Jeremy Belpois
Podziemny zamek
Tej nocy mija dok adnie dziesi lat
od chwili, kiedy ujrza em j po raz pierwszy, wi c my
,
e nadszed ju w
ciwy moment, aby o tym opowiedzie .
eby ujawni wszystkie niewiarygodne zdarzenia, których byli my wiadkami.
Turni Ishiyama, Ulrich Stern, Odd Della Robbia
i ja, Jeremy Belpois. Ylo i oczywi cie Aelita.
Nie ma dnia, ebym nie my la o Aelicie.
Ta historia jest dla nich wszystkich, dla moich przyjació .
ale przede wszystkim jest dla ciebie.
Kto wie, czy jeszcze s uchasz...
Jeremy
1
MOTYL NA DNIE MORZA
(MORZE JAPO SKIE - 21 GRUDNIA)
Mówi si , e jak w Pekinie motyl trzepoce skrzyd ami, to w Nowym Jorku b dzie
pada deszcz. Mo e tak w
nie by o równie i tym razem, ale trudno powiedzie . Tak to
jest: wszyscy widz , e pada, ale nikt nie potrafi wskaza odpowiedzialnego za to
motyla... We wtorek, 21 grudnia, o godzinie 14.36 statek KNT-17 zarzuci kotwic na
rodku Morza Japo skiego i oficer zameldowa bazie naziemnej:
- Zaj li my pozycj .
W bazie nas uchiwa a Yu ki ko Itou, adna, dwudziestotrzyletnia Japonka. Yukiko
spokojnie, skontrolowa a zza biurka otaczaj ce j monitory, przysun a sobie mikrofon
do ust i powiedzia a:
- Tu baza, wszystko okej. Spuszczajcie Rovy’ego, kiedy wam b dzie pasowa o.
KNT-17 to statek, który kontrolowa kable telekomunikacyjne cz ce Japoni ze
Stanami Zjednoczonymi. By tylko jeden problem: kable znajdowa y si na g boko ci
ponad tysi ca metrów pod poziomem morza. I dlatego do akcji wkracza Rovy. Mimo
miesznego przezwiska by to bardzo wyspecjalizowany robot. ROV: Remotely Operated
Vehicle. Jedyny, który by w stanie spokojnie pracowa pod ogromnym ci nieniem, jakie
panuje w g bi oceanu. Yukiko mia a na swoim monitorze dwa obrazy. Widzia a robota -
co w stylu wielkiej
tej puszki, która w
nie by a spuszczana na fale za pomoc
urawia, a obok mia a obraz oficera pok adowego znajduj cego si na statku.
- Jak si masz, kotku? - zaskrzecza jego g os w radioodbiorniku.
- Do mnie mówisz? - parskn a miechem Yukiko.
- No co ty! Rozmawia em z Rowym.
Kolejny wybuch miechu.
- We si do roboty albo ca a Japonia zostanie bez Internetu!
Awaria podmorskiego kabla telefonicznego trwa a ju od sze ciu godzin. Sytuacja robi a
si niepokoj ca. Przez ten kabel przechodzi a wi kszo rozmów telefonicznych i e-
maili, które Japo czycy wysy ali do Ameryki i odwrotnie. Trzeba by o dzia
szybko i
precyzyjnie. Dzi ki nap dowi rubowemu o du ej mocy Rovy p yn pod wod jak
strza a. Dotar do d ugiego, czarnego kabla, który le
na piaszczystym dnie. Ocean by
cichy i ciemny. Na tej g boko ci nie by o nawet ryb. Gdyby ciemno ci nie rozja nia a
podwodna kamera robota, wydawa oby si , e monitor Yukiko jest wy czony. Min o
kilka minut. Cisz w s uchawkach przerwa g os oficera pok adowego.
- My
, e znalaz em usterk . To chyba nic powa nego.
Z wewn trznej przegrody Rovy’ego wysun o si mechaniczne rami , które
wyd
o si i dotkn o powierzchni kabla. W tej samej chwili urz dzenia elektroniczne
wokó Yukiko zacz y wariowa .
- Stop! - zawo
a instynktownie.
- Co jest?
- Mia am tu... co podobnego do skoku napi cia. Nie umiem tego wyt umaczy ,
ale... wygl da o, jakby si kabel na moment zakorkowa ...
- Yukiko? Mog aby powtórzy ?
- Jak tylko ruszy
ten kabel, wiat o na moment w ogóle przesta o p yn .
- Ale ja go ledwo dotkn em! Poza tym to niemo liwe, eby co takiego si sta o
z kablem wiat owodowym!
Dziewczyna zignorowa a t uwag i spojrza a szybko na monitor.
- W ka dym razie chyba ju wszystko w porz dku. Znowu jest czno .
- Chcesz, eby my jednak dalej naprawiali?
- Nie, nie, nie ma sensu. Misja zawieszona. Wci gnij Rovy’ego i wracaj do domu.
- wietnie, to spotkamy si dzi wieczorem.
Yukiko u miechn a si i za
a sobie kosmyk w osów za ucho.
- Czemu nie?
W czasie gdy w Japonii zaczyna znowu dzia
Internet, we Francji, w sto ówce
szko y Kadic, trzynastoletnia dziewczynka jad a niadanie. Nazywa a si Aelita Stones,
ale w ci gu swojego krótkiego ycia nosi a ju wiele ró nych imion. Jak na swój wiek
by a niewysoka, mia a ma y, zadarty nosek, wielkie oczy i rude w osy przyci te na pazia.
Nosi a wygodne ogrodniczki i w odró nieniu od pozosta ych uczniów, którzy miali si i
gadali jak naj ci, mia a raczej powa ne spojrzenie. W sto ówce szko y Kadic czu o si
wi teczn atmosfer . By przedostatni dzie zaj przed przerw bo onarodzeniow i
lekcje mia y si znowu zacz dopiero w styczniu, prawie dwadzie cia dni pó niej. Du o
wolnego czasu, który mo na fajnie sp dzi w domu z mam i tat . Aelita jednak mia a
inne plany, nie tak przyjemne. Jej rodzice ju nie yli. Dziewczynka mia a wra enie,
jakby min y wieki, odk d zosta a sama na wiecie. Od tego strasznego dnia, w którym
jej ojciec...
- Wszystko dobrze? - a podskoczy a, gdy niespodziewanie zagadn j Jeremy.
Jeremy Belpois mia trzyna cie lat, tyle co ona, przyd ugie jasne w osy i okr
e
okulary na nosie. Jeremy by dla niej wa
osob , poniewa tego strasznego dnia, w
którym jej ojciec...
- Aelita?
Dziewczynka zatrzyma a r
z rogalikiem w po owie drogi. Mia a rozchylone
usta i spojrzenie zagubione w pustce.
- Porazi y j emocje - zauwa
trzeci kumpel. By to Odd Della Robbia, jak
zawsze u miechni ty, z rozwichrzonymi w osami i wygl dem rockmana. - Jeremy, nasz
szata ski plan jest gotów? - zapyta , zwracaj c si do przyjaciela.
-Zapi ty na ostatni guzik - przytakn Jeremy. - Aelita i ja jedziemy do moich
starych na ferie. Moja mama ju si cieszy, e b dzie mia a dziewczynk , któr b dzie
mog a rozpieszcza .
- A ty si nie cieszysz?
- Odwal si , Odd.
- Nasz zakochany informatyk.
Jeremy zaczerwieni si , ale rozmawia dalej jakby nigdy nic, ze wzrokiem
utkwionym w talerzu.
- Wrócimy do szko y w niedziel , dziewi tego. Dzie przed rozpocz ciem
lekcji.
- wietnie! Co powiedzia
swoim starym?
- e b
nocowa u Ulricha.
- Ja te ! I tak nigdy nie sprawdzaj . A inni? S ysza
, co mówili?
- Nie, ale omówili my ju wszystko. Nie powinno by problemów.
- Hej, Aelita, jeste tu z nami? - zapyta Odd, widz c, e przez ca y ten czas
rudow osej nie drgn ani jeden mi sie . Rogalik tkwi nadal nieruchomo przed jej buzi .
- Aelita, je li to zgryw, to wcale nie jest mieszny - powiedzia Jeremy z
niepokojem.
Dziewczynka patrzy a na niego niewidz cym wzrokiem, prawie nie mrugaj c.
- Ty si nazywasz Jeremy, prawda?
Z niedowierzaniem wbi w ni wzrok, a potem za mia si , speszony. Odd uda ,
e bierze udzia w zabawie:
- Tak, on jest Jeremy, a ja jestem Odd. Jeste my twoimi najlepszymi przyjació mi.
Pami tasz?
Mia to by
art, ale Aelita si nie za mia a.
- Nie - odpowiedzia a.
2
PUSTY DOM
(FRANCJA, MIASTO ELAZNEJ WIE Y, 9 STYCZNIA)
Nowy Rok zacz si od wyj tkowych mrozów. Rankiem w niedziel , 9 stycznia,
poci g przyjecha na stacj z godzinnym opó nieniem. Na bia ym tle wida by o dwa
ciemne pasy szyn. nieg pada przez ca noc i wygl da o na to, e jeszcze b dzie pada .
Drzwi poci gu otworzy y si z sapni ciem. Jeremy pomóg Aelicie wynie walizki.
- Cze ! - przywita ich g os z peronu. - Ale si na was naczeka em.
By to Ulrich Stern, wysoki i chudy ch opak okutany w czerwon puchow
kurtk . Na g owie mia wielk we nian czap dla ochrony przed wiatrem. Spod czapki
wystawa ciemny kosmyk, który zawsze spada mu na czo o. Aelita i Jeremy ucieszyli si
na jego widok.
- Siemasz! Jak tam ferie?
Ulrich wzruszy ramionami, wi c Jeremy ju o nic wi cej nie pyta . Wiedzia , e
przyjaciel przechodzi w
nie trudny okres i nie bardzo dogaduje si z rodzicami. Ulrich
bez wysi ku podniós jedn z dwóch walizek.
- Jak si masz, Aelita? Fajnie by o u pa stwa Belpois?
- Rodzice Jeremy’ego s bardzo mili - u miechn a si dziewczynka. - A jego
matka wietnie gotuje!
- Super - mrukn Ulrich. Potem popatrzy na nich w milczeniu, nie wiedz c, jak
powiedzie o tym, co sk oni o go do przyj cia na stacj . Na koniec waln prosto z mostu,
tak jak lubi :
- A lepiej ci z pami ci ?
Aelita mocniej otuli a si kurtk . Jej oddech zmienia si w par .
- Powiedzmy, e spoko. Pami tam, kim jeste , a to ju co !
Ulrich u miechn si sceptycznie. Ruszyli przez oblodzone i liskie ulice miasta.
niegu napada o tyle, e wszystko dooko a wygl da o jak jeden bia y dywan.
- Ale zi b! W tym pustym domu zamarzniemy na ko - szcz ka z bami Jeremy.
- Luzik - uspokoi go Ulrich. - Wczoraj Yumi zakrad a si tam i w czy a
ogrzewanie. B dzie jak w bajce.
- Odd ju jest? - dopytywa si Jeremy, chuchaj c w zmarzni te d onie.
- Wróci dzi rano. Pomaga Yumi porz dkowa dom.
- Ekstra.
- No tak - zgodzi si Ulrich. - Nasz „szata ski plan”, jak to mówi Odd, si
sprawdza.
To Jeremy wpad na pomys , eby bez wiedzy rodziców wróci do szko y dzie
przed rozpocz ciem lekcji. Zamierzali sp dzi razem niedziel , bez obawy, e kto
dzie si wtr ca w ich sprawy. On i Odd powiedzieli, e b
nocowali u Ulricha,
Ulrich, e b dzie u Jeremy’ego, Yumi, e u Aelity. Jeremy wykorzysta nawet
komputerowy program d wi kowy. Zadzwoni do wszystkich rodzin, podaj c si za
ka dym razem za innego rodzica i potwierdzaj c wymówk . Istotnie, szata ski plan.
Dzi ki niemu zyskali czas i spokój, których potrzebowali, aby za atwi pewn spraw .
Kto oczy ci ze niegu drewnian tabliczk na bramie i teraz mo na by o z atwo ci
odczyta napis PUSTELNIA. W znajduj cym si za ogrodzeniem ogrodzie rozci ga si
taki sam ksi ycowy krajobraz jak w ca ym mie cie. Na niegu wida by o podwójny
rz d ladów, które prowadzi y a do ganku. Pustelnia by a wysok i w sk will ze
spadzistym dachem. Sk ada a si z dwóch pi ter i sutereny. Przylega do niej niski gara .
Otacza y j pokryte niegiem wierki. Drzewa ros y g ciej za budynkiem, w miejscu,
gdzie niskie ogrodzenie oddziela o ogród od parku szko y Kadic.
Aelita przystan a, aby przyjrze si ciemnym szybom, bia ym kolumienkom na
ganku i drzewom.
- Pami tasz ten dom? - spyta j Jeremy.
- Jak przez mg . Ale mam niejasne wra enie... Czuj , e jest to miejsce, do
którego jestem bardzo przywi zana.
Jeremy przytakn .
- Jak na pocz tek to obiecuj ce! Ale teraz wejd my do rodka, bo zimno jak nie
wiem.
W rodku Odd przyczepia do sufitu kolorow girland . Skoro tylko us ysza , e
drzwi si otwieraj , ze zwinno ci kota zeskoczy z drabiny, z ca ej si y klepn Ulricha
w plecy i zacz
ciska Aelit , na co Jeremy patrzy z niejak zazdro ci .
- Cze ! - powita a ich Yumi, wychodz c piesznie z kuchni. Jej migda owe oczy
yszcza y, a na twarzy jak zwykle mia a swój lekki, zagadkowy u miech.
Yumi Ishiyama, ostatnia z paczki, by a najstarsza i najbardziej odpowiedzialna,
przynajmniej w teorii. Wysoka i szczup a, uwielbia a ubiera si na czarno, pod kolor
osów. Jej rodzice byli Japo czykami. Do Francji przeprowadzili si zaraz po jej
urodzeniu.
- Jak ferie? - spyta j Jeremy.
- Nie le. Uda o mi si nawet poje dzi na nartach. A wy?
Rozmow przerwa nagle oskot wywracanych rzeczy. Zaraz potem pojawi si
Kiwi, pies Odda, który zacz gania mi dzy przyjació mi i rado nie merda ogonem.
ród artów i u cisków wszyscy opowiedzieli sobie o feriach. Potem uznali, e czas
zabra si do pracy. Ulrich wdrapa si na drabin , aby zawiesi girland . Odd i Jeremy,
kucharze grupy, przenie li si do kuchni. Mama przygotowa a dla Yumi blach
zapiekanego makaronu, a oprócz tego dziewczynka zrobi a zakupy, kupi a popcorn,
napoje, wst pnie obgotowane mi so na piecze i siatk ziemniaków.
- Uwa aj i nie obetnij sobie palca - powiedzia Jeremy do Odda, który z
obieraczk w r ku sadowi si na krze le. Przyjaciel zignorowa t uwag .
- Gadaj, jak si czuje Aelita? - zapyta , jakby to le
o mu najbardziej na sercu.
- Dobrze - odpowiedzia Jeremy, wzruszaj c ramionami. - Pami wróci a jej ju
prawie ca kiem. Przypomina sobie nas i sporo wydarze z ostatnich lat...
Zamy li si na chwil , po czym doda :
- ...oprócz Lyoko.
- Co to znaczy „oprócz Lyoko”?
- Znaczy, e ca kowicie wymaza a z pami ci wszystko, co wi e si z Lyoko -
westchn Jeremy.
- I Xan te ?
- I Xan te .
Odd sko czy obiera ziemniaka i wzi nast pnego.
- My lisz, e ta amnezja jest z winy Xany?
- Niemo liwe - odpar Jeremy powa nie. - Xana nie yje.
- Super by a wy erka! - wykrzykn Ulrich, wstaj c od sto u.
- Zgadnij, kto b dzie my talerze? - mrugn porozumiewawczo Odd.
- Wykluczone! To robota dla bab!
Yumi szturchn a go okciem w brzuch.
- Zamierza
my z Aelit ci pomóc - powiedzia a ze z
liwym u mieszkiem. -
Ale skoro twierdzisz, e to robota dla bab, zostawimy ci t przyjemno .
Ulrich burcza co z niezadowoleniem, a reszta si z niego za miewa a. Nagle
Jeremy wsta od sto u, znikn na chwil w pokoju obok i wróci , trzymaj c jak
torebk .
- Naczynia nie zaj c. Co powiecie na spacerek? - zaproponowa z entuzjazmem.
- Nie widzisz, jaka jest pogoda, Einstein? - zaprotestowa Odd, pokazuj c na
okno. - Przynajmniej tysi c stopni poni ej zera. I za
si , e zaraz zacznie pada
nieg.
- Kiedy jest tysi c stopni poni ej zera, nieg nie pada- sprostowa „Einstein”. Odd
prychn i przewróci oczami. - W ka dym razie nie mo emy i bardzo daleko. Do parku
Kadic b dzie w sam raz.
Yumi przygl da a mu si z powa
min .
- Co ci chodzi po g owie? - zapyta a.
Jeremy otworzy torebk i wyci gn z niej ma kamer cyfrow .
- Chcia bym zrobi wideopami tnik - wyja ni . - Pomy la em, e by oby
zabawnie, gdyby my opowiedzieli przed kamer , co nam si przydarzy o. Kto wie, mo e
kiedy nam si przyda.
- wietny pomys - przytakn a Yumi z przekonaniem.
- A ja zgadzam si z Oddem - przyzna Ulrich. - Po co tyle k opotu?
Yumi drugi raz szturchn a go okciem, tym razem mocniej i bardziej
precyzyjnie. St kn .
- To co, ruszamy? - zach ci ich Jeremy. Nikt wi cej ju nie protestowa .
Za
yli kurtki i szaliki i odwa nie wyszli na zewn trz. Niebo by o szarofioletowe.
Zanosi o si , e b dzie pada
nieg. Jeremy poszed za dom, toruj c drog . Odd i Aelita
pod yli tu za nim. Ulrich z Yumi zostali z ty u.
- Te szturcha ce nie by y wcale mi e - mrukn ch opak, obra ony.
- A to nie ty jeste tu mistrzem sztuk walki? - zakpi a. - Nie mów, e nie kapujesz,
czemu Jeremy nam zaproponowa t hec z wideopami tnikiem.
- Noo... - zawaha si . - Prawd mówi c, to nie.
- Dla Aelity, mato ku! Jak b dziemy opowiada o Lyoko od samego pocz tku,
mo e wróci jej pami .
Ulrich, nie do ko ca przekonany, mocniej naci gn sobie we nian czapk na
czo o. Wszyscy wyszli tyln furtk z Pustelni i ruszyli przez park. nieg si ga tam
prawie do kolan i panowa a cisza. Kiwi w podskokach biega tam i siam. Przystan li, gdy
dostrzegli spadziste dachy budynków Kadic, czarne na tle zimowego nieba. Byli na ma ej
polance. Jeremy i Odd zacz li kopa r kami w niegu.
- Patrz - szepn Ulrich do Yumi. - Odd nie wytrzyma d
ej ni pi sekund...
cztery... trzy...
Gdy doszed do „jeden”, Odd nabra w d onie wie ego niegu, zrobi du kulk
i rzuci j w nich z ca ej si y. Ulrich schyli si i nie ka trafi a Yumi prosto w twarz.
- He, he! - za mia si Ulrich, klepi c j po plecach. - A nie mówi em?
- Zap acisz mi za to, Odd! - wrzasn a Yumi, zanurzaj c r ce w niegu.
Rozgorza a bitwa.
- Dosy , dosy , poddaj si ! - wysapa a Aelita kilka minut pó niej.
Potem zwali a si na nieg obok Jeremy’ego, który ju wcze niej si podda .
Walcz c na nie ki, oczy cili du y kawa ek polanki i ods onili zielone k pki trawy oraz
wielk , zardzewia
elazn pokryw od studzienki kanalizacyjnej. Dziwne, e ta
najzwyklejsza okr
a p yta nie znajdowa a si na ulicy, ale w samym rodku parku.
- Ulrich! - zawo
Jeremy, trzymaj c kamer . - Zacznij opowiada , dobra?
- Ja? - wzdrygn si Ulrich.
- W ko cu pierwszy zszed
ze mn ...
- No przesta , nie rób takiej miny, Ulrich - nalega a Yumi.
- Je li ty zaczniesz, obiecuj , e pomog ci ze zmywaniem. Zgoda?
- Dobra, w takim razie... - odchrz kn i ust pi .
Wszyscy dobrze wiedzieli, dlaczego Jeremy zatrzyma si ko o tego w azu, nie musieli o
tym rozmawia . To w
nie tu wszystko si zacz o... Dla Ulricha Jeremy zawsze by
tylko klasowym kujonem. Od kiedy zacz li chodzi do szko y Kadic, zdarza o im si
tylko burkn do siebie „tak”, „nie” i w przelocie „cze ”. Ulrich pozna si na Jeremym
o wiele pó niej. Szko a Kadic sk ada a si z kilku po czonych ze sob budynków. Dwie
szerokie aleje prowadzi y od g ównej bramy a do pomieszcze administracji. Mie ci y
si one w g ównym budynku, od którego odchodzi y boczne skrzyd a, oddzielone od
siebie dziedzi cami. W pierwszym skrzydle by y klasy. W drugim niskim skrzydle,
oddzielonym od pierwszego centralnym dziedzi cem, znajdowa y si sto ówki. W
ostatnim skrzydle mie ci si internat. Na najwi kszym dziedzi cu, tym mi dzy
sto ówkami a internatem, by o szkolne boisko. Tego dnia Ulrich sta ko o jednego z
automatów do kawy rozstawionych wokó boiska. Razem z nim by Odd, jego nowy
kolega z pokoju, który ca y czas gada i gestykulowa , podczas gdy on popija spokojnie
napój z puszki. W pewnej chwili do automatu podszed Jeremy, w
monet i nacisn
przycisk. Pr d kopn go tak silnie, e kujon polecia na ziemi jak worek kartofli. Po
chwili wahania Ulrich pospieszy mu z pomoc i odprowadzi go do piel gniarki. Na
szcz cie nic powa nego mu si nie sta o. Ulrich po egna go i oddali si w zamy leniu.
Kilka dni potem Ulrich us ysza omot i krzyki dochodz ce z pokoju Jeremy’ego. Pobieg
tam i zasta koleg zaj tego walk z czym w rodzaju puszek na kó kach - najwyra niej
co posz o nie tak w czasie do wiadcze naukowych.
- Pomó mi! Wy cz to!
Ulrich wyci gn wtyczk i wszystko wróci o do normy.
- Dzi ki.
- Spoko. Zaczynam si przyzwyczaja , e trzeba wyci ga ci z k opotów.
Jeremy Belpois spojrza na niego powa nie zza zaparowanych okularów i po
chwili ciszy o wiadczy :
- To co zupe nie innego.
- e co?
- Nie mog ci tutaj tego wyja ni .
- To gdzie?
- Na zewn trz. W parku. Ale nie od razu, jutro.
Ulrich przygl da mu si z niedowierzaniem przez kilka sekund, ale si zgodzi .
Nazajutrz s
ce przeb yskiwa o mi dzy li mi, rzucaj c zielonkawe wiat o. Cie dawa
wytchnienie od tego upalnego, wiosennego dnia. Ulrich ze zdziwieniem obserwowa
swojego nowego koleg , który skaka od krzaka do krzaka jak sp oszony królik.
- Jeste pewien, e to odpowiednie miejsce?
Jeremy popatrzy na niego wilkiem.
- Nikt ci nie kaza przychodzi .
- Robi to dla ciebie. Boj si zostawi ci samego. Masz talent do pakowania si
w k opoty.
Ten mieszny okularnik, zawsze tak tajemniczy i samotny, wzbudzi ciekawo
Ulricha.
- To tu! - wykrzykn wreszcie Jeremy. - Jest!
Wystaj cy z trawy w az wydawa si tu zdecydowanie nie na miejscu.
- Pomó mi - poprosi Jeremy.
Ch opcy zdo ali wspólnie podnie ci
elazn p yt . Ci g zardzewia ych
uchwytów schodzi w dó pionowego kana u. Z do u dolatywa nieprzyjemny zapach.
- I ja mam niby zej tam na dó ?
- Nie p kaj - uci Jeremy, spuszczaj c si do dziury jako pierwszy.
Ulrich zawaha si , ale zacz schodzi za nim. Coraz ni ej i ni ej. Po ciemku.
Nagle jego stopa, zamiast na kolejny szczebelek, trafi a na pró ni . Ch opiec zachwia si
i znieruchomia , zwisaj c z uchwytu jak kie basa z haka w sklepie mi snym.
- No co jest? L k wysoko ci? - dobieg z do u g os Jeremy’ego.
- Schodki si sko czy y. Skacz.
- Co to ma znaczy skacz?!
- No dawaj, to najwy ej pó tora metra, nie wi cej.
ci ni ty w cementowej rurze Ulrich zacz si zastanawia , kto go do tego
zmusi . Jeremy wygl da na spokojnego cz owieka... ale najwyra niej mia co nie tak z
ow . Musia by troch stukni ty, jak wszyscy geniusze.
- Ulrich, ruszaj si !
Skoczy , przetoczy si przez bark i natychmiast podniós si na nogi, zdziwiony,
e jest jeszcze ca y. Rozejrza si dooko a i zobaczy , e znajduj si w przestronnym i
le o wietlonym tunelu, którego nie by o wida z góry. Zauwa
równie , e ma mokre
spodnie. Dnem tunelu p yn o co w rodzaju szarawej rzeczki i... Jejku, w yciu nie czu
podobnego smrodu! Tunel wype nia okropny, dusz cy fetor.
- Tu si ... ee... nie da oddycha - d awi si Ulrich.
- To s
cieki - wyja ni spokojnie Jeremy. - Jeste my w kana ach, stary.
- Idealne miejsce... ee... na mi wycieczk !
- No to czego stoisz, jakby ci zamurowa o! Im szybciej si ruszymy, tym
szybciej st d wyjdziemy.
Ulrich nie da sobie tego powtarza dwa razy. Ch opcy ruszyli po czym w
rodzaju chodnika, który ci gn si wzd
ohydnego cieku. Ich cienie uk ada y si na
cianach w potworne figury. Cisz przerywa y tylko ich kroki i jakie zatrwo one piski.
- Szczury? - spyta Ulrich.
- S uchaj, jaka cz
zdania: „Jeste my w kana ach” nie jest dla ciebie jasna?
Oczywi cie, e szczury. I je li naprawd chcesz wiedzie , te czarne rzeczy, które p ywaj
tam w dole, to s ...
- Okej! Okej! Kapuj ! - przerwa mu Ulrich z niecierpliwym gestem.
Po kilku krokach tunel nagle zako czy si krat , która zamyka a przej cie. Nowy
ci g przymocowanych do ciany elaznych uchwytów prowadzi do góry.
- Wracamy na powierzchni .
Ulrich westchn . By pewien, e ciuchy przesz y mu na zawsze zapachem kana u.
Wspi li si w gór , gdzie znajdowa a si druga metalowa klapa. Kiedy j odsun li,
wiat o s oneczne prawie ich o lepi o. Ulrich wylaz na zewn trz. I zaniemówi .
Wydostali si na powierzchni filaru mostu prowadz cego do starej fabryki -
gigantycznego budynku, który w ca
ci zajmowa samotn , rozpra on od s
ca
wysepk . Pod nimi szumia a spokojnie rzeka, która przep ywa a niedaleko od Kadic. Za
plecami Ulricha ulic , któr kiedy je dzi y do fabryki ci arówki, blokowa a wielka
brama z drutem kolczastym u góry. Asfalt by pop kany, a z jezdni tu i ówdzie wyrasta y
pki trawy. Most te nie by w dobrym stanie. Metalowe filary grozi y zawaleniem,
prze ar a je rdza. Ale panorama by a naprawd niesamowita. Z mostu wida by o w
oddali opuszczone baraki, wierzcho ki drzew i budynki Kadic.
- adnie, co? - u miechn si Jeremy.
- Tak. Ciekawe, dlaczego ju nikogo tu nie ma.
- Troch bada em t spraw i... nic nie znalaz em. Fabryka zosta a zamkni ta, gdy
byli my mali. Z jakiego powodu w
ciciel, zamiast j sprzeda , wola j zostawi , eby
sobie w spokoju ple nia a. Potem za miastem powsta nowy obszar przemys owy i ca a ta
dzielnica popad a w ruin - Jeremy przerwa i zapatrzy si na wysp . - Wcze niej czy
pó niej kto to kupi i zbuduje parkingi. Albo biura. Albo mo e hotel - doko czy .
Nieczynna fabryka wygl da a ponuro. Ulrichowi przysz o do g owy, jak
wykorzysta ca y ten teren: zbudowa si ownie, rampy do skateboardu, jakie fajne
lokale i wypasiony park rozrywki.
- Chod my- Jeremy potrz sn go za rami , a potem wszed na most.
- Dok d?
- No jak to dok d? Do fabryki.
3
ERIK MC KINSKY
(STANY ZJEDNOCZONE, KALIFORNIA, 9 STYCZNIA)
- B dziesz dzi po po udniu na meczu baseballowym?
- Tak... to znaczy, nie wiem... Mo e b
zaj ty.
- Dalej t grup muzyczn ?
- To nie jest grupa. To zespó stulecia.
- Skoro tak uwa asz.
Ch opcy rozmawiali, siedz c na skraju boiska. Pierwszy z nich nazywa si Mark
Holeman. By to jedenastoletni dryblas, który nosi czapeczk i szalik Massachusetts
Rippety Indians, szkolnej dru yny baseballowej. Drugi za nazywa si Erik Mc Kinsky,
by w tym samym wieku i nosi odblaskow puchówk z logo Ceb Digital, tego w
nie
zespo u stulecia. Na plecach mia zdj cie Gardenii, jego wokalistki, która siedzia a
okrakiem na gitarze jak czarownica na miotle. Na wprost ch opców znajdowa o si puste
boisko Rippety Indians. Za ich plecami wznosi si nowoczesny i troch smutny gmach
szko y Rippety. By to wielki, ró owy sze cian z du ymi przeszklonymi oknami,
rozmieszczonymi na fasadzie jako tak przypadkowo. Mark wyrwa z ziemi k pk
tawej trawy i westchn .
- S uchaj. Ceb Digital s fajni, a Gardenia jest bombowa, ale...
- Fajni? Bombowa? Ona jest boska! I dzi po po udniu jest wielki koncert...
- Erik, otwórz oczy! Ju nie potrafisz my le o niczym innym. Zamykasz si w
pokoju i s uchasz ich p yt. Potem w czasz Internet i ogl dasz tylko ich stron , nast pnie
siadasz przed telewizorem i ogl dasz ich ostatni wideoklip...
- No i co z tego? - zapyta poirytowany Erik i ukradkiem wyci gn s uchawk z
ucha. Ju mo e trzynasty raz z rz du s ucha Luv Luv Punka, ostatniego singla zespo u.
Byli naprawd odjazdowi.
- Do licha! ycie to nie tylko Ceb Digital.
- No tak, lepiej jest ogl da Indians, jak dostaj baty jak... jak nie wiem kto. Powinni
przynajmniej pozwoli ci pogra . By to cios poni ej pasa i Erik po
owa go
natychmiast. Mark marzy o tym, eby gra w dru ynie szkolnej. Od dwóch lat nie
opuszcza ani jednego treningu i stara si na wszelkie sposoby przekona trenera, eby
pozwoli mu do czy do dru yny. Jednak stara si na pró no. Mark naprawd nie mia
talentu do baseballu.
- Ja przynajmniej sp dzam czas na powietrzu!
- Ale jest zima! I na dodatek zimno jak w psiarni.
To by a prawda. Wstali i pobiegli, eby wzi rowery, które zostawili ko o
otaczaj cej boisko metalowej siatki. Erik przejecha z piskiem opon przez oblodzon
alejk i zatrzyma rower ko o pogi tej skrzynki na listy, na której by o napisane: MC
KINSKY.
- Mamo, wróci em! - krzykn , otwieraj c drzwi na o cie . Potem rzuci plecak i
zdj puchow kurtk . K tem oka zobaczy matk le
na niebieskim materacu w
salonie.
- Cze ... skarbie... - wysapa a. - Robi ... w
nie... gimnastyk ...
Matka Erika by a maniaczk aerobiku. Ranki mia a zaj te przez wiczenia na
rozgrzewk , a popo udnia sp dza a w si owni.
- Id na gór do pokoju!
- Sko cz ... rozci ganie... i przyjd ... ci przywita ...
Na ekranie monitora wy wietli si napis MUSIC-OH. A potem JESTE PO
CZONY.
Z g
ników p yn o na ca y regulator Luv Luv Punka, a fio kowe oczy Gardenii zdawa y
si
ledzi Erika z g bi pulpitu. W skrzynce by y dwadzie cia dwa nieprzeczytane e-
maile - oficjalny newsletter Ceb Digital; facet, który chcia kupi bilety na koncert, „cena
nie gra roli”, nowe wiadomo ci z forum Music-Oh. Ch opiec zaj si nimi ze spokojem.
Jaka Lisette93 pisa a:
Siemaaa Erik!!! Fajowo, ze mi odpowiedzia
i ze zarejestrowa am si na forum
i jestem teraz ful wypas fank !
Erik ju mia skasowa ten e-mail, gdy zainteresowa a go dalsza cz
:
eby podzi kowa poka e ci 1 sekret: zdj cie Gardenii jak pracowa a jako
kelnerka zanim zosta a prawdziwa gwiazda za sprawa swego cudownego g osu!!! Tylko
mnie nie pytaj jak spotka am te lask ...
Erika przeszy dreszcz. Wszyscy prawdziwi fani Ceb Digital wiedzieli, e
Gardenia, zanim razem z gitarzyst Frenem za
a zespó , pracowa a jako kelnerka w
restauracji Skate Willy w Bostonie. I wszyscy wiedzieli, e gdy tylko zespó odniós
sukces, ich mened er sprz tn wszystkie zdj cia, podpisane papierowe serwetki, bluzki
noszone w tym okresie przez Gardeni . Nie zachowa o si ani jedno zdj cie Gardenii w
stroju Willy-Girl, a gdyby znalaz o si jakie , to, no có ... by oby bezcenne. W e-mailu
Llssette93 nie by o za czników, tylko link. Erik ju zamierza klikn na niego dr
. I w
nie w tym momencie do pokoju, wion c zapachem brzoskwiniowych perfum,
wpad a jego matka.
- Erik, kotku! - zawo
a. - Chod na dó , przygotowa am ci ma e co nieco.
Erik nadal gapi si w ekran.
- Id . Chwila.
Matka z czu
ci zmierzwi a mu w osy.
- Ci gle przed komputerem! To niezdrowe. Zejd my, ju dziesi ta, a ty jeszcze
nic nie jad
.
Jej ton nie dopuszcza sprzeciwu. Erik zrozumia , e b dzie musia prze
na
potem spotkanie z Gardeni . W tym momencie wewn trz komputera ch opca inna istota
zrezygnowa a z czekania. Cyfrowe stworzenie p ywa o w niesko czonej nico ci, gdzie
nie by o ani imion, ani wspomnie . Czeka o, jak zamkni ta w kokonie larwa, na
odpowiedni moment, by si uwolni i sta si doros ym osobnikiem. Potem ciemno ci
rozci promie
wiat a. Mechaniczne szczypce zbli
y si powoli, uciskane przez wiele
metrów sze ciennych wody. Musn y j . Wtedy si obudzi a. Ale nie wiedzia a,
dlaczego. Ani co powinna zrobi . Czu a tylko siln potrzeb odzyskania w asnych
wspomnie . By a pewna, e gdzie s , ale gdzie? Musi je znale
- dzi ki nim zrozumie,
co ma robi . Co ukrytego w komputerze Erika wiedzia o, e ta pami czeka zamkni ta
w niewidzialnym sejfie. Potrzebowa o klucza, eby go otworzy . Potrzebowa o oka,
którym mog oby patrze przez dziurk od klucza. O, tak. Oko. Musi znale swoje oko.
Oko Xany.
Erik musia wypi obrzydliwy koktajl marchewkowy i wys ucha tego samego co
zawsze, czyli kazania matki:
- Ca e wakacje siedzia
zamkni ty w pokoju i s ucha
muzyki! Mog
chocia wyj z tym twoim przyjacielem, Markiem, i troch si porusza ...
Erik udawa , e s ucha, ale czu , jak ro nie w nim niepokój. Nie móg zapomnie
o tym e-mailu. Skoro tylko matka wróci a do gimnastyki, ch opiec pobieg do pokoju i
zamkn drzwi na klucz. Chcia mie pewno , e nikt nie b dzie mu przeszkadza . Tylko
mnie nie pytaj jak spotka am te lask ... Podekscytowany Erik wstrzyma oddech. Potem
podniecenie zmieni o si w strach. Tym razem Ceb Digital nie mieli z tym nic
wspólnego. By to parali uj cy strach, taki jaki si odczuwa, kiedy si my li, e tu za
zamkni tymi drzwiami jest co okropnego. R ka na myszce zadr
a. Klik. Na ekranie
komputera nie pojawi a si Gardenia o wielkich fio kowych oczach. Prawd
powiedziawszy, nie by o nawet zdj cia. By za to rysunek. Ko o po rodku i dwa
koncentryczne pier cienie dooko a. Cienka kreska u góry i trzy nieco grubsze kreski u
do u przecina y drugi, zewn trzny pier cie .
- Zwyk a cierna... - wymamrota zawiedziony Erik.
Potem jednak zacz si przygl da rysunkowi. Co to takiego w
ciwie? Tarcza
strzelnicza? Logo? Erik nie móg oderwa oczu od ekranu. Nie wiedzia dlaczego, ale ten
rysunek przypomina mu pewn konkretn rzecz. Oko. Klikn na nie.
4
PODZIEMNY ZAMEK
(FRANCJA, MIASTO ELAZNEJ WIE Y, NIECO WCZE NIEJ)
W rzeczywisto ci wszystko zacz o si nieco wcze niej, jeszcze zanim Ulrich
zszed za Jeremym do kana ów. W momencie, gdy si naprawd zacz o, Jeremy by
sam. Pani Hertz co semestr og asza a konkurs klasowy na najbardziej oryginalny
eksperyment naukowy i Jeremy zawsze wygrywa . Tamtym razem zdecydowa , e
skonstruuje miniaturowego robota. Brakowa o mu kilku cz ci, aby uko czy prototyp, a
w szkole nie znalaz nic, co by mog o mu si przyda do dalszej pracy. Potem
przypomnia sobie o znajduj cej si niedaleko od szko y opuszczonej fabryce. Pomy la ,
e mo e tam znajdzie co przydatnego. Poza tym niedawno odkry tajne podziemne
przej cie, które prowadzi o z parku Kadic w
nie do starej fabryki... Metalowa klapa
azu by a na zewn trz ca kiem zardzewia a. Ale kiedy j podniós , na odwrocie ukaza
si dziwny symbol i tajemniczy napis: Green Phoenix - Zielony Feniks. Ten sam symbol
by wyryty u stóp metalowej drabinki, która prowadzi a do kana ów. Znajdowa si te w
pionowych szybach, jakby mia wskazywa drog . A potem... przy wej ciu do starej
fabryki, która sta a na wyspie na rodku rzeki, znowu ten nieco zatarty ju symbol.
Zielony Feniks. Do zrujnowanej fabryki prowadzi sk pany w s
cu most. Od g ównej
bramy dochodzi o si do w skiej galerii, która wisia a kilka metrów nad ziemi . Hala
by a ogromna i opustosza a. Wzd
cian bieg y k adki i korytarze. D wigi i inne
nieu ywane urz dzenia by y podtrzymywane przez stalowe belki. Okna o du ych
zakratowanych szybach wychodzi y na rzek . Zosta y w nich tylko nieliczne brudne
szyby. Nikt tu nie zagl da od wielu lat. Jeremy postanowi poszpera na parterze. Ostatni
robotnicy zostawili wszystko w nie adzie: rury i opony od ci arówek, urz dzenia
elektroniczne, belki, cz ci mechaniczne. By a to prawdziwa kopalnia skarbów. Tu móg
znale cz ci do swojego robota. Szkoda, e z drabiny, która kiedy pozwala a zej na
parter, zosta o tylko kilka zwisaj cych w powietrzu szczebelków. Jeremy spostrzeg dwa
grube kable przyczepione do sufitu za pomoc solidnych haków. Kable zwisa y blisko
galerii i si ga y a do ziemi.
„Powinny wytrzyma mój ci ar...”, pomy la .
apa jeden i poci gn go z ca ej si y. adnego podejrzanego d wi ku.
Wydawa si mocny.
- Jaba-daba-duuu! - krzykn , spuszczaj c si w dó po kablu. Kilka sekund potem
przekozio kowa po zakurzonej posadzce. Piek y go obtarte d onie.
Ale uda o si . Zacz kr ci si po opuszczonej hali, szukaj c czego ciekawego.
Nagle, troch przez przypadek, zauwa
wind . By to prosty metalowy kontener,
uruchamiany przez d wigni , która zwisa a na sznurku ze skrzyni sterowania. Tylko
jeden czerwony przycisk, aby zjecha w dó .
„Ciekawostka, dok d jedzie”, pomy la Jeremy, stoj c na metalowej pod odze i
wcisn przycisk.
Tak naprawd to nie wierzy , e winda ruszy - a tu krata ochronna jednak opu ci a si , a
stary silnik zacz pracowa . Jeremy zacz my le , e pope ni b d. Po mniej wi cej
minucie jazdy w ciemno ci winda zatrzyma a si i krata znów si podnios a.
Fotokomórka uruchomi a mechanizm i automatyczne drzwi otworzy y si z sykiem.
Jeremy znalaz si w wielkiej sali. By o tu jak w zamku - starym, zniszczonym i
tajemniczym. ciany wieci y ch odnym, zielonkawym wiat em. Z sufitu zwisa o
pot
ne urz dzenie sk adaj ce si z rur i kabli elektrycznych. Prowadzi y one do
wisz cego po rodku wielkiego ko a. Na pod odze, na podwy szeniu, znajdowa o si
drugie ko o przypominaj ce platform teleportacyjn z filmów fantastycznonaukowych
albo wyrzutnie, z których wylatuj pociski w kreskówkach. Tylko e to nie by o w
kreskówce. To by o w realu. I by o przed nim. Jeremy nie wierzy w asnym oczom. Z
sufitu zwisa o mechaniczne rami , które s
o do sterowania wieloma zgaszonymi
ekranami i klawiatur . Przed ekranami znajdowa si wygodny fotel z rz dem przycisków
na por czach. Stanowisko dowodzenia. Konsole do sterowania statkiem kosmicznym,
Jeremy zapomnia na chwil o celu swej wizyty i o swoim do wiadczeniu naukowym.
owa mu p ka a od nat oku pyta : kto zbudowa co podobnego w podziemiach starej
fabryki? Ludzie? A mo e kosmici? I wreszcie - po co, dlaczego? Podszed do stanowiska.
Szybki rzut oka wystarczy , aby rozwia pierwsz w tpliwo . Przed ekranami sta a
normalna klawiatura typu ameryka skiego, najcz ciej u ywana przez programistów. A
zatem to miejsce zosta o zbudowane przez ludzi. Kosmici nie mogli zna ziemskiego
alfabetu. Ale gdzie si w
ciwie znajduje? W bazie wojskowej? Na opuszczonym planie
z filmu fantastycznonaukowego? Nagle Jeremy przypomnia sobie o drucie kolczastym
przed mostem i o gro nie brzmi cych tabliczkach rozsianych po ca ej fabryce:
NIEBEZPIECZE STWO, W ASNO
PRYWATNA, WYSOKIE NAPI CIE...
Rozejrza si dooko a i pomy la , e w pomieszczeniu mog znajdowa si ukryte
kamery. Jego obecno mog a zosta zarejestrowana. Gdzie mo e w czy si ju alarm.
Zaraz po niego przyjd . Kto go porwie i nikt go ju nie zobaczy. Chocia si wysila , nie
potrafi sobie wyobrazi , kto to mia by by .
- Je li mam ma o czasu - powiedzia na g os, aby doda sobie odwagi - to
przynajmniej wykorzystam go, eby zobaczy , co to takiego.
Usiad w fotelu...
...i odkry , e nic to nie da o - przyciski nadal by y wy czone, tak samo jak monitor i
klawiatura. Musi zatem znale
g ówny wy cznik. Jeremy przeszuka uwa nie ca sal .
Sprawdzi wielki komputer, który zwisa z sufitu, ciany, wiat a... przetrz sn wszystko,
ale bez skutku. Wsiad ponownie do windy-kontenera, któr przyjecha .
„A teraz, jak przypuszczam, wróc tym na gór ”.
Nacisn wielki czerwony przycisk, eby sprawdzi swoj teori , i zaraz znalaz
si na parterze fabryki. Nacisn go ponownie i znowu zjecha do laboratorium
komputerowego. Straci pi minut, ale post pi zgodnie z maksym pani Hertz: droga
naukowca sk ada si z eksperymentów, nie mo na nigdy bra niczego za pewnik.
Zatrzyma si na chwil , eby si zastanowi . Je li jedyn drog ewakuacyjn by a
winda, to g ówny wy cznik musi si znajdowa w tej sali. Chocia go szuka , nie móg
go znale , a rzeczy tego rodzaju zawsze s raczej widoczne. Zatem z której strony
musia o si znajdowa drugie wyj cie. Ukryte. Jeremy usadowi si wygodnie na fotelu
od komputera, odpr
si , zamkn oczy. Czu si jak na klasówce. Zacz si kr ci ,
wci siedz c w obrotowym fotelu. Otwiera i zamyka gwa townie oczy, aby zapami ta
uj cia pomieszczenia z ró nych punktów widzenia. Zgaszone ekrany konsoli i
klawiatura. Ogromna konstrukcja mechaniczna zawieszona u sufitu. Zielona ciana.
Drzwi windy. Jeremy zatrzyma si . Otworzy oczy, zacz znów patrze na drzwi: by y
zdecydowanie zbyt nowoczesne w stosunku do zniszczonej blaszanej windy, która
znajdowa a si za nimi.
„To jest wyj cie bezpiecze stwa”, powiedzia sobie Jeremy. „I broni dost pu do
czego wa nego”.
W laboratorium komputerowym wszystko by o wy czone. Mimo to drzwi
otwiera y si i zamyka y bez problemu. I winda wje
a i zje
a.
„Co to wszystko mo e znaczy ?”.
Jeremy podszed bli ej, staraj c si nie uruchomi mechanizmu fotokomórki.
Powierzchnia drzwi by a g adka i wygl da a solidnie. Potem ch opiec zauwa
co ,
czego nie spostrzeg wcze niej - metalow p ytk po prawej stronie drzwi. By a ona tego
samego koloru co one, ale z innego materia u. Jeremy dotkn jej. Nic si nie zdarzy o.
Najwidoczniej wszystkie jej funkcje by y nieaktywne, poza instalacj automatycznego
otwierania i zamykania. Okej, szed fa szywym tropem, ale nie trzeba traci ducha. By
pewien, e gdzie znajduje si inne pomieszczenie. I e musi istnie sposób, aby si tam
dosta . Zacz lustrowa
ciany i uderza mur na ró nej wysoko ci. Krok po kroku.
Obszed ca e pomieszczenie - bez rezultatu. Potem kucn na pod odze i zacz j
ostukiwa , a go rozbola y knykcie.
Puk, puk, puk.
Nie znajdzie niczego w ten sposób, a ju robi si pó no.
Puk, puk.
Wychodzenie poza teren szko y jest surowo zabronione i...
Puk, puk, brzd k, puk. Jeremy si zatrzyma . Odczo ga si na kolanach do ty u.
Puk.
Brzd k.
No prosz .
Brzd k.
Szuka palcami brzegu prawie niewidocznej metalowej p yty tak d ugo, a
paznokcie trafi y na wystaj cy brzeg. Wyci gn z kieszeni swój szwajcarski scyzoryk i
wetkn koniec do ma ego rowka. Spróbowa podwa
p yt . Poruszy a si . W
ostrze jeszcze g biej i ponownie podj prób , potem w
palce do niewielkiej wolnej
przestrzeni, która powsta a, poci gn silnie obiema r kami.
I podniós klap .
Ni ej by pionowy szyb, ciemna dziura. I elazne uchwyty, po których mo na
by o zej . Jeremy zszed w dó i dotar do okr
ej sali o cianach pomalowanych na
ciep y
topomara czowy kolor. Ogl da je d ugo. Nie mia poj cia, czym mog y by
dziwne urz dzenia, które si tu znajdowa y, ale z pewno ci wy cznika nie by o tak e w
tym pomieszczeniu. Przed nim wznosi y si trzy wysokie kolumny. By y one ustawione
tak, e tworzy y idealny trójk t.
czy y si z sufitem za pomoc kabli, rur i dziwnej
maszynerii. Na ka dej kolumnie znajdowa y si przesuwne drzwi zwrócone w stron
rodka pomieszczenia. I wszystkie by y zapiecz towane. Jeremy natychmiast zrozumia ,
e tajemnicze kolumny s w jaki sposób sterowane przez centralny komputer ze
stanowiska u góry. Ale... do czego one s
? Czy to wyrzutnie? I co mog
wystrzeliwa ? Kolumny najbardziej przypomina y supernowoczesne kabiny
prysznicowe. Jeremy postanowi wróci i skupi si na poszukiwaniu g ównego
wy cznika. Móg jedynie spróbowa zej jeszcze ni ej. Z westchnieniem wcisn si
znowu w szyb i zacz schodzi . Adidasy ze lizgiwa y si z wyst pów. Zaczyna o mu
brakowa tchu w piersiach. W ko cu stopami dotkn pod
a.
Wokó panowa y ciemno ci. Wyj z kieszeni komórk i u
wy wietlacza jako
latarki. Kilka kroków przed sob dostrzeg drzwiczki. By y kwadratowe i solidne.
Podwójne zawiasy uniemo liwi yby wywa enie ich nawet przy u yciu omu. Jeremy
uderzy w drzwiczki pi ci . G uchy odd wi k powiedzia mu, e nie poradzi by sobie z
nimi nawet palnik wodorotlenowy. Na prawo od drzwiczek znajdowa o si bia e
plastikowe pud o z wy wietlaczem jednoliniowym i klawiatur alfanumeryczn .
Wy wietlacz by pokryty grub warstw kurzu, wi c Jeremy przetar go palcem. Potem
nacisn na chybi trafi jeden klawisz. D3L3ND4, odpowiedzia mu ekran. Jeremy usiad
na ziemi, wdychaj c g boko suche powietrze z podziemnego przej cia. By mo e ten
dziwny kod ma co wspólnego z alfabetem wojskowym stosowanym przez wojsko
ameryka skie. Alfa, Bravo, Charlie, Delta... Ale w takim razie po co te liczby? Albo
mo e to jest rodzaj równania, którego wynikiem jest has o. Spróbowa nacisn inny
klawisz na chybi trafi , ale na ekranie pojawi si napis B
D!!!!, a potem znowu
D3L3ND4. Ze z
ci ch opiec uderzy pi ci w cementow
cian . Potem spróbowa
innej kombinacji. B
D!!!! D3L3ND4. Jeremy postara si skupi . Tajemniczy napis
sk ada si z siedmiu znaków, a wiadomo o b dzie zawiera a ich osiem. Zatem has o
mog o sk ada si z o miu znaków. Podniós si zmartwiony: oznacza o to ponad dwa
miliardy mo liwych kombinacji! Móg by stworzy program crackuj cy, który
sprawdzi by kolejno wszystkie kombinacje, a znajdzie t w
ciw . Ale gdzie go
pod czy ? Na pudle nie by o wida ani wtyczek, ani wej , do których mo na by wpi
kabelki. Prawdopodobnie zreszt drzwiczki mia y zabezpieczenie przed tego typu
próbami w amania. Wydawa o si , e to si nie uda.
Jeremy opu ci fabryk tu przed zmrokiem. Wróci do internatu i zacz my le
o napisie. Szuka w wyszukiwarce Google i czyta ksi ki z dziedziny zaawansowanych
technik kryptograficznych, czystej matematyki, teorii tajnych wiadomo ci. Szuka nazwy
„Green Phoenix” na wszystkich istniej cych stronach. Albo przynajmniej mia wra enie,
e to zrobi . Spróbowa pomiesza znaki, ustawi je w kolumn , doda i odj . I nic.
Spróbowa odnale Informacje o fabryce, o dawnych w
cicielach, o tym, dlaczego
zamkn li ca e przedsi biorstwo... ale równie niczego nie znalaz . Sp dzi na tym ca y
dzie . Sp dzi na tym drugi dzie . Potem trzeci. W ko cu los podsun mu rozwi zanie.
Jeremy bieg w
nie do gabinetu pani Hertz, aby po yczy kilka ksi ek, kiedy zobaczy
dyrektora Delmasa, który wychodzi ze swego gabinetu w towarzystwie wysokiego i
chudego faceta w rednim wieku. Nieznajomy mia d ugie bia e w osy, które sp ywa y w
nie adzie, i g st brod . Wygl da jak skrzy owanie neandertalczyka ze wi tym
Miko ajem.
- Dzi ki, Paul - mówi dyrektor. - Ta zagadka nie dawa a mi spa od kilku
tygodni!
- Mia em po prostu szcz cie - skromnie wymawia si tamten.
- Bzdura! - upiera si dyrektor. - Nie ma zagadki, której by nie rozwi za . Nie
bez powodu jeste dyrektorem Klubu amig ówek.
Jeremy’emu co b ysn o w g owie: by mo e ten dziwny cz owiek zdo a mu
pomóc... Sp aszczy si za jedn z kolumn w korytarzu, poczeka , a dyrektor i
tajemniczy osobnik go min , i zacz i za nimi. Dyrektor Delmas po egna przyjaciela
w drzwiach, a ten pod
samotnie przez park.
To by a odpowiednia okazja. Jeremy b yskawicznie dop dzi m czyzn .
- Przepraszam... - zagadn nie mia o.
- Tak, m odzie cze?
Mia bardzo jasne oczy i mi y g os.
- No, ja... - co móg mu powiedzie ? e pods ucha jego rozmow z dyrektorem?
e przypadkowo znalaz superkomputer wojskowy i eby go odpali , musi otworzy
tajemne drzwiczki w podziemiach opuszczonej fabryki?
- Mów e! Co si sta o?
- Mam zagadk , której nie mog rozwi za .
czyzna w zamy leniu podrapa si po czole.
- I chcia by pomocy? - mrukn jakby do siebie. - W rzeczywisto ci nie jest
wa ne rozwi zanie, ale to, w jaki sposób si do niego dochodzi. Je li ja rozwi
zagadk , stracisz ca zabaw .
- Dyrektor Delmas przecie te ... - zacz Jeremy i ugryz si w j zyk.
Nieznajomy wybuchn g
nym miechem.
- Pods uchiwa
nas, co? Dobrze. Poszukajmy awki, usi
my sobie wygodnie i
zastanówmy si spokojnie, jak rozwi za twoj
amig ówk .
Kiedy usiedli, Jeremy nabazgra w po piechu D3L3ND4 na kartce papieru i
podsun j panu Paulowi, który przyjrza si jej z uwag .
Kilka sekund pó niej mrukn :
- Osiem znaków.
-Tak! - wykrzykn Jeremy z niedowierzaniem, przypominaj c sobie ekran z
fabryki. - W jaki sposób mo na na to wpa ?
- Chyba jeste za m ody na takie rzeczy... Ale z drugiej strony, wy, m odzi,
jeste cie bez porównania lepsi, je li chodzi o komputer, od nas starych. S ysza
kiedy
o j zyku leet?
Jeremy przytakn . ci le rzecz bior c, leet nie by prawdziwym j zykiem, tylko
sztuczk programistów stosowan po to, aby zapami ta najtrudniejsze has a. Polega on
na zast powaniu niektórych liter cyframi albo innymi symbolami, które przypomina yby
orygina . Tak wi c, na przyk ad, AMORE zmienia o si w 4MOR3 a VITTORIA
zmienia a si w V1TT0R14. W rzeczywisto ci Jeremy ju bra pod uwag tak
mo liwo . Ale D3L3ND4 po przet umaczeniu za pomoc leet zmienia o si w s owo
DELENDA.
- My la em o tym - wyja ni Jeremy. - Ale odrzuci em pomys , bo to s owo nic
nie znaczy.
- „Delenda”? - zapyta pan Paul z u miechem. - Przykro mi, e musz zaprzeczy ,
ale nie masz racji. Jest to s owo aci skie, które znaczy mniej wi cej „to, co trzeba
zniszczy ”. A wiesz, z jakiego powodu to s owo jest tak s ynne, e niektórzy jeszcze
dzisiaj je znaj ?
- Nie - przyzna si Jeremy. Jego mocn stron by y nauki cis e, a nie j zyki
klasyczne.
- W staro ytnym Rzymie pewien polityk o imieniu Katon, aby przekona swoich
kolegów do wypowiedzenia wojny wrogiej Kartaginie, ka
, ale to ka
swoj mow
w senacie ko czy zdaniem: „Carthago delenda est”, czyli „Kartagina musi zosta
zniszczona”.
- „Carthago” ma osiem liter... - wymamrota Jeremy z rozpromienion min .
Wzi od pana Paula d ugopis i kartk i nabazgra na niej C4RTH4G0.
- Gratulacje, mój m ody przyjacielu.
To by o rozwi zanie. Jeremy w
do plecaka latark elektryczn i laptop,
sprawdzi , czy na korytarzu jest pusto i wy lizgn si z pokoju. Potem przemy la to raz
jeszcze i zawróci . Wyci gn spod
ka swoj star hulajnog - w ten sposób b dzie
móg przeby kana y o wiele szybciej. Przeszed przez park Kadic i spu ci si do
studzienki. Kiedy winda starej fabryki dowioz a go na pierwszy poziom pod ziemi ,
obejrza chwil w milczeniu fotel sterowania, który sta przed zgaszonymi ekranami.
- Zaraz si dowiem, czy rozwi zanie jest poprawne - powiedzia na g os.
Potem spu ci si w dó szybu. Zapalon latark zawiesi sobie na szyi na
sznurku. Kiedy dotar na dó , mia tak spocone d onie, e palce mu si ze lizgiwa y ze
szczebelków. Wytar sobie czo o podkoszulkiem i skierowa s ab wi zk
wiat a latarki
na drzwiczki. Na wy wietlaczu urz dzenia do otwierania wida by o jeszcze ten sam
napis.
D3L3ND4
Ch opiec wzi g boki oddech, a nast pnie zacz wystukiwa rozwi zanie.
Skoro tylko przycisn klawisz ze znakiem zero w s owie C4RTH4G0, na ekranie
pojawi o si nowe s owo...
DOST P!
...i zamek otworzy si z suchym trzaskiem. Jeremy spodziewa si znale sal ,
w której a do sufitu b
sta y dziesi tki ciemnych szafek i ciany spokojnie szumi cych
komputerów. Zobaczy natomiast wielki cylinder pokryty dziwnymi ciemnymi napisami.
Nie wygl da jak komputer. Przypomina raczej nowoczesn rze
. By a to technologia,
z jak Jeremy nigdy wcze niej si nie zetkn .
- Ciekawe, czy zadzia a - powiedzia i jego g os odbi si echem w pustej sali.
By tylko jeden sposób, aby to sprawdzi . Jeremy podszed do wy cznika u
podstawy cylindra. By a to prosta d wignia, któr nale
o popchn do do u. Po chwili
wahania Jeremy opu ci d wigni . Strzeli a z niej b kitnawa iskierka.
Jeremy wróci do laboratorium, aby sprawdzi , czy co si zdarzy o. Odetchn
boko i usiad na fotelu. Jego ci ar uruchomi czujnik i ekrany natychmiast si
za wieci y. Z okr
ej rampy na pod odze, któr ch opiec wzi za platform do
teleportacji, wznosi si sto ek zielonego wiat a. Przypomina o to rodzaj rzutnika. Na
monitorach zacz y wy wietla si rz dy znaków. Jeremy nigdy nie widzia tego j zyka
programowania. Z zachwytem zacz bada fantastyczny komputer. W czasie gdy stuka
palcami po klawiaturze, promie z rzutnika utworzy kul , która unosi a si w powietrzu.
By a podzielona na cztery cz ci. W rodku b yszcza intensywnie bia y rdze .
- Mapa - wyszepta podniecony ch opiec.
Wielka mapa wiata podzielona na cztery sektory. Jeremy by ju prawie pewien,
e znajduje si wewn trz bazy wojskowej. Tylko e ta unosz ca si w powietrzu kula nie
wygl da a na Ziemi . Nie rozpozna
adnego z kontynentów. Postuka troch w klawisze.
Na czterech sektorach pojawi a si seria nazw:
LYOKO LAS.
LYOKO LODOWIEC.
LYOKO PUSTYNIA.
LYOKO GÓRY.
„Lyoko”? Jeremy zwi kszy zoom i obraz podzieli si na oddzielne cz ci.
czy je centralny rdze , który nie mia nazwy. Rdze by bia y. Cztery sektory mia y
ró ne kolory.
LAS.
LODOWIEC.
PUSTYNIA.
GÓRY.
Jeremy poci si z podniecenia, okulary ze lizgiwa y mu si na czubek nosa, a
szkie ka zaczyna y pokrywa si par . Palce mu dr
y, gdy wystukiwa polecenia,
których nie móg nawet do ko ca zrozumie .
ZOOM. WEJD . RDZE . WEJD .
PODAJ HAS O. ODMOWA DOST PU.
Koniec. Nie móg si dalej ruszy . Wida by o nadal cztery sektory i bia y rdze .
Wygl da y na niedost pne i nie by o adnej innej wskazówki.
PODAJ HAS O. COFNIJ. LYOKO LAS. WEJD . PODAJ HAS O.
ODMOWA DOST PU. WYMAGANE PO
CZENIE.
- „Po czenie” - wycedzi Jeremy przez zaci ni te z by. - Z czym ty si masz
czy ?
Kolejne tajemnicze napisy na ekranie.
SKANOWANIE AKTYWNE.
TRWA POSZUKIWANIE ISTOT LUDZKICH...
POSZUKIWANIE ZAKO CZONE. ISTOTA LUDZKA ZNALEZIONA.
WIE A 3. LYOKO LAS. PO
CZY ?
Jeremy nic nie rozumia . Teraz rzutnik pokazywa tylko cz
sektora lasu. W
rogu tej cz ci migota czerwony punkt...
PO
CZY ?
Ale co to, do licha, znaczy? Czerwony punkt jest istot ludzk ?
„Uspokój si !”, rozkaza sobie Jeremy, bior c g boki oddech.
Gigantyczny superkomputer, który sta w samym sercu opuszczonej fabryki,
skrywa w sobie bardzo zaawansowan gr komputerow . Wygl da a na jedn z tych, w
których bior udzia osoby z ca ego wiata, cz c si przez Internet. By mo e „istota
ludzka” w sektorze lasu oznacza a w
nie... innego gracza. W Wie y 3. W Lyoko.
Cokolwiek to znaczy. Jeremy siedzia nieruchomo. Je li naprawd odpali gr
komputerow , to dlaczego zosta a ona wcze niej wy czona? I dlaczego znajdowa a si w
takim miejscu? W starej fabryce. O wiele starszej od technologii, któr skrywa a.
Zacz si ba . Bardzo atwo by oby nacisn enter. Zupe nie tak, jakby kto
chcia , eby Jeremy to zrobi . Ale kto?
- To nie jest gra - wyszepta ch opiec, zaciskaj c z by. - By mo e jest to
wirtualna rzeczywisto . Ale nie s
y do grania. W tym wypadku wi c czerwony punkt,
„istota ludzka”, mo e oznacza ka
rzecz. Nawet co niebezpiecznego. Powinien
wy czy to wszystko. Pój sobie. Zapomnie . Sko czy eksperyment na konkurs. Ale
Jeremy czu , e nie mo e. Siedzia przed fantastycznym komputerem. I musia odkry , do
czego on s
y. Musia dowiedzie si czego wi cej.
NACI NIJ S, ABY PO
CZY SI Z ISTOT .
- No, dobra - Jeremy powiedzia to na g os, aby doda sobie odwagi. -
czymy
si z ni . Jazda.
Jego palec nacisn klawisz S. Ekran zrobi si nagle ciemny, potem co si
ruszy o. Przestraszony Jeremy zamkn na chwil oczy. Kiedy je z powrotem otworzy ,
zobaczy przed sob twarz dziewczynki. Mia a intensywnie ró owe, przyci te na pazia
osy, a na czole d ug grzywk . Po bokach twarzy wyrasta a jej para spiczastych uszu,
takich jak u elfa. Jej delikatne rysy podkre la egzotyczny makija . Na policzkach mia a
dwie pionowe kreski w tym samym kolorze co powieki. S ycha by o jej spokojny
oddech, typowy dla osób pogr onych w g bokim nie. Dochodzi on z jej
przymkni tych ust.
- liczna - powiedzia do siebie Jeremy pó
osem.
Nagle m oda elfka otworzy a oczy. By y zielone, wielkie i b yszcz ce. Rozejrza a
si dooko a, zdezorientowana. Za plecami mia a czarn
cian , na której rozsiane by y
pozbawione sensu liczby i symbole.
- Gdzie ja jestem? - spyta a. Zdawa a si patrze wprost na ch opca. - Kim ty
jeste ?
Jeremy a zeskoczy z fotela.
- Do mnie mówisz? Ty mnie widzisz?!
Przy stanowisku musia y by kamera internetowa, mikrofon i g
niczki, których
nie zauwa
. Przede wszystkim jednak, dziwna rzecz - stara si , ale nie by w stanie
jasno my le .
- Ty nie powinna ... to znaczy... W
ciwie... kim ty jeste ? - wybe kota
speszony.
- Nie wiem. A ty kim jeste ? - powtórzy a za nim elfka.
- Ja jestem... jestem ch opcem.
- No to ja jestem dziewczynk . Tak s dz .
Jeremy nie wierzy w asnym oczom.
- Mo esz mi powiedzie , dlaczego... jestem tutaj? - spyta a elfka.
Jeremy nie wiedzia , co odpowiedzie .
- A niczego nie pami tasz?
Dziewczynka przetar a sobie oczy i znów zacz a rozgl da si dooko a.
Zmartwiona potrz sn a g ow .
- Co robi
przed chwil ? - próbowa nalega Jeremy.
- Spa am.
- Spa
? Od jak dawna?
- Nie umiem powiedzie - odpowiedzia a dziewczynka, coraz bardziej speszona.
Po chwili niezr cznej ciszy ch opiec postanowi si przedstawi :
- Mam na imi Jer... Jeremy.
- Jeremy. adne imi . Podoba mi si .
Po raz pierwszy dziewczynka lekko si u miechn a. Potem znów si zasmuci a.
- Ja nie pami tam nawet, czy mam jakie imi .
- Zróbmy tak - zaproponowa Jeremy po chwili zastanowienia. - Je li nie znasz
swojego imienia, ja wymy
dla ciebie jakie . Co powiesz na... czekaj... Maya?
Dziewczynka zamruga a oczami w sposób, któremu Jeremy nie móg si oprze .
- Maya... - powtórzy a. - adnie! Maya i Jeremy. Jeste my ju od teraz
przyjació mi?
Jeremy pomy la , e wszystko to jest strasznie dziwne. Ale bez wahania
odpowiedzia :
- Oczywi cie. Jeste my przyjació mi.
5
SEN MAI
Kiedy Jeremy zaprowadzi Ulricha do fabryki, zszed z nim a do sali z
kolumnami, która znajdowa a si na drugim poziomie pod ziemi .
- A co to za cosie? - zapyta Ulrich, pokazuj c palcem te kolumny.
- Nie mam poj cia.
Zbli yli si do pierwszych metalowych drzwi, które przesun y si z brz kiem.
Wewn trz kolumny by a o wietlona kabina. Ulrich wsadzi tam g ow , aby si rozejrze .
- Nie wchod ! - ostrzeg go Jeremy, który trzyma si z ty u.
- Dlaczego?
Jeremy westchn .
- Obawiam si , e to mo e by niebezpieczne. Rozmawia em o tym z May .
- T twoj przyjació
, która bawi si w „ pi
Królewn w komputerze”?
Sk d ona si
czy?
- W tym s k. Nie wiem. I wydaje mi si , e nawet ona tego nie wie.
Ulrich podrapa si w g ow .
- Mówi
mi, e widzia
j w rodku lasu, prawda?
- Tak. To jest sektor wirtualnego wiata, który wygl da tak, jakby go
zaprojektowano w najdrobniejszych szczegó ach.
- A ona jak ci widzi?
- Widzi mnie tu. W fabryce.
- Ona widzi wiat realny, a ty wiat wirtualny.
- No w
nie.
- A jak si s yszycie?
- Jej g os dochodzi z g
ników. A mój? Nie wiem. Ona mówi, e s yszy go
wsz dzie dooko a siebie.
- Noo, farciarzu!
- E tam. No wi c wygl da na to, e st d mo na kontrolowa ten ca y wielki wiat
wirtualny... w którym jest tak e ona.
- Zatem twoja przyjació ka nale y do wiata wirtualnego?
- Nie jestem pewny.
- Dlaczego?
Jeremy chwil si zastanawia .
- Trudno wyja ni - przyzna w ko cu. - Gdy rozmawia em z ni po raz pierwszy,
od razu pomy la em, e mam przed sob istot wirtualn , co w rodzaju zaawansowanej
sztucznej inteligencji. Nie by a w stanie odpowiedzie na pytania, które w naszym
wiecie s podstawowe, tak jakby nic nie wiedzia a. Nie zna a nawet swojego imienia. A
jednak we wszystkim tym, w jej zachowaniu, w jej g osie... by o co ... nieokre lonego i
bardzo... ludzkiego. Dlatego nabra em przekonania, e jest to prawdziwa dziewczynka. Z
krwi i ko ci.
- Szkoda tylko, Jeremy, e ona tkwi w komputerze pe nym wirtualnej
rzeczywisto ci! Co ty, nie mo e by prawdziwa! Jak ci przyszed do g owy taki
bezsensowny pomys ?
- Podda em j testowi Turinga.
- Czemu j podda
? - wytrzeszczy oczy Ulrich.
Wobec tak bezgranicznej ignorancji Jeremy tylko westchn z rezygnacj .
- Turing by matematykiem - zacz wyja nia . - Jednym z wynalazców
informatyki. Wymy li mi dzy innymi test, aby okre li , czy dana istota jest
cz owiekiem, czy tylko maszyn .
- Chyba widzia em co w tym stylu w jednym starym filmie z Harrisonem
Fordem. By tam robot, który nie wiedzia , e jest robotem... - skomentowa Ulrich,
drapi c si po g owie.
- Podda em j temu testowi - przerwa mu Jeremy. - Otrzyma em wynik
pozytywny. Wi c si zastanawiam: je li Maya jest realn osob , która znajduje si
wewn trz superkomputera, to jak do licha si tam dosta a? - mówi c to ostatnie zdanie,
opar si o przesuwne, pod wietlane drzwi, które otworzy y si z szelestem.
- Sekund ! - zawo
Ulrich na ten widok. - Co mi mówi, e znasz ju
odpowied ...
- Owszem. Te kolumny mog mie z tym co wspólnego.
Drzwi kabiny otworzy y si ponownie. Trzy kolumny przybra y teraz nowy,
niepokoj cy wygl d. Jeremy wskaza przyjacielowi kable i urz dzenia, które odchodzi y
z ich szczytu i znika y w suficie.
- Wiem, e to bez sensu, Ulrich... ale s dz , e jest to rodzaj skanerów. Co w
stylu fotokopiarek biotrójwymiarowych.
- Ciekawostka - skomentowa ironicznie Ulrich. - A po naszemu?
- W praktyce - t umaczy cierpliwie Jeremy - te trzy kolumny s
do
teleportowania si do wiata wirtualnego, w którym yje Maya.
- Science flction - parskn Ulrich.
- Tak samo my la em.
- Chcesz powiedzie , e dosta a si tu do rodka i znalaz a si ... z drugiej strony?
- Dok adnie to chc powiedzie - przytakn powa nie Jeremy.
- A mog ci spyta , jak na to wpad
?
- Sam nic z tego nie rozumiem. Ale tu u do u, widzisz, na kolumnie jest napis...
- Skaner. Kabina do wirtualizacji. Uwaga. Kurcz .
- Kurcz ? Tego tam chyba nie by o.
- Wiem, chcia em tylko... Och, niewa ne!
- S uchaj, Ulrich. Test Turinga nie jest na sto procent wiarygodny i Maya mo e
by zaawansowanym programem sztucznej inteligencji, który pod ka dym wzgl dem
na laduje ludzk osobowo . Ale je li tak nie jest, musimy znale sposób, aby j
uwolni .
- Pyta
j , czy przypomina sobie te... kabiny do wirtualizacji?
- Nie przypomina sobie skanerów i nie wie, od jak dawna jest w rodku. Mówi, e
spa a.
Nagle Ulricha przeszed dreszcz. Zwiedzanie starej fabryki razem z przyjacielem
by o zabawne. Ale teraz poczu , e pcha si w co niebezpiecznego. Co bardzo
niebezpiecznego.
- No wi c co chcesz zrobi ? - zapyta w ko cu.
Jeremy poprawi sobie okulary na nosie.
- To chyba oczywiste? Chc sprawdzi , czy moja teoria jest s uszna i czy te
urz dzenia naprawd dzia aj tak, jak my
. I w ten sposób dochodzimy do tego, po co
tu jeste .
- Potrzebujesz winki morskiej.
- Bezb dne wnioskowanie.
Ulrich u miechn si , bo w jego g owie powoli kie kowa pomys .
- Daj spokój, stary. Ani my
wchodzi do rodka! Nawet je li podoba mi si
pomys ze wink morsk ... - Ulrich z dziwnym u mieszkiem spojrza Jeremy’emu prosto
w oczy. - Znasz takiego jednego, co si nazywa Odd Della Robbia?
- Twój kumpel z pokoju? Ten, co tak leci na dziewczyny?
- Ten. Co o nim my lisz?
- Hm. Wydaje si dziwny.
- Nie widzia
jeszcze jego psa...
Ko o wej cia do internatu Kadic wisia d ugi regulamin, którego uczniowie mieli
obowi zek przestrzega .
Rzeczy w stylu: PO KOLACJI NIE WOLNO WYCHODZI Z INTERNATU
BEZ OPIEKI NAUCZYCIELA. Albo: PO GODZ. 22.00 TRZEBA ZACHOWYWA
CISZ , ABY NIE PRZESZKADZA INNYM UCZNIOM. Mniej wi cej w po owie
kartki widnia czerwony napis, wykonany dwa razy wi kszymi literami, eby nikt go
przypadkiem nie przeoczy : W SZKOLE KADIC NIE WOLNO TRZYMA
ZWIERZ T DOMOWYCH,
CZNIE ZE Z OTYMI RYBKAMI I MA YMI
ZWIERZ TAMI W KLATCE (CHOMIKAMI, KANARKAMI ITP). UCZNIOWI,
KTÓRY Z AMIE T ZASAD , GROZI ZAWIESZENIE OD JEDNEGO DO TRZECH
DNI, A W CI
SZYCH PRZYPADKACH WYDALENIE ZE SZKO Y. ZWIERZ
ULEGNIE KONFISKACIE.
Ulrich nie mia zwierz t. Za to Odd Della Robbia - i owszem. Przeszmuglowa do
szko y Kiwiego, obrzydliwego, wy ysia ego szczeniaka ze spiczastymi uszami i
rozdziawionym pyskiem. Wprowadziwszy si do ich wspólnego pokoju, Odd stosowa
najbardziej absurdalne sposoby, aby go ukry : wpycha go do szafy lub pod
ko,
wynosi w plecaku na dwór dla za atwienia potrzeby. Po pierwszych dwóch dniach
Ulrich uzna , e Kiwi jest najbardziej wstr tnym kundlem wiata. W nocy skamla , bo
czu si samotny. Je li wieci ksi yc, wy , dobrze chocia , e cicho. W ci gu dnia
uwielbia chowa si w szufladach, gdzie gryz i ob linia ubrania. Ulrich znalaz swój
strój do taekwondo w strz pach. Jego adidasy zosta y dos ownie po arte. Kiedy pokaza
je Oddowi, ten tylko wzruszy ramionami: Kiwi zawsze lubi
mierdz ce rzeczy. Owego
wieczoru Ulrich wróci ze starej fabryki i jakby nigdy nic wszed do pokoju. Poczeka, a
zrobi si g boka noc, a potem... je li Jeremy potrzebuje winki morskiej, to on mu j
dostarczy! Po
si do
ka ca kowicie ubrany i udawa , e pi. Wreszcie us ysza , e
w
ku obok oddech Odda staje si ci ki i regularny. Kiwi zwin si w k bek na
butach swojego pana i skamla cicho. Ulrich spojrza na zegarek: min a pó noc. Umówi
si z Jeremym, e spotkaj si przy w azie ko o pierwszej. O tej porze równie Jim
Morales, nauczyciel WF-u, który pilnowa uczniów, zwykle ju g
no chrapa . Ulrich
odczeka jeszcze kilka sekund... Droga wolna! Ch opiec podniós ko dr , staraj c si nie
ha asowa .
- A teraz czas na nas, wredna bestio! - wyszepta .
apa Kiwiego, przycisn go do siebie, aby nie szczeka , i wy lizgn si z
pokoju. Promie
wiat a zza drzwi, które si otwiera y. Lekkie puk drzwi, które si
zamyka y. Odd Della Robbia otworzy oczy z nieprzyjemnym wra eniem, e co jest nie
tak. Moment... Nie s ycha chrapania Kiwiego. Odd usiad zaniepokojony.
ko Ulricha
- puste. Kiwiego ani ladu.
- Piesku?... - zawo
.
Nic.
Spróbowa zagwizda . Znów nic.
Odd b yskawicznie w
kurtk na pi am i wybieg z pokoju. Od strony
schodów dobiega odg os lekkich kroków. I ten d wi k... to by Kiwi, który
poszczekiwa , ale w jaki taki dziwny, st umiony sposób!
-Ej, ty! Co...
Drzwi wej ciowe do internatu by y otwarte i Odd, nie zwalniaj c, wybieg na
zewn trz. Owia o go przejmuj co ch odne, nocne powietrze. Zobaczy sylwetk Ulricha,
ledwie widoczn pomi dzy drzewami w parku. Dlaczego Ulrich wzi jego psa? Przysz o
mu do g owy wiele niepokoj cych hipotez. Jego nowy kolega z pokoju jest mrukiem,
zgoda, ale w gruncie rzeczy wygl da na równego go cia. Z pewno ci nie skrzywdzi
Kiwiego. Nawet je li w ciek si o te po arte buty!
Odd zatrzyma si mi dzy drzewami i z apa oddech. Wokó niego cicho falowa a
trawa. Rozejrza si dooko a, szukaj c kolegi z pokoju, który si jakby
zdematerializowa . Potem zauwa
na ziemi uchylony w az. Podszed bli ej i a si
cofn : w g bi by o szambo. Ch opiec pochyli si , wsuwaj c g ow do w azu, ale
natychmiast si wycofa , zniesmaczony fetorem, który dobywa si z instalacji
kanalizacyjnej. Jednak e z g bi dobiega cichn cy odg os kroków - Ulrich zszed na dó .
A je li zrobi to Ulrich, on te sobie poradzi. Zatkawszy nos, rzecz jasna.
- Ale liczny! - wykrzykn a Maya z komputera, gdy Ulrich pokaza jej Kiwiego.
- Jak ty... jak ty to robisz, e nas widzisz? - zapyta j zaciekawiony ch opiec.
- Przede mn w powietrzu pojawi o si okno - u miechn a si dziewczynka. - I
wy jeste cie tam w rodku.
- Jejku! Ale jazda! - wykrzykn Ulrich, ogl daj c j na ekranie w laboratorium. -
To jest co w rodzaju wideokonferencji.
Jeremy poprawi go tonem profesjonalisty:
- Powiedzia bym raczej, e jest to zaawansowany interfejs, cz cy u ytkownika
ze wiatem wirtualnym. Wykorzystuje on kamery internetowe, mikrofony i licho wie, co
jeszcze. W ka dym razie... Mayu, nied ugo b dziesz mog a pozna Kiwiego osobi cie.
Znalaz em w komputerze program do wirtualizacji, który tego dokona. Jestem na
dziewi dziesi t dziewi procent pewny, e wszystko pójdzie dobrze. Najpierw
wy lemy do ciebie psa, potem spróbujemy zrobi jego transfer z powrotem. Kiedy
sprawdzimy, e jest ca y i zdrowy, my te mo emy spróbowa przyj ... albo uwolni
ciebie...
- Tylko si nie zagalopuj - szepn Ulrich. - Jedna rzecz na raz. Zacznijmy
transfer zwierzaka.
W oczach dziewczynki b ysn dziwny ognik.
- Jeste pewien, e wiesz, co robisz, Jeremy?
-Tak. To znaczy, nie... ale nie martw si - próbowa j uspokoi . - To jest tylko
pierwsza próba i by mo e trzeba b dzie troch czasu. Ten superkomputer jest cholernie
skomplikowany.
- I by mo e, niestety, w czasie eksperymentu stracimy Kiwiego na zawsze... -
Ulrich u miechn si z
liwie.
Jeremy zgromi go wzrokiem.
- Zejd na dó . W
Kiwiego do jednego ze skanerów, zamknij drzwi i wracaj.
Zaczekam na ciebie i w cz odliczanie, dopiero jak przyjdziesz.
Kiedy Ulrich z azi w dó po szczebelkach, piesek, uradowany, e co si dzieje,
obliza mu ca twarz.
- Fuj! Wreszcie si ciebie pozb
, wstr tny zwierzaku.
Pi minut pó niej Ulrich by ju z powrotem.
- Gotowe!
- Super. Maya, szykuj si . Musisz mi ca y czas mówi , co si dzieje w twoim
wiecie. Uwaga, w czam odliczanie: pi dziesi t... czterdzie ci dziewi ...
- Co tam si dzieje? - zapyta nagle Ulrich.
- Co?
- S ysza em ha as. Jakby kto jecha wind .
- Id sprawdzi .
Ulrich przyjrza si odliczaniu, które przebiega o nieub aganie.
- Zaraz - wymamrota .
Kiedy Odd trafi do sali ze skanerami, by prawie pewien, e znajduje si w
rodku snu. Albo raczej koszmaru.
Krótko mówi c, w jakim absolutnie nierealnym miejscu. Pokona kana y i
elazny most, przeszed przez opuszczon fabryk i zjecha rozklekotan wind . Ale
dopiero ta jasna sala z supernowoczesnymi kabinami prysznicowymi by a naprawd
dziwna.
- Ale odjazd... - wymamrota , wytrzeszczaj c oczy.
W odpowiedzi us ysza cichy, jakby przyt umiony skowyt.
- Kiwi! - zawo
Odd. - Gdzie ty si schowa ? Chod tu, piesiu!
Szczeniak zacz szczeka jak op tany i drapa od rodka jedn z dziwnych
kolumn. Odd podbieg do niej i dotkn
ciany, która si otworzy a, przesuwaj c si na
bok.
- Trzy... dwa...
Kiwi wyskoczy na zewn trz jak pocisk i waln Odda w sam rodek brzucha,
omal go nie przewracaj c.
- Uff, ma y... - j kn ch opiec, opieraj c si o drzwi kabiny, aby nie upa . B d.
Kiwi rzuci mu si pod nogi, podci go, ciana znowu si odsun a. Odd zacz macha
kami w poszukiwaniu oparcia, którego zabrak o, i run do rodka kolumny. Drzwi z
trzaskiem zamkn y si za jego plecami.
- Jeden... zero! Wirtualizacja!
wiat o wewn trz zmieni o si nagle w o lepiaj cy blask. Odd poczu , e si
unosi, popychany silnymi podmuchami powietrza, które wichrz mu w osy na g owie.
Zamkn oczy. Skóra go piek a, w oski na r kach si naje
y i...
...spad na ziemi jak kot, podpieraj c si nogami i r kami, eby z agodzi
uderzenie.
Odjazd!
„Rany, gdzie ja jestem?”.
Wszystko dooko a mia o nierzeczywiste kolory i kszta ty, typowe dla grafiki 3D z
gier komputerowych. By y tam niebotyczne drzewa. By o wiat o, mimo e nie widzia
ca. Kolor pod
a przechodzi od ciemnego br zu w piaskowy. Brakowa o
horyzontu. Krajobraz by sterylny i opustosza y. Odd prze kn
lin . Do licha! Tak jakby
znalaz si wewn trz gry komputerowej. Wra enia wzrokowe by y tak silne i zarazem tak
dziwne, e Odd odruchowo zakry sobie oczy r kami. I natychmiast je zabra ,
przestraszony. To nie by y jego r ce! Przyjrza si sobie uwa niej. Nie by ju ubrany w
pi am i kurtk - mia na sobie fioletowy skafander. Na r kach mia co jakby
kawiczki, które na czubkach palców ko czy y si pazurami. Jego cia o tak e nie by o
ju realne. U do u pleców wyrasta mu ogon. Najbardziej niewiarygodne by o to, e go
czu . Czu tak e swoje mi kkie futerko, które ch on o powietrze i robi o si puszyste.
Skonsternowany, dotkn twarzy. Zosta a normalna, ale w osy na g owie naje
y mu si
jak u punka, a nad czo em wyros o dwoje mi kkich, w ochatych uszu.
- Hej, sta em si czym w stylu… superkota!
- Odd? - wyrwa go z tych rozmy la jaki g os.
Ch opiec odwróci si , próbuj c zobaczy , kto to mówi, ale nie zobaczy nikogo.
os zdawa si dochodzi bezpo rednio z wn trza jego ucha, jakby kto w
w nie
uchawk .
- O kurcz ! - wykrzykn g os, najwyra niej wzburzony. - Odd, co ty tam robisz?!
Odd ze zdziwieniem rozpozna g os Jeremy’ego Belpoisa, klasowego
megakujona.
- Jeremy...? To ty?
- Tak! To ja!
- Gdzie... jak mnie s yszysz?
- Licho wie. Ale twój g os dochodzi g
no i wyra nie, i widz ci na monitorach.
- Odd? - w czy si drugi g os, bardziej znajomy.
- Ulrich! Powiesz mi askawie, w co mnie, do cholery, wpakowa
?
- Sam chcia bym wiedzie , co robisz tam ty zamiast twojego zapchlonego kundla
- g os Ulricha brzmia niepewnie.
- Ale hej, moment, ch opaki, co przegapi em? Czy kto zechce mi wyja ni , co
to za miejsce? Dlaczego mam wra enie, e nie jest to miejsce... normalne?
Potem g os Jeremy’ego potwierdzi jego najdziwniejsze przypuszczenia:
- Bo faktycznie tak jest, Odd. Znajdujesz si w wiecie wirtualnym,
kontrolowanym przez superkomputer... hm... kwantowy.
- Co?! To art, prawda?
- Nie. Kabina, do której wszed
, a w której mia si znale Kiwi, to skaner do
wirtualizacji biotrój...
- Ej, ej, ej! - wybuchn Odd, który zaczyna si niecierpliwi . - Sorki, e ci
przerw , stary, ale jak mi wyja nisz, dlaczego mam... to?
- Kurcz ! - wtr ci si o ywiony Ulrich. - Ale to co to jest ogon!
- Mhm... no... - wybe kota Jeremy. - Prawdopodobnie obraz, który si
materializuje w wiecie cyfrowym, nie odpowiada rzeczywistemu obrazowi, ale krzy uje
si z twoimi marzeniami i... Och, do cholery, nie wiem! - j kn . - By mo e po prostu
marzy
, aby sta si kotem, i komputer zamieni te pod wiadome pragnienia na cyfrowe
wcielenie.
- Kotem...? - powtórzy Odd, rozgl daj c si dooko a. - No dobra. A teraz gdzie
jestem?
Cisza
- W Lyoko.
- W Lyoko?
- Dok adniej mówi c... na Pustyni Lyoko.
- Nie ma tu nikogo innego oprócz mnie?
- Jest dziewczynka. Maya.
- adna?
- Nie w twoim typie. Ma uszy jak u elfa.
- A oprócz mnie i dziewczynki z uszami jak u elfa nie ma tu czasem dziwnych
stworów, które wygl daj jak opancerzone grzyby i przemieszczaj si stadem...?
- Hm, nie, nie s dz .
- Wi c one te musia y znale si w Lyoko przez przypadek. I w
nie tu id !
W starej fabryce Jeremy z furi wali w klawisze, zmieniaj c uj cie, z którego
ogl da Odda.
- Ooo! To one - wykrzykn Ulrich, bardziej zafascynowany ni przestraszony.
Porusza y si po lesie zwart grup , podskakuj c na ohydnych owadzich nó kach.
Wygl da y jak pokryte brodawkami karaluchy. Jak tylko zlokalizowa y Odda, zacz y w
niego strzela promieniami laserowymi. Ch opiec na mgnienie oka zamar w bezruchu,
sparali owany strachem. A potem instynktownie odskoczy do ty u. Co to by za skok!
Odd wzbi si w powietrze jak strza a, fikn kozio ka w locie, bezb dnie wyl dowa na
ga zi i stamt d skoczy naprzód. Jeszcze nigdy w yciu nie czu si tak zwinny. Porusza
si w tej dziwnej atmosferze bez najmniejszego wysi ku.
- Widzieli cie, jaki czad? Jestem szybki jak b yskawica! - triumfowa . - Hej,
jeste cie jeszcze tam na zewn trz?
- Tak! - odpowiedzia g os Jeremy’ego.
- Jak zrobi
ten skok? - zapyta Ulrich nieufnie i z cieniem zazdro ci.
- To proste. Patrz!
Odd da kolejnego susa. Ale w czasie lotu co go uderzy o w plecy.
- Aj! Co to by o?
- Laser!
Gra by a komputerowa, ale ból bardzo realny. Plecy piek y. Piek y naprawd .
- Odd! - ostrzeg go Jeremy. - Trafi y ci !
- Dzi ki za info! Boli jak zaraza!
- Na monitorze pojawi si licznik, komputer mówi, e straci
trzydzie ci...
czego .
- Czego w stylu punktów ycia - doda Ulrich.
- Ch opaki, naprawd jestem w grze komputerowej! I ile mam tych punktów
ycia?
- Zosta o ci jeszcze siedemdziesi t, a potem...
- Potem...?
- Game over.
- A wtedy... co si ze mn stanie?
- Nie mam poj cia.
Odd instynktownie przyspieszy bieg.
- Jee, ale jazda! To co teraz mam robi ? - zawo
, wskakuj c mi dzy drzewa.
os Jeremy’ego nie kaza na siebie czeka .
- Powiniene zobaczy przed sob bia wie .
- Widz !
- Dobra. To jest Wie a 3. Jest na samej granicy sektora lasu.
- No i?
- To jest miejsce, gdzie znajduje si Maya. Dobiegnij do niej i b dziesz
bezpieczny.
Odd obejrza si przez rami . Karaluchy zbli
y si coraz bardziej. Pustynia
powoli przechodzi a w równin poro ni
krzakami, którymi szarpa wirtualny wiatr.
- Nie id tam! - ostrzeg go nagle nieznajomy g os. Dobiega z przodu. - Wie a
ju nie jest bezpieczna!
up! Strza z lasera. Odd zrobi unik i zahamowa , eby si rozejrze . Kilka
kroków przed sob zobaczy niewysok dziewczynk o spiczastych uszach i obci tych na
pazia ró owych w osach. Chowa a si mi dzy krzewami.
- Maya?
- Tak. Za mn , szybko!
Odd zmieni kierunek i pod
za ni , nie zadaj c dalszych pyta . Kolejny
pocisk laserowy wisn tu obok niego i rozbi ska na milion kawa ków.
- Jeremy! Oni nie artuj ! Nie przyszed ci tymczasem do g owy genialny pomys ,
jak nas st d wyci gn ? - wrzasn Odd.
- Nie! Nic nie rozumiem z tego, co widz na monitorze! Ale jest druga wie a...
niedaleko od was.
- Z której strony?
- Id cie prosto! Powiem wam, kiedy skr ci . Komputer teraz... wy wietla mi
map sektora, w którym si znajdujecie.
- Ajjj! Dosta em! - poskar
si Odd, tocz c si po ziemi w chmurze py u. - Boli!
Maya pomog a mu wsta .
- W któr stron , Jeremy? - zapyta a z trwog .
- Prosto! Wie a zacz a si b yska ! Na niebiesko...
- Dobra, idziemy! - zawo
Odd, machaj c kocim ogonem.
Potem us ysza g os Ulricha:
- Jeremy, ja nie mog tak sta tu jak g upi i tylko patrze . Zejd do skanerów.
Ulrich dotar do pomieszczenia z kolumnami. Serce mu wali o. Czu strach i
okropne wyrzuty sumienia. W tym paskudnym po
eniu Odd znalaz si z jego winy i
on, Ulrich, powinien jak najszybciej co zrobi . Nie ba si wcale spotkania z tym czym
w rodzaju karaluchów. Od pi tego roku ycia wiczy sztuki walki.
- Spadaj, zwierzaku! - wymin Kiwiego, który biega po ca ym pomieszczeniu i
szczeka .
Skaner, do którego wszed Odd, nie chcia si otworzy . Ulrich wskoczy do
drugiego skanera. Poczeka . Nacisn kilka guzików, które znajdowa y si wewn trz.
- S yszysz mnie, Jeremy? - zapyta .
- Ca kiem dobrze - potwierdzi przyjaciel z g
nika.
- Jestem gotowy.
- Trzymaj si mocno... Wirtualizacja!
Ostre wiat o porazi o Ulricha. Co podobnego do tr by powietrznej poci gn o
go do góry... W ci gu kilku sekund wyl dowa po drugiej stronie. W Lyoko. By tam
znaczy o co ca kiem innego, ni przygl da si wydarzeniom zza ekranu w
laboratorium. Jego oczy z trudem adaptowa y si do tego p askiego i pustego cyfrowego
wiata. Li cie na drzewach porusza y si pod wp ywem niewidzialnego wiatru, ale robi y
to wszystkie naraz, mechanicznie. Pod jego stopami trawa ugina a si z opó nieniem
rz du u amka sekundy. Nie by a prawdziwa. Ulrich przez chwil sta nieruchomo,
zdezorientowany. Odczuwa wszystko jako inaczej, chocia nie umia by wyja ni , na
czym ta inno polega. By o to troch tak, jakby znalaz si pod wod , która opó nia a
ruchy. On równie si zmieni . Mia na sobie samurajskie kimono, a na nogach japonki
na koturnach i d ugie bia e skarpety. U pasa dynda a mu katana, tradycyjny miecz
japo ski.
- Ale wypas! - wykrzykn , próbuj c ostrza.
- Ulrich?
- Twoja teoria si sprawdza, Jeremy! Ten, kto tu trafia, przybiera wygl d, który
odpowiada jego prawdziwej naturze.
Natura Ulricha, jak wida , by a natur samuraja. Usi owa si zorientowa w tym
szczu wysokich drzew.
- Gdzie jest reszta?
Nie potrzebowa odpowiedzi: po jego lewej stronie powietrze przeszy ostry
krzyk.
- Maya! - Odd i Ulrich us yszeli w uszach wrzask Jeremy’ego.
- Trafili May ! Komputer nie pokazuje adnego punktu ycia! Nie wiem, co to
znaczy, ale uwa ajcie!
„Sorry, Jeremy, to znaczy, e ona nie jest prawdziwa”, pomy la Ulrich. Ale nie
powiedzia tego g
no.
Dobieg do nich w kilku susach. Elfka p dzi a, co si w nogach, a Odd skaka z
ga zi na ga
i stara si
ci gn na siebie ogie wroga. Ulrich natomiast zachowa si
zupe nie inaczej: doby miecz z pochwy i ugodzi nim pierwszego karalucha. Unikn
promienia lasera i uderzy robota, a katana zawibrowa a na jego owadzim pancerzu.
Jakby uderzy w kowad o. Ulrich przetoczy si po ziemi, podniós si na nogi i
sprawdzi , czy miecz si nie z ama . Potem zatoczy nim m
ca przed sob .
- Chod tu, no, mia o...
Potwór nie mia ani oczu, ani ust. Sk ada si tylko z pancerza z ciemnymi
czu kami. Ulrich uchyli si przed natarciem czu ek. Uderzy mieczem - zaiskrzy o. Czu
si nieswojo, gdy tak skaka i biega w wirtualnym wiecie. Wszystko to by o takie...
nierealne! Nie mia jednak czasu o tym my le . Zauwa
, e w samym rodku pancerza
karaluchy maj dziwny znak - podwójny czarny pier cie . Co w stylu tarczy
strzelniczej. Albo oka. Ulrich podskoczy do góry, fikn kozio ka i wyl dowa na
potworze. Bez wahania wbi katan w sam rodek symbolu. Karaluch rozprysn si na
sto b yszcz cych kawa ków.
- O jednego mniej! - wykrzykn triumfalnie Ulrich.
- Hej, to niesprawiedliwe! - zaprotestowa Odd, który siedzia nad nim na ga zi. -
Dlaczego ty masz miecz, a ja tylko g upi ogon?
Ale przy tym, gestykuluj c, machn niechc cy r
do ty u. Z jego nadgarstka
wyfrun a strza a, która wbi a si w pie kilka metrów dalej.
- Ale odjazd! Laserowe strza y! - krzykn . - Moje r ce wystrzeliwuj laserowe
strza y!
Potem zeskoczy na ziemi ko o przyjaciela. Karaluchy zacie ni y kr g wokó
dwóch ch opców, którzy stan li do siebie plecami: we dwóch przeciw ósemce.
- Widzisz to kó ko, które maj na pancerzach? - spyta Ulrich.
- Widz .
- Je li trafisz tam, rozpadn si .
- A co, je li my si rozpadniemy?
Dwaj kumple z pokoju popatrzyli na siebie. Sytuacja by a tak absurdalna, e
ciwie nie odczuwali strachu.
- S uchaj, Odd, chcia em ci przeprosi za porwanie Kiwiego...
- I za wpakowanie mnie do wirtualnego wiata, gdzie wygl dam jak kot, a ty jak
kelner z japo skiej restauracji, i gdzie s karaluchy, które chc nas zabi , zanim zdo amy
si schowa w b yskaj cej wie y?
- No tak, za to te .
- Nie musisz- Odd u miechn si od ucha do ucha.- Ja si tu wietnie bawi !
Rzuci si na najbli szego potwora, wycelowa r
i wrzasn :
- Strza a z lasera!
Maya bieg a resztk si . Wzrok utkwi a w bia ej wie y, która znajdowa a si z
przodu i by a cz ciowo zas oni ta drzewami. Przypomina a ogromn
wiec o g adkiej
powierzchni, ale emitowa a z owieszcze niebieskawe wiat o. Im bardziej Maya si do
niej zbli
a, tym silniejsze mia a wra enie, e w powietrzu rozchodzi si z a energia. Nie
po raz pierwszy wyczuwa a t dziwn wibracj . Wróci jej fragment wspomnie -
wibracja by a rodzajem sygna u ostrzegawczego: „potwór!”. Teraz ju wiedzia a, e jest
w tej wibracji co strasznego. W biegu nieoczekiwanie zacz a sobie przypomina .
Przypomina , dlaczego. I kto.
- Jeremy! - krzykn a. - Przypomnia a mi si wa na rzecz!
- Mów.
- To on wezwa potwory!
- Co za on?
- Xana!
- Xana?
- To w adca tego wiata. Xana kontroluje Lyoko. On mnie nienawidzi!
Nienawidzi nas wszystkich!
- Nienawidzi nas? Dlaczego?
- Nie pami tam... wiem tylko, e jest szalony! A potwory s na jego us ugach.
yszysz ten d wi k?
- Jaki d wi k?
- To nawo ywanie! Dochodzi z wie y. Wie a b yska si , poniewa jest
zainfekowana wirusem! To Xana j zainfekowa !
„Jakim wirusem”, pomy la Jeremy z dreszczem.
- A dlaczego mia by nas atakowa ?
- Co to za pytanie? Dlaczego pocisk niszczy wszystko, co napotka na swojej
drodze? - Maya odzyska a kolejny fragment wspomnie . - Nie chce, ebym wesz a do
wie y!
- Dlaczego? - pyta dalej Jeremy.
- Dlatego, e ja... - mówi a Maya prawie w transie. - Ja mog go przep dzi .
Mog ... zdezaktywowa wie .
Jeremy nic nie powiedzia , wstrz ni ty t nowin .
- Musi by tam symbol... - ci gn a Maya po chwili ciszy. - Oko... Tak! Oko
Xany! Musisz powiedzie ch opakom, eby w nie celowali! To jego znak na potworach,
ale te jego s aby punkt...
- Nie martw si , ju to odkryli - u miechn si Jeremy.
Dobiegaj c do podstawy b yskaj cej wie y, Maya us ysza a brz czenie.
Znieruchomia a. Na wprost niej pojawi si ogromny krab. By wysoki na co najmniej
dwa metry, mia obrzydliwe odnó a i napuchni ty, ciemny eb. Dziewczynka rzuci a si
na ziemi , a promie wystrzelony z jego szczypców wyry ciemn szram na pniu za jej
plecami. Maya zerwa a si i miertelnie przera ona zacz a biec.
- Idzie za mn ! Jeremy! - krzykn a zrozpaczona.
Ch opiec sprawdzi na monitorze. Trzy, cztery, pi punkcików pojawi o si nagle
na mapie.
- Jest ich wi cej, depcz ci po pi tach. Nie zatrzymuj si !
„Nie mog si zatrzyma . Tylko ja mog zwalczy infekcj . Ja znam sposób, aby
go zatrzyma . A on si boi. Mnie”.
Kolejne straszliwe brz czenie. Ziemia u stóp Mai podnios a si , a ona potoczy a
si na bok. Potem znów ruszy a. Ale zbyt wolno. Gigantyczny krab by tu -tu . Potem
zauwa
a ruch i dwie postacie wyl dowa y za ni . Odd i Ulrich.
- Wiej! - krzykn do niej Ulrich.
- Lepiej zajmij si mn , przero ni ty skorupiaku! - krzykn Odd.
Krab wzi go za s owo.
up!
Odd oberwa na ca ego i rozp yn si w nico . Jakby nigdy nie istnia . Na ten
widok oszo omiony Ulrich upad na kolana.
- Jeremy... On... nie yje?
Cisza.
A potem mocny i jasny g os Jeremy’ego:
- W
nie wyszed z kolumny skanera. Nie jest mo e w formie, ale... yje!
- A wi c adne game over!
Krab uniós szczypce i uderzy nimi o ziemi . Utworzy a si rozpadlina.
- Nie dla nas, jak s dz . Ale Maya nie ma punktów ycia!
Ulrich popatrzy na dziewczynk o spiczastych uszach, która dalej bieg a w stron
yskaj cej wie y.
- Zatem nie powinny jej trafi ...
- Ona jest inna, Ulrich.
- Co ma zrobi w wie y?
- Nie wiem.
„Ona mo e zwalczy infekcj ”, pomy la . Ale zosta , aby popatrzy .
Uszata dziewczynka stara a si nie my le o zgrai potworów, które depta y jej po
pi tach. Stara a si nie s ucha , jak katana Ulricha ociera si o ich pancerze. Bola y j
nogi, a do oczu nap ywa y zy, ale bieg a dalej, pod gór , w stron b yskaj cej wie y.
zy? Program komputerowy nie p acze ze strachu. Program komputerowy nie ucieka,
aby ratowa swoje ycie. Nie kieruje si instynktem. Teraz wie a znalaz a si kilka
kroków przed ni . Bardzo blisko. Mog a jej ju dotkn . Zamiast tego z rozp du
wskoczy a do rodka. Przesz a przez bia e ciany jak przez dym. By a wewn trz.
Wewn trz wie y. Panowa a tam cisza. Jakby zaciek a bitwa, która toczy a si na
zewn trz, nigdy nie mia a miejsca. ciany wie y by y nieo wietlone. Widnia y na nich
dziwne, bia e symbole. Na rodku pod ogi znajdowa si ten sam symbol - dwa
koncentryczne pier cienie, trzy kreseczki.
Oko Xany.
wieci o si ono z ym, zimnym, niebieskawym wiat em.
- Jeremy? - zawo
a dziewczynka.
- Spokojnie. Ulrich i potwory zostali na zewn trz. Wygl da na to, e nie mog
wej do rodka.
- Tak, ale ja... jak da am rad ?
- Przesz
przez... - Jeremy odkaszln . - Z informatycznego punktu widzenia
mo na powiedzie , e firewall wie y ci rozpozna i...
- Ko cz ju , m dralo! - przerwa Odd, który tymczasem wróci do laboratorium.
Dziewczynka o spiczastych uszach rozejrza a si dooko a. Nie wiedzia a, co
zrobi . Zbli
a si do oka, które wibrowa o na pod odze. Gdy tylko go dotkn a,
niewidzialna si a unios a j delikatnie do góry, w stron sufitu. Zatrzyma a si przed
zwyk ym, prawie przezroczystym prostok tem, który unosi si w powietrzu kilka
centymetrów przed ni . By to monitor. Maya dotkn a go d oni . Na monitorze pojawi
si wyraz. Zamkn a oczy i nagle zacz a gwa townie porusza r koma, pisz c w
powietrzu, jakby kierowa a ni nieznana si a i jakby chodzi o o gest powtarzany ju
miliony razy. Otworzy a powrotem oczy i przeczyta a to, co napisa a.
KOD LYOKO
Wytworzy si rodzaj wiru. Tak, jakby znika a energia.
- Wie a zdezaktywowana - rozleg si wokó niej metaliczny, dziwny g os.
Potem wie a si o ywi a i symbole na cianach zmieni y si w kaskad liter i
cyfr.
- Zrobione! - krzykn a rado nie dziewczynka.
os Jeremy’ego dr
z emocji:
- Potwory znikn y!
W wie y dziewczynka u miechn a si szeroko.
- Wiem, Jeremy! To w
nie to trzeba by o zrobi !
- Ale co to znaczy: „Kod Lyoko”?
- To jest sposób zwalczania infekcji! Teraz przypominam sobie tak e inne
rzeczy...
- Jakie?
- Xana nie jest w adc tego wiata. To ja nim jestem!
-Ty...?
- Wyobra asz sobie? I wcale nie mam na imi Maya. Nazywam si ... Aelita.
6
NIE JESTEM ISTOT LUDZK
Czas. Potrzebowali czasu.
Czasu, aby zrozumie , kim albo czym jest Xana. I kim albo czym jest Aelita.
Ch opcy wrócili do swojego codziennego ycia i do normalnych zaj szkolnych: lekcji,
zada , g upich zbiórek dzieciaków, których teraz ju systematycznie unikali... Ale gdy
tylko mogli, spotykali si , aby w wielkim sekrecie rozmawia o Aelicie, Xanie i o
wszystkim, co dotyczy o Lyoko, dziwnego wirtualnego wiata, który powoli poznawali.
Jeremy próbowa znale wyja nienie. Mówi , e Xana jest czym w rodzaju oszala ego
wirusa, a Aelita jego antywirusem. Ale to nie wystarcza o, aby zrozumie wszystko.
Prawd powiedziawszy, to nie wystarcza o, aby cokolwiek zrozumie . Czym by y wie e
w Lyoko? Dlaczego w czterech sektorach tego wirtualnego wiata by o ich a tak du o?
A te dziwne elektroniczne zjawiska, które zacz y si pojawia , odk d superkomputer
zosta w czony? wiat a, które wybucha y, sprz t stereo i drukarki, które si same
cza y, telewizory, które emitowa y niebieskawe wiat o, a potem wy cza y si na
dobre. Czy by jaki zwi zek mi dzy tymi wydarzeniami a Lyoko, czy te wszyscy trzej
powoli dostawali paranoi?
Czas.
Potrzebowali czasu.
I mo e, z czasem...
Jeremy, odrywaj c si od tych my li, podniós g ow znad konsoli
superkomputera. Mia podkr one oczy.
- A ona kim jest? - zapyta Ulricha z wyrzutem i wskaza na stoj
ko o niego
dziewczynk , która ze zdziwieniem rozgl da a si dooko a. W rzeczywisto ci zna j ,
przynajmniej z widzenia. Wiedzia , e nazywa si Yumi Ishiyama. I e jest od nich o rok
starsza.
Jego przyjaciel schyli g ow i lekko si zaczerwieni .
- Ona, no có ... przysz a za mn . Znalaz em j , gdy szpera a na dole...
- W sali ze skanerami - uzupe ni a dziewczynka.
Ulrich by bardzo zak opotany, a Yumi, ogl dnie mówi c, nastawiona bojowo.
Jeremy wymamrota z irytacj :
- I tak opowiedzia
jej wszystko, co?
- Nic jej nie powiedzia em!
- A wi c jak si tu znalaz a?
- Od kiedy to ch opaki umiej utrzyma co w tajemnicy? - przewróci a oczami
Yumi. - Dobra, ja te chc wej do tego wiata Lyoko!
- Daj spokój.
- My licie, e p kam?
- To nie jest rzecz dla bab... - burkn z rezygnacj Jeremy.
Yumi wskaza a na ekrany.
- Czy by? Ulrich powiedzia mi, e tam w rodku jest dziewczynka!
Jeremy spojrza na przyjaciela z rezygnacj .
- No, mo e co jej opowiedzia em, Jeremy, ale...
- Na pewno ma ju do zadawania si z takimi trzema obuzami jak wy! -
ci gn a Yumi. - Podejrzewam, e odczuwa potrzeb zwierzenia si innej dziewczynie.
Jeremy zdawa si rozwa
t my l.
- Nie s uchaj jej, Jeremy! - w czy si Ulrich. - To nie jest dziewczyna. Yumi zna
sztuki walki i bije si jak ch opak. Nawet lepiej. Je li ja jestem samurajem, ona stanie za
dwóch.
Yumi spiorunowa a go wzrokiem. Ale Jeremy ju nie s ucha . Zastanawia si ,
czy zjawienie si Yumi nie jest czasem pomy ln okazj , a nie przykr wpadk . Mo e
Yumi mia a racj . Mo e wirtualnej dziewczynce atwiej by oby rozmawia z drug
dziewczynk . By mo e. Mimo e on i Aelita naprawd dobrze si dogadywali.
W ko cu kiwn g ow .
- Je li naprawd tak ci na tym, zale y, przygotowujcie si - powiedzia nagl co.
Skaner zamkn si wokó Yumi. Potem pojawi o si
wiat o. Ciep e powietrze
owion o j i unios o jej w osy do góry. Yumi zmaterializowa a si w Lyoko ubrana w
tradycyjne kimono przepasane szarf , która by a zawi zana na plecach w sztywn
kokard . W osy mia a upi te szpilami, a twarz upudrowan na bia o. W r ku trzyma a
dwa wachlarze o kraw dziach ostrych jak brzytwy. Yumi i Ulrich pojawili si w sektorze
pustyni. P askie wydmy i troch ska - opustosza y i smutny krajobraz. Yumi kr ci o si
w g owie. By a troch zdezorientowana.
- Jak si czujesz? - spyta j Ulrich tonem pe nym zrozumienia.
- Dobrze. Chyba.
- Na pocz tku troch trudno si tu porusza . Do twarzy ci w tym japo skim
wdzianku. Jeste ekstra!
Yumi nie odpowiedzia a. Zrobi a kilka kroków, czuj c, e szumi jej w g owie.
„To dlatego, e to nie jest realne”, pomy la a. „Dlatego czuj si taka zagubiona. I
dlatego nie rozpoznaj
adnego z elementów rodowiska, w którym si zwykle
poruszam”.
- Nie martw si - u miechn si do niej Ulrich. - Twoje oczy i twoje cia o musz
si dopiero przyzwyczai do Lyoko. Daj sobie chwil .
Yumi spojrza a na bia wie , któr by o wida w oddali. Nie rozumia a, do
czego s
y ta budowla. Podstawa wie y by a ciemna, zakotwiczona w ziemi za pomoc
grubych korzeni, a dalej wznosi si
nie nobia y cylinder, który nikn u góry.
- adna, prawda? - spyta jaki g os tu obok niej.
Yumi si odwróci a. To by a Aelita.
Nie wiadomo dlaczego, ale wyobra
a j sobie inaczej. My la a, e jest wy sza.
Bardziej... doros a. A znalaz a si twarz w twarz z wystraszon dziewczynk .
- Pi kna i... tajemnicza - odpowiedzia a, ponownie spogl daj c na wie .
- A my nie mo emy tam wej . Tylko ona mo e - rzek Ulrich, wskazuj c na
Aelit .
Yumi skin a g ow .
- Ulrich mówi, e jeste ... stra niczk tego wszystkiego.
- W pewnym sensie tak.
- Powiedzia mi te , e tu s jakie potwory, które ci prze laduj .
- I które prze laduj te was, je li jeste cie ze mn .
- Dlaczego?
- Nie wiem. Tak samo jak nie wiem, dlaczego te wie e...
Aelita nie zdo
a sko czy zdania. Ca y horyzont ogarn y silne wibracje,
podobne do czego w rodzaju cyfrowego trz sienia ziemi, które zako ysa o dzie mi. Po
chwili wie a w oddali, wcze niej nie nobia a, wyemitowa a niebieskaw po wiat , a
potem zacz a rozprasza niepokoj
krwistoczerwon mg . W powietrzu rozleg o si
ostre, przenikliwe zawodzenie, podobne do skrobania tysi ca kawa ków kredy o
powierzchni ogromnej tablicy.
- Zwiewajcie stamt d, natychmiast! - us yszeli krzyk Jeremy’ego.
- Co si dzieje? - zapyta a przestraszona Yumi.
Elfka wzi a j za r
i zaprowadzi a pod os on ska y, która znajdowa a si za
ich plecami.
- Zosta tu i nie ruszaj si - poradzi a jej. - Je li masz szcz cie, on ci nie
zauwa y.
- Ale co si dzieje? Kto mnie nie zauwa y?
- Xana. Istota, która mnie prze laduje.
Wie a zacz a wysy
z owrogie przerywane b yski. Aelita przygl da a si jej z
niepokojem.
- Ju mnie znalaz - doda a g osem pe nym napi cia. - Zwo uje potwory, aby...
Znowu nie zdo
a sko czy zdania. Znienacka z piasku przed nimi wynurzy si
szkieletowa y potwór - tarantula!
Podniós si i pochwyci Aelit .
Yumi potoczy a si na piasek.
- Aelitaaa! - krzykn ze strachem Jeremy.
Ale zamiast ugodzi dziewczynk , tarantula podnios a j i ustawi a na wprost
swojej pokrytej szczecin paszczy. Chwil pó niej obrzydliwa ssawka zacz a przyciska
Aelit do tu owia potwora.
- NIE! - zawo
Jeremy.
Aelita oniemia a. Ssawka naciska a j tak silnie, jakby chcia a j przebi na wylot.
Oko Xany narysowane na ciele paj ka by o tak blisko, e mog a go dotkn .
Potwór j obw chiwa .
Powietrze przeszy metaliczny wist. Wachlarz Yumi rozci na pó paszcz
tarantuli i w strudze wiat a wylecia z oka Xany. Potwór rozpad si , a Aelita upad a na
piasek. Kto pomóg jej si podnie . To by Ulrich.
- Sorki, ale zaj o nam to chwil - powiedzia z u miechem.
Na wie y za plecami Aelity wibrowa y niepokoj ce odblaski.
- Musz ... pój j zdezaktywowa - powiedzia a machinalnie dziewczynka.
Eskortowali j a do stóp wie y, potem Aelita przenikn a przez cian i
poszybowa a na górn platform . Po
a r
na przezroczystym ekranie. Zosta a
rozpoznana.
AELITA
KOD LYOKO
Symbole na cianach wie y zacz y spada gwa townie w dó . Xana znowu zosta
usuni ty.
- Przemieszcza si za pomoc wie ? - spyta a Yumi, gdy czekali na zewn trz.
Pustynny wiatr przemiata piasek we wszystkich kierunkach.
- Co w tym rodzaju - odpowiedzia Ulrich. - I chce Aelity.
- Kiedy wróci?
- On zawsze wraca... - szepn a elfka, wy aniaj c si z bia ej ciany wie y.
Zatoczy a si przed nimi i wyczerpana osun a na Yumi. Yumi podtrzyma a j i
pog aska a po w osach.
- Wygl dasz na bardzo zm czon .
- Ju mi przechodzi...
- Nie mo emy jej st d wyci gn
? - Yumi spojrza a zmartwiona na Ulricha.
- Nie wiemy, jak to zrobi .
- Jeremy?
- Ulrich ma racj . Kiedy znajdujecie si w Lyoko, macie do dyspozycji okre lon
liczb punktów ycia. Za ka dym razem, gdy potwory was trafi , zmniejsza si wam
liczba tych punktów. Kiedy dojdzie do zera, ko czycie gr . Ale w jej przypadku jest
inaczej...
Na te s owa Aelita podnios a wzrok. Mia a zy w oczach.
- No tak, w moim przypadku jest inaczej. Ja jestem inna. Wy tylko gracie w
wirtualn rzeczywisto , ja za
yj w Lyoko i to jest moja rzeczywisto !
- Aelita, to nie tak...
- Nie jestem istot ludzk ! Jestem programem komputerowym!
- Mylisz si ! - Jeremy energicznie potrz sn g ow . - Programem
komputerowym jest Xana. Ty nie! Ty nie jeste taka jak on.
- Jestem dok adnie taka jak on.
- Trz siesz si - powiedzia a Yumi, przytulaj c j mocno, jak starsza siostra.
Aelita spojrza a na ni .
- Trz siesz si ze strachu - ci gn a Yumi, u miechaj c si . - A z tego, co wiem,
programy komputerowe si nie boj .
Uwi ziona w cyfrowym wiecie Lyoko dziewczynka o elfich uszach nie zna a
senno ci, g odu ani pragnienia. I w ogóle si nie starza a. Jeremy natomiast od wielu dni
odczuwa nieustanny ból g owy. Prawie ca y czas sp dza przed komputerem.
Programowa , analizowa i próbowa zrozumie . Ale przede wszystkim rozmawia z
Aelit .
- No, Aelito - szepn do ciemnej kamery. - Teraz wsta i skoncentruj si .
- Która tam u ciebie godzina?
Jeremy spojrza na zegarek swojego laptopa: wpó do czwartej w nocy.
- Jeszcze wcze nie - sk ama .
Siedzia zamkni ty w swoim pokoju w internacie od... nie wiedzia nawet, od jak
dawna. Stamt d czy si zdalnie z komputerem w fabryce. Rzecz niezbyt trudna dla
takiego geniusza informatycznego jak on. Od dnia, w którym Yumi do czy a do ich
paczki, Jeremy
zabarykadowany w pokoju. Prawie nie wychodzi , nawet na kolacj .
Odd i Ulrich przynosili mu co ze sto ówki. I radzili mu, aby odpocz , ale ich nie
ucha .
- Spróbujemy raz jeszcze.
- Nie jestem pewna, czy chc to zrobi , Jeremy.
- Musimy. Nie znam innego sposobu.
- Jak chcesz. Ale pope niasz b d.
- Nie pope niam.
Jeremy popatrzy na monitor. Aelita chodzi a po wiec cych koncentrycznych
pier cieniach, które tworzy y pod og Wie y 3. Potem zacisn kciuki i odpali program.
By to algorytm, który porównywa cyfrowe dane Aelity z Lyoko z danymi znajduj cymi
si na serwerze w starej fabryce. Wszyscy, którzy weszli do Lyoko, zostali roz
eni na
dane wirtualne i zapami tani w pami ci superkomputera. Dane te by y niezb dne, aby
zrobi transfer w odwrotn stron . Ale z jakiego powodu dane Aelity nie odpowiada y
sobie. Znajduj ca si w Wie y 3 dziewczynka zosta a uniesiona w powietrze, z g ow
odchylon do ty u i r kami wzd
cia a. Potem zacz a stawa si przezroczysta, a nie
pozosta o z niej nic poza trójwymiarowym szkicem. Teraz dziewczynka nie mog a ju
ysze Jeremy’ego. Ch opiec skupi si nad monitorem. Kolumna cyfr wirowa a z du
pr dko ci wokó rysunku Aelity. Dwadzie cia procent. Trzydzie ci. Czterdzie ci. Gdy
licznik przekroczy sze dziesi t, Jeremy wstrzyma oddech. Komputer doszed do
dziewi dziesi ciu i zacz zwalnia . Na górnej wardze ch opca perli si pot.
Dziewi dziesi t trzy. Dziewi dziesi t cztery. Komputer doszed do dziewi dziesi ciu
dziewi ciu i w tym miejscu si zatrzyma .
- Ale dlaczego?? - w ciek si Jeremy i waln pi ci w stó . Nacisn kilka
klawiszy i wewn trz wie y Aelita zacz a odzyskiwa swoj zwyczajn form , a znów
stan a na ziemi.
- Jak posz o tym razem? - spyta a, gdy tylko dosz a do siebie.
- Jeszcze si nie uda o. Twoje cia o mo e si ponownie zmaterializowa , a to
znaczy, e wesz
tam przez te same skanery w fabryce... ale z jakiego powodu nie
mo esz stamt d wyj . Masz problem z g ow .
- No wiesz! Co to ma znaczy ?
- e dane wej ciowe nie zgadzaj si z danymi wyj ciowymi. e co w twojej
owie... si zmieni o.
- Mo e to si wi e z moj utrat pami ci. Mo e mam mniej danych ni
wcze niej.
Jeremy obserwowa cyfry, które pojawia y si na jego monitorze.
- Albo mo e masz ich wi cej.
Aelita spojrza a na niego zaciekawiona.
- Mo esz mi podes
dane, które masz na swoim komputerze? Ja te je
sprawdz .
- Chyba tak.
W bia ej wie y, która s
a jej za schronienie, pojawi si wisz cy w powietrzu
ekran i w ci gu chwili zape ni si liczbami. Dziewczynka czyta a je z uwag .
- Te liczby s jak... wspomnienia. Morze wspomnie - wymamrota a na koniec.
Jeremy zamy li si na moment, potem przytakn . Pami Aelity zawsze by a
delikatna i krucha. Do tej pory nie wzi pod uwag hipotezy, e mog o to wynika z
nadmiaru informacji, a nie odwrotnie.
- To mieszne - doda a dziewczynka.
- Co?
- Mam g ow pe
wspomnie ... których nie pami tam!
- Tak, jakby nie nale
y do ciebie - mrukn Jeremy, pogr ony w my lach. -
Tak, jakby ci kto je doda ... z zewn trz.
- Ale kto móg by zrobi co takiego? I dlaczego?
- Nie wiem.
- Mo e s to instrukcje, które pozwalaj mi porusza si w Lyoko. A na zewn trz,
w realnym wiecie, nie s mi potrzebne.
- Mo e.
„Albo w
nie z ich powodu Xana poluje na ciebie”, pomy la Jeremy, ale nie
powiedzia tego g
no. „I dlatego ci nie zabija. By mo e chce tych wspomnie .
Potrzebuje ich”.
- Jeremy?
- Co?
- Nie móg by sprowadzi mnie z powrotem, usuwaj c te dodatkowe
wspomnienia?
Jeremy westchn .
- To mo e ci bole .
- Ale spróbowa mo na.
- Ryzykuj , e zniszcz na zawsze twoj pami ...
- Ale wszystko poza tym zadzia a, nie s dzisz?
- Jak mam ci odpowiedzie ?
- Ja my
, e „tak”.
- To bardzo niebezpieczne.
- Usu je, Jeremy.
- A je li i tak nie zadzia a? Je li stwierdzimy, e usun li my ci pami na pró no?
- B dzie to znaczy o, e si pomyli
. I e ja nigdy nie by am... taka jak wy.
W dniu, w którym próbowali zmaterializowa Aelit , Yumi zwirtualizowa a si w
Lyoko obok niej, a Odd i Ulrich oczekiwali jej w sali ze skanerami. Pomy leli o
wszystkim: Odd opowiedzia dyrektorowi, e jego kuzynka przeniesie si do Kadic.
Ulrich sfa szowa dokumenty potrzebne do zapisania si do szko y, a Jeremy wreszcie
swojego programu do zniekszta cania g osu, udaj c ojca Aelity. Jeremy siedzia nad
klawiatur w laboratorium z palcem zawieszonym nad przyciskiem DELETE. Monitor
by pe en dodatkowych wspomnie dziewczynki.
- Zrób to, Jeremy! - Aelita by a bardzo spi ta, chocia stara a si wygl da na
pewn siebie.
Yumi u cisn a jej d
.
- Nie martw si , wszystko b dzie dobrze. Poza tym, e b dziesz musia a chodzi
do klasy z tymi trzema chuliganami.
- A ty? - spyta a Aelita.
- Ja jestem rok wy ej. Ale b dziemy si widywa w sto ówce i na przerwach.
- B dzie fajnie.
- B dzie bardzo fajnie, zobaczysz. Na pewno lepiej ni tu. No i przynajmniej tam
nie ma potworów, z którymi trzeba walczy , ani z ych programów, które na ciebie
poluj ... - Yumi zatrzyma a si nagle, patrz c na ni zaniepokojona. - Co ci si sta o?
Aelita dotkn a r
czo a.
- Nic. Co mnie mocno uk
o w g owie.
- Zrobione - wtr ci si Jeremy. - Wykasowa em... wszystko, mo na powiedzie .
Teraz zobaczymy, jak ci tu ci gn z powrotem. Gotowa?
Aelita g boko odetchn a. Potem zamkn a oczy.
-Tak.
- Okej. Id do wie y. Tak. Zatrzymaj si .
Jeremy po raz ostatni sprawdzi , czy wszystko dzia a jak nale y. Dobra, gotowe.
- Materializacja! - wykrzykn i wcisn przycisk.
Chwil potem w Lyoko Aelita zosta a uniesiona w powietrze i powoli zacz a si
dewirtualizowa . Pi procent.
-Trzymajcie kciuki... Miejmy nadziej , e tym razem si uda - szepn Jeremy,
który nie by w stanie opanowa napi cia.
Komputer dalej przetwarza dane, z ka dego kawa ka wirtualnej Aellty
odtwarzaj c po kawa ku Aelit z krwi i ko ci, zgodnie z tym, co zapami ta y skanery.
Trzydzie ci procent. Czterdzie ci. Sze dziesi t. Osiemdziesi t. Kiedy komputer doszed
do dziewi dziesi ciu, zacz zwalnia . Dla bezpiecze stwa Jeremy odpali program, nad
którym pracowa ca noc.
- Program Maska Wspomnie aktywny!
Dziewi dziesi t osiem. Dziewi dziesi t dziewi . Ekran zamigota na
czerwono. Dziewi dziesi t dziewi przecinek dziewi dziesi t dziewi .
- Dalej, dalej, dalej...
STO!
Jeremy opad na oparcie fotela. Uda o si !
Ni ej, w sali ze skanerami, otworzy y si przesuwne drzwi jednej z kolumn i
dziewczynka wypad a na zewn trz. Mia a w osy rude, a nie ró owe, i uszy nieco
odstaj ce, ale na pewno nie elfie. Jej ubranie by o troch niemodne.
- Aelita? - spyta Odd niepewnie.
Dziewczynka opar a si o cian , eby nie upa . Zrobi a gest, jakby si chcia a
rozejrze , chocia mia a zamkni te oczy. Potem powoli je otworzy a i z niedowierzaniem
przyjrza a si swoim d oniom. W ko cu podnios a g ow i zobaczy a Odda i Ulricha,
którzy wpatrywali si w ni bez s owa.
- Ch opaki... to wy? Jeste cie... inni ni sobie was wyobra
am.
- Chcesz powiedzie , e my la
, e tu te mam ogon? - zakpi Odd. - No, je li
my lisz, e b
ci si ociera o nogi i mrucza , to grubo si mylisz!
Na chwil zapad a cisza. Potem wszyscy troje wybuchn li gromkim miechem. W
ko cu Ulrich, staraj c si zachowa powag , oznajmi uroczy cie:
- Witaj w wiecie realnym, Aelito!
- Wszystko okej? - spyta Jeremy z g
ników.
- Posz o jak po ma le, prowadzimy j na gór .
- Dobra, ja w tym czasie zmaterializuj Yumi.
os Jeremy’ego by powa ny i profesjonalny, ale mo na by o wyczu , e
ch opak nie mo e ju usiedzie w miejscu. Kiedy otworzy y si drzwi laboratorium,
Jeremy zerwa si z fotela, stan z r kami za plecami i patrzy na nich, u miechaj c si z
zak opotaniem. Odd i Ulrich stali po bokach Aelity. Jeremy zdj okulary i oczy ci je
brzegiem koszuli. By zbyt zawstydzony, aby podnie wzrok.
- No hej, czemu jej nie u ciskasz, mistrzu? - zach ci go Ulrich.
- No bo, eee...
Ale Aelita ju bieg a, by rzuci si na szyj swojemu wybawcy. Kiedy otworzy y
si drzwi laboratorium, Jeremy zerwa si z fotela, stan z r kami za plecami i patrzy na
nich, u miechaj c si z zak opotaniem. Odd i Ulrich stali po bokach Aelity. Jeremy zdj
okulary i oczy ci je brzegiem koszuli. By zbyt zawstydzony, aby podnie wzrok.
7
JOHN F. BULLENBERG
(ZATOKA MEKSYKA SKA, 9 STYCZNIA)
Motocykl - hayabusa z turbodo adowaniem, rozwijaj ca pr dko do ponad
trzystu kilometrów na godzin - z piskiem opon przejecha przed hangarem i zahamowa
gwa townie, zostawiaj c na asfalcie d ug czarn smug . Nieustraszonym motocyklist
by dwudziestotrzyletni ch opak, który mia na sobie postrz pione d insy, czarn
skórzan kurtk i ma y plecak. Opu ci podpórk i zdj kask.
- Hej, Fernando! - zawo
, rzucaj c kluczyki od motoru mechanikowi w
niebieskim kombinezonie, który wychodzi z hangaru.
- John! Znowu wyje
asz? - odpowiedzia tamten z silnym hiszpa skim
akcentem i z apa kluczyki w locie.
- Koniec wakacji, niestety! Mo esz mi zaparkowa motor? Jestem spó niony.
- Nie ma sprawy.
Prywatny odrzutowiec, Gulfstream G550, kosztowa prawie sze dziesi t
milionów dolarów. Na jasnoniebieskim tle wida by o wyra nie wielobarwne logo
Music-Oh, wielkiego portalu muzycznego. Stewardesa zerka a ukradkiem przez otwarte
drzwi na Johna F. Bullenberga, który majestatycznym krokiem skierowa si w stron
schodów.
- Witamy na pok adzie, panie Bullenberg!
- Mów mi John, zdaje si , e jeste my w tym samym wieku.
Dziewczyna pachnia a kwiatami.
- Jestem od pana starsza o rok, panie... John - odpowiedzia a, czerwieni c si .
miechn si do niej. Wchodz c, obróci si w stron kabiny pilotów: Tony i
Matt oczekiwali go z fili ank kawy. Na r kawach koszul mieli baretki z logo Music-Oh.
Takie samo logo znajdowa o si tak e na mundurze stewardesy.
- Cze , ch opaki.
- Jeste my gotowi - powiedzia Tony. - Móg by przej stery na czas startu? Kto
musi zmieni tego staruszka obok mnie.
- Ej! - prychn Matt. - To ty tu jeste staruszkiem, który powinien odpocz .
John niedawno zrobi licencj pilota, a Tony i Matt wiedzieli, e uwielbia
sterowa odrzutowcem. Ale tym razem ch opak potrz sn g ow .
- Mo e przy l dowaniu. Musz wróci do pracy...
Kabin pasa ersk stanowi elegancki salonik z mahoniowymi meblami i fotelami
z jasnej skóry. John usadowi si wygodnie na najbli szym fotelu i wyci gn z plecaka
laptopa.
- Napijesz si czego ? - zapyta a go stewardesa. John nigdy wcze niej jej nie
widzia . Musia a by nowa.
- Nie, dzi ki.
do dwudziestego roku ycia John F. Bullenberg by zwyczajnym ch opakiem:
studentem Uniwersytetu Kalifornijskiego bez grosza przy duszy, który ci gle zalega z
op atami za czynsz i by do ty u z egzaminami. Pewnego dnia przyszed mu do g owy
pomys na program komputerowy, który pozwala si kontaktowa mi
nikom muzyki z
ca ego wiata. Pierwsz wersj Music-Oh zaprogramowa w rodku nocy, pod koniec
zmiany w restauracji fast food, gdzie pracowa . Odt d sprawy nabra y przyspieszenia:
szybkie motocykle, prywatny odrzutowiec, wille na ca ym wiecie. Teraz lecia do
Kalifornii. Wraca z Kostaryki, gdzie wspólnie z przyjació mi sp dzi Bo e Narodzenie.
John Bullenberg
jak w bajce.
- L dujemy za pi minut! - zameldowa Tony przez g
nik. - Tymczasem mam
Margie na linii.
Margie by a osobist asystentk Johna. Spodziewa si , e wcze niej czy pó niej
zostanie równie jego dziewczyn , ale do tej pory nie uda o mu si jej poderwa .
Odrzuci a jego zaproszenie na obiad bo onarodzeniowy. M odzieniec szybko zdj
uchawk zamocowan na pod okietniku jego fotela.
- Halo!
- Ju wyl dowali cie?
- Jeszcze nie. Jakie problemy?
Margie by a drobn dziewczyn o czarnych oczach, liczn i zawsze roze mian .
Tym razem jednak jej g os by powa ny i pe en niepokoju.
- S uchaj, John. Wygl da na to, e Music-Oh zosta zainfekowany przez wirusa.
Nie by a to nowo : w poprzednim roku by o co najmniej sto ataków, a John mia
na us ugach elit programistów, którzy zajmowali si tego rodzaju problemami. Ale tym
razem Margie postanowi a porozmawia z nim osobi cie. To go zaniepokoi o.
- Powa nie?
- Do tej pory zainfekowa kilka komputerów. Dziewi czy dziesi . Ale nie w
tym rzecz. S uchaj... nigdy nie widzia am czego takiego.
Dziesi komputerów? Music-Oh mia spo eczno obejmuj
prawie pi set
milionów zarejestrowanych u ytkowników. Dlaczego Margie zawraca mu g ow z
powodu takiego g upstwa?
- Zrobi
zrzuty ekranów? Jaki jest teraz stopie zainfekowania?
- Powiedzmy tak: to mo e by najwi ksza katastrofa informatyczna od czasów
robaka milenijnego.
John nie wierzy w asnym uszom. Pomy la , e Margie go nabiera. Ale
dziewczyna nie robi a artów. A co dopiero tego rodzaju artów.
- Okej. Wy lij mi e-mall, przeczytam go od razu. Rozmawia
ju z Francisem?
- Jeszcze nie, on te jest na wakacjach. Mia am nadziej , e ty do niego
zadzwonisz.
- Pewnie. Czekam na twój e-mail. Brakowa o mi ciebie - doda John po piesznie i
zako czy rozmow .
Z okien G550 móg zobaczy hangar, który zaczyna si oddala , gdy samolot
wykonywa manewry na pasie startowym. E-mail Margie dotar , gdy samolot by ju w
powietrzu. Wiadomo sk ada a si tylko z dwóch linijek.
Pospiesz si , mówi a pierwsza.
Druga zawiera a link do strony Music-Oh.
John klikn na niego i na ekranie jego laptopa pojawi si obraz. Dwa
koncentryczne pier cienie, trzy kreseczki u do u i jedna u góry, co w stylu tarczy
strzelniczej.
„Albo... oka”, pomy la .
- Przygotowa am ci mro on herbat - powiedzia a stewardesa.
John nie odpowiedzia . Otworzy program do debugowania, z którego móg
kontrolowa kod programu Music-Oh. Przeanalizowa kod ród owy strony, popracowa
nad nim i zmodyfikowa go.
- Zobaczymy, czy teraz zadzia a - wymamrota przez zaci ni te z by.
Nacisn przycisk KOMPILUJ. Kilka sekund oczekiwania. Potem ze zdziwieniem
popatrzy na swój kod, który zacz si rusza . Znaki, które skaka y w gór i w dó .
Uk ada y si w pewien rysunek. Dwa koncentryczne pier cienie. Cztery kreseczki.
Znowu to dziwne oko. John zakl , uderzaj c pi ci w mi kk , bia skór fotela.
Spróbowa zdebugowa program, ale ten si zablokowa .
- Wszystko dobrze? - zapyta a opieku czo dziewczyna.
John westchn .
- Raczej nie. Wcale nie.
Wyci gn z kieszeni kurtki telefon komórkowy i zrobi kilka zdj monitorowi.
Wysta je MMS-em do swojego przyjaciela Francisa.
„Zobacz, co to jest”.
Potem wy czy komputer.
I ponownie zakl .
MMS Johna zosta przes any z jego telefonu do stacji przeka nikowej, a stamt d
do nast pnej, a potem znów do nast pnej. W czasie tej podró y do czony do
wiadomo ci ma y cyfrowy fragment zmieni nagle kierunek. By to tylko krótki
cuch
kodu, bez imienia i bez pami ci, ale w pewnym sensie ywy. Program zdo
zagnie dzi
si w komputerze spó ki telefonicznej i stamt d przywo
inne fragmenty kodu bez
imienia. Czeka y na niego. Jego cyfrowe komórki zajmowa y z powrotem swoje miejsce i
zaczyna y dzia
. Próbowa y dosta si do tej skarbnicy pami ci, która by a jeszcze
zamkni ta na klucz w sejfie.
Nie umar em, pomy la stwór, nadal szukaj c swoich fragmentów. Serwer spó ki
telefonicznej pad , gdy cyfrowy stwór przemieszcza si wzd
linii elektronicznych.
Nie umar em. O tak. Teraz sobie przypominam. Wracam.
Kilka sekund pó niej, w domu po
onym gdzie w Maine, zadzwoni a komórka
programisty imieniem Francis. M
czyzna wzi telefon i przeczyta wiadomo . Zobacz,
co to jest. By y tak e dwa za czniki: zwyczajne strony startowe Music-Oh, które widzia
miliony razy. My
c, e to jaki dowcip, odpisa : To jest najpi kniejsza strona na
wiecie. Jego telefon zadzwoni :
- Francis? Co to za arty?
- Co masz na my li?
- Wys
em ci dwa zdj cia tego dziwnego wirusa. To co w stylu... czego z
dwoma pier cieniami i...
- John, o czym ty, u licha, mówisz? Na zdj ciach, które mi wys
, nie wida
adnego wirusa. Wr cz przeciwnie, nie wida absolutnie nic poza zwyk stron g ówn
Music-Oh!
John kaza przes
je sobie z powrotem, eby uwierzy . Strona zacz a ponownie
dzia
. Wirus znik , nie pozostawiaj c ladu. Rozp yn si bez ladu.
8
CZEKOLADA, KSI
KI I TAJNE PRZEJ CIA
- Apsik! - kichn Odd.
- Apsik! - zawtórowa a mu Yumi.
- To chyba nie by najlepszy pomys , eby przyj rozmawia tu, na dworze, w
taki mróz - za mia si Jeremy.
- Mo emy sko czy pogaduszki w Pustelni - zgodzi si Ulrich. - Ja nie czuj ju
nóg, chyba je odmrozi em. Wracamy do ciepe ka? Co wy na to?
- Jak rozka esz, szefie! - krzykn Odd i zanim ktokolwiek zd
go
powstrzyma , trafi Jeremy’ego w g ow
nie
. Ten jak d ugi run na ziemi .
Yumi zamkn a si w azience, aby wzi ciep y prysznic. Ulrich i Odd przykryli
si grub warstw koców i usadowili w salonie, aby ogl da horror. Kiwi zwin si w
bek na kolanach Ulricha, który bezskutecznie próbowa go zrzuci .
- Chi, chi! - chichota Odd. - Jakie to mieszne!
- Co ci tak bawi? - pyta zirytowany Ulrich. - Ten potwór urwa jej g ow !
- W
nie! To jest przesada! Czekaj, popatrz, teraz zabije tak e i jego. Och, jak
rany... He, he, he!
Aelita przygl da a si tej scenie z kuchni.
- Odd jest naprawd niewiarygodny - skomentowa a rozbawiona.
- W sensie, e nie ma drugiego takiego wariata? - Jeremy z u miechem wzi z
pó ki garnuszek i postawi go na p ycie elektrycznej, uwa aj c, aby si nie poparzy .
Potem zacz wsypywa czekolad w proszku i wlewa mleko. Aelita usiad a obok.
- Gor ca czekolada, tego w
nie nam teraz trzeba!
Jeremy, patrz c spod oka, zauwa
zadowolon min przyjació ki.
- Jak si czujesz?
- Hm. Nie wiem. Najpierw, gdy opowiadali cie, wydawa o mi si , e co sobie
przypominam. Urywki. Jakby migawki. Ale mia am dziwne wra enie, e to nie zdarzy o
si naprawd , tak jakby mi si tylko ni o...
Aelita opar a lekko g ow na ramieniu Jeremy’ego.
- Mog ci o co zapyta ? - powiedzia a szeptem.
- Pewnie.
- Dlaczego, gdy mnie uwolnili cie z superkomputera, nie wy czyli cie go raz na
zawsze?
Czekolada w proszku powoli rozpuszcza a si w mleku.
- Naprawd próbowali my.
- Ale co posz o nie tak?
- No. Xana pokaza , e chce prze
za wszelk cen . Aby uniemo liwi
wy czenie go, pos
si tob ...
- Mn ?
Jeremy spojrza jej w oczy, przyjrza si jej drobnej twarzy. W jego my lach
nadal mia a elfie uszy.
- Tylko ty mo esz go zwalcza , Aelito. Ty jedna umiesz kontrolowa wie e i
udaremnia jego ataki.
- No tak, wie e... Ale dlaczego s tak wa ne? Jak dzia aj ?
- O, to odkryli my du o pó niej - Jeremy zamiesza czekolad . B dzi wokó
pustym wzrokiem. - Wie e s ... portalami. To jest klucz do ca ej tej historii. Stanowi
po czenie mi dzy wiatem Lyoko a... na przyk ad tym - Jeremy po
r
na
mikrofalówce. Aelita unios a brew.
- Czy w mikrofalówce jest wie a?
- Ej, pami taj, to powa na sprawa. W Lyoko s wie e prawie do ka dego
urz dzenia elektrycznego istniej cego w wiecie realnym. I je li kto zaatakuje jedn
wie tam...
- ...w rzeczywisto ci zmienia tak e co tutaj. Kapuj .
- Ano w
nie. Xana, przynajmniej w teorii, jest w stanie oddzia ywa na nasze
urz dzenia elektryczne. Na ka
rzecz, która posiada adunek elektryczny.
cznie z... -
Jeremy pukn si palcem w czo o - ...mózgiem, który dzia a dzi ki mikro-
wy adowaniom elektrycznym. Z pewnymi wyj tkami, oczywi cie, bo na przyk ad Odd
jest bezpieczny.
Dziewczynka za mia a si , ale wcale nie czu a si uspokojona. Yumi wysz a spod
prysznica z g ow owini
r cznikiem. Odd i Ulrich byli jeszcze pod kocami i ogl dali
„najbardziej zabawn ” ko cow scen filmu.
- A gdzie reszta? - zapyta a.
- Szom tam na pogaduszkach - zameldowa Odd z pe
buzi . - Czaszteczko?
- Obiad by przecie dopiero godzin temu!
Odd wzruszy ramionami i dalej chrupa ze smakiem pó ciasteczka. Drug
po ow rzuci Klwiemu.
- Jeste my! - przerwa im Jeremy, wychodz c wraz z Aelit z kuchni. W r kach
mia tac z paruj
wy mienit czekolad . Oboje do czyli do siedz cych na tapczanie.
Kiwi zaskomla cichutko, gdy poczu ten zapach.
- No wi c! - zawo
Odd, rozdaj c wszystkim kubki z czekolad . - Czas na toast.
Za nas... i za ostatni dzie naszych ferii!
- Na zdrowie!
- Pyszna! - zauwa
Ulrich, prze uwaj c z zadowoleniem. - Zostawi
grudki,
tak jak lubi ...
Jeremy spojrza na niego znad okularów.
- Jakie grudki? Naprawd dobrze wymiesza em.
- A jednak... - Ulrich mia wypchane policzki i prze uwa pracowicie. Potem
nagle przesta . Wytrzeszczy oczy, które zrobi y si czerwone. Twarz mu posinia a. I
wreszcie gwa townie wyplu czekolad , brudz c koce i pod og .
- Wody! - wrzasn , zrywaj c si na nogi. - Dajcie mi wody! Odd, zabij ci !
Odd p ka ze miechu.
- Grudki superostrej papryki! Chi, chi! Postara em si , eby czekolada naszego
Ulricha by a naprawd niezapomniana.
Skonsternowani Yumi, Jeremy i Aelita wymienili spojrzenia, ale nie wytrzymali i
wybuchn li gromkim, chóralnym miechem. Ulrich wróci z kuchni z za zawionymi
oczyma.
- Fuj! Co za g upi art.
- No, panie Stern, nie rób pan takiej miny. Papryka jest dobra na serce. Zrobi em
to dla twojego zdrowia.
- Zemszcz si na tobie, Odd! Zobaczysz!
Rozbawiona Yumi po
a mu r ce na ramionach.
- No co ty! Raczej zróbmy co wszyscy razem, dobra?
- Jestem za! - przy czy si Odd, szcz liwy, e uniknie zas
onej kary. - Co
proponujesz?
- Chod my poszpera na strychu - zaproponowa a Yumi. Oczy jej b yszcza y.
Ostatnie pi tro Pustelni by o oddzielone od reszty domu. Mie ci si tam wielki
gabinet. Ale nie by o w nim adnych komputerów. Znajdowa si tam tylko stó
zawalony papierami i trzy tablice pokryte troch ju nieczytelnymi wzorami
matematycznymi. W k cie sta ma y kredens, ekspres do kawy i kuchenka elektryczna, a
obok niej brudna, wyszczerbiona fili anka. Poza tym znajdowa y si tam ksi ki. Setki
ksi ek, upchni tych w gro
cych zawaleniem rega ach albo u
onych w stosy na
pod odze. By y tam ró ne ksi ki, wielkie i ma e, niektóre zamkni te, a inne otwarte. W
zapiecz towanych kartonowych pud ach le
y ca e roczniki pism. Strych o wietla y trzy
okna. Pierwsze wychodzi o na alejk wej ciow prowadz
do Pustelni i na ulic . Z
drugiego okna, po przeciwnej stronie, wida by o przykryty niegiem park, a w tle
zabudowania Kadic. Wreszcie z trzeciego okna, najwi kszego, roztacza si widok na
dawn dzielnic przemys ow z mostem i wysepk , na której sta a opuszczona fabryka.
Pustelnia. Kadic. Fabryka. Trzy miejsca, niby oddalone od siebie, ale po czone ze sob
sieci tajnych podziemnych chodników. Jeremy pierwszy podszed do biblioteczki i
przeci gn palcami po zakurzonych grzbietach ok adek.
- Widzisz, zatrzymali my wszystko! - z pewn satysfakcj powiedzia do Aelity. -
Od podstaw matematyki do zaawansowanej teorii maszyn licz cych - wzi opas y tom i
zacz go kartkowa . - O tak, to jest prawdziwy skarb!
Odd zacz kicha jak szalony.
- Apsik! Mówi c szczerze, wola bym co bardziej tradycyjnego. Apsik! Na
przyk ad, nie wiem, szkatu pe
z otych dukatów...
- Bo si nie znasz - odpar , miej c si , Ulrich.
Yumi zacz a szpera w ród kartek rozrzuconych na biurku.
- Notatki. Bazgro y. Nawet lista zakupów.
Kiwi zanurzy pysk w przewróconym koszu na mieci, a potem ca y wsun si
niezdarnie do rodka.
- Chyba nic nie kapuj . Co mia
na my li, mówi c, e „zatrzymali cie
wszystko”? - zapyta a zmieszana Aelita, g adz c kilka starych przedmiotów. -
Wszystko... co?
- Ups, mo e nie powiedzieli my ci jeszcze... - odpowiedzia Odd w zamy leniu.
- Czego nie powiedzieli cie?
- Czekali my tylko na odpowiedni moment - wtr ci si Jeremy.
- No bo koniec ko ców...
- Czy mo na wiedzie , o czym wy, do licha, mówicie? - naciska a Aelita.
- To bardzo proste. To by kiedy twój dom - powiedzia Jeremy i podszed do
niej.
- Mój dom?
- W
nie.
- Chcesz powiedzie , e ja tu mieszka am?
- Tak. Razem z twoim ojcem. Twórc Lyoko.
Aelita poczu a, e uginaj si pod ni nogi.
- Mój ojciec... stworzy Lyoko?
- Tak. Twój ojciec nazywa si Franz Hopper. Profesor Hopper. Uczy w Kadic.
- Chwila, moment - Aelita potrz sn a g ow , nie mog c zebra my li. -
Naprawd mój ojciec wymy li Lyoko?
- No. Gdy chodzi
do szko y - ci gn Jeremy. - Wydawa o si , e wszystko
idzie jak z p atka, dopóki... - przerwa gwa townie, patrz c na ni z powag . - Czy co ci
mówi data 6 czerwca?
- Nie - Aelita potrz sn a g ow . - A powinna?
- To dzie , w którym uciek
razem z twoim ojcem. Dzie , w którym wesz
do
skanerów w starej fabryce.
- My... uciekli my?
- Nie pytaj nas, dlaczego. Nie wiemy.
- I kiedy zdarzy o si to wszystko?
- Dziesi lat temu.
Aelita schowa a g ow w ramiona. W oczach mia a l k.
- Dziesi lat temu? Ale... je li naprawd by am uczennic w tej szkole... ile
mia am wtedy lat?
- Mniej wi cej dwana cie.
- To niemo liwe! Je li tak jest, to teraz powinnam mie ponad dwadzie cia lat!
Jeremy nie potrafi sobie nawet wyobrazi , jak bardzo jest to dla niej bolesne i
wstrz saj ce. Ale wcze niej czy pó niej nadszed by ten moment i Jeremy dobrze o tym
wiedzia . Aelita musia a sobie przypomnie . A z pami ci nieuchronnie musia wróci
ból. Zmusi si do u miechu.
- Ale nie masz ich. Wiem, e mo e wyda ci si to absurdalne, ale si nie
postarza
. Gdy by
w Lyoko i komputer by wy czony, czas si dla ciebie zatrzyma .
Aelita wygl da a na oszo omion . Zmarszczy a czo o, twarz mia a skupion .
Próbowa a uporz dkowa te wszystkie nowe informacje.
- W takim razie kto... wy czy superkomputer? - wykrztusi a.
- Tego tak e nie wiemy - potrz sn g ow Jeremy. - Mo e twój ojciec. Albo ten,
kto go ciga . Mo e kto pomy la , e to zbyt niebezpieczne, gdy jest w czony.
- Ja... mieszka am tu z tat - powtórzy a Aelita, jakby chc c si upewni . Potem w
bi oczu rozb ysn jej ognik. - A... moja matka? Musia am mie tak e i mam ... nie?
- Przykro mi... Nic o niej nie wiemy - tym razem odpowiedzia a Yumi,
opanowuj c si , aby nie wybuchn p aczem.
Aelita spojrza a na ni bez s owa. Wszystko to by o takie absurdalne i takie pe ne
pyta bez odpowiedzi. Nie by a w stanie nawet my le , chocia si stara a. Czu a si
pusta i bezsilna. Nie wiadomie wyj a z pyska Kiwiego notes, który psiak wygrzeba w
koszu. Ok adka z czarnej skóry by a ci gni ta gumk . Otworzy a go mechanicznie i
przekartkowa a: wszystkie strony by y bia e.
„Pusty. Tak samo jak moja g owa”.
a sobie notes do tylnej kieszeni d insów i usiad a na pod odze. Chcia a
zamkn oczy, obudzi si po miesi cu i nie pami ta niczego z ca ej tej historii.
- Hej, s uchajcie! - g os Odda przerwa nagle pe
napi cia cisz . - Robimy si
zbyt nerwowi na tym strychu. I nasz szczególny dzie zamienia si w styp . Co wy na to,
eby zabawi si w co ?
- Co masz na my li? - zapyta a nieufnie Yumi.
- Co powiecie na zabaw w chowanego?
Nikt nie wyrazi entuzjazmu.
Zasmucony Odd rozejrza si dooko a i westchn :
- Zgoda, kapuj . Ja b
odlicza jako pierwszy. Ale nie szukajcie zbyt trudnych
kryjówek!
Potem wyszed za drzwi gabinetu, zostawiaj c je otwarte, zas oni sobie r koma
oczy i zacz liczy na g os: jeden, dwa, trzy, cztery... Jeremy uzna , e pomys Odda nie
jest a taki z y. Z apa Aelit za r
i szepn jej:
- W t stron .
LATARKA ELEKTRYCZNA
Niezb dna w podziemiach opuszczonej fabryki.
MYSZKA SUPERKOMPUTERA
To jest jedyna myszka od superkomputera. Zabra em j , kiedy postanowili my go
wy czy .
KAMERA CYFROWA
Za pomoc tej kamery chcieli my odtworzy twoje wspomnienia, Aelito.
KASETA VHS
Dokumentalne nagranie, które zostawi profesor Franz Hopper, aby wyja ni
sekrety Lyoko.
CZEKOLADA ROZPUSZCZALNA
odka pomoc w walce z zimnem.
KLAMERKA DO BIELIZNY
Podstawa przy przechodzeniu przez kana y. Nie wolno o niej zapomnie !!!
SZWAJCARSKI SCYZORYK
Mój niezast piony scyzoryk, wierny towarzysz w ka dej przygodzie!
BILET NA POCI G
Podró , która pozwoli a nam odkry nowe sekrety Pustelni
FILM GROZY
Ulubiony film Odda. Co on w nim widzi zabawnego...?
Sztuczka programistów, stosowana, eby zapami ta najtrudniejsze has a. S
y
do zast powania liter i cyfr.
NOTES
Znale li my go na strychu w Pustelni. Nale
do profesora Hoppera. Pozory
myl ! Nowy singiel „zespo u stulecia”. T o d wi kowe tej historii.
WORKI Z WAPNEM
Worki z wapnem, które znale li my w piwnicy Pustelni. Zaprowadzi y nas do
braci Broulet.
OBWODY
W fabryce by o pe no nieczytelnych schematów. Mo e odnosi y si do
superkomputera?
POTWORY Z LYOKO
Zza konsoli nabazgra em stworzenia mieszkaj ce w Lyoko.
WIZYTÓWKA
Wizytówka profesora Hoppera. Niewiele wi cej si o nim dowiedzieli my.
CZARNY KOT
Nie my la em, e Odd jest znawc opowiada grozy. Ta ksi ka chyba jest super.
Musz j przeczyta .
ELAZNY MOST
Most przed star fabryk . Na pewno go pami tasz, Aelito.
STUDZIENKA KANALIZACYJNA
Po d ugiej w drówce w smrodzie, wreszcie wie e powietrze... ale to nie koniec
niespodzianek.
WILLA PUSTELNIA
Punkt wyj ciowy naszego dochodzenia. Stary dom profesora Hoppera jest
labiryntem tajemnych przej .
MEDALION
I twój medalion, Aelito. Twój ojciec i twoja matka, Anthea, mieli takie same.
Szukaj matki...
9
EVA SKINNER
(STANY ZJEDNOCZONE, KALIFORNIA, 9 STYCZNIA)
Gimnazjum im. Meredith Logan z góry przypomina o raczej luksusowy hotel ni
szko . By to sze ciopi trowy budynek w kszta cie podkowy obejmuj cej wielki
dziedziniec g ówny. Znajdowa y si tam park, pole golfowe i sztucznie spi trzona rzeka,
na której uczniowie mogli wiczy si w wio larstwie. Szko a Meredith, bo tak
nazywano gimnazjum, znajdowa a si pomi dzy miastem Berkeley a Briones Regional
Park w Kalifornii. By a uwa ana za jedn z najlepszych szkó w Stanach Zjednoczonych,
i to nie tylko z powodu doskona ej kadry pedagogicznej, lecz tak e umiej tno ci
organizowania ró nego rodzaju imprez, od koncertów po zawody sportowe. W niedziel ,
9 stycznia, w ca ej szkole panowa zgie k. Od witu dziedziniec by zastawiony tirami i
przyczepami kempingowymi, a teraz robotnicy wy adowywali i montowali cz ci,
pod czali przewody. Mniej wi cej w po udnie pojawili si tak e uczniowie, którzy
wrócili o dzie wcze niej z ferii. Jak na t por roku by to niezwykle upalny dzie -
ponad dwadzie cia stopni. M odzie ubrana w T-shirty t oczy a si pod banerami z
napisem: CEB DIGITAL, KONCERT NA YWO! Trzy uczennice trzymaj ce pojemniki
na lunch stan y pod star sosn zwan Old Joe, która ros a na ma ym wzgórku ko o
szko y. Stamt d mia y wietny widok na ca y dziedziniec.
- Niesamowite, prawda? - powiedzia a Susy, ulegaj c podniecaj cej atmosferze.
- Naprawd warto by o wróci do szko y dzie wcze niej!
- Nie mog si doczeka ! - zawtórowa a jej Jennifer. - Ju wida scen . O kurcz ,
jest OGROMNA!
Trzecia dziewczynka, Eva Skinner, mia a krótko przyci te blond w osy, które
podkre la y doskona lini jej noska. Eva spojrza a na kole anki i zamruga a
lazurowymi oczami, których zalotne spojrzenie ju niejednemu uczniowi Meredith
zawróci o w g owie.
- Jest wielka, ale w Los Angeles by a przynajmniej dwa razy taka - skomentowa a
zimno.
Z nich wszystkich tylko ona mia a szcz cie uczestniczy w wydarzeniu stulecia:
koncercie Ceb Digital w Los Angeles, na który przysz o prawie sto tysi cy osób. Z tego
powodu zosta a wybrana na przewodnicz
szkolnego fanklubu i teraz mog a sobie
pozwoli na ocen pracy robotników.
- Mój stary obieca , e mnie zawiezie na tamten koncert - westchn a Susy - ale
co mu wypad o w ostatniej chwili.
- Tak, ale eby ci przeprosi , na Bo e Narodzenie podarowa ci kucyka -
zwróci a jej uwag Jennifer.
- Konie, co za obrzydlistwo. mierdz .
- W ka dym razie ta scena nie jest taka du a - zawyrokowa a Eva, aby wróci do
ulubionego tematu. - Reflektory te s ma e. A poza tym w Los Angeles koncert by
wieczorem, a nie po po udniu. Wyobra acie sobie? W ciemno ciach posta Gardenii na
telebimach si ga a do samego nieba...
- Powinnam by a tam by ! -
owa a Susy. Potem poszpera a w torebce i
wyci gn a cyfrowy aparat fotograficzny, który wujek i ciocia podarowali jej na
urodziny. - Pójdziemy zrobi troch zdj ? B dziemy mog y umie ci je na forum
Music--Oh.
- Zosta y tylko trzy godziny do koncertu, a ja musz jeszcze wzi prysznic,
uczesa si , umalowa i wybra ubranie - nad sa a si Eva. - Nie mam czasu na...
- Ale ty jeste przewodnicz
- przypomnia a Jennifer ze z
liwym
mieszkiem. - Masz pewne obowi zki.
Eva zatrzyma a si przy awce przed wej ciem do szko y, aby wzi list z
nazwiskami wszystkich, którzy chcieli zdj cie z autografem Gardenii albo innego
cz onka zespo u. Potem Susy poprosi a j , eby doradzi a jej, co ma na siebie w
. Na
koniec Jennifer b aga a j , eby pomog a jej z fryzur .
- A kiedy ja si przygotuj ?
- Ty i tak jeste pi kna. Prosz , przecie wiesz, e to co wyj tkowego!
Eva wysuszy a jej w osy, u
a i pofarbowa a jedno pasemko na ró owo.
- Zupe nie jak fryzura Gardenii - stwierdzi a z zadowoleniem Jennifer,
przegl daj c si w lustrze.
Eva darowa a sobie uwag , e z tym ró owym pasemkiem na piaskowych
osach przyjació ka wygl da ma o inteligentnie. By a gotowa pomalowa jej twarz na
zielono, eby tylko móc ju wróci do swojego pokoju. Kiedy wreszcie wysz a z pokoju
Jennifer, znalaz a si twarz w twarz z nadbiegaj
z korytarza Susy.
- Co znowu? - spyta a Eva. Tym razem by a naprawd rozz oszczona.
Susy wr czy a jej CD.
- To s zdj cia - wysapa a.
- Czy nie mog abym wywiesi ich na stronie po koncercie? Zosta a ju tylko
godzina!
- artujesz, prawda? Dzi ki temu, e Ceb Digital s w Meredith, nawi emy
miliony kontaktów. Nie chcesz zostawi wszystkich fanów z niczym!
- W porz dku. Daj mi to.
Eva wpad a do pokoju jak furia, rozebra a si i wesz a pod prysznic. Zamiast
ugiej, relaksuj cej k pieli musia a zadowoli si krótkim prysznicem. Potem w
a
szlafrok, owin a mokre w osy czystym r cznikiem i chlapi c na pod og , pobieg a do
komputera. adowanie zdj b dzie niewdzi czn prac . W dniach koncertów strona
Music-Oh dzia
a pora aj co wolno. Komputer si uruchamia , a Eva lakierowa a sobie
paznokcie. Potem pomacha a r koma, aby je wysuszy . W tym czasie stop nacisn a
przycisk otwieraj cy czytnik DVD. Na szcz cie, jako przewodnicz cej fanklubu,
zarezerwowano jej miejsce w pierwszym rz dzie i nie musia a przychodzi wcze niej,
eby t oczy si przy barierkach jak zwykli miertelnicy. Ale i tak to b dzie wy cig z
czasem. Wzi a myszk i klikn a na ikon Music-Oh. Na ekranie pokaza o si logo Ceb
Digital - ró a z odyg zako czon gitar elektryczn . Eva rzuci a na nie roztargnione
spojrzenie. Obraz zadr
i zafalowa , korona kwiatu powi kszy a si , a ró owy kolor
pociemnia . Na miejscu logo pojawi si dziwny rysunek. Dwa czarne koncentryczne
pier cienie. Cztery kreski pionowe, u góry i u do u. Zdziwiona dziewczynka zamruga a
powiekami. Z myszki strzeli a niebieskawa iskra. Potem Eva ju nic nie pami ta a.
10
SEKRETY PUSTELNI
(FRANCJA, MIASTO ELAZNEJ WIE Y, 9 STYCZNIA)
Jeremy poprowadzi Aelit w stron biurka i wskaza jej klap w pod odze. By a
to zwyk a drewniana deska, tylko ja niejsza od reszty parkietu. Odsun li j wspólnie i
zacz li kicha od unosz cego si kurzu. Pomi dzy grubymi cementowymi cianami
zobaczyli w skie kr cone schody.
- Niesamowite! - wykrzykn a Aelita. -To mi wygl da na tajne przej cie.
- To jest tajne przej cie, schodzi si nim prosto do podziemi - u miechn si
Jeremy. - Pomy l, st d odchodzi korytarz, który prowadzi a do opuszczonej fabryki!
dzimy, e twój ojciec wykorzystywa je, eby niepostrze enie chodzi do swojego
laboratorium. Mo liwe nawet, e dziesi lat temu uciekli cie w
nie t dy.
- Mówisz tak, jakby to by a najzwyklejsza rzecz na wiecie... - Aelita wzi a go za
rami i obróci a w swoj stron . - Prosz ci , Jeremy - szepn a, patrz c mu prosto w
oczy. - Musisz opowiedzie mi wszystko, co wiesz. Teraz!
- Jak chcesz, ale tylko pod warunkiem e nie damy si od razu odnale -
za artowa . Widz c jednak surowy wyraz twarzy Aelity, natychmiast spowa nia . -
Odkryli my, e twój ojciec by typem cz owieka raczej... dyskretnego. Wyposa
dom w
drogi ewakuacyjne i ukryte przej cia.
- Ale po co te wszystkie tajemnice?
- S dzimy, e wi za o si to ze szczególn natur bada twojego ojca. A mo e
jak rol w tym odgrywaj tak e ci, dla których prowadzi te badania...
- Co to znaczy? Dla kogo pracowa mój ojciec? - poczu a, jak po plecach
przebiega jej dreszcz.
Jeremy potrz sn g ow .
- Nie jeste my pewni. Na razie mamy tylko nazw : Green Phoenix. Zielony
Feniks.
- Czyli?
- Poruszamy si po omacku.
Zapad o milczenie, które wydawa o si trwa ca e wieki. Aelita bez ruchu
wpatrywa a si w gin ce w ciemno ciach schody.
- A ty znasz wszystkie te przej cia? - zapyta a nagle, tak jakby obudzi a si z
ugiego snu.
- Nie, niestety. Plany budowy Pustelni uleg y zniszczeniu. Ale za to przy ka dej
wyprawie badawczej odkrywamy jakie nowe przej cie. Dlatego zabawa w chowanego
tutaj jest tak wci gaj ca!
Ch opiec u miechn si , a potem porozumiewawczo pu ci do niej oko. Aelita
odwzajemni a u miech i postawi a stop na pierwszym schodku. Po chwili zastanowienia
ponownie odwróci a si do Jeremy’ego.
- adnych tajemnic mi dzy nami, nigdy. Zgoda?
Jeremy popatrzy na ni powa nie i przytakn .
- S owo. Teraz jednak zejd my, zanim Odd nas odkryje.
Podziemia Pustelni by y czym wi cej ni zwyk piwnic . Przypomina y
magazyn. Jeremy i Aelita wyszli z tajnego przej cia i zamkn li za sob drzwi. Dzi ki
cementowej p ycie, która je pokrywa a, by y one ca kiem niewidoczne. Na wprost nich
mie ci a si ch odnia - pomieszczenie zamkni te pancernymi drzwiami. Po prawej stronie
znajdowa a si spi arnia pe na metalowych szaf, w których sta y jeszcze konserwy.
Zacz li b dzi po korytarzach o wietlonych tylko przez matowe okienka na wysoko ci
sufitu. Znale li schowki zawalone miot ami i rodkami czyszcz cymi, a potem weszli do
ogromnej, pustej sali, w której by tylko wieszak do suszenia bielizny i stara pralka.
Jeremy wiedzia , e Aelicie musi by ci ko, i czu si winny, e nie jest w stanie
szczerze wspó czu przyjació ce. Dawno ju nie czu si tak szcz liwy. By na feriach
razem ze swoimi przyjació mi. A gra w chowanego dostarczy a mu doskona ego
pretekstu, aby poby troch sam na sam z Aelit . By mo e zachowywa si
niew
ciwie, ale nic nie móg na to poradzi . Ostatecznie Aelita tak e zdawa a si
traktowa t wycieczk po podziemiach jako rozrywk .
- A z tej strony? - spyta a zaciekawiona, gdy doszli do wylotu ciemnego
korytarza.
- Schodzi si do innych przej , których jeszcze nie zbadali my w ca
ci. Spacer
nimi zajmuje dobre dwadzie cia minut. A potem... kto wie?
Aelita mia a wra enie, e ju tu by a, chocia nie potrafi a sobie przypomnie ,
kiedy. Otrz sn a si i spojrza a w przeciwn stron .
- A to? - zapyta a.
By o to ma e, kwadratowe pomieszczenie o bokach d ugo ci zaledwie paru
metrów. Wygl da o na magazyn. Znajdowa y si tam skrzynki pe ne po amanych
kafelków, kube zabrudzony zapraw i stara kielnia, a w k cie le
y zakurzone worki z
wapnem.
- Poczekaj chwil - powiedzia a Aelita. - Mówi
, e nie znalaz
nigdy planu
budowy willi, prawda?
- Prawda.
- Ale kto przecie j zbudowa . Mam na my li murarzy. Mo e oni mogliby nam
co powiedzie .
- Hm - Jeremy spojrza na ni z podziwem. - Masz racj . Nie pomy la em o tym -
przykucn , aby zbada worki. - Tu u góry jest napis, którego nie mo na odczyta .
Ca kiem zatarty. Pomó mi przesun te worki, mo e te z ty u s w lepszym stanie.
Worki sporo wa
y, ale we dwójk zdo ali przesun ich pierwszy rz d o kilka
centymetrów dalej. Aelita wcisn a si mi dzy worki i schyli a si , aby przeczyta .
- Bingo! Bracia Brouiet, rue de Tivoli 117.
- Z drugiej strony miasta - zauwa
Jeremy.
- To znaczy, e mój ojciec zwróci si do firmy z odleg ej dzielnicy. Mo e ona
jeszcze dzia a? Chod my tam od razu.
- Ej, powoli! - wykrzykn Jeremy. - Poczekajmy przynajmniej do ko ca gry, co?
- Ale pomy l! - nalega a Aelita. - Czy ledztwo nie jest bardziej wci gaj ce od
zabawy w chowanego?
Yumi i Ulrich poszli do ogrodu. Buty zapada y si im g boko w niegu. Po kilku
krokach Ulrich mia ju mokre skarpetki i zacz kicha .
- Wyj cie na dwór to nie by najlepszy pomys . Zostawiamy mnóstwo ladów,
Odd znajdzie nas w sekund ! Trzeba by o zosta w rodku, w ciepe ku.
- Zamknij si ! - wybuchn a Yumi. - Czy nie mo esz przesta narzeka i zamiast
tego rozkoszowa si
wie ym powietrzem? Nie s dzisz, e to romantyczne?
Ulrich si zatrzyma .
- Ro... mantyczne?- wybe kota zmieszany.
Czu si , jakby Yumi zada a mu jeden ze swych bolesnych ciosów kung-fu.
- Chod my, no mia o! - zach ci a go przyjació ka. Wzi a go za r
i
poprowadzi a w stron oblodzonej alejki wej ciowej. R ka Yumi by a rozpalona, a
Ulrich mimo mrozu mia spocon szyj . Czarne w osy dziewczynki b yszcza y w
promieniach zimowego s
ca.
Yumi zatrzyma a si nagle.
- Tfu, co za zbieg okoliczno ci. Patrz, kto idzie - szepn a.
Ulrich obróci si instynktownie w stron , w któr spogl da a, i skamienia . W
sekund pó niej obj Yumi i rzuci si z ni na ziemi . Zanurkowali w g bokim niegu.
Przed bram przechodzi ich kolega ze szko y, William Dunbar. Mia na sobie eleganck ,
zapi
pod szyj kurtk i szar we nian czapk , która zakrywa a mu troch przyd ugie
czarne w osy. Z uszu wystawa y mu s uchawki od odtwarzacza MP3. Pogwizdywa sobie
jaki kawa ek.
- Co ci strzeli o do g owy? - krzykn a na wpó przyduszona Yumi. - Chcesz mnie
zabi ?
- Cicho b
! - szepn Ulrich, k ad c jej d
na ustach. Odwróci si
zaniepokojony, aby sprawdzi , czy William niczego nie spostrzeg . Ale ch opiec oddali
si spokojnym krokiem.
To, e zatka jej usta, dos ownie rozw cieczy o Yumi. Bez zastanowienia
zastosowa a chwyt d udo, przerzuci a Ulricha przez bark i wsta a. Jego zwykle blada
twarz sta a si czerwona jak burak. On te patrzy na ni z gniewem.
- S uchaj no, Stern! - sykn a. - Nie chcia
, eby William nas zauwa
, co? Nie
chcia
, eby si ze mn przywita ?
- Daj spokój, dobra?
- Nie b dziesz mi mówi , kiedy mam da spokój, a kiedy nie! Nie masz adnego
prawa! adnego!
Dziewczynka obróci a si na pi cie i skierowa a wielkimi krokami w stron
domu. Przemoczony Ulrich zosta na niegu, zastanawiaj c si , w którym momencie
pope ni b d.
11
EVA SKINNER
(STANY ZJEDNOCZONE, KALIFORNIA, 9 STYCZNIA)
Czu si dobrze. Czu si
ywy. I chocia straci cenny czas na szukanie
odpowiedniej osoby, by o warto... Ona by a doskona a. Nie to, co ten ch opaczek z
Massachusetts. Ani ten m odzieniec z prywatnego samolotu.
Eva.
Ona mu pasowa a. To ona by a t wybran .
Facet z ochrony mia dwa metry wysoko ci i pot
klat . Ubrany by w ciemn
koszulk . Zmierzy dziewczynk z ym wzrokiem. Potem zauwa
plakietk z napisem
FANKLUB i da jej znak, eby wesz a.
- T dy - rzuci szorstko.
Eva Skinner wesz a za metalow barierk , a za ni Susy, Jennifer i pi innych
dziewczynek z komitetu naczelnego klubu. Zaraz mia o si zacz . Po ich prawej stronie
uczniowie ze szko y im. Meredith Logan napierali na barierki. Po lewej stronie by a
scena, oddzielona od widzów tylko nisk zapor i w skim pasem trawnika. Sam sprz t
muzyczny zajmowa wi ksz cz
przestrzeni. Sta o tam pi wielkich b bnów i
nieokre lona liczba werbli, talerzy, ma ych b bnów i b benków. By y tam bongo i
plemienne b bny do wolnych piosenek, a tak e wielki stojak, na którym ju umieszczono
wszystkie gitary, których Freno b dzie u ywa w czasie koncertu. Komputery do efektów
specjalnych znajdowa y si obok klawiszy Bumby, zamocowanych na spr
ynie, aby
móg si on porusza w rytm muzyki. Na rodku sceny sta y mikrofony Gardenii i bas
Mistika.
- Ale czad - wymamrota a Susy z szeroko otwartymi oczami.
- Ale odjazd - na ladowa a j Jennifer.
Eva natomiast nic nie powiedzia a. Przygl da a si technikom, którzy ko czyli
pod cza ostatnie kable. Na wielkim telebimie wy wietlane by y w kó ko nagrania
wideo z tournee dooko a wiata. Dziewczynki zajmowa y fantastyczne pozycje: to one
pierwsze zobacz Gardeni , kiedy wejdzie na scen i zawo a: „Cieszcie si
yciem,
ludzie!”. A potem: „Jeste my Ceb Digital!”.
Nagle wszystkie wiat a si zapali y, a st oczona przy barierkach m odzie
zacz a g
no skandowa : Ceb-Dig! Ceb-Dig! Ceb-Dig! Wszyscy bardzo si
rozczarowali, gdy zobaczyli, e na scen wchodzi nie Gardenia, ale nauczycielka, pani
Hanna Jeffrey Logan, dyrektorka szko y i prapraprawnuczka za
ycielki szko y,
Meredith Logan. Zapad a cisza i pani Logan rozpocz a przemow :
- To wydarzenie, które tak was emocjonuje, w rzeczywisto ci ma wielkie
znaczenie edukacyjne... Muzyka odgrywa niezwyk rol w kszta ceniu m odych
umys ów... Koncert, który znajdzie odd wi k w ca ym narodzie...
Po pi ciu minutach tego gl dzenia m odzie nie wytrzyma a. Skandowanie
odezwa o si znowu, g
niejsze ni wcze niej. S ycha by o te odosobnione okrzyki:
- Starczy tej gadki! Chcemy Gardenii!
Imi Gardenii by o podawane z ust do ust, a zmieni o si w og uszaj cy ryk. Na
koniec dyrektorka wzruszy a ramionami i zako czy a:
- Jestem przekonana, e zrozumieli cie. Bawcie si w spokoju i nie zróbcie sobie
krzywdy. Oddaj g os s ynnym Ceb Nomina ...
- CEB DIGITAL. - wrzasn t um tak g
no, e rozwia y si jej w osy.
- Tak, tak, zgoda, jak uwa acie. Mi ego popo udnia.
Odwróci a si pospiesznie i na scenie zgas y wiat a.
- Oto oni - szepn a Eva, dr c. - Zaczynaj .
Don, don, don, don...
Rozleg si d wi k basu. Mistik powtarza ci gle t sam nut . Entuzjazm
odzie y si ga szczytów. Goryle z ochrony musieli opiera si o barierki, eby nie
run y. Gitara Frena zacz a solówk . Scena by a jeszcze pusta. Potem d wi czny
kobiecy g os wyskandowa :
- Cieszcie si ...
- YCIEM, LUDZIE! - odpowiedzia a chóralnie publiczno .
- Tak, w
nie tak! - to by prawie szept, ale zawiera w sobie niezwyk , cho
jeszcze przyt umion energi . - Dzisiaj, w Gimnazjum im. Meredith Logan w
BERKELEY, w KALIFORNII! - g os podniós si na moment, ale szybko wróci do
szeptu. - Poprzedzi a nas wasza niezwykle czaruj ca dyrektorka... Jak wy z ni
wytrzymujecie? Ca e szcz cie, e ju nie chodzimy do szko y.
Krzyki, miechy.
- Jeste my tu dla was. eby was rozerwa . My jeste my...
- CEB DIGITAL!
Zapali y si
wiat a i muzycy wbiegli na scen . Potem nast pi a eksplozja
muzyki, podskoki, okrzyki i Eva nie kojarzy a ju nic poza tym, e jest doskonale
szcz liwa. Przez godzin i dwadzie cia minut krzycza a a do zdarcia gard a. Kiedy
Freno zacz solówk na gitarze altowej, adrenalina cisn a jej gard o tak mocno, e
poczu a si tak, jakby mia a zemdle .
- Panie i panowie - oznajmi a ze sceny Gardenia. - Mamy zaszczyt zaprezentowa
wam teraz nasz ostatni singiel. Nazywa si ...
- LUV LUV PUNKA! - wyr czy a j publiczno .
Gitara zacz a gra g
niej, a inne instrumenty do cza y kolejno. Na ciemnej
scenie wieci si telebim. Jaki ch opak budzi si w zaba aganionym pokoju, jad
niadanie...
- Life is sometimes weird-a, boring-a, laid-a, that’s my shout ‘coz I...
- LUV LUV PUNKA!
Gardenia by a przebrana za sprz taczk . Sz a po ulicy, widzia a ch opca, który
ucieka , bra a go za r
. Freno gra na gitarze, le c na skrzynkach w zau ku, pada
deszcz. Zoom na schody przeciwpo arowe budynku i oto Bumba przy klawiszach.
- ...so wanna say that /...
- LUV LUV PUNKA!
Gardenia podnios a z ziemi ró , a ta o
a. Jej odyga wyd
a si a do ziemi,
wypu ci a korzenie, sta a si pot
ro lin , która unios a Gardeni i ch opaka ku niebu.
Korona ró y otwiera a si i mieni a ró nymi kolorami. Potem na chwil p atki zmieni y
kszta t. Utworzy y dwa koncentryczne pier cienie w kszta cie oka.
Eva ju takie widzia a. Obraz b ysn tak szybko, e nikt z publiczno ci go nie
zarejestrowa . Ale zd
odcisn si w mózgu Evy Skinner. Wszystko wokó niej sta o
si czarne.
12
TAJEMNICA BUDOWNICZYCH
(FRANCJA, MIASTO ELAZNEJ WIE Y, 9 STYCZNIA)
Zabawa w chowanego zako czy a si fiaskiem. Gdy tylko Odd zabra si do
szukania, Jeremy i Aelita pojawili si na strychu i krzykn li, eby si zatrzyma . Potem
ca a trójka zesz a, aby poszuka Ulricha i Yumi. Znale li ich siedz cych w milczeniu na
tapczanie w salonie. Musia o mi dzy nimi co zaj , poniewa dziewczynka wygl da a
na rozw cieczon , a Ulrich obserwowa j nie mia o.
- Aelita wpad a na pomys - oznajmi Jeremy. - W piwnicy zosta o troch worków
z wapnem zakupionych przez firm budowlan
- No i? - burkn Ulrich.
- Chcieli my pój pod adres podany na workach i zapyta , czy kto z nich
pracowa w Pustelni.
- W niedziel ? - w czy a si Yumi.
- Dzisiaj mo emy robi to, co chcemy. Jutro zaczyna si szko a.
- Wiesz, ile lat mog mie te worki z wapnem, Einstein? Co najmniej dziesi .
- Ale to jest jaki pomys .
Ulrich przetar r cznikiem mokre w osy.
- A czemu to takie wa ne?
- Jeremy opowiedzia mi o tajnych przej ciach - wyja ni a Aelita. - Mo e znajdzie
si jaki robotnik, który tam pracowa . Mo e mia by dla nas jakie informacje. Mo e kto
pami ta mojego ojca...
Wpatrywali si w ni w milczeniu.
Yumi powiedzia a za wszystkich:
- W sumie, co nam szkodzi spróbowa .
- Ale chyba nie pójdziemy tam wszyscy razem - zaoponowa Odd. - Kto musi tu
zosta i przygotowa podwieczorek!
- Nie wierz . Ty po prostu jeste wiecznie g odny! - wykrzykn Jeremy.
- Odd ma racj . Nie ma potrzeby, eby my szli wszyscy. Ja na przyk ad
chcia abym tu zosta , eby sobie co wyja ni z... - Yumi wskaza a g ow w kierunku
Ulricha.
- Zabierzcie ze mnie tego kundla! - w ciszy, która zapad a, rozleg si syk Ulricha.
- Albo go udusz r cznikiem!
nieg pada powoli i osiada na ubraniach przechodniów. Odd kichn .
- Nie rozumiem, dlaczego w ko cu wypad o na mnie i na ciebie!
- Nie mów, e nie kapujesz - u miechn si Jeremy. - Ulrich i Yumi chc si
pogodzi , ale za nic nie zostan sami w Pustelni. Dlatego Aelita zosta a.
- Ale mog em zosta ja! Pogodzi bym ich w nanosekund !
- Ty? Ty by ich tak godzi , e od razu by przeszli do sparingu kung-fu -
skwitowa Jeremy ze miechem.
Nie mia poj cia, co zasz o mi dzy tamt dwójk , ale móg si za
, e wi e
si to jako z Williamem Dunbarem. Kiedy Ulrich i Yumi si k ócili, zawsze tak by o.
Szare niebo powoli pociemnia o i zapad zmrok.
- Czego dok adnie szukamy? - zapyta Odd po chwili.
- Ruede Tivoli numer 117- przypomnia mu Jeremy. – To adres firmy
budowlanej, która nazywa si Bracia Broulet. Je li naprawd pracowali przy budowie
Pustelni i pami taj jeszcze pana Hoppera, to mog nam dostarczy mnóstwo informacji.
- Ile czasu min o, odk d mogli pracowa przy willi?
- Co najmniej jedena cie lat. Mo e troch wi cej.
- Co mi si zdaje, e nara amy si niepotrzebnie na zapalenie p uc -
skomentowa Odd.
Dwaj ch opcy przeci li na ukos kwadratowy, wy
ony ciemnymi p ytkami place
de la Révolution. Sklepiki dooko a niego jarzy y si od bo onarodzeniowych lampek.
Weszli na rue de Provence. Min li kilka osób w nieprzemakalnych kurtkach, czekaj cych
na autobus.
- Rue de Tivoli to powinna by druga albo trzecia przecznica na lewo.
- Jeste my dopiero przy numerze 2! - Odd wskaza tabliczk z numerem pierwszej
kamienicy. - Czeka nas du o
enia.
By a to anonimowa ulica z biurami. W miar jak posuwali si wzd
niej,
eleganckie kamienice ust powa y miejsca ubo szym, zaniedbanym budynkom i
smutnym, opuszczonym magazynom. Sz o si bardzo ci ko, bo wiatr sypa im niegiem
w oczy. Chodniki zmieni y si w tafle lodu i ch opcy poruszali si
rodkiem ulicy, na
której by a b otnista breja, gdy jaki p ug nie ny rozsypa sól. Cel ich w drówki
stanowi a stara, odrapana kamienica, chyba najbardziej zaniedbana na ca ej ulicy. Fasada
w czasach wietno ci musia a by koloru oliwkowego, ale teraz by a ju prawie szara.
Drzwi sk ada y si ze zwyk ych mosi nych ram, w których tkwi y ciemne, obrzydliwe
szyby. Na domofonie by o dwana cie przycisków, ale ani jednego nazwiska.
- S uchaj, Einstein - powiedzia Odd. - Tu nikt nie mieszka od przynajmniej stu
lat.
- Spróbujemy zadzwoni na chybi trafi . Czy wolisz od razu wróci ?
Popatrzyli w stron rue de Provence. Westchn li. Potem nacisn li wszystkie
guziki naraz i nas uchiwali.
- Kto wie, czy to dzia a - wymamrota Jeremy, ponownie na chybi trafi
naciskaj c jaki przycisk, i to z ca ej si y.
Nagle zza szybek da si s ysze s aby g os:
- Id , id ! Po co ten po piech. W ko cu dzi jest wolne, nie wiecie?
Klucz przekr ci si w zamku i drzwi si zako ysa y, ale nie otworzy y. Odd
apa klamk , szarpn w swoj stron i w ramiona wpad a mu staruszka. By a bardzo
a i niska. Wygl da a troch jak ma a dziewczynka. Mia a skór naci gni
na
policzkach, prawie przezroczyst . Patrzy a zm czonym i agodnym wzrokiem.
- Ojej! - wykrzykn a, uwalniaj c si delikatnie z obj Odda. - Naprawd wam
si
pieszy!
- Tak, prosz pani... - odpowiedzia Jeremy, troch zak opotany. - Szukali my
kogo z firmy Bracia Brouiet. Czy to dobry adres?
Staruszka si u miechn a.
- Nie jeste za m ody, eby zajmowa si budownictwem? Tak, to dobry adres.
Wejd cie. Na zewn trz jest za zimno, eby rozmawia . - Nie odpowiedzia a. Zaprosi a
ich tylko do rodka. - Dopiero co zrobi am herbat .
Jeremy i Odd szybko wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Pomys z herbat
nie by z y. Panna Marie Lemoine zajmowa a mieszkanie na parterze kamienicy.
Znajdowa o si w nim troch starych mebli, prehistoryczny czarno-bia y telewizor i
ogromne radio, które ciut trzeszcza o. Dostali herbat w fili ankach z ró nych
kompletów i talerz ciastek o podejrzanym wygl dzie. Odd w
do ust jedno z nich i
zmusi si , aby prze
. Jeremy zobaczy , e przyjacielowi oczy wychodz na wierzch.
Postanowi jednak ich nie próbowa .
- Mo e nie s naj wie sze - przyzna a staruszka. - Od dawna nie przyjmuj go ci.
Jeremy uzna , e nadszed w
ciwy moment, aby wyja ni cel ich wizyty.
- Tak jak wspomnia em wcze niej, panno Lemoine, szukamy pana Brouleta.
- Z firmy Bracia Broulet - uzupe ni a. - Nie mieszka tu ju od bardzo dawna.
- Pami ta go pani cho troch ?
Marie wpatrzy a si w Jeremy’ego z surowym wyrazem twarzy.
- Dla twojej informacji, m odzie cze, by am dozorczyni w tym domu przez
prawie dwadzie cia lat i mam doskona pami
. Mia abym nie pami ta Philippe’a,
Jean-Jacques’a i Jean-Pierre’a Brouletów? Mieli biuro na pierwszym pi trze przez
dziesi lat, zanim... Jeszcze ciasteczko?
Staruszka z niespodziewan zr czno ci podnios a ciastko z talerza i wrzuci a je
prosto do ust Odda, który spurpurowia i zacz gwa townie kas
.
- A wi c jak mówi am, byli tu przez dobrych dziesi lat, zanim Jean-Jacques i
Jean-Pierre zmarli - ci gn a Marie Le-moine. - Wypadek przy pracy, niestety. Corinne,
dziewczyna, która pomaga a im przy ksi gowo ci, powiedzia a mi, e pracowali we
dwóch na rusztowaniu. Nie mieli wielu robotników, to by a ma a firma. No i rusztowanie
run o. Philippe, najm odszy, to by wieczny weso ek i lekkoduch. W ci gu sze ciu
miesi cy sprzeda firm i wynaj biuro panu Gastonowi, który z pewno ci nie by
entelmenem, e tak powiem. Wyobra cie sobie, e pewnego razu...
- A Philippe? Co si z nim sta o? - wtr ci si Jeremy.
Marie wygl da a na zirytowan , e jej przerwano.
- Wyjecha do jakiego miasta na po udniu. Powiedzia , e d
ej tu nie
wytrzyma.
- W którym roku to by o?
Marie popija a spokojnie swoj herbat i cieszy a si , e ch opcy s uchaj jej z
uwag . Zachowywa a si tak, jakby chcia a utrzyma ich w napi ciu.
- Dziwni z was ch opcy. Przychodzicie tu w niedziel po po udniu, eby
wypytywa o rzeczy, które zdarzy y si przesz o dziesi lat temu! W ka dym razie by o
to w... pomy lmy... kiedy Philippe si przeprowadzi ? - Odwróci a si w stron Odda. -
Ty chocia jeste u miechni ty i wida , e lubisz zje . Na pewno nie chcesz jeszcze
ciasteczka?
Odd znieruchomia i zacisn usta. Ba si , e jeszcze jedno ciastko mog oby
wyl dowa mu w gardle.
Jeremy postanowi pomóc przyjacielowi.
- Panno Lemoine - powiedzia najbardziej grzecznym tonem, na jaki móg si
zdoby . - Przepraszam, e o to pytam, ale czy przypadkiem pan Philippe nie zostawi
pani czego , co pomog oby go znale
? Dajmy na to numeru telefonu?
- Oczywi cie! Telefon i adres, w zwi zku z p atno ciami i innymi sprawami do
za atwienia. Prowadzenie firmy jest skomplikowane, mnóstwo biurokracji. Trzeba
wyrówna rachunki z dostawcami, zako czy umowy...
- I ma pani jeszcze ten adres?
- Dlaczego to was ciekawi?
Jeremy przygryz warg . Próbowa szybko wymy li przekonuj
wymówk .
- Mój przyjaciel - wskaza Odda - jest wnukiem pana Brouleta I nigdy nie widzia
swojego dziadka.
Na te s owa staruszka podnios a si z krzes a i wycisn a na policzkach Odda dwa
szorstkie poca unki.
- Wnuczek Phillppe’a! Nie wiedzia am, e mia syna albo córk ... No tak, masz
jego oczy! Jak to mo liwe, e nie widzia
nigdy swojego kochanego dziadka, synku?
Jeremy kontynuowa improwizacj .
- Jest... no... jest to bardzo smutna historia, prosz pani! Córka Philippe’a, mama
mojego przyjaciela, musia a przenie si do Pary a i w wyniku wypadku straci a
pami . Opowiada a mi, e dawno temu...
- Opowiada a? Mimo e straci a pami ?
Jeremy si pl ta . Odd spróbowa go wyci gn z tarapatów.
- Czy mog prosi o drug herbat , prosz pani? - zapyta z niewinn min . -
Dzi kuj . Pani jest taka mi a! - doda natychmiast. - Od zawsze o tym marzy em, wie
pani. Mam na my li: o tym, eby odnale rodzin ...
Marie Lemoine u miechn a si i zapomnia a o wszelkich w tpliwo ciach.
- Pewnie, pewnie. Moje biedactwo. Zaraz id poszuka ci adresu twojego
dziadzia. Tam w salonie mam archiwum wszystkich numerów kamienicy i gdzie ...
Staruszka pocz apa a do drugiego pokoju i wróci a po kilku minutach z
wymi toszonym bilecikiem w r ku.
- To tu! Nie mieszka ju w naszym mie cie, ale mo ecie go znale w... -
Wr czy a karteczk Oddowi.
Kiedy z powrotem znale li si na dworze, Jeremy spojrza z rozbawieniem na
Odda.
- Powiedz prawd , te ciastka naprawd by y takie paskudne?
- Nawet sobie nie wyobra asz.
Jeremy wybuchn szczerym miechem.
13
EVA SKINNER
(STANY ZJEDNOCZONE, KALIFORNIA, 9 STYCZNIA)
- Lepiej si czujesz? - zapyta mi y kobiecy g os. - Otwórz oczy.
- Nap dzi
nam stracha - do czy si dziewcz cy g os.
Eva Skinner znajdowa a si w szkolnym gabinecie lekarskim i widzia a przed
sob zatroskane twarze doktor Johan i swojej przyjació ki Susy. Otworzy a usta, aby co
powiedzie , ale nie zdo
a. Co sterowa o ni od rodka jak pacynk . Co przej o
kontrol nad jej mózgiem. Xana wydawa polecenia, jedno za drugim: otwórz usta,
poruszaj j zykiem, mów. By o to bardzo skomplikowane.
- le si poczu
na koncercie - szepn a agodnie doktor Johan.
le?”, pomy la Xana. Nigdy nie czu si tak dobrze. Czu si wr cz wietnie.
Musia si tylko przyzwyczai do tego cia a. I odpocz po d ugiej podró y. By przecie
fragmentem
cucha znaków na dnie cyfrowego morza, wirusem w sieci informatycznej,
MMS-em, a wreszcie filmem wideo na koncercie. Wszystko po to, aby znale
odpowiedni osob .
Ev Skinner.
- W ka dym razie to nic powa nego. Nied ugo przyjad po ciebie twoi rodzice i
zabior ci do domu.
Eva spróbowa a na nowo co powiedzie . Nie zdo
a. By to straszliwy wysi ek.
- Zostawmy j sam - powiedzia a pani doktor do Susy. - Musi wypocz .
Dziewczynka spojrza a na Ev z wyrzutem.
- Pami taj, masz wyzdrowie . Przez ciebie straci am przecie ko cówk koncertu.
Eva znalaz a si sama w pokoju. Dla Xany by to dobry moment, aby zaznajomi
si ze swoim nowym cia em. Musia nauczy si rusza i mówi . Potrafi ju
kontrolowa oczy. W prawo, w lewo, do góry, do do u. Spojrza na wezg owie
ka,
potem na d ugi sufit ze wietlówk po rodku, na okno, na drzwi. Teraz musia pomy le
o reszcie cia a. Skoncentrowa si i spróbowa ruszy palcem wskazuj cym prawej r ki.
Nic z tego.
„Rusz... tym... palcem... No, rusz tym palcem. Prosz ci ... Do licha!”.
. Prawa pi
nagle si zacisn a. A wi c na tym polega sztuczka: zrobi
co , nie zastanawiaj c si , jak. Eva otworzy a usta.
- Eeeeeeeej - to by o jej pierwsze s owo.
Bez adny i przyt umiony j k, ale by to ju pocz tek. Potem poruszy a wszystkimi
palcami nóg i r k. Kiedy uda o jej si unie koc, zrozumia a, e jest na dobrej drodze.
Wsta a i od razu upad a twarz na pod og . Ból wstrz sn jej cia em, jakby kto j
chlasn batem. G upi, s abi ludzie. Jako zdo
a si podnie na czworaki. Wsta a,
znowu upad a, ale tym razem r ce by y przygotowane, aby z agodzi uderzenie. Znowu
na nogi. Dwa kroki i upadek. I znowu. Pó godziny pó niej potrafi a przej ca y pokój.
Dosz a do okna i otworzy a je na o cie . Gabinet lekarski by na trzecim pi trze i
wychodzi na niezbyt ruchliw ulic , po której w
nie przeje
a stara ci arówka,
zostawiaj c za sob czarny dym z rury wydechowej. W g bi ulicy ubrana na ró owo
pani bieg a z niedu ym psem na smyczy. Eva zastanawia a si przez chwil , czy
wyskoczy na dó przez okno. Zdecydowa a, e nie skoczy, aby nie ryzykowa
po amania ko ci. Nie mog a sobie na to pozwoli . Pó metra od okna bieg a rynna.
Wspi cie si na ni nie mog o by trudne. Wesz a na parapet i zawis a na rynnie, która
wyda a metaliczny j k. Eva by a w szpitalnej koszuli i na bosaka. Zacz a zwinnie
schodzi w dó , skupiona na ruchach, które trzeba by o wykona : r ka, noga, r ka, noga.
Gdy zesz a prawie na sam dó , pu ci a si i upad a plecami na asfalt. Kolejne bolesne
uderzenie. Jak bardzo wra liwe jest to cia o?
- Zrobi
sobie krzywd , kochanie? - wo
a pani z pieskiem, biegn c jej na
pomoc. Mia a blond w osy zebrane w kucyk i okulary przeciws oneczne, które zakrywa y
jej prawie ca twarz. Z uszu wystawa y jej dwie bia e s uchawki. - le si czujesz?
Wyj a sobie z ucha jedn s uchawk .
- Dlaczego nie jeste ubrana? Nie masz nawet butów! Poczekaj, zawo am kogo ...
Ludzie cz sto zmieniali ubrania i prawdopodobnie strój, jaki mia a na sobie Eva,
by nieodpowiedni. Xana zastanowi si , co robi . Eva podnios a si i podesz a do
kobiety. Mniej wi cej dziesi minut pó niej Eva sz a sobie spokojnie, ubrana w za du y
ró owy dres. Podwin a r kawy, a tak e nogawki, eby si nie potkn . Niedaleko, na
rogu ulicy, szczeka rozpaczliwie piesek.
14
NIEPLANOWANA PODRO
(FRANCJA, MIASTO ELAZNEJ WIE Y, 9 STYCZNIA)
W salonie w Pustelni znów zapanowa spokój. Yumi i Aelita rozmawia y weso o.
Ulrich siedzia na tapczanie i od czasu do czasu rzuca Kiwiemu popcorn, a psiak apa go
w locie. Jeremy podniós s uchawk telefonu i da znak pozosta ym, eby byli cicho.
Wybra numer i poczeka .
- Halo? - g boki g os odezwa si po trzecim dzwonku.
- Halo, dzie dobry. Szukam pana Philippe’a Brouleta.
- Kto go szuka?
- Nazywam si Jeremy. Jeremy Belpois. Chodzi o rzecz sprzed wielu lat. Jestem...
jego znajomym.
- Ju go daj . Prosz mówi g
no, bo jest troch przyg uchy.
Inny m ski g os, tym razem troch nieprzyjazny, wydysza do s uchawki:
- Kto mówi?
- Witam, ja...
- Co? Nic nie rozumiem. Przepraszam, kto mówi?
- HALO. DZIE DOBRY.
- O tak, teraz s ysz pana dobrze. Niech pan mówi.
- JESTEM JEREMY BELPOIS. DZWONI DO PANA Z MIASTA ELAZNEJ
WIE Y.
- Ach tak. Ale niech pan tak nie krzyczy, u licha! Pami tam dobrze pa skie
miasto, mieszkali my tam przez wiele lat, ja i moi bracia. Ile to czasu min o! Nazywali
nas „trzej Brouletowie”, chi, chi! - pan Philippe gubi si w nat oku wspomnie .
- SZUKAM INFORMACJI O PROFESORZE ZE SZKO Y KADIC, PANU
HOPPERZE.
- Kim?
- HOPPER. FRANZ HOPPER.
Nagle g os starca sta si zimny i opryskliwy.
- Ja nic nie wiem.
- ALE MUSIA PAN PRACOWA W JEGO DOMU. W PUSTELNI...
- Nigdy o nim nie s ysza em - odpar Broulet. - Przykro mi.
I od
s uchawk .
- Sympatyczny - skomentowa Jeremy, patrz c na przyjació . - Ale wie pan co,
panie Broulet? Je li nie chce pan rozmawia przez telefon, to porozmawiamy u pana w
domu.
- e co? Dok d chcesz pojecha ? - zapyta os upia y Ulrich.
Jeremy wymieni nazw nadmorskiego miasteczka, w którym mieszka pan
Broulet.
- Teraz jest wpó do szóstej - doda . - Je li z apiemy najbli szy poci g,
dojedziemy tam ko o dziewi tej. Wrócimy ostatnim poci giem, o pó nocy, i o trzeciej
nad ranem znowu tu b dziemy. Prze pimy si pi godzin i jutro pójdziemy do szko y
wypocz ci.
- Ty jeste ca kiem stukni ty, Einstein! - odpar Ulrich. - Chcesz przejecha pó
Francji tylko dlatego, e jaki staruszek rzuci s uchawk ?
- Nie kapujesz - odpowiedzia Jeremy. - On co wie! Gdy tylko us ysza imi ojca
Aelity, uci rozmow !
- Mo e pan Hopper mu nie zap aci ! - zasugerowa Odd. Nikt si nie za mia .
- Je li on naprawd pracowa w Pustelni, mo e nam dostarczy mnóstwo
ytecznych informacji na temat domu.
Yumi siedzia a na tapczanie ze szklank soku w r ku. Postawi a j na ziemi.
- Powiedzia
, Jeremy, e zastanawiasz si , czy pracowa w Pustelni. Wszystko,
co wiemy, to jego nazwisko na jakim worku z cementem w piwnicy. Tak czy inaczej to
daleka podró . Mo emy chyba prze
j na pó niej.
- A ja my
, e to superpomys ! - zaprotestowa Odd. - Zaczyna em si ju
nudzi .
Na koniec odezwa si Ulrich.
- S dz , e Aelita powinna zdecydowa . W ko cu rozmawiamy o jej domu.
Dziewczynka, która a do tej chwili trzyma a si na uboczu, wsta a.
- Je li Jeremy mówi powa nie, pojad porozmawia z panem Brouletem. Wiem,
e mo e trudno b dzie wam to zrozumie , ale... mojego taty ju nie ma. I ten dom ze
swoimi tajemnymi przej ciami i ca reszt jest jedyn rzecz , która mnie z nim wi e.
Je li jest kto , kto mo e powiedzie mi co wi cej o Pustelni i pomóc mi wszystko sobie
przypomnie , jestem gotowa pój na koniec wiata, eby go spotka .
- A ja id z tob - powiedzia Jeremy stanowczo.
- Nie zgrywaj bohatera - Odd wymierzy mu przyjacielskiego kuksa ca. - Je li
jedzie Aelita, jedziemy wszyscy.
Dotarli na stacj minut przed odjazdem poci gu. Na szcz cie nie musieli
kupowa biletów: Jeremy zadba , eby kupi je przez Internet.
- Jeszcze my! - krzykn Odd do ubranego w ciemn kurtk konduktora, który
upewnia si , czy nikt nie zosta na peronie.
Ulrich wsiad , wpychaj c do rodka Aelit , i drzwi poci gu si zamkn y.
- Rany, co za luksusy! - wykrzykn Odd. - Nigdy wcze niej nie jecha em TGV!
- Zas uga szkolnej karty kredytowej - u miechn si Jeremy.
- Co!?
- Bilet na TGV sporo kosztuje, a ja nie mia em wystarczaj co du o pieni dzy,
eby kupi dla wszystkich - wyja ni Jeremy. - Dlatego pod czy em si do komputera w
Kadic i pobra em dane karty kredytowej, której dyrektor Delmas u ywa do zakupów
szkolnych.
- Zwariowa
? - wzi a si za g ow Aelita. - Dyrektor to zauwa y!
- Nie. Umie ci em p atno w sekcji Nieprzewidziane wydatki mojej córki Sissi.
Ulrich zmierzy go surowym spojrzeniem.
- Jeremy, to si nazywa kradzie .
- Ja tylko po yczy em t kas . Zamierzam j odda co do ostatniego centa.
Odd zachichota , trzymaj c si pod boki.
- Nasz geniusz zawsze taki powa ny, a tu odkrywamy, e prosz , haker z niego!
Aelita si nie mia a.
- Nie podoba mi si to - skomentowa a ch odno.
- Okej, mo e le zrobi em - przyzna Jeremy. - Ale nikt nie zauwa y, a jutro
poprosz rodziców, eby mi przes ali pieni dze. Zgoda?
- Nie. Ka dy z nas zap aci swoj cz
.
Usadowili si na swoich miejscach. W przedziale by y cztery fotele oddzielone od
siebie stolikiem po rodku. Pi ty fotel znajdowa si od strony w skiego korytarza. W
tak psi pogod wagon by pusty. Poci g przyspieszy bieg, min przedmie cia. Cisz
przerywa tylko szum klimatyzacji, która dmucha a ciep ym powietrzem. Za oknami
pojawi y si przykryte niegiem pola i chaty o spadzistych dachach. Niebo zwiesza o si
nisko, zwiastuj c kolejn
nie yc .
- Jedziemy przynajmniej w cieplejsz stron - zauwa
Ulrich.
- A do tego mamy trzy godziny na relaks! wietna okazja, eby si zdrzemn
! -
zako czy Odd i natychmiast wyci gn si na siedzeniu, a pod g ow zamiast poduszki
pod
sobie ciep kurtk .
nik wyskrzecza nazw Saint-Charles, które by o ich stacj docelow . Poci g
wjecha powoli na stacj . By a to ogromna konstrukcja ze spadzistym dachem, wykonana
ze szk a i stali. Odd zerkn na notatki, które mia w kieszeni.
- Czy miejsce, gdzie musimy pój , jest daleko?
- Place de Lenche. Nie tak daleko, ze dwa kilometry.
Ulica przy stacji wznosi a si ku górze. Na szczycie pagórka wida by o strzelist
dzwonnic i wielk kopu ko cio a Notre Dame de la Gare. Yumi mia a racj . W
Prowansji by o znacznie cieplej ni w ich mie cie, mimo e znad morza wia silny,
wilgotny wiatr.
- T dy, w stron Le Panier - zdecydowa Jeremy, patrz c na map , któr przed
wyjazdem wydrukowa z Internetu. - Czyli jednego z miejsc o najgorszej reputacji w
mie cie.
- Powa nie? - zapyta podniecony t wiadomo ci Odd.
Jeremy si za mia .
- Nie! Tak by o dawno temu. Ale teraz jest to ju tylko atrakcja turystyczna.
Latem ta dzielnica musia a wygl da naprawd
adnie. Sta y tam kolorowe
kamienice, jedna obok drugiej. Zau ki by y tak w skie, e nie mo na by o przej z
otwartymi ramionami. Ale tego wieczoru uliczki by y puste i ciemne. Dzieci ci gle
odwraca y si do ty u ze strachu, e kto idzie za nimi. Stan li na wprost Montee des
Accoules - szerokich, stromych schodów wci ni tych mi dzy domy.
- Pi kne - zauwa
a z podziwem Aelita.
- Tak, ale zamiast nich mo na by o, do licha, zamontowa porz dne schody
ruchome! - poskar
si Odd, sapi c, gdy si wspinali do góry.
- Dalej, dalej - nabija si z niego Ulrich. - Podobno jeste zwinny jak kot!
Uko czyli wspinaczk i dotarli do place de Lenche. Stan li na wprost Notre
Dame de la Gare. Ko ció zajmowa ca y wierzcho ek wzgórza. Na dole migota o morze.
Nawet z tej odleg
ci mo na by o dojrze spienione fale.
- Jeste my - oznajmi Jeremy, wskazuj c boczn uliczk .
Doszli do wysokiej pomara czowej kamienicy z zielonymi balkonami. Na
drzwiach by a mosi na tabliczka:
FRANÇOIS I LAURETTE BROULET.
I ni ej: PHILIPPE BROULET.
François mia ko o trzydziestki i wygolon g ow , która b yszcza a w wietle
lampy.
- Czego chcecie?
Jeremy rozpozna g boki g os, który s ysza przez telefon po po udniu. Zebra si
na odwag i oznajmi :
- Chcieliby my porozmawia z panem Philippe’em, je li jest w domu. Dzwoni em
dzisiaj.
czyzna nawet nie drgn . Jego zwaliste cia o przes ania o prawie ca e drzwi.
- To dla nas bardzo wa ne - nalega Jeremy. - Przejechali my kawa Francji, eby
si z nim zobaczy .
- A co mnie to obchodzi?
Aelita zamierza a si w czy , kiedy zza pleców m czyzny dobieg kobiecy g os:
- Kto to, kochanie?
- Pi tka dzieciaków.
- Wpu ich, dobrze? Na dworze jest zimno. Zapytaj, czy jedli kolacj .
czyzna prychn , a potem zlustrowa ich od stóp do g ów.
- Jedli cie kolacj ? - zapyta szorstko.
- Prawd powiedziawszy, nie - wyzna Odd, który jak zwykle by g odny.
- A wi c przygotuj kanapki - odpowiedzia a z wn trza opieku cza kobieta.
François odsun si od drzwi, by ich przepu ci . Weszli do ma ej, ale przytulnej
jadalni. Stó by nakryty, a smakowity zapach pieczeni pobudza apetyt. Kiedy Laurette
przynios a tac kanapek, pi tka m odych go ci dos ownie si na nie rzuci a.
- Pyszne, prosz pani, wielkie dzi ki! - mrukn Odd, d awi c si plasterkiem
szynki.
Kobieta u miechn a si pob
liwie.
- Nie ma za co, nie ma za co!
Potem usiad a przy stole, przygl daj c si z przyjemno ci , jak dzieci jedz .
- Powiedzcie mi, co wy tu robicie o tej porze? Jeste cie sami czy z kim ?
Yumi pomy la a, e lepiej b dzie sk ama , aby nie wzbudza zbyt wielu
podejrze .
- Z naszym nauczycielem - uci a. - Dzisiaj jest ostatni dzie ferii i chcieli my go
wykorzysta , aby porozmawia z panem Philippe’em. To bardzo wa ne: Mamy nadziej ,
e pomo e nam kogo znale .
- Krewnego Aelity - doda Jeremy, wskazuj c na przyjació
. - Czy mog aby
pani go zawo
?
- Tu jestem - odpowiedzia g os za ich plecami.
Philippe Broulet by m czyzn oko o sze dziesi tki, tak samo zwalistym jak
jego syn, tylko ju bez takich musku ów. Mia wielkie i stwardnia e r ce robotnika.
- Tato, te dzieciaki szukaj ciebie - oznajmi François.
- Te same, które dzwoni y dzisiaj, jak przypuszczam. Hopper i spó ka.
Pan Philippe usiad i opar okcie na stole.
- Podejrzewa em, e atwo si od was nie uwolni - westchn .
- Bo to jest naprawd wa ne, niech mi pan wierzy, panie Broulet.
Philippe obserwowa d ugo dzieci, potem zatrzyma wzrok na Aelicie.
- Pami tam, e profesor Hopper mia córk . By a do ciebie podobna jak dwie
krople wody, moja ma a. Mimo e dzisiaj powinna mie ... o, przynajmniej dwa razy tyle
lat co ty.
- No i faktycznie Aelita jest siostrzenic profesora - wtr ci si szybko Jeremy. -
Córk ... siostry!
Pozostali spojrzeli na niego w napi ciu, ale nic nie powiedzieli. Kiedy Jeremy
zaczyna zmy la , nie by o atwo przewidzie , jak daleko mo e si zagalopowa .
- Tak, mo liwe - mrukn m czyzna. - Te same oczy, te same w osy. François,
przynie mi co do picia. Mo e nalewk .
- Dlaczego od
pan dzisiaj s uchawk , skoro tylko wymieni em nazwisko
Hoppera? - zapyta Jeremy znienacka.
- Dlatego e ... No có , min o ju sporo czasu.
Philippe wzi kieliszek z r k syna, skosztowa nalewki i zacz opowiada :
- Nie pami tam dok adnie roku. Ja i moi bracia pracowali my wtedy w naszej
firmie, na pó nocy. Interes szed marnie. Pewnego dnia skontaktowa si z nami taki
jeden w sprawie przebudowy fabryki.
- Fabryki na wyspie? - zapyta a Yumi.
Philippe przytakn .
- Praca by a dobrze p atna... zbyt dobrze, powiedzia bym. W zamian ten go
nakaza nam wykonywa j w absolutnej tajemnicy. By w to zamieszany rz d,
rozumiecie, albo przynajmniej nam tak powiedzia . Nie wyjawi nam nigdy swojego
nazwiska, a spó ka, która p aci a rachunki, nie istnia a - sprawdzi em w izbie handlowej.
Jednak pieni dze dociera y na czas i w du ej ilo ci, dlatego nie byli my w stanie
odmówi .
czyzna poci gn
yczek swojej nalewki. Zdawa si patrze w jaki punkt w
oddali. Potem ci gn dalej:
- Wie li nas do pracy z opaskami na oczach, w ci
arówkach o ciemnych
szybach, jak w filmie! A gdy znale li my si w rodku, nie wolno nam by o wychodzi z
pomieszczenia, które nam przydzielili. aden z nas nigdy si nie dowiedzia , jak zosta a
zaprojektowana ta fabryka ani nad czym dok adnie pracowali my. Pami tam, e by a tam
winda i pomieszczenia przygotowane pod... jakie diabelstwo elektroniczne, jak s dz . W
ka dym razie...
Kolejna pauza.
- ...nast pnego roku ten sam m czyzna wezwa nas i przedstawi nam Franza
Hoppera. Facet by powa ny, ale sympatyczny. Mia t córeczk , która... do licha, wydaje
mi si w
nie, e ona te mia a na imi Aelita...
W pokoju zapad a martwa cisza. Ale Aelita szybko j przerwa a:
- Chcia pan powiedzie Eloital Moja kuzynka.
- Eloita...? Tak, mo liwe. W ka dym razie Hopper przeniós si do tamtego
miasta, eby pracowa w pobliskiej szkole, czym w rodzaju gimnazjum, i chcia ,
eby my dla niego przebudowali star will , której nada tak dziwaczn nazw .
- Pustelnia?
- Brawo. Zwyk e warunki: kupa forsy, buzia na k ódk . Sko czyli my prac ,
Hopper by zadowolony i na koniec ten tajemniczy go nam zap aci . To wszystko.
- Ale jak to? - zaprotestowa Odd.
- Panie Philippe, niech pan b dzie z nami szczery - nalega Ulrich, u miechaj c
si porozumiewawczo. - Nie chodzi o o zwyk y remont, prawda? Widzieli my tajne
przej cie, które czy Pustelni z fabryk ...
Poirytowany m czyzna wzruszy ramionami.
- Obieca em nigdy o tym nie wspomina .
- Ale to wa ne!
- Obieca em. Rz d by w to zamieszany. A je li nie rz d, to w ka dym razie kto
niebezpieczny. Nie chcia em mie wtedy k opotów, a co dopiero teraz.
Aelita wsta a, podchodz c do kuchennych mebli.
- Ale teraz mój... wujek nie yje. A nic mi po nim nie zosta o - powiedzia a
abiutkim g osem.
- A co ja mog na to poradzi ?
- Ja uwa am - wtr ci Jeremy. - To znaczy, my uwa amy, e mo e nam pan
pomóc dowiedzie si czego o profesorze.
Wróci a Laurette, która posz a do kuchni wraz z m em, aby posprz ta i umy
talerze.
- mia o, tato! - u miechn a si . - Powiedz im. To tylko dzieci, co ci mog
zrobi ?
Pan Broulet westchn i skapitulowa .
- No dobra. Masz racj , Laurette. Ale w zamian poprosz o jeszcze troch
nalewki.
Potem znów zwróci si do dzieci i podj w tek:
- Jest jeszcze tylko jedna rzecz, któr mog wam powiedzie , nie ami c
zobowi za . Hopper wróci do mnie po jakim czasie i tym razem nie by o z nim tego
go cia bez nazwiska. Min o ju prawie dziesi lat, ale pami tam to dobrze. Hopper
poprosi mnie o osobist przys ug : mia em wróci do Pustelni i wymurowa ma e
pomieszczenie w domu tak, aby by o niewidoczne dla postronnych. Powiedzia em mu, e
to nie ma sensu, poniewa kto zawsze mo e sprawdzi na mapie katastralnej.
Odpowiedzia mi, e on si ju tym zajmie. Wydawa si raczej przestraszony. Obieca ,
e mi zap aci. Pewnie, e nie zap aci tak dobrze, jak tamten drugi, ale suma by a
przyzwoita. I zgodzi em si .
- Zbudowa pan tajny pokój w Pustelni? - powtórzy z niedowierzaniem Jeremy.
- Ale dowcip! - szepn Odd.
- Dlaczego? Do czego by mu potrzebny? - zapyta a sceptycznie Yumi.
Philippe Broulet zamruga , jakby chcia sobie co przypomnie .
- Ostatni raz widzia em Franza Hoppera latem. Zauwa
em, e jest wychudzony
i wyniszczony, pewnie prac . Zawsze podejrzewa em, e to kto wi cej ni zwyk y
profesor, za którego si podawa . Poszed em do niego, aby odebra zap at i par
narz dzi, które zostawi em w willi. Poprosi mnie, ebym natychmiast sobie poszed ,
bardzo si
pieszy . Zanim go jednak po egna em, ja równie zada em mu to samo
pytanie co wy: „Panie profesorze”, spyta em, „powie mi pan, do czego jest panu
potrzebny tajemny pokój, do którego nikt nie mo e wej ?”. On u miechn si
tajemniczo i odpowiedzia tylko: „ eby j zabezpieczy . A poza tym zostawi em map
ciwej osobie”.
Wszyscy si zwrócili instynktownie w stron Aelity.
- A teraz to ju naprawd koniec mojej historii.
Nikt nie chcia si zatrzymywa w tym mie cie. Dopiero co zrobili superodkrycie:
w Pustelni jest tajny pokój! I mapa zostawiona dla w
ciwej osoby. Prawdopodobnie jest
to ta sama osoba, która nie pami ta, gdzie mo e by mapa.
- Na stacj ? - zaproponowa Jeremy, gdy tylko wyszli z domu Brouletów.
Ulrich od razu kiwn g ow .
- Prowad .
Pobiegli wi c z powrotem pust ulic . Aelita sz a kilka kroków za nimi. Chcia a
poby troch sama, eby inni jej nie przeszkadzali. Dotarli do stacji Saint-Charles na
kilka minut przed jedenast .
- Gazu! - zawo
nagle Jeremy. - Je li z apiemy poci g, który teraz odje
a,
dziemy w domu o drugiej zamiast o trzeciej. B dziemy mie godzin wi cej na
szukanie pokoju!
Poci g TGV sta ju pod jasno o wietlonym zadaszeniem stacji. Silniki by y
czone i g os g
nika zach ca pasa erów do wsiadania. Dzieci pop dzi y ile si w
nogach w stron d ugiego, srebrzystego wagonu/sk adu, wskoczy y do rodka, drzwi si
zamkn y i poci g ruszy .
- Ju drugi raz za atwili my wszystko ekspresowo - powiedzia z dum Odd.
- Ups! - mrukn Jeremy. - Ma y problem.
- Co?
- Nie zmienili my rezerwacji. Mamy bilety na poci g o pó nocy, a nie na ten.
- Boisz si , e ka nam zap aci kar ? - zapyta Ulrich.
- Nie, ale nie mamy zarezerwowanych miejsc.
Yumi stan a po rodku wagonu i rozejrza a si - nikogo.
- Tej nocy chyba tylko my wsiedli my do tego poci gu. Usi
my tutaj. Je li kto
przyjdzie, to si przesi dziemy.
15
EVA SKINNER
(STANY ZJEDNOCZDNE, KALIFORNIA, 9 STYCZNIA)
By a prawie pó noc ostatniego dnia ferii. „Ferie”. S owo to przemkn o przez
ow Evy jak nieprzyjemne sw dzenie. By a to my l tej innej Evy, która by a uwi ziona
na peryferiach swojego mózgu. Nowa Eva przyjecha a autobusem do Downtown
Berkeley, centrum miasta. Milcza a przez ca drog , s uchaj c rozmów innych
pasa erów: ludzi, którzy wracali z pracy, kobiet z torbami pe nymi zakupów, m odzie y z
plecakami. Kiedy wi kszo osób wysiad a, Eva zrobi a to samo. Sz a powoli i s ucha a.
Odkry a, e w Downtown Berkeley znajdowa a si stacja BART-u, najwa niejszego
przewo nika w okolicy. Pewna pani powiedzia a, e BART je dzi a do San Francisco.
Kto wie, czy z San Francisco nie jest bli ej do Francji. T um stopniowo si zmniejsza .
Na to w
nie czeka a Eva. Nadszed moment, kiedy ludzie zacz li mówi , e „robi si
pó no”. Na szerokich ulicach mi dzy kanciastymi budynkami zosta o niewiele osób.
Musia a si kogo zapyta . Wsta a z awki, na której siedzia a nieruchomo przez ostatnie
dwie godziny, i wróci a w stron stacji BART-u. Zauwa
a m czyzn w czarnym
mundurze, z pa
u pasa. Nieco wcze niej jaka pani zatrzyma a tak samo ubranego
faceta, eby poprosi go o informacj , i nazwa a go „panem policjantem”. Zatem o
informacje nale
o prosi m czyzn w mundurach.
- Przepraszam... panie policjancie - powtórzy a s owa, których u
a tamta pani.
- S ucham, dziewczynko - odpowiedzia z u miechem. By wysoki i mia wielki
brzuch, od którego prawie p ka mundur. Na g owie mia tylko k pk siwych w osów, a
za to g ste w sy.
- Przepraszam... - powtórzy a mechanicznie Eva. - Informacji.
- Co mówisz? - zmieszany policjant podrapa si w g ow . - Potrzebujesz
informacji?
Eva skin a g ow : nie sz o wcale tak le. Spróbowa a si u miechn .
- Gdzie... Francja.
- Hotel Francja? Nie znam takiego. Twoi rodzice s tam?
Nie. Tym razem nie zrozumia . Powtórzy a:
- Gdzie... Francja. Francja... Francuz.
Gliniarz wytrzeszczy oczy.
- Francja w Europie? - za mia si . - I chcia aby tam dojecha BART-em? Che,
che, to jest linia metra, ma a. Musisz pojecha do San Francisco i tam z apa samolot.
Lotnisko, kapujesz? Lecie . Francja jest po drugiej stronie wiata.
Eva skin a g ow . Rozumia a, co to znaczy „lotnisko”, i wiedzia a, czym s
samoloty. Ale nie zna a poj cia „po drugiej stronie wiata”.
- Lotnisko! - powtórzy a, popisuj c si kolejnym u miechem i wskazuj c stacj .
Zaniepokojony policjant potrz sn g ow .
- Nie masz rodziców, prawda?
- Nie - odpowiedzia a Eva. Nie by a zmartwiona. Nie mia a zielonego poj cia, o
czym mówi ten m czyzna.
- Jak si nazywasz?
- Eva.
- Eva, a dalej?
- Eva Skinner.
- I jeste zupe nie sama, Evo Skinner? - policjant westchn z rezygnacj ,
miechn si do niej i wzi j za r
. - Zróbmy tak. Odwioz ci na lotnisko w San
Francisco, a ty mi poka esz, gdzie s twoi rodzice. Okej, ma a?
Pokaza jej swój czarny samochód z bia ymi drzwiami. Na dachu tkwi d ugi,
niebieski kogut, w tej chwili zgaszony.
- Dzi ki - odpowiedzia a mechanicznie.
I wsiad a do rodka.
W czasie jazdy patrzy a uwa nie, jak si kieruje tym dziwnym pojazdem.
Wydawa o si to atwe: wystarczy o wrzuci bieg, potem przyspiesza o si jednym z
peda ów, a drugim zwalnia o. Auto jecha o szybko w ród dziesi tek innych. Mijali niskie
budynki. wiat o na dachu miga o na niebiesko w regularnych odst pach. Funkcjonariusz
wzi w lew r
jakie dziwne co i powiedzia do niego:
- Robertson do centrali. Mam tu niejak Ev Skinner, dziewczynk lat dwana cie,
mo e trzyna cie. Wydaje si troch dziwna, by a sama na stacji Downtown Berkeley.
Wioz j do centrali.
- Lotnisko! - zaprotestowa a Eva, szturchaj c go w rami .
- Spokojnie, ma a, potem ci tam zawioz - u miechn si do niej policjant. - Ale
najpierw zrobimy ma e przes uchanko, co ty na to?
os z pude ka zaskrzecza :
- Wezwa tych z pogotowia opieku czego?
- Super. Za atwimy to szybko.
Eva zmarszczy a brwi. Sprawy nie uk ada y si po jej my li. Musia a dotrze do
Francji, straci a ju zbyt wiele czasu.
- Stój.
- Co? - spyta funkcjonariusz, przechylaj c si w jej stron .
- Stój. Tu. Wysiadam.
- Wykluczone. Teraz jedziemy do centrali, gdzie jedna pani zada ci kilka pyta i
zaopiekuje si tob ...
„Oszust”, pomy la a Eva. Ten sposób mówienia brzmi fa szywie.
- Stój! - krzykn a.
- Hej, ma a! Uspokój si natychmiast - zaprotestowa policjant.
Eva dotkn a jego ramienia.
Samochód gwa townie zahamowa .
Funkcjonariusz w mgnieniu oka straci przytomno . Teraz le
skulony na
tylnym siedzeniu auta. Eva usadowi a si za kierownic i wzi a w r ce pude ko.
- Robertson do centrali - zg osi a si . Mówi a g osem funkcjonariusza. Ciep ym i
troch zachrypni tym. Doros ym.
- Tu centrala. Masz jeszcze jakie problemy z t dziewczynk ?
Eva odwróci a si i spojrza a na nieprzytomnego policjanta za ni .
- Nie - odpowiedzia a, szczerz c w u miechu bia e z bki. - Wszystko w porz dku.
Fa szywy alarm. Gdzie... lotnisko?
- Robertson, arty sobie stroisz? Musisz przejecha przez Bay Bridge, dojecha
do San Francisco i jecha za oznakowaniami. Ale teraz przywie t dziewczynk do
centrali. A potem id si przespa . Co mi si zdaje, e masz dosy na dzisiaj.
Oznakowania. By y zatem oznakowania. Musia a jecha za nimi. Mo e si
szybko przesuwa y. Super. Sko czy a rozmow . Potem wcisn a peda gazu,
pod piewuj c sobie jak piosenk .
16
KLOPOTY Z POLICJ
RODKOWA FRANCJA, 1. STYCZNIA)
- Bilety prosz .
Konduktor by wysokim i surowym m czyzn . Mia wystaj ce ko ci
policzkowe, b yszcz
skór i wysuni
do przodu szyj . Do perfekcyjnie
wyprasowanego munduru by przyczepiony identyfikator: Jules Tatillon. Jeremy
wyci gn z kieszeni palmtopa i przeczyta m czy nie kod rezerwacji, a potem wyja ni :
- Zarezerwowali my miejscówki na nast pny poci g, ale przyszli my na stacj
troch wcze niej i postanowili my wsi
do tego. Czy mo na zamieni ?
- Pewnie.
Pan Tatillon spojrza na jego palmtopa. Nagle podniós g ow i zapyta :
- Jeste cie niepe noletni, o ile si nie myl ?
Zimno. Bezosobowo. Jeremy z wahaniem kiwn g ow .
- Bo widzicie - ci gn konduktor - to bardzo dziwne. Bilety zosta y
zarezerwowane na nazwisko pana Jeana-Pierre’a Del masa. Czy to kto z was?
- Hm, no nie, widzi pan... - spróbowa wyja ni Jeremy.
Ale konduktor mu przerwa .
- Domy la em si tego. Zap aci kart kredytow , a wy jeste cie za m odzi, eby
posiada . Kto jest z wami?
- Nikt - w czy si oburzony Odd. - Jeste my wystarczaj co duzi, eby
podró owa sami!
- To wam si tylko tak wydaje.
- Ale poprzedni konduktor nie robi nam problemów.
Pan Tatillon westchn .
- Niestety, niektórzy z moich kolegów nie przestrzegaj regulaminu. Mog si
chocia dowiedzie , kim jest pan Delmas, który kupi wam bilety?
- To dyrektor naszej szko y.
- A dlaczegó to w adze szkolne pozwalaj nieletnim na podró owanie po nocy
bez opieki, kiedy, o ile si nie myl , za kilka godzin musicie by w szkole?
- Mamy misj specjaln - spróbowa go sp awi Jeremy. - Na rzecz naszej szko y.
Na twarzy pana Tatillona pojawi si grymas rozbawienia, ale w jego
wymuszonym u miechu nie by o rado ci.
- Taak, wyobra am sobie - powiedzia drwi co i zacz co notowa w swoim
wielkim notesie.
- Co pan chce zrobi ?
- Skontaktowa si z najbli sz stacj , naturalnie. B dziemy tam za dwana cie
minut. Tam zajmie si wami policja kolejowa, która wezwie waszych rodziców i
dyrektora i spróbuj to wyja ni .
- Ale nie mo e pan tego zrobi ... - b aga Odd s abym g osem.
- W
nie, e mog , moi pa stwo. I gdybym by na waszym miejscu, modli bym
si , eby wasi rodzice nie wiedzieli o tej sprawie i eby si okaza o, e sami to
wymy lili cie. Bo w przeciwnym razie, o ile si nie myl , mog zosta oskar eni o
niedopilnowanie nieletnich.
To powiedziawszy, pan Tatillon stukn obcasami i ruszy wzd
wagonu.
- A dok d pan idzie? - zapyta a go os upia a Yumi.
- Sko czy mój obchód - odpowiedzia spokojnie konduktor. - Ale nie martwcie
si , gdy b dzie stacja, odprowadz was osobi cie.
- O raju, matka zawsze mi mówi a, e sko cz w kiciu! - j kn
nie Odd,
kiedy straszny konduktor znikn w nast pnym wagonie.
- Jeremy, to twoja wina! Nie powiniene by bra danych karty kredytowej!
- Ten cz owiek to wariat!
- Ale od razu „niedopilnowanie nieletnich”? No bez przesady!
- Ja za to odpowiadam... - przeprasza Jeremy.
-To nie jest kwestia odpowiedzialno ci... Policja! Kapujesz? Policja!
- Ciupa - powtórzy wystraszony Odd.
- Jaka ciupa! Odd, we przesta . Jeste my nieletni. Najwy ej dyrektor nas
zawiesi.
- Zawiesi? A kto mu powie...
- DO
! - wrzasn a Aelita.
Ch opcy zamilkli natychmiast i wpatrzyli si w ni .
- Nie ma sensu si k óci - potrz sn a w osami. - Pomy lmy raczej, co zrobi .
- Mo emy zwia .
- Z poci gu? Skoczymy przy trzystu na godzin ?
- Je li ka nam wysi
, mo emy odmówi udzielania odpowiedzi.
- A wtedy naprawd nas aresztuj !
Sedno problemu stanowi a Aelita. Jeremy z przyjació mi stworzy dla niej
fa szyw to samo . Gdyby policja przeprowadzi a dochodzenie, wszystko mog oby si
wyda . Te dwana cie minut bardzo im si d
o. Potem poci g wjecha na
supernowoczesn stacj Saint-Exupéry. By a to gigantyczna konstrukcja z czym w stylu
skrzyde po rodku. Mia a faliste kszta ty, a wykonana by a ze szk a i stali. Od wewn trz
wietla y j silne reflektory. Kto zakas
za ich plecami: pan Tatillon.
- Dzieciaki, wysiadka.
Na peron zajecha ma y elektryczny samochodzik, taki, jakich si u ywa na
polach golfowych. Na bia o-niebieskiej masce meleksa by napis POLICJA. W rodku
siedzia m ody, wyra nie zm czony funkcjonariusz w mundurze. Mia krótkie blond
osy i nosisko, które zajmowa o trzy czwarte twarzy.
- Jestem Roger Crane - przedstawi si .
- A to te dzieciaki - przywita go pan Tatillon. Potem ciszy g os:
- Nie zdziwi bym si , panie w adzo, gdyby t kart kredytow ukradli. I kto wie,
co jeszcze zmalowali! le im z oczu patrzy.
- Niech pan pami ta, e pana s uchamy! - wtr ci si obra ony Jeremy.
Pan Tatillon ci gn nieub aganie:
- A je li chodzi o tego tam - wskaza Odda - to on zacz protestowa , e nie
wolno mi wzywa policji, i ba em si , e mnie zaatakuje.
Dzieci popatrzy y na siebie z niedowierzaniem. e te musia y trafi na
szurni tego konduktora!
- Prosz pana, przecie to wariat! - wybuchn a Yumi.
Pan Tatillon podniós brew.
- Sam pan widzi.
- Prosz si nie martwi - uspokoi go funkcjonariusz. - Teraz ja si nimi zajm .
Niech pan odje
a.
- Za minut i dwadzie cia sekund - u ci li pan Tatillon, zerkaj c na zegarek. -
Nie mog przecie pozwoli , eby poci g odjecha za wcze nie.
Dzieci, ci ni te na tylnym siedzeniu, patrzy y, jak policyjny meleks mija stacj w
Lyonie. Chocia by
rodek nocy, g
niki bez przerwy skrzecza y, zapowiadaj c
przyje
aj ce i odje
aj ce poci gi. Na peronach kot owa y si t umy ludzi z
walizkami i zwini tymi pod pach gazetami. W barze biznesmeni pili kaw , jakby to by
bia y dzie . Policjant zaparkowa przed wielkimi przesuwnymi drzwiami, nad którymi
wisia o god o policji, i kaza im wej . Poprowadzi ich do pustego pokoiku, w którym
znajdowa a si tylko para krzese opartych o cian . Potem wyszed i zamkn drzwi na
klucz.
- I co teraz robimy? - zapyta Jeremy.
- Czekamy - burkn Ulrich.
Nie mieli innej mo liwo ci. Pokój by zamkni ty i bez okien. Dwie ma e kratki
wentylacyjne na wysoko ci sufitu zapewnia y przep yw powietrza. By y one tak ma e, e
trudno by oby przecisn przez nie nawet r
. Odd zasn na krze le z g ow opart o
cian . Aelita zwin a si w k bek na ziemi i ukry a twarz mi dzy kolanami.
Czekali.
Oko o wpó do drugiej w nocy drzwi zaskrzypia y i funkcjonariusz Crane wetkn
ow do rodka.
- Zapraszam.
Dzieci zosta y wprowadzone do innego pokoju. Znajdowa y si w nim tylko
zawalone szparga ami biurko i krzes o, na którym usiad funkcjonariusz. M czyzna
wzi d ugopis, bia y formularz i powiedzia :
- Teraz chc us ysze po kolei wasze nazwiska.
Pi tka milcza a ze zwieszonymi g owami.
Policjant u miechn si .
- Przedstawi wam moj wersj wydarze - powiedzia tonem starszego brata. -
Pomy leli cie, e ostatniego dnia ferii by oby fajnie zrobi sobie wycieczk .
Na ciemniali cie rodzicom, e ty - wskaza na Ulricha - pisz w jego domu - wskaza na
Jeremy’ego - a on w twoim. Z apali cie superszybki TGV, ale wpadli cie na tego
nudziarza Tatillona i wyl dowali cie tutaj. Je li podacie mi wasze nazwiska, dostaniecie
porz dny ochrzan i wszyscy pójdziemy spa . Je li za b dziecie uparcie milcze , b
zmuszony znowu was zamkn , wezwa pracownika socjalnego, sprawa przejdzie przez
wiele instancji, a wam grozi, e traficie przed s d dla nieletnich. Na koniec i tak podacie
swoje nazwiska. A wasi rodzice w ciekn si znacznie bardziej, zapewniam was.
- Jeremy Belpois - zacz Jeremy, trzymaj c nadal zwieszon g ow .
- Ulrich Stern.
- Yumi Ishiyama.
- Aelita... Stones.
- Odd Della Robbia.
Roger Crane wygl da na zadowolonego.
- Brawo. Dobra decyzja. A teraz opowiedzcie mi dok adnie, co kombinowali cie.
Przede wszystkim o karcie kredytowej na nazwisko Jeana-Pierre’a Delmasa.
Wys uchawszy opowiadania, policjant milcza przez chwil . Kiedy si odezwa ,
w jego g osie nie by o ani cienia wyrzutu. Ale i tak jego s owa ci y do ywego.
- Wiesz, jak si nazywa to, co zrobi
?
Jeremy co wymamrota .
- Nie dos ysza em?
- Kradzie .
- Dok adnie. I my lisz, e adnie si zachowa
?
- Nie, prosz pana. To by b d. Bardzo mi przykro.
- Mam nadziej - odpar funkcjonariusz.
Przeci gn si i po
nogi na biurku. Góra szparga ów wyl dowa a na ziemi,
ale m ody cz owiek si tym nie przej . Kto zapuka do drzwi biura i do pokoju wszed
drugi m czyzna, bardzo podobny do policjanta, tylko o kilka lat m odszy i z d ugimi
blond w osami schowanymi pod mieszn , zielon czapk z daszkiem. Jego twarz mia a
poczciwy wyraz.
- Czo em, Roger - przywita si .
- Hej, René.
- Masz jeszcze du o roboty? - przybysz spojrza na dzieci.
- Raczej nie. Co jest?
- Melduj , e wyje
am. Je li rano chcesz odwiedzi mam ...
Roger Crane zerkn na zegarek.
- Faktycznie, ju pó no.
Zab bni o ówkiem po biurku. Potem znowu zacz patrze w zamy leniu na
pi tk dzieci.
- Jeszcze jedno nie jest dla mnie jasne. Mo na wiedzie , dlaczego wybrali cie si
w tak dalek podró poci giem? I na dodatek w rodku nocy!
- To moja wina - Aelita wysun a si naprzód. I opowiedzia a wszystko: o tym, e
jej ojciec nie yje, e znale li worek z wapnem, e poszli do firmy budowlanej i pojechali
do tamtego miasta po informacje. Pomin a tylko wszystkie w tki dotycz ce Lyoko i
tajemnego pokoju.
Roger i René Crane byli pod wra eniem. Policjant wcale w to wszystko nie
uwierzy , ale postanowi udawa , e bierze ich opowie za prawdziw . Wzi formularz,
na którym do tej pory gryzmoli , i powiedzia :
- Widzicie, dzieciaki, teraz móg bym zadzwoni do waszych rodziców i obudzi
ich w rodku nocy. Wystrasz si , w ciekn , b
si zastanawiali, gdzie zrobili b d,
wychowuj c was. I w ten sposób ci ar waszej winy spadnie na nich. Nie jest to
najlepsze wyj cie, nie s dzicie? Wy za porz dnie najedli cie si strachu, zobaczyli cie,
co znaczy wyl dowa na posterunku policji, i mam nadziej , e nie b dziecie mieli
ochoty powtarza tego do wiadczenia.
- Najmniejszej - potwierdzi Odd, kiwaj c energicznie g ow .
- Jeste cie dzie mi - zawyrokowa René Crane. - A dzieci urz dzaj dziecinady.
My te tak robili my, gdy byli my w waszym wieku.
Roger spojrza na brata z wyrzutem, ale oczy mu si za mia y.
- Tak wi c pomy la em o czym innym.
- To znaczy?
- e tym razem was puszcz , eby wasi biedni rodzice nie dostali zawa u. Za dwa
dni zadzwoni do dyrektora waszej szko y, powiem mu, e chodz s uchy o ró nych
oszustach, którzy si kr
na wolno ci, i poprosz go, aby sprawdzi swoj kart
kredytow . Je li w mi dzyczasie pieni dze wróc na jego konto, nie b dzie adnej
kradzie y i b
zadowolony. W przeciwnym razie...
Zerkn na Jeremy’ego i doda :
- Je li wasz przyjaciel tak wietnie sobie radzi z komputerem, e umie ci gn
pieni dze z konta szkolnego, nie daj c si z apa , to jestem pewien, e b dzie umia
zwróci je na miejsce.
- Zrobi to jutro rano, prosz pana.
- Bardzo dobrze. A wi c zmywajcie si st d. Nie chc was ju widzie . Sio!
Dzieci sta y nieruchomo na rodku pokoju.
- Powiedzia em sio!
Ulrich zabra g os w imieniu ich wszystkich:
- Eeee, jest tylko ma y problem, prosz pana. Jak mamy teraz wróci do domu?
- No tak - przyzna Crane. - Uciek wam ostatni poci g. Na piechot b dzie trudno
i..
Zab bni palcami po biurku. Potem spojrza na brata, który dalej czeka .
- Co ty na to?
- Miejsce jest.
Latarnie na parkingu kolejowym o wietla y nieg na
to-pomara czowy kolor.
Roger Crane podstemplowa kart i przebra si . Teraz mia na sobie sztruksowe spodnie
i grub kurtk . Nadal jednak zachowa surow min policjanta i Jeremy zrozumia , co to
znaczy „mie twarz jak glina”.
- ...bry wieczór, panie w adzo - powita go taksówkarz, który sta z plecami
opartymi o drzwi samochodu i pali papierosa.
- Cze , Tom.
- Co to za dzieciaki? Aresztowa
je? Wcze nie zaczynaj , co? - zarechota .
- To niebezpieczni kryminali ci, fakt. Jad ich troch wymrozi .
- He, he! W tak noc jak ta nie ma potrzeby!
Roger Crane szed przodem, a tu za nim pi tka dzieci. wiat a wielkiej
ci arówki roz wietla y ciemno ci. Zatrzyma a si niedaleko od nich. By to du y
samochód brudnobia ego koloru. Po bokach mia napis, który ozdobnym krojem czcionki
osi : DETEKTYW.
- Ale to gazeta z naszego miasta! - powiedzia a Yumi, rozpoznaj c tytu .
Crane kiwn g ow .
- Tak, ale tutaj j drukuj . A mój brat jest jednym z kierowców ci arówek,
którzy dostarczaj j do kiosków. To jest wasza podwózka.
- Wypas!
- Przyjedziemy do miasta oko o pi tej.
- Przyjedziemy? - zapyta Ulrich.
Funkcjonariusz Crane ziewn .
- Ja te jad . Obieca em mamie, e do niej wpadn .
René zeskoczy z kabiny ci arówki.
- Wy, dzieciaki, musicie si
sobie z ty u na gazetach. W kabinie jest miejsce
tylko dla jednego z was.
Otworzy drzwi z ty u i ukaza y si stosy wie o wydrukowanych gazet. Napis
DETEKTYW, wydrukowany wielk czerwon czcionk na ka dym egzemplarzu, jeszcze
nie wysech . Na pierwszej stronie widnia a mieszna karykatura lokalnego polityka.
- B dziecie mie co czyta w czasie jazdy - u miechn si René. - Chocia troch
tu ciemno. I obawiam si , e zimno. Ale je li b dziecie opowiada sobie kawa y, czas
minie szybciej. A wi c kto z was usi dzie z przodu ze mn i Rogerem? Mo e która z
dziewczyn?
Oczy Aelity b ysn y.
- Nie, dzi ki, ja chc pos ucha kawa ów - odpowiedzia a pospiesznie.
- Dobra! - zgodzi si René. - Kawa y to najfajniejsza rzecz na wiecie. To mo e
ty? Kapuj , e towarzystwo mojego brata nie jest zbyt fajne, ale ja jestem spoko. I w
kabinie jest cieplej.
- Ch tnie, dzi ki! - za mia a si Yumi.
- Wskakuj. Pasa erowie na gap na gazetach, a kole anka z przodu. Jedziemy.
W czasie podró y Roger opowiedzia bratu ca histori z nadgorliwym
konduktorem. Yumi, ci ni ta mi dzy dwoma bra mi w kabinie ci arówki, mia a ochot
zapa si pod ziemi ze wstydu. Wycieraczki rusza y si gwa townie, zmiataj c p atki
niegu z przedniej szyby. Wjechali na autostrad .
- Zdradz ci sekret - szepn Roger porozumiewawczo. - Mój brat jest znanym
autorem thrillerów!
- Serio? - Yumi by a naprawd zaciekawiona.
Zawstydzony René potrz sn g ow .
- Powiedzmy, e pracuj nad tym. W ka dym razie, je li ci to interesuje, w mojej
nast pnej ksi ce morderc jest drukarz, jeden z tych, co drukuj gazety.
- Nabijasz si ze mnie? - zapyta a nieufnie Yumi.
- Jak e bym mia ! Opowiem ci pierwsz scen : pi kna dziewczyna poznaje w
barze tego faceta, drukarza. On pokazuje jej, gdzie pracuje. S tam ogromne maszyny,
wiesz? Dostaj z komputera artyku y i wszystkie dane, a potem si w czaj . Wielkie
wa ki zaczynaj si kr ci z potworn si . W pewnej chwili dziewczyna mówi do
drukarza, e chcia aby si znale na pierwszej stronie gazety. On j popycha i ona
naprawd trafia na pierwsz stron . Kapujesz?
- Brrrr - wzdrygn a si Yumi.
- Kole anka chyba ma ju do wra
na dzisiaj, René - powiedzia z u miechem
Roger. - S uchaj, znalaz em informacje, o które mnie prosi
.
- Ekstra. Wal.
- Jest ca a dziedzina nauki po wi cona atramentom sympatycznym. Od
klasycznego soku z cytryny po z
one zwi zki chemiczne. W ka dym razie w archiwum
policyjnym znalaz em co bardzo interesuj cego, w
nie to, co przyda ci si do ostatniej
sceny...
- Super! - wykrzykn René.
- Czy s ysza
kiedy o elazocyjanku potasu?
René w
do ust gum do ucia i podsun paczk Yumi.
- Nie, mów.
- Robisz o mioprocentowy roztwór elazocyjanku, moczysz w nim pióro i piszesz
po zwyk ej bia ej kartce. Pismo jest zupe nie niewidoczne, ale wystarczy posmarowa
kartk roztworem azotanu elaza i ...pa! Pojawiaj si kolejno jasnoniebieskie litery.
- Jeste genialny, bracie.
- Chyba taki atrament by w modzie kilka lat temu. atwo go zrobi , a azotan
elaza mo na kupi .
Yumi kiwa a si g owa. Ciep o w szoferce, rozmowa o czym skomplikowanym.
A do tego rodek nocy. Dziewczynka nie zauwa
a nawet, jak zamkn a oczy i zapad a
w niespokojny sen.
Na pocz tku my leli, e podró w naczepie ci arówki b dzie romantyczna. Po
dwóch minutach nadal by o jeszcze romantycznie, ale ju ciut niewygodnie. Po
dziesi ciu minutach zrozumieli, e b dzie to droga przez m
. Stosy gazet zajmowa y
prawie ca przestrze i cho izolowa y troch od zewn trz, to zimno i tak dostawa o si
przez zamkni te drzwi. Ponadto wie y tusz plami r ce i ubrania. Mia tak strasznie
silny zapach, e prawie si dusili. Odd odcisn sobie napis DETEKTYW na kurtce i na
spodniach. Nie by o siedze . Na ka dej dziurze w jezdni dzie mi rzuca o na wszystkie
strony.
- Co za cholerna jazda - skar
si Odd po raz tysi czny. - A ja mia em ochot
uci sobie drzemk .
Ulrich by prawie niewidoczny w ciemno ciach.
- Ciesz si , e posz o tak dobrze.
- No - zgodzi a si Aelita. - Na szcz cie przyszed brat pana Crane’a.
- Sorki - przeprasza Jeremy, tak e po raz tysi czny.
Dziura. Dzieci straci y równowag i zwali y stos gazet si gaj cy a do blaszanego
daszku. Po kilku minutach usadowi y si znowu.
- Mam nadziej , e nikt nigdy si o tym nie dowie - westchn Ulrich.
- O, ja na pewno nie powiem.
- Nasza wielka wyprawa zostanie w tajemnicy, przysi gam!
- Ja te .
- S uchajcie, naprawd nie da si spa - odezwa si Odd po chwili. -
Wykorzystajmy ten czas i sko czmy nasz wideopami tnik.
- Mia am nadziej , e kto to powie... - przyzna a Aelita. - Czuj , jakbym jeszcze
co powinna wiedzie .
Jeremy powalczy z kurtk i wyci gn z niej kamer . W czy j i niebieski
wy wietlacz za wieci si w ciemno ci. Ch opiec potrz sn g ow .
- Nic nie wida . Nie ma podczerwieni!
- Nie ma sprawy - pocieszy go Ulrich. - Wystarczy audio. I tak musimy jako
zabi czas.
- Je li co musicie, to opowiedzie mi wszystko, ze szczegó ami - poprawi a go
Aelita. - A wi c co by o po tym, jak mnie zmaterializowali cie w realu?
17
BÓL G OWY
(FRANCJA, MIASTO ELAZNEJ WIE Y, TROCH WCZE NIEJ)
Nied ugo po tym, jak skanery zmaterializowa y j w wiecie realnym, pojawi y
si bardzo silne bóle g owy. apa y Aelit nagle i tak mocno, e dos ownie nie mog a
oddycha . Przyczyna tych migren by a zupe nie niezrozumia a, ale jednocze nie bardzo
prosta. Aelita by a w jaki sposób zwi zana z wirtualnym wiatem Lyoko. Nosi a jego
lad - obola pami . Zauwa yli ten niewyt umaczalny zwi zek w momencie, gdy
próbowali wy czy superkomputer. Aelita upad a nieprzytomna na ziemi . Wygl da a
jak nie ywa.
- Odpal go! Odpal komputer, Jeremy! - wrzasn li wszyscy pozostali w ciemnych
podziemiach starej fabryki.
Jeremy przesun wtedy d wigni do do u. I zrozumia prost prawd : nie mo na
by o wy czy superkomputera. Bo to znaczy o wy czy tak e Aelit . D ugo si nad tym
zastanawia . Na koniec doszed do wniosku, e problem wi e si z obszarami pami ci
dziewczynki, które by y poddawane manipulacjom, a które Jeremy wykasowa , eby
uwolni j z Lyoko. Problem dla niego zbyt skomplikowany. No i by Xana. Jeremy,
chocia nie wiedzia jeszcze dok adnie, kim albo czym jest ta gro na i szalona istota,
zacz podejrzewa , e wi mi dzy Aelit a Lyoko zale y w jaki sposób od istnienia
Xany. Ale nadal by o du o tajemnic i pyta bez odpowiedzi. I by a ta okrutna, pulsuj ca
nienawi ci istota, która nie pozwala a im spokojnie spa .
do tamtego wieczoru. Wieczoru, który wszystko zmieni . Kursor na ekranie
komputera Jeremy’ego drgn nagle. Zacz y wyskakiwa litery, jedna za drug , a
utworzy y s owo. Potem zdanie.
WRESZCIE CI ZNALAZ EM.
Ch opiec patrzy zdziwiony na okienko czatu, które pojawi o si na jego
monitorze. Przez chwil nie wiedzia , co robi , ale ciekawo wzi a gór . Palce zacz y
nerwowo biega po klawiaturze.
Kim jeste ?
JESTEM FRANZ HOPPER.
Jeremy a podskoczy . „To niemo liwe...”. Po plecach przebieg mu dreszcz
strachu. A je li to Xana si z nim kontaktuje? Sztuczna inteligencja nienawidzi a
wszystkiego, co wi za o si z Aelit i jej ojcem, twórc Xany. Jeremy trzyma palce
zawieszone nad klawiatur .
NIE JESTEM XAN . MOG TO UDOWODNI . ZAPYTAJ MNIE, O CO
CHCESZ. PODDAJ MNIE TESTOWI TURINGA.
Przera ony Jeremy przyjrza si nowemu napisowi. Ktokolwiek pisa do niego,
czyta mu w my lach... Nie wiedzia , jak zareagowa . Ani czy reagowa . Postara si
pomy le . Co wiedzia o Xanie? e jest sztucznym tworem ze sztucznego wiata. e
mo e przej kontrol nad aktywuj cymi wie ami po czonymi z urz dzeniami
elektronicznymi ze wiata realnego. A zatem e mo e si chyba przemieszcza w
Internecie. Dlaczego nie? By mo e Xana mia dost p do danych bankowych z ca ego
wiata. Móg korzysta z ka dego testu naukowego, opracowywa strategie i robi
obliczenia z pr dko ci
wiat a...
By mo e.
Albo, tak e by mo e, Jeremy powinien po prostu zamkn okno dialogowe,
wy czy komputer i pój spa .
POS UCHAJ MNIE. WIESZ, JAKI JEST SZCZYT G UPOTY?
ZAPALI JEDN ZAPA
, A POTEM DRUG , ABY ZOBACZY , CZY
TA PIERWSZA SI PALI. MY LISZ, E XANA OPOWIEDZIA BY CI KAWA ?
CO TY, ON NIE MA POCZUCIA HUMORU!
Jeremy u miechn si .
Ty te nie masz. To kiepski kawa .
MUSZ CI PRZYZNA RACJ .
Dlaczego si ze mn kontaktujesz?
MUSIMY GO WYKASOWA .
Kogo wykasowa ?
XAN .
Jeremy potrz sn g ow , coraz mniej rozumiej c.
Ale kim jest XANA?
Tym razem musia czeka kilka sekund na odpowied .
WROGIEM.
Spaghetti z sosem bolognese by o najgorszym daniem, jakie podawano w
sto ówce Kadic. Kucharka w zasadzie umia a gotowa ca kiem nie le, ale makaron nie
by jej mocn stron . Spaghetti sklei o si w mi kk
taw bry , a sos sp ywa na dno
talerza, gdzie tworzy czerwon ka
o nieokre lonym smaku. Mimo to Odd z rado ci
poch on swoj porcj i przyw aszczy sobie porcje Yumi i Aelity.
- Zachowujesz si jak prosiak - stwierdzi Ulrich.
- Zawsze tak mówicie: „Odd, jeste wstr tny, Odd, s
ysz nam za mietnik”... A
ja po prostu nie lubi wyrzuca jedzenia.
- Czy kto z was widzia Jeremy’ego? - zapyta a Yumi, eby zmieni temat.
- Nie. Dzisiaj nie przyszed na lekcje.
- Zajrza am do niego rano - doda a Aelita. - Pracuje na komputerze.
Odd wessa apczywie gruby zwój makaronu i potrz sn g ow .
- Ten ch opak zachoruje, je li b dzie dalej tak pracowa .
W tym momencie przy stole pojawi si William Dunbar z tac w r ku.
- Mog si przysi
?
- Przykro mi, ale raczej nie - Ulrich nie raczy nawet podnie oczu znad talerza.
- Co? Znowu rozmawiacie o sekretach waszego zamkni tego klubu?
- Dok adnie tak.
William mia ju cisn w niego tac , ale si powstrzyma .
- Jak sobie chcecie! Zreszt jako straci em apetyt.
W tej w
nie chwili zacz dzwoni telefon Aelity.
- Co mówisz? Co? Mój ojciec? Jeremy... to wcale nie jest mieszne!
Ale to nie by
art. Aelita, Ulrich, Yumi i Odd weszli wtedy do Lyoko po raz
ostatni. Elfka, samuraj, Japonka i superkot z d ugim, fioletowym ogonem. Powrót do
wiata wirtualnego by dla Aelity jak zimny prysznic. I nie tylko dla niej. Znajdowali si
w sektorze lodowca. W g bi równiny b yszcz cej jak ka diamentów wznosi a si góra.
Mia a lodowe wierzcho ki po czone niebezpiecznymi przej ciami z kryszta u. Z
najwy szego szczytu spada w dó srebrny wodospad, tworz c u do u b yszcz ce
jeziorko. Jeszcze silniej ni zwykle odczuwali emocje zwi zane z pobytem w sztucznym
wiecie. Na bia ej powierzchni lodowca nie by o wida ich cieni i dzieci mia y wra enie,
jakby unosi y si kilka centymetrów nad ziemi .
- Gdzie jest mój ojciec? - spyta a Aelita, rozgl daj c si dooko a.
- Schowany ko o wodospadu - odpowiedzia Jeremy. - Ale nie my l, e atwo go
rozpoznasz. Ostrzeg mnie, e nie b dzie mia postaci ludzkiej.
- Co mi tu mierdzi pu apk - sykn Ulrich. - Mam przeczucie, e za tym stoi
Xana.
- I w
nie dlatego my te tu jeste my - wyja ni a Yumi. - Aelita nic nie ryzykuje,
je li z ni jeste my.
Jeremy, który siedzia w laboratorium starej fabryki, przygryz warg . W g bi
serca mia nadziej , e Yumi ma racj . Ale tak naprawd to Aelita ryzykowa a najwi cej
z nich wszystkich, jak zawsze. Zw aszcza e nadal nie mia a adnych punktów ycia.
Nawet po rematerializacji. Nic jednak nie powiedzia . Szli w stron wodospadu, który
wpada do srebrnego jeziora. Wokó tworzy a si lekka mgie ka. Nad g adkim jeziorem
zwisa lodowy most, który znika za s upem wody. Odd poszed pierwszy. Z góry
sp ywa y tony wody, ale nie by o s ycha
adnego ha asu. Na lodowcu panowa a cisza.
- Co jest za wodospadem, Jeremy?
- Pi ty sektor. Rdze Lyoko.
- Ten bez nazwy?
- Ten bez nazwy.
- A co jest w... rdzeniu Lyoko?
- Nie mam zielonego poj cia.
- Chod my. I uwa ajmy.
Gdy doszli mniej wi cej do po owy mostu, Aelita nagle si zatrzyma a.
- Zosta cie tu. Dalej musz pój sama.
- Zwariowa
?
Aelita potrz sn a g ow .
- Mój ojciec tam jest.
- Tego nie wiemy na sto procent - stwierdzi Ulrich.
- Ale ja czuj , e to on. A je li tak jest... mo e lepiej, eby my sami
porozmawiali.
- Ma racj , ch opaki - przytakn a Yumi. - To jej ycie. I jej wielka chwila.
Aelita u miechn a si do niej z wdzi czno ci . Potem odwróci a si i zacz a i
sama po mo cie, krok za krokiem. Reszta przygl da a si temu, zaciskaj c pi ci. Nie
poczu a mokrych bryzgów, chocia znalaz a si dok adnie pod wodospadem. Krople
spada y jej na skór , a zaraz potem sp ywa y, nie mocz c jej. By y tylko iluzj . Za
wodospadem kry a si grota o niskim sklepieniu i pod
u zanurzonym w wodzie. Most
tworzy wielki uk nad srebrnymi wodami. I tam w
nie, w najwy szym punkcie, w
po owie wysoko ci nad powierzchni jeziora, wisia a w powietrzu wietlista kula. Aelita
zapatrzy a si na ni z zachwytem. Kula wygl da a jak ywa. Wewn trz niej kr gi
wietlne wirowa y i migota y wszystkimi barwami t czy.
- Aelito!
Kula wypowiedzia a jej imi ! Dziewczynka, nie mog c powstrzyma emocji,
pobieg a a na koniec mostu i wyci gn a r
, eby jej dotkn . Nie mog a jednak
dosi gn . Brakowa o tylko kilku centymetrów.
- Ale uros
, mój ma y uszatku. Jestem z ciebie bardzo dumny.
- Tato... - po twarzy elfki ciek y wirtualne zy, zimne i bez smaku.
- Chcia bym mie wi cej czasu, skarbie - dobiega z kuli g os jej ojca. - Czasu,
eby ci wyja ni . Czasu dla nas. Ale go nie mam. On si zbli a.
- Xana...?
- Zagra a nam wszystkim. Musimy go skasowa .
Dziewczynka przytakn a.
- We dwoje na pewno to zrobimy, tato!
- Tak. Ale nie b dzie to atwe. Zrobi wszystko, eby nas powstrzyma .
- Tatusiu... strasznie za tob t skni am.
- Ja za tob te , córeczko. Nawet nie wiesz, jak. Od chwili, gdy by em zmuszony
ci opu ci , ca y czas t skni em. Przez te wszystkie lata nie robi em nic innego, tylko
my la em o tobie i o Anthei, twojej mamie. O naszej rodzinie.
ród tego nierealnego, sterylnego krajobrazu Aelita czu a bardzo prawdziwe
ciskanie w gardle. Przed ni by a nie tylko kula, lecz tak e i g os... ciep y, dr
cy g os
ojca. Który w
nie wymówi imi jej matki. Jedna po owa jej serca chcia a krzycze :
„Tatusiu, chod tu i przytul mnie! Co nas obchodzi Xana i ca a reszta. Potrzebuj
ciebie!”. Ale druga po owa chcia a wiedzie .
- Tato? Gdzie jest mama? - zapyta a s abym g osem.
- Nie wiem, córeczko. Ale yje i ty musisz jej poszuka . Zostawi em dla ciebie w
Pustelni jedn rzecz. Zosta a dobrze schowana, ale jestem pewien, e j znajdziesz.
- Dlaczego nie mo emy zrobi tego razem, tato?
- Bo ja ju nie wiem, gdzie ona si znajduje. Musia em pozby si moich
asnych wspomnie , eby on ich nie dosta ...
Nagle kula podskoczy a, zacz a kr ci si wokó w asnej osi, a wewn trz niej
przep ywa y pr dy o zdecydowanie wi kszym nat
eniu.
- Xana! - szepn ojciec. - Zauwa
nas.
Jeremy siedzia nieruchomo przed monitorem w laboratorium. Palce mia oparte
na klawiaturze. W sali wokó niego panowa a prawie ca kowita ciemno , wieci y si
tylko diody i migota y napisy. Naprawd nie chcia s ucha tej rozmowy. Ale na
monitorze widzia wszystko, co dzia o si w Lyoko, a g
niki superkomputera
transmitowa y ka de s owo i ka de westchnienie. Byt tak zamy lony, e nie zauwa
cienia, który zbli
si ukradkiem do jego stanowiska. Nie zauwa
zaci ni tej pi ci,
która wznios a si za jego plecami. Pot
ny cios w g ow . Jeremy spad z krzes a na
ziemi , nieprzytomny. William Dunbar, szkolny kolega, o którego Ulrich by tak
zazdrosny, z zadowoleniem spojrza na Jeremy’ego i u miechn si .
Powietrze wokó zlodowacia ego jeziorka nagle nape ni o si elektryczno ci . Zza
lodowego wyst pu wy oni y si setki potworów Xany, przypominaj cych rój w ciek ych
owadów.
Yumi zauwa
a je pierwsza.
- Tam! - krzykn a.
- Mówi em, e to pu apka! - zawo
Ulrich.
W mgnieniu oka grupka znalaz a si pod laserowym ostrza em. Yumi rzuci a
swoimi wachlarzami, ale wrogowie byli zbyt liczni. Zosta a trafiona dziesi razy i
natychmiast rozpad a si na niebieskawy py . Wynurzy a si , dysz c ci ko, z kolumny
skanera.
- Jeremy? - zapyta a, z trudem api c oddech.
Z g
ników w sali do wirtualizacji nie nadesz a adna odpowied . Yumi wesz a
na pierwsze pi tro i zawo
a go znowu.
- Jeremy...?
Przyjaciel le
na ziemi, a obok niego pogi te okulary. Przy stanowisku
dowodzenia siedzia William Dunbar, a jego palce biega y po klawiaturze.
- Co ty tu robisz? - krzykn a przera ona Yumi. - Jak to zrobi
, e...?
William bardzo powoli obróci si w jej stron .
- Cze , skarbie - zaskrzecza . Jego adne, ciemne oczy znikn y. Na ich miejscu
pali y si dwa niebieskie wiate ka. Oczy Xany.
- O, nie, William... nie!
Yumi nie mia a czasu pomy le , jak to si mog o sta . Z gard a ch opca wydoby
si ryk, który nie mia w sobie nic ludzkiego. Zanim zd
a zareagowa , William wsta
z fotela i podniós j , api c za bluzk . Yumi przelecia a przez pokój. Uderzy a plecami o
cian . Uderzenie by o tak silne, e pozbawi o j oddechu. Po chwili podnios a si ,
obola a. Obróci a si w stron drzwi windy i rzuci a si do nich najszybciej, jak mog a.
- Jeremy! - krzykn a.
Le cy na ziemi ch opiec poruszy r
, macaj c pod og w poszukiwaniu
okularów. Yumi nie zatrzyma a si . Nie mia a poj cia, co robi . Ale wiedzia a, e trzeba
wywabi Williama z tego pokoju.
Odd i Ulrich, znajduj cy si w sektorze lodowca w Lyoko, patrzyli ze
zdziwieniem, jak potwory wycofywa y si za góry, zza których kilka minut wcze niej
przyby y.
- Cha, cha! - ucieszy si Odd. - Patrz, przep dzili my je!
- Nie s dz , eby zmywa y si dzi ki nam. Mia y nad nami spor przewag
liczebn .
- No wi c?
- Wygl da to na odwrót strategiczny. Albo...
Nagle zbocze góry zacz o si ko ysa . Potem wstrz sy rozszerzy y si na ziemi
i tu ko o nich w lodowcu utworzy a si g boka szczelina. Strumie wody z wodospadu
na kilka sekund si zwi kszy , potem zmniejszy , a na koniec zmieni w stru
kapi cej
wody. wiat Lyoko zacz drga przed ich oczyma. Du o silniej ni zwykle odczuli
zawroty g owy wywo ane przez wirtualne rodowisko.
- My lisz, e Aelita potrzebuje pomocy? - spyta Odd.
- Nie wiem. My na pewno.
- Czemu?
- Patrz tam! - pokaza Ulrich.
Zza lodowych szczytów wy oni si gigantyczny stwór. By tak wysoki, e móg
jednym krokiem przej nad ca gór . Wielka bia a maska, z jednym okiem tworzy a
ow . Z czaszki wyrasta y czarne czu ki, podobne do zwariowanych dredów. Kolos mia
posta ludzk , ale by o wiele pot
niejszy. Uderzy pi ci w gór i wielki fragment
lodowca na wierzcho ku odczepi si i run do jeziora. Szczelina jeszcze si
powi kszy a.
- O, cholera... - wymamrota Odd, czuj c, e uginaj mu si kolana.
- Odd! Ulrich! - us yszeli g os Aelity.
Dziewczynka bieg a po lodowym mo cie, a kilka metrów za ni frun a wietlista
kula. Dobieg a do nich w kilka sekund.
- To mój ojciec! - wyja ni a, wskazuj c kul .
- O, dzie dobry, panie Hopper - przywita si grzecznie Odd, chocia pierwszy
raz w yciu zdarzy o mu si rozmawia z czym w rodzaju... lampy. - Czy móg by pan
nam pomóc z tym potworem?
- Chyba móg bym - odpowiedzia a kula, wprawiaj c ch opców w os upienie. -
Ale musimy to zrobi razem.
- Jak?
- Mia em nadziej , e Jeremy wam to powiedzia .
- No... nie by zbyt rozmowny ostatnio.
Kolos skoczy do przodu. Uderzenia jego ogromnych stóp o ziemi niszczy y
wszystko. Szczelina zmieni a si w przepa , która rozci ga a si mi dzy nogami giganta.
Podniós r ce ku niebu. Chwil potem waln pi ciami w ziemi . Unios a si fala
srebrzystej wody, która znikn a, zmieniaj c si w g st par .
- Za mn ! - zawo
a kula. - Róbcie wszystko, eby nie zdematerializowa o
Aelity!
- Ty id , Odd! - Ulrich zawin m
ca katan . B ysn o ostrze. - Spróbuj
odwróci jego uwag .
- Niech pan idzie pierwszy, panie Hopper! - krzykn Odd do kuli. - Biegniemy za
panem!
Kolos znowu uderzy pi ci i tym razem przepa dosz a do jeziora, które
zadrga o, jakby na znak protestu. Srebrna woda zacz a si wylewa , znikaj c w
cyfrowych otch aniach tego, co zosta o ze wiata Lyoko. Kula da a nurka do przepa ci, a
za ni Odd i Aelita. Wyl dowali dok adnie na ustawionej pod k tem prostym platformie z
adkiej ska y, która wisia a nad bezdenn rozpadlin . Na komputerze w starej,
opuszczonej fabryce, pod pi tym sektorem - rdzeniem, który do tej chwili by bia y -
pojawi a si nazwa.
KARTAGINA
By a to nazwa miasta bez wymiarów, zbudowanego z niezliczonych, bardzo
precyzyjnie rozmieszczonych niebieskich bloków o regularnej, g adkiej powierzchni. Po
cyfrowym niebie lata y we wszystkich kierunkach setki potworów. Szybowa y,
wykorzystuj c wielkie p etwy w formie skrzyde . Mia y d ugie paszcze z par ma ych,
ruchomych rogów i p askie, szerokie, bia e cia o. By y podobne do mant. Gdy tylko
zauwa
y intruzów, wyda y ostry okrzyk i zacz y zlatywa si w ich stron , strzelaj c
w nich mnóstwem laserowych strza . Odd, Aelita i kula uciekali pod krzy owym ogniem.
Znajduj ce si poni ej miasto z niebieskich bloków rozpada o si i sk ada o w
niesko czono . Znale li drug platform , a potem trzeci , i biegli do utraty tchu a do
chwili, gdy ostatnia platforma sko czy a si nad zupe
pustk . Tak, jakby dobiegli
jednocze nie do centrum i do ko ca wszystkiego. Przed nimi zmaterializowa si
pozbawiony obudowy, faluj cy ekran.
- Aelito, teraz twoja kolej! Musisz zainstalowa program! - rozkaza a kula, która
wisia a tu za jej plecami.
- Jaki program?
- Jeremy wie.
- Jeremy! Pode lij mi dane! Jeremy!!! - wrzasn a, podnosz c oczy do góry.
Ale nie by o adnej odpowiedzi.
Odd zwinnie skaka do przodu i do ty u, nadstawia nadgarstki, wystrzeliwa
swoje laserowe strza y, rozpaczliwie próbuj c broni dziewczynki. Na szcz cie potwory
nie interesowa y si dwójk dzieci, lecz koncentrowa y swoje wysi ki na kuli, która
unosi a si nieruchomo w powietrzu. Kula powoli zwi ksza a swoj obj to .
- Jeremy! - krzykn a zrozpaczona Aelita. - Potrzebuj programu! TERAZ!
- Ju ... jestem - wymamrota Jeremy g osem osoby powracaj cej z za wiatów.
- Gdzie si podziewa
, do licha?
- By y... problemy. William...
- Nie czas na pogaduszki! - krzykn Odd. - Jeremy, pode lij nam ten cholerny
program! A pan, panie Hopper, musi st d ucieka , jest pan zbyt atwym celem!
- Zajmijcie si programem! - rozkaza a kula. - Nie przejmujcie si mn ! Program!
Aelita dotkn a d
mi ekranu i w kilka sekund za adowa a do pami ci Lyoko
przes any przez Jeremy’ego program.
- Zrobione! - oznajmi a, zrywaj c czno . Ale co sz o nie tak. Dziewczynka
popatrzy a na faluj cy ekran. - Za adowa am program do systemu, Jeremy, ale si nie
odpala! Wyskakuje mi b d!
- To nie b d - u ci li ch opiec. - Superkomputer nie ma wystarczaj co du o
mocy, eby aktywowa program.
- To wyja nij mi, po co by o go instalowa ? - wrzasn Odd, który dalej zaciekle
walczy z mantami. By wyko czony, tak samo jak reszta. Walczyli przecie z
nieujarzmion i prawdopodobnie niesko czon pot
. - Sk d teraz we miemy moc?
- Ze mnie - powiedzia a kula. - Zawieram w sobie ca moc, która jest wam
potrzebna.
Yumi znajdowa a si na pierwszym pi trze starej fabryki, tam, gdzie metalowa
galeryjka prowadzi a do bramy wej ciowej i do elaznego mostu. Sytuacja by a
nieweso a. William zachowywa si jak szalony. I sta si potwornie silny. Biegn c po
galeryjce, Yumi czu a, e ze strachu serce podchodzi jej do gard a. Tu, w wiecie
realnym, nie mia a punktów ycia ani ostrych jak brzytwa wachlarzy. Bola y j plecy.
Jeszcze jedno takie uderzenie i na pewno straci przytomno . Nie mog a stawi czo a
Williamowi, ale mog a próbowa utrzyma go z dala od laboratorium. I przy tym
prze
. W lizgn a si mi dzy zardzewia e przegrody. Uwa
a na ka dy podejrzany
ruch czy ha as. Ale najwyra niej niewystarczaj co. William wy oni si zza niej jak
widmo i z apa j za szyj . Yumi próbowa a si wyrwa . Jej tenisówki lizga y si po
cemencie i nie znajdowa y punktu oparcia. Szamota a si .
- Pomocy - szepn a s abo.
William przyci gn j do siebie, trzymaj c za gard o. Zamierza cisn ni o
jedn z ceglanych cian fabryki. Potem zmieni zdanie. Na twarzy pojawi mu si grymas.
Symbol Xany b yszcz cy w jego oczach drga pod wp ywem jakich zak óce . Yumi
poczu a, e unosi si w powietrze, jej stopy ju nie dotyka y pod ogi. William ko ysa ni
nad pró ni za metalow barier galeryjki...
... eby zrzuci j w dó . Upadek z przynajmniej pi ciu metrów.
Odd nauczy si , e wszystko ma swoje granice. Móg samotnie walczy z
trzema, mo e czterema potworami. Nie z setk . Ch opiec wskoczy na grzbiet manty,
apa j za rogi i kierowa ni tak, eby polecia a do góry, gdzie tysi ce innych
potworów t oczy o si wokó pana Hoppera. Rozz oszczona manta próbowa a go zrzuci ,
ale Odd wbi w ni pi ty i nie zwolni u cisku.
- Przekl te bestie! - wrzeszcza .
Zmusi j do wzbicia si w gór , zabi drugiego i trzeciego potwora. Wtedy
zobaczy b ysk lasera.
up!
Dosta dok adnie pomi dzy oczy. Przesuwne drzwi odsun y si na bok i Odd
znalaz si w sali ze skanerami.
- Yumi? Jeremy? - wysapa .
- Odd, wróci
? - g os Jeremy’ego brzmia tak, jakby przyjaciel by przera ony. -
Le pi tro wy ej! Tam jest Yumi, a z ni William Dunbar.
- A ten co tu robi?
- To nie jest prawdziwy William! To Xana! Chce j zabi !
- O, cholera...
Odd zerwa si , nie mówi c nic wi cej. Serce bi o mu jak szalone, ale nie zwraca
na to uwagi. Dobieg chwiejnym krokiem do windy, ci gn j , nacisn czerwony guzik
oznaczaj cy parter fabryki. Wjecha na gór . Próbowa zgadn , gdzie ma i . Rozejrza
si , zdezorientowany. Pachnia o kurzem. Odg os uderzenia. Cichy okrzyk. K tem oka
dojrza ruch. Na galeryjce sta William. Trzyma co zawieszonego nad przepa ci ... Ej,
chwila! To jest Yumi!
- NIEEE! - krzykn instynktownie Odd.
William go zobaczy . Pos
mu sadystyczny u miech i zwolni u cisk.
Odd bez zastanowienia rzuci si ku spadaj cej dziewczynie.
Na skraju zamarzni tego jeziora, które w
nie rozpad o si na tysi ce
fragmentów kodu, Ulrich wci zmaga si z kolosem. Albo raczej ucieka co si w
nogach, a potwór depta mu po pi tach. Strategia ju si nie sprawdza a, trzeba by o
szybko wymy li co innego. Postanowi schowa si mi dzy otaczaj cymi go bry ami
lodu i przeczeka . Nagle tu za sob us ysza ci ki chód kolosa. Skoczy zwinnie do
przodu i z ca ej si y wbi miecz w zewn trzn stron jego stopy. U
klingi jako oparcia,
eby podci gn si do góry. Gigant nie przej si tym zbytnio - szed dalej i rozbija na
kawa ki to, co zosta o ze srebrnego jeziora. Ulrich wyt
wszystkie si y, aby wspi si
na r koje miecza. Wyci gn ostrze ze stopy giganta i skoczy znowu. Wbi miecz w
sam rodek jego uda. Wspi si wy ej. Kontynuowa wspinaczk a do pasa kolosa. Tu
by o trudniej - potwór mia wielk , wystaj
klatk piersiow . Nie dawa o si na ni
wspi . Zaczeka , a gigant ruszy ramieniem, i wyliczy skok tak, aby wyl dowa na jego
gigantycznej r ce. Wbi miecz w jedn z ogromnych opuszek palca. W tym momencie
potwór, który do tej pory nawet go nie zauwa
, zareagowa . R ka machn a gwa townie
i ch opiec musia skuli si w zag bieniu mi dzy palcem wskazuj cym a palcem
rodkowym, eby unikn zmia
enia. Zda sobie spraw , e nie poradzi sobie bez
pomocy.
- Jeremy - b aga . - S yszysz mnie? Jeremy!
- Jestem! - Ulrich us ysza g os Jeremy’ego, a potem kolos zacz go mia
.
Bola o. Naprawd bola o!
- Jeremy! Zrób co !
- Nic nie mog zrobi ! Chyba e... Umiesz je dzi na motorze?
- JEREMY!
Obok ch opca na wielkiej r ce potwora pojawi si ma y cyfrowy motor. Potwór
zwolni u cisk na tyle, e Ulrich zdo
wy lizgn si z jego palców. Wskoczy na
motor, przekr ci manetki i doda gazu. Zjecha wzd
kciuka i zanurkowa za
paznokciem. Potem zacz wspinaczk . Przedrami . okie , ciemna jama koloru
spalonego elaza. Krzywizna bicepsu. Teraz kolos zachowywa si jak kto , kto próbuje
uwolni si od muchy. Ale zamiast zwolni , Ulrich jeszcze przyspieszy . Plecy. Szyja.
Po
si na motorze i wystrzeli jak spr
yna w stron bia ej maski, która by a twarz
potwora...
...która w tym momencie w
nie si pochyli a i pokaza a mu swoje jedyne oko:
symbol Xany. Ulrich jeszcze w powietrzu doby miecza. I z ca ej si y wbi sztych katany
w czarny rodek okropnego symbolu. Dot d dla giganta miecz Ulricha by jak szpilka.
Teraz jednak poczu cios. Zachwia si . Ulrich zacisn z by i stara si trzyma z ca ych
si . Podci gn si do góry i opar stopy o g adk powierzchni maski. Potem jeszcze
biej wbi katan . Kolos skoczy gwa townie w bok i Ulrich znalaz si w powietrzu,
ow do do u i bez miecza. Zwin si w kulk , fikn kozio ka i uderzy stopami o
ziemi . Wyl dowa na stoj co, ale wstrz s by bardzo silny, z by Ulricha uderzy y o
siebie i przez moment ch opak my la , e je sobie po ama . Wszystko jednak mia ca e.
by te . Nie mia czasu, eby si zdziwi . Potwór, dygocz c z furii, run prosto na
niego. I zdezintegrowa go.
- Panie Hopper! - zawo
Jeremy ze swego stanowiska. - Potrzebujemy pa skiej
mocy, natychmiast.
- Jestem gotowy, Jeremy - oznajmi a kula. - Zabierz st d reszt dru yny.
- Tato... co to znaczy? - pyta a Aelita. - O jakiej mocy wy mówicie?
Dziewczynka znajdowa a si jeszcze na platformie, otoczona przez manty.
Wysila a si , eby utrzyma je z daleka. Z r k wystrzeliwa a energetyczne kule, które
wietla y przestrze na ró owo. Nie by o nikogo poza ni i kul .
- Mamy ma o czasu, mój ma y uszatku - powiedzia czule ojciec. - Dotknij mnie i
daj mi dost p do programu.
Kula podp yn a w stron ekranu, nie przejmuj c si potworami ani ich laserami.
Jej powierzchnia pociemnia a mocniej, a przep ywaj ce w niej pr dy sta y si jeszcze
bardziej niespokojne i szybkie.
- Nie! - zaprotestowa a Aelita. - Najpierw musisz mi powiedzie , co si z tob
stanie!
- Aelito, PRZESTA ! Nie b
g uptaskiem! Dotknij mnie!
Dziewczynka opu ci a r ce i cofn a si . Manty wypuszcza y w stron kuli
chmur strza . wiat o wewn trz niej ciemnia o, a wreszcie kula sta a si czarna jak noc.
- Panie Hopper! Aelita! Program traci moc! Zosta o jeszcze czterdzie ci procent -
odlicza zaniepokojony Jeremy. - Trzydzie ci... dwadzie cia...
Aelita zbli
a si do ojca.
- Nie rób tego, tatusiu... - wymamrota a z p aczem. Manta strzeli a znowu,
dziewczynka zafalowa a i prawie si zdezintegrowa a. Ca ym cia em opar a si o kul .
Obj a ojca. Przez chwil poczu a, e ma w ramionach osob z krwi i ko ci...
- Aelita! - krzykn Jeremy. - Panie Hopper...
Kula rozpu ci a si . Bez wybuchów, bez ha asu. Tak, jakby nigdy nie istnia a.
Fala mocy zala a ca Kartagin . Stamt d przenios a si do innych sektorów Lyoko.
Rozchodzi a si na wszystkie strony jak wezbrane morze. Zala a bloki, cyfrowe drzewa,
ska y na pustyni i zamarzni te jeziora. By o to morze, które wyp dza o Xan . Z bia ej fali
zmieni o si ono w k bowisko czu ków, które szuka y jego nowych fragmentów i
nowych kryjówek. Gdy tylko potwory z Lyoko zetkn y si z fal albo czu kami mocy,
ka y jak kolorowe ba ki. Ale to nie one si liczy y. By y przecie tylko pionkami. Na
koniec morze znalaz o Xan , który wrzasn z gniewu i strachu. Kawa ek po kawa ku
jego cyfrowe cia o ulega o zniszczeniu. Równie znajduj cy si w starej fabryce William
krzykn z bólu i zgi si wpó . G owa wygi a mu si w ty , a z otwartych ust zacz
bucha g sty, czarny jak smo a dym, który zwija si w szerokie spirale, a potem znikn .
William Dunbar zemdla .
Kilka metrów ni ej Odd le
na betonie i trzyma Yumi w ramionach. Uratowa
w ostatniej chwili. Gdy William rzuci dziewczynk w dó , Odd u
w asnego cia a
jako poduszki, aby zapewni jej mi kkie l dowanie.
- Dobrze si czujesz? - zapyta .
- Tak, a ty?
- Pomijaj c kilka siniaków! - parskn weso o Odd. - Powinna przej na diet .
Odd, Yumi, Ulrich i Jeremy stali w milczeniu w sali ze skanerami. Czekali, a
kolumna si otworzy, eby wypu ci Aelit . Jeremy’emu omota o serce, oczy mia
wilgotne. No i wreszcie, oto ona. Chwiejnym krokiem wysz a ze skanera. Spojrza a na
nich kolejno, a potem podesz a do Jeremy’ego. Po twarzy ciek y jej zy.
- Nie yje, prawda? Mój ojciec...
Nikt nie odpowiedzia . Przyjaciele zbli yli si do niej i obj li j w milczeniu.
18
TAJNY POKÓJ
(FRANCJA, MIASTO ELAZNEJ WIE Y, 1. STYCZNIA)
Jeremy przerwa opowie , eby obj Aelit , która siedzia a na stosie gazet z
ty u ci arówki i cicho p aka a.
- Trzymaj si - szepn . - Nie p acz. Nie p acz, prosz .
Aelita wyj a z kieszeni chusteczk , wydmucha a nos i wytar a mokre oczy.
- Dzi ki - wymamrota a. - Jeste cie kochani.
Milczeli przez chwil , s uchaj c g uchego dudnienia ci arówki.
- Czy jeszcze co powinnam pami ta ? - spyta a Aelita.
- Tylko jedn rzecz - zacz Jeremy. - Kilka tygodni temu...
- Wrócili my do laboratorium - powiedzia Odd.
- Rozmawiali my o tym wszyscy i pomy leli my o tajemnicy, która nas po czy a
- doda Ulrich.
- Ale te o tym, jak by o niebezpiecznie. Xana, który chcia nas zabi , potem
William, potem twój ojciec...
- Za apali my, e to, co brali my za supermegagr komputerow , wcale ni nie
by o...
- Bo ona mia a co wspólnego ze wiatem realnym.
- Tak wi c postanowili my wy czy superkomputer.
- To zrobi
ty, Aelito.
- Twój ojciec powiedzia , e tylko ty mo esz to zrobi . Podesz
sama do
ównego wy cznika, a my stali my za twoimi plecami...
- Powiedzia
: „Mój ojciec by tego chcia ” i opu ci
d wigni .
- Potem wszyscy poszli my do mojego pokoju - zako czy Jeremy. -
Rozebrali my mojego laptopa, z którego czy em si z komputerem w fabryce...
- Zamkn li my go w szafie.
- Tak by o trzeba.
- Do ju potworów.
- I do informatyki. Chyba e trzeba kupi bilety na poci g... - Jeremy podrapa
si po g owie.
- Z tym te uwa aj - poradzi mu Odd. - Patrz, ile k opotów mogli my sobie
narobi !
Chocia ból zwi zany z ich wspomnieniami by jeszcze wie y, ta uwaga
podzia
a na wszystkich. Powoli, prawie ze wstydem, zacz li si
mia - najpierw cicho,
a potem coraz g
niej, bo zrozumieli, e ten miech jest jedn z najpi kniejszych rzeczy
w ich przyja ni. Kto zapuka do drzwi ci arówki.
- Hej, wy! Wszystko dobrze?
By to René Crane. Us yszeli, jak walczy z zamkiem, i nagle drzwi si otworzy y.
Na zewn trz panowa a ciemno . Kurtka m czyzny by a za nie ona, a za jego plecami
wirowa y bia e p atki. Jeremy wychyli si z ci arówki jako pierwszy i zobaczy , e na
ulicach jest jeszcze wi cej niegu, co najmniej ze trzydzie ci centymetrów.
- Jeste my na miejscu? - zapyta .
- Wy tak - odpowiedzia René. - Ja i mój brat mamy jeszcze kawa ek. W t psi
pogod nie tak atwo jecha .
- W takim razie szerokiej drogi!
Po chwili z szoferki wysz a Yumi. Dziewczynka mia a oczy napuchni te od snu, a
buzi owini
szalikiem.
- Oto ta, która smacznie spa a! - powiedzia Ulrich, czule g adz c jej w osy.
Ci arówka zaparkowa a na wprost g ównego wej cia na teren Kadic. Wielka
czarna brama wznosi a si mi dzy dwoma s upami z czerwonej ceg y. Alejka, która
przechodzi a przez park i prowadzi a do majestatycznych budynków szko y, by a
zasypana niegiem.
- Poradzicie ju sobie? - zapyta funkcjonariusz Crane.
- Mamy bardzo blisko do domu, dzi ki - zapewni Jeremy. - Mniej ni dziesi
minut piechot .
- Na ulicy pustki, nie ma strachu, e kto was zauwa y - zako czy policjant. -
Zmykajcie. I nie wpakujcie mi si znowu w jakie k opoty.
- Nie, prosz pana.
- I pami tajcie, e we wtorek zadzwoni do waszego dyrektora i dowiem si , czy
zwrócili cie pieni dze pobrane z karty kredytowej.
- Tak, prosz pana.
Na koniec Roger Crane si u miechn .
- Powodzenia, dzieciaki. Je li wybierzecie si kiedy znowu w podró , wpadnijcie
do mnie.
- Dobra, ale nie do aresztu! - rzuci szybko Odd.
Wszyscy si za miali. Stali wokó ci arówki w samym rodku zawiei nie nej.
nieg zasypywa wszystko: szko , dzielnic przemys ow , rzek , elazny most i dachy
opuszczonej fabryki. Fabryki, która skrywa a w swym wn trzu tajemniczy podziemny
zamek. Dzieci sz y do Pustelni, zataczaj c si pod silnymi podmuchami zimnego i
ostrego wiatru. W pewnej chwili Odd opar si o skrzynk na listy i westchn .
- Nie dam ju rady. Jestem g odny, jest mi zimno i zasypiam na stoj co.
- Jest ju blisko, Odd! Pi minut i jeste my w domu.
- Nie mog si doczeka , eby wle pod ko dr ...
Jeremy potrz sn g ow .
- adnej ko dry. Jest dopiero wpó do szóstej, do lekcji mamy trzy godziny.
- No i?
- Zapomnieli cie ju o panu Broulecie? I o zamurowanym pokoju?
- Nie chcecie chyba szuka go... teraz…
- Czuj , e to ta noc, Odd - przerwa a Aelita. - Ostatnia noc naszych ferii.
W ko cu doszli do Pustelni i czekali, marzn c, pod gankiem, a Aelita otworzy
drzwi. W willi by o jeszcze w miar ciep o, mimo e wy czyli ogrzewanie, kiedy
wychodzili z apa poci g.
- Jasne, e nie ma co gada o spaniu - narzeka Odd. - Inaczej rano obudzimy si
jako sopelki. Ale co zje chyba mo na? Kto ma ochot na ma przek sk ?
Wszyscy mieli. Ulrich w czy piec centralnego ogrzewania i ustawi go na
maksimum. Potem ca a pi tka posz a do kuchni. Zosta jeszcze chleb z obiadu, troch
omletu, sery i czekolada, mas o orzechowe. Wzi li si ochoczo do roboty i w kilka minut
potem wszyscy zgodnie ruszali szcz kami..
- Je li chodzi o zamurowany pokój - powiedzia na koniec Jeremy - to
pomy la em sobie, e musimy si podzieli . Odd, Yumi i Ulrich, wy ostukacie wszystkie
ciany, eby sprawdzi , czy gdzie si nie odezwie pustka. Ja i Aelita przeszukamy na
nowo strych. Je li pan Hopper naprawd zostawi t map , to tylko Aelita mo e j
znale .
- Okej - przytakn Ulrich. - Kto co znajdzie, zawiadamia reszt .
Podczas gdy pozostali obszukiwali ciany kawa ek po kawa ku, Jeremy zaj si
biblioteczk na strychu. Zdj ksi ki z najwy szej pó ki i po
je na pod odze, a
potem zacz je uwa nie kartkowa . Aelita kr
a po pokoju. Nagle wskaza a na
zniszczon skórzan walizk , która le
a na jednym z rega ów, i powiedzia a ironicznie:
- Naprawd jest tu wszystkiego po trochu. Nawet zestaw ma ego chemika, który
ma przynajmniej dwadzie cia lat!
Usiad a na pod odze obok przyjaciela i zacz a razem z nim przegl da ksi ki.
- Jeremy, jaki by mój ojciec? - zapyta a w pewnym momencie.
- Nie zna em go przecie osobi cie.
- Ale pisa do ciebie.
- Owszem.
- I pracowali cie razem.
- Przez krótki czas, nad programem, który zniszczy Xan . Nigdy bym nie da
rady bez niego - Jeremy si zawaha . - By najwi kszym geniuszem, jakiego mo na sobie
wyobrazi . I naprawd bardzo ci kocha .
Kontynuowali prac w milczeniu, sko czyli bada ksi ki i zacz li przegl da
pisma. Nie znale li jeszcze nic przydatnego: adnej notatki na marginesie, adnego
znaku, adnego bileciku w
onego mi dzy ok adk a obwolut . Zupe nie nic. Z do u
schodów dobieg g os Ulricha.
- Jeste cie tam? Sko czyli my ju ! Rezultaty zerowe, niestety.
- Tak samo tutaj! Chod cie nam pomóc! - zaproponowa Jeremy.
Weszli na strych. Wszyscy mieli zm czone twarze, ale pracowali dalej i nikt nie
narzeka .
- Nic - westchn w ko cu Odd.
- A ta kupa pism tam w g bi?
- Ju j przejrzeli my.
Profesor wykona
wietn robot . Je li faktycznie zostawi wskazówki, jak
znale zamurowany pokój, to doskonale je ukry .
- Podejrzewamy, e istnieje jaka mapa - zastanawia si Ulrich. - Ale je liby
nawet istnia a, profesor Hopper móg j ukry wsz dzie. W cianie, któr potem kaza
ponownie pomalowa , albo w meblu z podwójnym dnem...
- Nie wiem czemu - wtr ci a si Aelita - ale jestem pewna, e to w ksi ce. I je li
mia abym powiedzie , w jakiej, wybra abym t !
W r kach trzyma a Opowiadania Edgara Allana Poe.
- A dlaczego?
- Bo jest w niej co znajomego. Mo e ojciec czyta mi te bajki, gdy by am ma a?
Odd, który by fanem takiej literatury, odpowiedzia :
- Nie wierz ! Poe pisa powie ci grozy, niezbyt odpowiednie dla ma ej
dziewczynki. Ale czekaj, tam by o co a propos tajemnic...
- Co?
Odd wzi ksi
z r k Aelity i zacz j gwa townie kartkowa . Spojrza na spis
tre ci, a potem otworzy na odpowiedniej stronie.
- Dobrze pami ta em!
- Mo esz nam to wyt umaczy ? - sapn zniecierpliwiony Ulrich.
- To jest to s ynne opowiadanie, Skradziony list, w którym bohater musi odnale
cenny list schowany w wielkim domu.
- Co mi to przypomina.
- No: nas.
- I udaje mu si chocia
-Tak, na koniec go znajduje... - za mia si Odd. - W skrzynce na listy!
Kapujecie? Policja szuka tego listu od wielu dni, ale jedyne miejsce, gdzie nikt nie
zajrza , jest najbardziej oczywiste!
- S dz , e to bzdura - powiedzia sceptycznie Ulrich. Odd zamkn ksi
,
zbieg p dem pi tro ni ej, wyszed do ogrodu, zajrza szybko do skrzynki na listy i wróci
na strych.
- Okej. Fa szywy trop - oznajmi rozczarowany. - Tam te nic nie ma.
Ulrich wzniós oczy do nieba.
- Nie mów! - powiedzia ironicznie i dalej my la na g os.
- Mo e narysowa j na kartce albo mo e w jednym ze swoich...
- Notesów! - doko czy a za niego Aelita. - Takich jak ten. Wyci gn a z kieszeni
insów notes, który wyj a Kiwiemu z pyska poprzedniego popo udnia, gdy po raz
pierwszy szperali na strychu. Wszystkie kartki by y bia e.
- Pusty - zauwa
z rozczarowaniem Odd.
- Mo e profesor co w nim napisa atramentem sympatycznym.
- Nooo, na przyk ad sokiem z cytryny...
Na te s owa oczy Yumi zab ys y.
- Ej, czekajcie! - krzykn a. - Sok z cytryny nie jest jedynym atwym do zrobienia
atramentem sympatycznym. Pan Hopper by tak e profesorem od przedmiotów cis ych,
a wi c zna si na chemii! Nie zdziwi abym si , gdyby u
elazocyjanku potasu. Je li
tak jest, wystarczy nam tylko azotan elaza, eby ods oni sekretny zapis.
Wszyscy popatrzyli na ni zdziwieni. Yumi nigdy nie by a mocna z chemii.
Skórzana walizka wci le
a otwarta na pod odze. Wewn trz tkwi y probówki z
kolorowymi zwi zkami chemicznymi i aparaty destylacyjne. By a te ma a instrukcja
obs ugi.
- Te rzeczy s ju troch przeterminowane - zauwa
Jeremy.
- Miejmy nadziej , e i tak zadzia aj .
Aelita wybra a probówk , otworzy a j i chcia a wyla zawarto na pierwsz
stron notesu. Do wn trza probówki musia a jednak dosta si wilgo , bo na kartk spad
azotan elaza w postaci bry y. Aelita zacz a kruszy j w palcach, delikatnie pocieraj c
papier
tymi kryszta kami. I nagle zobaczy a niebieskie litery, napisane w po piechu
wiele lat wcze niej.
Moja male ka Aellto, mam nadziej , e to ty czytasz te s owa...
Aelita rozpozna a pismo ojca. Poczu a t sknot . Podnios a d
do ust,
znieruchomia a i obserwowa a, jak o ywaj napisane dla niej s owa.
Zejd do piwnicy Pustelni i dojd do ch odni. Kiedy j ju zobaczysz...
Dr c z przej cia, Aelita zacz a smarowa kolejne strony azotanem elaza.
Pojawi a si mapa Pustelni razem ze wskazówkami, jak doj do zamurowanego pokoju
za ch odni .
- By em pewien, e to w
nie tam! - za artowa Odd.
Profesor zapisa tylko cztery strony.
Na ko cu czwartej pojawi o si krótkie zdanie: Kocham Ci .
I podpis: Tata.
Nast pne strony by y ju czyste. Odd zerwa si na nogi.
- Kto ostatni w piwnicy, zmywa talerze! - wrzasn i rzuci si w dó po schodach.
Ch odnia nie mia a okien. By o to zwyk e prostok tne pomieszczenie o grubych
cianach, w którym znajdowa y si dwa rz dy niskich pó ek. Wyloty w suficie s
y do
ch odzenia powietrza. Na cianach stercza y wielkie haki na w dliny, teraz pokryte
paj czynami. Aelita otworzy a znowu notes ojca i czyta a wskazówki, które jej zostawi :
- „Ustaw si plecami do drzwi i znajd trzeci hak na lewej cianie, licz c od
wn trza ch odni”.
- To tamten! - pokaza Ulrich.
- „Poci gnij go do siebie”.
Ulrich wspi si na pó ki i uczepi si haka. Us yszeli g
ne brz k i hak z
trzaskiem obni
si o kilka centymetrów.
- „Znajd czwart pó
na dole po prawej i podnie j ”.
Odd popchn metalowy wspornik w stron
ciany. Co chrupn o.
- „Zamknij drzwi pomieszczenia. Otwórz je znowu i zamknij”.
- Zrobione - oznajmi Jeremy.
- „Na koniec poci gnij znowu za hak”.
Tym razem oprócz trzasku us yszeli zgrzyt i na cianie w g bi otworzy y si
drzwi tak niskie i w skie, e mo na by o przez nie przej tylko na czworakach. Z drugiej
strony przej cia, w pokoju, który by zamkni ty przez dziesi lat, zapali o si
wiat o.
Dzieci wesz y kolejno: najpierw Aelita, potem Jeremy, Odd, Ulrich i wreszcie Yumi.
Znale li si w zwyk ym pokoju o bia ych cianach, które wygl da y, jakby je dopiero co
otynkowano. Ze rodka sufitu zwisa kabel elektryczny zako czony lampk , która s abo
migota a. Sta tam wygodny tapczan z ciemnej skóry, a na wprost niego ma a szafka z
telewizorem i odtwarzaczem wideo. By y to stare modele. Kineskop telewizora prawie
dotyka
ciany, a ekran by wypuk y.
- Ale odjazd! - krzykn Odd. - To co jest jeszcze na kasety! Zabytek!
Jeremy u miechn si .
-Ten pokój zosta zamkni ty, zanim wynaleziono czytniki DVD.
- Nie kapuj tylko, po co profesor robi sobie tyle k opotów i wzywa firm
budowlan , eby schowa tapczan i telewizor - skomentowa Ulrich.
- Mo e ona nie pozwala a ogl da mu meczów pi ki no nej?
Zignorowali uwag Odda. Pami tali, jak samotna jest Aelita.
Usadowili si na tapczanie, Ulrich i Odd na por czach, bo brakowa o miejsca.
Potem Jeremy zacz walczy z odtwarzaczem wideo.
- W rodku jest kaseta. Dajcie mi chwil .
Nagle w czy si telewizor. Najpierw pokaza si zwyk y szary obraz
oznaczaj cy brak sygna u. Potem odtwarzacz uruchomi si ze zgrzytem i ekran zrobi si
czarny. Jeremy podkr ci d wi k i usiad na tapczanie z pozosta ymi.
- Cokolwiek to jest, zaczyna si .
Z g
ników starego telewizora pop yn y s odkie d wi ki fortepianu. Stare,
po
e zdj cia ukazywa y si powoli w rytm muzyki. Aelita w wieku dwóch lub trzech
lat, drepcz ca po ogrodzie ko o domku w górach. Domek mia czarny dach. Na trawniku
sta rowerek o trzech kó kach. Aelita w obj ciach pi knej pani o niebieskich oczach i
rozpuszczonych, rudych w osach, takich samych jak w osy dziecka. Pani mia a na sobie
krótk , twarzow sukienk w kwiatki.
- Mama - wyszepta a dziewczynka zd awionym z emocji g osem.
Obrazy wy wietla y si dalej. Jeszcze raz matka Aelity, teraz w eleganckiej sukni
wieczorowej i na wysokich obcasach. Na szyi mia a sznur pere , które b yszcza y na jej
jasnej skórze. Znowu ona, w obj ciach profesora Hoppera, obydwoje w fartuchach
laboratoryjnych. U miechni ty profesor Hopper z twarz cz ciowo zakryt g st , czarn
brod . A potem, bez uprzedzenia, z g
ników dobieg d wi czny g os profesora, który
na
si na muzyk . W tym czasie na ekranie ukazywa y si nowe zdj cia: Aelita przy
fortepianie, Aelita ze swoj ulubion maskotk , u miechni ty pan Hopper przy grillu.
- Moja male ka Aelito! Mam nadziej , e to ty ogl dasz ten film. Ukry em go
starannie. Wiedzia em, e twoje zami owanie do sztuczek chemicznych i niezapisanych
notesów zaprowadzi ci tutaj. Mam nadziej , e znam ci na tyle, eby si nie myli .
Sko czy y si zdj cia, a na ich miejsce ukaza si profesor. Siedzia na tym
samym tapczanie, co teraz dzieci. Mia na sobie koszul w krat . By wyprostowany, r ce
trzyma skrzy owane na brzuchu. Jego powieki, widoczne za grubymi szk ami okularów,
by y opuchni te ze zm czenia.
- Je li ogl dasz ten film, to znaczy, e nie posz o mi dobrze. Z
em sobie
przysi
, e je li wróc do Pustelni, gdy si sko czy ta przygoda, sam wejd do tego
pokoju i spal t kaset . Je li tak si nie sta o, to znaczy, e mnie ju nie ma. Przykro mi.
za tob t skni , mój ma y uszatku. A zdj cia na pocz tku tego filmu to prezent ode
mnie, eby nie czu a si samotna.
Jeremy odwróci si w stron Aelity: patrzy a w ekran jak zahipnotyzowana.
- Tymczasem my
, e jestem ci winny wyja nienie. Kiedy si urodzi
, nosi em
jeszcze moje prawdziwe nazwisko - nie Franz Hopper, tylko Waldo Schaeffer. W tym
czasie ja i Anthea, moja ona, a twoja matka, pracowali my w Szwajcarii nad ci le
tajnym projektem, który mia kryptonim „Kartagina”. W momencie, gdy nasze badania
by y ju bardzo zaawansowane, zrozumieli my, e zostan one wykorzystane, by
kontrolowa ludzko . Dlatego postanowili my si ukry . Ale nie uda o si nam. Twoja
matka zosta a porwana. Nie wiem, gdzie j trzymaj , ale jestem pewien, e jeszcze yje.
Mam nadziej , e czuje si dobrze. Ile ja si jej naszuka em! Zrobi em wszystko, co w
mojej mocy, eby j odnale . Ale musia em te chroni ciebie. Ukry em si w tym
mie cie i zacz em uczy w Kadic, pos uguj c si fa szywym nazwiskiem. Tutaj
stworzy em Lyoko, wykorzystuj c te same programy, które opracowa em razem z twoj
matk przy projekcie Kartagina. Chcia em, eby Lyoko chroni o nas przed u yciem
Kartaginy do z ych celów. Ale po pewnym czasie oni znale li mnie jednak tak e i tutaj.
A kiedy przyjechali, musia em si przygotowa do nowej ucieczki. Próbowali ci z apa i
zranili ci . Bardzo powa nie zranili. Kula rozora a ci g ow . Mog
umrze .
Aelita powoli podnios a dr
r
. Pod w osami mia a szerok blizn .
- By tylko jeden sposób, eby ci wyleczy . A je li teraz mnie s uchasz, wiesz
ju , jaki. Kiedy wy cz przycisk nagrywania, wezm ci ze sob do Lyoko. W
bezpieczne miejsce. eby ci wyleczy . Bardzo si boj , Aelito. Xana...
Zak ócenia przerwa y reszt zdania i obraz na ekranie chwia si chwil .
- ...Je li teraz mnie s uchasz, prawdopodobnie nie posz o mi tak, jak powinno. A
wi c musisz zniszczy superkomputer i wszystko, co si znajduje w starej fabryce.
- My te na to wpadli my... - mrukn Odd.
- Musisz go zniszczy , eby nikt nie móg go znale i wykorzysta . To nie
wynalazki stanowi problem, tylko ludzie. Ludzie s niebezpieczni, Aelito. Ludzie s
li.
Profesor Hopper na ekranie wytar chustk oczy. G os mu dr
ze wzruszenia i
gniewu. Potem ci gn dalej:
- A teraz druga rzecz, o któr musz ci prosi : otwórz szafk pod telewizorem.
Znajdziesz w niej drewnian skrzyneczk . W niej jest medalion na
cuszku. To jest
prezent, który da a mi twoja matka, a ja da em jej identyczny. Zachowaj go jako
najcenniejsz rzecz, jak masz. I znajd swoj matk , Aelito. Wiem, e to trudne i
niebezpieczne zadanie, córeczko, ale jeste dzielna i znajdzie si kto , kto ci pomo e, tak
jak mnie pomóg . W
nie dlatego mo esz poprosi o pomoc...
Zak ócenia zag uszy y s owo, film przeskoczy o kilka sekund do przodu.
- ...ern. Zwró si do nich, je li b dziesz w potrzebie. A kiedy znów obejmiesz
mam , uca uj j ode mnie.
Film przeskoczy dalej z powodu nowego zak ócenia. Ta ma musia a si
uszkodzi w ci gu tylu lat. Jeremy spróbowa powalczy z odtwarzaczem, ale bez
rezultatu.
- Nic si nie da zrobi - westchn ze smutkiem. - I tak to jest ju koniec. Nie ma
nic wi cej.
Aelita wsta a w ciszy, podesz a do Jeremy’ego i odsun a go lekko. Potem
otworzy a ciemne drzwiczki szafki. Tak jak powiedzia jej ojciec, w rodku by a
drewniana skrzyneczka, niewiele wi ksza od jej d oni. Otworzy a j i wyj a cienki z oty
cuszek, na którym wisia medalion wielko ci du ej monety, tak b yszcz cy, e Aelita
mog a si w nim przejrze .
Na powierzchni medalionu wyryto dwie litery, W i A, a poni ej rysunek w
a
marynarskiego.
- Waldo i Anthea - szepn a dziewczynka, która teraz zna a ju prawdziwe imi
swojego ojca.
- Zwi zani ze sob - doda Jeremy.
- Tak. Razem na zawsze.
19
EVA SKINNER
(STANY ZJEDNOCZONE, KALIFORNIA, 1. STYCZNIA)
Pierwszy samolot do Francji startowa o szóstej rano i g
niki zaprasza y
pasa erów, eby szli w stron bramek do wej cia do samolotu. Eva Skinner sz a przez
ugie korytarze, ci gn c za sob sztywn walizk na kó kach, która s
a jej za
podr czny baga . Zmieni a strój i teraz mia a na sobie obcis e d insy i kolorow bluzk .
miecha a si . My la a, e ludzie s naprawd skomplikowani. eby polecie z
Ameryki do Francji, trzeba by o kupi bilet, potrzebowa a te wizy i specjalnego
pozwolenia, bo by a „niepe noletnia” i „nie pod opiek osoby doros ej”. Musia a zdoby
baga e. Ubrania. A jak ju dotrze do Francji, b dzie musia a jeszcze dojecha do miasta,
w którym znajdowa o si gimnazjum. Nie le. Wolny czas w samolocie wykorzysta, eby
po czy si z Internetem i przygotowa swój przyjazd: jutro dyrektor b dzie na ni
czeka z otwartymi ramionami. Nowa uczennica ze Stanów Zjednoczonych, która jest na
wymianie szkolnej. Eva min a ogromne sklepy wolnoc owe. Popatrzy a na monitory,
szukaj c swojej bramki. Numer 27. Musia a i za oznakowaniami i pospieszy si ,
ludzie zacz li ju wsiada do samolotu. Stewardesa u miechn a si do niej. By a to mi a
dziewczyna w miesznym berecie pod kolor stonowanego kostiumu linii lotniczych.
- Nazwisko?
- Eva Skinner.
- Chwileczk - wystuka a co na komputerze i u miechn a si znowu. -
Rezerwacja w pierwszej klasie. Bez opieki osoby doros ej. Dobrze. Mog zobaczy
dokumenty i zgod twoich rodziców?
Eva poda a kobiecie ulotk z sieci fast foodu, któr troch wcze niej znalaz a na
ziemi: cheeseburger w promocji za jedynego dolara i dwadzie cia pi centów,
upominek, menu dla dzieci. Wr czaj c stewardesie ulotk , Eva musn a jej d ugie,
zadbane palce. Kobieta otworzy a ulotk , na której znajdowa o si wielkie, kolorowe
zdj cie kanapki.
- Wszystko w porz dku. Moja kole anka na pok adzie poka e ci miejsce.
Eva skin a g ow i razem z innymi pasa erami uda a si do d ugiego metalowego
kawa, którym przesz a do samolotu. Pierwsza klasa by a prawie pusta. Niedaleko Evy,
po drugiej stronie korytarzyka, siedzia o dwoje innych pasa erów - pani w czarnej sukni,
skupiona nad swoim laptopem, oraz m czyzna w rednim wieku, który zasn jeszcze
przed startem, a teraz lini si na swój krawat za pi set dolarów.
- Wszystko w porz dku, panno Skinner? - zapyta a inna u miechni ta stewardesa,
która mia a taki sam kostium jak poprzedniczka. - Mo na rozpi pasy, wystartowali my.
Czy poda co do picia?
- To samo co temu panu - odpowiedzia a Eva, wskazuj c na drzemi cego
czyzn .
- Koniak? Oj, chyba jednak nie. Mo e lepiej sok owocowy?
- Tak. Prosz .
Stewardesa, ko ysz c biodrami, sz a wzd
korytarza. Wygl da a na uradowan ,
e jest u yteczna. Za t u yteczno jej przecie p acili. Fotele w pierwszej klasie by y
wielkie i wygodne. Mo e teraz zasn
? Nie trzeba si b dzie martwi , co kaza robi
cia u Evy Skinner. Xana b dzie móg spokojnie pomy le . A mia niema o do
przemy lenia: na przyk ad jak zaprzyja ni si z dzie mi i zdoby ich zaufanie. A przede
wszystkim - jak je zabi .
20
PIERWSZY DZIE SZKO Y
(FRANCJA, MIAST ELAZNEJ WIE Y 1. STYCZNIA)
Yumi, Jeremy, Odd, Aelita i Ulrich przybyli przed bram wej ciow Kadic
spó nieni dziesi minut. Na koniec, po wyj ciu z tajnego pokoju, zasn li. Ale godzin
pó niej zadzwoni budzik. I ju tu s , zadyszani i z oczami piek cymi po nieprzespanej
nocy.
- Zaczynamy wi c! - oznajmi uroczy cie Odd.
- My mamy dwie godziny chemii - oznajmi Jeremy, patrz c na zegarek.
- Ja histori - doda a Yumi. - I powinnam si ruszy , psorka ju pewnie wesz a do
klasy.
- Zwariowali cie! - oburzy si Odd. - Mia em na my li... zaczynamy z Pustelni i
Lyoko?
- Jasne - przytakn Jeremy. - B dziemy szuka matki Aelity. Ale superkomputer
zostawimy wy czony.
Aelita mia a na szyi medalion ojca.
- Ale przynajmniej mamy na to wszystko mas czasu, co nie? - u miechn si
Ulrich.
Yumi prze
a plecak z ksi kami na drugie rami .
- Za to historzyca nie lubi czeka . Musz spada .
- To do zobaczenia na obiedzie w sto ówce.
- Dobra. No to udanego pierwszego dnia i ca ej reszty semestru - odpowiedzia a,
wchodz c przez bram jako pierwsza.
By 10 stycznia i wreszcie przesta pada
nieg. S abe wiat o s oneczne
wietla o posypane sol ulice. W alei wjazdowej Kadic by o wiele ladów sportowych
butów. Pi tka dzieci, którym strasznie chcia o si spa , pobieg a oblodzon
cie
.
Mimo wszystko byli szcz liwi, e s wci razem. Na wprost nich sta g ówny budynek
gimnazjum. Wygl d mia surowy, ale ani troch gro ny - zimowe s
ce odbija o si w
szybach okien, a wielkie drzwi by y otwarte. Jednym susem przyjaciele wbiegli na
schody.
SPIS TRE CI
1. Motyl na dnie morza 7
2. Pusty dom 13
3. Erik Mc Kinsky 29
4. Podziemny Zamek 37
5. Sen Mai 61
6. Nie jestem istot ludzk 91
7. John F. Bullenberg 109
8. Czekolada, ksi ki i tajne przej cia 117
9. Eva Skinner 129
10. Sekrety Pustelni 135
11. Eva Skinner 143
12. Tajemnica budowniczych 149
13. Eva Skinner 159
14. Nieplanowana podró 163
15. Eva Skinner 179
16. K opoty z policj 185
17. Ból g owy 203
18. Tajny pokój 231
19. Eva Skinner 249
20. Pierwszy dzie szko y 253