Wakacyjna miłość
1
Wakacyjna miłość
2
Diana Palmer
Sherryl Woods
Patricia Coughlin
Wakacyjna miłość
Wakacyjna miłość
3
DIANA PALMER
Nowicjuszka
Przełożyła Wiktoria Melech
Wakacyjna miłość
4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zaczynał się drugi dzień prac wykopaliskowych, a dla
Christiany Haley drugi dzień przygody jej życia. Znacznie
wcześniej, bo jeszcze w czasie roku szkolnego, podpisała z
doktorem Adamsonem umowę, na podstawie której miała
dołączyć do jego grupy archeologicznej na trzy tygodnie letnich
wakacji. Z Jacksonville na Florydzie do Tucson w Arizonie
było bardzo daleko, ale Christiana tłumaczyła sobie, że pustynia
nie jest taka groźna.
Szybko jednak przekonała się, że ocean piasku to nie to samo,
co zwykła pustynia. Wczoraj rano zapomniała włożyć kapelusz
i ten człowiek zrobił jej z tego powodu prawdziwą scenę.
Szczerze mówiąc, wyładowywał się na niej przy każdej
najmniejszej sposobności, od pierwszej chwili, gdy tylko
dotarła do jego wymuskanego rancza. Prawdziwy pech, że
ruiny Hohokam znajdowały się właśnie na terenie posiadłości
Nathaniala Langa, który zachowywał się tak, jakby nienawidził
nauki , ludzi, a Christiany w szczególności.
Christy, płacąc za uczestnictwo w pracach prywatnej
ekspedycji archeologicznej, marzyła, że tam, na Zachodzie,
spotka przystojnego, czarującego kowboja, odpowiedniego
kandydata na męża. I co? Ma Nathaniala Langa, który, choć
spełnia trzeci warunek, nie jest ani przystojny, ani czarujący.
Na lotnisku w Tucson obrzucił ją obojętnym, chłodnym
spojrzeniem ciemnoszarych oczu. Mężczyźni zaczęli zwracać
na nią uwagę właściwie dopiero od niedawna, ponieważ
zupełnie zmieniła swój wygląd i nabrała dzięki temu pewności
siebie. Pomogło to jej pokonać wrodzoną nieśmiałość i
staromodne nawyki. Miała zgrabną, smukłą figurę, a nowy styl
ubierania się jeszcze bardziej to podkreślał. Z jasnozielonymi
Wakacyjna miłość
5
oczami, długimi srebrzystoblond włosami, subtelnym zarysem
ust i delikatnym owalem twarzy mogła się naprawdę podobać.
Ale Nathanial Lang omijał ją z daleka jak zadżumioną, choć dla
innych członków dwunastoosobowej grupy był czarujący i nie-
zwykle uprzejmy.
To przecież nie jej wina, że jest taką niezdarą, pocieszała się
w duchu Christy. Czy zasługuje na pogardę tylko dlatego, że
kiedy potknęła się na lotnisku, wszystko z walizki rozsypało się
dokoła, a jej staniczek wylądował na głowie Langa? Coś
takiego może się przytrafić każdemu i wszyscy przyjmują to na
wesoło.
A on od tamtej chwili nie odezwał się do niej ani słowem.
Podczas kolacji, którą podano w obszernym patio z widokiem
na łańcuch gór zalanych czerwoną poświatą zachodzącego
słońca, udało się jej wylać zupę pomidorową prosto na białą
spódnicę i gdy, zdenerwowana, próbowała oczyścić ją
serwetką, strąciła na podłogę wazę z zupą i swój talerz. Całe
szczęście, że siedziała sama przy stoliku. Matka pana Langa
okazała się miła i troskliwa. Ale jej syn kolejny raz zmroził ją
wzrokiem.
Pierwszego ranka, gdy wyruszali do pracy, usiłowała sama
dosiąść konia, ale musiano jej pomóc wdrapać się na siodło.
Koń wyczuł, że się go lęka, zrzucił dziewczynę i pochylił łeb,
by ją ugryźć.
Pisnęła ze strachu, wołając, że to przecież najprawdziwszy
kanibalizm. Wtedy pan Lang z nie ukrywanym rozdrażnieniem
wziął Christy do swego dżipa i zawiózł prosto na stanowisko,
gdzie zostawił ją bez słowa.
Po dniu spędzonym na słońcu miała spaloną skórę. Nie
narzekała, ale marzyła o kąpieli i łóżku.
Przez cały następny ranek udało się jej szczęśliwie unikać
Nathaniala. Dwaj inni członkowie grupy również nie przepadali
Wakacyjna miłość
6
za jazdą konną, więc wszyscy troje poprosili kierowcę
ciężarówki, żeby ich zabrał ze sobą. Było już prawie południe, a
pan Lang się nie pokazał. Christy cieszyła się, że przez tych
kilka godzin nie musiała mieć z nim żadnego kontaktu.
Gdy jednak pomyślała, że już pewnie dzisiaj nie przyjedzie, w
oddali, na tle gór, w obłoku kurzu pojawił się dżip. Kierował
nim szczupły mężczyzna w stetsonie. Oczywiście, był to Lang.
Christy z westchnieniem odłożyła pudełko, w którym układała
kawałki ceramicznych naczyń. Niestety, szczęście nie może
trwać długo.
Mężczyzna wysiadł z dżipa i zamieniwszy kilka słów z
profesorem Adamsonem, podszedł do Christy.
- Przynajmniej dziś miała pani tyle rozumu, żeby wziąć
kapelusz od słońca - burknął, przyglądając się miękkiemu
słomkowemu kapeluszowi, którego rondo osłaniało jej bladą
skórę. - Udar słoneczny nie należy do przyjemności.
- Wiem. Nie jestem aż taka głupia - poinformowała go. - Uczę
w szkole...
- Tak, słyszałem. Pewnie w podstawowej? - jego uśmiech
sugerował, że nie jest na tyle inteligentna, żeby uczyć starszą
młodzież.
- W średniej - odpowiedziała ze złością. - Mam
trzydziestoosobowe grupy.
- Jestem wstrząśnięty - mruknął, mierząc ją badawczym
wzrokiem. - Uczy pani, jak udzielać pierwszej pomocy?
Zerwała się na równe nogi. Zbyt szybko. Przewróciła pudełko
i upadła wprost na zaskoczonego Nathaniala Langa, popychając
go na jednego z archeologów - amatorów. Obaj wykonali jakąś
baletową figurę i runęli z wysokiego zbocza prosto do
strumyka.
- Bardzo pana przepraszam, panie Lang - jęknęła Christy.
Nieskazitelnie czysta, jasnoniebieska koszula Nathaniala była
Wakacyjna miłość
7
teraz solidnie ubłocona, podobnie jak granatowa sportowa
bluza. Błoto ściekało długą strugą po nogawce idealnie
wyprasowanych spodni, ciemne plamy widoczne też były na
jego jasnym kapeluszu. Spojrzał na dziewczynę takim
wzrokiem, że spuściła oczy.
- Zanim pani do nas przybyła, panno Haley, mieliśmy tu
absolutny spokój - powiedział, tłumiąc wściekłość. - A przecież
to dopiero drugi dzień pani pobytu!
Był wysoki i działał na nią bardzo onieśmielająco. Tak, to nie
ten typ bohatera, o którym marzyła.
- Staram się, jak umiem, panie Lang.
- To widać - skwitował lodowato. Wyciągnęła rękę, by
zetrzeć brud z jego ubrania, on jednak chwycił ją za nadgarstek.
Był to uścisk silny i bolesny, ale jednocześnie podniecający.
- Naprawdę, strasznie mi przykro, panie Lang - tłumaczył się
George, młody student archeologii, który razem z nim stoczył
się w dół.
- To nie pańska wina - odpowiedział krótko Nathanial.
- Christy też nic tu nie zawiniła - dzielnie bronił jej George.
Był to wysoki, szczupły młodzieniec w okularach, typowy
intelektualista, nieśmiały, często się rumieniący, tak jak choćby
teraz. Uśmiechnął się do Christy i odszedł do stołu, na którym
sortował i układał skorupy.
- Zgaduję, że to jeden z pani wielbicieli. - Nathanial,
czyszcząc ze złością swego stetsona, nie spuszczał z niej
ciemnoszarych oczu.
- Tylko znajomy - sprostowała, znowu zdenerwowana.
- A właściwie co pani tu robi? - zapytał nieoczekiwanie.
Zadowolona, że jest okazja, by opowiedzieć o ich pracy,
wyjaśniła:
- Szukam fragmentów naczyń ceramicznych z okresu
Hohokamu. Sporządziliśmy mapę terenu i wydobywamy te
Wakacyjna miłość
8
skorupy.
- To wiem - przerwał, z trudem powstrzymując znie-
cierpliwienie. - Ale co pani robi w Arizonie?
- Mam teraz wakacje, a poza tym lubię ruiny.
- Od tego jest Rzym. Mają tam tego mnóstwo.
- Tam wszystko zostało już przekopane - wyjaśniła. -
Chciałam pojechać w takie miejsce, gdzie zostało jeszcze coś
do odkrycia.
- Może pani wybrać się na Biegun Północny - poradził
niezbyt miłym tonem. - Chociaż jednak lepiej niech pani tam
nie jedzie. Podobno łatwo tam o katastrofy. Kto wie, co się
może stać, wziąwszy pod uwagę pani zdolności.
Popatrzyła na niego osłupiała. Zarumieniona ze złości, co
zresztą dodawało jej uroku, z furią w zielonych oczach,
krzyknęła:
- Nic na to nie poradzę, że czasem jestem niezręczna! Nie
widziała dobrze jego twarzy, bo był zbyt wysoki.
Nałożył z powrotem na głowę poplamiony kapelusz.
- Mógłbym przysiąc, że towarzystwo ubezpieczeniowe
codziennie zamawia mszę w pani intencji.
- Nie jestem ubezpieczona - wykrztusiła, z trudem łapiąc
oddech.
- I wcale mnie to nie dziwi! - Wcisnąwszy głębiej stetsona
odwrócił się, żeby odejść.
- Bardzo mi przykro z powodu pańskiego kapelusza... i tak w
ogóle! - zawołała za nim.
- Miałem szczęście, że to tylko strumyk, a nie szyb starej
kopalni. - Stanął i odwrócił się z poważnym wyrazem twarzy. -
Właśnie sobie przypomniałem, że w okolicy jest kilka takich
starych szybów, więc, na litość boską, niech pani chodzi tylko
po wydeptanych ścieżkach. Jeśli pani wpadnie do szybu, będzie
nieszczęście.
Wakacyjna miłość
9
- W porządku, postaram się uważać.
- To tylko dla pani dobra - zakończył sucho i odszedł.
Myśl o bezdennej studni, otwierającej się nagle pod nogami,
zdenerwowała ją do reszty i odebrała spokój do końca dnia.
Jak do tej pory, znajdowali tylko okruchy i kawałki ceramiki.
Ale fakt, że przetrwały tu tysiąc lat, przyprawiał ją o zawrót
głowy. Wyobraziła sobie, że trzyma coś, co setki lat temu miał
w ręku jakiś garncarz z Hokoham. Ludzie ci potrafili stosować
irygację gruntów, a poza tym tu, w południowo - wschodniej
Arizonie, stworzyli jedyny w swoim rodzaju system
pokojowych rządów, gdy tymczasem w Europie trwały wojny
na berdysze. Tutaj obywatele mieli jednoczącą i
uszlachetniającą religię oraz równe prawa dla biednych i
bogatych. Był to naród o poetyckim usposobieniu, odnoszący
się z szacunkiem do siebie samego i do całego świata. Z tego
starożytnego ludu wywodziły się, jak sądzono, plemiona Pima i
Papago (Tohono O'odham).
- Ekscytujące, prawda? - odezwał się George, kucając przy
niej. - Przeczytałem na temat Hokoham wszystko, na co
natrafiłem. Jaka szkoda, że tak niewiele po nich zostało.
- Ale przetrwali ich potomkowie, Pima i Papago -
przypomniała mu. - Tylko po plemieniu Anasazi nie zna-
leziono, jak dotąd, ani śladu.
- Zawsze marzyłem o tym, żeby tu przyjechać - powiedział z
westchnieniem mężczyzna, spoglądając na leżące obok
skorupy, na otaczające ich nagie skały i błękitne niebiosa. - Co
za cudownie czyste niebo, prawda? Pewnie takie samo jak
tysiąc lat temu.
- W Phoenbc ogłoszono właśnie alarm ekologiczny - tak
groźne jest zanieczyszczenie wody i gleby.
Toksyczne pyły, radioaktywne odpady, środki chemiczne...
George spojrzał ponuro na Christy.
Wakacyjna miłość
10
- To wszystko jest przerażające.
- Och, wybacz, znowu się zapędziłam. Już jako mała
dziewczynka lubiłam się mądrzyć. Myślę jednak, że Indianie
mieli rację - należy żyć w zgodzie z naturą. A my zakłóciliśmy
równowagę pomiędzy myśliwym a zwierzyną, a przecież to
była gwarancja istnienia życia na naszej planecie. Teraz
próbujemy ją przywrócić sztucznymi sposobami. Uważam, że
powinniśmy przestać ingerować w prawa natury.
- W takim razie musiałabyś ucierać ziarna kukurydzy na
mąkę, a skóry na ubrania zmiękczać żuciem. A ja polowałbym
na bawoły i walczyłbym z innymi o mięso dla mieszkańców
mojego wigwamu - powiedział George z uśmiechem. - Od
czasu do czasu wybuchałyby pożary na prerii, toczyłyby się
wojny pomiędzy plemionami, natykalibyśmy się na
grzechotniki, zmagalibyśmy się z burzami piaskowymi,
powodziami, suszami i zwierzętami chorymi na wściekliznę...
- Przestań. Trudno zaprzeczyć, że każda rzecz ma dwa
oblicza. A może pomógłbyś mi uporządkować te skorupy?
- Myślę, że w tej sprawie dojdziemy do porozumienia -
odrzekł George.
Kolacja tego wieczora minęła dla Christy spokojnie. Udało jej
się nie popełnić żadnej gafy. Siedziała w patio, jedząc
herbatniki i podziwiając gwiazdy. Ubrana w lekką
meksykańską sukienkę, czuła miły chłód, a łagodny wietrzyk
muskał jej długie blond włosy. Kilka jardów od niej na
ogrodzonym pastwisku krowy rasy Hereford skubały trawę.
Drgnęła nagle na odgłos kroków. Nie odwracając się,
wiedziała, kto do niej podszedł.
- Przy stole bilardowym toczy się właśnie zacięta walka -
powiedział. - Kilka osób gra w szachy i w warcaby. Mamy
sporo książek w bibliotece, jest też telewizor i kilka dobrych
filmów do obejrzenia.
Wakacyjna miłość
11
- Dziękuję, panie Lang, ale wolę posiedzieć tutaj.
- Czeka pani na George'a? - zapytał, stając przy jej krześle.
- Gra w szachy.
- I pani nie pójdzie go dopingować? - zdziwił się z wyraźną
kpiną w głosie.
Zapalił papierosa i usiadł okrakiem na krześle obok. Miał na
sobie dżinsowe spodnie, wysokie buty i jedwabną niebieską
koszulę, opinającą muskularny tors.
Onieśmielona spuściła wzrok.
- George jest tylko moim kolegą.
- Nie tego się pani spodziewała, podpisując umowę, prawda? -
zaciągnął się papierosem. - Czy nie przyjechała tu pani w
poszukiwaniu przygody, romansu swego życia? I co pani
znalazła? George'a?
- Jest inteligentny, miły i świetnie się z nim rozmawia -
powiedziała lekko drżącym głosem. - Lubię go.
- Nie wygląda na takiego, który mógłby porwać panią na
konia i uwieźć w góry.
- I dzięki Bogu - odparła. Palce jej zaciskały się nerwowo na
poręczy krzesła.
Serce waliło jak młotem. Dlaczego on nie przestaje jej
dręczyć?
Przyglądał się jej bacznie, wodząc oczami po całym ciele, aż
do zgrabnych, widocznych spod białej spódnicy nóg w białych
sandałkach.
- Czyż nie marzy się pani coś podniecającego, panno Haley?
- Nie uważam za szczególnie ekscytujące tego, że wrzuca się
mnie do samochodu jak worek z mąką, panie Lang.
- Rozumiem. Pani jest kobietą czynu i marzy się pani kariera.
- W jego ustach zabrzmiało to prawie jak obelga.
- Myli się pan. Mam pracę, którą lubię, i jestem ze
wszystkiego zadowolona.
Wakacyjna miłość
12
- Ile pani ma lat?
- Dwadzieścia pięć - odpowiedziała po chwili.
- Niezły wiek - stwierdził, wydmuchując obłoczek dymu. - Ja
mam trzydzieści siedem. - Gdy nie zareagowała, uśmiechnął się
kpiąco. - Nie jest pani ciekawa mojego życia?
- A czym się pan zajmuje, poza prowadzeniem tego rancza? -
zapytała uprzejmie, zapanowawszy już nad rękami.
- Jestem inżynierem górnictwa. Pracuję dla pewnej kompanii
niedaleko Bisbee. Przypuszczam, że słyszała pani o Lavendar
Pit. Była to największa w tej okolicy kopalnia w okresie
rozkwitu górnictwa w południowo - wschodniej Arizonie. Dziś,
oczywiście, jest tylko atrakcją turystyczną. Ale mamy tutaj
wiele innych przedsiębiorstw górniczych i dla nich właśnie
pracuję.
- Słyszałam o Lavendar Pit, ale nigdy jej nie widziałam.
Niewiele wiem o Arizonie. Czy pan lubi swoją pracę?
- Czasami. Interesuję się geologią. Skały fascynują mnie od
dzieciństwa, a kiedy dorosłem, uznałem, że tym właśnie chcę
się zajmować w życiu. Studiowałem przez cztery lata, po
dyplomie pracowałem krótko dla kompanii naftowej, a w końcu
wylądowałem tutaj. - Znowu zaciągnął się papierosem. -
Mogłem podjąć pracę na Alasce, ale właśnie wtedy zmarł mój
ojciec, a matka nie umiała sobie poradzić z tym ranczem.
- Czy... czy pan nigdy nie był żonaty?
- Nie czułem potrzeby - odpowiedział szczerze. - To
wspaniała rzecz być mężczyzną i prowadzić takie życie, w
którym kobiety pełnią raczej rolę kochanek niż żon. Ma to
wszystkie zalety małżeństwa, a do niczego nie zobowiązuje.
- Samotne życie bez poczucia stabilizacji, bez dzieci...
Poruszył się na krześle.
- To prawda. Przede wszystkim bez dzieci. A co z panią,
panno Haley? Dlaczego ciągle jest pani samotna?
Wakacyjna miłość
13
- Nawet nie byłam nigdy zakochana - stwierdziła z
uśmiechem. - Oświadczano mi się już kilka razy, ale nie byłam
na tyle zaangażowana, żeby oddać komuś swoje serce.
„Ani swoje ciało” - dodała w myśli.
- Rozumiem. Zerknęła na niego, ale nie udało jej się nic
odczytać z wyrazu jego twarzy.
Nachylił się ku niej i przymrużywszy oczy zapytał:
- Dlaczego pani tu przyjechała?
- Choć raz w życiu chciałam zrobić coś niezwykłego. Moja
siostra, starsza o pięć lat, dba o mnie, jakbym była dzieckiem.
Jest przekonana, że sama nie poradzę sobie w życiu. Ciągle się
obawia, że coś mi się przytrafi i umrę. Nasi rodzice już nie żyją,
więc zostałaby wtedy sama na świecie. Nie mogę głębiej
odetchnąć, bo Joyce Ann zaraz się zaniepokoi, czy to nie astma.
Nigdy dotąd nie wyjeżdżałam z Jacksonville. Pomyślałam więc,
że już najwyższy czas gdzieś się ruszyć. Uciekłam samolotem i
zostawiłam list, w którym przyrzekłam, że napiszę do niej
najdalej za tydzień.
- Wyobrażam sobie, jak się teraz zamartwia - zauważył
spokojnie Lang.
- Chyba tak. Myślę, że postąpiłam jak tchórz.
- Dlaczego więc nie miałaby pani do niej zadzwonić? Nie
musi pani wyjaśniać, gdzie pani jest, wystarczy powiedzieć, że
wszystko w porządku.
Zawahała się na moment.
- Tak, chyba powinnam zadzwonić...
- Oczywiście, że powinna pani. Wyciągnął szczupłą, mocną
dłoń, by pomóc jej wstać.
Trwało to zaledwie kilka sekund, ale dopiero wtedy mogła mu
się dobrze przyjrzeć. Miał pociągłą twarz z wyraźnie
zarysowanym podbródkiem, wąskie wargi i wystające kości
policzkowe. Pod czarnymi brwiami błyszczały głęboko
Wakacyjna miłość
14
osadzone oczy, w kącikach których widać było drobną
siateczkę zmarszczek. Robił wrażenie człowieka bardzo
stanowczego, ale pozory czasem mylą. Był o wiele
przystojniejszy, niż jej się przedtem wydawało. On również
obserwował ją z zainteresowaniem. Przesuwał powoli wzrok,
badając dokładnie rysy twarzy. Ścisnął lekko jej dłoń i Christy
poczuła się tak, jakby poraził ją nagle prąd elektryczny. Na
moment straciła oddech od gwałtownej, nie znanej dotąd
emocji.
- Niech pani nie idzie spać zbyt późno - powiedział -
Pomiędzy Jacksonville a nami są dwie godziny różnicy w
czasie. Dopiero za kilka dni przyzwyczai się pani do tego.
- Dziękuję, panie Lang.
- Większość ludzi mówi do mnie Nate.
Nate. Podobało się jej brzmienie tego imienia. Uśmiechnął
się, puścił jej rękę i cofnął się, by mogła wstać z krzesła i
wrócić do swego pokoiku gościnnego. Na końcu patio
przystanęła na chwilę i obejrzała się. Zrobiła nieznaczny ruch
ręką na pożegnanie i uśmiechnęła się do siebie.
Wakacyjna miłość
15
ROZDZIAŁ DRUGI
Joyce Ann była przerażona, gdy dowiedziała się, skąd Christy
telefonuje.
- Mogłabyś przynajmniej zapytać mnie o radę - powiedziała. -
Szczerze mówiąc, nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. Nowe
stroje, nowa fryzura...
- Posłuchaj, Joyce Ann - przerwała jej uspokajająco Christy. -
Sama mówiłaś, że Stronię od ludzi. Nie martw się o mnie. Jest
tu kilku przystojnych mężczyzn - dodała, by zaintrygować
siostrę.
Joyce Ann połknęła haczyk.
- Mężczyźni?
- Właśnie. Szczególnie jeden jest taki romantyczny, ciągle ze
mną rozmawia. - Pomyślała, że sposób prowadzenia tych
rozmów nie wydałby się starszej siostrze szczególnie
romantyczny.
- Mam nadzieję, że nie jest gorszy od Harry'ego. Christy nie
lubiła myśleć o nim. Traktowała go jak ostatnią deskę ratunku,
kiedy będzie już musiała wyjść za mąż. Harry miał bardzo
poważny stosunek do życia i prawdopodobnie nie spodobałaby
mu się teraz, w swej nowej postaci.
- Harry jest miły - powiedziała. - Ale szuka raczej matki dla
swoich dzieci niż żony dla siebie.
- Nic cię nie zmusza do poślubienia go - orzekła Joyce Ann
stanowczym tonem. - Opowiedz o tym facecie z Arizony.
- Jest seksowny i bardzo miły.
- No to co innego - zaśmiała się siostra. - W takim razie
niepotrzebnie tak się o ciebie zamartwiałam. Jak długo tam
będziesz?
- Jeszcze tydzień, może trochę więcej.
Wakacyjna miłość
16
- Dobrze, dobrze. Daj znać, kochanie, jak ci leci. I proszę cię,
noś...
- Dobranoc, Joyce Ann. Będę z tobą w kontakcie, obiecuję.
Christy z westchnieniem odwiesiła słuchawkę. To była
zupełnie nowa sytuacja. Teraz mogła sama decydować o sobie,
a Joyce Ann nie będzie wtrącać się we wszystko i podsuwać jej,
niby przypadkiem, różnych mężczyzn.
Znużyła ją monotonia życia, jakie prowadziła. Zapragnęła
czegoś całkiem innego, niecodziennego. Jeśli nie chce się
popaść w stagnację, trzeba zaryzykować i raz w życiu popełnić
jakieś szaleństwo. Dlatego zgłosiła się do tej ekspedycji.
Zawsze marzyła o czymś takim. Kupiła sobie zupełnie inne
stroje niż te, które dotąd nosiła, i zmieniła całkowicie wygląd.
Znalazła się wśród nieznanych ludzi, co też było bardzo
intrygujące. Zupełnie zapomniała o Harrym.
Przygotowując się do spania, rozmyślała o Nathanialu Langu.
Traktował ją do dziś jako dopust boży, ale najwyraźniej teraz
zmienił zdanie. Tego wieczora był dla niej całkiem miły.
Wspomniała, jak niepewnie czuła się, kiedy spotkała go po raz
pierwszy. A dziś tak swobodnie się z nim rozmawiało. Chyba
chciał, żeby zainteresowała się jego życiem, żeby miała o nim
lepsze mniemanie. I tak się właśnie stało. To, że hołdował
konserwatywnym poglądom, nie było takie ważne. Doszedłszy
do tego wniosku, wreszcie zasnęła. Spała bardzo źle, dręczona
różnymi majakami, w których przewijał się zagadkowy pan
Lang.
Następnego dnia rano zeszła pierwsza do jadalni, i to ją nieco
zmieszało. Gdy pojawił się gospodarz, jej nadzieje na odmianę
ich stosunków rozwiały się. Nawet na nią nie spojrzał, kiedy
stała przy barku, i przeszedł, nie odezwawszy się ani słowem.
Zaskoczona, szeroko otwartymi oczami spoglądała na tego
wysokiego mężczyznę w ciemnym ubraniu i kremowym
Wakacyjna miłość
17
stetsonie, zastanawiając się, czym mu się znowu naraziła.
Nałożyła sobie na tackę odrobinę jedzenia i pomyślała z
westchnieniem, że, być może, tym razem nie spodobał mu się
jej sposób kichania.
- Ależ, panno Haley, nawet ptaszek zjadłby więcej -
zaniepokoiła się pani Lang, osoba drobna i ciemnooka.
- Zaczynani się martwić, że nie smakuje pani moja kuchnia.
- Gotuje pani wspaniale - zaprotestowała zmieszana Christy. -
To dlatego że... ten upal jest wprost nie do zniesienia.
- Och tak! - Wystarczyło takie niewinne kłamstewko, żeby
pani Lang rozchmurzyła się i uśmiechnęła wyrozumiale. -
Zapomniałam, że nie miała pani do czynienia z pustynią. Ale
proszę się nie martwić. Szybko się pani przyzwyczai. Trzeba
dużo pić i nie chodzić przy pełnym słońcu bez nakrycia głowy.
- Będę o tym pamiętać - zapewniła ją Christy skwapliwie.
Siedziała sama. jedząc bez apetytu. Weszli profesor Adainson
i jego żona Neli. Powitali ją uprzejmie i usiedli przy swoim
stoliku. Potem od razu zjawiła się cała reszta zespołu. George
zauważył siedzącą samotnie Christy i skierował się do niej.
- Jaki piękny poranek - uśmiechnięty zasiadł obok i zabrał się
do pałaszowania góry jedzenia ze swojej tacy. - Nigdy nie
byłem taki głodny. Wspaniale tu karmią, prawda? Ale ty nic nie
jesz - zauważył.
- Strasznie mi gorąco - usprawiedliwiła się z uśmiechem. -
Mam nadzieję, że za kilka dni przyzwyczaję się do tego
klimatu.
- Dziś mamy masę roboty - mruknął George pomiędzy
jednym a drugim kęsem. - Mason ma zamiar użyć komputera
do uporządkowania fragmentów skorup, które znaleźliśmy do
tej pory. Całą noc spędził na pisaniu programu.
- Nie lubię komputerów - wyznała Christy. • - W naszej
szkole też mamy komputer, już uczniów drugiej klasy uczymy z
Wakacyjna miłość
18
niego korzystać, ale ja się go boję.
- Powinnaś zobaczyć komputer pana Langa Kupił go za
dwadzieścia tysięcy dolarów albo i więcej. Z wielkim
oprogramowaniem. Rejestruje w nim dane dotyczące swego
bydła. Ma też kilka programów graficznych, których używa do
spraw związanych z pracą w kopalni.
- Musi być bardzo zdolny.
- Zdolny to za mało. Mówią o nim, że jest geniuszem.
Wczoraj wieczorem próbowano grać z nim w szachy, ale on z
każdym wygrywał w kilku posunięciach.
- Ja na szczęście nie gram.
- No, kończ już jeść - zaśmiał się George. - Szkoda czasu.
Tym razem też pojechali ciężarówką. Christy spędziła kolejny
dzień na poszukiwaniu szczątków ceramiki w pustynnym
piasku.
W porze lunchu siedziała w cieniu ciężarówki, popijając
chłodny sok z lodówki turystycznej, gdy usłyszała warkot
dżipa. Wyskoczył z niego Nathanial Lang, ciągle w ciemnym
ubraniu, rozejrzał się wokół, aż odnalazł wzrokiem Christy.
Przyglądał się jej z oddali przez dobrą chwilę. Przywitał się z
profesorem Adamsonem i zamieniwszy z nim parę słów,
skierował się w jej stronę.
- Jest pani sama? - zdziwił się, przykucając koło niej. - -
Czyżby George umarł?
Otworzyła szeroko oczy.
- Przepraszam, ale o co chodzi?
- Wybieram się do Tucson po zamówione towary. Serce
podskoczyło jej do gardła.
- Czy na pewno nie pomylił mnie pan z kimś innym? -
zapytała, patrząc mu prosto w oczy. - Niecałe pięć godzin temu
przeszedł pan koło mnie z taką miną, jakby mierził pana sam
mój widok.
Wakacyjna miłość
19
- Tak, ale to było pięć godzin temu - sprostował grzecznie. -
Uzgodniłem już wszystko z profesorem. Powiedział, że może
pani ze mną jechać.
- Nie jestem książką z biblioteki, którą można swobodnie
dysponować, panie Lang!
Bez słowa pociągnął ją za rękę. Biegnąc za nim, próbowała
jeszcze protestować. Objął ją w talii i wsadził do dżipa,
przyglądając się z pewnym rozbawieniem jej strojowi. Miała na
sobie długie szorty koloru khaki, beżowe skarpetki i skórzane
sportowe pantofle, jasnożółtą bawełnianą bluzkę koszulową
zapiętą pod szyję i kapelusz ozdobiony żółto - białą apaszką. Z
długimi, opadającymi na ramiona srebrzystoblond włosami
wyglądała bardzo modnie.
- Zupełnie jak nastolatka - podsumował z uśmiechem.
Uśmiechnęła się również, nieco zaskoczona, ponieważ nie
spodziewała się, że zwróci uwagę na jej ubiór.
- Dziękuję - powiedziała, niezbyt pewna siebie. Zamknął
drzwiczki od jej strony i obszedłszy wóz, usiadł przy
kierownicy.
- Niech się pani dobrze trzyma - poradził i zapuścił silnik.
Ruszył tak ostro, że musiała przytrzymać kapelusz na głowie,
by nie sfrunął.
- Przecież możemy na coś wpaść! - zawołała, przekrzykując
huk silnika.
- A dlaczego mielibyśmy na coś wpadać? - zdziwił się,
unosząc brwi.
Rozbawiona, roześmiała się. Z tym człowiekiem nawet
zwykła wyprawa do miasta stawała się przygodą. Mknęli
szeroką, piaszczystą drogą, prowadzącą do szosy, a Christy
jedną rękę zaciskała na poręczy, drugą przytrzymywała
kapelusz i napawała się spokojem pustyni. Pola saguaro -
gigantycznych kaktusów o grubych pniach i białych kwiatach,
Wakacyjna miłość
20
crescote - wiecznie zielonych krzaków ostu, kolczastych
groszkowatych kaktusów i mesquite - krzaków mimozy, sięgały
postrzępionych łańcuchów górskich, otaczających Tucson. Był
to niezwykły widok. Tak wielkie przestrzenie i tyle w nich
historii. Trudno było uwierzyć, ze znajduje się właśnie tu, obok
człowieka, który stanowił element tego kraju. Zerknęła na
Langa, z nie ukrywaną przyjemnością, a nawet z dreszczykiem
emocji podziwiając jego prawdziwie męską urodę. Nigdy nie
czuła się tak w towarzystwie innych mężczyzn. Ale też nigdy
przedtem nie spotkała nikogo takiego jak Nathanial Lang.
Wyczuł jej nieśmiałe spojrzenie. Poczuł się dumny, mając u
boku piękną, podziwiającą go kobietę.
- Jak się pani podoba ta praca w słońcu?
- Jest trudniej niż oczekiwałam - przyznała. - Po dłuższym
siedzeniu w jednym miejscu jestem zdrętwiała i obolała. W
jakimś sensie jest to nużące. Ale warto znosić takie niewygody,
by móc wydobyć z piasku coś, co pochodzi sprzed tysięcy lat -
powiedziała z przejęciem.
Uśmiechnął się.
- Mnie również fascynuje Hohokam. Czy wie pani, że plemię
Tohono O'odham wywodzi się prawdopodobnie z Hohokamu? I
że ich koszyki są tak ściśle plecione, że nie przepuszczają
wody?
- Nie, nie wiedziałam. Wyobrażam sobie, ile muszą
kosztować.
- Niektóre z nich rzeczywiście kosztują majątek, ale są tego
warte. Znam pewną starszą kobietę, która ciągle jeszcze
zajmuje się tym rzemiosłem w rezerwacie Papa - go. Mogę
panią do niej zawieźć, skoro już pani tu przyjechała.
- Naprawdę? - wykrzyknęła zachwycona.
- Ucieszy się, że ktoś interesuje się tym, co robi. Skręcili na
szosę i dżip płynnie zwiększył szybkość. Christy ciągle
Wakacyjna miłość
21
przytrzymywała kapelusz, ale w końcu zdjęła go i położyła na
kolanach.
Chyba się pani nie boi? - zażartował. - Byłem przekonany, że
nauczyciele mają nerwy ze stali.
- Czasami chciałabym mieć takie - przyznała. Obracała
kapelusz w rękach, rozkoszując się wiatrem, targającym jej
włosy i zapachem czystego powietrza, nie tak wilgotnego, jak
nad Atlantykiem, ale równie odświeżającego.
- Pewnie tęskni pani za morzem?
- - Tak... trochę. Ale jestem zauroczona pustynią.
- Cieszę się z tego. A jak się pani podoba Tucson?
- W pierwszym momencie byłam oszołomiona. Nie
przypuszczałam, że to takie duże i rozległe miasto.
- My tutaj lubimy przestrzeń - uśmiechnął się. - Nie mogę
wytrzymać długo na Wschodzie. Czuję się tam jak w klatce.
- Pewnie za dużo u nas drzew - powiedziała z lekką kpiną.
- Coś w tym rodzaju. Mijali restauracyjki, nowoczesne pasaże
handlowe i puste place.
- Czy ktoś wspominał pani o kojotach? Są w górach? -
spytała, spoglądając w stronę horyzontu.
Są tutaj. Każdego ranka słychać wycie. Bardzo to ekscytuje
turystów.
Mnie raczej nie - wzdrygnęła się. Nie słyszała ich pani na
ranczu?
- Myślałam, że to wyją wilki.
- To kojoty. Indianie nazywają je „śpiewającymi psami”.
Krąży mnóstwo legend na ich temat. Jedna z nich powiada, że
kojoty czuwają czasem przy rannym człowieku aż
wyzdrowieje.
- Dużo pan wie o tym kraju, prawda? Uśmiechnął się.
- Urodziłem się tutaj i kocham go. - Skręcił w boczną ulicę i
wjechał na parking.
Wakacyjna miłość
22
Zanim zdążyła zapytać, gdzie są, zgasił silnik. Wysiedli.
Musiała niemal biec, by za nim nadążyć. Gdy wchodzili do
sklepu, wpadła na drzwi i przewróciła pojemnik z motykami i
łopatami.
Zamknęła oczy, by nie widzieć miny Nathaniala Langa.
Gdyby nie to, że zabrakło jej odwagi, zatkałaby palcami uszy,
żeby nie słyszeć tego, co zaraz powie. Ponieważ jednak nie
było żadnych komentarzy, z wahaniem otworzyła jedno oko.
- Nic takiego się nie stało - mruknął sucho mężczyzna.
Postawił pojemnik na miejsce i chwycił ją pod rękę z trudnym
do odgadnięcia wyrazem twarzy.
- Przepraszam... - zaczęła zdenerwowana.
- Proszę tu poczekać i nie robić ponurej miny - rozkazał,
zostawiając ją przy stoisku ze sprzętem rybackim. - Odbiorę
moje zamówienie i wrócę, zanim pani za mną zatęskni.
Christy nieco się uspokoiła. Czyniła sobie jednak w duchu
wymówki, że ciągle jest taką niezdarą.
- Niech się pani tak nie przejmuje - usłyszała głos Nathaniala,
który właśnie nadszedł, dźwigając wielkie pudło. Ujął ją pod
rękę. - Chodźmy stąd. Jak się pani zapatruje na lunch?
- Chętnie bym się czegoś napiła - powiedziała, gdy już
prowadził ją do dżipa.
- To nie zastąpi dobrego posiłku. Co pani myśli o
chimichanga i meksykańskiej sałatce taco.
- Chimi... jak pan powiedział?
- Chimichanga. Zamówię dla pani porcję i sama się pani
przekona. To jest bardzo dobre.
Rzeczywiście, było wyśmienite. Zaprowadził ją do ładnej
restauracji w pobliżu największej promenady w mieście, gdzie
podano im te smaczne dania, o jakich nawet nie słyszała na
Florydzie.
Chimichanga była pikantna i naprawdę doskonała: wołowina,
Wakacyjna miłość
23
fasola, ser i papryka wprost rozpływały się w ustach. Przed
złożeniem zamówienia nieźle się ubawiła, studiując kartę.
- Co to jest? - zapytała, wskazując zakąski.
- Huevos rancheros czyli .Jajka po farmersku” - wyjaśnił. -
Ściślej mówiąc, jest to jajecznica z duszoną po meksykańsku
fasolą w ostrym pomidorowym sosie przyprawionym chili.
Ciężko strawna potrawa, dająca takie efekty, że nie chciałbym
siedzieć po pani zawietrznej.
Wybuchnęła śmiechem. Był teraz zupełnie inny, niż go sobie
dotąd wyobrażała. Tryskał dowcipem i chyba nie miał jej już za
złe, że ciągle musiała coś zbroić.
- Smakuje? - zapytał, gdy zjadła mnóstwo meksykańskiej
sałatki taco i chciwie, jednym haustem, wypiła zimną wodę z
ogromnej szklanki.
- Pyszności! - odpowiedziała z zachwytem. - Mogłabym jeść
codziennie takie smakołyki.
- Miło mi to słyszeć. - Wypił do dna swój napój i rozparłszy
się wygodnie w krześle, przyglądał się dziewczynie bez
skrępowania. - Ciągle się zastanawiam, dlaczego kobieta o
takiej urodzie jest do tej pory niezamężna.
- Właściwie nie miałam zamiaru wychodzić za mąż -
uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Chciała dodać, że
niedawno jeszcze podobna była raczej do skromnej szarotki niż
do róży. Przecież dopiero teraz zmieniła fryzurę, styl ubierania
się, a nawet odbyła krótki kurs, na którym nauczono ją, jak ma
się poruszać. Nie mogła jednak powiedzieć tego Nate'owi. Nie
chciała, żeby pomyślał, że jest nienaturalna. Na taką kobietę,
jaką była przedtem, nawet by nie spojrzał. Nie spojrzałby nikt,
prócz Harry'ego.
Słuchał jej, przymrużywszy z lekka oczy. A więc nie myślała
o małżeństwie. Świetnie. On także nie. A sposób, w jaki na
niego patrzyła, świadczył o tym, że miewała już mężczyzn. Był
Wakacyjna miłość
24
tego niemal pewien, pomimo jej staroświeckiej nieśmiałości.
Zdarza się, że niektóre potrafią dobrze udawać. Widywał takie
popisy. Choć nie był przystojny, miał pieniądze, co czyniło go
obiektem zabiegów różnych sprytnych ślicznotek. Było takich
mnóstwo. Piękne ranczo przyciągało całe ich chmary. Zawsze
świetnie się bawił w takich sytuacjach i miał teraz ogromną
ochotę zabawić się w ten sam sposób z Christy. Była ponętna i
bardzo go pociągała. Lubił działać szybko, ale ona wyglądała
na taką, która chce być zdobywana powoli. Zastosował więc
odpowiednią taktykę, żeby nie popsuć sprawy.
- Czy od początku pracowała pani w szkole? Przytaknęła
głową.
- Zaczęłam tam pracować od razu po ukończeniu studiów, I
chyba nigdy nie przestanę się dokształcać. Stale chodzę na
jakieś kursy i wykłady. Lubię się uczyć nowych rzeczy. Ale
młodzież nie tak łatwo przekonać do nauki.
- Wyobrażam sobie.
- Pan pewnie studiował geologię? - zapytała po chwili
milczenia.
- Tak. Zawsze uwielbiałem skały. Lubiłem czuć je pod ręką,
poznawać ich historię, barwy, kształty. Już jako dziecko byłem
zafascynowany skałami. Gdy dorosłem, zdecydowałem się
wybrać zawód inżyniera górnictwa. Nie sposób żyć w tym
stanie i nie znać się na górnictwie. Pierwszymi górniczymi
miastami były tu Tombstone i Bisbee - to właśnie tam jest
kopalnia miedzi Lavendar Pit. Teraz zresztą siedemdziesiąt
procent miedzi w Stanach Zjednoczonych także pochodzi z
Tucson i Pimy w Arizonie. Wydobywa się też sporo innych
cennych minerałów, nawet złoto i srebro.
- Chyba na całym świecie znane są kopalnie Dutchmana w
Przesądnych Górach.
- Tak. Ale to daleko stąd. Krążą pogłoski, że inny rodzaj złota
Wakacyjna miłość
25
można też znaleźć w Wielkiej Jaskini w pobliżu Tucson. To
największa sucha jaskinia w tej okolicy. Dawniej była kryjówką
różnych bandytów - powiedział konspiracyjnym szeptem. -
Podobno jeszcze ciągle jest lam ukryte złoto.
O Boże! - zawołała z podnieceniem. - To pojedźmy i
poszukajmy!
- Mam nadzieję, że nie okaże się pani zbytnio zachłanną
dziewczynką - powiedział z nie ukrywanym cynizmem.
- Nie chodzi mi o pieniądze, ale może to być pasjonująca
przygoda - wytłumaczyła naiwnie. - Kto wie, czy nie
znalazłabym tam jakiegoś starego rewolweru czy kilku strzał
Apaczów.
- Mam sporą kolekcję strzał Apaczów. Jeśli pani zechce,
zawiozę panią któregoś dnia na grób Cochise'a Strongholda. On
i jego ludzie walczyli z kawalerią Stanów Zjednoczonych.
Legenda głosi, że został pochowany gdzieś na pustkowiu.
Miejsce spoczynku wodza zdradzono tylko jednemu białemu
człowiekowi - Tomowi Jeffordsowi, który był jego
przyjacielem.
- Czy pochowali go na pustyni? - zapytała.
- Ależ nie! W głębi kanionu porośniętego drzewami. Piękne
miejsce.
- Wyobrażam sobie - westchnęła. - Wie pan, zanim tu
przyjechałam, myślałam, że pustynia to po prostu piasek,
sięgający horyzontu. Okazało się, że jest zupełnie inaczej. Tyle
tu ostów, różnych kaktusów, krzaków mimozy. A ptaki! Jakże
piękne są te kosy z czerwonymi skrzydełkami!
- Nie mówiąc już o strzyżykach, wijących gniazda na
kaktusach, o pustynnych kukułkach i sowach - dopowiedział
uśmiechnięty. - Tak, życie tu aż kipi. Są także inne stworzenia.
Jaszczurki i węże, kojoty, wilki, jelenie, ptactwo łowne...
- Od jak dawna pańska rodzina mieszka w Arizonie? -
Wakacyjna miłość
26
przerwała mu.
- Nie wiem dokładnie - wzruszył ramionami. - Jeden z moich
przodków mieszkał w Tombstone, ale nie mam pojęcia, kiedy
tu przybył. Wiem tylko, że pochodził z Południa i przeniósł się
tutaj po wojnie domowej.
- Słyszałam, że przez jakiś czas również nad Tucson
powiewała flaga Konfederacji.
- To prawda. W tamtym czasie mieszkało tu wielu
Południowców. Ta kraina ma bogatą historię.
- Wychowałam się na powieściach Zane'a Greya -
powiedziała z zadumą. - Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w
miejscu opisywanym przez niego. Ale najbardziej się cieszę z
tego, że mogłam zobaczyć ruiny Hohokamu.
- Tak, mnie to również fascynuje. W 300 roku p.n.e. rolnicy z
Hohokamu zbudowali tu stupięćdziesięciomilowy system
kanałów. To byli bardzo pomysłowi ludzie.
- Czytałam o tym. Nathanial spojrzał na zegarek.
- Muszę wracać do pracy. Czy jest pani gotowa?
- Tak. Jak to się dzieje, że może pan wyjść, kiedy ma pan na
to ochotę? - zapytała go, gdy wstali z krzeseł.
- Jestem wiceprezesem spółki górniczej. Właścicielem jest
mój wuj.
- Ach tak.
- Jestem bogaty - dodał z drwiącym uśmiechem na szczupłej
opalonej twarzy. - Jeszcze pani tego nie zauważyła? Większość
kobiet odgaduje to od razu.
Zaskoczona taką bezceremonialnością, zaczerwieniła się i
spuściła oczy. Chcąc jak najszybciej wyjść, przewróciła
krzesło, trącając przy tym sąsiedni stolik, zajęty przez turystów
z dziećmi.
Napoje mleczne i hamburgery znalazły się na ziemi.
W ogólnym zamieszaniu nieszczęsna Christy upuściła torebkę
Wakacyjna miłość
27
i czując się ogromnie głupio, siedziała teraz na podłodze.
- To moja wina - powiedział spokojnie Nate, pomagając jej
wstać i próbując załagodzić incydent z ujmującym wdziękiem i
dyplomacją, które to cechy dziewczyna dopiero w nim
odkrywała. Z jednej strony wydawał się opryskliwy, ale potrafił
też być dżentelmenem i umiał postępować z ludźmi. Już po
chwili poszkodowani turyści bardziej przejmowali się Christy
niż bałaganem, który spowodowała. Obsługa restauracji także
była dla niej uprzejma i wyrozumiała.
Pogorszyło to jeszcze bardziej samopoczucie winowajczyni.
Rozpłakała się, gdy Nate pomagał jej wsiąść do dżipa.
- Nic się takiego nie stało - pocieszył, delikatnie ocierając jej
łzy. - To ja się źle zachowałem wobec pani. To wyłącznie moja
wina.
- Nie, moja - załkała. - Taka ze mnie niezdara... Otarł jej
zalaną łzami twarz i uniósł do góry, przyglądając się badawczo.
- Czerwony nos, czerwone oczy, czerwone policzki - szepnął.
Wzrok jego spoczął na jej wargach, co sprawiło, że zadrżała od
stóp do głów. - Usta też są czerwone - dodał schrypniętym
głosem. Dłoń podtrzymująca jej podbródek zacisnęła się na nim
lekko. - Czerwone, miękkie i bardzo kuszące, moja mała
Christy. - Spojrzał jej w oczy i odczytał w nich narastające
podniecenie, którego był przyczyną.
W dżipie było przytulnie i cicho. Nie słyszeli hałasu ulicy, nie
zwracali też uwagi na panujący upał. Wciąż patrząc w jej jasne
oczy, przysunął się bliżej, aż poczuła zapach jego wody
kolońskiej.
Pochylił się nad nią, a ona, z sercem podchodzącym do
gardła, zacisnęła ręce na jego marynarce. Usta Nate'a wyglądały
zaborczo i zmysłowo. Pomyślała, że na pewno znacznie więcej
wie o całowaniu niż ona, a to, że mogłaby być całowana
właśnie przez Nathaniala Langa, podniecało ją jak nic dotąd. Jej
Wakacyjna miłość
28
usta rozchyliły się bezwolnie, wyczekująco, całym ciałem
owładnęło nagłe, bolesne napięcie. Tymczasem zatrzymał się
obok nich jakiś samochód.
- No i dobrze się stało, kochanie - powiedział Nathanial,
widząc wyraz twarzy Christy. - To, co zamierzaliśmy zrobić,
nie jest dobrze widziane w miejscu publicznym. Nie mam
ochoty całować cię po raz pierwszy przy świadkach.
Zanim zdążyła wydusić coś z siebie, uśmiechnął się i zapuścił
silnik.
- Zapnij pas - przypomniał łagodnie i wyjechał na drogę z
takim opanowaniem i spokojem, jakby nic szczególnego się nie
stało.
Odwiózł dziewczynę na teren prac wykopaliskowych, nie
przejmując się wcale, czy ona również będzie mogła łatwo
przejść do porządku dziennego nad tym, co stało się między
nimi.
Na szczęście George już z daleka zauważył nadjeżdżającego
dżipa i podszedł do nich z laptopem pod pachą.
- Dobrze, że już jesteś! - zawołał do Christy i pomachał ręką. -
Nie mogłem się doczekać.
Nate spojrzał w jego stronę.
- Znowu George - mruknął ze złością.
- Czuje się tutaj samotny - wyjąkała, zaskoczona wrogością
mężczyzny.
- Naprawdę? - Wzruszył ramionami. - No cóż, każdemu coś
się należy. Zobaczymy się później.
Poczekał, aż wysiadła z wozu i ruszył, wzbijając tumany
kurzu i nie oglądając się na nią. Gdyby to był ktoś inny,
mogłaby przypuszczać, że jest o nią zazdrosny. Ale przecież
Nathanial Lang nigdy nie byłby zazdrosny o nią, a już na
pewno nie z powodu poczciwego George'a. Odwróciła się z
uśmiechem na twarzy, by wysłuchać chaotycznej opowieści
Wakacyjna miłość
29
kolegi. Myślami jednak wciąż była na parkingu przed
restauracją, wspominając rozpaczliwe oczekiwanie na
pocałunek, który jednak nie nastąpił.
Zachowanie Nate'a było dla niej zagadką. To wydawał się nią
zainteresowany, to patrzył na nią z cyniczną obojętnością. Nie
wiedziała, co o tym sądzić. Bała się rozczarowania. Nathanial
Lang pociągał ją. Chciałaby wierzyć, że i on czuł to samo, ale
powinna być ostrożna. Nathanial jest człowiekiem światowym i
traktuje ich znajomość jak romans wakacyjny. Z pewnością
Christy nie jest pierwszą kobietą ze Wschodu, która wpadła mu
w oko.
Przygnębiona, posłała George'owi promienny uśmiech, a on,
szczęśliwy, pomyślał, że ujął ją swym urokiem.
Wakacyjna miłość
30
ROZDZIAŁ TRZECI
Christy oczekiwała, że Nathanial, swoim zwyczajem, znowu
zignoruje ją wieczorem, ale po kolacji podszedł do niej, zanim
George zdążył poprosić, żeby mu kibicowała przy szachach.
- Czy umiesz tańczyć? - zapytał bez żadnych wstępów.
- Tak, trochę - wyjąkała zmieszana, z trudem wytrzymując
jego wzrok. - Dlaczego pytasz?
- Mamy w mieście bar z grillem, gdzie co wieczór gra zespół
country. Moglibyśmy tam posiedzieć, napić się piwa i
potańczyć.
- Ja nie piję. - Zabrzmiało to trochę jak odrzucenie propozycji
i przestraszyła się, że Nate nie zechce wziąć jej ze sobą.
- W porządku. Dostaniesz imbirowe piwo angielskie. -
Uśmiechnął się, a jej serce podskoczyło z radości.
- W takim razie chemie z tobą pojadę - zgodziła się.
- Włóż spódnicę - polecił. - Lepiej się w niej tańczy. Czy
rzeczywiście tylko o to mu chodziło, czy też nie lubił kobiet w
spodniach? Gdy włożyła białą wieczorową sukienkę w stylu
hiszpańskim uznała, że naprawdę wygląda w mej znacznie
lepiej niż w dżinsach i luźnym sweterku. Rozczesała
rozpuszczone długie włosy i włożyła sandałki zamiast
pantofelków na wysokim obcasie. Gdy gotowa wyszła z
pokoju, ujrzała czekającego już Nathaniala. Ubrany był w
eleganckie spodnie i niebieską koszulę w drobne prążki, z
długimi rękawami i turkusowo - srebrnym krawatem. Na
nogach miał wysokie buty, dobrane kolorem do jasnego,
nałożonego na bakier stetsona. Stał z pewną siebie miną -
arogancki, światowy, dojrzały mężczyzna. Z bijącym mocno
sercem pomyślała, że spędzi z nim cały wieczór sam na sam i
będą ze sobą tańczyć.
Wakacyjna miłość
31
- A, jesteś tutaj! - zawołał George, gdy chciała właśnie
odezwać się do Nate'a. - Dlaczego się tak odświętnie ubrałaś?
Myślałem, że zagramy w szachy.
- Jadę do miasta z panem Langiem - powiedziała krótko. -
Wybacz mi, George.
Zaskoczony, przyglądał się przez chwilę Christy i Nate'owi,
jakby nie pojmując, że jakiś inny mężczyzna też może się nią
zainteresować.
- Aha, masz randkę - odezwał się w końcu z wahaniem.
- Właśnie - potwierdził uprzejmie Nate. - Ma randkę.
- No tak... w takim razie zobaczymy się później. Albo dopiero
jutro. - Student uśmiechnął się nerwowo i odszedł.
- Podkochuje się w tobie - powiedział Lang, biorąc ją pod
rękę i prowadząc do swojego mercedesa.
- Jest bardzo miły i nieśmiały. Szuka we mnie oparcia.
- Szkoda takiej kobiety jak ty dla dzieciaka, co ma jeszcze
mleko pod nosem.
Nic nie odpowiedziała. Nate usiadł obok niej i zapuścił silnik.
Christy nie była całkiem pewna swoich uczuć. Lang był starszy
i z pewnością bardziej doświadczony od wszystkich mężczyzn,
z którymi się dotąd umawiała. Co go właściwie w niej
zainteresowało?
- Ja też mam mleko pod nosem - zauważyła.
- Czyżby? - zapytał ironicznie z kpiącym uśmiechem. - Zapnij
pas. Twojej cnocie nic przy mnie nie grozi, moja panno.
Przynajmniej na razie.
Nie wiedziała, jak na to zareagować. Po chwili uznała, że
żartował i zaśmiała się:
- To ładnie z twojej strony. Zapięła pas, starając się zachować
pogodę ducha.
- Jesteś dla mnie nowym doświadczeniem - oznajmił,
wjeżdżając na szosę w kierunku Tucson. - Kobiety, którym się
Wakacyjna miłość
32
podobam, zazwyczaj nie stawiają żadnych warunków.
- Zabrzmiało to bardzo cynicznie.
- Jestem smakowitym kąskiem - wzruszył ramionami. -
Wolałbym być trochę przystojniejszy. Mógłbym wtedy
przypuszczać, że to ja sam jestem tak pociągający, a nie moje
konto bankowe.
- Chyba przeglądasz się w złym lustrze - powiedziała bez
zastanowienia. - Nie jesteś aż tak odpychający, możesz mi
wierzyć. - Spuściła oczy. - W twojej obecności ludzie czują się
bezpieczni i swobodni, a jednocześnie działasz na nich
pobudzająco.
- Ciekawe spostrzeżenie. Później wyjaśnisz mi to dokładniej.
Jak ci się podoba pustynia nocą?
Wyjrzała przez okno i aż westchnęła na widok czerwonej łuny
na zachodzie, oświetlającej postrzępione szczyty gór i
niewyraźne, ginące w cieniu zarysy kaktusów, porastających
równinę.
- Przepiękna. I jak chłodno. Tego się nie spodziewałam. W
dzień na pustyni jest tak gorąco.
- Jak widzisz, nie zawsze tak jest. Jak myślisz, dlaczego
kowboje wożą koce przytroczone do siodeł? - zapytał z
uśmieszkiem.
Prowadził wóz w ogóle nie zwracając uwagi na pręd-
kościomierz, choć dobrze wiedział, że Christy boi się takiej
jazdy.
- Na Florydzie zatrzymałby cię każdy patrol drogowy -
szepnęła.
- I u nas obowiązują podobne przepisy. Ale jesteśmy daleko
od miasta, droga jest prosta i nie ma dużego ruchu. Nie jestem
ryzykantem, panuję nad kierownicą. A poza tym, w młodości
startowałem w wyścigach samochodowych.
- Naprawdę? - zawołała zachwycona.
Wakacyjna miłość
33
- Tak. Kilka razy brałem też udział w rodeo i w wyścigach z
przeszkodami. A teraz wystarczająco dużo emocji dostarcza mi
urząd podatkowy, z którym muszę staczać ciężkie boje.
- Ja chyba nigdy nie robiłam niczego naprawdę nie-
bezpiecznego - zastanowiła się głośno. - Nie ucząc jazdy
dżipem - dorzuciła, zerkając na niego.
Zaśmiał się z widocznym zadowoleniem.
- No to trzymaj się mocno. Ale dziś wieczorem nie będziemy
robili nic szczególnie podniecającego.
Miała ochotę wyznać, że sama jego obecność jest jut
wystarczająco ekscytująca, ale nie starczyło jej odwagi.
Bar z grillem znajdował się w ładnej części miasta i nie była
to żadna spelunka. Lokal miał typową dla Zachodu atmosferę
przyciągającą miejscowych kowbojów parkiet i zespół
muzyczny, a wszystko oświetlone było miłym światłem. Nate
wybrał stolik naprzeciwko orkiestry, posadził przy nim Christy
i zamierzał pójść do baru żeby przynieść coś do picia.
- Na co masz ochotę? Tylko piwo imbirowe? - zapytał.
- Tak, to mi wystarczy.
- Nie lubisz prawdziwego piwa? Zadrżała, słysząc jego
głęboki, ciepły głos.
- Nie... nieszczególnie.
- Wobec tego ja też wezmę to samo - zdecydował kierując się
do baru.
Usiłując zapanować nad sobą, przyglądała się tańczącym
parom i słuchała muzyki. W chwilę po odejściu Nate'a
zatrzymał się przy jej stoliku młody, przystojny kowboj i
uśmiechając się, powiedział:
- Hej, ślicznotko, zatańczysz?
- Nie, dziękuję. Już mam towarzystwo.
- Ja też. Ale to nic nie szkodzi. Tu wszyscy bawimy się
razem. - Przysunął się bliżej i czekał, jakby w ogóle nie
Wakacyjna miłość
34
dopuszczał myśli, że może mu odmówić. - Tylko jeden taniec i
odstawię cię z powrotem.
Nie chciała z nim tańczyć, ale bała się wywołać jakąś
awanturę.
W tym momencie wrócił Lang z dwiema szklankami w ręku i
stanął pomiędzy Christy i kowbojem.
Odstawił napoje na stół i odwrócił się do kowboja, który
stracił trochę dobrego samopoczucia. Christy spoglądała na
nich z niepokojem. Nate stał w rozkroku ze stanowczą i groźną
miną, z opuszczonymi rękami. Uśmiechał się, ale nie był to
miły uśmiech. Christy jeszcze go takim nie widziała. Pojęła, że
prowadzenie rancza i praca w górnictwie to nie są zajęcia dla
mięczaków. W postaci Nate'a była teraz jakaś twardość, której
dotąd nie zauważyła.
Młody kowboj wydawał się z lekka zaniepokojony. Lang był
od niego o głowę wyższy, silniej zbudowany i miał znacznie
więcej pewności siebie.
- Przyszliśmy tu potańczyć i zabawić się - powiedział Nate. -
A nie ma dobrej zabawy bez bójki. Wydaje mi się, chłopie, że
doskonale nadajesz się do tego, żeby cię wyrzucić przez okno.
- O, widzę, że przyszła moja dziewczyna - kowboj spojrzał
ponad ramieniem Nate'a. - Cześć, złotko! - zawołał. -
Przepraszam, ale muszę już iść - zwrócił się do Christy.
Dotknął z szacunkiem ronda kapelusza i szybko się oddalił.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
- Nie wiedziałam, co robić - powiedziała, ciągle jeszcze
zdenerwowana. - Poprosił mnie do tańca. Nie był niegrzeczny,
ale nie chciał odejść.
- Wcale mu się nie dziwię - zaśmiał się Nate. - Jesteś taka
śliczna.
Zarumieniła się.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytała z niedowierzaniem.
Wakacyjna miłość
35
Jej zachowanie najwyraźniej go bawiło. Jak sprytnie udała
przestraszoną, kiedy odmówiła kowbojowi! Nie było w tym nic
szczególnie oryginalnego. Nate widział już niejedną kobietę,
stosującą taką taktykę. Ta dziewczyna ze Wschodu próbowała
udawać przed nim niewiniątko. Na nieszczęście dla Christy
zbyt dobrze się na tym znał.
- Chodź! - Wstał i pociągnął ją za sobą na parkiet. - Odpręż
się, kochanie - powiedział z czułością.
- Niezbyt często zdarza mi się tańczyć - wyznała nieśmiało.
„Oczywiście, należało się spodziewać takiej odpowiedzi” -
pomyślał cynicznie.
- Dasz sobie doskonale radę. Obejmij mnie. Tak, właśnie tak.
- Położył jedną jej rękę na swoim ramieniu, drugą na plecach i
objąwszy Christy, przyciągnął ją do siebie. Zaśmiał się z cicha,
gdy poczuł, jak zadrżała, i muskając ją ciepłym oddechem,
szepnął do ucha: - Nie lubisz tańczyć tak blisko? Bo ja
uwielbiam.
Dlaczego tak uparcie udaje nieśmiałą i niewinną? Widocznie
taką ma już taktykę. Nie należy się tym przejmować. Niczym
nie różniła się od tych, które do niego przychodziły. Nie
wytrzyma długo, wkrótce zrezygnuje z udawania. Ale na razie
niech się sobie bawi. Działała na niego bardzo podniecająco.
Pragnął jej tak, jak nikogo dotąd.
Gdy przygarnął ją mocniej, Christy poczuła, że nogi
odmawiają jej posłuszeństwa. Z rozkoszą wdychała intensywny
męski zapach Nate'a, upajała się ciepłem jego silnego ciała,
biciem serca tuż przy jej uchu. Był znacznie od niej wyższy i
opierała się policzkiem o jego pierś. W muskularnych
ramionach partnera czuła się taka bezpieczna. Odprężyła się i
zamknęła oczy, całkowicie zdając się na niego.
Wstrzymał oddech, gdy oparła się o niego piersią i, tuląc ją w
ciepłym objęciu, prowadził w rytm muzyki. Już dawno zwykły
Wakacyjna miłość
36
taniec nie sprawiał mu takiej przyjemności.
Nie był mistrzem, ale tańczył nieźle i Christy zaśmiała się,
gdy okręcił ją w rytm muzyki. Tak długo była samotna! To że
jest tutaj, z tym mężczyzną, przy którym czuje się prawdziwą
kobietą, uwolnioną od wszelkich zahamowań, wydawało jej się
wręcz nieprawdopodobne. Te wakacje okazały się warte swojej
ceny. Nie zapomni o nich po powrocie na Florydę, do dawnego
życia. Pośpiesznie odepchnęła od siebie myśl o rozstaniu z
Nate'em, bo nagle sprawiło jej to ból. Przymknąwszy oczy,
wtuliła się jeszcze głębiej w jego ramiona, chcąc zapomnieć o
wszystkim.
Jakby odgadując jej myśli, objął ją mocniej opiekuńczym
uściskiem. W całym ciele czuł podniecenie wywołane jej
bliskością. Spadło to na niego niespodziewanie, jak lawina. Był
już prawie zakochany. Nie mógł powstrzymać tego, co się
działo, i wcale nie zamierzał tego czynić. Cóż złego w jeszcze
jednym wakacyjnym romansie?
- Dobrze się bawisz? - szepnął.
- Tak! Tak! - westchnęła, przytulając policzek do jego piersi,
świadoma narastającego w nim napięcia.
Zatrzymał się nagle na środku parkietu i zaczął się jej
przyglądać, nie zwracając uwagi na rozbawione spojrzenia
tańczących obok par.
- Co się stało? - zapytała. Patrzył na nią bez uśmiechu, z
poważnym wyrazem twarzy.
- Nic takiego - odpowiedział po chwili.
Obrócił ją znowu w tańcu, ale jego zachowanie zburzyło jej
spokój. Nate podtrzymał ją zręcznie, gdy się potknęła.
Uchwyciła się kurczowo jego ręki i głośno westchnęła.
Ponownie przerwał taniec i zajrzał głęboko w jej pociemniałe
ze wzruszenia oczy.
- Christy - szepnął ochryple. Oszołomiona zobaczyła, że
Wakacyjna miłość
37
pochyla się ku niej. Nie, nie może tego zrobić! Nie tutaj!
A jednak mógł i zrobił. Wąskimi, twardymi wargami dotknął
jej miękkich ust, nie odrywając od niej wzroku, a jej wydało
się, że świat zawirował.
- Słodki smak - mruknął niewyraźnie.
Ustami poszukał ponownie jej warg i przytrzymał głowę, by
mu się nie wyrwała. Tym razem był to tak gwałtowny i mocny
pocałunek, że aż jęknęła od gorąca, które ją przeniknęło.
- Wszystko w porządku - wyszeptał. - Ja czuję to samo. -
Przycisnął jeszcze mocniej ustami jej wargi, aż zabrakło jej
tchu.
Po chwili oderwał się od niej, czując jeszcze smak
imbirowego piwa i mięty i patrzył na nią pociemniałymi
oczami, z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy.
- Mam ochotę na coś więcej niż jeden pocałunek na parkiecie.
Wolałbym znaleźć jakieś miejsce i troszkę się z tobą pokochać
w samochodzie, zamiast kręcić się tu przez całą noc. Co ty na
to? - zapytał bez ogródek.
Nie wierzyła własnym uszom, a na jej twarzy odmalowało się
całkowite zaskoczenie.
- Ja... ja... - wykrztusiła z trudem.
A przecież była gotowa pójść z nim wszędzie i zgodzić się na
wszystko, czego zechce. Ten pocałunek obezwładnił ją
całkowicie i Nate doskonale o tym wiedział. Czytała to w jego
oczach, wiedziała, ze odgaduje jej obawy.
- Nie będę cię zmuszał - zapewnił ochrypłym głosem,
zaciskając mocniej rękę na jej ramieniu. - Idziemy, Christy.
Dobrze, że zdecydował za nią, bo sama nie byłaby w stanie
podjąć żadnej decyzji. Poszła za nim pokornie do mercedesa i
nie zaprotestowała, gdy ruszył w milczeniu. Pojechali drogą
wijącą się pod górę i zatrzymali pod skalną ścianą, skąd widać
było miasto.
Wakacyjna miłość
38
Wyłączył silnik i odwrócił się do niej z napiętą twarzą
oświetloną słabym, dochodzącym z dołu blaskiem latarń
ulicznych.
- Przytul się do mnie, kochanie - powiedział łagodnie i
wyciągnął do niej rękę.
Czuła chłodny górski wietrzyk, rozkoszowała się zapachem
czystego powietrza zmieszanego z intensywną wonią wody
kolońskiej Nate'a, gdy delikatnymi ustami muskał jej twarz.
Leżała w jego ramionach, a on, ciężko dysząc, całował ją coraz
gwałtowniej. Zanurzyła ręce w jego gęstych włosach,
wiedziona raczej instynktem niż doświadczeniem.
- O, jak dobrze - mruknął. Przyglądał się pełnej napięcia
twarzy dziewczyny i palcami delikatnie wodził po jej
podbródku i szyi, wprawiając ją w drżenie pod wpływem nie
znanych dotąd doznań. - Cieszę się, że przyjechałaś do Arizony,
Christy.
- Ja także - szepnęła i szukając w niewyraźnym świetle jego
oczu, prosiła: - Całuj mnie, Nate!
Ogarnęła go fala gorąca. Pochylił się nad nią i rozgniatając jej
usta całował tak, że straciła oddech. Przygarnął ją mocno do
siebie, aż poddała się jego pieszczotom. Zarzucił sobie jej rękę
na szyję, a sam wodził dłonią po jej plecach, w górę i w dół,
całując coraz namiętniej, do utraty tchu. Musiał odczuć jej
zaskoczenie, które jednak po chwili minęło, Christy odprężyła
się i zaczęła nieśmiało odpowiadać na jego pocałunki.
Nate poczuł, że kręci mu się w głowie. Teraz zrozumiał, że
dziewczyna pragnęła go tak namiętnie jak nikogo dotąd.
Widocznie nawet takie wyrafinowane kobiety od czasu do
czasu ulegały uczuciom. Ale on nie potrzebował jej miłości.
Nigdy od nikogo tego nie oczekiwał. Chciał tylko miło spędzić
z nią ten wieczór. Patrzył na nią nachmurzony. Nic nie mówiła,
tylko drżała, utkwiwszy w nim pociemniałe oczy, z dziwnym
Wakacyjna miłość
39
wyrazem bladej twarzy. Zastanowił się, czy może już przejść do
bardziej zdecydowanego działania, i doszedł do wniosku, że
jest jeszcze na to za wcześnie. Wyglądała na kobietę, która
potrzebuje czasu, i trzeba z nią postępować ostrożnie. To nawet
lepiej. Niech do tego dojdzie przed samym jej wyjazdem.
Wtedy obojgu łatwiej będzie o wszystkim zapomnieć, nawet
jeśli zrodzi się między nimi jakieś uczucie.
Christy nie domyślała się jego zamiarów. Widząc, jak się jej
przygląda, zadrżała z emocji, biorąc to omylnie za oznakę
rodzącej się miłości. Zrozumiała, że jest zakochana. Stało się
tak dlatego, że dotąd żaden mężczyzna nie zainteresował się nią
poważnie. „Oczywiście, nie licząc Harry'ego” - pomyślała
niechętnie. Ciekawa była, co powiedziałby Nate, gdyby
dowiedział się, że jest taki samotny Harry, z trójką dzieciaków,
który chciałby się z nią ożenić. Wiedziała, że potrzebował
raczej matki dla swoich dzieci niż żony dla siebie i był dla niej
tak pociągający, jak para znoszonych trzewików. Miał jednak
stałą pensję nauczycielską, ładny dom, a jego synowie byli
całkiem mili. Dobrze by się z nim żyło. Tyle tylko, że nie
kochała Harry'ego, a teraz pokochała Nate'a. I to mimo
wszystkich dzielących ich różnic, mimo że on był bogaty, a ona
niemal bez grosza, że on pochodził z Zachodu, a ona ze
Wschodu. Chyba jednak istniała dla nich jakaś szansa.
Wyglądało na to, że pragnął jej rozpaczliwie, jeśli wyraz jego
twarzy odpowiadał faktycznym uczuciom.
Gdy tak rozmyślała, odsunął ją od siebie i zapiął pas
bezpieczeństwa.
- Lepiej wróćmy do domu - powiedział spokojnie. Uruchomił
silnik i zawrócił w kierunku rancza.
W czasie jazdy nie odezwał się ani słowem. Teraz, gdy poznał
smak jej pocałunków, wiedział, że będzie jej pragnął jeszcze
bardziej. Było mu z nią dobrze, ale musiał być ostrożny.
Wakacyjna miłość
40
Powtarzał sobie w duchu, że to tylko turystka, że przecież nie
zostanie tu na zawsze. Mogłaby mu przysporzyć niemało
kłopotów, gdyby nie pokierował sprawami jak należy. Niektóre
jej reakcje zbijały go z tropu, ale był pewien, że żadna kobieta
w jej wieku nie mogła być niewinna i nie znać się na
mężczyznach.
Christy czuła się tak, jakby zrobiła coś niewybaczalnego.
Dlaczego Nate tak nagle zamknął się w sobie? Nie próbując się
do niego odzywać, przez całą drogę powrotną wyglądała przez
okno.
Odprowadził ją do jej domku, milczący jak rosnące wzdłuż
ścieżki drzewa.
Otworzyła drzwi i zapaliwszy światło, odwróciła się do
mężczyzny z pytaniem w oczach.
- Zobaczymy się rano - rzekł. Dotknął dłonią jej policzka,
odwrócił się gwałtownie i odszedł.
Christy weszła do środka i zamknęła drzwi. Czuła, że Nate
jakby odgrodził się od niej, ale nie rozumiała, dlaczego.
Następnego ranka w jadalni George stał niezdecydowanie,
dopóki nie zaprosiła go, żeby usiadł obok niej. Pomyślała z
goryczą, że przynajmniej on zawsze się na wszystko zgadza.
Nate najwidoczniej bardzo się gdzieś śpieszył, bo tylko
przełomie spojrzał w jej stronę i z lekka skinął głową.
Zachowywał się bardzo zagadkowo.
- Czy dobrze się wczoraj bawiłaś z panem Langiem? - zapytał
George z udaną obojętnością.
- Było bardzo przyjemnie - odpowiedziała, nie mówiąc całej
prawdy. Uśmiechnęła się do kolegi znad jajecznicy. - A jak ci
się grało w szachy?
- Wygrałem. - Uśmiechnął się. - Bez trudu. A potem
rozegrałem kilka partii z panią Lang. To bardzo miła osoba.
- Tak, ja też ją lubię. Co dziś będziemy robić?
Wakacyjna miłość
41
- To co wczoraj - odpowiedział George. - Zawsze myślałem,
że badanie starożytnych ruin to wspaniała i podniecająca
przygoda. Tymczasem okazuje się, że polega to przede
wszystkim na przesiewaniu piasku i czyszczeniu skorup, a to
już nie ma takiego uroku. Chyba przerzucę się na antropologię.
- Czy to nie jest coś bardzo podobnego?
- Zasadniczo tak, ale antropologowie mogą pojechać do
krajów Trzeciego Świata, żeby poznać kultury, których
korzenie sięgają daleko w przeszłość. Mogą naocznie
sprawdzić, jak żyją tamtejsi ludzie. Pamiętasz, jak ciekawie
pisała o swoich podróżach Margaret Mead? Tym właśnie
chciałbym się zająć.
- Mógłbyś trafić do kotła ludożerców w dżungli. Wzdrygnął
się.
- Śmierć to nic innego, jak przejście z jednego stanu
egzystencji w drugi. Dlaczego mam się tego bać?
- Widzę, że mamy całkiem inne podejście do tych spraw -
zauważyła zaskoczona, jak łatwo George godzi się z czymś, co
dla niej jest straszne.
- Moi rodzice byli misjonarzami. Wychowałem się w takich
okolicach, gdzie łatwo można było trafić do kotła. Dlatego się
nie boję.
- Nie wiedziałam, że miałeś takie niebanalne dzieciństwo -
uśmiechnęła się Christy.
- Pochodzisz z Jacksonville? - zapytał George.
- Tak, dobrze się tam mieszka, ale i Arizona bardzo mi się
podoba.
Student skrzywił się. Łatwo odgadnąć, co się jej tu najbardziej
podoba. Sącząc sok pomarańczowy zastanawiał się, dlaczego
nie potrafi zdobyć się na więcej odwagi.
Później, kiedy siedzieli razem, ślęcząc nad szczątkami
ceramiki, nie miał pojęcia, że Christy myślami ciągle była przy
Wakacyjna miłość
42
Nacie Langu, że cały czas wspominała, jak ją całował
poprzedniego wieczora, i zastanawiała się nad jego
wczorajszym i dzisiejszym zachowaniem.
Nate nie pokazał się przez cały dzień, nie było go też na
kolacji. Smutna i podenerwowana Christy, czując potrzebę
porozmawiania z kimś, zadzwoniła do Joyce Ann.
- Nie tęsknisz za domem? - zapytała siostra z nadzieją w
głosie.
- Niespecjalnie.
- Ale Harry z pewnością tęskni za tobą. Dzwonił już trzy razy.
Słuchaj, Christy, wiem, że daleko mu do ideału, ale on
zatroszczyłby się o ciebie.
- Wiem, Joyce Ann - powiedziała spokojnie. Nie mogła mieć
żalu do siostry, że chce ją widzieć dobrze urządzoną i
bezpieczną. Ale Harry nie był takim kandydatem na męża, z
którym chciałaby spędzić całe życie.
- Może mi wreszcie zdradzisz, co się dzieje między tobą a tym
facetem, o którym wspomniałaś - poprosiła nagle
zaniepokojona Joyce Ann. - Romans wakacyjny to fajna rzecz,
ale nie będziesz chyba tak nierozsądna, żeby tracić głowę dla
zupełnie obcego człowieka, co?
Serce Christy zabiło mocniej. Zabawne, jak łatwo siostra
odgadywała jej myśli.
- Ależ skąd! - zaprzeczyła. - Jest tu tylu różnych mężczyzn.
Na przykład George, który pracuje razem ze mną. Bardzo miły
student.
- Ale to nie on wpadł ci w oko. Powiedz, kim jest tamten
człowiek?
- Nazywa się Nathanial. Jest górnikiem.
- O mój Boże! Pracuje pod ziemią? Christy wybuchnęła
śmiechem.
- Nie, w biurze. Jest wysoki, niezbyt przystojny i bardzo
Wakacyjna miłość
43
elegancki. Ma ogromny komputer.
- A pieniądze?
- On i jego matka są właścicielami tego rancza.
- Aha, maminsynek!
- Nie! - Christy potrząsnęła głową. - Joyce Ann, on jest
bardzo męski...
- Ile ma lat?
- Nie wiem dokładnie, chyba trzydzieści kilka.
- Tyle co Harry.
- Harry skończył czterdzieści, ma brzuszek i jest tak
romantyczny jak beza z kremem.
- Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że beza z kremem jest
bardzo romantyczna.
Dziewczyna usiadła na krześle, kręcąc w ręku sznur od
telefonu.
- Harry nie kocha mnie i ja go też nie kocham.
- Dobra, ale nie mów mi, że zakochałaś się w tym górniku z
Arizony - zakpiła Joyce Ann - bo nie sposób się przecież
zakochać w ciągu paru dni.
- Tak uważasz? - zapytała smutno Christy. - Zresztą, to
nieważne, bo nie wygląda na to, żeby on czuł coś podobnego do
mnie. Zawozi mnie gdzieś, a potem całkowicie ignoruje.
- Naprawdę?! To rzeczywiście irytujące.
- Chyba taki już ma sposób bycia. Przygląda mi się dziwnym
wzrokiem. Ale nie przypuszczam, żeby zainteresował się
poważnie nauczycielką ze szkoły na Wschodzie. Jest bogaty i
ma kobiety na zawołanie. Na tym ranczu zawsze są jakieś
turystki, przy czym większość z nich jest bogata.
- Za bogactwo nie kupuje się miłości.
- Tak mówią, żeby się pocieszać. Joyce Ann, nie opo-
wiedziałam ci jeszcze o Hohokam.
- Nie przez telefon. Zbankrutowałabyś. Opowiesz mi, jak
Wakacyjna miłość
44
wrócisz do domu.
- A więc za tydzień - powiedziała Christy, czując bolesny
ucisk w sercu na myśl o rozstaniu z Nate'em.
Choć zobaczyła go po raz pierwszy zaledwie kilka dni temu,
miała wrażenie, że znają się od lat. Trudno było pogodzić się z
myślą, że będzie musiała go opuścić.
- Nie smuć się. Harry zapowiedział, że przyjedzie po ciebie na
lotnisko z tuzinem róż.
Wyobrażając sobie Harry'ego z pękiem róż w ręku, Christy
wybuchnęła śmiechem.
Zmieniła temat i porozmawiały chwilę o czasach, gdy żyli
jeszcze ich rodzice. Joyce Ann bywała dokuczliwa, ale dobrze
było mieć świadomość, że nie jest się samą na świecie.
Gdy się pożegnały i Christy odwiesiła słuchawkę, zaczęła się
zastanawiać, jak sobie poradzi po powrocie do domu i co
odpowie Harry'emu na ponowną propozycję małżeństwa.
Wakacyjna miłość
45
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nazajutrz, w sobotę, dla wszystkich gości na ranczu
zaplanowano przejażdżkę konną, krótki wypad do miasta po
zakupy, a potem rodeo i nocleg na kempingu w górach. Miał to
być wspaniały dzień, ale Christy wcale się nie cieszyła,
ponieważ Nate ani razu nie spojrzał nawet w jej stronę.
Za to George nie odstępował jej na krok, zachwycony, że
będzie miał partnerkę do konnej jazdy. Problem polegał jednak
na tym, że on sam nie umiał jeździć. Miał uczulenie na konie i
najwyraźniej bał się ich. Oczywiście, jego wierzchowiec
natychmiast zaczął wierzgać i zrzucił go na ziemię. George
upadł na plecy i przez dłuższy czas nie mógł złapać tchu.
Christy i pani Lang kręciły się wokół niego zdenerwowane, a
jeden z pracowników rancza miał go zabrać do miasta na
prześwietlenie. Poszkodowany lekko kulał, ale Christy była
pewna, że nie stało mu się nic poważnego. George cieszył się w
duchu, że dziewczyna tak się nim zajmuje. Poprosił, by
pojechała z nim do miasta, ale zanim zdążyła odpowiedzieć,
pojawił się Nate. Odciągnął ją bezceremonialnie, rzucając od
niechcenia jakąś zdawkową uwagę pod adresem George'a.
- On jest ranny - próbowała protestować.
- Jest skończonym idiotą - skomentował krótko Lang. Nie
spuszczając Christy z oczu, poprowadził ją do stajni. - I niech
mnie szlag trafi, jeśli pozwolę, by zepsuł ci dzień tym
cholernym wypadkiem.
- Ależ on nie udawał! Nie zwracając uwagi na innych gości
dosiadających koni, obrócił ją ku sobie.
- Słuchaj! Twój przyjaciel George mocno się uderzył, ale
wiedział, jak należy spadać. Chyba to zauważyłaś, prawda?
Zauważyła, ale nie przypuszczała, by uczynił to rozmyślnie.
Wakacyjna miłość
46
Spojrzała badawczo na Nate'a.
Poczuł się nieswojo. Wciąż nie wiedział, co o tym sądzić. Czy
jest aż tak sprytna, czy aż tak niewinna? Pełno w niej było
sprzeczności.
Przyglądał się jej nachmurzony, lecz nagle jego wzrok
złagodniał, a ona poczuła, że uginają się pod nią kolana i brak
jej tchu. Znowu uległa urokowi tego mężczyzny.
- A co właściwie będziemy robili? - zapytała, usiłując
zapanować nad sobą.
- Przejedziemy się konno.
- Ja nie potrafię...
- Nauczę cię. Wziął ją za rękę i wprowadził do stajni, gdzie
dwaj kowboje zajęci byli siodłaniem koni dla gości.
- Bud! - zawołał. - Osiodłaj Blue dla Christy.
- Tak jest, proszę pana.
Młody kowboj wyprowadził konia złocistej maści.
- To jest Blue - przedstawił go Nate, biorąc cugle z rąk
kowboja. - Dostałem go w prezencie, gdy skończyłem
piętnaście lat. Ma teraz dwadzieścia jeden lat, rzadko na nim
jeździmy, ale lubi krótkie spacery. Jest bardzo łagodny. Nie
zrzuci cię.
Christy podeszła do konia i z wahaniem dotknęła jego
miękkiego pyska. Spojrzał na nią łagodnymi brązowymi oczami
i pozwolił się poklepać. - Jaki on piękny! - wykrzyknęła z
zachwytem i pogłaskała go po czole.
- Daj mu to, a pozostanie twoim przyjacielem do końca życia,
ale uważaj na palce. - Nate wręczył jej kostkę cukru, którą
podała koniowi. - Ostatnio nie karmimy go już cukrem ze
względu na wagę. Ale przepada za słodyczami.
- Pewnie zacząłeś jeździć konno, kiedy tylko nauczyłeś się
siadać.
- Mniej więcej. Ojciec posadził mnie w siodle, gdy miałem
Wakacyjna miłość
47
cztery lata. Sam był znany z sukcesów na rodeo i uważał, że
jego synek też musi być najlepszy we wszystkim, co się tyczy
konnej jazdy.
Zwróciła uwagę na gniewny ton jego głosu i spojrzała
zaintrygowana.
- Mogę się założyć, że twoi rodzice tylko cię rozpieszczali -
zaśmiał się.
- Moi rodzice umarli, gdy miałam dwanaście lat. Wychowała
mnie Joyce Ann. Przez całe życie była dla mnie bardziej matką
niż starszą siostrą.
Odgarnął delikatnie włosy z jej czoła i powiedział:
- Moje dzieci nie będą zmuszane do tego, czego nie zechcą
robić.
- Ani moje - oświadczyła. Patrząc w oczy Christy, uniósł jej
rękę i porównawszy ją ze swoją, mruknął:
- Mamy całkiem inną karnację. Moja skóra jest znacznie
ciemniejsza od twojej. Włosy i oczy też.
- Jestem podobna do matki. Jej babka była Norweżką.
Uśmiechnął się.
- Ja też jestem podobny do matki. Moja babka była
Hiszpanką.
- Twoja matka jeszcze dziś jest bardzo przystojna.
- O tak!
Puścił jej rękę, zmieszany nieco myślami, które przyszły mu
do głowy. Mimo woli zastanawiał się, do kogo byłyby podobne
dzieci, gdyby miał je z Christy. Nie powinien zaprzątać sobie
głowy takimi głupstwami. Przecież to tylko wakacyjny romans.
Pomógł dziewczynie usadowić się w siodle, próbując się nie
śmiać, gdy niezdarnie gramoliła się na konia.
- Do licha! To znacznie trudniejsze, niż się wydaje na
filmach! - wykrzyknęła.
- Musisz poćwiczyć. Jazda na koniu to ciągłe wsiadanie i
Wakacyjna miłość
48
zsiadanie. Kwestia wprawy.
- Z pewnością masz rację - powiedziała, poprawiając się na
koniu i odgarniając włosy z czoła.
- Nie powinnaś jeździć dłużej niż godzinę dziennie - dodał,
podchodząc do swojego wierzchowca.
- Dlaczego? Wskoczył na konia ze zręcznością świadczącą o
latach praktyki i podjechał do niej.
- Bo przekonasz się, że potrzebne są do tego mięśnie, których
istnienia nawet nie podejrzewałaś. Dziś wieczorem będziesz
chodzić na kabłąkowatych nogach, a jutro w ogóle nie będziesz
mogła się ruszyć. Wzięła cugle w dłonie.
- Myślałam, że jutro ktoś nas zawiezie do kościoła.
Zachichotał. Najwyraźniej chce zrobić na nim dobre wrażenie.
- Na ogół nasi goście lubią w niedzielę długo sypiać, ale jeśli
chcesz, możesz pojechać ze mną i z moją matką.
- Dziękuję - rozpromieniła się.
Patrzył na nią ciemnymi oczami z nie ukrywaną ironią, ale
była za daleko, żeby to zauważyć. Widziała tylko jego uśmiech.
- Nie trzymaj zbyt mocno cugli.
Jechał przed nią głęboko poruszony. Jeśli ta dziewczyna jest
szczera i nie prowadzi z nim żadnej gry, to taką właśnie
chciałby za żonę. Jeśli...
Znaleźli się w kanionie, więc opowiadał jej o pustynnej
roślinności, i o tym, skąd czerpie ona wodę.
- Spójrz na te liście - powiedział, zatrzymując konia i
wskazując na rosnący obok ścieżki groszkowaty kaktus
pustynny. - Jeśli są jędrne, oznacza to, że będzie deszcz, jeśli
zaś wiotkie, nie należy się go spodziewać. W czasie suszy liście
roślin pustynnych są tak cienkie, że nie potrzebują dużo
wilgoci. Teraz liście saguaro są pomarszczone, ale gdy spadnie
deszcz, rozprostują się. - Oparł ręce na łęku siodła. - Czy wiesz,
że jeden saguaro może ważyć do dziesięciu ton? W środku
Wakacyjna miłość
49
kaktusa znajduje się szkielet utrzymujący ten ciężar, na który
przede wszystkim składa się woda. Saguaro wypuszcza nową
odnogę dopiero po siedemdziesięciu, siedemdziesięciu pięciu
latach. Żyje do dwustu lat.
Oszołomiona i zafascynowana, Christy obejrzała ogromne
kaktusy w Narodowym Rezerwacie Saguaro w pobliżu Tucson,
który zwiedzili w drodze powrotnej na ranczo.
- Tutejsza roślinność ma dla tubylców ogromne znaczenie -
mówił Nate. - Dzięki niej plemię Papago ma leki, pożywienie i
picie. Z suchych strąków pało i mesquite wyrabiają mąkę.
Liście kaktusa groszkowatego pieką lub gotują. Z owoców tego
kaktusa i saguaro wyrabiają coś w rodzaju piwa. Mógłbym ci o
tym opowiadać godzinami.
- A ja godzinami mogłabym słuchać. Chętnie pokazałabym w
szkole zdjęcia tych roślin. Dzieci bardzo by się ucieszyły.
Rzucił jej chmurne spojrzenie. Jeśli rzeczywiście była
nauczycielką, nie pasowałoby to zupełnie do tego, co dotąd o
niej myślał. Gdyby prowadziła życie zbyt swobodne, czyż nie
wywołałoby to interwencji władz oświatowych? Jeśli zaś
odpowiadała jej tak skromna kariera, to czyż mogłaby być
zwykłą podrywaczką, za jaką ją uważał? Nic tu się nie trzymało
kupy.
- Dlaczego uczysz w szkole? - zapytał nieoczekiwanie.
- Sama nie wiem. Tak się jakoś złożyło. Mój ojciec był
nauczycielem. Kochał życie, a ja kochałam jego. - Uśmiechnęła
się. - Moja matka była artystką. Wcale do siebie nie pasowali,
ale umarli jednocześnie. - Posmutniała. - Byli sobie tak oddani,
że jedno nie chciało żyć bez drugiego. Taka miłość zdarza się
raz na dziesięć tysięcy par.
- Chyba tak - zgodził się. - Moi rodzice nie kochali się tak
bardzo. Ojciec ożenił się z matką dla jej rancza i udało mu się
doprowadzić je do ruiny wariackimi mrzonkami o własnym
Wakacyjna miłość
50
imperium. Umarł, gdy miałem dwadzieścia pięć lat. Nigdy mi
nie wybaczył, że wolałem geologię od wiejskiego życia. Kiedy
nie udało mu się zmusić mnie do robienia tego, czego sobie
życzył, próbował wykreślić mnie ze swego życia. Od momentu,
gdy rozpocząłem naukę w college'u, nie powiedział do mnie
nawet dziesięciu słów.
Christy słuchając go zastanawiała się, czy już o tym komuś
mówił, i doszła do wniosku, że chyba był na to za bardzo
skryty. Pochlebiało jej, że to właśnie z nią rozmawiał tak
szczerze.
- Twoja matka jest z ciebie dumna.
- Tak. Tylko ona pozwoliła mi pozostać sobą. - Zsunął na tył
głowy kremowego stetsona. - Większość kobiet, zaczynając z
mężczyzną wspólne życie, próbuje go ukształtować i
dopasować do własnych potrzeb. A przecież to nie tak łatwo
zmienić czyjąś osobowość i niezbyt wielu mężczyzn się na to
godzi.
- Gdy zmieniamy ludzi, czasami mimo woli powodujemy
również zmiany tych cech, które najbardziej w nich kochaliśmy
- dopowiedziała Christy.
Spojrzał na nią zaskoczony. Była piękna z tymi poły-
skującymi w złotym blasku słońca długimi włosami, mu-
skanymi lekkim powiewem wiatru. Patrzyła na niego ciepłym
spojrzeniem jasnych zielonych oczu, podkreślających śliczną
karnację twarzy. Ubrana była w kolorową pasiastą bluzkę z
bufiastymi rękawami, w obcisłe dżinsy i długie buty i
wyglądała jak typowa turystka ze Wschodu. Miała śliczną
figurę i Nate dobrze pamiętał, jak trzymał ją w objęciach. Czuł
rozlewające się po całym ciele gorąco. Na pewno zauważyła, co
się z nim działo, ale i ona także go pragnęła. Co więc go jeszcze
powstrzymywało?
Zacisnął szczęki. Odwrócił głowę i dostrzegł cień utworzony
Wakacyjna miłość
51
przez drzewa pało, rosnące nad korytem wyschłego strumienia.
- Odpocznijmy trochę - zaproponował. Podjechali do
zacienionego miejsca. Nate zsiadł z konia i przywiązał go do
drzewa. Kiedy pomagał zsiąść Christy, poczuła twarde muskuły
i bijące od niego gorąco. Usłyszała, jak ciężko oddycha. Jego
bliskość była podniecająca. Przez dłuższą chwilę patrzyli na
siebie bez słowa.
- Uwiążę Blue - powiedział ochrypłym głosem. - A potem
będziemy się kochać.
Gdy to mówił, patrzyła w inną stronę i nie była pewna, czy
dobrze usłyszała. Przywiązał konia i wrócił do niej. Wtedy
zrozumiała, że słuch jej nie mylił. W jego oczach wyczytała
dzikie pożądanie.
Z łatwością podniósł ją i, trzymając w objęciach, zaniósł do
zacienionego zakątka wśród drzew. Delikatnie położył
dziewczynę na piasku i sam rozciągnął się obok. Zdjął kapelusz
i pochylił się do jej ust.
Teraz dopiero zrozumiała, że przedtem tylko się z nią bawił.
Poprzednie podniecające pieszczoty były niczym w porównaniu
z tym gwałtownym, łapczywym pocałunkiem. Twardymi,
szorstkimi wargami rozgniatał jej usta, zmuszając do poddania
się bezlitosnemu naporowi jego ciała. Tak nie całował jej nikt
dotąd.
- Rozluźnij się. - szepnął przy jej ustach. - Nie masz się czego
lękać. Może będę trochę brutalniejszy od mężczyzn, z którymi
miewałaś do czynienia, ale nie sprawię ci bólu.
Na początku nie widziała sensu w jego słowach, ale po chwili
poczuła, że Nate wsuwa język w jej usta i podkłada ręce pod
plecy. Otworzyła oczy, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdołała
wykrztusić słowa.
Jedną nogę wciskał pomiędzy jej uda ze stanowczością i siłą,
jakiej nie okazał wobec niej żaden mężczyzna.
Wakacyjna miłość
52
- Proszę cię... co robisz? Za szybko! - szepnęła wystraszona.
Uniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy. Nachmurzył się, bo
rzeczywiście wyglądała na przestraszoną. A przecież była tak
śliczna i pociągająca. Mężczyźni pewnie od lat oblegali jej
drzwi i nie mogła w tym wieku nie mieć żadnego
doświadczenia. To tylko kolejny element gry, choć jej strach
nie wyglądał na udawany.
- De masz lat, Christy? - zapytał stłumionym od pożądania
głosem.
- Dwadzieścia pięć - odpowiedziała zażenowana.
Palcami delikatnie wodził po jej plecach i ta pieszczota
wywoływała nie znane jej ciału emocje. Ogarnęło ją jakieś
dziwne uczucie niepewności i podniecenia, które wzrosło, kiedy
sięgnął do staniczka i zaczął przy nim manipulować. Wiedziała,
że nie powinna mu na to pozwalać, ale działo się z nią coś,
czego nie rozumiała.
- A ja mam trzydzieści siedem - mruknął, patrząc badawczo w
jej oczy i jednocześnie palcami dotykając jej piersi, aż zadrżała
gwałtownie. - Jesteśmy wystarczająco dorośli i wiemy, co
robimy, prawda?
- Ja... chyba tak - wykrztusiła, a serce zabiło jej mocno.
Pieścił ją ciepłymi palcami przez cienką tkaninę, a ona leżała,
pozwalając mu na te pieszczoty. Nie pojmowała, dlaczego
zgadza się na taką poufałość, ale czuła, że jej ciałem wstrząsają
dreszcze rozkoszy. Z jękiem spróbowała unieść się do góry.
Uśmiechnął się.
- Wspaniale - szepnął. - Zastanawiałem się, jak długo zdołasz
udawać...
Nim pozbierała myśli, zamknął jej usta swoimi. Kciukiem
wodził po jej sutku, który sztywniał, sprawiając niemal ból, ale
za każdym razem, gdy czuła dotknięcie, ciało jej drżało od nie
dającej się opisać ekstazy. Jęknęła i zanurzyła ręce w jego
Wakacyjna miłość
53
gęstych włosach nad karkiem, jeszcze bliżej przyciągając
twarde usta mężczyzny. Rozchyliła wargi, a on językiem pieścił
jej podniebienie. „To jakaś niebezpieczna gorączka” -
przemknęło jej przez głowę. Pragnęła być jeszcze bliżej niego,
bez ubrania, by móc ochłodzić skórę rozpaloną dotykiem jego
szczupłych, silnych palców. Pożądała tego dotyku jak nigdy
dotąd niczego.
Nate, jakby odgadując jej myśli, uniósł ją i gwałtownym
szarpnięciem rozpiął staniczek. Potem, patrząc w oczy Christy,
powolnym ruchem ujął jej pierś.
- Czy nie jest ci dobrze - zapytał bez ogródek - gdy czujesz
moje ręce na twoim ciele, moje usta na twoich wargach? A to
dopiero początek. Czy przedtem bywało inaczej?
- Nie - szepnęła załamującym się głosem. Zadrżała, gdy
zaczął rozpinać jej bluzkę.
- Nie ma żywej duszy w promieniu dwudziestu mil - dyszał,
nie odrywając oczu od białej skóry jej ramion.
Wstrzymał oddech, gdy natrafił wzrokiem na śliczne, twarde
piersi o różowych sutkach. Napawał się ich widokiem, ale to
mu nie wystarczyło. Pochylił się i zaczaj je całować.
Christy zaszlochała. Nigdy jeszcze nie doświadczyła tak
słodkiej udręki. Nate podziwiał jej ciało, nie ukrywając, że
uważa ją za piękną, i pieścił wargami jej skórę. Przywarta do
niego, podając mu usta, jakby błagając o dalsze pieszczoty.
Miała wrażenie, że nie przeżyje tej rozkoszy. I wtedy
przyciągnął ją do siebie, naparł gwałtownie biodrami na jej
biodra, przytrzymując ją silną ręką.
Do tej pory nie miała do czynienia z podnieconym mężczyzną
i teraz przeraziła się. Zależało jej na nim i nie chciała zrazić go
odmową. Ale za chwilę będzie już za późno. Sądząc po jego
zachowaniu, po tym, jak drżał z podniecenia, nic już nie będzie
w stanie go powstrzymać. Był doświadczony i najwidoczniej ją
Wakacyjna miłość
54
również za taką uważał. Dlaczego posunął się tak daleko?
Przecież mówiła mu, że jest w tych sprawach nowicjuszką.
Może źle ją zrozumiał?
Starczyło jej sił, żeby oderwać od niego usta, gdy uniósł
głowę. Wyobraziła sobie, jak teraz wygląda, z nabrzmiałymi
wargami, półnaga. Trzeba to jakoś przerwać.
- Proszę - szepnęła, opierając się ręką o jego szeroką pierś.
- Odepnij - rozkazał niskim głosem, z pożądaniem w oczach.
- Co?
Szarpnął koszulę, odsłaniając muskularny tors pokryty
czarnym, skręconym zarostem.
- Tutaj - wziął jej rękę i zanurzył ją w ciepłych, gęstych
włosach. - Tak właśnie lubię - wydyszał, kierując jej ręką i
pojękując w upojeniu.
Bezwiednie wyciągnęła również drugą rękę, zbyt
oszołomiona, by oprzeć się zmysłom. Pieściła go, zafa-
scynowana wpływem, jaki na niego wywierała. Wił się, tak jak
przedtem ona. Pomyślała, szczęśliwa, że i ona potrafi dawać
komuś rozkosz.
- Christy - wychrypiał. Nachylił się do jej ust, przyciągając ją
bliżej, aż otarła się gładką skórą o jego szorstką, owłosioną
pierś.
Krzyknęła w ekstazie, pragnąc przytulić się do tego
rozpalonego pożądaniem mężczyzny. Ale gdy gwałtownie
przewrócił ją na plecy, położył się na niej i obezwładnił silnymi
nogami, wpadła w panikę.
Otworzyła szeroko oczy.
- Nie! - szepnęła, rozdygotana pod jego palącym spojrzeniem.
- Nie, Nate, proszę! Nie mogę!
- Do diabła! - powiedział ostro, rozgorączkowany. - Przestań
grać komedię. Nie udawaj dziewicy, skoro rozpaliłaś mnie do
białości.
Wakacyjna miłość
55
- Ja nie udaję. Jestem dziewicą. Zaśmiał się zimno.
- W twoim wieku? Z takim wyglądem? To niemożliwe! -
Znowu chciał ją pocałować.
Odwróciła głowę.
- Nie zawsze tak wyglądałam. Nate... ja nigdy tego nie
robiłam! - zawołała z rozpaczą. - • Nie rozumiesz?
- I oczekujesz, że w to uwierzę? - zapytał z wściekłością,
zmuszając, by spojrzała mu w twarz. - Mój Boże, flirtowałaś ze
mną, odgrywałaś różne scenki, żeby zwrócić moją uwagę.
Narzucałaś mi się od samego początku, gdy tylko tu
przyjechałaś. Dlaczego więc teraz udajesz taką zaskoczoną?
Pragnęłaś mnie. Spostrzegłem to natychmiast.
Zrozpaczona zagryzła wargi, nie znajdując właściwych słów.
W dalszym ciągu napierał na nią całym ciałem i sprawiał jej
ogromny ból.
- Tak, pragnęłam cię - przyznała żałośnie. - Ale myślałam. ..
myślałam, że czujesz coś do mnie.
Był wściekły na nią i na siebie.
- Coś czuję? - Zaśmiał się brutalnie. - A ty nie czujesz, czego
chcę? - zapytał z drwiną w głosie i poruszył rozmyślnie
biodrami, obserwując z satysfakcją, jak Christy oblewa się
rumieńcem. - Tak, dobrze wiesz, co to znaczy, prawda? Po co
więc udajesz takie przerażenie?
- Bo to prawda. - Westchnęła i zamknęła oczy. Leżąc tak z
rękami opartymi o jego ramiona, zapragnęła po prostu stąd
zniknąć. - Jeszcze tydzień temu wyglądałam jak typowa stara
panna. A potem zmieniłam uczesanie i kupiłam nowe ciuchy... i
postanowiłam stać się uwodzicielska. Pomyślałam, że muszę
spróbować być taka, jak te kobiety, które podziwiam w
telewizji: niezależna, sprytna, podniecająca, pożądana przez
mężczyzn. - W jej oczach pojawiły się łzy. - Nie
przypuszczałam, że mogę zostać wzięta za ladacznicę.
Wakacyjna miłość
56
Głos jej się załamał i Nate uświadomił sobie, że tak ją właśnie
potraktował.
- Mówisz poważnie? - zapytał ogarnięty nagłym niepokojem.
- Naprawdę jesteś dziewicą? Czy to znaczy, że nigdy nie miałaś
stosunku z mężczyzną?
- Tak wyglądałam, że żaden o tym nie marzył - szepnęła,
napotykając jego oskarżycielski wzrok. Było to nie do
zniesienia. Chciała czym prędzej uciec, zniknąć mu z oczu.
Spoglądał na nią tak, jakby jej nienawidził. - Nikogo nie mogła
zainteresować dziewczyna o tak pospolitym wyglądzie.
Rozjaśniłam więc włosy, zrobiłam makijaż, kupiłam nowe
kosmetyki i nowe stroje i zaczęłam się zachowywać jak
flirciara. Myślałam... - Spuściła wzrok. - Miałam nadzieję, że
jak zrobię się na ładną, to mężczyźni wreszcie mnie zauważą.
Byłam samotna przez całe życie. Chciałam tylko, żeby ktoś
mnie pokochał - dokończyła szeptem, głęboko nieszczęśliwa.
Zacisnął szczęki. Brzmiało to zbyt szczerze, by mogło być
kłamstwem, ale to, co usłyszał, wcale go nie zachwycało.
- Miłość to rzadki towar - powiedział dosadnie, odsuwając się
od niej. - Ja nie mam jej na sprzedaż. Chciałem tylko przespać
się z tobą, Christy. Nie marzę o szczęściu małżeńskim. Mam
trzydzieści siedem lat. Gdybym chciał się ożenić, dawno bym
to zrobił.
- Tak, wiem. - Usiadła, nie patrząc na niego, zmieszana
nagością swoich ramion i poprzednią uległością. Drżącymi
rękoma sięgnęła po staniczek, by okryć nim nabrzmiałe od
pocałunków piersi. Jeszcze czuła na nich gorąco jego ust.
- Trudno mi uwierzyć, że dorosła kobieta może być tak
zielona - stwierdził ze złością, ciężko dysząc. - Z pewnością
wiedziałaś, do czego zmierzam. Sposób, w jaki zachowywałaś
się przy mnie, jak się uśmiechałaś i prowokowałaś, no i ten
twój wygląd, zwiodłyby każdego mężczyznę.
Wakacyjna miłość
57
- Tak, ale ja nie zdawałam sobie z tego sprawy - westchnęła
żałośnie. - Wybacz mi. Pragnęłam tylko, żeby ktoś mnie
pokochał.
Patrzył na nią z nie ukrywaną wściekłością i zaciskał pięści.
- A ja chciałem się tylko z tobą przespać - powiedział zimno,
rozmyślnie używając takich słów, żeby go wreszcie zrozumiała.
Było to okrutne, ale konieczne. Nie chciał się angażować na
dłuższą metę. Był całkowicie zaskoczony tym, co się zdarzyło.
- Jeśli marzy ci się miłość i małżeństwo, złotko, poszukaj kogoś
innego. Sądziłem, że pragniesz wakacyjnej przygody, i byłem
gotów cię zadowolić. No cóż, pomyliłem się.
Wyraz jego twarzy, pogarda widoczna w oczach, raniły ją
boleśnie. Drżącymi rękami zapięła bluzkę. Wstała. Nie patrząc
na niego, otrzepała z piasku spodnie. Nie potrafiła wymówić
ani słowa więcej, w głowie miała ogromny zamęt.
Nate był na nią wściekły. Był też wściekły na siebie.
Dlaczego miałby nie wierzyć w to, co od niej usłyszał? Żadna
doświadczona kobieta nie zachowałaby się tak jak ona. Żadna,
nawet najlepsza aktorka nie wytrzymałaby tak długiej
maskarady. To nie była gra. Ona naprawdę jest dziewicą. Na
myśl o tym wściekał się coraz bardziej. Prawdziwa niewinność
przy takiej urodzie! Wspomniała coś o jakiejś zmianie, ale nie
potrafił wyobrazić sobie, że mogła być mniej pociągająca.
Wtem przyszło mu na myśl okropne przypuszczenie.
- A jak wyglądają twoje sprawy majątkowe? - zapytał.
- Pracuję w szkole. O co ci chodzi? - Odrzuciła do tyłu
potargane włosy i spojrzała mu w oczy. - Jakie to ma
znaczenie?
- Żadne, kiedy już cię rozgryzłem - odpowiedział lodowatym
tonem. - Jestem bogaty. Z pewnością skusiły cię moje
pieniądze, prawda?
Patrzyła na niego w osłupieniu. Czyżby naprawdę w to
Wakacyjna miłość
58
wierzył? Chyba tak. Bawiło go posądzanie jej o najgorsze.
Może potrzebował tego, by polepszyć swoje samopoczucie?
Wiedziała, że mężczyźni źle znoszą nie zaspokojone pożądanie.
Odwróciła się i powiedziała przybita:
- Chcę już wracać.
- Tak, lepiej wracajmy - zgodził się. - Chciałaś zdobyć ślubną
obrączkę, ale nic ci z tego nie wyszło, moja ślicznotko.
Skuliła się, słysząc drwinę w jego głosie. Kochała go, a on
traktował ją z taką zimną obojętnością. Może to i lepiej, bo
sytuacja się wyjaśniła, zanim pozwoliła sobie na jakieś
marzenia. Nate nie chciał miłości, a ona nie potrafiłaby się
zadowolić tylko związkiem fizycznym. Co za ironia losu!
Przyjechała do Arizony w poszukiwaniu miłości, a znalazła
mężczyznę o sercu tak jałowym jak pustynia, na której
mieszkał.
Kiedy pomagał jej usadowić się w siodle, zauważyła
mimochodem, że poprawił na sobie koszulę. Chciała zapomnieć
o tym, co czuła, dotykając jego piersi, kiedy ją całował. Musi
na to spojrzeć z pewnego dystansu. Był to tylko pociąg
fizyczny, nic więcej. On nie chciał jej na zawsze, zamierzał
tylko się z nią kochać. Westchnęła. Dlaczego w ogóle z nią
zaczynał? Byłoby dla nich znacznie lepiej, gdyby nigdy jej nie
dotknął.
Nate wskoczył na siodło, zajęty własnymi myślami, mając
pewne poczucie winy. Mimo oskarżeń rzuconych pod adresem
Christy wiedział, że to on sam tu zawinił. Powinien był
domyślić się, że jest całkiem zielona, i zostawić ją George'owi.
Do diabła, przyparł ją do muru, a potem obrzucił obelgami za
to, że nie pozwoliła mu się wykorzystać.
Poczuł wstyd. Ale zachował się tak, bo przecież nie miał
najmniejszego zamiaru się żenić. Nie po to udawało mu się tyle
razy uniknąć sideł małżeńskich, żeby teraz dobrowolnie się w
Wakacyjna miłość
59
nie pakować. Nie, skończył już z Christy, a i ona również z nim
skończyła. Trzeba jak najszybciej zapomnieć o tym
nieporozumieniu.
- Nie rób takiej ponurej miny - odezwał się, jadąc obok niej. -
Wkrótce o tym zapomnimy.
Nic nie odpowiedziała. Nie chciała na niego patrzeć ani z nim
rozmawiać. Czuła się głęboko nieszczęśliwa i było jej wstyd.
Może miał rację, że zwiodła go swoim wyglądem i
zachowaniem? Widocznie mężczyźni inaczej widzą pewne
rzeczy, a ona, z tą pechową niezręcznością i prowokacyjnymi
gestami, robiła wrażenie „łatwej” dziewczyny.
Pomyślała, że Joyce Ann miała rację. Powinna wrócić do
domu i poślubić Harry'ego. Przebranie, jakie sobie narzuciła,
nie pasowało do jej osobowości i powinna się wstydzić, że
próbowała w ten sposób oszukać innych. Od jutra stanie się na
powrót sobą, dawną Christy. Nikomu już nie sprawi bólu takimi
głupimi pomysłami. Pomyślała ze smutkiem, że nie była jednak
w stanie zmienić się do końca. Nie jest ani taka beztroska, ani
uwodzicielska, ani piękna. Jest poważna, skryta i nieskompliko-
wana. Musi o tym zawsze pamiętać. Nathanial Lang nie chciał
jej w nowej wersji, a tym bardziej nie zechciałby takiej, jaką
naprawdę była. Mieli oboje szczęście, że to się już skończyło.
Nate przyglądał się jej, zaniepokojony brakiem odpowiedzi.
Robiła wrażenie załamanej. Odwrócił wzrok i spojrzał na
ścieżkę przed nimi. Nie powinien był być tak okrutny. Okazała
się bardziej wrażliwa, niż przypuszczał.
- Christy... - zaczął.
- Nie ma o czym mówić, panie Lang - przerwała mu
spokojnym tonem. Nie patrzyła na niego. - Przepraszam pana za
wszystko. Nie będę się już naprzykrzać, obiecuję.
- Na litość boską! - zdenerwował się.
Niewiele brakowało, by wybuchnęła płaczem, ale właśnie
Wakacyjna miłość
60
dostrzegli zbliżającą się do nich grupę jeźdźców. Odetchnęła z
ulgą na widok George'a i zawróciła starego Blue w jego
kierunku. George doszedł do siebie na tyle, że mógł wziąć
udział w wyprawie, i Christy postanowiła nie odstępować go
ani na krok. Przynajmniej jemu zależało na jej towarzystwie i
nie zamierzał ciągnąć jej od razu do łóżka.
Gdy odjeżdżała, Nate obserwował ją z mieszanymi
uczuciami. Zanosiło się na to, że w końcu to właśnie George ją
dostanie. Pocieszał się w duchu, że tak będzie lepiej. On sam
nie miał jej nic do zaoferowania. A George był solidny i
niezawodny.
Nate widział, jak rozjaśniła się twarz tego młodzieńca.
Pomyślał ze złością, że wszystko było takie proste, zanim ekipa
archeologów wtargnęła w jego prywatne życie. Czuł się
niespokojny i nieszczęśliwy i sam już nie wiedział, czego
właściwie chce. Poleciwszy swemu pracownikowi, żeby
poprowadził dalej grupę, zawrócił konia i bez słowa odjechał.
Nie mógłby już ani przez chwilę znieść widoku cierpienia,
bijącego z jej oczu.
Wakacyjna miłość
61
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nigdy jeszcze Christy nie uradowała się tak bardzo na czyjś
widok jak wówczas, gdy zobaczyła George'a. Jechała obok
niego, udając, że nie zauważa nagłego zniknięcia Nate'a Langa.
Ciągle jeszcze była wstrząśnięta tym, co się między nimi
wydarzyło.
- Dobrze się czujesz? - zapytał George, gdy się zatrzymali, by
napoić konie w górskim strumyku.
- Oczywiście - odpowiedziała wesoło, odrzucając do tyłu
potargane włosy.
- Dziwnie wyglądasz - zmarszczył czoło. - Jesteś taka
podenerwowana.
- Omal nie spadłam z konia - skłamała. - Przestraszyłam się,
ale nic się nie stało. A co z tobą? - dodała, przypominając sobie
jego wypadek.
Uśmiechnął się z pewnym zakłopotaniem i poprawił okulary.
- No cóż, muszę się przyznać, że to był umyślny upadek.
Świetnie radzę sobie z końmi, ale chciałem w ten sposób
zwrócić twoją uwagę.
- No i zwróciłeś - skarciła go łagodnie. Odkaszlnął i nie
patrząc na dziewczynę, wyznał:
- Christy, ja bardzo... bardzo cię lubię.
- Ja też cię lubię, George - powiedziała cicho, kładąc rękę na
łęku jego siodła. Patrząc na przejętego chłopaka pomyślała, że
Nathanial Lang miał rację. - George, chcę, żebyś wiedział, że
po powrocie do Jacksonville wychodzę za mąż. Nie byłam tego
pewna, gdy tu jechałam, ale teraz już podjęłam decyzję.
Przyjął tę wiadomość z wyraźną przykrością, ale zapanował
nad sobą i odrzekł:
- Bardzo tego żałuję. Szczęśliwy facet. Czy znasz go od
Wakacyjna miłość
62
dawna?
- Od czasu kiedy zaczęłam pracować w szkole. On też tam
uczy, w szóstej klasie. Jest... jest znacznie starszy ode mnie.
Rozwiedziony, ma trzech synów. Wszyscy uczą się już w
szkole średniej, lubią mnie i ja ich lubię.
George starał się nie okazać, że jest tym wstrząśnięty. Christy
z pewnością zasługiwała na coś lepszego.
- Będziesz miała wielką rodzinę, bo dojdą do tego jeszcze
wasze wspólne dzieci - zmusił się, by powiedzieć to wesołym
tonem.
Nagle Christy wydała mu się mniej atrakcyjna, a nawet jakby
nieco starsza.
- Och nie, Harry już nie chce mieć więcej dzieci. Jest tego
całkowicie pewien, więc nie ma problemu... - Nie dokończyła
zdania, bo nie mogła się pogodzić z myślą, że nigdy nie będzie
tulić w ramionach swojego własnego dziecka. Było to dla niej
bardzo bolesne. - Lepiej już ruszajmy.
George pomógł jej wsiąść na konia i sam dosiadł swojego. Po
tym, co od niej usłyszał, stracił humor i był przygnębiony przez
całą drogę powrotną.
Christy odmówiła udziału w nocnej wyprawie. Nate pojechał
wraz z innymi, miała więc teraz świetlicę do swej wyłącznej
dyspozycji. Pogrążona w lekturze, nawet nie zauważyła, kiedy
weszła pani Lang i usiadła koło niej.
- Na pewno spodobałoby ci się to nocne biwakowanie,
Christy - rzekła, uśmiechając się do niej miło. - To coś
niezwykłego, gdy siedzi się tak przy ognisku na pustyni, a w
powietrzu unosi się aromat świeżo parzonej kawy. Nasz
pracownik, Terrance, gra na gitarze i ma wspaniały głos.
- Nie czuję się najlepiej - powiedziała Christy całkiem
zgodnie z prawdą. - Zmęczyłam się podczas porannej
przejażdżki.
Wakacyjna miłość
63
Pani Lang obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.
- Nate przez cały dzień prawie się nie odzywał. Odburknął mi
niegrzecznie, gdy zapytałam go, czy wybiera się na ognisko, i
siedział w swoim gabinecie aż do samego odjazdu.
Dowiedziawszy się, że zostajesz w domu, zaklął takimi
słowami, że nie mogłabym ci ich powtórzyć. Rozzłościł się
jeszcze bardziej, kiedy George zaofiarował się, że zostanie z
tobą. Podejrzewam, że Nate byłby zdolny związać go i powlec
za sobą, gdyby tamten sam w porę nie zmienił zdania.
Christy zaczerwieniła się i zasłoniła twarz książką.
- George to miły chłopak, ale dziś przed południem
powiedziałam mu o swoich planach. Dałam mu do zrozumienia,
że... że może liczyć tylko na przyjaźń z mojej strony.
Pani Lang uśmiechnęła się.
- Tak też i myślałam, że musieliście odbyć poważną
rozmowę. Czy jesteś zainteresowana kimś innym? - zapytała,
delikatnie ją sondując.
Christy skinęła głową.
- Po powrocie na Florydę wychodzę za mąż. Kobieta upuściła
trzymaną w ręku ścierkę do naczyń i szybko nachyliła się, by ją
podnieść.
- Nie miałam pojęcia, że jesteś zaręczona - powiedziała,
najwyraźniej zaskoczona.
- Nie jestem - odrzekła dziewczyna. - Przyjechałam tutaj,
żeby wszystko przemyśleć. Wprawdzie zmieniłam swój
wygląd, ale myślę i czuję wciąż po staremu - dodała ze
smutkiem. - Jestem staromodna, pełna kompleksów i
nieprzystosowana do współczesnego świata.
- Inaczej mówiąc, nie sypiasz ze wszystkimi wokół. Christy
mimo woli zaśmiała się, widząc iskierki humoru w oczach
starszej pani.
- Nie, nie sypiam ze wszystkimi - potwierdziła. I oparłszy się
Wakacyjna miłość
64
wygodnie, dodała: - Mężczyźni nie marzą o małżeństwie. Nie
odczuwają takiej potrzeby, dopóki nie zapragną mieć własnych
dzieci albo nie wejdą do jakiejś społeczności, która tego
wymaga. Wcale nie jest łatwo znaleźć męża, nawet kiedy się
jest ładną kobietą, a już szczególnie trudno kobiecie niezbyt
atrakcyjnej. Nie chcę mieć jałowego życia bez rodziny i zado-
walać się tylko karierą zawodową. Pragnę domu i dzieci, nawet
jeśli nie będą moje własne - stwierdziła stanowczo, pocieszając
samą siebie. - Mam dwadzieścia pięć lat. Jeśli teraz nie wyjdę
za mąż, taka okazja może się już nigdy więcej nie powtórzyć.
Nie chcę być samotna aż do śmierci.
- Opowiedz mi o tym człowieku, którego zdecydowałaś się
poślubić.
Ze smutnym i przygaszonym wzrokiem Christy spełniła jej
prośbę.
- Ma około czterdziestki. Jest miłym człowiekiem i zapewni
mi bezpieczne i dostatnie życie.
- Kochasz go?
- Bardzo go lubię - odpowiedziała z wahaniem.
- Pragniesz go? Przypomniała sobie, jak namiętnie całował ją
Nate, i przymknąwszy oczy odrzekła:
- Jakoś zniosę ten obowiązek małżeński.
- Moja droga - westchnęła ciężko pani Lang.
- Rzecz nie w tym, że to zniesiesz. Mężczyźni odgadują,
kiedy kobieta nic nie czuje. Zranisz w ten sposób swego męża. I
na pewno zniszczy to wasze małżeństwo. Niedobrze, jeśli
pobierzecie się bez prawdziwej miłości.
- Przy moim trybie życia mogę liczyć tylko na to -
powiedziała ze smutnym uśmiechem Christy. - Proszę pani,
zrobiłam okropną rzecz. Udawałam, że jestem kimś zupełnie
innym, i teraz muszę za to płacić. Powinnam była nie
wyjeżdżać z domu i cieszyć się z tego, co mam.
Wakacyjna miłość
65
- Gdyby wszyscy przyjęli taką postawę, Ameryka nigdy nie
zostałaby odkryta. - Starsza pani nachyliła się i pogłaskała rękę
Christy. - Nie martw się, dziecinko. Zdaj się na los. Masz
jeszcze cały tydzień.
- Zamierzałam wyjechać w poniedziałek...
- Nie! - Pani Lang wstała. - Nie rób tego. Uciekając przed
problemami, nigdy ich nie rozwiążesz. A poza tym, zapłaciłaś
za te wakacje. Zostań i ciesz się nimi.
Christy nie była pewna, czy powinna tak postąpić.
ale w głębi serca nie chciała jeszcze opuszczać Nate'a.
Ciekawe, czy jego matka odgadła, jakie żywi do niego uczucia?
Była mądrą kobietą o bystrym wzroku, przed którym niewiele
mogło się ukryć. Ucieszyła się, że pani Lang nie chce, by
opuściła ranczo. Nie zgadzało się to zupełnie z teorią Joyce
Ann, że Nate był maminsynkiem. Zresztą, i tak nigdy nie
będzie należał do Christy. Dał jej to do zrozumienia aż nadto
wyraźnie. Każdy dzień spędzony tutaj będzie bolesny i długi.
Ale ucieczka też jej nie odpowiadała.
- Zostanę - zdecydowała w końcu. - Sprawiłabym kłopot
innym, gdybym wyjechała wcześniej. - Zmusiła się do
uśmiechu. - Ma pani rację. Ucieczka nic mi nie da.
- Tak sądzę - przytaknęła pani Lang. - A teraz muszę wracać
do zmywania naczyń. Może położyłabyś się wcześniej spać?
Nate wspomniał, że masz ochotę pójść z nami rano do kościoła.
- Proszę się nie gniewać, ale może pójdę innym razem -
odpowiedziała, starając się zachować spokój.
Kobieta zorientowała się, o co naprawdę chodzi.
- Rozumiem. A więc innym razem. Dobranoc, Christy.
Dziewczyna pomyślała, że zachowała się tchórzliwie,
rezygnując z pójścia do kościoła, ale po tym, co zaszło, nie
byłaby w stanie spojrzeć Nate'owi w oczy. Ciągle jeszcze
odczuwała wstyd. Mężczyzna twierdził, że to ona go
Wakacyjna miłość
66
sprowokowała, i pewnie tak było. Nie zdawała sobie sprawy, do
czego prowadzi takie zachowanie, że może stać się coś
okropnego. Rzeczywiście była w tym nowicjuszką.
Następnego ranka, po bezsennej nocy, kiedy to dręczona
erotycznymi snami aż do świtu przewracała się z boku na bok,
zwlokła się z łóżka i poszła pod prysznic. Potem, przyglądając
się sobie w lustrze, zastanowiła się, czy nie powinna dla
okazania tego, jak czuje się winna, powrócić do dawnego
żałosnego wyglądu nieudacznicy, którą była przed przyjazdem.
Zdecydowała jednak, że to głupi pomysł, a Nate i tak tego nie
zauważy. Wywołałaby tylko litość u innych, czego stanowczo
sobie nie życzyła. Tym razem nie poświęciła jednak zbyt wiele
czasu ani na staranny makijaż, ani na ułożenie wymyślnej
fryzury.
Postanowiła nie iść na śniadanie, lękając się spotkania z
Nate'em. Z tego samego powodu opuściła lunch. Zjadła kilka
herbatników, które miała w torebce, i popiła wodą, gardząc
własnym tchórzostwem. Absolutnie nie było to w jej stylu, ale
też nigdy przedtem jej duma i serce nie zostały tak straszliwie
zranione.
Gdy nie zeszła na lunch, Nate zaniepokoił się, gdyż wiedział,
że nie jadła też śniadania. Nie można dopuścić, by się
zagłodziła. Z każdą chwilą czuł się coraz bardziej winny z
powodu swego zachowania poprzedniego ranka. Nie musiał być
aż tak okrutny, ale wtedy stałby się przecież jeszcze bardziej
pożądanym celem. Zastanawiał się, jak teraz zniesie wyraz
cierpienia w oczach Christy, wiedząc, że jest tego przyczyną. A
jednak nie powinna była tak z nim flirtować. I te jej idiotyczne
wpadki, którymi zwracała na siebie jego uwagę. Sama się
prosiła. Chciał wierzyć, że tak było, bo inaczej chyba oszaleje.
Wszedł do jadalni, gdzie goście stali w kolejce przy bufecie, i
natknął się na George'a, niosącego dwie tace.
Wakacyjna miłość
67
- Zaniosę coś do jedzenia Christy - powiedział chłopak do
Nate'a. - Pewnie nie czuje się najlepiej. Może zadzwonił ten
facet z Florydy i zepsuł jej humor, bo wczoraj była bardzo
przygnębiona. Nie widziałem, żeby w ogóle wychodziła ze
swego pokoju. Nate poczuł, że robi mu się zimno.
- Facet z Florydy? - zapytał gwałtownie.
- Ten, za którego ma wyjść za mąż - odpowiedział z żalem w
głosie George. - Ma około czterdziestki i jest już na tyle
ustawiony w życiu, że, jak mówi Christy, potrafi o nią zadbać.
Ojej, panie Lang, zgubi pan swego kurczaka.
Nate odstawił tacę na stół i bez słowa opuścił jadalnię. Nie
myśląc o tym, co robi, szedł aż poza granice rancza i w końcu
stanął w pobliżu zakurzonych, rozłożystych krzaków creosote.
Nie czuł prawie wiatru szarpiącego mu włosy. Christy miała
wyjść za mąż za kogoś, kto na nią czeka na Florydzie! Była
zaręczona i nie powiedziała mu o tym! Pozwoliła wywieźć się
na pustynię, żeby mógł się z nią kochać, a potem nagle
zrezygnowała i zalała go potokiem usprawiedliwień!
Czy naprawdę była dziewicą? A może to tylko poczucie winy,
że zdradza mężczyznę, za którego zgodziła się wyjść za mąż?
Ta kobieta doprowadzi go do szaleństwa! Niech jedzie do domu
i poślubi tego ustatkowanego faceta. Nic go to nie obchodzi.
Będzie szczęśliwy, gdy Christy zniknie mu z oczu.
Wściekły i zdenerwowany, na resztę dnia zamknął się w
swoim gabinecie. Pracował bez chwili przerwy, nic nie jedząc.
A niech sobie wychodzi za tego głupca! Nic mu do tego!
Christy nie pokazała się przez cały dzień i wcześnie poszła
spać. Była wdzięczna George'owi, że przyniósł jej coś do
jedzenia, bo sama raczej umarłaby z głodu, niż zaryzykowała
spotkanie z Nate'em, zanim uporządkuje swoje myśli. George
przyznał się, że powiedział Langowi o Harrym, i można było
sobie wyobrazić, co Nate teraz o niej sądzi. Pewnie uważa ją za
Wakacyjna miłość
68
rozwiązłą Jezabel. Z rozpaczą pomyślała, że nie ma u niego
żadnych szans.
Upewniła się w tym przekonaniu następnego ranka, gdy Nate
zaszczycił ją tylko jednym, pełnym pogardy spojrzeniem. Miała
na sobie dżinsy i wyłożoną na wierzch białą haftowaną bluzkę.
Włosy zaczesała gładko, nie zrobiła żadnego makijażu. Ale jeśli
oczekiwała, że dzięki temu będzie mniej atrakcyjna, to bardzo
się pomyliła. Z bladą, naturalną cerą robiła wrażenie młodszej i
bardziej niewinnej, a luźno upięty kok i odsłonięta szyja
nadawały jej wygląd bezbronnej istoty. Nate'owi wydała się
teraz równie pociągająca jak z poprzednim makijażem,
rozpuszczonymi włosami i w wyszukanym stroju. Jeszcze
bardziej zepsuło mu to humor. Bez słowa wsiadł do samochodu
i pojechał do biura.
George wytrwale towarzyszył Christy podczas pracy, miły i
podtrzymujący na duchu. Dlaczego nie zakochała się właśnie w
nim? Nie odrzuciłby jej, tak jak to uczynił Nate.
Zwyczajem poniedziałków dzień ciągnął się w nie-
skończoność, a upał był nieznośny. Szczęśliwa była, gdy
wreszcie zaczęli się zbierać do powrotu na ranczo, żeby zjeść
lunch w cieniu zielonych drzew pało. Zastali tam jednak
ogromne zamieszanie. Nigdzie nie było widać pani Lang, a
jedyna służąca mruczała coś gniewnie po hiszpańsku, nie
mogąc poradzić sobie z bufetem.
- Co się stało? - zapytała ją dziewczyna. Ponieważ jednak
odpowiedź padła po hiszpańsku, a Christy z języków obcych
znała tylko trochę francuski, odeszła, uśmiechając się
przepraszająco, i usiadła obok George'a.
Pani Lang, najwyraźniej czymś zdenerwowana, pojawiła się,
kiedy wszyscy stali w kolejce do bufetu.
- Czy coś się stało? - zagadnęła ją Christy.
- Nate... Zawalił się chodnik w jednej z kopalń. Był na dole,
Wakacyjna miłość
69
kiedy to się zdarzyło.
Christy zbladła jak płótno.
- Czy żyje? - zapytała drżącym głosem. Starsza pani
przyglądała się jej przez chwilę, a potem uśmiechnęła się
łagodnie i położyła rękę na jej szczupłym ramieniu.
- Żyje. Nic mu się nie stało. Kilka zadrapań, trochę siniaków,
ale lekarz polecił mu zostać w łóżku do końca dnia, żeby
uniknąć ewentualnych komplikacji.
- Dzięki Bogu! - Christy walczyła ze łzami, zmieszana, że tak
się zdradziła. Dobrze, że stały dość daleko od grupy, tak że nikt
nie mógł dostrzec jej twarzy.
- Muszę pojechać do miasta, żeby kupić przepisane lekarstwa
- powiedziała po chwili namysłu matka Nate'a.
- Czy mogłabyś przy nim posiedzieć?
- Nie będzie tym zachwycony - odrzekła Christy.
- Lepiej niech pani poprosi kogoś innego.
- Nie, nie masz racji. - Chwyciła dziewczynę za rękę i
pociągnęła za sobą korytarzem do pokoju Nate'a.
Leżał na łóżku, przykryty prześcieradłem.
- Poprosiłam pannę Haley, by posiedziała przy tobie przez ten
czas, kiedy będę w mieście - oznajmiła niewinnym tonem pani
Lang. - Każę, by przyniesiono wam tu lunch. Niedługo wrócę.
Zanim Christy zdążyła cokolwiek powiedzieć, a Nate
zaprotestować, była już za drzwiami.
Nate patrzył na dziewczynę zimnym wzrokiem. Jeden plaster
miał przyklejony na czole, drugi na policzku, i to nadawało mu
wygląd jeszcze groźniejszy niż zwykle. Zadrapania
zdezynfekowano, a na jednym ze skaleczeń widać było ślady
szycia. Możliwe, że pozostanie w tym miejscu blizna. Biały
bandaż opatrunku odcinał się wyraźnie od ciemnej skóry
opalonego na brąz ramienia. Choć był potłuczony i
najwyraźniej osłabiony, w niczym nie umniejszało to jego
Wakacyjna miłość
70
męskiej urody.
- Zaraz znajdziemy kogoś, kto chętnie dotrzyma ci
towarzystwa - powiedziała niepewnie, onieśmielona jego
bliskością.
- Usiądź - przerwał jej. - Nie ugryzę cię. Zarumieniwszy się,
siadła na krześle koło łóżka, sztywno wyprostowana, z rękami
na kolanach.
Nate badawczym wzrokiem ogarnął jej twarz i unoszącą się
przyśpieszonym oddechem pierś. Wprawiał ją w widoczne
zdenerwowanie. Widział, jak spłoszony wzrok Christy ucieka
od jego silnie owłosionej piersi. Jednocześnie zdawał sobie
sprawę z tego, że jest nim zafascynowana. Kiedy indziej
bawiłoby go to, a nawet sprawiało satysfakcję. Ale teraz, kiedy
dowiedział się całej prawdy, źle znosił jej obecność.
- Jak on się nazywa? - zapytał.
- Jak się... nazywa? Kto? - wyjąkała.
- Ten facet, który czeka na ciebie... za którego masz wyjść za
mąż - wyjaśnił oschłym tonem.
- Ach, on! - Zaczęła przyglądać się własnym rękom. - Harvey
White, ale zazwyczaj nazywają go Harry. Ma czterdzieści lat,
uczy w szóstej klasie i jest... urządzony i ustabilizowany.
„Starszy o piętnaście lat - pomyślał z rozdrażnieniem. - Za
stary.” On sam był od niej starszy o dwanaście lat, ale czym
prędzej odsunął tę myśl.
- Kawaler?
- Nie. Był żonaty. Żona opuściła go i poślubiła innego. Ma
trzech synów. To bardzo mili chłopcy - dokończyła żałosnym
tonem.
Zacisnął mocno szczęki.
- Od razu gotowa rodzina. A co z twoimi własnymi dziećmi?
Jak będą do tego pasować?
- Nie będzie żadnych dzieci - odpowiedziała, unikając jego
Wakacyjna miłość
71
wzroku. - Harry miał operację. On... nie chce mieć już więcej
dzieci, uważa, że już przy trójce trudno podołać finansowo.
- Na litość boską! - wybuchnął. - Czy naprawdę tego chcesz?
Czuła, jak krew odpływa z jej twarzy. Próbowała ocalić swoją
dumę.
- Będę miała zabezpieczone życie. A może w ogóle nie nadaję
się na matkę? Nie wszystkie kobiety są do tego stworzone.
Był pewien, że jej to nie dotyczy. Emanowały z niej
opiekuńczość i tkliwość, tak potrzebne każdemu dziecku.
Trudno mu było pogodzić się z myślą, że Christy mogłaby nie
mieć własnych dzieci. Po prostu sprawiało mu to ból.
- Są jeszcze inni mężczyźni na tym świecie - powiedział.
- Och nie, nie dla mnie - odparła ze smutnym uśmiechem. -
Wszystko będzie dobrze, panie Lang, nie musi się pan o mnie
martwić.
- Nie mów tak do mnie - zaprotestował ochrypłym głosem. -
Mam na imię Nate.
Nie wiedziała, co odrzec, ale na szczęście weszła Nita z tacą,
którą postawiła na stole przy łóżku. Przyniosła kawę, herbatę,
śmietankę i cukier, talerzyk z plasterkami zimnego mięsa i sera,
sałatę, sosy sałatkowe, dwa talerze i sztućce, tak że Christy
również mogła zjeść lunch.
Nate rozmawiał przez chwilę ze służącą po hiszpańsku,
którym to językiem posługiwał się całkiem biegle. Dziewczyna
zaśmiała się i wyszła.
- Mam ochotę na kawę bez śmietanki, szynkę i ser z sałatą w
sosie islandzkim - powiedział, oparłszy się wygodnie o
poduszki.
Uśmiechnęła się w duchu, słysząc jego nie znoszący
sprzeciwu ton. Przynajmniej był konsekwentny. Niczego nie
owijał w bawełnę, nawet wtedy, gdy zamawiał lunch. Podała
mu pełny talerz i w zasięgu jego ręki postawiła filiżankę z
Wakacyjna miłość
72
kawą.
Sama wzięła sałatkę owocową i kawę, też bez śmietanki, i
usiadła na krześle.
- Jak doszło do tej katastrofy w kopalni?
- Nie mam pojęcia. Chodnik zawalił się w jednej chwili -
odpowiedział, patrząc na nią spod przymrużonych powiek. -
Nie spędzam zbyt wiele czasu w kopalni na dole, ale od czasu
do czasu muszę dokonać inspekcji.
- Tak, rozumiem.
- Nie podoba mi się twoja fryzura - powiedział nie-
oczekiwanie.
Filiżanka zadrżała w jej ręku.
- Przykro mi, ale nie uczesałam się tak, żeby się tobie
podobać.
- Christy... - wymówił wolno jej imię. - Od czego to
zdrobnienie?
- Od Christiany. Dostałam imię po babci.
- Ładne. - Zarumieniła się pod jego spojrzeniem. - Zamknij
drzwi, Christiano - rozkazał stłumionym głosem. Pomimo tego,
co o niej wiedział, a może właśnie dlatego, jej obecność bardzo
go podniecała. Chciał tylko sprawdzić, przekonać się, czy
rzeczywiście nie miał jej żaden mężczyzna. Instynkt
podpowiadał mu, że nawet temu facetowi, za którego miała
wyjść za mąż, nie pozwoliła na tyle co jemu. Dodawało mu to
pewności siebie.
- Nie zamknę - oznajmiła spokojnie. W obawie, że mu
ulegnie, przymknęła oczy, żeby nie widzieć jego ciemnej skóry,
od której odbijała biel prześcieradła, ani zmysłowego wyrazu
twarzy. Kochała go, ale krótkotrwały romans, jaki miał do
zaoferowania, nie mógł jej wystarczyć.
- Boisz się mnie? - zapytał łagodnie, nie spuszczając z niej
oczu.
Wakacyjna miłość
73
Podniosła na niego spłoszony wzrok.
- Proszę cię, przestań - powiedziała błagalnie. - Nie mogę grać
komedii, nie mam na to sił.
Nie był przyzwyczajony do odmowy. Uśmiechając się do
niej, sięgnął ręką do prześcieradła gestem, który wprawił
dziewczynę w drżenie.
- Zamknij drzwi albo ujrzysz mnie w całej okazałości. -
Powiedziawszy to, zsunął prześcieradło, odsłaniając pierś.
Wiedziała, że mogą to nie być tylko pogróżki.
- To nie fair - poskarżyła się.
- Życie jest pełne niebezpieczeństw. A ja chcę tylko
porozmawiać.
- Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem.
- Czyżbyś była aż tak zarozumiała? - mruknął niegrzecznie,
obrzucając ją obojętnym spojrzeniem. - Nie jesteś specjalnie
pociągająca, złotko - skłamał.
Zerwała się na równe nogi.
- Zgoda. Dotknął ją do żywego, ale nie miała zamiaru mu tego
okazywać. Podeszła do drzwi z zamiarem opuszczenia pokoju.
- Jeśli wyjdziesz - zagroził - wyskoczę za tobą.
„To interesujące być ściganą przez nagiego mężczyznę” -
pomyślała. Ale w oczach ludzi to przede wszystkim ona
zostałaby ośmieszona.
Zamknęła dokładnie drzwi i opierając się o nie plecami,
powiedziała:
- Nie jesteś dżentelmenem.
- To prawda. Podejdź do mnie. Zawahała się, ale on zaczął
zsuwać dalej prześcieradło.
- To szantaż! - stwierdziła oskarżycielskim tonem. Z płonącą
twarzą skierowała się jednak w jego stronę.
Choć z tej odległości nie widziała go dokładnie, wszystkiego
mogła się domyślić.
Wakacyjna miłość
74
- A ja cię uważałem za przebiegłą - powiedział, gdy,
wzburzona, zbliżała się do niego. - Mój Boże, byłem ślepy jak
kret, prawda? To przecież widać na odległość.
- Co takiego? - Nie rozumiała, o co mu chodzi. Chwycił ją za
rękę i pociągnąwszy silnie, posadził na łóżku obok siebie.
- Twoją cnotę. - Oparł jej dłoń na swej owłosionej piersi. -
Rozpuść włosy.
- Proszę cię...
- Daj spokój, kochanie. Nie masz się czego obawiać. Mama
nie wróci szybko, a ja nie zrobię nic takiego, czego musiałabyś
się potem wstydzić. Wierzysz mi?
Nie ufała mu w dalszym ciągu, ale jego bliskość działała na
nią z wielką siłą. Podniosła ręce i rozpuściła włosy, które
opadły wdzięcznie na ramiona.
Objąwszy ją silnymi rękoma, zmusił, by położyła się obok
niego na chłodnym, świeżym prześcieradle.
- Nate, nie rób tego - szepnęła błagalnie.
- Życie jest zbyt krótkie, Christiano, by przejmować się
drobiazgami. Ja chcę wszystkiego spróbować.
Dotknął delikatnie wargami jej ust, a ona pod wpływem
pieszczot pozwoliła, by wtargnął językiem do ich ciepłego
wnętrza. Pochylił się nad nią, jedną ręką obejmując jej plecy i
przyciągając bliżej do siebie, jednocześnie całując z coraz
większą namiętnością.
Zesztywniała, a on uniósł głowę i patrząc jej w oczy, zapytał
łagodnie:
- Dlaczego tak się boisz? Od pocałunku nie zajdziesz w ciążę.
- Ja nie chcę... nie chcę, byś mnie... - wyjąkała załamującym
się głosem. - Ty tylko bawisz się mną...
Zanurzył palce w jej gęstych włosach i szarpnął je.
- Jeszcze jak się bawię - mruknął. - Czy Harry przytulał cię w
ten sposób? - zapytał nieoczekiwanie ze złowrogim błyskiem w
Wakacyjna miłość
75
oczach, silniej szarpiąc jej włosy.
- Odpowiedz! Tak czy nie?
- Nie, ale...
- Czy pozwoliłaś mu na takie intymne zbliżenie jak mnie
tamtego popołudnia? - nastawał.
- Przestań, proszę. To boli.
- Chcę wiedzieć, czy miałaś z nim stosunek? - zapytał
brutalnie, ciężko dysząc.
- Nie... I nigdy nie czułam się z Harrym tak jak teraz -
wykrztusiła.
Pełen napięcia, czując, jak ogarnia go radość, patrzył na nią
błyszczącym wzrokiem.
- I mimo to wyjdziesz za niego?
- Jakoś sobie z tym poradzę. Wolną ręką delikatnie dotknął jej
ust i po chwili milczenia powiedział:
- Z pożądaniem nie poradzisz sobie. Albo je będziesz czuć,
albo nie. A mnie pożądasz, prawda?
Zarumieniona jęknęła:
- Puść mnie... nie chcę tu zostać z tobą, Nate, i...
- Czego nie chcesz? - zapytał, przesuwając powoli ręką po jej
ciele, sięgając pod pasek dżinsów i głaszcząc jej miękki, płaski
brzuch. - Śmiało! Mów!
Ale ona nie była w stanie nic mówić. Nie panowała już nad
swymi myślami, bezbronnym wzrokiem patrzyła na niego, zbyt
podniecona, by z nim walczyć.
Podobała mu się ta bezbronność. Wodził ręką po jej plecach
pod haftowaną bluzką, aż do koronkowego staniczka. Sięgając
dalej, obserwował zmieniający się wyraz jej twarzy i słuchał
przyśpieszonego oddechu.
- To lubisz najbardziej, prawda? - mruczał, łagodnie
wsuwając dłoń pod staniczek, by dotknąć nagiej piersi i
twardniejącego sutka, aż jęknęła cicho od tej pieszczoty. -
Wakacyjna miłość
76
Lubisz, jak cię dotykam? - pytał szeptem. - Ale jeszcze bardziej
lubisz dotyk moich ust, prawda, Christiano? Tracisz głowę
nawet wtedy, gdy dotykam cię przez ubranie...
Było tak istotnie. Pojękiwała z cicha. Zanurzywszy palce w
jego gęstych włosach, drżała, czując, mimo dwóch warstw
materiału, jak gorącymi ustami wodzi po jej ciele.
- Do diabła z tym! - Odpiął pasek i gwałtownym ruchem
ściągnął z niej bluzkę, żeby już, nic ich nie dzieliło.
Czegoś tak intensywnego, tak ekscytującego jeszcze nie
zaznała. Zaszlochała, gdy szybko, gwałtownie zaczął całować
jej piersi. Rozkosz graniczyła niemal z bólem. Przywarła do
niego, żądna dalszych pocałunków. Przerwał na chwilę i
uniósłszy głowę przyglądał się płonącymi oczami, jaki wywarł
efekt, a napotkawszy jej wzrok, zdumiony, wyczytał w nim
miłość. Miała na pół przymknięte jasnozielone oczy, a twarz jej
wyrażała całkowitą i absolutną uległość. Pomyślał, że nigdy w
życiu nie widział piękniejszej kobiety.
- Czy Harry jest w stanie dać ci coś takiego? - zapytał
ochryple.
- Przestań... - wyrzekła z trudem, urywanym szeptem. - Nie
drwij sobie, to jest silniejsze ode mnie.
Westchnął głośno.
- Może nie uwierzysz, ale i ze mną dzieje się podobnie.
Odsunął się od niej z zaciętą i wykrzywioną grymasem twarzą.
Odwróciła głowę i dopiero w tym momencie zauważyła, że
prześcieradło zsunęło się na podłogę. Był piękny jak posąg,
muskularny, szczupły, silny. Piękny i męski. Zafascynowana,
zamglonym wzrokiem podziwiała ciemną skórę i kępki
czarnego zarostu na jego ciele. Był dla niej kwintesencją
męskości.
Poczuwszy na sobie jej spojrzenie, odwrócił się do niej.
Podnieciła go świadomość, że Christy znajduje rozkosz w
Wakacyjna miłość
77
oglądaniu jego nagości, i podniecenie to ujawniło się w
fizycznej formie. A ona, gdy zrozumiała, co to znaczy,
zmieszana oblała się gorącym rumieńcem.
- Nie bój się - zaczął uspokajać ją czule, gdy odwróciła
gwałtownie wzrok. - Nic na to nie mogę poradzić, że tak
zareagowałem, ale nie zrobię ci krzywdy.
- Nigdy nie widziałam u mężczyzny... - szepnęła.
- Wierzę ci. Z pewnością nie udawała. Rzeczywiście była
dziewicą i jej niewinność podniecała go tak bardzo, że z trudem
powstrzymywał się, by nie wziąć jej i nie zaspokoić pożądania.
- Christy...
Nieśmiało spojrzała na niego, ciągle czując się zagrożona.
- Możesz patrzeć - powiedział łagodnie. Zawahała się, ale
ciekawość zwyciężyła. Prześliznęła się po nim wzrokiem i
spłoniona podniosła oczy.
- Jesteś taki piękny - wyszeptała pełnym uwielbienia głosem.
Wyraz twarzy Nate'a zaskoczył ją. Zmarszczywszy brwi
przyglądał się jej badawczo. Nie oczekiwał takiego komentarza.
Nie pojmując, o co mu chodzi, zlękła się, że znowu popełniła
jakąś gafę. Usiadła i drżącymi rękoma zaczęła poprawiać na
sobie ubranie.
On usiadł również, przyciągając ją do siebie. Nie powiedział
ani słowa. Ułożył ją na sobie, tak że całym ciałem czuła jego
bliskość. A gdy przywarł znowu ustami do jej warg, rozchyliła
je, poddając się całkowicie pożądaniu. Językiem pieścił wnętrze
jej ust, aż zupełnie osłabła w jego ramionach.
- Nie wytrzymam dłużej - szepnął stłumionym głosem,
odrywając się od niej. - Nakryj mnie prześcieradłem.
Uniósł ją i przytrzymał tak długo, aż jego mocnym ciałem
przestały wstrząsać dreszcze i powrócił mu normalny oddech.
- Pragnę cię - szepnął jej do ucha. - Lepiej będzie, jeśli
natychmiast wrócisz na Florydę.
Wakacyjna miłość
78
- Dlaczego? - zapytała, zagryzając wargi.
- Dobrze wiesz, dlaczego - zaśmiał się gorzko. Spojrzał na nią
z kpiącym wyrazem twarzy, - Moja matka wychowała mnie na
dżentelmena, ale to, co czuję w tej chwili, nie jest łatwe do
opanowania. Tym razem mi się udało. Ale następnym razem
może być inaczej. Jeśli chcesz pozostać dziewicą do ślubu, to
uciekaj ode mnie jak najdalej.
Wakacyjna miłość
79
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Kocham cię - szepnęła żałośnie nabrzmiałymi wargami.
- Nie kochasz - powiedział stanowczo. Spuściła wzrok.
- Czy jesteś... czy jesteś tego pewien?
- Całkowicie. Jeśli nie miałaś dotąd intymnych stosunków,
mogłabyś łatwo ulec złudzeniu, że pociąg fizyczny to miłość.
Wiem, bo sam to już raz przeżyłem. Ale tego rodzaju uczucie
nie trwa długo - dodał, patrząc nieubłaganie w jej oczy. - To z
mojej winy znaleźliśmy się dzisiaj w takiej sytuacji. Nie
powinienem był cię dotykać.
Na jej twarzy malowała się udręka. On pragnął tylko seksu, a
ona go kochała. Rzeczywiście - sytuacja bez wyjścia. Powinna
wracać do domu. Skierowała się w stronę drzwi.
- Idę spakować rzeczy - powiedziała.
- Nie musisz wyjeżdżać już dzisiaj - odrzekł ostrym tonem.
„O Boże! Co się ze mną dzieje?” - pomyślał ze złością.
Wiedział, że dla niej będzie lepiej, jeśli jak najszybciej stąd
wyjedzie, ale na myśl o tym, że go opuści, poczuł
przeszywający ból.
- Powinnam...
- Nie dzisiaj! - uciął krótko. Stała oparta plecami o drzwi. Nie
widziała go wyraźnie, ale doskonale wyczuwała jego
wściekłość.
- Sam mówiłeś, że tak będzie lepiej - przypomniała mu jego
własne słowa.
Leżał wsparty na poduszkach, napięty od nie zaspokojonego
pożądania, tarmosząc ręką gęstą czarną czuprynę.
- Tak, ale masz pewne zobowiązania wobec grupy, w której
teraz jesteś. Nie chciałbym, żeby przeze mnie stracili
pracownika - powiedział, nie patrząc na nią. - Zapewniam cię,
Wakacyjna miłość
80
że to się więcej nie powtórzy. Wrócisz do domu nietknięta. Nie
dopuszczę po raz drugi do takiej sytuacji.
Czy Nate mógł sobie wyobrazić, jak bolesna była dla niej
myśl, że już nigdy nie znajdzie się w jego ramionach, że już
nigdy nie będzie jej całował? Westchnęła z rozpaczą.
- Zgoda - odpowiedziała. - Czy coś ci przynieść?
- Nie, dziękuję ci, kochanie - powiedział, trochę już
uspokojony. - Idź, niczego nie potrzebuję.
- A więc wracam do pracy - oznajmiła z wahaniem,
otwierając drzwi i nie patrząc w jego stronę. - Cieszę się, że nie
jesteś poważnie ranny - dodała wychodząc.
Zobaczyła go dopiero następnego dnia. Nie czuła się na
siłach, by do niego podejść. Po każdym spotkaniu z nim zawsze
musiała się czegoś wstydzić. Znowu okazała się taka uległa i w
dodatku wyznała mu miłość. Nie rozumiała, co ją do tego
skłoniło, tym bardziej że wiedziała, iż Nate nie odwzajemnia
tego uczucia. Ale w tamtej chwili wydawało się to zupełnie
naturalne.
George pomagał jej w selekcjonowaniu ceramicznych
szczątków, jednocześnie sam przeszukując wyznaczony mu
odcinek. Mimo drążącego serce bólu praca nad badaniem
kultury Hohokam sprawiała jej przyjemność.
- Niektórzy archeologowie uważają, że kultura Hohokam
rozwijała się przez okres ponad dziewięciuset lat - powiedział
George, przyglądając się uważnie rysunkowi na dużym
kawałku jakiegoś naczynia. - Wyobraź sobie, jak wyglądałoby
to społeczeństwo, gdyby przetrwało do dzisiaj.
- Byłoby to raczej trudne.
W dalszym ciągu nie miała na twarzy żadnego makijażu, a
włosy uczesała w kok. Pomyślała z goryczą, że i tak nie ma to
teraz żadnego znaczenia. Do wyjazdu pozostało tylko kilka dni
i nikomu nie wyrządzi już żadnej krzywdy swoim oszustwem.
Wakacyjna miłość
81
Pracowali z George'em, aż nadeszła pora kolacji. Wsiadła do
furgonetki, bez przerwy myśląc o wszystkim, co się wydarzyło
od jej przyjazdu do Arizony, zastanawiając się, jak będzie żyć
bez Nate'a. Poślubi Harry'ego i pomoże mu w wychowywaniu
synów, póki nie skończą nauki w college'u. I co jeszcze?
Zrobiło jej się niedobrze, gdy pomyślała, że Harry będzie jej
dotykał swymi pulchnymi rękami.
Mdliło ją jeszcze, gdy stała w kolejce przy bufecie. Gdy
nadszedł Nate, był zaskoczony dziwnym wyrazem jej twarzy.
Poczekał, aż Christy nałożyła jedzenie na tacę, podszedł do
niej, wziął za ramię i zaprowadził do swego stolika.
- Dlaczego masz taką nieszczęsną minę? - zapytał,
prześlizgując się wzrokiem po głębokim dekolcie jej
karmazynowej bluzki bez rękawów.
- Pomyślałam o rękach Harry'ego - odpowiedziała bezwiednie
i spłonęła rumieńcem na widok zmarszczonego czoła Nate'a.
- Porównywałaś je do moich? Skrzywiła się boleśnie.
- Nie powinieneś tego mówić - szepnęła, rozglądając się
niespokojnie wokół, czy ktoś ich nie słyszy.
Ale inni siedzieli przy trzech stołach w drugim końcu patio,
rozmawiając o sprawach zawodowych.
Podnosząc do ust kawałek mięsa, powiedział ze słabym
uśmiechem:
- Drogo zapłacisz za ślubną obrączkę, jeśli myśl o kontakcie
fizycznym z tym człowiekiem napawa cię odrazą.
Wpatrując się tępo w talerz, odpowiedziała:
- Bardzo mi już dokuczyła samotność. Jakieś korzyści będę z
tego miała.
- Wymień choć jedną.
- Będę miała towarzystwo podczas oglądania telewizji -
odpowiedziała bez cienia uśmiechu.
- Spraw sobie lepiej psa. Dostarczy ci dodatkowych atrakcji
Wakacyjna miłość
82
jako towarzysz spacerów i będziesz mogła kupować mu
prezenty.
- Mogę chodzić na spacery z Harrym i jemu kupować
prezenty.
- Oczywiście, kochanie, możesz, ale pies nie będzie oczekiwał
od ciebie pomocy w wychowywaniu dzieci. A tak przy okazji:
czy Harry nie spodziewa się finansowego wsparcia z twojej
strony?
- Harry i ja uzgodniliśmy...
- Do diabła z Harrym! - Nie wytrzymał Nate, patrząc na jej
miękkie usta. - Nie chcę jeść. Chcę ciebie!
- Nie mów tak - jęknęła. Odwróciła się i usiłowała jeść stek,
który na pewno był doskonały, a którego nie mogła przełknąć,
kiedy Nate tak się jej przyglądał.
- Tej nocy nie spałem nawet pięciu minut - powiedział. -
Dręczyły mnie wspomnienia wczorajszego dnia.
- Romans z tobą mnie nie interesuje - spojrzała mu prosto w
oczy.
- Dlaczego, jeśli mnie kochasz?
- Bo seks bez wzajemnego uczucia jest rzeczą wstrętną -
wyjaśniła chłodnym tonem. - Nie słuchasz kazań w kościele?
Wzruszył ramionami.
- Raczej nie. Spróbuję, jeśli pojedziesz z nami na mszę w
następną niedzielę.
- Wtedy już mnie tutaj nie będzie. - Powiedziawszy to zbladła,
bo w tejże sekundzie uświadomiła sobie, że w sobotę cała grupa
nieodwołalnie opuszcza ranczo. Łzy zabłysły w jej oczach, a w
gardle poczuła dławienie.
- Nie rób takiej miny - burknął nachmurzony - bo przesiądę
się do innego stolika, nie zważając na ludzkie plotki. Nie mogę
patrzeć, jak płaczesz.
Pochyliła się, starając się zapanować nad sobą.
Wakacyjna miłość
83
- Dlaczego tak się wobec mnie zachowujesz? - poskarżyła się.
- Dlaczego? - oburzył się. - Mój Boże! Czy potrafisz
zrozumieć, że tkwię tu, na tej pustyni, już ponad trzy lata bez
żadnej kobiety? Tak długo żyłem w celibacie, że aż się
zdziwiłem, gdy moje ciało zareagowało na ciebie.
- Co takiego? - Nie potrafiła ukryć ogromnego zaskoczenia.
- Żyję w celibacie od trzech lat - powtórzył dobitnie, aby
mogła dobrze zrozumieć sens jego słów. - Nie tylko ty musiałaś
się zdecydować na zmianę osobowości. Choć nie przywiązuję
do tego wielkiej wagi, wiesz przecież, że jestem bogaty.
Spotkałem wiele kobiet gotowych oddać mi się bez reszty za
kilka dni spędzonych w luksusie. W końcu jednak zaczęło mnie
mierzić to, że jestem przedmiotem pożądania z powodu
wypchanego portfela. Postawiłem wyłącznie na seks. Ale
wkrótce zrozumiałem, że człowiek musi pracować nad sobą,
jeśli chce do czegoś dojść. Odchudziłem się, inaczej
ostrzygłem, zmieniłem styl ubioru i... w ogóle cały sposób
bycia. Nagle okazało się, że sam seks mi nie wystarcza. Przestał
mnie bawić. I tak było do czasu, gdy ty się pojawiłaś. Wtedy
wszystko się skomplikowało - dokończył ponuro.
- A jak przedtem wyglądałeś? - zapytała oszołomiona.
- Nieważne. Pokażę ci kiedyś zdjęcie. Nie wyjeżdżaj w
sobotę. Możesz jeszcze zostać.
- Przecież wiesz, że nie mogę - odpowiedziała ze smutkiem. -
Obiecałam Joyce Ann pomóc w urządzeniu bankietu dla jej
męża. Marna z niej kucharka, a dla mnie to wspaniała okazja,
by pokazać, co umiem. Ma być obecny jego młodszy wspólnik i
dwaj bardzo ważni dyrektorzy.
- Potrafisz dobrze gotować? - zapytał jakby od niechcenia.
- Chyba tak. Wprawdzie nie jestem mistrzynią kuchni, ale
otrzymałam kilka nagród za wypieki. Na ten bankiet mam
zamiar przygotować dania z kuchni francuskiej.
Wakacyjna miłość
84
- Mogłabyś potem tu wrócić - zaproponował. Nie chciała mu
mówić, że nie stać jej na opłacenie powtórnej podróży
samolotem. Była na to zbyt dumna.
- Mam już pewne zobowiązania.
- Wobec Harry'ego? - zapytał lodowatym tonem. Podniosła na
niego oczy.
- Tak, wobec Harry'ego. Może nie jest najlepszym
kochankiem, ale jest miły i da mi poczucie bezpieczeństwa.
- Niczego ci nie da. Będziesz ciągle wspominać, jak dobrze
było ci w moich ramionach.
- To nie fair - powiedziała zagryzając wargi.
- Mogę uczynić to wspomnienie pełniejszym - ciągnął
stłumionym głosem. - Mogę ofiarować ci noc, o której długo
będziesz pamiętać. Nie będziemy się na nic oglądać.
Przymknęła oczy. Kochała go i on o tym wiedział, ale nie
powinien jej tak dręczyć.
- Nie mogę - jęknęła.
- Spójrz na mnie! Słysząc ten rozkazujący ton, podniosła na
niego pełne bólu oczy.
- Nie zajdziesz w ciążę - powiedział szorstko. - I nie musisz
się z mojej strony niczego obawiać. Nie miewałem
przypadkowych stosunków i zawsze byłem ostrożny. Dam ci
coś, czego nie zaznasz nigdy z twym opasłym przyszłym
mężem.
- Wiem o tym - przytaknęła, unikając jego wzroku. - Ale
sprawiłabym w ten sposób zawód Harry'emu. Ty możesz
opowiadać jakieś bzdury o nowej moralności i namawiać mnie
do zrezygnowania ze staromodnych nakazów, ale dla mnie to
jest sprawa honoru. Jeśli mężczyzna pragnie dać mi swoje
nazwisko i ufa mi, jestem mu winna coś w zamian. Ma pełne
prawo oczekiwać ode mnie wierności.
Nie przerywał jej. Miała rację. Ale on nigdy nie myślał o tym
Wakacyjna miłość
85
w ten sposób. Honor! Nie zastanawiał się przedtem nad
znaczeniem tych słów. Teraz nagle zrozumiał ich sens. Ona
uważała, że musi być wierna, choć nie miała jeszcze obrączki,
choć nie złożyła jeszcze małżeńskich ślubów. Taka kobieta
nigdy nie pójdzie do łóżka z przypadkowym mężczyzną i nie
wda się w przelotne romanse. Gdy już kogoś poślubi, będzie
kochać tylko jego i umrze wierna temu jednemu człowiekowi.
Będzie miała z nim dzieci...
Nie, nie będzie miała dzieci z Harrym, gdyż on ich nie chce.
A więc umrze, nie zaznawszy cudownego uczucia
macierzyństwa. Przecież to bez sensu! Jest stworzona do tego,
by zostać matką. Rozgorączkowany wyobraził sobie, jak by
wyglądała z jego dzieckiem w łonie, rozkwitająca w
macierzyństwie. Stwierdził w tym momencie, że zrodziła się w
nim potrzeba, jakiej nigdy przedtem nie odczuwał. Zapragnął
mieć własną rodzinę. Żonę. Synów. Córki. Miał już trzydzieści
siedem lat i prócz matki nie miał nikogo. Był samotny,
naprawdę samotny. Ale chciał mieć kogoś. Chciał Christy.
Znów na nią popatrzył.
Nie spodziewał się wcale, że zgodzi się na ofiarowaną jej
jedną noc miłości. Różniła się bardzo od kobiet, które znał
wcześniej. Była dziewczyną z zasadami. Odczuł nagle dumę, że
taka istota mogła go pokochać.
- Wierność - powtórzył, wciąż patrząc na nią. - Jeden
mężczyzna, jedna miłość, ale jeśli nie kochasz go, czy nie jest
to również oszustwo?
- Z czasem go pokocham - odpowiedziała stanowczo.
- Mówiłaś, że kochasz mnie - przypomniał. Siedziała bez
ruchu na krześle.
- A ty powiedziałeś, że to tylko złudzenie wywołane
pociągiem fizycznym - odrzekła z rozpaczą w głosie.
- Coś takiego! Mój Boże, jeszcze tydzień temu do głowy by
Wakacyjna miłość
86
mi nie przyszło, że mógłbym pokazać się nagi jakiejś kobiecie.
- Chyba nie mówisz tego poważnie?! - zawołała zdumiona.
- Dlaczego nie? - spojrzał na nią ponuro. - Czy myślisz, że
tylko ty masz zahamowania? To było całkiem naturalne, że
odsłoniłem się przed tobą, ale nie zrobiłbym tego przy żadnej
innej kobiecie.
Nie mogła patrzeć mu w oczy, mając w pamięci obraz jego
nagiego ciała.
- Nie udawaj takiej zaskoczonej. Nie wmówisz mi, że swemu
umiłowanemu z Florydy pozwoliłabyś na tak intymne zbliżenie.
Miał rację. Patrzyła na niego z uwielbieniem, zamglonymi
oczami. Właściwie był brzydki. Dlaczego więc lgnęły do niego
kobiety? Dlatego że emanowała z niego męskość, że był taki
opiekuńczy wobec innych, że odgadywały w nim czułość i
wyrozumiałość, tworzące wokół niego atmosferę spokoju i
bezpieczeństwa. Miał wszystkie zalety, które, jako kobieta,
pragnęła odnaleźć w mężczyźnie.
Bez przekonania dziobała widelcem w talerzu. Nie czuła
głodu, myślami błądziła w przeszłości. Musi wracać do domu,
do znanego jej otoczenia, ale perspektywa podróży nie
wywoływała radosnych emocji. Nie wyobrażała sobie
przyszłości bez Nate'a.
- Dobrze mi tu było - powiedziała w zadumie.
- Przynajmniej miałaś jakieś urozmaicenie - stwierdził.
- Wszędzie tylko piasek i piasek, ale inaczej ja go widzę, a
inaczej ty - uśmiechnęła się.
- Chyba masz rację.
- Jak twoja głowa? - zapytała, wskazując wzrokiem na
czerwoną szramę, do połowy zasłoniętą gęstwiną czarnych
włosów.
- Okazała się twarda - zażartował. - I to mnie uratowało.
- Nigdy nie byłam w kopalni.
Wakacyjna miłość
87
- Niewiele straciłaś. - Oparł się wygodnie i trzymając w ręku
filiżankę kawy, niespodzianie zapytał: - A jak wygląda ten twój
Harry?
Dziwne było to jego zainteresowanie Harrym, tym bardziej że
nie miał zamiaru wiązać się z nią w jakikolwiek sposób.
- Jest trochę wyższy ode mnie. Z lekka siwiejący. Ma
brzuszek piwosza i rumianą twarz. Nie jest przystojny. Ale jest
miły.
- Ja też nie jestem przystojny, z tym tylko, że nie jestem ani
trochę miły.
Podniosła na niego oczy.
- Nie bałabym się znaleźć z tobą w trudnej sytuacji, bo wiem,
że tak czy owak wyciągnąłbyś nas z tego. A Harry usiadłby
zrezygnowany i nic by nie robił. Nie potrafi walczyć.
- Widzę, że lepiej poradziłabyś sobie sama.
- Ja? Ubrałam się w najlepsze ciuchy, zmieniłam wygląd, a ty
od razu pomyślałeś, że jestem dziwką.
- To nieprawda! - zaprzeczył gwałtownie z błyskiem oczu. -
Podejrzewałem tylko, że szukasz bogatego faceta.
- Bardzo ci dziękuję.
- Nie znałem cię wtedy - przypomniał jej. - Nie zamierzałem
zatrzymywać cię dłużej po deserze. Wtedy myślałem tylko o
tym, jak cię uwieść. I widziałem, jak się zmieszałaś na mój
widok.
- Przykro mi, że tak się na mnie zawiodłeś. Nie chciałam cię
prowokować, nawet jeśli sprawiałam takie wrażenie.
- Tak mi się wtedy wydawało - mruknął z dziwnym wyrazem
twarzy. - Czy masz jutro wolne popołudnie?
Zadrżała. Powinna była powiedzieć, że nie, tak byłoby
bezpieczniej, ale nie umiała mu się oprzeć.
- Tak - odpowiedziała.
- Moglibyśmy pojechać do kina w Tucson. - Bawił się
Wakacyjna miłość
88
trzymaną w ręku filiżanką. - Grają film sensacyjny, który
chciałbym zobaczyć.
Gdy usłyszała tytuł, była zachwycona. Od dawna wybierała
się na ten film.
- Wspaniale.
Odstawił filiżankę i przymrużonymi oczami przyglądał się
Christy.
- Zbyt długo jestem kawalerem, żeby teraz proponować ci
małżeństwo - powiedział szczerze. - Jako dżentelmen nie mogę
też cię uwieść. Bądźmy więc przyjaciółmi, bo tylko to nam
pozostało.
- Nie mam nic przeciwko temu - skłamała.
- To dobrze. Czuję się tu bardzo samotny. Romans na jedną
noc już mi nie wystarcza. Chyba się starzeję. - Zajrzał jej
głęboko w oczy. - Wczorajszy dzień będę wspominał jako coś
najcenniejszego w życiu.
- Ale przecież nic się nie wydarzyło - wyjąkała.
- Naprawdę? - Wstał ze wzrokiem utkwionym w jej uniesioną
do góry twarz.
Nie zdawała sobie sprawy, ile uwielbienia i gorącego,
tkliwego uczucia mógł wyczytać z jej oczu. Poczuł się
człowiekiem małodusznym. Żałował teraz, że nie potrafił
zaryzykować. Powinien przecież zabrać ją Harry'emu, ożenić
się z nią natychmiast i uwierzyć w możliwość wspólnego
szczęśliwego życia. Ale byłoby w tym więcej ryzyka, niż
Christy sobie wyobrażała. Nie znała świata, a jej uczucia mogły
łatwo ulec zmianie. Bał się, że z jej strony to tylko chwilowe
zaślepienie.
- Śpij dobrze, kochanie - powiedział czule. Pogłaskał ją po
włosach i odchodząc dodał: - Zobaczymy się jutro.
- Dobranoc! - zawołała za nim.
Gdy skończyła jeść, poszła do świetlicy, by towarzyszyć
Wakacyjna miłość
89
grającym w szachy. Nie chciała zostać sama z bolesnymi
myślami.
Następnego popołudnia pomagała w pomiarach doktorowi
Adamsonowi. Przymknęła oczy, wystawiając twarz na powiew
wiatru. W czystym powietrzu unosił się zapach starych skorup i
pustynnej roślinności. Świat wydawał się tu wielki, bezkresny.
Rodziło się w niej cudowne poczucie wolności. Byłoby całkiem
wspaniale, gdyby nie brak drzew. Oczywiście, na Florydzie też
spotyka się miejsca bez drzew, ale przynajmniej jest tam ocean
i słone, wilgotne powietrze.
Ponieważ ciemności zapadały tu późno, nie zdawała sobie
sprawy z upływu czasu. Usiadła na wielkim kamieniu, by
oczyścić z piasku rysunek na kawałku ceramiki, gdy nagle do
jej świadomości dotarły dwa różne dźwięki. Jednym z nich był
odgłos zbliżającego się dżipa. Uśmiechnęła się w duchu,
wzruszona, że Nate specjalnie po nią przyjechał, choć mogła
wrócić furgonetką wraz z innymi. Ale następny dźwięk, który
usłyszała chwilę potem, zmroził jej krew w żyłach. Rozpoznała
grzechotnika. W południowej Georgii i na północnej Florydzie
spotyka się często tego gada o rombowym wzorze na grzbiecie.
Dźwięk, jaki wydaje, trudno pomylić z czymś innym, jest jak
skwierczenie tłuszczu na patelni. Wiedziała, że w zachodnich
stanach również żyją grzechotniki.
Pamiętała, że w takiej sytuacji najlepiej się nie ruszać.
Siedziała więc jak posąg i czekała na Nate'a, modląc się w
duchu, by do tego czasu grzechotnik nie zdecydował się jej
zaatakować. Gdyby nawet natychmiast dostała surowicę,
odchorowałaby to ciężko.
Ale Nate będzie wiedział, co robić. Na myśl, że jest już w
pobliżu, poczuła się bezpieczniej. Wszystko dobrze się
skończy.
- Christy? - usłyszała jego niski głos.
Wakacyjna miłość
90
Czy ma zdobyć się na odwagę i odpowiedzieć? Może
zdenerwuje to grzechotnika? Ale Nate, zbliżając się, też mógł
go przestraszyć. Niewiele miała do stracenia.
- Nate, tutaj jest grzechotnik! - zawołała.
Usłyszała przekleństwo i odgłos oddalających się kroków. Po
minucie, przez którą nadal siedziała bez ruchu, usłyszała, że
mężczyzna wraca.
- Gdzie on jest? - zapytał.
- Gdzieś koło mnie, z lewej strony. Boję się nawet spojrzeć.
- Siedź spokojnie - nakazał cicho, ukazując się w jej polu
widzenia. - Tylko się nie ruszaj. Bardzo dobrze. A więc udało ci
się natrafić na grzechotnika? Pewnie usadowiłaś się w jedynym
zacienionym miejscu. Dzielna z ciebie dziewczyna, Christy.
Poruszał się pewnie i zdecydowanie. Szeroko otwartymi
oczami badając teren, trzymał karabin gotowy do strzału.
Pomimo strachu pomyślała, że w stetsonie zsuniętym na oczy,
w szarej kurtce i ciemnych spodniach przypomina kowboja z
dawnych lat. Zaraz rozprawi się z tym ohydnym gadem.
- Nie ruszaj się. Widzę go. Zacisnęła zęby, sztywniejąc na
odgłos strzału. Nie miała wątpliwości, że był śmiertelny.
Widziała, jak celował, a potem wyprostował się i zawiesił
karabin na ramieniu.
Wystarczyło, że strzelił raz. Christy zerwała się z kamienia i
dobiegłszy do Nate'a, rzuciła mu się w ramiona.
Wolną ręką przytulił ją, sprawiając ból gwałtownym
uściskiem.
- Mój Boże, był tak blisko ciebie! - powiedział zde-
nerwowany. - Nie rozejrzałaś się, zanim tu usiadłaś? Zresztą, i
tak niczego byś nie dostrzegła - dodał, nie czekając na
odpowiedź. - Chodźmy stąd, pojedziesz ze mną. Pociągnął ją za
rękę do dżipa. Kiedy już odłożył karabin, zwrócił się do
pozostałych członków grupy, którzy nadbiegli na odgłos
Wakacyjna miłość
91
wystrzału.
- Wszystko w porządku. Grzechotnik nie zdążył jej ukąsić.
Zabieram ją teraz na ranczo.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało, Christy! - zawołał z ulgą
George.
- Ja także. Powiedziała tylko tyle, bo na nic więcej nie miała
już czasu. Nate wepchnął ją do dżipa, usiadł obok i ruszył z
ogromną szybkością.
Minął główne zabudowania rancza, skręcił gwałtownie i
zatrzymał się przed jej domkiem. Zaciągnął ją do drzwi i
rozkazał:
- Klucz! Wyciągnęła klucz z kieszeni i podała Nate'owi, nie
rozumiejąc, o co mu chodzi. Nie odezwał się do niej ani
słowem i wyglądał na rozzłoszczonego.
Otworzył drzwi i wprowadził dziewczynę do środka.
Popchnął ją delikatnie na krzesło i zaczął przetrząsać wszystkie
szuflady, nie słuchając jej protestów. Po kilku minutach znalazł
to, czego szukał. Odwrócił się, trzymając okulary, które
zdecydowanym ruchem włożył jej na nos.
- Masz je nosić! - powiedział szorstko. - Ty kretynko!
Przecież bez nich nie widzisz nawet na pięć kroków, prawda?
Czy myślałaś, że uda ci się ukrywać to w nieskończoność?
Gdyby nie to, że masz dobry słuch, byłabyś teraz w szpitalu.
Ukąszenie tych węży jest śmiertelne.
- - Wiem... - odparła skonsternowana tym, że jednak ją
zdemaskował. Teraz, gdy go dobrze widziała, trochę się zlękła.
Jego oczy były znacznie ciemniejsze, niż myślała. Patrzył na
nią z wściekłością na twarzy. Bardzo ją onieśmielał. Gdyby go
tak wyraźnie zobaczyła pierwszego dnia, nie odważyłaby się
nawet do niego uśmiechnąć. Był to twardy człowiek pustyni,
który nie traci czasu dla takiej idiotki jak ona.
- Nic dziwnego, że potykałaś się o wszystko, co stanęło ci na
Wakacyjna miłość
92
drodze - mruknął, spoglądając na nią z góry. - Jeśli nie chcesz
pokazywać się ludziom w okularach, dlaczego nie nosisz szkieł
kontaktowych?
- Próbowałam - wyznała ze skruchą, poprawiając jak zwykle
opadające na nos okulary. - Ale ciągle dostawałam od nich
zapalenia spojówek. Pozostały mi więc zwykłe okulary, które
zupełnie nie pasowały do mojej nowej osobowości.
- A co złego w okularach? - zapytał. - Uważam, że jest ci w
nich do twarzy. Twoje oczy wydają się większe, więcej w nich
seksu - dodał z uśmiechem.
- Naprawdę? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. A więc
nie uważał, że wygląda okropnie!
- Naprawdę. W twoim wypadku okulary są niezbędnym
dodatkiem. Koniecznie musisz je nosić. Nie chcę utracić cię z
powodu jakiegoś węża. Czuję się za ciebie odpowiedzialny.
Chyba nie przyszło ci do głowy, że w okularach jesteś mniej
atrakcyjna?
- Mężczyźni nie zwracali na mnie uwagi - wzruszyła
ramionami.
- Doskonale rozumiem, dlaczego. Jesteś nieśmiała, skryta i
prawdopodobnie zapinałaś się zawsze pod szyję.
Teraz ubierasz się swobodniej, rozpuściłaś włosy i nauczyłaś
się robić makijaż. Okulary w niczym nie umniejszają twojej
urody, Christy. - Objął ją, głaszcząc odsłonięte ramiona. - W
okularach czy bez, jesteś najbardziej seksowną kobietą, jaką
znam.
- Mówisz tak, żeby mi zrobić przyjemność... Nie pozwolił jej
dokończyć. Poddała się natychmiast, za bardzo spragniona jego
dotyku, by mu się opierać. Objęła Nate'a, wsuwając mu ręce
pod kurtkę i przytulając się do niego mocno. A on, nie
ukrywając podniecenia, rozgniatał jej usta gwałtownym
pocałunkiem.
Wakacyjna miłość
93
- Tak, właśnie tak... - wykrztusił. - Całuj mnie. Otwórz usta.
O tak! Jeszcze trochę. Nie cofaj się - mruczał, pochylając się
nad nią. - Mocniej, kochanie! Mocniej!
Poczuła, że układa ją na wąskim łóżku i sam kładzie się na
niej. Gwałtownymi pocałunkami wywoływał w Christy trudne
do opanowania podniecenie, twardo i bezlitośnie napierając na
nią i wciskając w materac. Słyszała, jak głośno tłucze się jego
serce, chłonęła zapach męskiej wody kolońskiej, aż się tym
upiła, upiła nim całym. Jego wargi miały smak mięty, były
twarde i gorące i nie chciała już przed nimi uciekać. Wtuliła się
jeszcze mocniej w jego objęcia, a on nie pozostał na to
obojętny.
I chociaż była już gotowa oddać mu się cała, nagle oderwał
się od niej.
- Mój Boże, co my robimy? - powiedział ochrypłym głosem,
siadając i z trudem chwytając oddech. Czarnymi, pełnymi
pożądania oczami patrzył na jej pierś, unoszącą się w
przyśpieszonym oddechu pod białą bluzką. - Nie możemy się tu
kochać. To łóżko jest za słabe dla dwóch osób. Zawali się, gdy
zaczniemy się poruszać w górę i w dół.
Zarumieniła się, a on, widząc to, uśmiechnął się i zapytał,
delikatnie ściskając zębami jej dolną wargę:
- Czy czujesz się zmieszana takim bezpośrednim opisem
kochania się, Christy?
- A ciebie bawi moje zażenowanie?
- Rzeczywiście, bawi mnie to. Rzadko się dziś zdarza widzieć
czerwieniącą się kobietę. - Władczo przesunął ręką po jej piersi.
- Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, co czuję, patrząc na
ciebie i wiedząc, że to wszystko jest dla ciebie absolutną
nowością.
- I stajesz się jeszcze bardziej zarozumiały - próbowała bronić
się przed jego arogancją.
Wakacyjna miłość
94
- Nie. Raczej bardziej dumny. - Spojrzał znów na jej piersi. -
Dla mnie bardzo ważne jest to, że jestem twoim pierwszym
kochankiem.
- Ależ nie jesteś...
- Będę - oznajmił, przez nieskończenie długą chwilę
zatrzymując wzrok na jej twarzy. Wstał i pomógł jej podnieść
się z łóżka. Trzymał ją czule w objęciach, z ustami w jej
włosach. - Czy słyszysz mnie, Christy? - szepnął. - To ja będę
twoim pierwszym mężczyzną.
- Wychodzę za mąż za Harry'ego - wyszeptała żałośnie.
- Nie sądzę, by do tego doszło - przyciągnął ją bliżej, by
odczuła twardość jego członka. - Nie, nie odsuwaj się ode mnie
- szepnął jej do ucha. - To ty wywołałaś tę reakcję. Nie bój się.
Obiecałem ci, że nie będę cię zmuszał i dotrzymam słowa.
Odprężona, wtulona w jego objęcia, szepnęła:
- Przepraszam cię za tę historię z wężem. Powinnam była
nosić okulary. Ale z bliska widzę dobrze.
Pogłaskał ją po potarganych włosach.
- Masz je stale nosić, słyszysz? Nie chciałbym po raz drugi
lękać się, że cię utracę. Mój Boże! Kiedy zobaczyłem tego
grzechotnika, myślałem, że już po tobie!
- Oboje omal nie staliśmy się ofiarami wypadków - zaśmiała
się z przymusem. - Najpierw ty zostałeś przysypany w kopalni,
a potem ja trafiłam na tego węża.
- Czy chcesz wziąć prysznic i przebrać się przed wyjazdem do
Tucson? - zapytał.
- Tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Nie mam - odpowiedział i z żartobliwym uśmieszkiem
zaproponował: - Mogę wymyć ci plecy.
- Nie, nie możesz - odparła zarumieniona. - Nie chodzę pod
prysznic z obcymi mężczyznami.
- Będziesz miała okazję obejrzeć mnie dokładnie - zachęcał.
Wakacyjna miłość
95
- Jak ci nie wstyd! Wzruszył ramionami.
- No dobrze, moja świętoszko. Rozbiorę cię kiedyś ciemną
nocą pod prześcieradłem.
- Jeśli ci na to pozwolę. Uniósł jej podbródek i z lekka musnął
ustami jej wargi.
- Pozwolisz. Idź się kąpać - Wrócę po ciebie za pól godziny. -
Zajrzał jej głęboko w oczy. - Harry nie da ci dziecka. A ja mogę
ci je dać. Gdybyś go kochała, nie byłoby to ważne. Ale jeśli go
nie kochasz, powinnaś się dobrze zastanowić, zanim
podejmiesz ostateczną decyzję.
- Nie mam się nad czym zastanawiać. On chce się ze mną
ożenić.
- Nie sądzę, żeby to było dobre wyjście - powiedział ponuro. -
On nie cieszyłby się swoim synem tak jak ja. Przebierz się,
kochanie. Chcę wyjechać wcześniej. Zjemy kolację w mieście.
- Nate! - krzyknęła z rozpaczą.
Ale on już wyszedł, zostawiając ją samą, zastanawiającą się
nad sensem jego słów. W końcu zmęczona, niepewna
przyszłości, poszła się kąpać. Nie chciał się z nią żenić, a
jednocześnie mówił o swoim synu. Skąd pewność, że to nie
będzie córka?
Zresztą, nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ i tak nie
będzie miała z nim dzieci, bo wychodzi za mąż za Harry'ego.
Wakacyjna miłość
96
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Christy nie miała ze sobą zbyt wielu sukienek, a dwie z nich
już tu nosiła. Mogła więc włożyć tylko różową wieczorową
spódnicę i zapinany na guziczki żakiecik, z szerokim
kołnierzem i długimi rękawami. Wyglądała świetnie w tym
kolorze, ponieważ podkreślał jej karnację. Dobrała pasujący
kolorem szal i rozpuściła włosy. Po chwili wahania wzięła
okulary. Jeśli Nate twierdzi, że jest jej w nich dobrze, to nie
powinna mieć żadnych wątpliwości.
Wkładając sandałki pomyślała o piaszczystych dróżkach i
stwierdziła, że lepsze będą pantofle.
Nate czekał na nią przed domkiem, ubrany w szary garnitur.
Uśmiechnął się na jej widok. Zupełnie nie mógł zrozumieć,
dlaczego tak długo nikt się nią nie interesował, nawet jeśli nie
próbowała upiększać się makijażem. Miała łagodne, miłe
usposobienie i tak wiele innych dobrych cech, że jej wygląd
stanowił już tylko mało znaczący dodatek.
- Ślicznie wyglądasz! - Nie ukrywał zachwytu, pomagając jej
wsiąść do samochodu. - Mam nadzieję, że lubisz chińskie
potrawy, bo sam chętnie zjadłbym dziś coś takiego.
- Bardzo lubię peklowaną wieprzowinę na słodko i jajka w
gorącym sosie musztardowym.
- Ja też za tym przepadam, ale wieprzowinę wolę
przyprawioną na ostro.
- Czy podziękowałam ci za uratowanie życia? - zapytała już w
drodze. - Byłam w takim szoku, że nie mogę tego sobie
przypomnieć.
- Nie tylko ty byłaś w szoku. Mną też to wstrząsnęło -
przyznał. - Jad węża może zabić również w dzisiejszych
czasach. A jeśli nawet nie zabije, to i tak ukąszenie jest bardzo
Wakacyjna miłość
97
bolesne. Gdy miałem kilkanaście lat, wąż ukąsił mnie w nogę.
W ostatniej chwili zostałem zawieziony do lekarza. Spędziłem
trzy dni w szpitalu. I co roku o tej porze, kiedy się to zdarzyło,
noga mi puchnie. Lekarze nie potrafią wyjaśnić, dlaczego tak
się dzieje.
- Nic zatem dziwnego, że tak się przejąłeś moim wypadkiem -
powiedziała cicho.
- Przejąłem się, bo nie chcę, żeby stało ci się coś złego,
Christy.
- Dlatego że jestem twoim gościem - pokiwała głową ze
zrozumieniem.
- Na litość boską! - jęknął ze złością. - Chyba nie wierzysz w
to, co mówisz? Czy naprawdę nie pojmujesz, że martwię się
właśnie o ciebie? O ile pamiętam, nie traktowałem cię jak
zwykłego gościa.
- Nie wiem - przyznała szczerze. - Nie zastanawiałam się nad
tym.
Mruknął coś jeszcze zirytowany, skręcając z głównej drogi i
wjeżdżając w cień zielonych drzew pało. Wyłączył silnik.
- Zależy mi na tobie - powiedział wyraźnie, patrząc jej w
oczy. - Taka jest prawda. Bardzo zależy. Nie chcę tego, bo
zakłóca to rytm mego życia i odbiera mi poczucie wolności, ale
tak jest. Ciągle jeszcze nie zdecydowałem się, co mam z tym
zrobić.
Słuchała z niedowierzaniem. Serce łomotało jej w piersi, a
widząc wyraz jego oczu, miała ochotę wyskoczyć z samochodu
i odtańczyć dziki taniec radości.
- Cieszę się. Cieszę się, że... mnie lubisz - powiedziała
nieśmiało. Widziała, jak Nate ciężko oddycha.
- Strasznie mi przykro, że na początku wywarłam na tobie
takie złe wrażenie.
- To nie było tak. Z twojego wyglądu i zachowania
Wakacyjna miłość
98
wyciągnąłem fałszywe wnioski. - Westchnął i pogłaskał jej
policzek. - Miałem z tobą sporo kłopotu. Teraz musisz wracać
do Jacksonville, a ja nie mam ani jednego argumentu, żeby cię
tu zatrzymać - dokończył bardziej zdecydowanym tonem, ale z
wyraźnym smutkiem w oczach, co ją zdziwiło.
- Przecież wiem, że nie chcesz żadnych stałych związków.
Wszystko w porządku, Nate. O nic cię nie proszę.
- Tym ciężej mi się z tym pogodzić - westchnął.
- Przytul się do mnie, Christy. Pocałuj mnie.
Odpiął jej pas bezpieczeństwa, objął i pocałował z
nieoczekiwaną czułością. Tym pocałunkiem prosił ją o coś,
czego przedtem nigdy nie pragnął: o pocieszenie, o zaufanie.
Prosił o miłość.
Zarzuciła mu ręce na szyję i odpowiadała czułymi
pocałunkami, nie myśląc nawet o oporze. I nie zaprotestowała,
gdy władczym gestem sięgnął do jej piersi. Należała cała do
niego. Miał prawo robić z nią, co chciał.
Jedną ręką przygarnął ją mocniej, a drugą rozpiął guziczki
żakietu. Przyglądał się jej twarzy, dotykając piersi.
- Wszystko, co zechcę? - wyszeptał.
- Wszystko. Nachylił się nad nią, muskając ustami jej wargi.
Czuła powiew chłodnego wietrzyku na odsłoniętych, stwardnia-
łych i nabrzmiałych piersiach, w nikłym świetle zachodzącego
słońca widziała ciepły wzrok mężczyzny.
Patrzył z uwielbieniem na jej ciało, wolno przesuwając rękę
po kształtnej wypukłości.
- Żadna kobieta nie działała tak na mnie - powiedział
niewyraźnie, zdławionym głosem. - Jeszcze nigdy tak nie
było... nigdy! - Usiłował oddać właściwymi słowami swoje
uczucia. Zawsze był pośpiech i gwałtowność, nawet wtedy, gdy
wydawało mu się, że jest trochę zaangażowany uczuciowo.
Nigdy nie było takiej czułości, takiej potrzeby, by pieścić i być
Wakacyjna miłość
99
pieszczonym.
Nate może nie pojmował do końca swoich emocji, ale ona
rozumiała go doskonale. To samo czuła do niego. To miłość.
On jeszcze nie był tego świadom. Uśmiechnęła się czule do
niego.
- Christy, jesteś cudowna - wyszeptał i spoglądając na jej
odkryte piersi, ciągnął dalej: - Jesteś cudowna, pragnę cię do
szaleństwa, najdroższa!
Dotknęła wargami jego szyi, a on zadrżał i pochylił się, żeby
znów zagarnąć ustami jej usta, gorącą ręką boleśnie gniotąc
nagą pierś.
- Nate! - szepnęła rozgorączkowana.
Przechyliła się do tyłu, kierując jego wargi ku swoim
piersiom. Krzyknęła z rozkoszy, gdy dotknął ich, równie jak
ona spragniony pieszczoty, pojękiwała od coraz silniejszego
ucisku jego rąk.
Wtulając twarz w jej szyję, mówił coś niewyraźnie. Kołysał ją
w zapamiętaniu w drżących od hamowanej namiętności
ramionach. Boże! Jak słodko byłoby ją kochać! Ale była
debiutantką i miała przed sobą ból pierwszego stosunku. Nie
chciał też zawieść jej zaufania, wykorzystując tę chwilę,
chociaż cierpiał na myśl, że niedługo wyjedzie.
Christy pogłaskała jego czarne włosy w poczuciu winy, że
znowu dopuściła, by zaszli tak daleko. Wiedziała, że znów go
rani.
- Wybacz mi - szepnęła. - Nie chciałam ci sprawić bólu.
Zaśmiał się cicho:
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki to słodki ból dla
mężczyzny. Dręczący ból połączony z rozkoszą.
- Ja czuję zupełnie to samo - wyznała z drżeniem w głosie,
ulegając pożądaniu, które przeszło jej wszelkie wyobrażenia. -
Nate... mówiłeś, że będziesz uważał, żebym nie zaszła w
Wakacyjna miłość
100
ciążę... - wyrzuciła z siebie.
Zesztywniał. Chciała go! On też jej chciał, ale nie w ten
sposób. Nie w zaparkowanym samochodzie, nie w takim
pośpiechu. Musiał uszanować jej cześć. Postanowił tak, żeby
być w zgodzie z własnym sumieniem.
- Nie, nie chcę - szepnął, całując leciutko jej ucho, a potem
przymknięte oczy. Wyczuł jej zaskoczenie. - Nie mogę.
- Ale...
- Nie kuś mnie - powiedział, walcząc ze sobą. - Nie proś,
żebym zbrukał coś tak pięknego, zamieniając to w zwykły seks.
Wstrzymała oddech. A więc czuł do niej coś więcej! Na
pewno, bo inaczej czemuż by odmawiał, gdy gotowa była ulec?
Patrzył na nią wzrokiem pełnym uwielbienia.
- Po raz pierwszy w życiu rezygnuję w ten sposób - wyznał
bez ogródek. Oczyma szukał jej oczu. - Każdą inną kobietę
wziąłbym w takiej sytuacji, niewiele się zastanawiając. Ale z
tobą to całkiem co innego, Christy. Tego nie da się porównać z
niczym.
Uśmiechnęła się z twarzą rozjaśnioną miłością.
- Masz rację.
Odgarnął jej włosy i bezwiednie opuścił wzrok na widoczne
pod rozpiętym żakiecikiem piersi.
- Nie ma śladu opalenizny - szepnął.
- Jest za gorąco na opalanie. W tym roku nie byłam na plaży.
- Nigdy nie opalasz się bez staniczka? - zapytał.
- Nigdy. Czułabym się bardzo skrępowana.
- To dobrze. Nie byłbym zachwycony, gdyby inni mężczyźni
tak cię oglądali.
Pochylił się i ucałował jej piersi, zanim zdążyła się zasłonić.
Gdy uczesała włosy małą szczotką wyjętą z kosmetyczki i
umalowała szminką usta, wydała mu się niezwykle piękna.
- Musisz wrócić do domu, Christy - powiedział przez
Wakacyjna miłość
101
zaciśnięte zęby.
Spojrzała na niego.
- Tak, wiem o tym. Kochał ją, była tego pewna, ale
powstrzymywała go obawa przed zobowiązaniami. Mogła to
zrozumieć. Miał trzydzieści siedem lat. Kiedy jest się tak długo
kawalerem, trudno zrezygnować z wolności. Ale jak ona będzie
teraz żyła bez niego? Oboje doskonale rozumieli, że nie ma
mowy, żeby tu została. Musi się wreszcie zdecydować i jak
najszybciej stąd wyjechać. To będzie nich najlepsze
rozwiązanie.
Obrzucił ją długim, badawczym spojrzeniem.
- Lepiej jedźmy już stąd - zdecydował, zapuszczając silnik.
Christy zdrętwiałymi palcami zapięła pas bezpieczeństwa.
Trudno, musi się z tym pogodzić. Pozostaną jej piękne
wspomnienia z tej wyprawy i nie spełnione marzenia o
szczęściu. Pomoże jej to przetrwać wszystkie lata, jakie ma
jeszcze przed sobą.
Jednej rzeczy była teraz pewna - nie wyjdzie za mąż za
Harry'ego. Oszukiwałaby w ten sposób i siebie, i jego, kochając
w głębi duszy Nate'a. Żeby jednak ten ostatni nie pomyślał, że
umiera z miłości do niego, nie powie mu o zmianie swojej
decyzji. Nie chce, żeby martwił się o jej szczęście lub czuł się
winny, bo nie mógł dać jej tego, co chciała. Lepiej niech myśli,
że jej plany małżeńskie mają zostać zrealizowane.
Jedli kolację bez apetytu,. Nate, z pozoru spokojny,
podtrzymywał rozmowę na obojętne tematy, czuł się jednak
tak, jakby miał gorączkę. Pragnął powiedzieć, że ja kocha, że
się nią zaopiekuje, żeby nie jechała do domu i rzuciła w diabły
Harry'ego. Ale Christy musi mieć czas, by przekonać się, że jej
uczucie jest trwałe, i że to nie jest zwykła przygoda przeżyta w
nowym otoczeniu. Był jej to winien. Sam też nie chciał
ryzykować dla chwilowej namiętności. Dla niego małżeństwo
Wakacyjna miłość
102
było czymś, co miało trwać wiecznie.
Nate odwiózł Christy do jej domku i pocałował na dobranoc.
Przez resztę tygodnia był uprzejmy i miły, ale zbyt zajęty, żeby
poświęcić jej choć chwilę czasu. Dziewczyna rozumiała, że
postępuje tak ze względu na nią, by ułatwić jej wyjazd, nie
miała więc do niego żalu. Przeważnie spędzała czas z
George'em, starając się ze wszystkich sił wymazać z pamięci
smak pocałunków Nate'a. Ostatnie godziny wakacji upływały z
nieubłaganą szybkością.
W sobotę spakowała się i ubrała do podróży w dżinsy, luźną
białą bluzkę i trampki, w obawie przed chłodem, jaki panuje
zazwyczaj w klimatyzowanych samolotach. Dołączyła do
grupy, na którą czekała już furgonetka, mająca zawieźć ich na
lotnisko.
Nate pożegnał się ze wszystkimi. Do Christy podszedł na
końcu. Patrzyła na niego z bólem i tęsknotą, usiłując ukryć
przed nim swoją rozpacz. Nie chciała, by martwił się o nią,
choć jednocześnie nie traciła nadziei, że w ostatniej chwili
zmieni zdanie, wyzna jej dozgonną miłość i zaproponuje
małżeństwo. Ale nic takiego nie nastąpiło, a ona zrozumiała, że
nie powinna była niczego się spodziewać. Wprawdzie pożądał
jej, ale jakoś dał sobie z tym radę. Pożądanie to za mało, by
marzyć o wspólnej przyszłości, choć ona gotowa była podjąć
taką próbę. Kochała go tak bardzo, że zapomniała o swej du-
mie.
Odprowadził Christy na bok, badając jej twarz przenikliwym
wzrokiem, jakby chcąc zapamiętać każdy rys. Cierpiał, ale nie
miał odwagi tego okazać. Pozostawiał jej swobodę wyboru.
- Uważaj na siebie - powiedział spokojnie.
- Ty też - uśmiechnęła się do niego, powstrzymując cisnące
się do oczu łzy. - Wybacz mi. Już nigdy nic podobnego nie
zrobię.
Wakacyjna miłość
103
Otarł dłonią łzy, spływające po jej policzkach. Gdyby nie te
łzy, dostrzegłaby w jego oczach napięcie i ból. Nie włożyła
tego ranka okularów właśnie dlatego, by nie widzieć za dobrze.
- Uważaj, nie spadnij ze schodków. Powinnaś włożyć okulary
- przypomniał łagodnie.
Troska, którą usłyszała w jego głosie, znowu wywołała łzy.
- Nie spadnę. - I całując go w policzek, dodała: - Do widzenia,
Nate. Dziękuję ci za wspaniałe wakacje. Nigdy ich nie
zapomnę. Ani ciebie.
Stał bez ruchu. Patrzył na nią z sercem ciężkim jak ołów, z
uczuciem pustki i osamotnienia.
- Idź już - powiedział w końcu . wysiłkiem , odrywając ręce
od jej twarzy.
- Tak, już idę - uśmiechnęła się drżącymi wargami Miała
nadzieję, że pocałuje ją na pożegnanie, ale widocznie uznał, że
byłaby to demonstracja uczuć przy świadkach Godził się na jej
wyjazd. - Żegnaj - dodała z trudem.
Uśmiechnęła się ostatni raz, odrywając od niego wzrok,
zarzuciła na ramię torbę i poszła do furgonetki.
Nate nie chciał patrzeć, jak Christy znika z jego życia. Wsiadł
do samochodu i pojechał do pracy.
Christy nałożyła ciemne, optyczne okulary, sama sobie się
dziwiąc, że nie zrobiła tego wcześniej, by ukryć łzy przed
towarzyszami podróży.
George, który doskonale rozumiał, co się z nią dzieje, usiadł
obok i dotknął ostrożnie jej ręki.
- Chciałbym być z tobą w kontakcie. Moglibyśmy pisywać do
siebie, choćby raz w roku, na Boże Narodzenie.
- To byłoby wspaniale - odparła szczerze. Uśmiechnął się
radośnie.
- Zapiszę ci mój adres. Jeszcze tylko kilka godzin i znajdzie
się w domu. Tam wreszcie się wypłacze i spróbuje zapomnieć o
Wakacyjna miłość
104
ostatnich trzech tygodniach. Musi upłynąć trochę czasu, zanim
będzie w stanie stawić czoło tym wspomnieniom. A na razie
trzeba wrócić do normalnego życia.
Przez następne dni starała się pojąć, jak w ogóle może
egzystować z nie dającą się usunąć z serca czarną rozpaczą.
Joyce Ann niepokoiła się o nią, a jej obawy jeszcze wzrosły,
kiedy Christy ostentacyjnie i nieodwołalnie zerwała z Harrym.
- To z powodu tego górnika z Arizony, prawda? - zapytała,
poprawiając z irytacją opadające pasemko siwiejących już
blond włosów, gdy siedziały w nieskazitelnie czystym saloniku
i popijały kawę. - Zmieniłaś się po powrocie. Słuchaj, to już
dwa miesiące, a ty snujesz się jak cień i w ogóle nie
wychodzisz z domu.
Christy schudła. Wiedziała, że nie wygląda dobrze, ale życie
straciło dla niej wszelki urok. Boże! Tyle było zwykłych,
najprostszych rzeczy, które dawniej tak lubiła:
siedzieć na plaży i słuchać krzyku mew, czuć na twarzy
powiew słonego wiatru i przyglądać się, jak piana morska
spływa po wilgotnym piasku... Uwielbiała zwiedzanie galerii
artystycznych i obserwowanie ludzi znad filiżanki kawy w
małych kawiarenkach. Ale od powrotu z Arizony wszystko się
zmieniło. Nie była już tą samą kobietą, która wybrała się z
archeologami na poszukiwanie dawnych cywilizacji.
- Szkoła dobrze mi zrobi - odpowiedziała, nie słuchając
właściwie, co mówi do niej siostra.
- Mam nadzieję. Wyglądasz jak zmora, nie zwracasz uwagi na
ubiór, nawet się nie malujesz. Pod oczyma masz okropne sińce.
- Joyce Ann pokiwała głową. - Kochanie, martwię się o ciebie.
- Zapomnę o nim - zapewniła ją Christy. - Z całą pewnością
zapomnę.
Siostra była naprawdę zaniepokojona.
- Nie miałam dotąd odwagi cię zapytać, ale może jesteś w
Wakacyjna miłość
105
ciąży?
Christy uśmiechnęła się.
- Nie. Byłby to wyczyn godny zapisania w księdze
światowych rekordów Guinessa. To dżentelmen.
Joyce Ann pomyślała, że to tylko pogarsza sytuację. No bo
niby z jakiego powodu normalny mężczyzna miałby nie
wykorzystać okazji? Ale jeśli ją kocha, to dlaczego pozwolił jej
odjechać?
- Jak mogę cię pocieszyć? - zapytała ze smutkiem.
- Po prostu mnie kochaj - odpowiedziała Christy i uścisnęła
mocno starszą siostrę.
Joyce Ann westchnęła. Jakie to niesprawiedliwe, że gdy
wreszcie Christy pokochała kogoś, natychmiast go utraciła. Ale
często tak się zdarza. Należało mieć tylko nadzieję, że kiedyś
się z tym pogodzi.
Zapadał zmrok. Ponieważ wkrótce miał wrócić mąż Joyce
Ann, Christy pożegnała się i pojechała do siebie. Prowadziła
swój samochód z automatyczną skrzynią biegów nie zwracając
uwagi na otoczenie. Gdyby się rozejrzała, dostrzegłaby wóz
zaparkowany na jej uliczce i mężczyznę, który, siedząc w
środku, obserwował ją przez okno.
Ale ona, obojętna na wszystko, zatrzymała się, wysiadła i
otworzyła drzwi domu. Gdy zapaliła światło w przedpokoju,
usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się.
Doznała wrażenia, że jej serce nagle przestało bić. W ciągu
ostatnich tygodni żyła tylko wspomnieniami. Przez zwykłe
niedopatrzenie nie wzięła do Arizony aparatu fotograficznego i
nie miała żadnego zdjęcia Nate'a. Ale oto on sam stał teraz
tutaj!
Gdy podszedł bliżej, oniemiała zaskoczona. To nie był Nate,
jakiego zapamiętała. Miał okulary w srebrnej oprawce, zwykłe
spodnie, białą koszulę z tradycyjnym szarym krawatem i
Wakacyjna miłość
106
brązowy sportowy płaszcz. Nie włożył ani kapelusza, ani
wysokich butów, a jego włosy były bardziej proste i trochę za
długie.
- Nate? - odezwała się z wahaniem. On także oglądał ją
uważnie. Włosy uczesane w kok, ani śladu makijażu, ubrana na
zielono, a w tym kolorze stanowczo nie było jej do twarzy.
Ponieważ miała okulary, mogła mu się dobrze przyjrzeć.
Zeszczuplał i miał, tak jak ona, podkrążone oczy.
- To ja - powiedział, stając przy niej w zapadającym
zmierzchu. - Naprawdę - dodał ze słabym uśmiechem. - Tak
właśnie wyglądałem, zanim mnie poznałaś.
- Podobasz mi się taki - odpowiedziała z uwielbieniem w
oczach. - Podobasz mi się w każdej postaci. - Głos jej się
załamał i łzy trysnęły z oczu.
- Chodź do mnie! - wyciągnął ręce.
Objął ją silnie i spragnionymi ustami odszukał jej wargi. Tulił
ją i całował, po dwóch miesiącach udręki i samotności
rozkoszując się miękkością jej ciała i słodkim smakiem
uległych ust. Czuł, że drży cała, i uśmiechał się radośnie.
- Co za powitanie - wyszeptał. - Stanę się zarozumiały.
- Przecież wiesz, co do ciebie czuję. Nie robiłam z tego
tajemnicy - przypomniała, a w jej oczach wyczytał wszystko.
- A ja musiałem udawać - wyznał. - Musiałem ukrywać swoje
uczucia, bo chciałem być całkiem pewny ciebie. Mój Boże, jak
źle wyglądasz! Prawie tak samo jak ja. Tak ci było ciężko?
- Bardzo ciężko - przyznała, patrząc na niego z miłością. -
Myślałam, że umrę.
- I ja czułem się tak samo. - Trzymał ją mocno, kołysał w
objęciach, całował we włosy. - Sąsiedzi pomyślą, że
sprowadziłaś sobie kochanka - mruknął, rozglądając się wokół.
- I będą mieli rację - szepnęła. - Bo zaraz nim zostaniesz.
- Może i tak - zgodził się ze śmiechem. - Pragnę cię do
Wakacyjna miłość
107
szaleństwa. Ale wszystko we właściwej kolejności. Najpierw
się pobierzemy.
- Nate! - zawołała tak szczęśliwa, jakby znalazła się nagle w
raju.
- Mam nadzieję, że zaakceptujesz ten pomysł - powiedział
wzruszonym głosem, zaglądając jej w oczy. - Nie mogę żyć bez
ciebie.
- Ja również. - Pogłaskała go delikatnie po wychudzonym
policzku. - Dlaczego pozwoliłeś mi odjechać?
- Musiałem tak zrobić, kochanie - odpowiedział łagodnie. -
Byłem pierwszym mężczyzną, w którym się zakochałaś. A ty
byłaś taka wrażliwa, niedoświadczona. Nie chciałem cię
wykorzystać. Potrzebowałaś czasu, by upewnić się, że
naprawdę mnie kochasz.
- A teraz jak uważasz? - szepnęła. - Czy cię kocham? Zaśmiał
się i z żartobliwym błyskiem w oczach odpowiedział:
- Chyba tak, panno Haley.
- Jadłeś coś?
- Nie. Masz trochę chleba, majonezu i wędliny na kanapki? A
może wolisz, żebyśmy poszli gdzieś na kolację?
- Mam w lodówce krokiety i owoce na sałatkę. Jeśli ci to
odpowiada - dodała niepewnie.
- Prawdziwy mężczyzna nie może nie lubić krokietów -
zażartował. - To jedno z moich ulubionych dań.
- Ja też je lubię. - Odetchnęła głęboko. - Moja siostra będzie
bardzo zdziwiona.
- Joyce Ann? - roześmiał się głośno Nate, zamykając drzwi
wejściowe. - Nie, wcale się nie zdziwi.
Odłożyła torebkę i spojrzała na niego.
- Co to znaczy?
- A jak myślisz, kto do mnie zadzwonił i zapytał, dlaczego tak
się znęcam nad tobą?
Wakacyjna miłość
108
- Joyce Ann nie zrobiłaby tego! - oburzyła się Christy.
- Ależ zrobiła! I dzięki Bogu, bo byłem już u kresu
wytrzymałości. Jeszcze tydzień, a i tak znalazłbym się pod
twoimi drzwiami. Chcę, byś mnie kochała. Nigdy niczego tak
nie pragnąłem. Powiedz więc, proszę, że nie przywiązujesz
wagi do długiego narzeczeństwa. Możesz nawet skłamać, jeśli
jest inaczej.
Wtuliła się w jego objęcia i podając mu usta do pocałunku,
powiedziała:
- Myślę, że trzy dni całkowicie wystarczą. Czy pojedziemy
potem do ciebie?
- A chcesz tego? W Arizonie są zupełnie inne warunki niż te,
do których przywykłaś.
- Kocham Arizonę. Kocham ten kraj, jego historię i
tamtejszych ludzi. Kocham Arizonę przede wszystkim dlatego,
że i ty ją kochasz. Uczyć mogę wszędzie, Nate. Myślę, że i w
twoich okolicach nauczyciele są potrzebni.
- Zgoda, w takim razie zamieszkamy u mnie. Czy chcesz,
żeby ślub odbył się tutaj?
- Joyce Ann nigdy by mi nie wybaczyła, gdyby było inaczej.
A co na to twoja matka?
- Uwielbia cię. Nie może się doczekać, kiedy przy jedziesz.
Wydaje mi się jednak, ze powinniśmy wybudować sobie
własny dom.
- A kto wtedy zaopiekuje się twoją matką ? Nie zapominaj o
tym. Ja nie mam matki, , u twoja jest taka wspaniała. Nie chcę
oddzielnego domu.
Najwyraźniej się ucieszył.
- Będzie tak, jak zechcesz najdroższa Mimo opanowania w
głosie, jego twarz zdradzała wielką namiętność. - Kocham cię -
szepnął, pochylając się ku dziewczynie.
Gdy ich usta się spotkały, zamknęła oczy, przywierając do
Wakacyjna miłość
109
niego całym ciałem. Nate usiadł w fotelu i wziął ją na kolana.
Był to długi, namiętny pocałunek, a ona nigdy w życiu nie
czuła się tak szczęśliwa.
Gdy wreszcie oderwali się od siebie, uśmiechnął się do niej
czule i ze zrozumieniem, czując, jak znowu drży, onieśmielona
swoją reakcją.
- Trzy dni - powiedział. - Wynajmę pokój w motelu, ale każdą
wolną chwilę spędzimy razem. A trzeciej nocy w ogóle nie
zmrużymy oka.
Zaśmiała się radośnie, przytulona twarzą do jego piersi,
rozkoszując się dotykiem szorstkich włosów.
- Mam nadzieję, że nie sprawię ci zawodu.
- Pozwól, że już ja się tym zajmę - odrzekł rozbawiony,
spoglądając jej w oczy. - Mieć śliczną nowicjuszkę w łóżku... -
musnął czule ustami jej wargi. - Tak, panno Haley, to kusząca
perspektywa i z ogromną niecierpliwością będę czekał na tę
chwilę. Zrozumiałaś?
Przesunęła palcem po jego wargach i szepnęła:
- Zrozumiałam.
Trzy dni później odbył się ich ślub. Świadkami byli Joyce
Ann i jej mąż. Christy miała na sobie białą lśniącą suknię z
krótkim koronkowym welonem. Gdy Nate uniósł go, by po raz
pierwszy pocałować ją jako mąż, łzy zabłysły w jej oczach. Tu,
w małym kościółku wśród oświetlonych słońcem drzew,
połączyła ich miłość, czułość i pożądanie. Christy podała mu
usta i na zawsze ofiarowała serce.
_____________________________
Wakacyjna miłość
110
PATRICIA COUGHLIN
Urlop na Jamajce
Wakacyjna miłość
111
Piątek, 15:37
Rozważał to od miesięcy, lecz decyzję podjął w ciągu
sekundy. Pomysł był śmiały, wręcz szalony, a więc dla Wina
Deverella, który uwielbiał trudne wyzwania, tym bardziej
pociągający.
Spojrzał ponad długim stołem konferencyjnym na
Merrill Winters, udając, że cały pochłonięty jest słuchaniem jej
upstrzonego technicznym słownictwem sprawozdania. Cóż za
interesujące rzeczy, zdawała się mówić jego mina. Lecz tak
naprawdę w tej chwili Wina urzekały wyłącznie własne myśli.
Rozważał swój zamiar na wszystkie sposoby i coraz bardziej się
do niego zapalał.
Kiedy przed trzema miesiącami został zmuszony do za-
jęcia miejsca w prezesowskim fotelu morskiego towarzystwa
asekuracyjnego ,,Haigh i Deverell" i w polu jego widzenia
pojawiła się skromna aż do pruderii i wydajna aż do przesady
panna Winters, Win zaczął odkrywać w sobie przeróżne
uczucia, a wśród nich to najsilniejsze: pragnął ją udusić. Teraz
jednak z głębi jego podświadomości wypłynęło na
powierzchnię coś zupełnie nowego.
W całej Ameryce, poza klimatyzowaną salą na dwu-
dziestym szóstym piętrze biurowca w Providence, trwały
przygotowania do święta Czwartego Lipca, rocznicy nie-
podległości. Dzień był gorący i słoneczny, wymarzony na
żagle. Win wiedział, że wystarczyłoby mu zamknąć oczy, by
poczuć na twarzy niesiony bryzą słony pył wodny, a pod
stopami pokład jachtu. Pobożne życzenia.
Ostatnio jedyną namiastką takich dni był słoneczny
blask, który przesączał się przez żaluzje na oknach biura. Może
więc ów wewnętrzny podszept stanowił reakcję na mo-notonię i
kołowrót pracy?
Wakacyjna miłość
112
A może natchnienie spłynęło zupełnie skądinąd? Może
wymusiła na nim podjęcie tej decyzji subtelna kolory-styczna
mieszanka, na którą składały się jedwabna bluzka Merrill i jej
jedwabista skóra?
Była niewiele niższa od niego, mężczyzny dość słu-
sznego wzrostu, gdy zaś wkładała buty na wysokim obcasie, co
zresztą czyniła codziennie, wtedy, patrząc mu w oczy, nie
musiała nawet unosić podbródka. Miał pewne kłopoty z
określeniem barwy jej włosów. Przywodziły mu na myśl miód,
morele, pszeniczne kłosy. Zawsze puszyste i lśniące, z
pewnością zyskałyby jeszcze, gdyby zdecydowała się je
powierzyć rękom dobrego fryzjera.
Nosiła okulary w dużej ciemnej oprawie. I tak jak szkła
częściowo przesłaniały jej delikatną, ożywioną twarz, również
biurowy rynsztunek w postaci skromnego kostiumu częściowo
skrywał jej kształtne, ponętne ciało.
Spętana piękność domagała się uwolnienia.
Merrill wydawała się uosobieniem wiecznej kobiecej
tajemnicy, która od niepamiętnych czasów fascynowała
mężczyzn i przywodziła ich do szaleństwa. Win pod tym
względem nie zaliczał się do wyjątków. Na zewnątrz opa-
nowana, chłodna i uprzedzająco grzeczna, zdradzała swoją
zmysłowość w rzadkich chwilach odprężenia. Nagle jedno
spojrzenie, uśmiech, błysk w oczach odsłaniały coś
stłumionego i głęboko ukrytego. Czy była świadomą swojej
prawdziwej natury? Na to pytanie, zależnie od okoliczności,
Win udzielał sobie raz pozytywnej, innym znów razem
negatywnej odpowiedzi. Jako żeglarz wiedział, że pod gładkim
lustrem morskich wód częstokroć czają się zdradliwe prądy.
Jakich niespodzianek zatem oczekiwać można pod opanowaną i
układną powierzchownością panny Winters?
Nuda, ciekawość, hormony - oto trzy przemożne siły,
Wakacyjna miłość
113
które stanowiły źródło jego zamiaru, by uchylić zasłony i
poznać prawdę. A może było całkiem inaczej, może za-działał
tu jego chroniczny wewnętrzny niepokój i niezwykły talent do
pakowania się w ryzykowne przygody?
Jakkolwiek zresztą przedstawiała się sprawa motywów,
rzecz była postanowiona. Miał zamiar uwieść Merrill Winters.
Piątek, 15:42
Wygłaszając sprawozdanie, Merrill nie zapomniała o
tym, by z każdym z dziesięciu mężczyzn, siedzących przy
mahoniowym stole, utrzymywać kontakt wzrokowy.
Starała się mówić wolno i wyraźnie, a ważniejsze uwagi
podkreślać dodatkowo uśmiechem. Stosowny uśmiech, taki,
który wzbudzałby zaufanie i nie posiadał znamion płochości,
był bez wątpienia sztuką niełatwą, ona jednakże we własnym
przekonaniu tę sztukę opanowała.
W ogóle była dobra w swoim zawodzie. Negocjowała
kontrakty ubezpieczeniowe na przewóz towarów i osób,
prowadziła rozmowy ze sceptycznymi, a czasem wrogo
nastawionymi adwokatami i zawsze wiedziała, co mówić, z kim
mówić i kiedy mówić, a zwłaszcza - co raczej przemilczeć.
Blisko osiem lat pracy w firmie wykształciło w niej szósty
zmysł, bardzo pomocny w twardych pertraktacjach.
W życiu prywatnym nie było już tak wspaniale: często,
jak to się mówi, zapominała języka w gębie, lecz na
płaszczyźnie zawodowej z nieśmiałej istoty zmieniała się w
kobietę rzeczową, kompetentną, niemal bezlitosną.
Teraz szósty zmysł podpowiadał jej, że już niebawem
spełni się marzenie, które pieściła w sobie od kilku miesięcy.
Wkrótce będzie musiała przeprosić zgromadzonych tu panów,
Wakacyjna miłość
114
by zdążyć na samolot, lecący na Jamajkę.
A kiedy już zajmie swoje miejsce, poprosi o dużą,
bardzo dużą szklankę czegoś zimnego i... egzotycznego.
Jeden z mężczyzn zrobił uwagę, którą przyjęła akcep-
tującym kiwnięciem głową. Następnie spojrzała na Wina
Deverella. Był nienagannie, a zarazem niestosownie ubrany.
Tradycja firmy narzucała pracownikom ciemne garnitury i jasne
koszule. Wybór Wina wypadał często odwrotnie. W kwestii
ubioru, jak zresztą w każdej innej, naginał obowiązujące reguły
do swojego widzimisię i jak dotąd uchodziło mu to bezkarnie.
Teraz też zachowywał się dość niekonwencjonalnie.
Fizycznie obecny, myślami przebywał jednak gdzie
indziej. Obojętny obserwator z pewnością nie zauważyłby tego
rozdwojenia, ale jej spojrzenie, niestety, trudno było zaliczyć do
obojętnych.
Nic nie mogła poradzić na to, że wszystkie kobiety w
firmie, a w ich liczbie również i ona, uważały pana
Wina Deverella za fascynującego mężczyznę. W tym
sensie kontrastował z jej poprzednim szefem, przeciętnym w
wyglądzie, lecz godnym zaufania Tedem Haighem, który
wyjechał na Alaskę w poszukiwaniu młodości, przygód i Bóg
raczy wiedzieć, czego jeszcze.
Fakt, że dzieliła z innymi kobietami fascynację Winem,
we własnym mniemaniu bynajmniej jej z nimi nie zrównywał.
Bo czyż nie znała go bliżej? Czyż nie przejrzała go na wylot już
pierwszego dnia współpracy? Czyż nie postanowiła sobie, że
nie ulegnie nigdy jego urokowi, pozostanie obojętna na próby
rozbawienia jej i nie ustąpi nawet o centymetr? Wytrwanie w
tym postanowieniu nie należało do rzeczy łatwych, Win
Deverell bowiem potrafił być czarujący i bardzo dowcipny. No
i był niebywale przystojny.
Chociaż nie. Nie tyle może przystojny, co ciekawy,
Wakacyjna miłość
115
interesujący, pociągający. Jego twarz prowokowała do
stawiania pytań, a w pierwszym rzędzie do pytania o po-
chodzenie blizny nad prawą brwią oraz tej drugiej, dłuższej, na
brodzie. Lecz ona, Merrill, wolałaby odgryźć sobie język, niż
spytać.
Przy zielonych oczach złocisty brąz jego opalonej skóry
dawał tak niezwykłe i przykuwające wzrok kolory-styczne
zestawienie, że dopiero w następnej kolejności zauważało się
szczupłe, muskularne ciało. No i ta najbardziej
charakterystyczna cecha, że gdziekolwiek był i z kimkolwiek
rozmawiał, zawsze wydawał się rozluźniony, wolny od trosk i
zadowolony z siebie. Doprowadzało ją to do szału.
Mogłaby teraz wybić go z tej pewności siebie i z tego
rozkosznego snu na jawie, kopiąc pod stołem w kostkę.
Siedzieli wszak naprzeciw, a ich nogi niemalże się sty-
kały. Wystarczyło cofnąć stopę, wyrzucić ją do przodu i nie
chybić celu.
Wspaniała okazja, jednak Merrill nie skorzystała z niej.
Po pierwsze, miała dwadzieścia dziewięć lat i była za
stara na dziecięce psikusy. Po drugie, zależało jej na tej pracy.
Ubezpieczenia morskie były dziedziną, na której się znała i
którą, jakkolwiek wielu ludziom mogłoby wydawać się to
niepojęte, naprawdę lubiła. Pragnęła, aby siedzący tu
mężczyźni widzieli w niej tylko i wyłącznie profesjonalistkę.
Z tych dwóch powodów wyrzekła się więc przyjemności
zadania Winowi bólu, za to cisnęła w jego kierunku potępiające
spojrzenie.
Jakby poskutkowało. O ile do tej pory pozwalał prze-
latywać jej słowom niczym puszkom dmuchawca niesionym
przez wiatr, o tyle teraz skupił na nich swoją uwagę.
Oczywiście, obserwując ją od samego początku, to
znaczy odkąd zaczęła wygłaszać sprawozdanie tym swoim
Wakacyjna miłość
116
rzeczowym, ale barwnym, działającym mu na nerwy stylem,
Win nie mógł nie zauważyć, że w jej ciemnoniebieskich
oczach, w których malował się dotąd niczym nie zmącony
spokój, pojawił się na jedną krótką chwilę niebezpieczny błysk.
Był niczym odblask dalekiej burzy, szalejącej gdzieś poza linią
horyzontu. Natychmiast do-myślił się znaczenia tego sygnału.
Ganiła go, że nie słucha, że lekceważy sobie jej słowa, a co za
tym idzie, jej pracę. Ostra babka! Przywołała go do porządku,
on zaś zareagował całkiem instynktownie. Poprawił się na
krześle, jak skarcony uczniak, a potem... uśmiechnął.
Piątek, 16:01
Na widok jego uśmiechu Merrill poczuła nieznośne
swędzenie na całym ciele. Zalała ją gorąca fala irytacji.
Tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi woli utrzymała
spokojny ton wypowiedzi, podczas gdy wewnątrz niej płonął
ogień. Teraz nade wszystko pragnęła powiedzieć, co o nim
myśli. Że uważa go za najbardziej bezużytecznego,
nieodpowiedzialnego, całkowicie pozbawionego zasad
pracownika firmy. Jakkolwiek w głosie Merrill nie pojawił się
najmniejszy nawet ślad rozdrażnienia, Win wiedział, że jego
uśmiech został przez nią zauważony. Wynikało to chociażby z
pochylenia pleców czy ze sposobu, w jaki przewracała polisy
ubezpieczeniowe, w których szukała pewnych danych,
potrzebnych do udzielenia wyczerpującej odpowiedzi na zadane
jej właśnie przez któregoś z prawników pytanie. Ale już na
pewno nie z tego, że w ogóle szukała tej informacji. Rozważna
panna Winters nigdy nie strzelała z biodra.
Gdy po raz pierwszy Winowi udało się wyprowadzić ją z
równowagi, odczuł autentyczny niepokój. Uważał bowiem
Wakacyjna miłość
117
wówczas, że ma do czynienia ze szkłem, stalą, chitynowym
pancerzem, a nie z istotą z krwi i kości. Od tamtego czasu
nauczył się wielu sposobów rozdrażniania Merrill Winters,
często bez jednego słowa. A czasem nawet nie musiał się wcale
uśmiechać.
Zaiste, przez te trzy miesiące zalazł jej porządnie za
skórę.
Póki prezesował Ted, Win i Merrill spotykali się spo-
radycznie, lecz ich stosunki zawsze były napięte. Obecność
jednego była dla drugiego dolegliwością. Dochodziło do starć,
których charakter i aurę najlepiej bodaj oddaje skrobanie
paznokciami po tablicy czy szybie. Ta kobieta mogła
zdenerwować nawet świętego.
Oczywiście, z niego też był niezły numer. Pałętał się po
biurze w pieskim nastroju i z miną frustrata. Wyjazd Te-da
oznaczał kres pewnej epoki i przywiązanie postronkiem do
biurka, na którym piętrzyły się stosy papierów. I zaczął
codziennie uświadamiać sobie, że z racji temperamentu i
zamiłowań stworzony jest do całkiem innej roboty.
Pomysł założenia firmy zrodził się w głowie Teda
Haigha. Poznali się i zaprzyjaźnili jeszcze na studiach.
Ted przekonał Wina, że talent do interesów jednego oraz
żeglarska pasja drugiego mogą przynieść godne uwagi
dolarowe efekty. W rezultacie firma powstała osiem lat temu,
kiedy obu przyjaciołom brakowało dwóch lat do trzydziestki.
Wystartowała wspaniale. Ted i Win przestrzegali skrupulatnie
podziału obowiązków. Jeden per-traktował i przerzucał papiery,
drugi jeździł na inspekcje statków i trudnił się wyceną.
Interes się rozwijał, dochody rosły. Aż oto trzy i pół
miesiąca temu Ted przeżył dramat. Marjorie, jego żona, rzuciła
go dla dwudziestoletniego tenisisty. Epizod jak z marnego
filmu, a jednak przyjaciel nie mógł się po-zbierać. Uciekł przed
Wakacyjna miłość
118
sobą i ludźmi w góry i lasy Alaski.
Win rozumiał go i... zazdrościł, lecz nic nie mogło
osłodzić przejęcia obowiązków Teda. Na dokładkę nie bardzo
rozumiał się na tych papierkowych sprawach. Nie miał nikogo,
komu mógłby wyznać własną niepewność.
Aż wreszcie doszedł do wniosku, że jeśli nie wyrwie się
gdzieś na kilka dni, coś może w nim pęknąć. I wówczas wpadł
na pomysł pojechania razem z Merrill Winters do Providence,
gdzie dla omówienia pewnej sprawy zaprosił ją Richard
Ingraham.
Nie brała ona, rzecz jasna, odpowiedzialności za jego,
Wina, kłopoty, już sam fakt jednak, że rozkwitała w pracy,
gdzie on usychał i gasł, powiększał jeszcze jego fatalne
samopoczucie. Była wzorem organizacji, demonem porządku,
skarbnicą ciekawych pomysłów. W poniedziałki rano, kiedy
wracał za swoje biurko jak skazaniec do kamieniołomów, ona
zaś pojawiała się niczym sarna przy wodopoju, zaciskał dłonie
w bezsilnej wściekłości, tłumiąc w sobie dzikie pragnienie
rozszarpania jej na kawałki.
W tej chwili kończyła właśnie odpowiadać na pytanie
Richarda Ingrahama, gospodarza tego spotkania, człowieka o
uroku gada, jednak zręcznego i kutego na cztery nogi prawnika.
Ingraham zmarszczył brwi.
- Wszystko to doskonale rozumiem, panno Winters, z
tym że, nie żałując w swojej odpowiedzi ogólnych formułek,
poskąpiła mi pani szczegółów.
Merrill uznała, że zarzut jest bezpodstawny. I już chciała
sięgnąć ponownie do leżących przed nią materiałów, gdy ku jej
wielkiemu zdumieniu Win pośpieszył jej z odsieczą.
- Uważam, że dane, jakie pan otrzymał, są całkiem
wyczerpujące.
- Być może zadowalają pana, panie Deverell - odparł
Wakacyjna miłość
119
adwokat - ale ja jestem tutaj po to, by dbać o interesy moich
klientów.
- Więc proszę to robić, a nie kręcić się w kółko i
marnować czas panny Winters.
Wąskie i bezkrwiste wargi Ingrahama wyrażały w tym
momencie szok, jaki przeżył w związku z tak
bezceremonialnym potraktowaniem swojej osoby.
- Doprawdy? Wydawało mi się, że w interesie pańskiej
firmy leży uniknięcie procesu sądowego w związku z tą sprawą.
Lecz jeśli moje działanie, by pójść wam na rękę, uważa pan za
marnowanie czasu, to przenieśmy całą rzecz na salę sądową.
Win ani drgnął. Siedział w swoim fotelu w swobodnej
pozie bywalca operowego.
- Byłoby to dość niefortunne posunięcie - powiedział. -
Opracowywanie tej sprawy zajęło pannie Winters cały tydzień i
mimo pańskich zastrzeżeń wywiązała się ze swoich
obowiązków bez zarzutu. Ale, oczywiście, jeśli pańscy klienci
chcą wojny przed trybunałem, mają do tego pełne prawo.
- Cóż, ulegam wrażeniu, panie Deverell, że nie ma pan
wielkiego doświadczenia w negocjacjach. - Ton głosu
Ingrahama balansował pomiędzy konfrontacją a zgodą. -
Nadmienię więc tylko, że koszty związane ze sprawą podniosą
znacznie opłaty z racji odszkodowania.
Win zmrużył oczy.
- Być może jestem debiutantem, lecz nie ignorantem.
- Wobec tego zapewne uświadamia pan sobie, że jeśli
wyznaczona przez sąd zapłata za poniesione szkody prze-
kroczy ustaloną pierwotnie sumę odszkodowania, to może
wyniknąć stąd konieczność przejęcia promu.
Prom, o którym wspomniał adwokat, wpadł na trawler
rybacki. Ingraham reprezentował winnego, to znaczy
towarzystwo promowe. Spojrzał teraz na Merrill, jakby to ona
Wakacyjna miłość
120
przez cały czas przemawiała przez Wina. Odwzajemniła mu się
spojrzeniem, którym przyznawała się do swej bezradności.
Ingraham zrobił się purpurowy na twarzy.
Atmosfera w pokoju zaczęła przypominać tę ze spe-
lunek, gdzie gra się w pokera. Papiery leżące na stole mogłyby
być równie dobrze kartami, a szklanki, miast coli i soków,
mogłyby zawierać whisky. Panowała pełna napięcia cisza.
Merrill nie miała wątpliwości, że jeśli faktycznie
chodziło tu o pokerową zagrywkę, to sądząc z wyrazu spo-
kojnej pewności siebie na twarzy Wina, musiał on mieć mocne
atuty, przynajmniej fulla bądź karetę.
- Przejmiemy go zatem - powiedział głosem, w którym
pobrzmiewały dalekie grzmoty.
Omal nie zerwała się z krzesła. Odsłonięcia nie takich
kart oczekiwała. Przecież to spotkanie zostało zorganizowane,
by osiągnąć cel wręcz przeciwny.
I znów zapanowała w pokoju niemal dotykalna cisza.
Zrobiło się duszno, jakby klimatyzacja przestała działać.
W końcu Ingraham wykrzywił wargi w czymś w rodzaju
uśmiechu, obnażając uzębienie proste i kanciaste niczym
klawiatura fortepianu.
- W porządku - rzekł. - Jeśli propozycja, którą
przedstawiła panna Winters, jest pańską ostateczną ofertą, to
przyjmuję ją w tej postaci. - Nabrał w płuca powietrza. -
Przedłożę ją moim klientom z sugestią, by na nią
przystali.
Merrill była jak odurzona. Klienci prawie zawsze szli za
sugestiami swoich adwokatów. A to oznaczało, że wygrała.
Osiągnęła wszystko, co zamierzała. Mogła teraz ze spokojnym
sumieniem oderwać myśli od zawodowych problemów i skupić
się wyłącznie na czekającej ją podróży.
Dlaczego więc, zamiast po prostu się cieszyć, odczuwała
Wakacyjna miłość
121
zdumienie pomieszane z głęboką urazą? Odpowiedź nie
wydawała się trudna. Oto bowiem po wielu dniach jej ciężkiej
pracy, zbierania danych i starannym obmyślaniu taktyki i
strategii, rzecz cała sprowadziła się do karcianego blefu,
wyśrubowania stawki, gdy w ręku miało się same blotki.
Końcówkę przejął Win Deverell i to on okazał się
szczęściarzem. Łatwość, z jaką pokonał
przeciwnika, była wprost nie do zniesienia. Bolała
niczym otwarta rana.
Spotkanie dobiegało końca. Mężczyźni zbierali już
papiery i wkładali do teczek. Merrill zrobiła to samo, po R
czym, kiwnąwszy głową najbliżej siedzącym, wstała i
skierowała się ku drzwiom. Skoro Win pokonał Ingrahama
jedną ręką, mógł równie dobrze sam pozałatwiać pozostałe
drobiazgi.
Dopiero na korytarzu poczuła się wolna. Za dwie
godziny będzie się już odrywała od ziemi, by spędzić na
Jamajce siedem cudownych dni bez segregatorów, kal-
kulatorów i komputerów, a przede wszystkim bez dener-
wującego Wina Deverella.
Nagle do jej świadomości, niczym cień drapieżnego
ptaka, wdarła się nowa myśl. Przecież kiedy wróci, stanie
wobec tych samych spraw i problemów, z którymi teraz brała
rozbrat. Ale to będzie dopiero za ponad tydzień.
Tydzień, z którego nie mogła zmarnować ani minuty.
Na korytarzu panowała pustka, gdyż praktycznie
weekend już się zaczął. Merrill podeszła do windy i nacisnęła
guzik. Czekając, odpłynęła myślami ku złocistym, nagrzanym
plażom, białym żaglom na tle szmaragdo-woniebieskiego
morza, wysmukłym palmom, wiecznie kwitnącym krzewom i
tropikalnemu słońcu, które dla niej okaże się łaskawe. Była tak
upojona tymi czarownymi obrazami, że zaczęła poruszać stopą
Wakacyjna miłość
122
w takt melodii, którą podsunęła jej pamięć. Rytm wzmagał się i
przyprawiał o zawrót głowy. Jeszcze chwila, a zawładnie nią do
tego stopnia, że ona, Merrill, uwolni się od teczki, rozrzuci
włosy i zacznie pląsać tu, na korytarzu. Już chciała to zrobić,
gdy tuż za nią rozległ się rozbawiony i poufały, stanowczo zbyt
poufały, głos:
- Bon voyage.
Piątek, 16:51
Merrill zesztywniała.
Winda, jak na złość, wcale nie miała zamiaru przyjechać.
Pozostawało więc tylko odwrócić się i spojrzeć mu w oczy.
Stał dwa kroki od niej. Jeżeli w ogóle człowieka, który
nonszalancko opiera się łokciem o ścianę i tworzy z nią ostry
kąt, można nazwać stojącym.
Patrzył na nią spokojnym, zamyślonym spojrzeniem.
Poczuła, że zaczyna jej brakować powietrza. Spuściła oczy, aby
zaraz znowu je podnieść. Zobaczyła rozpięty guzik marynarki,
rozluźniony krawat, a potem przylepiony do warg Deverella
jeden z najbardziej irytujących uśmieszków, jakimi ją dotąd
uraczył. Przemknęło jej przez głowę pytanie, jak długo mógł
już stać tutaj i obserwować ją, kiedy tak gięła się w biodrach i
wybijała pantoflem rytm melodii. Zdecydowała, że musiało to
trwać już od pewnego czasu. Ostatecznie, miała do czynienia z
Winem.
- Dlaczego mnie śledzisz? - wybuchnęła, równocześnie
zdając sobie sprawę z absurdalności tego pytania.
- To było silniejsze ode mnie - odparł suchym tonem. -
Opuszczając biurowiec, zazwyczaj korzystam ze schodów
pożarowych lub spuszczam się po związanych prześcieradłach,
Wakacyjna miłość
123
ale dzisiaj postanowiłem uczynić wyjątek i zjechać windą.
Patrzyła na niego z kamiennym wyrazem twarzy.
Milczała.
- To miał być tylko żart - uspokoił ją.
- Ach, tak...
- Mam wrażenie, że moje towarzystwo bynajmniej nie
wprawia cię w zachwyt?
- Cóż, skoro codziennie od trzech miesięcy mdleję z za-
chwytu na twój widok, to dzisiaj mogę sobie odpuścić.
- A ja właśnie rozważam możliwość ubezpieczenia się na
życie, gdyż widzę w twoich oczach wrogość.
- Chcesz wiedzieć, skąd się wzięła? Otóż bardzo
zaimponowałeś mi tym, że podjąłeś ogromny trud
wielotygodniowej pracy, by zmiażdżyć Ingrahama parowym
walcem swych argumentów.
Wzruszył ramionami.
- Udało się.
- Lecz równie dobrze mogło spalić na panewce.
- Miałem szczęście.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
- O, nie! Stanowczo nie chcę wdawać się z tobą w żadną
szermierkę słowną na początku mego krótkiego urlopu.
Odwróciła się do niego plecami. Zwariowana winda jak
gdyby zapomniała o tym piętrze. Merrill bardziej poczuła, niż
usłyszała, że Win odrywa się od ściany i podchodzi z boku.
- Wiesz, Mel... - zaczął.
- Mówiłam ci już, żebyś nie używał tego zdrobnienia.
- Racja, przepraszam. Wiesz, Merrill, cieszę się, że
chcesz uniknąć walki, bo mamy stanowczo zbyt upalny dzień.
Jeszcze bardziej rozluźnił krawat. W rozchylonej koszuli
na tle jego opalonej skóry pojawiły się kędziorki włosków.
Przypomniała sobie tamten ranek sprzed kilku tygodni,
Wakacyjna miłość
124
kiedy wcześniej niż zwykle zjawiła się w pracy i zastała go
pochylonego nad umywalką. Wówczas po raz pierwszy
zobaczyła jego obnażony tors i po raz pierwszy od wielu lat
doznała uczucia dziewczęcego zawstydzenia.
Nie mówiąc już o zaskoczeniu widokiem wytatuo-
wanego na jego prawym ramieniu czarno-czerwonym tuszem
morsa z rozdziawioną paszczą. Win zaś po prostu uśmiechnął
się i jakby nigdy nic pozdrowił ją na dzień dobry.
Z jakimże lękliwym pośpiechem zatrzasnęła za sobą
drzwi i z jakąż pasją próbowała później wyrzucić z pamięci
obraz jego muskularnego torsu.
Z nie mniejszą pasją nacisnęła teraz po raz kolejny guzik
windy.
- A więc wybierasz się na urlop - powiedział, jakby
głośno myśląc.
- Zgadza się.
- Nie wiem nawet, gdzie masz zamiar spędzić ten
tydzień. Wiem natomiast, że niechętnie rozmawiasz w pracy o
sprawach osobistych.
- Zgadza się - powtórzyła, zerkając na zegarek.
- Wygląda na to, że bardzo się śpieszysz.
- Raczej tak.
- Więc zanim mi uciekniesz, chciałbym cię przeprosić,
że tak bezceremonialnie wtrąciłem się do prowadzonych przez
ciebie pertraktacji.
- Doprawdy? A ja uważam, że jesteś tu, by napawać się
swoim zwycięstwem. Wobec tego dowiedz się przy okazji, że
mogłeś równie dobrze unieważnić efekty mojej tygodniowej
ciężkiej pracy. Nie mówiąc już o...
- Naszej ciężkiej pracy - wtrącił łagodnym głosem.
- Co powiedziałeś?
- Powiedziałem naszej ciężkiej pracy. Mój raport o
Wakacyjna miłość
125
skutkach kolizji jest dobry, Mel... Merrill, cholernie dobry.
Nigdy mi tego nie przyznałaś, ale wiem, że tak myślisz.
- W porządku, może i tak myślę. Z tym że do osza-
cowania szkód mogłabym wynająć niezależnego fachowca,
który zrobiłby swoją robotę bez krzyku.
- Nie chodzi o ten raport. Chyba nie powiesz mi, że przez
ostatnie trzy miesiące w niczym ci nie pomogłem?
Merrill zbyła pytanie wzruszeniem ramion. Nie
potrzebowała jego pomocy. Sama też dałaby sobie radę.
- Mało było wsparcia z twej strony w ostatnim tygodniu.
- Tylko dlatego iż zastrzegłaś się na poniedziałkowym
zebraniu, że bierzesz sprawę w swoje ręce.
- Nie miałam wyboru. Było dla mnie jasne, że wciąż nie
rozumiesz, iż na tych spotkaniach obowiązują niemal
dyplomatyczne zasady gry. Są rzeczy, o których się mówi, i
takie, o których się milczy.
- Raczej są rzeczy, które ty pomijasz milczeniem. Ja
walę prosto z mostu i drzewo nazywam drzewem, a głupotę
głupotą.
- Oto powód, dla którego chciałam wykluczyć cię ze
sprawy.
- Nie dziwi mnie to. Jeżeli coś nie pasuje do twoich
sztywnych szablonów, po prostu to odrzucasz. - Butnie uniósł
głowę. - Wściekałaś się i wściekasz na mnie za mój
niekonwencjonalny sposób pracy.
Patrzyła na niego jak na dziwoląga, on zaś zadał sobie
pytanie, czy wytrzymałby jej pogardę, gdyby Merrill
dowiedziała się, że, tak naprawdę, sposób jego postępowania
dyktowała do tej pory najzwyklejsza nieznajomość reguł gry.
- A więc niekonwencjonalnym sposobem pracy na-
zywasz spanie podczas negocjacji, gdy ja odwalam całą robotę,
czy tak?
Wakacyjna miłość
126
- Nie spałem. Myślałem.
- O czym?
Uśmiechnął się w stylu Roberta Redforda.
- O tobie,
- Daj spokój.
- Nie dam ci spokoju, póki nie nadjedzie winda. Jest zbyt
gorąco, by zbiegać schodami pożarowymi lub spuszczać się po
prześcieradłach.
Jego dowcip pozostawił ją obojętną. Win pomyślał, że z
beztroskiego stylu uwodzenia musi przerzucić się na jakiś inny.
Plótł sieć i jeszcze nie wiedział, ile mu to zajmie czasu i jakich
nici użyje, ale już krew pulsowała mu na myśl o zadaniu, które
sam sobie narzucił.
- Dokąd to się wypuszczasz?
Wolałby zapytać „z kim?", lecz nie zawsze najkrótsza
droga jest drogą najprostszą.
Merrill milczała.
- Rozumiem, chcesz, abym zgadywał. Zacznijmy więc
alfabetycznie. Alaska? Alcatraz? Arkansas?
- Stop. Wygrałeś. Lecę na Jamajkę.
- Sama?
- Dlaczego pytasz? - Wyraz jej twarzy nie należał do
tych, które chwytają za serce.
- Czy drugi człowiek to tabu, o którym nie mamy prawa
nic wiedzieć?
- Jest zasadnicza różnica pomiędzy zwykłym wścib-
stwem a życzliwym zainteresowaniem. Podejrzewam cię o to
pierwsze.
- Podczas gdy prawdą jest drugie. A więc?
- Sama.
Spodobała mu się ta odpowiedź.
- I popełniasz błąd. Jamajka jest jak szlachetne wino,
Wakacyjna miłość
127
które smakuje bardziej, gdy pije się je z kimś.
- Wyjeżdżam, żeby odpocząć, a nie prowadzić bujne
życie towarzyskie.
- Znam wyspę. Byłem tam już kilka razy.
Merrill pozostawiła to oświadczenie bez komentarza,
uparcie wpatrując się w pomalowane na szaro drzwi windy.
Nagle Win wykrzyknął, jakby doznał olśnienia:
- A może wpadlibyśmy gdzieś na drinka, bym mógł
ci udzielić kilku rad i opowiedzieć o miejscowych zwy-
czajach?!
Wolno, bardzo wolno odwróciła głowę.
- Wątpię, by zainteresowały mnie zwyczaje, o które ty w
ten czy inny sposób się otarłeś.
- Jasne. - Jego wzruszenie ramion można byłoby uznać
za obronne, gdyby nie towarzyszący temu uśmie-szek. -
Chociaż na pewno nie znasz tamtejszej legendy o czarownicy.
- Czy chodzi o Białą Wiedźmę z Rosehall?
- Zwracam honor.
Ujęta nutką chłopięcego rozczarowania w jego głosie,
Merrill poczuła się w obowiązku dorzucić kilka słów wy-
jaśnienia.
- Zanim gdzieś wyjadę, staram się jak najwięcej
przeczytać o danym kraju czy mieście. W ten sposób zawsze
udaje mi się obejrzeć to, co jest godne obejrzenia, i mogę z góry
zaplanować sobie pobyt aż do najmniejszych szczegółów.
- Brzmi to dość pedantycznie, lecz dochodzę do
wniosku, że wiesz o Jamajce dużo więcej ode mnie. Dlaczego
więc nie mielibyśmy wpaść na drinka, żebyś to ty zapoznała
mnie z historią i atrakcjami tej wyspy?
Potrząsnęła głową.
- Przykro mi, ale nie będzie żadnej edukacji. Spieszę się
na samolot.
Wakacyjna miłość
128
Przyjął odmowę z nonszalanckim uśmiechem. Po-wzięty
plan wymagał pewnej korekty. Doprawdy, trudno było raczyć
się sarniną, gdy sama hasała gdzieś w kniei.
Musiał więc przynajmniej zrobić coś takiego, by przez
ten tydzień myślała o myśliwym.
- Nie ma sprawy. Ja też wybieram się na lotnisko.
Tam będziemy mogli na chwilę przytulić się do jakiegoś
baru. Możemy nawet pojechać tą samą taksówką. Jak widzisz,
są rozwiązania proste i logiczne.
Tak, rozwiązanie było do tego stopnia logiczne, że
uniemożliwiało wszelkie wykręty. A na dokładkę rozległo się
„dzyń" i drzwi windy rozsunęły się.
- Jestem już spakowana. Będę czekała przed hotelem o
siedemnastej trzydzieści. Jeśli zdążysz do tego czasu, nie ma
powodu, abyśmy nie pojechali razem.
- Ileż wdzięku i serdeczności w tym zaproszeniu -
wymamrotał pod nosem. - Pośpieszę się.
- Rób, jak chcesz.
- Nigdy nie postępuję wbrew sobie.
Słowa Wina zabrzmiały prawie złowieszczo. Kłótnia
wisiała w powietrzu. Merrill uświadomiła sobie, że jak długo
ten człowiek będzie przy niej, nie zacznie cieszyć się urlopem.
Weszli do windy. Deverell, który przepuścił dziewczynę
przodem, zdążył jeszcze obrzucić aprobującym spojrzeniem jej
smukłe nogi i krągły tyłeczek. Przypomniał sobie, jak wierciła
nim przed kilkoma minutami, jakby tańczyła rumbę czy sambę.
I stała się rzecz paradoksalna. Próbując wzbudzić w
Merrill zainteresowanie swoją osobą, sam rozpalał się coraz
bardziej na widok tych wszystkich niewieścich delikatesów,
które, niestety, były wciąż zapakowane. Tydzień oczekiwania
wydał mu się nagle zbyt długi. Ostatecznie, miał przed sobą
dwa wolne dni/Czterdzieści osiem godzin, z którymi mógł
Wakacyjna miłość
129
zrobić, co mu się żywnie podobało.
Zjeżdżali windą sami. Gdyby Merrill była innego typu
osóbką, mógłby ją teraz pocałować i wyznać, że spala się w
ogniu miłości do niej już od kilku tygodni. Kobiety uwielbiają
takie słówka, gdyż dają im one poczucie władzy nad
mężczyznami. Zamiast tego wyciągnął rękę i ujął uchwyt jej
teczki. Ich dłonie spotkały się.
- Musisz być wykończona - powiedział. - Pozwól, że ci
to poniosę.
Zareagowała, jakby miała w teczce przynajmniej milion
dolarów.
- Win, doprawdy, nie musisz...
- Oczywiście, że nie muszę - odparł ściszonym głosem,
patrząc jej prosto w oczy. - Ja po prostu chcę.
Cofnęła dłoń i podziękowała mu takim tonem, jakiego
nigdy jeszcze u niej nie słyszał. Również jej mina była pewną
nowością. Stanowiła połączenie zmieszania i podejrzliwości,
przy czym podejrzliwość brała tu górę. Zaiste, nie czekało go
łatwe zadanie.
Jakież miał szanse sprawić w przeciągu czterdziestu
ośmiu godzin, by ta statua przybrała pozycję horyzontalną?
Piątek, 17:17
Merrill miała jeszcze czas na szybkie przebranie się w
coś bardziej stosownego, lecz postanowiła zostać w swym
szarym kostiumie. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że
nikt nie uwalnia się ze zbroi przed końcem bitwy.
Chwyciła więc jedną ręką większą walizkę z ciuchami,
drugą zaś mniejszą z osobistym komputerem i po chwili była
już w błyszczącym od marmurów, luster i mosiądzów
Wakacyjna miłość
130
hotelowym holu. Skierowała się ku obrotowym drzwiom.
Kiedy wyszła na zewnątrz, Win już tam czekał, oparty o błotnik
taksówki, w której otwartym bagażniku czerniły się jego
skórzane walizki.
Ubrany był w spodnie koloru khaki i białą koszulę z
krótkimi rękawami. Na nogach miał lekkie obuwie.
Słowem, zaliczał się do istot, które racjonalnie reagują
na sugestie słupka rtęci, podczas gdy ona lepiła się i roz-
puszczała pod swoim stalowym pancerzem. Cóż za wspaniały
początek urlopu.
Wstawiła walizkę do bagażnika i przesunęła się trochę w
bok, by to samo uczynić z komputerem, gdy usłyszała krótki
okrzyk. Spojrzała w dół i zobaczyła dłoń Wina na karoserii
samochodu, rozpłaszczoną pod ciężarem komputera.
- Och, do licha, bardzo przepraszam! - wykrzyknęła,
mocno skonfundowana.
- Drobnostka - wybąkał, rozcierając palce.
- Nie miałam pojęcia, że stoisz tak blisko.
- Chciałem ci pomóc w załadowaniu bagażu.
Więc ten jej wróg i nieprzyjaciel chciał być pomocny!
Biedactwo!
- Boli? - zapytała.
- Trochę, ale niebawem przestanie.
Uspokojona, że nie spędzi tego tygodnia w więzieniu za
zamach na życie obywatela amerykańskiego, włożyła komputer
do kufra i chciała właśnie zatrzasnąć pokrywę, gdy Win wpadł
na ten sam pomysł. Zderzyli się głowami.
Ich wspólny okrzyk oznaczał, iż tym razem ból rozdzie-
lony został bardziej sprawiedliwie.
- Och, przepraszam, nie zauważyłam...
- Nie ma sprawy. - Rozcierał potłuczoną głowę po-
tłuczonymi palcami. - Zamknę bagażnik, a ty wskakuj do
Wakacyjna miłość
131
środka.
Usiadła na tylnym siedzeniu, obrzucając leniwego ta-
ksówkarza pogardliwym spojrzeniem, kiedy zaś Win zajął
miejsce obok, jeszcze raz z troskliwością w głosie spytała go o
dłoń. Zapewnił ją, że kości ma całe i nie umrze z upływu krwi.
Jednak ręka wydawała się lekko spuchnięta, a on sam nieco
pobladły. Może jednak było to skutkiem piekielnego upału,
panującego w taksówce.
Mieli do wyboru albo zamienić się w dwie kałuże, albo
jechać przy opuszczonych szybach. Wybrali to drugie.
Powietrze, które wpadało do środka ostrymi podmuchami,
miało zapach spalin i rozgrzanego asfaltu. Poza tym Merrill już
po kilkuset metrach jazdy autostradą poczuła, że z jej fryzurą
dzieje się coś niedobrego, bo nagle jeden z trzech grzebyków
podtrzymujących jej włosy znalazł się na podołku, a drugi za
kołnierzem żakietu.
Pojedyncze pasma włosów zaczęły latać jej przed oczami
niczym jakieś złociste skrzydlate węże.
- Przesuń się do mnie, bliżej środka. Tutaj mniej wieje -
powiedział Win, patrząc na jej bezskuteczną walkę.
- Dobrze mi tu, gdzie jestem - odparła, czując, że jeden
ze skrzydlatych wężów wpadł jej właśnie do ust.
Win nie czekał, aż wiatr uczyni z jej włosów bocianie
gniazdo, tylko chwycił ją za łokieć i przyciągnął do siebie.
- Chyba nie chcesz sprawiać wrażenia, że lubisz wtykać
głowę do wialni?
Oburzenie Merrill nie miało granic i już chciała dać temu
odpowiedni wyraz, gdy nagle z całą jasnością uświadomiła
sobie, że los żołnierza na tyłach jest lepszy od losu
pierwszoliniowca.
Usiadła trochę skosem, aby jej udo nie dotykało
mężczyzny, po czym zajęła się porządkowaniem fryzury.
Wakacyjna miłość
132
- Zapomniałaś o czymś - rzekł w pewnym momencie
Win, zgarniając ostatni z jej niesfornych loków z policzka za
ucho.
Przy okazji zawadził dłonią o jej okulary, by zaraz
koleżeńskim gestem przesunąć je z czubka nosa na właściwe
miejsce.
Ta krótka scenka zawierała taki ładunek intymności, iż w
sercu Merrill zagościł niepokój.
- Czy teraz lepiej? - zapytał.
- Trochę - przyznała - a będzie dużo lepiej, gdy wyrwę
się wreszcie z tego rozpalonego do białości miasta.
- Ale przecież twoja Sarasota jest nie mniej gorąca od
Providence.
Merrill potrząsnęła głową. Gorąca czy smagana zi-
mnymi wiatrami, zapchana tabunami turystów czy pusta poza
sezonem, Sarasota była jej ukochanym miastem.
Przerzucając się od dziecka z miejsca na miejsce,
zmieniała klasy, przyjaciół, sąsiadów, a nawet strefy klima-
tyczne, a jednak, kiedykolwiek pomyślała o swoim do-mu, jej
myśli szybowały prostu ku miastu o pięknej na-zwie Sarasota.
- Panują tam innego typu upały - próbowała wyjaśnić
coś, co z zasady było trudne do wytłumaczenia.
- Mimo wszystko jest w nich jakaś rześkość, a nie ta
plugawość, lepkość i hałaśliwość, co tutaj.
- Zdaje się - zauważył z uśmiechem - że Providence od
początku nie przypadło ci do serca. Niemniej zadaję sobie
pytanie, jak można nie lubić miejsca, na które za-ledwie rzuciło
się okiem?
- Widziałam dość, aby się zrazić.
- To, co widziałaś, oglądałaś z tylnego siedzenia ta-
ksówki. A tymczasem, żeby posmakować miasta, wczuć się w
jego rytm i atmosferę, trzeba powłóczyć się ulicami centrum,
Wakacyjna miłość
133
wstąpić do kilku lokali, spędzić jeden wieczór w teatrze, otrzeć
się o miejscowe towarzystwo... Przypominam sobie, że
złożyłem ci kilka tego rodzaju pro-pozycji.
- Byłam...
- Wiem, byłaś zajęta.
- Przecież ktoś musi pracować, żeby ktoś inny zbierał
owoce.
Rzuciła mu takie spojrzenie, jakby pławił się przez cały
tydzień w samych wyrafinowanych rozkoszach.
- Co chcesz osiągnąć? Przekonać szefa o swojej pil-
ności?
- Byłaby to czysta strata czasu.
Win nie sparował tej zjadliwej uwagi, gdyż właśnie
zajechali przed dworzec lotniczy i trzeba było wysiadać.
Tym razem taksówkarz, być może ożywiony jazdą,
stanął na wysokości zadania i wygramoliwszy się zza
kierownicy, sam wyładował ich bagaże.
Podczas gdy Merrill kupowała w kiosku coś do lektury
na podróż, Win zajął się walizkami, które z odpowiednimi
instrukcjami przekazał bagażowemu. Spotkali się przy
głównym wejściu, a po chwili byli już w hali dworcowej.
Jak zwykle na początku letniego weekendu, panował tu
nieopisany tłok. Miało się wrażenie, że wszyscy chcą opuścić
miasto i rozpierzchnąć się po świecie.
- Wiesz - powiedziała Merrill, podziękowawszy Winowi
za zajęcie się jej bagażem - miałam niedawno sen, a raczej
senny koszmar, że ląduję na Jamajce z walizką pełną ubrań, w
których chodzę do pracy, zaś inna, z kostiumami kąpielowymi,
utknęła gdzieś w porcie lotniczym na Florydzie. Myślę, że
najpotrzebniejsze rzeczy powinno się trzymać w podręcznym
neseserze.
- A ja się domyślam - rzekł, zniżając głos - że u kobiet w
Wakacyjna miłość
134
tym podręcznym bagażu znalazłoby się przede wszystkim
jedwabną bieliznę i francuskie perfumy.
Powiedział te słowa tonem raczej zalotnika niż szefa, ona
jednak odparła jak najbardziej poważnie i rzeczowo:
- Bieliznę tak, ale nie jedwabną. Jedwabna jest nie-
praktyczna w podróży. Nie sposób jej przeprać, tak jak
przepiera się w hotelowych łazienkach bawełniane szmat-ki. A
co do perfum - dodała, czerwieniejąc na twarzy i patrząc prosto
przed siebie - to jestem na nie uczulona.
Tego już było za wiele. Jakaż kobieta uczulona jest na
perfumy?! Chyba tylko ta jedna, która w czterdzie-
stostopniowym upale paraduje w żakiecie i spódnicy oraz
miewa sny, w których podzwrotnikowa wyspa myli się jej z
biurem. Była po prostu rozpaczliwie beznadziejna, on zaś,
zamiast skupić się na interesach, pakował się w sprawę równie
wątpliwą, co nie obiecującą żadnych smaczków i zawrotów
głowy.
Merrill jakby czytała w jego myślach. Stanęła i spojrzała
mu głęboko w oczy.
- Jak widzisz, nie ma we mnie za grosz romantyzmu.
Sama, można rzec, proza życia.
- Cóż... - wybąkał i utknął na jednym słowie.
Patrzyła na niego z wyrazem twarzy, który mu coś
przypominał. Win zaczął szukać gorączkowo w pamięci i
wreszcie otworzyła się właściwa szufladka. Było to kilka
miesięcy temu. Opuszczał właśnie stadion po meczu Korsarzy,
gdy dostrzegł przy wejściu do szatni dla za-wodników
dziesięcioletniego chłopca, który w niemym geście i z wyrazem
lękliwej nadziei na twarzy wyciągał kartonik abonamentu,
marząc, aby stał się cud i choć jeden z przechodzących herosów
baseballu skreślił na nim swój boski autograf. Pamiętał też, że
chciał rzucić się na nich z pięściami, gdy przechodzili obok
Wakacyjna miłość
135
smarkacza z obojętnością właściwą gwiazdom na niebie. Teraz
on był takim rycerzem kija baseballowego, który mógł wy-
czarować na twarzy Merrill słoneczny uśmiech.
- Być może nie jesteś romantyczna w klasycznym, a co
za tym idzie, konwencjonalnym tego słowa znaczeniu -
powiedział, mając nadzieję, że nie będzie musiał zagłębiać się
w szczegóły. - Lecz romantyczne cechy osobowości noszą
różne imiona, a jednym z nich jest duchowa dojrzałość.
- Doprawdy? - zapytała z powątpiewaniem w głosie.
- Oczywiście, możesz być tego absolutnie pewna -
oświadczył, po czym wskazując ręką w stronę kas i kontuarów,
dodał: - Lepiej ustawmy się tam i załatwmy wszystkie
niezbędne formalności.
Merrill spojrzała z lękiem na długą kolejkę i po-myślała,
że, być może, przy łucie szczęścia zdąży potwierdzić
rezerwację i zabrać się na samolot, lecz wspólnego drinka będą
musieli przesunąć przynajmniej o tydzień.
Nie odczuła z tego powodu ani ulgi, ani rozczarowania.
Raczej irytację. Nie lubiła odroczeń, wprawiały ją w zły humor.
Jeśli podejmowała jakąś decyzję, dążyła do jej spełnienia
najkrótszą drogą. Wszelkiego typu zwłoka, zatrzymanie się,
dreptanie w miejscu, wszystko to zaprzeczało jej
przeświadczeniu o racjonalności i skuteczności ludzkiego
działania. Wówczas kąciki jej warg opadały w kwaśnym
grymasie.
I właśnie tak czuła się w tej chwili - skwaszona, po-
irytowana, ale mimo wszystko odprężona, że nie będzie musiała
brać udziału w rytuale, który Win nazywał „wspólnym
drinkiem". Przebywanie z nim, co prawda, nie okazało się
wcale takim koszmarem, jak się obawiała, niemniej szef od
godziny zachowywał się dość nietypowo, czym ją poniekąd
dezorientował i wyprowadzał z równowagi. A już najbardziej
Wakacyjna miłość
136
zaskakująca była jego uwaga o romantycznych cechach jej
charakteru.
Cały czas i całą energię zabierała jej dotąd praca.
W ubezpieczeniach morskich dominowali mężczyźni,
ona zaś postanowiła przedrzeć się do ich zazdrośnie
strzeżonego świata. Osiągnęła to. Siłą rzeczy więc nie
zastanawiała się nad tym, czy jest, czy też nie jest romantyczką.
Problem ten dla niej po prostu nie istniał, również teraz. Co
najwyżej nie chciała, jak zresztą każda kobieta, by uważano ją
za istotę kompletnie wyzbytą cech romantycznych, uczuciową
inwalidkę, wydrążoną tykwę, pozbawiony emocji komputer,
wypełniony samą tylko inteligencją.
Okazało się, że korzystają dziś z usług tego samego
przewoźnika - linii Coastways. Stanęli więc w jednej kolejce i
posuwając się kroczek po kroczku, ciągnęli rozpoczętą przy
windzie rozmowę. Na zasadzie milczącego porozumienia
unikali tematów wiążących się z pracą, co miało przede
wszystkim ten skutek, że wymieniali uwagi i poglądy w
przyjacielskim nastroju. Jedyne, co intrygowało Merrill, a była
to kwestia wręcz podstawowa, to powody, dla których Deverell
tego popołudnia zdecydował się być w stosunku do niej
grzeczny i ujmujący.
Analizowała właśnie w myślach te powody, gdy nagle
poczuła na swoim ramieniu dotknięcie jego ręki.
- Teraz twoja kolej, Merrill.
- Och, przepraszam, zamyśliłam się - powiedziała i
podała bilet kontrolerowi. - Nazywam się Merrill Winters. Mam
rezerwację na lot do Atlanty o 18:55. Tam czeka mnie
przesiadka na...
Zanim zorientowała się, co się dzieje, z powrotem
trzymała bilet w dłoni.
- Przykro mi - powiedział kontroler - ale samolot do
Wakacyjna miłość
137
Atlanty wystartuje z pewnym opóźnieniem. Dopóki nie
otrzymamy dokładnych informacji o zmianie rozkładu, nie
mogę potwierdzić pani rezerwacji.
Dziewczyna zbladła i zmarszczyła brwi.
- A co z moim połączeniem w Atlancie?
- To już nie moja sprawa. Jak pani widzi, wszystkie
odloty samolotów należących do linii Coastways są przełożone.
Niepokój Merrill wzmógł się.
- Wszystkie?
- Tak, proszę pani. Mamy pewne problemy z obsługą
lotów. Chodzi o sprawy pracownicze.
- Czy mówi pan o strajku? - zapytała z ponurym
wyrazem twarzy.
- Ależ bynajmniej, proszę pani. Nowe godziny odlotów
pojawią się na centralnej tablicy.
- A kiedy to się stanie?
- Spodziewamy się nieznacznych opóźnień.
- Więc nie usłyszę od pana nic konkretnego? To znaczy
że przy niepomyślnym obrocie rzeczy mogę czekać nawet do
rana. Czy tak?
- Zapewniam panią, że będziemy robili wszystko, co w
naszej mocy, by...
- W porządku. Proszę mi lepiej powiedzieć, co z
zobowiązaniami przewoźnika zmiany rezerwacji na in-ne linie
w przypadku przesunięcia godziny podanej na rozkładzie?
- Czynimy starania, by wywiązać się ze wszystkich
naszych zobowiązań i zadowolić wszystkich naszych klientów
- odparł mężczyzna głosem, który zdawał się świadczyć,
że powtarza tę formułkę po raz tysięczny tego popołudnia.
- Ale wolnych miejsc u innych przewoźników jest dzisiaj
tak mało, że niczego na razie nie mogę obiecać. W każdym
razie wciągnę panią na listę i gdy tylko...
Wakacyjna miłość
138
- Proszę zrozumieć, znalazłam się w bardzo trudnej
sytuacji. Aby spędzić urlop tak, jak to sobie wymarzyłam,
musiałam zarezerwować pokój w hotelu trzy miesiące te-mu i
zgrać ze sobą wszystkie przesiadki, włącznie z tą na autobus,
który wyrusza na wyspę, jutro o ósmej rano.
Nie mówiąc już o kursach nurkowania, które zaczynają
się w niedzielę przed południem. Gdyby więc był pan tak
uprzejmy i znalazł mi jedno wolne miejsce...
- Wtedy wezwę panią przez głośnik - przerwał jej
kontroler, sztywnym ukłonem dając znać, że nie ma nic więcej
do powiedzenia i zaoferowania.
A więc koszmarny sen zaczął się sprawdzać, po-myślała
Merrill z rozpaczą w sercu. Zamiast lecieć na swoją
czarodziejską wyspę, utkwiła w Providence, tym
najokropniejszym miejscu pod słońcem. Kto wie, na jak długo.
Niemal słyszała tykanie zegara, który odmierzał
bezcenne sekundy jej urlopu. Na razie był to czas zmar-
nowany.
Wsunąwszy bilet do torebki, odwróciła się od lady, nie
wiedząc co ze sobą począć. I nagle przykra niespodzianka, jaką
sprawiły jej linie lotnicze, nie wydała się najgorsza. Bo oto
utkwiła w Providence nie sama, lecz razem z Winem
Deverellem.
Piątek, 18:51
- Jest jedna rzecz, która mnie zastanawia w tym
wszystkim - powiedział Win.
Siedzieli na rozkładanych plastikowych krzesłach w
stosunkowo przytulnym kącie hali. Obok nich rozsiadła się
sześcioosobowa rodzinka - czwórka rozbrykanych dzieci i
Wakacyjna miłość
139
znużeni utarczkami rodzice. Pozostałe miejsca tej
minipoczekalni zajmowali członkowie Klubu Spokojnej
Starości, udający się do Las Vegas. Klimatyzacja dworca
lotniczego wprawdzie działała i każdy mógł jeszcze oddychać,
jednak z przyczyny nadmiaru podróżnych powietrze było aż
gęste od papierosowego dymu, najróżniejszych woni i ostrego
zapachu spoconych ludzkich ciał. W tej wybuchowej mieszance
tlen stanowił niewielką, doprawdy, cząstkę.
- Co mianowicie? - zapytała.
- Jak mogłaś zapisać się na naukę nurkowania, zanim
jeszcze dotarłaś na Jamajkę?
- Można to zrobić za pośrednictwem administracji
hotelowej - odparła, tłumiąc ziewanie.
- Nie to miałem na myśli. Ciekawi mnie co innego.
Skąd wiedziałaś, że akurat w niedzielę rano będziesz
miała ochotę na nurkowanie?
Patrzyła na niego spojrzeniem bez wyrazu.
- Po prostu tak sobie zaplanowałam dzień.
- Zatem wyobraź sobie, że budzisz się w niedzielę i masz
akurat chrapkę na windsurfing lub, powiedzmy, zakupy. Czy
nigdy nie pozwalasz sobie płynąć na fali życia?
- Nie. Nigdy.
Zawiedziony, Win nerwowym gestem przejechał dłonią
po włosach.
- A co, jeśli w niedzielę rano spotkasz mężczyznę ze
swoich snów, faceta, który sprawi, że zapragniesz spędzić z nim
resztę dnia gdzieś na odosobnionej plaży?
- Gdyby się coś takiego zdarzyło - odpowiedziała Merrill
z bladym uśmiechem w kącikach ust - to wówczas mogłabym
rozważyć możliwość utraty zaliczki, którą wpłaciłam na konto
tych lekcji. Ale takie rzeczy się nie zdarzają.
- Skąd ta pewność?
Wakacyjna miłość
140
- Nie jestem podlotkiem i coś tam w życiu przeżyłam -
powiedziała ze wzruszającą szczerością. - Wiem, że trudno
pojąć ci taką postawę. Życie rozpościera się przed tobą niczym
kwiecisty dywan. Ale ja swoje życie muszę sama kształtować.
Jedyne, co mi się wydarza poza moją wolą, to klęski i
nieszczęścia. Zaplanuję coś do najdrobniejszych szczegółów i
nagle okazuje się, że złośliwa ręka losu pomieszała mi szyki.
Jak chociażby dzisiaj.
- Przemawia przez ciebie gorycz. Ja na przykład nie
przeżywam tego bałaganu w rozkładzie lotów w kategoriach
końca świata. Pocieszam się, że jestem z tobą.
- Jak mam to rozumieć?
- Nie patrz na mnie, jakbym chciał ci skraść torebkę.
Przyjmij moje słowa jako komplement. W ciągu ostat-
niego tygodnia nie miałem wiele okazji przypatrzenia ci się.
Zobaczyłem cię w zupełnie innym świetle.
- Doprawdy? - Zgaszone oczy Merrill odzyskały swój
blask. - Ja też zmieniłam o tobie zdanie. Myślę, że wcale nie
jesteś takim okropnym typem, za jakiego cię dotąd brałam.
Win uśmiechnął się.
- Czy to oznacza rozejm?
Zawahała się. Jego ostatnie słowa brzmiały słodko i
uwodzicielsko, zatem tym bardziej niebezpiecznie. Miała
mętlik w głowie, a z jej duszą było podobnie, jak z tym
dworcowym powietrzem - stanowiła mieszankę
najróżnorodniejszych, często sprzecznych ze sobą uczuć.
W zasadzie Win działał jej na nerwy, było tak od dawna
i nie mogło się zmienić w ciągu ostatnich dwóch godzin.
Lecz równocześnie nie mogła już nie przyznać się przed
sobą, że Win ją pociąga, że rozwiera się przed nią niczym jakaś
czeluść uśmiechu, wdzięku i męskiej urody, w którą miało się
ochotę skoczyć. Targnął nią niepokój. Bo jeśli Win fascynował
Wakacyjna miłość
141
ją od początku i ta cała batalia, którą z nim toczyła, była tylko
komedią pozorów, formą samoobrony, zakamuflowaną postacią
lęku, że ona, Merrill, nie ma szans na to, by ściągnąć na siebie
jego uwagę i zainteresować go sobą?
- Więc może chociaż tymczasowy rozejm? - skorygował
ofertę, interpretując jej zamyślenie jako wyraz zasadniczej
niechęci. - A potem, ewentualnie, możemy stopniowo go
przedłużać.
Wyciągnął rękę na zgodę. Byłoby małodusznością
odrzucać jego przyjaźń.
- Zgoda.
Uścisnęli sobie dłonie, co nie uszło uwagi czwórki
szkrabów, które zaraz zaczęły wymieniać między sobą
przedrzeźniające, lecz wcale sympatyczne uściski rąk.
- Pokój między nami - powiedział Win - należałobyu
czcić jakimś drinkiem, lecz widzę, że bar jest oble-gany. Może
zadowolimy się colą i słodyczami ze sklepiku?
- Dzięki, ale myślę, że poczekam i zjem coś dopiero w
samolocie.
Wciąż nie traciła nadziei, że poleci tej nocy.
Chwilę spoglądał na nią zamyślonym spojrzeniem.
- Pozwól zatem, że przyniosę sobie coś do picia. Czuję
się jak na pustyni w samo południe.
- Proszę, idź. Będę trzymała twoje miejsce.
Wina dręczyło pragnienie, lecz ją gnębiło coś stokroć
gorszego. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wpadła w pułapkę
pustego czasu, czasu oczekiwania. Nieczęsto miewała takie
chwile. Wszystko w jej życiu było uporządkowane,
wygładzone, z góry zaplanowane, włącznie z praniem bielizny,
podlewaniem kwiatów i płaceniem miesięcznych rachunków.
Podejrzewała, że ta potrzeba poruszania się w oswo-
jonym przez rozum świecie wykształciła się w niej jeszcze w
Wakacyjna miłość
142
dzieciństwie. Jej ojciec i dwie siostry łatwo przystosowywali
się do nowych warunków - miast, miejsc pracy i szkół,
natomiast ona podobna była do matki. Mary Winters,
urządzając nowy dom, kopiowała w najdrobniejszych
szczegółach wnętrze poprzedniego, jakby w tęsknocie za
namiastką trwałości i niezmienności.
Merrill, która naśladowała matkę w życiu szkolnym,
gdzie, na przykład, zawsze starała się siadać w trzeciej ławce w
rzędzie pod oknem, w pewnym momencie zauważyła, że
planowanie i porządkowanie życia stało się integralną cząstką
jej natury. Teraz, po raz pierwszy od lat, nie dysponowała listą
zajęć, czynności i obowiązków, która pozwoliłaby jej ożywić i
zagospodarować ten czas.
Owszem, posiadała taką listę, ale tkwiła ona w portfelu i
dotyczyła tygodnia na Jamajce.
Nic więc dziwnego, że Merill była przepełniona nie-
cierpliwością pomieszaną z frustracją. Lecz te uczucia skrywały
i przesłaniały coś innego - oszołomienie.
I choć wolała nie zagłębiać się w siebie, nie miała
wątpliwości, że ten stan wiązał się najściślej z osobą Wina
Deverella.
Poczuła, że pot wąziutką strugą spływa spod jej pach po
żebrach do paska spódnicy. Wstała więc i zdjęła żakiet, Lecz
dopiero kiedy Win wrócił i zauważyła w jego oczach
zainteresowanie jej biustem, uświadomiła sobie, że bluzka
prześwituje w tych miejscach, gdzie pot wsiąknął w materiał.
- Win?
Jakby nie słyszał. Wpatrywał się zupełnie wyraźnie w
koronki biustonosza i przypominał sobie swoje pierwsze
podobne zafascynowanie. Było to w szóstej klasie, a
przedmiotem jego adoracji był biustonosz Rity Duhammel.
Wtedy, przed laty, nie umiał jeszcze skonkretyzować pragnień,
Wakacyjna miłość
143
jakie wzbudzała w nim szkolna koleżanka. Minęło jednak
kilkanaście lat i dobrze wiedział, czego chce od Merrill.
- Win? - powtórzyła.
Uniósł wzrok.
- Tak, słucham?
- Gdzie twoja cola?
- Cola? Cóż, maszyna okazała się pusta. Podejrzewam,
że ludzie zaczynają gromadzić zapasy.
- To nie wróży najlepiej. A co będzie, jeśli odeślą nas
wszystkich na noc do hotelu?
- Prawdziwy koniec świata - odparł z kamiennym
wyrazem twarzy.
Dla Merrill powoli stawało się oczywiste, że oczeki-
wanie na samolot przeciągnie się. Czas wlókł się, jakby upał
odurzył zegary.
Członkowie Klubu Spokojnej Starości uparli się, że-by
doprowadzić ją do szaleństwa. Ponieważ stoliki gry w Las
Vegas były na razie dla nich nieosiągalne, dawali upust swej
namiętności w inny sposób - robiąc zakłady. Zakładali się
dosłownie o wszystko. O to, czy stewardesa będzie brunetką
czy blondynką, czy dzisiaj został pobity rekord upałów, ile żon
miał Frank Sina-tra, a wreszcie któremu z czwórki dzieciaków
pobyt w łazience zajmie najwięcej czasu. Dzieciaki okazały się
jeszcze gorsze. Jęczały, marudziły, waliły w krzesła niczym w
tam-tamy lub wszczynały bójki między sobą. Merrill poczuła,
że jeszcze godzina lub dwie oczekiwania w takiej atmosferze, a
sama rzuci się na kogoś z pięściami.
Na razie doznawała głównie fizycznych dolegliwości.
Gumka od majtek wrzynała jej się w ciało, nogi lekko
spuchły i bolały w kostkach, a nawet biżuteria drażniła i parzyła
skórę.
Wreszcie około dziewiątej wieczorem nie wytrzymała i
Wakacyjna miłość
144
uwolniła uszy i szyję z perłowych ozdób.
- Zaczynały mnie drażnić - wyjaśniła w odpowiedzi na
pytanie zawarte w spojrzeniu Wina.
- Czy teraz lepiej?
- Tak.
Owszem, było lepiej, lecz tylko przez chwilę. Minęła
dziewiąta i Merrill zdjęła najpierw zegarek, a zaraz potem
pasek od spódnicy.
Dostrzegła kątem oka, że mężczyzna niemal przewierca
ją wzrokiem.
- Co tak patrzysz na mnie jak na raroga?
- Nie chcę przegapić momentu, gdy będziesz
zdejmowała następną rzecz, która cię uwiera.
- Zrozum, Win, nie miałam wiele czasu, aby przebrać się
na tę podróż w coś stosowniejszego.
- Ktoś z naszej dwójki musi nauczyć się lepiej
gospodarować czasem.
- Łatwo głosić tego rodzaju teorie - odparła, zwijając
pasek i wpychając go do torebki.
- Dlaczego? Twoja i moja godzina mają dokładnie po
sześćdziesiąt minut.
- Tak, ale ja... - Nagle sprzączka wpychanego na siłę
paska umknęła gdzieś w bok, dotknęła kolana i poleciało
paskudne oczko w pończosze. - Zobacz, co najlepszego
zrobiłeś.
- Ależ ze mnie niezdara! - wykrzyknął Win głosem
nabrzmiałym od tłumionego śmiechu. - Pozwól, niech oszacuję
szkodę.
- Ani mi się waż - syknęła, odsuwając nogi. - Już dość
zła wyrządziłeś. Gdybyś nie sprowokował mnie do sprzeczki,
nie robiłabym tego tak nerwowo.
- Oczywiście.
Wakacyjna miłość
145
Potulny ton jego głosu przywrócił jej zdrowy rozsądek.
- Wybacz. Gadam bzdury. Sama zniszczyłam sobie
pończochy i wyglądam teraz jak ostatni niechluj.
- Wyglądasz pierwszorzędnie.
- Tragicznie.
- Skoro tak uważasz, to co właściwie stoi na prze-
szkodzie, byś je zdjęła? A może gołe nogi nie mieszczą się w
twoim wyobrażeniu o sobie? Może, zgodnie z po-rządkiem
dnia, uwalniasz się z rajstop dopiero o dwudziestej trzeciej zero
trzy? Lecz oto nadarza się okazja, byś zachowała się
spontanicznie. Zerwij z rutyną. Bądź swobodna i wolna.
Ściągnij je i na oczach wszystkich ciśnij do kosza.
Przez chwilę siłowali się spojrzeniami jak zapaśnicy.
- Na pewno nie wierzysz, że to zrobię.
- Jasne.
- Cóż, właściwie mogłabym...
- Więc zrób to.
Zwilżyła językiem wargi.
- Jednak w żadnym wypadku tutaj. Musiałabym pójść do
toalety.
- No więc idź.
- Przed drzwiami stoi kolejka.
- Widzę! W dodatku się nie przesuwa.
Siedział z rękami w kieszeniach spodni, a jego wy-
rzucone do przodu i skrzyżowane w kostkach nogi zdawały się
sięgać przeciwległej ściany. Za tą niedbałą pozycją Merrill
wyczuwała jednak pewne napięcie.
- Wiedziałem, że się na to nie zdobędziesz - rzekł
urągliwym tonem.
Uśmiechnęła się. Nie mogła pozwolić mu na drugie
zwycięstwo. A poza tym członkowie Klubu Spokojnej Starości
zarazili ją wariactwem zakładów.
Wakacyjna miłość
146
- Założysz się?
- Chętnie.
- O kolację?
- Stoi.
Wstała, wygładziła spódnicę i z wysoko uniesioną głową
skierowała się do damskiej toalety. Z każdym ko-lejnym
krokiem jej determinacja przybierała na sile. Po-każe temu
typkowi, że nie wyzbyła się jeszcze całkiem zdolności
przełamywania konwencji. Doścignął ją jego sarkazm: „Może
zgodnie z porządkiem dnia uwalniasz się z rajstop dopiero o
dwudziestej trzeciej zero trzy?"
Jak gdyby planując dzień uwzględniała również i takie
szczegóły.
Stanęła w kolejce i pozwoliła myślom popłynąć w
obranym kierunku. Zapewne uważał, nie różniąc się w tym od
większości ludzi, że ona, Merrill, jest pruderyjna, pedantyczna,
sztywna i... daleka od romantyzmu.
Nie było to prawdą, a przynajmniej nie było to całą
prawdą. Po prostu ponad wszystko ceniła ostrożność i rozwagę.
Czy to w pracy, czy w życiu osobistym, lubiła przypatrywać się
rzeczom ze wszystkich stron i nie czyniła niczego pochopnie.
Tak też sprawy się miały z Peterem i Omaha. Peter
Habershaw był jej ostatnią wielką miłosną przygodą.
Chociaż raczej należałoby powiedzieć, że był jej jedyną
wielką miłosną przygodą i o tyle tylko przygodą, o ile z tym
słowem nie będzie się wiązało wyobrażenia o namiętnych
randkach przy świetle księżyca.
Spotykali się regularnie dwa razy w tygodniu, a wolne
weekendy spędzali w Orlando. Każde z nich żądało tylko tyle,
ile drugie potrafiło dać, i nie skarżyło się, że nie otrzymuje
więcej. Pasowali do siebie jak dwa trybiki w zegarku.
Pewnego dnia zegarek przestał chodzić. Peter otrzymał
Wakacyjna miłość
147
propozycję przejęcia w Omaha w Nebrasce filii
przedsiębiorstwa, w którym pracował. Wiązały się z tym duże
pieniądze. Merrill nie zgodziła się na wspólny wyjazd.
Habershaw wyrzucał jej, że gdyby go prawdziwie
kochała, porzuciłaby Sarasotę i pracę w firmie ubezpiecze-
niowej i wyjechała razem z nim. Gnębił ją smutek, a wy-rzuty
sumienia kładły się na sercu nieznośnym ciężarem.
W końcu jednak musiała mu przyznać rację. Gdyby go
prawdziwie kochała, wybrałaby się do Omaha choćby piechotą.
Po wyjeździe Petera często budziła się nocami z
pytaniem, kim jest jako kobieta? A może odpowiedź była
dziecinnie prosta? Może słowa „sztywna pedantka, zamknięta
w kręgu przyzwyczajeń" określały ją całkowicie i bez reszty?
Wreszcie nadeszła jej kolej. Wybrała pustą kabinę i
zamknęła się od środka. Podciągając spódnicę, poczuła się
trochę śmiesznie. Ostatecznie, zdjęcie rajstop nie było
zdobyciem Everestu. Chodziło raczej o symboliczny gest,
którym ujawniała ukryte strony swej osobowości.
Czuła bowiem, że świat zamyka ją w sztywnej i krzyw-
dzącej formułce. A wraz ze światem Win.
Chciała wygrać ten zakład, a więc pokazać Deverellowi
swoje gołe nogi. Niech patrzy na nie, niech nawet zatrzyma
wzrok w miejscu, gdzie kończy się spódnica, a zaczyna jej
obnażona cielesność. Niech wreszcie wyobraża sobie to, przed
czym ona w tej chwili cofnęła się z lękiem i pewnym
zawstydzeniem.
Piątek, 21:11
Czy zrobi to? - zastanawiał się Win, odprowadzając ją
wzrokiem, a potem czekając na jej powrót. Ma się rozumieć,
Wakacyjna miłość
148
chciał przegrać ten zakład. Ale nie dlatego, żeby patrzeć na jej
gołe nogi, gdyż takich nóg, wśród których zdarzały się równie
zgrabne, miał wokół siebie dziesiątki, lecz żeby stanowiło to
wstęp do czegoś dalszego. Bo jak na razie Merrill zdawała się
nie chwytać, o co w istocie mu chodzi. A jeśli nawet domyślała
się czegoś, to tym swoim staropanieńskim, zasadniczym
spojrzeniem zza okularów sygnalizowała, że nie ma ochoty brać
udziału w jego uwodzicielskiej grze. Czy zatem, gdyby
ściągnęła te rajstopy i pozwoliła swej pupci lepiej oddychać,
oznaczałoby to, że siada do karcianego stolika?
Tymczasem jedno było pewne - guzdrała się do
niemożliwości. On zdążyłby już się ogolić, wziąć prysznic i
ubrać w smoking. Lecz kiedy się wreszcie pojawiła, nie wierzył
własnym oczom. Jeszcze przed minutą nie potrafiłby wyobrazić
sobie takiej metamorfozy. Nie była zmieniona - była
przeobrażona. Wyglądała wręcz sensacyjnie. Przede wszystkim
jej włosy. Pozbawiła je grzebyków i pozwoliła im swobodnie
opadać na ramiona złocistymi falami. A potem bluzka.
Wyciągnęła ją spod pancerza spódnicy na wierzch, niczym
koszulkę T-shirt. Zyskała też na tym sama spódnica, która
mimo szarego koloru wyglądała teraz bardziej sportowo. A
wreszcie nogi.
Były długie, smukłe, opalone i zmysłowo gołe. I
prawdziwa niespodzianka: paznokcie stóp pomalowane miała
różowym lakierem. Zatem przywiązywała wagę do estetyki
czegoś, czego nigdy nie pokazywała światu. Z te-go zaś
wynikało z kolei, że inni kontaktowali się tylko z jedną stroną
jej osobowości.
Poderwał się z krzesła, podbity jej wyglądem i dźgnięty
ostrogą pożądania.
- Zdaje się, że jesteś mi winien kolację - powiedziała, a
bijący od niej zapach konwaliowego mydła owionął go
Wakacyjna miłość
149
cudowną bryzą.
- Tak, i postawię ci ją z tym większą przyjemnością, że
mój głód w ostatnich sekundach wzrósł niepomiernie.
- Zatem chodźmy.
Mimo że pora była dość późna, w jedynej restauracji w
porcie lotniczym w Providence panował tłok. Długo czekali na
stolik, a kiedy wreszcie go dostali, okazało się, że mają w
sąsiedztwie okienko na brudne talerze oraz kuchenne drzwi,
które zaganiane kelnerki utrzymywały w stanie epileptycznych
wstrząsów. Jedna z tych dziewcząt wręczyła im dwie karty i
pobiegła dalej. Win spojrzał na swoją, ześlizgnął się oczami z
góry na dół i podjął błyskawiczną decyzję.
- Myślę, że hamburger przystoi każdemu w każdym
miejscu i o każdej porze dnia i nocy. A ty na co masz ochotę?
- Hmm, chyba na pieczonego kurczaka z ananasami,
sypkim ryżem i melonem z porto.
Zmarszczył brwi i ponownie zerknął w kartę.
- Ależ niczego takiego tu nie ma!
- Jasne, że nie ma. Nie zapytałeś, co wybieram z karty,
tylko na co mam ochotę. Otóż chciałabym również wziąć
prysznic, przebrać się w coś świeżego i zwiewnego oraz wpiąć
we włosy kwiat chińskiej róży.
Powiedziała to jako żart, ale poczuła się bliska płaczu.
Co gorsza, obawiała się, że Win usłyszał w jej głosie tę
nabrzmiałą łzami żałość.
Pochylił się i ujął ją za rękę. Patrzył w jej oczy z
troskliwą uwagą. Prawie po ojcowsku.
- Merrill? Co się stało?
- Raczej co się nie stało? Mijają bezpowrotnie godziny
mojego urlopu. I to gdzie? W tym okropnym miejscu.
Powinnam teraz siedzieć na oblanej światłem księżyca
tropikalnej plaży i sączyć jakiegoś cudownego drinka, a zamiast
Wakacyjna miłość
150
tego kisnę tu w kuchennych oparach i zanosi się na to, że będę
się opychać hamburgerem.
- Masz rację - rzekł z wielką miękkością w głosie.
- Powinnaś.
Po raz pierwszy widziała Deverella szczerze zakło-
potanego, lecz była zbyt nieszczęśliwa, by czerpać z tego jakąś
przyjemność.
Kuchenne drzwi znów zatańczyły taniec świętego Wita.
Wypadła z nich kelnerka i postawiła przed ni-mi dwie szklanki
z mętną wodą. Następnie wyjęła zza ucha ołówek, a z kieszeni
fartuszka notesik i przyjęła pozę boksera, który właśnie
podniósł się z ringu po nokaucie.
- Co państwo zamawiają? Uprzedzam, skończył się ser,
więc wszystko, co z serem, nieaktualne.
- A czy znalazłaby się chińska róża? - zapytał Win, nie
odrywając oczu od Merrill.
Kelnerka zaczęła drapać się ołówkiem po głowie.
- Czy to żart?... A może jestem w ukrytej kamerze?
- I melon z porto? - dorzucił mężczyzna.
Merrill pozwoliła sobie na uśmiech. Dziewczyna
zamknęła notes.
- Komu wesoło, temu wesoło. Ja mam do obsłużenia
jeszcze innych klientów.
Win wyjął z portfela banknot pięciodolarowy i rzucił go
na stół.
- Dziękujemy. To za wodę. - A zwracając się do Merrill:
- Opuszczamy ten sezam.
- Czy zbzikowałeś? - zapytała go, gdy lawirowali już w
kierunku wyjścia. - Straciliśmy nasz stolik przy minimalnych
szansach znalezienia drugiego.
- Nie szkodzi. Nie mają tego, na co ty masz ochotę.
Znajdę jakieś miejsce, z którego będziesz zadowolona.
Wakacyjna miłość
151
Tym razem nie drażnił się z nią. Mówił jak najbardziej
poważnie. Serce jej drgnęło, a ręce zwilgotniały.
- Win, ja tylko żartowałam.
Potrząsnął głową.
- Nie. Nie żartowałaś.
- W porządku. Przyznaję, przygnębia mnie to ocze-
kiwanie, co nie znaczy, że masz głodować.
- Ani myślę. Powiedziałem ci już, że znajdziemy od-
powiedniejszy lokal.
- Chcesz opuścić dworzec?
- Skąd ta przerażona mina? Nie zostaliśmy tu przecież
uwięzieni.
- Nie ruszę się ani na krok z tego miejsca. W każdej
chwili mogą zapowiedzieć mój samolot.
Zapatrzony gdzieś przed siebie, Win przeczesał włosy
palcami. Następnie chwycił dłoń Merrill i uniósł ją do ust.
- Dobrze, mam pomysł. Poczekaj tu chwilę.
Odprowadziła go wzrokiem. Domyślała się już, że
Deverell próbuje z nią flirtować. Miał zresztą w tej dziedzinie
bogatą praktykę. Nie przepuścił w firmie żadnej kobiecie,
przynajmniej tak mówiono, a ona, Merrill, stanowiła chlubny,
bądź niechlubny, wyjątek. Żyła w przeświadczeniu, że nie jest
w jego typie.
Ale przed chwilą pocałował ją w rękę. Niby nic takiego,
a jednak czuła to miejsce, którego dotknęły gorące wargi. Może
to żart z jego strony albo wyraz współczucia. Jakiekolwiek były
motywy, gest ten nie miał większego znaczenia. Przynajmniej
nie mógł mieć. Przecież nie jest w jego typie.
Uchwyciła swoje odbicie w wystawowej szybie jednego
z dworcowych sklepów. Kobieta, na którą patrzyła, miała te
same rysy, co ona, a jednak uderzała w niej jakaś inność w
stosunku do tego autowizerunku, do którego Merrill przywykła.
Wakacyjna miłość
152
Uśmiechała się jak istota swobodna i beztroska w miłości i w
życiu, gotowa w każdej chwili, pod wpływem impulsu, puścić
się w podróż dookoła świata. Biła z niej energia zmieszana z
fantazją i urokliwą spontanicznością.
Nie mogąc uwierzyć w realność odbicia, Merrill
dotknęła szyby. Poczuła gładkość szkła. Tak, to była ona.
Ona we własnej osobie.
Piątek, 21:58
Win nie wracał. Hala dworcowa zamieniła się w obóz
koczowników. Wszystkie możliwe miejsca, włącznie z
parapetami okiennymi i wielkimi donicami, w których rosły
fikusy, oleandry i difenbachie, zostały zawłaszczone przez
zmęczonych podróżnych. Niektórzy nawet urządzili sobie
legowiska na podłodze. Tylko nieliczni zrezygnowali i udali się
do domów.
Merrill widziała to wszystko przez mgłę nurtujących ją
myśli. Szef bez wątpienia flirtował z nią, lecz wyjaśnienie tego
mogło być całkiem proste. Znaleźli się wspólnie w dość
nietypowej sytuacji i trzeba było czymś zabić czas oczekiwania.
Uwzględniając reputację Wina, który nie umiał, inaczej patrzeć
na kobietę, jak tylko na przedmiot pożądania, robił on po prostu
dokładnie to samo, co inni robią grając w karty, rozwiązując
krzyżówki czy czytając lekkiej powieści - wypełniał pusty czas
jakimś działaniem.
A zatem żadnych marzeń, powiedziała do siebie.
Jednak nad marzeniami nie zawsze posiada się władzę!
Merrill czuła się pęknięta na połowy, z których jedna
zachowywała trzeźwość, druga zaś wpatrywała się w zare-
jestrowany w pamięci uśmiech Wina, gest, jakim dotykał w
Wakacyjna miłość
153
taksówce jej policzka, a wreszcie wyraz czułości w oczach,
kiedy rozważał przed osłupiałą kelnerką kwestię melona z porto
czy chińskiej róży. Były to fakty, marzenie zaś dotyczyło ich
głębokiego znaczenia.
W pewnym momencie poczuła, że ktoś dotyka jej ra-
mienia. Odwróciła się i zobaczyła Deverella. Jego ciemne
włosy były jeszcze ciemniejsze od potu, a twarz lekko
przybladła. Jednak w zielonych oczach jarzyły się frywolne
iskierki, jak u chłopca, który chce spłatać komuś psikusa.
- Chodź - powiedział, mile zaskoczony tym, że po-witała
go jasnym uśmiechem.
Nie był to jej zwykły sposób reagowania na widok jego
osoby, choć, między Bogiem a prawdą, niewiele robił do tej
pory, by zmienić ten stan rzeczy. Wynika stąd, pomyślał Win,
że jednak zauważyła lub odczuła tę zmianę, jaka dokonała się w
nim w ciągu ostatnich kilku godzin.
Zmiana ta zdumiewała jego samego i nie bardzo potrafił
ogarnąć ją umysłem. Zaczęło się normalnie - od chęci
uwiedzenia jeszcze jednej spódniczki. Zazwyczaj starał się
robić to najmniejszym nakładem kosztów własnych.
Tymczasem przez ostatnią godzinę miotał się jak szaleniec i
wręcz stawał na głowie, by tylko rzecz, którą sobie zamyślił,
wypaliła i dostarczyła Merrill pewnej przyjemności. Po co
chciał uchodzić za wszechmocnego czarodzieja?
Powiódł ją do wyjścia, a potem przez automatyczne
drzwi na zewnątrz. Znaleźli się w parnym i dusznym powietrzu
lipcowej nocy. Na niebie świeciły nieliczne i bla-de gwiazdy.
Na prawo od hali dworcowej, w odległości około stu metrów,
wśród betonowo-asfaltowego krajobrazu znajdowała się
niewielka oaza zieleni. Pogrążone w mroku krzewy, drzewa i
kwiaty wydawały się teraz czarne. Trawa również posiadała tę
barwę, tym wyraźniej więc na jej tle odcinała się żółta plama
Wakacyjna miłość
154
obrusa. Rozłożone były na nim zdobycze jego dzikich
poszukiwań.
- Win, co to wszystko ma znaczyć? - zapytała drżącym
głosem.
- Patrzysz na swoją kolację.
Merrill utkwiła wzrok w pyszniącym się pośród talerzy i
sztućców metrowej wysokości krzewie chińskiej róży. Hibiskus
obsypany był wielkimi białymi kwiatami.
Ogarnęło ją takie wzruszenie, że długo nie mogła wy-
dobyć z siebie ani słowa.
- Palnęłam przy stoliku - powiedziała wreszcie - że
chciałabym wpiąć we włosy kwiat hibiskusa, a ty wyczarowałeś
skądś cały krzew.
- W sklepie, dokąd zawiózł mnie taksówkarz, nie
chciano mi sprzedać pojedynczego kwiatu, kazałem więc
zapakować całość.
Pochyliła się i zanurzyła twarz w delikatnej, wonnej
puszystości. Wdychając zapach, całowała płatki niczym
najdroższą istotę.
Dopiero po pewnej chwili zorientowała się, że coś dzieje
się z jej włosami. One też były całowane, chociaż daleko im
było do delikatności i wonności kwiatu chińskiej róży. A kiedy
oba pocałunki skończyły się i Merrill, wyprostowawszy się,
powiedziała „dziękuję", nie do końca było wiadomo, czy
podziękowała za wspaniały krzew, czy za cudowną pieszczotę.
Usiedli na przeciwległych brzegach rozpostartego
obrusa, zaś Win zajął się rozpakowywaniem plastikowych
pojemników.
- Wiem, że nie jest to oblana światłem księżyca tro-
pikalna plaża, ale do czegóż, ostatecznie, ma nam służyć nasza
wyobraźnia? Wyobraź sobie zatem, że ten żółty obrus jest
piaskiem, a ta świeca księżycem.
Wakacyjna miłość
155
Powiedziawszy to, zapalił świecę, którą zatknął uprze-
dnio w donicę hibiskusa.
- Przepięknie - wyszeptała, zafascynowana grą światła na
jego przystojnej twarzy.
- A teraz spójrzmy, co tu mamy - powiedział. - Kurczak
na zimno, sałatka z surowej kapusty oraz chrupiące bułeczki.
Słowem, kuchnia więcej niż skromna.
- Niebiańska, Win, i w ogóle przestań sobie ze mnie
żartować.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie zamawiałaś
pieczonego kurczaka z sypkim ryżem i melonem z porto?
- Oczywiście, że nie.
- Słyszę nieszczerość w twoim głosie. A przecież zawsze
wytykałaś mi, gdy coś zabałaganiłem.
- Ale nigdy przedtem nie byłeś wobec mnie taki miły.
- Głos Merrill załamał się.
- Miły, powiadasz. No cóż, Mel, słowo to oznacza
wszystko i nic. Więc nie zapytasz o ananasy?
- Okay, gdzie te ananasy? I nie nazywaj mnie Mel.
- Są tutaj. - Pokazał jeden z pojemników. - Ale przedtem
napijmy się wina.
- Czy chcesz, żeby zajęła się nami ochrona lotniska?
Właśnie widziałam strażnika, który nam się
przypatrywał.
- Niby że łamiemy jakieś przepisy?
- Tak.
- A miałabyś coś przeciwko temu, gdybyśmy je zła-
mali?
Przez chwilę patrzyła mu w oczy, a dreszcz przygody
przebiegł jej po plecach.
- Nie jestem pewna.
Odpowiedź ta zdawała się w pełni go satysfakcjonować.
Wakacyjna miłość
156
- Nie przejmuj się. Strażnik, który tam stoi i obserwuje
nas, sam wskazał mi to miejsce. Po prostu był ciekawy, czy
zrealizuję decyzję, o której mu wspomniałem.
Napełniwszy winem plastikowe kubki, Win spojrzał
przez ramię i pomachał strażnikowi. Umundurowany
mężczyzna odpowiedział tym samym, po czym zaraz zniknął za
rogiem budynku.
- Win?
- Tak?
- O jakiej decyzji mówiłeś?
W oczach dziewczyny malowała się pełna napięcia
powaga.
- Decyzji, ma się rozumieć, rozweselenia ciebie, Merrill.
Zadowolona?
- Tak. - Uśmiech powoli wracał na jej usta. - Całkowicie.
- Skoro więc wyjaśniliśmy sobie wszystko, zajmijmy się
kolacją. Oto talerzyk i sztućce, proszę. A tu są za-mówione
potrawy. Nabieraj. Niech twoja śliczna dłoń zrobi tu
spustoszenie. Więcej ananasów. Grzeczna dziewczynka. Która
teraz zamknie oczy, pomyśli o Jamajce, a kiedy je otworzy,
przekona się, że baśń o latającym dywanie często sprawdza się
w życiu.
Albo był czarnoksiężnikiem, albo jej pragnienie cu-
downości miało moc kreacyjną. Bo oto wydało jej się, że
faktycznie siedzi na nadmorskiej plaży, fale liżą piasek, a z
ciemności dolatują wonie i odgłosy tropikalnej puszczy.
Stuknęli się kubkami z winem.
- Za udany urlop, Merrill.
- Mam wrażenie, że śnię.
- A ja jestem głodny.
Wzięli się do kurczaka z łapczywością głodomorów.
Jedli prawie w milczeniu, gęsto popijając winem. Kiedy
Wakacyjna miłość
157
skończyli, z ust Merrill padło wyznanie:
- Wiesz, Win, nieczęsto bywałam w życiu w takich
sytuacjach.
- Wiem. Nie należysz do istot wolnych duchem.
- I nie to, żebym nie chciała... Po prostu nigdy...
- Jej głos rozpłynął się na chwilę w, parnym powietrzu.
- W każdym razie Mickey wciąż zdarzają się takie
rzeczy, o których mi potem opowiada, a ja kręcę głową i za-R
daję sobie pytanie, dlaczego tak bardzo się różnimy?
- Mickey?
- Moja młodsza siostra... prześliczna. Będąc jeszcze
dziewczyną, wygrywała wszystkie konkursy piękności.
Teraz występuje w seryjnych melodramatach radiowych.
Wciela się w te zabawne, błyskotliwe, całkowicie bez-
wstydne osóbki. Polubiłbyś ją.
Wzruszyła go jej skromność.
- Lubię ciebie, Mel. I uważam, że jesteś bardzo ładna.
Przyjęła te słowa niczym najsłodszą pieszczotę. Po raz
pierwszy nie zaprotestowała, że użył jej zdrobniałego imienia,
gdyż po raz pierwszy tego wieczoru poczuła, iż do głosu
dochodzą jej zmysły. Zatem je miała, co oznaczało, że nie była
samym rozumem.
- Czy Mickey jest twoją jedyną siostrą? - zapytał.
- Mam dwie siostrzyczki. Donna jest dwa lata starsza ode
mnie. Bije rekordy inteligencji.
- To nie ty je bijesz?
Wybuchnęła czystym, szczerym, niepowstrzymanym
śmiechem. Ten śmiech mógł się zrodzić z wina, pomyślał
mężczyzna, ale jakkolwiek sprawy się miały, nie była to już ta
sama kobieta z zasznurowanymi ustami.
- Gdzie mi tam do niej. Donna to czysty umysł. Pracuje
naukowo nad nowymi lekarstwami. Jest doktorem biologii.
Wakacyjna miłość
158
- A ty kim jesteś? - Deverell wyciągnął się na swojej
części obrusa z głową opartą na zgiętej w łokciu ręce.
- Ja jestem „ta wysoka".
- Aha, rozumiem. Trzy siostry: jedna piękna, druga
mądra, a trzecia wysoka. Wspaniale, sęk w tym, że nie
wyrastasz głową ponad tłum.
- Wiem, ale tak to się już utrwaliło w naszych ro-
dzinnych żartach.
Czuła rozkoszną niemoc w całym ciele, a w uszach
szumiał jej wiatr przygody. Smak wina łączył w sobie
wytrawność rozwagi ze słodyczą pragnień.
- Żartach twoim kosztem - zauważył Win.
- Nigdy nie miałam o to do nikogo pretensji.
Rozumiałam, że Donna i Mickey obdarzone zostały talentem,
każda w swej własnej dziedzinie. Było też dla mnie oczywiste,
że by osiągnąć sukces w życiu, muszę włożyć w to dwa razy
więcej energii i pracy niż one. Stąd konieczność
samodyscypliny, mania planowania i organizowania
przyszłości. Ale tej nocy wszystko to zawieszam. Dzisiejsza
noc przeznaczona jest na przyjemności. Dzisiaj opuszczam mój
kokon, moją ciasną klatkę i staję się lekkomyślna. - Zawiesiła
wzrok na jakimś świetlistym punkcie w oddali. - Gdybym miała
w tej chwili pod ręką samochód, popędziłabym autostradą, nie
bacząc na żadne ograniczenia prędkości. To jedno lubiłam jako
mała dziewczynka- samą jazdę, przemieszczanie się,
wędrówkę.
- Czy twoi rodzice często zmieniali miejsca zamie-
szkania?
Kiwnęła głową, a jej pszenicznomiodowe włosy roz-
jarzyły się w płomieniu świecy ciepłymi błyskami.
- Nie różniliśmy się niczym od nomadów. Pomijając
konieczności związane z zawodem, ojciec miał żyłkę
Wakacyjna miłość
159
awanturniczą. Dosłownie rozkwitał, gdy stawał wobec nowych
problemów, nowych miejsc i nowych wymagań.
- Domyślam się, Mel, że ty reagowałaś zupełnie inaczej?
- Tak, bałam się i nienawidziłam momentów, które
kończyły wędrówkę z miasta do miasta. Bo wówczas stawałam
się nową w nowej szkole, gdzie wszyscy byli już zaprzyjaźnieni
ze sobą, a ja...
Westchnęła głęboko. Win domyślał się, że ten wątek
rozmowy dotyka w niej bardzo bolesnego miejsca. Nie zmieniał
jednak tematu. Milczał, pragnąc dowiedzieć się o niej jak
najwięcej.
- Donna i Mickey - podjęła Merrill - miały cudowną
zdolność przystosowywania się. Donna w naturalny sposób
zawiązywała przyjaźnie z wybijającymi się rówieśnikami, a
Mickey potrafiła oczarować nawet przechodnia na ulicy. Ja
byłam inna. Zamknięta, chłodna, pełna rezerwy. Unikałam
nawiązywania przyjaźni w obawie przed tym większym bólem
w chwili niechybnej rozłąki.
- To nie jest obraz szczęśliwego dzieciństwa.
Wzruszyła ramionami.
- Jakoś przeżyłam. A jeśli jestem w miarę normalną
osobą, bez głębszych urazów psychicznych, to tylko dzięki
matce. Ona stanowiła niezmienny punkt w tym płynnym i
niestałym świecie. Każdy kolejny dom urządzała na wzór
poprzedniego, co dawało nam błogosławioną złudę pewnej
stałości. I wyobraź sobie, że kiedy kilka lat temu umarła, mój
ojciec całkowicie się zmienił. Ta sama praca, to samo miasto,
ten sam dom i te same obrazy na ścianach, które ona z takim
namaszczeniem wieszała i z taką pogodą zdejmowała. Kiedy oś
pękła i zabrakło stałego punktu, mój ojciec, broniąc się przed
chaosem, zatrzymał ruch, zarzucił wędrówkę. Ale zdaje się, że
pod wpływem wina za bardzo się rozgadałam.
Wakacyjna miłość
160
- Czujesz się pijana?
- Nie. Czuję się rozluźniona.
- I taką właśnie cię lubię - rozluźnioną. Bo wtedy nie
dobierasz słów, tylko pozwalasz im płynąć z głębi serca. A
kiedy powiem coś niewłaściwego lub zrobię niewłaściwy ruch,
wytkniesz mi to bez osłonek.
Przechyliła głowę na jedno ramię i spojrzała na niego z
niepewnością w oczach.
- Nie sądzę, abyś kiedykolwiek zrobił niewłaściwy ruch.
Jakże pragnął jej dotknąć!
- Z zewnątrz tak to może wyglądać, ale tylko dlatego, że
nauczyłem się unikać niepowodzeń. Ty stawiasz wszystko na
jedną kartę i z całą determinacją dążysz do wytkniętego celu. Ja
nie. W sytuacjach, kiedy nie jestem absolutnie pewien, co mam
uczynić lub powiedzieć, wycofuję się, zwijam manatki, oddaję
pole bez walki. Jednak, na szczęście, w tej chwili wiem dobrze,
jaki będzie mój kolejny krok.
I zanim przebrzmiało ostatnie słowo, wyciągnął ku niej
rękę, ona zaś nie czekała, aż ta ręka do niej dotrze.
Nachyliła się ku niemu pełnym wdzięku ruchem i ich
usta spotkały się.
Jedno i drugie poczuło najpierw słodko-gorzki smak wi-
na, które osiadło mgiełką na ich wargach, a zaraz potem żar
pulsującej krwi. Oddech Merrill, niczym majowy wietrzyk,
który słabnie bądź wzmaga się w zależności od gry świateł i
cieni, padających na ziemię, muskał jego policzek, wpada! w
kotlinę ucha, okrążał ją, po czym z cichym po-szumem ginął w
czarnej gęstwie włosów. Natomiast jej włosy raz przypominały
rozfalowany pszeniczny łan, raz znów poświatę księżyca, która
spływała również i na jego ramiona. Oderwał usta od jej warg i
zanurzył twarz w tym zbożowym łanie, w tej migotliwej
poświacie. Chłonął zapachy, miękkość i suchość, aż nagle
Wakacyjna miłość
161
zapragnął wilgoci.
Wdarł się w rozwartą szczelinę jej zębów i zaczął spijać
rozlane tam soki. Drążył głębiej i głębiej, w daremnym pra-
gnieniu dotarcia do jakiejś ostatecznej granicy. A potem cofnął
się i pozwolił jej na to samo. Delikatność jej miłosnej ekspansji
sprowokowała go do prób ośmielenia dziewczyny. Błądził
dłonią po jej szyi, po nieskalanych piersiach.
Zmieniła pozycję i przylgnęła do niego całym ciałem.
Drżała. Mógłby przysiąc, że całując ją i pieszcząc,
smakuje strach zmieszany z pożądaniem.
Otóż ten strach uświadomił mu, że powinien się cofnąć,
mimo że drzwi w zasadzie stały otworem. Uniósł więc głowę,
zabrał rękę i pragnąc zamaskować przykrą dolegliwość
wyrzeczenia, uśmiechnął się.
- A więc, co teraz chciałabyś robić? - zapytał głosem,
który w intencji miał być ciepły i miły, a zabrzmiał ochryple i
szorstko.
- Ja nie... - Zabrakło jej tchu i żeby dokończyć
odpowiedź, musiała zaczerpnąć powietrza. - Nie wiem. Wiem
tylko, że nie możemy robić tego tutaj.
Odgarnął z jej twarzy złocisty promień włosów. A zatem
nie tyle lękała się samego aktu miłosnego, co spełnienia go w
tym miejscu. Zaiste, skrawek zieleni w porcie lotniczym nie był
nadmorską plażą.
- Jak mógłbym zapomnieć o tym przywiązaniu do
należytych form - powiedział dobroduszno-ironicznym tonem. -
Przestałem cię całować, Mel, bo właśnie nie chciałem dotknąć
cię w tym poczuciu przyzwoitości. Słowem, nie chciałem
spłoszyć mojego ptaszka.
- Trochę mnie wystraszyłeś - przyznała. - Ale nie skarżę
się. Warto było się bać.
- Doprawdy? - zapytał z uśmiechem. - Z tym że,
Wakacyjna miłość
162
rozumiem, już nie chciałabyś bać się w tym miejscu?
Potwierdziła skinieniem głowy.
Win gorączkowo szukał jakiegoś rozwiązania. Pomyślał
o pobliskim motelu, zaraz jednak porzucił tę myśl.
Teraz Merrill była oszołomiona nocą i winem, nastrojona
niczym skrzypce tuż przed koncertem, lecz szybki rajd
taksówką mógłby ją wyleczyć z wszelkiej romantyczności. Win
nie chciał, by rzecz zmieniła się w rytuał tak zwanego
seksualnego partnerstwa. Uznał, że rozsądniej będzie nie
przyśpieszać biegu wydarzeń.
- Wobec tego powinniśmy wracać do poczekalni.
Tam będziesz mogła śledzić na monitorach aktualne in-
formacje o odlotach, a być może również się zdrzemnąć, Z
mojej strony nic ci nie grozi. Przynajmniej na razie.
Sobota, 8:14
Merrill poruszyła się na plastikowym krześle poczekalni,
obudziła się i sięgnęła ręką do obolałej szyi.
Zewsząd czyhała groźba. A może to tylko ten straszny
sen? Chociaż nie. Wiedziała, że nie jest bezpieczna również na
jawie. Nawet gdyby Win zasługiwał na zaufanie, a przecież nie
była tego do końca pewna, to i tak nie mogła zaufać samej
sobie.
Posiadał ogromną władzę nad jej zmysłami. Wystarczała
jego fizyczna bliskość, aby czuła się wewnętrznie podzielona,
przy czym jej ciało wymykało się spod kontroli rozumu. Nie
był pierwszym mężczyzną, który ją pociągał, lecz żaden inny
nie potrafił jej tak skutecznie ubezwłasnowolnić. Nawet Peter,
którego, jak jej się to podówczas wydawało, kochała.
„Więc co teraz chcesz robić?", zapytał ją minionej nocy,
Wakacyjna miłość
163
kiedy leżeli w objęciach na żółtym obrusie.
„Nie wiem" - odpowiedziała mu, kłamiąc.
Dobrze wiedziała, czego chce. Chciała jego. Po raz
pierwszy w życiu zaznawała takiej mocy i intensywności
pragnień. Można by rzec, Win pojawił się i od razu posiadł ją.
Fakt, że byli tu schwytani w pułapkę i poniekąd skazani na
siebie, niczego bynajmniej nie tłumaczył. Za każdym razem,
gdy spoglądała mu w oczy, uświadamiała sobie, że jego myśli
stanowią zwierciadlane odbicie jej dręczącego głodu.
A więc była to najprawdziwsza żądza, uczucie dzikiego
opętania, pomyślała z niesmakiem.
Deverell jadł śniadanie, a ona obserwowała go spod
przymkniętych powiek i oddawała swą wyobraźnię na pastwę
różnych erotycznych fantazji. Ich konkretność zawstydzała, a
równocześnie działała na nią jak wir, który wciąga w kipiel
grzesznego wyuzdania. I żeby chociaż broniła się, jak pływak
broni się przed utonięciem. Ale nie, poddawała się tej
przemożnej sile z pełną desperacji rozkoszą.
Jednak w rzeczywistym życiu nie mogła przecież do tego
dopuścić. Win był ciągle jej szefem. Romans właściciela firmy
z pracownicą - było w tym coś niesmacznego, jakaś
konwencjonalna sztampa. Czyż to ona jednak obmyśliła tę
układankę, czy też obmyślił ją los?
Niech zatem los weźmie odpowiedzialność za
konwencjonalność fabuły. Szef czy nie szef, istniał dla niej od
wczoraj na zupełnie innych zasadach, niż pozostali ludzie. Nie
mogła dłużej udawać przed sobą i przed światem, że nie jest
gotowa spełnić każdego jego żądania.
Było jej trudno przy tak wielkim wzburzeniu operować
w myślach prostymi pojęciami, wiedziała jednak z absolutną
pewnością, że jeśli przewoźnik nie dojdzie szybko do ugody z
personelem, ona, Merrill, będzie zgubiona.
Wakacyjna miłość
164
Sobota, 14:14
Panował piekielny upał, ale Win już nie potrafił
rozróżnić, co jest pogodą, a co jego erotyczną gorączką.
To ona tak go rozpaliła. Ta sama Merrill Winters, którą
znał dotąd jako kawał lodu i której nigdy nie podejrzewał, że
może stać się płonącą żagwią. Gdzieś między biurem
Ingrahama a portem lotniczym jego, by tak rzec, sportowy
zamiar uwiedzenia jej zmienił się w całkiem niesportowe
uwikłanie.
Zakończyli wczorajszy dzień w zupełnej harmonii.
Dzisiaj napięcie między nimi powróciło. Ale nie było w
nim owego tak dobrze znanego im wzajemnego rozdrażnienia i
skłonności do robienia sobie na złość, tylko jakaś tajemnicza
pulsacja, która więziła ich w magnetycznym polu wysokich
temperatur i jeszcze większych ciśnień. Byli jak byk i matador,
dwie przeciwstawne siły, których przeznaczeniem jest
nieuchronne starcie.
Pożądając jej głosu, dotyku warg, zapachu włosów, Win
czuł się jak kompletny idiota. Oczywiście, doświadczał już
nieraz zauroczenia kobietą, które rosło wraz ze wzbierającą
powoli falą pożądania, aby następnie, osiągnąwszy szczyt,
rozlać się płyciznami sympatii, rozleniwienia, by nie
powiedzieć: poobiedniej sjesty. Tu jednak fala spiętrzyła się i
wzdęła jakby na skutek uderzenia tajfunu, a to już oznaczało
istotną różnicę.
Próbował wmówić sobie, że ta specyfika obecnych
doznań wynika z wyjątkowych zewnętrznych okoliczności. I
zaraz uśmiechał się z własnego wewnętrznego za-kłamania,
gdyż wiedział, iż trudno byłoby wyobrazić sobie okoliczności
Wakacyjna miłość
165
mniej sprzyjające owemu pobudzeniu zmysłów i serca. Duszna
hala dworcowa, lepkie powietrze, niewygodne krzesła,
towarzystwo czwórki nieznośnych bachorów, nie mówiąc już o
członkach Klubu Spokojnej Starości - wszystko to raczej
powinno było wzbudzać w człowieku dziką żądzę palenia i
mordowania lub, przeciwnie, działać nań jak najbardziej
otępiająco.
A tymczasem on i Merrill nie tylko że nie mieli siebie
dość, lecz jeszcze garnęli się ku sobie i patrzyli na siebie z
miłosnym pożądaniem.
Tak, patrzył na nią jak na zakazany, egzotyczny owoc.
Sięgnąłby po niego, lecz uniemożliwiały to oczy
świadków. Więc tylko wyobrażał sobie jego słodycz przy
kosztowaniu, zbyt zaślepiony, by ogarnąć wyobraźnią również
konsekwencje, jakie mogło to za sobą pociągnąć.
Był jak hermetycznie zamknięty szybkowar, w którym
para osiągnęła już takie ciśnienie, że za chwilę mogła rozerwać
ścianki naczynia.
Sobota, 18:19
Nareszcie linie Coastways przypomniały sobie o pasa-
żerach. Podano informację, iż z uwagi na zawieszenie
rozmów pomiędzy dyrekcją a pracownikami do niedzieli rano,
pasażerom zostaną wręczone odpowiednie zaświadczenia,
uprawniające ich do spędzenia nocy w pobliskim Holiday Inn.
Ten spóźniony cokolwiek dowód troski wywołał jednak bardzo
przychylną reakcję. Ludzie wiwatowali, uśmiechali się i zaczęli
tłumnie gromadzić się przy kasach.
Merrill wystarczyło jedno spojrzenie na Wina, by
przekonać się, że myślą o tym samym.
Wakacyjna miłość
166
- Czyż mogłam przypuszczać - powiedziała - że dojdę do
stanu, w którym obietnica hotelowego pokoju w Providence
ucieszy mnie bardziej od ewentualnej zapowiedzi lotu na
Jamajkę?
- Wiesz, przed chwilą zadałem sobie bardzo podobne
pytanie - wyznał mężczyzna.
Jego wzrok parzył. Musiała odwrócić oczy.
- Chciałam przez to jedynie powiedzieć, jak bardzo
tęsknię za prysznicem i mydłem.
- Jasne - zgodził się żartobliwym tonem. - I co jeszcze?
- I że czuję się trochę zmęczona.
I roznamiętniona, dodał w myślach. Zresztą, nie
ustępował jej w tym ani o jotę, czego najlepszym dowodem
było, że kiedy przebrzmiał głos spikerki, odczuł najbliższe
godziny jako kondensację zmysłowej rozkoszy. Był jak pan
młody, zaprzątnięty myślami o nocy poślubnej.
Rozdawanie zaświadczeń, zwracanie części bagażu oraz
rozmieszczanie pasażerów w autobusach, wszystko to trwało
ponad godzinę. Autobusy miały odjeżdżać co piętnaście minut,
lecz Merrill i Winowi udało się zabrać na pierwszy. Z braku
dostatecznej liczby miejsc siedzących, Merrill usiadła na
kolanach Wina i otoczyła mu szyję ramieniem. On zaś objął ją
w pasie, a uczynił to nader śmiałym, choć kontrolowanym
gestem. I tak jechali z minami niewiniątek, jak gdyby ona nie
ocierała się piersiami o jego tors, a on nie dotykał dłonią jej
brzucha.
W autobusie panował ścisk i upał. Jazda ciągnęła się bez
końca. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, wszyscy wydawali
się bardzo zmęczeni, lecz Win i Merrill jakby bardziej od
innych.
Ponieważ ostatni weszli do autobusu i zajmowali miejsce
przy samych drzwiach, pierwsi z niego wyszli i dotarli do
Wakacyjna miłość
167
recepcji w hotelowym holu. Jako pierwsi też wysłuchali
wygłoszonego w przepraszającym tonie oświadczenia, że do
umowy pomiędzy przewoźnikiem a hotelem wkradło się
przykre nieporozumienie. Merrill aż potrząsnęła głową, gdyż
nie wierzyła własnym uszom.
Tak czy inaczej jednak skazana była na wysłuchanie do
końca uroczystej tyrady dyrektora hotelu o zalewie gości w
związku z Dniem Niepodległości i krótkiej przypowieści o
jednym bochenku chleba do podziału. Sens jej był taki, że hotel
nie dysponuje dostateczną liczbą wolnych pokoi, by
zakwaterować wszystkich pasażerów.
Posypały się gniewne pytania. W odpowiedzi dyrektor z
ogromnym żalem powiadomił żebranych, że w podobnej
sytuacji są wszystkie hotele w sąsiedztwie. Dodał, iż za jedyny
godziwy sposób załatwienia sprawy uważa przydzielanie pokoi
w kolejności wystawienia zaświadczeń, o czym informuje
numer wydrukowany w prawym górnym rogu każdego
blankietu.
Merrill nawet nie rzuciła okiem na swoje zaświadczenie.
Przecież ona i Win przeczekali w hali dworcowej pierwszy
szturm do okienek kasowych i stanęli w kolejce jako jedni z
ostatnich.
Spojrzała na Deverella, on zaś zgodził się zwięźle z jej
rozpoznaniem sytuacji.
- Żadnych szans.
Ze smętnymi minami ruszyli do drzwi. Dziewczyna
czuła się dogłębnie rozczarowana. Nie będzie prysznica, snu,
elementarnej wygody. Ale najważniejsze, że nie będzie
odosobnienia, osłony, dachu nad głową dla ich miłości. Merrill
pomyślała o dietetyczce, którą zamknięto z pudłem czekoladek
i butelką likieru. Znajdowała się poniekąd w analogicznej
sytuacji. Miała na coś wielką ochotę, a z obiektywnych
Wakacyjna miłość
168
względów nie mogła zaspo-koić swych pragnień.
Wyszli właśnie w spiekotę i duchotę dnia, kiedy
zajechała przed hotel długa, czarna limuzyna. Wyskoczył z niej
szofer i okrążywszy wóz, otworzył tylne drzwi.
Po chwili z luksusowego wnętrza wyłonił się ubrany w
smoking mężczyzna, a za nim młoda kobieta w białych
koronkach.
Win i Merrill usunęli się na bok, przepuszczając parę
nowożeńców. Ona trzymała pod rękę ukochanego małżonka,
przytulała się do niego i spoglądała mu w oczy z uśmiechem
radości i szczęścia na twarzy. Jego rozpierała duma.
- Jak to miło spotkać szczęśliwych ludzi - zauważyła
Merrill.
- Miejmy nadzieję, że na swój miodowy miesiąc nie
planują podróży liniami Coastways.
- Masz rację, linie lotnicze Coastways postawiły nas w
paskudnej sytuacji.
- Lecz jeszcze gorszą rzeczą byłoby wracać autobusem
na lotnisko.
- Jeśli zrobimy to dostatecznie szybko, będziemy mogli
zająć miejsce przy otwartym oknie.
- Przykro mi, Mel, ale nie udało ci się tym pomysłem S
wzbudzić we mnie entuzjazmu.
- Entuzjazm zostawmy na boku. Nie mamy po prostu
innej możliwości.
Win chwycił ją za ramię. Odwróciła się i dostrzegła, że
w zamyśleniu patrzy na długą, czarną limuzynę.
- Zdaje się, że ja mam.
Sobota, 20:37
Wakacyjna miłość
169
Kiedy Win odmalował młodemu kierowcy ich przykre
położenie, ten rozjaśnił twarz w sympatycznym uśmiechu i
zgodził się podrzucić ich na lotnisko.
Merrill, nie czekając, aż mężczyźni zakończą rozmowę,
weszła do limuzyny i usiadła na tylnym siedzeniu, wybitym
granatowym pluszem. Miała wrażenie, że znalazła się w
salonie, tyle tu było wolnego miejsca i panował taki komfort.
Siedzenie niewiele różniło się od kanapy, a podłogę zaścielał
gruby dywan. Zrzuciła sandały i zanurzyła gołe stopy w miłej
puszystości. Od szofera dzieliła ją nieprzezroczysta i
dźwiękoszczelna pleksa.
Z kolei przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów
chroniły przydymione szyby. Klimatyzacja zapewniała dopływ
chłodnego i wonnego powietrza, orzeźwiającego niczym
kwietniowa bryza. Naprzeciw kanapy stał barek, telewizor,
telefon oraz stereofoniczny magnetofon. Merrill nacisnęła guzik
i z głośników popłynęła kojąca muzyka. Zamknęła oczy i z
głową odrzuconą do tyłu na pluszowe oparcie zaczęła chłonąć
wszystkimi zmysłami wy-smakowane walory luksusowego
wnętrza. Jej nerwy powoli uspokajały się. Port lotniczy w
Providence oddalił się na odległość tysięcy kilometrów.
Skoro tylko Win dosiadł się do niej, samochód ruszył.
Bardziej zobaczyli to przez boczne szyby, niż usłyszeli.
Nie było bowiem słychać ani pracy silnika, ani ulicznego
zgiełku. Ciszę zakłócały jedynie frazy skrzypiec i fortepianu.
Świat zewnętrzny wydawał się cząstką jakiejś innej
planety.
- Poszczęściło się nam - stwierdził Win. - Szofer ma
akurat okienko w swoim rozkładzie zajęć i może zawieźć nas
tam, gdzie chcemy.
Zabrzmiało to jak stwierdzenie, które jednak w istocie
Wakacyjna miłość
170
było pytaniem. Merrill dobrze wiedziała, o co właśnie zapytał ją
Win.
- I co mu powiedziałeś?
Zabrzmiało to jak pytanie, które jednak faktycznie było
odpowiedzią. Wiedziała, oboje wiedzieli, że gdyby chciała
jechać na lotnisko, powiedziałaby to wprost.
- Powiedziałem mu, że nie ma znaczenia, jak długo
będzie jeździł autostradami, przez jakie okolice i z jaką R
prędkością, gdyż i tak najważniejsza rzecz wydarzy się
tutaj, w środku.
Nachylił się nad nią, a ona zarzuciła mu ręce na szyję.
Złączyli się w żarliwym, długim, głębokim pocałunku.
Merrill poczuła, że wzbiera w niej namiętność, jakiej
nigdy nie zaznała. Przezwyciężając wstyd i zakłopotanie, lekko
uniosła się i pozwoliła zsunąć sobie majteczki. Puls galopował.
Drżącymi palcami rozpinała guziki jego koszuli. Kiedy dotykał
jej miękkiej i pełnej piersi, ona wodziła dłońmi po jego
owłosionych muskułach. Ciepło rozchodzące się z lędźwi
sprawiło, że osunęła się na siedzenie i bezwiednie rozchyliła
nogi. Nie śpieszył się. Pieścił ją, przesuwając rękę coraz niżej,
jeszcze niżej, aż...
Jęknęła i napięła brzuch. Przyjął to jako wyraz
gotowości i wsunął się na nią. Przywarła do niego dziko w
jakimś dziewiczym erotycznym uniesieniu. Poczuła coś
palącego pomiędzy udami. Kiedy w nią wszedł, znieruchomiała
na sekundę, a potem opasała jego biodra swoimi atłasowymi
nogami. Wpadł w rytm, miażdżąc jej piersi zaborczymi dłońmi.
Przenikał ją na wskroś we wściekłym zapamiętaniu, by w
pewnym momencie spowolnić ruchy i tym samym odsunąć
moment najwyższej rozkoszy. Było już jednak za późno.
Osiągnęli orgazm prawie równocześnie, jęcząc, wykrzykując
swoje imiona i wczepiając się w siebie, jakby pragnęli stworzyć
Wakacyjna miłość
171
z dwóch ciał jednorodną plazmę.
Długo dyszeli, a kiedy się wreszcie uspokoili,
dziewczyna przypomniała sobie o okularach.
- Czy tego szukasz? - zapytał, podając jej szkła.
- Tak, dziękuję.
I od nałożenia okularów zaczęła porządkowanie nie-
ładu, którego symbol, zadarta do pasa spódnica, o mało
co nie przyprawił jej teraz o atak serca.
Dostrzegł jej paniczny pośpiech w zasłanianiu ciała i
poczuł wzruszenie. Był jej coś winien. Pewne wyznanie.
Krępujące, ale naprawdę konieczne.
- Merrill?
- Tak?
Siedziała z głową na oparciu kanapy i wyciągniętymi
przed siebie nogami,
- Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. Powinienem był
zrobić to dawno, ale nie sądziłem...
W jej ciemnoniebieskich oczach pojawił się cień za-
kłopotania.
- Win, nie jestem na pewno doświadczoną w tych
sprawach kobietą, ale nie jestem też pierwszą naiwną.
Nie polegam na mężczyznach, jeśli chodzi o skuteczne
zabezpieczenie się przed niechcianymi konsekwencjami
takich... miłosnych przygód.
- A więc zawsze przygotowana na każdą ewentualność?
Skinęła głową.
- To dobrze. Jest jednak pewna rzecz, o której nie
wiesz...
Jej oczy lekko się rozszerzyły.
- Chyba nie chcesz powiedzieć...
Nie dokończyła pytania, ale mimiką twarzy zdołała
wyrazić cały strach, jaki się za nim krył.
Wakacyjna miłość
172
- Nie - rzucił krótko i na poły gniewnie, urażony, że w
ogóle mogła skojarzyć go sobie z jakąś chorobą.
- Chodzi o coś zupełnie innego. Po prostu myślę, iż po-
winnaś wiedzieć, że nie tylko ty, lecz ja również mam zwyczaj
coś tam sobie planować. Otóż odkąd opuściliśmy biuro
Ingrahama, tylko jedna jedyna myśl chodziła mi po głowie.
Chciałem cię uwieść, Mel.
Sobota, 21:22
- Wiem o tym.
W odruchu zdumienia aż odchylił się do tyłu.
- Wiesz?
- Oczywiście. Czy to właśnie od samego początku
chciałeś mi powiedzieć?
Potwierdził skinieniem głowy, po czym dodał:
- Nie wierzę, że się domyślałaś.
- A jednak prawda jest właśnie taka.
- I to przez cały czas? Od samego początku? -
Najwidoczniej przyjęcie tej prawdy sprawiało mu niejakie
trudności.
Merrill uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Jasne. Bo tylko pomyśl, Win. Ta chińska róża i
romantyczna kolacja, i wreszcie te słodkie komplementy,
których mi nie szczędziłeś. Trzeba przyznać, że nie byłeś zbyt
subtelny w swoich zabiegach.
W miarę jak mówiła, na twarzy Deverella odbijały się
najróżniejsze uczucia. Zdumienie, niewiara, zmiesza-nie,
znowu niewiara i na koniec akceptacja z domieszką
rozdrażnienia. Ze słów dziewczyny wynikało bowiem
niedwuznacznie, że jego legendarny urok niewiele się różnił od
Wakacyjna miłość
173
źle dopasowanej i prześwitującej maski. Z kolei pozostawało to
w krzyczącej sprzeczności z wyobrażeniem Wina o sobie.
Najwyraźniej miał siebie za uwodziciela pierwszej klasy,
pomyślała Merrill. A tymczasem okazało się, że role nie zostały
zagrane tak, jak je rozdano, i kobieta, która miała zostać
uwiedziona, sama uczestniczyła w uwodzeniu.
Jak duże jednak było to jej współuczestnictwo? Cóż z
tego, że przejrzała jego plany, skoro i tak nie mogłaby się
oprzeć jego urokowi. Dobrze wiedziała, co działo się z jej
ciałem, zanim jeszcze Win zaczął ją całować.
Była na urlopie. Urlop można porównać w prywatnym
życiu jednostki do czasu karnawału. Człowiek wówczas
uwalnia się z krępujących go więzów i przy-musów.
Doświadcza wolności. Tak i ona chciała doświadczyć wolności
wyboru. Ostatecznie, nie poderwała Wina na ulicy. Znali się od
lat, mimo że bardzo powierzchownie. Był atrakcyjnym
mężczyzną, ona zaś całkiem normalną kobietą. Mogło
wyniknąć stąd coś przyjemnego.
Czyżby nie zasługiwała nawet na chwilę prawdziwej ra-
dości?
Poddała się więc impulsowi i wszystko byłoby w
najlepszym porządku, gdyby rzecz kończyła się na zmysłach.
Lecz to jej dusza powodowała, że czuła ucisk w
piersiach i niepokój w całym ciele.
Spojrzała na Wina, który właśnie doprowadzał się do
porządku. Poszła jego śladem i po chwili jedno o drugim mogło
powiedzieć, że wygląda schludnie i przyzwoicie.
Win patrzył w okno, za którym zmierzchało się.
Krajobraz przesuwał się w ciszy. Światła migały niczym
roje meteorytów.
- Więc wiedziałaś przez cały czas, że próbuję cię uwieść,
czy tak? - zapytał, odwracając się.
Wakacyjna miłość
174
- Ile jeszcze razy zadasz mi to pytanie? Tak, wiedziałam.
- I wiedząc to, mimo wszystko oddałaś mi się?
Obdarzyła go uśmiechem, który w intencji miał być
zagadkowy.
- Czy masz coś przeciwko temu?
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego tak postąpiłaś.
- Pod wpływem impulsu.
Z irytacją machnął ręką.
- To niczego nie tłumaczy.
- Poprzedniej nocy jakoś akceptowałeś moje impulsy i
odruchy.
- Ale wtedy chodziło o tak błahe rzeczy, jak zdjęcie
pończoch czy co tam jeszcze.
- A teraz o co? - Wstrzymała oddech.
- Nie wiem. Być może... - Zamilkł i zamyślił się.
- Zanim znajdziesz właściwe słowo, chciałabym zapytać
cię, czy nie byłoby prościej, jeśli nie wręcz uczciwiej, gdybyś
otwarcie zaproponował mi łóżko? Ostatecznie, jesteśmy
dorośli.
Zaczerwienił się. Przypominał w tej chwili upartego
chłopca, który nie chce zrobić tego, czego od niego żądają, lecz
nie wie, jak zrobić to, na co ma ochotę.
- Nasza dorosłość nie ma tu nic do rzeczy. Interesuje
mnie tylko prawdziwa przyczyna twego przyzwolenia.
Chcę znać prawdę.
- Powiedziałam ci prawdę - skłamała.
- Nie. Znam cię, Mel, i dlatego mam prawo ci nie
wierzyć.
- Dobrze, ale najpierw powiedz, dlaczego ty
zainteresowałeś się swoją nudną, pedantyczną i szarą jak mysz
pracownicą?
- Ponieważ, wbrew temu, co właśnie usłyszałem od
Wakacyjna miłość
175
ciebie, jesteś bardzo ładna i pociągająca. I wcale nie jesteś
nudna.
- Ja również uważam, że jesteś bardzo przystojny i
pociągający.
- I ponieważ zawsze wydawałaś mi się taka...
nieosiągalna - dodał.
- Tak - powiedziała, wolno kiwając głową w zamyśleniu
- ty również byłeś jak futro z norek, o którym marzy uliczna
kwiaciarka.
Wziął ją w ramiona i przytulił do siebie.
- I ponieważ od początku wyczuwałem - szepnął jej do
ucha - że pod zewnętrzną skorupą wrzesz, kipisz i płoniesz.
Zaczął ją całować, ona zaś pozwoliła, by ogień
błyskawicznie rozprzestrzenił się na całe jej ciało. Jednak tym
razem nie trwało to długo, gdyż Win w pewnym momencie
gwałtownym ruchem odsunął ją od siebie.
- Ale to, że jesteś zapalną osóbką - powiedział - wcale
nie tłumaczy, dlaczego kochałaś się ze mną tutaj.
- Nie tłumaczy, powiadasz? Czyli że twój hibiskus,
wczorajsza kolacja i wynajęcie limuzyny też nie mają
wytłumaczenia?
- Mówisz o dwóch, różnych rzeczach, a raczej oso-bach.
Ja zawsze kierowałem się impulsami, ty zaś potrafisz
zastanawiać się pół godziny nad zdjęciem rajstop.
Zawsze szukasz racjonalnego powodu i zawsze go znaj-
dujesz. Zanim powiesz komuś „dzień dobry", dokonujesz w
myślach czegoś w rodzaju ruchu szachowego. Słowem, nie
kupuję twojej teorii impulsu.
- Jabłko, którego nikt nie kupił, pozostaje jabłkiem
- odparła filozoficznie.
- Więc upierasz się przy twierdzeniu, że oblazły cię
mrówki seksu, a ja byłem czymś w rodzaju maści na ustanie
Wakacyjna miłość
176
swędzenia.
- Dość oryginalna metafora, ale w zasadzie pasuje do
rzeczywistości.
- A jeśli te mrówki na powrót cię obejdą? - spytał z
łobuzerskim błyskiem w oku.
- Zastanowię się, kiedy to się stanie, jeżeli w ogóle się
stanie. Ostatecznie, jestem na urlopie. Uprawnia mnie to do
większej swobody w zachowaniu.
- Ach, tak, urlop. Wielka sprawa!
Roześmiała się.
- Postanowiłam zastosować się do twojej rady.
- Jakiej to, czy można wiedzieć? - zapytał, gładząc jej
szyję.
- Poradziłeś mi wczoraj, bym dała się ponieść fali.
Otóż od kilkunastu godzin właśnie to czynię. Przestałam
analizować wszystkie moje kroki.
- Doprawdy? Więc chciałbym prosić cię, abyś wciągnęła
mnie do ewidencji urlopowych wyskoków.
Uśmiechał się, ale jego oczy patrzyły poważnie, prawie
badawczo.
- Czy taką ewentualnością poczułbyś się dotknięty?
- A czy miałbym powody?
Przełknęła ślinę.
- Posłuchaj, Win. Jesteśmy przecież dorosłymi ludźmi.
Każde z nas zna siebie samego i może podejmować decyzje na
własny rachunek. Mój wyskok, jak ty to nazwałeś, jest również
twoim wyskokiem. A zatem mamy tu do czynienia z czymś w
rodzaju remisu, który niczego nie zmieni w naszych
wzajemnych stosunkach.
- Nie zmieni? - Zmarszczył brwi. - A co będzie, gdy
urlop się skończy?
- Mam nadzieję - odparła - że będziemy nadal zaliczać
Wakacyjna miłość
177
się do społeczności żywych.
Jej nadzieja, czuła to, daleka jednak była od pewności.
Nawet od pewności przeżycia następnych kilku minut.
- A zatem wrócimy do pracy i co dalej? Pamiętaj, że
wciąż jestem twoim szefem.
- Chyba nie chcesz przez to powiedzieć, że uległam ci,
bo, jak to się mówi, „dobre stosunki z szefem zapewniają
możliwość szybkiego awansu"?
Oboje roześmieli się, chociaż zarówno u niej, jak i u
niego nie był to śmiech całkiem swobodny i spontaniczny.
- Oczywiście, że nie, Merrill. Nie należysz do kobiet,
które „lecą na szefa". Niemniej zastanawia mnie, jak się ułożą
w przyszłości nasze stosunki.
- Wciąż będę przychodziła do pracy, a ty nadal będziesz
wydawał mi polecenia. Jestem pewna, że potrafi-my zachować
się jak zawodowcy.
- A jeśli impuls da znać o sobie w biurze?
- Wtedy weźmiemy się w karby - odparła stanowczym
tonem.
- A jeśli się nie uda?
Dlaczego ją tak męczył? Dlaczego zarzucał tymi
wszystkimi pytaniami? Patrzyła w przyszłość niczym w czarną
otchłań, a wszystko, co o niej mówiła, było tylko formą
samoobrony.
- Wtedy rozejrzysz się za kupcem i zanim firma stanie
się gniazdem rozpusty, sprzedasz ją za godziwą cenę.
Sobota, 21:56
Co chciała przez to powiedzieć? - pytał siebie Win,
opadając na oparcie siedzenia. Najpewniej więcej, niż
Wakacyjna miłość
178
wskazywałby na to czas przyszły, którego użyła. Spojrzał
na Merrill. Miała pobladłą twarz i wydawała się czekać
w napięciu na jego odpowiedź.
- A więc już wiesz o tym - rzekł po chwili milczenia.
- Jesteś bardziej spostrzegawcza, niż gotów byłem ci to
przyznać.
- To nie jest kwestia spostrzegawczości - odparła.
- Mam przyjaciółkę, która trudni się pośrednictwem
handlowym. Słyszała, że wypuściłeś już próbne balony.
- Sprawy zaszły dalej. Napłynęło kilka interesujących
ofert, z których właściwie już mogę wybierać.
Dziewczyna poczuła w piersi jakąś zimną pustkę.
- A więc to nie jest tylko pogłoska?
- Daj spokój, Merrill, chyba nigdy tak nie sądziłaś?
- Nie - zgodziła się. - Niemniej przyznaję, że
próbowałam wmówić sobie, iż jest to czysta spekulacja. Że
nawet ty nie jesteś na tyle szalony, by nosić się z zamiarem
sprzedania dochodowej, kwitnącej firmy bez ważnego powodu.
- Mam ważny powód.
-Jaki?
Zawahał się, chwilę medytował nad czymś, a na koniec
wzruszył ramionami.
- Nie chcę już jej prowadzić.
Oczekiwała każdej innej odpowiedzi, ale nie tak
dziecinnie absurdalnej.
- Ot tak, po prostu, nie chcesz? Znudziło ci się? A co z
Tedem?
- Ted myśli, według mnie, podobnie. Inaczej byłby tutaj,
a nie na Alasce.
- Jego pobyt tam może być tymczasowy.
- Nie sądzę i, szczerze mówiąc, po tych trzech
miesiącach siedzenia w jego fotelu nie dziwię się, że nie wraca.
Wakacyjna miłość
179
- Dlaczego? Ponieważ prowadzenie firmy nakłada na
ciebie pewne obowiązki i zmusza do noszenia garnituru?
- I do użerania się z różnymi paskudnymi adwokatami,
nie mówiąc już o konieczności planowania swojego życia
niemal co do sekundy. R
- Minęły dopiero trzy miesiące, odkąd jesteś prezesem.
Daj sobie szansę na opracowanie własnego systemu.
Wierzę, że ci się to uda.
- Namawiasz mnie do czegoś, czego, być może,
najbardziej się lękam. Nie chcę żadnego systemu. Chcę, bu-
dząc się, witać każdy dzień jako pewną możliwość i
propozycję, nie zaś drobiazgowo opisany w podręcznym ka-
lendarzu odcinek czasu. Nienawidzę myśli, że spędzę resztę
życia za biurkiem, przerzucając papiery.
- A czy ja przerzucam papiery? - wybuchnęła, dając się
ponieść złości. - Zawieram umowy na miliony dolarów. To
wymaga biegłości, doświadczenia i najzwyklejszej harówki, ale
później człowiek odczuwa ogromną satysfakcję.
- Mów za siebie, Merrill - powiedział tonem, z jakim
licytator, waląc młotkiem w stół, wypowiada „sprzedane".
Tak, los firmy wydawał się przesądzony. Policzki
dziewczyny pałały.
- Pięknie, więc wybierz którąś z tych interesujących
ofert, które dostałeś. I co potem?
- Potem wypuszczę się na żagle.
Jej śmiech aż kipiał od sarkazmu.
- Rzeczywiście, cudowny sposób na życie. A co zrobisz
ze swoimi pracownikami?
- Pomyślałem o nich. Sprzedam firmę jedynie pod
warunkiem, że nowy właściciel zatrzyma większość personelu.
- Być może przedłuży umowy maszynistkom i
sprzątaczkom, lecz założę się, iż przyjdzie z własnym gronem
Wakacyjna miłość
180
fachowców.
- I dlatego właśnie uwzględniam w rachunku sute
gratyfikacje oraz pomoc w znalezieniu nowych miejsc pracy.
Zrobię wszystko, aby nikomu nie stała się krzywda.
- Chylę czoło przed twoją szlachetnością.
Win nie czuł się ani szlachetny, ani wspaniałomyślny.
W palącym ogniu wzgardliwego spojrzenia Merrill
gnębiło go poczucie winy. Równocześnie szukał jakiegoś sło-
wa, które wymazałoby z jej oczu to pełne goryczy po-tępienie, i
nie potrafił go znaleźć. Poza tym nie lubił za-głębiąć się w
siebie i nie chciał przywoływać bolesnych wspomnień.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
Win spojrzał podejrzliwie, gdyż łagodny ton głosu
pozostawał w krzyczącej sprzeczności z wyrazem jej twarzy.
- Mianowicie?
- Jeżeli wszystko ma się skończyć dla wszystkich tak
wspaniale, to dlaczego otaczasz zamiar sprzedaży firmy tak
ścisłą tajemnicą?
- Czy naprawdę tak ścisłą? Ty ją odkryłaś.
- Przypadkowo. Mógłbyś uprzedzić personel, aby każdy
miał czas na korektę swych planów.
- Plany, planować, oto twoje ulubione słowa. Czy tym
razem nie użyłaś ich z myślą również o sobie?
- Owszem, użyłam! - wykrzyknęła. - Żyję z mojej pracy i
boję się, że ją stracę. I że będę musiała zaczynać wszystko od
początku w nowym miejscu z nowymi ludźmi.
- Rozumiem twoje obawy, Merrill. Ale nie jesteś już
małą dziewczynką. Masz dużą wiedzę i doświadczenie w
ubezpieczeniach. Mógłbym wymienić pół tuzina instytucji,
które gotowe będą licytować się, by tylko wciągnąć cię na listę
swoich pracowników.
- Czy one są z Sarasoty?
Wakacyjna miłość
181
- Nie, ale...
- A więc jednak mam pakować manatki i wlec się w inne
miejsce. Chyba nie sądzisz, że ta perspektywa wprawia mnie w
stan upojenia?
- A ty chyba nie sądzisz, że zmienię swoje życiowe
plany, bo komuś nie uśmiecha się wyjazd do innego miasta?
- Nie, nie sądzę.
Powiedziawszy to, odwróciła się do niego plecami.
Widział teraz jej włosy, a z włosów, choćby i najpięk-
niejszych, nie da się, niestety, wyczytać tyle, co z ożywionej
twarzy.
- Zatem uważasz, że źle robię, nosząc się z zamiarem
sprzedania firmy?
- Czy moje zdanie ma tu jakieś znaczenie?
Win nie chciał mijać się z prawdą.
- Ma i zarazem nie ma. Ma, gdyż cenię sobie twoje
poglądy na różne sprawy. Nie ma, gdyż decyzję podjąłem w
uzasadnionej obawie przed tym, że siedząc za biurkiem oszaleję
i jeszcze ciebie wpędzę w jakieś wariactwo. Dlatego możesz mi
podziękować.
Nie wiedziała, czy mężczyzna kpi, czy o drogę pyta.
Pragnąc ułatwić sobie rozwiązanie tej zagadki, znów od-
wróciła się przodem do niego. Dostrzegła niewiele, za
wyjątkiem potwierdzenia, że właściwie już jest wpędzona w
wariactwo. Szalała na jego punkcie. Kumulował w sobie
wszystkie jej pragnienia, równocześnie reprezentując sobą to
wszystko, czego w życiu unikała.
- Oczekujesz z mojej strony podziękowań? Za co, jeśli
wolno spytać?
- Za to, że wystąpiłem z pomysłem sprzedaży firmy.
Gdybyśmy bowiem nadal w niej pracowali i dzień w
dzień ocierali się o siebie na korytarzu, nie mielibyśmy żadnych
Wakacyjna miłość
182
szans.
- Win, przetrzyj oczy i zobacz rzeczy takimi, jakimi są.
To, co wydarzyło się przed kilkunastoma minutami, było...
- Fantastyczne.
- ...Wybrykiem, wyskokiem, kaprysem. Jednorazowym
zawrotem głowy. Ty i ja jesteśmy jak ogień i woda, dzień i noc,
pocisk i pancerz. Jakkolwiek byśmy na to nie spojrzeli, w
żadnym wypadku nie mamy szans.
Niedziela, 11:14
Jeździli przez całą noc, przemierzając stany New
Hampshire, Massachusetts i Rhode Island. Merrill w końcu
zdrzemnęła się, pozostawiając Wina z niepokojem i
niepewnością w sercu. Bił się z myślami i nie mógł znaleźć
zadowalającego rozwiązania. Wiedział tylko, że musi wpłynąć
na Merrill, by przestała myśleć o ich zbliżeniu jako o
urlopowym „wyskoku". Słowo to z jakichś względów raziło go
i napełniało niesmakiem.
O świcie zjedli w przydrożnym zajeździe smaczne
śniadanie, lecz kiedy wrócili do samochodu, stwierdzili, że nuta
rezerwy w ich rozmowie jakby się jeszcze nasiliła. Unikali
intymnych, a nawet osobistych tematów, przechodząc na
sprawy ściśle zawodowe, zaś w związku ze strajkiem
zahaczając nawet o kwestie natury politycznej.
Jak bardzo oddalili się od siebie, najlepiej świadczył
fakt, że kiedy z powrotem znaleźli się na lotnisku i Merrill po
jakimś czasie została wezwana przez głośniki do okienka
kasowego, nie poprosiła Wina, aby jej towarzyszył.
Dowiedziała się, że negocjacje mają się ku końcowi i
porozumienie obu stron jest już kwestią kilku, najwyżej
Wakacyjna miłość
183
kilkunastu godzin. Tymczasem mogła odświeżyć się i odpocząć
w hotelu, gdzie właśnie zwolnił się dla niej jeden pokój. W
takiej też formie, minutę później, przekazała tę informację
Winowi.
Poczuł się jak człowiek ugodzony w samo serce. Nie
powiedziała „zwolnił się dla nas", powiedziała „zwolnił się dla
mnie".
- Wspaniale.
Cisza.
Wytarła chusteczką spocone dłonie i sięgnęła po
walizkę.
- Jestem pewna, że za kilka minut wezwą również ciebie.
Nadal obowiązuje kolejność wystawiania zaświadczeń, a byłeś
przecież tuż za mną.
- Masz rację.
- Długo to nie potrwa.
- Też tak myślę.
- Być może spotkamy się nawet w jednym hotelu, choć
dowiedziałam się, że dysponują trzema.
Zmusił się do uśmiechu.
- Całkiem prawdopodobne. Zdarzają się na tym świecie
najdziwniejsze zbiegi okoliczności.
- W takim razie do zobaczenia. I dziękuję za wszystko.
Wiesz, śniadanie, limuzyna, twoja opieka... - Zaczerwieniła się.
- Chciałam powiedzieć...
- Wiem, co chciałaś powiedzieć - przerwał, by wy-
ratować ją z niezręcznej sytuacji.
- A więc, jeśli nie wpadniemy na siebie w hotelu, to
zobaczymy się dopiero w biurze za tydzień - powiedziała,
robiąc krok do tyłu.
Za tydzień. Równie dobrze mogła powiedzieć za miesiąc
lub za rok. Już nawet te kilka minut bez niej, gdy rozmawiała z
Wakacyjna miłość
184
urzędnikiem w okienku, wtrąciło go w pustkę bolesnej
samotności. Nie chciał, by odchodziła, a jeszcze bardziej nie
chciał, aby odeszła w zgodzie ze swoim własnym pragnieniem.
- Tak, za tydzień. Mam nadzieję, że dotrzesz wreszcie na
tę wymarzoną Jamajkę. Jeżeli nie, to pomyślimy, jak
zorganizować ci urlop w innym terminie.
- Dzięki. Gdyby sprawy przeciągnęły się do jutra,
zadzwonię tam i odwołam rezerwację.
- Tak chyba będzie najrozsądniej.
- A więc... bywaj.
Wzruszyła ramionami w jakiś przepraszający sposób i z
uśmiechem na ustach, być może nawet z uśmiechem ulgi, że ta
krępująca scena dobiegła wreszcie końca, skierowała się ku
wyjściu.
Odprowadził ją wzrokiem, a kiedy zniknęła za drzwiami,
mechanicznie sięgnął po gazetę, którą ktoś zostawił ma
sąsiednim krześle. Zaraz jednak pogniótł ją w dłoniach i
poderwał się na nogi. W pierwszym odruchu chciał biec do
okna, by jeszcze raz spojrzeć na Merrill, gdy będzie wsiadała
do taksówki, lecz pohamował się i zaczął krążyć po dworcowej
hali. Przyglądał się plakatom, wystawom sklepowym, ludziom,
a wreszcie monitorom innych linii lotniczych. Zaszedł do
toalety, ochlapał się zimną wodą i spojrzał wrogo na swoją
twarz w lustrze. Była 11:26. Minęło pięć minut, odkąd rozstał
się z Merrill.
Kilka minut później, wertując ilustrowany magazyn w
dworcowej księgarence, uświadomił sobie w nagłym rozbłysku,
że przecież nie zapytał Merrill o nazwę hotelu, do którego
została skierowana. Znając adres, nie tracił z nią duchowego
kontaktu, a poza tym mógł czekać do chwili, aż któraś z rzędu
propozycja przewoźnika wskaże mu ścieżkę, którą on, Win,
ochoczo podąży. Być może jednak nie było jeszcze za późno i
Wakacyjna miłość
185
miał szanse złapania Merrill na postoju taksówek? Rzucił
magazyn i puścił się biegiem ku drzwiom. W wejściu zderzył
się z kimś, kto zachwiał się i o mało co nie upadł. Dopiero
podtrzymując za ramię tę osobę, zorientował się, że trzyma
Merrill.
- Mel, kochanie, co się stało?
- Nic takiego - odparła z bladym uśmiechem, ciężko
dysząc. - Wróciłam, bo pomyślałam sobie, że dzisiaj żaden
więcej pokój może się nie znaleźć lub mogą nie być tak bardzo
skrupulatni w przestrzeganiu kolejności na liście. Jeśli więc
chciałbyś...
Zawahała się, ale nie umknęła spojrzeniem w bok.
Przeciwnie, wydawało się, że pragnie skąpać Wina w
błękicie swych oczu.
- Tak?
- Jeśli więc chciałbyś uciec z tej okropnej hali i schronić
się na razie u mnie, to nie mam nic przeciw temu. Zostaw tu
tylko wiadomość, gdzie ewentualnie ma-ją cię szukać, gdy już
będą dysponować pokojem dla ciebie. Wówczas po prostu
przeprowadzisz się - dokończyła na ostatnim oddechu, cała
pokraśniała jak piwonia.
Był to jeden z tych miłosnych powabów, któremu
wdzięku dodawała prawie dziewczęca nieśmiałość. Gdyby
Merrill była kobietą, która idzie na pasku seksualnych;
impulsów, a za taką właśnie starała się uchodzić, nie
czerwieniłaby się na najlżejszą aluzję do ich cielesnego
zbliżenia. Wynikało stąd, że jej uczucia były głębsze, niż
gotowa była przyznać.
- A czy chcesz mnie widzieć u siebie? - zapytał Win,
któremu nagle zaczęło zależeć na dopowiedzeniu wszystkiego
do końca.
Wzruszyła ramionami. Gestem tym potrafiła zresztą
Wakacyjna miłość
186
wyrażać więcej, niż inni za pomocą słów.
- O ile ty tego chcesz, to i ja chcę. A poza tym, bardzo
nie lubię rozstawać się z przyjaciółmi,
- W takim razie jadę z tobą.
- Taksówka już czeka.
Hotel, przed który zajechali, okazał się jednym z tych
budynków, w których człowiek spędza noc, gdy już nie ma
absolutnie żadnej innej możliwości. Uformowany nie-
wybrednie w coś zbliżonego do pudełka zapałek, miał pokoje
utrzymane w barwach wściekłego oranżu i jadowitej zieleni. Ich
wątpliwą ozdobę stanowiła umywalka z lustrem. Było tu jednak
czysto i chłodno, zaś czystość i chłód stały się ostatnio tymi
wartościami, dla których Win i Merrill gotowi byli wiele
poświęcić.
Deverell stał oparty o drzwi i przyglądał się dziewczynie,
która właśnie wyjmowała z walizki toaletowe drobiazgi i
rozstawiała je na umywalce. Miał trzydzieści sześć lat i
niejednokrotnie w swym życiu znajdował się w sytuacji, kiedy
on czekał, a jakaś kobieta przygotowywała się do spędzenia z
nim nocy. A jednak ta scena, której oto był świadkiem,
dostarczała mu całkiem nowych wzruszeń, jak gdyby oboje
mieli za chwilę zanurzyć się w świeżości inicjacji.
W pewnym momencie Merrill poczuła na sobie jego
spojrzenie i odwróciła się.
- Dlaczego nie siadasz?
- Nasiedziałem się od piątku. A poza tym, chcę wiedzieć,
czy oferując mi pokój, jesteś gotowa na dalsze ustępstwa.
Musnęła wzrokiem pomarańczowe zasłony i intensywnie
zieloną wykładzinę. Na jej wargach błąkał się sprytny uśmiech
dziecka, które wpadło na wyśmienity pomysł.
- Wiesz, myślę, że nie sposób tu mieszkać inaczej, jak
leżąc w łóżku przy zgaszonych światłach.
Wakacyjna miłość
187
Niedziela, 15:02
Był dzień, więc ograniczyli się tylko do zasunięcia za-
słon. Lecz poza tym w półmroku, jaki zapanował w pokoju,
zrezygnowali z wszelkich innych ograniczeń. Merrill raz czuła
się występna i rozwiązła, raz znów czysta i dziewicza w swoich
miłosnych porywach. Sprzeczność ta brała się stąd, iż
zabronione jej było wyrazić słowem to, co wyrażała ciałem.
Przecież miał być to tylko urlopowy „wyskok".
Potem, zmęczeni, zapadli w coś w rodzaju snu na jawie.
Pierwsza ocknęła się Merrill.
- Czy zrobiłbyś dla mnie jedno drobne dziwactwo?
Przeciągnął się i przesunął palcem po jej gorących i
nabrzmiałych wargach.
- Z tobą choćby i najbardziej perwersyjne.
- Nie. Zrobisz je sam. - Spoglądała gdzieś w półmrok
pokoju.
- Niech więc dowiem się, jakie. - Uśmiechnął się.
- Nie jestem wstydliwy.
- To dobrze. Otóż chcę, żebyś wstał, podszedł do
umywalki i...
- Do umywalki? - zapytał, na poły zdumiony, na poły
zaintrygowany.
- Tak. Podszedł do umywalki i umył się.
Zmarszczył brwi.
- Czy również mam wyczyścić zęby i przepłukać gardło?
- Źle mnie zrozumiałeś, Win. Nie ma to nic wspólnego z
troską o twoją higienę. Chodzi raczej o pewien kaprys z mej
strony. Możesz nazwać go kaprysem pa-mięci. Zresztą,
zapomnij o tej głupiej prośbie.
- O, nie! Kto powiedział „a", musi powiedzieć „b".
Wakacyjna miłość
188
Chcę wiedzieć wszystko o dziwactwie, do którego
próbowałaś mnie namówić. Dobrze, umyję się i co dalej?
- Nie ma żadnego „dalej". Po prostu kiedyś, gdy
wyjechał Ted i ty przejąłeś obowiązki prezesa, przyszłam
któregoś dnia wcześniej do pracy i zastałam cię pochylonego
nad umywalką. Byłeś nagi do pasa, a twoje ręce, ramiona, kark,
barki i piersi okrywała piana. Lecz pewnie tego nie pamiętasz.
- A właśnie że pamiętam. Zmierzyłaś mnie zgorszonym
spojrzeniem i uciekłaś, jakbyś zobaczyła diabła.
- Tak to mogło wyglądać z twojej perspektywy, lecz w
rzeczywistości byłam pod wrażeniem. Co za tors, myślałam,
zamykając drzwi, i co za tajemniczy tatuaż!
Dotknęła palcem wizerunku konia morskiego.
- Pierwsza łódź, jaką wybudowałem, tak właśnie się
nazywała - „Koń Morski". W dzień wodowania urządziliśmy
sobie nielichą pijatykę. Pijanego faceta stać na wiele rzeczy.
- Również na od dawna pieszczoną w myślach wizytę w
salonie tatuażu?
- Nigdy nie zwlekam z zaspokajaniem swych pragnień.
A jeśli chodzi o tatuaż, to zobaczyłem go na swoim ramieniu
dopiero na drugi dzień, gdy otrząsnąłem się z pijackiego
zamroczenia.
- Po prostu ktoś zrobił ci miłą niespodziankę.
- Czy miłą, nie wiem, ale na pewno bolesną. Bolało jak
diabli, nie szukałem jednak winnego. - Zachmurzył się. - Czy
ten tatuaż ci przeszkadza, Mel?
- Skądże znowu bardzo mi się podobasz z tym ko-niem
na ramieniu. Nie znałam jeszcze wytatuowanego mężczyzny. -
Głęboko westchnęła. - Ani w ogóle takiego, którego mogłabym
z tobą porównywać.
Win nagle spoważniał. Ujął ją za brodę i złożył na jej
wargach długi i czuły pocałunek.
Wakacyjna miłość
189
- Nie mogę wręcz uwierzyć, że już od kilku miesięcy
pod maską szefa dostrzegasz we mnie mężczyznę.
- A ja nie mogę uwierzyć, że przyznałam się do tego.
- Szczerość za szczerość. Richard Ingraham nigdy nie
wspominał, że moja obecność przy negocjacjach będzie
nieodzowna.
- Ale powiedziałeś mi...
- Uciekłem się do stosunkowo niewinnego kłamstewka,
ponieważ prawda była zbyt trudna i ryzykowna.
- A co jest prawdą?
- Że chciałem przyjechać tu z tobą.
- Dlaczego?
- Ponieważ, być może, liczyłem na to, że zdarzy się
podobny przypadek i to ja z kolei zobaczę cię nad umywalką z
obnażonymi i namydlonymi piersiami. Ale zapewniam cię,
Mel, że nie obrzuciłbym cię wówczas zgorszonym spojrzeniem,
a jeśli zamknąłbym drzwi, to tylko od wewnątrz.
- Więc jak będzie z tą umywalką?
- Dobrze, zagram w tej scenie, ale pod jednym
warunkiem.
- Tylko niezbyt trudnym do spełnienia.
- Zaspokoisz moje pewne życzenie - rzekł, wyskakując z
łóżka.
- Już nie pytam, jakie, gdyż domyślam się z twojego
uśmiechu. Ale żeby wszystko było jak wtedy, musisz włożyć
spodnie.
Win, wciąż z tym samym uśmiechem na wargach, spełnił
bez słowa jej życzenie, Merrill zaś, zrobiwszy sobie oparcie z
dwóch poduszek, przybrała pozycję widza w teatrze.
Zaczęło się przedstawienie, na pozór mało ciekawe i
porywające, którego jednak tajemny sens oddziaływał na nią
niczym najsubtelniejszy z afrodyzjaków. Szum wody, mokry
Wakacyjna miłość
190
tors Wina, jego powolne ruchy, którymi wyczarowywał pianę,
tęczowe refleksy mydlanych baniek, gra mięśni pod lśniącą
skórą, wilgotność pach i zarostu na muskularnej piersi -
wszystko to powodowało, że zanurzała się w zmysłowej
ekstazie. Żar oblewał jej uda. Dłoń, która tam powędrowała,
wydawała się lodowato zimna.
Deverell, mając przed sobą lustro, nie mógł nie
zauważyć jej ekstatycznego upojenia. Kiedy podszedł do łóżka i
pochylił się nad nią, w jednym ręku trzymał mydło, w drugim
kubek z wodą. I teraz zaczęło się coś, czego nigdy nie pragnęła
świadomie, ale co z pewnością istniało w jej podświadomości.
Skropił ją wodą, po czym, jął namydlać jej piersi, by następnie
przesuwać się coraz niżej i niżej. Rozrzuciła ugięte w kolanach
nogi, a zrobiła to hojnie, z krańcowym bezwstydem. Mydło
pachniało lawendą, jaśminem, bzem, maciejką - zawierało
wszystkie zapachy ogrodu. Kiedy więc ślizgali się potem po
sobie, wydawało się im, że buszują w pienistości kwitnienia.
Dopiero po półgodzinie, gdy przeminęło oszołomienie
związane z tym niekonwencjonalnym miłosnym ekscesem,
Merrill uświadomiła sobie, że między nią w tej chwili a nią
sprzed kilku dni nie ma właściwie żadnego podobieństwa. To
był naprawdę „wyskok", a raczej skok z pruderii do
rozwiązłości, z umiarkowania do swobody seksualnej.
- Win, można powiedzieć, że masz nową kochankę -
odezwała się w pewnym momencie.
- Nie mów tak, bo można by pomyśleć, że następu-jesz
po dawnych i poprzedzasz przyszłe. A to już byłaby dość
cyniczna myśl.
- Czyż jednak nie zawierałaby sporej dozy
prawdopodobieństwa?
Twarz mu się zachmurzyła.
- Nie jestem twoim ojcem, Mel, nie przeskakuję z
Wakacyjna miłość
191
kwiatka na kwiatek. Czyż nie wytrzymałem w jednej pracy
przez osiem lat? Potraktuj to jako dowód, że potrafię
dotrzymywać wierności.
- Użyłeś fatalnego argumentu, Win, powołując się na
swoją wierność firmie, którą właśnie chcesz sprzedać.
W jego chmurnym spojrzeniu pojawiły się błyski gnie-
wu.
- Masz o mnie całkiem fałszywe pojęcie.
- I tak już chyba pozostanie. Ale proszę cię, nie kłóćmy
się. - Pocałowała go w gniewne usta, - Nie psujmy sobie tych
chwil, które, być może, już nigdy więcej się nie powtórzą.
- Dobrze, nie psujmy sobie chwil, którym nie dam
prędko się skończyć.
Późnym wieczorem dopadł ich głód, a że hotelową
kuchnię zamykano o dziewiętnastej, wybrali się do miasta.
Paliły się latarnie, mieniły się różnokolorowe neony, świeciły
wystawy sklepowe, błyszczały światła samochodów. Szli
chodnikiem, mocno objęci, zasłuchani i wpatrzeni w siebie.
Nagle zagrodził im drogę imponujący pawilon handlowy, który
zapraszał do środka wielkimi, jarzącymi się witrynami.
Wewnątrz, tuż przy drzwiach, w wydzielonym kącie znaleźli
przytulny bar, gdzie sprzedawano frytki, kiełbaski, hot-dogi,
hamburgery i prażoną kukurydzę. Zamówili po hamburgerze i
podwójnej porcji frytek. To proste danie, które jedli palcami, z
jakąś wzgardą dla plastikowych sztućców, smakowało bardziej
niż najwymyślniejsze frykasy na chińskiej porcelanie. Jedząc,
Śmiali się, żartowali i słuchali starych przebojów ze starej
grającej szafy.
Kiedy wrócili do siebie i zaczęli rozpakowywać ku-
pione napitki i wiktuały, zadzwonił telefon. Win podniósł
słuchawkę, by zaraz przeprosić rozmówcę i zwrócić się do
Merrill:
Wakacyjna miłość
192
- Mają dla mnie pokój w innym hotelu. Daj mi coś do
pisania. Chcę zanotować adres.
Chwilę patrzyła na niego, a potem potrząsnęła głową.
- Podziękuj im i powiedz, że jesteś już zakwaterowany.
Poniedziałek, 8:08
Win otworzył oczy i w tej samej chwili uświadomił
sobie, że ten dzień, Święto Niepodległości, spędzi inaczej niż
zazwyczaj. Nie będzie ani żeglowania, ani ogniska i pieczenia
mięsa na rożnie, ani zawodów strzeleckich, ani wreszcie
odpalania fajerwerków. Dziś będzie tylko Merrill, która
wystarczała za wszystko.
Zatem wybierając Merrill, nie czuł dolegliwości
wyrzeczenia i w tym sensie stawiało to go w całkiem
wyjątkowej sytuacji. Przygoda z nią miała być krótkim in-
cydentem w życiu uwodziciela, a tymczasem stało się coś, co
zabraniało mu myśleć o bliższym lub dalszym jej zakończeniu.
Raczej skłonny byłby rzeczom pozwolić swobodnie toczyć się
dalej, wpływanie bowiem wolą na bieg wypadków mogło mieć
różne skutki.
Wstał, zamówił śniadanie przez telefon, po czym poszedł
do łazienki ogolić się i wykąpać. Nakładał właśnie nowe
dżinsy, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
To obudziło Merrill. Ziewnęła i przeciągnęła się.
Otworzywszy oczy, zobaczyła Wina, który akurat
wręczał hotelowemu chłopcu napiwek. Wyglądał jak ktoś, kto
zagospodarował już kawał dnia. Kto nawet zdążył już pomyśleć
o śniadaniu.
Poczuła się straszliwie spóźniona.
- Dzień dobry - powiedział Deverell, podchodząc i
Wakacyjna miłość
193
stawiając tacę na nocnej szafce.
- Dzień dobry - odparła, spuszczając nogi z łóżka.
Chwycił ją za ramię.
- A dokąd to mi ucieka moja złotowłosa?
- Do łazienki, rzecz jasna. Jak przystało na grzeczną
dziewczynkę.
- Okay, ale zaraz wracaj. Śniadanie zjemy w łóżku.
Obrzuciła spojrzeniem pokój. Architekci tego wnętrza,
zajęci komponowaniem barw, zapomnieli na śmierć o
wstawieniu stolika.
- Zdaje się, że nie mamy większego wyboru.
- Doprawdy, wspaniały hotel.
Merrill nie zabawiła długo w łazience. Gdy czysta i
pachnąca wróciła do Wina, zasiedli do mocnej kawy i
maślanych rogalików.
- Czy wiesz, że obchodzimy dzisiaj Święto
Niepodległości? - zapytał, smarując rogalik masłem.
Dla Merrill mogłoby to równie dobrze być Boże Na-
rodzenie.
- I co, zaśpiewamy hymn państwowy?
- To swoją drogą. A poza tym, moglibyśmy wybrać się
do kina.
Ciemna sala kinowa zapewniała odosobnienie i
intymność, a tego Win potrzebował dziś najbardziej.
- Dlaczego nie - powiedziała, sięgając po leżącą na tacy
gazetę. - Zobaczymy, co grają.
Rozłożyła dziennik i znieruchomiała. Ogromny tytuł na
pierwszej stronie informował, że doszło do ugody i linie
Coastways wznawiają obsługę pasażerów.
- Spójrz - pokazała artykuł Winowi. - Strajk się
skończył. Piszą, że nasz przewoźnik jest gotów do
natychmiastowego realizowania przełożonych zobowiązań.
Wakacyjna miłość
194
- Bzdura - żachnął się mężczyzna. - Stawiam dziesięć
przeciwko jednemu, że w pełnej gotowości będą nie wcześniej
niż w środę.
- Wszystko jedno - stwierdziła, odkładając gazetę.
- Musimy jechać na lotnisko i raz jeszcze potwierdzić
rezerwację.
Dziwne, ale zamiast ucieszyć się po przeczytaniu
informacji przyjęła ją niemal jak wiadomość o śmierci bliskiej
osoby. Tak, koniec strajku oznaczał również kres tej miłosnej
przygody, przygody poza czasem.
- Dlaczego? - Pytaniu towarzyszyło niecierpliwe
machnięcie ręką.
- Ponieważ nie widzę innego sposobu, by nie przegapić
samolotu.
- Mel, świat się nie zawali, jeśli nasze samoloty od-lecą
bez nas. Możemy zostać tutaj lub przeprowadzić się do innego
hotelu. Możemy pójść do kina lub kochać się na tym łóżku.
Możemy wreszcie wybrać się wieczorem do miasta, popatrzeć
na sztuczne ognie. Możemy istnieć przez ten dzień wyłącznie
dla siebie, bez troski o to, czy jesteśmy tu, czy tam, w
Providence czy na Jamajce, czy gdziekolwiek indziej.
- Nie - odparła stanowczym tonem. - Nie możemy.
To znaczy ja nie mogę. Win, te dwa dni były cudowne,
ale dużo w nich było ze snu i marzenia. Teraz czar pryska i
wszystko powinno wrócić do normy.
Cóż jednak miało być normą? Wiedziała jedynie, co nią
nie mogło być. Mianowicie nie mogło nią być dręczące
rozdarcie między nadzieją a zwątpieniem, że Deverell
kiedykolwiek zdobędzie się na trwalszy związek.
Wstała i zaczęła się ubierać. Win również wstał, a
zbliżywszy się do okna, zapatrzył się na chodnik, jakby tam
szukając rozwiązania nurtującego go problemu. Czuł się
Wakacyjna miłość
195
tchórzem. Chciał ją zatrzymać, a równocześnie dysponował
jedynie nagą siłą. Żaden sensowny argument nie przychodził
mu do głowy. W pewnym momencie usłyszał metaliczny trzask
zamków walizki i odwrócił się.
Stała na środku pokoju. Ubrana była w błękitno-różową
jedwabną sukienkę. Przypominała po trosze pogodne niebo o
zachodzie słońca. Była gotowa do wyjścia.
- Nie, Merrill, nic się nie zmieniło, żaden czar nie
prysnął - rzekł, stając pomiędzy nią a drzwiami. - Zresztą nie
pozwolę, aby rzeczy zaczęte przedwczoraj dziś dobiegły kresu.
I na pewno nie zgodzę się, byś zostawiła mnie tutaj samego.
- Proszę, puść mnie, muszę już iść. Nie chcesz zostać
sam, to zabierz się ze mną na lotnisko. Bo ja jestem zde-
cydowana nie przegapić tego samolotu. Inaczej moje plany już
zupełnie się zawalą.
- Plany, w których nie uwzględniłaś mnie.
- Wiedziałeś o tym od samego początku.
- Masz rację. Wiedziałem. Wiem również, jak bardzo
lubisz planować sobie przyszłość. Dorzucę więc tylko, że odtąd
przy planowaniu czegokolwiek musisz brać pod uwagę jedną
dodatkową rzecz. A mianowicie, że... kocham cię, Mel.
Zacisnęła dłonie na rączce walizki z taką siłą, że aż
zbielały jej paznokcie.
- Win, proszę.
- Zanim coś powiesz, pozwól mi dokończyć. Kocham cię
i zawsze będę cię kochał.
- Jak możesz być tego pewien?
- Nie wiem. Nigdy przedtem nie kochałem. Miłość to
coś, czego nie można nie zauważyć. Wiem, że kocham i że ty
czujesz do mnie to samo. Nie bój się swojej miłości, tak jak ja
jeszcze przed chwilą jej się bałem. Daj mi szansę.
- Szansę na co? Na złamanie mi serca?
Wakacyjna miłość
196
- Nigdy tego nie zrobię - rzekł, ujmując jej twarz w
swoje dłonie i szukając w jej smutnych oczach iskierki nadziei.
- Słuchasz mnie z rezerwą i sceptycyzmem, bo masz o mnie
określone pojęcie. Jasne, że nie jestem święty i niejedną
niewiastę mam na sumieniu. Ale jest to raczej dalsza niż bliższa
przeszłość. Na przykład, tamtego dnia, kiedy zastałaś mnie nad
umywalką, nie spędziłem bynajmniej nocy z kobietą, tylko
ślęcząc nad papierami przy biurku. A to już powinno w jakimś
stopniu podważyć twoją złą o mnie opinię.
- Nie mam o tobie złej opinii - zaprzeczyła, cofając
głowę. - Jesteś, jaki jesteś. Niemniej zadaję sobie pytanie,
dlaczego, skoro wówczas tak ciężko pracowałeś, chcesz teraz
pozbyć się firmy?
- Zmieniasz temat - rzucił z niecierpliwym gestem.
- Mówimy o nas, do diaska. Czy nie mogłabyś
zapomnieć o tym cholernym interesie?
Merrill nie mogła zapomnieć. Ta firma to było jej życie,
w niej wykuwała własną tożsamość. Nagle przemknęła jej przez
głowę prosta, jasna i odkrywcza myśl.
Aż dziw, że nie uwzględniła wcześniej takiej
ewentualności.
- Nie sprzedajesz firmy, dlatego że męczy cię rola
prezesa i jesteś znudzony, ale ponieważ się boisz.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że niemal hi-
pnotyzujące
- Boję się? - wycedził. - Ja się boję?
- Ależ oczywiście. Tylko dlaczego nie przyznałeś się do
tego przede mną?
Patrzył na nią z pobladłą i wykrzywioną twarzą, jakby co
najmniej rozważał, czy ma się przyznać, że jest Kubą
Rozpruwaczem.
- Niby do czego?
Wakacyjna miłość
197
- Że boisz się niepowodzenia, finansowej wpadki, być
może nawet bankructwa.
- To najśmieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek
usłyszałem - powiedział, ale nie potwierdził tej oceny
śmiechem. - Nie boję się. Może wykazuję pewną ostrożność,
krztynę niepewności, szczyptę niepokoju, lecz nie ma we mnie
strachu.
Zrobiła krok do przodu i utkwiła w nim wyzywające
spojrzenie.
- Przyznaj się, Deverell. Ty się boisz jak diabli.
Po jego twarzy przemknął cień furii, ale nie wzdrygnęła
się i nie cofnęła. Instynkt i wiedza podpowiedziały jej, że Win
kieruje swój gniew nie na nią, tylko na samego siebie.
Obserwowała teraz jego walkę z samym sobą.
- Tak, jestem przestraszony - przyznał w końcu cichym
głosem. - Lecz nie o siebie się boję, tylko o ciebie, o was
wszystkich, którzy za pensje wypracowane w firmie
utrzymujecie rodziny, opłacacie rachunki i w ogóle
egzystujecie. Powiedziałaś, że zmorą twojego dzieciństwa były
ustawiczne zmiany pracy twojego ojca. Otóż, kiedy mój ojciec
stracił pracę, długo nie mógł znaleźć następnej, bardzo długo. I
nie chcę, żeby podobny los, tym razem przy moim
współudziale, spotkał innego mężczyznę, inną rodzinę.
- Więc to dlatego...
- Tak, dlatego. Miałem piętnaście lat, kiedy stanęła
stocznia, w której mój ojciec pracował jako brygadzista.
Już od pewnego czasu ledwie dychała, a wszystkiemu
był winien syn jej zmarłego właściciela, człowiek zupełnie nie
nadający się do prowadzenia tego typu zakładu.
Ojciec codziennie znosił do domu straszne wieści, aż
pewnego dnia poszedł jak zwykle do pracy i zastał bramę
stoczni na głucho zamkniętą. Żadnego zawiadomienia, żadnej
Wakacyjna miłość
198
odprawy. Dwadzieścia siedem lat ciężkiej harówki i znalazłeś
się, chłopie, na bruku.
- Ale chyba z taką praktyką twój ojciec mógł znaleźć bez
trudu pracę gdzie indziej? - zapytała.
- Zaczął się właśnie okres recesji i niewielu było
chętnych do kupowania luksusowych jachtów. Ojciec próbował
wytłumaczyć to nowemu pracodawcy i skłonić go, by wystarał
się o rządowe zamówienia, ale tamten odparł, że kontroluje
sytuację i nie da się zaskoczyć.
Skończyło się bankructwem zakładu, co z mojej
perspektywy, wówczas kilkunastoletniego chłopca, objawiło się
owsianką trzy razy dziennie oraz wyprzedawaniem mebli, by
opłacić kolejne raty zastawu hipotecznego za dom.
- Uśmiechnął się gorzko. - Zresztą, on też został w końcu
sprzedany. Po kilku latach jakoś podźwignęliśmy się, lecz
nigdy już nie odzyskaliśmy dawnego poczucia bezpieczeństwa i
zaufania do losu.
- Rozumiem cię, Win - powiedziała Merrill - tyle że w
żaden sposób nie możesz przeprowadzać analogii pomiędzy
tamtą stocznią i jej durnym właścicielem a sobą i firmą „Haigh i
Deverell". Przede wszystkim ty znasz swoje słabości, a będąc
ich świadom, próbujesz...
- Dzięki za pociechę, Mel, ale powiedzmy sobie
szczerze, że niewiele wiem o prowadzeniu biznesu od strony,
by tak rzec, kuchni, kuchnia zaś decyduje w końcu o
wszystkim. Dlatego, zanim powinie mi się noga i ściągnę za
sobą w przepaść wiele rodzin, chcę przekazać firmę w ręce
kogoś bardziej kompetentnego. Jeśli chcesz nazwać to
strachem, to twoja sprawa. Ja nazywam to po prostu
uczciwością.
Merrill przyjęła postawę, która niewiele różniła się od
postawy koguta, gotującego się do walki.
Wakacyjna miłość
199
- Hej, bo się rozpłaczę. Nie rób z siebie tylko
szlachetnego matołka! Ja uważam, że masz dość zdrowego
rozsądku, by nam pozwolić zajmować się kuchnią i ewentualnie
wysłuchiwać naszych rad oraz dość wiedzy, by samemu skupić
się na strategii i generalnych posunięciach.
- Załóżmy, że masz rację, to i tak pozostaje jeszcze
sprawa psychologii. Myśl, że miałbym przez resztę życia
siedzieć za biurkiem, czyni ze mnie klaustrofoba.
- Nie będzie tak źle. Kiedy rzeczy się ułożą i po-czujesz
się pewniej, będziesz mógł wrócić do tych swoich wycen w
terenie. Przynajmniej w jakimś zakresie.
Zresztą, Ted też nie był ortem, jeśli chodzi o sprawy
księgowania, rozliczeń, itd. Ja brałam na siebie wszystkie...
- Oczywiście.
Sposób, w jaki to powiedział, zaniepokoił ją.
- Tylko nie myśl sobie, że chcę ująć coś Tedowi. Gdyby
był z nami, potwierdziłby to.
- Jasne - rzekł, kładąc dłonie na jej ramionach. - Aż
trudno mi w tej chwili uwierzyć, że mając ciebie pod ręką,
szukałem ratunku gdzie indziej. Teraz wiem, że możemy
wrócić do stanu, w jakim firma znajdowała się przed wyjazdem
Teda.
- Chcesz go ściągnąć z Alaski?
- Ani mi w głowie burzyć szczęście faceta, którego
serdecznie lubię. Natomiast co byś powiedziała o wykupieniu
jego udziałów? Haigh chętnie na to przystanie, gdyż już dał mi
zgodę na sprzedaż całej firmy. Otóż w tym nowym układzie ty
byś zajęła jego miejsce i stała się moją wspólniczką.
- Ja? - zapytała, otwierając ze zdumienia usta.
- Tak, ty, Mel. Przecież dorównujesz mu wiedzą, a
przewyższasz umiejętnością oswajania konkretów. Ja zaś wrócę
do mojej dawnej pracy i będę również szczęśliwym facetem.
Wakacyjna miłość
200
Firma przetrwa. Nikt nie zostanie wy-rzucony na bruk. Jedyna
nowość to zmiana płci jednego z partnerów.
To brzmiało jak czarowna baśń. Niestety, baśnie mają to
do siebie, że kiedy się kończą, człowiek wraca do twardej
rzeczywistości.
- Win, nie będę twoją wspólniczką. Nie mam tyle
pieniędzy, by wykupić udziały Teda.
- Ja mam.
- Ale wówczas upada idea partnerstwa. Wtedy ty jako
jedyny będziesz ponosił finansowe ryzyko.
- Tak, tyle że najpierw mam zamiar poprosić cię, że-byś
zaryzykowała wszystko. To znaczy, żebyś została mo-ją żoną.
Poniedziałek, 14:30
Mężczyzna, który tańczył na ekranie, był wysoki,
szczupły i bardzo zmysłowy. Trzymał w ramionach złotowłosą
dziewczynę, której śliczna twarz wyrażała najróżniejsze
uczucia, od przestrachu taneczną brawurą part-nera do
zahipnotyzowania jego zwierzęcym magnetyzmem. Oto typowy
przykład naśladowania życia przez sztukę, pomyślała Merrill,
do tego stopnia podbita i oczarowana filmowym obrazem, że
całkiem zatraciła świadomość, gdzie się znajduje.
Pokój, w którym ona i Win, leżąc w łóżku, oglądali
telewizję, mógł być każdym pokojem w każdym hotelu R
świata, włącznie z tym na Jamajce. Klimatyzacja oraz
zasunięte szczelnie zasłony chroniły ich przed upałem i
jasnością tego wczesnego popołudnia. Byli tylko oni dwoje i
ten urzekający film.
Deverell chrupał prażoną kukurydzę.
- Dlaczego wszystkie filmy - zapytał w pewnym
Wakacyjna miłość
201
momencie - których akcja rozgrywa się w południowych sta-
nach, muszą być tak długie jak „Przeminęło z wiatrem"?
Uśmiechnęła się pobłażliwie i spojrzała na zegar.
- Win, film trwa dopiero piętnaście minut.
- Doprawdy? A ja myślałem, że już ponad godzinę.
- Oglądanie telewizji było twoim pomysłem -
przypomniała mu.
- Zgoda, z tym że wówczas jeszcze zalecałem się do
ciebie, a teraz już jesteśmy po oficjalnych zaręczynach i różne
myśli chodzą mi po głowie.
- To, co czuję na swoim biodrze, nie jest ani twoimi
myślami, ani twoją głową. Jeśliby więc na tym miały polegać
twoje procesy myślowe, to do ślubu, obawiam się, nigdy nie
dojdzie.
- Dobrze, idę na kompromis. Odsuwam się z myślami,
napierając ustami. - Pocałował ją w policzek, ona zaś
roześmiała się. - Co zaś się tyczy naszych zaślubin, to
proponuję dzień jutrzejszy.
Oderwała wzrok od ekranu telewizyjnego. Tamta
historia miłosna schodziła na dalszy plan wobec jej własnej.
- Ja natomiast sądzę, że najlepszy byłby Dzień Pracy, to
znaczy pierwszy poniedziałek września.
- Kompromisowo więc ustalmy najbliższy piątek.
W ten sposób koniec twojego urlopu zbiegnie się z po-
czątkiem miesiąca miodowego.
- A ja sądzę, że nalegasz na pośpiech, bym nie mogła w
związku ze ślubem oddać się swemu sławetnemu planowaniu.
- Przyznaję, że nie uśmiecha mi się deliberować całymi
tygodniami, czy na szczycie weselnego tortu ma być dzwonek
czy lukrowa para nowożeńców.
- Słowem, żądasz, bym bez chwili namysłu skoczyła z
wysokiej skały narzeczeństwa w niezgłębioną toń małżeństwa,
Wakacyjna miłość
202
tylko dlatego, że jestem w tobie do szaleństwa zakochana?
- Wspaniale ubrałaś w słowa moje myśli,
- A więc w piątek za dwa tygodnie.
Uśmiechnął się i jeszcze raz ją pocałował.
- W ten piątek. I ani dnia później.
Merrill oparła głowę o szczyt łóżka i zamknęła oczy.
Pomyślała o ślubnej sukni, o siostrach i o starym ojcu.
Chciałaby mieć, oczywiście, najwspanialszą suknię i
wszystkich bliskich obok siebie podczas tego wyjątkowego
dnia w życiu. Ale skoro Winowi tak bardzo się śpieszyło,
gotowa była mu się podporządkować i zrezygnować z pewnych
rzeczy. Ostatecznie, może wziąć ślub w skromnym kostiumie, a
siostry i ojca odwiedzi później, już jako żona Wina i w jego
towarzystwie.
„Nigdy nie miałam szczęścia w miłości", powiedziała
złotowłosa dziewczyna na ekranie.
„Od tej chwili wszystko będzie inaczej", zapewnił ją
czarujący łobuz.
Gdy Merrill po raz pierwszy oglądała ten film, uznała tę
scenę za mało prawdopodobną. Szczęście nie przychodzi z dnia
na dzień, pomyślała wówczas.
Teraz musiała zweryfikować swój dawny pogląd na
życie. Teraz wiedziała, że los człowieka może się od-mienić w
ciągu jednej nocy. Wystarczy, że ktoś zastrajkuje, a ktoś inny
podjedzie pod hotel luksusową limuzyną.
- Co oznacza ten uśmiech? - zapytał Win.
- Myślałam właśnie o tym, jak szybko i nieoczekiwanie
można zostać szczęśliwą.
- Umieram z ciekawości, kogo dotyczy ta refleksja?
Ciebie czy tej dziewczyny z ekranu?
- Nas obu, sądzę.
Popatrzyli na siebie pełnym miłości spojrzeniem.
Wakacyjna miłość
203
- Kocham cię, Mel.
- Kocham cię, Win.
Sięgnął dłonią po jej okulary.
- Czy mogę je zdjąć?
Kiwnęła głową, równocześnie przytulając się do niego
całym ciałem.
- Ale wówczas nie będziesz mogła oglądać filmu.
- Nie szkodzi. Znam koniec.
_______________________
Wakacyjna miłość
204
SHERRYL WOODS
Złote Wrota
Wakacyjna miłość
205
Rozdział pierwszy
Decyzja zapadła. Po godzinnej wizycie w agencji tu-
rystycznej Karyn wracała do domu z mocnym postanowieniem
wyjazdu na upragniony urlop. Na tylnym siedzeniu samochodu
leżał plik folderów reklamowych, zachwalających uroki
zalanych słońcem plaż Honolulu i ustronnych, ale równie
gorących piasków Maui. Wszystkie te kuszące wspaniałości
znała dotąd tylko z telewizji. Teraz myśl o złocistym słońcu
Hawajów tchnęła w nią nowego ducha. Nawet ponury półmrok
gęstej mgły, w której tonęły Złote Wrota, nie był w stanie
zmącić tej radości.
Wybór miejsca wypoczynku był trudny.
Zniecierpliwiony pracownik biura wręczył niezdecydowanej
klientce pełną gamę ofert. Zaproponował, żeby przed do-
konaniem rezerwacji spokojnie rozważyła wszystkie
propozycje.
Karyn zamierzała cały weekend rozkoszować się pla-
nowaniem swych pierwszych w ciągu dwudziestu sześciu lat
życia niczym nie skrępowanych wakacji. W jej wyobrażeniu nie
miał być to jednak zwykły urlop, ale koktajl romansu i
przygody.
Samochód zaczął się wspinać po krętej uliczce. Nagle
Karyn usłyszała, że silnik dusi się i prycha.
- Dalej, Ruby, przecież potrafisz. Co wieczór zdoby-
wasz tę górę - przypomniała podstarzałej już maszynie.
W odpowiedzi doszło ją charczenie, które mogłoby
przyprawić o atak serca. Po raz pierwszy zaniepokoiła się.
- Nie waż się teraz stanąć - rozkazała. - Na zewnątrz jest
zimno i mokro.
W odpowiedzi Ruby wydał z siebie przepraszający
Wakacyjna miłość
206
pomruk, po czym zadławił się i zgasł. Zaczął się staczać, więc
Karyn gwałtownie zaciągnęła ręczny hamulec. Jak zwykle w
takich wypadkach, z właściwą sobie desperacją wrzuciła luz i
spróbowała ponownie uruchomić silnik.
Tego wieczoru jednak czerwony volkswagen nie zapalił.
Po nieudanych próbach reanimacji wiekowej machiny
westchnęła i oparła głowę na kierownicy.
- Dlaczego właśnie teraz, Ruby? - zapytała z wyrzutem.
Jednocześnie stwierdziła, że brak jakiejkolwiek re-akcji może
być bardzo złą wróżbą. - Nie mogłeś poczekać jeszcze miesiąc?
Rok? Co ja ci takiego zrobiłam?
Poiłam cię olejem i smarowałam woskiem. Tak mi się
odwdzięczasz za to, że wyciągnęłam cię ze sterty złomu i
polakierowałam na nowo?
W nikłej nadziei, że samochód zareaguje na te wy-
mówki, po raz ostatni przekręciła kluczyk w stacyjce.
Nic. Nawet stłumionego zgrzytu, który świadczyłby, że
pod maską tli się jeszcze odrobina życia. Poddała się.
Zepchnęła wrak do krawężnika i ponownie zaciągnęła
hamulec. Wysiadła i poszła szukać telefonu, z którego mogłaby
wezwać pomoc. Ostatnio rosła liczba kaprysów Ruby'ego, więc
Karyn znała już numer mechanika na pamięć. Wierzyła, że Joe,
który w ciągu ostatnich ośmiu lat tuzin razy łatał każdą część
pojazdu, znajdzie jakąś radę.
- Kiedy wreszcie pozbędziesz się tego gruchota? -
burknął szpakowaty mechanik, mocując volkswagena na
haku.
- Za rok - odparła ze znużeniem i pomaszerowała za nim
ku dobrze znanemu miejscu.
Joe z niedowierzaniem potrząsnął głową.
- To pudło jest do niczego. Mało tego - jest
niebezpieczne, a już szczególnie w nocy. Któregoś dnia sta-
Wakacyjna miłość
207
niesz, a na ulicach nie będzie żywej duszy. I co wtedy zrobisz?
- Zostawię go. Zadzwonię po któregoś z braci. Zrobię
cokolwiek - odparła. Dokładnie to samo powiedziała zarówno
tydzień, jak i dwa tygodnie temu. - Joe, wiesz przecież, że nie
stać mnie teraz na kupno nowego auta.
- Ale za to stać cię na drogą wycieczkę? - wiedział
wszystko o planach wyjazdu na Hawaje i bynajmniej nie
popierał tego pomysłu. - Co jest ważniejsze: twoje
bezpieczeństwo czy kilka dni poza domem, w jakimś od-
ludnym miejscu, gdzie nie znasz nikogo?
- Hawaje to znowu nie tak odludne miejsce.
- Ach, tam! O ile wiem, masz przed sobą kawał drogi. I
do tego ocean.
Karyn westchnęła. Joe uważał własną przeprowadzkę z
Oakland do San Francisco za ryzykowne przedsięwzięcie. Nie
lubił zmian, a ponadto był nadopiekuńczy i bardziej
zapobiegliwy niż jej własna rodzina.
- Pojadę na ten urlop i już - rzuciła i spojrzała na Joego z
uporem. - Całe życie czekałam na moment, kiedy uzbieram
odpowiednią sumę i wyjadę sama, żeby zobaczyć inny kawałek
świata. Nie zrezygnuję z tej wycieczki. Joe, proszę, napraw go
jeszcze ten jeden raz.
Mężczyzna przygryzł nie zapalone jeszcze cygaro i
wciąż mrucząc coś pod nosem, zgodził się.
- Dobrze już, dobrze. Zrobię, co będę mógł.
Kiedy jednak Karyn przyszła w sobotę po odbiór Ru-
by'ego, okazało się, że samochód stoi opuszczony na ty-
łach zakładu. Joe miał grobową minę. Nawet cygaro zwi-
sało mu bezwładnie w ustach. Nadzieja zgasła.
- Wysiadł silnik - stwierdził mechanik, zawsze
wstrzemięźliwy w słowach i okazywaniu współczucia.
- Nie da się tego naprawić? Joe, jesteś w tym najlepszy.
Wakacyjna miłość
208
Na pewno można coś jeszcze zrobić.
- Nie warto - odparł i ponownie wcisnął głowę pod
maskę innego samochodu, który najwyraźniej miał szansę na
lepszą przyszłość niż Ruby.
- Proszę, Joe, zrób to dla mnie.
- Naprawa będzie cię kosztować więcej, niż ten wóz jest
wart.
- Ile?
- Pięćset, może sześćset, a nawet więcej, jeśli nie znajdę
odpowiednich części na złomowisku.
Ta kwota stanowiła połowę oszczędności Karyn,
pieniędzy, które przez ostatni rok odkładała na wyśnioną
podróż na Hawaje.
- Wiem, że liczyłaś na te wakacje, ale to na nic. - Joe
uczynił nawet wysiłek, żeby jego głos zabrzmiał współczująco.
To utwierdziło Karyn w przekonaniu, że stan auta jest gorszy,
niż się spodziewała. Joe nie miał sobie równych w naprawach
silników. Nigdy pochopnie nie wysyłał samochodu na złom.
Jeżeli twierdził, że nie potrafi naprawić Ruby'ego, znaczyło to,
że rzecz jest niemożliwa.
- Kup sobie lepiej jakiś nowy lub przynajmniej używany
wóz. Raty zacznij spłacać od zaraz - doradził.
- Wybierz coś, a ja już ci to podszykuję. Na wycieczkę
możesz jechać w przyszłym roku.
Karyn wiedziała, że to przyjazna rada, może nawet i
rozsądna, ale bardzo gorzka. Przygnębiona, podeszła do
zdezelowanego czerwonego volkswagena. Miała prze-możną
chęć kopnąć w opony, ale nie zebrała w sobie tyle odwagi. W
przeciwieństwie do Ruby'ego wciąż jeszcze była wobec niego
lojalna.
- Jak mogłeś mi to zrobić? -jęknęła żałośnie i ostatni raz
spojrzała z niechęcią na samochód. Potem zebrała leżące na
Wakacyjna miłość
209
tylnym siedzeniu mapy, swetry i parasolki i udała się na
parking. Tam otworzyła torebkę, wyjęła foldery o Hawajach,
demonstracyjnie porwała je na strzępy i wrzuciła do starego
kubła. Były to zaledwie kawałki papieru, ale kiedy opadały,
dziewczyna czuła, jakby wraz z nimi ulatywały bezpowrotnie
jej marzenia.
Przez cały tydzień trudno jej było pogodzić się z nie-
uniknionym. W piątek po pracy wybrała się jednak do salonu
samochodowego, koło którego codziennie przejeżdżała. Minęła
stoisko z nowiutkimi sportowymi kabrioletami, kolejne - z
ekskluzywnymi limuzynami, a także salę wystawową nowych
wozów. Wreszcie doszła do używanych samochodów.
Próbowała wmówić sobie, że wymiana Ruby'ego na inne auto
będzie dla niej prawdziwą przygodą. Liczyła również na to, że
zachwyci ją wreszcie komfort jazdy, kiedy silnik nie będzie już
gasł na światłach ani też dusił się przy pokonywaniu pa-
górków. Niemniej jednak, tląca się wciąż wizja hawajskiej
Diamond Head nie dawała jej spokoju.
- Czym mogę pani służyć?
Karyn ciężko westchnęła i szybko wróciła myślami do
rzeczywistości. Stał przed nią rozczochrany sprzedawca, który
zacierał ręce na myśl o perspektywie przeprowadzenia
transakcji jeszcze przed końcem dnia.
- Szukam samochodu - odezwała się bez przekonania
Mężczyzna zachichotał, jakby usłyszał właśnie wyśmienity
żart.
- Przyszła pani we właściwe miejsce - stwierdził z tak
wymuszonym entuzjazmem, że Karyn ponownie zaczęła
rozważać możliwość podróżowania autobusami do końca życia.
Na dobrą sprawę samochód był jej potrzebny tylko w pracy. To
była jedyna przyczyna, która sprowadziła ją do salonu.
- Tutaj stoi prawdziwa piękność. Kabriolet. Ma tylko
Wakacyjna miłość
210
kilka lat i naprawdę mały przebieg. Akurat dla tak ślicznej
istoty jak pani. Rzuca się w oczy. Seksowny. Ma swój styl,
jeżeli wie pani, co mam na myśli.
Zerknęła na jasnoczerwony samochód, który zarówno
barwą, jak i sylwetką przypominał jej Ruby'ego. Używany czy
nowy - wyglądał na bardzo drogi. Nie chciała robić sobie
nadziei, więc wzruszyła jedynie ramionami i zapytała obojętnie:
- Ile?
- Cóż, musielibyśmy porozmawiać. Może chciałaby pani
odbyć próbną jazdę i sprawdzić, czy ten wóz pani odpowiada?
- Ile?
- Proszę tylko spojrzeć na wnętrze. Sama skóra, i do tego
jak nowa, bez jednej plamki. Tylko czterdzieści tysięcy na
liczniku.
- Ile?
- Ma pani jakiś samochód do wymiany?
Karyn przecząco potrząsnęła głową.
- Mhm - mruknął z zakłopotaniem.
- Ile? - upierała się.
- Jaką kwotą pani dysponuje?
- Ograniczoną.
Po tej precyzyjnej odpowiedzi entuzjazm sprzedawcy
zmalał jeszcze wyraźniej.
- Rozumiem. W takim razie powinniśmy poszukać
czegoś bardziej klasycznego. O, tutaj jest standardowy, solidny
wóz. Można na nim polegać, a to ważne.
Wskazał na dwudrzwiowy, matowoniebieski samochód,
który wyglądał jak puszka po konserwie. Brzegi drzwi
pokrywała rdza. Lewy przedni zderzak był wgięty. - Proszę
pamiętać, że to nic nadzwyczajnego, ale za to dobry środek
transportu. Jestem pewien, że ten zakup nie ob-ciąży specjalnie
pani kieszeni.
Wakacyjna miłość
211
Karyn przyglądała się bez zainteresowania. Jeszcze raz
rzuciła okiem na czerwone auto. Jeżeli już miała zmarnować
wakacje na rzecz samochodu, dlaczego nie kupić czegoś
bardziej stylowego? Emerytowanego staruszka wymienić na
przygodę i wyzwanie.
- Proszę jeszcze raz opowiedzieć mi o tym kabriolecie.
W oczach sprzedawcy rozbłysły ogniki.
- Naturalnie. Przyniosę kluczyki i może pani wyjechać
na małą przejażdżkę. Proszę go rozruszać. Wystarczy jedna
jazda tym cackiem, a za nic w świecie nie zechce pani innego.
Tego właśnie się obawiała. Zaniepokoiła się jeszcze
bardziej, kiedy mężczyzna odsunął dach i posadził ją na
komfortowym fotelu za kierownicą. Silnik ruszył już za
pierwszym przekręceniem kluczyka w stacyjce. Ta przeklęta
maszyna pracowała naprawdę równo. Leniwe po-południowe
słońce pieściło ramiona Karyn. Łagodny wie-trzyk rozwiewał
jej włosy. Pojawiła się nutka podniecenia. Wyraźnie rozpoznała
to uczucie. Doświadczyła go, przeglądając zdjęcia plaż Waikiki
i marząc o wysokich, przystojnych brunetach.
W biurze dealera rozpoczęła negocjacje. Sprzedawca
skrupulatnie wyliczał zalety samochodu z zaangażowaniem
dumnego ojca.
- Nie musi mi pan tego auta zachwalać - przerwała.
- Proszę tylko podać cenę.
Wyglądał na zdezorientowanego. Najwyraźniej transa-
kcja nie zapowiadała się prosto.
- A może to pani wskaże jakąś sumę - zaproponował.
- Możemy od niej zacząć.
Zacząć? To stwierdzenie zabrzmiało złowieszczo.
Dlaczego więc nie zaczynać od zupełnego minimum?
- Tysiąc dolarów - rzuciła.
Sprzedawca nie ukrywał zaskoczenia. Pokręcił przecząco
Wakacyjna miłość
212
głową i uśmiechnął się ironicznie.
- Obawiam się, że to zbyt niska kwota. Nie odważyłbym
się jej zaproponować mojemu szefowi. Wyśmiałby mnie.
- Teraz kolej na pana. Ja podałam już swoją cenę.
- No, niechże pani - pot zaczął występować mu na czoło
- zaproponuje coś rozsądnego.
- Właśnie to zrobiłam.
- Nie mogę przyjąć pani propozycji. Tysiąc dolarów za
taki samochód to nic.
Karyn zniechęciła się. Nie kupi tego wozu. Nie za-dłuży
się dla niego właśnie teraz, kiedy wreszcie zaczęło się jej lepiej
powodzić. Odkąd tylko sięgała pamięcią, prześladował ją brak
pieniędzy. Nauczyło ją to, że życie na kredyt może być
niebezpieczne.
- Może lepiej zapomnijmy o całej sprawie. - Podniosła
się, zabierając do wyjścia.
Handlarz okazał się jednak nadzwyczaj czujny i sprawny
jak na człowieka z nadwagą. Natychmiast za-grodził jej drogę.
- Proszę poczekać. Niech pani nie będzie taka nerwowa.
- Posłał kolejny nieszczery uśmiech. - Jestem pewien, że
możemy dojść do porozumienia, ale pod wa
runkiem że
zrobimy to z rozsądkiem.
- Nie sądzę - odparła, prześlizgując bokiem.
- Ależ, proszę pani! - krzyknął rozpaczliwie i ruszył za
nią.
Karyn rzuciła ostatnie, markotne spojrzenie w kierunku
czerwonego wozu, odwróciła się i zatrzymała wprost na
solidnej ścianie.
- Jakiś problem, Nate? - Ku jej zdumieniu ściana
przemówiła.
Zadarła głowę i stwierdziła, że ściana ta ma również
ręce. Głęboka, nierówna bruzda przecinała policzek mężczyzny,
Wakacyjna miłość
213
inna blizna biegła białą nitką przez ciemną brew.
Był to dziwaczny obraz, jedyny w swoim rodzaju, a do
tego przerażający. Mimo iż nie miała żadnego doświadczenia w
pertraktowaniu z dealerami, natychmiast domyśliła się, że to
właśnie aparycja jest najmocniejszą bronią tego człowieka.
Ktoś taki był w stanie sprzedawać fordy akcjonariuszom
General Motors. Jego ciemnozielone oczy mogłyby uwieść jej
osiemdziesięcioletnią, niezamężną ciotkę.
Położył dłoń na ramieniu Karyn. Poczuła, że wraca do
równowagi po odbytym pojedynku, a nawet więcej - miała
wrażenie, że wpada w hipnotyczny trans.
Ku własnemu przerażeniu stwierdziła, że napływają jej
do oczu łzy. Chciała przecież jedynie kupić samochód.
Cała procedura wydawałaby się nie bardziej skompliko-
wana - może odrobinę kosztowniejsza - niż zakup zwykłej
grzanki. Okazało się jednak, że wymagała świętej cierpliwości i
dyplomacji, a ona nie mogła się pochwalić żadną z tych
umiejętności. Portfel także nie był jej atutem: nie pękał w
szwach od nadmiaru gotówki.
- Proszę posłuchać. Naprawdę sądzę, że nie był to z
mojej strony najlepszy pomysł. Przyjdę innym razem.
- Rozumiem, że podoba się pani ten kabriolet? -
Mężczyzna pilnie przyglądał się jej twarzy.
Karyn przytaknęła.
- Jaka była pani propozycja?
- Tysiąc dolarów - odparła wyzywająco.
Odnotował grymas jej podbródka, ale także - co
ważniejsze - błysk łez w olbrzymich błękitnych oczach. Wobec
kobiecych łez Brad stawał się bezsilny.
- Rozumiem - rzekł bardzo poważnym tonem. - Czy
zgadza się pani na tysiąc dwieście?
- Ale... - zaprotestował Nate, jednak surowe spojrzenie
Wakacyjna miłość
214
szefa powstrzymało go od dalszych uwag.
Brad dostrzegł płomyk entuzjazmu, który ponownie
zapłonął w niewinnych oczach Karyn. Jego serce natychmiast
zabiło mocniej.
- Gdybym przez jakiś czas żyła o chlebie i wodzie... -
zaczęła i tęsknym wzrokiem powiodła w kierunku czerwonego
wozu.
- Doskonale - skwitował Brad w obawie, że mogła-by
zmienić zdanie albo też Nate zacząłby opłakiwać straconą
prowizję.
- Nate, zajmij się dokumentacją wozu. Panna...
- Chambers.
- Panna Chambers wypije teraz ze mną kawę w biurze.
Przyjdź po nas, kiedy samochód będzie już gotowy do
odebrania. Sprawdź, czy jest czysty i nawoskowany, i czy
wnętrza nie trzeba odkurzyć.
- Oczywiście, panie Willis.
Brad spostrzegł, że Karyn skojarzyła nazwisko.
- Ten sam Willis, co w Willis Motors?
- Prawowity spadkobierca - potwierdził, ujął ją za ramię i
poprowadził do biura. Na podłodze leżał tam miękki dywan,
stały mahoniowe meble, a jedna ściana cała była pokryta
fotografiami, przedstawiającymi Willisa obok najrozmaitszych
samochodów wyścigowych.
Mężczyzna zerknął na zdjęcia, które uporczywie
przypominały mu przeszłość. Rezygnacja z uczestnictwa w
rajdach była dla niego wielkim poświęceniem. Najchętniej
usunąłby te wszystkie pamiątki, ale nie chciał narażać ojca -
dumnego z osiągnięć syna - na niepotrzebny ból i przypominać
mu, jak wielką ofiarę złożył specjalnie dla niego.
Skupił uwagę na drobnym, ciemnowłosym chochliku,
który zasiadł przed nim. Zanim ta baśniowa postać znik-nie jak
Wakacyjna miłość
215
leśny duszek, chciał ją poczęstować filiżanką ka-wy. Według
jego oceny Karyn miała około dwudziestu pięciu lat. W
porównaniu jednak z pretensjonalnymi kobietami, które dotąd
spotykał, wyglądała znacznie młodziej. Przemknęło mu nawet
przez myśl, żeby zaproponować jej mleko zamiast kawy.
Przysiadł na biurku i zaczął ją obserwować. Widać było, że jest
tym zmieszana.
Zaczęła go fascynować.
- Nie wzbogaci się pan na tego typu transakcjach
- odezwała się twardo. - Nie znaczy to, że nie jestem
panu wdzięczna, ale sam pan rozumie - to kiepski interes.
- Jestem już bogaty - wyznał. Jeżeli nawet nie zadbał o to
ojciec, to jego własny sukces w rajdach zapewnił
dostatek w zupełności. Już dawno temu odkrył, że
pieniądze są potrzebne, ale na dłuższą metę nie rozwiązują
wszystkich problemów.
- Podtrzymuje pan swoją decyzję?
- Jak najbardziej. Proszę się nie martwić.
Podejrzewał, że gdyby znała szczegóły, dopytywałaby
się o swoje zobowiązania, a w efekcie wybiegłaby z biura
zagniewana.
- Ale dlaczego pan to robi? Równie dobrze mogłabym
okazać się oszustką.
Brad roześmiał się. Nie mógł wyobrazić sobie kobiety o
tak niewinnej twarzy jako wyrafinowanej złodziejki.
- Wątpię.
- Dlaczego?
- Widziałem, jak wysiadała pani z autobusu i prze-
chodziła przez salę. Łatwo było się domyślić, że potrzebne jest
pani coś na poprawę nastroju. Wyglądała pani jak ponura
misjonarka.
Tak naprawdę ten właśnie widok wywabił Willisa z
Wakacyjna miłość
216
biura. Nad nim także zawisło przygnębienie. Powinien był żyć
kilka stuleci wcześniej, żeby mógł przywdziać zbroję i ruszyć
na odsiecz niedoli białogłów. Syndrom rycerza w lśniącej zbroi
zdecydowanie nie pasował do współczesnych czasów. Wiele
kobiet wręcz nie życzyło sobie żadnej pomocy, może tylko w
walce ze smokami, ale te z kolei trudno było spotkać.
- Jest pan bardzo spostrzegawczy - przyznała
zaskoczona.
- Tak naprawdę nie chciała pani kupić samochodu.
Mam rację?
- Myślałam o wycieczce na Hawaje. I tak niewiele już
brakowało...
- Co się stało?
- W Rubym zgasło życie.
- Bardzo mi przykro z powodu jego śmierci. Ruby to był
pani...
- Samochód.
- Ach, tak. - Współczucie ustąpiło, ale podziw dla Karyn
pozostał. - Rozumiem, że kupuje pani wóz zamiast wycieczki
na Hawaje?
- Właśnie tak.
- Hawaje nie uciekną. Może pani pojechać tam w
przyszłym roku.
- To samo powiedział Joe.
Wzmianką o Joe'em zaniepokoiła Brada w zaskakujący
dla niego sposób. Z jakiejś przyczyny przeszkadzało mu, że
dziewczyna przytacza słowa obcego mężczyzny.
- Joe?
- To mój mechanik. Przyjaźnimy się od kilku lat.
Willis nachmurzył się jeszcze bardziej.
- Mhm - mruknął. - Wszystko teraz rozumiem.
- Nie sądzę. Chyba że ma pan volkswagena z sześć-
Wakacyjna miłość
217
dziesiątego ósmego roku.
- Ach, tak! - krzyknął ze zrozumieniem i ulgą jedno-
cześnie.
- Tak, tak. Miałam nadzieję, że utrzymam go przy życiu
jeszcze przez rok, przynajmniej do czasu, kiedy wybiorę się na
ten jeden jedyny urlop. - Spojrzała na Willisa nieobecnym
wzrokiem. - Czy proszę o tak wiele?
- Obawiam się, że tak. Stary samochód nie wytrzymałby
tej próby. Dlaczego te wakacje są dla pani takie ważne?
- Nigdy dotąd nie miałam urlopu.
- Na Hawajach, czy tak? - Brad przyjął jej słowa z
przymrużeniem oka.
- Nie, w ogóle. Mam dwadzieścia sześć lat i nigdy dotąd
nie wyjechałam dalej niż na południe San Francisco. Mam
siedmioro rodzeństwa. Spotykamy się zawsze na niedzielnej
mszy. Któregoś razu pojechałam z nimi na piknik. Padało.
- Ale przed chwilą powiedziała pani, że ma dwadzieścia
sześć lat. Z pewnością od kilku lat żyje pani samodzielnie.
- Nigdy nie żyłam samodzielnie, a przynajmniej nie w
takim sensie, jaki ma pan na myśli. Mam sześciu star-szych
braci, którzy - w najlepszym wypadku - zamar-twiają się na
myśl, że mogę wyjść sama po zmroku. Kiedy skończyłam
szkołę i zaczęłam zarabiać na tyle dużo, że kupiłam sobie
mieszkanie, na zmianę stróżowali w nocy pod moim oknem.
Wreszcie postraszyłam ich policją. Teraz bez przerwy dzwonią.
Wolę nie myśleć, co by zrobili, gdybym... - załamał się jej głos.
- No, wie pan.
- Naturalnie. Chyba wiem już, dlaczego tak bardzo
chciała pani wyjechać - zaśmiał się.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mam naprawdę dobre
rodzeństwo. Życzyłabym im tylko kilku tuzinów własnych
dzieci, wtedy daliby mi spokój.
Wakacyjna miłość
218
- Jest pani bardzo lojalna wobec bliskich.
- To samo powiedziałam Ruby'emu. - Karyn oblała się
rumieńcem. Brad poczuł, że ubóstwia ten dowód kobiecego
zażenowania. - Pewnie myśli pan, że rozmawia z jakąś
wariatką, która mówi o samochodzie jak o człowieku.
To również mu się spodobało. Bez wątpienia, ta
dziewczyna nie była pozbawiona uczuć wobec... samochodów i
ludzi. Była zaprzeczeniem niewrażliwości, z którą zazwyczaj
się spotykał.
- Mój samochód nazywa się Ralph - wyszeptał po-ufnie.
- Naturalnie, nie mówię tak o nim publicznie; wyśmiano by
mnie w moim środowisku.
- Nie są to więc jedynie zdjęcia reklamowe? - Wskazała
na ścianę. - Pan naprawdę jest rajdowcem?
- Byłem. Kilka miesięcy temu przestałem jeździć.
- Wycofał się pan?
- Coś w tym rodzaju. Mój ojciec miał zawał. Lekarze
przedstawili mu alternatywę: albo odciąży się w pracy, albo
umrze w ciągu roku. Prowadzimy dziesięć podobnych salonów
samochodowych, rozrzuconych po całym stanie. No i tak
właśnie znalazłem się tutaj. Po wykonaniu całej papierkowej
roboty, rozwiązaniu problemów firmy i walce z ojcem, który
ciągle próbuje wejść do biura, nie zostaje mi wiele czasu na
zawody o Grand Prix.
- Pan również jest bardzo lojalny wobec bliskich. Na
pewno ciężko jest rezygnować z czegoś, co się kocha.
- Zrobiłem to niechętnie, podobnie jak i pani bez
entuzjazmu kupowała auto.
- Ale w końcu zrobił to pan. Sądzę, że to bardzo szla-
chetny gest. Ja dotąd nie rezygnowałam z niczego.
- Z wyjątkiem Hawajów.
- To wcale nie było szlachetne - odparła ponuro.
Wakacyjna miłość
219
- Konieczność. Nie obyło się jednak bez złości i krzyku.
Gdybym tylko mogła poradzić sobie bez samochodu...
Bradowi zaświtała w głowie pewna myśl.
- Kiedy zaczynają się pani wakacje?
- Nie ma żadnych wakacji.
- Mam na myśli datę. Czy powiedziała już pani szefowi
o przełożeniu terminu wyjazdu?
- Jeszcze nie. Ja nazwałabym to odwołaniem wyjazdu.
- Niech więc pani mu nic nie mówi. Będzie pani miała
urlop.
- Ale ja nie mogę teraz pozwolić sobie na żaden wyjazd.
- Może pani spędzić wakacje na miejscu.
- To nie byłyby żadne wakacje. Tu jest mój dom.
Nie chcę po raz kolejny trawić cennego czasu na
sprzątaniu.
- Kto mówi o sprzątaniu? Tysiące ludzi rokrocznie
odwiedzają San Francisco. Napisano o tym miejscu wiele
piosenek. To jedno z najbardziej romantycznych i
podniecających miast na świecie. Jeżeli ma pani ochotę na
orientalny smaczek - proszę bardzo. Klimat francuskich
winnic? Służę. Osobliwa atmosfera klifowego nadmorskiego
Portofmo we Włoszech? Nic prostszego. Dlaczego miałaby
pani stąd wyjeżdżać?
- Po to, żeby uwolnić się od braci.
- Niech więc pani wyłączy telefon i powie im, że
wyjeżdża. Proszę odkryć to miejsce na nowo. Czy widziała pani
kiedyś Złote Wrota o zmierzchu? - Entuzjazm Brada narastał.
Już od długiego czasu nie czuł się tak beztroski i
podekscytowany. Teraz przemawiał z zapałem godnym
przewodnika turystycznego. - No, więc jak? - nalegał. -
Widziała pani, jak ten most wtedy wygląda?
- Każdego wieczoru, kiedy stawałam w korku.
Wakacyjna miłość
220
- Ale czy kiedykolwiek obejrzała go pani naprawdę?
- Niezupełnie - przyznała półgłosem.
- W takim razie pani i ja wybieramy się na cały wy-
pełniony zabawą tydzień wakacji w San Francisco.
Karyn wyglądała tak, jakby poraził ją grom z jasnego
nieba.
- Pan? - wyszeptała.
- Dlaczego nie? - Wzruszył ramionami. - Przeżyłem
uczciwie pracowity rok. Nawet pani tak powiedziała. Za-
sługuję na urlop - odparł przekonująco.
- Ale pan mógłby przecież pojechać, dokąd tylko du-sza
zapragnie.
- Mógłbym - przyznał bez wahania. - Ale nie wyobrażam
sobie przyjemniejszego urlopu, niż spędzony w towarzystwie
kobiety, która właśnie nabyła swój pierwszy elegancki wóz.
Mówił ze swadą, ale - ku własnemu zdziwieniu -
uświadomił sobie, że nic dotąd nie było dla niego tak ważne jak
ta rozmowa. Postrzeganie świata przez pryzmat młodych,
pełnych wigoru oczu Karyn mogło okazać się dla niego
życiową inwestycją. Może nawet mogliby wspólnie
wyczarować parę smoków, które chętnie by poskromił.
Wakacyjna miłość
221
Rozdział drugi
Karyn dotychczas nie podejmowała pochopnych decyzji.
Nigdy zresztą nie zmuszały jej do tego okoliczności. Jednak po
wielu latach ustawicznej walki o przetrwa-nie miała ochotę na
przygodę jak z książkowego romansu. W głębi serca nie
przestała wierzyć w historię Kopciuszka, a Brad Willis
doskonale nadawał się do roli przystojnego księcia.
Pilnie przyglądała się rozmówcy i usiłowała pozbierać
myśli. Propozycja wakacji we dwoje była bardzo kusząca.
Brad miał wiele zalet. Z dużym przejęciem mówił o
ojcu; jego słowa świadczyły o zuchwałej pewności siebie, ale
nie arogancji. Ubrany był nienagannie. Ponadto biła od niego
niezwykła witalność i energia - cechy, których nie posiadała
Karyn.
Najważniejsze jednak było to, że wyglądał na godnego
zaufania. Mówiło o tym szczere spojrzenie jego oczu.
Okazał jej wiele sympatii i współczucia. Od razu
rozpoznała w nim bratnią duszę, mimo iż obydwoje należeli do
dwóch różnych światów.
Naturalnie, istniała i druga strona medalu. Brad naj-
prawdopodobniej miał duże doświadczenie w kontaktach z
ludźmi i bez wysiłku umiał sobie z nimi radzić, bez względu na
sytuację. Możliwe nawet, że w jego kręgach dopuszczalne było
podrywanie i porzucanie kobiet. Karyn nigdy nie interesowała
się wyścigami samochodowy-mi, więc nie miała pojęcia, jaką
reputacją Willis cieszył się wśród dziennikarzy skandalizu-
jących popołudniówek.
Na myśl o tym zamarła. Sama rzadko spotykała się z
mężczyznami. Nie miała na to czasu. Obawiała się, że nie
Wakacyjna miłość
222
będzie w stanie rozpoznać krętacza.
Niemniej zdjęcia w biurze Willisa przedstawiały
wyłącznie samochody i mężczyzn. Kobiet na nich nie było.
Karyn instynktownie spojrzała na dłonie Brada. Chciała
wiedzieć, czy nosi obrączkę. Jego palce były zadbane, ale nie
przyozdabiał ich dowód zawartego małżeństwa.
Dobry, choć mało wiarygodny znak - pomyślała.
- Czy ma pan żonę, panie Willis? - zapytała jak na
przesłuchaniu.
- Brad - poprawił, uśmiechając się przy tym bez cienia
zażenowania. - Widać, że niepokój braci udzielił się i tobie.
Wykrętna odpowiedź zdenerwowała Karyn. Starała się
mówić z rozwagą, z której zarówno bracia jak i zwierzchnicy w
pracy byliby dumni.
- Wydaje mi się, że mam prawo pytać o to kogoś, z kim
miałabym spędzić wakacje. Nawet jeśli nie mieszkalibyśmy w
jednym pokoju hotelowym, chciałabym wiedzieć, czy mamy
jakieś wspólne cechy.
- Chodzi o to, czy obydwoje mamy ten sam stan
cywilny?
- Coś w tym rodzaju. To przecież ważne, czy ty nie
jesteś żonaty, a ja zamężna.
- Gdybyś była, nie doszłoby do tej rozmowy.
- Skąd wiesz? Nie pytałeś mnie o to.
- Nie nosisz obrączki.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Nie przyszedł z tobą ciekawski mąż, który zaglądałby
pod maskę każdego samochodu.
- A może sama znam się na mechanice? Przecież
jeździłam volkswagenem z sześćdziesiątego ósmego roku.
- Joe się nim zajmował.
- To wciąż nie jest odpowiedź na moje pytanie.
Wakacyjna miłość
223
- Które? To, jak poznałem, że nie jesteś zamężna, czy to
o moją ewentualną żonę?
- Obydwa. Bardziej jednak interesuje mnie to drugie.
Brad położył dłonie na biurku, nachylił się ku niej i,
patrząc prosto w oczy, odparł uroczyście:
- Nie, Karyn Chambers. Nie mam żony. Mało tego, nie
ma ani nie było mowy o poważniejszych związkach z
kobietami. Żyję na zbyt wysokich obrotach. - W jego głosie
słychać było żal. - Nie jestem wprawdzie ascetą, ale czasy się
zmieniają, a ja staję się coraz starszy i mądrzejszy.
- O ile starszy?
- Mam trzydzieści dwa lata. Chcesz zobaczyć moją
metrykę urodzenia?
- Nie. Wystarczy prawo jazdy.
Brad sięgnął po portfel, wciąż nie spuszczając wzroku z
dziewczyny. Jego powolne ruchy wskazywały, że oczekiwał od
niej cofnięcia impertynenckiej prośby. Ona jednak uparcie
trzymała wyciągniętą dłoń.
- Nie pozwolę, żeby zupełnie obcy człowiek prowadził
mój nowy wóz. Muszę wiedzieć, czy ma aktualne prawo jazdy.
Brad, śmiejąc się, wręczył jej portfel. Było w nim tyle
kart kredytowych, że można byłoby za nie wykupić cały
ekskluzywny dom towarowy.
Prawo jazdy mówiło o swym właścicielu znacznie
więcej niż to, że potrafi prowadzić samochód.
Napisano, że jego oczy są zielone, choć błyszczały
magicznie jak szmaragdy i Karyn zapragnęła zatrzymać je
wyłącznie dla siebie. Zaznaczono także, że Willis mierzy
prawie metr dziewięćdziesiąt, a jego waga - na którą na
pierwszy rzut oka składały się same mięśnie - lekko przekracza
osiemdziesiąt kilo. Mieszkał w Malibu, którego nazwa
przywodziła na myśl obraz unurzanych w słońcu i oplecionych
Wakacyjna miłość
224
roślinnością leżaków z drzewa sekwojowego. Brad urodził się
piętnastego maja, pod znakiem Byka, co mogłoby sugerować,
że jest uparty i potrafi nakłonić ją do wspólnego wyjazdu. I tak
nie dałaby S
się długo namawiać.
Bała się jedynie, że jej bracia zabiją Willisa, jeśli do-
wiedzą się o jego istnieniu.
- Dobrze. Jakie masz plany na te wakacje? - zapytała w
końcu.
- Nie powiedziałaś jeszcze, kiedy zaczyna się twój urlop.
- Teoretycznie, od poniedziałku za tydzień.
- Świetnie. Mam więc jeszcze trochę czasu, żeby
załatwić parę spraw w Los Angeles. Wszystkim zajmę się sam.
Obiecuję, że będą to najwspanialsze wakacje w twoim życiu. I,
zaznaczam, ja funduję.
- To piękny gest, ale przecież nawet mnie nie znasz
- zauważyła zaskoczona.
Brad wyciągnął ku niej rękę i czekał, aż Karyn poda mu
swoją. Zamknął jej dłoń w gorącym uścisku.
- Nigdy dotąd niczego bardziej nie pragnąłem.
Serce zabiło jej mocniej. Z pewnością ten mężczyzna
miał dar przekonywania. Podniosła wzrok i spotkała jego oczy,
tak romantyczne jak blask księżyca i rozgwieżdżonego nieba.
Czekała na to od wieków.
Zgodnie z przewidywaniami Karyn wiadomość o
wakacjach wywołała burzę wśród jej braci. Zawzięcie
próbowali odwieść ją od samodzielnie podjętej decyzji. Musiała
ich przekonać, ale była w stanie zrobić to tylko na dwa
sposoby: mogła użyć najsubtelniejszego taktu albo laski
dynamitu.
- Myślałem, że po kupnie samochodu odwołałaś
wycieczkę na Hawaje - stwierdził Frank, najstarszy z braci.
Wakacyjna miłość
225
Po śmierci ojca on właśnie przejął jego protekcjonalny
ton i prawo do prowadzenia dyskusji.
Rozległ się dzwonek i wszedł młodszy brat. Kolejni
zjawiali się w odstępach piętnastominutowych. Nie wy-dawali
się zaskoczeni obecnością reszty rodzeństwa w mieszkaniu
siostry. Karyn pomyślała, że wszystko mogłoby wyglądać
inaczej, gdyby była wysoką, pewną siebie, rudowłosą
seksbombą, a nie drobną i słabą istotą.
- Odwołałam tę podróż.
- Co więc zamierzasz robić? - zapytał Peter.
- Zostać tutaj - odparła wesoło.
Jared popatrzył na siostrę podejrzliwie.
- Nie rozumiem. Myślałem, że to cię zmartwi...?
- Tak było - potwierdził Daniel. - Kiedy przyszedłem
tutaj w ubiegłą sobotę, Karyn nie skakała z radości.
- Tak - przytaknął Kevin. - Dzwoniłem w niedzielę.
Nasza mała siostrzyczka była naprawdę przygnębiona.
Usłyszawszy te psychologiczne analizy, dziewczyna
zakryła oczy dłońmi.
- Dobra. Powiedz, co się naprawdę stało.
Wzruszyła ramionami z przesadną skromnością.
- Zdałam się na los. Co w tym złego?
- Nic - wtrącił Timothy, który idealnie nadawał się do
dyplomacji. Marnował zdolności jako zwykły urzędnik. -
Jestem pewien, że Karyn może znaleźć mnóstwo interesujących
rzeczy tu, w San Francisco.
- Naturalnie - mruknął Jared. - Po pierwsze, trzeba
byłoby wyremontować to mieszkanie. Moglibyśmy się zebrać
jutro wieczorem i pomóc ci.
- Nie ma mowy - zdecydowanie odrzuciła propozycję.
Sześć twarzy, zdumionych tak kategorycznym tonem,
odwróciło się ku niej. Natychmiast też wycofała się z ataku. Nie
Wakacyjna miłość
226
chciała wzbudzać podejrzeń. - To znaczy... Sa-ma sobie z tym
poradzę. A poza tym, nie zamierzam marnować wolnego czasu
na remont.
- To co będziesz robić? - zapytał wyraźnie zaskoczony
Frank.
- Nie wiem. Może nareszcie się wyśpię... - Zarumieniła
się niebezpiecznie. - Chcę po prostu trochę po-leniuchować.
Widocznie bracia dosłyszeli zakłopotanie w jej głosie,
gdyż od razu zaproponowali swoje towarzystwo.
- Mam wolne już od wtorku - zaczął Peter.
- Och, nie! - Karyn klepnęła się po kolanach, próbując
ukryć zmieszanie. - Powinieneś zająć się swoimi sprawami, a
nie przejmować moimi. Poza tym, mamy już plany na wtorek.
- My? - Frank zmrużył oczy.
- Ja i mój znajomy.
- Jaki znajomy?
- Frank, daj spokój. Karyn widocznie nie chce
powiedzieć nam nic więcej - odezwał się Timothy.
- Nie obchodzi mnie, co ona chce. Zastanawiam się
tylko, dlaczego ukrywa przed nami swoich znajomych.
Coś chyba musi być z nimi nie w porządku.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - odparła
wykończona. Miała ochotę sięgnąć po ostateczny środek
perswazji. - Proszę, idźcie już. Chce mi się spać.
- Jest dopiero ósma - zauważył Jared.
- Nie widzisz, że siostra ma już dość naszego
towarzystwa? - rzekł Timothy. - Chodźcie, chłopcy. Dajmy jej
spokój.
- Dzięki, Timmy. - Karyn z wdzięcznością spojrzała na
swojego wybawcę. Timothy był najmłodszy i nie przejawiał
tyle przesadnej opiekuńczości co pozostali bracia.
Chętnie przychodził z pomocą, kiedy należało wybawić
Wakacyjna miłość
227
ją z opresji.
Po jego uwadze mężczyźni zrezygnowali z dalszej
dyskusji i zbierali się do wyjścia.
- Jeśli będziesz się nudzić... - odezwał się Frank na
odchodnym.
- Dzięki. Na pewno nie - ucięła.
W tej samej chwili przywołała na pamięć postać Brada.
W jego towarzystwie nie było mowy o nudzie. Wręcz
przeciwnie - Karyn czekała bajeczna przygoda.
Pukanie do drzwi obudziło ją za pięć szósta. W pierwszy
dzień jej urlopu! Jęknęła i nakryła głowę poduszką.
Miała ochotę zabić intruza. Jednak po chwili namysłu
zwlokła się z łóżka i podeszła do drzwi, potykając się po drodze
o własne nogi.
- Kto tam?
- To ja, Brad.
- Brad? - Poziom adrenaliny podniósł się jej gwałtownie.
- Co tu robisz? Jest środek nocy.
- Zła odpowiedź. To pierwszy dzień wakacji. Nie możesz
zmarnować ani minuty.
Karyn oparła się o drzwi. Minęło niespełna dziesięć dni,
odkąd poznała Brada i podziwiała jego witalność.
Mogła się domyślić, że należy spodziewać się go
wcześniej niż po południu. Z drugiej jednak strony, żaden
mężczyzna dotychczas nie stał u jej drzwi o szóstej rano.
- Wpuścisz mnie?
Spojrzała na swój wyblakły, rozciągnięty i bezkształt-ny
podkoszulek, nie wydepilowane nogi i odpryskujący lakier na
paznokciach.
- Za nic w świecie. Przyjdź za godzinę.
- Za godzinę wzejdzie słońce. Pokrzyżujesz mi plany.
- Nie znamy się na tyle, żeby planować cokolwiek po
Wakacyjna miłość
228
ciemku - odparła, osuwając się na podłogę. Podciąg-nęła kolana
pod brodę i okryła je podkoszulkiem. Całe szczęście, że Brad
nie widział jej w tej chwili. Co się z nią stało? Słodka, niewinna
Karyn Chambers nigdy nie mówiła tak stanowczym tonem. Zza
drzwi doszedł ją cichy śmiech. Utwierdziło ją to w
przekonaniu, że potrafi nie zdobyć na flirt. Nic dziwnego, że
bracia tak się o nią martwili. Uśmiechnęła się do siebie.
- Będę gotowa za dziesięć minut - dorzuciła pojed-
nawczo. - Zaczekaj.
- Na zewnątrz?
- Tak.
- Podejrzewam, że to kara za to, iż nie uprzedziłem cię
wcześniej o mojej wizycie.
- Dokładnie.
- Czy zawsze tak reagujesz na niespodzianki?
- Czasami. Mało kto mi je robił.
- Musimy nad tym popracować. Pośpiesz się.
W przeciwnym wypadku wystygnie ci kawa.
- Masz ze sobą kawę?
- Naturalnie.
Karyn uchyliła drzwi na szerokość łańcucha.
- Oto kawa. - Wręczył jej filiżankę. - Masz ochotę na
rogaliki?
- Na razie nie - odparła po krótkim namyśle. Nie chciała
jeść śniadania sama. - Wracam za pięć minut.
W rzeczywistości poranna toaleta zabrała jej o wiele
więcej czasu. Zrezygnowała z depilowania nóg; nie wy-glądały
rażąco nieestetycznie. Wreszcie otworzyła drzwi i zamarła ze
zdumienia. Na schodach siedział ciemnowłosy szelma w
dżinsach i granatowo-zielonej koszulce.
Wyglądał rewelacyjnie. Absolutnie seksownie.
Brad podniósł się, wepchnął jej do ust kawałek rogalika i
Wakacyjna miłość
229
po przyjacielsku, zupełnie niewinnie, ucałował w policzek.
- Dokąd jedziemy? - Wciąż oszołomiona, Karyn od-
ważyła się przemówić.
- Na przejażdżkę.
- Wyrwałeś mnie z błogiego snu tylko po to, żeby
przewieźć samochodem?
- To będzie coś wyjątkowego - zapewnił.
Zatrzymała się w pół kroku. Spojrzała w szmaragdo- -
we oczy mężczyzny, szukając obietnicy romansu i
ciepła, które zapamiętała z pierwszego spotkania. W zamian
otrzymała od niego świadome tego życzenia spojrzenie, które
wywołało w niej nową falę emocji.
Chwyciła go pod ramię i wyszeptała słodko:
- Niech to będzie zabójczo wspaniała przejażdżka.
Wakacyjna miłość
230
Rozdział trzeci
Karyn nie posiadała się z zachwytu.
Brad pędził nie oświetlonymi jeszcze blaskiem słońca
ulicami San Francisco, tak jakby startował w wyścigu o Grand
Prix. Jej stary volkswagen nigdy nie osiągnąłby takich
prędkości, mimo że właścicielka nie raz próbowała wycisnąć go
jak cytrynę. W czasie szaleńczej jazdy wbiła się z przerażenia w
fotel. Wiatr hulał w jej krótko przystrzyżonych czarnych
włosach i malował rumieniec na bladych policzkach. Serce biło
dziko. Liczyła jedynie na drobną dawkę emocji, a tymczasem
uczestniczyła w wyjątkowo podniecającym wyścigu.
Nie spostrzegła nawet, kiedy jej zachwyt przerodził się
w panikę. Różnica zatarła się, gdy Brad uścisnął jej dłoń, aby
zapewnić o całkowitym bezpieczeństwie.
Zauważyła przy tym błysk w jego oczach i usłyszała
stłumiony śmiech, kiedy pokonywali niezwykle stro-me zbocze.
Karyn poczuła zaufanie do mężczyzny, który prowadził z
ogromną precyzją i rozsądnie oceniał możliwości samochodu.
Wóz wydawał się z nim zrośnięty, był mu całkowicie posłuszny
i spełniał wszystkie zachcianki.
Wreszcie dotarli nad brzeg oceanu. Wysiedli z
samochodu i ruszyli na spacer. Dopiero wtedy Karyn
uświadomiła sobie, dokąd idą.
- Złote Wrota?
- Masz jakiś lepszy pomysł na rozpoczęcie urlopu?
- Większość ludzi codziennie przejeżdża tędy lub
spogląda na ten most z łódek zakotwiczonych w zatoce.
- Ty i ja to nie większość ludzi. Jesteśmy poszukiwa-
czami przygód - przypomniał.
- Słusznie - przyznała bez przekonania.
Wakacyjna miłość
231
Brad ujął ją za rękę i poprowadził dalej. Całą drogę
rozprawiał o historii mostu, wiszącego nad cieśniną. Karyn
najbardziej podobała się opowieść o pewnym Angliku, który w
okresie gorączki złota ogłosił się władcą i zdecydował o
budowie mostu i o konstruktorze Ralfie Modjeskim, synu
sławnej polskiej aktorki.
- Myślałam, że pojechałeś do Los Angeles, żeby zrobić
porządek w biurze, a tymczasem pewnie przeryłeś
encyklopedię.
- Broszury turystyczne i przewodniki - sprostował.
- Ciągle zapominasz, że jesteśmy na wakacjach. Lekcja
pierwsza: urlop jest zawsze przyjemniejszy, jeśli odrobisz pracę
domową.
- Postaram się zapamiętać - odparła poważnie.
- Tę umiejętność nabywa się przez praktykę. Zobaczysz.
A teraz pośpieszmy się. Nie możemy przegapić tego widoku.
Dotarli do połowy długości mostu. Brad przyciągnął
Karyn ku sobie, objął ją w talii, a drugą ręką zatoczył
obszerny łuk. Ten uścisk pochłonął ją tak, że niemal nie
zwracała uwagi na to, co działo się wokół.
- No i co? Warto było wstać"? - Szturchnął ją zaczepnie.
Natychmiast wróciła myślami do rzeczywistości i po-
słusznie rozejrzała się dokoła.
Przez gęste tumany mgły przedzierały się jaskrawo-
czerwone smugi, którymi słońce znaczyło na niebie bu-dzący
się dzień. Gdzieś poniżej słychać było plusk wody, uderzającej
o deskę surfingową. Dochodził też odgłos ko-rowodu
samochodów, bowiem zaczynała się właśnie go-dzina szczytu.
Nic jednak nie zmąciło wrażenia, że Karyn i Brad znajdują się
w odosobnionym świecie cieni i wyobraźni. Lekki poranny
podmuch wiatru musnął chłodem jej ciało. Zadrżała.
Sprowokowało to Willisa, żeby ją objąć. W jednej chwili
Wakacyjna miłość
232
zapłonął w niej wewnętrzny ogień. Było to niezaprzeczalnie
zachwycające uczucie.
- Co o tym sądzisz? - szepnął, wtulając usta w jej włosy.
- Czuję się, jakbym umarła i powędrowała do raju.
- To trochę jak unoszenie się ponad obłokami, prawda?
Nic dziwnego, że ludzie tracą tu głowę.
- Gdybym chciała codziennie przystawać tutaj choć na
chwilę, prawdopodobnie ciągle spóźniałabym się do pracy. -
Uwolniła się z uścisku. - A poza tym, z czasem ten widok
spowszedniałby i stracił swój urok.
- Nieprawda. Musisz tylko zwracać uwagę na takie
subtelności, jak powolne opadanie mgły, zmianę kierunku
wiatru czy koloru nieba, kiedy wczesne słońce nabiera sił i
ściele promienne nici wśród srebrnej toni wody.
- Powinieneś rzucić pracę i pisać książki - rzekła za-
uroczona poezją jego słów.
- Ty jesteś moją muzą, - Na dowód szczerości ponownie
otoczył ją ramieniem.
Uniosła ku niemu zamyślony wzrok, po czym drżącymi
palcami dotknęła jego gładko ogolonego, rozpalonego policzka.
Stał przy niej prawdziwy mężczyzna, a nie jedynie
nierzeczywista zjawa. Mimo to Karyn nie całkiem rozumiała
jego słowa. Dotąd obcowała wyłącznie z prostymi, ciężko
pracującymi ludźmi, których uprzejmość ograni-czała się
zazwyczaj do otwarcia drzwi samochodu. Nie stać ich było na
elokwencję, jaką z łatwością popisywał się Brad.
- Dlaczego jesteś właśnie taki? - zastanowiła się głośno.
Nie potraktował tego pytania serio. Wzruszył tylko
ramionami i z uśmiechem odparł:
- Rządzą mną demony.
Te trzy słowa zabrzmiały jakoś dziwnie i wprowadziły
zamęt do idealnego portretu, który stworzyła sobie w
Wakacyjna miłość
233
wyobraźni. Brad uprzedził jej dalsze rozmyślania, wypuścił z
objęć i sięgnął po torbę, którą niósł ze sobą. Wyjął z niej
butelkę szampana.
- Za wschód słońca.
- Wschód słońca? - powtórzyła za nim, ze zdziwieniem
podnosząc wzrok na przejaśniające się wprawdzie, ale wciąż
zamglone niebo.
- Już nadchodzi. Jest to jedno z tych zjawisk, które
musisz przyjąć na wiarę.
- Dosyć niebezpieczna praktyka. Już dawno temu
nauczyłam się, że nie należy wierzyć w nic, czego nie można
zobaczyć lub dotknąć.
Cyniczna uwaga Karyn zasmuciła go. Przesunął czule
palcem po jej policzku i zajrzał głęboko w oczy.
- Nie miałaś łatwego życia, prawda?
- Nie, ale nie narzekam - odparła, nieco urażona jego
litością. - Musiałam wprawdzie ciężko pracować, ale za to
zdobyłam wykształcenie. Mam ciekawą pracę i możliwości
awansu. A co najważniejsze - mam kochającą rodzinę.
- To są zupełnie podstawowe sprawy, ale nie zaspo-
kajają jeszcze w pełni głodu.
- Hej, nie było aż tak źle. Zawsze mieliśmy co jeść.
- Ludzie odczuwają głód nie tylko w sensie dosłownym -
powiedział tak, jakby obcował z tym na co dzień.
- Na przykład głód Hawajów.
- Lub zwycięstwa w zawodach o Grand Prix?
- Miałem w tym swój udział - odparł dumnie, ale bez
emocji.
- Na co jeszcze oprócz wyścigów masz ochotę?
Tląca się do tej pory iskra rozbłysła teraz w jego oczach
jak potężny płomień. Serce Karyn waliło w oczekiwaniu
odpowiedzi.
Wakacyjna miłość
234
- Nie byłem dotychczas pewien, ale teraz... - powiedział
łagodnie, pochylił głowę i pocałował ją tak gwałtownie, że
świat zawirował jej przed oczami. Poddała się bez sprzeciwu.
Wstrząśnięta i poruszona namiętnym pocałunkiem, nie
mogła zdobyć się na to, żeby podnieść wzrok. Brads uniósł jej
twarz i zmusił do spojrzenia prosto w oczy.
- Nie chowaj się przede mną. Proszę.
- Nie będę,
- Mój głód to ty. Jest w tobie świeżość i niewinność,
jakiej dotąd nie znałem.
Płomień w jego oczach obezwładnił ją do reszty. Brad
Willis, niemalże obcy mężczyzna, dzierżył jej los w swojej
dłoni.
- Ty drżysz - zauważył z zakłopotaniem. - Zachowuję się
zbyt nachalnie?
- Troszkę - przyznała niepewnie. - Ale nie przestawaj.
- Nie mógłbym, nawet gdybym chciał. - Odetchnął
głęboko i przyciągnął ją ku sobie. Wplótł palce w jej włosy i
ukrył w nich twarz. Karyn czuła równe bicie jego serca i zapach
mydła, którego używał. Jej zmysły napełniły się tą wonią, a
ciepło męskiego ciała otoczyło ją dyskretnie. - Dokąd
chciałabyś jechać na następne wakacje? Włochy? Chiny?
Francja? Wybieraj.
Dziewczyna uśmiechnęła się i oddała marzeniom.
- Chyba do Włoch. Jak długo się tam jedzie?
- Bardzo krótko. Właściwie możesz dojrzeć je stąd.
- Czyżby?
- Jak najbardziej. - Wskazał palcem wybrzeże Sansalito.
- Popatrz tam, na te kręte uliczki i kwiaty, zwieszające się na
zboczach. Nie przypomina ci to widoku nadmorskiej włoskiej
wioski?
- Widocznie nie mam tak bujnej wyobraźni jak ty.
Wakacyjna miłość
235
Sansalito wciąż jest dla mnie takie samo.
- W takim razie musimy ci natychmiast kupić różowe
okulary. Każdy prawdziwy romantyk zobaczyłby to, co i ja
widzę.
- Nie miałam czasu na romanse. - Karyn nie ukrywała
zakłopotania.
- Najwyższy czas na zmiany.
Wrócili do samochodu, trzymając się za ręce. Kiedy
jechali przez most, Karyn w milczeniu spoglądała w ok-no i
myślała o tym, co zaszło między nimi. W tak krótkim czasie
cały jej świat przewrócił się do góry nogami.
Z nudnej rzeczywistości wyłoniło się kolorowe i pełne
przygód życie. Czy jednak po kilku tak wspaniałych dniach
będzie w stanie spokojnie wrócić do codziennej monotonii?
Powiedziała sobie, że to nie ma znaczenia.
Na razie mogła upajać się czarem chwili.
Zaparkowali przy dokach portowych. Z ufnością po-dała
Bradowi dłoń i poszła z nim w górę wijącymi się uliczkami
urokliwej wioski.
Z entuzjazmem godnym profesjonalnego biznesmena
Brad oprowadzał ją po kolejnych butikach. Obserwował przy
tym bacznie, jak Karyn dotyka biżuterii, ogląda dzieła sztuki,
kosztowne wełny i jedwabie. Zachwyciła się złoto-czerwoną
chustą, ale pokręcił przecząco głową i wybrał dla niej inną, w
tonacji niebiesko-jaskrawoturkusowej. Wybór okazał się trafny.
Przyłożyła szal do twarzy i zauważyła, że z jego chłodnymi
barwami doskonale komponuje się jej brzoskwiniowa karnacja i
niezwykły blask w oczach.
- Masz do tego smykałkę. Często dobierałeś kobietom
garderobę?
- Czasami - mruknął. Natychmiast posmutniała.
- Ale nigdy nie wybrałem tak dobrze. - Zwrócił się do
Wakacyjna miłość
236
sprzedawcy. - Bierzemy to.
- Nie, Brad - zaprotestowała, spoglądając na astro-
nomiczną cenę chusty. - To zbyt drogie i mało praktyczne.
- No i co ja mam z tobą zrobić? Wakacje są także po to,
żeby poszaleć po sklepach. A teraz uważaj i powtarzaj za mną:
przez następny tydzień zobowiązuję się kupić wszystko, co mi
się spodoba. To była lekcja numer dwa.
Karyn roześmiała się na widok jego poważnej miny.
- A kto będzie płacił za te wszystkie ekstrawagancje?
- O to będziesz się martwić pomiędzy kolejnymi
urlopami. A poza tym, to jest prezent ode mnie.
- Nie mogę go przyjąć. I tak już jestem ci zobowiązana
za dotrzymywanie mi towarzystwa.
- Chcesz, żebym bawił się równie dobrze jak ty?
- Naturalnie.
- W takim razie musisz przyjąć ten upominek. Lubię
dawać ci prezenty i widzieć, jak na mnie patrzysz.
Karyn podniosła wzrok na jego pełne nadziei oczy i
prawie uwierzyła, że naprawdę zależy mu na jej akceptacji.
- Dziękuję ci.
- Polecam się na przyszłość. - Przesunął palcami po jej
szyi i swetrze. Dotyk wywołał nową, nie znaną dotąd falę
wrażeń. Dotychczas nie zaznała jeszcze podobnej czułości i
dbałości. Udrapowała chustę na szyi. Dotknęła wspaniałego
materiału i zadrżała. Zastanawiała się, jak długo przetrwają te
fantastyczne uczucia.
Wakacyjna miłość
237
Rozdział czwarty
Słońce przegoniło resztki mgły. San Francisco, jak za-
czarowane, wyłoniło się na tle zatoki. Karyn i Brad siedzieli w
nadbrzeżnej kawiarence i popijali kawę. Kiedy opowiadał o
wspaniałych podróżach z rodziną i kole-gach sportowcach,
zauważyła, że goście z sąsiednich stolików przyglądają się jej
towarzyszowi z wielkim zainteresowaniem.
W pewnym momencie podszedł do nich mały chłopiec i
nieśmiało poprosił Brada o autograf. Potem zjawiła się
rudowłosa piękność w obcisłej mini, objęła go za szyję i
znienacka pocałowała w policzek. Twarz mężczyzny
spurpurowiała, czy to z powodu zakłopotania, czy oburzenia.
Karyn czuła się nie mniej skrępowana. Przy okazji odkryła, jak
bardzo potrafi być zazdrosna.
- Brad, kochanie - zamruczała zmysłowo dziewczyna. -
Minęło tyle czasu...
Willis wstał i uwolnił się z krępującego uścisku. Rzucił
Karyn przepraszające spojrzenie i sięgnął po jej dłoń.
- Miło cię było widzieć - odparł niechętnie natrętnej
kobiecie, zostawił na stoliku pieniądze i w maratońskim wręcz
tempie wymaszerował z lokalu.
- Przepraszam cię za ten incydent - rzekł, kiedy wreszcie
oddalili się już od niefortunnej kawiarni.
- Wpadka czy zwykłe nieporozumienie? - zapytała
zdenerwowana Karyn.
- Nieporozumienie.
- Kto to był?
- Właśnie się zastanawiam.
- Nie znasz jej?
- Powiedzmy, że nie pamiętam.
Wakacyjna miłość
238
Usłyszawszy chłodny, beznamiętny ton jego głosu,
zamarła.
- Niezbyt elegancko wyrażasz się o swoich znajomych.
Ona wyraźnie przypominała sobie ciebie.
Brad zatrzymał się, zwrócił ku sobie jej twarz i położył
dłonie na ramionach.
- Wiele kobiet interesuje się sportem. Pokazują się na
oficjalnych przyjęciach i demonstrują uczucia, które nie zawsze
są szczere. Pewnie spotkałem już gdzieś tę kobietę, może nawet
z nią rozmawiałem, ale to wszystko.
Wierz mi. Miewałem kiedyś wyskoki, ale je sobie
przypominam. Naprawdę, kochanie.
Karyn poczuła dziwny skurcz w żołądku. Mógł mówić
prawdę, z drugiej jednak strony tamta kobieta zachowywała się
tak, jakby go znała od lat. Zdarzenie w kafejce jeszcze raz
uświadomiło jej, jak wielka przepaść dzieli ją od Brada.
- Lubisz zwracać na siebie uwagę? - zapytała, kiedy
ruszyli dalej.
- Lubiłem wygrywać - odparł i otoczył ją ramieniem. -
Reszta przyszła sama. Czasami z tego korzystałem, ale w
rzeczywistości czułem się bardzo samotny.
Kobiety takie jak ty nie wiążą się z mężczyznami, którzy
wciąż są zajęci. One potrzebują kogoś zaufanego, kto za-radzi
w razie choroby dziecka albo cieknącego kranu.
- Ja potrzebuję więcej. To znaczy, w tych sprawach
umiałabym radzić sobie sama. Moja mama mogła polegać na
ojcu, ale kiedy zmarł w wieku niespełna pięćdziesięciu lat,
została całkiem sama. Odtąd była zdana tylko na siebie. Nie
lubię niesamodzielnych kobiet.
- To trochę pogardliwe podejście.
- Nie pogardliwe, ale realistyczne. Zaznaczam, że nie
dyskryminuję miłości. Wręcz przeciwnie. Jestem za
Wakacyjna miłość
239
romantyzmem i książkowymi happy endami. Ale tak zwana
„bezpieczna przyszłość" u boku męża nie przekonuje innie do
małżeństwa.
- Aha. Chyba zaczynam już rozumieć. To, co mówisz,
stawia cię gdzieś pomiędzy feminizmem a bajkami.
- Śmiejesz się ze mnie.
- Nie, kochanie. Ja ci po prostu zazdroszczę. Sprawiasz
wrażenie kogoś, kto dokładnie wie, czego chce od życia. Nie
znam nikogo tak wierzącego w siebie i w ce-le, jakie sobie
stawia. To trochę kłopotliwe dla mężczyzny, który - i to nie z
własnego wyboru - właśnie prze-chodzi kryzys wieku
średniego.
- No, cóż. Nic dziwnego, jeśli taki mężczyzna chce po-
ciągać za wszystkie sznurki... Brad? Miałbyś odwagę
zdecydować się na całkowicie partnerski związek z kobietą?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Musimy chyba
poczekać i zobaczyć, jak daleko sięga mój męski szowinizm.
Co ty na to?
- Jak długo masz zamiar czekać?
- Myślę, że do końca tego tygodnia. Ale nie mam nic
przeciwko temu, żeby już porozmawiać o twoich
wątpliwościach.
- Moich? Myślałam, że uważasz mnie za bardzo pewną
siebie.
- Z jednym wyjątkiem: widziałem, jak dosłownie
zzieleniałaś z zazdrości o tamtą kobietę w kawiarni. Dlaczego?
- Ona właśnie wyglądała na kogoś, kto wie, czego chce
od życia.
A w myślach dodała: „...a najbardziej pragnęła ciebie".
Brad zaprzeczył ruchem głowy.
- Muszę chyba poświęcić resztę tygodnia na przeko-
nywanie cię, że twoje obawy są bezpodstawne. - Pieszczotliwie
Wakacyjna miłość
240
przeczesał palcami jej włosy i dotknął policzka.
- Jesteś piękna, ekscytująca i spontaniczna. Żaden
mężczyzna nie jest w stanie odwrócić od ciebie wzroku, chyba
że jest skończonym głupcem. - Karyn już chciała
zaprotestować, ale położył jej palec na ustach. - Wierz mi.
- Nie mogę ci wierzyć. Nie jestem ani fascynująca, ani
doświadczona.
- Bogu dzięki!
- Wielu rzeczy jeszcze nie przeżyłam.
- Tym milej będzie, jeśli przeżyjemy je we dwoje.
Czy już skończyłaś z samokrytyką?
- Nie krytykuję siebie. Próbuję ci jedynie wytłumaczyć,
skąd się biorą moje obawy. Jestem taka, jaka jestem i szczycę
się tym, co osiągnęłam. Tobie jednak może to nie wystarczyć.
- Kochanie, nie ma dla mnie przeszkód, gdy chodzi o
ciebie. Widzę twojego ducha i determinację. Dostrzegam
kogoś, kto potrafi się śmiać i cieszyć z drobiazgów.
A poza tym, wyczuwam twoje podniecenie perspektywą
odkrycia nowych rzeczy.
- Mówisz poważnie?
- Tak, tak i jeszcze raz tak - zapewnił. - Czeka na nas San
Francisco, a mamy zaledwie tydzień. Zechcesz mi
towarzyszyć?
Ciężar spadł Karyn z serca. Uśmiechnęła się i
przytaknęła.
- Zdecydowanie tak. Co mamy dalej w planie?
- Fisherman's Wharf. Zaczęliśmy dzień jako turyści i tak
też powinniśmy go skończyć.
Gwar i tłok sławnego nadbrzeżnego bulwaru były
dokładnie tym, czego Karyn potrzebowała teraz najbardziej.
Rozbawieni ludzie na deptaku, orgia sklepów i kafejek -
wszystko sprzyjało odprężeniu i spacerowi ręka w rękę, który
Wakacyjna miłość
241
pozwolił uciec od ponurych myśli. Przy okazji zauważyła, że
Brad interesuje się nie tylko ekskluzywnymi butikami, ale i
zwykłymi sklepami pamiątkarskimi dla turystów. Nalegał, żeby
wybrała sobie koszulkę z na-drukiem „San Francisco", i
okazywał anielską cierpliwość, kiedy długo nie mogła się
zdecydować.
Kiedy wreszcie wybrała, narzucił jej podkoszulek przez
głowę. Musnął delikatnie ciało dziewczyny i na dłuższą chwilę
zatrzymał dłoń na jej piersiach. Przeszył ją dreszcz podniecenia
i oszołomienia.
- Drżysz - zauważył. Karyn, niezdolna wyrzec słowo,
przytaknęła. - Wydaje mi się, że potrzeba ci kawy po irlandzku.
- Brad błędnie zinterpretował przyczynę jej dreszczy.
Poszli do Buena Vista Cafe przy Hyde Street. W za-
tłoczonym, słynącym ze wspaniałej kawy po irlandzku lokalu
znaleźli wreszcie dwa wolne miejsca. Karyn wciąż jeszcze
czuła się nieswojo. Chciała opowiedzieć jakiś dowcip, żeby
pokryć zakłopotanie, ale nie przychodziło jej nic do głowy. Po
raz pierwszy pożałowała, że jako uczennica zaniedbała życie
towarzyskie i poświęciła się wyłącznie książkom.
- Znowu się chowasz - Brad skarcił ją łagodnie.
- Masz rację. Nie umiem prowadzić lekkich rozmów.
- Tylko obcy prowadzą lekkie rozmowy. My możemy
już pozwolić sobie na coś więcej. Co chcesz o mnie wiedzieć?
Karyn ucieszyła się, że ją wyręczył i od razu skierował
dyskusję na odpowiednie tory.
- Opowiedz mi o swojej rodzinie.
- Mówiłem ci już o ojcu. Mama natomiast jest wy-
jątkową kobietą. Pochodzi z bogatej rodziny, która zarzucała
jej, że nieodpowiednio wyszła za mąż. Pewnie dlatego praca
wkrótce stała się jej obsesją. Ojciec wypruwał sobie żyły, żeby
udowodnić, na co go stać. Nie musiał tego robić; mama go
Wakacyjna miłość
242
uwielbia i nie zwraca uwagi na rodzinne wymówki.
- Masz rodzeństwo?
- Młodszego brata.
- O! Dlaczego on nie może wyręczyć cię w pracy?
Mógłbyś wrócić do sportu.
- Niestety. Brian jest notorycznym hazardzistą. To nałóg,
ale on tego nie rozumie. Już dawno temu ojciec przestał z nim
walczyć. Utrudnił mu za to dostęp do naszych interesów. Brian
dostaje swój udział z dochodów firmy, ale zawsze mu mało.
Ciągle pożycza od mamy, ode mnie lub od dziadków. Do ojca
zwraca się tylko wtedy, kiedy ten jest przygnębiony - Brad
mówił bez śladu żalu w głosie.
- Nie wydajesz się tym rozgoryczony. Dlaczego?
Przecież on przeszkadza ci w realizacji marzeń.
- Żal mi go. Hazard to choroba. Dopóki Brian sam się o
tym nie przekona, nie zmieni się. Poza tym, on mi w niczym nie
przeszkadza. Ja sam dokonałem wyboru.
Teraz przechodzę trudny okres aklimatyzacji do nowych
warunków, ale jestem przekonany, że robię dobrze. - Ujął dłoń
Karyn, pogłaskał ją i uniósł do ust. Moment oczekiwania
wydawał się wiecznością. -Coraz bardziej odpowiada mi
stabilny tryb życia.
- Brad - zaczęła z wysiłkiem, gdyż alkohol w kawie
krążył jej we krwi i malował na twarzy rumieniec - powinnam
już chyba wracać do domu. Robi się późno.
- Czuję przez skórę, że chcesz jechać sama. - Uśmiechnął
się smutno.
- Przykro mi.
- Nic nie szkodzi. To kolejna rzecz, która czyni cię
wyjątkową osobą. Chodźmy. Odprowadzę cię do samochodu.
- Podwiozę cię - zaproponowała w nagłym przypływie
żalu, że dzień dobiega już końca.
Wakacyjna miłość
243
- Nie. Jeżeli wsiądę z tobą do wozu, nie zechcę wyjść.
Będzie lepiej, jeśli pójdę do siebie do hotelu.
- Zobaczymy się jutro rano, prawda?
- Tym razem może już nie o świcie, ale na pewno
przyjdę. - Brad przytulił ją i ucałował w szyję. - To był
wspaniały dzień, Karyn. Nigdy go nie zapomnę. Nigdy.
Uspokojona tymi słowami dziewczyna wsiadła do
samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Kiedy ruszała,
drogę zajechał jej autokar. Poirytowana, wyłączyła silnik i
spojrzała na kierowcę.
Timmy. Tym razem nie patrzył na siostrę z braterską
miłością.
- Brad, myślę, że lepiej będzie, jeśli już sobie pójdziesz -
wyszeptała.
Mężczyzna wyczuł w jej głosie zdenerwowanie i
dostrzegł panikę w oczach.
- Co się stało?
- Tam jest mój brat. - Nieznacznym ruchem głowy
wskazała na autokar.
Willis odwrócił się i dostrzegł gniew na twarzy tam-tego
mężczyzny. Zrozumiał wreszcie, na czym polegają stosunki w
jej rodzinie. Podziwiał tę zażyłość, ale przerażała go reakcja
Karyn. Wyglądała teraz jak zaszczute zwierzątko. Postanowił
rozładować napiętą atmosferę i pomachał Timmy'emu, który
niechętnie odwzajemnił pozdrowienie. Zanim zdążyła wrzucić
wsteczny bieg, wsunął się do jej samochodu i usiadł obok.
- Co ty wyprawiasz?
- Jadę z tobą do domu.
- Wykluczone.
- Dlaczego?
- Bo...
- Bo twój brat zaraz zaatakuje cię tysiącem pytań, tak?
Wakacyjna miłość
244
- W najlepszym wypadku— westchnęła z rezygnacją.
- A w najgorszym?
- Zjawi się u mnie z resztą rodziny.
- I o to chodzi. Nie zrobiliśmy nic złego. Pocałunek to
jeszcze nie powód do histerii.
- Nie znasz moich braci. Oni nie mają zamiaru oddać
mnie żadnemu mężczyźnie.
- Są bardzo staroświeccy - zaśmiał się Brad. - Nie mogę
się doczekać chwili, kiedy ich poznam.
- Nie musisz tego robić. Dobrze o tym wiesz - odparła
smutno.
- Owszem, ale wiem również, że chcę się z tobą
spotykać. Z twoją rodziną też. Już w tej chwili gotów jestem
stoczyć o ciebie batalię. - Brad cieszył się na myśl, że pojawił
się wreszcie tak długo oczekiwany smok, i miał zamiar pokonać
go zdecydowanym ciosem. Zerknął na Karyn i wiedział już, że
zabrał się do tego pierwszorzędnie. Był także pewien, że się
szaleńczo zakochał.
Wakacyjna miłość
245
Rozdział piąty
Karyn obudziła się ze sztywnym karkiem i bólem w
krzyżu. Właśnie minęła siódma rano. Pukanie. Najwyraźniej nie
było jej dane wyspać się podczas tego urlopu.
Już chciała otworzyć, kiedy uświadomiła sobie, że na
sofie leży Brad, który zasnął tam tuż przed świtem. Pukanie nie
zbudziło go. Zastanawiała się, czy jest cokolwiek, co mogłoby
go wyciągnąć z łóżka i kazać wyjść przez okno, zanim osoba
stojąca za drzwiami wtargnie do mieszkania.
Po chwili namysłu otworzyła drzwi.
- Proszę, mów cicho. Boli mnie głowa - mruknęła.
- I rozboli cię jeszcze bardziej - odparł Tim, wkraczając
do pokoju.
Był już w drodze do kuchni, kiedy kątem oka dostrzegł
Brada, który właśnie się poruszył. Twarz Tima wykrzywiła się
w zdumieniu, zaraz potem w gniewie, a po chwili rysowało się
na niej już tylko zakłopotanie.
Widział, jak Willis zrzucił na ziemię kołdrę. Na
szczęście był ubrany.
Tim złapał Karyn za przegub i wciągnął do kuchni.
- Dobra, siostro. Kto to jest i co tu robi o tej porze?
- Czekaliśmy na ciebie - odparła i włączyła ekspres do
kawy, dorzucając dodatkową porcję. Przewidywała, że będzie
jej potrzebna podwójna dawka kofeiny. - Kiedy zobaczyłam cię
wczoraj, pomyślałam, że cię zirytowaliśmy. No, sam wiesz. -
Spojrzała na brata błagalnie.
- Całowanie? Na środku ulicy? Czyś ty zwariowała?
Ostatnie pytanie uznała za retoryczne.
- A poza tym - ciągnęła - Brad przyjechał tu ze mną,
żebym nie musiała sama spowiadać się ze wszystkiego, chociaż
Wakacyjna miłość
246
nie ma z czego. Pamiętaj. - Spiorunowała go wzrokiem. -
Zanim przypomniałam sobie, że pracujesz na nocną zmianę,
byliśmy już zbyt wykończeni, żeby się stąd ruszyć. Uprzedzam
twoje pytanie: spał na sofie. Nie miałam serca mu odmówić,
kiedy prosił o pozwolenie.
Nie powiedziałam, że właśnie tutaj sypiam. Myślał na
pewno, że mam sypialnię. A swoją drogą, większość ludzi ją
ma - trajkotała bez wytchnienia.
- Wszystko się zgadza. Zastanawiam się tylko, gdzie ty
spałaś?
Tego było jej już za wiele. Miała dosyć przesłuchania.
Zresztą, nie miała nic do ukrycia. Postanowiła wreszcie
położyć kres śledztwom i nieustannemu wtrącaniu się.
- Nie twoja sprawa. - Spojrzała na brata. - No dobrze.
Spałam na podłodze i dlatego czuję teraz każdy mięsień i każdą
kosteczkę. Jeśli chcesz wyświadczyć mi braterską przysługę,
pośpiesz się i wyjdź tak, żebym mogła godzinkę lub dwie
postać pod prysznicem.
- Sama?
- Tak, do licha. Sama. Prawie nie znam Brada Willisa,
ale zapewniam cię, że nawet jeśli kąpalibyśmy się razem, to też
nie twój biznes. - Złapała się pod boki. - Co się z tobą dzieje?
Myślałam, że ty jeden nie będziesz zachowywał się wobec mnie
jak nadopiekuńczy czubek.
- Nazywaj mnie jak chcesz. Wszystko zniosę. Powiedz
mi tylko, dlaczego do tej pory nie poznaliśmy tego faceta?
- Dlatego że sama znam go dopiero od tygodnia -
odparła niechętnie,
- Od tygodnia? Ty chyba postradałaś zmysły. W środku
nocy wpuszczasz do mieszkania zupełnie obcego człowieka? -
Tim uważnie przyjrzał się Bradowi. - Chyba już go widziałem...
- Jeździł kiedyś w rajdach samochodowych.
Wakacyjna miłość
247
- Tak! Gdzieś ty, do diabła, poznała rajdowca? - zapytał
tak, jakby ta profesja była czymś niemoralnym.
- Dzięki za uszanowanie mojej prośby.
- Dobrze już, dobrze. Przestań się denerwować i
odpowiedz.
- Poznaliśmy się, kiedy kupowałam samochód.
- Brad Willis - rzekł w olśnieniu. - Oczywiście!
Widziałem jego zdjęcie w gazecie. Siostro, on nie jest R
w twoim typie.
- A kto jest w jej typie? - Z pokoju niespodziewanie
wynurzył się Brad. Wszedł do kuchni i jak gdyby nigdy nic
nalał sobie kawy.
- Ktoś mniej... Czy ja wiem? Mniej... - plątał się
zażenowany Tim.
- Doświadczony?
- Tak. Właśnie tak.
- Twoja siostra ma dwadzieścia sześć lat. Większość
mężczyzn w podobnym wieku ma już za sobą pewne do-
świadczenia.
- Nie chodzi mi o seks - wybełkotał tępo Tim.
Karyn oparła się o framugę drzwi i jęknęła.
- Mnie też nie - sprostował Brad.
Zapadła niezręczna cisza. Karyn miała tego dość.
Włożyła kromki chleba do tostera, potem posmarowała grzanki
masłem i położyła przed mężczyznami. Oni zaś nadal patrzyli
na siebie jak dwaj konkurenci, którzy zabiegają o rękę jednej
kobiety.
- Cieszę się, że zawsze przykładnie opiekowałeś się
siostrą - Willis odezwał się pierwszy, nalewając sobie śmietanki
do kawy. - Ale najwyższy czas wypuścić ją z klatki.
Źrenice Tima zwęziły się podejrzliwie.
- Powiedz konkretnie, jakie masz wobec niej zamiary.
Wakacyjna miłość
248
- Timmy! - przerwała Karyn.
- Siedź cicho! Chcę wiedzieć, jakie plany wiąże z to-bą
ten facet.
- Ależ on mnie prawie nie zna.
- Zna cię wystarczająco dobrze, żeby spać na twojej
sofie.
- Na sofie, ale nie w łóżku.
- Sofa jest twoim łóżkiem.
- To prawda? - spytał Brad, wytrzeszczając oczy.
- Gdzie spałaś?
- Na podłodze, ale nie o to chodzi. Rzecz w tym,
Timothy Michaelu Chambers, że nie życzę sobie insynuacji.
Po chwili napięcia brat przytaknął niewyraźnie.
- Masz rację. Przepraszam.
- Chciałabym, żebyś już skończył dochodzenie i poszedł
do domu. Pewnie chce ci się spać.
Tim posłał Bradowi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie.
- Jeżeli ją skrzywdzisz, Willis, to cię rodzona matka nie
pozna. A ty, siostro, bądź ostrożna i nie trać klasy.
- Tim, nie powiesz o tym reszcie, prawda? - poprosiła.
- Nie sądzę, żeby to komukolwiek wyszło na dobre. Po
tych słowach wycofał się do wyjścia. Katryn z ulgą zamknęła
za nim drzwi. Brad przyciągnął ją ku sobie i przytulił z
czułością. Przylgnęła do niego posłusznie.
- Nie było aż tak źle - wyszeptał.
- Mogło być gorzej - przyznała.
- Odpowiada ci to, co się między nami dzieje?
- Z każdą minutą coraz bardziej.
- Cieszę się, kochanie - westchnął i musnął jej usta
pocałunkiem.
Karyn ogarnęła zupełna niemoc. Bała się, że bez jego
wsparcia upadnie.
Wakacyjna miłość
249
- Co ty ze mną zrobiłeś? Zawsze umiałam się kon-
trolować. Twój dotyk sprawia, że odpływam do innego świata.
Przeraża mnie to.
- Nie musisz się mnie bać. To samo powiedziałem
twojemu bratu. Co ty na to, żebyśmy stąd wyszli? Marnujemy
wakacje.
- Poczekaj chwilę. Wezmę szybki prysznic i przebiorę
się.
Po krótkiej chwili wyszła z łazienki. Mokre kosmyki
włosów opadały jej na twarz. Czuła się jak Kopciuszek, który
odmierza ostatnie sekundy wymarzonego balu. Była
wewnętrznie rozdarta. Coś podpowiadało jej, żeby rzucić się
bez pamięci w wir uczuć. Z drugiej jednak strony rozsądek
przypominał, że przygoda wkrótce się skończy.
Wyglądało na to, że i Bradowi udzieliła się melancholia.
Zaplanował romantyczną, spokojną podróż wzdłuż wybrzeża.
Każdy kolejny widok był bardziej zachwycający od
poprzedniego.
- Pięknie tu - westchnęła. Jej oczy wypełniły się łza-mi. -
Przywiozłeś mnie tutaj, żeby pokazać namiastkę Hawajów?
- Chcę ci pokazać wszystko. - Brad odgarnął kosmyk
włosów z jej twarzy. - Sądzisz, że to dobry początek?
- Prawie doskonały.
- Prawie?
- Brakuje tylko zapachu frangipani - wyznała w roz-
marzeniu. Lubiła od czasu do czasu gorące wonne kąpiele.
Wyobrażała sobie, leżąc w wannie, że jest na wyspie otoczonej
słodkim zapachem kwitnących kwiatów.
- Niech no spojrzę - rzekł z satysfakcją i sięgnął po
pudełko ukryte za fotelem.
Karyn otworzyła szeroko oczy, widząc na pudełku
wizytówkę perfumerii z Waikiki.
Wakacyjna miłość
250
- Kiedy się kąpałaś, poleciałem na Hawaje i przy-
wiozłem ci to - Brad powitał śmiechem jej zdziwienie.
- Powiedz prawdę. Jak to zdobyłeś?
- Wczoraj złożyłem zamówienie. Przesyłka nadeszła
akurat w momencie, kiedy brałaś prysznic.
- Och, Brad. To najwspanialszy prezent, jaki mogłam
dostać - wyszeptała, rozwijając paczuszkę. - Dokładnie tak je
sobie wyobrażałam. - Zwróciła ku niemu załzawione oczy. -
Dziękuję.
- Nie musisz dziękować, kochanie. Wystarczy mi twój
uśmiech - odparł i nałożył jej na szyję sznur wonnych korali.
Potem powoli przysunął się i złożył pocałunek na rozpalonych,
wilgotnych wargach dziewczyny.
Podniecona, zajęta budzącą się namiętnością, Karyn nie
zauważyła nawet, że uścisk skruszył delikatne paciorki.
Jedno wiedziała na pewno: już nic, absolutnie nic nie
przeszkodzi ich miłości.
Wakacyjna miłość
251
Rozdział szósty
Na dwa dni przed zakończeniem urlopu Karyn
zdecydowała się przeprowadzić ze sobą szczerą rozmowę.
Uświadomiła sobie, że po wakacjach trzeba będzie
wrócić do codziennych zajęć. Z całą pewnością była dla Brada
miłą rozrywką, odmienną od tych, z którymi miał do czynienia
w swoim eleganckim świecie. Jednak szczęśliwe zakończenie
ich tygodniowego romansu nie wydawało się prawdopodobne.
Obiecała sobie, że nie będzie niczego żałować. Pocałunki
i pieszczoty Brada sprawiały jej wprawdzie niewypowiedzianą
rozkosz, ale na tym koniec. On zaś, zdając sobie z tego sprawę,
nie prowokował bardziej intymnych sytuacji. Dotąd czas
wspólnie z nim spędzony był ambrozją dla jej serca i duszy.
Ostatni dzień zaspokoił natomiast jej głód wiedzy.
Kiedy spacerowali po De Young Museum, Karyn
przystawała przed każdą misternie rzeźbioną figurą z nefrytu i
pięknie malowanym jedwabiem. Zasypywała Brada pytaniami
o kulturę Wschodu, on zaś niestrudzenie udzielał odpowiedzi.
Wiedza, którą czerpała dotąd tylko z książek, nabrała teraz
realnych kształtów. Bez żenady przyjęła rolę uczennicy. Była
mu wdzięczna nie tylko za interesujące pogadanki, ale i za
atmosferę, która pozwoliła jej odzyskać zachwianą ostatnio
równowagę.
Następny dzień, jak zwykle, zaczął się bardzo wcześnie.
Willis uparł się, żeby rankiem wyruszyć na balonową
wycieczkę nad Doliną Napa. Loty zaczynały się tuż po świcie.
Dla Karyn oznaczało to kolejną nieprzespaną noc.
Czekała na niego zaspana i nieprzytomna. Zjawił się
pun-ktualnie i na powitanie zamachał koszykiem, przygoto-
Wakacyjna miłość
252
wanym specjalnie na piknik.
- Comment allez-vous? - zapytał z blaskiem w oczach na
widok ukochanej osoby.
Nie zrozumiała powitania i jedynie zmrużyła senne oczy.
- Jak się masz? - z uśmiechem przetłumaczył swoją
wypowiedź. - Wybieramy się do Francji.
- Daj mi znać, jak już będziemy na miejscu - burknęła. -
Te wakacje dają mi się powoli we znaki. Nie jestem
przyzwyczajona do tak nieregularnego trybu życia.
- Wierz lub nie wierz, ale ja też nie.
- Ty przynajmniej wyglądasz jak człowiek.
- Ty też zaraz się lepiej poczujesz. - Przyciągnął ją do
siebie i obsypał pocałunkami czoło, oczy i policzki.
Teraz czekał na usta.
- Wspaniale - szepnęła, obejmując go.
- Karyn... - zaczął, ale natychmiast potrząsnął głową. -
Nie. Nie teraz. Chodźmy już.
Pędzili przed siebie ciemnymi jeszcze ulicami San
Francisco.
- Leciałeś już balonem?
- Raz, nad Francją. To wspaniałe uczucie. Musi jednak
być odpowiednia pogoda. Dzisiaj zapowiada się prze-piękny
dzień.
Przyjechali na miejsce. Właśnie napełniano gazem ba-
lony. Nieopodal pary zakochanych i całe rodziny sączyły kawę,
oczekując świtu. Zafascynowana tym wszystkim, Karyn
zadawała Bradowi setki pytań, z których kilka - zwłaszcza
techniczne - sprawiły mu trochę kłopotu.
Roześmiany, przedstawił jej pilota balonu, którego wy-
najął na przedpołudnie.
Kilka chwil później unosili się już nad ziemią. Na
początku balon trząsł się i podrywał, ale kiedy wznieśli się
Wakacyjna miłość
253
wyżej, szybował już gładko i wzbudzał podziw. Na tle
porannego nieba wypełniona powietrzem czasza wyglądała jak
różnobarwny obłok.
- Zadowolona? - zapytał szeptem i spojrzał jej głęboko w
oczy.
- Nigdy tego nie zapomnę - odparła i pogłaskała go po
policzku. - Cieszę się, że mnie tu zabrałeś.
Ich spojrzenia spotkały się. Karyn pragnęła nauczyć się
na pamięć rysów jego twarzy, tak żeby móc przypominać ją
sobie, kiedy ostatecznie się rozstaną. Wyjęła z torebki tani
aparat fotograficzny i zakomenderowała:
- Uśmiechnij się.
- Nie. Chcę, żebyś i ty była na zdjęciu. - Podał aparat
pilotowi i przytulił ją czule. Roześmiała się, bo ją połaskotał - i
tak wyszła na fotografii.
- Będę ją zawsze nosił przy sobie. Albo powiększę i
powieszę we wszystkich biurach naszej firmy.
- Najpierw musisz dostać ode mnie negatyw - zauważyła
kokieteryjnie.
- Nic prostszego. - Zręcznym ruchem wyjął jej z ręki
aparat i schował w kieszeni.
Natychmiast ruszyła, by go odzyskać. Wtem balon za-
kołysał się i wpadła wprost w objęcia Brada.
Wylądowali przytuleni do siebie. Usiedli na winnym
zboczu i w cieple silnego już słońca zjedli lunch. Potem Karyn
wyciągnęła się leniwie na kocu i zwróciła twarz ku niebu.
- To takie niepowtarzalne uczucie - westchnęła z
rozkoszą.
- A to? - Brad zbliżył usta do jej twarzy. Czuła na jego
wargach cierpki smak burgunda.
- Jak najbardziej - zamruczała. Jej słowa rozpłynęły się
w skradzionym pocałunku, który z każdą chwilą stawał się
Wakacyjna miłość
254
coraz bardziej namiętny.
- Chcę się z tobą kochać - wyszeptał i popatrzył jej w
oczy.
- To byłby błąd - odparła z wysiłkiem.
- Dlaczego?
- Pojutrze już cię nie będzie. Nie chcę dopuścić, żeby
wraz z tobą odeszło moje serce.
- Odejdę tylko wtedy, jeśli ty tego ode mnie zażądasz.
- Nie chcę tego, ale tak po prostu musi być.
- Jak mam cię przekonać, że to nieprawda?
- Nie możesz - rzekła smutno w nadziei, że mimo
wszystko się myli.
Brad uniósł się lekko, ale ciągle dotykał jej piersi.
Głaskał je delikatnie i obserwował rozszerzające się
źrenice Karyn. Ona zaś teraz niemal go nienawidziła za swoją
bezsilność. W końcu odsunęła rękę mężczyzny i wygładziła na
sobie bluzkę.
- No więc udało ci się wreszcie rozbudzić we mnie
pożądanie. I co z tego? To zwykła rzecz. Nawet zwierzęta
odczuwają podobnie.
- Sądzisz, że łączy nas tylko to?
- Oczywiście. Wkroczyłeś do mojego życia jak burza.
Nic dziwnego, że reaguję na to fizycznie.
- I według ciebie jest to dodatek do wakacyjnego pa-
kieciku: Brad Willis w San Francisco; komplet z szyb-kim
numerkiem w sianie. Satysfakcja gwarantowana.
W przeciwnym wypadku zwrot kosztów. - W jego
słowach brzmiała gorycz i oburzenie. - Pozwól, że coś wy-
jaśnię. Gdyby było tak, jak mówisz, wylądowalibyśmy w łóżku
już pierwszej nocy. Powstrzymywałem się ze względu na twoje
onieśmielenie. Chciałem dać ci czas, żebyś przyzwyczaiła się
do myśli o nas, razem. Ale, do diabła, nie pozwolę ci
Wakacyjna miłość
255
porównywać naszych uczuć do zwierząt. Może tego nie wiesz,
ale ja jestem przekonany, że pomiędzy nami zrodziło się
wyjątkowo piękne uczucie.
Nie pozwolę ci go odrzucić, tylko dlatego że przeraża cię
myśl o facecie z innego świata niż twój.
- Boję się, że to uczucie nie ma przyszłości. Możesz się
w końcu mną znudzić i zostawić po miesiącu lub dwóch.
- Nie wiem, co bardziej mnie złości: twój brak wiary we
mnie, czy w swoje własne uczucia. - Brad z rezygnacją pokręcił
głową.
Karyn nie chciała, żeby ta rozmowa tak się skończyła.
- Brad... - zaczęła, nie bardzo wiedząc, co chce
powiedzieć - przepraszam cię. Chciałam ci tylko wytłumaczyć,
na czym polega mój niepokój. Twoja reakcja jest dowodem na
to, że naprawdę należymy do dwóch różnych światów i mamy
odrębne poglądy na to, co ważne.
- Chodźmy już. - Brad wstał gwałtownie i zaczął
pakować kosz.
Karyn podniosła się posłusznie i poszła za nim do
samochodu.
W drodze powrotnej do miasta milczeli. Ich ponurym
nastrojom towarzyszyła nadciągająca chłodna i wilgotna mgła.
Piękny, słoneczny dzień momentalnie przeistoczył się w
mroczną szarzyznę.
Dziewczyna była zaprzątnięta swoimi myślami i nie
zwracała uwagi na to, co się dzieje za oknem. Czekała tylko, aż
samochód się zatrzyma.
Brad zaparkował przed niewielkim hotelem na Pacific
Heights. Spojrzał jej wyzywająco w oczy i zacisnął palce na
kierownicy.
- Stąd dojdziesz już chyba sama do domu.
Przytaknęła w milczeniu. Jeszcze raz zerknęła na jego
Wakacyjna miłość
256
zaciśniętą uparcie szczękę i zesztywniałe ze zdenerwowania
ramiona. Myśl o tym, że już nigdy więcej jej nie obejmą,
napełniła ją bolesną pustką, tak potężną, że bliska była krzyku.
- Brad... - zaczęła niepewnie. - Nie sądzisz, że
powinniśmy porozmawiać?
- Dosyć już rozmawialiśmy - westchnął ciężko.
- Nieprawda. Powinniśmy spróbować jeszcze raz.
- Gdzie? - zapytał, jakby się nic nie stało.
Westchnęła głęboko, świadoma ryzyka, które podjęła.
- Tutaj. Teraz.
Brad podniósł ku niej zaskoczony wzrok.
- W moim pokoju?
- Mam do ciebie zaufanie.
- Nie powinnaś. W tej chwili moje ciało płonie z po-
żądania. Nie odpowiadam za to, co się stanie, jeśli wej-
dziemy na górę.
- Wiem, że mnie nie skrzywdzisz.
- Na pewno nie celowo.
- Więc nie ma się o co martwić. Musimy porozmawiać, a
logika nakazuje, żeby zrobić to w twoim pokoju.
- Jesteś wielkim logikiem - stwierdził z odrobiną ironii. -
Niechętnie ci to mówię, kochanie, ale tym razem chyba wpadłaś
we własne sidła.
- Być może - przyznała w nerwowym oczekiwaniu.
W kilka chwil później otwierała drzwi do hotelu, w
którym mieszkał Willis. Była pewna, że nie idzie do niego,
żeby rozmawiać.
Wakacyjna miłość
257
Rozdział siódmy
Utrzymany w wiktoriańskim stylu hotel urzekł Karyn od
pierwszego wejrzenia. W drzwiach powitała ich czarująco miła
obsługa. Do apartamentu Brada prowadziły kręte schody.
Z każdym krokiem pewność siebie usuwała się jej spod
nóg jak ruchome piaski. Pożądanie i niecierpliwość brały górę
nad rozsądkiem.
Wstrzymała oddech, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nimi.
Nerwowym wzrokiem obrzuciła najpierw Brada, potem wnętrze
apartamentu.
Staroświeckie lampy roztaczały romantyczne przy-
ćmione światło. Z radia płynęła cicha muzyka.
Atmosfera salonu sprzyjała intymności. Przez otwarte okno
wdzierał się wilgotny powiew wiatru i ocierał o ich spragnione
siebie ciała. Wiedziała już, że nie zacznie mówić pierwsza.
Zdobyła się tylko na słaby protest, ale już po chwili tonęła w
objęciach Brada.
Bez względu na to, co się stanie, gdy minie ten tydzień,
pragnęła przypieczętować wakacje dzikimi i upa-jającymi
pocałunkami i pieszczotami. Nigdy nie wyba-czyłaby sobie,
gdyby pozwoliła mu odejść.
- Jeszcze jest czas, żeby zmienić decyzję - rzekł pół-
przytomnie. Pokręciła przecząco głową. Decyzja zapadła
już dawno temu.
- Nie ma mowy.
- Jeszcze przed chwilą mówiłaś co innego - odparł i
uśmiechnął się na widok zawadiacko zadartego podbródka
Karyn. - Co pomyśli twoja rodzina?
- Moja rodzina nie ma z tym nic wspólnego - rzuciła
poirytowana. - To wyłącznie moja i twoja sprawa. Przysięgam -
Wakacyjna miłość
258
dodała szeptem i ponownie utonęła w jego objęciach.
- Mam nadzieję. - Odgarnął jej z twarzy kosmyk
włosów. - W tym tygodniu przekonałem się, że potrafię być
wielkim egoistą. Nie chcę się tobą dzielić z nikim, nawet z
twoją rodziną.
Nikt dotąd tak do niej nie mówił. Nikt tak jej nie
pożądał. Płonął w niej ogień, którego rozsądek nie był już w
stanie ugasić.
- Pocałuj mnie. Pokaż mi, jak mnie pragniesz.
Te słowa pokonały ostatnią barierę. Brad objął ją i
przywarł do jej ust z niczym już nie skrępowaną na-miętnością.
Wilgotny dotyk jego języka i gorączka ciała napływały jak fala
upału w zimowy dzień. Kiedy jego ręce zaczęły błądzić po ciele
Karyn, czuła, że spełniają się najśmielsze marzenia. Nie
zauważyła, że oto nagle stanęła przed nim nago. Poczuła
chłodny powiew powie-trza, jedyny łącznik z rzeczywistością.
Przytuliła się do niego mocniej w poszukiwaniu ciepła, on zaś
poprowadził ją w świat doznań, o jakich nawet nie śniła.
Przeszył ją dreszcz i poczuła napięcie w dole brzucha.
Wreszcie stało się; ich ciała połączyły się w akcie na-
miętności. Karyn wiedziała już, że bez tego czułaby się
niespełniona. Chciała mu to powiedzieć, ale kolejny raz
zwyciężyła jej nieśmiałość.
Brad zrozumiał jej niewypowiedziane myśli i
zdecydowanym ruchem wypełnił jej ciało. Ich okrzyki roz-
koszy zjednoczyły się; w tej chwili nie liczyli się z niczym.
Potem, kiedy odpoczywali, Karyn zaczęła żałować, że
pełne harmonii uniesienie już się skończyło.
- Jesteś wspaniały. Chcę, żeby tak było wiecznie.
- To nie problem - odparł poważnie. - Ale teraz
chciałbym poznać resztę twojej rodziny. Musimy porozmawiać
o naszej przyszłości.
Wakacyjna miłość
259
- Nie!
- Do diabła, Karyn. Nie mów mi tylko, że w nią nie
wierzysz.
- Nie chcę w to mieszać rodziny. Gdybym powiedzia-S
ła o naszym szalonym i niemożliwym pomyśle, sprawi-
łabym im wielką przykrość.
- Jak to niemożliwym?
- Po prostu. Ja nie mogę... - usiłowała znaleźć jakiś
argument, ale przerwał jej telefon.
Brad zaklął i podniósł słuchawkę.
- Tak - warknął. - Jest u mnie. Chcesz z nią rozmawiać?
- Nie. Lepiej jak najprędzej stamtąd uciekajcie - mówił
Tim Chambers. - Frank i Jared są już w drodze. Próbowałem
ich zatrzymać, ale...
- Nie martw się. Dam sobie z nimi radę.
- Słuchaj, Willis. Nie chcę panikować, ale ostrzegam cię.
Spowoduj chociaż, żeby Karyn wyszła. Nie zasługuje na to,
żeby wplątać ją w jakiś skandal.
- Dlaczego, u diabła, myślisz, że bym na to pozwolił?
- Jakiś podrzędny dziennikarzyna szuka sensacji i
podobno was śledzi. Frank mówił mi, że dzwonił do nas do
domu. Nie życzę ci, żebyś widział wtedy minę mojego brata...
- Dzięki za ostrzeżenie. Zajmę się tym.
- Na razie nie masz mi za co dziękować. Mam do ciebie
kilka pytań. Wolałbym rozmawiać w spokoju...
,,Jeszcze jeden smok do likwidacji" - pomyślał Brad,
odwieszając słuchawkę.
- Kto to był?
- Nikt specjalny.
- Ale wspomniałeś, że tutaj jestem.
- To lokaj - zaimprowizował na miejscu. - Chciał
wiedzieć, o której ma jutro przynieść śniadanie.
Wakacyjna miłość
260
Spojrzała sceptycznie.
- W takim razie, dlaczego ubierasz się w takim
pośpiechu, jakby zaraz miał być koniec świata?
Brad nachylił się i pocałował ją.
- Nic się nie martw. Zaraz wracam. - Musisz zejść na
dół, żeby ustalić menu? - zapytała ironicznie. - Przecież nie
czas jeszcze nawet na kolację.
Przeklął w myślach swój nieudolny wykręt. Powinien
był wiedzieć, że dziewczyna zada mu od razu tysiąc pytań.
Pocałował ją jeszcze raz.
- Za chwilkę wracam - rzucił naprędce i zniknął za
drzwiami, zanim zdążyła zaprotestować.
Patrzyła za nim w osłupieniu. Coś musiało się stać.
Coś, o czym nie chciał jej powiedzieć.
Wtem z korytarza doszły ją podniesione, wzburzone
głosy. To byli jej bracia! Nie czekała ani chwili dłużej.
Wyskoczyła z łóżka i zaczęła pośpiesznie nakładać
dżinsy. Właśnie w tym momencie Brad wkroczył do pokoju z
triumfującą miną. Wcisnęła nogę w drugą nogawkę, za-sunęła
zamek i, zmieszana, podniosła na niego wzrok.
Boso nie sięgała mu nawet do brody.
- Ho, ho - zaczęła uszczypliwie. - Ależ to była burzliwa
wymiana zdań. No i co? Ustaliłeś, czy ma być jajecznica, czy
jajka na miękko?
- Słyszałaś? - Mężczyzna był wyraźnie zakłopotany.
- Nie wszystko, ale wystarczająco dużo, żeby rozpoznać
głosy moich braci. Szczerze mnie dziwi, że jesteś jeszcze cały.
- To rozsądni ludzie, Karyn.
- Kto? Moi bracia?
- Tak. Frank i Jared.
- O Boże - jęknęła. - Dlaczego właśnie oni?
- Jest jeszcze Jerry. Powstrzymał ich, kiedy schodziłem
Wakacyjna miłość
261
na dół. To naprawdę dyskretny facet.
- Co im powiedziałeś?
- Że cię kocham.
Karyn zakręciło się w głowie, ale natychmiast zebrała
myśli.
- Jak mogłeś mówić im coś takiego?! - wrzasnęła.
- Teraz zażądają od ciebie, żebyś się ze mną ożenił.
- Nie ma sprawy. Powiedziałem, że właśnie ustalamy
szczegóły.
- Mam tego wszystkiego dość. - Schowała twarz w
dłoniach. - Zobaczysz, że oni nie dadzą ci żyć. Nie będziesz
mógł nawet pokazać się u siebie w biurze.
- W takim razie musisz ze mnie zrobić porządnego
człowieka - zażartował. - Co sądzisz o ślubie w sierpniu?
Mógłbym już dziś lecieć do Las Vegas i załatwić parę spraw.
- To są twoje oświadczyny? - Karyn kipiała ze złości.
- Chciałem ci się oświadczyć, ale przeszkodził mi telefon
Timmy'ego - odparł spokojnie.
- Nie o to chodzi. Niech cię wszyscy diabli, Bradzie
Willis! Nie widzisz, że jesteś taki sam, jak moi bracia?
Nie pozwoliłeś mi nawet samej zadecydować. Całe życie
ktoś nade mną czuwa. Mam tego dość. Prędzej umrę, niż dam
się wpędzić z deszczu pod rynnę.
Karyn chwyciła torebkę, posłała Bradowi ostatnie
wściekłe spojrzenie i już miała wyjść.
- Na twoim miejscu nie schodziłbym teraz - ostrzegł
z nonszalancją, przeciągając się leniwie na łóżku. - Jeżeli
znam życie, to oni wciąż jeszcze tam są.
- Dobrze - zgodziła się po chwili namysłu. - Zostanę, ale
tylko dopóki nie wyjdą.
Brad podniósł się i zbliżył do niej tak, że ich uda
zetknęły się. Fizyczna bliskość jego ciała sprawiła, że krew
Wakacyjna miłość
262
zaczęła jej krążyć szybciej.
- Co powiedziałabyś na to, żebyśmy mądrze zago-
spodarowali ten czas?
Przez moment wahała się, ale gniew zwyciężył.
- Nie, Brad - odmówiła, nie podnosząc oczu w obawie,
że jego spojrzenie mogłoby ją obezwładnić. - Za-czekam tu,
żeby nie prowokować publicznych kłótni z braćmi. Potem
wyjdę i już nigdy się nie spotkamy.
- Przecież wcale tego nie chcesz.
- Tego właśnie chcę. Nikt już nie będzie mną dyry-
gował. Nie potrzebuję niańki. Pragnę jedynie miłości.
- Wiesz przecież, że cię kocham.
- To nie miłość, Brad. To protekcja. - Z tymi słowy
opuściła pokój. Bała się, że każda następna chwila rozmowy
przyniesie jej jeszcze większy ból. Wolała już konfrontację z
braćmi.
Zeszła na dół. W holu nie dostrzegła żadnej znajomej
twarzy. Pomyślała, że nie może jej już grozić nic gorszego, niż
rozstanie z ukochanym mężczyzną. Tymczasem jak spod ziemi
wyrósł natarczywy fotoreporter, który - zanim się spostrzegła -
zrobił kilka zdjęć.
Tego było jej już za wiele. Z całych sił walnęła go w
głowę torebką i rzuciła się do ucieczki. Biegła w dół wzgórza.
Była już prawie na dole, kiedy doszło ją znajome wołanie.
- Karyn! - krzyczał z samochodu Frank. - Chodź tutaj!
- Daj mi spokój!
- No chodź - prosił Jared. - Wiem, że jesteś zła, ale
chcieliśmy tylko twojego dobra.
- Nie macie prawa wtrącać się w moje życie. Mam
dwadzieścia sześć lat. Zajmijcie się sobą i zostawcie mnie
wreszcie w spokoju. A teraz jedźcie już. Chcę zostać sama.
- A co z Willisem?
Wakacyjna miłość
263
- Nie musicie już się nim przejmować. Jest taki sam jak
wy. Jego też mam powyżej uszu. Z nami koniec. Mam nadzieję,
że was to cieszy. Wypełniliście swoją misję.
Popatrzyła ukradkiem na braci, którzy wymieniali
właśnie zawstydzone spojrzenia. Ten widok sprawił jej
ogromną satysfakcję. Minęła ich samochód, przeszła na drugą
stronę ulicy i wsiadła do pierwszego lepszego autobusu. Było
jej obojętne, dokąd pojedzie. I tak każde miejsce wydawało się
teraz piekłem.
Wakacyjna miłość
264
Rozdział ósmy
Jak można było udowodnić miłość takiej kobiecie jak
Karyn Chambers? To pytanie często nurtowało Brada.
Odkąd wrócił do Los Angeles, czuł, że odchodzi od
zmysłów. Co aż tak strasznego zrobił? Chciał tylko uchronić ją
od gniewu braci i całego zamieszania. Ona natomiast
zareagowała, jakby popełnił zbrodnię.
Wiele dni przechadzał się po biurze i sam ze sobą
rozprawiał o kobietach, które nie umieją pogodzić się z myślą,
że są kochane. W końcu postanowił wczuć się w jej sytuację. Z
początku Karyn wydała mu się niewinną, potrzebującą wsparcia
osobą. Teraz jednak dostrzegł w niej kobietę rozpaczliwie
walczącą o swoją niezależność.
Chciała udowodnić sobie i braciom, że potrafi radzić
sobie sama. Zachowanie Brada najwyraźniej psuło jej szyki.
Willis umiał zdobyć coś, na czym mu bardzo zależało.
W wyścigach wygrywał nie dlatego, że był ostrożny, ale
dlatego że podejmował nieobliczalne wręcz ryzyko. Tak samo
nieobliczalne było jego pragnienie pozyskania uczuć Karyn
Chambers. Ukradła mu serce. Z impetem wkroczyła w jego
samotnicze życie. Każdy centymetr je-go ciała wołał o powrót
do San Francisco i telefon do niej.
Wewnętrzny głos podpowiadał mu jednak, że pośpiech
nie jest wskazany. Karyn na pewno potrzebowała czasu, żeby
wszystko przemyśleć i przekonać się, że łączy ich prawdziwa
miłość. Postanowił czekać.
Nie wątpił, że w końcu wszystko się ułoży. Miał tylko
nadzieję, iż do tego czasu nie oszaleje.
Wielkie, kolorowe zdjęcie na pierwszej stronie
popołudniówki przedstawiało zaskoczoną kobietę, wybiegają-
Wakacyjna miłość
265
cą z hotelu w San Francisco. Na drugiej fotografii było
zbliżenie twarzy Brada. Nad zdjęciami widniał nagłówek:
„Zwycięski rajdowiec, Brad Willis, znalazł nową
miłość".
Artykuł poniżej podawał szczegóły intymnego życia
sportowca, nie wyłączając jego niezliczonych miłosnych
podbojów, nazwiska Karyn i odkrycia ich romansu w hotelu na
Pacific Heights.
„Czy to właśnie ta kobieta odciągnęła Willisa od sportu?
- zapytywał autor. - Karyn Chambers można uznać za piękność,
ale czy jest ona konkurencją dla jego porsche? Inne kobiety
próbowały, jednak bez skutku."
Zabrzmiało to jak tanie współzawodnictwo. Wyrażenie
„gniazdko miłości" przyprawiło dziewczynę o dreszcz
obrzydzenia. Wrzuciła gazetę do kosza i wymaszerowała ze
sklepu, porzucając wózek z zakupami.
Czuła się bardzo osamotniona. Od ostatniego spotkania
minęło zaledwie kilka dni, ale Brad nie zadzwonił ani razu.
Mimo że to ona zerwała kontakt, z każdą minutą żałowała tego
coraz bardziej. Brakowało jej jego głosu, spojrzenia, miłości.
Być może popełnił pewne błędy, ale to ona zachowała się jak
tchórz.
Przez moment miała ochotę wrócić do sklepu po tę
okropną gazetę i jeszcze raz popatrzeć na jego twarz. Była
zdziwiona, że po tym, co się stało, nadal go kocha.
Jeszcze bardziej zaskoczyły ją prasowe uwagi na własny
temat. Myśli tłoczyły się nieznośnie, kiedy wracała znużona do
domu.
Na progu powitał ją dźwięk telefonu. Dostrzegła także,
że na automatycznej sekretarce zapisana jest jakaś wiadomość.
Zignorowała to i położyła się na sofie.
- I co teraz? - mruknęła. Nie wyobrażała sobie dalszego
Wakacyjna miłość
266
życia po krótkim, ale brzemiennym w uczucia ro-mansie z
Bradem. Kancelaria adwokacka, w której pracowała, była dotąd
bardzo pomocna i umożliwiła jej szkolenie. Była to jednak stara
i konserwatywna firma, a zdjęcia Karyn, eksponowane przy
każdym sklepie, na pewno nie przysporzą jej popularności
wśród zwierzchników. Niechętnie podejmowali się oni nawet
prowadzenia spraw rozwodowych, w których szczegóły życia
prywatnego musiałyby ujrzeć światło dzienne.
Dziewczyna nie miała wątpliwości, że po przeczytaniu
tego artykułu bracia zażądają od niej powrotu do domu.
Nie zdziwiłaby się też, gdyby osobiście spakowali jej
rzeczy lub, przynajmniej, na stałe zablokowali łóżko tak, żeby
nie można go było rozłożyć.
Nerwowe przekręcanie klucza w drzwiach wyrwało ją z
rozmyślań. Z pewnością zaczynał się nalot. Nie miała dokąd
uciekać, więc pozostała na miejscu i czekała.
Na szczęście był to tylko Tim. W ręku trzymał kom-
promitującą gazetę.
- Cześć - powitała go obojętnie. - Założę się, że już to
widziałaś.
- Owszem.
- Frank dostanie szału.
- Nie wątpię.
- Mama też. Co ona sobie pomyśli?
W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła matka
Karyn. Na jej twarzy malowała się troska. Mimo to była, jak
zawsze, uśmiechnięta. Usiadła obok córki i przytuliła ją czule.
- Jak się czujesz, Karyn Mary?
- W porządku, mamo... Przypuszczam, że nie wpadłaś
tak po prostu. Przykro mi z powodu tego artykułu.
- Kochanie, nie powinno ci być przykro. Martwię się o
ciebie. Timmy, zaparz kawę, a my porozmawiamy.
Wakacyjna miłość
267
- Ale...
- Idź już. I zrób jej dużo. Lada chwila pewnie zjawi się
reszta.
Tim posłusznie odmaszerował do kuchni. Matka
przyłożyła spracowaną dłoń do policzka Karyn.
- Kochasz tego człowieka?
- Tak - przyznała z ulgą, że wreszcie mogła otwarcie
powiedzieć o swoim uczuciu. - Ale to bez sensu, prawda?
- A czy miłość ma coś wspólnego z sensem? Jest to
jedno z uczuć, do których nie sposób odwrócić się plecami.
- Ale on jest taki sam jak Frank i reszta. Według niego
wciąż potrzebuję opieki.
- I co w tym złego?
- Chcę żyć samodzielnie, być panią własnego losu, sama
decydować...
- Sądzisz, że on mógłby ci w tym przeszkodzić?
Kochanie, istnieje zasadnicza różnica między troską o drugą
osobę a przejmowaniem nad nią kontroli. Mężczyzna, który dba
o kobietę za bardzo, może popełniać błędy. Zasadniczo jednak
kieruje się miłością. To nie kontrola, Karyn Mary. Uważam, że
jako dorosła osoba powinnaś najpierw zastanowić się, czy
rzeczywiście kochasz tego człowieka na tyle, żeby o niego
walczyć. A teraz opowiedz mi o nim.
Karyn rozpierała ochota, żeby opowiadać o Bradzie w
nieskończoność, ale w końcu stwierdziła tylko:
- Po prostu poznaliśmy się.
- Kiedy?
- Kilka tygodni temu - przyznała z zakłopotaniem.
- Ach tak! No, cóż. W gruncie rzeczy to bez znaczenia.
Gdzie on teraz jest?
- Przypuszczam, że w Los Angeles.
- Kiedy wraca?
Wakacyjna miłość
268
- Nie wiem. Nie rozmawiałam z nim.
- Mhm.
- Nie. Nie jest tak, jak myślisz. Powiedziałam mu, że nie
mogę kochać kogoś, kto chce się zająć moim ży-ciem tak jak
bracia.
I znowu, jak na zawołanie, zjawiła się pozostała część
rodziny Chambersów z rozwścieczonym Frankiem na czele.
Zanim jednak zdążył otworzyć usta, odezwał się Tim.
- Wszyscy piją kawę?
- Piwo - poprawił Frank. Usiadł i zmierzył siostrę
surowym wzrokiem.
- Nie waż się odprawiać nade mną sądu, Frank Chambers
- uprzedziła. - Ja nie wtrącałam się w twój związek z tą małą
obdartą oszustką z Oakland, która prowadziła z tobą podwójną
grę. Nie powiedziałam słowa, że Megan już od pięciu lat czeka
na twoje oświadczyny i umiera z miłości do ciebie. A ty, Jared?
Czy prawię ci morały?
- To nie to samo - burknął Frank.
- Tak jest - przytaknął Jared. - Ty jesteś naszą...
- Nie waż się kończyć. Nie jestem już małą siostrzyczką.
Jestem kobietą i, jak każdy, mam prawo do błędów.
- Musisz przyznać, że ten błąd jest wyjątkowo rażący
- zauważył delikatnie Tim, podając siostrze filiżankę ka-
wy.
- I ty, Brutusie? - Rzuciła bratu urażone spojrzenie.
- Przykro mi, ale to prawda. Być może, gdybym nie
uprzedził Brada...
- Co takiego? - zagrzmiał Frank.
- Uprzedziłeś go? O czym? - dodała matka.
- Tak - rzekł Tim zaczepnie. - Powiedziałem, że wcieliłeś
się w rolę surowego ojca Karyn. Nie widziałem powodów, żeby
ją niepokoić.
Wakacyjna miłość
269
- Cóż, może gdyby ona sama bardziej niepokoiła się w
zeszłym tygodniu, dzisiaj nie zobaczylibyśmy tego przeklętego
artykułu. - Frank był bliski wybuchu. - Ład-ne rzeczy, Timmy.
Co ty sobie wyobrażasz?
- Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, o co chodzi? -
poprosiła matka.
- Dowiedzieli się, że wyjechałam z Bradem na weekend i
pośpieszyli na ratunek. Timmy zadzwonił i ostrzegł
go, że braciszkowie czekają na niego w holu hotelowym.
Nie mówiąc mi ani słowa o całym zamieszaniu, Brad
zszedł na dół. Dlatego tak się uniosłam i zostawiłam go.
- On nas okłamał - wtrącił Jared z oburzeniem. - To były
bezczelne kłamstwa! Ty jednak byłaś na górze.
- Sądzę, że cokolwiek wam powiedział, zrobił to ze
względu na okoliczności - zaoponowała siostra.
W tym momencie po raz kolejny otworzyły się drzwi i
wkroczył Brad. Serce Karyn zabiło nieprzytomnie z radości.
Zanim się spostrzegła, był już przy niej i pocałował ją. Nie
mogła ukryć zmieszania; nie była przyzwyczajona do
publicznego okazywania uczuć.
Frank i Jared natychmiast podnieśli się z miejsc. Matka
najwyraźniej była zaskoczona widokiem wysokiego,
przystojnego mężczyzny, który powitał jej córkę namiętnym
spojrzeniem.
- Czego chcesz, Willis? - zapytał awanturniczo Frank.
- Przyszedłem zobaczyć się z twoją siostrą. Musimy
porozmawiać - odparł zapytany ze stoickim spokojem.
- Ona nie chce cię widzieć - wtrącił Jared.
- Pozwól, że będę mówiła za siebie. Owszem, jak
najbardziej chcę się widzieć z Bradem. - Karyn rozejrzała się
dumnie po zebranych. Walczyła ze strachem, który ściskał ją w
żołądku. - I to w cztery oczy.
Wakacyjna miłość
270
Matka przyjrzała się córce i przytaknęła z satysfakcją.
Dostrzegła bowiem coś, czego nie zauważył nikt inny:
Karyn naprawdę chciała teraz zostać sam na sam z Bradem.
- Chodźcie - nalegała matka. - Powinniśmy już iść i
zostawić tych dwoje samych. Mają do przedyskutowania
sprawy, które nas nie dotyczą.
- Nie zostawię jej z nim samej - upierał się Frank.
Matka bez skrupułów pociągnęła najstarszego syna za
ucho.
- Wynocha! Już! Reszta też - rozkazała i zaraz potem
zwróciła się do Brada. - Miło mi było pana poznać, młody
człowieku. Proszę nie zwracać na nich uwagi.
- Dziękuję pani za pomoc.
- Proszę tylko uważać - dodała. - Jestem po pańskiej
stronie, ale jeśli skrzywdzi pan moją dziewczynkę, to pierwsza
poczęstuję pana kulką.
- Będę pamiętał - uśmiechnął się mężczyzna.
Podczas gdy wszyscy zbierali się do wyjścia, Karyn
poszła do kuchni, nalała kawy i wyciągnęła filiżankę w
kierunku Brada.
- Proszę.
- Wracasz do pokoju czy wolisz się nadal ukrywać?
- Zostaję w kuchni.
- Tchórz.
- Mam chyba prawo do odrobiny ostrożności wobec
mężczyzny, który podobno zmienia kobiety jak rękawiczki.
- Przesada.
- Tego nie wiem. Wiem tylko to, co przeczytałam w
gazetach.
- W zasadzie popieram wolność słowa i dlatego nie
przykładam aż takiej wagi do szczegółów. A poza tym, nigdy
nie usiłowałem udowodnić ci, że jestem święty.
Wakacyjna miłość
271
Jestem tylko człowiekiem, i to bardzo samotnym. Prze-
lotne związki zapełniały mi swego czasu tę pustkę.
- A teraz? Czy też wypełniasz sobie wolny czas?
Szukasz towarzystwa na parę dni urlopu?
- Wiesz dobrze, że to nieprawda. Musiałem się nieźle
nagimnastykować, żeby załatwić trochę wolnego. Spotka-nie
ciebie było tego warte. - Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął
się. - Zakochałem się w tobie. Chciałem ci pokazać, jak wiele w
twoim życiu może się zmienić.
Wszystko jednak wyszło inaczej. To ty byłaś moją na-
uczycielką. Wyjaśniłaś mi, na czym polega prawdziwa
uczciwość i miłość.
- Cieszę się, że się na coś przydałam - skwitowała
oschle. - Ile powinnam zażądać za tę lekcję?
- Wyjdź za mnie, Karyn. Przysięgam, że nie zamierzałem
tutaj wracać i naprzykrzać ci się, ale nie mogłem już znieść
kolejnego dnia rozłąki.
- Gdybyś ty się nie zjawił, ja odezwałabym się sama.
- Naprawdę? Chcesz porozmawiać?
Przytaknęła, nie spuszczając z niego wzroku.
- Przyznaję się do winy. Rozumiem, dlaczego wpad-
łaś w złość, kiedy za twoimi plecami usiłowałem
załatwić porachunki z braćmi. Przyrzekam, że to się więcej nie
powtórzy. Jesteś tak świeża i tak inna niż kobiety, które znam,
że wzbudzasz we mnie instynkt opiekuńczy. Zawsze chciałem
być rycerzem, poskramiaczem smoków.
- Sama potrafię z nimi walczyć. A nawet jeśli mi coś nie
wychodzi, nie znaczy to, że potrzebuję pomocy.
- Postaram się pamiętać. Obiecuję. Ale nie wiem, czy
będę mógł spokojnie patrzeć, jak dzieje ci się krzywda.
Podejrzewam, że jesteś silniejsza, niż myślisz. To
przecież ty zaproponowałaś, żeby wejść do mnie do hotelu.
Wakacyjna miłość
272
Pamiętasz?
- Jesteś okropnie pewny siebie.
- Jestem pewny naszego uczucia - poprawił. - Nawet
twoja mama je dostrzegła. Tylko dlatego pozwoliła nam zostać
samym.
- Mimo wszystkich doświadczeń wciąż jest niepopra-
wną romantyczką - westchnęła.
- Ja też. Jestem przekonany, że nasza miłość ma wszelkie
zadatki na to, żeby trwać wiecznie. Dlatego wróciłem. -
Uśmiechnął sie nieśmiało. - Poza tym mój ojciec ostrzegł, że
dostanie następnego zawału, jeśli w dalszym ciągu będzie
patrzył, jak snuję się po biurze bez celu i mówię do siebie.
- Twój ojciec wrócił do pracy?
- Na pół etatu, ale właściwie tylko na tak długo, jak
będzie trwał nasz miodowy miesiąc.
- Ale do tej pory mieliśmy jedynie wakacje. - Karyn
wciąż nie mogła się zdobyć na otwarte wyznanie miłości.
- Przyzwyczajaj się do urlopów. - Brad zbliżył się do niej
tak, że poczuła jego oddech na policzku. - Tym razem będą to
wakacje z prawdziwego zdarzenia.
- Możesz mnie zabrać do Paryża, Grecji czy na Tahiti,
ale nic nie dorówna romantyczności naszego tygodnia w San
Francisco - wyszeptała i przytuliła się do niego czule.
- Dobrze. Nie jestem wybredny. Rozumiem, że
spędzamy nasz miodowy miesiąc na miejscu. Jest tylko jeden
warunek: musisz mnie poślubić. Zrobisz to?
- Tak. Wyjdę za ciebie, Bradzie Willis...
Przerwał jej pocałunkiem. Ich serca biły w jednym
rytmie.
- Chyba zbyt szybko się zgodziłam - zamruczała tuż przy
jego ustach.
- Ach tak?
Wakacyjna miłość
273
- Paryż to świetny pomysł.
- Nie ma sprawy - odparł, pieszcząc jej dolną wargę.
- Albo Grecja.
- Co tylko zechcesz.
- Poza tym, zawsze chciałam zobaczyć miejsce, w
którym tworzył Gauguin.
- Tahiti. Naturalnie.
- Ale nie wyjeżdżajmy od razu - Karyn westchnęła ze
szczęścia.
- Dobrze. Kiedy więc?
- Myślę, że za jakieś pięć lub dziesięć lat będę już miała
ochotę wyjść z łóżka.
___________________________