potop66






Henryk Sienkiewicz "Potop"








J臋zyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz 揚otop"






 
艁atwo sobie wyobrazi膰 zdziwienie pana Sapiehy, gdy Kmicic nie tylko wr贸ci艂 sam bezpiecznie, lecz przywi贸d艂 ze sob膮 kilkadziesi膮t koni i starego s艂ug臋. Kmicic po dwakro膰 musia艂 opowiada膰 hetmanowi i panu Oskierce, jak i co si臋 sta艂o, oni za艣 s艂uchali z ciekawo艣ci膮, bij膮c cz臋sto w d艂onie i za g艂ow臋 si臋 bior膮c.
- Uwa偶 z tego - rzek艂 hetman - 偶e kto w zem艣cie przesadzi, temu si臋 ona cz臋stokro膰 jako ptak z palc贸w wychynie. Ksi膮偶臋 Bogus艂aw Polak贸w jako 艣wiadk贸w twej ha艅by i m臋ki mie膰 chcia艂, aby ci臋 gorzej sponiewiera膰, i przesadzi艂. Ale si臋 z tego nie che艂p, bo to zrz膮dzenie boskie da艂o ci wiktori臋, chocia偶, swoj膮 drog膮, to jedno ci powiem: on diabe艂, ale艣 i ty diabe艂! 殴le ksi膮偶臋 uczyni艂, 偶e ci臋 spostponowa艂.
- Ja go nie spostponuj臋 i w zem艣cie, da B贸g, nie przesadz臋!
- Niechaj jej ca艂kiem, jako Chrystus niecha艂, chocia偶 Bogiem b臋d膮c m贸g艂 jednym s艂owem 呕ydowin贸w pogr膮偶y膰.
Kmicic nie odrzek艂 nic, bo te偶 i nie by艂o czasu na rozprawy; nie by艂o nawet i na wypoczynek. Rycerz by艂 znu偶on 艣miertelnie, a jednak tej nocy jeszcze postanowi艂 jecha膰 do swoich Tatar贸w, kt贸rzy za Janowem stali w lasach i na go艣ci艅cach z ty艂u wojsk Bogus艂awowych. Ale 贸wcze艣ni ludzie dobrze sypiali na kulbakach. Kaza艂 wi臋c tylko pan Andrzej konia 艣wie偶ego siod艂a膰 obiecuj膮c sobie, 偶e si臋 przez drog臋 smaczno wydrzemie.
Na samym wsiadanym przyszed艂 do niego Soroka i wyprostowa艂 si臋 po s艂u偶bie.
- Wasza mi艂o艣膰! - rzek艂.
- A co powiesz, stary?
- Przyszed艂em spyta膰, kiedy mi jecha膰?
- Dok膮d?
- Do Taurog贸w.
Kmicic roz艣mia艂 si臋.
- Nie pojedziesz wcale do Taurog贸w, pojedziesz ze mn膮.
- Wedle rozkazu! - odpowiedzia艂 wachmistrz staraj膮c si臋 nie pokaza膰 po sobie ukontentowania.
Jako偶 pojechali razem. Droga by艂a d艂uga, bo nale偶a艂o ok艂ada膰 lasami, aby nie wpa艣膰 na Bogus艂awa, za to Kmicic i Soroka wyspali si臋 setnie i bez 偶adnej przygody przybyli do Tatar贸w.
Akbah-U艂an stawi艂 si臋 zaraz przed Babiniczem i zda艂 mu relacj臋 ze swych czynno艣ci. Pan Andrzej kontent z nich by艂: wszystkie mosty zosta艂y popalone, groble poniszczone; nie do艣膰 na tym: wody z wiosn膮 rozla艂y zmieniwszy pola, 艂膮ki i ni偶sze drogi w grz膮skie b艂oto.
Bogus艂aw nie mia艂 innego wyboru, jak bi膰 si臋, zwyci臋偶y膰 lub zgin膮膰. O odwrocie niepodobna mu by艂o my艣le膰.
- Dobrze - rzek艂 Kmicic - zacn膮 ma rajtari臋, ale ci臋偶k膮. Nie b臋dzie z niej na dzisiejsze b艂ota u偶ytku.
Po czym zwr贸ci艂 si臋 do Akbah-U艂ana.
- Schud艂e艣! - rzek艂 uderzaj膮c go w brzuch pi臋艣ci膮 - ale po bitwie dukatami ksi膮偶臋cymi sobie ka艂dun nape艂nisz.
- B贸g stworzy艂 nieprzyjaci贸艂, aby m臋偶owie wojenni 艂up z kogo bra膰 mieli - odrzek艂 powa偶nie Tatar.
- A jazda Bogus艂awowa stoi przeciw wam?
- Jest ich kilkaset koni dobrych, a wczoraj nades艂ano im regiment piechoty i okopali si臋.
- Za艣by ich nie mo偶na w pole wywabi膰?
- Nie wychodz膮.
- A obej艣膰 i zostawi膰, aby si臋 do Janowa dosta膰?
- Na drodze le偶膮.
- Trzeba b臋dzie co艣 obmy艣li膰!
To rzek艂szy Kmicic pocz膮艂 si臋 r臋k膮 g艂adzi膰 po czuprynie.
- Pr贸bowali艣cie podchodzi膰? Jak daleko wypadaj膮 za wami?
- Na staje, dwa... dalej nie chc膮.
- Trzeba b臋dzie co艣 obmy艣li膰! - powt贸rzy艂 Kmicic.
Lecz tej nocy nic ju偶 nie obmy艣li艂. Za to nazajutrz podjecha艂 z Tatary pod ob贸z, le偶膮cy mi臋dzy Suchowolem a Janowem, i rozpozna艂, 偶e Akbah-U艂an przesadza艂 m贸wi膮c, 偶e piechota okopa艂a si臋 z tej strony, by艂y tam bowiem tylko sza艅czyki, nic wi臋cej. Mo偶na si臋 by艂o z nich d艂ugo broni膰, zw艂aszcza przeciw Tatarom, kt贸rzy nieskoro szli wprost na ogie艅 do ataku, ale nie mo偶na by艂o my艣le膰 o wytrzymaniu jakiegokolwiek obl臋偶enia.
揋dybym mia艂 piechot臋 - pomy艣la艂 Kmicic - poszed艂bym na dym..."
Lecz o sprowadzeniu piechoty trudno by艂o i marzy膰, bo naprz贸d, pan Sapieha sam nie mia艂 jej do zbytku, po wt贸re, czasu na 艣ci膮gni臋cie jej brak艂o.
Kmicic podjecha艂 tak blisko, i偶 piechurowie Bogus艂awowi pocz臋li do niego ognia dawa膰, lecz on nie zwa偶a艂 na to, je藕dzi艂 mi臋dzy kulami, rozpatrywa艂 si臋, ogl膮da艂, a Tatarowie, cho膰 na ogie艅 mniej wytrzymali, musieli mu dotrzymywa膰 kroku. Potem zasi臋 wypad艂a jazda i zajecha艂a go z boku. On umkn膮艂 si臋, poszed艂 trzy tysi膮ce krok贸w i wraz ku nim zawr贸ci艂.
Lecz oni zwr贸cili tak偶e z miejsca ku sza艅czykom. Na pr贸偶no Tatarowie wypu艣cili za nimi chmur臋 strza艂. Spad艂 tylko jeden cz艂ek z konia, a i to zabrali go i ponie艣li.
Kmicic w powrocie, zamiast jecha膰 wprost do Suchowola, rzuci艂 si臋 ku zachodowi i dotar艂 do Kamionki.
Bagnista rzeka rozla艂a szeroko, bo wiosna by艂a nad podziw w wody obfita. Kmicic popatrzy艂 na rzek臋, rzuci艂 w wod臋 kilkana艣cie pokruszonych ga艂膮zek, aby bystro艣膰 pr膮du wymiarkowa膰, i rzek艂 do U艂ana:
- T臋dy ich bokiem obejdziemy i z ty艂u na nich uderzym.
- Pod wod臋 konie nie pop艂yn膮.
- Leniwo idzie. Pop艂yn膮! Ta woda prawie stoi.
- Konie skostniej膮 i ludzi nie utrzymaj膮. Zimno jeszcze.
- Ludzie pop艂yn膮 za ogonami. To wasz tatarski proceder.
- Ludzie skostniej膮.
- Rozgrzej膮 si臋 w ogniu.
- Kiszmet!
Nim zmroczy艂o si臋 na 艣wiecie, Kmicic kaza艂 naci膮膰 p臋ki 艂oziny, zwi臋d艂ego sitowia, trzcin i poprzywi膮zywa膰 koniom do bok贸w.
Przy pierwszej gwie藕dzie rzuci艂 w wod臋 oko艂o o艣miuset koni i pocz臋li p艂yn膮膰. On sam p艂yn膮艂 na czele, lecz wkr贸tce zmiarkowa艂, 偶e tak wolno posuwaj膮 si臋 naprz贸d, i偶 za dwa dni nie przep艂yn膮 poza sza艅ce.
W贸wczas kaza艂 si臋 przeprawi膰 na drugi brzeg.
Niebezpieczne to by艂o przedsi臋wzi臋cie. Drugi brzeg by艂 prosty i bagnisty Konie, cho膰 lekkie, Ign臋艂y po brzuchy. Lecz posuwali si臋 naprz贸d, lubo wolno i ratuj膮c jeden drugiego.
Tak szli par臋 stai.
Gwiazdy pokazywa艂y p贸艂noc. Wtem od po艂udnia dosz艂y ich echa dalekiej palby.
- Bitwa pocz臋ta! - krzykn膮艂 Kmicic.
- Potoniem! - odpowiedzia艂 Akbah-U艂an.
- Za mn膮!
Tatarzy nie wiedzieli, co czyni膰, gdy nagle spostrzegli, i偶 ko艅 Kmicicowy wynurzy艂 si臋 z b艂ota, trafiwszy widocznie na twardy grunt.
Jako偶 pocz臋艂a si臋 艂awa piasku. Po wierzchu by艂o wody do piersi ko艅skich, lecz grunt pod spodem twardy. Szli zatem 偶wawiej. Na lewo mign臋艂y im dalekie ognie!
- To sza艅ce! - rzek艂 cicho Kmicic. - Mijamy! Obejdziemy!
Po chwili min臋li sza艅ce istotnie. W贸wczas zwr贸cili na lewo i wparli zn贸w bachmaty w rzek臋, aby wyl膮dowa膰 za sza艅cami.
Przesz艂o sto koni ulgn臋艂o tu偶 przy brzegu. Lecz ludzie wydostali si臋 na brzeg prawie wszyscy. Kmicic kaza艂 spieszonym siada膰 za jezdnymi i ruszy艂 ku sza艅com. Poprzednio zostawi艂 by艂 dwustu wolentarzy z rozkazem, by niepokoili sza艅ce z przodu przez ten czas, gdy im b臋dzie ty艂 zachodzi艂. Jako偶 zbli偶ywszy si臋 us艂ysza艂 strza艂y zrazu rzadkie, potem coraz g臋stsze.
- Dobrze! - rzek艂 - tamci atakuj膮!
I ruszyli.
W ciemno艣ci wida膰 by艂o tylko gromad臋 g艂贸w podskakuj膮cych pod miar臋 ko艅skiego chodu; szabla nie zabrz臋k艂a, zbroja nie zadzwoni艂a, Tatarzy i wolentarze umieli i艣膰 tak cicho jak wilcy.
Od strony Janowa palba stawa艂a si臋 coraz pot臋偶niejsza, widoczne by艂o, 偶e pan Sapieha nast膮pi艂 na ca艂ej linii.
Lecz na sza艅czykach, ku kt贸rym d膮偶y艂 Kmicic, brzmia艂y tak偶e okrzyki. Kilka stos贸w drzewa pali艂o si臋 na nich, rozrzucaj膮c blask silny. Przy onym blasku dojrza艂 pan Andrzej piechur贸w strzelaj膮cych z rzadka, wi臋cej patrz膮cych przed si臋 w pole, na kt贸rym jazda uciera艂a si臋 z wolentarzami.
Dojrzano i jego ze sza艅c贸w, lecz zamiast strza艂ami, przywitano nadci膮gaj膮cy oddzia艂 gromkim okrzykiem. 呕o艂nierze s膮dzili, 偶e to ksi膮偶臋 Bogus艂aw przysy艂a im pomoc.
Lecz gdy zaledwie sto krok贸w dzieli艂o nadje偶d偶aj膮c膮 gromad臋 od sza艅c贸w, piechota pocz臋艂a rusza膰 si臋 w nich niespokojnie; coraz wi臋cej 偶o艂nierzy, przykrywaj膮c r臋koma czo艂a, patrzy艂o, co za lud nadje偶d偶a.
Wtem na krok贸w pi臋膰dziesi膮t straszliwe wycie targn臋艂o powietrzem i oddzia艂 rzuci艂 si臋 jak burza, ogarn膮艂 piechot臋, otoczy艂 j膮 pier艣cieniem i ca艂a ta masa ludzi pocz臋艂a si臋 porusza膰 konwulsyjnie. Rzek艂by艣: olbrzymi w膮偶 dusi upatrzon膮 ofiar臋.
W kupie owej brzmia艂y rozdzieraj膮ce wrzaski: - A艂艂a! Herr Jesus! Mein Gott!
Za sza艅cami brzmia艂y nowe okrzyki, bo wolentarze, cho膰 w s艂abszej liczbie, poznawszy, i偶 pan Babinicz ju偶 w sza艅cach, natarli z w艣ciek艂o艣ci膮 na jazd臋. Tymczasem niebo, kt贸re chmurzy艂o si臋 ju偶 od niejakiego czasu, jako zwyczajnie na wiosn臋, lun臋艂o g臋stym niespodzianym d偶d偶em. Stosy p艂on膮ce zagas艂y i walka trwa艂a w ciemno艣ciach.
Lecz nie trwa艂a ju偶 d艂ugo. Napadni臋ci znienacka Bogus艂awowi piechurowie poszli pod n贸偶. Jazda, w kt贸rej du偶o by艂o swoich ludzi, z艂o偶y艂a bro艅. Obcych, mianowicie sto dragonii, w pie艅 wyci臋to.
Gdy ksi臋偶yc wychyn膮艂 si臋 zn贸w zza chmur, o艣wieci艂 tylko gromady Tatar贸w docinaj膮cych rannych i bior膮cych 艂up.
Lecz nie trwa艂o to d艂ugo. Rozleg艂 si臋 przera藕liwy g艂os piszcza艂ki: Tatarzy i wolentarze jak jeden cz艂owiek skoczyli na ko艅.
- Za mn膮! - krzykn膮艂 Kmicic.
I poprowadzi艂 ich jak wicher do Janowa.
W kwadrans p贸藕niej podpalono nieszcz臋sn膮 osad臋 w czterech rogach, a w godzin臋 jedno morze p艂omieni rozla艂o si臋 tak szeroko, jak starczy艂o Janowa. Nad po偶og膮 wylatywa艂y ku czerwonemu niebu s艂upy skier ognistych.
Tak pan Kmicic dawa艂 zna膰 hetmanowi, i偶 wzi膮艂 ty艂 Bogus艂awowemu wojsku.
Sam za艣, jak kat od krwi ludzkiej czerwony, szykowa艂 w艣r贸d p艂omieni swych Tatar贸w, aby powie艣膰 ich dalej.
Ju偶 stan臋li w ordynku i wyci膮gn臋li si臋 w 艂aw臋, gdy nagle, na polu o艣wieconym jak w dzie艅 po偶arem, ujrzeli przed sob膮 oddzia艂 olbrzymiej rajtarii elektorskiej.
Wi贸d艂 j膮 rycerz, widny z daleka, bo w srebrne blachy ubrany i siedz膮cy na bia艂ym koniu.
- Bogus艂aw! - rykn膮艂 nieludzkim g艂osem Kmicic i run膮艂 z ca艂膮 tatarsk膮 艂aw膮 naprz贸d.
Szli wi臋c ku sobie jako dwie fale dwoma wichrami gnane. Przestrze艅 dzieli艂a ich znaczna, wi臋c konie po obu stronach wzi臋艂y p臋d najwi臋kszy i sz艂y ze stulonymi uszami wyci膮gni臋te jak charty, ziemi臋 niemal brzuchami szoruj膮c. Z jednej strony lud olbrzymi, w b艂yszcz膮cych kirysach, z prostymi szablami wyniesionymi w prawicach ku g贸rze, z drugiej szara 膰ma tatarska.
Wreszcie zderzyli si臋 d艂ug膮 艂aw膮 na widnym polu, lecz w贸wczas sta艂o si臋 co艣 strasznego. Tatarska 膰ma pad艂a jak 艂an po艂o偶ony wichrem; olbrzymi lud przejecha艂 po niej i lecia艂 dalej, jakoby ludzie i konie mieli si艂臋 grom贸w, a skrzyd艂a burzy.
Po niejakim czasie zerwa艂o si臋 kilkudziesi臋ciu Tatar贸w i pocz臋艂o ich 艣ciga膰. Po dziczy mo偶na przejecha膰, lecz zgnie艣膰 jej jednym przejazdem niepodobna. Tote偶 coraz wi臋cej ludzi d膮偶y艂o za uciekaj膮c膮 rajtari膮. Arkany pocz臋艂y 艣wista膰 w powietrzu.
Lecz na czele uciekaj膮cych je藕dziec na bia艂ym koniu bieg艂 ci膮gle w pierwszym szeregu, a mi臋dzy 艣cigaj膮cymi nie by艂o Kmicica.
Szarym rankiem pocz臋li dopiero powraca膰 Tatarowie i ka偶dy niemal wi贸d艂 na arkanie rajtara. Wnet znale藕li Kmicica i bezprzytomnego odwie藕li do pana Sapiehy.
Hetman sam siedzia艂 nad jego 艂o偶em. O po艂udniu otworzy艂 pan Andrzej oczy.
- Gdzie Bogus艂aw? - by艂y jego pierwsze s艂owa.
- Zniesion ze szcz臋tem... B贸g pofortuni艂 mu z pocz膮tku, wi臋c wyszed艂 z brze藕niak贸w i w go艂ym polu wpad艂 na piechoty pana Oskierki, tam utraci艂 ludzi i wiktori臋... Nie wiem, czy pi臋膰set ludzi nawet usz艂o, bo si艂a jeszcze twoi Tatarzy wy艂apaIi.
- A on偶e sam?
- Uszed艂.
Kmicic pomilcza艂 chwil臋 i rzek艂:
- Jeszcze mi si臋 z nim nie mierzy膰. Ci膮艂 mnie koncerzem w g艂ow臋 i obali艂 razem z koniem... Szcz臋艣ciem misiurka z cnotliwej stali nie pu艣ci艂a, alem zemdla艂.
- T臋 misiurk臋 powiniene艣 w ko艣ciele powiesi膰.
- B臋dziem go 艣cigali cho膰by na kraj 艣wiata! - rzek艂 Kmicic.
Na to hetman:
- Patrzaj, jak膮 wiadomo艣膰 dzi艣 odebra艂em po bitwie.
I poda艂 mu list. Kmicic przeczyta艂 w g艂os nast臋puj膮ce s艂owa:
揔r贸l szwedzki ruszy艂 z Elbl膮ga, idzie na Zamo艣膰, stamt膮d na Lw贸w, na kr贸la. Przybywaj, Wasza Dostojno艣膰, z wszystk膮 pot臋g膮 na ratunek Panu i Ojczy藕nie, bo sam nie wytrzymam. - Czarniecki."
Nasta艂a chwila milczenia.
- A ty ruszysz z nami czy p贸jdziesz z Tatary do Taurog贸w? - spyta艂 hetman.
Kmicic zamkn膮艂 oczy. Wspomnia艂 na s艂owa ksi臋dza Kordeckiego, na to, co mu Wo艂odyjowski o Skrzetuskim powiada艂, i odrzek艂:
- Na potem prywaty! Przy ojczy藕nie chc臋 si臋 nieprzyjacielowi oponowa膰!
Hetman 艣cisn膮艂 go za g艂ow臋.
- To艣 mi brat! - rzek艂 - a 偶em stary, przyjm moje b艂ogos艂awie艅stwo...
 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Potop67
potop67
potop69
potop63
potop62
Potop64
Potop6
Potop6
potop64
Potop62
Potop61
Potop66
Potop69
potop6
potop65
Potop60
potop68
Potop63
Potop65

wi臋cej podobnych podstron