Louisa Heaton
Zbyt wiele pokus
Tłumaczenie: Alina Patkowska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: The Icelandic Doc’s Baby Surprise
Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Louisa Heaton
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte
na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-7943-7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doktor Merry Bell ze zdumieniem potrząsnęła głową, gdy
usłyszała muzykę dochodzącą z radia w taksówce. Kiczowata
świąteczna piosenka tu, w Islandii? Spodziewałaby się tego
w Anglii, gdzie świąteczne piosenki grano już od połowy
listopada. Tylko z tego powodu przestała słuchać radia
w samochodzie; przerzuciła się na podcasty i audiobooki.
Wszystko było lepsze niż ta fałszywa radość przed Bożym
Narodzeniem.
Gdy zbliżał się grudzień, ludzie dostawali kręćka. Merry
nie widziała w tym żadnego sensu. Boże Narodzenie
przypominało jej tylko o najgorszych błędach, jakie popełniła
w życiu. Przyjeżdżając tutaj, do Islandii, spodziewała się
czegoś innego – może tradycyjnej islandzkiej muzyki?
Z niechęcią spojrzała w okno. Taksówka powoli pełzła
w górę, na zaśnieżoną przełęcz. Po obu stronach drogi
piętrzyły się zaspy. Padał gęsty śnieg, wycieraczki ledwie
nadążały go odgarniać.
Zadymka zaczęła się zaraz po tym, jak samolot Merry
wylądował w Reykjaviku. Takiego śniegu nie widywało się
w Anglii, Merry jednak nie miała teraz głowy do podziwiania
pogody. Jej myśli zaprzątało co innego – miejsce, do którego
zmierzała, oraz doktor Kristjan Gunnarsson.
Kiedy widziała go po raz ostatni, leżał nagi w jej łóżku,
a w jego niebieskich oczach migotały iskierki. To było na
Hawajach. Poniosło ich obydwoje, rzucili ostrożność na wiatr
i poszli na całość. W końcu Merry miała nigdy więcej nie
zobaczyć tego mężczyzny.
Poleciała na Hawaje na konferencję medyczną i zanim
program się rozpoczął, poszła na spacer na plażę. Zobaczyła
go, kiedy wynurzył się z morza. Spodenki przylegały do
muskularnych ud, po ramionach spływała woda. Wyglądał jak
James Bond i pan Darcy w jednej osobie, jak Posejdon
wynurzający się z fal. Odgarnął włosy z oczu i po prostu tam
stał, patrząc na nią i czekając, żeby coś powiedziała. Chciała
błysnąć czymś inteligentnym albo zabawnym, ale udało jej się
tylko wykrztusić:
– Dobrze wygląda ta woda.
– Tylko woda? – odpowiedział z uroczym akcentem,
którego nie potrafiła rozpoznać.
Tak się zaczął flirt. Miała nadzieję, że jest tylko turystą, ale
okazał się lekarzem. On również brał udział w konferencji,
wygłosił nawet referat o społecznych determinantach zdrowia
dzieci. Siedziała w sali i patrzyła na niego. Szary garnitur
podkreślał jego sylwetkę, długie jasne włosy splecione były na
karku w warkoczyk jak u wikinga.
Próbowała się skoncentrować na tym, co mówił, ale przez
cały czas widziała go przed sobą półnagiego i ociekającego
wodą. Nigdy nie uważała się za szczególnie namiętną kobietę,
ale gdy na nią spojrzał, poczuła napięcie w całym ciele,
a kiedy skończył mówić, nogi same ją poniosły w jego stronę.
Podziękowała mu za inspirujący referat, roztapiając się
w spojrzeniu szafirowych oczu.
Kupił jej drinka, potem następnego i dowiedziała się, że
oboje wychowali się bez rodziców. Ją kolędnicy znaleźli
w kartonowym pudełku pod domem miejscowego proboszcza.
Właśnie dlatego dostała na imię Merry. Ratownik medyczny,
którego do niej wezwano i który opiekował się nią w karetce,
nazywał się Bell. Wszystko doskonale do siebie pasowało,
zwłaszcza że było Boże Narodzenie. Ale gdy poszła do szkoły,
żarty z jej nazwiska nie miały końca.
Początek życia Kristjana nie był tak ponury, ale on
również wcześnie stracił rodziców i trafił do systemu opieki.
Siedzieli w barze, wymieniając się opowieściami,
i nieoczekiwanie powstała między nimi więź. Zanim Merry
zdała sobie sprawę, co robi, podała mu numer swojego pokoju
i tak się to skończyło, a właściwie zaczęło.
To była najgorętsza noc w jej życiu, i to nie tylko dlatego,
że znajdowali się w tropikach. Seks w jej małżeństwie był
szybki i byle jaki, miał tylko dostarczyć przyjemności jej
mężowi, który zaraz potem zasypiał.
Z Kristjanem było inaczej. Jej przyjemność była dla niego
równie ważna jak własna i Merry miała wrażenie, że całe jej
ciało przy nim śpiewa. Na samą myśl o tym poczuła rumieńce.
Na szczęście było już po zmroku i taksówkarz nie mógł ich
dostrzec.
Co Kristjan powie, kiedy ją zobaczy? Czy się ucieszy?
A może okaże się, że ma żonę, o której zapomniał jej
powiedzieć? Bo jak taki mężczyzna mógł być samotny? To
przecież nie było możliwe, chyba że należał do
niepoprawnych podrywaczy, którzy nie komplikowali sobie
życia stałymi związkami. Tak czy owak, na pewno zdziwi się
jak jeszcze nigdy w życiu.
Zamierzała dotrzeć do pensjonatu, wziąć prysznic, zjeść
coś i położyć się wcześnie spać, a jutro się z nim spotkać.
Powie mu i wróci do domu. Miała zamiar postąpić zgodnie
z tym, co słuszne i moralne. Nie chciała, by się wtrącał w tę
sprawę i gdyby chodziło tylko o nią, w ogóle by tu nie
przyjeżdżała.
Zmarszczyła brwi, próbując coś dostrzec przez gęsty śnieg.
W oddali błysnęły jakieś światła. Taksówkarz, który zabrał ją
z lotniska, mówił, że jazda do Snowy Peak potrwa jakieś dwie
godziny.
Merry wiedziała tylko, gdzie Kristjan pracuje. Powiedział
jej to, gdy leżeli na śnieżnobiałych poduszkach, a jego ręka
wędrowała po jej brzuchu.
Wiedziała, co chce zrobić. Chciała urodzić to dziecko, ale
nie potrzebowała Kristjana. Jej dziecko też nie potrzebowało
nikogo oprócz niej. Nie miała najmniejszego zamiaru
zostawiać go gdzieś w pudełku.
Naraz uświadomiła sobie, że taksówka się zatrzymała,
i pochyliła się w stronę kierowcy.
– Czy coś się stało?
Byli na odludziu. Spod śniegu nie było widać drogi,
a dokoła zalegała ciemność.
– Droga jest zbyt niebezpieczna. Dalej musi pani iść
piechotą.
Jeszcze raz spojrzała na taksówkarza, a potem na swoje
buty. W bagażniku znajdowała się walizka, którą z trudem
przeciągnęła przez lotnisko. Nie było nawet mowy o tym, by
mogła ją wnieść na tę górę.
– Żartuje pan?
Ciemnowłosy kierowca obrócił się do niej.
– Mówię najzupełniej poważnie. Ja tu zawrócę. Niech pani
idzie, dopóki jeszcze da się przejść.
– Przecież jesteśmy pośrodku niczego!
– Snowy Peak jest na szczycie tej góry. To tylko dziesięć
minut drogi.
– Skoro to tylko dziesięć minut, to przecież może mnie pan
zawieźć! Za to panu płacę.
– Tu jest zbyt stromo i za dużo śniegu. To bardzo
niebezpieczne. Musi pani iść piechotą.
– Naprawdę? – Wciąż nie potrafiła w to uwierzyć.
– Chce pani, żebyśmy zsunęli się z drogi i spadli z tej
góry? Tak się stanie, jeśli pojadę dalej.
Widziała, że mówi poważnie. Wcześniej nie zauważyła, że
samochód wciąż wspina się pod górę, bo za bardzo była zajęta
rozmyślaniem o Kristjanie. Dopiero teraz dostrzegła, że droga
wspina się po dość ostrym kątem i jest zasypana.
Widziała jakieś światło na grzbiecie wzgórza. Może to
Snowy Peak? Gdzieś tam znajdował się szpital. A skoro to
tylko dziesięciominutowy spacer…
Niechętnie podała taksówkarzowi pieniądze, a on pomógł
jej wydostać walizkę z bagażnika.
Śnieg padał coraz mocniej. Był zimny i mokry i uderzał ją
w twarz. Teraz, kiedy wyszła na zewnątrz, nie wydawał się już
tak ładny jak wcześniej, kiedy siedziała w ciepłym
samochodzie. Miała nieodpowiednie buty i nieodpowiednie
ubranie, a kółka walizki w tych okolicznościach były
bezużyteczne.
– Jest pan pewien? – zawołała do kierowcy, przekrzykując
wyjący wiatr.
– Tak. Niech pani idzie, bo zaraz za bardzo zasypie.
Zarzuciła torbę na ramię i zaczęła się wspinać pod górę,
ciągnąc walizkę. Zlodowaciały śnieg zacinał prosto w twarz,
buty i ubranie natychmiast przemokły. Brnęła przez przed
siebie z pochyloną głową. Obejrzała się przez ramię i zdążyła
zobaczyć, jak tylne światła taksówki znikają w mroku. Zaklęła
i brnęła dalej przez śnieg sięgający kolan. Miała ochotę
rozzłościć się na taksówkarza, widziała jednak, jak głębokie są
zaspy. I tak zdumiewające, że udało mu się dotrzeć aż tutaj.
Była zziębnięta, przemoczona i bolały ją wszystkie
mięśnie, ale kiedy już jej się wydawało, że nie zdoła się
posunąć nawet o metr dalej, znalazła się na grzbiecie wzgórza.
Przed sobą zobaczyła światła – ciepłe żółte i białe kule latarń,
a nieco z boku stał budynek z napisem Szpital Dziecięcy
Snowy Peak.
Nie miała pojęcia, jak dotrzeć do pensjonatu, więc
skierowała się do szpitala, który wydawał się bezpieczną
przystanią. Przeszła przez rozsuwane drzwi i poczuła
rozkoszne ciepło. Wszystkie oczy skierowały się na nią
i uświadomiła sobie, jak musi wyglądać…
Doktor Kristjan Gunnarsson z radością zawiózł Arona do
szpitalnego sklepiku. Chłopiec był po operacji kręgosłupa
i czekał wiele dni, by móc spróbować batonika z kawałkami
lukrecji w nadzieniu. Zdrowe szpitalne menu nie
przewidywało takich przysmaków, ale Kristjan obiecał
Aronowi, że dostanie batonik, kiedy będzie w stanie
samodzielnie usiąść na wózku i wytrzymać w nim godzinę bez
bólu. Ten dzień nadszedł i chłopiec był bardzo dumny z siebie.
Chciał nawet zostać na wózku aż do wieczora, kiedy do
szpitala przyjdzie jego mama, żeby ona też mogła to zobaczyć.
Aron jadł swój batonik, a Kristjan popychał wózek przez
hol w stronę wind. Naraz w drzwiach stanęła kobieta ciągnąca
za sobą ośnieżoną walizkę. Zatrzymała się, postawiła walizkę
i strzepnęła śnieg z ramion i włosów. Wydawała się
przemarznięta do szpiku kości.
Była ubrana absolutnie nieodpowiednio na islandzką
zimę – w adidasy, zielone rajstopy, żółtą wełnianą sukienkę
i krótką kurtkę. Znał tylko jedną kobietę, która ubierała się
podobnie. Mieszkała w Brighton, w Anglii, ale po raz ostatni
widział ją na Hawajach.
Wyglądało jednak na to, że teraz jest tutaj. Doktor Merry
Bell. Jeszcze go nie zauważyła, toteż wyrównał oddech
i przyjrzał się jej ponownie.
Włosy miała dłuższe niż wtedy, gdy stali razem pod
prysznicem, a on całował rozgrzaną skórę na jej karku. Na to
wspomnienie znów ogarnęła go tęsknota. Nie była podobna do
żadnej kobiety, którą znał, i wyjeżdżając z Hawajów cieszył
się, że mieszkają w różnych krajach.
Była pierwszą kobietą w jego życiu, przy której zaczął
tęsknić do czegoś więcej, ale doktor Kristjan Gunnarsson
z nikim się nie wiązał. To była jego żelazna zasada. Trzymał
wszystkich na dystans, by w ten sposób uniknąć cierpienia
i nieuniknionej straty.
Ale od wyjazdu na Hawaje minęły już trzy miesiące. Co
ona tu robi? Czyżby przyjechała do pracy? W szpitalu był
wolny etat, ale o ile Kristjan wiedział, zamierzali kogoś
poszukać dopiero po świętach.
Podniosła głowę i ich oczy się spotkały. Poczuł się tak,
jakby go ktoś uderzył, a ona rozchyliła usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale zaraz przygryzła wargi. Z trudem wziął się
w garść i pochylił, udając, że sprawdza hamulec przy wózku
Arona.
– Przepraszam cię na chwilę – powiedział i podszedł do
Merry.
Z bliska zobaczył płatki śniegu topniejące na jej ciemnych
włosach i rozmazany makijaż. Wyglądała tak, jakby bardzo
potrzebowała gorącego prysznica.
– Cześć, Merry – powiedział.
Widział, że jest równie wytrącona z równowagi jak on.
Zaczerwieniła się i obciągnęła kurtkę.
– Cześć, Kristjan.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie wyobraziła sobie tego. Kristjan naprawdę był tak
przystojny jak zapamiętała – wysoki, o szerokich ramionach,
mocno umięśniony. W ubraniu wyglądał równie dobrze jak
bez niego.
Zacisnęła powieki, ale gdy znów je uniosła, obraz nie
zniknął. Nadal wyglądał jak wiking. Zmusiła się, by odwrócić
wzrok i jej spojrzenie padło na wielką choinkę pośrodku holu.
Z niewidocznych głośników sączyła się melodia „White
Christmas”.
– Czemu zawdzięczam tę… przyjemność? – zapytał.
Czuła na sobie jego spojrzenie i znów pożałowała, że nie
ubrała się stosowniej. Nie miała zamiaru przyjeżdżać do
szpitala prosto z lotniska. Chciała się spotkać z Kristjanem na
własnych warunkach i nie w stroju podróżnym.
– Taksówkarz zmusił mnie, żebym dotarła pieszo na szczyt
góry. Miał mnie zawieźć do pensjonatu. Pomyślałam, że może
tutaj ktoś będzie mi potrafił powiedzieć, gdzie to dokładnie
jest.
Kristjan spojrzał przez szybę na wirujący w powietrzu
śnieg.
– Weszłaś na górę przy tej pogodzie? – zapytał z wyraźną
złością.
– Nie miałam wyboru. Więc gdzie jest pensjonat Kerling?
– Ta śnieżyca jeszcze trochę potrwa. Nie mogę cię stąd
wypuścić w tym mokrym ubraniu.
– Nie możesz mnie wypuścić? – obruszyła się. Za kogo on
się uważa?
– Możesz przenocować tutaj.
– Tu, w szpitalu? Nie.
– W dyżurkach są wolne łóżka.
Merry doskonale wiedziała, co się dzieje nocą
w dyżurkach, i znów się zaczerwieniła. Wolałaby, żeby
Kristjan nie wiedział, gdzie ma spędzić noc i niczego od niej
nie oczekiwał, na przykład kontynuacji tamtej przygody.
Przecież nie po to tu przyjechała.
W żadnym razie nie chciała się z nim wiązać, nawet jeśli
przez ułamek sekundy przyszło jej do głowy, że może porwie
ją na ręce i poniesie w kierunku zachodzącego słońca, jak
w filmie.
– Wolałabym jakoś dostać się do pensjonatu.
– Dlaczego? – Wydawał się rozbawiony. Pochylił się
i szepnął jej do ucha: – Myślisz, że zakradnę się do twojej
dyżurki w środku nocy? Widzę, że jesteś zmarznięta. Musisz
się rozgrzać i przebrać.
Niechętnie musiała przyznać, że to dobry pomysł. Kristjan
sięgnął po jej walizkę i poprowadził ją do wind, gdzie czekał
wózek z Aronem. Chłopiec miał twarz pobrudzoną czekoladą.
– Aron, to jest doktor Bell. A to jest Aron Mikaelson.
– Cześć, Aron – uśmiechnęła się.
– Pani jest Angielką?
Zaskoczona była, że chłopiec mówi w jej języku.
– Tak.
– A zna pani królową? – zapytał z podnieceniem.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Niestety, nie.
– No trudno…
Drzwi windy otworzyły się. Kristjan stanął po drugiej
stronie wózka i przycisnął guzik czwartego piętra.
– Co robisz w szpitalu, Aron? – zapytała Merry.
– Miał operację – wyjaśnił Kristjan.
Aron tylko się uśmiechnął i oblizał usta z czekolady.
– Usunięcie złośliwego guza glejowego – dodał Kristjan.
Skinęła głową i znów się uśmiechnęła do Arona. Łatwiej
było patrzeć na niego niż na towarzyszącego mu mężczyznę.
Na dłoni Kristjana spoczywającej na rączce wózka nie było
obrączki, ale czy to może cokolwiek znaczyć? Nie każdy
żonaty facet nosi obrączkę, a poza tym Merry nie miała
pojęcia, jakie tradycje i zwyczaje dotyczące małżeństwa
obowiązują w Islandii.
Drzwi windy rozsunęły się i wyszli na korytarz
udekorowany łańcuchami z folii aluminiowej, obrazkami
reniferów i sznurami światełek.
Przy stanowisku pielęgniarek również stała mała choinka,
a w kącie obok szafy z pościelą leżała sterta prezentów
sięgająca niemal sufitu.
– Zaczekaj tutaj, odprowadzę tylko Arona do sali –
powiedział Kristjan.
Skinęła głową, patrząc na jego plecy. Dziwnie było
zobaczyć go w szpitalnym otoczeniu. Dotychczas widziała go
tylko na konferencji i niemal zapomniała, że też jest pediatrą,
tak jak ona.
Powiedział coś do chłopca i obaj wybuchnęli śmiechem.
Merry podeszła do drzwi sali i przez szybę patrzyła, jak
Kristjan pomaga Aronowi przesiąść się z fotela na łóżko.
Podał mu książkę, powiedział coś jeszcze i potargał mu włosy.
Cofnęła się, udając, że patrzy na ulotki przy biurku
pielęgniarek. Chyba dotyczyły szczepień. Kristjan na pewno
się zastanawia, po co tu przyjechała. Jeszcze nie jest za późno.
Mogłaby udawać, że znalazła się tu z jakiegoś innego powodu
i po prostu wrócić do domu. Nie musiałby się w ogóle
dowiedzieć. On mieszka w Islandii, ona w Brighton i pewnie
już nigdy by się nie spotkali.
Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić ani jemu, ani
dziecku. Ona sama, gdy podrosła, gotowa byłaby kogoś zabić,
by się dowiedzieć, kim byli jej rodzice. A dziecko w jej
brzuchu miało ojca i powinno go poznać, nawet gdyby potem
mieli się nie widywać.
Tak właśnie wyglądał jej plan. Nie oczekiwała niczego,
chciała tylko powiedzieć Kristjanowi, że jest w ciąży, a potem
wrócić do domu. Jej dziecko będzie wiedziało, kim są jego
rodzice, a jeśli kiedyś zechce przyjechać do Islandii, no cóż –
Merry nie zamierzała się martwić na zapas.
Wyczuła obecność Kristjana za plecami.
– A więc? – powiedział.
Rzuciła mu krótki uśmiech. To nie była odpowiednia
chwila na wyznania. Wciąż trzęsła się z zimna, a on miał
dyżur.
– Wspominałeś, że jest tu jakieś miejsce, gdzie mogłabym
się przebrać?
– Oczywiście. Pozwól, że to wezmę. – Sięgnął po walizkę.
Poszła za nim, podziwiając jego opanowanie. Na razie
o nic jej nie pytał. Doprowadził ją do drzwi z napisem Aðeins
Starfsfólk. Był to pokój personelu. Przy ścianie stały szafki
i kuchenka, dalej były drzwi prowadzące do łazienki.
– Prysznic jest tam. Potrzebujesz jakiejś pomocy?
Spojrzała na niego i znów oblała się rumieńcem.
– Nie, absolutnie nie.
– Tylko żartuję – roześmiał się. – Spokojnie, mam teraz
dyżur. – Sięgnął po skrawek papieru i coś na nim napisał. – To
numer mojej komórki. Kiedy się przebierzesz, poproś którąś
z pielęgniarek, żeby dała mi znać.
Merry wzięła od niego kartkę, chociaż miała inne plany.
Chciała wziąć prysznic, przebrać się, a potem poprosić
pielęgniarki, by jej powiedziały, jak dotrzeć do pensjonatu.
Wróci tu jutro i wtedy powie mu o dziecku.
– Dziękuję.
– Proszę bardzo – uśmiechnął się. – Miło znów cię
widzieć, Merry.
Odpowiedziała mu zdawkowym uśmiechem i odwróciła
wzrok. Gdy znów podniosła głowę, już go nie było.
Poszła do łazienki. Wzięła prysznic, przebrała się, zgarnęła
swoje rzeczy i wyszła z pokoju, by poszukać pielęgniarki,
która mogłaby jej udzielić wskazówek, jak dotrzeć do
pensjonatu. Jednak kiedy wyszła na korytarz, znów ujrzała
Kristjana.
Siedział na kanapie i czytał gazetę. Na jej widok przechylił
głowę na bok i wstał.
– Jesteś tu – powiedziała oskarżycielsko.
– Jestem.
– Powinieneś pracować.
– A ty powinnaś do mnie zadzwonić, ale miałem
przeczucie, że tego nie zrobisz i znikniesz. Czy słuszne?
Zaczerwieniła się.
– Co się dzieje, Merry? Dlaczego przyjechałaś?
Wydawał się szczerze zainteresowany. Właściwie równie
dobrze mogła mu wszystko wyjaśnić już teraz.
– Przyjechałam, żeby się z tobą spotkać.
Jego oczy pociemniały, ale nie miała pojęcia, czy
z radości, czy z zakłopotania.
– Dlaczego? – zapytał. – To, co przeżyliśmy na Hawajach,
było niezwykłe, ale skończyło się w chwili, kiedy wyszłaś
z pokoju hotelowego w tej niebieskiej sukience.
A zatem pamiętał, co miała na sobie. To miłe.
– Dla mnie to się nie skończyło.
Kristjan uśmiechnął się.
– Dlaczego? Nie interesują mnie stałe związki, Merry.
Jednak jeśli miałabyś ochotę na układ czysto seksualny, to…
– Jestem w ciąży, Kristjan. Z twoim dzieckiem – dodała
niepotrzebnie.
Czekała na jego odpowiedź. Dostrzegła przebiegające
przez jego twarz emocje – szok, zdumienie, niedowierzanie.
Zamrugał, odwrócił wzrok i natychmiast znów zatrzymał
spojrzenie na jej twarzy, jakby chciał ją o coś zapytać, ale się
nie odezwał.
Po raz pierwszy dostrzegła w nim niepewność. Podczas
godzin, które spędzili razem, przez cały czas był pewny siebie,
miał wszystko pod kontrolą i doskonale wiedział, co robi. To
był mężczyzna, który stojąc przed setkami innych lekarzy
wygłaszał referat spokojnym głosem i bez cienia
zdenerwowania, doskonale panując nad publicznością.
Zdawało się, że tak jest przez cały czas, ale teraz
dostrzegła jego niepewność i widziała, że jego samego
wyprawia to w zakłopotanie.
Ona również przeżywała podobne emocje, kiedy w domu
patrzyła na test ciążowy. Czysta niewiara, zaprzeczanie
prawdzie, którą miała przed oczami. Teraz cieszyła się, że dla
niego to też nie jest łatwe.
A zatem już wie. Zrobiła, co zamierzała zrobić, i mogła
wracać do domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Słyszał wycie wiatru za murami. Za oknem wirowały
płatki śniegu. Na jego tle Merry wyglądała jak anioł. W ciąży.
Z jego dzieckiem.
Kłębiły się w nim emocje. Niektóre rozpoznawał, innych
nie. Przebiegały tak szybko jak płatki śniegu w porywistym
wietrze.
Nie spodziewał się takich komplikacji. Kochał dzieci,
uwielbiał im pomagać, sprawiać, że czuły się lepiej i odsyłać
do domu, ale nie przychodziło mu do głowy, że sam mógłby
mieć dziecko. Dziecko oznacza związek, zobowiązanie, to zaś
otwiera nowe możliwości, że zostanie się zranionym, a życie
i bez tego jest wystarczająco trudne. Bycie z kimś w związku
oznacza, że można tego kogoś stracić, a on już stracił zbyt
wiele.
Ale teraz, kiedy Merry stała przed nim i czekała na jego
reakcję, poczuł drgnienie czegoś, co pozostawało w nim
uśpione od bardzo długiego czasu. Od dzieciństwa.
To jest jego dziecko. Jego. Więc to musi być trzeci
miesiąc. Wkrótce zacznie się drugi trymestr. Spojrzał na jej
brzuch – wciąż był płaski. Oparła na nim dłonie, jakby chciała
ochronić dziecko przed jego spojrzeniem.
– Chcesz urodzić to dziecko?
Wiedział, że to pytanie brzmi okropnie, ale domyślił się, że
skoro przyjechała z tak daleka, to zapewne taki właśnie miała
zamiar. Musiał jednak usłyszeć to z jej ust.
W jej brązowych oczach błysnęło wyzwanie.
– Tak. Nie potrzebuję od ciebie niczego, Kristjan,
pomyślałam tylko, że powinieneś wiedzieć. A teraz, skoro już
ci powiedziałam, mogę wrócić do domu.
Zmarszczył brwi. Chyba żartowała. Ona zamierza teraz
zejść z góry? W tej zadymce? W dodatku niczego nie ustalili.
Jak będzie wyglądała przyszłość? Co z pieniędzmi?
Z prawami do opieki? Absolutnie nie mógł jej jeszcze stąd
wypuścić.
– Nigdzie nie pójdziesz. Widziałaś, co się dzieje za
oknem? Ta góra jest zdradziecka. Ludzie tu ginęli przy lepszej
pogodzie.
Ona również zmarszczyła brwi i zerknęła w okno.
– Jak długo to potrwa? Do jutra?
Naprawdę nie miała pojęcia o pogodzie w tym kraju.
– Powiedziałbym, że co najmniej kilka dni.
Na jej twarzy odbił się szok.
– Kilka dni? Ale ja mam bilet powrotny za dwa!
– Nic z tego. Zadzwonimy na lotnisko i zmienimy
rezerwację. Wygląda na to, że będziesz musiała spędzić tu
święta.
– Ale…
Gonitwa myśli odbiła się na jej twarzy. Naprawdę była
piękna i miał wielką ochotę wziąć ją w ramiona. Wróciły do
niego wszystkie uczucia, które stłumił na Hawajach.
Wydawała się zagubiona, pozbawiona nadziei i czuł wielką
ochotę, by się nią zaopiekować, ale nie mógł tego zrobić
właśnie dlatego, że była w ciąży z jego dzieckiem. Gdyby
próbował wrócić do tego, co połączyło ich wcześniej,
pomyślałaby, że gotów jest się zaangażować.
Ale dziecko… To doniosła nowina, wielkie zobowiązanie
i Kristjan miał świadomość, że teraz wiele się będzie musiało
dla niego zmienić.
– Znajdę ci tu jakieś miejsce na nocleg.
– Nic nie znajdziesz. Jest grudzień. Wszystkie pokoje
w hotelach są zajęte przez ludzi, którzy przywieźli dzieci do
krainy świętego Mikołaja. Dostałam ostatni pokój w tym
pensjonacie, i tylko na dwie noce. Pewnie mogłabym ich
poprosić, żeby pozwolili mi się przespać na jakieś kanapie,
kiedy rezerwacja się skończy. Czekają na mnie.
Kraina świętego Mikołaja była specjalnie zbudowaną
wioską w pobliżu Snowy Peak, zimowym rajem dla dzieci
i rodziców. Przyciągała turystów, przynosiła znaczne dochody
i dawała miejsca pracy ludziom, którzy mieszkali po drugiej
stronie góry.
Kristjan westchnął i podjął decyzję.
– W takim razie zamieszkasz u mnie.
– Nie mogę.
– Nie zgadzam się, żeby matka mojego dziecka spała na
kanapie, skoro u mnie w domu jest pokój gościnny.
Popatrzyła na niego niepewnie i znów przygryzła usta.
– Masz drugie łóżko?
– A myślisz, że proponuję ci spanie ze mną?
– Nie wiem.
– Rozluźnij się. Potrafię ci się oprzeć. Będziesz
bezpieczna.
Miał nadzieję, że to zabrzmiało wiarygodnie. Nigdy
dotychczas nikogo nie zapraszał do domu.
– Chyba powinnam ci podziękować.
– Proszę bardzo.
– Czy mam tam siedzieć bezczynnie przez całe dnie?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Możemy dać ci coś do roboty tutaj w szpitalu. Jesteś
pediatrą, a w święta i tak będziemy potrzebować dodatkowej
osoby.
Skinęła głową.
– Dobrze. Poczuję się lepiej, kiedy będę mogła jakoś
zapracować na swoje utrzymanie.
– Nie musisz tego robić.
– Ale chcę.
Miał ochotę zamknąć jej usta pocałunkiem. Nie przywykł
do tego, by ktoś stawiał mu opór, a jej determinacja, by
odpłacić za gościnę, zwiększała tylko jego pożądanie. To było
dziwne, bo nigdy nie oglądał się za siebie, zawsze szedł do
przodu.
– W takim razie chodźmy do szefa, żeby wszystko ustalić.
A potem trzeba będzie znaleźć ci jakieś ubranie.
– Najmocniej przepraszam, to są bardzo dobre rzeczy.
– Miałem na myśli fartuch lekarski – uśmiechnął się
i otworzył przed nią drzwi.
Zerknęła na pierwszą kartę i podeszła do łóżka, w którym
leżała dziewczynka otoczona misiami.
– Cześć. Jestem doktor Bell. Czy możesz mi powiedzieć,
jak masz na imię? – Uśmiechnęła się. Na karcie było napisane,
że dziewczynka ma trzy lata, chociaż wyglądała na półtora
roku.
– Tinna.
– Witaj, Tinno, miło mi cię poznać. – Uścisnęła jej drobną
rączkę i spojrzała na rodziców stojących po drugiej stronie
łóżka. – Czy możecie mi powiedzieć, co was tu dzisiaj
sprowadziło?
Rodzice popatrzyli na siebie niepewnie. Wyglądało na to,
że komunikacja z nimi będzie problemem. Znali podstawowy
angielski, ale niezbyt dobrze, a ona w ogóle nie mówiła po
islandzku.
Rozejrzała się i przy sąsiednim łóżku dostrzegła Kristjana.
– Potrzebujesz pomocy? – zapytał.
– Zdaje się, że mamy tu barierę językową.
– Aha. Dobrze, będę dla ciebie tłumaczył. Miała atak
drgawek – wyjaśnił po chwili.
– Kiedy to się zdarzyło?
– Zaraz po obiedzie.
– Nie zakrztusiła się jedzeniem albo coś w tym rodzaju?
Rodzice potrząsnęli głową.
– A czy miała takie ataki już wcześniej?
Wszystkie te informacje były w notatkach, ale Merry
chciała je potwierdzić, bo czasami rodzice przypominali sobie
jakieś dodatkowe szczegóły.
– Nie.
– W porządku. Jak długo trwał ten atak?
– Niedługo. Może trzydzieści sekund?
– Ona ma Tay–Sachsa, tak?
Zespół Tay–Sachsa był chorobą genetyczną, która
przejawiała się przede wszystkim u niemowląt i małych dzieci.
Nie było na nią leku. Układ nerwowy przestawał pracować,
przez co dzieci traciły możliwość używania mięśni
i normalnego rozwoju. Pojawiały się kłopoty z przełykaniem,
ataki drgawek i w końcu choroba prowadziła do śmierci.
Niewielu pacjentów dożywało szóstego roku życia.
– Tak.
Merry odłożyła kartę i przysiadła na skraju łóżka,
uśmiechając się do Tinny.
– Musimy ci dać lekarstwo, żeby to, co stało się dzisiaj,
nie powtórzyło się więcej. Zgadzasz się na to, Tinno?
– Ona pyta, czy to będzie niedobre.
– Nie – uśmiechnęła się Merry. – Jak się czujesz teraz?
– Dobrze.
Zwróciła się do rodziców.
– Czy zauważyliście u niej ostatnio sztywność, jakieś
problemy z mową albo z połykaniem?
– Tak, trochę.
– Fizjoterapia może pomóc. Będziemy dążyć do tego, żeby
Tinna mogła się poruszać i jak najdłużej zachować siły.
– Jak długo zostanie w szpitalu? Spodziewają się
odwiedzin rodziny. Nadchodzą święta i chcą wiedzieć, czy
będą mogli ją zabrać do domu – przetłumaczył Kristjan.
Merry znów spojrzała na rodziców i powiedziała do niego
cicho:
– Na wszelki wypadek chciałabym ją tu zatrzymać
przynajmniej przez dwadzieścia cztery godziny. Damy jej
środek przeciwdrgawkowy, a jeśli atak się nie powtórzy, to
myślę, że będą mogli ją zabrać do domu.
– Dziękujemy, pani doktor.
Uścisnęła ich dłonie, pożegnała się z Tinną i poszła
z Kristjanem do dyżurki lekarzy.
– I jak się czujesz po pierwszej konsultacji?
– Dobrze. Bardzo mi żal tej dziewczynki i jej rodziców.
Jak musi się czuć rodzic, który wie, że jego dziecko niedługo
umrze? To okropnie niesprawiedliwe.
Uzupełniła notatki i wypisała receptę na lek dla Tinny.
Atak drgawek, który zdarzył się tego dnia, był pierwszym
z wielu. Następnym razem mogą mu towarzyszyć problemy
z oddychaniem, a jeśli Tinna złapie zapalenie płuc…
Próbowała odsunąć od siebie smutne myśli, ale do oczu
napływały jej łzy. Zespół Tay–Sachsa był chorobą genetyczną,
a ona nie znała własnej historii medycznej. Jej dziecko też
mogło urodzić się chore. Na razie obydwoje z Kristjanem
wydawali się zdrowi, ale co może się stać w przyszłości?
Przerażająca była myśl, że żadne z nich tego nie wie.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Kristjan z troską.
Zmusiła się do pogodnego uśmiechu i wzruszyła
ramionami.
– Doskonale. Dlaczego myślisz, że nie?
– Bo nagle przestałaś pisać i wydawało się, że odbiegłaś
gdzieś myślami.
– Zastanawiałam się.
– Nad czym?
Czy ma mu się zwierzać z każdej myśli? Za kogo on się
uważa? Czy sądzi, że ma prawo wiedzieć o niej wszystko
tylko dlatego, że się z nim przespała, a teraz nosi jego
dziecko? Może to nie był dobry pomysł, żeby się u niego
zatrzymać. Co właściwie o nim wie?
Jednak nie mogła mu się zwierzyć z tych wątpliwości. Jak
by to brzmiało? „Nie, nie mogę się u ciebie zatrzymać, bo
może jesteś seryjnym mordercą”?
– Po prostu jestem głodna. To był długi dzień.
Przez chwilę patrzył na nią bez słowa.
– Oczywiście. Nie pomyślałem o tym. Jadłaś coś
w samolocie?
– Nie, to były tylko dwie godziny lotu.
– Zaraz coś ci przyniosę.
– Nie musisz – zaprotestowała, ale on już wstał.
– Naturalnie, że muszę. Ty jeszcze nie wiesz, gdzie co jest.
Na co masz ochotę? Słodkie czy wytrawne?
Była tak głodna, że zjadłaby wszystko.
– Jedno i drugie!
– Kobieta o zdrowym apetycie – uśmiechnął się. – Podoba
mi się to.
Czy nadal mówił o jedzeniu? Nie była tego pewna. Patrzył
na nią, jakby sam miał ochotę ją połknąć. Zmieszała się,
odwróciła wzrok i wróciła do pisania.
Kiedy znów na niego spojrzała, był już w połowie drogi do
drzwi. Warkocz związany rzemykiem sięgał mu niemal do
połowy pleców.
Ma z nim spędzić kilka dni, może nawet tydzień, w tym
Boże Narodzenie. Nie miała żadnej rodziny, a on teraz
właściwie był jej rodziną. Bez względu na to, co przyniesie
przyszłość, na zawsze pozostanie w jej życiu z powodu
dziecka. Jak się z tym czuła?
Był przystojny, atrakcyjny, ale co więcej może o nim
powiedzieć? Zapewne jest dobrym lekarzem. Zajmował się
chorymi dziećmi, a do tego trzeba sporej odporności, więc
musi być silny emocjonalnie. No i jeszcze to, że był doskonały
w łóżku.
Zaklęła w duchu i znów odsunęła od siebie te myśli.
Powinna podejść do sprawy racjonalnie. Kristjan nie będzie
o niczym decydował. Dziecko spłodzili wspólnie, ale to jest jej
ciało i jej życie. Żaden mężczyzna, nawet najprzystojniejszy,
nie będzie o nim decydował.
Już raz oddała mężczyźnie pełną kontrolę nad swoim
życiem. Właściwie nie oddała – sam ją sobie wziął. Dlatego
teraz nie ma żadnej szansy, by miała znów powtórzyć ten błąd
z Kristjanem Gunnarssonem. Nigdy w życiu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kristjan jeszcze nigdy nie przyprowadził do domu kobiety.
To była wyłącznie jego przestrzeń i czuł się dziwnie,
wpuszczając tu Merry, kobietę, która nosiła jego dziecko.
Weszła do środka, spojrzała na wielki kamienny kominek,
który dominował w pomieszczeniu, i udekorowaną choinkę
obok niego. Wielkie, rozciągające się od podłogi do sufitu
okna ozdobione były malutkimi białymi światełkami
i girlandami z gałęzi sosny, na których bieliły się ośnieżone
jagody i srebrzyste wstążki.
Co miał powiedzieć? Uwielbiał Boże Narodzenie, tak jak
kiedyś jego rodzice, i co roku próbował uczcić ich pamięć,
przygotowując jeszcze piękniejsze dekoracje niż w poprzednie
święta. Dlatego cały dom emanował świątecznym nastrojem.
Dzięki temu Kristjan czuł się bliżej rodziców. Przypominał
sobie ubieranie choinki w towarzystwie mamy i ojca
przebranego za świętego Mikołaja i udawał, że nie doskwiera
mu samotność.
W każde Boże Narodzenie brał dyżur w szpitalu i zostawał
z dziećmi, które nie mogły pojechać do domu. Dawało mu to
dziwną pociechę i pokrzepienie.
Merry stanęła przy kominku i rozejrzała się.
– Lubisz Boże Narodzenie?
– A ty nie?
– Nie za bardzo.
Kristjan dotychczas sądził, że wszyscy lubią Boże
Narodzenie.
– Dlaczego?
Wzruszyła ramionami. Domyślał się, że ma jakiś
konkretny powód, o którym nie ma ochoty mówić. Właściwie
dlaczego miałaby mu to wyjaśniać? W końcu prawie się nie
znają.
– Oprowadzę cię po domu, tylko rozpalę w kominku.
Rozniecił ogień, a potem pokazał jej kuchnię, łazienkę,
gościnny pokój, a także własną sypialnię. Stanęła w drzwiach
i spojrzała na wielkie łóżko.
– Nie martw się – uśmiechnął się – nie mam zamiaru cię
uwodzić.
– To dobrze, bo ja nie mam zamiaru dać się uwieść.
Podszedł bliżej i spojrzał jej w twarz.
– Zrobię ci coś do picia.
Przyjemnie było znaleźć się tak blisko niej. Wbrew sobie
zatrzymał wzrok na jej ustach. Merry chyba wyczuła kierunek
jego myśli, bo odwróciła się i zeszła na dół.
– Masz ładny dom.
– Dziękuję – odparł, zatrzymując się obok niej na dole
schodów.
– Chociaż wygląda tak, jakby święty Mikołaj tu
zwymiotował!
Kristjan roześmiał się.
– Przywykniesz. My, Islandczycy, kochamy Boże
Narodzenie.
– Zdążyłam to zauważyć.
Poprawiła krzywo stojącą na parapecie ozdobę. Było to
stado reniferów ciągnących sanki, w których siedział Mikołaj
z olbrzymim worem prezentów.
– Zanim stąd wyjedziesz, ty też pewnie pokochasz to
święto.
– Nie sądzę.
– Nie?
Oddała mu spojrzenie.
– Nie.
– Królowa Lodu. Ale nie martw się, roztopimy ci serce.
– Dobrze jest tak, jak jest. Wspominałeś o czymś do picia.
Może ja coś przygotuję. Co dla ciebie?
Miał ochotę na wiele rzeczy, szczególnie gdy tak na nią
patrzył, ale musiał zachować zimną krew.
– Herbata, dziękuję.
Poszedł za nią do kuchni i pokazał jej, gdzie co jest,
z rozbawieniem obserwując grymas niechęci, który pojawił się
na jej twarzy na widok kubków w kształcie świątecznych
ciast. To były specjalne kubki, których używał tylko w Boże
Narodzenie.
Spojrzała na pudełko z herbatą i podejrzliwie powąchała.
– Co to za aromat?
– Jabłko i gruszka z imbirem.
– Poważnie?
– Wstrzymaj się z komentarzem, dopóki nie spróbujesz.
Tylko nie dodawaj cukru, lepiej odrobinę tego. – Podał jej
butelkę syropu klonowego.
– Zęby ci zgniją.
– To tylko na specjalne okazje.
– Takie jak?
– Boże Narodzenie. Może mi jednak powiesz, dlaczego tak
nie cierpisz tych świąt? Dlatego, że porzucono cię w Boże
Narodzenie? Chyba o tym wspomniałaś.
Podała mu herbatę i oparła się o szafkę.
– Kiedyś uwielbiałam Boże Narodzenie. Wszystkie te
obietnice…
– I co się potem stało?
Potrząsnęła głową, jakby nie mogła uwierzyć, że opowiada
mu o tym.
– Pojawił się facet.
Skinął głową ze zrozumieniem. Właśnie coś takiego
podejrzewał. To tylko wzmacniało jego przekonanie, że lepiej
pozostać samemu. Gdy się dopuści kogoś blisko, trzeba się
odsłonić, a wtedy ten ktoś może cię zranić. Najlepiej w ogóle
nie wchodzić w związki.
Popatrzył jednak na jej brzuch i pomyślał o dziecku. Nie
mógł uniknąć tego związku. Był przyzwoitym człowiekiem
i nie wypierał się odpowiedzialności.
– Przepraszam cię w imieniu wszystkich mężczyzn. –
Uśmiechnął się, unosząc kubek.
– A teraz inny facet zrobił mi dziecko i będę samotną
matką.
– Do tego trzeba dwojga, Merry. Zresztą użyliśmy
zabezpieczenia.
– Wiem.
– Zamierzasz nadal mieszkać w Anglii?
– A spodziewasz się, że przeniosę się do Islandii?
– Nie – powiedział, ale pomyślał: tak.
Myśl, że będzie miał dziecko, którego nie będzie mógł
zobaczyć, wydawała się niepokojąca. Już od dawna nie miał
żadnej rodziny, a teraz…
Uśmiechnął się do siebie. To była przedziwna sytuacja.
Jeszcze tego ranka jego życie toczyło się zwykłym torem. Nie
miał żadnych związków ani zobowiązań i czuł się z tym
doskonale, a teraz, wieczorem, zastanawiał się, w którym
kraju będzie mieszkać jego dziecko, bo chciałby je widywać
codziennie.
Nigdy świadomie nie zdecydowałby się na ojcostwo, ale
skoro już tak się stało, ze zdumieniem odkrył, że ma jakieś
przekonania na ten temat. Kiedy już coś robił, robił to
porządnie. Był bardzo zaangażowany w pracę w szpitalu,
oddział pediatryczny stanowił całe jego życie, więc myśl, że
miałby zostać ojcem tylko na pół etatu, nie odpowiadała mu.
Wysyłanie kartek na urodziny i pieniędzy absolutnie nie
wystarczy.
– To dobrze, bo moje życie jest w Anglii – stwierdziła.
– Mogłabyś zamieszkać tutaj.
– W tym kraju śniegu i lodu? Chyba nie.
– Wierz mi, po jakimś czasie byś to pokochała.
– Nie mam zamiaru przewracać swojego życia do góry
nogami i przeprowadzać się tutaj dlatego, że chce tego jakiś
facet.
– W takim razie zrób to, bo prosi cię o to ojciec twojego
dziecka. – Patrzył na nią nieustępliwym wzrokiem.
Oddała mu spojrzenie i zauważył, że poczuła się
przestraszona. Nie chciał jej straszyć. Powstrzymał odruch, by
ją przytulić. Wiedział, że w tej chwili nie potrzebowała tego
i nie byłaby mu wdzięczna. Uznałaby to za próbę wymuszenia
na niej zmiany.
Jakiś mężczyzna zranił ją bardzo mocno. Kristjan nie
wiedział, co się dokładnie stało, ale miał świadomość, że jeśli
ma mieć jakąś szansę na kontakt z dzieckiem, to musi
przekonać Merry, by zamieszkała tutaj.
On sam nie mógłby zamieszkać w Anglii. Islandię miał we
krwi. Tu była jego historia, korzenie, a poza tym to jest dobre
miejsce do wychowywania dziecka.
Wiedział, że jest szalony, w ogóle się nad tym
zastanawiając, ale musiał. Kiedyś stracił rodzinę i teraz bardzo
chciał kogoś mieć. W szkole widział, jak inne dzieci wpadały
przy bramie w ramiona rodziców, którzy witali je pocałunkiem
w policzek.
On też kiedyś miał rodziców. Po ich śmierci przygarnęli go
wuj i ciotka. Starali się, jak mogli, ale sami nigdy nie chcieli
mieć dzieci i rola rodziców ich przerosła.
Czuł, że jest dla nich ciężarem, obciążeniem finansowym
i emocjonalnym. Czuł się tam zbędny, a ponieważ
rozpaczliwie potrzebował miłości, narastała w nim złość i jako
nastolatek zaczął się buntować. Nie zostało to dobrze przyjęte.
O każdy drobiazg wybuchały awantury i w końcu trafił do
opieki zastępczej. Ten gniew napędzał go przez cały czas
i kazał żyć po swojemu.
Ale dla własnego dziecka chciał czegoś więcej. Chciał, by
miało ojca, który będzie na nie czekał przy szkolnej bramie
i witał pocałunkiem.
– Chciałbym ci to udowodnić – powiedział.
– Co udowodnić?
– To, że tobie i dziecku mogłoby być dobrze w tym kraju.
Objęła kubek obydwiema dłońmi i popatrzyła na niego
z zastanowieniem.
– Chcesz uczestniczyć w jego życiu?
– Chcę. – Nie był pewien, czy usłyszała drżenie w jego
głosie. – Daj mi czas do Nowego Roku, żebym mógł cię
przekonać. Jeśli mi się nie uda, wrócisz do Anglii i jakoś
wszystko poukładamy.
Patrzyła na niego przez bardzo długą chwilę. Nie potrafił
przeniknąć jej myśli. Czy zgodziłaby się dać mu szansę? Czy
zgodziłaby się tu zostać? Nie miał pojęcia, ale musiał
spróbować. W końcu było Boże Narodzenie, czas, gdy
życzenia się spełniają.
– Dobrze.
– Zgadzasz się?
– Daję ci czas, dopóki drogi nie będą przejezdne, a potem
wyjeżdżam.
Skinął głową. Pogoda i pora roku były po jego stronie.
Drogi mogą pozostać nieprzejezdne bardzo długo. Jeśli
zapewni jej zajęcie i pokaże wszystkie atrakcje tego miejsca,
to może Merry zapomni o sprawdzaniu prognozy pogody.
Był pewien, że jeśli pokaże jej prawdziwe piękno tego
kraju, Merry zakocha się w Islandii po uszy.
Stukanie do drzwi wyrwało ją z głębokiego snu. Łóżko
było niewiarygodnie wygodne, materac nie za twardy, koce
grube i ciepłe, a do tego jeszcze narzuta z białego sztucznego
futra. Kiedy weszła tu poprzedniego wieczoru, przebrała się
w piżamę i przez długą chwilę siedziała na łóżku, przesuwając
palcami po narzucie.
Nie mogła uwierzyć, że ma spać w tym luksusowym
pokoju. A najlepsze było to, że tutaj nie było prawie żadnych
świątecznych dekoracji – tylko grube białe świece na
parapecie, girlanda z ostrokrzewu nad niedużym kominkiem
i zestaw drewnianych bałwanków na stoliku przy łóżku. Tyle
była w stanie znieść.
Położyła się więc i spała jak zabita, dopóki Kristjan jej nie
obudził.
– Wejdź! – zawołała.
Otworzył drzwi i z uśmiechem wniósł do środka tacę ze
śniadaniem. Była tam jajecznica, grzanki i gorąca czekolada
w kubku, który miał kształt świątecznego prezentu, a także
miseczka musli, mały dzbanuszek do mleka i w malutkim
wazoniku gałązka czegoś, co wyglądało jak jemioła. Dotknęła
jej i zapytała ze zdziwieniem:
– Do czego to?
– Do dekoracji. Nie jedz, to trujące.
Oddała mu uśmiech i usiadła oparta o poduszkę, z tacą na
kolanach. Kristjan stał obok. Ubrany był w ciemne obcisłe
dżinsy i koszulę w kratę.
– Będziesz patrzył, jak jem?
Przysiadł na skraju łóżka i sięgnął po kawałek grzanki.
– Nie. Pójdę zaraz zrobić śniadanie dla siebie.
– No tak. Czy każdego ranka będę dostawać śniadanie do
łóżka?
– A czy to by cię przekonało do pozostania?
– Przecież już zostałam.
– Miałem na myśli pozostanie na dłużej.
Napiła się gorącej czekolady. Była doskonała.
– Trzeba czegoś więcej niż taca ze śniadaniem, żebym
zdecydowała się wywrócić wszystko do góry nogami.
– Ach, no tak. A cóż to jest to „wszystko”? Chciałbym
wiedzieć, z czym muszę konkurować.
Zawahała się. Nie mogła powiedzieć, że myślała
o rodzinie. Jej adopcyjna matka nie żyła, a ojciec wyprowadził
się wiele lat wcześniej, gdy choroba żony go przerosła. Był
tchórzem, nie potrafił zostać i patrzeć, jak choroba powoli
zabija jego żonę, więc odszedł i zostawił je same.
Życie potraktowało Merry okrutnie. Prawdziwa matka ją
porzuciła, adopcyjna gasła z dnia na dzień, aż śmierć zacisnęła
na niej swoje zimne palce. Czasami Merry przychodziło do
głowy, że może jej przeznaczeniem jest samotność. Dlatego
przeżyła wstrząs, gdy Kristjan oświadczył, że chce
uczestniczyć w życiu dziecka i że będzie próbował ją tu
zatrzymać. Właściwie w Anglii nie czekało na nią nic oprócz
złych wspomnień, ale…
– Przyjaciele. Praca.
Skinął głową i podniósł się.
– Rozumiem. Zjedz śniadanie. Za godzinę musimy być
w szpitalu.
– Kristjan…
– Tak? – zatrzymał się.
– Dziękuję za śniadanie. To bardzo miłe z twojej strony.
– Proszę bardzo – uśmiechnął się i zniknął.
Myślała o tym, na co się zgodziła. Nie miała ochoty
mówić Kristjanowi, że jej dom w Brighton to po prostu
malutkie mieszkanie z kilkoma zaledwie meblami, że rzadko
tam bywa, bo dużo pracuje, a sąsiad z dołu głośno puszcza
rocka aż do bladego świtu i że straciła większość przyjaciół,
kiedy przeprowadziła się, by uciec od dawnego z życia
z Markiem.
Owszem, miała pracę, ale pracować można wszędzie.
Miała bardzo dobrych kolegów, ale nigdy nie zbliżyła się do
nich zanadto, jeśli nie liczyć imprez na Boże Narodzenie,
których nigdy nie lubiła, bo ludzie dobierali się tam w pary
z kimś, na kogo normalnie by nie spojrzeli, tylko dlatego, że
dopadł ich świąteczny nastrój.
A teraz Kristjan chce pokazać jej ducha Bożego
Narodzenia i uroki życia w Snowy Peak. Cieszyła się, że chce
uczestniczyć w życiu dziecka, ale jednocześnie była
przerażona. A jeśli okaże się kimś takim jak jej adopcyjny
ojciec? Jeśli w razie jakichś trudności uzna, że sytuacja go
przerasta, i odejdzie? Dziecko to ciężka praca.
To nie tylko urocze zdjęcia w mediach społecznościowych,
lecz również biegunki, wymioty i długie przepłakane noce.
A jeśli ona sama również nie będzie potrafiła sobie z tym
poradzić? W końcu jej własna matka zostawiła ją na śniegu.
Kto może wiedzieć, czy ona okaże się lepsza? Może ma to
w genach.
Poczuła, jak kładzie się na niej mroczny cień lęku przed
przyszłością.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Jesteś gotowa? Musimy już iść.
Merry włożyła pożyczone śniegowce. Poprzedniego
wieczoru droga ze szpitala do domu Kristjana zajęła im
dwadzieścia minut. Ze zdumieniem patrzyła na rozgwieżdżone
niebo. Wydawało się zupełnie inne niż w Anglii – czystsze,
a gwiazdy większe.
Trudno było nadążyć za Kristjanem. Był przyzwyczajony
do śniegu, a ona nie. Kilka razy zatrzymywał się i czekał na
nią, a w którymś momencie musiał wziąć ją za rękę, by
przeprowadzić przez szczególnie głęboką połać śniegu.
– Jestem prawie gotowa, muszę tylko się ubrać.
Zapiął grubą wełnianą kurtkę i otworzył drzwi.
– Ubierz się ciepło. Nie idziemy prosto do szpitala.
– A dokąd?
– Dostaliśmy wezwanie do wypadku.
Zdziwiła się. Jak mają się gdziekolwiek dostać, skoro
drogi są nieprzejezdne?
– Jak sobie radzisz z psami? – zapytał Kristjan.
– Z psami? – zdziwiła się znowu.
Uśmiechnął się zagadkowo. Poszła za nim i zobaczyła na
końcu ulicy zaprzęg dziewięciu psów ciągnących sanie.
Patrzyła na nie z zachwytem.
To były psy husky, jakie widziała kiedyś w telewizji,
w różnych kolorach – białe, szare, brązowe. Ten na przedzie,
który prowadził cały zaprzęg, był zupełnie czarny
i przypominał wilka.
– Chyba żartujesz?
– Niestety nie udało mi się zdobyć zaprzęgu reniferów. Za
krótki termin. – Uśmiechnął się szeroko i przejął wodze od
mężczyzny, który odsunął się na bok.
– To jest Henrik, właściciel psów. Wsiadasz? – zapytał,
widząc, że po Merry prostu stoi i patrzy.
Musi wziąć się w garść. Gdzieś tam czeka chore lub ranne
dziecko.
Usiadła w saniach, przykryła się futrem i poczuła pod
stopami jakieś paczki. Podniosła futro: sanki wyładowane były
sprzętem medycznym.
– Zawsze macie te sanie w gotowości?
Kristjan z uśmiechem skinął głową.
– Ja! – wykrzyknął i strzelił wodzami.
Psy ruszyły biegiem. Merry była zachwycona. Sypki śnieg
uderzał ją w twarz, ale to nie miało znaczenia. Jazda była
wspaniała. Mijali sklepy i domy udekorowane świątecznymi
ozdobami. Wszędzie widziała choinki i światełka. Na rogu
ulicy stał gigantyczny bałwan, a dalej ktoś, kto najwyraźniej
miał talent rzeźbiarski, ulepił ze śniegu ogromny zamek.
Wyjechali z miasta w stronę Krainy Czarów, gdzie turyści
przyjeżdżali z dziećmi na spotkanie z Mikołajem. Minęli łuk
zrobiony z poroży reniferów i naraz psy skręciły, niewątpliwie
kierowane ręką Kristjana.
Zjechali z drogi prosto w wielką zaspę, kierując się
w stronę ciemnego sosnowego lasu. Merry niemal przestała
oddychać. Jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś podobnego.
Jazda przez zaspy nie była taka zła, jak się obawiała. Miała
ochotę krzyknąć do Kristjana, by popędził psy szybciej.
Dzwoneczki na ich uprzęży dźwięczały.
Wkrótce zobaczyła przed sobą niewielki kemping,
w którym płonęło ognisko. Smuga dymu wznosiła się w stronę
ciemnego nieba. No tak, pomyślała, tutaj dzień wstaje
znacznie później. Psy zwolniły i w końcu stanęły, dysząc
ciężko.
– Wszystko w porządku? – zapytał Kristjan i wyciągnął do
niej dłoń w rękawiczce.
– Świetnie! – Chciała powiedzieć, że jest zachwycona tą
jazdą, ale wiedziała, że przyjechali do pracy. – Co tu się stało?
– Podejrzenie złamania nogi. – Wskazał mężczyznę, który
wyszedł z jednego z namiotów i zaczął do nich machać. –
Zabierz zestaw.
Skinęła głową, odrzuciła futro i podała Kristjanowi torbę
z zestawem pierwszej pomocy. Zarzucił ją sobie na ramię.
– Czy możesz wziąć entonox?
Sięgnęła po mniejszą, niebieską torbę i razem z nim
ruszyła przez śnieg sięgający kolan w stronę mężczyzny przed
namiotem.
– Egill? – zapytał Kristjan.
Tamten skinął głową.
– Já. Sonur minn er inni.
Przytrzymał przed nimi poły namiotu. Merry pochyliła
głowę i weszła. W środku było cieplej, niż się spodziewała.
Chłopiec leżał na podłodze na kilku śpiworach, z nogą opartą
na poduszce.
– Cześć, mały. Jestem doktor Gunnarsson, ale możesz
mówić do mnie Kristjan. A to jest doktor Merry Bell z Anglii.
Mówisz po angielsku?
– Trochę. – Chłopiec skinął głową.
Merry przyklękła przy nim.
– Jak masz na imię?
– Arnar – odparł nieśmiało.
– Arnar, czy możesz nam opowiedzieć, co się stało? –
zapytał Kristjan, zmieniając wełniane rękawiczki na
lateksowe.
– Próbowałem wejść na drzewo.
– I spadłeś?
Arnar skinął głową i skrzywił się lekko. Merry spojrzała
na jego nogi w grubym kombinezonie.
– Jak wysoko byłeś na tym drzewie?
– Na czubku.
Przeniosła wzrok na ojca chłopca.
– Jaka to wysokość?
– Jakieś trzy metry? Byłem w namiocie, robiłem śniadanie.
Myślałem, że on po prostu się bawi. Wcześniej ganiał króliki.
– No dobrze. Arnar, musimy obejrzeć twoją nogę.
Chłopiec skinął głową.
– Musimy rozciąć kombinezon.
Kristjan otworzył torbę, wyjął z niej nożyczki i delikatnie
zaczął rozcinać kombinezon od kostek w górę, Merry
tymczasem kontynuowała wywiad.
– Czy uderzyłeś się w głowę?
– Nie.
– Na pewno? Mogę zobaczyć?
Zbadała głowę dotykiem, sprawdziła, czy nie ma wycieku
płynu z nosa ani z uszu i przez cały czas zadawała chłopcu
pytania, by sprawdzić poziom jego świadomości
i prawidłowość reakcji. Nie miał wyraźnych obrażeń na
głowie ani na szyi. Nie wyczuła też żadnego uszkodzenia
kości, więc sprawdziła jeszcze klatkę piersiową, obojczyki
i ramiona, a potem zwróciła się do ojca.
– Czy dał mu pan jakieś leki przeciwbólowe?
– Daliśmy mu ibufen.
– Czy to ibuprofen?
Kristjan skinął głową.
– Spójrz tutaj. Wyraźne zniekształcenie nogi w stronę
kostki. Musimy to unieruchomić. Arnar, Merry da ci lekarstwo
wziewne. Nazywa się entonox. To jest środek przeciwbólowy,
rozumiesz? Może ci się trochę zakręcić w głowie i możesz
mieć potem sucho w ustach, ale to nie jest groźne. Dobrze?
– Dobrze.
Merry otworzyła torbę, założyła nowy ustnik do inhalatora
i podała go Arnarowi. Kristjan po cichu tłumaczył jej słowa.
– Oddychaj teraz przez to, nie odrywając ust od ustnika.
Tam jest specjalny filtr, który działa w obie strony, więc po
prostu oddychaj spokojnie i równo. Czy możesz to potrzymać?
Podała dziecku entonox. Teraz miała wolne ręce i mogła
pomóc Kristjanowi.
– Poruszymy nogą, żeby założyć szynę i sprawdzić, czy
krew płynie prawidłowo. Jak tam puls na tętnicy grzbietowej
stopy? – zapytała szeptem.
Skinął głową i odszepnął:
– Dobry, ale i tak musimy nastawić kość i pociągnąć za
stopę.
Znów spojrzała na Arnara.
– Potrzymam cię za drugą rękę, a ty spróbuj się rozluźnić,
dobrze? Oddychaj spokojnie i głęboko. Wdech, wydech. –
Popatrzyła na ojca. – Egill, czy mógłbyś do niego mówić?
Cokolwiek, żeby tylko przyciągnąć jego uwagę.
Egill skinął głową, przyklęknął przy synu i zaczął coś
mówić. Merry nie rozumiała ani słowa, pomogła jednak
Kristjanowi wsunąć nadmuchiwaną szynę pod nogę Arnara.
Kristjan ujął stopę chłopca i naciągnął ją szybkim wprawnym
ruchem. Chłopiec jęknął.
– Wdychaj gaz – podpowiedziała.
– Świetnie sobie radzisz, Arnar – oświadczył Kristjan. –
Teraz tylko muszę to zapiąć, a potem przejedziesz się psim
zaprzęgiem. Jechałeś kiedyś takim zaprzęgiem?
Arnar wyjął ustnik i skinął głową.
– Mój tato ma psy.
– Świetna sprawa, prawda? Merry jechała dzisiaj po raz
pierwszy. Tutaj, do ciebie.
Chłopiec uśmiechnął się do niej. Kristjan z łatwością wziął
go na ręce i zaniósł na sanki. Psy leżały na śniegu, zupełnie
niewrażliwe na zimno, choć przy oddechu z ich pysków
unosiły się obłoczki pary.
Merry pomogła przykryć Arnara futrem i przypięła go do
sanek pasami, a potem usiadła obok niego. Kristjan usiadł
z tyłu i zawołał do Egilla:
– Jedziemy do szpitala dziecięcego w Snowy Peak. Wiesz,
gdzie to jest?
Ojciec skinął głową.
– Pojadę za wami. Mam narty.
Kristjan szarpnął wodze i krzyknął na psy, które ruszyły.
Merry była zadziwiona tym, jak ludzie radzą sobie w Islandii,
w ogóle się nad tym nie zastanawiając.
W Anglii, gdy padał śnieg, wszyscy chowali się
w domach, narzekali na oblodzone drogi, gubili się na
autostradach albo skarżyli się na obrzydliwą chlapę, bo
wszystko natychmiast się topiło. Życie zwalniało lub zupełnie
zamierało z powodu śniegu.
Tutaj jednak ludzie potrafili się przystosować. Spodziewali
się takiej właśnie pogody i nic sobie z niej nie robili. Mieli
psy, sanki lub narty.
Śnieg był tu sposobem życia. Nieprzejezdne drogi nie
miały znaczenia; radzili sobie inaczej. W Wielkiej Brytanii,
gdy jakaś droga została zablokowana, wszyscy natychmiast
zgłaszali skargi do urzędów.
Pod futrem trzymała Arnara za rękę. Miała nadzieję, że
chłopiec nie będzie potrzebował operacji. Kość nie przebiła
skóry, ale nie wiedzieli, jak skomplikowane jest złamanie i czy
będą potrzebne płytki albo gwoździe.
Chłopiec od czasu do czasu wciągał haust lekarstwa,
zwłaszcza gdy podskakiwali na nierównościach. Przejechali
pod bramą z reniferowych rogów. Kilka osób machało do nich.
Merry i Arnar odmachali z uśmiechem.
Zbliżali się już do Snowy Peak. Minęli pług śnieżny
obwieszony dzwoneczkami. Kierowca również pomachał do
Arnara i w pozdrowieniu nacisnął klakson.
Wszyscy tutaj zachowywali się tak przyjaźnie! Może ze
względu na porę roku, a może po prostu tacy byli – mała
społeczność, w której wszyscy troszczą się o siebie, bo dobrze
wiedzą, jakie trudne bywa tu czasem życie.
Kristjan chciał, by tu została, a w każdym razie żeby się
nad tym zastanowiła. Czy mogłaby zmienić wszystko
w swoim życiu? A może patrzyła na sytuację przez różowe
okulary, bo chciała w to uwierzyć?
Przed szpitalem zwolnili. Z drzwi wyszedł Henrik,
właściciel zaprzęgu, popychając przed sobą pusty fotel na
kółkach z podpórką na nogi. Ubrany był w gruby kożuch.
Pomachał im ręką i psy zaniosły się szczekaniem.
– Jesteśmy, Henrik! Dotarliśmy cało.
– Cieszę się. Jak tam chłopiec?
–
Podejrzewamy
złamanie
kości
piszczelowej
i strzałkowej. Musimy go zabrać na prześwietlenie.
– Fotel jest gotowy.
– Świetnie. Nie miałem czasu was wcześniej przedstawić.
Henrik, to jest doktor Merry Bell.
Merry zeszła z sanek i uścisnęła dłoń mężczyzny, który
uśmiechnął się do niej.
– Jestem tym facetem, którego wołają, kiedy zdarzy się
wypadek. Na co dzień moje psy wożą turystów, ale przy złej
pogodzie zatrzymuję je w domu, żeby były w gotowości.
Za nimi Kristjan wyniósł Arnara z sanek i posadził
w fotelu.
– Wspaniałe psy. Bardzo silne i szybkie.
– Najlepsze w całym Snowy Peak. Sekret polega na tym,
że karmię je mięsem reniferów.
– Reniferów? – Merry poczuła, że żołądek podchodzi jej
do gardła.
– Bo wtedy latają! – Henrik wybuchnął donośnym
śmiechem, usiadł na sankach i ruszył.
Kristjan i Arnar również się zaśmiewali. Merry zacisnęła
usta, udając urazę, ale w końcu nie wytrzymała i ona również
parsknęła śmiechem.
– Chyba sama się o to prosiłam.
– Oczywiście, że tak – odrzekł Kristjan. – A teraz, Arnar,
musimy cię zarejestrować i zrobić zdjęcia twojej nogi.
Wszyscy troje weszli do szpitala.
– Popatrz tutaj. Złamany jest trzon piszczelowej i trzon
strzałkowej. – Kristjan wskazał zdjęcie na ekranie monitora.
Merry, stojąca u jego boku, westchnęła.
– Wieloodłamowe złamanie. Będzie potrzebna operacja.
Znaczyło to, że kość roztrzaskała się na kilka fragmentów.
– Skontaktuję się z chirurgami. Będą musieli porozmawiać
z jego ojcem.
– Biedny chłopak. Chciał się tylko pobawić.
Pochyliła się nad jego ramieniem, by widzieć ekran,
i Kristjan poczuł jej zapach. Wyprawa psim zaprzęgiem
powiedziała mu bardzo wiele. Nie był pewien, jak Merry
zareaguje na widok sanek, zdawało się jednak, że ta podróż
bardzo jej się podobała. Podczas jazdy widział na jej twarzy
szeroki uśmiech.
– Pójdę powiedzieć ojcu.
Wymknął się z gabinetu, niepewny, dlaczego naraz
ogarnęła go irytacja. Czy chodzi o to, że pojawienie się Merry
zmieniło całą jego przyszłość, wywróciło do góry nogami
wszystkie dawne priorytety? Dziecko, które nosiła, naraz stało
się najważniejszą rzeczą na świecie.
Porozmawiał z Egillem, zostawił chłopca w rękach
chirurgów i poszedł zaparzyć kawę.
Przechodząc przez oddział zobaczył, jak jeden z jego
kolegów rozmawia z Merry, a ona śmieje się głośno. To na
pewno nic nie znaczy, zwykła koleżeńska rozmowa. Po prostu
się poznawali. Merry wpasowywała się w swoje tymczasowe
miejsce pracy.
Zupełnie normalna rzecz, ale Kristjan nie miał wcześniej
pojęcia, że Johann w ogóle mówi po angielsku.
Siedząc nad kawą rozmyślał o tym, że chciałby, żeby to do
niego się śmiała. Na tę myśl zmarszczył brwi i zaczął się
zastanawiać, co się z nim właściwie dzieje. To z pewnością nie
jest normalne.
– Zrobiłaś kolację?
Zamknął drzwi, strząsnął na wycieraczce śnieg z butów
i wszedł do kuchni, gdzie Merry mieszała coś w garnku.
– Ty przygotowałeś śniadanie, więc wydawało mi się, że
tak będzie sprawiedliwie.
– Co to jest?
– Zupa minestrone i domowe bułeczki.
Podniosła ściereczkę, pod którą bułeczki studziły się na
kratce. Spodziewała się zobaczyć jego uśmiech, ale nic
takiego się nie zdarzyło. Czyżby przesadziła?
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, ale
skoro byłeś tak miły, że pozwoliłeś mi się u siebie zatrzymać,
to mogę przynajmniej pomóc.
Skinął głową, wziął z misy z owocami mandarynkę, obrał
i wepchnął sobie kilka cząstek do ust.
– Wszystko w porządku.
– Naprawdę? Nie wydajesz się zadowolony.
– Cieszę się, tylko po prostu muszę się do tego
przyzwyczaić.
Potrafiła to zrozumieć.
– Do tego, że ktoś z tobą mieszka?
Nie odpowiedział. W milczeniu jadł mandarynkę.
– Naprawdę cię rozumiem. Jeśli wolisz, mogę się
przenieść do pensjonatu. Zadzwonię do nich po kolacji.
Ta perspektywa napełniła ją smutkiem. Dom Kristjana,
mimo wszystkich zasiedlających go świętych Mikołajów, był
piękny – ciepły, wygodny i przestronny. Były tu wygodne
kanapy, miękkie poduchy, ciepłe koce i kominek, w którym
huczał ogień. Poza tym była to doskonała okazja, by mogli się
lepiej poznać.
W pensjonacie na pewno nie będzie równie wygodnie, ale
jeśli Kristjanowi jej obecność miałaby przeszkadzać, gotowa
była się przenieść.
– Nie, nie rób tego. Zostań, proszę.
– Jesteś pewien?
– Tak. – Skinął głową.
Wyrzucił skórki od mandarynki do kosza, umył ręce
i wytarł je ręcznikiem w bałwanki. Musiała się uśmiechnąć.
Kristjan naprawdę uwielbiał Boże Narodzenie. Jeszcze nigdy
nie widziała domu, w którym byłoby aż tyle świątecznych
dekoracji.
– Może usiądziesz do stołu?
Stały tam dwa nakrycia. Merry przeszukała wszystkie
szafki w poszukiwaniu czegoś, co nie byłoby ozdobione
świątecznymi motywami, ale Kristjan wymienił chyba całe
wyposażenie kuchni. Wszystkie talerze, miski i garnki były
ozdobione wzorem srebrzystych płatków śniegu. W końcu
musiała się pogodzić z myślą, że jeśli tu zostanie, będzie
musiała do tego przywyknąć.
Nalała zupy do dwóch miseczek, postawiła przed nim
jedną i dołożyła koszyk świeżo upieczonych bułeczek.
– Mam nadzieję, że lubisz zupy?
– Tak. Od dawna nie jadłem domowej zupy. – Spróbował
i jego twarz się rozjaśniła. – Doskonała! Gdzie się nauczyłaś
gotować?
– W internecie.
Kristjan miał zdrowy apetyt. Zjadł dwie miski zupy
i jeszcze dwie bułeczki. Patrzyła na niego z uśmiechem.
– Mam nadzieję, że zmieścisz jeszcze deser?
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zaczerwieniła się i szybko
wstała z krzesła.
– Nie taki. Taki do jedzenia. Nie jest domowej roboty.
Kupiłam go po drodze.
– Co to?
– Nie jestem pewna, jak to się wymawia. To ciasto
z płatkami owsianymi i dżemem, ozdobione kratką.
Zobaczyłam je w piekarni. – Wyciągnęła ciasto z lodówki.
– Ach. Hjónabandsæla.
– Co to znaczy?
– Szczęście małżeńskie.
– Chyba żartujesz?
– Nie.
– Aha. – Pomyślała, że lepiej zmienić temat.
Położyła ciasto na stole, pokroiła i podsunęła mu kawałek
na talerzyku ozdobionym motywem płatków śniegu.
– Powiedz mi, dlaczego tak uwielbiasz Boże Narodzenie.
To święto rodzin i ludzi, którzy są w związkach, a ty mówiłeś,
że nie należysz do tego typu.
– Masz rację, nie należę.
– Więc dlaczego?
– Moi rodzice je uwielbiali i przekazali mi tę miłość. Po
ich śmierci wydawało mi się, że powinienem nadal ozdabiać
cały dom. Przez to czuję się bliżej nich. A poza tym to jest
czas na cuda. Ludzie w święta są szczęśliwsi, a ja lubię, kiedy
ludzie są szczęśliwi.
– Przykro mi z powodu twoich rodziców. – Przypomniała
sobie, co jej powiedział tamtej nocy na Hawajach. – To był
wypadek samochodowy, tak?
– Na tej samej przełęczy, którą ty tu przyjechałaś podczas
zamieci. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie mogłem wtedy
pozwolić, żebyś znowu wyszła na dwór.
Skinęła głową. Nic dziwnego, że był tak związany z tym
miejscem. Było dla niego pełne wspomnień. Tymczasem ona
przez całe życie się przeprowadzała. Jej adopcyjna matka
wciąż zmieniała miejsce zamieszkania, szukając najlepszej
pomocy lekarskiej, choć żadna pomoc nie była w stanie
powstrzymać tego, co się z nią działo.
– Powiedz mi teraz, dlaczego ty nie cierpisz Bożego
Narodzenia. Przecież widzę, jak się krzywisz na moje
dekoracje – zauważył z uśmiechem.
Zaśmiała się krótko.
– W Boże Narodzenie popełniłam największy błąd
swojego życia i teraz każde święta mi o tym przypominają.
– Opowiesz mi, co zrobiłaś, czy mam zgadywać?
Merry westchnęła.
– W wigilię Bożego Narodzenia wyszłam za mąż. Byłam
bardzo młoda, ale powinnam być mądrzejsza. Pozwoliłam,
żeby zwalił mnie z nóg romans ze starszym mężczyzną
i magia świąt, a potem wszystko poszło nie tak.
– Jesteś rozwiedziona? – Wydawał się zdziwiony.
– Tak.
– Czy to ten mężczyzna, o którym wspominałaś
wcześniej?
Skinęła głową.
– Tak. Mark. Mój największy błąd życiowy.
– Co się stało?
Wydawał się szczerze zainteresowany i pomyślała, że
właściwie może mu powiedzieć. W końcu otworzył przed nią
drzwi swojego domu, więc wydawało się uczciwe, by ona
również odpowiedziała mu otwartością.
– Poznałam Marka w klubie, do którego weszłam
podstępem, udając, że jestem starsza niż w rzeczywistości.
– Ile miałaś wtedy lat?
– Osiemnaście, a trzeba było mieć dwadzieścia jeden, żeby
wejść. Bardzo klaustrofobiczne miejsce, tak zatłoczone, że
trudno było się poruszać. Było ciemno, kolorowe światła
pulsowały i napotkałam spojrzenie barmana, który robił
niesamowite rzeczy z koktajlami. Widziałeś ten film, gdzie
barmani żonglują butelkami, mieszając drinki?
Skinął głową.
– Mark robił właśnie takie rzeczy, tylko to było znacznie
lepsze, bo widziałam go na własne oczy. Kiedy nasze
spojrzenia się spotkały, przyszło mi do głowy, że on się przede
mną popisuje. Był gładki, czarujący, zabawny i niegłupi.
Zaczęliśmy rozmawiać, potem flirtować i zanim zdążyłam się
zorientować, co się dzieje, mieliśmy na siebie wielką ochotę
i nie potrafiliśmy oderwać od siebie rąk. Przekonał mnie,
żebym wyjechała z nim do Gretna Green i wzięliśmy ślub
w wigilię.
Przypomniała sobie dreszczyk podniecenia, jaki wtedy
poczuła, i przekonanie, że spotkała mężczyznę, który
naprawdę ją widzi i chce z nią być. Przywykła do tego, że
wszyscy ją porzucają, więc kiedy spotkała kogoś, kto chciał
podjąć zobowiązanie, że będzie ją kochał, uderzyło jej to do
głowy.
Kristjan słuchał z nieprzeniknioną twarzą.
– I co było dalej?
Zaśmiała się cynicznie.
– Byliśmy przepełnieni świąteczną radością! Życie było
cudowne! Wszyscy się kochali! W podróż poślubną
wyjechaliśmy do Nowego Jorku na weekend po okazyjnej
cenie, załatwiony przez jakiegoś znajomego Marka, a kiedy
wróciliśmy, nastąpiło twarde zderzenie z rzeczywistością
i czar prysł. Mark wrócił do pracy, ja na studia medyczne
i nagle stał się zupełnie innym człowiekiem.
– Jak to?
Ile może mu powiedzieć? Czy ma wyznać wszystkie swoje
najbardziej gorzkie tajemnice? Czy ma opowiedzieć, jak
bardzo się wstydziła za Marka, jaki był słaby i żałosny, jak nie
potrafił znieść myśli, że miałaby spędzić chociaż chwilę z dala
od niego, w towarzystwie młodszych, przystojnych mężczyzn?
– Stał się chorobliwie zazdrosny i zaborczy. Nie mogłam
nigdzie wyjść, bo musiał wiedzieć, gdzie idę, z kim, z kim
będę rozmawiać i czy ubrałam się przyzwoicie. Próbował mi
dyktować, co mam włożyć, jak sprzątać mieszkanie, próbował
przekonać, żebym się nie malowała. Pojawiło się w nim
mnóstwo złości. Nie poznawałam go i zaczęłam się go bać.
Nie wspomniała o długich godzinach, jakie spędziła na
próbach dogłaskania jego ego, by poczuł się lepiej. Powtarzała
mu w nieskończoność, jak bardzo go kocha, by wreszcie się
uśmiechnął i żeby znów zobaczyła w nim człowieka,
w którym się zakochała. Nie potrafiła tego pojąć. Nie
spodziewała się, że miłość może być tak trudna
i skomplikowana.
– Czy stosował przemoc?
– Na początku nie. Zaczęło się od drobnych rzeczy.
Twierdził, że były przypadkowe i oczywiście potem bardzo
mnie przepraszał. Mówił, że doprowadziłam go do szalonej
zazdrości i że nic nie może na to poradzić. Gdybym tylko
zrobiła to czy tamto…. Zasadniczo to była moja wina, że on
wpadał w złość.
Za pierwszym razem była tak wstrząśnięta, że uwierzyła
bez zastrzeżeń, że jego przeprosiny są szczere, że naprawdę to
był przypadek i może rzeczywiście to była jej wina, że
doprowadziła go do takiego stanu.
Zanim go poznała, była absolutnie pewna, że wie, co jest
dopuszczalne w związku, a co nie. Miała niezachwiane
przekonanie, że gdyby mężczyzna kiedykolwiek ją uderzył,
natychmiast by odeszła. Jednak kiedy to się rzeczywiście
zdarzyło, wszystko okazało się bardzo skomplikowane, a do
tego wydawało jej się, że wciąż go kocha.
Miała zamęt w głowie. Musiała z kimś porozmawiać
i w końcu zwierzyła się przyjaciółce, a ta przekonała ją, że
pozostanie z Markiem nie jest dla niej bezpieczne. Gdy Merry
uświadomiła sobie, że jej małżeństwo, jej marzenie, poniosło
porażkę, poczuła się zrozpaczona.
– Nie próbowałaś odejść?
– Próbowałam. Koleżanka ze studiów zaproponowała, że
mogę spać u niej na podłodze. Ale on mnie śledził.
Urwała, wracając myślami do tamtego wieczoru, kiedy ją
znalazł. Była bardzo wystraszona, a Mark zagroził, że się
zabije, jeśli nie wróci z nim do domu. Nie chciała mieć go na
sumieniu, więc wróciła z nadzieją, że tym razem wszystko
będzie dobrze, jakoś sobie ze wszystkim poradzą. Przecież
Mark ją kocha!
On zaś chciał tylko zostać z nią sam, by się zemścić za
upokorzenie, jakim było dla niego to, że od niego odeszła.
– Ukarał mnie za to, że odeszłam i zrobił to tak, żebym
bała się znowu próbować, ale następnego dnia, kiedy wyszedł
do pracy, zaryzykowałam i poszłam na policję. Znaleźli mi
miejsce w schronisku dla kobiet. Mogłam tam zostać, dopóki
nie stanę na nogi. Więc teraz już wiesz, dlaczego nie jestem
fanką świąt ani pochopnych decyzji.
– Przykro mi, że zostałaś tak zraniona.
Wzruszyła ramionami.
– Przecież to nie była twoja wina.
– Twoja też nie.
Popatrzyła na niego speszona. Zawsze sądziła, że to była
jej wina, a teraz, gdy Kristjan powiedział, że nie, poczuła
się… no cóż, nie była pewna, co o tym myśleć.
Zaskakiwał ją. W mężczyźnie, którego poznała na
Hawajach i o którym myślała, że miło byłoby spędzić z nim
gorącą noc, skrywała się większa głębia, niż można było
przypuszczać. Nie był tylko zabawką, ucztą dla oczu
i zmysłów. Był inteligentny, życzliwy i zdawało się, że ma
również otwarte serce.
Doktor Kristjan Gunnarsson z całą pewnością okazał się
niespodzianką.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nie mógł przestać myśleć o tym, co Merry powiedziała mu
przy kolacji. Znów leżał w łóżku, zmagając się z własnymi
uczuciami i próbując je zrozumieć. Gdy słuchał, jak została
potraktowana przez innego mężczyznę, krew w jego żyłach
zaczynała wrzeć i wstydził się, że należy do tej samej płci.
Bardzo się cieszył, że udało jej się uciec z tego związku, że
poszła na policję. Musiała się czuć bardzo wystraszona
i samotna. Nie pozwoli, by coś takiego znów jej się
przytrafiło, o ile tylko będzie w pobliżu.
O ile Merry tu zostanie.
Ale z drugiej strony niepokoiła go ta troska o nią
w połączeniu z faktem, że Merry leżała w tej chwili
w sąsiedniej w sypialni z jego dzieckiem w brzuchu.
Nie spodziewał się, że tak się będzie czuł i że te emocje
będą tak silne.
Nie mógł zasnąć. Odrzucił koc, naciągnął białą koszulkę
i poszedł do kuchni napić się wody. Nie chciał jej obudzić,
więc starał się zachowywać cicho, wiedział jednak, że na razie
nie uda mu się zasnąć, więc zaczął ćwiczyć w nadziei, że
zmęczenie pomoże mu złapać kilka godzin snu.
Zrobił kilka serii przysiadów, skłonów i pompek, a potem
wyciągnął zza kanapy ciężarki. Dobrze było rozładować
frustrację. Gdy już poczuł się lepiej, dopił resztę wody
i odwrócił się do drzwi.
Merry stała w progu i patrzyła na niego. Nie słyszał, jak
wychodziła z sypialni.
– Obudziłem cię? Przepraszam.
Potrząsnęła głową.
– Nie. Chciało mi się pić, ale nie chciałam cię wybijać
z rytmu.
– Nie mogłem spać. – Wzruszył ramionami. – Czego się
napijesz? Wody? Gorącego mleka? Mogę ci zrobić kakao albo
gorącą czekoladę.
– Już nie chce mi się pić.
W takim razie dlaczego tak na niego patrzy, z lekkim
rumieńcem i pożądaniem w oczach? Poczuł gromadzące się
napięcie. Obydwoje mieli na sobie bardzo niewiele ubrania.
Wystarczyłoby kilka sekund, żeby byli nadzy.
Tęsknił za nią po powrocie z Hawajów i bardzo się cieszył,
że oddziela ich całe morze. Teraz już ich nie oddzielało, ale…
Pracowali razem, w zasadzie mieszkali razem i Merry nosiła
jego dziecko. Gdyby jeszcze zaczęli z sobą sypiać… Nie
chciał, by niewłaściwie odczytała sytuację. Owszem, pożądał
jej, ale ich relacja była już wystarczająco skomplikowana.
Podszedł do niej z wahaniem.
– Dobranoc, Merry. Śpij dobrze.
Z determinacją odwrócił się i poszedł do swojej sypialni.
Zamknął drzwi i wydał z siebie pełne frustracji westchnienie,
po czym ruszył do łazienki. Bardzo potrzebował zimnego
prysznica.
– Dzień dobry, jestem doktor Bell. Powiedzcie mi, co was
tu sprowadza.
Uśmiechnęła się do stojącej przed nią rodziny – mama,
tato i mała dziewczynka. Kristjan przydzielił jej pielęgniarkę,
która po cichu tłumaczyła rozmowę.
– Dzisiaj rano zabraliśmy Heklę do naszego lekarza, bo
boli ją brzuch i od czasu do czasu ma mdłości.
– Czy to tylko mdłości, czy naprawdę wymiotuje?
– Wymiotuje. Nie zawsze, czasami, ale zdarza się to coraz
częściej. Lekarz zbadał jej brzuch, powiedział, że wyczuwa
jakieś zgrubienie i kazał nam przyjść prosto tutaj.
– Dobrze.
Spojrzała na Heklę. Dziewczynka była bardzo szczupła
i blada. Miała dwanaście lat i długie, piękne, złociste włosy
splecione w warkocze. W tej chwili trzymała w ustach koniec
jednego z nich.
– Czy nie ma żadnych innych problemów ze zdrowiem?
Jakichś alergii?
Matka dziewczynki potrząsnęła głową.
– Heklo, czy mogę cię zbadać? Wejdź, proszę, na to łóżko.
Hekla przysiadła na skraju łóżka.
– Najpierw cię osłucham, dobrze?
Merry wzięła do ręki stetoskop i osłuchała serce i płuca
dziewczynki. Wszystko w normie.
– To urządzenie to pulsoksymetr. Zakłada się je na palec,
widzisz? – Wsunęła opaskę na palec dziewczynki i przycisnęła
guzik. – Na tym ekranie zobaczę, ile tlenu wdychasz i jakie
masz tętno, a na drugiej ręce zmierzę ci ciśnienie krwi. Opaska
mocno uciśnie ci ramię, ale to nie powinno boleć.
Wszystkie podstawowe badania były w normie. Merry
uśmiechnęła się do Hekli.
– Czy możesz się teraz położyć? Chciałabym dotknąć
twojego brzucha, jeśli pozwolisz.
Przy badaniu dzieci zawsze wyjaśniała im szczegółowo, co
robi, i pytała o pozwolenie.
– Dobrze. – Hekla położyła się na plecach.
Merry najpierw spojrzała na kształt brzucha, sprawdzając,
czy nie ma zmian na skórze i czy nie jest wzdęty, ale tu
również nie zauważyła niczego niepokojącego.
Potem zaczęła badanie, palcami uciskając brzuch, szukając
guzów lub krepitacji i natychmiast znalazła to, o czym
wspominał lekarz – zgrubienie mniej więcej wielkości piłki
golfowej, którego nie powinno tu być. Trudno było je wyczuć,
bo chwilami wydawało się znikać; Merry przypuszczała, że
znajduje się w przewodzie pokarmowym i nie jest przyrośnięte
do ściany jamy brzusznej.
Znów sięgnęła po stetoskop i osłuchała brzuch Hekli.
Odgłosy wydawały się normalne, ale coś tu było nie tak.
– Myślę, Heklo, że powinniśmy zrobić prześwietlenie.
Pójdziesz do innego pokoju, gdzie jest takie wielkie
urządzenie, które zrobi zdjęcie twojego brzucha, żebyśmy
lepiej wiedzieli, co się dzieje. Wydaje mi się, że coś blokuje
twój przewód pokarmowy. Nie połknęłaś niczego, czego nie
powinnaś połykać?
Dziewczynka potrząsnęła głową.
– Dobrze. – Merry obciągnęła jej koszulkę i zwróciła się
do rodziców. – Wyślemy ją na tomografię. Możecie pójść
razem z nią. Zdjęcie powinno wyjaśnić, co tam się dzieje.
Zostawiła ich za parawanem i poszła na stanowisko
lekarzy, skąd zadzwoniła na radiologię, a potem na oddział
dziecięcy, by przygotowali łóżko, podejrzewała bowiem, że
Hekla będzie potrzebować operacji.
Kiedy odłożyła słuchawkę, przy biurku pojawił się
Kristjan. Granatowy garnitur z kamizelką podkreślał błękit
jego oczu i zmysły Merry natychmiast weszły w stan
podwyższonej gotowości.
Zawsze miała duży popęd seksualny, a ciąża jeszcze go
zwiększyła i ostatniej nocy, po tym, jak widziała Kristjana
przy ćwiczeniach, perfekcyjną koordynację jego mięśni
i gładkość skóry, długo nie mogła zasnąć.
– Hej – powiedziała.
– Hej. Jak leci? Twoja tłumaczka się sprawdza?
– Agnes sprawdza się doskonale. Właśnie wysłałam
pacjentkę na tomografię.
– A ja przyszedłem, żeby zajrzeć do Arnara i sprawdzić, co
z jego nogą. Miał już operację i czuje się dobrze. Siedzi teraz
w łóżku i gra z jedną w pielęgniarek w gry komputerowe.
Kristjan miał duże dłonie, silne i zręczne, z ładnymi
czystymi paznokciami. Nie mogła oderwać od nich wzroku.
– Merry, dobrze się czujesz?
– Przepraszam. Mówiłeś coś?
– Powiedziałem, że damy mu kule i wypiszemy dzisiaj do
domu, ale ty chyba byłaś w innym świecie.
Uśmiechnęła się i zaczerwieniła.
– Jestem w innym świecie. To znaczy w Islandii.
Poszła do Hekli, by zaprowadzić ją na tomografię. Jaśniej
jej się myślało, gdy Kristjana nie było w pobliżu.
Zostawiła Heklę i jej rodziców pod opieką pielęgniarek
z radiologii, a sama usiadła przy biurku lekarza i czekała, aż
na ekranie pojawi się obraz. Przez wielkie okno widziała, jak
pielęgniarki układają Heklę w odpowiedniej pozycji
i podsuwają jej pod kolana poduszkę. Potem przycisnęły guzik
i Hekla wsunęła się do urządzenia.
Merry patrzyła na ekran i w końcu pojawiły się obrazy.
Hekla miała sześciocentymetrowy guz w dwunastnicy, który
niemal zupełnie blokował zwieracz odźwiernika. Nic
dziwnego, że miała mdłości i że bolał ją brzuch. Ale co to
mogło być i czy jest złośliwe? Na razie nie można było tego
stwierdzić. Heklę trzeba operować.
Westchnęła i podniosła się, żeby porozmawiać
z rodzicami.
– Co takiego?
Chirurg uśmiechnął się.
– Trichobezoar.
– Kula z włosów?
Merry przypomniała sobie, że Hekla podczas badania
trzymała w ustach koniec warkocza. Czy rzeczywiście
połknęła tyle włosów, że zbiły się w kulę? Czy to był tylko
nawyk, czy też działo się coś jeszcze?
– Dobrze, dziękuję – powiedziała. – Pójdę porozmawiać
z rodzicami. Pewnie będą mieli jakieś pytania co do operacji.
– Dobrze. Zajrzę do Hekli, kiedy przywiozą ją na oddział.
Podziękowała jeszcze raz i poszła do pokoju personelu. To
był długi dzień. Bolały ją stopy i była głodna. Pomyślała
o Hekli, która zjadła tyle włosów, że zablokowały jej przewód
pokarmowy. Biedactwo!
Ale tej chwili niepokoiło ją coś jeszcze. Poczuła kilka
bolesnych skurczów i w łazience zauważyła na bieliźnie
plamkę krwi.
Z mocno bijącym sercem zastanawiała się, co zrobić.
Czyżby miała stracić dziecko? Nie, to niemożliwe. To jej
jedyna szansa, by mieć rodzinę, własne dziecko, które
mogłaby kochać i które bezwarunkowo kochałoby ją. Kiedy
odkryła, że jest w ciąży, w pierwszej chwili przeżyła szok, ale
teraz nie wyobrażała sobie, że mogłaby stracić dziecko.
– Merry? Jesteś blada jak ściana. Dobrze się czujesz? –
Kristjan stał w drzwiach łazienki i patrzył na nią
z niepokojem.
– Mam plamienie.
Zachmurzył się.
– Czujesz jakieś bóle?
– Lekkie. – Poczuła narastający lęk i usta jej zadrżały.
Chciała, by ktoś ją objął, przytulił i powiedział, że wszystko
będzie dobrze.
– Musimy zrobić USG.
Skinęła głową. Czuła się mała i bezradna.
– Wszystko jeszcze może być dobrze. – Podszedł do niej,
wziął ją na ręce i spojrzał w oczy. – Wszystko będzie dobrze.
– Nie możesz być tego pewny.
– Wiem, ale staraj się myśleć pozytywnie.
– Boję się.
Posadził ją na kanapie.
– Posiedź tu chwilę, a ja wszystko przygotuję.
Jeden z techników USG natychmiast zaprosił ją na
badanie. Po dwudziestu minutach, które zdawały się trwać
wieczność, Kristjan w końcu zobaczył, jak Merry kładzie się
na łóżku w pokoju diagnostycznym.
Zgasił światło. Czy powinien trzymać ją za rękę? Nie miał
pojęcia, co w tej sytuacji jest właściwe ani jaka jest jego
pozycja wobec Merry. Byli przyjaciółmi, dobrze się
dogadywali, bardzo się pociągali, nawet mieszkali razem, ale
czy można to nazwać związkiem?
Pozostawało w tej relacji coś nieokreślonego i Kristjan nie
czuł się z tym dobrze. Zwykle doskonale potrafił określać
swoje miejsce w życiu, a teraz miał wrażenie, że znalazł się na
nieznanym terytorium. Kiedyś taka sytuacja potwierdziłaby
tylko jego przekonanie, że najlepiej jest się z nikim nie
wiązać, bo wtedy nie trzeba się o nikogo martwić, ale teraz już
tak nie myślał. Poza tym wiedział, że Merry jest bardzo
wystraszona i zapewne czuje się samotna. Dlatego wziął ją za
rękę.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Cokolwiek wyjdzie w badaniu, jesteśmy w tym razem.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Który to tydzień? – zapytał Magnús.
– Zaczął się czternasty. Robiłam USG przed przyjazdem
tutaj. Wtedy dziecko miało dwanaście tygodni i sześć dni.
Magnús posmarował jej brzuch żelem i przesunął głowicę
po podbrzuszu. Przez chwilę ze zmarszczonym czołem patrzył
na ekran, a potem obrócił go tak, żeby oni również widzieli.
– Serce pracuje. Spójrzcie.
Kristjan patrzył na ekran ze zdumieniem. To jest jego
dziecko? Leżało w brzuchu Merry jak zwinięta fasolka.
Widział, jak porusza rączkami i nóżkami, jakby próbowało się
ułożyć wygodniej.
– O mój Boże. Czy wszystko w porządku?
– W absolutnym. Czasami zdarza się krwawienie
przełomowe. Nie zawsze wiemy, dlaczego tak się dzieje. Tak
po prostu bywa.
– Więc wszystko jest dobrze?
Merry uścisnęła dłoń Kristjana, a on odpowiedział jej
uściskiem.
– O ile zachowasz spokój. Obserwuj te plamienia, a jeśli
będzie gorzej, wróć tutaj. Przeprowadzę tylko kilka pomiarów,
żeby sprawdzić rozwój dziecka. – Z uśmiechem spojrzał
najpierw na Merry, potem na Kristjana. – Kto by pomyślał, że
nasz wieczny kawaler zostanie ojcem?
– W życiu zdarzają się różne rzeczy, Magnús.
– To prawda.
– Ono się porusza! Skacze! – zawołała Merry.
Kristjan zaniemówił. Ogarnęła go czysta radość i obawiał
się otworzyć usta, by nie wybuchnąć płaczem. Nie płakał od
czasu, gdy był dzieckiem i po raz pierwszy zdał sobie sprawę,
że jest na świecie sam.
Wiedział, że bycie ojcem jest dla niego ważne, ale aż do
tej chwili nie uświadamiał sobie, jak bardzo. Zrozumiał to
dopiero teraz, gdy Merry powiedziała mu o plamieniu. Widział
wcześniej wiele badań USG, ale to było wyjątkowe. Bardzo
osobiste. To jest jego dziecko, to on je stworzył. To jest jego
rodzina.
Ucałował dłoń Merry.
– To wskazuje, że dziecko jest zdrowe – stwierdził
Magnús. – Sprawdzę tylko przezierność fałdu karkowego
i zrobię pomiary.
Kristjan nie mógł oderwać zafascynowanego spojrzenia od
ekranu. Nie chciał stracić ani jednej sekundy tego badania.
Łzy napłynęły mu do oczu. Otarł je ukradkiem z nadzieją, że
nikt tego nie skomentuje. Było jeszcze za wcześnie, by
rozpoznać płeć, ale i tak czuł się niezwykle podniecony.
Magnús skupił się na sercu dziecka i ustawił dźwięk
głośniej, by mogli posłuchać, jak bije. Serce było zdrowe.
– Wszystko wygląda dobrze. Wielkość dziecka wskazuje
na ukończone trzynaście tygodni.
– To by się zgadzało – odparła Merry.
– Czy możemy dostać zdjęcie? – zapytał Kristjan.
– Jasne. – Magnus wydrukował kilka zdjęć i podał Merry
niebieski papierowy ręcznik do wytarcia żelu. – Wszystko
wygląda dobrze. Nie widzę żadnych problemów.
– Dziękuję ci, Magnús. To bardzo miło, że znalazłeś dla
nas czas.
– Nie ma problemu. Zostawię was teraz. Do zobaczenia
później – powiedział technik i wyszedł.
Merry spojrzała na Kristjana z szerokim uśmiechem.
– Nigdy nie widziałam czegoś wspanialszego!
– Ja też. – Uśmiechnął się oszołomiony.
– Myślisz, że damy sobie radę? Czy będziemy potrafili być
takimi rodzicami, jakich dziecko potrzebuje?
Nie musiał się nad tym zastanawiać. Gotów byłby oddać
życie dla tego dziecka, gdyby to było konieczne.
– Tak, damy sobie radę, o ile będziemy razem.
Skinęła głową, sygnalizując, że usłyszała jego słowa, nie
był jednak pewny, czy się z tym zgadzała. Wciąż nie miał
pojęcia, czy Merry zostanie w Islandii. Miał taką nadzieję.
– Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór, Merry?
– Nie. Chciałabym tylko odpocząć. A dlaczego pytasz?
– Bo chciałbym ci coś pokazać.
– Dobrze…
– Ale najpierw musimy wrócić do domu, żeby się
przebrać.
– Kraina Czarów? Zabierasz mnie do Krainy Czarów?
Kraina Czarów była turystyczną atrakcją na obrzeżach
Snowy Peak, miejscem, przez które przejeżdżali wcześniej
psim zaprzęgiem. A teraz zbliżali się do bramy z rogów
reniferów, jadąc skuterem śnieżnym.
Kristjan przyprowadził skuter przed dom, kazał jej
wskoczyć na siodełko i objąć go wpół. Pomyślała, że tego nie
zrobi, ale gdy ruszył, zacisnęła wokół niego ramiona
i przytuliła twarz do jego pleców. Na kilka sekund przymknęła
oczy, ciesząc się tą chwilą.
Właściwie chciało jej się śmiać. Przez całe życie docierała
wszędzie samochodem albo pieszo, a tutaj jechała psim
zaprzęgiem, a teraz skuterem śnieżnym. Widziała ludzi
chodzących na rakietach śnieżnych, a także kilku narciarzy.
Islandia w zimie to był naprawdę inny świat, w każdym
razie tutaj, w górach. Wydawało jej się, że będzie jej brakować
światła dziennego, ale zaczęła już przyzwyczajać się do
półmroku i bożonarodzeniowych światełek, a teraz Kristjan
wiózł ją do miejsca, którego celem istnienia było świętowanie
Bożego Narodzenia.
– To dla mnie wyjątkowe miejsce – powiedział.
Zaparkował skuter i pomógł jej zsiąść. Rozejrzała się.
Wszystkie budynki wyglądały jak chatki z piernika, tylko że
śnieg na dachach nie był zrobiony z lukru. Były tu prawdziwe
światełka, choinki, prawdziwy ostrokrzew i jemioła. Wszyscy
byli ubrani w wełniane czapki, szaliki i rękawiczki.
Z głośników dobiegała świąteczna muzyka. Rodziny
wędrowały od domku do domku i zaglądały do sklepów
pełnych zimowych towarów – czekoladek, pierników…
To było Boże Narodzenie w dwustu procentach.
Merry ze wszystkich sił starała się poczuć niechęć do tego
miejsca i okazać dezaprobatę, ale było to trudne, gdy Kristjan
patrzył na nią z uśmiechem, a wokół łagodnie spadały płatki
śniegu. W końcu musiała się roześmiać.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytała.
– Widzę, że naprawdę ci się to podoba.
– Tak myślisz?
– Pewnie jeszcze dzisiaj zaśpiewasz jakąś kolędę.
– Chcesz się założyć?
– Jasne. – Uśmiechnął się szeroko. – Przyjmuję zakład.
O co?
– Jeśli zaśpiewam dzisiaj jakąś świąteczną piosenkę, to
jutro przez cały dzień będę pracować w stroju elfa.
– Zgoda, ale nie jutro. Chciałbym, żebyś jutro została
w domu i odpoczęła.
Wyciągnął do niej dłoń w rękawiczce. Uścisnęła ją, pewna,
że wygra zakład. Jeszcze nigdy nie śpiewała świątecznej
piosenki, chociaż znała słowa większości z nich. Wszyscy je
znali. Słychać je było wszędzie od początku listopada.
– Więc dokąd idziemy?
– Do Fundacji Elfów.
Uniosła brwi. Brzmiało to kiczowato.
– Prowadź, drogi kolego.
Kristjan skłonił się kpiąco i ruszył na drugą stronę ulicy.
Poszła za nim. Sprzedawcy w sklepach go pozdrawiali.
– Ci ludzie cię znają? Jak często tu przyjeżdżasz?
– Wszystko zostanie ci ujawnione w odpowiednim czasie.
– Jesteś bardzo tajemniczy.
– Każdy ma swoje sekrety. – Uśmiechnął się.
Przeszli obok sklepu, w którym sprzedawano wyłącznie
ozdoby choinkowe. Na wystawie były malutkie pociągi,
żołnierzyki, reniferki i rozmaite nowinki. W innym sklepie
sprzedawano tylko swetry ze świątecznymi motywami,
w jeszcze innym tylko książki. Przy tej ostatniej wystawie
Merry się zatrzymała.
– Lubisz książki? – zapytał Kristjan.
– Chyba żartujesz. Uwielbiam! Moja ulubiona autorka to
Nicola Drake. Zobacz, mają jej najnowszą książkę. Jeszcze jej
nie czytałam. – Zerknęła na drzwi sklepu. Był już zamknięty. –
A niech to, będę musiała tu wrócić po tę książkę.
– Może Mikołaj ci ją przyniesie.
– Może. – Odwróciła się do niego i zauważyła jego
twarz. – Przepraszam, psuję wieczór. Chciałeś mi pokazać coś,
co jest dla ciebie ważne.
Nie miała pojęcia, co mógł mieć wspólnego z Fundacją
Elfów. Przecież był lekarzem, pediatrą, dorosłym
człowiekiem. Po cóż miałby przyjeżdżać do tego świątecznego
raju, gdzie było cztery razy więcej dzieci niż dorosłych?
Nazwa Fundacja Elfów kojarzyła się z głupim warsztacikiem,
gdzie dzieci pomagają w robieniu zabawek, albo z czymś
podobnym.
Skręcili za róg i poszli następną ulicą. Śnieg padał przez
cały czas. Na ulicy ktoś ulepił bałwana i Merry przyszło nagle
do głowy, że w dzieciństwie nigdy tego nie robiła – przede
wszystkim dlatego, że w Anglii nie było wystarczająco dużo
śniegu. Pamiętała zaledwie kilka okazji, kiedy spadło go
więcej, ale po kilku godzinach i tak topniał.
Gdy przechodzili obok bałwana, zauważyła, że jedna
z gałązek, które udawały jego ręce, wypadła, więc zatrzymała
się, podniosła ją i wbiła w tułów.
– Zaczyna cię ogarniać świąteczny nastrój, pani Bell.
– Nie – uśmiechnęła się. – Jestem lekarką i leczę ludzi,
a ten bałwan potrzebował mojej pomocy.
Kristjan roześmiał się. Odciągnął ją od bałwana,
pochwycił za ramiona i postawił przed następnym domkiem
opatrzonym szyldem z napisami po islandzku i angielsku.
Fundacja Elfów. Po islandzku brzmiało to Álfasjódurinn. Pod
spodem coś było napisane mniejszymi literami. Gdy podeszli
bliżej, przeczytała ze zdumieniem:
Założona przez doktora Kristjana Gunnarssona.
Spojrzała na niego z nadzieją na jakieś wyjaśnienie, ale
tylko uśmiechnął się tajemniczo.
W domku było ciepło. Kristjan pomógł jej zdjąć kurtkę
i rozejrzała się dokoła. Domek był pełen dzieci w różnym
wieku. Zauważyła tylko jednego czy dwóch dorosłych,
zapewne personel fundacji.
Wszyscy ustawiali się na scenie. Niektórzy byli ubrani
normalnie, inni przebrani w kostiumy. Merry domyśliła się, że
ma to być coś w rodzaju szopki, ale nie widziała nigdzie
Marii, Józefa ani Trzech Króli. Jedna z postaci, ubrana
w myśliwski strój w panterkę, wyglądała jak górski troll, inna,
w czarnym futrze, przedstawiała garbusa. Merry nic nie
rozumiała.
– Kristjan, przyszedłeś! – zawołała jedna z dorosłych
kobiet, poklepując go po ramieniu.
– Oczywiście, Gudrun. Nie mogłem nie przyjść! Pozwól,
że przedstawię ci doktor Merry Bell. Ona też jest elfem, ale
mówi tylko po angielsku.
Gudrun uniosła brwi i uśmiechnęła się do Merry.
– Miło mi cię poznać. Przyszłaś na przedstawienie? –
zapytała po angielsku.
– Chyba tak.
– Świetnie. Zostawiliśmy wam krzesła z przodu, jak
zawsze. Będziemy gotowi za pół godziny.
Uwagę Gudrun przyciągnął jeden z chłopców, który
przesuwał element dekoracji przypominający górę.
– Nie, nie, Bjarki, odstaw to na miejsce!
Merry zaśmiała się.
– Co tu się dzieje? I dlaczego powiedziałeś, że jestem
elfem?
Kristjan znów się uśmiechnął.
– Wszystko się wkrótce wyjaśni.
– A czy powiesz mi, dlaczego twoje nazwisko jest na tej
tabliczce na zewnątrz?
Skinął głową.
– Później, po przedstawieniu. A teraz przyniosę ci coś do
picia z kuchni. Chcesz coś gorącego?
– Czekoladę, jeśli mają.
– Mają. Mają też kjötsúpa. To zupa z jagnięciny.
Zupa zapewne była bardzo dobra, ale Merry od początku
ciąży zupełnie nie miała ochoty na mięso.
– Miałbyś coś przeciwko temu, gdybym ograniczyła się do
czekolady?
– Absolutnie nic. Zaczekaj tutaj.
Usiadła z boku, starając się nie wchodzić w drogę
dzieciom i opiekunom, którzy ustawiali dekoracje.
Najwyraźniej była to premiera; wszyscy byli bardzo
zdenerwowani i podnieceni.
Merry przypomniała sobie własne szkolne czasy. Bez
względu na to, czy grała epizod, czy główną rolę, jak kiedyś
w szkolnym przedstawieniu Romea i Julii, rodzice nie
przychodzili jej podziwiać. Adopcyjna matka nie pojawiała się
na szkolnych uroczystościach, bo choroba – stwardnienie
zanikowe boczne – wyniszczyła jej ciało, a ojciec zniknął
wiele lat wcześniej.
Nauczyła się więc niezależności i była dumna z siebie,
kiedy publiczność biła brawo. Nawet jeśli grała tylko małą
rólkę, starała się wierzyć, że wszyscy oklaskują właśnie ją.
Miała nadzieję, że te dzieci będzie ktoś oklaskiwał, że rodzice
będą na nie czekać po spektaklu, mocno je uścisną, powiedzą,
że są z nich dumni, a potem zabiorą do domu, gdzie pod
choinką będą czekać prezenty.
Drzwi otworzyły się i do sali zaczęli wchodzić dorośli.
Kristjan wrócił i podał jej gorący kubek.
– Co tam trzymasz pod pachą?
– Stołek, żebyś mogła sobie oprzeć nogi. Masz
odpoczywać, pamiętasz?
– Nic mi nie jest!
– I lepiej, żeby tak pozostało. Pozwól mi się
porozpieszczać, Merry. Nie robię tego dla każdego.
– A dla pacjentów? – zapytała z uśmiechem.
Zastanawiał się przez chwilę.
– To co innego. A teraz podnieś nogi.
Oparła stopy na stołeczku.
– Rządzisz się. Czy to dlatego, że twoje nazwisko jest na
tabliczce na drzwiach?
– Być może.
– Jakie przedstawienie zobaczymy?
– Gryla, Leppaludi i Yule.
– Co to? Nigdy o tym nie słyszałam.
– Poczekaj, a zobaczysz.
Światła przygasły i publiczność ucichła. Rozległa się
muzyka, kurtyna rozsunęła się i zobaczyli dwie wielkie kukły,
które wyglądały jak trolle. Jeden był najwyraźniej kobietą,
przygarbioną i brzydką, drugi mężczyzną. Ten był nieco
wyższy, ale równie odrażający. Publiczność zaczęła mruczeć
z niezadowoleniem, toteż Merry uznała, że muszą to być
czarne charaktery.
– Leppaludi! Jestem głodna! Przynieś mi jakieś dziecko do
zjedzenia!
Leppaludi przysiadł na piętach.
– Jestem zmęczony! Sama sobie przynieś!
Merry niespostrzeżenie wciągnęła się w sztukę o dwóch
trollach, które zjadały dzieci, mieszkały w jaskini i miały
trzynastu synów nazywanych Yulami. Wszyscy mieli okropne
charaktery, kradli różne rzeczy i przez trzynaście nocy przed
Bożym Narodzeniem napadali na miejscowych wieśniaków
mieszkających w pobliżu jaskini.
Rodzice w wiosce straszyli nimi dzieci. Pierwszy, zwany
Głupim Owczarzem, kradł mleko owcom. Grubas kradł
jedzenie, jeszcze inny trzaskał drzwiami, następny szpiegował
przez okna i kradł dzieciom zabawki, a każdy był gorszy,
brzydszy i bardziej śmierdzący niż poprzedni.
Sztuka była bardzo zabawna i wciągająca. Merry bawiła
się doskonale. Na koniec publiczność obdarzyła artystów
brawami na stojąco. Merry nie znała żadnego z dzieci, ale
oklaskiwała je gorąco.
Gdy wyszły na scenę, by się ukłonić, Kristjan również
wspiął się po schodkach, najwyraźniej mając zamiar wygłosić
przemowę. Słuchała oczarowana.
– Dobry wieczór, panie i panowie. Witamy w Fundacji
Elfów. Wszyscy chyba się zgodzimy, że dzieci pokazały
dzisiaj doskonały spektakl, toteż jeszcze raz chciałbym
wyrazić im uznanie.
Znów rozległy się oklaski.
– Fundacja Elfów jest dla mnie wyjątkowo ważna.
Chciałem stworzyć miejsce, gdzie każde dziecko, które ma
jakieś kłopoty albo cierpi na chroniczną lub nieuleczalną
chorobę, mogłoby się cieszyć Krainą Czarów i Bożym
Narodzeniem.
Merry wstrzymała oddech.
– Straciłem rodziców w bardzo młodym wieku i czułem
się samotny. Nie chciałem, żeby inne dzieci czuły się równie
samotne jak ja wtedy. Chciałem, aby czuły, że są częścią
jakiejś społeczności, czegoś wyjątkowego, toteż stworzyłem
Fundację dla dzieci, które czują się samotne. Mogą tu przyjść
i uczyć się przez muzykę i ruch, a potem pokazać innym, że są
równie ważne jak te dzieci, które są zdrowe i mają rodziny.
Każde z dzieci, które pojawiło się dzisiaj na scenie, ma
trudną historię życia. Niektóre mają rodziny, ale nie mogą
z nimi przebywać, inne zostały porzucone, jeszcze inne są
nieuleczalnie chore. Wszystkie jednak są tutaj, żeby dawać
innym radość w święta, jak elfy świętego Mikołaja. Mam
nadzieję, że pomożecie mi się za to im odwdzięczyć.
Zaśpiewamy im razem piosenkę, a potem zrobimy zbiórkę.
Jeśli możecie, wspomóżcie nas, żeby to miejsce mogło nadal
istnieć. Bardzo wszystkim dziękuję. Zajrzyjcie pod krzesła,
znajdziecie tam tekst piosenki.
Serce Merry ścisnęło się na myśl, że Kristjan przekuł
swoją tragiczną przeszłość i cierpienie w coś tak
wartościowego. Sięgnęła pod krzesło i znalazła kartkę.
W kącie pomieszczenia ktoś zaczął grać na pianinie i zanim
zdążyła się zorientować, co się dzieje, razem ze wszystkimi
śpiewała piosenkę o zimowej Krainie Czarów.
Przy refrenie napotkała spojrzenie Kristjana, który
mrugnął do niej, i serce zabiło jej mocniej. Dopiero teraz
uświadomiła sobie ze zdumieniem, że wygrał zakład.
Zaśpiewała świąteczną piosenkę. Udało mu się sprawić, że
polubiła Boże Narodzenie.
Czy to dlatego, że te święta były tak różne od wszystkich,
które pamiętała z dzieciństwa? Tutaj pomimo śniegu i zimna
znalazła prawdziwe ciepło i, jeśli mogła się odważyć na te
słowa, prawdziwą miłość – uczucie do dzieci, które nie znały
się nawzajem, ale przyszły tutaj, żeby wystawić
przedstawienie dla innych ludzi, którzy mieli kochające
rodziny.
To było niesłychanie wielkoduszne i Merry bardzo chciała
dowiedzieć się czegoś więcej o Fundacji Elfów. Chciała wziąć
udział w jej pracy, stać się częścią tej społeczności. Czy
mogłaby to zrobić, mieszkając w Anglii? Zapewne nie.
Po piosence znów rozległy się oklaski. Dzieci ukłoniły się
jeszcze raz. Kristjan zszedł po schodkach i stanął przed nią
z uśmiechem.
– No i jak ci się podoba?
– To niezwykłe, Kristjan! Cudowne. Zrobiłeś coś
takiego… – Zabrakło jej słów i łzy napłynęły do oczu,
a bardzo nie chciała znów się przy nim rozpłakać. Zawsze
uważała płacz za oznakę słabości, więc wzięła się w garść
i odetchnęła głęboko. – Bardzo mi zaimponowałeś.
– To dobrze. – Skinął głową. – Śpiewałaś!
– Śpiewałam.
– Więc następny dzień w pracy spędzisz w stroju elfa?
– Tak.
Uśmiechnął się szeroko.
– Już nie mogę się doczekać.
Roześmiała się i zeszło z niej napięcie.
– Ja też.
Nie miała więcej plamień i skurcze też ustały. Przez cały
dzień zastanawiała się nad przyczynami i odkryła, że mogło
istnieć wiele nieszkodliwych powodów – polip szyjki macicy,
podniesienie czegoś ciężkiego albo nadmiar wysiłku
fizycznego. Może przyczyniła się do tego podróż samolotem
i ciągnięcie walizki pod górę albo jazda psim zaprzęgiem?
Mogło to być cokolwiek, ale dostała zapewnienie, że na USG
wszystko wygląda dobrze i czuła się gotowa, by wrócić do
pracy.
Kostium elfa wisiał na drzwiach pokoju personelu.
Kristjan znalazł go dla niej w szafie obok kostiumu świętego
Mikołaja.
– To na Boże Narodzenie. Rozdajemy prezenty dzieciom,
które zostają w szpitalu.
– Ty się przebierasz za Mikołaja?
– Tak, i robię to z dumą. – Podał jej kostium. – Idź się
przebrać. Zrobię ci zdjęcie.
Poszła do przebieralni. Nałożyła zielony kapelusz z białym
piórkiem, którego nie powstydziłby się Robin Hood, zielony
aksamitny kubraczek z wielkimi czerwonymi guzikami,
dziwaczne bufiaste zielone bryczesy, rajstopy w biało-
czerwone paski i zielone buty z dzwoneczkami. Popatrzyła na
siebie w lustrze.
Jeszcze kilka dni temu za żadne pieniądze nie włożyłaby
czegoś takiego, ale teraz uświadomiła sobie, że zaczyna
uważać Boże Narodzenie za radosne święta. Przyszło jej do
głowy, że nielubienie świąt jest bardzo wyczerpujące. I to była
przede wszystkim wina Marka. Co za okropny egoista.
Teraz jednak jest tutaj, w krainie Bożego Narodzenia
w towarzystwie Kristjana i wszystko wydawało się pełne
nadziei. Nawet jeśli wcześniej w Boże Narodzenie zdarzały się
jej złe rzeczy, to przecież nie była wina świąt.
Merry nie chciała na zawsze pozostać niewolnicą własnej
przeszłości. Czas już na nowy początek. Skoro Kristjan
potrafił przekształcić własną przeszłość w coś tak
pozytywnego jak Fundacja Elfów, dlaczego ona również nie
mogłaby tego zrobić?
Kiedy wyszła z przebieralni, zobaczyła na twarzy
Kristjana szeroki uśmiech. Sięgnął po telefon i zrobił jej
zdjęcie.
– Te buty bardzo pasują do mojego nazwiska. – Poruszyła
stopą i dzwoneczki zadźwięczały.
– Wyglądasz pięknie.
Windą wjechali na oddział, gdzie czekała Agnes, jej
tłumaczka. Ona również uśmiechnęła się szeroko na widok
kostiumu.
– Bardzo ładnie wyglądasz.
– Przegrałam zakład. Od kogo dzisiaj zaczynamy?
Sięgnęła po karty pacjentów, ale Agnes ją uprzedziła.
– Doktor Gunnarsson zapowiedział, że nie wolno ci dzisiaj
pracować zbyt ciężko.
Merry przeniosła na niego wzrok. Wzruszył ramionami.
– Nie złość się. Muszę dbać o was oboje.
– Jestem dorosła i sama potrafię osądzić, co mogę robić,
a czego nie.
– Wiem, ale nie chodzi tylko o ciebie, więc ja również
chciałbym mieć coś do powiedzenia.
Uśmiechnął się i wyszedł. Merry z desperacją potrząsnęła
głową, potem znów sięgnęła po kartę i popatrzyła na
szczegóły. Połknięcie ciała obcego.
– Dobrze, idziemy. – Z brzękiem dzwoneczków weszła do
poczekalni i wywołała pierwszego pacjenta. – Darri
Edvardsson?
Podniosły się trzy osoby: matka, ojciec i mniej więcej
pięcioletni chłopiec.
– Witajcie. Jestem doktor Bell i spróbuję się zająć waszym
problemem.
– Jesteś prawdziwym elfem? – zapytał Darri.
– Tak. – Uśmiechnęła się, myśląc o poprzednim wieczorze.
Teraz ona również była jednym z elfów, porzuconych dzieci,
które chciały sprawić, by życie innych stało się lepsze. – Tu
jest napisane, że połknąłeś coś, czego nie powinieneś
połykać. – Zaczęła już przywykać do cichego głosu Agnes,
która szybko tłumaczyła wszystkie jej słowa, żałowała jednak,
że sama nie potrafi mówić po islandzku. Może powinna się
nauczyć?
– Bawił się zestawem do budowy dźwigu – odezwała się
matka Darriego. – Tam są takie metalowe kawałki. Włożył
jeden do ust i połknął, pewnie dlatego, że kot go przestraszył.
– Kot? – Merry zmarszczyła brwi.
– Kotka zaskoczyła z okna i przestraszyła go. Nic mu nie
będzie? Czy to normalnie przejdzie przez przewód
pokarmowy?
– Jak duży był ten kawałek, który połknąłeś, Darri?
– Mniej więcej taki. – Chłopiec rozsunął palce na
odległość czterech lub pięciu centymetrów.
– A jakie miał krawędzie, ostre czy zaokrąglone?
– Nie pamiętam.
– W takim razie zrobimy prześwietlenie.
– Chyba nie będzie potrzebna operacja? – dopytywała
matka.
– Muszę zobaczyć zdjęcie, ale skoro Darri nie wymiotuje
ani nic go nie boli, to wszystko powinno być w porządku.
Pójdę teraz zapowiedzieć go w rentgenie i zaraz wrócę.
Z brzękiem dzwoneczków podeszła do biurka lekarzy,
zadzwoniła do rentgena i zapowiedziała Darriego. Trzeba było
poczekać jakieś pół godziny, ale nie miała powodu do
zmartwień. Kawałek metalu powinien przejść przez przewód
pokarmowy bez komplikacji.
Usłyszała śmiech Kristjana w sąsiednim boksie
i uśmiechnęła się. Kto by pomyślał, że kryją się w jego
charakterze takie skarby?
Przy pierwszym spotkaniu uznała go za mężczyznę
odpowiedniego na krótki romans. Był pogodny, seksowny jak
diabli i była pewna, że nigdy więcej go nie spotka, bo nie
wyglądał na człowieka, który chętnie podejmuje
zobowiązania.
A tymczasem otworzył przed nią dom, zaakceptował jej
ciążę, a na widok dziecka na ekranie monitora miał łzy
w oczach. Założył fundację dla osieroconych dzieci, był dobry,
charyzmatyczny i troskliwy.
Coraz bardziej jej się podobał i było to niepokojące. Nie
tak miało być. Zamierzała wpaść do Islandii na krótko,
przekazać mu nowinę i wrócić do Anglii, ale teraz wszystkie
plany wzięły w łeb, a jej zaczynało się tu podobać. To dobrze,
że udało im się zaprzyjaźnić, ale wciąż nie miała pojęcia, co
powinna zrobić – zostać tutaj czy wracać do domu.
Gdyby została, jej dziecko wzrastałoby w towarzystwie
obojga rodziców. Czy to nie powinno być dla niej
najważniejsze? W końcu dzieci wymagają poświęceń. Jej
własna matka również się poświęciła, oddając ją w nadziei, że
będzie miała lepsze życie niż to, które ona sama mogłaby jej
zapewnić.
Merry musiała wierzyć, że taki właśnie był powód, dla
którego mama zostawiła ją na progu domu proboszcza.
Adopcyjna matka robiła, co mogła, by ją wychować, zanim
zachorowała, i była zdruzgotana, kiedy Merry w młodym
wieku musiała się stać jej opiekunką.
Właśnie dlatego zdecydowała się studiować medycynę.
Nie mogła znieść uczucia bezradności i tego, że nie rozumiała,
co tak naprawdę się dzieje.
Chciała dać swojemu dziecku to, czego sama nigdy nie
miała – prawdziwą rodzinę, a mogła to zrobić, zostając
w Islandii. Ale…
Ale nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad porzuceniem
dotychczasowego życia. Może nie miała w Anglii wiele, ale
tam był jej dom, wszystko było znajome i miała pracę. Nie
robili jej kłopotów, gdy zadzwoniła i powiedziała, że utknęła
na jakiś czas w Islandii.
Czułaby się winna, gdyby musiała ich zawieść. Ale co jest
ważniejsze, praca czy przyszłość dziecka? W takich
kategoriach wszystko stawało się bardzo proste, choć
w rzeczywistości było bardzo trudne.
Z drugiej strony naprawdę zaczynało jej się tu podobać.
A w centrum tych wszystkich dylematów był Kristjan.
Jego uczucia też musiała brać pod uwagę. Bardzo się cieszyła,
że chce być tatą. Przyjeżdżając tutaj, nie miała pojęcia, jakiej
reakcji może się po nim spodziewać.
Czy potrafiłaby stąd wyjechać? W tej chwili nie była
pewna, czy mogłaby się na to zdobyć. Jej uczucia do Kristjana
stawały się coraz silniejsze, ale równie szybko narastały
obawy.
A jeśli się okaże, że to byłby wielki błąd?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Chciałabyś wyjść dzisiaj na kolację?
Oparł się o biurko, przy którym Merry wprowadzała do
komputera notatki o pacjentach. Podniosła wzrok i roześmiała
się. Ubrany był w kostium świętego Mikołaja – od czerwonej
czapki i białej brody aż po czarne buciory.
Musiał przyznać, że dotrzymała słowa i przez cały dzień
nosiła strój elfa. Musiał również przyznać, że bardzo mu się
podobała w tym kostiumie. Wydawała się jeszcze piękniejsza
i za każdym razem, gdy słyszał na korytarzu dźwięk
dzwoneczków, uśmiechał się. Pacjentom również bardzo się to
podobało, szczególnie tym młodszym, i niektórzy zaczęli
dopytywać, gdzie jest Mikołaj, dlatego Kristjan uznał za
stosowne również się przebrać.
– Kolacja? – Zastanawiała się przez chwilę. –
A przebierzemy się czy zostaniemy w tych kostiumach?
– W kostiumach byłoby lepiej – uśmiechnął się szeroko –
ale pozwolę ci zdecydować.
– No cóż, bardzo dobrze się czułam jako Merry Elf, ale
mam już ochotę włożyć coś, co tak bardzo nie gryzie.
– Dobrze. Zarezerwuję na ósmą stolik w Ingrid’s. To
restauracja w mieście. Pomyślałem, że moglibyśmy
porozmawiać o naszej sytuacji.
Uśmiech Merry przygasł.
– Czy jest coś szczególnego, o czym chciałbyś rozmawiać?
– Nie, ale kiedy wracamy z pracy, jemy i kładziemy się
spać. Miło będzie dla odmiany wyjść gdzieś, gdzie ktoś inny
gotuje i sprząta, i tylko odpoczywać. A poza tym wiesz,
normalni ludzie czasem wychodzą na kolację. Tak mi się
wydaje, chociaż nie jestem pewien.
– Tak, ja też o tym słyszałam. – Skinęła głową.
– Może nam się spodoba.
– Może.
Wciąż uśmiechali się do siebie i naraz Kristjan uświadomił
sobie, że kilka osób spogląda na nich z rozbawieniem. Nie
trzeba było dużo czasu, by cały personel szpitala zorientował
się w sytuacji.
Wyprostował się, poprawił drapiącą brodę i fałszywy
brzuch i poszedł do kolejnego pacjenta.
Był zadowolony, że Merry zgodziła się z nim wyjść.
Powinni poznać się lepiej, a czas uciekał. Nie miał pojęcia,
czy ona wyjedzie, czy nie i przyszło mu do głowy, że jeśli
dowie się o niej czegoś więcej, to może znajdzie argument,
którym będzie potrafił ją przekonać.
Kto by pomyślał, że wieczny kawaler zacznie się
zastanawiać, jak umocnić związek. Pozostawało tylko pytanie,
jaki to miałby być związek.
W co się ubrać? Chciała wyglądać ładnie, ale z drugiej
strony nie sprawiać wrażenia, że wystroiła się dla niego.
W końcu to nie jest romantyczna randka. Co zatem powinna
włożyć na kolację z przyjacielem? Nie przywiozła z sobą
wielu rzeczy i nie miała czasu wybrać się na zakupy, ale na
wszelki wypadek wrzuciła do walizki prostą czarną sukienkę.
To musi wystarczyć.
Włożyła ją i przejrzała się w lustrze. Nie przytyła jeszcze,
chociaż czuła, że brzuch zaczyna jej się zaokrąglać. Niewiele,
ale przy uważnym przyjrzeniu się można to było dostrzec.
Ściągnęła włosy do tyłu, potem zebrała na górze, próbując tak
i siak, i w końcu zwyczajnie spięła je spinką, założyła
malutkie kolczyki z brylantami, użyła błyszczyku i kredki do
oczu. Dobrze, stwierdziła. Nie wygląda to, jakby za bardzo się
starała.
Włożyła buty na wysokich obcasach, bez zastanowienia
skropiła przeguby dłoni perfumami i wyszła do salonu.
Kristjan już tam był, ubrany w ciemne spodnie, marynarkę
i błękitną koszulę. Serce zabiło jej mocniej.
– Pięknie wyglądasz, Merry.
– Och, to stara sukienka. Mam ją od lat – odrzekła
z nagłym napięciem.
– Proszę. Mam coś dla ciebie. – Podał jej paczuszkę
zawiniętą w złoty papier.
– To prezent świąteczny?
– Nie, nie świąteczny. To za to, że zgodziłaś się zostać,
przynajmniej na razie.
– Och. Głupio się czuję, bo ja nie mam nic dla ciebie.
– Po prostu otwórz.
Nerwowo szarpnęła wstążkę, rozwinęła papier i zobaczyła
książkę Nicoli Drake, tę samą, którą widziała na wystawie.
– Kristjan, nie trzeba było!
– Widziałem, że chciałaś ją mieć.
To bardzo miłe z jego strony, obawiała się jednak oderwać
wzrok od okładki i podnieść głowę, bo miała wielką ochotę
ucałować go z wdzięczności.
– Ogromnie ci dziękuję. Zaniosę ją do sypialni i możemy
iść.
W sypialni oparła się o ścianę, starając się uspokoić
oddech. Czego jeszcze nie wie o Kristjanie? Musi mieć jakąś
ciemniejszą stronę charakteru. Zawsze tak jest, nie mogła
o tym zapominać. Kiedyś już podjęła pochopną decyzję, gdy
chodziło o mężczyznę, i do czego ją to doprowadziło?
Przykleiła do twarzy uśmiech i wróciła do salonu.
– Możemy już iść?
Skinął głową.
– Do Ingrid’s nie jest daleko, ale nie dojdziesz w tych
butach przez śnieg.
– Mogę założyć śniegowce.
– Te buty na obcasach są ładniejsze – uśmiechnął się. –
Pojedziemy skuterem.
Pomógł jej założyć kurtkę jak prawdziwy dżentelmen.
Czuła jego ciepły oddech na nagich ramionach.
– Zaczekaj tutaj, przyprowadzę skuter.
Usłyszała warkot silnika. Kristjan wrócił do domu
i wyciągnął do niej rękę, a drugą zgarnął koc z kanapy.
– Żeby nie zmarzły ci nogi.
Kazał jej usiąść bokiem na siedzeniu skutera, okrył nogi
kocem i usiadł przed nią. Otoczyła go ramionami i ruszyli.
Restauracja rzeczywiście znajdowała się niedaleko.
Była nieduża i przytulna, pełna ciemnych zakamarków,
w których można było swobodnie porozmawiać. Z grubych
drewnianych belek zwisały świąteczne girlandy ozdobione
plasterkami pomarańczy i laskami cynamonu. W mosiężnych
uchwytach płonęły świece, z sufitu spływała kaskada
srebrnych i białych bąbelków przypominających płatki śniegu.
Kelner zaprowadził ich do narożnego stolika. Na blacie
stała misa, która wyglądała jak wycięta ze srebrnej brzozy,
a w niej pływały trzy malutkie świeczki.
– Ładnie. Byłeś tu wcześniej?
– Raz czy dwa. W zeszłym roku mieliśmy tu świąteczne
przyjęcie dla personelu.
– Gdzie ma się odbyć w tym roku?
– W Krainie Czarów. Ty też możesz przyjść. A właściwie
powinnaś. Będzie fajnie.
– Zobaczymy. – Spuściła wzrok i poprawiła ułożenie
sztućców na stole, chociaż nie było to potrzebne.
– Czego się napijesz?
– Może jakiegoś soku owocowego.
– Ja wezmę to samo.
– Nie musisz.
– Wiem, że nie muszę, ale chcę. Poza tym przecież
prowadzę. – Skinął na kelnera. – Poproszę dwa soki jabłkowe.
– Mamy sok z jabłek, gruszek i imbiru. Może być? –
zapytał kelner.
Kristjan spojrzał na nią, a ona skinęła głową.
Gdy kelner odszedł, Kristjan próbował nawiązać rozmowę.
– Bardzo mi zaimponowałaś tym, że pracowałaś cały dzień
w stroju elfa.
– Zwykle dotrzymuję słowa.
– Zauważyłem. Nikt inny nie wyglądałby w tym stroju tak
dobrze jak ty.
– A ty świetnie się prezentujesz jako Mikołaj – rzekła
z uśmiechem.
– Dziękuję.
– Czy myślisz, że byłbyś dobrym ojcem? – zapytała bez
zastanowienia i natychmiast zaczerwieniła się jak burak.
– Mam taką nadzieję. Tak, myślę, że będę świetnym
ojcem, jeśli tylko będę miał szansę nim być.
– Chcesz się zaangażować w wychowanie dziecka?
– A jak mogłoby być inaczej? Kiedy powiedziałaś mi
o dziecku, to… A potem jeszcze, kiedy zobaczyliśmy je na
USG, po prostu… – Potrząsnął głową. Najwyraźniej
brakowało mu słów. – Jeszcze nigdy w życiu nie czułem
czegoś takiego.
– To było niesamowite.
Przypomniała sobie obraz na monitorze i poruszające się
dziecko, które skakało, przemieszczało się, machało rączkami
i nóżkami. Było już człowiekiem! To było niezwykłe, że takie
rzeczy działy się wewnątrz jej ciała.
– Jak się czujesz z myślą, że wkrótce będziesz miała
prawdziwą rodzinę? – zapytał.
– Sama nie wiem. Chyba tak do końca w to nie wierzę.
Pewnie uwierzę dopiero, kiedy wezmę je na ręce.
Skinął głową.
– Będę z tobą szczery. Aż do tej pory nigdy nie myślałem,
że chciałbym mieć dziecko, a teraz wiem, że niczego na
świecie nie pragnę bardziej.
– Rozumiem cię. Ja też byłam przygotowana na to, że
spędzę resztę życia samotnie, może najwyżej będę miała kota
albo dwa, ale…
– Możesz mieć kota albo dwa. W Islandii są koty.
– Wolę moje dziecko.
Spojrzała w jego błękitne oczy i zobaczyła
odzwierciedlone w nich własne uczucia. Kristjan pragnął tego
dziecka równie mocno jak ona. Dla nich obojga była to nowa
możliwość, nowa szansa.
– Myślisz, że to będzie dziewczynka czy chłopiec? –
zapytał.
– Nie mam pojęcia. Chcesz się dowiedzieć przed
urodzeniem?
– A ty?
– Chyba tak, żebym mogła coś zaplanować, urządzić pokój
dziecięcy i tak dalej.
– Ustalić imiona?
Kelner przyniósł im sok oraz kartę i znów zniknął.
Merry podobało się to, że był dyskretny, nie tak jak
w niektórych restauracjach, gdzie kelnerzy wciąż krążą wokół
gości, dopytując o coś. Nie cierpiała tego. Czy przynieść
kartę? Czy podać coś jeszcze? Czy smakuje im jedzenie?
Tymczasem tutaj obsługa znikała na zapleczu i pozwalała,
by atmosfera restauracji przemawiała sama za siebie. Merry
sięgnęła po szklankę. Sok był doskonały, imbir przyjemnie
rozgrzewał.
– Myślisz o islandzkich imionach?
– Podobają mi się islandzkie, ale wolałbym wybrać jakieś,
na które moglibyśmy się zgodzić obydwoje, nieważne, czy
będzie pochodziło z mojego kraju, czy z twojego.
A niech to, znów jest uprzedzająco szarmancki. Czy jest
w nim coś, co mogłoby się nie podobać albo do czego można
by się przyczepić? Może jest zbyt ustępliwy? Może po
mężczyźnie, który potrafił tylko brać, trafiła na takiego, który
umie wyłącznie dawać? Czy zaintrygował ją i przyciągnął
właśnie dlatego, że był zupełnym przeciwieństwem Marka?
Musi być bardzo ostrożna.
– Myślę, że imiona mogą poczekać, dopóki nie poznamy
płci.
– Dobrze.
Sięgnęli po karty. Merry przez cały czas próbowała
wyśledzić w Kristjanie jakieś wady, ukrytą mroczną stronę, ale
w jego oczach widziała tylko dobroć i seksapil. Te oczy kusiły.
Wpatrywała się w nie bardzo intensywnie już raz, na
Hawajach. Z długimi jasnymi włosami splecionymi
w warkocz, brodą i potężnymi mięśniami wyglądał jak wiking.
Gdyby nie garnitur i komórka, bez trudu mogłaby sobie
wyobrazić, że zszedł z planu filmowego albo z pokładu
drakkara i tylko na chwilę odłożył na bok rogaty hełm i topór.
Może właśnie ta męskość ją pociągała. Wyglądał tak,
jakby potrafił ochronić wszystko, co należało do niego. Merry
nigdy dotąd nie czuła się chroniona, nigdy nie czuła się tak jak
przy Kristjanie.
– Znalazłaś coś, na co masz ochotę? – zapytał.
– Słucham?
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
– Mówię o karcie.
– Ach, tak. A co byś polecał?
– Lubisz ryby?
– Lubię.
– W takim razie małże z puree z pasternaku
i marynowanymi figami. A na główne danie filet z dorsza
z czosnkiem i sosem chrzanowym.
Skinęła głową. Wciąż czuła się jak na randce, choć to
przecież nie była randka, ale nie miała najmniejszego zamiaru
wchodzić w romantyczny związek z tym mężczyzną. Nie
może tak zaryzykować własnym sercem. Czy związek
z Kristjanem byłby ryzykowny? Czy popełniła błąd, osądzając
jednego mężczyznę na podstawie drugiego?
Kristjan mieszał jej w głowie.
– Miłe miejsce – stwierdziła, popijając sok.
– Tak. Dobrze znam szefa kuchni.
– Znasz tu wszystkich?
– Kiedy nie ma się rodziny, to ma się czas na poznawanie
ludzi.
– A to jest nie duża społeczność.
– Właśnie.
– Nie czujesz czasami, że to trochę duszne? Wszyscy
o tobie wszystko wiedzą.
– Nie. W pewien sposób to miłe. Tu na górze ludzie dbają
o siebie. Wiem, że zawsze ktoś przyszedłby mi z pomocą,
gdybym tego potrzebował.
– W takim razie masz szczęście. Ja zawsze czułam się
samotna.
– Czy to dlatego tak szybko wyszłaś za mąż, żeby kogoś
mieć? Żeby stworzyć rodzinę?
– Możliwe. Byłam chyba marzycielką, a Mark wydawał
się o wiele mądrzejszy ode mnie. Może szukałam postaci
ojcowskiej? Wtedy byłam romantyczką. Teraz już nie jestem.
– Nie masz czasu na romantyczne związki?
– To bez sensu. One nie kończą się dobrze. Każdy
związek, jaki znam, ma jakieś problemy.
– Ale to chyba część ludzkiej natury, prawda?
W przyjaźniach też zdarzają się problemy. Są w każdym
związku.
– Więc dlaczego ty się z nikim nie związałeś? Co cię
powstrzymywało?
Kristjan potrząsnął głową.
– Kochałem rodziców. Kiedy ich straciłem, byłem
zrozpaczony i przysiągłem sobie, że już nigdy nikogo tak nie
pokocham. Poza tym ja też odczułem to, o czym wspomniałaś.
Widziałem ludzi, którzy mieli problemy, wiele dawali
i zatracali się tylko po to, żeby wpasować się w związek, żeby
wszystko w nim działało. Kiedy dorosłem, uznałem, że nie
chcę iść na kompromisy. Jestem tym, kim jestem i nie
zgadzam się na utratę siebie.
– Więc nigdy nie byłeś w związku?
– Nie i nigdy nie miałem takiego zamiaru.
– Dopóki ja się nie pojawiłam.
Uśmiechnął się.
– Dopóki ty się nie pojawiłaś.
Kelner przyniósł im przystawki. Patrząc na talerz Merry
zrozumiała, dlaczego niektórzy ludzie fotografują posiłki.
– Wygląda pięknie.
Zaczynała jednak tracić apetyt. Kristjan powiedział, że jest
wyjątkowa. To było ważne, ale czy chodzi o nią, czy
o dziecko? W głębi duszy pragnęła czuć, że to ze względu na
nią zmienił przekonania, że to w niej zobaczył coś
wyjątkowego.
Małże były doskonałe, o pełnym smaku, puree
z pasternaku gładkie i słodkawe, a marynowane figi dodawały
nutki ostrości.
– Nie czujesz, że coś straciłeś? – zapytała.
– A co straciłem?
– Bliskość, intymność, towarzystwo drugiej osoby?
– Zaznałem tego wszystkiego.
– Ale nie z jedną i tą samą osobą?
– Nie.
Westchnęła, niepewna, dlaczego te słowa zbiły ją z tropu.
Sama nie miała właściwie żadnego doświadczenia, które
pozwalałoby jej osądzić jego umiejętność podtrzymania
relacji. Skoro nigdy wcześniej nie był w związku, to skąd
miała wiedzieć, jak może się zachować? Może znudzi się po
kilku miesiącach, kiedy entuzjazm po narodzinach dziecka
opadnie, a zaczną się bezsenne noce, zmiana pieluch i ciągły
płacz?
Może to właśnie jest ta ukryta wada?
A zatem znalazła jego piętę achillesową.
– Więc w ogóle się nie angażujesz? Chyba rozumiesz,
dlaczego dla mnie to ma znaczenie, skoro chcesz być
zaangażowanym ojcem.
– Nigdy nie byłem zaangażowany w związek z kobietą, ale
angażowałem się we własną edukację, studia medyczne,
jestem zaangażowany w pracę w szpitalu i od lat bardzo
oddany Fundacji Elfów. Angażuję się w przyjaźnie. Potrafię
się zaangażować, Merry. A ty?
– Ja? Przecież ja byłam mężatką.
– Z oczywistych powodów ten związek nie trwał długo. To
nie była twoja wina, ale czy od tamtej pory zaangażowałaś się
w cokolwiek? Zastanawiasz się nad porzuceniem pracy, nad
porzuceniem swojego kraju…
– To ty tego chcesz!
– Mówię tylko, że… – Uśmiechnął się, jakby to dowodziło
prawdziwości jego słów.
Nigdy nie spotkała bardziej irytującego mężczyzny.
– Prosiłeś, żebym się nad tym zastanowiła, a ja mówię
otwarcie, co myślę i biorę to pod uwagę ze względu na naszą
sytuację.
– Bo w tej chwili nie masz wyboru. Drogi są
nieprzejezdne.
– Dla samochodów. Twój skuter na pewno mógłby zjechać
z tej góry.
Jego oczy pociemniały.
– To zbyt niebezpieczne. Obiecaj, że nigdy nie będziesz
tego próbować.
Patrzyła na niego przez chwilę, po czym odwróciła wzrok.
– Dobrze. Nigdy tego nie zrobię.
– Dziękuję. Przepraszam, że kwestionowałem twoje
zaangażowanie, ale ty zrobiłaś to samo ze mną. Myślę, że
obydwoje jesteśmy bardzo spięci przez to, co się stało.
Obydwoje chcielibyśmy zrobić wszystko dobrze i każde z nas
jest zaangażowane na własny sposób. Czy możemy na to
przystać?
Wzruszyła ramionami.
– Nie możemy sobie pozwolić na błąd, Kristjan. Jest
bardzo ważne, żebyśmy posuwali się naprzód bardzo powoli,
z nadzieją, że wszystko się ułoży jak najlepiej. Musimy mieć
pewność, że wiemy, co robimy.
– Nie jestem pewien, czy rodzicielstwo polega właśnie na
tym. Spotkałaś kiedyś jakiegoś rodzica, który miałby pełną
kontrolę nad sytuacją?
Rzeczywiście. Rodzice, których spotykała w szpitalu, gdy
ich dziecko było chore, przeważnie wychodzili z siebie ze
zmartwienia. Jej adopcyjna matka była bezradna, gdy
zaatakowała ją choroba.
– Musimy po prostu zrobić, co się da i działać wspólnie,
a nie przeciwko sobie – stwierdził.
– I twoją pierwszą prośbą jest to, żebym rozważyła
zamieszkanie w Islandii na stałe?
– Owszem, chciałbym, żebyś się nad tym zastanowiła. Czy
byłabyś w stanie porzucić pracę i dom w Anglii?
– Myślałam o tym.
– I?
– I nie wiem. Naprawdę nie wiem. Bardzo mi się podoba
ta bajka o szczęśliwej rodzinie. Mama i tata w tym samym
domu, szczęśliwe dziecko, może jeszcze pies. Tylko czy to
realne?
– Nie ma nic złego w marzeniach o bajce.
– Ale ja nie chcę angażować się uczuciowo, a ty mówiłeś,
że też nie chcesz. Czy sądzisz, że moglibyśmy mieszkać
w jednym domu, ale prowadzić niezależne życie? –
Uśmiechnęła się smutno. – Myślisz, że chcę, żeby nasze
dziecko widziało, jak przyprowadzasz do domu jakieś
kobiety?
– To by się nie zdarzyło.
– Nie? Patrzyłeś ostatnio w lustro? Kobiety zwracają na
ciebie uwagę, Kristjan. Trudno nie zwrócić na ciebie uwagi.
– Skupiałbym się na dziecku.
To, co mówił, brzmiało dobrze, ale nie wydawało się
realne. Był zdrowym mężczyzną i potrzeby prędzej czy
później dałyby o sobie znać. Czy sądził, że mogliby
zamieszkać razem, a on od czasu do czasu wychodziłby
spotkać się z kimś, spędzałby noc u jakiejś kobiety, a potem
wracał do niej i dziecka?
Czułaby się wtedy… właściwie jak by się czuła? Byłaby
zazdrosna? Bo to właśnie poczuła w tej chwili. Zazdrość,
złość, zdenerwowanie…
Odłożyła sztućce na talerz i poczuła mdłości.
– Przepraszam, ale muszę pójść do łazienki.
Patrzył na nią z frustracją. Miał nadzieję wyjaśnić kilka
spraw, tymczasem wszystko jeszcze bardziej się
skomplikowało. Rozmowa, która miała być lekka i swobodna,
od razu przybrała poważne tony.
Obydwoje mieli swoje pragnienia i nie chodziło tylko
o seks, choć to również komplikowało sytuację. Bo choć
próbował zignorować uczucia, jakie wzbudzała w nim Merry,
one wciąż wypływały na wierzch, a fakt, że nosiła jego
dziecko, sprawiał, że budziły się w nim geny jaskiniowca –
chciał ją chronić za wszelką cenę.
Żadna kobieta dotychczas nie budziła w nim takich reakcji.
Może dlatego był trochę kąśliwy, kiedy oskarżyła go, że nie
potrafi się w nic zaangażować. Przecież był zaangażowany.
Z wielkim zaangażowaniem zamierzał dopilnować, by dziecko
miało jak najlepsze życie i dwoje rodziców, którzy będą je
kochać.
Postanowił ją przeprosić, kiedy wróci. Powinni zacząć tę
rozmowę od początku. Są przyjaciółmi, to jedno było pewne.
Nie chciał wytrącać jej z równowagi. Jeśli nie uda im się
dogadać teraz, to jak będzie, kiedy dziecko już się pojawi
i trzeba będzie podejmować wiele decyzji?
Wróciła i znów usiadła przy stoliku. Wydawała się nieco
zarumieniona.
– Dobrze się czujesz?
Skinęła głową z uśmiechem.
– Przepraszam cię, Merry. Nie chciałem tak z tobą
rozmawiać. Chyba po prostu jestem zdenerwowany.
– Z powodu sytuacji?
– I przez ciebie.
– Przeze mnie?
– W moim życiu od śmierci rodziców nigdy nie było
nikogo ważnego, a teraz pojawiłaś się ty i nosisz to, co mam
najcenniejszego – dziecko. I wiem, że możesz w każdej chwili
stąd wyjechać, wsiąść w samolot i zniknąć z mojego życia. –
Sięgnął po jej dłoń i ją uścisnął. – Stałaś się dla mnie kimś
wyjątkowym, a zupełnie się tego nie spodziewałem.
– Z powodu dziecka?
– Tak.
Skinęła głową i odwzajemniła uścisk, a potem cofnęła dłoń
i sięgnęła po szklankę. Wydawała się nieco przygnębiona;
omijała go wzrokiem, a on nie miał pojęcia dlaczego.
Wydawało mu się, że powiedział to, co chciałaby usłyszeć.
Był szczery, w każdym razie na ile było to możliwe.
Kelner zabrał ich talerze i znowu zniknął.
Merry wyglądała pięknie. Sukienka podkreślała jej
kształty, migotanie kolczyków przyciągało wzrok do miękkiej
skóry. Oczywiście zawsze wyglądała pięknie i każdy
mężczyzna na jego miejscu pomyślałby to samo.
Kristjan wkraczał na nowe, nieznane terytorium.
Powiedział jej, że jest wyjątkowa tylko ze względu na dziecko,
bo nie chciał mieszać jej w głowie na temat własnych uczuć,
ale jak mógł je ujawnić, skoro nawet nie był w stanie wyrazić
ich głośno?
– Chcę, żebyś tu została, ale wiem, że masz dom i życie
gdzie indziej, więc wezmę renifera za rogi i w pełni ci zaufam.
Na razie wystarczy mi to, że zastanawiasz się nad
zamieszkaniem tutaj, a potem zobaczymy, co życie przyniesie.
– Dobrze.
Danie główne było doskonałe, ale jeszcze lepszy był deser
o nazwie kleinur. Było to ciasto podobne do pączkowego,
napełnione rabarbarowym nadzieniem i posypane cukrem
pudrem.
Po nieco wyboistym początku rozmowy przeszli na
bezpieczniejsze tematy, a w końcu zrobiło się późno i czas
było wracać do domu. Merry ziewnęła i poczuła, że ma za
sobą długi dzień.
– Zmęczona? – zapytał Kristjan.
– Gotowa pójść do łóżka.
Nie zauważyła zwężenia jego źrenic, usłyszała tylko, jak
dziękuje szefowi sali. Wyszli na chłodną ciemną noc. Śnieg
pod ich stopami chrzęścił.
Kristjan wyciągnął do niej rękę i pomógł usadowić się na
skuterze, a potem znów otulił kocem.
– Dobrze się czujesz? – zapytał z troską.
Serce biło jej mocno, nogi miała jak z galarety.
– Tak, po prostu jestem zmęczona. To był długi dzień.
– Wracajmy.
Objęła go mocno i oparła głowę o jego plecy.
W domu z grymasem zdjęła buty i usiadła na kanapie.
– Nigdy więcej nie włożę butów na obcasie. Kostki mi
spuchły jak balony.
– Pozwól, że je obejrzę – powiedział i delikatnie położył
sobie jej stopy na kolanach.
Były bardzo drobne, z paznokciami pomalowanymi na
różowo. Zaczął masować jej kostki, później całe stopy,
a jeszcze później łydki. Czuł się jak zahipnotyzowany, jakby
nie mógł oderwać palców od jej skóry. Zastanawiał się, co by
było, gdyby przesunął dłonie nieco dalej, powyżej kolana, pod
skraj tej małej czarnej sukienki, która tak pięknie uwidoczniała
jej ramiona. Sukienka na boku miała zamek. Można go było
rozsunąć jednym ruchem.
Próbował znów skupić się na stopach, ale to było
niemożliwe. Zmysły miał przegrzane i musiał nad sobą
zapanować, zanim popełni okropny błąd. Mruknął coś,
przełożył jej stopy na kanapę i wstał.
– Co się stało? – zapytała.
– Nic.
– Widzę, że coś się stało. Powiedz co.
Zmusił się, by na nią spojrzeć, choć wszystko w nim
krzyczało, by wziąć ją w ramiona i zanieść do łóżka.
– Mam ci powiedzieć prawdę?
Skinęła głową.
– Gdybym w dalszym ciągu cię dotykał, to nie miałbym
najmniejszej ochoty przestać.
Otworzyła szeroko oczy i rozchyliła usta.
– Aha.
– A to chyba nie byłoby szczególnie mądre, prawda?
– Nie, chyba nie.
– Więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, pójdę się
położyć. Sam.
– Dobrze.
– Potrzebujesz czegoś?
– Chyba nie. A może szklankę wody, jeśli to nie jest wielki
kłopot.
Owszem, mógł jej przynieść wodę. To prosta i praktyczna
prośba.
Zaniósł szklankę do jej sypialni i postawił na nocnym
stoliku, próbując nie wyobrażać sobie jej w tym łóżku, nie
zastanawiać się, czy śpi nago, nie wdychać zapachu jej
perfum.
Wrócił do salonu i i nie patrząc na nią, powiedział:
– Dobranoc, Merry.
– Dobranoc, Kristjan.
Zamknął drzwi do swojej sypialni i oparł się o nie plecami,
żałując, że nie ma w nich zamka, a potem wyciągnął koszulę
ze spodni i rozebrał się powoli.
Gdyby tego dnia wziął jeszcze jeden zimny prysznic,
zamieniłby się w bryłę lodu.
Obudził się wcześnie, a ponieważ wiedział, że i tak już nie
zaśnie, postanowił popływać w basenie termalnym. Musiał
pozbyć się nadmiaru energii, która wrzała w nim od
poprzedniego wieczoru.
Powierzchnia wody była nieruchoma. Rozebrał się do
szortów i wskoczył do ciepłej wody. O tej porze nie było tu
nikogo więcej; miał cały basen dla siebie. Pływał od jednego
końca do drugiego, a w jego głowie kłębiły się myśli. Merry.
Dziecko. Jak to wszystko się poukłada.
Jeśli Merry zostanie, czy kupi sobie własne mieszkanie
tutaj, w Snowy Peak? A może wolałaby zamieszkać
w Reykjaviku, gdzie jest więcej ludzi?
A gdyby się pokłócili, czy wtedy by wyjechała? Czy
groziłaby mu, że opuści Islandię na zawsze? A gdyby
wyjechała, czy ruszyłby za nią? Ta społeczność, ludzie, byli
dla niego bardzo ważni, całe jego życie wiązało się z tym
miejscem. Tu pochowani byli jego rodzice, tu były jego
korzenie. Ale… Nie potrafił sobie wyobrazić, że miałoby go
nie być w życiu jego dziecka.
Niepewność i bezsilność były frustrujące, a on przywykł
mieć nad wszystkim kontrolę. Może dlatego zapragnął Merry
poprzedniego wieczoru. Może wydawało mu się, że gdyby
mógł ją przynajmniej posiąść, to ona w jakiś sposób zaczęłaby
należeć do niego, przynajmniej na jakiś czas.
Bo przecież nie chciał stałego związku. Chyba nie?
Zaczerpnął głęboko powietrza i zanurkował. Znów się
wynurzył, popłynął kraulem do brzegu, zawrócił i przemierzył
długość basenu jeszcze raz. Chciał być wyczerpany, kiedy
wróci do domu, bo Merry zaraz po obudzeniu wyglądała
bardzo ponętnie – zaspana, z potarganymi włosami. Pół
godziny później wyłaniała się z sypialni schludna i pięknie
pachnąca.
Lubił z nią rozmawiać, gdy szli do pracy, lubił patrzeć, jak
obejmuje kubek z kawą obiema dłońmi, jak wydyma usta, by
podmuchać na gorący płyn. Podobało mu się w niej tak wiele
rzeczy i nie wiedział, co o tym myśleć.
Przecież miało chodzić tylko o dziecko, a on coraz więcej
myślał o samej Merry.
Żaden z jego dotychczasowych związków nie trwał dłużej
niż jedną noc. Wiedział wszystko o pożądaniu, ale na tym jego
doświadczenie się kończyło.
W końcu, wyczerpany, wyszedł z basenu, pochwycił
ręcznik i poszedł się przebrać. Bolały go wszystkie mięśnie,
ale był to przyjemny ból. Teraz już mógł wrócić do domu
i znów stanąć przed pokusą.
– Wstałaś już?
Wszedł do domu w chwili, gdy Merry nakładała kurtkę,
żeby wyjść do pracy.
– Tak. Gdzie byłeś? Martwiłam się, kiedy zobaczyłam, że
cię nie ma.
– Zostawiłem ci kartkę.
– Gdzie?
– Na lodówce.
– Nie zauważyłam.
Weszła do kuchni. Na podłodze, niemal poza zasięgiem
wzroku, leżała zielona samoprzylepna karteczka. Kristjan
otworzył lodówkę i pociągnął wielki haust soku
pomarańczowego.
– Jak tam dzisiaj twoje kostki?
– Po nocy znacznie lepiej, dziękuję.
– Dobrze się czujesz?
– Doskonale.
Patrzyła na niego. Sięgnął po torbę, którą przyniósł z sobą,
i ruszył do swojego pokoju. Co za tajemniczy człowiek.
– Gdzie byłeś? – zawołała za nim.
– Pływałem.
– W taką pogodę? – zdumiała się.
Wyłonił się z pokoju.
– Basen geotermalny. Woda jest tam ciepła.
– Aha. Nie wiedziałam, że pływasz.
– Czasami pływam. – Z uśmiechem sięgnął po kurtkę. –
Gotowa?
– Tak.
Po wczorajszym wieczorze pozostała między nimi
odrobina napięcia. Merry długo nie mogła zasnąć i patrzyła
w sufit ze świadomością, że zaledwie kilka metrów dalej
Kristjan również leży w łóżku i żałuje, że nie jest razem z nią.
Jeśli miała być brutalnie szczera, ona również tego chciała, ale
rozsądek powtarzał jej, że dobrze, że tak się nie stało. Kristjan
zachował się honorowo.
W ich relacji nie chodzi o zaspokajanie pożądania, tylko
o dziecko. Gdyby nie dziecko, w ogóle jej by tu nie było,
nigdy więcej by go nie zobaczyła, w ogóle nawet by o niej nie
pomyślał. Zatem to dobrze, że zachowywał rozsądek.
– Chodźmy – powiedział.
Skinęła głową i powlokła się za nim przez zaspy.
Na szczęście tego dnia na oddziale panował duży ruch
i nie miała czasu rozmyślać o Kristjanie. Zszyła ramię
dwunastolatka, stwierdziła astmę u czterolatka, ospę wietrzną
u innego czterolatka, a teraz miała przed sobą siedmioletnią
dziewczynkę, którą matka przyprowadziła, bo przez całą noc
bolał ją brzuch i wymiotowała.
Mogła to być zwykła wirusówka, ale dzieci często
wykazywały objawy kompensacyjne, kiedy w ciele działo się
coś innego i opłacało się być dokładnym w diagnozie. Merry
szybko się przekonała, że matczyna intuicja zwykle nie
zawodzi. Czy z nią też tak będzie?
Ona sama poszła kiedyś za intuicją – uwierzyła, że Mark
jest jej drugą połówką, że będzie ją kochał i wielbił aż do
końca życia, ale bardzo się pomyliła.
– Muszę dotknąć twojego brzucha. Zgadzasz się?
Ingmar skinęła głową. Była blada i w oczach miała łzy.
Merry uważnie obejrzała jej brzuch i zaczęła badanie
palpacyjne. Szybko się okazało, że Ingmar odczuwa bolesność
w punkcie McBurneya, co wskazywało na to, że coś się dzieje
z wyrostkiem.
– Myślę, że to zapalenie wyrostka robaczkowego. A to
znaczy, Ingmar, że będziemy musieli go wyciąć.
Ingmar popatrzyła na matkę z przestrachem.
– Operacja? – zapytała kobieta.
Merry skinęła głową.
– Tak będzie najbezpieczniej. Jeśli wyrostek się rozleje,
spowoduje znaczny ból i dodatkowe komplikacje. Lepiej
zadziałać wcześniej niż później. Kiedy ostatnio jadła?
– Wczoraj wieczorem, około szóstej – przetłumaczyła
Agnes.
To dobrze, pomyślała Merry. Minęło już ponad dwanaście
godzin, więc ryzyko przy znieczuleniu będzie mniejsze.
– Dobrze. Na razie nie wolno jej nic jeść, ale może popijać
wodę małymi łykami, jeśli zechce. Przyślę tu pielęgniarkę,
która wprowadzi wenflon i przygotuje środki przeciwbólowe,
a potem poproszę chirurga, żeby zszedł z góry i porozmawiał
z wami.
– Dobrze…
– A kiedy już będzie po wszystkim, zajrzę do was.
Wszystko będzie w porządku, Ingmar. Jesteś w dobrych
rękach.
Szybko uścisnęła dłoń dziewczynki. Dobrze wiedziała, jak
się czuje Ingmar. Ona sama również miała dwanaście lat,
kiedy wycięto jej wyrostek, i była przerażona. Opiekowała się
już wtedy matką, która siedziała na wózku i chociaż
przerażały ją bóle brzucha, myślała, że chodzi o nadchodzący
okres i nic nie mówiła, aż w końcu zemdlała w domu.
To był okropny okres w jej życiu, ale kiedy leżała
w szpitalu, bardziej martwiła się o mamę niż o siebie.
Czy Kristjan będzie przy jej łóżku, kiedy będzie rodzić?
Czy będzie ją trzymał za rękę i pomagał przechodzić skurcze,
czy będzie się o nią martwił tak jak jej matka? A może
przyjdzie z tylko z powodu dziecka?
Tak przecież powiedział poprzedniego wieczoru
w restauracji – nie istniała między innymi żadna prawdziwa
więź, pożądanie było tylko powierzchowne, jak swędzenie,
a gdyby się podrapali, nie zostałoby zupełnie nic.
Był przy stanowisku lekarskim i rozmawiał przez telefon.
Zaczekała, aż skończy, i dopiero wtedy zapytała:
– Czy chcesz być przy porodzie?
Zamrugał ze zdziwienia.
– Oczywiście, że tak!
– Aha. No dobrze.
– A czy ty chcesz, żebym tam był?
Próbowała to sobie wyobrazić. Ona w bólach, zdyszana
i sama, bez nikogo przy boku – to byłoby okropne. Mogłaby
wynająć doulę, ale to nie byłoby to samo co ktoś bliski.
Pomyślała, że chce tego, nawet jeśli tylko ze względu na
dziecko.
– Chcę – powiedziała.
– To dobrze.
– Masz wycięty wyrostek?
– Nie.
– A miałeś kiedyś jakąś operację?
– Nie.
A zatem nie wie, jak to jest.
– Siedziałem przy wielu pacjentach, czekając, aż się
wybudzą.
Owszem, potrafiła sobie to wyobrazić. Musiała przyznać,
że był troskliwy.
– W takim razie będziesz dobrym partnerem przy
porodzie?
– Chciałbym tak myśleć. Czy to znaczy, że postanowiłaś
zostać?
Zastanawiała się przez chwilę. Czyżby już podjęła
decyzję? Trudno było się zgodzić, ale po części bardzo tego
chciała, bo wtedy odpowiedzialność za to nowe życie
rozkładałaby się na dwoje i miałaby od kogoś wsparcie.
Zapomniała już, jakie to uczucie.
– Nie wiem – powiedziała.
Do szpitala przyszli kolędnicy i stanęli w holu pod
choinką. Byli w ciemnych kurtkach i czerwonych szalikach,
każdy z nich miał na głowie czapkę Mikołaja z puchatym
białym pomponem. Ich piękne głosy wznosiły się do niebios
jak głosy aniołów.
Merry słuchała i wyobrażała sobie kolędników, którzy
znaleźli ją przy domu proboszcza. Co sobie musieli pomyśleć?
Kolędnicy zawsze zajmowali wyjątkowe miejsce w jej sercu.
Chodzili od domu do domu, próbując dać odrobinę radości
ludziom, śpiewając ich ulubione świąteczne piosenki. Pewnie
dlatego tak łatwo przyłączyła się do zabawy w Fundacji
Elfów.
W tej chwili śpiewali islandzką wersję „Cichej nocy”.
Merry nie wiedziała, czy sprawiła to muzyka, czy też
niezwykły kobiecy głos wybijający się ponad inne, ale do oczu
napłynęły jej łzy. To była taka piękna muzyka, prosto z serca.
Poczuła dłonie na ramionach. Odwróciła się i zobaczyła
Kristjana, również wsłuchanego w kolędę.
– Piękna, prawda?
– Tak. Myślałem, że nie lubisz Bożego Narodzenia.
Uśmiechnęła się i pociągnęła nosem.
– Chyba zaczynam je trochę lubić. A kolędnicy zawsze
byli dla mnie kimś wyjątkowym.
– Bo to oni cię znaleźli?
– Gdyby nie oni, mogłabym tam umrzeć z zimna.
Nie odpowiedział, ale jego kciuki zaczęły gładzić jej
ramiona. Stali tak, słuchając i patrząc. Po „Cichej nocy”
kolędnicy zaśpiewali „Świętą noc”, a potem „Wszystkim
wesołych świąt”.
Westchnęła i spojrzała na Kristjana.
– Muszę zajrzeć do pacjentki. Powinna już wyjechać z sali
operacyjnej.
– Wyrostek?
– Tak.
– Pójdę z tobą.
W milczeniu pojechali na górę i weszli do sali
pooperacyjnej. Ingmar leżała na pierwszym łóżku z brzegu.
Obok niej siedziała pielęgniarka, zapisując obserwacje.
– Jak ona się czuje? – zapytała Merry.
– Bardzo dobrze. Temperatura i ciśnienie w normie.
Właśnie zaczyna się wybudzać.
– Kiedy będzie ją można przenieść na oddział Olafa?
– Za jakieś dwie godziny.
– Czy chirurg rozmawiał z jej rodzicami?
– Chyba tak.
Powieki Ingmar zatrzepotały lekko, ale zaraz znów
zasnęła. Dzieci zwykle spały dłużej po znieczuleniu.
Najważniejsze było to, że wszystko poszło dobrze.
Merry nie miała więcej pacjentów w sali pooperacyjnej,
więc podziękowała pielęgniarce i wróciła do windy.
– Mnie też wycięto wyrostek, kiedy miałam dwanaście
lat – powiedziała.
– Naprawdę? – zdziwił się Kristjan.
– Tak. Pamiętam, że bardzo martwiłam się o mamę, bo
akurat wtedy jej się pogorszyło.
– Pogorszyło?
– Miała stwardnienie zanikowe boczne. Zdiagnozowano
je, kiedy skończyła czterdzieści lat.
– Przykro mi. To pewnie było dla ciebie trudne?
– Niewiarygodnie trudne. Widzisz, nie miałam pojęcia, co
robić. Musiałam się nią opiekować, a tymczasem leżałam
w szpitalu, a ona musiała sobie radzić sama.
– Dziecko nie powinno być obarczone taką
odpowiedzialnością.
– Wiem, ale nie miałam wyboru. I w końcu dało mi to cel
w życiu.
– Medycyna?
Skinęła głową.
– Mama robiła, co mogła, nawet w najgorszych chwilach.
Mam nadzieję, że ja będę potrafiła być dobrą matką przez cały
czas.
– Dopóki każdy stara się, jak może, niczego więcej nie
możemy wymagać.
– Czy myślisz, że moi rodzice zrobili, co mogli,
porzucając mnie?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Mam nadzieję, że tak. Może nie mieli warunków do
wychowywania dziecka i oddali cię, żebyś mogła mieć lepsze
życie.
– Ale dlaczego porzucili mnie na mrozie? Nie wydaje ci
się to okrutne? Mogli mnie zostawić w szpitalu, w remizie
straży pożarnej albo w gabinecie lekarza.
– Spróbuj spojrzeć na to pozytywnie. Pewnie nigdy się nie
dowiesz, jak było naprawdę, więc lepiej uwierz, że zostawili
cię tam, gdzie ktoś musiał cię szybko znaleźć.
– Jesteś bardziej wyrozumiały niż ja.
– Już dawno nauczyłem się wybaczać światu.
– Ciekawa jestem, jak moje dziecko będzie mnie pamiętać.
– Na pewno będzie cię bardzo kochać.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Widzę, że bardzo się martwisz o dziecko – stwierdził.
Skinęła głową.
– Najbardziej chyba martwię się o to, żeby zrobić
wszystko jak trzeba. O bycie matką.
– Robimy wszystko, co możemy, żeby dać temu dziecku
jak najlepszy start w życiu, żeby czuło się kochane i chciane.
– Tak myślisz?
Podniósł rękę i wsunął kosmyk włosów za jej ucho.
– Tak myślę, Merry.
Cofnęła się, nagle zirytowana. Nie chciała, żeby
mężczyzna mówił jej, co ma robić. A jednak to Kristjan
przekonał ją, by tu została, dopóki drogi nie będą przejezdne,
potem zaczął perswadować, by zamieszkała tu na stałe, a ona
naprawdę bierze to pod uwagę!
Przysięgła sobie przecież, że już nigdy nie podporządkuje
się żadnemu mężczyźnie, a teraz spełnia jego zachcianki. Po
raz drugi popełnia ten sam błąd – pozwala, by pożądanie
przyćmiło rozsądek.
Cofnęła się jeszcze o krok.
– To wszystko jest nie tak.
– Co?
– Ta cała… Wszystko! Potrzebuję przestrzeni. Muszę
spojrzeć na to z perspektywy. Potrzebuję… – Dostrzegła
zdziwienie na jego twarzy. – Muszę rozjaśnić sobie w głowie,
Kristjan. Muszę wrócić do domu.
– Jak to? Myślałem, że…
– Że zostanę? Myślałeś tak, bo nie miałam wyboru, ale
tutaj, przy tobie, nie potrafię myśleć jasno.
– Merry…
– Nie! Za dużo już tego! Pracuję z tobą, mieszkam z tobą
i teraz jeszcze mam wychowywać z tobą dziecko? To za dużo
i za szybko.
Odetchnął głęboko.
– Wpadłaś w panikę.
– Oczywiście, że tak!
– Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?
– Nic! To nie ty masz mi pomóc! To nie ty masz to
naprawić. Muszę sobie sama wszystko poukładać.
Patrzył na nią przez chwilę.
– Dlaczego?
Oddała mu spojrzenie i naraz opuściła ją energia. Sama nie
wiedziała, czego chce.
– Jak to dlaczego?
– Dlaczego musisz sobie to układać sama? Może dlatego,
że zawsze tak robiłaś, a teraz dzielenie odpowiedzialności
z kimś innym wydaje ci się dziwne? Przerażające?
Skąd wie? Skąd on wie, że jest przerażona?
– Ja też się boję. Myślisz, że ja wiem, co robię? Nie wiem,
ale żaden świeżo upieczony rodzic tego nie wie. Nie ma do
tego żadnych podręczników ani zasad. Każdy je musi tworzyć
w marszu, z chwili na chwilę.
Merry oddychała coraz szybciej.
– Właśnie o to chodzi! Nie mogę popełnić błędu. Nie
mogę…
Oddech przyspieszył jeszcze bardziej i zakręciło jej się
w głowie. Poczuła mrowienie w rękach i ból w piersi, jakby
brakowało jej powietrza.
– Merry?
Pomachała dłonią przed twarzą, ale to nic nie dało. Nie
była w stanie wykrztusić słowa. Kristjan jednak zrozumiał, co
się dzieje. Porwał ją na ręce, tyłem wszedł do sali
pooperacyjnej, położył ją na łóżku i nasunął na twarz maskę
tlenową.
– Oddychaj, Merry. Oddychaj. Masz atak paniki.
Przycisnęła maskę do twarzy, jakby było to koło
ratunkowe, i wdychała powietrze wielkimi haustami.
– Oddychaj spokojnie. Pięć sekund wdech, pięć sekund
wydech. Spójrz na mnie. Patrz mi w oczy i oddychaj razem ze
mną. Raz, dwa, trzy…
Zatrzymała spojrzenie na jego niebieskich oczach i robiła,
co kazał. Po chwili jej oddech stał się swobodniejszy. Całe
ciało drżało od uderzenia adrenaliny. Poczuła ulgę
i zażenowanie, ale wciąż nie uzyskała żadnych jasnych
odpowiedzi, wciąż miała wrażenie, że lada moment ktoś stanie
przy niej i powie: ty nie możesz mieć dziecka, przecież nie
masz pojęcia, co robisz!
A jeśli jej się nie uda? Jeśli okaże się taka jak jej
biologiczna matka?
– Patrz na mnie, Merry, i oddychaj.
Zdjęła maskę.
– Przepraszam. Nie miałam zamiaru wpadać w panikę.
– Wszystko w porządku.
– Pewnie myślisz, że jestem głupia.
– Nie myślę tak.
– A jeśli ja nie potrafię być matką? – szepnęła.
Kristjan uśmiechnął się do niej z sympatią. Usiadł na łóżku
i pogładził ją po twarzy.
– Och, Merry. A jeśli potrafisz?
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Chcę ci coś pokazać. Masz ochotę wyjść z domu?
– Jasne. Dokąd?
– W pewne wyjątkowe miejsce – rzekł z uśmiechem.
Pomógł jej włożyć kurtkę, szalik i wełnianą czapkę.
– Potrafisz mi zaufać?
– To zależy.
– Chciałbym, żebyś zasłoniła oczy. – Pokazał jej drugi
szalik.
– Kristjan, to nie jest „Pięćdziesiąt twarzy Greya”! –
Roześmiała się.
– Wiem. Niczego takiego nie mam na myśli, ale chcę, żeby
to była dla ciebie niespodzianka. Obiecuję, że będziesz
bezpieczna i jeśli zechcesz zdjąć ten szalik, nie będę cię
powstrzymywał.
Zastanawiała się przez chwilę.
– Dobrze – powiedziała w końcu.
Zawiązał jej szalik na oczach, wyprowadził przed dom
i posadził na skuterze śnieżnym.
– Trzymaj się mocno. Pojedziemy na drugą stronę Krainy
Czarów.
– Co tam jest?
– Wszystko. – Był pewien, że jej się spodoba; on sam też
chciał to zobaczyć.
Zapalił silnik i ruszyli przez prawdziwe islandzkie
odludzie do miejsca, gdzie jeździło mnóstwo ludzi, by
zobaczyć coś zupełnie wyjątkowego, bo nie przeszkadzało tam
zanieczyszczenie świetlne.
Zaparkował, pomógł jej zejść ze skutera i zaprowadził
w miejsce, gdzie należało stanąć, a potem spojrzał w niebo
i powoli rozwiązał jej szalik, przez cały czas na nią patrząc, by
nie przegapić jej reakcji.
– Zorza polarna – westchnęła.
Nad nimi na niebie rozwijały się błękitne i zielone wstęgi
napędzane słonecznym wiatrem. Tańczyły powoli do
nieznanej melodii, migocząc i zmieniając barwę od
ciemnozielonej do jasnozielonej, z odrobiną żółci na brzegach.
– Magia! – Westchnęła po raz drugi.
Patrzył na jej twarz przepełnioną podziwem, na zachwyt
błyszczący w oczach.
– To prawda.
Podniósł głowę i on też zapatrzył się w falujące światła.
Zorza polarna powstawała w magnetosferze – zjonizowane
cząsteczki emitowały światło. Kristjan znał naukowe
wyjaśnienie tego zjawiska, ale mimo wszystko był to
fantastyczny, niemal mistyczny widok.
– Niesamowite, Kristjan. Dziękuję.
– Musiałaś to zobaczyć. To jeden z cudów świata.
W naszej pracy widzimy mnóstwo cierpienia. Można się
przestraszyć. A ja nie chcę, żebyś się bała.
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Zorza polarna
odbijała się w jej źrenicach, jakby w niej również wirowała
magia i i właściwie tak było, bo rosło w niej dziecko.
Nie potrafił się powstrzymać. Podszedł bliżej, objął jej
twarz i pocałował jej miękkie ciepłe usta. Przytuliła się do
niego. Nie potrzebował już zorzy polarnej. W jego głowie
wybuchły fajerwerki.
Marzył o tym, pragnął tego, odkąd zobaczył ją w drzwiach
szpitala zmarzniętą i przemoczoną, ciągnącą za sobą walizkę.
Każdy dzień w jej towarzystwie był torturą. Próbował nad
sobą panować, ale teraz, w nocnym powietrzu i zimnym
wietrze, poczuł się niewiarygodnie szczęśliwy.
Nie całował jej tak od czasu Hawajów. Wtedy byli na
tropikalnej plaży, teraz w samym sercu zimy.
– Merry…
Przesunął usta na jej szyję, ale przeszkadzał mu ten
cholerny szalik. Miał ochotę zerwać go z jej szyi razem
z kurtką i pozostałymi ubraniami, ale temperatura na to nie
pozwalała. Wiedział, że musi ją mieć. Nie mógł czekać już
dłużej.
Oczy jej pociemniały, źrenice miała rozszerzone, usta
nabrzmiałe
od
pocałunków.
Patrzyła
na
niego
z oszołomieniem.
– Weź mnie za rękę.
Poprowadził ją z powrotem do skutera, zaczekał, aż
usiądzie i obejmie go wpół i ruszył do domu, gdzie czekały
ciepłe łóżka i gorący prysznic.
Powtarzał sobie, że musi jechać ostrożnie, nie przyspieszać
za bardzo. Wiózł bardzo cenny ładunek i choć miał dużą
wprawę w kierowaniu skuterem, widział mnóstwo wypadków
z ich udziałem.
Dzieciaki spadały z nich, przewracały się razem z nimi
albo po prostu jechały zbyt szybko i wpadały w przepaść
niewidoczną pod śniegiem. Jazda skuterem wymagała
umiejętności i szóstego zmysłu. Trzeba było współpracować
ze śniegiem, zamiast z nim walczyć.
Światła zorzy polarnej pozostały za nimi, a przed sobą
mieli Krainę Czarów. Kristjan słyszał muzykę, widział
szczęśliwe rodziny. Normalnie zatrzymałby się albo
przynajmniej zwolnił, by się nacieszyć tymi widokami
i odgłosami, ale nie dzisiaj.
Ramiona Merry zaciskały się wokół niego coraz mocniej.
Przycisnął jej dłoń do piersi. W miarę jak zbliżali się do domu,
było mu coraz goręcej i czuł się coraz bardziej podniecony,
gotów natychmiast zrzucić ubrania z nich obojga i pochłonąć
ją całą, spalając się przy tym na popiół. Zaparkował, pomógł
jej wysiąść i wprowadził do domu, trzymając za rękę. Zaraz za
drzwiami pomógł jej zdjąć szalik i kurtkę, a potem spojrzał na
nią z uśmiechem.
– Jesteś pewna?
Skinęła głową.
Nie potrzebował dodatkowych potwierdzeń.
Obudziła się bardzo wcześnie. Kristjan już wstał. Przykrył
ją ślicznym czerwono-białym kocem i rozpalił ogień
w kominku. Na poduszce obok niej leżała kartka.
Poszedłem popływać. Niedługo wrócę. K
Uśmiechnęła się i usiadła, przyciskając koc do nagiej
piersi. Była głodna, chciało jej się pić i jak na zawołanie
zauważyła na stoliku przy łóżku tacę: dzbanek kawy, drugi
gorącej czekolady, kilka drożdżówek i świeże owoce.
Pomyślałem, że może Ci się to przydać. K
Karteczka była przyklejona do świątecznego kubka. Te
kubki były wszędzie i już do nich przywykła. Pomyślała, że
zje i pójdzie pod prysznic. Spojrzała na zegar. Dopiero za trzy
godziny muszą być w pracy.
Ostatnia noc była wielkim krokiem naprzód. Kristjan
pokazał, że chce z nią być. To było ogromnie ważne dla
obojga, początek czegoś nowego, droga w przyszłość. Na razie
poczynili pierwszy krok, a teraz trzeba powoli poruszać się
naprzód.
Przemierzał wodę mocnym kraulem. Płuca go paliły
i brakowało mu tchu, ale chciał się przekonać, jak daleko uda
mu się dopłynąć i jak długo może nie wychodzić z wody bez
brania oddechu. Nie zamierzał się zatrzymywać, dopóki ciało
go do tego nie zmusi.
Poszedł do łóżka z Merry, a kiedy obudził się rano, sam
nie wiedział, co o tym myśleć. Seks był świetny, podobnie jak
wcześniej, i miał nadzieję, że to się nie zmieni, ale
w związkach nigdy nie chodzi tylko o seks. Chodzi
o oczekiwania.
Czy idąc do łóżka z Merry dał jej do zrozumienia, że łączy
ich coś więcej? Dla niego ostatnia noc była tylko uwolnieniem
pożądania, które nie dawało mu spokoju, odkąd znów ją
zobaczył.
Zatrzymał się w końcu i zaczerpnął powietrza. Rozgrzana
skóra parowała. Dokoła wszystko było przysypane śniegiem –
brzegi basenu, ławki, poręcze – on jednak nie czuł mrozu.
Merry chyba nie będzie niczego od niego oczekiwać?
Powiedziała wcześniej, że więcej nie popełni tego samego
błędu i nie wejdzie w związek tylko z powodu pożądania.
A przecież ostatniej nocy połączyło ich właśnie pożądanie.
Sytuacja była chyba jasna? Podrapali się nawzajem
w swędzące miejsca i teraz już wszystko powinno być dobrze.
Teraz obydwoje będą w stanie myśleć jasno i klarownie.
Ale jego myśli zajmowały wyłącznie wspomnienia
ostatniej nocy. Blask jej skóry oświetlonej ogniem, gładkie
zaokrąglenia, miękkość brzucha, w którym rosło dziecko.
Znów poczuł poruszenie w ciele. Z irytacją wyszedł na brzeg
i wytarzał się w śniegu.
Miał nadzieję, że zimno przeczyści jego umysł, ale nic
takiego się nie stało. Wciąż przypływały do niego jej
westchnienia, rytm jej oddechu, ruchy. Miał nadzieję, że ta noc
pomoże mu zapanować nad uczuciami, tymczasem wyglądało
na to, że tylko dolała oliwy do ognia.
Czy to kiedyś minie? Czy gdyby wróciła do Anglii, jego
ciało w końcu by ostygło i przestałby reagować na samą myśl
o niej? Tylko że nie chciał, by tam wracała.
Może obydwoje potrzebowali więcej przestrzeni.
Mieszkała w jego domu, pracowali razem. Może powinien jej
znaleźć jakieś inne mieszkanie? Miał mnóstwo przyjaciół,
którzy mieli wolny pokój albo kanapę. Tylko czy na pewno
chciał, by matka jego dziecka spała na cudzej kanapie?
Absolutnie nie. Zasługiwała na własne wygodne łóżko.
W takim razie może on powinien się wyprowadzić?
Mógłby spędzić kilka nocy w dyżurce. To zdarzało się już
wcześniej. W Boże Narodzenie ruch w szpitalu zawsze był
większy i nie wyglądałoby to, jakby jej unikał. Zabierałby ją
tylko do miejsc, w których nie było sypialni. Mógłby na
przykład pokazać jej miejscowe szkoły i przedszkola, by
potrafiła sobie wyobrazić wychowywanie dziecka w Snowy
Peak, uwierzyć, że nie jest to miejsce bez przyszłości.
Pomyślał, że to rozsądny plan. Zarzucił ręcznik na ramiona
i otrzepał się ze śniegu. Do świąt pozostały trzy dni. To miało
być ich pierwsze Boże Narodzenie spędzone razem i jedyne
spędzone we dwoje.
Miał nadzieję, że uda im się przynajmniej usiąść przy tym
samym stole. Myśl, że mogłoby być inaczej, była bolesna, ale
musiał być realistą. Za bardzo się do niej zbliżył i pozwolił, by
uczucia nim zawładnęły. Jak by się czuł, gdyby teraz miał
stracić i ją, i dziecko?
Zapatrzył się na góry pokryte śniegiem. Nie, nie mógłby
ich stracić. Nie mógł nawet o tym myśleć.
– Od kilku dni był przeziębiony i miał gorączkę, ale dzisiaj
temperatura bardzo mu skoczyła i jest śpiący, więc…
– Dobrze pani zrobiła, przychodząc z nim tutaj – zapewnił
Kristjan matkę i wziął do ręki elektroniczny termometr, by
sprawdzić temperaturę chłopca.
Nałożył na termometr jednorazową osłonkę i wsunął go
chłopcu do ucha. Usłyszał pisk i spojrzał na wynik: trzydzieści
dziewięć i sześć.
– Rzeczywiście bardzo wysoka temperatura. Czy
zauważyła pani jakąś wysypkę?
– Właściwie nie, może ze dwie krostki, ale…
– W którym miejscu?
– Na brzuchu.
Dziecko miało dziesięć miesięcy i w tej chwili ubrane było
tylko w śpioszki bez rękawów i pieluszkę. Kristjan odchylił
śpioszki i zauważył lekkie przebarwienie na skórze, które mu
się nie podobało.
– Czy dużo ostatnio siusiał?
– Nie tak dużo jak zwykle, ale też mniej pił. Jak pan myśli,
co to jest? Wirus?
Miał nadzieję, że tylko o to chodzi, ale w tej chwili
obawiał się sepsy – groźnej dla życia reakcji na infekcję.
Czasami system immunologiczny reagował nadmiernie.
Chłopiec oddychał bardzo szybko, Kristjan nie chciał jednak
alarmować matki, dopóki nie będzie miał pewności.
– Czy urodził się w terminie po prawidłowej ciąży?
– Urodził się miesiąc za wcześnie.
– A czy przyjął wszystkie szczepienia z kalendarza?
– Tak.
– Dobrze. Obawiam się, że jego organizm zbyt mocno
reaguje na infekcję, więc muszę go przyjąć na oddział, podać
mu płyny nawadniające i silne antybiotyki.
– Myśli pan, że to coś poważnego?
– Możliwe, że to sepsa, a w takim razie zaczniemy z nią
walczyć od razu. Pielęgniarka za chwilę poda mu antybiotyk
i będzie go monitorować, dopóki nie przyjmiemy go na
oddział.
Matka wydawała się zmartwiona, ale na szczęście
zachowywała się spokojnie.
– Dziękuję, panie doktorze.
– Nie ma za co. Dobrze, że go tu pani przywiozła.
Poszedł do dyżurki wypełnić kartę i przepisać antybiotyki.
Zadzwonił nie tylko na oddział dziecięcy, ale również na
oddział intensywnej opieki, by sprawdzić, czy w razie
potrzeby mają wolne miejsce. Na szczęście mieli. Potem
poprosił pielęgniarkę o pobranie próbki krwi do badań.
– Dzień dobry – usłyszał za plecami i podniósł głowę.
To była Merry.
– Dzień dobry.
– Kiedy wstałam, już cię nie było.
Pochyliła się nad biurkiem i poczuł zapach jej perfum.
Powstrzymał się z trudem, by nie przyciągnąć jej do siebie.
– Wybrałem się popływać, a potem przyszedłem prosto do
szpitala.
– Dziękuję, że zostawiłeś mi śniadanie.
– Nie ma za co.
Rozejrzała się, a potem pochyliła bliżej i szepnęła:
– Bardzo miło wspominam ostatnią noc.
– Ja też.
– I wszystko między nami w porządku?
– Oczywiście – uśmiechnął się. – A dlaczego nie?
– To dobrze. Pomyślałam, że może przygotuję dzisiaj
kolację? A na deser moglibyśmy…
Zawiesiła głos i zrozumiał, co miała na myśli. Seks.
Zwykle nie odrzucał propozycji seksu z kobietą, która bardzo
mu się podobała.
– Brzmi to dobrze. Bardzo chętnie bym się nad tym trochę
pozastanawiał, ale w tej chwili mam pilny przypadek.
Podejrzenie sepsy.
Natychmiast zrozumiała i skinęła głową.
– Nie będę cię zatrzymywać.
Pochwycił notatki i wrócił do dziecka, by przypilnować
podania antybiotyków. Nie musiał robić tego osobiście,
pielęgniarka doskonale by sobie poradziła, ale chciał się
oddalić od Merry, by zachować jasność myśli. Tu, w szpitalu,
nie mógł sobie pozwolić na rozpraszanie.
W przerwie na lunch postanowiła się wybrać na
świąteczne zakupy. Do świąt zostały już tylko dwa dni, a ona
chciała kupić Kristjanowi jakiś prezent. Zasłużył na to.
Chciała poszukać czegoś, co wywołałoby na jego twarzy
uśmiech. A dzisiaj po kolacji da mu najlepszy prezent ze
wszystkich…
Wkrótce znalazła sklep z bielizną. Przymierzyła kilka
rzeczy, podjęła decyzję, a potem poszła kupić coś, co mógłby
zobaczyć dopiero dwudziestego piątego grudnia.
Wybór był trudny. Nie miała pojęcia, na co się
zdecydować. Jego półki na książki w większości wypełniała
literatura medyczna, a muzykę puszczał przez głośniki, więc
nie było żadnej kolekcji płyt, które mogłaby przejrzeć.
Wiedziała, że dobrze się ubiera, lubi pływać, jest oddany
pracy… Może coś dla Fundacji Elfów?
Przyszedł jej do głowy pewien pomysł, ale to nie było coś,
co można byłoby załatwić w ciągu godzinnej przerwy. Musiała
wrócić do szpitala i poszukać w internecie kogoś, kto mógłby
jej pomóc zadzwonić w kilka miejsc i puścić sprawę w ruch.
Była bardzo zadowolona ze swojej decyzji i nie mogła się
już doczekać, kiedy zobaczy minę Kristjana. Teraz trzeba
tylko przetrwać popołudnie, przygotować kolację, a potem
pozwolić, by ją rozpakował jak prezent.
Najpierw jednak czekała na nią lista pacjentów. Sięgnęła
po pierwszą kartę, sprawdziła, czy Agnes jest w pobliżu,
a potem poszła za parawan. Na łóżku do badań siedziała
kobieta, a obok niej mały chłopiec czytał książkę.
– Dzień dobry, jestem doktor Bell. Co was tu sprowadza?
– Nie mogłam się dostać do lekarza rodzinnego, więc
przywiozłam syna tutaj. Ma okropne siniaki. Proszę tylko
spojrzeć: na rękach, na nogach. Powinna pani zobaczyć
jeszcze te na plecach. Nie miał ich kilka dni temu, kiedy
zostawiałam go u ojca.
Merry zrozumiała podtekst. Matka sugerowała, że jej były
partner zaniedbywał chłopca albo stosował wobec niego
przemoc fizyczną. Cóż, mogło tak być, a mogło być inaczej.
Merry wiedziała, że przyczyną sińców może być jakiś stan
chorobowy. Matce chłopca nie przyszło to do głowy.
– Chcę, żeby zrobiła pani zdjęcia. Mam już kilka
w telefonie, ale chcę to zgłosić na policję.
– Dobrze, spokojnie. Pozwoli pani, że najpierw to obejrzę?
Chłopiec, Tómas, miał sześć lat – wystarczająco wiele, by
współpracować, o ile nie był za bardzo wystraszony.
– Cześć, Tómas. Czy mogę cię obejrzeć? – zapytała.
Chłopiec skinął głową i odłożył książkę.
– Co czytasz?
– O piratach i o smoku.
– Brzmi nieźle. Lubisz czytać?
– Tak.
– Ja też, ale już nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałam
o smokach. O piratach też. Czy to dobry pirat?
– Może być.
Chłopiec rzeczywiście miał na ciele kilka sińców, ale nie
wyglądały na ślady uderzeń ani takie, które pozostałyby,
gdyby ktoś ściskał go zbyt mocno. Były niewielkie. Właściwie
nie powinno to być nic dziwnego u energicznego chłopca
w tym wieku, ale sińców było dużo, a jeden, na boku, całkiem
spory.
– Przewróciłeś się może, kiedy byłeś u taty?
– Nie.
– Uprawialiście jakieś sporty?
– Jeździliśmy na łyżwach.
– Dobra zabawa. Tam też się nie przewróciłeś?
– Mało brakowało. Ktoś na mnie wpadł i uderzyłem
o bandę.
– Aha…
Mógł to być ślad po uderzeniu, ale szósty zmysł Merry
podpowiadał jej, że coś tu jest nie tak. Chłopiec był blady
i miał lekką niedowagę. Zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że
to rzeczywiście są ślady przemocy fizycznej.
– Jak się ostatnio czułeś, Tómas? Tak jak zwykle?
– Był zmęczony – odparła matka. – W ogóle nie miał
energii. Nie bardzo chciał iść do ojca, wolał zostać w domu.
Kolejny podtekst. Matka chciała, by Merry zrozumiała jej
podejrzenia.
– Czy to prawda, Tómas, że czułeś się ostatnio zmęczony
i śpiący?
– Różne rzeczy mnie bolą.
– Jakie rzeczy?
Tómas wzruszył ramionami.
– Wszystko.
Merry spojrzała na jego matkę.
– Czy myje mu pani zęby?
– Nie, sam myje. Zawsze bardzo dobrze mu to szło.
– Tómas, czy przy myciu zębów zauważyłeś krew?
– Tylko kiedy przyciska szczoteczkę za mocno – wtrąciła
znów matka.
Merry sprawdziła dotykiem szyję chłopca, szukając
powiększonych węzłów chłonnych, i znalazła kilka. Z całą
pewnością coś tu się dzieje.
– A normalnie jest sprawny i zdrowy?
– Absolutnie tak.
– Dobrze. Pielęgniarka pobierze krew do badań. To
malutka igiełka, w ogóle nie będzie bolało.
– Co chce pani sprawdzić? – zapytała matka.
– Poziom czerwonych i białych krwinek. Na wszelki
wypadek będę musiała skonsultować wyniki z hematologiem.
– A potem złoży pani raport na policję?
– Na razie jeszcze nie. Poczekajmy na wyniki badania
krwi, dobrze?
Matka niechętnie skinęła głową i Agnes pobrała krew.
Tómas z fascynacją patrzył na chłodzący sprej, który
zastosowała w zgięciu ramienia, i nie odrywał oczu od igły
zagłębiającej się w jego ciele.
– Czy to jest moja krew? – zapytał.
– Tak.
– Aha.
Merry podpisała buteleczki, zaznaczyła odpowiednie
rubryki w formularzu badania i przykleiła na ręce chłopca
plasterek. Trwało to wszystko nieco dłużej niż zwykle, ale
próbowała nie okazać niepokoju. Jeśli ma rację, a miała
szczerą nadzieję, że nie, ten uroczy chłopiec cierpi na jakąś
odmianę białaczki.
– Dobrze. Zostańcie tutaj, a ja prześlę to do laboratorium.
Tómas, kiedy wrócę, chciałabym, żebyś mi opowiedział
historię tego pirata.
– Dobrze. – Chłopiec uśmiechnął się blado.
Merry zasunęła zasłonkę i z drżeniem serca wsunęła
buteleczkę do windy, która w ciągu kilku sekund dostarczyła
ją do laboratorium. Potem usiadła przy biurku lekarskim, by
wypełnić dokumenty.
– Jak idzie? – zapytał Kristjan, wyłaniając się zza rogu.
– Nie najlepiej. Jak tam twój przypadek? Czy to sepsa?
– Nie, chyba tylko jakiś paskudny wirus, ale
zatrzymaliśmy chłopca w szpitalu na obserwacji. A tobie co
się trafiło?
Westchnęła i przygarbiła się na krześle.
– Mam nadzieję, że to nie jest ostra białaczka.
Kristjan się zachmurzył.
– Przykro mi. Potrzebujesz pomocy?
– Nie, wysłałam już krew do badań, ale wiesz, jak to jest,
kiedy czasami masz dziwne przeczucie?
– Wiem.
– No cóż, mam nadzieję, że moje przeczucie jest błędne.
– Oznaczyłaś te próbki jako pilne?
– Tak.
– Przytulić cię?
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się.
– Tak.
Obszedł dokoła biurko i objął ją mocno. To było bardzo
miłe i miała ochotę pozostać w jego ramionach.
– Czy każdy może dostać taki uścisk? – zapytała Agnes
z uśmiechem.
– Jeśli tego potrzebuje – odrzekł Kristjan.
Merry po raz ostatni wciągnęła jego zapach i niechętnie
oderwała się od niego.
– Dziękuję.
– Nie ma za co.
– Teraz pewnie mogę tylko czekać?
– I trzymać kciuki.
Odsunęła się na bok, zacisnęła kciuki i popatrzyła na
wielkiego Mikołaja, którym ozdobione było lekarskie biurko.
– Jeśli masz z tym cokolwiek wspólnego – szepnęła
z napięciem – to proszę, proszę, bardzo cię proszę, spraw,
żeby ta rodzina miała szczęśliwe święta.
Przez dłuższą chwilę nie miała pojęcia, czy jej prośba
została wysłuchana, ale kiedy hematolog zszedł na dół
z zachmurzoną twarzą, zrozumiała, że nie wszystkie modlitwy
zostają wysłuchane.
– Chcesz zrobić biopsję szpiku – domyśliła się. Była tego
pewna.
Skinął głową, nie zmieniając wyrazu twarzy.
– Dobrze. Chodźmy im o tym powiedzieć.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przypadek Tómasa nie dawał jej spokoju przez całe
popołudnie. Taka diagnoza była okropna w każdym momencie
życia, ale w tym wieku, i w dodatku tuż przed świętami…
Zastanawiała się, jakie święta czekają tę rodzinę. Na
początek trzeba przeprowadzić indukcję remisji: zabić
szkodliwe komórki w szpiku kostnym Tómasa i przywrócić
równowagę z nadzieją, że uda się złagodzić symptomy.
Typową procedurą w takich przypadkach są transfuzje krwi,
oznacza to jednak, że system odpornościowy chłopca zostanie
niemal zupełnie unieruchomiony.
Następną fazą jest konsolidacja, by zabić pozostałe
komórki nowotworowe, i na koniec utrwalenie stanu remisji,
kiedy przez kilka lat regularnie stosuje się chemioterapię, by
zapobiec nawrotom. Drobne ciało Tómasa będzie musiało
znieść wszystkie leki, które należy mu podać, a także
kilkuletnią terapię sterydami. Istniała jednak nadzieja, że
leczenie zadziała i nie pojawiają się żadne komplikacje.
Chłopiec i jego rodzina mają przed sobą długą drogę
i Merry przez cały czas zastanawiała się, jak ona by się czuła,
gdyby to było jej dziecko. Jak by sobie z tym poradziła? Czy
czułaby się bezsilna, zdana na łaskę innych lekarzy i ich
opinii? Zawsze starała się o tym pamiętać, kiedy rozmawiała
z pacjentami i ich rodzinami – myślała o tym, jak ona by się
czuła, otrzymując takie wiadomości i jak chciałaby, żeby
lekarze z nią rozmawiali.
A teraz zastanawiała się, czy wolałaby usłyszeć takie
wiadomości sama, czy z Kristjanem. Na pewno byłby silny
i wspierałby ją we wszystkim. Dostrzegała wiele korzyści
z pozostania przy nim, ale właściwie nie chodziło tylko
o plusy i minusy, lecz o uczucia, a ona zgubiła się we
własnych. Pożądanie zaćmiewało jej osąd.
Marzyła o bajkowym zakończeniu tej historii. W końcu
czy nie zasłużyła na nie po tylu latach cierpień?
Miała zatem nadzieje związane z Kristjanem. W końcu
poczynili ważny krok i zbliżyli się do siebie. Jeśli ma się
cieszyć najbliższym wieczorem, to musi się otrząsnąć z myśli
o Tómasie. Chłopiec wrócił na razie do domu i miał się
pojawić następnego dnia na biopsję szpiku. Merry miała
nadzieję, że choroba jest we wczesnym stadium i leczenie
okaże się skuteczne.
Wróciła do domu wcześniej niż Kristjan i zajęła się
przygotowywaniem kolacji. Postanowiła przyrządzić jakąś
tradycyjną islandzką potrawę. Zdążyła wziąć szybki prysznic,
ogolić nogi i pomalować paznokcie, kiedy usłyszała otwierane
drzwi.
– Wróciłem!
– Za chwilę wyjdę! – zawołała z podnieceniem.
Paznokcie już wyschły. Narzuciła sukienkę na fantazyjną
bieliznę i wyszła z łazienki boso. Kristjan stał w salonie na
dywaniku, na którym kochali się poprzedniego wieczoru,
i zdejmował krawat. Podeszła do niego i pocałowała go.
Poczuła łaskotanie zarostu i pomogła mu rozwiązać krawat.
– Witaj w domu.
– Coś tu ładnie pachnie.
– To potrawka rybna. Ploppfishur?
– Mniej więcej – roześmiał się. – Czy zdążę jeszcze wziąć
prysznic?
Zastanowiła się. Mogła nieco przykręcić gaz…
– Może pójdę z tobą?
– Naprawdę?
– Naprawdę. – Zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. –
Pomogę ci. Z tym paskiem też.
Wyciągnęła pasek z jego spodni. Kristjan patrzył na nią,
oddychając szybko.
– Chodź ze mną.
W małżeństwie z Markiem była tylko bierną uczestniczką
seksu. Mark nie chciał od niej niczego, tylko tyle, by leżała
nieruchomo, dopóki on nie skończy. Nie chciał, by go
dotykała, by sprawiała mu przyjemność.
Za pierwszym razem, gdy tego spróbowała, skrzywił się
i powiedział, że mu się to nie podoba. Stwierdził, że jest
seksualnie agresywna, co ją zgasiło. Dla niego mężczyzna
w seksie był przywódcą, a kobieta powinna znać swoje
miejsce. Toteż ich życie seksualne było dla niej bardzo
niesatysfakcjonujące i cieszyła się, gdy wreszcie mogła uciec
z ramion Marka.
Spotkanie z Kristjanem na Hawajach było dla niej
objawieniem. Poznawała własną siłę, odkrywała, do czego jest
zdolna i upajała się poczuciem wolności, gdy się okazało, że
w intymnych chwilach może prosić o różne rzeczy. Robiła
rzeczy, jakich nie próbowała nigdy wcześniej, a Kristjan
każdym swoim oddechem dawał jej do zrozumienia, że
podoba mu się jej siła.
Podczas intymnych chwil z Kristjanem czuła się silna
i uderzało jej to do głowy. Z kolei kiedy okazywała
wrażliwość oraz poddanie i otwierała się przed nim, widziała,
że nic złego nie dzieje się również wtedy, gdy rezygnuje
z kontroli. Przy Kristjanie czuła się bezpiecznie i mogła sobie
pozwolić na odwagę. Czuła się jego partnerką.
Po wyjściu z łazienki zjedli kolację z wielkim apetytem.
Kristjan pochłonął trzy miseczki potrawki rybnej. Merry
dobrze gotowała i podobało mu się to, że nie obawia się
próbować nowych rzeczy.
Pomyślał, że jest im z sobą dobrze. Dogadywali się
i w pracy, i w domu, a jej towarzystwo sprawiało mu
przyjemność nawet gdy nie byli w łóżku, choć zaraz po kolacji
właśnie tam trafili.
Odkrył, że pójście z kobietą do łóżka więcej niż raz ma
swój urok. Zawsze traktował seks jako jednorazowe
doświadczenie – można się było zabawić, a potem zapominał
o tej kobiecie, bo nie było sensu ciągnąć tego dłużej.
Właściwie powtarzał sobie, że byłoby to niebezpieczne.
A teraz bardzo go zdziwiło to, jak dobrze się czuł,
wiedząc, że nie musi się śpieszyć z poznawaniem ciała Merry
i jak przyjemnie jest po prostu leżeć, trzymając ją
w ramionach. Czuł się doceniony. Nie chodziło tylko
o szaleńcze pragnienie; ważne było to, że wybrała właśnie
jego. Ze wszystkich mężczyzn na świecie właśnie jego uznała
za wartościowego i nie tylko na jeden raz, na przelotne
seksualne zetknięcie, ale na wiele razy. Chciała przy nim
zostać. Chciała go, przynajmniej na jakiś czas.
– Jutro jest wigilia – powiedział.
– Wiem. Ten rok minął szybko.
– W tym kraju w wigilię ludzie zwykle dają sobie
w prezencie książki, a potem wieczorem siedzą i czytają.
– Tak? Jakie książki lubisz?
– Sam nie wiem. Dotychczas dawałem książki tylko
pacjentom, a sam czytałem literaturę fachową. Już od dawna
nie mam rodziny.
Odwróciła się do niego i pogładziła go po twarzy.
– Uważasz nas za rodzinę?
– A czy w pewien sposób nią nie jesteśmy?
– Chyba tak – uśmiechnęła się. – Kupię ci książkę, tylko
powiedz, co lubisz.
– Nie wiem. Kryminał? Thriller?
– Coś ci kupię.
Pocałował ją w czubek nosa. Cieszył się z jej obecności,
cieszył się, dopóki mógł. Pomyślał o tym, co usłyszał przed
wyjściem ze szpitala. Musi jej powiedzieć. Tak będzie
uczciwie.
– Podobno przełęcz wkrótce będzie przejezdna.
Obiecała, że zostanie, dopóki drogi nie będą przejezdne,
ale to było wcześniej, zanim się do siebie zbliżyli. Czy teraz
zmieniła zdanie? Czy przejezdność dróg ma jeszcze
znaczenie? Nic nie odpowiedziała, ale wyczuł w niej lekkie
napięcie.
Wtulił twarz w jej włosy i wdychał jej zapach – miodowy,
łąkowy. Pachniała wolnością i latem.
– Kiedy? – zapytała.
Serce mu się ścisnęło. Czy nadal chce wyjechać, nawet
teraz, kiedy leży w jego ramionach? Nie chciał jej tracić, ale
jest wolną kobietą i nie zamierzał przykuwać jej do siebie.
Mark ograniczał jej ruchy, Kristjan nie chciał zrobić tego
samego. Musi zaufać, że podejmie właściwą decyzję.
– Nie wiem. Pielęgniarka o tym wspominała. Ma nadzieję,
że uda jej się pojechać do rodziny w Reykjaviku.
– Aha.
Mocniej zacisnęła ręce wokół jego ciała, a on wciąż
wdychał jej zapach, powtarzając sobie, że jeśli utrwali go
w pamięci, to będzie w stanie zawsze przywołać jej bliskość,
na zawsze zapamiętać chwile, gdy miał ją przy sobie. Ufał, że
to nie jest ostatni raz, ale chciał być z nią uczciwy.
Przymknął oczy z nadzieją, że uda mu się zasnąć i znaleźć
się w świecie, gdzie to wszystko nie ma znaczenia, gdzie nie
czuł bolesnego ściskania w dołku, tego okropnego uczucia,
które prześladowało go ostatnio, odkąd pozwolił sobie coś
czuć, odkąd pozwolił sobie na utratę kontroli.
Ale sen nie nadchodził.
Leżał tak bardzo długo, mając nadzieję, że Merry nie
planuje już przyszłości bez niego, że mówiąc jej
o przejezdności przełęczy nie popełnił największego błędu
w życiu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Był wigilijny poranek. Merry pracowała dopiero po
południu – na szczęście, bo miała jeszcze do załatwienia kilka
rzeczy dotyczących prezentu, który organizowała dla
Kristjana. Jednak biegając z jednego miejsca w drugie po
całym Snowy Peak przez cały czas myślała o tym, co
powiedział poprzedniego wieczoru: że przełęcz wkrótce
będzie przejezdna i mogłaby wrócić do Reykjaviku.
Tam jest lotnisko. Będzie mogła wrócić do domu, jeśli
zechce. Kiedy tu przyjechała, na początku nie myślała
o niczym innym, ale teraz wszystko się skomplikowało i sama
nie wiedziała, co czuje. Już same jej uczucia do Kristjana były
skomplikowane, a sytuacja…
Nie miała pojęcia, co zrobić. Co by to oznaczało, gdyby tu
została? Bardzo jej się podobało w Snowy Peak. Podobało jej
się miejsce, krajobrazy, ludzie i szpital, zakochała się w tym
wszystkim. Czy zakochała się również w Kristjanie? Bardzo
dobrze się z nim czuła, uwielbiała z nim pracować i leżeć
w jego ramionach, ale czy było w tym coś więcej?
Nie chciała tego, przez całe lata powtarzała sobie, że nigdy
więcej nie zaangażuje się uczuciowo, a tymczasem zrobiła to,
a w dodatku chodziło o ojca jej dziecka.
Siedząc nad latte w jednej z kawiarń patrzyła na
przechodzące obok rodziny, które robiły ostatnie zakupy –
prezenty dla przyjaciół i rodziny. Widziała matki trzymające
za ręce podniecone dzieci, ojców, którzy nosili maluchy na
barana, patrzyła, jak obrzucali się śnieżkami. Czy tak właśnie
wyglądałaby przyszłość jej i dziecka, gdyby tu pozostała?
Na co właściwie musiałaby się zgodzić? Ona i Kristjan nie
ustalili żadnych zasad, nie powiedzieli sobie, kim dla siebie są.
Może przykłada zbyt duże znaczenie do tego, co się stało?
Kristjan nie zastrzegł, że są z sobą na wyłączność.
Co powinna zrobić, kiedy przełęcz zostanie otwarta? Czy
rzeczywiście tak ważne jest, by dziecko miało oboje
rodziców? Na świecie jest mnóstwo samotnych rodziców,
którzy potrafili wychować szczęśliwe, dobrze przystosowane
dzieci. Niektóre dzieci mieszkały raz u jednego rodzica, raz
u drugiego i one również dobrze sobie radziły. Tak właśnie
Merry widziała to na początku, ale teraz wszystko się
zmieniło.
Kristjan bardzo się zaangażował w ojcostwo i nie była
pewna, czy miałaby czyste sumienie, gdyby ograniczyła mu
dostęp do dziecka.
Ale ponieważ sama nie miała rodziców, to może dlatego
wydawało jej się, że lepiej mieć dwoje niż żadnego?
Na razie wszystko wyglądało bardzo pięknie, seks był
wspaniały, ale co będzie, gdy ta faza przeminie? Obawiała się
znów popełnić ten sam błąd, ale jeśli to nie byłby błąd? Jeśli
pozostanie w Snow Peak z Kristjanem byłoby najlepszą
decyzją w jej życiu?
Poszła do sklepu, kupiła wędzoną jagnięcinę, pardwę,
która była bardzo popularnym gatunkiem drobiu w Islandii,
i szynkę, potem trochę warzyw, laufabrauð, czyli bochenek
chleba, i zebrała składniki potrzebne do przyrządzenia
tradycyjnego islandzkiego puddingu ryżowego, który nazywał
się möndlu grautur. Znalazła przepis po obejrzeniu programu
telewizyjnego; pudding ryżowy z bitą śmietaną i migdałami
zapowiadał się nieźle.
Robienie zakupów sprawiło jej przyjemność i poczuła się
przy tym, jakby była częścią rodziny. Chciała przygotować dla
Kristjana prawdziwe islandzkie Boże Narodzenie. Skoro ją
ugościł, może mu przynajmniej gotować.
W Wielkiej Brytanii zwykle spędzała święta sama.
Gotowała tylko dla siebie albo brała dyżur w szpitalu.
Czasami ten dzień upływał całkiem miło, kiedy indziej
wolałaby, by w ogóle go nie było.
Nawet to jedno Boże Narodzenie, które spędziła
z Markiem, było pełne ograniczeń. Byli wtedy w podróży
poślubnej, a Mark uparł się, że święta muszą wyglądać
dokładnie tak, jak zapamiętał je z domu rodzinnego. Ponieważ
Merry nie miała żadnych własnych świątecznych tradycji,
spełniła wszystkie jego wymagania, nieświadoma, jakie będą
tego konsekwencje.
Tym razem chciała, żeby było przyjemnie. Może mogłaby
zacząć jakieś własne tradycje. W następne święta będą już
mieli syna albo córkę, więc będzie to wyjątkowe Boże
Narodzenie. Co chciałaby, żeby święta oznaczały dla jej
dziecka? Chciała, żeby był to dla niego szczególny okres, żeby
wszyscy mieli jednakowe piżamy, popijali gorącą czekoladę,
może znaleźli jakiś prezent świąteczny w pończochach na
kominku.
A może mogliby pójść do kościoła, zapalić świece
i śpiewać kolędy? Mogłaby przyrządzić świąteczny pudding
i ukryć w nim monetę. A po kolacji mogliby ubrać się ciepło
i pójść na długi spacer. Może mieliby psa i rzucaliby mu
patyki. Sfilmowałaby twarze swoich najbliższych przy
rozpakowywaniu prezentów, przez całe przedpołudnie graliby
w gry, potem gotowaliby świąteczny obiad. Mogłaby założyć
świąteczny fartuszek i…
Opamiętała się nagle. Może ja jednak też kocham Boże
Narodzenie? – pomyślała. A może kocham Kristjana?
Spojrzała na zegarek. Czas wracać do domu.
Do domu. To mógłby być jej dom, gdyby zdecydowała się
zostać w Snowy Peak, ale dlaczego z góry zakładała, że
mieszkałaby pod jednym dachem z Kristjanem? Może czas
poszukać własnego miejsca?
W kawiarni znalazła miejscową gazetę ze stroną
poświęconą nieruchomościom. To nic nie znaczyło, chciała
tylko zobaczyć, jakie ma opcje. Przejrzała je, zakreśliła kilka,
które wyglądały obiecująco i wróciła do domu.
W pracy większość personelu przebrana była w świąteczne
stroje.
Kristjan miał czerwone spodnie świętego Mikołaja
przytrzymane brązowymi skórzanymi szelkami na koszuli
w kratę. Z podwiniętymi rękawami wyglądał jak Mikołaj,
który spędził kilka godzin w warsztacie. Pielęgniarki
poprzebierały się za elfy, anioły i pasterzy. Merry czuła się nie
na miejscu w normalnym ubraniu, więc poszła po kostium
elfa, który nosiła wcześniej.
Na całym oddziale słychać było świąteczną muzykę, liczba
pacjentów jednak nie zmalała. Przychodziło mnóstwo dzieci
z wirusami, infekcjami dróg oddechowych, a jedno z ospą
wietrzną. Merry zdiagnozowała złamanie ręki, złamanie
nadgarstka, jednego chłopca wysłała na endoskopię, bo
połknął monetę, która utknęła mu w przełyku. Zajęła się
ostrym przypadkiem zapalenia pieluszkowego, skontaktowała
się z okulistą, bo jakieś dziecko podrapało sobie oko gałęzią
kolczastego krzewu i przyjęła jedno na oddział z podejrzeniem
zapalenia płuc. Nie lubiła przyjmować dzieci do szpitala na
święta, ale czasami nie dało się tego uniknąć.
W połowie zmiany ktoś zadzwonił na jej komórkę.
Przystanęła na chwilę w spokojnym kącie.
– Halo?
– Doktor Bell? Mówi Kari z firmy Viktorssons.
– Firma prawnicza, tak? – skojarzyła Merry.
– Chciałam tylko powiedzieć, że mamy wstępne
dokumenty, o które pani prosiła. Może je pani odebrać.
– Naprawdę? To cudownie. Dziękuję bardzo. Niestety,
pracuję dzisiaj do późna.
– W szpitalu?
– Tak.
– Mogę je pani podrzucić do recepcji, kiedy będę wracała
do domu. To dla mnie żaden kłopot.
– Kari, ratujesz mi życie! Ogromnie ci dziękuję. Przyszłam
z tym trochę późno i jestem bardzo wdzięczna.
– Nie ma problemu! Wesołych świąt, pani doktor.
– Tobie też, Kari.
Rozłączyła się i przygryzła usta z podniecenia. Miała
nadzieję, że Kristjanowi spodoba się to, co zrobiła. Wydawało
się to słuszne i nawet gdyby między nimi miało się nie ułożyć,
i tak uważałaby, że postąpiła słusznie.
– Z kim rozmawiałaś?
Odwróciła się, gdy usłyszała głos Kristjana.
– Z nikim.
Widziała, że jej nie uwierzył. Czy słyszał rozmowę?
– Kończę już i idę do domu. Chcesz, żebym coś kupił po
drodze?
– Nie, kupiłam wszystko rano. Możesz zajrzeć do
jagnięciny. Jest w wolnowarze.
– Zajrzę. O której kończysz?
– O szóstej.
– W takim razie wszystko będzie już gotowe, kiedy
wrócisz.
Uśmiechnęła się.
– Masz ochotę wybrać się później na wielki koncert kolęd
w Krainie Czarów? Zaczyna się o dziewiątej. Fundacja Elfów
będzie śpiewać kilka piosenek. Powiedziałem, że postaramy
się zajrzeć.
– Bardzo chętnie – odrzekła szczerze.
– Świetnie, w takim razie do zobaczenia później. –
Pochylił się i pocałował ją.
Jedna z pielęgniarek zagwizdała i Merry się zaczerwieniła.
Część personelu wiedziała, jak wygląda sytuacja między nią
a Kristjanem, udało jej się też zaprzyjaźnić z kilkoma
osobami. Pomyślała, że to dobre miejsce, żeby osiedlić się na
stałe.
Kristjan wszedł do domu i gdy poczuł zapach dochodzący
z kuchni, zaburczało mu w brzuchu. Wszystko szło jak
najlepiej. Doskonale dogadywali się z Merry, a gdy powiedział
jej, że droga przez przełęcz jest już przejezdna, ani słowem nie
wspomniała o powrocie do domu.
To chyba dobrze wróży?
Nastawił warzywa, zrobił sobie kawę i usiadł na chwilę
w salonie. Na stole leżała miejscowa gazeta. Wziął ją do ręki,
rzucił okiem na artykuł o sprawie sądowej w Reykjaviku
i o jednodniowym wyścigu psich zaprzęgów na rzecz fundacji
wspierającej ludzi chorych na raka mózgu. Przerzucał wzrok
z jednego artykułu na następny, ignorując tylko strony
telewizyjne i finansowe, i już miał zamknąć gazetę, kiedy
zobaczył, że kilka ogłoszeń o sprzedaży mieszkań w okolicy
zostało zakreślonych.
Pochylił się i spojrzał uważniej.
Mieszkanie na sprzedaż lub wynajem.
Dwie sypialnie, nieumeblowane.
Miejsce parkingowe i mała piwnica.
Merry szuka nieruchomości? To chyba doskonała
wiadomość. To oznacza, że zamierza tu zostać, że widzi dla
nich wspólną przyszłość. Pewnie właśnie o tym rozmawiała
przez telefon!
Naraz przytłoczył go ciężar odpowiedzialności tak wielki,
że zaparło mu dech. Czego potrzebował, by udowodnić, że jest
w stanie sprostać sytuacji, okazać się mężczyzną, jakim
powinien być? To niewiarygodne, że Merry zdecydowała się
mu do tego stopnia zaufać. Przez całe życie była sama,
a teraz…
Tylko czy on to uniesie? Czy będzie potrafił otworzyć
serce i stać się z nią jednością? Czy będzie potrafił zadbać
o nich wszystkich? Musi coś zrobić, by jej pokazać, do jakiego
stopnia czuje się zaangażowany. Udowodnić to.
Wstał i poszedł do sypialni, by się przebrać. Skoro Merry
potrafiła się wykazać taką odwagą po tym wszystkim, co
przeszła, on nie może wymagać mniej od siebie.
Zapalił świece na stole, który Merry nakryła przed
wyjściem do pracy. W głośnikach śpiewał Nat King Cole. Gdy
weszła, napełniał dwa kieliszki bezalkoholowym winem.
– Za nas. – Wzniósł toast.
– Za nas. – Uśmiechnęła się i popatrzyła podejrzliwie na
zawartość kieliszka. – Czy to kwas z akumulatora?
– Mam nadzieję, że nie, bo nie chciałbym dzień przed
wigilią poddawać się operacji żołądka.
– Ja chyba pozostanę przy soku owocowym.
Poszła do kuchni, nalała sobie soku pomarańczowego
i nałożyła jedzenie do miseczek. Czekała na tę chwilę. Jeszcze
nigdy nie jadła pardwy, ale przypuszczała, że smakuje
podobnie jak inne dzikie ptaki.
– Na wypadek, gdybyś nie miała ochoty na mięso, kupiłem
trochę rosołu i zapiekankę warzywną – powiedział.
– Och, dziękuję, że o tym pomyślałeś.
– Nie ma za co. Siadamy do stołu?
Kiedy już zajęła miejsce, położył jej na kolanach czerwoną
serwetkę i pocałował ją w usta.
– Wesołych świąt, Merry.
– Wesołych świąt.
Nałożył jej na talerz po odrobinie wszystkiego, a ona
postanowiła wszystko spróbować. Nie miała wielkiej ochoty
na jagnięcinę ani szynkę, spróbowała pardwy, ale ta również
zanadto nie przypadła jej do gustu, więc z ochotą zajęła się
zapiekanką.
Jedli nieśpiesznie, rozmawiając o przypadkach
medycznych z przeszłości, a potem Kristjan zmienił temat.
– Opowiedz mi o swoim najlepszym Bożym Narodzeniu.
– To chyba jest właśnie teraz – odparła nieśmiało.
Wydawał się zadowolony.
– Ale zdaje się, że brałaś ślub w Boże Narodzenie?
– Tak.
– I to nie były dobre święta, zanim wszystko się popsuło?
Potrząsnęła głową.
– Nie, ale nie chcę myśleć o tamtych czasach. Ruszyłam
dalej i wszystko się zmieniło.
– Na lepsze?
– Taką mam nadzieję.
– Ja też.
Podniósł się z krzesła, przyklęknął obok jej i wziął ją za
rękę. Co on robi? Mężczyźni przyklękali na jedno kolano
tylko wtedy, kiedy chcieli zawiązać sznurówki albo się
oświadczyć, a Kristjan był w butach bez sznurowadeł.
– Kristjan…
Przyłożył palec do jej ust.
– Proszę, pozwól, że to powiem. Ostatnio dużo o tym
myślałem i doszedłem do wniosku, że łączy nas coś
wyjątkowego. Dobrze się rozumiemy, obydwoje mamy za
sobą bolesną przeszłość, ale przede wszystkim łączy nas
przyszłość, nasze dziecko. To, że chcesz się tu przenieść na
stałe, zrezygnować z dawnego życia, to…
O czym on, do diabła, mówi? Jeszcze nie podjęła decyzji,
a on uważa, że wszystko będzie tak, jak on chce? Czy nigdy
nie słyszał o kompromisach, uzgadnianiu istotnych rzeczy?
Krzesło zazgrzytało, kiedy wstała.
– Przestań natychmiast! – zawołała ze złością. – Przecież
nie powiedziałam, że przenoszę się tu na stałe, a ty nie masz
prawa zakładać, że tak właśnie zrobię! To ja decyduję
o własnym życiu! Myślisz, że wystarczy, że klękniesz na
kolano, oświadczysz mi się i wszystko będzie tak, jak
zechcesz? Nie wychodzi się za kogoś tylko z powodu ciąży!
Małżeństwo zawiera się z miłości! W ogóle nie słuchałeś, co
mówiłam przez ten cały czas!
Rzuciła serwetkę, pobiegła do gościnnej sypialni
i zatrzasnęła drzwi, przepełniona niedowierzaniem
i poczuciem niesprawiedliwości. Powiedziała mu przecież, jak
to było z Markiem. Wzięli ślub w pośpiechu, pod wpływem
kaprysu, żadne z nich nie przemyślało tego i Kristjan wiedział,
jak to się dla niej skończyło – poobijana i posiniaczona trafiła
do schroniska dla kobiet i wyrzekła się mężczyzn na całe
życie.
A mimo to uważał, że powinien jej się oświadczyć,
w dodatku w rocznicę dnia, kiedy popełniła największy błąd
w życiu? Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi.
Nie bierze się ślubu z powodu ciąży, tylko z miłości,
dlatego że nie można żyć bez tej drugiej osoby, bo chce się
z nią spędzić resztę życia, zasypiać przy niej i budzić się
każdego dnia, opiekować się w chorobie, trzymać za rękę
w trudnych chwilach.
Tymczasem on oświadczył się jej z zupełnie
niewłaściwych powodów. Po prostu z wygody. Bo i tak
mieszka już pod jego dachem, śpi w jego łóżku, jest z nim
w ciąży. Nie oświadczył się jej dlatego, że ją kocha!
I dlaczego w ogóle zakładał, że ona tu zostanie? Próbował
ją do tego przymusić, zalepić dziury w ich relacji wielkim
plastrem. Ale plastry niczego nie leczą, ukrywają tylko
paskudne obrażenia. A jego zachowanie jasno świadczy o tym,
że próbuje ją kontrolować.
Z twarzą zalaną łzami wyciągnęła swoje rzeczy z szafy
i rzuciła na łóżko, a potem poszukała wzrokiem walizki. Czy
on naprawdę nic nie rozumie? Jak mógł oczekiwać, że
powtórzy przeszły błąd, rzucając się w małżeństwo z nim na
łeb na szyję? Było im razem dobrze, ale w żadnym razie nie
była jeszcze gotowa powiedzieć, że chce z nim dzielić życie.
Pociągnęła nosem, otarła łzy i usłyszała stukanie do drzwi.
– Merry – powiedział i uchylił je. Zauważył walizkę
i wyrzucone z szafy ubrania. – Chyba nie wyjeżdżasz?
– Oczywiście, że wyjeżdżam. Nie ty będziesz decydował
o tym, co robię.
– Ale, Merry…
Sfrustrowana podniosła obie dłonie do góry.
– Nie chcę tego słuchać, Kristjan!
– Przecież jest wigilia! Dokąd chcesz pójść?
– Znajdę jakieś miejsce.
– Ale…
– Może da się już przejechać przez przełęcz. Rozejrzę się,
ale to, co zrobię i gdzie pojadę, to nie jest twoja sprawa.
– Nosisz moje dziecko.
– Och, wiem o tym! Niewiele brakowało, a wywróciłabym
z tego powodu całe swoje życie do góry nogami. Tylko
dlatego udało ci się przekonać mnie, żebym tu została. Tylko
dlatego zacząłeś przesądzać wszystko z góry. Ale dosyć tego.
– Merry, nie mogę pozwolić, żebyś w Boże Narodzenie
błąkała się po ulicach. I nie zejdziesz z przełęczy, bo to nie jest
bezpieczne!
Zatrzasnęła walizkę i nałożyła kurtkę.
– Tylko spróbuj mnie powstrzymać – warknęła i poszła do
drzwi.
Na zewnątrz śnieg padał cicho i łagodnie. W progu
odwróciła się jeszcze.
– Myślałam, że jesteś inny, ale wy, mężczyźni, wszyscy
jesteście tacy sami.
Zatrzaskując drzwi, zdążyła jeszcze zauważyć zraniony
wyraz twarzy Kristjana.
Nat King Cole śpiewał cicho w głośnikach. Kristjan
siedział w mieszkaniu, które naraz wydało mu się bardzo
puste, i zastanawiał się, co się do diabła stało. Przecież
zamierzała zostać w Islandii.
Zaznaczyła mieszkania, rozmawiała z prawnikiem. Słyszał
tę rozmowę. Nie przeglądałaby ogłoszeń, gdyby nie miała
zamiaru oglądać mieszkań, a mieszkania ogląda się tylko
wtedy, gdy chce się w nich zamieszkać. No i ten prawnik?
No cóż, to mogło być cokolwiek.
Ale może niewłaściwie wszystko zrozumiał? Tak dobrze
im było razem, że pomyślał…
Co właściwie pomyślał? No dobrze, może trochę się
pospieszył z oświadczynami, ale cała ta sytuacja była dla
niego nowa i właściwie nie wiedział, co powinien zrobić. Nie
chodziło mu o oświadczyny z miłości, chciał ją tylko
przekonać, że się zaangażował.
A jeśli ona w ogóle tego nie chce?
Przez chwilę siedział nieruchomo, próbując spojrzeć na
sytuację jej oczami. Odkryła, że jest w ciąży po jednorazowej
przygodzie na Hawajach i przyjechała do innego kraju, by
powiedzieć o tym ojcu dziecka, ale śnieg uniemożliwił jej
powrót. Ojciec dziecka zaprosił ją do swojego domu, załatwił
pracę w swoim w szpitalu i nie potrafił utrzymać rąk z dala od
niej. Do tego powiedział, że przekona ją, by tu została.
Powiedział, że ją przekona. Czy właśnie o to chodziło?
Czy Merry poczuła, że zaciska się wokół niej pętla?
Opowiedziała mu o Marku i o tym, co się stało w jej
małżeństwie. Jej mąż był kontrolującym człowiekiem. To on
podejmował decyzje i mówił jej, co ma robić. Nie lubiła
Bożego Narodzenia, bo w Boże Narodzenie podjęła złą
decyzję i wyszła za mąż pod wpływem impulsu. A on,
Kristjan, oświadczył jej się w Boże Narodzenie również pod
wpływem impulsu.
O Boże, co z niego za idiota! A teraz Merry błąka się
gdzieś w śniegu, w ciąży, nie mając miejsca, gdzie mogłaby
się schronić. W wigilię Bożego Narodzenia!
Oszołomiony wszedł do jej sypialni i rozejrzał się. Drzwi
szafy wciąż były otwarte, szuflady komody niedomknięte, a na
nocnej szafce leżała książka, którą czytała. Wziął ją do ręki.
Kupił jej tę książkę, bo wiedział, że chciała ją mieć i miał
nadzieję, że ją przeczyta. W środku była zakładka. Nie, to była
koperta. Rozchylił kartki i zobaczył na kopercie swoje imię.
Wesołych świąt, Kristjan!
Usiadł na skraju łóżka, otworzył kopertę i zobaczył
w środku oficjalny dokument od prawnika potwierdzający
fakt, że doktor Merry Bell zamierza finansować każdego roku
tygodniowy pobyt w Fundacji Elfów jednemu dziecku, które
nie ma własnej rodziny.
Ach. A zatem do tego potrzebowała prawnika! Serce mu
nabrzmiało wdzięcznością. Chciała przyłączyć się do działania
jego fundacji. Troszczyła się o te dzieci tak samo jak on.
A teraz widział, że bała się tak jak on.
A on wlazł w tę sytuację w wielkich ciężkich buciorach.
Wydawało mu się, że Merry zależy tylko na jego
zaangażowaniu. A jeśli się mylił, jeśli chciała usłyszeć coś
więcej? Trzeba było powiedzieć, że ją kocha. Nie mógł jej
stracić. Żadne z nich na to nie zasłużyło. Musi jej powiedzieć,
co naprawdę czuje!
Nie zatrzymał się nawet, by założyć kurtkę, tylko po
prostu wybiegł z domu i zatrzasnął drzwi. Śnieg osunął się
z dachu ganku prosto na jego ramiona, ale zimno nie miało
znaczenia. Ważna była tylko Merry.
Nigdy nie przypuszczała, że znów będzie brnąć przez ten
śnieg zziębnięta i przemoczona, ciągnąc za sobą tę cholerną
walizkę, tak jak wtedy, kiedy tu przyjechała.
Po wyjściu z domu Kristjana jej pierwszą myślą było, by
zejść w dół przełęczy, ale szybko porzuciła ten pomysł.
Owszem, tym sposobem wydostałaby się poza granice Snowy
Peak, ale do Reykjaviku były dwie godziny jazdy
samochodem, a nie miała ochoty brnąć w śniegu przez
godziny i łapać autostopu w obcym kraju.
I choć była pewna, że popełniła wielki błąd, opuszczając
ciepły i suchy dom Kristjana, nie chciała popełnić kolejnego.
Wiedziała, że zdradziecka przełęcz zabrała życie obojga jego
rodziców; nie mogła ryzykować życia dziecka.
Musi znaleźć jakiś nocleg. Pomyślała o pensjonacie albo
pubie, ale nie miała ochoty patrzeć na świętujących ludzi, więc
poszła do szpitala. To najrozsądniejsze wyjście. Tam jest
ciepło, sucho i mnóstwo wolnych łóżek. Mogła się zaszyć
w którejś dyżurce i zjeść świąteczny lunch w kafejce.
Ale nie chciała, by ktoś się dowiedział, że tam jest,
i powiedział o tym Kristjanowi. Wemknęła się zatem do
szpitala przez tylne drzwi, wjechała na piętro dla personelu
i zamknęła się w ciemnej dyżurce. Pokój był pusty, stały tu
tylko łóżko, stolik, lampka i telefon. Na oknie wisiała gwiazda
ze srebrnej folii. Merry nie zapaliła światła.
Zamierzała tu zostać, dopóki przełęcz nie będzie
przejezdna. Nie może dłużej mieszkać z człowiekiem, który
próbował decydować o jej życiu i narzucać jej swoje zdanie.
Bóg jeden wie, jak zacznie się zachowywać po urodzeniu
dziecka. Myślała, że mogą żyć razem bez miłości, a teraz
przekonała się, że to niemożliwe. Och, Kristjan, dlaczego
musiałeś wszystko zniszczyć?
Położyła się na łóżku i zasłoniła ręką oczy, by nie płakać.
Naprawdę myślała, że to może się udać. Doskonale do siebie
pasowali jako przyjaciele, jako partnerzy, a także w pracy.
W dodatku go kochała.
Przez cały czas wypatrywała jakichś jego wad, ale nie
mogła żadnych znaleźć. Może jego wadą było to, że nie
rozumiał jej pragnień i dlatego nie usłyszała od niego tego, co
pragnęła usłyszeć? Może to ona popełniła błąd, może widziała
to, co chciała zobaczyć, a czego w istocie nie było.
Przez cały czas chodziło mu tylko o dziecko. Oświadczył
się jej nie dlatego, że ją kocha, nie dlatego, by nie mógł bez
niej żyć, tylko ze względu na dziecko. Może poszedł z nią do
łóżka, bo myślał, że tym sposobem przekona ją do pozostania
tutaj? Może została okropnie wykorzystana. Może był taki jak
Mark – próbował ją omotać, by dostać to, czego chciał.
Czyżby popełniła taki sam błąd jak wcześniej?
Na tę myśl zebrało jej się na mdłości. Bo jeśli tak, to nie
chciała go nigdy więcej w życiu widzieć.
– Merry! Merry!
Kristjan brnął przez śnieg, nawołując i zastanawiając się,
gdzie, do diabła, mogła się podziać. Dokąd udałoby jej się
zajść w tak krótkim czasie, na tym zimnie i w śniegu?
Przyszło mu do głowy, że mogła próbować zejść
z przełęczy, ale to było niedorzeczne. Nie zrobiłaby tego, nie
naraziłaby bezpieczeństwa dziecka. Poczuł jednak panikę
i musiał sprawdzić, więc wyciągnął skuter śnieżny i jak
najszybciej popędził w tamtą stronę.
Nigdzie jej nie zobaczył, nie było też żadnych śladów
wskazujących na to, by ktoś niedawno brnął tędy przez śnieg.
Nie, musiała być gdzie indziej.
Wrócił do Snowy Peak i zajrzał do kilku pensjonatów
i hoteli, ale nikt jej nie widział. W końcu pomyślał o Fundacji
Elfów. Na pewno poszła tam! Poza szpitalem to było jedyne
miejsce, jakie znała.
Pojechał zatem przez śnieg, ignorując spojrzenia ludzi,
którzy dziwnie na niego patrzyli, bo miał na sobie tylko
koszulę, i wpadł do budynku fundacji. Dzieci siedziały
w kręgu i czytały książki. Dokoła nich leżały czekoladki,
ciasta i inne delicje pokryte lukrem. Wszystkie oczy
zatrzymały się na nim.
– Czy była tu dzisiaj doktor Bell? – zapytał.
– Doktor Bell?
– Ta kobieta, którą przyprowadziłem tu kilka dni temu.
– Niestety, nie widzieliśmy jej.
– Aha – mruknął z rozczarowaniem. – Przepraszam. Nie
mogę zostać dłużej. Wesołych świąt.
– Wesołych świąt, doktorze Gunnarsson!
Więc gdzie ona jest? W szpitalu?
Znów wskoczył na skuter. Musi wszystko naprawić, musi
jej powiedzieć, co naprawdę czuje.
Pomknął przez sypki śnieg. Wzdłuż rzędu sklepów
i domów leżały wysokie zaspy. Spodnie miał przemoczone,
ale nie miało to znaczenia. W drzwiach szpitala trafił na
portiera.
– Widziałeś doktor Bell?
– Niestety nie.
Pobiegł do wind z nadzieją, że znajdzie ją w pokoju
personelu. Miał wrażenie, że czeka na windę całą wieczność,
a gdy wreszcie przyjechała, jadąc do góry przestępował z nogi
na nogę i niecierpliwie wzdychał. Na koniec pobiegł
korytarzem, mijając Agnes, która wykrzyknęła za nim:
– Tu nie wolno biegać!
Zwolnił i otworzył drzwi pokoju personelu. Spodziewał się
zobaczyć Merry skuloną na kanapie, z zaczerwienionymi
oczami, może z kubkiem gorącej czekolady w ręku, ale tu
również jej nie było. Odetchnął głęboko. Gdzie ona jest?
Sprawdził dyżurki, poruszając klamkami, ale większość
była pusta albo zamknięta, co oznaczało, że ktoś tam w środku
śpi. W żadnej nie paliło się światło i nikt nie widział tutaj
Merry. Chyba nie może być na zewnątrz na tym mrozie?
Gdyby coś jej się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Nigdy by sobie nie wybaczył, bo ją kochał i nie mógł jej
stracić. Naraz uświadomił sobie, że być może zniszczył jedyny
związek, jakiego rzeczywiście chciał. Czyżby przez swoją
niezręczność zrujnował szansę na prawdziwą miłość i na
wspólną przyszłość z matką swojego dziecka?
Nie chciał mieć jednego bez drugiego. Jeśli ją znajdzie,
a ona powie, że chce wrócić do Wielkiej Brytanii, to gotów
był pojechać za nią nawet na drugi koniec świata, byle tylko
z nią pozostać. Pozwoli jej podejmować wszystkie decyzje.
Nie potrafił już żyć bez niej.
Musi ją znaleźć i powiedzieć jej to wszystko.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
– Merry?
Klamka poruszyła się. Merry usłyszała przekleństwo
i swoje imię powtórzone przy drzwiach innej dyżurki,
położonej dalej w głębi korytarza. Zwinęła się w kłębek pod
kocem, tłumiąc pragnienie, by do niego wyjść, modląc się, by
nadszedł sen i wybawił ją od zamętu w myślach.
Nie mogła uwierzyć, że jest bezdomna w obcym kraju i nie
ma dokąd pójść w dzień Bożego Narodzenia. Nie ma z kim
świętować. Znów jest sama. To nie powinno boleć tak mocno.
Wiele świąt spędziła sama. Dlaczego tym razem miałoby być
inaczej?
Dlatego, że pozwoliła sobie marzyć.
Choć powtarzała sobie, że się nie zaangażuje, zrobiła to.
Każdego dnia powtarzała sobie, że nie powinna za mocno
przywiązywać się do Kristjana, że to nie jest typ mężczyzny,
który mógłby osiąść na stałe przy jednej kobiecie i choć jest
dobrym lekarzem, choć byłby dobrym ojcem, to nie znaczy
jeszcze, że byłby dobrym partnerem. W końcu nie miał w tym
żadnego doświadczenia.
A jednak udało mu się zakraść do jej serca. Może sprawiły
to hormony ciążowe, ale jakoś przedarł się przez jej zapory
obronne, a ona mu na to pozwoliła, powtarzając sobie, że
chodzi tylko o seks, że to zupełnie rozsądne i logiczne, iż chce
stworzyć więź z ojcem dziecka.
Może wszyscy mężczyźni uważali, że to oni powinni
podejmować decyzje, w pełni kontrolować sytuację, dyktować
innym, co mają robić? Kristjan od bardzo dawna nie miał
rodziców. Może do tego stopnia przywykł do decydowania
o własnym życiu, że odruchowo chciał decydować również
o jej życiu?
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, usiadła nawet na
łóżku. Do tego stopnia przywykł, że decyduje o wszystkim
w swoim życiu…
Czy właśnie o to chodzi? Czy to jest klucz? Bo co takiego
właściwie zrobił – poprosił ją, by zastanowiła się nad
pozostaniem tutaj? Dla dziecka. Dla niego. Dla niej samej. Na
pewno nie poprosił jej o małżeństwo z powodu kaprysu,
musiał to wcześniej przemyśleć. Nie był człowiekiem, który
wchodziłby w związek pochopnie. Może źle go oceniła?
Ale z drugiej strony wydawał się zupełnie przekonany, że
ona tu zostanie, że podjęła już decyzję. Skąd mogło mu to
przyjść do głowy, skoro ani nie potwierdziła tego, ani nie
zaprzeczyła? A potem przypomniała sobie gazetę, którą
przyniosła do domu z kawiarni, i te ogłoszenia, które
bezmyślnie zakreśliła, zastanawiając się, gdzie chciałaby
zamieszkać, gdyby miała tutaj zostać.
Ale to była tylko taka zabawa!
Zostawiła jednak gazetę na stole. Jeśli ją zobaczył
i pomyślał… och, nie! Pomyślał, że ona chce zostać
w Islandii, bo sama dała mu powód do takiego myślenia!
Niczego nie zakładał z góry. A ona nie pozwoliła mu niczego
wyjaśnić. Wpadła w panikę i uciekła, mając wrażenie, że
ścigają ją duchy poprzednich świąt, że za chwilę popełni ten
sam błąd co z Markiem.
Odrzuciła koc i sięgnęła po buty. Musi go dogonić!
Walizka na razie może tu zostać.
Wzięła tylko kurtkę i wybiegła na korytarz. Był pusty,
tylko przy parapetach migotały światełka, a obok stał wózek
ze złamaną poręczą. Dobiegła do końca korytarza i nacisnęła
guzik windy. Światełka migotały powoli, czwórka zmieniła się
w trójkę, potem w dwójkę, jedynkę i wreszcie winda stanęła
na dole.
Drzwi rozsunęły się i rozległa się świąteczna muzyka.
Merry pobiegła przed siebie, minęła kolędników i gdy stanęła
w drzwiach, wydawało jej się, że dostrzega w mroku męską
sylwetkę.
– Kristjan!
Odwrócił się, zauważył ją i odetchnął. Był przemarznięty.
Podbiegł do niej i spotkali się przy ogromnej choince.
Zatrzymał się jakiś metr od niej.
– Szukałem cię wszędzie.
– Byłam tutaj.
– Szukałem w pokoju personelu.
– Byłam w dyżurce.
– Wszystkie były puste albo zamknięte.
– Byłam tam przez cały czas.
Patrzył na nią.
– Nawet przez chwilę nie zakładałem z góry, że zostaniesz.
Nie miałem zamiaru niczego ci dyktować.
– Wiem. Po prostu przestraszyłam się tego wszystkiego.
Bałam się, że znów popełnię ten sam błąd, że zbyt pochopnie
wejdę w związek, że jesteśmy razem z niewłaściwych
powodów.
– Chcę, żebyś tu została, żebym mógł być ojcem, Merry.
Skinęła głową. Nie miała prawa oczekiwać, że Kristjan
będzie ją kochał.
On jednak podszedł bliżej i wziął ją za ręce.
– Ale chcę, żebyś tu została również dlatego, że się w tobie
zakochałem. Jeśli chcesz, żebym przeprowadził się z tobą do
Anglii, zrobię to, bo mój dom jest tam, gdzie ty i dziecko. Jeśli
boisz się małżeństwa, możemy przez całe lata pozostać
zaręczeni albo wszystko może zostać tak jak teraz.
Próbowałem ci to powiedzieć, ale zrobiłem wszystko źle. Nie
mam w tym wprawy, więc kiedy pojawiłaś się w moim życiu
i zakwestionowałaś moje przekonania i zasady, sam nie
wiedziałem, co mam zrobić.
Uśmiechnęła się, przepełniona szczęściem.
– Naprawdę chciałeś mi się oświadczyć!
– Tak – skinął głową. – Wiem, że przechodziłaś już przez
coś takiego wcześniej, ale nie ma pośpiechu. Nie musimy
natychmiast brać ślubu. Możemy poczekać tak długo, jak
zechcesz. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że propozycja przez
cały czas pozostaje aktualna. Ty zdecydujesz, czy weźmiemy
ślub i kiedy.
Próbowała się roześmiać, ale dostała czkawki. Kristjan
powiedział jej wszystko, co pragnęła usłyszeć.
– Ja już podjęłam decyzję, więc zapytaj mnie jeszcze raz.
Podniósł jej dłonie do ust, pocałował je i przyklęknął.
Ludzie zaczęli się zatrzymywać wokół nich.
– Merry, bardzo cię kocham i chcę cię kochać do końca
życia. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Po jej twarzy spłynęły łzy szczęścia.
– Tak.
Objęła jego twarz i przyciągnęła do swojej. Chciała mu
pokazać, że ona też go kocha.
– Zaczekamy, aż dziecko się urodzi – powiedziała. – Tym
razem chcę zaplanować prawdziwy ślub.
– Zrobimy wszystko tak, jak zechcesz.
Znów go pocałowała. Była taka szczęśliwa, że go znalazła,
że przyszedł tu, szukając jej, że się pomyliła.
Ludzie dokoła nich zaczęli klaskać.
– Nie mam dla ciebie pierścionka – powiedział
niepewnie. – Czy to ci przeszkadza?
– Oczywiście, że nie. – Potrząsnęła głową.
Naraz coś mu przyszło do głowy. Sięgnął po koniec
warkocza, odwiązał rzemyk i owinął go dokoła jej palca.
– Proszę. To będzie musiało wystarczyć, dopóki nie znajdę
idealnego pierścionka.
Popatrzyła na rzemyk z szerokim uśmiechem.
– Nie potrzebuję idealnego pierścionka. Wystarczy, że
mam idealnego mężczyznę.
EPILOG
Rok później
Z elektronicznej niani dochodziło radosne gaworzenie
dziecka. Merry z podnieceniem spojrzała na Kristjana.
– Obudził się!
To było ich pierwsze wspólne Boże Narodzenie. Einar
miał sześć miesięcy; Merry wyczekiwała tego dnia od chwili,
gdy się urodził.
Wstali, włożyli jednakowe świąteczne piżamy i szlafroki
i poszli do pokoju syna.
– Wesołych świąt, Einar! Dzisiaj jest Boże Narodzenie!
Merry porwała syna w ramiona i pocałowała w policzek.
Był duży, tak jak jego ojciec. Bardzo lubiła codziennie rano
brać go na ręce i wyjmować z łóżeczka.
Einar z uśmiechem wyciągnął do niej rączki.
– Chodź, zobacz, co ci przyniósł święty Mikołaj.
Chyba trochę przesadzili z prezentami dla Einara. Merry
przypuszczała,
że
będzie
bardziej
zainteresowany
rozdzieraniem papieru, w który prezenty były opakowane, niż
samymi zabawkami, ale ona postanowiła cieszyć się każdą
chwilą spędzoną z rodziną.
Kristjan zmienił synowi pieluszkę, Merry przyniosła
pajacyk, w którym wyglądał jak ludzik z piernika, a potem
wszyscy poszli do salonu, gdzie stała choinka. Scena była jak
ze świątecznej pocztówki – dokoła migały złote i czerwone
światełka, przy kominku stał duży renifer, drewniany brzuch
miał wypełniony bombkami, a z jego rogów jak sople lodu
zwieszały się pasma srebrnej folii.
– Zobacz, Einar. Popatrz na swoje prezenty.
Siedział już samodzielnie. Nauczył się tego w ostatnim
tygodniu, ale od czasu do czasu jeszcze chwiał się na boki,
więc na wszelki wypadek otoczyli go poduszkami. Wydał
jakiś dźwięk i roześmiał się, pokazując pierwszy ząb i sięgając
po nisko wiszącą bombkę.
– Popatrz, Einar. To twój pierwszy świąteczny prezent
w życiu.
Merry podała mu luźno opakowaną paczkę i pomogła
rozwinąć papier, spod którego wyłonił się wielki piszczący
pingwin. Einar przycisnął go do piersi, śliniąc jego głowę.
– Chyba mu się podoba – stwierdził Kristjan.
– Tak. Damy mu coś jeszcze czy będziemy wydzielać?
– Na razie wydaje się zadowolony z pingwina.
– Mam też coś dla ciebie – powiedziała, sięgając pod
choinkę.
Kristjan pochylił się i pocałował ją.
– Dziękuję. Co to takiego?
– Otwórz – powiedziała ze śmiechem.
Wsunął palce pod taśmę, rozerwał i wyjął kopertę.
W środku znajdował się kremowy kartonik ozdobiony
srebrnymi płatkami śniegu. Otworzył go.
Zarezerwuj sobie termin
14 czerwca
Ślub doktor Merry Bell i doktora Kristjana Gunnarssona!
Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Naprawdę?
– Tak. Zróbmy to, Kristjan! Weźmy ślub.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował pod jemiołą zwisającą
z sufitu.
Merry czuła się bardzo szczęśliwa. Ostatni rok minął jak
sen. W całości wypełniła go ciąża, a potem pierwsze miesiące
macierzyństwa, szybko jednak uświadomiła sobie, że
najlepsze ze wszystkiego jest poczucie przynależności do
rodziny. Nigdy nie sądziła, że może być z kimś tak szczęśliwa
jak z Kristjanem, a on czekał cierpliwie, aż będzie gotowa.
Teraz czuła się gotowa i chciała to obwieścić całemu światu.
– To znaczy, że się zgadzasz? – zapytała i jej oczy
zabłysły.
Skinął głową.
– Zawsze tego chciałem. Kocham cię, Merry.
Pochyliła się i znów go pocałowała
SPIS TREŚCI: