background image

LILIANA FABISIŃSKA 

MIŁOŚĆ CZEKA ZA ROGIEM 

Bezsennik 

czyli 

O czym dziewczyny rozmawiają nocą 

background image

ROZDZIAŁ 1 

CHORA WIELBŁĄDZICA 

Julce odbiło. Taka jest prawda. 

- Postanowiłam się zakochać - oznajmiła tydzień przed feriami. - Wy wszystkie macie 

chłopaków, tylko ja jedna jakoś tak... 

- Ty przecież czekasz na księcia z bajki - uśmiechnęłam się. - On kiedyś przyjedzie na 

białym koniu, zapomniałaś? 

- No właśnie lękam się, że niestety nie przyjedzie - ponuro westchnęła nasza poetka. - 

Czekam już tyle lat, a tu nikogo choćby trochę do księcia podobnego... Nie chcę umrzeć jako 

zgorzkniała stara panna. 

- I co w związku z tym? - zapytała Zuzka trzeźwo jak zwykle. - Zamierzasz zgłosić się 

do  biura  matrymonialnego  specjalizującego  się  w  książętach  na  białych  koniach?  Obawiam 

się, że nieletnich nie obsługują. 

- Już wypatrzyłam takiego jednego... - Julka wyraźnie się zaczerwieniła. 

I stanowczo nie chciała powiedzieć nic więcej! Męczyłyśmy ją przez dwa dni od świtu 

do nocy, ale bez skutku. Oznajmiła, że nic nie powie i już. 

- Bo mnie wyśmiejecie - wyjaśniła, oczywiście nic nie wyjaśniając. 

Tajemnica  jednak  wydała  się  przypadkiem.  Spotkałyśmy  się  za  dziesięć  ósma  na 

skwerku, jak zwykle. To było w środę, trzy dni przed końcem semestru. Oceny wystawione, 

nauczyciele  wyluzowani...  My  też  szłyśmy  do  szkoły  w  jakichś  takich  wyjątkowo  dobrych 

nastrojach, myśląc już trochę o feriach. I nagle Julka zaczęła chować się za kiosk. Jakby miała 

pięć lat, a nie trzynaście. Przykucnęła za tym kioskiem i udawała, że w ogóle jej nie ma! Jak 

dziecko  zakryła  oczy  i  myślała,  że  to  załatwia  sprawę.  Ale  nie  załatwiało,  oczywiście.  My 

trzy nadal ją widziałyśmy. I chyba tylko my... 

- Przed kim się chowiesz? - zapytała Emma. 

- Chowasz - poprawiłam ją odruchowo i natychmiast rozejrzałam się dookoła. 

Może przez skwerek faktycznie jechał właśnie jakiś rycerz na białym koniu, a my po 

prostu go przegapiłyśmy, bo na śniegu nie słychać tak wyraźnie stukania kopyt... a poza tym 

biały  koń  na  białym  śniegu  jest  niemal  niewidoczny.  Mogłyśmy  go  nie  zauważyć... 

Przynajmniej  teoretycznie.  Zwłaszcza  jeśli  rycerz  na  tym  koniu  też  był  biały.  Jak  zjawa. 

Nieistniejąca zjawa... 

- Zobaczyłaś ducha? - zapytała Zuzia, odgadując moje myśli. 

background image

- Tu  nie  ma  nikogo  oprócz  nas  i  tego  głąba  ze  sklepu  spożywczego  -  powiedziałam, 

rozglądając się jeszcze raz wokół siebie. 

- No właśnie -  głos Julki ukrytej za kioskiem brzmiał tak, jakby nie oddychała mniej 

więcej od lipca ubiegłego roku. 

- Głąb ze spożywczego? To twój rycerz?! - Zuzia pierwsza zrozumiała, co oznacza ten 

dziwny zduszony głos. - Zakochałaś się w piegowatym głąbie?! 

- Piegi są bardzo romantyczne - Julka tym razem szeptała, wciąż przyczajona za budką 

z gazetami. - Świadczą o dużej wrażliwości. 

- Chyba o wrażliwości skóry na słońce! - prychnęłam. 

Wiem, nie powinnam. Ale nie mogłam się powstrzymać. Julka odmawiała przez całe 

pół roku naszej znajomości spojrzenia na jakiegokolwiek chłopaka. Na klasową dyskotekę w 

ogóle  nie  poszłyśmy,  właśnie  przez  nią.  Bo  powiedziała,  że  nie  zamierza  tańczyć  z 

półgłówkami. A skoro ona nie zamierzała, to my... my też nie mogłyśmy. W końcu jesteśmy 

Bractwem  Zeta,  a  to  zobowiązuje  do  lojalności.  Nawet  Emma  nie  poszła  i  nie  zatańczyła 

żadnego  wolnego  przytulanego  tańca  ze  swoim  Krzysiem  Więckiem.  A  przecież  chciała. 

Skoro  jednak  Julka  miała  się  nie  bawić...  Skoro  Julka  nie  mogła  się  bawić,  bo  czekała  na 

księcia... 

„Trzeba wierzyć w swoje marzenia”, Powtarzała. „Nie wolno być minimalistką”. 

Wierzyłyśmy. W imię JEJ marzeń zrezygnowałyśmy z dyskoteki. A teraz okazuje się, 

że książę już się pojawił! I że to nikt inny tylko ten głąb ze sklepu spożywczego! 

- Rozmawiałaś z nim kiedyś? - zapytała Emma. 

A Julka oczywiście pokręciła głową, wciąż skulona za kioskiem. 

- To skąd wiesz, że to książę? - nie rozumiałam. 

- Ma takie rozmarzone oczy - wyjaśnił zduszony głos. 

- Wyłaź z tych krzaków, bo spóźnimy się na chemię - Zuzia postanowiła wziąć sprawy 

w swoje ręce. 

- Przecież oceny już są wystawione - Julka jednak nie zamierzała się poddać. - Nic się 

nie stanie, jeżeli się spóźnimy. 

- Zapomniałaś chyba, że chemii  uczy moja mama, to  znaczy pani  Zawadzka  -  Zuzka 

wciąż  miała  problemy  z  tym,  jak  się  zwracać  do  mamy,  która  nagle  została  naszą 

nauczycielką. - Ona nam nie daruje... zwłaszcza mnie. Coś wymyśli. Postawi mi ocenę już na 

przyszły semestr... Awansem, jak mówi. Jedynkę, oczywiście. Jak zwykle... 

Zuzia  miała  już  pięć  jedynek  z  chemii  i  cztery  z  fizyki.  Z  obu  tych  przedmiotów 

dostała na semestr „słabe trójki” z zastrzeżeniem, że to i tak oceny wystawione „na zapas” i 

background image

że w przyszłym semestrze musi się bardziej postarać. 

- A jeszcze w grudniu, u Bzyka, zapowiadało się na piątki! - lamentowała. 

No tak, ale Bzyk złamał nogę. Nie wiem, nie nogę, tylko miednicę czy coś takiego... 

Ma  go nie być do końca roku.  I  dlatego uczy  nas pani  Zawadzka. Najbardziej wymagająca 

kobieta na świecie. Zwłaszcza w stosunku do własnej córki. 

- Muszę  zdążyć  na  lekcję!  -  Zuzia  była  gotowa  zostawić  Julkę  za  kioskiem.  I  Julka 

chyba o tym wiedziała. 

- Wychodzę  -  szepnęła  dramatycznie.  -  Tylko  mnie  zasłońcie,  żeby  on  mnie  nie 

widział. 

- A co takiego się stanie, jeżeli cię zobaczy? - nie rozumiałam. 

Natychmiast jednak uznałam, że to bez znaczenia. Musimy po prostu jak najszybciej 

iść do szkoły. A jeśli Julka odmawia wyjścia zza kiosku w inny sposób, to trudno, musimy ją 

zasłonić, choćby to było zupełnie bez sensu. Podyskutujemy o tym później, teraz nie ma na to 

czasu. Teraz trzeba biec. 

- Szalikiem! Zakryj mi nogi szalikiem! - wiła się nasza poetka. 

Nie  miałam  pojęcia,  dlaczego  zasłaniać  akurat  nogi.  Ma  je  najzgrabniejsze  z  nas 

czterech,  fakt.  Nawet  w  podkolanówkach  w  paski  wyglądają  prześlicznie,  nie  są  ani  trochę 

grube, nie to co moje... Ale czy naprawdę łatwiej ją poznać po łydkach niż po twarzy? Twarz 

przecież też ma śliczną... 

- Faceci  zwracają  uwagę  tylko  na  nogi  i  piersi,  czytałam  w  gazecie  -  Zuzia  odgadła, 

jakim torem biegły myśli Julki. A raczej wydawało jej się, że odgadła, bo Julka natychmiast 

zaprotestowała: 

- Twarz schowam sama, a z nogami sobie nie poradzę. 

Przez moment nie byłyśmy pewne, w jaki sposób zamierza sama schować twarz. Też 

zakryje ją szalikiem? Okazało się jednak, że ma lepszy pomysł. 

- Zakryję się kurtką, to będzie wyglądać zupełnie naturalnie - wyjaśniła. 

Naturalnie!  Jasne!  Szkoda,  że  Zuzka  nie  miała  przy  sobie  aparatu  fotograficznego! 

Błękitna kurtka Julki, sięgająca prawie do kolan, nagle podjechała do góry i kończyła się na 

wysokości jej biustu, to znaczy miejsca, gdzie byłby biust - gdyby Julka go miała. Prawie cała 

kurtka  znajdowała  się  na  jej  głowie,  tworząc  jakiś  dziwaczny,  nieforemny  namiot.  Spod 

namiotu wystawała bluzka, wyjątkowo nie niebieska ani beżowa, jak większość rzeczy Julki, 

lecz wściekle pomarańczowa. Błękitny namiot z pomarańczowym dołem niewątpliwie był wi-

doczny z daleka i musiał robić kolosalne wrażenie. 

- Wyglądasz jak chory wielbłąd - powiedziała Zuzia, patrząc na nią krytycznie. 

background image

- Dlaczego wielbłąd? - spod zwojów puchowej kurtki ledwie było słychać głos Julki. 

- Bo  masz  garb...  To  jest,  wyglądasz,  jakbyś  go  miała...  A  to,  że  owinęłaś  go 

szmatami,  sugeruje  chorobę  wielbłąda.  Zabandażowany  garb...  A  może  nawet  dwa...  Z 

dwoma garbami to jest dromader, tak? Czy z jednym? Sama już nie wiem... - Zuzia machnęła 

ręką. - Nieważne, chodźmy lepiej do tej szkoły. 

- Chodźmy - zgodził się stłumiony głos wielbłąda, czy raczej wielbłądzicy. 

A potem wielbłądzica zrobiła krok przed siebie... i runęła jak długa. 

- Nie widziałaś tego kradzieżnika? - zainteresowała się Emma. 

- Krawężnika  -  poprawiła  ją  wściekła  Julka.  -  Nie  widziałam.  Nic  nie  widziałam. 

Miałam kurtkę na twarzy, nie zauważyłyście? 

- Nie zostawiłaś sobie dziury na oczy? Nawet najmniejszej? - nie mogłam uwierzyć. 

Julka jest poetką. Poeci są niepraktyczni, co wiadomo od dawna. Zwłaszcza zakochani 

poeci. Ale aż tak??? 

- Myślicie, że on coś zauważył? - zapytała Julka, naciągając znowu kurtkę na twarz. 

- Twój Romeo? - upewniła się Zuzia, zupełnie jakby nie wiedziała, że jest tylko jedna 

osoba, o którą może chodzić naszej błękitno - pomarańczowej wielbłądzicy. 

- Romeo  ze  spożywczego  -  prychnęłam.  A  potem  powiedziałam  najbardziej 

stanowczym i przekonującym głosem, na jaki było mnie stać: - Coś ty, w ogóle nie patrzy w 

tę stronę. 

Piegowaty  Romeo  stał  oczywiście  w  drzwiach  sklepu,  razem  ze  swoim  szefem... 

chyba  szefem...  i  śmiał  się  do  rozpuku.  Ale  Julka  miała  kurtkę  na  oczach,  więc  tego  nie 

widziała. A ja wolałam nic o tym nie mówić. 

Chciałam przecież, żeby wstała w końcu z chodnika i poszła z nami do szkoły. Gdyby 

zrozumiała, że Romeo widział całą akcję pod kryptonimem „Jestem niewidzialna”, mogłaby 

popaść  w  rozpacz,  postanowić  popełnić  samobójstwo,  natychmiast,  na  jego  oczach...  Z 

dwojga złego wolałam już jedynkę z chemii niż śmierć przyjaciółki pod kioskiem z gazetami. 

Romantyczne poetki stanowczo nie powinny umierać w taki sposób! 

- Jesteście pewne, że nie zauważył? - zapytała Julka, powoli wstając z ziemi. 

- Całkowicie pewne! - przytaknęła Zuzia, puszczając do mnie oko. 

- Całkowicie - powiedziała Emma, dusząc się ze śmiechu. 

- Gdyby coś zauważył,  umarłabym ze wstydu  albo podcięła sobie żyły  -  powiedziała 

nasza wielbłądzica. 

Gdy  byłyśmy  już  za  rogiem,  zdjęła  nareszcie  kurtkę  z  głowy  i  ruszyła  galopem  w 

stronę szkoły. 

background image

ROZDZIAŁ 2 

TAJEMNICZA TAJEMNICA 

Myślicie,  że  on  mnie  rozróżnia  w  tłumie?  -  zapytała  Julka,  kiedy  siedziałyśmy  na 

korytarzu przychodni, czekając na Zuzię. 

Czekałyśmy  tak  dwa  razy  w  tygodniu.  Od  dnia  kiedy  zemdlała  z  głodu,  chodziła 

regularnie do poradni  dla anorektyczek, do psychologa specjalizującego  się w zaburzeniach 

łaknienia. 

- Nie mam żadnych zaburzeń łaknienia! - wściekała się Zuzka. - Zaburzenia łaknienia 

polegają przecież na rym, że człowiekowi nie chce się jeść, że nie czuje głodu... A ja byłam 

głodna cały czas, tylko po prostu nie jadłam. Bo chciałam schudnąć. 

- A  więc  to  zaburzenia  psychiczne  -  pokiwała  głową  Julka,  tym  razem  wyjątkowo 

mało poetycka. - Choroba umysłowa. Mogłaś umrzeć przez tę głodówkę. 

- Wcale nie głodowałam! - protestowała Zuzia. - Jadłam, tylko mniej niż zwykle. 

- Czyli mniej,  niż jada przeciętny  wróbel  -  westchnęłam. Uważałam... wszystkie trzy 

uważałyśmy, że ten psycholog bardzo się Zuzce przyda. 

- Nie  sądziłam,  że  to  się  może  przydarzyć  komuś  takiemu  jak  ona  -  kręciła  głową 

Julka,  gdy  siedziałyśmy  na  korytarzu.  -  To  przecież  najbardziej  rozsądna  osoba  świata. 

Zawsze uśmiechnięta i zadowolona z życia... 

- No właśnie - ja i Emma też kręciłyśmy zdumione głowami. 

- Myślicie,  że  to  z  powodu  miłości?  W  imię  miłości  ludzie  robią  najdziwniejsze  i 

najbardziej pozbawione sensu rzeczy na świecie  - powiedziała Julka i nagle zrobiła się cała 

czerwona. Bo uświadomiła sobie, że to, co ona robiła w imię miłości do swojego Romea, też 

kwalifikowało ją do wizyty w takiej poradni. Może nawet bardziej niż Zuzię? Zuzia chciała 

po  prostu  schudnąć,  ale  nie  mogła  chyba  równać  się  z  błękitno  -  pomarańczowym 

wielbłądem, którego Julka udawała pod kioskiem. 

- To nie robi sens - Emma energicznie machnęła włosami, tuż przed moim nosem. 

- To nie ma sensu - poprawiłam ją i natychmiast się zainteresowałam: - Ale co nie ma 

sensu? Miłość? 

- Miłość  Zuzi  -  wyjaśniła  Emma,  co  oczywiście  nic  nam  nie  wyjaśniło.  A 

przynajmniej mnie... 

- Miłość Zuzi - powtórzyła zamyślona Julka. - Chodzi ci o to, że Radek to zły wybór? 

Że nie będzie z nim szczęśliwa? 

background image

- Nie  o  to  -  Emma  była  wyraźnie  zirytowana  faktem,  że  wciąż  miała  trochę 

problemów  z  jasnym  wyrażaniem  swych  myśli  po  polsku.  Zwłaszcza  wtedy,  kiedy  bardzo 

chciała powiedzieć dużo i szybko. - Chodzi o to, że Zuzia nie chudła dla Radek. 

- Nie chudła dla Radka - tym razem to ja powtórzyłam jej zdanie, licząc na to, że coś 

zrozumiem.  -  Nie  chudła  dla  Radka,  czyli  nie  chodziło  o  miłość.  Tak?  To  chciałaś 

powiedzieć? 

- Tak - rozpromieniła się Emma. 

A więc to właśnie chciała nam przekazać. Że w tej okropnej, zabójczej diecie Zuzki i 

spędzaniu długich godzin w siłowni nie chodziło wcale o to, żeby podobać się Radkowi. 

- No to po co to robiła? - Julka powiedziała to, co myślałyśmy obie. - Skoro nie w imię 

miłości? 

- Ona chciała zostać modelka... 

Kompletnie  nas  zatkało  -  i  mnie,  i  Julkę.  Obie  słyszałyśmy  głos  Emmy  bardzo 

dokładnie... Rozumiałyśmy wszystkie słowa, ale nie mieściło nam się w głowach, że ich sens 

może  być...  że  może  być  właśnie  taki.  Emma  musiała  mieć  na  myśli  coś  innego!  Musiała 

znowu się pomylić! 

- Zuzia modelką? - pierwsza odzyskała zdolność oddychania i mówienia Julka. - Jesteś 

pewna? 

- Pewna - pokiwała głową Emma. - To chyba tajemnicza... 

- Tajemnica - westchnęłam. - Tajemnicza tajemnica... 

No tak, teraz to już na pewno nie zasnę do końca świata. Jak mogłabym spać, znając 

taką  tajemnicę  i  nie  mogąc  zapytać  Zuzki,  co  to  ma  znaczyć!?  Przecież  uduszę  się  z 

niepewności!  Każdą  z  nas  bym  podejrzewała  o  to,  że  chce  zostać  modelką.  Gdyby  Emma 

chciała, to w ogóle bym się nie zdziwiła. Ona przecież brała w Anglii udział w castingu do 

jakiegoś musicalu, miała niesamowite ciuchy i znała się na modzie jak nikt... Nie brakowało 

jej ani wiedzy, ani urody, ani odwagi. Gdyby chciała Julka... no, trochę bym się zdziwiła, ale 

nie uznałabym tego za niemożliwe. Julka w końcu jest śliczna, ma porcelanową cerę i włosy 

jak aktorka... I długie nogi... Nawet to, że jest płaska jak deska, w tym zawodzie byłoby raczej 

zaletą, a nie wadą. Tak, ona na pewno nadawałaby się na modelkę. Tylko że pewnie nigdy nie 

byłaby  taką  karierą  zainteresowana.  Ją  obchodzą  tylko  wartości  duchowe.  Gdyby  jednak 

pozowała do jakichś zdjęć... Tak, nie padłabym z wrażenia, słysząc coś takiego. Zdziwiłabym 

się,  alebym  nie  padła.  Nawet  gdybym  usłyszała,  że  sama  chcę  nagle,  z  jakiegoś  powodu, 

zostać  modelką,  uznałabym  to  za  teoretycznie  możliwe.  Gdyby  rozbiły  mi  się  w  domu 

wszystkie lustra, dostałabym amnezji i nie miałabym pojęcia, jak wyglądam. To tłumaczyłoby 

background image

taki  krok.  W  końcu  w  pierwszej  klasie  bawiłam  się  z  Aśką  w  pokazy  mody,  zakładałyśmy 

sukienki  mamy,  jej  szpilki...  Sukienki  wlokły  nam  się  po  ziemi,  w  szpilkach  Aśka  skręciła 

nogę  -  ale  zabawę  miałyśmy  świetną.  Więc  może  coś  we  mnie  z  tamtych  zamierzchłych 

czasów zostało? Może jakiś malutki kawałek marzenia, by zostać modelką? Podobno każda 

dziewczynka o tym marzy! 

- Każda,  ale  nie  Zuzka!  -  Julka  wyrzekła  dokładnie  to,  do  czego  doszłam  w  moich 

przydługich rozmyślaniach. 

- Jej  kompletnie  nie  interesowały  takie  sprawy  -  westchnęłam.  -  Moda,  ciuchy, 

kosmetyki... Zawsze miała to za nic. 

- Ignorowała to - pokiwała głową Julka. - Dostawała od dziadków idiotyczne ubrania 

w żabki i myszki i w ogóle się nie przejmowała - nosiła je. 

- Ona  miała  plan  -  powiedziała  Emma  szeptem,  po  raz  kolejny  kompletnie  szokując 

mnie i Julkę. 

A  co  najgorsze,  nie  mogłyśmy  już  zapytać,  co  miała  na  myśli!  Nie  mogłyśmy  się 

dowiedzieć,  jaki  to  był  plan!  W  tym  momencie  z  gabinetu  wyszła  bowiem  Zuzia,  cała 

roześmiana. Zupełnie jakby była u koleżanki na imieninach, a nie u psychologa. 

- Miałam spotkanie z dietetyczką - powiedziała. - Dostałam specjalny notes, w którym 

mam pisać, co jem. Każdego dnia przez miesiąc. 

Nie widziałam w tym nic szczególnie zabawnego, ale skoro ją wprawiło to w dobry 

nastrój,  nie zamierzałam się czepiać. Gdyby jeszcze zapisała w notesie, co jej odbiło z tym 

marzeniem o karierze modelki, a potem przez nieuwagę zostawiłaby otwarty notes na stole i 

mogłybyśmy  to  przeczytać...  Przecież  była  naszą  druhną  zastępową,  naszą  przewodniczącą 

klasy, naszym nieustannie tryskającym źródełkiem optymizmu, energii, pomysłowości. Takie 

osoby nie marzą o sukcesach modelki! One mają prawdziwe, porządne aspiracje! 

- To  co,  idziemy  do  mnie?  -  zapytała  Zuzka,  wprawiając  nas  w  zdumienie  po  raz 

kolejny. 

- Do ciebie? - Emma uniosła rude brwi. - Przecież u ciebie nie można... 

- Nie można było - uściśliła Zuzia. - Przez ostatnie tygodnie nie można było spokojnie 

pogadać,  ale  to  się  zmieniło.  Teraz  nikogo  tam  nie  ma,  możemy  zrobić  sobie  herbatę  i 

zamówić pizzę. 

Pizzę? Czyżby dietetyczka zaleciła jej aż tak radykalną zmianę diety? Najpierw dwa 

jajka na twardo dziennie, a teraz pizza? Jak to zniesie biedny żołądek Zuzi? 

- Co z Agatą? -  zapytałam  jeszcze, zapinając kurtkę. Siostra  Zuzi  rzuciła przecież za 

jednym  zamachem  studia  i  narzeczonego  i  siedziała  w  domu  o  każdej  porze,  od  świtu  do 

background image

nocy,  gadając  godzinami  przez  telefon  i  słuchając  strasznie  głośnej  jakiejś  niesamowitej 

muzyki, od której odechciewało się żyć. 

- Nie ma ani Agaty, ani mojego taty - uśmiechnęła się Zuzia. 

Pomyślałam, że być może wcale nie dietetyczka wprawiła ją w taki dobry nastrój. 

- Twój  tata  wrócił  do  pracy?  -  odważyłam  się  zadać  to  pytanie,  które  gniotło  nas 

wszystkie od pewnego feralnego popołudnia. 

- Nie wrócił, znalazł nowa - uśmiech Zuzi był coraz szerszy. - Agata wróciła na studia 

i zamieszkała z chłopakiem. Nowym chłopakiem. Wszystko nareszcie jest normalnie. 

Normalnie?  W  ciągu  dwóch  tygodni  wyprowadzić  się  od  jednego  chłopaka  i 

wprowadzić do następnego - to według mnie nie było zbyt normalne. Ale nie zamierzałam się 

czepiać. Skoro państwo Zawadzcy nie mieli nic przeciwko temu... 

- Rodzice oczywiście się wściekli - tym razem Zuzia odgadła moje myśli. - Awantura 

trwała dwa dni. 

Niezbyt umiałam sobie to wyobrazić. Państwo Zawadzcy są naprawdę niespotykanie 

spokojnymi  i  pogodnymi  ludźmi.  Dwudniowa  awantura  w  ich  domu  to  chyba  naprawdę 

mistrzostwo świata. 

- A jak Agata ich przekonała? - zainteresowałam się nagle. 

- Nie przekonała - wzruszyła ramionami Zuzka. - Ani ona ich, ani oni jej. Uparła się, 

no więc co mogli zrobić? 

- Przestać do niej rozmawiać - podpowiedziała Emma. 

- Przestać  z  nią  rozmawiać?  I  co  by  to  dało?  Po  prostu  straciliby  z  nią  kontakt, 

przestałaby  przychodzić  do  nich  z  problemami...  Moi  rodzice  wiedzą,  że  obrażanie  się  na 

własne córki to kiepska metoda wychowawcza - Zuzia znów była rozsądną i trzeźwo myślącą 

osobą. Ta, którą znałyśmy tak dobrze. Nie mogłam uwierzyć, że w tej samej głowie, w której 

rodziły  się  mądre  myśli,  powstał  pomysł,  żeby  zostać  modelką.  Ale  cóż,  podobno  kobieta 

zmienną jest... 

- Moi obraziliby się i już - westchnęła Julka. 

- Moi  chyba  też  -  zacisnęłam  usta.  -  Gdy  tylko  coś  mówię  o  tym,  że  nie  chcę 

studiować  medycyny  ani  weterynarii,  to  i  mama,  i  babcia  od  razu  przestają  się  odzywać  i 

robią dziwne miny. 

- Chcą dla ciebie dobrze - powiedziała Emma. 

- Moi  rodzice  też  chcą  dla  Agaty  dobrze  -  uśmiechnęła  się  Zuzka  nieco  smutno.  - 

Wiedzą,  że  zamieszkiwanie  z  coraz  to  nowymi  chłopakami  i  rzucanie  studiów  po  każdej 

awanturze  to  kiepski  sposób  na  życie.  Tłumaczyli  jej  to  przez  wiele  godzin.  Ale  skoro  się 

background image

uparła? 

- Może  musi  się  przekonać  sama,  nauczyć  na  własnych  błędach?  -  przypomniałam 

sobie powiedzonko babci... to znaczy, prawie przypomniałam. Coś tam było o tym, że trzeba 

się samemu sparzyć... Może Agata właśnie tego potrzebowała? 

- To  co,  idziemy  do  mnie  i  zamawiamy  pizzę?  -  zapytała  Zuzia,  gdy  przeszłyśmy  w 

końcu przez park koło przychodni i dotarłyśmy na przystanek. Na dworze było już całkiem 

ciemno. 

- A mogłybyśmy przejść przez skwerek? - szepnęła Julka. Na pewno się w ciemności 

czerwieniła.  -  Bo  wiecie,  wieczorem  ze  sklepu  nie  widać,  kto  stoi  na  dworze...  Za  to  z 

zewnątrz bardzo dobrze widać, co się dzieje w sklepie. Mogłabym na niego chwilę popatrzeć, 

na te jego natchnione oczy i anielskie loki... 

- Ale  to  trochę  nie  po  drodze  -  westchnęła  Zuzia,  a  potem  dodała:  -  Zresztą,  co  nam 

zależy? Chodźmy. Nie wolno uciekać przed przeznaczeniem... 

background image

ROZDZIAŁ 3 

MIŁOŚĆ NIE JEST UCZUCIEM LOGICZNYM 

Chodziłyśmy przez ten skwerek kilka razy dziennie. Do szkoły, ze szkoły, do Zuzi, od 

Zuzi,  do sklepu papierniczego, w którym tak naprawdę nie miałyśmy przed samymi  feriami 

nic do załatwienia, i do kiosku po gazetę, której nagle Julka pilnie potrzebowała... 

- Wejdź tam i coś do niego powiedz! - błagałyśmy nieustannie. 

Julka jednak zdecydowanie odmawiała zacieśnienia kontaktu ze swoim bóstwem. 

- W  ferie  też  będziemy  udawać,  że  idziemy  tędy  do  szkoły?  -  parsknęła  Zuzia.  - 

Myślisz, że twój Romeo nie wie, że są dwa tygodnie wolnego? 

- Skąd miałby wiedzieć, przecież nie chodzi do szkoły - Julka nie widziała problemu. - 

Chyba że ma młodsze rodzeństwo... albo dziecko. Myślicie, że on może mieć dziecko? 

Stanęłyśmy  jak  wryte,  przerażone  tą  wizją.  No  jasne!  On  mógł  mieć  żonę,  dziecko, 

pięcioro  dzieci,  wnuki...  Nie,  wnuków  nie...  Z  wnukami  trochę  przesadziłam,  to  przecież 

młody facet,  chłopak właściwie, a nie dziadek... Ale ile ma lat? Skoro pracuje w sklepie to 

chyba nie piętnaście? Musi być pełnoletni... 

- Wygląda  jak  koledzy  Agaty  ze  studiów  -  Zuzka  też  usiłowała  odgadnąć  wiek 

piegowatego Romea. - Może ma dwadzieścia lat albo dwadzieścia jeden... 

- Dwadzieścia jeden?! - Julka była zaskoczona. - Myślałam, że jest w naszym wieku... 

to znaczy prawie w naszym wieku... 

- I co, zamiast do szkoły chodzi co rano do sklepu? - Zuzia popukała się kciukiem w 

czoło. - Nie słyszałaś o obowiązku szkolnym? 

- Ja...  -  Julka  była  czerwona  jak  burak.  -  Ja  tak  właściwie  nic  nie  myślałam.  Nie 

zastanawiałam  się  nad  jego  wiekiem.  Po  prostu  jak  go  zobaczyłam,  poczułam  w  samym 

wnętrzu,  w  głębi  serca,  że  to  on,  że  moje  przeznaczenie  objawia  mi  się  właśnie  w  takiej 

niecodziennej postaci... 

W niecodziennej postaci? Sprzedawca ze spożywczego to, przynajmniej według mnie, 

postać bardzo codzienna! Aż za bardzo jak dla takiej uduchowionej poetki! Ale może ja się 

nie  znam...  Może  poetki  wcale  nie  potrzebują  do  szczęścia  poetów,  malarzy  ani  książąt  na 

białym koniu. Tylko trochę nie mogłam zrozumieć, jak to jest, że Julka przez całe życie była 

taka  wybredna,  nie  chciała  patrzeć  nawet  na  najprzystojniejszych  chłopaków  w  szkole  -  a 

potem  nagle  zakochała  się  w  piegowatym  sprzedawcy,  z  którym  nigdy  nie  zamieniła  ani 

słowa. Trochę to było, według mnie, mało logiczne. 

background image

- Miłość nie jest uczuciem logicznym - westchnęła Julka, odgadując moje myśli. Który 

to już raz?! 

- Jest stary - powiedziała Emma. - Ze dwadzieścia lat stary. 

- Ma  ze  dwadzieścia  lat,  Zuzia  myśli  podobnie...  -  pokiwałam  głową.  -  Faktycznie, 

stary... 

- Może  ma  mniej?  -  w  głosie  Julki  wyraźnie  było  słychać  nadzieję.  -  Może 

siedemnaście, jak myślicie? 

- To  i  tak  dużo  -  Zuzia  była  bezlitosna.  -  Żaden  siedemnastolatek  na  świecie  nie 

chciałby  się  zadawać  z  trzynastolatką.  Zresztą  nie  łudź  się,  ma  więcej...  Na  pewno. 

Dwadzieścia albo i dwadzieścia dwa. 

- To już po mnie - Julka wyglądała, jakby miała się rozpłakać. - On na pewno ma żonę 

i  dzieci,  a  moje  zasady  moralne  są  niezłomne  i  nie  dopuszczają  zabierania  męża  ufnej 

kobiecie i ojca niewinnym, drobnym pociechom. 

Drobnym  pociechom?  A  już  mi  się  wydawało,  że  pod  naszym  wpływem  język  Julki 

stał się niemal normalny! 

- A ma obrączkę na palcu? - zapytała Zuzia praktyczna jak zwykle. 

Julka bezradnie wzruszyła ramionami. 

- Nigdy go z bliska nie widziałam. 

No  tak...  Julka jest  naprawdę  niesamowita.  Wciąż  nie  mogłam  w  to  uwierzyć,  wciąż 

myślałam o tym samym: jak to możliwe, że najpierw nie jest w stanie w nikim się zakochać, 

bo  wszyscy  są  niedoskonali...  a  potem  nagle  zakochuje  się  w  chłopaku,  czy  raczej  facecie, 

którego widuje tylko przez szybę. I który, przysięgam, wcale nie jest piękny! Ani troszkę! 

- Wejdziesz kiedyś do tego sklepu? - Zuzia nie zamierzała odpuścić.  - Czy spędzimy 

całe ferie, spacerując jak głupie po skwerku? 

- Całe ferie - przytaknęła Julka z zapałem. 

A potem powiedziała coś, co sprawiło, że piegowaty sprzedawca zszedł na chwilę na 

dalszy plan: 

- Moi  rodzice  chcieli,  żebyśmy  w  czwórkę  wyjechały  w  góry.  Dostali  od  jakiegoś 

kontrahenta  darmowy  pobyt  w  luksusowym  hotelu  z  krytym  tropikalnym  basenem  ze 

zjeżdżalniami, kręgielnią i czymś tam jeszcze... Sami nie mogą jechać, więc myśleli, żebym 

jechała z wami... Ale wiecie, ja nie mogę... 

Nie może??? No tak, sprzedawca powróci! gwałtownie na pierwszy plan. 

- Nie możesz, bo musisz stać pod sklepem? - upewniła się Zuzia, a Julka oczywiście 

pokiwała głową. 

background image

- To moje przeznaczenie, nie mogę odwrócić się do niego plecami. 

Spojrzałam szybko na Emmę i Zuzkę. Wszystkim nam opadły ręce. 

- Hotel...  luksusowy  hotel...  basen...  bowling...  -  Emma  chciała  chyba  jakoś 

powiedzieć Julce, że jej decyzja jest bez sensu, że skoro mamy okazję wyjechać, powinnyśmy 

to zrobić. Może to jedyna taka szansa w naszym życiu... Ale w połowie zdania zrezygnowała. 

Bo  jak  można  wytłumaczyć  coś  takiego  osobie,  która  spędziła  pewnie  łącznie  z  pięć  lat  w 

podobnych hotelach? I która woli zimny skwerek z widokiem na sklep spożywczy niż hotel z 

krytym basenem ze zjeżdżalniami i innymi atrakcjami? 

- Nie mogę jechać - zacisnęła usta Julka. - Rozumiecie mnie, prawda? 

- Nie rozumiemy! - zdenerwowała się Zuzia. - Nic nie rozumiemy! Nie możesz jechać, 

bo  się  zakochałaś.  W  porządku.  Marnujesz  swoim  najlepszym  przyjaciółkom  szansę  na 

wyjazd w góry. Będziemy za to łazić po mieście i oglądać filmy na wideo... ale w porządku, 

miłość  to  miłość,  nie  możemy  z  nią  konkurować.  Tylko  że,  kurczę,  ty  z  nim  nawet  nie 

rozmawiałaś! I nie zamierzasz porozmawiać! 

- Gdybyśmy  nie  wyjechały  z  powodu  twoich  romantycznych  randek,  byłoby  jakoś 

łatwiej - odezwałam się, postanawiając trochę wesprzeć Zuzkę. - Wiedziałybyśmy, że warto 

się  poświęcić  dla  tych  wszystkich  pięknych  chwil.  Ale  my  rezygnujemy  z  wyjazdu,  żeby 

sterczeć na skwerku i marznąć, wpatrując się w drzwi sklepu spożywczego. Czy uważasz, że 

to normalne? 

- Miłość  nie  zawsze  jest  normalna  -  westchnęła  Julka,  niezbyt  przejęta  naszym 

wywodem. - I nie zawsze jest logiczna. Kiedyś same to zrozumiecie. Gdy też się zakochacie 

tak naprawdę... 

- Myślisz, że my się nie zakochaliśmy... zakochałyśmy? - zdenerwowała się Emma. - 

Że my to jakoś mniej niż ty? 

- Jeśli  już,  to  chyba  my  raczej  jakoś  bardziej  niż  ty  -  udzieliły  mi  się  jej  nerwy,  nie 

mówiłam  chyba  zbyt  poprawnie  po  polsku,  ale  zupełnie  mi  to  nie  przeszkadzało.  -  Mamy 

chłopaków z krwi i kości, spotykamy się z nimi, rozmawiamy z nimi, całujemy się z nimi... 

No  nie,  nie  całujemy  się,  ale  mogłybyśmy...  gdybyśmy  chciały...  Tomek  mnie  uczył 

sztucznego oddychania... Zuzia była z Radkiem chyba na stu spacerach w parku... Krzysiek 

odwiedza Emmę prawie codziennie... A twój sprzedawca co? 

- Jest piękny i natchniony - westchnęła rozmarzona Julka. 

- Natchniony? - Zuzia miała w oczach prawdziwą furię. - Skąd to wiesz? Pisze sonety? 

Mówi trzynastozgłoskowcem? Jak odkryłaś, że jest natchniony? To tylko twoja wyobraźnia! 

Nie masz pojęcia, jaki on jest, tak naprawdę! Więc dowiedz się! Wejdź tam i porozmawiaj z 

background image

nim! Natychmiast! 

- O czym? - Julka była przerażona. 

- Na przykład o wędlinie - zaproponowałam, zapominając na moment, że nasza poetka 

nie  je  mięsa.  -  O  biszkoptach.  Chyba  umiesz  powiedzieć:  „Poproszę  paczkę  biszkoptów”? 

Albo  litr  mleka?  Albo  serek  homogenizowany?  Cokolwiek!  Idź  i  coś  kup,  będziesz 

przynajmniej  mogła  spojrzeć  mu  w  oczy,  usłyszysz  jego  głos...  To  będzie  jakiś  postęp! 

Niewielki, ale jednak. 

- Świetny pomysł - zgodziła się ze mną Zuzia. 

- Świetny - przytaknęła Emma energicznie. 

- Beznadziejny - pokręciła głową Julka. - Nie ma mowy. Nie wyduszę z siebie słowa. 

Umrę na jego widok. 

No tak, skoro ma umrzeć... Nie wyglądało to najlepiej. Przez chwilę miałam okropne 

wrażenie, że spędzimy na tym skwerku nie tylko całe ferie, ale resztę życia. Że zestarzejemy 

się  skulone  za  kioskiem.  Będziemy  sobie  w  kiosku  kupować  batoniki  i  sok,  a  więc  śmierć 

głodowa nam nie grozi... Będziemy tam siedzieć i patrzeć w sklepowe okna... A potem może 

nawet śledzić piegusa w drodze z pracy do domu. A w nocy... 

- Co będziemy robić w nocy? - niechcący zapytałam głośno, zamyślona. 

- Jak to w nocy? - zdziwiła się Emma. 

Moje  przyjaciółki  oczywiście  nie  wiedziały,  co  sobie  wyobraziłam,  nie  mogły  tego 

wiedzieć... 

- W nocy  sprzedawca śpi,  więc my też  -  na szczęście  -  będziemy spać  -  powiedziała 

Zuzia. Po raz chyba tysięczny jedna z nich trzech odgadła bez kłopotu moje myśli. 

- A może...  -  Julce, zdaje się, przyszło  coś  do  głowy.  -  A może wy byście poszły do 

tego sklepu? Wam przecież nie zależy, możecie kupić biszkopty... 

- Pewnie,  że  możemy  -  zgodziłam  się.  -  Tylko  co  nam  z  tego  przyjdzie?  To  nie  my 

chcemy mu spojrzeć w oczy i usłyszeć jego głos. Mamy ci opowiedzieć, jak brzmi? Co przez 

to osiągniesz? 

Julka milczała. Wiedziała, że to bez sensu. Wiedziała, że to nie nasza miłość, lecz jej, i 

że to ona powinna stanąć z piegusem twarzą w twarz. Ale strasznie brakowało jej odwagi. 

- Chodźmy!  -  powiedziała  nagle  Zuzka,  zaskakując  nas  kompletnie.  Miała  bardzo 

zdecydowany  głos.  -  Żaba,  Emma,  chodźcie  do  tego  sklepu.  Przynajmniej  obejrzymy 

sprzedawcę.  Rozsypiemy  pieniądze  na  podłodze,  zobaczymy,  czy  nam  pomoże  zbierać... 

Powiemy  coś  inteligentnego  i  zobaczymy,  czy  się  roześmieje...  Coś  wymyślimy,  żeby 

sprawdzić, czy jest fajny. 

background image

- Może  lepiej  wymyślmy  teraz,  a  nie  w  sklepie  -  westchnęłam,  przeczuwając  jakąś 

katastrofę. 

To  przecież  nie  jest  chłopak  w  naszym  wieku,  lecz  prawie  mężczyzna!  Dorosły 

człowiek!  Nawet  jeżeli  ma  osiemnaście  lat,  a  nie  dwadzieścia,  to  i  tak  jest  dorosły,  ma  już 

dowód osobisty i w ogóle... Jak mamy z nim mimochodem porozmawiać i przekonać się, czy 

jest fajny? Gdyby chodziło o kogoś z naszej klasy albo z równoległej, to od razu miałabym 

siedemnaście  pomysłów.  Ale  taki  dorosły  facet?  Jakie  są  normy  fajności  w  świecie  doros-

łych?  Może  Zuzka  wie  to  lepiej  niż  ja?  Jej  siostra  jest  przecież  dorosła...  chociaż  chyba, 

niestety,  tylko  w  świetle  prawa.  Bo  gdy  się  jej  słucha,  to  jest  czasami  bardziej  dziecinna  i 

szurnięta niż my cztery razem wzięte. Ale kto wie, jakie są jej koleżanki? I koledzy? Nigdy 

nie  rozmawiałam  z  takimi  ludźmi,  poza  Agatą  Zawadzką  właśnie.  Jedyna  nadzieja  była  w 

Zuzi i jej doświadczeniu... 

- Improwizacja  jest  w  takich  przypadkach  najlepsza  -  Zuzka  była  chyba  pewna,  że 

sobie poradzi. 

Nie pozostawało nam nic innego, jak tylko jej uwierzyć. 

- Chodźmy  więc  -  zgodziłyśmy  się  z  Emmą.  Julka  biała  jak  ściana  mimo  mrozu 

szczypiącego w policzki schowała się za kioskiem. 

background image

ROZDZIAŁ 4 

ROMEO WRACA DO DOMU 

I już nie wróci? - Julka płakała w żółtą, puchatą poduszkę Zuzi. - Wyjechał całkiem, 

na zawsze? 

- Na  zawsze  -  przytaknęłam  bezlitośnie.  Romeo  wrócił  do  domu.  Taka  była  okrutna 

prawda. 

- A  może  coś  źle  zrozumiałyście?  -  Julka  najwyraźniej  nie  chciała  się  pogodzić  z  tą 

prawdą. 

- Mam  ci  opowiedzieć  wszystko  jeszcze  raz,  od  początku  do  końca?  -  Zuzia  mówiła 

do niej jak do dziecka, ale jej głos był lekko zniecierpliwiony. 

Przecież  powtarzałyśmy  tę  historię  już  chyba  z  dziesięć  razy.  A  Julka  ciągle  miała 

wątpliwości. 

- Nie  było  go  w  stepie  -  zaczęła  Emma,  oczywiście  wywołując  tym  „stepem”  salwę 

śmiechu. Nawet Julka troszkę się uśmiechnęła. - W sklepie, znaczy... nie było go w sklepie. 

Czekałyśmy, zaglądałyśmy do zapieca... 

- Na zaplecze - poprawiłam ją i przejęłam pałeczkę. Przy opowieści Emmy będziemy 

się męczyć do rana. A ja bardzo chciałam zmienić w końcu temat i przejść do zupełnie innej 

sprawy: do hotelu z basenem! 

- Zaglądałyśmy  wszędzie,  w  końcu  się  nami  zainteresował  właściciel  sklepu,  myślał 

chyba,  że  chcemy  coś  ukraść,  więc  powiedziałyśmy,  że  szukamy  kuzyna...  -  Zuzia  z  kolei 

wyrwała  pałeczkę  mnie  i  opowiadała  historyjkę  jeszcze  raz,  w  iście  ekspresowym  tempie. 

Chyba też chciała porozmawiać w końcu o hotelu z basenem. - No i trochę się wkopałyśmy, 

bo  okazało  się,  że  ten  właściciel  jest  kuzynem  twojego  amorka,  czyli  Władzia,  a  więc 

powinien być też naszym. Swoją drogą, czy tak może mieć na imię Romeo? Władzio?! 

- Bardzo piękne imię... - rozmarzyła się Julka. - Władysław Warneńczyk, Władysław 

Jagiełło... Sami śmiali, mężni, cudowni mężczyźni. I jeszcze Reymont, noblista! 

Robiło mi się słabo od tych jej westchnień! Zuzia mówiła dalej: 

- Więc  okazało  się,  że  Władzio  to  siostrzeniec  właściciela  sklepu.  Był  u  niego  przez 

miesiąc,  miał  urlop  bezpłatny  czy  coś  takiego,  jakąś  przerwę  w  swojej  zwykłej  pracy.  Ale 

teraz urlop się skończył i Władzio wczoraj wrócił do domu, do Krynicy czy Wisły... 

- To w końcu do Krynicy czy do Wisły? - zdenerwowała się Julka. - Mów dokładnie! 

- A co, pojedziesz go szukać? - roześmiałam się. 

background image

I  nagle  dotarło  do  mnie,  że  to  wcale  nie  jest  taki  głupi  pomysł.  Do  Emmy  zresztą 

dotarło to samo, dokładnie w tym samym momencie. 

- Wiśla jest w górach? - zapytała. 

- W górach - przytaknęła Julka. -  I Wisła w górach, i Krynica w górach, tylko chyba 

nie tak całkiem obok siebie. Ale co ma dla nas za znaczenie? 

- Bo  hotel,  do  którego  chcieli  nas  wysłać  twoi  rodzice,  to  chyba  też  w  górach...  - 

powiedziała Zuzia z najniewinniejszą miną pod słońcem. A ja wiedziałam, że wygrałyśmy. Że 

najnudniejsze ferie świata zamienią się w wielką przygodę! 

Byłyśmy w tym sklepie jeszcze dwa razy. Zuzka wspięła się na wyżyny improwizacji. 

Opowiadała jakieś bardzo dziwaczne historie, że jest daleką kuzynką, o której nikt nie słyszał, 

że  jej  mama  mieszka  w  Stanach  i  chce  zapisać  piegowatemu  Władziowi  jakiś  spadek,  ale 

najpierw koniecznie musi go poznać osobiście... Bo ten spadek to dlatego, że on jest podobny 

do narzeczonego mamusi z wczesnej młodości... Moim zdaniem to wszystko nie trzymało się 

kupy,  nawet  w  najgorszych  wenezuelskich  telenowelach  intryga  była  bardziej  przemyślana, 

ale  właściciel  sklepu,  o  dziwo,  kupił  tę  historię  i  podał  nam  nazwisko  Władzia...  równie 

śliczne  jak  imię  zresztą:  Wątróbski.  Władzio  Wątróbski,  czyli  Romeo  Montecchi 

dwudziestego pierwszego wieku! Rety! Dostałyśmy też adres Romea, w jakiejś wsi, która nie 

nazywała się ani Wisła, ani Krynica, ale na szczęście faktycznie była w górach. 

- Już  do  końca  życia  nie  będziemy  mogły  chodzić  przez  skwerek  -  szepnęła  Zuzka, 

gdy  siwy  kuzyn,  a  raczej  wujek  Władzia  W.  poszedł  szukać  numeru  telefonu  do  obiektu 

westchnień Julki. 

- Chyba będziemy musiały zmienić szkołę, jak to się wyda - powiedziałam w panice, 

nagle  uświadamiając  sobie,  że  ten  facet  może  chcieć  nas  odnaleźć...  Przecież  nie  odpuści 

sobie, to znaczy nie sobie, ale piegowatemu siostrzeńcowi, spadku, tak po prostu... Spróbuje 

nas szukać, a to nie będzie trudne: po prostu pójdzie do najbliższej szkoły i namierzy nas bez 

problemu. Ta najbliższa szkoła jest przecież, przypadkiem, naszą szkołą! 

- Nie  mam,  psiakość,  jego  komórki  -  właściciel  sklepiku  przyniósł  z  zaplecza  gruby 

notes. - Ale mam numer Mańki, jego żony. Może być? 

- Do jego żony? - zapytała blada jak ściana Emma. 

- No  do  żony.  Nie  wiecie,  że  Władzio  ma  żonę  i  dwóch  nygusów?  -  zaskoczony 

mężczyzna patrzył na nas spod krzaczastych brwi. 

Nygusów?  Chyba  nie  znałam  tego  słowa.  Ale  domyśliłam  się,  że  nie  chodzi  o  psy, 

koty ani komórki na węgiel. Nygusy to chyba dzieci... Prawdopodobnie płci męskiej. 

- Pierworodny  ma  na  imię  Władzio,  po  ojcu  -  sklepikarz  wyjął  z  notesu  wymięte 

background image

zdjęcie i wcisnął Zuzi do ręki. - A młodszy właśnie kończy roczek, Władek na jego urodziny 

tak się spieszył... Młodszy to, wiecie, Mietek, tak jak ja. 

Mężczyznę  wyraźnie  rozpierała  duma.  Nie  na  tyle  jednak,  by  nie  zauważyć,  że  nie 

jesteśmy zachwycone informacją o żonie i synach naszego Romea. 

- A  co,  szanowna  mamusia  w  młodych  gustuje?  -  roześmiał  się  nerwowo.  -  Chciała 

Władziowi majątek zapisać, ale nie za darmo, tylko tak, no wiecie, za ślub? 

- Co  pan  opowiada,  mamusia  to  porządna  kobieta  -  roześmiała  się  Zuzia  jeszcze 

bardziej  nerwowo  niż  właściciel  sklepu.  -  To  nie  ma  być  transakcja,  lecz  miły,  całkiem 

bezinteresowny gest. Po prostu wydawało nam się, że Władek jest trochę za młody na żonę i 

dzieci. 

- Za  młody?  -  tym  razem  śmiech  pana  Mietka  był  głośny  i  wcale  nie  zdradzał 

zdenerwowania. - A na co miał czekać, ożenił się zaraz po wojsku, teraz już mu dwudziesta 

siódma wiosna idzie... 

No tak, chyba nie miałyśmy doświadczenia w ocenianiu wieku na oko. Julka uznała, 

że jest „prawie w naszym wieku”, ja miałam nadzieję, że ma osiemnaście lat, Zuzia z kolei, 

najbardziej  doświadczona,  gdyż  ma  siostrę  studentkę,  dawała  mu  dwa  lata  więcej.  A  tu 

dwadzieścia siedem! Ta wiadomość załamie Julkę pewnie jeszcze bardziej niż ta, że Romeo 

ma żonę i dzieci. A może jednak mniej? 

- Nie  możemy  nic  powiedzieć  Julce  -  szepnęła  Zuzia,  gdy  pan  Miecio  zajął  się 

klientem. - Bo z naszego wyjazdu w góry nici... 

- O,  Zuzanko,  jak  dobrze,  że  tu  jesteś!  Zabierzesz,  córciu,  zakupy  do  domu,  a  ja 

pobiegnę  prosto  do  szkoły,  prowadzę  dziś  kółko  chemiczne  i  już  jestem  spóźniona  -  głos, 

który  rozległ  się  od  strony  sklepowych  drzwi,  uderzył  w  nas  wszystkie  jak  grom  z  jasnego 

nieba. Jak strzała Apacza. Jak... Uderzył i już. I zwalił nas z nóg. Mama Zuzi! Tutaj! 

- Ach,  więc  tak  wygląda  szacowna  mamusia!  Całuję  rączki!  Dobroczyńcy  moich 

krewnych są moimi dobroczyńcami! Niech pani wybiera, co pani zechce, proszę bardzo, na 

koszt  firmy!  -  właściciel  sklepu  natychmiast  porzucił  klienta  i  przyglądał  się  krytycznie 

wytartej kurtce pani Zawadzkiej. Nie wyglądała raczej na bogatą damę z Ameryki... A my nie 

wyglądałyśmy chyba na osoby, które czeka radosne popołudnie... 

- Nie  rozumiem,  o  co  panu  chodzi  -  powiedziała  mama  Zuzki  lekko  zaskoczona.  - 

Jakaś promocja? 

- Promocja, specjalnie dla gości z Ameryki! - pan Mietek nie zwracał już najmniejszej 

uwagi na mężczyznę kupującego mleko i chleb. - Te małe szelmy nic nie powiedziały, że pani 

przyjechała. Od razu zadzwoniłbym do Władeczka, żeby wracał swoją dobrodziejkę poznać. 

background image

- Do Władeczka? - oczy pani Zawadzkiej były wielkie i okrągłe jak statki kosmiczne. 

- Ja ci potem wszystko wytłumaczę - Zuzka złapała mamę za rękę i siłą wyciągnęła ze 

sklepu. 

- Coś nie tak? - zapytał pan Mietek. - Coś ona chyba dziwna jakaś? W tej Ameryce to 

tak wszyscy? 

- Wszyscy - przytaknęła Emma, usiłując się przecisnąć do wyjścia. 

Nagle jednak zmieniła zdanie i odśpiewała między regałami piosenkę. Bardzo dziwną, 

z jakąś zwariowaną choreografią, z pokazywaniem,  podskakiwaniem i  padaniem na kolana. 

Całą po angielsku oczywiście. 

- My tak w United States się bawiąc - powiedziała z najbardziej niepolskim akcentem, 

na jaki było ją stać, a potem wybiegła ze sklepu. A ja za nią, oczywiście. Prosto w ramiona 

pani Zawadzkiej. 

- Musicie  mi  chyba  sporo  wyjaśnić  -  powiedziała  lodowatym  głosem.  -  Idziemy  na 

herbatę. Do nas do domu. 

- A kółko chemiczne? - zapytała Zuzia z nadzieją. - Tam czeka połowa trzeciej klasy... 

- Rzeczywiście...  -  pani  Zawadzka jest  osobą pięć razy bardziej obowiązkową niż jej 

córka.  Ale  przecież  nawet  Zuzia  nie  zostawiłaby  dziesięciu  czekających  na  nią  osób,  żeby 

trochę się pokłócić ze swoją rodziną. - Idźcie więc do domu i czekajcie na mnie. Będę za dwie 

godziny.  I  chcę  usłyszeć  całą  prawdę.  Nie  opracowujcie  żadnej  strategii,  i  tak  nie  dam  się 

zwieść. Tylko prawda, umowa stoi? 

- Stoi - pokiwała głową wyraźnie wystraszona Zuzia. Pani Zawadzka pobiegła więc w 

stronę szkoły. Gdy zniknęła za rogiem, zza kiosku wyszła przerażona Julka. 

- Czy stało  się to,  co myślę, że się stało?  - zapytała, wprowadzona dokładnie w nasz 

plan. 

- Właśnie  tak  -  przytaknęłam.  -  Idź  lepiej  do  domu...  Same  jakoś  to  wytłumaczymy, 

ale  musimy  trochę  cię  pogrążyć.  Wiesz,  powiedzieć,  że  się  zakochałaś  i  w  ogóle...  Lepiej, 

żebyś tego nie słuchała. 

- A  może  ja  sama  powinnam  to  wyjaśnić?  -  Julka  wyraźnie  poczuwała  się  do 

odpowiedzialności. - W końcu to ja sprowadziłam na was nieszczęście... 

- Żadne nieszczęście, poradzimy sobie - machnęła ręką Zuzia, starając się udawać, że 

nie stało się absolutnie nic ważnego. - Ale lepiej bez ciebie... 

- Naprawdę  tak  chcecie?  -  Julka  nie  wiedziała,  co  robić.  -  Ja  bym  mogła  sama...  Ja 

mogłabym  opowiedzieć  o  płomiennej  sile  mojego  uczucia,  wyznać,  że  zmusiłam  was 

przemocą, żebyście mi pomogły odnaleźć mego zaginionego ukochanego, że zrobiłyście to po 

background image

to, by uratować moje usychające z tęsknoty biedne serce... 

- Same to  opowiemy  -  Emma włączyła się do kampanii na rzecz wygonienia Julki.  - 

Same opowiemy, a ty idź home, pakuj plecownik. 

- Plecak - poprawiła ją Julka. - Więc macie ten adres? Adres Władysława? To gdzieś 

blisko naszego hotelu? 

- Bardzo  blisko  -  powiedziałam  w  panice.  -  Pakuj  się,  Emma  ma  rację.  Jutro 

wyjeżdżamy. 

- Ale  macie  jego  adres?  -  upewniła  się  jeszcze  Julka.  Pokiwałyśmy  energicznie 

głowami, a ona wreszcie poszła w stronę przystanku. 

- Myślicie,  że  w  ogóle  wyjedziemy?  -  westchnęłam,  gdy  oddaliła  się  od  nas  na 

bezpieczną odległość. - Że pani Zawadzka nie zrobi afery? 

- Nie zrobi - powiedziała Zuzia, chociaż jej głos nie brzmiał zbyt pewnie. - Powiemy 

jej prawdę i zrozumie. 

- Myślisz,  że  nie  będzie  się  bała  nas  puścić  w  góry  bez  opieki,  kiedy  się  dowie,  że 

Julka zamierza tam się uganiać za starym żonatym facetem z dwójką dzieci? - byłam bardzo 

sceptyczna. 

- Po  pierwsze,  będziemy  mieć  opiekę,  właściciel  hotelu  to  znajomy  rodziców  Julki, 

obiecał  mieć nas na oku... A po drugie, to  przecież Julka nie będzie się za nikim  uganiać - 

Zuzia znowu była optymistką, którą tak lubiłyśmy. - Nie pozwolimy jej. Przecież taki mamy 

plan, prawda? Powiemy jej o tym, ile Romeo ma lat, i o żonie, i o dzieciach, ale dopiero w 

górach. Bo inaczej nie pojedzie. To chyba jasne, prawda? 

Jasne,  faktycznie.  Mamy  plan.  Przecież  to  całkiem  oczywiste...  Właśnie  taki,  jak 

powiedziała Zuzia. Jak mogłam na to nie wpaść?! 

background image

ROZDZIAŁ 5 

CZY JA ŚNIĘ? 

Czy ja śnię?! 

- To niemożliwe! 

- Kurczę, ale jazda! 

- Czad! 

Wykrzykiwałyśmy te zdania chyba przez dwie godziny. Bo to było jak sen. Jak bajka. 

Bo to było zbyt piękne, by było prawdziwe. Jeszcze dzień wcześniej siedziałyśmy w kuchni 

pani  Zawadzkiej  i,  wyłamując  palce,  nerwowo  przygryzając  usta,  opowiadałyśmy  jej  całą 

historię, całą idiotyczną intrygę, którą uknułyśmy, żeby zdobyć adres Władzia. 

- Musicie  powiedzieć  Julce  prawdę  -  mama  Zuzi  była  mniej  rozgniewana,  niż  się 

spodziewałyśmy. Chyba nawet trochę ją ubawił nagły awans na bogatą krewną z Ameryki. 

- Powiemy  jej  prawdę  -  Zuzka  podniosła  dwa  palce  w  górę,  jak  dobra  harcerka.  - 

Powiemy, ale jak dojedziemy w góry. Bo wiesz, mamo, przecież wiesz, ona nie pojedzie, jak 

się dowie teraz. A jak ona nie pojedzie, to my też... 

Pani  Zawadzka  zasępiła  się  na  moment,  a  ja  miałam  okropne  wrażenie,  że  zaraz 

powie: „I tak nigdzie nie pojedziecie, jesteście jeszcze dziećmi i nie możecie same mieszkać 

w hotelu”. Moi  rodzice  powtarzali to  zdanie przez dwa dni.  Przekonała  ich dopiero babcia. 

Moja  konserwatywna  babcia  hrabianka  uznała,  że  wyjazd  to  świetny  pomysł!  Że  ci 

właściciele,  znajomi  państwa  Ździebełków,  zaopiekują  się  nami,  a  my  „dowiemy  się,  jak 

smakuje samodzielność”. Moi rodzice dali się jakoś namówić na udzielenie nam tego, jak się 

wyrazili, kredytu zaufania. Ale czy pani Zawadzka podzieli ich zdanie? 

- A co na to twoja mama, Emmo? - zapytała. 

- Mama powie... mówi... że to my only chance na wakacje, na trip... 

- Jedyna  szansa  na  jakiś  wyjazd  -  podpowiedziała  Zuzia,  zapominając  chyba,  że  jej 

mama też zna angielski. I to zna bardzo dobrze! Kiedyś nawet miała zastępstwo u Tomka w 

klasie, kiedy Marta Mądra pojechała na szkolenie. 

- No  tak...  ale  ty,  Zuzanko,  mogłabyś  pojechać  do  babci...  -  pani  Zawadzka  nie  była 

przekonana. - Nie chciałabyś? 

- Chciałabym - westchnęła  Zuzka. - Ale może nie teraz. Może na jakiś weekend. Bo 

wiesz, w tym hotelu jest basen i kręgielnia, i chyba nawet kasyno... 

- Do  kasyna  to  was  raczej  nie  wpuszczą  -  roześmiała  się  pani  Zawadzka.  -  A  co  do 

background image

sportu, to wiesz, że musisz się oszczędzać. Jesteś osłabiona po tej diecie. No i masz przecież 

spotkanie z terapeutką, zapomniałaś? Nie możesz go opuścić! 

- Terapeutką  powiedziała,  że  w  czasie  ferii  wszyscy  jej  pacjenci  mają  wolne  od 

spotkań - Zuzia uśmiechnęła się szeroko. 

- Wszyscy? - jej mama chyba nie była przekonana. 

- No...  nie  wszyscy  -  przyznała  Zuzka.  -  Tylko,  jak  powiedziała  pani  psycholog, 

„lżejsze przypadki”. A ja jestem właśnie lżejszym przypadkiem. Pani psycholog twierdzi, że 

świetnie sobie radzę i robię postępy. 

Spojrzałam  na  nią  uważnie.  No  tak,  faktycznie,  jej  policzki  już  nie  były  tak 

przerażająco  zapadnięte  jak  kilka  tygodni  temu.  To  był  wyraźny  postęp.  Ale  czy  naprawdę 

można ją było  uznać za „lżejszy przypadek”? Z pomysłem, żeby zostać  modelką, nadawała 

się moim zdaniem do leczenia szpitalnego! 

- Nie mam sumienia ci zabraniać - powiedziała pani Zawadzka po chwili milczenia. - 

To faktycznie może być jedyna okazja w waszym życiu, żeby się popławić przez tydzień w 

luksusie. Jedźcie, dziewczynki. I bawcie się dobrze. 

- Dziękujemy! - Zuzia zawisła na szyi swojej mamy. 

- Dziękujemy - powiedziałyśmy, starając się dygnąć jak najpiękniej. 

- Ale pamiętajcie, że to poważny sprawdzian w waszym życiu - dodała pani Zawadzka 

bardzo poważnie. - Liczę, że będziecie mądre i rozsądne. Bo jeśli nie, to... 

- To całe wakacje przesiedzimy w domu! - roześmiała się Zuzka. - Umowa stoi! 

I  tym  sposobem  w  niedzielę  wstałyśmy,  kiedy  było  jeszcze  całkiem  ciemno. 

Samochód  taty  nie  chciał  oczywiście  zapalić,  przez  długą,  okropną  chwilę  myślałam,  że 

przyjaciółki  pojadą  beze  mnie.  Że  Bractwo  Zeta  będzie  przez  tydzień  bractwem 

trzyosobowym, jak na początku, we wrześniu, zanim do naszej klasy trafiła Emma. Tyle że 

tym  razem  to  nie  Emmy  będzie  brakowało,  lecz  mnie.  Będę  siedziała  w  zimnym 

samochodzie,  którego  silnik  pozostanie  głuchy  na  prośby  i  groźby...  a  autobus,  na  który 

mamy bilety, odjedzie w tym czasie w stronę luksusowego hotelu. 

- Zapal, do ciężkiej cholery! - krzyknął tata, waląc pięścią w kierownicę. 

Nie widziałam go tak zdenerwowanego od... sama nie pamiętałam, od kiedy. I byłam 

pod dużym wrażeniem. Nasz samochód chyba też, bo nagle zaburczał, zazgrzytał, zapiszczał 

przeraźliwie - i zapalił! Tak, jak chciał tata. I tak, jak chciałam ja, oczywiście. Zapiszczałam 

jak  samochód,  ale  znacznie  ciszej  i  bardziej  radośnie.  Miałam  jeszcze  szansę  zdążyć  na 

autobus! 

- Zdążyłaś w ostatniej chwili - powiedziała Zuzia, patrząc na mnie z wyrzutem. 

background image

- Samochód? - odgadła Emma. - Nie chciał się spalić? 

- Ani  się  spalić,  ani  zapalić  -  roześmiałam  się,  wsadzając  plecak  do  autobusowego 

bagażnika.  Ledwie  się  tam  zmieścił!  Ludzie  wieźli  wielkie  walizy,  narty,  deski 

snowboardowe...  A  ja  tylko  nieduży  plecak.  W  nim  trzy  ubrania  na  krzyż,  no  i  mojego 

pluszowego pieska Feliksa. Bez niego nigdzie bym nie pojechała! 

- Wy  też  macie  tyle  rzeczy,  co  ci  ludzie?  -  zapytałam  niepewnie.  Torby  czy  plecaki 

moich  przyjaciółek  tkwiły  już  gdzieś  w  czeluściach  bagażnika,  nie  mogłam  więc  domyślić 

się, czy mają miniaturowe woreczki czy wielkie paki. 

- Ja  mam  tylko  plecak,  nawet  mniejszy  od  twojego  -  uśmiechnęła  się  Zuzia.  -  Agata 

nie pożyczyła mi swojego, musiałam więc spakować stary, jeszcze z harcerskich czasów taty. 

- Twój tata był harcerzem? - zainteresowałam się. A potem pomyślałam, że to trochę 

w tej chwili nieistotne. 

Chciałam  przecież  dowiedzieć  się,  czy  moje  przyjaciółki  zabrały  pół  szafy  swoich 

ciuchów  i  czy  będę  przy  nich  wyglądać  jak  uboga  krewna.  Z  Zuzią,  zdaje  się,  byłam 

bezpieczna. 

- Ja już nie mogę nosić tamte ubrania z Anglia, wiecie, już są za krótcy  - westchnęła 

Emma. 

- Za krótkie - poprawiła już Julka. - Nie martw się, ja też mam ze sobą tylko trzy pary 

spodni i kilka swetrów. No i notebook, oczywiście. 

- Notebook? - wszystkie trzy spojrzałyśmy na nią zdumione. - A po co ci notebook w 

czasie ferii?! 

- Po  to  samo,  po  co  w  czasie  roku  szkolnego  -  powiedziała  nasza  poetka,  nic 

oczywiście nie wyjaśniając. 

Do pisania wierszy? Nie pisze ich już w jednym ze ślicznych zeszytów, choćby w tym 

z  okładką  w  chmurki,  który  dostała  ode  mnie  na  Gwiazdkę,  tylko  w  komputerze?  No  tak, 

może  to  i  lepiej...  Wiersze  nie  zginą,  można  będzie  je  wydrukować,  skopiować,  a  nawet 

poprawić, gdyby Julka chciała coś zmienić, pewnego dnia. Ale jednak jakoś mi to trochę do 

niej nie pasowało.  Uduchowione poetki powinny siedzieć na skałach, patrzeć w ponurą toń 

morza albo przynajmniej stać w oknie i wpatrywać się rozmarzone w rozgwieżdżone niebo... 

a nie pracować przy komputerze, jak jakieś sekretarki! 

Chciałam ją przycisnąć, zmusić, żeby powiedziała, dlaczego tak zdecydowała... Nawet 

jeśli  w  domu  pisze  na  komputerze,  to  przecież  nie  musi  go  taszczyć  z  sobą  w  góry.  To  w 

końcu tylko tydzień. Ile wierszy napisze przez ten czas? Trzy? Cztery? Czterdzieści? Nawet 

jeśli byłoby ich czterdzieści, to chyba lepiej poświęcić godzinę albo dwie na wpisanie ich po 

background image

powrocie do domu do komputera niż jechać na ferie z notebookiem! 

Nie  zdążyłam  jednak  wymyślić  pytania,  które  wymogłoby  na  niej  jakąś  precyzyjną 

odpowiedź. Nie zdążyłam w ogóle nic wymyślić, bo w tym momencie do autobusu podbiegło 

trzech zdyszanych chłopaków. Tomek, Krzysiek i Radek! Razem! 

- Chcieliśmy  was  pożegnać  -  wysapał  Tomek,  ledwie  łapiąc  oddech.  Bieg  o  kuli 

musiał go kosztować najwięcej wysiłku! Przytuliłam się więc do jego ciepłej, puchowej kurtki 

i przez moment pożałowałam, że zdecydowałam się na wyjazd w góry. Mogłabym przecież 

spędzić takie miłe ferie w mieście. Nie miałabym tu żadnych atrakcji, ale miałabym Tomka... 

Czy może być coś lepszego? 

Kątem  oka  zauważyłam,  że  Emma  i  Zuzia,  wtulone  w  swoich  chłopaków,  mają 

smutne  miny.  Zupełnie  jak  ja!  A  potem  zobaczyłam  Julkę.  Ona  to  dopiero  była  smutna! 

Dramatycznie smutna! Stała sama i patrzyła, jak się żegnamy... Jej jednej nikt nie przyszedł 

pożegnać. To było przeraźliwe, okropne, dobijające... Zrobiło mi się jej tak strasznie żal. 

- Wy  żegnacie  swoich  chłopaków,  a  ja  jadę  przywitać  się  z  moim  -  powiedziała 

szeptem, łapiąc mój wzrok i odgadując, oczywiście, moje myśli. 

Nie wiedziała tylko  tego, co wiedziałam  ja... co  wiedziałyśmy  wszystkie  trzy: że jej 

chłopak ma żonę i dzieci. I nigdy nie będzie jej chłopakiem. To było okropne!!! 

- Proszę  wsiadać!  -  zawołał  wesołym  głosem  kierowca,  odrywając  mnie  od  Tomka  i 

od ponurych rozważań. 

- Uważaj na siebie, nie chcę, żebyś teraz ty leżała połamana - Tomek puścił do mnie 

oko i uścisnął po raz ostatni. 

- Jestem  idiotką,  że  wyjeżdżam,  zamiast  zostać  z  tobą  -  westchnęłam,  wchodząc  na 

schodek autobusu. 

Tkwiłam  w  tym  ponurym  przekonaniu  przez  całą  drogę.  Nie  mogłam  uwierzyć,  że 

zdecydowałam się na ferie w górach, mając takiego chłopaka. Kto wie, co się stanie, kiedy 

mnie  nie  będzie  przez  cały  tydzień?  Może  Tomek  pozna  jakąś  dziewczynę?  W  końcu  pół 

naszej  szkoły  nie  wyjeżdża  nigdzie  na  ferie...  Chyba  nawet  większe  pół.  Znacznie  większe 

pół. W innych szkołach pewnie jest podobnie. Całe miasto pięknych, znudzonych dziewczyn. 

A  wśród  nich  samotny,  opuszczony  przeze  mnie  Tomek.  Na  pewno  podoba  się  niejednej. 

Dziewczyny  lubią  takich  dryblasów  z  aksamitnym  głosem  i  krzywą  grzywką.  Na  pewno 

któraś postanowi go zdobyć... a on nie będzie się nawet specjalnie opierał, bo przecież mnie 

nie ma... a co z oczu, to i z serca... 

Chciało mi się płakać. Ale i tak trzymałam się dzielniej niż Emma, która chyba przez 

godzinę  ryczała  jak  bóbr.  Zuzia  też  patrzyła  ponuro  w  okno  i  najwyraźniej  myślała  o  tym 

background image

samym,  co  ja.  Że  przez  tydzień  wszystko  może  się  zmienić,  że  Radek  może  znaleźć  sobie 

inną dziewczynę... Prawie mogłam zobaczyć jej myśli. 

Tylko Julka była promienna. Cieszyła się na spotkanie ze swoim Romeem. 

- W górach wszystko będzie łatwiejsze - mówiła roześmiana. - Już to sobie dokładnie 

zaplanowałam. Będę udawała, że wpadam na niego przypadkiem. Że po prostu jestem tu na 

feriach,  wszystkie  cztery  jesteśmy...  I  akurat  będziemy  sobie  spacerować  koło  jego  domu. 

Powiem do niego na przykład: „Czy przypadkiem nie pracuje pan w tym urokliwym sklepiku 

spożywczym na pięknym skwerku z niebieskimi ławkami?”. Ale nie powiedziałyście jeszcze, 

gdzie on mieszka. Czy to daleko od naszego hotelu? Więcej niż pięćdziesiąt kilometrów, jak 

myślicie? 

- Mniej.  To  niedaleko  -  odpowiedziała  Zuzia,  wzdychając.  -  Gdy  dojedziemy  do 

hotelu, to... 

Wiedziałam,  jak  ma  brzmieć  ciąg  dalszy  tego  zdania:  „to  powiemy  ci  całą  prawdę  i 

wtedy odległość nie będzie miała znaczenia”. Albo inaczej, krócej: „to powiemy ci prawdę, 

która cię załamie”. Ale to zdanie stanowczo nie powinno paść w autobusie! Julka na pewno 

zacznie płakać, może będzie chciała wysiąść, wracać do domu piechotą, co zajmie jej ze trzy 

tygodnie...  Nie,  zdecydowanie  musiałyśmy  poczekać  z  tą  informacją  do  chwili,  gdy 

wejdziemy do hotelu. 

Przerwałam więc Zuzi i dokończyłam zdanie za nią: 

- Kiedy dojedziemy do hotelu, to wyjmiemy mapę i sprawdzimy. 

- Ale od razu, jak tylko  wejdziemy do pokoju, zgoda? Od razu? - Julka wyraźnie nie 

zamierzała tracić czasu. 

- Od razu - obiecałam. 

Na szczęście nie musiałam jednak spełniać tej obietnicy, bo gdy tylko weszłyśmy do 

hotelu, Władzio Wątróbski i wszyscy inni mężczyźni świata wylecieli nam z głowy. Nawet 

Tomek jakoś nagle, na moment, przestał mnie kompletnie obchodzić. Stałam i nie wierzyłam 

własnym oczom. Mogłam powtarzać tylko jak moje przyjaciółki: 

- Czy ja śnię??? 

background image

ROZDZIAŁ 6 

BARDZO MIĘKKI DYWAN 

Nie wiem, jak to nazwać. Nie wiem, jak to opisać. 

- Masakra!  -  tyle  miała  do  powiedzenia  Zuzka.  No  tak,  masakra...  Tylko  taka  mało 

krwawa. To było niesamowite. Ten hotel... Oglądałam różne seriale, w których pokazywano 

różne hotele, oczywiście... Bardzo luksusowe hotele. W Stanach, w Wenezueli, w Brazylii, w 

Anglii... Ale w żadnym serialu nie widziałam czegoś takiego! Takiego miejsca! Ono było... 

- Tu jest za perfect... za dobrze... - Emma mówiła dokładnie to, o co chodziło mnie. 

- To miejsce jest zbyt doskonałe, by było prawdziwe - powiedziałam. A ona pokiwała 

energicznie głową. 

- Fajny  hotel  -  nawet  Julka  musiała  przyznać,  że  było  tam  niesamowicie.  A  przecież 

niejedno już widziała. 

- Widziałyście  kiedyś  taki  pokój,  to  znaczy...  takie  pokoje?  -  Zuzia  zdjęła  buty  i 

skarpetki i chodziła boso po mięciutkiej, zielonej wykładzinie. Zupełnie jakby była na łące. 

Bardzo dużej łące... 

- Dostałyśmy apartament rodzinny - wyjaśniła Julka głosem znawcy. - Dwa połączone 

pokoje, zwykle korzystają z nich rodziny z dziećmi, żeby mieć dzieci na oku. 

Z nami nie było jednak żadnych rodziców. Nikogo, kto mógłby „mieć nas na oku”. To 

był  apartament  tylko  dla  dzieci...To  jest:  tylko  dla  gimnazjalistek.  Dorosłym  wstęp 

wzbroniony! 

- Naprawdę  możemy  tu  mieszkać  przez  cały  tydzień?  To  nie  pomyłka?  - 

zaniepokoiłam się nagle. - Może nam należy się jakiś gorszy pokój, jakiś zwyczajny... 

- Ten  jest  zwyczajny,  w  tym  hotelu  pewnie  wszystkie  tak  wyglądają  -  Julka  była 

przejęta znacznie mniej niż my. Ale właściwie trudno się dziwić... 

- Kurczę, widziałyście łazienkę? - zawołała Zuzia zza ciężkich, jasnozielonych drzwi. 

Pobiegłyśmy do niej wszystkie trzy. Nawet Julka. I nawet Julka wydała z siebie pisk 

zachwytu. 

- Ta łazienka jest chyba bigger... większy od mojego mieszkanie! - rozemocjonowana 

Emma miała śliczne, okrągłe wypieki na policzkach. 

- A ta wanna jest... jest... - zabrakło mi słów. 

- A  ta  wanna  jest  z  hydromasażem  -  dokończyła  za  mnie  Julka,  znów  opanowana. 

Wzięła  na  siebie  rolę  naszej  przewodniczki  po  świecie  luksusu.  Jako  jedyna  miała  o  nim 

background image

jakiekolwiek pojęcie. - Jacuzzi, wiecie... 

- Wiemy - uśmiechnęła się Zuzia. - U ciebie w domu też chyba takie jest, prawda? 

- Prawda  -  usta  Julki  zacisnęły  się  w  wąską  kreseczkę  jak  zwykle,  kiedy 

wspominałyśmy coś o majątku jej rodziców. Coraz mniejszym, zdaje się... 

- Twoi rodzice chyba mieli jakieś kłopoty? - przypomniałam sobie. - Stać ich na nasz 

pobyt tutaj? 

- Przecież dostali go w prezencie - powiedziała Julka. - I nie stać ich na to, żeby tego 

prezentu  nie  przyjąć.  Właściciele  hotelu  są  ich  kontrahentami  od  lat,  mogliby  się  obrazić, 

wyrobić im złą opinię... Powiedzieć innym ludziom, że Ździebełkowie zadzierają nosa... Więc 

bardzo chcieli, żebym z wami tu przyjechała. Bo kontakt z właścicielami jest dla nich chyba 

strasznie ważny... 

- Jeśli to coś pomoże, to możemy tu przyjeżdżać co miesiąc - roześmiała się Zuzia. - I 

spędzać całe dnie w wannie, czyli w jacuzzi. Na ile ono jest osób? Dziesięć? 

- Sześć - Julka znów przybrała fachowy ton. - Zwykle jacuzzi w takich apartamentach 

są sześcioosobowe, to po prostu najpopularniejsza wielkość. 

Najpopularniejsza  wielkość?!  Byłam  kiedyś  z  rodzicami  w  dużym  centrum 

handlowym z samymi rzeczami przeznaczonymi do domu. Mama chciała kupić umywalkę do 

swojego  gabinetu...  Stoisko  z  umywalkami  było  niedaleko  stoiska  z  wannami,  bardzo 

niedaleko... Właściwie to było chyba to samo stoisko. Widziałam więc pewnie ze sto wanien, 

to był naprawdę wielki sklep. Niektóre też miały hydromasaż... Były bardzo duże... Ale żadna 

nie była nawet w połowie tak duża jak ta w naszej hotelowej łazience. A Julka mówi, że to 

najpopularniejsza wielkość?! 

- Tu jest drugi łazienka! - usłyszałyśmy nagle stłumiony głos Emmy. 

- Drugi? - pobiegłyśmy tam, skąd dochodził głos. 

- No oczywiście - Julka patrzyła na nas jak na dzieci. - Skoro są dwa pokoje, to muszą 

być przecież i dwie łazienki. 

Jasne... Jak mogłyśmy na to nie wpaść? 

- Ale  ta  jest  mniejsza,  bez  jacuzzi,  ze  zwykłym  prysznicem...  -  Zuzia  była  chyba 

troszkę  rozczarowana.  -  Chociaż  właściwie  po  co  nam  dwie  takie  wanny?  Wszystkie 

zmieścimy się w jednej. 

- No  to  chodźmy  -  powiedziałam.  -  Chodźmy  i  zobaczmy,  czy  faktycznie  się 

zmieścimy! 

Zdejmowałyśmy  ubrania  na  wyścigi,  biegnąc  do  tej  gigantycznej  wanny. 

Piszczałyśmy i krzyczałyśmy, jak zwariowane dzieciaki. I tak się czułyśmy. Nawet Julka. 

background image

- Byłam w takich hotelach... w lepszych hotelach... w najlepszych hotelach, wiele razy 

- mówiła, ściągając spodnie i sweter, i jednocześnie odkręcając wodę. - Ale zawsze nudziłam 

się  jak  mops.  Byłam  tylko  z  rodzicami  albo  z  rodzicami  i  ich  znajomymi...  Ale  z  wami  to 

zupełnie coś innego. To mogą być naprawdę świetne ferie. 

- Pewnie, że będą świetne - powiedziała Zuzia. - Najlepsze ferie świata. Ferie Bractwa 

Zeta! Będziemy się fantastycznie bawić, od świtu do nocy. 

- Będziemy - pokiwałam głową, wsadzając nogę do wanny. 

- Będziemy - uśmiechnęła się szeroko Emma. 

- No to co, włączamy bąbelki? - zapytała Julka. 

I nie czekając na naszą odpowiedź, włączyła bąbelki, czyli hydromasaż, czyli jacuzzi, 

czyli całą tę aparaturę, dzięki której woda zaczęła nagle bulgotać jak gejzer. 

Zanurzyłam się w niej niepewnie. Kto wie, może wanna jest zepsuta? Może te bąbelki 

są  niebezpieczne?  Może  kopnie  mnie  prąd?  Prąd  w  wodzie  to  bardzo  niebezpieczna  rzecz, 

widziałam kiedyś taki film w telewizji... Nagle jednak zapomniałam o telewizji i o prądzie... 

Zapomniałam  o  wszystkim.  Usiadłam,  zanurzając  się  coraz  głębiej  i  głębiej.  Aż  po  szyję. 

Bąbelki biegały mi po plecach, śmiesznie szczypały w ramiona. Zamknęłam oczy. 

- Jeśli  istnieje  raj,  to  chyba  jest  w  nim  właśnie  tak  jak  w  tej  wannie  -  powiedziała 

Zuzka, równie rozmarzona. Nawet nie zauważyłam, kiedy usiadła obok mnie! 

- Cudownie - westchnęła Emma. 

- Nie  pamiętam,  kiedy  ostatni  raz  siedziałam  w  jacuzzi  -  uśmiechnęła  się  Julka.  - 

Zawsze  wydawało  mi  się  to  beznadziejne.  Takie...  takie  bogate...  Nie  wiem,  jak  to 

powiedzieć. Takie jakieś... no wiecie... 

- Wydawało ci się, że to nie pasuje do romantycznych poetek? - roześmiałam się. 

A  Julka  pokiwała  głową  całkiem  już  mokrą  od  pryskających  na  wszystkie  strony 

bąbelków. I też się roześmiała. Bardzo, bardzo głośno. Chyba pierwszy raz widziałam ją aż 

tak wyluzowaną. I bardzo mi się podobała. Przeszkadzała mi tylko trochę myśl, że niedługo 

będziemy musiały popsuć jej świetny humor wiadomością o Władziu Wątróbskim. 

Nie  wiem,  ile  czasu  siedziałyśmy  w  tej  wannie.  Pół  godziny?  Godzinę?  Kiedy 

wyszłyśmy owinięte w wielkie, mięciutkie białe szlafroki, które znalazłyśmy w łazience, na 

dworze  było  już  całkiem  ciemno.  Zapaliłyśmy  wszystkie  światła,  zasłoniłyśmy  dokładnie 

okna, a potem... 

- Ale fajne łóżko! - zawołała Zuzka, wskakując na wielki materac w metalowej ramie. 

Naprawdę  wielki.  Chyba  tak  jak  jacuzzi,  przeznaczony  dla  co  najmniej  sześciu  osób. 

Mogłybyśmy spać na nim we cztery, nawet się nie dotykając. A w naszym apartamencie były 

background image

cztery takie łóżka! Wszystkie ogromne, wszystkie miękkie i takie strasznie... 

- Ono jest strasznie sprężyste! Jak trampolina! - Zuzka skakała jak piłeczka. 

Biały szlafrok, o wiele na nią za duży, plątał się wokół jej stóp. Pasek rozwiązał się i 

zsunął,  oplatając  jej  łydkę.  Bałam  się,  że  zaraz  się  przewróci.  Ale  ona  chyba  wcale  nie 

zwracała na to uwagi. Skakała, jakby od tego zależało jej życie. Jakby miała wygrać ogromnie 

ważny zakład, jeśli tylko będzie skakać dostatecznie długo. 

- Co  tak  na  mnie  patrzycie?  -  czarnowłosa  piłeczka,  nieco  wychudzona  po  akcji 

„Błyskawiczna dieta - cud”, przestała na moment podskakiwać rytmicznie i spojrzała na nas z 

wyrzutem. - Wiecie, jakie to fajne? Wskakujcie do mnie! Nie wiadomo, czy kiedyś będziemy 

miały jeszcze takie świetne łóżko tylko dla siebie! Trzeba to wykorzystać! No już, chodźcie! 

Będziemy tak skakać każdego dnia. 

Emma z wahaniem podwinęła szlafrok i postawiła nogę na łóżku, tuż obok Zuzi. 

Ja i Julka poszłyśmy w jej ślady. W końcu Zuzka naprawdę miała rację: skoro już tu 

jesteśmy,  musimy  to  wykorzystać  jak  najlepiej.  Każdą  chwilę  pławienia  się  w  luksusie. 

Żadnego  siedzenia  w  fotelu  i  czytania  książki,  żadnych  zwyczajnych  spacerów...  Nasycimy 

się dobrobytem tak, żeby nam starczyło do końca życia. Nie zmarnujemy ani minuty! 

- Myślicie,  że  sprężyny  wytrzymają?  -  roześmiała  się  Julka,  podskakując  najwyżej  z 

nas  wszystkich.  -  Zresztą,  co  to  ma  za  znaczenie?  Jak  się  zepsują,  to  przeniesiemy  się  na 

drugie łóżko. 

- A potem na trzecie! - perlisty śmiech Zuzi zagłuszyła salwa śmiechu Emmy. 

- I na czwarte! - dopowiedziałam równie roześmiana i szczęśliwa. 

- A  potem  zmusimy  recepcjonistkę,  żeby  nas  przeniosła  do  innego  pokoju  -  Julka 

najwyraźniej była w szampańskim nastroju. - Sterroryzujemy ją, przykładając jej długopis do 

pleców i udając, że to pistolet. Będzie nam musiała dać najlepszy pokój w tym hotelu! 

- Mówiłaś, że wszystkie są najlepsze? - zdziwiłam się. - Czyli takie jak ten... 

Julka nie zdążyła nic odpowiedzieć. W tym momencie rozległo się bowiem energiczne 

stukanie do drzwi. 

W ułamku sekundy zastygłyśmy w bezruchu. Zuzia stała z rękami wyciągniętymi do 

góry.  Starała  się,  podskakując,  za  każdym  razem  dotknąć  sufitu.  Emma  była  lekko  zgięta, 

chyba  akurat  miała  odbić  się  z  pięt,  wysoko  w  górę.  Ja  usiłowałam  złapać  zsuwający  się  z 

moich  ramion  szlafrok, a  Julka  klęczała, zanosząc  się  śmiechem.  To  znaczy:  teraz  już  tylko 

klęczała. Śmiech zamarł jej na ustach. 

- Pewnie  ludzie  z  dołu  -  szepnęłam,  mając  nadzieję,  że  mojego  głosu  nie  słychać  po 

drugiej stronie drzwi. - Mieszkają pod nami i tynk sypie im się na głowę od naszego skakania. 

background image

Przyjaciółki  pokiwały  głowami.  To  było  jedyne  wytłumaczenie.  Dobijali  się  do  nas, 

bo  mieli  dosyć  tego  hałasu.  A  w  takim  razie  miałyśmy  tylko  jedno  wyjście:  musiałyśmy 

udawać, że nas tu nie ma. Nie poruszać się. Nie oddychać. I mieć nadzieję, że w końcu sobie 

pójdą.  W  końcu  lepiej  jest  spać  w  ślicznym,  luksusowym  pokoju,  nawet  jeśli  jest  w  nim 

trochę głośno, niż na hotelowym korytarzu, pod drzwiami pokoju, w którym nikogo nie ma... 

Bo przecież nas tu nie ma! I oni po prostu muszą w to uwierzyć! 

- Otwieram  -  powiedziała  Zuzia,  opuszczając  ręce  i  schodząc  z  łóżka.  -  Jakoś  im  to 

wyjaśnimy, przeprosimy i w ogóle... 

- Ale po co? - nie rozumiałam. 

- Bo  jak  tego  nie  zrobimy,  to  pójdą  na  skargę  do  recepcji,  recepcjonistka  powie 

szefowi, a szef zadzwoni do rodziców Julki, w końcu jest ich znajomym. I jutro będziemy z 

powrotem w domu. Nawet nie zobaczymy basenu i kręgielni. 

Zuzia miała rację, oczywiście. Trzeba było przeprosić, wyjaśnić, obiecać poprawę. Nie 

miałam tylko pojęcia, jak to zrobić. 

Nie  zdążyłam  się  jednak  zastanowić.  Żadna  z  nas  nie  zdążyła.  Zuzka  podciągnęła 

opadający  szlafrok,  za  duży  na  nią  chyba  o  pięć  numerów,  i  zdecydowanym  ruchem 

otworzyła drzwi. 

- Dzień  dobry  -  na  korytarzu  stał  mężczyzna  w  garniturze.  To  chyba  jednak  nie  był 

zwyczajny  garnitur...  Marynarka  była  jakaś  dziwna,  nigdy  takiej  nie  widziałam.  Ci  ludzie 

mieszkający pod nami musieli być strasznie ekscentryczni! 

- Dzień dobry - odpowiedziałyśmy mu grzecznie zgodnym chórem. 

- Pan  dyrektor  serdecznie  przeprasza,  że  przywita  panie  osobiście  dopiero  jutro,  i 

przekazuje mały poczęstunek powitalny. Jeśli miałyby panie jakieś życzenia, proszę dzwonić 

do  recepcji.  Wszystko  oczywiście  na  koszt  firmy.  Pan  dyrektor  prosi  serdecznie,  żeby  się 

panie  nie  krępowały  i  korzystały  z  wszystkich  atrakcji.  Wszystkie  restauracje  stoją  dla  pań 

otworem.  Ufam,  że  zechcą  panie  niebawem  zejść  na  kolację.  Może  z  przewodnikiem 

chciałyby panie obejrzeć hotel? Jeśli tak, to zapraszam serdecznie, jestem do pań dyspozycji. 

- Dziękujemy  serdecznie  -  wyjątkowo  tym  razem  to  Julka  pierwsza  odzyskała  zimną 

krew i dostroiła się do „serdecznego” tonu rozmowy. 

- A więc mają panie ochotę przejść się ze mną i zobaczyć, co mamy do zaoferowania? 

- mężczyzna stał wciąż lekko pochylony, jakby chciał nam pokazać, że naprawdę jest gotów 

spełnić wszystkie nasze życzenia. 

- Oczywiście  -  roześmiała  się  Zuzia.  -  Chodźmy!  Niech  nam  pan  pokaże,  gdzie  jest 

basen! 

background image

- Z największą przyjemnością - mężczyzna otworzył nam szeroko drzwi, kłaniając się 

nisko. 

A  ja  dopiero  na  schodach  zdałam  sobie  sprawę  z  dwóch  rzeczy:  po  pierwsze,  nie 

wzięłyśmy  z  sobą  klucza.  Zatrzasnęłyśmy  pokój,  odcinając  sobie  drogę  powrotu!  To  było 

okropne! Ale nie tak straszne, jak druga rzecz, która przyszła mi do głowy, kiedy postawiłam 

stopę  na  pierwszym  z  szerokich,  wyłożonych  aksamitnym  dywanem  schodów:  moja  stopa 

była  bosa.  Wszystkie  byłyśmy  bose!  I  miałyśmy  na  sobie  tylko  białe,  o  wiele  za  duże 

szlafroki! 

background image

ROZDZIAŁ 7 

WYJŚCIE... CZYLI WYJŚCIE 

Naprawdę myślałaś, że mogłabym nie wziąć klucza? - Zuzia postukała się kciukiem w 

czoło,  kiedy  już  wróciłyśmy  do  pokoju.  -  Ja  przecież  NIGDY  nie  zapominam  o  takich 

rzeczach! 

- W  tym  hotelu  można  zapomnieć  nie  tylko  o  kluczach,  ale  o  wielu  znacznie 

ważniejszych sprawach - westchnęłam rozmarzona, rzucając się na łóżko. - Tu jest cudownie. 

Chyba wrócę do domu cała w siniakach. 

- W siniakach? Takich sinych? - Emma chyba nie zrozumiała, o co mi chodzi. 

- W siniakach - przytaknęłam. - Bo będę musiała się cały czas mocno szczypać, żeby 

się upewnić, że to mi się nie śni. Że jestem naprawdę w takim bajecznym miejscu. 

- Szczypać?  -  moje  wyjaśnienie  chyba  niewiele  jej  pomogło.  Emma  wciąż  nie  znała 

wielu idiomów. A to chyba był idiom? Tak mi się przynajmniej wydawało... 

- To jest taki idiom - Julka zajęła się wyjaśnianiem związku między szczypaniem się 

w rękę a pewnością, że to, co widzę, to jawa, a nie sen. 

- Musimy  się  ładnie  ubrać  na  tę  kolację  -  powiedziała  Zuzia,  przyprawiając  nas  o 

dreszcz przerażenia. 

- Ależ ze mnie idiotka - syknęłam, zrywając się z mięciutkiego łóżka i zaglądając do 

mojego plecaka, opartego o ścianę. Na wierzchu leżał  piesek  Feliks, spoglądający  na mnie, 

jak  zwykle,  czarnym  okiem  spod  naderwanego  ucha.  A  pod  nim...  zielony  sweter...  czarny 

sweter... czarne dżinsy... Świetny wybór! Idealne ciuchy na kolację w najbardziej eleganckim 

hotelu świata. 

- Widziałyście, jak byli ubrani ludzie w restauracji? - Zuzia zrozumiała to samo co ja i 

była  tak  samo  załamana.  -  Pewna  kobieta  miała  suknię  do  ziemi!  Wszyscy  faceci  w 

krawatach! A my co, pójdziemy w porozciąganych swetrach? Kurczę, wybrałyśmy się jak do 

schroniska młodzieżowego, jak na wycieczkę klasową! 

- Nie  myślaliśmy,  że  tu  będzie  tak...  tak...  no,  że  będzie  aż  tak  -  Emma  też  była 

przerażona. - Julka, dlaczego ty nic nie mówiłeś, żeby się ubrać? 

- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że powinnyśmy wyglądać jak damy!? - dołączyłam 

do  Emmy  w  tym  zdenerwowaniu.  Gdyby  Julka  nas  uprzedziła,  jakie  rzeczy  powinnyśmy 

zabrać,  wszystko  byłoby  inaczej.  Wprawdzie  i  tak  nie  mam  takich  rzeczy,  które  mogłabym 

założyć, żeby wyglądać jak ci ludzie w restauracji, ale mogłabym się chociaż postarać, może 

background image

namówiłabym mamę, żeby coś mi kupiła... albo babcię... Babcia czasami ma jakieś pieniądze 

schowane na czarną godzinę... A to przecież była czarna godzina! Właśnie wybiła! Najpierw 

przeszłyśmy się po całym hotelu boso, w białych szlafrokach, jak kretynki, a teraz pójdziemy 

w  dżinsach  i  swetrach  do  eleganckiej  restauracji.  Czy  mogło  nas  spotkać  większe 

upokorzenie? 

- Julka, co ty masz w plecaku? - głos Zuzki brzmiał bardzo, bardzo podejrzliwie. - Ty 

przecież wiedziałaś, jak tu będzie... Nie mów, że nie zabrałaś eleganckich ciuchów, i tak ci 

nie uwierzę! 

- Jasne, że nie zabrałam  -  roześmiała się Julka, siadając w szlafroku na podłodze, na 

tej  mięciutkiej,  zielonej  wykładzinie,  i  wyciągając  z  plecaka  jedną  parę  dżinsów,  potem 

drugą... 

- Nie wiedziałaś, że to TAKI hotel? - nie rozumiałam. - Nie wiedziałaś, że zrobimy z 

siebie idiotki? 

- Wiedziałam dokładnie, jaki to hotel, rodzice byli tu kilka razy - Julka wydawała się 

naprawdę rozbawiona naszymi problemami. - Ale wiecie, to jest hotel w górach... I chodzenie 

w wieczorowych sukniach świadczy tu po prostu o zaściankowości i nowobogackości. Jest w 

ogóle takie słowo: „nowobogackość”? Chyba nie, chyba raczej „nowobogactwo”... Ale brzmi 

gorzej...  Nieważne,  sprawdzę  potem  w  słowniku  w  komputerze.  Najważniejsze,  że  ludzie 

naprawdę  wyrobieni  przyjeżdżają  w  góry  ubrani  na  luzie.  Modne  swetry,  dżinsy  dobrej 

jakości,  to  się  powinno  tutaj  nosić.  Elegancki  luz  na  poziomie,  a  nie  jakieś  pokazy  mody! 

Więc to te panie w sukniach balowych mają problem, a nie my. 

- My nie mamy modnych swetrów i dżinsów dobrej jakości - jęknęła Zuzia. - Mamy 

zwyczajne,  powycierane  spodnie.  I  stare  swetry.  Jeden  odziedziczyłam  po  mamie,  drugi  po 

Agacie, a trzeci, w małe myszki, dostałam od... 

- Niech  zgadnę!  Od  dziadków?  -  roześmiałam  się,  mimo  że  nie  było  mi  wcale  do 

śmiechu. Moje ciuchy też nie przypominały w niczym „eleganckiego luzu na poziomie”. Ani 

trochę... 

- Już nic nie zmienimy - powiedziała Emma bardzo poprawnie i bardzo smutno. - Nie 

kupimy teraz nowej ubrani. 

- Masz rację - uśmiechnęła się Zuzia- Mamy trzy wyjścia z tej sytuacji. Pierwsze to 

iść spać bez jedzenia. Chyba nam się niezbyt podoba? 

- Wykluczone,  obiecałyśmy  twojej  mamie,  że  będziemy  cię  pilnować  i  zmuszać  do 

jedzenia - powiedziałam. - I zamierzamy dotrzymać słowa. 

- Nie  musicie  mnie  pilnować,  jestem  strasznie  głodna,  naprawdę  -  Zuzia  nareszcie 

background image

wstała  i  zaczęła  wyjmować  z  plecaka  ubrania.  -  A  więc  wyjście  pierwsze  odpada.  Wyjście 

drugie to wyjście. 

Wyjście  to  wyjście?  Chyba  nie  zrozumiałam  zbyt  dobrze,  o  co  jej  chodziło.  Na 

szczęście Emma przeżywała akurat chwilę geniuszu. 

- Wyjście z hoteli na obiad? Nie tu w restauracja tylko gdzieś poza hotelą? 

- No właśnie - pokiwała głową Zuzka. - Pizzeria albo coś... Tylko nie wiem, czy tu jest 

jakieś centrum... Podobno ten hotel zapewnia swoim gościom idealną ciszę i spokój z dala od 

cywilizacji. 

- Siedem kilometrów do najbliższej wioski - podpowiedziała ponuro Julka, podnosząc 

z  szafki,  na  której  stał  telefon,  ulotkę.  Pewnie  prospekt  z  informacjami  o  naszej  hoteli...  o 

naszym hotelu! Gramatyka Emmy bywała zaraźliwa! 

- A  więc  wyjście  drugie,  czyli  wyjście,  też  odpada  -  powiedziałam.  -  A  jakie  jest 

trzecie? 

- Iść  na  dół  i  się  nie  przejmować.  Nosić  nasze  stare  swetry  tak,  jakby  były  ostatnim 

krzykiem  mody.  Jeść  pyszności  w  tej  różowej  restauracji  w  stylu  włoskim  albo  w  tamtej 

francuskiej, przy zejściu na basen. Albo... była jeszcze trzecia, ten facet nam pokazywał... Co 

to  było?  Kuchnia  europejska?  A  meksykańska?  Przysięgłabym,  że  mówił  coś  o  pikantnych 

meksykańskich daniach... Ale chyba nie słuchałam go dostatecznie uważnie. 

- Czwarte wyjście! - uświadomiłam sobie nagle i poderwałam się z łóżka. - Ten facet, 

który nas oprowadzał po hotelu... On przecież przyszedł tu z poczęstunkiem! Ten wózeczek... 

Podbiegłam do drzwi, obok których stał śliczny  srebrny  wózeczek przykryty jeszcze 

śliczniejszą i jeszcze bardziej srebrzystą kopułką. Podniosłam kopułkę, a pod nią... 

- Super! - jęknęły moje przyjaciółki. 

- Super! - jęknęłam też, nie dowierzając własnym oczom. 

Pod kopułką był tort. Chyba czekoladowy. A na nim biały napis „Witamy w naszym 

hotelu.  Dobrej  zabawy!”.  Obok  leżały  owoce,  które  widziałam  pierwszy  raz  w  życiu.  Na 

półmisku siedziały wśród truskawek czekoladowe łabędzie. 

- Truskawki? O tej porze roku? - Zuzia była jak zwykle praktyczna do bólu. - Z tego 

co wiem, truskawki rzadko owocują pod śniegiem... 

- Pewnie  hiszpańskie,  szklarniowe,  kompletnie  bez  smaku  -  wzruszyła  ramionami 

Julka i podniosła za skrzydło najmniejszego łabędzia. 

- No to nie musimy już nigdzie iść, zjemy to wszystko i w zupełności nam wystarczy - 

uśmiechnęłam się uspokojona. 

Kciuk Zuzi znowu pukał w jej czoło. 

background image

- Nie  jadłyśmy  nic  od  rana  -  powiedziała  nasza  nieoceniona  druhna  zastępowa.  - 

Chcesz  zamiast  obiadu  i  kolacji  zjeść  tort?  Gdy  na  dole  ludzie  rozkoszują  się  homarami, 

ostrygami, ośmiornicami... 

- Chcesz jeść ośmiornice?! - z dwojga złego tort i truskawki bez smaku wydawały mi 

się znacznie atrakcyjniejsze. 

- Nie chcę, tak sobie powiedziałam - Zuzia wyjęła z plecaka sweter w myszki i zaczęła 

zdejmować  szlafrok.  -  Chodzi  o  to,  że  na  dole  jest  mnóstwo  żarcia.  Pysznego  żarcia. 

Byłybyśmy idiotkami, gdybyśmy z tego nie skorzystały. A że będziemy dziwnie wyglądać w 

naszych ciuchach? Co z tego? Chodząc boso i w szlafrokach, na pewno wyglądałyśmy dużo 

dziwniej! 

- W  takich  hotelach  wszyscy  chodzą  w  szlafrokach,  w  końcu  to  hotel  spa  - 

powiedziała  Julka,  zatykając  nas  tym  słowem  zupełnie.  A  potem  spojrzała  na  Zuzię  i 

szepnęła, przerażona: - Ależ ty jesteś chuda! 

Faktycznie,  była  chuda.  Niesamowicie  chuda.  Nie  tylko  chudsza  niż  ta  Zuzia,  którą 

pamiętałyśmy  z  września  i  października,  ale  też  chudsza  niż  my  wszystkie...  Obojczyki 

sterczały,  podobnie  żebra  -  można  je  było  policzyć.  Byłam  zdruzgotana.  Nie  zauważyłam 

tego,  kiedy  rozbierałyśmy  się  przed  WF  -  em,  nie  zauważyłam  nawet  dzisiaj,  kiedy 

wchodziłyśmy  do  wanny.  Dopiero  teraz,  gdy  stała  tak  spokojnie...  Ona  chyba  naprawdę  w 

pewnym  momencie  po  prostu  przestała  jeść.  W  dodatku  biegała  na  aerobik  i  siłownię, 

ćwiczyła w domu... Nie mieściło mi się w głowie, że zrobiła coś takiego, by zostać modelką. 

Każdy, ale nie Zuzka! 

- Będziecie  się  tak  gapić,  czy  pójdziemy  w  końcu  na  kolację?  -  obiekt  naszego 

zainteresowania  był  wyraźnie  zdenerwowany.  -  Przedstawienie  skończone,  zamykamy 

teatrzyk - naciągnęła sweter przez głowę, zakrywając wystające obojczyki i płaski jak deska 

brzuch. - No, ubierajcie się, bo nam zamkną restaurację! 

- Którą?  -  tym  razem  to  ja  myślałam  trzeźwo  jak...  jak  Zuzia.  -  Wybrałyśmy  już,  do 

której restauracji idziemy na naszą pierwszą hotelową kolację? 

- Zdecydujemy na doła... na dole - uśmiechnęła się Emma. 

- Będziemy improwizować - zgodziła się Julka. 

A potem wszystkie szybko przeczesałyśmy włosy i wyszłyśmy z pokoju. 

background image

ROZDZIAŁ 8 

JAK ROZMASOWAĆ FASOLĘ? 

Dziś mamy dzień kuchni międzynarodowej. Ośmielam się rekomendować szanownym 

paniom carpaccio, musakę lub rogan Josh... a z kuchni południowoamerykańskiej, quesadille 

z fasolą i świeżutkim guacamole oraz chili eon carne, dziś wyjątkowo aromatyczne. 

- Dla mnie coś bez mięsa - Julka przerwała kelnerowi starającemu się ze wszech sił. 

Miałam  nadzieję,  że  nasza  przyjaciółka,  obyta  z  luksusowymi  hotelami,  powie  coś 

mądrzejszego.  Da  nam  jakąś  wskazówkę,  podpowie,  jak  poruszać  się  w  tym  gąszczu 

dziwacznych nazw. A ona po prostu chciała „cos bez mięsa”! 

- W  takim  razie  sugerowałbym  quesadille  lub  pyszny  suflet  rokforowy  z  sosem  z 

gorgonzoli... 

- Poproszę quesa... quesalidię - zdecydowała Julka. 

- Quesadille, oczywiście - kelner zgiął się w głębokim ukłonie. - Znakomity wybór. A 

dla pań? 

- Dla  mnie  może  te  karpaty  -  powiedziałam.  To  była  jedyna  nazwa,  którą 

zapamiętałam.  Trochę  się  bałam,  że  karpaty  okażą  się  ciastem...  Ciocia  Iza  piecze  pyszne 

ciasto z kremem, które ma podobną nazwę. Chyba karpatka? 

- Karpaty?  -  kelner  wyglądał,  jakby  miał  się  Zakrztusił  -  Pani  sugeruje,  że  mówiłem 

coś o Karpatach? 

- Na samym początku, wymienił je pan jako pierwsze danie - podpowiedziała Zuzia. 

- Pierwsze... ach, carpaccio, oczywiście! Ależ ze mnie dureń! - kelner chyba uznał to, 

co  powiedziałam,  za  świetny  dowcip,  bo  wyglądał,  jakby  trochę  się  dusił.  Był  cały 

czerwony... 

- Dla mnie to samo - natychmiast zdecydowała Zuzia. 

- I dla mnie - zgodziła się Emma. 

Chyba żadna nie chciała ryzykować wymawiania kolejnej nazwy z listy wymienionej 

przez kelnera. Nie sposób było je zapamiętać! 

Szybko okazało  się, że  nie do zapamiętania były  tylko  nazwy, bo resztę, czyli same 

potrawy, na pewno zapamiętamy do końca życia. I to, niestety, wcale nie jako najpyszniejsze 

dania świata. 

- Co to jest? - zapytała zduszonym szeptem Zuzia, kiedy kelner postawił na stole trzy 

wielkie talerze pełne czegoś, co wyglądało zupełnie jak... 

background image

- Surowe  mięso!  -  zakryłam  dłonią  usta,  po  części  dlatego,  że  nie  chciałam,  żeby 

usłyszano mnie przy sąsiednich stolikach, a trochę... nawet bardziej niż trochę z tego powodu, 

że nie chciałam zwymiotować na śliczny czerwony obrus. A właśnie w tej chwili strasznie się 

na to zanosiło. 

- To  obrzydliwe  -  Emma  z  kolei  zakryła  oczy,  chyba  też  usiłując  jakimś  sposobem 

powstrzymać mdłości. 

- Nie jedzcie tego, podzielę się z wami moimi naleśnikami, to naprawdę duża porcja - 

Julka  najwyraźniej  miała  więcej  szczęścia.  To  coś  bez  mięsa,  o  dziwnej  nazwie,  faktycznie 

wyglądało jak zwyczajne naleśniki z gęstym, zielonym sosem. Ciekawe, swoją drogą, z czego 

zrobiono sos? A może lepiej tego nie wiedzieć? Ale chyba nie mógł być z żadnej egzotycznej 

ryby  ani  ośmiornicy,  w  końcu  to  też  jest  mięso,  a  ona  wyraźnie  powiedziała,  że  mięsa  nie 

chce... Więc najwyżej z egzotycznej rośliny. Ale z jakiej? Z kaktusa? Kolor miała ta papka 

mocno kaktusowy... 

- Co to jest?! - Julka nagle zrobiła się bardziej czerwona niż kelner, kiedy zamawiałam 

Karpaty, i z trudem łapała oddech. 

- Ten  sos  od  razu  wydawał  mi  się  podejrzany  -  powiedziałam,  podając  jej  szklankę 

wody mineralnej i mając nieprzyjemne wrażenie, że cała restauracja wpatruje się łapczywie w 

nasz stolik. 

- To nie sos... - Julka powoli dochodziła do siebie po wypiciu duszkiem całej wody. - 

To to coś w środku... Co to jest? 

Rozgrzebała widelcem zawartość naleśnika. 

- Fasola - orzekłyśmy stanowczo. - Czerwona fasola. Chyba z jakimiś przyprawami... 

- Nie  da  się  tego  zjeść  -  powiedziała  Zuzia,  próbując  odrobinkę,  na  samym  końcu 

łyżeczki, i od razu różowiejąc na twarzy. - A więc znowu jesteśmy bez obiadu... Cztery porcje 

do wyrzucenia. Chodźmy stąd. 

- Ale im będzie smutni... - westchnęła Emma. 

- Będą  smutni,  masz  rację  -  natychmiast  zrozumiałam,  co  ma  na  myśli.  -  Zostawimy 

cztery nieruszone porcje... to znaczy, trzy nieruszone i jedną trochę rozgrzebaną... Zobaczą, 

że nic nie zjadłyśmy, domyśla się, że nam nie smakowało, powiedzą szefowi kuchni, on temu 

dyrektorowi...  Wszyscy  będą  się  denerwować...  To  może  się  odbić  na  kontaktach  państwa 

Ździebełków  z  właścicielem  hotelu.  A  przecież  miałyśmy  zrobić  wszystko,  żeby  były  jak 

najlepsze! 

- To  co,  próbujemy  to  jeść?  -  Zuzia  patrzyła  z  obrzydzeniem  na  cienkie  płatki 

czerwonego, surowego  mięsa, ułożone na fioletowym  talerzu, wśród liści  sałaty.  - Ja chyba 

background image

nie dam rady... 

- Ja też nie - pokręciłam głową, czując, że znowu zaczynam mieć mdłości. 

- Ja też nie - Emma zamknęła oczy i dodatkowo zakryła je dłonią, jakby chciała mieć 

pewność, że nie zobaczy ani kawałka tego mięsa. 

- Ja odmawiam kontaktu z tymi naleśnikami - Julka zdecydowanym ruchem odsunęła 

od  siebie  talerz.  -  One  mają  chyba  farsz  z  pieprzu  z  niewielkim  dodatkiem  fasoli.  Nie  dam 

rady. 

- No to co zrobimy? - chciało mi się płakać. Przecież nie mogłyśmy zrobić przykrości 

dyrektorowi hotelu i rodzicom Julki! To mogło im zburzyć karierę! Musiało być jakieś inne 

wyjście! A swoją drogą, kto by pomyślał, że jeszcze pół godziny temu naszym największym 

problemem było to, czy wypada zejść na kolację w swetrach! 

- Może jakoś to... jakoś tak no... rozmasujemy? - zaproponowała Emma. 

A ja, w błysku jasnowidzenia, zrozumiałam, o co jej chodzi. 

- Rozpaćkamy, rozprowadzimy po talerzu, sprawimy, że będzie wyglądało, jakbyśmy 

trochę zjadły. Że będzie wyglądało na... 

- Na danie używane - dokończyła rozpromieniona Zuzia. - Świetny pomysł, naprawdę. 

No  to  już,  szybko,  do  roboty.  Ta,  która  sprawi,  że  jej  porcja  będzie  sprawiać  wrażenie 

najbardziej rozmasowanej... to jest nadjedzonej, dostanie na górze dodatkową porcję tortu! 

Wspomnienie  słodyczy,  które  czekały  na  nas  w  pokoju,  sprawiło,  że  zrobiło  mi  się 

jeszcze  bardziej  niedobrze.  Byłam  przeraźliwie  głodna,  nie  jadłam  nic  od  rana...  a  to,  co 

jadłam rano, to była malutka kanapka i wielki batonik pochłonięte w autokarze. Trochę mało. 

Chciałam zjeść jakiś normalny obiad czy raczej kolację. Jakieś pierogi albo pizzę... A zamiast 

tego musiałam grzebać widelcem w surowym mięsie i rozrywać je na kawałki. 

- To wygląda, jakby tego jedzenia na naszych talerzach było coraz więcej, a nie coraz 

mniej - westchnęła Julka chyba po dziesięciu minutach wytężonej pracy. 

Miała rację, niestety. Cienkie płatki mięsa, rozpaćkane na milion kawałków, rozrosły 

się  do  monstrualnych  rozmiarów.  Dosłownie  wysypywały  się  z  talerza.  Naleśniki  Julki 

przejawiały  podobne  właściwości.  Co  za  koszmar!  Dlaczego  to  jedzenie  nie  chce  się  jakoś 

ścisnąć i zniknąć, chociaż troszkę?! 

- Może  przykryjemy  je  serwetkami  i  nikt  nie  zauważy?  -  nadzieja  w  głosie  Zuzi  nie 

była zbyt duża. 

Spróbowałyśmy, mimo wszystko. W końcu i tak nie miałyśmy innego pomysłu. 

- Teraz  to  wyglądają  jak...  jak  góry  -  powiedziała  Emma  z  rezygnacją.  -  Chyba 

niedobrze. 

background image

- Bardzo  niedobrze  -  pokiwałam  głową.  Serwetki  sprawiły,  że  porcje  były  jeszcze 

większe niż poprzednio. I zrobiły się jakieś podejrzane. 

- Żaden  kelner  nie  oprze  się  pokusie,  żeby  tam  nie  zajrzeć  i  nie  zobaczyć,  co 

ukryłyśmy pod serwetkami - Julka powiedziała dokładnie to, co myślałam. 

- Słuchajcie... - Zuzia miała chyba jeszcze jakiś pomysł. - Pamiętacie, co się robiło w 

przedszkolu? Nie wiem, czy u was, ale u mnie, gdy było jakieś okropne jedzenie, chowaliśmy 

je do kieszeni i wyrzucaliśmy potem w łazience. Okropne to było, kieszenie były całe upać-

kane...  Ale  chyba  nie  mamy  innego  wyjścia.  Upierzemy  jakoś  spodnie  w  pokoju.  Świeże 

plamy dobrze się spierają... Co wy na to? 

Myśl  o  wepchnięciu  sobie  do  kieszeni  moich  przyciasnych  dżinsów  ogromnej  ilości 

surowego mięsa wcale mnie nie zachwycała, ale chyba faktycznie był to jedyny pomysł, jaki 

mogłyśmy zrealizować.  Zwłaszcza że właśnie  podszedł  do nas kelner i  spytał, kłaniając się 

nisko i spoglądając podejrzliwie na nasze talerze: 

- Czy  smakują  paniom  nasze  specjały?  Może  podać  coś  jeszcze?  Jeśli  mógłbym 

zasugerować... 

- Dziękujemy, pyszne, na razie nie potrzebujemy niczego więcej - Julka przywołała na 

twarz swój prześliczny, niewinny, bardzo uduchowiony uśmiech. 

Kelner odszedł, patrząc na nas przez ramię. Poczekałyśmy, aż wejdzie na zaplecze, po 

czym przystąpiłyśmy do akcji pod tytułem „Znikające mięso”. Starałam się nie myśleć o tym, 

jak będą wyglądały moje spodnie... i tak było mi dostatecznie niedobrze. 

- Myślicie, że możemy iść do jeszcze jednej restauracji? - Zuzia wyszła z łazienki jako 

pierwsza.  Obciągnęła  sweter  w  myszki,  by  zakryć  plamy  przy  kieszeniach  dżinsów,  i 

rozglądała  się  bezradnie  po  holu.  -  Jestem  coraz  bardziej  głodna...  ale  pewnie  każą  nam 

zapłacić. 

- Zwrot  „wszystko  w  cenie”  oznacza,  że  możemy  robić,  co  zechcemy  -  powiedziała 

Julka. - Jeść choćby siedem kolacji i osiem śniadań dziennie, jeśli mamy ochotę. Tylko jak tu 

wybrać coś normalnego? Te wszystkie nazwy... 

- Myślałam,  że  ty  się  na  tym  nieco  znasz  -  westchnęłam,  starając  się,  żeby  w  moim 

głosie nie było słychać wyrzutu. 

- Zawsze jadłam to, co zamówili rodzice, pilnując tylko, żeby było bez mięsa - Julka 

czuła się chyba winna nawet bez moich wyrzutów. - Ale wiecie co... mam pomysł. .. chyba 

mam, tylko muszę to sprawdzić... wracamy do pokoju! 

- A  kolacja?  -  Emma  wyraźnie  nie  zamierzała  rezygnować  z  posiłku.  -  Ja  muszę  coś 

zdajać... zjadać... nawet chleba bez masła, ale muszę. 

background image

- Zjesz  -  obiecała  jej  Julka.  -  Wszystkie  zjemy.  I  tym  razem  nie  będzie  to  surowe 

mięcho ani fasola wymieszana z pieprzem w stosunku jeden do jednego. Ale musimy wrócić 

do pokoju! 

Wrócić po to, żeby coś zjeść? Wejść na drugie piętro, choć restauracje są na parterze? 

Chyba  jej  nie  rozumiałam.  ..  Ale  nie  o  zrozumienie  tu  chodziło,  lecz  o  to,  byśmy  mogły 

wypełnić żołądki czymś lepszym niż to okropne carpaccio. 

background image

ROZDZIAŁ 9 

SKORO TO NIE WIERSZ... 

Genialna!  Jesteś  genialna!  -  Zuzia  uśmiechnęła  się  do  Julki  promiennie  znad 

ogromnego talerza makaronu z sosem pomidorowym. 

- W takich hotelach przecież zawsze można zamawiać jedzenie do pokoju, nie wiem, 

jak  mogłam  od  razu  na  to  nie  wpaść!  A  żeby  zamówić,  trzeba  mieć  menu,  wystarczyło 

otworzyć szufladę szafki nocnej... A tam menu wszystkich restauracji! Z dokładnym opisem 

każdej potrawy! Trzeba po prostu czytać menu, zamiast wysłuchiwać rekomendacji kelnera! - 

nasza poetka wyrzucała z siebie potoki stów, siedząc elegancko po drugiej stronie niedużego 

stolika i wyglądając jak prawdziwa dama. 

Tak  naprawdę  wszystkie  wyglądałyśmy  teraz  jak  damy.  Stoliczek  w  okamgnieniu 

rozłożyło  dwóch kelnerów i  przykryło  pięknym  grubym  obrusem...  a potem  znalazły się na 

nim porcelanowe talerze, kryształowe kieliszki, mnóstwo sztućców i serwetek... A na małym 

wózeczku,  tuż  obok  krzesła  Zuzki,  stały  napoje,  sałatki,  oliwki...  Chyba  oliwki?  Zielone, 

podane w miseczce? Chyba jednak nie, oliwki przecież kiedyś jadłam i były dużo większe... 

- Szanowne  panie,  życzę  wam  udanego  posiłku  -  powiedziała  Zuzia,  robiąc  minę 

królowej angielskiej. Jeżeli królowa w ogóle potrafi robić takie fajne miny... 

- My  pani  też,  hrabino  -  roześmiała  się  Julka,  rozkładając  serwetkę  i  kładąc  ją  na 

kolanach. 

No jasne, tak właśnie robią kulturalni ludzie w restauracji! My co prawda nie byłyśmy 

w restauracji... W restauracji zresztą wcale nie zachowałyśmy się jak kulturalni ludzie... Ale 

teraz mogłyśmy to choć trochę nadrobić. 

- Szanowne  panie,  to  wino  jest  doprawdy  wyborne  -  wczułam  się  w  konwencję, 

wznosząc toast pięknym kieliszkiem wypełnionym coca - colą. 

- Tak, ten bukiet, absolutnie niezrównany - powiedziała Julka rozmarzona. 

- Bukiet? - Emma uniosła brwi. 

Tym razem to nie była kwestia języka. Ja i Zuzka też nie rozumiałyśmy, o co chodzi 

Julce.  Jaki  bukiet?  Kwiatki,  którymi  udekorowano  wózeczek  z  napojami  i  sałatkami?  To 

nawet nie był bukiecik, ledwie kilka kwiatuszków... 

- Bukiet wina, wiecie... - Julka nie wyglądała zbyt pewnie. - Tak się mówi... Sama nie 

wiem, chyba chodzi o zapach, aromat, coś takiego... Tak ludzie mówią... dorośli ludzie... 

- A więc niezrównany bukiet! - napełniłam kieliszek kolejną porcją coli. - Wznieśmy 

background image

toast za nasz uroczy wypoczynek! 

- Zaczynasz mówić jak Julka, chyba wino uderzyło ci do głowy - roześmiała się Zuzia. 

A ja przez chwilę miałam absurdalne wrażenie, że cola w kieliszku faktycznie pachnie 

ciemnym, mocnym czerwonym winem. I że kręci mi się od niej w głowie. Tej nocy wszystko 

było możliwe... 

- Wyborowy hamburger! - Emma też chyba chciała wpasować się w elegancki klimat 

naszej rozmowy. Ale trochę jej nie wyszło. 

- Wyborny  hamburger  -  poprawiłam  ją  szybko.  -  Wyborowa  to  jest  wódka,  a 

hamburger pyszny, czyli wyborny. 

- Wyborny więc - zgodziła się Emma, połykając kolejny kęs. - Ależ byłam głodna! 

- Moje drogie panie, czy nie uważacie, że spaghetti to bardzo niewygodny makaron? - 

roześmiała  się  Zuzka,  rezygnując  nagle  z  dobrych  manier,  odkładając  sztućce  i  wciągając 

kluski wargami prosto z talerza. - Kurczę, nigdy się nie nauczę tego nabierać na widelec! Nie 

nadaję  się  nie  tylko  do  eleganckiej  restauracji,  ale  nawet  do  włoskiej  knajpy,  gdzie  prości 

ludzie jedzą makaron. 

- Możesz  zamówić  następnym  razem  rurki  albo  świderki,  albo  kokardki...  - 

powiedziałam bez przekonania. - Choć chyba nie tutaj. W menu jest tylko spaghetti. 

- Zwrócimy  na  to  uwagę  właścicielom  hotelu  -  postanowiła  Julka.  -  To  koszmarne 

niedopatrzenie,  wielu  ludzi  nie  potrafi  jeść  porządnie  takich  długich  klusek...  powinni  mieć 

jakiś wybór. Zapiszemy to na kartce i im powiemy. Powinni się o tym dowiedzieć, prawda? 

- I jeszcze o tym, żeby kelnerzy podawali najpierw menu, a dopiero potem opowiadali 

o tym, co polecają! - dodałam. 

- I  o  poręczy  przy  schodach,  jest  jakaś  taka...  -  Zuzia  chyba  miała  jakiś  problem,  z 

którym nie umiała sobie poradzić. - No wiecie, nie jest taka, jaka być powinna. 

- Nie rozumiem - Julka podniosła głowę znad kartki i popatrzyła na nią uważnie. - Za 

wysoka? Za niska? Wyślizgana i przez to niebezpieczna? Mów dokładnie! 

Do czego to doszło: niekonkretna, uduchowiona, unosząca się dwa metry nad ziemią 

dziewczyna  z  anielskimi  skrzydłami  schowanymi  pod  swetrem  napomina  w  taki  sposób 

najbardziej konkretną i  praktyczną osobę na świecie! Kazać być  Zuzi  bardziej konkretną to 

trochę jak kazać wodzie być bardziej mokrą. Ale tym razem nasza druhna zastępowa chyba 

faktycznie miała jakieś problemy z wyartykułowaniem, o co jej chodzi. 

- Ta  poręcz  jest  jakaś  taka...  no  wiecie...  pokręcona...  i  ma  niepotrzebnie  te  kąty 

proste... - Zuzka zrobiła się cała czerwona jak burak. 

- O co ci  chodzi? - wsparłam  Julkę w nawoływaniu  o jakiekolwiek konkrety.  - Masz 

background image

chyba coś szczególnego na myśli... 

- Mam na myśli to, że nie można po tej poręczy zjeżdżać w dół! - wydusiła z siebie w 

końcu Zuzia. - A ja uwielbiam zjeżdżać po poręczy. Wy nie? 

- Nigdy  nie  próbowałam  -  przyznałam,  myśląc  jednocześnie,  że  mogłoby  to  być 

całkiem miłe. 

- Chciałabyś to robić... zjeżdżać z poręczy w hotelu? W tym hotelu? - Emma patrzyła 

na Zuzkę z niedowierzaniem. - Nie byłabyś, no wiesz, trochę głupia? 

- Czy  nie  byłoby  mi  głupio?  -  roześmiała  się  Zuzia.  -  Nie.  W  takim  hotelu  byłoby 

właśnie najfajniej. Na szerokich schodach. Zawsze marzyłam o czymś takim. W moim bloku 

jest beznadziejna poręcz, że nie ma nawet mowy o zjeżdżaniu, u dziadków jeszcze gorzej... 

Myślałam, że tu będę mogła jeździć całymi nocami. Gdy tylko wszyscy goście pójdą spać... 

Wyobraziłam  to  sobie.  I  pomyślałam,  że  to  nawet  nieźle,  że  poręcz  hotelowa  jest 

bezsensownie  pogięta  i  ma  okropne  kąty  proste  dyskwalifikujące  ją  jako  miejsce  uciech. 

Gdyby była taka, jak w marzeniach Zuzi, mogłybyśmy chyba bardzo szybko wyprowadzić się 

z tego hotelu... I to wcale nie na własną prośbę... 

- Chciałam  jeszcze  dzisiaj  koniecznie  iść  na  basen,  ale  chyba  nie  dam  rady  -  Zuzia 

leżała na łóżku i trzymała się za brzuch. - Dawno się tak nie najadłam. Strasznie dawno... 

- Pewnie gdzieś w październiku - popatrzyłam na nią spod oka i przewróciłam się na 

bok,  żeby  nie  uciskać  żołądka.  -  Ta  dokładka  tortu  była  zupełnie,  ale  to  zupełnie 

niepotrzebna... 

- Może nam ominie? - jęknęła Emma. - Wiecie, za godzina albo dwie będziemy czuły 

się lepsze i pójdziemy na basen... 

- Będziemy  czuły  się  lepiej?  -  sapnęłam.  -  Mam  nadzieję,  bo  gorzej  już  się  nie  da. 

Strasznie bym chciała iść na basen, chociaż na chwilę. 

- Może zamówimy sobie herbatę do pokoju? - zaproponowała Julka. - Mocna herbata 

przyspiesza trawienie, tak przynajmniej twierdzi moja mama. 

- Twoja  mama  parzy  herbatę  z  maczanymi  w  sosie  waniliowym  pancerzykami 

chitynowymi jakichś okropnych żuków - przypomniałam jej. - A tu mogą nie mieć takiej w 

menu. Ale możemy zadzwonić i zapytać, oczywiście. 

- Nie  nabijaj  się  ze  mnie  -  poprosiła  Julka,  a  mnie  zrobiło  się  głupio.  Stanowczo 

powinnam się ugryźć w język, zamiast robić przykrość przyjaciółce! 

- Sorry  -  przeczołgałam  się  przez  całe  łóżko  i  mocno  ją  przytuliłam.  -  Z  herbatą  to 

świetny pomysł, zaraz zadzwonię i zamówię cztery kubki... to znaczy filiżanki. 

- A  nie  możemy  się  napić  tej,  która  jest  w  pokoju?  -  zapytała  zdumiona  Zuzka.  - 

background image

Przecież  mamy  tu  czajnik  bezprzewodowy  i  chyba  z  dziesięć  gatunków  herbaty.  I  śliczne 

filiżanki z cienkiej porcelany. Nie podobają wam się? 

Jak  mogłyśmy  tego  nie  zauważyć?!  Czajnik  stał  na  szafce  przy  samych  drzwiach, 

filiżanki  tuż  obok...  Kto  wie,  jakie  jeszcze  niespodzianki  czekają  na  nas  w  hotelu?  I  czego 

jeszcze nie zauważyłyśmy? 

- Idziemy na basen? - Zuzia faktycznie po godzinie poczuła się znacznie lepiej. - O tej 

porze chyba nie ma tam zbyt wielu ludzi? 

- Chodźmy - wstałam, niepewna, czy to już właściwa pora. Mój brzuch wciąż jeszcze 

był pełny. Ale pewnie niedługo zamkną basen... Nie jest chyba czynny całą noc? 

- Chodźmy - zgodziła się Emma. 

- Idźcie  same,  ja  posiedzę  trochę  przy  komputerze  i  niedługo  do  was  przyjdę  - 

powiedziała Julka. 

Przy komputerze?! Czy ona żartowała? Jechała taki kawał drogi, żeby teraz stukać w 

klawiaturę, podczas gdy my będziemy się wygłupiać i chlapać wodą? 

- Napisz szybko ten wiersz, poczekamy na ciebie - Zuzia wróciła na łóżko. 

- Napisz - zgodziłam się i położyłam obok niej. 

- Ale ja nie piszę wiersza... to znaczy, teraz nie chcę pisać wiersza... - Julka wyraźnie 

się zarumieniła. 

- To co zamierzasz pisać? - nie rozumiałam. - Coś większego? 

- Powieść! - odgadła Emma. - Piszesz powieść, tak? Skoro nie wiersz... 

- Nie...  to  znaczy...  to  mogłaby  być  powieść,  w  przyszłości,  ale  teraz  to  nie  jest  tak 

naprawdę powieść... - Julka była już cała czerwona i mówiła coraz ciszej i ciszej, jak zwykle, 

kiedy się wstydziła. - To taki bardziej, no... taki pamiętnik... wiecie... 

- Piszesz  blog?  -  zapytała  Zuzka,  nasz  ulubiony,  niezastąpiony  sędzia  śledczy.  -  No 

jasne, masz blog! I nic nam nie powiedziałaś? Jak mogłaś? 

- No,  bo  tam...  tam  jest  dużo  o  was  -  głos  Julki  był  już  niemal  niesłyszalny,  a  twarz 

wyglądała  jak  wóz  strażacki.  Choć  ta  czerwień  była  ciemniejsza  od  strażackiej,  raczej  w 

odcieniu purpury... 

- I  co,  piszesz  o  nas  same  złe  rzeczy?  -  zrobiło  mi  się  przykro.  -  Udajesz  naszą 

przyjaciółkę, a tam, tak naprawdę, wyznajesz, że nas nie znosisz, naśmiewasz się z nas i w 

ogóle... Tak? 

- Co ty? - Julka odzyskała nagle zdolność głośnego mówienia. - Jak bym mogła pisać 

o  was  złe  rzeczy?  Piszę  same  dobre,  przecież  jesteśmy  przyjaciółkami,  bratnimi  duszami, 

przecież  nie  mogłabym  nic  knuć  przeciw  wam,  serce  by  mi  pękło  na  samą  myśl  o  czymś 

background image

takim. Jesteśmy przecież Sekretnym Siostrzanym Bractwem Zeta! 

- I obiecałyśmy sobie, że nie będziemy miały przed sobą tajemnic - przypomniała jej 

Zuzka bardzo surowym tonem. - A ty tę obietnicę złamałaś. Powiedz przynajmniej, dlaczego. 

Skoro nie piszesz o nas nic złego... 

- No, boja... no wiecie... - twarz Julki znowu robiła się buraczana. - Bo ja tam piszę o 

Władziu.  Dużo  o  Władziu.  A  mam  wrażenie,  że  wy  go  nie  lubicie.  I  że  nie  chciałybyście 

czytać  o  moich  marzeniach.  Że  wydawałyby  się  wam  bardzo  głupie.  Jesteście  kochane,  że 

pomagacie  mi  się  z  nim  spotkać,  zdobyłyście  jego  adres  i  w  ogóle...  Ale  gdybyście 

przeczytały moje wiersze, gdybyście się dowiedziały, o czym myślę, to mogłybyście... 

- Mogłybyśmy pomyśleć, że ci odbiło? - dokończyła za nią Zuzia. - Kurczę, przecież 

my to wiemy od dawna! Więc już włącz komputer i pokaż ten blog. Postaramy się nie śmiać z 

wyznań miłości do Władzia Wątróbskiego. 

- To może być trudne - wtrąciłam, znowu zapominając, że miałam w takich sytuacjach 

gryźć się mocno w mój niewyparzony, długi jęzor. 

- Masz rację - Zuzia na szczęście stanęła po mojej stronie. - Możemy nie wytrzymać... 

Ale przynajmniej postaramy się nie śmiać bardzo głośno! Włączaj już ten notebook! Przecież 

wiesz, że ci nie darujemy! 

- Wiem - pokiwała głową Julka. Jej głos znowu stał się niemal niesłyszalny. 

background image

ROZDZIAŁ 10 

ŻABA TO ŻMIJA 

Oczywiście  natychmiast  zapomniałyśmy  o  basenie.  Siedziałyśmy  we  trzy  przy 

komputerze i czytałyśmy blog Julki z wypiekami na twarzy. Autorka powiedziała po pięciu 

minutach: 

- Nie mogę na to patrzeć... na wasze reakcje... za bardzo się denerwuję. 

Po czym wyszła do drugiego pokoju pisać wiersze. Nie zamknęła jednak drzwi, więc 

nie  mogłyśmy  rozmawiać  zbyt  swobodnie.  Mogłyśmy  jedynie  komentować  to,  co  pisała  o 

szkole, o nas, o rodzicach i ich problemach... Nie wiedziałyśmy nawet, że z pralniami jest aż 

tak źle, że Ździebełkowie co miesiąc musieli jedną zamykać... Przeczytałyśmy też nareszcie 

całą  smutną  historię  domniemanej  adopcji,  wiedziałyśmy  już,  dlaczego  Julka  przez  kilka 

okropnych  dni  myślała,  że  nie  jest  dzieckiem  swoich  rodziców,  i  co  oznaczało  zdjęcie 

czarnookiej  Ewuni  w  szufladzie  pani  Ździebełko...  Oczywiście  to  wszystko  było  bardzo, 

bardzo interesujące, w normalnej sytuacji mogłybyśmy gadać o tym do rana. W dodatku Julka 

naprawdę świetnie pisała i cudownie się to czytało. Jak najlepszą powieść. Tak, w normalnej 

sytuacji mogłybyśmy siedzieć i rozmawiać o tym wszystkim przez dziesięć godzin. 

Teraz  jednak  sytuacja  nie  była  normalna.  I  tak  naprawdę  liczyła  się  tylko  jedna 

sprawa:  Władzio.  No,  a  o  tej  sprawie  właśnie  nie  mogłyśmy  zamienić  ani  słowa.  Bo  Julka 

przecież nadal nie wiedziała o jego żonie i dzieciach. A im więcej czytałyśmy o jej miłości, o 

nadziejach  i  planach,  tym  bardziej  nie  mogłyśmy  sobie  wyobrazić,  jak  jej  to  powiemy. 

Sytuacja z każdą chwilą robiła się coraz trudniejsza. 

Trzeba jej powiedzieć! - napisała Zuzka na kartce leżącej obok komputera. 

Ja i Emma pokiwałyśmy energicznie głowami. 

Tylko  jak?  -  napisałam  ja.  -  Ona  się  załamie.  Czytałyście  przecież,  że  ona  się  zabije, 

jeśli on ją odrzuci. 

Może to tylko takie gadanie? - literki Zuzi były dziwnie nierówne. 

- Co tak cicho siedzicie? Co tam wyczytałyście? - w drzwiach do pokoju stanęła Julka. 

Nerwowo zmięłam kartkę i wrzuciłam pod stolik. A potem wkopałam ją jeszcze dalej, 

pod samą ścianę, żeby przypadkiem Julce nie przyszło do głowy podnieść papierek. Kto wie, 

może będzie chciała zadbać przed snem o porządek w naszym apartamencie? 

- Przeczytałyście już wszystko? - autorka błoga patrzyła na nas bardzo podejrzliwie. - 

Nagle umilkłyście. O co chodzi? O Władzia? 

background image

- Twoja miłość do niego zwaliła nas z nóg - Zuzia usiłowała obrócić wszystko w żart. 

- Cóż można powiedzieć, gdy jest się świadkiem takiego pięknego uczucia? Po prostu nagle 

zabrakło nam słów... 

Julka chyba nie uwierzyła w to wyjaśnienie. Odepchnęła nas od komputera i zaczęła z 

zapamiętaniem walić w klawiaturę. 

- Co robisz? - zapytałam. 

- No jak to co? Bloguję! Nic nie pisałam od wczoraj, a mój blog ma wiernych fanów... 

Gdy  za  długo  nic  nie  piszę,  to  się  denerwują,  przysyłają  maile  ponaglające...  Taki  blog  to 

jednak  straszny  obowiązek.  Muszę  więc  napisać  chociaż  kilka  słów  o  naszym  wyjeździe,  o 

pierwszym dniu w hotelu. Żeby się o mnie nie martwili... 

- Pisz, fani czekają - mruknęłam z przekąsem. 

Z dwojga złego, wolałam jednak, żeby myślała o swoich fanach niż o Władziu. 

Nie mam pojęcia, o której Julka skończyła pisanie. Na pewno nie trwało to kwadrans... 

Ani dwa, ani trzy... Zrobiła sobie co prawda krótką przerwę, żeby posiedzieć z nami w jacuzzi 

i powspominać przygody w restauracji. Ale po pięciu minutach wyszła, mówiąc: 

- Generalnie to ja wolę prysznic... Jest taki orzeźwiający. A ja potrzebuję orzeźwienia, 

żeby pisać dalej. 

I ruszyła, owinięta szlafrokiem, do drugiej łazienki. 

Nareszcie zostałyśmy same! Nareszcie mogłyśmy, zanurzone po szyje w bulgoczącej 

wodzie, porozmawiać o Władziu! 

- Kurczę,  ona  naprawdę  go  kocha  -  westchnęła  Zuzia.  -  Świata  poza  nim  nie  widzi. 

Ten blog... widziałyście  same: w ostatnich dniach nie pisze już o niczym innym.  Nawet  nie 

zanotowała afery w sklepie, awantury z moją mamą. Zupełnie jej to nie obeszło. A przecież 

mogłyśmy przez to mieć szlaban i w ogóle nie wyjechać w góry. 

- Coś  tam  jednak  napisała  na  ten  temat  -  zaprotestowałam.  -  Jeśli  dobrze  pamiętam, 

całe długie zdanie: „Dziewczyny są kochane, zdobyły dla mnie adres i telefon Władzia”. A 

potem cały akapit na temat tego, że już niedługo się z nim spotka i jak bardzo na to czeka, jak 

strasznie się cieszy i jakie to będzie cudowne doświadczenie... Rety, jak my jej to powiemy? 

- O co chodzi? - nie zauważyłyśmy nawet, kiedy Julka weszła z powrotem do łazienki. 

- Brałaś już prysznic? Tak szybka? - zdziwiła się Emma. 

- Nie doszłam do prysznica - Julka była blada jak ściana. 

Dopiero po kilku sekundach zauważyłam, że trzyma w ręku kartkę, którą wkopałam 

pod  stół.  Przeszedł  mnie  dreszcz.  Nie  mogłam  sobie  przypomnieć,  co  tam  dokładnie 

napisałyśmy.  Pisałyśmy  o  Władziu  Wątróbskim,  to  jasne...  Ale  co  dokładnie???  Czego 

background image

dowiedziała się z tej kartki, a czego mogła się tylko domyślać?! Sytuacja wyglądała kiepsko... 

Musiałyśmy  powiedzieć  jej  prawdę  teraz,  zaraz,  siedząc  w  wannie.  Przynajmniej  część 

prawdy. 

- O co chodzi? - powtórzyła Julka lodowatym tonem. - Co przede mną ukrywacie? 

- A co tam przeczytałaś? - zapytała Zuzia, siląc się na wesołość. 

- Że  trzeba  mi  powiedzieć  -  głos  Julki  zaczął  się  zmieniać  w  świszczący  szept.  Była 

naprawdę  zdenerwowana!  A  to  przecież  dopiero  początek...  Za  chwilę  zacznie  mieć 

prawdziwe powody do zdenerwowania. I co wtedy? 

- No,  chciałyśmy  ci  powiedzieć,  że  my...  -  usiłowałam  szybko  wymyślić  coś 

prawdopodobnego. - Że wybieramy się jutro na spacer w góry i... i chciałyśmy, żebyś... 

- To bez sensu - przerwała moje wysiłki Zuzka. - Przecież miałyśmy nigdy nie kłamać, 

prawda? Powiemy ci prawdę. Tylko, kurczę, to nie będzie miła prawda. 

- Chodzi  o  Władzia,  tak?  -  Julka  wspięła  się  na  wyżyny  dedukcji.  -  Tylko  nie 

zaprzeczajcie,  przecież  na  tej  kartce  jest  napisane  wyraźnie:  Ona  się  załamie.  Czytałyście 

przecież,  że  ona  się  zabije,  jeśli  on  ją  odrzuci.  Żaba,  to  chyba  twój  charakter  pisma? 

Napisałaś, że Władzio mnie odrzuci. Skąd ci to przyszło do głowy? Wiesz coś więcej niż ja? 

Powiedz! 

- Wiem - przytaknęłam, spuszczając głowę. 

A Julka nagle zaczęła płakać. I to jak! Nigdy nie widziałam jej aż tak zapłakanej! Cała 

się trzęsła, szlochała, ręka zsunęła jej się z framugi drzwi, o którą się opierała, a ona nawet 

tego nie zauważyła. 

Nie  byłam  pewna,  czy  nie  powinnyśmy  wyjść  z  wanny  i  porozmawiać  z  nią  w 

normalniej szych warunkach. Siedząc na podłodze albo na łóżku, albo na krzesłach. O takich 

rzeczach  nie  powinno  się  chyba  rozmawiać  w  taki  sposób:  my  we  trzy  w  wielkiej, 

bulgoczącej wannie, a Julka zapłakana, pięć kroków od nas, oparta o drzwi. 

- Wskakuj do wanny - Zuzia znów pomyślała o tym samym co ja. Tylko zrobiła z tych 

myśli zupełnie przeciwny użytek. - Te bąbelki podobno mają właściwości relaksujące, a nie 

ma wątpliwości, że tobie bardzo się to przyda. 

- Pewnie, że się przyda - chlipnęła Julka i zsunęła szlafrok z ramion, a potem usiadła 

obok mnie. No to mów, Żaba, o co ci chodziło z tym, że Władzio mnie odrzuci. Skąd ci to 

przyszło do głowy? 

- No, bo... - nie wiedziałam, jak to wyjaśnić. I w ogóle dlaczego niby to ja miałam jej 

to  wyjaśniać?  Przecież  wszystkie  trzy  wiedziałyśmy  dokładnie,  co  się  stało.  Ja  tylko 

napisałam na kartce kilka stów! 

background image

- Czy jest tak, jak myślę? - zapytała Julka, patrząc mi w oczy jakimś takim okropnym, 

lodowatym i jednocześnie świdrującym spojrzeniem. 

Poczułam ulgę! A więc domyśliła się sama! Nie trzeba będzie już nic tłumaczyć! 

- Jest tak, jak myślisz - powiedziałam, uśmiechając się szeroko. 

A  Julka  na  to...  a  Julka...  Julka  po  prostu  uderzyła  mnie  w  twarz.  Mokrą  dłonią. 

Bardzo  mocno.  A  potem  oczywiście  wybiegła  z  tej  wanny  i,  nie  wycierając  się,  ociekając 

wodą, rzuciła się w stronę pokoju. 

- Julka! - wrzasnęła Zuzia do drzwi. - Julka, wracaj! Ty chyba... 

- Ona się zdenerwowała - usiłowałam jakoś ją usprawiedliwić, mimo że po policzkach 

ciekły mi łzy. 

- Bez  względu  na  okoliczności  nie  ma  usprawiedliwienia  dla  takiego  zachowania, 

człowiek powinien zawsze umieć nad sobą panować - powiedziała Zuzka, po czym zamilkła. 

I  siedziałyśmy  tak  sobie  w  kompletnym  milczeniu.  Całkiem  nas  zatkało.  Piekł  mnie 

policzek...  i  to  nie  tylko  ten  uderzony,  ale  i  jakiś  policzek  w  środku,  w  sercu.  To  brzmiało 

głupio,  wiem  -  ale  naprawdę  tak  to  było.  Miałam  policzek  w  samym  środku  i  on  piekł  jak 

szalony.  Nie mogłam  zrozumieć, dlaczego Julka to  zrobiła. Przecież to Władzio miał  żonę i 

dzieci, a nie ja! Powinna uderzyć jego! 

- Chyba  coś  nie  tak...  ona  chyba  źle  rozumie,  co  się  stało  -  powiedziała  Emma 

niepewnie. 

- Jakaś  paranoja,  kompletnie  nie  pojmuję  jej  zachowania  -  Zuzia  pokręciła  mokrą 

głową  i  zamyśliła  się  na  chwilę.  A  potem  powróciła  do  nas  w  swojej  ulubionej  roli: 

dociekliwego  sędziego  śledczego.  -  Jak  to  było?  Powtórzmy  sobie  dokładnie:  Julka  od 

początku  rozmawiała  tylko  z  Żabą...  Uznała,  że  ona  wie  więcej  niż  my  dwie...  Ciekawe 

czemu? A, no tak, bo to Żaba napisała te słowa na kartce... Więc Julka zwracała się cały czas 

do Żaby. A potem zapytała „Czy jest tak, jak myślę?”, a Żaba przytaknęła. 

- I dostałam za to w twarz - przypomniałam jej i sobie. Chociaż sobie właściwie chyba 

nie musiałam. Twarz wciąż piekła, nie pozwalając zapomnieć, co się stało... 

- Ten policzek był bez sensu - zgodziła się Zuzia. - Przecież to nie twoja wina. Julka 

nie  powinna  tak  zareagować  na  wiadomość,  że  Władzio  ma  żonę.  Nie  było  powodu,  żeby 

złościć się na ciebie. A skoro tak, to ona musiała pomyśleć coś innego... 

- Tylko co? - zastanowiła się Emma. 

A Zuzia wyskoczyła jak piłeczka z wanny, otuliła się szlafrokiem i pobiegła do Julki. 

Usłyszałyśmy, jak krzyczy do niej: 

- Co ty sobie pomyślałaś? Mów! 

background image

Mnie  i  Emmie  nie  pozostawało  nic  innego  jak  też  pobiec  do  pokoju.  I  tak  właśnie 

zrobiłyśmy. 

- Żaba,  jak  mogłaś  mi  go  odbić?  -  łkała  Julka,  leżąc  na  podłodze.  -  Poszłaś  do  tego 

sklepu jako moja przyjaciółka, jako emisariuszka miłości... A wyszłaś jako żmija... 

- Co??? - zakręciło mi się w głowie od tej nagłej przemiany emisariuszki w żmiję. 

Chwilę  trwało,  zanim  dotarł  do  mnie  sens  jej  słów.  „Odbić  go”  -  to  był  klucz  do 

wszystkiego! 

- Ty  myślisz,  że  ja  i  Władzio?  Że  ja  z  nim?  -  zaczęłam  się  śmiać,  nie  dowierzając 

temu,  co  słyszałam.  To  był  najbardziej  absurdalny  pomysł  wszechczasów!  -  Myślisz.  że 

zaczęłam z nim rozmawiać, kiedy poszłyśmy we trzy do sklepu, i... 

- I  się  w  nim  zakochałaś,  a  on  w  tobie...  Zuzia  i  Emma  postanowiły  ci  pomóc, 

wymyśliłyście tę głupią historyjkę o tym,  że Władzio  wyjechał  w góry. Myślałyście, że za-

pomnę, tak? Że nie będę chciała go odnaleźć? Że nie będę was męczyć  o jego adres, który 

podobno macie? Jak mogłabym zapomnieć o moim księciu?! Jak mogłyście sądzić, że moja 

miłość jest taka mała i ugnie się przed byle przeszkodą? 

- Stop, stop, stop! - Zuzia zaczęła machać rękami. - Już wiemy, co sobie pomyślałaś. 

Już wiemy, dlaczego uderzyłaś Żabę. Tylko że naprawdę było zupełnie inaczej. 

- Powiesz  mi,  że  Władzia  nie  było  w  sklepie,  kiedy  tam  poszłyście?  -  Julka  wodziła 

wzrokiem od Zuzi do Emmy i od Emmy do Zuzi, mnie starannie omijając. Przecież uważała 

mnie  za  zdradliwą  żmiję.  I  nawet  jej  się  nie  dziwiłam.  Też  nie  chciałabym  patrzeć  w  oczy 

komuś,  kto  odbił  mi  chłopaka.  Przecież  miesiąc  temu  myślałam,  że  to  Julka  romansuje  z 

moim  Tomkiem.  Nie  uderzyłam  jej,  ale  było  mi  bardzo,  bardzo  przykro.  Myślałam  sobie  o 

niej najgorsze rzeczy. Więc właściwie doskonale ją rozumiałam. Tyle że, podobnie jak wtedy 

z Tomkiem, to było kompletne nieporozumienie. 

- Władzia nie było w sklepie - przytaknęła Emma. 

- Nie było - pokiwała głową Zuzia. 

Ja przezornie w ogóle się nie odezwałam. 

- No  to  gdzie  jest  tajemnica?  O  czym  nie  chcecie  mi  powiedzieć?  -  nie  rozumiała 

Julka. 

- Chcesz znać prawdę? - Zuzka usiadła na podłodze obok niej i zaczęła głaskać ją po 

ramieniu. - To naprawdę nie jest miła prawda... Bardzo niemiła... 

- Gorsza niż to, że Żaba odbiła mi Władzia? 

- Gorsza - pokiwała głową Zuzia. Po czym zmieniła zdanie: - A właściwie nie. To, co 

chcemy ci powiedzieć, jest okropne... Ale przynajmniej nie ma w tym winy Żaby ani żadnej z 

background image

nas. Zniknie twoja wiara w miłość, ale nie wiara w przyjaźń. Nasza przyjaźń pozostanie tak 

samo mocna jak zawsze. Więc w pewnym sensie to, co mamy ci do powiedzenia, jest jednak 

lepsze niż wersja z zakochaną, żmijowatą, obłudną Żabą. Nawet dużo lepsza. 

- No  to  mów!  -  Julka  była  chyba  pokrzepiona  tym  wyjaśnieniem.  -  To  znaczy, 

mówcie... Albo nie, jeszcze chwilę... Przepraszam, Kasia... Nie chciałam cię uderzyć, wiesz 

przecież.  Tak  mi  głupio...  Przeraźliwie  głupio.  Zachowałam  się  niewybaczalnie,  jak 

infantylna paniusia. Serce mi krwawi na myśl o tym, że zwątpiłam w przyjaciółkę. 

- Wszystko  dobrze,  Julka  -  położyłam  jej  rękę  na  ramieniu  i  poczułam,  że  mnie  też 

krwawi serce. Na myśl o tym, co ona zaraz usłyszy. 

- No to mówcie! - ponaglała nas Julka. 

- Więc... - Zuzia wzięła głęboki oddech. - Więc Władzio ma dwadzieścia siedem lat. 

- Co??? - Julka wyglądała na załamaną. - Emeryt! Zakochałam się w emerycie! 

- To  nie  jest  jeszcze  najgorsze  -  włączyłam  się  do  rozmowy.  -  On  ma  nie  tylko 

dwadzieścia siedem lat, ale też żonę i dwóch małych synków. 

Tym  razem  Julka  nic  nie  powiedziała.  Po  prostu  padła  na  podłogę  i  zaniosła  się 

płaczem. 

background image

ROZDZIAŁ 11 

ADAŚ MNIE ROZUMIE 

Ile czasu ona może tak płakać? - zastanawiałyśmy się, leżąc we trzy na wielkim łóżku. 

Julka  leżała  na  podłodze  w  pokoju  obok.  Siedziałyśmy  przy  niej  chyba  przez  dwie 

godziny. Głaskałyśmy po włosach i plecach, mówiłyśmy jak do dziecka... Ale nie działało. 

- Zostawcie mnie samą - chlipnęła w końcu. - Proszę, zostawcie mnie samą. 

- Jesteś pewna? - zapytałam. A ona pokiwała głową. 

Nie  miałyśmy  więc  wyjścia.  Poszłyśmy  do  drugiego  pokoju,  ale  zostawiłyśmy 

uchylone drzwi. W końcu Julce mogło przyjść do głowy coś głupiego. Napisała w blogu, że 

jeśli Władzio ją odrzuci, to odbierze sobie życie. Władzio jej nie odrzucił. Nie miał pojęcia o 

jej  istnieniu.  To  znaczy,  widział  ją  ukrytą  za  kioskiem,  udającą  chorego  niebiesko  - 

pomarańczowego wielbłąda... ale nie miał pojęcia, jaki to ma związek z jego osobą. Mógł coś 

słyszeć  od  wujka  o  naszych  wizytach  w  sklepie  i  o  spadku...  ale  z  Julką  też  się  to 

niespecjalnie łączyło. Władzio więc nie mógł się domyślić, że jest przedmiotem tak wielkich, 

romantycznych uczuć. Na pewno jednak nie mógł ich też odwzajemnić. Bo on już miał inny 

obiekt  uczuć...  A  więc  Julka  mogła  czuć  się  odrzucona.  I  chcieć  się  zabić.  A  naszym 

zadaniem było oczywiście do tego nie dopuścić. 

Leżałyśmy na wielkim łóżku i bez słowa wsłuchiwałyśmy się w jej łkanie. Godzinę, 

półtorej...  Nawet  nie  zauważyłam,  kiedy  usnęłyśmy.  Nie  przykryłyśmy  się  kołdrą,  nie 

zdjęłyśmy nawet z łóżka ślicznej, zielonej narzuty. Po prostu leżałyśmy na niej w szlafrokach. 

A Julka... 

- Co z Julką? - zdenerwowała się Zuzia, budząc się o dziewiątej i od razu biegnąc do 

drugiego pokoju. 

Julka spała jak zabita. No, może to nie było najtrafniejsze porównanie... Ale spała. Na 

podłodze, w szlafroku, z rękami zaciśniętymi w pięści i twarzą opuchniętą od płaczu. Było mi 

jej bardzo żal. 

- Budzimy ją? - szepnęłam niepewnie. 

Zuzia i Emma pokręciły głowami. Pewnie miały rację. Gdy się obudzi, znowu zacznie 

płakać i będziemy musiały siedzieć i ją pocieszać... A tak przynajmniej zdążymy się umyć i 

ubrać. 

- Idę pod prysznic - powiedziałam jak najciszej i zamknęłam się w mniejszej łazience. 

Prysznic...  Brzmiało  niewinnie.  Brzmiało  fajnie.  Ale  ten  prysznic  wcale  nie 

background image

przypominał pryszniców, z których korzystałam do tej pory. To była jakaś kosmiczna kapsuła 

z setką wypustek na ścianach i suficie. Najpierw nie wiedziałam, jak odkręcić wodę, potem, 

gdy mi się to w końcu udało, woda zaczęła lecieć ze wszystkich stron... I to nie tylko lecieć, 

ale jakoś dziwnie wirować, bić we mnie silnymi strumieniami. To chyba też był hydromasaż, 

tyle że trochę inny niż w wannie. Prawdę mówiąc, znacznie silniejszy. Chwilami rzeczywiście 

mnie bolało! A jednocześnie było całkiem przyjemne! 

- Będę posiniaczona nie tylko od szczypania się w rękę, ale i od tych masaży wodnych 

- powiedziałam, wychodząc z łazienki, zmęczona jak po długim biegu. 

W tym momencie zauważyłam, że Julka już nie śpi. Siedziała na podłodze i płakała. 

Tak samo jak wieczorem. A nawet bardziej. Jakby przez noc nazbierał jej się nowy zapas łez. 

- Julka,  musimy  iść  na  śniadanie  -  westchnęłam,  czując,  że  nasze  ferie  przestają  być 

zabawne. 

I oczywiście wcale nie zdziwiła mnie odpowiedź: 

- Ja nigdzie nie idę. Nie zamierzam w ogóle nic jeść. Chcę umrzeć. 

Od tej pory nasze hotelowe dni i noce były dostosowane do Julki. Postanowiłyśmy nie 

zostawiać  jej  samej  ani  na  sekundę.  Nawet  kiedy  szła  do  łazienki,  któraś  z  nas  stała  pod 

drzwiami i nasłuchiwała. Posiłki zamawiałyśmy do pokoju. Na basen chodziłyśmy po dwie, 

żeby jedna zostawała zawsze z Julka. Na kręgielnię też. Na spacery nie chodziłyśmy wcale. Z 

dyrektorem  hotelu,  który  wciąż  martwił  się,  czy  dobrze  się  bawimy,  rozmawiałyśmy  na 

korytarzu, żeby nie patrzył na Julkę. Na pewno natychmiast zadzwoniłby do jej rodziców! A 

tak to tylko podejrzewał, że mamy w pokoju bałagan i wstydzimy się go wpuścić. Co zresztą 

częściowo zgadzało się z prawdą. Naszym bałaganem była Julka. 

Julka,  która  przez  pierwsze  dwa  dni  chodziła  w  szlafroku  i  stanowczo  odmawiała 

zjedzenia  czegokolwiek.  Zgadzała  się  najwyżej  wypić  herbatę  albo  szklankę  soku.  Jej 

ulubionym  miejscem  stała  się  podłoga.  Siedziała  na  niej  godzinami,  patrząc  w  ścianę. 

Drugiego dnia wieczorem coś się zmieniło: Julka zaczęła walić w klawiaturę. Spędziła przy 

komputerze  chyba  ze  trzy  godziny.  I  nie  pozwoliła  nam  zobaczyć,  co  pisze.  Przez  następne 

dni  było  tak  samo:  pisała  na  komputerze,  potem  w  zeszycie  z  wierszami  i  znowu  na 

komputerze... Od świtu do nocy. 

- Chyba jej to dobrze robi - szepnęła do mnie Zuzia. - Rzadziej płacze i jest zawzięta, 

ale trochę mniej zrozpaczona. 

Miała rację. Niepokoiło mnie tylko to, że nie wolno nam było przeczytać ani słowa z 

tego,  co  pisała.  Gdy  tylko  podchodziłyśmy  do  stolika,  zatrzaskiwała  notebook.  Nawet  nie 

udawała, że robi to przypadkiem. 

background image

- To moje prywatne sprawy - mówiła. 

A  ja  czułam  przez  skórę,  że  szykują  się  kolejne  kłopoty.  Chociaż  nie  bardzo 

wiedziałam jeszcze, gdzie bije ich źródło. 

Dowiedziałyśmy się tego dzień przed wyjazdem z hotelu. 

- Mam  fajnego  kolegę  -  powiedziała  Julka,  a  przez  jej  blada,  zmęczoną  twarz 

przebiegło coś na kształt uśmiechu. - Ma na imię Adaś. Jest od początku fanem mojego błoga, 

codziennie przysyła mi maile... No i opowiedziałam mu o tej całej sprawie z Władziem. A on 

zachował się cudownie. Podniósł mnie na duchu jak nikt. Rozmawialiśmy całymi godzinami. 

Rozmawiali? No tak, pewnie na jakimś czacie w Internecie, oczywiście... 

- Nie mogłaś porozmawiać z nami?  -  Zuzi zrobiło się przykro.  - Wolisz zwierzać się 

komuś, kogo nigdy nawet nie widziałaś na oczy, niż najlepszym przyjaciółkom? 

- Z nim jest łatwiej - spuściła wzrok Julka. - Wiecie, on mnie nie zna, gdy przestanę 

pisać, nigdy mnie nie odnajdzie... Mogę mu powiedzieć wszystko. A wam bym nie umiała. 

Byłoby mi głupio. Przecież zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. 

- Po prostu się zakochałaś - Emma przytuliła ją do siebie. - To normalne. 

Normalne?  No  cóż,  może  miałam  inne  spojrzenie  na  normalność.  Dla  mnie 

zakochiwanie  się  w  facecie,  z  którym  nie  zamieniło  się  ani  słowa,  nie  było  normalne.  Ale 

Julka widać tak musiała. Najpierw wielka miłość do Władzia ze spożywczego, teraz wielka 

przyjaźń z Adasiem, którego nie znała... Może tak było jej łatwiej? 

- Wiecie,  Adaś  przeżył  coś  podobnego  i  dzięki  temu  świetnie  mnie  rozumie  -  tak,  to 

coś na twarzy Julki, to na pewno był uśmiech! - On kocha się w dziewczynie, która o tym nie 

wie.  Teraz  może  już  się  nie  kocha  tak  bardzo,  ale  przez  pół  roku  był  w  niej  strasznie 

zakochany. Ale nigdy jej tego nie powiedział. 

- Bo ona ma innego? - zainteresowałam się. 

- Chyba nie - pokręciła głową Julka. - Raczej on nie jest w jej typie... Po prostu wie o 

tym  i  już.  Ona  go  ignoruje.  Wyobrażam  sobie,  jak  musi  cierpieć.  A  mieszkają  w  jednym 

bloku, widzą się codziennie... 

No tak, to musiało być nawet gorsze niż miłość do Władzia. Zrobiło mi się żal Adasia 

nieszczęśliwie zakochanego w sąsiadce. Bardzo żal. 

- A może on wcale nie... wcale nie... - Emmie zabrakło stów, jak zwykle, kiedy chciała 

powiedzieć bardzo dużo, szybko i mądrze. - Może on nie ma tej sąsiadki? 

- Chodzi  ci  o  to,  że  wymyślił  ją,  by  pomóc  Julce?  -  Zuzka  odgadła  natychmiast,  co 

miała  na  myśli  Emma.  -  To  możliwe...  Bardzo  możliwe.  Julka,  może  on  po  prostu  cię 

podrywa? 

background image

Julka postukała się w czoło. 

- Adaś  pisze  dla  tej  dziewczyny  wiersze.  Naprawdę  niezłe  wiersze.  Nie  wymyśliłby 

ich na poczekaniu, żeby mnie pocieszyć.  I wcale mnie nie podrywa. Jesteśmy przyjaciółmi, 

obydwoje mamy zranione serca i oczekujemy po prostu odrobiny współczucia. 

- U nas też znalazłabyś współczucie, gdybyś tylko dała nam szansę, gdybyś chciała z 

nami porozmawiać - powiedziałam, a potem machnęłam ręką. To nieważne, czy pomagamy 

jej my czy jakiś Adaś. Nie ma sensu być o niego zazdrosną. Najważniejsze, że Julka nareszcie 

czuje się lepiej. Wyraźnie lepiej! 

- A może... - Zuzia też to zauważyła i postanowiła zaryzykować. - A może pójdziemy 

na basen? Wszystkie. 

I  na  kręgle?  I  na  jakąś  porządną  prawdziwą  kolację  w  restauracji?  W  końcu  to  nasz 

ostatni dzień. Cały tydzień przesiedziałyśmy w pokoju! 

- A  może  na  spacer?  -  podsunęłam.  -  W  ogóle  nie  wychodziłyśmy  z  tego  hotelu, 

widziałyśmy góry tylko przez okno... 

- A może do kasyna? - uśmiechnęła się Emma. - Może nas wpuszczą? 

- Chodźmy! - Julka oderwała się od komputera i zaczęła się czesać. - Najpierw spacer, 

potem obiad, basen, kręgle, kolacja, kasyno... To będzie fantastyczny dzień! 

background image

ROZDZIAŁ 12 

POCAŁUNEK 

To był fantastyczny dzień. Faktycznie. Ach, gdyby całe nasze ferie były takie! Długi, 

bardzo  długi  spacer  po  prześlicznej,  ośnieżonej  dolinie...  Potem  pyszny  obiad  w  restauracji 

francuskiej.  Żadnych ostryg ani żabich udek, zwyczajne naleśniki... Potem basen, w którym 

nie było nikogo oprócz nas. I kręgielnia, na której oprócz nas było sześciu Niemców, na oko 

osiemnastoletnich. Ale z tym „na oko”, to - jak już wiadomo - nie szło nam najlepiej. Więc po 

prostu:  sześciu  młodych  Niemców,  którzy  mrugali  do  nas  i  usiłowali  zagadywać  łamaną 

angielszczyzną. Pewnemu bardzo wysokiemu blondynowi wyraźnie wpadła w oko Julka. Ona 

od razu to  zauważyła... i świetnie jej to zrobiło. Czerwieniła się, udawała, że nie patrzy, ale 

patrzyła... udawała, że się nie przejmuje, ale prężyła się wdzięcznie, podnosząc kulę... Jeśli to 

się  nazywa  kula?  Nie  byłam  pewna.  W  bilardzie  to  bila,  a  w  kręglach?  Nieważne!  Julka 

wyraźnie promieniała i bardzo mi się to podobało. 

- Szkoda,  że  rozpacz  nie  przeszła  ci  trochę  wcześniej  -  nie  wytrzymała  Zuzia,  kiedy 

jadłyśmy kolację. 

Tym  razem  byłyśmy  we  włoskiej  restauracji.  Pod  ostrzałem  spojrzeń  i  delikatnych 

zaczepek sześciu Niemców, siedzących - oczywiście zupełnie przypadkiem! - przy sąsiednim 

stoliku. 

- Zmarnowałam  wam  ferie  -  westchnęła  Julka,  pochylając  się  nad  lasagne  ze 

szpinakiem. - Przepraszam. Wybaczcie. 

- No co ty - roześmiałam się. - Pierwszy dzień był super i ostatni też. A pośrodku,.. 

- A  pośrodku  katastrofa  -  dokończyła  Emma  i  wszystkie  wybuchnęłyśmy  gromkim 

śmiechem. 

W gronie Bractwa Zeta nawet taka katastrofa nie była zbyt straszna! 

- Te  godziny  spędzone  na  zielonej  wykładzinie,  na  głaskaniu  cię  po  włosach, 

będziemy wspominać przez całe lata - puściła oko Zuzia. 

A Niemcy przy stoliku obok oszaleli z zachwytu, myśląc, że to oczko było skierowane 

do nich. 

- Więc jak było? - pytał Tomek, który oczywiście pojawił się na dworcu autobusowym 

razem z moim tatą i oczywiście przyjechał razem z nim i ze mną do mojego domu. 

- Było...  -  co  miałam  powiedzieć?  Prawdę?  -  Było  fantastycznie.  Pierwszego  dnia  i 

ostatniego. 

background image

- A pośrodku? - zainteresowała się mama. 

- A  pośrodku  katastrofa  -  przypomniałam  sobie  słowa  Emmy.  -  Julka  się  zakochała, 

bardzo nieszczęśliwie, no i właściwie nie wychodziłyśmy z pokoju... 

Miałam  wyrzuty  sumienia,  że  ją  wrabiam.  Ale  przecież  mówiłam  tylko  prawdę.  A 

poza  tym  moja  mama  była  ostatnią  mamą,  która  o  niczym  nie  miała  pojęcia.  Bo  przecież 

mama  Zuzki  dowiedziała  się  o  miłości  do  chłopaka  ze  spożywczego  jeszcze  przed  naszym 

wyjazdem, pewnie powiedziała mamie Emmy, której wciąż udzielała korepetycji z chemii i 

fizyki... 

- Mam  tylko  nadzieje,  że  pani  Adams  nie  powie  nic  Ździebełkom  -  westchnęłam 

nagle. - Ona przecież u nich pracuje. 

- Na pewno nic nie powie - uśmiechnęła się babcia. - Pani Adams to prawdziwa dama, 

jestem o niej jak najlepszego zdania. A prawdziwe damy dobrze wiedzą, kiedy trzymać język 

za zębami. 

Określenie „dama” jakoś średnio mi pasowało do mamy Emmy. I w ogóle nie mogłam 

sobie przypomnieć, kiedy babcia miała okazję ją poznać. Ale jakoś mało mnie to w tej chwili 

obchodziło.  Bo  w  tej  chwili  tak  naprawdę  obchodził  mnie  tylko  Tomek.  Chciałam,  żeby  ta 

rodzinna  kolacja  nareszcie  się  skończyła  i  żebym  mogła  usiąść  z  nim  spokojnie  z  dala  od 

spojrzeń mamy, taty i babci. Przytulić się i powiedzieć, jak bardzo za nim tęskniłam. 

- Stęskniliśmy  się  za  tobą,  córeczko  -  powiedziała  mama  czule.  Podejrzanie  czule.  - 

Nie pozwolimy ci wyjść z tej kuchni do rana, musisz nam wszystko dokładnie opowiedzieć. 

Po kolei! Zacznij od chwili, gdy autokar ruszył z dworca... 

Przerażenie  w  moich  oczach  było  chyba  widoczne  nawet  z  drugiego  końca  ulicy. 

Mama nie wytrzymała i roześmiała się figlarnym śmiechem, który tak lubię - a który słyszę 

ostatnio coraz rzadziej: 

- Żartowałam!  Wiem,  że  nie  możecie  się  z  Tomkiem  doczekać,  aż  pozwolimy  wam 

odejść od stołu. No to już, zmykajcie! Szybko, zanim się rozmyślę! 

Nie trzeba mi tego było dwa razy powtarzać. Wstałam, nie kończąc nawet kanapki z 

powidłami śliwkowymi i nie dopijając herbaty, i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Tomek 

ruszył za mną. Dopiero w tej chwili zauważyłam, że nie ma już kuli. A więc przez ten tydzień 

naprawdę dużo się zmieniło! 

- Nie masz już kuli - powiedziałam, gdy zamknęliśmy za sobą drzwi. 

- Będziemy rozmawiać o mojej nodze? - zapytał i przytulił mnie mocno do siebie. 

A ja nagle poczułam, że po policzkach płyną mi łzy. 

- Co się stało? - mój chłopak chyba trochę się przestraszył. - Coś nie tak? 

background image

- Wszystko tak - uśmiechnęłam się, połykając łzy, które nie chciały przestać płynąć. - 

Wszystko  nareszcie  tak,  jak  trzeba.  Strasznie  za  tobą  tęskniłam.  Nie  wiem,  po  co  w  ogóle 

wyjeżdżałam w te góry... 

- Nie mów, że nie było fajnie - Tomek usiadł na moim tapczanie i posadził mnie sobie 

na kolanach. - W takim luksusowym hotelu musiało być super. 

- Żebyś  ty  wiedział,  ile  my  tam  miałyśmy  kłopotów  -  westchnęłam,  wspominając 

pierwszy dzień. - Z jedzeniem, z prysznicem, z ubraniami... Chciałyśmy uciekać! 

- Ale zostałyście - Tomek przytulił mnie jeszcze mocniej, chyba na znak, że też bardzo 

za  mną  tęsknił.  A  potem  nawet  powiedział  coś,  co  oznaczało,  że  moja  interpretacja  była 

całkowicie  poprawna:  -  Stęskniłem  się  za  tobą  jak  wariat.  Liczyłem  dni.  Chciałem  nawet 

jechać w góry i szukać cię. Nie myślałem, że będę za kimś tak tęsknił. 

- A  ja...  a  ja  myślałam,  że  ty  szybko  o  mnie  zapomnisz  -  spuściłam  głowę, 

przypominając sobie, o czym rozmyślałam w autokarze wiozącym mnie w góry. - Wiesz, jak 

to mówią: co z oczu, to i z serca. Że zapomnisz i znajdziesz sobie inną dziewczynę. W końcu 

większość naszej szkoły została na ferie w domu... 

- Głupiutka Koti! - mój ulubiony dryblas podniósł rękę i popukał mnie w czoło. - Czy 

ty naprawdę jeszcze nie zauważyłaś, że jestem w tobie zakochany po uszy? 

- Słyszałam,  że  tak  twierdzi  twoja  mama  -  zaczerwieniłam  się.  -  Kiedyś  podobno 

powiedziała to Julce... 

- A ja nigdy ci tego nie powiedziałem? - zdziwił się Tomek. - Nigdy nie słyszałaś ode 

mnie, że nie widzę poza tobą świata? Musisz się takich rzeczy dowiadywać od Julki? 

- Chyba coś mi wspominałeś... - droczyłam się z nim, zupełnie tak, jak przed feriami. 

A więc naprawdę nic się nie zmieniło! Mój tygodniowy wyjazd niczego nie popsuł, a 

może  nawet  wprost  przeciwnie:  sprawił,  że  jeszcze  bardziej  cieszyliśmy  się  każda  wspólną 

chwilą. 

- Dobrze, że już jesteś - powiedział Tomek i pocałował mnie szybko w policzek. Tak 

szybko, że nie zdążyłam nawet zareagować! 

- Też  się  cieszę  -  starałam  się,  żeby  w  moim  głosie  nie  było  słychać,  jak  kolosalne 

wrażenie to na mnie zrobiło. W końcu to był tylko przelotny pocałunek, prawie nic... Całus w 

policzek, jak u cioci na imieninach... - Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - przypomniało 

mi się kolejne przysłowie. - Tu mam swoje biurko, łóżko, pościel... Może jestem głupia, ale 

wolę bawełnianą mięciutką pościel niż tę w hotelu, śliską jak podszewka. 

- To  pewnie  był  jedwab  albo  atłas  -  Tomek  bawił  się  właśnie  moimi  włosami,  a  ja 

miałam  dziwne  wrażenie,  że  myśli  i  mówi  o  nich,  a  nie  o  hotelowych  powłoczkach.  Jakoś 

background image

dziwnie, miękko mówił o tym jedwabiu... 

- No  i  tu  są  powidła  śliwkowe,  których  nie  zamieniłabym  na  wszystkie  quesadille  i 

carpaccio świata - udawałam, że nie dostrzegam tego, jak na mnie patrzy i jak nawija sobie 

powoli na palec kosmyk moich włosów, niby przypadkiem muskając mnie tym palcem po po-

liczku. 

- Koti...  -  jego  głos  był  bardziej  miękki  i  aksamitny  niż  wszystkie  hotelowe 

wykładziny razem wzięte! Jego oczy patrzyły na mnie z odległości dziesięciu centymetrów! 

A ja wiedziałam doskonale, co się zaraz zdarzy. To nie będzie lekcja sztucznego oddychania. 

To  nie  będzie  szybki  całus  w  policzek  jak  na  rodzinnym  obiedzie.  To  będzie  prawdziwy 

pocałunek! 

Nie  wiedziałam,  co  robić.  Czułam,  że  cała  się  trzęsę.  Przecież  umawiałyśmy  się  z 

Emmą  i  Zuzka,  że  nie  będziemy  się  na  razie  całować  z  chłopakami!  Obiecałyśmy  to  sobie 

uroczyście  miesiąc  temu!  I  co?  I  ja  mam  tę  obietnicę  złamać?  Mam  to  zrobić  pierwsza?  I 

opowiedzieć im, jak było? 

Nagle poczułam, że mam okropną ochotę złamać przyrzeczenie. Że strasznie się boję, 

ale strasznie chcę to zrobić. I... i poczułam, że jeśli to się stanie, że jeśli złamię obietnicę, to 

wcale nie będę chciała o tym opowiadać. Ani Emmie, ani Zuzce, ani Julce. Nie dlatego, że ich 

nie lubię. Nie dlatego, że im nie ufam. Ufam, uwielbiam, to w końcu moje jedyne prawdziwe 

przyjaciółki...  ale  są  na  świecie,  jak  to  powiedziała  Julka,  siedząc  przy  komputerze,  „moje 

prywatne  sprawy”.  Takie  właśnie  jak  pierwszy  pocałunek.  Nie  chciałabym  z  nikim  się  nim 

dzielić. Chciałabym, żeby był tylko mój. 

- Koti, kocham cię... - oczy Tomka były już dosłownie milimetry od moich oczu - to 

znaczy: okularów. 

W panice pomyślałam o pięciu rzeczach naraz: że powinnam chyba okulary zdjąć. W 

żadnym  filmie  nie  widziałam,  żeby  romantyczne  bohaterki  całowały  się  w  okularach!  W 

ogóle  chyba  w  żadnym  Simie  nie  widziałam  żadnej  romantycznej  bohaterki  w  okularach. 

Okulary  chyba  z  natury  nie  są  romantyczne.  Poza  tym  powinnam  chyba  zamknąć  oczy.  W 

filmach ludzie, którzy się całują, zawsze mają zamknięte oczy. I powinnam chyba coś zrobić 

z rękami. Może położyć je Tomkowi na ramionach? Albo go objąć? Nie pamiętałam zupełnie, 

co ludzie w filmach robili w takiej chwili z dłońmi. 

Okazało się jednak, że nie muszę podejmować tej decyzji... jeszcze nie w tej chwili. 

Bo nagle ciszę przeszył dzwonek telefonu. 

Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. 

Telefon?  W  moim  pokoju?  Przecież  zawsze  stał  na  stoliku  w  przedpokoju,  przy 

background image

drzwiach do kuchni! 

- Babcia zrobiła ci niespodziankę i zainstalowała u ciebie drugi aparat - uśmiechnął się 

do mnie Tomek, niepewnie oblizując spierzchnięte wargi. - Dzwoniła do mnie, żeby zapytać, 

czy to dobry pomysł. 

Babcia? Moja kochana babcia majsterklepka! Najlepsza babcia świata! Pewnie, że to 

był dobry pomysł. Świetny. Najlepszy na świecie. Tyle że nie w tej chwili. Bo w tej chwili 

miałam  po  prostu  ochotę  wyrzucić  telefon  przez  okno.  Zepsuł  mi  przecież  najbardziej 

romantyczną scenę w życiu! 

- Halo? - z niechęcią podniosłam słuchawkę. 

- Żaba, przyjedź do mnie! Dzwoniłam już do Emmy i do Zuzki, zaraz tu będą - to była 

Julka,  bardzo  zdenerwowana.  -  Coś  się  wydarzyło...  Coś  dostałam...  Czekało  na  mnie  w 

domu... Muszę wam to pokazać... 

- Coś związanego z Władziem? - próbowałam cokolwiek z niej wyciągnąć. 

- Władzio już nie istnieje - głos Julki na moment zrobił się zimny jak stal. - Przyjedź, 

to naprawdę poważna sprawa. 

background image

ROZDZIAŁ 13 

PÓJDĘ I JUŻ! 

Julka, nie idź tam - powiedziałam stanowczo. 

- Nie  idź  -  poparła  mnie  Zuzia.  -  On  może  być...  on  może  być  każdym.  Mordercą, 

zboczeńcem, pedofilem... 

- Zboczeniec  i  pedofil  to  chyba  to  samo  -  uśmiechnęła  się  Julka,  jakimś  strasznie 

nieobecnym i rozmarzonym uśmiechem, którego wcześniej u niej nie widziałam. 

- Każdy  pedofil  jest  zboczeńcem,  ale  nie  każdy  zboczeniec  pedofilem  -  Zuzka,  jak 

zwykle, była precyzyjna do bólu. 

- Widziałam  w  telewizji  program  -  przypomniałam  sobie  nagle.  -  O  tym,  jak 

nastolatki... 

- Też  go  widziałam  -  machnęła  ręką  Julka.  Uśmiech  nie  schodził  z  jej  ust.  -  O 

dziewczynie wyprowadzonej na bocznicę i zamordowanej przez znajomego z Internetu, tak? I 

o innej, zabitej w ciemnym parku. Adaś też go widział, wczoraj nawet o tym dyskutowaliśmy. 

Dyskutowali? No jasne, tak to można nazwać. Jej mail, pół godziny później jego mail, 

potem  znów  jej...  Nie  uważam  tego  za  prawdziwą  dyskusję,  ale  może  się  nie  znam.  Na 

polskim mieliśmy chyba nawet definicję dyskusji. Było tam coś o wewnętrznej dynamice, o 

polemikach. .. Julka jest ode mnie o wiele lepsza z polskiego. 

Jest  najlepsza  w  klasie.  I  na  pewno  pamięta  każde  słowo  tej  definicji.  Jak  każdej 

definicji z naszej książki. Tylko chyba w tej chwili jakoś zupełnie jej to nie obchodzi... 

- Pójdziesz  tam,  yes?  -  Emma  chyba  pierwsza  zrozumiała,  że  nie  ma  sensu  spieranie 

się z Julka, bo ta już podjęła decyzję. 

- Pójdę - rety, znowu ten uśmiech! 

- Będziesz miała okropne, głębokie zmarszczki przy kącikach ust, jak się będziesz tak 

głupio szczerzyć przez cały czas - Zuzka robiła się zirytowana. - A wtedy twój Adaś nawet na 

ciebie nie spojrzy. 

- Dla  Adasia  nie  liczy  się  uroda,  lecz  wartości  duchowe  -  teraz  do  uśmiechu  doszły 

jeszcze wydęte usta. 

Całkiem  do  twarzy  było  jej  z  tym  wydęciem,  musiałam  przyznać.  I  strasznie  jej 

zazdrościłam tego, że wcale jej nie obchodzi to, co sobie ten cały Adaś pomyśli na jej widok. 

Ja co rano spędzałam przed lustrem upiorne, długie minuty, zastanawiając się, czy Tomkowi 

spodoba  się,  jeśli  zwiążę  włosy  inaczej  niż  zwykle,  trochę  niżej...  Albo  je  rozpuszczę,  nie 

background image

rozpuszczałam  już  przecież  od  trzech  dni...  I  czy  zauważy,  mijając  mnie  na  korytarzu,  w 

drodze z polskiego na matmę, że zawiązałam sobie na torbie apaszkę. Chciałam na szyi, ale 

zabrakło mi odwagi. Bo wyglądałoby to tak, jakbym chciała mu się spodobać, jakbym robiła 

to specjalnie. A przecież babcia zawsze powtarza, że facet nie powinien wiedzieć, że nam na 

nim zależy. Więc zawiązałam na torbie, przy suwaku, by widział, ale nie był pewny, czy to 

dla niego... A Julka nie  zamierza wiązać żadnych apaszek  ani  upinać włosów w dziwaczne 

koki. Wierzy, że Adasia to nie obchodzi. 

- Nie wierzysz chyba w takie głupoty? - Zuzka poszukała się kciukiem w czoło. - „Dla 

Adasia nie liczy się uroda, lecz wartości duchowe”! Kurczę, Julka, takie Adasie nie istnieją i 

już. 

- Mój Adaś istnieje -  głos naszej poetki zrobił się nagle stanowczy i zimny jak lód.  - 

Nie przekonacie mnie, że jest inaczej.  Wymyśliłam  go sobie, wiedziałam,  że pewnego dnia 

się pojawi. Czekałam. No i jest. I muszę tam iść. Muszę wyjść na spotkanie przeznaczeniu. 

- A jak go niby rozpoznasz? - zainteresowała się trzeźwo Zuzka. - Jakieś romantyczne 

znaki?  Będzie  trzymał  w  dłoni  czerwoną  różę?  Będzie  galopował  na  białym  koniu  główną 

alejką parku? 

- On ma moje zdjęcie - spuściła głowę Julka. 

No  tak,  uroda  się  dla  niego  nie  liczy...  Łatwo  powiedzieć,  kiedy  ma  się  już  zdjęcie 

Julki  ślicznej  jak  z  obrazka,  z  jej  jasnymi  włosami  do  pasa,  z  porcelanową  cerą,  wielkimi 

oczami... Tak, jasne, uroda kompletnie  go nie obchodzi.  Od kiedy  wie, że Julka mogłaby z 

powodzeniem  zostać  miss  naszej  szkoły.  Gdyby  tylko  założyła  ten  stanik  push  -  up,  który 

kupiła sobie na Gwiazdkę... Ale o staniku, miejmy nadzieję, Adaś nic nie wiedział. 

- Wysłałaś mu zdjęcie? - Zuzia była oburzona. - No wiesz?! 

- Które zdjęcie? - zainteresowała się Emma. - To blue? 

- To blue - przytaknęła Julka, robiąc się czerwona jak burak. 

No jasne, ona też nie wierzyła w zapewnienia Adasia. Wysłała mu zdjęcie, na którym 

wyglądała, jakby już była miss.  I to nie szkoły, ale całego świata. Zuzia zrobiła je, kiedy u 

niej  ostatnio  wszystkie  nocowałyśmy.  Na  niebieskim  tle,  w  błękitnej  zwiewnej  szacie,  z 

rozwianymi  włosami.  My  oczywiście  wiedziałyśmy,  że  ta  niebieska  szata  to  kawałek  starej 

firanki znaleziony w szafie pani Zawadzkiej. A włosy rozwiewał jej nie wiatr, ale Emma i ja - 

wentylatorem. Emma aż sobie starła kolano, czołgając się z wiatraczkiem po podłodze. Ale 

efekt  był  boski.  Dosłownie!  Julka  wyglądała  jak  bogini.  Adaś  myślał,  że  koresponduje  z 

najpiękniejszą dziewczyną świata. Nic dziwnego, że tak się upierał, żeby się spotkali! 

- A ty masz jego zdjęcie? - zapytałam, chociaż, nie wiadomo dlaczego, byłam pewna, 

background image

że odpowiedź będzie przecząca. 

- Nie  mam  -  Julce  wcale  nie  było  z  tego  powodu  przykro  ani  głupio.  Znowu  się 

uśmiechnęła,  najszerzej  jak  mogła.  -  On  nie  ma  skanera  ani  aparatu  cyfrowego,  ani  nic 

takiego... Więc nie mógł mi nic wysłać. Ale przysłał mi kartkę. 

Kartkę?! 

- Dałaś  mu  swój  adres?  -  Zuzia  z  trudem  opanowała  się,  żeby  po  raz  kolejny  nie 

popukać się w czoło. - Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z niebezpieczeństwa? 

- Teraz wie już nie tylko to, że jesteś piękna, ale i to, że jesteś bogata - westchnęłam. - 

Twoje osiedle znają przecież wszyscy. 

- Pokaż tę kartkę - poprosiła Emma. I Julka pokazała. 

Na kartce były róże. Tysiące róż. Ale nie czerwonych, lecz niebieskich. 

- Bo to  mój ulubiony kolor  -  wyjaśniła nam  Julka, jakbyśmy nie wiedziały!  A z tyłu 

kartki było tylko jedno zdanie: „Zostań moją walentynką”. 

- Umówiliśmy się na pierwsze spotkanie w walentynki - wyjaśniła Julka. 

Jak mogłoby być inaczej! 

- Ale  przecież  on  miał  być  tylko  przyjacielem,  przecież  on  kocha  inną  dziewczynę, 

swoją sąsiadkę - Zuzia wreszcie powiedziała to, co męczyło mnie od początku. 

- To  już  nieaktualne  -  Julka  machnęła  lekceważąco  ręką.  -  On  zrozumiał  absurd 

tamtego  uczucia...  Ja  mu  pomogłam...  Kiedy  czytał  moje  listy  o  tym,  jak  bardzo  kochałam 

kogoś,  kogo  właściwie  nie  znałam,  stwierdził,  że  z  nim  jest  tak  samo.  Że  stworzył  sobie 

romantyczną  wizję  tej  dziewczyny,  że  prawie  nic  o  niej  nie  wie...  A  naprawdę  zna  mnie. 

Kocha mnie. Właśnie to napisał. 

- A kiedy wysłałaś mu zdjęcie? - zainteresowałam się. 

- Dziś,  dwie  godziny  temu,  jak  tylko  weszłam  do  domu  -  spuściła  wzrok  Julka.  - 

Myślicie, że to dlatego? 

Pokiwałyśmy głowami bez słowa. Bo co można było powiedzieć? 

- Ale przecież kartkę wysłał mi już wcześniej... Już czekała w domu... - nasza poetka 

broniła się, jak mogła. 

- Co  innego  kartka,  a  co  innego  takie  nagłe  płomienne  wyznanie  i  propozycja 

spotkania  -  byłam  zdumiona,  że  Julka  nie  łączy  tych  dwóch  faktów.  -  Jesteś  naiwna. 

Zobaczył, że jesteś śliczna. To go zdopingowało, a nie jakaś uroda duszy! 

- Ale  on...  -  Julce  chyba  brakowało  argumentów.  -  Ale  on  naprawdę  jest  inny  niż 

wszyscy. On mnie rozumie. .. Jak nikt. No, może oprócz was. I pisze takie piękne wiersze... 

- A  dlaczego  nie  chce  się  z  tobą  spotkać  od  razu,  dziś,  ale  dopiero  w  walentynki?  - 

background image

zapytała Zuzia. - Przecież to jeszcze cały tydzień czekania. 

- Przez  ten  tydzień  zamierza  wszystko  zorganizować  tak,  żeby  to  był  najwspanialszy 

wieczór mojego życia - promieniała Julka. - Napisał, że nigdy go nie zapomnę. 

- Uważaj  tylko, żeby to  nie był  ostatni wieczór twego życia  - jęknęłam,  porażona jej 

naiwnością. 

Scenariusz  z  telewizyjnego  programu  o  przestępcach  wydawał  mi  się,  niestety, 

znacznie  bardziej  prawdopodobny  niż  to,  w  co  chciała  wierzyć  Julka.  Gwałt  na  kolejowej 

bocznicy zamiast bukietu róż. Jak my miałyśmy ja przed tym powstrzymać? 

- Wiem,  co  myślicie  -  powiedziała  stanowczo.  -  Ale  nie  powstrzymacie  mnie.  Z 

Władziem to była pomyłka. Nie znałam go. Ale Adasia znam. Wiem o nim rzeczy, których 

nie wie nikt inny. I on wie takie rzeczy o mnie. Rozumiemy się bez słów. Jesteśmy dwiema 

połówkami tej samej pomarańczy. 

- Myślisz, że on jest ideał... idealnie? - zapytała Emma

,

 nastawiona równie sceptycznie 

jak ja i Zuzka. 

- Może nie jest idealny - pokiwała głową Julka po chwili milczenia. - Chyba nikt nie 

jest idealny. Może nie jest księciem z bajki. Ale mnie rozumie, naprawdę rozumie. Pomógł 

mi, kiedy byłam załamana i chciałam umrzeć. Jest wrażliwy, dobry... Jest cudowny. Kocham 

go, rozumiecie? 

Nie  rozumiałyśmy.  Nie  rozumiałyśmy,  jak  można  kochać  kogoś  bez  twarzy.  Kogoś, 

kto  składa  się  tylko  z  literek  na  monitorze  komputera.  Ale  nasza  opinia  nie  miała  tu  chyba 

najmniejszego znaczenia... 

background image

ROZDZIAŁ 14 

ZWIĄZEK IDEALNY 

Tydzień do walentynek minął w okamgnieniu. Kto powiedział, że ferie w mieście są 

nudne? Prawdę mówiąc, były o wiele ciekawsze niż te w luksusowym hotelu. Może dlatego, 

że  Julka  nareszcie  była  wesoła  jak  szczypiorek,  jak  to  mawia  moja  babcia  (nie  mam 

oczywiście  pojęcia,  dlaczego  szczypiorek  miałby  być  wesoły,  ale  podobno  tak  się  mówi)... 

Była promienna, uśmiechnięta, radosna. A wszystko z powodu Adasia, którego nigdy w życiu 

nie widziała na oczy. 

- Adaś napisał do mnie wczoraj list na sześć stron! - donosiła. 

A następnego dnia: 

- Adaś napisał o mnie wiersz, nie wyobrażacie sobie nawet jaki piękny! 

A jeszcze następnego: 

- Adaś zrobił sobie kalendarz, odlicza godziny do naszego spotkania. 

Trochę już mnie mdliło od tego Adasia. A przede wszystkim strasznie się bałam, że to 

znowu  będzie  jakiś  koszmarny  niewypał.  Tak  jak  z  Władziem.  Wolałabym,  żeby  poznała 

jakiegoś  chłopaka  zwyczajnie,  tradycyjnie.  Na  przykład  w  szkole.  Albo  sąsiada,  chociażby. 

Albo... 

niechby ją w ostateczności zaczepił na ulicy. Ale żeby miał twarz, głos, żeby mogła 

się  przekonać,  jak  się  z  nim  rozmawia,  jakie  ma  poczucie  humoru...  A  nie  tak  całkiem  w 

ciemno. 

- Może  książęta  muszą  się  pojawiać  w  jej  życiu  nagle  i  niekonwencjonalnie?  - 

zastanawiała  się  Zuzia,  kiedy  podzieliłam  się  z  nią  swoimi  obawami.  -  A  może  zależy  jej, 

żeby nie wiedział, że ona jest z tych bogatych Ździebełków... Żeby miała pewność, że nie leci 

na jej pieniądze... 

- Tych  pieniądze  ostatnio  coraz  mniej  -  westchnęła  Emma.  -  Mama  mówi,  że  pani 

Ździebełko płacze wczoraj cały wieczór. 

- Płakała wczoraj cały wieczór? - zrobiło mi się przykro. Nie lubiłam Ździebełków, ale 

trochę było mi ich żal. 

Ciężko  pracowali  na  swój  majątek...  I  swoje  już  w  życiu  przeszli.  Od  kiedy 

dowiedziałam się z błoga Julki, że stracili po roku swoją adoptowaną córeczkę Ewunię, którą 

tak kochali, patrzyłam na nich jakoś inaczej. Byli bardziej ludzcy ze swoim cierpieniem. 

Kolejne dni upływały w tym samym leniwym rytmie. Spotykałyśmy się u mnie albo u 

background image

Zuzki,  oglądałyśmy  filmy,  jadłyśmy  chipsy...  Potem  szłyśmy  do  sklepu,  oglądałyśmy 

ciuchy... Raz nawet namówiłyśmy Julkę, by kupiła bluzkę. 

- W końcu musisz mieć na randkę w ciemno coś nowego! - powiedziała Zuzia. 

I  nasza  poetka  dała  się  przekonać.  W  dodatku:  dała  się  przekonać,  żeby  bluzka  nie 

była  ani  niebieska,  ani  beżowa,  jak  dziewięćdziesiąt  dziewięć  procent  jej  ciuchów,  lecz 

zielona. Prześlicznie wyglądała w zieleni! I w tym fasonie, bardzo kobiecym. 

- Nawet piersi masz w niej jakby większe... - roześmiała się Zuzka. 

A Julka odpowiedziała urażona: 

- W ogóle mam większe! Urosły mi! 

- Doroślimy  się  wszystkie  -  powiedziała  Emma.  Chyba  miała  rację...  Wszystkie 

byłyśmy coraz doroślejsze, niemal z każdym dniem. Ja po scenie z Tomkiem w moim pokoju, 

nie umiałam już myśleć o sobie jak o dziecku. Nie wiedziałam, czy Zuzia i Emma mają takie 

same  problemy...  Czy  Krzysiek  i  Radek  też  chcieli  je  pocałować.  A  może  już  pocałowali? 

Emma jest przecież o rok od nas starsza... 

- Boję  się,  że  Krzyś  będzie  mnie  chciał...  no  wiecie...  w  walentynki...  -  Emma 

oczywiście w mig odgadła moje nieprzyzwoite myśli. 

- Że będzie chciał cię pocałować? - westchnęła Zuzka.  -  Kurczę, to  jakaś epidemia z 

tym całowaniem! Radek też próbował już chyba ze trzy razy! 

- I co? - zapytałam z wypiekami na twarzy. 

- I  nic...  na  razie...  ale  chyba  w  końcu  mu  się  uda.  Zabrzmiało  to  tak,  jakby  Radek 

chciał zrobić coś bardzo, bardzo złego, na przykład napaść na bank. A przecież to chyba nie 

było takie złe. Przecież ludzie na całym świecie codziennie się całują! Przecież u nas w klasie 

połowa  dziewczyn  już  to  robiła.  Słyszałam  wyraźnie  rozmowę  Moniki  Frankowskiej  z 

Karoliną. Wymieniały uwagi, których zupełnie nie rozumiałam... Ale wynikało z tego jasno, 

że całowały się już niejeden raz. Więc dlaczego my miałybyśmy tego nie zrobić? 

- Chyba  jesteśmy  za  młodzie...  za  młode  -  Emma  czytała  non  stop  w  mojej  głowie, 

odpowiadała na każdą z moich myśli, zanim zdążyłam ją do końca pomyśleć. 

- A Tomek? - Julka popatrzyła na mnie uważnie. - Tomek nie chce się całować? Nie 

próbuje? Przecież on jest od nas starszy o dwa lata! Byłoby dziwne, gdyby nie chciał... 

- Pewnie już to robił z wieloma dziewczynami - powiedziała Zuzia, a mnie zrobiło się 

zimno. Lodowato. 

Ależ  ze  mnie  idiotka!  Ani  przez  chwilę  nie  przyszło  mi  do  głowy,  że  pewnie  nie 

jestem  jego  pierwszą  dziewczyną.  Że  pewnie  całował  się  już  nie  raz.  A  może  nie  tylko 

całował?  Jest  przecież  prawie  dorosły...  Kto  wie,  jaką  ma  przeszłość?  Ilu  dziewczynom 

background image

przede mną wyznawał miłość? 

Zachciało  mi  się  płakać.  Próbowałam  to  ukryć,  ale  przyjaciółki  oczywiście 

natychmiast to zauważyły. 

- Zuzka, puknij się w głowę - zdenerwowała się Julka. - Co ty opowiadasz? 

- Ja tylko... wydawało mi się... - Zuzia zrobiła się czerwona. - No wiecie... on nie jest 

szpetny, chodzi do trzeciej klasy... Przecież to niemożliwe, żeby nie miał do tej pory żadnej 

dziewczyny. Nie wydaje się wam? 

- Nie  wydaje  się  nam  -  Julka  była  naprawdę  zła.  -  Mieszkam  z  Tomkiem  na  tym 

samym  osiedlu,  spotykam  się  z  nim  codziennie.  On  nie  miał  przedtem  żadnej  dziewczyny. 

Jest najbardziej nieśmiałym chłopakiem, jakiego znam. To cud, że w ogóle zaczął chodzić z 

Żabą.  Ale  wiem  na  pewno,  że  przedtem  nie  spotykał  się  z  nikim  innym.  Grał  ze  mną  w 

szachy,  uczył  się  hiszpańskiego  i  węgierskiego,  pomagał  mamie  w  kwiaciarni...  Tak  wy-

glądało jego życie. 

- Nie wierzę - mruknęła Zuzia. 

Ja też nie wierzyłam. To znaczy wierzyłam... ale nie do końca. I nie mogłam przestać 

o  tym  myśleć.  Aż  do  wieczora,  do  spotkania  z  Tomkiem.  Poszliśmy  do  kina,  bo  chciałam 

wreszcie  zobaczyć  ostatnią  część  „Władcy  pierścieni'.  Jakoś  cały  czas  nie  mogłam  się 

wybrać...  No  więc  się  wybrałam.  Niestety,  nic  nie  zapamiętałam  z  tego  filmu.  Nie 

zauważyłam nawet, kiedy na ekranie pojawiła się moja ukochana aktorka, Liv Tyler, i czy w 

ogóle się pojawiła. A na pewno się pojawiła, gra przecież główną rolę... Poszłam na ten film 

przede wszystkim dla niej... no i dla Tomka. I właśnie przez Tomka zupełnie nie mogłam się 

skupić. Trzymał mnie za rękę, obejmował, czule podsuwał mi popcorn, na moment położył 

mi nawet  rękę na kolanie... A ja wciąż myślałam  tylko  o jednym: że być może robił to  już 

wcześniej z inną dziewczyną. I w oczach kręciły mi się łzy. 

- Wejdziemy do kawiarni na herbatę? - zaproponował Tomek, gdy wyszliśmy z kina. - 

A może jesteś głodna? Jakiś mały hamburgerek albo frytki? 

- Nie,  dzięki  -  mruknęłam,  zła  na  niego  o  tę  nieznaną  mi  dziewczynę,  z  którą  też 

kiedyś jadł hamburgery i frytki. I której tak samo kładł na ramieniu swoją długą rękę. 

- Coś się stało - to nawet nie było pytanie. On po prostu od razu zauważył, że jestem 

zła i smutna. - Opowiadaj, Koti, co jest grane. Razem sobie z tym jakoś poradzimy. 

- Chyba  sobie  nie  poradzimy  -  z  trudem  powstrzymywałam  łzy,  które  już  zaczynały 

szczypać mnie w powieki. - Nie da się zmienić przeszłości. 

- To  fakt  -  Tomek  przytulił  mnie  jeszcze  mocniej,  a  ja  napięłam  mimowolnie 

wszystkie mięśnie, jakbym  chciała strącić jego rękę. - To dotyczy nas? Jesteś na mnie zła? 

background image

Przecież czuję nawet przez tę grubą kurtkę... 

No  i  co  miałam  zrobić?  Udawać,  że  nic  się  nie  dzieje?  Pewnie  mogłabym  udawać. 

Pewnie  byłoby  najlepiej,  gdybym  udawała.  Tyle  że  nie  umiem.  Kompletnie  nie  umiem!  I 

chyba  nawet  nie  bardzo  bym  chciała.  Bo  przecież  gdyby  człowiek  miał  udawać  w  miłości 

albo  przyjaźni,  to  co  by  to  była  za  miłość  albo  przyjaźń?  Bezsensowna  chyba,  krótko 

mówiąc... 

- Mów! - Tomek stanął na środku ulicy, pochylił się nade mną i spojrzał mi uważnie w 

oczy. 

- No,  bo  wiesz...  -  naprawdę  chciałam  powiedzieć,  ale  nie  bardzo  wiedziałam,  jak 

zacząć. - Wiesz... myślałam o twoich poprzednich dziewczynach... 

- O jakich dziewczynach? - roześmiał się Tomek. - Znasz jakieś? Bo ja żadnej! 

- Nie  miałeś  nigdy  dziewczyny?  Z  nikim  przede  mną  nie  chodziłeś?  -  czułam,  że  z 

mojego serca powoli zaczyna spadać na ziemię ogromny, ciężki głaz. Nie dawałam mu jednak 

osunąć się do końca. Musiałam mieć najpierw pewność. 

- A  Julka  ci  nie  mówiła,  jak  wyglądało  moje  życie,  zanim  cię  poznałem?  -  on 

naprawdę się śmiał. - Nie uwierzę, że o tym nie rozmawiałyście. 

- Rozmawiałyśmy  -  zaczerwieniłam  się,  mając  nadzieję,  że  nie  widać  tego  zbyt 

dokładnie w świetle jedynej latarni na skrzyżowaniu, na którym toczyliśmy całą dyskusję. - 

Mówiła, że grałeś z nią w szachy, uczyłeś się języków, pracowałeś w kwiaciarni u mamy... 

- Właśnie  -  pokiwał  głową  mój  ukochany  dryblas.  -  Jakoś  nie  widzę  tam  miejsca  na 

tajemniczą dziewczynę. 

- Mogłeś ją poznać wszędzie - prychnęłam. - W szkole, na ulicy, na kursie językowym 

albo u mamy w kwiaciarni... 

- Ale nie poznałem - Tomek był chyba bardzo rozbawiony tym tematem. - Nie wiem, 

jak to udowodnić. Jeśli nie wystarczy ci moje słowo... 

- Wystarczy! - głaz nareszcie spadł z wielkim hukiem na podłogę i rozbił się na milion 

kawałków. - Skoro mówisz, że nikomu wcześniej nie powiedziałeś tego, co mnie... 

- Nikomu  -  Tomek  uniósł  w  górę  dwa  palce  jak  zuch  -  pierwszoklasista  podczas 

głosowania - - Nikomu nie powiedziałem, bo nigdy czegoś takiego nie czułem. Dopiero przy 

tobie... Naprawdę chcesz, żebym wyznawał ci miłość na środku skrzyżowania? 

I padł na kolana w świeży śnieg, nie czekając na odpowiedź. 

- Wariat! - roześmiałam się. - Jesteś wariat, wiesz? Wstawaj! 

- A nie będziesz już smutna i zła? - mój niesamowity, cudowny chłopak wciąż klęczał 

przede mną w białym puchu. 

background image

- Nie będę, tylko wstań - prosiłam. 

- Ale  ja  chcę  ci  wyznać  miłość!  -  Tomek  najwyraźniej  nie  zamierzał  się  podnieść.  - 

Chce krzyczeć, aby wszyscy mnie słyszeli! Cały świat! 

- Wystarczy,  że  usłyszę  cię  ja  -  szepnęłam  nieco  przerażona.  -  Może  coś  zjemy? 

Hamburgerka i frytki? Brzmi tak kusząco. Naprawdę w tym kinie zgłodniałam. 

- Podobał  ci  się  film?  -  zapytał  Tomek,  gdy  już  usiedliśmy  przy  stoliku  z  wielkimi 

kubkami coli, frytkami i podwójnymi hamburgerami. 

Nie  wiedziałam,  co  odpowiedzieć.  Prawdę?  Chyba  tak...  Miałam  już  przecież  jakieś 

przemyślenia, że w miłości zawsze trzeba mówić prawdę... 

- Nie  bardzo  mogłam  się  skupić  -  spuściłam  wzrok,  udając  bardzo  zainteresowaną 

jednorazowym pojemniczkiem z ketchupem, którym właśnie polewałam frytki. 

- Przez  moją  dziewczynę,  której  nie  było?  -  Tomek  chyba  powstrzymywał  się  przed 

postukaniem się w czoło. - Oj, Koti, Koti... Ja też niezbyt mogłem się skupić, ale z całkiem 

innego  powodu.  Przez  pewną  dziewczynę,  która  była  tuż  obok.  Siedziała  po  mojej  lewej 

stronie,  wspólnie  jedliśmy  popcorn...  Wiesz,  to  była  wyjątkowo  ładna  dziewczyna  i 

wyjątkowo fajna... Cały czas patrzyłem na nią, a nie na ekran. Chyba pójdziemy więc na ten 

film jeszcze raz. 

- Chyba tak - roześmiałam się i poczułam, że jestem bardzo, bardzo szczęśliwa. 

- Słuchaj...  -  staliśmy  przy  mojej  furtce  przytuleni,  a  Tomek  wyraźnie  nie  zamierzał 

się  jeszcze  pożegnać.  -  Tak  sobie  myślałem  po  drodze,  czy  gdybym  miał  przed  tobą 

dziewczynę...  gdybym  z  kimś  chodził  i  by  nam  nie  wyszło,  to  czy  nie  miałbym  u  ciebie 

szans? Rzuciłabyś mnie? 

- No coś ty - roześmiałam się. I zaraz potem spoważniałam. 

- Nie rzuciłabym cię, ale... Ale byłoby mi... 

- Byłoby ci smutno, przykro i  jakoś trudniej  - odgadł  Tomek.  -  No właśnie, nad tym 

się  zastanawiałem.  Bo  mnie  pewnie  też  tak  by  było,  gdyby  okazało  się,  że  miałaś  kogoś 

przede mną. 

- Ale nie miałam! - zdenerwowałam się, że w ogóle mogło mu to przyjść do głowy. - 

Nie wierzysz mi? 

- Koti,  wierzę,  pewnie,  że  wierzę...  Nie  denerwuj  się...  Ja  tylko  tak,  wiesz,  czysto 

teoretycznie.  Dysputa  filozoficzna.  Czy  to  powinno  mieć  znaczenie?  Bo  wiesz,  na  przykład 

moja mama już miała męża. I mama Emmy też. I co to zmienia? Są gorsze? Nie należy im się 

trochę szczęścia? Nie mają prawa ułożyć sobie życia od nowa? 

- Mają - powiedziałam stanowczo. - Mają prawo i bardzo bym chciała, aby obie kogoś 

background image

poznały, zakochały się i tak dalej... 

- Wiem  -  uśmiechnął  się  Tomek.  -  Im  dajesz  takie  prawo.  A  gimnazjalistom  nie.  A 

przecież  człowiek  popełnia  błędy.  Gdybym  poznał  w  pierwszej  klasie  jakąś  dziewczynę, 

podobałaby  mi  się,  spotkałbym  się  z  nią  kilka  razy,  może  nawet  pocałował,  a  potem 

okazałoby się, że to nie ta wymarzona, to co? To nie byłbym już ja? 

- Byłbyś - nie wiedziałam, jak to wytłumaczyć. - Byłbyś, ale... Ale byłoby mi przykro, 

że  nie  jestem  twoją  pierwszą  dziewczyną,  gdy  ty  jesteś  moim  pierwszym  chłopakiem.  To 

byłoby tak jakby... 

- Jakby trochę nie fair? - Tomek wciąż się uśmiechał. - Pewnie tak. Mnie też byłoby 

przykro, gdyby się okazało, że miałaś kogoś przede mną. A przecież wiem, że nie powinno mi 

być przykro. Bo świat nie jest idealny. 

- Ale  nasz  związek  jest!  -  roześmiałam  się  głośno,  a  potem  wspięłam  się  na  palce, 

cmoknęłam zaskoczonego Tomka w policzek i pobiegłam do domu. 

Byłam taka szczęśliwa! 

background image

ROZDZIAŁ 15 

PLAN B 

Miałem  inne  plany  na  nasze  walentynki  -  westchnął  Tomek,  gdy  usłyszał,  co 

zamierzamy. 

Radek i Krzysiek Więcek pewnie wzdychali tak samo, dokładnie w tej samej chwili. 

Bo  wszystkie  trzy  postanowiłyśmy  poinformować  naszych  chłopaków  o  uknutej  intrydze 

dopiero  dzień  przed  walentynkami.  Żeby  nie  mieli  czasu  się  skontaktować  i  przygotować 

innego  planu.  Nasz  był  najlepszy.  Jedyny!  Musiałyśmy  tak  zrobić,  choćby  to  oznaczało,  że 

nie będzie zbyt romantycznie! 

- Trzeba  ratować  Julkę  -  powiedziałam.  -  Chyba  nie  zdajesz  sobie  sprawy,  że  ona 

ryzykuje życie! Nie możemy jej zostawić samej w takiej chwili! 

- Julka  jest  dorosła  -  Tomek  chyba  nie  zdawał  sobie  kompletnie  sprawy  z  tego,  co 

mówi. Był bardzo rozczarowany moją decyzją i opowiadał głupoty. - No, nie jest dorosła w 

sensie  prawnym,  ale  chyba  wie,  co  robi.  Umówiła  się  na  randkę  z  nieznajomym?  To  ma 

problem. Umówiła się w odludnym miejscu? To ma jeszcze większy problem. Ale naprawdę 

nie musimy tam iść w sześć osób, żeby jej pilnować. 

- Musimy  -  potrząsnęłam  głową.  -  To  nasza  przyjaciółka  i  musimy  być  obok,  gdyby 

nas potrzebowała. 

- Nawet  w  walentynki?  -  Tomek  był  nie  tylko  rozczarowany,  lecz  załamany!  Z  jego 

głosu biła prawdziwa rozpacz! 

- Co zaplanowałeś na ten wieczór? - zainteresowałam się nagle. - Coś szczególnego? 

- Pewnie,  że  coś  szczególnego  -  uśmiechnął  się  smutno.  -  Ale  jakie  to  ma  teraz 

znaczenie? 

- Żadnego  -  mnie  też  zrobiło  się  troszkę  przykro.  -  Ale  mógłbyś  przynajmniej 

powiedzieć... 

- A  co,  zmienisz  zdanie,  jeśli  powiem?  -  Tomek  spojrzał  na  mnie  z  nadzieją  i 

natychmiast  sam  odpowiedział:  -  Jasne,  że  nie  zmienisz...  I  bardzo  to  podziwiam.  Każdy 

chciałby mieć takie przyjaciółki jak to wasze Bractwo Zeta. Takie prawdziwe, na dobre i na 

złe... 

- Cudownie, że to rozumiesz - przytuliłam się do niego i przymknęłam oczy. 

Naprawdę  miałam  wspaniałego  chłopaka.  Takiego  właśnie  prawdziwego,  na  dobre  i 

na  złe...  Wspaniałego  chłopaka  i  wspaniałe  przyjaciółki...  Chyba  miałam  w  życiu  mnóstwo 

background image

szczęścia! 

- Muszę już iść, opracować plan B! - Tomek podniósł się i ruszył w stronę drzwi. 

Zrobiło  mi  się  nawet  trochę  przykro.  Wiedziałam,  że  chce  zrobić  coś  z  tymi 

walentynkami... że chce, żeby mimo wszystko były fajne, szczególne, niezwykłe. Nie miałam 

pojęcia, jak to zrobi, ale wiedziałam, że jakoś sobie poradzi. Wymyśli coś niesamowitego, jak 

to on. Tylko dlaczego musiał w tym celu zostawić mnie samą? Walentynki są dopiero jutro, a 

ja chciałam poprzytulać się do niego dzisiaj, teraz... Było mi z nim tak dobrze... 

- Zobaczysz, że warto poświęcić dzisiejszy wieczór w imię jutra - powiedział Tomek, 

wychodząc. 

No  tak,  następny  w  klubie  odgadujących  moje  myśli!  Czy  naprawdę  było  tak  łatwo 

czytać w mojej głowie? To zaczynało być niepokojące! 

- Stąd  powinno  być  widać  całkiem  nieźle  -  przyczailiśmy  się  w  szóstkę  za  murem, 

oddzielającym park od ulicy. 

W  murze  były  małe  okienka,  zrobione  zupełnie  nie  wiadomo  po  co.  Jakby  dla 

strzelców  wyborowych,  pilnujących  warownego  zamku.  Tyle  że  wówczas,  gdy  mur 

budowano,  czyli  jakieś  dziesięć  lat  temu,  nie  było  chyba  w  okolicy  żadnego  zamku.  Ani 

żadnych strzelców, którzy mogliby bronić naszego parku. Zresztą, po co w ogóle mieliby go 

bronić?  Nie  było  w  środku  nic,  co  warto  byłoby  ukraść.  Chyba  że  ktoś  miałby  chrapkę  na 

piękne, stare kasztanowce... 

Każda z trzech par przyczaiła się przy jednym z okienek i wpatrywała się w napięciu 

w  oświetlony  placyk  tuż  przy  wejściu  do  parku.  Stal  tam  pomnik  jakiegoś  zasłużonego 

obywatela,  przy  którym  Julka  umówiła  się  ze  swoim  nowym  Romeem.  Nigdy  nie 

dowiedziałam  się,  co  to  za  brodaty  obywatel  na  tym  pomniku.  Ale  na  pewno  nie  był 

romantycznym poetą. Wyglądał raczej na rewolucjonistę. 

- Swoją  drogą,  nie  mogli  wybrać  lepszego  miejsca!  W  środku  zimy,  w  ciemności,  w 

wymarłym parku... - Radek był chyba najbardziej zirytowany tą idiotyczną sytuacją. Pewnie 

też miał jakiś plan, jak spędzić ten wieczór z Zuzią. Na pewno plan bardziej romantyczny niż 

sterczenie przy parkowym murze. 

- Jest! Już jest! - Emma podskoczyła w górę rozemocjonowana. - Wysoki! Ładne! 

- Ładny?  -  zdziwiłam  się.  -  Skąd  wiesz,  że  ładny,  nie  widać  go  zupełnie  spod  tego 

kaptura. Może jest stary i pomarszczony? 

- Nie ładny tylko taki... przystawiany? - Emma jak zwykle coś pokręciła. 

A Zuzia znów odgadła, o jakie słowo jej chodzi. 

- Przystojny, tak? Chyba faktycznie przystojny... Wysoki, barczysty... 

background image

- Ale czemu on tak nasunął kaptur na twarz? - zdenerwowałam się. - Na pewno ma coś 

do  ukrycia!  To  psychopata,  zobaczycie!  O,  i  tak  chodzi  w  kółko,  widać,  że  jest 

zdenerwowany. Ma nieczyste zamiary! Kaktus mi wyrośnie na dłoni, jeśli on ma naprawdę na 

imię Adaś! To musi być jakiś okropny zboczeniec! Na pewno pedofil! 

- Nie denerwuj się, Koti - Tomek mocno mnie objął. - Przecież jesteśmy tu po to, żeby 

uratować Julkę, gdyby coś było nie tak. 

- A jeśli on ją wepchnie do samochodu i odjedzie w dal? - wyobraźnia podsuwała mi 

coraz koszmarniejsze scenariusze. - Nie dogonimy ich. 

- Wtedy moglibyśmy... - Tomek chyba miał rozwiązanie nawet na taką okoliczność. 

Nigdy nie dowiedziałam się jednak, jakie to było rozwiązanie. Bo w tym momencie na 

oświetlony  placyk  weszła  Julka.  Wyglądała  zjawiskowo.  Szła  jak  bogini  wśród  drobnych 

płatków padającego śniegu. A właściwie wyglądało to tak, jakby płynęła w powietrzu, a nie 

szła. 

- Jest piękna... - szepnęła Emma. 

- Cicho, może coś usłyszymy! - Zuzia wystawiła głowę przez okienko strzelnicze. 

I usłyszeliśmy, faktycznie. Usłyszeliśmy całe mnóstwo stów! 

Wszystko  rozegrało  się  w  okamgnieniu.  Julka  podeszła  do  Adasia,  wyciągnęła  rękę, 

chyba chciała się przywitać... a na to on zdjął kaptur. 

- Mateusz?! - krzyknęła Julka na cały park. - Mateusz?! Ja tu jestem umówiona z kimś 

innym, idź sobie stąd, błagam, idź szybko... Ja czekam na... 

- Na  Adama?  -  głos  Mateusza  był  o  wiele  cichszy  niż  Julki,  ale  chyba  niewiele 

spokojniejszy. - Adam to ja... 

- Adam to ty??? - miałam wrażenie, że Julka zaraz zemdleje z nadmiaru emocji. - Ty... 

ty... ty podstępny bydlaku! 

Bydlaku? Nie wiedziałam, że nasza poetka w ogóle zna takie mało poetyckie słowo! 

- Nie  oszukałem  cię!  -  Mateusz  przesunął  się  w  stronę  muru,  teraz  słyszeliśmy  go 

znacznie lepiej. - Poprosiłaś pod koniec semestru, żebym ci pomógł zrobić blog, pamiętasz... 

Więc  znałem  jego  adres,  sam  go  przecież  rejestrowałem  w  Internecie...  i  zaglądałem  tam 

codziennie...  Napisałem  do  ciebie  nawet  mail,  pochwaliłem  twój  styl  pisania...  pewnie  nie 

pamiętasz. 

- Nie pamiętam - przyznała Julka. 

- No właśnie... Bo nie interesowałem cię jako twój kolega z klasy. Koledzy z klasy nie 

nadają  się  na  Romea.  I  wtedy  pomyślałem,  że  napiszę  jako  ktoś  inny.  Jako  tajemniczy 

nieznajomy. I to zadziałało. 

background image

- Ale ty... ty kłamałeś... - Julka chyba płakała. 

- Nie kłamałem - potrząsnął głową najprzystojniejszy i najfajniejszy chłopak w naszej 

klasie. - Tyle że... wymyśliłem sobie imię. Ale reszta, wszystko, co pisałem, to była prawda. 

- O tej sąsiadce, w której się zakochałeś, też? - Julka była bezlitosna. 

- Też...  tyle  że  to  nie  była  sąsiadka,  lecz  koleżanka  z  klasy  -  głos  Mateusza  robił  się 

coraz  cichszy.  -  To  ty.  Zakochałem  się  w  tobie  już  pierwszego  września.  Robiłem,  co 

mogłem,  ale  nie  zwracałaś  na  mnie  uwagi.  Bo  byłem  taki  zwyczajny.  Taki  codzienny. 

Czasami  najtrudniej  zauważyć,  że  miłość  może  czekać  na  nas  za  rogiem.  Ale  nie  mogłem 

przestać o tobie myśleć i dlatego wcieliłem się w nieistniejącego Adasia. 

- Ale ja... - Julka cała się trzęsła. 

- Ty się zakochałaś w Adasiu, wiem - Mateusz usiłował położyć jej rękę na ramieniu. - 

Julka...  Julia...  przepraszam  za  podstęp.  Ale  Adaś  to  ja,  uwierz  mi...  Każde  słowo,  które 

napisałem, było prawdą. Każde. Wiersze, które ci wysyłałem, pisałem dla ciebie. Kalendarz, 

na którym odliczałem godziny do naszego spotkania, mam przy sobie... 

Mateusz wyjął z kieszeni jakieś zawiniątko. Julka rzuciła na nie okiem i rozpłakała się 

jeszcze bardziej. 

- Jesteś  dziewczyną  moich  marzeń  -  mówił  człowiek,  który  był  chłopakiem  marzeń 

połowy naszej  szkoły.  -  Julia, błagam,  daj  mi szansę. Czy masz mi do zarzucenia  coś poza 

tym, że chodzę z tobą do klasy? 

Julka nie odpowiadała. 

- Dziś  walentynki...  dzień  zakochanych...  jestem  w  tobie  zakochany  od  pierwszego 

września... Błagam, wypij ze mną herbatę. Błagam. 

- Nie odmawiaj mu! - nie wytrzymała Zuzia, wychodząc zza muru na środek placyku. 

-  Kurczę,  Julka,  jeśli  znowu  wybierzesz  marzenia  zamiast  rzeczywistego,  fantastycznego 

faceta, to będziesz skończoną frajerką. 

- Idź z nim na tę herbatę - poprosił Tomek, stając obok niej. - A gdy już się nagadacie, 

przyjdźcie do mnie. 

- Do ciebie? - zdziwiłam się. 

- Plan  B  -  Tomek  wyglądał  jak  chłopczyk,  któremu  udało  się  spłatać  psikusa 

rodzicom. - Zadzwoniłem wczoraj do Radka i Krzyśka, ustaliliśmy, że zrobimy sobie u mnie 

malutką walentynkową imprezkę. 

To brzmiało bardzo, bardzo miło... Byłam uradowana. Zuzka i Emma też wyglądały 

na zadowolone. 

- To co, dacie się zaprosić? - Tomek skłonił się szarmancko. 

background image

A my pokiwałyśmy energicznie głowami. 

Mała  imprezka?!  Mieszkanie  Tomka  i  jego  mamy  wyglądało  jak  wspaniały  klub. 

Wszędzie czerwone baloniki. Mnóstwo czerwonych baloników. Pewnie ze sto albo więcej. I 

czerwone serduszka, I czerwone serpentyny. I czerwone kwiatki. I czerwone... 

- Czerwień  to  kolor  miłości,  więc  poszliśmy  na  całość  -  roześmiał  się  Tomek,  gdy 

oglądałyśmy efekt ich pracy. - Upinaliśmy to wszystko do czwartej rano. 

- Plan B? - nie mieściło mi się w głowie, że włożyli aż tyle wysiłku w udekorowanie 

mieszkanka nad kwiaciarnią. - Ciekawe, jaki był plan A... 

- Zostawię  go  sobie  na  przyszły  rok  -  mój  chłopak  puścił  do  mnie  oko  -  ślicznie  i 

radośnie. Odpowiedziałam mu tym samym. 

- Nie  musimy  chyba  dodawać,  że  w  menu  są  same  czerwone  potrawy?  -  skłonił  się 

Krzysiek.  -  Galaretka  z  czerwonych  porzeczek,  czerwone  lody  malinowe,  czerwony  sok 

wiśniowy, a z rzeczy bardziej wytrawnych kanapeczki z czerwonym serkiem paprykowym i 

czerwoną szyneczką, a do tego czerwone pomidorki i czerwony ketchup, naturalnie. 

Chciało  mi  się  płakać.  Ze  szczęścia  i  wzruszenia  oczywiście.  Miałyśmy  chyba 

najfajniejszych  chłopaków  na  świecie.  I  Julka  też  miała  chłopaka.  Takiego  z  krwi  i  kości, 

nareszcie! Chłopaka, który siedzi dwie ławki za nią. 

- Ależ byłam idiotką, że kochałam się we Władziu, mając pod bokiem takiego księcia 

z bajki - szepnęła do mnie Julka, zaczerwieniona, gdy już, chyba koło dziesiątej wieczorem, 

przyszła z Mateuszem na naszą imprezę. Z bardzo zaczerwienionym Mateuszem. Nie byłam 

pewna, czy te ich rumieńce to z powodu mrozu czy ze szczęścia. A może z obu tych przyczyn 

naraz? 

- Dobrze, że Mateusz znalazł sposób, żeby cię przekonać. Że... jak on to powiedział? - 

Zuzia zmarszczyła brwi. - Jakoś tak ładnie... 

- Że miłość czasami czeka tuż za rogiem - uśmiechnęła się Julka. - I wtedy najtrudniej 

ją zauważyć... 

background image

Możesz zrobić to, co Bractwo Zeta... 

tylko jeszcze lepiej! 

IMPREZA WALENTYNKOWA 

Jeśli Twoim chłopakiem nie jest Tomek i nie masz co liczyć na to, że zaprosi Cię 14 

lutego  na  najpiękniejszą  i  najbardziej  romantyczną  imprezę  świata,  zorganizuj  ją  sama.  W 

ogóle nie masz chłopaka? Nic nie szkodzi! Taka impreza w gronie przyjaciół, a nawet tylko 

przyjaciółek, może być jeszcze fajniejsza. 

1. Włóż trochę wysiłku w udekorowanie pokoju. Nie musisz od razu zawieszać w nim 

stu  czerwonych  baloników.  Wystarczą  serduszka  wycięte  z  kartonu,  czerwone  serpentyny  i 

kilka baloników. 

2. Piorunujące wrażenie zrobi serce z lampek choinkowych. Wystarczy zrobić serce z 

drutu,  owinąć  światełkami  i  powiesić  tę  konstrukcję  na  ścianie  na  przykład  na  haczyku,  na 

którym na co dzień wisi obrazek. Oczywiście przed wejściem gości trzeba lampki włączyć do 

kontaktu! 

3.  Stół  przykryj  obrusem,  oczywiście  czerwonym.  Nie  masz  takiego  w  domu? 

Świetnie  go  zastąpi  rolka  czerwonej  krepiny  lub  arkusz  czerwonej  bibuły.  Możesz  kupić 

jednorazowy papierowy obrus. Jeśli chcesz iść na całość, kup też małe czerwone papierowe 

serwetki i czerwone świeczki. Przy świecach będzie bardziej romantycznie! 

4.  Do  menu  włącz  wszystko,  co  ma  kolor  czerwony  lub  zbliżony  do  czerwieni. 

Świetnie wyglądają serca powycinane z ugotowanych czerwonych buraków. Jeśli podasz w 

miseczce obok majonez z odrobiną curry, wciśniętym do środka ząbkiem czosnku i łyżeczką 

ketchupu,  która  zabarwi  sos  na  obowiązkowy  kolor  czerwony,  to  będą  nie  tylko  świetnie 

wyglądały,  ale  też  smakowały!  Masło  i  serek  możesz  zabarwić  papryką  mieloną  (wybierz 

łagodną, nie pikantną!) albo zakryć je plasterkami pomidorów, paseczkami czerwonej papryki 

i czerwoną wędliną. Do picia podaj sok wiśniowy, porzeczkowy i herbatę truskawkową, a na 

deser galaretkę malinową lub porzeczkową i ciasto z truskawkami (o tej porze roku, niestety, 

będziesz musiała użyć mrożonych). Podaj też czerwone cukierki i czerwone jabłka. Smakują 

tak samo dobrze zimą i latem, a ponadto pięknie wyglądają. 

5. Żeby wprowadzić walentynkową atmosferę, zorganizuj kilka konkursów. Mogą to 

być  na  przykład  zgadywanki:  ktoś  opowiada  o  sławnej  zakochanej  parze  (David  i  Victoria 

Beckham, Jennifer Lopez i Ben Afleck, król Jan III Sobieski i królowa Marysieńka), a reszta 

zgaduje,  o  kogo  chodzi.  Można  się  bawić  w  kalambury:  ktoś  rysuje  słowo  związane  z 

miłością,  reszta  odgaduje.  Możesz  ogłosić  konkurs  na  najpiękniejszy  wiersz  miłosny  (nie 

musi być rymowany!) - daj gościom na jego napisanie dziesięć minut. Świetnym pomysłem 

background image

jest też konkurs na odgadnięcie tytułów filmów - w grę wchodzą tylko filmy o miłości. A na 

koniec  wieczoru  koniecznie  obejrzyjcie  taki  film.  Na  pewno  będzie  ich  w  walentynki 

mnóstwo  w  telewizji,  w  wypożyczalniach  wideo  wybór  jest  jeszcze  większy.  Ważne,  żeby 

film był romantyczny - i koniecznie z happy endem!