˙e
zjednane wdzie˛kiem Tani oraz uporem, z jakim
samotnie układała sobie z˙ycie, doszły do wniosku,
z˙e ostatecznie to nie jej wina, z˙e kaz˙dy ma prawo
do błe˛du, zwłaszcza jes´li sie˛ go popełniło jako
nieomal dziecko. A wiadomo, z˙e na takie łatwe
ka˛ski me˛z˙czyz´ni tylko czyhaja˛!
Stawiła sie˛ niemal cała socjeta Appleford, pro´cz
– czego sie˛ moz˙na było spodziewac´ – Forbeso´w
oraz Jamesa Warrena. Tania przyje˛ła to z ulga˛, bo
w ich obecnos´ci czułaby sie˛ spie˛ta. Jakie wie˛c było
jej przeraz˙enie, gdy nagle ws´ro´d gos´ci zobaczyła
wszystkich troje!
Krew niemal przestała jej kra˛z˙yc´ w z˙yłach,
szybko sie˛gne˛ła po lampke˛ wina, z˙eby sie˛ ratowac´.
Jakby tego było mało, do jej uszu dotarł s´wid-
ruja˛cy, pełen pretensji głos Clarissy:
– Doprawdy nie wiem, dlaczego nas tu cia˛g-
na˛łes´, Nicholasie. Popatrz, jak biedny James sie˛
nudzi. Jak mogłes´ sa˛dzic´, z˙e zainteresuje nas jakas´
jarmarczna buda z tanimi trepami!
W sklepie zapanowała pełna konsternacji cisza.
Tania jednak szybko sie˛ opanowała. Wiedziała, z˙e
ma za soba˛ wszystkich obecnych w sklepie, i s´wia-
domos´c´ tego dodała jej otuchy. Podeszła spokojnie
do nowych gos´ci i us´miechne˛ła sie˛ promiennie.
– Witam w moich skromnych progach, Nicho-
60
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
lasie. Widze˛, z˙e zaszczyciła mnie takz˙e twoja
z˙ona.
Mimo us´miechu ironia w jej głosie była tak
zjadliwa, z˙e Clarissa poczerwieniała.
– Taniu, pozwo´l – powiedział szybko zmiesza-
ny Nicholas, staraja˛c sie˛ szybko zatuszowac´ niemi-
ły zgrzyt. – To James, mo´j szwagier, i...
– Wiem, zda˛z˙yłam juz˙ poznac´ pana Warrena
– ucie˛ła Tania i obracaja˛c sie˛ do niego plecami, by
nie musiec´ podawac´ mu re˛ki, wskazała bufet,
dodaja˛c swobodnym tonem gospodyni: – Oba-
wiam sie˛, z˙e o tej porze niewiele juz˙ zostało do
zjedzenia, ale pewnie znajdzie sie˛ jeszcze troche˛
wina.
– Niki, mo´wie˛ ci, chodz´my – sykne˛ła Clarissa.
– Zanudzimy sie˛ tu na s´mierc´.
– Ty i James moz˙ecie is´c´, jes´li chcecie, ja
zostane˛ – odparł Nicholas Forbes, staraja˛c sie˛ nie
dostrzegac´ otwartej wrogos´ci z˙ony.
Na szcze˛s´cie pozostali gos´cie podje˛li rozmowy
i nikt nie zauwaz˙ył kolejnego zgrzytu.
– Ostatecznie Tania to moja klientka – dodał
Nicholas.
Tania rzuciła mu zabo´jcze spojrzenie, od kto´re-
go az˙ sie˛ skulił. Jes´li Nicholas w taki nieudolny
sposo´b stara sie˛ zrobic´ to, o co go prosiła, i przeko-
nac´ z˙one˛, z˙e nie jest kochankiem Tani, to ma
wraz˙liwos´c´ nosoroz˙ca i nigdy sie˛ nie doczekaja˛
wyjas´nienia całej afery.
61
Penny Jordan
Wolałaby, z˙eby zrobił to mniej subtelnie, a tak-
z˙e nie w jej towarzystwie i ws´ro´d tylu postronnych
oso´b. Truchlała z przeraz˙enia, z˙e Clarissa pode-
jmie wa˛tek i z˙e w obecnos´ci wszystkich moz˙e sie˛
rozpe˛tac´ małz˙en´ska awantura z Tania˛ w roli gło´w-
nej. Modliła sie˛ w duchu o cud, gdy nagle usłyszała
chłodny głos Warrena:
– Skoro juz˙ tu jestes´my, byłoby grubian´stwem
z naszej strony nie zapoznac´ sie˛ z oferta˛ pani
Carter.
– Strata czasu, nie znajdziemy tu nawet porza˛d-
nej zelo´wki – prychne˛ła pogardliwie Clarissa. – To
nie sklep dla kogos´, kto jest przyzwyczajony do
tego co najlepsze.
– Powaz˙nie? – W głosie Tani czaiła sie˛ cicha
furia. – Nigdy bym nie pomys´lała.
Clarissa az˙ rozdziawiała usta. Było oczywiste,
z˙e nie jest przyzwyczajona, by ktokolwiek zwracał
sie˛ do niej w ten sposo´b. Widac´ wyc´wiczyła juz˙
wszystkich wkoło, wykorzystuja˛c brata jako tarcze˛
i taran, jako ostateczna˛ instancje˛ do załatwienia jej
problemo´w, gdy trafiała na krna˛brnych i niepokor-
nych. Takich jak Tania.
Wykorzystuja˛c sytuacje˛, Tania odwro´ciła sie˛ na
pie˛cie i rzuciła do Nicholasa:
– Mam nadzieje˛, z˙e poradzisz sobie ze znale-
zieniem wina i zajmiesz sie˛ z˙ona˛ i panem War-
renem. Ja musze˛ wracac´ do pozostałych gos´ci.
W kon´cu kłopotliwa tro´jka zabawiła w sklepie
62
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
nieco ponad po´ł godziny i choc´ Tania przez cały
czas starała sie˛ trzymac´ od nich z daleka, bez
przerwy miała wraz˙enie, z˙e James Warren ja˛
obserwuje. I rzeczywis´cie, gdy ukradkiem spoj-
rzała w jego strone˛, napotkała czujny wzrok, od
kto´rego az˙ ciarki przeszły jej po grzbiecie. Gdyby
nie obecnos´c´ tłumu ludzi, byłaby nie na z˙arty
przeraz˙ona. Moz˙e i on jest szalony, podobnie jak
jego siostra?
Co za namolny typ, małomiasteczkowy gbur!
Jak s´mie tak ja˛ przes´ladowac´! Czego do diabła od
niej chce? Mało jej narobił przykros´ci? Ale ona nie
zrobi mu tej przyjemnos´ci i nie da po sobie poznac´,
z˙e jego obecnos´c´ ja˛ kre˛puje.
Była na niego ws´ciekła i pogardzała nim za jego
bezpodstawne oskarz˙enia, kto´rych nawet nie pro´-
bował zweryfikowac´. Ale nie mogła nie dostrzec,
z˙e boi sie˛ go po prostu jako człowieka.
Było w nim cos´ nieodgadnionego, co nie po-
zwalało robic´ z niego tylko zadufanego w swoje
siły małomiasteczkowego gbura. Zastanawiała sie˛,
czy to nie ten sam rodzaj mrocznej gwałtownej
siły, kto´ra˛ poznała w tej najbardziej bolesnej chwi-
li z˙ycia, gdy ojciec Lucy zmusił ja˛ do seksualnego
aktu.
Nie chodzi o to, z˙e boi sie˛, iz˙ takz˙e ze strony
Warrena grozi jej przemoc. Pomys´lała nawet z lek-
kim rozbawieniem, choc´ zabarwionym gorycza˛, z˙e
na sama˛ mys´l o tym, iz˙ miałby sie˛ przespac´ z kims´
63
Penny Jordan
tak niemoralnym jak ona, James Warren pewnie by
sie˛ spalił z oburzenia.
Przede wszystkim jednak wzbudzał w niej
strach innego typu, bardziej przyziemny. Bała sie˛
po prostu, z˙e ze wzgle˛du na swoja˛ pozycje˛ w mias-
teczku moz˙e zaszkodzic´ jej i sklepowi, a to by
oznaczało kres plano´w na szcze˛s´liwe z˙ycie dla niej
i dla Lucy. Był to wie˛c chyba przede wszystkim
strach matki, czuja˛cej, z˙e jej dziecku moz˙e za-
graz˙ac´ niebezpieczen´stwo.
A zda˛z˙yła sie˛ juz˙ przekonac´, jak doskonale
słuz˙y Lucy nowe miejsce, jak dziewczynka oz˙yła
fizycznie i psychicznie.
To pozwoliło Tani na podje˛cie decyzji. Choc´by
nie wiadomo co sie˛ działo, nie podda sie˛, be˛dzie
walczyc´ do upadłego w obronie własnej godnos´ci,
w obronie pie˛knego z˙ycia dla siebie i dla co´rki.
Us´miechne˛ła sie˛ do swoich mys´li i w duz˙o lepszym
nastroju wro´ciła do gos´ci.
Przyje˛cie zdecydowanie juz˙ przygasało, choc´
i tak trwało znacznie dłuz˙ej, niz˙ przewidywała.
Ann szepne˛ła jej w przelocie, z˙e z reguły gos´cie
rejteruja˛ z podobnych koktajli zaraz po opro´z˙-
nieniu bufetu, wie˛c uwaz˙a, z˙e Tania odniosła
prawdziwy sukces.
Gdy wszyscy juz˙ wyszli, Ann została, by pomo´c
jej w sprza˛taniu. Wreszcie miały czas i spoko´j na
wymiane˛ refleksji na temat przyje˛cia.
– Ale, ale – powiedziała nagle Ann. – Kto by
64
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
pomys´lał, z˙e zaszczyci cie˛ nasza kochana Clarissa.
Zwykle nie zniz˙a sie˛ do takich przyje˛c´. A tak
w ogo´le, to z˙al mi Nicholasa. Wie jak wszyscy, z˙e
Clarissa przez˙yła rzeczywis´cie wiele dramatycz-
nych chwil w z˙yciu, ale moim zdaniem mogłaby
juz˙ z tego sie˛ otrza˛sna˛c´. A wygla˛da to troche˛ tak,
jak gdyby tego s´wiadomie nie chciała, bo tym
swoim nieszcze˛s´ciem wszystkich wkoło szantaz˙u-
je. Zwłaszcza Nicholasa, no i Jamesa. Zdaje sie˛, z˙e
tylko z synami ma inny kontakt, na szcze˛s´cie
przynajmniej tyle, i az˙ tyle. Wie˛c jes´li to juz˙ nie
kwestia choroby, to Clarissa jest po prostu do cna
zepsuta i rozpuszczona. Popatrz, jest bogata, ładna,
ma pie˛kny dom i udanych syno´w, troskliwego
me˛z˙a i wszechpote˛z˙nego brata, kto´ry spełnia wszy-
stkie jej zachcianki. No powiedz, to mało?
– Moz˙e za duz˙o?
– Moz˙e... – Ann pokiwała głowa˛ w zamys´leniu.
– Co nie zmienia faktu, z˙e Nicholas goni w pie˛tke˛
i zupełnie sobie nie radzi. Cholernie mi go szkoda,
bo w poro´wnaniu z Jamesem nie ma szans na
błyszczenie.
– Ja tam wole˛ jego niz˙ Warrena – oznajmiła
Tania i az˙ zagryzła wargi.
Ale palne˛ła! Z głupiej ochoty, z˙eby chociaz˙
w taki dziecinny sposo´b sie˛ zems´cic´ na Warrenie
za jego plecami, sama daje poz˙ywke˛ do plotek
na temat swojego rzekomego romansu z Nichola-
sem.
65
Penny Jordan
Na szcze˛s´cie Ann nie zwro´ciła uwagi na jej
odpowiedz´, maja˛c waz˙niejsze sprawy na głowie.
– Co takiego? Moz˙e... – odparła z roztarg-
nieniem i dodała z zadowoleniem: – No, pod-
kuchenna oznajmia, z˙e wszystkie szklanki i kieli-
szki pomyte. Słuz˙ba mo´wi jas´nie pani do widzenia
i odmeldowuje sie˛ do ło´z˙ka i ciepłego me˛z˙usia.
66
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pod koniec tygodnia, na kilka dni przed otwarciem
sklepu, w miejscowej gazecie pojawił sie˛ bardzo
pochlebny artykuł o Tani i jej nowej inwestycji.
Tania po raz kolejny doceniła roztropnos´c´ Ann,
kto´ra ja˛ namo´wiła na zorganizowanie przyje˛cia,
i gora˛co jej za to podzie˛kowała.
– Niezły, co? – mrukne˛ła Ann znad filiz˙anki
kawy, ponownie przegla˛daja˛c gazete˛. – Trzymaj-
my kciuki, z˙eby wszyscy twoi potencjalni klienci
byli tak zadowoleni jak pani redaktor. W zwia˛zku
z tym, z˙e kroi ci sie˛ niezły młyn w najbliz˙szym
czasie, przez jakis´ czas be˛de˛ zawoziła Lucy do
szkoły i zabierała ja˛z powrotem, z˙ebys´ nie musiała
na ten czas zamykac´.
Ann podniosła re˛ke˛, uciszaja˛c protest Tani.
– I tak jez˙dz˙e˛ z Susan, wie˛c dla mnie to z˙aden
kłopot. Przez godzinke˛ czy dwie potrzymam Lucy
u siebie, a potem wys´le˛ ja˛ do domu. Dziewczynki
naprawde˛ sie˛ ze soba˛zz˙yły, wie˛c lepiej niech sobie
chodza˛ po głowie niz˙ nam, prawda? A jak troche˛
okrzepniesz i wszystko zorganizujesz, pomys´limy
o jakiejs´ stałej pomocy do sklepu.
– No to dzie˛ki. Zdejmujesz mi kamien´ z serca,
bo rzeczywis´cie najbardziej sie˛ martwiłam, co z jej
szkoła˛, i z˙e przez cały czas be˛dzie sama. A w tej
sytuacji, jak juz˙ wro´ci od ciebie, ja akurat be˛de˛
zamykała, i zostanie nam troche˛ czasu dla siebie.
Ann powoli zbierała sie˛ do wyjs´cia, gdyz˙ wy-
prawiała sie˛ na swoje cotygodniowe polowanie
w supermarkecie.
– Nienawidze˛ tych zygzako´w wo´zkiem od stoi-
ska do stoiska – rzekła z je˛kiem.
– Ja tez˙. Jak dojez˙dz˙am do kasy, ko´łka w wo´zku
rozłaz˙a˛ mi sie˛ we wszystkie cztery strony s´wiata.
A jeszcze trzeba za to wszystko zapłacic´.
Ann wzniosła oczy do go´ry i zostawiaja˛c Tanie˛
sama˛, wsiadła do samochodu.
Tania po raz kolejny przeczytała artykuł o swo-
im przyje˛ciu, ale po chwili przyjemny nastro´j
prysł, gdy przypomniała sobie o konflikcie z Jame-
sem Warrenem i niebezpiecznych intrygach Ni-
cholasa.
W z˙aden sposo´b nie potrafiła zrozumiec´ po-
68
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ste˛powania swego prawnika, kto´ry uciekał sie˛ az˙
do takich wybiego´w, by zwro´cic´ na siebie uwage˛
z˙ony. Wspo´łczuła mu, bo rzeczywis´cie nie miał
lekkiego z˙ywota. Ale to absolutnie nie usprawied-
liwia mieszania innych w swoje sprawy małz˙en´-
skie. Zwłaszcza gdy grozi to takiej osobie przy-
krymi konsekwencjami, jak to sie˛ stało w przypad-
ku Tani.
Spotkała sie˛ nie tylko z otwarta˛ wrogos´cia˛
Jamesa Warrena, ale takz˙e pogro´z˙kami i szan-
taz˙em. Jak ma temu zaradzic´? Jes´li Warren rzeczy-
wis´cie podejmie jakies´ nieprzyjazne kroki, jak ma
sie˛ bronic´?
Przypomniała sobie, z jaka˛ chłodna˛ pogarda˛
James Warren obserwował ja˛ na przyje˛ciu. Ale
doskonale pamie˛tała tez˙ swoja˛ zapalczywos´c´,
wre˛cz zaciekłos´c´, z jaka˛ chciała mu utrzec´ nosa.
I z˙e to bardziej ja˛ interesowało niz˙ przekonanie go,
z˙e sie˛ myli.
Dlaczego tak posta˛piła i dlaczego cała ta sytu-
acja tak ja˛ wytra˛ca z ro´wnowagi?
Owszem, jest niesłusznie oskarz˙ona, a to boli.
Konflikt z miejscowym waz˙niakiem moz˙e byc´
groz´ny dla raczkuja˛cej firmy. Ale dos´wiadczyła
w z˙yciu wielu podobnych zagroz˙en´, a jednak nie
reagowała na nie z ro´wnym le˛kiem. A przede
wszystkim nigdy nie reagowała na nie tak dziwnie
i bezradnie, jak w tym przypadku!
Juz˙ jako młoda dziewczyna nauczyła sie˛ odcinac´
69
Penny Jordan
od negatywnych emocji innych. A pierwsza˛ lekcja˛
była sytuacja, gdy zaszła w cia˛z˙e˛ i zewsza˛d sypały
sie˛ na nia˛ gromy. Władze szpitalne starały sie˛ ja˛
nakłonic´, z˙eby – oczywis´cie dla swojego dobra! –
oddała dziewczynke˛ do adopcji. Na długo zapa-
mie˛tała ws´ciekłos´c´ i dezaprobate˛ starszego lekarza
z opieki społecznej, gdy nie posłuchała jego rady.
To wtedy nauczyła sie˛ twardos´ci, spokojnego
uporu i kierowania sie˛ własnym wyczuciem, a nie
zachciankami innych. To wtedy raz na zawsze
zrozumiała, z˙e choc´by nie wiadomo jak sie˛ starała,
zawsze komus´ wejdzie w droge˛.
A wie˛c cia˛gle be˛dzie jej towarzyszyła czyjas´
dezaprobata i musi sie˛ nauczyc´ z tym z˙yc´.
Kieruja˛c sie˛ ta˛ zasada˛, przeszła całe dorosłe z˙y-
cie, az˙ do teraz, kiedy to nagle tej swojej złotej za-
sady nie potrafiła zastosowac´. Bo inaczej ska˛d to
ogromne wzburzenie emocjonalne?
Czy dlatego, z˙e została oskarz˙ona niewinnie
i opinia Warrena o niej była całkowicie błe˛dna?
Tylko dlaczego miałaby sie˛ z tego powodu martwic´?
Mało to razy krzywdzono ja˛niesłusznymi opiniami?
Poza tym Warren był w jej z˙yciu epizodem, wie˛c
dlaczego miałaby sie˛ przejmowac´ jego zdaniem?
Moz˙liwe, z˙e bała sie˛ dlatego, iz˙ z powodu
swoich koneksji James Warren moz˙e zaszkodzic´
jej firmie. Tak, to moz˙e byc´ kluczowe wytłuma-
czenie, bo włas´nie tu, w Appleford, chciała zacza˛c´
lepsze z˙ycie z Lucy.
70
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
A moz˙e wcale nie o to chodzi? Bo przeciez˙ ten
cały nieokres´lony niepoko´j pozostawał nawet wte-
dy, gdy pomys´lała, z˙e w najgorszym wypadku
przeniesie sie˛ gdzie indziej.
Wie˛c jakie w kon´cu jest z´ro´dło tego dziwnego
niepokoju? Ska˛d to dziwne wzburzenie, kto´rego
nigdy wczes´niej nie dos´wiadczała w podobnych
sytuacjach? Intuicyjnie czuła, z˙e ma ono bardzo
osobiste podłoz˙e, z˙e poste˛powanie Jamesa War-
rena dotkne˛ło ja˛ tak bardzo nie jako szefa nowej
firmy czy matke˛ le˛kaja˛ca˛ sie˛ o przyszłos´c´ co´rki,
ale jako człowieka, jako kobiete˛.
Pocza˛tkowo odsune˛ła te˛ mys´l, lecz teraz, gdy
nie dawała jej spokoju, zacze˛ła ja˛ analizowac´.
Zauwaz˙yła, z˙e bez przerwy machinalnie nasuwa
jej sie˛ skojarzenie z sytuacja˛, gdy została siła˛
zmuszona do wspo´łz˙ycia przez ojca Lucy. Wtedy
czuła sie˛ zbrukana fizycznie, teraz, gdy spotkała
sie˛ z dezaprobata˛ i pogarda˛ ze strony Jamesa
Warrena, czuła sie˛ zbrukana emocjonalnie.
Zastanawiała sie˛, czy ma to jakis´ ogo´lny zwia˛-
zek z jej emocjami w stosunku do me˛z˙czyzn. Juz˙
dawno odkryła, z˙e jej pierwsze i jedyne dos´wiad-
czenie seksualne, choc´ tak odstre˛czaja˛ce, nie na-
stawiło jej negatywnie do całego rodzaju me˛s-
kiego. Nie widziała w me˛z˙czyznach jedynie chut-
liwych samco´w, co rusz krzywdza˛cych swe part-
nerki.
Wiedziała tez˙, z˙e nie wszyscy me˛z˙czyz´ni tak
71
Penny Jordan
poste˛puja˛. Kiedy obserwowała takie pary jak Ann
i Tom Fieldingowie, upewniała sie˛, z˙e moz˙e byc´
inaczej, i czuła lekkie ukłucie bo´lu, z˙e los nie
pozwolił jej dos´wiadczyc´ czegos´ ro´wnie pie˛k-
nego.
Przez wiele lat nie chciała nawet pro´bowac´
z kims´ sie˛ zwia˛zac´, poniewaz˙ rana po incydencie
z ojcem Lucy nadal była otwarta. Potem, gdy juz˙
sie˛ nieco wyciszyła, dawała sie˛ zapraszac´ na rand-
ki, ale o jakimkolwiek zaangaz˙owaniu z jej strony
nie było mowy.
Po cze˛s´ci wynikało to takz˙e z niepokoju o Lucy
– bała sie˛, z˙e dziewczynka te˛sknia˛ca za kims´, kto
by jej zasta˛pił ojca, moz˙e sie˛ bardzo szybko zz˙yc´
z partnerem matki i zakon´czenie takiego zwia˛zku
mogłaby odebrac´ jak ponowne odrzucenie. Dlate-
go, aby zdecydowac´ sie˛ na stały zwia˛zek, Tania
musiałaby miec´ pewnos´c´, z˙e wybrała odpowied-
niego me˛z˙czyzne˛. A taki jeszcze sie˛ nie pojawił.
Na razie nie przeszkadzało jej to, takz˙e w czysto
fizycznym sensie. Juz˙ dawno odkryła, z˙e włas´-
ciwie nie czuje poz˙a˛dania, choc´ domys´lała sie˛, z˙e
tak jest z powodu jej jedynego, jakz˙e brutalnego
dos´wiadczenia seksualnego, kto´re zahamowało
w niej naturalne kobiece instynkty.
Budziły sie˛ z us´pienia tylko czasami, gdy ogla˛-
dała jakis´ wzruszaja˛cy film lub czytała romantycz-
na˛ powies´c´. Pełne miłos´ci i oddania relacje ko-
chanko´w poruszały ja˛ do głe˛bi, pozostawiaja˛c
72
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
w sercu bo´l samotnos´ci i te˛sknote˛ za czyms´ pie˛k-
nym i nierealnym.
Do takich emocji, choc´ bolesnych, zda˛z˙yła sie˛
juz˙ przyzwyczaic´. Teraz jednak przeraziło ja˛, z˙e
podobnego uczucia, choc´ trwało nieledwie ułamek
sekundy, dos´wiadczyła niedawno, kiedy podczas
przyje˛cia patrzyła na Jamesa Warrena, kiedy do-
strzegała twarde linie jego twarzy, niepokoja˛cy
zarys ust. Kiedy odkryła z przeraz˙eniem, z˙e budzi
sie˛ w niej jakas´ ryzykowna, niemal perwersyjna
ciekawos´c´, jak by to było dotkna˛c´ wargami tych
zacis´nie˛tych w twarda˛ linie˛ ust.
Ta nagle skonkretyzowana mys´l, to niedorzecz-
ne pragnienie było tak poraz˙aja˛ce i szokuja˛ce, z˙e
Tania az˙ sie˛ otrza˛sne˛ła. Boz˙e, co sie˛ z nia˛ dzieje?
Nie mogła uwierzyc´, z˙e cos´ takiego przyszło jej do
głowy. Byłoby to sprzeczne z całym jej jeste-
stwem.
Miała wraz˙enie, jak gdyby Warren poddał ja˛
działaniu czarnej magii, jak gdyby wmuszał w nia˛
pewne mys´li i odczucia, sprzeczne z cała˛ jej
psychika˛ i przekonaniami.
Jednakz˙e choc´ starała sie˛ z całych sił zwalczyc´
to perwersyjne odczucie, w głe˛bi duszy pozostało
po nim ekscytuja˛ce doznanie, od kto´rego nie mog-
ła sie˛ uwolnic´.
Jak to moz˙liwe, z˙e ktos´ taki jak James Warren
budzi w niej poz˙a˛danie? Me˛z˙czyzna, kto´ry ja˛
ogromnie skrzywdził, kto´ry jej groził i chciał
73
Penny Jordan
zniszczyc´ z˙ycie nie tylko jej, ale i Lucy? Chyba
zupełnie postradała zmysły.
Albo oszalało jej ciało.
Tak, to jedyne wyjas´nienie. Odetchne˛ła z ulga˛.
Jak mogła zapomniec´, z˙e ciało kobiety to jeden
wielki zbiornik hormono´w? Stres i cały ten szalony
okres ostatnich tygodni musiał wywołac´ w niej
hormonalna˛ burze˛, kto´ra znalazła tak zaskakuja˛ce
ujs´cie.
Skoro tak, to jest z tej sytuacji jedno wyjs´cie
– powro´t do normalnos´ci, skupienie sie˛ zno´w na
Lucy, ich z˙yciu oraz pracy. Przede wszystkim nie
moz˙e pozwolic´, by jej problemy odbiły sie˛ na
z˙yciu Lucy, musi sie˛ zaja˛c´ co´rka˛ najlepiej jak
potrafi i wynagrodzic´ jej ostatnie tygodnie, gdy
miała dla niej tak mało czasu.
Kiedy jednakz˙e ucieszona z powzie˛tej decyzji
chciała wycia˛gna˛c´ Lucy na spacer, spotkała ja˛
niespodzianka.
– Ojej, mamusiu, teraz? – spytała nieche˛tnie
Lucy. – Obiecałam Susan, z˙e pogramy w piłke˛.
Moz˙e jutro...
Tania nie wiedziała, czy sie˛ obrazic´, czy parsk-
na˛c´ s´miechem. No prosze˛, ona tu sie˛ zamartwia, z˙e
opuszczone i zapomniane dziecko popłakuje
gdzies´ po ka˛tach z te˛sknoty za matka˛, a owo
dziecko ledwie jest skłonne znalez´c´ dla niej czas.
– Jutro jest poniedziałek i haro´wka w sklepie
– odrzekła z namysłem. – Zadzwon´ do Susie
74
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
i przepros´, a ja pomys´le˛, gdzie sie˛ wybierzemy.
No, uszy do go´ry i ruszamy, mo´j kro´liczku.
Po cichu przypatrywała sie˛, jak Lucy przygoto-
wuje sie˛ do wyjs´cia. Dziewczynka nadal była
lekko nada˛sana, lecz Tania wiedziała, z˙e to jej
szybko przejdzie.
A najwaz˙niejsze, pomys´lała, z˙e udało jej sie˛
uchronic´ co´rke˛ przed szkodliwymi skutkami całe-
go ich trudnego z˙ycia. Mała była ufna, niemal
zawsze w dobrym nastroju i dobrodusznie przyj-
mowała fakt, z˙e sa˛ same. Tania jednak nie mogła
nie dostrzegac´, choc´by na podstawie kontakto´w
Lucy z Fieldingami i Nicholasem, z˙e mała Lucy
te˛skni za pełna˛rodzina˛. Ale tego na razie nie mogła
jej zapewnic´.
Z mapa˛ w re˛ku ruszyły poznawac´ nowe zaka˛tki.
Nadal panowała ładna pogoda, ale na drzewach juz˙
złociły sie˛ lis´cie, rezultat suchego, słonecznego
lata. Lokalne towarzystwo przyrodnicze dawało
przykład pre˛z˙nego działania i zorganizowało kil-
kanas´cie malowniczych s´ciez˙ek spacerowych wo-
ko´ł miasteczka. Ida˛c nimi, moz˙na było poznac´
stopniowo wszystkie uroki okolic.
Tania i Lucy wybrały jedna˛ ze s´ciez˙ek, przyle-
gaja˛ca˛ do nurtu rwa˛cej rzeczki, a miejscami bieg-
na˛ca˛ przez ła˛ki oraz ge˛sty las.
Lucy natychmiast zapomniała, z˙e miała byc´
obraz˙ona, i zacze˛ła zsypywac´ matke˛ potokiem
pytan´ i spostrzez˙en´. A gdy zobaczyła wydre˛, nie
75
Penny Jordan
posiadała sie˛ z rados´ci. Ruszyła za nia˛ ze s´mie-
chem, staraja˛c sie˛ ja˛ dogonic´, az˙ zdezorientowane
tym wybuchem przyjaznych uczuc´ zwierza˛tko
przezornie zanurkowało w wodzie.
Tania rozgla˛dała sie˛ z zachwytem po okolicy.
Jakies´ po´ł mili od rzeczki dostrzegła malowniczy
dom, niemal schowany w ke˛pie starych, dostoj-
nych drzew. Miał skrzywione ze staros´ci kominy,
a przez ge˛ste listowie przes´wiecały majestatyczne
mury z ls´nia˛cej, wypolerowanej cegły, nadaja˛ce
mu jakis´ bas´niowy, nierzeczywisty charakter.
Tania westchne˛ła z zazdros´cia˛. Tak zawsze
wyobraz˙ała sobie prawdziwie rodzinny dom. Na
tyle stary, z˙e oddaje cia˛głos´c´ zamieszkuja˛cych go
przez lata pokolen´, na tyle solidny, z˙e daje po-
czucie bezpieczen´stwa i dystansu do zewne˛trznego
s´wiata. Na tyle wielki, z˙e moga˛ w nim mieszkac´
rodzice, dziadkowie i dzieci, na tyle zwarty, z˙e
daje poczucie przytulnos´ci i kameralnos´ci.
Pomys´lała, z˙e w przeszłos´ci musiał to byc´
wiejski dworek, kto´ry potem zacza˛ł pełnic´ inne
funkcje.
Z zamys´lenia wyrwało ja˛ głos´ne szczekanie psa
i radosny okrzyk Lucy:
– Popatrz, mamusiu! – Dziewczynka szarpała
ja˛ energicznie za re˛kaw.
W ich strone˛, z radosnym jazgotem, biegł jak
szalony spaniel w biało-bra˛zowe łaty. Zanim Tania
zda˛z˙yła zaprotestowac´, Lucy, kto´ra uwielbiała
76
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
psy, natychmiast pus´ciła sie˛ w jego strone˛ i po
chwili zwierze˛ oraz dziewczynka tarzali sie˛ w tra-
wie. Nagle do uszu Tani dobiegł stanowczy me˛ski
głos:
– Rupert, do nogi!
Tania zmarszczyła brwi, od razu rozpoznaja˛c
brzmienie głosu. Poczuła, z˙e sztywnieje i z˙e robi
jej sie˛ zimno. Po chwili z lasu wyłonił sie˛ James
Warren i na jej widok stana˛ł jak wryty.
– Przepraszam... – powiedział, otrza˛saja˛c sie˛ ze
zdumienia. – Rupert jest nieco rozpuszczony, ale
mys´lałem, z˙e jestem w lesie sam.
– Nie ma za co – odparła spłoszona Tania.
Zaskoczył ja˛ jego uprzejmy, choc´ nieco chłodny
ton. A Lucy i Rupert nie ustawali w hałas´liwym
okazywaniu sobie sympatii.
– Jaki on kochany! Prawda, mamusiu? – wy-
krzykiwała dziewczynka. – Kiedy my be˛dziemy
miały pieska?
Tania westchne˛ła. No tak, zaczyna sie˛. W prze-
szłos´ci przerabiały to juz˙ wiele razy. Tłumaczyła
co´rce po wielekroc´, z˙e nie moga˛ sobie pozwolic´ na
psa ze wzgle˛du na ciasne mieszkanie, a takz˙e
zarobki.
Ale teraz kto wie? Teraz perspektywa posia-
dania psa nie jest tak nierealna i na wiosne˛, gdy
sklep zacznie przynosic´ wymierny docho´d, moz˙e
be˛dzie mogła kupic´ Lucy wymarzonego czworo-
noga?
77
Penny Jordan
– Widze˛, z˙e przepadasz za psami. A one za toba˛
– rzekł James Warren, zwracaja˛c sie˛ do dziew-
czynki.
Tania zauwaz˙yła, z˙e nie tylko zmienił sie˛ ton
jego głosu, ale takz˙e wyraz twarzy, kto´ra˛ teraz
opromieniał ciepły us´miech.
Poczuła niemiłe ukłucie; jakby została nagle
opuszczona, odtra˛cona, jakby nie przyznawano jej
prawa do przebywania w kre˛gu ludzi porozumie-
waja˛cych sie˛ swoim własnym je˛zykiem. Do niej
Warren nigdy sie˛ tak nie us´miechnie – niedawno
potraktował ja˛ przeciez˙ jak morowe powietrze.
Zaraz jednak zbeształa sie˛ w mys´lach. Co tez˙ jej
chodzi po głowie!
Posta˛piła krok w strone˛ Lucy.
– Chodz´, co´reczko, nie be˛dziemy zabierac´ cza-
su panu Warrenowi.
Lucy popatrzyła na nia˛ z rozpacza˛, jak gdyby
sama mys´l, z˙e musi porzucic´ nowego przyjaciela,
była ponad jej siły. Spaniel, jakby rozumieja˛c,
o czym mowa, wlepił w Tanie˛ wielkie smutne oczy
i zaskowyczał cicho.
– Miłos´c´ od pierwszego wejrzenia – zauwaz˙ył
Warren, gdy Lucy i Rupert robili poz˙egnalna˛ rund-
ke˛ woko´ł drzew, i zapadła kre˛puja˛ca cisza.
– W takim razie na pewno nie ma szans na
przetrwanie – odparła ka˛s´liwie Tania.
James Warren unio´sł brwi, jakby zastanawiaja˛c
sie˛ nad sensem jej sło´w.
78
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– W kwestii Ruperta niewiele mam do powie-
dzenia – odparł z namysłem, nie be˛da˛c do kon´ca
pewien, o co chodzi rozmo´wczyni – bo pies nie
nalez˙y do mnie, lecz do Nicholasa i jego rodziny.
Od czasu do czasu biore˛ go na przechadzki i staram
sie˛ troche˛ wytresowac´, bo Nicholas nie ma na to
czasu. Mam nadzieje˛ – dodał ciszej, tak by nie sły-
szała go Lucy – z˙e be˛dzie go miał wie˛cej, jes´li po-
słucha pani mojej rady.
Tania patrzyła na niego z niedowierzaniem.
Co za uparty głupiec! Czy naprawde˛ uwaz˙a, z˙e
moz˙e wszystkimi rza˛dzic´?! Z
˙
ałowała, z˙e napraw-
de˛ nie jest zwia˛zana z Nicholasem, bo pokazałyby
temu zarozumialcowi, z˙e jes´li taka kobieta jak ona
naprawde˛ sie˛ zakocha, niestraszne jej z˙adne po-
gro´z˙ki.
Jednakz˙e z uwagi na Lucy nie była to najlepsza
sposobnos´c´ na darmowe korepetycje z psycholo-
gii kobiety. Zwłaszcza dla kogos´ takiego jak pan
Warren. Kiwne˛ła mu na poz˙egnanie głowa˛ i chwy-
ciwszy za re˛ke˛ Lucy, ruszyła do domu, staraja˛c
sie˛ ochłona˛c´.
Na szcze˛s´cie jej wzburzenie uszło uwagi co´rki,
zbyt podekscytowanej spotkaniem z Rupertem.
– Kto to był, mamusiu?
– To pan James Warren, szwagier pana Forbesa.
– Bardzo miły. A Rupert jaki fajny! – Lucy oz˙y-
wiła sie˛. – Czy teraz, kiedy mamy ogro´d, kupisz mi
wreszcie pieska? Wiesz, z˙e...
79
Penny Jordan
– Zobaczymy – ucie˛ła Tania.
Znała te rozmowy na pamie˛c´.
– Ogro´d to nie wszystko – dodała. – O psa trze-
ba dbac´, a nie puszczac´ na trawnik jak owieczke˛.
Ale moge˛ ci obiecac´, z˙e jes´li tylko dobrze nam sie˛
tu be˛dzie mieszkało i zaczne˛ przynosic´ ze sklepu
pienia˛z˙ki, poszukamy jakiegos´ sympatycznego szcze-
niaka, kto´ry nas nie poz˙re.
Lucy klasne˛ła w re˛ce i posłała swojej mamie
najpie˛kniejszy us´miech s´wiata.
Tania nie posiadała sie˛ z rados´ci. Sklep był
otwarty zaledwie od trzech godzin, a juz˙ przewi-
ne˛ła sie˛ przez niego masa kliento´w z dziec´mi.
Wbrew jej obawom, sporo z nich wcale nie
przyszło z czystej ciekawos´ci i Tania z zapartym
tchem patrzyła na pe˛cznieja˛cy w kasie plik bank-
noto´w.
Ale przyjemnos´c´ sprawiał jej takz˙e widok tych
kliento´w, kto´rzy co prawda nic nie kupili, ale
widac´ było, z˙e sklep im sie˛ bardzo podoba, a jesz-
cze bardziej towar, a wie˛c jest jedynie kwestia˛
czasu, kiedy cos´ tu kupia˛.
Tania nie ograniczyła sie˛ jedynie do zwykłych
,,praktycznych’’ buto´w do noszenia ,,na prowin-
cji’’, jak namawiano ja˛ w hurtowni. Odwaz˙yła sie˛
na wiele drogich i eleganckich modeli, nawet na
obuwie z kontynentalnej Europy, w tym najbar-
dziej oryginalne modele, i zauwaz˙yła z satysfak-
80
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
cja˛, z˙e to włas´nie one robia˛ furore˛, zwłaszcza
ws´ro´d nastolatko´w.
Pomys´lała, z˙e jes´li tak dalej po´jdzie, trzeba be˛-
dzie zwie˛kszyc´ cze˛stotliwos´c´ dostaw. Ale jakos´ jej
ta mys´l nie przeraz˙ała. Sukces, choc´ na razie tak
kruchy, napełnił ja˛ nowa˛ dawka˛ energii i optymiz-
mu, kto´ry usuna˛ł na bok zmartwienia i kłopoty.
O dwunastej, zgodnie z obietnica˛, przyszła ja˛
zasta˛pic´ Ann, ale nie było szans, z˙eby Tania mogła
wyskoczyc´ na jakies´ jedzenie, zostawiaja˛c sklep
pod opieka˛ przyjacio´łki.
Włas´nie obsługiwała jedna˛ z klientek, a Ann
uzupełniała towar, gdy do sklepu wparowała Cla-
rissa Forbes, cia˛gna˛c za re˛ce dwo´ch chłopco´w,
przypuszczalnie swoich syno´w. Jak gniewny tajfun
zacze˛ła kra˛z˙yc´ wzdłuz˙ po´łek, biora˛c do re˛ki coraz
to nowe buty i stawiaja˛c je potem, gdzie popadnie.
Po chwili w starannie przygotowanej przez Ta-
nie˛ kolekcji zapanował chaos nie do opisania. Ta-
nia i Ann popatrzyły na siebie, ale obie były zaje˛te,
a poza tym nie bardzo wiedziały, jak sobie pora-
dzic´ z agresywna˛ klientka˛.
Jednak prawdziwe katusze przez˙ywali obaj
chłopcy, kto´rzy na pro´z˙no starali sie˛ powstrzymac´
matke˛ przed takim zachowaniem. Nawet dla nie-
wprawnego oka było jasne, z˙e Clarissa jest chorob-
liwie podniecona, bo kre˛ciła sie˛ chaotycznie po
sklepie i chyba niewiele do niej docierało.
W kon´cu wzie˛ła jaka˛s´ pare˛ buto´w dla jednego
81
Penny Jordan
z syno´w i posadziwszy go w jednym z foteli, za-
cze˛ła wyzywaja˛co patrzec´ na Tanie˛.
Ta widziała to ka˛tem oka, ale nie przyszło jej do
głowy, aby zostawic´ obsługiwana˛ klientke˛ włas-
nemu losowi i rzucic´ sie˛ pomagac´ pani Forbes.
Tym bardziej z˙e klientka˛ Tani była jakas´ biednie
wygla˛daja˛ca, wyle˛kniona kobieta, kto´ra sprawiała
wraz˙enie, jakby przepraszała, z˙e z˙yje.
Włas´nie dlatego Tania starała sie˛ robic´ wszyst-
ko, aby jej dogodzic´, dwoiła sie˛ i troiła, by klientka
nie odniosła wraz˙enia, z˙e jest gorsza.
Zbyt dobrze wiedziała, ile upokorzen´ niesie
z˙ycie z groszowej pensji, totez˙ nie chciała dawac´
tej kobiecie jeszcze jednego powodu do zmart-
wienia. Cierpliwie podsuwała jej coraz to nowe
buty, wybieraja˛c te niezbyt drogie, by nie kre˛po-
wac´ klientki, gdyby musiała odmo´wic´ ze wzgle˛du
na cene˛.
Tania ka˛tem oka dostrzegała, z˙e Clarissa jest
coraz bardziej zniecierpliwiona. Widza˛c, co sie˛
dzieje, Ann podeszła do niej.
– Dzien´ dobry, Clarisso – zagadne˛ła z us´mie-
chem. – Moz˙e ja mogłabym jakos´ pomo´c? Wpraw-
dzie tylko wpadłam na chwile˛, z˙eby kolez˙anka
mogła cos´ zjes´c´, ale troche˛ juz˙ sie˛ orientuje˛, gdzie
co jest.
– Nie trzeba – warkne˛ła Clarissa. – Ty moz˙e
znasz sie˛ na tapetach, ale na pewno nie na butach.
Chce˛, z˙eby mnie obsłuz˙yła ekspedientka.
82
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Ann az˙ sie˛ z˙achne˛ła, lecz zamilkła. Kiwne˛ła
tylko głowa˛ i wro´ciła do układania towaru na
po´łkach.
Widac´ było juz˙ wyraz´nie, z˙e jedynym celem
wizyty Clarissy w sklepie jest che˛c´ obraz˙enia Tani.
A skoro nie działało jej prowokacyjne zachowanie,
nazwała ja˛ ekspedientka˛, choc´ doskonale wiedzia-
ła, z˙e Tania jest włas´cicielka˛ sklepu.
W kon´cu Tania skon´czyła obsługiwac´ klient-
ke˛ i podeszła do Clarissy i jej syno´w. Włas´ciwie
zrobiła to tylko ze wzgle˛du na nich, bo widzia-
ła, jak sa˛ zaz˙enowani zachowaniem matki. Nie
była zdziwiona, gdy Clarissa po zaz˙a˛daniu niemal
wszystkich fasono´w chłopie˛cych buto´w nie zdecy-
dowała sie˛ na z˙aden. Wstała z obraz˙ona˛ mina˛, jak
gdyby brak tego, co chciała, był dla niej osobista˛
zniewaga˛.
W tym momencie do sklepu wszedł James
Warren.
– Dzien´ dobry – rzekł do Ann z chłodna˛
mina˛ i kiwna˛ł głowa˛ Tani. Naste˛pnie zwro´cił sie˛
do siostry: – Prosiłas´, z˙ebym przyjechał, wie˛c
jestem. Jak tam zakupy? Znalez´lis´cie cos´ cieka-
wego?
– Chyba z˙artujesz! – parskne˛ła pogardliwie
pani Forbes. – W takim sklepie!
Tania obejrzała sie˛ na pozostałych kliento´w.
Na szcze˛s´cie panował gwar i chyba nikt nie słyszał
obraz´liwych sło´w Clarissy. Czuła, z˙e sie˛ w s´rodku
83
Penny Jordan
gotuje. Pomys´lała, z˙e uprzejmos´c´ uprzejmos´cia˛,
ale jes´li Clarissa nie przestanie jej zaczepiac´, to
chyba nawet mimo obecnos´ci syno´w powie jej
kilka sło´w. Nie da soba˛ pomiatac´, zwłaszcza przy
Warrenie, kto´ry uwaz˙a ja˛ za ladacznice˛.
Na szcze˛s´cie Warren z jakichs´ powodo´w zbył
uwage˛ siostry, moz˙e widza˛c po minie Tani, z˙e
gdyby poparł Clarisse˛, nikomu nie wyszłoby to na
dobre.
– Miałem nadzieje˛, z˙e Nicholas pomoz˙e wam
w zakupach – zauwaz˙ył ze zmarszczonym czo-
łem.
– Znasz go, nigdy nie ma dla nas czasu i nie
potrafi tak nam pomo´c jak ty. Poza tym nie wiem,
gdzie jest – odparła, po czym dodała słodkim gło-
sem: – Moz˙e pani Carter wie?
– Niestety, nie mam poje˛cia – odparła szybko
Tania, nie podnosza˛c re˛kawicy.
Miała s´wiadomos´c´, z˙e kilka gło´w odwro´ciło sie˛
w ich strone˛ z zaciekawieniem. Na szcze˛s´cie przy-
najmniej synowie Nicholasa nie słyszeli tej wy-
miany zdan´, zaje˛ci w głe˛bi sklepu poszukiwaniem
buto´w na własna˛ re˛ke˛.
Tania zas´ miała ochote˛ udusic´ intrygantke˛. Tym
bardziej z˙e Warren na jej słowa zareagował wzbu-
rzeniem.
– Widze˛ wie˛c – zwro´cił sie˛ do Tani – z˙e nie
posłuchała pani mojej pros´by, z˙eby nie wikłac´
w swoje z˙ycie Nicholasa.
84
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Szkoda zachodu. To nic nie da, James! – po-
s´pieszyła mu z pomoca˛ pani Forbes.
Przyoblekła twarz w taka˛ tragiczna˛ maske˛ roz-
paczy, z˙e nawet Tania czułaby wspo´łczucie, gdyby
nie wiedziała, jak wygla˛da prawda.
– Pania˛ Carter nie obchodzi, z˙e niszczy komus´
z˙ycie! Chodz´my sta˛d, bo nie wiem, co sie˛ ze mna˛
stanie!
Clarissa zgarne˛ła syno´w jak kwoka bronia˛ca
kurcze˛ta i bez słowa poz˙egnania ruszyła do wy-
js´cia. Warren zatrzymał sie˛ na chwile˛ i odwro´cił do
Tani.
– W takim razie prosze˛ sie˛ spodziewac´ kon-
sekwencji – oznajmił. – Jak moz˙na byc´ tak nie-
czułym! Moz˙e pani nie obchodzic´ moja siostra, ale
nie zdaje sobie pani sprawy, z˙e rujnuje z˙ycie jej
synom?!
Nie zostawiaja˛c Tani okazji do odpowiedzi,
James Warren ruszył w strone˛ auta.
Tania przez dłuz˙sza˛ chwile˛ stała oniemiała, nie
wierza˛c własnym uszom. Jak moz˙na byc´ tak za-
s´lepionym, z˙eby ufac´ rojeniom chorej kobiety! Jak
moz˙na byc´ tak nieuczciwym, z˙eby nie chciec´
wysłuchac´ drugiej strony, tylko od razu ferowac´
wyroki i wymierzac´ kare˛!
Taki niesprawiedliwy sposo´b poste˛powania nie
mies´cił sie˛ w jej kategoriach rozumienia s´wiata.
W kon´cu podeszła do niej zaniepokojona Ann.
– Co sie˛ stało? – spytała z troska˛. – Wygla˛dasz,
85
Penny Jordan
jakbys´ zobaczyła ducha. Domys´lam sie˛, z˙e to wi-
zyta pani Forbes tak na ciebie podziałała. Nie
przejmuj sie˛, jej histerie juz˙ na nikim nie robia˛
wraz˙enia, chyba tylko na jej bracie. Szkoda mi
i jego, i Nicholasa. Chyba juz˙ zaczynasz rozumiec´,
co przez˙ywaja˛.
Tania kiwne˛ła głowa˛, nadal niezdolna wykrztu-
sic´ z siebie słowa. Poza tym nie chciała wyprowa-
dzac´ przyjacio´łki z błe˛du co do powodu swojego
wzburzenia. Choc´ z drugiej strony, jes´li ktos´ nie
pomoz˙e jej tego rozwikłac´, to ona tez˙ oszaleje.
Nagle zdecydowała sie˛. W imie˛ czego ma kryc´
przed innymi taka˛ niedorzecznos´c´ jak jej rzekomy
romans z Nicholasem! Miała wszystkiego serdecz-
nie dos´c´.
– Chodzi o cos´ innego – oznajmiła zrezyg-
nowanym tonem. – Trudno ci be˛dzie w to uwie-
rzyc´, ale Clarissa podejrzewa mnie o romans
z Nicholasem.
– Co?!
– Wiem, z˙e to brzmi idiotycznie, ale tak włas´-
nie jest. Co wie˛cej, Warren podziela jej zdanie i naj-
pierw zaoferował mi dziesie˛c´ tysie˛cy za zerwanie
z Nicholasem, a potem uciekł sie˛ do pogro´z˙ek.
– Zamilkła, by zaczerpna˛c´ powietrza. – Mam
nadzieje˛, z˙e nie musze˛ cie˛ przekonywac´, z˙e to
bzdura wyssana z palca, kompletna niedorzecz-
nos´c´, ale dla kogos´, kto mnie nie zna, tak jak
Clarissa i jej brat, widac´ jest to moz˙liwe.
86
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Ja chyba s´nie˛... – Ann ze zdumienia az˙ przy-
siadła na fotelu.
Tania natychmiast poczuła ulge˛. Była wdzie˛cz-
na niebiosom, z˙e natchne˛ły ja˛, by podzielic´ sie˛
z kims´ swym cie˛z˙arem i z˙e zesłały jej taka˛ osobe˛
jak Ann.
– Teraz juz˙ rozumiesz, co ostatnio przez˙ywam
– rzekła Tania z westchnieniem.
– Postawa Clarissy mnie nie dziwi, bo wszyscy
ja˛ znamy i wiemy, z˙e jest nadpobudliwa i rozstro-
jona. Ponoc´ po s´mierci rodzico´w przez˙yła cie˛z˙kie
załamanie nerwowe, z kto´rego ledwie wyszła, ale
James... – Ann pokre˛ciła głowa˛. – Wiadomo, z˙e
jest nadopiekun´czy w stosunku do siostry, a zwa-
z˙ywszy jej tragiczne dos´wiadczenia, moz˙na go
zrozumiec´. Ale w tym przypadku jego postawa jest
absolutnie niepoje˛ta. Znam go dos´c´ dobrze i dla
mnie to szok.
– Moz˙e stanie sie˛ to dla ciebie bardziej zro-
zumiałe, jes´li ci wyznam, z˙e to sprawka Nicholasa,
kto´ry zasugerował nasz romans z˙onie, z˙eby wzbu-
dzic´ jej zazdros´c´.
– Co za matoł! No nie! – Ann nie posiadała sie˛
z oburzenia. – Rozmawiałas´ z nim?
– Oczywis´cie. Zaz˙a˛dałam od niego, z˙eby wszy-
stko sprostował, ale wygla˛da na to, z˙e tego nie
zrobił albo z˙e nikt mu nie uwierzył. – Tania za-
wahała sie˛. – Nie ma co udawac´, ja całkiem zwy-
czajnie sie˛ boje˛. Znaja˛c pozycje˛ Warrena, moge˛ sie˛
87
Penny Jordan
obawiac´ najgorszego, nawet tego, z˙e w jakis´ spo-
so´b zagrozi rozwojowi mojego sklepu.
– Co to, to nie! – zaprotestowała Ann stanow-
czo. – James jest w gora˛cej wodzie ka˛pany i na-
prawde˛ zrobiłby dla siostry wszystko, ale nie po-
suna˛łby sie˛ do czegos´ tak wstre˛tnego. Jest na to
zbyt uczciwy, to jeden z najbardziej porza˛dnych
i sympatycznych...
– Kto? – parskne˛ła Tania. – James Warren?
– Tak – powaz˙nie przytakne˛ła Ann. – Pomaga
wszystkim, jak tylko moz˙e. Kiedy Tom i ja za-
czynalis´my, cichaczem wysyłał do nas kliento´w,
z˙eby nam pomo´c rozruszac´ firme˛.
– Az˙ trudno mi uwierzyc´... Mnie dał sie˛ poznac´
z jak najgorszej strony – rzekła cicho Tania, boja˛c
sie˛, z˙e załamie jej sie˛ głos.
Czuła sie˛ teraz jak wyrzutek. Prosze˛, szlachetny
Robin Hood. Dla wszystkich jak do rany przyło´z˙,
tylko z niej robi ladacznice˛. Widza˛c, co sie˛ dzieje,
Ann przytuliła ja˛ do siebie.
– Daj spoko´j. Taka dzielna dziewczynka! Zro-
biłas´ tyle, z˙e mało kto by ci doro´wnał, a teraz sie˛
załamujesz z powodu jakiegos´ głupiego niepo-
rozumienia? Przestan´. Obiecuje˛ ci, z˙e jes´li to sie˛
szybko nie wyjas´ni, Tom i ja wez´miemy sprawy
w swoje re˛ce. Zgoda?
– Tak... – Tania pocia˛gne˛ła nosem i pogłaskała
przyjacio´łke˛ po ramieniu.
W duchu jednak nie czuła sie˛ uspokojona. Moz˙e
88
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Ann uwaz˙a Warrena za uosobienie dobra, ale
widocznie nigdy nie poznała go z tej mrocznej
strony.
Z jednym tylko Ann pomogła jej na pewno –
przypomniała Tani, ile dokonała, z˙eby stworzyc´
dla siebie i Lucy nowe z˙ycie. I nie da sobie tego
wydrzec´.
89
Penny Jordan
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Niekon´cza˛cy sie˛ korowo´d kliento´w przetaczał
sie˛ przez sklep niemal do samego zamknie˛cia,
czyli do szo´stej wieczorem, totez˙ Tania nie miała
czasu na zamartwianie sie˛ dzisiejszym incydentem
z Clarissa˛ i Warrenem.
O szo´stej padała z no´g, ale zdecydowała sie˛
uzupełnic´ towar teraz, z˙eby nie robic´ tego rano
i miec´ wie˛cej czasu dla Lucy przed jej wyjs´ciem do
szkoły.
Ida˛c po nia˛ do Fieldingo´w, pomys´lała, z˙e chyba
nigdy w z˙yciu nie czuła sie˛ tak zme˛czona. Tyle z˙e
było to bardzo przyjemne zme˛czenie, płyna˛ce
z poczucia doskonale spełnionego obowia˛zku.
W wyobraz´ni widziała, jak z po´łek znikaja˛
zamo´wione przez nia˛ na najbliz˙szy okres jesien-
no-zimowy ls´nia˛ce wellingtony, ciepłe kozaki
z futerkiem i dzielne s´niegowce; jak nastoletnie
pie˛knisie bija˛ sie˛ o wytworne pantofelki na kar-
nawałowe bale, a dzielni chłopcy o odporne na
wszystko sportowe buty do wypraw go´rskich.
Jes´li obroty be˛da˛ na takim poziomie jak dzis´,
moz˙e z ufnos´cia˛ patrzec´ w przyszłos´c´. Gdyby
nie...
No włas´nie. Gdyby nie kołacza˛ca sie˛ mys´l, z˙e
przyszłos´c´ sklepu, a tym samym jej i co´rki, moz˙e
byc´ zagroz˙ona przez wpla˛tanie jej w małz˙en´skie
kłopoty zupełnie nieznajomych ludzi. Czuja˛c, jak
przeszywa ja˛ dreszcz, owine˛ła sie˛ szczelniej płasz-
czem.
Zaraz, spokojnie. Co włas´ciwie James Warren
moz˙e jej zrobic´? Zakazac´ ludziom kupowac´ u niej?
Nasłac´ zbiro´w, z˙eby okradli jej sklep? Postawic´
w dybach na rynku jako nierza˛dnice˛? Bzdury.
Takich rzeczy nie musi sie˛ bac´.
O co wie˛c chodzi? Dlaczego tak bardzo prze-
jmuje sie˛ nieche˛cia˛ Warrena? Moz˙e dlatego, z˙e
zawsze była odtra˛cana i wreszcie tu, w Appleford,
poczuła, z˙e ma własny dom? A moz˙e buntuje sie˛,
dre˛czy ja˛ poczucie niesprawiedliwos´ci na mys´l, z˙e
ktos´ bez dania racji traktuje ja˛ jak najgorsza˛?
Tak, chyba o to chodzi. Instynktownie czuła,
z˙e utrafiła w sedno. A postawienie diagnozy to
warunek znalezienia rozwia˛zania. Musi przede
91
Penny Jordan
wszystkim zmusic´ Nicholasa do wyjawienia praw-
dy, bo to by ja˛ uratowało przed upokarzaja˛cym
tłumaczeniem sie˛.
A jes´li jej sie˛ nie uda? Jes´li Nicholas nadal be˛-
dzie sie˛ wykre˛cał? Co dadza˛ jej przysie˛gi i zakle˛-
cia, skoro w miasteczku w dalszym cia˛gu jest obca
i nikt nie wie, na ile moz˙na jej ufac´?
Widac´ ten dylemat był widoczny na jej twa-
rzy, bo Ann tylko na nia˛ zerkne˛ła i pokiwała
głowa˛.
– Widze˛, z˙e tamta sprawa z Jamesem i reszta˛
dalej cie˛ nurtuje. Siadaj, zrobie˛ ci herbate˛. Dziew-
czynki i tak bawia˛ sie˛ w najlepsze, nie odcia˛g-
ne˛łabys´ ich od siebie nawet wołami. – Ann zalała
herbate˛ w czajniczku i przykryła go wełniana˛ cza-
peczka˛. – Zobaczysz, z˙e James szybko sie˛ przeko-
na, jak wygla˛da prawda, i be˛dzie ci chciał nieba
przychylic´, bo taki juz˙ jest. Tak sobie mys´le˛, z˙e
dobrze by było, gdybys´ z nim jak najszybciej
szczerze pogadała.
– Nie ma mowy! – odparła gwałtownie. – Jak to
sobie wyobraz˙asz? Po pierwsze, byłoby to dla
mnie upokarzaja˛ce. Po drugie, mam go gonic´ po
całym mies´cie, z˙eby sie˛ tłumaczyc´ z czegos´, czego
nie zrobiłam? Niedoczekanie.
– Nie az˙ tak – odparła Ann koja˛cym głosem
i przyjrzała sie˛ Tani uwaz˙nie, troche˛ zaskoczona
jej wybuchem. – Przede wszystkim spotkanie z Ja-
mesem be˛dzie czyms´ najnaturalniejszym w s´wie-
92
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
cie, bo z powodu jego pozycji spotykaja˛ sie˛ z nim
wszyscy lokalni szefowie firm, a wie˛c takz˙e włas´-
ciciele sklepo´w, tacy jak ty. No i wcale nie musisz
za nim nigdzie gonic´, bo biuro ma w rodzinnym
domu Warreno´w, w lasku nad rzeka˛. Łatwo go
znajdziesz, bo to chyba najbardziej uroczy domek
w mies´cie, taki stary dworek z pogie˛tymi od sta-
ros´ci kominami. Pewnie juz˙ go widziałas´, bo trud-
no go nie zauwaz˙yc´.
– A tak... – odparła Tania zaskoczona. – Chyba
rzeczywis´cie. Nawet kiedys´ podczas spaceru z Lu-
cy spotkałam koło niego Warrena. Ale do głowy by
mi nie przyszło, z˙e takie cudo moz˙e nalez˙ec´ do ko-
gos´ tak grubosko´rnego.
– A, tu cie˛ mam! – Ann rozes´miała sie˛ i dodała
z˙artobliwie: – Cos´ mi sie˛ wydaje, z˙e cały problem
polega na tym, z˙e James jakos´ ci nie lez˙y. Moz˙e po
prostu ci sie˛ podoba?
– No wiesz... – oburzyła sie˛ Tania. – Chyba juz˙
czas na mnie, zanim dojdziesz do jeszcze bardziej
odkrywczych wniosko´w.
Poz˙egnawszy sie˛ z Ann, Tania wro´ciła do domu
z Lucy. Po zdaniu szczego´łowego sprawozdania
z całego dnia znuz˙ona dziewczynka połoz˙yła sie˛
spac´, a Tania wro´ciła do swoich rozmys´lan´.
Uwaga Ann skierowała jej mys´li na nowe tory.
Przeciez˙ sama sie˛ ostatnio zastanawiała, dlaczego
tak emocjonalnie reaguje na wrogi stosunek do
niej Warrena. Faktem jest, z˙e czuła sie˛ przy nim
93
Penny Jordan
niepewnie, co włas´ciwie prawie nigdy jej sie˛ nie
zdarzało. Nie była co prawda chodza˛ca˛ pewnos´-
cia˛ siebie, ale tez˙ nie dawała sie˛ zape˛dzic´ w kozi
ro´g.
Czy wobec tego ta niepewnos´c´ w obecnos´ci
Warrena rzeczywis´cie nie ma zwia˛zku z jakimis´
relacjami damsko-me˛skimi? Moz˙e jej podste˛pne
szalone hormony płataja˛ jej tak okrutnego figla, z˙e
wbrew swoim przekonaniom skłania sie˛ ku Jame-
sowi Warrenowi jako me˛z˙czyz´nie?
Miała gora˛ca˛ nadzieje˛, z˙e tak nie jest. A nawet
jes´li było w tym ziarnko prawdy, nie tego bała sie˛
najbardziej, lecz moz˙liwos´ci, z˙e Warren uz˙yje swo-
ich wpływo´w i zagrozi istnieniu jej sklepu. A to by
oznaczało katastrofe˛, tak wie˛c bez wzgle˛du na to,
co by jej podpowiadało ciało, Warren byłby dla
niej najwie˛kszym wrogiem na s´wiecie.
Nie mogła nadal rozwikłac´ jednego: jak przy
swojej inteligencji ten me˛z˙czyzna mo´gł nie zauwa-
z˙yc´, co sie˛ naprawde˛ dzieje u Forbeso´w. Czemu
tak łatwo uwierzył w rewelacje o romansie, wie-
dza˛c, z˙e w gruncie rzeczy Nicholas uwielbia Cla-
risse˛?
Jeszcze wie˛ksza złos´c´ ogarniała ja˛ na mys´l
o poste˛powaniu Nicholasa. Jak on mo´gł, jak s´miał
wpla˛tywac´ ja˛w swoje małz˙en´skie problemy! Co za
tcho´rz i niedojda!
Stawało sie˛ dla niej jasne, z˙e w duz˙ej mierze to
Nicholas jest odpowiedzialny za stan z˙ony. Nawet
94
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
zupełnie zdrowa emocjonalnie kobieta oczekiwa-
łaby odrobiny oparcia, a co dopiero ktos´ o takim
słabym systemie nerwowym jak Clarissa. Trafiła
na me˛z˙czyzne˛, kto´ry moz˙e ja˛ i kocha, ale przy tym
jest zupełnym słabeuszem.
Nic dziwnego, z˙e Clarissa szukała oparcia
w swym przyrodnim bracie, tym bardziej z˙e i ona
– jak Tania zda˛z˙yła sie˛ zorientowac´ – kocha me˛z˙a.
Moz˙e szukanie cia˛głej pomocy Jamesa miało na
celu sprowokowanie Nicholasa do wie˛kszej samo-
dzielnos´ci?
Co za paradoks, mys´lała coraz senniej, z˙e oboje
chca˛ tego samego, a robia˛ wszystko, z˙eby prowa-
dzic´ ze soba˛ wojne˛...
Z obje˛c´ Morfeusza wyrwał ja˛ huk na dole,
a zaraz potem s´widruja˛cy dz´wie˛k alarmu. Przera-
z˙ona poderwała sie˛ na ro´wne nogi, pozapalała
wsze˛dzie s´wiatła i zeszła ostroz˙nie na parter.
W szybie wystawowej sklepu ziała ogromna
dziura, a cała podłoga woko´ł usiana była szkłem
i kawałkami ramy. Tania podbiegła szybko do
okna, ale oczywis´cie było za po´z´no, by dostrzec
włamywacza.
Pewnie sam sie˛ przestraszył hałasu i uciekł. A co
be˛dzie, jes´li wro´ci? Skoro tak ryzykował, z˙e pro´-
bował włamania, mimo obecnos´ci włas´cicielki
sklepu w budynku, moz˙e powaz˙yc´ sie˛ na wszystko.
Przez kilka chwil Tania stała nieruchomo, zbyt
sparaliz˙owana strachem, z˙eby cokolwiek robic´.
95
Penny Jordan
Potem sie˛gne˛ła szybko po telefon i wykre˛ciła
numer policji.
– Halo? Nazywam sie˛ Tania Carter. Ktos´ przed
chwila˛ rozbił okno wystawowe w moim sklepie.
– Prosze˛ podac´ adres.
– To ten nowy sklep z obuwiem dla dzieci.
– A tak, wiem, czytałem. Czy sa˛dzi pani, z˙e to
była pro´ba włamania?
– Moz˙liwe... Sama nie wiem... Czy ktos´ mo´gł-
by przyjechac´?
– Oczywis´cie, zaraz be˛dzie u pani patrol.
Tania odłoz˙yła słuchawke˛ i owine˛ła sie˛ moc-
niej szlafrokiem, czuja˛c, jak sie˛ trze˛sie – choc´
pewnie bardziej pod wpływem doznanego szoku
niz˙ zimna. Z niepokojem nasłuchiwała, czy przy-
padkiem nie obudziła sie˛ Lucy, ale na szcze˛s´cie
na go´rze panowała cisza. Ponownie ogarne˛ła ja˛
fala przeraz˙enia, tym razem spowodowana nag-
łym le˛kiem o co´rke˛.
Co by sie˛ stało, gdyby rabus´ chciał sie˛ włamac´
nie do sklepu, a do mieszkania? Jak by sie˛ miała
bronic´? Jak mogłaby chronic´ Lucy?
Jej rozmys´lania przerwał szum samochodowe-
go silnika przed domem i kro´tki skowyt syreny
oznajmiaja˛cej przybycie policji. Jeden z funkcjo-
nariuszy zacza˛ł dokonywac´ ogle˛dzin rozbitej wy-
stawy, drugi wszedł do s´rodka.
– Czy widziała pani sprawce˛? – spytał.
– Niestety, nie. Zanim zeszłam na do´ł, upłyne˛ło
96
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
troche˛ czasu. Poza tym i tak było ciemno. Podej-
rzewa pan kogos´?
– Trudno powiedziec´ – odparł policjant z na-
mysłem. – To małe miasteczko i raczej nie mamy
tu włamywaczy z prawdziwego zdarzenia.
Tania westchne˛ła, przypominaja˛c sobie ro´z˙no-
rodnej mas´ci kraty i stalowe z˙aluzje, kto´re włas´-
ciciele sklepo´w w mies´cie, w kto´rym mieszkała,
zakładali dla ochrony przed wandalami i rabusia-
mi. Pomys´lec´, z˙e miała nadzieje˛ od tego uciec,
przenosza˛c sie˛ włas´nie tutaj, do cichego i bez-
piecznego Appleford.
– Chuligan´ski wybryk? – podsune˛ła.
– Hm... Tez˙ nie byłbym tego taki pewien.
Moim zdaniem, to nie celowe działanie, raczej
sprawka jakiegos´ podpitego młodzien´ca, kto´remu
odbiło w drodze z pubu do domu. – Policjant
przerwał, rozgla˛daja˛c sie˛ po sklepie. – Dobrze, z˙e
ma pani alarm, bo inaczej sporo moz˙na by sta˛d
wynies´c´. No i nie be˛dzie pani miała problemo´w
z odszkodowaniem.
– A tak... rzeczywis´cie. Firma ubezpieczenio-
wa tez˙ mnie przekonała tym argumentem. Na
szcze˛s´cie, bo nie wiem, co bym zrobiła, gdyby
zaraz po otwarciu okradziono mnie z całego to-
waru.
– Oj, byłaby szkoda – przytakna˛ł policjant
energicznie. – Z
˙
ona mi mo´wiła, z˙e ma pani bardzo
ciekawe rzeczy, i wybiera sie˛ tu z dwo´jka˛ naszych
97
Penny Jordan
urwiso´w. Człowiek nie nastarczy z kupowaniem.
Cia˛gle im trzeba zmieniac´ buty. U pani widziała
takie, kto´rych nawet oni nie zedra˛. A przynajmniej
nie szybciej niz˙ za dwa miesia˛ce, co jest reguła˛
w ich przypadku. Miłe chłopaczyska, ale wydaje
im sie˛, z˙e pienia˛dze rosna˛ na drzewie.
– Znam ten bo´l. – Tania us´miechne˛ła sie˛ blado.
Pogawe˛dka z sympatycznym policjantem zaczy-
nała działac´ na nia˛ koja˛co, ale nadal lekko drz˙ała.
Policjant popatrzył na nia˛ z troska˛.
– Nic pani nie jest? Dobrze sie˛ pani czuje?
Wgla˛dała pani tak dzielnie, z˙e nawet nie spyta-
łem.
– Dzie˛kuje˛, juz˙ dobrze... Ale chciałabym sko-
czyc´ szybko na go´re˛, z˙eby sprawdzic´, czy co´rka sie˛
nie obudziła. Nie chce˛, z˙eby sie˛ wystraszyła,
gdyby zeszła na do´ł.
– Oczywis´cie. Widze˛, z˙e kolega juz˙ kon´czy,
wie˛c tylko zabezpieczymy szybe˛, zostawimy pani
kopie˛ ogle˛dzin dla firmy ubezpieczeniowej i po-
woli be˛dziemy znikali. Przepraszam, z˙e pytam, ale
z tego, co pani mo´wi, domys´lam sie˛, z˙e me˛z˙a nie
ma w domu.
– Nie jestem zame˛z˙na.
– Rozumiem... Czy w takim razie jest ktos´, kto
mo´głby z pania˛ zostac´ dzis´ na noc? Jes´li nie, to
przys´le˛ policjantke˛. Wprawdzie jak zawsze w so-
botni wieczo´r troche˛ mamy mało personelu, ale...
– Jakos´ sobie poradze˛, dzie˛kuje˛ za troske˛. Juz˙
98
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
mi zdecydowanie lepiej. Prosze˛ tylko chwilke˛
poczekac´, zaraz wro´ce˛.
Tania pobiegła na go´re˛ do sypialni Lucy, gdzie
z ulga˛ zobaczyła, z˙e dziewczynka s´pi jak suseł.
Wro´ciła na do´ł i widza˛c, z˙e policjanci juz˙ niemal
kon´cza˛, spytała:
– Moz˙e napijecie sie˛ panowie herbaty?
– Bardzo miło z pani strony, ale dzie˛kujemy. –
Policjant us´miechna˛ł sie˛ do niej serdecznie. – Juz˙
i tak za długo zmitre˛z˙ylis´my. Prosze˛ jak najszyb-
ciej wprawic´ nowa˛ szybe˛, bo wystawe˛ miała pani
naprawde˛ wyja˛tkowa˛. I zapomniec´ o wszystkim,
bo jeszcze sobie pani wyrobi zła˛ opinie˛ o naszym
miasteczku. Jak mo´wiłem, to tak niespodziewane,
z˙e wygla˛da, jak gdyby ktos´ robił pani na złos´c´. Ale
oczywis´cie to niedorzecznos´c´, wie˛c prosze˛ jak
najszybciej o wszystkim zapomniec´.
Tania drgne˛ła, ale tylko pokiwała w milczeniu
głowa˛. Bała sie˛ cos´ powiedziec´, by ton jej głosu nie
zdradził, jakie wraz˙enie wywarły na niej ostatnie
słowa policjanta.
Gdy jednak została sama i po solidnej porcji
kropli uspokajaja˛cych kładła sie˛ spac´, natychmiast
je sobie przypomniała. Na sama˛ mys´l, z˙e w sło-
wach policjanta mogło tkwic´ ziarno prawdy, s´cier-
pła jej sko´ra.
Czy to moz˙liwe, z˙eby to jednak Warren maczał
palce w tym akcie wandalizmu? Czyz˙by taka˛ miała
postac´ zapowiadana przez niego groz´ba sankcji
99
Penny Jordan
maja˛cych ja˛ zmusic´ do zaprzestania rzekomego
romansu z Nicholasem?
Oczywis´cie to nie on sam rzucił kamieniem
w jej wystawe˛, pewnie wynaja˛ł do tego jakiegos´
miejscowego zbira. W głowie jej sie˛ nie mies´ciło,
z˙eby takie rzeczy mogły sie˛ dziac´ w cywilizowa-
nym s´wiecie. No i jeszcze ta opinia o Warrenie,
kto´rego Ann uwaz˙a za chodza˛cy ideał...
Jak to ze soba˛ pogodzic´? W co wierzyc´?
Czy człowiek o nieskazitelnej opinii mo´gł posu-
na˛c´ sie˛ do tego plugawego czynu? Pewnie tak,
zwaz˙ywszy emocjonalny stosunek Jamesa War-
rena do siostry i przekonanie, z˙e ochranianie jej
jest najwaz˙niejszym celem w jego z˙yciu. A skoro
tak, to pewnie nic i nikt sie˛ dla niego nie liczy.
Ale jak moz˙na sie˛ posuna˛c´ do czegos´ tak obrzy-
dliwego? James musi wiedziec´, z˙e takim czynem
ja˛zrani i upokorzy, z˙e ja˛ przestraszy. I pewnie tego
chciał. Na tym mu zalez˙ało.
Nigdy, nawet wtedy, gdy musiała sie˛ przeciw-
stawic´ namowom, by oddac´ Lucy do adopcji, i gdy
potem zmagała sie˛ samotnie z z˙yciem młodej mat-
ki, Tania nie czuła tak czarnej rozpaczy.
Pomys´lec´, z˙e miała nadzieje˛, z˙e wraz ze spad-
kiem i przeprowadzka˛ do nowego miejsca zosta-
wia za soba˛ wszelkie udre˛ki i wpływa do bezpiecz-
nej przystani.
Oto czym jest ta przystan´. Skoro tak, trzeba na
nowo stawac´ do walki, nie ma wyjs´cia. Bo jedno
100
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
jest pewne: z˙e nigdy, przenigdy w z˙yciu sie˛ nie
podda. Pokrzepiona ta˛ mys´la˛, choc´ z cie˛z˙kim ser-
cem, w kon´cu zapadła w sen.
Naste˛pny ranek nie przynio´sł Tani pociechy
i lepszego nastroju. Mimo z˙e była niedziela, pierw-
sza po otwarciu sklepu, czuła sie˛ wypompowana
z sił. W drodze na poczte˛ wpadła do niej Ann i sta-
ne˛ła jak wryta na widok zniszczonego okna wy-
stawowego. Az˙ sie˛ zatrze˛sła z oburzenia.
– Boz˙e miłosierny! – Patrzyła z niedowierza-
niem na wybita˛ szybe˛. – Tyle pracy, tyle wysiłku
poszło na marne. Kto cie˛ tak urza˛dził?
Tania miała na kon´cu je˛zyka odpowiedz´, ale
w pore˛ sie˛ powstrzymała. Nie chciała ryzykowac´,
z˙e zrazi Ann do siebie, rzucaja˛c podejrzenie na
Warrena.
– Policja uwaz˙a, z˙e to jakis´ pijany szczeniak.
– Moz˙e, ale u nas to raczej niepodobne... – po-
wa˛tpiewała Ann. Szybko jednak otrza˛sne˛ła sie˛
z szoku i zacze˛ła wyliczac´ na palcach, co trzeba
zrobic´.
Widac´ było, z˙e jest przyzwyczajona do wielu
podobnych prztyczko´w losu, i zamiast załamywac´
re˛ce, bierze sie˛ do działania.
– Najpierw trzeba załatwic´ odszkodowanie,
a wie˛c oszacowac´ straty, bo bez tego nie moz˙esz
brac´ sie˛ za naprawe˛.
Okazało sie˛, z˙e Tom na tyle zna agenta ubez-
101
Penny Jordan
pieczeniowego Tani, Larry’ego Barnesa, z˙e moz˙e
do niego zadzwonic´ nawet w niedziele˛. A to oz-
nacza, z˙e remont wystawy moz˙na by zaczynac´ nie-
mal natychmiast.
– To wspaniale! – Tania czuła, z˙e zno´w s´wiat
zaczyna byc´ pie˛kny. – Ale gorzej be˛dzie z sama˛
naprawa˛. Na moja˛ ekipe˛ czekałam miesia˛c...
– Dziecko! Komu ty to mo´wisz? Zapomniałas´,
jaka˛ prowadzimy z Tomem firme˛? Musimy znac´
wszystkich fachowco´w w okolicy, bo inaczej by-
s´my musieli sami wszystko robic´.
Tania błogosławiła los, z˙e obdarzył ja˛ takimi
przyjacio´łmi, choc´ miała skrupuły, z˙e tak cze˛sto
korzysta z ich pomocy.
– Ogromne dzie˛ki, Ann. Ale obawiam sie˛, z˙e ty
i twoja rodzina be˛dziecie mieli nas dos´c´ przez
dłuz˙szy czas.
– Bzdura. A poza tym, od czego sa˛ przyjaciele?
To co? Dzwonic´ do Barnesa?
– Pytanie!
Jes´li nawet agent ubezpieczeniowy Tani miał
pretensje˛ o wycia˛ganie go z domowych pieleszy
w niedzielne przedpołudnie, nie dał tego po sobie
poznac´.
Natychmiast przyjechał, przejrzał raport poli-
cyjny i oszacował szkody – w dodatku bardzo
rzetelnie, o ile Tania potrafiła sie˛ zorientowac´.
– Nie widze˛ z˙adnych problemo´w z wypłace-
niem natychmiast odszkodowania – os´wiadczył.
102
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Ale oczywis´cie w formie pokrycia koszto´w
naprawy.
– Czyli z˙e ekipa remontowa moz˙e zabrac´ sie˛ do
roboty?
– Nawet zaraz. Co wie˛cej, jes´li Tom nikogo
pani nie załatwi, mam wspo´łpracuja˛ca˛ z nami
firme˛, kto´ra by sie˛ tym zaje˛ła.
– S
´
wietny pomysł, dzie˛kuje˛.
Przy takim obrocie spraw nocny incydent stał
sie˛ nieco mniej ponurym dos´wiadczeniem. Co
wie˛cej, Tania poznała nowe uczucie, kto´re w jej
dotychczasowym z˙yciu było całkiem nieobecne
– zaufanie do innych, pewnos´c´, z˙e wreszcie ma sie˛
na kim oprzec´. Za cos´ takiego warto zapłacic´
niejedna˛ wybita˛ szyba˛.
W poniedziałek, zaraz z rana, zjawiła sie˛ ekipa
remontowa. Tania zostawiła ich na dole, a sama
wzie˛ła sie˛ za zaległa˛ prace˛ papierkowa˛. Jednakz˙e
niedługo potem usłyszała dzwonek i z niemiłym
zaskoczeniem odkryła, z˙e przed drzwiami stoi
Nicholas.
Schodza˛c na do´ł, zastanawiała sie˛, jak ma go
przywitac´, co mu powiedziec´ po tym, gdy wy-
stawił ja˛ do wiatru.
– Witaj, Taniu. Widze˛, z˙e dzie˛ki Bogu jestes´
cała.
Nicholas niemal wpadł do mieszkania. Był tak
przeje˛ty, z˙e na razie przeszła jej ochota na obdarcie
go ze sko´ry.
103
Penny Jordan
– Przyjechałem, jak tylko sie˛ dowiedziałem, co
sie˛ stało – cia˛gna˛ł niezraz˙ony. – Nic ci nie jest?
– Na szcze˛s´cie nic. Ale najadłam sie˛ strachu –
odrzekła Tania, coraz bardziej zdziwiona przeje˛-
ciem, z jakim Nicholas zadawał jej pytania.
Przyjrzała mu sie˛ uwaz˙nie. Był blady, miał
podkra˛z˙one oczy, jak gdyby to do niego ktos´ sie˛
w nocy włamał. Zas´witała jej nagle mys´l, z˙e moz˙e
takz˙e i on podejrzewa Warrena o wspo´łudział
w napadzie na sklep.
Głos jej złagodniał.
– Napijesz sie˛ kawy?
– Tak, prosze˛...
Tania wsypała kawe˛ do maszynki i czekaja˛c, az˙
sie˛ zaparzy, zwro´ciła oczekuja˛cy wzrok na Nicho-
lasa. Przez chwile˛ wiercił sie˛ niespokojnie na
krzes´le.
– Włas´ciwie nie przychodze˛ tylko z powodu
tego włamania – wyrzucił z siebie w kon´cu. – Sły-
szałem od jednego z syno´w, jakie przedstawienie
urza˛dziła ci w sklepie Clarissa. Chciałbym cie˛ za
nia˛ przeprosic´...
– Gdybys´ jej wyjas´nił, jaka˛ na mnie rzuciłes´
kalumnie˛, to zajs´cie nie miałoby miejsca – uprzy-
tomniła mu.
Ku jej zdumieniu Nicholas opadł na krzesło jak
przekłuty balonik, w jego oczach malowała sie˛
bezradnos´c´ i rozpacz.
– Nie uwierzy mi – odparł z rezygnacja˛. – Jest
104
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
w takim stanie, z˙e juz˙ nikomu w nic nie wierzy.
Bez przerwy urza˛dza mi sceny. Grozi, z˙e sie˛ wy-
prowadzi i zabierze dzieci. Zaczynam sie˛ coraz
bardziej martwic´, z˙e grozi jej podobne załamanie
nerwowe jak kiedys´... Sugerowałem, z˙e powinna
is´c´ do lekarza, ale mnie wys´miała.
– Rozmawiałes´ o tym z jej bratem? Skoro nie
moz˙esz przekonac´ z˙ony, to przynajmniej spro´buj
z nim. Wiesz, jaki ma na nia˛ wpływ.
Nie chciała dodawac´, z˙e zalez˙y jej na tym takz˙e
z bardzo egoistycznych wzgle˛do´w – przy okazji
Warren dowiedziałby sie˛, z˙e Nicholas zmys´lił swo´j
romans.
– Nie ma sensu... – Nicholas zamachał re˛ka-
mi. – I tak zawsze bierze jej strone˛, a poza tym
przy nim Clarissa zachowuje sie˛ słodko i niewin-
nie. James nigdy mi nie uwierzy, z˙e dzieje sie˛
z nia˛ cos´ niepokoja˛cego.
– Przepraszam, moz˙e be˛de˛ niegrzeczna – Tania
poczuła, z˙e ma dos´c´ – ale to sa˛ wszystko twoje
sprawy i ba˛dz´ łaskaw mnie w nie nie mieszac´. Jest
mi ciebie z˙al, bo rozumiem, co przez˙ywasz, ale to
nie powo´d, z˙ebym i ja miała cierpiec´. Przede
wszystkim zas´ uwaz˙am, z˙e za mało sie˛ starasz.
Skoro twoja z˙ona przechodziła załamanie nerwo-
we, to...
– Naprawde˛ staram sie˛, robie˛, co jest w mojej
mocy! – nieomal krzykna˛ł Nicholas. – Ale ilekroc´
poruszam z z˙ona˛ temat jej zdrowia, zaczyna mi
105
Penny Jordan
z płaczem wyrzucac´, z˙e chce˛ sie˛ jej pozbyc´,
i ona włas´nie dlatego jest w takim stanie. Z
˙
e
jej nie kocham, bo chce˛ ja˛ zamkna˛c´ w domu
wariato´w, i tym podobne brednie. Mys´lisz, z˙e
w takiej sytuacji cokolwiek moge˛ zrobic´? – spytał
gorzko.
Miał tak zrozpaczona˛ mine˛, z˙e Tania nie wa˛tpiła
w jego szczeros´c´. Ale nie mogła mu popus´cic´. Bo
jej zdaniem to on w duz˙ej mierze jest odpowiedzial-
ny za stan z˙ony.
Choc´ Nicholas był sympatyczny, nie miała wa˛t-
pliwos´ci, z˙e jest podobnie rozwichrzony emocjo-
nalnie jak Clarissa. Złos´cił sie˛ jak małe dziecko, z˙e
nie dostaje od z˙ony wystarczaja˛cej dozy zaintere-
sowania, i jak małe dziecko uciekał sie˛ do pod-
ste˛po´w, by je zdobyc´. Posuwał sie˛ nawet do wzbu-
dzania zazdros´ci z˙ony i wcia˛gał w swoje intrygi
postronne osoby. A to juz˙ było nie do zaakcep-
towania.
Tania miała wraz˙enie, z˙e Clarissa i Nicholas
zupełnie do siebie nie pasuja˛. Pewnie mogliby nor-
malnie funkcjonowac´, gdyby kaz˙de z nich zwia˛za-
ło sie˛ z kims´ całkowicie zdrowym emocjonalnie,
o silnym charakterze, przy kim ta cała podatnos´c´
na nastroje i niedojrzałos´c´ emocjonalna przestała-
by byc´ problemem.
Z kims´ takim jak James Warren, bezwiednie
dodała w mys´lach, i po zastanowieniu uznała, z˙e
jest to jakis´ trop. Moz˙e dlatego, s´wiadomie czy nie,
106
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Clarissa tak cze˛sto szukała włas´nie pomocy
i wsparcia u brata.
– Nie moz˙esz tak łatwo rezygnowac´ – przeko-
nywała. – Pamie˛taj, z˙e masz dwo´ch syno´w i choc´-
by dla nich warto powalczyc´ o lepsze relacje z z˙ona˛
i o to, z˙eby zaje˛ła sie˛ powaz˙nie swoim zdrowiem.
A jes´li mimo wszystko nie dasz rady, musisz
jeszcze raz spro´bowac´ przekonac´ swojego szwag-
ra, z˙e stan Clarissy nie jest najlepszy. Przy okazji
powiedz mu wreszcie, z˙e nie mamy romansu,
bo... – Tania urwała, poniewaz˙ z pokoju obok
dobiegł głos Lucy:
– Mamusiu, jakis´ pan wysiada z auta i idzie do
nas.
Wyjrzała przez okno i zbladła. Przed domem
dostrzegła granatowego jaguara. No tak, przy pe-
chu, kto´ry ja˛ ostatnio przes´laduje, nie moz˙e byc´
inaczej...
James Warren we własnej osobie! W najgor-
szym moz˙liwym momencie, gdy Tania gos´ci u sie-
bie Nicholasa!
Gdy teraz Warren go u niej zobaczy, na nic sie˛
zdadza˛ wszystkie wyjas´nienia. Ale nie ma wyjs´cia.
Przeciez˙ nie zamknie przed nim drzwi i nie schowa
Nicholasa w szafie, jak kochanka przed zazdros-
nym me˛z˙em. Musi stawic´ czoło sytuacji.
Nicholas takz˙e nie był zadowolony.
– Niech to diabli! – zakla˛ł. – Co go tu przy-
niosło?
107
Penny Jordan
Tania domys´lała sie˛ przyczyny wizyty Jamesa,
ale nie miała teraz głowy na przypominanie Nicho-
lasowi o pogro´z˙kach jego szwagra. Jak na ostat-
nich kilkanas´cie godzin dos´c´ miała emocji i wyjas´-
nien´. Zreszta˛ pewnie Nicholas i tak zaraz sie˛ tego
dowie z ust samego Jamesa, bo Tania nie miała
wa˛tpliwos´ci, z˙e przyjechał tu, by po raz kolejny
terroryzowac´ ja˛ z˙a˛daniami.
W z˙oła˛dku czuła skurcz na mys´l, z˙e przypadnie
jej upokarzaja˛ca rola wyjas´niania po raz nie wiado-
mo kto´ry, z˙e jest niewinna. Pocieszała sie˛ jedynie,
z˙e moz˙e do tego nie dojdzie, bo przyparty do mu-
ru Nicholas be˛dzie musiał wyznac´ prawde˛ i stanie
sie˛ widoczne czarno na białym, z˙e nic go z Tania˛
nie ła˛czy.
A jes´li Nicholas tego nie zrobi? Albo jes´li
Warren mu nie uwierzy? Czy moz˙na sobie wyob-
razic´ ro´wnie upokarzaja˛ca˛ sytuacje˛? Na sama˛ mys´l
o tym robiło jej sie˛ słabo.
Zostawałoby jej zgłosic´ cała˛ sprawe˛ na policje˛,
ale to przypuszczalnie jedynie by ja˛ os´mieszyło.
Kto by uwierzył, z˙e jeden z najbardziej szanowa-
nych obywateli miasta posuwa sie˛ do gro´z´b pod jej
adresem, a tym bardziej z˙e wynaja˛ł jakiegos´ szub-
rawca, aby wybił szybe˛ w oknie wystawowym jej
sklepu. Tylko by pogorszyła swoja˛sytuacje˛. Co ro-
bic´? Modliła sie˛ w duchu, z˙eby w kon´cu znalez´c´
rozwia˛zanie.
Gdy otwarła drzwi i stane˛ła twarza˛ w twarz
108
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
z Jamesem Warrenem, czuła tylko złos´c´. Wkro´tce
jednak poczuła takz˙e zmieszanie – miała nawet
wraz˙enie, z˙e pod wpływem jego intensywnego
wzroku zaczyna sie˛ czerwienic´.
Odwro´ciła szybko głowe˛ i zaprosiła go gestem
do s´rodka. W progu skina˛ł jej głowa˛ i zwro´cił sie˛
do Nicholasa:
– Widziałem two´j samocho´d przed domem pa-
ni Carter. Mam nadzieje˛, z˙e twoja obecnos´c´ wska-
zuje tylko na jeden powo´d: omawiasz ze swoja˛
klientka˛ sprawy sprzedaz˙y firmy i wyjazdu.
– Co takiego?! – zawołał zaskoczony Nicholas,
marszcza˛c brwi. – Nie wiem, o czym mo´wisz, ale
nie przyjechałem do Tani w sprawach zawodo-
wych...
– Ach, tak – wtra˛cił szyderczo James Warren.
– Przyjechałem dlatego, z˙e słyszałem o napa-
dzie na sklep i jestem tu nie jako prawnik, lecz
przyjaciel. Wpadłem, z˙eby sie˛ przekonac´, czy Tani
sie˛ nic nie stało. To dos´c´ naturalny ludzki odruch,
nie uwaz˙asz?
– No tak... – mrukna˛ł James Warren.
Czy to moz˙liwe, z˙e dostrzegła na jego twarzy
wyraz zmieszania? Pewnie jej sie˛ tylko tak zdawa-
ło, bo gdy po chwili zno´w na niego spojrzała, jego
twarz wyraz˙ała jedynie pogarde˛ i gniew.
– Skoro juz˙ sie˛ przekonałes´, z˙e to nie był
napad, tylko jakis´ młodzien´czy wybryk, i pani
Carter nie ucierpiała, moz˙e przypomnisz sobie,
109
Penny Jordan
z˙e masz jeszcze rodzine˛ i z˙e obiecałes´ z˙onie
i synom, z˙e ich zabierzesz do Chester na lunch.
– O Boz˙e, rzeczywis´cie. – Nicholas zacza˛ł
pospiesznie wkładac´ płaszcz. – Obawiam sie˛, z˙e
musze˛ juz˙ is´c´, Taniu.
– To oczywiste – odparła swobodnym tonem
Tania.
Nagle zrezygnowała z nakłonienia Nicholasa
do przyznania sie˛, z˙e zmys´lił ich romans, gdy
ponownie dos´wiadczyła grubian´skiego zachowa-
nia Jamesa Warrena. Gwałtowny przypływ złos´ci,
dumy i rozdraz˙nienia sprawił, z˙e miała dos´c´ jego
paskudnych manier. W imie˛ czego miałaby je
znosic´? On nie zasługuje, z˙eby sie˛ przed nim
tłumaczyc´. Niech sie˛ wypcha.
A prawda i tak wyjdzie na jaw.
– W takim razie do widzenia, Taniu.
– Do widzenia, Nicholasie – odparła i obdarzy-
ła go milszym i cieplejszym us´miechem, niz˙ wy-
magała sytuacja i niz˙ on sam zasługiwał. Potem
zwro´ciła sie˛ do Warrena, mo´wia˛c chłodnym, nieco
kpia˛cym tonem: – Skoro juz˙ pan zadbał, z˙eby
szwagier wro´cił na łono rodziny, nie sa˛dze˛, z˙eby
chciał pan u mnie dłuz˙ej zabawic´.
Z ciemnego błysku w oczach gos´cia zauwaz˙yła,
z˙e trafiła w dziesia˛tke˛. Kipiał furia˛, ale starał sie˛
tego nie okazac´. Jednakz˙e gdy Nicholas wyszedł,
sykna˛ł:
– Z tego, co widze˛, nie posłuchała pani mojej
110
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
rady. Pewnie sie˛ pani wydaje, z˙e jest pani bardzo
przebiegła!
Wpatrywał sie˛ w nia˛ tak ws´ciekłym wzrokiem,
z˙e Tania machinalnie sie˛ cofne˛ła. Nagle jednak
Warren powstrzymał złos´c´ i dodał:
– Nie potrafie˛ zrozumiec´ jednej rzeczy: czy
naprawde˛ nie zdaje sobie pani sprawy, z˙e po-
ste˛puja˛c w ten sposo´b, niszczy pani z˙ycie nie tylko
Clarissie, ale przede wszystkim jej synom? Jak
pani nie wstyd pozbawiac´ ich ojca!
– Co pan powie? – Tani błyszczały oczy. –
Gminna wies´c´ niesie, z˙e wcale im nie be˛dzie bra-
kowało ojca, bo to pan przeja˛ł role˛ opiekuna ro-
dziny i nie pozwala, z˙eby Nicholas ja˛ odzyskał!
Jes´li wie˛c cos´ w rodzinie pan´skiej siostry jest nie
w porza˛dku, prosze˛ miec´ pretensje przede wszyst-
kim do siebie. – Przerwała dla zaczerpnie˛cia od-
dechu, po czym wycedziła: – I prosze˛ sobie zapa-
mie˛tac´ raz na zawsze: nikt, ale to nikt, nie ma
prawa wtra˛cac´ sie˛ w moje z˙ycie.
James Warren popatrzył na nia˛ dziwnym wzro-
kiem i w milczeniu opus´cił jej mieszkanie. Tania
przez chwile˛ jeszcze stała w drzwiach. Nie chciała
przy nim okazywac´ emocji, ale teraz poczuła, z˙e
kolana ma jak z waty.
Gdy wreszcie opadła z niej fala ws´ciekłos´ci,
pomys´lała, z˙e zachowała sie˛ najgorzej, jak było
moz˙na. Jej reakcja była dziecinna, ale co najwaz˙-
niejsze, do niczego nie doprowadziła.
111
Penny Jordan
Z drugiej strony, dos´c´ miała poniz˙aja˛cego tłu-
maczenia sie˛ przed Jamesem Warrenem z czegos´,
czego nie zrobiła. Musi w kon´cu zmusic´ Nicholasa
do powiedzenia prawdy. Choc´by dlatego, z˙e jej
system nerwowy tez˙ staje sie˛ coraz słabszy. Jesz-
cze troche˛, a be˛dzie w takim stanie jak Clarissa
Forbes.
112
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Mimo obaw Tani, z˙e pro´ba włamania odstraszy
potencjalnych kliento´w, stało sie˛ odwrotnie. Wie-
dzeni czy to ciekawos´cia˛, czy forma˛ solidarnos´ci
klienci ruszyli hurmem do jej sklepu zaraz po
otwarciu i naprawie wystawy. Doszło do tego, z˙e
Tania z trudem znajdowała czas na zamo´wienie
towaru i jego odpowiednia˛ ekspozycje˛.
Zadzwoniła do Ann, chca˛c sie˛ z kims´ podzielic´
swa˛ rados´cia˛. Poczuła sie˛ na tyle pewnie, z˙e
w rozmowie z przyjacio´łka˛ nie bała sie˛ juz˙ kusic´
losu i wyznała, z˙e dopiero teraz, po raz pierwszy od
przyjazdu tutaj, zaczyna wierzyc´ w powodzenie
swojego przedsie˛wzie˛cia.
– A to dopiero pocza˛tek, zobaczysz – przeko-
nywała ja˛ Ann entuzjastycznie. – Mo´wiłam ci, z˙e
ludzie maja˛ dos´c´ kupowania w anonimowych hi-
permarketach. Wprawdzie moz˙na w nich kupic´
wszystko, ale najpierw trzeba to cos´ znalez´c´, a to
trwa lub czasem w ogo´le sie˛ nie udaje. Poza tym
klientom brakuje zwykłego ludzkiego kontaktu ze
sprzedawca˛, rady i sugestii, zwykłej rozmowy, cze-
go na pewno nie znajdziesz w wielkich halach
sklepowych. Ostatecznie wiele oso´b traktuje kupo-
wanie nie tylko jako koniecznos´c´, ale takz˙e rodzaj
rozrywki i relaksu. Jeszcze gorzej, gdy trzeba ku-
pic´ cos´ dla dzieci, i zme˛czone trzeba je wlec za so-
ba˛, słuchaja˛c kwe˛kania. Chyba w ludziach coraz
cze˛s´ciej odzywa sie˛ nostalgia za dawnym z˙yciem,
spokojniejszym i bardziej zgodnym z natura˛ czło-
wieka, a do tego potrzebny jest kontakt z druga˛ o-
soba˛, nawet podczas prozaicznych zakupo´w.
– Z tak miła˛ sprzedawczynia˛, z˙e nawet kontak-
tuje sie˛ z wybranymi klientami! – rzekła Tania ze
s´miechem.
– Włas´nie! – zawto´rowała jej Ann. – Skoro
o tym mowa... Chciałabym cie˛ prosic´ o odłoz˙enie
dwo´ch par tych amerykan´skich buto´w do baseballa
dla chłopco´w, miałabym dla nich s´wietny prezent
pod choinke˛. Poza tym Susan poinformowała mnie
łaskawie, z˙e zamierza nauczyc´ sie˛ stepowania.
Znajdziesz cos´ odpowiedniego?
– Chyba tak. W najgorszym wypadku zamo´-
wie˛.
114
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Kochana jestes´. A jak tam sprawa włamania?
Policja juz˙ cos´ wie?
– Nie. I obawiam sie˛, z˙e tak juz˙ zostanie.
– Hm. Najwaz˙niejsze, z˙eby nic podobnego sie˛
nie powto´rzyło. Skoro sprawca zorientował sie˛, z˙e
masz alarm, drugi raz raczej nie zaryzykuje.
– Całkiem moz˙liwe... – odparła Tania wymija-
ja˛co. – A na razie pa, musze˛ kon´czyc´.
Tania nie chciała cia˛gna˛c´ tego tematu. Wiedzia-
ła, z˙e nawet najwymys´lniejszy alarm nie powstrzy-
ma od działania osoby odpowiedzialnej za nocny
incydent. Tym bardziej z˙e to nie kradziez˙ była ce-
lem jej działania – przynajmniej nie w material-
nym sensie.
Bo sprawca, a raczej ktos´, kto za nim stoi,
obrabował ja˛ z poczucia bezpieczen´stwa, spokoju
ducha i nadziei na lepsza˛ przyszłos´c´, a to jest
gorsze od kradziez˙y pienie˛dzy. Tak, tego wszy-
stkiego pozbawił ja˛ James Warren, bo wszystko
wskazuje na to, z˙e mimo otaczaja˛cego go nimbu
s´wie˛tos´ci to on jest odpowiedzialny za zniszczenie
witryny sklepu.
Ta mys´l wywołała w Tani na nowo niepoko´j.
Najbardziej martwiła sie˛ sytuacja˛ ze wzgle˛du na
Lucy. To w duz˙ej mierze dla niej zaryzykowała
przeniesienie sie˛ do nowego miejsca, to dla niej
starała sie˛ o warunki materialne, kto´re zapewniły-
by jej szcze˛s´liwe dziecin´stwo, a potem moz˙liwos´c´
nauki. Pragne˛ła, by co´rka sie˛ kształciła, bo to
115
Penny Jordan
gwarantuje niezalez˙nos´c´ finansowa˛ i poczucie war-
tos´ci.
O jedno i drugie Tania musiała walczyc´ niemal
pazurami i nie chciała, by jej co´rka przechodziła to
samo. Na mys´l, z˙e przez czyjes´ infantylne gierki,
słaba˛ nature˛ jednego me˛z˙czyzny i niemal patologi-
czna˛ nadopiekun´czos´c´ drugiego miałaby z tego
zrezygnowac´, ogarniała ja˛ furia.
Nie chciała tez˙ krzywdzic´ Lucy brakiem mat-
czynej opieki i obiecała sobie, z˙e gdy tylko firma
wyjdzie na prosta˛, rozejrzy sie˛ za jaka˛s´ pomoca˛ do
sklepu, z˙eby mo´c spe˛dzac´ wie˛cej czasu z co´rka˛.
Włas´nie skon´czyła obsługiwac´ jaka˛s´ miła˛ dzie-
wczyne˛ z rozkosznym dzieckiem, dla kto´rego
dobrały pierwsza˛ w z˙yciu pare˛ buto´w. Spojrzała
przez okno i us´miech zamarł jej na ustach – do
sklepu znowu zmierzała Clarissa Forbes.
Na szcze˛s´cie tym razem nie towarzyszył jej brat.
Tania szybko wzie˛ła sie˛ w gars´c´. Musi zrobic´
wszystko, z˙eby nie dac´ sie˛ wyprowadzic´ z ro´wno-
wagi. Miała tez˙ nikła˛ nadzieje˛, z˙e Nicholas w kon´-
cu wszystko wyjas´nił i Clarissa przychodzi za-
wrzec´ poko´j.
– Dzien´ dobry. Namys´liła sie˛ pani, kto´re buty
wybrac´ dla chłopco´w? – Tania przywitała ja˛miłym
us´miechem.
Ale po wyrazie twarzy Clarissy było widac´, z˙e
jej nadzieje sa˛ płonne.
– Nie ma sie˛ co mizdrzyc´! – warkne˛ła Clarissa
116
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Forbes. – Jes´li pani uwaz˙a, z˙e be˛de˛ przygla˛dac´ sie˛
bezczynnie, jak pani niszczy z˙ycie mnie i chłop-
com, to szybko wyprowadze˛ pania˛ z błe˛du.
Tania szybkim spojrzeniem oceniła sytuacje˛.
Agresywna postawa i wykrzywiona nienawis´cia˛
twarz pani Forbes powiedziały jej, z˙e z˙adna rze-
czowa argumentacja do tej kobiety nie dotrze. Mi-
mo to musi spro´bowac´.
– Clarisso, prosze˛ zrozumiec´, z pani me˛z˙em nie
ła˛czy mnie nic pro´cz spraw zawodowych.
– Niech pani nie kłamie! To samo pro´bował mi
wmawiac´ ostatnio Nicholas, widocznie tak sie˛ u-
mo´wilis´cie. Ale ja sie˛ nie dam zwies´c´! Chce˛ wie-
dziec´, kiedy to sie˛ zacze˛ło! Kiedy go pani zda˛z˙yła
omotac´? Zaraz jak sie˛ spotkalis´cie? A moz˙e znalis´-
cie sie˛ wczes´niej i to dlatego tu sie˛ pani sprowadzi-
ła? No, słucham! Tylko bez wykre˛to´w.
Tania była w z˙yciu s´wiadkiem niejednej histerii,
wie˛c wiedziała, z˙e uspokojenie tej kobiety jest
niemoz˙liwe, bo z kaz˙da˛ minuta˛ nakre˛ca sie˛ coraz
bardziej. Jak to moz˙liwe, z˙e jej bliscy nie reagowa-
li na jej stan? Chyba rzeczywis´cie Nicholas nic nie
mo´gł wsko´rac´, a przy Warrenie Clarissa odzys-
kiwała zdrowy rozsa˛dek. Mimo wszystko ona,
Tania, musi ja˛ jakos´ przekonac´ o swojej niewin-
nos´ci, a przynajmniej na tyle uspokoic´, z˙eby wy-
szła ze sklepu.
– Prosze˛ posłuchac´. Przyjechałam tu, nie znaja˛c
Nicholasa, a on pomaga mi jedynie w kwestiach
117
Penny Jordan
prawnych. Moz˙e by pani łatwiej uwierzyła, gdyby
to potwierdził w mojej obecnos´ci. Zaraz zadzwo-
nie˛ do niego i...
– No pewnie! Tylko to pani chodzi po głowie,
z˙eby miec´ go bez przerwy koło siebie. I z˙eby mnie
namawiał na sanatorium, bo chce miec´ swobode˛ na
swoje schadzki! – Clarissa zniz˙yła głos. – Ostrze-
gam pania˛ po raz ostatni: jes´li nie przestanie pani
rozbijac´ mojego małz˙en´stwa, zmienie˛ pani z˙ycie
w piekło!
Zanim Tania zda˛z˙yła cokolwiek odpowiedziec´,
pani Forbes zakre˛ciła sie˛ na pie˛cie i trzaskaja˛c
drzwiami, opus´ciła sklep. Tania stała nieruchomo,
zastanawiaja˛c sie˛, co pocza˛c´.
Do jej problemo´w doszedł jeszcze czysto ludzki
odruch – wspo´łczucie dla cierpia˛cej kobiety. Jes´li
przedtem czuła do Clarissy jedynie złos´c´, to teraz,
gdy zobaczyła, w jakim jest stanie, poczuła z˙al.
Ale narastał w niej takz˙e strach, bo Clarissa moz˙e
byc´ nieobliczalna. Co robic´?
Jej stan ducha nie uszedł uwagi Ann, gdy od-
prowadzały razem Susan i Lucy do domu.
– Co sie˛ dzieje? Mo´w, dziewczyno.
Ann wzie˛ła ja˛ pod ramie˛. Gdy Tania opowie-
działa o wizycie Clarissy w sklepie, Ann zase˛piła
sie˛.
– Sprawa zaczyna byc´ powaz˙na. Uwaz˙asz, z˙e
to napad histerii z powodu twojego rzekomego
niszczenia jej małz˙en´stwa?
118
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– To chyba cos´ powaz˙niejszego. Nie jestem
psychiatra˛, ale w mieszkaniach komunalnych po-
znałam wiele kobiet pogra˛z˙onych w rozpaczy, kto´-
re zachowywały sie˛ inaczej. Obawiam sie˛, z˙e
w tym przypadku jak najszybciej powinien wypo-
wiedziec´ sie˛ specjalista. Mam wraz˙enie, jak gdyby
ona chciała wierzyc´, z˙e mam romans z jej me˛z˙em.
– Hm... – Ann przez chwile˛ milczała. – Moz˙e
Clarissa zdaje sobie sprawe˛, z˙e zachowuje sie˛
histerycznie, i stara sie˛ znalez´c´ usprawiedliwienie
dla swojego zachowania? Wierza˛c, z˙e Nicholas
jest niewierny, pozwala sobie na takie ataki. Naj-
wie˛kszy problem w tym, z˙e nie ma jej kto przemo´-
wic´ do rozumu, totez˙ nie ma szans, aby skontak-
towała sie˛ z terapeuta˛. Gdyby James wiedział...
– Obawiam sie˛, z˙e i tak by nie przestał pode-
jrzewac´ mnie o romans z Nicholasem – zauwaz˙yła
gorzko Tania.
– Moz˙e masz racje˛... Inna sprawa, z˙e takie
zachowanie u niego to dos´c´ niecodzienna rzecz.
Uwielbia Clarisse˛ i jest bardzo uczuciowy, ale
nigdy nie traci rozsa˛dku, wie˛c nie wiem, jak to
sobie wszystko tłumaczyc´. Chyba z˙e...
– Chyba z˙e co?
– Po cichu sie˛ w tobie podkochuje i jest za-
zdrosny o Nicka! – Ann parskne˛ła s´miechem.
– Wariatka! Ale masz pomysły! – Tania zmusi-
ła sie˛ głos´nego s´miechu, by ukryc´ zmieszanie.
Jednak zaraz po poz˙egnaniu z Ann zacze˛ła
119
Penny Jordan
analizowac´ swoje doznania. Dlaczego po tylu
latach s´wiadomego celibatu, gdy płec´ przeciwna
była jej całkowicie oboje˛tna, teraz jej ciało budzi
sie˛ do z˙ycia przy me˛z˙czyz´nie, z kto´rym nic nigdy
nie moz˙e jej poła˛czyc´? Me˛z˙czyz´nie, kto´rego mia-
łaby ochote˛ zabic´ za krzywdza˛ce i niesprawiedliwe
oskarz˙enia. Me˛z˙czyz´nie, kto´ry czuje do niej tylko
pogarde˛ i obrzydzenie, widza˛c w niej kurtyzane˛.
W tym momencie przyszła jej do głowy nie-
spodziewana mys´l, kto´ra byc´ moz˙e wyjas´niała tak
dziwna˛ reakcje˛ na Jamesa Warrena. Moz˙e to włas´-
nie dlatego ciało podsuwa jej tak niepokoja˛ce
wizje tego me˛z˙czyzny, bo ich zwia˛zek jest niemoz˙-
liwy? Moz˙e pozwala sobie na niemal perwersyjna˛
mys´l o poz˙a˛daniu go, bo spełnienie tego pragnienia
jest wykluczone? Zachowuje sie˛ podobnie jak
nastolatka, kto´ra puszcza wodze fantazji na mys´l
o wymarzonym gwiazdorze pop, wiedza˛c, z˙e i tak
nigdy ich nie zrealizuje.
Otrza˛sne˛ła sie˛. Boz˙e, chron´ mnie przed takimi
fantazjami!
Nadeszła druga sobota po otwarciu sklepu. Ta-
nia nie spodziewała sie˛ ogromnego ruchu, ale na
wszelki wypadek poprosiła Peggy, siostrzenice˛
Ann, by w okolicach południa wpadła na chwile˛ ja˛
zasta˛pic´, bo chciała cos´ przeka˛sic´ i troche˛ pobyc´
z Lucy.
Na razie Lucy siedziała u Susan. Tania wysłała
120
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ja˛ tam po raz kolejny, choc´ miała opory, z˙e tak
cze˛sto korzysta z uprzejmos´ci Ann i Toma. Lecz
Ann znowu ja˛ ofukne˛ła.
– Daj spoko´j! Jak juz˙ sie˛ zadomowisz na dobre,
nieraz my cie˛ poprosimy o pomoc. Od tego ma sie˛
sa˛siado´w. A na razie zajmuj sie˛ sklepem. Poza tym
Lucy to s´wietna dziewczynka i Susan przestała mi
je˛czec´ nad uchem, z˙e nie ma sie˛ z kim bawic´.
– No to buz´ka. Odwdzie˛cze˛ sie˛, jak tylko be˛de˛
mogła. W takim razie wys´lij Lucy do domu o dwu-
nastej na lunch.
– Masz to jak w banku. O dwunastej panna
Lucy melduje sie˛ u ciebie.
Sobota okazała sie˛ jednak nie mniej pracowita
niz˙ pozostałe dni tygodnia i mimo pomocy Peggy,
Tania nie mogła zrobic´ sobie przerwy o dwunastej.
Z rozpacza˛ zerkała na zegarek, maja˛c nadzieje˛, z˙e
Lucy nie be˛dzie sie˛ da˛sała i chwile˛ poczeka. Wresz-
cie skon´czyła obsługiwac´ kliento´w, ojca z tro´jka˛
syno´w, dała ostatnie wskazo´wki Peggy i pope˛dziła
do mieszkania.
W salonie przywitała ja˛ głucha cisza. Zaskoczo-
na przystane˛ła.
– Lucy? Gdzie jestes´, dziecko? – zawołała.
Ale nie uzyskała odpowiedzi. Co sie˛ dzieje?
Przeciez˙ Ann obiecała przysłac´ tu dziewczynke˛
o dwunastej. Nawet gdyby Ann zapomniała, to
i tak o dwunastej trzydzies´ci Fieldingowie zasiada-
li do lunchu, wie˛c najpo´z´niej o tej godzinie Lucy
121
Penny Jordan
musiałaby pobiec do domu. A była juz˙ prawie
pierwsza.
Tania poczuła dławienie w gardle, ale starała sie˛
nie panikowac´. Spokojnie! Moz˙e dziewczynki tak
s´wietnie sie˛ bawiły, z˙e Ann nie miała serca ich
rozdzielac´. Ale przeciez˙ by zadzwoniła!
Tym razem juz˙ nie była w stanie opanowac´ le˛ku.
Sprawdziła błyskawicznie wszystkie pomieszcze-
nia, maja˛c jeszcze cicha˛ nadzieje˛, z˙e moz˙e Lucy jej
nie słyszy. Na pro´z˙no – mieszkanie było puste.
Porywaja˛c w biegu kurtke˛, wypadła na dwo´r i o-
bleciała wszystkie okoliczne zaułki, licza˛c na to,
z˙e moz˙e Lucy zagadała sie˛ z jaka˛s´ kolez˙anka˛
w drodze do domu. Ale w najbliz˙szej okolicy nie
dostrzegła s´ladu co´rki.
Z zamieraja˛cym sercem skierowała sie˛ do domu
Fieldingo´w. Tom, kto´ry włas´nie pił herbate˛ z ogro-
mnej filiz˙anki, us´miechna˛ł sie˛ na jej widok, ale
widza˛c jej mine˛, poderwał sie˛ na nogi.
– Co sie˛ stało? Wygla˛dasz jak zjawa.
– Czy jest u was Lucy? – spytała, z trudem
łapia˛c oddech.
– Nie. – Tom mys´lał intensywnie. – Wysłali-
s´my ja˛ do domu o dwunastej, tak jak sie˛ umawiali-
s´my, czyli...
– Godzine˛ temu – dokon´czyła za niego Tania,
blada jak s´ciana. Gdy sie˛ zachwiała, Tom podbiegł
do niej i podsuna˛ł krzesło.
– Poczekaj, spokojnie. Trzeba zapytac´ Ann, bo
122
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
to ona ja˛ubierała do wyjs´cia. Jest u siebie, zaraz po
nia˛ skocze˛ i...
– Nie trzeba. – Tania poderwała sie˛ z miejsca,
oz˙ywiona nowa˛ nadzieja˛, i pobiegła do pokoju
przyjacio´łki.
Ann przez chwile˛ patrzyła na nia˛ze zdumieniem,
jak gdyby nie rozumiała, co Tania do niej mo´wi.
– Jak to nie ma jej? Boz˙e... Przeciez˙ wysłałam
ja˛ godzine˛ temu i prosiłam wyraz´nie, z˙eby szła
prosto do domu, bo na nia˛ czekasz. – Usta jej
drz˙ały, ale natychmiast sie˛ opanowała. – Chwile-
czke˛, najgorsze, co moz˙emy teraz zrobic´, to wpas´c´
w panike˛. Oczywis´cie przeszukałas´ cały dom?
Tania skine˛ła głowa˛, niezdolna wyrzec słowa.
– Moz˙e spotkała jaka˛s´ kolez˙anke˛, poszła do
niej i zapomniała o boz˙ym s´wiecie?
– To do niej niepodobne. – Tania energicznie
potrza˛sne˛ła głowa˛. – Tysia˛ce razy ja˛ prosiłam,
z˙eby nigdy czegos´ podobnego nie robiła, bo mnie
wpe˛dzi do grobu. Pamie˛taj, z˙e mieszkałys´my
w mies´cie i Lucy wie, co jej moz˙e grozic´. Umawia-
łys´my sie˛ tez˙, z˙e gdyby jej bardzo zalez˙ało na
zmianie plano´w, ma do mnie dzwonic´. O Boz˙e...
Ann obje˛ła ja˛ i posadziła na ło´z˙ku.
– Uspoko´j sie˛. Jestem pewna, z˙e wszystko
szybko sie˛ wyjas´ni. Przede wszystkim trzeba za-
wiadomic´ policje˛.
– Policje˛... – powto´rzyła Tania bezwiednie
i głos jej sie˛ załamał.
123
Penny Jordan
– Spokojnie. Tak trzeba, ale to nie oznacza, z˙e
cos´ sie˛ stało. Mo´wie˛ ci, to pewnie jakas´ bzdura,
nieporozumienie. Posiedz´ chwile˛, a ja skocze˛ za-
dzwonic´.
Tania jej nie słyszała. W swoich sprawach na
ogo´ł potrafiła zachowac´ opanowanie, w przypad-
ku Lucy traciła jednak głowe˛ i strach malował
najgorsze scenariusze. Tysia˛ce razy rozmawiała
z Lucy o tym, z˙eby z nikim dorosłym nie roz-
mawiała na ulicy, a tym bardziej nigdzie nie dała
sie˛ prowadzic´. Boz˙e, ze mna˛ moz˙esz robic´, co
chcesz, ale błagam, niech nic sie˛ nie stanie mojej
co´rce...
Policjantka pojawiła sie˛ w niespełna kwadrans.
Była delikatna, lecz stanowcza. Rozumiała bo´l
zrozpaczonej Tani, ale wiedziała, z˙e bez szybkiego
i spokojnego uporza˛dkowania fakto´w niewiele
zdziałaja˛.
– Jak była ubrana co´rka? – spytała, wyjmuja˛c
notatnik.
– Nie wiem, nie pamie˛tam... – Tania wpat-
rywała sie˛ nieruchomo w przestrzen´.
– W z˙o´łty płaszczyk – wyre˛czyła ja˛ pospiesznie
Ann, widza˛c, z˙e przyjacio´łka jest na granicy zała-
mania.
– Czy moz˙liwe, z˙e dziewczynka poszła z kims´,
kogo zna? – pytała łagodnie policjantka. – Z oj-
cem, dziadkami, byłym chłopakiem?
124
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Tania pokre˛ciła głowa˛. Widza˛c, z˙e wie˛cej nic
nie wsko´ra, policjantka zamkne˛ła notes.
– Naprawde˛, prosze˛ sie˛ nie martwic´. Wszystkie
patrole juz˙ maja˛ informacje˛ o zaginie˛ciu dziecka,
a za chwile˛ przekaz˙e˛ im dokładny opis. Nie mogła
sie˛ zapas´c´ pod ziemie˛, Appleford nie jest zno´w
takie wielkie. Ale na tyle, z˙eby sie˛ w nim zgubic´,
owszem. Zwłaszcza jes´li sie˛ jest panienka˛, kto´ra
nie zna okolicy. A propos, czy moz˙liwe, z˙eby
poszła do jakiegos´ znajomego sobie miejsca?
– Nie, włas´ciwie nigdzie jeszcze nie byłys´my,
chociaz˙... – Tania zastanawiała sie˛. – Zda˛z˙yłys´my
dota˛d po´js´c´ tylko na jeden spacer, podczas kto´rego
natkne˛łys´my sie˛ na pie˛kny stary dom nad rzeczka˛,
pana Warrena. Widziałys´my wydre˛ i psa, spanie-
la... Lucy uwielbia psy i moz˙e poszła go szukac´. To
jedyne miejsce, kto´re mi w tej chwili przychodzi
do głowy. Ale powtarzam, nie zrobiłaby tego,
wiedza˛c, jak bym sie˛ martwiła.
– Musze˛ zadac´ jeszcze jedno pytanie. Prosze˛
wybaczyc´, ale mam taki obowia˛zek. – Policjantka
jeszcze bardziej s´ciszyła głos. – Wszystkim nam
czasami wysiadaja˛ nerwy... Czy przed zniknie˛-
ciem dziewczynki doszło pomie˛dzy nia˛ a pania˛ do
sprzeczki? Słowem, czy zdarzyło sie˛ cos´, po czym
co´rka bała sie˛ wracac´ do domu albo czuła sie˛ w nim
niechciana?
– Alez˙ ska˛d! – Tania pokre˛ciła stanowczo gło-
wa˛, jakby nie wierza˛c, z˙e ktos´ moz˙e zadac´ tak
125
Penny Jordan
niedorzeczne pytanie. – Bardzo sie˛ kochamy i ni-
gdy nie dochodzi mie˛dzy nami do z˙adnych spie˛c´.
– Jes´li moge˛ wtra˛cic´ – odezwała sie˛ Ann. – Z
˙
e-
by jak najszybciej wykluczyc´ taka˛ moz˙liwos´c´,
chciałam potwierdzic´, z˙e Lucy była w doskonałym
nastroju i sie˛ nie mogła doczekac´, kiedy wro´ci
domu i opowie mamie wszystko, co sie˛ działo
w szkole. I jak dostanie s´wiez˙ego łososia na lunch.
– Jej ulubione jedzenie. – Tania us´miechne˛ła
sie˛ przez łzy. – Jest drogie, ale znacznie zdrowsze
niz˙ filety z rybich trocin, kto´re moz˙na dostac´
w sklepach, a przeciez˙ dzieci przez˙ywaja˛ teraz tyle
streso´w, tyle samo co doros´li, i jes´li my sobie
pozwalamy na ro´z˙ne smakołyki, to dlaczego za-
bronic´ tego dzieciom, bo przeciez˙ tez˙ cia˛gle widza˛
w reklamach telewizyjnych, co dobre, a...
– Taniu... – rzekła łagodnie Ann i połoz˙yła jej
re˛ke˛ na ramieniu.
Przyjacio´łka popatrzyła na nia˛ jak obudzona ze
snu i nagle, nie moga˛c juz˙ dłuz˙ej sie˛ powstrzymac´,
wybuchne˛ła niepohamowanym płaczem. Skryła
twarz w dłoniach.
– Moja Lucy, moja najdroz˙sza kruszyna...
– Wiem, co pani czuje, ale naprawde˛ prosze˛ sie˛
nie martwic´ – uspokajała ja˛ policjantka. – Nawet
pani nie wie, ile mamy tego rodzaju przypadko´w.
Dzieci to jednak dzieci, choc´ wydaja˛ sie˛ takie
rozsa˛dne. – Policjantka wstała z krzesła. – Jade˛
przekazac´ rysopis dziewczynki, a pani tymczasem
126
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
niech wraca do domu, bo a nuz˙ co´rka tymczasem
wro´ciła albo lada chwila wro´ci, a my nawet nie
be˛dziemy o tym wiedzieli. Niedługo przyjade˛ do
pani.
– Rzeczywis´cie, najlepiej idz´ do domu – Anna
poparła policjantke˛ – a ja postaram sie˛ do ciebie jak
najszybciej wpas´c´.
Oczywis´cie Lucy nie wro´ciła.
Tania nie mogła sobie znalez´c´ miejsca, chodziła
z ka˛ta w ka˛t, łamia˛c palce, staraja˛c sie˛ nie dopusz-
czac´ do siebie mys´li o najgorszym, o porwaniu.
Wkro´tce przyjechała policjantka i przekonała ja˛,
z˙eby sie˛ połoz˙yła i postarała przespac´.
Tania zapadła w nerwowa˛ drzemke˛, kto´ra jed-
nak szybko przemieniła sie˛ w pasmo koszmaro´w.
Obudziła sie˛ jeszcze bardziej zmaltretowana psy-
chicznie. Zerkne˛ła na zegar. Pia˛ta. Juz˙ cztery go-
dziny oczekiwania i nic.
Z rozpaczliwych rozmys´lan´ wyrwał ja˛ podeks-
cytowany głos policjantki:
– Taniu, moz˙e pani podejs´c´?
– Co sie˛ stało? – Zerwała sie˛ z kanapy w salonie
i podbiegła do okna, przy kto´rym stała policjantka.
– Czy to aby nie pani co´rka, tam przed sklepem?
Tania poda˛z˙yła za jej wzrokiem i kiwne˛ła tylko
głowa˛, nie be˛da˛c w stanie wykrztusic´ słowa. Nogi
sie˛ pod nia˛ ugie˛ły. To jest Lucy, cała i z˙ywa! Boz˙e,
dzie˛ki!
127
Penny Jordan
Nagle wyte˛z˙yła wzrok i cała jej rados´c´ na-
tychmiast sie˛ ulotniła, gdy zobaczyła, kto stoi
obok co´rki. Co tu robi James Warren?! Jakim
prawem trzyma Lucy za re˛ke˛? Czy to wszystko
jego sprawka?
Jes´li tak, to juz˙ ona sie˛ z nim rozprawi!
Jednak gdy Warren wszedł z Lucy do sklepu
i zobaczyła jego twarz, przestraszyła sie˛. Malowa-
ły sie˛ na niej ogromna rozpacz i cierpienie, niemal
takie same, jakich ona dos´wiadczała przez ostatnie
godziny. Tymczasem Lucy podbiegła do Tani
i wtuliła sie˛ jej w spo´dnice˛.
– Mamusiu, zgadnij, co mi pan James obiecał
na urodziny! Pieska! Prawdziwego szczeniaka!
Jes´li oczywis´cie sie˛ zgodzisz. Ale ty sie˛ zgodzisz,
prawda, mamusiu? I jeszcze mnie nauczy, jak go
tresowac´, z˙eby nie był taki samowolny jak Rupert.
Ale nie spaniela, bo to mys´liwskie psy i wymagaja˛
duz˙o ruchu, i...
– Poczekaj, co´reczko. – Tania zmarszczyła
brwi.
Tymczasem z głe˛bi pokoju nadeszła policjant-
ka. Na jej widok Warren jeszcze bardziej spo-
chmurniał, a Lucy podniosła na Tanie˛ pytaja˛cy
wzrok.
– Mamy powaz˙niejsze sprawy. Jak widzisz, przy-
jechała pani z policji, bo tak długo cie˛ nie było
w domu i...
– Ja wszystko wyjas´nie˛ – odezwał sie˛ zme˛czo-
128
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
nym głosem James Warren. Wygla˛dał, jak gdyby
z˙ycie straciło dla niego sens. – Prosze˛ nie me˛czyc´
małej.
– Dobrze. – Policjantka pokiwała głowa˛. – Tyl-
ko zgłosze˛ powro´t Lucy kolegom i potem zamienie˛
z panem kilka sło´w.
– Moz˙e najrozsa˛dniej be˛dzie, jes´li pojade˛ z pa-
nia˛ na komende˛ – zaproponował ochrypłym gło-
sem. Potem zwro´cił sie˛ do Tani i beznamie˛tnie
spytał: – Czy pozwoli pani, z˙e zostawie˛ auto przed
pani sklepem?
Kiwne˛ła głowa˛, nadal nie moga˛c wydobyc´ z sie-
bie głosu. Szok rados´ci z odzyskania co´rki prze-
mieszany był z cia˛gle zadawanym sobie pytaniem,
jaki udział w zaginie˛ciu Lucy miał James Warren.
Pocza˛tkowo, gdy zobaczyła go z co´rka˛, pomys´-
lała, z˙e wprowadziła policjantke˛ w bła˛d, twier-
dza˛c, z˙e nie zna nikogo, kto mo´głby porwac´ Lucy.
Bo przeciez˙ nasuwało sie˛ od razu, z˙e to mo´gł byc´
Warren, kto´ry w ten sposo´b chciał ja˛ zmusic´ do
posłuchu. Ale trudno jej było uwierzyc´, z˙eby kto-
kolwiek przy zdrowych zmysłach mo´gł sie˛ na cos´
takiego powaz˙yc´. A gdy zobaczyła wyraz jego
twarzy, domys´liła sie˛, z˙e Warren na pewno nie
porwał jej co´rki. Ale w takim razie co to wszystko
znaczy?
Miała nadzieje˛, z˙e wkro´tce sie˛ wszystkiego
dowie, a po´ki co nie posiadała sie˛ ze szcze˛s´cia, z˙e
co´rka jest zdrowa i cała, a w dodatku chyba ani
129
Penny Jordan
odrobine˛ nie przeje˛ta cała˛ sytuacja˛. Cokolwiek sie˛
działo, w z˙aden sposo´b nie miało szkodliwego
wpływu na dziewczynke˛. Tania odetchne˛ła z ulga˛.
Gdy zostały same, zrobiła herbate˛ i spytała:
– Jak to sie˛ stało, z˙e spotkałas´ pana Warrena,
kro´liczku? Strasznie sie˛ martwiłam, jak nie przy-
szłas´ na lunch. Zreszta˛ widziałas´, z˙e az˙ wezwałam
policje˛.
– Strasznie mi przykro, mamusiu, ale to nie
moja wina. Mo´wiłam tej pani, z˙e be˛dziesz sie˛
martwic´, ale ona mi powiedziała, z˙ebym sie˛ nie
przejmowała i z˙e pojedziemy do niej, bo ty i tak
jestes´ zaje˛ta z wujkiem Nicholasem.
Tania poczuła, jak ziemia usuwa jej sie˛ spod
sto´p. I potem nagle zrozumiała.
– Ta pani... Czy to była z˙ona wujka Nicholasa?
– No tak! – Lucy pokiwała energicznie głowa˛.
– Zawiozła mnie do tego duz˙ego domu z tymi
s´miesznymi kominami, kto´ry widziałys´my nad
rzeczka˛. I Rupert od razu mnie poznał, skakał
i mnie lizał. Pani Clarissa pozwoliła mi sie˛ z nim
bawic´, dała mi ciasteczka i czekolade˛. I nam było
strasznie fajnie, tylko ona była smutna. Pytała sie˛
o wujka Nicholasa, kiedy u nas był ostatnio, i potem
zacze˛ła płakac´. Troche˛ sie˛ bałam, mamusiu, ale
Rupert był taki wesoły, z˙e zaraz mi przeszło.
– Czy ta pani... – Tania starannie dobierała
słowa. Nie miała juz˙ wa˛tpliwos´ci, z˙e Clarissa
cierpi na jaka˛s´ chorobe˛ psychiczna˛. Pytanie tylko,
130
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
czy nie wyrza˛dziła Lucy krzywdy. – Czy powie-
działa ci jeszcze cos´?
– Chyba nie... – Lucy zastanawiała sie˛ z powaz˙-
na˛ minka˛. – A potem zaraz pojawił sie˛ pan James
i jak mnie zobaczył, to sie˛ strasznie zdenerwował
i powiedział, z˙e zawiezie mnie do domu. Cos´ tam ze
soba˛długo rozmawiali, ale bawiłam sie˛ z Rupertem
i nie słyszałam. Widziałam tylko, z˙e pani Clarissa
zno´w płacze i chwyta pana Jamesa za ramie˛. Troche˛
sie˛ zno´w przestraszyłam, ale zaraz potem pan James
zabrał mnie do samochodu i przywio´zł tutaj.
Zanim Tania zda˛z˙yła zareagowac´, zadzwonił
telefon.
– No i jak? – W słuchawce zabrzmiał głos Ann.
– Juz˙ w domu. Cała i zdrowa! – zawołała Tania.
– Przepraszam, z˙e zaraz nie zadzwoniłam, ale
Warren dopiero przed chwila˛ przywio´zł ja˛ i...
– Co takiego? – Ann az˙ sie˛ zachłysne˛ła ze
zdumienia. – James Warren? A co´z˙ on ma z tym
wspo´lnego?
– To cała historia, sama jeszcze nie znam
szczego´ło´w. Wiem tyko, z˙e to Clarissa zaprosiła
Lucy do siebie.
– Nie mo´w! Wygla˛da na to, z˙e miałas´ racje˛.
Biedna kobieta zupełnie sfiksowała. O co jej cho-
dziło?
– Tego nie wiem, i pewnie ona takz˙e. Ale
wolałabym w tej chwili nie wdawac´ sie˛ w szcze-
go´ły...
131
Penny Jordan
– A, rozumiem. W pobliz˙u jest pewien kro´li-
czek z wyczulonymi uszkami?
– Włas´nie. Pogadamy, jak be˛de˛ wiedziała wie˛-
cej. Na razie James pojechał na policje˛. Obiecał, z˙e
wszystko mi opowie po powrocie.
– No to niezły pasztet. Najwaz˙niejsze, z˙e Lucy
nic sie˛ nie stało. Jedyna pociecha, z˙e moz˙e w kon´cu
James sie˛ przekona, z˙e siostrze potrzebna jest
pomoc specjalisty.
– Tez˙ tak uwaz˙am. I jeszcze jedno, Ann...
– Tak?
– Dzie˛kuje˛.
– Daj spoko´j! Zawsze do usług, ale wolałabym
nie uczestniczyc´ wie˛cej w takich sytuacjach. Pa.
Rozmowa z Ann us´wiadomiła Tani, z˙e to niemi-
łe wydarzenie moz˙e w ostatecznym rozrachunku
miec´ i ten pozytywny skutek, z˙e Tania przestanie
byc´ podejrzewana, przynajmniej przez Jamesa,
o romans z Nicholasem.
Tylko dlaczego trzeba było az˙ tak dramatycznej
sytuacji, moz˙e nawet niebezpiecznej dla Lucy, by
James przejrzał na oczy? Jes´li tak sie˛ ma dokony-
wac´ sprawiedliwos´c´, kosztem niewinnego dziec-
ka, to wolałaby sama cierpiec´ tysia˛c razy bardziej
z powodu niesłusznych oskarz˙en´, niz˙ naraz˙ac´ co´r-
ke˛ na podobny stres.
Na nowo opanowała ja˛ ws´ciekłos´c´. Ale nie na
Clarisse˛, lecz jej otoczenie, na me˛z˙a słabeusza
i brata zadufka. Jeden z nich nie potrafi sie˛ za-
132
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
chowac´ jak me˛z˙czyzna i prowadzi jaka˛s´ głupia˛
gre˛, drugi tak ufał w swoje rozeznanie w sytuacji,
z˙e nawet nie starał sie˛ sprawdzic´, na ile opinie
dotycza˛ce jego siostry sa˛ prawdziwe.
Najbardziej jednak była ws´ciekła na sama˛ sie-
bie. Takz˙e i ona wiedziała od pewnego czasu
o stanie Clarissy, mimo to nie starała sie˛ konsek-
wentnie doprowadzic´ do wyjas´nienia bzdur na
temat jej rzekomego zwia˛zku z Nicholasem, i tym
samym pomo´c takz˙e chorej.
A stało sie˛ tak tylko dlatego, z˙e musiałaby
o jednym i drugim przekonywac´ Jamesa. Nie
zrobiła tego, bo nie pozwalała jej na to irracjonalna
mieszanina dumy i os´lego uporu – cech, kto´re wy-
pływaja˛ jedynie z przekory obraz˙onej kobiety.
A moz˙e nawet z tego, z˙e Warren w jakis´ niepoje˛ty
sposo´b na nia˛ działał. Tak wie˛c w imie˛ tych ko-
biecych instynkto´w ryzykowała zdrowie co´rki.
Miała ochote˛ zapas´c´ sie˛ pod ziemie˛.
Pozostawało zagadka˛, dlaczego Clarissa uznała
za konieczne zawiezienie Lucy do domu brata.
Czy po to, by wypytac´ ja˛bez s´wiadko´w o spotkania
Tani z jej me˛z˙em, czy po to, by ja˛ ukarac´ za rze-
kome grzechy matki...
Tania az˙ sie˛ skurczyła na mys´l, z˙e istniało i takie
niebezpieczen´stwo.
Na szcze˛s´cie wydawało sie˛, z˙e Lucy nie ucier-
piała z powodu tego wydarzenia. Przypuszczalnie
potraktowała je troche˛ jak dziwna˛ przygode˛. Jak
133
Penny Jordan
kaz˙de ma˛dre dziecko wiedziała, z˙e doros´li czasami
dziwnie sie˛ zachowuja˛.
Ale sprawy zabrne˛ły za daleko i Tania podje˛ła
decyzje˛ – koniec z jej kobieca˛ duma˛, koniec
z zostawianiem spraw własnemu biegowi. Zrobi
wszystko, z˙eby raz na zawsze wyjas´nic´ sprawe˛ jej
rzekomego romansu z Nicholasem, i gotowa była
za to zapłacic´ kaz˙da˛ cene˛.
Bo z˙adna cena nie jest zbyt wysoka, by zapew-
nic´ zdrowie i bezpieczen´stwo ukochanej Lucy.
134
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Była juz˙ dziesia˛ta, gdy James wro´cił po swo´j
samocho´d. Lucy juz˙ smacznie spała.
Gdy Tania otworzyła drzwi, od razu rzucił jej sie˛
w oczy wyraz jego twarzy. Wygla˛dał, jak gdyby
w cia˛gu tych kilku godzin postarzał sie˛ o kilka lat.
– Przepraszam, z˙e nachodze˛ pania˛ o tej porze,
ale musiałem załatwic´ cała˛ mase˛ formalnos´ci.
Poza tym czekałem na Nicholasa, z˙eby... – Zawa-
hał sie˛, ale machna˛ł re˛ka˛: – Pewnie i tak sie˛ pani
domys´la, albo wkro´tce sie˛ dowie z plotek... Nicho-
las musiał podpisac´ zgode˛ na umieszczenie Claris-
sy w prywatnej klinice. Potem jeszcze czekała nas
nieprzyjemna rozmowa z sama˛ Clarissa˛. Ale o dzi-
wo, poszło łatwiej, niz˙ mys´lałem.
Wygla˛dał tak z˙ałos´nie, z˙e nie namys´laja˛c sie˛,
Tania zaproponowała:
– Prosze˛ wejs´c´, i tak musimy zamienic´ dwa
słowa. Zrobie˛ herbate˛ i moz˙e jaka˛s´ kanapke˛, bo
pewnie pan nic nie jadł.
– Dzie˛kuje˛. – James wszedł do s´rodka i cicho
zamkna˛ł drzwi, jakby w obawie, z˙e obudzi Lucy.
– Nie jestem w stanie nic przełkna˛c´, ale o herbacie
marze˛.
Z trudem panowała nad zmieszaniem. Miała
wraz˙enie, jak gdyby widziała Jamesa po raz pierw-
szy w z˙yciu. Delikatny, uprzejmy – zupełnie inny
niz˙ tamten me˛z˙czyzna, z kto´rego strony zaznała
tylu upokorzen´. Przyczyna˛ tej zmiany moz˙e byc´
zme˛czenie i osobisty dramat, ale chyba nie tylko.
– Prosze˛ sie˛ nie obawiac´. Lucy juz˙ smacznie s´pi
i pewnie s´ni o tym szczeniaku, kto´rego jej pan
obiecał – rzekła z us´miechem.
– Jeszcze raz przepraszam, z˙e nie spytałem
pani o zgode˛. Ale nie wiedziałem, co robic´, z˙eby
odwro´cic´ uwage˛ Lucy od Clarissy. Siostra miała
napad histerii i nie chciałem, z˙eby dziewczynka sie˛
przestraszyła. – James spojrzał na go´re˛, gdzie znaj-
dowały sie˛ sypialnie. – A tak w ogo´le, jak to
wszystko zniosła?
– Chyba nie przez˙yła tego wydarzenia jakos´
szczego´lnie. Jest wyja˛tkowo zro´wnowaz˙ona emo-
cjonalnie, a poza tym zachowanie Clarissy, dla
dorosłych szokuja˛ce, dla Lucy niekoniecznie takie
136
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
musiało byc´. Mo´wiła tylko, z˙e Clarissa strasznie
płakała.
– To łagodnie powiedziane... – W oczach Ja-
mesa pojawił sie˛ wyraz tak ogromnej rozpaczy, z˙e
pod wpływem impulsu Tania połoz˙yła dłon´ na jego
ramieniu.
Na jego twarzy pojawił sie˛ wyraz zmieszania.
Wygla˛dał jak mały chłopiec przyłapany na gora˛-
cym uczynku. Poczuła, jak sie˛ spia˛ł, zaraz jed-
nak sie˛ rozluz´nił i gdy chciała cofna˛c´ re˛ke˛, przy-
krył ja˛ swoja˛, jakby ten dotyk przynosił mu
ukojenie. Jak gdyby w ten sposo´b łatwiej mu
było wyrzucic´ nagromadzone piekło emocji
i mys´li.
– Wszystko, co dzis´ przez˙yłem, to nadal otwar-
ta rana. Czy raczej senny koszmar – zacza˛ł cichym
głosem, patrza˛c przed siebie nieruchomo. – Kiedy
przyjechałem do domu, najpierw zobaczyłem Lu-
cy bawia˛ca˛ sie˛ z Rupertem. Oczywis´cie byłem
zdumiony, ale zanim o cokolwiek zda˛z˙yłem zapy-
tac´, przypadła do mnie Clarissa i zacze˛ła wyrzucac´
z siebie potok sło´w. Wołała, z˙e wie, jak pania˛
zmusic´ do oddania jej me˛z˙a, i z˙e ma sposo´b na
ukaranie pani. Taki, kto´ry pani na zawsze popa-
mie˛ta... Nadal jednak jeszcze nie rozumiałem, co
sie˛ z nia˛ dzieje i co to wszystko znaczy. Dopiero
kiedy zacze˛ła mnie namawiac´, z˙eby jej pomo´c
w ukryciu Lucy, tak z˙eby nikt jej nie znalazł... –
Urwał, kre˛ca˛c z niedowierzaniem głowa˛.
137
Penny Jordan
– A jednak nie wierzył pan w to, co mo´wiłam
– wtra˛ciła łagodnie Tania.
– Mys´le˛, z˙e nie chciałem wierzyc´, bo miałem
nadzieje˛, z˙e załamanie nerwowe, kto´re siostra
przez˙yła po s´mierci rodzico´w, juz˙ nigdy sie˛ nie
powto´rzy. Troche˛ jakbym zaklinał los. Bałem sie˛,
z˙e jes´li be˛dzie takie mocne jak wtedy, to ja˛ po
prostu wykon´czy.
– To zrozumiała reakcja. – Tania pokiwała
powoli głowa˛.
– Nagle jednak, kiedy zobaczyłem Clarisse˛
z Lucy, wszystko ukazało mi sie˛ jasno jak na dłoni.
Nie miałem juz˙ wa˛tpliwos´ci, z˙e to, co słyszałem od
Nicholasa na temat jej choroby, jest prawda˛. Podo-
bnie jak prawda˛ były jego zapewnienia, z˙e nie ma
romansu z pania˛ i z˙e sugerowanie tego było jedy-
nie rozpaczliwa˛ pro´ba˛ ratowania małz˙en´stwa.
Wszystko od samego pocza˛tku było oczywiste,
wystarczyło tylko chciec´ uwierzyc´. Bardzo pania˛
przepraszam...
– To juz˙ nie ma znaczenia, naprawde˛ – powie-
działa Tania. – Na szcze˛s´cie Lucy nic sie˛ nie stało
i jestem przekonana, z˙e wkro´tce o wszystkim
zapomni. Pozostaje problem pan´skiej siostry.
– W istocie. – James westchna˛ł. – Skontak-
towałem sie˛ z lekarzem, kto´ry zna historie˛ jej
choroby, i na szcze˛s´cie wlał mi sporo otuchy
w serce. Przekonywał, z˙e to juz˙ nie czasy elektro-
wstrza˛so´w i z˙e takie przypadki jak Clarissy leczy
138
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
sie˛ szybciej i skuteczniej niz˙ pie˛tnas´cie lat temu.
Co wie˛cej, od razu doradził prywatna˛ klinike˛
w Londynie. Pozostawało jeszcze przekonac´ Cla-
risse˛. Na szcze˛s´cie, jak wspominałem, okazało sie˛
to łatwiejsze, niz˙ sie˛ spodziewalis´my. Odniosłem
wraz˙enie, z˙e sama, w jakims´ przebłysku s´wiado-
mos´ci, przestraszyła sie˛ tego, co zrobiła, i po-
stanowiła sie˛ leczyc´. Ale czułem sie˛ jak zdrajca...
– Domys´lam sie˛, jaki musiał to byc´ szok, gdy
pan wszystko zrozumiał.
Szok na tyle ogromny, dodała w mys´lach, z˙e
zupełnie go zmienił. A moz˙e przywro´cił mu jedy-
nie jego zwykła˛ postac´? Wyraz´nie czuła, z˙e wspo´l-
nie przez˙yte dramatyczne chwile zwia˛zały ich
jaka˛s´ nicia˛ porozumienia, zbliz˙yły ich do siebie,
mimo przepas´ci, kto´ra jeszcze do niedawna wyda-
wała sie˛ dzielic´ ich na zawsze.
– Tak, ale pewnie w poro´wnaniu z tym, co pani
przez˙yła, to nic...
– Fakt. Omal nie umarłam ze strachu... – Tania
otrza˛sne˛ła sie˛ na samo wspomnienie dos´wiadczen´
dzisiejszego dnia. Zacisne˛ła powieki w obawie, z˙e
wybuchnie płaczem.
Nagle poczuła dłon´ Jamesa na swoich barkach,
delikatny, niemal przepraszaja˛c dotyk palco´w, jak-
by w ten sposo´b chciał jej pomo´c w pozbyciu sie˛
całego napie˛cia.
– Domys´lam sie˛. Nigdy bym sobie nie wyba-
czył, gdyby Lucy cos´ sie˛ stało. Byłaby to tylko
139
Penny Jordan
i wyła˛cznie moja wina, bo nie wierzyłem ani pani,
ani Nicholasowi. Dlatego jeszcze raz ogromnie
przepraszam. Powinienem kierowac´ sie˛ rozumem,
a nie emocjami...
– Akurat za to nikt do pana nie moz˙e miec´
pretensji. Przyznam sie˛, z˙e skrycie troche˛ zazdros´-
ciłam Clarissie, z˙e ma kogos´, kto tak s´lepo w nia˛
wierzy, wspiera na kaz˙dym kroku i...
– Nie to miałem na mys´li – przerwał jej zduszo-
nym głosem. – Nie chodziło mi o emocje zwia˛zane
z moja˛ siostra˛.
– Nie rozumiem. – Tania wlepiła pytaja˛cy
wzrok w jego twarz, zupełnie zbita z tropu.
– Kiedy spotkalis´my sie˛ po raz pierwszy, Ta-
niu, przyszedłem pania˛ nakłonic´ do zerwania ro-
mansu z Nicholasem. Chciałem pani przemo´wic´
do rozsa˛dku.
– I do re˛ki – przypomniała mu rzeczowo.
– Nieprawda. A przynajmniej nie szedłem do
pani z takim zamiarem. Chciałem załatwic´ sprawe˛
najspokojniej jak sie˛ da. Kiedy jednak na pania˛
spojrzałem... – James pokre˛cił głowa˛, a ona po-
czuła, z˙e robi jej sie˛ gora˛co. – Kiedy pania˛ zoba-
czyłem, Taniu, cały mo´j plan sie˛ zawalił. W głowie
miałem zupełna˛ pustke˛.
– Pamie˛tam, z˙e miał pan wzrok bazyliszka.
Jakby starał sie˛ pan znielubic´ mnie na całe z˙ycie.
Usiłowała w popłochu rozładowac´ atmosfere˛
z˙artem. Musiała jakos´ nadrabiac´ mina˛, bo roz-
140
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
mowa zaczynała przybierac´ niebezpieczny kieru-
nek, a w dodatku James nie przestawał gładzic´ de-
likatnie jej karku. Walczyła z soba˛, by sie˛ skupic´ na
jego słowach, zamiast zapadac´ w odre˛twienie,
poddawac´ sie˛ całym ciałem tej niepokoja˛cej piesz-
czocie. Walczyła takz˙e z pragnieniem, by palce
tego me˛z˙czyzny zacze˛ły sie˛ przesuwac´, dotykac´
całego jej ciała...
– Znielubic´? – W głosie Jamesa pojawiła sie˛
ciemna nutka. – Nie, to nie negatywne uczucie
spowodowało moja˛ agresje˛. To było poz˙a˛danie,
dzikie poz˙a˛danie i zaborcza zazdros´c´. Wystarczyło
mi jedno spojrzenie na pania˛ i chciałem zmies´c´
z powierzchni ziemi kaz˙dego me˛z˙czyzne˛, kto´ry by
chciał sie˛ z pania˛ wdac´ w romans. A to, z˙e mo´gł
nim byc´ mo´j szwagier, doprowadzało mnie do
szału. Ze wstydem musze˛ przyznac´, z˙e to nie per-
spektywa rozbitego małz˙en´stwa mojej siostry u-
czyniła ze mnie szalen´ca, ale niemal zwierze˛ce
pragnienie, by natychmiast odseparowac´ pania˛ od
Nicholasa. Z
˙
eby w pani z˙yciu nie było z˙adnego
innego me˛z˙czyzny opro´cz... opro´cz...
James zamilkł i wypił jednym haustem zupełnie
juz˙ zimna˛ herbate˛.
– Nie powinienem tego wyznania składac´ na
pani barki – cia˛gna˛ł – zwłaszcza po dzisiejszym
horrorze, bo juz˙ pewnie ma pani dos´c´ naszej
szalonej rodziny. Ale chciałem, z˙eby pani zro-
zumiała, dlaczego tak dziwnie poste˛powałem.
141
Penny Jordan
– Wbił wzrok w dłonie. – Widzi pani, me˛z˙czyz´ni
w moim wieku sa˛ niezmiernie ckliwi, gdy sie˛
zakochuja˛. Pewnie dlatego, z˙e juz˙ przestali wie-
rzyc´, z˙e tak pie˛kne i gora˛ce uczucie kiedykolwiek
im sie˛ przytrafi. Uwaz˙aja˛, z˙e znaja˛ nature˛ ludzka˛
od podszewki, a juz˙ na pewno wszystkie swoje
reakcje. Uwaz˙aja˛, z˙e sa˛ zbyt dojrzali, zbyt od-
powiedzialni, z˙eby dac´ sie˛ ponies´c´ huraganowi
uczuc´, kto´ry ich zdaniem moz˙e ogarniac´ jedynie
nastolatko´w. Dlatego z takim zdziwieniem przy-
jmujemy miłos´c´ i dlatego reagujemy na nia˛ jak
skon´czone osły.
Tania nie wierzyła własnym uszom – James
Warren zakochany! I to w niej! Zanim jednak zda˛-
z˙yła cokolwiek wykrztusic´, James mo´wił dalej.
Ale tym razem jego głos brzmiał zupełnie inaczej,
jak cichy, pełen napie˛cia pomruk:
– Dlatego to niedobry pomysł, z˙e jestes´my tu
teraz sami. Powinnas´ wysłac´ mnie do domu, zanim
sytuacja wymknie sie˛ spod kontroli. Zanim zrobie˛
cos´, czego oboje be˛dziemy z˙ałowali, Taniu...
Usiłowała wymys´lic´ jaka˛s´ odpowiedz´, ale nie
mogła, nie umiała, nie chciała... Moz˙e James ma
racje˛, z˙e powinni natychmiast przerwac´ to spot-
kanie, lecz nie potrafiła zebrac´ mys´li, bo jej mo´zg
nie mo´gł sie˛ uporac´ z nieprawdopodobna˛ infor-
macja˛, z˙e James ja˛ kocha. Tym bardziej nie chciała
mys´lec´ rozsa˛dnie, gdy ich ciała nie wiedziec´ kiedy
zbliz˙yły sie˛ do siebie, gdy poczuła promieniuja˛ce
142
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
od niego ciepło, na kto´re jej organizm reagował jak
na z˙arliwy szept, jak na ciche polecenie, niema˛
podniete˛, obietnice˛, kto´rej nie moz˙na odrzucic´,
kto´rej nie moz˙na sie˛ oprzec´.
– Kaz˙ mi wyjs´c´, Taniu – wyszeptał – bo nie
re˛cze˛ za siebie...
Kazac´ mu wyjs´c´! Kiedy całe jej ciało, kaz˙dy
jego fragment drz˙ał, je˛czał z te˛sknoty, by sie˛
w niego wtulic´! Kiedy cała jej dusza krzyczała, z˙e
chce z nim byc´!
W ułamku sekundy przestrzen´, kto´ra ich dzieli-
ła, znikne˛ła i przywarli do siebie w pierwszym
gora˛czkowym porywie namie˛tnos´ci. Tania uniosła
twarz do go´ry i poczuła na wargach jego usta.
Mo´j pierwszy prawdziwy pocałunek, pomys´lała
w przebłysku s´wiadomos´ci. W uszach jej szumia-
ło, serce waliło jak młotem, jak gdyby dopiero dzis´,
w tej chwili, do z˙ycia budziło sie˛ całe jej ciało.
Resztkami s´wiadomos´ci starała sie˛ zrozumiec´,
dlaczego tak zareagowała. Mogła przypisac´ swoje
zachowanie frustruja˛cym wydarzeniom dzisiejsze-
go dnia, jak gdyby ciało nakazywało jej wyna-
grodzic´ sobie wszystko, co przez˙yła. Odczuwała
tez˙ na wpo´ł us´wiadomiona˛ potrzebe˛, by pomo´c
Jamesowi w uporaniu sie˛ z jego frustracja˛, po-
czuciem winy i bo´lem.
Ale przede wszystkim kierowała nia˛ prosta
potrzeba zamanifestowania najprostszego, cudow-
nie jasnego uczucia, jedynej prawdy, jaka sie˛ teraz
143
Penny Jordan
liczyła – z˙e jest z me˛z˙czyzna˛, kto´rego pragnie
i poz˙a˛da, z me˛z˙czyzna˛, kto´rego moz˙e nawet kocha.
I z˙e wreszcie z˙ycie daje jej szanse˛ dos´wiadczenia
czegos´, co uwaz˙ała dota˛d za niedoste˛pne dla siebie
– poznania czyjegos´ uczucia, czułos´ci, oddania no
i – czyz˙ ma udawac´ sama przed soba˛? – spełnienia
sie˛ jako kobieta, w pierwszym s´wiadomym akcie
miłosnym.
I wiedziała, z˙e gdyby zignorowała ten impuls,
z˙ałowałaby do kon´ca z˙ycia. Bo byłoby to od-
rzucenie czegos´, co jest jej przeznaczone, co jest
cze˛s´cia˛ jej losu.
– Czy mam wyjs´c´, Taniu? – spytał szeptem,
gdy oderwali sie˛ od siebie.
– Nie, nie! – odparła z˙arliwie i obje˛ła go moc-
niej.
– Czy w takim razie i ty cos´ do mnie czujesz?
Nie wiedziała, kto´re z nich drz˙y. Moz˙e oboje.
– Tak. Mys´le˛, z˙e tak... – odparła ledwie słyszal-
nie, jak gdyby bała sie˛ zburzyc´ niezwykłos´c´ tej
chwili głos´niejszym słowem. Czuja˛c, z˙e James
chce cos´ powiedziec´, dodała szybko: – Poczekaj...
Musisz zrozumiec´, z˙e sie˛ waham. Jeszcze nigdy
nikogo nie kochałam, nawet ojca Lucy. Tym bar-
dziej jego, bo trudno kochac´ kogos´, kto niemal
mnie zgwałcił. A co do ciebie... Ostatnio działy sie˛
ze mna˛ bardzo dziwne rzeczy. Mys´lałam, z˙e to
jakas´ perwersyjna słabos´c´ do zajadłego wroga...
Us´miechne˛ła sie˛ lekko i spojrzała na niego.
144
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Teraz te uczucia, kto´rych nie rozumiałam,
zaczynaja˛ mi sie˛ pokazywac´ w innym s´wietle. Ale
musze˛ to sobie wszystko uporza˛dkowac´. Poza tym
jestem speszona, bo po prostu nie mam z˙adnego
dos´wiadczenia. Tamto, wtedy z ojcem Lucy, to
było pierwszy raz...
– A od tego czasu?
– Nic. – Opus´ciła wzrok. Mimo z˙e nadal byli do
siebie przytuleni, tak intymne wyznanie ja˛ kre˛po-
wało. – Przede wszystkim dlatego, z˙e nie miałam
czasu i ochoty z nikim sie˛ wia˛zac´. Nie z powodu
jakichs´ moralnych oporo´w. Po prostu nie chcia-
łam, bo z˙aden me˛z˙czyzna mnie nie pocia˛gał, nie
czułam poz˙a˛dania.
Przez chwile˛ James milczał. Tania zacze˛ła sie˛
obawiac´, z˙e tym tak niespodziewanym wyznaniem
mogła go wystraszyc´. A moz˙e uwaz˙ał, z˙e kłamie?
– Alez˙ ja cie˛ oczerniłem – odezwał sie˛ w kon´cu.
– Kiedy sobie teraz wyobraz˙am, co przez˙ywałas´,
gdy posa˛dzałem cie˛ o romans... mam ochote˛ za-
pas´c´ sie˛ pod ziemie˛.
– To znaczy, z˙e nie odrzuca cie˛ brak mojego
dos´wiadczenia?
– Odrzuca? – Przesuna˛ł dłonie niz˙ej, na jej
biodra, i przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie. Tania zagryzła
wargi, czuja˛c przez spo´dnice˛, z˙e jest podniecony.
– Jeszcze bardziej szaleje˛ za toba˛! Poza tym
doskonale cie˛ rozumiem. Ja, owszem, mam do-
s´wiadczenie seksualne, ale bardzo szybko odkry-
145
Penny Jordan
łem, z˙e seks bez miłos´ci nie ma dla mnie znacze-
nia, nie przynosi mi z˙adnej przyjemnos´ci. Wpraw-
dzie nigdy nie kochałem sie˛ z kobieta˛, do kto´rej
bym nie czuł sympatii i szacunku, ale przestałem
wierzyc´, z˙e kiedykolwiek spotkam kobiete˛, do
kto´rej be˛de˛ czuł miłos´c´. Az˙ do dzisiaj.
Przesuna˛ł lekko palcem po jej ustach.
– Nawet sie˛ nie domys´lasz, co przez˙ywałem,
kiedy sobie us´wiadomiłem, z˙e cie˛ kocham. Wresz-
cie spotykam kobiete˛ swojego z˙ycia, a ona ma ro-
mans, i to w dodatku z moim szwagrem, z˙onatym
me˛z˙czyzna˛ z dwojgiem dzieci! Wydawałas´ sie˛
całkowitym zaprzeczeniem moich ideało´w kobie-
ty. To był najgorszy cios od losu, jawna drwina.
Starałem sie˛ znienawidzic´ cie˛, ale to była jeszcze
wie˛ksza me˛czarnia niz˙ mys´lenie o tobie. – Ode-
tchna˛ł głe˛boko, po czym odezwał sie˛ pełnym na-
pie˛cia głosem: – Taniu, musze˛ o cos´ spytac´, bo juz˙
nie moge˛ dłuz˙ej czekac´. Czy mys´lisz, z˙e mogłabys´
mnie pokochac´?
– Nie wiem... – Usta jej drz˙ały, jakby bała sie˛,
z˙e powie o jedno słowo za duz˙o. – Potrzebuje˛ cie˛,
pragne˛. Sama nie wiem, co sie˛ ze mna˛ dzieje.
– Mys´lisz, z˙e to za szybko... – James zawiesił
głos.
– Nie, to nie tak – wyszeptała, patrza˛c na niego
pełnym napie˛cia wzrokiem, maja˛c nadzieje˛, z˙e jej
oczy wyznaja˛ mu wszystko. Przeklinała w duchu
swo´j brak dos´wiadczenia.
146
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Jest dorosła˛ kobieta˛, a zachowuje sie˛ jak pen-
sjonarka. Co ma robic´? Zacia˛gna˛c´ go do sypialni?
Jak jeszcze mu okazac´, co teraz czuje? Czego
pragnie?
James sczepił palce z jej palcami w ciepły
mocny us´cisk, daja˛cy poczucie spokoju i bez-
pieczen´stwa. Musna˛ł ustami koniuszek jej ucha
i wyszeptał:
– Jes´li nie chcesz, nie be˛de˛ nalegał...
– Ale ja chce˛, bardzo chce˛ – odparła drz˙a˛cym
głosem i zas´miała sie˛ nerwowo. – Ale jestem
s´miertelnie przeraz˙ona.
– Nie wiem, czy to pomoz˙e, ale ja tez˙.
– Ty?
– Tak. Przeciez˙ nigdy nie kochałem sie˛ z kobie-
ta˛, kto´ra˛ kocham. Chciałbym ci dac´ tyle przyjem-
nos´ci, sprawic´, z˙eby to było niezapomniane do-
s´wiadczenie, i boje˛ sie˛, z˙e jes´li mi sie˛ nie uda...
Nie dokon´czył, bo Tania przywarła do jego
ust. Tym razem pocałunek był jeszcze odwaz˙-
niejszy, jeszcze dłuz˙szy. Tania miała nadzieje˛,
z˙e nigdy sie˛ nie skon´czy. Jej spragnione zmysły
chłone˛ły kaz˙da˛ fale˛ rozkoszy jak wyschnie˛ta gleba
z˙yciodajna˛ wode˛.
Gdy jego dłonie przesune˛ły sie˛ po jej ramio-
nach, instynktownie odchyliła sie˛ lekko do tyłu, by
mo´gł dotkna˛c´ jej piersi. Z jej ust wyrwał sie˛ je˛k
rozkoszy.
– Taniu... – Pieszczota tego jednego słowa,
147
Penny Jordan
wypowiedziana ochrypłym od emocji głosem,
przeszyła ja˛ dreszczem.
Moz˙e ona sama była niedos´wiadczona, ale jej
ciało zasiedlały geny setek pokolen´ kobiet, kto´re
podpowiadały jej instynktowne zachowanie, gesty
i ruchy, rytm oddechu, zduszony je˛k wyraz˙aja˛cy
przyjemnos´c´ i nieme pragnienie dalszej rozkoszy.
James mruczał jej cos´ do ucha, gdy poczuła, jak
rozpina jej bluzke˛. Jej ciało ste˛z˙ało w oczekiwaniu
kolejnej rozkoszy. Szyje˛ i twarz oblał rumieniec
i poczuła, z˙e z kaz˙dym skurczem serca jej ciało
ogarnia rozszerzaja˛cy sie˛ płomien´. Wszystko, co
James robił, wszystko, co mo´wił, nasycało ja˛ no-
wym, nieznanym dotychczas doznaniem, od kto´-
rego zapierało oddech.
Takz˙e i on nie starał sie˛ skrywac´, jak działa na
niego pieszczenie jej ciała, i to nasycało ja˛ jeszcze
wie˛ksza˛ przyjemnos´cia˛ i kobieca˛ duma˛. Z kaz˙dym
dotykiem rosła intymna wie˛z´, s´mielsze stawały sie˛
pieszczoty. Nikt nigdy jej tak nie dotykał, nigdy tez˙
tego nie pragne˛ła.
James opadł na fotel i pocia˛gna˛ł ja˛ za soba˛. Jego
gora˛cy oddech niemal parzył sko´re˛, poz˙a˛danie
graniczyło z bo´lem. Z trudem sie˛ powstrzymała, by
nie zagarna˛c´ jego głowy i zmusic´, by pies´cił ustami
jej piersi. Zdawał sie˛ odgadywac´ jej pragnienie, bo
odgia˛ł ja˛ lekko do tyłu i zacza˛ł całowac´. Wpierw
wypre˛z˙ona˛ szyje˛, dołki przy obojczykach, potem
przesuwał usta powoli w do´ł, w strone˛ piersi. Tania
148
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
je˛kne˛ła w oczekiwaniu rozkoszy, ale odsuna˛ł gło-
we˛ i dotkna˛ł jej nabrzmiałych brodawek palcem.
Wstrzymała oddech i dopiero teraz poczuła na
sko´rze gora˛cy oddech, a potem zamykaja˛ce sie˛ na
jej piersi usta. Wygie˛ła sie˛ gwałtownie do tyłu,
dysza˛c, łapia˛c kaz˙dy oddech.
Nawet nie marzyła, z˙e moz˙e istniec´ takie poz˙a˛-
danie, taka słodka me˛ka napie˛cia i spełnienia.
Takie dobrowolne poddanie sie˛ woli drugiej oso-
by. Wczepiła sie˛ palcami we włosy Jamesa, za-
tracaja˛c kontrole˛ nad czasem, poddaja˛c sie˛ fali
pieszczot. Nie wierzyła, nie mogła uwierzyc´, z˙e
istnieje cos´ tak pie˛knego. Ale nie tylko ona miała
takie doznania.
– Taniu... – wyszeptał James. – Co ty ze mna˛
robisz?
Czuja˛c, z˙e James drz˙y, otoczyła go ramionami,
tym odwiecznym gestem siły i ukojenia, jakim
kobiety zawsze przygarniaja˛ me˛z˙czyzn, kto´ry po-
woduje, z˙e czuja˛ sie˛ zarazem pote˛z˙ni i bezbronni
jak dzieci. Przygarne˛ła go jeszcze mocniej do sie-
bie i czuja˛c, jak jest podniecony, przywarła do jego
ud w ges´cie nakazu i z˙a˛dania zrozumiałego dla
kaz˙dego me˛z˙czyzny.
James powoli s´cia˛gna˛ł marynarke˛, potem ko-
szule˛, odsłaniaja˛c silne ramiona, w kto´re Tania
miała ochote˛ zatopic´ paznokcie. Powolutku ja˛
unio´sł, połoz˙ył na podłodze, i zacza˛ł ostroz˙nie
rozbierac´, jakby bał sie˛ ja˛spłoszyc´. A moz˙e aby jak
149
Penny Jordan
najdłuz˙ej celebrowac´ te˛ cudowna˛ chwile˛. Otulona
w niewidzialny płaszcz zmysłowej przyjemnos´ci,
lez˙ała bez ruchu, czekaja˛c, az˙ jej pierwszy kocha-
nek ja˛ rozbierze.
Nie mogła powstrzymac´ lekkiego us´miechu du-
my, widza˛c, z jakim zachwytem James odkrywa
pie˛kno jej ciała; a potem zafascynowana, z roz-
szerzonymi oczami, patrzyła, jak on sam sie˛ roz-
biera. Nie moga˛c dłuz˙ej znies´c´ oczekiwania, wy-
cia˛gne˛ła do niego re˛ce, ale pokre˛cił głowa˛.
Przykle˛kna˛ł przy niej i zacza˛ł całowac´ jej
brzuch. Tania zacze˛ła dyszec´, jej ciało opanował
konwulsyjny spazm. Połoz˙yła dłonie na jego gło-
wie, jakby w obawie, z˙e zbyt szybko skon´czy
pieszczote˛, i choc´ starała sie˛ zapanowac´ nad zdra-
dzieckim ciałem, nie słuchało jej. Wygie˛ło sie˛
w łuk, w tym na wpo´ł s´wiadomym, typowo kobie-
cym ges´cie całkowitego oddania, zaproszenia do
najintymniejszej pieszczoty, i z drz˙eniem czekała,
az˙ James przesunie usta w do´ł...
Czuja˛c, jak delikatnie James ja˛ pies´ci, miała
wraz˙enie, z˙e momentami traci przytomnos´c´. Wiła
sie˛ w bezradnym oddaniu, oplataja˛c go re˛kami,
pragna˛c go jeszcze bardziej i bardziej, az˙ do granic
bo´lu. Szepcza˛c jego imie˛, słuchaja˛c jego szeptu.
James unio´sł ja˛ teraz lekko i wszedł w nia˛
delikatnie, ale zdecydowanie. Tania wstrzymała
oddech i zagryzła wargi az˙ do bo´lu, staraja˛c sie˛ nie
krzyczec´. Rozszerzonymi oczami wpatrywała sie˛
150
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
w jego twarz, jakby ze strachem, z˙e jest wobec
niego bezbronna, z˙e bezgranicznie mu sie˛ oddała,
a moz˙e z niewiara˛, z˙e to jeszcze rzeczywistos´c´.
– Cicho, skarbie – wyszeptał, widza˛c jej wzrok.
– Nie zrobie˛ ci krzywdy. Jes´li chcesz, moge˛
przestac´.
Przestac´!
Nie, za nic nie chciała, z˙eby przestał. Teraz
czuła go w swoim ciele i miejsce strachu, z˙e tak sie˛
zatraciła, zaje˛ła rados´c´, z˙e moz˙e komus´ az˙ tak ufac´.
Ale dos´wiadczała duz˙o wie˛cej. James przywierał
do niej całym ciałem, podpieraja˛c sie˛ tylko na
łokciach, a czuja˛c przez sko´re˛ cie˛z˙kie pulsowanie
jego serca, odnosiła wraz˙enie, jak gdyby to było jej
własne serce, jak gdyby stali sie˛ jednym.
Słyszała jego oddech, czuła, jak z kaz˙dym
ruchem wzrasta napie˛cie w jego ciele, jak wzrasta
napie˛cie w niej samej, coraz gwałtowniejsza po-
trzeba, by nadeszło spełnienie. Wbiła paznokcie
w plecy Jamesa i z całych sił wypre˛z˙yła biodra,
domagaja˛c sie˛, by jeszcze bardziej przyspieszył
rytm, kto´ry stał sie˛ dla niej centrum wszechs´wiata.
I nagle, nie wierza˛c, z˙e to w ogo´le moz˙liwe,
znalazła sie˛ w tym miejscu rozkoszy, o kto´rym
tylko słyszała, o kto´rym marzyła, ale w głe˛bi ducha
wa˛tpiła, by kiedykolwiek je odnalazła.
Było to ols´nienie, kto´re napełniło jej oczy łzami
i niemal zatrzymało oddech w płucach. Wiedziała,
z˙e James przez˙ył to co ona, i teraz oboje lez˙eli
151
Penny Jordan
wyczerpani i przytuleni do siebie, oszołomieni,
szcze˛s´liwi.
Wtuliła twarz w jego piers´, podczas gdy on
całował leniwie jej ramiona i bok szyi. Miała
wraz˙enie, z˙e w jej ciele nie ma ani jednej koste-
czki, czuła sie˛ lekka jak kawałek jedwabiu. Nie
była w stanie wykonac´ ruchu, jedynie z jej ust
wydobywało sie˛ senne, pełne niedowierzania mru-
czenie. Z trudem odzyskiwała poczucie rzeczywis-
tos´ci, nadal mys´lami i uczuciami tkwiła w tamtej
nieprawdopodobnej krainie zmysło´w.
– Marze˛ o tym, z˙eby z toba˛ zostac´ na cała˛ noc
– wyszeptał James. – Kołysac´ cie˛ w ramionach az˙
do us´nie˛cia, a rano budzic´ cie˛ pocałunkami.
– Och, ja tez˙, ale wiesz...
– Wiem! – westchna˛ł. – Lucy by nas przy-
łapała.
– Tak, Lucy... – odparła, ledwie artykułuja˛c
słowa.
Miała wraz˙enie, jak gdyby słowa Jamesa do-
chodziły z oddali. Ziewne˛ła, pocałowała go w poli-
czek, zwine˛ła sie˛ w kłe˛bek i niemal natychmiast
zasne˛ła.
Popatrzył na nia˛ zdumiony, ale zaraz sie˛ us´mie-
chna˛ł. Nadal trzymał ja˛ w ramionach, nie moga˛c
sie˛ nasycic´ jej pie˛knem, i rozmys´lał.
Czy nie pos´pieszył sie˛ zanadto? Moz˙e nawet
wykorzystał okazje˛, z˙e była rozbita po zaginie˛ciu
Lucy i szukała emocjonalnego wsparcia? A on
152
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
wykorzystał jej zaufanie. Poza tym w miłosnym
szale nie pomys´lał o zabezpieczeniu. Zreszta˛, kto´re
z nich mogło przewidziec´, jaki be˛dzie finał ich
dzisiejszego spotkania?
Przygla˛dał sie˛ pie˛knej twarzy Tani, teraz spo-
kojnej, zanurzonej w odległej krainie snu. Jak
be˛dzie sie˛ czuła, kiedy sie˛ obudzi? Czy be˛dzie
miała wyrzuty sumienia? Czy tez˙ be˛dzie chciała
jak najszybciej zapomniec´, co sie˛ stało? Zapom-
niec´ takz˙e o nim.
Teraz, gdy wszystkie wydarzenia dnia zno´w
zawirowały mu w pamie˛ci, dopadło go zmart-
wienie o siostre˛. Ale wkro´tce doła˛czyło do niego
nowe, ro´wnie silne.
Marzył o tym, by sie˛ zwia˛zac´ z Tania˛, ale
wiedział, z˙e wtedy be˛dzie musiał wybierac´ pomie˛-
dzy nia˛ a Clarissa˛. A to byłoby ponad jego siły.
153
Penny Jordan
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Obudziła sie˛ w stanie euforii, jakiej nigdy jesz-
cze nie dos´wiadczyła. Przecia˛gne˛ła sie˛ rozkosznie
i chwile˛ trwało, zanim zdała sobie sprawe˛, co ja˛
spowodowało.
Usiadła gwałtownie na ło´z˙ku.
Niemoz˙liwe! Wczoraj był u niej James Warren,
kto´ry wyznał jej miłos´c´ i z kto´rym... A potem... No
nie!
A jednak była to prawda – wczoraj ona i James
zostali kochankami. Kochankami...
Przeszedł ja˛ gora˛cy dreszcz na samo brzmienie
tego słowa i us´wiadomienie sobie, co ono oznacza,
a zwłaszcza co oznaczało dla niej od wczoraj.
Wiedziała jednak, z˙e ograniczanie wczorajszego
dos´wiadczenia tylko do fizycznej przyjemnos´ci
byłoby nieuczciwe. A przede wszystkim niepra-
wdziwe.
To, z˙e sie˛ kochali, nie było wczoraj najwaz˙niej-
sze. Jednakz˙e pro´ba zrozumienia, co w takim razie
było wczoraj najistotniejsze, wywoływała w gło-
wie Tani chaos. Tym bardziej z˙e sie˛ bała jedno-
znacznos´ci.
James dał jej do zrozumienia, z˙e ja˛ kocha,
powiedział jej to wprost. S
´
wiadomos´c´ tego napeł-
niała ja˛ poczuciem szcze˛s´cia, a zarazem ulgi. Zbyt
dobrze pamie˛tała, co sie˛ z nia˛ działo, jakich do-
s´wiadczała uczuc´ do tego me˛z˙czyzny. Najpierw
ws´ciekłos´c´, potem przeraz˙enie, z˙e zrujnuje jej
z˙ycie, wreszcie wstyd i obawe˛, z˙e dzieje sie˛ z nia˛
cos´ niedobrego, bo do człowieka, kto´ry chce ja˛
zniszczyc´, odczuwa jakis´ dziwny, wre˛cz perwer-
syjny pocia˛g seksualny.
I teraz ten zdawałoby sie˛ zagorzały wro´g został
wczoraj jej kochankiem, czułym i delikatnym.
Pokre˛ciła głowa˛ z niedowierzaniem.
Spokoju nie dawała jej tez˙ własna reakcja.
Gdzie sie˛ podziała jej kobieca duma i rezerwa
w stosunku do me˛skiego s´wiata? Co sie˛ stało z jej
postanowieniem, z˙e nie pozwoli sie˛ zbliz˙yc´ do
siebie z˙adnemu me˛z˙czyz´nie? Jak to sie˛ ma do
wczorajszej nocy, gdy niemal błagała Jamesa, by
ja˛ posiadł?
– Mamusiu, pora wstawac´. – W jej rozmys´lania
155
Penny Jordan
wdarł sie˛ głosik Lucy. – Moge˛ skoczyc´ do Susan?
Chce˛ jej powiedziec´ o szczeniaku, kto´rego mi
obiecał pan James.
Tania szybko otarła łzy. Z rados´cia˛ zauwaz˙yła,
z˙e dziewczynka zdaje sie˛ w ogo´le nie pamie˛tac´
o negatywnej stronie wczorajszego incydentu.
A jes´li nawet, nie przywia˛zuje do niego wie˛kszej
wagi.
Tania ze wstydem wyrzucała sobie, z˙e wspo-
mnienie miłosnej nocy z Jamesem wyparło z jej
mys´li wczorajszy koszmar zwia˛zany ze zniknie˛-
ciem co´rki. Teraz, gdy włas´ciwie po raz pierwszy
ma okazje˛ poskładac´ w głowie to, co sie˛ wczoraj
wydarzyło, nie była z siebie bardzo dumna. Prze-
ciwnie, miała kłuja˛ce poczucie winy, z˙e gdyby nie
pos´wie˛cała tyle czasu sklepowi, a wie˛cej co´rce,
mogłaby poprzedniego dnia odebrac´ ja˛ od Fieldin-
go´w i całej afery z Clarissa˛ by nie było.
Z drugiej strony, czy mogła przewidziec´, z˙e
Lucy stanie sie˛ obiektem zainteresowania nie-
zro´wnowaz˙onej psychicznie kobiety? Czy ma bez
przerwy za nia˛ chodzic´ i jej pilnowac´? Nie moz˙e
sie˛ katowac´ takimi mys´lami, bo nie potrafi prze-
widziec´ kaz˙dej sytuacji. Skon´czy sie˛ na tym, z˙e
utworzy nad co´rka˛ szczelny klosz ochronny, kto´ry
wyrza˛dzi jej wie˛cej złego niz˙ dobrego.
– No dobrze, ale chyba pewien kro´liczek nie
us´ciskał jeszcze mamusi na dzien´ dobry.
Lucy ze s´miechem przytuliła sie˛ do matki.
156
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Tak cia˛gle mys´le˛ i mys´le˛, jak dam na imie˛
pieskowi. Moz˙e pan James mi podpowie?
– Moz˙e... – Tania ostroz˙nie podejmowała roz-
mowe˛ na temat osoby Jamesa, w obawie, czy na jej
twarz nie wypełzna˛ zdradzieckie emocje.
Zauwaz˙yła mimochodem, troche˛ z rozbawie-
niem, troche˛ ze złos´cia˛, z˙e gdy Lucy mo´wiła z roz-
promieniona˛ twarza˛ o Jamesie, gdy z zachwytem
odnosiła sie˛ do swojego nowego przyjaciela, ona,
Tania, po razy kolejny poczuła malutkie ukłucie
zazdros´ci – jak wtedy, gdy dziewczynka po raz
pierwszy spotkała Jamesa w towarzystwie Ruperta.
Dostrzegała mie˛dzy nimi wyraz´nie te˛ sama˛ nic´
porozumienia, jaka dotychczas ła˛czyła co´rke˛ tylko
z nia˛. Westchne˛ła głe˛boko. Zdaje sie˛, z˙e wczoraj-
szy dzien´ dokonał w jej z˙yciu rewolucji.
Nie dawała jej spokoju sprawa w tej chwili
najwaz˙niejsza – dlaczego tak naprawde˛ doszło
wczoraj mie˛dzy nia˛ a Jamesem do zbliz˙enia. Czy
to rzeczywis´cie z powodu jakiegos´ pokre˛tnego
uczucia fascynacji do dotychczasowego wroga?
Czy moz˙e dlatego, z˙e była w emocjonalnym dołku,
a James, ratuja˛c Lucy, jawił sie˛ jej jak rycerz na
białym koniu?
Patrzyła niewidza˛cym wzrokiem w okno. Nagle
omal nie parskne˛ła s´miechem. Alez˙ z niej ma˛d-
ralin´ska. Czemu tak sie˛ oszukuje: czemu nie przy-
zna, z˙e jest po prostu w Jamesie beznadziejnie, ale
to beznadziejnie zakochana?
157
Penny Jordan
– Mamusiu – usłyszała nieco zdziwiony i znie-
cierpliwiony głos Lucy. – Kiedy wreszcie wsta-
niesz? Susan moz˙e lada moment wyjs´c´ z domu.
– Juz˙, juz˙, me˛czyduszo. Ale obawiam sie˛, z˙e
pomysł z odwiedzinami Susan w niedziele˛ nie jest
najlepszy. Bo... Poczekaj, dzwoni telefon. Lec´ do
kuchni, zaraz do ciebie przyjde˛.
Podniosła słuchawke˛ z bija˛cym sercem, spo-
dziewaja˛c sie˛, kto moz˙e dzwonic´. W z˙oła˛dku czuła
ucisk. Miała nadzieje˛, z˙e głos jej nie zawiedzie.
– Czes´c´, tu Ann. Dzwonie˛, z˙eby sie˛ tylko do-
wiedziec´, jak sie˛ macie po wczorajszym?
– Juz˙ dochodzimy do siebie. Miło, z˙e dzwo-
nisz...
Nie dała po sobie poznac´, z˙e jest rozczarowana.
Tym bardziej z˙e mało było na s´wiecie oso´b, kto´re
tyle dla niej znaczyły co Ann.
– Opowiem ci wszystko ze szczego´łami, jak sie˛
spotkamy – dodała. – Wiem tylko, z˙e Clarissa mia-
ła kolejne załamanie nerwowe. Jak pamie˛tasz, u-
brdała sobie, z˙e mam romans z Nicholasem. Wy-
gla˛da na to, z˙e zgarne˛ła Lucy z ulicy i zawiozła do
domu Jamesa w przekonaniu, z˙e w ten sposo´b mnie
ukarze. Na szcze˛s´cie James zaraz wro´cił do domu
i natychmiast odwio´zł Lucy do mnie, a po zezna-
niach na policji zawio´zł Clarisse˛ do lekarza.
– Niesamowite! Najwaz˙niejsze, z˙e Lucy nic
sie˛ nie stało i z˙e wreszcie ktos´ zaja˛ł sie˛ Clarissa˛.
Szkoda tylko, z˙e tak po´z´no, z˙e trzeba było az˙
158
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
takiego wydarzenia, z˙eby jej rodzina sie˛ obudziła.
A jak Lucy? Uwaz˙asz, z˙e z nia˛ wszystko w po-
rza˛dku?
– Chyba tak. Było za mało czasu, z˙eby sie˛
dokładnie zorientowac´, ale chyba nie za bardzo sie˛
przeje˛ła cała˛ sytuacja˛. Poza tym ma dos´c´ silna˛
psychike˛. Oczywis´cie, be˛de˛ ja˛ obserwowac´. Zdaje
sie˛, z˙e jej jedynym problemem w tej chwili jest to,
jak nazwac´ szczeniaka obiecanego przez Jamesa.
– Szczeniaka?
– Tak, James obiecał jej pieska, z˙eby jakos´
wynagrodzic´ wczorajszy stres.
– To ładnie z jego strony. No widzisz, jakie
miłe z niego chłopisko? No, musze˛ kon´czyc´, bo
oczywis´cie moja rodzinka nie moz˙e wytrzymac´
beze mnie ani chwili. Całe szcze˛s´cie, z˙e juz˙ po
wszystkim, trzymajcie sie˛ ciepło, pa.
Po zakon´czeniu rozmowy Tania na nowo wro´ci-
ła mys´lami do Jamesa. Czy zadzwoni? Co jej
powie? Co ona jemu? W jej głowie brzmiały te
same pytania, kto´re w takich sytuacjach zadaja˛
sobie nowi kochankowie od wieko´w.
Poprzedniej nocy ich zbliz˙enie wydawało sie˛
tak naturalne, tak oczywiste; dzis´, w s´wietle dnia,
pojawiły sie˛ pytania i wa˛tpliwos´ci i wczorajszy
akt, przez swoja˛ gwałtownos´c´ i nieokiełznanie,
wydawał sie˛ wre˛cz pogan´ski, zupełnie nie pasował
do jej charakteru, i z tym tez˙ musiała sie˛ uporac´.
A takz˙e z tym, z˙e wystarczyło wspomnienie
159
Penny Jordan
wczorajszej nocy, by jej ciało przebiegł niepokoja˛-
cy dreszcz.
Wyskoczyła z ło´z˙ka i zeszła na do´ł do Lucy,
kto´ra juz˙ powycia˛gała z szafek wszystkie wiktuały
potrzebne do s´niadania. Po s´niadaniu pozmywały
i włas´nie sie˛ zastanawiały, jak spe˛dzic´ niedziele˛,
gdy nagle Lucy zerkne˛ła przez okno i klasne˛ła
w dłonie.
– Przyjechał pan James, mamusiu! – zawołała
rados´nie i zanim Tania zda˛z˙yła zareagowac´, mała
wybiegła go przywitac´.
Poczuła, z˙e robi jej sie˛ słabo. Boz˙e, czego James
chce? Czemu tak nagle, bez uprzedzenia?
Podbiegła do okna, ale zaraz sie˛ cofne˛ła. Co by
pomys´lał, gdyby zobaczył, z˙e przyciska nos do
szyby jak chora z te˛sknoty nastolatka? Z drugiej
strony, czemu ma udawac´, z˙e nie jest chora?
Sprawdziła szybko swo´j wygla˛d w lustrze, przy-
pominaja˛c sobie z przeraz˙eniem, z˙e ma na sobie
zwykłe dz˙insy i T-shirt z myszka˛ Miki, ale nie było
czasu na przebieranie sie˛. Pragna˛c jakos´ zapano-
wac´ nad wzburzeniem, usiadła w fotelu i wzie˛ła
gazete˛, udaja˛c, z˙e włas´nie oddaje sie˛ lekturze.
Do domu pierwsza wpadła Lucy, krok za nia˛
James.
– Mamusiu, pan James zaprasza nas do siebie
na lunch. Pojedziemy, prawda?
Miała na kon´cu je˛zyka odpowiedz´ odmowna˛,
ale gdy zobaczyła rozpromieniona˛ twarz dziew-
160
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
czynki, a potem zobaczyła Jamesa, kto´ry zatrzy-
mał sie˛ w progu z pełna˛ niepokoju mina˛, zmieniła
zdanie.
– Dzien´ dobry, Taniu – odezwał sie˛ cicho. –
Przepraszam strasznie za najs´cie bez zapowiedzi,
ale nie miałem nawet jak zadzwonic´. Wracam
prosto ze szpitala, gdzie załatwiałem wraz z Ni-
cholasem formalnos´ci, i chciałem was jeszcze
zastac´ w domu.
Wygla˛dał na tak zne˛kanego, z˙e Tania nie miała
serca bardziej go deprymowac´. Wstała i podała mu
serdecznie dłon´.
– Chodz´, siadaj i opowiadaj, a Lucy tymczasem
skoczy dokon´czyc´ sprza˛tanie kuchni, prawda? –
dodała i popatrzyła na nia˛ znacza˛co.
Dziewczynka w mig zrozumiała, z˙e doros´li chca˛
zostac´ sami, i bez marudzenia pobiegła do kuchni.
– No wie˛c?
– Policja nie postawi Clarissie z˙adnych zarzu-
to´w, pod warunkiem z˙e podda sie˛ terapii.
Mimo z˙e zostali sami, oboje zachowywali dys-
tans, po cze˛s´ci skre˛powani s´wiadomos´cia˛, z˙e to ich
pierwsze spotkanie po upojnej nocy, a po cze˛s´ci
dlatego, z˙e Lucy jest od nich o krok i w kaz˙dej
chwili moz˙e wpas´c´ do saloniku z jakims´ pytaniem.
– Lekarz, o kto´rym ci wspominałem, uwaz˙a, z˙e
Clarissa ma ogromne szanse na wyzdrowienie.
Przy okazji wyszło na jaw, z˙e załamanie nerwowe
po s´mierci rodzico´w nie było ostatnie. Podobny
161
Penny Jordan
kryzys miała po urodzeniu Clive’a, młodszego
z syno´w, tylko z˙e wszyscy brali to za depresje˛
poporodowa˛, a ona do niczego nam sie˛ nie przy-
znała. Na szcze˛s´cie wreszcie be˛dzie mogła sie˛
poddac´ porza˛dnej kuracji.
– W jakim jest stanie? – spytała Tania.
Doskonale pamie˛tała wczorajszy strach, kto´re-
go dos´wiadczyła z winy Clarissy, ale przeciez˙
miała s´wiadomos´c´, z˙e ma do czynienia z osoba˛
chora˛. Co wcale nie znaczy, z˙e łatwo jej wymazac´
z pamie˛ci, co przez nia˛ przez˙yła. Wczorajszy
wybryk Clarissy, a takz˙e wczes´niejsze upokorze-
nia, kto´rych od niej doznała, sa˛ zbyt s´wiez˙e, by
moz˙na o nich natychmiast zapomniec´.
– Dostała mocne s´rodki uspokajaja˛ce, i tak
chyba be˛dzie przez jakis´ czas. – Przez chwile˛
James milczał zatopiony w mys´lach. – Zostawmy
to, bo juz˙ miałem dzisiejsza˛ porcje˛ zmartwien´,
a jeszcze niejedno mnie czeka. Zreszta˛, dlatego tak
mi ogromnie zalez˙y na waszym towarzystwie. To
co? Dasz sie˛ namo´wic´? Bardzo prosze˛.
Bardzo chciała, ale bała sie˛, z˙e nie be˛dzie soba˛
włas´nie z powodu Clarissy, nawet gdy teraz jej nie
be˛dzie w Gołe˛bim Dworku. Czułaby jej obecnos´c´,
bez przerwy by o niej mys´lała, i z lunchu we troje
nie byłoby poz˙ytku.
Musiała sie˛ liczyc´ dodatkowo z jeszcze jednym
uczuciem dotycza˛cym Clarissy – była po prostu
o nia˛ zazdrosna. Uznała to za skrajnie niema˛dre, bo
162
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ostatecznie Clarissa nie jest jej rywalka˛, jednak
pierwotny instynkt na razie dominował nad logika˛
i potrzebowała czasu, z˙eby sobie z tym poradzic´.
A rodzinny dom Clarissy nie nadawał sie˛ najlepiej
do tego celu. Nie chciała, by z powodu jej rozdraz˙-
nienia i emocjonalnego chaosu miało sie˛ cos´ ze-
psuc´ w relacjach z Jamesem. Lepiej poczekac´.
– Bardzo mi miło, z˙e nas zapraszasz – powie-
działa sztywno. Nadal nie wiedziała, jak sie˛ za-
chowac´, nie chciała tez˙ ryzykowac´ bardziej intym-
nego tonu ze wzgle˛du na obecnos´c´ co´rki. – Na-
prawde˛. Ale po wczorajszych emocjach chciała-
bym pobyc´ troche˛ sama z Lucy. Chce˛ sie˛ upewnic´,
czy incydent z Clarissa˛ nie pozostawił w niej
z˙adnego s´ladu.
Szybkie spojrzenie, jakie jej rzucił, przekonało
ja˛, z˙e James domys´la sie˛, iz˙ nie jest to prawdziwy
powo´d jej odmowy, lecz nie dał tego odczuc´
w słowach.
– Doskonale cie˛ rozumiem – odrzekł. – Jeszcze
raz strasznie mi przykro z powodu wczorajszego
wydarzenia, i doskonale wiem, z˙e chcesz z nia˛
pobyc´ sama. Ale nie obawiasz sie˛, z˙e takie trzy-
manie pod kloszem be˛dzie dla niej nie najlepsze?
Z
˙
e moz˙e jestes´ nadopiekun´cza?
– Co takiego? Ja nadopiekun´cza? – Tania az˙
sie˛ poderwała z miejsca. – I to mo´wi człowiek,
kto´ry przez swoja˛ nadopiekun´czos´c´, wre˛cz sta-
wianie na piedestale bliskiej sobie osoby, omal
163
Penny Jordan
nie doprowadził do tragedii! Wybacz, ale uwaz˙am,
z˙e nie jestes´ najlepsza˛ osoba˛ do dawania rad.
Natychmiast poz˙ałowała swoich gniewnych
sło´w, widza˛c, jak podziałały one na Jamesa. Wie-
działa, z˙e tak gwałtowny atak na niego jest wyni-
kiem skumulowanych emocji, kto´rych od wczoraj
dos´wiadczała, takz˙e tych nie najbardziej szlachet-
nych, jak zazdros´c´ w stosunku do Clarissy.
James pobladł, nie wiadomo, czy z gniewu, czy
bo´lu, i jakby skulił sie˛ w sobie.
– Masz racje˛, oczywis´cie – powiedział smut-
nym i przygaszonym tonem. – Rzeczywis´cie jes-
tem ostatnia˛ osoba˛, kto´ra mogłaby wypowiadac´ sie˛
na temat nadmiernej opiekun´czos´ci. Ale z˙eby zro-
zumiec´ moje poste˛powanie, musiałabys´ dowie-
dziec´ sie˛ czegos´ na temat Clarissy, zwłaszcza jej
tragicznych dos´wiadczen´. Mam nadzieje˛, z˙e kiedy
be˛dziesz w nieco mniej, hm... wojowniczym na-
stroju, opowiem ci na ten temat cos´ wie˛cej. Tym-
czasem uwierz mi, z˙e nie bez powodu tak sie˛
zachowywałem. Ale tez˙ musisz widziec´, z˙e wcale
siebie nie rozgrzeszam. Bez przerwy mys´le˛ o tym,
co sie˛ stało, i mam ogromne wyrzuty sumienia.
Nawet nie wiesz, ile razy zadawałem sobie pytanie,
w jakim stopniu ja sam jestem odpowiedzialny za
stan zdrowia Clarissy, za jej słabos´c´ i zalez˙nos´c´ ode
mnie, za jej relacje z me˛z˙em i zazdros´c´ o ciebie.
Opus´cił głowe˛. Wygla˛dał tak bezradnie, wyzuty
z emocji i sił, swej zwykłej dumy i pewnos´ci
164
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
siebie, z˙e zapominaja˛c o swojej złos´ci, Tania
połoz˙yła re˛ke˛ na jego ramieniu.
– Nie wolno ci sie˛ tak oskarz˙ac´, bo jes´li nawet
zrobiłes´ jakis´ bła˛d, to w imie˛ miłos´ci do siostry.
– Dzie˛kuje˛, a jednak...
– Mamusiu, juz˙ wszystko zrobiłam i mi sie˛
nuuudzi! – Lucy stane˛ła w progu i patrzyła na nich
wyczekuja˛co. – Kiedy pojedziemy do Gołe˛biego
Dworku?
– Obawiam, sie˛, z˙e... – zacza˛ł James, podno-
sza˛c sie˛ z miejsca, ale nie dokon´czył.
– Jak tylko włoz˙ysz płaszcz, a ja sie˛ przebiore˛
– wtra˛ciła szybko Tania i posłała Jamesowi
us´miech.
Lucy w te pe˛dy ruszyła do przedpokoju, a Tania
dodała:
– Jes´li oczywis´cie zaproszenie nadal jest ak-
tualne.
– Z nowa˛ data˛ waz˙nos´ci. – W oczach Jamesa
pojawił sie˛ dawny błysk. Przytrzymał jej dłon´ na
swoim ramieniu, a druga˛ nagle przycia˛gna˛ł ja˛ do
siebie i pocałował. – A to, bo nie umiem ci inaczej
podzie˛kowac´ za wczorajsza˛ noc. A to – pocało-
wał ja˛ jeszcze raz – z˙eby ci pokazac´, ile dla mnie
znaczyła.
Oszołomiona Tania oparła sie˛ o niego, staraja˛c
sie˛ złapac´ oddech. Oplotła go ciasno ramionami
i w jednej sekundzie jej ciało przeszył ten sam miły
bo´l poz˙a˛dania, kto´rego doznała poprzedniej nocy.
165
Penny Jordan
– Przestan´. Lucy moz˙e wejs´c´...
– Wiem – mrukna˛ł. – Ale nie mogłem sie˛
opanowac´. Obiecałem sobie, z˙e be˛de˛ dzis´ wzorem
dobrych manier, z˙e nawet cie˛ nie dotkne˛, ale nie
potrafie˛ sie˛ trzymac´ w karbach.
Mo´wił gora˛czkowo, w pos´piechu, jakby sie˛ bał,
z˙e Tania mu przerwie albo z˙e nie zda˛z˙y wszyst-
kiego powiedziec´.
– Choc´ to niemoz˙liwe, pragne˛ cie˛ jeszcze bar-
dziej niz˙ wczoraj. Chyba oszaleje˛... Chciałem ci
wyznac´, z˙e potrafie˛ czekac´, dam ci tyle czasu, ile
trzeba, z˙ebys´ rozeznała sie˛ w swoich uczuciach,
z˙ebys´ mogła mnie lepiej poznac´. Ale teraz, kiedy
sie˛ do mnie zbliz˙yłas´...
Pokre˛cił bezradnie głowa˛.
– Przepraszam, po prostu nie mogłem sie˛ po-
wstrzymac´. Nie wiem, co sie˛ ze mna˛ dzieje.
Pocałował ja˛zno´w i tym razem Tania oddała mu
pocałunek z ochota˛ i poz˙a˛daniem rozbudzonym na
nowo, jakby tylko czekaja˛cym na najmniejszy
bodziec. Przywarła do niego całym ciałem, czuja˛c,
jak wzbiera w niej fala gora˛ca.
Ostatkiem woli oderwała sie˛ od niego. Zda˛z˙yła
w ostatniej chwili, bo w tym momencie wro´ciła
Lucy.
– Ja juz˙ jestem gotowa – os´wiadczyła dziew-
czynka.
– S
´
wietnie, kochanie – rzekła Tania szorstkim
od emocji głosem i szybko sie˛ od niej odwro´ciła,
166
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
by co´rka nie zauwaz˙yła jej rozpalonej twarzy. – Ide˛
sie˛ przebrac´, zaraz do was doła˛cze˛.
Gdy zeszła po chwili na do´ł, Lucy i James
prowadzili oz˙ywiona˛ dyskusje˛ na temat pso´w i ich
tresowania.
– Czy be˛dziemy tresowac´ Ruperta? – dopyty-
wała sie˛ dziewczynka.
– Nawet musimy – odparł z cała˛ powaga˛ James
– bo jest rozpuszczony jak dziadowski bicz.
– A potem pomoz˙e mi pan nauczyc´ kilku sztu-
czek mojego szczeniaka?
– Daje˛ uroczyste słowo honoru.
Lucy wsune˛ła dłon´ w re˛ke˛ Jamesa, a w jej
oczach zals´nił podziw bliski adoracji. Obserwuja˛c
te˛ scene˛, Tania poczuła nagła˛ obawe˛ i z powodu
siebie, i co´rki.
To zaczyna sie˛ toczyc´ nieco zbyt szybko i Tania
obawiała sie˛, z˙e moz˙e sie˛ pogubic´. Stracic´ orienta-
cje˛, co dla nich dobre, a jes´li dodatkowo Lucy
przywia˛z˙e sie˛ do Jamesa, be˛dzie jeszcze trudniej.
Jej obawy były tym wie˛ksze, z˙e nigdy nie
znajdowała sie˛ w podobnej sytuacji, wie˛c brako-
wało jej wiedzy i dos´wiadczenia, jak sobie radzic´
w podobnych okolicznos´ciach, brakowało jej utar-
tych schemato´w działania, kto´re pomogłyby po-
dejmowac´ trafne decyzje. Musiała zdac´ sie˛ na ins-
tynkt, a ten bywa zawodny.
Szczego´lnie gdy ktos´ zwraca sie˛ do niej z takim
rozbrajaja˛cym uroczym us´miechem jak teraz James.
167
Penny Jordan
Tak, w takich momentach łatwo jest zapomniec´
o ostroz˙nos´ci i w głowie telepie sie˛ tylko jedna
pełna zdumienia mys´l, co sie˛ dzieje z nia˛, co sie˛
dzieje z jej ciałem, gdy u jej boku pojawia sie˛ James.
Dałaby nie wiadomo co, z˙eby akurat teraz, gdy
jeszcze nie ochłone˛ła po pocałunkach i jej ciało
te˛skniło za dotykiem jego dłoni, nie siadac´ obok
Jamesa. Ale Lucy była szybsza, wpakowała sie˛ na
tylne siedzenie i zaanektowała cała˛ wolna˛ prze-
strzen´ z tyłu.
– Mamusiu, usia˛dz´ z przodu, bo chciałabym
sobie ogla˛dac´ okolice˛ ze wszystkich okien auta.
Chca˛c nie chca˛c, Tania usadowiła sie˛ na fotelu
pasaz˙era, staraja˛c sie˛ trzymac´ od Jamesa jak naj-
dalej. Ale nie pomogło, bo gdy nie mogła sobie
poradzic´ z wymys´lnym zamknie˛ciem pasa bez-
pieczen´stwa w jaguarze, James pochylił sie˛, by jej
pomo´c, i przy okazji musna˛ł łokciem jej uda. Tania
zagryzła wargi, staraja˛c sie˛ opanowac´.
Siedziała sztywno, pragna˛c w panice odegnac´
wszelkie mys´li o ciele i dotyku Jamesa. Ale pod-
ste˛pna wyobraz´nia podsuwała jej coraz to nowe
mys´li, strze˛pki s´wiez˙ych wspomnien´, gdy jego
dłonie zamykały sie˛ na jej piersiach, gdy sune˛ły po
biodrach, gdy jego usta smakowały jej sko´re˛...
Miała wraz˙enie, z˙e nadal czuje ciepło emanuja˛ce
od Jamesa. Czuja˛c, z˙e sie˛ dusi, w pos´piechu
uchyliła okno.
James rzucił jej szybkie spojrzenie. Modliła sie˛
168
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
w duchu, z˙eby nie odczytał jej mys´li, bo by sie˛
spaliła ze wstydu. On nie moz˙e za nic sie˛ dowie-
dziec´, z˙e ona, kto´ra nie miała z˙adnego dos´wiad-
czenia, teraz omal nie wariuje z poz˙a˛dania.
James wła˛czył dmuchawe˛ i gdy było pewne, z˙e
Lucy nie moz˙e ich słyszec´, mrukna˛ł zduszonym
szeptem:
– Mys´lisz, z˙e ja tez˙ nie dostaje˛ kota? – Wes-
tchna˛ł. – I zapewniam cie˛, z˙e czysta˛ brednia˛ jest
popularna opinia, z˙e wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn, zwłasz-
cza w moim wieku, nie jest w stanie poz˙a˛dac´ jednej
kobiety tak bardzo, z˙e sama mys´l o niej wyzwala
w nich prawdziwy gejzer z˙a˛dzy. Masz racje˛, z˙e tak
sie˛ odsuwasz, bo mimo obecnos´ci Lucy miałbym
sie˛ ochote˛ na ciebie rzucic´.
Tania z us´miechem popatrzyła na jego mine˛,
zastawiaja˛c sie˛ jednoczes´nie, dlaczego jakos´ nie
boi sie˛ tej groz´by, przeciwnie – marzy o jej
spełnieniu.
Spokoju nie dawała jej mys´l, dlaczego tak
gwałtownie reaguje na Jamesa. Na pewno oczywi-
stym powodem jest to, z˙e włas´ciwie po raz pierw-
szy w z˙yciu dos´wiadczyła, czym jest kochanie sie˛
z kims´, a nie jedynie zaspokojenie pope˛du, czym
jest prawdziwa miłosna gra, w kto´rej celem jest
branie i dawanie, i w kto´rej dawanie jest czasem
przyjemniejsze.
Nie mogła sie˛ oszukiwac´, z˙e powodem tak
intensywnych doznan´ jest ro´wniez˙ to, z˙e James jest
169
Penny Jordan
bardzo przystojnym i fascynuja˛cym me˛z˙czyzna˛. No
i jeszcze moz˙e to, z˙e po prostu sie˛ w nim zakochała?
Tym bardziej wie˛c niepokoiło ja˛ uczucie usado-
wione na przeciwnym biegunie – uczucie le˛ku
przed zmiana˛ w jej z˙yciu, kto´ra byłaby o wiele
radykalniejsza niz˙ jakakolwiek inna, kto´ra jej sie˛
dota˛d przytrafiła. A takz˙e w z˙yciu Lucy, a to kazało
zdwoic´ czujnos´c´.
Nawet gdyby wczorajsza noc nie miała dalszego
cia˛gu, juz˙ i tak wiele zmieniła w z˙yciu Tani. Po
takim niezwykłym dos´wiadczeniu przepadła juz˙
perspektywa powrotu do dawnego z˙ycia, kto´re
choc´ samotne, dawało jej wie˛ksze poczucie bez-
pieczen´stwa niz˙ z˙ycie, w kto´re miała moz˙liwos´c´
wkroczyc´ teraz. Bo choc´ wydawało sie˛ ogromnie
kusza˛ce, niosło ze soba˛ jedno ryzyko – mogła
stracic´ nad nim kontrole˛.
Po cudownych chwilach z Jamesem nie moz˙e
wro´cic´ do stanu niewinnos´ci, nies´wiadomos´ci,
czym jest seks. Juz˙ zawsze be˛dzie o nich pamie˛ta-
ła, juz˙ nigdy nie zazna spokoju, po´ki zno´w nie
dos´wiadczy czegos´ podobnego. A wie˛c zacznie
szukac´. I tu rodzi sie˛ kolejny problem – nie chciała
szukac´, bo nie chciała niczego podobnego do-
s´wiadczac´ z nikim innym, tylko z Jamesem.
Gdy samocho´d zwolnił, wro´ciła do rzeczywi-
stos´ci i rozejrzała sie˛ woko´ł. Przejez˙dz˙ali akurat
przez brame˛ z wyrzez´bionymi podobiznami dwo´ch
gołe˛bi.
170
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Sta˛d nazwa całej posiadłos´ci – wyjas´nił Ja-
mes – choc´ ta brama nie nalez˙ała do dworku od
samego pocza˛tku. Budynek został zbudowany
w tysia˛c szes´c´setnym roku, a brama powstała
jakies´ pie˛c´dziesia˛t lat po´z´niej, kiedy dworek został
kupiony przez pierwszego z Warreno´w, kto´ry tu
sie˛ osiedlił. Nadał jej tak niecodzienny kształt dla
swojej narzeczonej. Włas´nie sobie us´wiadomiłem,
z˙e nie powinienem byc´ tak zaskoczony swoim
obecnym stanem. – James nachylił sie˛ lekko, by
Lucy ich nie słyszała. – Ostatecznie nie be˛de˛
pierwszym Warrenem, kto´ry zakochał sie˛ bez
pamie˛ci.
Tania nie zda˛z˙yła odpowiedziec´, bo wjez˙dz˙ali
akurat na z˙wirowy podjazd. A potem...
A potem Tania oniemiała. Z zewna˛trz posiad-
łos´c´ wygla˛dała uroczo, ale nikt by nie zgadł, jak
majestatycznie prezentuje sie˛ od s´rodka. Tania
chłone˛ła wzrokiem idealnie przystrzyz˙one traw-
niki, pokryte tu i o´wdzie lis´c´mi o jesiennych
barwach. Okalaja˛ce całos´c´ drzewa z wielobarw-
nymi koronami tworzyły ro´wny szpaler prowadza˛-
cy do gło´wnego wejs´cia i dalej, w gła˛b parku i do
lasku.
Zachwytem napełnił Tanie˛ takz˙e sam budynek,
kto´ry nic nie traca˛c ze swojej bas´niowos´ci, dawał
wraz˙enie solidnos´ci i bezpieczen´stwa. Miał trzy
kondygnacje i zbudowany był ze starej cegły na
klasycznym wzorze litery H.
171
Penny Jordan
James zatrzymał samocho´d przed brama˛. Lucy
natychmiast wyskoczyła z auta, całkowicie ig-
noruja˛c urok i pie˛kno domu. Interesowało ja˛ tylko
jedno.
– Gdzie jest Rupert? – zawołała, patrza˛c wy-
czekuja˛co na Jamesa. – Moge˛ sie˛ z nim pobawic´
w ogrodzie?
– Moz˙e na razie w domu, co? – zaproponował
James. – A kiedy napijemy sie˛ herbaty i cos´ zjemy,
proponuje˛ wspo´lna˛ przechadzke˛ po ogrodzie. A te-
raz, moja droga – zwro´cił sie˛ do Tani, gdy przeje˛ta
dziewczynka pobiegła do bramy – witaj w miejscu,
kto´re, mam nadzieje˛, wkro´tce stanie sie˛ twoim
nowym domem.
172
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Poczuła pieka˛ce łzy. Staraja˛c sie˛ ukryc´ zmiesza-
nie, schyliła głowe˛, by odpia˛c´ pas bezpieczen´stwa.
Jak to? Ten cudowny dwo´r ma byc´ kiedys´ jej
domem? Po wczorajszej nocy i dzisiejszych wy-
znaniach Jamesa stało sie˛ oczywiste, z˙e darzy ja˛
gora˛cym uczuciem, ale jego słowa, tak gwałtownie
okres´laja˛ce jej przyszłos´c´, stanowiły dla niej szok.
Przeraz˙ała ja˛ juz˙ sama perspektywa zwia˛zku z Ja-
mesem, a w dodatku miałaby zamieszkac´ w tym
cudownym wiekowym budynku, kto´rego sam wi-
dok onies´mielał?
Gdy jednak wchodziła nies´miało przez brame˛
z pie˛knego polerowanego drewna do przestrzen-
nego holu wykładanego ceramiczna˛ boazeria˛,
doznała nagłego spokoju, poczucia bezpieczen´-
stwa, jak gdyby dworek brał ja˛ w swoja˛ opieke˛
i witał jak nowego domownika.
To poczucie bliskos´ci wzmocniło sie˛ jeszcze,
gdy w nozdrza uderzył ja˛ zapach woskowanych
podło´g i dymu z bierwion jabłoni pala˛cych sie˛
w kominku.
Wszystko to tworzyło aure˛ ciepła i bezpieczen´-
stwa i dawało Tani jakies´ nierzeczywiste poczucie,
z˙e ska˛ds´ to miejsce zna, i to doskonale.
Na de˛bowym stoliku, obok pokaz´nego wazonu
z jesiennymi kwiatami, stała sporych rozmiaro´w
fotografia oprawiona w srebrna˛ ramke˛. Wstrzyma-
ła oddech, gdy spostrzegła na niej Jamesa, o wiele
młodszego, stoja˛cego z kobieta˛ i me˛z˙czyzna˛, oraz
dziewczynke˛, kto´ra˛ musiała byc´ Clarissa.
James zauwaz˙ył jej wzrok.
– Pewnie sie˛ domys´lasz, z˙e to moja rodzina.
Mo´j ojciec i matka Clarissy sa˛ na tym zdje˛ciu
s´wiez˙o po s´lubie. Byłem ogromnie szcze˛s´liwy,
kiedy sie˛ pobrali, bo po s´mierci mamy ojciec był
długo samotny. Harriet, matka Clarissy, zrobiła
z niego nowego człowieka i byłem jej za to bardzo
wdzie˛czny.
Tania w milczeniu przygla˛dała sie˛ fotografii, tym-
czasem Lucy rozgla˛dała sie˛ oczywis´cie za swoim
towarzyszem zabaw. Widac´ on tez˙ ja˛ wyczuł, bo
po prawej stronie, gdzie znajdowała sie˛ kuchnia,
rozległo sie˛ rozpaczliwe ujadanie i kiedy po chwili
174
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
drzwi sie˛ otworzyły, wyskoczyło z nich futrzane
szcze˛s´cie, kto´re okazało sie˛ oczywis´cie Rupertem.
Pies rzucił sie˛ z rados´cia˛ na dziewczynke˛ i za-
cze˛ła sie˛ szalona zabawa. Za nim z kuchni wyszła
zadyszana korpulentna kobieta, kto´ra na widok
gos´ci us´miechne˛ła sie˛ szeroko.
– Przepraszam, panie Warren, ale jak Rupert
usłyszał dziewczynke˛, nie mogłam go utrzymac´
w kuchni.
– Nic nie szkodzi, Jane. Zreszta˛ widzisz, do jak
miłej młodej damy sie˛ spieszył. Pozwo´l, z˙e ci
przedstawie˛: owa rados´nie witana przez Ruperta
dziewczynka to Lucy, a ta pie˛kna pani to jej mama,
Tania Carter. To zas´ – James wskazał głowa˛
kobiete˛, zwracaja˛c sie˛ do Tani i Lucy – Jane
Williams, opoka tego domu.
Gdy Tania i Jane s´ciskały sobie dłonie, James
stał za Tania˛ i trzymał re˛ce na jej ramionach, jak
gdyby chciał pokazac´ z duma˛, z˙e do niego nalez˙y.
Tania czuła sie˛ troche˛ nieswojo, ale nie mogła
udawac´, z˙e nie jest jej przyjemnie. Gdy zobaczyła,
z˙e Jane wita sie˛ z nia˛ z ciepłym i szczerym
us´miechem, przeszło jej całe zaz˙enowanie. Potem
Jane odwro´ciła sie˛ do Lucy i psa.
– A wie˛c to ty jestes´ ta˛ młoda˛ dama˛, kto´ra ma
nauczyc´ Ruperta dobrych manier. Bardzo mnie to
cieszy. A po´ki co, be˛de˛ ci ogromnie wdzie˛czna, jes´-
li na chwile˛ wez´miesz tego zapchlonego kundla
z mojej kuchni, bo nie jestem w stanie go upilnowac´.
175
Penny Jordan
Widza˛c, z˙e Lucy z najwie˛ksza˛ ochota˛ zajmuje
sie˛ ,,kundlem’’, gonia˛c z nim po wszystkich po-
mieszczeniach, Jane dodała:
– A teraz przeprosze˛ pan´stwa i po´jde˛ przy-
szykowac´ lunch.
– Jane uwaz˙a Ruperta za dopust boz˙y – wyjas´-
nił James po wyjs´ciu gospodyni. – Oczywis´cie lubi
go jak wszyscy, ale kuchnia jest dla niej s´wia˛tynia˛,
a taki kudłaty stwo´r oczywis´cie barbarzyn´ca˛.
Teraz, gdy zostali sami, Tania poczuła sie˛ zno´w
bardzo niepewnie. Widocznie James to dostrzegł,
bo spytał z us´miechem:
– Co jest, Taniu? Naprawde˛ tak sie˛ mnie boisz?
– Nie ciebie – potrza˛sne˛ła energicznie głowa˛ –
ale siebie. I... w ogo´le tego wszystkiego.
James zmarszczył czoło, rozwaz˙aja˛c jej słowa.
– Obawiam sie˛, z˙e nic nie wymys´le˛. Powiesz,
o co chodzi?
– Boje˛ sie˛... Boje˛ sie˛ tego, co jest mie˛dzy nami.
– W s´wietle dnia wypowiedzenie słowa ,,miłos´c´’’
wydawało jej sie˛ niemoz˙liwe. – Wszystko wyda-
rzyło sie˛ zbyt szybko, zbyt raptownie, i troche˛ sie˛
pogubiłam.
Podszedł do niej i uja˛ł jej twarz w dłonie.
– Chcesz powiedziec´ – spytał powaz˙nie – z˙e
mnie nie chcesz? Uraziłem cie˛ czyms´? Chodzi
o wczorajsza˛ noc?
– Alez˙ nie, było cudownie! – Tania pokre˛ciła
głowa˛. – Nie mam twojego dos´wiadczenia, w ogo´-
176
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
le nie mam z˙adnego dos´wiadczenia, ale cos´ mi
mo´wi, z˙e to, co nam sie˛ zdarzyło, było czyms´
naprawde˛ niezwykłym... czyms´, co chyba nie kaz˙-
dy ma szcze˛s´cie poznac´. I nigdy, ale to przenigdy
nie be˛de˛ tego z˙ałowała. Istnieje jednak cała masa
przeszko´d...
– Chodzi ci o Clarisse˛, prawda?
Tania powoli pokiwała głowa˛.
Tak, chodzi jej o Clarisse˛, ale nie mogła przed-
stawic´ Jamesowi wszystkich obaw i wa˛tpliwos´ci
z nia˛ zwia˛zanych, poniewaz˙ ryzykowała, z˙e James
uzna ja˛ za osobe˛ wyja˛tkowo małoduszna˛.
Cały problem polega bowiem na tym, z˙e Claris-
sa jest rzeczywis´cie osoba˛ chora˛, a w dodatku po
trudnych przejs´ciach. Jedyna˛ wie˛c ludzka˛ reakcja˛
byłoby zaakceptowanie jej choroby i maksymalna
tolerancja.
Ale jest tez˙ druga strona medalu – Tania nie
mogła sobie poradzic´ z negatywnymi emocjami
w stosunku do Clarissy, kto´re powstały, gdy nie
miała poje˛cia o jej chorobie.
Doznała od niej masy upokorzen´, wysłuchiwała
oskarz˙en´, z˙e jest kochanka˛ jej me˛z˙a. To wreszcie
Clarissa była sprawczynia˛ najwie˛kszego dramatu
w z˙yciu Tani, gdy uprowadziła Lucy.
Po tym wydarzeniu pozostał szok, kto´ry był zbyt
s´wiez˙y, by przewidywac´, jakie odcis´nie pie˛tno na
relacjach pomie˛dzy Tania˛ a Clarissa˛, a wie˛c takz˙e
Jamesem.
177
Penny Jordan
Wprawdzie moz˙e sie˛ okazac´, z˙e o´w szok nie
be˛dzie miał z˙adnego wpływu na jej zwia˛zek z Ja-
mesem, ale moz˙e byc´ inaczej i instynkt podpowia-
dał jej, z˙e jes´li nie rozprawi sie˛ z tym problemem,
jes´li be˛dzie go ignorowała lub starała sie˛ skryc´
przed Jamesem i przed sama˛ soba˛, be˛dzie ro´sł, az˙
w kon´cu zatruje im z˙ycie.
Nie mogła oczywis´cie z˙a˛dac´, aby James zerwał
wie˛zi z Clarissa˛. Byłoby to niedorzeczne, zwłasz-
cza z˙e jest chora. Co wie˛cej, gdyby tak zrobił,
moz˙liwe, z˙e Tania zmieniłaby do niego stosunek.
Obawiała sie˛ tez˙, z˙e jes´li nawet be˛dzie sie˛ starała
z˙yc´ w dobrej komitywie z Clarissa˛, ta nigdy jej nie
zaakceptuje i konflikt mie˛dzy nimi i tak be˛dzie
narastał. A stawianie ultimatum, z˙eby James wy-
brał jedna˛albo druga˛z kobiet, w ogo´le nie wchodzi
w gre˛.
No i wreszcie rzecz najwaz˙niejsza – Tania po
prostu sie˛ bała. Le˛kała sie˛, z˙e załamanie nerwowe
Clarissy moz˙e sie˛ kiedys´ powto´rzyc´, i to w roz-
miarach, kto´rych nikt nie jest w stanie przewidziec´.
Nikt nie moz˙e dac´ jej gwarancji, z˙e Clarissa w swej
chorej wyobraz´ni nie ubrda sobie ponownie, z˙e to
Tania jest odpowiedzialna za jej problemy i z˙e nie
be˛dzie jej chciała za to ukarac´ poprzez co´rke˛ – byc´
moz˙e tym razem o wiele skuteczniej, doprowadza-
ja˛c swo´j zamysł do kon´ca.
Poza tam, skoro be˛da˛ cze˛s´cia˛ tej samej rodziny,
nieuniknione stana˛ sie˛ cze˛ste spotkania i kontakty
178
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Clarissy z Lucy i na pewno nie udałoby sie˛ unikna˛c´
sytuacji, gdy obie zostana˛ w domu same, a wtedy
Tania be˛dzie umierała ze strachu, z˙e jej co´rce zno´w
cos´ grozi. Jes´li zas´ zacznie ja˛ sztucznie separowac´
od Clarissy, wszyscy wkro´tce to zauwaz˙a˛ i zaczna˛
sie˛ kwasy.
Najgorsze, z˙e na tym etapie znajomos´ci z Jame-
sem nie moz˙e o tym wszystkim szczerze z nim
porozmawiac´, bo przeciez˙ tak naprawde˛ zupełnie
sie˛ nie znaja˛, i nie jest w stanie przewidziec´ jego
reakcji. Nie byłaby zaskoczona, gdyby mo´wia˛c mu
o swoich obawach, straciła w jego oczach, zwłasz-
cza teraz, gdy James jest zdruzgotany stanem
zdrowia ukochanej siostry.
Gdyby zas´ zmusiła Jamesa do wyprowadzki
z rodowego domu i Appleford, takz˙e i ta decyzja
mogłaby z czasem zatruc´ ich zwia˛zek. Jak mieliby
budowac´ pie˛kna˛ miłos´c´, jes´li jej zala˛z˙kiem byłoby
zerwanie Jamesa z rodzina˛? Jak ona sama mogłaby
z˙yc´ ze s´wiadomos´cia˛, z˙e do tego doprowadziła?
Czy mogłaby sie˛ spodziewac´, z˙e wtedy James be˛-
dzie ja˛ kochac´ szczera˛ miłos´cia˛?
Z drugiej strony, jak maja˛ budowac´ spokojne
i bezpieczne z˙ycie, gdy ona cia˛gle sie˛ be˛dzie
obawiała, z˙e Lucy lub jej przyszłym dzieciom
z Jamesem cos´ be˛dzie nieustannie zagraz˙ac´? Prob-
lem wydawał sie˛ zbyt ogromny, by znalez´c´ dla
niego rozwia˛zanie, a nawet go opisac´ drugiej
osobie.
179
Penny Jordan
Tania westchne˛ła i odparła lakonicznie:
– Tak, chodzi o Clarisse˛ i moja˛ obawe˛ o Lucy.
– Domys´lałem sie˛. – James pokiwał głowa˛. –
Tez˙ o tym bez przerwy mys´le˛, ale pewnie mam do
całej sprawy nieco inny stosunek, bo Clarisse˛ znam
i kocham. Dlatego bardzo bym chciał, z˙ebys´ i ty
dowiedziała sie˛ o niej czegos´ wie˛cej. Moz˙e to po-
mogłoby ci ja˛ zrozumiec´.
– Oczywis´cie, usia˛dz´my.
Gdy rozsiedli sie˛ wygodnie przed kominkiem,
James zacza˛ł opowiadac´:
– Ojciec Clarissy opus´cił rodzine˛, kiedy Claris-
sa miała siedem lat. Moz˙na powiedziec´, z˙e na
szcze˛s´cie, poniewaz˙ przez całe lata zne˛cał sie˛ nad
jej matka˛. Starał sie˛ tez˙ zwro´cic´ przeciwko niej
Clarisse˛, stosuja˛c wobec niej ro´z˙nego rodzaju
chwyty, szantaz˙ emocjonalny i manipulacje˛, kto´re
w kon´cu zupełnie ja˛ od niego uzalez˙niły. Nic wie˛c
dziwnego, z˙e gdy w kon´cu odszedł do kochanki,
Clarissa miała złamane serce. Do tego stopnia, z˙e
Harriet obawiała sie˛ o jej z˙ycie.
James zamilkł na chwile˛, opanowuja˛c wzbu-
rzenie.
– Potem Clarissa przechodziła ro´z˙ne emocjo-
nalne stany: od nienawis´ci do matki, kto´ra˛ ob-
winiała za odejs´cie ojca, po obarczanie wina˛ ojca,
a w kon´cu takz˙e siebie, widza˛c w sobie z´ro´dło
konfliktu rodzico´w.
– Zdaje sie˛, z˙e niewielu dorosłych ma poje˛cie,
180
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
co sie˛ dzieje w głowie dziecka, zwłaszcza wraz˙-
liwego – wtra˛ciła Tania. – Nie zdajemy sobie
sprawy, jak łatwo moz˙na zniszczyc´ czy na zawsze
wypaczyc´ jego kształtuja˛ca˛ sie˛ psychike˛ przez
stawianie na pierwszym planie swoich własnych
potrzeb i emocji.
– Zgadzam sie˛. – James pokiwał energicznie
głowa˛. – Przykładem jest włas´nie Clarissa. Zupeł-
nie sie˛ zamkne˛ła w sobie i zacze˛ła odzyskiwac´
ro´wnowage˛ włas´ciwie dopiero tutaj, kiedy jej mat-
ka wyszła za mojego ojca. Zz˙yła sie˛ z nami bardzo
szybko, moz˙e przede wszystkim ze mna˛, bo z po-
wodu zbliz˙onego wieku cze˛sto przebywalis´my
razem. Poza tym chyba lepiej ja˛ rozumiałem niz˙
ojciec. Sam straciłem mame˛ i bardzo to przez˙yłem,
wie˛c doskonale mogłem sie˛ wczuc´ w jej emocje.
Zupełnie naturalna˛ konsekwencja˛ było to, z˙e za-
cza˛łem sie˛ nia˛ opiekowac´. Stałem sie˛ dla niej
klasycznym starszym bratem, i bardzo sie˛ do mnie
przywia˛zała. A potem, gdy juz˙ zacze˛ła zdrowiec´,
nadszedł kolejny cios...
– S
´
mierc´ waszych rodzico´w...
– Tak. – James splo´tł palce. – Clarissa zupełnie
sie˛ załamała i chyba tylko cudem jakos´ sie˛ w kon´cu
podniosła. Mys´le˛, z˙e trudno byłoby znalez´c´ jaka˛-
kolwiek osobe˛, kto´ra po tak tragicznych dos´wiad-
czeniach nie doznałaby szwanku na psychice. Ale
walczyłem o nia˛ jak oszalały, bo przeciez˙ z całej
rodziny tylko ona mi została. Poza tym poznałem
181
Penny Jordan
ja˛ jak mało kto i wiedziałem, z˙e to wspaniała
dziewczyna.
James odetchna˛ł głe˛boko i cia˛gna˛ł:
– W kon´cu, gdy udało mi sie˛ wycia˛gna˛c´ ja˛jakos´
z tego psychicznego piekła, chuchałem na nia˛
i dmuchałem, robiłem wszystko, z˙eby ja˛ uchronic´
przed kolejnym nieszcze˛s´ciem, kolejna˛ strata˛. To
dlatego ona i ja zareagowalis´my tak gwałtownie,
kiedy dowiedzielis´my sie˛ o twoim domniemanym
romansie z Nicholasem. Mam nadzieje˛, z˙e juz˙
teraz rozumiesz, co sie˛ z nia˛ działo.
– Tak, ja rozumiem – odparła Tania. – Tylko
pytanie, czy nowa˛ sytuacje˛ zrozumie takz˙e Claris-
sa. Nie boisz sie˛, z˙e nigdy nie zaakceptuje w twoim
z˙yciu innej kobiety niz˙ siebie samej?
– Chcesz, z˙ebym ja˛ wyeliminował ze swojego
z˙ycia? – W głosie Jamesa zabrzmiała gorycz.
– Jak moz˙esz mnie uwaz˙ac´ za taka˛ egoistke˛!
– zaprotestowała. – Po prostu dziele˛ sie˛ z toba˛
wa˛tpliwos´ciami, bo sama nie moge˛ sobie dac´
z nimi rady. Chce˛ od ciebie czegos´ innego...
Zmiana w głosie Tani nie uszła uwagi Jamesa.
Spojrzał na nia˛ zaniepokojony.
– Chce˛, z˙ebys´ pozwolił mi odejs´c´. Z
˙
ebys´my sie˛
rozstali, po´ki jeszcze tak naprawde˛ nic nas nie
ła˛czy. Po´ki jeszcze mamy siły odejs´c´ od siebie.
– Tania wstała z fotela i zacze˛ła chodzic´ nerwowo
po pokoju. – Przeciez˙ wiesz, z˙e nie wystarczy do
szalen´stwa kochac´ sie˛ i poz˙a˛dac´. Nie chce˛, z˙eby to,
182
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
co nas ła˛czy, zacze˛ło powoli gasna˛c´, nasia˛kac´
gorycza˛z powodu moich konflikto´w z Clarissa˛ czy
cia˛głej atmosfery ukrytej wrogos´ci.
Tania zamilkła i spojrzała błagalnie na Jamesa.
– Zrozum, nie chce˛ patrzec´, jak sie˛ powoli
nawzajem niszczymy. A w takiej sytuacji nie moz˙e
byc´ inaczej. To nie wina Clarissy. Doskonale
rozumiem, co sie˛ z nia˛ dzieje. Ale choc´bym nie
wiem jak pragne˛ła, nie potrafie˛ jej ufac´ i nie bac´ sie˛
o Lucy. Powtarzam, to nie jej wina, ale moja.
Tylko z˙e nic nie jestem w stanie z tym zrobic´.
Tania zapadła sie˛ ponownie w fotel, staraja˛c sie˛
zwalczyc´ dusza˛ce łzy. Wiedziała, z˙e gdyby o nia˛
chodziło, gdyby nie bała sie˛ o Lucy, zgodziłaby sie˛
na wszystko, na kaz˙de ryzyko, byle tylko byc´
z Jamesem! Ale tego nie mogła mu wyznac´, bo
nigdy by sie˛ nie dał przekonac´, z˙e musza˛ sie˛
rozstac´. Niesprawiedliwos´c´ losu, niemoz˙nos´c´ wy-
krzyczenia swojej krzywdy całkowicie ja˛ dławiła.
– Wiem, z˙e taka sytuacja moz˙e zatruc´ nawet
najwie˛ksza˛ miłos´c´. – W głosie Jamesa zabrzmiał
ton rezygnacji.
– Wie˛c nie uwaz˙asz, z˙e jestem samolubna?
– Ty i samolubna! – James popatrzył na nia˛
z oburzeniem. – Rozumiem doskonale twoje oba-
wy przed Clarissa˛ i wiem, z˙e robisz to z troski o nas
wszystkich, a nie o siebie. Ale, o Boz˙e! – James
skrył w dłoniach twarz – to niczego nie zmienia.
Nie zmienia faktu, z˙e przez całe z˙ycie czekałem na
183
Penny Jordan
kogos´ takiego jak ty, z˙e całe z˙ycie nie wierzyłem,
z˙e tak moz˙na kochac´. A teraz to wszystko, co
miałem na wycia˛gnie˛cie dłoni, ma przepas´c´?
– Mys´lisz, z˙e mnie jest łatwo? – Tania zacze˛ła
gładzic´ go po głowie. James, jak gdyby tylko na to
czekał, mocno ja˛ obja˛ł. – Moz˙e byłoby nam łatwiej
sie˛ rozstac´, gdyby nie wczorajsza noc?
– Z
˙
artujesz? – Patrzył na nia˛jak na szalona˛. – Dla
tej jednej nocy warto było czekac´ całe z˙ycie! To była
najpie˛kniejsza chwila w moim z˙yciu. Przynajmniej
nie odzieraj mnie z takiego wspomnienia. Było tak
cudownie, z˙e nawet gdy w jakims´ przebłysku
s´wiadomos´ci przypomniałem sobie, z˙e sie˛ nie
zabezpieczylis´my, ucieszyłem sie˛. Poniewaz˙ z ca-
łych sił marzyłem, z˙eby w te˛ cudowna˛ noc pocze˛ło
sie˛ nasze dziecko, kto´re poła˛czyłoby nas na zawsze.
Tani skoczyło rados´nie serce. Gdyby rzeczywis´-
cie była w cia˛z˙y, jej dylemat, co robic´ ze zwia˛z-
kiem z Jamesem, byłby o wiele mniejszy. Zaraz
jednak ochłone˛ła. Czy aby na pewno? Miałaby
robic´ z ich dziecka pretekst do sformalizowania
zwia˛zku? A w dodatku miec´ jeszcze jedna˛ bliska˛
istote˛ wie˛cej, o kto´ra˛ by bez przerwy drz˙ała?
Nie, to by była juz˙ zupełna katastrofa.
Z drugiej strony sama mys´l, z˙e moz˙e nosi
w sobie dziecko Jamesa, była oszałamiaja˛ca. Od-
niosła wraz˙enie, z˙e jak gdyby poczuła w brzuchu
promieniuja˛ce radosne ciepło. Byłby to dar na całe
z˙ycie, nawet gdyby je miała spe˛dzic´ samotnie.
184
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Nagle usłyszała zbliz˙aja˛cy sie˛ głos Lucy i szcze-
kanie Ruperta. Oderwała sie˛ od Jamesa i poprawiła
włosy. Domys´lała sie˛, z˙e ma zaczerwienione oczy,
ale łatwo to wytłumaczy dymem z kominka. Gdy-
by ro´wnie łatwo moz˙na było wyjas´nic´ wyraz
gorzkiej rozpaczy na jej twarzy! Boz˙e, dlaczego
los co chwila płata jej takie figle, dlaczego cia˛gle
jest dla niej taki niesprawiedliwy?
Reszta dnia okazała sie˛ me˛czarnia˛. Starali sie˛
z Jamesem unikac´ swego towarzystwa, by oszcze˛-
dzic´ sobie dodatkowych cierpien´, bo byli wystar-
czaja˛co obolali psychicznie po rozmowie. Tak
wie˛c James siła˛ rzeczy cała˛ uwage˛ pos´wie˛cał
Lucy.
Bawili sie˛ tak doskonale, z˙e Tania az˙ sie˛ zacze˛ła
zastanawiac´, czy James sie˛ nad nia˛ w jakis´ sposo´b
nie pastwi, demonstruja˛c, jakim byłby dla Lucy
wspaniałym ojczymem.
Nietrudno zgadna˛c´, z˙e James ma doskonały
kontakt z dziec´mi, a na pewno z Lucy. Nietrudno
tez˙ zauwaz˙yc´, z˙e dziewczynka jest nim zachwyco-
na. W Tani walczyła przyjemnos´c´ ogla˛dania roz-
chichotanej co´rki z gorzka˛ s´wiadomos´cia˛, z˙e takie
zabawy z Jamesem nie stana˛ sie˛, niestety, stała˛
cze˛s´cia˛ ich codziennego z˙ycia.
Pomys´lała, z˙e w takim razie musi jak najszyb-
ciej i jak najnaturalniej ograniczyc´ wszelkie kon-
takty co´rki z Jamesem. Robiła to z cie˛z˙kim sercem,
185
Penny Jordan
ale nie miała wyboru – wystarczy, z˙e ona be˛dzie
odczuwac´ bo´l po rozstaniu z tym me˛z˙czyzna˛.
W przeciwnym razie cierpiec´ be˛da˛ obie.
O wpo´ł do sio´dmej, po doskonałym podwieczo-
rku przygotowanym przez Jane, Tania poprosiła
Jamesa o odwiezienie ich do domu. Rozpromienio-
na Lucy szczebiotała cały czas, Tania i James zas´
milczeli. O czym wie˛cej mieli rozmawiac´?
Wiedzieli, z˙e sie˛ kochaja˛. Wiedzieli, z˙e ich
zwia˛zek nie ma szans. Pozostawało sie˛ rozstac´
i zrobic´ to bez bo´lu.
Gdy jednak podjechali pod dom, okazało sie˛, z˙e
Lucy wymusiła na Jamesie, z˙e przeczyta jej przed
snem bajke˛. Tania pokiwała tylko głowa˛. Nie ma
sensu sie˛ spierac´. Wszystko jedno, najwyz˙ej bo´l
rozstania przedłuz˙y sie˛ o kilka minut.
James i Lucy poszli do pokoju dziewczynki,
Tania wolała zostac´ w kuchni. Chciała jeszcze raz
wszystko przemys´lec´ i zebrac´ siły i argumenty
przed poz˙egnalna˛ rozmowa˛.
Po kilkunastu minutach James wszedł cie˛z˙kim
krokiem do kuchni. Widac´ było, z˙e robi to z ocia˛ga-
niem, jak gdyby czekaja˛c, z˙e w tej ostatniej chwili
zdarzy sie˛ cos´, co zmieni nieuchronny bieg rzeczy.
– Lucy s´pi – odezwał sie˛ – w takim razie po´jde˛...
– Tak be˛dzie najlepiej – odparła, nie podnosza˛c
głowy. Nie miała juz˙ sił, by cos´ jeszcze dodac´.
Przez chwile˛ James stał niezdecydowany, prze-
ste˛puja˛c z nogi na noge˛.
186
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Czy to wszystko, co masz mi do powiedze-
nia? Taniu, spo´jrz na mnie. Czy tak ma byc´?
– zawołał z rozpacza˛.
Podniosła na niego błyszcza˛ce od łez oczy.
James w jednej chwili znalazł sie˛ przy niej i chwy-
cił ja˛ w ramiona. Zacza˛ł całowac´ jej mokre powie-
ki, jej wygie˛te od bo´lu usta, szepcza˛c z˙arliwe słowa
miłos´ci. Tania z pocza˛tku unikała jego warg,
potem przestała sie˛ bronic´, a jeszcze po´z´niej sama
szukała ich, całuja˛c go rozpaczliwie, do utraty
tchu.
Nie wiedzieli, kiedy znalez´li sie˛ na kanapie
w saloniku, nie wiedzieli, kiedy zdarli z siebie
ubranie. Wiedzieli tylko, z˙e juz˙ nic ich nie po-
wstrzyma, z˙eby kochac´ sie˛ jak szaleni, jak gdyby
od tego zalez˙ał los s´wiata, jak gdyby ta˛ intensyw-
nos´cia˛ doznan´ chcieli nasycic´ swoje ciała na całe
długie z˙ycie z dala od siebie.
Moz˙e ta s´wiadomos´c´ sprawiła, z˙e Tania pozbyła
sie˛ jakichkolwiek zahamowan´. Tego dnia była
pełnoprawna˛ partnerka˛ w zmaganiach miłosnych,
dzis´ to ona cze˛sto przewodziła i pies´ciła Jamesa
w tak odwaz˙ny sposo´b, z˙e zaskoczyła sama˛ siebie,
ale w tej pie˛knej i zarazem rozpaczliwej chwili
sprawianie rozkoszy ukochanemu me˛z˙czyz´nie by-
ło czyms´ najnaturalniejszym w s´wiecie.
W kon´cu opadli obok siebie bez sił, przytuleni,
rozpaleni miłos´cia˛.
Nagle zadzwonił telefon. Zdumiona Tania zerk-
187
Penny Jordan
ne˛ła na zegar. Juz˙ po po´łnocy, kto´z˙ to u licha moz˙e
byc´?
– Tania? Tu Nicholas. Przepraszam najmoc-
niej, ale szukam Jamesa. Jane mo´wiła, z˙e was
odwoził. Jest jeszcze u was? Dzwonie˛ z kliniki.
Mamy spory kłopot. Nie moz˙emy sobie poradzic´
z Clarissa˛, chce rozmawiac´ tylko z Jamesem.
– Poczekaj, zaraz ci go dam. – Tania bez słowa
oddała słuchawke˛ Jamesowi.
– Przepraszam, Taniu – rzekł po chwili, roz-
ła˛czaja˛c sie˛. – Musze˛ jechac´, Clarissa ma naste˛pny
kryzys.
– Oczywis´cie. Mam nadzieje˛, z˙e to nic powaz˙-
nego – odparła Tania.
James stał przygarbiony, w jego oczach czaiło
sie˛ wahanie, jakby swoja˛ decyzje˛ uzalez˙niał od
niej. Tylko czy ona ma jakis´ wybo´r?
– Jedz´ i zajmij sie˛ siostra˛ – powiedziała.
Odprowadziła Jamesa do wyjs´cia, a potem usia-
dła i wybuchne˛ła płaczem. W głowie miała chaos.
Jes´li jeszcze przed momentem zacze˛ła sie˛ zastana-
wiac´, czy moz˙e jej z˙ycie z Jamesem jednak jest
moz˙liwe, teraz zyskała pewnos´c´, z˙e nie. Dzisiejszy
wyjazd Jamesa do siostry jest oczywisty, bo Claris-
sa ma atak i lez˙y w szpitalu. Lecz wiedziała, z˙e
po´z´niej be˛dzie podobnie, nawet jes´li Clarissa cał-
kowicie wyzdrowieje i dawno zapomni o szpitalu
i chorobie.
S
´
wiadomie czy nie, be˛dzie wykorzystywała kaz˙-
188
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
da˛ okazje˛, by szukac´ towarzystwa Jamesa, bo jego
cia˛głe zainteresowanie jej sprawami jest dla niej
esencja˛ z˙ycia. Zawsze be˛da˛ jakies´ sprawy wyma-
gaja˛ce według niej obecnos´ci brata, jakies´ prob-
lemy, kto´re powinien za nia˛ rozwia˛zac´. A on,
posłuszny swej opiekun´czej naturze, be˛dzie zno´w
na kaz˙de skinienie siostry, w obawie, z˙e w prze-
ciwnym razie moz˙e jej sie˛ cos´ stac´.
Przy całej miłos´ci dla Jamesa, przy całym wspo´ł-
czuciu dla Clarissy, Tania nie mogła pos´wie˛cac´
z˙ycia swojego i Lucy, zwłaszcza teraz, gdy dopiero
zacze˛ła je porza˛dkowac´. Moz˙e byłoby to moz˙liwe
w sytuacji, gdy nie miały za soba˛ tylu przejs´c´
i mogły z siebie wykrzesac´ nowy zapas sił na
zmaganie sie˛ z nowymi przeciwnos´ciami.
Wkro´tce Tania reagowałaby nerwowo na kaz˙da˛
pro´be˛ spotkania Jamesa z Clarissa˛. Moz˙e mimo-
wolnie zacze˛łaby kontrolowac´, z kim rozmawia,
z kim sie˛ spotyka, i jej z˙ycie zamieniłoby sie˛
w piekło. Rozwia˛zaniem byłaby jedynie całkowita
zmiana charakteru Clarissy, na co chyba nie moz˙na
liczyc´. Wie˛c dla dobra ich wszystkich istnieje
tylko jedno wyjs´cie – rozstanie.
Tylko co zrobic´, by uspokoic´ rozszalałe serce,
rozszalałe zmysły, kto´re zaledwie przed chwila˛
rozbudził James?
Połoz˙yła sie˛ na rozpaczliwie pustym ło´z˙ku
i wbiła oczy w sufit. Nadal czuła zapach Jamesa,
ciepło jego ciała, dotyk ra˛k, deszcz pocałunko´w,
189
Penny Jordan
z˙ar sło´w o miłos´ci i wspo´lnym szcze˛s´ciu. Moz˙e
gdyby ich rozstanie nie było tak gwałtowne, tak
nagłe, miałaby czas sie˛ z nim pogodzic´, znalez´c´
przed nim forme˛ obrony.
Wszystko skon´czone. Tylko dwa słowa, a ozna-
czaja˛ katastrofe˛ i koniec marzen´ o szcze˛s´ciu. Moz˙e
na całe z˙ycie. Ich zwia˛zek ledwie sie˛ narodził,
słaby i niepewny, i juz˙ tak brutalnie trzeba go było
us´miercic´.
Miała to samo poczucie przeraz˙aja˛cego le˛ku, z˙e
straci cos´ najwaz˙niejszego w z˙yciu, jak wtedy, gdy
jakis´ stary obles´ny lekarz kazał jej usuna˛c´ cia˛z˙e˛.
I to poczucie kazało jej walczyc´. Tylko z˙e wtedy
walczyła o z˙ycie dziecka, bo wiedziała, z˙e to walka
o dobro. Teraz jej walka moz˙e przynies´c´ same
szkody.
Nie ma jednak odwrotu.
190
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Przez naste˛pne tygodnie zupełnie nie wiedziała,
co sie˛ z nia˛ dzieje. Z
˙
yła w otumanieniu, robia˛c
w domu i w sklepie tylko to, co konieczne. Na
szcze˛s´cie, w powodu licznych zaje˛c´ w szkole,
Lucy miała dos´c´ na głowie, z˙eby zauwaz˙yc´ jej
stan.
James nie odzywał sie˛, wie˛c przynajmniej udało
sie˛ unikna˛c´ kolejnych zawirowan´ emocjonalnych.
Z plotek dowiedziała sie˛, z˙e dosłownie z dnia na
dzien´ zapadła decyzja o radykalnym leczeniu Cla-
rissy, i James poleciał wraz z siostra˛ do jakiejs´
sławnej kliniki psychiatrycznej w Stanach. Nicho-
las został w kraju, by opiekowac´ sie˛ synami.
Tania wiedziała jednak, z˙e terapia Clarissy
niewiele zmieni w jej układzie z Jamesem i z˙e nie
moz˙e oczekiwac´ od niego całkowitego zerwania
z siostra˛. Przez˙ywała hus´tawke˛ nastrojo´w, od de-
presji, z kto´rej z trudem rano sie˛ podnosiła, po
napady euforii, gdy planowała z zapałem nowe
z˙ycie, zupełnie wymazuja˛c z pamie˛ci istnienie
Jamesa Warrena.
Jednak jej stan nie umkna˛ł uwagi Ann.
– Hej, moz˙e bys´ powiedziała przyjacio´łce, co
cie˛ trapi – zagadne˛ła kto´regos´ ponurego paz´dzier-
nikowego wieczoru.
– Nic pro´cz tego, z˙e zakochałam sie˛ z wzajem-
nos´cia˛ w Jamesie, a niedługo potem z nim ze-
rwałam – odparła Tania i zrelacjonowała Ann cała˛
historie˛.
Ann siedziała oniemiała przez dobrych kilka
minut. W kon´cu odezwała sie˛ z namysłem:
– Nie uwaz˙asz, z˙e decyzja o zerwaniu była zbyt
pochopna?
– Nie, wszystko dokładnie przemys´lałam. Cla-
rissa zawsze byłaby obecna w z˙yciu Jamesa, bo jest
od niego chorobliwie uzalez˙niona, a to pre˛dzej czy
po´z´niej musiałoby doprowadzic´ do niesnasek. Po-
za tym za bardzo od niej ucierpiałam, z˙eby to
wszystko spłyne˛ło po mnie jak woda po kaczce. No
i bez przerwy bym drz˙ała o bezpieczen´stwo Lucy,
czy... ewentualnie moich naste˛pnych dzieci.
– Doskonale cie˛ rozumiem, ale nie sa˛dzisz, z˙e
James mo´głby...
192
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Co? Wyrzucic´ ja˛ całkowicie z z˙ycia? I wyob-
raz˙asz sobie, jaki by to pozostawiło s´lad w naszych
stosunkach? Byłoby jeszcze gorzej.
Tania potrza˛sne˛ła energicznie głowa˛.
– Ani on, ani ja nie bylibys´my w stanie z˙yc´
z mys´la˛, z˙e nasze szcze˛s´cie budujemy takim kosz-
tem. Zreszta˛ spo´jrz na to inaczej: czy gdyby
zostawił Clarisse˛, mogłabym go kochac´?
– Fakt, trudno by było – mrukne˛ła Ann. – Nie
uwaz˙asz jednak, z˙e jest jakies´ wyjs´cie?
– Wierz mi, przemys´lałam wszystkie za i prze-
ciw i nie ma innego wyjs´cia jak zerwanie. Poza
tym jest jeszcze jedna rzecz, kto´ra mnie utwier-
dziła w decyzji, z˙e nie moz˙na ryzykowac´...
Tania odwro´ciła głowe˛, czuja˛c, z˙e czerwienieje.
– Co takiego?
– Chyba jestem w cia˛z˙y.
– Jestes´... Co?! – Ann az˙ podskoczyła z wra-
z˙enia.
– I to od dobrych kilku tygodni – potwierdziła
Tania.
– Daj mi pozbierac´ mys´li... – Ann zmarszczyła
czoło. – Mam nadzieje˛, z˙e James o tym wie?
– Nie mam jeszcze pewnos´ci, czy rzeczywis´cie
to cia˛z˙a. Choc´ mys´le˛, z˙e tak. Wiesz, intuicja.
– No dobrze, zakładaja˛c, z˙e sie˛ nie mylisz,
powiesz Jamesowi?
– Jeszcze nie wiem...
Tania przymkne˛ła oczy. Czuła sie˛ wyzuta z sił
193
Penny Jordan
i energii. Jak gdyby podzieliwszy sie˛ z kims´ swoja˛
tajemnica˛, mogła juz˙ sobie pozwolic´ na odpoczy-
nek.
– Jestem tak wyczerpana, z˙e marze˛ tylko tym,
z˙eby gdzies´ wyjechac´ i ukryc´ sie˛ przed wszystkimi
problemami.
Chciała tez˙ jak najszybciej skon´czyc´ rozmowe˛
z Ann. Bała sie˛, z˙e w przypływie dalszej szczeros´ci
zacznie jej sie˛ zwierzac´ ze swoich przepłakanych
bezsennych nocy, po kto´rych wygla˛dała i czuła sie˛
jak widmo.
Obawiała sie˛, i pewnie słusznie, z˙e wtedy Ann
w przypływie chwalebnej szlachetnos´ci zdecydo-
wałaby sie˛ sama oznajmic´ Jamesowi, z˙e zostanie
ojcem, a James pewnie poruszyłby niebo i ziemie˛,
by nakłonic´ Tanie˛ do małz˙en´stwa. A ona nie miała
sił na naste˛pna˛ emocjonalna˛ batalie˛.
Moz˙e jednak najbardziej bała sie˛ tego, z˙e uleg-
nie jego namowom. Tym bardziej z˙e czasami,
w momentach zwa˛tpienia i słabos´ci, gora˛co o tym
marzyła.
Stale zadawała sobie pytanie, czy naprawde˛ musi
byc´ taka˛siłaczka˛. Przeciez˙ takz˙e i ona ma prawo do
szcze˛s´cia, zwykłego babskiego szcze˛s´cia. I nie tylko
ona – takz˙e jej dziecko, ich dziecko, Jamesa i jej, ma
prawo miec´ ojca. W imie˛ czego miałaby je skazywac´
na niewdzie˛czny los, kto´rego dos´wiadczyła Lucy?
A sama Lucy? Czy nie ma prawa do ojczyma,
takiego jak James, z kto´rym wyraz´nie sie˛ polubiła?
194
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
I zno´w, niczym mroczne widmo, wyłaniała sie˛
druga strona problemu. Jes´li wybierze Jamesa
i zamieszka z nim pod jednym dachem, nigdy nie
pozbe˛dzie sie˛ le˛ku o swe dzieci, poniewaz˙ nigdy
nie zyska pewnos´ci, czy choroba Clarissy nie jest
tylko us´piona i kiedys´ moz˙e sie˛ obudzic´, a wtedy
nikt nie zda˛z˙y zapobiec nieszcze˛s´ciu. Natomiast
zaniechanie kontakto´w z Clarissa˛, gdy wszyscy
be˛da˛ stanowic´ jedna˛ rodzine˛, doprowadziłoby do
katastrofy.
Wszystko to niby juz˙ przemys´lała, a nawet
podje˛ła decyzje˛. Jednak teraz, gdy wiedziała, z˙e
nosi dziecko Jamesa, pojawiały sie˛ nowe pytania,
nowe wa˛tpliwos´ci. A ona nie miała sił, z˙eby je
rozwia˛zywac´.
Wolała letarg, kto´ry pozwalał jej o niczym nie
mys´lec´, o niczym nie decydowac´.
Dwa tygodnie po´z´niej, po stanowczym nalega-
niu Ann, Tania zrobiła badania, kto´re potwierdziły
cia˛z˙e˛. Po kro´tkiej chwili rados´ci powro´cił nastro´j
przygne˛bienia – teraz, gdy jej podejrzenia sie˛
potwierdziły, nie mogła juz˙ uciekac´ od zmierzenia
sie˛ z rzeczywistos´cia˛.
James dzwonił niemal kaz˙dego dnia z Ameryki,
ale za kaz˙dym razem znajdowała pretekst, by
skracac´ rozmowy do minimum i nie poruszac´
bardziej osobistych temato´w.
Dowiedziała sie˛ jednak, z˙e kuracja Clarissy
195
Penny Jordan
poste˛puje nadspodziewanie dobrze i rokowania
lekarzy sa˛ bardzo optymistyczne.
A potem był kolejny telefon, z kto´rego Tania
dowiedziała sie˛, z˙e James i Clarissa wracaja˛ do
domu na Boz˙e Narodzenie.
Po zakon´czeniu rozmowy nie mogła sobie zna-
lez´c´ miejsca. Chodziła z ka˛ta w ka˛t, staraja˛c sie˛
opanowac´ emocje. W kon´cu wsiadła do samo-
chodu, by pojechac´ na zakupy, jednakz˙e po ujecha-
niu zaledwie kilku przecznic zatrzymała sie˛ gwał-
townie – nie widziała przed soba˛ dosłownie nic.
Oczy miała zalane łzami, szloch wstrza˛sał ca-
łym jej ciałem, z trudem utrzymywała re˛ce na
kierownicy.
Gdy kilka godzin po´z´niej Ann przywiozła Lucy
ze szkoły, Tania siedziała nieruchomo w fotelu.
Miała zapuchnie˛te oczy, ale juz˙ nie płakała, bo
zabrakło jej łez. Ann natychmiast zorientowała sie˛
w sytuacji.
Wyjas´niwszy zaniepokojonej Lucy, z˙e jej ma-
ma ma migrene˛ i z˙e musi zostac´ z nia˛ sama,
wysłała dziewczynke˛ do siebie. Naste˛pnie usiadła
przy Tani i spojrzała na nia˛ pytaja˛co.
– James i Clarissa wracaja˛ na Boz˙e Narodzenie
– oznajmiła Tania beznamie˛tnie.
– To s´wietnie. Wreszcie be˛dziesz miała okazje˛
porozmawiac´ z Jamesem. Poczekaj... – Ann pod-
niosła re˛ke˛, uciszaja˛c protest Tani. – To juz˙ nie jest
tylko i wyła˛cznie twoja decyzja. Spo´jrz, co sie˛
196
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
z toba˛ dzieje. Jes´li nie chcesz pomys´lec´ o sobie,
pomys´l o Lucy i dziecku.
– Juz˙ pomys´lałam. – Tania mo´wiła powoli, jak
wyuczona˛lekcje˛. – Do s´wia˛t mamy miesia˛c. Akurat
dos´c´ czasu, z˙eby sprzedac´ sklep i wynies´c´ sie˛ sta˛d.
– Czys´ ty sie˛ szaleju najadła? – Ann spojrzała
na nia˛, jakby widziała ja˛ pierwszy raz w z˙yciu. –
Nie wolno ci tego zrobic´. Nie masz prawa tego
robic´! Ska˛d w ogo´le taki pomysł?
– Przeciez˙ wiesz...
– Co wiem? Mys´lałam, z˙e od naszej rozmowy
dawno ci juz˙ przeszły te infantylne mys´li. Mam
nadzieje˛, z˙e powiedziałas´ Jamesowi o dziecku?
Tania odwro´ciła głowe˛.
– Nie? – Ann az˙ zamurowało. – To posłuchaj,
moja panno: oboje˛tnie co zdecydujesz, musisz mu
o wszystkim powiedziec´. To two´j obowia˛zek wo-
bec niego, siebie, Lucy i dziecka. A poza tym jak
tak dalej be˛dziesz sobie niszczyła zdrowie, stracisz
to dziecko. Spo´jrz na siebie. Wygla˛dasz jak kos´-
ciotrup, ledwie sie˛ trzymasz na nogach. Mys´lisz, z˙e
to takie oboje˛tne dla tego delikwenta w twoim
brzuchu? Chyba z˙e robisz to celowo.
– No wiesz! – oburzyła sie˛ Tania.
Dopiero prowokacyjne słowa przyjacio´łki tro-
che˛ ja˛ otrzez´wiły. Wzdrygne˛ła sie˛, us´wiadamiaja˛c
sobie, z˙e takie niebezpieczen´stwo rzeczywis´cie
istnieje. Mogłaby stracic´ owoc najcudowniejszych
chwil w z˙yciu, dziecko ukochanego me˛z˙czyzny.
197
Penny Jordan
– No, to juz˙ lepiej. – Ann us´miechne˛ła sie˛,
widza˛c efekt swoich sło´w. – A teraz prosze˛ sie˛
wpakowac´ w płaszcz i ubrac´ Lucy. Nie zostawie˛
cie˛ dzis´ samej, zabieram was na kolacje˛. I przez
ro´wny tydzien´ od dzis´ be˛dziecie mieszkac´ u mnie.
Włas´nie urza˛dzilis´my poko´j gos´cinny na podda-
szu, z łazienka˛, i ktos´ go musi przetestowac´. Nie
wypuszcze˛ cie˛, po´ki sie˛ nie pozbierasz.
– No cos´ ty... – Tania po raz pierwszy od wielu
dni us´miechne˛ła sie˛, wzruszona troska˛ przyjacio´ł-
ki. – Dzie˛kuje˛, ale nie ma mowy.
– Tak? To w takim razie zaraz dzwonie˛ do
Jamesa.
Tania westchne˛ła i wzie˛ła sie˛ do pakowania.
W gruncie rzeczy jej ulz˙yło. Miała dos´c´ samotnego
zmagania sie˛ ze swoim problemem i wiedziała, z˙e
nawet jes´li Fieldingowie nie podejma˛ za nia˛ decy-
zji, w atmosferze serdecznos´ci łatwiej jej be˛dzie
wszystko przemys´lec´.
Juz˙ po kilku dniach, pod matczynym okiem Ann,
Tania zacze˛ła nabierac´ wagi i wygla˛dała zdecydo-
wanie lepiej. Duz˙o lepszy miała tez˙ nastro´j, ale w jej
oczach i linii ust nadal kryły sie˛ smutek i rozterka.
Postanowiła jednak, z˙e oboje˛tnie co sie˛ be˛dzie
działo, zrobi wszystko, by Lucy miała najpie˛kniej-
sze s´wie˛ta Boz˙ego Narodzenia w z˙yciu. W zwia˛z-
ku z tym, by nie absorbowac´ sie˛ teraz niczym
innym, sprzedaz˙ sklepu przełoz˙yła na pocza˛tek
nowego roku.
198
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Mys´l o opuszczeniu Appleford napełniała ja˛
ogromnym smutkiem. Nie chciała wyjez˙dz˙ac´, bo
polubiła i miasteczko, i jego mieszkan´co´w. Miała
tu swo´j pierwszy dom, przez˙yła pierwsze chwile
prawdziwego szcze˛s´cia.
Ale jak ma tu wychowywac´ dziecko Jamesa?
Nie, to byłoby nie fair ani wobec niego, ani wobec
niej i dzieci. Musi zacza˛c´ nowe z˙ycie, z dala od
Jamesa, choc´ nie miała najmniejszego zamiaru
odcinac´ go od dziecka. Ale z pewnos´cia˛ nie jest to
problem, kto´ry wymaga natychmiastowego roz-
wia˛zania.
Tym bardziej z˙e najpierw trzeba by w ogo´le
powiadomic´ Jamesa, z˙e zostanie ojcem. A ta roz-
mowa przeraz˙ała ja˛ chyba teraz najbardziej ze
wszystkiego, bo wiedziała, z˙e gdy mu w kon´cu
powie, czeka ich kolejna emocjonalna szarpanina,
kto´ra ich oboje be˛dzie kosztowac´ wiele zdrowia.
Ale lepiej taka˛burze˛ przez˙yc´ raz, w tym momen-
cie, niz˙ potem przez całe z˙ycie dusic´ sie˛ w atmosfe-
rze le˛ku, wzajemnych pretensji i niedopowiedzen´.
Nie, za nic nie da sie˛ przekonac´ do małz˙en´stwa
– choc´ Bo´g tylko wie, jak bardzo o nim marzyła.
Mimo dramatyzmu sytuacji i zmiennych na-
strojo´w ani na chwile˛ nie przestawała mys´lec´
o Jamesie. Dosłownie usychała z te˛sknoty do
niego, takz˙e jako kochanka. Sama mys´l o piesz-
czotach Jamesa doprowadzała ja˛ do szału, wspo-
mnienie o nich było tak cudowne, z˙e az˙ nierealne.
199
Penny Jordan
Ale marzyła tez˙ o tym, aby oznajmic´ mu z rado-
s´cia˛, z˙e be˛dzie ojcem. Wyobraz˙ac´ sobie, jak wez´-
mie ja˛ w ramiona i wycałuje z niej cały smutek
i frustracje˛ ostatnich dni.
Mys´l o tym była tak intensywna, z˙e czasami
nachodziła ja˛ takz˙e we s´nie. A wtedy budziła sie˛
z us´miechem rados´ci, z rozognionymi policzkami,
by po chwili, gdy juz˙ wiedziała, z˙e to nie jest
rzeczywistos´c´, rozpłakac´ sie˛ i lez˙ec´ potem do rana
z otwartymi oczami, w obawie, z˙e okrutny sen
zno´w sie˛ z niej be˛dzie naigrawał.
Cieszyła sie˛, z˙e ida˛ s´wie˛ta, bo przygotowania do
nich pozwalały jej choc´ na chwile˛ oderwac´ sie˛
mys´lami od problemo´w. W połowie grudnia wro´-
ciły do domu od Fieldingo´w i Tania zacze˛ła
przygotowania do Boz˙ego Narodzenia.
Lucy z trudem hamowała podniecenie. Wy-
prawiły sie˛ wraz z Fieldingami po ogromna˛ choin-
ke˛ i mimo gora˛cych namo´w Ann, Tania postanowi-
ła spe˛dzic´ s´wie˛ta u siebie, tylko z Lucy. W taki
sposo´b, symbolicznie, chciała poz˙egnac´ swo´j dom.
Lucy modliła sie˛ o s´nieg, ale choc´ temperatura
wyraz´nie spadała, nie zanosiło sie˛ na białe Boz˙e
Narodzenie. Nie przeszkadzało jej to w buszowa-
niu po sklepie mamy w poszukiwaniu łyz˙ew, na
kto´rych tej zimy chciała sie˛ nauczyc´ jez´dzic´.
Kto´regos´ dnia, gdy Tania i Lucy przygotowy-
wała smakołyki na s´wia˛teczny sto´ł, rozległ sie˛
dzwonek u drzwi.
200
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
– Zobacz, kro´liczku, kto to, bo mam brudne
re˛ce – poprosiła Tania.
Po chwili usłyszała powolne kroki. Obejrzała
sie˛ za siebie i stane˛ła jak wryta. W progu kuchni
stał James.
Tak cze˛sto widywała go w marzeniach, tak
cze˛sto wyobraz˙ała sobie, jak teraz wygla˛da, tak
cze˛sto przypominała sobie z czułos´cia˛ kaz˙dy skra-
wek jego ciała, idealizuja˛c kaz˙da˛ sekunde˛, gdy
byli razem, z˙e az˙ przestała wierzyc´, z˙e istnieje
naprawde˛.
A teraz stoi tu przed nia˛, z krwi i kos´ci.
Od razu ja˛ uderzyło, z˙e jest wychudzony i ma
podkra˛z˙one oczy. Miała ochote˛ rzucic´ mu sie˛ na
szyje˛, przytulic´. Ale bała sie˛, co sie˛ z nia˛ stanie,
gdyby to zrobiła. Co mu powie, na co sie˛ zdecy-
duje. Musi poczekac´, az˙ ochłonie, i dlatego, gdy
James posta˛pił krok w jej kierunku, zawołała
szybko:
– Nie zbliz˙aj sie˛! Jestem cała w ma˛ce i upac´kam
ci garnitur.
Zatrzymał sie˛ w po´ł kroku i popatrzył na nia˛
uwaz˙nie. Niezre˛czne milczenie uratowała Lucy,
kto´ra wpadła do kuchni zaraz za nim.
– Czekam na pana z kartka˛ s´wia˛teczna˛. Ale tak
dobrze ja˛ schowałam, z˙e musze˛ poszukac´! – zawo-
łała i nie czekaja˛c na odpowiedz´, pobiegła do
swojego pokoju.
– Jak tam Clarissa? – spytała Tania szybko,
201
Penny Jordan
w obawie, z˙e zaraz sie˛ rozklei. A jeszcze bardziej,
z˙e rozmowa zejdzie na tematy osobiste.
Musiała zaciskac´ powieki, by nie wybuchna˛c´
płaczem i z˙eby mu nie wykrzyczec´, z˙e niech sie˛
dzieje, co chce, ona nie wyobraz˙a sobie bez niego
z˙ycia!
– Powiedziałbym, z˙e rewelacyjnie – odparł
James zduszonym głosem. – Az˙ trudno uwierzyc´,
jak medycyna poszła do przodu przez ostatnie lata.
Ale nie po to przychodze˛. Taniu, prosze˛...
W tym momencie do kuchni wbiegła zadyszana
Lucy i wycia˛gne˛ła do niego re˛ke˛.
– Znalazłam! Ładna?
James przykle˛kna˛ł i wzia˛ł od dziewczynki po-
czto´wke˛.
– Cudo! – orzekł i jego twarz przez moment
opromienił błysk rados´ci. – Ale moz˙e bys´ mi ja˛
wre˛czyła w sama˛ Wigilie˛? Bo włas´nie przychodze˛
was zaprosic´ na s´wie˛ta do siebie. Co wy na to?
– Pod warunkiem, z˙e be˛dzie z nami Rupert
– odrzekła rados´nie dziewczynka.
– Be˛dzie, be˛dzie. Jakz˙eby inaczej. To jak?
– Mys´le˛, z˙e be˛dzie fajnie! – zawołała Lucy.
Tania przysłuchiwała sie˛ ze zdumieniem ich wy-
mianie sło´w. Zmarszczyła czoło. Dlaczego James
jej to robi? Jak tak moz˙na? Czy on nie zdaje sobie
sprawy, z˙e manipuluje Lucy, ustawia ja˛ przeciwko
matce? Jes´li Tania sie˛ nie zgodzi, dziewczynka
be˛dzie naburmuszona przez całe s´wie˛ta i diabli
202
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
wezma˛ wszystkie przygotowania i miły nastro´j.
Ale nie ma wyboru, musi odmo´wic´.
– Przykro mi – odparła sztywno. – To niemoz˙-
liwe. Lucy i ja...
W tym momencie popełniła bła˛d. Spojrzała na
Jamesa i zobaczyła w jego oczach taki bo´l i roz-
pacz, tyle tkliwej miłos´ci, z˙e s´cisne˛ło jej sie˛ serce.
Mimowolnie złapała sie˛ za brzuch, jakby w oba-
wie, z˙e emocje zaszkodza˛ dziecku, i zamarła...
Us´wiadomiła sobie, z˙e pierwszy raz mys´li
o dziecku w obecnos´ci jego ojca. Ojca, kto´ry nawet
nie wie, z˙e nim jest. Nagle obudziły sie˛ w niej
wszystkie emocje, całe jej jestestwo krzyczało, z˙e
chce do niego... Drz˙a˛c, oparła sie˛ o sto´ł, niezdolna
do mys´lenia i działania.
– Nic nie jest niemoz˙liwe – mo´wił gora˛czkowo
James. – Taniu, zgo´dz´ sie˛, prosze˛.
Lucy przytuliła sie˛ do matki i zacze˛ła ja˛ przeko-
nywac´, z˙e w gromadzie be˛dzie milej, z˙e be˛dzie
Rupert. Nagromadzonych emocji było tyle, z˙e
w jakims´ momencie, niemal na wpo´ł s´wiadomie,
Tania kiwne˛ła głowa˛.
Lucy wydała z siebie ope˛tan´czy okrzyk i wyko-
nała taniec rados´ci, a James odetchna˛ł głe˛boko.
Zanim Tania zreflektowała sie˛, co zrobiła, było
juz˙ za po´z´no, by odkre˛cac´ sprawe˛. Zreszta˛ wpadła
w istny wir słowny Jamesa i Lucy, kto´rzy prze-
krzykuja˛c sie˛, zacze˛li przygotowywac´ cały plan.
– W takim razie do zobaczenia w Wigilie˛!
203
Penny Jordan
– zawołał na koniec James, gdy juz˙ wszystko
omo´wili, i po raz pierwszy od pocza˛tku wizyty na
jego twarzy zagos´cił radosny i pełen ulgi us´miech.
– Do zobaczenia – odparła tylko, wyczerpana
do cna.
Po kilku godzinach w kon´cu doszła do siebie.
Uwaz˙ała, z˙e musi wytłumaczyc´ Ann, dlaczego nie
przyje˛ła jej zaproszenia, a zgodziła sie˛ po´js´c´ do
Jamesa Warnea.
Zaraz tez˙ zadzwoniła do Fieldingo´w, ale oczy-
wis´cie Ann tylko jej pogratulowała decyzji.
– Przy takiej konkurencji nie mamy z˙adnych
szans – rozes´miała sie˛. – A powaz˙nie: nie masz
poje˛cia, jak sie˛ ciesze˛. Zdaje sie˛, z˙e James dostanie
nie byle jaki prezent pod choinke˛. Mys´le˛ o dziecku.
– No tak, tak... – powiedziała szybko Tania
i pod pretekstem, z˙e jej cos´ kipi w kuchni, szybko
zakon´czyła rozmowe˛.
Nie potrafiła przyznac´ sie˛ przyjacio´łce, z˙e nie
zamierza wspomniec´ Jamesowi o cia˛z˙y. A przynaj-
mniej nie przed wyjazdem z miasta.
Naste˛pnego dnia pojechała na zakupy z Lucy,
kto´ra uparła sie˛ kupic´ prezent dla Jamesa. Ogla˛da-
ja˛c jej wybo´r, Tania w skrytos´ci ducha pomys´lała,
z˙e porcelanowa replika Ruperta niekoniecznie mu-
si przypas´c´ do gustu Jamesowi, ale tylko sie˛
us´miechne˛ła.
Sama wybrała dla niego prezent mało oryginal-
204
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
ny, ale na pewno praktyczny: jedwabny gładki
krawat. Choc´ krawat był ciekawy, w z˙aden sposo´b
nie mo´gł sie˛ ro´wnac´ z innym prezentem, kto´ry
Tania i James sprawili sami sobie kilka miesie˛cy
temu, ale o kto´rym wiedziała tylko ona.
Ku zaskoczeniu Tani James przyjechał po nie
w Wigilie˛ rano. Na szcze˛s´cie Tania i Lucy były juz˙
prawie spakowane.
– Wpadłem wczes´niej, bo nie moge˛ sobie pora-
dzic´ z drzewkiem i zastanawiałem sie˛, czy pewna
dziewczynka nie miałaby ochoty mi pomo´c – oz-
najmił i mrugna˛ł do Tani.
Lucy zachichotała rados´nie.
– Jes´li nie be˛dzie zbyt wielkie – rzekła dziew-
czynka ze zmartwiona˛ mina˛ – bo nie sie˛gne˛ do naj-
wyz˙szych gała˛zek.
– Nie ma obawy, wujek James be˛dzie na po-
sterunku.
Tania doszła do wniosku, z˙e pare˛ godzin jej nie
zbawi, bo i tak nie ma juz˙ włas´ciwie nic do roboty,
wie˛c jedynie dokon´czyła pakowanie i przygotowa-
ła sie˛ do wyjazdu.
Od dwo´ch tygodni trzymał lekki mro´z i choc´ nie
było s´niegu, pola pokrywała biała warstewka szro-
nu. A gdy wjechali do Gołe˛biego Dworku, Tani
i Lucy az˙ zaparło dech z zachwytu – cała połac´
ogrodu, trawniki, krzaki i drzewa pokrywała jed-
nolita biała warstwa zmarzliny, nadaja˛c całos´ci
bas´niowego uroku.
205
Penny Jordan
Tania westchne˛ła głe˛boko i poczuła malutkie
ukłucie z˙ałos´ci – to mo´głby byc´ jej dom...
Zaraz jednak przywołała sie˛ do porza˛dku. Nie
pozwoli, by akurat te s´wie˛ta zatruła jej melancholia.
Skoro juz˙ zdecydowała sie˛ na taki krok, musi zrobic´
wszystko, by tego nie z˙ałowac´ i trzymac´ emocje
w karbach. Musi zrobic´ wszystko, aby s´wia˛teczny
pobyt u Jamesa był jednym z najpie˛kniejszych i naj-
intensywniejszych wspomnien´, z kto´rym sie˛ nie roz-
stanie przez całe z˙ycie. Wspomnien´ nie tylko dla niej
i Lucy, ale takz˙e przyszłego dziecka Jamesa.
Miała nadzieje˛, z˙e nastro´j tej pie˛knej chwili
przeniknie wprost z jej serca do serca dziecka
i pozostanie tam na zawsze. Z
˙
e ich dziecko zawsze
be˛dzie wiedziało, jak wielka była miłos´c´ jego
rodzico´w, mimo z˙e okolicznos´ci nie pozwoliły im
sie˛ poła˛czyc´. Dlatego Tania nie pozwoli, by cho-
ciaz˙ przez ten kro´tki pie˛kny czas jej serce stało sie˛
przybytkiem smutku i cierpienia.
James zatrzymał sie˛ przed domem i pomo´gł
Tani wysia˛s´c´. Wystarczyło mus´nie˛cie jego dłoni
na ramieniu, by ogarne˛ła ja˛ niepowstrzymana fala
miłos´ci. Be˛dzie cie˛z˙ko, pomys´lała. Ale da rade˛,
musi.
James otworzył drzwi wejs´ciowe i zaprosił je do
s´rodka. Tania weszła i nagle zatrzymała sie˛ jak
wryta: na wprost niej stała Clarissa.
Zszokowana spojrzała z niedowierzaniem na
Jamesa. Dlaczego jej to zrobił? Jak mo´gł? Kiedy
206
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
rozmawiali o przyjez´dzie do niego, Tania nie dopy-
tywała sie˛, gdzie Clarissa z rodzina˛ spe˛dzi s´wie˛ta,
bo do głowy jej nie przyszło, z˙e James mo´głby
ryzykowac´ ich spotkanie pod jednym dachem.
James odpowiedział jej spokojnym spojrze-
niem, co jeszcze bardziej zbiło Tanie˛ z pantałyku.
Podszedł do niej, wycia˛gaja˛c re˛ke˛, ale cofne˛ła sie˛,
czuja˛c, jak sztywnieje. Włas´nie miała sie˛ odwro´cic´
i powiedziec´ Lucy, z˙e wracaja˛ do domu, gdy nagle
zobaczyła z przeraz˙eniem, z˙e Clarissa podchodzi
do dziewczynki.
– Witaj, kwiatuszku – rzekła z serdecznym
us´miechem.
Miała łagodny, spokojny głos, zupełnie inny niz˙
ten, kto´ry Tania znała.
– Pamie˛tasz mnie?
– Tak – odparła nieco niepewnie dziewczynka.
Była zmieszana obecnos´cia˛ Clarissy, ale kro´tko,
i odparła z oz˙ywieniem:
– Ostatnio byłam tu u pani i bawiłam sie˛ z Ru-
pertem.
– Rzeczywis´cie. – Clarissa us´miechne˛ła sie˛
ponownie.
Tania miała dos´c´. Była ws´ciekła i nie miała
zamiaru tolerowac´ takiej sytuacji. Jes´li James nie
liczy sie˛ z nia˛, niech przynajmniej ma wzgla˛d na
Lucy. Odwro´ciła sie˛ gwałtownie, ale w tym mo-
mencie usłyszała głos Clarissy.
– Witam, Taniu. Jest mi ogromnie miło pania˛
207
Penny Jordan
gos´cic´ i jestem zaszczycona, z˙e przyje˛ła pani za-
proszenie brata. Juz˙ nie moge˛ sie˛ doczekac´ wspo´l-
nego obiadu, a chłopcy wcia˛z˙ pytaja˛ o Lucy.
W jej głosie pobrzmiewało takie ciepło i szacu-
nek, z˙e Tania zaniemo´wiła.
Przyjrzała sie˛ uwaz˙nie Clarissie. Nie mogła u-
wierzyc´, z˙e to ta sama kobieta, kto´ra˛ znała. Ema-
nował z niej spoko´j, jedynie w oczach pozostał
s´lad wieloletniej walki z cierpieniem, kto´ry jed-
nakz˙e nie przeszkadzał. Przeciwnie, nadawał jej
twarzy wyraz szczeros´ci i autentyzmu.
Ta chwila wahania przesa˛dziła, bo w tym mo-
mencie do pokoju wpadła dwo´jka syno´w Clarissy
w towarzystwie ojca oraz rozradowanego Ruperta.
Pies w mig rozpoznał dziewczynke˛ i po chwili
zacze˛ły sie˛ harce po całym domu.
Nicholas i chłopcy przywitali sie˛ serdecznie
z Tania˛ i Lucy. Tania wiedziała, z˙e chwila, w kto´-
rej mogła sie˛ wycofac´ bez robienia sceny, mine˛ła.
Musi poczekac´ i zorientowac´ sie˛, co to wszystko
ma znaczyc´.
– Skoro jestes´my w komplecie – odezwał sie˛
James, kto´ry mimo piorunuja˛cego wzroku Tani nie
wydawał sie˛ zmieszany – ide˛ odprowadzic´ auto do
garaz˙u.
– S
´
wietnie – rzekła Clarissa i zwro´ciła sie˛ do
me˛z˙a: – Niki, kochanie, wez´ chłopco´w do lasku,
trzeba zebrac´ jeszcze troche˛ jemioły. A pani,
Taniu, chciałabym pokazac´ jej poko´j.
208
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Tania bezwolnie ruszyła za nia˛, przeklinaja˛c
w mys´lach Jamesa. Nadal była oszołomiona jego
poste˛pkiem.
Gdy szły na go´re˛, Clarissa nie przestawała pro-
wadzic´ miłej pogawe˛dki. Tania szybko sie˛ zreflek-
towała, z˙e jej towarzyszka dostrzega jej zdener-
wowanie i stara sie˛ ja˛ taktownie uspokoic´.
Mimo ws´ciekłos´ci Tania omal nie parskne˛ła
s´miechem. No prosze˛, jak role sie˛ odwro´ciły – te-
raz Clarissa jest uosobieniem spokoju, a Tania
furii. Dopiero to spostrzez˙enie sprawiło, z˙e nieco
sie˛ rozluz´niła i z mniejszym niepokojem czekała
na rozwo´j wypadko´w.
Clarissa otworzyła pie˛kne mahoniowe drzwi na
pie˛trze i wprowadziła Tanie˛ za re˛ke˛ do s´rodka.
– To jest gło´wna sypialnia. Nalez˙ała do rodzi-
co´w moich i Jamesa. Wszystko jest ods´wiez˙one,
ale domys´lam sie˛, z˙e i tak be˛dzie pani chciała
dokonac´ jakichs´ zmian – mo´wiła Clarissa, a Tania
słuchała oniemiała.
O czym ona mo´wi?
– Tak zreszta˛ zrobiła moja mama, gdy wyszła
za ojca Jamesa. W ogo´le ogromnie kochała pie˛kno.
Starała sie˛ na przykład, z˙eby w kaz˙dym pokoju
codziennie były s´wiez˙e kwiaty i...
– Chwileczke˛ – wtra˛ciła Tania. – Nic z tego nie
rozumiem. O jakich zmianach pani wspomniała?
– Tak, wiem. Zastanawia sie˛ pani nad ta˛ cała˛
sytuacja˛. Nic dziwnego. Pewnie juz˙ sie˛ pani
209
Penny Jordan
domys´la, z˙e chciałam z pania˛porozmawiac´ sam na
sam.
Clarissa spojrzała Tani w oczy.
– Przede wszystkim pragne˛ pania˛ gora˛co prze-
prosic´ za wszystko i wytłumaczyc´ kilka rzeczy.
Prosze˛ tylko, z˙eby mnie pani wysłuchała, zgoda?
– Zgoda. – Tania pokiwała głowa˛. Ostatecznie
chodziło jej włas´nie o wyjas´nienie tej dziwnej sy-
tuacji.
– Jak pani zapewne słyszała, od dłuz˙szego
czasu miałam problemy ze zdrowiem, i zapewne
słyszała pani takz˙e o ich przyczynie. Mys´le˛, z˙e
w s´wietle tego łatwiej przyjdzie pani zrozumiec´,
dlaczego tak zareagowałam, kiedy uwaz˙ałam, z˙e
mo´j ma˛z˙ ma z pania˛ romans. Gora˛co za to prze-
praszam. Najkro´cej rzecz ujmuja˛c, nie za bardzo
panowałam nad soba˛. Mys´le˛, z˙e sam mo´j pobyt
w klinice wiele wyjas´nia. Co zas´ do Jamesa...
Clarissa zamys´liła sie˛ na chwile˛.
– To bardziej skomplikowana sprawa, bo sie˛-
ga wielu lat wstecz i dotyczy całego naszego z˙y-
cia. Kiedy w klinice w Kalifornii dowiedziałam
sie˛, z˙e jestes´cie w sobie zakochani, wpadłam
w straszliwa˛ histerie˛, poczułam sie˛ zagubiona
i opuszczona. Potem jednak zacze˛łam na ten temat
rozmawiac´ z moim terapeuta˛, doktorem Martinem,
i szybko udało sie˛ znalez´c´ przyczyne˛ takiego
zachowania, a tym samym wyjas´nic´ wiele innych
spraw.
210
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Clarissa usiadła na sofie i wskazała Tani miejsce
obok siebie. Tania była coraz bardziej zaintry-
gowana.
– Oto´z˙ James przez lata pełnił praktycznie
role˛ moich rodzico´w i z czasem nie potrafiłam
bez niego zrobic´ kroku. Dodatkowo moja zalez˙-
nos´c´ od niego to po prostu przeniesienie uczuc´
z mojego biologicznego ojca na niego, ze wszyst-
kimi konsekwencjami. James opowiadał pani
mniej wie˛cej, jakie miałam dziecin´stwo?
– Tak – przytakne˛ła Tania. – Przy okazji mojej
pierwszej wizyty tutaj.
– Jak wie˛c pani widzi, była to mieszanka pioru-
nuja˛ca i nie mogłam sie˛ o własnych siłach uwolnic´
z zalez˙nos´ci od Jamesa. Dopiero terapeuta pomo´gł
mi zrozumiec´ cały splot emocji, kto´ry sie˛ we mnie
nawarstwiał przez lata i zatruwał wszystkie relacje
z ludz´mi.
Clarissa zaczerpne˛ła oddechu.
– Nie be˛de˛ pani nudziła szczego´łami całej tera-
pii, przyspieszonym procesem dorastania i do-
jrzewania emocjonalnego. Chce˛ tylko pania˛ prze-
konac´, z˙e oboje˛tnie co pani o mnie sa˛dzi czy
sa˛dziła, wszystko to przeszłos´c´. Zamknie˛ty smut-
ny rozdział mojego z˙ycia, do kto´rego nie ma juz˙
powrotu. Oczywis´cie, nie uchronie˛ sie˛ od wszyst-
kich negatywnych uczuc´, w tym zazdros´ci w sto-
sunku do najbliz˙szych, pewnie takz˙e Jamesa, ale
ostatecznie to przywara wielu ludzi. Jednakz˙e
211
Penny Jordan
wiem juz˙, z czego wynikaja˛ moje obsesje i le˛ki,
a takz˙e umiem sobie z nimi radzic´.
– To najwaz˙niejsze – zgodziła sie˛ Tania.
Rozmowa przestawała ja˛ kre˛powac´, choc´ nadal
była masa spraw do wyjas´nienia.
– Wspomniała pani, z˙e dowiedziała sie˛ o mnie
i Jamesie. Kiedy to było?
– Kiedy zacze˛łam nieco dochodzic´ do siebie
i zauwaz˙ac´ woko´ł siebie innych. – Clarissa us´mie-
chne˛ła sie˛ z lekkim smutkiem. – Dostrzegłam, z˙e
James, owszem, cieszy sie˛ z poste˛po´w mojej kura-
cji, ale bez przerwy chodzi przygaszony. W kon´cu,
gdy uznał, z˙e pewne rzeczy moz˙na mi bezpiecznie
powiedziec´, wyjawił mi, z˙e sie˛ kochacie.
– I rozmawiała pani z Jamesem jeszcze potem
o nas? – Tania zacze˛ła słuchac´ z zapartym tchem.
– Oczywis´cie, choc´ na pocza˛tku nie było to dla
mnie najmilsze. Postawiłam mu ultimatum, z˙e albo
pani, albo ja. No i dostało mi sie˛, bo James
powiedział, z˙e jes´li rzeczywis´cie nie widze˛ innego
wyjs´cia, wybiera pania˛. Jak wspominałam, do-
stałam kolejnego ataku, ale to był przełom w mojej
chorobie. Dokładne zdiagnozowanie moich relacji
z bratem przyspieszyło cały proces leczenia. Po-
tem, gdy juz˙ mogłam z Jamesem spokojnie roz-
mawiac´, dowiedziałam sie˛, z˙e z mojego powodu
chce sie˛ pani wycofac´ z waszego zwia˛zku, z˙eby go
nie zmuszac´ do wyboru. No i wreszcie, z˙e bez pani
nie moz˙e z˙yc´.
212
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
Tania westchne˛ła, czuja˛c, jak robi jej sie˛ coraz
cieplej na sercu.
– Tak powiedział? – spytała cicho.
– Włas´nie tak! – zas´miała sie˛ Clarissa. – Potem
juz˙ dos´c´ szybko zacze˛łam odzyskiwac´ ro´wnowa-
ge˛. Co jednak najdziwniejsze, to nie James przeko-
nał mnie do tak radykalnej zmiany pogla˛do´w, ale
własny ma˛z˙, z kto´rym przez lata prowadziłam
regularna˛ bitwe˛, z˙eby sprawdzic´, na ile mnie ko-
cha. Kiedys´, w trakcie wielogodzinnej rozmowy,
kiedy przyleciał do Kalifornii, wyjas´nił mi bardzo
wiele spraw. Powiedział, i to bardzo dosadnie, z˙e
niszcze˛ nie tylko jego poprzez cia˛głe upokarzanie,
ale takz˙e Jamesa, nie pozwalaja˛c mu na szcze˛s´cie.
I z˙e kiedys´ tak samo zniszcze˛ syno´w, staraja˛c sie˛
cia˛gle pozostawac´ w centrum ich uwagi. Wtedy tez˙
zrozumiałam, jak Nick mnie kocha i co musiał
przez˙ywac´ przez te wszystkie lata, do czego sie˛
musiał posuwac´ w rozpaczliwych pro´bach ratowa-
nia mnie przed sama˛ soba˛. To wtedy wreszcie zro-
zumiałam, z˙e opowiadanie przez niego o romansie
z pania˛ to była kolejna taka pro´ba.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e w kon´cu pani uwierzyła – wtra˛-
ciła Tania.
– Ja tym bardziej sie˛ ciesze˛. – Clarissa po-
kre˛ciła głowa˛, jak gdyby nie wierza˛c w to, co
zrobiła.
Nagle, jakby sobie cos´ przypomniała, spojrzała
na Tanie˛ z promiennym us´miechem.
213
Penny Jordan
– Ale, ale. Jeszcze nie powiedziałam pani najwa-
z˙niejszego. Dwa tygodnie temu, juz˙ po przyjez´dzie
z Kalifornii, zastałam Jamesa siedza˛cego z twarza˛
w dłoniach. Po policzkach spływały mu łzy. Widok
załamanego Jamesa, człowieka, kto´ry zawsze był
dla mnie opoka˛, podziałał na mnie szokuja˛co. Długo
trwało, zanim cos´ z niego wcia˛gne˛łam, ale w kon´cu
sie˛ udało. Okazało sie˛, z˙e nie chce pani z nim
w ogo´le rozmawiac´ i z˙e nawet nie ma jak pani
przekonac´, z˙e nie be˛de˛ wam przeszkadzac´. Jest
oczywiste, z˙e pani go kocha, a on pania˛. I tylko to sie˛
liczy. Pani miejsce jest przy nim, a moje przy me˛z˙u.
Wiem, z˙e zawsze be˛de˛ miała waz˙ne miejsce w sercu
Jamesa, ale pora nieco sie˛ wycofac´ z tak s´cisłych
siostrzano-braterskich relacji. Jestem na tyle silna,
z˙e poradze˛ sobie bez niego, chce˛ prowadzic´ własne
z˙ycie z me˛z˙em i dziec´mi i zwro´cic´ Jamesowi
wolnos´c´. Na dowo´d, z˙e nie sa˛ to czcze słowa,
chciałabym pani wyjawic´, z˙e Nick, dzieci i ja
postanowilis´my zacza˛c´ wszystko od nowa, i to
włas´nie w Kalifornii, gdzie zacze˛ły sie˛ te waz˙ne
zmiany w moim z˙yciu. Chce˛, z˙eby trwały, a to
wymaga nabrania dystansu do przeszłos´ci, choc´by
poprzez wyjazd. Sta˛d pomysł z Kalifornia˛, gdzie
be˛de˛ w dodatku miała pod re˛ka˛ doktora Martina.
– Wyjez˙dz˙acie do Kalifornii? – Tania nie wie-
rzyła własnym uszom. W gardle jej zaschło, serce
tłukło sie˛ w piersi jak oszalałe.
– Tak. Terapeuta uznał, z˙e ograniczenie kon-
214
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
taktu z moim bratem be˛dzie na tym etapie kluczo-
we dla terapii. Oczywis´cie nie oznacza to, z˙e
w ogo´le sie˛ z nim nie be˛de˛ kontaktowac´, ale nie
be˛de˛ mu siedziała na głowie, jak niemal przez całe
z˙ycie. O tym moge˛ pania˛ zapewnic´. Chciałam tez˙
zapewnic´ pania˛ o czyms´ innym...
– Prosze˛ mo´wic´ – zache˛ciła ja˛ Tania, widza˛c,
z˙e Clarissa nagle zbladła.
– Zostawiłam to na koniec, bo nie mogłam
z siebie tego wydusic´. Chodzi o Lucy... – Clarissa
westchne˛ła głe˛boko. – Kiedy juz˙ w klinice us´wia-
domiłam sobie, jak mogła przez˙yc´ tamto nieszcze˛-
sne spotkanie ze mna˛, mys´lałam, z˙e ze soba˛ skon´-
cze˛. Dorosłym oczywis´cie łatwo wytłumaczyc´, co
sie˛ ze mna˛ działo, ale dziecku... Prosze˛ powie-
dziec´, czy bardzo przez˙yła tamta˛historie˛ z przyjaz-
dem tutaj? Czy uwaz˙a pani, z˙e mogło to zostawic´
jakis´ s´lad w jej psychice?
– Nie sa˛dze˛ – odrzekła Tania z przekonaniem.
– Prosze˛ sie˛ nie martwic´. Po pierwsze, Lucy jest
bardzo ufna i wszystko bierze za dobra˛ monete˛.
Moz˙e była troche˛ przestraszona pani zachowa-
niem, ale jest na tyle duz˙a, aby wiedziec´, z˙e doros´li
czasami dziwnie sie˛ zachowuja˛. Poza tym – Tania
us´miechne˛ła sie˛ – była tak zaje˛ta Rupertem, z˙e
niewiele do niej docierało. I nie ma sensu do tego
wracac´. Dzis´ była jeszcze lekko spłoszona, ale to
z powodu nowej sytuacji. Mys´le˛, z˙e bardzo szybko
o wszystkim zapomni.
215
Penny Jordan
– Dzie˛ki Bogu, bo do kon´ca z˙ycia bym sobie
nie wybaczyła, gdyby to zdarzenie zostawiło
w niej jakis´ uraz. Doskonale tez˙ rozumiem, co pani
przez˙ywała. Gdyby ktos´ zrobił krzywde˛ kto´remus´
z moich chłopco´w, nie wiem, co bym zrobiła...
Dlatego gora˛co prosze˛ o wybaczenie. – Głos Cla-
rissy zadrz˙ał.
Wygla˛dała tak z˙ałos´nie, z˙e Tania, choc´by miała
do niej pretensje i z˙al, nie mogła tego po sobie
pokazac´.
– Była pani chora – przypomniała łagodnie. –
To wszystko tłumaczy.
– Jes´li rzeczywis´cie nie ma pani do mnie z˙alu,
to spada mi z serca ogromny kamien´. Dzie˛kuje˛,
Taniu. I w takim razie jeszcze jedno wyznanie,
duz˙o mniejszego kalibru, ale nie chciałabym juz˙
niczego przed pania˛ ukrywac´. Pamie˛ta pani in-
cydent z szyba˛ wystawowa˛?
– Owszem. – Tania spojrzała uwaz˙nie na swoja˛
rozmo´wczynie˛.
– Pewnie sie˛ pani domys´la, z˙e to takz˙e moja
sprawka. To znaczy, nie zrobiłam tego sama, ale
zapłaciłam komus´ za zdemolowanie wystawy.
Wiem, z˙e w poro´wnaniu z innymi krzywdami to
mało istotne, ale chciałam i to wyrzucic´ z siebie.
To juz˙ naprawde˛ wszystko...
Clarissa zamilkła na chwile˛, wyczerpana tak
długim i pełnym emocji przemo´wieniem.
– Nie chce˛ pani prosic´ o wybaczenie. A przy-
216
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
najmniej nie teraz, po´ki wszystko jest tak s´wiez˙e
i po´ki sama sie˛ pani do mnie nie przekona. Prosze˛
tylko, z˙eby na razie przestała pani mys´lec´ o mnie
z´le, bo be˛dzie mi łatwiej ze wszystkim sie˛ uporac´.
Kiedy sobie us´wiadomie˛, z˙e skrzywdziłam kogos´
takiego jak pani, kto´ra gotowa była pos´wie˛cic´
swoje szcze˛s´cie i odsuna˛c´ sie˛ od Jamesa, z˙eby nie
musiał mnie opuszczac´, cie˛z˙ko by mi było sie˛
pozbierac´. A czeka mnie jeszcze wiele mozołu,
z˙eby wynagrodzic´ wszystkie cierpienia synom
i me˛z˙owi. Wie˛c?
– Tyle na pocza˛tek na pewno moge˛ pani obie-
cac´ – rzekła Tania ostroz˙nie. – Bo domys´lam sie˛,
ile pani wycierpiała. A reszta... Czas goi najgorsze
rany.
– Skoro tak, to została mi jedna gora˛ca pros´ba.
Czy wyjdzie pani za Jamesa?
– Ja... nie wiem... – dukała zmieszana, zasko-
czona tak nagła˛ zmiana˛ tematu rozmowy, kto´ra
zreszta˛ cała wydawała sie˛ tak nierzeczywista
i oszałamiaja˛ca, z˙e momentami Tania miała wra-
z˙enie, z˙e s´ni.
Teraz zupełnie straciła grunt pod nogami.
– Prosze˛ sie˛ nie obawiac´ – powiedziała Claris-
sa, widza˛c jej wahanie. – Z mojej strony nie
czekaja˛ pani z˙adne przykre niespodzianki. Jest tez˙
oczywiste, z˙e w niczym nie zagraz˙am Lucy czy
dziecku, kto´re nosi pani pod sercem.
Tania wlepiła w nia˛ zdumione oczy.
217
Penny Jordan
– Jak...? Ska˛d panie wie...? – wyja˛kała drz˙a˛cym
głosem.
– Taniu droga. – Clarissa us´miechne˛ła sie˛ ciep-
ło. – Me˛z˙czyz´nie moz˙e pani wmo´wic´, z˙e spadek
wagi ciała to skutek cierpien´ miłosnych, ale ktos´,
kto dwa razy przechodził podobne katusze, łatwo
odkryje prawdziwa˛ przyczyne˛.
Do Tani słowa Clarissy ledwie docierały. Na-
pie˛cie spowodowane tak niecodziennymi wyda-
rzeniami w kon´cu sie˛ skumulowało i wybuchne˛ła
gwałtownym płaczem. Clarissa przytuliła ja˛ do
siebie, gładza˛c po głowie i uciszaja˛c.
I nagle, w jakims´ dziwnym przebłysku intui-
cji, Tania poczuła, z˙e moz˙e Clarissie ufac´, z˙e jej
wyznanie było szczere. A to oznacza takz˙e, z˙e juz˙
nic nie stoi na przeszkodzie jej małz˙en´stwu z Ja-
mesem!
Tania zaniosła sie˛ jeszcze wie˛kszym płaczem.
– Poczekaj, skarbie, bo jeszcze James pania˛
usłyszy i zrobi mi chyba pierwsza˛ w z˙yciu awan-
ture˛ – łajała ja˛ z˙artobliwie Clarissa.
Ale zaraz, juz˙ zupełnie powaz˙nie, spytała:
– Czy choc´ troche˛ mi pani wierzy, z˙e juz˙ nie
be˛de˛ sprawiała z˙adnych problemo´w?
– Tak, nawet jestem o tym przekonana. – Tania
pocia˛gne˛ła nosem i obje˛ła Clarisse˛.
– Wobec tego bardzo sie˛ ciesze˛. – Clarissa
serdecznie ja˛ us´cisne˛ła. – A teraz, moja kochana
przyszła szwagierko, lec´ na do´ł do swojego uko-
218
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
chanego. Powiedz tylko jeszcze, czy dasz mi dzis´
pod opieke˛ Lucy, z˙ebys´cie mogli zostac´ z Jame-
sem we dwoje?
Tania zawahała sie˛. Słowa słowami, ale to byłby
prawdziwy test wiary w odmieniona˛ Clarisse˛. Jes´li
powierzy siostrze Jamesa swa˛ najukochan´sza˛ co´r-
ke˛, be˛dzie to oznaczało, z˙e rzeczywis´cie przestała
widziec´ w Clarissie zagroz˙enie dla niej i jej blis-
kich. A to oznacza naprawde˛ pocza˛tek nowego,
szcze˛s´liwego z˙ycia.
Jej mys´li przerwał zasmucony głos Clarissy.
– No tak, powinnam sie˛ domys´lac´, z˙e na to
troche˛ za wczes´nie. Moz˙e...
– Alez˙ nie mam nic przeciwko temu – odparła
zdecydowanie Tania. – Poza tym Lucy do kon´ca
z˙ycia by mi nie wybaczyła, z˙e ja˛ rozła˛czam z Ru-
pertem.
Obie kobiety ponownie sie˛ us´ciskały, s´mieja˛c
sie˛ i płacza˛c ro´wnoczes´nie, jak gdyby przypiecze˛-
towuja˛c tym pojednanie.
Tania w głe˛bi serca wiedziała, z˙e kto´regos´
dnia ta kobieta, kto´ra zrobiła jej tyle krzywdy,
zostanie jej serdeczna˛ przyjacio´łka˛ i powierni-
czka˛.
Tak wie˛c Tania i James spe˛dzili Wigilie˛ sami.
Niemal cały wieczo´r przesiedzieli przed komin-
kiem, snuja˛c szalone plany na przyszłos´c´.
James chciał jak najszybszego s´lubu, tak z˙eby
219
Penny Jordan
jeszcze mogli w nim wzia˛c´ udział Clarissa oraz
Nicholas przed swoim odlotem do Kalifornii.
– Juz˙ nie moge˛ sie˛ doczekac´ – przekonywał –
kiedy zacznie sie˛ nasze cudowne szcze˛s´cie, kiedy
sobie powetujemy wszystkie cierpienia.
– A nie moz˙na by zacza˛c´ od razu? – spytała
przekornie Tania i zacze˛ła przesuwac´ palcami
woko´ł jego ust, wydymaja˛c prowokacyjnie usta.
Po raz pierwszy w z˙yciu odkrywała, na czym
polegaja˛ uroki przekomarzania sie˛ kochanko´w.
Po raz pierwszy czuła sie˛ tak swobodnie i mło-
do, odkrywaja˛c w sobie nienasycone pragnienie
z˙ycia.
– Nawet trzeba – odparł przecia˛gle James.
Była niemal po´łnoc, gdy rozleniwieni i zme˛cze-
ni po miłos´ci lez˙eli obje˛ci przed kominkiem.
Tania us´wiadomiła sobie nagle, z˙e nie powie-
działa jeszcze Jamesowi o dziecku. Przysune˛ła sie˛
do niego i szepne˛ła do ucha:
– Czy to juz˙ czas prezento´w gwiazdkowych?
James otworzył oczy i mrukna˛ł:
– Co? Jeszcze ci mało? Jestes´ istna˛rozpustnica˛.
– Tobie tylko jedno w głowie! – Uszczypne˛ła
go. – Miałam na mys´li co innego. Posłuchaj,
be˛dziemy mieli dziecko.
– Co? Ska˛d wiesz tak szybko? Przeciez˙ dopiero
sie˛ kochalis´my... – James przewro´cił sie˛ gwałtow-
nie na bok, patrza˛c na nia˛ uwaz˙nie.
– Nie pocze˛lis´my go teraz, ty głuptasie! – roze-
220
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO
s´miała sie˛. – Nasze dziecko ma juz˙ trzy i po´ł
miesia˛ca.
– Co takiego? – James wlepił w nia˛ zbaraniały
wzrok. – Chcesz powiedziec´, z˙e wtedy... I nic mi
nawet nie pisne˛łas´?!
– Chciałam ci powiedziec´, cieszyc´ sie˛ razem
z toba˛, pragne˛łam tego bardziej niz˙ czegokolwiek
na s´wiecie. Ale wiesz, jakie były okolicznos´ci.
Gdybym ci to wyznała, zmuszałabys´ mnie do
małz˙en´stwa, a z tego, co wiem od Clarissy, ze-
rwałbys´ z nia˛ wszelkie kontakty.
– Powiedziała ci?
– Tak.
– Powinienem byc´ na ciebie ws´ciekły, tylko z˙e
jakos´ nie moge˛. – James mys´lał intensywnie,
z otwartymi oczami, jak gdyby nadal nie był
w stanie poja˛c´ sensu tego, co włas´nie usłyszał. –
Tatus´ James, alez˙ to s´wietnie brzmi! Jestem chyba
najszcze˛s´liwszym me˛z˙czyzna˛ pod słon´cem!
– A ja najszcze˛s´liwsza˛ kobieta˛. – Tania pocało-
wała go namie˛tnie i wyszeptała prowokacyjnie: –
Teraz kolej na prezent od ciebie.
James obrzucił ja˛ rozleniwionym spojrzeniem,
kto´re sprawiło, z˙e jej ciało ogarna˛ł dreszcz oczeki-
wania.
– To na co masz teraz ochote˛, moje słonko? –
mrukna˛ł.
Gdy Tania wyszeptała mu odpowiedz´ do ucha,
James westchna˛ł i os´wiadczył:
221
Penny Jordan
– Jednak miałem racje˛. Jestes´ wyja˛tkowa˛ roz-
pustnica˛...
W pierwszy dzien´ Boz˙ego Narodzenia, gdy
skon´czył sie˛ szał odpakowywania prezento´w
i wszyscy szykowali sie˛ do lunchu przygotowane-
go przez Tanie˛ i Clarisse˛, James odkorkował szam-
pana i napełnił pucharki.
– Tania i ja chcielibys´my wam cos´ oznajmic´...
– A nawet dwa cosie – sprostowała Tania. –
I zakon´czyc´ pros´ba˛.
– Czyz˙by ktos´ miał zamiar nam oznajmic´, z˙e
ma zamiar sie˛ pobrac´ i spodziewa sie˛ dziecka? –
spytała z niewinna˛ minka˛ Clarissa.
Wszyscy sie˛ rozes´miali.
– Ale, ale – wtra˛cił Nicholas. – A o co chodzi
z ta˛ pros´ba˛?
– A, to. – Tania spojrzała na Clarisse˛ i us´miech-
ne˛ła sie˛ rados´nie. – Chcielibys´my, z˙ebys´cie zostali
rodzicami chrzestnymi naszego dziecka.
222
SZCZE˛S
´
LIWE DZIEDZICTWO