ISAAC ASIMOV
KONIEC
WIECZNO CI
Przekład: – Adam Kaska
2
Rozdział 1
TECHNIK
Andrew Harlan wszedł do kotła. ciany kotła były doskonale okr głe i
przylegały dokładnie do pionowego szybu, sporz dzonego z rzadko
rozmieszczonych pr tów, które sto osiemdziesi t centymetrów nad głow Harlana
przekształcały si w migotliw , niewyra n mgiełk . Wł czył zespół sterowania i
poruszył lekko chodz cy starter.
Kocioł ani drgn ł.
Harlan bynajmniej nie spodziewał si ruchu ani w gór , ani w dół, w prawo
czy w lewo, naprzód czy w tył. Jednak odst py mi dzy pr tami stopniały w
szaraw czer , która była twarda w dotyku, jakkolwiek niematerialna. Przy tym
czuł lekki niepokój w oł dku i nieznaczny (psychosomatyczny?) zawrót głowy,
wskazuj cy, e wszystko, co kocioł zawiera, ł cznie z samym Harlanem, p dzi
przez Wieczno .
Wszedł do kotła w 575 Stuleciu - bazowym stuleciu operacji, przydzielonym
mu dwa lata wcze niej. Wiek 575 był najodleglejszy ze wszystkich, do których
podró ował. A teraz przemieszczał si ku 2456 Stuleciu.
Normalnie czułby si nieco zagubiony w tej sytuacji. Jego ojczyste stulecie
le ało w odległej przeszło ci - mówi c dokładnie był to wiek 95. Wiek 95 surowo
ograniczaj cy u ycie energii atomowej, do sielankowy, lubuj cy si w
naturalnym drzewie jako materiale konstrukcyjnym, nastawiony na eksport
pewnych gatunków destylowanych napojów do wszystkich niemal epok i import
nasienia koniczyny. Jakkolwiek Harlan nie był w 95 wieku od czasu, gdy
przeszedł specjalne przeszkolenie i jako pi tnastoletni chłopiec został
Nowicjuszem, to jednak zawsze czuł si nieco zagubiony, gdy oddalał si od
„domu". Wiek 2456 b dzie okr głym dwustu czterdziestym tysi cleciem od
narodzin Harlana, a jest to szmat czasu, nawet dla zahartowanego
Wieczno ciowca.
W normalnych okoliczno ciach wszystko by tak wygl dało.
Lecz teraz Harlan był w zbyt kiepskim nastroju, by my le o czymkolwiek,
poza tym, e dokumenty ci
mu w kieszeni, a cały plan działania ci ko le y na
sercu. Był nieco przestraszony, troch podniecony i zmieszany.
Jego r ce odruchowo zatrzymały kocioł na wła ciwym przystanku we
wła ciwym stuleciu.
Dziwne, e Technik mógł czu si podniecony czy zdenerwowany
czymkolwiek. Co to kiedy mówił Edukator Yarrow?
„Technik musi by przede wszystkim beznami tny. Zmiana Rzeczywisto ci,
jakiej dokonuje, mo e wpływa na ycie nawet pi dziesi ciu miliardów ludzi.
Dla miliona czy wi cej spo ród nich efekty b d tak drastyczne, e trzeba ich
uwa a za całkowicie nowe jednostki. W tych warunkach emocjonalne podej cie
do sprawy stanowi powa n przeszkod ".
Harlan gwałtownym potrz ni ciem głowy wyrzucił ze swego umysłu
wspomnienie suchego głosu nauczyciela. W tamtych czasach nawet sobie nie
wyobra ał, e zostanie wła nie Technikiem. Ale emocje zacz ł prze ywa mimo
3
wszystko. Nie z racji pi dziesi ciu miliardów ludzi. Kto w Czasie troszczy si o
pi dziesi t miliardów ludzi? Chodzi tylko o jednego. O jedn osob .
U wiadomił sobie, e kocioł stoi, w króciutkiej przerwie, dla zebrania my li,
wprawił si w ten chłodny, rzeczowy nastrój, jaki musi cechowa Technika.
Potem wysiadł. Kocioł, który opu cił, nie był oczywi cie tym samym, do którego
wsiadł - w tym sensie, e nie składał si z tych samych atomów. Nie troszczył si o
to bardziej ni inni Wieczno ciowcy. Tylko Nowicjusze i nowi przybysze do
Wieczno ci interesowali si bardziej mistyk podró y w Czasie ni samym jej
faktem.
Znowu zrobił krótk przerw przy niesko czenie cienkiej kurtynie z Nie-
Przestrzeni i Nie-Czasu, która z jednej strony oddzielała go od Wieczno ci, a z
drugiej - od zwykłego Czasu.Znalazł si w całkiem dla siebie nowej sekcji
Wieczno ci. Oczywi cie cokolwiek z grubsza o niej wiedział, przejrzawszy
odpowiedni rozdział Podr cznika Czasu. Jednak nie mogło to zast pi osobistych
odwiedzin, wi c przygotował si na pocz tkowy szok adaptacji.
Odpowiednio nastawił zespół sterowania (prosta sprawa przy wkraczaniu do
Wieczno ci, natomiast bardzo skomplikowana w przej ciu do Czasu, lecz ten typ
podró y zdarzał si rzadziej). Przekroczył kurtyn i przymru ył oczy od blasku.
Odruchowo podniósł r k , by je osłoni .
Naprzeciw niego stał tylko jeden człowiek. Z pocz tku Harlan widział go
bardzo niewyra nie.
Człowiek odezwał si :
- Jestem Socjolog. Kantor Voy. Pan jest pewnie Technikiem Marianem?
Harlan skin ł głow i powiedział:
- Ojcze Czasie! Czy t iluminacj mo na troch przygasi ? Voy obejrzał si , a
potem powiedział wyrozumiale:
- My li pan o emulsjach cz steczkowych?
- Oczywi cie - odparł Harlan. - Podr cznik wspominał o nich, ale nie mówił o
tak szale czych refleksach wietlnych.
Harlan uwa ał swe oburzenie za do uzasadnione. 2456 Stulecie orientowało
si na materi , podobnie jak wi kszo stuleci, wi c od samego pocz tku miał
prawo oczekiwa , e wszystko b dzie do podobne. Nie spodziewał si tu
straszliwego chaosu (straszliwego dla kogo , kto urodził si w epoce
zorientowanej na materi ) wirów energii trzechsetnych stuleci ani dynamiki pola
sze setnych wieków. W wieku 2456 dla wygody przeci tnego Wieczno ciowca
materii u ywano do wszystkiego - od cian do gwo dzi tapicerskich.
Nawiasem mówi c, jest materia i materia. Obywatel zorientowanego na
energi stulecia mo e sobie tego nie u wiadamia . Dla niego wszelka materia
mo e wygl da jak drobne odmiany czego grubego, ci kiego, barbarzy skiego.
Jednak nastawiony na materi Harlan rozró niał drzewo, metale (ci kie i
lekkie), plastik, krzem, wapno, skór i tak dalej.
Lecz materia składaj ca si wył cznie z luster!
To było pierwsze wra enie z 2456 Stulecia. Ka da powierzchnia odbijała
wiatło i błyszczała. Wsz dzie była iluzja absolutnej gładko ci: efekt emulsji
cz steczkowej. W tych nie ko cz cych si odbiciach samego Harlana i Socjologa
4
Voya, wszystkiego, co tylko mógł zobaczy w ułamkach i cało ciach, pod
wszystkimi k tami, był chaos. Jaskrawy chaos, wywołuj cy obrzydzenie.
- Bardzo mi przykro - powiedział Voy. - To obyczaj Stulecia, a odpowiednia
sekcja uwa a, e nale y przyjmowa miejscowe obyczaje, je li s praktyczne.
Przyzwyczai si pan do tego po pewnym czasie.
Voy ruszył gwałtownie po stopach innego Voya, odwróconego głow w dół
pod posadzk , który wraz z nim podszedł do stołu. Przesun ł do punktu
zerowego cienk jak włos wskazówk na spiralnej skali.
Odbicia znikły, jaskrawe wiatło zbladło. Harlan poczuł, jakjego wiat si
zestala.
- Prosz teraz za mn - rzekł Voy.
Harlan poszedł za nim przez puste korytarze, które przed paroma chwilami
musiały jarzy si orgi sztucznego wiatła i refleksów, po pochylni i przez
przedpokój do gabinetu.
Na tej krótkiej drodze nie spotkali nikogo. Harlan tak był do tego
przyzwyczajony, e z pewno ci zaskoczyłoby go i niemal wywołało wstrz s,
gdyby ujrzał oddalaj c si szybko posta ludzk . Bez w tpienia rozeszły si ju
wie ci, e przybywa Technik. Nawet Voy trzymał si na dystans, a gdy
przypadkowo dło Harlana otarła si o jego r kaw, Socjolog drgn ł i cofn ł si .
Harlana nieco zaskoczyła odrobina goryczy, jakiej przy tym wszystkim
doznawał. My lał, e muszla, która wyrosła wokół jego duszy, jest grubsza,
bardziej nieprzenikliwa. Je li si mylił, je li ten pancerz stał si cie szy,
przyczyna mogła by tylko jedna:
Noys!
Socjolog Kantor Voy pochylił si ku Technikowi niby w do przyjacielski
sposób, lecz Harlan zauwa ył, e siedz po przeciwnych ko cach podłu nej osi
do du ego stołu.
Voy powiedział:
- Ciesz si , e tak słynny Technik interesuje si naszym drobnym
problemem.
- Tak - odparł Harlan z chłodn oboj tno ci , jakiej ludzie po nim
oczekiwali. - Ten problem ma swoje interesuj ce aspekty. (Czy był do
oboj tny? Z pewno ci jego prawdziwe motywy musz by widoczne, a wina
ujawnia si w kropelkach potu na czole).
Wydobył z wewn trznej kieszeni arkusik folii z sumarycznym projektem
Zmiany Rzeczywisto ci. Była to ta sama kopia, któr miesi c wcze niej wysłano
do Rady Wszechczasów. Dzi ki swym kontaktom ze Starszym Kalkulatorem
Twissellem (samym Twissellem!) Harlan nie miał wiele kłopotu z uzyskaniem
tego egzemplarza.
Przed rozwini ciem rolki upu cił j na powierzchni stołu, gdzie została
zatrzymana przez słabe pole paramagnetyczne, i zamy lił si na chwil .
Pokrywaj ca stół emulsja cz steczkowa była przygaszona, ale nie ciemna.
Ruch własnej r ki przyci gn ł na chwil jego wzrok, odbicie twarzy zdawało si
patrze na niego ponuro z blatu stołu. Miał trzydzie ci dwa lata, lecz wygl dał
starzej. Wiedział o tym. Mo e to wła nie jego długa twarz i czarne brwi nad
czarnymi oczyma powodowały po cz ci, e miał ów marsowy wygl d i chłodne
5
nieruchome spojrzenie, typowe dla karykaturalnego obrazu Technika w
wyobra eniach Wieczno ciowców. A mo e powodował to fakt, e Harlan stale
pami tał o tym, i jest Technikiem.
Rozpostarł foli na stole i wrócił do sprawy.
- Nie jestem Socjologiem - rzekł. Voy u miechn ł si .
- To brzmi wspaniale. Gdy kto zaczyna mówi o braku kompetencji w danej
dziedzinie, zazwyczaj zaraz potem wyst puje z jak stanowcz opini .
- Nie - powiedział Harlan. - To nie opinia. Tylko pro ba. Chciałbym, eby pan
rzucił okiem na to podsumowanie i sprawdził, czy gdzie tu nie ma drobnej
pomyłki.
Voy natychmiast spowa niał.
- Mam nadziej , e nie - powiedział.
Harlan trzymał jedn r k na oparciu fotela, drug na kolanach. Musiał
uwa a , eby nie b bni palcami. Ani nie zagryza ust. Nie mógł w adnym
wypadku wyjawia swych uczu .
Od czasu gdy cała orientacja jego ycia si zmieniła, studiował konspekty
projektowanych Zmian Rzeczywisto ci, które napływały poprzez pracuj cy na
wysokich obrotach młyn administracyjny do Rady Wszechczasów. Jako
przyboczny Technik Starszego Kalkulatora Twissella potrafił to zorganizowa ,
lekko tylko naginaj c zasady zawodowej etyki. Szczególnie e Twissell coraz
wi cej uwagi po wi cał swemu gigantycznemu przedsi wzi ciu. (Harlan
gor czkował si . Teraz wiedział co nieco o naturze tego przedsi wzi cia).
Nie miał pewno ci, e we wła ciwym czasie znajdzie to, czego szukał. Gdy
pierwszy raz rzucił okiem na projekt Zmiany Rzeczywisto ci 2456-2781, numer
seryjny V-5, był prawie przekonany, e pragnienia zm ciły mu umysł. Przez cały
dzie sprawdzał równania i zwi zki w przygniataj cej niepewno ci, zmieszanej ze
wzrastaj cym podnieceniem i gorzk satysfakcj , e nauczył si przynajmniej
podstaw psychomatematyki.
Teraz Voy przegl dał te same perforowane wzory na pół zdumionym, na pół
gniewnym wzrokiem.
Powiedział:
- Wydaje mi si , powiadam: wydaje mi si , e wszystko jest w najlepszym
porz dku.
Harlan powiedział:
- Polecam panu szczególnie spraw charakterystyki okresu narzecze stwa w
bie cej Rzeczywisto ci tego stulecia. To nale y do socjologii i za to chyba pan
odpowiada. Dlatego te chciałem si spotka raczej z panem ni z kimkolwiek
innym.
Voy zmarszczył czoło. Nadal był grzeczny, lecz chłodny. Powiedział:
- Obserwatorzy przydzieleni do naszej sekcji s wysoce kompetentni. Mam
absolutn pewno , e ci, których wyznaczono do tego projektu, dostarczyli
dokładnych danych. Ma pan powody s dzi , e było inaczej?
- Bynajmniej, Socjologu. Przyjmuj ich materiały. Kwestionuj natomiast
opracowanie materiałów. Czy nie mo na znale alternatywnego rozgał zienia w
tym punkcie, je li we mie si wła ciwie pod rozwag dane o narzeczonych?
Voy spojrzał, a potem odetchn ł z ulg .
6
- Oczywi cie, Techniku, oczywi cie, lecz to rozgał zienie przekształca si w
to samo . To p tla małych rozmiarów bez adnych wiadcze z którejkolwiek
strony. S dz , e wybaczy mi pan ten malowniczy j zyk zamiast precyzyjnych
wyra e matematycznych.
- Lubi go - powiedział Harlan sucho. - Nie jestem bardziej Kalkulatorem ni
Socjologiem.
- Doskonale. Alternatywne rozgał zienie, o którym pan mówi, albo
rozwidlenie drogi, jak by my powiedzieli, jest nieznaczne. Oba ramiona si ł cz i
powstaje znowu jedna droga. Nie ma nawet potrzeby o tym wspomina w naszych
zaleceniach.
- Skoro pan tak twierdzi, to przyjmuj , e pan ma racj . Jednak nadal
pozostaje kwestia MPZ.
Socjolog j kn ł przy tych inicjałach, ale Harlan spodziewał si tego. MPZ -
Minimum Potrzebnych Zmian. Tutaj Technik był mistrzem. Socjolog mógł si
uwa a za niedost pnego dla krytyki ni szych istot we wszystkim, co dotyczyło
matematycznej analizy niesko czenie mo liwych Rzeczywisto ci w Czasie, ale w
sprawach MPZ Technik stał wy ej.
Mechaniczne komputowanie nie wystarczy. Najwi kszy komputaplex, jaki
kiedykolwiek zbudowano, obsługiwany przez najm drzejszego i najbardziej
do wiadczonego Starszego Kalkulatora, potrafi najwy ej wskaza granice, w
których mo na ustali MPZ. Dopiero Technik, przegl daj c dane, wybierał
okre lony punkt w tym zakresie. Dobry Technik rzadko si mylił, Technik
wybitny nie mylił si nigdy.
Harlan nie mylił si nigdy.
- Tymczasem zalecane przez wasz sekcj MPZ - odezwał si Harlan - (mówił
chłodno, oboj tnie, precyzyjnie wymawiaj c zgłoski standardowego j zyka
mi dzyczasowego) - ł czy si ze spowodowaniem wypadku w przestrzeni
kosmicznej i gwałtown , okrutn mierci dziesi ciu czy wi cej ludzi.
- Nieuniknione - powiedział Voy wzruszaj c ramionami.
- Ze swej strony - odparł Harlan - uwa am, e MPZ mo na zredukowa do
zwykłego przeniesienia zasobnika z jednej półki na drug . Prosz ! - Wskazał
palcem, podkre laj c wypiel gnowanym paznokciem malutki znaczek obok
kolumny perforacji.
Voy w milczeniu rozmy lał nad wzorami. Harlan powiedział:
- Czy to nie zmienia sytuacji pa skiego nieprzewidzianego rozwidlenia? Czy
nie zmienia widełek mniejszego prawdopodobie stwa niemal w pewno i nie
prowadzi do...
- Do MPO - szepn ł Voy.
- Wła nie, do Maksymalnie Po danej Odpowiedzi - rzekł Harlan.
Voy podniósł głow , na jego ciemnej twarzy malowała si walka mi dzy
strachem a gniewem. Harlan mimowolnie zauwa ył, e mi dzy dwoma du ymi
górnymi siekaczami tego człowieka jest szpara, co nadawało mu króliczy wygl d,
dziwnie kłóc cy si z tłumion energi j ego słów.
- Wi c b d przesłuchany przez Rad Wszechczasów? - zapytał Voy.
7
- Nie s dz . O ile si orientuj , Rada Wszechczasów nie wie o tym. W ka dym
razie projekt Zmiany Rzeczywisto ci przekazano mi bez komentarzy. - Nie
wyja nił słowa „przekazano", ale Voy nie zadał adnego pytania.
- Wi c to pan wykrył t pomyłk ?
- Ja.
- I nie zło ył pan raportu Radzie Wszechczasów?
- Nie zło yłem.
Najpierw ulga, a potem st enie rysów twarzy.
- Dlaczego nie?
- Mało kto potrafiłby unikn tej omyłki. Wydawało mi si , e mog j
naprawi , zanim stanie si szkoda. Zrobiłem to. Po co ci gn spraw dalej?
- No có ... dzi kuj . Techniku. Post pił pan jak przyjaciel. Omyłka sekcyjna,
która, jak pan sam stwierdził, praktycznie była nie do unikni cia, bardzo
nieprzyjemnie wygl dałaby w raporcie. -Zrobił krótk przerw i ci gn ł dalej: -
Oczywi cie, w obliczu zmian w osobowo ci, jakie zostan wprowadzone przez t
Zmian , mier paru ludzi na wst pie nie ma wi kszego znaczenia.
Harlan my lał oboj tnie: nie wygl da na to, eby był szczególnie wdzi czny.
Prawdopodobnie jest zły. Gdy przestanie my le , b dzie jeszcze bardziej zły, e
Technik uchronił go przed nagan słu bow . Gdybym był Socjologiem,
u ciskałby mi r k , ale Technikowi... Z zimn krwi potrafi skaza dziesi ciu
ludzi na mier , lecz nie dotknie Technika.
A poniewa czekanie, a gniew Voya wzro nie, byłoby fatalne, Harlan
oznajmił bez zwłoki:
- My l , e pana wdzi czno si ga tak daleko, i pa ska sekcja wykona dla
mnie pewn mał robótk .
- Robótk ?
- Problem Biografii. Mam przy sobie odpowiednie informacje. Mam równie
dane dotycz ce proponowanej Zmiany Rzeczywisto ci w 482. Chciałbym zna
wpływ tej zmiany na prawdopodobn przyszło pewnej osoby.
- Chyba niezupełnie pana rozumiem - powiedział z wolna Socjolog. - Z
pewno ci ma pan przecie mo no załatwienia tego w swojej sekcji?
- Mam. Jestem jednak zaanga owany w prywatne badania, których jeszcze
nie chciałbym wykazywa w raportach. Byłoby trudno wykona to w mojej sekcji
bez... - Gestem wyraził konkluzj nie doko czonego zdania.
Voy powiedział:
- Wi c nie chce pan robi tego oficjalnie?
- Chc , eby to zostało zrobione poufnie. Pragn poufnej odpowiedzi.
- Hm... to jest wbrew przepisom. Nie mog si na to zgodzi . Harlan
zmarszczył czoło.
- Chyba nie bardziej wbrew przepisom ni moja rezygnacja z zameldowania
Radzie Wszechczasów o pa skiej omyłce. Przeciwko temu nie zgłosił pan
zastrze e . Je li mamy post powa ci le oficjalnie w jednej sprawie, musimy by
równie oficjalni w drugiej. S dz , e pan mnie rozumie?
Wystarczyło spojrze na twarz Voya. Socjolog wyci gn ł r k :
- Czy mog zobaczy dokumenty?
8
Harlan poczuł pewn ulg . Główna przeszkoda została pokonana. Patrzył w
napi ciu, jak Voy pochyla głow nad arkuszami. Tylko raz Socjolog si odezwał:
- Och, Czasie, to jest mała Zmiana Rzeczywisto ci. Harlan wykorzystał
okazj i zacz ł improwizowa :
- Tak jest. Chyba bardzo mała. O to toczy si cały spór. To Zmiana poni ej
krytycznej ró nicy, wi c wybrałem pewn jednostk na prób . Oczywi cie byłoby
niedyplomatycznie wykorzystywa rodki naszej sekcji, póki nie uzyskam
pewno ci, e mam racj .
Voy nie odpowiadał i Harlan urwał. Nie było sensu przeci ga tego dalej. Voy
wstał.
- Dam to jednemu z naszych Biografistów. Spraw utrzymamy w tajemnicy.
Rozumie pan chyba, e nie mo na tego uwa a za precedens.
- Oczywi cie, e nie.
- I je li nie ma pan nic przeciwko temu, ch tnie poszedłbym popatrze , jak si
dokonuje Zmiana Rzeczywisto ci. Mam nadziej , e zrobi pan nam ten zaszczyt i
przeprowadzi MPZ osobi cie.
Harlan skin ł głow .
- Przyjmuj całkowit odpowiedzialno .
Kiedy weszli do sali obserwacyjnej, działały tam dwa ekrany. In ynierowie
ze rodkowali je ju wedle dokładnych koordynat w Przestrzeni i Czasie, a potem
wyszli. Harlan i Voy byli sami w błyszcz cej sali. (Urz dzenia z emulsji
cz steczkowych były widoczne i nawet troch wi cej ni widoczne, lecz Harlan
patrzył na ekrany).
Oba obrazy tkwiły nieruchomo. Wygl dały na fotografie, poniewa
przedstawiały matematyczne momenty Czasu.
Jeden obraz był w ostrych, naturalnych barwach i ukazywał jakie maszyny;
Harlan wiedział, e jest to maszynownia do wiadczalnego statku kosmicznego.
Zamykały si wła nie drzwi i w szczelinie tkwił połyskuj cy but z czerwonego, na
pół przezroczystego materiału. Ale nie poruszał si . Nic si nie poruszało. Gdyby
obraz był na tyle ostry, e byłoby na nim wida drobiny pyłu w powietrzu, one te
byłyby nieruchome.
Voy powiedział:
- Przez dwie godziny i trzydzie ci sze minut od obserwowanego momentu ta
maszynownia pozostanie pusta. To znaczy - w bie cej Rzeczywisto ci.
- Wiem - mrukn ł Harlan. Wkładał r kawiczki i utrwalał sobie w pami ci
poło enie na półce zasobnika o decyduj cym znaczeniu, mierz c kroki do niego,
wybieraj c najlepsze miejsce, w które nale ało go przenie . Pospiesznie rzucił
okiem na drugi ekran.
Podczas gdy maszynownia znajduj ca si w polu okre lonym jako
„tera niejszo " - w odniesieniu do tej sekcji Wieczno ci, w jakiej si znajdowali -
była jasna i w naturalnych kolorach, to drugi obraz, pó niejszy o jakie
dwadzie cia pi Stuleci, miał bł kitn po wiat , tak jak widoki z „przyszło ci".
To był port kosmiczny. Intensywnie niebieskie niebo, niebieskawo zabarwione
budynki z surowego metalu na niebieskozielonym gruncie. Niebieski cylinder
dziwnego kształtu o wybrzuszonym dnie stał na pierwszym planie. Dwa podobne
9
znajdowały si w gł bi. Wszystkie trzy wznosiły swe rozdwojone dzioby do góry,
a rozci cia si gały gł boko w kadłub statku.
- Bardzo dziwaczne - powiedział zamy lony Harlan.
- Elektrograwitacyjne - odparł Voy. - Tylko 2481 Stulecie ma
elektrograwitacyjne pojazdy kosmiczne. Bez dysz, bez silników j drowych.
Konstrukcja, która daje du e prze ycia estetyczne. Wielka szkoda, e musieli my
to podda Zmianie. Wielka szkoda. - Utkwił oczy w Marianie z widoczn
dezaprobat .
Harlan zacisn ł wargi. Wyra na dezaprobata! Czemu nie? Przecie jest
Technikiem.
Tak to jest: był kiedy pewien Obserwator, który stwierdził zjawisko
narkomanii. Był jaki Statystyk, który wykazał, e najnowsze Zmiany pomno yły
liczb narkomanów; osi gn ła ona najwi kszy procent w całej bie cej
Rzeczywisto ci człowieka. Jaki Socjolog, prawdopodobnie sam Voy, opracował
ten problem z psychiatrycznego punktu widzenia. Wreszcie jaki Kalkulator
udowodnił, e w celu ograniczenia narkomanii do bezpiecznego poziomu
konieczna jest Zmiana Rzeczywisto ci, i wykrył, e w efekcie ubocznym musi na
tym ucierpie elektrograwitacyjna komunikacja kosmiczna. Dziesi ciu czy stu
ludzi w całej Wieczno ci przykładało do tego r k .
Lecz wreszcie, na koniec, musi wkroczy Technik, taki jak Harlan.
Wypełniaj c dyrektywy, jakie wszyscy inni wymy lili i mu przekazali, musi
zapocz tkowa aktualn Zmian Rzeczywisto ci. A potem wszyscy patrz na
niego i oskar aj wynio le. Ich spojrzenia mówi : „To nie my, to ty zniszczyłe to
pi kno".
I za to b d go pot pia i unika . Zrzuca własn win na jego barki i b d
nim pogardzali.
Harian powiedział szorstko:
- Statki si nie licz . Jeste my zainteresowani tylko tymi istotami. „Istoty"
były lud mi, wygl daj cymi karłowato na tle statku kosmicznego, tak jak Ziemia
i ziemskie społecze stwa wygl daj na tle Kosmosu.
Ci ludzie przypominali grup marionetek. Ich malutkie r czki i nó ki zastygły
w nienaturalnych pozach uchwyconych w okre lonym momencie Czasu.
Voy wzruszył ramionami.
Harian wła nie przymocowywał mały generator pola do swego lewego
przegubu.
- Trzeba wykona t robot .
- Chwileczk . Chc si skontaktowa z Biografist i dowiedzie , ile czasu
zajmie mu ta praca dla pana. Chciałbym, eby i to zostało wykonane.
Jego r ce manipulowały sprawnie przy małym ruchomym przycisku, a ucho
słuchało uwa nie serii tykni , które nadeszły w odpowiedzi. (Jeszcze jedna
charakterystyczna cecha tej sekcji Wieczno ci, my lał Harian - kody d wi kowe.
M dre, ale afektowane, podobnie jak emulsje cz steczkowe).
- Mówi, e nie zajmie mu to wi cej ni trzy godziny - rzekł wreszcie Voy. -
Poza tym podziwia imi badanej osoby. Noys Lambent. To kobieta, prawda?
Harlanowi zaschło w gardle.
- Tak.
10
Wargi Voya rozci gn ły si w u miechu.
- To brzmi interesuj co. Chciałbym j pozna . Od miesi cy nie mieli my
kobiet w naszej sekcji.
Harian bał si odpowiedzie . Przez chwil wpatrywał si w Socjologa, a potem
gwałtownie si odwrócił.
Je li istniała jaka skaza na Wieczno ci, to wła nie w zwi zku z kobietami.
Wiedział o tym niemal od pierwszego wej cia w Wieczno , lecz osobi cie zacz ł
odczuwa dopiero od tego dnia, kiedy spotkał Noys. Od tego momentu była ju
prosta droga do punktu, w którym si teraz znalazł, zakłamany wobec swej
przysi gi Wieczno ciowca i wszystkiego, w co wierzył.
- Dla kogo?
Dla Noys.
I nie wstydził si . To wła nie było najbardziej wstrz saj ce. Nie wstydził si .
Nie czuł si winny lawiny zbrodni, jak spowodował, zbrodni, wobec których
ostatnia - nielegalne u ycie poufnego Biografowania - była zaledwie drobnym
grzechem.
Je li b dzie trzeba, nie cofnie si przed najgorszym.
Po raz pierwszy nasun ła mu si wyrazi cie pewna my l. I chocia j odrzucił
ze zgroz , wiedział, e skoro raz ju si pojawiła, to na pewno wróci.
My l była prosta: je li zajdzie potrzeba, zniszczy Wieczno .
11
Rozdział 2
OBSERWATOR
Harlan stał w bramie Czasu i my lał o sobie na nowy sposób. Kiedy wszystko
było bardzo proste. Istniało co takiego jak ideały albo przynajmniej hasła, dla
których si yło. Ka de stadium ycia Wiecz-no ciowca miało swój sens. Jak si
zaczynaj „Podstawowe zasady"?
„ ycie Wieczno ciowca mo na podzieli na cztery okresy...".
Wszystko to działało dotychczas gładko, lecz teraz si zmieniło. A co si raz
rozpadło, nie da si zło y znowu w jedn cało .
Przeszedł jednak wytrwale przez wszystkie cztery stadia ycia
Wieczno ciowca. Przez pierwsze pi tna cie lat w ogóle nie był Wieczno ciowcem,
tylko mieszka cem Czasu. Jedynie istota ludzka istniej ca poza Czasem,
mianowicie Czasowiec, mogła sta si Wiecz-no ciowcem; nikt nie mógł si
urodzi w tej roli.
Maj c lat pi tna cie, po przebyciu starannego procesu eliminacji, o którego
istocie nie miał wtedy poj cia, został wybrany. Po dramatycznym po egnaniu z
rodzin przeniesiono go za kurtyn Wieczno ci. (Ju wtedy wyja niono mu, e
cokolwiek si zdarzy, on nigdy nie wróci. Prawdziwego powodu tej zasady miał
si dowiedzie w długi czas potem).
Znalazłszy si w Wieczno ci, sp dził dziesi lat w szkole jako Nowicjusz, a
potem awansował, by zacz trzecie stadium w charakterze Obserwatora.
Dopiero potem miał zosta Specjalist , prawdziwym Wieczno ciowcem. Było to
czwarte i ostatnie stadium ycia w Wieczno ci: Czasowiec, Nowicjusz,
Obserwator i Specjalista.
Harlan gładko przeszedł przez to wszystko. Mo na nawet powiedzie , e z
powodzeniem.
Wyra nie przypomniał sobie chwil , gdy uko czył Nowicjat i wraz ze swymi
kolegami został niezale nym członkiem Wieczno ci: chwil , gdy nie b d c jeszcze
Specjalistami, otrzymali ju tytuł Wieczno ciowca.
Pami tał to dokładnie. Sko czył szkoł i Nowicjat i wraz z pi cioma kolegami
stał słuchaj c ze splecionymi z tyłu r kami.
Edukator Yarrow przemawiał do nich siedz c przy biurku. -Harlan dobrze
pami tał Yarrowa: mały, energiczny m czyzna, ze zmierzwion czupryn ,
piegowatymi r kami i nieprzytomnym wyrazem oczu (ten nieprzytomny wyraz
oczu nie był u Wieczno ciowca niczym niezwykłym - powodowała go utrata domu
i rodzinnego otoczenia, utajona i zakazana t sknota za jedynym Stuleciem,
którego nigdy aden z nich nie mógł zobaczy ).
Harlan oczywi cie nie pami tał dokładnie słów Yarrowa, lecz ich tre ostro
wryła mu si w pami .
Yarrow powiedział mniej wi cej tak:
- B dziecie teraz Obserwatorami. Nie jest to wysokie stanowisko. Specjali ci
nie traktuj go powa nie. Mo liwe, e wy, Wieczno ciowcy (specjalnie zrobił
przerw po tym słowie, eby ka dy mógł si wyprostowa i u miechn ), równie .
Je li tak, jeste cie głupcami i nie zasługujecie na miano Obserwatorów.
12
Kalkulatorzy nie mieliby czego kalkulowa . Biografi ci nie mieliby materiału
do biografii. Socjologowie nie mieliby społecze stw do profilowania. aden ze
Specjalistów nie miałby nic do roboty, gdyby nie było Obserwatorów. Wiem, e
ju wam to mówiono, ale chciałbym, eby cie byli absolutnie przekonani i nie
mieli adnej w tpliwo ci w tej sprawie.
To wy, najmłodsi, b dziecie wychodzili w Czas, w najbardziej niepomy lnych
warunkach, eby dostarczy faktów, suchych, obiektywnych, niezale nych od
osobistych opinii i upodoba . Faktów wystarczaj co cisłych, by nakarmi nimi
komputery, a do okre lonych, by mogły posłu y do rozwi zywania równa
społecznych. Faktów wystarczaj co uczciwych, by mogły tworzy podstaw dla
Zmian Rzeczywisto ci.
I jeszcze jedno musicie zapami ta : wasza słu ba w roli Obserwatorów nie
jest czym , co nale y odb bni mo liwie szybko i bez kłopotów. Wła nie jako
Obserwatorzy wyrabiacie sobie mark . Nie to, co cie robili w szkole, lecz to, co
zrobicie jako Obserwatorzy, b dzie okre lało wasz specjalizacj i stopie , do
jakiego w niej dojdziecie. To b dzie wasz podyplomowy sta , Wieczno ciowcy, a
niepowodzenie w nim, nawet małe niepowodzenie, zepchnie was do Obsługi,
niezale nie od tego, jak wygl daj teraz wasze potencjalne mo liwo ci. To
wszystko.
Podał r k ka demu z nich, a Harlan, powa ny, uroczysty, dumny w swej
wierze, i najwi kszym przywilejem Wieczno ciowca jest przywilej
odpowiedzialno ci za szcz cie wszystkich istot ludzkich, które s albo b d w
zasi gu Wieczno ci, był pełen nabo nego szacunku dla samego siebie.
Pierwsze zadanie Harlana było drobne i wykonał je pod cisłym nadzorem,
lecz potem rozwijał swe talenty w kilkunastu Stuleciach na kilkunastu Zmianach
Rzeczywisto ci.
W pi tym roku pracy otrzymał awans na Starszego Obserwatora ze
skierowaniem do 482 wieku. Po raz pierwszy miał wykona prac bez nadzoru i
gdy sobie to u wiadomił, melduj c si Kalkulatorowi sekcji, stracił nieco pewno
siebie.
Był to zast pca Kalkulatora Hobbe Finge; podejrzliwie ci gni te usta i
zmarszczone brwi wygl dały miesznie w jego twarzy. Brakowało mu tylko
kolorów i kosmyka siwych włosów, a mógłby uchodzi za wizerunek wi tego
Mikołaja.
wi ty Mikołaj albo Santa Claus, albo Kriss Kringle. Harlan znał wszystkie
trzy imiona. W tpił, czy cho by jeden na sto tysi cy Wieczno ciowców słyszał o
którym z nich. Harlan czerpał sekretn wstydliw dum ze swej tajemnej
wiedzy. Od najwcze niejszych dni w szkole je dził na swym koniku historii
Prymitywu, a Edukator Yarrow zach cał go do tych studiów. Harlan ogromnie
polubił te dziwaczne, przewrotne Stulecia, które znajdowały si nie tylko przed
pocz tkiem Wieczno ci, w wieku 27, lecz nawet przed wynalezieniem Pola
Czasowego, w 24 wieku. Studiował stare ksi ki i periodyki. Podró ował nawet
daleko w przeszło , do najwcze niejszych Stuleci, gdy tylko mu na to pozwolono,
by korzysta z lepszych ródeł. Przez pi tna cie z gór lat zgromadził znaczn
bibliotek , prawie w cało ci składaj c si z ksi ek drukowanych na papierze.
Miał w niej tom pisarza zwanego H.G. Wells i inny - W. Szekspira, oba do
13
postrz pione. A najciekawszy był komplet oprawnych tygodników z epoki
Prymitywu, które zajmowały ogromn przestrze , lecz Harlan nie miał serca
zredukowa ich do mikrofilmu.
Od czasu do czasu gubił si w wiecie, gdzie ycie było yciem, a mier
mierci ; gdzie człowiek podejmował decyzje nieodwołalne, gdzie nie mo na było
zapobiec złu ani popiera dobra i gdzie przegrana bitwa pod Waterloo była
naprawd przegrana na zawsze.
A potem był trudny, niemal szokuj cy powrót my li do Wieczno ci i wiata, w
którym Rzeczywisto jest czym gi tkim i szybko znikaj cym, czym , co ludzie,
tacy jak on sam, mog utrzyma w dłoniach i ukształtowa w lepsz form .
Skojarzenie ze wi tym Mikołajem prysło, gdy Hobbe Finge zacz ł mówi
energicznie i rzeczowo.
- Mo e pan rozpocz jutro od zwykłego przegl du bie cej Rzeczywisto ci.
Ma to by zrobione wnikliwie i dokładnie. Nie zezwala si na adn niedbało .
Pana pierwsza karta przestrzenno-czasowa b dzie gotowa na jutro rano.
Wszystko jasne?
- Tak, Kalkulatorze - powiedział Harlan. Ju wtedy zorientował si , e
stosunki mi dzy nim a zast pc Kalkulatora nie uło si dobrze, i ałował tego.
Nast pnego ranka otrzymał kartk pokryt skomplikowanymi
perforowanymi wzorami, tak jak wyszła z komputapleksu. U ył swego
kieszonkowego odkodywacza w celu przetłumaczenia ich na standardowy j zyk
mi dzyczasowy, boj c si , eby nie popełni najdrobniejszej pomyłki na samym
pocz tku. Oczywi cie osi gn ł ten etap, e mógł czyta perforacje bezpo rednio.
Karta mówiła mu, gdzie i kiedy ma si znale w 482 Stuleciu; dok d mo e si
uda , a dok d nie; czego ma unika za wszelk cen . Jego obecno miała si
ograniczy tylko do tych miejsc i czasu, w których nie byłaby niebezpieczna dla
Rzeczywisto ci.
Nie lubił 482 Stulecia. Nie było podobne do jego ojczystej, powa nej i
nonkonformistycznej ery. Były to jego zdaniem czasy bez etyki i bez zasad.
Stulecie hedonistyczne, materialistyczne i troch nad miar matriarchalne. Była
to jedyna era (sprawdził to w raportach bardzo dokładnie) z ektogenicznymi
urodzinami, a w okresie ich najwi kszego rozwoju czterdzie ci procent kobiet
miało dzieci składaj c tylko zapłodnione jajo w owarium. Mał e stwa ł czyły si
i rozwi zywały za obopóln zgod , prawo nie uznawało ich za nic wi cej ni
prywatne porozumienie bez mocy obowi zuj cej. Zwi zek zawarty dla urodzin
dziecka był oczywi cie ci le oddzielony od społecznych funkcji mał e stwa i
działał na czysto eugenicznych zasadach.
Pod wieloma wzgl dami Harlan uwa ał to społecze stwo za chore i dlatego
pragn ł Zmiany Rzeczywisto ci. Wielokrotnie przychodziło mu do głowy, e jego
obecno w Stuleciu, jako człowieka z innych czasów, mogłaby rozdwoi jego
histori . Je li zakłócenia t obecno ci spowodowane byłyby do silne w pewnym
kluczowym punkcie, rzeczywisty stałby si inny nurt prawdopodobie stwa, nurt,
w którym miliony szukaj cych przygód kobiet przekształciłyby si w prawdziwe
matki o czystych sercach. Znalazłyby si w innej Rzeczywisto ci ze wszystkimi
wspomnieniami do niej przynale nymi, niezdolne mówi , ni , wyobra a sobie,
e kiedykolwiek były kim innym.
14
Na nieszcz cie, eby tego dokona , musiałby przekroczy granice
wyznaczone mu w karcie przestrzenno-czasowej, a to było nie do pomy lenia. Ale
nawet gdyby było, wyj cie poza te granice na chybił trafił mogłoby zmieni
Rzeczywisto na wiele sposobów. Mogłaby sta si jeszcze gorsza. Tylko
staranna analiza i kalkulacja pozwalały precyzyjnie okre li charakter Zmiany
Rzeczywisto ci.
Zewn trznie, mimo swych osobistych pogl dów, Harlan pozostał
Obserwatorem, idealny Obserwator za był jedynie zestawem o rodków
zmysłowo-percepcyjnych doł czonych do mechanizmu pisz cego raporty. Mi dzy
percepcj a raportem nie powinno by miejsca na uczucia.
Pod tym wzgl dem raporty Harlana stanowiły szczyt doskonało ci.
Zast pca Kalkulatora Finge wezwał go po drugim tygodniowym raporcie.
- Gratuluj , Obserwatorze - powiedział głosem, w którym nie wyczuwało si
ciepła - kompozycji i jasno ci pana raportów. Ale co pan wła ciwie my li?
Harlan przybrał taki wyraz twarzy, jakby była mozolnie wyci ta z 95-
wiecznego drzewa. Powiedział:
- Nie mam adnych własnych my li w tej sprawie.
- Ale, ale! Pan jest z 95 Stulecia i obaj wiemy, co to znaczy. Z pewno ci
tamto stulecie działa panu na nerwy.
Harlan wzruszył ramionami.
- Czy cokolwiek w moich raportach skłania pana do wniosku, e moje nerwy
s nie w porz dku?
Było to niemal bezczelne pytanie. Finge zacz ł b bni t pymi paznokciami po
blacie biurka.
- Prosz odpowiedzie na pytanie - rzekł. Harlan powiedział:
- Socjologicznie wiele aspektów tego stulecia osi gn ło skrajno .
Spowodowało to ostatnie trzy Zmiany Rzeczywisto ci w tej epoce. S dz , e w
ko cu sprawa zostanie uregulowana. Skrajno ci nigdy nie s zdrowe.
- Wi c zadał pan sobie trud sprawdzenia ostatnich Rzeczywisto ci Stulecia?
- Jako Obserwator musz sprawdzi wszystkie zasadnicze fakty.
To był mocny argument. Harlan oczywi cie miał prawo i obowi zek
sprawdza te fakty i Finge o tym wiedział. Ka dym Stuleciem wstrz sały ci głe
Zmiany Rzeczywisto ci. adne obserwacje, niezale nie od tego jak pracochłonne,
nie mogły utrzyma si długo bez ponownego sprawdzania. W Wieczno ci
przestrzegano procedury ci głego obserwowania ka dego Stulecia. A eby
wła ciwie obserwowa , trzeba było zna nie tylko fakty bie cych Rzeczywisto ci,
lecz równie ich zwi zki z poprzednimi Rzeczywisto ciami.
Harlan zauwa ył, e to sprawdzanie przez Finge'a pogl dów Obserwatora to
nie tylko nie yczliwo . Finge był nastawiony zdecydowanie wrogo.
Innym razem Finge powiedział do Harlana, wchodz c do jego małego
gabinetu:
- Pa skie raporty robi doskonałe wra enie na Radzie Wszechczasów.
Harlan milczał niepewnie, a potem wymamrotał:
- Dzi kuj panu.
- Wszyscy si zgadzaj , e wykazuje pan niezwykł przenikliwo .
- Staram si , jak mog . Finge zapytał nagle:
15
- Czy pan zna Starszego Kalkulatora Twissella?
- Kalkulatora Twissella? - Harlan wytrzeszczył oczy. - Nie. Dlaczego pan
pyta?
- Wydaje si , e pa skie raporty szczególnie go interesuj . -Finge zamy lił si
i zmienił temat. - Wydaje mi si , e pan sobie wypracował własn filozofi ,
pewien punkt widzenia na histori .
Harlana dr czyła pokusa. Pró no i ostro no walczyły ze sob i wreszcie
pró no zwyci yła.
- Studiowałem histori Prymitywu.
- Histori Prymitywu? W szkole?
- Niezupełnie, Kalkulatorze. Sam. To jest... mój konik. To jest zupełnie tak,
jakby si obserwowało histori stoj c nieruchomo, zamro on ! Mo na j
studiowa w szczegółach, podczas gdy Stulecia Wieczno ci stale si zmieniaj . -
Zapalił si na my l o tym. - To jest tak, jakby my wzi li seri kadrów z
ksi kowego filmu i studiowali uwa nie ka dy kadr. Zobaczymy o wiele wi cej,
ni gdyby my po prostu pu cili film. To mi bardzo pomaga w mojej pracy.
Finge popatrzył rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma i wyszedł bez słowa.
Jednak pó niej, przy jakiej okazji, wrócił do tematu historii Prymitywu i
przyj ł pełne skruchy komentarze Harlana bez adnego zdecydowanego wyrazu
na swej tłustej twarzy.
Harlan nie był pewny, czy ma ałowa całej sprawy, czy traktowa j jako
szans przy pieszenia swego awansu. Zdecydował jednak, e to ostatnie nie
wchodzi w gr , gdy mijaj c go pewnego dnia na korytarzu A, Finge odezwał si
niespodziewanie, tak by inni słyszeli:
- Wielki Czasie, Harlan, czy pan si nigdy nie u miecha? U wiadomił sobie,
e Finge go nienawidzi. Ale wkrótce jego stosunek do Finge'a zacz ł przypomina
wstr t.
W ci gu trzech miesi cy bada nad 482 sprawdzono wszystko, co było w tym
Stuleciu ciekawego, i gdy Harlan otrzymał nagłe wezwanie do biura Finge'a, nie
był zaskoczony. Spodziewał si zmiany zadania. Jego ostateczny raport był
gotowy ju od kilku dni. 482 wiek pragn ł eksportowa wi cej tekstyliów,
produkowanych na bazie celulozy, do Stuleci, w których lasy zostały wytrzebione,
takich jak 1174, lecz nie chciał otrzymywa w zamian w dzonej ryby. Do tego
doł czona była długa lista podobnych pozycji z odpowiedni analiz .
Wzi ł ze sob brulion raportu.
Ale o 482 Stuleciu nawet nie wspomniano. Natomiast Finge przedstawił
Harlana staremu, pomarszczonemu człowieczkowi o rzadkich, siwych włosach i
twarzy gnoma. Twarz ta przez cały czas rozmowy była u miechni ta. W
po ółkłych palcach tkwił zapalony papieros.
Był to pierwszy papieros, jaki Harlan w yciu widział; gdyby nie to,
po wi ciłby wi cej uwagi człowiekowi, a mniej płon cej rurce, i byłby lepiej
przygotowany na prezentacj Finge'a.
Finge powiedział:
- Starszy Kalkulatorze, to jest Obserwator Andrew Harlan. Oczy Harlana
gwałtownie przeskoczyły z papierosa na twarz człowieczka.
Starszy Kalkulator Twissell odezwał si piskliwym głosem:
16
- Jak si masz? A wi c to ty jeste tym młodym człowiekiem, który pisze
znakomite raporty?
Harlan nie mógł wykrztusi słowa. Laban Twissell był legend , yj cym
mitem. Laban Twissell był człowiekiem, którego powinien natychmiast
rozpozna . Był wybitnym Kalkulatorem w Wieczno ci, innymi słowy -
najwybitniejszym yj cym Wieczno ciowcem i dziekanem Rady Wszechczasów.
Kierował wi ksz liczb Zmian Rzeczywisto ci ni ktokolwiek inny... był... miał...
Harlana całkiem opu ciła przytomno umysłu. Skin ł głow u miechaj c si
głupio i nie powiedział nic.
Twissell przyło ył papierosa do ust, zaci gn ł si szybko i odsun ł go.
- Zostaw nas, Finge. Chc porozmawia z chłopakiem. Finge wstał, mrukn ł
co i wyszedł.
Twissell powiedział:
- Wygl dasz na zdenerwowanego, chłopcze. Nie ma si co denerwowa .
Lecz spotkanie z Twissellem było jak wstrz s. Zawsze człowiek jest zbity z
tropu, gdy stwierdzi, e kto , kogo uwa ał za olbrzyma, w rzeczywisto ci ma sto
sze dziesi t pi centymetrów wzrostu. Czy za cofni tym, gładkim czołem kryje
si mózg geniusza? Czy to przenikliwa inteligencja, czy tylko jowialno
promieniuje z małych oczek otoczonych tysi cem zmarszczek?
Harlan nie wiedział, co s dzi . Zdawało si , e widok papierosa do reszty
odebrał mu przytomno umysłu. Wyra nie wzdrygn ł si , gdy dotarł do niego
kł b dymu.
Oczy Twissella zw ziły si , jakby próbowały przenikn dym, i Kalkulator
powiedział w straszliwym dialekcie dziesi tego tysi clecia:
- Czy p dziesz si czuł lepiej, kdy p d mówił twój dialekt, chłobcze?
Harlan omal nie wybuchn ł histerycznym miechem, lecz powiedział
ostro nie:
- Mówi do biegle standardowym mi dzyczasowym, Kalkulatorze.
Powiedział to w j zyku mi dzyczasowym, którego on i wszyscy inni
Wieczno ciowcy u ywali od pierwszych miesi cy pobytu w Wieczno ci.
- Nonsens - oznajmił władczo Twissell. - Nie obchodzi mnie mi dzyczasowy.
Mój j zyk dziesi tego tysi clecia jest a za dobry.
Harlan domy lał si , e musiało min przynajmniej czterdzie ci lat, od chwili
gdy Twissell miał w u yciu czasowe dialekty.
Lecz Kalkulator zrobiwszy t uwag , najwidoczniej dla własnej satysfakcji,
przeszedł na mi dzyczasowy i ju dalej si nim posługiwał.
Powiedział:
- Zaproponowałbym ci papierosa, ale jestem pewny, e nie palisz. Rzadko
kiedy w dziejach przyjmowało si palenie. Naprawd dobre papierosy robiono
jedynie w 72 wieku, a moje s specjalnie importowane z tej epoki. Daj ci t
wskazówk na wypadek, gdyby zacz ł pali . To wszystko jest bardzo smutne. W
ubiegłym tygodniu musiałem na dwa dni wyskoczy do 123 wieku. Palenie
wzbronione. Nawet w sekcji Wieczno ci po wi conej 123 wiekowi
Wieczno ciowcy przyj li tamtowieczne obyczaje. Gdybym zapalił papierosa,
nast piłoby co w rodzaju katastrofy kosmicznej. Czasami my l , e ch tnie
skalkulowałbym jedn wielk Zmian Rzeczywisto ci i zniósł zakazy palenia we
17
wszystkich Stuleciach. Niestety, jakakolwiek Zmiana w tym rodzaju
spowodowałaby wojny w pi dziesi tym ósmym i niewolnictwo w tysi cznym.
Zawsze co przeszkadza.
Harlan najpierw był zmieszany, potem zaciekawiony. Z pewno ci w tej
gadaninie co si kryło.
Czuł lekkie ciskanie w gardle, gdy zapytał:
- Czy mog wiedzie , dlaczego pan chciał mnie pozna , Kalkulatorze?
- Podobaj mi si twoje raporty, chłopcze.
W oczach Harlana pojawił si błysk przytłumionej rado ci.
- Dzi kuj panu - powiedział.
- Jest w nich polot artysty. Masz intuicj . Prze ywasz wszystko silnie. Wiem,
jaka powinna by twoja pozycja w Wieczno ci, i przybyłem ci j zaofiarowa .
Harlan pomy lał: nie mog w to uwierzy .
Starał si , by w jego głosie nie zabrzmiała nuta triumfu.
- Czuj si bardzo zaszczycony, Kalkulatorze - powiedział. Starszy
Kalkulator Twissell, sko czywszy jednego papierosa, niedostrzegalnym ruchem
wyci gn ł i zapalił drugiego, po czym odezwał si w ród kł bów dymu:
- Na miło Czasu, chłopcze, mówisz tak, jakby recytował wyuczon lekcj .
Bardzo zaszczycony... bzdura. Po prostu mów, co czujesz. Cieszysz si ?
- Tak, Kalkulatorze - potwierdził Harlan ostro nie.
- W porz dku. Powiniene si cieszy . Chciałby zosta Technikiem?
- Technikiem! - wykrzykn ł Harlan, zrywaj c si z fotela.
- Siadaj. Siadaj. Wygl dasz na zaskoczonego.
- Nie spodziewałem si , e bada Technikiem, Kalkulatorze.
- Dziwnym trafem -- odparł Twissell sucho - nikt si tego nigdy nie
spodziewa. Oczekuj wszystkiego, tylko nie tego. Jednak o Techników jest trudno
i stale ich potrzebujemy. Ani jedna sekcja w Wieczno ci nie uwa a, e ma ich
dosy .
- Chyba si nie nadaj .
- Masz na my li, e nie nadajesz si do podj cia kłopotliwej roboty? Ale na
miło Czasu, je li jeste oddany Wieczno ci, tak jak przypuszczam, nie b dzie ci
to przeszkadzało. Owszem, głupcy b d ci unikali i spotkasz si z ostracyzmem.
Ale przyzwyczaisz si do tego. A zyskasz satysfakcj , e jeste potrzebny, i to
bardzo. Wła nie mnie.
- Panu? Wła nie panu?
- Tak jest. - Stary człowiek u miechn ł si chytrze. - Nie b dziesz tylko
Technikiem. B dziesz moim Technikiem osobistym na specjalnych prawach. Jak
ci si to podoba?
- Nie wiem. Kalkulatorze - odparł Harlan. - Mog si nie nadawa .
Twissell energicznie potrz sn ł głow .
- Potrzebuj ci . Wła nie ciebie. Twoje raporty daj mi pewno , e jeste
akurat odpowiednim człowiekiem. - Dotkn ł czoła upier cienionym palcem. -
Jako Nowicjusz zyskałe dobr opini . Sekcje, dla których prowadziłe
obserwacje, oceniły ci bardzo pozytywnie. Wreszcie raport Finge'a był bardzo
korzystny.
To naprawd poruszyło Harlana.
18
- Kalkulator Finge wystawił mi korzystn opini ?
- Nie spodziewałe si tego?
- Ja... nie wiem.
- Dobrze chłopcze. Nie mówi , e raport był przychylny. Mówi , e był
korzystny. W gruncie rzeczy raport Finge'a nie był przychylny. Zalecał, eby ci
odsuni to od wszelkich zaj zwi zanych ze Zmianami Rzeczywisto ci.
Sugerował, e trzymanie ci gdziekolwiek poza działem obsługi jest
niebezpieczne.
Harlan poczerwieniał.
- Jak on to uzasadniał, Kalkulatorze?
- Wygl da na to, e masz hobby, chłopcze. Jeste zainteresowany histori
Prymitywu, co? - Zrobił szeroki gest r k z papierosem, a Harlan, zapominaj c w
gniewie o kontrolowaniu oddechu, połkn ł haust dymu i rozkaszlał si
gwałtownie.
Twissell, dobrodusznie obserwuj c ten atak kaszlu, zapytał:
- Czy to prawda?
- Kalkulator Finge nie ma prawa... - zacz ł Harlan.
- Ale, ale! Powiedziałem ci, co było w raporcie, poniewa ł czy si to z celem,
do którego przede wszystkim ci potrzebuj .
Ponadto raport był poufny i musisz zapomnie , e ci mówiłem, co w nim jest.
Raz na zawsze, chłopcze.
- A co w tym złego, e kto interesuje si histori Prymitywu?
- Finge uwa a, e twoje zainteresowanie wskazuje na silny pop d do Czasu.
Rozumiesz mnie, chłopcze?
Harlan rozumiał. Nie sposób było nie przyswoi sobie pewnych okre le z
argonu psychiatrycznego, a tego okre lenia przede wszystkim. Przyjmowało si ,
e ka dy członek Wieczno ci ma silny pop d (tym silniejszy, e oficjalnie
tłumiony we wszystkich przejawach), by wróci , niekoniecznie do swojej epoki,
ale przynajmniej do jakiego okre lonego Czasu: by sta si raczej cz ci
okre lonego Stulecia ni by w drowcem po wszystkich Stuleciach. Oczywi cie u
wi kszo ci Wieczno ciowców pop d ten pozostawał bezpiecznie ukryty w
pod wiadomo ci
- Nie my l , eby zachodził ten przypadek - rzekł Harlan.
- Ja równie nie przypuszczam. Uwa am, e twoje hobby jest interesuj ce i
cenne. Jak ju wspomniałem, wła nie dlatego wybieram ciebie. Chc , eby
wszystkiego, co umiesz i czego mo esz si nauczy z historii Prymitywu, nauczył
pewnego Nowicjusza, którego ci przyprowadz . Poza tym b dziesz równie moim
osobistym Technikiem. Rozpoczniesz prac za kilka dni. Jeste zadowolony?
Zadowolony? Mie oficjalne zezwolenie na nauczanie wszystkiego o czasach
sprzed Wieczno ci? By osobi cie zwi zanym z najwybitniejszym ze wszystkich
Wieczno ciowców? Nawet nieprzyjemny status Technika wydawał si zno ny w
tych warunkach.
Lecz ostro no nie całkowicie opu ciła Harlana. Powiedział:
- Je li to jest potrzebne dla dobra Wieczno ci, Kalkulatorze...
- Dla dobra Wieczno ci? - wykrzykn ł podobny do gnoma Kalkulator w
nagłym podnieceniu. Rzucił papierosa tak gwałtownie, e niedopałek trafił w
19
przeciwległ cian i rozprysn ł si fontann iskier. - Potrzebuj ci dla istnienia
Wieczno ci.
20
Rozdział 3
NOWICJUSZ
Harlan przebywał kilka tygodni w 575 stuleciu, nim poznał Brins-leya
Sheridana Coopera. Miał czas przyzwyczai si do nowego mieszkania i
antyseptyki szkła i porcelany. Nauczył si nosi znaczek Technika nie kurcz c si
przy tym zbytnio i nie staj c w ten sposób, by znaczek był zwrócony do ciany
albo zasłoni ty jakim przedmiotem.
Inni bowiem u miechali si pogardliwie, kiedy to robił, i zaczynali odnosi si
do niego z rezerw , jakby podejrzewali prób zdobycia ich przyja ni pod
fałszywymi pretekstami.
Starszy Kalkulator Twissell codziennie przedstawiał mu swe problemy.
Harlan studiował je, pisał analizy, które przepisywano po cztery razy, i ostatni
wersj oddawał te jeszcze nie bez oporów.
Twissell chwalił je, kiwał głow , powtarzał:
- Dobre. Dobre.
Potem rzucał szybkie spojrzenie swych starych niebieskich oczu na Harlana, a
jego u miech przygasał nieco, gdy mówił:
- Sprawdz t prognoz na komputapleksie.
Analiz zawsze nazywał prognoz . Nigdy nie podawał Harlanowi wyniku
sprawdzenia na komputapleksie, a Harlan nie miał pyta . Był przygn biony
faktem, e nigdy nie polecono mu zrealizowa ani jednej z jego analiz. Czy
oznaczało to, e komputaplex ich nie potwierdza? e Harlan wybiera niewła ciwy
punkt do wprowadzenia Zmiany Rzeczywisto ci? e braknie mu sprytu do
wykrycia Minimum Potrzebnych Zmian we wskazanym zakresie? (Dopiero
pó niej zacz ł swobodnie u ywa snobistycznego okre lenia „MPZ").
Pewnego dnia Twissell przyszedł z jakim wystraszonym osobnikiem, który
nie miał nawet spojrze Harlanowi w oczy. Twissell powiedział:
- Techniku Harlan, to jest Nowicjusz B.S. Cooper.
Harlan odruchowo powiedział „Cze ". Ale nie był zachwycony tym
człowiekiem. Facet był niski, o czarnych włosach, z przedziałkiem na rodku.
Miał spiczast brod , oczy jasnobr zowe, uszy nieco za du e, paznokcie
poogryzane.
- To ten chłopak, którego b dziesz uczył historii Prymitywu -powiedział
Twissell.
- Wielki Czasie! - zawołał Harlan z gwałtownie wzrastaj cym
zainteresowaniem. - Cze ! - Niemal e zapomniał o tym.
Twissell rzekł:
- Ułó z nim plan, jaki ci odpowiada, Harlan. Je li dasz rad -dwa popołudnia
tygodniowo; my l , e to wystarczy. Stosuj własn metod nauczania. Zostawiam
to do twego uznania. Je li potrzeba ci mikrofilmów albo starych dokumentów, to
mi powiedz, dostaniemy je, je li istniej gdziekolwiek w Wieczno ci czy w
jakiejkolwiek osi galnej cz ci Czasu. Zgoda, chłopcze?
21
Wyci gn ł zapalonego papierosa znik d (jak si zawsze wydawało) i
zapachniało dymem. Harlan zakaszlał, a zaci ni te usta Nowicjusza wiadczyły,
e zrobiłby to samo, gdyby tylko miał.
Po wyj ciu Twissella Harlan powiedział:
- No, siadaj - zawahał si chwil , a potem dodał zdecydowanym tonem - synu.
Siadaj, synu. Mój gabinet jest do marny, ale nale y równie do ciebie, ilekro
jeste my razem.
Harlana ogarn ła fala zapału. To był jego projekt! Historia Prymitywu to
było co całkowicie własnego. Nowicjusz podniósł oczy (po raz pierwszy chyba) i
powiedział j kaj c si :
- Pan jest Technikiem.
Cz podniecenia i zapału Harlana od razu si ulotniła.
- Wi c co z tego?
- Nic - odparł Nowicjusz. - Ja po prostu...
- Słyszałe , jak Kalkulator Twissell tytułował mnie Technikiem?
- Tak, prosz pana.
- Czy by my lał, e si pomylił? e to zbyt złe, eby było prawdziwe?
- Nie, prosz pana.
- Czemu tak bełkoczesz? - zapytał Harlan brutalnie i zawstydził si tego.
Cooper zaczerwienił si gwałtownie.
- Niezbyt biegle mówi standardowym mi dzyczasowym.
- Dlaczego? Jak długo jeste Nowicjuszem?
- Mniej ni rok, prosz pana.
- Mniej ni rok? Ile ty masz lat, na miło Czasu?
- Dwadzie cia cztery lata fizjologiczne, prosz pana. Harlan wytrzeszczył
oczy.
- Usiłujesz mi wmówi , e wzi li ci do Wieczno ci, kiedy miałe dwadzie cia
trzy lata?
- Tak, prosz pana.
Harlan usiadł i zatarł r ce. Czego takiego si po prostu nie stosowało. Do
Wieczno ci wchodziło si w wieku pi tnastu do szesnastu lat. Wi c co to mo e
znaczy ? Czy Twissell robi z nim jak now prób , eby go sprawdzi ?
- Siadaj i zaczynamy. Twoje pełne nazwisko i epoka?
Nowicjusz wyst kał:
- Brinsley Sheridan Cooper z 78 Stulecia.
Harlan niemal odetchn ł. To było blisko. Zaledwie tysi c siedemset lat od jego
ojczystego stulecia. Nowicjusz był niemal jego s siadem w Czasie.
- Jeste zainteresowany histori Prymitywu? - zapytał.
- Kalkulator Twissell polecił mi si uczy . Niewiele wiem na ten temat.
- Czego si jeszcze uczysz?
- Matematyki. In ynierii Czasu. Na razie studiuj podstawy. W 78 Stuleciu
byłem reperatorem szybkopró ni.
Nie było sensu pyta o istot szybkopró ni. Mógł to by odkurzacz ss cy,
komputer albo odmiana pistoletu do malowania. Harla-na niespecjalnie to
interesowało.
- Czy wiesz co o historii? - zapytał. - O jakiejkolwiek historii?
22
- Uczyłem si historii europejskiej.
- Twojej odr bnej jednostki politycznej, jak rozumiem?
- Urodziłem si w Europie. Głównie, oczywi cie, uczono nas historii
nowo ytnej. Po rewolucjach 54 roku. To znaczy 7554 roku.
- Doskonale. Przede wszystkim musisz o tym zapomnie . To zupełnie nic nie
znaczy. Historia, której próbuj uczy Czasowców, zmienia si z ka d Zmian
Rzeczywisto ci. Oni sobie tego nie u wiadamiaj . W ka dej Rzeczywisto ci ich
historia jest jedyn histori . Historia Prymitywu wygl da zupełnie inaczej. Na
tym polega cały jej urok. Niezale nie od tego, co ka dy z nas robi, historia
Prymitywu istnieje tak, jak zawsze istniała. Kolumb i Waszyngton. Mussolini i
Hereford, oni wszyscy istniej .
Cooper u miechn ł si lekko. Małym palcem potarł górn warg i po raz
pierwszy Harlan dostrzegł nad ni lad zarostu, jakby Nowicjusz zapuszczał
w sy.
Cooper powiedział:
- Odk d tu jestem, niezbyt potrafi ... przyzwyczai si do tego.
- Przyzwyczai si do czego?
- Do tego, e jestem pi set Stuleci od mojej rodzinnej epoki.
- Znajduj si niemal w identycznej sytuacji. Ja pochodz z
dziewi dziesi tego pi tego.
- To inna sprawa. Pan jest starszy ode mnie, a jednak pod pewnym wzgl dem
ja jestem starszy od pana. Mógłbym by pana pra-pra- pr -... i tak dalej,
dziadkiem.
- Co za ró nica? A przypu my, e tak jest?
- No, do tego trzeba si przyzwyczai . - W tonie Nowicjusza zabrzmiała
buntownicza nuta.
- Wszyscy musimy si przyzwyczaja - odparł Harlan bez współczucia i
zacz ł mówi o Prymitywie. Po trzech godzinach pochłoni ty był wyja nianiem,
dlaczego istniały Stulecia przed pierwszym Stuleciem.
- Ale czy pierwszy wiek nie był pierwszy? - Zapytał Cooper ało nie.
Harlan sko czył, daj c Nowicjuszowi ksi k , niezbyt dobr , co prawda, ale
na pocz tek mogła uj .
- Dam ci lepsze materiały, kiedy si dalej podkształcisz - powiedział.
Pod koniec tygodnia w sy Coopera wygl dały jak czarna szczoteczka, która
postarzała go o dziesi lat i podkre lała w sko jego dolnej szcz ki. Harlan
uznał, e te w sy nie przydaj urody Nowicjuszowi.
- Sko czyłem pana ksi k - odezwał si Cooper.
- Co o niej my lisz?
- W pewnym sensie... - Nast piła dłu sza przerwa, zanim Cooper zacz ł na
nowo. - Po cz ci pó ny Prymityw przypomina 78 Stulecie. Wie pan, wskutek tego
zacz łem my le o domu. Dwa razy niła mi si moja ona.
- Twoja ona?! - wybuchn ł Harlan.
- Byłem onaty, zanim wzi li mnie tutaj.
- Wielki Czasie! Czy twoj on równie tu sprowadzili? Cooper potrz sn ł
głow .
23
- Nie wiem nawet, czy została zmieniona w ubiegłym roku. Je li tak, to nie
jest wła ciwie moj on .
Harlan oprzytomniał. Oczywi cie, je li Nowicjusz miał dwadzie cia trzy lata,
gdy wzi to go do Wieczno ci, mógł by onaty. Jedna sprawa bez precedensu
poci ga za sob drug .
Gdy do regulaminu zacznie si raz wprowadza modyfikacje, nie potrwa
długo i wszystko si zamieni w jeden wielki chaos. Wieczno jest zbyt subtelnie
wywa on konstrukcj , by mogła znie zmiany.
Najprawdopodobniej obawa o Wieczno dodała mimowolnej surowo ci
głosowi Harlana:
- Mam nadziej , e nie zamierzasz wraca do 78 wieku, eby jej szuka ?
r. Nowicjusz podniósł głow , jego wzrok był twardy i nieruchomy.
- Nie.
Harlan poruszył si niespokojnie.
- Wła nie. Nie masz rodziny. Nikogo. Jeste Wieczno ciowcem i nigdy nie
my l o nikim, kogo znałe w Czasie.
Cooper zacisn ł wargi i powiedział szybko i ostro:
- Mówi pan jak Technik.
Harlan zacisn ł pi ci na biurku. Odezwał si ochrypłym głosem:
- O co chodzi? Jestem Technikiem, wi c przeprowadzam Zmiany. Wi c
broni ich i dam, eby je uznawał. Słuchaj, dzieciaku, jeste tu niecały rok, nie
potrafisz mówi po mi dzyczasowemu, nie odró niasz jeszcze Czasu od
Rzeczywisto ci, ale wydaje ci si , e ju znasz Techników i mo esz ich lekcewa y .
- Przepraszam - odezwał si szybko Cooper. - Nie chciałem pana obrazi .
- Nie, nie, dlaczego obrazi ? Po prostu słyszałe , e kto tak mówił, prawda?
Mówi : „Zimny jak serce Technika", co? Mówi tak. Mówi : „Bilion osobowo ci
zmienionych - to jedno ziewni cie Technika". Mówi jeszcze inne rzeczy. I co z
tego, panie Cooper? Czy czujesz si wielkim intelektualist bior c w tym udział?
Stajesz si przez to wielkim człowiekiem? Wielkim kołem Wieczno ci?
- Powiedziałem przepraszam.
- W porz dku. Chciałbym, eby wiedział, e Technikiem jestem niespełna
miesi c i osobi cie nie przeprowadzałem nigdy Zmiany Rzeczywisto ci. A teraz
do roboty.
Nast pnego dnia Kalkulator Twissell wezwał Andrew Harlana do swego
biura.
- Jakby ci si podobała mała MZR, chłopcze? - zapytał.
Pytanie padło w sam por . Przez cały ów ranek Harlan ałował, e
tchórzliwie wyparł si osobistego zaanga owania w prac Technika. I ten protest
zupełnie dziecinny: przecie ja do tej pory nic złego nie zrobiłem, nie ga cie mnie.
To było równoznaczne z przyznaniem, e jest co złego w pracy Technika, a e
on sam nie zasługuje na pot pienie jedynie dlatego, e jest zbyt nowy w grze.
Rad był teraz z okazji wycofania si z tego. To b dzie niemal pokuta. Mo e
powiedzie Cooperowi: „Tak, z powodu czego , co ja zrobiłem, te miliony ludzi
maj teraz now osobowo , lecz to było potrzebne i jestem dumny, e brałem w
tym udział". Harlan oznajmił wi c z rado ci :
- Jestem gotów, Kalkulatorze.
24
- Dobrze. Dobrze. Na pewno b dzie ci przyjemnie usłysze , chłopcze (kł b
dymu i koniec papierosa roz arzył si rubinowo), e wszystkie twoje analizy
potwierdziły si z bardzo du dokładno ci .
- Dzi kuj panu. (Teraz to s ju analizy, nie prognozy- pomy lał Harlan).
- Masz talent. Jakie wyczucie, chłopcze. Spodziewam si po tym wielkich
rzeczy. A mo emy zacz od 223 wieku. Twoje stwierdzenie, e zablokowane
sprz gło stworzy niezb dne widełki czasowe bez niepo danych ubocznych
skutków, jest całkowicie słuszne. Chcesz zablokowa to sprz gło?
- Tak, Kalkulatorze.
To było prawdziwe wprowadzenie Harlana w Technik . Teraz był ju czym
wi cej ni człowiekiem z ró owo-czerwon naszywk . Przekształcał
Rzeczywisto . Manipulował przy mechanizmie przez kilka krótkich minut
wyj tych z 223 wieku i wskutek tego pewien młody człowiek nie dotarł na odczyt
z mechaniki, którego zamierzał wysłucha . W konsekwencji nigdy ju nie
studiował in ynierii słonecznej, przez co został zatrzymany rozwój pewnego
zupełnie prostego urz dzenia na dziesi kluczowych lat. O dziwo, w rezultacie
wojna w 224 wieku została usuni ta z Rzeczywisto ci. Czy to jest dobre? Có
st d, e zmieniono osobowo ci? Nowe osobowo ci s tak samo ludzkie jak stare i
tak samo zasługuj na to, eby y . Je li ycie niektórych zostało skrócone, za to
inni yli dłu ej i byli szcz liwi. Wielkie dzieło literackie, pomnik ludzkiego
intelektu i uczucia, nie zostało napisane w nowej Rzeczywisto ci, lecz par
egzemplarzy przechowano w bibliotekach Wieczno ci, prawda? A za to pojawiły
si nowe twórcze dzieła.
Lecz ow noc Harlan sp dził w m ce bezsenno ci i kiedy wreszcie si
zdrzemn ł, prze ył co , czego nie prze ywał od lat.
niła mu si jego matka.
Mimo tak trudnego pocz tku wystarczył jeden fizjorok, by Harlan stał si
znany w Wieczno ci jako Technik Twissella albo - z przek sem - Cudowne
Dziecko czy Nieomylny.
Jego kontakty z Cooperem stały si niemal wygodne. Nigdy si na dobre nie
zaprzyja nili. (Gdyby nawet Cooper mógł si zmusi do robienia mu awansów.
Harlan pewnie by nie wiedział, jak na to odpowiedzie ). Mimo to dobrze im si
razem pracowało, a zainteresowanie Coopera histori Prymitywu wzrosło do tego
stopnia, e niemal rywalizował z Harłanem.
Pewnego dnia Harlan powiedział do Coopera:
- Słuchaj, Cooper, nie miałby nic przeciwko temu, eby przyj jutro? W
tym tygodniu musz si wybra do wieku trzytysi cznego, eby sprawdzi pewn
obserwacj , a człowiek, z którym chc si zobaczy , jest wolny dzi po południu.
W oczach Coopera zabłysła ciekawo :
- A czyja nie mógłbym pojecha ?
- Chcesz?
- Pewnie. Nigdy nie byłem w kotle, poza tym, jak mnie tu przywozili z
siedemdziesi tego ósmego, a wtedy w ogóle nie wiedziałem, co si dzieje.
Harlan u ywał kotła w szybie C, który niepisanym zwyczajem na całej swej
niezmierzonej długo ci przez Stulecia był zarezerwowany dla Techników. Cooper
25
nie zdradzał adnego zakłopotania, gdy go tam zaprowadził. Wsiadł do kotła bez
wahania i zaj ł miejsce w jego wkl słej krzywi nie.
Gdy jednak Harlan zaktywizował pole i uruchomił kocioł w przyszło na
twarzy Coopera odmalował si niemal komiczny wyraz zaskoczenia.
- Nic nie czuj - powiedział. — Czy co jest nie w porz dku?
- Wszystko w porz dku. Nie czujesz nic, bowiem faktycznie si nie poruszasz.
Jeste przepychany wzdłu czasowego przedłu enia kotła. W rzeczy samej -
Harlan wpadł w ton dydaktyczny -w tej chwili ty i ja, mimo pozorów, wcale nie
jeste my materialni. Stu ludzi mogłoby u ywa tego samego kotła jednocze nie,
poruszaj c si (je li mo na u y tego słowa) z ró nymi pr dko ciami w
dowolnych kierunkach Czasu, przechodz c przez siebie nawzajem i tak dalej.
Prawa zwykłego wiata nie maj zastosowania w szybie kotła.
Cooper skrzywił si nieco, a Harlan pomy lał zawstydzony: chłopak uczy si
in ynierii Czasu i wie wi cej na ten temat ni ja. Gadam i robi z siebie durnia.
Zamilkł i patrzył z powag na Coopera. W sy młodego człowieka urosły w
ci gu miesi cy i opadły w dół, obramowuj c usta, jak to nazywali
Wieczno ciowcy - lini Mallansohna. Jedyna bowiem autentyczna fotografia
wynalazcy Pola Czasowego (przy tym zła i nieostra) przedstawiała go wła nie z
takimi w sami. Z tego powodu zyskały one niejak popularno w ród
Wieczno ciowców, jakkolwiek niewielu było z nimi do twarzy.
Cooper wpatrywał si z respektem w przesuwaj ce si liczby oznaczaj ce
Stulecia.
- Jak daleko w przyszło si ga ten szyb?
- Nie uczyli was tego?
- Ledwie wspomnieli o kotłach. Harlan wzruszył ramionami.
- Wieczno nie ma ko ca. I ten szyb te .
- Jak daleko w przyszło ci pan bywał?
- Dzi jad najdalej. Doktor Twissell był w 50 000 wieku.
- Wielki Czasie! - szepn ł Cooper.
- To jeszcze nic. Niektórzy Wieczno ciowcy docierali do 150 000 Stulecia.
- No i jak tam wygl da?
- Nijak - powiedział Harlan niech tnie. - ycie rozwija si bujnie, ale bez
ludzi. Człowiek znikn ł.
- Wszyscy wymarli? Wygin li?
- W tpi , czy kto to wie.
- Czy mo na by co zrobi , eby to zmieni ?
- Owszem, od wieku 70000... - zacz ł Harlan, a potem urwał nagle. - Och, do
Czasu z tym. Zmie my temat.
Je li istniał przedmiot, który Wieczno ciowcy traktowali niemal zabobonnie,
były to wła nie Ukryte Stulecia, epoka mi dzy 70 000 a 150 000 wiekiem. Ten
temat poruszało si rzadko. Tylko dzi ki bliskiemu zwi zkowi z Twissellem
Harlan wiedział co nieco o tej erze. Chodziło o to, e Wieczno ciowcy nie mogli
wchodzi w Czas w tych tysi cach stuleci. Drzwi mi dzy Czasem i Wieczno ci
były nieprzenikliwe. Dlaczego? Nikt nie wiedział.
26
Z rzeczowych uwag Twissella Harlan wnioskował, e próbowano dokona
Zmiany Rzeczywisto ci w Ukrytych Stuleciach, poczynaj c, od 70 000, lecz bez
odpowiednich obserwacji w tej erze niewiele mo na było zdziała .
Raz Twissell powiedział ze miechem:
- I tak którego dnia si przedrzemy. Tymczasem 70 000 Stuleci pod opiek
to a nadto.
Nie brzmiało to przekonuj co.
- Co stanie si z Wieczno ci po 150 000 wieku? - zapytał Cooper.
Harlan westchn ł. Najwidoczniej nie da si zmieni tematu.
- Nic - odparł. - Sekcje istniej , lecz po 70 000 Stuleciu nie ma
Wieczno ciowców. Sekcje trwaj przez miliony wieków, a zniknie wszelkie ycie,
i dalej, a Sło ce przekształci si w gwiazd Nova, i potem równie . Nie ma ko ca
Wieczno ci. Dlatego przecie nazywa si Wieczno ci .
- Wi c Sło ce naprawd przekształci si w Nov ?
- Niew tpliwie. Nie mogłaby istnie Wieczno , gdyby si to nie stało. Nova
Soi jest naszym ródłem energii. Słuchaj, jak my lisz, ile energii potrzeba, by
uruchomi Pole Czasowe? Pierwsze Pole Mallansohna trwało dwie sekundy i nie
mogło utrzyma wi cej ni główk zapałki, a zu yło całodzienn produkcj
elektrowni atomowej. Min ło prawie sto lat, nim stworzono Pole Czasowe
grubo ci włosa i do szerokie, by przyj energi promienist Novej, i wtedy
dało si rozbudowa je tak, e mogło utrzyma człowieka.
Cooper westchn ł:
- Chciałbym, eby wreszcie przestali mnie uczy równa i mechaniki Pola i
zacz li mówi co interesuj cego. Gdybym ył w czasach Mallansohna...
- To nie nauczyłby si niczego. On ył w wieku 24, a Wieczno uruchomiono
dopiero pod koniec 27 Stulecia. Wynalezienie Pola to nie to samo, co
skonstruowanie Wieczno ci, wiesz przecie , a ludzie 24 wieku nie mieli
najmniejszego poj cia, co oznacza odkrycie Mallansohna.
- Wyprzedził swoje pokolenie?
- W du ym stopniu. Nie tylko wynalazł Pole Czasowe, ale opisał podstawowe
zwi zki, które umo liwiaj Wieczno , i przepowiedział niemal wszystkie jej
aspekty, z wyj tkiem Zmiany Rzeczywisto ci. Równie i tego był ju blisko... Ale
zdaje si , e si zaraz zatrzymamy, Cooper. Wysiadaj pierwszy.
Opu cili pojazd.
Nigdy przedtem Harlan nie widział, eby Starszy Kalkulator Laban Twissell
si zło cił. Ludzie mówili, e jest niedost pny jakimkolwiek wzruszeniom, e jest
bezdusznym funkcjonariuszem Wieczno ci do tego stopnia, i zapomniał
dokładnie numeru swego ojczystego Stulecia. Mówili, e we wczesnej młodo ci
cierpiał na atrofi serca i e ma zamiast niego malutki komputer, zupełnie
podobny do modelu, który zawsze nosi w kieszeni spodni.
Twissell nie robił nic, eby zdementowa tego rodzaju pogłoski. Wiele ludzi
uwa ało, e sam w gruncie rzeczy w nie wierzy.
Harlan, je li nawet przeraził si jego wybuchu, to przede wszystkim był
zdumiony faktem, e Twissell mo e okazywa gniew. My lał, czy Twissell, gdy ju
nieco dojdzie do siebie, nie b dzie si czuł upokorzony, e zawiodło go
27
komputerowe serce, które okazało si jedynie n dznym narz dziem z mi ni i
zastawek, podległym wra eniom.
Twissell mówił skrzecz cym, starczym głosem:
- Ojcze Czasie, chłopcze, czy ty jeste członkiem Rady Wszechczasów? Ty
tutaj rz dzisz? Ty mi mówisz, co mam robi , czy ja tobie? Czy ty wydajesz
dyspozycje na wszystkie podró e w Czasie w tej sekcji? Czy mamy teraz wszyscy
prosi ciebie o pozwolenie?
Przerywał sobie od czasu do czasu okrzykami w rodzaju: „Odpowiadaj!", po
czym kipi c z gniewu wywrzaskiwał dalsze pytania. Na ostatku powiedział:
- Je li jeszcze raz pozwolisz sobie na co podobnego, skieruj ci do łatania
instalacji, i to raz na zawsze. Zrozumiano?
Harlan odparł blady ze zdenerwowania:
- Nigdy mi nie mówiono, e Nowicjusza Coopera nie mo na zabiera do kotła.
To wyja nienie bynajmniej nie zadowoliło Twissella.
- Co to za tłumaczenie oparte na podwójnym przeczeniu, człowieku? Nigdy ci
nie mówiono, eby go nie upijał, eby go nie ogolił do łysiny, nigdy ci nie
mówiono, eby go nie kłuł cyrklem. Ojcze Czasie, a co ci powiedziano, eby z
nim robił?
- Powiedziano mi, ebym go uczył historii Prymitywu.
- Wi c rób to. I nic wi cej! - Twissell rzucił na ziemi papierosa i gwałtownie
zmia d ył go nog , jakby to była twarz jego miertelnego wroga.
- Chciałbym zwróci uwag , Kalkulatorze - odezwał si Harlan - e wiele
Stuleci poprzedzaj cych bie c Rzeczywisto przypomina w pewnym sensie
specyficzne epoki Prymitywu pod takim czy innym wzgl dem. Moim zamiarem
było zabra go do tych Czasów, oczywi cie pod starann kontrol przestrzenno-
czasow . Miało to by co w rodzaju wycieczki w teren.
- Co?! Czy nigdy nie zamierzasz, idioto, pyta mnie o pozwolenie? Dosy
tego. Ucz go historii Prymitywu. adnych wycieczek w teren. adnych
do wiadcze laboratoryjnych. Nast pnym razem jeszcze we miesz si za Zmiany
Rzeczywisto ci tylko po to, eby mu pokaza , jak to si robi.
Harlan oblizał suche wargi, wymamrotał z trudem, e si zgadza na wszystko,
i wreszcie pozwolono mu odej ...
Min ły dwa tygodnie, zanim jako si uspokoił po tej awanturze.
28
Rozdział 4
KALKULATOR
Harlan był dwa lata Technikiem, zanim ponownie wst pił w 482 Stulecie, po
raz pierwszy od chwili, gdy je opu cił z Twissełlem. Ledwie mógł pozna t epok .
Ale epoka si nie zmieniła. To on si zmienił.
Dwuletni sta Technika to sprawa nie bez znaczenia. W pewnym sensie
wzrosło jego poczucie stabilizacji. Nie potrzebował ju uczy si nowego j zyka,
przyzwyczaja do nowych stylów ubierania i nowych sposobów ycia przy
ka dym nowym projekcie Obserwacji. Z drugiej strony wywołało to pewnego
rodzaju cofni cie si w rozwoju. Niemal zapomniał, jak wygl da kole e stwo,
które jednoczyło wszystkich pozostałych Specjalistów w Wieczno ci.
Ale przede wszystkim rozwin ło si w nim poczucie siły, wynikaj ce z faktu,
e jest Technikiem. Trzymał w r ku losy milionów ludzi, a je li musiał z tego
powodu kroczy samotnie, to przynajmniej mógł kroczy dumnie.
Mógł te , patrz c chłodno na Ł cznika przy biurku w 482 Stuleciu,
zaanonsowa samego siebie urywanymi sylabami:
- Technik Andrew Harlan do Kalkulatora Finge'a w sprawie czasowego
przydziału do 482 - lekcewa c błysk oczu m czyzny, przed którym stał.
To było to, co niektórzy nazywali „spojrzeniem technicznym" -szybkie
mimowolne zerkni cie na ró owo-czerwony emblemat na ramieniu Technika, a
potem wyra ny wysiłek, eby nie spojrze znowu.
Harlan przypatrzył si znaczkowi na ramieniu tamtego m czyzny. Nie był to
ółty emblemat Kalkulatora, zielony - Biografisty, niebieski - Socjologa czy biały -
Obserwatora. Nie był to aden jednolity kolor Specjalisty. Po prostu niebieska
naszywka na białym.
Ten człowiek był Ł cznikiem, nale ał do pododdziału Obsługi, w ogóle nie był
Specjalist .
I on równie obdarzył go „technicznym spojrzeniem".
Harlan zapytał z niejakim smutkiem:
- No?
Ł cznik odpowiedział szybko:
- Dzwoni do Kalkulatora Finge'a, Techniku.
Harlan zapami tał 482 wiek jako solidny i masywny, lecz teraz wydawał mu
si niemal ałosny.
Przyzwyczaił si do porcelany i szkła 575 Stulecia, do fetysza czysto ci.
Przyzwyczaił si do wiatła bieli i jasno ci, złamanej sk pymi smugami
pastelowych barw.
Ci kie stiukowe ozdoby 482 wieku, rozmazane kolory, płaszczyzny
barwionego metalu były niemal odpychaj ce.
Nawet Finge wygl dał inaczej, jakby pomniejszony. Dwa lata temu ka dy jego
gest wydawał si Obserwatorowi Harlanowi złowrogi i pot ny.
Teraz, ogl dany z samotnych wy yn Techniki, ten człowiek robił wra enie
ało nie zagubionego. Harlan przygl dał mu si , szukał czego w stosie arkuszy.
29
Wygl dał tak, jakby miał zaraz podnie głow , z wyrazem człowieka, który
uwa a, e kazał swemu go ciowi czeka akurat tyle, ile potrzeba.
Finge pochodził z nastawionego na energi 600 Stulecia. Twissell mówił o tym
Harlanowi i to wyja niało wiele. Napady złego humoru Finge'a mogły wynika z
naturalnej niepewno ci ci kiego m czyzny, przyzwyczajonego do stabilno ci sił
Pola i speszonego w kontakcie z nietrwał materi . Jego skradaj cy si krok
(Harlan pami tał dobrze koci chód Finge'a - cz sto unosił głow znad biurka i
spostrzegał przed sob Kalkulatora, nie usłyszawszy przedtem, e nadchodzi) nie
był ju teraz taki lekki i podst pny, lecz raczej trwo liwy i niepewny, jakby ył w
ci głym pod wiadomym strachu, e podłoga załamie si pod jego ci arem.
Harlan pomy lał z satysfakcj : ten facet jest le przystosowany do swojej
sekcji. Prawdopodobnie tylko przekwalifikowanie mogłoby mu pomóc.
- Pozdrowienie, Techniku Harlan - powiedział Finge.
- Pozdrowienie, Kalkulatorze - odparł Harlan. Finge powiedział:
- Zdaje si , e w ci gu dwóch lat od chwili...
- Dwóch fizjolat - poprawił Harlan. Finge spojrzał ze zdziwieniem:
- Dwóch fizjolat, oczywi cie - potwierdził.
W Wieczno ci nie było czasu w tym sensie, co w wiecie zewn trznym, lecz
ciała ludzkie starzały si i to była nieunikniona miara czasu, nawet gdy nie
towarzyszyły temu istotne zjawiska fizyczne. Fizjologicznie czas mijał, a w ci gu
jednego fizjoroku w Wieczno ci człowiek starzał si tak jak w ci gu zwykłego
roku w Czasie.
Lecz nawet najbardziej pedantyczni Wieczno ciowcy rzadko pami tali o tej
ró nicy. Przyj te były zwroty: „Zobaczymy si jutro" albo „Nie widziałem si z
tob wczoraj", albo „Spotkamy si w przyszłym tygodniu" -jak gdyby istniało w
Wieczno ci jutro czy wczoraj, czy przeszły tydzie w jakimkolwiek sensie poza
fizjologicznym.
Przyj to w Wieczno ci dwudziestoczterogodzinn „fizjologiczn " dob , z
uroczystym zało eniem istnienia dnia i nocy, dzi i jutra. Zaspokajało to
instynkty ludzkie.
Finge powiedział:
- Od dwóch fizjolat, od chwili gdy pan odszedł, 482 Stuleciu grozi kryzys.
Do szczególny. Potrzebujemy teraz tak dokładnej obserwacji, jak nigdy
dotychczas.
- Chcecie, ebym ja obserwował?
- Tak. W pewnym sensie powierzanie Technikowi obserwacji jest
marnowaniem jego kwalifikacji, lecz pa skie poprzednie obserwacje były
doskonałe pod wzgl dem jasno ci i wnikliwo ci. Znowu s nam potrzebne. A
teraz naszkicuj tylko par szczegółów.
Jakie miały by te szczegóły, nigdy si nie dowiedział, bo wła nie drzwi si
otworzyły i Harlan przestał cokolwiek słysze .
Patrzył na osob , która weszła.
Nie to, eby nigdy przedtem nie widział w Wieczno ci dziewczyny. „Nigdy"
byłoby zbyt mocnym słowem. Rzadko - owszem, ale nie nigdy.
Ale taka dziewczyna! I to w Wieczno ci!
30
Harlan spotykał wiele kobiet w swoich w drówkach przez Czas, lecz w Czasie
były one dla niego tylko przedmiotami, takimi jak ciany i sze ciany, brony i
wrony, koty i płoty. Były faktami, które nale ało obserwowa .
W Wieczno ci dziewczyna była czym zupełnie innym. A w dodatku taka
dziewczyna! Ubrana była wedle mody wy szych klas 482
Stulecia, to znaczy: od góry niewiele wi cej ni przezroczysta zasłona i sk pe,
si gaj ce kolan spodnie poni ej. Spodnie, jakkolwiek nieprzezroczyste,
podkre lały subtelne okr gło ci sylwetki.
Włosy miała połyskliwie czarne, si gaj ce ramion, usta czerwono
uszminkowane, górna warga leciutko, a dolna mocno, w przesadny łuk. Powieki i
muszle uszne były pomalowane na bladoró owo, reszta za młodej, niemal
dziewcz cej twarzy pozostała mleczno-blada. Wysadzone klejnotami breloki
opadały z barków na zgrabne piersi, zwracaj c na nie uwag .
Usiadła przy biurku w rogu gabinetu Finge'a raz tylko unosz c powieki, by
rzuci powłóczyste spojrzenie ciemnych oczu na Harlana.
Gdy Harlan znowu usłyszał głos Finge'a, Kalkulator wła nie mówił:
- Wszystko to uwzgl dni pan w oficjalnym raporcie, a tymczasem mo e pan
si urz dzi w swoirn dawnym gabinecie i sypialni.
Harlan znalazł si poza biurem Finge'a, ale nie pami tał nawet, jak je opu cił.
Prawdopodobnie wyszedł.
Uczucie, którego doznawał, mo na było okre li jako gniew. Na miło Czasu,
Finge'owi nie powinno si na to pozwala . To obra a moralno . To kpiny...
Zatrzymał si , rozwarł zaci ni t pi , rozlu nił mi nie twarzy. Ano,
zobaczymy! Energicznie pomaszerował ku Ł cznikowi.
Ł cznik nie spojrzał mu w oczy i odezwał si ostro nie:
- Tak, prosz pana?
- W biurze Kalkulatora Finge'a jest jaka kobieta. Czy ona jest tu nowa? -
zapytał Harlan.
Chciał to powiedzie spokojnie. Zwykłym, oboj tnym tonem. Tymczasem
zabrzmiało to jak d wi k cymbałów.
Ale obudziło Ł cznika. W jego oku pojawiło si co , co brata wszystkich
m czyzn. Jego spojrzenie było pojednawcze, uznał Technika za swojego chłopa.
- My li pan o tej babce... Ale ona jest zbudowana, co? Jak pole siłowe!
Harlan j kał si nieco.
- Niech pan mi odpowie na pytanie.
Ł cznik wytrzeszczył oczy i jego o ywienie znikło po cz ci.
- To nowa - powiedział. - Czasowa.
- Co ona tu robi?
Powoli na twarz Ł cznika wypełzał u miech, który zamienił si w kpi cy
grymas.
- Podobno ma by sekretark szefa. Nazywa si Noys Lambent.
- W porz dku. - Harlan obrócił si na pi cie i wyszedł.
Wyprawa obserwacyjna Harlana do 482 wieku odbyła si nast pnego dnia,
lecz trwała tylko trzydzie ci minut. Była to oczywi cie jedynie wycieczka w celu
zorientowania siew sytuacji. W drugim dniu wyruszył na półtorej godziny, a w
trzecim w ogóle nie wyje d ał.
31
Zajmował si studiowaniem swych dawnych raportów, przypominaniem sobie
tego, czego si poprzednio nauczył, szlifował swoj znajomo systemu
j zykowego epoki, od nowa przyzwyczajał do ówczesnych ubra .
Jedna Zmiana Rzeczywisto ci obj ła ju 482 Stulecie, ale była do
nieznaczna. Pewna klika, która była u władzy, odeszła, lecz poza tym nie
wygl dało na to, by w społecze stwie nast piły jakie zmiany.
Nawet sobie nie u wiadamiaj c, co robi, zacz ł szuka w starych raportach
wiadomo ci o arystokracji. Przecie z pewno ci j obserwował.
Obserwował, lecz z oddalenia, raporty były ogólnikowe. Jego dane dotyczyły
arystokracji jako klasy, nie za poszczególnych jednostek.
Oczywi cie zlecenia przestrzenno-czasowe nigdy nie wymagały ani nawet nie
pozwalały mu na obserwowanie arystokracji od wewn trz. Jakie były tego
przyczyny? Oserwator nie wiedział. Teraz denerwował si na samego siebie,
czuj c wzrastaj ce zaciekawienie tym tematem.
W ci gu trzech wspomnianych dni zdarzyło mu si przelotnie widzie Noys
Lambent cztery razy. Najpierw dostrzegał tylko jej strój i ozdoby. Teraz
zauwa ył, e ma sto sze dziesi t pi centymetrów wzrostu, jest o pół głowy
ni sza od niego i do szczupła; nosi si prosto i zgrabnie, co daje złudzenie, e
jest wysoka. Jest starsza, ni wygl da na pierwszy rzut oka, by rno e pod
trzydziestk , w ka dym razie ma z pewno ci ponad dwadzie cia pi lat.
Zachowywała si spokojnie i z rezerw , raz u miechn ła si do niego, gdy
mijał j w korytarzu, ale szybko spu ciła oczy. Harlan odskoczył, by unikn
otarcia si o ni , a potem ruszył dalej, czuj c gniew.
Pod koniec trzeciego dnia doszedł do przekonania, e jako Wieczno ciowcowi
pozostaje mu tylko jedno. Bez w tpienia jej sytuacja była dla niej wygodna. Bez
w tpienia Finge działał zgodnie z prawem. Lecz jego niedyskrecja w tej materii,
jego beztroska, pewno siebie niew tpliwie wykraczały przeciwko duchowi
prawa i co nale ało z tym zrobi .
Harlan zdecydował, e mimo wszystko nie ma nikogo w Wieczno ci, kogo by
tak nie lubił jak Finge'a. Usprawiedliwienie, jakie dla niego znajdował jeszcze
par dni temu, teraz ju nie istniało.
Rankiem czwartego dnia poprosił o prywatne spotkanie z Finge'em i otrzymał
na to zgod . Wszedł zdecydowanym krokiem i ku swemu zdziwieniu od razu
przyst pił do rzeczy.
- Kalkulatorze Finge, proponuj , eby pann Lambent zwróci Czasowi.
Oczy Finge'a zw ziły si . Wskazał Harlanowi krzesło, swój mi kki, okr gły
podbródek podparł zło onymi dło mi, i zrobił grymas odsłaniaj cy z by.
- Prosz siada . Uwa a pan, e pannie Lambent brak kwalifikacji? Nie
nadaje si na swoje stanowisko?
- O jej kwalifikacjach i zdolno ciach, Kalkulatorze, nie mog nic powiedzie .
Zale y to od zada , do jakich jest przeznaczona, a ja nie zlecałem jej nic. Ale
musi pan sobie u wiadomi , e oddziałuje ona ujemnie na moralno tej sekcji.
Finge wpatrywał si w niego tak oboj tnie, jakby umysł Kalkulatora rozwa ał
abstrakcje niedost pne dla zwykłego Wieczno ciowca.
- W jaki sposób oddziałuje ujemnie na moralno , Techniku?
32
- Nie trzeba nawet pyta - powiedział Harlan coraz bardziej w ciekły. - Jej
strój jest ekshibicjonistyczny. Jej...
- Chwileczk , chwileczk . Zaraz, Harlan. Był pan Obserwatorem w tej erze.
Wie pan chyba, e jej strój jest zupełnie standardowy dla 482 Stulecia.
- W jej rodowisku i w jej kr gu kulturowym nie miałbym o to adnych
pretensji, jakkolwiek twierdz , e ten strój jest wyzywaj cy nawet jak na 482
wiek. Pozwoli pan, e zachowam własne zdanie w tej sprawie. Tutaj, w
Wieczno ci, taka osoba z pewno ci jest nie na miejscu.
Finge wolno pokiwał głow . Wygl dało na to, e si wietnie bawi. Harlan
zesztywniał. Finge powiedział:
- Jest tu w okre lonym celu. Spełnia bardzo wa n funkcj . Przebywa tu
tylko czasowo. Niech pan tymczasem spróbuje znosi jej obecno .
Harlanowi dr ały usta. Zaprotestował, a zbywano go byle czym. Do diabła z
ostro no ci . Powie, co my li.
- Mog sobie wyobrazi , co jest t „bardzo wa n funkcj ". Ale to
niemo liwe, eby popisywał si pan ni tak jawnie.
Odwrócił si sztywno i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał go głos Finge'a.
- Techniku, pana zwi zek z Twissellem przewrócił panu w głowie. To si
powinno zmieni . A tymczasem niech mi pan powie, czy miał pan kiedy (zawahał
si , szukaj c odpowiedniego słowa) przyjaciółk ?
Z mozoln i obra liw dokładno ci , nie odwracaj c si , Harlan cytował:
- „W celu unikni cia uczuciowych komplikacji z Czasem Wieczno ciowiec nie
mo e si eni . W celu unikni cia uczuciowych komplikacji rodzinnych
Wieczno ciowiec nie mo e mie dzieci".
Kalkulator powiedział powa nie:
- Nie pytałem o mał e stwo ani o dzieci. Harlan cytował dalej:
- „Przej ciowe zwi zki z Czasowcami mog by zawierane tylko po zło eniu
w Centralnym Zarz dzie Zlece Rady Wszechczasów podania o wła ciw
Biografi dla wchodz cej w gr kobiety z Czasu. Te zwi zki wolno utrzymywa
tylko wedle wymogów okre lonego zlecenia przestrzenno-czasowego".
- Istotnie. Czy wyst pował pan kiedy o zezwolenie na zwi zek czasowy,
Techniku?
- Nie. Kalkulatorze.
- A nie zamierza pan?
- Nie, Kalkulatorze.
- Mo e jednak nale ałoby to zrobi . Dałoby to panu szerszy pogl d. Mniej by
si pan interesował szczegółami stroju kobiety, mniej by si pan denerwował jej
stosunkiem osobistym do innych Wieczno ciowców.
Harlan wyszedł oniemiały z w ciekło ci.
Doszedł do wniosku, e dokonanie kolejnej niemal całodniowej wycieczki do
482 Stulecia jest prawie niemo liwe (najwi kszy limit czasu ci głego wynosił
około dwóch godzin).
Był zdenerwowany i wiedział dlaczego. Finge! Finge i jego brutalna rada w
sprawie zwi zków z kobietami z Czasu.
Zwi zki istniały. Wszyscy o tym wiedzieli. W Wieczno ci zawsze
u wiadamiano sobie konieczno kompromisu na rzecz potrzeb ludzi (ju to
33
sformułowanie budziło obrzydzenie Harlana), lecz ograniczenia zwi zane z
wyborem kochanek powodowały, e zwi zki te nie były wcale łatwe ani cz ste. A
od tych, co mieli szcz cie uzyska zezwolenie na taki zwi zek, wymagano, by
zachowywali jak naj ci lejsz dyskrecj ze zwykłej przyzwoito ci i ze wzgl du na
innych Wieczno ciowców.
W ród ni szych klas Wieczno ciowców, szczególnie w Obsłudze, stale kr yły
pogłoski (nadzieja mieszała si z oburzeniem) o imporcie kobiet, mniej lub
bardziej na stałe, w celach oczywistych. Zawsze wymieniano Kalkulatorów i
Biografistówjako grupy uprzywilejowane. Oni i tylko oni mogli decydowa , które
kobiety mo na wydoby z Czasu bez gro by wi kszej Zmiany Rzeczywisto ci.
Mniej sensacyjne (i w zwi zku z tym mniej godne powtarzania) były plotki o
kobietach z Czasu anga owanych w ka dej sekcji przej ciowo (je li pozwalała na
to analiza czasowo-przestrzenna) do mudnych zada , takich jak gotowanie,
sprz tanie i ci ka praca.
Ale zatrudnienie kobiety z Czasu, i to takiej kobiety, w charakterze sekretarki
mogło oznacza tylko, e Finge kicha na ideały, które uczyniły Wieczno tym,
czym jest.
Niezale nie od yciowych wymogów, którym praktyczni m czy ni
Wieczno ci chc c nie chc c musieli ulega , nikt nie w tpił, e idealny
Wieczno ciowiec jest człowiekiem pełnym po wi cenia, oddanym misji, któr ma
spełnia dla poprawy Rzeczywisto ci i zwi kszenia sumy ludzkiego szcz cia.
Harlan uwa ał, e Wieczno jest czym w rodzaju klasztorów w czasach
Prymitywu.
niło mu si w nocy, e rozmawiał w tej sprawie z Twissellem. Twissell,
idealny Wieczno ciowiec, podzielał jego oburzenie. nił, e Finge został złamany,
pozbawiony znaczenia. nił o sobie samym, e ma ółty znaczek Kalkulatora i
wprowadza nowy porz dek w 482 wieku, wielkodusznie wyznaczaj c Finge'owi
stanowisko w Obsłudze. Twissell siedział obok niego, u miechaj c si z podziwem,
gdy Harlan wypełniał now kart organizacyjn , czy ciutko, porz dnie,
konsekwentnie i prosił Noys Lambent, eby rozesłała kopie.
Lecz Noys Lambent była naga i Harlan obudził si dr cy i zawstydzony.
Spotkał dziewczyn w korytarzu i odwracaj c wzrok cofn ł si , by zrobi jej
przej cie.
Lecz Noys nie ruszyła si ; patrzyła na niego, a i on spojrzał jej w oczy. Była
cała barw i yciem i Harlan poczuł otaczaj cy j lekki zapach perfum.
- Technik Harlan, prawda? - spytała.
Miał ochot ofukn j i odepchn z przej cia, lecz pomy lał, e ona nie jest
winna temu wszystkiemu. Ponadto, eby przej dalej, musiałby jej dotkn .
Wi c tylko skin ł głow .
- Tak.
- Mówiono mi, e jest pan ekspertem od naszego Czasu.
- Byłem w nim.
- Porozmawiałabym z panem ch tnie na ten temat.
- Jestem zaj ty. Nie b d miał czasu.
- Kiedy chyba znajdzie pan chwilk . U miechn ła si do niego.
Harlan szepn ł desperacko:
34
- Prosz , niech pani przejdzie. Albo niech si pani cofnie, ebym ja mógł
przej . Prosz !
Ruszyła wolno, kołysz c biodrami, a jemu krew napłyn ła do twarzy.
Był zły na ni , e wprawia go w zakłopotanie, zły na siebie, e jest
zakłopotany, a z jakiego niewiadomego powodu najbardziej zły na Finge'a.
Finge wezwał go po dwóch tygodniach. Na biurku Kalkulatora le ał arkusz
perforowanej folii. Jej długo i zawiło wzorów od razu powiedziały Harlanowi,
e tym razem nie dotyczy to półgodzinnej wycieczki w Czas.
Finge zapytał:
- Czy zechce pan usi
i zaraz odczyta to wszystko? Nie, nie okiem.
Maszynowo.
Harlan oboj tnie uniósł brwi i wło ył arkusz w szczelin komputera na
biurku Finge'a. Arkusz stopniowo zagł biał si we wn trze maszyny, a w trakcie
tego perforacja była tłumaczona na słowa, które ukazywały si na nie nobiałym
prostok cie urz dzenia wizualnego.
Mniej wi cej w połowie tego procesu Harlan zerwał si i wył czył komputer.
Wyszarpn ł arkusz z tak sił , e mocna cellolitowa folia p kła.
- Mam drug kopi - powiedział Finge spokojnie.
Lecz Harlan trzymał resztki arkusza w palcach, jakby mogły eksplodowa .
- Kalkulatorze, w tym musi by jaka pomyłka. Chyba nikt nie oczekuje, e
wykorzystam dom tej kobiety jako baz podczas prawie tygodniowego pobytu w
Czasie.
Kalkulator ci gn ł wargi.
- Czemu nie, je li takie s wymogi karty przestrzenno-czasowej? Je li to si
ł czy z jakimi osobistymi sprawami mi dzy panem a pann Lam...
- Nie ma adnych osobistych spraw - zaprzeczył Harlan gor co.
- Co w tym rodzaju na pewno istnieje. Wyja ni wi c nawet pewne aspekty
zagadnienia Obserwacji. Oczywi cie nie nale y tego uwa a za aden precedens.
Harlan siedział bez ruchu. My lał intensywnie i szybko. Normalnie duma
zawodowa nie pozwoliłaby mu słucha wyja nie . Obserwator czy powiedzmy
Technik wykonywał swoj robot bez pytania. I zazwyczaj adnemu
Kalkulatorowi nawet by si nie niło udziela mu wyja nie .
Tym razem jednak działo si co niezwykłego. Harlan wysun ł zarzuty w
zwi zku z dziewczyn , tak zwan sekretark . Finge bał si , e jego za alenie
mo e mie dalsze skutki („Grzeszny po piech, kiedy nikt nie ciga" - pomy lał
Harlan z ponur satysfakcj i próbował sobie przypomnie , gdzie wyczytał to
zdanie).
Strategia Finge'a były oczywista. Kieruj c Harlana do mieszkania tej kobiety,
b dzie mógł wysun kontroskar enie, je li sprawy zajd do daleko. Jego
znaczenie jako wiadka przeciwko Finge'owi zostanie w ten sposób unicestwione.
Oczywi cie ma pozornie uzasadnione powody, by tam wła nie skierowa
Harlana, i zaraz o tym powie. Harlan słuchał niemal nie ukrywaj c lekcewa enia.
Finge mówił:
- Jak pan wie, ró ne Stulecia u wiadamiaj sobie istnienie Wieczno ci.
Wiedz , e nadzorujemy handel mi dzyczasowy. Uwa aj , e to nasza główna
funkcja, i to jest dobrze. Maj równie niejasne wyobra enie, e istniejemy po to,
35
by uchroni ludzko od gro cej katastrofy. To raczej przes d, ale mniej lub
wi cej zgodny z prawd , a wi c nam to nie szkodzi. Jeste my dla poszczególnych
pokole czym w rodzaju opiekunów i dajemy im pewne poczucie
bezpiecze stwa. Pan to wszystko rozumie?
Harlan pomy lał: czy on uwa a, e nadal jestem Nowicjuszem? Skin ł głow .
Finge ci gn ł dalej:
- Jest jednak kilka spraw, o których nie mog wiedzie . Przede wszystkim o
tym, w jaki sposób zmieniamy Rzeczywisto .
Niepewno losu, jak taka wiadomo by spowodowała, byłaby szkodliwa.
Nale y zawsze usuwa z Rzeczywisto ci wszelkie czynniki, które mogłyby do tego
prowadzi , i nigdy si w tej sprawie nie wahali my. Jednak istniej jeszcze inne
niepo dane przekonania o Wieczno ci, które powstaj od czasu do czasu to w
tym, to w innym Stuleciu. Zazwyczaj niebezpieczne pogl dy reprezentuj klasy
rz dz ce danej ery. Te klasy utrzymuj najwi cej kontaktów z nami, a
jednocze nie maj w swych r kach wa ki atut, zwany opini publiczn .
Finge urwał, jakby si spodziewał, e Harlan to skomentuje albo zada jakie
pytanie. Ale Harlan milczał.
Wobec tego podj ł:
- Tu po Zmianie Rzeczywisto ci 433-488; Numer seryjny F-2, która
dokonała si jeden rok, fizjorok, temu, pojawiły si dowody, e wprowadzono do
Rzeczywisto ci tego rodzaju niepo dane przekonania. Doszedłem do pewnych
wniosków o naturze tych przekona i przedstawiłem je Radzie Wszechczasów.
Rada wstrzymuje si od zatwierdzenia ich, póki polegaj na realizacji
alternatywy o bardzo małym prawdopodobie stwie w układzie kalkulacyjnym.
Przed rozpocz ciem działania wedle moich zalece Rada domaga si
potwierdzenia ich przez bezpo redni obserwacj . Jest to ogromnie delikatne
zadanie. Dlatego te pana odwołałem i dlatego Kalkulator Twissell pozwolił pana
odwoła . Ponadto musiałem wyszuka kogo ze współczesnej arystokracji, kto by
uwa ał, e praca w Wieczno ci b dzie do emocjonuj ca. T pani umie ciłem w
naszym biurze i trzymałem pod cisł obserwacj , by sprawdzi , czy nada si do
tego celu...
Harlan pomy lał: pod cisł obserwacj , rzeczywi cie!
I znowu jego gniew skoncentrował si raczej na Finge'u ni na tej kobiecie.
Finge mówił dalej:
- Ona si nadaje według wszelkich kryteriów. Obecnie zwrócimy j jej
Czasowi. U ywaj c jej mieszkania jako bazy b dzie pan mógł studiowa ycie
społeczne jej rodowiska. Czy rozumie pan teraz powód, dla którego trzymam tu
t dziewczyn , i dlaczego chc , eby pan przebywał w jej domu?
Harlan powiedział niemal z jawn ironi :
- Rozumiem to bardzo dobrze, zapewniam pana.
- W takim razie przyjmie pan t misj .
Harlan wyszedł płon c dz walki. Finge go nie przechytrzy. Nie da zrobi z
siebie głupca.
Z pewno ci ta dza walki, postanowienie, e ukarze Finge'a, spowodowały,
e czuł zapał i niemal rado , gdy my lał o swej kolejnej podró y do 482 Stulecia.
Z pewno ci nic innego...
36
Rozdział 5
KOBIETA Z CZASU
Maj tek Noys Lambent był do izolowany, lecz niezbyt odległy od jednego z
najwi kszych miast Stulecia. Harlan dobrze znał to miasto; znał je lepiej ni
wielu jego mieszka ców. W swoich badawczych obserwacjach aktualnej
Rzeczywisto ci zwiedził ka d dzielnic i ka de dziesi ciolecie w zasi gu sekcji.
Znał to miasto zarówno w Czasie, jak i przestrzeni, potrafił je wyczarowa w
wyobra ni, patrzył na nie jak na organizm yj cy i rosn cy, z jego kl skami i
odrodzeniami, jego rado ciami i kłopotami. Teraz był w tym mie cie w
wyznaczonym tygodniu Czasu, jakby w momencie zatrzymania powolnego ycia
stali i betonu.
Co wi cej, wst pne badania Harlana koncentrowały si coraz bardziej na
„perioetach" - mieszka cach, którzy odgrywali najwa niejsz rol w mie cie, lecz
yli poza jego granicami w przestrzennej i - w pewnym stopniu - społecznej
izolacji.
Wiek 482 był jednym z wielu wieków o nierównomiernym podziale bogactw.
Socjologowie znali jakie równanie okre laj ce to zjawisko. (Harlan widział to w
druku, lecz niezbyt dobrze rozumiał). Mo na je było rozwi za w dowolnym
Stuleciu przy zastosowaniu trzech współczynników, a dla wieku 482
współczynniki te zbli ały si do granicy tego, co jeszcze było dopuszczalne.
Socjologowie kr cili głowami, a Harlan słyszał, jak jeden z nich mówił, e
jakiekolwiek pogorszenie tego stanu wraz z nowymi Zmianami Rzeczywisto ci
b dzie wymagało „naj ci lejszej obserwacji".
Jedno mo na było powiedzie na temat niekorzystnych współczynników w
równaniu okre laj cym rozdział bogactw. Wskazywało to na istnienie klasy
pró niaczej i rozwój atrakcyjnego stylu ycia, który w najlepszym przypadku
przyczyniał si do rozkwitu kultury i wykwintu. Póki druga szala wagi nie
opadała zbyt nisko, póki klasa pró niacza, korzystaj c z przywilejów, nie
zapominała o swych obowi zkach, póki jej kultura nie przyjmowała zbyt
wyra nej linii spadkowej, było to do przyj cia: w Wieczno ci zawsze istniała
tendencja do tolerowania odchyle od idealnego wzoru podziału bogactw.
Wbrew swojej woli Harlan zacz ł to rozumie . Zazwyczaj jego nieco dłu sze
pobyty w Czasie wymagały korzystania z hoteli w biedniejszych dzielnicach
miast, gdzie człowiek mo e łatwo przebywa anonimowo, gdzie nie zwraca si
uwagi na obcych, gdzie jeden nowy wi cej lub mniej nic nie znaczy i w zwi zku z
tym tkanka Rzeczywisto ci nie zostaje powa niej naruszona, najwy ej nieco
zadr y. Kiedy nie było tej pewno ci, kiedy istniało prawdopodobie stwo, e
dr enie przekroczy punkt krytyczny i naruszy znaczniejsz cz domku z kart
zwanego Rzeczywisto ci , Harlan nieraz musiał nocowa gdzie pod płotem na
wsi.
I zwykle ogl dał ró ne płoty, zanim stwierdził, który z nich w ci gu nocy
b dzie najmniej niepokojony przez wie niaków, włócz gów, a nawet biegaj ce
samopas psy.
37
Lecz teraz Harlan znajdował si na drugim biegunie społecznym i spał w
łó ku o powierzchni z magnetyzowanej materii; było to szczególne poł czenie
materii i energii, na któr mogli sobie pozwoli tylko najbogatsi w tym
społecze stwie. W Czasie była ona mniej rozpowszechniona ni czysta materia,
lecz cz ciej spotykana ni czysta energia. Tak czy inaczej, dostosowywała si do
ciała: była nieruchoma, gdy człowiek le ał bez ruchu, ust powała, gdy si
poruszył lub przekr cił.
Harlan z przykro ci stwierdził, e takie rzeczy stanowi dla niego atrakcj , i
docenił m dro zasady, według której ka da sekcja Wieczno ci miała y według
przeci tnej swego Stulecia, a nie na jego najwy szym szczeblu. Dzi ki temu mogła
utrzymywa kontakt z problematyk i „duchem" Stulecia, nie identyfikuj c si
zbytnio z przedstawicielami elity społecze stwa.
Łatwo jest y jak arystokrata - pomy lał Harlan owego pierwszego wieczora.
A tu przed za ni ciem pomy lał o Noys.
nił, e znajduje si w Radzie Wszechczasów. Surowo wskazywał palcem i
patrzył z góry na malutkiego, bardzo malutkiego Finge'a, który z trwog słuchał
werdyktu wykluczaj cego go z Wieczno ci i skazuj cego na stał obserwacj
jednego z nieznanych Stuleci w odległej przyszło ci. Uroczyste słowa pot pienia
wychodziły z ust samego Harlana, a po jego prawicy, tu przy nim, siedziała Noys
Lambent.
Najpierw jej nie zauwa ył, lecz jego oczy stale zerkały w prawo, a słowa
zamierały na ustach.
Czy nikt inny jej nie widzi? Reszta członków Rady, z wyj tkiem Twissella,
spogl dała nieruchomo przed siebie; Twissell z u miechem odwrócił si do
Harlana, patrz c poprzez dziewczyn , jakby jej wcale nie było.
Harlan chciał jej powiedzie , by odeszła, lecz nie mógł wykrztusi ani słowa.
Próbował j uderzy , lecz za ka dym razem r ka opadała mu bezwładnie, a
dziewczyna nie ruszała si . Jej ciało było chłodne.
Finge miał si ... coraz gło niej, gło niej... ale... to była Noys Lambent.
Harlan otworzył oczy w jasnym wietle słonecznym i czas jaki z
przera eniem patrzył na dziewczyn , nim sobie przypomniał, gdzie si oboje
znajduj .
- Pan j czał i tłukł poduszk . Czy miał pan jakie złe sny? Harlan nie
odpowiadał.
Mówiła dalej:
- K piel dla pana jest gotowa. Ubranie równie . Zorganizowałam zaproszenie
na zebranie towarzyskie dzi wieczorem. Dziwnie si czuj , wracaj c do
codziennego ycia po tak długim pobycie w Wieczno ci.
Harlan był mocno zakłopotany tym potokiem słów.
- Mam nadziej , e nie powiedziała im pani, kim jestem.
- Oczywi cie, e nie.
Oczywi cie, e nie! Finge powinien był zaj si t drobnostk i lekko
przekształci pod narkoz pami dziewczyny - gdyby uznał to za potrzebne. Ale
mo e nie widział takiej potrzeby Mimo wszystko miał j „pod cisł obserwacj ".
Ta my l wzburzyła go.
38
- Wolałbym by sam, o ile to mo liwe. Popatrzyła na niego niepewnie i
wyszła.
Harlan w złym nastroju poddał si porannemu rytuałowi mycia i ubierania.
Nie oczekiwał ciekawego wieczoru. B dzie musiał jak najmniej mówi , jak
najmniej si rusza , podpiera ciany. Wa ne były tylko jego uszy i oczy, mózg
za słu ył jedynie do sporz dzenia ko cowego raportu i ideałem byłoby, gdyby
nie spełniał adnych innych funkcji.
Zazwyczaj nie przeszkadzało mu, gdy jako Obserwator nie wiedział, czego
wła ciwie szuka. Gdy był Nowicjuszem, uczono go, e Obserwator nie powinien
mie z góry wyrobionego pogl du na potrzebne informacje i oczekiwane
konkluzje. Wpajano mu, e ta wiadomo automatycznie zniekształciłaby jego
spojrzenie, cho by starał si pracowa jak najsumienniej.
Lecz w obecnych okoliczno ciach ta niewiedza była irytuj ca. Harlan mocno
podejrzewał, e nie ma czego szuka , e w jaki sposób bierze udział w grze
Finge'a. Mi dzy tym a Noys...
Ze zło ci spojrzał na swoj posta z trójwymiarow dokładno ci odbit w
reflektorze znajduj cym si o pół metra od niego. Wydawało mu si , e wygl da
miesznie w stroju z wieku 482, pozbawionym szwów i jaskrawym.
Gdy samotnie sko czył niadanie, dostarczone przez mekkano, przybiegła
Noys Lambent.
Powiedziała bez tchu:
- Jest czerwiec, Techniku Harlan. Przerwał jej szorstko:
- Prosz nie u ywa tutaj tego tytułu. Co z tego, e jest czerwiec?
- Ale był luty, kiedy si zjawiłam... - urwała z pow tpiewaniem - .. .w tamtym
miejscu, a to było zaledwie miesi c temu.
Harlan zmarszczył czoło.
- A jaki jest teraz rok?
- Och, rok jest wła ciwy.
- Jest pani pewna?
- Zupełnie pewna. Czy by tam popełniono omyłk ? - miała kłopotliwy
zwyczaj zbli ania si do niego, gdy rozmawiali, a leciutkim seplenieniem (rys
stulecia raczej ni jej własny) przypominała małe bezradne dziecko. Ale Harlan
nie dał si na to nabra . Cofn ł si .
- Nie popełniono omyłki. Została pani przeniesiona do tego miesi ca,
poniewa tak jest wygodniej. Faktycznie przebywała pani w Czasie przez cały ten
okres.
- Ale jak mogłam? - Wygl dała na jeszcze bardziej wystraszon . - Nic sobie
nie przypominam. Czy bym istniała podwójnie?
Harlan zirytował si bardziej ni było warto. Jak mógł jej wytłumaczy
istnienie mikrozmian powodowanych przez ka d interferencj w Czasie, które
mog przekształci indywidualne yciorysy bez wi kszego wpływu na cało
Stulecia? Nawet Wieczno ciowcy zapominali niekiedy, na czym polega ró nica
mi dzy mikrozmianami (małe „z") a Zmianami (du e „Z"), przekształcaj cymi
Rzeczywisto w sposób widoczny.
Powiedział:
- Wieczno wie, co robi. Prosz nie pyta .
39
' Oznajmił to z dum , jakby był Starszym Kalkulatorem, i osobi cie
zdecydował, e czerwiec jest wła ciwym momentem w Czasie i e mikrozmiana,
wprowadzona przez opuszczenie trzech miesi cy, nie rozwinie si w Zmian .
- Ale w takim razie straciłam trzy miesi ce ycia. Westchn ł.
- Pani podró e w Czasie nie maj nic wspólnego z pani wiekiem
fizjologicznym.
- Wi c tak czy nie?
- Co tak czy nie?
- Straciłam trzy miesi ce?
- Na miło Czasu, kobieto, mówi pani wyra nie. Nie straciła pani adnego
okresu w swym yciu. Nie mo e pani niczego straci .
Cofn ła si na jego krzyk, a potem nagle zachichotała.
- Ma pan strasznie mieszny akcent. Szczególnie kiedy si pan zło ci.
Zmarszczył brwi. Jaki akcent? Mówił j zykiem pi dziesi tego tysi clecia
równie dobrze jak wszyscy w sekcji. A mo e nawet lepiej.
Głupia dziewczyna!
Znowu stan ł przy reflektorze, wpatruj c si w swe odbicie, które nawzajem
wpatrywało si w niego. Mi dzy jego brwiami rysowały si gł bokie pionowe
bruzdy. Wygładził czoło i pomy lał: nie jestem przystojny. Mam za małe oczy,
uszy mi odstaj , a podbródek jest za du y.
Dotychczas nigdy si nad tym nie zastanawiał, lecz teraz, do
niespodziewanie, wydało mu si , e przyjemnie byłoby by przystojnym.
Pó no w nocy Harlan uzupełnił notatkami rozmowy, które nagrał, póki
jeszcze wszystko miał wie o w pami ci.
Jak zwykle w takich przypadkach, korzystał z molekularnego magnetofonu
produkcji 55 Stulecia... W kształcie był to nie odznaczaj cy si niczym
szczególnym cylinderek długo ci około dziesi ciu centymetrów i rednicy niewiele
wi kszej ni centymetr. Miał intensywn , ale nie zwracaj c uwagi br zow
barw . Mo na go było łatwo umie ci w spince, kieszeni czy podszewce, w
zale no ci od stylu ubrania, czy na przykład zawiesi u paska, guzika czy
bransolety.
Niezale nie od tego, w jakim poło eniu i gdzie umieszczony został
magnetofon, miał on zdolno utrwalenia jakich dwudziestu milionów słów na
ka dym z trzech poziomów energii molekularnej. Jeden koniec cylinderka był
poł czony z transliteratorem i odtwarzał głos w kuleczce znajduj cej si . w uchu
Harlana, a drugi koniec, poprzez pole elektromagnetyczne, ł czył si z małym
mikrofonem przy ustach - dzi ki temu Harlan mógł słucha i mówi
równocze nie.
Ka dy d wi k, jaki si rozlegał w czasie „spotkania", powtarzał si teraz w
jego uchu, a słuchaj c tego, Harlan wypowiadał słowa komentarza, które
zapisywały si na drugim poziomie, skoordynowane z poziomem pierwszym, na
którym nagrane było spotkanie. Na tym drugim poziomie opisywał swe wra enia,
omawiał wa niejsze sprawy, wskazywał zwi zki. W ko cu zrobił u ytek z
rejestratora molekularnego, by sporz dzi raport - nie tylko zapis d wi kowy,
lecz równie streszczenie.
Weszła Noys Lambent. Nie zasygnalizowała swego wej cia.
40
Harlan oburzony odło ył mikrofon i słuchawk , schował je do molekularnego
magnetofonu, umie cił wszystko w futerale i zatrzasn ł go.
- Dlaczego pan jest stale taki zły na mnie? - zapytała Noys. Jej ramiona i r ce
były nagie, a długie nogi majaczyły w lekko promieniuj cym pianolicie.
Powiedział:.
- Nie jestem zły. Nie mam dla pani adnych uczu . -1 w owej chwili uwa ał, e
jest to stwierdzenie absolutnie prawdziwe.
Spytała:
- Pan jeszcze pracuje? Pan musi by bardzo zm czony.
- Nie mog pracowa , je li pani jest tutaj - powiedział kwa no.
- Pan gniewa si na mnie. Przez cały wieczór nie zamienił pan ze mn ani
słowa.
- Starałem si w miar mo no ci nie mówi z nikim. Nie poszedłem tam, eby
mówi . - Czekał, a Noys wyjdzie.
Lecz ona powiedziała:
- Przyniosłam panu co do picia. Zauwa yłam, e ten napój smakował panu
na przyj ciu, a jedna szklanka nie wystarczy. Szczególnie je li ma pan zamiar
pracowa .
Spostrzegł za ni niewielkie mekkano, lizgaj ce si po gładkim polu siłowym.
Owego wieczora jadł niewiele, kosztuj c tylko potraw, o których obszernie
meldował w poprzednich obserwacjach, lecz których (z wyj tkiem male kich
próbek) starał si wtedy nie je . Wbrew woli smakowały mu. Wbrew woli
podobał mu si pienisty, lekko zielony o mi towym smaku napój (raczej nie
alkoholowy), który ostatnio był w modzie. Nie istniał on w tym Stuleciu przed
dwoma fizjolatami i przed ostatni Zmian . Rzeczywisto ci.
Wzi ł drug porcj od mekkano, powa nie skin wszy głow Noys na znak
podzi kowania.
A dlaczego Zmiana Rzeczywisto ci, która nie miała fizycznego wpływu na
Stulecie, wydała nowy napój? Có , nie jest Kalkulatorem, eby zadawa sobie
takie pytania. Poza tym najbardziej szczegółowo przygotowane Zmiany nie
mogły całkowicie wyeliminowa niepewno ci, wszystkich efektów ubocznych.
Gdyby nie to, niepotrzebni byliby Obserwatorzy.
Byli sami w domu, Noys i on. Mekkano w ci gu dwóch ostatnich dziesi cioleci
osi gn ły szczyt popularno ci, której nie traciły jeszcze przez jedno dziesi ciolecie
w tej Rzeczywisto ci, a wi c Noys nie zatrudniała słu cych.
Oczywi cie, skoro kobiety tej epoki były równie niezale ne materialnie, jak
m czy ni, i wedle własnej ochoty mogły mie dzieci, bez konieczno ci fizycznego
rodzenia, to wspólny pobyt z nimi nie mógł by niczym „nieprzyzwoitym",
przynajmniej według kryteriów 482 Stulecia.
Lecz Harlan czuł si skompromitowany.
Dziewczyna wyci gn ła si i podparła łokciem na sofie. Wzorzyste obicie
mebla zapadło si pod ni , jakby j chciało obj . Zrzuciła przezroczyste buciki,
a palce jej nóg zginały si i rozginały w elastycznym pianolicie mi kko jak łapy
leniwego kota.
Potrz sn ła głow , a to, co utrzymywało jej włosy upi te i skr cone w zawiłe
zwoje w pewnej odległo ci od uszu, teraz rozlu niło si nagle. Włosy opadły jej na
41
kark, a nagie kremowe ramiona stały si jeszcze bardziej kusz ce przez kontrast
z czerni włosów.
- Ile pan ma lat? - szepn ła.
To pytanie z pewno ci powinien był zignorowa . Było to pytanie osobiste, a
odpowied nie mogła jej obchodzi . W tym przypadku zamierzał odpowiedzie z
uprzejmym zdecydowaniem: „Czy pozwoli mi pani wreszcie pracowa ?".
Zamiast tego usłyszał własny głos:
- Trzydzie ci dwa. - Oczywi cie miał na my li lata fizjologiczne. Powiedziała:
- Jestem młodsza od pana. Mam dwadzie cia siedem lat. Ale chyba nie zawsze
b d wygl dała młodziej. Pan na pewno pozostanie taki jak teraz, gdy ja stan si
ju star kobiet . Dlaczego pan si zdecydował na trzydzie ci dwa lata? Nie mo e
pan tego zmieni wedle yczenia? Nie chce pan by młodszy?
- O czym pani mówi? - Harlan potarł czoło. Powiedziała mi kko:
- Pan b dzie ył zawsze. Jest pan Wieczno ciowcem. Czy to było pytanie, czy
stwierdzenie? Powiedział:
- Pani jest szalona. Starzejemy si i umieramy jak wszyscy ludzie.
- Mo e pan sobie mówi . - Jej głos zabrzmiał nisko, pieszczotliwie. J zyk
pi dziesi tego tysi clecia, który dla Harlana brzmiał zawsze szorstko i
nieprzyjemnie, teraz wydawał mu si melodyjny. Czy te to tylko pełny oł dek i
perfumowane powietrze tak go otumaniły.
Powiedziała:
- Mo ecie ogl da wszystkie epoki, zwiedza wszystkie rejony. Chciałam
pracowa w Wieczno ci. Czekałam bardzo długo, eby mi pozwolili. My lałam, e
mo e zrobi mnie Wieczno ciowcem, a potem odkryłam, e tam s tylko
m czy ni. Niektórzy nie chcieli nawet ze mn gada , dlatego e jestem kobiet . I
pan nie chciał ze mn rozmawia .
- Wszyscy jeste my zaj ci - wymamrotał Harlan, usiłuj c stłumi co , co
mo na by okre li jedynie jako t p satysfakcj . - Byłem bardzo zaj ty.
- Ale dlaczego w Wieczno ci nie ma kobiet?
Harlan nie mógł si odwa y na odpowied . Co powiedzie ?
Wieczno ciowców dobierano z niezwykł staranno ci , poniewa musieli
odpowiada dwóm warunkom: po pierwsze musieli mie odpowiednie
uzdolnienia, po drugie - wydobycie tych ludzi z Czasu nie mogło wywiera
ujemnego wpływu na Rzeczywisto .
Rzeczywisto ! Oto słowo, którego nie wolno mu wspomnie w adnych
okoliczno ciach. Zdawał sobie spraw z coraz silniejszego zawrotu głowy i na
chwil przymkn ł oczy, eby si pozby tego uczucia.
Ilu wspaniałych kandydatów pozostało w Czasie, poniewa ich przesuni cie
do Wieczno ci oznaczałoby, e nie przyszłyby na wiat dzieci, nie zmarliby pewni
m czy ni i kobiety, nie zostałyby zawarte pewne mał e stwa, nie zaistniałyby
pewne wydarzenia i okoliczno ci, co spaczyłoby Rzeczywisto w stopniu, na jaki
Rada Wszechczasów nie mogła si zgodzi .
Czy mo e jej niektóre z tych rzeczy powiedzie ? Oczywi cie, e nie. Czy
mo e jej powiedzie , e kobiety prawie nigdy nie kwalifikowały si do Wieczno ci,
z jakiego powodu bowiem, którego nie rozumiał (Kalkulatorzy mo e rozumieli,
42
ale on na pewno nie), wył czenie z Czasu kobiety powodowało dziesi do stu
razy wi ksze zniekształcenie Rzeczywisto ci ni wył czenie m czyzny.
Wszystkie te my li mieszały mu si w głowie, gubi c si , wiruj c i ł cz c w
lu ne skojarzenia, co wywoływało groteskowe, nie całkiem zreszt nieprzyjemne
efekty. Noys zbli yła si do niego z u miechem.
Słyszał jej głos jak szmer wiatru.
- Och, wy, Wieczno ciowcy! Jeste cie tacy tajemniczy. Nie chcecie si niczym
dzieli . Zróbcie mnie Wieczno ciowcem.
Jej głos był teraz d wi kiem, który nie rozpadał si na poszczególne słowa,
subtelnie modulowan melodi , która przenikała do jego umysłu.
Pragn ł jej powiedzie : w Wieczno ci nie ma nic wesołego. My pracujemy!
Badamy wszystkie szczegóły wszystkich epok od pocz tku Wieczno ci a do dnia,
gdy Ziemia b dzie pusta, próbujemy zbada wszystkie niesko czone mo liwo ci,
wszystkie „co by było, gdyby..." i wybra „co by było", które jest lepsze od
istniej cego; szukamy momentu w Czasie, kiedy mo na dokona małej Zmiany,
by sple to, co jest, z tym, co mogłoby by , by otrzyma nowe, jest", a wtedy
szukamy nowego „mogłoby by ", stale i stale, i tak jest od czasu, gdy Vikkor
Mallansohn odkrył Pole Czasowe w 24 Stuleciu, ongi , w okresie Prymitywu, co
umo liwiło rozpocz cie Wieczno ci w dwudziestym siódmym, tajemniczy
Mallansohn, o którym nikt nic nie wie, a który zapocz tkował Wieczno i nowe
„by mo e" na zawsze, na zawsze i...
Potrz sn ł głow , lecz nadal trwał zam t my li, coraz bardziej skł bionych, a
wreszcie wybuchł w gwałtownym błysku wiatła na jedn sekund i zamarł.
Ta chwila wzmocniła go. Chciał, by si powtórzyła, lecz na pró no.
Napój mi towy?
Noys była jeszcze bli ej, w oszołomieniu widział jej twarz niezbyt wyra nie.
Czuł jej włosy na swoim policzku, ciepły powiew jej oddechu. Powinien był si
cofn , lecz - rzecz dziwna - uznał, e nie chce.
- Gdybym została w Wieczno ci... - westchn ła prawie do jego ucha, chocia
ledwie mógł usłysze te słowa poprzez bicie własnego serca. Jej wargi były
wilgotne i rozchylone. - A czy nie chciałby tego?
Nie wiedział, co Noys ma na my li, lecz nagle przestał si o to troszczy .
Wydawało mu si , e jest w płomieniach. Wyci gn ł ramiona niezdarnie, na
lepo. Nie opierała si , zł czyła si i zespoliła z nim.
Wszystko to działo si jak we nie, jakby prze ywał to kto obcy.
Nie było to w najmniejszym stopniu tak odra aj ce, jak sobie wyobra ał.
Wstrz s, objawienie - owszem, lecz nic odra aj cego.
Nawet potem, gdy przytulała si do niego, z oczyma zamglonymi i z
u miechem, wiedział, e musi głaska jej wilgotne włosy z dr eniem rozkoszy.
Teraz zmieniła si całkowicie w jego oczach. Nie była kobiet ani w ogóle
jednostk indywidualn . W dziwny i nieoczekiwany sposób stała si nagle
kontynuacj jego samego, jego cz ci .
Zlecenie przestrzenno-czasowe nic o tym nie wspominało, lecz Harlan nie czuł
si winien. Tylko my l o Finge'u wywołała silne wra enie. Ale to nie było poczucie
winy.
To była satysfakcja, nawet triumf.
43
Harlan nie mógł spa . Zawrót głowy ju przeszedł, lecz pozostał niezwykły
fakt, e po raz pierwszy w jego dojrzałym yciu dorosła kobieta dzieliła z nim
łó ko.
Słuchał jej cichego oddechu, w ultramrocznej po wiacie, do której
wewn trzne wiatło cian i sufitu zostało zredukowane, widział jej ciało jedynie
jako cie obok swego ciała.
Wystarczyło tylko wyci gn r k , by poczu ciepło i mi kko , lecz nie
o mielał si tego zrobi , eby jej nie obudzi , cokolwiek by niła. Jak gdyby niła
o nich obojgu, i o tym wszystkim, co si zdarzyło, a jej zbudzenie mogło to
unicestwi .
Ta my l wydawała si cz ci tych dziwnych, niezwykłych my li, jakie mu si
nasun ły przedtem...
Były to dziwne my li, mi dzy sensem a bezsensem. Próbował je przywoła na
nowo, lecz nie mógł. Ale nagle przypomnienie ich sobie stało si dla niego bardzo
wa ne. Bowiem pami tał, e na chwil co zrozumiał.
Nie miał pewno ci, co to było, i jego niepokój wzrastał. Dlaczego nie mo e
sobie przypomnie ? Przecie tyle ju wie...
Przez chwil pi ca obok dziewczyna przestała zaprz ta jego my li. Zaraz, a
gdybym poszedł ladem... My lałem o Rzeczywisto ci i Wieczno ci... tak, i
Mallansohn, i Nowicjusz!
Tu urwał. Dlaczego Nowicjusz? Dlaczego Cooper? Przecie o nim nie my lał.
Lecz je li nie, to dlaczego my li teraz o Brinsleyu Sheridanie Cooperze?
Zmarszczył czoło. Jaka prawda ł czy to wszystko? Co wła ciwie próbuje
wykry ? Co daje mu tak pewno , e co w ogóle jest do wykrycia?
Harlan wzdrygn ł si ; zacz ło mu co wita , tak, ju prawie wiedział.
Wstrzymał oddech, eby tego nie przynagla . Niech si skrystalizuje.
Niech si skrystalizuje.
I w ciszy owej nocy, nocy tak wyj tkowo doniosłej w jego yciu, przyszło mu
do głowy wyja nienie i interpretacja wydarze , które w zwykłym, bardziej
normalnym czasie nigdy, nawet na chwil , by mu si nie objawiły.
Niech my l p czkuje i rozkwita, niech ro nie, a wyja ni sto dziwacznych
punktów, które bez tego po prostu pozostałyby dziwaczne.
Musi to prze ledzi , potwierdzi w Wieczno ci, lecz w gł bi swego serca był
ju przekonany, e poznał straszliw tajemnic , której nie dawano mu pozna .
Tajemnic obejmuj c cał Wieczno !
44
Rozdział 6
BIOGRAFISTA
Miesi c fizjoczasu min ł od tej nocy w czterysta osiemdziesi tym drugim,
kiedy Harlan zaznajomił si z wieloma sprawami. Teraz, mierz c normalnym
czasem, znajdował si niemal dwa tysi ce Stuleci w przyszło ci Noys Lambent,
usiłuj c za pomoc kombinacji przekupstwa i pogró ek pozna , co j oczekuje w
nowej Rzeczywisto ci.
Był to czyn bardziej ni nieetyczny, ale przestał si o to troszczy . W ci gu
minionego fizjomiesi ca Harlan we własnym mniemaniu stał si przest pc . Nie
było co komentowa tego faktu. Mno c swe zbrodnie nie staje si wiele
wi kszym przest pc , natomiast mo e wiele zyska .
Teraz w wyniku pewnych zbrodniczych machinacji (nie wysilał si , by u ywa
łagodniejszego okre lenia) stał przed barier 2456 Stulecia. Wej cie w Czas było o
wiele bardziej skomplikowane ni zwykłe przej cie mi dzy Wieczno ci a
szybami kotłów. W celu wej cia w Czas nale ało starannie zgra współrz dne
okre laj ce dany rejon na powierzchni Ziemi i precyzyjnie wyznaczy wewn trz
Stulecia dany moment Czasu. Jednak mimo wewn trznego napi cia Harlan
operował sterami z łatwo ci i pewno ci siebie człowieka o wielkim
do wiadczeniu i wielkim talencie.
Teraz znalazł si w maszynowni, któr przedtem widział na ekranie wewn trz
Wieczno ci. W tym fizjomomencie Socjolog Voy siedział bezpiecznie przed tym
ekranem, obserwuj c ingerencj techniczn , która miała nast pi .
Harlan nie pieszył si . Maszynownia powinna pozosta pusta przez nast pne
sto pi dziesi t sze minut. Dla wszelkiej pewno ci karta przestrzenno-czasowa
dawała mu tylko sto dziesi minut, pozostawiaj c dalsze czterdzie ci sze jako
zwyczajowy czterdzie-stoprocentowy „margines". Margines był pomy lany na
wszelki wypadek, lecz nie spodziewano si , e Technik z niego skorzysta.
„Zjadacz marginesów" nie bywał długo Specjalist .
Jednak Harlan nie przypuszczał, by mu było potrzeba wi cej ni dwie minuty
z tych stu dziesi ciu. Maj c przymocowany na przegubie generator pola, tak by
otaczała go aura fizjoczasu (mo na powiedzie „opar Wieczno ci"), chroniony w
ten sposób przed skutkami Zmiany Rzeczywisto ci, zrobił krok ku cianie, wzi ł
mały pojemnik z półki i umie cił go w starannie wybranym miejscu na innej półce
poni ej.
Po czym wrócił do Wieczno ci, w sposób, który wydawał mu si równie
prozaiczny, jak przej cie przez drzwi. Gdyby tam siedział jaki Czasowiec,
zdawałoby mu si , e Harlan po prostu znikn ł.
Mały pojemnik pozostał tam, gdzie go Technik poło ył. Nie odgrywał
bezpo redniej roli w historii. Pół godziny pó niej r ka człowieka si gn ła po
niego, lecz go nie znalazła. Odszukano pojemnik za dalsze pół godziny, lecz
tymczasem pole siłowe wyładowało si , a człowiek szalał z gniewu. Decyzja, której
by nie podj to w poprzedniej Rzeczywisto ci, została teraz podj ta w gniewie.
Pewne spotkanie nie doszło do skutku; człowiek, który miał umrze , ył o rok
dłu ej w innych okoliczno ciach; inny, który miał y , zmarł nieco wcze niej.
45
Kr gi rozchodziły si coraz szerzej, osi gaj c maksimum w 2481 Stuleciu - w
dwadzie cia pi Stuleci po ingerencji. Potem intensywno Zmiany
Rzeczywisto ci słabła. Teoretycy utrzymywali, e nigdy w niesko czono ci efekty
Zmiany nie zredukuj si do zera, lecz pi dziesi t Stuleci od ingerencji jej skutki
s ju tak nikłe, e nie wykrywaj ich najdokładniejsze komputery - i to jest
praktycznie granica.
Socjolog Voy wpatrywał si w niebieskawy obraz 2481 Stulecia, gdzie
wcze niej panowała gor czkowa ruchliwo portu kosmicznego. Podniósł głow
na widok Harlana. Mrukn ł co , co mogło uchodzi za powitanie.
Zmiana wła ciwie zniszczyła port. Jego wietno znikła: budynki nie były ju
tymi wspaniałymi budowlami co ongi . Rdzewiał jaki statek kosmiczny. Nie było
ludzi. Nie było ruchu.
Harlan pozwolił sobie na u mieszek, który pojawił si na chwil i znikn ł.
Była to MPO - Maksymalnie Po dana Odpowied . I nast piła od razu. Zmiana
niekoniecznie nast powała w okre lonym momencie ingerencji Technika. Je li
obliczenia potrzebne do ingerencji były niedokładne, mogły min godziny, a
nawet dni, zanim dochodziło do Zmiany (licz c oczywi cie w fizjoczasie). Zmiana
miała miejsce tylko wtedy, gdy znikała wszelka dowolno .
Je li istniała jakakolwiek matematyczna szansa alternatywnych rozwi za ,
Zmiana nie nast powała.
Harlan był dumny z tego, e kiedy to on obliczał MPZ, kiedy to jego r ka
dokonywała ingerencji, wszelka dowolno znikała od razu i Zmiana nast powała
natychmiast.
Voy powiedział mi kko:
- To było bardzo pi kne.
Słowa te zazgrzytały w uszach Harlana, jakby brukały pi kno jego działania.
- Nie ałowałbym - powiedział - gdyby podró e kosmiczne w ogóle usuni to z
Rzeczywisto ci.
- Nie? - spytał Voy.
- Jaka z nich korzy ? To wszystko nigdy nie trwa dłu ej ni jedno czy dwa
tysi clecia. Ludzie czuj si zm czeni. Wracaj na Ziemi , a kolonie zamieraj .
Potem znowu po czterech czy pi ciu tysi cleciach zaczynaj na nowo i znowu
ko czy si to fiaskiem. To tylko strata ludzkiego geniuszu i wysiłku.
- Pan jest filozofem - o wiadczył Voy sucho.
Harlan poczerwieniał. Szkoda słów - pomy lał. I zmieniaj c nagle temat
zapytał gniewnie:
- Co z tym Biografist ?
- A o co chodzi?
- Zechce pan si porozumie z tym człowiekiem... Do tej pory powinien mie
ju jakie wyniki.
Po twarzy Socjologa przemkn ł wyraz dezaprobaty, jakby chciał powiedzie :
zbytnio si pan niecierpliwi, ale o wiadczył:
- Pan pozwoli ze mn , zobaczymy.
Tabliczka na drzwiach gabinetu głosiła: Neron Feruk, co uderzyło Harlana
podobie stwem do imion dwóch władców w rejonie Morza ródziemnego w
46
czasach Prymitywu. (Cotygodniowe dyskusje z Cooperem wydatnie zwi kszyły
jego zainteresowanie Prymitywem).
Jednak tamten człowiek nie przypominał adnego z władców, o ile Harlen
mógł to oceni . Był chudy niemal jak ko ciotrup, skóra opinała ciasno jego
garbaty nos. Miał długie palce i przeguby - o wystaj cych kostkach. Pieszcz c
mały sumator, wygl dał jak mier wa ca dusz na szali.
Harlan stwierdził, e intensywnie wpatruje si w sumator. To było serce i
krew Biografowania, skóra i ko ci, ci gna, muskuły -wszystko. Naładuj go
niezb dnymi danymi ycia osobistego i równaniami Zmiany Rzeczywisto ci; zrób
to, a on zacznie chichota , jakby szydził - czasem przez minut , czasem cały dzie
- a potem wypluje mo liwe wersje ycia dla osoby badanej (w nowej
Rzeczywisto ci). Ka da taka wersja zaopatrzona jest w wyliczenie
prawdopodobie stwa.
Socjolog Voy przedstawił Harlana. Feruk, z jawnym oburzeniem patrz c na
znaczek Technika, kiwn ł głow i kontynuował swe zaj cie.
Harlan zapytał:
- Czy Biografia tej młodej kobiety jest ju gotowa?
- Nie. Powiem panu, jak b dzie. - Biografista nale ał do ludzi, którzy pogard
dla Techników posuwali do jawnego chamstwa.
- Spokojnie, Biografisto - rzekł Voy.
Feruk miał brwi tak jasne, e niemal niewidoczne. Zwi kszało to
podobie stwo jego twarzy do czaszki ko ciotrupa. Przewrócił oczami w nagich
oczodołach i spytał:
- Zniszczyli cie statki kosmiczne? Voy skin ł głow :
- Na jedno Stulecie.
Feruk wykrzywił wargi i co wymamrotał. Harlan skrzy ował ramiona i
patrzył nieruchomo na Biografi-st , który wreszcie odwrócił głow , uznaj c sw
pora k .
Harlan pomy lał: on wie, e to równie i jego wina. Feruk odezwał si do
Voya:
- Je li ju pan tu jest, niech pan powie, co, u Czasu, dzieje si z tymi
wnioskami o szczepionk przeciwrakow ? Nie jeste my jedynym Stuleciem, które
ma serum antyrakowe. Dlaczego wła nie do nas wpływaj wszystkie podania?
- Inne Stulecia otrzymuj wcale nie mniej zgłosze . Przecie pan wie o tym.
- W takim razie powinni w ogóle nie przysyła poda .
- Jak ich do tego zmusimy?
- Łatwo. Niech Rada Wszechczasów wstrzyma przyj cia.
- Nie mam kontaktów z Rad Wszechczasów.
- Ale ma pan kontakty ze starym.
Harlan t po, bez zainteresowania, przysłuchiwał si rozmowie. Przynajmniej
pomagała mu ona zaj my li drobiazgami, odwróci je od chichocz cego
sumatora. Wiedział, e „stary" to kieruj cy sekcj Kalkulator.
- Rozmawiałem ze starym - powiedział Socjolog - a on rozmawiał z Rad
Wszechczasów.
- Bzdury. Po prostu przesłał schematyczne pisemko. On powinien o to
walczy . To przecie sprawa podstawowej polityki.
47
- Rada Wszechczasów nie jest teraz w nastroju do rozwa ania zmian w
podstawowej polityce. Słyszał pan, jakie kr
plotki.
- Oczywi cie, s bardzo zaj ci. Gdy tylko trzeba si postawi , zaraz
dowiadujemy si , e Rada jest zaj ta czym bardzo wa nym.
(Gdyby Harłan miał odpowiedni nastrój, z pewno ci by si u miechn ł w
tym miejscu).
Feruk zastanawiał si przez chwil , a potem wybuchn ł:
- Wi kszo ludzi nie rozumie tego, e surowica antyrakowa to nie to samo co
sadzonki drzew czy maszyny rolnicze. Wiem, e ka d gał zk wierka nale y
obserwowa z punktu widzenia niepo danych wpływów na Rzeczywisto , lecz
serum antyrakowe zawsze ma zwi zek z ludzkim yciem, a to jest sto razy
bardziej skomplikowane.
- Trzeba si zastanowi ! Pomy lcie, ile ludzi rocznie umiera na raka w
ka dym Stuleciu, które nie ma surowicy przeciwrakowej tego czy innego rodzaju.
Ludzie nie chc umiera , wi c czasowe rz dy w ka dym Stuleciu bez ko ca
wystosowuj do Wieczno ci apele w rodzaju: „Bardzo prosimy o nadesłanie
siedemdziesi ciu pi ciu tysi cy ampułek surowicy dla ludzi nieuleczalnie chorych,
którzy s absolutnie niezb dni dla kultur, dane biograficzne w zał czeniu".
Voy pokiwał głow :
- Wiem, wiem.
Lecz Feruk był nadal rozgoryczony,
- Człowiek czyta te dane, z których wynika, e ka dy facet jest bohaterem.
mier ka dego z nich stanowiłaby niepowetowan strat dla wiata.
Rozpracowuje si to. Widzi si , co byłoby z Rzeczywisto ci , gdyby ka dy z nich
ył, i - na miło Czasu! - gdyby yli w ró nych zestawieniach.
W ubiegłym miesi cu zbadałem pi set siedemdziesi t dwa podania w
sprawie raka. Siedemna cie, dosłownie siedemna cie Biografii nie poci gało za
sob niepo danych zmian w Rzeczywisto ci. Nie było ani jednego przypadku
prawdopodobie stwa po danej Zmiany Rzeczywisto ci, lecz Rada mówi, e
przypadki neutralne mog otrzyma surowic . Wzgl dy ludzkie, wie pan. A wi c
siedemnastu ludzi w wybranych Stuleciach zostało wyleczonych w tym miesi cu.
I co si dzieje? Czy Stulecia s szcz liwe! Nigdy w yciu! Jeden człowiek
wyzdrowiał, a dziesi ciu w tym samym Stuleciu, w tym samym Czasie, nie
wyzdrowiało. Wszyscy pytaj : dlaczego akurat ten? Mo liwe, e faceci, których
nie leczymy, s lepsi, mo e s to kochani przez wszystkich filantropi, a człowiek,
którego wyleczyli my, bije i kopie leciw matk , je li ma akurat wolny czas, bo
nie maltretuje swoich dzieci. Oni nic nie wiedz o Zmianach Rzeczywisto ci, a nie
mo emy im tego powiedzie .
Sami sobie robimy kłopoty, Voy, póki Rada Wszechczasów nie przesieje
wszystkich poda i nie b dzie zatwierdzała tylko tych, które wywołuj po dan
Zmian Rzeczywisto ci. To wszystko. Albo leczenie zdaje si na co ludzko ci,
albo koniec z tym. Dosy tego gadania w stylu: „No, to nie przynosi szkody...".
Socjolog słuchał tego z wyrazem łagodnego ubolewania na twarzy, wreszcie
powiedział:
- Gdyby to jednak pan miał raka...
48
- Głupia uwaga. Czy na tym opieramy nasze decyzje? Nie byłoby nigdy
Zmiany Rzeczywisto ci. Jaki biedny frajer zawsze musi dosta kopniaka,
prawda? Przypu my, e to pan byłby tym frajerem...
I jeszcze jedna sprawa: Niech pan pami ta, e ilekro przeprowadzamy
Zmian Rzeczywisto ci, coraz trudniej jest znale nast pn dobr Zmian .
Ka dego fizjoroku wzrasta prawdopodobie stwo, e typowa Zmiana b dzie
gorsza. To oznacza, e liczba ludzi, których mo emy wyleczy , zmniejsza si tak
czy inaczej. I b dzie coraz mniejsza. Którego dnia b dziemy mogli wyleczy
jednego pacjenta na fizjorok, nawet licz c neutralne przypadki. Niech pan
O tym pami ta.
Harlan całkowicie stracił zainteresowanie. W swej pracy niejednokrotnie
spotykał si z tego typu gadaniem. Psychologowie i Socjologowie w swych
rzadkich introwersyjnych studiach Wieczno ci nazwali to identyfikacj . Ludzie
identyfikowali si ze Stuleciem, z którym byli zwi zani zawodowo. Jego konflikty
zbyt cz sto stawały si ich konfliktami.
Wieczno , jak mogła, zwalczała plag identyfikacji; eby j utrudni , aden
pracownik nie mógł zosta przydzielony do sekcji w obr bie dwóch Stuleci od
daty swego urodzenia. Wybierano przede wszystkim Stulecia o kulturze wyra nie
si ró ni cej od ojczystej (Harlan pomy lał o Finge'u i 482 wieku). Co wi cej,
przydziały zmieniano, gdy tylko reakcje ludzi zaczynały budzi podejrzenia.
(Harlan nie dałby nawet szel ga z 50 Stulecia za to, e Feruk utrzyma swój
przydział dłu ej ni przez nast pny fizjorok).
A jednak ludzie identyfikowali si z głupiej t sknoty za miejscem w Czasie
(pragnienie Czasu; ka dy o nim wiedział). Z jakiego powodu dotyczyło to
szczególnie Stuleci o rozwini tej komunikacji kosmicznej. Było to co , co nale ało
i mo na było zbada , gdyby nie chroniczna niech Wieczno ci do introspekcji.
Miesi c wcze niej Harlan pogardzałby Ferukiem jako niedoł nym
sentymentalist , opryskliwym bałwanem, który cierpi widz c, jak
elektrograwitacja traci intensywno w nowej Rzeczywisto ci,
I rekompensuje to sobie wymy laniem na Stulecia domagaj ce si szczepionki
antyrakowej.
Mo liwe, e zło yłby na niego raport. Byłoby to jego obowi zkiem. Na
reakcjach tego człowieka najoczywi ciej nie mo na ju było polega .
Teraz nie byłby w stanie tak post pi . Nawet znajdował współczucie dla
Feruka. Zbrodnia samego Harlana była o wiele ci sza.
Jak łatwo było znowu skierowa my li na Noys.
W ko cu zasn ł owej nocy i obudził si w wietle dziennym. Jasno
przenikała przezroczyste ciany dokoła; jakby obudził si w chmurze w ród
mglistego nieba.
Noys miała si do niego:
- Bo e, jak trudno ci zbudzi !
Harlan przede wszystkim si gn ł po kołdr , której nie było. Potem wróciła
pami . Patrzył na Noys pustym wzrokiem, a twarz okryła mu si gł bok
czerwieni . Jak powinien si teraz zachowa ?
Lecz przypomniało mu si co innego i usiadł gwałtownie.
- Czy nie jest ju przypadkiem po pierwszej? Ojcze Czasie!
49
- Dopiero jedenasta. niadanie czeka i masz mnóstwo czasu.
- Dzi kuj - wymamrotał.
- Prysznic przygotowany i ubranie równie . Có miał powiedzie ?
- Dzi kuj - wymamrotał.
Unikał jej wzroku podczas posiłku. Siedziała naprzeciw niego, nie jedz c, z
podbródkiem opartym na dłoni: włosy miała sczesane na jeden bok, a rz sy
nienaturalnie długie.
ledziła ka dy jego ruch, a on spu cił oczy, zastanawiaj c si , gdzie si podział
wstyd, który powinien odczuwa .
Spytała:
- Dok d idziesz o pierwszej?
- Na mecz aeropiłki - mrukn ł. - Mam bilet.
- To finałowa rozgrywka. Straciłam cały sezon z powodu tego przesuni cia
czasu, wiesz. Kto wygra mecz, Andrew?
Poczuł si dziwnie słabo na d wi k swego imienia. Potrz sn ł głow i starał
si nada swojej twarzy surowy wygl d. (Do tej pory przychodziło mu to bardzo
łatwo).
- Przecie na pewno wiesz. Przeprowadzałe inspekcj całego tego okresu,
prawda?
Wła ciwie powinien wyra nie i chłodno zaprzeczy , lecz zacz ł si słabo
tłumaczy :
- Miałem du o przestrzeni i czasu do zbadania. Nie znam takich drobnych
szczegółów jak wyniki meczów.
- Och, po prostu nie chcesz mi powiedzie .
Harlan nie dał adnej odpowiedzi. Wetkn ł widelczyk w mały, soczysty owoc i
podniósł go do ust. Po chwili Noys zapytała:
- Nie widziałe przed swoim przybyciem, co si wydarzyło w s siedztwie?
- Nie znam szczegółów. N... Noys - Zmusił si , by wypowiedzie jej imi .
Dziewczyna zapytała mi kko:
- Nie widziałe nas? Nie wiedziałe przez cały czas, e... Harlan wyj kał:
- Nie, nie, nie mog widzie samego siebie. Nie jestem w Rze... nie ma mnie
tutaj, póki nie przyb d . Nie mog wytłumaczy ... -Był podwójnie zmieszany. Po
pierwsze, e ona o tym mówi. Po drugie, e omal si nie wygadał. „Rzeczywisto "
była słowem najbardziej zakazanym w stosunku z Czasowcami.
Podniosła brwi, a jej oczy stały si okr głe i nieco zdziwione:
- Wstydzisz si ?
- To, co my zrobili, nie było wła ciwe.
- Dlaczego nie? - W 482 Stuleciu jej pytanie było absolutnie niewinne. - Czy
Wieczno ciowcom nie wolno? - Pytanie miało odcie artobliwy, jakby pytała,
czy Wieczno ciowcom nie wolno je .
- Nie u ywaj tego słowa - powiedział Harlan. - Wła ciwie w pewnym sensie
nie wolno.
- Dobrze, wi c nic im nie mów. Ja te nie powiem. Obeszła stół i usiadła
Marianowi na kolanach, odsun wszy po drodze mały stolik jednym łagodnym i
płynnym ruchem biodra.
50
Momentalnie zesztywniał i podniósł r ce gestem, który miał j powstrzyma .
Ale bez skutku.
Pochyliła si i pocałowała go w usta, i nic ju si mu nie wydawało wstydliwe.
Nic, co si wi zało z Noys i z nim.
Nie był pewny, kiedy zacz ł robi co , do czego jako Obserwator nie miał
etycznego prawa. To znaczy, zacz ł zastanawia si nad istot problemu bie cej
Rzeczywisto ci i Zmiany Rzeczywisto ci, jak planowano.
To nie niemoralno Stulecia, nie ektogeneza, nie matriarchat niepokoiły
Wieczno . Wszystko to było ju w poprzedniej Rzeczywisto ci i Rada
Wszechczasów przygl dała si temu oboj tnie. Finge powiedział, e chodzi o co
bardzo delikatnego.
A wi c Zmiana ma by bardzo delikatna i b dzie odnosiła si do grupy, któr
obserwował. Przynajmniej to było oczywiste.
B dzie dotyczyła arystokracji, zamo nych, wy szych klas, które ci gn ły
korzy ci z istniej cego systemu.
Niepokoił go fakt, e z cał pewno ci i Noys b dzie w to wmieszana.
Nast pne trzy dni przewidziane w zleceniu przebył jakby w g stniej cej
chmurze, tłumi cej nawet rado płyn c z towarzystwa Noys.
- Co si stało? - spytała. - Przez pewien czas wydawałe si zupełnie inny ni w
Wiecz... w tamtym miejscu. Byłe swobodny.
A teraz wydajesz si czym zmartwiony. Czy to dlatego, e masz wróci ?
- Cz ciowo - odparł Harlan.
- Musisz?
- Musz .
- No, a co by było, gdyby si spó nił? Harlan nieomal si u miechn ł.
- Nie byliby zadowoleni, gdybym si spó nił - powiedział i z ut sknieniem
pomy lał o dwudniowym marginesie, dopuszczalnym w jego zleceniu.
Noys wł czyła jaki instrument muzyczny, który dobywał słodkie i
skomplikowane melodie ze swego twórczego wn trza, potr caj c na chybił trafił
nuty i akordy: przypadkowo była jednak ograniczona przez skomplikowane
formuły matematyczne na korzy kombinacji przyjemnych. Frazy muzyczne nie
mogły si powtarza , jak nie mog si powtarza płatki niegu i jak płatki niegu
- nie mogły nie by pi kne.
Zahipnotyzowany d wi kiem Harlan wpatrywał si w Noys, a jego my li
kr yły wokół niej. Kim b dzie w nowym przeznaczeniu? Kimkolwiek byłaby, nie
b dzie pami tała Harlana. I kimkolwiek byłaby, nie b dzie Noys.
On nie tylko kochał t dziewczyn . (Dziwne, u ywał słowa „kocham" w swych
my lach po raz pierwszy i nawet nie zatrzymał si wystarczaj co długo, by
popatrze na to dziwo i zaduma si nad nim). Kochał kombinacje czynników: jej
wybór strojów, jej chód, jej sposób mówienia, jej minki. Potrzeba było wier
stulecia ycia i do wiadcze w okre lonej Rzeczywisto ci, by to wszystko mogło
powsta . W poprzedniej Rzeczywisto ci, jeden fizjorok wcze niej, nie byłaby t
sam Noys. Nie b dzie t sam Noys w nast pnej Rzeczywisto ci.
Nowa Noys b dzie mo e pod niektórymi wzgl dami koncepcyjnie lepsza, ale
jedno wiedział na pewno: chce mie t Noys, t , któr widzi w tej chwili, t z
istniej cej Rzeczywisto ci. Je li miała wady, pragn ł równie tych wad.
51
Co robi ?
Nasuwały mu si ró ne rozwi zania, wszystkie nielegalne. Jedno z nich
zakładało, e dowie si o charakterze Zmiany i ustali, jak dalece wpłynie ona na
Noys. Oczywi cie, mimo wszystko, człowiek nie mo e by pewny, e...
Z marze wyrwała Harlana martwa cisza. Znowu był w gabinecie Biografisty.
Socjolog Voy obserwował go k tem oka. Trupia czaszka Feruka pochyliła si ku
niemu.
A cisza była przenikliwa.
Natychmiast u wiadomił sobie jej znaczenie. Trwało to tylko chwil , sumator
przestał klekota .
Harlan podskoczył.
- Pan ma odpowied , Biografisto.
Feruk spojrzał na arkusiki folii, które trzymał w r ku.
- Tak, pewnie. To dosy zabawne.
- Mog zobaczy ? - Harlan wyci gn ł r k , która wyra nie dr ała.
- Tu nie ma nic do zobaczenia. Wła nie to jest zabawne.
- Jak to nic? - Harlan patrzył na Peruka oczyma, które nagle zacz ły go piec,
a wreszcie w miejscu, gdzie stał Feruk, pozostała tylko wydłu ona, cienka plama.
Rzeczowy ton Biografisty otrze wił Harlana.
- Ta pani nie istnieje w nowej Rzeczywisto ci. Nie ma Zmiany osobowo ci. Po
prostu jej nie ma i to wszystko. Znikła. Obliczyłem mo liwe odmiany
prawdopodobie stwa do 0,0001. Ona nigdzie nie pasuje. Prawd powiedziawszy -
długimi palcami potarł podbródek - nie bardzo rozumiem, jak pasowała do starej
Rzeczywisto ci z t kombinacj czynników, jak mi pan podał.
Harlan niemal nie słyszał, co do niego mówi .
- Ale... przecie Zmiana była taka mała.
- Wiem. Dziwna kombinacja czynników. Prosz , chce pan folie?
Dło Harlana zacisn ła si na foliach, nie czuj c nic. Noys znikła? Noys nie
istnieje? Jak e to by mo e?
Poczuł czyj r k na ramieniu i usłyszał głos Voya.
- le si pan czuje, Techniku? - Dło cofn ła si nagle, jakby Socjolog
po ałował nieostro nego zetkni cia z ciałem Technika.
Harlan przełkn ł lin i z wysiłkiem przybrał spokojny wyraz twarzy.
- Czuj si zupełnie dobrze. Odprowadzi mnie pan do szybu? Nie wolno mu
okazywa swoich uczu . Musi działa , jakby to, co tu przedstawił, było czysto
akademick kwesti . Musi ukry fakt, e wiadomo o braku Noys w nowej
Rzeczywisto ci przyj ł z ogromnym podnieceniem i rado ci .
52
Rozdział 7
PRELUDIUM ZBRODNI
Harlan wst pił do kotła w 2456 Stuleciu i spojrzał na siebie, by si upewni , e
bariera odgradzaj ca szyb od Wieczno ci jest rzeczywi cie bez skazy, e Socjolog
Voy nie patrzy. W ostatnich tygodniach stało si to jego zwyczajem,
mechanicznym odruchem - to szybkie spojrzenie przez rami , eby si upewni ,
e nikogo poza nim nie ma w przewodach kotła,
A wtedy, chocia był ju w 2456 Stuleciu, nastawił sterowanie kotła na
przyszło . Patrzył, jak rosn liczby na temporometrze. Jakkolwiek zmieniały si
z ogromn szybko ci , pozostało troch czasu na rozmy lania.
Jak e odkrycie Biografisty zmieniło spraw ! Jak e zmieniła si sama natura
jego zbrodni!
Teraz wszystko zale y od Finge'a. To zdanie dudniło rytmicznie w głowie
Harlana. Wszystko zale y od Finge'a. Wszystko zale y od Finge'a...
Harlan unikał jakiegokolwiek osobistego kontaktu z Finge'em od chwili swego
powrotu do Wieczno ci po dniach sp dzonych z Noys w 482 Stuleciu. Wraz z
Wieczno ci opanowywało go poczucie winy. Złamanie przysi gi słu bowej, które
wydawało si niczym w 482, było czym potwornym w Wieczno ci.
Raport wysłał poczt pneumatyczn i wycofał si do swego prywatnego
mieszkania. Musiał to wszystko przemy le , zyska na czasie, eby si zastanowi
i przyzwyczai do nowej, rodz cej si w nim orientacji.
Finge przeszkodził temu. Poł czył si z Harlanem w niecały kwadrans po
zakodowaniu przez niego adresu raportu i wło eniu go do rury poczty
pneumatycznej.
Obraz Kalkulatora pojawił si na płycie wizjofonu, a głos oznajmił:
- Spodziewałem si , e jest pan w swoim gabinecie. Harlan powiedział:
- Przesłałem raport, Kalkulatorze. Nie ma znaczenia, gdzie czekam na nowe
dyspozycje.
- Tak? - Finge rozwin ł rolk folii, któr trzymał w r ku, podniósł do oczu i
wpatrywał si z ukosa w jej perforowany wzór. -Raport nie jest kompletny -
podj ł. - Czy mog przyj do pana?
Harlan zawahał si przez chwil , Ten człowiek był jego przeło onym i
odmowa miałaby posmak niesubordynacji. To by wygl dało na jawne przyznanie
si do winy, a wra liwe, zm czone sumienie Harlana wzbraniało si przed tym.
- Prosz bardzo, Kalkulatorze - powiedział sucho.
Pulchna osoba Finge'a wniosła dra ni cy element epikurejski do surowej
kwatery Harlana. Ojczyste Stulecie Harlana miało skłonno do sparta skiego
umeblowania wn trz i Harlan nigdy całkowicie nie stracił upodobania do tego
stylu. Walcowate metalowe krzesła pokryte były matowym lakierem, sztuczne
ziarnowanym, tak e przypominał drewno (jakkolwiek niezbyt udatnie). W
jednym z rogów pokoju stał niedu y mebel, który jeszcze bardziej nie pasował do
obyczajów czasu.
Finge natychmiast zwrócił na niego uwag i dotkn ł pulchnym palcem, jakby
chciał sprawdzi jego kompozycj .
53
- Co to za materiał?
- Drewno, Kalkulatorze - odparł Harian.
- Prawdziwe? Autentyczne drewno? Zdumiewaj ce! U ywali cie drewna w
waszym Stuleciu?
- U ywali my.
- No tak. W regulaminach nie ma adnego zakazu, Techniku -Finge wytarł o
nogawk spodni palec, którym dotkn ł przedmiotu. -Nie wiem jednak, czy
powinno si pozwala , by oddziaływała na nas kultura naszego Stulecia.
Prawdziwy Wieczno ciowiec przyjmuje tak kultur , jaka go otacza. Osobi cie
w tpi , czy w ci gu ostatnich pi ciu lat jadłem ze dwa razy z energetycznych
naczy . -Westchn ł. - A jednak zetkni cie pokarmu z materi zawsze wydawało
mi si niehigieniczne. Ale nie pobła am sobie. Nie pobła am.
Znowu spojrzał na drewniany przedmiot, lecz teraz r ce zało ył do tyłu.
Zapytał:
- Co to jest? Do czego to słu y?
- To szafa na ksi ki - odparł Harian. Miał ochot spyta Finge'a, jak si
czuje teraz, z r kami zało onymi do tyłu. Czy nie uwa a, e higieniczniej byłoby,
gdyby jego ubranie i całe ciało zrobione było z czystych i nieskalanych pól
energetycznych?
Finge uniósł brwi.
- Szafa na ksi ki. Wi c te obiekty stoj ce na półkach s ksi kami? Tak?
- Tak jest, Kalkulatorze.
- Autentyczne okazy?
- Wył cznie, Kalkulatorze. Zebrałem je w 24 Stuleciu. Mam nawet kilka
sztuk z dwudziestego. Je li... je li pan zamierza je przejrze , prosiłbym o
ostro no . Kartki zostały zakonserwowane i impregnowane, ale nie s z folii.
Trzeba si z nimi obchodzi ostro nie.
- Nie be.de ich dotykał. Nie mam zamiaru. My l , e jest na nich oryginalny
kurz dwudziestego Stulecia. Prawdziwe ksi ki! -Za miał si . - Kartki z celulozy
równie ? Tak pan sugerował.
Harlan skin ł głow .
- Celuloza przystosowana dzi ki impregnacji do dłu szego istnienia.
Tak….Otworzył usta, by gł boko wci gn powietrze, zmuszaj c si do
zachowania spokoju. Byłoby mieszne identyfikowanie si z tymi ksi kami,
jakby plamka na nich była plam na nim samym.
- O mielam si powiedzie - Finge nadal trzymał si tematu - e cała
zawarto tych ksi ek zmie ciłaby si na dwóch metrach filmu, a wi c na czubku
palca. Co one zawieraj ?
Harlan powiedział:
- S to oprawne roczniki czasopisma z 20 wieku.
- Czytał pan to?
Harlan o wiadczył dumnie:
- To tylko wybrane tomy z pełnej kolekcji, jak mam. adna biblioteka w
Wieczno ci nie posiada duplikatów tych egzemplarzy.
54
- Tak, to pana hobby. Przypominam sobie, e pan mi kiedy mówił o swoim
zainteresowaniu Prymitywem. Byłem zdumiony, e pana Edukator w ogóle panu
pozwolił na rozwijanie zainteresowa w tym kierunku. To marnowanie energii.
Harlan zacisn ł wargi. Uznał, e ten człowiek wiadomie usiłuje go zirytowa ,
pozbawi zdolno ci spokojnego my lenia. Je li tak, nie mo na dopu ci , by mu si
to udało.
Harlan odparł sucho:
- S dziłem, e przyszedł pan, eby porozmawia o moim raporcie.
- Owszem - Kalkulator rozejrzał si , wybrał krzesło i usiadł ostro nie. -
Raport nie jest kompletny, jak ju powiedziałem przez wizjofon.
- Jak to, Kalkulatorze? - (Spokojnie! Spokojnie!). Twarz Finge'a wykrzywił
nerwowy u miech.
- Co takiego si zdarzyło, o czym jednak pan nie wspomniał, Harlan?
- Nic, Kalkulatorze. - Jakkolwiek powiedział to zdecydowanym tonem, czuł
si jak łajdak.
- Ale , Techniku! Sp dził pan pewien okres w towarzystwie młodej damy.
Albo przynajmniej powinien pan sp dzi , je li wykonał pan zalecenia karty
przestrzenno-czasowej.
- Wykonałem je - zdołał tylko powiedzie Harlan.
- I co si zdarzyło? Nie wspomniał pan nic o swych prywatnych kontaktach z
kobiet .
- Nie zdarzyło si nic wa nego - powiedział Harlan suchymi wargami.
- To mieszne. Nie musz mówi , e Obserwatorowi nie wypada os dza , co
jest wa ne, a co nie. Ma pan swoje lata i do wiadczenie.
Finge przenikliwie wpatrywał si w Harlana. Jego wzrok był twardszy i
bardziej natarczywy, ni by mo na s dzi po łagodnym sposobie zadawania
pyta .
Harlan wiedział to doskonale i spokojny ton Finge'a nie mógł go zwie , lecz
dr czyło go poczucie obowi zku. Jako Obserwator był tylko zmysłowo-
percepcyjnym pseudopodem, wysuni tym przez Wieczno w Czas. Badał swoje
otoczenie, po czym ci gano go z powrotem. Wykonuj c funkcj Obserwatora nie
miał własnej osobowo ci, wła ciwie nie był człowiekiem.
Prawie automatycznie Harlan rozpocz ł opowiadanie o wydarzeniach, które
opu cił w raporcie. Robił to jak rutynowany Obserwator, dokładnie, co do słowa
cytuj c rozmowy, rekonstruuj c intonacj i wyraz twarzy. Robił to z
przyjemno ci , opowiadaj c bowiem prze ywał wszystko na nowo i niemal
zapomniał przy tym, e zadawane przez Finge'a pytania, w poł czeniu z własnym
uspokajaj cym poczuciem obowi zku, prowadz wprost do wyznania winy.
Dopiero gdy zacz ł si zbli a do ko cowego rezultatu owej pierwszej długiej
rozmowy, zawahał si i na jego obserwatorskim obiektywizmie pojawiły si rysy.
Oszcz dzono mu dalszych szczegółów, bo Finge nagle podniósł r k i oznajmił
ostro i sucho:
- Dzi kuj . To wystarczy. Pan zamierza powiedzie , e doszło do stosunku
mi dzy panem a t kobiet .
Harlan wpadł w gniew. To, co Finge powiedział, było absolutn prawd , lecz
ton jego głosu powodował, e brzmiało to spro nie, grubia sko, a - co gorsza -
55
banalnie. A czymkolwiek to było albo mogło by , nie miało nic wspólnego z
banałem.
Harlan potrafił wyja ni zachowanie si Finge'a, jego dokuczliwe ledztwo,
fakt, e przerwał meldunek akurat w tym momencie. Finge był zazdrosny!
Mógłby przysi c, e przynajmniej to jest oczywiste. Technikowi udało si . odbi
dziewczyn , któr Finge uwa ał za swoj .
Harlana ogarn ło słodkie uczucie triumfu. Po raz pierwszy w yciu widział
cel, który znaczył dla wi cej ni surowe wypełnianie praw Wieczno ci. Chciał,
eby Finge był zazdrosny, bo Noys Lambent miała teraz na zawsze pozosta z
Harlanem.
W nastroju nagłego uniesienia zgłosił wniosek, który pierwotnie zamierzał
przedstawi po odczekaniu czterech czy pi ciu dni. Powiedział:
- Mam zamiar poprosi o zezwolenie na zwi zek z kobiet z Czasu.
Wydawało si , e Finge obudził si z zadumy.
- Z Noys Lambent, przypuszczam.
- Tak jest. Musi to przej przez pana r ce jako Kalkulatora kieruj cego
sekcj ...
Harlan chciał, eby to przeszło przez r ce Finge'a. Niech cierpi. Je li sam ma
ochot na t dziewczyn , niech to powie, a Harlan b dzie mógł nalega , by Noys
pozwolono na dokonanie wyboru. Niemal si przy tym u miechn ł. Miał nadziej ,
e do tego dojdzie. To b dzie jego ostateczny triumf.
Zazwyczaj, oczywi cie, Technik nie mógł nawet marzy , eby wygra tak
spraw z Kalkulatorem, lecz Harlan był pewny, e mo e liczy na poparcie
Twissella, a Finge nie dorósł jeszcze do tego, eby walczy z Twissellem.
Jednak Finge wygl dał na spokojnego.
- Wydaje si - powiedział - e pan ju nielegalnie posiadł t dziewczyn .
Harlan poczerwieniał i zacz ł si słabo broni .
- Karta przestrzenno-czasowa polecała, eby my pozostawali sam na sam.
Poniewa nic z tego, co si zdarzyło, nie było wyra nie zabronione, nie czuj si
winien.
Było to kłamstwo, a z wyrazu niemal rozbawienia na twarzy Finge'a mo na
było wyczu , e on o tym wie.
- B dzie Zmiana Rzeczywisto ci - powiedział.
- Je li tak - rzekł Harlan - poprosz o zwi zek z pann Lambent w nowej
Rzeczywisto ci.
-Nie s dz , eby to było rozs dne. Teraz nic pan nie wie na pewno. W nowej
Rzeczywisto ci ona mo e by m atk , mo e by ułomna. Wła ciwie ona pana nie
b dzie chciała. Tak, nie b dzie chciała.
Marian zadr ał.
- Pan nic nie wie na ten temat.
- Czy by? Pan sobie wyobra a, e ta pa ska wielka miło to sprawa dwojga
dusz? e przetrwa wszelkie zewn trzne zmiany? Czytuje pan powie ci z Czasu?
Harlan został zmuszony do szczero ci.
- Po pierwsze, nie wierz panu.
- Bardzo mi przykro - o wiadczył Finge chłodno.
56
- Pan kłamie. - Harlan nie troszczył si ju teraz o to, co mówi. -Pan jest
zazdrosny. Miał pan plany w stosunku do Noys, lecz ona wybrała mnie.
Finge powiedział:
- Czy pan u wiadamia sobie...
- U wiadamiam sobie du o. Nie jestem głupcem. Nie jestem Kalkulatorem,
ale nie jestem równie idiot . Mówi pan, e ona nie b dzie mnie chciała w nowej
Rzeczywisto ci. Sk d pan wie? Nie wie pan nawet, jaka b dzie ta nowa
Rzeczywisto . Nie wie pan, czy w ogóle musi nast pi ta nowa Rzeczywisto .
Dopiero co otrzymał pan mój raport. Trzeba go przeanalizowa , zanim mo na
b dzie skalkulowa Zmian , a có dopiero wyst pi o akceptacj . Wi c mówi c,
e zna pan natur Zmiany, pan kłamie.
Finge mógł zareagowa na kilka ró nych sposobów i podniecony Harlan
u wiadamiał to sobie. Nie próbował mi dzy nimi wybiera . Finge mógł wyj
udaj c bardzo obra onego. Mógł wezwa agenta Bezpiecze stwa i aresztowa
Technika za niesubordynacj ; mógł zacz wrzeszcze tak jak Harlan; mógł
natychmiast poł czy si z Twissellem i zło y oficjalne za alenie; mógł... mógł...
Finge nie zrobił nic w tym rodzaju.
Powiedział spokojnie:
Siadaj, Harlan, musimy o tym pomówi .
A poniewa tego typu reakcja była całkowicie nieoczekiwana, Harlan
otworzył usta i usiadł zmieszany. Jego zacietrzewienie min ło. Co to mo e by ?
- Pami ta pan oczywi cie - powiedział Finge -jak mówiłem, e zlecony panu
problem w 482 Stuleciu polega na niepo danym stosunku Czasowców bie cej
Rzeczywisto ci do Wieczno ci. Przypomina pan sobie, prawda? - Mówił z
łagodnym naciskiem, jak nauczyciel do nieco ograniczonego ucznia, jednak
Harlanowi wydawało si , e dostrzega twardy błysk w jego oczach.
- Niew tpliwie - odparł Harlan.
- Pami ta pan, jak mówiłem, e Rada Wszechczasów nie chciała akceptowa
mojej analizy sytuacji bez specjalnych obserwacji potwierdzaj cych. Czy nie
sugeruje to panu, e ju skalkulowałem potrzebn Zmian Rzeczywisto ci?
- A moje obserwacje potwierdzaj zało enia?
- Potwierdzaj .
- Wi c wła ciwe ich zanalizowanie wymaga czasu.
- Nonsens. Pana raport nie ma adnego znaczenia. Potwierdzeniem było to, co
mi pan powiedział przed chwil .
- Nie rozumiem.
- Niech pan słucha, Harlan, i pozwoli sobie powiedzie , co jest nie w
porz dku z 482 Stuleciem. W ród wy szych klas społecze stwa, szczególnie
w ród kobiet, pokutuje mniemanie, e Wieczno- ciowcy s naprawd wieczni;
dosłownie, e yj wiecznie... Wielki Czasie, człowieku, Noys Lambent ci to
powiedziała. Powtórzyłe mi jej o wiadczenie dwadzie cia minut temu.
Harlan patrzył t po na Finge'a. Przypominał sobie słodki, pieszczotliwy głos
Noys; gdy pochyliła si ku niemu i patrzyła mu w oczy. „Pan yje wiecznie. Jest
pan Wieczno ciowcem?".
Finge kontynuował:
57
- Takie przekonanie jest niedobre, ale jeszcze nie tak bardzo gro ne. Mo e
sprawia pewne kłopoty, zwi kszy trudno ci sekcji, lecz kalkulacja wyka e, e
Zmiana byłaby potrzebna jedynie w niewielu przypadkach. Je li jednak Zmiana
jest po dana, czy nie jest dla pana oczywiste, e musz si zmieni , i to zmieni
maksymalnie, przede wszystkim ci mieszka cy Stulecia, którzy ulegli
przes dowi? Innymi słowy - kobiety z arystokracji. Noys.
- Mo e by , ale spróbuj swojej szansy.
- Nie ma pan adnej szansy. My li pan, e to pana urok i wdzi ki przekonały
t mi kk arystokratk , by padła w ramiona skromnego Technika? Harlan,
b d my realistami.
Harlan zacisn ł wargi. Nie powiedział nic. Finge mówił:
- Nie domy la si pan, e istnieje jeszcze inny przes d, który ci ludzie
poł czyli ze sw wiar w wieczne ycie Wieczno ciowców? Wielki Czasie, Harlan!
Wi kszo kobiet wierzy, e intymne stosunki z Wieczno ciowcem zapewniaj
miertelnej (jak my l o sobie) kobiecie ycie wieczne!
Harlan zawahał si . Znowu bardzo wyra nie słyszał głos Noys: „Gdyby mnie
wzi to do Wieczno ci...".
A potem jej pocałunki. Finge ci gn ł dalej:
- W istnienie takiego przes du trudno było uwierzy , Harlan. To nie miało
precedensu. Mie ciło si to w granicach marginesowego bł du, tak e
kalkulowanie poprzedniej Zmiany w ogóle nie dało informacji na ten temat. Rada
Wszechczasów chciała wi c mocnych dowodów, chciała konkretów. Wobec tego
wybrałem pann Lambent jako typow przedstawicielk jej klasy, a pana
wybrałem jako drugi obiekt...
Harlan zerwał si :
- Pan wybrał mnie? Jako obiekt?
- Bardzo przepraszam - powiedział Finge sztywno - ale to było konieczne. Pan
był bardzo dobrym obiektem.
Harlan patrzył na nieruchomo.
Finge kr cił si pod tym spojrzeniem. Powiedział:
- Rozumie pan? Nie, nadal pan nie rozumie. Pan nigdy nie zwracał uwagi na
kobiety. Uwa ał pan kobiety i wszystko, co ich dotyczy, za nieetyczne. Nie, istnieje
lepsze okre lenie: uwa ał pan to za grzeszne. Tego rodzaju pogl dy odbijaj si
na pana powierzchowno ci i dla ka dej kobiety ma pan tyle seksu, co zdechła
przed miesi cem makrela. Ale otó i mamy kobiet : pi kny, wypieszczony
produkt hedonistycznej kultury, kobiet , która płomiennie uwodzi ci w pierwszy
wspólny wieczór, dosłownie ebrz c o twój u cisk. Nie rozumie pan, e jest to
mieszne, niemo liwe, chyba e... no có , chyba e jest to potwierdzenie, którego
szukamy.
Harlan wykrztusił z trudem:
- Mówi pan, e ona si sprzedała...
- Po co takie okre lenia? W tym Stuleciu seks nie ł czy si z adnym
wstydem. Jedynie dziwne jest to, e wybrała pana jako partnera. Zrobiła to dla
ycia wiecznego. To jasne.
58
Harlan, ze wzniesionymi ramionami, zakrzywionymi jak szpony palcami, bez
adnej rozs dnej my li ani adnej nierozs dnej, poza tym, by zdusi i stratowa
Finge'a, rzucił si naprzód.
Finge cofn ł si szybko. Błyskawicznym gestem, cho dr cymi r koma,
wydobył eksploder.
- R ce przy sobie! W tył!
Harlan zachował do rozs dku, by si zatrzyma . Włosy miał potargane,
koszul mokr od potu. Oddychał ze wistem przez nozdrza. Finge odezwał si
urywanym głosem:
- Jak widzisz, znam ci bardzo dobrze i spodziewałem si , e mo esz
gwałtownie zareagowa . B d strzelał w razie potrzeby.
- Wyjd ! - powiedział Harlan.
- Owszem, wyjd . Tylko najpierw musisz mnie wysłucha . Za zaatakowanie
Kalkulatora zostałby zdegradowany, ale nie b dziemy si tym zajmowali.
Zrozumiesz jednak, e ja nie kłamałem. Noys Lambent, kimkolwiek b dzie albo
nie b dzie w nowej Rzeczywisto ci, zostanie uwolniona od swego przes du. Bo
taki jest cel Zmiany. A bez tego przes du, Harlan - głos Finge'a przekształcił si
niemal w warczenie -jak kobieta taka jak Noys mogłaby kocha m czyzn
takiego jak ty?
Pulchny Kalkulator cofn ł si ku drzwiom, nie opuszczaj c jednak
eksplodera.
Zatrzymał si i dodał szyderczo:
- Oczywi cie, gdyby j miał teraz, Harlan, gdyby j miał teraz, mógłby si
ni cieszy . Mógłby utrzyma ten zwi zek i zalegalizowa go. Ale teraz. Bo
Zmiana nast pi szybko, Harlan, a potem nie b dziesz jej ju miał. Jaka szkoda,
e „teraz" nie trwa długo, nawet w Wieczno ci, co?
Harlan nie patrzył ju na niego. Wi c jednak Finge zwyci ył. Nic nie widz c
patrzył w ziemi , a kiedy podniósł głow , Finge'a ju nie było - a czy znikn ł pi
sekund, czy pi tna cie minut temu, Harlan nie umiał powiedzie ,
Godziny wlokły si upiornie, a Harlan czuł si jak zamkni ty w wi zieniu
własnej wyobra ni. Wszystko, co Finge mówił, było prawd , oczywist prawd .
Obserwatorski umysł Harlana mógł patrze wstecz na zwi zek mi dzy nim a
Noys, na ten krótki, niezwykły zwi zek, który nabrał teraz zupełnie innego
znaczenia w jego oczach.
To nie był przypadek miło ci od pierwszego wejrzenia. Jak e mógł w to
uwierzy ? Miło od pierwszego wejrzenia do człowieka takiego jak on?
Jasne, e nie. Łzy piekły go pod powiekami i czuł wstyd. Oczywi cie, e to
sprawa chłodnej kalkulacji. Dziewczyna ma niezaprzeczalne walory fizyczne i nie
uznaje adnych zasad etycznych, które by j powstrzymały od wykorzystania
tych walorów. Wykorzystała je i nie miało to nic wspólnego z Andrew Harlanem
jako m czyzn . Był po prostu uosobieniem jej wypaczonego pogl du na
Wieczno i wszystkiego, co st d wynikało. Odruchowo Harlan pie cił swymi
długimi palcami ksi ki na półce. Wyj ł jeden tom i nie patrz c otworzył go.
Litery migotały. Wyblakłe ilustracje były brzydkimi bezsensownymi
plamami.
59
Dlaczego Finge fatygował si , by mu to wszystko powiedzie ? W
najdokładniejszym sensie tego słowa - nie powinien. Obserwator czy kto
pracuj cy jako Obserwator nie powinien nigdy zna wniosków płyn cych z jego
obserwacji. Dzi ki temu wła nie mógł idealnie odgrywa rol obiektywnego,
nieludzkiego narz dzia.
Ale Finge powiedział mu to, by go zmia d y , eby mie okazj do podłej,
płyn cej z uczucia zazdro ci zemsty.
Harlan dotykał palcami otwartej strony czasopisma. Zauwa ył, e wpatruje
si w jaskrawoczerwon podobizn pojazdu naziemnego, przypominaj cego
wehikuły charakterystyczne dla 45, 182, 590 i 984 Stulecia, podobnie jak dla
okresu pó nego Prymitywu. Była to bardzo popularna odmiana pojazdu z
wewn trznym silnikiem spalinowym. W erze Prymitywu ródłem energii były
zwi zki naftowe, a koła amortyzowano naturalnym kauczukiem. W pó niejszych
Stuleciach nap d był oczywi cie inny.
Harlan pokazywał t ilustracj Cooperowi. Kładł na ni szczególny nacisk, a
teraz jego umysł, jakby pragn ł odej od nieszcz snej tera niejszo ci, cofn ł si
do tego momentu.
- Ogłoszenia w pismach - mówił - ucz nas wi cej o czasach Prymitywu ni
tak zwane artykuły. Autorzy arykułów zakładaj pod-stawow wiedz o wiecie,
o którym pisz . U ywaj pewnych okre le , których nie widz potrzeby
wyja nia . Na przykład, co to jest takiego piłka golfowa?
Cooper ch tnie przyznał si do swej ignorancji. Harlan kontynuował
dydaktycznym tonem, jakiego nie potrafił unikn w podobnych okoliczno ciach.
- Ze wzmianek na ten temat mogliby my wydedukowa , e jest to jaka mała
kulka. Wiemy, e była u ywana do gry, cho by z tego powodu, e wspomina si o
niej pod nagłówkiem „Sport". Mo emy nawet wyprowadzi dalsze wnioski: e
odbijano j jakim długim kijem i e celem gry było wprowadzenie piłki do dołka
w ziemi. Ale po co si m czy dedukcj i rozumowaniem? Popatrz na to
ogłoszenie. Jego celem jest tylko zach cenie czytelników do kupna piłki, lecz przy
okazji pokazuj nam wspaniały portret tej piłki w zbli eniu, wraz z wycinkiem
dla wyja nienia jej konstrukcji.
Cooper, który pochodził z ery o mniej rozwini tej reklamie, nie bardzo mógł
si z tym pogodzi . Powiedział:
- Czy to nie jest niesmaczne, e ci ludzie tyle hałasuj ? Nikt nie jest taki głupi,
eby wierzy w czyje przechwałki na temat własnych wyrobów. Czy producent
przyzna si do usterek? Czy powstrzyma si od przesady?
Lecz teraz pod wpływem wrzaskliwych, tromtadrackich ogłosze w
czasopi mie umysł Harlana wrócił do obecnej sytuacji i znów był w
tera niejszo ci. Pytał samego siebie w nagłym podnieceniu: Czy te my li, które
miał przed chwil , rzeczywi cie nic nie znacz ? Czy te w bolesny sposób usiłuje
znale drog w ciemno ci z powrotem do Noys?
Ogłoszenie! Sposób zmuszania niech tnych do posłuchu. Czy fabrykantowi
pojazdów naziemnych zale y, by okre lony osobnik czuł spontaniczn potrzeb
nabycia jego produktu? Je li obiekt (to było wła ciwe słowo) mo na sztucznie
przekona lub wmówi mu, e odczuwa potrzeb , i skłoni , by odpowiednio do
tego post pił -to co za ró nica?
60
Co za ró nica, czy Noys kocha go z nami tno ci, czy z wyrachowania? Niech
tylko oboje pozostan wystarczaj co długo razem, na pewno go pokocha
naprawd . On j zmusi do miło ci, a ostatecznie liczy si tylko miło , a nie jej
motywy. ałował teraz, e nie przeczytał paru powie ci z Czasu, o których Finge
wspominał ironicznie.
Harlan zacisn ł pi ci pod wpływem nagłej my li. Je eli Noys przyszła do
niego, do Harlana, chc c zyska nie miertelno , oznacza to, e do tej pory nie
uzyskała tego daru. Znaczy to, e nie miała przedtem stosunku z adnym
Wieczno ciowcem, a co za tym idzie, jej zwi zek z Finge'em nie był niczym innym
jak tylko zwi zkiem sekretarki i pracodawcy. Gdyby było inaczej, po co byłby jej
potrzebny Harlan?
Jednak Finge musiał próbowa ... na pewno miał zamiar... (Harlan nie mógł
doko czy tej my li nawet wobec samego siebie). Finge mógł przecie przekona
si o istnieniu przes du na własnej osobie. Z pewno ci przychodziło mu to do
głowy, gdy miał stał pokus w postaci Noys. A wi c na pewno mu odmówiła.
U ył wi c Harlana i Harlanowi si powiodło. To z tego powodu Finge m ci si
zazdro nie, torturuj c Harlana u wiadamianiem mu przyziemnych motywów
Noys. Lecz Noys odrzuciła Finge'a nawet za cen wiecznego ycia, akceptowała
za Harlana. Miała mo no wyboru i zdecydowała na jego korzy . A wi c nie
było to tylko wyrachowanie. Uczucie równie odgrywało rol .
Poczuł chaos w głowie i z ka d chwil rosn ce podniecenie.
Musi j mie , i to zaraz. Przed jak kolwiek Zmian Rzeczywisto ci. Finge
powiedział szyderczo...”Teraz nie trwa długo, nawet w Wieczno ci”.
Czy jednak rzeczywi cie nie trwa?
Harlan wiedział dokładnie, co powinien zrobi . Gniewne kpiny Finge'a
wprowadziły go w taki stan umysłu, e był gotów do zbrodni, a ostatnie
szyderstwo u wiadomiło mu, jaki czyn musi popełni .
Nie mo e straci teraz ani chwili. Z podnieceniem, a nawet rado ci , niemal
biegiem, opu cił swoj kwater , by popełni ci k zbrodni przeciwko
Wieczno ci.
61
Rozdział 8
ZBRODNIA
Nikt go o nic nie pytał. Nikt go nie zatrzymywał. Tak czy inaczej, społeczna
izolacja Technika była do korzystna. Przez kanały kotłów dotarł do drzwi
Czasu i wł czył sterowanie. Oczywi cie, mogło si zdarzy , e kto si zjawi z
legalnym poleceniem i zdziwi si , dlaczego drzwi były u ywane. Zawahał si i
postanowił opiecz towa je swoj piecz tk . Opiecz towane drzwi nie wzbudzały
zainteresowania. Nieopiecz towane drzwi w u yciu wywołałyby zdziwienie.
Oczywi cie mogło si zdarzy , e to Finge trafi na te drzwi. Ale Harlan musiał
ryzykowa .
Noys stała nadal tak, jak j zostawił. Upłyn ły koszmarne godziny
(fizjogodziny) od chwili, gdy Harlan opu cił 482 Stulecie dla samotnej
Wieczno ci, lecz wrócił teraz do tego samego Czasu po kilku sekundach. Nawet
włos na głowie Noys si nie poruszył.
Spojrzała na niego zaskoczona:
- Zapomniałe czego , Andrew?
Harlan patrzył na ni głodnym wzrokiem, lecz nawet nie próbował jej
dotkn . Pami tał słowa Finge'a i nie miał ryzykowa odmowy. Powiedział
sztywno:
- Musisz robi to, co ci powiem. Zapytała:
- Stało si co złego? Przecie przed chwil odszedłe . Nie min ła nawet
minuta.
- Nie martw si - powiedział Harlan. Nie uj ł jej za r k , nie próbował
uspokoi . Zamiast tego mówił szorstko. Było to tak, jakby jaki demon zmuszał
go, by robił wszystko niewła ciwie. Dlaczego wrócił w pierwszej mo liwej chwili?
Tylko j niepokoił prawie natychmiastowym powrotem.
Oczywi cie mógł to uzasadni . Dysponował dwudniowym marginesem
uwzgl dnianym przez kart przestrzenno-czasow . Wcze niejsze godziny tego
okresu łaski były bezpieczniejsze, bo wykrycie ich wykorzystania niemal nie
wchodziło w rachub . Naturaln tendencj było wi c cofanie si jak najbardziej
w przeszło . A jednak to było głupie ryzyko. Mógł si łatwo przeliczy i wej w
Czas przed momentem opuszczenia go przed kilku fizjogodzinami. Co wtedy?
Jedna z pierwszych zasad, jakich uczono Obserwatora, brzmiała: „Osoba
zajmuj ca dwa punkty w tym samym Czasie tej samej Rzeczywisto ci nara a si
na ryzyko spotkania siebie samej".
Z jakiego powodu nale ało tego unikn . Dlaczego? Harlan wiedział, e nie
chce spotka samego siebie. Nie chciał patrzy w oczy innego, wcze niejszego albo
pó niejszego Harlana. Poza tym byłby to paradoks. Twissell za cz sto powtarzał:
„Nie ma paradoksów w Czasie, ale tylko dlatego, e Czas wiadomie unika
paradoksów".
Gdy Harlan rozmy lał m tnie o tym wszystkim, Noys patrzyła na niego
du ymi wietlistymi oczyma.
Potem podeszła bli ej, przyło yła swe chłodne dłonie do jego płon cych
policzków i powiedziała mi kko:
62
- Masz kłopoty.
Harlanowi jej spojrzenie wydawało si yczliwe, kochaj ce. Jak to by mogło?
Osi gn ła przecie , co chciała. Co si jeszcze za tym kryje? Chwycił j za r ce i
zapytał ochrypłym głosem:
- Chcesz wyjecha ze mn ? Teraz? Nie zadaj c adnych pyta ? Zrobisz
dokładnie to, co powiem?
- Czy musz ? - zapytała.
- Musisz, Noys. To bardzo wa ne.
- W takim razie jad . - Powiedziała to rzeczowo, jakby w tym daniu nie
było nic osobliwego.
U wylotu kotła zawahała si na chwil , a potem weszła do rodka. Harlan
powiedział:
- Jedziemy naprzód, Noys.
- To oznacza przyszło , prawda?
Kocioł pomrukiwał ju delikatnie, gdy do niego weszła, i ledwie zd yła
usi
, Harlan nieznacznie poruszył kontakt koło swego łokcia.
Nie miała adnych mdło ci na pocz tku tej nie daj cej si opisa Jazdy w
Czasie. Ale bał si , e tego nie uniknie.
Siedziała spokojnie, tak pi kna i swobodna, e czuł bół, gdy na ni patrzył, i
nie troszczył si w ogóle, e bez pozwolenia zabieraj c j w Wieczno popełnia
przest pstwo.
Zapytała:
- Czy ta podziałka wskazuje lata, Andrew?
- Stulecia.
- Czy to znaczy, e jeste my o tysi c lat w przyszło ci? Ju ?
- Tak jest.
- Nie czuj tego.
- Wiem.
Rozejrzała si dokoła.
- Ale jak si poruszamy?
- Nie wiem. Noys.
- Nie wiesz?
- Wiele spraw w Wieczno ci trudno zrozumie .
Liczby na temporometrze maszerowały dalej. Poruszały si coraz szybciej, a
stały si niewyra n smug . Harlan łokciem przesun ł przyspieszacz w gór .
Zu ycie energii mogło stanowi pewne zaskoczenie dla zakładów energetycznych,
lecz w tpił w to. Nikt na niego nie czekał w Wieczno ci teraz, gdy wracał z Noys,
a to stanowiło ju dziewi dziesi tych wygranej. Teraz trzeba j było ulokowa
w bezpiecznym miejscu.
Harlan znowu spojrzał na dziewczyn .
- Wieczno ciowcy nie wiedz wszystkiego.
- Ale ja nie jestem Wieczno ciowcem - mrukn ła. - Wiem bardzo mało.
Puls Harlana przy pieszył tempo. Jeszcze nie jest Wieczno ciowcem? Lecz
Finge powiedział...
Daj spokój - błagał samego siebie. - Daj spokój. Ona jest z tob . U miecha si
do ciebie. Czegó chcesz wi cej?
63
A jednak odezwał si :
- Ty my lisz, e Wieczno ciowiec yje wiecznie?
- Owszem, wszyscy uwa aj , e st d pochodzi ta nazwa. -U miechn ła si do
niego promiennie. - Ale tak nie jest, prawda?
- Wi c ty tak nie uwa asz?
- Od kiedy byłam troch w Wieczno ci - przestałam. Ludzie nie wygl dali
tam tak, jakby mieli y wiecznie. I s tam równie starcy.
- A jednak powiedziała mi, e yj wiecznie... wtedy w nocy. Przysun ła si
bli ej, nadal si u miechaj c:
- Pomy lałam sobie: kto wie?
Nie mógł zapanowa nad napi ciem w swoim głosie:
- Jak Czasowiec zostaje Wieczno ciowcem?
Jej u miech znikn ł i albo to była wyobra nia Harlana, albo rzeczywi cie na
jej policzkach pojawił si nikły rumieniec. Powiedziała:
- Czemu o to pytasz?
- eby si dowiedzie .
- To głupie - rzekła. - Wol o tym nie mówi . - Popatrzyła na swe pi kne
palce, zako czone paznokciami, które połyskiwały bezbarwnie w przy mionym
wietle szybu. Harlan pomy lał, wła ciwie bez zwi zku, e na wieczornym
przyj ciu przy lekkim ultrafiolecie w iluminacji ciennej, te paznokcie b d
połyskiwały jasn zieleni albo intensywn purpur , w zale no ci od k ta, pod
jakim b dzie trzymała dłonie. Dziewczyna tak sprytna jak Noys potrafi wydoby
z nich kilka odcieni, daj c do zrozumienia, e barwy odbijaj jej nastroje:
niebieski - naiwno , jasno ółty - wesoło , fiolet - trosk , a szkarłat - nami tno .
Zapytał:
- Dlaczego mi si oddała ?
Odrzuciła w tył włosy i popatrzyła na niego. Twarz jej pobladła i spowa niała.
Odparła:
- Je li koniecznie musisz wiedzie , po cz ci przyczyn była teoria, e
dziewczyna w ten sposób mo e wej do Wieczno ci. Nie szkodziłoby, gdybym
yła wiecznie.
- Mówiła , zdaje si , e w to nie wierzysz.
- Nie wierz , ale nie zaszkodzi spróbowa . Szczególnie, e...
Patrzył na ni powa nie, znajduj c ucieczk od bólu i rozczarowania w
chłodnym spojrzeniu dezaprobaty z wy yn moralno ci swojego Stulecia.
- No?
- Szczególnie, e tak czy inaczej tego chciałam.
- Chciała ?
- Tak.
- Dlaczego wybrała akurat mnie?
- Bo ci lubi . Bo sobie pomy lałam, e jeste zabawny.
- Zabawny!
- No, dziwny... je li wolisz to słowo. Zawsze tak si wysilałe , eby na mnie nie
spojrze , ale zawsze mimo to spogl dałe . Próbowałe mnie nienawidzi , a ja
widziałam, e mnie pragniesz. Było mi ci . troszk al.
- Dlaczego al? - Czuł, jak płon mu policzki.
64
- Bo tyle miałe z tym kłopotów. Przecie to taka prosta sprawa. Wystarczy
zapyta . Co za problem? Po co cierpie ?
Harlan skin ł głow . Moralno 482 Stulecia.
- Wystarczy zapyta ! -wymamrotał. - Takie proste. Nie potrzeba nic wi cej.
- Oczywi cie, dziewczyna musi by ch tna. Przewa nie bywa, je li nie jest
zaanga owana w inny sposób. Czemu nie? Przecie to proste.
Teraz Harlan musiał z kolei spu ci oczy. Istotnie, to takie proste. I nie ma w
tym równie nic złego. Przynajmniej w 482 wieku. Któ w Wieczno ci mo e
wiedzie o tym lepiej? Byłby głupcem, oczywistym i sko czonym głupcem, gdyby
j spytał o jej wcze niejsze przygody. Mógłby równie dobrze zapyta dziewczyn
ze swoich czasów, czy kiedykolwiek jadła w obecno ci m czyzny i jak miała to
robi .
Zamiast tego zapytał pokornie:
- A co sobie teraz o mnie my lisz?
- e jeste bardzo ładny - powiedziała mi kko. - I gdyby był swobodniejszy...
Nie mógłby si u miechn ?
- Nie ma powodu. Noys.
- Prosz ci . Chc zobaczy , czy twoje policzki marszcz si wła ciwie.
Zobaczymy. - Uniosła palcami k ciki jego warg.
Zaskoczony szarpn ł głow , ale nie mógł si powstrzyma od miechu.
- Widzisz. Nawet nie masz zmarszczek na policzkach. Jeste niemal pi kny.
Gdyby troch popraktykował, postał troch przed lustrem i pou miechał si , i
popuszczał oko... mógłby by naprawd pi kny.
Lecz w tły u miech znikn ł, ledwie si pojawił. Noys spytała:
- Mamy kłopoty, prawda?
- Owszem. Powa ne kłopoty.
- Z powodu tego, co zrobili my? Ty i ja? Tamtego wieczora?
- Niezupełnie.
- To była moja wina, naprawd . Powiem im to, je li chcesz.
- Nigdy — zaprotestował Harlan energicznie. - Nie bierz na siebie adnej
winy. Nie zrobiła nic takiego, eby czu si winn . Chodzi o co innego.
Noys spojrzała niepewnie na temporometr.
- Gdzie jeste my? Nie mog nawet rozró ni cyfr.
- Kiedy jeste my - automatycznie poprawił j Harlan. Zmniejszył pr dko i
mo na ju było odcyfrowa Stulecia.
Jej pi kne oczy zaokr gliły si , a rz sy odcinały si wyra nie od bladej cery.
- Czy to mo liwe?
Harlan oboj tnie zerkn ł na licznik, który pokazywał liczb 72 000.
Z pewno ci mo liwe.
- Ale dok d jedziemy?
- Do kiedy jedziemy. W dalek przyszło - powiedział powa nie. - Dobr i
dalek . Tam, gdzie ci nie znajd .
W milczeniu patrzyli na zwi kszaj ce si liczby. W milczeniu Harlan
powtarzał sobie, e dziewczyna nie jest winna temu, o co oskar ał j Finge.
Przyznała si szczerze do tego, co było prawd , i równie szczerze stwierdziła, e
istniało z jej strony tak e osobiste zainteresowanie.
65
Podniósł głow , gdy Noys zmieniła pozycj . Przesun ła si na t stron , gdzie
siedział, i zdecydowanym ruchem zatrzymała kocioł, w nieprzyjemny sposób
wyhamowuj c pr dko czasow . Harlan przełkn ł lin i przymkn ł oczy, by
powstrzyma mdło ci.
- Co si stało? - zapytał.
Miała popielat twarz i przez chwil nie odpowiadała. Potem rzekła:
- Nie chc jecha dalej. Numery s ju bardzo wysokie. Temporometr
wskazywał 111 394.
Powiedział:
- Wystarczy.
A potem z powag wyci gn ł dło .
- Chod , Noys. Tu przez pewien czas b dzie twój dom.
W drowali przez korytarze, jak dzieci trzymaj c si za r ce. Główne przej cia
były o wietlone, a ciemne pokoje rozbłyskiwały po dotkni ciu wył cznika.
Powietrze było wie e i jakby poruszało si lekko, cho nie czuło si przeci gu.
Wskazywało to na obecno wentylacji.
Noys szepn ła:
- Czy tu nikogo nie ma?
- Nikogo - odparł Harlan. Usiłował powiedzie to mocno i gło no. Chciał
przełama czar Ukrytych Stuleci, lecz mimo wszystko odezwał si tylko szeptem.
Nie wiedział nawet, jak okre li tak dalek przyszło . Nazywa to sto
jedena cie tysi cy trzysta dziewi dziesi tym czwartym Stuleciem byłoby
mieszne. Nale ało mówi w sposób prosty, nie precyzuj c: wieki stutysi czne.
Wła ciwie nie nale ało si zastanawia nad tak głupim problemem, lecz teraz,
gdy emocje ucieczki ju si sko czyły, znalazł si w pozbawionym ladów ycia
rejonie Wieczno ci i wcale mu si to nie podobało. Wstydził si , i to tym bardziej,
e Noys widziała dreszcz, jaki go przenikn ł, dreszcz strachu. Noys powiedziała:
- Jak tu czysto. Nie ma kurzu.
- Samoodkurzanie - odparł Harlan. Z wysiłkiem, niemal zrywaj cym struny
głosowe, podniósł głos do prawie normalnej tonacji. Ale nikogo tu nie ma. Ani
ladu w przód, ani wstecz przez tysi ce Stuleci.
Wydawało si , e Noys to akceptuje.
- I wszystko jest tak urz dzone? Mijali my magazyny ywno ciowe i
filmoteki. Widziałe ?
- Widziałem. Och, s całkowicie wyekwipowane. Ka da sekcja.
- Ale po co, skoro tu nikogo nie ma?
- To logiczne - odparł Harlan. Rozmowa na ten temat rozładowywała nieco
nastrój niesamowito ci. Wypowiedzenie tego, co ju teoretycznie wiedział, u ci li
spraw , sprowadzi j do normalnych wymiarów. - We wczesnej historii
Wieczno ci, w trzechsetnych wiekach, pojawił si powielacz masy. Wiesz, o co
chodzi? Umieszczona na polu rezonuj cym energia mogła by przekształcona w
materi , przy czym drobiny subatomowe przyjmowały dokładnie taki układ jak
we wzorcowym modelu. W rezultacie powstawała dokładna kopia.
My, w Wieczno ci, u yli my tego instrumentu dla własnych celów. W tym
czasie było rozbudowanych zaledwie sze set czy osiemset sekcji. Oczywi cie
mieli my powa ne plany rozwojowe. „Dziesi nowych sekcji w fizjoroku" było
66
jednym z haseł owego okresu. Powielacz masy sprawił, e wszystko to stało si
zb dne. Zbudowali my jedn now sekcj w cało ci, zaopatrzon w jedzenie,
zapas mocy, zapas wody i najlepsze urz dzenia automatyczne; uruchomili my
maszyn i powielali my t sekcj , po jednej na ka de Stulecie, przez cał
Wieczno . Nie wiem, jak daleko dotarli, prawdopodobnie do milionów Stuleci.
- I wszystkie s takie jak ta, Andrew?
- Dokładnie takie same. A gdy Wieczno organizuje nowe sekcje, po prostu
wyprowadzamy si , adaptuj c konstrukcje mody panuj cej w danym stuleciu.
My... my nie dotarli my jeszcze do tej sekcji. (Nie było sensu mówi jej, e
Wieczno ciowcy nie mog przenikn w Czas tutaj, w Ukrytych Stuleciach.
Niczego by to nie zmieniło).
Spojrzał na ni i stwierdził, e Noys wygl da na zakłopotan . Powiedział
szybko:
- Nie ma adnego marnotrawstwa w budowaniu sekcji. Zu yło si tylko
energi , nic wi cej, a maj c do dyspozycji gwiazd Nova...
Przerwała.
- Nie, po prostu nie pami tam.
- Czego nie pami tasz?
- Mówisz, e powielacz wynaleziono w trzechsetnych wiekach. Nie mieli my
go w 482. Nie przypominam sobie, ebym czytała o czym takim w historii.
Harlan zamy lił si . Jakkolwiek była od niego ni sza tylko o jakie pi
centymetrów, nagle przez porównanie poczuł si olbrzymem. Ona była dzieckiem,
niemowl ciem, a on półbogiem Wieczno ci, który musi j uczy i ostro nie
prowadzi ku prawdzie.
Powiedział:
- Noys, kochanie, usi d my gdzie ... co ci wytłumacz .
Poj cie zmiennej Rzeczywisto ci, Rzeczywisto ci, która nie jest ustalona,
wieczna i niezmienna, nie nale y do spraw, które ka demu da si łatwo wyja ni .
Harlan niekiedy przypominał sobie wczesne dni Nowicjatu i odtwarzał
rozpaczliwe próby odci cia si od swego Stulecia i Czasu.
Przeci tny Nowicjusz potrzebował sze ciu miesi cy, by pozna prawd , by
odkry , e nigdy nie wróci do domu w dosłownym sensie tego słowa. Nie tylko
prawo Wieczno ci mu to uniemo liwiało, lecz równie fakt, e dom i rodzina,
takie, jakimi je znał, mogły ju nie istnie , mogły w pewnym sensie nie istnie
nigdy.
Ró nie to oddziaływało na Nowicjuszy. Harlan przypominał sobie blad i
ci gni t twarz Bonky'ego Latourette'a w tym dniu, gdy Edukator Yarrow
ostatecznie i jednoznacznie wyja nił im problem Rzeczywisto ci.
aden z Nowicjuszy nie mógł je tego wieczora. Skupili si razem, szukaj c
czego w rodzaju psychicznego ciepła, z wyj tkiem La-tóurette'a, który znikn ł.
miali si fałszywie i próbowali artowa .
Kto powiedział dr cym i niepewnym głosem:
- Przypuszczam, e nigdy nie miałem matki. Je li wróc do
dziewi dziesi tego pi tego, powiedz mi: „Kto ty jeste ? Nie znamy ci . Nie
mamy adnych dokumentów. Ty nie istniejesz".
67
U miechali si słabo i kiwali głowami, samotni chłopcy, którym nie zostało nic
prócz Wieczno ci.
Gdy poszli do sypialni, zastali tam Latourette'a, który spał mocno i szybko
oddychał. W zagł bieniu jego r ki widniało lekkie zaczerwienienie od zastrzyku;
na szcz cie zauwa ono je w por .
Wezwano Yarrowa i przez pewien czas wydawało si , e kurs straci jednego
Nowicjusza, jednak w ko cu wykurowano go. W tydzie pó niej siedział ju na
swoim miejscu. Ale pi tno tej złej nocy pozostało na zawsze na jego osobowo ci.
A teraz Harlan miał wytłumaczy Rzeczywisto Noys Lambent, dziewczynie
niewiele starszej ni tamci Nowicjusze, wytłumaczy jej od razu i całkowicie.
Musiał. Nie miał wyboru. Ona musi dowiedzie si dokładnie, co im grozi i co
powinna robi .
Powiedział jej. Jedli mi so z puszki, mro one owoce i pili mleko przy stole
konferencyjnym na dwana cie osób. I tam jej powiedział.
Wyja niał jej jak najostro niej, lecz szybko przekonał si , e ostro no jest
niepotrzebna. Chwytała szybko ka d informacj i zanim znalazł si w połowie,
ku swemu wielkiemu zdumieniu przekonywał si , e reaguje nie najgorzej. Nie
bała si . Nie miała poczucia utraty wszystkiego. Wygl dała tylko na
rozzłoszczon .
Gniew ubarwił jej twarz gł bokim rumie cem, a jej ciemne oczy jakim
sposobem wydawały si jeszcze ciemniejsze.
- Ale to zbrodnia - powiedziała. - Jakim prawem Wieczno ciowcy to robi ?
- Robi si to dla dobra ludzko ci - powiedział Harlan. Oczywi cie, ona nie
mogła tego naprawd rozumie . Było mu przykro, e sposób my lenia
Czasowców jest ograniczony ich wyobra eniem o Czasie.
- Naprawd ? To i powielacz masy został stracony?
- Mamy jeszcze jego kopie. Nie martw si o to. Zachowali my go.
- Zachowali cie go! A co z nami? To my z 482 powinni my go mie . -
Wymachiwała zaci ni tymi pi ciami.
- To by nie przyniosło wam nic dobrego. Nie denerwuj si , kochanie, i
słuchaj. - Niemal kurczowym gestem (miał si jeszcze nauczy , jak dotyka jej
naturalnie) uj ł jej r ce i przytrzymał.
Przez chwil próbowała je wyswobodzi , a potem zrezygnowała, a nawet
roze miała si .
- Och, mów dalej, głuptasku, i nie rób takiej powa nej miny. Nie mam do
ciebie alu.
- Nie mo esz mie alu do nikogo. Robimy to, co trzeba. Ten powielacz
stanowi klasyczny przykład. Uczyłem si tego w szkole. Je li powielasz mas ,
mo esz powiela równie osoby. Wynikaj z tego bardzo skomplikowane
problemy.
- Czy społecze stwo nie powinno samo rozwi zywa swoich problemów?
- Powinno, lecz uczyli my si , e społecze stwo w Czasie nie rozwi zywało
swoich problemów zadowalaj co. Pami taj, e bł dy społecze stwa obci aj nie
tylko je samo, ale wszystkie nast pne pokolenia. Wła ciwie nie ma
zadowalaj cego rozwi zania problemu duplikatom masy. Nale y do tej kategorii,
68
co wojny atomowe i narkotyki, na które po prostu nie mo na pozwoli . Ich
rozwój nigdy nie jest korzystny.
- Sk d jeste taki pewny?
- Mamy komputery, Noys. Komputapleksy o wiele dokładniejsze ni
wszystkie wynalezione kiedykolwiek w jednej Rzeczywisto ci. One przeliczaj
mo liwe Rzeczywisto ci i układaj najbardziej po dane z milionów zmiennych
warto ci.
- Maszyny! - powiedziała szyderczo. Harlan zmarszczył czoło, lecz zaraz
złagodniał.
- Nie b d taka. Oczywi cie, nie znosisz my li, e ycie nie jest tak konkretne,
jak si spodziewała . Ty i wiat, w jakim yjesz, mógł by tylko cieniem
prawdopodobie stwa rok wcze niej, ale co za ró nica? Masz przecie wszystkie
wspomnienia, niezale nie od tego, czy s cieniem prawdopodobie stwa, czy nie,
prawda? Pami tasz swoje dzieci stwo i rodziców, prawda?
- Oczywi cie.
- A wi c tak, jakby naprawd to prze yła. Niezale nie od tego, czy tak było,
czy nie.
- Nie wiem. B d musiała to przemy le . A co - je li jutro znowu powstanie
ten wiat ze snu czy cie , czy jak ty to nazywasz?
- Wtedy b dzie nowa Rzeczywisto i nowa ty z nowymi wspomnieniami.
B dzie po prostu tak, jakby nic si nie zdarzyło, z wyj tkiem tego, e suma
szcz cia znowu wzro nie.
- Jednak jako nie bardzo mi si to podoba.
- Ponadto - dodał szybko Harlan - teraz nic ci si nie stanie. B dzie nowa
Rzeczywisto , ale ty jeste w Wieczno ci. Nie zostaniesz zmieniona.
- Powiedziałe przecie - odezwała si Noys smutno - e nie robi to adnej
ró nicy. Po co si nara a na te wszystkie kłopoty?
Z nagł nami tno ci Harlan powiedział:
- Poniewa chc , eby była taka, jaka jeste . Dokładnie taka, jaka jeste . Nie
chc , eby si zmieniła. W aden sposób.
O mały włos, a byłby wykrztusił prawd , e gdyby nie przes d
Wieczno ciowcach i wiecznym yciu, nigdy by nie miała do niego skłonno ci.
Odparła nieco zamy lona:
- Czy b d musiała tu zosta na zawsze? B d si czuła... samotna.
- Nie, nie. Nie my l o tym - zaprotestował gwałtownie, chwytaj c j za r ce
tak silnie, e pisn ła. - Dowiem si , czym b dziesz w nowej Rzeczywisto ci 482
Stulecia, i wrócisz tam, e tak powiem, w przebraniu. Zaopiekuj si tob .
Wyst pi o zezwolenie na formalny zwi zek
1 b d pilnował, eby przetrwała bezpiecznie przyszłe Zmiany. Jestem
Technikiem, i to dobrym Technikiem, i znam si na Zmianach. - Dodał ponuro: -
A wiem równie o paru innych sprawach. - Urwał.
Noys spytała:
- Czy to wszystko jest dozwolone? Chodzi o to, czy mo esz bra ludzi do
Wieczno ci i chroni ich przed Zmianami? To nie wygl da legalnie, s dz c z tego,
co mi opowiadałe .
69
Przez chwil Harlan czuł si nagle malutki i słaby w wielkiej pustce tysi cy
Stuleci, które go otaczały w przeszło ci i przyszło ci. Przez chwil czuł si odci ty
nawet od Wieczno ci, która była jego jedynym domem i jedyn wiar . Był
podwójnym wyrzutkiem: z Czasu i z Wieczno ci. Została u jego boku tylko
kobieta, dla której opu cił to wszystko.
Odczuwał gł boko to, co powiedział:
- Tak, to jest zbrodnia. To bardzo ci ka zbrodnia, a ja wstydz si bardzo.
Ale zrobiłbym to jeszcze raz, gdyby było potrzeba, a nawet nie raz.
- Dla mnie, Andrew? Dla mnie? Nie spojrzał jej w oczy.
- Nie, Noys, dla siebie. Nie mógłbym y , gdybym ci stracił. Powiedziała:
- A je li nas złapi ...
Harlan znał na to odpowied . Znał odpowied od czasu, kiedy rozmy lał
wtedy w 482 Stuleciu le c razem z Noys. Ale nawet teraz nie miał my le o
ponurej prawdzie.
Powiedział:
- Nie boj si nikogo. Mam swoje sposoby. Oni sobie nawet nie wyobra aj ,
jak wiele wiem.
70
Rozdział 9
INTERLUDIUM
Gdy si patrzy wstecz, mo na powiedzie , e rozpocz ł si potem idylliczy
okres. Sto wydarze nast piło w tych fizjotygodniach, a pó niej wszystko to
spl tało si w pami ci Harlana i wydawało mu si , e ten okres trwał o wiele
dłu ej ni w rzeczywisto ci. Najpi kniejsze były niew tpliwie godziny, które mógł
sp dzi z Noys, one upi kszały wszystko inne.
Po pierwsze: W 482 Stuleciu pakował powoli swe rzeczy osobiste - ubranie,
filmy, a przede wszystkim ukochane i wypieszczone roczniki czasopism z
Prymitywu. Pieczołowicie dogl dał ich powrotu do swojej stałej siedziby w 575
wieku.
Finge stał obok, gdy ludzie z Obsługi przenosili baga e do kotła towarowego.
Powiedział, z najwi ksz staranno ci dobieraj c słów:
- Widz , e pan nas opuszcza.
U miechał si szeroko, starannie jednak ci gaj c wargi, tak e wida było
ko ce z bów. R ce miał zło one za plecami, a jego pulchna posta kołysała si na
pi tach.
Harlan nie patrzył na swego przeło onego. Mrukn ł oboj tnie:
- Tak, Kalkulatorze. Finge powiedział:
- Zło raport Starszemu Kalkulatorowi Twissellowi w sprawie całkowicie
zadowalaj cego wypełnienia obowi zków obserwacyjnych w 482 Stuleciu.
Harlan nie mógł si zdoby nawet na słowo podzi kowania. Milczał. Finge
podj ł, nagle zni aj c głos:
- Na razie nie zamelduj o pana niedawnej próbie u ycia siły wobec mnie. - I
chocia u miech nadal pozostawał na jego twarzy, a Kalkulator spogl dał
łagodnym wzrokiem, był w nim jaki odcie okrutnej satysfakcji.
Harlan spojrzał ostro i powiedział: - Jak pan uwa a.
Po drugie: Urz dził si znowu w 575.
Prawie natychmiast spotkał Twissella. Ucieszył si na widok tego człowieka z
pomarszczon twarz gnoma. Ucieszył si nawet widz c, jak Twissell podnosi do
ust biał rurk , dymi c mi dzy dwoma poplamionymi palcami.
Harlan powiedział:
- Kalkulatorze.
Twissell wynurzywszy si ze swego gabinetu patrzył przez chwil , nie widz c i
nie poznaj c Harlana. Twarz miał wychudł , a oczy przymru one ze znu enia.
Powiedział:
- Ach, Technik Harlan. Sko czyłe robot w 482?
- Tak, Starszy Kalkulatorze.
Reakcja Twissella była dziwaczna. Popatrzył na zegarek, który, jak ka dy
zegarek w Wieczno ci, wskazywał czas fizjologiczny, podaj c zarówno dni, jak i
godziny:
- Pod nosem, mój chłopcze. Cudowne. Cudowne.
Serce Harlana drgn ło. Jeszcze nie tak dawno nie potrafiłby znale sensu w
tych słowach. Teraz zdawało mu si , e je rozumie. Twissell musiał by zm czony,
71
bo inaczej mo e nie zdradzałby tak łatwo istoty rzeczy. Albo mo e Kalkulator
uwa ał t uwag za tak tajemnicz , e a zupełnie bezpieczn , mimo e tak blisk
prawdy.
Harlan zapytał w miar mo no ci oboj tnie, tak aby nie było widoczne, e
jego uwaga ma jakikolwiek zwi zek z tym, co Twissell powiedział przed chwil :
- Jak si ma mój Nowicjusz?
- Dobrze, dobrze - Twissell najwidoczniej miał co innego na głowie. Possał
szybko tl c si rurk z tytoniem, kiwn ł głow i wyszedł spiesznie.
Po trzecie: Nowicjusz.
Wygl dał starzej. Wydawało si , e jest dojrzalszy. Wyci gn ł dło i
powiedział:
- Ciesz si , e pan wrócił, Harlan.
By mo e wynikało to z tego, e Harlan przyzwyczaił si do Coopera jako do
ucznia, a tymczasem wygl dał on teraz na kogo wi cej ni na Nowicjusza.
Obecnie wydawało si , e jest instrumentem w r kach Wieczno ciowców.
Naturalnie, musiał w zwi zku z tym przybra now posta w oczach Harlana.
Harlan usiłował nie pokazywa tego po sobie. Znajdowali si obaj w nowej
kwaterze Harlana, a Technik rozkoszował si porcelanowymi płaszczyznami
mietankowej barwy, zadowolony, e wyzwolił si z ozdobnej tandety wieku 482.
Jakkolwiek usiłował kojarzy sobie barok tego wieku z Noys, ł czył go jedynie z
Finge'em. Z Noys kojarzył sobie ró owy aksamitny półmrok i - co dziwne -nag
surowo sekcji Ukrytych Stuleci.
Mówił gwałtownie, zupełnie jakby pragn ł ukry swe niebezpieczne my li:
- Cooper, co oni z tob wyrabiali, gdy mnie nie było? Cooper roze miał si ,
musn ł mimowolnie swój długi, opadaj cy w s i powiedział:
- Brali my jeszcze matematyk . Ci gle matematyk .
- Tak? Teraz pewnie ju do specjalistyczny materiał?
- Do specjalistyczny.
- No i jak idzie?
- Zno nie. Przychodzi mi to całkiem łatwo, wie pan. Lubi to. Ale teraz
wprost mi ju ładuj do głowy.
Harlan poczuł niejakie zadowolenie:
- Wzory Pola Czasowego i tym podobne?
Lecz Cooper, poczerwieniawszy nieco, zwrócił si do półek załadowanych
ksi kami i powiedział:
- Wracajmy do Prymitywu. Mam kilka pyta .
- W zwi zku z czym?
- ycie miejskie w 23 Stuleciu. Szczególnie w Los Angeles.
- Dlaczego Los Angeles?
- To ciekawe miasto. Nie s dzi pan?
- Tak, ale zajmijmy si nim w 21. Wtedy było u szczytu rozwoju.
- Och, spróbujmy w 23.
- Dobrze, czemu nie? - odparł Harlan.
Twarz miał nieruchom , lecz gdyby t nieruchomo mo na było zdj jak
skór , byłaby pod ni zaci to . Jego wielkie intuicyjne przypuszczenie było
czym wi cej ni przypuszczeniem. Wszystko sprawdzało si dokładnie.
72
Po czwarte: Badania. Podwójne badania.
Najpierw dla siebie. Codziennie czujnie przegl dał raporty na biurku
Twissella. Raporty dotyczyły ró nych postanowionych albo proponowanych
Zmian Rzeczywisto ci. Kopie normaln drog przesyłano do Twissella, poniewa
był członkiem Rady Wszechczasów, i Harlan wiedział, e materiały s kompletne.
Najpierw szukał nadchodz cej Zmiany w 482. Nast pnie szukał Zmian, wszelkich
innych Zmian, z jak skaz , jak niedokładno ci , jakim odchyleniem od
maksymalnej doskonało ci, które mógłby dostrzec swymi wyszkolonymi i
utalentowanymi oczyma Technika.
Prawd mówi c studiowanie raportów nie nale ało do niego, lecz w owych
dniach Twissell rzadko bywał w swoim biurze, a nikt inny nie miał przeszkadza
osobistemu Technikowi Twissella.
To była tylko jedna cz jego poszukiwa . Druga odbywała si w 575-
wiecznej sekcji biblioteki.
Po raz pierwszy opu cił te działy biblioteki, które zazwyczaj przykuwały jego
uwag . Przedtem odwiedzał dział historii Prymitywu (bardzo n dzny zreszt , tak
e wi kszo jego bibliografii i materiałów ródłowych nale ało wyci gn z
odległej przeszło ci trzeciego tysi clecia). Jeszcze dokładniej przeszukiwał półki
po wi cone Zmianie Rzeczywisto ci, jej teorii, technice i historii: znakomita
kolekcja, poza centralnym wydziałem (najlepsza w Wieczno ci dzi ki
Twissellowi), której stał si niemal wył cznym wła cicielem.
Teraz spacerował z zaciekawieniem w ród innych półek z filmami. Po raz
pierwszy Obserwował (przez du e O) stoiska po wi cone samemu 575 Stuleciu:
jego geografi , która mało zmieniała si od Rzeczywisto ci do Rzeczywisto ci,
jego histori , która zmieniała si wi cej, i socjologi , która zmieniała si
najbardziej. Nie były to ksi ki czy raporty pisane o Stuleciu przez
obserwuj cych i kalkuluj cych Wieczno ciowców (te znał doskonale), lecz przez
samych Czasowców.
Były tam dzieła literatury 575 wieku, które przypominały o gor cych sporach
na temat warto ci poszczególnych zmian. Czy to arcydzieło nale y zmieni , czy
nie? A je li nale y, to jak? W jaki sposób Zmiany wpływaj na dzieła sztuki?
I czy kiedykolwiek nast pi powszechna zgoda na temat sztuki? Czy uda siej
sprowadzi do terminów ilo ciowych, dost pnych dla mechanicznej oceny przez
maszyny matematyczne?
Pewien Kalkulator nazwiskiem August Sennor był głównym oponentem
Twissella w tych sprawach. Harlan zainteresowany nami tn krytyk , jakiej
Twissell poddawał tego człowieka i jego pogl dy, przeczytał niektóre z dzieł
Sennora i uznał je za zaskakuj ce.
Sennor pytał otwarcie, a dla Harlana niepokoj co, czy nowa Rzeczywisto
nie mo e zawiera osobowo ci analogicznej do człowieka, którego poprzednio
przeniesiono w Wieczno . Nast pnie analizował mo liwo spotkania przez
Wieczno ciowca jego odpowiednika w Czasie, podczas gdy obaj o tym wiedz
albo nie wiedz , i zastanawiał si , jakie byłyby rezultaty w ka dym z tych
przypadków. Był to jeden z najbardziej przera aj cych problemów Wieczno ci.
Harlan zadr ał i szybko przerzucił klatk filmu po wi conego dyskusji.
73
Oczywi cie Sennor dyskutował obszernie losy literatury i sztuki w
najró norodniejszych typach i klasyfikacjach Zmian Rzeczywisto ci.
Lecz Twissell nie chciał si zajmowa tym problemem. „Je li walorów sztuki
nie mo na komputowa - krzyczał do Harlana - to po co nam dyskusje na ten
temat?".
Harlan wiedział, e pogl dy Twissella podziela wi kszo Rady
Wszechczasów.
Lecz teraz stał przed półkami po wi conymi powie ciom Eryka Linkollewa,
zazwyczaj przedstawianego jako wybitnego pisarza 575 Stulecia, i dziwił si .
Naliczył pi tna cie ró nych kompletów Dziel zebranych, niew tpliwie wyj tych z
ró nych Rzeczywisto ci. Był pewny, e ka dy z nich jest nieco inny ni pozostałe.
Na przykład jeden komplet był znacznie cie szy. Wyobra ał sobie, e ze stu
Socjologów musiało analizowa ró nice mi dzy tymi dziełami w warunkach
socjologicznego tła ka dej Rzeczywisto ci, zyskuj c sobie w ten sposób pozycj .
Harlan przeszedł do skrzydła biblioteki po wi conego technice i wynalazkom
ró nych Stuleci pi set siedemdziesi tych pi tych. Wiedział, e wiele z tych
urz dze zostało wyeliminowanych z Czasu i pozostawało jedynie w Wieczno ci
jako dzieła ludzkiej pomysłowo ci. Człowieka nale ało chroni przed produktami
jego zbyt wybujałych uzdolnie technicznych. I to bardziej ni przed
czymkolwiek innym. Niemal ka dego fizjoroku gdzie w Czasie technika j drowa
zbytnio zbli ała si ku niebezpiecze stwu i nale ało j hamowa .
Wrócił do głównej cz ci biblioteki i półek po wi conych matematyce i jej
dziejom. Dotykał palcami poszczególnych tomów i po pewnym namy le wyci gn ł
kilka i wpisał je na swoje nazwisko.
Po pi te: Noys.
Była to naprawd wa na cz interludium i jedyna cz liryczna. W
wolnych godzinach, po wyj ciu Coopera, kiedy zazwyczaj jadał samotnie, czytał
samotnie, spał samotnie, czekał samotnie na nast pny dzie - Harlan ruszał do
kotłów.
Całym sercem był wdzi czny Twissellowi za pozycj Technika. Był wdzi czny
jak nigdy za to, e go unikano.
Nikt go nie pytał, czy ma prawo przebywa w kotle, nikt nie troszczył si ,
dok d zmierza - w przyszło czy przeszło . Nie cigał go ciekawy wzrok, adne
ch tne r ce nie ofiarowywały mu pomocy, gadatliwe usta nie rozmawiały o tej
sprawie.
Mógł jecha , dok d i kiedy tylko mu si podobało.
Noys mówiła:
- Zmieniłe si , Andrew. O Nieba, jak si zmieniłe ! Patrzył na ni i
u miechał si :
- W jaki sposób, Noys?
- U miechasz si ! Oto jeden z dowodów. Czy czasem spogl dasz do lustra i
widzisz swój u miech?
- Boj si . Powiedziałbym: nie mog by szcz liwy. Jestem chory. Jestem
pomylony. Zamkni to mnie w domu wariatów, gdzie ni na jawie, nie wiedz c o
tym.
Noys pochyliła si i uszczypn ła go.
74
- Czujesz co ?
Przyci gn ł jej głow ku swojej, zanurzył twarz w jej mi kkich, pachn cych
włosach. Kiedy si rozdzielili, powiedziała bez tchu:
- Pod tym wzgl dem równie si zmieniłe . Stałe si bardzo dobry w tych
sprawach.
- Mam dobr nauczycielk - zacz ł Harlan i urwał nagle, boj c si , e mo e to
by zrozumiane jako wyrzut: e to inni j wykształcili.
Lecz w jej u miechu nie było ladu zakłopotania. Zjedli posiłek, a ona
wygl dała bardzo pi knie w stroju, który jej dostarczył.
Zauwa yła jego spojrzenie i lekko uniosła spódnic , w tym miejscu, gdzie
mi kko obejmowała jej uda.
Powiedziała:
- Wolałabym, eby tego nie robił, Andrew. Naprawd wolałabym.
- Nie ma niebezpiecze stwa - odparł beztrosko.
- Jest niebezpiecze stwo. Nie b d głupi. Wystarczy mi to, co mam tutaj,
póki... póki nie urz dzisz wszystkiego.
- Dlaczego nie masz mie własnych ubra i ozdób?
- Poniewa nie s warte tego, by przybywał do mojego domu w Czasie i by
ci na tym złapano. A co, je li przeprowadz Zmian , gdy tam b dziesz?
- Nie złapi mnie - wykr cał si niepewnie. A potem przypomniał sobie: -
Poza tym mój generator nar czny utrzymuje mnie w fizjoczasie, tak e Zmiana
nie mo e na mnie wpłyn , rozumiesz?
Noys westchn ła:
- Nie rozumiem. My l , e nigdy nie zrozumiem tego wszystkiego.
- Przecie to proste. -I Harlan tłumaczył i tłumaczył z wielkim zapałem, a
Noys słuchała z iskrz cymi oczyma, które nigdy nie zdradzały, czy jest naprawd
zainteresowana, czy rozbawiona, czy jedno i drugie po trosze.
ycie Harlana przekształciło si całkowicie. Był kto , z kim mógł rozmawia ,
dyskutowa o sobie, swoich czynach i my lach. Było to tak, jakby ona stanowiła
jego cz , lecz cz wystarczaj co odr bn , by dla porozumiewania si z ni
u ywa raczej słów ni my li. Stanowiła cz do samodzieln , a eby
odpowiedzie w sposób nieoczekiwany w wyniku niezale nych procesów
my lowych. Dziwne, my lał Harlan, jak kto mo e obserwowa zjawisko takie jak
mał e stwo omijaj c tak zasadnicz prawd z tym zwi zan . Czy on, Harlan, na
przykład, mógłby z góry przepowiedzie , e tak uło y si jego współ ycie z Noys,
e nami tno b dzie si w nim ł czyła z sielank ?
W lizn ła si w jego obj cia i powiedziała:
- Jak tam idzie z twoj matematyk ? Harlan zapytał:
- Chcesz zerkn na jedn rzecz?
- Nie mów mi, e nosisz to ze sob .
- Czemu nie? Podró kotłem zajmuje sporo czasu. Nie ma sensu go
marnowa .
Odsun ł si od niej, wyci gn ł z kieszeni mały czytacz, wło ył film i
u miechn ł si czule, gdy podniosła to do oczu. Zwróciła mu czytacz, potrz sn ła
głow :
75
- Nigdy nie widziałam tylu zakr tasów. Chciałabym umie czyta wasz
standardowy mi dzyczasowy.
- Je li chodzi o cisło - powiedział Harlan - wi kszo zakr tasów, o których
wspominasz, nie jest wła ciwie standardowym mi dzyczasowym, lecz wła nie
zapisem matematycznym,
- A jednak ty to rozumiesz, prawda?
Harlan nie chciał pozbawia si szczerego podziwu w jej oczach, lecz teraz
musiał powiedzie :
- Nie tyle, ile bym sobie yczył. Ale na moje potrzeby wystarczy. Nie musz
rozumie wszystkiego, by zobaczy dziur w cianie, do du , by przepchn
przez ni kocioł towarowy.
Podrzucił czytacz do góry, chwycił go szybkim ruchem r ki i poło ył na
stoliku.
Oczy Noys spocz ły na nim z zaciekawieniem i Harlana ol niła nagle my l.
- Wielki Czasie! - zawołał. - Przecie ty nie znasz mi dzyczasowego!
- Nie. Oczywi cie, e nie.
- Wi c tutejsza filmoteka sekcyjna jest dla ciebie bezu yteczna. Nigdy o tym
nie pomy lałem. Powinna mie tu swoje filmy z 482.
- Nie - zaprotestowała szybko. - Nie potrzeba.
- B dziesz je miała.
- Nie. Nie chc . Nie ma sensu ryzykowa ...
- B dziesz je miała! - powtórzył.
Po raz ostatni stał przed niematerialn granic oddzielaj c Wieczno od
domu Noys w 482. Poprzednim razem zdecydował, e jest ju po raz ostatni.
Niebawem miała nast pi Zmiana fakt, o którym nie powiedział Noys z respektu,
jaki miał zawsze dla uczu innych ludzi, a có dopiero dla swojej ukochanej.
Jednak postanowienie, eby zrobi jeszcze jeden dodatkowy wypad, nie było
trudne. Podj ł je po cz ci z brawury, eby zabłysn przed Noys, przynosz c jej
ksi kowe filmy z paszczy lwa, je li w ten sposób mo na było nazwa
gładkolicego Finge'a.
A ponadto miałby okazj jeszcze raz zasmakowa niesamowitej atmosfery
skazanego na zagład domu.
Odczuwał j przedtem, gdy wchodził tam podczas „okresu łaski",
dopuszczanego przez karty przestrzenno-czasowe. Czuł j , gdy w drował przez
pokoje, zbieraj c ubrania, ozdoby, dzieła sztuki, dziwne naczy ka i przybory
toaletowe Noys.
Panowała tam uroczysta cisza skazanej na zagład Rzeczywisto ci, cisza,
która była czym wi cej ni brakiem fizycznego hałasu. Harlan nie mógł z góry
wiedzie , jaki b dzie odpowiednik tego domu w nowej Rzeczywisto ci. Mo e
stanie si małym domkiem podmiejskim albo kamienic w ródmie ciu. Mo e
wcale nie istnie , a dzikie zaro la zajm miejsce parku, w którym teraz stoi.
Oczywi cie, mo e równie pozosta niemal nie zmieniony i (Harlan ostro nie
wracał do tej my li) zamieszkany przez odpowiednik Noys albo przez kogo
innego.
76
Dla Harlana dom był ju upiorem, widmem, które zacz ło straszy jeszcze
przed swym zgonem. A poniewa taki, jaki był, miał dla niego ogromne
znaczenie, nie chciał, eby przemin ł, i ałował go.
Tylko raz w ci gu pi ciu wycieczek Harlana cisz przerwał d wi k. Był wtedy
w spi arni, zadowolony, e technologia owej Rzeczywisto ci i Stulecia uczyniła
słu b niemodn i usun ła ten problem. Przypomniał sobie, e dokonał wyboru
spo ród puszek z gotowym jedzeniem, i wła nie zdecydował, e na razie starczy, a
Noys b dzie zadowolona z odmiany w posilnym, lecz monotonnym po ywieniu z
zasobów pustej sekcji. Roze miał si nawet na my l, e nie tak dawno uwa ał jej
diet za dekadenck .
Nagle usłyszał odległy klapi cy d wi k. Zamarł.
D wi k dochodził z tyłu i w chwili zaskoczenia, kiedy stał bez ruchu, pomy lał
najpierw o mniejszym niebezpiecze stwie - o tym, e to włamanie, a dopiero
potem o innym, wi kszym - e to ledz cy go Wieczno ciowiec.
Ale to nie mógł by włamywacz. Cały okres karty przestrzen-no-czasowej,
wraz z marginesem tolerancji, był starannie oczyszczony i wybrany spo ród
innych podobnych okresów Czasu wła nie ze wzgl du na brak czynników
komplikuj cych. Z drugiej strony, wprowadził mikrozmian (a mo e nawet wcale
nie tak „mikro") zabieraj c st d Noys.
Z bij cym sercem zmusił si do zwrotu. Zdawało mu si , e drzwi za nim
wła nie si zamkn ły, przesuwaj c si o ostatni milimetr, potrzebny, by zrównały
si ze cian . Miał ochot otworzy te drzwi i przeszuka dom.
Zabrawszy przysmaki dla Noys, wrócił do Wieczno ci i dwa pełne dni czekał
na reperkusje, zanim odwa ył si wyruszy w dalek przyszło . Nie było
adnych reperkusji i w ko cu zapomniał o incydencie.
Lecz teraz, gdy nastawiał urz dzenia sterownicze, by po raz ostatni wej w
Czas, znowu o tym pomy lał. Albo raczej była to my l o gro cej mu bliskiej
Zmianie. Rozpami tuj c pó niej ten moment, doszedł do wniosku, e wła nie
wskutek tego le ustawił urz dzenie sterownicze. Nie mógł znale innego
wyja nienia.
Bł d nie od razu dał si zauwa y . Harlan z ogromn dokładno ci dotarł do
wła ciwego pomieszczenia i wszedł do biblioteki Noys.
Teraz stał si ju w tym stopniu dekadentem, e nie odstr czały go bynajmniej
kunsztowne ozdoby zasobników z filmami. Litery tytułów, splatały si ze
skomplikowanym filigranem, były bardzo ładne, lecz niemal nieczytelne. Estetyka
triumfowała nad u yteczno ci .
Harlan wyj ł kilka pierwszych z brzegu zasobników i zdziwił si . Tytuł
jednego z nich brzmiał: Społeczne i ekonomiczne dzieje naszych czasów.
Tak, o tym rzeczywi cie nie pomy lał. Noys z pewno ci nie była głupia, lecz
nigdy nie przyszło mu do głowy, e mogłaby si interesowa powa n literatur .
W pierwszym odruchu chciał przejrze te Społeczne i ekonomiczne dzieje, lecz
zrezygnował. Z pewno ci znajdzie to dzieło w bibliotece 482 Stulecia. Finge
niew tpliwie ju par miesi cy temu ograbił biblioteki istniej cej Rzeczywisto ci
dla archiwów Wieczno ci.
77
Odło ył ten film na bok i przejrzał reszt , wybieraj c literatur pi kn i to, co
wygl dało na lekk literatur popularnonaukow . Wzi ł filmy i dwa czytniki
kieszonkowe. Ostro nie umie cił je w plecaku.
Wła nie w tej chwili znowu usłyszał jaki d wi k. Tym razem nie mogło by
mowy o pomyłce. Był to d wi k ci le okre lony - miech, m ski miech. Harlan
nie był sam w domu.
Nie u wiadamiał sobie nawet, e rzucił plecak. Przez jedn oszałamiaj c
sekund mógł my le tylko o tym, e znalazł si w pułapce.
78
Rozdział 10
W PUŁAPCE !
Naraz wszystko to wydało si nieuniknione. Najstraszliwsza ironia losu.
Wszedł w Czas po raz ostami, po raz ostami dał Finge'owi prztyczka w nos. I to
wła nie wtedy go złapano.
Czy to Finge si miał?
Któ inny ledziłby go tutaj, czatował w zasadzce, siedział w s siednim pokoju
i wybuchał miechem?
Czy by wszystko było stracone? I poniewa w owej przera liwej chwili miał
pewno , e tak, nie przyszło mu do głowy, by si cofn , by jeszcze raz próbowa
ucieczki do Wieczno ci. Stanie przed Finge'em.
Zabije go w razie potrzeby.
Harłan ruszył ku drzwiom, za którymi rozległ si miech, podszedł do nich
cichym, lecz zdecydowanym krokiem człowieka maj cego popełni morderstwo z
premedytacj . Wył czył automat drzwi i otworzył je r k . Dwa centymetry, trzy.
Otwierały si bezszelestnie.
M czyzna w s siednim pokoju był odwrócony plecami. Wydawał si zbyt
wysoki na Finge'a i ten fakt przenikn ł do rozgor czkowanego umysłu Harlana,
powstrzymuj c go na miejscu.
Odr twienie, które parali owało niejako obu m czyzn, ust powało powoli i
tamten zacz ł si odwraca centymetr po centymetrze.
Harłan nie czekał. Jeszcze nie zobaczył profilu tamtego m czyzny, gdy
hamuj c wybuch paniki, resztk sił odskoczył od drzwi. Mechanizm zamkn ł je
bezd wi cznie.
Harłan cofał si na lepo. Oddychał z trudem, walcz c gwałtownie z
atmosfer , z wysiłkiem wci gaj c powietrze i wydmuchuj c je. Serce biło mu
szale czo, jakby chciało si wyrwa z ciała.
Finge, Twissell i cała Rada nie wyprowadziły Harlana z równowagi w tym
stopniu. To nie strach przed czym materialnym obezwładnił go. Raczej był to
instynktowny wstr t do samej istoty wydarzenia, które go spotkało.
Pochwycił stos kaset z filmami, niezdarnie je zawin ł i po dwóch daremnych
próbach udało mu si przywróci drzwi do Wieczno ci. Przeszedł przez nie jak
nie na swoich nogach. Jako dotarł do 575 Stulecia, a potem do swojej kwatery.
Jego technicyzm, na nowo doceniony, na nowo uznany, jeszcze raz go ocalił.
Kilku Wieczno ciowców, których spotkał, od razu zeszło na bok i jak zwykle
uporczywie patrzyło ponad jego głow .
Całe szcz cie, bo w aden sposób nie mógł pozby si grymasu, jaki pozostał
mu na twarzy, ani odzyska normalnego kolorytu. Lecz oni nie patrzyli, a on
dzi kował Czasowi i Wieczno ci, i wszelkim lepym losom, które tym rz dziły.
Nie zd ył rozpozna m czyzny w domu Noys, lecz z absolutn pewno ci
wiedział, kto to był.
Gdy po raz pierwszy Harłan usłyszał hałas w domu, był to własny miech, a
d wi k, który ten miech przerwał, był spowodowany upadkiem czego ci kiego
w s siednim pokoju. Gdy po raz drugi kto miał si w s siednim pokoju, on,
79
Harłan, upu cił plecak z kasetami. Za pierwszym razem Harłan odwrócił si i
zobaczył, e drzwi si zamykaj . Za drugim Harłan zamykał drzwi, gdy obcy
m czyzna si odwracał.
Spotkał samego siebie!
W tym samym Czasie i niemal w tym samym miejscu on i jego wcze niejsze
wcielenie sprzed kilku dni fizjologicznych prawie si spotkali. le nastawił
urz dzenie sterownicze, skierował je na ten moment w Czasie, który ju
wykorzystał, i spotkał samego siebie.
Wzi ł si do pracy, jakkolwiek cie grozy wisiał jeszcze nad nim przez wiele
dni. Wymy lał samemu sobie od tchórzy, ale to nie pomagało.
Istotnie, od owej chwili wszystko zacz ło si nie udawa . Mógł dotkn
palcem granicy nieszcz cia. Kluczowym momentem była chwila, gdy nastawiał
sterowanie drzwi do swego ostatniego wej cia w 482 Stulecie i jakim sposobem
nastawił je le. Od tej pory wszystko szło coraz gorzej.
Zmiana Rzeczywisto ci w 482 Stuleciu odbyła si w tym okresie przygn bienia
i jeszcze je pogł biła. W ubiegłych dwóch tygodniach wynalazł trzy projektowane
Zmiany Rzeczywisto ci, które zawierały drobniejsze bł dy, dokonał spo ród nich
wyboru, lecz nie mógł si zmusi do działania.
Wybrał Zmian Rzeczywisto ci 2456-2781 V-5 z wielu przyczyn. Z trzech
proponowanych była najodleglejsza, działa si w najdalszej przyszło ci. Omyłka
była drobna, lecz wa na z punktu widzenia warto ci ycia ludzkiego. Potrzebny
był wi c tylko szybki wypad do 456 Stulecia, by drog małego szanta u wykry
odpowiednik Noys w nowej Rzeczywisto ci.
Lecz hamował go strach po niedawnym prze yciu. Zastosowanie lekkiej
gro by nie wydawało mu si ju spraw prost . A je li odnajdzie odpowiednik
Noys, to co wtedy? Zostawi j jako sprz taczk , krawcow , robotnic czy
kogokolwiek, kim b dzie? Z pewno ci . Ale co wtedy robi z samym
odpowiednikiem? Z m em, którego mo e mie ? Rodzin ? Dzie mi?
Przedtem nigdy o tym nie my lał. Unikał my li na ten tamat. „Wystarczy a
do dnia...".
Ale teraz nie potrafi my le o niczym innym.
Le ał wi c ponuro zadumany w swoim pokoju, nienawidz c samego siebie,
gdy poł czył si z nim Twissell. W jego zm czonym głosie brzmiało pytanie, a
nawet zdziwienie.
- Harlan, jeste chory? Cooper mówił, e opu ciłe sporo dyskusji.
Harlan próbował rozpogodzi twarz.
- Nie, Kalkulatorze. Jestem nieco zm czony.
- No có , to w ka dym razie mo na wybaczy , chłopcze. - A potem u miech
na jego twarzy zacz ł znika . - Słyszałe , e dokonano Zmiany 482 Stulecia?
- Tak - powiedział Harlan krótko.
- Poł czył si ze mn Finge - mówił Twissell - i prosił, by ci przekaza , e
Zmiana była całkowicie udana.
Harlan wzruszył ramionami; przypomniały mu si oczy Twissella, patrz ce
na niego twardo z ekranu wizjofonu. Poczuł si niepewnie i powiedział:
- Tak, Kalkulatorze?
80
- Nic - odparł Twissell i by mo e przytłaczaj cy go ci ar wieku
spowodował, e w jego głosie zabrzmiał bezgraniczny smutek. -My lałem, e
chciałe co powiedzie .
- Nie - odparł Harlan. - Nie mam nic do powiedzenia.
- Dobrze. Wi c spotkam si z tob pó niej w sali komputacyjnej, chłopcze. Ja
mam ci du o do powiedzenia.
- Tak, Kalkulatorze - rzekł Harlan. A gdy ekran ciemniał, wpatrywał si w
niego jeszcze długo.
To brzmiało niemal jak gro ba. Czy Finge naprawd ł czył si z Twissellem?
Co powiedział, czego Twissell nie powtórzył?
Lecz zewn trzne zagro enie było mu potrzebne. Bo zwalczanie słabo ci ducha
wygl dało tak, jakby kto stał w ród ruchomych piasków i bił je kijem. Lecz
Finge to zupełnie inna sprawa. Harlan przypomniał sobie bro , któr miał do
dyspozycji, i po raz pierwszy od kilku dni poczuł, e wróciła mu cz stka wiary w
siebie.
Było to tak, jakby jedne drzwi si zamkn ły, a drugie otworzyły. Harlan stał
si równie gor czkowo aktywny, jak przedtem był apatyczny. Zrobił wypad do
2456 Stulecia i zmusił Socjologa Voya do posłusze stwa.
Zrobił to doskonale. Uzyskał informacje, jakich szukał.
I wi cej, ni szukał. O wiele wi cej.
Pewno siebie najwidoczniej popłaca. W jego ojczystym Stuleciu istniało
przysłowie: „Mocno chwy pokrzyw , a stanie si ona kijem, którym pobijesz
swojego wroga".
Mówi c pokrótce, Noys nie miała odpowiednika w nowej Rzeczywisto ci. W
ogóle adnego odpowiednika. Mogła zaj pozycj w nowym społecze stwie w
najbardziej nie rzucaj cy si w oczy i wygodny sposób albo mogła pozosta w
Wieczno ci. Nie było powodu zabrania Harlanowi zwi zku z Noys poza czysto
teoretycznym - e złamał prawo, a wiedział bardzo dobrze, jak obali ten
argument.
Pop dził wi c, by powiedzie Noys wielk nowin i rozkoszowa si sukcesem
po kilku dniach kl ski.
I w tym momencie kocioł zatrzymał si .
Nie zwalniał - po prostu stan ł. Gdyby ruch odbywał si w przestrzeni,
gwałtowne zahamowanie zmia d yłoby kocioł, rozpaliło metal, zmieniło Harlana
w kupk połamanych ko ci i poszarpanego ciała.
Poczuł mdło ci i jaki wewn trzny ból.
Gdy ju mógł widzie , niezgrabnie uj ł temporometr i wybałuszył na
zamglone oczy. Odczytał liczb 100 000.
To go przeraziło. Liczba była zbyt okr gła. Gor czkowo odwrócił si ku
urz dzeniom steruj cym. Czy by co si zepsuło?
Przeraził go równie fakt, e nie widział adnego defektu. Nic nie blokowało
d wigni ruchu. Stała mocno na kierunku przyszło ci. Nie było zwarcia.
Wskazówki wszystkich aparatów znajdowały si w czarnym pasie
bezpiecze stwa. Nie ustał dopływ pr du. Cienka igiełka wskazuj ca stałe zu ycie
mega-megaculombów mocy wiadczyła spokojnie, e pr d jest pobierany
normalnie.
81
Wi c có zatrzymało kocioł?
Powoli, ostro nie, Harlan dotkn ł d wigni ruchu i zacisn ł na niej palce.
Przesun ł j na pozycj neutraln , a wtedy wskazówka zu ycia mocy przesun ła
si na zero.
Przestawił d wigni ruchu w odwrotnym kierunku. Wskazówka zu ycia mocy
ruszyła znowu, a temporometr błyskał numerami mijanych Stuleci.
W przeszło ... w przeszło 99983, 99972, 99959...
Harlan znowu przesun ł d wigni . Znowu w przyszło . Powoli. Bardzo
powoli.
A wi c: 99985, 99993, 99997, 99998, 99999, 100 000...
Trzask! Ani kroku poza sto tysi cy. Energia Nova Soi szła w olbrzymich
ilo ciach bez adnego skutku.
Znowu pojechał wstecz, i to dalej. Pop dził naprzód. Stop!
Zacisn ł z by, dyszał. Tłukł si jak wi zie o kraty celi.
Kiedy zatrzymał si po kolejnych dziesi ciu próbach, kocioł stał twardo na
100 000. Tylko dot d, nic dalej.
Zmieni kotły. (Lecz w tej my li nie było zbyt wiele nadziei).
W pustej ciszy 100 000 Stulecia Andrew Harlan wysiadł z kotła i wybrał sobie
inny szyb komunikacyjny.
W minut pó niej, ciskaj c w r ku d wigni ruchu, wpatrywał si w liczb
100 000 i wiedział, e i t dy si nie przedostanie.
Szalał. Teraz, gdy sprawy tak nieoczekiwanie zmieniły si na jego korzy -
takie nagłe nieszcz cie! Przekle stwo omyłki przy wej ciu do 482 Stulecia nadal
na nim ci yło.
W ciekły, przy dusił d wigni w dół, a do maksimum, i utrzymał na tym
poziomie. Przynajmniej na jeden sposób był teraz wolny, mógł robi , co chce.
Gdy Noys była odci ta za barier Czasu i niedost pna, có mogli mu jeszcze
uczyni ? Czegó jeszcze mógł si ba ?
Przeniósł si do 575 Stulecia i wyskoczył z kotła z nie znanym mu dot d
uczuciem bezwzgl dnego lekcewa enia otoczenia. Poszedł do biblioteki sekcyjnej,
nie odzywaj c si do nikogo, nie patrz c. Wzi ł, co mu było potrzebne, nie
zwa aj c, czy jest obserwowany. Có mogło go to obchodzi ?
Wrócił do kotła i pojechał wstecz. Dokładnie wiedział, co zrobi. Przedtem
spojrzał na wielki zegar odmierzaj cy standardowy fizjoczas, licz cy dnie i
dziel cy je na trzy robocze zmiany fizjodoby. Finge b dzie znajdował si teraz w
swym prywatnym mieszkaniu, a wi c jeszcze lepiej.
Harlan czuł wzbieraj c gor czk , gdy przybył do 482 Stulecia. Usta miał
suche i obrzmiałe, kłuło go w piersi, lecz wyczuwał twardy kształt broni pod
ubraniem, przyciskał j mocno łokciem i tylko to miało znaczenie.
Zast pca Kalkulatora Hobbe Finge spojrzał na Harlana, a zaskoczenie w jego
oczach ust powało stopniowo zainteresowaniu.
Harlan przez chwil obserwował go w ciszy, pozwalaj c, by zainteresowanie
wzrosło, i czekaj c, a si przemieni w strach. Powoli wszedł mi dzy Finge'a a
ekran wizjofonu.
Finge był goły do pasa. Pier miał rzadko owłosion , pulchn , niemal kobiec .
Brzuch mu zwisał.
82
Zupełnie bez godno ci, pomy lał Harlan z satysfakcj . Wygl da idiotycznie.
Tym lepiej.
Wsun ł praw dło za koszul i uj ł uchwyt broni.
Powiedział
- Nikt mnie nie widział, Finge, wi c nie patrz na drzwi. Nikt tu nie przyjdzie.
Musisz zrozumie , Finge, e masz do czynienia z Technikiem. Wiesz, co to
znaczy?
Głos jego brzmiał głucho. Był zły, e w oczach Finge'a nie pojawia si strach,
a tylko zainteresowanie. Finge si gn ł nawet po koszul i bez słowa zacz ł j
wkłada .
Harlan kontynuował:
- Znasz przywileje Technika, Finge? Nigdy nie byłe Technikiem, wi c nie
mo esz tego oceni . Oznacza to, e nikt nie patrzy, dok d idziesz i co robisz.
Wszyscy patrz w inn stron i tak si wysilaj , eby ci nie widzie , e istotnie
im si to udaje. Na przykład, mog i do biblioteki sekcyjnej i wybra sobie
dowolnie ciekawe dzieło, podczas gdy bibliotekarz pilnie zajmuje si swymi
katalogami i nic nie widzi. Mog przespacerowa si korytarzami cz ci
mieszkalnej 482 Stulecia, a wszyscy b d mi schodzili z drogi i przysi gali
pó niej, e nikt mnie nie widział. Dzieje si to automatycznie. Wi c widzisz, e
mog robi , co zechc , i i , dok d mi si podoba. Mog wej do prywatnego
apartamentu Zast pcy Kalkulatora Sekcji i zmusi go do powiedzenia prawdy
pod gro b u ycia broni, i nie znajdzie si nikt, kto by mnie powstrzymał.
Finge odezwał si po raz pierwszy:
- Co tam masz?
- Bro - powiedział Harlan i wyci gn ł j . - Poznajesz to? -Wylot lufy
połyskiwał lekko i ko czył si małym zgrubieniem.
- Je li mnie zabijesz... - zacz ł Finge.
- Nie zabij ci - powiedział Harlan. - Podczas ostatniego spotkania miałe ze
sob eksploder. To nie jest eksploder. To wynalazek jednej z ostatnich
Rzeczywisto ci 575 Stulecia. Mo liwe, e tego nie znasz. Został wydobyty z
Rzeczywisto ci. Paskudna bro . Mo e zabi , lecz przy małym napi ciu
aktywizuje o rodki bólu w systemie nerwowym i powoduje parali . Nazywa si to
albo było nazywane biczem neuronowym. Działa. Jest naładowany. Sprawdzałem
na palcu. - Podniósł lew dło z zesztywniałym małym palcem. - To bardzo
nieprzyjemne.
Finge poruszył si niespokojnie,.
- O co chodzi, na miło Czasu?
- Powstało co w rodzaju blokady w szybie kotła koło 100 000 wieku. Chc ,
eby to usuni to.
- Blokada w szybie kotła?
- Nie udawaj, e ci to zaskoczyło. Wczoraj rozmawiałe z Twissellem. Dzisiaj
powstała blokada. Chc wiedzie , co powiedziałe Twisselowi. Chc wiedzie , co
w tej sprawie zrobiono i co jeszcze zostanie zrobione. Na miło Czasu,
Kalkulatorze, je li mi nie powiesz, u yj bicza. Spróbuj, je li mi nie wierzysz.
83
- Wi c słuchaj - słowa Finge'a były niezbyt wyra ne i wida było po nim
pierwsze oznaki strachu, a jednocze nie rodzaj desperackiego gniewu. - Je li
chcesz wiedzie prawd , b dziesz j znał. Wiemy o tobie i o Noys.
Harlan zamrugał oczyma.
- Co o mnie i o Noys? Finge powiedział:
- My lisz, e zawsze uda ci si ze wszystkiego wykr ci ? - Kalkulator
wpatrywał si w bicz neuronowy, a jego czoło zacz ło błyszcze . - Na miło
Czasu, po tym, jakie uczucia okazywałe po swoim okresie Obserwacji, po tym,
co robiłe podczas Obserwacji, my lisz, e mogliby my ci nie ledzi ?
Zasługiwałbym na zdj cie ze stanowiska, gdybym tego nie zrobił. Wiem, e
sprowadziłe Noys do Wieczno ci. Wiedzieli my o tym od pocz tku. Chciałe
prawdy. Oto ona.
W owej chwili Harlan pogardzał własn głupot .
- Wiedzieli cie?
- Tak. Wiemy, e wywiozłe j do Ukrytych Stuleci. Wiedzieli my za ka dym
razem, gdy wst powałe w 482 Stulecie, by j zaopatrzy w odpowiednie artykuły
zbytku, robi c z siebie durnia, zapominaj c o przysi dze Wieczno ciowca.
- Wi c dlaczego mnie nie zatrzymali cie? - Harlan prze ywał teraz gorzki
smak upokorzenia.
- Nadal chcesz zna prawd ? - Finge cofn ł si i wygl dało na to, e
odzyskuje odwag , w miar jak Harlan pogr a si w bezsilnym gniewie.
- Mów!
- Otó wiedz, e nigdy nie uwa ałem ci za prawdziwego Wieczno ciowca.
Mo e za błyskotliwego Obserwatora i Technika. Ale nie Wieczno ciowca. Kiedy
sprowadziłem ci tutaj do tej ostatniej roboty, chodziło o to, by dowie tego
równie Twissellowi, który ceni ci z jakiego podejrzanego powodu. Ja nie tylko
badałem społecze stwo w osobie Noys. Badałem równie ciebie, a ty zawiodłe na
całej linii, tak zreszt jak si spodziewałem. A teraz odłó t bro , ten bicz, czy
jak on si tam nazywa, i wyjd st d.
- I przyszedłe wtedy do mojego mieszkania - powiedział Harlan bez tchu,
wyt aj c wszystkie siły, by zachowa twarz, i czuj c, e mu si to nie udaje, jak
gdyby jego umysł i duch były równie dr twe i nieczułe, jak mały palec pora ony
neuronowym biczem -przyszedłe , by skłoni mnie do robienia tego, co zrobiłem?
- Oczywi cie. Je li mam by cisły - kusiłem ci . Powiedziałem ci prawd : e
mo esz utrzyma Noys tylko w istniej cej wtedy Rzeczywisto ci. A ty post piłe
nie jak Wieczno ciowiec, lecz jak smarkacz. Zreszt spodziewałem si tego.
- Zrobiłbym to samo raz jeszcze - odparł Harlan szorstko - a poniewa
wszystko jest ju znane, widzisz, e nie mam nic do stracenia. - Skierował bicz w
brzuch Finge'a i zapytał przez zaci ni te z by: - Co si stało z Noys?
- Nie mam poj cia.
- Bzdura. Co si stało z Noys?
- Mówi przecie , e nie wiem. Harlan mocniej cisn ł bicz i zni ył głos.
- Zaczniemy od nogi. To b dzie bolało.
- Na miło Czasu, słuchaj. Czekaj!
- W porz dku. Co si z ni stało?
84
- Nie, słuchaj! Jak do tej pory, to jest tylko złamanie dyscypliny. Bez wpływu
na Rzeczywisto . Sprawdziłem to. Sko czy si dla ciebie tylko degradacj . Je li
mnie zabijesz albo zranisz w zamiarze popełnienia zabójstwa, b dzie to
oznaczało, e zaatakowałe starszego rang . Za to jest kara mierci.
Harlan u miechn ł si na t czcz gro b . W obliczu tego, co si ju zdarzyło,
mier stanowiłaby tylko rozwi zanie, ostateczne i proste.
Finge najwidoczniej le zrozumiał powód u miechu, bo dodał szybko:
- Nie my l, e w Wieczno ci nie istnieje kara mierci dlatego tylko, e nigdy
si z ni nie spotkałe . Ale my znamy takie wypadki, my, Kalkulatorzy. Co
wi cej, odbywały si równie egzekucje. To proste. W ka dej Rzeczywisto ci
zdarza si mnóstwo miertelnych wypadków i ciała nie zostaj odnalezione.
Rakiety eksploduj w stratosferze, samoloty ton w gł biach oceanów albo
rozbijaj si w górach. Morderc mo na umie ci w jednym z tych statków na
kilka minut czy sekund przed katastrof . Czy warto ci ryzykowa ?
Harlan poruszył si i powiedział:
- Je li próbujesz si ratowa , ta metoda nie podziała. O wiadczam ci: nie boj
si kary. Ponadto chc mie Noys. Chc mie j zaraz. Ona nie istnieje w bie cej
Rzeczywisto ci. Nie ma odpowiednika. Nie ma wi c przyczyn, dla których nie
mogliby my zawrze formalnego zwi zku.
- To jest niezgodne z przepisami. Technik bowiem...
- Zostawimy t decyzj Radzie Wszechczasów - powiedział Harlan i jego
duma wreszcie doszła do głosu. - Nie boj si odmowy, podobnie jak nie boj si
zabi ciebie. Nie jestem zwykłym Technikiem.
- Dlatego, e jeste Technikiem Twissella? - Na okr głej, spoconej twarzy
Finge'a pojawił si dziwny wyraz: nienawi ci albo triumfu, albo jednego i
drugiego naraz.
Harlan powiedział:
- Z przyczyn o wiele wa niejszych ni ta. A teraz...
Z ponur determinacj dotkn ł palcem aktywatora broni. Finge wrzasn ł.
- Wi c id do Rady. Do Rady Wszechczasów. Oni wiedz . Je li jeste taki
wa ny... - urwał chwytaj c powietrze.
Palec Harlana zatrzymał si w pół ruchu.
- No wi c?
- My lisz, e w podobnym przypadku podj łbym akcj sam? O całym
incydencie zło yłem raport do Rady Wszechczasów jednocze nie ze Zmian
Rzeczywisto ci. Prosz ! Tu s kopie.
- Nie ruszaj si !
Lecz Finge zlekcewa ył rozkaz. Błyskawicznie rzucił si do swoich akt. Gdy
palcem jednej r ki przyciskał szyfrowy zamek szafki, druga si gn ła do teczki. Z
biurka wysun ł si srebrny j zyk folii, jego perforacja była widoczna nawet
gołym okiem.
- Chcesz, eby to ud wi kowi ? - zapytał Finge i nie czekaj c wło ył ta m do
ud wi kowiacza.
Harlan słuchał jak sparali owany. Wszystko było jasne. Finge zło ył raport.
Opisywał ka dy ruch Harlana w szybach komunikacyjnych. Nie opu cił ani
jednego.
85
Gdy raport si sko czył, Finge wrzasn ł:
- A wi c id do Rady. Nie zało yłem zapory w Czasie. Nie wiedziałbym, jak to
zrobi . I nie my l, e ich ta sprawa nie obchodzi. Mówiłe , e wczoraj
rozmawiałem z Twissellem. Masz racj . Ale nie ja si z nim ł czyłem, to on mnie
wzywał. Wi c id , zapytaj Twissella. Powiedz im, jaki to z ciebie wa ny Technik.
A je li chcesz mnie przedtem zastrzeli , to strzelaj i do Czasu z tob ! - Harlan nie
mógł nie dostrzec uniesienia w głosie Kalkulatora. W tej chwili Finge czuł si na
tyle silny, by wierzy , e nawet neuronowa chłosta przyniesie mu korzy .
Dlaczego? Czy złamanie Harlana było tak drogie jego sercu? Czy zazdro o
Noys była tak siln nami tno ci ?
Ledwie Harlan zd ył sformułowa te pytania w swoim umy le, a ju Finge i
cała sprawa nagle wydała mu si bez znaczenia.
Schował bro do kieszeni, szybko wyszedł i skierował si ku najbli szemu
szybowi komunikacyjnemu.
A wi c to była Rada albo co najmniej Twissell. Nie bał si ich ani pojedynczo,
ani wszystkich razem.
Z ka dym mijaj cym dniem ostatniego niewiarygodnego miesi ca utwierdzał
si w przekonaniu, e jest niezast piony. Rada, nawet sama Rada Wszechczasów,
nie mo e post pi inaczej, jak tylko próbowa doj z nim do porozumienia,
skoro stawk za jedn dziewczyn jest istnienie całej Wieczno ci.
86
Rozdział 11
PEŁNY KR G
Technik Andrew Harlan wskakuj c w 575 Stulecie znalazł si na nocnej
zmianie, co go bardzo zdziwiło. Przemijanie fizjogodzin było niedostrzegalne
podczas jego dzikich w drówek szybami komunikacyjnymi. Patrzył t po na
przy mione wiatła w korytarzach -oczywisty dowód, e pracuje nieliczna nocna
załoga.
Lecz Harlan był tak w ciekły, e nie mógł długo siedzie bezczynnie. Ruszył
ku kwaterom prywatnym. Odnajdzie mieszkanie Twissella w kondygnacji
Kalkulatorów, tak samo jak odnalazł mieszkanie Finge'a; wcale si nie boi, e go
kto zauwa y lub zatrzyma.
Nadal wyczuwał łokciem tward r koje bicza neuronowego. Zatrzymał si
przed drzwiami Twissella (nazwisko na tabliczce było wypisane prostymi
grawerowanymi literami).
Obcesowo zaktywizował sygnał drzwiowy. Przydusił go wilgotn dłoni , tak
e d wi k stał si ci gły, jednak słabo słyszalny przez drzwi.
Usłyszał za sob lekkie kroki, lecz zignorował je w przekonaniu, e tamten
człowiek, kimkolwiek jest, równie go zignoruje (to ta ró owo-czerwona
naszywka Technika!).
Lecz kroki zatrzymały si i jaki głos spytał:
- Technik Harlan?
Harlan odwrócił si błyskawicznie. Był to Młodszy Kalkulator, stosunkowo
nowy w sekcji. Harlana ogarn ł gniew. Tu znajdował si w innej sytuacji ni w
452 Stuleciu. Był nie tylko Technikiem, lecz Technikiem Twissella, a Młodsi
Kalkulatorzy ze strachu, by si nie narazi wielkiemu Twissellowi, potrafili
zdoby si na minimum grzeczno ci wobec niego, Technika. Kalkulator zapytał:
- Chce pan widzie si ze Starszym Kalkulatorem Twissellem? Harlan
poruszył si nerwowo.
- Tak, Kalkulatorze (A to głupiec! Co on sobie my li: po co si dzwoni do
czyich drzwi! eby złapa kocioł?).
- Obawiam si , e to niemo liwe - o wiadczył Kalkulator.
- Sprawa jest tak wa na, e trzeba go obudzi - odparł Harlan.
- Mo liwe - zgodził si tamten. - Ale on jest w podró y. Nie ma go w 575
Stuleciu.
- Wi c dokładnie kiedy jest? - zapytał Harlan. Kalkulator spojrzał wynio le.
- Nie wiem - powiedział.
- Aleja mam wa ne spotkanie z samego rana.
- Pan ma spotkanie - rzekł Kalkulator, a Harlan omal nie wyszedł z siebie
widz c rozbawienie na jego twarzy.
Kalkulator mówił dalej, z u miechem:
- Przyszedł pan nieco za wcze nie, prawda?
- Musz si z nim widzie .
- Jestem pewny, e rano si zjawi. - Kalkulator u miechn ł si jeszcze szerzej.
- Ale...
87
Kalkulator min ł Harlana uwa aj c, by go nie dotkn nawet ubraniem.
Harlan zaciskał i otwierał dłonie. Patrzył bezradnie za Kalkulatorem, a
potem, poniewa nie pozostało mu nic innego, wolno i nie całkiem przytomnie
wrócił do swego mieszkania.
Spał niespokojnie. Mówił sobie, e potrzebuje snu. Na sił próbował wypocz
i oczywi cie nie udało mu si to. Sen przyszedł dopiero po nerwowych
rozmy laniach.
Przede wszystkim była Noys.
My lał gor czkowo, e nie o miel si zrobi jej krzywdy. Nie mog odesła
jej znowu w Czas, bez analizy oddziaływania na Rzeczywisto , a to potrwa wiele
dni, a mo e nawet tygodni. Ewentualnie mogliby zrobi jej to, czym groził mu
Finge: spowodowa wypadek.
Ale wła ciwie nie brał tego pod uwag . Tak drastyczna akcja nie była
potrzebna. Rada nie chciałaby si nara a na gwałtown reakcj Harlana. (W
spokoju zaciemnionej sypialni i pół nie niektóre sprawy stawały si dziwacznie
nieproporcjonalne, lecz Harlan nie znajdował nic groteskowego w swej pewno ci,
e Rada Wszechczasów nie o mieli si narazi na niezadowolenie Technika).
Bez w tpienia kobieta w niewoli mo e by wykorzystywana na ró ne sposoby.
Pi kna kobieta z hedonistycznej Rzeczywisto ci. Harlan zdecydowanie odrzucił t
my l, ilekro powracała. Było to bardziej nieprawdopodobne ni mier , której
nie mógł przecie bra pod uwag .
Pomy lał o Twissellu.
Starego człowieka nie było w 575 Stuleciu. Gdzie si podziewał w tych
godzinach, kiedy powinien spa ? Stary potrzebuje snu. Harlan wiedział, e
odbywaj si dyskusje Rady. O nim. O Noys. O tym, co robi z niezast pionym
Technikiem, którego nikt nie mie ruszy .
ci gn ł wargi. Je li nawet Finge zło ył raport o dzisiejszym zamachu, w
najmniejszym stopniu nie wpłynie to na ich rozwa ania. Harlan b dzie równie
niezb dny jak przedtem.
A Harlan bynajmniej nie był pewny, czy Finge zło y meldunek. Gdyby si
przyznał, e musiał si płaszczy przed Technikiem, postawiłoby go to jako
Zast pc Kalkulatora w złym wietle, wi c mo e si na to nie zdecydował.
Harlan my lał teraz o Technikach jako o grupie, co ostatnio rzadko robił.
Jego nieco wyj tkowa pozycja jako człowieka Twissella i na pół Edukatora
utrzymywała go z dala od innych Techników. Lecz tak czy inaczej, Technikom
brakowało solidarno ci. Dlaczego tak było?
Czy musi w drowa przez 575 i 482 Stulecia prawie nie widuj c innych
Techników i nie rozmawiaj c z nimi? Czy musz unika siebie nawzajem? Czy
musz post powa tak, jakby akceptowali stan, do którego przes dy innych ich
zmusiły?
W swej wyobra ni zmusił ju do kapitulacji Rad w sprawie Noys, a teraz
stawiał dalsze dania. Technikom trzeba pozwoli na stworzenie własnej
organizacji, regularne odbywanie zebra - wi cej przyja ni, lepsze traktowanie
ze strony innych Wieczno ciowców.
Gdy wreszcie zapadł w sen, widział siebie jako bohaterskiego rewolucjonist z
Noys u boku...
88
Obudził go sygnał drzwiowy. Szeptał do niego ochryple, z niecierpliwo ci .
Zebrał my li na tyle, e mógł spojrze na mały zegar obok łó ka i j kn ł.
Ojcze Czasie! Mimo wszystko zaspał.
Udało mu si si gn z łó ka do wła ciwego guzika i płyta wizyjna wysoko na
drzwiach stała si przezroczysta. Nie znał twarzy, która si pojawiła, ale do
kogokolwiek nale ała, miała na sobie pi tno władzy.
Otworzył drzwi i m czyzna z pomara czow naszywk Administracji wszedł
do pokoju.
- Technik Andrew Harlan?
- Tak, Administratorze. Ma pan do mnie interes? Administrator nie wygl dał
na speszonego wyra n wojowniczo ci tego pytania. Powiedział:
- Pan był umówiony ze Starszym Kalkulatorem Twissellem?
- Wi c?
- Mam pana poinformowa , e si pan spó nił. Harlan wytrzeszczył oczy.
- O co chodzi? Pan jest z 575?
- Mój baz jest 222-odparł tamten lodowato. -Zast pca Administratora
Arbut Lemm. Mam nadzór nad przygotowaniami i próbuj oszcz dzi
niepotrzebnego zdenerwowania zwi zanego z oficjalnymi zawiadomieniami przez
wizjofon.
- Jakie przygotowania? Jakie zdenerwowanie? O co tu chodzi? Miewałem ju
konferencje z Twissellem. To mój przeło ony. Nie mam powodu si denerwowa .
Wyraz zdziwienia przebił si na krótk chwil poprzez wystudiowan
oboj tno na twarzy Administratora.
- Wi c pana nie poinformowano?
- O czym?
- Komitet Rady Wszechczasów odbywa posiedzenie wła nie w 575. Podobno
od wielu godzin ten rejon a si trz sie od plotek.
- I chc si ze mn zobaczy ?
Zadaj c to pytanie Harlan my lał: oczywi cie, e chc si ze mn zobaczy . O
czym mogliby radzi , jak nie o mnie?
Zrozumiał rozbawienie na twarzy Młodego Kalkulatora, którego spotkał
przed drzwiami Twissella ubiegłego wieczoru. Kalkulator wiedział o
projektowanym posiedzeniu komitetu i bawiła go my l, e Technik spodziewa si
spotka z Twissellem wła nie w tym czasie. Bardzo zabawne - pomy lał gorzko
Harlan.
Administrator powiedział:
- Otrzymałem rozkazy. Nic wi cej nie wiem. - A potem spytał, nadal
zdziwiony: - Wi c pan nic o tym nie słyszał?
- Technicy - odparł Harlan sarkastycznie - yj w izolacji.
Pi ciu, nie licz c Twissella! Wszystko Starsi Kalkulatorzy, ka dy z nich miał
za sob co najmniej trzydzie ci pi lat w Wieczno ci. Jeszcze sze tygodni temu
Harlan byłby zaszczycony jedz c obiad w takim towarzystwie, oszołomiony
poł czeniem odpowiedzialno ci i siły, jak reprezentowali. Wydawaliby mu si
olbrzymami.
Teraz byli przeciwnikami, gorzej nawet - s dziami. Nie miał czasu na
poddawanie si wra eniom. Musiał planowa swoj strategi .
89
Mogli jeszcze nie wiedzie , e on u wiadamia sobie, i oni maj Noys. Mogli
nie wiedzie , je li Finge nie opowiedział im o swym ostatnim spotkaniu z
Harlanem. A w jasnym wietle dnia Harlan był jeszcze bardziej ni dotychczas
przekonany o jednym: Finge nie jest człowiekiem, który rozgłaszałby, e został
sterroryzowany i zniewa ony przez Technika.
Harlan uznał za wskazane nie ujawnia na razie tego bardzo korzystnego
faktu, pozwoli im na zrobienie pierwszego posuni cia, wypowiedzenie
pierwszego zdania, które rozpocznie potyczk .
Ale im si najwyra niej nie pieszyło. Spogl dali na niego łagodnie,
spo ywaj c abstynencki obiad, jakby Harlan był interesuj cym obiektem bada
naukowych. Harlan w desperacji przygl dał im si równie .
Znał ich wszystkich ze słyszenia i z trójwymiarowych zdj w comiesi cznych
filmach informacyjnych. Filmy koordynowały działalno ró nych sekcji
Wieczno ci i były obowi zkowe dla wszystkich Wieczno ciowców, poczynaj c od
stopnia Obserwatora.
August Sennor, ten łysy (nawet bez brwi i rz s), niew tpliwie interesował
Harlana najbardziej. Po pierwsze, z powodu niesamowitych ciemnych,
nieruchomych oczu pod nagimi powiekami i czołem. Był wyra nie wy szy, ni si
wydawał w trymensji. Po drugie, ze wzgl du na dawniejsze ró nice pogl dów
mi dzy nim a Twissellem.. Wreszcie dlatego, e nie ograniczał si do patrzenia.
Rzucał mu pytania ostrym tonem.
W wi kszo ci były to pytania retoryczne w rodzaju:
- Jak doszło do tego, e si zainteresowałe czasami Prymitywu, młody
człowieku? Uwa asz, e te studia ci si opłacaj , młody człowieku?
Wreszcie usadowił si na dobre w swoim fotelu. Oboj tnie popchn ł talerz do
przewodu dyspozycyjnego, lekko splótł przed sob grube palce (r ce miał równie
nieowłosione, jak zauwa ył Harlan) i powiedział:
- Jest co , co zawsze chciałem wiedzie . Mo e pan mi w tym pomo e.
Harlan pomy lał: no, teraz si zacznie.
A gło no odparł:
- Je li b d mógł, Kalkulatorze.
- Niektórzy z nas w Wieczno ci... nie powiedziałbym, e wszyscy albo nawet,
e wielu (rzucił szybkie spojrzenie na zm czon twarz Twissella, podczas gdy inni
przysun li si bli ej, eby słucha ), ale w ka dym razie kilku z nas -jest
zainteresowanych w filozofii Czasu. S dz , e rozumie pan, co mam na my li.
- Paradoksy podró y w Czasie?
- Owszem, je li chce pan to uj tak melodramatycznie. Lecz oczywi cie to
nie wszystko. Istnieje kwestia prawdziwej natury Rzeczywisto ci, kwestia
zachowania energii masy podczas jej Zmiany i tak dalej. No có , na nas w
Wieczno ci, na nasze pogl dy w tych sprawach wywiera wpływ znajomo
podró y w Czasie. Jednak pa skie istoty z ery Prymitywu nie wiedziały nic o
podró ach w Czasie. Jakie były ich pogl dy na te sprawy?
Harlan powiedział:
- Ludzie Prymitywu w ogóle nie my leli o podró ach w Czasie, Kalkulatorze.
- Nie uwa ali ich za mo liwe, co?
- S dz , e nie.
90
- Nawet nie zastanawiali si nad tym?
- Có , je li o to chodzi - powiedział Harlan niepewnie - wydaje mi si , e były
spekulacje tego rodzaju w niektórych dziełach literatury eskapistycznej. Nie
znam jej zbyt dokładnie, lecz s dz , e najcz ciej spotykanym tematem był
temat człowieka, który wraca w Czasie, by zabi swego dziadka, b d cego jeszcze
dzieckiem.
Sennor wygl dał na zachwyconego:
- Cudownie! Cudownie! Mimo wszystko jest to przynajmniej wyraz
podstawowego paradoksu podró y w Czasie, je li przyjmiemy, e Rzeczywisto
jest niezmienna, co? Wi c pana Prymitywni, pozwalam sobie stwierdzi , nigdy
nie przypuszczali, e istnieje cokolwiek innego, jak niezmienna Rzeczywisto ,
tak?
Harlan zwlekał z odpowiedzi . Nie wiedział, dok d zmierza rozmowa, ani jaki
cel ma Sennor, i to go denerwowało. Powiedział:
- Za mało wiem, by odpowiedzie z cał pewno ci , Kalkulatorze. S dz , e
rozwa ano zmiany dróg Czasu albo plany egzystencji.
Sennor wysun ł doln warg :
- Jestem pewny, e si pan myli. Czytaj c, podkłada pan sw wiedz pod
ró ne niejasno ci i to wprowadza pana w bł d. Nie, bez rzeczywistego
do wiadczenia w podró ach w Czasie filozoficzne zawiło ci Rzeczywisto ci
przekraczałyby zdolno pojmowania ludzkiego umysłu. Na przykład, dlaczego
Rzeczywisto ma inercj ? Ka da poprawka musi osi gn pewn wielko w
swoim przebiegu, zanim da si spowodowa Zmian , prawdziw Zmian . A
nawet wtedy Rzeczywisto ma tendencj do odpływu wstecznego do swej
pierwotnej pozycji.
Na przykład przypu my, e teraz w 575 Rzeczywisto zmieni si i efekty
zmiany b d wzrastały do by mo e 600 Stulecia. Od 600 do 650 Stulecia efekty
b d coraz mniejsze. Potem Rzeczywisto pozostanie nie zmieniona. Wszyscy
wiemy, e tak jest, ale czy kto z nas wie, dlaczego tak jest? Intuicyjne
rozumowanie wskazywałoby, e skutki ka dej Zmiany Rzeczywisto ci b d si
zwi ksza bez granic, w miar jak mijaj Stulecia, ale tak nie jest.
Rozwa my co innego. Mówiono mi, e Technik Harlan jest znakomity, je li
chodzi o wybór wymaganego Minimum Zmian dla ka dej sytuacji. Jestem
pewny, e nie potrafi wytłumaczy , w jaki sposób dokonuje tego wyboru.
Pomy lcie, jak bezsilni musieli by Prymitywni. Martwi si o człowieka
zabijaj cego własnego dziadka, poniewa nie rozumiej prawdy o Rzeczywisto ci.
We my bardziej prawdopodobny i łatwiejszy do zanalizowania przypadek
człowieka, który podró uje w Czasie i spotyka samego siebie...
- Wi c co z człowiekiem, który spotyka samego siebie? - zapytał Harlan ostro.
Ju sam fakt, e Harlan przerwał Kalkulatorowi, był naruszeniem dobrych
manier. Ale jego ton uczynił to naruszenie wr cz skandalicznym i oczy wszystkich
zwróciły si z wyrzutem na Technika.
Sennor był ura ony, lecz mówił dalej tonem człowieka, który chce by
grzeczny, mimo e partner zachowuje si grubia sko. Powiedział, kontynuuj c
przerwan wypowied i unikaj c w ten sposób pozorów, e odpowiada na zadane
mu niegrzeczne pytanie:
91
- S cztery podgrupy, do których mo na wł czy takie wydarzenie. Nazwijmy
człowieka wcze niejszego w fizjoczasie A, pó niejszego za B. Podgrupa pierwsza:
A i B mog si nie widzie ani nie robi nic, co by w znaczniejszym stopniu
wpływało na nich wzajemnie. A wi c praktycznie wła ciwie si nie spotkali i
mo emy odrzuci ten przypadek jako banalny.
Albo B mo e widzie A, podczas gdy A nie widzi B. W tym wypadku równie
nie nale y si spodziewa powa niejszych konsekwencji. B widz c A, widzi go w
znanej ju sytuacji i działaniu. Nie wchodzi w gr nic nowego.
Mo liwo ci trzecia i czwarta wyst puj wtedy, gdy A widzi B, podczas gdy B
nie widzi A, oraz gdy A i B widz si wzajemnie. Człowiek we wcze niejszym
stadium swej egzystencji psychologicznej widzi siebie samego w pó niejszym
stadium. Zwró cie uwag , e si dowiedział, i b dzie jeszcze ył w wieku B. Wie,
e b dzie ył do długo, a eby dokona czynu, którego był wiadkiem. A wi c
człowiek, znaj cy sw przyszło nawet w najdrobniejszych szczegółach, mo e
działa na podstawie tej wiedzy i w ten sposób zmienia sw przyszło . St d
wniosek, e Rzeczywisto musi by zmieniona w tym zakresie, by nie dopu ci ,
eby A i B si spotkali, albo przynajmniej nie dopu ci , eby A widział B. Wi c
skoro nic w Rzeczywisto ci, co zostało odrealnione, nie da si wykry , A nigdy nie
spotka B. Podobnie w ka dym innym przypadku paradoksu w podró y w Czasie
Rzeczywisto zawsze si zmienia tak, by unikn paradoksu, a my dochodzimy
do wniosku, e nie ma paradoksów w podró y i nie mo e ich by .
Sennor wygl dał na bardzo zadowolonego z siebie i swego wykładu, lecz
Twissell wstał od stołu i powiedział:
- No, panowie, czas upływa.
Zanim Harlan zd ył pomy le , obiad si sko czył. Pi ciu członków komitetu
wyszło, przy czym ka dy skin ł mu głow z wyrazem człowieka, którego
ciekawo , na pocz tku umiarkowana, teraz wzrosła. Tylko Sennor wyci gn ł
r k , skin ł głow i powiedział szorstko:
- Do widzenia, młody człowieku.
Harlan z mieszanymi uczuciami patrzył, jak wychodz . Jaki był cel obiadu? A
przede wszystkim, co znaczyła ta aluzja do ludzi spotykaj cych samych siebie?
aden nie wspomniał o Noys. Czy tylko chcieli go zobaczy ? Obejrze go od stóp
do głów, a wyci gni cie wniosków zostawi Twissellowi?
Twissell wrócił do stołu, ju teraz opró nionego z potraw i nakry . Był sam z
Harlanem i jakby chciał to podkre li , wzi ł nowego papierosa. Powiedział:
- A teraz do roboty, Harlan. Mamy bardzo wiele do zrobienia. Ale Harlan nie
chciał i nie mógł dłu ej czeka . Oznajmił oboj tnie:
- Zanim we miemy si do roboty, mam co do powiedzenia. Twissell wygl dał
na zaskoczonego. Zmarszczki koło jego zm czonych oczu pogł biły si , str cił
popiół z papierosa.
- Ale mów, je li chcesz, lecz najpierw usi d , usi d , chłopcze. Technik
Andrew Harlan nie usiadł. Chodził tam i z powrotem wzdłu stołu, twardo
wyr buj c zdania, eby nie wpa w niezrozumiały bełkot. Łysa jak jabłko,
po ółkła od staro ci głowa Starszego Kalkulatora Twissella obracała si to w
jedn , to w drug stron , w miar jak tamten nerwowo spacerował. Harlan
powiedział:
92
- Od tygodni studiowałem filmy z zakresu historii matematyki. Ksi ki z
ró nych Rzeczywisto ci 575 Stulecia. Rzeczywisto ci nie maj zreszt wi kszego
znaczenia. Matematyka nie podlega zmianom. Równie nie zmieniaj si dzieje
jej rozwoju. Niezale nie od tego, jak zmieniały si Rzeczywisto ci, historia
matematyki pozostała mniej wi cej taka sama. Matematycy si zmieniali, ró ni
ludzie robili ró ne odkrycia, lecz rezultaty... W ka dym razie bardzo du o si
nauczyłem. Co pan o tym s dzi?
Twissell zmarszczył czoło i powiedział:
- Dziwne zaj cie jak na Technika...
- Lecz ja nie jestem jedynie Technikiem - powiedział Harlan. -Pan o tym wie.
- Mów dalej - powiedział Twissell i zerkn ł na swój czasomierz. Nerwowo
bawił si papierosem.
Harlan powiedział:
- Był człowiek nazwiskiem Yikkor Mallansohn, który ył w 24 Stuleciu. To
była cz ery Prymitywu, wie pan. Najbardziej znany jest z tego, e jemu
pierwszemu udało si zbudowa Pole Czasowe. To oznacza, oczywi cie, e
wynalazł Wieczno , skoro Wieczno jest tylko jednym olbrzymim Polem
Czasowym, wytwarzaj cym zwarcia zwykłego Czasu i wolnym od ogranicze
zwykłego Czasu.
- Uczyli ci tego, gdy byłe Nowicjuszem, chłopcze.
- Ale nie uczyli mnie, e Yikkor Mallansohn nie mógł wynale Pola
Czasowego w 24 Stuleciu. Ani nikt inny nie mógł. Nie istniała wtedy baza
matematyczna do tego odkrycia. Nie istniały podstawowe równania Lefebvre'a;
nie mogły istnie a do bada Jana Yerdeera w 27 Stuleciu.
Wiadomo było wszystkim, e je li Starszy Kalkulator Twissell jest zdumiony,
wtedy rzuca papierosa. I teraz wła nie rzucił papierosa. Nawet u miech znikł z
jego twarzy.
Zapytał:
- Czy uczono ci równa Lefebvre'a, chłopcze?
- Nie. I nie mówi , e je rozumiem. Ale one s potrzebne do Pola Czasowego.
Tego si uczyłem. A nie istniały przed 27 Stuleciem. Tego mnie równie uczono.
Twissell pochylił si , by podnie papierosa, i ogl dał go z pow tpiewaniem.
- No, a mo e Mallansohn trafił na Pole Czasowe nie znaj c jego
matematycznego uzasadnienia? A mo e to było po prostu odkrycie
empirystyczne? Zdarzało si przecie wiele takich przypadków.
- My lałem o tym. Lecz od wynalezienia Pola Czasowego min ły trzy Stulecia,
zanim nauczono si je praktycznie stosowa , a w ci gu tych trzech Stuleci nie
było sposobu, eby zrealizowa Pole Mallansohna. To nie mógł by przypadek. Z
której strony spojrze , projekt Mallansohna wskazuje, e musiał on zastosowa
równania Lefebvre'a. Je li je znał albo wynalazł je przed dziełem Verdeera,
czemu tego nie powiedział?
Twissell:
- Upierasz si , eby mówi jak matematyk. Kto ci to wszystko powiedział?
- Przegl dałem filmy.
- Nic wi cej?
- I my lałem.
93
- Bez zaawansowanych studiów matematycznych? Obserwowałem ci
uwa nie od lat, chłopcze, i nie odgadłbym tego twojego talentu. Mów dalej.
- Wieczno nigdy nie zostałaby skonstruowana, gdyby Mallansohn nie
odkrył Pola Czasowego. A Mallansohn nigdy by tego nie dokonał bez znajomo ci
praw matematycznych, które odkryto dopiero w przyszło ci. To jedno.
Tymczasem tu, w Wieczno ci, jest w tym momencie Nowicjusz, którego wybrano
na Wieczno ciowca wbrew zasadom, bowiem jest za stary i do tego onaty. To
drugie.
- No wi c?
- Rozumiem, e ma pan zamiar wysła go z powrotem do Czasu, poza
najni sz stacj Wieczno ci, do 24 Stulecia. Chce pan, eby Nowicjusz Cooper
nauczył Mallansohna równa Lefebvre'a. Widzi pan wi c - dodał Harlan z pasj -
jakie jest moje znaczenie jako eksperta w sprawach Prymitywu, a ponadto ja
wiem o tym znaczeniu i wobec tego powinienem by specjalnie traktowany.
Bardzo specjalnie.
- Ojcze Czasie! - wymamrotał Twissell.
- A czy to nie jest prawda? Kr g si zamknie z moj pomoc . Bez niej... - nie
doko czył zdania.
- Doszedłe bardzo blisko prawdy - oznajmił Twissell. - A przysi głbym, e
nic nie wskazywało... - Zagł bił si w rozmy laniach, w których, jak si zdawało
ani Harlan, ani wiat zewn trzny nie odgrywał adnej roli.
Harlan zaprotestował szybko:
- Tylko blisko prawdy? To jest prawda. - Nie potrafiłby powiedzie , dlaczego
był taki pewny, poza tym, e rozpaczliwie pragn ł, eby to była prawda.
Twissell:
- Nie, niezupełnie prawda. Nowicjusz Cooper nie wyruszy do 24 Stulecia,
eby czegokolwiek uczy Mallansohna.
- Nie wierze, panu.
- Ale musisz wierzy . Musisz dostrzega wag tej sprawy. Pragn twojej
współpracy przy zako czeniu całego przedsi wzi cia. Widzisz, Harlan, to jest
bardziej zamkni ty kr g, ni sobie wyobra asz. Nowicjusz Brinsley Sheridan
Cooper jest Yikkorem Mallansohnem.
94
Rozdział 12
POCZ TEK WIECZNO CI
Harlan nie spodziewał si , e Twissell w owej chwili powie co , co by go
zaskoczyło. Mylił si . Wyj kał:
- Mallansohnem... On...
Twissell, wypaliwszy papierosa do ko ca, wyci gn ł nowego i powiedział:
- Tak. Jest Mallansohnem. Chcesz zna krótk biografi Mallansohna?
Prosz . Urodził si w 78 Stuleciu, sp dził pewien okres w Wieczno ci i zmarł w
dwudziestym czwartym. - Twissell poło ył lekko dło na łokciu Harlana, a jego
twarz zmarszczyła si w charakterystycznym u miechu. - Ale chłopcze, fizjoczas
ucieka nawet nam, i nie jeste my jeszcze całkowicie panami siebie. Mo e
przeszedłby do mego biura?
Ruszył pierwszy, a Harlan za nim, nie u wiadamiaj c sobie nawet, e
otwieraj si drzwi i poruszaj rampy.
Uzyskan wiadomo dopasowywał do swoich osobistych problemów i planu
działania. Po pierwszej chwili dezorientacji wróciło mu zdecydowanie. Mimo
wszystko nic si nie zmieniło, poza tym, e znaczenie Harlana w Wieczno ci
stawało si jeszcze bardziej zasadnicze, jego warto wi ksza, zaspokojenie jego
da tym pewniejsze, odzyskanie Noys bardziej prawdopodobne.
Noys!
Ojcze Czasie, oni nie mog jej zrobi krzywdy! Noys wydawała si jedyn
realn cz ci jego ycia. Cała Rzeczywisto poza ni była tylko mglist fantazj ,
nic niewart .
Kiedy znalazł si w biurze Kalkulatora, nie mógł sobie przypomnie , jak to si
stało, e przeszedł tu z sali obiadowej. Chocia rozgl dał si dokoła i usiłował
doprowadzi do tego, eby biuro stało si dla realne, cho by dzi ki
zgromadzonym tu materialnym przedmiotom, wydawało mu si nadal tylko
kolejn cz ci snu, który przestał ju by u yteczny.
Biuro Twissella było czystym, długim pomieszczeniem z aseptycznej
porcelany. Jedna ciana gabinetu była od podłogi do sufitu zapchana
mikrojednostkami komputuj cymi, które w sumie składały si na najwi kszy
prywatny komputaplex w Wieczno ci, a w istocie jeden z najwi kszych w ogóle.
cian przeciwległ zajmowały półki z filmami naukowymi. Całe pomieszczenie
nie było wiele szersze ni korytarz i mie ciło: biurko, dwa fotele, sprz t do
rejestrowania i projektowania. Był tu równie jaki niezwykły przedmiot, którego
u ytku Harlan nie znał, i odkrył go dopiero, gdy Twissell wrzucił tam resztki
papierosa.
Papieros błysn ł i zgasł, a Twissell jak zwykle gestem prestidigitatora ju
trzymał nast pnego w r ku.
Harlan pomy lał: a teraz do rzeczy.
Zacz ł troch za gło no i troch zbyt zaczepnie:
- Jest w wieku 482 pewna dziewczyna...
Twissell zmarszczył czoło i szybko pomachał r k , jakby chciał w ten sposób
odsun od siebie nieprzyjemn spraw .
95
- Wiem, wiem. Nikt jej nie b dzie niepokoił. Ani jej, ani ciebie. Wszystko
b dzie dobrze. Dopilnuj tego.
- Czy s dzi pan...
- Mówi ci, e znam t histori . Je li ta sprawa ci niepokoiła, nie
potrzebujesz si o ni martwi .
Harlan patrzył na starego człowieka ogłupiały. Czy to wszystko? Jakkolwiek
wysoko oceniał swoje mo liwo ci, nie spodziewał si tak wyra nego ich
potwierdzenia.
Lecz Twissell mówił dalej:
- Pozwól, e opowiem ci cał histori - zacz ł niemal takim tonem, jakim
zwracałby si do Nowicjusza. - Nie my lałem, e b dzie to potrzebne, i by mo e
wcale nie jest, lecz twoje poszukiwania i wnikliwo zasługuj na to.
Popatrzył zagadkowo na Harlana i powiedział:
- Wiesz, nadal nie mog uwierzy , e ty sam to wszystko wykryłe . - A potem
dodał: - Człowiek, którego wi ksza cz Wieczno ci zna jako Yikkora
Mallansohna, pozostawił po mierci sprawozdanie ze swego ycia. Nie był to
wła ciwie dziennik ani biografia w cisłym sensie tego słowa. Raczej przewodnik
przekazany w spu ci nie Wieczno ciowcom, o których wiedział, e pewnego dnia
b d istnieli. Ten dokument był zamkni ty w czym w rodzaju sejfu czasowego,
który mogli otworzy tylko Kalkulatorzy Wieczno ci, a który w zwi zku z tym
pozostał nie tkni ty przez trzy Stulecia po mierci Mallansohna, a została
skonstruowana Wieczno . Wtedy Starszy Kalkulator Henry Wadsman, pierwszy
z wielkich Wieczno ciowców, otworzył go. Dokument przekazywano odt d jako
naj ci lej tajny wielu Starszym Kalkulatorom, ko cz c na mnie. Nazywamy go
Pami tnikiem Mallansohna.
Pami tnik przedstawia dzieje człowieka nazwiskiem Brinsley Sheridan
Cooper, urodzonego w 78 wieku, wprowadzonego jako Nowicjusza do Wieczno ci
w 23 roku ycia, niewiele ponad rok po lubie, ale do tej pory bezdzietnego.
Po wej ciu do Wieczno ci Cooper studiował matematyk pod kierunkiem
Kalkulatora nazwiskiem Laban Twissell i socjologi Prymitywu, któr mu
wykładał Technik Andrew Harlan. Po dokładnym przyswojeniu sobie obu
dyscyplin i innych przedmiotów, jak na przykład in ynieria czasowa, został
wysłany do 24 Stulecia, aby nauczył pewnych niezb dnych rzeczy naukowca z
okresu Prymitywu nazwiskiem Yikkor Mallansohn.
Osi gn wszy 24 Stulecie poddał si najpierw powolnemu procesowi adaptacji
do społecze stwa. Bardzo mu si do tego przydały wiadomo ci, jakie uzyskał od
Technika Harlana, i szczegółowe wskazówki Kalkulatora Twissella, który, jak si
wydaje, miał znakomite rozeznanie we wszystkich problemach.
Po upływie dwóch lat Cooper odszukał niejakiego Yikkora Mallansohna,
ekscentrycznego pustelnika, w lasach Kalifornii, pozbawionego krewnych i
przyjaciół, lecz obdarzonego miałym i niekonwencjonalnym spojrzeniem na
wiat. Cooper stopniowo si z nim zaprzyja nił, przyzwyczaił go do my li, e
spotkał w drowca z przyszło ci, i zacz ł uczy tego człowieka zasad matematyki.
W miar upływu czasu Cooper przyswoił sobie zwyczaje tamtego, nauczył si
wykorzystywa niezdarny generator elektryczny nap dzany silnikiem Diesla i
kable, które uniezale niały ich od elektrowni.
96
Lecz post p był powolny, a Cooper stwierdził, e nie jest zbyt zdolnym
nauczycielem. Mallansohn coraz bardziej tetryczał, nie chciał pracowa , a potem
pewnego jesiennego dnia zmarł nagle w kanionie dzikiego górzystego kraju, gdzie
mieszkali. Cooper po tygodniach rozpaczy nad ruin dzieła swego ycia i
prawdopodobnie całej Wieczno ci podj ł rozpaczliw decyzj . Nie zawiadomił
nikogo
O mierci Mallansohna. Zamiast tego powoli rozpocz ł budow Pola
Czasowego z podr cznych materiałów.
Szczegóły nie maj znaczenia. Haruj c ci ko i improwizuj c odniósł w ko cu
sukces i zawiózł swój generator do Kalifornijskiego Instytutu Technologii. Par
lat wcze niej spodziewał si , e zrobi to Mallansohn.
Znasz t histori z własnych studiów. Znasz niedowierzanie i szorstkie
odmowy, z jakimi si najpierw spotkał, okres, kiedy był pod obserwacj , jego
ucieczk , w czasie której o mało nie stracił generatora, wiesz o pomocy, jak
otrzymał od m czyzny w barze, m czyzny, którego nazwiska nigdy si nie
dowiedział, a który jest teraz jednym z bohaterów Wieczno ci, i o ko cowym
pokazie przed profesorem Zimbalistem, kiedy to demonstrował biał mysz,
poruszaj c si wstecz i naprzód w Czasie. Nie chc ci tym nudzi .
Cooper u ywał nazwiska Yikkora Mallansohna, poniewa czyniło go ono
autentycznym produktem 24 Stulecia. Ciała prawdziwego Mallansohna nigdy nie
odnaleziono.
Przez reszt ycia Cooper cieszył si ze swego generatora i współpracował z
naukowcami Instytutu przy konstruowaniu nast pnych. Nie o mielił si robi nic
wi cej. Nie mógł nauczy ich równa Lefebvre'a, nie przeskakuj c trzech
nast pnych Stuleci rozwoju matematyki. Nie mógł, nie o mielił si przyzna , do
swego prawdziwego pochodzenia. Nie o mielił si robi nic wi cej, ni zgodnie z
tym, co wiedział, robiłby Yikkor Mallansohn.
Ci, co z nim pracowali, nie mogli si pogodzi z tym, e człowiek, który potrafi
działa tak genialnie, nie umie wytłumaczy zasad swego działania. Ale on
równie si denerwował, poniewa przewidywał, nie b d c w stanie przy pieszy
pracy, rozwój prowadz cy stopniowo do klasycznych do wiadcze Jana
Yerdeera, w oparciu o które wielki Antoine Lefebvre sformułuje podstawowe
równania Rzeczywisto ci. I przewidywał równie , jak potem zostanie
skonstruowana Wieczno .
Dopiero pod koniec swego długiego ycia Cooper, przygl daj c si zachodowi
sło ca nad Pacyfikiem (opisuje t scen ze szczegółami w swym pami tniku),
u wiadomił sobie, e jest Yikkorem Mallansohnem, a nie jego substytutem.
Nazwisko mogło by inne, lecz człowiek, którego historia nazwała Mallansohnem,
to był naprawd . Brinsley Sheridan Cooper.
Rozpalony t my l i wszystkim, co z niej wynikało, pragn c jako
przy pieszy proces budowy Wieczno ci, ulepszy go i zabezpieczy , napisał swój
pami tnik i umie cił go w sze cianie sejfu czasowego, w jednym z pokoi swego
domu.
I w ten sposób kr g został zamkni ty, intencje Coopera-Mallansohna, gdy
pisał swój pami tnik, zostały oczywi cie zlekcewa one. Cooper musi przej przez
ycie, dokładnie tak, jak przez nie przechodził. Rzeczywisto Prymitywu nie
97
pozwala na adne Zmiany. W tym momencie fizjoczasu Cooper, którego znasz,
nie jest wiadom tego, co go ma spotka . Wierzy, e ma tylko poinstruowa
Mallansohna i wróci . I b dzie w to wierzył, a po latach zrozumie, e powinno
by inaczej, i zasi dzie do pisania pami tnika.
Celem kr gu w Czasie jest wiedza o podró ach w Czasie i o naturze
Rzeczywisto ci, zbudowanie Wieczno ci, wyprzedzaj cej jej naturalny czas.
Pozostawiona samej sobie ludzko nie nauczyłaby si prawdy o Czasie, bo
przedtem rozwój technologiczny w innych kierunkach uczyniłby samobójstwo
gatunku ludzkiego nieuniknionym.
Harlan słuchał w napi ciu, maj c przed oczyma wizj pot nego kr gu w
Czasie, zamkni tego w sobie i przecinaj cego Wieczno w cz ci swego biegu.
Był w owej chwili bliski zapomnienia o Noys na tyle, na ile było to mo liwe.
Zapytał:
- A wi c przez cały czas wiedział pan wszystko, co pan ma robi , wszystko, co
ja miałem robi , wszystko, co robiłem?
Twissell, który jakby zatracił si w swym opowiadaniu, tak e tylko oczy
błyskały mu poprzez bł kitn chmur dymu tytoniowego, teraz z wolna wracał do
przytomno ci. Jego stare, m dre oczy zatrzymały si na Harlanie, a potem
powiedział z wyrzutem:
- Nie. Oczywi cie, e nie. Mi dzy pobytem Coopera w Wieczno ci a chwil ,
gdy zacz ł pisa swój pami tnik, min ły dziesi ciolecia fizjoczasu. Mógł
zapami ta tylko tyle i tylko to, czego sam był wiadkiem. Powiniene to sobie
u wiadomi .
Twissell westchn ł i swoim s katym palcem przeci gn ł po smudze płyn cego
ku górze dymu, przecinaj c j na małe wiruj ce chmurki.
- Wszystko si zgadza. Najpierw znaleziono mnie i sprowadzono do
Wieczno ci. Kiedy w pełni fizjoczasu stałem si Starszym Kalkulatorem,
otrzymałem pami tnik i powierzono mi całe to zadanie. Byłem opisany jako
kieruj cy akcj , wi c powierzono mi kierowanie. Znowu w odpowiednim
fizjoczasie pojawiłe si ty w Zmianie Rzeczywisto ci (dokładnie obserwowali my
twoje wcze niejsze odpowiedniki), nast pnie Cooper.
Uzupełniłem detale, posługuj c si zdrowym rozs dkiem i komputapleksem.
Jak starannie, na przykład, instruowali my Edukatora Yarrowa w sprawie jego
roli, nie zdradzaj c jednak ani jednego istotnego szczegółu. Jak starannie on ze
swej strony podniecał twoje zainteresowanie Prymitywem !
Jak musieli my czuwa nad Cooperem, by nie nauczył si niczego, o czym nie
wspominał w swym pami tniku. - Twissell u miechn ł si smutno. - Sennor bawi
si takimi rzeczami. Nazywa to odwróceniem przyczyny i skutku. Znaj c skutek,
dopasowuje si przyczyn . Na szcz cie, nie jestem takim teoretykiem jak Sennor.
Byłem zadowolony, chłopcze, e okazałe si tak znakomitym Obserwatorem i
Technikiem. Pami tnik o tym nie wspominał. Cooper bowiem nie miał mo liwo ci
obserwowania twej pracy ani oceniania jej. To mi odpowiadało. Mogłem ci
wykorzysta do zada drobniejszych, które odwracały uwag od zadania
zasadniczego. Nawet twój ostatni pobyt u Kalkulatora Finge'a pasował do
pami tnika. Cooper wspominał o okresie twojej nieobecno ci, podczas której
98
program jego studiów matematycznych został tak rozszerzony, e t sknił za
twoim powrotem. Raz jednak mnie przeraziłe .
Harlan zapytał od razu:
- Jak wzi łem wtedy Coopera w podró w Czasie?
- W jaki sposób to odgadłe ? - zapytał Twissell.
- To był jedyny raz, kiedy si pan naprawd na mnie rozgniewał.
Przypuszczam, e kolidowało to z pami tnikiem Mallansohna.
- Niezupełnie. Chodziło po prostu o to, e pami tnik nie wspominał o kotłach.
Wydawało mi si , e brak wzmianki o tak istotnym aspekcie Wieczno ci oznaczał,
e Cooper mało miał z tym do czynienia. Dlatego moj intencj było trzyma go
w miar mo no ci z dala od kotłów. Fakt, e zabrałe go w przyszło , bardzo
mnie zmartwił, ale szcz liwie nic si nie stało. Wszystko rozwija si tak, jak
powinno, a wi c w porz dku.
Stary Kalkulator zatarł r ce, wpatruj c si w młodego Technika ze
zdziwieniem i z ciekawo ci .
- A jednak ty to wszystko odgadłe . To mnie po prostu zdumiewa.
Przysi głbym, e nawet całkowicie wyedukowany Kalkulator nie mógłby
wyci gn wła ciwych wniosków, maj c tylko te informacje co ty. Niesamowite,
e doszedł do tego Technik. - Pochylił si i poklepał Mariana po kolanie. -
Pami tnik Mallansohna, oczywi cie, nie mówi nic o twoim yciu po wyje dzie
Coopera.
- Rozumiem, Kalkulatorze - powiedział Harlan.
- Wi c, e tak powiem, b dziemy mieli swobod działania w tej sprawie.
Wykazujesz zdumiewaj cy talent, którego nie mo na zmarnowa . S dz , e czeka
ci awans. Niczego teraz nie obiecuj , lecz przypuszczam, e mo esz si
spodziewa stanowiska Kalkulatora.
Harlan bez trudu utrzymał oboj tny wyraz twarzy. Miał w tym wiele
praktyki.
Pomy lał: dodatkowa łapówka.
Lecz niczego nie wolno było pozostawi przypadkowi. Jego przypuszczenia,
na pocz tku chaotyczne i pozbawione uzasadnienia, dzi ki jego przenikliwo ci w
ci gu tej niezwykłej i podniecaj cej nocy nabrały sensu -jak wyniki
systematycznych bada bibliotecznych. Teraz, gdy Twissell opowiedział mu cał
histori , stały si one pewnikami. Ale przynajmniej w jednym przypadku istniała
ró nica. Cooper był Mallansohnem.
Po prostu wzmocnił sw pozycj , lecz, myl c si w jednym punkcie, mógł
myli si i w innych. Wi c niczego nie wolno pozostawi przypadkowi. Wyja ni
to! Upewni si !
Powiedział spokojnie, niemal oboj tnie:
- Ci y wi c na mnie wielka odpowiedzialno teraz, gdy znam prawd .
- Tak.
- Jak bardzo napi ta jest sytuacja? Przypu my, e zdarzy si co
nieoczekiwanego i b d musiał opu ci dzie , w którym powinienem uczy
Coopera czego wa nego?
- Nie rozumiem ci .
99
(Czy to tylko złudzenie, czy rzeczywi cie w starych, zm czonych oczach
pojawił si błysk przera enia?).
- Chodzi mi o to, czy kr g mo e p kn ? Mo e ujm to w ten sposób: je li
nieoczekiwany cios w głow wył czyłby mnie z akcji w tym czasie, gdy pami tnik
wyra nie stwierdzi, e jestem w dobrym zdrowiu, czy cały plan załamałby si ?
Albo przypu my, e z jakiego powodu wiadomie postanowi nie stosowa si
do pami tnika. Co wtedy?
- Sk d ci to przyszło do głowy?
- Wygl da to całkiem logicznie. Wydaje mi si , e przez nieostro no albo
wiadomie mog przerwa kr g. I co z tego wyniknie? Zniszczenie Wieczno ci?
Na to mi wygl da. Je li tak jest - dodał Harlan spokojnie - powinienem o tym
wiedzie , ebym był ostro ny, i nie zrobił nic niewła ciwego. Jakkolwiek chyba
tylko jakie niezwykłe okoliczno ci mogłyby mnie do tego zmusi .
Twissell miał si , lecz ten miech brzmiał fałszywie i pusto w uszach Harlana.
- To s wszystko czysto akademickie rozwa ania, chłopcze. Nic podobnego.
Nic podobnego si nie zdarzy, skoro si dot d nie zdarzyło. Kr g si nie przerwie.
- Mo e - powiedział Harlan. - Dziewczyna z 482...
- Jest bezpieczna - odparł Twissell. Podniósł si niecierpliwie. -W ten sposób
mo na by gada bez ko ca, a ju mam dosy rozszczepiania włosa na czworo
przez komitet do spraw tego projektu. Musz ci powiedzie , po co wła ciwie ci
wezwałem, fizjoczas ucieka. Mo esz i ze mn ?
Harlan był zadowolony. Sytuacja si wyja niła, a jego pozycja była
niew tpliwie silna. Twissell wiedział, e mo e powiedzie , je li tylko przyjdzie mu
ochota: „Nie chc mie dalej nic do czynienia z Cooperem". Twissell wiedział, e
Harlan w ka dej chwili mo e zniszczy Wieczno , dostarczaj c Cooperowi
zasadniczych informacji w sprawie pami tnika.
Harlan wiedział dosy , by zrobi to wczoraj. Twissell zamierzał przytłoczy
go wag jego zadania, lecz je eli my li, e w ten sposób zmusi go do
posłusze stwa, to si grubo myli.
Harlan sformułował sw gro b wystarczaj co jasno, maj c na uwadze
bezpiecze stwo Noys, a wyraz twarzy Twissella, gdy warkn ł: , Jest bezpieczna",
wskazywał, e u wiadamia sobie istot gro by.
Podniósł si i poszedł za Starszym Kalkulatorem.
Harlan nigdy dotychczas nie widział sali, do której weszli. Była ona du a i
wygl dało na to, e usuni to ciany, by uzyska przestrze . Wchodziło si do niej
przez w ski korytarz, zamkni ty kurtyn siłow , która nie ust powała, póki
automatyczne urz dzenie nie sprawdziło dokładnie twarzy Twissella.
Wi ksz cz sali wypełniała kula, która si gała niemal sufitu. Otwarte drzwi
ukazywały cztery schodki, prowadz ce na dobrze o wietlon platform wewn trz
kuli.
Dochodziły stamt d jakie głosy, a gdy Harlan spojrzał, w otworze ukazały si
nogi. Wynurzył si jaki człowiek, a za nim ukazała si nast pna para nóg. Był to
Sennor z Rady Wszechczasów i kto z grupy, z któr Harlan spotkał si na
obiedzie.
Twissell nie był zachwycony. Zapytał jednak uprzejmie:
- Czy komitet jeszcze tu jest?
100
- Tylko my dwaj - o wiadczył Sennor. - Rice i ja. Bardzo pi kny instrument.
Równie skomplikowany jak statek kosmiczny.
Rice był brzuchatym m czyzn o udr czonym wygl dzie człowieka, który ma
racj , lecz w sposób nieoczekiwany przegrywa w dyskusji. Potarł swój kartoflany
nos i powiedział:
- Sennor ostatnio du o rozmy la o podró ach kosmicznych. Łysa głowa
Sennora połyskiwała w wietle.
- Ciekawy problem, Twissell - rzekł. - Jak my lisz: czy podró e kosmiczne s
pozytywnym czy negatywnym czynnikiem z punktu widzenia Rzeczywisto ci?
- Pytanie jest bez sensu - odparł Twissell niecierpliwie. - Jakiego rodzaju
podró e kosmiczne, w jakich okoliczno ciach?
- Ale, ale! Z pewno ci mo na powiedzie co o podró ach kosmicznych w
ogóle.
- Tylko tyle, e s samoograniczone, same si wyczerpuj i zamieraj .
- S wi c bezu yteczne - podchwycił Sennor z satysfakcj . A w zwi zku z tym
stanowi czynnik negatywny. To pokrywa si z moim pogl dem.
- Przepraszam - powiedział Twissell. - Zaraz tu przyjdzie Cooper. Potrzebna
nam jest platforma.
- Oczywi cie - Sennor uj ł Rice'a pod r k i wyprowadził go z pomieszczenia.
Słycha było, jak peroruje: - Okresowo, mój drogi Rice, cały umysłowy wysiłek
ludzko ci koncentruje si na podró ach kosmicznych, które z natury rzeczy
skazane s na niesławny koniec. Przedstawiłbym odpowiednie dowody
statystyczne, gdybym nie był pewny, e dla pana jest to oczywiste. Gdy ludzie
koncentruj si na przestrzeni kosmicznej, lekcewa y si wła ciwy rozwój spraw
ziemskich. Przygotowuj teraz dla Rady tez , by zmieniano Rzeczywisto ci w ten
sposób, aby ery podró y kosmicznych zostały całkowicie wyeliminowane.
Rozległ si głos Rice'a:
- Ale nie mo e pan robi tak drastycznych posuni . Podró e kosmiczne s
wa n klap bezpiecze stwa w niektórych cywilizacjach.
We my Rzeczywisto nr 54 z 290 Stulecia, któr przypadkowo doskonale
pami tam. Wtedy...
Głosy ucichły, a Twissell powiedział:
- To dziwny człowiek ten Sennor. Intelektualnie wart jest tyle, co jakikolwiek
z dwóch spo ród nas, ale jego warto gubi si w słomianym zapale.
Harlan zapytał:
- Uwa a pan, e on ma racj ? Chodzi mi o podró e kosmiczne.
- W tpi . Mieliby my lepsz kazj oceni to, gdyby Sennor przedło ył nam t
tez , o której wspominał. Ale nie zrobi tego. Zanim j sko czy opracowywa ,
zapali si do czego nowego, a tamt prac rzuci. Ale mniejsza o to... - Klepn ł
dłoni kul , tak e zabrz czała, a potem wyj ł papierosa z ust. - Mo esz
odgadn , co to jest, Techniku?
Harlan odpowiedział:
- Wygl da to jak bardzo wielki kocioł z przykryw .
- Wła nie. Masz racj . Trafnie to uj łe . Wejd do rodka. Harlan wszedł za
Twissellem do kuli, do du ej, by pomie ci czterech lub pi ciu m czyzn. Jej
101
wn trze było puste. Podłoga gładka, dwa okna we wkl słych cianach. To
wszystko.
- Nie ma sterowania? - zapytał Harlan.
- Zdalne sterowanie - odparł Twissell. Przesun ł dłoni po gładkiej cianie i
powiedział: - Podwójne ciany. Wn trze stanowi zamkni te w sobie Pole Czasowe.
To urz dzenie to kocioł, który nie jest ograniczony do tras szybów
komunikacyjnych, lecz mo e przekroczy najni szy próg Wieczno ci. Jego
projekt i mo liwo skonstruowania zawdzi czamy cennym wskazówkom z
pami tnika Mallansohna. Chod ze mn .
Sterownia znajdowała si w małym pomieszczeniu w jednym z rogów du ej
sali. Harlan wszedł do rodka i patrzył ponuro na olbrzymie d wignie.
Twissell zapytał:
- Słyszysz mnie, chłopcze?
Harlan drgn ł i rozejrzał si dokoła. Nie u wiadomił sobie, e Twissell nie
wszedł za nim. Odruchowo przesun ł si w stron okna, a Twissell pomachał mu
r k .
Harlan powiedział:
- Słysz , Kalkulatorze. Chce pan, ebym wyszedł?
- Bynajmniej. Jeste zamkni ty.
Harlan skoczył do drzwi, a oł dek podjechał mu do gardła. Twissell mówił
prawd , ale co, u Czasu, tu si dzieje?
Twissell powiedział:
- Zostaniesz st d wypuszczony, chłopcze, gdy twoja odpowiedzialno si
sko czy. Martwiłe si o t odpowiedzialno , chciałe si czego wi cej o niej
dowiedzie i chyba domy lam si , o co ci chodziło. Ta odpowiedzialno nie
powinna ci obci a . To wył cznie moja sprawa. Niestety, musimy ci trzyma w
sterowni, poniewa zostało stwierdzone, e byłe w sterowni i obsługiwałe
aparatur . Tak mówi pami tnik Mallansohna. Cooper zobaczy ci przez okno i to
wystarczy.
Ponadto poprosz ci , by dokonał ostatniego kontaktu - stosownie do
instrukcji, jakich ci udziel . Je li uwa asz, e to równie jest zbyt odpowiedzialne
zadanie dla ciebie, mo esz nic nie robi . Mamy tu drugi, równoległy, obwód,
obsługiwany przez kogo innego. Je li z jakichkolwiek powodów jeste niezdolny
do obsłu enia tego kontaktu, on to zrobi. Ponadto przerw ł czno radiow z
wn trza sterowni. B dziesz mógł nas słysze , ale nie b dziesz mógł mówi . A wi c
nie bój si , e jaki mimowolny twój okrzyk przerwie kr g.
Harlan bezradnie wygl dał przez okno.
Twissell kontynuował:
- Za chwil przyjdzie tu Cooper, a jego wyprawa do Prymitywu zamknie si
w granicach dwóch fizjogodzin. Potem, chłopcze, całe zadanie b dzie zako czone,
a my wolni.
Dla Harlana było to jak zmora. Dusił si i wszystko wirowało mu przed
oczyma. Czy Twissell go oszukał? Czy to, co robił, było ukartowane jedynie w
tym celu, by zwabi go do zamkni tej sterowni? A mo e stwierdziwszy, e Harlan
zdaje sobie spraw ze swojej niezb dno ci, improwizował przebiegle, zajmuj c go
102
rozmow , ukrywaj c swe prawdziwe uczucia, prowadz c go to tu, to tam, a
wreszcie go zamkn ł?
Ta szybka i łatwa kapitulacja w sprawie Noys! „Nikt jej nie zrobi krzywdy"! -
powiedział Twissell. Wszystko b dzie dobrze.
Jak mógł w to uwierzy ! Je li nie zamierzaj jej skrzywdzi ani nawet tkn ,
to po co ta bariera czasowa w szybie na stutysi cznym Stuleciu? Ju samo to
całkowicie zdemaskowało Twissella.
Ale on (głupiec!) pragn ł wierzy , i dlatego pozwolił si lepo prowadzi przez
ostatnie dwie fizjogodziny i wsadzi do zamkni tego pomieszczenia, gdzie ju nie
był potrzebny nawet po to, by nacisn ostatni kontakt.
Za jednym zamachem pozbawiono go całego znaczenia. Umiej tnie wyj to mu
z r ki wszystkie atuty, raz na zawsze utracił Noys.
Jakkolwiek jeszcze zechc go ukara , nie było ju wa ne. Na zawsze utracił
Noys.
Nie przyszło mu do głowy, e projekt ju dobiega ko ca. To oczywi cie
umo liwiło jego pora k .
Głos Twissella dochodził go niewyra nie.
- Teraz ci odł czymy, chłopcze.
Harlan pozostał sam, bezradny, bezu yteczny...
103
Rozdział 13
PONI EJ DOLNEJ GRANICY
Wszedł Brinsley Cooper. Na jego szczupłej twarzy malowało si podniecenie,
dzi ki czemu wygl dał młodzie czo mimo sumiastego mallansohnowskiego w sa,
który zdobił górn warg .
(Harlan widział go przez okno i słyszał wyra nie przez radio. My lał z
rozgoryczeniem: mallansohnowski w s! Oczywi cie!). Cooper podszedł do
Twissella.
- Nie chcieli mnie do tej pory wypu ci , Kalkulatorze.
- Bardzo słusznie - powiedział Twissell. - Mieli takie instrukcje.
- A teraz jest ju pora? Wyjad ?
- Ju niedługo.
- I wróc ? Zobacz znowu Wieczno ?
Mimo e Cooper usiłował trzyma si dzielnie, w jego głosie brzmiała
niepewno .
(Wewn trz sterówki Harlan zbli ył zaci ni te pi ci do pancernego szkła w
oknie; pragn ł je rozbi i krzykn : „Przerwa to! Przyjmijcie moje warunki
albo ja...". Ale to byłoby daremne).
Cooper rozejrzał si po sali, najwidoczniej nie u wiadamiaj c sobie, e
Twissell nie odpowiedział na jego pytanie. Zobaczył Harlana w oknie sterówki.
Podniecony, pomachał r k .
- Techniku Harlan! Niech pan wyjdzie. Chc si z panem po egna przed
wyjazdem.
- Nie teraz, chłopcze, nie teraz. On siedzi przy sterach -wtr cił Twissell.
Cooper:
- Jako kiepsko wygl da. Twissell:
- Przedstawiłem mu nasz projekt. My l , e ka dego mogłoby to
wyprowadzi z równowagi.
Cooper:
- Wielki Czasie, tak! Wiem o tym od tygodni, a jeszcze si nie
przyzwyczaiłem. - Jego miech zabrzmiał histerycznie. - Do tej pory jako nie
mog przekona samego siebie, e naprawd mam w tym swój udział. Ja... Ja si
troch boj .
- Nie mog ci mie tego za złe.
- Szczególnie w oł dku, wie pan... To najbardziej niespokojny organ mego
ciała.
Twissell:
- Có , to bardzo naturalne. Przejdzie. Tymczasem został ustalony termin
twego odjazdu w standardowym mi dzyczasowym i musisz jeszcze otrzyma
nieco informacji. Na przykład, do tej pory nie widziałe kotła, którego b dziesz
u ywał.
Przez dwie godziny Harlan przysłuchiwał si temu wszystkiemu, niezale nie
od tego, czy ich widział, czy nie. Twissell pouczał Coopera w dziwacznie
104
wyrywkowy sposób; Harlan wiedział dlaczego. Coopera informowano tylko o
tym, o czym miał wspomnie w pami tniku Mallansohna.
(Zamkni ty kr g. Zamkni ty kr g. I nie ma sposobu, by przerwa ten kr g
jednym pot nym szarpni ciem Samsona. Kr g wiruje, ci gle wiruje).
Słyszał, jak Twissell mówi:
- Zwykłe kotły s zarówno popychane, jak i ci gni te, je li mo emy u y
takich okre le w stosunku do sił mi dzyczasowych. W podró y ze Stulecia X do
Stulecia Y wewn trz Wieczno ci nie ma całkowicie naładowanego energi punktu
pocz tkowego i punktu ko cowego.
Mamy tutaj kocioł z naładowanym energi punktem pocz tkowym, lecz nie
naładowanym punktem przeznaczenia. Mo e wi c by tylko popychany, nie za
ci gni ty. Wskutek tego musi zu ywa energi w ilo ci o wiele wi kszej ni
zwyczajne kotły. Trzeba było zało y specjalne jednostki przekazu mocy wzdłu
szybów, by uzyska odpowiedni koncentracj energii z Nova Soi.
Ten specjalny kocioł, jego sterowanie i zaopatrzenie w energi stanowi
skomplikowany aparat. Przez wiele fizjodziesi cioleci przeszukiwano mijaj ce
Rzeczywisto ci, by znale specjalne aparaty i specjalne techniki. Trzynasta
Rzeczywisto wieku 222 stanowiła klucz.
Wynaleziono wtedy kondensator czasowy, bez którego nie mo na byłoby
zbudowa tego kotła. Trzynasta Rzeczywisto 222 Stulecia.
Wymówił to z przesadnym naciskiem.
(Harlan pomy lał: zapami taj to, Cooper! Zapami taj - trzynasta
Rzeczywisto 222 Stulecia - eby mógł to napisa w pami tniku Mallansohna,
eby Wieczno ciowcy wiedzieli, gdzie zajrze , eby wiedzieli, co ci powiedzie ...
Zamkni ty kr g. Zamkni ty kr g...).
Twissell:
- Oczywi cie kocioł nie został sprawdzony poni ej dolnej granicy Wieczno ci,
ale odbywał liczne podró e wewn trz niej. Jeste my przekonani, e nie wyst pi
adne niepo dane efekty.
- Czy rzeczywi cie nic takiego nie mo e si zdarzy ? - zapytał Cooper. -
Chodzi mi o to, e ja musz si tam dosta , bo inaczej Mallansohnowi nie uda si
zbudowa Pola. A przecie mu si udało.
- Wła nie. Znajdziesz si w do odosobnionym miejscu w słabo zaludnionym
rejonie południowo-zachodnim Stanów Zjednoczonych Ammelliki...
- Ameryki - poprawił Cooper.
- Niech b dzie Ameryki. B dzie to 24 Stulecie albo, mówi c dokładnie,
dwudzieste trzecie i siedemna cie setnych. S dz , e mo emy nawet nazywa ten
okres rokiem 2317, je li mamy ochot . Jak widziałe , kocioł jest du y, o wiele
wi kszy ni ci potrzeba. Jest w nim pod dostatkiem jedzenia, wody, s urz dzenia
słu ce do kamufla u i obrony. Otrzymasz szczegółowe instrukcje, które
oczywi cie nie b d zrozumiałe dla nikogo prócz ciebie. Przede wszystkim
pami taj, eby nikt z pierwotnych mieszka ców ci nie odkrył, zanim si nie
przygotujesz do spotkania z nimi. Otrzymasz specjalne kopaczki energetyczne,
które pozwol ci wkopa si gł boko w skał i wybudowa kryjówk . Musisz
bardzo szybko wyładowa zawarto kotła. B dzie ona w tym celu specjalnie
uło ona.
105
(Harlan pomy lał: powtórz! powtórz! Na pewno ju mu to wszystko przedtem
mówili, ale musi powtórzy , eby mu si utrwaliło w pami ci. Jeszcze raz i jeszcze
raz...).
Twissell:
- B dziesz musiał wyładowa to wszystko w pi tna cie minut. Potem kocioł
wróci automatycznie do punktu startu, zabieraj c ze sob te narz dzia, które
s zbyt nowoczesne jak na tamto Stulecie. B dziesz miał ich list . Po odej ciu kotła
mo esz liczy tylko na własne siły.
Cooper:
- Czy kocioł musi wraca tak szybko?
Twissell:
- Szybki powrót powi ksza prawdopodobie stwo sukcesu. (Harlan pomy lał:
kocioł musi powróci za pi tna cie minut, poniewa powrócił za pi tna cie minut.
Wszystko tak samo...)-Twissell mówił szybko:
- Nie mo emy fałszowa ich rodków wymiany, ich banknotów. Otrzymasz
złoto w formie małych bryłek. B dziesz mógł wytłumaczy , sk d je wzi łe , wedle
zał czonej szczegółowo instrukcji. Otrzymasz ubrania z tamtej epoki, a
przynajmniej takie, które mog uchodzi za tubylcze.
- Słusznie - powiedział Cooper.
- Ale pami taj: powoli. Czekaj tygodniami, je li b dzie potrzeba.
Przygotowuj si psychicznie do tego okresu. Instrukcje Technika Harlana
stanowi dobr podstaw , lecz nie s wyczerpuj ce. Otrzymasz odbiornik
radiowy zbudowany na zasadach 24 Stulecia, który umo liwi ci ledzenie
bie cych wydarze i - co wa niejsze - nauczy ci wła ciwej wymowy i intonacji
j zyka tamtych czasów. Staraj si na ladowa to dokładnie. Jestem pewny, e
Harlan zna angielski bardzo dobrze, lecz nic nie zast pi miejscowej wymowy.
Cooper:
- A co b dzie, je li nie trafi na wła ciwe miejsce? To znaczy w rok 2317?
- Oczywi cie sprawd to starannie. Ale wszystko b dzie dobrze. Wszystko si
zgodzi.
(Harlan pomy lał: wszystko si zgodzi, poniewa si zgodziło). Cooper musiał
wygl da na nieprzekonanego. Twissell bowiem powiedział:
- Cała aparatura została dokładnie zogniskowana w Czasie. Zamierzałem
wyja ni ci nasze metody i akurat teraz trafiła si okazja. Ponadto pomo e to
Harlanowi zrozumie urz dzenie sterownicze.
(Nagle Harlan odwrócił si od okna i utkwił oczy w sterownicy. Zauwa ył, e
istnieje luka w zasłonie. A co b dzie, je li...).
Twissell nadal pouczał Coopera z przesadn belfersk precyzj . Harlan
słuchał go jeszcze jednym uchem.
Twissell:
- Niew tpliwie powa nym problemem było ustalenie, jak daleko w Prymityw
mo na posła dany obiekt przy okre lonej dawce energii. Najprostsz metod
byłoby wysłanie człowieka w przeszło za pomoc tego kotła, przy jednoczesnym
starannym stopniowaniu ładunku energii napadu. Jednak zastosowanie tej
metody w ka dym przypadku wymagałoby pewnego czasu, tak by wysłany
człowiek mógł okre li poszczególne lata Stulecia wedle obserwacji
106
astronomicznych lub odpowiednich informacji uzyskiwanych przez radio.
Trwałoby to długo i byłoby niebezpieczne, poniewa ten człowiek mógłby zosta
wykryty przez ówczesnych tubylców, co prawdopodobnie miałoby katastrofalne
skutki dla całej naszej akcji.
Zastosowali my wi c inn metod : Wysłali my w przeszło okre lon mas
izotopu radioaktywnego, niobium 94, który rozkłada si przez wydzielanie
cz steczki meta tworz c izotop stały, molibden 94. Proces ten trwa niemal
dokładnie pi set Stuleci. Pierwotna intensywno radiacji tej masy była znana.
Ta intensywno maleje wraz z upływem czasu, wedle prostego wzoru
wynikaj cego z kinetyki pierwszego stopnia, i oczywi cie mo na to mierzy z
wielk precyzj .
Gdy kocioł osi gnie swe przeznaczenie w czasach Prymitywu, ampułk
zawieraj c izotop wstrzeliwuje si w zbocze góry, a kocioł powraca potem do
Wieczno ci. W tym momencie fizjoczasu, kiedy ampułka zostaje wystrzelona,
pojawia si ona natychmiast we wszystkich pó niejszych epokach, tylko
odpowiednio starsza. W miejscu wstrzelenia w 575 Stuleciu (w normalnym
Czasie, a nie w Wieczno ci) Technik wykrywa ampułk dzi ki jej
promieniowaniu i wydobywaj .
Nast pnie mierzy si intensywno promieniowania, dzi ki czemu
dowiadujemy si , jak długo ampułka przebywała w zboczu góry, a wi c Stulecie,
do którego zaw drował kocioł, mo na okre li z dokładno ci do dwóch miejsc
dziesi tnych. W ten sposób za pomoc eksplozji energetycznych o ró nej sile, w
przeszło wysłano dziesi tki ampułek, sporz dzaj c ich krzyw balistyczn .
Krzywa słu yła do sprawdzenia ampułek wysyłanych nie tylko do Prymitywu, ale
i do wczesnych Stuleci Wieczno ci, gdzie równie mo na było poczyni
bezpo rednie obserwacje.
Niekiedy zdarzały si pora ki. Pierwsze ampułki stracili my, nim nauczyli my
si uwzgl dnia niezbyt wielkie zmiany geologiczne mi dzy Prymitywem a 575
Stuleciem. Kiedy znów trzy kolejne ampułki nie pojawiły si w ogóle w 575.
Prawdopodobnie zawiódł mechanizm miotaj cy i utkwiły zbyt gł boko w skale.
Przerwali my nasze eksperymenty, gdy intensywno promieniowania wzrosła
tak, e obawiali my si , i ampułk mo e wykry który z mieszka ców
Prymitywu i zacz si zastanawia , co robi sztuczne wyroby tego rodzaju w
tym rejonie. Ale uzyskali my do danych dla naszych celów i jeste my pewni, e
potrafimy wysła człowieka w dowolne Stulecie Prymitywu. Rozumiesz to,
Cooper, prawda? Cooper powiedział:
- Doskonale, Kalkulatorze. Widziałem krzyw balistyczn , nie rozumiej c
wtedy jej celu. Teraz ju rozumiem.
Harlan zainteresował si nagle. Patrzył na odmierzony łuk, podzielony na
Stulecia. Łuk był z połyskuj cej porcelany, na metalowej podkładce, a delikatne
kreski dzieliły go na wieki, decywieki i centywieki. Srebrzysty metal połyskiwał w
przecinaj cych porcelan kreskach. Liczby były wykonane równie subtelnie, a
pochylaj c si , Harlan mógł odczyta Stulecia od 17 do 27. Strzałka wskazywała
liczb 23,17.
107
Widywał ju podobne urz dzenia czasowe i niemal odruchowo si gn ł do
d wigni sterowania ci nieniowego. D wignia nie zareagowała. Strzałka pozostała
na miejscu).
Nagle odezwał si głos Twissella:
- Techniku Harlan!
- Tak jest, Kalkulatorze! - krzykn ł i przypomniał sobie, e tamten go i tak
nie usłyszy. Podszedł do okna i skin ł głow .
Twissel powiedział, jakby odgaduj c jego my li:
- Ster czasowy nastawiony jest na 23,17 wstecz. Nie trzeba go rusza . Twoim
zadaniem jest tylko wł czenie energii w odpowiednim momencie fizjoczasu.
Chronometr jest po prawej stronie podziałki. Daj znak, czy go widzisz.
Harlan skin ł głow .
- Cofa si do punktu zerowego. W momencie minus pi tna cie sekund zł cz
ko cówki kontaktu. To proste. Wiesz jak?
Harlan znowu skin ł głow . Twissell kontynuował:
- Synchronizacja nie jest spraw zasadnicz . Mo esz to zrobi w momencie
minus czterna cie, trzyna cie czy nawet minus pi sekund, lecz prosz ci , dołó
wszelkich stara , eby ze wzgl dów bezpiecze stwa nie przekroczy minus
dziesi ciu. Gdy tylko zamkniesz obwód, zsynchronizowane urz dzenie siłowe
dokona reszty i ostateczny udar energetyczny nast pi precyzyjnie w punkcie zero.
Zrozumiałe ?
Harlan jeszcze raz skin ł głow . Rozumiał wi cej ni Twissell wyjawił. Gdyby
nie poł czył ko cówek w momencie minus dziesi sekund, zostanie to wykonane
przez kogo z zewn trz.
Harlan pomy lał ponuro: pomocnicy nie b d potrzebni.
Twissell powiedział:
- Zostało nam jeszcze trzydzie ci fizjominut. Pójdziemy z Cooperem
sprawdzi zapasy.
Wyszli. Drzwi si za nimi zamkn ły, a Harlan pozostał sam razem z d wigni
wyrzutni, czasem (cofaj cym si ju powoli ku zeru) i całkowit wiadomo ci , co
ma zrobi .
Odwrócił si od okna. Wsun ł r k do kieszeni i wyci gn ł do połowy
neuronowy bicz. Przez cały czas miał bicz przy sobie. Dło dr ała mu lekko.
Powróciła ta my l: Samson obala dom! Ilu Wieczno ciowców słyszało
kiedykolwiek o Samsonie? Ilu wie, jak umarł?
Zostało zaledwie dwadzie cia pi minut. Nie był pewny, ile czasu potrwa cała
operacja. Nie był wła ciwie pewny, czy w ogóle si uda.
Ale czy miał wybór? Wilgotne palce omal nie upu ciły broni, zanim udało mu
si odł czy kolb .
Pracował szybko i w zupełnej koncentracji. Ze wszystkiego, co mogło si
wydarzy na skutek jego działania, mo liwo przej cia do niebytu zajmowała go
najmniej i w ogóle nie przera ała.
O minus jedna minuta Harlan stał przy sterownicy.
My lał oboj tnie: ostatnia minuta ycia?
Nie widział nic poza cofaj c si czerwon kresk , która znaczyła upływaj ce
sekundy.
108
Minus trzydzie ci sekund.
My lał: to nie b dzie bolało. To nie mier .
Próbował my le tylko o Noys.
Minus pi tna cie sekund.
Noys!
Lewa dło Harlana przesun ła si ku kontaktowi. Nie pieszy si !
Minus dwana cie sekund!
Kontakt!
Teraz zacznie działa urz dzenie nap dowe. Ruszy w momencie zerowym. A
to pozostawiało Marianowi czas na ostatni czynno . Chwyt Samsona.
Prawa r ka Harlana poruszyła si . Nie patrzył na ni .
Minus pi sekund.
Noys!
Prawa r ka znowu po - ZERO - ruszyła si . Nie patrzył na ni . Czy by ju
niebyt?
Nie. Jeszcze nie.
Harlan patrzył przez okno. Nie poruszał si . Czas upływał, a on nie był tego
wiadom.
Sala była pusta. Tam, gdzie stał gigantyczny, zamkni ty kocioł, nie było teraz
nic. Metalowe bloki, które stanowiły jego ło ysko, ziały pustk .
Twissell, dziwacznie malutki i skarlały w sali, która stała si teraz
poczekalni , stanowił jedyny poruszaj cy si element. Spacerował sztywno tam i
z powrotem.
Harlan towarzyszył mu wzrokiem przez chwil .
A potem bez adnego d wi ku czy ruchu kocioł znalazł si w tym samym
miejscu, które opu cił. Przekroczył nieuchwytn granic mi dzy czasem
przeszłym a obecnym nie poruszywszy nawet drobiny powietrza.
Na chwil Twissell znikn ł Harlanowi z oczu za kotłem, ale potem okr ył
pojazd i pokazał si znowu. Biegł.
Jeden ruch r ki wystarczył, by uruchomi mechanizm otwieraj cy drzwi
sterowni. Kalkulator wpadł do rodka, krzycz c z niemal histerycznym
podnieceniem.
- Gotowe! Koniec! Zamkn li my kr g! Brakło mu tchu. Harlan milczał.
Twissell patrzył przez okno, przykładaj c dłonie do szyby. Harlan widział,
jak dr , widział na nich starcze plamy. Wydawało si , e jego mózg nie umie ju
odró nia rzeczy wa nych od niewa nych, lecz selekcjonuje materiał
obserwacyjny w sposób czysto przypadkowy. Zm czony my lał: co to ma za
znaczenie? Czy teraz cokolwiek ma znaczenie?
Twissell powiedział (Harlan słyszał go niewyra nie):
- Powiadam ci, e bałem si bardziej ni si przyznawałem. Sennor mówił
kiedy , e cała sprawa jest niemo liwa, Twierdził, e musi si zdarzy co , co j
udaremni... O co chodzi?
Odwrócił si na dziwne chrz kni cie Harlana. Harlan potrz sn ł głow ,
wykrztusił:
- O nic.
109
Twissell zadowolił si tym i odwrócił znowu. Nie wiadomo było, czy mówi do
Harlana, czy w powietrze. Wydawało si , e obawy tłumione przez długie lata
znajd uj cie w potoku słów:
- Sennor - mówił - stale w tpił. Rozmawiali my z nim, dyskutowali my.
Przedstawiali my dowody matematyczne i wyniki całych pokole badaczy, którzy
nas poprzedzali w fizjoczasie Wieczno ci. Odrzucał to wszystko i bronił swego
pogl du, cytuj c paradoks o człowieku spotykaj cym samego siebie. Słyszałe ,
jak o tym mówił. To jego ulubiony temat.
Sennor powiada, e znamy nasz przyszło . Na przykład ja, Twissell,
wiedziałem, e cho ju b d stary, prze yj wyjazd Coopera poni ej dolnego
progu Wieczno ci. Znałem inne szczegóły z mojej przyszło ci, wiedziałem, co
zrobi .
Niemo liwe - on na to. Rzeczywisto musi si zmienia , by korygowa twoj
wiedz , nawet je li to oznacza, e kr g nigdy si nie zamknie i nigdy nie
powstanie Wieczno .
Dlaczego tak si upierał, nie wiem. Mo liwe, e szczerze w to wierzył, mo liwe,
e była to dla niego intelektualna gra, a mo e tylko chciał nas wszystkich
szokowa niepopularnym pogl dem. Tak czy inaczej, przygotowania post powały
naprzód, a niektóre dane pami tnika zacz ły si sprawdza . Na przykład,
umiejscowili my Coopera w tym Stuleciu i tej Rzeczywisto ci, które podane były
w pami tniku. Ju samo to obalało pogl d Sennora, ale on wcale si tym nie
martwił. Tymczasem zainteresował si innym problemem.
A jednak... - Twissell za miał si cicho z odcieniem zakłopotania, papieros
wypalił mu si niemal do samych palców - w gł bi duszy nigdy nie byłem
spokojny. Co mogło si zdarzy . Rzeczywisto , w której Wieczno została
ustanowiona, mogła si zmieni w jaki sposób i umo liwi to, co Sennor nazywał
paradoksem. Mogła si zmieni na tak , w której Wieczno by nie istniała.
Czasami, le c bezsennie, byłem niemal pewny, e to prawda... a teraz ju jest po
wszystkim i miej si z samego siebie. Stetryczały głupiec.
Harlan powiedział zni aj c głos:
- Kalkulator Sennor miał racj . Twissel odwrócił si gwałtownie.
- Co?
- Akcja si nie udała. - Umysł Harlana wydobywał si z mroku (dlaczego i w
jakim celu, nie był pewny). - Kr g nie jest zamkni ty.
- O czym ty mówisz? - Starcze dłonie Twissella opadły na barki Harlana ze
zdumiewaj c sił . - Jeste chory, chłopcze. Nerwowo wyczerpany.
- Nie jestem chory. Po prostu wszystko mi obmierzło. Pan. Ja sam. To nie
moja choroba, to skala. Niech pan spojrzy.
- Skala? - Kreska wska nika stała na 27 Stuleciu, na prawym ko cu skali. -
Co si stało? - Rado znikn ła z twarzy Twissella. Zast piła j groza.
Harlan mówił oboj tnie:
- Stopiłem mechanizm blokuj cy, zwolniłem sterowanie mocy.
- Jak mogłe to...
- Miałem bicz neuronowy. Rozłamałem go i jego mikroogniwo zu yłem w
jednym pojedynczym wyładowaniu w charakterze palnika. Oto, co z tego zostało.
- Kopn ł w róg mał kupk odłamków metalu.
110
Twissell nie zwrócił na to uwagi.
- W 27 Stuleciu? Mówisz, e Cooper jest w 27?
- Nie wiem, gdzie on jest - odparł Harlan głucho. - D wigni mocy
przesun łem w przeszło dalej ni w 24 Stulecie. Nie wiem, do jakiego wieku. Nie
patrzyłem. Potem cofn łem jaz powrotem, te nie patrz c.
Twissell wytrzeszczał na niego oczy, był blady na twarzy niezdrow , ółtaw
blado ci , r ce mu dr ały.
- Nie wiem, gdzie on jest teraz - powtórzył Harlan. - Zgin ł w Prymitywie.
Kr g jest przerwany. My lałem, e wszystko si sko czy, gdy przesun łem
d wigni do chwili zerowej. To głupie. B dziemy musieli czeka . Nast pi taki
moment w fizjoczasie, w którym Cooper zorientuje si , e jest w niewła ciwym
Stuleciu, i zrobi co niezgodnego z pami tnikiem, kiedy... - Urwał, a potem
wybuchn ł wymuszonym, chrapliwym miechem. - Co za ró nica? Po prostu
troch si wszystko odwlecze, nim Cooper dokona ostatniego wyłomu w kr gu.
Nie ma sposobu, eby tego unikn . Minuty, godziny, dnie. Co za ró nica...
Niebawem nie b dzie ju Wieczno ci. Słyszy mnie pan? Nast pi koniec
Wieczno ci.
111
Rozdział 14
WCZE NIEJSZA ZBRODNIA
Dlaczego? Dlaczego? Twissell patrzył całkowicie bezradnie to na skal , to na
Technika; w jego oczach odbijał si ten sam bezsilny i pełen zdumienia gniew co
w jego głosie.
Harlan podniósł głow . Miał do powiedzenia tylko jedno: - Noys!
Twissell:
- My lisz o tej kobiecie, któr wzi łe do Wieczno ci? Harlan u miechn ł si
gorzko i nie powiedział nic. Twissell:
- Co ona ma z tym wspólnego? Wielki Czasie, nie rozumiem, chłopcze.
- Co tu jest do zrozumienia? - wybuchn ł Harlan. - Dlaczego udaje pan
naiwnego? Miałem kobiet . Byłem szcz liwy i ona te . Nikomu nie
przeszkadzali my. Ona nie istniała w nowej Rzeczywisto ci. Kogo to kłuło w
oczy?
Twissel na pró no próbował przerwa . Harlan krzyczał:
- Ale w Wieczno ci s zasady, prawda? Znam je wszystkie. Zawarcie zwi zku
wymaga zezwolenia; zawarcie zwi zku wymaga kalkulacji; wymaga wreszcie
zatwierdzenia - to sprawy delikatne. Co przeznaczyli cie dla Noys, kiedy to
wszystko si sko czy? Fotel w eksploduj cej rakiecie? Czy mo e bardziej
atrakcyjn rol - wspólnej kochanki szanownych Kalkulatorów? My l , e nie
b dziecie ju snu adnych planów.
Zako czył niemal z rozpacz , a Twissell podszedł szybko do płyty wizjofonu.
Jej funkcja transmisyjna najwidocznie została przywrócona.
Kalkulator krzyczał do niej, a wreszcie usłyszał odpowied . Potem
powiedział:
- Mówi Twissell. Nikogo tu nie wpuszcza . Rozumiecie?... Wi c uwa ajcie.
Dotyczy to równie członków Rady Wszechczasów. A nawet szczególnie ich.
Zwrócił si z roztargnieniem do Harlana:
- Zastosuj si do tego, bo jestem starym człowiekiem i starszym członkiem
Rady i poniewa uwa aj mnie za stetryczałego dziwaka. Tak, ulegaj mi, bo
jestem stetryczałym dziwakiem. - Na chwil pogr ył si w milczeniu. Potem
dodał: - My lisz, e jestem pomylony? - Szybko zwrócił ku Harlanowi sw
pomarszczon małpi twarz.
Harlan pomy lał: Wielki Czasie, to wariat. Pod wpływem wstrz su postradał
zmysły.
Odruchowo cofn ł si o krok, ale opanował si szybko. Cho by nawet wpadł
w szał, to jest słaby, a zreszt jego szale stwo nie potrwa długo.
Niedługo? A dlaczego w ogóle miałoby trwa ? Co odwleka koniec
Wieczno ci?
Twissell powiedział (nie miał papierosa w palcach ani nie si gał po papierosa)
natarczywym tonem:
- Nie odpowiedziałe mi. Uwa asz, e jestem pomylony? Przypuszczam, e
tak my lisz: zbyt pomylony, by z nim gada . Gdyby traktował mnie jak
112
przyjaciela, a nie jak zgrzybiałego staruszka, kapry nego i nieobliczalnego,
otwarcie wyznałby mi swoje w tpliwo ci. Nie post piłby tak, jak post piłe .
Harlan zastanowił si . Ten człowiek uwa a, e to on jest wariatem. Otó
wła nie! Odparł gniewnie:
- Mój post pek był słuszny. Jestem przy zdrowych zmysłach. Twissell:
- Mówiłem ci, e dziewczynie nie grozi adne niebezpiecze stwo. Pami tasz?
- Byłem głupcem, e wierzyłem w to cho by przez chwil . Byłem głupcem,
my l c, e Rada oka e si sprawiedliwa wobec Technika.
- Kto ci mówił, e R.ada co o tym wie?
- Finge wiedział i wysłał odpowiedni raport do Rady.
- A sk d o tym wiesz?
- Wyci gn łem to z Finge'a pod gro b u ycia neuronowego bicza. Bicz
unicestwia hierarchi słu bow .
- Tego samego bicza, którym dokonałe tego? - Twissell wskazał przeł cznik
z grudkami stopionego metalu na powierzchni skali.
- Tak.
- Bardzo przydatny bicz. - A potem ostro: - Wiesz, dlaczego Finge przedło ył
to Radzie zamiast załatwi spraw samemu?
- Poniewa mnie nienawidzi i chciał, bym utracił swe stanowisko. Pragn ł
Noys.
Twissell:
- Jeste naiwny! Gdyby pragn ł tej dziewczyny, łatwo mógłby załatwi
zwi zek. Technik nie stanowi przeszkody. Ten człowiek nienawidził mnie,
chłopcze. (Nadal nie miał papierosa. Bez niego sprawiał dziwne wra enie, a
poplamiony palec, który przyło ył Harlanowi do piersi, gdy wygłaszał ostatnie
zdanie, wygl dał niemal nieprzyzwoicie nago).
- Pana?
- Istnieje co takiego, chłopcze, jak polityka Rady. Nie ka dy Kalkulator jest
jej członkiem. Finge chciał by w Radzie. Jest ambitny, bardzo tego pragn ł.
Przeszkodziłem temu, poniewa uwa am, e jest niezrównowa ony. O Czasie,
nigdy nie doceniałem, jak dalece miałem racj ... Słuchaj, chłopcze. On wiedział,
e jeste moim protegowanym. Przecie z Obserwatora zrobiłem ci znakomitym
Technikiem.
Wiedział, e stale dla mnie pracujesz. W jaki sposób najłatwiej mógł mi
zaszkodzi i zniszczy moje wpływy? Gdyby zdołał udowodni , e mój ulubiony
Technik popełnił okropn zbrodni przeciwko Wieczno ci, trafiłoby to we mnie.
Mogłoby zmusi mnie do rezygnacji z Rady Wszechczasów, a kto, jak s dzisz,
byłby najprawdopodobniej moim nast pc ?
R ce bez papierosa zrobiły ruch ku ustom, Twissell popatrzył t po na pust
przestrze mi dzy palcem wskazuj cym i serdecznym.
Harlan pomy lał: nie jest taki spokojny, jakiego udaje. Nie mo e by . Ale po
co mówi teraz te wszystkie nonsensy? Teraz, kiedy Wieczno si ko czy?
A potem w ostatecznym napi ciu: Ale dlaczego ona sienie sko czyła?
Twissell:
- Kiedy ostatnio pozwoliłem ci jecha do Finge'a, podejrzewałem
niebezpiecze stwo. Lecz pami tnik Mallansohna stwierdzał, e nie było ci przez
113
ostatni miesi c, a nie istniał aden inny naturalny powód twojej nieobecno ci. Na
szcz cie Finge sfuszerował gr .
- W jaki sposób? - zapytał Harlan ze zm czeniem w głosie. Wła ciwie nie
interesowało go to, lecz Twissell gadał i gadał, a łatwiej było wzi w tym udział
ni nie przyjmowa do wiadomo ci tego, co mówił.
Twissel:
- Finge zatytułował swój raport: „W sprawie wykroczenia słu bowego
Technika Harlana". On jest idealnym Wieczno ciowcem, uwa asz; jest
beznami tny, bezstronny, nie denerwuje si . My lał, e Rada wpadnie we
w ciekło i zaatakuje mnie. Na nieszcz cie dla siebie nie był wiadom twojego
prawdziwego znaczenia. Nie wiedział, e ka dy raport dotycz cy ciebie zostanie
natychmiast przekazany mnie, je li nie jest wyra nie zaznaczone w nagłówku, e
ma go otrzyma kto inny.
- Nigdy pan ze mn o tym nie mówił.
- Jak mogłem mówi ? Bałem si zrobi cokolwiek, co mogłoby ci
zdenerwowa i wywoła kryzys naszego planu. Dałem ci wszelkie mo liwo ci,
aby si sam do mnie zwracał ze swoimi problemami.
Wszelkie mo liwo ci? Harlan wykrzywił usta w grymasie niedowierzania, lecz
przypomniał sobie zm czon twarz Twissella na ekranie wizjofonu i spytał, czy
nie ma mu nic do powiedzenia. To było wczoraj. Nie dalej jak wczoraj.
Harlan potrz sn ł głow , lecz odwrócił twarz.
Twissell powiedział mi kko:
- Od razu zrozumiałem, e wiadomie sprowokował ci do twojej... szybkiej
akcji.
Harlan podniósł głow :
- Pan o tym wie?
- Czy to ci dziwi? Wiedziałem, e Finge na mnie czyha. Wiedziałem o tym od
dawna. Jestem stary, chłopcze. Znam si na tych sprawach. Ale s sposoby,
którymi mo na sprawdza w tpliwych Kalkulatorów. Zawsze istniej pewne
urz dzenia ochronne, wydobyte z Czasu, których nie wystawia si w muzeach.
Jest kilka, o których wie jedynie Rada.
Harlan pomy lał gorzko o blokadzie w 100 000 Stuleciu.
- Z raportu i posiadanych przeze mnie informacji łatwo było wydedukowa ,
co si stanie.
Harlan powiedział nagle:
- Przypuszczam, e Finge podejrzewał pana o szpiegowanie.
- Mo liwe. Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Harlan pomy lał o pierwszych dniach u Finge'a, kiedy Twissell okazał
niezwykłe zainteresowanie młodym Obserwatorem. Finge nic nie wiedział o
projekcie Mallansohna i zaniepokoił si wyst pieniem Twissella. „Czy
kiedykolwiek widziałe si ze Starszym Kalkulatorem Twissellem?" - zapytał.
Harlan wyczuwał wyra nie niepewno w głosie Finge'a. Ju wówczas Finge
musiał podejrzewa , e Harlan jest człowiekiem Twissella. St d jego wrogo i
nienawi .
- Wi c gdyby przyszedł do mnie...
- Przyj do pana? - krzykn ł Harlan. - A co z Rad ?
114
- Z całej Rady tylko ja jeden wiedziałem.
- I nic pan im nie powiedział? - Harlan próbował szydzi .
- Nic.
Harlanowi zrobiło si gor co. Ubranie go dusiło. Czy ta zmora b dzie trwała
wiecznie? Bzdurne, idiotyczne gadanie. Po co? Dlaczego?
Czemu Wieczno si nie sko czyła? Dlaczego nie ogarn ł ich wielki spokój
Niewieczno ci? Co si tu nie udało?
Twissell:
- Nie wierzysz mi?
- Dlaczego miałbym wierzy ?! - krzykn ł Harlan. - Zebrali si , eby mnie
obejrze , prawda? Po co by to mieli robi , gdyby nie znali raportu? Przyszli
obejrze dziwacznego faceta, który złamał prawa Wieczno ci, ale którego nie
mo na ruszy jeszcze przez jeden dzie . Nazajutrz projekt b dzie sko czony.
Wybałuszali oczy, my l c o jutrze, którego oczekiwali.
- Nic podobnego, chłopcze. Chcieli ci zobaczy tylko dlatego, e s lud mi.
Członkowie Rady s równie lud mi. Nie mogli by wiadkami ostatniego startu
kotła, bo pami tnik Mallansohna ich nie przewidział. Nie mogli rozmawia z
Cooperem, poniewa pami tnik równie o tym nie wspomina. A jednak co
chcieli zobaczy . Ojcze Czasie, chłopcze, nie wiedziałe , e oni chc co zobaczy ?
Ty byłe najbli ej, wi c ci sprowadzili, eby si na ciebie pogapi .
- Nie wierz panu.
- A jednak to prawda.
- Czy by? Przecie przy obiedzie Radca Sennor mówił o człowieku, który
spotyka samego siebie. Musiał wiedzie o moich nielegalnych wycieczkach w 482
Stulecie i o tym, e omal nie spotkałem samego siebie. W ten sposób dr czył mnie,
bawił si sprytnie moim kosztem.
- Sennor? Martwisz si Sennorem? Wiesz, co to za ałosna posta ? Pochodzi
z 803, z czasów jednej z nielicznych kultur, kiedy ciało ludzkie wiadomie
zniekształcano, by odpowiadało estetycznym wymogom tego okresu. Pozbawiono
go wszystkich włosów ju w młodo ci.
Wiesz, co to znaczy z punktu widzenia rozwoju gatunku ludzkiego? Z
pewno ci wiesz. Zniekształcenie takie izoluje człowieka od jego przodków i jego
potomstwa. Ludzie z 803 s kiepskimi kandydatami na Wieczno ciowców,
poniewa tak bardzo si ró ni od reszty z nas. Bardzo niewielu z nich si
wybiera. Z tego Stulecia jedyny Sennor znalazł si w Radzie.
Nie wiesz, jak to na niego wpływa? Na pewno rozumiesz, co to znaczy
niepewno . Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, e członek Rady mo e czu
si niepewnie? Dlatego Sennor przysłuchuje si wszelkim dyskusjom na temat
zlikwidowania jego Rzeczywisto ci. A usuni cie tej Rzeczywisto ci oznaczałoby,
e tylko on i paru innych z całego pokolenia pozostanie nadal tak
zniekształconych. Ale którego dnia tak si to sko czy.
Znajduje ucieczk w filozofii. Kompensuje to sobie graj c pierwsze skrzypce
w dyskusji, wiadomie reprezentuj c niepopularne albo nie akceptowane
pogl dy. Paradoks o człowieku spotykaj cym samego siebie jest jego ulubionym
tematem. Mówiłem ci, e prorokował kl sk projektu i to nam, członkom Rady, a
nie tobie chciał dokuczy . To nie ma nic wspólnego z tob . Nic!
115
Twissell podniecał si . W powodzi słów zapomniał, gdzie jest, zapomniał o
kryzysie, jaki groził, stał si na nowo szybko gestykuluj cym, niezdarnym
gnomem, którego Harlan tak dobrze znał. Wyci gn ł nawet papierosa z kieszonki
w r kawie i połamał go na kawałki.
Nagle przerwał, odwrócił si na pi cie i znowu popatrzył na Harlana, jak
gdyby dopiero teraz przypominaj c sobie, co Technik ostatnio powiedział.
- Co miałe na my li mówi c, e o mało nie spotkałe samego siebie?
Harlan opowiedział mu krótko i spytał:
- Pan o tym nie wiedział?
- Nie.
Nast piła chwila ciszy, która dla rozgor czkowanego Harlana była jak łyk
wody, po czym Twissell powiedział:
- Czy by to było to? A gdyby tak istotnie spotkał samego siebie?
- Ale nie spotkałem. Twissell zignorował to.
- Zawsze pozostaje jaki margines. Przy niesko czonej liczbie Rzeczywisto ci
nie mo e istnie co takiego jak determinizm. Przypu my, e w Rzeczywisto ci
Mallansohnowskiej, w poprzednim cyklu...
- Czy kr g obraca si wiecznie? - zapytał Harlan z tym odcieniem zdziwienia,
na jaki jeszcze potrafił si zdoby .
- A my lałe , e tylko dwa razy? My lisz, e dwa jest magiczn liczb ? To
ci głe obroty koła w okre lonym fizjoczasie. Zupełnie jakby prowadził ołówek
po obwodzie koła niesko czon ilo razy, zamykaj c jednak okre lon
przestrze . W poprzednim cyklu nie spotkałe samego siebie. W tym konkretnym
przypadku statystyczne prawdopodobie stwo zdarze pozwoliło ci na to.
Rzeczywisto musiała si zmieni , by uniemo liwi spotkanie, i w nowej
Rzeczywisto ci nie wysłałe Coopera do 24, lecz...
Harlan krzykn ł:
- Po co to całe gadanie? Do czego pan zmierza? Wszystko sko czone.
Wszystko! Teraz prosz mnie zostawi samego! Prosz mnie zostawi !
- Chciałbym, eby wiedział, e post piłe le. eby sobie u wiadomił, e
popełniłe bł d.
- Nie popełniłem. A je li nawet, to jest ju po wszystkim.
- Nie jest po wszystkim. B d łaskaw jeszcze troch mnie posłucha . -
Twissell kr cił si , niemal szczebioc c z nerwow uprzejmo ci . - B dziesz miał
swoj dziewczyn . Obiecałem ci to. I obietnic ponawiam. Nikt jej nie zrobi
krzywdy. Daj ci moj osobist gwarancj .
Harlan patrzył na niego rozszerzonymi oczami.
- Przecie jest za pó no. Po co to?
- Nie jest za pó no. Wszystko da si naprawi . Z twoj pomoc mo e nam si
jeszcze uda. Musisz mi pomóc. Musisz zrozumie , e zrobiłe le. Musisz
naprawi to, co zepsułe .
Harlan oblizał suche wargi suchym j zykiem i pomy lał: on oszalał. Jego
umysł nie potrafi poj prawdy... czy te mo e Rada wie co wi cej?
A mo e? Mo e? Mo e Rada potrafi odwróci kolejno Zmian? Potrafi
zatrzyma Czas albo go cofn ?
116
- Zamkn ł mnie pan w sterówce, chciał mnie pan obezwładni , póki si
wszystko nie sko czy.
- Powiedziałe , e boisz si , eby nie popełnił jakiej omyłki, e mo e nie uda
ci si odegra twojej roli.
- To miała by pogró ka.
- Wzi łem to dosłownie. Przepraszam. Musisz mi pomóc.
Do tego doszło. Potrzebna jest pomoc Harlana, Twissell oszalał? Czy Harlan
oszalał? Czy to zreszt ma jakiekolwiek znaczenie? Czy cokolwiek ma teraz
znaczenie?
Radzie potrzebna jest jego pomoc. Za t pomoc obiecuj mu wszystko. Noys.
Godno Kalkulatora. Na wszystko si zgodz . A gdy ju im pomo e, co wtedy?
Nie da zrobi z siebie durnia po raz drugi.
- Nie! - powiedział.
- B dziesz miał Noys.
- Uwa a pan, e Rada zechce złama prawa Wieczno ci, gdy minie
niebezpiecze stwo? Nie mog w to uwierzy . (Jak mo e min niebezpiecze stwo
- zastanawiał si przy tym. Po co to wszystko?)
- Rada nigdy si nie dowie.
- W takim razie pan b dzie łamał te prawa? Pan jest ideałem
Wieczno ciowca. Gdy minie niebezpiecze stwo, b dzie pan posłuszny prawom.
Nie mo e pan post pi inaczej.
Na policzkach Twissella wyst piły czerwone plamy. Ze starej
twarzy znikn ł
wyraz chytro ci i siły. Pozostała tylko troska.
- Dotrzymam danego ci słowa i złami prawo - rzekł Twissell i to z powodu,
którego sobie nie mo esz nawet wyobrazi . Nie wiem, ile nam czasu zostało do
znikni cia Wieczno ci. Mo e godziny, mo e miesi ce. Lecz straciłem go ju tyle,
eby ci przemówi do rozs dku, e mog straci jeszcze troch . Wysłuchasz
mnie?
Harlan zawahał si . Nast pnie, bardziej z przekonania, e to i tak wszystko
jest daremne, ni z jakiegokolwiek innego powodu, powiedział ze zm czeniem.
- Niech pan mówi.
- Słyszałem - zacz ł Twissell - e ju urodziłem si stary, e gdy wyrzynały mi
si z by, obgryzałem mikrokomputaplex, e podczas snu trzymam podr czny
komputer w kieszeni pi amy, e mój mózg jest zrobiony z małych ogniw
elektrycznych, poł czonych równolegle, i e ka da cz steczka mojej krwi jest
mikroskopijn kart przestrzenno-czasow , pływaj c w oliwie do komputerów.
Wszystkie te teorie dotarły w ko cu do mnie i chyba nawet byłem z nich po
trosze dumny. Mo liwe, e nawet w nie wierz . To głupie, jak na takiego starego
człowieka, ale jest mi z tym odrobin l ej.
Czy to ci nie dziwi? e ja mam równie ci kie ycie? Ja, Starszy Kalkulator
Twissell, starszy członek Rady Wszechczasów?
Mo e dlatego pal . Czy kiedy si nad tym zastanawiałe ? Musz przecie
mie do tego jaki powód. Wieczno jest w zasadzie społecze stwem niepal cym,
a wi ksza cz Czasu równie . Niekiedy my l , e to bunt przeciwko Wieczno ci.
Co , co jest namiastk wi kszego buntu, który si nie udał...
117
Nie, w porz dku. Jedna czy dwie łzy nie zaszkodz . Ja nie udaj , wierz mi. Po
prostu od dawna o tym nie my lałem. Dlatego mi smutno.
Oczywi cie, w cał spraw była zamieszana kobieta, podobnie jak w twoim
przypadku. To nie przypadek. To prawie nieuniknione. Wieczno ciowiec, który
musi sprzeda normalne przyjemno ci rodzinnego ycia za kolumny perforacji
na folii, łatwo ulega infekcji. Dlatego, mi dzy innymi, Wieczno musi stosowa
rodki zapobiegawcze. I prawdopodobnie z tego samego powodu Wieczno ciowcy
s tak pomysłowi w omijaniu tych rodków, je li zajdzie potrzeba.
Pami tam moj kobiet . Mo liwe, e to głupie, ale nie pami tam nic poza ni
z tamtego fizjoczasu. Moi dawni koledzy s dla mnie tylko nazwiskami w
ksi gach dokumentów. Zmiany, jakie nadzorowałem poza jedn jedynie pozycj
w zasobnikach pami ciowych komputapleksu. A jednak j pami tam bardzo
dobrze. Chyba potrafisz to zrozumie .
Miałem w aktach od bardzo dawna podanie o zwi zek, a gdy potem
osi gn łem stanowisko Młodszego Kalkulatora, wyznaczono mi j . Była to
dziewczyna z tego samego Stulecia, z 575. Nie widziałem jej, oczywi cie, a do
zawarcia zwi zku. Była inteligentna i miła. Ani pi kna, ani nawet ładna, ale
wtedy, nawet gdy byłem młody (tak, byłem kiedy młody wbrew wszelkim
mitom), nie uchodziłem za przystojnego. Bardzo odpowiadali my sobie
temperamentem, a jako człowiek Czasu byłbym dumny, gdyby została moj on .
Powtarzałem jej to wiele razy. My l , e jej si to podobało. Nie wszyscy
Wieczno ciowcy, którzy musz wybiera sobie takie ony, na jakie pozwala
kalkulacja, maj podobne szcz cie.
W tamtej okre lonej Rzeczywisto ci miała umrze młodo, a z adnym z jej
odpowiedników nie mogłem zawrze zwi zku. Najpierw przyjmowałem to
filozoficznie. Przecie to wła nie dzi ki jej krótkiemu yciu mogłem y z ni bez
szkodliwego oddziaływania na Rzeczywisto .
Wstydz si tego teraz, wstydz si faktu, e cieszyłem si , i niewiele ycia jej
pozostało. Cieszyłem si tylko na pocz tku. Tylko na pocz tku.
Odwiedzałem j tak cz sto, jak na to pozwalał plan czasowo-przestrzenny.
Wykorzystałem go co do minuty, rezygnuj c z posiłków i snu, je li było trzeba,
bezwstydnie wykr caj c si od roboty. Jej słodycz przeszła moje oczekiwania,
byłem zakochany. Mówi to otwarcie. Moje do wiadczenie w miło ci jest bardzo
niewielkie, a zrozumienie jej przez obserwacj w Czasie - bardziej ni w tpliwe.
Lecz, o ile si orientuj , byłem zakochany.
To, co zacz ło si jako zaspokojenie potrzeby uczuciowej i fizycznej, stało si
czym o wiele powa niejszym. Jej rychła mier przestała by spraw oczywist ,
a stała si kl sk . Przebadałem jej Biografi , ale sam, bez pomocy Wydziału
Biografowania. Jeste pewnie zaskoczony. To było wykroczenie, ale zupełnie
błahe w porównaniu ze zbrodniami, jakie popełniłem pó niej.
Tak, wła nie ja, Laban Twissell. Starszy Kalkulator Twissell.
Trzy razy przychodził i mijał ten moment w fizjoczasie, w którym przez
pewne proste posuni cie mogłem zmieni jej osobist Rzeczywisto . Wiedziałem,
e adna tego rodzaju Zmiana, przeprowadzona z powodów osobistych, nie zyska
akceptu Rady. Za łem si jednak czu osobi cie odpowiedzialny za jej mier .
Widzisz, to był jeden z motywów mojego pó niejszego działania.
118
Zaszła w ci
. Nie przeciwdziałałem tego, chocia powinienem. Znałem jej
Biografi , o tyle zmodyfikowan , by mie cił si w niej jej zwi zek ze mn , i
wiedziałem, e prawdopodobie stwo ci y b dzie du e. Mo e wiesz, a mo e nie
wiesz, e kobiety z Czasu niekiedy zachodz w ci
z Wieczno ciowcami mimo
rodków zapobiegawczych. Takie rzeczy si zdarzaj . Poniewa jednak aden
Wieczno ciowiec nie ma prawa mie dzieci, ewentualne ci e przerywa si
bezbole nie i bezpiecznie, istnieje wiele metod.
Moja analiza Biografii wskazywała, e dziewczyna umrze przed porodem, a
wi c nie uczyniłem nic, by ci
przerwa . Była szcz liwa i chciałem, eby taka
pozostała. Patrzyłem wi c tylko i próbowałem si u miecha , gdy powiadała mi,
e czuje, jak budzi si w niej ycie.
Lecz nast pił przedwczesny poród...
Nie dziwi si , e tak patrzysz. Miałem dziecko. Własne dziecko.
Prawdopodobnie nie znajdziesz innego Wieczno ciowca, który mógłby to o sobie
powiedzie . Popełniłem wi cej ni wykroczenie, powa ne przest pstwo, ale to
jeszcze nic.
Nie spodziewałem si tego. Urodziny i zwi zane z nim problemy stanowiły
dziedzin , w której miałem niewielkie do wiadczenie.
W panice przestudiowałem na nowo Biografi i odkryłem, e dziecko mo e
y w rezultacie mało prawdopodobnego rozdwojenia w tku, którego przedtem
nie dostrzegłem. Zawodowy Biografista nie przeoczyłby tego, ja za popełniłem
bł d, ufaj c zbytnio w swoje umiej tno ci.
Ale co mogłem teraz zrobi ?
Matka zmarła, jak przewidziano i w przewidziany sposób. Siedziałem w jej
pokoju przez cały czas dozwolony przez kart przestrzenno-czasow , skr caj c
si z bólu, tym silniejszego, e przecie przez rok z gór z cał wiadomo ci
czekałem na jej mier . W ramionach trzymałem swego i jej syna.
Tak, pozostawiłem go przy yciu. Czemu tak krzyczysz? Ty masz zamiar
mnie pot pi ?
Sk d mo esz wiedzie , co to znaczy trzyma w ramionach atom własnego
ycia? Mo e masz komputaplex zamiast nerwów i karty przestrzenno-czasowe
zamiast krwiobiegu?
Pozostawiłem dziecko przy yciu. Popełniłem i t zbrodni . Oddałem je pod
opiek wła ciwej organizacji i wracałem, kiedy si dało (w cisłym nast pstwie
czasowym, zsynchronizowanym z fizjoczasem), by dokonywa niezb dnych wpłat
i patrze , jak chłopiec ro nie.
W ten sposób min ły dwa lata. Regularnie sprawdzałem Biografi chłopca
(teraz przyzwyczaiłem si ju do łamania tego wła nie prawa) i byłem
zadowolony, widz c, e nie ma oznak szkodliwego wpływu na istniej c wówczas
Rzeczywisto z prawdopodobie stwem do około 0,0001. Chłopiec nauczył si
chodzi , poznał kilka słów. Nie uczono go, by mnie nazywał „tat ". Co my leli
sobie czasowi ludzie z Instytutu Opieki nad Dzieckiem - tego nie wiem. Brali
pieni dze i nie mówili nic.
Po upływie dwóch lat Radzie Wszechczasów przedstawiono konieczno
Zmiany, która zahaczała o 575 Stulecie. Mnie, jako promowanemu ostatnio na
119
Zast pc Kalkulatora, polecono przeprowadzenie Zmiany. Była to pierwsza
Zmiana, któr powierzono wył cznie mnie.
Oczywi cie byłem dumny, ale jednocze nie bałem si . Mój syn był obcy w
Rzeczywisto ci. Trudno było oczekiwa , by miał odpowiedniki. Przygn biała
mnie ta my l o jego przej ciu do niebytu.
Pracowałem przy Zmianie i pochlebiałem sobie, e wykonałem zadanie bez
zarzutu. Pierwsze w yciu. Ale uległem pokusie. Uległem tym łatwiej, e ju nie
było to dla mnie nic nowego. Stałem si zatwardziałym przest pc , recydywist .
Badałem now Biografi mego syna w nowej Rzeczywisto ci, pewny tego, co
znajd .
Lecz wtedy, przez dwadzie cia cztery godziny bez jedzenia i bez snu,
siedziałem w swoim gabinecie, walcz c z zamkni t Biografi , szarpi c jaw
rozpaczliwym wysiłku, by znale bł d.
Nie było bł du.
Nast pnego dnia, odkładaj c decyzj Zmiany, przygotowałem kart
przestrzenno-czasow , u ywaj c prymitywnej metody przybli enia (mimo
wszystko Rzeczywisto nie miała trwa długo) i wszedłem w Czas w punkcie
odległym o trzydzie ci lat od urodzin mojego syna.
Miał wtedy trzydzie ci cztery lata, czyli tyle co ja. Przedstawiłem si jako
daleki krewny, wykorzystuj c sw znajomo rodziny jego matki. Nic nie
wiedział o swoim ojcu, nie pami tał z dzieci stwa moich odwiedzin.
Pracował jako in ynier aeronautyczny. Wiek 575 specjalizował si w kilku
rodzajach podró y powietrznych (i nadal si specjalizuje w bie cej
Rzeczywisto ci), a mój syn był szcz liwym i warto ciowym członkiem tego
społecze stwa. O enił si z gor co zakochan w nim dziewczyn , lecz nie mieli
dzieci. Dziewczyna ta nie wyszłaby w ogóle za m w Rzeczywisto ci, w której
mój syn by nie istniał. Wiedziałem o tym od pocz tku. Wiedziałem, e nie b dzie
szkodliwego oddziaływania na Rzeczywisto . W przeciwnym wypadku mo e nie
zdobyłbym si na to, by mego syna zostawi przy yciu. Bo nie jestem całkowicie
wyzuty z zasad.
Sp dziłem z nim jeden dzie . Rozmawiałem oficjalnie, u miechałem si
grzecznie, po egnałem si chłodno, w chwili gdy nakazywała to karta
przestrzenno-czasowa. Ale obserwowałem i pochłaniałem wszystko, usiłuj c
prze y przynajmniej jeden dzie poza Rzeczywisto ci , jakby nast pny dzie (w
fizjoczasie) miał nigdy nie nadej .
Jak e pragn łem odwiedzi moj on po raz drugi, w tym okresie, kiedy
jeszcze yła, ale zu yłem ostatni woln sekund . Nie o mieliłem si nawet wej
do Czasu, by j zobaczy , samemu pozostaj c niewidzialnym. Nast pnego dnia
zło yłem wyliczenia wraz z moimi zaleceniami Zmiany.
Twissell zni ył głos do szeptu i wreszcie zamilkł. Siedział oklapni ty,
utkwiwszy oczy w podłog , splataj c i rozplataj c palce.
Harlan pró no czekał na dalszy ci g. Odchrz kn ł. Stwierdził, e współczuje
temu człowiekowi, współczuje mu mimo wielu zbrodni, jakie popełnił. Zapytał:
- To wszystko? Twissell szepn ł:
- Nie, najgorsze... najgorsze, e... odpowiednik mego syna istniał. W nowej
Rzeczywisto ci istniał jako paralityk od czwartego roku ycia. Czterdzie ci dwa
120
lata w łó ku, w okoliczno ciach, które uniemo liwiały mi zastosowanie techniki
regeneracji nerwów z 900 Stulecia albo nawet bezbolesne zako czenie jego ycia.
Nowa Rzeczywisto istnieje. Mój syn znajduje si w niej nadal w
odpowiedniej cz ci Stulecia. To ja mu to zrobiłem. To mój umysł i mój
komputaplex odkrył dla niego to nowe ycie i moje słowo zarz dziło Zmian .
Popełniłem dla niego i dla jego matki wiele zbrodni, lecz ten ostatni czyn,
jakkolwiek ci le zwi zany z moj przysi g Wieczno ciowca, zawsze wydawał mi
si mój najwi ksz zbrodni , prawdziw zbrodni .
Harlan milczał.
Twissell podj ł:
- Ale teraz widzisz, e rozumiem twój przypadek, i dlatego ch tnie pozostawi
ci t dziewczyn . To nie zaszkodzi Wieczno ci i w pewnym sensie b dzie
zado uczynieniem za moj zbrodni .
I Harlan uwierzył. W jednej chwili całkowicie zmienił pogl dy i uwierzył!
Osun ł si na kolana i podniósł zaci ni te pi ci do skroni. Pochylił głow .
Ogarn ła go dzika rozpacz.
Porzucił Wieczno i stracił Noys, a gdyby nie ów chwyt Samsona - mógł
ocali jedno i zachowa drugie.
121
Rozdział 15
POSZYKIWANIA W PRYMITYWIE
Twissell, potrz saj c Harlana za ramiona, wołał niecierpliwie: - Harlan!
Harlan! Na miło Czasu, człowieku! Harlan powoli budził si z odr twienia.
- Co mamy robi ?
- Z pewno ci nie to. Nie rozpacza . Na pocz tek słuchaj. Zapomnij o swym
technicznym pogl dzie na Wieczno i spojrzyj na ni oczyma Kalkulatora. Ten
pogl d jest bardziej skomplikowany. Kiedy wprowadzasz pewne odchylenie w
Czasie i tworzysz Zmian Rzeczywisto ci, Zmiana mo e nast pi natychmiast.
Dlaczego tak powinno by ?
Harlan zapytał roztrz sionym głosem:
- Bo to odchylenie uczyniło Zmian nieuniknion ?
- Czy by? Mo esz przecie si cofn i odwróci odchylenie.
- S dz , e tak. Jednak nigdy tego nie próbowałem. Ani nie słyszałem, eby
kto to robił.
- Słusznie. Nie ma intencji cofni cia odchylenia, wi c wszystko odbywa si
tak, jak planowano. Ale tu mamy co innego. Niezamierzone odchylenie. Posłałe
Coopera do niewła ciwego Stulecia, a teraz ja koniecznie chc odwróci to
odchylenie i sprowadzi go z powrotem.
- Na miło Czasu, jak?
- Nie jestem jeszcze pewny, ale musi istnie jaki sposób. W przeciwnym razie
odchylenie byłoby nieodwracalne. Zmiana nast piłaby natychmiast. A przecie
nie nast piła. Pozostajemy nadal w Rzeczywisto ci pami tnika Mallansohna.
Oznacza to, e odhylenie jest odwracalne i zostanie odwrócone.
- Co? - prze laduj ca Harlana zmora pot niała, stawała si coraz bardziej
dokuczliwa.
- Musi istnie sposób ponownego poł czenia kr gu w Czasie, a to, e
wpadniemy na wła ciwy sposób, jest wysoce prawdopodobne. Oczywi cie póki
istnieje nasza Rzeczywisto . Je li w którejkolwiek chwili ty czyja podejmiemy
zł decyzj , je li prawdopodobie stwo poł czenia kr gu spadnie poni ej pewnej
krytycznej wielko ci, Wieczno zniknie. Rozumiesz?
Harlan niezupełnie rozumiał, ale nawet si o to zbytnio nie starał. Powoli
wstał i powlókł si do krzesła.
- Uwa a pan, e mo emy odzyska Coopera?...
- I posła go we wła ciwe miejsce. Tak. Wystarczy złapa go w chwili, gdy
opuszcza kocioł, a b dzie mógł si znale we wła ciwym miejscu w 24 Stuleciu,
starszy zaledwie o kilka godzin fizjoczasu. Oczywi cie, b dzie to odchylenie, lecz
niew tpliwie niezbyt wa ne. Rzeczywisto si zachwieje, człowieku, ale nie runie.
- Ale jak go ci gniemy?
- Wiemy, e jest sposób, bo inaczej Rzeczywisto ju by nie istniała. I wła nie
do znalezienia tego sposobu potrzebuj ciebie, dlatego walczyłem, by ci
pozyska . Jeste ekspertem w sprawach Prymitywu. Powiedz mi.
- Nie mog -j kn ł Harlan.
- Mo esz - nalegał Twissell.
122
Nagle z twarzy starca znikły wszelkie lady wieku czy zm czenia. Jego oczy
płon ły ogniem walki, wymachiwał papierosem jak lanc . Nawet otumaniony
rozpacz Harlan widział, e Kalkulator si cieszy, cieszy si w tej wła nie chwili,
gdy trzeba przyst pi do boju.
- Mo emy zrekonstruowa wydarzenia - powiedział Twissell. Tu masz
d wigni rozruchu. Stoisz przy niej czekaj c na sygnał. Wł czasz kontakt i
jednocze nie naciskasz w dół d wigni mocy. Jak daleko?
- Nie wiem, mówi panu. Nie wiem.
- Ty nie wiesz, ale twoje mi nie wiedz . Sta tam i we do r ki d wigni .
Skup si . Bierz d wigni . Czekasz na sygnał. Nienawidzisz mnie. Nienawidzisz
Rady. Nienawidzisz Wieczno ci. P ka ci serce z alu po Noys. Cofnij si do tej
chwili. Czuj si tak, jak si wtedy czułe . A teraz ja znowu wł cz zegar. Dam ci
minut , chłopcze, by sobie przypomniał swoje uczucia i zmusił si do działania.
Nast pnie, gdy b dzie si zbli ało zero, niech twoja r ka szarpnie d wigni , tak
jak zrobiła to przedtem. A teraz cofnij r k . Nie przesuwaj d wigni z powrotem.
Jeste gotów?
- Chyba nie dam rady.
- Chyba?... Ojcze Czasie, nie masz przecie wyboru. Czy w inny sposób
mo esz odzyska swoj dziewczyn ?
Nie było sposobu. Harlan zmusił si , by podej do steru, a gdy to uczynił,
uczucia napłyn ły z powrotem. Nie potrzebował ich wywoływa . Powtarzanie
fizycznych ruchów obudziło je znowu. Czerwony włosek na zegarze zacz ł si
porusza .
Z rozpacz my lał: ostatnia minuta ycia?
Minus trzydzie ci sekund.
To nie b dzie bolało. To nie mier .
Próbował my le wył cznie o Noys.
Minus pi tna cie sekund.
Noys!
Lewa r ka Harlana pu ciła przeł cznik.
Minus dwana cie sekund.
Kontakt!
Prawa r ka poruszyła si .
Minus pi sekund.
Noys!
Prawa r ka po - ZERO - ruszyła si kurczowo.
Odskoczył oddychaj c ci ko.
Podszedł Twissell i popatrzył na skal .
- Dwudzieste Stulecie - powiedział. - Dokładnie 19,38. Harlan wykrztusił:
- Nie wiem. Starałem si odczuwa to samo, ale to było co innego.
Wiedziałem, co robi , i to zmieniało posta rzeczy.
- Wiem, wiem. Mo liwe, e to wszystko jest bł dne. Nazwijmy to pierwszym
przybli eniem. - Urwał na chwil rachuj c w pami ci, wyj ł kieszonkowy
komputer, do połowy wyci gn ł go z pojemnika i schował znowu, nie próbuj c
uruchomi . - Do Czasu, z dziesi tnymi. Powiedzmy, e prawdopodobie stwo
123
wynosi 0,99, e posłałe go do drugiej wierci dwudziestego Stulecia. Gdzie mi -
dzy 19,25 a 19,50. W porz dku?
- Nie wiem.
- No, to teraz słuchaj. Je li podejm mocn decyzj skoncentrowania si na
tej cz ci Prymitywu, wykluczaj c wszystko inne, i je li si myl , to
prawdopodobnie strac ostatni mo liwo zamkni cia kr gu w Czasie i
Wieczno zniknie. Sama decyzja b dzie kluczowym punktem. Minimum
Potrzebnych Zmian, MPZ, aby umo liwi Zmian . Teraz podejmuj decyzj .
Decyduj definitywnie...
Harlan rozejrzał si ostro nie dokoła, jakby Rzeczywisto stała si tak
krucha, e gwałtowny ruch głow mógł j zniweczy , i powiedział:
- Jestem całkowicie wiadom Wieczno ci. (Zdecydowanie Twissella wpłyn ło
na niego do tego stopnia, e własny głos zabrzmiał mu mocno w uszach).
- A wi c Wieczno istnieje nadal - powiedział Twissell rzeczowo - to znaczy,
e podj li my wła ciw decyzj . Na razie nie mamy tu nic do roboty. Chod my do
mego gabinetu i pozwólmy, by komitet Rady przybiegł do tej sali, je li to mu
potrzebne do szcz cia. Dla nich akcja zako czyła si pomy lnie. A je li nie, to
nigdy si o tym nie dowiedz , bo nie b d yli. Ani my.
Twissell uwa nie przygl dał si swemu papierosowi.
- Teraz powinni my sobie odpowiedzie na pytanie: Co zrobi Cooper, gdy
znajdzie si w niewła ciwym Stuleciu?
- Nie wiem.
- Jedno jest oczywiste. To bardzo bystry chłopak, inteligentny, z wyobra ni ,
nie uwa asz?
- No có , przecie on jest Mallansohnem.
- Otó wła nie. I zastanawiał si , czy si nic złego nie stanie. Jedno z jego
ostatnich pyta brzmiało: „A co b dzie, je li nie wyl duj we wła ciwym
miejscu"? Pami tasz?
Harlan nie miał poj cia, dok d to prowadzi.
- Jest wi c psychicznie przygotowany na przesuni cie w czasie. Co zrobi.
Spróbuje si z nami skomunikowa . B dzie próbował zostawi dla nas jakie
lady. Pami taj, e przez cz swego ycia był Wieczno ciowcem. To wa na
sprawa. - Twissell wydmuchn ł kółko dymu, zahaczył o nie palcem i patrzył, jak
si zwija i rozpada. - Jest przyzwyczajony do poj cia ł czno ci w Czasie. W tpi ,
czy pogodzi si z my l , e został wystrychni ty na dudka. B dzie wiedział, e go
szukamy.
Harlan rzekł:
- Bez kotłów i bez Wieczno ci, w 20 Stuleciu, jak uda mu si z nami
skomunikowa ?
- Z tob , Techniku, z tob . U ywaj liczby pojedynczej. Jeste ekspertem w
sprawach Prymitywu. Udzielałe Cooperowi lekcji Prymitywu. Tylko po tobie
mo e si spodziewa , e potrafisz odnale jego lady.
- Jakie lady, Kalkulatorze?
Stara twarz Twissella przybrała chytry wyraz, zmarszczki pogł biły si .
- Zamierzali my pozostawi Coopera w Prymitywie. Brak mu ochronnej
tarczy fizjoczasu. Całe jego ycie jest wplecione w tkank Czasu i pozostanie
124
takie, a ty i ja zmienimy odchylenie. Podobnie wpleciony w tkank Czasu jest
ka dy przedmiot, znak czy wiadomo , jakie on mo e nam zostawi . Z pewno ci
musz istnie okre lone ródła, jakimi si posługiwałe studiuj c 20 Stulecie.
Dokumenty, archiwa, filmy, dzieła sztuki, podr czniki. Chodzi mi o pierwotne
ródła pochodz ce z tego wła nie Czasu.
- Owszem, s takie ródła.
- I on je z tob studiował?
- Tak.
- Czy jest w ród nich jakie szczególnie przez ciebie cenione, o którym
wiedział, e je znasz doskonale, tak eby rozpoznał w nim wiadomo od niego?
- Ju widz , do czego pan zmierza - powiedział Harlan. Zamy lił si .
- Wi c? - zapytał Twissell z odcieniem niecierpliwo ci.
- Prawie na pewno czasopisma. Czasopisma s zjawiskiem wczesnych lat 20
Stulecia. Jedno z nich, którego mam niemal cały komplet, zaczyna si w
pocz tkach 20 i wychodzi niemal do ko ca 22 wieku.
- Dobrze. A teraz, czy przypuszczasz, e istnieje jaki sposób, by Cooper u ył
tego tygodnika do przekazania wiadomo ci? Pami taj, e on wie, i b dziesz
czytał ten periodyk, e jeste z nim obznajomiony, e b dziesz wiedział, jak w nim
szuka .
- Trudno powiedzie - Harlan potrz sn ł głow . - Tygodnik posługiwał si
wymy lnym stylem. Stosował cisł selekcj materiału,
I to w sposób do zaskakuj cy. Trudno si spodziewa , e wydrukuje co , co
kto zaproponuje. Nawet gdyby Cooperowi udało si uzyska prac w redakcji,
co jest bardzo mało prawdopodobne, to i tak nie miałby pewno ci, e dokładnie
to, co napisał, przejdzie przez ró ne komórki. Nie widz mo liwo ci,
Kalkulatorze.
- Na miło Czasu, my l! Skoncentruj si na tym tygodniku. Jeste w 20
Stuleciu, jeste Cooperem, z jego wykształceniem i wychowaniem. Uczyłe tego
chłopaka, Harlan. Kształtowałe jego umysł. Wi c co według ciebie powinien
zrobi ? Jakby post pił, by umie ci co w tygodniku? Co , co zawierałoby
dokładnie te sformułowania, jakie mu s potrzebne?
Oczy Harlana rozszerzyły si .
- Ogłoszenie.
- Co?
- Ogłoszenie. Płatna notatka, któr musz wydrukowa dokładnie tak, jak si
da. Od czasu do czasu dyskutowali my na ten temat.
- Ach tak. W 186 Stuleciu mieli co w tym rodzaju - powiedział Twissell.
- To nie to, co w wieku dwudziestym. Wtedy ogłoszenia osi gn ły swój szczyt.
rodowisko kulturalne...
- Wracaj c do ogłosze - przerwał szybko Twissell - jakiego rodzaju byłoby
to ogłoszenie?
- Sam chciałbym wiedzie .
Twissell wpatrzył si w roz arzony koniuszek papierosa, jakby szukaj c
natchnienia. - Nie mo e nic powiedzie bezpo rednio. Nie mo e napisa : „Cooper
z 78 wyl dował w 20 i wzywa Wieczno ".
- Sk d pan ma t pewno ?
125
- To niemo liwe! Podanie dwudziestemu Stuleciu informacji, której ówcze ni
ludzie nie powinni uzyska , byłoby równie szkodliwe dla kr gu Mallansohna, jak
niewła ciwa akcja z naszej strony. My istniejemy nadal, a wi c przez całe swoje
ycie w bie cej Rzeczywisto ci Prymitywu Cooper nie wyrz dził szkody tego
rodzaju.
- Poza tym - powiedział Harlan, wycofuj c si z kontemplacji problemów
kr gu Wieczno ci, o które Twissell wyra nie mało si troszczył - tygodnik
najprawdopodobniej nie zgodziłby si na opublikowanie czegokolwiek, co
wydawałoby si redakcji majaczeniem wariata albo czego by nie rozumiała.
Podejrzewałaby oszustwo albo jak nielegaln działalno , do której nie
chciałaby si miesza . Wi c Cooper nie mo e u y standardowego
mi dzyczasowego w swoim ogłoszeniu.
- To musi by co finezyjnego - rzekł Twissell. - Musi nas zawiadomi
po rednio. Zamie ci ogłoszenie, które b dzie si wydawało całkowicie normalne
ludziom Prymitywu. Absolutnie normalne! A jednak musi by to co oczywistego
dla nas. Bardzo oczywistego na pierwszy rzut oka, poniewa musimy to znale
w ród niezliczonych ogłosze . Jak wielkie powinno ono by ? Czy te ogłoszenia s
kosztowne?
- S dz , e do kosztowne,
- A Cooper musi oszcz dza pieni dze. Poza tym, eby nie wzbudzi
nadmiernego zainteresowania, powinno by jednak małe. Ale jakie?
Harlan rozło ył r ce.
- Pół szpalty?
- Szpalty?
- To s drukowane tygodniki, wie pan. Na papierze. Druk uło ony jest w
szpalty.
- Och, tak. Jako nie potrafi odró ni literatury od filmu... Dobrze, mamy
wi c pierwsz wskazówk . Musimy szuka półszpaltowego ogłoszenia, które
praktycznie na pierwszy rzut oka powinno wiadczy , e człowiek, który je
zamie cił, pochodzi z innego Stulecia (oczywi cie z przyszło ci), a które jednak
jest na tyle normalnym ogłoszeniem, e aden człowiek z tamtego Stulecia nie
dostrze e w nim nic podejrzanego.
- A co b dzie, je li go nie znajd ?
- Znajdziesz. Wieczno istnieje, prawda? A jak długo istnieje, jeste my na
wła ciwym tropie. Powiedz mi, nie przypominasz sobie takiego ogłoszenia z
czasów twojej pracy z Cooperem? Czego , co ci uderzyło, cho by tylko na
chwil , jako dziwaczne, zwariowane, niesamowite, w jaki sposób fałszywe?
- Nie.
- Nie chc , eby odpowiadał tak szybko. Namy l si pi minut.
- Nie ma potrzeby. Kiedy przerabiałem z Cooperem czasopisma, on nie był w
20 Stuleciu.
- Prosz , chłopcze. Rusz głow . Wysłanie Coopera w 20 Stulecie wprowadziło
odchylenie. To nie jest Zmiana, to nie jest odchylenie nieodwołalne. Ale bywaj
pewne zmiany przez małe „z", albo mikrozmiany, jak sieje zwykle okre la w
komputacji. W chwili gdy Cooper został wysłany w 20 wiek, w odpowiednim
numerze magazynu ukazało si ogłoszenie. Nasza Rzeczywisto zmieniła si
126
minimalnie, w tym sensie, e mogłe patrze na stron z tym ogłoszeniem, cho
nie robiłe tego w poprzedniej Rzeczywisto ci. Rozumiesz?
Harlan znowu zdumiał si łatwo ci , z jak Twissell torował sobie drog przez
d ungl logiki czasowej i „paradoks" Czasu. Potrz sn ł głow .
- Nie przypominam sobie nic w rym rodzaju.
- A gdzie trzymasz roczniki tego periodyku?
Mam specjaln bibliotek zbudowan na poziomie drugim, specjalnie z my l
o Cooperze.
- Doskonale - powiedział Twissell. - Idziemy tam. Natychmiast.
Twissell wpatrywał si z zaciekawieniem w stare oprawne tomy w bibliotece, a
nast pnie wzi ł jeden z nich. Były tak stare, e papier nale ało konserwowa
specjalnymi metodami. Zatrzeszczał przy niezbyt delikatnym dotkni ciu.
Harlan j kn ł. W lepszych czasach kazałby Twissellowi odej od ksi ek,
mimo e był on Starszym Kalkulatorem.
Stary człowiek ogl dał pomarszczone stronice i poruszał wargami czytaj c
archaiczne słowa.
- To jest ten angielski, o którym zawsze mówi filologowie, prawda? - zapytał
stukaj c palcem w kart .
- Tak, angielski - mrukn ł Harlan. Twissell odło ył tom.
- Ci ki i niezgrabny.
Harlan wzruszył ramionami. Dla wyja nienia: wi kszo Stuleci Wieczno ci
była to era filmu. Znaczna mniejszo - era zapisu cz stkowego. Jednak druk i
papier nie nale ały do rzeczy zupełnie nieznanych.
Powiedział:
- Ksi ki nie wymagaj takiego rozwoju technologii jak filmy. Twissell potarł
podbródek.
- Wła nie. Mo emy zaczyna ?
Wyci gn ł inny tom z półki, otworzył na samym pocz tku i wpatrywał si w
stron w niezwykłym skupieniu.
Harlan pomy lał: czy on s dzi, e znajdzie rozwi zanie przez szcz liwy
przypadek?
Twissell, widz c dezaprobat we wzroku Technika, poczerwieniał i odło ył
ksi k .
Harlan wzi ł pierwszy tom z 19,25 centycenturii i zacz ł systematycznie
przewraca strony. Siedział sztywno, tylko jego r ka i oczy si poruszały.
Od czasu do czasu wstawał po nowy tom i wtedy robili przerw na kaw i na
posiłki.
Wreszcie powiedział ci ko:
- Nie ma sensu, eby pan tu siedział. Twissell spytał:
- Czy ci przeszkadzam?
- Nie.
- A wi c zostan - mrukn ł Kalkulator.
Niekiedy podchodził do półek z ksi kami, wpatruj c si bezradnie w ich
okładki. Dopalaj ce si papierosy od czasu do czasu parzyły mu palce, ale me
zwracał na to uwagi.
Jeden fizjodzie dobiegł ko ca.
127
Spali kiepsko i krótko. Rano, mi dzy jednym a drugim tomem, Twissell wypił
ostatni łyk kawy i powiedział:
- Czasami zastanawiam si , czemu nie rzuciłem Kalkulacji po tej sprawie
mojego... wiesz...
Harlan skin ł głow .
- Ale mam na to ochot - kontynuował stary. - Mam na to ochot . Całe
fizjomiesi ce marzyłem rozpaczliwie, eby nie mie do czynienia z adnymi
Zmianami. Miałem ich dosy . Zacz łem si . zastanawia , czy Zmiany s słuszne.
Zabawne, jakie kawały mog człowiekowi płata uczucia natury osobistej.
Znasz histori Prymitywu, Harlan. Wiesz, jak wygl dał. Rzeczywisto
płyn ła lepo wzdłu linii maksymalnego prawdopodobie stwa. Je li w tym
maksimum mie ciło si dziesi Stuleci niewolniczej ekonomii, upadek techniki
albo nawet... nawet wojna atomowa, o ile była wtedy mo liwa, no to có , u Czasu,
to dochodziło do tych wydarze . Nic nie mogło ich powstrzyma .
Ale tam, gdzie istnieje Wieczno , poczynaj c od 28 Stulecia, rzeczy tego
rodzaju si nie zdarzaj . Ojcze Czasie, podnie li my nasz Rzeczywisto do
poziomu dobrobytu, jaki w czasach Prymitywu trudno sobie nawet wyobrazi ; do
poziomu, którego osi gni cie bez ingerencji Wieczno ci byłoby wr cz niemo liwe.
Harlan my lał ze wstydem: O co mu chodzi? ebym jeszcze wi cej pracował?
Robi , co mog .
Twissell:
- Je li nie wykorzystamy okazji, Wieczno zniknie, prawdopodobnie w
całym flzjoczasie. I w jednej ogromnej Zmianie cała Rzeczywisto wróci do
maksymalnego prawdopodobie stwa, wraz -jestem tego pewny - z atomowymi
wojnami i zagład człowieka.
Harlan:
- Lepiej wezm si za nast pny tom.
Podczas kolejnej przerwy Twissell powiedział bezradnie:
- Tyle roboty... Czy nie ma jakiego szybszego sposobu? Harlan:
- Niech go pan wymy li. Mnie si wydaje, e musz obejrze ka d stron z
osobna. Jak mog robi to szybciej?
Metodycznie przewracał kartki.
- Druk zaczyna miga mi przed oczyma, a to oznacza, e pora na sen.
Min ł drugi fizjodzie .
O 10.20 rano wedle standardowego fizjoczasu, trzeciego dnia poszukiwa ,
Harlan, ze zdumieniem wpatruj c si w jedn ze stronic, powiedział:
- Jest!
Twissell nie zrozumiał okrzyku.
- Co? - zapytał.
Harlan spojrzał na niego, był oszołomiony.
- A ja nie wierzyłem! Na Czas, ja nigdy naprawd w to nie wierzyłem, nawet
jak pan opowiadał historie nie z tej ziemi o czasopismach i ogłoszeniach.
Twissell poj ł dopiero teraz:
- Znalazłe !
Podskoczył do tomu, który trzymał Harlan, i chwycił go dr cymi palcami.
Harlan cofn ł ksi k , i zatrzasn ł j .
128
- Chwileczk .. Pan tego nie znajdzie, nawet gdybym panu pokazał stronice,.
- Co robisz? - wrzasn ł Twissell. - Zgubiłe to.
- Nie zgubiłem. Wiem, gdzie to jest. Ale najpierw...
- Co najpierw?
- Pozostał jeszcze jeden punkt, Kalkulatorze. Mówił pan, e mog mie Noys.
Wi c niech mi pan j sprowadzi. Chc j zobaczy .
Twissell wytrzeszczył oczy, jego białe włosy były zmierzwione.
- artujesz.
- Nie - odparł Harlan ostro. - Nie artuj . Zapewniał mnie pan, e poczyni
odpowiednie kroki... A mo e to pan artuje? Noys i ja mieli my by razem. Pan
mi obiecał.
- Obiecałem. To sprawa załatwiona.
- Wi c niech j pan sprowadzi yw i zdrow .
- Nie rozumiem ci . Przecie ja jej nie mam. Ani nikt. Ona nadal pozostaje w
dalekiej przyszło ci, jak meldował Finge. Nikt jej nie ruszał. Wielki Czasie,
mówiłem ci, e jest bezpieczna.
Harlan patrzył na starca z rosn cym napi ciem.
- Pan igra ze mn - wykrztusił. - Oczywi cie, e jest w dalekiej przyszło ci, ale
co mi z tego? Zdejmijcie barier z wieku stutysi cznego.
- Zdejmijcie co?
- Barier . Kocioł nie przechodzi.
- Nic mi o tym nie mówiłe ! - zawołał Twissell gwałtownie.
- Nie mówiłem? - zapytał Harlan zdziwiony.
Czy by rzeczywi cie nie mówił? My lał o tym bez przerwy. Nigdy nie mówił o
tym ani słowa? Nie mógł sobie przypomnie . Ale natychmiast podj ł decyzj .
- Dobrze. Wi c mówi teraz. Usu cie blokad .
- Przecie cała ta historia jest niemo liwa. Blokada kotłowa? Bariera
czasowa?
- Czy pan chce przez to powiedzie , e wy cie jej nie zało yli?
- Ja nie. Przysi gam.
- Wi c... wi c... - Harlan poczuł, e blednie. - Wi c zrobiła to Rada. Oni
wiedz o wszystkim, podj li akcj niezale nie od pana... i kln si na wszelki Czas
i Rzeczywisto , e mog si po egna ze swoim ogłoszeniem, Cooperem,
Mallansohnem i cał Rzeczywisto ci . Nic z tego nie zobacz . Nie zobacz .
- Czekaj. Czekaj. - Twissell rozpaczliwie chwycił Harlana za łokie . - Opanuj
si . My l, chłopcze, my l. Rada nie zało yła adnej bariery.
- Ale bariera jest.
- Przecie oni nie mogli wznie takiej bariery. Nikt nie mógł. To jest
teoretycznie niemo liwe.
- Pan nie wie wszystkiego. Bariera istnieje.
- Wiem wi cej ni inni w Radzie i taka rzecz nie wchodzi w rachub .
- Ale istnieje.
- Wi c je li istnieje...
Harlan zwracał ju teraz uwag na otoczenie i spostrzegł, e w oczach
Twissella pojawiło si co w rodzaju panicznego strachu; strachu, którego nie
129
było nawet wtedy, gdy dowiedział si o bł dnym skierowaniu Coopera i gro bie
ko ca Wieczno ci.
130
Rozdział 16
UKRYTE STULECIA
Andrew Harlan patrzył pustym wzrokiem na pracuj cych ludzi. Ignorowali
go grzecznie, poniewa był Technikiem. Normalnie to on by ich ignorował, i to nie
tak grzecznie, poniewa byli lud mi z Obsługi. Lecz teraz patrzył na nich i w swej
rozpaczy stwierdził, e nawet im zazdro ci.
Byli to pracownicy Wydziału Transportu Mi dzyczasowego w ciemnoszarych
uniformach z naramiennikami, na których widniała czerwona strzała o dwóch
grotach na czarnym tle. U ywali skomplikowanego sprz tu pola siłowego, by
zbada silniki kotłów i stopnie hiperprzelotowo ci w szybach kotłów. Tak jak
sobie Harlan wyobra ał, mieli niewielk wiedz teoretyczn w zakresie in ynierii
Czasu, lecz rzucało si w oczy, e maj ogromn wiedz praktyczn w tej
dziedzinie.
Jako Nowicjusz Harlan nie nauczył si wiele o Obsłudze. Albo, eby uj to
ci lej, nie miał zbytniej ch ci si uczy . Nowicjuszy, którzy nie uzyskali
dyplomów, przenoszono do Obsługi. „Zawód bez specjalizacji", jak go
eufemistycznie okre lano, stanowił symbol pora ki yciowej i przeci tny
Nowicjusz odruchowo unikał tego tematu. Lecz teraz, gdy obserwował ludzi z
Obsługi przy pracy, wydawali mu si spokojni, rzeczowi i - szcz liwi.
Czemu by nie? Ich liczba dziesi ciokrotnie przewy szała liczb Specjalistów -
„prawdziwych Wieczno ciowców". Mieli własne rodowisko, własne kondygnacje
mieszkalne, własne rozrywki, ich praca ograniczała si do okre lonej liczby
godzin na fizjodzie i nie wywierano na nich nacisku, by wolne chwile po wi cali
swemu zawodowi. Mieli czas, którego brakło Specjalistom, na to, by zajmowa si
literatur i dramatyzacjami filmowymi, wydobytymi z ró nych Rzeczywisto ci.
To mimo wszystko oni byli lud mi o pełniejszej osobowo ci. To ycie
Specjalisty było przeci one prac , skomplikowane i nienaturalne w porównaniu
ze spokojnym i prostym yciem w Obsłudze.
Obsługa stanowiła fundament Wieczno ci. Dziwne, e tak oczywisty fakt nie
uderzył go wcze niej. Obsługa zapewniała transport ywno ci i wody z Czasu,
dbała o usuwanie odpadów, o funkcjonowanie siłowni. Utrzymywała w ruchu
cał machin Wieczno ci. Gdyby wszystkich Specjalistów nagle trafił na miejscu
szlag, Wieczno działałaby dalej dzi ki Obsłudze. Lecz gdyby Obsługa znikn ła,
Specjali ci musieliby porzuci Wieczno w ci gu kilku dni, bo inaczej zgin liby
marnie.
Czy ludziom z Obsługi brakowało ich rodzimych epok, kobiet, dzieci? Czy
zabezpieczenie przed n dz , chorobami i Zmianami Rzeczywisto ci było wy
starczaj c rekompensat ? Czy w ogóle brano pod uwag ich pogl dy? Harlan
poczuł w sobie zapał reformatora społecznego.
Starszy Kalkulator Twissell, który wła nie nadbiegł, przerwał tok my lenia
Technika. Wygl dał na jeszcze bardziej wystraszonego ni godzin temu, gdy
odchodził, zostawiaj c Obsług przy pracy.
Harlan my lał: jak on to wytrzymuje? To przecie starzec.
131
Twissell rozejrzał si czujnie dokoła, a ludzie odruchowo przyj li pełn
szacunku postaw zasadnicz .
- Co z szybami?
Jeden z Obsługowców odpowiedział:
- Nic złego, Starszy Kalkulatorze. Szlaki s czyste, pola sczepione.
- Sprawdzili cie wszystko?
- Tak, Starszy Kalkulatorze. Dok d tylko si gaj stacje Wydziału.
- Mo ecie odej .
Nie było w tpliwo ci co do intencji tej szorstkiej odprawy. Skłonili si ,
odwrócili i szybko odeszli.
Twissell i Harlan pozostali sami w ród szybów, Twissell zwrócił si do
Harlana:
- Ty tu zostaniesz. Prosz . Harlan potrz sn ł głow .
- Musz jecha .
- Nie rozumiesz, o co chodzi. Je li co mi si stanie, ty jeden wiesz, jak znale
Coopera. Je li co stanie si tobie, ani ja, ani aden inny Wieczno ciowiec nic nie
poradzi.
Harlan znowu potrz sn ł głow . Twissell wło ył papierosa do ust.
- Sennor jest podejrzliwy. W ci gu dwóch dni wzywał mnie kilka razy. Chce
wiedzie , dlaczego si izoluj . Kiedy si dowie, e zarz dziłem generalny przegl d
maszynerii... Musz i , Harlan. Nie mog zwleka .
- Nie musimy zwleka . Jestem gotów.
- Koniecznie chcesz jecha ?
- Je li nie ma bariery, to nie ma niebezpiecze stwa. A nawet je li jest, to ja
ju tam byłem i wróciłem. Czego si pan boi, Kalkulatorze?
- Nie lubi ryzykowa , je li nie musz .
- Niech pan pomy li logicznie, Kalkulatorze. Niech pan podejmie decyzj , e
mam z panem jecha . Je li Wieczno nadal b dzie istnie , to znaczy, e kr g
mo na jeszcze zamkn . Czyli e prze yjemy. A je li to decyzja niewła ciwa,
wtedy Wieczno przejdzie do niebytu, ale i tak przejdzie, je li ja nie pojad , bez
Noys bowiem nie kiwn palcem, by odszuka Coopera. Przysi gam.
- Przy wioz ci j .
- Je li to takie proste i bezpieczne, nie zaszkodzi, je li i ja po ni pojad .
Wida było wahanie Twissella. Wreszcie o wiadczył szorstko:
- Dobrze wi c, jedziemy! I Wieczno przetrwała.
Wystraszony wyraz twarzy Twissella nie znikał, nawet gdy znale li si w
kotle. Patrzył na przesuwaj ce si liczby temporometru. Nawet wi ksza skala,
która wskazywała kilocenturie i któr Obsługa przystosowała do tego specjalnego
celu, stukała w minutowych odst pach. Powiedział:
- Nie powiniene jecha . Harlan wzruszył ramionami.
- Dlaczego nie?
- To mnie niepokoi. Nie ma sensownego powodu. Mo esz to nazwa
przes dem, ale to budzi we mnie niepokój. - Zło ył dłonie i zacisn ł je mocno.
- Nie rozumiem pana. Twissell zapalił si .
- Mo liwe, e si z tym zgodzisz. Jeste ekspertem w sprawach Prymitywu.
Jak długo istniał człowiek w Prymitywie?
132
- Dziesi tysi cy Stuleci. Mo e pi tna cie.
- Tak. Powstał jako co w rodzaju prymitywnej małpiatki i sko czył jako
homo sapiens! Prawda?
- To wszyscy wiedz . Tak.
- W takim razie wszyscy musz wiedzie , e ewolucja post puje do szybkim
krokiem. Pi tna cie tysi cy Stuleci od małpy do homo sapiens.
- Wi c?
- Ja pochodz z 30 000 Stulecia...
- (Harlan nie mógł si powstrzyma , eby na niego nie spojrze . Nie wiedział
dotychczas, jaka jest macierzysta epoka Twissella, ani nie znał nikogo, kto by to
wiedział).
- Jestem z 30 000 Stulecia - powtórzył znowu Twissell - a ty z 95. Czas mi dzy
naszymi macierzystymi epokami jest dwa razy dłu szy ni istnienie człowieka w
Prymitywie, a jakie s mi dzy nami ró nice? Mam o cztery z by mniej ni ty i
brak mi wyrostka robaczkowego. Ró nice fizjologiczne na tym si ko cz . Mamy
prawie taki sam metabolizm. Najwi ksza ró nica polega na tym, e twoje ciało
mo e syntetyzowa steroidalne j dra, a moje ciało nie, tak e w mojej diecie
powinien by cholesterol, a w twojej nie. Mog mie stosunek z kobiet z wieku
575. Oto jak zmienił si w Czasie nasz gatunek.
Na Harlanie nie zrobiło to wra enia. Nigdy nie kwestionował zasadniczej
identyczno ci człowieka w ci gu Stuleci. Była to jedna z tych spraw, w ród
których si yje i przyjmuje sieje za oczywiste.
- Były przypadki, e gatunki yły nie zmieniaj c si . przez miliony Stuleci.
- Ale nieliczne. A jest faktem, e koniec ewolucji człowieka wydaje si zbiega
z rozwojem Wieczno ci. Czy to tylko przypadek? Nikt nie zastanawia si nad tym
problemem, poza kilkoma lud mi w rodzaju Sennora, a ja nigdy nie byłem
Sennorem. Nie uwa am, eby rozmy lania były rzecz wła ciw . To, czego nie
mo na sprawdzi w komputapleksie, nie powinno zajmowa czasu
Kalkulatorowi. A jednak, w dniach młodo ci, my lałem niekiedy...
- O czym? - spytał Harlan i pomy lał: có , tego warto posłucha .
- Niekiedy my lałem, jak wygl dała Wieczno , gdy tylko j ustanowiono.
Obejmowała zaledwie kilka Stuleci w wiekach trzydziestych i czterdziestych, a jej
główn funkcj stanowiła wymiana handlowa. Przeprowadzano ponowne
zalesianie obszarów bezdrzewnych, handluj c próchnic , wie wod ,
chemikaliami. To były nieskomplikowane czasy.
Lecz wtedy odkryli my Zmiany Rzeczywisto ci. Jak wiadomo, Starszy
Kalkulator Henry Wadsman w dramatyczny sposób zapobiegł wojnie usuwaj c
hamulec bezpiecze stwa w poje dzie naziemnym pewnego kongresmana. Potem
Wieczno coraz bardziej zacz ła si przestawia z wymiany handlowej na
Zmiany Rzeczywisto ci. Dlaczego?
Harlan powiedział:
- Powód jest oczywisty. Ulepszenie ludzko ci.
- Tak, tak. Normalnie ja równie tak my l . Ale teraz mówi o tym, co mnie
dr czy po nocach. A mo e istnieje jaki inny powód, nie wyra ony,
pod wiadomy... Człowiek, który potrafi przenosi si w przyszło bez adnych
133
ogranicze , mo e spotka ludzi tak dalece góruj cych nad nim w rozwoju, jak on
sam góruje nad małp . Czemu nie?
- Mo liwe. Lecz ludzie s lud mi...
- Nawet w wiekach 70 000. Wiem. A czy nasze Zmiany Rzeczywisto ci maj z
tym co wspólnego? Wykluczamy niezwykło . Nawet macierzysta epoka
Sennora, z jej bezwłosymi istotami, nie przerywa ci gło ci i mało si ró ni od
innych. Mo e, mówi c uczciwie i szczerze, zapobiegli my ewolucji człowieka,
poniewa nie chcieli my spotka si z nadlud mi.
Harlana i to nie poruszyło.
- No to co? Czy to wa ne?
- A je li człowiek istnieje mimo wszystko w dalszej przyszło ci, gdzie ju nie
mo emy si gn ? Nasze mo liwo ci si gaj tylko do 70 000 wieku. Dalej s
Ukryte Stulecia. A dlaczego one s ukryte? Poniewa wysoko zorganizowany
człowiek nie chce mie z nami do czynienia i odcina si od nas w ten sposób.
Dlaczego mu na to pozwalamy? Bo te nie chcemy si z nim spotka , i skoro nie
powiodła nam si pierwsza próba sforsowania Ukrytych Stuleci, nie chcemy robi
dalszych. Nie powiem, eby to był wiadomy powód, lecz wiadomy czy
pod wiadomy - pozostaje powodem.
- W porz dku - o wiadczył Harlan ponuro. - My ich nie mo emy dosi gn , a
oni nas. Trzeba y i pozwoli y innym.
To zdanie uderzyło Twissella.
- y i pozwoli y innym. Lecz my nie pozwalamy. Przeprowadzamy
Zmiany. Zmiany rozci gaj si tylko na kilka Stuleci, bo inercja Czasu powoduje
zanikni cie ich skutków. Pami tasz, Sennor poruszył t spraw wtedy podczas
niadania jako jeden z nierozwi zanych problemów Czasu. Mógłby powiedzie ,
e to wszystko zale y od statystyki. Niektóre Zmiany wpływaj na wi cej Stuleci
ni inne. Teoretycznie dowolna liczba Stuleci powinna ulega wpływowi
odpowiedniej Zmiany: sto Stuleci, tysi c, dziesi tysi cy. Rozwini ty człowiek w
Ukrytych Stuleciach mo e o tym wiedzie . Przypu my, e jest zaniepokojony, i
którego dnia Zmiana mo e dosi gn a 200 000 wieku.
- Nie ma sensu martwi si o takie rzeczy - powiedział Harlan tonem
człowieka, który ma o wiele powa niejsze kłopoty.
- Lecz przypu my - mówił Twissell szeptem - e oni s spokojni, póki sekcje
Ukrytych Stuleci pozostawiamy puste. Oznacza to, e nie jeste my agresywni.
Przypu my, e to zawieszenie broni, czy jak to nazwa , zostaje zerwane, e kto
urz dza sobie stał rezydencj poza 70 000 wiekiem. Mog pomy le , e to wst p
do powa nej inwazji, i odci nas od swego Czasu, skoro ich wiedza jest o tyle
bardziej rozwini ta od naszej. Mog pój dalej i zrobi to, co nam zdaje si
niemo liwe, mianowicie poło y zapor w szybach kotłów, odgradzaj c nas od...
Harlan zerwał si , ogarni ty zgroz :
- Oni maj Noys?
- Nie wiem. To tylko teoretyczne rozwa ania. Mo e nie ma bariery. Mo e po
prostu co si zepsuło w naszych kot...
- Byłabariera! - wrzasn ł Harlan. -Czy istnieje jakie inne wytłumaczenie?
Dlaczego nie powiedział mi pan tego wcze niej?
134
- Nie wierz w to -j kn ł Twissell. - Nadal nie wierz . Nie powinienem mówi
ani słowa o tych bzdurnych rojeniach. Ja si obawiam... problem Coopera... to
wszystko... Ale poczekaj jeszcze kilka minut.
Wskazał na temporometr. Instrument mówił, e znajduj si mi dzy 95 000 a
96 000 Stuleciem.
Dło Twissella na sterownicy zwolniła bieg kotła. Min li 99 000 wiek.
Kilocenturie przestały si pojawia . Mo na było odczytywa poszczególne
Stulecia.
99 726... 99 727... 99 728...
- Co zrobimy? - mrukn ł Harlan, Twissell potrz sn ł głow gestem, który
wiadczył wymownie o cierpliwo ci i nadziei, ale mo e równie o bezradno ci.
99 851...99 852... 99853...
Harlan napr ył mi nie w oczekiwaniu wstrz su przy barierze i my lał
rozpaczliwie: czy tylko przez ocalenie Wieczno ci znale liby my czas na
zwalczanie istot z Ukrytych Stuleci? Jak w inny sposób odzyska Noys? Pop dzi
z powrotem do 575, i pracowa jak szaleniec, by...
99938... 99939... 99940...
Harlan wstrzymał oddech. Twissell dalej hamował kocioł, który doskonale
reagował na stery.
99984... 99985... 99986...
- Teraz, teraz, teraz... - szeptał Harlan, zupełnie sobie tego nie
u wiadamiaj c.
99998... 99999... 100000... 100001... 100002... Liczby wzrastały, a dwaj
m czy ni patrzyli na nie w parali uj cej ciszy.
Wreszcie Twissell powiedział:
- Nie ma bariery.
- Była! Była! - odparł Harlan i dodał z rozpacz : - Mo e złapali Noys i
niepotrzebna im ju bariera.
111 394!
Harlan wyskoczył z kotła i zacz ł krzycze : - Noys! Noys!
Echo odbijało si od cian pustej sekcji. Twissell, wysiadłszy spokojnie,
zawołał za młodym człowiekiem:
- Czekaj, Harlan...
Ale na pró no. Harlan p dził korytarzami do tej cz ci sekcji, gdzie urz dzili
sobie z Noys co w rodzaju mieszkania.
My lał o mo liwo ci spotkania jednego z „wysoko zorganizowanych ludzi"
Twissella i przeszły go ciarki, ale tylko na chwil . Gwałtowne pragnienie
odnalezienia Noys stłumiło wszystkie inne uczucia.
- Noys!
I nagle - nim zdołał zda sobie z tego spraw - znalazła si w jego ramionach;
obejmowała go r kami, jej policzek dotykał jego barku, a ciemne włosy muskały
mi kko jego twarz.
- Andrew? - spytała stłumionym głosem. - Gdzie byłe ? Min ło tyle dni, e
zaczynałam si ba .
Harlan odsun ł j na długo ramienia, wpatruj c si w ni po dliwie i
rado nie.
135
- Nic ci si nie stało?
- Mnie nic. My lałam, e mo e tobie... My lałam... - urwała, a w jej oczach
pojawiło si przera enie. - Andrew!
Harlan odwrócił si gwałtownie. Ale był to tylko zasapany Twissell.
Noys odzyskała równowag ducha, widz c wyraz twarzy Harlana. Zapytała
spokojnie:
- Znasz go, Andrew? Wszystko w porz dku?
- W porz dku. To mój zwierzchnik, Starszy Kalkulator Laban Twissell. Wie
o tobie.
- Starszy Kalkulator? - Noys odskoczyła ze strachem. Twissell podszedł
powoli.
- Pomog ci, moje dziecko. Chc wam pomóc obojgu. Obiecałem to
Technikowi, tylko nie bardzo chciał mi uwierzy .
- Przepraszam, Kalkulatorze - powiedział Harlan sztywno i wcale nie
skruszonym tonem.
- Wybaczam ci - odparł Twissell. Wyci gn ł r k i uj ł niepewn dło Noys. -
Powiedz mi, nie miała tu kłopotów?
- Martwiłam si .
- Czy nie było tu nikogo od czasu, jak Harlan odjechał?
- Nie, prosz pana.
- Nikogo w ogóle?
Potrz sn ła głow . Jej ciemne oczy spotkały si z oczyma Harlana.
- Dlaczego pan pyta?
- Nic, to tylko grupie przywidzenia. Chod , zabierzemy ci do 575 Stulecia.
Wróciwszy do kotła Andrew Harlan zamy lił si i coraz bardziej pogr ał w
milczeniu. Nie podniósł głowy, gdy mijali 100 000 Stulecie, a Twissell odetchn ł z
wyra n ulg , jakby si obawiał, e wpadn w pułapk po tej stronie przyszło ci.
Prawie si nie poruszył, gdy dło Noys w lizn ła si w jego dło , i niemal
oboj tnie odpowiedział na jej u cisk.
Noys spała w s siednim pomieszczeniu, ale teraz niepokój Twissella osi gn ł
szczyt.
- Ogłoszenie, chłopcze! Masz teraz swoj dziewczyn . Ja dotrzymałem
umowy.
W milczeniu, nadal roztargniony, Harlan przewracał stronice tomu na
biurku. Znalazł odpowiednie miejsce.
- To bardzo proste - powiedział - ale po angielsku. Przeczytam to panu, a
potem przetłumacz .
Pokazał małe ogłoszenie w górnym lewym rogu kolumny, oznaczonej
numerem 30. Na tle szkicowego rysunku zwykłymi wersalikami był
wydrukowany tekst:
A TY
TEZ POWINIENE WIEDZIE O CZYM MÓWI MILIONERZY NA
GIEŁDZIE
Pod spodem, mniejszymi literami, widniał napis: „Biuletyn Inwestycji,
Denver, Colorado, Skrytka pocztowa 14".
136
Twissell słuchał w napi ciu tłumaczenia Harlana i najwidoczniej był
rozczarowany.
- Co to jest giełda? Co oni przez to rozumiej ?
- Rynek akcyjny - odparł Harlan niecierpliwie. - System, poprzez który
prywatny kapitał inwestowano w przedsi biorstwa. Ale to nie ma znaczenia.
Widzi pan rysunek stanowi cy tło tego ogłoszenia?
- Tak. Grzyb wybuchu atomowego. eby zwróci uwag . No to co?
- Harlan wybuchn ł:
- Wielki Czasie, Kalkulatorze, co jest z panem? Niech pan spojrzy na dat
tygodnika.
Wskazał u góry strony, na lewo od numeru: 28 marca 1932, i powiedział:
- To nie wymaga nawet tłumaczenia. Cyfry przypominaj standardowy
mi dzyczasowy i widzi pan, e jest 19,32 Stulecia. Nie wie pan, e aden człowiek,
który wtedy ył, nie widział jeszcze chmury wybuchu atomowego? Nikt nie mógł
narysowa jej tak dokładnie, z wyj tkiem...
- Nie, czekaj. To tylko kreski - zaprotestował Twissell, usiłuj c zachowa
równowag . - To mo e zupełnie przypadkowo przypomina grzyb eksplozji.
- Czy by? Zechce pan spojrze jeszcze raz na tekst - Harlan wskazywał
palcem poszczególne wiersze:
A TY
TE POWINIENE WIEDZIE
O CZYM MÓWI
MILIONERZY...
- Pocz tkowe litery układaj si w słowo ATOM. Czy to równie
przypadkowa zbie no ? Wykluczone!
Nie widzi pan, Kalkulatorze, i ogłoszenie to spełnia pana warunki?
Natychmiast przyci gn ło mój wzrok. Cooper wiedział, e tak b dzie, bo to czysty
anachronizm. Jednocze nie nie ma znaczenia, poza czysto formalnym, dla
czytelników z 19,32 Stulecia, nie ma w ogóle adnego znaczenia.
To musiał zamie ci Cooper. To wiadomo od niego. Mamy dat z
dokładno ci do jednego tygodnia Stulecia. Mamy adres pocztowy. Trzeba tylko
jecha do niego, a ja jestem jedynym człowiekiem, który do wie o Prymitywie,
by tego dokona .
- I pojedziesz? - Twarz Twissella promieniała pod wpływem ulgi i szcz cia.
- Pojad ... pod jednym warunkiem. Twissell zmarszczył czoło.
- Znowu warunki?
- Warunek jest ten sam. Nie dodaj nowych. Noys musi by bezpieczna. Musi
jecha ze mn . Nie zostawi jej tutaj.
- Nadal mi nie wierzysz? Czy pod jakimkolwiek wzgl dem ci zawiodłem? Co
ci jeszcze niepokoi?
- Jedna sprawa, Kalkulatorze - powiedział Harlan powa nie. -Ta sama
sprawa. W 100 000 była jednak bariera. Dlaczego? To mnie wła nie niepokoi.
137
Rozdział 17
KR G SI ZAMYKA
I niepokoiło go coraz bardziej. Ta sprawa nabierała dla coraz wi kszego
znaczenia w dniach gor czkowych przygotowa , kładła si . mi dzy nim a
Twissellem, mi dzy nim a Noys. Kiedy nadszedł dzie odjazdu, ledwie
u wiadamiał sobie ten fakt.
Z trudem potrafił wzbudzi w sobie cie zainteresowania, gdy Twissell wrócił
z posiedzenia komitetu Rady.
- Jak poszło?
Twissell odpowiedział ze zm czeniem:
- To nie była najprzyjemniejsza rozmowa.
Harlan o mało na tym nie poprzestał, lecz po chwili mrukn ł:
- My l , e nic pan nie powiedział o...
- Nie, nie - odburkn ł Twissell rozdra niony. - Nic nie powiedziałem o
dziewczynie ani o twojej roli w złym skierowaniu Coopera. Była to nieszcz liwa
omyłka, usterka mechanizmu. Przyj łem pełn odpowiedzialno .
W sumieniu Harlana, jakkolwiek obci onym, znalazło si miejsce na
wyrzuty.
- To mo e le wpłyn na pana pozycj - powiedział.
- Co mi zrobi ? Musz czeka na korektur , zanim b d mogli wzi si za
mnie. Je li nam si nie uda, nikt nie zdoła tu nic pomóc ani zaszkodzi . A je li
nam si uda, to samo powodzenie prawdopodobnie mnie osłoni... - Stary człowiek
wzruszył ramionami. - Mam zamiar tak czy inaczej wycofa si potem z czynnego
udziału w Wieczno ci. - Bawił si najpierw papierosem, a potem wyrzucił go, nie
wypaliwszy nawet do połowy.
- Wolałbym im nie mówi tego wszystkiego, ale nie było innego sposobu, by
otrzyma specjalny kocioł do kolejnej podró y poza najbli sz stacj .
Harlan odwrócił si . My lami był daleko. Poprzedni wypowied Twissella
usłyszał niewyra nie, dopiero kiedy Kalkulator powtórzył, wzdrygn ł si i
zapytał:
- Prosz ?
- Pytałem, czy twoja dziewczyna jest gotowa, chłopcze? Czy rozumie, co ma
robi ?
- Gotowa. Powiedziałem jej wszystko.
- Jak to przyj ła?
- Co?... Aach, tak... hm, tak jak si spodziewałem. Nie boi si .
- Pozotały niecałe trzy fizjogodziny.
- Wiem.
Na tym si na razie sko czyło i Harlan został sam ze swymi my lami i
wiadomo ci tego, co musi zrobi .
Gdy załadowano kocioł i wyregulowano stery, Harlan i Noys przebrali si w
kostiumy najbardziej zbli one do tych, jakich u ywano na obszarach miejskich w
pierwszej połowie 20 Stulecia.
138
Noys zmieniła nieco propozycje Harlana w sprawach garderoby, kieruj c si
wyczuciem, jakie, jej zdaniem, kobiety wykazuj w sprawach ubrania i estetyki.
Wybierała z namysłem wzory z fotografii i ogłosze w tygodnikach i
błyskawicznie zbadała obiekty importowane z dziesi tka ró nych Stuleci.
Od czasu do czasu pytała Harlana:
- Co my lisz o tym? Wzruszył ramionami.
- To sprawa instynktu. Pozostawiam to tobie.
- Zły znak, Andrew - o wiadczyła z pozorn beztrosk . - Jeste zbyt zgodny.
A wła ciwie o co chodzi? Przestałe by sob . I to ju od wielu dni.
- Wszystko jest w porz dku - odparł sucho Harlan.
Gdy Twissell ujrzał ich po raz pierwszy w roli tubylców z 20 Stulecia, pozwolił
sobie na artobliwy ton.
- Ojcze Czasie! - zawołał. - Jakie to brzydkie stroje były w Prymitywie, ale
nawet one nie potrafi ukry twojej pi kno ci, moja... moja droga.
Noys u miechn ła si do niego ciepło, a Harlan stoj c w milczeniu i bezruchu
musiał przyzna , e staromodna galanteria Twissella jest przynajmniej szczera.
Makija Noys ograniczał si do mu ni ró u na wargach i policzkach i brzydkiej
linii brwi. Jej wspaniałe włosy (i to było najgorsze ze wszystkiego) bezlito nie
obci to. A jednak pozostała pi kna.
Harlan ju si przyzwyczaił do niewygodnego pasa, do garnituru za ciasnego
pod pachami i w kroku i do szarzyzny grubej tkaniny. Noszenie dziwacznych
ubra , by dostosowa si do odpowiedniego Stulecia, nie było dla niego niczym
nowym.
- Bardzo chciałem zainstalowa w kotle ster, jak o tym mówili my -
powiedział Twissell. - Niestety, nie ma sposobu. In ynierowie po prostu musz
mie wystarczaj ce ródło energii, by móc przeciwdziała odkształceniu
czasowemu, a to nie jest osi galne poza Wieczno ci .
Wszystko, co da si osi gn , to napi cie czasowe w chwili wej cia do
Prymitywu. Wmontowali my jednak d wigni powrotu.
Odprowadził ich do kotła wymijaj c stosy zapasów i wskazał na metalowy
pr t wystaj cy z gładkich wewn trznych cian kotła.
- To działa na zasadzie prostego przeł cznika - o wiadczył. -Zamiast wraca
automatycznie do Wieczno ci, kocioł pozostałby w Prymitywie w niesko czono .
Je li jednak przesuniecie d wigni na wsteczny bieg, to wrócicie. Potem b dzie
jeszcze sprawa nast pnej i, mam nadziej , ostatniej podró y...
- Druga podró ? - zapytała Noys. Harlan:
- Nie wyja niłem ci tego. Widzisz, zadaniem pierwszej podró y jest tylko
precyzyjnie ustali moment przybycia Coopera. Nie wiemy, jak długi okres min ł
mi dzy jego zjawieniem si tam a umieszczeniem tego ogłoszenia. Odnajdziemy
go przez poczt i dowiemy si , mo liwie dokładnie, co do minuty, daty jego
przybycia. Wtedy mo emy wróci do tego momentu plus pi tna cie minut
tolerancji dla kotła, by zd ył pozostawi Coopera...
Wtr cił si Twissell:
- Kocioł nie mo e by w tym samym miejscu w ró nych fizjoczasach, wiesz. -
Próbował si u miechn .
- Rozumiem - powiedziała, ale niezbyt pewnie. Twissel:
139
- Ale uchwycenie Coopera w czasie jego przybycia odwróci wszystkie
mikrozmiany. Ogłoszenie z bomb atomow zniknie, a Cooper b dzie tylko
wiedział, e kocioł odleciał, tak jak zapowiadali my, lecz e nieoczekiwanie
pojawił si znowu. Nie b dzie wiedział, e znalazł si w niewła ciwym Stuleciu, i
nie powiemy mu o tym. Powiemy tylko, e zapomnieli my mu udzieli pewnych
wa nych instrukcji (co tam wymy limy). Pozostaje nam jedynie mie nadziej , e
Cooper potraktuje spraw jako błah i nie wspomni w swym pami tniku, e
wysyłano go dwa razy.
Noys uniosła wyskubane brwi:
- To bardzo skomplikowane.
- Tak. Niestety. - Twissell zatarł r ce i popatrzył tak, jakby dr czyła go jaka
my l. Potem wyprostował si , wyci gn ł nowego papierosa i nawet zdobył si na
artobliwy ton: - A teraz, chłopcze, powodzenia. - Dotkn ł dłoni Harlana, skin ł
Noys i wyszedł z kotła.
- Ju odje d amy? - zapytała Noys Harlana, gdy znale li si sami. - Za kilka
minut - odparł.
Zerkn ł z ukosa na dziewczyn . Patrzyła na niego, u miechni ta, wcale si nie
boj c. Natychmiast jego nastrój dostosował si do jej nastroju. Ale było to tylko
przelotne wra enie, nie przejaw rozs dku, instynkt, a nie my l. Odwrócił oczy.
Podró nie odznaczała si niczym szczególnym; nie ró niła si wcale od
zwykłej jazdy kotłem. Po drodze prze yli co w rodzaju wewn trznego wstrz su -
mo e przy mijaniu najni szej stacji, a mo e było to zjawisko wył cznie
psychosomatyczne. Wstrz s był ledwie zauwa alny.
A potem znale li si w Prymitywie i wyszli w skalisty wiat, rozja niony
blaskiem popołudniowego sło ca. Wiał słaby, ale do chłodny wietrzyk i
panowała cisza.
Dokoła wznosiły si skały, spi trzone i pot ne, zabarwione t cz z warstw
elaza, miedzi i chromu. Rozległo bezludnego i pozbawionego ycia krajobrazu
przytłaczała Harlana. Wieczno , która nie nale ała do wiata materii, nie miała
sło ca i tylko importowane powietrze. Jego wspomnienia o macierzystej epoce
były m tne. Jego obserwacje w ró nych Stuleciach ograniczały si do ludzi i
miast. Nigdy nie prze ywał czego podobnego.
Noys dotkn ła jego łokcia.
- Andrew! Zimno mi. Wzdrygn ł si i obrócił ku niej. Spytała:
- Czy nie nale ałoby wł czy radianta? Odparł:
- Owszem. Jest w jaskini Coopera.
- Wiesz, gdzie mie ci si ta jaskinia?
- Na prawo - powiedział krótko.
Nie miał w tpliwo ci. Pami tnik dokładnie okre lał poło enie groty i najpierw
Cooper, a teraz oni zostali naprowadzeni na ni z wielk dokładno ci .
Od czasów swego Nowicjatu nigdy nie w tpił w dokładno nawigacji w
podró ach w Czasie. Pami tał, jak powa nie stał przed Edukatorem Yarrowem,
pytaj c:
- Lecz Ziemia obraca si wokół Sło ca, Sło ce obraca si wokół centrum
Galaktyki, a Galaktyka równie si przesuwa? Je li wi c kto wyruszy z jakiego
140
punktu na Ziemi i znajdzie si o sto lat w przyszło ci, trafi na pust przestrze ,
albo trzeba b dzie stu lat, eby Ziemia osi gn ła ten punkt.
A Edukator Yarrow uci ł w odpowiedzi:
- Nie odró niasz Czasu od przestrzeni. Poruszaj c si przez Czas, bierzesz
udział w ruchach Ziemi. Czy mo e uwa asz, e ptak lec cy w powietrzu wyskoczy
w Kosmos, poniewa Ziemia p dzi wokół Sło ca z pr dko ci dwudziestu
dziewi ciu kilometrów na sekund i zniknie spod ptaka?
Argumentowanie za pomoc porównania jest ryzykowne, lecz Harlan
otrzymał bardziej konkretny dowód w pó niejszym okresie; teraz, po nie
maj cym niemal precedensu wypadzie w Prymityw, mógł si odwróci , pewny, e
znajdzie wej cie do jaskini dokładnie w tym miejscu, gdzie by powinno.
Usun ł maskowanie, składaj ce si z usypiska kamieni i odłamków skał, i
wszedł do rodka.
Zbadał ciemno , u ywaj c białego promienia swej latarki niemal jak
skalpela. Centymetr po centymetrze obmacywał ciany, sklepienie i dno jaskini.
Noys, id c tu za nim, szepn ła:
- Czego szukasz? Powiedział:
- Czego . Wszystkiego.
Znalazł to co w samym k cie jaskini, w postaci płaskiego kamienia
przykrywaj cego zielonkawe papierki.
Odrzucił kamie i przesun ł kciukiem po papierkach.
- Co to jest? - zapytała Noys.
- Banknoty. rodki wymiany. Pieni dze.
- Wiedziałe , e tu b d ?
- Nie wiedziałem. Spodziewałem si tylko.
Nale ało si tylko posłu y odwrócon logik Twissella, by wykalkulowa
przyczyn ze skutku. Było naturalne, e je li po ogłoszeniu Harlan trafił do
wła ciwej epoki, to jaskinia musi stanowi dodatkowy punkt ł czno ci.
Wszystko układało si lepiej ni o mielał si oczekiwa . Nieraz podczas
przygotowa do podró y w Prymityw my lał, e id c do miasta bez pieni dzy, z
samymi tylko kosztowno ciami, wywoła podejrzenia i spowoduje zwłok .
Cooperowi si powiodło, lecz Cooper miał czas. (Harlan zebrał banknoty). Musiał
mie czas, by zgromadzi a tyle. Doskonale sobie radził ten dzieciak, cudownie.
A kr g si zamykał!
Zapasy przenie li do jaskini, kocioł pokryli dyfuzyjno-odbijaj -c błon ,
która maskowała go przed oczami ciekawskich, a Harlan miał eksploder, aby si
z nimi rozprawi , gdyby było potrzeba. Radiant umie cił w k cie jaskini, a
latark w szczelinie, tak e mieli ciepło i jasno.
Na dworze panowała chłodna noc marcowa.
Noys, zamy lona, wpatrywała si w gładkie paraboidalne wn trze radiantu,
który obracał si wolno.
- Co my lisz dalej robi , Andrew? - spytała.
- Jutro rano - powiedział - wyrusz do najbli szego miasta. Wiem, gdzie ono
jest... albo gdzie powinno by . (W my li zmienił znowu to „by " na, jest"). Nie
b dzie kłopotów. (Znowu logika Twissella).
- Pójd z tob , dobrze? Potrz sn ł głow .
141
- Po pierwsze, nie znasz j zyka, po drugie, droga b dzie dla ciebie zbyt
ci ka.
Noys wygl dała dziwnie archaicznie ze swymi krótkimi włosami. Nagły gniew
w jej oczach zmusił Harlana do niepewnego odwrócenia głowy.
Powiedziała:
- Nie jestem idiotk , Andrew. Prawie si do mnie nie odzywasz. Co to znaczy?
Czy by znowu wróciła ci moralno z twojej epoki? Uwa asz, e zdradziłe
Wieczno i e to wła nie ja jestem temu winna? Uwa asz, e ci
zdemoralizowałam? O co ci chodzi?
- Nie mo esz wiedzie , co czuj - rzekł Harlan.
- Wi c opisz to - odparła. - Mo esz to zrobi . Nigdy nie miałe lepszej okazji.
Jeste zakochany? We mnie? Nie mo esz i nie b dziesz robił ze mnie kozła
ofiarnego. Po co mnie tu przywiozłe ? Powiedz. Dlaczego nie zostałam w
Wieczno ci, je li tu nie jestem ci na nic potrzebna i skoro, jak mi si zdaje, nie
mo esz nawet na mnie patrze ?
Harlan mrukn ł:
- Grozi nam niebezpiecze stwo.
- Co ty mówisz?...
- To wi cej ni niebezpiecze stwo. To zmora. Zmora Kalkulatora Twissella -
powiedział. - Podczas naszego ostatniego szale czego wyskoku do Ukrytych
Stuleci opowiedział mi, co my li o tych Stuleciach. Dopuszczał mo liwo istnienia
rozwini tych odmian człowieka, nowych ras, mo e nawet nadludzi, ukrywaj cych
si w dalekiej przyszło ci, odcinaj cych si od nas. Przypuszczał, e knuj co , by
sko czy z naszym ulepszaniem Rzeczywisto ci. Uwa ał, e to oni umie cili
zapor w 100 000 Stuleciu. Kiedy odnale li my ciebie,
Kalkulator Twissell przestał si ba . Zdecydował, e nie było zapory. Wrócił
do bardziej aktualnego problemu ratowania Wieczno ci.
Ale widzisz, zaraził mnie swoim strachem. Natkn łem si na t zapor i wiem,
e istniała. Nie zbudował jej aden Wieczno ciowiec; Twissell mówi, e byłoby to
niemo liwe. A zapora była. Kto j tam umie cił.
Oczywi cie - podj ł z namysłem - Twissell mylił si pod niektórymi
wzgl dami. Uwa ał, e człowiek musi si rozwija , a wcale nie musi tak by .
Paleontologia nie nale y do nauk interesuj cych Wieczno ciowców, lecz
interesowała pó nych Prymitywnych, wi c troszk jej lizn łem. Wiem
przynajmniej tyle: gatunki rozwijaj si , by sprosta naciskowi nowego
rodowiska. W stałym rodowisku gatunek mo e pozosta nie zmieniony przez
miliony Stuleci. Człowiek prymitywny rozwijał si gwałtownie, poniewa jego
rodowisko było surowe i zmienne. Wreszcie jednak ludzko nauczyła si
tworzy własne rodowiska, wygodne i trwałe, tak e ewolucja zanikła.
- Nie wiem, o czym mówisz - przerwała Noys tonem, który wskazywał, e nie
przestała si boczy . - Ponadto nie mówisz nic o nas, a tylko to mnie interesuje.
Harlanowi udało si zachowa zewn trzny spokój. Powiedział:
- A wi c po co ta bariera w 100 000? Jakiemu celowi słu yła? Tobie nic si nie
stało. Jaki mogła mie inny sens? Pytałem samego siebie: Co si w zwi zku z ni
zdarzyło; do czego by nie doszło, gdyby nie istniała?
142
Urwał, patrz c na swe niezdarne i ci kie buty z naturalnej skóry. Przyszło
mu do głowy, e dla wygody powinien je zdj na noc, ale nie teraz, nie teraz...
Mówił:
- Była tylko jedna odpowied na to pytanie. Istnienie zapory wprawiło mnie
w taki szał, e pop dziłem z powrotem, chwyciłem neuronowy bicz i zagroziłem
nim Finge'owi. Rozw cieczyło mnie to do tego stopnia, e chciałem zaryzykowa
utrat Wieczno ci, by ciebie odzyska , i rozwali Wieczno , gdy doszedłem do
wniosku, e ci nie odzyskam. Rozumiesz?
Noys wpatrywała si w niego z groz i niedowierzaniem.
- Uwa asz, e ci ludzie z przyszło ci chcieli, eby to wszystko zrobił? e to
planowali?
- Tak. Nie patrz na mnie w ten sposób. Nie rozumiesz jak to zmienia cał
sytuacj ? Póki działałem na własny rachunek i z osobistych powodów, mogłem
przyj wszelkie konsekwencje materialne i duchowe. Ale robiono ze mnie
durnia, wci gni to mnie w to podst pem, kierowano mn , jakbym bł
komputapleksem, do którego nale y tylko wło y odpowiednio perforowane
arkusze...
Harlan u wiadomił sobie, e krzyczy, i urwał nagle. Odczekał kilka chwil, a
potem powiedział:
- Musz teraz naprawi to, co zrobiłem kierowany jak marionetka. A kiedy to
zrobi , b d mógł znowu odpocz .
I uda mu si to... prawdopodobnie. Miał poczucie nieosobistego triumfu,
niezale nego od osobistej tragedii, która była przedtem i b dzie potem. Kr g si
zamykał!
Noys wyci gn ła r k , jakby chciała uj dło Harlana.
Odsun ł si , unikał jej współczucia. Powiedział:
- To wszystko było wyre yserowane. Moje spotkanie z tob , wszystko.
Analizowano napi cia moich uczu . Niew tpliwie. Akcje i reakcje. Naci nij ten
guzik, a facet zrobi to. Naci nij inny guzik, a facet zrobi tamto.
Harlan mówił z trudno ci , ze wstydem. Potrz sał głow , jakby chciał pozby
si uczucia grozy, jak pies, który wytrz sa wod z uszu.
- Jednego pocz tkowo nie rozumiałem. Jak odgadłem, e Coopera maj
posła do Prymitywu? Było to zupełnie nieprawdopodobne. Twissell nawet tego
nie rozumiał. Nieraz wyra ał zdumienie, e potrafiłem rozszyfrowa cał spraw
tak mało znaj c matematyk .
A jednak odgadłem. Miałem poczucie, e istnieje co , co musz pami ta :
jaka uwaga, jaka my l, co , co dostrzegłem w chwili podniecenia i upojenia.
Gdy pomy lałem dłu ej, za witało mi w głowie, jakie jest faktyczne znaczenie
Coopera, i wraz z tym zrozumiałem, e mam mo no zniszczenia Wieczno ci.
Nast pnie przejrzałem histori matematyki, lecz to naprawd nie było potrzebne.
Ja ju wiedziałem. Miałem pewno . Ale jak si dowiedziałem? Jak?
Noys patrzyła na niego. Teraz nie próbowała go dotyka .
- My lisz, e ludzie z Ukrytych Stuleci równie to wyre yserowali? e wło yli
ci do głowy, a potem odpowiednio tob manewrowali?
- Tak. Tak. I nie tylko manewrowali. To jeszcze nie koniec. Kr g mo e si
zamyka, lecz si nie zamkn ł.
143
- Jak oni mog teraz cokolwiek zrobi ? Przecie nie ma ich tu z nami.
- Czy by? - Wypowiedział to słowo głuchym głosem.
- Niewidoczni nadludzie? - szepn ła.
- Nie nadludzie. Nie niewidoczni. Mówiłem ci, e człowiek nie ulega ewolucji,
je li panuje nad swym otoczeniem. Człowiek z Ukrytych Stuleci to homo sapiens.
Zwykły człowiek.
- W takim razie z pewno ci ich tu nie ma. Harlan powiedział ze smutkiem:
- Ty tu jeste , Noys.
- Tak. I ty. I nikogo poza nami.
- Ty i ja - zgodził si Harlan. - Nikogo wi cej. Kobieta z Ukrytych Stuleci i
ja... Przesta gra , Noys. Prosz .
Patrzyła na niego ze zgroz .
- Co ty mówisz, Andrew?
- To, co musz powiedzie . A co ty mówiła owego wieczora, kiedy dawała mi
ten mi towy napój? Mówiła do mnie. Twój subtelny głos... subtelne słowa... Nie
słyszałem nic, w ka dym razie wiadomie, lecz pami tam, jak szeptała . O czym?
O podró y Coopera w przeszło . O Samsonie. Pami tasz?
Noys:
- Nawet nie wiem, kto to był Samson.
- Lecz mo esz si domy li , Noys. Powiedz mi, kiedy weszła w 482 wiek?
Kogo zast piła ? Czy te po prostu si wcisn ła ? Dałem do zbadania twoj
Biografi pewnemu ekspertowi w 2456. W nowej Rzeczywisto ci nie miała
istnie . Nie miała odpowiednika. Niezwykłe, jak na tak mał Zmian , lecz nie
niemo liwe. A potem Biografista powiedział mi co , co usłyszałem tylko uszami,
ale nie dotarło to do mojej wiadomo ci. Dziwne, e to pami tam. Mo liwe, e
wtedy co za witało mi w głowie, lecz byłem zbyt... pełen ciebie, by słucha . On
powiedział: „Przy tej kombinacji czynników, jakie mi pan dał, nie rozumiem, jak
ona wła ciwie pasowała do starej Rzeczywisto ci".
Miał racj . Nie pasowała . Była obcym przybyszem z dalekiej przyszło ci,
kr ciła Finge'em i mn , jak ci było wygodnie. Noys przerwała gwałtownie:
- Andrew...
- Gdybym tylko potrafił patrze , wszystko bym przejrzał. Ksi kofilm w
twoim domu, zatytułowany Społeczne i ekonomiczne dzieje, zaskoczył mnie, gdy
go po raz pierwszy ujrzałem. A tobie był potrzebny, prawda, eby si mogła
nauczy , jak najlepiej udawa kobiet z tego Stulecia. Inny fakt: pami tasz nasz
pierwsz wypraw do Ukrytych Stuleci? To ty zatrzymała kocioł w 111 394
wieku. Zatrzymała go precyzyjnie, nie szukaj c odpowiedniej d wigni. Gdzie
nauczyła si sterowa kotłem? Gdyby była tym, za kogo si podawała , byłaby
to twoja pierwsza podró kotłem, i czemu wła nie 111 394 wiek? Czy to twoja
ojczysta epoka?
Zapytała mi kko:
- Dlaczego sprowadziłe mnie do Prymitywu, Andrew? Wrzasn ł nagle:
- By ochroni Wieczno . Nie potrafi , nawet przewidzie , jakie szkody by
tam jeszcze mogła wyrz dzi . Tutaj jeste bezsilna, poniewa ja ci znam.
Przyznaj si ., e wszystko, co mówiłem, jest prawd ! Przyznaj si !
144
Zerwał si w paroksyzmie w ciekło ci, podnosz c r k . Noys nie cofn ła si .
Była tak spokojna, jakby j zlepiono z ciepłego, pi knego wosku. R ka Harlana
zawisła w powietrzu.
Powtórzył:
- Przyznaj si ! Powiedziała:
- Czy by był nadal niepewny po wszystkich swoich dedukcjach? Robi ci to
jak ró nic , czy si przyznam, czy nie?
Harlan czuł, e jego w ciekło wzrasta.
- Przyznaj si tak czy inaczej, ebym ju nie czuł bólu. ebym w ogóle nie
czuł nic.
- Bólu?
- Poniewa mam eksploder, Noys, i zamierzam ci zabi .
145
Rozdział 18
POCZ TEK NIESKO CZONO CI
Jednak w gł bi serca Harlan nie był pewny, ogarn ło go niezdecydowanie. W
r ku trzymał eksploder, wycelowany w Noys.
Lecz czemu nic nie mówiła? Dlaczego zachowywała t uporczyw bierno ?
Jak mo e j zabi ? Jak mo e jej nie zabija ? Powiedział ochryple:
- Wi c?
Poruszyła si , lecz tylko po to, by opu ci r ce na kolana, by wygl da jeszcze
bardziej swobodnie, bardziej wynio le. Gdy zacz ła mówi , jej głos niemal nie
przypominał głosu istoty ludzkiej. I cho patrzyła na muszk eksplodera, głos
brzmiał pewnie, miał w sobie jak mistyczn sił .
- Nie dlatego chcesz mnie zabi , eby ochroni Wieczno . Gdyby tylko to
było twoim zamiarem, mógłby mnie ogłuszy , mocno zwi za , zamkn w tej
jaskini, a potem rano wyruszy w drog .
Mógłby poprosi Kalkulatora Twissella, by trzymał mnie w zamkni ciu
podczas twego pobytu w Prymitywie. Mógłby zabra mnie ze sob do miasta i po
drodze zgubi na pustkowiu. Ale nie - tylko moja mier mo e ci zadowoli , a to
dlatego, e ci wywiodłam w pole, e ró nymi sztuczkami skłoniłam ci do
miło ci, wył cznie po to, by ci pó niej skłoni do zbrodni. Byłoby to morderstwo
z powodu zranionej dumy, nie za wymiar sprawiedliwo ci, jak sobie wmawiasz.
Harlan szalał z gniewu.
- Czy jeste z Ukrytych Stuleci? Mów! Noys powiedziała:
- Jestem. I có - b dziesz teraz strzelał?
Palec Harlana dr ał na guziczku kontaktowym eksplodera. Jednak wahał si .
Co irracjonalnego w jego duszy nadal broniło sprawy Noys, o ywiaj c resztki
jego miło ci i t sknoty. Czy była zrozpaczona, e j odrzucił? Czy wiadomie
kusiła mier przez kłamstwo? Czy smakowała w głupim bohaterstwie,
zrodzonym z rozpaczy, wynikaj cej z jego zw tpienia?
Nie!
To dobre dla ksi kofllmów wyrosłych z ckliwych tradycji literackich 289
Stulecia, lecz nie dla takiej dziewczyny, jak Noys. Ona nie nale ała do tych, co
przyjmuj mier z r ki fałszywego kochanka pokornie.
Czy te kpiła sobie z niego wiedz c, e nie b dzie w stanie jej zabi ? Czy
całkowicie polegała na tym, e jest dla niego tak atrakcyjna, e to go
zdemobilizuje i obezwładni?
To było bardzo prawdopodobne. Jego palec nieco mocniej dotkn ł kontaktu.
Noys odezwała si znowu:
- Czekasz. Czy to oznacza, e chcesz, ebym zacz ła si broni ?
- Jak broni ? - Harlan próbował szydzi , lecz był w gruncie rzeczy
zadowolony z tej zwłoki. Mógł odwlec chwil , kiedy b dzie musiał patrze na jej
rozszarpane ciało, na krwawe resztki, wiedz c, e to była pi kna Noys i e on
dokonał tego zniszczenia własn r k .
Miał przynajmniej pretekst. Rozmy lał gor czkowo: Niech mówi. Niech mówi
wszystko, co wie o Ukrytych Stuleciach. Dzi ki temu on obroni Wieczno .
146
Nadawało to jego działaniu pozory wiadomej polityki i przez chwil mógł
patrze na Noys z tak spokojn twarz , jak ona na niego.
Noys jakby czytała w jego my lach. Zapytała:
- Chcesz si czego dowiedzie o Ukrytych Stuleciach? Próbujesz si
zabezpieczy ? Nie mam nic przeciwko temu. Chciałby , na przykład, wiedzie ,
czy po 150 000 na Ziemi nie ma ju ludzi? To ci interesuje?
Harlan nie miał zamiaru prosi o t wiadomo ani jej kupowa . Miał
eksploder. Bardzo pragn ł nie okazywa słabo ci. Powtórzył:
- Mów! - i poczerwieniał na widok u mieszku, jakim odpowiedziała na jego
okrzyk.
- W pewnym momencie fizjoczasu, zanim Wieczno si gn ła bardzo daleko
w przyszło , zanim si gn ła nawet do l0 000 wieku, my z naszego Stulecia - a
miałe racj , e to jest 111 394 Stulecie - dowiedzieli my si o jej istnieniu.
Widzisz, my równie mieli my podró e w Czasie, lecz były one oparte na
całkowicie innych przesłankach ni wasze. Woleli my raczej ogl da Czas, ni
przekształca mas . Ponadto zajmowali my si tylko nasz przeszło ci .
Odkryli my Wieczno po rednio. Najpierw opracowali my rachunek
Rzeczywisto ci i t metod zbadali my nasz Rzeczywisto . Ze zdumieniem
odkryli my, e yjemy w Rzeczywisto ci do niskiego stopnia
prawdopodobie stwa. Powstało powa ne pytanie: sk d taka nieprawdopodobna
Rzeczywisto ?... Nie słuchasz, Andrew! Czy ci to w ogóle interesuje?
Harlan usłyszał, e wypowiada jego imi z intymn czuło ci minionych
tygodni. Ta jej cyniczna przewrotno powinna go była rozdra ni , rozzło ci . A
jednak nie rozdra niła.
Powiedział rozpaczliwie:
- Mów i ko cz to, kobieto.
Usiłował zrównowa y jej ciepłe „Andrew", chłodnym „kobieto", ale Noys
tylko u miechn ła si blado.
- Przebadali my Czas w przeszło ci i trafili my na rozwijaj c si Wieczno .
Niemal od razu stało si dla nas oczywiste, e w pewnym punkcie fizjoczasu
(znamy równie to poj cie, lecz pod inn nazw ) istniała inna Rzeczywisto . Inn
Rzeczywisto , o najwi kszym prawdopodobie stwie, nazywamy Stanem
Podstawowym. W tym Stanie Podstawowym mie cili my si kiedy my albo
przynajmniej nasze odpowiedniki. Na razie nie mogli my powiedzie nic o istocie
Stanu Podstawowego.
Wiedzieli my jednak, e pewna Zmiana, przeprowadzona przez Wieczno w
dalekiej przeszło ci, zdołała zmieni Stan Podstawowy a do naszego Stulecia i
dalej. Zabrali my si do badania natury Stanu Podstawowego, zamierzaj c
zaradzi złu, je li to było zło. Najpierw musieli my ustanowi rejon kwarantanny,
który nazywacie Ukrytymi Stuleciami, izoluj c Wieczno ciowców od przyszło ci
dalszej ni 70 000 Stulecie. Ta izolacja mogła nas osłoni niemal przed wszystkimi
dokonywanymi Zmianami. Nie zapewniało nam to całkowitego bezpiecze stwa,
lecz dawało czas.
Nast pnie dokonali my czego , na co w zasadzie nie pozwalała nam nasza
kultura i etyka. Zbadali my nasz przyszło . Zbadali my przeznaczenie
człowieka w Rzeczywisto ci, która aktualnie istniała, zamierzaj c j w ko cu
147
porówna ze Stanem Podstawowym. Gdzie po wieku 125 000 ludzko pozna
tajemnic komunikacji mi dzygwiezdnej. Nauczy si , jak dokona skoku przez
hiperkosmos. W ko cu osi gnie gwiazd.
Harlan przysłuchiwał si jej słowom ze wzrastaj c uwag . Ile prawdy było w
tym wszystkim? A ile wyrachowanej ch ci oszukania go? Usiłował wyzwoli si
spod uroku, przerywaj c strumie jej wymowy. Powiedział:
- A skoro mog osi gn gwiazd, zrobi to i opuszcz Ziemi . Niektórzy z nas
to odgadli.
- W takim razie niektórzy z was odgadli bł dnie. Ludzie próbowali opu ci
Ziemi . Jednak, na nieszcz cie, nie jeste my sami w Galaktyce. Wiesz, e istniej
inne gwiazdy, inne planety. Istniej równie inne skupiska inteligentnych istot.
Co prawda adne z nich, przynajmniej w Galaktyce, nie jest tak stare jak
ludzko , lecz przez 125 000 Stuleci człowiek pozostawał na Ziemi, a młodsze
istoty dop dziły nas i wymin ły, rozwin ły komunikacj mi dzygwiezdn i
zasiedliły Galaktyk .
Gdy wyruszyli my w kosmos, wsz dzie spotykali my tablice ostrzegawcze:
„Zaj te", „Wst p wzbroniony", „Nie zbli a si !" Ludzko cofn ła swe
badawcze czułki i została na miejscu. Lecz teraz wiedziała ju , czym naprawd
jest Ziemia: wi zieniem otoczonym przez niesko czon wolno ... I ludzko
wymarła!
Harlan powiedział:
- Po prostu wymarła. Nonsens!
- Wymarła nie po prostu. To trwało tysi ce Stuleci. Ten proces przebiegał z
ró nym nasileniem, lecz najwa niejsz przyczyn było poczucie utraty celu,
poczucie zb dno ci, beznadziejno ci, których nie dało si przezwyci y . Wreszcie
nast pił kra cowy spadek liczby urodze i ostateczna zagłada. To rezultat
działa twojej Wieczno ci.
Harlan mógł ju teraz broni Wieczno ci, tym bardziej gor co i zawzi cie, e
niedawno atakował j tak szczerze. Powiedział:
- Wpu cie nas do Ukrytych Stuleci, a wszystko naprawimy. Potrafili my
osi gn najwy sze dobro w tych Stuleciach, do których mamy dost p.
- Najwy sze dobro? - zapytała Noys wyra nie szyderczym tonem. - A co to
jest? To wasze maszyny wam to mówi . Wasze komputapleksy. Ale kto
przygotowuje te maszyny, kto mówi im, co maj wa y na szalach? Maszyny nie
rozwi zuj problemów bardziej wnikliwie ni ludzie, tylko szybciej. Tylko
szybciej! A co Wieczno ciowcy uwa aj za dobro? Powiem ci: spokój i
bezpiecze stwo. Umiarkowanie. adnych ekscesów. adnego ryzyka bez
stuprocentowej pewno ci, e wszystko si uda.
Harlan przełkn ł lin . Nagle przypomniał sobie bardzo wyra nie słowa
Twissella o rozwini tych ludziach z Ukrytych Stuleci. Kalkulator powiedział:
„Wykluczamy niezwykło ". I czy tak nie było?
- Wydaje si - podj ła Noys - e my lisz. Pomy l wi c o tym. Dlaczego w
obecnie istniej cej Rzeczywisto ci człowiek ustawicznie próbuje podró y
kosmicznych i ustawicznie ko czy si to fiaskiem? Z pewno ci ka da era
podró y kosmicznych musi wiedzie o poprzednich rozczarowaniach. Dlaczego
wi c próbuj na nowo?
148
- Nie studiowałem tego - rzekł Harlan. Lecz pomy lał niepewnie o koloniach
na Marsie, ci gle zakładanych od nowa i zawsze rozpadaj cych si . Pomy lał o
dziwnej atrakcji, jak zawsze stanowiły loty kosmiczne, nawet dla
Wieczno ciowców. Słyszał głos Socjologa Kantora Voya z 2456 Stulecia, który
obserwuj c koniec elektrograwitacyjnego lotu kosmicznego w jednym Stuleciu,
o wiadczył z alem: „To było bardzo pi kne". A Biografista Neron Feruk, widz c
to, kl ł i wymy lał na metody załatwiania surowicy antyrakowej przez
Wieczno .
Czy istnieje co takiego jak instynktowna t sknota inteligentnych istot za
ekspansj , za osi gni ciem gwiazd, za uwolnieniem si od działania prawa
grawitacji? Czy to wła nie zmusiło człowieka, by dziesi tki razy opracowywał
system podró y mi dzyplanetarnych i wyprawiał si ci gle na nowo mi dzy
martwe wiaty systemu słonecznego, gdzie jedynie Ziemia nadaje si do ycia?
Czy to ostateczna kl ska, wiadomo , e trzeba wraca do starego wi zienia,
powodowała te stale zwalczane przez Wieczno frustracje? Harlan my lał o
rozpowszechnieniu si narkomanii wła nie w tych Stuleciach, które przyniosły
fiasko elektrograwitacji.
Noys mówiła:
- T pi c kl ski Rzeczywisto ci, Wieczno wyklucza równie triumfy. To
wła nie najbardziej ryzykowne próby mog podnie ludzko na szczyty. Z
niebezpiecze stwa i niepewno ci wypływa siła, która popycha ludzko do
nowych i wi kszych zdobyczy. Rozumiesz to? Czy mo esz zrozumie , e usuwaj c
pułapki i niebezpiecze stwa gro ce człowiekowi, Wieczno przeszkadza mu
znajdowa własne, lepsze, prawdziwe rozwi zania?
Harlan zacz ł dr two:
- Najwi kszym dobrem najwi kszej liczby... Noys przerwała:
- Przypu my, e Wieczno nigdy nie powstała.
- Co wtedy?
- Powiem ci, co by wtedy było. Energia zu ywana na in ynieri Czasu
zostałaby zamiast tego obrócona na rozwój nukleoniki. Wieczno ci by nie
stworzono, lecz podró e mi dzygwiezdne na pewno. Człowiek osi gn łby gwiazdy
o przeszło sto tysi cy Stuleci wcze niej ni w bie cej Rzeczywisto ci. Systemy
gwiezdne byłyby wtedy jeszcze nie obsadzone i ludzko osiedliłaby si w całej
Galaktyce. My byliby my pierwsi.
- I co by my na tym zyskali? - zapytał Harlan uparcie. - Byliby my
szcz liwsi?
- Kogo rozumiesz przez „my"? Ludzko nie miałaby jednego wiata, lecz
miliony wiatów, miliardy wiatów. Trzymaliby my w r ku Niesko czono .
Ka dy wiat miałby swe własne Stulecia, własne warto ci, okazj do szukania
szcz cia na swój sposób we własnym rodowisku. S ró ne szcz cia, ró ne
dobra, niesko czona ich ró norodno ... To jest Stan Podstawowy ludzko ci.
- Zgadujesz - powiedział Harlan i był zły na siebie, e go poci ga ten obraz,
który Noys odmalowała. - Jak mo esz powiedzie , co by było?
Noys:
149
- mieszy ci ignorancja Czasowców, którzy znaj tylko jedn Rzeczywisto .
Nas mieszy ignorancja Wieczno ciowców, którzy my l , e istnieje wiele
Rzeczywisto ci, lecz tylko jedna w jednym Czasie.
- Co znacz te brednie?
- My nie kalkulujemy ró nych wariantów Rzeczywisto ci. My je ogl damy.
Widzimy je w ich stanie Nierzeczywisto ci.
- Upiorny kraj, gdzie wszystko by mo e, gdyby...
- Tak. Ale twoja ironia jest zupełnie niepotrzebna.
- A jak wy to robicie?
Noys milczała chwil , a potem rzekła:
- Jak ci to wytłumaczy , Andrew... Nauczono mnie pewnych rzeczy, które,
prawd mówi c, niecałkowicie rozumiem, zupełnie tak jak ty. Czy potrafisz
wytłumaczy działanie komputapleksu? A jednak wiesz, e istnieje i działa.
Harlan zaczerwienił si .
- No wi c? Noys:
- Nauczyli my si przygl da Rzeczywisto ci i znale li my Stan Podstawowy,
tak jak ci mówiłam. Odnale li my równie Zmian , która zniszczyła Stan
Podstawowy. Nie była to adna Zmiana przeprowadzona przez Wieczno - to
sam fakt istnienia Wieczno ci. Ka dy system podobny do Wieczno ci, który
pozwala ludziom wybiera sobie przyszło , sko czy si wyborem bezpiecze stwa
i przeci tno ci, wykluczaj cych zdobycie gwiazd. Samo istnienie Wieczno ci
unicestwiło Imperium Galaktyczne. eby je odbudowa , trzeba sko czy z
Wieczno ci .
Liczba Rzeczywisto ci jest niesko czona. Liczba ró nych podgrup
Rzeczywisto ci jest równie niesko czona. Na przykład, liczba Rzeczywisto ci
zawieraj cych Wieczno jest niesko czona; liczba Rzeczywisto ci, w których
Wieczno nie istnieje, jest równie niesko czona. Lecz moi ludzie wybrali
spo ród niesko czono ci t grup , która zawierała mnie.
Nie miałam z tym nic wspólnego. Nauczyli mnie mojej pracy, tak jak Twissell
i ty nauczyli cie Coopera. Lecz liczba Rzeczywisto ci, w których pozostawałam
agentk niszcz c Wieczno , była równie niesko czona. Ale ja wybrałam t
wła nie, która zawiera ciebie.
Harlan spytał:
- Dlaczego j wybrała ? Noys odwróciła oczy.
- Poniewa ci kochałam. Kochałam ci na długo przedtem, nim ci
poznałam.
Harlan był wstrz ni ty. Wypowiedziała to z gł bok szczero ci . Pomy lał z
mdl cym uczuciem: aktorka... i powiedział:
- To mieszne.
- Czy by? Przestudiowałam Rzeczywisto ci b d ce do mojej dyspozycji.
Zanalizowałam Rzeczywisto , w której przybywałam do 482, spotykałam
najpierw Finge'a, a potem ciebie... T , w której odwiedzałe mnie i kochałe , z
której zabrałe mnie do Wieczno ci i w dalek przyszło do mego Stulecia, w
której le skierowałe Coopera, a potem ty i ja wracali my do Prymitywu.
yli my w Prymitywie przez reszt , dni. Widziałam, jak yjemy razem i jeste my
150
szcz liwi, a ja ci . kochałam. To nic miesznego. Wybrałam te. wła nie
Rzeczywisto , by nasza miło mogła by prawdziwa. Harlan:
- Fałsz. Wszystko fałsz. Jak mo esz si spodziewa , e ci uwierz ? - Urwał, a
potem dodał nagle: - Czekaj! Mówisz, e ju to wszystko z góry wiedziała .
Wszystko, co si zdarzy?
- Tak.
- Wi c kłamiesz. Wiedziałaby , e b d ci trzymał na muszce. Wiedziałaby ,
e ci zdemaskuj . Co na to odpowiesz?
Westchn ła lekko:
- Powiedziałam ci, e istnieje niesko czona liczba podgrup Rzeczywisto ci.
Oboj tne, jak dokładnie ogniskujemy okre lon Rzeczywisto , zawsze
przedstawia si ona jako niesko czona liczba bardzo podobnych Rzeczywisto ci.
Trafiaj si m tne obrazy. Im dokładniej ogniskujemy, tym mniej niewyra nych
miejsc, lecz doskonałej ostro ci nie udaje si nigdy osi gn . Jedna mała plamka
potrafi zniszczy wszystko.
- Co takiego na przykład?
- Musiałe przyby w dalek przyszło , gdy zapora przy 100 000 Stuleciu
zostanie usuni ta, i zrobiłe to. Lecz miałe wróci sam. Dlatego byłam tak
zaskoczona, gdy zobaczyłam z tob Kalkulatora Twissella.
Znowu Harlan si zmieszał. Jak ona potrafiła logicznie wszystko ł czy ! Noys:
- Byłabym jeszcze bardziej zaskoczona, gdybym w pełni u wiadomiła sobie
znaczenie tej odmiany. Gdyby przybył sam, zabrałby mnie do Prymitywu, tak
jak to zrobiłe . Tam z miło ci do ludzko ci, z miło ci do mnie, zostawiłby
Coopera. Wasz kr g zostałby przerwany. Wieczno sko czyłaby si , yliby my
tu razem bezpiecznie.
Lecz ty przybyłe z Twissellem, wprowadzaj c przypadkowe odchylenie. Po
drodze Kalkulator podzielił si z tob swoimi my lami na temat Ukrytych Stuleci
i zapocz tkował w tobie ła cuch dedukcji, który sko czył si twoim zw tpieniem
w moj szczero . Sko czył si eksploderem wycelowanym we mnie... To byłoby
wszystko, Andrew. Mo esz mnie zastrzeli . Nic nie stoi na przeszkodzie.
Harlana bolała dło od kurczowego ciskania uchwytu broni. W oszołomieniu
przeło ył eksploder do drugiej raki. Czy w opowie ci Noys była jaka skaza?
Potwierdzenie faktu, e Noys pochodzi z Ukrytych Stuleci, miało go skłoni do
decyzji. Tymczasem jeszcze bardziej był rozdarty konfliktem, a wit si zbli ał.
Zapytał:
- Po co a dwie próby zniszczenia Wieczno ci? Dlaczego Wieczno nie mogła
si sko czy na zawsze, gdy wysłałem Coopera do 20 Stulecia? Wszystko by
wtedy znikło.
- Poniewa - powiedziała Noys - zniszczenie Wieczno ci nie wystarczy.
Musimy zredukowa do zera prawdopodobie stwo odrodzenia Wieczno ci w
jakiejkolwiek formie. Wi c jeszcze czego musimy dokona tu, w Prymitywie:
małej Zmiany. Wiesz, jak wygl da Minimum Potrzebnych Zmian. Musz tylko
wysła list na półwysep zwany Itali , teraz w 20 Stuleciu. Obecnie mamy 19,32
Stulecia. Za par centycenturii, zakładaj c, e wy l list, pewien człowiek zacznie
eksperymenty nad bombardowaniem uranu neutronami.
Harlana ogarn ła groza.
151
- Chcesz zmieni histori Prymitywu?
- Tak. Mamy ten zamiar. W nowej Rzeczywisto ci pierwsza nuklearna
eksplozja odb dzie si nie w 30 Stuleciu, lecz w 19,45.
- Ale czy znacie niebezpiecze stwo? Potraficie je oceni ?
- Znamy niebezpiecze stwo. Przegl dałam arkusz pochodnych
Rzeczywisto ci. Istnieje prawdopodobie stwo, e ycie na Ziemi sko czy si pod
radioaktywn skorup , lecz przedtem...
- Uwa asz, e jest jakie wyj cie?
- Imperium Galaktyczne. Intensyfikacja Stanu Podstawowego.
- A jednak oskar asz Wieczno ciowców o interwencj ...
- Oskar amy ich o wielokrotne interwencje zmierzaj ce do utrzymania
ludzko ci w bezpiecznym wi zieniu. My wkraczamy raz, jedyny, by skierowa
uwag ludzko ci przedwcze nie ku nukleonice, tak aby nigdy, przenigdy nie
stworzyła Wieczno ci.
- Nie - zaprotestował Harlan. - Musi by Wieczno .
- Jak wolisz. Od ciebie to zale y. Je li chcesz, by psychopaci dyktowali
przyszło człowieka...
- Psychopaci! - wybuchn ł Harlan.
- A czy jest inaczej? Znasz ich. Pomy l!
Harlan patrzył na ni pełen oburzenia, lecz musiał my le . My lał o
Nowicjuszach ucz cych si prawdy o Rzeczywisto ci i o Nowicjuszu Latourette,
który w rezultacie próbował popełni samobójstwo.
Latourette ył i został Wieczno ciowcem, ze wszystkimi obci eniami, których
nikt nie potrafi okre li . Tacy ludzie brali udział w zmienianiu Rzeczywisto ci.
My lał o kastowym systemie w Wieczno ci, o nienormalnym yciu, w którym
poczucie winy przekształcało si w gniew i nienawi do Techników. My lał o
walcz cych mi dzy sob Kalkulatorach, o Finge'u intryguj cym przeciwko
Twissellowi, i Twissellu szpieguj cym Finge'a. Pomy lał o sobie. O Starszym
Kalkulatorze, który równie łamał prawa Wieczno ci.
Wydało mu si , e zawsze o tym wszystkim wiedział. Je li nie -to dlaczego tak
bardzo chciał zniszczy Wieczno ? Jednak nigdy całkowicie nie przyznawał si
do tego przed sob : nigdy nie spojrzał otwarcie na ten problem, dopiero teraz.
I z wielk jasno ci ujrzał Wieczno jako wyl garni najrozmaitszych
psychoz, kł bowisko nienormalnych istot, wyrwanych brutalnie z ich rodzimych
rodowisk.
Popatrzył bezmy lnie na Noys, która powiedziała mi kko:
- Widzisz? Wyjd my razem z tej jaskini, Andrew.
Poszedł za ni , zahipnotyzowany, oszołomiony tym, jak całkowicie zmienił si
jego punkt widzenia. Jego eksploder po raz pierwszy odchylił si od linii ł cz cej
go z sercem Noys.
Blady przed wit powlókł szaro ci niebo, a p katy kocioł tu przy jaskini
wygl dał jak ogromny cie . Jego zarysy były zamazane i zniekształcone przez
narzucon na niego błon .
Noys powiedziała:
- Oto Ziemia. Nie wieczny i jedyny dom ludzko ci, lecz punkt startu do
nieko cz cej si nigdy przygody. Musisz tylko podj decyzj . To twoja sprawa.
152
Ciebie, mnie i zawarto tej jaskini ochroni przed Zmian pole fizjoczasu. Cooper
zniknie wraz ze swym ogłoszeniem, Wieczno sko czy si wraz z Rzeczywisto ci
mojego Stulecia, lecz my zostaniemy, b dziemy mieli dzieci i wnuki, i zostanie
ludzko , by si gn gwiazd.
Odwrócił si , eby na ni spojrze : u miechała si do niego. To była Noys,
taka jak zawsze, i jego serce biło tak jak zawsze.
Nie u wiadamiała sobie nawet, e podj ł decyzj , a szaro ogarn ła całe
niebo i znikn ł zarys kotła. Noys podeszła powoli i znalazła si w ramionach
Harlana, a on wiedział, e nast pił koniec, ostateczny koniec Wieczno ci...
...i e zacz ła si Niesko czono .