Asimov Isaac Koniec Wiecznosci

background image

ISAAC ASIMOV

KONIEC

WIECZNO CI

Przekład: – Adam Kaska

background image

2

Rozdział 1

TECHNIK

Andrew Harlan wszedł do kotła. ciany kotła były doskonale okr głe i

przylegały dokładnie do pionowego szybu, sporz dzonego z rzadko

rozmieszczonych pr tów, które sto osiemdziesi t centymetrów nad głow Harlana

przekształcały si w migotliw , niewyra n mgiełk . Wł czył zespół sterowania i

poruszył lekko chodz cy starter.

Kocioł ani drgn ł.

Harlan bynajmniej nie spodziewał si ruchu ani w gór , ani w dół, w prawo

czy w lewo, naprzód czy w tył. Jednak odst py mi dzy pr tami stopniały w

szaraw czer , która była twarda w dotyku, jakkolwiek niematerialna. Przy tym

czuł lekki niepokój w oł dku i nieznaczny (psychosomatyczny?) zawrót głowy,

wskazuj cy, e wszystko, co kocioł zawiera, ł cznie z samym Harlanem, p dzi

przez Wieczno .

Wszedł do kotła w 575 Stuleciu - bazowym stuleciu operacji, przydzielonym

mu dwa lata wcze niej. Wiek 575 był najodleglejszy ze wszystkich, do których

podró ował. A teraz przemieszczał si ku 2456 Stuleciu.

Normalnie czułby si nieco zagubiony w tej sytuacji. Jego ojczyste stulecie

le ało w odległej przeszło ci - mówi c dokładnie był to wiek 95. Wiek 95 surowo

ograniczaj cy u ycie energii atomowej, do sielankowy, lubuj cy si w

naturalnym drzewie jako materiale konstrukcyjnym, nastawiony na eksport

pewnych gatunków destylowanych napojów do wszystkich niemal epok i import

nasienia koniczyny. Jakkolwiek Harlan nie był w 95 wieku od czasu, gdy

przeszedł specjalne przeszkolenie i jako pi tnastoletni chłopiec został

Nowicjuszem, to jednak zawsze czuł si nieco zagubiony, gdy oddalał si od

„domu". Wiek 2456 b dzie okr głym dwustu czterdziestym tysi cleciem od

narodzin Harlana, a jest to szmat czasu, nawet dla zahartowanego

Wieczno ciowca.

W normalnych okoliczno ciach wszystko by tak wygl dało.

Lecz teraz Harlan był w zbyt kiepskim nastroju, by my le o czymkolwiek,

poza tym, e dokumenty ci

mu w kieszeni, a cały plan działania ci ko le y na

sercu. Był nieco przestraszony, troch podniecony i zmieszany.

Jego r ce odruchowo zatrzymały kocioł na wła ciwym przystanku we

wła ciwym stuleciu.

Dziwne, e Technik mógł czu si podniecony czy zdenerwowany

czymkolwiek. Co to kiedy mówił Edukator Yarrow?

„Technik musi by przede wszystkim beznami tny. Zmiana Rzeczywisto ci,

jakiej dokonuje, mo e wpływa na ycie nawet pi dziesi ciu miliardów ludzi.

Dla miliona czy wi cej spo ród nich efekty b d tak drastyczne, e trzeba ich

uwa a za całkowicie nowe jednostki. W tych warunkach emocjonalne podej cie

do sprawy stanowi powa n przeszkod ".

Harlan gwałtownym potrz ni ciem głowy wyrzucił ze swego umysłu

wspomnienie suchego głosu nauczyciela. W tamtych czasach nawet sobie nie

wyobra ał, e zostanie wła nie Technikiem. Ale emocje zacz ł prze ywa mimo

background image

3

wszystko. Nie z racji pi dziesi ciu miliardów ludzi. Kto w Czasie troszczy si o

pi dziesi t miliardów ludzi? Chodzi tylko o jednego. O jedn osob .

U wiadomił sobie, e kocioł stoi, w króciutkiej przerwie, dla zebrania my li,

wprawił si w ten chłodny, rzeczowy nastrój, jaki musi cechowa Technika.

Potem wysiadł. Kocioł, który opu cił, nie był oczywi cie tym samym, do którego

wsiadł - w tym sensie, e nie składał si z tych samych atomów. Nie troszczył si o

to bardziej ni inni Wieczno ciowcy. Tylko Nowicjusze i nowi przybysze do

Wieczno ci interesowali si bardziej mistyk podró y w Czasie ni samym jej

faktem.

Znowu zrobił krótk przerw przy niesko czenie cienkiej kurtynie z Nie-

Przestrzeni i Nie-Czasu, która z jednej strony oddzielała go od Wieczno ci, a z

drugiej - od zwykłego Czasu.Znalazł si w całkiem dla siebie nowej sekcji

Wieczno ci. Oczywi cie cokolwiek z grubsza o niej wiedział, przejrzawszy

odpowiedni rozdział Podr cznika Czasu. Jednak nie mogło to zast pi osobistych

odwiedzin, wi c przygotował si na pocz tkowy szok adaptacji.

Odpowiednio nastawił zespół sterowania (prosta sprawa przy wkraczaniu do

Wieczno ci, natomiast bardzo skomplikowana w przej ciu do Czasu, lecz ten typ

podró y zdarzał si rzadziej). Przekroczył kurtyn i przymru ył oczy od blasku.

Odruchowo podniósł r k , by je osłoni .

Naprzeciw niego stał tylko jeden człowiek. Z pocz tku Harlan widział go

bardzo niewyra nie.

Człowiek odezwał si :

- Jestem Socjolog. Kantor Voy. Pan jest pewnie Technikiem Marianem?

Harlan skin ł głow i powiedział:

- Ojcze Czasie! Czy t iluminacj mo na troch przygasi ? Voy obejrzał si , a

potem powiedział wyrozumiale:

- My li pan o emulsjach cz steczkowych?

- Oczywi cie - odparł Harlan. - Podr cznik wspominał o nich, ale nie mówił o

tak szale czych refleksach wietlnych.

Harlan uwa ał swe oburzenie za do uzasadnione. 2456 Stulecie orientowało

si na materi , podobnie jak wi kszo stuleci, wi c od samego pocz tku miał

prawo oczekiwa , e wszystko b dzie do podobne. Nie spodziewał si tu

straszliwego chaosu (straszliwego dla kogo , kto urodził si w epoce

zorientowanej na materi ) wirów energii trzechsetnych stuleci ani dynamiki pola

sze setnych wieków. W wieku 2456 dla wygody przeci tnego Wieczno ciowca

materii u ywano do wszystkiego - od cian do gwo dzi tapicerskich.

Nawiasem mówi c, jest materia i materia. Obywatel zorientowanego na

energi stulecia mo e sobie tego nie u wiadamia . Dla niego wszelka materia

mo e wygl da jak drobne odmiany czego grubego, ci kiego, barbarzy skiego.

Jednak nastawiony na materi Harlan rozró niał drzewo, metale (ci kie i

lekkie), plastik, krzem, wapno, skór i tak dalej.

Lecz materia składaj ca si wył cznie z luster!

To było pierwsze wra enie z 2456 Stulecia. Ka da powierzchnia odbijała

wiatło i błyszczała. Wsz dzie była iluzja absolutnej gładko ci: efekt emulsji

cz steczkowej. W tych nie ko cz cych si odbiciach samego Harlana i Socjologa

background image

4

Voya, wszystkiego, co tylko mógł zobaczy w ułamkach i cało ciach, pod

wszystkimi k tami, był chaos. Jaskrawy chaos, wywołuj cy obrzydzenie.

- Bardzo mi przykro - powiedział Voy. - To obyczaj Stulecia, a odpowiednia

sekcja uwa a, e nale y przyjmowa miejscowe obyczaje, je li s praktyczne.

Przyzwyczai si pan do tego po pewnym czasie.

Voy ruszył gwałtownie po stopach innego Voya, odwróconego głow w dół

pod posadzk , który wraz z nim podszedł do stołu. Przesun ł do punktu

zerowego cienk jak włos wskazówk na spiralnej skali.

Odbicia znikły, jaskrawe wiatło zbladło. Harlan poczuł, jakjego wiat si

zestala.

- Prosz teraz za mn - rzekł Voy.

Harlan poszedł za nim przez puste korytarze, które przed paroma chwilami

musiały jarzy si orgi sztucznego wiatła i refleksów, po pochylni i przez

przedpokój do gabinetu.

Na tej krótkiej drodze nie spotkali nikogo. Harlan tak był do tego

przyzwyczajony, e z pewno ci zaskoczyłoby go i niemal wywołało wstrz s,

gdyby ujrzał oddalaj c si szybko posta ludzk . Bez w tpienia rozeszły si ju

wie ci, e przybywa Technik. Nawet Voy trzymał si na dystans, a gdy

przypadkowo dło Harlana otarła si o jego r kaw, Socjolog drgn ł i cofn ł si .

Harlana nieco zaskoczyła odrobina goryczy, jakiej przy tym wszystkim

doznawał. My lał, e muszla, która wyrosła wokół jego duszy, jest grubsza,

bardziej nieprzenikliwa. Je li si mylił, je li ten pancerz stał si cie szy,

przyczyna mogła by tylko jedna:

Noys!

Socjolog Kantor Voy pochylił si ku Technikowi niby w do przyjacielski

sposób, lecz Harlan zauwa ył, e siedz po przeciwnych ko cach podłu nej osi

do du ego stołu.

Voy powiedział:

- Ciesz si , e tak słynny Technik interesuje si naszym drobnym

problemem.

- Tak - odparł Harlan z chłodn oboj tno ci , jakiej ludzie po nim

oczekiwali. - Ten problem ma swoje interesuj ce aspekty. (Czy był do

oboj tny? Z pewno ci jego prawdziwe motywy musz by widoczne, a wina

ujawnia si w kropelkach potu na czole).

Wydobył z wewn trznej kieszeni arkusik folii z sumarycznym projektem

Zmiany Rzeczywisto ci. Była to ta sama kopia, któr miesi c wcze niej wysłano

do Rady Wszechczasów. Dzi ki swym kontaktom ze Starszym Kalkulatorem

Twissellem (samym Twissellem!) Harlan nie miał wiele kłopotu z uzyskaniem

tego egzemplarza.

Przed rozwini ciem rolki upu cił j na powierzchni stołu, gdzie została

zatrzymana przez słabe pole paramagnetyczne, i zamy lił si na chwil .

Pokrywaj ca stół emulsja cz steczkowa była przygaszona, ale nie ciemna.

Ruch własnej r ki przyci gn ł na chwil jego wzrok, odbicie twarzy zdawało si

patrze na niego ponuro z blatu stołu. Miał trzydzie ci dwa lata, lecz wygl dał

starzej. Wiedział o tym. Mo e to wła nie jego długa twarz i czarne brwi nad

czarnymi oczyma powodowały po cz ci, e miał ów marsowy wygl d i chłodne

background image

5

nieruchome spojrzenie, typowe dla karykaturalnego obrazu Technika w

wyobra eniach Wieczno ciowców. A mo e powodował to fakt, e Harlan stale

pami tał o tym, i jest Technikiem.

Rozpostarł foli na stole i wrócił do sprawy.

- Nie jestem Socjologiem - rzekł. Voy u miechn ł si .

- To brzmi wspaniale. Gdy kto zaczyna mówi o braku kompetencji w danej

dziedzinie, zazwyczaj zaraz potem wyst puje z jak stanowcz opini .

- Nie - powiedział Harlan. - To nie opinia. Tylko pro ba. Chciałbym, eby pan

rzucił okiem na to podsumowanie i sprawdził, czy gdzie tu nie ma drobnej

pomyłki.

Voy natychmiast spowa niał.

- Mam nadziej , e nie - powiedział.

Harlan trzymał jedn r k na oparciu fotela, drug na kolanach. Musiał

uwa a , eby nie b bni palcami. Ani nie zagryza ust. Nie mógł w adnym

wypadku wyjawia swych uczu .

Od czasu gdy cała orientacja jego ycia si zmieniła, studiował konspekty

projektowanych Zmian Rzeczywisto ci, które napływały poprzez pracuj cy na

wysokich obrotach młyn administracyjny do Rady Wszechczasów. Jako

przyboczny Technik Starszego Kalkulatora Twissella potrafił to zorganizowa ,

lekko tylko naginaj c zasady zawodowej etyki. Szczególnie e Twissell coraz

wi cej uwagi po wi cał swemu gigantycznemu przedsi wzi ciu. (Harlan

gor czkował si . Teraz wiedział co nieco o naturze tego przedsi wzi cia).

Nie miał pewno ci, e we wła ciwym czasie znajdzie to, czego szukał. Gdy

pierwszy raz rzucił okiem na projekt Zmiany Rzeczywisto ci 2456-2781, numer

seryjny V-5, był prawie przekonany, e pragnienia zm ciły mu umysł. Przez cały

dzie sprawdzał równania i zwi zki w przygniataj cej niepewno ci, zmieszanej ze

wzrastaj cym podnieceniem i gorzk satysfakcj , e nauczył si przynajmniej

podstaw psychomatematyki.

Teraz Voy przegl dał te same perforowane wzory na pół zdumionym, na pół

gniewnym wzrokiem.

Powiedział:

- Wydaje mi si , powiadam: wydaje mi si , e wszystko jest w najlepszym

porz dku.

Harlan powiedział:

- Polecam panu szczególnie spraw charakterystyki okresu narzecze stwa w

bie cej Rzeczywisto ci tego stulecia. To nale y do socjologii i za to chyba pan

odpowiada. Dlatego te chciałem si spotka raczej z panem ni z kimkolwiek

innym.

Voy zmarszczył czoło. Nadal był grzeczny, lecz chłodny. Powiedział:

- Obserwatorzy przydzieleni do naszej sekcji s wysoce kompetentni. Mam

absolutn pewno , e ci, których wyznaczono do tego projektu, dostarczyli

dokładnych danych. Ma pan powody s dzi , e było inaczej?

- Bynajmniej, Socjologu. Przyjmuj ich materiały. Kwestionuj natomiast

opracowanie materiałów. Czy nie mo na znale alternatywnego rozgał zienia w

tym punkcie, je li we mie si wła ciwie pod rozwag dane o narzeczonych?

Voy spojrzał, a potem odetchn ł z ulg .

background image

6

- Oczywi cie, Techniku, oczywi cie, lecz to rozgał zienie przekształca si w

to samo . To p tla małych rozmiarów bez adnych wiadcze z którejkolwiek

strony. S dz , e wybaczy mi pan ten malowniczy j zyk zamiast precyzyjnych

wyra e matematycznych.

- Lubi go - powiedział Harlan sucho. - Nie jestem bardziej Kalkulatorem ni

Socjologiem.

- Doskonale. Alternatywne rozgał zienie, o którym pan mówi, albo

rozwidlenie drogi, jak by my powiedzieli, jest nieznaczne. Oba ramiona si ł cz i

powstaje znowu jedna droga. Nie ma nawet potrzeby o tym wspomina w naszych

zaleceniach.

- Skoro pan tak twierdzi, to przyjmuj , e pan ma racj . Jednak nadal

pozostaje kwestia MPZ.

Socjolog j kn ł przy tych inicjałach, ale Harlan spodziewał si tego. MPZ -

Minimum Potrzebnych Zmian. Tutaj Technik był mistrzem. Socjolog mógł si

uwa a za niedost pnego dla krytyki ni szych istot we wszystkim, co dotyczyło

matematycznej analizy niesko czenie mo liwych Rzeczywisto ci w Czasie, ale w

sprawach MPZ Technik stał wy ej.

Mechaniczne komputowanie nie wystarczy. Najwi kszy komputaplex, jaki

kiedykolwiek zbudowano, obsługiwany przez najm drzejszego i najbardziej

do wiadczonego Starszego Kalkulatora, potrafi najwy ej wskaza granice, w

których mo na ustali MPZ. Dopiero Technik, przegl daj c dane, wybierał

okre lony punkt w tym zakresie. Dobry Technik rzadko si mylił, Technik

wybitny nie mylił si nigdy.

Harlan nie mylił si nigdy.

- Tymczasem zalecane przez wasz sekcj MPZ - odezwał si Harlan - (mówił

chłodno, oboj tnie, precyzyjnie wymawiaj c zgłoski standardowego j zyka

mi dzyczasowego) - ł czy si ze spowodowaniem wypadku w przestrzeni

kosmicznej i gwałtown , okrutn mierci dziesi ciu czy wi cej ludzi.

- Nieuniknione - powiedział Voy wzruszaj c ramionami.

- Ze swej strony - odparł Harlan - uwa am, e MPZ mo na zredukowa do

zwykłego przeniesienia zasobnika z jednej półki na drug . Prosz ! - Wskazał

palcem, podkre laj c wypiel gnowanym paznokciem malutki znaczek obok

kolumny perforacji.

Voy w milczeniu rozmy lał nad wzorami. Harlan powiedział:

- Czy to nie zmienia sytuacji pa skiego nieprzewidzianego rozwidlenia? Czy

nie zmienia widełek mniejszego prawdopodobie stwa niemal w pewno i nie

prowadzi do...

- Do MPO - szepn ł Voy.

- Wła nie, do Maksymalnie Po danej Odpowiedzi - rzekł Harlan.

Voy podniósł głow , na jego ciemnej twarzy malowała si walka mi dzy

strachem a gniewem. Harlan mimowolnie zauwa ył, e mi dzy dwoma du ymi

górnymi siekaczami tego człowieka jest szpara, co nadawało mu króliczy wygl d,

dziwnie kłóc cy si z tłumion energi j ego słów.

- Wi c b d przesłuchany przez Rad Wszechczasów? - zapytał Voy.

background image

7

- Nie s dz . O ile si orientuj , Rada Wszechczasów nie wie o tym. W ka dym

razie projekt Zmiany Rzeczywisto ci przekazano mi bez komentarzy. - Nie

wyja nił słowa „przekazano", ale Voy nie zadał adnego pytania.

- Wi c to pan wykrył t pomyłk ?

- Ja.

- I nie zło ył pan raportu Radzie Wszechczasów?

- Nie zło yłem.

Najpierw ulga, a potem st enie rysów twarzy.

- Dlaczego nie?

- Mało kto potrafiłby unikn tej omyłki. Wydawało mi si , e mog j

naprawi , zanim stanie si szkoda. Zrobiłem to. Po co ci gn spraw dalej?

- No có ... dzi kuj . Techniku. Post pił pan jak przyjaciel. Omyłka sekcyjna,

która, jak pan sam stwierdził, praktycznie była nie do unikni cia, bardzo

nieprzyjemnie wygl dałaby w raporcie. -Zrobił krótk przerw i ci gn ł dalej: -

Oczywi cie, w obliczu zmian w osobowo ci, jakie zostan wprowadzone przez t

Zmian , mier paru ludzi na wst pie nie ma wi kszego znaczenia.

Harlan my lał oboj tnie: nie wygl da na to, eby był szczególnie wdzi czny.

Prawdopodobnie jest zły. Gdy przestanie my le , b dzie jeszcze bardziej zły, e

Technik uchronił go przed nagan słu bow . Gdybym był Socjologiem,

u ciskałby mi r k , ale Technikowi... Z zimn krwi potrafi skaza dziesi ciu

ludzi na mier , lecz nie dotknie Technika.

A poniewa czekanie, a gniew Voya wzro nie, byłoby fatalne, Harlan

oznajmił bez zwłoki:

- My l , e pana wdzi czno si ga tak daleko, i pa ska sekcja wykona dla

mnie pewn mał robótk .

- Robótk ?

- Problem Biografii. Mam przy sobie odpowiednie informacje. Mam równie

dane dotycz ce proponowanej Zmiany Rzeczywisto ci w 482. Chciałbym zna

wpływ tej zmiany na prawdopodobn przyszło pewnej osoby.

- Chyba niezupełnie pana rozumiem - powiedział z wolna Socjolog. - Z

pewno ci ma pan przecie mo no załatwienia tego w swojej sekcji?

- Mam. Jestem jednak zaanga owany w prywatne badania, których jeszcze

nie chciałbym wykazywa w raportach. Byłoby trudno wykona to w mojej sekcji

bez... - Gestem wyraził konkluzj nie doko czonego zdania.

Voy powiedział:

- Wi c nie chce pan robi tego oficjalnie?

- Chc , eby to zostało zrobione poufnie. Pragn poufnej odpowiedzi.

- Hm... to jest wbrew przepisom. Nie mog si na to zgodzi . Harlan

zmarszczył czoło.

- Chyba nie bardziej wbrew przepisom ni moja rezygnacja z zameldowania

Radzie Wszechczasów o pa skiej omyłce. Przeciwko temu nie zgłosił pan

zastrze e . Je li mamy post powa ci le oficjalnie w jednej sprawie, musimy by

równie oficjalni w drugiej. S dz , e pan mnie rozumie?

Wystarczyło spojrze na twarz Voya. Socjolog wyci gn ł r k :

- Czy mog zobaczy dokumenty?

background image

8

Harlan poczuł pewn ulg . Główna przeszkoda została pokonana. Patrzył w

napi ciu, jak Voy pochyla głow nad arkuszami. Tylko raz Socjolog si odezwał:

- Och, Czasie, to jest mała Zmiana Rzeczywisto ci. Harlan wykorzystał

okazj i zacz ł improwizowa :

- Tak jest. Chyba bardzo mała. O to toczy si cały spór. To Zmiana poni ej

krytycznej ró nicy, wi c wybrałem pewn jednostk na prób . Oczywi cie byłoby

niedyplomatycznie wykorzystywa rodki naszej sekcji, póki nie uzyskam

pewno ci, e mam racj .

Voy nie odpowiadał i Harlan urwał. Nie było sensu przeci ga tego dalej. Voy

wstał.

- Dam to jednemu z naszych Biografistów. Spraw utrzymamy w tajemnicy.

Rozumie pan chyba, e nie mo na tego uwa a za precedens.

- Oczywi cie, e nie.

- I je li nie ma pan nic przeciwko temu, ch tnie poszedłbym popatrze , jak si

dokonuje Zmiana Rzeczywisto ci. Mam nadziej , e zrobi pan nam ten zaszczyt i

przeprowadzi MPZ osobi cie.

Harlan skin ł głow .

- Przyjmuj całkowit odpowiedzialno .

Kiedy weszli do sali obserwacyjnej, działały tam dwa ekrany. In ynierowie

ze rodkowali je ju wedle dokładnych koordynat w Przestrzeni i Czasie, a potem

wyszli. Harlan i Voy byli sami w błyszcz cej sali. (Urz dzenia z emulsji

cz steczkowych były widoczne i nawet troch wi cej ni widoczne, lecz Harlan

patrzył na ekrany).

Oba obrazy tkwiły nieruchomo. Wygl dały na fotografie, poniewa

przedstawiały matematyczne momenty Czasu.

Jeden obraz był w ostrych, naturalnych barwach i ukazywał jakie maszyny;

Harlan wiedział, e jest to maszynownia do wiadczalnego statku kosmicznego.

Zamykały si wła nie drzwi i w szczelinie tkwił połyskuj cy but z czerwonego, na

pół przezroczystego materiału. Ale nie poruszał si . Nic si nie poruszało. Gdyby

obraz był na tyle ostry, e byłoby na nim wida drobiny pyłu w powietrzu, one te

byłyby nieruchome.

Voy powiedział:

- Przez dwie godziny i trzydzie ci sze minut od obserwowanego momentu ta

maszynownia pozostanie pusta. To znaczy - w bie cej Rzeczywisto ci.

- Wiem - mrukn ł Harlan. Wkładał r kawiczki i utrwalał sobie w pami ci

poło enie na półce zasobnika o decyduj cym znaczeniu, mierz c kroki do niego,

wybieraj c najlepsze miejsce, w które nale ało go przenie . Pospiesznie rzucił

okiem na drugi ekran.

Podczas gdy maszynownia znajduj ca si w polu okre lonym jako

„tera niejszo " - w odniesieniu do tej sekcji Wieczno ci, w jakiej si znajdowali -

była jasna i w naturalnych kolorach, to drugi obraz, pó niejszy o jakie

dwadzie cia pi Stuleci, miał bł kitn po wiat , tak jak widoki z „przyszło ci".

To był port kosmiczny. Intensywnie niebieskie niebo, niebieskawo zabarwione

budynki z surowego metalu na niebieskozielonym gruncie. Niebieski cylinder

dziwnego kształtu o wybrzuszonym dnie stał na pierwszym planie. Dwa podobne

background image

9

znajdowały si w gł bi. Wszystkie trzy wznosiły swe rozdwojone dzioby do góry,

a rozci cia si gały gł boko w kadłub statku.

- Bardzo dziwaczne - powiedział zamy lony Harlan.

- Elektrograwitacyjne - odparł Voy. - Tylko 2481 Stulecie ma

elektrograwitacyjne pojazdy kosmiczne. Bez dysz, bez silników j drowych.

Konstrukcja, która daje du e prze ycia estetyczne. Wielka szkoda, e musieli my

to podda Zmianie. Wielka szkoda. - Utkwił oczy w Marianie z widoczn

dezaprobat .

Harlan zacisn ł wargi. Wyra na dezaprobata! Czemu nie? Przecie jest

Technikiem.

Tak to jest: był kiedy pewien Obserwator, który stwierdził zjawisko

narkomanii. Był jaki Statystyk, który wykazał, e najnowsze Zmiany pomno yły

liczb narkomanów; osi gn ła ona najwi kszy procent w całej bie cej

Rzeczywisto ci człowieka. Jaki Socjolog, prawdopodobnie sam Voy, opracował

ten problem z psychiatrycznego punktu widzenia. Wreszcie jaki Kalkulator

udowodnił, e w celu ograniczenia narkomanii do bezpiecznego poziomu

konieczna jest Zmiana Rzeczywisto ci, i wykrył, e w efekcie ubocznym musi na

tym ucierpie elektrograwitacyjna komunikacja kosmiczna. Dziesi ciu czy stu

ludzi w całej Wieczno ci przykładało do tego r k .

Lecz wreszcie, na koniec, musi wkroczy Technik, taki jak Harlan.

Wypełniaj c dyrektywy, jakie wszyscy inni wymy lili i mu przekazali, musi

zapocz tkowa aktualn Zmian Rzeczywisto ci. A potem wszyscy patrz na

niego i oskar aj wynio le. Ich spojrzenia mówi : „To nie my, to ty zniszczyłe to

pi kno".

I za to b d go pot pia i unika . Zrzuca własn win na jego barki i b d

nim pogardzali.

Harian powiedział szorstko:

- Statki si nie licz . Jeste my zainteresowani tylko tymi istotami. „Istoty"

były lud mi, wygl daj cymi karłowato na tle statku kosmicznego, tak jak Ziemia

i ziemskie społecze stwa wygl daj na tle Kosmosu.

Ci ludzie przypominali grup marionetek. Ich malutkie r czki i nó ki zastygły

w nienaturalnych pozach uchwyconych w okre lonym momencie Czasu.

Voy wzruszył ramionami.

Harian wła nie przymocowywał mały generator pola do swego lewego

przegubu.

- Trzeba wykona t robot .

- Chwileczk . Chc si skontaktowa z Biografist i dowiedzie , ile czasu

zajmie mu ta praca dla pana. Chciałbym, eby i to zostało wykonane.

Jego r ce manipulowały sprawnie przy małym ruchomym przycisku, a ucho

słuchało uwa nie serii tykni , które nadeszły w odpowiedzi. (Jeszcze jedna

charakterystyczna cecha tej sekcji Wieczno ci, my lał Harian - kody d wi kowe.

M dre, ale afektowane, podobnie jak emulsje cz steczkowe).

- Mówi, e nie zajmie mu to wi cej ni trzy godziny - rzekł wreszcie Voy. -

Poza tym podziwia imi badanej osoby. Noys Lambent. To kobieta, prawda?

Harlanowi zaschło w gardle.

- Tak.

background image

10

Wargi Voya rozci gn ły si w u miechu.

- To brzmi interesuj co. Chciałbym j pozna . Od miesi cy nie mieli my

kobiet w naszej sekcji.

Harian bał si odpowiedzie . Przez chwil wpatrywał si w Socjologa, a potem

gwałtownie si odwrócił.

Je li istniała jaka skaza na Wieczno ci, to wła nie w zwi zku z kobietami.

Wiedział o tym niemal od pierwszego wej cia w Wieczno , lecz osobi cie zacz ł

odczuwa dopiero od tego dnia, kiedy spotkał Noys. Od tego momentu była ju

prosta droga do punktu, w którym si teraz znalazł, zakłamany wobec swej

przysi gi Wieczno ciowca i wszystkiego, w co wierzył.

- Dla kogo?

Dla Noys.

I nie wstydził si . To wła nie było najbardziej wstrz saj ce. Nie wstydził si .

Nie czuł si winny lawiny zbrodni, jak spowodował, zbrodni, wobec których

ostatnia - nielegalne u ycie poufnego Biografowania - była zaledwie drobnym

grzechem.

Je li b dzie trzeba, nie cofnie si przed najgorszym.

Po raz pierwszy nasun ła mu si wyrazi cie pewna my l. I chocia j odrzucił

ze zgroz , wiedział, e skoro raz ju si pojawiła, to na pewno wróci.

My l była prosta: je li zajdzie potrzeba, zniszczy Wieczno .

background image

11

Rozdział 2

OBSERWATOR

Harlan stał w bramie Czasu i my lał o sobie na nowy sposób. Kiedy wszystko

było bardzo proste. Istniało co takiego jak ideały albo przynajmniej hasła, dla

których si yło. Ka de stadium ycia Wiecz-no ciowca miało swój sens. Jak si

zaczynaj „Podstawowe zasady"?

„ ycie Wieczno ciowca mo na podzieli na cztery okresy...".

Wszystko to działało dotychczas gładko, lecz teraz si zmieniło. A co si raz

rozpadło, nie da si zło y znowu w jedn cało .

Przeszedł jednak wytrwale przez wszystkie cztery stadia ycia

Wieczno ciowca. Przez pierwsze pi tna cie lat w ogóle nie był Wieczno ciowcem,

tylko mieszka cem Czasu. Jedynie istota ludzka istniej ca poza Czasem,

mianowicie Czasowiec, mogła sta si Wiecz-no ciowcem; nikt nie mógł si

urodzi w tej roli.

Maj c lat pi tna cie, po przebyciu starannego procesu eliminacji, o którego

istocie nie miał wtedy poj cia, został wybrany. Po dramatycznym po egnaniu z

rodzin przeniesiono go za kurtyn Wieczno ci. (Ju wtedy wyja niono mu, e

cokolwiek si zdarzy, on nigdy nie wróci. Prawdziwego powodu tej zasady miał

si dowiedzie w długi czas potem).

Znalazłszy si w Wieczno ci, sp dził dziesi lat w szkole jako Nowicjusz, a

potem awansował, by zacz trzecie stadium w charakterze Obserwatora.

Dopiero potem miał zosta Specjalist , prawdziwym Wieczno ciowcem. Było to

czwarte i ostatnie stadium ycia w Wieczno ci: Czasowiec, Nowicjusz,

Obserwator i Specjalista.

Harlan gładko przeszedł przez to wszystko. Mo na nawet powiedzie , e z

powodzeniem.

Wyra nie przypomniał sobie chwil , gdy uko czył Nowicjat i wraz ze swymi

kolegami został niezale nym członkiem Wieczno ci: chwil , gdy nie b d c jeszcze

Specjalistami, otrzymali ju tytuł Wieczno ciowca.

Pami tał to dokładnie. Sko czył szkoł i Nowicjat i wraz z pi cioma kolegami

stał słuchaj c ze splecionymi z tyłu r kami.

Edukator Yarrow przemawiał do nich siedz c przy biurku. -Harlan dobrze

pami tał Yarrowa: mały, energiczny m czyzna, ze zmierzwion czupryn ,

piegowatymi r kami i nieprzytomnym wyrazem oczu (ten nieprzytomny wyraz

oczu nie był u Wieczno ciowca niczym niezwykłym - powodowała go utrata domu

i rodzinnego otoczenia, utajona i zakazana t sknota za jedynym Stuleciem,

którego nigdy aden z nich nie mógł zobaczy ).

Harlan oczywi cie nie pami tał dokładnie słów Yarrowa, lecz ich tre ostro

wryła mu si w pami .

Yarrow powiedział mniej wi cej tak:

- B dziecie teraz Obserwatorami. Nie jest to wysokie stanowisko. Specjali ci

nie traktuj go powa nie. Mo liwe, e wy, Wieczno ciowcy (specjalnie zrobił

przerw po tym słowie, eby ka dy mógł si wyprostowa i u miechn ), równie .

Je li tak, jeste cie głupcami i nie zasługujecie na miano Obserwatorów.

background image

12

Kalkulatorzy nie mieliby czego kalkulowa . Biografi ci nie mieliby materiału

do biografii. Socjologowie nie mieliby społecze stw do profilowania. aden ze

Specjalistów nie miałby nic do roboty, gdyby nie było Obserwatorów. Wiem, e

ju wam to mówiono, ale chciałbym, eby cie byli absolutnie przekonani i nie

mieli adnej w tpliwo ci w tej sprawie.

To wy, najmłodsi, b dziecie wychodzili w Czas, w najbardziej niepomy lnych

warunkach, eby dostarczy faktów, suchych, obiektywnych, niezale nych od

osobistych opinii i upodoba . Faktów wystarczaj co cisłych, by nakarmi nimi

komputery, a do okre lonych, by mogły posłu y do rozwi zywania równa

społecznych. Faktów wystarczaj co uczciwych, by mogły tworzy podstaw dla

Zmian Rzeczywisto ci.

I jeszcze jedno musicie zapami ta : wasza słu ba w roli Obserwatorów nie

jest czym , co nale y odb bni mo liwie szybko i bez kłopotów. Wła nie jako

Obserwatorzy wyrabiacie sobie mark . Nie to, co cie robili w szkole, lecz to, co

zrobicie jako Obserwatorzy, b dzie okre lało wasz specjalizacj i stopie , do

jakiego w niej dojdziecie. To b dzie wasz podyplomowy sta , Wieczno ciowcy, a

niepowodzenie w nim, nawet małe niepowodzenie, zepchnie was do Obsługi,

niezale nie od tego, jak wygl daj teraz wasze potencjalne mo liwo ci. To

wszystko.

Podał r k ka demu z nich, a Harlan, powa ny, uroczysty, dumny w swej

wierze, i najwi kszym przywilejem Wieczno ciowca jest przywilej

odpowiedzialno ci za szcz cie wszystkich istot ludzkich, które s albo b d w

zasi gu Wieczno ci, był pełen nabo nego szacunku dla samego siebie.

Pierwsze zadanie Harlana było drobne i wykonał je pod cisłym nadzorem,

lecz potem rozwijał swe talenty w kilkunastu Stuleciach na kilkunastu Zmianach

Rzeczywisto ci.

W pi tym roku pracy otrzymał awans na Starszego Obserwatora ze

skierowaniem do 482 wieku. Po raz pierwszy miał wykona prac bez nadzoru i

gdy sobie to u wiadomił, melduj c si Kalkulatorowi sekcji, stracił nieco pewno

siebie.

Był to zast pca Kalkulatora Hobbe Finge; podejrzliwie ci gni te usta i

zmarszczone brwi wygl dały miesznie w jego twarzy. Brakowało mu tylko

kolorów i kosmyka siwych włosów, a mógłby uchodzi za wizerunek wi tego

Mikołaja.

wi ty Mikołaj albo Santa Claus, albo Kriss Kringle. Harlan znał wszystkie

trzy imiona. W tpił, czy cho by jeden na sto tysi cy Wieczno ciowców słyszał o

którym z nich. Harlan czerpał sekretn wstydliw dum ze swej tajemnej

wiedzy. Od najwcze niejszych dni w szkole je dził na swym koniku historii

Prymitywu, a Edukator Yarrow zach cał go do tych studiów. Harlan ogromnie

polubił te dziwaczne, przewrotne Stulecia, które znajdowały si nie tylko przed

pocz tkiem Wieczno ci, w wieku 27, lecz nawet przed wynalezieniem Pola

Czasowego, w 24 wieku. Studiował stare ksi ki i periodyki. Podró ował nawet

daleko w przeszło , do najwcze niejszych Stuleci, gdy tylko mu na to pozwolono,

by korzysta z lepszych ródeł. Przez pi tna cie z gór lat zgromadził znaczn

bibliotek , prawie w cało ci składaj c si z ksi ek drukowanych na papierze.

Miał w niej tom pisarza zwanego H.G. Wells i inny - W. Szekspira, oba do

background image

13

postrz pione. A najciekawszy był komplet oprawnych tygodników z epoki

Prymitywu, które zajmowały ogromn przestrze , lecz Harlan nie miał serca

zredukowa ich do mikrofilmu.

Od czasu do czasu gubił si w wiecie, gdzie ycie było yciem, a mier

mierci ; gdzie człowiek podejmował decyzje nieodwołalne, gdzie nie mo na było

zapobiec złu ani popiera dobra i gdzie przegrana bitwa pod Waterloo była

naprawd przegrana na zawsze.

A potem był trudny, niemal szokuj cy powrót my li do Wieczno ci i wiata, w

którym Rzeczywisto jest czym gi tkim i szybko znikaj cym, czym , co ludzie,

tacy jak on sam, mog utrzyma w dłoniach i ukształtowa w lepsz form .

Skojarzenie ze wi tym Mikołajem prysło, gdy Hobbe Finge zacz ł mówi

energicznie i rzeczowo.

- Mo e pan rozpocz jutro od zwykłego przegl du bie cej Rzeczywisto ci.

Ma to by zrobione wnikliwie i dokładnie. Nie zezwala si na adn niedbało .

Pana pierwsza karta przestrzenno-czasowa b dzie gotowa na jutro rano.

Wszystko jasne?

- Tak, Kalkulatorze - powiedział Harlan. Ju wtedy zorientował si , e

stosunki mi dzy nim a zast pc Kalkulatora nie uło si dobrze, i ałował tego.

Nast pnego ranka otrzymał kartk pokryt skomplikowanymi

perforowanymi wzorami, tak jak wyszła z komputapleksu. U ył swego

kieszonkowego odkodywacza w celu przetłumaczenia ich na standardowy j zyk

mi dzyczasowy, boj c si , eby nie popełni najdrobniejszej pomyłki na samym

pocz tku. Oczywi cie osi gn ł ten etap, e mógł czyta perforacje bezpo rednio.

Karta mówiła mu, gdzie i kiedy ma si znale w 482 Stuleciu; dok d mo e si

uda , a dok d nie; czego ma unika za wszelk cen . Jego obecno miała si

ograniczy tylko do tych miejsc i czasu, w których nie byłaby niebezpieczna dla

Rzeczywisto ci.

Nie lubił 482 Stulecia. Nie było podobne do jego ojczystej, powa nej i

nonkonformistycznej ery. Były to jego zdaniem czasy bez etyki i bez zasad.

Stulecie hedonistyczne, materialistyczne i troch nad miar matriarchalne. Była

to jedyna era (sprawdził to w raportach bardzo dokładnie) z ektogenicznymi

urodzinami, a w okresie ich najwi kszego rozwoju czterdzie ci procent kobiet

miało dzieci składaj c tylko zapłodnione jajo w owarium. Mał e stwa ł czyły si

i rozwi zywały za obopóln zgod , prawo nie uznawało ich za nic wi cej ni

prywatne porozumienie bez mocy obowi zuj cej. Zwi zek zawarty dla urodzin

dziecka był oczywi cie ci le oddzielony od społecznych funkcji mał e stwa i

działał na czysto eugenicznych zasadach.

Pod wieloma wzgl dami Harlan uwa ał to społecze stwo za chore i dlatego

pragn ł Zmiany Rzeczywisto ci. Wielokrotnie przychodziło mu do głowy, e jego

obecno w Stuleciu, jako człowieka z innych czasów, mogłaby rozdwoi jego

histori . Je li zakłócenia t obecno ci spowodowane byłyby do silne w pewnym

kluczowym punkcie, rzeczywisty stałby si inny nurt prawdopodobie stwa, nurt,

w którym miliony szukaj cych przygód kobiet przekształciłyby si w prawdziwe

matki o czystych sercach. Znalazłyby si w innej Rzeczywisto ci ze wszystkimi

wspomnieniami do niej przynale nymi, niezdolne mówi , ni , wyobra a sobie,

e kiedykolwiek były kim innym.

background image

14

Na nieszcz cie, eby tego dokona , musiałby przekroczy granice

wyznaczone mu w karcie przestrzenno-czasowej, a to było nie do pomy lenia. Ale

nawet gdyby było, wyj cie poza te granice na chybił trafił mogłoby zmieni

Rzeczywisto na wiele sposobów. Mogłaby sta si jeszcze gorsza. Tylko

staranna analiza i kalkulacja pozwalały precyzyjnie okre li charakter Zmiany

Rzeczywisto ci.

Zewn trznie, mimo swych osobistych pogl dów, Harlan pozostał

Obserwatorem, idealny Obserwator za był jedynie zestawem o rodków

zmysłowo-percepcyjnych doł czonych do mechanizmu pisz cego raporty. Mi dzy

percepcj a raportem nie powinno by miejsca na uczucia.

Pod tym wzgl dem raporty Harlana stanowiły szczyt doskonało ci.

Zast pca Kalkulatora Finge wezwał go po drugim tygodniowym raporcie.

- Gratuluj , Obserwatorze - powiedział głosem, w którym nie wyczuwało si

ciepła - kompozycji i jasno ci pana raportów. Ale co pan wła ciwie my li?

Harlan przybrał taki wyraz twarzy, jakby była mozolnie wyci ta z 95-

wiecznego drzewa. Powiedział:

- Nie mam adnych własnych my li w tej sprawie.

- Ale, ale! Pan jest z 95 Stulecia i obaj wiemy, co to znaczy. Z pewno ci

tamto stulecie działa panu na nerwy.

Harlan wzruszył ramionami.

- Czy cokolwiek w moich raportach skłania pana do wniosku, e moje nerwy

s nie w porz dku?

Było to niemal bezczelne pytanie. Finge zacz ł b bni t pymi paznokciami po

blacie biurka.

- Prosz odpowiedzie na pytanie - rzekł. Harlan powiedział:

- Socjologicznie wiele aspektów tego stulecia osi gn ło skrajno .

Spowodowało to ostatnie trzy Zmiany Rzeczywisto ci w tej epoce. S dz , e w

ko cu sprawa zostanie uregulowana. Skrajno ci nigdy nie s zdrowe.

- Wi c zadał pan sobie trud sprawdzenia ostatnich Rzeczywisto ci Stulecia?

- Jako Obserwator musz sprawdzi wszystkie zasadnicze fakty.

To był mocny argument. Harlan oczywi cie miał prawo i obowi zek

sprawdza te fakty i Finge o tym wiedział. Ka dym Stuleciem wstrz sały ci głe

Zmiany Rzeczywisto ci. adne obserwacje, niezale nie od tego jak pracochłonne,

nie mogły utrzyma si długo bez ponownego sprawdzania. W Wieczno ci

przestrzegano procedury ci głego obserwowania ka dego Stulecia. A eby

wła ciwie obserwowa , trzeba było zna nie tylko fakty bie cych Rzeczywisto ci,

lecz równie ich zwi zki z poprzednimi Rzeczywisto ciami.

Harlan zauwa ył, e to sprawdzanie przez Finge'a pogl dów Obserwatora to

nie tylko nie yczliwo . Finge był nastawiony zdecydowanie wrogo.

Innym razem Finge powiedział do Harlana, wchodz c do jego małego

gabinetu:

- Pa skie raporty robi doskonałe wra enie na Radzie Wszechczasów.

Harlan milczał niepewnie, a potem wymamrotał:

- Dzi kuj panu.

- Wszyscy si zgadzaj , e wykazuje pan niezwykł przenikliwo .

- Staram si , jak mog . Finge zapytał nagle:

background image

15

- Czy pan zna Starszego Kalkulatora Twissella?

- Kalkulatora Twissella? - Harlan wytrzeszczył oczy. - Nie. Dlaczego pan

pyta?

- Wydaje si , e pa skie raporty szczególnie go interesuj . -Finge zamy lił si

i zmienił temat. - Wydaje mi si , e pan sobie wypracował własn filozofi ,

pewien punkt widzenia na histori .

Harlana dr czyła pokusa. Pró no i ostro no walczyły ze sob i wreszcie

pró no zwyci yła.

- Studiowałem histori Prymitywu.

- Histori Prymitywu? W szkole?

- Niezupełnie, Kalkulatorze. Sam. To jest... mój konik. To jest zupełnie tak,

jakby si obserwowało histori stoj c nieruchomo, zamro on ! Mo na j

studiowa w szczegółach, podczas gdy Stulecia Wieczno ci stale si zmieniaj . -

Zapalił si na my l o tym. - To jest tak, jakby my wzi li seri kadrów z

ksi kowego filmu i studiowali uwa nie ka dy kadr. Zobaczymy o wiele wi cej,

ni gdyby my po prostu pu cili film. To mi bardzo pomaga w mojej pracy.

Finge popatrzył rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma i wyszedł bez słowa.

Jednak pó niej, przy jakiej okazji, wrócił do tematu historii Prymitywu i

przyj ł pełne skruchy komentarze Harlana bez adnego zdecydowanego wyrazu

na swej tłustej twarzy.

Harlan nie był pewny, czy ma ałowa całej sprawy, czy traktowa j jako

szans przy pieszenia swego awansu. Zdecydował jednak, e to ostatnie nie

wchodzi w gr , gdy mijaj c go pewnego dnia na korytarzu A, Finge odezwał si

niespodziewanie, tak by inni słyszeli:

- Wielki Czasie, Harlan, czy pan si nigdy nie u miecha? U wiadomił sobie,

e Finge go nienawidzi. Ale wkrótce jego stosunek do Finge'a zacz ł przypomina

wstr t.

W ci gu trzech miesi cy bada nad 482 sprawdzono wszystko, co było w tym

Stuleciu ciekawego, i gdy Harlan otrzymał nagłe wezwanie do biura Finge'a, nie

był zaskoczony. Spodziewał si zmiany zadania. Jego ostateczny raport był

gotowy ju od kilku dni. 482 wiek pragn ł eksportowa wi cej tekstyliów,

produkowanych na bazie celulozy, do Stuleci, w których lasy zostały wytrzebione,

takich jak 1174, lecz nie chciał otrzymywa w zamian w dzonej ryby. Do tego

doł czona była długa lista podobnych pozycji z odpowiedni analiz .

Wzi ł ze sob brulion raportu.

Ale o 482 Stuleciu nawet nie wspomniano. Natomiast Finge przedstawił

Harlana staremu, pomarszczonemu człowieczkowi o rzadkich, siwych włosach i

twarzy gnoma. Twarz ta przez cały czas rozmowy była u miechni ta. W

po ółkłych palcach tkwił zapalony papieros.

Był to pierwszy papieros, jaki Harlan w yciu widział; gdyby nie to,

po wi ciłby wi cej uwagi człowiekowi, a mniej płon cej rurce, i byłby lepiej

przygotowany na prezentacj Finge'a.

Finge powiedział:

- Starszy Kalkulatorze, to jest Obserwator Andrew Harlan. Oczy Harlana

gwałtownie przeskoczyły z papierosa na twarz człowieczka.

Starszy Kalkulator Twissell odezwał si piskliwym głosem:

background image

16

- Jak si masz? A wi c to ty jeste tym młodym człowiekiem, który pisze

znakomite raporty?

Harlan nie mógł wykrztusi słowa. Laban Twissell był legend , yj cym

mitem. Laban Twissell był człowiekiem, którego powinien natychmiast

rozpozna . Był wybitnym Kalkulatorem w Wieczno ci, innymi słowy -

najwybitniejszym yj cym Wieczno ciowcem i dziekanem Rady Wszechczasów.

Kierował wi ksz liczb Zmian Rzeczywisto ci ni ktokolwiek inny... był... miał...

Harlana całkiem opu ciła przytomno umysłu. Skin ł głow u miechaj c si

głupio i nie powiedział nic.

Twissell przyło ył papierosa do ust, zaci gn ł si szybko i odsun ł go.

- Zostaw nas, Finge. Chc porozmawia z chłopakiem. Finge wstał, mrukn ł

co i wyszedł.

Twissell powiedział:

- Wygl dasz na zdenerwowanego, chłopcze. Nie ma si co denerwowa .

Lecz spotkanie z Twissellem było jak wstrz s. Zawsze człowiek jest zbity z

tropu, gdy stwierdzi, e kto , kogo uwa ał za olbrzyma, w rzeczywisto ci ma sto

sze dziesi t pi centymetrów wzrostu. Czy za cofni tym, gładkim czołem kryje

si mózg geniusza? Czy to przenikliwa inteligencja, czy tylko jowialno

promieniuje z małych oczek otoczonych tysi cem zmarszczek?

Harlan nie wiedział, co s dzi . Zdawało si , e widok papierosa do reszty

odebrał mu przytomno umysłu. Wyra nie wzdrygn ł si , gdy dotarł do niego

kł b dymu.

Oczy Twissella zw ziły si , jakby próbowały przenikn dym, i Kalkulator

powiedział w straszliwym dialekcie dziesi tego tysi clecia:

- Czy p dziesz si czuł lepiej, kdy p d mówił twój dialekt, chłobcze?

Harlan omal nie wybuchn ł histerycznym miechem, lecz powiedział

ostro nie:

- Mówi do biegle standardowym mi dzyczasowym, Kalkulatorze.

Powiedział to w j zyku mi dzyczasowym, którego on i wszyscy inni

Wieczno ciowcy u ywali od pierwszych miesi cy pobytu w Wieczno ci.

- Nonsens - oznajmił władczo Twissell. - Nie obchodzi mnie mi dzyczasowy.

Mój j zyk dziesi tego tysi clecia jest a za dobry.

Harlan domy lał si , e musiało min przynajmniej czterdzie ci lat, od chwili

gdy Twissell miał w u yciu czasowe dialekty.

Lecz Kalkulator zrobiwszy t uwag , najwidoczniej dla własnej satysfakcji,

przeszedł na mi dzyczasowy i ju dalej si nim posługiwał.

Powiedział:

- Zaproponowałbym ci papierosa, ale jestem pewny, e nie palisz. Rzadko

kiedy w dziejach przyjmowało si palenie. Naprawd dobre papierosy robiono

jedynie w 72 wieku, a moje s specjalnie importowane z tej epoki. Daj ci t

wskazówk na wypadek, gdyby zacz ł pali . To wszystko jest bardzo smutne. W

ubiegłym tygodniu musiałem na dwa dni wyskoczy do 123 wieku. Palenie

wzbronione. Nawet w sekcji Wieczno ci po wi conej 123 wiekowi

Wieczno ciowcy przyj li tamtowieczne obyczaje. Gdybym zapalił papierosa,

nast piłoby co w rodzaju katastrofy kosmicznej. Czasami my l , e ch tnie

skalkulowałbym jedn wielk Zmian Rzeczywisto ci i zniósł zakazy palenia we

background image

17

wszystkich Stuleciach. Niestety, jakakolwiek Zmiana w tym rodzaju

spowodowałaby wojny w pi dziesi tym ósmym i niewolnictwo w tysi cznym.

Zawsze co przeszkadza.

Harlan najpierw był zmieszany, potem zaciekawiony. Z pewno ci w tej

gadaninie co si kryło.

Czuł lekkie ciskanie w gardle, gdy zapytał:

- Czy mog wiedzie , dlaczego pan chciał mnie pozna , Kalkulatorze?

- Podobaj mi si twoje raporty, chłopcze.

W oczach Harlana pojawił si błysk przytłumionej rado ci.

- Dzi kuj panu - powiedział.

- Jest w nich polot artysty. Masz intuicj . Prze ywasz wszystko silnie. Wiem,

jaka powinna by twoja pozycja w Wieczno ci, i przybyłem ci j zaofiarowa .

Harlan pomy lał: nie mog w to uwierzy .

Starał si , by w jego głosie nie zabrzmiała nuta triumfu.

- Czuj si bardzo zaszczycony, Kalkulatorze - powiedział. Starszy

Kalkulator Twissell, sko czywszy jednego papierosa, niedostrzegalnym ruchem

wyci gn ł i zapalił drugiego, po czym odezwał si w ród kł bów dymu:

- Na miło Czasu, chłopcze, mówisz tak, jakby recytował wyuczon lekcj .

Bardzo zaszczycony... bzdura. Po prostu mów, co czujesz. Cieszysz si ?

- Tak, Kalkulatorze - potwierdził Harlan ostro nie.

- W porz dku. Powiniene si cieszy . Chciałby zosta Technikiem?

- Technikiem! - wykrzykn ł Harlan, zrywaj c si z fotela.

- Siadaj. Siadaj. Wygl dasz na zaskoczonego.

- Nie spodziewałem si , e bada Technikiem, Kalkulatorze.

- Dziwnym trafem -- odparł Twissell sucho - nikt si tego nigdy nie

spodziewa. Oczekuj wszystkiego, tylko nie tego. Jednak o Techników jest trudno

i stale ich potrzebujemy. Ani jedna sekcja w Wieczno ci nie uwa a, e ma ich

dosy .

- Chyba si nie nadaj .

- Masz na my li, e nie nadajesz si do podj cia kłopotliwej roboty? Ale na

miło Czasu, je li jeste oddany Wieczno ci, tak jak przypuszczam, nie b dzie ci

to przeszkadzało. Owszem, głupcy b d ci unikali i spotkasz si z ostracyzmem.

Ale przyzwyczaisz si do tego. A zyskasz satysfakcj , e jeste potrzebny, i to

bardzo. Wła nie mnie.

- Panu? Wła nie panu?

- Tak jest. - Stary człowiek u miechn ł si chytrze. - Nie b dziesz tylko

Technikiem. B dziesz moim Technikiem osobistym na specjalnych prawach. Jak

ci si to podoba?

- Nie wiem. Kalkulatorze - odparł Harlan. - Mog si nie nadawa .

Twissell energicznie potrz sn ł głow .

- Potrzebuj ci . Wła nie ciebie. Twoje raporty daj mi pewno , e jeste

akurat odpowiednim człowiekiem. - Dotkn ł czoła upier cienionym palcem. -

Jako Nowicjusz zyskałe dobr opini . Sekcje, dla których prowadziłe

obserwacje, oceniły ci bardzo pozytywnie. Wreszcie raport Finge'a był bardzo

korzystny.

To naprawd poruszyło Harlana.

background image

18

- Kalkulator Finge wystawił mi korzystn opini ?

- Nie spodziewałe si tego?

- Ja... nie wiem.

- Dobrze chłopcze. Nie mówi , e raport był przychylny. Mówi , e był

korzystny. W gruncie rzeczy raport Finge'a nie był przychylny. Zalecał, eby ci

odsuni to od wszelkich zaj zwi zanych ze Zmianami Rzeczywisto ci.

Sugerował, e trzymanie ci gdziekolwiek poza działem obsługi jest

niebezpieczne.

Harlan poczerwieniał.

- Jak on to uzasadniał, Kalkulatorze?

- Wygl da na to, e masz hobby, chłopcze. Jeste zainteresowany histori

Prymitywu, co? - Zrobił szeroki gest r k z papierosem, a Harlan, zapominaj c w

gniewie o kontrolowaniu oddechu, połkn ł haust dymu i rozkaszlał si

gwałtownie.

Twissell, dobrodusznie obserwuj c ten atak kaszlu, zapytał:

- Czy to prawda?

- Kalkulator Finge nie ma prawa... - zacz ł Harlan.

- Ale, ale! Powiedziałem ci, co było w raporcie, poniewa ł czy si to z celem,

do którego przede wszystkim ci potrzebuj .

Ponadto raport był poufny i musisz zapomnie , e ci mówiłem, co w nim jest.

Raz na zawsze, chłopcze.

- A co w tym złego, e kto interesuje si histori Prymitywu?

- Finge uwa a, e twoje zainteresowanie wskazuje na silny pop d do Czasu.

Rozumiesz mnie, chłopcze?

Harlan rozumiał. Nie sposób było nie przyswoi sobie pewnych okre le z

argonu psychiatrycznego, a tego okre lenia przede wszystkim. Przyjmowało si ,

e ka dy członek Wieczno ci ma silny pop d (tym silniejszy, e oficjalnie

tłumiony we wszystkich przejawach), by wróci , niekoniecznie do swojej epoki,

ale przynajmniej do jakiego okre lonego Czasu: by sta si raczej cz ci

okre lonego Stulecia ni by w drowcem po wszystkich Stuleciach. Oczywi cie u

wi kszo ci Wieczno ciowców pop d ten pozostawał bezpiecznie ukryty w

pod wiadomo ci

- Nie my l , eby zachodził ten przypadek - rzekł Harlan.

- Ja równie nie przypuszczam. Uwa am, e twoje hobby jest interesuj ce i

cenne. Jak ju wspomniałem, wła nie dlatego wybieram ciebie. Chc , eby

wszystkiego, co umiesz i czego mo esz si nauczy z historii Prymitywu, nauczył

pewnego Nowicjusza, którego ci przyprowadz . Poza tym b dziesz równie moim

osobistym Technikiem. Rozpoczniesz prac za kilka dni. Jeste zadowolony?

Zadowolony? Mie oficjalne zezwolenie na nauczanie wszystkiego o czasach

sprzed Wieczno ci? By osobi cie zwi zanym z najwybitniejszym ze wszystkich

Wieczno ciowców? Nawet nieprzyjemny status Technika wydawał si zno ny w

tych warunkach.

Lecz ostro no nie całkowicie opu ciła Harlana. Powiedział:

- Je li to jest potrzebne dla dobra Wieczno ci, Kalkulatorze...

- Dla dobra Wieczno ci? - wykrzykn ł podobny do gnoma Kalkulator w

nagłym podnieceniu. Rzucił papierosa tak gwałtownie, e niedopałek trafił w

background image

19

przeciwległ cian i rozprysn ł si fontann iskier. - Potrzebuj ci dla istnienia

Wieczno ci.

background image

20

Rozdział 3

NOWICJUSZ

Harlan przebywał kilka tygodni w 575 stuleciu, nim poznał Brins-leya

Sheridana Coopera. Miał czas przyzwyczai si do nowego mieszkania i

antyseptyki szkła i porcelany. Nauczył si nosi znaczek Technika nie kurcz c si

przy tym zbytnio i nie staj c w ten sposób, by znaczek był zwrócony do ciany

albo zasłoni ty jakim przedmiotem.

Inni bowiem u miechali si pogardliwie, kiedy to robił, i zaczynali odnosi si

do niego z rezerw , jakby podejrzewali prób zdobycia ich przyja ni pod

fałszywymi pretekstami.

Starszy Kalkulator Twissell codziennie przedstawiał mu swe problemy.

Harlan studiował je, pisał analizy, które przepisywano po cztery razy, i ostatni

wersj oddawał te jeszcze nie bez oporów.

Twissell chwalił je, kiwał głow , powtarzał:

- Dobre. Dobre.

Potem rzucał szybkie spojrzenie swych starych niebieskich oczu na Harlana, a

jego u miech przygasał nieco, gdy mówił:

- Sprawdz t prognoz na komputapleksie.

Analiz zawsze nazywał prognoz . Nigdy nie podawał Harlanowi wyniku

sprawdzenia na komputapleksie, a Harlan nie miał pyta . Był przygn biony

faktem, e nigdy nie polecono mu zrealizowa ani jednej z jego analiz. Czy

oznaczało to, e komputaplex ich nie potwierdza? e Harlan wybiera niewła ciwy

punkt do wprowadzenia Zmiany Rzeczywisto ci? e braknie mu sprytu do

wykrycia Minimum Potrzebnych Zmian we wskazanym zakresie? (Dopiero

pó niej zacz ł swobodnie u ywa snobistycznego okre lenia „MPZ").

Pewnego dnia Twissell przyszedł z jakim wystraszonym osobnikiem, który

nie miał nawet spojrze Harlanowi w oczy. Twissell powiedział:

- Techniku Harlan, to jest Nowicjusz B.S. Cooper.

Harlan odruchowo powiedział „Cze ". Ale nie był zachwycony tym

człowiekiem. Facet był niski, o czarnych włosach, z przedziałkiem na rodku.

Miał spiczast brod , oczy jasnobr zowe, uszy nieco za du e, paznokcie

poogryzane.

- To ten chłopak, którego b dziesz uczył historii Prymitywu -powiedział

Twissell.

- Wielki Czasie! - zawołał Harlan z gwałtownie wzrastaj cym

zainteresowaniem. - Cze ! - Niemal e zapomniał o tym.

Twissell rzekł:

- Ułó z nim plan, jaki ci odpowiada, Harlan. Je li dasz rad -dwa popołudnia

tygodniowo; my l , e to wystarczy. Stosuj własn metod nauczania. Zostawiam

to do twego uznania. Je li potrzeba ci mikrofilmów albo starych dokumentów, to

mi powiedz, dostaniemy je, je li istniej gdziekolwiek w Wieczno ci czy w

jakiejkolwiek osi galnej cz ci Czasu. Zgoda, chłopcze?

background image

21

Wyci gn ł zapalonego papierosa znik d (jak si zawsze wydawało) i

zapachniało dymem. Harlan zakaszlał, a zaci ni te usta Nowicjusza wiadczyły,

e zrobiłby to samo, gdyby tylko miał.

Po wyj ciu Twissella Harlan powiedział:

- No, siadaj - zawahał si chwil , a potem dodał zdecydowanym tonem - synu.

Siadaj, synu. Mój gabinet jest do marny, ale nale y równie do ciebie, ilekro

jeste my razem.

Harlana ogarn ła fala zapału. To był jego projekt! Historia Prymitywu to

było co całkowicie własnego. Nowicjusz podniósł oczy (po raz pierwszy chyba) i

powiedział j kaj c si :

- Pan jest Technikiem.

Cz podniecenia i zapału Harlana od razu si ulotniła.

- Wi c co z tego?

- Nic - odparł Nowicjusz. - Ja po prostu...

- Słyszałe , jak Kalkulator Twissell tytułował mnie Technikiem?

- Tak, prosz pana.

- Czy by my lał, e si pomylił? e to zbyt złe, eby było prawdziwe?

- Nie, prosz pana.

- Czemu tak bełkoczesz? - zapytał Harlan brutalnie i zawstydził si tego.

Cooper zaczerwienił si gwałtownie.

- Niezbyt biegle mówi standardowym mi dzyczasowym.

- Dlaczego? Jak długo jeste Nowicjuszem?

- Mniej ni rok, prosz pana.

- Mniej ni rok? Ile ty masz lat, na miło Czasu?

- Dwadzie cia cztery lata fizjologiczne, prosz pana. Harlan wytrzeszczył

oczy.

- Usiłujesz mi wmówi , e wzi li ci do Wieczno ci, kiedy miałe dwadzie cia

trzy lata?

- Tak, prosz pana.

Harlan usiadł i zatarł r ce. Czego takiego si po prostu nie stosowało. Do

Wieczno ci wchodziło si w wieku pi tnastu do szesnastu lat. Wi c co to mo e

znaczy ? Czy Twissell robi z nim jak now prób , eby go sprawdzi ?

- Siadaj i zaczynamy. Twoje pełne nazwisko i epoka?

Nowicjusz wyst kał:

- Brinsley Sheridan Cooper z 78 Stulecia.

Harlan niemal odetchn ł. To było blisko. Zaledwie tysi c siedemset lat od jego

ojczystego stulecia. Nowicjusz był niemal jego s siadem w Czasie.

- Jeste zainteresowany histori Prymitywu? - zapytał.

- Kalkulator Twissell polecił mi si uczy . Niewiele wiem na ten temat.

- Czego si jeszcze uczysz?

- Matematyki. In ynierii Czasu. Na razie studiuj podstawy. W 78 Stuleciu

byłem reperatorem szybkopró ni.

Nie było sensu pyta o istot szybkopró ni. Mógł to by odkurzacz ss cy,

komputer albo odmiana pistoletu do malowania. Harla-na niespecjalnie to

interesowało.

- Czy wiesz co o historii? - zapytał. - O jakiejkolwiek historii?

background image

22

- Uczyłem si historii europejskiej.

- Twojej odr bnej jednostki politycznej, jak rozumiem?

- Urodziłem si w Europie. Głównie, oczywi cie, uczono nas historii

nowo ytnej. Po rewolucjach 54 roku. To znaczy 7554 roku.

- Doskonale. Przede wszystkim musisz o tym zapomnie . To zupełnie nic nie

znaczy. Historia, której próbuj uczy Czasowców, zmienia si z ka d Zmian

Rzeczywisto ci. Oni sobie tego nie u wiadamiaj . W ka dej Rzeczywisto ci ich

historia jest jedyn histori . Historia Prymitywu wygl da zupełnie inaczej. Na

tym polega cały jej urok. Niezale nie od tego, co ka dy z nas robi, historia

Prymitywu istnieje tak, jak zawsze istniała. Kolumb i Waszyngton. Mussolini i

Hereford, oni wszyscy istniej .

Cooper u miechn ł si lekko. Małym palcem potarł górn warg i po raz

pierwszy Harlan dostrzegł nad ni lad zarostu, jakby Nowicjusz zapuszczał

w sy.

Cooper powiedział:

- Odk d tu jestem, niezbyt potrafi ... przyzwyczai si do tego.

- Przyzwyczai si do czego?

- Do tego, e jestem pi set Stuleci od mojej rodzinnej epoki.

- Znajduj si niemal w identycznej sytuacji. Ja pochodz z

dziewi dziesi tego pi tego.

- To inna sprawa. Pan jest starszy ode mnie, a jednak pod pewnym wzgl dem

ja jestem starszy od pana. Mógłbym by pana pra-pra- pr -... i tak dalej,

dziadkiem.

- Co za ró nica? A przypu my, e tak jest?

- No, do tego trzeba si przyzwyczai . - W tonie Nowicjusza zabrzmiała

buntownicza nuta.

- Wszyscy musimy si przyzwyczaja - odparł Harlan bez współczucia i

zacz ł mówi o Prymitywie. Po trzech godzinach pochłoni ty był wyja nianiem,

dlaczego istniały Stulecia przed pierwszym Stuleciem.

- Ale czy pierwszy wiek nie był pierwszy? - Zapytał Cooper ało nie.

Harlan sko czył, daj c Nowicjuszowi ksi k , niezbyt dobr , co prawda, ale

na pocz tek mogła uj .

- Dam ci lepsze materiały, kiedy si dalej podkształcisz - powiedział.

Pod koniec tygodnia w sy Coopera wygl dały jak czarna szczoteczka, która

postarzała go o dziesi lat i podkre lała w sko jego dolnej szcz ki. Harlan

uznał, e te w sy nie przydaj urody Nowicjuszowi.

- Sko czyłem pana ksi k - odezwał si Cooper.

- Co o niej my lisz?

- W pewnym sensie... - Nast piła dłu sza przerwa, zanim Cooper zacz ł na

nowo. - Po cz ci pó ny Prymityw przypomina 78 Stulecie. Wie pan, wskutek tego

zacz łem my le o domu. Dwa razy niła mi si moja ona.

- Twoja ona?! - wybuchn ł Harlan.

- Byłem onaty, zanim wzi li mnie tutaj.

- Wielki Czasie! Czy twoj on równie tu sprowadzili? Cooper potrz sn ł

głow .

background image

23

- Nie wiem nawet, czy została zmieniona w ubiegłym roku. Je li tak, to nie

jest wła ciwie moj on .

Harlan oprzytomniał. Oczywi cie, je li Nowicjusz miał dwadzie cia trzy lata,

gdy wzi to go do Wieczno ci, mógł by onaty. Jedna sprawa bez precedensu

poci ga za sob drug .

Gdy do regulaminu zacznie si raz wprowadza modyfikacje, nie potrwa

długo i wszystko si zamieni w jeden wielki chaos. Wieczno jest zbyt subtelnie

wywa on konstrukcj , by mogła znie zmiany.

Najprawdopodobniej obawa o Wieczno dodała mimowolnej surowo ci

głosowi Harlana:

- Mam nadziej , e nie zamierzasz wraca do 78 wieku, eby jej szuka ?

r. Nowicjusz podniósł głow , jego wzrok był twardy i nieruchomy.

- Nie.

Harlan poruszył si niespokojnie.

- Wła nie. Nie masz rodziny. Nikogo. Jeste Wieczno ciowcem i nigdy nie

my l o nikim, kogo znałe w Czasie.

Cooper zacisn ł wargi i powiedział szybko i ostro:

- Mówi pan jak Technik.

Harlan zacisn ł pi ci na biurku. Odezwał si ochrypłym głosem:

- O co chodzi? Jestem Technikiem, wi c przeprowadzam Zmiany. Wi c

broni ich i dam, eby je uznawał. Słuchaj, dzieciaku, jeste tu niecały rok, nie

potrafisz mówi po mi dzyczasowemu, nie odró niasz jeszcze Czasu od

Rzeczywisto ci, ale wydaje ci si , e ju znasz Techników i mo esz ich lekcewa y .

- Przepraszam - odezwał si szybko Cooper. - Nie chciałem pana obrazi .

- Nie, nie, dlaczego obrazi ? Po prostu słyszałe , e kto tak mówił, prawda?

Mówi : „Zimny jak serce Technika", co? Mówi tak. Mówi : „Bilion osobowo ci

zmienionych - to jedno ziewni cie Technika". Mówi jeszcze inne rzeczy. I co z

tego, panie Cooper? Czy czujesz si wielkim intelektualist bior c w tym udział?

Stajesz si przez to wielkim człowiekiem? Wielkim kołem Wieczno ci?

- Powiedziałem przepraszam.

- W porz dku. Chciałbym, eby wiedział, e Technikiem jestem niespełna

miesi c i osobi cie nie przeprowadzałem nigdy Zmiany Rzeczywisto ci. A teraz

do roboty.

Nast pnego dnia Kalkulator Twissell wezwał Andrew Harlana do swego

biura.

- Jakby ci si podobała mała MZR, chłopcze? - zapytał.

Pytanie padło w sam por . Przez cały ów ranek Harlan ałował, e

tchórzliwie wyparł si osobistego zaanga owania w prac Technika. I ten protest

zupełnie dziecinny: przecie ja do tej pory nic złego nie zrobiłem, nie ga cie mnie.

To było równoznaczne z przyznaniem, e jest co złego w pracy Technika, a e

on sam nie zasługuje na pot pienie jedynie dlatego, e jest zbyt nowy w grze.

Rad był teraz z okazji wycofania si z tego. To b dzie niemal pokuta. Mo e

powiedzie Cooperowi: „Tak, z powodu czego , co ja zrobiłem, te miliony ludzi

maj teraz now osobowo , lecz to było potrzebne i jestem dumny, e brałem w

tym udział". Harlan oznajmił wi c z rado ci :

- Jestem gotów, Kalkulatorze.

background image

24

- Dobrze. Dobrze. Na pewno b dzie ci przyjemnie usłysze , chłopcze (kł b

dymu i koniec papierosa roz arzył si rubinowo), e wszystkie twoje analizy

potwierdziły si z bardzo du dokładno ci .

- Dzi kuj panu. (Teraz to s ju analizy, nie prognozy- pomy lał Harlan).

- Masz talent. Jakie wyczucie, chłopcze. Spodziewam si po tym wielkich

rzeczy. A mo emy zacz od 223 wieku. Twoje stwierdzenie, e zablokowane

sprz gło stworzy niezb dne widełki czasowe bez niepo danych ubocznych

skutków, jest całkowicie słuszne. Chcesz zablokowa to sprz gło?

- Tak, Kalkulatorze.

To było prawdziwe wprowadzenie Harlana w Technik . Teraz był ju czym

wi cej ni człowiekiem z ró owo-czerwon naszywk . Przekształcał

Rzeczywisto . Manipulował przy mechanizmie przez kilka krótkich minut

wyj tych z 223 wieku i wskutek tego pewien młody człowiek nie dotarł na odczyt

z mechaniki, którego zamierzał wysłucha . W konsekwencji nigdy ju nie

studiował in ynierii słonecznej, przez co został zatrzymany rozwój pewnego

zupełnie prostego urz dzenia na dziesi kluczowych lat. O dziwo, w rezultacie

wojna w 224 wieku została usuni ta z Rzeczywisto ci. Czy to jest dobre? Có

st d, e zmieniono osobowo ci? Nowe osobowo ci s tak samo ludzkie jak stare i

tak samo zasługuj na to, eby y . Je li ycie niektórych zostało skrócone, za to

inni yli dłu ej i byli szcz liwi. Wielkie dzieło literackie, pomnik ludzkiego

intelektu i uczucia, nie zostało napisane w nowej Rzeczywisto ci, lecz par

egzemplarzy przechowano w bibliotekach Wieczno ci, prawda? A za to pojawiły

si nowe twórcze dzieła.

Lecz ow noc Harlan sp dził w m ce bezsenno ci i kiedy wreszcie si

zdrzemn ł, prze ył co , czego nie prze ywał od lat.

niła mu si jego matka.

Mimo tak trudnego pocz tku wystarczył jeden fizjorok, by Harlan stał si

znany w Wieczno ci jako Technik Twissella albo - z przek sem - Cudowne

Dziecko czy Nieomylny.

Jego kontakty z Cooperem stały si niemal wygodne. Nigdy si na dobre nie

zaprzyja nili. (Gdyby nawet Cooper mógł si zmusi do robienia mu awansów.

Harlan pewnie by nie wiedział, jak na to odpowiedzie ). Mimo to dobrze im si

razem pracowało, a zainteresowanie Coopera histori Prymitywu wzrosło do tego

stopnia, e niemal rywalizował z Harłanem.

Pewnego dnia Harlan powiedział do Coopera:

- Słuchaj, Cooper, nie miałby nic przeciwko temu, eby przyj jutro? W

tym tygodniu musz si wybra do wieku trzytysi cznego, eby sprawdzi pewn

obserwacj , a człowiek, z którym chc si zobaczy , jest wolny dzi po południu.

W oczach Coopera zabłysła ciekawo :

- A czyja nie mógłbym pojecha ?

- Chcesz?

- Pewnie. Nigdy nie byłem w kotle, poza tym, jak mnie tu przywozili z

siedemdziesi tego ósmego, a wtedy w ogóle nie wiedziałem, co si dzieje.

Harlan u ywał kotła w szybie C, który niepisanym zwyczajem na całej swej

niezmierzonej długo ci przez Stulecia był zarezerwowany dla Techników. Cooper

background image

25

nie zdradzał adnego zakłopotania, gdy go tam zaprowadził. Wsiadł do kotła bez

wahania i zaj ł miejsce w jego wkl słej krzywi nie.

Gdy jednak Harlan zaktywizował pole i uruchomił kocioł w przyszło na

twarzy Coopera odmalował si niemal komiczny wyraz zaskoczenia.

- Nic nie czuj - powiedział. — Czy co jest nie w porz dku?

- Wszystko w porz dku. Nie czujesz nic, bowiem faktycznie si nie poruszasz.

Jeste przepychany wzdłu czasowego przedłu enia kotła. W rzeczy samej -

Harlan wpadł w ton dydaktyczny -w tej chwili ty i ja, mimo pozorów, wcale nie

jeste my materialni. Stu ludzi mogłoby u ywa tego samego kotła jednocze nie,

poruszaj c si (je li mo na u y tego słowa) z ró nymi pr dko ciami w

dowolnych kierunkach Czasu, przechodz c przez siebie nawzajem i tak dalej.

Prawa zwykłego wiata nie maj zastosowania w szybie kotła.

Cooper skrzywił si nieco, a Harlan pomy lał zawstydzony: chłopak uczy si

in ynierii Czasu i wie wi cej na ten temat ni ja. Gadam i robi z siebie durnia.

Zamilkł i patrzył z powag na Coopera. W sy młodego człowieka urosły w

ci gu miesi cy i opadły w dół, obramowuj c usta, jak to nazywali

Wieczno ciowcy - lini Mallansohna. Jedyna bowiem autentyczna fotografia

wynalazcy Pola Czasowego (przy tym zła i nieostra) przedstawiała go wła nie z

takimi w sami. Z tego powodu zyskały one niejak popularno w ród

Wieczno ciowców, jakkolwiek niewielu było z nimi do twarzy.

Cooper wpatrywał si z respektem w przesuwaj ce si liczby oznaczaj ce

Stulecia.

- Jak daleko w przyszło si ga ten szyb?

- Nie uczyli was tego?

- Ledwie wspomnieli o kotłach. Harlan wzruszył ramionami.

- Wieczno nie ma ko ca. I ten szyb te .

- Jak daleko w przyszło ci pan bywał?

- Dzi jad najdalej. Doktor Twissell był w 50 000 wieku.

- Wielki Czasie! - szepn ł Cooper.

- To jeszcze nic. Niektórzy Wieczno ciowcy docierali do 150 000 Stulecia.

- No i jak tam wygl da?

- Nijak - powiedział Harlan niech tnie. - ycie rozwija si bujnie, ale bez

ludzi. Człowiek znikn ł.

- Wszyscy wymarli? Wygin li?

- W tpi , czy kto to wie.

- Czy mo na by co zrobi , eby to zmieni ?

- Owszem, od wieku 70000... - zacz ł Harlan, a potem urwał nagle. - Och, do

Czasu z tym. Zmie my temat.

Je li istniał przedmiot, który Wieczno ciowcy traktowali niemal zabobonnie,

były to wła nie Ukryte Stulecia, epoka mi dzy 70 000 a 150 000 wiekiem. Ten

temat poruszało si rzadko. Tylko dzi ki bliskiemu zwi zkowi z Twissellem

Harlan wiedział co nieco o tej erze. Chodziło o to, e Wieczno ciowcy nie mogli

wchodzi w Czas w tych tysi cach stuleci. Drzwi mi dzy Czasem i Wieczno ci

były nieprzenikliwe. Dlaczego? Nikt nie wiedział.

background image

26

Z rzeczowych uwag Twissella Harlan wnioskował, e próbowano dokona

Zmiany Rzeczywisto ci w Ukrytych Stuleciach, poczynaj c, od 70 000, lecz bez

odpowiednich obserwacji w tej erze niewiele mo na było zdziała .

Raz Twissell powiedział ze miechem:

- I tak którego dnia si przedrzemy. Tymczasem 70 000 Stuleci pod opiek

to a nadto.

Nie brzmiało to przekonuj co.

- Co stanie si z Wieczno ci po 150 000 wieku? - zapytał Cooper.

Harlan westchn ł. Najwidoczniej nie da si zmieni tematu.

- Nic - odparł. - Sekcje istniej , lecz po 70 000 Stuleciu nie ma

Wieczno ciowców. Sekcje trwaj przez miliony wieków, a zniknie wszelkie ycie,

i dalej, a Sło ce przekształci si w gwiazd Nova, i potem równie . Nie ma ko ca

Wieczno ci. Dlatego przecie nazywa si Wieczno ci .

- Wi c Sło ce naprawd przekształci si w Nov ?

- Niew tpliwie. Nie mogłaby istnie Wieczno , gdyby si to nie stało. Nova

Soi jest naszym ródłem energii. Słuchaj, jak my lisz, ile energii potrzeba, by

uruchomi Pole Czasowe? Pierwsze Pole Mallansohna trwało dwie sekundy i nie

mogło utrzyma wi cej ni główk zapałki, a zu yło całodzienn produkcj

elektrowni atomowej. Min ło prawie sto lat, nim stworzono Pole Czasowe

grubo ci włosa i do szerokie, by przyj energi promienist Novej, i wtedy

dało si rozbudowa je tak, e mogło utrzyma człowieka.

Cooper westchn ł:

- Chciałbym, eby wreszcie przestali mnie uczy równa i mechaniki Pola i

zacz li mówi co interesuj cego. Gdybym ył w czasach Mallansohna...

- To nie nauczyłby si niczego. On ył w wieku 24, a Wieczno uruchomiono

dopiero pod koniec 27 Stulecia. Wynalezienie Pola to nie to samo, co

skonstruowanie Wieczno ci, wiesz przecie , a ludzie 24 wieku nie mieli

najmniejszego poj cia, co oznacza odkrycie Mallansohna.

- Wyprzedził swoje pokolenie?

- W du ym stopniu. Nie tylko wynalazł Pole Czasowe, ale opisał podstawowe

zwi zki, które umo liwiaj Wieczno , i przepowiedział niemal wszystkie jej

aspekty, z wyj tkiem Zmiany Rzeczywisto ci. Równie i tego był ju blisko... Ale

zdaje si , e si zaraz zatrzymamy, Cooper. Wysiadaj pierwszy.

Opu cili pojazd.

Nigdy przedtem Harlan nie widział, eby Starszy Kalkulator Laban Twissell

si zło cił. Ludzie mówili, e jest niedost pny jakimkolwiek wzruszeniom, e jest

bezdusznym funkcjonariuszem Wieczno ci do tego stopnia, i zapomniał

dokładnie numeru swego ojczystego Stulecia. Mówili, e we wczesnej młodo ci

cierpiał na atrofi serca i e ma zamiast niego malutki komputer, zupełnie

podobny do modelu, który zawsze nosi w kieszeni spodni.

Twissell nie robił nic, eby zdementowa tego rodzaju pogłoski. Wiele ludzi

uwa ało, e sam w gruncie rzeczy w nie wierzy.

Harlan, je li nawet przeraził si jego wybuchu, to przede wszystkim był

zdumiony faktem, e Twissell mo e okazywa gniew. My lał, czy Twissell, gdy ju

nieco dojdzie do siebie, nie b dzie si czuł upokorzony, e zawiodło go

background image

27

komputerowe serce, które okazało si jedynie n dznym narz dziem z mi ni i

zastawek, podległym wra eniom.

Twissell mówił skrzecz cym, starczym głosem:

- Ojcze Czasie, chłopcze, czy ty jeste członkiem Rady Wszechczasów? Ty

tutaj rz dzisz? Ty mi mówisz, co mam robi , czy ja tobie? Czy ty wydajesz

dyspozycje na wszystkie podró e w Czasie w tej sekcji? Czy mamy teraz wszyscy

prosi ciebie o pozwolenie?

Przerywał sobie od czasu do czasu okrzykami w rodzaju: „Odpowiadaj!", po

czym kipi c z gniewu wywrzaskiwał dalsze pytania. Na ostatku powiedział:

- Je li jeszcze raz pozwolisz sobie na co podobnego, skieruj ci do łatania

instalacji, i to raz na zawsze. Zrozumiano?

Harlan odparł blady ze zdenerwowania:

- Nigdy mi nie mówiono, e Nowicjusza Coopera nie mo na zabiera do kotła.

To wyja nienie bynajmniej nie zadowoliło Twissella.

- Co to za tłumaczenie oparte na podwójnym przeczeniu, człowieku? Nigdy ci

nie mówiono, eby go nie upijał, eby go nie ogolił do łysiny, nigdy ci nie

mówiono, eby go nie kłuł cyrklem. Ojcze Czasie, a co ci powiedziano, eby z

nim robił?

- Powiedziano mi, ebym go uczył historii Prymitywu.

- Wi c rób to. I nic wi cej! - Twissell rzucił na ziemi papierosa i gwałtownie

zmia d ył go nog , jakby to była twarz jego miertelnego wroga.

- Chciałbym zwróci uwag , Kalkulatorze - odezwał si Harlan - e wiele

Stuleci poprzedzaj cych bie c Rzeczywisto przypomina w pewnym sensie

specyficzne epoki Prymitywu pod takim czy innym wzgl dem. Moim zamiarem

było zabra go do tych Czasów, oczywi cie pod starann kontrol przestrzenno-

czasow . Miało to by co w rodzaju wycieczki w teren.

- Co?! Czy nigdy nie zamierzasz, idioto, pyta mnie o pozwolenie? Dosy

tego. Ucz go historii Prymitywu. adnych wycieczek w teren. adnych

do wiadcze laboratoryjnych. Nast pnym razem jeszcze we miesz si za Zmiany

Rzeczywisto ci tylko po to, eby mu pokaza , jak to si robi.

Harlan oblizał suche wargi, wymamrotał z trudem, e si zgadza na wszystko,

i wreszcie pozwolono mu odej ...

Min ły dwa tygodnie, zanim jako si uspokoił po tej awanturze.

background image

28

Rozdział 4

KALKULATOR

Harlan był dwa lata Technikiem, zanim ponownie wst pił w 482 Stulecie, po

raz pierwszy od chwili, gdy je opu cił z Twissełlem. Ledwie mógł pozna t epok .

Ale epoka si nie zmieniła. To on si zmienił.

Dwuletni sta Technika to sprawa nie bez znaczenia. W pewnym sensie

wzrosło jego poczucie stabilizacji. Nie potrzebował ju uczy si nowego j zyka,

przyzwyczaja do nowych stylów ubierania i nowych sposobów ycia przy

ka dym nowym projekcie Obserwacji. Z drugiej strony wywołało to pewnego

rodzaju cofni cie si w rozwoju. Niemal zapomniał, jak wygl da kole e stwo,

które jednoczyło wszystkich pozostałych Specjalistów w Wieczno ci.

Ale przede wszystkim rozwin ło si w nim poczucie siły, wynikaj ce z faktu,

e jest Technikiem. Trzymał w r ku losy milionów ludzi, a je li musiał z tego

powodu kroczy samotnie, to przynajmniej mógł kroczy dumnie.

Mógł te , patrz c chłodno na Ł cznika przy biurku w 482 Stuleciu,

zaanonsowa samego siebie urywanymi sylabami:

- Technik Andrew Harlan do Kalkulatora Finge'a w sprawie czasowego

przydziału do 482 - lekcewa c błysk oczu m czyzny, przed którym stał.

To było to, co niektórzy nazywali „spojrzeniem technicznym" -szybkie

mimowolne zerkni cie na ró owo-czerwony emblemat na ramieniu Technika, a

potem wyra ny wysiłek, eby nie spojrze znowu.

Harlan przypatrzył si znaczkowi na ramieniu tamtego m czyzny. Nie był to

ółty emblemat Kalkulatora, zielony - Biografisty, niebieski - Socjologa czy biały -

Obserwatora. Nie był to aden jednolity kolor Specjalisty. Po prostu niebieska

naszywka na białym.

Ten człowiek był Ł cznikiem, nale ał do pododdziału Obsługi, w ogóle nie był

Specjalist .

I on równie obdarzył go „technicznym spojrzeniem".

Harlan zapytał z niejakim smutkiem:

- No?

Ł cznik odpowiedział szybko:

- Dzwoni do Kalkulatora Finge'a, Techniku.

Harlan zapami tał 482 wiek jako solidny i masywny, lecz teraz wydawał mu

si niemal ałosny.

Przyzwyczaił si do porcelany i szkła 575 Stulecia, do fetysza czysto ci.

Przyzwyczaił si do wiatła bieli i jasno ci, złamanej sk pymi smugami

pastelowych barw.

Ci kie stiukowe ozdoby 482 wieku, rozmazane kolory, płaszczyzny

barwionego metalu były niemal odpychaj ce.

Nawet Finge wygl dał inaczej, jakby pomniejszony. Dwa lata temu ka dy jego

gest wydawał si Obserwatorowi Harlanowi złowrogi i pot ny.

Teraz, ogl dany z samotnych wy yn Techniki, ten człowiek robił wra enie

ało nie zagubionego. Harlan przygl dał mu si , szukał czego w stosie arkuszy.

background image

29

Wygl dał tak, jakby miał zaraz podnie głow , z wyrazem człowieka, który

uwa a, e kazał swemu go ciowi czeka akurat tyle, ile potrzeba.

Finge pochodził z nastawionego na energi 600 Stulecia. Twissell mówił o tym

Harlanowi i to wyja niało wiele. Napady złego humoru Finge'a mogły wynika z

naturalnej niepewno ci ci kiego m czyzny, przyzwyczajonego do stabilno ci sił

Pola i speszonego w kontakcie z nietrwał materi . Jego skradaj cy si krok

(Harlan pami tał dobrze koci chód Finge'a - cz sto unosił głow znad biurka i

spostrzegał przed sob Kalkulatora, nie usłyszawszy przedtem, e nadchodzi) nie

był ju teraz taki lekki i podst pny, lecz raczej trwo liwy i niepewny, jakby ył w

ci głym pod wiadomym strachu, e podłoga załamie si pod jego ci arem.

Harlan pomy lał z satysfakcj : ten facet jest le przystosowany do swojej

sekcji. Prawdopodobnie tylko przekwalifikowanie mogłoby mu pomóc.

- Pozdrowienie, Techniku Harlan - powiedział Finge.

- Pozdrowienie, Kalkulatorze - odparł Harlan. Finge powiedział:

- Zdaje si , e w ci gu dwóch lat od chwili...

- Dwóch fizjolat - poprawił Harlan. Finge spojrzał ze zdziwieniem:

- Dwóch fizjolat, oczywi cie - potwierdził.

W Wieczno ci nie było czasu w tym sensie, co w wiecie zewn trznym, lecz

ciała ludzkie starzały si i to była nieunikniona miara czasu, nawet gdy nie

towarzyszyły temu istotne zjawiska fizyczne. Fizjologicznie czas mijał, a w ci gu

jednego fizjoroku w Wieczno ci człowiek starzał si tak jak w ci gu zwykłego

roku w Czasie.

Lecz nawet najbardziej pedantyczni Wieczno ciowcy rzadko pami tali o tej

ró nicy. Przyj te były zwroty: „Zobaczymy si jutro" albo „Nie widziałem si z

tob wczoraj", albo „Spotkamy si w przyszłym tygodniu" -jak gdyby istniało w

Wieczno ci jutro czy wczoraj, czy przeszły tydzie w jakimkolwiek sensie poza

fizjologicznym.

Przyj to w Wieczno ci dwudziestoczterogodzinn „fizjologiczn " dob , z

uroczystym zało eniem istnienia dnia i nocy, dzi i jutra. Zaspokajało to

instynkty ludzkie.

Finge powiedział:

- Od dwóch fizjolat, od chwili gdy pan odszedł, 482 Stuleciu grozi kryzys.

Do szczególny. Potrzebujemy teraz tak dokładnej obserwacji, jak nigdy

dotychczas.

- Chcecie, ebym ja obserwował?

- Tak. W pewnym sensie powierzanie Technikowi obserwacji jest

marnowaniem jego kwalifikacji, lecz pa skie poprzednie obserwacje były

doskonałe pod wzgl dem jasno ci i wnikliwo ci. Znowu s nam potrzebne. A

teraz naszkicuj tylko par szczegółów.

Jakie miały by te szczegóły, nigdy si nie dowiedział, bo wła nie drzwi si

otworzyły i Harlan przestał cokolwiek słysze .

Patrzył na osob , która weszła.

Nie to, eby nigdy przedtem nie widział w Wieczno ci dziewczyny. „Nigdy"

byłoby zbyt mocnym słowem. Rzadko - owszem, ale nie nigdy.

Ale taka dziewczyna! I to w Wieczno ci!

background image

30

Harlan spotykał wiele kobiet w swoich w drówkach przez Czas, lecz w Czasie

były one dla niego tylko przedmiotami, takimi jak ciany i sze ciany, brony i

wrony, koty i płoty. Były faktami, które nale ało obserwowa .

W Wieczno ci dziewczyna była czym zupełnie innym. A w dodatku taka

dziewczyna! Ubrana była wedle mody wy szych klas 482

Stulecia, to znaczy: od góry niewiele wi cej ni przezroczysta zasłona i sk pe,

si gaj ce kolan spodnie poni ej. Spodnie, jakkolwiek nieprzezroczyste,

podkre lały subtelne okr gło ci sylwetki.

Włosy miała połyskliwie czarne, si gaj ce ramion, usta czerwono

uszminkowane, górna warga leciutko, a dolna mocno, w przesadny łuk. Powieki i

muszle uszne były pomalowane na bladoró owo, reszta za młodej, niemal

dziewcz cej twarzy pozostała mleczno-blada. Wysadzone klejnotami breloki

opadały z barków na zgrabne piersi, zwracaj c na nie uwag .

Usiadła przy biurku w rogu gabinetu Finge'a raz tylko unosz c powieki, by

rzuci powłóczyste spojrzenie ciemnych oczu na Harlana.

Gdy Harlan znowu usłyszał głos Finge'a, Kalkulator wła nie mówił:

- Wszystko to uwzgl dni pan w oficjalnym raporcie, a tymczasem mo e pan

si urz dzi w swoirn dawnym gabinecie i sypialni.

Harlan znalazł si poza biurem Finge'a, ale nie pami tał nawet, jak je opu cił.

Prawdopodobnie wyszedł.

Uczucie, którego doznawał, mo na było okre li jako gniew. Na miło Czasu,

Finge'owi nie powinno si na to pozwala . To obra a moralno . To kpiny...

Zatrzymał si , rozwarł zaci ni t pi , rozlu nił mi nie twarzy. Ano,

zobaczymy! Energicznie pomaszerował ku Ł cznikowi.

Ł cznik nie spojrzał mu w oczy i odezwał si ostro nie:

- Tak, prosz pana?

- W biurze Kalkulatora Finge'a jest jaka kobieta. Czy ona jest tu nowa? -

zapytał Harlan.

Chciał to powiedzie spokojnie. Zwykłym, oboj tnym tonem. Tymczasem

zabrzmiało to jak d wi k cymbałów.

Ale obudziło Ł cznika. W jego oku pojawiło si co , co brata wszystkich

m czyzn. Jego spojrzenie było pojednawcze, uznał Technika za swojego chłopa.

- My li pan o tej babce... Ale ona jest zbudowana, co? Jak pole siłowe!

Harlan j kał si nieco.

- Niech pan mi odpowie na pytanie.

Ł cznik wytrzeszczył oczy i jego o ywienie znikło po cz ci.

- To nowa - powiedział. - Czasowa.

- Co ona tu robi?

Powoli na twarz Ł cznika wypełzał u miech, który zamienił si w kpi cy

grymas.

- Podobno ma by sekretark szefa. Nazywa si Noys Lambent.

- W porz dku. - Harlan obrócił si na pi cie i wyszedł.

Wyprawa obserwacyjna Harlana do 482 wieku odbyła si nast pnego dnia,

lecz trwała tylko trzydzie ci minut. Była to oczywi cie jedynie wycieczka w celu

zorientowania siew sytuacji. W drugim dniu wyruszył na półtorej godziny, a w

trzecim w ogóle nie wyje d ał.

background image

31

Zajmował si studiowaniem swych dawnych raportów, przypominaniem sobie

tego, czego si poprzednio nauczył, szlifował swoj znajomo systemu

j zykowego epoki, od nowa przyzwyczajał do ówczesnych ubra .

Jedna Zmiana Rzeczywisto ci obj ła ju 482 Stulecie, ale była do

nieznaczna. Pewna klika, która była u władzy, odeszła, lecz poza tym nie

wygl dało na to, by w społecze stwie nast piły jakie zmiany.

Nawet sobie nie u wiadamiaj c, co robi, zacz ł szuka w starych raportach

wiadomo ci o arystokracji. Przecie z pewno ci j obserwował.

Obserwował, lecz z oddalenia, raporty były ogólnikowe. Jego dane dotyczyły

arystokracji jako klasy, nie za poszczególnych jednostek.

Oczywi cie zlecenia przestrzenno-czasowe nigdy nie wymagały ani nawet nie

pozwalały mu na obserwowanie arystokracji od wewn trz. Jakie były tego

przyczyny? Oserwator nie wiedział. Teraz denerwował si na samego siebie,

czuj c wzrastaj ce zaciekawienie tym tematem.

W ci gu trzech wspomnianych dni zdarzyło mu si przelotnie widzie Noys

Lambent cztery razy. Najpierw dostrzegał tylko jej strój i ozdoby. Teraz

zauwa ył, e ma sto sze dziesi t pi centymetrów wzrostu, jest o pół głowy

ni sza od niego i do szczupła; nosi si prosto i zgrabnie, co daje złudzenie, e

jest wysoka. Jest starsza, ni wygl da na pierwszy rzut oka, by rno e pod

trzydziestk , w ka dym razie ma z pewno ci ponad dwadzie cia pi lat.

Zachowywała si spokojnie i z rezerw , raz u miechn ła si do niego, gdy

mijał j w korytarzu, ale szybko spu ciła oczy. Harlan odskoczył, by unikn

otarcia si o ni , a potem ruszył dalej, czuj c gniew.

Pod koniec trzeciego dnia doszedł do przekonania, e jako Wieczno ciowcowi

pozostaje mu tylko jedno. Bez w tpienia jej sytuacja była dla niej wygodna. Bez

w tpienia Finge działał zgodnie z prawem. Lecz jego niedyskrecja w tej materii,

jego beztroska, pewno siebie niew tpliwie wykraczały przeciwko duchowi

prawa i co nale ało z tym zrobi .

Harlan zdecydował, e mimo wszystko nie ma nikogo w Wieczno ci, kogo by

tak nie lubił jak Finge'a. Usprawiedliwienie, jakie dla niego znajdował jeszcze

par dni temu, teraz ju nie istniało.

Rankiem czwartego dnia poprosił o prywatne spotkanie z Finge'em i otrzymał

na to zgod . Wszedł zdecydowanym krokiem i ku swemu zdziwieniu od razu

przyst pił do rzeczy.

- Kalkulatorze Finge, proponuj , eby pann Lambent zwróci Czasowi.

Oczy Finge'a zw ziły si . Wskazał Harlanowi krzesło, swój mi kki, okr gły

podbródek podparł zło onymi dło mi, i zrobił grymas odsłaniaj cy z by.

- Prosz siada . Uwa a pan, e pannie Lambent brak kwalifikacji? Nie

nadaje si na swoje stanowisko?

- O jej kwalifikacjach i zdolno ciach, Kalkulatorze, nie mog nic powiedzie .

Zale y to od zada , do jakich jest przeznaczona, a ja nie zlecałem jej nic. Ale

musi pan sobie u wiadomi , e oddziałuje ona ujemnie na moralno tej sekcji.

Finge wpatrywał si w niego tak oboj tnie, jakby umysł Kalkulatora rozwa ał

abstrakcje niedost pne dla zwykłego Wieczno ciowca.

- W jaki sposób oddziałuje ujemnie na moralno , Techniku?

background image

32

- Nie trzeba nawet pyta - powiedział Harlan coraz bardziej w ciekły. - Jej

strój jest ekshibicjonistyczny. Jej...

- Chwileczk , chwileczk . Zaraz, Harlan. Był pan Obserwatorem w tej erze.

Wie pan chyba, e jej strój jest zupełnie standardowy dla 482 Stulecia.

- W jej rodowisku i w jej kr gu kulturowym nie miałbym o to adnych

pretensji, jakkolwiek twierdz , e ten strój jest wyzywaj cy nawet jak na 482

wiek. Pozwoli pan, e zachowam własne zdanie w tej sprawie. Tutaj, w

Wieczno ci, taka osoba z pewno ci jest nie na miejscu.

Finge wolno pokiwał głow . Wygl dało na to, e si wietnie bawi. Harlan

zesztywniał. Finge powiedział:

- Jest tu w okre lonym celu. Spełnia bardzo wa n funkcj . Przebywa tu

tylko czasowo. Niech pan tymczasem spróbuje znosi jej obecno .

Harlanowi dr ały usta. Zaprotestował, a zbywano go byle czym. Do diabła z

ostro no ci . Powie, co my li.

- Mog sobie wyobrazi , co jest t „bardzo wa n funkcj ". Ale to

niemo liwe, eby popisywał si pan ni tak jawnie.

Odwrócił si sztywno i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał go głos Finge'a.

- Techniku, pana zwi zek z Twissellem przewrócił panu w głowie. To si

powinno zmieni . A tymczasem niech mi pan powie, czy miał pan kiedy (zawahał

si , szukaj c odpowiedniego słowa) przyjaciółk ?

Z mozoln i obra liw dokładno ci , nie odwracaj c si , Harlan cytował:

- „W celu unikni cia uczuciowych komplikacji z Czasem Wieczno ciowiec nie

mo e si eni . W celu unikni cia uczuciowych komplikacji rodzinnych

Wieczno ciowiec nie mo e mie dzieci".

Kalkulator powiedział powa nie:

- Nie pytałem o mał e stwo ani o dzieci. Harlan cytował dalej:

- „Przej ciowe zwi zki z Czasowcami mog by zawierane tylko po zło eniu

w Centralnym Zarz dzie Zlece Rady Wszechczasów podania o wła ciw

Biografi dla wchodz cej w gr kobiety z Czasu. Te zwi zki wolno utrzymywa

tylko wedle wymogów okre lonego zlecenia przestrzenno-czasowego".

- Istotnie. Czy wyst pował pan kiedy o zezwolenie na zwi zek czasowy,

Techniku?

- Nie. Kalkulatorze.

- A nie zamierza pan?

- Nie, Kalkulatorze.

- Mo e jednak nale ałoby to zrobi . Dałoby to panu szerszy pogl d. Mniej by

si pan interesował szczegółami stroju kobiety, mniej by si pan denerwował jej

stosunkiem osobistym do innych Wieczno ciowców.

Harlan wyszedł oniemiały z w ciekło ci.

Doszedł do wniosku, e dokonanie kolejnej niemal całodniowej wycieczki do

482 Stulecia jest prawie niemo liwe (najwi kszy limit czasu ci głego wynosił

około dwóch godzin).

Był zdenerwowany i wiedział dlaczego. Finge! Finge i jego brutalna rada w

sprawie zwi zków z kobietami z Czasu.

Zwi zki istniały. Wszyscy o tym wiedzieli. W Wieczno ci zawsze

u wiadamiano sobie konieczno kompromisu na rzecz potrzeb ludzi (ju to

background image

33

sformułowanie budziło obrzydzenie Harlana), lecz ograniczenia zwi zane z

wyborem kochanek powodowały, e zwi zki te nie były wcale łatwe ani cz ste. A

od tych, co mieli szcz cie uzyska zezwolenie na taki zwi zek, wymagano, by

zachowywali jak naj ci lejsz dyskrecj ze zwykłej przyzwoito ci i ze wzgl du na

innych Wieczno ciowców.

W ród ni szych klas Wieczno ciowców, szczególnie w Obsłudze, stale kr yły

pogłoski (nadzieja mieszała si z oburzeniem) o imporcie kobiet, mniej lub

bardziej na stałe, w celach oczywistych. Zawsze wymieniano Kalkulatorów i

Biografistówjako grupy uprzywilejowane. Oni i tylko oni mogli decydowa , które

kobiety mo na wydoby z Czasu bez gro by wi kszej Zmiany Rzeczywisto ci.

Mniej sensacyjne (i w zwi zku z tym mniej godne powtarzania) były plotki o

kobietach z Czasu anga owanych w ka dej sekcji przej ciowo (je li pozwalała na

to analiza czasowo-przestrzenna) do mudnych zada , takich jak gotowanie,

sprz tanie i ci ka praca.

Ale zatrudnienie kobiety z Czasu, i to takiej kobiety, w charakterze sekretarki

mogło oznacza tylko, e Finge kicha na ideały, które uczyniły Wieczno tym,

czym jest.

Niezale nie od yciowych wymogów, którym praktyczni m czy ni

Wieczno ci chc c nie chc c musieli ulega , nikt nie w tpił, e idealny

Wieczno ciowiec jest człowiekiem pełnym po wi cenia, oddanym misji, któr ma

spełnia dla poprawy Rzeczywisto ci i zwi kszenia sumy ludzkiego szcz cia.

Harlan uwa ał, e Wieczno jest czym w rodzaju klasztorów w czasach

Prymitywu.

niło mu si w nocy, e rozmawiał w tej sprawie z Twissellem. Twissell,

idealny Wieczno ciowiec, podzielał jego oburzenie. nił, e Finge został złamany,

pozbawiony znaczenia. nił o sobie samym, e ma ółty znaczek Kalkulatora i

wprowadza nowy porz dek w 482 wieku, wielkodusznie wyznaczaj c Finge'owi

stanowisko w Obsłudze. Twissell siedział obok niego, u miechaj c si z podziwem,

gdy Harlan wypełniał now kart organizacyjn , czy ciutko, porz dnie,

konsekwentnie i prosił Noys Lambent, eby rozesłała kopie.

Lecz Noys Lambent była naga i Harlan obudził si dr cy i zawstydzony.

Spotkał dziewczyn w korytarzu i odwracaj c wzrok cofn ł si , by zrobi jej

przej cie.

Lecz Noys nie ruszyła si ; patrzyła na niego, a i on spojrzał jej w oczy. Była

cała barw i yciem i Harlan poczuł otaczaj cy j lekki zapach perfum.

- Technik Harlan, prawda? - spytała.

Miał ochot ofukn j i odepchn z przej cia, lecz pomy lał, e ona nie jest

winna temu wszystkiemu. Ponadto, eby przej dalej, musiałby jej dotkn .

Wi c tylko skin ł głow .

- Tak.

- Mówiono mi, e jest pan ekspertem od naszego Czasu.

- Byłem w nim.

- Porozmawiałabym z panem ch tnie na ten temat.

- Jestem zaj ty. Nie b d miał czasu.

- Kiedy chyba znajdzie pan chwilk . U miechn ła si do niego.

Harlan szepn ł desperacko:

background image

34

- Prosz , niech pani przejdzie. Albo niech si pani cofnie, ebym ja mógł

przej . Prosz !

Ruszyła wolno, kołysz c biodrami, a jemu krew napłyn ła do twarzy.

Był zły na ni , e wprawia go w zakłopotanie, zły na siebie, e jest

zakłopotany, a z jakiego niewiadomego powodu najbardziej zły na Finge'a.

Finge wezwał go po dwóch tygodniach. Na biurku Kalkulatora le ał arkusz

perforowanej folii. Jej długo i zawiło wzorów od razu powiedziały Harlanowi,

e tym razem nie dotyczy to półgodzinnej wycieczki w Czas.

Finge zapytał:

- Czy zechce pan usi

i zaraz odczyta to wszystko? Nie, nie okiem.

Maszynowo.

Harlan oboj tnie uniósł brwi i wło ył arkusz w szczelin komputera na

biurku Finge'a. Arkusz stopniowo zagł biał si we wn trze maszyny, a w trakcie

tego perforacja była tłumaczona na słowa, które ukazywały si na nie nobiałym

prostok cie urz dzenia wizualnego.

Mniej wi cej w połowie tego procesu Harlan zerwał si i wył czył komputer.

Wyszarpn ł arkusz z tak sił , e mocna cellolitowa folia p kła.

- Mam drug kopi - powiedział Finge spokojnie.

Lecz Harlan trzymał resztki arkusza w palcach, jakby mogły eksplodowa .

- Kalkulatorze, w tym musi by jaka pomyłka. Chyba nikt nie oczekuje, e

wykorzystam dom tej kobiety jako baz podczas prawie tygodniowego pobytu w

Czasie.

Kalkulator ci gn ł wargi.

- Czemu nie, je li takie s wymogi karty przestrzenno-czasowej? Je li to si

ł czy z jakimi osobistymi sprawami mi dzy panem a pann Lam...

- Nie ma adnych osobistych spraw - zaprzeczył Harlan gor co.

- Co w tym rodzaju na pewno istnieje. Wyja ni wi c nawet pewne aspekty

zagadnienia Obserwacji. Oczywi cie nie nale y tego uwa a za aden precedens.

Harlan siedział bez ruchu. My lał intensywnie i szybko. Normalnie duma

zawodowa nie pozwoliłaby mu słucha wyja nie . Obserwator czy powiedzmy

Technik wykonywał swoj robot bez pytania. I zazwyczaj adnemu

Kalkulatorowi nawet by si nie niło udziela mu wyja nie .

Tym razem jednak działo si co niezwykłego. Harlan wysun ł zarzuty w

zwi zku z dziewczyn , tak zwan sekretark . Finge bał si , e jego za alenie

mo e mie dalsze skutki („Grzeszny po piech, kiedy nikt nie ciga" - pomy lał

Harlan z ponur satysfakcj i próbował sobie przypomnie , gdzie wyczytał to

zdanie).

Strategia Finge'a były oczywista. Kieruj c Harlana do mieszkania tej kobiety,

b dzie mógł wysun kontroskar enie, je li sprawy zajd do daleko. Jego

znaczenie jako wiadka przeciwko Finge'owi zostanie w ten sposób unicestwione.

Oczywi cie ma pozornie uzasadnione powody, by tam wła nie skierowa

Harlana, i zaraz o tym powie. Harlan słuchał niemal nie ukrywaj c lekcewa enia.

Finge mówił:

- Jak pan wie, ró ne Stulecia u wiadamiaj sobie istnienie Wieczno ci.

Wiedz , e nadzorujemy handel mi dzyczasowy. Uwa aj , e to nasza główna

funkcja, i to jest dobrze. Maj równie niejasne wyobra enie, e istniejemy po to,

background image

35

by uchroni ludzko od gro cej katastrofy. To raczej przes d, ale mniej lub

wi cej zgodny z prawd , a wi c nam to nie szkodzi. Jeste my dla poszczególnych

pokole czym w rodzaju opiekunów i dajemy im pewne poczucie

bezpiecze stwa. Pan to wszystko rozumie?

Harlan pomy lał: czy on uwa a, e nadal jestem Nowicjuszem? Skin ł głow .

Finge ci gn ł dalej:

- Jest jednak kilka spraw, o których nie mog wiedzie . Przede wszystkim o

tym, w jaki sposób zmieniamy Rzeczywisto .

Niepewno losu, jak taka wiadomo by spowodowała, byłaby szkodliwa.

Nale y zawsze usuwa z Rzeczywisto ci wszelkie czynniki, które mogłyby do tego

prowadzi , i nigdy si w tej sprawie nie wahali my. Jednak istniej jeszcze inne

niepo dane przekonania o Wieczno ci, które powstaj od czasu do czasu to w

tym, to w innym Stuleciu. Zazwyczaj niebezpieczne pogl dy reprezentuj klasy

rz dz ce danej ery. Te klasy utrzymuj najwi cej kontaktów z nami, a

jednocze nie maj w swych r kach wa ki atut, zwany opini publiczn .

Finge urwał, jakby si spodziewał, e Harlan to skomentuje albo zada jakie

pytanie. Ale Harlan milczał.

Wobec tego podj ł:

- Tu po Zmianie Rzeczywisto ci 433-488; Numer seryjny F-2, która

dokonała si jeden rok, fizjorok, temu, pojawiły si dowody, e wprowadzono do

Rzeczywisto ci tego rodzaju niepo dane przekonania. Doszedłem do pewnych

wniosków o naturze tych przekona i przedstawiłem je Radzie Wszechczasów.

Rada wstrzymuje si od zatwierdzenia ich, póki polegaj na realizacji

alternatywy o bardzo małym prawdopodobie stwie w układzie kalkulacyjnym.

Przed rozpocz ciem działania wedle moich zalece Rada domaga si

potwierdzenia ich przez bezpo redni obserwacj . Jest to ogromnie delikatne

zadanie. Dlatego te pana odwołałem i dlatego Kalkulator Twissell pozwolił pana

odwoła . Ponadto musiałem wyszuka kogo ze współczesnej arystokracji, kto by

uwa ał, e praca w Wieczno ci b dzie do emocjonuj ca. T pani umie ciłem w

naszym biurze i trzymałem pod cisł obserwacj , by sprawdzi , czy nada si do

tego celu...

Harlan pomy lał: pod cisł obserwacj , rzeczywi cie!

I znowu jego gniew skoncentrował si raczej na Finge'u ni na tej kobiecie.

Finge mówił dalej:

- Ona si nadaje według wszelkich kryteriów. Obecnie zwrócimy j jej

Czasowi. U ywaj c jej mieszkania jako bazy b dzie pan mógł studiowa ycie

społeczne jej rodowiska. Czy rozumie pan teraz powód, dla którego trzymam tu

t dziewczyn , i dlaczego chc , eby pan przebywał w jej domu?

Harlan powiedział niemal z jawn ironi :

- Rozumiem to bardzo dobrze, zapewniam pana.

- W takim razie przyjmie pan t misj .

Harlan wyszedł płon c dz walki. Finge go nie przechytrzy. Nie da zrobi z

siebie głupca.

Z pewno ci ta dza walki, postanowienie, e ukarze Finge'a, spowodowały,

e czuł zapał i niemal rado , gdy my lał o swej kolejnej podró y do 482 Stulecia.

Z pewno ci nic innego...

background image

36

Rozdział 5

KOBIETA Z CZASU

Maj tek Noys Lambent był do izolowany, lecz niezbyt odległy od jednego z

najwi kszych miast Stulecia. Harlan dobrze znał to miasto; znał je lepiej ni

wielu jego mieszka ców. W swoich badawczych obserwacjach aktualnej

Rzeczywisto ci zwiedził ka d dzielnic i ka de dziesi ciolecie w zasi gu sekcji.

Znał to miasto zarówno w Czasie, jak i przestrzeni, potrafił je wyczarowa w

wyobra ni, patrzył na nie jak na organizm yj cy i rosn cy, z jego kl skami i

odrodzeniami, jego rado ciami i kłopotami. Teraz był w tym mie cie w

wyznaczonym tygodniu Czasu, jakby w momencie zatrzymania powolnego ycia

stali i betonu.

Co wi cej, wst pne badania Harlana koncentrowały si coraz bardziej na

„perioetach" - mieszka cach, którzy odgrywali najwa niejsz rol w mie cie, lecz

yli poza jego granicami w przestrzennej i - w pewnym stopniu - społecznej

izolacji.

Wiek 482 był jednym z wielu wieków o nierównomiernym podziale bogactw.

Socjologowie znali jakie równanie okre laj ce to zjawisko. (Harlan widział to w

druku, lecz niezbyt dobrze rozumiał). Mo na je było rozwi za w dowolnym

Stuleciu przy zastosowaniu trzech współczynników, a dla wieku 482

współczynniki te zbli ały si do granicy tego, co jeszcze było dopuszczalne.

Socjologowie kr cili głowami, a Harlan słyszał, jak jeden z nich mówił, e

jakiekolwiek pogorszenie tego stanu wraz z nowymi Zmianami Rzeczywisto ci

b dzie wymagało „naj ci lejszej obserwacji".

Jedno mo na było powiedzie na temat niekorzystnych współczynników w

równaniu okre laj cym rozdział bogactw. Wskazywało to na istnienie klasy

pró niaczej i rozwój atrakcyjnego stylu ycia, który w najlepszym przypadku

przyczyniał si do rozkwitu kultury i wykwintu. Póki druga szala wagi nie

opadała zbyt nisko, póki klasa pró niacza, korzystaj c z przywilejów, nie

zapominała o swych obowi zkach, póki jej kultura nie przyjmowała zbyt

wyra nej linii spadkowej, było to do przyj cia: w Wieczno ci zawsze istniała

tendencja do tolerowania odchyle od idealnego wzoru podziału bogactw.

Wbrew swojej woli Harlan zacz ł to rozumie . Zazwyczaj jego nieco dłu sze

pobyty w Czasie wymagały korzystania z hoteli w biedniejszych dzielnicach

miast, gdzie człowiek mo e łatwo przebywa anonimowo, gdzie nie zwraca si

uwagi na obcych, gdzie jeden nowy wi cej lub mniej nic nie znaczy i w zwi zku z

tym tkanka Rzeczywisto ci nie zostaje powa niej naruszona, najwy ej nieco

zadr y. Kiedy nie było tej pewno ci, kiedy istniało prawdopodobie stwo, e

dr enie przekroczy punkt krytyczny i naruszy znaczniejsz cz domku z kart

zwanego Rzeczywisto ci , Harlan nieraz musiał nocowa gdzie pod płotem na

wsi.

I zwykle ogl dał ró ne płoty, zanim stwierdził, który z nich w ci gu nocy

b dzie najmniej niepokojony przez wie niaków, włócz gów, a nawet biegaj ce

samopas psy.

background image

37

Lecz teraz Harlan znajdował si na drugim biegunie społecznym i spał w

łó ku o powierzchni z magnetyzowanej materii; było to szczególne poł czenie

materii i energii, na któr mogli sobie pozwoli tylko najbogatsi w tym

społecze stwie. W Czasie była ona mniej rozpowszechniona ni czysta materia,

lecz cz ciej spotykana ni czysta energia. Tak czy inaczej, dostosowywała si do

ciała: była nieruchoma, gdy człowiek le ał bez ruchu, ust powała, gdy si

poruszył lub przekr cił.

Harlan z przykro ci stwierdził, e takie rzeczy stanowi dla niego atrakcj , i

docenił m dro zasady, według której ka da sekcja Wieczno ci miała y według

przeci tnej swego Stulecia, a nie na jego najwy szym szczeblu. Dzi ki temu mogła

utrzymywa kontakt z problematyk i „duchem" Stulecia, nie identyfikuj c si

zbytnio z przedstawicielami elity społecze stwa.

Łatwo jest y jak arystokrata - pomy lał Harlan owego pierwszego wieczora.

A tu przed za ni ciem pomy lał o Noys.

nił, e znajduje si w Radzie Wszechczasów. Surowo wskazywał palcem i

patrzył z góry na malutkiego, bardzo malutkiego Finge'a, który z trwog słuchał

werdyktu wykluczaj cego go z Wieczno ci i skazuj cego na stał obserwacj

jednego z nieznanych Stuleci w odległej przyszło ci. Uroczyste słowa pot pienia

wychodziły z ust samego Harlana, a po jego prawicy, tu przy nim, siedziała Noys

Lambent.

Najpierw jej nie zauwa ył, lecz jego oczy stale zerkały w prawo, a słowa

zamierały na ustach.

Czy nikt inny jej nie widzi? Reszta członków Rady, z wyj tkiem Twissella,

spogl dała nieruchomo przed siebie; Twissell z u miechem odwrócił si do

Harlana, patrz c poprzez dziewczyn , jakby jej wcale nie było.

Harlan chciał jej powiedzie , by odeszła, lecz nie mógł wykrztusi ani słowa.

Próbował j uderzy , lecz za ka dym razem r ka opadała mu bezwładnie, a

dziewczyna nie ruszała si . Jej ciało było chłodne.

Finge miał si ... coraz gło niej, gło niej... ale... to była Noys Lambent.

Harlan otworzył oczy w jasnym wietle słonecznym i czas jaki z

przera eniem patrzył na dziewczyn , nim sobie przypomniał, gdzie si oboje

znajduj .

- Pan j czał i tłukł poduszk . Czy miał pan jakie złe sny? Harlan nie

odpowiadał.

Mówiła dalej:

- K piel dla pana jest gotowa. Ubranie równie . Zorganizowałam zaproszenie

na zebranie towarzyskie dzi wieczorem. Dziwnie si czuj , wracaj c do

codziennego ycia po tak długim pobycie w Wieczno ci.

Harlan był mocno zakłopotany tym potokiem słów.

- Mam nadziej , e nie powiedziała im pani, kim jestem.

- Oczywi cie, e nie.

Oczywi cie, e nie! Finge powinien był zaj si t drobnostk i lekko

przekształci pod narkoz pami dziewczyny - gdyby uznał to za potrzebne. Ale

mo e nie widział takiej potrzeby Mimo wszystko miał j „pod cisł obserwacj ".

Ta my l wzburzyła go.

background image

38

- Wolałbym by sam, o ile to mo liwe. Popatrzyła na niego niepewnie i

wyszła.

Harlan w złym nastroju poddał si porannemu rytuałowi mycia i ubierania.

Nie oczekiwał ciekawego wieczoru. B dzie musiał jak najmniej mówi , jak

najmniej si rusza , podpiera ciany. Wa ne były tylko jego uszy i oczy, mózg

za słu ył jedynie do sporz dzenia ko cowego raportu i ideałem byłoby, gdyby

nie spełniał adnych innych funkcji.

Zazwyczaj nie przeszkadzało mu, gdy jako Obserwator nie wiedział, czego

wła ciwie szuka. Gdy był Nowicjuszem, uczono go, e Obserwator nie powinien

mie z góry wyrobionego pogl du na potrzebne informacje i oczekiwane

konkluzje. Wpajano mu, e ta wiadomo automatycznie zniekształciłaby jego

spojrzenie, cho by starał si pracowa jak najsumienniej.

Lecz w obecnych okoliczno ciach ta niewiedza była irytuj ca. Harlan mocno

podejrzewał, e nie ma czego szuka , e w jaki sposób bierze udział w grze

Finge'a. Mi dzy tym a Noys...

Ze zło ci spojrzał na swoj posta z trójwymiarow dokładno ci odbit w

reflektorze znajduj cym si o pół metra od niego. Wydawało mu si , e wygl da

miesznie w stroju z wieku 482, pozbawionym szwów i jaskrawym.

Gdy samotnie sko czył niadanie, dostarczone przez mekkano, przybiegła

Noys Lambent.

Powiedziała bez tchu:

- Jest czerwiec, Techniku Harlan. Przerwał jej szorstko:

- Prosz nie u ywa tutaj tego tytułu. Co z tego, e jest czerwiec?

- Ale był luty, kiedy si zjawiłam... - urwała z pow tpiewaniem - .. .w tamtym

miejscu, a to było zaledwie miesi c temu.

Harlan zmarszczył czoło.

- A jaki jest teraz rok?

- Och, rok jest wła ciwy.

- Jest pani pewna?

- Zupełnie pewna. Czy by tam popełniono omyłk ? - miała kłopotliwy

zwyczaj zbli ania si do niego, gdy rozmawiali, a leciutkim seplenieniem (rys

stulecia raczej ni jej własny) przypominała małe bezradne dziecko. Ale Harlan

nie dał si na to nabra . Cofn ł si .

- Nie popełniono omyłki. Została pani przeniesiona do tego miesi ca,

poniewa tak jest wygodniej. Faktycznie przebywała pani w Czasie przez cały ten

okres.

- Ale jak mogłam? - Wygl dała na jeszcze bardziej wystraszon . - Nic sobie

nie przypominam. Czy bym istniała podwójnie?

Harlan zirytował si bardziej ni było warto. Jak mógł jej wytłumaczy

istnienie mikrozmian powodowanych przez ka d interferencj w Czasie, które

mog przekształci indywidualne yciorysy bez wi kszego wpływu na cało

Stulecia? Nawet Wieczno ciowcy zapominali niekiedy, na czym polega ró nica

mi dzy mikrozmianami (małe „z") a Zmianami (du e „Z"), przekształcaj cymi

Rzeczywisto w sposób widoczny.

Powiedział:

- Wieczno wie, co robi. Prosz nie pyta .

background image

39

' Oznajmił to z dum , jakby był Starszym Kalkulatorem, i osobi cie

zdecydował, e czerwiec jest wła ciwym momentem w Czasie i e mikrozmiana,

wprowadzona przez opuszczenie trzech miesi cy, nie rozwinie si w Zmian .

- Ale w takim razie straciłam trzy miesi ce ycia. Westchn ł.

- Pani podró e w Czasie nie maj nic wspólnego z pani wiekiem

fizjologicznym.

- Wi c tak czy nie?

- Co tak czy nie?

- Straciłam trzy miesi ce?

- Na miło Czasu, kobieto, mówi pani wyra nie. Nie straciła pani adnego

okresu w swym yciu. Nie mo e pani niczego straci .

Cofn ła si na jego krzyk, a potem nagle zachichotała.

- Ma pan strasznie mieszny akcent. Szczególnie kiedy si pan zło ci.

Zmarszczył brwi. Jaki akcent? Mówił j zykiem pi dziesi tego tysi clecia

równie dobrze jak wszyscy w sekcji. A mo e nawet lepiej.

Głupia dziewczyna!

Znowu stan ł przy reflektorze, wpatruj c si w swe odbicie, które nawzajem

wpatrywało si w niego. Mi dzy jego brwiami rysowały si gł bokie pionowe

bruzdy. Wygładził czoło i pomy lał: nie jestem przystojny. Mam za małe oczy,

uszy mi odstaj , a podbródek jest za du y.

Dotychczas nigdy si nad tym nie zastanawiał, lecz teraz, do

niespodziewanie, wydało mu si , e przyjemnie byłoby by przystojnym.

Pó no w nocy Harlan uzupełnił notatkami rozmowy, które nagrał, póki

jeszcze wszystko miał wie o w pami ci.

Jak zwykle w takich przypadkach, korzystał z molekularnego magnetofonu

produkcji 55 Stulecia... W kształcie był to nie odznaczaj cy si niczym

szczególnym cylinderek długo ci około dziesi ciu centymetrów i rednicy niewiele

wi kszej ni centymetr. Miał intensywn , ale nie zwracaj c uwagi br zow

barw . Mo na go było łatwo umie ci w spince, kieszeni czy podszewce, w

zale no ci od stylu ubrania, czy na przykład zawiesi u paska, guzika czy

bransolety.

Niezale nie od tego, w jakim poło eniu i gdzie umieszczony został

magnetofon, miał on zdolno utrwalenia jakich dwudziestu milionów słów na

ka dym z trzech poziomów energii molekularnej. Jeden koniec cylinderka był

poł czony z transliteratorem i odtwarzał głos w kuleczce znajduj cej si . w uchu

Harlana, a drugi koniec, poprzez pole elektromagnetyczne, ł czył si z małym

mikrofonem przy ustach - dzi ki temu Harlan mógł słucha i mówi

równocze nie.

Ka dy d wi k, jaki si rozlegał w czasie „spotkania", powtarzał si teraz w

jego uchu, a słuchaj c tego, Harlan wypowiadał słowa komentarza, które

zapisywały si na drugim poziomie, skoordynowane z poziomem pierwszym, na

którym nagrane było spotkanie. Na tym drugim poziomie opisywał swe wra enia,

omawiał wa niejsze sprawy, wskazywał zwi zki. W ko cu zrobił u ytek z

rejestratora molekularnego, by sporz dzi raport - nie tylko zapis d wi kowy,

lecz równie streszczenie.

Weszła Noys Lambent. Nie zasygnalizowała swego wej cia.

background image

40

Harlan oburzony odło ył mikrofon i słuchawk , schował je do molekularnego

magnetofonu, umie cił wszystko w futerale i zatrzasn ł go.

- Dlaczego pan jest stale taki zły na mnie? - zapytała Noys. Jej ramiona i r ce

były nagie, a długie nogi majaczyły w lekko promieniuj cym pianolicie.

Powiedział:.

- Nie jestem zły. Nie mam dla pani adnych uczu . -1 w owej chwili uwa ał, e

jest to stwierdzenie absolutnie prawdziwe.

Spytała:

- Pan jeszcze pracuje? Pan musi by bardzo zm czony.

- Nie mog pracowa , je li pani jest tutaj - powiedział kwa no.

- Pan gniewa si na mnie. Przez cały wieczór nie zamienił pan ze mn ani

słowa.

- Starałem si w miar mo no ci nie mówi z nikim. Nie poszedłem tam, eby

mówi . - Czekał, a Noys wyjdzie.

Lecz ona powiedziała:

- Przyniosłam panu co do picia. Zauwa yłam, e ten napój smakował panu

na przyj ciu, a jedna szklanka nie wystarczy. Szczególnie je li ma pan zamiar

pracowa .

Spostrzegł za ni niewielkie mekkano, lizgaj ce si po gładkim polu siłowym.

Owego wieczora jadł niewiele, kosztuj c tylko potraw, o których obszernie

meldował w poprzednich obserwacjach, lecz których (z wyj tkiem male kich

próbek) starał si wtedy nie je . Wbrew woli smakowały mu. Wbrew woli

podobał mu si pienisty, lekko zielony o mi towym smaku napój (raczej nie

alkoholowy), który ostatnio był w modzie. Nie istniał on w tym Stuleciu przed

dwoma fizjolatami i przed ostatni Zmian . Rzeczywisto ci.

Wzi ł drug porcj od mekkano, powa nie skin wszy głow Noys na znak

podzi kowania.

A dlaczego Zmiana Rzeczywisto ci, która nie miała fizycznego wpływu na

Stulecie, wydała nowy napój? Có , nie jest Kalkulatorem, eby zadawa sobie

takie pytania. Poza tym najbardziej szczegółowo przygotowane Zmiany nie

mogły całkowicie wyeliminowa niepewno ci, wszystkich efektów ubocznych.

Gdyby nie to, niepotrzebni byliby Obserwatorzy.

Byli sami w domu, Noys i on. Mekkano w ci gu dwóch ostatnich dziesi cioleci

osi gn ły szczyt popularno ci, której nie traciły jeszcze przez jedno dziesi ciolecie

w tej Rzeczywisto ci, a wi c Noys nie zatrudniała słu cych.

Oczywi cie, skoro kobiety tej epoki były równie niezale ne materialnie, jak

m czy ni, i wedle własnej ochoty mogły mie dzieci, bez konieczno ci fizycznego

rodzenia, to wspólny pobyt z nimi nie mógł by niczym „nieprzyzwoitym",

przynajmniej według kryteriów 482 Stulecia.

Lecz Harlan czuł si skompromitowany.

Dziewczyna wyci gn ła si i podparła łokciem na sofie. Wzorzyste obicie

mebla zapadło si pod ni , jakby j chciało obj . Zrzuciła przezroczyste buciki,

a palce jej nóg zginały si i rozginały w elastycznym pianolicie mi kko jak łapy

leniwego kota.

Potrz sn ła głow , a to, co utrzymywało jej włosy upi te i skr cone w zawiłe

zwoje w pewnej odległo ci od uszu, teraz rozlu niło si nagle. Włosy opadły jej na

background image

41

kark, a nagie kremowe ramiona stały si jeszcze bardziej kusz ce przez kontrast

z czerni włosów.

- Ile pan ma lat? - szepn ła.

To pytanie z pewno ci powinien był zignorowa . Było to pytanie osobiste, a

odpowied nie mogła jej obchodzi . W tym przypadku zamierzał odpowiedzie z

uprzejmym zdecydowaniem: „Czy pozwoli mi pani wreszcie pracowa ?".

Zamiast tego usłyszał własny głos:

- Trzydzie ci dwa. - Oczywi cie miał na my li lata fizjologiczne. Powiedziała:

- Jestem młodsza od pana. Mam dwadzie cia siedem lat. Ale chyba nie zawsze

b d wygl dała młodziej. Pan na pewno pozostanie taki jak teraz, gdy ja stan si

ju star kobiet . Dlaczego pan si zdecydował na trzydzie ci dwa lata? Nie mo e

pan tego zmieni wedle yczenia? Nie chce pan by młodszy?

- O czym pani mówi? - Harlan potarł czoło. Powiedziała mi kko:

- Pan b dzie ył zawsze. Jest pan Wieczno ciowcem. Czy to było pytanie, czy

stwierdzenie? Powiedział:

- Pani jest szalona. Starzejemy si i umieramy jak wszyscy ludzie.

- Mo e pan sobie mówi . - Jej głos zabrzmiał nisko, pieszczotliwie. J zyk

pi dziesi tego tysi clecia, który dla Harlana brzmiał zawsze szorstko i

nieprzyjemnie, teraz wydawał mu si melodyjny. Czy te to tylko pełny oł dek i

perfumowane powietrze tak go otumaniły.

Powiedziała:

- Mo ecie ogl da wszystkie epoki, zwiedza wszystkie rejony. Chciałam

pracowa w Wieczno ci. Czekałam bardzo długo, eby mi pozwolili. My lałam, e

mo e zrobi mnie Wieczno ciowcem, a potem odkryłam, e tam s tylko

m czy ni. Niektórzy nie chcieli nawet ze mn gada , dlatego e jestem kobiet . I

pan nie chciał ze mn rozmawia .

- Wszyscy jeste my zaj ci - wymamrotał Harlan, usiłuj c stłumi co , co

mo na by okre li jedynie jako t p satysfakcj . - Byłem bardzo zaj ty.

- Ale dlaczego w Wieczno ci nie ma kobiet?

Harlan nie mógł si odwa y na odpowied . Co powiedzie ?

Wieczno ciowców dobierano z niezwykł staranno ci , poniewa musieli

odpowiada dwóm warunkom: po pierwsze musieli mie odpowiednie

uzdolnienia, po drugie - wydobycie tych ludzi z Czasu nie mogło wywiera

ujemnego wpływu na Rzeczywisto .

Rzeczywisto ! Oto słowo, którego nie wolno mu wspomnie w adnych

okoliczno ciach. Zdawał sobie spraw z coraz silniejszego zawrotu głowy i na

chwil przymkn ł oczy, eby si pozby tego uczucia.

Ilu wspaniałych kandydatów pozostało w Czasie, poniewa ich przesuni cie

do Wieczno ci oznaczałoby, e nie przyszłyby na wiat dzieci, nie zmarliby pewni

m czy ni i kobiety, nie zostałyby zawarte pewne mał e stwa, nie zaistniałyby

pewne wydarzenia i okoliczno ci, co spaczyłoby Rzeczywisto w stopniu, na jaki

Rada Wszechczasów nie mogła si zgodzi .

Czy mo e jej niektóre z tych rzeczy powiedzie ? Oczywi cie, e nie. Czy

mo e jej powiedzie , e kobiety prawie nigdy nie kwalifikowały si do Wieczno ci,

z jakiego powodu bowiem, którego nie rozumiał (Kalkulatorzy mo e rozumieli,

background image

42

ale on na pewno nie), wył czenie z Czasu kobiety powodowało dziesi do stu

razy wi ksze zniekształcenie Rzeczywisto ci ni wył czenie m czyzny.

Wszystkie te my li mieszały mu si w głowie, gubi c si , wiruj c i ł cz c w

lu ne skojarzenia, co wywoływało groteskowe, nie całkiem zreszt nieprzyjemne

efekty. Noys zbli yła si do niego z u miechem.

Słyszał jej głos jak szmer wiatru.

- Och, wy, Wieczno ciowcy! Jeste cie tacy tajemniczy. Nie chcecie si niczym

dzieli . Zróbcie mnie Wieczno ciowcem.

Jej głos był teraz d wi kiem, który nie rozpadał si na poszczególne słowa,

subtelnie modulowan melodi , która przenikała do jego umysłu.

Pragn ł jej powiedzie : w Wieczno ci nie ma nic wesołego. My pracujemy!

Badamy wszystkie szczegóły wszystkich epok od pocz tku Wieczno ci a do dnia,

gdy Ziemia b dzie pusta, próbujemy zbada wszystkie niesko czone mo liwo ci,

wszystkie „co by było, gdyby..." i wybra „co by było", które jest lepsze od

istniej cego; szukamy momentu w Czasie, kiedy mo na dokona małej Zmiany,

by sple to, co jest, z tym, co mogłoby by , by otrzyma nowe, jest", a wtedy

szukamy nowego „mogłoby by ", stale i stale, i tak jest od czasu, gdy Vikkor

Mallansohn odkrył Pole Czasowe w 24 Stuleciu, ongi , w okresie Prymitywu, co

umo liwiło rozpocz cie Wieczno ci w dwudziestym siódmym, tajemniczy

Mallansohn, o którym nikt nic nie wie, a który zapocz tkował Wieczno i nowe

„by mo e" na zawsze, na zawsze i...

Potrz sn ł głow , lecz nadal trwał zam t my li, coraz bardziej skł bionych, a

wreszcie wybuchł w gwałtownym błysku wiatła na jedn sekund i zamarł.

Ta chwila wzmocniła go. Chciał, by si powtórzyła, lecz na pró no.

Napój mi towy?

Noys była jeszcze bli ej, w oszołomieniu widział jej twarz niezbyt wyra nie.

Czuł jej włosy na swoim policzku, ciepły powiew jej oddechu. Powinien był si

cofn , lecz - rzecz dziwna - uznał, e nie chce.

- Gdybym została w Wieczno ci... - westchn ła prawie do jego ucha, chocia

ledwie mógł usłysze te słowa poprzez bicie własnego serca. Jej wargi były

wilgotne i rozchylone. - A czy nie chciałby tego?

Nie wiedział, co Noys ma na my li, lecz nagle przestał si o to troszczy .

Wydawało mu si , e jest w płomieniach. Wyci gn ł ramiona niezdarnie, na

lepo. Nie opierała si , zł czyła si i zespoliła z nim.

Wszystko to działo si jak we nie, jakby prze ywał to kto obcy.

Nie było to w najmniejszym stopniu tak odra aj ce, jak sobie wyobra ał.

Wstrz s, objawienie - owszem, lecz nic odra aj cego.

Nawet potem, gdy przytulała si do niego, z oczyma zamglonymi i z

u miechem, wiedział, e musi głaska jej wilgotne włosy z dr eniem rozkoszy.

Teraz zmieniła si całkowicie w jego oczach. Nie była kobiet ani w ogóle

jednostk indywidualn . W dziwny i nieoczekiwany sposób stała si nagle

kontynuacj jego samego, jego cz ci .

Zlecenie przestrzenno-czasowe nic o tym nie wspominało, lecz Harlan nie czuł

si winien. Tylko my l o Finge'u wywołała silne wra enie. Ale to nie było poczucie

winy.

To była satysfakcja, nawet triumf.

background image

43

Harlan nie mógł spa . Zawrót głowy ju przeszedł, lecz pozostał niezwykły

fakt, e po raz pierwszy w jego dojrzałym yciu dorosła kobieta dzieliła z nim

łó ko.

Słuchał jej cichego oddechu, w ultramrocznej po wiacie, do której

wewn trzne wiatło cian i sufitu zostało zredukowane, widział jej ciało jedynie

jako cie obok swego ciała.

Wystarczyło tylko wyci gn r k , by poczu ciepło i mi kko , lecz nie

o mielał si tego zrobi , eby jej nie obudzi , cokolwiek by niła. Jak gdyby niła

o nich obojgu, i o tym wszystkim, co si zdarzyło, a jej zbudzenie mogło to

unicestwi .

Ta my l wydawała si cz ci tych dziwnych, niezwykłych my li, jakie mu si

nasun ły przedtem...

Były to dziwne my li, mi dzy sensem a bezsensem. Próbował je przywoła na

nowo, lecz nie mógł. Ale nagle przypomnienie ich sobie stało si dla niego bardzo

wa ne. Bowiem pami tał, e na chwil co zrozumiał.

Nie miał pewno ci, co to było, i jego niepokój wzrastał. Dlaczego nie mo e

sobie przypomnie ? Przecie tyle ju wie...

Przez chwil pi ca obok dziewczyna przestała zaprz ta jego my li. Zaraz, a

gdybym poszedł ladem... My lałem o Rzeczywisto ci i Wieczno ci... tak, i

Mallansohn, i Nowicjusz!

Tu urwał. Dlaczego Nowicjusz? Dlaczego Cooper? Przecie o nim nie my lał.

Lecz je li nie, to dlaczego my li teraz o Brinsleyu Sheridanie Cooperze?

Zmarszczył czoło. Jaka prawda ł czy to wszystko? Co wła ciwie próbuje

wykry ? Co daje mu tak pewno , e co w ogóle jest do wykrycia?

Harlan wzdrygn ł si ; zacz ło mu co wita , tak, ju prawie wiedział.

Wstrzymał oddech, eby tego nie przynagla . Niech si skrystalizuje.

Niech si skrystalizuje.

I w ciszy owej nocy, nocy tak wyj tkowo doniosłej w jego yciu, przyszło mu

do głowy wyja nienie i interpretacja wydarze , które w zwykłym, bardziej

normalnym czasie nigdy, nawet na chwil , by mu si nie objawiły.

Niech my l p czkuje i rozkwita, niech ro nie, a wyja ni sto dziwacznych

punktów, które bez tego po prostu pozostałyby dziwaczne.

Musi to prze ledzi , potwierdzi w Wieczno ci, lecz w gł bi swego serca był

ju przekonany, e poznał straszliw tajemnic , której nie dawano mu pozna .

Tajemnic obejmuj c cał Wieczno !

background image

44

Rozdział 6

BIOGRAFISTA

Miesi c fizjoczasu min ł od tej nocy w czterysta osiemdziesi tym drugim,

kiedy Harlan zaznajomił si z wieloma sprawami. Teraz, mierz c normalnym

czasem, znajdował si niemal dwa tysi ce Stuleci w przyszło ci Noys Lambent,

usiłuj c za pomoc kombinacji przekupstwa i pogró ek pozna , co j oczekuje w

nowej Rzeczywisto ci.

Był to czyn bardziej ni nieetyczny, ale przestał si o to troszczy . W ci gu

minionego fizjomiesi ca Harlan we własnym mniemaniu stał si przest pc . Nie

było co komentowa tego faktu. Mno c swe zbrodnie nie staje si wiele

wi kszym przest pc , natomiast mo e wiele zyska .

Teraz w wyniku pewnych zbrodniczych machinacji (nie wysilał si , by u ywa

łagodniejszego okre lenia) stał przed barier 2456 Stulecia. Wej cie w Czas było o

wiele bardziej skomplikowane ni zwykłe przej cie mi dzy Wieczno ci a

szybami kotłów. W celu wej cia w Czas nale ało starannie zgra współrz dne

okre laj ce dany rejon na powierzchni Ziemi i precyzyjnie wyznaczy wewn trz

Stulecia dany moment Czasu. Jednak mimo wewn trznego napi cia Harlan

operował sterami z łatwo ci i pewno ci siebie człowieka o wielkim

do wiadczeniu i wielkim talencie.

Teraz znalazł si w maszynowni, któr przedtem widział na ekranie wewn trz

Wieczno ci. W tym fizjomomencie Socjolog Voy siedział bezpiecznie przed tym

ekranem, obserwuj c ingerencj techniczn , która miała nast pi .

Harlan nie pieszył si . Maszynownia powinna pozosta pusta przez nast pne

sto pi dziesi t sze minut. Dla wszelkiej pewno ci karta przestrzenno-czasowa

dawała mu tylko sto dziesi minut, pozostawiaj c dalsze czterdzie ci sze jako

zwyczajowy czterdzie-stoprocentowy „margines". Margines był pomy lany na

wszelki wypadek, lecz nie spodziewano si , e Technik z niego skorzysta.

„Zjadacz marginesów" nie bywał długo Specjalist .

Jednak Harlan nie przypuszczał, by mu było potrzeba wi cej ni dwie minuty

z tych stu dziesi ciu. Maj c przymocowany na przegubie generator pola, tak by

otaczała go aura fizjoczasu (mo na powiedzie „opar Wieczno ci"), chroniony w

ten sposób przed skutkami Zmiany Rzeczywisto ci, zrobił krok ku cianie, wzi ł

mały pojemnik z półki i umie cił go w starannie wybranym miejscu na innej półce

poni ej.

Po czym wrócił do Wieczno ci, w sposób, który wydawał mu si równie

prozaiczny, jak przej cie przez drzwi. Gdyby tam siedział jaki Czasowiec,

zdawałoby mu si , e Harlan po prostu znikn ł.

Mały pojemnik pozostał tam, gdzie go Technik poło ył. Nie odgrywał

bezpo redniej roli w historii. Pół godziny pó niej r ka człowieka si gn ła po

niego, lecz go nie znalazła. Odszukano pojemnik za dalsze pół godziny, lecz

tymczasem pole siłowe wyładowało si , a człowiek szalał z gniewu. Decyzja, której

by nie podj to w poprzedniej Rzeczywisto ci, została teraz podj ta w gniewie.

Pewne spotkanie nie doszło do skutku; człowiek, który miał umrze , ył o rok

dłu ej w innych okoliczno ciach; inny, który miał y , zmarł nieco wcze niej.

background image

45

Kr gi rozchodziły si coraz szerzej, osi gaj c maksimum w 2481 Stuleciu - w

dwadzie cia pi Stuleci po ingerencji. Potem intensywno Zmiany

Rzeczywisto ci słabła. Teoretycy utrzymywali, e nigdy w niesko czono ci efekty

Zmiany nie zredukuj si do zera, lecz pi dziesi t Stuleci od ingerencji jej skutki

s ju tak nikłe, e nie wykrywaj ich najdokładniejsze komputery - i to jest

praktycznie granica.

Socjolog Voy wpatrywał si w niebieskawy obraz 2481 Stulecia, gdzie

wcze niej panowała gor czkowa ruchliwo portu kosmicznego. Podniósł głow

na widok Harlana. Mrukn ł co , co mogło uchodzi za powitanie.

Zmiana wła ciwie zniszczyła port. Jego wietno znikła: budynki nie były ju

tymi wspaniałymi budowlami co ongi . Rdzewiał jaki statek kosmiczny. Nie było

ludzi. Nie było ruchu.

Harlan pozwolił sobie na u mieszek, który pojawił si na chwil i znikn ł.

Była to MPO - Maksymalnie Po dana Odpowied . I nast piła od razu. Zmiana

niekoniecznie nast powała w okre lonym momencie ingerencji Technika. Je li

obliczenia potrzebne do ingerencji były niedokładne, mogły min godziny, a

nawet dni, zanim dochodziło do Zmiany (licz c oczywi cie w fizjoczasie). Zmiana

miała miejsce tylko wtedy, gdy znikała wszelka dowolno .

Je li istniała jakakolwiek matematyczna szansa alternatywnych rozwi za ,

Zmiana nie nast powała.

Harlan był dumny z tego, e kiedy to on obliczał MPZ, kiedy to jego r ka

dokonywała ingerencji, wszelka dowolno znikała od razu i Zmiana nast powała

natychmiast.

Voy powiedział mi kko:

- To było bardzo pi kne.

Słowa te zazgrzytały w uszach Harlana, jakby brukały pi kno jego działania.

- Nie ałowałbym - powiedział - gdyby podró e kosmiczne w ogóle usuni to z

Rzeczywisto ci.

- Nie? - spytał Voy.

- Jaka z nich korzy ? To wszystko nigdy nie trwa dłu ej ni jedno czy dwa

tysi clecia. Ludzie czuj si zm czeni. Wracaj na Ziemi , a kolonie zamieraj .

Potem znowu po czterech czy pi ciu tysi cleciach zaczynaj na nowo i znowu

ko czy si to fiaskiem. To tylko strata ludzkiego geniuszu i wysiłku.

- Pan jest filozofem - o wiadczył Voy sucho.

Harlan poczerwieniał. Szkoda słów - pomy lał. I zmieniaj c nagle temat

zapytał gniewnie:

- Co z tym Biografist ?

- A o co chodzi?

- Zechce pan si porozumie z tym człowiekiem... Do tej pory powinien mie

ju jakie wyniki.

Po twarzy Socjologa przemkn ł wyraz dezaprobaty, jakby chciał powiedzie :

zbytnio si pan niecierpliwi, ale o wiadczył:

- Pan pozwoli ze mn , zobaczymy.

Tabliczka na drzwiach gabinetu głosiła: Neron Feruk, co uderzyło Harlana

podobie stwem do imion dwóch władców w rejonie Morza ródziemnego w

background image

46

czasach Prymitywu. (Cotygodniowe dyskusje z Cooperem wydatnie zwi kszyły

jego zainteresowanie Prymitywem).

Jednak tamten człowiek nie przypominał adnego z władców, o ile Harlen

mógł to oceni . Był chudy niemal jak ko ciotrup, skóra opinała ciasno jego

garbaty nos. Miał długie palce i przeguby - o wystaj cych kostkach. Pieszcz c

mały sumator, wygl dał jak mier wa ca dusz na szali.

Harlan stwierdził, e intensywnie wpatruje si w sumator. To było serce i

krew Biografowania, skóra i ko ci, ci gna, muskuły -wszystko. Naładuj go

niezb dnymi danymi ycia osobistego i równaniami Zmiany Rzeczywisto ci; zrób

to, a on zacznie chichota , jakby szydził - czasem przez minut , czasem cały dzie

- a potem wypluje mo liwe wersje ycia dla osoby badanej (w nowej

Rzeczywisto ci). Ka da taka wersja zaopatrzona jest w wyliczenie

prawdopodobie stwa.

Socjolog Voy przedstawił Harlana. Feruk, z jawnym oburzeniem patrz c na

znaczek Technika, kiwn ł głow i kontynuował swe zaj cie.

Harlan zapytał:

- Czy Biografia tej młodej kobiety jest ju gotowa?

- Nie. Powiem panu, jak b dzie. - Biografista nale ał do ludzi, którzy pogard

dla Techników posuwali do jawnego chamstwa.

- Spokojnie, Biografisto - rzekł Voy.

Feruk miał brwi tak jasne, e niemal niewidoczne. Zwi kszało to

podobie stwo jego twarzy do czaszki ko ciotrupa. Przewrócił oczami w nagich

oczodołach i spytał:

- Zniszczyli cie statki kosmiczne? Voy skin ł głow :

- Na jedno Stulecie.

Feruk wykrzywił wargi i co wymamrotał. Harlan skrzy ował ramiona i

patrzył nieruchomo na Biografi-st , który wreszcie odwrócił głow , uznaj c sw

pora k .

Harlan pomy lał: on wie, e to równie i jego wina. Feruk odezwał si do

Voya:

- Je li ju pan tu jest, niech pan powie, co, u Czasu, dzieje si z tymi

wnioskami o szczepionk przeciwrakow ? Nie jeste my jedynym Stuleciem, które

ma serum antyrakowe. Dlaczego wła nie do nas wpływaj wszystkie podania?

- Inne Stulecia otrzymuj wcale nie mniej zgłosze . Przecie pan wie o tym.

- W takim razie powinni w ogóle nie przysyła poda .

- Jak ich do tego zmusimy?

- Łatwo. Niech Rada Wszechczasów wstrzyma przyj cia.

- Nie mam kontaktów z Rad Wszechczasów.

- Ale ma pan kontakty ze starym.

Harlan t po, bez zainteresowania, przysłuchiwał si rozmowie. Przynajmniej

pomagała mu ona zaj my li drobiazgami, odwróci je od chichocz cego

sumatora. Wiedział, e „stary" to kieruj cy sekcj Kalkulator.

- Rozmawiałem ze starym - powiedział Socjolog - a on rozmawiał z Rad

Wszechczasów.

- Bzdury. Po prostu przesłał schematyczne pisemko. On powinien o to

walczy . To przecie sprawa podstawowej polityki.

background image

47

- Rada Wszechczasów nie jest teraz w nastroju do rozwa ania zmian w

podstawowej polityce. Słyszał pan, jakie kr

plotki.

- Oczywi cie, s bardzo zaj ci. Gdy tylko trzeba si postawi , zaraz

dowiadujemy si , e Rada jest zaj ta czym bardzo wa nym.

(Gdyby Harłan miał odpowiedni nastrój, z pewno ci by si u miechn ł w

tym miejscu).

Feruk zastanawiał si przez chwil , a potem wybuchn ł:

- Wi kszo ludzi nie rozumie tego, e surowica antyrakowa to nie to samo co

sadzonki drzew czy maszyny rolnicze. Wiem, e ka d gał zk wierka nale y

obserwowa z punktu widzenia niepo danych wpływów na Rzeczywisto , lecz

serum antyrakowe zawsze ma zwi zek z ludzkim yciem, a to jest sto razy

bardziej skomplikowane.

- Trzeba si zastanowi ! Pomy lcie, ile ludzi rocznie umiera na raka w

ka dym Stuleciu, które nie ma surowicy przeciwrakowej tego czy innego rodzaju.

Ludzie nie chc umiera , wi c czasowe rz dy w ka dym Stuleciu bez ko ca

wystosowuj do Wieczno ci apele w rodzaju: „Bardzo prosimy o nadesłanie

siedemdziesi ciu pi ciu tysi cy ampułek surowicy dla ludzi nieuleczalnie chorych,

którzy s absolutnie niezb dni dla kultur, dane biograficzne w zał czeniu".

Voy pokiwał głow :

- Wiem, wiem.

Lecz Feruk był nadal rozgoryczony,

- Człowiek czyta te dane, z których wynika, e ka dy facet jest bohaterem.

mier ka dego z nich stanowiłaby niepowetowan strat dla wiata.

Rozpracowuje si to. Widzi si , co byłoby z Rzeczywisto ci , gdyby ka dy z nich

ył, i - na miło Czasu! - gdyby yli w ró nych zestawieniach.

W ubiegłym miesi cu zbadałem pi set siedemdziesi t dwa podania w

sprawie raka. Siedemna cie, dosłownie siedemna cie Biografii nie poci gało za

sob niepo danych zmian w Rzeczywisto ci. Nie było ani jednego przypadku

prawdopodobie stwa po danej Zmiany Rzeczywisto ci, lecz Rada mówi, e

przypadki neutralne mog otrzyma surowic . Wzgl dy ludzkie, wie pan. A wi c

siedemnastu ludzi w wybranych Stuleciach zostało wyleczonych w tym miesi cu.

I co si dzieje? Czy Stulecia s szcz liwe! Nigdy w yciu! Jeden człowiek

wyzdrowiał, a dziesi ciu w tym samym Stuleciu, w tym samym Czasie, nie

wyzdrowiało. Wszyscy pytaj : dlaczego akurat ten? Mo liwe, e faceci, których

nie leczymy, s lepsi, mo e s to kochani przez wszystkich filantropi, a człowiek,

którego wyleczyli my, bije i kopie leciw matk , je li ma akurat wolny czas, bo

nie maltretuje swoich dzieci. Oni nic nie wiedz o Zmianach Rzeczywisto ci, a nie

mo emy im tego powiedzie .

Sami sobie robimy kłopoty, Voy, póki Rada Wszechczasów nie przesieje

wszystkich poda i nie b dzie zatwierdzała tylko tych, które wywołuj po dan

Zmian Rzeczywisto ci. To wszystko. Albo leczenie zdaje si na co ludzko ci,

albo koniec z tym. Dosy tego gadania w stylu: „No, to nie przynosi szkody...".

Socjolog słuchał tego z wyrazem łagodnego ubolewania na twarzy, wreszcie

powiedział:

- Gdyby to jednak pan miał raka...

background image

48

- Głupia uwaga. Czy na tym opieramy nasze decyzje? Nie byłoby nigdy

Zmiany Rzeczywisto ci. Jaki biedny frajer zawsze musi dosta kopniaka,

prawda? Przypu my, e to pan byłby tym frajerem...

I jeszcze jedna sprawa: Niech pan pami ta, e ilekro przeprowadzamy

Zmian Rzeczywisto ci, coraz trudniej jest znale nast pn dobr Zmian .

Ka dego fizjoroku wzrasta prawdopodobie stwo, e typowa Zmiana b dzie

gorsza. To oznacza, e liczba ludzi, których mo emy wyleczy , zmniejsza si tak

czy inaczej. I b dzie coraz mniejsza. Którego dnia b dziemy mogli wyleczy

jednego pacjenta na fizjorok, nawet licz c neutralne przypadki. Niech pan

O tym pami ta.

Harlan całkowicie stracił zainteresowanie. W swej pracy niejednokrotnie

spotykał si z tego typu gadaniem. Psychologowie i Socjologowie w swych

rzadkich introwersyjnych studiach Wieczno ci nazwali to identyfikacj . Ludzie

identyfikowali si ze Stuleciem, z którym byli zwi zani zawodowo. Jego konflikty

zbyt cz sto stawały si ich konfliktami.

Wieczno , jak mogła, zwalczała plag identyfikacji; eby j utrudni , aden

pracownik nie mógł zosta przydzielony do sekcji w obr bie dwóch Stuleci od

daty swego urodzenia. Wybierano przede wszystkim Stulecia o kulturze wyra nie

si ró ni cej od ojczystej (Harlan pomy lał o Finge'u i 482 wieku). Co wi cej,

przydziały zmieniano, gdy tylko reakcje ludzi zaczynały budzi podejrzenia.

(Harlan nie dałby nawet szel ga z 50 Stulecia za to, e Feruk utrzyma swój

przydział dłu ej ni przez nast pny fizjorok).

A jednak ludzie identyfikowali si z głupiej t sknoty za miejscem w Czasie

(pragnienie Czasu; ka dy o nim wiedział). Z jakiego powodu dotyczyło to

szczególnie Stuleci o rozwini tej komunikacji kosmicznej. Było to co , co nale ało

i mo na było zbada , gdyby nie chroniczna niech Wieczno ci do introspekcji.

Miesi c wcze niej Harlan pogardzałby Ferukiem jako niedoł nym

sentymentalist , opryskliwym bałwanem, który cierpi widz c, jak

elektrograwitacja traci intensywno w nowej Rzeczywisto ci,

I rekompensuje to sobie wymy laniem na Stulecia domagaj ce si szczepionki

antyrakowej.

Mo liwe, e zło yłby na niego raport. Byłoby to jego obowi zkiem. Na

reakcjach tego człowieka najoczywi ciej nie mo na ju było polega .

Teraz nie byłby w stanie tak post pi . Nawet znajdował współczucie dla

Feruka. Zbrodnia samego Harlana była o wiele ci sza.

Jak łatwo było znowu skierowa my li na Noys.

W ko cu zasn ł owej nocy i obudził si w wietle dziennym. Jasno

przenikała przezroczyste ciany dokoła; jakby obudził si w chmurze w ród

mglistego nieba.

Noys miała si do niego:

- Bo e, jak trudno ci zbudzi !

Harlan przede wszystkim si gn ł po kołdr , której nie było. Potem wróciła

pami . Patrzył na Noys pustym wzrokiem, a twarz okryła mu si gł bok

czerwieni . Jak powinien si teraz zachowa ?

Lecz przypomniało mu si co innego i usiadł gwałtownie.

- Czy nie jest ju przypadkiem po pierwszej? Ojcze Czasie!

background image

49

- Dopiero jedenasta. niadanie czeka i masz mnóstwo czasu.

- Dzi kuj - wymamrotał.

- Prysznic przygotowany i ubranie równie . Có miał powiedzie ?

- Dzi kuj - wymamrotał.

Unikał jej wzroku podczas posiłku. Siedziała naprzeciw niego, nie jedz c, z

podbródkiem opartym na dłoni: włosy miała sczesane na jeden bok, a rz sy

nienaturalnie długie.

ledziła ka dy jego ruch, a on spu cił oczy, zastanawiaj c si , gdzie si podział

wstyd, który powinien odczuwa .

Spytała:

- Dok d idziesz o pierwszej?

- Na mecz aeropiłki - mrukn ł. - Mam bilet.

- To finałowa rozgrywka. Straciłam cały sezon z powodu tego przesuni cia

czasu, wiesz. Kto wygra mecz, Andrew?

Poczuł si dziwnie słabo na d wi k swego imienia. Potrz sn ł głow i starał

si nada swojej twarzy surowy wygl d. (Do tej pory przychodziło mu to bardzo

łatwo).

- Przecie na pewno wiesz. Przeprowadzałe inspekcj całego tego okresu,

prawda?

Wła ciwie powinien wyra nie i chłodno zaprzeczy , lecz zacz ł si słabo

tłumaczy :

- Miałem du o przestrzeni i czasu do zbadania. Nie znam takich drobnych

szczegółów jak wyniki meczów.

- Och, po prostu nie chcesz mi powiedzie .

Harlan nie dał adnej odpowiedzi. Wetkn ł widelczyk w mały, soczysty owoc i

podniósł go do ust. Po chwili Noys zapytała:

- Nie widziałe przed swoim przybyciem, co si wydarzyło w s siedztwie?

- Nie znam szczegółów. N... Noys - Zmusił si , by wypowiedzie jej imi .

Dziewczyna zapytała mi kko:

- Nie widziałe nas? Nie wiedziałe przez cały czas, e... Harlan wyj kał:

- Nie, nie, nie mog widzie samego siebie. Nie jestem w Rze... nie ma mnie

tutaj, póki nie przyb d . Nie mog wytłumaczy ... -Był podwójnie zmieszany. Po

pierwsze, e ona o tym mówi. Po drugie, e omal si nie wygadał. „Rzeczywisto "

była słowem najbardziej zakazanym w stosunku z Czasowcami.

Podniosła brwi, a jej oczy stały si okr głe i nieco zdziwione:

- Wstydzisz si ?

- To, co my zrobili, nie było wła ciwe.

- Dlaczego nie? - W 482 Stuleciu jej pytanie było absolutnie niewinne. - Czy

Wieczno ciowcom nie wolno? - Pytanie miało odcie artobliwy, jakby pytała,

czy Wieczno ciowcom nie wolno je .

- Nie u ywaj tego słowa - powiedział Harlan. - Wła ciwie w pewnym sensie

nie wolno.

- Dobrze, wi c nic im nie mów. Ja te nie powiem. Obeszła stół i usiadła

Marianowi na kolanach, odsun wszy po drodze mały stolik jednym łagodnym i

płynnym ruchem biodra.

background image

50

Momentalnie zesztywniał i podniósł r ce gestem, który miał j powstrzyma .

Ale bez skutku.

Pochyliła si i pocałowała go w usta, i nic ju si mu nie wydawało wstydliwe.

Nic, co si wi zało z Noys i z nim.

Nie był pewny, kiedy zacz ł robi co , do czego jako Obserwator nie miał

etycznego prawa. To znaczy, zacz ł zastanawia si nad istot problemu bie cej

Rzeczywisto ci i Zmiany Rzeczywisto ci, jak planowano.

To nie niemoralno Stulecia, nie ektogeneza, nie matriarchat niepokoiły

Wieczno . Wszystko to było ju w poprzedniej Rzeczywisto ci i Rada

Wszechczasów przygl dała si temu oboj tnie. Finge powiedział, e chodzi o co

bardzo delikatnego.

A wi c Zmiana ma by bardzo delikatna i b dzie odnosiła si do grupy, któr

obserwował. Przynajmniej to było oczywiste.

B dzie dotyczyła arystokracji, zamo nych, wy szych klas, które ci gn ły

korzy ci z istniej cego systemu.

Niepokoił go fakt, e z cał pewno ci i Noys b dzie w to wmieszana.

Nast pne trzy dni przewidziane w zleceniu przebył jakby w g stniej cej

chmurze, tłumi cej nawet rado płyn c z towarzystwa Noys.

- Co si stało? - spytała. - Przez pewien czas wydawałe si zupełnie inny ni w

Wiecz... w tamtym miejscu. Byłe swobodny.

A teraz wydajesz si czym zmartwiony. Czy to dlatego, e masz wróci ?

- Cz ciowo - odparł Harlan.

- Musisz?

- Musz .

- No, a co by było, gdyby si spó nił? Harlan nieomal si u miechn ł.

- Nie byliby zadowoleni, gdybym si spó nił - powiedział i z ut sknieniem

pomy lał o dwudniowym marginesie, dopuszczalnym w jego zleceniu.

Noys wł czyła jaki instrument muzyczny, który dobywał słodkie i

skomplikowane melodie ze swego twórczego wn trza, potr caj c na chybił trafił

nuty i akordy: przypadkowo była jednak ograniczona przez skomplikowane

formuły matematyczne na korzy kombinacji przyjemnych. Frazy muzyczne nie

mogły si powtarza , jak nie mog si powtarza płatki niegu i jak płatki niegu

- nie mogły nie by pi kne.

Zahipnotyzowany d wi kiem Harlan wpatrywał si w Noys, a jego my li

kr yły wokół niej. Kim b dzie w nowym przeznaczeniu? Kimkolwiek byłaby, nie

b dzie pami tała Harlana. I kimkolwiek byłaby, nie b dzie Noys.

On nie tylko kochał t dziewczyn . (Dziwne, u ywał słowa „kocham" w swych

my lach po raz pierwszy i nawet nie zatrzymał si wystarczaj co długo, by

popatrze na to dziwo i zaduma si nad nim). Kochał kombinacje czynników: jej

wybór strojów, jej chód, jej sposób mówienia, jej minki. Potrzeba było wier

stulecia ycia i do wiadcze w okre lonej Rzeczywisto ci, by to wszystko mogło

powsta . W poprzedniej Rzeczywisto ci, jeden fizjorok wcze niej, nie byłaby t

sam Noys. Nie b dzie t sam Noys w nast pnej Rzeczywisto ci.

Nowa Noys b dzie mo e pod niektórymi wzgl dami koncepcyjnie lepsza, ale

jedno wiedział na pewno: chce mie t Noys, t , któr widzi w tej chwili, t z

istniej cej Rzeczywisto ci. Je li miała wady, pragn ł równie tych wad.

background image

51

Co robi ?

Nasuwały mu si ró ne rozwi zania, wszystkie nielegalne. Jedno z nich

zakładało, e dowie si o charakterze Zmiany i ustali, jak dalece wpłynie ona na

Noys. Oczywi cie, mimo wszystko, człowiek nie mo e by pewny, e...

Z marze wyrwała Harlana martwa cisza. Znowu był w gabinecie Biografisty.

Socjolog Voy obserwował go k tem oka. Trupia czaszka Feruka pochyliła si ku

niemu.

A cisza była przenikliwa.

Natychmiast u wiadomił sobie jej znaczenie. Trwało to tylko chwil , sumator

przestał klekota .

Harlan podskoczył.

- Pan ma odpowied , Biografisto.

Feruk spojrzał na arkusiki folii, które trzymał w r ku.

- Tak, pewnie. To dosy zabawne.

- Mog zobaczy ? - Harlan wyci gn ł r k , która wyra nie dr ała.

- Tu nie ma nic do zobaczenia. Wła nie to jest zabawne.

- Jak to nic? - Harlan patrzył na Peruka oczyma, które nagle zacz ły go piec,

a wreszcie w miejscu, gdzie stał Feruk, pozostała tylko wydłu ona, cienka plama.

Rzeczowy ton Biografisty otrze wił Harlana.

- Ta pani nie istnieje w nowej Rzeczywisto ci. Nie ma Zmiany osobowo ci. Po

prostu jej nie ma i to wszystko. Znikła. Obliczyłem mo liwe odmiany

prawdopodobie stwa do 0,0001. Ona nigdzie nie pasuje. Prawd powiedziawszy -

długimi palcami potarł podbródek - nie bardzo rozumiem, jak pasowała do starej

Rzeczywisto ci z t kombinacj czynników, jak mi pan podał.

Harlan niemal nie słyszał, co do niego mówi .

- Ale... przecie Zmiana była taka mała.

- Wiem. Dziwna kombinacja czynników. Prosz , chce pan folie?

Dło Harlana zacisn ła si na foliach, nie czuj c nic. Noys znikła? Noys nie

istnieje? Jak e to by mo e?

Poczuł czyj r k na ramieniu i usłyszał głos Voya.

- le si pan czuje, Techniku? - Dło cofn ła si nagle, jakby Socjolog

po ałował nieostro nego zetkni cia z ciałem Technika.

Harlan przełkn ł lin i z wysiłkiem przybrał spokojny wyraz twarzy.

- Czuj si zupełnie dobrze. Odprowadzi mnie pan do szybu? Nie wolno mu

okazywa swoich uczu . Musi działa , jakby to, co tu przedstawił, było czysto

akademick kwesti . Musi ukry fakt, e wiadomo o braku Noys w nowej

Rzeczywisto ci przyj ł z ogromnym podnieceniem i rado ci .

background image

52

Rozdział 7

PRELUDIUM ZBRODNI

Harlan wst pił do kotła w 2456 Stuleciu i spojrzał na siebie, by si upewni , e

bariera odgradzaj ca szyb od Wieczno ci jest rzeczywi cie bez skazy, e Socjolog

Voy nie patrzy. W ostatnich tygodniach stało si to jego zwyczajem,

mechanicznym odruchem - to szybkie spojrzenie przez rami , eby si upewni ,

e nikogo poza nim nie ma w przewodach kotła,

A wtedy, chocia był ju w 2456 Stuleciu, nastawił sterowanie kotła na

przyszło . Patrzył, jak rosn liczby na temporometrze. Jakkolwiek zmieniały si

z ogromn szybko ci , pozostało troch czasu na rozmy lania.

Jak e odkrycie Biografisty zmieniło spraw ! Jak e zmieniła si sama natura

jego zbrodni!

Teraz wszystko zale y od Finge'a. To zdanie dudniło rytmicznie w głowie

Harlana. Wszystko zale y od Finge'a. Wszystko zale y od Finge'a...

Harlan unikał jakiegokolwiek osobistego kontaktu z Finge'em od chwili swego

powrotu do Wieczno ci po dniach sp dzonych z Noys w 482 Stuleciu. Wraz z

Wieczno ci opanowywało go poczucie winy. Złamanie przysi gi słu bowej, które

wydawało si niczym w 482, było czym potwornym w Wieczno ci.

Raport wysłał poczt pneumatyczn i wycofał si do swego prywatnego

mieszkania. Musiał to wszystko przemy le , zyska na czasie, eby si zastanowi

i przyzwyczai do nowej, rodz cej si w nim orientacji.

Finge przeszkodził temu. Poł czył si z Harlanem w niecały kwadrans po

zakodowaniu przez niego adresu raportu i wło eniu go do rury poczty

pneumatycznej.

Obraz Kalkulatora pojawił si na płycie wizjofonu, a głos oznajmił:

- Spodziewałem si , e jest pan w swoim gabinecie. Harlan powiedział:

- Przesłałem raport, Kalkulatorze. Nie ma znaczenia, gdzie czekam na nowe

dyspozycje.

- Tak? - Finge rozwin ł rolk folii, któr trzymał w r ku, podniósł do oczu i

wpatrywał si z ukosa w jej perforowany wzór. -Raport nie jest kompletny -

podj ł. - Czy mog przyj do pana?

Harlan zawahał si przez chwil , Ten człowiek był jego przeło onym i

odmowa miałaby posmak niesubordynacji. To by wygl dało na jawne przyznanie

si do winy, a wra liwe, zm czone sumienie Harlana wzbraniało si przed tym.

- Prosz bardzo, Kalkulatorze - powiedział sucho.

Pulchna osoba Finge'a wniosła dra ni cy element epikurejski do surowej

kwatery Harlana. Ojczyste Stulecie Harlana miało skłonno do sparta skiego

umeblowania wn trz i Harlan nigdy całkowicie nie stracił upodobania do tego

stylu. Walcowate metalowe krzesła pokryte były matowym lakierem, sztuczne

ziarnowanym, tak e przypominał drewno (jakkolwiek niezbyt udatnie). W

jednym z rogów pokoju stał niedu y mebel, który jeszcze bardziej nie pasował do

obyczajów czasu.

Finge natychmiast zwrócił na niego uwag i dotkn ł pulchnym palcem, jakby

chciał sprawdzi jego kompozycj .

background image

53

- Co to za materiał?

- Drewno, Kalkulatorze - odparł Harian.

- Prawdziwe? Autentyczne drewno? Zdumiewaj ce! U ywali cie drewna w

waszym Stuleciu?

- U ywali my.

- No tak. W regulaminach nie ma adnego zakazu, Techniku -Finge wytarł o

nogawk spodni palec, którym dotkn ł przedmiotu. -Nie wiem jednak, czy

powinno si pozwala , by oddziaływała na nas kultura naszego Stulecia.

Prawdziwy Wieczno ciowiec przyjmuje tak kultur , jaka go otacza. Osobi cie

w tpi , czy w ci gu ostatnich pi ciu lat jadłem ze dwa razy z energetycznych

naczy . -Westchn ł. - A jednak zetkni cie pokarmu z materi zawsze wydawało

mi si niehigieniczne. Ale nie pobła am sobie. Nie pobła am.

Znowu spojrzał na drewniany przedmiot, lecz teraz r ce zało ył do tyłu.

Zapytał:

- Co to jest? Do czego to słu y?

- To szafa na ksi ki - odparł Harian. Miał ochot spyta Finge'a, jak si

czuje teraz, z r kami zało onymi do tyłu. Czy nie uwa a, e higieniczniej byłoby,

gdyby jego ubranie i całe ciało zrobione było z czystych i nieskalanych pól

energetycznych?

Finge uniósł brwi.

- Szafa na ksi ki. Wi c te obiekty stoj ce na półkach s ksi kami? Tak?

- Tak jest, Kalkulatorze.

- Autentyczne okazy?

- Wył cznie, Kalkulatorze. Zebrałem je w 24 Stuleciu. Mam nawet kilka

sztuk z dwudziestego. Je li... je li pan zamierza je przejrze , prosiłbym o

ostro no . Kartki zostały zakonserwowane i impregnowane, ale nie s z folii.

Trzeba si z nimi obchodzi ostro nie.

- Nie be.de ich dotykał. Nie mam zamiaru. My l , e jest na nich oryginalny

kurz dwudziestego Stulecia. Prawdziwe ksi ki! -Za miał si . - Kartki z celulozy

równie ? Tak pan sugerował.

Harlan skin ł głow .

- Celuloza przystosowana dzi ki impregnacji do dłu szego istnienia.

Tak….Otworzył usta, by gł boko wci gn powietrze, zmuszaj c si do

zachowania spokoju. Byłoby mieszne identyfikowanie si z tymi ksi kami,

jakby plamka na nich była plam na nim samym.

- O mielam si powiedzie - Finge nadal trzymał si tematu - e cała

zawarto tych ksi ek zmie ciłaby si na dwóch metrach filmu, a wi c na czubku

palca. Co one zawieraj ?

Harlan powiedział:

- S to oprawne roczniki czasopisma z 20 wieku.

- Czytał pan to?

Harlan o wiadczył dumnie:

- To tylko wybrane tomy z pełnej kolekcji, jak mam. adna biblioteka w

Wieczno ci nie posiada duplikatów tych egzemplarzy.

background image

54

- Tak, to pana hobby. Przypominam sobie, e pan mi kiedy mówił o swoim

zainteresowaniu Prymitywem. Byłem zdumiony, e pana Edukator w ogóle panu

pozwolił na rozwijanie zainteresowa w tym kierunku. To marnowanie energii.

Harlan zacisn ł wargi. Uznał, e ten człowiek wiadomie usiłuje go zirytowa ,

pozbawi zdolno ci spokojnego my lenia. Je li tak, nie mo na dopu ci , by mu si

to udało.

Harlan odparł sucho:

- S dziłem, e przyszedł pan, eby porozmawia o moim raporcie.

- Owszem - Kalkulator rozejrzał si , wybrał krzesło i usiadł ostro nie. -

Raport nie jest kompletny, jak ju powiedziałem przez wizjofon.

- Jak to, Kalkulatorze? - (Spokojnie! Spokojnie!). Twarz Finge'a wykrzywił

nerwowy u miech.

- Co takiego si zdarzyło, o czym jednak pan nie wspomniał, Harlan?

- Nic, Kalkulatorze. - Jakkolwiek powiedział to zdecydowanym tonem, czuł

si jak łajdak.

- Ale , Techniku! Sp dził pan pewien okres w towarzystwie młodej damy.

Albo przynajmniej powinien pan sp dzi , je li wykonał pan zalecenia karty

przestrzenno-czasowej.

- Wykonałem je - zdołał tylko powiedzie Harlan.

- I co si zdarzyło? Nie wspomniał pan nic o swych prywatnych kontaktach z

kobiet .

- Nie zdarzyło si nic wa nego - powiedział Harlan suchymi wargami.

- To mieszne. Nie musz mówi , e Obserwatorowi nie wypada os dza , co

jest wa ne, a co nie. Ma pan swoje lata i do wiadczenie.

Finge przenikliwie wpatrywał si w Harlana. Jego wzrok był twardszy i

bardziej natarczywy, ni by mo na s dzi po łagodnym sposobie zadawania

pyta .

Harlan wiedział to doskonale i spokojny ton Finge'a nie mógł go zwie , lecz

dr czyło go poczucie obowi zku. Jako Obserwator był tylko zmysłowo-

percepcyjnym pseudopodem, wysuni tym przez Wieczno w Czas. Badał swoje

otoczenie, po czym ci gano go z powrotem. Wykonuj c funkcj Obserwatora nie

miał własnej osobowo ci, wła ciwie nie był człowiekiem.

Prawie automatycznie Harlan rozpocz ł opowiadanie o wydarzeniach, które

opu cił w raporcie. Robił to jak rutynowany Obserwator, dokładnie, co do słowa

cytuj c rozmowy, rekonstruuj c intonacj i wyraz twarzy. Robił to z

przyjemno ci , opowiadaj c bowiem prze ywał wszystko na nowo i niemal

zapomniał przy tym, e zadawane przez Finge'a pytania, w poł czeniu z własnym

uspokajaj cym poczuciem obowi zku, prowadz wprost do wyznania winy.

Dopiero gdy zacz ł si zbli a do ko cowego rezultatu owej pierwszej długiej

rozmowy, zawahał si i na jego obserwatorskim obiektywizmie pojawiły si rysy.

Oszcz dzono mu dalszych szczegółów, bo Finge nagle podniósł r k i oznajmił

ostro i sucho:

- Dzi kuj . To wystarczy. Pan zamierza powiedzie , e doszło do stosunku

mi dzy panem a t kobiet .

Harlan wpadł w gniew. To, co Finge powiedział, było absolutn prawd , lecz

ton jego głosu powodował, e brzmiało to spro nie, grubia sko, a - co gorsza -

background image

55

banalnie. A czymkolwiek to było albo mogło by , nie miało nic wspólnego z

banałem.

Harlan potrafił wyja ni zachowanie si Finge'a, jego dokuczliwe ledztwo,

fakt, e przerwał meldunek akurat w tym momencie. Finge był zazdrosny!

Mógłby przysi c, e przynajmniej to jest oczywiste. Technikowi udało si . odbi

dziewczyn , któr Finge uwa ał za swoj .

Harlana ogarn ło słodkie uczucie triumfu. Po raz pierwszy w yciu widział

cel, który znaczył dla wi cej ni surowe wypełnianie praw Wieczno ci. Chciał,

eby Finge był zazdrosny, bo Noys Lambent miała teraz na zawsze pozosta z

Harlanem.

W nastroju nagłego uniesienia zgłosił wniosek, który pierwotnie zamierzał

przedstawi po odczekaniu czterech czy pi ciu dni. Powiedział:

- Mam zamiar poprosi o zezwolenie na zwi zek z kobiet z Czasu.

Wydawało si , e Finge obudził si z zadumy.

- Z Noys Lambent, przypuszczam.

- Tak jest. Musi to przej przez pana r ce jako Kalkulatora kieruj cego

sekcj ...

Harlan chciał, eby to przeszło przez r ce Finge'a. Niech cierpi. Je li sam ma

ochot na t dziewczyn , niech to powie, a Harlan b dzie mógł nalega , by Noys

pozwolono na dokonanie wyboru. Niemal si przy tym u miechn ł. Miał nadziej ,

e do tego dojdzie. To b dzie jego ostateczny triumf.

Zazwyczaj, oczywi cie, Technik nie mógł nawet marzy , eby wygra tak

spraw z Kalkulatorem, lecz Harlan był pewny, e mo e liczy na poparcie

Twissella, a Finge nie dorósł jeszcze do tego, eby walczy z Twissellem.

Jednak Finge wygl dał na spokojnego.

- Wydaje si - powiedział - e pan ju nielegalnie posiadł t dziewczyn .

Harlan poczerwieniał i zacz ł si słabo broni .

- Karta przestrzenno-czasowa polecała, eby my pozostawali sam na sam.

Poniewa nic z tego, co si zdarzyło, nie było wyra nie zabronione, nie czuj si

winien.

Było to kłamstwo, a z wyrazu niemal rozbawienia na twarzy Finge'a mo na

było wyczu , e on o tym wie.

- B dzie Zmiana Rzeczywisto ci - powiedział.

- Je li tak - rzekł Harlan - poprosz o zwi zek z pann Lambent w nowej

Rzeczywisto ci.

-Nie s dz , eby to było rozs dne. Teraz nic pan nie wie na pewno. W nowej

Rzeczywisto ci ona mo e by m atk , mo e by ułomna. Wła ciwie ona pana nie

b dzie chciała. Tak, nie b dzie chciała.

Marian zadr ał.

- Pan nic nie wie na ten temat.

- Czy by? Pan sobie wyobra a, e ta pa ska wielka miło to sprawa dwojga

dusz? e przetrwa wszelkie zewn trzne zmiany? Czytuje pan powie ci z Czasu?

Harlan został zmuszony do szczero ci.

- Po pierwsze, nie wierz panu.

- Bardzo mi przykro - o wiadczył Finge chłodno.

background image

56

- Pan kłamie. - Harlan nie troszczył si ju teraz o to, co mówi. -Pan jest

zazdrosny. Miał pan plany w stosunku do Noys, lecz ona wybrała mnie.

Finge powiedział:

- Czy pan u wiadamia sobie...

- U wiadamiam sobie du o. Nie jestem głupcem. Nie jestem Kalkulatorem,

ale nie jestem równie idiot . Mówi pan, e ona nie b dzie mnie chciała w nowej

Rzeczywisto ci. Sk d pan wie? Nie wie pan nawet, jaka b dzie ta nowa

Rzeczywisto . Nie wie pan, czy w ogóle musi nast pi ta nowa Rzeczywisto .

Dopiero co otrzymał pan mój raport. Trzeba go przeanalizowa , zanim mo na

b dzie skalkulowa Zmian , a có dopiero wyst pi o akceptacj . Wi c mówi c,

e zna pan natur Zmiany, pan kłamie.

Finge mógł zareagowa na kilka ró nych sposobów i podniecony Harlan

u wiadamiał to sobie. Nie próbował mi dzy nimi wybiera . Finge mógł wyj

udaj c bardzo obra onego. Mógł wezwa agenta Bezpiecze stwa i aresztowa

Technika za niesubordynacj ; mógł zacz wrzeszcze tak jak Harlan; mógł

natychmiast poł czy si z Twissellem i zło y oficjalne za alenie; mógł... mógł...

Finge nie zrobił nic w tym rodzaju.

Powiedział spokojnie:

Siadaj, Harlan, musimy o tym pomówi .

A poniewa tego typu reakcja była całkowicie nieoczekiwana, Harlan

otworzył usta i usiadł zmieszany. Jego zacietrzewienie min ło. Co to mo e by ?

- Pami ta pan oczywi cie - powiedział Finge -jak mówiłem, e zlecony panu

problem w 482 Stuleciu polega na niepo danym stosunku Czasowców bie cej

Rzeczywisto ci do Wieczno ci. Przypomina pan sobie, prawda? - Mówił z

łagodnym naciskiem, jak nauczyciel do nieco ograniczonego ucznia, jednak

Harlanowi wydawało si , e dostrzega twardy błysk w jego oczach.

- Niew tpliwie - odparł Harlan.

- Pami ta pan, jak mówiłem, e Rada Wszechczasów nie chciała akceptowa

mojej analizy sytuacji bez specjalnych obserwacji potwierdzaj cych. Czy nie

sugeruje to panu, e ju skalkulowałem potrzebn Zmian Rzeczywisto ci?

- A moje obserwacje potwierdzaj zało enia?

- Potwierdzaj .

- Wi c wła ciwe ich zanalizowanie wymaga czasu.

- Nonsens. Pana raport nie ma adnego znaczenia. Potwierdzeniem było to, co

mi pan powiedział przed chwil .

- Nie rozumiem.

- Niech pan słucha, Harlan, i pozwoli sobie powiedzie , co jest nie w

porz dku z 482 Stuleciem. W ród wy szych klas społecze stwa, szczególnie

w ród kobiet, pokutuje mniemanie, e Wieczno- ciowcy s naprawd wieczni;

dosłownie, e yj wiecznie... Wielki Czasie, człowieku, Noys Lambent ci to

powiedziała. Powtórzyłe mi jej o wiadczenie dwadzie cia minut temu.

Harlan patrzył t po na Finge'a. Przypominał sobie słodki, pieszczotliwy głos

Noys; gdy pochyliła si ku niemu i patrzyła mu w oczy. „Pan yje wiecznie. Jest

pan Wieczno ciowcem?".

Finge kontynuował:

background image

57

- Takie przekonanie jest niedobre, ale jeszcze nie tak bardzo gro ne. Mo e

sprawia pewne kłopoty, zwi kszy trudno ci sekcji, lecz kalkulacja wyka e, e

Zmiana byłaby potrzebna jedynie w niewielu przypadkach. Je li jednak Zmiana

jest po dana, czy nie jest dla pana oczywiste, e musz si zmieni , i to zmieni

maksymalnie, przede wszystkim ci mieszka cy Stulecia, którzy ulegli

przes dowi? Innymi słowy - kobiety z arystokracji. Noys.

- Mo e by , ale spróbuj swojej szansy.

- Nie ma pan adnej szansy. My li pan, e to pana urok i wdzi ki przekonały

t mi kk arystokratk , by padła w ramiona skromnego Technika? Harlan,

b d my realistami.

Harlan zacisn ł wargi. Nie powiedział nic. Finge mówił:

- Nie domy la si pan, e istnieje jeszcze inny przes d, który ci ludzie

poł czyli ze sw wiar w wieczne ycie Wieczno ciowców? Wielki Czasie, Harlan!

Wi kszo kobiet wierzy, e intymne stosunki z Wieczno ciowcem zapewniaj

miertelnej (jak my l o sobie) kobiecie ycie wieczne!

Harlan zawahał si . Znowu bardzo wyra nie słyszał głos Noys: „Gdyby mnie

wzi to do Wieczno ci...".

A potem jej pocałunki. Finge ci gn ł dalej:

- W istnienie takiego przes du trudno było uwierzy , Harlan. To nie miało

precedensu. Mie ciło si to w granicach marginesowego bł du, tak e

kalkulowanie poprzedniej Zmiany w ogóle nie dało informacji na ten temat. Rada

Wszechczasów chciała wi c mocnych dowodów, chciała konkretów. Wobec tego

wybrałem pann Lambent jako typow przedstawicielk jej klasy, a pana

wybrałem jako drugi obiekt...

Harlan zerwał si :

- Pan wybrał mnie? Jako obiekt?

- Bardzo przepraszam - powiedział Finge sztywno - ale to było konieczne. Pan

był bardzo dobrym obiektem.

Harlan patrzył na nieruchomo.

Finge kr cił si pod tym spojrzeniem. Powiedział:

- Rozumie pan? Nie, nadal pan nie rozumie. Pan nigdy nie zwracał uwagi na

kobiety. Uwa ał pan kobiety i wszystko, co ich dotyczy, za nieetyczne. Nie, istnieje

lepsze okre lenie: uwa ał pan to za grzeszne. Tego rodzaju pogl dy odbijaj si

na pana powierzchowno ci i dla ka dej kobiety ma pan tyle seksu, co zdechła

przed miesi cem makrela. Ale otó i mamy kobiet : pi kny, wypieszczony

produkt hedonistycznej kultury, kobiet , która płomiennie uwodzi ci w pierwszy

wspólny wieczór, dosłownie ebrz c o twój u cisk. Nie rozumie pan, e jest to

mieszne, niemo liwe, chyba e... no có , chyba e jest to potwierdzenie, którego

szukamy.

Harlan wykrztusił z trudem:

- Mówi pan, e ona si sprzedała...

- Po co takie okre lenia? W tym Stuleciu seks nie ł czy si z adnym

wstydem. Jedynie dziwne jest to, e wybrała pana jako partnera. Zrobiła to dla

ycia wiecznego. To jasne.

background image

58

Harlan, ze wzniesionymi ramionami, zakrzywionymi jak szpony palcami, bez

adnej rozs dnej my li ani adnej nierozs dnej, poza tym, by zdusi i stratowa

Finge'a, rzucił si naprzód.

Finge cofn ł si szybko. Błyskawicznym gestem, cho dr cymi r koma,

wydobył eksploder.

- R ce przy sobie! W tył!

Harlan zachował do rozs dku, by si zatrzyma . Włosy miał potargane,

koszul mokr od potu. Oddychał ze wistem przez nozdrza. Finge odezwał si

urywanym głosem:

- Jak widzisz, znam ci bardzo dobrze i spodziewałem si , e mo esz

gwałtownie zareagowa . B d strzelał w razie potrzeby.

- Wyjd ! - powiedział Harlan.

- Owszem, wyjd . Tylko najpierw musisz mnie wysłucha . Za zaatakowanie

Kalkulatora zostałby zdegradowany, ale nie b dziemy si tym zajmowali.

Zrozumiesz jednak, e ja nie kłamałem. Noys Lambent, kimkolwiek b dzie albo

nie b dzie w nowej Rzeczywisto ci, zostanie uwolniona od swego przes du. Bo

taki jest cel Zmiany. A bez tego przes du, Harlan - głos Finge'a przekształcił si

niemal w warczenie -jak kobieta taka jak Noys mogłaby kocha m czyzn

takiego jak ty?

Pulchny Kalkulator cofn ł si ku drzwiom, nie opuszczaj c jednak

eksplodera.

Zatrzymał si i dodał szyderczo:

- Oczywi cie, gdyby j miał teraz, Harlan, gdyby j miał teraz, mógłby si

ni cieszy . Mógłby utrzyma ten zwi zek i zalegalizowa go. Ale teraz. Bo

Zmiana nast pi szybko, Harlan, a potem nie b dziesz jej ju miał. Jaka szkoda,

e „teraz" nie trwa długo, nawet w Wieczno ci, co?

Harlan nie patrzył ju na niego. Wi c jednak Finge zwyci ył. Nic nie widz c

patrzył w ziemi , a kiedy podniósł głow , Finge'a ju nie było - a czy znikn ł pi

sekund, czy pi tna cie minut temu, Harlan nie umiał powiedzie ,

Godziny wlokły si upiornie, a Harlan czuł si jak zamkni ty w wi zieniu

własnej wyobra ni. Wszystko, co Finge mówił, było prawd , oczywist prawd .

Obserwatorski umysł Harlana mógł patrze wstecz na zwi zek mi dzy nim a

Noys, na ten krótki, niezwykły zwi zek, który nabrał teraz zupełnie innego

znaczenia w jego oczach.

To nie był przypadek miło ci od pierwszego wejrzenia. Jak e mógł w to

uwierzy ? Miło od pierwszego wejrzenia do człowieka takiego jak on?

Jasne, e nie. Łzy piekły go pod powiekami i czuł wstyd. Oczywi cie, e to

sprawa chłodnej kalkulacji. Dziewczyna ma niezaprzeczalne walory fizyczne i nie

uznaje adnych zasad etycznych, które by j powstrzymały od wykorzystania

tych walorów. Wykorzystała je i nie miało to nic wspólnego z Andrew Harlanem

jako m czyzn . Był po prostu uosobieniem jej wypaczonego pogl du na

Wieczno i wszystkiego, co st d wynikało. Odruchowo Harlan pie cił swymi

długimi palcami ksi ki na półce. Wyj ł jeden tom i nie patrz c otworzył go.

Litery migotały. Wyblakłe ilustracje były brzydkimi bezsensownymi

plamami.

background image

59

Dlaczego Finge fatygował si , by mu to wszystko powiedzie ? W

najdokładniejszym sensie tego słowa - nie powinien. Obserwator czy kto

pracuj cy jako Obserwator nie powinien nigdy zna wniosków płyn cych z jego

obserwacji. Dzi ki temu wła nie mógł idealnie odgrywa rol obiektywnego,

nieludzkiego narz dzia.

Ale Finge powiedział mu to, by go zmia d y , eby mie okazj do podłej,

płyn cej z uczucia zazdro ci zemsty.

Harlan dotykał palcami otwartej strony czasopisma. Zauwa ył, e wpatruje

si w jaskrawoczerwon podobizn pojazdu naziemnego, przypominaj cego

wehikuły charakterystyczne dla 45, 182, 590 i 984 Stulecia, podobnie jak dla

okresu pó nego Prymitywu. Była to bardzo popularna odmiana pojazdu z

wewn trznym silnikiem spalinowym. W erze Prymitywu ródłem energii były

zwi zki naftowe, a koła amortyzowano naturalnym kauczukiem. W pó niejszych

Stuleciach nap d był oczywi cie inny.

Harlan pokazywał t ilustracj Cooperowi. Kładł na ni szczególny nacisk, a

teraz jego umysł, jakby pragn ł odej od nieszcz snej tera niejszo ci, cofn ł si

do tego momentu.

- Ogłoszenia w pismach - mówił - ucz nas wi cej o czasach Prymitywu ni

tak zwane artykuły. Autorzy arykułów zakładaj pod-stawow wiedz o wiecie,

o którym pisz . U ywaj pewnych okre le , których nie widz potrzeby

wyja nia . Na przykład, co to jest takiego piłka golfowa?

Cooper ch tnie przyznał si do swej ignorancji. Harlan kontynuował

dydaktycznym tonem, jakiego nie potrafił unikn w podobnych okoliczno ciach.

- Ze wzmianek na ten temat mogliby my wydedukowa , e jest to jaka mała

kulka. Wiemy, e była u ywana do gry, cho by z tego powodu, e wspomina si o

niej pod nagłówkiem „Sport". Mo emy nawet wyprowadzi dalsze wnioski: e

odbijano j jakim długim kijem i e celem gry było wprowadzenie piłki do dołka

w ziemi. Ale po co si m czy dedukcj i rozumowaniem? Popatrz na to

ogłoszenie. Jego celem jest tylko zach cenie czytelników do kupna piłki, lecz przy

okazji pokazuj nam wspaniały portret tej piłki w zbli eniu, wraz z wycinkiem

dla wyja nienia jej konstrukcji.

Cooper, który pochodził z ery o mniej rozwini tej reklamie, nie bardzo mógł

si z tym pogodzi . Powiedział:

- Czy to nie jest niesmaczne, e ci ludzie tyle hałasuj ? Nikt nie jest taki głupi,

eby wierzy w czyje przechwałki na temat własnych wyrobów. Czy producent

przyzna si do usterek? Czy powstrzyma si od przesady?

Lecz teraz pod wpływem wrzaskliwych, tromtadrackich ogłosze w

czasopi mie umysł Harlana wrócił do obecnej sytuacji i znów był w

tera niejszo ci. Pytał samego siebie w nagłym podnieceniu: Czy te my li, które

miał przed chwil , rzeczywi cie nic nie znacz ? Czy te w bolesny sposób usiłuje

znale drog w ciemno ci z powrotem do Noys?

Ogłoszenie! Sposób zmuszania niech tnych do posłuchu. Czy fabrykantowi

pojazdów naziemnych zale y, by okre lony osobnik czuł spontaniczn potrzeb

nabycia jego produktu? Je li obiekt (to było wła ciwe słowo) mo na sztucznie

przekona lub wmówi mu, e odczuwa potrzeb , i skłoni , by odpowiednio do

tego post pił -to co za ró nica?

background image

60

Co za ró nica, czy Noys kocha go z nami tno ci, czy z wyrachowania? Niech

tylko oboje pozostan wystarczaj co długo razem, na pewno go pokocha

naprawd . On j zmusi do miło ci, a ostatecznie liczy si tylko miło , a nie jej

motywy. ałował teraz, e nie przeczytał paru powie ci z Czasu, o których Finge

wspominał ironicznie.

Harlan zacisn ł pi ci pod wpływem nagłej my li. Je eli Noys przyszła do

niego, do Harlana, chc c zyska nie miertelno , oznacza to, e do tej pory nie

uzyskała tego daru. Znaczy to, e nie miała przedtem stosunku z adnym

Wieczno ciowcem, a co za tym idzie, jej zwi zek z Finge'em nie był niczym innym

jak tylko zwi zkiem sekretarki i pracodawcy. Gdyby było inaczej, po co byłby jej

potrzebny Harlan?

Jednak Finge musiał próbowa ... na pewno miał zamiar... (Harlan nie mógł

doko czy tej my li nawet wobec samego siebie). Finge mógł przecie przekona

si o istnieniu przes du na własnej osobie. Z pewno ci przychodziło mu to do

głowy, gdy miał stał pokus w postaci Noys. A wi c na pewno mu odmówiła.

U ył wi c Harlana i Harlanowi si powiodło. To z tego powodu Finge m ci si

zazdro nie, torturuj c Harlana u wiadamianiem mu przyziemnych motywów

Noys. Lecz Noys odrzuciła Finge'a nawet za cen wiecznego ycia, akceptowała

za Harlana. Miała mo no wyboru i zdecydowała na jego korzy . A wi c nie

było to tylko wyrachowanie. Uczucie równie odgrywało rol .

Poczuł chaos w głowie i z ka d chwil rosn ce podniecenie.

Musi j mie , i to zaraz. Przed jak kolwiek Zmian Rzeczywisto ci. Finge

powiedział szyderczo...”Teraz nie trwa długo, nawet w Wieczno ci”.

Czy jednak rzeczywi cie nie trwa?

Harlan wiedział dokładnie, co powinien zrobi . Gniewne kpiny Finge'a

wprowadziły go w taki stan umysłu, e był gotów do zbrodni, a ostatnie

szyderstwo u wiadomiło mu, jaki czyn musi popełni .

Nie mo e straci teraz ani chwili. Z podnieceniem, a nawet rado ci , niemal

biegiem, opu cił swoj kwater , by popełni ci k zbrodni przeciwko

Wieczno ci.

background image

61

Rozdział 8

ZBRODNIA

Nikt go o nic nie pytał. Nikt go nie zatrzymywał. Tak czy inaczej, społeczna

izolacja Technika była do korzystna. Przez kanały kotłów dotarł do drzwi

Czasu i wł czył sterowanie. Oczywi cie, mogło si zdarzy , e kto si zjawi z

legalnym poleceniem i zdziwi si , dlaczego drzwi były u ywane. Zawahał si i

postanowił opiecz towa je swoj piecz tk . Opiecz towane drzwi nie wzbudzały

zainteresowania. Nieopiecz towane drzwi w u yciu wywołałyby zdziwienie.

Oczywi cie mogło si zdarzy , e to Finge trafi na te drzwi. Ale Harlan musiał

ryzykowa .

Noys stała nadal tak, jak j zostawił. Upłyn ły koszmarne godziny

(fizjogodziny) od chwili, gdy Harlan opu cił 482 Stulecie dla samotnej

Wieczno ci, lecz wrócił teraz do tego samego Czasu po kilku sekundach. Nawet

włos na głowie Noys si nie poruszył.

Spojrzała na niego zaskoczona:

- Zapomniałe czego , Andrew?

Harlan patrzył na ni głodnym wzrokiem, lecz nawet nie próbował jej

dotkn . Pami tał słowa Finge'a i nie miał ryzykowa odmowy. Powiedział

sztywno:

- Musisz robi to, co ci powiem. Zapytała:

- Stało si co złego? Przecie przed chwil odszedłe . Nie min ła nawet

minuta.

- Nie martw si - powiedział Harlan. Nie uj ł jej za r k , nie próbował

uspokoi . Zamiast tego mówił szorstko. Było to tak, jakby jaki demon zmuszał

go, by robił wszystko niewła ciwie. Dlaczego wrócił w pierwszej mo liwej chwili?

Tylko j niepokoił prawie natychmiastowym powrotem.

Oczywi cie mógł to uzasadni . Dysponował dwudniowym marginesem

uwzgl dnianym przez kart przestrzenno-czasow . Wcze niejsze godziny tego

okresu łaski były bezpieczniejsze, bo wykrycie ich wykorzystania niemal nie

wchodziło w rachub . Naturaln tendencj było wi c cofanie si jak najbardziej

w przeszło . A jednak to było głupie ryzyko. Mógł si łatwo przeliczy i wej w

Czas przed momentem opuszczenia go przed kilku fizjogodzinami. Co wtedy?

Jedna z pierwszych zasad, jakich uczono Obserwatora, brzmiała: „Osoba

zajmuj ca dwa punkty w tym samym Czasie tej samej Rzeczywisto ci nara a si

na ryzyko spotkania siebie samej".

Z jakiego powodu nale ało tego unikn . Dlaczego? Harlan wiedział, e nie

chce spotka samego siebie. Nie chciał patrzy w oczy innego, wcze niejszego albo

pó niejszego Harlana. Poza tym byłby to paradoks. Twissell za cz sto powtarzał:

„Nie ma paradoksów w Czasie, ale tylko dlatego, e Czas wiadomie unika

paradoksów".

Gdy Harlan rozmy lał m tnie o tym wszystkim, Noys patrzyła na niego

du ymi wietlistymi oczyma.

Potem podeszła bli ej, przyło yła swe chłodne dłonie do jego płon cych

policzków i powiedziała mi kko:

background image

62

- Masz kłopoty.

Harlanowi jej spojrzenie wydawało si yczliwe, kochaj ce. Jak to by mogło?

Osi gn ła przecie , co chciała. Co si jeszcze za tym kryje? Chwycił j za r ce i

zapytał ochrypłym głosem:

- Chcesz wyjecha ze mn ? Teraz? Nie zadaj c adnych pyta ? Zrobisz

dokładnie to, co powiem?

- Czy musz ? - zapytała.

- Musisz, Noys. To bardzo wa ne.

- W takim razie jad . - Powiedziała to rzeczowo, jakby w tym daniu nie

było nic osobliwego.

U wylotu kotła zawahała si na chwil , a potem weszła do rodka. Harlan

powiedział:

- Jedziemy naprzód, Noys.

- To oznacza przyszło , prawda?

Kocioł pomrukiwał ju delikatnie, gdy do niego weszła, i ledwie zd yła

usi

, Harlan nieznacznie poruszył kontakt koło swego łokcia.

Nie miała adnych mdło ci na pocz tku tej nie daj cej si opisa Jazdy w

Czasie. Ale bał si , e tego nie uniknie.

Siedziała spokojnie, tak pi kna i swobodna, e czuł bół, gdy na ni patrzył, i

nie troszczył si w ogóle, e bez pozwolenia zabieraj c j w Wieczno popełnia

przest pstwo.

Zapytała:

- Czy ta podziałka wskazuje lata, Andrew?

- Stulecia.

- Czy to znaczy, e jeste my o tysi c lat w przyszło ci? Ju ?

- Tak jest.

- Nie czuj tego.

- Wiem.

Rozejrzała si dokoła.

- Ale jak si poruszamy?

- Nie wiem. Noys.

- Nie wiesz?

- Wiele spraw w Wieczno ci trudno zrozumie .

Liczby na temporometrze maszerowały dalej. Poruszały si coraz szybciej, a

stały si niewyra n smug . Harlan łokciem przesun ł przyspieszacz w gór .

Zu ycie energii mogło stanowi pewne zaskoczenie dla zakładów energetycznych,

lecz w tpił w to. Nikt na niego nie czekał w Wieczno ci teraz, gdy wracał z Noys,

a to stanowiło ju dziewi dziesi tych wygranej. Teraz trzeba j było ulokowa

w bezpiecznym miejscu.

Harlan znowu spojrzał na dziewczyn .

- Wieczno ciowcy nie wiedz wszystkiego.

- Ale ja nie jestem Wieczno ciowcem - mrukn ła. - Wiem bardzo mało.

Puls Harlana przy pieszył tempo. Jeszcze nie jest Wieczno ciowcem? Lecz

Finge powiedział...

Daj spokój - błagał samego siebie. - Daj spokój. Ona jest z tob . U miecha si

do ciebie. Czegó chcesz wi cej?

background image

63

A jednak odezwał si :

- Ty my lisz, e Wieczno ciowiec yje wiecznie?

- Owszem, wszyscy uwa aj , e st d pochodzi ta nazwa. -U miechn ła si do

niego promiennie. - Ale tak nie jest, prawda?

- Wi c ty tak nie uwa asz?

- Od kiedy byłam troch w Wieczno ci - przestałam. Ludzie nie wygl dali

tam tak, jakby mieli y wiecznie. I s tam równie starcy.

- A jednak powiedziała mi, e yj wiecznie... wtedy w nocy. Przysun ła si

bli ej, nadal si u miechaj c:

- Pomy lałam sobie: kto wie?

Nie mógł zapanowa nad napi ciem w swoim głosie:

- Jak Czasowiec zostaje Wieczno ciowcem?

Jej u miech znikn ł i albo to była wyobra nia Harlana, albo rzeczywi cie na

jej policzkach pojawił si nikły rumieniec. Powiedziała:

- Czemu o to pytasz?

- eby si dowiedzie .

- To głupie - rzekła. - Wol o tym nie mówi . - Popatrzyła na swe pi kne

palce, zako czone paznokciami, które połyskiwały bezbarwnie w przy mionym

wietle szybu. Harlan pomy lał, wła ciwie bez zwi zku, e na wieczornym

przyj ciu przy lekkim ultrafiolecie w iluminacji ciennej, te paznokcie b d

połyskiwały jasn zieleni albo intensywn purpur , w zale no ci od k ta, pod

jakim b dzie trzymała dłonie. Dziewczyna tak sprytna jak Noys potrafi wydoby

z nich kilka odcieni, daj c do zrozumienia, e barwy odbijaj jej nastroje:

niebieski - naiwno , jasno ółty - wesoło , fiolet - trosk , a szkarłat - nami tno .

Zapytał:

- Dlaczego mi si oddała ?

Odrzuciła w tył włosy i popatrzyła na niego. Twarz jej pobladła i spowa niała.

Odparła:

- Je li koniecznie musisz wiedzie , po cz ci przyczyn była teoria, e

dziewczyna w ten sposób mo e wej do Wieczno ci. Nie szkodziłoby, gdybym

yła wiecznie.

- Mówiła , zdaje si , e w to nie wierzysz.

- Nie wierz , ale nie zaszkodzi spróbowa . Szczególnie, e...

Patrzył na ni powa nie, znajduj c ucieczk od bólu i rozczarowania w

chłodnym spojrzeniu dezaprobaty z wy yn moralno ci swojego Stulecia.

- No?

- Szczególnie, e tak czy inaczej tego chciałam.

- Chciała ?

- Tak.

- Dlaczego wybrała akurat mnie?

- Bo ci lubi . Bo sobie pomy lałam, e jeste zabawny.

- Zabawny!

- No, dziwny... je li wolisz to słowo. Zawsze tak si wysilałe , eby na mnie nie

spojrze , ale zawsze mimo to spogl dałe . Próbowałe mnie nienawidzi , a ja

widziałam, e mnie pragniesz. Było mi ci . troszk al.

- Dlaczego al? - Czuł, jak płon mu policzki.

background image

64

- Bo tyle miałe z tym kłopotów. Przecie to taka prosta sprawa. Wystarczy

zapyta . Co za problem? Po co cierpie ?

Harlan skin ł głow . Moralno 482 Stulecia.

- Wystarczy zapyta ! -wymamrotał. - Takie proste. Nie potrzeba nic wi cej.

- Oczywi cie, dziewczyna musi by ch tna. Przewa nie bywa, je li nie jest

zaanga owana w inny sposób. Czemu nie? Przecie to proste.

Teraz Harlan musiał z kolei spu ci oczy. Istotnie, to takie proste. I nie ma w

tym równie nic złego. Przynajmniej w 482 wieku. Któ w Wieczno ci mo e

wiedzie o tym lepiej? Byłby głupcem, oczywistym i sko czonym głupcem, gdyby

j spytał o jej wcze niejsze przygody. Mógłby równie dobrze zapyta dziewczyn

ze swoich czasów, czy kiedykolwiek jadła w obecno ci m czyzny i jak miała to

robi .

Zamiast tego zapytał pokornie:

- A co sobie teraz o mnie my lisz?

- e jeste bardzo ładny - powiedziała mi kko. - I gdyby był swobodniejszy...

Nie mógłby si u miechn ?

- Nie ma powodu. Noys.

- Prosz ci . Chc zobaczy , czy twoje policzki marszcz si wła ciwie.

Zobaczymy. - Uniosła palcami k ciki jego warg.

Zaskoczony szarpn ł głow , ale nie mógł si powstrzyma od miechu.

- Widzisz. Nawet nie masz zmarszczek na policzkach. Jeste niemal pi kny.

Gdyby troch popraktykował, postał troch przed lustrem i pou miechał si , i

popuszczał oko... mógłby by naprawd pi kny.

Lecz w tły u miech znikn ł, ledwie si pojawił. Noys spytała:

- Mamy kłopoty, prawda?

- Owszem. Powa ne kłopoty.

- Z powodu tego, co zrobili my? Ty i ja? Tamtego wieczora?

- Niezupełnie.

- To była moja wina, naprawd . Powiem im to, je li chcesz.

- Nigdy — zaprotestował Harlan energicznie. - Nie bierz na siebie adnej

winy. Nie zrobiła nic takiego, eby czu si winn . Chodzi o co innego.

Noys spojrzała niepewnie na temporometr.

- Gdzie jeste my? Nie mog nawet rozró ni cyfr.

- Kiedy jeste my - automatycznie poprawił j Harlan. Zmniejszył pr dko i

mo na ju było odcyfrowa Stulecia.

Jej pi kne oczy zaokr gliły si , a rz sy odcinały si wyra nie od bladej cery.

- Czy to mo liwe?

Harlan oboj tnie zerkn ł na licznik, który pokazywał liczb 72 000.

Z pewno ci mo liwe.

- Ale dok d jedziemy?

- Do kiedy jedziemy. W dalek przyszło - powiedział powa nie. - Dobr i

dalek . Tam, gdzie ci nie znajd .

W milczeniu patrzyli na zwi kszaj ce si liczby. W milczeniu Harlan

powtarzał sobie, e dziewczyna nie jest winna temu, o co oskar ał j Finge.

Przyznała si szczerze do tego, co było prawd , i równie szczerze stwierdziła, e

istniało z jej strony tak e osobiste zainteresowanie.

background image

65

Podniósł głow , gdy Noys zmieniła pozycj . Przesun ła si na t stron , gdzie

siedział, i zdecydowanym ruchem zatrzymała kocioł, w nieprzyjemny sposób

wyhamowuj c pr dko czasow . Harlan przełkn ł lin i przymkn ł oczy, by

powstrzyma mdło ci.

- Co si stało? - zapytał.

Miała popielat twarz i przez chwil nie odpowiadała. Potem rzekła:

- Nie chc jecha dalej. Numery s ju bardzo wysokie. Temporometr

wskazywał 111 394.

Powiedział:

- Wystarczy.

A potem z powag wyci gn ł dło .

- Chod , Noys. Tu przez pewien czas b dzie twój dom.

W drowali przez korytarze, jak dzieci trzymaj c si za r ce. Główne przej cia

były o wietlone, a ciemne pokoje rozbłyskiwały po dotkni ciu wył cznika.

Powietrze było wie e i jakby poruszało si lekko, cho nie czuło si przeci gu.

Wskazywało to na obecno wentylacji.

Noys szepn ła:

- Czy tu nikogo nie ma?

- Nikogo - odparł Harlan. Usiłował powiedzie to mocno i gło no. Chciał

przełama czar Ukrytych Stuleci, lecz mimo wszystko odezwał si tylko szeptem.

Nie wiedział nawet, jak okre li tak dalek przyszło . Nazywa to sto

jedena cie tysi cy trzysta dziewi dziesi tym czwartym Stuleciem byłoby

mieszne. Nale ało mówi w sposób prosty, nie precyzuj c: wieki stutysi czne.

Wła ciwie nie nale ało si zastanawia nad tak głupim problemem, lecz teraz,

gdy emocje ucieczki ju si sko czyły, znalazł si w pozbawionym ladów ycia

rejonie Wieczno ci i wcale mu si to nie podobało. Wstydził si , i to tym bardziej,

e Noys widziała dreszcz, jaki go przenikn ł, dreszcz strachu. Noys powiedziała:

- Jak tu czysto. Nie ma kurzu.

- Samoodkurzanie - odparł Harlan. Z wysiłkiem, niemal zrywaj cym struny

głosowe, podniósł głos do prawie normalnej tonacji. Ale nikogo tu nie ma. Ani

ladu w przód, ani wstecz przez tysi ce Stuleci.

Wydawało si , e Noys to akceptuje.

- I wszystko jest tak urz dzone? Mijali my magazyny ywno ciowe i

filmoteki. Widziałe ?

- Widziałem. Och, s całkowicie wyekwipowane. Ka da sekcja.

- Ale po co, skoro tu nikogo nie ma?

- To logiczne - odparł Harlan. Rozmowa na ten temat rozładowywała nieco

nastrój niesamowito ci. Wypowiedzenie tego, co ju teoretycznie wiedział, u ci li

spraw , sprowadzi j do normalnych wymiarów. - We wczesnej historii

Wieczno ci, w trzechsetnych wiekach, pojawił si powielacz masy. Wiesz, o co

chodzi? Umieszczona na polu rezonuj cym energia mogła by przekształcona w

materi , przy czym drobiny subatomowe przyjmowały dokładnie taki układ jak

we wzorcowym modelu. W rezultacie powstawała dokładna kopia.

My, w Wieczno ci, u yli my tego instrumentu dla własnych celów. W tym

czasie było rozbudowanych zaledwie sze set czy osiemset sekcji. Oczywi cie

mieli my powa ne plany rozwojowe. „Dziesi nowych sekcji w fizjoroku" było

background image

66

jednym z haseł owego okresu. Powielacz masy sprawił, e wszystko to stało si

zb dne. Zbudowali my jedn now sekcj w cało ci, zaopatrzon w jedzenie,

zapas mocy, zapas wody i najlepsze urz dzenia automatyczne; uruchomili my

maszyn i powielali my t sekcj , po jednej na ka de Stulecie, przez cał

Wieczno . Nie wiem, jak daleko dotarli, prawdopodobnie do milionów Stuleci.

- I wszystkie s takie jak ta, Andrew?

- Dokładnie takie same. A gdy Wieczno organizuje nowe sekcje, po prostu

wyprowadzamy si , adaptuj c konstrukcje mody panuj cej w danym stuleciu.

My... my nie dotarli my jeszcze do tej sekcji. (Nie było sensu mówi jej, e

Wieczno ciowcy nie mog przenikn w Czas tutaj, w Ukrytych Stuleciach.

Niczego by to nie zmieniło).

Spojrzał na ni i stwierdził, e Noys wygl da na zakłopotan . Powiedział

szybko:

- Nie ma adnego marnotrawstwa w budowaniu sekcji. Zu yło si tylko

energi , nic wi cej, a maj c do dyspozycji gwiazd Nova...

Przerwała.

- Nie, po prostu nie pami tam.

- Czego nie pami tasz?

- Mówisz, e powielacz wynaleziono w trzechsetnych wiekach. Nie mieli my

go w 482. Nie przypominam sobie, ebym czytała o czym takim w historii.

Harlan zamy lił si . Jakkolwiek była od niego ni sza tylko o jakie pi

centymetrów, nagle przez porównanie poczuł si olbrzymem. Ona była dzieckiem,

niemowl ciem, a on półbogiem Wieczno ci, który musi j uczy i ostro nie

prowadzi ku prawdzie.

Powiedział:

- Noys, kochanie, usi d my gdzie ... co ci wytłumacz .

Poj cie zmiennej Rzeczywisto ci, Rzeczywisto ci, która nie jest ustalona,

wieczna i niezmienna, nie nale y do spraw, które ka demu da si łatwo wyja ni .

Harlan niekiedy przypominał sobie wczesne dni Nowicjatu i odtwarzał

rozpaczliwe próby odci cia si od swego Stulecia i Czasu.

Przeci tny Nowicjusz potrzebował sze ciu miesi cy, by pozna prawd , by

odkry , e nigdy nie wróci do domu w dosłownym sensie tego słowa. Nie tylko

prawo Wieczno ci mu to uniemo liwiało, lecz równie fakt, e dom i rodzina,

takie, jakimi je znał, mogły ju nie istnie , mogły w pewnym sensie nie istnie

nigdy.

Ró nie to oddziaływało na Nowicjuszy. Harlan przypominał sobie blad i

ci gni t twarz Bonky'ego Latourette'a w tym dniu, gdy Edukator Yarrow

ostatecznie i jednoznacznie wyja nił im problem Rzeczywisto ci.

aden z Nowicjuszy nie mógł je tego wieczora. Skupili si razem, szukaj c

czego w rodzaju psychicznego ciepła, z wyj tkiem La-tóurette'a, który znikn ł.

miali si fałszywie i próbowali artowa .

Kto powiedział dr cym i niepewnym głosem:

- Przypuszczam, e nigdy nie miałem matki. Je li wróc do

dziewi dziesi tego pi tego, powiedz mi: „Kto ty jeste ? Nie znamy ci . Nie

mamy adnych dokumentów. Ty nie istniejesz".

background image

67

U miechali si słabo i kiwali głowami, samotni chłopcy, którym nie zostało nic

prócz Wieczno ci.

Gdy poszli do sypialni, zastali tam Latourette'a, który spał mocno i szybko

oddychał. W zagł bieniu jego r ki widniało lekkie zaczerwienienie od zastrzyku;

na szcz cie zauwa ono je w por .

Wezwano Yarrowa i przez pewien czas wydawało si , e kurs straci jednego

Nowicjusza, jednak w ko cu wykurowano go. W tydzie pó niej siedział ju na

swoim miejscu. Ale pi tno tej złej nocy pozostało na zawsze na jego osobowo ci.

A teraz Harlan miał wytłumaczy Rzeczywisto Noys Lambent, dziewczynie

niewiele starszej ni tamci Nowicjusze, wytłumaczy jej od razu i całkowicie.

Musiał. Nie miał wyboru. Ona musi dowiedzie si dokładnie, co im grozi i co

powinna robi .

Powiedział jej. Jedli mi so z puszki, mro one owoce i pili mleko przy stole

konferencyjnym na dwana cie osób. I tam jej powiedział.

Wyja niał jej jak najostro niej, lecz szybko przekonał si , e ostro no jest

niepotrzebna. Chwytała szybko ka d informacj i zanim znalazł si w połowie,

ku swemu wielkiemu zdumieniu przekonywał si , e reaguje nie najgorzej. Nie

bała si . Nie miała poczucia utraty wszystkiego. Wygl dała tylko na

rozzłoszczon .

Gniew ubarwił jej twarz gł bokim rumie cem, a jej ciemne oczy jakim

sposobem wydawały si jeszcze ciemniejsze.

- Ale to zbrodnia - powiedziała. - Jakim prawem Wieczno ciowcy to robi ?

- Robi si to dla dobra ludzko ci - powiedział Harlan. Oczywi cie, ona nie

mogła tego naprawd rozumie . Było mu przykro, e sposób my lenia

Czasowców jest ograniczony ich wyobra eniem o Czasie.

- Naprawd ? To i powielacz masy został stracony?

- Mamy jeszcze jego kopie. Nie martw si o to. Zachowali my go.

- Zachowali cie go! A co z nami? To my z 482 powinni my go mie . -

Wymachiwała zaci ni tymi pi ciami.

- To by nie przyniosło wam nic dobrego. Nie denerwuj si , kochanie, i

słuchaj. - Niemal kurczowym gestem (miał si jeszcze nauczy , jak dotyka jej

naturalnie) uj ł jej r ce i przytrzymał.

Przez chwil próbowała je wyswobodzi , a potem zrezygnowała, a nawet

roze miała si .

- Och, mów dalej, głuptasku, i nie rób takiej powa nej miny. Nie mam do

ciebie alu.

- Nie mo esz mie alu do nikogo. Robimy to, co trzeba. Ten powielacz

stanowi klasyczny przykład. Uczyłem si tego w szkole. Je li powielasz mas ,

mo esz powiela równie osoby. Wynikaj z tego bardzo skomplikowane

problemy.

- Czy społecze stwo nie powinno samo rozwi zywa swoich problemów?

- Powinno, lecz uczyli my si , e społecze stwo w Czasie nie rozwi zywało

swoich problemów zadowalaj co. Pami taj, e bł dy społecze stwa obci aj nie

tylko je samo, ale wszystkie nast pne pokolenia. Wła ciwie nie ma

zadowalaj cego rozwi zania problemu duplikatom masy. Nale y do tej kategorii,

background image

68

co wojny atomowe i narkotyki, na które po prostu nie mo na pozwoli . Ich

rozwój nigdy nie jest korzystny.

- Sk d jeste taki pewny?

- Mamy komputery, Noys. Komputapleksy o wiele dokładniejsze ni

wszystkie wynalezione kiedykolwiek w jednej Rzeczywisto ci. One przeliczaj

mo liwe Rzeczywisto ci i układaj najbardziej po dane z milionów zmiennych

warto ci.

- Maszyny! - powiedziała szyderczo. Harlan zmarszczył czoło, lecz zaraz

złagodniał.

- Nie b d taka. Oczywi cie, nie znosisz my li, e ycie nie jest tak konkretne,

jak si spodziewała . Ty i wiat, w jakim yjesz, mógł by tylko cieniem

prawdopodobie stwa rok wcze niej, ale co za ró nica? Masz przecie wszystkie

wspomnienia, niezale nie od tego, czy s cieniem prawdopodobie stwa, czy nie,

prawda? Pami tasz swoje dzieci stwo i rodziców, prawda?

- Oczywi cie.

- A wi c tak, jakby naprawd to prze yła. Niezale nie od tego, czy tak było,

czy nie.

- Nie wiem. B d musiała to przemy le . A co - je li jutro znowu powstanie

ten wiat ze snu czy cie , czy jak ty to nazywasz?

- Wtedy b dzie nowa Rzeczywisto i nowa ty z nowymi wspomnieniami.

B dzie po prostu tak, jakby nic si nie zdarzyło, z wyj tkiem tego, e suma

szcz cia znowu wzro nie.

- Jednak jako nie bardzo mi si to podoba.

- Ponadto - dodał szybko Harlan - teraz nic ci si nie stanie. B dzie nowa

Rzeczywisto , ale ty jeste w Wieczno ci. Nie zostaniesz zmieniona.

- Powiedziałe przecie - odezwała si Noys smutno - e nie robi to adnej

ró nicy. Po co si nara a na te wszystkie kłopoty?

Z nagł nami tno ci Harlan powiedział:

- Poniewa chc , eby była taka, jaka jeste . Dokładnie taka, jaka jeste . Nie

chc , eby si zmieniła. W aden sposób.

O mały włos, a byłby wykrztusił prawd , e gdyby nie przes d

Wieczno ciowcach i wiecznym yciu, nigdy by nie miała do niego skłonno ci.

Odparła nieco zamy lona:

- Czy b d musiała tu zosta na zawsze? B d si czuła... samotna.

- Nie, nie. Nie my l o tym - zaprotestował gwałtownie, chwytaj c j za r ce

tak silnie, e pisn ła. - Dowiem si , czym b dziesz w nowej Rzeczywisto ci 482

Stulecia, i wrócisz tam, e tak powiem, w przebraniu. Zaopiekuj si tob .

Wyst pi o zezwolenie na formalny zwi zek

1 b d pilnował, eby przetrwała bezpiecznie przyszłe Zmiany. Jestem

Technikiem, i to dobrym Technikiem, i znam si na Zmianach. - Dodał ponuro: -

A wiem równie o paru innych sprawach. - Urwał.

Noys spytała:

- Czy to wszystko jest dozwolone? Chodzi o to, czy mo esz bra ludzi do

Wieczno ci i chroni ich przed Zmianami? To nie wygl da legalnie, s dz c z tego,

co mi opowiadałe .

background image

69

Przez chwil Harlan czuł si nagle malutki i słaby w wielkiej pustce tysi cy

Stuleci, które go otaczały w przeszło ci i przyszło ci. Przez chwil czuł si odci ty

nawet od Wieczno ci, która była jego jedynym domem i jedyn wiar . Był

podwójnym wyrzutkiem: z Czasu i z Wieczno ci. Została u jego boku tylko

kobieta, dla której opu cił to wszystko.

Odczuwał gł boko to, co powiedział:

- Tak, to jest zbrodnia. To bardzo ci ka zbrodnia, a ja wstydz si bardzo.

Ale zrobiłbym to jeszcze raz, gdyby było potrzeba, a nawet nie raz.

- Dla mnie, Andrew? Dla mnie? Nie spojrzał jej w oczy.

- Nie, Noys, dla siebie. Nie mógłbym y , gdybym ci stracił. Powiedziała:

- A je li nas złapi ...

Harlan znał na to odpowied . Znał odpowied od czasu, kiedy rozmy lał

wtedy w 482 Stuleciu le c razem z Noys. Ale nawet teraz nie miał my le o

ponurej prawdzie.

Powiedział:

- Nie boj si nikogo. Mam swoje sposoby. Oni sobie nawet nie wyobra aj ,

jak wiele wiem.

background image

70

Rozdział 9

INTERLUDIUM

Gdy si patrzy wstecz, mo na powiedzie , e rozpocz ł si potem idylliczy

okres. Sto wydarze nast piło w tych fizjotygodniach, a pó niej wszystko to

spl tało si w pami ci Harlana i wydawało mu si , e ten okres trwał o wiele

dłu ej ni w rzeczywisto ci. Najpi kniejsze były niew tpliwie godziny, które mógł

sp dzi z Noys, one upi kszały wszystko inne.

Po pierwsze: W 482 Stuleciu pakował powoli swe rzeczy osobiste - ubranie,

filmy, a przede wszystkim ukochane i wypieszczone roczniki czasopism z

Prymitywu. Pieczołowicie dogl dał ich powrotu do swojej stałej siedziby w 575

wieku.

Finge stał obok, gdy ludzie z Obsługi przenosili baga e do kotła towarowego.

Powiedział, z najwi ksz staranno ci dobieraj c słów:

- Widz , e pan nas opuszcza.

U miechał si szeroko, starannie jednak ci gaj c wargi, tak e wida było

ko ce z bów. R ce miał zło one za plecami, a jego pulchna posta kołysała si na

pi tach.

Harlan nie patrzył na swego przeło onego. Mrukn ł oboj tnie:

- Tak, Kalkulatorze. Finge powiedział:

- Zło raport Starszemu Kalkulatorowi Twissellowi w sprawie całkowicie

zadowalaj cego wypełnienia obowi zków obserwacyjnych w 482 Stuleciu.

Harlan nie mógł si zdoby nawet na słowo podzi kowania. Milczał. Finge

podj ł, nagle zni aj c głos:

- Na razie nie zamelduj o pana niedawnej próbie u ycia siły wobec mnie. - I

chocia u miech nadal pozostawał na jego twarzy, a Kalkulator spogl dał

łagodnym wzrokiem, był w nim jaki odcie okrutnej satysfakcji.

Harlan spojrzał ostro i powiedział: - Jak pan uwa a.

Po drugie: Urz dził si znowu w 575.

Prawie natychmiast spotkał Twissella. Ucieszył si na widok tego człowieka z

pomarszczon twarz gnoma. Ucieszył si nawet widz c, jak Twissell podnosi do

ust biał rurk , dymi c mi dzy dwoma poplamionymi palcami.

Harlan powiedział:

- Kalkulatorze.

Twissell wynurzywszy si ze swego gabinetu patrzył przez chwil , nie widz c i

nie poznaj c Harlana. Twarz miał wychudł , a oczy przymru one ze znu enia.

Powiedział:

- Ach, Technik Harlan. Sko czyłe robot w 482?

- Tak, Starszy Kalkulatorze.

Reakcja Twissella była dziwaczna. Popatrzył na zegarek, który, jak ka dy

zegarek w Wieczno ci, wskazywał czas fizjologiczny, podaj c zarówno dni, jak i

godziny:

- Pod nosem, mój chłopcze. Cudowne. Cudowne.

Serce Harlana drgn ło. Jeszcze nie tak dawno nie potrafiłby znale sensu w

tych słowach. Teraz zdawało mu si , e je rozumie. Twissell musiał by zm czony,

background image

71

bo inaczej mo e nie zdradzałby tak łatwo istoty rzeczy. Albo mo e Kalkulator

uwa ał t uwag za tak tajemnicz , e a zupełnie bezpieczn , mimo e tak blisk

prawdy.

Harlan zapytał w miar mo no ci oboj tnie, tak aby nie było widoczne, e

jego uwaga ma jakikolwiek zwi zek z tym, co Twissell powiedział przed chwil :

- Jak si ma mój Nowicjusz?

- Dobrze, dobrze - Twissell najwidoczniej miał co innego na głowie. Possał

szybko tl c si rurk z tytoniem, kiwn ł głow i wyszedł spiesznie.

Po trzecie: Nowicjusz.

Wygl dał starzej. Wydawało si , e jest dojrzalszy. Wyci gn ł dło i

powiedział:

- Ciesz si , e pan wrócił, Harlan.

By mo e wynikało to z tego, e Harlan przyzwyczaił si do Coopera jako do

ucznia, a tymczasem wygl dał on teraz na kogo wi cej ni na Nowicjusza.

Obecnie wydawało si , e jest instrumentem w r kach Wieczno ciowców.

Naturalnie, musiał w zwi zku z tym przybra now posta w oczach Harlana.

Harlan usiłował nie pokazywa tego po sobie. Znajdowali si obaj w nowej

kwaterze Harlana, a Technik rozkoszował si porcelanowymi płaszczyznami

mietankowej barwy, zadowolony, e wyzwolił si z ozdobnej tandety wieku 482.

Jakkolwiek usiłował kojarzy sobie barok tego wieku z Noys, ł czył go jedynie z

Finge'em. Z Noys kojarzył sobie ró owy aksamitny półmrok i - co dziwne -nag

surowo sekcji Ukrytych Stuleci.

Mówił gwałtownie, zupełnie jakby pragn ł ukry swe niebezpieczne my li:

- Cooper, co oni z tob wyrabiali, gdy mnie nie było? Cooper roze miał si ,

musn ł mimowolnie swój długi, opadaj cy w s i powiedział:

- Brali my jeszcze matematyk . Ci gle matematyk .

- Tak? Teraz pewnie ju do specjalistyczny materiał?

- Do specjalistyczny.

- No i jak idzie?

- Zno nie. Przychodzi mi to całkiem łatwo, wie pan. Lubi to. Ale teraz

wprost mi ju ładuj do głowy.

Harlan poczuł niejakie zadowolenie:

- Wzory Pola Czasowego i tym podobne?

Lecz Cooper, poczerwieniawszy nieco, zwrócił si do półek załadowanych

ksi kami i powiedział:

- Wracajmy do Prymitywu. Mam kilka pyta .

- W zwi zku z czym?

- ycie miejskie w 23 Stuleciu. Szczególnie w Los Angeles.

- Dlaczego Los Angeles?

- To ciekawe miasto. Nie s dzi pan?

- Tak, ale zajmijmy si nim w 21. Wtedy było u szczytu rozwoju.

- Och, spróbujmy w 23.

- Dobrze, czemu nie? - odparł Harlan.

Twarz miał nieruchom , lecz gdyby t nieruchomo mo na było zdj jak

skór , byłaby pod ni zaci to . Jego wielkie intuicyjne przypuszczenie było

czym wi cej ni przypuszczeniem. Wszystko sprawdzało si dokładnie.

background image

72

Po czwarte: Badania. Podwójne badania.

Najpierw dla siebie. Codziennie czujnie przegl dał raporty na biurku

Twissella. Raporty dotyczyły ró nych postanowionych albo proponowanych

Zmian Rzeczywisto ci. Kopie normaln drog przesyłano do Twissella, poniewa

był członkiem Rady Wszechczasów, i Harlan wiedział, e materiały s kompletne.

Najpierw szukał nadchodz cej Zmiany w 482. Nast pnie szukał Zmian, wszelkich

innych Zmian, z jak skaz , jak niedokładno ci , jakim odchyleniem od

maksymalnej doskonało ci, które mógłby dostrzec swymi wyszkolonymi i

utalentowanymi oczyma Technika.

Prawd mówi c studiowanie raportów nie nale ało do niego, lecz w owych

dniach Twissell rzadko bywał w swoim biurze, a nikt inny nie miał przeszkadza

osobistemu Technikowi Twissella.

To była tylko jedna cz jego poszukiwa . Druga odbywała si w 575-

wiecznej sekcji biblioteki.

Po raz pierwszy opu cił te działy biblioteki, które zazwyczaj przykuwały jego

uwag . Przedtem odwiedzał dział historii Prymitywu (bardzo n dzny zreszt , tak

e wi kszo jego bibliografii i materiałów ródłowych nale ało wyci gn z

odległej przeszło ci trzeciego tysi clecia). Jeszcze dokładniej przeszukiwał półki

po wi cone Zmianie Rzeczywisto ci, jej teorii, technice i historii: znakomita

kolekcja, poza centralnym wydziałem (najlepsza w Wieczno ci dzi ki

Twissellowi), której stał si niemal wył cznym wła cicielem.

Teraz spacerował z zaciekawieniem w ród innych półek z filmami. Po raz

pierwszy Obserwował (przez du e O) stoiska po wi cone samemu 575 Stuleciu:

jego geografi , która mało zmieniała si od Rzeczywisto ci do Rzeczywisto ci,

jego histori , która zmieniała si wi cej, i socjologi , która zmieniała si

najbardziej. Nie były to ksi ki czy raporty pisane o Stuleciu przez

obserwuj cych i kalkuluj cych Wieczno ciowców (te znał doskonale), lecz przez

samych Czasowców.

Były tam dzieła literatury 575 wieku, które przypominały o gor cych sporach

na temat warto ci poszczególnych zmian. Czy to arcydzieło nale y zmieni , czy

nie? A je li nale y, to jak? W jaki sposób Zmiany wpływaj na dzieła sztuki?

I czy kiedykolwiek nast pi powszechna zgoda na temat sztuki? Czy uda siej

sprowadzi do terminów ilo ciowych, dost pnych dla mechanicznej oceny przez

maszyny matematyczne?

Pewien Kalkulator nazwiskiem August Sennor był głównym oponentem

Twissella w tych sprawach. Harlan zainteresowany nami tn krytyk , jakiej

Twissell poddawał tego człowieka i jego pogl dy, przeczytał niektóre z dzieł

Sennora i uznał je za zaskakuj ce.

Sennor pytał otwarcie, a dla Harlana niepokoj co, czy nowa Rzeczywisto

nie mo e zawiera osobowo ci analogicznej do człowieka, którego poprzednio

przeniesiono w Wieczno . Nast pnie analizował mo liwo spotkania przez

Wieczno ciowca jego odpowiednika w Czasie, podczas gdy obaj o tym wiedz

albo nie wiedz , i zastanawiał si , jakie byłyby rezultaty w ka dym z tych

przypadków. Był to jeden z najbardziej przera aj cych problemów Wieczno ci.

Harlan zadr ał i szybko przerzucił klatk filmu po wi conego dyskusji.

background image

73

Oczywi cie Sennor dyskutował obszernie losy literatury i sztuki w

najró norodniejszych typach i klasyfikacjach Zmian Rzeczywisto ci.

Lecz Twissell nie chciał si zajmowa tym problemem. „Je li walorów sztuki

nie mo na komputowa - krzyczał do Harlana - to po co nam dyskusje na ten

temat?".

Harlan wiedział, e pogl dy Twissella podziela wi kszo Rady

Wszechczasów.

Lecz teraz stał przed półkami po wi conymi powie ciom Eryka Linkollewa,

zazwyczaj przedstawianego jako wybitnego pisarza 575 Stulecia, i dziwił si .

Naliczył pi tna cie ró nych kompletów Dziel zebranych, niew tpliwie wyj tych z

ró nych Rzeczywisto ci. Był pewny, e ka dy z nich jest nieco inny ni pozostałe.

Na przykład jeden komplet był znacznie cie szy. Wyobra ał sobie, e ze stu

Socjologów musiało analizowa ró nice mi dzy tymi dziełami w warunkach

socjologicznego tła ka dej Rzeczywisto ci, zyskuj c sobie w ten sposób pozycj .

Harlan przeszedł do skrzydła biblioteki po wi conego technice i wynalazkom

ró nych Stuleci pi set siedemdziesi tych pi tych. Wiedział, e wiele z tych

urz dze zostało wyeliminowanych z Czasu i pozostawało jedynie w Wieczno ci

jako dzieła ludzkiej pomysłowo ci. Człowieka nale ało chroni przed produktami

jego zbyt wybujałych uzdolnie technicznych. I to bardziej ni przed

czymkolwiek innym. Niemal ka dego fizjoroku gdzie w Czasie technika j drowa

zbytnio zbli ała si ku niebezpiecze stwu i nale ało j hamowa .

Wrócił do głównej cz ci biblioteki i półek po wi conych matematyce i jej

dziejom. Dotykał palcami poszczególnych tomów i po pewnym namy le wyci gn ł

kilka i wpisał je na swoje nazwisko.

Po pi te: Noys.

Była to naprawd wa na cz interludium i jedyna cz liryczna. W

wolnych godzinach, po wyj ciu Coopera, kiedy zazwyczaj jadał samotnie, czytał

samotnie, spał samotnie, czekał samotnie na nast pny dzie - Harlan ruszał do

kotłów.

Całym sercem był wdzi czny Twissellowi za pozycj Technika. Był wdzi czny

jak nigdy za to, e go unikano.

Nikt go nie pytał, czy ma prawo przebywa w kotle, nikt nie troszczył si ,

dok d zmierza - w przyszło czy przeszło . Nie cigał go ciekawy wzrok, adne

ch tne r ce nie ofiarowywały mu pomocy, gadatliwe usta nie rozmawiały o tej

sprawie.

Mógł jecha , dok d i kiedy tylko mu si podobało.

Noys mówiła:

- Zmieniłe si , Andrew. O Nieba, jak si zmieniłe ! Patrzył na ni i

u miechał si :

- W jaki sposób, Noys?

- U miechasz si ! Oto jeden z dowodów. Czy czasem spogl dasz do lustra i

widzisz swój u miech?

- Boj si . Powiedziałbym: nie mog by szcz liwy. Jestem chory. Jestem

pomylony. Zamkni to mnie w domu wariatów, gdzie ni na jawie, nie wiedz c o

tym.

Noys pochyliła si i uszczypn ła go.

background image

74

- Czujesz co ?

Przyci gn ł jej głow ku swojej, zanurzył twarz w jej mi kkich, pachn cych

włosach. Kiedy si rozdzielili, powiedziała bez tchu:

- Pod tym wzgl dem równie si zmieniłe . Stałe si bardzo dobry w tych

sprawach.

- Mam dobr nauczycielk - zacz ł Harlan i urwał nagle, boj c si , e mo e to

by zrozumiane jako wyrzut: e to inni j wykształcili.

Lecz w jej u miechu nie było ladu zakłopotania. Zjedli posiłek, a ona

wygl dała bardzo pi knie w stroju, który jej dostarczył.

Zauwa yła jego spojrzenie i lekko uniosła spódnic , w tym miejscu, gdzie

mi kko obejmowała jej uda.

Powiedziała:

- Wolałabym, eby tego nie robił, Andrew. Naprawd wolałabym.

- Nie ma niebezpiecze stwa - odparł beztrosko.

- Jest niebezpiecze stwo. Nie b d głupi. Wystarczy mi to, co mam tutaj,

póki... póki nie urz dzisz wszystkiego.

- Dlaczego nie masz mie własnych ubra i ozdób?

- Poniewa nie s warte tego, by przybywał do mojego domu w Czasie i by

ci na tym złapano. A co, je li przeprowadz Zmian , gdy tam b dziesz?

- Nie złapi mnie - wykr cał si niepewnie. A potem przypomniał sobie: -

Poza tym mój generator nar czny utrzymuje mnie w fizjoczasie, tak e Zmiana

nie mo e na mnie wpłyn , rozumiesz?

Noys westchn ła:

- Nie rozumiem. My l , e nigdy nie zrozumiem tego wszystkiego.

- Przecie to proste. -I Harlan tłumaczył i tłumaczył z wielkim zapałem, a

Noys słuchała z iskrz cymi oczyma, które nigdy nie zdradzały, czy jest naprawd

zainteresowana, czy rozbawiona, czy jedno i drugie po trosze.

ycie Harlana przekształciło si całkowicie. Był kto , z kim mógł rozmawia ,

dyskutowa o sobie, swoich czynach i my lach. Było to tak, jakby ona stanowiła

jego cz , lecz cz wystarczaj co odr bn , by dla porozumiewania si z ni

u ywa raczej słów ni my li. Stanowiła cz do samodzieln , a eby

odpowiedzie w sposób nieoczekiwany w wyniku niezale nych procesów

my lowych. Dziwne, my lał Harlan, jak kto mo e obserwowa zjawisko takie jak

mał e stwo omijaj c tak zasadnicz prawd z tym zwi zan . Czy on, Harlan, na

przykład, mógłby z góry przepowiedzie , e tak uło y si jego współ ycie z Noys,

e nami tno b dzie si w nim ł czyła z sielank ?

W lizn ła si w jego obj cia i powiedziała:

- Jak tam idzie z twoj matematyk ? Harlan zapytał:

- Chcesz zerkn na jedn rzecz?

- Nie mów mi, e nosisz to ze sob .

- Czemu nie? Podró kotłem zajmuje sporo czasu. Nie ma sensu go

marnowa .

Odsun ł si od niej, wyci gn ł z kieszeni mały czytacz, wło ył film i

u miechn ł si czule, gdy podniosła to do oczu. Zwróciła mu czytacz, potrz sn ła

głow :

background image

75

- Nigdy nie widziałam tylu zakr tasów. Chciałabym umie czyta wasz

standardowy mi dzyczasowy.

- Je li chodzi o cisło - powiedział Harlan - wi kszo zakr tasów, o których

wspominasz, nie jest wła ciwie standardowym mi dzyczasowym, lecz wła nie

zapisem matematycznym,

- A jednak ty to rozumiesz, prawda?

Harlan nie chciał pozbawia si szczerego podziwu w jej oczach, lecz teraz

musiał powiedzie :

- Nie tyle, ile bym sobie yczył. Ale na moje potrzeby wystarczy. Nie musz

rozumie wszystkiego, by zobaczy dziur w cianie, do du , by przepchn

przez ni kocioł towarowy.

Podrzucił czytacz do góry, chwycił go szybkim ruchem r ki i poło ył na

stoliku.

Oczy Noys spocz ły na nim z zaciekawieniem i Harlana ol niła nagle my l.

- Wielki Czasie! - zawołał. - Przecie ty nie znasz mi dzyczasowego!

- Nie. Oczywi cie, e nie.

- Wi c tutejsza filmoteka sekcyjna jest dla ciebie bezu yteczna. Nigdy o tym

nie pomy lałem. Powinna mie tu swoje filmy z 482.

- Nie - zaprotestowała szybko. - Nie potrzeba.

- B dziesz je miała.

- Nie. Nie chc . Nie ma sensu ryzykowa ...

- B dziesz je miała! - powtórzył.

Po raz ostatni stał przed niematerialn granic oddzielaj c Wieczno od

domu Noys w 482. Poprzednim razem zdecydował, e jest ju po raz ostatni.

Niebawem miała nast pi Zmiana fakt, o którym nie powiedział Noys z respektu,

jaki miał zawsze dla uczu innych ludzi, a có dopiero dla swojej ukochanej.

Jednak postanowienie, eby zrobi jeszcze jeden dodatkowy wypad, nie było

trudne. Podj ł je po cz ci z brawury, eby zabłysn przed Noys, przynosz c jej

ksi kowe filmy z paszczy lwa, je li w ten sposób mo na było nazwa

gładkolicego Finge'a.

A ponadto miałby okazj jeszcze raz zasmakowa niesamowitej atmosfery

skazanego na zagład domu.

Odczuwał j przedtem, gdy wchodził tam podczas „okresu łaski",

dopuszczanego przez karty przestrzenno-czasowe. Czuł j , gdy w drował przez

pokoje, zbieraj c ubrania, ozdoby, dzieła sztuki, dziwne naczy ka i przybory

toaletowe Noys.

Panowała tam uroczysta cisza skazanej na zagład Rzeczywisto ci, cisza,

która była czym wi cej ni brakiem fizycznego hałasu. Harlan nie mógł z góry

wiedzie , jaki b dzie odpowiednik tego domu w nowej Rzeczywisto ci. Mo e

stanie si małym domkiem podmiejskim albo kamienic w ródmie ciu. Mo e

wcale nie istnie , a dzikie zaro la zajm miejsce parku, w którym teraz stoi.

Oczywi cie, mo e równie pozosta niemal nie zmieniony i (Harlan ostro nie

wracał do tej my li) zamieszkany przez odpowiednik Noys albo przez kogo

innego.

background image

76

Dla Harlana dom był ju upiorem, widmem, które zacz ło straszy jeszcze

przed swym zgonem. A poniewa taki, jaki był, miał dla niego ogromne

znaczenie, nie chciał, eby przemin ł, i ałował go.

Tylko raz w ci gu pi ciu wycieczek Harlana cisz przerwał d wi k. Był wtedy

w spi arni, zadowolony, e technologia owej Rzeczywisto ci i Stulecia uczyniła

słu b niemodn i usun ła ten problem. Przypomniał sobie, e dokonał wyboru

spo ród puszek z gotowym jedzeniem, i wła nie zdecydował, e na razie starczy, a

Noys b dzie zadowolona z odmiany w posilnym, lecz monotonnym po ywieniu z

zasobów pustej sekcji. Roze miał si nawet na my l, e nie tak dawno uwa ał jej

diet za dekadenck .

Nagle usłyszał odległy klapi cy d wi k. Zamarł.

D wi k dochodził z tyłu i w chwili zaskoczenia, kiedy stał bez ruchu, pomy lał

najpierw o mniejszym niebezpiecze stwie - o tym, e to włamanie, a dopiero

potem o innym, wi kszym - e to ledz cy go Wieczno ciowiec.

Ale to nie mógł by włamywacz. Cały okres karty przestrzen-no-czasowej,

wraz z marginesem tolerancji, był starannie oczyszczony i wybrany spo ród

innych podobnych okresów Czasu wła nie ze wzgl du na brak czynników

komplikuj cych. Z drugiej strony, wprowadził mikrozmian (a mo e nawet wcale

nie tak „mikro") zabieraj c st d Noys.

Z bij cym sercem zmusił si do zwrotu. Zdawało mu si , e drzwi za nim

wła nie si zamkn ły, przesuwaj c si o ostatni milimetr, potrzebny, by zrównały

si ze cian . Miał ochot otworzy te drzwi i przeszuka dom.

Zabrawszy przysmaki dla Noys, wrócił do Wieczno ci i dwa pełne dni czekał

na reperkusje, zanim odwa ył si wyruszy w dalek przyszło . Nie było

adnych reperkusji i w ko cu zapomniał o incydencie.

Lecz teraz, gdy nastawiał urz dzenia sterownicze, by po raz ostatni wej w

Czas, znowu o tym pomy lał. Albo raczej była to my l o gro cej mu bliskiej

Zmianie. Rozpami tuj c pó niej ten moment, doszedł do wniosku, e wła nie

wskutek tego le ustawił urz dzenie sterownicze. Nie mógł znale innego

wyja nienia.

Bł d nie od razu dał si zauwa y . Harlan z ogromn dokładno ci dotarł do

wła ciwego pomieszczenia i wszedł do biblioteki Noys.

Teraz stał si ju w tym stopniu dekadentem, e nie odstr czały go bynajmniej

kunsztowne ozdoby zasobników z filmami. Litery tytułów, splatały si ze

skomplikowanym filigranem, były bardzo ładne, lecz niemal nieczytelne. Estetyka

triumfowała nad u yteczno ci .

Harlan wyj ł kilka pierwszych z brzegu zasobników i zdziwił si . Tytuł

jednego z nich brzmiał: Społeczne i ekonomiczne dzieje naszych czasów.

Tak, o tym rzeczywi cie nie pomy lał. Noys z pewno ci nie była głupia, lecz

nigdy nie przyszło mu do głowy, e mogłaby si interesowa powa n literatur .

W pierwszym odruchu chciał przejrze te Społeczne i ekonomiczne dzieje, lecz

zrezygnował. Z pewno ci znajdzie to dzieło w bibliotece 482 Stulecia. Finge

niew tpliwie ju par miesi cy temu ograbił biblioteki istniej cej Rzeczywisto ci

dla archiwów Wieczno ci.

background image

77

Odło ył ten film na bok i przejrzał reszt , wybieraj c literatur pi kn i to, co

wygl dało na lekk literatur popularnonaukow . Wzi ł filmy i dwa czytniki

kieszonkowe. Ostro nie umie cił je w plecaku.

Wła nie w tej chwili znowu usłyszał jaki d wi k. Tym razem nie mogło by

mowy o pomyłce. Był to d wi k ci le okre lony - miech, m ski miech. Harlan

nie był sam w domu.

Nie u wiadamiał sobie nawet, e rzucił plecak. Przez jedn oszałamiaj c

sekund mógł my le tylko o tym, e znalazł si w pułapce.

background image

78

Rozdział 10

W PUŁAPCE !

Naraz wszystko to wydało si nieuniknione. Najstraszliwsza ironia losu.

Wszedł w Czas po raz ostami, po raz ostami dał Finge'owi prztyczka w nos. I to

wła nie wtedy go złapano.

Czy to Finge si miał?

Któ inny ledziłby go tutaj, czatował w zasadzce, siedział w s siednim pokoju

i wybuchał miechem?

Czy by wszystko było stracone? I poniewa w owej przera liwej chwili miał

pewno , e tak, nie przyszło mu do głowy, by si cofn , by jeszcze raz próbowa

ucieczki do Wieczno ci. Stanie przed Finge'em.

Zabije go w razie potrzeby.

Harłan ruszył ku drzwiom, za którymi rozległ si miech, podszedł do nich

cichym, lecz zdecydowanym krokiem człowieka maj cego popełni morderstwo z

premedytacj . Wył czył automat drzwi i otworzył je r k . Dwa centymetry, trzy.

Otwierały si bezszelestnie.

M czyzna w s siednim pokoju był odwrócony plecami. Wydawał si zbyt

wysoki na Finge'a i ten fakt przenikn ł do rozgor czkowanego umysłu Harlana,

powstrzymuj c go na miejscu.

Odr twienie, które parali owało niejako obu m czyzn, ust powało powoli i

tamten zacz ł si odwraca centymetr po centymetrze.

Harłan nie czekał. Jeszcze nie zobaczył profilu tamtego m czyzny, gdy

hamuj c wybuch paniki, resztk sił odskoczył od drzwi. Mechanizm zamkn ł je

bezd wi cznie.

Harłan cofał si na lepo. Oddychał z trudem, walcz c gwałtownie z

atmosfer , z wysiłkiem wci gaj c powietrze i wydmuchuj c je. Serce biło mu

szale czo, jakby chciało si wyrwa z ciała.

Finge, Twissell i cała Rada nie wyprowadziły Harlana z równowagi w tym

stopniu. To nie strach przed czym materialnym obezwładnił go. Raczej był to

instynktowny wstr t do samej istoty wydarzenia, które go spotkało.

Pochwycił stos kaset z filmami, niezdarnie je zawin ł i po dwóch daremnych

próbach udało mu si przywróci drzwi do Wieczno ci. Przeszedł przez nie jak

nie na swoich nogach. Jako dotarł do 575 Stulecia, a potem do swojej kwatery.

Jego technicyzm, na nowo doceniony, na nowo uznany, jeszcze raz go ocalił.

Kilku Wieczno ciowców, których spotkał, od razu zeszło na bok i jak zwykle

uporczywie patrzyło ponad jego głow .

Całe szcz cie, bo w aden sposób nie mógł pozby si grymasu, jaki pozostał

mu na twarzy, ani odzyska normalnego kolorytu. Lecz oni nie patrzyli, a on

dzi kował Czasowi i Wieczno ci, i wszelkim lepym losom, które tym rz dziły.

Nie zd ył rozpozna m czyzny w domu Noys, lecz z absolutn pewno ci

wiedział, kto to był.

Gdy po raz pierwszy Harłan usłyszał hałas w domu, był to własny miech, a

d wi k, który ten miech przerwał, był spowodowany upadkiem czego ci kiego

w s siednim pokoju. Gdy po raz drugi kto miał si w s siednim pokoju, on,

background image

79

Harłan, upu cił plecak z kasetami. Za pierwszym razem Harłan odwrócił si i

zobaczył, e drzwi si zamykaj . Za drugim Harłan zamykał drzwi, gdy obcy

m czyzna si odwracał.

Spotkał samego siebie!

W tym samym Czasie i niemal w tym samym miejscu on i jego wcze niejsze

wcielenie sprzed kilku dni fizjologicznych prawie si spotkali. le nastawił

urz dzenie sterownicze, skierował je na ten moment w Czasie, który ju

wykorzystał, i spotkał samego siebie.

Wzi ł si do pracy, jakkolwiek cie grozy wisiał jeszcze nad nim przez wiele

dni. Wymy lał samemu sobie od tchórzy, ale to nie pomagało.

Istotnie, od owej chwili wszystko zacz ło si nie udawa . Mógł dotkn

palcem granicy nieszcz cia. Kluczowym momentem była chwila, gdy nastawiał

sterowanie drzwi do swego ostatniego wej cia w 482 Stulecie i jakim sposobem

nastawił je le. Od tej pory wszystko szło coraz gorzej.

Zmiana Rzeczywisto ci w 482 Stuleciu odbyła si w tym okresie przygn bienia

i jeszcze je pogł biła. W ubiegłych dwóch tygodniach wynalazł trzy projektowane

Zmiany Rzeczywisto ci, które zawierały drobniejsze bł dy, dokonał spo ród nich

wyboru, lecz nie mógł si zmusi do działania.

Wybrał Zmian Rzeczywisto ci 2456-2781 V-5 z wielu przyczyn. Z trzech

proponowanych była najodleglejsza, działa si w najdalszej przyszło ci. Omyłka

była drobna, lecz wa na z punktu widzenia warto ci ycia ludzkiego. Potrzebny

był wi c tylko szybki wypad do 456 Stulecia, by drog małego szanta u wykry

odpowiednik Noys w nowej Rzeczywisto ci.

Lecz hamował go strach po niedawnym prze yciu. Zastosowanie lekkiej

gro by nie wydawało mu si ju spraw prost . A je li odnajdzie odpowiednik

Noys, to co wtedy? Zostawi j jako sprz taczk , krawcow , robotnic czy

kogokolwiek, kim b dzie? Z pewno ci . Ale co wtedy robi z samym

odpowiednikiem? Z m em, którego mo e mie ? Rodzin ? Dzie mi?

Przedtem nigdy o tym nie my lał. Unikał my li na ten tamat. „Wystarczy a

do dnia...".

Ale teraz nie potrafi my le o niczym innym.

Le ał wi c ponuro zadumany w swoim pokoju, nienawidz c samego siebie,

gdy poł czył si z nim Twissell. W jego zm czonym głosie brzmiało pytanie, a

nawet zdziwienie.

- Harlan, jeste chory? Cooper mówił, e opu ciłe sporo dyskusji.

Harlan próbował rozpogodzi twarz.

- Nie, Kalkulatorze. Jestem nieco zm czony.

- No có , to w ka dym razie mo na wybaczy , chłopcze. - A potem u miech

na jego twarzy zacz ł znika . - Słyszałe , e dokonano Zmiany 482 Stulecia?

- Tak - powiedział Harlan krótko.

- Poł czył si ze mn Finge - mówił Twissell - i prosił, by ci przekaza , e

Zmiana była całkowicie udana.

Harlan wzruszył ramionami; przypomniały mu si oczy Twissella, patrz ce

na niego twardo z ekranu wizjofonu. Poczuł si niepewnie i powiedział:

- Tak, Kalkulatorze?

background image

80

- Nic - odparł Twissell i by mo e przytłaczaj cy go ci ar wieku

spowodował, e w jego głosie zabrzmiał bezgraniczny smutek. -My lałem, e

chciałe co powiedzie .

- Nie - odparł Harlan. - Nie mam nic do powiedzenia.

- Dobrze. Wi c spotkam si z tob pó niej w sali komputacyjnej, chłopcze. Ja

mam ci du o do powiedzenia.

- Tak, Kalkulatorze - rzekł Harlan. A gdy ekran ciemniał, wpatrywał si w

niego jeszcze długo.

To brzmiało niemal jak gro ba. Czy Finge naprawd ł czył si z Twissellem?

Co powiedział, czego Twissell nie powtórzył?

Lecz zewn trzne zagro enie było mu potrzebne. Bo zwalczanie słabo ci ducha

wygl dało tak, jakby kto stał w ród ruchomych piasków i bił je kijem. Lecz

Finge to zupełnie inna sprawa. Harlan przypomniał sobie bro , któr miał do

dyspozycji, i po raz pierwszy od kilku dni poczuł, e wróciła mu cz stka wiary w

siebie.

Było to tak, jakby jedne drzwi si zamkn ły, a drugie otworzyły. Harlan stał

si równie gor czkowo aktywny, jak przedtem był apatyczny. Zrobił wypad do

2456 Stulecia i zmusił Socjologa Voya do posłusze stwa.

Zrobił to doskonale. Uzyskał informacje, jakich szukał.

I wi cej, ni szukał. O wiele wi cej.

Pewno siebie najwidoczniej popłaca. W jego ojczystym Stuleciu istniało

przysłowie: „Mocno chwy pokrzyw , a stanie si ona kijem, którym pobijesz

swojego wroga".

Mówi c pokrótce, Noys nie miała odpowiednika w nowej Rzeczywisto ci. W

ogóle adnego odpowiednika. Mogła zaj pozycj w nowym społecze stwie w

najbardziej nie rzucaj cy si w oczy i wygodny sposób albo mogła pozosta w

Wieczno ci. Nie było powodu zabrania Harlanowi zwi zku z Noys poza czysto

teoretycznym - e złamał prawo, a wiedział bardzo dobrze, jak obali ten

argument.

Pop dził wi c, by powiedzie Noys wielk nowin i rozkoszowa si sukcesem

po kilku dniach kl ski.

I w tym momencie kocioł zatrzymał si .

Nie zwalniał - po prostu stan ł. Gdyby ruch odbywał si w przestrzeni,

gwałtowne zahamowanie zmia d yłoby kocioł, rozpaliło metal, zmieniło Harlana

w kupk połamanych ko ci i poszarpanego ciała.

Poczuł mdło ci i jaki wewn trzny ból.

Gdy ju mógł widzie , niezgrabnie uj ł temporometr i wybałuszył na

zamglone oczy. Odczytał liczb 100 000.

To go przeraziło. Liczba była zbyt okr gła. Gor czkowo odwrócił si ku

urz dzeniom steruj cym. Czy by co si zepsuło?

Przeraził go równie fakt, e nie widział adnego defektu. Nic nie blokowało

d wigni ruchu. Stała mocno na kierunku przyszło ci. Nie było zwarcia.

Wskazówki wszystkich aparatów znajdowały si w czarnym pasie

bezpiecze stwa. Nie ustał dopływ pr du. Cienka igiełka wskazuj ca stałe zu ycie

mega-megaculombów mocy wiadczyła spokojnie, e pr d jest pobierany

normalnie.

background image

81

Wi c có zatrzymało kocioł?

Powoli, ostro nie, Harlan dotkn ł d wigni ruchu i zacisn ł na niej palce.

Przesun ł j na pozycj neutraln , a wtedy wskazówka zu ycia mocy przesun ła

si na zero.

Przestawił d wigni ruchu w odwrotnym kierunku. Wskazówka zu ycia mocy

ruszyła znowu, a temporometr błyskał numerami mijanych Stuleci.

W przeszło ... w przeszło 99983, 99972, 99959...

Harlan znowu przesun ł d wigni . Znowu w przyszło . Powoli. Bardzo

powoli.

A wi c: 99985, 99993, 99997, 99998, 99999, 100 000...

Trzask! Ani kroku poza sto tysi cy. Energia Nova Soi szła w olbrzymich

ilo ciach bez adnego skutku.

Znowu pojechał wstecz, i to dalej. Pop dził naprzód. Stop!

Zacisn ł z by, dyszał. Tłukł si jak wi zie o kraty celi.

Kiedy zatrzymał si po kolejnych dziesi ciu próbach, kocioł stał twardo na

100 000. Tylko dot d, nic dalej.

Zmieni kotły. (Lecz w tej my li nie było zbyt wiele nadziei).

W pustej ciszy 100 000 Stulecia Andrew Harlan wysiadł z kotła i wybrał sobie

inny szyb komunikacyjny.

W minut pó niej, ciskaj c w r ku d wigni ruchu, wpatrywał si w liczb

100 000 i wiedział, e i t dy si nie przedostanie.

Szalał. Teraz, gdy sprawy tak nieoczekiwanie zmieniły si na jego korzy -

takie nagłe nieszcz cie! Przekle stwo omyłki przy wej ciu do 482 Stulecia nadal

na nim ci yło.

W ciekły, przy dusił d wigni w dół, a do maksimum, i utrzymał na tym

poziomie. Przynajmniej na jeden sposób był teraz wolny, mógł robi , co chce.

Gdy Noys była odci ta za barier Czasu i niedost pna, có mogli mu jeszcze

uczyni ? Czegó jeszcze mógł si ba ?

Przeniósł si do 575 Stulecia i wyskoczył z kotła z nie znanym mu dot d

uczuciem bezwzgl dnego lekcewa enia otoczenia. Poszedł do biblioteki sekcyjnej,

nie odzywaj c si do nikogo, nie patrz c. Wzi ł, co mu było potrzebne, nie

zwa aj c, czy jest obserwowany. Có mogło go to obchodzi ?

Wrócił do kotła i pojechał wstecz. Dokładnie wiedział, co zrobi. Przedtem

spojrzał na wielki zegar odmierzaj cy standardowy fizjoczas, licz cy dnie i

dziel cy je na trzy robocze zmiany fizjodoby. Finge b dzie znajdował si teraz w

swym prywatnym mieszkaniu, a wi c jeszcze lepiej.

Harlan czuł wzbieraj c gor czk , gdy przybył do 482 Stulecia. Usta miał

suche i obrzmiałe, kłuło go w piersi, lecz wyczuwał twardy kształt broni pod

ubraniem, przyciskał j mocno łokciem i tylko to miało znaczenie.

Zast pca Kalkulatora Hobbe Finge spojrzał na Harlana, a zaskoczenie w jego

oczach ust powało stopniowo zainteresowaniu.

Harlan przez chwil obserwował go w ciszy, pozwalaj c, by zainteresowanie

wzrosło, i czekaj c, a si przemieni w strach. Powoli wszedł mi dzy Finge'a a

ekran wizjofonu.

Finge był goły do pasa. Pier miał rzadko owłosion , pulchn , niemal kobiec .

Brzuch mu zwisał.

background image

82

Zupełnie bez godno ci, pomy lał Harlan z satysfakcj . Wygl da idiotycznie.

Tym lepiej.

Wsun ł praw dło za koszul i uj ł uchwyt broni.

Powiedział

- Nikt mnie nie widział, Finge, wi c nie patrz na drzwi. Nikt tu nie przyjdzie.

Musisz zrozumie , Finge, e masz do czynienia z Technikiem. Wiesz, co to

znaczy?

Głos jego brzmiał głucho. Był zły, e w oczach Finge'a nie pojawia si strach,

a tylko zainteresowanie. Finge si gn ł nawet po koszul i bez słowa zacz ł j

wkłada .

Harlan kontynuował:

- Znasz przywileje Technika, Finge? Nigdy nie byłe Technikiem, wi c nie

mo esz tego oceni . Oznacza to, e nikt nie patrzy, dok d idziesz i co robisz.

Wszyscy patrz w inn stron i tak si wysilaj , eby ci nie widzie , e istotnie

im si to udaje. Na przykład, mog i do biblioteki sekcyjnej i wybra sobie

dowolnie ciekawe dzieło, podczas gdy bibliotekarz pilnie zajmuje si swymi

katalogami i nic nie widzi. Mog przespacerowa si korytarzami cz ci

mieszkalnej 482 Stulecia, a wszyscy b d mi schodzili z drogi i przysi gali

pó niej, e nikt mnie nie widział. Dzieje si to automatycznie. Wi c widzisz, e

mog robi , co zechc , i i , dok d mi si podoba. Mog wej do prywatnego

apartamentu Zast pcy Kalkulatora Sekcji i zmusi go do powiedzenia prawdy

pod gro b u ycia broni, i nie znajdzie si nikt, kto by mnie powstrzymał.

Finge odezwał si po raz pierwszy:

- Co tam masz?

- Bro - powiedział Harlan i wyci gn ł j . - Poznajesz to? -Wylot lufy

połyskiwał lekko i ko czył si małym zgrubieniem.

- Je li mnie zabijesz... - zacz ł Finge.

- Nie zabij ci - powiedział Harlan. - Podczas ostatniego spotkania miałe ze

sob eksploder. To nie jest eksploder. To wynalazek jednej z ostatnich

Rzeczywisto ci 575 Stulecia. Mo liwe, e tego nie znasz. Został wydobyty z

Rzeczywisto ci. Paskudna bro . Mo e zabi , lecz przy małym napi ciu

aktywizuje o rodki bólu w systemie nerwowym i powoduje parali . Nazywa si to

albo było nazywane biczem neuronowym. Działa. Jest naładowany. Sprawdzałem

na palcu. - Podniósł lew dło z zesztywniałym małym palcem. - To bardzo

nieprzyjemne.

Finge poruszył si niespokojnie,.

- O co chodzi, na miło Czasu?

- Powstało co w rodzaju blokady w szybie kotła koło 100 000 wieku. Chc ,

eby to usuni to.

- Blokada w szybie kotła?

- Nie udawaj, e ci to zaskoczyło. Wczoraj rozmawiałe z Twissellem. Dzisiaj

powstała blokada. Chc wiedzie , co powiedziałe Twisselowi. Chc wiedzie , co

w tej sprawie zrobiono i co jeszcze zostanie zrobione. Na miło Czasu,

Kalkulatorze, je li mi nie powiesz, u yj bicza. Spróbuj, je li mi nie wierzysz.

background image

83

- Wi c słuchaj - słowa Finge'a były niezbyt wyra ne i wida było po nim

pierwsze oznaki strachu, a jednocze nie rodzaj desperackiego gniewu. - Je li

chcesz wiedzie prawd , b dziesz j znał. Wiemy o tobie i o Noys.

Harlan zamrugał oczyma.

- Co o mnie i o Noys? Finge powiedział:

- My lisz, e zawsze uda ci si ze wszystkiego wykr ci ? - Kalkulator

wpatrywał si w bicz neuronowy, a jego czoło zacz ło błyszcze . - Na miło

Czasu, po tym, jakie uczucia okazywałe po swoim okresie Obserwacji, po tym,

co robiłe podczas Obserwacji, my lisz, e mogliby my ci nie ledzi ?

Zasługiwałbym na zdj cie ze stanowiska, gdybym tego nie zrobił. Wiem, e

sprowadziłe Noys do Wieczno ci. Wiedzieli my o tym od pocz tku. Chciałe

prawdy. Oto ona.

W owej chwili Harlan pogardzał własn głupot .

- Wiedzieli cie?

- Tak. Wiemy, e wywiozłe j do Ukrytych Stuleci. Wiedzieli my za ka dym

razem, gdy wst powałe w 482 Stulecie, by j zaopatrzy w odpowiednie artykuły

zbytku, robi c z siebie durnia, zapominaj c o przysi dze Wieczno ciowca.

- Wi c dlaczego mnie nie zatrzymali cie? - Harlan prze ywał teraz gorzki

smak upokorzenia.

- Nadal chcesz zna prawd ? - Finge cofn ł si i wygl dało na to, e

odzyskuje odwag , w miar jak Harlan pogr a si w bezsilnym gniewie.

- Mów!

- Otó wiedz, e nigdy nie uwa ałem ci za prawdziwego Wieczno ciowca.

Mo e za błyskotliwego Obserwatora i Technika. Ale nie Wieczno ciowca. Kiedy

sprowadziłem ci tutaj do tej ostatniej roboty, chodziło o to, by dowie tego

równie Twissellowi, który ceni ci z jakiego podejrzanego powodu. Ja nie tylko

badałem społecze stwo w osobie Noys. Badałem równie ciebie, a ty zawiodłe na

całej linii, tak zreszt jak si spodziewałem. A teraz odłó t bro , ten bicz, czy

jak on si tam nazywa, i wyjd st d.

- I przyszedłe wtedy do mojego mieszkania - powiedział Harlan bez tchu,

wyt aj c wszystkie siły, by zachowa twarz, i czuj c, e mu si to nie udaje, jak

gdyby jego umysł i duch były równie dr twe i nieczułe, jak mały palec pora ony

neuronowym biczem -przyszedłe , by skłoni mnie do robienia tego, co zrobiłem?

- Oczywi cie. Je li mam by cisły - kusiłem ci . Powiedziałem ci prawd : e

mo esz utrzyma Noys tylko w istniej cej wtedy Rzeczywisto ci. A ty post piłe

nie jak Wieczno ciowiec, lecz jak smarkacz. Zreszt spodziewałem si tego.

- Zrobiłbym to samo raz jeszcze - odparł Harlan szorstko - a poniewa

wszystko jest ju znane, widzisz, e nie mam nic do stracenia. - Skierował bicz w

brzuch Finge'a i zapytał przez zaci ni te z by: - Co si stało z Noys?

- Nie mam poj cia.

- Bzdura. Co si stało z Noys?

- Mówi przecie , e nie wiem. Harlan mocniej cisn ł bicz i zni ył głos.

- Zaczniemy od nogi. To b dzie bolało.

- Na miło Czasu, słuchaj. Czekaj!

- W porz dku. Co si z ni stało?

background image

84

- Nie, słuchaj! Jak do tej pory, to jest tylko złamanie dyscypliny. Bez wpływu

na Rzeczywisto . Sprawdziłem to. Sko czy si dla ciebie tylko degradacj . Je li

mnie zabijesz albo zranisz w zamiarze popełnienia zabójstwa, b dzie to

oznaczało, e zaatakowałe starszego rang . Za to jest kara mierci.

Harlan u miechn ł si na t czcz gro b . W obliczu tego, co si ju zdarzyło,

mier stanowiłaby tylko rozwi zanie, ostateczne i proste.

Finge najwidoczniej le zrozumiał powód u miechu, bo dodał szybko:

- Nie my l, e w Wieczno ci nie istnieje kara mierci dlatego tylko, e nigdy

si z ni nie spotkałe . Ale my znamy takie wypadki, my, Kalkulatorzy. Co

wi cej, odbywały si równie egzekucje. To proste. W ka dej Rzeczywisto ci

zdarza si mnóstwo miertelnych wypadków i ciała nie zostaj odnalezione.

Rakiety eksploduj w stratosferze, samoloty ton w gł biach oceanów albo

rozbijaj si w górach. Morderc mo na umie ci w jednym z tych statków na

kilka minut czy sekund przed katastrof . Czy warto ci ryzykowa ?

Harlan poruszył si i powiedział:

- Je li próbujesz si ratowa , ta metoda nie podziała. O wiadczam ci: nie boj

si kary. Ponadto chc mie Noys. Chc mie j zaraz. Ona nie istnieje w bie cej

Rzeczywisto ci. Nie ma odpowiednika. Nie ma wi c przyczyn, dla których nie

mogliby my zawrze formalnego zwi zku.

- To jest niezgodne z przepisami. Technik bowiem...

- Zostawimy t decyzj Radzie Wszechczasów - powiedział Harlan i jego

duma wreszcie doszła do głosu. - Nie boj si odmowy, podobnie jak nie boj si

zabi ciebie. Nie jestem zwykłym Technikiem.

- Dlatego, e jeste Technikiem Twissella? - Na okr głej, spoconej twarzy

Finge'a pojawił si dziwny wyraz: nienawi ci albo triumfu, albo jednego i

drugiego naraz.

Harlan powiedział:

- Z przyczyn o wiele wa niejszych ni ta. A teraz...

Z ponur determinacj dotkn ł palcem aktywatora broni. Finge wrzasn ł.

- Wi c id do Rady. Do Rady Wszechczasów. Oni wiedz . Je li jeste taki

wa ny... - urwał chwytaj c powietrze.

Palec Harlana zatrzymał si w pół ruchu.

- No wi c?

- My lisz, e w podobnym przypadku podj łbym akcj sam? O całym

incydencie zło yłem raport do Rady Wszechczasów jednocze nie ze Zmian

Rzeczywisto ci. Prosz ! Tu s kopie.

- Nie ruszaj si !

Lecz Finge zlekcewa ył rozkaz. Błyskawicznie rzucił si do swoich akt. Gdy

palcem jednej r ki przyciskał szyfrowy zamek szafki, druga si gn ła do teczki. Z

biurka wysun ł si srebrny j zyk folii, jego perforacja była widoczna nawet

gołym okiem.

- Chcesz, eby to ud wi kowi ? - zapytał Finge i nie czekaj c wło ył ta m do

ud wi kowiacza.

Harlan słuchał jak sparali owany. Wszystko było jasne. Finge zło ył raport.

Opisywał ka dy ruch Harlana w szybach komunikacyjnych. Nie opu cił ani

jednego.

background image

85

Gdy raport si sko czył, Finge wrzasn ł:

- A wi c id do Rady. Nie zało yłem zapory w Czasie. Nie wiedziałbym, jak to

zrobi . I nie my l, e ich ta sprawa nie obchodzi. Mówiłe , e wczoraj

rozmawiałem z Twissellem. Masz racj . Ale nie ja si z nim ł czyłem, to on mnie

wzywał. Wi c id , zapytaj Twissella. Powiedz im, jaki to z ciebie wa ny Technik.

A je li chcesz mnie przedtem zastrzeli , to strzelaj i do Czasu z tob ! - Harlan nie

mógł nie dostrzec uniesienia w głosie Kalkulatora. W tej chwili Finge czuł si na

tyle silny, by wierzy , e nawet neuronowa chłosta przyniesie mu korzy .

Dlaczego? Czy złamanie Harlana było tak drogie jego sercu? Czy zazdro o

Noys była tak siln nami tno ci ?

Ledwie Harlan zd ył sformułowa te pytania w swoim umy le, a ju Finge i

cała sprawa nagle wydała mu si bez znaczenia.

Schował bro do kieszeni, szybko wyszedł i skierował si ku najbli szemu

szybowi komunikacyjnemu.

A wi c to była Rada albo co najmniej Twissell. Nie bał si ich ani pojedynczo,

ani wszystkich razem.

Z ka dym mijaj cym dniem ostatniego niewiarygodnego miesi ca utwierdzał

si w przekonaniu, e jest niezast piony. Rada, nawet sama Rada Wszechczasów,

nie mo e post pi inaczej, jak tylko próbowa doj z nim do porozumienia,

skoro stawk za jedn dziewczyn jest istnienie całej Wieczno ci.

background image

86

Rozdział 11

PEŁNY KR G

Technik Andrew Harlan wskakuj c w 575 Stulecie znalazł si na nocnej

zmianie, co go bardzo zdziwiło. Przemijanie fizjogodzin było niedostrzegalne

podczas jego dzikich w drówek szybami komunikacyjnymi. Patrzył t po na

przy mione wiatła w korytarzach -oczywisty dowód, e pracuje nieliczna nocna

załoga.

Lecz Harlan był tak w ciekły, e nie mógł długo siedzie bezczynnie. Ruszył

ku kwaterom prywatnym. Odnajdzie mieszkanie Twissella w kondygnacji

Kalkulatorów, tak samo jak odnalazł mieszkanie Finge'a; wcale si nie boi, e go

kto zauwa y lub zatrzyma.

Nadal wyczuwał łokciem tward r koje bicza neuronowego. Zatrzymał si

przed drzwiami Twissella (nazwisko na tabliczce było wypisane prostymi

grawerowanymi literami).

Obcesowo zaktywizował sygnał drzwiowy. Przydusił go wilgotn dłoni , tak

e d wi k stał si ci gły, jednak słabo słyszalny przez drzwi.

Usłyszał za sob lekkie kroki, lecz zignorował je w przekonaniu, e tamten

człowiek, kimkolwiek jest, równie go zignoruje (to ta ró owo-czerwona

naszywka Technika!).

Lecz kroki zatrzymały si i jaki głos spytał:

- Technik Harlan?

Harlan odwrócił si błyskawicznie. Był to Młodszy Kalkulator, stosunkowo

nowy w sekcji. Harlana ogarn ł gniew. Tu znajdował si w innej sytuacji ni w

452 Stuleciu. Był nie tylko Technikiem, lecz Technikiem Twissella, a Młodsi

Kalkulatorzy ze strachu, by si nie narazi wielkiemu Twissellowi, potrafili

zdoby si na minimum grzeczno ci wobec niego, Technika. Kalkulator zapytał:

- Chce pan widzie si ze Starszym Kalkulatorem Twissellem? Harlan

poruszył si nerwowo.

- Tak, Kalkulatorze (A to głupiec! Co on sobie my li: po co si dzwoni do

czyich drzwi! eby złapa kocioł?).

- Obawiam si , e to niemo liwe - o wiadczył Kalkulator.

- Sprawa jest tak wa na, e trzeba go obudzi - odparł Harlan.

- Mo liwe - zgodził si tamten. - Ale on jest w podró y. Nie ma go w 575

Stuleciu.

- Wi c dokładnie kiedy jest? - zapytał Harlan. Kalkulator spojrzał wynio le.

- Nie wiem - powiedział.

- Aleja mam wa ne spotkanie z samego rana.

- Pan ma spotkanie - rzekł Kalkulator, a Harlan omal nie wyszedł z siebie

widz c rozbawienie na jego twarzy.

Kalkulator mówił dalej, z u miechem:

- Przyszedł pan nieco za wcze nie, prawda?

- Musz si z nim widzie .

- Jestem pewny, e rano si zjawi. - Kalkulator u miechn ł si jeszcze szerzej.

- Ale...

background image

87

Kalkulator min ł Harlana uwa aj c, by go nie dotkn nawet ubraniem.

Harlan zaciskał i otwierał dłonie. Patrzył bezradnie za Kalkulatorem, a

potem, poniewa nie pozostało mu nic innego, wolno i nie całkiem przytomnie

wrócił do swego mieszkania.

Spał niespokojnie. Mówił sobie, e potrzebuje snu. Na sił próbował wypocz

i oczywi cie nie udało mu si to. Sen przyszedł dopiero po nerwowych

rozmy laniach.

Przede wszystkim była Noys.

My lał gor czkowo, e nie o miel si zrobi jej krzywdy. Nie mog odesła

jej znowu w Czas, bez analizy oddziaływania na Rzeczywisto , a to potrwa wiele

dni, a mo e nawet tygodni. Ewentualnie mogliby zrobi jej to, czym groził mu

Finge: spowodowa wypadek.

Ale wła ciwie nie brał tego pod uwag . Tak drastyczna akcja nie była

potrzebna. Rada nie chciałaby si nara a na gwałtown reakcj Harlana. (W

spokoju zaciemnionej sypialni i pół nie niektóre sprawy stawały si dziwacznie

nieproporcjonalne, lecz Harlan nie znajdował nic groteskowego w swej pewno ci,

e Rada Wszechczasów nie o mieli si narazi na niezadowolenie Technika).

Bez w tpienia kobieta w niewoli mo e by wykorzystywana na ró ne sposoby.

Pi kna kobieta z hedonistycznej Rzeczywisto ci. Harlan zdecydowanie odrzucił t

my l, ilekro powracała. Było to bardziej nieprawdopodobne ni mier , której

nie mógł przecie bra pod uwag .

Pomy lał o Twissellu.

Starego człowieka nie było w 575 Stuleciu. Gdzie si podziewał w tych

godzinach, kiedy powinien spa ? Stary potrzebuje snu. Harlan wiedział, e

odbywaj si dyskusje Rady. O nim. O Noys. O tym, co robi z niezast pionym

Technikiem, którego nikt nie mie ruszy .

ci gn ł wargi. Je li nawet Finge zło ył raport o dzisiejszym zamachu, w

najmniejszym stopniu nie wpłynie to na ich rozwa ania. Harlan b dzie równie

niezb dny jak przedtem.

A Harlan bynajmniej nie był pewny, czy Finge zło y meldunek. Gdyby si

przyznał, e musiał si płaszczy przed Technikiem, postawiłoby go to jako

Zast pc Kalkulatora w złym wietle, wi c mo e si na to nie zdecydował.

Harlan my lał teraz o Technikach jako o grupie, co ostatnio rzadko robił.

Jego nieco wyj tkowa pozycja jako człowieka Twissella i na pół Edukatora

utrzymywała go z dala od innych Techników. Lecz tak czy inaczej, Technikom

brakowało solidarno ci. Dlaczego tak było?

Czy musi w drowa przez 575 i 482 Stulecia prawie nie widuj c innych

Techników i nie rozmawiaj c z nimi? Czy musz unika siebie nawzajem? Czy

musz post powa tak, jakby akceptowali stan, do którego przes dy innych ich

zmusiły?

W swej wyobra ni zmusił ju do kapitulacji Rad w sprawie Noys, a teraz

stawiał dalsze dania. Technikom trzeba pozwoli na stworzenie własnej

organizacji, regularne odbywanie zebra - wi cej przyja ni, lepsze traktowanie

ze strony innych Wieczno ciowców.

Gdy wreszcie zapadł w sen, widział siebie jako bohaterskiego rewolucjonist z

Noys u boku...

background image

88

Obudził go sygnał drzwiowy. Szeptał do niego ochryple, z niecierpliwo ci .

Zebrał my li na tyle, e mógł spojrze na mały zegar obok łó ka i j kn ł.

Ojcze Czasie! Mimo wszystko zaspał.

Udało mu si si gn z łó ka do wła ciwego guzika i płyta wizyjna wysoko na

drzwiach stała si przezroczysta. Nie znał twarzy, która si pojawiła, ale do

kogokolwiek nale ała, miała na sobie pi tno władzy.

Otworzył drzwi i m czyzna z pomara czow naszywk Administracji wszedł

do pokoju.

- Technik Andrew Harlan?

- Tak, Administratorze. Ma pan do mnie interes? Administrator nie wygl dał

na speszonego wyra n wojowniczo ci tego pytania. Powiedział:

- Pan był umówiony ze Starszym Kalkulatorem Twissellem?

- Wi c?

- Mam pana poinformowa , e si pan spó nił. Harlan wytrzeszczył oczy.

- O co chodzi? Pan jest z 575?

- Mój baz jest 222-odparł tamten lodowato. -Zast pca Administratora

Arbut Lemm. Mam nadzór nad przygotowaniami i próbuj oszcz dzi

niepotrzebnego zdenerwowania zwi zanego z oficjalnymi zawiadomieniami przez

wizjofon.

- Jakie przygotowania? Jakie zdenerwowanie? O co tu chodzi? Miewałem ju

konferencje z Twissellem. To mój przeło ony. Nie mam powodu si denerwowa .

Wyraz zdziwienia przebił si na krótk chwil poprzez wystudiowan

oboj tno na twarzy Administratora.

- Wi c pana nie poinformowano?

- O czym?

- Komitet Rady Wszechczasów odbywa posiedzenie wła nie w 575. Podobno

od wielu godzin ten rejon a si trz sie od plotek.

- I chc si ze mn zobaczy ?

Zadaj c to pytanie Harlan my lał: oczywi cie, e chc si ze mn zobaczy . O

czym mogliby radzi , jak nie o mnie?

Zrozumiał rozbawienie na twarzy Młodego Kalkulatora, którego spotkał

przed drzwiami Twissella ubiegłego wieczoru. Kalkulator wiedział o

projektowanym posiedzeniu komitetu i bawiła go my l, e Technik spodziewa si

spotka z Twissellem wła nie w tym czasie. Bardzo zabawne - pomy lał gorzko

Harlan.

Administrator powiedział:

- Otrzymałem rozkazy. Nic wi cej nie wiem. - A potem spytał, nadal

zdziwiony: - Wi c pan nic o tym nie słyszał?

- Technicy - odparł Harlan sarkastycznie - yj w izolacji.

Pi ciu, nie licz c Twissella! Wszystko Starsi Kalkulatorzy, ka dy z nich miał

za sob co najmniej trzydzie ci pi lat w Wieczno ci. Jeszcze sze tygodni temu

Harlan byłby zaszczycony jedz c obiad w takim towarzystwie, oszołomiony

poł czeniem odpowiedzialno ci i siły, jak reprezentowali. Wydawaliby mu si

olbrzymami.

Teraz byli przeciwnikami, gorzej nawet - s dziami. Nie miał czasu na

poddawanie si wra eniom. Musiał planowa swoj strategi .

background image

89

Mogli jeszcze nie wiedzie , e on u wiadamia sobie, i oni maj Noys. Mogli

nie wiedzie , je li Finge nie opowiedział im o swym ostatnim spotkaniu z

Harlanem. A w jasnym wietle dnia Harlan był jeszcze bardziej ni dotychczas

przekonany o jednym: Finge nie jest człowiekiem, który rozgłaszałby, e został

sterroryzowany i zniewa ony przez Technika.

Harlan uznał za wskazane nie ujawnia na razie tego bardzo korzystnego

faktu, pozwoli im na zrobienie pierwszego posuni cia, wypowiedzenie

pierwszego zdania, które rozpocznie potyczk .

Ale im si najwyra niej nie pieszyło. Spogl dali na niego łagodnie,

spo ywaj c abstynencki obiad, jakby Harlan był interesuj cym obiektem bada

naukowych. Harlan w desperacji przygl dał im si równie .

Znał ich wszystkich ze słyszenia i z trójwymiarowych zdj w comiesi cznych

filmach informacyjnych. Filmy koordynowały działalno ró nych sekcji

Wieczno ci i były obowi zkowe dla wszystkich Wieczno ciowców, poczynaj c od

stopnia Obserwatora.

August Sennor, ten łysy (nawet bez brwi i rz s), niew tpliwie interesował

Harlana najbardziej. Po pierwsze, z powodu niesamowitych ciemnych,

nieruchomych oczu pod nagimi powiekami i czołem. Był wyra nie wy szy, ni si

wydawał w trymensji. Po drugie, ze wzgl du na dawniejsze ró nice pogl dów

mi dzy nim a Twissellem.. Wreszcie dlatego, e nie ograniczał si do patrzenia.

Rzucał mu pytania ostrym tonem.

W wi kszo ci były to pytania retoryczne w rodzaju:

- Jak doszło do tego, e si zainteresowałe czasami Prymitywu, młody

człowieku? Uwa asz, e te studia ci si opłacaj , młody człowieku?

Wreszcie usadowił si na dobre w swoim fotelu. Oboj tnie popchn ł talerz do

przewodu dyspozycyjnego, lekko splótł przed sob grube palce (r ce miał równie

nieowłosione, jak zauwa ył Harlan) i powiedział:

- Jest co , co zawsze chciałem wiedzie . Mo e pan mi w tym pomo e.

Harlan pomy lał: no, teraz si zacznie.

A gło no odparł:

- Je li b d mógł, Kalkulatorze.

- Niektórzy z nas w Wieczno ci... nie powiedziałbym, e wszyscy albo nawet,

e wielu (rzucił szybkie spojrzenie na zm czon twarz Twissella, podczas gdy inni

przysun li si bli ej, eby słucha ), ale w ka dym razie kilku z nas -jest

zainteresowanych w filozofii Czasu. S dz , e rozumie pan, co mam na my li.

- Paradoksy podró y w Czasie?

- Owszem, je li chce pan to uj tak melodramatycznie. Lecz oczywi cie to

nie wszystko. Istnieje kwestia prawdziwej natury Rzeczywisto ci, kwestia

zachowania energii masy podczas jej Zmiany i tak dalej. No có , na nas w

Wieczno ci, na nasze pogl dy w tych sprawach wywiera wpływ znajomo

podró y w Czasie. Jednak pa skie istoty z ery Prymitywu nie wiedziały nic o

podró ach w Czasie. Jakie były ich pogl dy na te sprawy?

Harlan powiedział:

- Ludzie Prymitywu w ogóle nie my leli o podró ach w Czasie, Kalkulatorze.

- Nie uwa ali ich za mo liwe, co?

- S dz , e nie.

background image

90

- Nawet nie zastanawiali si nad tym?

- Có , je li o to chodzi - powiedział Harlan niepewnie - wydaje mi si , e były

spekulacje tego rodzaju w niektórych dziełach literatury eskapistycznej. Nie

znam jej zbyt dokładnie, lecz s dz , e najcz ciej spotykanym tematem był

temat człowieka, który wraca w Czasie, by zabi swego dziadka, b d cego jeszcze

dzieckiem.

Sennor wygl dał na zachwyconego:

- Cudownie! Cudownie! Mimo wszystko jest to przynajmniej wyraz

podstawowego paradoksu podró y w Czasie, je li przyjmiemy, e Rzeczywisto

jest niezmienna, co? Wi c pana Prymitywni, pozwalam sobie stwierdzi , nigdy

nie przypuszczali, e istnieje cokolwiek innego, jak niezmienna Rzeczywisto ,

tak?

Harlan zwlekał z odpowiedzi . Nie wiedział, dok d zmierza rozmowa, ani jaki

cel ma Sennor, i to go denerwowało. Powiedział:

- Za mało wiem, by odpowiedzie z cał pewno ci , Kalkulatorze. S dz , e

rozwa ano zmiany dróg Czasu albo plany egzystencji.

Sennor wysun ł doln warg :

- Jestem pewny, e si pan myli. Czytaj c, podkłada pan sw wiedz pod

ró ne niejasno ci i to wprowadza pana w bł d. Nie, bez rzeczywistego

do wiadczenia w podró ach w Czasie filozoficzne zawiło ci Rzeczywisto ci

przekraczałyby zdolno pojmowania ludzkiego umysłu. Na przykład, dlaczego

Rzeczywisto ma inercj ? Ka da poprawka musi osi gn pewn wielko w

swoim przebiegu, zanim da si spowodowa Zmian , prawdziw Zmian . A

nawet wtedy Rzeczywisto ma tendencj do odpływu wstecznego do swej

pierwotnej pozycji.

Na przykład przypu my, e teraz w 575 Rzeczywisto zmieni si i efekty

zmiany b d wzrastały do by mo e 600 Stulecia. Od 600 do 650 Stulecia efekty

b d coraz mniejsze. Potem Rzeczywisto pozostanie nie zmieniona. Wszyscy

wiemy, e tak jest, ale czy kto z nas wie, dlaczego tak jest? Intuicyjne

rozumowanie wskazywałoby, e skutki ka dej Zmiany Rzeczywisto ci b d si

zwi ksza bez granic, w miar jak mijaj Stulecia, ale tak nie jest.

Rozwa my co innego. Mówiono mi, e Technik Harlan jest znakomity, je li

chodzi o wybór wymaganego Minimum Zmian dla ka dej sytuacji. Jestem

pewny, e nie potrafi wytłumaczy , w jaki sposób dokonuje tego wyboru.

Pomy lcie, jak bezsilni musieli by Prymitywni. Martwi si o człowieka

zabijaj cego własnego dziadka, poniewa nie rozumiej prawdy o Rzeczywisto ci.

We my bardziej prawdopodobny i łatwiejszy do zanalizowania przypadek

człowieka, który podró uje w Czasie i spotyka samego siebie...

- Wi c co z człowiekiem, który spotyka samego siebie? - zapytał Harlan ostro.

Ju sam fakt, e Harlan przerwał Kalkulatorowi, był naruszeniem dobrych

manier. Ale jego ton uczynił to naruszenie wr cz skandalicznym i oczy wszystkich

zwróciły si z wyrzutem na Technika.

Sennor był ura ony, lecz mówił dalej tonem człowieka, który chce by

grzeczny, mimo e partner zachowuje si grubia sko. Powiedział, kontynuuj c

przerwan wypowied i unikaj c w ten sposób pozorów, e odpowiada na zadane

mu niegrzeczne pytanie:

background image

91

- S cztery podgrupy, do których mo na wł czy takie wydarzenie. Nazwijmy

człowieka wcze niejszego w fizjoczasie A, pó niejszego za B. Podgrupa pierwsza:

A i B mog si nie widzie ani nie robi nic, co by w znaczniejszym stopniu

wpływało na nich wzajemnie. A wi c praktycznie wła ciwie si nie spotkali i

mo emy odrzuci ten przypadek jako banalny.

Albo B mo e widzie A, podczas gdy A nie widzi B. W tym wypadku równie

nie nale y si spodziewa powa niejszych konsekwencji. B widz c A, widzi go w

znanej ju sytuacji i działaniu. Nie wchodzi w gr nic nowego.

Mo liwo ci trzecia i czwarta wyst puj wtedy, gdy A widzi B, podczas gdy B

nie widzi A, oraz gdy A i B widz si wzajemnie. Człowiek we wcze niejszym

stadium swej egzystencji psychologicznej widzi siebie samego w pó niejszym

stadium. Zwró cie uwag , e si dowiedział, i b dzie jeszcze ył w wieku B. Wie,

e b dzie ył do długo, a eby dokona czynu, którego był wiadkiem. A wi c

człowiek, znaj cy sw przyszło nawet w najdrobniejszych szczegółach, mo e

działa na podstawie tej wiedzy i w ten sposób zmienia sw przyszło . St d

wniosek, e Rzeczywisto musi by zmieniona w tym zakresie, by nie dopu ci ,

eby A i B si spotkali, albo przynajmniej nie dopu ci , eby A widział B. Wi c

skoro nic w Rzeczywisto ci, co zostało odrealnione, nie da si wykry , A nigdy nie

spotka B. Podobnie w ka dym innym przypadku paradoksu w podró y w Czasie

Rzeczywisto zawsze si zmienia tak, by unikn paradoksu, a my dochodzimy

do wniosku, e nie ma paradoksów w podró y i nie mo e ich by .

Sennor wygl dał na bardzo zadowolonego z siebie i swego wykładu, lecz

Twissell wstał od stołu i powiedział:

- No, panowie, czas upływa.

Zanim Harlan zd ył pomy le , obiad si sko czył. Pi ciu członków komitetu

wyszło, przy czym ka dy skin ł mu głow z wyrazem człowieka, którego

ciekawo , na pocz tku umiarkowana, teraz wzrosła. Tylko Sennor wyci gn ł

r k , skin ł głow i powiedział szorstko:

- Do widzenia, młody człowieku.

Harlan z mieszanymi uczuciami patrzył, jak wychodz . Jaki był cel obiadu? A

przede wszystkim, co znaczyła ta aluzja do ludzi spotykaj cych samych siebie?

aden nie wspomniał o Noys. Czy tylko chcieli go zobaczy ? Obejrze go od stóp

do głów, a wyci gni cie wniosków zostawi Twissellowi?

Twissell wrócił do stołu, ju teraz opró nionego z potraw i nakry . Był sam z

Harlanem i jakby chciał to podkre li , wzi ł nowego papierosa. Powiedział:

- A teraz do roboty, Harlan. Mamy bardzo wiele do zrobienia. Ale Harlan nie

chciał i nie mógł dłu ej czeka . Oznajmił oboj tnie:

- Zanim we miemy si do roboty, mam co do powiedzenia. Twissell wygl dał

na zaskoczonego. Zmarszczki koło jego zm czonych oczu pogł biły si , str cił

popiół z papierosa.

- Ale mów, je li chcesz, lecz najpierw usi d , usi d , chłopcze. Technik

Andrew Harlan nie usiadł. Chodził tam i z powrotem wzdłu stołu, twardo

wyr buj c zdania, eby nie wpa w niezrozumiały bełkot. Łysa jak jabłko,

po ółkła od staro ci głowa Starszego Kalkulatora Twissella obracała si to w

jedn , to w drug stron , w miar jak tamten nerwowo spacerował. Harlan

powiedział:

background image

92

- Od tygodni studiowałem filmy z zakresu historii matematyki. Ksi ki z

ró nych Rzeczywisto ci 575 Stulecia. Rzeczywisto ci nie maj zreszt wi kszego

znaczenia. Matematyka nie podlega zmianom. Równie nie zmieniaj si dzieje

jej rozwoju. Niezale nie od tego, jak zmieniały si Rzeczywisto ci, historia

matematyki pozostała mniej wi cej taka sama. Matematycy si zmieniali, ró ni

ludzie robili ró ne odkrycia, lecz rezultaty... W ka dym razie bardzo du o si

nauczyłem. Co pan o tym s dzi?

Twissell zmarszczył czoło i powiedział:

- Dziwne zaj cie jak na Technika...

- Lecz ja nie jestem jedynie Technikiem - powiedział Harlan. -Pan o tym wie.

- Mów dalej - powiedział Twissell i zerkn ł na swój czasomierz. Nerwowo

bawił si papierosem.

Harlan powiedział:

- Był człowiek nazwiskiem Yikkor Mallansohn, który ył w 24 Stuleciu. To

była cz ery Prymitywu, wie pan. Najbardziej znany jest z tego, e jemu

pierwszemu udało si zbudowa Pole Czasowe. To oznacza, oczywi cie, e

wynalazł Wieczno , skoro Wieczno jest tylko jednym olbrzymim Polem

Czasowym, wytwarzaj cym zwarcia zwykłego Czasu i wolnym od ogranicze

zwykłego Czasu.

- Uczyli ci tego, gdy byłe Nowicjuszem, chłopcze.

- Ale nie uczyli mnie, e Yikkor Mallansohn nie mógł wynale Pola

Czasowego w 24 Stuleciu. Ani nikt inny nie mógł. Nie istniała wtedy baza

matematyczna do tego odkrycia. Nie istniały podstawowe równania Lefebvre'a;

nie mogły istnie a do bada Jana Yerdeera w 27 Stuleciu.

Wiadomo było wszystkim, e je li Starszy Kalkulator Twissell jest zdumiony,

wtedy rzuca papierosa. I teraz wła nie rzucił papierosa. Nawet u miech znikł z

jego twarzy.

Zapytał:

- Czy uczono ci równa Lefebvre'a, chłopcze?

- Nie. I nie mówi , e je rozumiem. Ale one s potrzebne do Pola Czasowego.

Tego si uczyłem. A nie istniały przed 27 Stuleciem. Tego mnie równie uczono.

Twissell pochylił si , by podnie papierosa, i ogl dał go z pow tpiewaniem.

- No, a mo e Mallansohn trafił na Pole Czasowe nie znaj c jego

matematycznego uzasadnienia? A mo e to było po prostu odkrycie

empirystyczne? Zdarzało si przecie wiele takich przypadków.

- My lałem o tym. Lecz od wynalezienia Pola Czasowego min ły trzy Stulecia,

zanim nauczono si je praktycznie stosowa , a w ci gu tych trzech Stuleci nie

było sposobu, eby zrealizowa Pole Mallansohna. To nie mógł by przypadek. Z

której strony spojrze , projekt Mallansohna wskazuje, e musiał on zastosowa

równania Lefebvre'a. Je li je znał albo wynalazł je przed dziełem Verdeera,

czemu tego nie powiedział?

Twissell:

- Upierasz si , eby mówi jak matematyk. Kto ci to wszystko powiedział?

- Przegl dałem filmy.

- Nic wi cej?

- I my lałem.

background image

93

- Bez zaawansowanych studiów matematycznych? Obserwowałem ci

uwa nie od lat, chłopcze, i nie odgadłbym tego twojego talentu. Mów dalej.

- Wieczno nigdy nie zostałaby skonstruowana, gdyby Mallansohn nie

odkrył Pola Czasowego. A Mallansohn nigdy by tego nie dokonał bez znajomo ci

praw matematycznych, które odkryto dopiero w przyszło ci. To jedno.

Tymczasem tu, w Wieczno ci, jest w tym momencie Nowicjusz, którego wybrano

na Wieczno ciowca wbrew zasadom, bowiem jest za stary i do tego onaty. To

drugie.

- No wi c?

- Rozumiem, e ma pan zamiar wysła go z powrotem do Czasu, poza

najni sz stacj Wieczno ci, do 24 Stulecia. Chce pan, eby Nowicjusz Cooper

nauczył Mallansohna równa Lefebvre'a. Widzi pan wi c - dodał Harlan z pasj -

jakie jest moje znaczenie jako eksperta w sprawach Prymitywu, a ponadto ja

wiem o tym znaczeniu i wobec tego powinienem by specjalnie traktowany.

Bardzo specjalnie.

- Ojcze Czasie! - wymamrotał Twissell.

- A czy to nie jest prawda? Kr g si zamknie z moj pomoc . Bez niej... - nie

doko czył zdania.

- Doszedłe bardzo blisko prawdy - oznajmił Twissell. - A przysi głbym, e

nic nie wskazywało... - Zagł bił si w rozmy laniach, w których, jak si zdawało

ani Harlan, ani wiat zewn trzny nie odgrywał adnej roli.

Harlan zaprotestował szybko:

- Tylko blisko prawdy? To jest prawda. - Nie potrafiłby powiedzie , dlaczego

był taki pewny, poza tym, e rozpaczliwie pragn ł, eby to była prawda.

Twissell:

- Nie, niezupełnie prawda. Nowicjusz Cooper nie wyruszy do 24 Stulecia,

eby czegokolwiek uczy Mallansohna.

- Nie wierze, panu.

- Ale musisz wierzy . Musisz dostrzega wag tej sprawy. Pragn twojej

współpracy przy zako czeniu całego przedsi wzi cia. Widzisz, Harlan, to jest

bardziej zamkni ty kr g, ni sobie wyobra asz. Nowicjusz Brinsley Sheridan

Cooper jest Yikkorem Mallansohnem.

background image

94

Rozdział 12

POCZ TEK WIECZNO CI

Harlan nie spodziewał si , e Twissell w owej chwili powie co , co by go

zaskoczyło. Mylił si . Wyj kał:

- Mallansohnem... On...

Twissell, wypaliwszy papierosa do ko ca, wyci gn ł nowego i powiedział:

- Tak. Jest Mallansohnem. Chcesz zna krótk biografi Mallansohna?

Prosz . Urodził si w 78 Stuleciu, sp dził pewien okres w Wieczno ci i zmarł w

dwudziestym czwartym. - Twissell poło ył lekko dło na łokciu Harlana, a jego

twarz zmarszczyła si w charakterystycznym u miechu. - Ale chłopcze, fizjoczas

ucieka nawet nam, i nie jeste my jeszcze całkowicie panami siebie. Mo e

przeszedłby do mego biura?

Ruszył pierwszy, a Harlan za nim, nie u wiadamiaj c sobie nawet, e

otwieraj si drzwi i poruszaj rampy.

Uzyskan wiadomo dopasowywał do swoich osobistych problemów i planu

działania. Po pierwszej chwili dezorientacji wróciło mu zdecydowanie. Mimo

wszystko nic si nie zmieniło, poza tym, e znaczenie Harlana w Wieczno ci

stawało si jeszcze bardziej zasadnicze, jego warto wi ksza, zaspokojenie jego

da tym pewniejsze, odzyskanie Noys bardziej prawdopodobne.

Noys!

Ojcze Czasie, oni nie mog jej zrobi krzywdy! Noys wydawała si jedyn

realn cz ci jego ycia. Cała Rzeczywisto poza ni była tylko mglist fantazj ,

nic niewart .

Kiedy znalazł si w biurze Kalkulatora, nie mógł sobie przypomnie , jak to si

stało, e przeszedł tu z sali obiadowej. Chocia rozgl dał si dokoła i usiłował

doprowadzi do tego, eby biuro stało si dla realne, cho by dzi ki

zgromadzonym tu materialnym przedmiotom, wydawało mu si nadal tylko

kolejn cz ci snu, który przestał ju by u yteczny.

Biuro Twissella było czystym, długim pomieszczeniem z aseptycznej

porcelany. Jedna ciana gabinetu była od podłogi do sufitu zapchana

mikrojednostkami komputuj cymi, które w sumie składały si na najwi kszy

prywatny komputaplex w Wieczno ci, a w istocie jeden z najwi kszych w ogóle.

cian przeciwległ zajmowały półki z filmami naukowymi. Całe pomieszczenie

nie było wiele szersze ni korytarz i mie ciło: biurko, dwa fotele, sprz t do

rejestrowania i projektowania. Był tu równie jaki niezwykły przedmiot, którego

u ytku Harlan nie znał, i odkrył go dopiero, gdy Twissell wrzucił tam resztki

papierosa.

Papieros błysn ł i zgasł, a Twissell jak zwykle gestem prestidigitatora ju

trzymał nast pnego w r ku.

Harlan pomy lał: a teraz do rzeczy.

Zacz ł troch za gło no i troch zbyt zaczepnie:

- Jest w wieku 482 pewna dziewczyna...

Twissell zmarszczył czoło i szybko pomachał r k , jakby chciał w ten sposób

odsun od siebie nieprzyjemn spraw .

background image

95

- Wiem, wiem. Nikt jej nie b dzie niepokoił. Ani jej, ani ciebie. Wszystko

b dzie dobrze. Dopilnuj tego.

- Czy s dzi pan...

- Mówi ci, e znam t histori . Je li ta sprawa ci niepokoiła, nie

potrzebujesz si o ni martwi .

Harlan patrzył na starego człowieka ogłupiały. Czy to wszystko? Jakkolwiek

wysoko oceniał swoje mo liwo ci, nie spodziewał si tak wyra nego ich

potwierdzenia.

Lecz Twissell mówił dalej:

- Pozwól, e opowiem ci cał histori - zacz ł niemal takim tonem, jakim

zwracałby si do Nowicjusza. - Nie my lałem, e b dzie to potrzebne, i by mo e

wcale nie jest, lecz twoje poszukiwania i wnikliwo zasługuj na to.

Popatrzył zagadkowo na Harlana i powiedział:

- Wiesz, nadal nie mog uwierzy , e ty sam to wszystko wykryłe . - A potem

dodał: - Człowiek, którego wi ksza cz Wieczno ci zna jako Yikkora

Mallansohna, pozostawił po mierci sprawozdanie ze swego ycia. Nie był to

wła ciwie dziennik ani biografia w cisłym sensie tego słowa. Raczej przewodnik

przekazany w spu ci nie Wieczno ciowcom, o których wiedział, e pewnego dnia

b d istnieli. Ten dokument był zamkni ty w czym w rodzaju sejfu czasowego,

który mogli otworzy tylko Kalkulatorzy Wieczno ci, a który w zwi zku z tym

pozostał nie tkni ty przez trzy Stulecia po mierci Mallansohna, a została

skonstruowana Wieczno . Wtedy Starszy Kalkulator Henry Wadsman, pierwszy

z wielkich Wieczno ciowców, otworzył go. Dokument przekazywano odt d jako

naj ci lej tajny wielu Starszym Kalkulatorom, ko cz c na mnie. Nazywamy go

Pami tnikiem Mallansohna.

Pami tnik przedstawia dzieje człowieka nazwiskiem Brinsley Sheridan

Cooper, urodzonego w 78 wieku, wprowadzonego jako Nowicjusza do Wieczno ci

w 23 roku ycia, niewiele ponad rok po lubie, ale do tej pory bezdzietnego.

Po wej ciu do Wieczno ci Cooper studiował matematyk pod kierunkiem

Kalkulatora nazwiskiem Laban Twissell i socjologi Prymitywu, któr mu

wykładał Technik Andrew Harlan. Po dokładnym przyswojeniu sobie obu

dyscyplin i innych przedmiotów, jak na przykład in ynieria czasowa, został

wysłany do 24 Stulecia, aby nauczył pewnych niezb dnych rzeczy naukowca z

okresu Prymitywu nazwiskiem Yikkor Mallansohn.

Osi gn wszy 24 Stulecie poddał si najpierw powolnemu procesowi adaptacji

do społecze stwa. Bardzo mu si do tego przydały wiadomo ci, jakie uzyskał od

Technika Harlana, i szczegółowe wskazówki Kalkulatora Twissella, który, jak si

wydaje, miał znakomite rozeznanie we wszystkich problemach.

Po upływie dwóch lat Cooper odszukał niejakiego Yikkora Mallansohna,

ekscentrycznego pustelnika, w lasach Kalifornii, pozbawionego krewnych i

przyjaciół, lecz obdarzonego miałym i niekonwencjonalnym spojrzeniem na

wiat. Cooper stopniowo si z nim zaprzyja nił, przyzwyczaił go do my li, e

spotkał w drowca z przyszło ci, i zacz ł uczy tego człowieka zasad matematyki.

W miar upływu czasu Cooper przyswoił sobie zwyczaje tamtego, nauczył si

wykorzystywa niezdarny generator elektryczny nap dzany silnikiem Diesla i

kable, które uniezale niały ich od elektrowni.

background image

96

Lecz post p był powolny, a Cooper stwierdził, e nie jest zbyt zdolnym

nauczycielem. Mallansohn coraz bardziej tetryczał, nie chciał pracowa , a potem

pewnego jesiennego dnia zmarł nagle w kanionie dzikiego górzystego kraju, gdzie

mieszkali. Cooper po tygodniach rozpaczy nad ruin dzieła swego ycia i

prawdopodobnie całej Wieczno ci podj ł rozpaczliw decyzj . Nie zawiadomił

nikogo

O mierci Mallansohna. Zamiast tego powoli rozpocz ł budow Pola

Czasowego z podr cznych materiałów.

Szczegóły nie maj znaczenia. Haruj c ci ko i improwizuj c odniósł w ko cu

sukces i zawiózł swój generator do Kalifornijskiego Instytutu Technologii. Par

lat wcze niej spodziewał si , e zrobi to Mallansohn.

Znasz t histori z własnych studiów. Znasz niedowierzanie i szorstkie

odmowy, z jakimi si najpierw spotkał, okres, kiedy był pod obserwacj , jego

ucieczk , w czasie której o mało nie stracił generatora, wiesz o pomocy, jak

otrzymał od m czyzny w barze, m czyzny, którego nazwiska nigdy si nie

dowiedział, a który jest teraz jednym z bohaterów Wieczno ci, i o ko cowym

pokazie przed profesorem Zimbalistem, kiedy to demonstrował biał mysz,

poruszaj c si wstecz i naprzód w Czasie. Nie chc ci tym nudzi .

Cooper u ywał nazwiska Yikkora Mallansohna, poniewa czyniło go ono

autentycznym produktem 24 Stulecia. Ciała prawdziwego Mallansohna nigdy nie

odnaleziono.

Przez reszt ycia Cooper cieszył si ze swego generatora i współpracował z

naukowcami Instytutu przy konstruowaniu nast pnych. Nie o mielił si robi nic

wi cej. Nie mógł nauczy ich równa Lefebvre'a, nie przeskakuj c trzech

nast pnych Stuleci rozwoju matematyki. Nie mógł, nie o mielił si przyzna , do

swego prawdziwego pochodzenia. Nie o mielił si robi nic wi cej, ni zgodnie z

tym, co wiedział, robiłby Yikkor Mallansohn.

Ci, co z nim pracowali, nie mogli si pogodzi z tym, e człowiek, który potrafi

działa tak genialnie, nie umie wytłumaczy zasad swego działania. Ale on

równie si denerwował, poniewa przewidywał, nie b d c w stanie przy pieszy

pracy, rozwój prowadz cy stopniowo do klasycznych do wiadcze Jana

Yerdeera, w oparciu o które wielki Antoine Lefebvre sformułuje podstawowe

równania Rzeczywisto ci. I przewidywał równie , jak potem zostanie

skonstruowana Wieczno .

Dopiero pod koniec swego długiego ycia Cooper, przygl daj c si zachodowi

sło ca nad Pacyfikiem (opisuje t scen ze szczegółami w swym pami tniku),

u wiadomił sobie, e jest Yikkorem Mallansohnem, a nie jego substytutem.

Nazwisko mogło by inne, lecz człowiek, którego historia nazwała Mallansohnem,

to był naprawd . Brinsley Sheridan Cooper.

Rozpalony t my l i wszystkim, co z niej wynikało, pragn c jako

przy pieszy proces budowy Wieczno ci, ulepszy go i zabezpieczy , napisał swój

pami tnik i umie cił go w sze cianie sejfu czasowego, w jednym z pokoi swego

domu.

I w ten sposób kr g został zamkni ty, intencje Coopera-Mallansohna, gdy

pisał swój pami tnik, zostały oczywi cie zlekcewa one. Cooper musi przej przez

ycie, dokładnie tak, jak przez nie przechodził. Rzeczywisto Prymitywu nie

background image

97

pozwala na adne Zmiany. W tym momencie fizjoczasu Cooper, którego znasz,

nie jest wiadom tego, co go ma spotka . Wierzy, e ma tylko poinstruowa

Mallansohna i wróci . I b dzie w to wierzył, a po latach zrozumie, e powinno

by inaczej, i zasi dzie do pisania pami tnika.

Celem kr gu w Czasie jest wiedza o podró ach w Czasie i o naturze

Rzeczywisto ci, zbudowanie Wieczno ci, wyprzedzaj cej jej naturalny czas.

Pozostawiona samej sobie ludzko nie nauczyłaby si prawdy o Czasie, bo

przedtem rozwój technologiczny w innych kierunkach uczyniłby samobójstwo

gatunku ludzkiego nieuniknionym.

Harlan słuchał w napi ciu, maj c przed oczyma wizj pot nego kr gu w

Czasie, zamkni tego w sobie i przecinaj cego Wieczno w cz ci swego biegu.

Był w owej chwili bliski zapomnienia o Noys na tyle, na ile było to mo liwe.

Zapytał:

- A wi c przez cały czas wiedział pan wszystko, co pan ma robi , wszystko, co

ja miałem robi , wszystko, co robiłem?

Twissell, który jakby zatracił si w swym opowiadaniu, tak e tylko oczy

błyskały mu poprzez bł kitn chmur dymu tytoniowego, teraz z wolna wracał do

przytomno ci. Jego stare, m dre oczy zatrzymały si na Harlanie, a potem

powiedział z wyrzutem:

- Nie. Oczywi cie, e nie. Mi dzy pobytem Coopera w Wieczno ci a chwil ,

gdy zacz ł pisa swój pami tnik, min ły dziesi ciolecia fizjoczasu. Mógł

zapami ta tylko tyle i tylko to, czego sam był wiadkiem. Powiniene to sobie

u wiadomi .

Twissell westchn ł i swoim s katym palcem przeci gn ł po smudze płyn cego

ku górze dymu, przecinaj c j na małe wiruj ce chmurki.

- Wszystko si zgadza. Najpierw znaleziono mnie i sprowadzono do

Wieczno ci. Kiedy w pełni fizjoczasu stałem si Starszym Kalkulatorem,

otrzymałem pami tnik i powierzono mi całe to zadanie. Byłem opisany jako

kieruj cy akcj , wi c powierzono mi kierowanie. Znowu w odpowiednim

fizjoczasie pojawiłe si ty w Zmianie Rzeczywisto ci (dokładnie obserwowali my

twoje wcze niejsze odpowiedniki), nast pnie Cooper.

Uzupełniłem detale, posługuj c si zdrowym rozs dkiem i komputapleksem.

Jak starannie, na przykład, instruowali my Edukatora Yarrowa w sprawie jego

roli, nie zdradzaj c jednak ani jednego istotnego szczegółu. Jak starannie on ze

swej strony podniecał twoje zainteresowanie Prymitywem !

Jak musieli my czuwa nad Cooperem, by nie nauczył si niczego, o czym nie

wspominał w swym pami tniku. - Twissell u miechn ł si smutno. - Sennor bawi

si takimi rzeczami. Nazywa to odwróceniem przyczyny i skutku. Znaj c skutek,

dopasowuje si przyczyn . Na szcz cie, nie jestem takim teoretykiem jak Sennor.

Byłem zadowolony, chłopcze, e okazałe si tak znakomitym Obserwatorem i

Technikiem. Pami tnik o tym nie wspominał. Cooper bowiem nie miał mo liwo ci

obserwowania twej pracy ani oceniania jej. To mi odpowiadało. Mogłem ci

wykorzysta do zada drobniejszych, które odwracały uwag od zadania

zasadniczego. Nawet twój ostatni pobyt u Kalkulatora Finge'a pasował do

pami tnika. Cooper wspominał o okresie twojej nieobecno ci, podczas której

background image

98

program jego studiów matematycznych został tak rozszerzony, e t sknił za

twoim powrotem. Raz jednak mnie przeraziłe .

Harlan zapytał od razu:

- Jak wzi łem wtedy Coopera w podró w Czasie?

- W jaki sposób to odgadłe ? - zapytał Twissell.

- To był jedyny raz, kiedy si pan naprawd na mnie rozgniewał.

Przypuszczam, e kolidowało to z pami tnikiem Mallansohna.

- Niezupełnie. Chodziło po prostu o to, e pami tnik nie wspominał o kotłach.

Wydawało mi si , e brak wzmianki o tak istotnym aspekcie Wieczno ci oznaczał,

e Cooper mało miał z tym do czynienia. Dlatego moj intencj było trzyma go

w miar mo no ci z dala od kotłów. Fakt, e zabrałe go w przyszło , bardzo

mnie zmartwił, ale szcz liwie nic si nie stało. Wszystko rozwija si tak, jak

powinno, a wi c w porz dku.

Stary Kalkulator zatarł r ce, wpatruj c si w młodego Technika ze

zdziwieniem i z ciekawo ci .

- A jednak ty to wszystko odgadłe . To mnie po prostu zdumiewa.

Przysi głbym, e nawet całkowicie wyedukowany Kalkulator nie mógłby

wyci gn wła ciwych wniosków, maj c tylko te informacje co ty. Niesamowite,

e doszedł do tego Technik. - Pochylił si i poklepał Mariana po kolanie. -

Pami tnik Mallansohna, oczywi cie, nie mówi nic o twoim yciu po wyje dzie

Coopera.

- Rozumiem, Kalkulatorze - powiedział Harlan.

- Wi c, e tak powiem, b dziemy mieli swobod działania w tej sprawie.

Wykazujesz zdumiewaj cy talent, którego nie mo na zmarnowa . S dz , e czeka

ci awans. Niczego teraz nie obiecuj , lecz przypuszczam, e mo esz si

spodziewa stanowiska Kalkulatora.

Harlan bez trudu utrzymał oboj tny wyraz twarzy. Miał w tym wiele

praktyki.

Pomy lał: dodatkowa łapówka.

Lecz niczego nie wolno było pozostawi przypadkowi. Jego przypuszczenia,

na pocz tku chaotyczne i pozbawione uzasadnienia, dzi ki jego przenikliwo ci w

ci gu tej niezwykłej i podniecaj cej nocy nabrały sensu -jak wyniki

systematycznych bada bibliotecznych. Teraz, gdy Twissell opowiedział mu cał

histori , stały si one pewnikami. Ale przynajmniej w jednym przypadku istniała

ró nica. Cooper był Mallansohnem.

Po prostu wzmocnił sw pozycj , lecz, myl c si w jednym punkcie, mógł

myli si i w innych. Wi c niczego nie wolno pozostawi przypadkowi. Wyja ni

to! Upewni si !

Powiedział spokojnie, niemal oboj tnie:

- Ci y wi c na mnie wielka odpowiedzialno teraz, gdy znam prawd .

- Tak.

- Jak bardzo napi ta jest sytuacja? Przypu my, e zdarzy si co

nieoczekiwanego i b d musiał opu ci dzie , w którym powinienem uczy

Coopera czego wa nego?

- Nie rozumiem ci .

background image

99

(Czy to tylko złudzenie, czy rzeczywi cie w starych, zm czonych oczach

pojawił si błysk przera enia?).

- Chodzi mi o to, czy kr g mo e p kn ? Mo e ujm to w ten sposób: je li

nieoczekiwany cios w głow wył czyłby mnie z akcji w tym czasie, gdy pami tnik

wyra nie stwierdzi, e jestem w dobrym zdrowiu, czy cały plan załamałby si ?

Albo przypu my, e z jakiego powodu wiadomie postanowi nie stosowa si

do pami tnika. Co wtedy?

- Sk d ci to przyszło do głowy?

- Wygl da to całkiem logicznie. Wydaje mi si , e przez nieostro no albo

wiadomie mog przerwa kr g. I co z tego wyniknie? Zniszczenie Wieczno ci?

Na to mi wygl da. Je li tak jest - dodał Harlan spokojnie - powinienem o tym

wiedzie , ebym był ostro ny, i nie zrobił nic niewła ciwego. Jakkolwiek chyba

tylko jakie niezwykłe okoliczno ci mogłyby mnie do tego zmusi .

Twissell miał si , lecz ten miech brzmiał fałszywie i pusto w uszach Harlana.

- To s wszystko czysto akademickie rozwa ania, chłopcze. Nic podobnego.

Nic podobnego si nie zdarzy, skoro si dot d nie zdarzyło. Kr g si nie przerwie.

- Mo e - powiedział Harlan. - Dziewczyna z 482...

- Jest bezpieczna - odparł Twissell. Podniósł si niecierpliwie. -W ten sposób

mo na by gada bez ko ca, a ju mam dosy rozszczepiania włosa na czworo

przez komitet do spraw tego projektu. Musz ci powiedzie , po co wła ciwie ci

wezwałem, fizjoczas ucieka. Mo esz i ze mn ?

Harlan był zadowolony. Sytuacja si wyja niła, a jego pozycja była

niew tpliwie silna. Twissell wiedział, e mo e powiedzie , je li tylko przyjdzie mu

ochota: „Nie chc mie dalej nic do czynienia z Cooperem". Twissell wiedział, e

Harlan w ka dej chwili mo e zniszczy Wieczno , dostarczaj c Cooperowi

zasadniczych informacji w sprawie pami tnika.

Harlan wiedział dosy , by zrobi to wczoraj. Twissell zamierzał przytłoczy

go wag jego zadania, lecz je eli my li, e w ten sposób zmusi go do

posłusze stwa, to si grubo myli.

Harlan sformułował sw gro b wystarczaj co jasno, maj c na uwadze

bezpiecze stwo Noys, a wyraz twarzy Twissella, gdy warkn ł: , Jest bezpieczna",

wskazywał, e u wiadamia sobie istot gro by.

Podniósł si i poszedł za Starszym Kalkulatorem.

Harlan nigdy dotychczas nie widział sali, do której weszli. Była ona du a i

wygl dało na to, e usuni to ciany, by uzyska przestrze . Wchodziło si do niej

przez w ski korytarz, zamkni ty kurtyn siłow , która nie ust powała, póki

automatyczne urz dzenie nie sprawdziło dokładnie twarzy Twissella.

Wi ksz cz sali wypełniała kula, która si gała niemal sufitu. Otwarte drzwi

ukazywały cztery schodki, prowadz ce na dobrze o wietlon platform wewn trz

kuli.

Dochodziły stamt d jakie głosy, a gdy Harlan spojrzał, w otworze ukazały si

nogi. Wynurzył si jaki człowiek, a za nim ukazała si nast pna para nóg. Był to

Sennor z Rady Wszechczasów i kto z grupy, z któr Harlan spotkał si na

obiedzie.

Twissell nie był zachwycony. Zapytał jednak uprzejmie:

- Czy komitet jeszcze tu jest?

background image

100

- Tylko my dwaj - o wiadczył Sennor. - Rice i ja. Bardzo pi kny instrument.

Równie skomplikowany jak statek kosmiczny.

Rice był brzuchatym m czyzn o udr czonym wygl dzie człowieka, który ma

racj , lecz w sposób nieoczekiwany przegrywa w dyskusji. Potarł swój kartoflany

nos i powiedział:

- Sennor ostatnio du o rozmy la o podró ach kosmicznych. Łysa głowa

Sennora połyskiwała w wietle.

- Ciekawy problem, Twissell - rzekł. - Jak my lisz: czy podró e kosmiczne s

pozytywnym czy negatywnym czynnikiem z punktu widzenia Rzeczywisto ci?

- Pytanie jest bez sensu - odparł Twissell niecierpliwie. - Jakiego rodzaju

podró e kosmiczne, w jakich okoliczno ciach?

- Ale, ale! Z pewno ci mo na powiedzie co o podró ach kosmicznych w

ogóle.

- Tylko tyle, e s samoograniczone, same si wyczerpuj i zamieraj .

- S wi c bezu yteczne - podchwycił Sennor z satysfakcj . A w zwi zku z tym

stanowi czynnik negatywny. To pokrywa si z moim pogl dem.

- Przepraszam - powiedział Twissell. - Zaraz tu przyjdzie Cooper. Potrzebna

nam jest platforma.

- Oczywi cie - Sennor uj ł Rice'a pod r k i wyprowadził go z pomieszczenia.

Słycha było, jak peroruje: - Okresowo, mój drogi Rice, cały umysłowy wysiłek

ludzko ci koncentruje si na podró ach kosmicznych, które z natury rzeczy

skazane s na niesławny koniec. Przedstawiłbym odpowiednie dowody

statystyczne, gdybym nie był pewny, e dla pana jest to oczywiste. Gdy ludzie

koncentruj si na przestrzeni kosmicznej, lekcewa y si wła ciwy rozwój spraw

ziemskich. Przygotowuj teraz dla Rady tez , by zmieniano Rzeczywisto ci w ten

sposób, aby ery podró y kosmicznych zostały całkowicie wyeliminowane.

Rozległ si głos Rice'a:

- Ale nie mo e pan robi tak drastycznych posuni . Podró e kosmiczne s

wa n klap bezpiecze stwa w niektórych cywilizacjach.

We my Rzeczywisto nr 54 z 290 Stulecia, któr przypadkowo doskonale

pami tam. Wtedy...

Głosy ucichły, a Twissell powiedział:

- To dziwny człowiek ten Sennor. Intelektualnie wart jest tyle, co jakikolwiek

z dwóch spo ród nas, ale jego warto gubi si w słomianym zapale.

Harlan zapytał:

- Uwa a pan, e on ma racj ? Chodzi mi o podró e kosmiczne.

- W tpi . Mieliby my lepsz kazj oceni to, gdyby Sennor przedło ył nam t

tez , o której wspominał. Ale nie zrobi tego. Zanim j sko czy opracowywa ,

zapali si do czego nowego, a tamt prac rzuci. Ale mniejsza o to... - Klepn ł

dłoni kul , tak e zabrz czała, a potem wyj ł papierosa z ust. - Mo esz

odgadn , co to jest, Techniku?

Harlan odpowiedział:

- Wygl da to jak bardzo wielki kocioł z przykryw .

- Wła nie. Masz racj . Trafnie to uj łe . Wejd do rodka. Harlan wszedł za

Twissellem do kuli, do du ej, by pomie ci czterech lub pi ciu m czyzn. Jej

background image

101

wn trze było puste. Podłoga gładka, dwa okna we wkl słych cianach. To

wszystko.

- Nie ma sterowania? - zapytał Harlan.

- Zdalne sterowanie - odparł Twissell. Przesun ł dłoni po gładkiej cianie i

powiedział: - Podwójne ciany. Wn trze stanowi zamkni te w sobie Pole Czasowe.

To urz dzenie to kocioł, który nie jest ograniczony do tras szybów

komunikacyjnych, lecz mo e przekroczy najni szy próg Wieczno ci. Jego

projekt i mo liwo skonstruowania zawdzi czamy cennym wskazówkom z

pami tnika Mallansohna. Chod ze mn .

Sterownia znajdowała si w małym pomieszczeniu w jednym z rogów du ej

sali. Harlan wszedł do rodka i patrzył ponuro na olbrzymie d wignie.

Twissell zapytał:

- Słyszysz mnie, chłopcze?

Harlan drgn ł i rozejrzał si dokoła. Nie u wiadomił sobie, e Twissell nie

wszedł za nim. Odruchowo przesun ł si w stron okna, a Twissell pomachał mu

r k .

Harlan powiedział:

- Słysz , Kalkulatorze. Chce pan, ebym wyszedł?

- Bynajmniej. Jeste zamkni ty.

Harlan skoczył do drzwi, a oł dek podjechał mu do gardła. Twissell mówił

prawd , ale co, u Czasu, tu si dzieje?

Twissell powiedział:

- Zostaniesz st d wypuszczony, chłopcze, gdy twoja odpowiedzialno si

sko czy. Martwiłe si o t odpowiedzialno , chciałe si czego wi cej o niej

dowiedzie i chyba domy lam si , o co ci chodziło. Ta odpowiedzialno nie

powinna ci obci a . To wył cznie moja sprawa. Niestety, musimy ci trzyma w

sterowni, poniewa zostało stwierdzone, e byłe w sterowni i obsługiwałe

aparatur . Tak mówi pami tnik Mallansohna. Cooper zobaczy ci przez okno i to

wystarczy.

Ponadto poprosz ci , by dokonał ostatniego kontaktu - stosownie do

instrukcji, jakich ci udziel . Je li uwa asz, e to równie jest zbyt odpowiedzialne

zadanie dla ciebie, mo esz nic nie robi . Mamy tu drugi, równoległy, obwód,

obsługiwany przez kogo innego. Je li z jakichkolwiek powodów jeste niezdolny

do obsłu enia tego kontaktu, on to zrobi. Ponadto przerw ł czno radiow z

wn trza sterowni. B dziesz mógł nas słysze , ale nie b dziesz mógł mówi . A wi c

nie bój si , e jaki mimowolny twój okrzyk przerwie kr g.

Harlan bezradnie wygl dał przez okno.

Twissell kontynuował:

- Za chwil przyjdzie tu Cooper, a jego wyprawa do Prymitywu zamknie si

w granicach dwóch fizjogodzin. Potem, chłopcze, całe zadanie b dzie zako czone,

a my wolni.

Dla Harlana było to jak zmora. Dusił si i wszystko wirowało mu przed

oczyma. Czy Twissell go oszukał? Czy to, co robił, było ukartowane jedynie w

tym celu, by zwabi go do zamkni tej sterowni? A mo e stwierdziwszy, e Harlan

zdaje sobie spraw ze swojej niezb dno ci, improwizował przebiegle, zajmuj c go

background image

102

rozmow , ukrywaj c swe prawdziwe uczucia, prowadz c go to tu, to tam, a

wreszcie go zamkn ł?

Ta szybka i łatwa kapitulacja w sprawie Noys! „Nikt jej nie zrobi krzywdy"! -

powiedział Twissell. Wszystko b dzie dobrze.

Jak mógł w to uwierzy ! Je li nie zamierzaj jej skrzywdzi ani nawet tkn ,

to po co ta bariera czasowa w szybie na stutysi cznym Stuleciu? Ju samo to

całkowicie zdemaskowało Twissella.

Ale on (głupiec!) pragn ł wierzy , i dlatego pozwolił si lepo prowadzi przez

ostatnie dwie fizjogodziny i wsadzi do zamkni tego pomieszczenia, gdzie ju nie

był potrzebny nawet po to, by nacisn ostatni kontakt.

Za jednym zamachem pozbawiono go całego znaczenia. Umiej tnie wyj to mu

z r ki wszystkie atuty, raz na zawsze utracił Noys.

Jakkolwiek jeszcze zechc go ukara , nie było ju wa ne. Na zawsze utracił

Noys.

Nie przyszło mu do głowy, e projekt ju dobiega ko ca. To oczywi cie

umo liwiło jego pora k .

Głos Twissella dochodził go niewyra nie.

- Teraz ci odł czymy, chłopcze.

Harlan pozostał sam, bezradny, bezu yteczny...

background image

103

Rozdział 13

PONI EJ DOLNEJ GRANICY

Wszedł Brinsley Cooper. Na jego szczupłej twarzy malowało si podniecenie,

dzi ki czemu wygl dał młodzie czo mimo sumiastego mallansohnowskiego w sa,

który zdobił górn warg .

(Harlan widział go przez okno i słyszał wyra nie przez radio. My lał z

rozgoryczeniem: mallansohnowski w s! Oczywi cie!). Cooper podszedł do

Twissella.

- Nie chcieli mnie do tej pory wypu ci , Kalkulatorze.

- Bardzo słusznie - powiedział Twissell. - Mieli takie instrukcje.

- A teraz jest ju pora? Wyjad ?

- Ju niedługo.

- I wróc ? Zobacz znowu Wieczno ?

Mimo e Cooper usiłował trzyma si dzielnie, w jego głosie brzmiała

niepewno .

(Wewn trz sterówki Harlan zbli ył zaci ni te pi ci do pancernego szkła w

oknie; pragn ł je rozbi i krzykn : „Przerwa to! Przyjmijcie moje warunki

albo ja...". Ale to byłoby daremne).

Cooper rozejrzał si po sali, najwidoczniej nie u wiadamiaj c sobie, e

Twissell nie odpowiedział na jego pytanie. Zobaczył Harlana w oknie sterówki.

Podniecony, pomachał r k .

- Techniku Harlan! Niech pan wyjdzie. Chc si z panem po egna przed

wyjazdem.

- Nie teraz, chłopcze, nie teraz. On siedzi przy sterach -wtr cił Twissell.

Cooper:

- Jako kiepsko wygl da. Twissell:

- Przedstawiłem mu nasz projekt. My l , e ka dego mogłoby to

wyprowadzi z równowagi.

Cooper:

- Wielki Czasie, tak! Wiem o tym od tygodni, a jeszcze si nie

przyzwyczaiłem. - Jego miech zabrzmiał histerycznie. - Do tej pory jako nie

mog przekona samego siebie, e naprawd mam w tym swój udział. Ja... Ja si

troch boj .

- Nie mog ci mie tego za złe.

- Szczególnie w oł dku, wie pan... To najbardziej niespokojny organ mego

ciała.

Twissell:

- Có , to bardzo naturalne. Przejdzie. Tymczasem został ustalony termin

twego odjazdu w standardowym mi dzyczasowym i musisz jeszcze otrzyma

nieco informacji. Na przykład, do tej pory nie widziałe kotła, którego b dziesz

u ywał.

Przez dwie godziny Harlan przysłuchiwał si temu wszystkiemu, niezale nie

od tego, czy ich widział, czy nie. Twissell pouczał Coopera w dziwacznie

background image

104

wyrywkowy sposób; Harlan wiedział dlaczego. Coopera informowano tylko o

tym, o czym miał wspomnie w pami tniku Mallansohna.

(Zamkni ty kr g. Zamkni ty kr g. I nie ma sposobu, by przerwa ten kr g

jednym pot nym szarpni ciem Samsona. Kr g wiruje, ci gle wiruje).

Słyszał, jak Twissell mówi:

- Zwykłe kotły s zarówno popychane, jak i ci gni te, je li mo emy u y

takich okre le w stosunku do sił mi dzyczasowych. W podró y ze Stulecia X do

Stulecia Y wewn trz Wieczno ci nie ma całkowicie naładowanego energi punktu

pocz tkowego i punktu ko cowego.

Mamy tutaj kocioł z naładowanym energi punktem pocz tkowym, lecz nie

naładowanym punktem przeznaczenia. Mo e wi c by tylko popychany, nie za

ci gni ty. Wskutek tego musi zu ywa energi w ilo ci o wiele wi kszej ni

zwyczajne kotły. Trzeba było zało y specjalne jednostki przekazu mocy wzdłu

szybów, by uzyska odpowiedni koncentracj energii z Nova Soi.

Ten specjalny kocioł, jego sterowanie i zaopatrzenie w energi stanowi

skomplikowany aparat. Przez wiele fizjodziesi cioleci przeszukiwano mijaj ce

Rzeczywisto ci, by znale specjalne aparaty i specjalne techniki. Trzynasta

Rzeczywisto wieku 222 stanowiła klucz.

Wynaleziono wtedy kondensator czasowy, bez którego nie mo na byłoby

zbudowa tego kotła. Trzynasta Rzeczywisto 222 Stulecia.

Wymówił to z przesadnym naciskiem.

(Harlan pomy lał: zapami taj to, Cooper! Zapami taj - trzynasta

Rzeczywisto 222 Stulecia - eby mógł to napisa w pami tniku Mallansohna,

eby Wieczno ciowcy wiedzieli, gdzie zajrze , eby wiedzieli, co ci powiedzie ...

Zamkni ty kr g. Zamkni ty kr g...).

Twissell:

- Oczywi cie kocioł nie został sprawdzony poni ej dolnej granicy Wieczno ci,

ale odbywał liczne podró e wewn trz niej. Jeste my przekonani, e nie wyst pi

adne niepo dane efekty.

- Czy rzeczywi cie nic takiego nie mo e si zdarzy ? - zapytał Cooper. -

Chodzi mi o to, e ja musz si tam dosta , bo inaczej Mallansohnowi nie uda si

zbudowa Pola. A przecie mu si udało.

- Wła nie. Znajdziesz si w do odosobnionym miejscu w słabo zaludnionym

rejonie południowo-zachodnim Stanów Zjednoczonych Ammelliki...

- Ameryki - poprawił Cooper.

- Niech b dzie Ameryki. B dzie to 24 Stulecie albo, mówi c dokładnie,

dwudzieste trzecie i siedemna cie setnych. S dz , e mo emy nawet nazywa ten

okres rokiem 2317, je li mamy ochot . Jak widziałe , kocioł jest du y, o wiele

wi kszy ni ci potrzeba. Jest w nim pod dostatkiem jedzenia, wody, s urz dzenia

słu ce do kamufla u i obrony. Otrzymasz szczegółowe instrukcje, które

oczywi cie nie b d zrozumiałe dla nikogo prócz ciebie. Przede wszystkim

pami taj, eby nikt z pierwotnych mieszka ców ci nie odkrył, zanim si nie

przygotujesz do spotkania z nimi. Otrzymasz specjalne kopaczki energetyczne,

które pozwol ci wkopa si gł boko w skał i wybudowa kryjówk . Musisz

bardzo szybko wyładowa zawarto kotła. B dzie ona w tym celu specjalnie

uło ona.

background image

105

(Harlan pomy lał: powtórz! powtórz! Na pewno ju mu to wszystko przedtem

mówili, ale musi powtórzy , eby mu si utrwaliło w pami ci. Jeszcze raz i jeszcze

raz...).

Twissell:

- B dziesz musiał wyładowa to wszystko w pi tna cie minut. Potem kocioł

wróci automatycznie do punktu startu, zabieraj c ze sob te narz dzia, które

s zbyt nowoczesne jak na tamto Stulecie. B dziesz miał ich list . Po odej ciu kotła

mo esz liczy tylko na własne siły.

Cooper:

- Czy kocioł musi wraca tak szybko?

Twissell:

- Szybki powrót powi ksza prawdopodobie stwo sukcesu. (Harlan pomy lał:

kocioł musi powróci za pi tna cie minut, poniewa powrócił za pi tna cie minut.

Wszystko tak samo...)-Twissell mówił szybko:

- Nie mo emy fałszowa ich rodków wymiany, ich banknotów. Otrzymasz

złoto w formie małych bryłek. B dziesz mógł wytłumaczy , sk d je wzi łe , wedle

zał czonej szczegółowo instrukcji. Otrzymasz ubrania z tamtej epoki, a

przynajmniej takie, które mog uchodzi za tubylcze.

- Słusznie - powiedział Cooper.

- Ale pami taj: powoli. Czekaj tygodniami, je li b dzie potrzeba.

Przygotowuj si psychicznie do tego okresu. Instrukcje Technika Harlana

stanowi dobr podstaw , lecz nie s wyczerpuj ce. Otrzymasz odbiornik

radiowy zbudowany na zasadach 24 Stulecia, który umo liwi ci ledzenie

bie cych wydarze i - co wa niejsze - nauczy ci wła ciwej wymowy i intonacji

j zyka tamtych czasów. Staraj si na ladowa to dokładnie. Jestem pewny, e

Harlan zna angielski bardzo dobrze, lecz nic nie zast pi miejscowej wymowy.

Cooper:

- A co b dzie, je li nie trafi na wła ciwe miejsce? To znaczy w rok 2317?

- Oczywi cie sprawd to starannie. Ale wszystko b dzie dobrze. Wszystko si

zgodzi.

(Harlan pomy lał: wszystko si zgodzi, poniewa si zgodziło). Cooper musiał

wygl da na nieprzekonanego. Twissell bowiem powiedział:

- Cała aparatura została dokładnie zogniskowana w Czasie. Zamierzałem

wyja ni ci nasze metody i akurat teraz trafiła si okazja. Ponadto pomo e to

Harlanowi zrozumie urz dzenie sterownicze.

(Nagle Harlan odwrócił si od okna i utkwił oczy w sterownicy. Zauwa ył, e

istnieje luka w zasłonie. A co b dzie, je li...).

Twissell nadal pouczał Coopera z przesadn belfersk precyzj . Harlan

słuchał go jeszcze jednym uchem.

Twissell:

- Niew tpliwie powa nym problemem było ustalenie, jak daleko w Prymityw

mo na posła dany obiekt przy okre lonej dawce energii. Najprostsz metod

byłoby wysłanie człowieka w przeszło za pomoc tego kotła, przy jednoczesnym

starannym stopniowaniu ładunku energii napadu. Jednak zastosowanie tej

metody w ka dym przypadku wymagałoby pewnego czasu, tak by wysłany

człowiek mógł okre li poszczególne lata Stulecia wedle obserwacji

background image

106

astronomicznych lub odpowiednich informacji uzyskiwanych przez radio.

Trwałoby to długo i byłoby niebezpieczne, poniewa ten człowiek mógłby zosta

wykryty przez ówczesnych tubylców, co prawdopodobnie miałoby katastrofalne

skutki dla całej naszej akcji.

Zastosowali my wi c inn metod : Wysłali my w przeszło okre lon mas

izotopu radioaktywnego, niobium 94, który rozkłada si przez wydzielanie

cz steczki meta tworz c izotop stały, molibden 94. Proces ten trwa niemal

dokładnie pi set Stuleci. Pierwotna intensywno radiacji tej masy była znana.

Ta intensywno maleje wraz z upływem czasu, wedle prostego wzoru

wynikaj cego z kinetyki pierwszego stopnia, i oczywi cie mo na to mierzy z

wielk precyzj .

Gdy kocioł osi gnie swe przeznaczenie w czasach Prymitywu, ampułk

zawieraj c izotop wstrzeliwuje si w zbocze góry, a kocioł powraca potem do

Wieczno ci. W tym momencie fizjoczasu, kiedy ampułka zostaje wystrzelona,

pojawia si ona natychmiast we wszystkich pó niejszych epokach, tylko

odpowiednio starsza. W miejscu wstrzelenia w 575 Stuleciu (w normalnym

Czasie, a nie w Wieczno ci) Technik wykrywa ampułk dzi ki jej

promieniowaniu i wydobywaj .

Nast pnie mierzy si intensywno promieniowania, dzi ki czemu

dowiadujemy si , jak długo ampułka przebywała w zboczu góry, a wi c Stulecie,

do którego zaw drował kocioł, mo na okre li z dokładno ci do dwóch miejsc

dziesi tnych. W ten sposób za pomoc eksplozji energetycznych o ró nej sile, w

przeszło wysłano dziesi tki ampułek, sporz dzaj c ich krzyw balistyczn .

Krzywa słu yła do sprawdzenia ampułek wysyłanych nie tylko do Prymitywu, ale

i do wczesnych Stuleci Wieczno ci, gdzie równie mo na było poczyni

bezpo rednie obserwacje.

Niekiedy zdarzały si pora ki. Pierwsze ampułki stracili my, nim nauczyli my

si uwzgl dnia niezbyt wielkie zmiany geologiczne mi dzy Prymitywem a 575

Stuleciem. Kiedy znów trzy kolejne ampułki nie pojawiły si w ogóle w 575.

Prawdopodobnie zawiódł mechanizm miotaj cy i utkwiły zbyt gł boko w skale.

Przerwali my nasze eksperymenty, gdy intensywno promieniowania wzrosła

tak, e obawiali my si , i ampułk mo e wykry który z mieszka ców

Prymitywu i zacz si zastanawia , co robi sztuczne wyroby tego rodzaju w

tym rejonie. Ale uzyskali my do danych dla naszych celów i jeste my pewni, e

potrafimy wysła człowieka w dowolne Stulecie Prymitywu. Rozumiesz to,

Cooper, prawda? Cooper powiedział:

- Doskonale, Kalkulatorze. Widziałem krzyw balistyczn , nie rozumiej c

wtedy jej celu. Teraz ju rozumiem.

Harlan zainteresował si nagle. Patrzył na odmierzony łuk, podzielony na

Stulecia. Łuk był z połyskuj cej porcelany, na metalowej podkładce, a delikatne

kreski dzieliły go na wieki, decywieki i centywieki. Srebrzysty metal połyskiwał w

przecinaj cych porcelan kreskach. Liczby były wykonane równie subtelnie, a

pochylaj c si , Harlan mógł odczyta Stulecia od 17 do 27. Strzałka wskazywała

liczb 23,17.

background image

107

Widywał ju podobne urz dzenia czasowe i niemal odruchowo si gn ł do

d wigni sterowania ci nieniowego. D wignia nie zareagowała. Strzałka pozostała

na miejscu).

Nagle odezwał si głos Twissella:

- Techniku Harlan!

- Tak jest, Kalkulatorze! - krzykn ł i przypomniał sobie, e tamten go i tak

nie usłyszy. Podszedł do okna i skin ł głow .

Twissel powiedział, jakby odgaduj c jego my li:

- Ster czasowy nastawiony jest na 23,17 wstecz. Nie trzeba go rusza . Twoim

zadaniem jest tylko wł czenie energii w odpowiednim momencie fizjoczasu.

Chronometr jest po prawej stronie podziałki. Daj znak, czy go widzisz.

Harlan skin ł głow .

- Cofa si do punktu zerowego. W momencie minus pi tna cie sekund zł cz

ko cówki kontaktu. To proste. Wiesz jak?

Harlan znowu skin ł głow . Twissell kontynuował:

- Synchronizacja nie jest spraw zasadnicz . Mo esz to zrobi w momencie

minus czterna cie, trzyna cie czy nawet minus pi sekund, lecz prosz ci , dołó

wszelkich stara , eby ze wzgl dów bezpiecze stwa nie przekroczy minus

dziesi ciu. Gdy tylko zamkniesz obwód, zsynchronizowane urz dzenie siłowe

dokona reszty i ostateczny udar energetyczny nast pi precyzyjnie w punkcie zero.

Zrozumiałe ?

Harlan jeszcze raz skin ł głow . Rozumiał wi cej ni Twissell wyjawił. Gdyby

nie poł czył ko cówek w momencie minus dziesi sekund, zostanie to wykonane

przez kogo z zewn trz.

Harlan pomy lał ponuro: pomocnicy nie b d potrzebni.

Twissell powiedział:

- Zostało nam jeszcze trzydzie ci fizjominut. Pójdziemy z Cooperem

sprawdzi zapasy.

Wyszli. Drzwi si za nimi zamkn ły, a Harlan pozostał sam razem z d wigni

wyrzutni, czasem (cofaj cym si ju powoli ku zeru) i całkowit wiadomo ci , co

ma zrobi .

Odwrócił si od okna. Wsun ł r k do kieszeni i wyci gn ł do połowy

neuronowy bicz. Przez cały czas miał bicz przy sobie. Dło dr ała mu lekko.

Powróciła ta my l: Samson obala dom! Ilu Wieczno ciowców słyszało

kiedykolwiek o Samsonie? Ilu wie, jak umarł?

Zostało zaledwie dwadzie cia pi minut. Nie był pewny, ile czasu potrwa cała

operacja. Nie był wła ciwie pewny, czy w ogóle si uda.

Ale czy miał wybór? Wilgotne palce omal nie upu ciły broni, zanim udało mu

si odł czy kolb .

Pracował szybko i w zupełnej koncentracji. Ze wszystkiego, co mogło si

wydarzy na skutek jego działania, mo liwo przej cia do niebytu zajmowała go

najmniej i w ogóle nie przera ała.

O minus jedna minuta Harlan stał przy sterownicy.

My lał oboj tnie: ostatnia minuta ycia?

Nie widział nic poza cofaj c si czerwon kresk , która znaczyła upływaj ce

sekundy.

background image

108

Minus trzydzie ci sekund.

My lał: to nie b dzie bolało. To nie mier .

Próbował my le tylko o Noys.

Minus pi tna cie sekund.

Noys!

Lewa dło Harlana przesun ła si ku kontaktowi. Nie pieszy si !

Minus dwana cie sekund!

Kontakt!

Teraz zacznie działa urz dzenie nap dowe. Ruszy w momencie zerowym. A

to pozostawiało Marianowi czas na ostatni czynno . Chwyt Samsona.

Prawa r ka Harlana poruszyła si . Nie patrzył na ni .

Minus pi sekund.

Noys!

Prawa r ka znowu po - ZERO - ruszyła si . Nie patrzył na ni . Czy by ju

niebyt?

Nie. Jeszcze nie.

Harlan patrzył przez okno. Nie poruszał si . Czas upływał, a on nie był tego

wiadom.

Sala była pusta. Tam, gdzie stał gigantyczny, zamkni ty kocioł, nie było teraz

nic. Metalowe bloki, które stanowiły jego ło ysko, ziały pustk .

Twissell, dziwacznie malutki i skarlały w sali, która stała si teraz

poczekalni , stanowił jedyny poruszaj cy si element. Spacerował sztywno tam i

z powrotem.

Harlan towarzyszył mu wzrokiem przez chwil .

A potem bez adnego d wi ku czy ruchu kocioł znalazł si w tym samym

miejscu, które opu cił. Przekroczył nieuchwytn granic mi dzy czasem

przeszłym a obecnym nie poruszywszy nawet drobiny powietrza.

Na chwil Twissell znikn ł Harlanowi z oczu za kotłem, ale potem okr ył

pojazd i pokazał si znowu. Biegł.

Jeden ruch r ki wystarczył, by uruchomi mechanizm otwieraj cy drzwi

sterowni. Kalkulator wpadł do rodka, krzycz c z niemal histerycznym

podnieceniem.

- Gotowe! Koniec! Zamkn li my kr g! Brakło mu tchu. Harlan milczał.

Twissell patrzył przez okno, przykładaj c dłonie do szyby. Harlan widział,

jak dr , widział na nich starcze plamy. Wydawało si , e jego mózg nie umie ju

odró nia rzeczy wa nych od niewa nych, lecz selekcjonuje materiał

obserwacyjny w sposób czysto przypadkowy. Zm czony my lał: co to ma za

znaczenie? Czy teraz cokolwiek ma znaczenie?

Twissell powiedział (Harlan słyszał go niewyra nie):

- Powiadam ci, e bałem si bardziej ni si przyznawałem. Sennor mówił

kiedy , e cała sprawa jest niemo liwa, Twierdził, e musi si zdarzy co , co j

udaremni... O co chodzi?

Odwrócił si na dziwne chrz kni cie Harlana. Harlan potrz sn ł głow ,

wykrztusił:

- O nic.

background image

109

Twissell zadowolił si tym i odwrócił znowu. Nie wiadomo było, czy mówi do

Harlana, czy w powietrze. Wydawało si , e obawy tłumione przez długie lata

znajd uj cie w potoku słów:

- Sennor - mówił - stale w tpił. Rozmawiali my z nim, dyskutowali my.

Przedstawiali my dowody matematyczne i wyniki całych pokole badaczy, którzy

nas poprzedzali w fizjoczasie Wieczno ci. Odrzucał to wszystko i bronił swego

pogl du, cytuj c paradoks o człowieku spotykaj cym samego siebie. Słyszałe ,

jak o tym mówił. To jego ulubiony temat.

Sennor powiada, e znamy nasz przyszło . Na przykład ja, Twissell,

wiedziałem, e cho ju b d stary, prze yj wyjazd Coopera poni ej dolnego

progu Wieczno ci. Znałem inne szczegóły z mojej przyszło ci, wiedziałem, co

zrobi .

Niemo liwe - on na to. Rzeczywisto musi si zmienia , by korygowa twoj

wiedz , nawet je li to oznacza, e kr g nigdy si nie zamknie i nigdy nie

powstanie Wieczno .

Dlaczego tak si upierał, nie wiem. Mo liwe, e szczerze w to wierzył, mo liwe,

e była to dla niego intelektualna gra, a mo e tylko chciał nas wszystkich

szokowa niepopularnym pogl dem. Tak czy inaczej, przygotowania post powały

naprzód, a niektóre dane pami tnika zacz ły si sprawdza . Na przykład,

umiejscowili my Coopera w tym Stuleciu i tej Rzeczywisto ci, które podane były

w pami tniku. Ju samo to obalało pogl d Sennora, ale on wcale si tym nie

martwił. Tymczasem zainteresował si innym problemem.

A jednak... - Twissell za miał si cicho z odcieniem zakłopotania, papieros

wypalił mu si niemal do samych palców - w gł bi duszy nigdy nie byłem

spokojny. Co mogło si zdarzy . Rzeczywisto , w której Wieczno została

ustanowiona, mogła si zmieni w jaki sposób i umo liwi to, co Sennor nazywał

paradoksem. Mogła si zmieni na tak , w której Wieczno by nie istniała.

Czasami, le c bezsennie, byłem niemal pewny, e to prawda... a teraz ju jest po

wszystkim i miej si z samego siebie. Stetryczały głupiec.

Harlan powiedział zni aj c głos:

- Kalkulator Sennor miał racj . Twissel odwrócił si gwałtownie.

- Co?

- Akcja si nie udała. - Umysł Harlana wydobywał si z mroku (dlaczego i w

jakim celu, nie był pewny). - Kr g nie jest zamkni ty.

- O czym ty mówisz? - Starcze dłonie Twissella opadły na barki Harlana ze

zdumiewaj c sił . - Jeste chory, chłopcze. Nerwowo wyczerpany.

- Nie jestem chory. Po prostu wszystko mi obmierzło. Pan. Ja sam. To nie

moja choroba, to skala. Niech pan spojrzy.

- Skala? - Kreska wska nika stała na 27 Stuleciu, na prawym ko cu skali. -

Co si stało? - Rado znikn ła z twarzy Twissella. Zast piła j groza.

Harlan mówił oboj tnie:

- Stopiłem mechanizm blokuj cy, zwolniłem sterowanie mocy.

- Jak mogłe to...

- Miałem bicz neuronowy. Rozłamałem go i jego mikroogniwo zu yłem w

jednym pojedynczym wyładowaniu w charakterze palnika. Oto, co z tego zostało.

- Kopn ł w róg mał kupk odłamków metalu.

background image

110

Twissell nie zwrócił na to uwagi.

- W 27 Stuleciu? Mówisz, e Cooper jest w 27?

- Nie wiem, gdzie on jest - odparł Harlan głucho. - D wigni mocy

przesun łem w przeszło dalej ni w 24 Stulecie. Nie wiem, do jakiego wieku. Nie

patrzyłem. Potem cofn łem jaz powrotem, te nie patrz c.

Twissell wytrzeszczał na niego oczy, był blady na twarzy niezdrow , ółtaw

blado ci , r ce mu dr ały.

- Nie wiem, gdzie on jest teraz - powtórzył Harlan. - Zgin ł w Prymitywie.

Kr g jest przerwany. My lałem, e wszystko si sko czy, gdy przesun łem

d wigni do chwili zerowej. To głupie. B dziemy musieli czeka . Nast pi taki

moment w fizjoczasie, w którym Cooper zorientuje si , e jest w niewła ciwym

Stuleciu, i zrobi co niezgodnego z pami tnikiem, kiedy... - Urwał, a potem

wybuchn ł wymuszonym, chrapliwym miechem. - Co za ró nica? Po prostu

troch si wszystko odwlecze, nim Cooper dokona ostatniego wyłomu w kr gu.

Nie ma sposobu, eby tego unikn . Minuty, godziny, dnie. Co za ró nica...

Niebawem nie b dzie ju Wieczno ci. Słyszy mnie pan? Nast pi koniec

Wieczno ci.

background image

111

Rozdział 14

WCZE NIEJSZA ZBRODNIA

Dlaczego? Dlaczego? Twissell patrzył całkowicie bezradnie to na skal , to na

Technika; w jego oczach odbijał si ten sam bezsilny i pełen zdumienia gniew co

w jego głosie.

Harlan podniósł głow . Miał do powiedzenia tylko jedno: - Noys!

Twissell:

- My lisz o tej kobiecie, któr wzi łe do Wieczno ci? Harlan u miechn ł si

gorzko i nie powiedział nic. Twissell:

- Co ona ma z tym wspólnego? Wielki Czasie, nie rozumiem, chłopcze.

- Co tu jest do zrozumienia? - wybuchn ł Harlan. - Dlaczego udaje pan

naiwnego? Miałem kobiet . Byłem szcz liwy i ona te . Nikomu nie

przeszkadzali my. Ona nie istniała w nowej Rzeczywisto ci. Kogo to kłuło w

oczy?

Twissel na pró no próbował przerwa . Harlan krzyczał:

- Ale w Wieczno ci s zasady, prawda? Znam je wszystkie. Zawarcie zwi zku

wymaga zezwolenia; zawarcie zwi zku wymaga kalkulacji; wymaga wreszcie

zatwierdzenia - to sprawy delikatne. Co przeznaczyli cie dla Noys, kiedy to

wszystko si sko czy? Fotel w eksploduj cej rakiecie? Czy mo e bardziej

atrakcyjn rol - wspólnej kochanki szanownych Kalkulatorów? My l , e nie

b dziecie ju snu adnych planów.

Zako czył niemal z rozpacz , a Twissell podszedł szybko do płyty wizjofonu.

Jej funkcja transmisyjna najwidocznie została przywrócona.

Kalkulator krzyczał do niej, a wreszcie usłyszał odpowied . Potem

powiedział:

- Mówi Twissell. Nikogo tu nie wpuszcza . Rozumiecie?... Wi c uwa ajcie.

Dotyczy to równie członków Rady Wszechczasów. A nawet szczególnie ich.

Zwrócił si z roztargnieniem do Harlana:

- Zastosuj si do tego, bo jestem starym człowiekiem i starszym członkiem

Rady i poniewa uwa aj mnie za stetryczałego dziwaka. Tak, ulegaj mi, bo

jestem stetryczałym dziwakiem. - Na chwil pogr ył si w milczeniu. Potem

dodał: - My lisz, e jestem pomylony? - Szybko zwrócił ku Harlanowi sw

pomarszczon małpi twarz.

Harlan pomy lał: Wielki Czasie, to wariat. Pod wpływem wstrz su postradał

zmysły.

Odruchowo cofn ł si o krok, ale opanował si szybko. Cho by nawet wpadł

w szał, to jest słaby, a zreszt jego szale stwo nie potrwa długo.

Niedługo? A dlaczego w ogóle miałoby trwa ? Co odwleka koniec

Wieczno ci?

Twissell powiedział (nie miał papierosa w palcach ani nie si gał po papierosa)

natarczywym tonem:

- Nie odpowiedziałe mi. Uwa asz, e jestem pomylony? Przypuszczam, e

tak my lisz: zbyt pomylony, by z nim gada . Gdyby traktował mnie jak

background image

112

przyjaciela, a nie jak zgrzybiałego staruszka, kapry nego i nieobliczalnego,

otwarcie wyznałby mi swoje w tpliwo ci. Nie post piłby tak, jak post piłe .

Harlan zastanowił si . Ten człowiek uwa a, e to on jest wariatem. Otó

wła nie! Odparł gniewnie:

- Mój post pek był słuszny. Jestem przy zdrowych zmysłach. Twissell:

- Mówiłem ci, e dziewczynie nie grozi adne niebezpiecze stwo. Pami tasz?

- Byłem głupcem, e wierzyłem w to cho by przez chwil . Byłem głupcem,

my l c, e Rada oka e si sprawiedliwa wobec Technika.

- Kto ci mówił, e R.ada co o tym wie?

- Finge wiedział i wysłał odpowiedni raport do Rady.

- A sk d o tym wiesz?

- Wyci gn łem to z Finge'a pod gro b u ycia neuronowego bicza. Bicz

unicestwia hierarchi słu bow .

- Tego samego bicza, którym dokonałe tego? - Twissell wskazał przeł cznik

z grudkami stopionego metalu na powierzchni skali.

- Tak.

- Bardzo przydatny bicz. - A potem ostro: - Wiesz, dlaczego Finge przedło ył

to Radzie zamiast załatwi spraw samemu?

- Poniewa mnie nienawidzi i chciał, bym utracił swe stanowisko. Pragn ł

Noys.

Twissell:

- Jeste naiwny! Gdyby pragn ł tej dziewczyny, łatwo mógłby załatwi

zwi zek. Technik nie stanowi przeszkody. Ten człowiek nienawidził mnie,

chłopcze. (Nadal nie miał papierosa. Bez niego sprawiał dziwne wra enie, a

poplamiony palec, który przyło ył Harlanowi do piersi, gdy wygłaszał ostatnie

zdanie, wygl dał niemal nieprzyzwoicie nago).

- Pana?

- Istnieje co takiego, chłopcze, jak polityka Rady. Nie ka dy Kalkulator jest

jej członkiem. Finge chciał by w Radzie. Jest ambitny, bardzo tego pragn ł.

Przeszkodziłem temu, poniewa uwa am, e jest niezrównowa ony. O Czasie,

nigdy nie doceniałem, jak dalece miałem racj ... Słuchaj, chłopcze. On wiedział,

e jeste moim protegowanym. Przecie z Obserwatora zrobiłem ci znakomitym

Technikiem.

Wiedział, e stale dla mnie pracujesz. W jaki sposób najłatwiej mógł mi

zaszkodzi i zniszczy moje wpływy? Gdyby zdołał udowodni , e mój ulubiony

Technik popełnił okropn zbrodni przeciwko Wieczno ci, trafiłoby to we mnie.

Mogłoby zmusi mnie do rezygnacji z Rady Wszechczasów, a kto, jak s dzisz,

byłby najprawdopodobniej moim nast pc ?

R ce bez papierosa zrobiły ruch ku ustom, Twissell popatrzył t po na pust

przestrze mi dzy palcem wskazuj cym i serdecznym.

Harlan pomy lał: nie jest taki spokojny, jakiego udaje. Nie mo e by . Ale po

co mówi teraz te wszystkie nonsensy? Teraz, kiedy Wieczno si ko czy?

A potem w ostatecznym napi ciu: Ale dlaczego ona sienie sko czyła?

Twissell:

- Kiedy ostatnio pozwoliłem ci jecha do Finge'a, podejrzewałem

niebezpiecze stwo. Lecz pami tnik Mallansohna stwierdzał, e nie było ci przez

background image

113

ostatni miesi c, a nie istniał aden inny naturalny powód twojej nieobecno ci. Na

szcz cie Finge sfuszerował gr .

- W jaki sposób? - zapytał Harlan ze zm czeniem w głosie. Wła ciwie nie

interesowało go to, lecz Twissell gadał i gadał, a łatwiej było wzi w tym udział

ni nie przyjmowa do wiadomo ci tego, co mówił.

Twissel:

- Finge zatytułował swój raport: „W sprawie wykroczenia słu bowego

Technika Harlana". On jest idealnym Wieczno ciowcem, uwa asz; jest

beznami tny, bezstronny, nie denerwuje si . My lał, e Rada wpadnie we

w ciekło i zaatakuje mnie. Na nieszcz cie dla siebie nie był wiadom twojego

prawdziwego znaczenia. Nie wiedział, e ka dy raport dotycz cy ciebie zostanie

natychmiast przekazany mnie, je li nie jest wyra nie zaznaczone w nagłówku, e

ma go otrzyma kto inny.

- Nigdy pan ze mn o tym nie mówił.

- Jak mogłem mówi ? Bałem si zrobi cokolwiek, co mogłoby ci

zdenerwowa i wywoła kryzys naszego planu. Dałem ci wszelkie mo liwo ci,

aby si sam do mnie zwracał ze swoimi problemami.

Wszelkie mo liwo ci? Harlan wykrzywił usta w grymasie niedowierzania, lecz

przypomniał sobie zm czon twarz Twissella na ekranie wizjofonu i spytał, czy

nie ma mu nic do powiedzenia. To było wczoraj. Nie dalej jak wczoraj.

Harlan potrz sn ł głow , lecz odwrócił twarz.

Twissell powiedział mi kko:

- Od razu zrozumiałem, e wiadomie sprowokował ci do twojej... szybkiej

akcji.

Harlan podniósł głow :

- Pan o tym wie?

- Czy to ci dziwi? Wiedziałem, e Finge na mnie czyha. Wiedziałem o tym od

dawna. Jestem stary, chłopcze. Znam si na tych sprawach. Ale s sposoby,

którymi mo na sprawdza w tpliwych Kalkulatorów. Zawsze istniej pewne

urz dzenia ochronne, wydobyte z Czasu, których nie wystawia si w muzeach.

Jest kilka, o których wie jedynie Rada.

Harlan pomy lał gorzko o blokadzie w 100 000 Stuleciu.

- Z raportu i posiadanych przeze mnie informacji łatwo było wydedukowa ,

co si stanie.

Harlan powiedział nagle:

- Przypuszczam, e Finge podejrzewał pana o szpiegowanie.

- Mo liwe. Wcale by mnie to nie zdziwiło.

Harlan pomy lał o pierwszych dniach u Finge'a, kiedy Twissell okazał

niezwykłe zainteresowanie młodym Obserwatorem. Finge nic nie wiedział o

projekcie Mallansohna i zaniepokoił si wyst pieniem Twissella. „Czy

kiedykolwiek widziałe si ze Starszym Kalkulatorem Twissellem?" - zapytał.

Harlan wyczuwał wyra nie niepewno w głosie Finge'a. Ju wówczas Finge

musiał podejrzewa , e Harlan jest człowiekiem Twissella. St d jego wrogo i

nienawi .

- Wi c gdyby przyszedł do mnie...

- Przyj do pana? - krzykn ł Harlan. - A co z Rad ?

background image

114

- Z całej Rady tylko ja jeden wiedziałem.

- I nic pan im nie powiedział? - Harlan próbował szydzi .

- Nic.

Harlanowi zrobiło si gor co. Ubranie go dusiło. Czy ta zmora b dzie trwała

wiecznie? Bzdurne, idiotyczne gadanie. Po co? Dlaczego?

Czemu Wieczno si nie sko czyła? Dlaczego nie ogarn ł ich wielki spokój

Niewieczno ci? Co si tu nie udało?

Twissell:

- Nie wierzysz mi?

- Dlaczego miałbym wierzy ?! - krzykn ł Harlan. - Zebrali si , eby mnie

obejrze , prawda? Po co by to mieli robi , gdyby nie znali raportu? Przyszli

obejrze dziwacznego faceta, który złamał prawa Wieczno ci, ale którego nie

mo na ruszy jeszcze przez jeden dzie . Nazajutrz projekt b dzie sko czony.

Wybałuszali oczy, my l c o jutrze, którego oczekiwali.

- Nic podobnego, chłopcze. Chcieli ci zobaczy tylko dlatego, e s lud mi.

Członkowie Rady s równie lud mi. Nie mogli by wiadkami ostatniego startu

kotła, bo pami tnik Mallansohna ich nie przewidział. Nie mogli rozmawia z

Cooperem, poniewa pami tnik równie o tym nie wspomina. A jednak co

chcieli zobaczy . Ojcze Czasie, chłopcze, nie wiedziałe , e oni chc co zobaczy ?

Ty byłe najbli ej, wi c ci sprowadzili, eby si na ciebie pogapi .

- Nie wierz panu.

- A jednak to prawda.

- Czy by? Przecie przy obiedzie Radca Sennor mówił o człowieku, który

spotyka samego siebie. Musiał wiedzie o moich nielegalnych wycieczkach w 482

Stulecie i o tym, e omal nie spotkałem samego siebie. W ten sposób dr czył mnie,

bawił si sprytnie moim kosztem.

- Sennor? Martwisz si Sennorem? Wiesz, co to za ałosna posta ? Pochodzi

z 803, z czasów jednej z nielicznych kultur, kiedy ciało ludzkie wiadomie

zniekształcano, by odpowiadało estetycznym wymogom tego okresu. Pozbawiono

go wszystkich włosów ju w młodo ci.

Wiesz, co to znaczy z punktu widzenia rozwoju gatunku ludzkiego? Z

pewno ci wiesz. Zniekształcenie takie izoluje człowieka od jego przodków i jego

potomstwa. Ludzie z 803 s kiepskimi kandydatami na Wieczno ciowców,

poniewa tak bardzo si ró ni od reszty z nas. Bardzo niewielu z nich si

wybiera. Z tego Stulecia jedyny Sennor znalazł si w Radzie.

Nie wiesz, jak to na niego wpływa? Na pewno rozumiesz, co to znaczy

niepewno . Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, e członek Rady mo e czu

si niepewnie? Dlatego Sennor przysłuchuje si wszelkim dyskusjom na temat

zlikwidowania jego Rzeczywisto ci. A usuni cie tej Rzeczywisto ci oznaczałoby,

e tylko on i paru innych z całego pokolenia pozostanie nadal tak

zniekształconych. Ale którego dnia tak si to sko czy.

Znajduje ucieczk w filozofii. Kompensuje to sobie graj c pierwsze skrzypce

w dyskusji, wiadomie reprezentuj c niepopularne albo nie akceptowane

pogl dy. Paradoks o człowieku spotykaj cym samego siebie jest jego ulubionym

tematem. Mówiłem ci, e prorokował kl sk projektu i to nam, członkom Rady, a

nie tobie chciał dokuczy . To nie ma nic wspólnego z tob . Nic!

background image

115

Twissell podniecał si . W powodzi słów zapomniał, gdzie jest, zapomniał o

kryzysie, jaki groził, stał si na nowo szybko gestykuluj cym, niezdarnym

gnomem, którego Harlan tak dobrze znał. Wyci gn ł nawet papierosa z kieszonki

w r kawie i połamał go na kawałki.

Nagle przerwał, odwrócił si na pi cie i znowu popatrzył na Harlana, jak

gdyby dopiero teraz przypominaj c sobie, co Technik ostatnio powiedział.

- Co miałe na my li mówi c, e o mało nie spotkałe samego siebie?

Harlan opowiedział mu krótko i spytał:

- Pan o tym nie wiedział?

- Nie.

Nast piła chwila ciszy, która dla rozgor czkowanego Harlana była jak łyk

wody, po czym Twissell powiedział:

- Czy by to było to? A gdyby tak istotnie spotkał samego siebie?

- Ale nie spotkałem. Twissell zignorował to.

- Zawsze pozostaje jaki margines. Przy niesko czonej liczbie Rzeczywisto ci

nie mo e istnie co takiego jak determinizm. Przypu my, e w Rzeczywisto ci

Mallansohnowskiej, w poprzednim cyklu...

- Czy kr g obraca si wiecznie? - zapytał Harlan z tym odcieniem zdziwienia,

na jaki jeszcze potrafił si zdoby .

- A my lałe , e tylko dwa razy? My lisz, e dwa jest magiczn liczb ? To

ci głe obroty koła w okre lonym fizjoczasie. Zupełnie jakby prowadził ołówek

po obwodzie koła niesko czon ilo razy, zamykaj c jednak okre lon

przestrze . W poprzednim cyklu nie spotkałe samego siebie. W tym konkretnym

przypadku statystyczne prawdopodobie stwo zdarze pozwoliło ci na to.

Rzeczywisto musiała si zmieni , by uniemo liwi spotkanie, i w nowej

Rzeczywisto ci nie wysłałe Coopera do 24, lecz...

Harlan krzykn ł:

- Po co to całe gadanie? Do czego pan zmierza? Wszystko sko czone.

Wszystko! Teraz prosz mnie zostawi samego! Prosz mnie zostawi !

- Chciałbym, eby wiedział, e post piłe le. eby sobie u wiadomił, e

popełniłe bł d.

- Nie popełniłem. A je li nawet, to jest ju po wszystkim.

- Nie jest po wszystkim. B d łaskaw jeszcze troch mnie posłucha . -

Twissell kr cił si , niemal szczebioc c z nerwow uprzejmo ci . - B dziesz miał

swoj dziewczyn . Obiecałem ci to. I obietnic ponawiam. Nikt jej nie zrobi

krzywdy. Daj ci moj osobist gwarancj .

Harlan patrzył na niego rozszerzonymi oczami.

- Przecie jest za pó no. Po co to?

- Nie jest za pó no. Wszystko da si naprawi . Z twoj pomoc mo e nam si

jeszcze uda. Musisz mi pomóc. Musisz zrozumie , e zrobiłe le. Musisz

naprawi to, co zepsułe .

Harlan oblizał suche wargi suchym j zykiem i pomy lał: on oszalał. Jego

umysł nie potrafi poj prawdy... czy te mo e Rada wie co wi cej?

A mo e? Mo e? Mo e Rada potrafi odwróci kolejno Zmian? Potrafi

zatrzyma Czas albo go cofn ?

background image

116

- Zamkn ł mnie pan w sterówce, chciał mnie pan obezwładni , póki si

wszystko nie sko czy.

- Powiedziałe , e boisz si , eby nie popełnił jakiej omyłki, e mo e nie uda

ci si odegra twojej roli.

- To miała by pogró ka.

- Wzi łem to dosłownie. Przepraszam. Musisz mi pomóc.

Do tego doszło. Potrzebna jest pomoc Harlana, Twissell oszalał? Czy Harlan

oszalał? Czy to zreszt ma jakiekolwiek znaczenie? Czy cokolwiek ma teraz

znaczenie?

Radzie potrzebna jest jego pomoc. Za t pomoc obiecuj mu wszystko. Noys.

Godno Kalkulatora. Na wszystko si zgodz . A gdy ju im pomo e, co wtedy?

Nie da zrobi z siebie durnia po raz drugi.

- Nie! - powiedział.

- B dziesz miał Noys.

- Uwa a pan, e Rada zechce złama prawa Wieczno ci, gdy minie

niebezpiecze stwo? Nie mog w to uwierzy . (Jak mo e min niebezpiecze stwo

- zastanawiał si przy tym. Po co to wszystko?)

- Rada nigdy si nie dowie.

- W takim razie pan b dzie łamał te prawa? Pan jest ideałem

Wieczno ciowca. Gdy minie niebezpiecze stwo, b dzie pan posłuszny prawom.

Nie mo e pan post pi inaczej.

Na policzkach Twissella wyst piły czerwone plamy. Ze starej

twarzy znikn ł

wyraz chytro ci i siły. Pozostała tylko troska.

- Dotrzymam danego ci słowa i złami prawo - rzekł Twissell i to z powodu,

którego sobie nie mo esz nawet wyobrazi . Nie wiem, ile nam czasu zostało do

znikni cia Wieczno ci. Mo e godziny, mo e miesi ce. Lecz straciłem go ju tyle,

eby ci przemówi do rozs dku, e mog straci jeszcze troch . Wysłuchasz

mnie?

Harlan zawahał si . Nast pnie, bardziej z przekonania, e to i tak wszystko

jest daremne, ni z jakiegokolwiek innego powodu, powiedział ze zm czeniem.

- Niech pan mówi.

- Słyszałem - zacz ł Twissell - e ju urodziłem si stary, e gdy wyrzynały mi

si z by, obgryzałem mikrokomputaplex, e podczas snu trzymam podr czny

komputer w kieszeni pi amy, e mój mózg jest zrobiony z małych ogniw

elektrycznych, poł czonych równolegle, i e ka da cz steczka mojej krwi jest

mikroskopijn kart przestrzenno-czasow , pływaj c w oliwie do komputerów.

Wszystkie te teorie dotarły w ko cu do mnie i chyba nawet byłem z nich po

trosze dumny. Mo liwe, e nawet w nie wierz . To głupie, jak na takiego starego

człowieka, ale jest mi z tym odrobin l ej.

Czy to ci nie dziwi? e ja mam równie ci kie ycie? Ja, Starszy Kalkulator

Twissell, starszy członek Rady Wszechczasów?

Mo e dlatego pal . Czy kiedy si nad tym zastanawiałe ? Musz przecie

mie do tego jaki powód. Wieczno jest w zasadzie społecze stwem niepal cym,

a wi ksza cz Czasu równie . Niekiedy my l , e to bunt przeciwko Wieczno ci.

Co , co jest namiastk wi kszego buntu, który si nie udał...

background image

117

Nie, w porz dku. Jedna czy dwie łzy nie zaszkodz . Ja nie udaj , wierz mi. Po

prostu od dawna o tym nie my lałem. Dlatego mi smutno.

Oczywi cie, w cał spraw była zamieszana kobieta, podobnie jak w twoim

przypadku. To nie przypadek. To prawie nieuniknione. Wieczno ciowiec, który

musi sprzeda normalne przyjemno ci rodzinnego ycia za kolumny perforacji

na folii, łatwo ulega infekcji. Dlatego, mi dzy innymi, Wieczno musi stosowa

rodki zapobiegawcze. I prawdopodobnie z tego samego powodu Wieczno ciowcy

s tak pomysłowi w omijaniu tych rodków, je li zajdzie potrzeba.

Pami tam moj kobiet . Mo liwe, e to głupie, ale nie pami tam nic poza ni

z tamtego fizjoczasu. Moi dawni koledzy s dla mnie tylko nazwiskami w

ksi gach dokumentów. Zmiany, jakie nadzorowałem poza jedn jedynie pozycj

w zasobnikach pami ciowych komputapleksu. A jednak j pami tam bardzo

dobrze. Chyba potrafisz to zrozumie .

Miałem w aktach od bardzo dawna podanie o zwi zek, a gdy potem

osi gn łem stanowisko Młodszego Kalkulatora, wyznaczono mi j . Była to

dziewczyna z tego samego Stulecia, z 575. Nie widziałem jej, oczywi cie, a do

zawarcia zwi zku. Była inteligentna i miła. Ani pi kna, ani nawet ładna, ale

wtedy, nawet gdy byłem młody (tak, byłem kiedy młody wbrew wszelkim

mitom), nie uchodziłem za przystojnego. Bardzo odpowiadali my sobie

temperamentem, a jako człowiek Czasu byłbym dumny, gdyby została moj on .

Powtarzałem jej to wiele razy. My l , e jej si to podobało. Nie wszyscy

Wieczno ciowcy, którzy musz wybiera sobie takie ony, na jakie pozwala

kalkulacja, maj podobne szcz cie.

W tamtej okre lonej Rzeczywisto ci miała umrze młodo, a z adnym z jej

odpowiedników nie mogłem zawrze zwi zku. Najpierw przyjmowałem to

filozoficznie. Przecie to wła nie dzi ki jej krótkiemu yciu mogłem y z ni bez

szkodliwego oddziaływania na Rzeczywisto .

Wstydz si tego teraz, wstydz si faktu, e cieszyłem si , i niewiele ycia jej

pozostało. Cieszyłem si tylko na pocz tku. Tylko na pocz tku.

Odwiedzałem j tak cz sto, jak na to pozwalał plan czasowo-przestrzenny.

Wykorzystałem go co do minuty, rezygnuj c z posiłków i snu, je li było trzeba,

bezwstydnie wykr caj c si od roboty. Jej słodycz przeszła moje oczekiwania,

byłem zakochany. Mówi to otwarcie. Moje do wiadczenie w miło ci jest bardzo

niewielkie, a zrozumienie jej przez obserwacj w Czasie - bardziej ni w tpliwe.

Lecz, o ile si orientuj , byłem zakochany.

To, co zacz ło si jako zaspokojenie potrzeby uczuciowej i fizycznej, stało si

czym o wiele powa niejszym. Jej rychła mier przestała by spraw oczywist ,

a stała si kl sk . Przebadałem jej Biografi , ale sam, bez pomocy Wydziału

Biografowania. Jeste pewnie zaskoczony. To było wykroczenie, ale zupełnie

błahe w porównaniu ze zbrodniami, jakie popełniłem pó niej.

Tak, wła nie ja, Laban Twissell. Starszy Kalkulator Twissell.

Trzy razy przychodził i mijał ten moment w fizjoczasie, w którym przez

pewne proste posuni cie mogłem zmieni jej osobist Rzeczywisto . Wiedziałem,

e adna tego rodzaju Zmiana, przeprowadzona z powodów osobistych, nie zyska

akceptu Rady. Za łem si jednak czu osobi cie odpowiedzialny za jej mier .

Widzisz, to był jeden z motywów mojego pó niejszego działania.

background image

118

Zaszła w ci

. Nie przeciwdziałałem tego, chocia powinienem. Znałem jej

Biografi , o tyle zmodyfikowan , by mie cił si w niej jej zwi zek ze mn , i

wiedziałem, e prawdopodobie stwo ci y b dzie du e. Mo e wiesz, a mo e nie

wiesz, e kobiety z Czasu niekiedy zachodz w ci

z Wieczno ciowcami mimo

rodków zapobiegawczych. Takie rzeczy si zdarzaj . Poniewa jednak aden

Wieczno ciowiec nie ma prawa mie dzieci, ewentualne ci e przerywa si

bezbole nie i bezpiecznie, istnieje wiele metod.

Moja analiza Biografii wskazywała, e dziewczyna umrze przed porodem, a

wi c nie uczyniłem nic, by ci

przerwa . Była szcz liwa i chciałem, eby taka

pozostała. Patrzyłem wi c tylko i próbowałem si u miecha , gdy powiadała mi,

e czuje, jak budzi si w niej ycie.

Lecz nast pił przedwczesny poród...

Nie dziwi si , e tak patrzysz. Miałem dziecko. Własne dziecko.

Prawdopodobnie nie znajdziesz innego Wieczno ciowca, który mógłby to o sobie

powiedzie . Popełniłem wi cej ni wykroczenie, powa ne przest pstwo, ale to

jeszcze nic.

Nie spodziewałem si tego. Urodziny i zwi zane z nim problemy stanowiły

dziedzin , w której miałem niewielkie do wiadczenie.

W panice przestudiowałem na nowo Biografi i odkryłem, e dziecko mo e

y w rezultacie mało prawdopodobnego rozdwojenia w tku, którego przedtem

nie dostrzegłem. Zawodowy Biografista nie przeoczyłby tego, ja za popełniłem

bł d, ufaj c zbytnio w swoje umiej tno ci.

Ale co mogłem teraz zrobi ?

Matka zmarła, jak przewidziano i w przewidziany sposób. Siedziałem w jej

pokoju przez cały czas dozwolony przez kart przestrzenno-czasow , skr caj c

si z bólu, tym silniejszego, e przecie przez rok z gór z cał wiadomo ci

czekałem na jej mier . W ramionach trzymałem swego i jej syna.

Tak, pozostawiłem go przy yciu. Czemu tak krzyczysz? Ty masz zamiar

mnie pot pi ?

Sk d mo esz wiedzie , co to znaczy trzyma w ramionach atom własnego

ycia? Mo e masz komputaplex zamiast nerwów i karty przestrzenno-czasowe

zamiast krwiobiegu?

Pozostawiłem dziecko przy yciu. Popełniłem i t zbrodni . Oddałem je pod

opiek wła ciwej organizacji i wracałem, kiedy si dało (w cisłym nast pstwie

czasowym, zsynchronizowanym z fizjoczasem), by dokonywa niezb dnych wpłat

i patrze , jak chłopiec ro nie.

W ten sposób min ły dwa lata. Regularnie sprawdzałem Biografi chłopca

(teraz przyzwyczaiłem si ju do łamania tego wła nie prawa) i byłem

zadowolony, widz c, e nie ma oznak szkodliwego wpływu na istniej c wówczas

Rzeczywisto z prawdopodobie stwem do około 0,0001. Chłopiec nauczył si

chodzi , poznał kilka słów. Nie uczono go, by mnie nazywał „tat ". Co my leli

sobie czasowi ludzie z Instytutu Opieki nad Dzieckiem - tego nie wiem. Brali

pieni dze i nie mówili nic.

Po upływie dwóch lat Radzie Wszechczasów przedstawiono konieczno

Zmiany, która zahaczała o 575 Stulecie. Mnie, jako promowanemu ostatnio na

background image

119

Zast pc Kalkulatora, polecono przeprowadzenie Zmiany. Była to pierwsza

Zmiana, któr powierzono wył cznie mnie.

Oczywi cie byłem dumny, ale jednocze nie bałem si . Mój syn był obcy w

Rzeczywisto ci. Trudno było oczekiwa , by miał odpowiedniki. Przygn biała

mnie ta my l o jego przej ciu do niebytu.

Pracowałem przy Zmianie i pochlebiałem sobie, e wykonałem zadanie bez

zarzutu. Pierwsze w yciu. Ale uległem pokusie. Uległem tym łatwiej, e ju nie

było to dla mnie nic nowego. Stałem si zatwardziałym przest pc , recydywist .

Badałem now Biografi mego syna w nowej Rzeczywisto ci, pewny tego, co

znajd .

Lecz wtedy, przez dwadzie cia cztery godziny bez jedzenia i bez snu,

siedziałem w swoim gabinecie, walcz c z zamkni t Biografi , szarpi c jaw

rozpaczliwym wysiłku, by znale bł d.

Nie było bł du.

Nast pnego dnia, odkładaj c decyzj Zmiany, przygotowałem kart

przestrzenno-czasow , u ywaj c prymitywnej metody przybli enia (mimo

wszystko Rzeczywisto nie miała trwa długo) i wszedłem w Czas w punkcie

odległym o trzydzie ci lat od urodzin mojego syna.

Miał wtedy trzydzie ci cztery lata, czyli tyle co ja. Przedstawiłem si jako

daleki krewny, wykorzystuj c sw znajomo rodziny jego matki. Nic nie

wiedział o swoim ojcu, nie pami tał z dzieci stwa moich odwiedzin.

Pracował jako in ynier aeronautyczny. Wiek 575 specjalizował si w kilku

rodzajach podró y powietrznych (i nadal si specjalizuje w bie cej

Rzeczywisto ci), a mój syn był szcz liwym i warto ciowym członkiem tego

społecze stwa. O enił si z gor co zakochan w nim dziewczyn , lecz nie mieli

dzieci. Dziewczyna ta nie wyszłaby w ogóle za m w Rzeczywisto ci, w której

mój syn by nie istniał. Wiedziałem o tym od pocz tku. Wiedziałem, e nie b dzie

szkodliwego oddziaływania na Rzeczywisto . W przeciwnym wypadku mo e nie

zdobyłbym si na to, by mego syna zostawi przy yciu. Bo nie jestem całkowicie

wyzuty z zasad.

Sp dziłem z nim jeden dzie . Rozmawiałem oficjalnie, u miechałem si

grzecznie, po egnałem si chłodno, w chwili gdy nakazywała to karta

przestrzenno-czasowa. Ale obserwowałem i pochłaniałem wszystko, usiłuj c

prze y przynajmniej jeden dzie poza Rzeczywisto ci , jakby nast pny dzie (w

fizjoczasie) miał nigdy nie nadej .

Jak e pragn łem odwiedzi moj on po raz drugi, w tym okresie, kiedy

jeszcze yła, ale zu yłem ostatni woln sekund . Nie o mieliłem si nawet wej

do Czasu, by j zobaczy , samemu pozostaj c niewidzialnym. Nast pnego dnia

zło yłem wyliczenia wraz z moimi zaleceniami Zmiany.

Twissell zni ył głos do szeptu i wreszcie zamilkł. Siedział oklapni ty,

utkwiwszy oczy w podłog , splataj c i rozplataj c palce.

Harlan pró no czekał na dalszy ci g. Odchrz kn ł. Stwierdził, e współczuje

temu człowiekowi, współczuje mu mimo wielu zbrodni, jakie popełnił. Zapytał:

- To wszystko? Twissell szepn ł:

- Nie, najgorsze... najgorsze, e... odpowiednik mego syna istniał. W nowej

Rzeczywisto ci istniał jako paralityk od czwartego roku ycia. Czterdzie ci dwa

background image

120

lata w łó ku, w okoliczno ciach, które uniemo liwiały mi zastosowanie techniki

regeneracji nerwów z 900 Stulecia albo nawet bezbolesne zako czenie jego ycia.

Nowa Rzeczywisto istnieje. Mój syn znajduje si w niej nadal w

odpowiedniej cz ci Stulecia. To ja mu to zrobiłem. To mój umysł i mój

komputaplex odkrył dla niego to nowe ycie i moje słowo zarz dziło Zmian .

Popełniłem dla niego i dla jego matki wiele zbrodni, lecz ten ostatni czyn,

jakkolwiek ci le zwi zany z moj przysi g Wieczno ciowca, zawsze wydawał mi

si mój najwi ksz zbrodni , prawdziw zbrodni .

Harlan milczał.

Twissell podj ł:

- Ale teraz widzisz, e rozumiem twój przypadek, i dlatego ch tnie pozostawi

ci t dziewczyn . To nie zaszkodzi Wieczno ci i w pewnym sensie b dzie

zado uczynieniem za moj zbrodni .

I Harlan uwierzył. W jednej chwili całkowicie zmienił pogl dy i uwierzył!

Osun ł si na kolana i podniósł zaci ni te pi ci do skroni. Pochylił głow .

Ogarn ła go dzika rozpacz.

Porzucił Wieczno i stracił Noys, a gdyby nie ów chwyt Samsona - mógł

ocali jedno i zachowa drugie.

background image

121

Rozdział 15

POSZYKIWANIA W PRYMITYWIE

Twissell, potrz saj c Harlana za ramiona, wołał niecierpliwie: - Harlan!

Harlan! Na miło Czasu, człowieku! Harlan powoli budził si z odr twienia.

- Co mamy robi ?

- Z pewno ci nie to. Nie rozpacza . Na pocz tek słuchaj. Zapomnij o swym

technicznym pogl dzie na Wieczno i spojrzyj na ni oczyma Kalkulatora. Ten

pogl d jest bardziej skomplikowany. Kiedy wprowadzasz pewne odchylenie w

Czasie i tworzysz Zmian Rzeczywisto ci, Zmiana mo e nast pi natychmiast.

Dlaczego tak powinno by ?

Harlan zapytał roztrz sionym głosem:

- Bo to odchylenie uczyniło Zmian nieuniknion ?

- Czy by? Mo esz przecie si cofn i odwróci odchylenie.

- S dz , e tak. Jednak nigdy tego nie próbowałem. Ani nie słyszałem, eby

kto to robił.

- Słusznie. Nie ma intencji cofni cia odchylenia, wi c wszystko odbywa si

tak, jak planowano. Ale tu mamy co innego. Niezamierzone odchylenie. Posłałe

Coopera do niewła ciwego Stulecia, a teraz ja koniecznie chc odwróci to

odchylenie i sprowadzi go z powrotem.

- Na miło Czasu, jak?

- Nie jestem jeszcze pewny, ale musi istnie jaki sposób. W przeciwnym razie

odchylenie byłoby nieodwracalne. Zmiana nast piłaby natychmiast. A przecie

nie nast piła. Pozostajemy nadal w Rzeczywisto ci pami tnika Mallansohna.

Oznacza to, e odhylenie jest odwracalne i zostanie odwrócone.

- Co? - prze laduj ca Harlana zmora pot niała, stawała si coraz bardziej

dokuczliwa.

- Musi istnie sposób ponownego poł czenia kr gu w Czasie, a to, e

wpadniemy na wła ciwy sposób, jest wysoce prawdopodobne. Oczywi cie póki

istnieje nasza Rzeczywisto . Je li w którejkolwiek chwili ty czyja podejmiemy

zł decyzj , je li prawdopodobie stwo poł czenia kr gu spadnie poni ej pewnej

krytycznej wielko ci, Wieczno zniknie. Rozumiesz?

Harlan niezupełnie rozumiał, ale nawet si o to zbytnio nie starał. Powoli

wstał i powlókł si do krzesła.

- Uwa a pan, e mo emy odzyska Coopera?...

- I posła go we wła ciwe miejsce. Tak. Wystarczy złapa go w chwili, gdy

opuszcza kocioł, a b dzie mógł si znale we wła ciwym miejscu w 24 Stuleciu,

starszy zaledwie o kilka godzin fizjoczasu. Oczywi cie, b dzie to odchylenie, lecz

niew tpliwie niezbyt wa ne. Rzeczywisto si zachwieje, człowieku, ale nie runie.

- Ale jak go ci gniemy?

- Wiemy, e jest sposób, bo inaczej Rzeczywisto ju by nie istniała. I wła nie

do znalezienia tego sposobu potrzebuj ciebie, dlatego walczyłem, by ci

pozyska . Jeste ekspertem w sprawach Prymitywu. Powiedz mi.

- Nie mog -j kn ł Harlan.

- Mo esz - nalegał Twissell.

background image

122

Nagle z twarzy starca znikły wszelkie lady wieku czy zm czenia. Jego oczy

płon ły ogniem walki, wymachiwał papierosem jak lanc . Nawet otumaniony

rozpacz Harlan widział, e Kalkulator si cieszy, cieszy si w tej wła nie chwili,

gdy trzeba przyst pi do boju.

- Mo emy zrekonstruowa wydarzenia - powiedział Twissell. Tu masz

d wigni rozruchu. Stoisz przy niej czekaj c na sygnał. Wł czasz kontakt i

jednocze nie naciskasz w dół d wigni mocy. Jak daleko?

- Nie wiem, mówi panu. Nie wiem.

- Ty nie wiesz, ale twoje mi nie wiedz . Sta tam i we do r ki d wigni .

Skup si . Bierz d wigni . Czekasz na sygnał. Nienawidzisz mnie. Nienawidzisz

Rady. Nienawidzisz Wieczno ci. P ka ci serce z alu po Noys. Cofnij si do tej

chwili. Czuj si tak, jak si wtedy czułe . A teraz ja znowu wł cz zegar. Dam ci

minut , chłopcze, by sobie przypomniał swoje uczucia i zmusił si do działania.

Nast pnie, gdy b dzie si zbli ało zero, niech twoja r ka szarpnie d wigni , tak

jak zrobiła to przedtem. A teraz cofnij r k . Nie przesuwaj d wigni z powrotem.

Jeste gotów?

- Chyba nie dam rady.

- Chyba?... Ojcze Czasie, nie masz przecie wyboru. Czy w inny sposób

mo esz odzyska swoj dziewczyn ?

Nie było sposobu. Harlan zmusił si , by podej do steru, a gdy to uczynił,

uczucia napłyn ły z powrotem. Nie potrzebował ich wywoływa . Powtarzanie

fizycznych ruchów obudziło je znowu. Czerwony włosek na zegarze zacz ł si

porusza .

Z rozpacz my lał: ostatnia minuta ycia?

Minus trzydzie ci sekund.

To nie b dzie bolało. To nie mier .

Próbował my le wył cznie o Noys.

Minus pi tna cie sekund.

Noys!

Lewa r ka Harlana pu ciła przeł cznik.

Minus dwana cie sekund.

Kontakt!

Prawa r ka poruszyła si .

Minus pi sekund.

Noys!

Prawa r ka po - ZERO - ruszyła si kurczowo.

Odskoczył oddychaj c ci ko.

Podszedł Twissell i popatrzył na skal .

- Dwudzieste Stulecie - powiedział. - Dokładnie 19,38. Harlan wykrztusił:

- Nie wiem. Starałem si odczuwa to samo, ale to było co innego.

Wiedziałem, co robi , i to zmieniało posta rzeczy.

- Wiem, wiem. Mo liwe, e to wszystko jest bł dne. Nazwijmy to pierwszym

przybli eniem. - Urwał na chwil rachuj c w pami ci, wyj ł kieszonkowy

komputer, do połowy wyci gn ł go z pojemnika i schował znowu, nie próbuj c

uruchomi . - Do Czasu, z dziesi tnymi. Powiedzmy, e prawdopodobie stwo

background image

123

wynosi 0,99, e posłałe go do drugiej wierci dwudziestego Stulecia. Gdzie mi -

dzy 19,25 a 19,50. W porz dku?

- Nie wiem.

- No, to teraz słuchaj. Je li podejm mocn decyzj skoncentrowania si na

tej cz ci Prymitywu, wykluczaj c wszystko inne, i je li si myl , to

prawdopodobnie strac ostatni mo liwo zamkni cia kr gu w Czasie i

Wieczno zniknie. Sama decyzja b dzie kluczowym punktem. Minimum

Potrzebnych Zmian, MPZ, aby umo liwi Zmian . Teraz podejmuj decyzj .

Decyduj definitywnie...

Harlan rozejrzał si ostro nie dokoła, jakby Rzeczywisto stała si tak

krucha, e gwałtowny ruch głow mógł j zniweczy , i powiedział:

- Jestem całkowicie wiadom Wieczno ci. (Zdecydowanie Twissella wpłyn ło

na niego do tego stopnia, e własny głos zabrzmiał mu mocno w uszach).

- A wi c Wieczno istnieje nadal - powiedział Twissell rzeczowo - to znaczy,

e podj li my wła ciw decyzj . Na razie nie mamy tu nic do roboty. Chod my do

mego gabinetu i pozwólmy, by komitet Rady przybiegł do tej sali, je li to mu

potrzebne do szcz cia. Dla nich akcja zako czyła si pomy lnie. A je li nie, to

nigdy si o tym nie dowiedz , bo nie b d yli. Ani my.

Twissell uwa nie przygl dał si swemu papierosowi.

- Teraz powinni my sobie odpowiedzie na pytanie: Co zrobi Cooper, gdy

znajdzie si w niewła ciwym Stuleciu?

- Nie wiem.

- Jedno jest oczywiste. To bardzo bystry chłopak, inteligentny, z wyobra ni ,

nie uwa asz?

- No có , przecie on jest Mallansohnem.

- Otó wła nie. I zastanawiał si , czy si nic złego nie stanie. Jedno z jego

ostatnich pyta brzmiało: „A co b dzie, je li nie wyl duj we wła ciwym

miejscu"? Pami tasz?

Harlan nie miał poj cia, dok d to prowadzi.

- Jest wi c psychicznie przygotowany na przesuni cie w czasie. Co zrobi.

Spróbuje si z nami skomunikowa . B dzie próbował zostawi dla nas jakie

lady. Pami taj, e przez cz swego ycia był Wieczno ciowcem. To wa na

sprawa. - Twissell wydmuchn ł kółko dymu, zahaczył o nie palcem i patrzył, jak

si zwija i rozpada. - Jest przyzwyczajony do poj cia ł czno ci w Czasie. W tpi ,

czy pogodzi si z my l , e został wystrychni ty na dudka. B dzie wiedział, e go

szukamy.

Harlan rzekł:

- Bez kotłów i bez Wieczno ci, w 20 Stuleciu, jak uda mu si z nami

skomunikowa ?

- Z tob , Techniku, z tob . U ywaj liczby pojedynczej. Jeste ekspertem w

sprawach Prymitywu. Udzielałe Cooperowi lekcji Prymitywu. Tylko po tobie

mo e si spodziewa , e potrafisz odnale jego lady.

- Jakie lady, Kalkulatorze?

Stara twarz Twissella przybrała chytry wyraz, zmarszczki pogł biły si .

- Zamierzali my pozostawi Coopera w Prymitywie. Brak mu ochronnej

tarczy fizjoczasu. Całe jego ycie jest wplecione w tkank Czasu i pozostanie

background image

124

takie, a ty i ja zmienimy odchylenie. Podobnie wpleciony w tkank Czasu jest

ka dy przedmiot, znak czy wiadomo , jakie on mo e nam zostawi . Z pewno ci

musz istnie okre lone ródła, jakimi si posługiwałe studiuj c 20 Stulecie.

Dokumenty, archiwa, filmy, dzieła sztuki, podr czniki. Chodzi mi o pierwotne

ródła pochodz ce z tego wła nie Czasu.

- Owszem, s takie ródła.

- I on je z tob studiował?

- Tak.

- Czy jest w ród nich jakie szczególnie przez ciebie cenione, o którym

wiedział, e je znasz doskonale, tak eby rozpoznał w nim wiadomo od niego?

- Ju widz , do czego pan zmierza - powiedział Harlan. Zamy lił si .

- Wi c? - zapytał Twissell z odcieniem niecierpliwo ci.

- Prawie na pewno czasopisma. Czasopisma s zjawiskiem wczesnych lat 20

Stulecia. Jedno z nich, którego mam niemal cały komplet, zaczyna si w

pocz tkach 20 i wychodzi niemal do ko ca 22 wieku.

- Dobrze. A teraz, czy przypuszczasz, e istnieje jaki sposób, by Cooper u ył

tego tygodnika do przekazania wiadomo ci? Pami taj, e on wie, i b dziesz

czytał ten periodyk, e jeste z nim obznajomiony, e b dziesz wiedział, jak w nim

szuka .

- Trudno powiedzie - Harlan potrz sn ł głow . - Tygodnik posługiwał si

wymy lnym stylem. Stosował cisł selekcj materiału,

I to w sposób do zaskakuj cy. Trudno si spodziewa , e wydrukuje co , co

kto zaproponuje. Nawet gdyby Cooperowi udało si uzyska prac w redakcji,

co jest bardzo mało prawdopodobne, to i tak nie miałby pewno ci, e dokładnie

to, co napisał, przejdzie przez ró ne komórki. Nie widz mo liwo ci,

Kalkulatorze.

- Na miło Czasu, my l! Skoncentruj si na tym tygodniku. Jeste w 20

Stuleciu, jeste Cooperem, z jego wykształceniem i wychowaniem. Uczyłe tego

chłopaka, Harlan. Kształtowałe jego umysł. Wi c co według ciebie powinien

zrobi ? Jakby post pił, by umie ci co w tygodniku? Co , co zawierałoby

dokładnie te sformułowania, jakie mu s potrzebne?

Oczy Harlana rozszerzyły si .

- Ogłoszenie.

- Co?

- Ogłoszenie. Płatna notatka, któr musz wydrukowa dokładnie tak, jak si

da. Od czasu do czasu dyskutowali my na ten temat.

- Ach tak. W 186 Stuleciu mieli co w tym rodzaju - powiedział Twissell.

- To nie to, co w wieku dwudziestym. Wtedy ogłoszenia osi gn ły swój szczyt.

rodowisko kulturalne...

- Wracaj c do ogłosze - przerwał szybko Twissell - jakiego rodzaju byłoby

to ogłoszenie?

- Sam chciałbym wiedzie .

Twissell wpatrzył si w roz arzony koniuszek papierosa, jakby szukaj c

natchnienia. - Nie mo e nic powiedzie bezpo rednio. Nie mo e napisa : „Cooper

z 78 wyl dował w 20 i wzywa Wieczno ".

- Sk d pan ma t pewno ?

background image

125

- To niemo liwe! Podanie dwudziestemu Stuleciu informacji, której ówcze ni

ludzie nie powinni uzyska , byłoby równie szkodliwe dla kr gu Mallansohna, jak

niewła ciwa akcja z naszej strony. My istniejemy nadal, a wi c przez całe swoje

ycie w bie cej Rzeczywisto ci Prymitywu Cooper nie wyrz dził szkody tego

rodzaju.

- Poza tym - powiedział Harlan, wycofuj c si z kontemplacji problemów

kr gu Wieczno ci, o które Twissell wyra nie mało si troszczył - tygodnik

najprawdopodobniej nie zgodziłby si na opublikowanie czegokolwiek, co

wydawałoby si redakcji majaczeniem wariata albo czego by nie rozumiała.

Podejrzewałaby oszustwo albo jak nielegaln działalno , do której nie

chciałaby si miesza . Wi c Cooper nie mo e u y standardowego

mi dzyczasowego w swoim ogłoszeniu.

- To musi by co finezyjnego - rzekł Twissell. - Musi nas zawiadomi

po rednio. Zamie ci ogłoszenie, które b dzie si wydawało całkowicie normalne

ludziom Prymitywu. Absolutnie normalne! A jednak musi by to co oczywistego

dla nas. Bardzo oczywistego na pierwszy rzut oka, poniewa musimy to znale

w ród niezliczonych ogłosze . Jak wielkie powinno ono by ? Czy te ogłoszenia s

kosztowne?

- S dz , e do kosztowne,

- A Cooper musi oszcz dza pieni dze. Poza tym, eby nie wzbudzi

nadmiernego zainteresowania, powinno by jednak małe. Ale jakie?

Harlan rozło ył r ce.

- Pół szpalty?

- Szpalty?

- To s drukowane tygodniki, wie pan. Na papierze. Druk uło ony jest w

szpalty.

- Och, tak. Jako nie potrafi odró ni literatury od filmu... Dobrze, mamy

wi c pierwsz wskazówk . Musimy szuka półszpaltowego ogłoszenia, które

praktycznie na pierwszy rzut oka powinno wiadczy , e człowiek, który je

zamie cił, pochodzi z innego Stulecia (oczywi cie z przyszło ci), a które jednak

jest na tyle normalnym ogłoszeniem, e aden człowiek z tamtego Stulecia nie

dostrze e w nim nic podejrzanego.

- A co b dzie, je li go nie znajd ?

- Znajdziesz. Wieczno istnieje, prawda? A jak długo istnieje, jeste my na

wła ciwym tropie. Powiedz mi, nie przypominasz sobie takiego ogłoszenia z

czasów twojej pracy z Cooperem? Czego , co ci uderzyło, cho by tylko na

chwil , jako dziwaczne, zwariowane, niesamowite, w jaki sposób fałszywe?

- Nie.

- Nie chc , eby odpowiadał tak szybko. Namy l si pi minut.

- Nie ma potrzeby. Kiedy przerabiałem z Cooperem czasopisma, on nie był w

20 Stuleciu.

- Prosz , chłopcze. Rusz głow . Wysłanie Coopera w 20 Stulecie wprowadziło

odchylenie. To nie jest Zmiana, to nie jest odchylenie nieodwołalne. Ale bywaj

pewne zmiany przez małe „z", albo mikrozmiany, jak sieje zwykle okre la w

komputacji. W chwili gdy Cooper został wysłany w 20 wiek, w odpowiednim

numerze magazynu ukazało si ogłoszenie. Nasza Rzeczywisto zmieniła si

background image

126

minimalnie, w tym sensie, e mogłe patrze na stron z tym ogłoszeniem, cho

nie robiłe tego w poprzedniej Rzeczywisto ci. Rozumiesz?

Harlan znowu zdumiał si łatwo ci , z jak Twissell torował sobie drog przez

d ungl logiki czasowej i „paradoks" Czasu. Potrz sn ł głow .

- Nie przypominam sobie nic w rym rodzaju.

- A gdzie trzymasz roczniki tego periodyku?

Mam specjaln bibliotek zbudowan na poziomie drugim, specjalnie z my l

o Cooperze.

- Doskonale - powiedział Twissell. - Idziemy tam. Natychmiast.

Twissell wpatrywał si z zaciekawieniem w stare oprawne tomy w bibliotece, a

nast pnie wzi ł jeden z nich. Były tak stare, e papier nale ało konserwowa

specjalnymi metodami. Zatrzeszczał przy niezbyt delikatnym dotkni ciu.

Harlan j kn ł. W lepszych czasach kazałby Twissellowi odej od ksi ek,

mimo e był on Starszym Kalkulatorem.

Stary człowiek ogl dał pomarszczone stronice i poruszał wargami czytaj c

archaiczne słowa.

- To jest ten angielski, o którym zawsze mówi filologowie, prawda? - zapytał

stukaj c palcem w kart .

- Tak, angielski - mrukn ł Harlan. Twissell odło ył tom.

- Ci ki i niezgrabny.

Harlan wzruszył ramionami. Dla wyja nienia: wi kszo Stuleci Wieczno ci

była to era filmu. Znaczna mniejszo - era zapisu cz stkowego. Jednak druk i

papier nie nale ały do rzeczy zupełnie nieznanych.

Powiedział:

- Ksi ki nie wymagaj takiego rozwoju technologii jak filmy. Twissell potarł

podbródek.

- Wła nie. Mo emy zaczyna ?

Wyci gn ł inny tom z półki, otworzył na samym pocz tku i wpatrywał si w

stron w niezwykłym skupieniu.

Harlan pomy lał: czy on s dzi, e znajdzie rozwi zanie przez szcz liwy

przypadek?

Twissell, widz c dezaprobat we wzroku Technika, poczerwieniał i odło ył

ksi k .

Harlan wzi ł pierwszy tom z 19,25 centycenturii i zacz ł systematycznie

przewraca strony. Siedział sztywno, tylko jego r ka i oczy si poruszały.

Od czasu do czasu wstawał po nowy tom i wtedy robili przerw na kaw i na

posiłki.

Wreszcie powiedział ci ko:

- Nie ma sensu, eby pan tu siedział. Twissell spytał:

- Czy ci przeszkadzam?

- Nie.

- A wi c zostan - mrukn ł Kalkulator.

Niekiedy podchodził do półek z ksi kami, wpatruj c si bezradnie w ich

okładki. Dopalaj ce si papierosy od czasu do czasu parzyły mu palce, ale me

zwracał na to uwagi.

Jeden fizjodzie dobiegł ko ca.

background image

127

Spali kiepsko i krótko. Rano, mi dzy jednym a drugim tomem, Twissell wypił

ostatni łyk kawy i powiedział:

- Czasami zastanawiam si , czemu nie rzuciłem Kalkulacji po tej sprawie

mojego... wiesz...

Harlan skin ł głow .

- Ale mam na to ochot - kontynuował stary. - Mam na to ochot . Całe

fizjomiesi ce marzyłem rozpaczliwie, eby nie mie do czynienia z adnymi

Zmianami. Miałem ich dosy . Zacz łem si . zastanawia , czy Zmiany s słuszne.

Zabawne, jakie kawały mog człowiekowi płata uczucia natury osobistej.

Znasz histori Prymitywu, Harlan. Wiesz, jak wygl dał. Rzeczywisto

płyn ła lepo wzdłu linii maksymalnego prawdopodobie stwa. Je li w tym

maksimum mie ciło si dziesi Stuleci niewolniczej ekonomii, upadek techniki

albo nawet... nawet wojna atomowa, o ile była wtedy mo liwa, no to có , u Czasu,

to dochodziło do tych wydarze . Nic nie mogło ich powstrzyma .

Ale tam, gdzie istnieje Wieczno , poczynaj c od 28 Stulecia, rzeczy tego

rodzaju si nie zdarzaj . Ojcze Czasie, podnie li my nasz Rzeczywisto do

poziomu dobrobytu, jaki w czasach Prymitywu trudno sobie nawet wyobrazi ; do

poziomu, którego osi gni cie bez ingerencji Wieczno ci byłoby wr cz niemo liwe.

Harlan my lał ze wstydem: O co mu chodzi? ebym jeszcze wi cej pracował?

Robi , co mog .

Twissell:

- Je li nie wykorzystamy okazji, Wieczno zniknie, prawdopodobnie w

całym flzjoczasie. I w jednej ogromnej Zmianie cała Rzeczywisto wróci do

maksymalnego prawdopodobie stwa, wraz -jestem tego pewny - z atomowymi

wojnami i zagład człowieka.

Harlan:

- Lepiej wezm si za nast pny tom.

Podczas kolejnej przerwy Twissell powiedział bezradnie:

- Tyle roboty... Czy nie ma jakiego szybszego sposobu? Harlan:

- Niech go pan wymy li. Mnie si wydaje, e musz obejrze ka d stron z

osobna. Jak mog robi to szybciej?

Metodycznie przewracał kartki.

- Druk zaczyna miga mi przed oczyma, a to oznacza, e pora na sen.

Min ł drugi fizjodzie .

O 10.20 rano wedle standardowego fizjoczasu, trzeciego dnia poszukiwa ,

Harlan, ze zdumieniem wpatruj c si w jedn ze stronic, powiedział:

- Jest!

Twissell nie zrozumiał okrzyku.

- Co? - zapytał.

Harlan spojrzał na niego, był oszołomiony.

- A ja nie wierzyłem! Na Czas, ja nigdy naprawd w to nie wierzyłem, nawet

jak pan opowiadał historie nie z tej ziemi o czasopismach i ogłoszeniach.

Twissell poj ł dopiero teraz:

- Znalazłe !

Podskoczył do tomu, który trzymał Harlan, i chwycił go dr cymi palcami.

Harlan cofn ł ksi k , i zatrzasn ł j .

background image

128

- Chwileczk .. Pan tego nie znajdzie, nawet gdybym panu pokazał stronice,.

- Co robisz? - wrzasn ł Twissell. - Zgubiłe to.

- Nie zgubiłem. Wiem, gdzie to jest. Ale najpierw...

- Co najpierw?

- Pozostał jeszcze jeden punkt, Kalkulatorze. Mówił pan, e mog mie Noys.

Wi c niech mi pan j sprowadzi. Chc j zobaczy .

Twissell wytrzeszczył oczy, jego białe włosy były zmierzwione.

- artujesz.

- Nie - odparł Harlan ostro. - Nie artuj . Zapewniał mnie pan, e poczyni

odpowiednie kroki... A mo e to pan artuje? Noys i ja mieli my by razem. Pan

mi obiecał.

- Obiecałem. To sprawa załatwiona.

- Wi c niech j pan sprowadzi yw i zdrow .

- Nie rozumiem ci . Przecie ja jej nie mam. Ani nikt. Ona nadal pozostaje w

dalekiej przyszło ci, jak meldował Finge. Nikt jej nie ruszał. Wielki Czasie,

mówiłem ci, e jest bezpieczna.

Harlan patrzył na starca z rosn cym napi ciem.

- Pan igra ze mn - wykrztusił. - Oczywi cie, e jest w dalekiej przyszło ci, ale

co mi z tego? Zdejmijcie barier z wieku stutysi cznego.

- Zdejmijcie co?

- Barier . Kocioł nie przechodzi.

- Nic mi o tym nie mówiłe ! - zawołał Twissell gwałtownie.

- Nie mówiłem? - zapytał Harlan zdziwiony.

Czy by rzeczywi cie nie mówił? My lał o tym bez przerwy. Nigdy nie mówił o

tym ani słowa? Nie mógł sobie przypomnie . Ale natychmiast podj ł decyzj .

- Dobrze. Wi c mówi teraz. Usu cie blokad .

- Przecie cała ta historia jest niemo liwa. Blokada kotłowa? Bariera

czasowa?

- Czy pan chce przez to powiedzie , e wy cie jej nie zało yli?

- Ja nie. Przysi gam.

- Wi c... wi c... - Harlan poczuł, e blednie. - Wi c zrobiła to Rada. Oni

wiedz o wszystkim, podj li akcj niezale nie od pana... i kln si na wszelki Czas

i Rzeczywisto , e mog si po egna ze swoim ogłoszeniem, Cooperem,

Mallansohnem i cał Rzeczywisto ci . Nic z tego nie zobacz . Nie zobacz .

- Czekaj. Czekaj. - Twissell rozpaczliwie chwycił Harlana za łokie . - Opanuj

si . My l, chłopcze, my l. Rada nie zało yła adnej bariery.

- Ale bariera jest.

- Przecie oni nie mogli wznie takiej bariery. Nikt nie mógł. To jest

teoretycznie niemo liwe.

- Pan nie wie wszystkiego. Bariera istnieje.

- Wiem wi cej ni inni w Radzie i taka rzecz nie wchodzi w rachub .

- Ale istnieje.

- Wi c je li istnieje...

Harlan zwracał ju teraz uwag na otoczenie i spostrzegł, e w oczach

Twissella pojawiło si co w rodzaju panicznego strachu; strachu, którego nie

background image

129

było nawet wtedy, gdy dowiedział si o bł dnym skierowaniu Coopera i gro bie

ko ca Wieczno ci.

background image

130

Rozdział 16

UKRYTE STULECIA

Andrew Harlan patrzył pustym wzrokiem na pracuj cych ludzi. Ignorowali

go grzecznie, poniewa był Technikiem. Normalnie to on by ich ignorował, i to nie

tak grzecznie, poniewa byli lud mi z Obsługi. Lecz teraz patrzył na nich i w swej

rozpaczy stwierdził, e nawet im zazdro ci.

Byli to pracownicy Wydziału Transportu Mi dzyczasowego w ciemnoszarych

uniformach z naramiennikami, na których widniała czerwona strzała o dwóch

grotach na czarnym tle. U ywali skomplikowanego sprz tu pola siłowego, by

zbada silniki kotłów i stopnie hiperprzelotowo ci w szybach kotłów. Tak jak

sobie Harlan wyobra ał, mieli niewielk wiedz teoretyczn w zakresie in ynierii

Czasu, lecz rzucało si w oczy, e maj ogromn wiedz praktyczn w tej

dziedzinie.

Jako Nowicjusz Harlan nie nauczył si wiele o Obsłudze. Albo, eby uj to

ci lej, nie miał zbytniej ch ci si uczy . Nowicjuszy, którzy nie uzyskali

dyplomów, przenoszono do Obsługi. „Zawód bez specjalizacji", jak go

eufemistycznie okre lano, stanowił symbol pora ki yciowej i przeci tny

Nowicjusz odruchowo unikał tego tematu. Lecz teraz, gdy obserwował ludzi z

Obsługi przy pracy, wydawali mu si spokojni, rzeczowi i - szcz liwi.

Czemu by nie? Ich liczba dziesi ciokrotnie przewy szała liczb Specjalistów -

„prawdziwych Wieczno ciowców". Mieli własne rodowisko, własne kondygnacje

mieszkalne, własne rozrywki, ich praca ograniczała si do okre lonej liczby

godzin na fizjodzie i nie wywierano na nich nacisku, by wolne chwile po wi cali

swemu zawodowi. Mieli czas, którego brakło Specjalistom, na to, by zajmowa si

literatur i dramatyzacjami filmowymi, wydobytymi z ró nych Rzeczywisto ci.

To mimo wszystko oni byli lud mi o pełniejszej osobowo ci. To ycie

Specjalisty było przeci one prac , skomplikowane i nienaturalne w porównaniu

ze spokojnym i prostym yciem w Obsłudze.

Obsługa stanowiła fundament Wieczno ci. Dziwne, e tak oczywisty fakt nie

uderzył go wcze niej. Obsługa zapewniała transport ywno ci i wody z Czasu,

dbała o usuwanie odpadów, o funkcjonowanie siłowni. Utrzymywała w ruchu

cał machin Wieczno ci. Gdyby wszystkich Specjalistów nagle trafił na miejscu

szlag, Wieczno działałaby dalej dzi ki Obsłudze. Lecz gdyby Obsługa znikn ła,

Specjali ci musieliby porzuci Wieczno w ci gu kilku dni, bo inaczej zgin liby

marnie.

Czy ludziom z Obsługi brakowało ich rodzimych epok, kobiet, dzieci? Czy

zabezpieczenie przed n dz , chorobami i Zmianami Rzeczywisto ci było wy

starczaj c rekompensat ? Czy w ogóle brano pod uwag ich pogl dy? Harlan

poczuł w sobie zapał reformatora społecznego.

Starszy Kalkulator Twissell, który wła nie nadbiegł, przerwał tok my lenia

Technika. Wygl dał na jeszcze bardziej wystraszonego ni godzin temu, gdy

odchodził, zostawiaj c Obsług przy pracy.

Harlan my lał: jak on to wytrzymuje? To przecie starzec.

background image

131

Twissell rozejrzał si czujnie dokoła, a ludzie odruchowo przyj li pełn

szacunku postaw zasadnicz .

- Co z szybami?

Jeden z Obsługowców odpowiedział:

- Nic złego, Starszy Kalkulatorze. Szlaki s czyste, pola sczepione.

- Sprawdzili cie wszystko?

- Tak, Starszy Kalkulatorze. Dok d tylko si gaj stacje Wydziału.

- Mo ecie odej .

Nie było w tpliwo ci co do intencji tej szorstkiej odprawy. Skłonili si ,

odwrócili i szybko odeszli.

Twissell i Harlan pozostali sami w ród szybów, Twissell zwrócił si do

Harlana:

- Ty tu zostaniesz. Prosz . Harlan potrz sn ł głow .

- Musz jecha .

- Nie rozumiesz, o co chodzi. Je li co mi si stanie, ty jeden wiesz, jak znale

Coopera. Je li co stanie si tobie, ani ja, ani aden inny Wieczno ciowiec nic nie

poradzi.

Harlan znowu potrz sn ł głow . Twissell wło ył papierosa do ust.

- Sennor jest podejrzliwy. W ci gu dwóch dni wzywał mnie kilka razy. Chce

wiedzie , dlaczego si izoluj . Kiedy si dowie, e zarz dziłem generalny przegl d

maszynerii... Musz i , Harlan. Nie mog zwleka .

- Nie musimy zwleka . Jestem gotów.

- Koniecznie chcesz jecha ?

- Je li nie ma bariery, to nie ma niebezpiecze stwa. A nawet je li jest, to ja

ju tam byłem i wróciłem. Czego si pan boi, Kalkulatorze?

- Nie lubi ryzykowa , je li nie musz .

- Niech pan pomy li logicznie, Kalkulatorze. Niech pan podejmie decyzj , e

mam z panem jecha . Je li Wieczno nadal b dzie istnie , to znaczy, e kr g

mo na jeszcze zamkn . Czyli e prze yjemy. A je li to decyzja niewła ciwa,

wtedy Wieczno przejdzie do niebytu, ale i tak przejdzie, je li ja nie pojad , bez

Noys bowiem nie kiwn palcem, by odszuka Coopera. Przysi gam.

- Przy wioz ci j .

- Je li to takie proste i bezpieczne, nie zaszkodzi, je li i ja po ni pojad .

Wida było wahanie Twissella. Wreszcie o wiadczył szorstko:

- Dobrze wi c, jedziemy! I Wieczno przetrwała.

Wystraszony wyraz twarzy Twissella nie znikał, nawet gdy znale li si w

kotle. Patrzył na przesuwaj ce si liczby temporometru. Nawet wi ksza skala,

która wskazywała kilocenturie i któr Obsługa przystosowała do tego specjalnego

celu, stukała w minutowych odst pach. Powiedział:

- Nie powiniene jecha . Harlan wzruszył ramionami.

- Dlaczego nie?

- To mnie niepokoi. Nie ma sensownego powodu. Mo esz to nazwa

przes dem, ale to budzi we mnie niepokój. - Zło ył dłonie i zacisn ł je mocno.

- Nie rozumiem pana. Twissell zapalił si .

- Mo liwe, e si z tym zgodzisz. Jeste ekspertem w sprawach Prymitywu.

Jak długo istniał człowiek w Prymitywie?

background image

132

- Dziesi tysi cy Stuleci. Mo e pi tna cie.

- Tak. Powstał jako co w rodzaju prymitywnej małpiatki i sko czył jako

homo sapiens! Prawda?

- To wszyscy wiedz . Tak.

- W takim razie wszyscy musz wiedzie , e ewolucja post puje do szybkim

krokiem. Pi tna cie tysi cy Stuleci od małpy do homo sapiens.

- Wi c?

- Ja pochodz z 30 000 Stulecia...

- (Harlan nie mógł si powstrzyma , eby na niego nie spojrze . Nie wiedział

dotychczas, jaka jest macierzysta epoka Twissella, ani nie znał nikogo, kto by to

wiedział).

- Jestem z 30 000 Stulecia - powtórzył znowu Twissell - a ty z 95. Czas mi dzy

naszymi macierzystymi epokami jest dwa razy dłu szy ni istnienie człowieka w

Prymitywie, a jakie s mi dzy nami ró nice? Mam o cztery z by mniej ni ty i

brak mi wyrostka robaczkowego. Ró nice fizjologiczne na tym si ko cz . Mamy

prawie taki sam metabolizm. Najwi ksza ró nica polega na tym, e twoje ciało

mo e syntetyzowa steroidalne j dra, a moje ciało nie, tak e w mojej diecie

powinien by cholesterol, a w twojej nie. Mog mie stosunek z kobiet z wieku

575. Oto jak zmienił si w Czasie nasz gatunek.

Na Harlanie nie zrobiło to wra enia. Nigdy nie kwestionował zasadniczej

identyczno ci człowieka w ci gu Stuleci. Była to jedna z tych spraw, w ród

których si yje i przyjmuje sieje za oczywiste.

- Były przypadki, e gatunki yły nie zmieniaj c si . przez miliony Stuleci.

- Ale nieliczne. A jest faktem, e koniec ewolucji człowieka wydaje si zbiega

z rozwojem Wieczno ci. Czy to tylko przypadek? Nikt nie zastanawia si nad tym

problemem, poza kilkoma lud mi w rodzaju Sennora, a ja nigdy nie byłem

Sennorem. Nie uwa am, eby rozmy lania były rzecz wła ciw . To, czego nie

mo na sprawdzi w komputapleksie, nie powinno zajmowa czasu

Kalkulatorowi. A jednak, w dniach młodo ci, my lałem niekiedy...

- O czym? - spytał Harlan i pomy lał: có , tego warto posłucha .

- Niekiedy my lałem, jak wygl dała Wieczno , gdy tylko j ustanowiono.

Obejmowała zaledwie kilka Stuleci w wiekach trzydziestych i czterdziestych, a jej

główn funkcj stanowiła wymiana handlowa. Przeprowadzano ponowne

zalesianie obszarów bezdrzewnych, handluj c próchnic , wie wod ,

chemikaliami. To były nieskomplikowane czasy.

Lecz wtedy odkryli my Zmiany Rzeczywisto ci. Jak wiadomo, Starszy

Kalkulator Henry Wadsman w dramatyczny sposób zapobiegł wojnie usuwaj c

hamulec bezpiecze stwa w poje dzie naziemnym pewnego kongresmana. Potem

Wieczno coraz bardziej zacz ła si przestawia z wymiany handlowej na

Zmiany Rzeczywisto ci. Dlaczego?

Harlan powiedział:

- Powód jest oczywisty. Ulepszenie ludzko ci.

- Tak, tak. Normalnie ja równie tak my l . Ale teraz mówi o tym, co mnie

dr czy po nocach. A mo e istnieje jaki inny powód, nie wyra ony,

pod wiadomy... Człowiek, który potrafi przenosi si w przyszło bez adnych

background image

133

ogranicze , mo e spotka ludzi tak dalece góruj cych nad nim w rozwoju, jak on

sam góruje nad małp . Czemu nie?

- Mo liwe. Lecz ludzie s lud mi...

- Nawet w wiekach 70 000. Wiem. A czy nasze Zmiany Rzeczywisto ci maj z

tym co wspólnego? Wykluczamy niezwykło . Nawet macierzysta epoka

Sennora, z jej bezwłosymi istotami, nie przerywa ci gło ci i mało si ró ni od

innych. Mo e, mówi c uczciwie i szczerze, zapobiegli my ewolucji człowieka,

poniewa nie chcieli my spotka si z nadlud mi.

Harlana i to nie poruszyło.

- No to co? Czy to wa ne?

- A je li człowiek istnieje mimo wszystko w dalszej przyszło ci, gdzie ju nie

mo emy si gn ? Nasze mo liwo ci si gaj tylko do 70 000 wieku. Dalej s

Ukryte Stulecia. A dlaczego one s ukryte? Poniewa wysoko zorganizowany

człowiek nie chce mie z nami do czynienia i odcina si od nas w ten sposób.

Dlaczego mu na to pozwalamy? Bo te nie chcemy si z nim spotka , i skoro nie

powiodła nam si pierwsza próba sforsowania Ukrytych Stuleci, nie chcemy robi

dalszych. Nie powiem, eby to był wiadomy powód, lecz wiadomy czy

pod wiadomy - pozostaje powodem.

- W porz dku - o wiadczył Harlan ponuro. - My ich nie mo emy dosi gn , a

oni nas. Trzeba y i pozwoli y innym.

To zdanie uderzyło Twissella.

- y i pozwoli y innym. Lecz my nie pozwalamy. Przeprowadzamy

Zmiany. Zmiany rozci gaj si tylko na kilka Stuleci, bo inercja Czasu powoduje

zanikni cie ich skutków. Pami tasz, Sennor poruszył t spraw wtedy podczas

niadania jako jeden z nierozwi zanych problemów Czasu. Mógłby powiedzie ,

e to wszystko zale y od statystyki. Niektóre Zmiany wpływaj na wi cej Stuleci

ni inne. Teoretycznie dowolna liczba Stuleci powinna ulega wpływowi

odpowiedniej Zmiany: sto Stuleci, tysi c, dziesi tysi cy. Rozwini ty człowiek w

Ukrytych Stuleciach mo e o tym wiedzie . Przypu my, e jest zaniepokojony, i

którego dnia Zmiana mo e dosi gn a 200 000 wieku.

- Nie ma sensu martwi si o takie rzeczy - powiedział Harlan tonem

człowieka, który ma o wiele powa niejsze kłopoty.

- Lecz przypu my - mówił Twissell szeptem - e oni s spokojni, póki sekcje

Ukrytych Stuleci pozostawiamy puste. Oznacza to, e nie jeste my agresywni.

Przypu my, e to zawieszenie broni, czy jak to nazwa , zostaje zerwane, e kto

urz dza sobie stał rezydencj poza 70 000 wiekiem. Mog pomy le , e to wst p

do powa nej inwazji, i odci nas od swego Czasu, skoro ich wiedza jest o tyle

bardziej rozwini ta od naszej. Mog pój dalej i zrobi to, co nam zdaje si

niemo liwe, mianowicie poło y zapor w szybach kotłów, odgradzaj c nas od...

Harlan zerwał si , ogarni ty zgroz :

- Oni maj Noys?

- Nie wiem. To tylko teoretyczne rozwa ania. Mo e nie ma bariery. Mo e po

prostu co si zepsuło w naszych kot...

- Byłabariera! - wrzasn ł Harlan. -Czy istnieje jakie inne wytłumaczenie?

Dlaczego nie powiedział mi pan tego wcze niej?

background image

134

- Nie wierz w to -j kn ł Twissell. - Nadal nie wierz . Nie powinienem mówi

ani słowa o tych bzdurnych rojeniach. Ja si obawiam... problem Coopera... to

wszystko... Ale poczekaj jeszcze kilka minut.

Wskazał na temporometr. Instrument mówił, e znajduj si mi dzy 95 000 a

96 000 Stuleciem.

Dło Twissella na sterownicy zwolniła bieg kotła. Min li 99 000 wiek.

Kilocenturie przestały si pojawia . Mo na było odczytywa poszczególne

Stulecia.

99 726... 99 727... 99 728...

- Co zrobimy? - mrukn ł Harlan, Twissell potrz sn ł głow gestem, który

wiadczył wymownie o cierpliwo ci i nadziei, ale mo e równie o bezradno ci.

99 851...99 852... 99853...

Harlan napr ył mi nie w oczekiwaniu wstrz su przy barierze i my lał

rozpaczliwie: czy tylko przez ocalenie Wieczno ci znale liby my czas na

zwalczanie istot z Ukrytych Stuleci? Jak w inny sposób odzyska Noys? Pop dzi

z powrotem do 575, i pracowa jak szaleniec, by...

99938... 99939... 99940...

Harlan wstrzymał oddech. Twissell dalej hamował kocioł, który doskonale

reagował na stery.

99984... 99985... 99986...

- Teraz, teraz, teraz... - szeptał Harlan, zupełnie sobie tego nie

u wiadamiaj c.

99998... 99999... 100000... 100001... 100002... Liczby wzrastały, a dwaj

m czy ni patrzyli na nie w parali uj cej ciszy.

Wreszcie Twissell powiedział:

- Nie ma bariery.

- Była! Była! - odparł Harlan i dodał z rozpacz : - Mo e złapali Noys i

niepotrzebna im ju bariera.

111 394!

Harlan wyskoczył z kotła i zacz ł krzycze : - Noys! Noys!

Echo odbijało si od cian pustej sekcji. Twissell, wysiadłszy spokojnie,

zawołał za młodym człowiekiem:

- Czekaj, Harlan...

Ale na pró no. Harlan p dził korytarzami do tej cz ci sekcji, gdzie urz dzili

sobie z Noys co w rodzaju mieszkania.

My lał o mo liwo ci spotkania jednego z „wysoko zorganizowanych ludzi"

Twissella i przeszły go ciarki, ale tylko na chwil . Gwałtowne pragnienie

odnalezienia Noys stłumiło wszystkie inne uczucia.

- Noys!

I nagle - nim zdołał zda sobie z tego spraw - znalazła si w jego ramionach;

obejmowała go r kami, jej policzek dotykał jego barku, a ciemne włosy muskały

mi kko jego twarz.

- Andrew? - spytała stłumionym głosem. - Gdzie byłe ? Min ło tyle dni, e

zaczynałam si ba .

Harlan odsun ł j na długo ramienia, wpatruj c si w ni po dliwie i

rado nie.

background image

135

- Nic ci si nie stało?

- Mnie nic. My lałam, e mo e tobie... My lałam... - urwała, a w jej oczach

pojawiło si przera enie. - Andrew!

Harlan odwrócił si gwałtownie. Ale był to tylko zasapany Twissell.

Noys odzyskała równowag ducha, widz c wyraz twarzy Harlana. Zapytała

spokojnie:

- Znasz go, Andrew? Wszystko w porz dku?

- W porz dku. To mój zwierzchnik, Starszy Kalkulator Laban Twissell. Wie

o tobie.

- Starszy Kalkulator? - Noys odskoczyła ze strachem. Twissell podszedł

powoli.

- Pomog ci, moje dziecko. Chc wam pomóc obojgu. Obiecałem to

Technikowi, tylko nie bardzo chciał mi uwierzy .

- Przepraszam, Kalkulatorze - powiedział Harlan sztywno i wcale nie

skruszonym tonem.

- Wybaczam ci - odparł Twissell. Wyci gn ł r k i uj ł niepewn dło Noys. -

Powiedz mi, nie miała tu kłopotów?

- Martwiłam si .

- Czy nie było tu nikogo od czasu, jak Harlan odjechał?

- Nie, prosz pana.

- Nikogo w ogóle?

Potrz sn ła głow . Jej ciemne oczy spotkały si z oczyma Harlana.

- Dlaczego pan pyta?

- Nic, to tylko grupie przywidzenia. Chod , zabierzemy ci do 575 Stulecia.

Wróciwszy do kotła Andrew Harlan zamy lił si i coraz bardziej pogr ał w

milczeniu. Nie podniósł głowy, gdy mijali 100 000 Stulecie, a Twissell odetchn ł z

wyra n ulg , jakby si obawiał, e wpadn w pułapk po tej stronie przyszło ci.

Prawie si nie poruszył, gdy dło Noys w lizn ła si w jego dło , i niemal

oboj tnie odpowiedział na jej u cisk.

Noys spała w s siednim pomieszczeniu, ale teraz niepokój Twissella osi gn ł

szczyt.

- Ogłoszenie, chłopcze! Masz teraz swoj dziewczyn . Ja dotrzymałem

umowy.

W milczeniu, nadal roztargniony, Harlan przewracał stronice tomu na

biurku. Znalazł odpowiednie miejsce.

- To bardzo proste - powiedział - ale po angielsku. Przeczytam to panu, a

potem przetłumacz .

Pokazał małe ogłoszenie w górnym lewym rogu kolumny, oznaczonej

numerem 30. Na tle szkicowego rysunku zwykłymi wersalikami był

wydrukowany tekst:

A TY

TEZ POWINIENE WIEDZIE O CZYM MÓWI MILIONERZY NA

GIEŁDZIE

Pod spodem, mniejszymi literami, widniał napis: „Biuletyn Inwestycji,

Denver, Colorado, Skrytka pocztowa 14".

background image

136

Twissell słuchał w napi ciu tłumaczenia Harlana i najwidoczniej był

rozczarowany.

- Co to jest giełda? Co oni przez to rozumiej ?

- Rynek akcyjny - odparł Harlan niecierpliwie. - System, poprzez który

prywatny kapitał inwestowano w przedsi biorstwa. Ale to nie ma znaczenia.

Widzi pan rysunek stanowi cy tło tego ogłoszenia?

- Tak. Grzyb wybuchu atomowego. eby zwróci uwag . No to co?

- Harlan wybuchn ł:

- Wielki Czasie, Kalkulatorze, co jest z panem? Niech pan spojrzy na dat

tygodnika.

Wskazał u góry strony, na lewo od numeru: 28 marca 1932, i powiedział:

- To nie wymaga nawet tłumaczenia. Cyfry przypominaj standardowy

mi dzyczasowy i widzi pan, e jest 19,32 Stulecia. Nie wie pan, e aden człowiek,

który wtedy ył, nie widział jeszcze chmury wybuchu atomowego? Nikt nie mógł

narysowa jej tak dokładnie, z wyj tkiem...

- Nie, czekaj. To tylko kreski - zaprotestował Twissell, usiłuj c zachowa

równowag . - To mo e zupełnie przypadkowo przypomina grzyb eksplozji.

- Czy by? Zechce pan spojrze jeszcze raz na tekst - Harlan wskazywał

palcem poszczególne wiersze:

A TY

TE POWINIENE WIEDZIE

O CZYM MÓWI

MILIONERZY...

- Pocz tkowe litery układaj si w słowo ATOM. Czy to równie

przypadkowa zbie no ? Wykluczone!

Nie widzi pan, Kalkulatorze, i ogłoszenie to spełnia pana warunki?

Natychmiast przyci gn ło mój wzrok. Cooper wiedział, e tak b dzie, bo to czysty

anachronizm. Jednocze nie nie ma znaczenia, poza czysto formalnym, dla

czytelników z 19,32 Stulecia, nie ma w ogóle adnego znaczenia.

To musiał zamie ci Cooper. To wiadomo od niego. Mamy dat z

dokładno ci do jednego tygodnia Stulecia. Mamy adres pocztowy. Trzeba tylko

jecha do niego, a ja jestem jedynym człowiekiem, który do wie o Prymitywie,

by tego dokona .

- I pojedziesz? - Twarz Twissella promieniała pod wpływem ulgi i szcz cia.

- Pojad ... pod jednym warunkiem. Twissell zmarszczył czoło.

- Znowu warunki?

- Warunek jest ten sam. Nie dodaj nowych. Noys musi by bezpieczna. Musi

jecha ze mn . Nie zostawi jej tutaj.

- Nadal mi nie wierzysz? Czy pod jakimkolwiek wzgl dem ci zawiodłem? Co

ci jeszcze niepokoi?

- Jedna sprawa, Kalkulatorze - powiedział Harlan powa nie. -Ta sama

sprawa. W 100 000 była jednak bariera. Dlaczego? To mnie wła nie niepokoi.

background image

137

Rozdział 17

KR G SI ZAMYKA

I niepokoiło go coraz bardziej. Ta sprawa nabierała dla coraz wi kszego

znaczenia w dniach gor czkowych przygotowa , kładła si . mi dzy nim a

Twissellem, mi dzy nim a Noys. Kiedy nadszedł dzie odjazdu, ledwie

u wiadamiał sobie ten fakt.

Z trudem potrafił wzbudzi w sobie cie zainteresowania, gdy Twissell wrócił

z posiedzenia komitetu Rady.

- Jak poszło?

Twissell odpowiedział ze zm czeniem:

- To nie była najprzyjemniejsza rozmowa.

Harlan o mało na tym nie poprzestał, lecz po chwili mrukn ł:

- My l , e nic pan nie powiedział o...

- Nie, nie - odburkn ł Twissell rozdra niony. - Nic nie powiedziałem o

dziewczynie ani o twojej roli w złym skierowaniu Coopera. Była to nieszcz liwa

omyłka, usterka mechanizmu. Przyj łem pełn odpowiedzialno .

W sumieniu Harlana, jakkolwiek obci onym, znalazło si miejsce na

wyrzuty.

- To mo e le wpłyn na pana pozycj - powiedział.

- Co mi zrobi ? Musz czeka na korektur , zanim b d mogli wzi si za

mnie. Je li nam si nie uda, nikt nie zdoła tu nic pomóc ani zaszkodzi . A je li

nam si uda, to samo powodzenie prawdopodobnie mnie osłoni... - Stary człowiek

wzruszył ramionami. - Mam zamiar tak czy inaczej wycofa si potem z czynnego

udziału w Wieczno ci. - Bawił si najpierw papierosem, a potem wyrzucił go, nie

wypaliwszy nawet do połowy.

- Wolałbym im nie mówi tego wszystkiego, ale nie było innego sposobu, by

otrzyma specjalny kocioł do kolejnej podró y poza najbli sz stacj .

Harlan odwrócił si . My lami był daleko. Poprzedni wypowied Twissella

usłyszał niewyra nie, dopiero kiedy Kalkulator powtórzył, wzdrygn ł si i

zapytał:

- Prosz ?

- Pytałem, czy twoja dziewczyna jest gotowa, chłopcze? Czy rozumie, co ma

robi ?

- Gotowa. Powiedziałem jej wszystko.

- Jak to przyj ła?

- Co?... Aach, tak... hm, tak jak si spodziewałem. Nie boi si .

- Pozotały niecałe trzy fizjogodziny.

- Wiem.

Na tym si na razie sko czyło i Harlan został sam ze swymi my lami i

wiadomo ci tego, co musi zrobi .

Gdy załadowano kocioł i wyregulowano stery, Harlan i Noys przebrali si w

kostiumy najbardziej zbli one do tych, jakich u ywano na obszarach miejskich w

pierwszej połowie 20 Stulecia.

background image

138

Noys zmieniła nieco propozycje Harlana w sprawach garderoby, kieruj c si

wyczuciem, jakie, jej zdaniem, kobiety wykazuj w sprawach ubrania i estetyki.

Wybierała z namysłem wzory z fotografii i ogłosze w tygodnikach i

błyskawicznie zbadała obiekty importowane z dziesi tka ró nych Stuleci.

Od czasu do czasu pytała Harlana:

- Co my lisz o tym? Wzruszył ramionami.

- To sprawa instynktu. Pozostawiam to tobie.

- Zły znak, Andrew - o wiadczyła z pozorn beztrosk . - Jeste zbyt zgodny.

A wła ciwie o co chodzi? Przestałe by sob . I to ju od wielu dni.

- Wszystko jest w porz dku - odparł sucho Harlan.

Gdy Twissell ujrzał ich po raz pierwszy w roli tubylców z 20 Stulecia, pozwolił

sobie na artobliwy ton.

- Ojcze Czasie! - zawołał. - Jakie to brzydkie stroje były w Prymitywie, ale

nawet one nie potrafi ukry twojej pi kno ci, moja... moja droga.

Noys u miechn ła si do niego ciepło, a Harlan stoj c w milczeniu i bezruchu

musiał przyzna , e staromodna galanteria Twissella jest przynajmniej szczera.

Makija Noys ograniczał si do mu ni ró u na wargach i policzkach i brzydkiej

linii brwi. Jej wspaniałe włosy (i to było najgorsze ze wszystkiego) bezlito nie

obci to. A jednak pozostała pi kna.

Harlan ju si przyzwyczaił do niewygodnego pasa, do garnituru za ciasnego

pod pachami i w kroku i do szarzyzny grubej tkaniny. Noszenie dziwacznych

ubra , by dostosowa si do odpowiedniego Stulecia, nie było dla niego niczym

nowym.

- Bardzo chciałem zainstalowa w kotle ster, jak o tym mówili my -

powiedział Twissell. - Niestety, nie ma sposobu. In ynierowie po prostu musz

mie wystarczaj ce ródło energii, by móc przeciwdziała odkształceniu

czasowemu, a to nie jest osi galne poza Wieczno ci .

Wszystko, co da si osi gn , to napi cie czasowe w chwili wej cia do

Prymitywu. Wmontowali my jednak d wigni powrotu.

Odprowadził ich do kotła wymijaj c stosy zapasów i wskazał na metalowy

pr t wystaj cy z gładkich wewn trznych cian kotła.

- To działa na zasadzie prostego przeł cznika - o wiadczył. -Zamiast wraca

automatycznie do Wieczno ci, kocioł pozostałby w Prymitywie w niesko czono .

Je li jednak przesuniecie d wigni na wsteczny bieg, to wrócicie. Potem b dzie

jeszcze sprawa nast pnej i, mam nadziej , ostatniej podró y...

- Druga podró ? - zapytała Noys. Harlan:

- Nie wyja niłem ci tego. Widzisz, zadaniem pierwszej podró y jest tylko

precyzyjnie ustali moment przybycia Coopera. Nie wiemy, jak długi okres min ł

mi dzy jego zjawieniem si tam a umieszczeniem tego ogłoszenia. Odnajdziemy

go przez poczt i dowiemy si , mo liwie dokładnie, co do minuty, daty jego

przybycia. Wtedy mo emy wróci do tego momentu plus pi tna cie minut

tolerancji dla kotła, by zd ył pozostawi Coopera...

Wtr cił si Twissell:

- Kocioł nie mo e by w tym samym miejscu w ró nych fizjoczasach, wiesz. -

Próbował si u miechn .

- Rozumiem - powiedziała, ale niezbyt pewnie. Twissel:

background image

139

- Ale uchwycenie Coopera w czasie jego przybycia odwróci wszystkie

mikrozmiany. Ogłoszenie z bomb atomow zniknie, a Cooper b dzie tylko

wiedział, e kocioł odleciał, tak jak zapowiadali my, lecz e nieoczekiwanie

pojawił si znowu. Nie b dzie wiedział, e znalazł si w niewła ciwym Stuleciu, i

nie powiemy mu o tym. Powiemy tylko, e zapomnieli my mu udzieli pewnych

wa nych instrukcji (co tam wymy limy). Pozostaje nam jedynie mie nadziej , e

Cooper potraktuje spraw jako błah i nie wspomni w swym pami tniku, e

wysyłano go dwa razy.

Noys uniosła wyskubane brwi:

- To bardzo skomplikowane.

- Tak. Niestety. - Twissell zatarł r ce i popatrzył tak, jakby dr czyła go jaka

my l. Potem wyprostował si , wyci gn ł nowego papierosa i nawet zdobył si na

artobliwy ton: - A teraz, chłopcze, powodzenia. - Dotkn ł dłoni Harlana, skin ł

Noys i wyszedł z kotła.

- Ju odje d amy? - zapytała Noys Harlana, gdy znale li si sami. - Za kilka

minut - odparł.

Zerkn ł z ukosa na dziewczyn . Patrzyła na niego, u miechni ta, wcale si nie

boj c. Natychmiast jego nastrój dostosował si do jej nastroju. Ale było to tylko

przelotne wra enie, nie przejaw rozs dku, instynkt, a nie my l. Odwrócił oczy.

Podró nie odznaczała si niczym szczególnym; nie ró niła si wcale od

zwykłej jazdy kotłem. Po drodze prze yli co w rodzaju wewn trznego wstrz su -

mo e przy mijaniu najni szej stacji, a mo e było to zjawisko wył cznie

psychosomatyczne. Wstrz s był ledwie zauwa alny.

A potem znale li si w Prymitywie i wyszli w skalisty wiat, rozja niony

blaskiem popołudniowego sło ca. Wiał słaby, ale do chłodny wietrzyk i

panowała cisza.

Dokoła wznosiły si skały, spi trzone i pot ne, zabarwione t cz z warstw

elaza, miedzi i chromu. Rozległo bezludnego i pozbawionego ycia krajobrazu

przytłaczała Harlana. Wieczno , która nie nale ała do wiata materii, nie miała

sło ca i tylko importowane powietrze. Jego wspomnienia o macierzystej epoce

były m tne. Jego obserwacje w ró nych Stuleciach ograniczały si do ludzi i

miast. Nigdy nie prze ywał czego podobnego.

Noys dotkn ła jego łokcia.

- Andrew! Zimno mi. Wzdrygn ł si i obrócił ku niej. Spytała:

- Czy nie nale ałoby wł czy radianta? Odparł:

- Owszem. Jest w jaskini Coopera.

- Wiesz, gdzie mie ci si ta jaskinia?

- Na prawo - powiedział krótko.

Nie miał w tpliwo ci. Pami tnik dokładnie okre lał poło enie groty i najpierw

Cooper, a teraz oni zostali naprowadzeni na ni z wielk dokładno ci .

Od czasów swego Nowicjatu nigdy nie w tpił w dokładno nawigacji w

podró ach w Czasie. Pami tał, jak powa nie stał przed Edukatorem Yarrowem,

pytaj c:

- Lecz Ziemia obraca si wokół Sło ca, Sło ce obraca si wokół centrum

Galaktyki, a Galaktyka równie si przesuwa? Je li wi c kto wyruszy z jakiego

background image

140

punktu na Ziemi i znajdzie si o sto lat w przyszło ci, trafi na pust przestrze ,

albo trzeba b dzie stu lat, eby Ziemia osi gn ła ten punkt.

A Edukator Yarrow uci ł w odpowiedzi:

- Nie odró niasz Czasu od przestrzeni. Poruszaj c si przez Czas, bierzesz

udział w ruchach Ziemi. Czy mo e uwa asz, e ptak lec cy w powietrzu wyskoczy

w Kosmos, poniewa Ziemia p dzi wokół Sło ca z pr dko ci dwudziestu

dziewi ciu kilometrów na sekund i zniknie spod ptaka?

Argumentowanie za pomoc porównania jest ryzykowne, lecz Harlan

otrzymał bardziej konkretny dowód w pó niejszym okresie; teraz, po nie

maj cym niemal precedensu wypadzie w Prymityw, mógł si odwróci , pewny, e

znajdzie wej cie do jaskini dokładnie w tym miejscu, gdzie by powinno.

Usun ł maskowanie, składaj ce si z usypiska kamieni i odłamków skał, i

wszedł do rodka.

Zbadał ciemno , u ywaj c białego promienia swej latarki niemal jak

skalpela. Centymetr po centymetrze obmacywał ciany, sklepienie i dno jaskini.

Noys, id c tu za nim, szepn ła:

- Czego szukasz? Powiedział:

- Czego . Wszystkiego.

Znalazł to co w samym k cie jaskini, w postaci płaskiego kamienia

przykrywaj cego zielonkawe papierki.

Odrzucił kamie i przesun ł kciukiem po papierkach.

- Co to jest? - zapytała Noys.

- Banknoty. rodki wymiany. Pieni dze.

- Wiedziałe , e tu b d ?

- Nie wiedziałem. Spodziewałem si tylko.

Nale ało si tylko posłu y odwrócon logik Twissella, by wykalkulowa

przyczyn ze skutku. Było naturalne, e je li po ogłoszeniu Harlan trafił do

wła ciwej epoki, to jaskinia musi stanowi dodatkowy punkt ł czno ci.

Wszystko układało si lepiej ni o mielał si oczekiwa . Nieraz podczas

przygotowa do podró y w Prymityw my lał, e id c do miasta bez pieni dzy, z

samymi tylko kosztowno ciami, wywoła podejrzenia i spowoduje zwłok .

Cooperowi si powiodło, lecz Cooper miał czas. (Harlan zebrał banknoty). Musiał

mie czas, by zgromadzi a tyle. Doskonale sobie radził ten dzieciak, cudownie.

A kr g si zamykał!

Zapasy przenie li do jaskini, kocioł pokryli dyfuzyjno-odbijaj -c błon ,

która maskowała go przed oczami ciekawskich, a Harlan miał eksploder, aby si

z nimi rozprawi , gdyby było potrzeba. Radiant umie cił w k cie jaskini, a

latark w szczelinie, tak e mieli ciepło i jasno.

Na dworze panowała chłodna noc marcowa.

Noys, zamy lona, wpatrywała si w gładkie paraboidalne wn trze radiantu,

który obracał si wolno.

- Co my lisz dalej robi , Andrew? - spytała.

- Jutro rano - powiedział - wyrusz do najbli szego miasta. Wiem, gdzie ono

jest... albo gdzie powinno by . (W my li zmienił znowu to „by " na, jest"). Nie

b dzie kłopotów. (Znowu logika Twissella).

- Pójd z tob , dobrze? Potrz sn ł głow .

background image

141

- Po pierwsze, nie znasz j zyka, po drugie, droga b dzie dla ciebie zbyt

ci ka.

Noys wygl dała dziwnie archaicznie ze swymi krótkimi włosami. Nagły gniew

w jej oczach zmusił Harlana do niepewnego odwrócenia głowy.

Powiedziała:

- Nie jestem idiotk , Andrew. Prawie si do mnie nie odzywasz. Co to znaczy?

Czy by znowu wróciła ci moralno z twojej epoki? Uwa asz, e zdradziłe

Wieczno i e to wła nie ja jestem temu winna? Uwa asz, e ci

zdemoralizowałam? O co ci chodzi?

- Nie mo esz wiedzie , co czuj - rzekł Harlan.

- Wi c opisz to - odparła. - Mo esz to zrobi . Nigdy nie miałe lepszej okazji.

Jeste zakochany? We mnie? Nie mo esz i nie b dziesz robił ze mnie kozła

ofiarnego. Po co mnie tu przywiozłe ? Powiedz. Dlaczego nie zostałam w

Wieczno ci, je li tu nie jestem ci na nic potrzebna i skoro, jak mi si zdaje, nie

mo esz nawet na mnie patrze ?

Harlan mrukn ł:

- Grozi nam niebezpiecze stwo.

- Co ty mówisz?...

- To wi cej ni niebezpiecze stwo. To zmora. Zmora Kalkulatora Twissella -

powiedział. - Podczas naszego ostatniego szale czego wyskoku do Ukrytych

Stuleci opowiedział mi, co my li o tych Stuleciach. Dopuszczał mo liwo istnienia

rozwini tych odmian człowieka, nowych ras, mo e nawet nadludzi, ukrywaj cych

si w dalekiej przyszło ci, odcinaj cych si od nas. Przypuszczał, e knuj co , by

sko czy z naszym ulepszaniem Rzeczywisto ci. Uwa ał, e to oni umie cili

zapor w 100 000 Stuleciu. Kiedy odnale li my ciebie,

Kalkulator Twissell przestał si ba . Zdecydował, e nie było zapory. Wrócił

do bardziej aktualnego problemu ratowania Wieczno ci.

Ale widzisz, zaraził mnie swoim strachem. Natkn łem si na t zapor i wiem,

e istniała. Nie zbudował jej aden Wieczno ciowiec; Twissell mówi, e byłoby to

niemo liwe. A zapora była. Kto j tam umie cił.

Oczywi cie - podj ł z namysłem - Twissell mylił si pod niektórymi

wzgl dami. Uwa ał, e człowiek musi si rozwija , a wcale nie musi tak by .

Paleontologia nie nale y do nauk interesuj cych Wieczno ciowców, lecz

interesowała pó nych Prymitywnych, wi c troszk jej lizn łem. Wiem

przynajmniej tyle: gatunki rozwijaj si , by sprosta naciskowi nowego

rodowiska. W stałym rodowisku gatunek mo e pozosta nie zmieniony przez

miliony Stuleci. Człowiek prymitywny rozwijał si gwałtownie, poniewa jego

rodowisko było surowe i zmienne. Wreszcie jednak ludzko nauczyła si

tworzy własne rodowiska, wygodne i trwałe, tak e ewolucja zanikła.

- Nie wiem, o czym mówisz - przerwała Noys tonem, który wskazywał, e nie

przestała si boczy . - Ponadto nie mówisz nic o nas, a tylko to mnie interesuje.

Harlanowi udało si zachowa zewn trzny spokój. Powiedział:

- A wi c po co ta bariera w 100 000? Jakiemu celowi słu yła? Tobie nic si nie

stało. Jaki mogła mie inny sens? Pytałem samego siebie: Co si w zwi zku z ni

zdarzyło; do czego by nie doszło, gdyby nie istniała?

background image

142

Urwał, patrz c na swe niezdarne i ci kie buty z naturalnej skóry. Przyszło

mu do głowy, e dla wygody powinien je zdj na noc, ale nie teraz, nie teraz...

Mówił:

- Była tylko jedna odpowied na to pytanie. Istnienie zapory wprawiło mnie

w taki szał, e pop dziłem z powrotem, chwyciłem neuronowy bicz i zagroziłem

nim Finge'owi. Rozw cieczyło mnie to do tego stopnia, e chciałem zaryzykowa

utrat Wieczno ci, by ciebie odzyska , i rozwali Wieczno , gdy doszedłem do

wniosku, e ci nie odzyskam. Rozumiesz?

Noys wpatrywała si w niego z groz i niedowierzaniem.

- Uwa asz, e ci ludzie z przyszło ci chcieli, eby to wszystko zrobił? e to

planowali?

- Tak. Nie patrz na mnie w ten sposób. Nie rozumiesz jak to zmienia cał

sytuacj ? Póki działałem na własny rachunek i z osobistych powodów, mogłem

przyj wszelkie konsekwencje materialne i duchowe. Ale robiono ze mnie

durnia, wci gni to mnie w to podst pem, kierowano mn , jakbym bł

komputapleksem, do którego nale y tylko wło y odpowiednio perforowane

arkusze...

Harlan u wiadomił sobie, e krzyczy, i urwał nagle. Odczekał kilka chwil, a

potem powiedział:

- Musz teraz naprawi to, co zrobiłem kierowany jak marionetka. A kiedy to

zrobi , b d mógł znowu odpocz .

I uda mu si to... prawdopodobnie. Miał poczucie nieosobistego triumfu,

niezale nego od osobistej tragedii, która była przedtem i b dzie potem. Kr g si

zamykał!

Noys wyci gn ła r k , jakby chciała uj dło Harlana.

Odsun ł si , unikał jej współczucia. Powiedział:

- To wszystko było wyre yserowane. Moje spotkanie z tob , wszystko.

Analizowano napi cia moich uczu . Niew tpliwie. Akcje i reakcje. Naci nij ten

guzik, a facet zrobi to. Naci nij inny guzik, a facet zrobi tamto.

Harlan mówił z trudno ci , ze wstydem. Potrz sał głow , jakby chciał pozby

si uczucia grozy, jak pies, który wytrz sa wod z uszu.

- Jednego pocz tkowo nie rozumiałem. Jak odgadłem, e Coopera maj

posła do Prymitywu? Było to zupełnie nieprawdopodobne. Twissell nawet tego

nie rozumiał. Nieraz wyra ał zdumienie, e potrafiłem rozszyfrowa cał spraw

tak mało znaj c matematyk .

A jednak odgadłem. Miałem poczucie, e istnieje co , co musz pami ta :

jaka uwaga, jaka my l, co , co dostrzegłem w chwili podniecenia i upojenia.

Gdy pomy lałem dłu ej, za witało mi w głowie, jakie jest faktyczne znaczenie

Coopera, i wraz z tym zrozumiałem, e mam mo no zniszczenia Wieczno ci.

Nast pnie przejrzałem histori matematyki, lecz to naprawd nie było potrzebne.

Ja ju wiedziałem. Miałem pewno . Ale jak si dowiedziałem? Jak?

Noys patrzyła na niego. Teraz nie próbowała go dotyka .

- My lisz, e ludzie z Ukrytych Stuleci równie to wyre yserowali? e wło yli

ci do głowy, a potem odpowiednio tob manewrowali?

- Tak. Tak. I nie tylko manewrowali. To jeszcze nie koniec. Kr g mo e si

zamyka, lecz si nie zamkn ł.

background image

143

- Jak oni mog teraz cokolwiek zrobi ? Przecie nie ma ich tu z nami.

- Czy by? - Wypowiedział to słowo głuchym głosem.

- Niewidoczni nadludzie? - szepn ła.

- Nie nadludzie. Nie niewidoczni. Mówiłem ci, e człowiek nie ulega ewolucji,

je li panuje nad swym otoczeniem. Człowiek z Ukrytych Stuleci to homo sapiens.

Zwykły człowiek.

- W takim razie z pewno ci ich tu nie ma. Harlan powiedział ze smutkiem:

- Ty tu jeste , Noys.

- Tak. I ty. I nikogo poza nami.

- Ty i ja - zgodził si Harlan. - Nikogo wi cej. Kobieta z Ukrytych Stuleci i

ja... Przesta gra , Noys. Prosz .

Patrzyła na niego ze zgroz .

- Co ty mówisz, Andrew?

- To, co musz powiedzie . A co ty mówiła owego wieczora, kiedy dawała mi

ten mi towy napój? Mówiła do mnie. Twój subtelny głos... subtelne słowa... Nie

słyszałem nic, w ka dym razie wiadomie, lecz pami tam, jak szeptała . O czym?

O podró y Coopera w przeszło . O Samsonie. Pami tasz?

Noys:

- Nawet nie wiem, kto to był Samson.

- Lecz mo esz si domy li , Noys. Powiedz mi, kiedy weszła w 482 wiek?

Kogo zast piła ? Czy te po prostu si wcisn ła ? Dałem do zbadania twoj

Biografi pewnemu ekspertowi w 2456. W nowej Rzeczywisto ci nie miała

istnie . Nie miała odpowiednika. Niezwykłe, jak na tak mał Zmian , lecz nie

niemo liwe. A potem Biografista powiedział mi co , co usłyszałem tylko uszami,

ale nie dotarło to do mojej wiadomo ci. Dziwne, e to pami tam. Mo liwe, e

wtedy co za witało mi w głowie, lecz byłem zbyt... pełen ciebie, by słucha . On

powiedział: „Przy tej kombinacji czynników, jakie mi pan dał, nie rozumiem, jak

ona wła ciwie pasowała do starej Rzeczywisto ci".

Miał racj . Nie pasowała . Była obcym przybyszem z dalekiej przyszło ci,

kr ciła Finge'em i mn , jak ci było wygodnie. Noys przerwała gwałtownie:

- Andrew...

- Gdybym tylko potrafił patrze , wszystko bym przejrzał. Ksi kofilm w

twoim domu, zatytułowany Społeczne i ekonomiczne dzieje, zaskoczył mnie, gdy

go po raz pierwszy ujrzałem. A tobie był potrzebny, prawda, eby si mogła

nauczy , jak najlepiej udawa kobiet z tego Stulecia. Inny fakt: pami tasz nasz

pierwsz wypraw do Ukrytych Stuleci? To ty zatrzymała kocioł w 111 394

wieku. Zatrzymała go precyzyjnie, nie szukaj c odpowiedniej d wigni. Gdzie

nauczyła si sterowa kotłem? Gdyby była tym, za kogo si podawała , byłaby

to twoja pierwsza podró kotłem, i czemu wła nie 111 394 wiek? Czy to twoja

ojczysta epoka?

Zapytała mi kko:

- Dlaczego sprowadziłe mnie do Prymitywu, Andrew? Wrzasn ł nagle:

- By ochroni Wieczno . Nie potrafi , nawet przewidzie , jakie szkody by

tam jeszcze mogła wyrz dzi . Tutaj jeste bezsilna, poniewa ja ci znam.

Przyznaj si ., e wszystko, co mówiłem, jest prawd ! Przyznaj si !

background image

144

Zerwał si w paroksyzmie w ciekło ci, podnosz c r k . Noys nie cofn ła si .

Była tak spokojna, jakby j zlepiono z ciepłego, pi knego wosku. R ka Harlana

zawisła w powietrzu.

Powtórzył:

- Przyznaj si ! Powiedziała:

- Czy by był nadal niepewny po wszystkich swoich dedukcjach? Robi ci to

jak ró nic , czy si przyznam, czy nie?

Harlan czuł, e jego w ciekło wzrasta.

- Przyznaj si tak czy inaczej, ebym ju nie czuł bólu. ebym w ogóle nie

czuł nic.

- Bólu?

- Poniewa mam eksploder, Noys, i zamierzam ci zabi .

background image

145

Rozdział 18

POCZ TEK NIESKO CZONO CI

Jednak w gł bi serca Harlan nie był pewny, ogarn ło go niezdecydowanie. W

r ku trzymał eksploder, wycelowany w Noys.

Lecz czemu nic nie mówiła? Dlaczego zachowywała t uporczyw bierno ?

Jak mo e j zabi ? Jak mo e jej nie zabija ? Powiedział ochryple:

- Wi c?

Poruszyła si , lecz tylko po to, by opu ci r ce na kolana, by wygl da jeszcze

bardziej swobodnie, bardziej wynio le. Gdy zacz ła mówi , jej głos niemal nie

przypominał głosu istoty ludzkiej. I cho patrzyła na muszk eksplodera, głos

brzmiał pewnie, miał w sobie jak mistyczn sił .

- Nie dlatego chcesz mnie zabi , eby ochroni Wieczno . Gdyby tylko to

było twoim zamiarem, mógłby mnie ogłuszy , mocno zwi za , zamkn w tej

jaskini, a potem rano wyruszy w drog .

Mógłby poprosi Kalkulatora Twissella, by trzymał mnie w zamkni ciu

podczas twego pobytu w Prymitywie. Mógłby zabra mnie ze sob do miasta i po

drodze zgubi na pustkowiu. Ale nie - tylko moja mier mo e ci zadowoli , a to

dlatego, e ci wywiodłam w pole, e ró nymi sztuczkami skłoniłam ci do

miło ci, wył cznie po to, by ci pó niej skłoni do zbrodni. Byłoby to morderstwo

z powodu zranionej dumy, nie za wymiar sprawiedliwo ci, jak sobie wmawiasz.

Harlan szalał z gniewu.

- Czy jeste z Ukrytych Stuleci? Mów! Noys powiedziała:

- Jestem. I có - b dziesz teraz strzelał?

Palec Harlana dr ał na guziczku kontaktowym eksplodera. Jednak wahał si .

Co irracjonalnego w jego duszy nadal broniło sprawy Noys, o ywiaj c resztki

jego miło ci i t sknoty. Czy była zrozpaczona, e j odrzucił? Czy wiadomie

kusiła mier przez kłamstwo? Czy smakowała w głupim bohaterstwie,

zrodzonym z rozpaczy, wynikaj cej z jego zw tpienia?

Nie!

To dobre dla ksi kofllmów wyrosłych z ckliwych tradycji literackich 289

Stulecia, lecz nie dla takiej dziewczyny, jak Noys. Ona nie nale ała do tych, co

przyjmuj mier z r ki fałszywego kochanka pokornie.

Czy te kpiła sobie z niego wiedz c, e nie b dzie w stanie jej zabi ? Czy

całkowicie polegała na tym, e jest dla niego tak atrakcyjna, e to go

zdemobilizuje i obezwładni?

To było bardzo prawdopodobne. Jego palec nieco mocniej dotkn ł kontaktu.

Noys odezwała si znowu:

- Czekasz. Czy to oznacza, e chcesz, ebym zacz ła si broni ?

- Jak broni ? - Harlan próbował szydzi , lecz był w gruncie rzeczy

zadowolony z tej zwłoki. Mógł odwlec chwil , kiedy b dzie musiał patrze na jej

rozszarpane ciało, na krwawe resztki, wiedz c, e to była pi kna Noys i e on

dokonał tego zniszczenia własn r k .

Miał przynajmniej pretekst. Rozmy lał gor czkowo: Niech mówi. Niech mówi

wszystko, co wie o Ukrytych Stuleciach. Dzi ki temu on obroni Wieczno .

background image

146

Nadawało to jego działaniu pozory wiadomej polityki i przez chwil mógł

patrze na Noys z tak spokojn twarz , jak ona na niego.

Noys jakby czytała w jego my lach. Zapytała:

- Chcesz si czego dowiedzie o Ukrytych Stuleciach? Próbujesz si

zabezpieczy ? Nie mam nic przeciwko temu. Chciałby , na przykład, wiedzie ,

czy po 150 000 na Ziemi nie ma ju ludzi? To ci interesuje?

Harlan nie miał zamiaru prosi o t wiadomo ani jej kupowa . Miał

eksploder. Bardzo pragn ł nie okazywa słabo ci. Powtórzył:

- Mów! - i poczerwieniał na widok u mieszku, jakim odpowiedziała na jego

okrzyk.

- W pewnym momencie fizjoczasu, zanim Wieczno si gn ła bardzo daleko

w przyszło , zanim si gn ła nawet do l0 000 wieku, my z naszego Stulecia - a

miałe racj , e to jest 111 394 Stulecie - dowiedzieli my si o jej istnieniu.

Widzisz, my równie mieli my podró e w Czasie, lecz były one oparte na

całkowicie innych przesłankach ni wasze. Woleli my raczej ogl da Czas, ni

przekształca mas . Ponadto zajmowali my si tylko nasz przeszło ci .

Odkryli my Wieczno po rednio. Najpierw opracowali my rachunek

Rzeczywisto ci i t metod zbadali my nasz Rzeczywisto . Ze zdumieniem

odkryli my, e yjemy w Rzeczywisto ci do niskiego stopnia

prawdopodobie stwa. Powstało powa ne pytanie: sk d taka nieprawdopodobna

Rzeczywisto ?... Nie słuchasz, Andrew! Czy ci to w ogóle interesuje?

Harlan usłyszał, e wypowiada jego imi z intymn czuło ci minionych

tygodni. Ta jej cyniczna przewrotno powinna go była rozdra ni , rozzło ci . A

jednak nie rozdra niła.

Powiedział rozpaczliwie:

- Mów i ko cz to, kobieto.

Usiłował zrównowa y jej ciepłe „Andrew", chłodnym „kobieto", ale Noys

tylko u miechn ła si blado.

- Przebadali my Czas w przeszło ci i trafili my na rozwijaj c si Wieczno .

Niemal od razu stało si dla nas oczywiste, e w pewnym punkcie fizjoczasu

(znamy równie to poj cie, lecz pod inn nazw ) istniała inna Rzeczywisto . Inn

Rzeczywisto , o najwi kszym prawdopodobie stwie, nazywamy Stanem

Podstawowym. W tym Stanie Podstawowym mie cili my si kiedy my albo

przynajmniej nasze odpowiedniki. Na razie nie mogli my powiedzie nic o istocie

Stanu Podstawowego.

Wiedzieli my jednak, e pewna Zmiana, przeprowadzona przez Wieczno w

dalekiej przeszło ci, zdołała zmieni Stan Podstawowy a do naszego Stulecia i

dalej. Zabrali my si do badania natury Stanu Podstawowego, zamierzaj c

zaradzi złu, je li to było zło. Najpierw musieli my ustanowi rejon kwarantanny,

który nazywacie Ukrytymi Stuleciami, izoluj c Wieczno ciowców od przyszło ci

dalszej ni 70 000 Stulecie. Ta izolacja mogła nas osłoni niemal przed wszystkimi

dokonywanymi Zmianami. Nie zapewniało nam to całkowitego bezpiecze stwa,

lecz dawało czas.

Nast pnie dokonali my czego , na co w zasadzie nie pozwalała nam nasza

kultura i etyka. Zbadali my nasz przyszło . Zbadali my przeznaczenie

człowieka w Rzeczywisto ci, która aktualnie istniała, zamierzaj c j w ko cu

background image

147

porówna ze Stanem Podstawowym. Gdzie po wieku 125 000 ludzko pozna

tajemnic komunikacji mi dzygwiezdnej. Nauczy si , jak dokona skoku przez

hiperkosmos. W ko cu osi gnie gwiazd.

Harlan przysłuchiwał si jej słowom ze wzrastaj c uwag . Ile prawdy było w

tym wszystkim? A ile wyrachowanej ch ci oszukania go? Usiłował wyzwoli si

spod uroku, przerywaj c strumie jej wymowy. Powiedział:

- A skoro mog osi gn gwiazd, zrobi to i opuszcz Ziemi . Niektórzy z nas

to odgadli.

- W takim razie niektórzy z was odgadli bł dnie. Ludzie próbowali opu ci

Ziemi . Jednak, na nieszcz cie, nie jeste my sami w Galaktyce. Wiesz, e istniej

inne gwiazdy, inne planety. Istniej równie inne skupiska inteligentnych istot.

Co prawda adne z nich, przynajmniej w Galaktyce, nie jest tak stare jak

ludzko , lecz przez 125 000 Stuleci człowiek pozostawał na Ziemi, a młodsze

istoty dop dziły nas i wymin ły, rozwin ły komunikacj mi dzygwiezdn i

zasiedliły Galaktyk .

Gdy wyruszyli my w kosmos, wsz dzie spotykali my tablice ostrzegawcze:

„Zaj te", „Wst p wzbroniony", „Nie zbli a si !" Ludzko cofn ła swe

badawcze czułki i została na miejscu. Lecz teraz wiedziała ju , czym naprawd

jest Ziemia: wi zieniem otoczonym przez niesko czon wolno ... I ludzko

wymarła!

Harlan powiedział:

- Po prostu wymarła. Nonsens!

- Wymarła nie po prostu. To trwało tysi ce Stuleci. Ten proces przebiegał z

ró nym nasileniem, lecz najwa niejsz przyczyn było poczucie utraty celu,

poczucie zb dno ci, beznadziejno ci, których nie dało si przezwyci y . Wreszcie

nast pił kra cowy spadek liczby urodze i ostateczna zagłada. To rezultat

działa twojej Wieczno ci.

Harlan mógł ju teraz broni Wieczno ci, tym bardziej gor co i zawzi cie, e

niedawno atakował j tak szczerze. Powiedział:

- Wpu cie nas do Ukrytych Stuleci, a wszystko naprawimy. Potrafili my

osi gn najwy sze dobro w tych Stuleciach, do których mamy dost p.

- Najwy sze dobro? - zapytała Noys wyra nie szyderczym tonem. - A co to

jest? To wasze maszyny wam to mówi . Wasze komputapleksy. Ale kto

przygotowuje te maszyny, kto mówi im, co maj wa y na szalach? Maszyny nie

rozwi zuj problemów bardziej wnikliwie ni ludzie, tylko szybciej. Tylko

szybciej! A co Wieczno ciowcy uwa aj za dobro? Powiem ci: spokój i

bezpiecze stwo. Umiarkowanie. adnych ekscesów. adnego ryzyka bez

stuprocentowej pewno ci, e wszystko si uda.

Harlan przełkn ł lin . Nagle przypomniał sobie bardzo wyra nie słowa

Twissella o rozwini tych ludziach z Ukrytych Stuleci. Kalkulator powiedział:

„Wykluczamy niezwykło ". I czy tak nie było?

- Wydaje si - podj ła Noys - e my lisz. Pomy l wi c o tym. Dlaczego w

obecnie istniej cej Rzeczywisto ci człowiek ustawicznie próbuje podró y

kosmicznych i ustawicznie ko czy si to fiaskiem? Z pewno ci ka da era

podró y kosmicznych musi wiedzie o poprzednich rozczarowaniach. Dlaczego

wi c próbuj na nowo?

background image

148

- Nie studiowałem tego - rzekł Harlan. Lecz pomy lał niepewnie o koloniach

na Marsie, ci gle zakładanych od nowa i zawsze rozpadaj cych si . Pomy lał o

dziwnej atrakcji, jak zawsze stanowiły loty kosmiczne, nawet dla

Wieczno ciowców. Słyszał głos Socjologa Kantora Voya z 2456 Stulecia, który

obserwuj c koniec elektrograwitacyjnego lotu kosmicznego w jednym Stuleciu,

o wiadczył z alem: „To było bardzo pi kne". A Biografista Neron Feruk, widz c

to, kl ł i wymy lał na metody załatwiania surowicy antyrakowej przez

Wieczno .

Czy istnieje co takiego jak instynktowna t sknota inteligentnych istot za

ekspansj , za osi gni ciem gwiazd, za uwolnieniem si od działania prawa

grawitacji? Czy to wła nie zmusiło człowieka, by dziesi tki razy opracowywał

system podró y mi dzyplanetarnych i wyprawiał si ci gle na nowo mi dzy

martwe wiaty systemu słonecznego, gdzie jedynie Ziemia nadaje si do ycia?

Czy to ostateczna kl ska, wiadomo , e trzeba wraca do starego wi zienia,

powodowała te stale zwalczane przez Wieczno frustracje? Harlan my lał o

rozpowszechnieniu si narkomanii wła nie w tych Stuleciach, które przyniosły

fiasko elektrograwitacji.

Noys mówiła:

- T pi c kl ski Rzeczywisto ci, Wieczno wyklucza równie triumfy. To

wła nie najbardziej ryzykowne próby mog podnie ludzko na szczyty. Z

niebezpiecze stwa i niepewno ci wypływa siła, która popycha ludzko do

nowych i wi kszych zdobyczy. Rozumiesz to? Czy mo esz zrozumie , e usuwaj c

pułapki i niebezpiecze stwa gro ce człowiekowi, Wieczno przeszkadza mu

znajdowa własne, lepsze, prawdziwe rozwi zania?

Harlan zacz ł dr two:

- Najwi kszym dobrem najwi kszej liczby... Noys przerwała:

- Przypu my, e Wieczno nigdy nie powstała.

- Co wtedy?

- Powiem ci, co by wtedy było. Energia zu ywana na in ynieri Czasu

zostałaby zamiast tego obrócona na rozwój nukleoniki. Wieczno ci by nie

stworzono, lecz podró e mi dzygwiezdne na pewno. Człowiek osi gn łby gwiazdy

o przeszło sto tysi cy Stuleci wcze niej ni w bie cej Rzeczywisto ci. Systemy

gwiezdne byłyby wtedy jeszcze nie obsadzone i ludzko osiedliłaby si w całej

Galaktyce. My byliby my pierwsi.

- I co by my na tym zyskali? - zapytał Harlan uparcie. - Byliby my

szcz liwsi?

- Kogo rozumiesz przez „my"? Ludzko nie miałaby jednego wiata, lecz

miliony wiatów, miliardy wiatów. Trzymaliby my w r ku Niesko czono .

Ka dy wiat miałby swe własne Stulecia, własne warto ci, okazj do szukania

szcz cia na swój sposób we własnym rodowisku. S ró ne szcz cia, ró ne

dobra, niesko czona ich ró norodno ... To jest Stan Podstawowy ludzko ci.

- Zgadujesz - powiedział Harlan i był zły na siebie, e go poci ga ten obraz,

który Noys odmalowała. - Jak mo esz powiedzie , co by było?

Noys:

background image

149

- mieszy ci ignorancja Czasowców, którzy znaj tylko jedn Rzeczywisto .

Nas mieszy ignorancja Wieczno ciowców, którzy my l , e istnieje wiele

Rzeczywisto ci, lecz tylko jedna w jednym Czasie.

- Co znacz te brednie?

- My nie kalkulujemy ró nych wariantów Rzeczywisto ci. My je ogl damy.

Widzimy je w ich stanie Nierzeczywisto ci.

- Upiorny kraj, gdzie wszystko by mo e, gdyby...

- Tak. Ale twoja ironia jest zupełnie niepotrzebna.

- A jak wy to robicie?

Noys milczała chwil , a potem rzekła:

- Jak ci to wytłumaczy , Andrew... Nauczono mnie pewnych rzeczy, które,

prawd mówi c, niecałkowicie rozumiem, zupełnie tak jak ty. Czy potrafisz

wytłumaczy działanie komputapleksu? A jednak wiesz, e istnieje i działa.

Harlan zaczerwienił si .

- No wi c? Noys:

- Nauczyli my si przygl da Rzeczywisto ci i znale li my Stan Podstawowy,

tak jak ci mówiłam. Odnale li my równie Zmian , która zniszczyła Stan

Podstawowy. Nie była to adna Zmiana przeprowadzona przez Wieczno - to

sam fakt istnienia Wieczno ci. Ka dy system podobny do Wieczno ci, który

pozwala ludziom wybiera sobie przyszło , sko czy si wyborem bezpiecze stwa

i przeci tno ci, wykluczaj cych zdobycie gwiazd. Samo istnienie Wieczno ci

unicestwiło Imperium Galaktyczne. eby je odbudowa , trzeba sko czy z

Wieczno ci .

Liczba Rzeczywisto ci jest niesko czona. Liczba ró nych podgrup

Rzeczywisto ci jest równie niesko czona. Na przykład, liczba Rzeczywisto ci

zawieraj cych Wieczno jest niesko czona; liczba Rzeczywisto ci, w których

Wieczno nie istnieje, jest równie niesko czona. Lecz moi ludzie wybrali

spo ród niesko czono ci t grup , która zawierała mnie.

Nie miałam z tym nic wspólnego. Nauczyli mnie mojej pracy, tak jak Twissell

i ty nauczyli cie Coopera. Lecz liczba Rzeczywisto ci, w których pozostawałam

agentk niszcz c Wieczno , była równie niesko czona. Ale ja wybrałam t

wła nie, która zawiera ciebie.

Harlan spytał:

- Dlaczego j wybrała ? Noys odwróciła oczy.

- Poniewa ci kochałam. Kochałam ci na długo przedtem, nim ci

poznałam.

Harlan był wstrz ni ty. Wypowiedziała to z gł bok szczero ci . Pomy lał z

mdl cym uczuciem: aktorka... i powiedział:

- To mieszne.

- Czy by? Przestudiowałam Rzeczywisto ci b d ce do mojej dyspozycji.

Zanalizowałam Rzeczywisto , w której przybywałam do 482, spotykałam

najpierw Finge'a, a potem ciebie... T , w której odwiedzałe mnie i kochałe , z

której zabrałe mnie do Wieczno ci i w dalek przyszło do mego Stulecia, w

której le skierowałe Coopera, a potem ty i ja wracali my do Prymitywu.

yli my w Prymitywie przez reszt , dni. Widziałam, jak yjemy razem i jeste my

background image

150

szcz liwi, a ja ci . kochałam. To nic miesznego. Wybrałam te. wła nie

Rzeczywisto , by nasza miło mogła by prawdziwa. Harlan:

- Fałsz. Wszystko fałsz. Jak mo esz si spodziewa , e ci uwierz ? - Urwał, a

potem dodał nagle: - Czekaj! Mówisz, e ju to wszystko z góry wiedziała .

Wszystko, co si zdarzy?

- Tak.

- Wi c kłamiesz. Wiedziałaby , e b d ci trzymał na muszce. Wiedziałaby ,

e ci zdemaskuj . Co na to odpowiesz?

Westchn ła lekko:

- Powiedziałam ci, e istnieje niesko czona liczba podgrup Rzeczywisto ci.

Oboj tne, jak dokładnie ogniskujemy okre lon Rzeczywisto , zawsze

przedstawia si ona jako niesko czona liczba bardzo podobnych Rzeczywisto ci.

Trafiaj si m tne obrazy. Im dokładniej ogniskujemy, tym mniej niewyra nych

miejsc, lecz doskonałej ostro ci nie udaje si nigdy osi gn . Jedna mała plamka

potrafi zniszczy wszystko.

- Co takiego na przykład?

- Musiałe przyby w dalek przyszło , gdy zapora przy 100 000 Stuleciu

zostanie usuni ta, i zrobiłe to. Lecz miałe wróci sam. Dlatego byłam tak

zaskoczona, gdy zobaczyłam z tob Kalkulatora Twissella.

Znowu Harlan si zmieszał. Jak ona potrafiła logicznie wszystko ł czy ! Noys:

- Byłabym jeszcze bardziej zaskoczona, gdybym w pełni u wiadomiła sobie

znaczenie tej odmiany. Gdyby przybył sam, zabrałby mnie do Prymitywu, tak

jak to zrobiłe . Tam z miło ci do ludzko ci, z miło ci do mnie, zostawiłby

Coopera. Wasz kr g zostałby przerwany. Wieczno sko czyłaby si , yliby my

tu razem bezpiecznie.

Lecz ty przybyłe z Twissellem, wprowadzaj c przypadkowe odchylenie. Po

drodze Kalkulator podzielił si z tob swoimi my lami na temat Ukrytych Stuleci

i zapocz tkował w tobie ła cuch dedukcji, który sko czył si twoim zw tpieniem

w moj szczero . Sko czył si eksploderem wycelowanym we mnie... To byłoby

wszystko, Andrew. Mo esz mnie zastrzeli . Nic nie stoi na przeszkodzie.

Harlana bolała dło od kurczowego ciskania uchwytu broni. W oszołomieniu

przeło ył eksploder do drugiej raki. Czy w opowie ci Noys była jaka skaza?

Potwierdzenie faktu, e Noys pochodzi z Ukrytych Stuleci, miało go skłoni do

decyzji. Tymczasem jeszcze bardziej był rozdarty konfliktem, a wit si zbli ał.

Zapytał:

- Po co a dwie próby zniszczenia Wieczno ci? Dlaczego Wieczno nie mogła

si sko czy na zawsze, gdy wysłałem Coopera do 20 Stulecia? Wszystko by

wtedy znikło.

- Poniewa - powiedziała Noys - zniszczenie Wieczno ci nie wystarczy.

Musimy zredukowa do zera prawdopodobie stwo odrodzenia Wieczno ci w

jakiejkolwiek formie. Wi c jeszcze czego musimy dokona tu, w Prymitywie:

małej Zmiany. Wiesz, jak wygl da Minimum Potrzebnych Zmian. Musz tylko

wysła list na półwysep zwany Itali , teraz w 20 Stuleciu. Obecnie mamy 19,32

Stulecia. Za par centycenturii, zakładaj c, e wy l list, pewien człowiek zacznie

eksperymenty nad bombardowaniem uranu neutronami.

Harlana ogarn ła groza.

background image

151

- Chcesz zmieni histori Prymitywu?

- Tak. Mamy ten zamiar. W nowej Rzeczywisto ci pierwsza nuklearna

eksplozja odb dzie si nie w 30 Stuleciu, lecz w 19,45.

- Ale czy znacie niebezpiecze stwo? Potraficie je oceni ?

- Znamy niebezpiecze stwo. Przegl dałam arkusz pochodnych

Rzeczywisto ci. Istnieje prawdopodobie stwo, e ycie na Ziemi sko czy si pod

radioaktywn skorup , lecz przedtem...

- Uwa asz, e jest jakie wyj cie?

- Imperium Galaktyczne. Intensyfikacja Stanu Podstawowego.

- A jednak oskar asz Wieczno ciowców o interwencj ...

- Oskar amy ich o wielokrotne interwencje zmierzaj ce do utrzymania

ludzko ci w bezpiecznym wi zieniu. My wkraczamy raz, jedyny, by skierowa

uwag ludzko ci przedwcze nie ku nukleonice, tak aby nigdy, przenigdy nie

stworzyła Wieczno ci.

- Nie - zaprotestował Harlan. - Musi by Wieczno .

- Jak wolisz. Od ciebie to zale y. Je li chcesz, by psychopaci dyktowali

przyszło człowieka...

- Psychopaci! - wybuchn ł Harlan.

- A czy jest inaczej? Znasz ich. Pomy l!

Harlan patrzył na ni pełen oburzenia, lecz musiał my le . My lał o

Nowicjuszach ucz cych si prawdy o Rzeczywisto ci i o Nowicjuszu Latourette,

który w rezultacie próbował popełni samobójstwo.

Latourette ył i został Wieczno ciowcem, ze wszystkimi obci eniami, których

nikt nie potrafi okre li . Tacy ludzie brali udział w zmienianiu Rzeczywisto ci.

My lał o kastowym systemie w Wieczno ci, o nienormalnym yciu, w którym

poczucie winy przekształcało si w gniew i nienawi do Techników. My lał o

walcz cych mi dzy sob Kalkulatorach, o Finge'u intryguj cym przeciwko

Twissellowi, i Twissellu szpieguj cym Finge'a. Pomy lał o sobie. O Starszym

Kalkulatorze, który równie łamał prawa Wieczno ci.

Wydało mu si , e zawsze o tym wszystkim wiedział. Je li nie -to dlaczego tak

bardzo chciał zniszczy Wieczno ? Jednak nigdy całkowicie nie przyznawał si

do tego przed sob : nigdy nie spojrzał otwarcie na ten problem, dopiero teraz.

I z wielk jasno ci ujrzał Wieczno jako wyl garni najrozmaitszych

psychoz, kł bowisko nienormalnych istot, wyrwanych brutalnie z ich rodzimych

rodowisk.

Popatrzył bezmy lnie na Noys, która powiedziała mi kko:

- Widzisz? Wyjd my razem z tej jaskini, Andrew.

Poszedł za ni , zahipnotyzowany, oszołomiony tym, jak całkowicie zmienił si

jego punkt widzenia. Jego eksploder po raz pierwszy odchylił si od linii ł cz cej

go z sercem Noys.

Blady przed wit powlókł szaro ci niebo, a p katy kocioł tu przy jaskini

wygl dał jak ogromny cie . Jego zarysy były zamazane i zniekształcone przez

narzucon na niego błon .

Noys powiedziała:

- Oto Ziemia. Nie wieczny i jedyny dom ludzko ci, lecz punkt startu do

nieko cz cej si nigdy przygody. Musisz tylko podj decyzj . To twoja sprawa.

background image

152

Ciebie, mnie i zawarto tej jaskini ochroni przed Zmian pole fizjoczasu. Cooper

zniknie wraz ze swym ogłoszeniem, Wieczno sko czy si wraz z Rzeczywisto ci

mojego Stulecia, lecz my zostaniemy, b dziemy mieli dzieci i wnuki, i zostanie

ludzko , by si gn gwiazd.

Odwrócił si , eby na ni spojrze : u miechała si do niego. To była Noys,

taka jak zawsze, i jego serce biło tak jak zawsze.

Nie u wiadamiała sobie nawet, e podj ł decyzj , a szaro ogarn ła całe

niebo i znikn ł zarys kotła. Noys podeszła powoli i znalazła si w ramionach

Harlana, a on wiedział, e nast pił koniec, ostateczny koniec Wieczno ci...

...i e zacz ła si Niesko czono .


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Asimov Isaac Koniec Wiecznosci (SCAN dal 729)
Asimov Isaac Koniec Wieczności
Asimov Isaac Koniec Wiecznosci (SCAN dal 729)
Asimov Isaac Koniec Wieczności (rtf)
Asimov Isaac Koniec Wieczności
Isaac Asimov Koniec Wiecznosci Notatnik
Asimov Koniec wiecznosc
Asimov Isaac Wieczny Bard
Asimov Isaac Wieczny bart
Asimov Isaac Wieczny bard
Wielka Brytania- koniec wiecznej wojny, konferencje naukowe, AFB Lojaliści Ulsterscy
Asimov, Isaac The Secret Sense(1)
Asimov, Isaac My Son the Physicist(1)
Asimov, Isaac Cleon the Emperor(1)
Asimov, Isaac The Brazen Locked Room(1)
Asimov Isaac Nagie slonce (SCAN dal 1013)
Asimov Isaac Tamtym to było dobrze
Asimov, Isaac Breeds There a Man(1)

więcej podobnych podstron