background image

C. S. 

FORESTER

Lord Hornblower

„WYDAWNICTWO MORSKIE” GDAŃSK
„TEKOP” GLIWICE
1991
Tytuł oryginału angielskiego Lord Hornblower
Tłumaczyła z angielskiego Henryka Stępień
Redaktor Alina Walczak
Opracowanie graficzne Erwin Pawlusiński Ryszard Bartnik
Korekta Teresa Kubica
© Copyright 1946 by C. S. Forester
ISBN 83-215-5793-7 (wyd. Morskie) ISBN 83-85297-72-3 (Tekop)
Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1991
we współpracy z
„Tekop” Spółka z o.o. Gliwice
Bielskie Zakłady Graficzne
zam. 1693/k

background image
background image

Rozdział I

Stalla w kaplicy, z rzeźbionego dębu, w której siedział Hornblower, była 

bardzo niewygodna, a kazanie wygłaszane przez księdza dziekana Westminsteru 

śmiertelnie nudne. Hornblower wiercił się jak dziecko i jak dziecko rozglądał po 

kaplicy i zgromadzonych w niej wiernych, aby oderwać myśli od cielesnych 

niewygód. Nad głową miał subtelnie zdobione żebro wachlarzowego sklepienia 

budowli, którą zdaniem Hornblowera można było bez przesady uznać za 

najpiękniejszą na świecie. Było coś radującego umysł matematyka w sposobie, w jaki 

wzory pokrywające sklepienie spotykały się i rozchodziły, jakaś natchniona logika. 

Nieznani z nazwisk rzemieślnicy, którzy wykonali te prace rzeźbiarskie, musieli być 

ludźmi o twórczej wyobraźni.

Kazanie trwało jeszcze, a Hornblower już zaczął się obawiać, że po jego 

zakończeniu znów się zacznie śpiewanie, znowu te wysokie tony wywodzone przez 

chłopięcy chór w komeżkach będą go nękały bardziej nawet dotkliwie niż kazanie czy 

stalla dębowa. Jest to cena, jaką musi płacić za prawo noszenia wstęgi i gwiazdy, za 

to, że jest Kawalerem Wielce Zaszczytnego Orderu Łaźni. Ponieważ było wiadomo, 

że przebywa w Anglii na urlopie zdrowotnym — i że wraca już całkiem do zdrowia 

— nie mogło być mowy o wykręceniu się od uczestnictwa w tej najważniejszej 

uroczystości Orderu. Kaplica wyglądała niewątpliwie dość efektownie w świetle 

słonecznym, które przedostając się przez okna odbijało się wzmożonym, radującym 

oko blaskiem od szkarłatnych i lśniących orderami płaszczy braci-kawalerów. 

Należało w każdym razie przyznać, że ta pompatyczna i owiana próżnością 

uroczystość była niewątpliwie piękna w jakiś szczególny, efektowny sposób, nawet 

pomijając jej skojarzenia historyczne. Może stalla, w której siedział, budziła dawnymi 

laty to samo uczucie niewygody w Hawke'u czy Ansonie, może Marlborough, tak jak 

on w szkarłacie i bieli, wiercił się i zżymał na podobnym kazaniu.

Tamten osobnik o ważnym wyglądzie, z posrebrzaną koroną na głowie, w 

aksamitnym kaftanie haftowanym w herby królewskie, to tylko wysoki dygnitarz 

kolegium heraldycznego, piastujący tę dobrze płatną synekurę dzięki doskonałym 

koneksjom; odsiadując kazanie może się z pewnością pocieszać myślą, że zarabia na 

życie czyniąc to raz do roku. Obok niego był przełożony Orderu, książę regent, 

pąsowa barwa oblicza kłóciła się ze szkarłatem płaszcza. Byli też wojskowi, 

generałowie i pułkownicy o nie znanych mu twarzach. Poza tym jednak kaplica pełna 

była ludzi, z którymi dzielenie braterstwa Orderu napełniało go dumą — Lord St 

background image

Vincent, potężnej postury i srogiego wyglądu, człowiek, który wprowadził dowo-

dzoną przez siebie flotyllę w sam środek dwakroć silniejszej eskadry hiszpańskiej; 

Duncan — to on rozbił flotę holenderską pod Camperdown; i jeszcze z tuzin admira-

łów i kapitanów, niektórzy nawet z krótszym od niego stażem w marynarce wojennej 

— Lydiard, zdobywca „Pomony” pod Hawaną; Samuel Hood, dowódca „Zealousa” 

pod Abukirem; i Yeo, który szturmował fort El Muro. Było coś radującego i 

grzejącego w serce w fakcie przynależenia do tego samego rycerskiego kręgu odzna-

czonych wraz z ludźmi tego pokroju — śmieszne to, ale prawdziwe. Zaś bohaterów 

Orderu przebywających wciąż na morzu (bo przybyć tu mogli tylko ci, co pracują na 

lądzie lub są na urlopie) i podejmujących ostatni desperacki wysiłek rozdarcia 

cesarstwa napoleońskiego jest trzy razy tyle co tu obecnych braci-kawalerów. 

Hornblower poczuł, że wzbiera w nim fala uczuć patriotycznych: ogarną go wzniosły 

nastrój. Lecz już po chwili zaczął analizować ten przypływ emocji i zastanawiać się, 

w jakim stopniu został on wywołany romantycznym pięknem otoczenia.

Porucznik w mundurze marynarki wojennej wszedł do kaplicy i stanął 

wahając się przez chwilę, po czym dojrzawszy Lorda St Vincent, ruszył spiesznie ku 

niemu i podał mu dużą kopertę (ze złamanymi już pieczęciami), którą trzymał w ręku. 

Teraz nikt już nie słuchał kazania — cała śmietanka Królewskiej Marynarki 

Wojennej wyciągając szyje zerkała na St Vincenta, który czytał list przysłany 

najoczywiściej z Admiralicji, urzędującej na drugim końcu Whitehall Dziekan, 

któremu głos załamał się na moment, podjął żwawo kazanie, mówiąc monotonnie do 

głuchych uszu, nie słuchających go od dłuższej chwili, gdyż St Vincent, 

przeczytawszy raz list bez żadnej zmiany wyrazu swej jak w kamieniu ciosanej 

twarzy natychmiast wrócił do początku i czytał go ponownie. St Vincent, tak 

odważnie ryzykujący los Anglii w bitwie, co przyniosła mu tytuł para, nie był 

przecież człowiekiem, który zabierałby się pochopnie do dzieła, mając czas na 

zastanowienie się.

Skończył powtórne czytanie, złożył list i przesunął spojrzeniem po kaplicy. 

Każdy z czterdziestu kawalerów Orderu Łaźni zesztywniał z podniecenia w nadziei, 

że pochwyci jego wzrok. St Vincent wstał i owinął się purpurowym płaszczem; rzucił 

słówko czekającemu porucznikowi, a potem, sięgnąwszy po kapelusz z pióropuszem, 

pokuśtykał sztywno ku wyjściu z kaplicy. Uwaga zebranych przeniosła się 

natychmiast na porucznika; oczy wszystkich obserwowały go idącego transeptem, a 

Hornblowerowi szybko zabiło serce i poruszył się niespokojnie, gdy się zorientował, 

background image

że porucznik zmierza prosto ku niemu.

— Wyrazy szacunku od jego lordowskiej wysokości, sir — rzekł porucznik — 

i chciałby on natychmiast zamienić słówko z panem.

Teraz na Hornblowera przyszła kolej zapiąć płaszcz i pamiętać o zabraniu 

kapelusza z piórami. Musi za wszelką cenę wyglądać nonszalancko i nie dać zgroma-

dzonym tu kawalerom Orderu okazji do podśmiewania się, że stracił głowę z powodu 

wezwania go przez Pierwszego Lorda. Musi wyglądać, jakby to był dla niego chleb 

powszedni. Gdy niedbałym krokiem wychodził że stalli, szpada dostała mu się 

między nogi i tylko dzięki łasce Opatrzności nie runął jak długi głową naprzód. 

Wyprostował się z brzękiem ostróg i szpady i ruszył nawą boczną powoli i z 

godnością. Wszyscy patrzyli na niego; obecni tu oficerowie wojsk lądowych 

odczuwali pewnie tylko obojętne zaciekawienie, lecz ci z marynarki wojennej — 

Lydiard i inni — muszą się zastanawiać, jaki to nowy, nieprzewidziany obrót wzięła 

wojna na morzu i zazdrościć mu czekających go przeżyć i możliwości wyróżnienia 

się. W tyle kaplicy, na miejscach siedzących zarezerwowanych dla osób 

uprzywilejowanych, Hornblower spostrzegł Barbarę wychodzącą mu na spotkanie ze 

swojej ławki. Uśmiechnął się do niej nerwowo — nie był pewny siebie na tyle, aby 

się odezwać, czując oczy wszystkich na sobie — i podał jej ramię. Poczuł, że wsparła 

się mocno na nim i usłyszał jej czysty, ostry głos; Barbary oczywiście nie speszył 

fakt, że wszyscy ich obserwują.

— Pewnie jakieś nowe kłopoty, mój drogi? — spytała.

— Chyba tak — odparł Hornblower półgłosem. Za drzwiami czekał na nich St 

Vincent, lekki wiatr kołysał strusimi piórami na jego kapeluszu i szeleścił jedwabiem 

purpurowego płaszcza. Jego masywne uda rozpierały biały jedwab spodni o długości 

do kolan; chodził tam i z powrotem na wielkich, zniekształconych podagrą stopach, 

deformujących białe trzewiki. Ekscentryczny strój nie ujmował jednak nic z jego 

niezachwianej godności. Barbara wysunęła dłoń spod ramienia Hornblowera i 

dyskretnie pozostała w tyle, żeby obaj mężczyźni mogli porozmawiać swobodnie.

— Sir? — zwrócił się Hornblower, a potem, przypominając sobie — nie 

przywykł jeszcze do stosunków z parami — milordzie?

— Hornblower, jest pan teraz zdolny do czynnej służby?

— Tak, milordzie.

— Będzie pan musiał zacząć dziś wieczorem.

— Tak jest, sir… milordzie.

background image

— Jak podstawią mi ten przeklęty powóz, zabiorę pana do Admiralicji, gdzie 

otrzyma pan ode mnie rozkazy. — St Vincent ryknął głosem, który byłby słyszany na 

salingu grotmasztu podczas huraganów na wodach Indii Zachodnich. — Johnson, nie 

ma j e s z c z e  tych przeklętych koni?

St Vincent zauważył Barbarę za plecami Hornblowera.

— Sługa łaskawej pani — rzekł; zdjął kapelusz z pióropuszem i ukłonił się 

przyciskając go do piersi; wiek, podagra i lata spędzone na morzu nie pozbawiły go 

dworskich manier, lecz że sprawy kraju przede wszystkim wymagały jego uwagi, 

zaraz obrócił się do Hornblowera.

— Jakie to zadanie, milordzie? — spytał Hornblower.

— Stłumienie buntu — odparł srogim tonem St Vincent. — Przeklętego 

buntu, niech go piekło pochłonie. Może się powtórzyć rok dziewięćdziesiąty czwarty. 

Miał pan może okazję poznać Chadwicka… porucznika Augustyna Chadwicka?

— Był ze mną midszypmenem u Pellewa, milordzie.

— No więc on… ach, jest wreszcie ten przeklęty powóz. Co z Lady Barbarą?

— Wrócę moją karetą na Bond Street — odparła Barbara — i odeślę ją po 

Horatia do Admiralicji. Już nadjeżdża.

Kareta z Brownem i stangretem na koźle zatrzymała się za powozem St 

Vincenta i Brown zeskoczył na ziemię.

— No to świetnie. Idziemy, Hornblower. Jeszcze raz sługa łaskawej pani.

St Vincent z trudem wgramolił się na siedzenie, Hornblower siadł obok niego 

i ciężki wehikuł ruszył ze stukotem kopyt końskich o bruk. Blade światło słońca 

padało przez okienka na grubo ciosane oblicze St Vincenta siedzącego ze zgiętymi 

plecami na skórzanym siedzeniu; jacyś oberwańcy na ulicy spostrzegli barwnie 

odzianych panów w powozie i krzyknęli „Hurra” machając postrzępionymi czapkami.

— Chadwick był dowódcą brygu „Flame”, osiemnastodziałowego — 

powiedział St Vincent. — Załoga zbuntowała się w Zatoce Sekwańskiej i trzyma jego 

i pozostałych oficerów jako zakładników. Wysłali podoficera nawigacyjnego i 

czterech wiernych nam marynarzy w gigu z ultimatum skierowanym do Admiralicji. 

Gig przybył do Bembridge ubiegłej nocy, a papiery właśnie mi dostarczono — oto 

one.

St Vincent potrząsnął pismem trzymanym w sękatej dłoni, wraz z 

załącznikami, które dopiął po otrzymaniu ich w Opactwie westminsterskim.

— Jakież to ultimatum, milordzie?

background image

— Amnestia… darowanie winy. I powieszenie Chadwicka. W przeciwnym 

razie przekazują bryg Francuzom.

— Zwariowani głupcy! — mruknął Hornblower.

Pamiętał Chadwicka z „Indefatigable”, już wtedy, dwadzieścia lat temu, za 

starego na midszypmena. Teraz chyba po pięćdziesiątce i tylko porucznik. Jako 

midszypmen miał podły charakter; pomijany wciąż przy awansach, musiał być 

jeszcze gorszy będąc porucznikiem. Jeśli chciał, mógł zrobić prawdziwe piekło na tak 

małej jednostce jak „Flame”, gdzie był prawdopodobnie jedynym oficerem z 

patentem królewskim. Wystarczający powód do buntu. Po straszliwych nauczkach w 

Spithead i Nore, po zamordowaniu Pigotta na „Hermionie” wyeliminowano z 

marynarki wojennej osobników o najgorszych charakterach. Jest to wciąż ciężka, 

okrutna służba, lecz nie do tego stopnia, żeby doprowadzać marynarzy do tak samo-

bójczego kroku jak bunt, chyba że w grę wchodzą szczególne okoliczności. Dowódca 

okrętu, okrutny i niesprawiedliwy, zaś wśród załogi przywódca zdeterminowany i 

bystry — taka kombinacja może wywołać bunt. Niezależnie jednak od przyczyny 

bunt musi być natychmiast stłumiony, musi się spotkać z najsurowszą karą. Ospa ani 

cholera nie są bardziej zaraźliwe ani bardziej zgubne niż bunt na jednostce bojowej. 

Niech jeden buntownik uniknie kary, a wszyscy następni mający jakieś żale będą go 

wspominać i iść za jego przykładem.

A przecież Anglia jest w krytycznym momencie walki z francuskim 

despotyzmem. Pięćset okrętów wojennych w morzu — z tego dwieście to jednostki 

liniowe — broni mórz przed nieprzyjaciółmi. Sto tysięcy wojska pod dowództwem 

Wellingtona przedziera się przez Pireneje do południowej Francji. A cała zbieranina 

wojsk Europy wschodniej, Rosjanie i Prusacy, Austriacy i Szwedzi, Kroaci, Węgrzy i 

Holendrzy, jest odziewana, karmiona i uzbrajana staraniem Anglii. Wydawało się, że 

Anglia nie jest w stanie zdobyć się na jeszcze jeden wysiłek w tej walce; nawet że 

musi zachwiać się i załamać pod tak straszliwym obciążeniem. Bonaparte walczył o 

swoje życie z całą przebiegłością i okrucieństwem, jakiego można się było po nim 

spodziewać. Kilka dalszych miesięcy uporczywych zabiegów, kilka miesięcy 

straszliwego wysiłku może przywieść go do upadku i przywrócić pokój na tym 

oszalałym świecie; moment niepewności, chwila zwątpienia, i tyrania może zacisnąć 

szpony na ludzkości na dalsze pokolenie, na wiele przyszłych pokoleń.

Powóz wtoczył się na dziedziniec Admiralicji i dwaj emerytowani marynarze 

ciężko stąpając na drewnianych protezach podeszli otworzyć drzwiczki. St Vincent 

background image

wysiadł pierwszy, za nim Hornblower i obaj w płaszczach ze wspaniałego 

szkarłatnego i białego jedwabiu udali się do biura Pierwszego Lorda.

— To jest ich ultimatum — powiedział St Vincent rzucając papier na biurko.

Napisane niewprawnym pismem — pomyślał od razu Hornblower — nie pisał 

tego jakiś zbankrutowany kupiec czy pracownik biura adwokackiego siłą wcielony do 

marynarki.

Na pokładzie okrętu JKM „Flame”

w pobliżu Hawru.

7 października 1813 roku

My wszyscy tutaj jesteśmy dusze lojalne i wierne, ale porucznik Augustyn 

Chadwick nas chłosta i nas głodzi i przez miesiąc wywołuje całą załogę dwa razy na 

każdej wachcie. Wczoraj zapowiedział, że dziś wychłosta co trzeciego z nas, a resztę z 

nas jak tylko tym drugim się zagoi. To trzymamy go zamkniętego pod kluczem w jego 

kajucie i czeka na niego lina przepuszczona przez blok na noku fokrei, bo on powinien 

być powieszony potem co zrobił chłopcu Jamesowi Jonesowi, on jego zabił i my 

myślimy, że w swoim raporcie doniósł, że jemu się zmarło od gorączki. Chcemy, żeby 

Ich Lordowskie Wysokości w Admiralicji obiecali nam osądzić jego za jego zbrodnie i 

dać nam nowych oficerów i niech co było pójdzie w zapomnienie. Chcemy dalej bić 

się o swobody dla Anglii, bo z nas dusze lojalne i wierne, jak już żeśmy mówili, ale 

Francja jest na naszej zawietrznej i wszyscy jesteśmy w tym razem i nie chcemy dać 

się powiesić jako buntowniki i jak spróbujecie zająć ten okręt, to my jego wciągniemy 

na nok rei i popłyniemy do Francuzów. Podpisujemy to wszyscy.

Z uniżonym poważaniem

Wszędzie na marginesie listu były podpisy, siedem podpisów i kilkadziesiąt 

krzyżyków z dopiskiem przy każdym krzyżyku: „Henry Wilson, jego znaczek”, 

„William Owen, jego znaczek” i tak dalej; podpisy wykazywały zwykłą proporcję 

piśmiennych i niepiśmiennych w przeciętnej załodze okrętu. Skończywszy czytać, 

Hornblower podniósł wzrok na St Vincenta.

— Zbuntowane psy — warknął St Vincent.

Może i tak, pomyślał Hornblower. Ale pomyślał również, że mieli swoje racje, 

by się zbuntować. Mógł doskonale wyobrazić sobie sposób, w jaki byli traktowani, 

background image

nie kończące się, niczym nie usprawiedliwione pasmo okrucieństw obok normalnych 

trudów życia na okręcie w służbie blokadowej; niedole, którym kres przynieść może 

tylko śmierć albo bunt — innego wyjścia nie ma.

Postawieni wobec pewnej chłosty w bliskiej przyszłości zbuntowali się, a on 

nie potrafił winić ich za to. Widział dosyć pleców pociętych na pasy; wiedział, że sam 

zrobiłby wszystko, dosłownie wszystko, żeby uniknąć tej tortury, gdyby stanął wobec 

takiej perspektywy. Skóra na nim ścierpła, gdy zaczął się poważnie zastanawiać, jak 

by się czuł wiedząc, że ma być wychłostany w przyszłym tygodniu. Ludzie ci mają 

moralne prawo po swojej stronie; to nie sprawiedliwość, lecz konieczność sprawia, że 

muszą ponieść karę za ten dający się usprawiedliwić występek. Byt kraju i narodu w 

znacznej mierze zależy od zamykania buntowników, wieszania prowodyrów i karania 

chłostą pozostałych; od wypalenia gorącym żelazem tego nowego punktu zapalnego, 

który pojawił się na prawym ramieniu Anglii, zanim choroba się rozszerzy. Muszą 

zostać powieszeni, choćby moralnie byli niewinni — jest to taka sama konieczność 

wojenna jak zabijanie Francuzów będących być może doskonałymi mężami i ojcami. 

Dobrze też będzie nie dać St Vincentowi odgadnąć jego uczuć — Pierwszy Lord 

oczywiście nienawidzi buntówników jako takich, bez zadawania sobie trudu 

głębszego wniknięcia w ich sytuację.

— Jakie ma pan dla mnie rozkazy, milordzie? — zapytał.

— Dam panu carte blanche — odparł St Vincent. — Wolną rękę. Ma pan 

przyprowadzić tu „Flame” bezpiecznie i cało, a z nim buntowników, i pańska sprawa, 

jak pan to zrobi.

— Da mi pan pełne uprawnienia, milordzie, na przykład do negocjowania?

— Do diaska, nie to miałem na myśli — odparł St Vincent. — Chciałem 

powiedzieć, że może pan dostać tyle jednostek, ile pan poprosi. Mogę użyczyć panu 

trzech okrętów liniowych, jeśli pan chce. Dwie fregaty. Jednostki bombowe. Nawet 

statek rakietowy, jeśli uważa pan, że będzie go można wykorzystać — ten Congreve 

chciałby znowu zobaczyć swoje rakiety w akcji.

— Sytuacja nie wygląda na taką, milordzie, w której potrzebna byłaby 

specjalnie duża siła. Okręty liniowe są za wielkie do tego celu.

— Do diaska, też wiem o tym. — Na wielkiej twarzy St Vincenta odbijała się 

walka wewnętrzna. — Ci podli szubrawcy mogą wpłynąć w mgnieniu oka do ujścia 

Sekwany na pierwszą oznakę grożącego im niebezpieczeństwa. Wiem, że tu trzeba 

rozumu. Dlatego, Hornblower, posłałem po pana.

background image

Piękny komplement. Hornblower czuł się trochę pochlebiony; rozmawia tu 

prawie jak równy z równym z jednym z największych admirałów, których proporzec 

powiewał kiedykolwiek na maszcie okrętu, i to uczucie jest niesłychanie przyjemne. 

W dodatku pod wpływem rosnącego nacisku wewnętrznego Pierwszy Lord wyrzucił 

nagle z siebie jeszcze bardziej zaskakujące stwierdzenie:

— I marynarze lubią pana, Hornblower. Do licha, nie znam nikogo, kto by 

pana nie lubił. Wierzą w pana i słuchają pana. Jest pan jednym z oficerów, o których 

się mówi wśród marynarzy. Ufają panu i spodziewają się po panu wielkich rzeczy — 

i ja też, u diaska, jak sam pan widzi.

— Lecz, milordzie, jeśli przemówię do załogi, będzie to oznaczało, że 

prowadzę z nimi negocjacje.

— Żadnych rozmów z buntownikami! — huknął St Vincent, bijąc w stół 

ogromną jak udziec barani pięścią. — Mieliśmy tego dosyć w dziewięćdziesiątym 

czwartym.

— Wobec tego carte blanche, jaką mi pan daje, to nic więcej, milordzie, jak 

zwykłe rozkazy dla oficera marynarki wojennej — zauważył Hornblower.

Sprawa jest poważna; wysyła się go z niezwykle trudnym zadaniem, i będzie 

musiał wziąć na siebie całe odium za ewentualne niepowodzenie. Nie wyobrażał 

sobie, że będzie kiedykolwiek licytować się w argumentach z Pierwszym Lordem, a 

przecież to właśnie robił zmuszony zwykłą koniecznością. W błysku jasnego 

widzenia uświadomił sobie, że ostatecznie wiedzie spór nie ze względu na siebie; nie 

próbuje bronić własnych interesów. Dyskutował zupełnie bezosobowo; oficer który 

jest wysyłany z zadaniem odbicia „Flame” i którego przyszłość może zależeć od 

udzielonych mu pełnomocnictw, to nie Hornblower siedzący w tym rzeźbionym 

fotelu, odziany w biały i szkarłatny jedwab, ale jakieś biedaczysko, którego mu żal i 

którego interesy leżą mu na sercu, gdyż reprezentują one interes narodowy. Potem 

obie te istoty stopiły się znowu w jedno i to był on, mąż Barbary, człowiek, który był 

na przyjęciu u Lorda Liverpoolu ubiegłego wieczora i wciąż jeszcze odczuwał po tym 

lekki ból w czaszce nad czołem, który ma wypłynąć w tej nieprzyjemnej misji, nie 

dającej za grosz okazji do sławy czy wybicia się, wystawiając się na ogromne ryzyko 

fiaska mogącego uczynić z niego pośmiewisko marynarki wojennej i przedmiot kpin 

w całym kraju.

Znowu badał uważnie wyraz twarzy St Vincenta; admirał nie jest głupcem i 

pod tym kanciastym czołem kryje się inteligentny umysł — boryka się z własnymi 

background image

uprzedzeniami, próbując zrezygnować z nich przy pełnieniu swej powinności.

— A więc dobrze, Hornblower — rzekł wreszcie. — Dam panu całkowitą 

swobodę działania. Każę sporządzić rozkazy dla pana w tym sensie. Oczywiście 

będzie pan miał stanowisko komodora.

— Dziękuję, milordzie — odparł Hornblower.

— Oto lista załogi okrętu — ciągnął St Vincent. — Nie mamy tu zastrzeżeń 

wobec żadnego z nich. Nathaniel Sweet, pomocnik bosmana — tu jest jego podpis — 

był kiedyś starszym oficerem na węglowcu z Newcastle — zwolniony za pijaństwo. 

Może on jest prowodyrem. Ale może nim być każdy z nich.

— Czy wiadomość o buncie została ujawniona?

— Nie. I prośmy Boga, żeby do tego nie doszło, dopóki nie zostanie 

wciągnięta flaga sądu wojennego. Holden w Bembridge miał dosyć rozumu, żeby nie 

pisnąć o tym. Zatrzymał pod kluczem podoficera nawigacyjnego i załogę łodzi, jak 

tylko usłyszał, jaką przywieźli nowinę. „Dart” wychodzi do Kalkuty w przyszłym 

tygodniu — zostaną zamustrowani na ten statek. Upłyną miesiące, zanim ta historia 

przedostanie się do publicznej wiadomości.

Bunt to zaraza roznoszona przez słowa. Miejsce zarażone musi zostać 

odizolowane do chwili, aż będzie można wypalić je gorącym żelazem.

St Vincent przysunął do siebie plik papierów i sięgnął po pióro — piękne 

pióro indycze z jedną z tych świeżo wprowadzonych złotych stalówek.

— Jaką chce pan jednostkę?

— Coś zwrotnego i niedużego — odrzekł Hornblower.

Nie miał pojęcia, jak się zabierze do odzyskania okrętu, któremu wystarczy 

przesunąć się o dwie mile w kierunku zawietrznym, żeby stał się nie do odzyskania, 

lecz duma kazała mu stwarzać pozory pewności siebie. Złapał się na tym, iż 

zastanawia się, czy wszyscy mężczyźni są tacy jak on, silący się na udawanie odwagi 

cywilnej, gdy faktycznie czują się słabi i bezradni — pamiętał jednak uwagę 

Swetoniusza o Neronie, że uważał on wszystkich ludzi za tak samo zepsutych jak on, 

chociaż publicznie nie przyznawali się do tego.

— Mamy „Porta Coeli” — powiedział St Vincent unosząc siwe brwi. — Bryg 

uzbrojony w osiemnaście dział — w istocie bliźniak „Flame”. Stoi w Spithead 

gotowy do odpłynięcia. Dowódcą jest Freeman — ten co miał kuter „Clam” pod 

pańskim dowództwem na Bałtyku. To on przywiózł pana do kraju, czy tak?

— Tak, milordzie.

background image

— Nada się?

— Myślę, że tak, milordzie.

— Pellew dowodzi eskadrą w środkowej części Kanału. Prześlę mu rozkaz, 

żeby dał panu wszelką pomoc, jakiej może pan zażądać.

— Dziękuję, milordzie.

I oto podjął się trudnego — może nawet niewykonalnego — zadania bez 

najmniejszej próby zostawienia sobie furtki do wycofania się, nie starając się nawet 

zasiać ziarna wymówek, które mógłby wyzyskać w razie niepowodzenia. Bardzo to 

było lekkomyślne z jego strony, wiedział jednak, że nie pozwoliła mu na to jego 

śmieszna duma. Nie umiał stosować tych wszystkich „jeżeli” lub „ale” wobec ludzi 

pokroju St Vincenta, a faktycznie wobec nikogo. Zastanawiał się, czy to dlatego, że 

komplement wypowiedziany przed chwilą przez Pierwszego Lorda uderzył mu do 

głowy, czy też może ze względu na rzuconą mimochodem uwagę, że może „żądać” 

pomocy od Pellewa, głównodowodzącego, pod którym służył dwadzieścia lat temu za 

swoich czasów midszypmeńskich. Uznał, że jedyny powód to jego bezsensowna 

duma.

— Wiatr jest północno-zachodni i stały — mówił St Vincent rzucając okiem 

na tarczę powtarzającą wskazania wiatrowskazu na dachu Admiralicji. — Ale 

barometr spada. Im wcześniej pan wypłynie, tym lepiej. Poślę za panem rozkazy do 

miejsca, gdzie się pan zatrzymał — niech pan skorzysta z tej okazji, żeby się 

pożegnać z żoną. Gdzie ma pan swoje rzeczy?

— W Smallbridge, milordzie. Prawie po drodze do Portsmouth.

— Dobrze. Teraz jest południe. Powiedzmy, że wyjedzie pan o trzeciej, karetą 

pocztową do Portsmouth — nie może pan jechać rozstawnymi końmi ze swoim 

kufrem marynarskim. Osiem godzin — siedem, drogi nie są jeszcze rozmiękłe o tej 

porze roku. Zaraz wyślę kurierem rozkazy do Freemana. Życzę powodzenia, 

Hornblower.

— Dziękuję, milordzie.

Hornblower owinął się płaszczem, poprawił szpadę i ruszył do wyjścia. 

Jeszcze nie opuścił pokoju, a już wchodził urzędnik wezwany przez St Vincenta 

dzwonkiem, żeby pisać pod jego dyktando rozkaz dla Hornblowera. Na dworze wiał 

silny północno-zachodni wiatr, o którym mówił St Vincent, i Hornblower w swoim 

płaszczu o żywych szkarłatno-białych barwach poczuł się zziębnięty i zagubiony. Ale 

kareta czekała na niego, tak jak obiecała Barbara.

background image

Rozdział II

Ona sama powitała go, gdy dotarł na Bond Street, spokojnym spojrzeniem i 

opanowanym wyrazem twarzy, jak przystało na przedstawicielkę rasy bojowników. 

Bała się jednak wyrzec więcej niż jedno słowo.

— Rozkazy? — zapytała.

— Tak — odparł Hornblower, a potem ulegając naporowi silnych mieszanych 

uczuć, kłębiących się w jego duszy, dodał: — Tak, kochana.

— Kiedy?

— Odpływam dziś wieczorem ze Spithead. Wypisują mi teraz rozkazy… 

muszę ruszać, jak tylko mi je tu doślą.

— Z wyrazu twarzy St Vincenta domyśliłam się, że tak będzie. Wysłałam 

więc Browna do Smallbridge, żeby zapakował twój kuferek. Będzie już 

przygotowany, jak tam przyjedziemy.

Niezawodna, przewidująca, opanowana Barbara! Ale „Dziękuję ci, moja 

droga”, to było wszystko, co potrafił powiedzieć. Nawet teraz, po spędzonym z nią 

dłuższym okresie, zdarzały się często te trudne momenty; chwile, gdy przepełniony 

uczuciem (a może właśnie dlatego), nie umiał przecież znaleźć słów.

— Kochanie, czy mogę spytać, dokąd się udajesz?

— Gdybyś spytała, nie mógłbym ci powiedzieć — odrzekł Hornblower z 

wymuszonym uśmiechem. — Przykro mi, skarbie.

Barbara nie pisnęłaby nikomu słówka ani nie dałaby niczym poznać, w jakiej 

misji został wysłany, ale mimo to nie mógł jej nic zdradzić, żeby nie można było 

obciążyć jej odpowiedzialnością na wypadek rozejścia się wieści o buncie; lecz nie to 

było rzeczywistym powodem. Jego obowiązkiem było milczeć, a obowiązek nie 

dopuszcza żadnych wyjątków. Barbara — jak tego wymagała sytuacja — 

odpowiedziała mu pogodnym uśmiechem. Przeniosła uwagę na jego jedwabny 

płaszcz i wdzięczniej udrapowała mu go na ramionach.

— Szkoda — zauważyła — że w tych nowoczesnych czasach mężczyźni mają 

tak mało okazji, żeby się ładnie ubrać. W szkarłacie i bieli jest ci, mój drogi, do 

twarzy. Bardzo przystojny z ciebie mężczyzna — wiedziałeś o tym?

Wtedy krucha, sztuczna bariera między nimi pękła i rozwiała się jak przekłuta 

bańka mydlana. Hornblower z usposobienia był człowiekiem spragnionym uczucia, 

dowodów miłości, jednakże przestrzeganie przez tyle lat dyscypliny wewnętrznej w 

background image

bezlitosnym świecie utrudniało mu, nawet prawie uniemożliwiało, ujawnienie tej 

cechy. Czaiła się w nim zawsze obawa przed odtrąceniem, rzecz zbyt straszna, żeby 

się na to narażać. Miał się zawsze na baczności przed samym sobą, przed światem 

zewnętrznym. A ona… ona znała te jego nastroje, zdawała sobie z nich sprawę, choć 

urażało to jej dumę. Stoickie wychowanie angielskie wykształciło w niej nieufność 

wobec emocji, niechęć do ich uzewnętrzniania. Była tak samo dumna jak on; potrafiła 

złościć się, że jest od niego zależna w osiąganiu pełni życia, jak on bywał zły, że 

czuje się niepełny bez jej miłości. Byli dwojgiem dumnych ludzi, którzy z tej czy 

innej przyczyny uczynili egocentryczną samowystarczalność normą doskonałości, od 

której odejście wymagało często większego poświęcenia niż to, na jakie byli 

przygotowani.

W chwilach jednak, gdy kładł się nad nimi cień rozstania, znikała duma i 

niechęć i potrafili być cudownie naturalni, odrzucając krępujące pancerze nałożone na 

nich przez lata życia. Znalazła się w jego ramionach, a jej dłonie wyczuwały pod 

płaszczem ciepło jego ciała poprzez cienki jedwab kubraka; przywarła z żarem do 

niego, a on objął ją również gorącym uściskiem. Gorsety wyszły już wtedy z mody i 

suknia Barbary była tylko leciutko usztywniona w talii fiszbinami; czul, jak w jego 

objęciach jej śliczne ciało omdlewa i poddaje się mimo dobrze wyrobionych mięśni 

(dzięki konnej jeździe i długim spacerom), co wreszcie nauczył się uważać za 

pociągające u kobiety, zamiast dawniej uznawanej wiotkości i słabości. Zwarli się w 

pocałunku gorącymi wargami, patrząc na siebie śmiejącymi się oczyma.

— Mój najdroższy! Mój skarbie! — rzekła, a potem z ustami przy ustach 

wymruczała do swego ukochanego czułe słówka bezdzietnej kobiety: — Moje 

dziecko. Mój drogi dzieciaku!

Nic milszego nie mogła mu powiedzieć. Ulegając jej pozbywając się swego 

ochronnego pancerza, pragnął być zarówno jej dzieckiem, jak i mężem; 

podświadomie chciał mieć pewność, że obnażając się tak przed nią znajdzie ją oddaną 

mu i lojalną, jak matka dziecku, nie wyzyskującą jego bezbronności. Stopniały resztki 

rezerwy; zlali się w jedno w szalonym porywie namiętności, jaki rzadko zdarzało im 

się przeżywać. Nic nie mogło zmącić go teraz. Mocne palce Hornblowera rozluźniły 

jedwabny sznur przytrzymujący płaszcz; zapięcia kubraka, z którymi nie był 

obeznany, śmieszne sznurówki krótkich spodni — mocowanie się z tym wszystkim 

nie popsuło mu nastroju. W pewnej chwili Barbara schwytała się na tym, że okrywa 

pocałunkami jego ręce, te długie piękne palce, których wspomnienie prześladowało ją 

background image

czasem nocą w okresach rozstań, i był to gest najczystszego uczucia bez żadnej 

symboliki. Byli wolni dla siebie nawzajem, swobodni, nieskrępowani, zakochani. 

Stanowili cudowną jedność, nawet gdy już opadła fala namiętności; przeżyli 

spełnienie bez nasycenia się sobą. Pozostali złączeni, nawet gdy zostawił ją tam 

leżącą, gdy zerknąwszy w lustro zobaczył, że jego rzedniejące włosy są okropnie 

potargane.

Mundur wisiał na drzwiach ubieralni. Barbara pomyślała o wszystkim, gdy on 

był ze St Vincentem. Umył się w miednicy, wytarł gąbką rozgrzane ciało, ale nie miał 

uczucia, że zmywa brud — był to akt czystej przyjemności. Gdy lokaj zastukał do 

drzwi, Hornblower już w koszuli i w spodniach narzucił na siebie szlafrok i wyszedł. 

To były rozkazy dla niego; pokwitował ich odbiór, skruszył pieczęć i usiadł, aby je 

przeczytać i upewnić się, że nie ma w nich niczego niejasnego, co należałoby 

wyklarować przed opuszczeniem Londynu. Stare, znane zwroty: „Niniejszym prosi 

się pana i nakazuje”; „Poleca się zatem panu jak najściślej” — te same, pod których 

nakazem Nelson szedł do boju pod Trafalgarem, a Blake pod Teneryfą. Sens 

rozkazów był jasny, a zakres przekazanych uprawnień jednoznaczny. Przeczytane na 

głos załodze okrętu — lub sądowi wojennemu — zostałyby bez trudu zrozumiane. 

Czy będzie musiał w ogóle odczytywać je na głos? Oznaczałoby to wszczęcie 

negocjacji z buntownikami. Miał do tego upoważnienie, lecz byłoby to oznaką 

słabości, wywołującą unoszenie brwi na tę wiadomość w całej marynarce wojennej, 

czymś, co rzuciłoby cień rozczarowania na grubo ciosane oblicze St Vincenta. W taki 

czy inny sposób, oszustwem lub podstępem, musi nakłonić setkę angielskich 

marynarzy do oddania się w jego ręce, aby można ich było powiesić lub wychłostać 

za coś, co — jak świetnie wiedział — sam uczyniłby w podobnych okolicznościach. 

Musi pełnić swój obowiązek; czasem tym obowiązkiem jest zabijanie Francuzów, a 

czasem może to być coś innego. Jeśli w ogóle trzeba kogoś zabić, to wolałby, aby to 

byli Francuzi. I jak, u Boga Ojca, ma się zabrać do wykonania swego obecnego 

zadania?

Drzwi sypialni otwarły się i weszła Barbara, promienna i uśmiechnięta. 

Spojrzenia ich zetknęły się, a dusze wybiegły sobie naprzeciw; ani groźba fizycznego 

rozstania, ani rozmyślania Hornblowera nad jego nową, nieprzyjemną misją nie 

zdołały naruszyć duchowej harmonii między nimi. Ich związek był mocniejszy niż 

kiedykolwiek i, szczęśliwcy, wiedzieli o tym. Hornblower wstał.

— Za dziesięć minut będę gotów do odjazdu — rzekł. — Odprowadzisz mnie 

background image

do Smallbridge?

— Czekałam, żebyś mnie o to poprosił — odparła Barbara.

Rozdział III

Noc była najciemniejsza, jaką można sobie wyobrazić, a wiatr skręcając ku 

zachodowi dął z siłą półwichury, i wyglądało, że będzie się nasilał. Owiewał 

Hornblowera, trzepocząc nogawkami jego spodni przy kolanach nad wysokimi 

butami morskimi, zaś wszędzie naokoło i nad głową takielunek wył w ciemnościach 

wściekłym chórem, jak gdyby protestując przeciwko ludzkiej głupocie wystawiającej 

kruchy, człowieczą ręką wykonany osprzęt na gwałtowne ataki sił natury. Nawet tu, 

pod osłoną wyspy Wight, mały bryg miotał się pod stopami Hornblowera stojącego 

na niewielkim pokładzie rufowym. Gdzieś po jego nawietrznej ktoś — chyba 

podoficer — beształ marynarza za nieznane przewinienie; niewybredne słowa 

dolatywały do uszu Hornblowera z porywami wiatru.

Człowiek obłąkany, myślał Hornblower, musi znać te szalone kontrasty, te 

nagłe przeskoki z nastroju w nastrój, te gwałtowne przemiany w otaczającym go 

świecie; w takim wypadku zmianom podlega szaleniec, ale w jego własnym wypadku 

zmieniało się otoczenie. Rano, nie więcej jak dwanaście godzin temu, siedział w 

Opactwie westminsterskim z kawalerami Orderu Łaźni, wszystkimi w szkarłatnych i 

białych jedwabiach; poprzedniego wieczora jadł obiad z premierem. Był w ramionach 

Barbary; prowadził luksusowy żywot na Bond Street, gdzie wystarczyło pociągnąć za 

sznur dzwonka, aby spełniona została każda zachcianka, jaka mogłaby przyjść do 

głowy. Było to bytowanie w przyjemnym dogadzaniu sobie. Dwadzieścioro służby 

byłoby naprawdę zdumione i zmartwione, gdyby zaszło najdrobniejsze zakłócenie w 

ustabilizowanym toku życia Sir Horatia — oba te słowa były oczywiście wymawiane 

przez nich łącznie, z czego tworzyło się jakieś cudaczne „Surroratio”. Barbara 

chodziła koło niego całe lato, pilnując, żeby resztki rosyjskiego tyfusu, który 

sprowadził go chorego do domu, zostały zlikwidowane. Przechadzał się w słońcu po 

ogrodach Smallbridge za rączkę z małym Ryszardem, a ogrodnicy czapkując 

ustępowali mu z szacunkiem z drogi. Wspominał to złociste popołudnie, kiedy obaj z 

Ryszardem leżeli obok siebie na brzuchach nad sadzawką z rybkami, próbując łapać 

rękoma złotego karpia; jak wracali do domu w blasku zachodzącego słońca, 

zabłoceni, mokrzy i niewymownie szczęśliwi, on i jego dziecko, tak sobie bliscy jak 

on i Barbara tego ranka. Szczęśliwy żywot, zbyt szczęśliwy.

background image

Tego popołudnia w Smallbridge, gdy Brown z forysiem przenosili jego 

marynarski kuferek do karety pocztowej, pożegnał się z Ryszardem uściskiem dłoni, 

jak mężczyzna z mężczyzną.

— Ojcze, idziesz znowu bić się? — spytał Ryszard.

Jeszcze raz mówił Barbarze do widzenia; nie było to rzeczą łatwą. Jeśli 

szczęście będzie mu sprzyjać, za tydzień może być z powrotem w domu. Nie mógł 

jednak powiedzieć jej o tym, bo ujawniłby zbytnio charakter swojej misji. To małe 

kłamstwo przyczyniło się do zniweczenia nastroju jedności i więzi między nimi; 

znowu stał się trochę chłodny i oficjalny. Odwracając się od Barbary miał uczucie, że 

traci coś na zawsze. Potem wsiadł do karety, Brown obok niego i w zapadającym 

zmierzchu ruszyli przez jesienny krajobraz wyżyn Downs do Guildford, a stamtąd 

nocą wjechali na Portsmouth Road — drogę przemierzaną przez niego przy tylu 

ważnych okazjach. W krótkim czasie przeszedł od luksusu do niewygód. O północy 

Hornblower stanął na pokładzie „Porta Coeli”, witany przez Freemana, barczystego, 

krępego i śniadego jak zawsze, z czarnymi włosami po cygańsku zwisającymi mu na 

policzki, aż dziw, że nie miał kolczyków w uszach. Potrzeba było nie więcej niż 

dziesięciu minut, żeby powiedzieć Freemanowi, w absolutnej tajemnicy, z jakim 

zadaniem jest wysyłana „Porta Coeli”. Zgodnie z rozkazami otrzymanymi cztery 

godziny wcześniej Freeman miał już bryg przygotowany do wyjścia w morze i gdy 

dziesiąta minuta dobiegała końca, marynarze u kabestanu zaczęli wyciągać kotwicę.

— Zanosi się na parszywą noc, sir — zauważył Freeman stojący w 

ciemnościach obok Hornblowera. — Barometr wciąż leci w dół.

— I chyba będzie dalej spadał, panie Freeman.

Freeman podniósł nagle głos do ryku, najgłośniejszego chyba, jaki 

kiedykolwiek słyszał Hornblower — ta sklepiona jak beczka klatka piersiowa była w 

stanie wydać z siebie zadziwiająco potężny dźwięk.

— Panie Carlow! Cała załoga do zwijania żagli górnych! Zwinąć 

grotstensztaksel! Zrefować podwójnie marsie! Sterniku, południowy wschód ku 

południu.

— Południowy wschód ku południu, sir.

Pokład pod stopami Hornblowera drżał lekko od tupotu nóg załogi; gdyby nie 

to, nie poznałby w tych ciemnościach, że rozkazy Freemana są wykonywane; pisk 

krążków w blokach tonął w wietrze lub wyciu olinowania, nie można też było dojrzeć 

marynarzy wdrapujących się na maszty, żeby refować marsie. Hornblower czuł się 

background image

zziębnięty i zmęczony po dniu, który zaczął się — aż wprost nie do wiary — od 

przybycia krawca w celu odziania go w uroczysty strój Kawalera Orderu Łaźni.

— Panie Freeman, schodzę do kajuty — powiedział. — Proszę mnie wezwać 

w razie potrzeby.

— Tak jest, sir.

Freeman odsunął ruchomą pokrywę łukową nad zejściówką — „Porta Coeli” 

była gładkopokładowcem — i ukazało się słabe światło oświetlające schody; słabe, 

lecz oślepiające po intensywnej czerni nocy. Hornblower schodził zginając się prawie 

wpół pod belkami pokładowymi. Drzwi na prawo prowadziły do jego kajuty, o 

wymiarach sześć stóp na sześć i wysokości czterech stóp i dziesięciu cali; 

Hornblower musiał aż przykucnąć, żeby ją obejrzeć w chwiejnym świetle lampy 

zwisającej z pokładu. Wiedział, że ciasnota tego pomieszczenia, najlepszego na 

brygu, jest niczym w porównaniu z warunkami, w jakich gnieżdżą się pozostali 

oficerowie, a dwadzieścia razy niczym w porównaniu z warunkami mieszkalnymi 

załogi. Na dziobie odległość między pokładami jest taka sama jak tu — cztery stopy i 

dziesięć cali — a marynarze śpią tam w dwóch rzędach hamaków zawieszonych 

jedne nad drugimi; ci na górze szorują nosami o pokład nad nimi, zaś ci z dolnego 

rzędu pośladkami uderzają o pokład pod nimi, a w środku nosy tych z dołu stykają się 

z pośladkami tych z góry. „Porta Coeli” to najlepsza machina bojowa w tej grupie 

tonażu, zdolna do pływania po morzach; jest uzbrojona w działa mogące zdruzgotać 

każdego przeciwnika o tej samej wielkości; jej magazyny mieszczą zapasy 

artyleryjskie wystarczające na całe godziny i dnie walki, a żywności zabiera tyle, że 

może przebywać miesiącami w morzu bez podchodzenia do lądu; jest podatna w 

prowadzeniu i na tyle mocna żeby stawić czoło każdej wichurze; jedyna rzecz, jaką 

można jej zarzucić, to fakt, że aby uzyskiwać takie wyniki z brygiem 190-tonowym, 

istoty ludzkie żyjące na nim muszą zadowalać się warunkami w jakich żaden 

troskliwy wieśniak nie trzymałby swego bydła. To właśnie kosztem ludzi Anglia 

utrzymuje niezliczone małe jednostki zapewniające jej bezpieczeństwo na morzach 

pod osłoną potężnych okrętów liniowych.

Kajuta, nie dość że mała, cuchnęła potwornie. Pierwsza rzecz, jaką 

rejestrowały nozdrza, to duszący smród zakopconej lampy, lecz zaraz potem 

atakowała je cała gama dodatkowych odorów. Był tam mdły smród zęzowy, znośny, 

faktycznie prawie nie odczuwany przez Hornblowera wąchającego fetor zęz od 

dwudziestu lat. Była też drażniąca woń sera i jakby dla jej uwydatnienia czuć było 

background image

wyraźnie szczurami. I jeszcze zapach wilgotnej odzieży i wreszcie mieszanina 

zapachów ludzkich z dominującym wyziewem nie mytych ciał męskich w długo 

zamkniętym pomieszczeniu.

Przeciwwagą dla tej całej mieszaniny woni była gama odgłosów. Każda wręga 

rezonowała skrzyp takielunku; przebywający w kajucie czuł się jak mysz zamknięta 

w pudle skrzypiec w czasie gry. Nad głową nieustanne stąpania po pokładzie 

rufowym, w połączeniu ze stukotem rzucanych lin sprawiały wrażenie — żeby 

kontynuować analogię — jakby równocześnie pukano młoteczkami w pudło 

skrzypiec. Drewniane poszycie brygu trzeszczało i skrzypiało w takt ruchu okrętu na 

wodzie, jakby jakiś wielkolud walił w nie pięściami od zewnątrz; a pociski w 

stojakach też przesuwały się nieco, uderzając o siebie z głuchym, nieoczekiwanym 

dudnieniem przy końcu przechyłu, gdy już przestawały się przemieszczać.

Ledwie Hornblower wszedł do kajuty, „Porta Coeli” przechyliła się 

niespodziewanie mocno na burtę; widocznie w momencie wychodzenia na otwarte 

wody Kanału zachodni wiatr uderzył w nią z całą siłą, kładąc bryg na burtę. 

Zaskoczony Hornblower — zawsze dość wolno odzyskiwał „morskie nogi” po 

dłuższym pobycie na lądzie — poleciał do przodu, na szczęście w kierunku koi. Padł 

na nią twarzą i gdy leżał rozciągnięty, ucho jego pochwyciło znane odgłosy różnych 

pojedynczych przedmiotów, zazwyczaj nie zamocowanych odpowiednio na początku 

podróży, lecących kaskadą po pokładach przy tym pierwszym dużym przechyle 

poprzecznym. Przewracając się na koi Hornblower, zaskoczony następnym 

przechyłem, wyrżnął głową o belki pokładu i opadł na szorstką poduszkę, spocony w 

dusznej, wilgotnej kajucie z wysiłku i wskutek zaczynającej się choroby morskiej. 

Klął cicho, lecz dosadnie; wzbierała w nim głęboka nienawiść do tej wojny, tym 

głębsza, że zupełnie bezsilna. Nie umiał sobie właściwie wyobrazić, jak to jest, kiedy 

panuje pokój — był dzieckiem, gdy świat żył jeszcze w pokoju — lecz niewymownie 

pragnął pokoju jako odpoczynku od wojny. Był nią zmęczony, zbyt zmęczony, a to 

zmęczenie podkreślały jeszcze i pogarszały przeżycia ubiegłego roku. Wieści o 

całkowitym rozbiciu armii Bonapartego w Rosji początkowo wzbudziły nadzieje na 

szybki pokój, ale Francja nie zdradzała żadnych oznak załamania i zebrawszy świeże 

siły odcięła falę rosyjskiego kontrataku z dala od jakiegokolwiek ważnego punktu 

cesarstwa. Mędrkowie wskazywali na dotkliwy charakter rekwizycji szeroko 

stosowanych przez Bonapartego, na surowość przy egzekwowaniu nakładanych 

podatków i przepowiadali rychłe powstanie wewnątrz cesarstwa, wsparte, być może, 

background image

buntem generałów. Upłynęło dziesięć miesięcy od czasu, gdy zaczęto powszechnie 

snuć takie przepowiednie, a wciąż nic nie wskazywało, żeby się miały 

urzeczywistnić. Gdy Austria i Szwecja dołączyły do szeregów nieprzyjaciół 

Bonapartego, ludzie zaczęli znowu wyglądać natychmiastowego zwycięstwa. Mieli 

nadzieję, że kiedy kraje będące wbrew swej woli sprzymierzeńcami Bonapartego — 

Dania, Holandia i inne — wydostaną się spod tej zależności, będzie to zapowiedzią 

szybkiego rozpadu cesarstwa i za każdym razem przeżywali rozczarowanie. 

Rozważniejsi przepowiadali od dawna, że gdy fala wojny wtargnie na terytorium 

cesarstwa, gdy Bonaparte zostanie zmuszony do przekształcenia jej w wojnę obronną, 

prowadzoną na ziemi swoich poddanych, nie zaś nieprzyjaciół czy lenników, walka 

zakończy się prawie automatycznie. A przecież upłynęło trzy miesiące od czasu, 

kiedy Wellington ze stu tysiącami żołnierzy wdarł się poprzez Pireneje w obręb 

nienaruszalnych dotąd granic i zmaga się na śmierć i życie daleko na południu, ciągle 

jeszcze siedemset mil od Paryża. Wygląda, że nie ma końca zasobom czy 

determinacji Bonapartego.

W obecnym, beznadziejnym nastroju Hornblowerowi wydawało się, że walka 

musi trwać, póki nie padnie ostatni człowiek w Europie i nie wyczerpią się 

bezpowrotnie wszystkie zasoby Anglii; a jeśli idzie o niego samego, to zanim starość 

go uwolni, będzie skazany — wskutek szaleńczego uporu jednego, jedynego 

człowieka — na brak swobody, spędzania dni i nocy w tak odrażających warunkach 

jak te tutaj, z dala od żony i syna, nękany przez chorobę morską i zimno, 

zdeprymowany i załamany. Po raz pierwszy chyba w życiu zaczął pragnąć cudu czy 

jakiegoś nieprzewidzianego a pomyślnego obrotu losu — żeby zbłąkana kula 

uśmierciła Bonapartego lub żeby jakiś jego kolosalny błąd pozwolił odnieść 

niezaprzeczalne i decydujące zwycięstwo; żeby ludność Paryża powstała, z 

powodzeniem, przeciwko tyranowi, żeby urodzaj we Francji był bardzo zły albo 

marszałkowie, chcąc zachować swoje majątki, opowiedzieli się przeciwko cesarzowi 

i zdołali nakłonić wojsko do pójścia w ich ślady. Wiedział jednak, że nie ma 

najmniejszego prawdopodobieństwa, by cokolwiek z tego mogło się wydarzyć; walka 

musi toczyć się dalej, a on pozostanie nękanym chorobą morską więźniem w 

łańcuchach dyscypliny, aż włos mu posiwieje.

Otworzył mocno zamknięte oczy, by stwierdzić, że Brown jest przy nim.

— Stukałem, sir, ale pan mnie nie słyszał.

— Co jest?

background image

— Czy mam przynieść coś panu, sir? Zaraz będą wygaszać ogień w kambuzie. 

Kubek kawy, sir? Herbaty? Gorącego grogu?

Porządna dawka alkoholu mogłaby go uśpić, zagłuszyć chorobliwe, 

przygnębiające myśli, dać wytchnienie od czarnej depresji, w jakiej był pogrążony. 

Hornblower złapał się na tym, że naprawdę zastanawia się, czy nie ulec pokusie i 

stwierdzenie to było dla niego wstrząsem. Fakt, że on, który przez dwadzieścia lat pił 

tak, żeby się nie upić, nie znosząc stanu nietrzeźwości u siebie bardziej jeszcze niż u 

innych, miał choćby na moment dopuścić taką możliwość, wzbudził w nim trwogę i 

odrazę. To jeszcze jedna brzydka cecha, której istnienia w sobie dotąd nie 

podejrzewał, a pogarszała się świadomość, że został wysłany w sekretnej misji o 

wielkiej wadze, gdzie jasność umysłu i zdolność szybkiego osądu będą mu tak 

potrzebne. Poczuł gorzką wzgardę dla samego siebie.

— Nie — odparł. — Wrócę na pokład.

Zwiesił nogi z koi. „Porta Coeli”, odpłynąwszy daleko od lądu, kiwała się 

poprzecznie i nurzała jak zwariowana na sfalowanych wodach Kanału. Wiatr z 

baksztagu przechylał ją tak mocno, że Hornblower wstając poleciałby na przeciwległą 

grodź, gdyby Brown wyciągnąwszy krzepką dłoń nie przytrzymał go. Brown nigdy 

nie tracił „nóg morskich”; Brown nigdy nie zapadał na chorobę morską; Brown 

posiadał tę wielką siłę fizyczną, jaka zawsze była przedmiotem pragnień 

Hornblowera. Stał na rozkraczonych nogach jak skała, zupełnie niewrażliwy na 

zwariowane podskoki brygu, gdy Hornblower chwiał się niepewnie. Uderzyłby głową 

o rozbujaną lampę, gdyby Brown nie odsunął go na bok mocnym chwytem za ramię.

— Podła noc, sir, i chyba długo jeszcze trzeba będzie czekać na poprawę.

Hiob miał takich samych pocieszycieli. Hornblower zerknął z ukosa na 

Browna w rozdrażnieniu powodowanym złym nastrojem, tym gorszym wobec 

filozoficznego stosunku Browna do jego humorów. Był zły za traktowanie go jak 

rozzłoszczone dziecko.

— Sir, niech pan lepiej włoży ten szal, co jej wysokość zrobiła dla pana — 

ciągnął nieporuszony Brown. — Do rana będzie piekielnie zimno.

Jednym ruchem wyciągnął szufladę i wydobył z niej szal. Był to kawałek 

niezwykle kosztownego jedwabiu, lekkiego i ciepłego, może najdroższa rzecz, jaką 

Hornblower posiadał kiedykolwiek, nie wyłączając szpady za sto gwinei. Barbara 

zadała sobie wiele trudu, żeby przyozdobić go haftem — nie znosiła manipulowania 

igłą i naparstkiem, i fakt, że się na to zdobyła, był dla niego wyrazem największego 

background image

oddania z jej strony. Hornblower owinął szalem szyję pod kołnierzem kurtki; jego 

ciepło i miękkość oraz świadomość, że został zrobiony przez Barbarę, dodały mu 

otuchy. Uspokoił się i ruszył ku drzwiom i dalej, po pięciu schodkach, na pokład 

rufowy.

Było tam zupełnie ciemno i Hornblower opuściwszy nawet tak marnie 

oświetloną kajutę poczuł się jak ślepy. Wokoło wiatr huczał potężnie, aż musiał 

schylić głowę przed jego podmuchem. „Porta Coeli” była właśnie przechylona na 

burtę, mimo że pod wiatrem z baksztagu, a nie pod półwiatrem. Kołysała się bocznie i 

wzdłużnie. Bryzgi fal i pył wodny zmieszane z deszczem zalewającym pokład cięły w 

twarz Hornblowera posuwającego się z trudem ku zawietrznemu nadburciu. Nawet 

gdy wzrok przywykł już do ciemności, trudno mu było odróżnić słaby zarys wąskiego 

prostokąta zrefowanego grotmarsla. Okręcik pod jego stopami wyprawiał szaleńcze 

skoki, jak rozbrykany koń; morze było wzburzone — nawet przez łoskot wichury 

Hornblower słyszał stękanie linobloków sterownicy, gdy marynarz u steru starał się 

nie dopuścić do odpadnięcia brygu od wiatru w dolinę fali.

Hornblower wyczuł obecność Freemana w pobliżu, lecz zignorował go. Nie 

było nic do powiedzenia, a gdyby nawet było, to utrudniłaby to gwałtowność wiatru. 

Wparł się łokciem w siatkę do przechowywania hamaków, żeby stać pewnie, i wlepił 

wzrok w ciemność. Tuż za burtą ukazywał się na moment biały grzbiet każdej 

nadchodzącej fali, zanim „Porta Coeli” nie weszła na nią. Gdzieś przed nim 

marynarze pracowali u pomp; ucho Hornblowera chwytało od czasu do czasu ich tępy 

zgrzyt. Nic w tym nie było dziwnego, bo przy gwałtownym ruchu brygu na falach 

szwy muszą się otwierać i zamykać jak wargi. Gdzieś w mrokach nocy żeglują okręty 

miotane wichurą; statki wpadają na brzeg i marynarze giną w kipieli wśród wycia 

bezlitosnego wiatru. Wloką się kotwice i pękają liny. Ale wichura dmie również nad 

nędznymi biwakami uwikłanej w wojnę Europy. Miliony nieznanych chłopów 

wcielonych do wojska, skupione wokół z trudem utrzymywanych ognisk obozowych, 

przeklinają wiatr i deszcz leżąc, bezsenni i z pustymi brzuchami, w oczekiwaniu na 

jutrzejszą bitwę. Było rzeczą dziwną myśleć, że to od nich, nieznanych i nieważnych, 

zależy w znacznej mierze jego uwolnienie od obecnego jarzma. Zwymiotował 

boleśnie do ścieku burtowego w szczytowym momencie nasilenia choroby morskiej.

Freeman mówił coś do niego niewyraźnie. Nie rozumiał jego słów, więc 

Freeman musiał wykrzyczeć je głośniej.

— Sir, chyba będę musiał stanąć w dryf.

background image

Zwracając się do Hornblowera Freeman, nieco speszony, mówił początkowo 

przyciszonym tonem. Był w trudnej sytuacji; mocą prawa i zwyczaju on był dowódcą 

tego okrętu, a Hornblower, chociaż o tyle wyższy rangą, tylko pasażerem. Jedynie 

admirał mógł przejąć dowództwo z rąk oficera wyznaczonego do tego celu, bez 

uprzednich długich i skomplikowanych formalności; inny oficer, nawet w randze 

komodora, jak Hornblower, nie mógł tego uczynić. Według prawa i Regulaminu 

Wojennego Hornblower mógł tylko kierować operacjami „Porta Coeli”; Freeman był 

odpowiedzialny za sposób, w jaki rozkazy Hornblowera były wykonywane. Według 

prawa wyłącznie Freeman mógł decydować, czy stanąć w dryf, czy też nie; żaden 

jednak zaledwie w randze porucznika dowodzący osiemnastodziałowym brygiem nie 

będzie beztrosko lekceważyć życzeń obecnego na okręcie komodora, zwłaszcza gdy 

tym komodorem jest Hornblower, ze swą opinią niecierpiącego zwłoki i gorliwego w 

wypełnianiu nałożonych na niego zadań — nie uczyni tego w każdym razie żaden 

porucznik myślący o własnej przyszłości. Mimo mdłości Hornblower uśmiechnął się 

na myśl o tym dylemacie Freemana.

— Proszę stanąć w dryf, panie Freeman, jeśli pan chce — odkrzyknął i ledwie 

wyrzekł te słowa, a już Freeman podniesionym głosem podawał rozkazy przez tubę.

— Stanąć w dryf! Sprzątnąć fokmarsel! Postawić grotsztaksel. Sterniku, na 

wiatr.

— Na wiatr, sir.

Przy sprzątniętym fokmarslu napór wiatru zmniejszył się, zaś sztaksel ustawił 

bryg pod wiatr. Dotąd okręcik zmagał się z nim; teraz poddawał mu się jak kobieta 

ulegająca w końcu natarczywemu wielbicielowi. Wyprostował się i zwrócony 

dziobem z prawej burty do fali podnosił się na niej i opadał rytmicznie zamiast pod-

skakiwać, jak przedtem, nieobliczalnie na falach z baksztagu. Grotwanty prawej burty 

osłaniały nieco Hornblowera, w miejscu gdzie stał oparty o prawe nadburcie, tak że 

nawet siła wiatru wydawała się mniejsza.

Rozdział IV

Sytuacja zmieniła się na dużo lepszą i niewątpliwie bezpieczniejszą. „Porta 

Coeli” nie musiała już bać się utraty drzewc czy płótnisk ani znaczniejszego 

otwierania się spoin poszycia. Lecz bryg nie zbliżał się przez to ku „Flame” i jego 

zbuntowanej załodze; wprost przeciwnie, oznaczało to znoszenie go coraz dalej od 

nich, i to ku zawietrznej. Zawietrzna! Hornblower, jak każdy żeglarz, miał obsesję na 

background image

punkcie trzymania się po nawietrznej celu podróży. Gorzko żałował każdego jardu, o 

jaki bryg przesuwał się w kierunku zawietrznym, dużo bardziej niż sknera rozstający 

się ze swymi sztukami złota. Tu, na Kanale, w okresie późnej jesieni każdego dnia 

można się było spodziewać wichur od zachodu i każdy znos na wschód trzeba będzie 

może odrabiać z dużą nawiązką. Po osłabnięciu wiatru każda godzina dryfu będzie 

musiała być zrekompensowana dwoma albo i trzema godzinami halsowania z 

powrotem w kierunku nawietrznym, chyba żeby wiatr zmienił się na wschodni, czego 

jednak nie można było oczekiwać.

A liczyła się każda godzina; nikt nie mógł przewidzieć, jaki będzie następny 

nieobliczalny krok zdesperowanych marynarzy na „Flame”. W każdej chwili 

powodowani paniką mogą się oddać w ręce Francuzów albo prowodyrzy mogą 

opuścić okręt i szukać schronienia we Francji, gdzie stryczek nie dosięgnie żadnego z 

nich. I w każdej chwili w marynarce wojennej może się zacząć rozchodzić 

wiadomość, że jednemu z okrętów królewskich udało się zrzucić więzy dyscypliny, 

że poniewierani dotąd marynarze prowadzą, jak równy z równym, rokowania z 

lordami Admiralicji. Hornblower łatwo mógł sobie wyobrazić, jaki byłby wpływ 

takiej nowiny. Im wcześniej rozprawi się z „Flame” w sposób przykładowy, tym 

lepiej, ale wciąż nie wie, jak się do tego zabrać. Obecna wichura nic prawie nie może 

zrobić tamtemu brygowi — będzie mógł ją przeczekać pod osłoną Półwyspu 

Normandzkiego. Jednostka o jego tonażu może poruszać się po całej Zatoce 

Sekwańskiej; może udać się z jednej strony do Hawru lub też popłynąć rzeką w 

kierunku Caen.

Baterie na wybrzeżu Cotentin będą go osłaniać; patrolowce i kanonierki 

sekwańskie będą gotowe do przyjścia mu z pomocą. W Cherbourgu i Hawrze stoją 

fregaty francuskie i okręty liniowe, wprawdzie z niepełną załogą i nie przygotowane 

do wyjścia w morze, lecz zawsze w razie konieczności zdolne wypłynąć z portu na 

odległość kilku mil, aby osłaniać ucieczkę „Flame”. Na widok zbliżającej się 

większej jednostki bryg z buntownikami na pewno ruszyłby do ucieczki, może 

natomiast pozostać i podjąć walkę z okrętem o równej sile, takim jak „Porta Coeli”. 

Hornblower przyznał jednak przed sobą, że waha się przed perspektywą walki z 

brytyjską jednostką o tej samej sile, obsadzoną marynarzami brytyjskimi, którzy będą 

się bić z odwagą zrozpaczonych. Zwycięstwo byłoby drogo okupione — cóż za 

triumfalny szum podniósłby Bonaparte w całej Europie na wieść o bitwie między 

dwoma okrętami brytyjskimi! Byłoby wielu zabitych — jaki wpływ na marynarkę 

background image

wojenną miałaby wiadomość o wzajemnym mordowaniu się marynarzy brytyjskich? 

Jakie byłyby reperkusje w parlamencie? Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że 

obie jednostki tak się nawzajem uszkodzą, iż staną się łatwym łupem dla francuskich 

patrolowców i kanonierek. Co gorsza, możliwa jest również klęska. Jednostki o 

równej sile i tej samej liczebności załóg, okoliczność równie nie do przewidzenia, jak 

rezultat próby „orzeł czy reszka”, może rozstrzygnąć bitwę. Nie, nie podejmie 

normalnej akcji bojowej przeciwko „Flame”, chyba tylko jako ostatnie wyjście z 

sytuacji, w co zresztą sam raczej wątpił. Ale co, u diabla, ma robić ?

Hornblower wrócił do rzeczywistości otaczającego go świata, otrząsnąwszy 

się z myśli, które zagnały go do tej ślepej uliczki. Naokoło dalej szalał wiatr, lecz 

ciemność nieco zrzedłą. Przed jego oczyma smukły prostokąt zrefowanego grotmarsla 

zarysował się wyraźnie na tle nieba. Już niebo zaczynało szarzeć; widział wyraźnie 

upstrzone bielą fale, na które bryg dźwigał się z trudem. Zbliża się ranek, a on stoi tu 

w dryfie, pośrodku Kanału, daleko od lądu. Nie upłynęły jeszcze dwadzieścia cztery 

godziny od chwili, gdy siedział w jedwabiach między kawalerami Orderu Łaźni w 

Opactwie westminsterskim, a znacznie mniej czasu, gdy Barbara… nie, musi jak 

najszybciej otrząsnąć się także i z tych myśli. Znowu zaczęło padać, chłodne krople 

biły go po twarzy. Przemarzł na wskroś; poruszywszy się poczuł, że jedwabny szal od 

Barbary nasiąka wodą spływającą mu z policzków. Obok stał Freeman. Jednodniowy 

zarost przydawał mu jeszcze bardziej wyglądu Cygana.

— Barometr stoi nisko, sir — rzekł. — Żadnych oznak poprawy pogody.

— Ja też ich nie widzę — odparł Hornblower.

Nie bardzo było o czym mówić, nawet gdyby chciał wdawać się w rozmowę 

ze swoim podwładnym. Szare niebo i sine morze, wyjący wiatr, przenikliwe zimno, 

posępny cień pesymizmu nad myślami — wszystko to pomagało Hornblowerowi 

trwać przy świadomej małomówności, którą od tak dawna kultywował.

— Panie Freeman, niech pan każe mnie zawołać przy pierwszych oznakach 

zmiany — powiedział.

Ruszył ku zejściówce; z wysiłkiem stawiał stopę przed stopą i z wielkim 

trudem zgiął się, żeby przy schodzeniu oprzeć się rękami o zrębnice luku. Trzeszczały 

mu stawy, gdy posuwał się pod niebezpiecznie niskimi belkami pokładu ku swojej 

kajucie. Był całkiem zdrętwiały z zimna, zmęczenia i choroby morskiej. Z niechęcią 

pomyślał, że nie wolno mu paść, jak tego pragnął, we wszystkim, co ma na sobie, na 

koję — nie z obawy przed reumatyzmem, ale dlatego, że przez wiele dni mogłoby nie 

background image

być możliwości wysuszenia zamoczonej pościeli. A potem Brown zjawił się u jego 

boku, jakby nagle zmaterializowany — musiał czuwać w pentrze podoficerskiej 

oczekując na jego przybycie.

— Sir, niech mi pan pozwoli zdjąć z siebie płaszcz — powiedział. — Pan 

przemarzł, sir. Odwinę szal. Teraz guziki, sir. Niech pan siądzie, sir, to ściągnę panu 

buty.

Brown rozbierał go z mokrej odzieży, jakby był dzieckiem. Wyczarował skądś 

ręcznik i roztarł nim żebra swego dowódcy; Hornblower czuł, jak pod dotknięciem 

szorstkiego materiału życie wraca w niego żyłami. Brown włożył mu przez głowę 

flanelową koszulę nocną, a potem ukląkłszy na kołyszącym się pokładzie rozcierał 

nogi i stopy. Przez zamroczony umysł Hornblowera przemknął podziw dla 

sprawności Browna. Brown jest dobry we wszystkim, do czego się zabiera; potrafi 

wiązać węzły i pleść liny, powozić parą koni; umie rzeźbić modele okrętów dla 

Ryszarda, być mu nauczycielem i niańką; rzucać sondę; skracać i refować żagle, 

usługiwać przy stole; pełnić wachtę u steru albo kroić gęś; rozebrać zmęczonego 

mężczyznę i — co jest rzeczą równie ważną — wie, kiedy przerwać strumień 

uspokajających uwag, w milczeniu ułożyć swego pana na koi, przykryć kocami i 

odejść bez oklepanej, irytującej formułki, że ma nadzieję, iż będzie dobrze spał. 

Zanim wyczerpany, z zamętem w głowie zapadł w sen, zdążył jeszcze pomyśleć, że 

Brown jest znacznie pożyteczniejszym człowiekiem społeczeństwa niż on sam; że 

gdyby w wieku chłopięcym nauczono go pisać i rachować i gdyby los zawiódł go na 

pokład rufowy jako młodziutkiego kadeta, a nie na dolny pokład jako marynarza 

wziętego w brance, do tej pory byłby już pewnie kapitanem. A przy tym, rzecz 

znamienna, rozmyślając o Brownie, Hornblower wcale mu nie zazdrościł; stał się już 

na tyle dojrzały, żeby móc się zdobyć na bezinteresowny podziw. Brown byłby 

doskonałym mężem dla kobiety, jak długo nie byłoby innej w pobliżu. Hornblower 

uśmiechnął się na tę myśl i zasnął z uśmiechem na wargach mimo choroby morskiej i 

przechyłów „Porta Coeli” na zbitej fali.

Ocknął się odświeżony i głodny. Przez chwilę przysłuchiwał się dobrotliwie 

dobiegającym zewsząd odgłosom hałaśliwego okrętu, a potem wysunął głowę spod 

koców i krzyknął na Browna. Wartownik za drzwiami kajuty powtórzył wezwanie i 

Brown zjawił się prawie natychmiast.

— Która godzina?

— Dwie szklanki, sir.

background image

— Jaka wachta?

— Popołudniowa, sir.

Mógł był się tego domyślić bez pytania. Spał dokładnie cztery godziny. 

Dziewięć lat w stopniu kapitana nie wykorzeniło nawyków nabytych w czasie 

dwunastoletniej służby w charakterze oficera wachtowego. Jakaś wyjątkowo stroma 

fala przepływając pod „Porta Coeli” dźwignęła w górę najpierw rufę brygu, a potem 

dziób.

— Pogoda nie poprawiła się?

— Wciąż wieje silna wichura, sir. Zachodnio-południowo-zachodnia. 

Dryfujemy pod grotsztakslem i potrójnie zrefowanym grotmarslem. Poza widokiem 

lądu. Nie widać też żadnego żagla, sir.

Do tego aspektu wojny powinien już był przywyknąć; nie kończące się 

zwlekanie, z niebezpieczeństwem tuż za widnokręgiem. Poczuł się fantastycznie 

wzmocniony czterogodzinnym snem; znikła depresja i tęsknota za końcem wojny, 

może nie wymazana na dobre, lecz przytłumiona odzyskanym na powrót 

fatalistycznym stosunkiem weterana do życia. Przeciągnął się z rozkoszą w bujającej 

się koi. Żołądek wyraźnie wciąż był przewrażliwiony, lecz gdy Hornblower leżał tak 

wypoczęty, jakoś nie buntował mu się, chociaż trudno przewidzieć, jak się zachowa, 

gdy jego właściciel zacznie się ruszać. Ale nie musi się ruszać! Gdyby wstał i ubrał 

się, nie miałby nic do roboty; nie musi pełnić wachty; według prawa jest tylko 

pasażerem, i póki ta wichura się nie wydmucha i nie zaistnieje jakieś nieprzewidziane 

niebezpieczeństwo, nie ma nic, czym musiałby zaprzątać sobie głowę. Ma jeszcze 

duże zaległości w spaniu; czekają go przypuszczalnie bezsenne, niespokojne noce, 

gdy zabierze się do wykonywania powierzonego mu zadania. Może więc pozwolić 

sobie na pławienie się w swoim obecnym rozleniwieniu.

— Doskonale, Brown — rzekł nadając swemu głosowi to obojętne brzmienie, 

o które zawsze się tak starał. — Zawołaj mnie, jak pogoda się poprawi.

— Śniadanie, sir? — Wyraźne zaskoczenie wyczuwalne w głosie Browna 

ogromnie ucieszyło Hornblowera; takiej reakcji Brown wcale się nie spodziewał ze 

strony swego niecierpliwego dowódcy.

— Kawałeczek zimnej wołowiny i szklanka wina, sir?

— Nie — odparł Hornblower. Bał się, że tak czy inaczej żołądek nie utrzyma 

pokarmu.

— Nic, sir?

background image

Hornblower nie raczył mu nawet odpowiedzieć. Pokazał się jako człowiek, 

którego zachowania nie da się przewidzieć, i to było naprawdę jakieś osiągnięcie. 

Brown może w każdej chwili stać się zbyt zaborczy i za bardzo z siebie zadowolony. 

Ten incydent wskaże mu znowu, gdzie jego miejsce, sprawi, że przestanie być tak 

pewny, iż zna wszystkie nastroje swego dowódcy. Nie mogąc, jak uważał, stać się 

nigdy bohaterem w oczach Browna, mógł przynajmniej być nieodgadniony. Patrzył 

spokojnie na belki pokładowe tuż nad swoim nosem, aż Brown, zbity z tropu, opuścił 

kajutę, a wtedy skulił się znowu, tłumiąc napływające od żołądka mdłości. 

Zadowolony ze swej doli z satysfakcją wylegiwał się podrzemując i śniąc na jawie. 

Tam, skąd wieje wiatr zachodni, czeka na niego bryg pełen buntowników. I chociaż 

dryfując oddala się od nich z prędkością mili albo dwóch na godzinę, to jednak płynie 

ku nim tak szybko, jak to jest w jego mocy. A Barbara jest taka kochana.

Pod koniec wachty spał tak lekko, że zbudziły go krzyki bosmana 

wywołującego następną wachtę, hałas, do którego powinien był już przywyknąć. 

Krzyknął na Browna i wstał z koi, ubierając się spiesznie, żeby złapać resztkę światła 

dziennego. Gdy wyszedł na pokład, oczom jego przedstawiła się dokładnie taka 

sceneria beznadziejnej pustki, jakiej się spodziewał — jednostajnie szare niebo, sine 

morze upstrzone bielą, poorane krótkimi, stromymi falami Kanału. Wiał wciąż wiatr 

o sile wichury, oficerowie w zydwestkach, z kapturami nisko nasuniętymi na oczy, 

kulili się pod jego podmuchami, a marynarze pełniący wachtę przykucnąwszy pod 

nawietrznymi nadburciami szukali tam osłony.

Rozglądając się Hornblower uświadamiał sobie zamieszanie wywołane jego 

pojawieniem się na pokładzie. Była to pierwsza okazja dla załogi „Porta Coeli” 

zobaczenia go przy świetle dziennym. Midszypmen wachtowy, szturchnięty przez 

podoficera nawigacyjnego, ruszył pod pokład prawdopodobnie zameldować 

Freemanowi o jego przybyciu; widział też, jak poszturchują się marynarze z obsługi 

dziobu. Na ciemnych plandekach pojawiły się białe plamki, to twarze załogi zwracały 

się w jego stronę. Rozmawiali o nim: to ten Hornblower, który zatopił „Natividad” na 

Pacyfiku i pobił francuską flotyllę w zatoce Rosas, a w zeszłym roku utrzymał Rygę 

obleganą przez całą armię Bonia.

Teraz już Hornblower mógł myśleć z pewnym spokojem ducha, że ludzie 

mówią o nim. Ma na swoim koncie niezaprzeczalne osiągnięcia, poważne 

zwycięstwa, których był sprawcą, toteż zasłużenie chodzi w laurach. Jego słabostki, 

podatność na chorobę morską i zmienność nastrojów wywołują teraz uśmiechy, a nie 

background image

drwiny. On jeden, i nikt inny, zdawał sobie sprawę, że złote laury mają skazy. Nikt 

nie znał jego zwątpień i wahań ani nawet faktycznych błędów — on sam tylko 

wiedział, że gdyby odwołał kecze bombowe pod Rygą zaledwie pięć minut wcześniej 

— jak powinien był zrobić — młody Mound żyłby dotychczas i byłby wybitnym 

oficerem marynarki wojennej. Manewrowanie przez Hornblowera jego eskadrą na 

Bałtyku określono w parlamencie jako „najdoskonalszy w ostatnich latach przykład 

użycia sił morskich przeciwko armii lądowej”. Hornblower wiedział o niedo-

ciągnięciach, ale inni widocznie potrafili być ślepi na nie. Może patrzeć śmiało w 

oczy towarzyszom po fachu i ludziom z jego sfery społecznej. Ma teraz żonę piękną i 

z koneksjami, obdarzoną dobrym smakiem i taktem, żonę, z której jest dumny, a nie 

taką, za którą, krytykowaną przez otoczenie, musiałby się rumienić — biedna Maria 

w swoim zapomnianym grobie w Southsea.

Nadszedł Freeman, dopinając w drodze po trapie ubranie sztormowe; 

zasalutowali sobie wzajemnie.

— Barometr ruszył w górę, sir — wykrzyknął Freeman przez dłonie złożone 

w trąbkę. — Wichura niedługo się wydmucha.

Hornblower przytaknął głową, chociaż w tym momencie targnięte silniejszym 

podmuchem nieprzemakalne spodnie uderzyły mu o uda — te podmuchy też 

świadczą, że wichura ma się ku końcowi. Światło dnia szybko gasło na szarym 

niebie; może z zachodem słońca wiatr zacznie słabnąć.

— Obejdzie pan ze mną okręt? — krzyknął Hornblower, i tym razem Freeman 

skinął głową, że tak. Ruszyli w stronę dziobu, posuwając się z trudem po rozkołysa-

nych, ociekających wodą pokładach. Hornblower rozglądał się uważnie. Dwa 

dalekosiężne działa na dziobie — sześciofuntowe, reszta uzbrojenia to 

dwunastofuntowe karonady. Liny mocujące i odciągi są w dobrym stanie. Takielunek 

na masztach, stały i ruchomy, porządnie założony i należycie utrzymany. Najlepszym 

jednak dowodem, że na okręcie panuje ład, był fakt, że nic nie zostało porwane z 

niego w czasie tej dwudziestoczterogodzinnej wichury. Freeman to dobry dowódca; 

Hornblower wiedział już o tym. Ale w obecnej wyprawie najważniejsze są nie działa 

ani sprawność morska brygu, lecz ludzie. Sprawdzając stan brygu Hornblower rzucał 

spod brwi na boki krótkie spojrzenia — starając się zaobserwować wygląd i postawę 

załogi. Bogu dzięki, wyglądają na cierpliwych, ale nie zrezygnowanych. Są czujni, 

robią wrażenie gotowych do każdego zadania. Hornblower zszedł lukiem dziobowym 

pod pokład w nieopisany hałas i zaduch ciasno zapchanych międzypokładów. 

background image

Niektórzy głośno chrapiąc spali z przedziwną zdolnością marynarza brytyjskiego do 

zasypiania na gołych deskach pokładu mimo panującego wokół rozgwaru. Inni w 

zbitych grupkach zabawiali się w gry hazardowe. Zauważył, jak na jego widok 

pociągają się za rękawy i wskazują w jego stronę kciukami — po raz pierwszy ujrzeli 

legendarnego już prawie Hornblowera. Przechodząc mimo skinął im głową i mrugnął 

porozumiewawczo. Oceniając ich uczucia z właściwą sobie przenikliwością 

stwierdził, że patrzą na niego z nadzieją, a nie obojętnie czy nawet z niechęcią.

Dziwna rzecz, ale nie można było wątpić, że ci ludzie są zadowoleni z 

perspektywy służby pod jego, Hornblowera, dowództwem; tego Hornblowera 

(zastrzegł się w myślach), w którego istnienie ci ludzie wierzą, nie zaś Hornblowera z 

krwi i kości, odzianego oto w mundur i spodnie. Oczekują zwycięstwa, 

podniecających przeżyć, odznaczeń, sukcesów: biedni głupcy. Nie zastanawiają się, 

że ludzie giną tam, gdzie Hornblower dowodzi. Jasność myślenia, rezultat choroby 

morskiej i pustego żołądka (Hornblower nie pamiętał, kiedy jadł coś ostatnio), 

pozwoliła na swobodną grę sprzecznych uczuć w jego duszy: radość, że tak chętnie 

idą za nim; współczucie dla bezmyślnych ofiar; dreszcz podniecenia na myśl o 

czekającej go akcji i fala wątpliwości, czy tym razem uda mu się wydrzeć sukces 

losowi z gardła; przyjemność płynąca z faktu, do którego przyznał się niechętnie, że 

znowu znalazł się w morzu i na stanowisku dowódczym, i żal, gorzki i dotkliwy, za 

życiem dopiero co pozostawionym za sobą, za miłością Barbary i ufnym oddaniem 

małego Ryszarda. Uświadomiwszy sobie tę wewnętrzną burzę uczuć Hornblower 

zwymyślał siebie od sentymentalnych durniów i w tym momencie swym bystrym 

wzrokiem dostrzegł marynarza, który salutując przestępował z nogi na nogę i 

szczerzył zęby, zakłopotany i ucieszony.

— Znam ciebie — powiedział Hornblower, szukając pośpiesznie w pamięci. 

— Czekaj. Pewnie ze starej „Indefatigable”.

— Tak jest, sir. Byliśmy wtenczas kolegami, sir. I ja bardzo przepraszam, sir, 

ale wtenczas pan był jeszcze chłopaczkiem, sir. Midszypmen z obsady fokmarsla, sir.

Marynarz wytarł dłoń w nogawkę spodni, zanim delikatnie ujął wyciągniętą 

do niego rękę Hornblowera.

— Nazywasz się Harding — rzekł Hornblower z ogromnym trudem 

przypomniawszy sobie to nazwisko. — Uczyłeś mnie długiego splotu, kiedy 

przebywaliśmy koło Ushant.

— Tak było, sir. Pan ma rację, sir. To był dziewięćdziesiąty drugi, a może 

background image

dziewięćdziesiąty trzeci?

— Dziewięćdziesiąty trzeci. Cieszę się, Harding, że jesteś na tym okręcie.

— Pięknie dziękuję, sir, naprawdę. Pięknie dziękuję.

Czemu cały okręt huczy z radości, że on rozpoznał dawnego towarzysza z 

okrętu sprzed dwudziestu lat? Dlaczego ma to stanowić jakąkolwiek różnicę? A 

jednak stanowiło; Hornblower wiedział to i czuł. Trudno powiedzieć, co było na 

pierwszym planie — współczucie czy sympatia dla słabych współtowarzyszy w tym 

nowym splocie uczuć wyzwolonych owym incydentem. Bonaparte być może w tej 

samej chwili czyni to samo, rozpoznając na jakimś biwaku w Niemczech starego 

towarzysza broni w szeregach Gwardii.

Doszli już do rufowej części brygu i Hornblower zwrócił się do Freemana:

— Idę teraz na obiad, panie Freeman — rzekł. — Może potem będzie można 

postawić na brygu jakieś żagle. W każdym razie przyjdę na pokład zobaczyć.

— Tak jest, sir.

Obiad. Jadł go siedząc na małym schowku pod ścianką grodziową. Solona 

wołowina na zimno — całkiem dobry kawałek, smakujący podniebieniu od dawna 

przywykłemu do tej strawy, a pozbawionemu jej przez ostatnie jedenaście miesięcy. 

„Superdelikatne suchary okrętowe firmy Rexam” z pudła powleczonego wewnątrz 

ołowiem, wyszukane i dostarczone przez Barbarę, najlepsze pieczywo okrętowe, 

jakiego kiedykolwiek próbował, kosztujące pewnie dwadzieścia razy tyle co 

zarobaczone świństwo, jadane często poprzednio. Odrobina czerwonego sera, ostrego 

i dojrzałego, świetnie pasującego do drugiej szklanki czerwonego wina. To absurd, że 

w ogóle odczuwa zadowolenie, iż może znowu prowadzić tego rodzaju życie, ale tak 

właśnie było. Z całą pewnością.

Wytarł usta serwetką, włożył ubranie sztormowe i wrócił na pokład.

— Panie Freeman, mam wrażenie, że wiatr trochę osłabł.

— I mnie się tak zdaje, sir.

„Porta Coeli” płynęła fordewindem prawie całkiem swobodnie, wdzięcznie 

wznosząc się i opadając. Fale za burtą nie były już tak strome jak poprzednio, a po 

twarzy siekł go deszcz, a nie szkwał, i po tym deszczu poznał, że najgorszą część 

sztormu mają już za sobą.

— Ze zrefowanym kliwrem i grotżaglem bomowym możemy przejść na wiatr, 

sir — zaproponował Freeman.

— Proszę bardzo, panie Freeman. Niech pan to zrobi.

background image

Prowadzenie brygu wymaga szczególnych umiejętności, zwłaszcza gdy się 

płynie na wiatr. Z postawionym kliwrem, sztakslami i grotżaglem bomowym można 

nim manewrować jak jednostką z ożaglowaniem skośnym. Hornblower wiedział to 

wszystko z teorii, ale zdawał sobie sprawę, że w praktyce miałby poważne trudności, 

zwłaszcza po ciemku i w czasie wichury. Był rad, że może pozostać w cieniu i 

pozwolić Freemanowi robić, co chce. Freeman wykrzyczał rozkazy; przy 

akompaniamencie przeraźliwego zgrzytu bloków linowych grotżagiel bomowy sunął 

w górę masztu, a marynarze na chwiejącej się rei zwijali grotmarsel. Bryg stanął w 

dryfie na prawym halsie, a gdy wiatr zadziałał odczuwalnie na kliwer, okręt zaczął 

lekko odpadać od wiatru.

— Szoty grotżagla! — ryknął Freeman, a potem do marynarza u steru: — Tak 

trzymać!

Ster stawił opór wodzie, przeciwdziałając tendencji „Porta Coeli” do 

odpadania, a grotżagiel bomowy złapał wiatr i pociągnął okręt do przodu. W jednej 

chwili „Porta Coeli”, spokojna dotąd i uległa, przekształciła się w stwór zawzięty i 

uparty. Przestała poddawać się wiatrowi i fali, przestała pozwalać im na przemykanie 

się obok niej; teraz sama wychodziła im na przeciw, walczyła z nimi, brała się z nimi 

za bary. Była niby tygrysica pierwej zadowalająca się unikaniem myśliwych przez 

przekradanie się chyłkiem od jednej osłony do drugiej, a teraz rzucająca się na swoich 

prześladowców w napadzie furii bojowej. Wiatr przechylił ją, bryzgi wody lunęły 

strumieniem przez dziób. Zamiast, jak poprzednio, wznosić się łagodnie i opadać, 

podskakiwała bez żadnej logiki, idąc z niezachwianą odwagą na spotkanie stromym 

falom, kiwała się i trzęsła torując sobie przez nie drogę. Siłom natury, starym, 

prymitywnym mocom, rządzącym lądem i wodą od czasu stworzenia świata, rzucił 

wyzwanie człowiek, stworzenie słabe i śmiertelne, które dzięki rozumowi 

zamkniętemu w jego kruchej czaszce potrafiło nie tylko stawiać czoło tym siłom, lecz 

nakłaniać je, aby słuchały jego woli, zmuszać do służenia sobie. Natura wypuściła na 

Kanał wichurę zachodnią — chytrze i po mistrzowsku „Porta Coeli” wyzyskiwała ją, 

żeby posuwać się na zachód — powoli, z trudem i wysiłkiem, ale jednak na zachód. 

Stojąc obok steru Hornblower czuł, że ogarnia go fala uniesienia na widok „Porta 

Coeli” pchającej się tak do przodu. Był jak Prometeusz kradnący ogień bogom; z 

powodzeniem buntował się przeciwko ślepym prawom przyrody; może czuć się 

dumny, że jest tylko śmiertelną istotą ludzką.

background image

Rozdział V

Freeman schylił się nad łojem oblepiającym spód ołowianki i marynarz 

trzymał przy jego ramieniu latarnię, żeby światło padało na to miejsce. Grupkę 

stanowiącą kompozycję czerni i jasności na tle panującego wokół gęstego mroku 

uzupełniał podoficer nawigacyjny i midszypmen wachtowy. Freeman nie śpieszył się 

z wyrażeniem swego zdania; obejrzał próbkę gruntu z dna morza najpierw pod 

jednym kątem, potem pod innym. Powąchał ją, przeciągnął po niej wskazującym 

palcem i dotknął nim języka.

— Piasek i czarne muszle — mruknął do siebie.

Hornblower trzymał się z dala od tej grupki; na tym Freeman zna się lepiej od 

niego, chociaż stwierdzenie tego publicznie graniczyłoby z bluźnierstwem, biorąc pod 

uwagę fakt, że on był kapitanem, a Freeman tylko porucznikiem.

— Chyba jesteśmy w pobliżu Antiferu — orzekł wreszcie Freeman. Ze światła 

przeniósł wzrok w ciemność, gdzie stał Hornblower.

— Panie Freeman, niech pan będzie łaskaw przejść na przeciwny hals. I 

kontynuować sondowanie.

Żeglowanie nocą w pobliżu zdradliwego wybrzeża Normandii było 

przedsięwzięciem denerwującym, chociaż w ciągu minionych dwudziestu czterech 

godzin wichura przeszła w silny wiatr. Ale Freeman wiedział, co ma robić; dwanaście 

lat manewrowania jednostkami na małych głębokościach przy brzegach Europy dało 

mu znajomość rzeczy i wyczucie niemożliwe do zdobycia w inny sposób. 

Hornblower musiał polegać na doświadczeniu Freemana; sam, mając do pomocy 

kompas, ołowiankę i mapę morską, potrafiłby wykonać fachowo podobne zadanie, ale 

oceniać siebie wyżej jako pilota w Kanale od Freemana byłoby rzeczą śmieszną. 

Freeman powiedział „chyba”, ale Hornblower potrafił ocenić prawdziwe znaczenie 

tego „chyba”. Freeman jest pewien swoich słów. A zatem „Porta Coeli” znajduje się 

w okolicy przylądka Antifer, trochę za bardzo w kierunku zawietrznym, niż chciałby 

się znajdować o świcie.

Wciąż nie miał sprecyzowanego planu, jak postąpić z „Flame” w razie 

natknięcia się na niego; jak się orientował, nie było możliwości obejścia prostej 

trudności natury geometrycznej, tej mianowicie, że buntownikom mającym otwarty 

dostęp z jednej strony do Hawru, a z drugiej do Caen, nie da się odciąć drogi ucieczki 

do Francuzów, gdyby chcieli z niej skorzystać; jeśli już o to chodzi, to istnieje tuzin 

innych podejść do lądu, wszystkie dobrze osłaniane przez baterie, gdzie „Flame” 

background image

może się schronić. A wszelkie forsowanie sprawy może łatwo skończyć się 

powieszeniem Chadwicka na noku rei jego własnego okrętu, żeby tam dyndał jako 

trup — a to byłaby rzecz najgorsza i najniebezpieczniejsza w dziejach marynarki 

wojennej od czasu zamordowania Pigotta. Trzeba jednak nawiązać kontakt ze 

zbuntowanymi — to pierwsza rzecz, jaką należy uczynić — i nie będzie bynajmniej 

nic złego w próbie nawiązania tego kontaktu w możliwie najkorzystniejszym punkcie. 

Może zdarzyć się jakiś cud; musi spróbować znaleźć się na drodze któregoś z wę-

drujących cudów. Co to takiego powiedziała mu kiedyś Barbara? „Szczęściarz to ten, 

kto wie, ile zostawić losowi szczęścia”. Barbara ma o nim zbyt dobrą opinię, nawet 

jeszcze teraz, lecz jest coś z prawdy w jej słowach.

„Porta Coeli” sprawnie zmieniła hals i ruszyła w kierunku północno-

zachodnim, idąc ostro pod wiatr południowo-zachodni.

— Prąd zmienia się teraz, Sir Horatio — oznajmił stojący obok Freeman.

Dziękuję.

To była dodatkowa informacja potrzebna do rozwiązania problemu dnia 

jutrzejszego, który jeszcze nie rysował mu się zupełnie jasno. Wojna najmniej ze 

wszystkiego przypomina trygonometrię sferyczną, uśmiechnął się w duchu 

Hornblower, rozbawiony niekonsekwencją swoich myśli. Na wojnie częstokroć 

podchodzi się do problemu nie wiedząc, co się chce osiągnąć, czego dowieść lub co 

zbudować i nie znając nawet całości środków dostępnych do realizacji zadania. 

Wojna to zwykle sprawa pobieżnej, spiesznej improwizacji, działanie na chybił trafił. 

Gdyby nawet nie była mordercza i marnotrawna, to i tak nie jest to zajęcie dla kogoś 

znajdującego upodobanie w logice. Może jednak ocenia siebie zbyt pochlebnie; może 

jakiś inny oficer — na przykład Cochrane czy Lidyard — będąc na jego miejscu, 

miałby już gotowy plan rozprawienia się z buntownikami, plan gwarantujący 

zadowalające wyniki.

Rozległ się ostry dźwięk czterech szklanek; płynęli tym halsem już ponad pół 

godziny.

— Panie Freeman, proszę łaskawie zmienić hals. Nie chcę za bardzo oddalać 

się od lądu.

— Tak jest, sir.

Gdyby nie wojna, żaden dowódca ani przez moment nie odważyłby się pchać 

okrętu w ciemnościach ku temu płytkiemu wybrzeżu, zwłaszcza mając poważne 

wątpliwości co do jego dokładnej pozycji — obecna ich ocena jest sumą szeregu 

background image

domysłów, jak daleko ich zniosło podczas dryfowania, domysłów na temat pływów i 

zgodności między wynikami ich własnych sondowań a głębokościami oznaczonymi 

na mapie morskiej.

— Jak pan myśli, sir, co zrobią buntownicy, kiedy nas zobaczą? — spytał 

Freeman.

Fakt, że Hornblower raczył wyjaśnić, czemu kazał zmienić hals, musiał 

ośmielić Freemana do tej poufałości. Zirytowało to Hornblowera, głównie jednak 

dlatego, że sam nie miał jeszcze zdania na ten temat.

— Panie Freeman — odparł cierpko — nie ma sensu zadawać pytań, na które 

czas z pewnością da odpowiedź.

— Jednakże, Sir Horatio, spekulacja myślowa to rzecz fascynująca — upierał 

się Freeman, tak całkiem nie speszony, że Hornblower w ciemnościach wlepił w 

niego szeroko rozwarte oczy. Bush, gdyby Hornblower odezwał się w ten sposób do 

niego, wycofałby się dotknięty do swojej skorupy.

— Może się pan w to zabawić, panie Freeman, jeśli ma pan ochotę. Ja nie 

mam zamiaru tego robić.

— Dziękuję, Sir Horatio.

Był odcień kpiny w służbistym tonie tej odpowiedzi, czy tylko tak mu się 

zdawało? Czy możliwe, aby Freeman podśmiewał się faktycznie w duchu ze 

starszego rangą oficera? Jeśli tak, to bardzo dużo ryzykuje; uwaga w przyszłym 

raporcie Hornblowera, nasuwająca myśl o niezadowoleniu, uczyniłaby z Freemana 

rozbitka życiowego. Ale już w chwili gdy ta myśl przyszła mu do głowy, Hornblower 

wiedział, że nie zrobiłby tego. Nie zdobyłby się nigdy na zniweczenie kariery 

zdolnego człowieka tylko dlatego, że nie odnosi się on do niego z niewolniczym 

respektem.

— Woda szybko płycieje, sir — powiedział nagle Freeman. Obaj z 

Hornblowerem podświadomie słuchali zawołań sondującego z ławy wantowej. — 

Chciałbym znów zmienić hals.

— Istotnie, panie Freeman — odparł Hornblower urzędowym tonem.

Opływali przylądek de la Heve, północny cypel ujścia Sekwany, tam gdzie 

leży Hawr. Istnieje szansa, wprawdzie bardzo mała, że o świcie znajdą się po 

zawietrznej „Flame” i jednocześnie między brygiem i Francją, tak że zbuntowany 

bryg nie będzie miał żadnej możliwości ucieczki. A noc się dłuży; już chyba 

niedaleko do świtu.

background image

— Ma pan dobrego obserwatora na salingu, panie Freeman?

— Tak, Sir Horatio.

Trzeba będzie powiedzieć marynarzom, z jakim zadaniem zostali wysłani, 

chociaż oznacza to naruszenie tajemnicy utrzymywanej wokół buntu. Zwykle nie ma 

żadnej potrzeby informowania załogi. Marynarze brytyjscy nastawieni fatalistycznie 

po dwudziestu latach wojny strzelaliby do Francuzów, Amerykanów czy Holendrów 

nie zastanawiając się specjalnie, czy robią dobrze, czy źle, lecz żądanie, aby walczyli 

przeciwko siostrzanej jednostce, strzelali do okrętu brytyjskiego, który, z tego wszyst-

kiego co wiedział Hornblower, może jeszcze pływać pod proporcem dowódcy 

brytyjskiego i białą banderą Brytyjskiej Marynarki Wojennej, mogłoby sprawić, że 

się zawahają, jeśli każe im to robić bez żadnego uprzedzenia. Ostrożny oficer w 

normalnych warunkach nie wyrzekłby nawet szeptem słowa „bunt” wobec własnej 

załogi; żaden pogromca lwów nie przypominałby lwu, że lew jest silniejszy od 

człowieka. Zrobiło się prawie widno.

— Panie Freeman, zechce pan łaskawie wywołać całą załogę? Pragnę do nich 

przemówić.

Po okręcie poniósł się świst gwizdków, i marynarze nie pełniący wachty 

zaczęli strumieniem wypływać z luku na pokład i sennie podążać ku rufie; biedacy, 

tracą godzinę snu z powodu lekceważącego braku zbieżności między świtem i 

końcem wachty. Hornblower rozejrzał się za jakimś odpowiednio podwyższonym 

miejscem, skąd mógłby przemówić; na gładkopokładowcu, jakim była „Porta Coeli”, 

nie miał tej dogodnej możliwości przemawiania z pokładu rufowego do marynarzy 

zebranych w dole na śródokręciu. Wszedł na nadburcie nawietrznej i oparł rękę na 

padunie grotmasztu, żeby utrzymać równowagę.

— Chłopcy — zaczął — zastanawiacie się, czemu was tu przysłano?

Może i zastanawiali się, ale te stojące przed nim szeregi dość zaspanych, 

apatycznych ludzi, którzy nie jedli jeszcze śniadania, nie bardzo na to wyglądały.

— Zastanawiacie się, czemu wypłynąłem wraz z wami w morze?

Na Boga,  m u s z ą  się nad tym zastanawiać. Zwykli marynarze muszą 

medytować, dlaczego aż komodor, i to nie zwykły komodor, ale Hornblower, 

człowiek o legendarnej przeszłości, został wysłany w morze na zaledwie 

osiemnastodziałowym brygu. Poczuł się pochlebiony na widok spowodowanego 

zainteresowaniem poruszenia w szeregach, uniesienia głów, mimo że był zły na los, 

iż musi uciekać się do retorycznych chwytów, a jeszcze bardziej za konieczność 

background image

wyzyskiwania swojej osobistej reputacji.

— Łotrostwo znalazło się na morzu — powiedział. — Marynarze brytyjscy 

zhańbili się. Zbuntowali się na samych oczach nieprzyjaciela.

Teraz już bez wątpienia wzbudził ich ciekawość. Wypowiedział słowo „bunt” 

wobec tych niewolników bata i gwizdka. Bunt, lekarstwo na wszystkie ich choroby, 

niosące oswobodzenie od trudów żywota, okrucieństwa i niesprawiedliwości, podłego 

wiktu i odcięcia od wszelkich uroków życia. Jedna załoga zbuntowała się. Czemuż i 

oni nie mieliby postąpić tak samo? Będzie musiał powiedzieć im o „Flame”, 

przypomnieć, że w pobliżu są wybrzeża Francji, gdzie Bonaparte obsypałby 

bogactwem i luksusem każdego marynarza brytyjskiego, przyprowadzającego mu 

brytyjską jednostkę bojową. Hornblower nadał swemu głosowi nutkę potępienia.

— Załoga „Flame”, naszego siostrzanego brygu, uczyniła to. Teraz szukają 

schronienia tutaj, w tej właśnie Zatoce Sekwańskiej. Wszyscy są przeciwko nim. 

Francuzom na nic się zdadzą buntownicy, i naszym zadaniem jest wykurzyć te 

szczury z ich nor. Zdradzili Anglię, zapomnieli o swoim obowiązku wobec Króla i 

Ojczyzny. Sądzę, że większość z nich to ludzie porządni, lecz głupi, sprowadzeni z 

uczciwej drogi przez knowania paru łotrów. I właśnie te łotry muszą zapłacić za 

swoje łotrostwo, a my powinniśmy dopilnować, żeby nie udało im się uciec. Jeśli są 

na tyle głupi, żeby chcieć walki, to musimy bić się z nimi. Jeżeli poddadzą się bez 

rozlewu krwi, to fakt ten będzie przemawiał na ich korzyść, kiedy staną przed sądem. 

Nie dążę do rozlewu krwi, gdy mogę tego uniknąć — wiecie tak samo jak ja, że kula 

armatnia zabija człowieka nie pytając, czy jest łotrem, czy tylko głupcem. Jeśli jednak 

oni chcą rozlewu krwi, to będą go mieli.

Hornblower skończył przemowę i dał wzrokiem znak Freemanowi, żeby 

odprawił załogę. Niewesołe to było zadanie przemawiać do głodnych ludzi o szarym 

świcie, ale popatrując ukradkiem na marynarzy zabierających się do swoich zajęć 

Hornblower poznał, że nie ma czego się obawiać ze strony załogi brygu. Oczywiście 

gadają teraz między sobą jak najęci, lecz wiadomość o buncie pobudziłaby do 

gadania każdą załogę, podobnie jak w każdej wsi podniósłby się szum na wieść o 

dokonanym tam morderstwie. Wiedział jednak, że to tylko gadanie; marynarze nie 

wyciągali żadnych wniosków z nowiny. Przedstawił im wypadek w taki sposób, aby 

stało się dla nich rzeczą oczywistą, iż spodziewa się posłuszeństwa z ich strony przy 

rozprawianiu się z buntownikami i nie dopuścił, aby w jego wystąpieniu znalazł się 

choćby cień obawy, że mogliby odczuwać pokusę pójścia za przykładem tamtych. 

background image

Nie przyszło im to jeszcze na myśl — ale mogłoby, gdyby im pozwolono 

przemyśliwać nad tą sprawą. Musi dopilnować, żeby wciąż byli zajęci; w obecnej 

chwili zapewniał to zwykły tok życia na okręcie, bo zabrali się do pracy, od której 

zaczyna się każdy dzień na jednostce wojennej, do zmywania pokładów i pracowali, 

aż gwizdek wezwał ich na śniadanie.

— Ląd! — dobiegł okrzyk z salingu. — Ląd po lewej stronie dziobu.

Pogoda była dość mglista, typowa dla Kanału pod koniec roku, lecz w 

nasilającym się świetle dziennym Hornblower dojrzał ciemną kreskę na tle szarości. 

Freeman oglądał brzeg przez lunetę.

— To południowy brzeg zatoki — rzekł. — Widać rzekę prowadzącą do 

Cane.

Hornblowerowi zaczęło właśnie świtać, że Freeman wymówił z angielska 

„Caen”, gdy ten przesunął dalej lunetę, dając szereg jeszcze bardziej zdumiewających 

przykładów, co Anglik może zrobić z nazwami francuskimi.

— Tak, to przylądek dee lay Heave i Harbour-Grace — dodał.

Robiło się coraz jaśniej i można już było stwierdzić, że „Porta Coeli” znajduje 

się na kursie w kierunku południowego brzegu ujścia Sekwany.

— Panie Freeman, tej nocy pokazał pan kawał świetnej nawigacji.

— Dziękuję, Sir Horatio.

Hornblower dodałby kilka cieplejszych słów pochwały, gdyby nie chłodna 

raczej reakcja Freemana; powiedział sobie, że Freeman, jeśli chce, ma prawo być w 

złym humorze przed śniadaniem. Ponadto każdy zdolny porucznik może odczuwać 

zawiść w stosunku do kapitana; w oczach każdego ambitnego porucznika kapitan to 

po prostu porucznik, któremu się poszczęściło i któremu dalej będzie się szczęścić 

przy pensji trzykrotnie wyższej od poborów porucznika, plus pryzowe, zbierający 

żniwo z trudów porucznika i żyjący w bezpiecznej świadomości, że czas zrobi go w 

końcu admirałem, podczas gdy awans porucznika wciąż zależy od kaprysu jego 

zwierzchników. Hornblower pamiętał, że odczuwał to samo będąc porucznikiem; 

okazywanie tego przez Freemana jest odruchem naturalnym, chociaż niezbyt 

mądrym.

Sądząc po zawołaniach sondującego z ławy wantowej woda znowu stawała się 

płytsza; zostawili mieliznę środkową daleko w tyle i przepłynęli w poprzek 

południowego toru wodnego ujścia rzeki. Dla „Porta Coeli” wciąż jednak było dosyć 

wody; bryg ten został zaprojektowany właśnie do zapuszczania się w wejścia i delty 

background image

rzeczne, aby walczyć z Bonapartem jak najbliżej brzegów jego cesarstwa. Władza 

Bonapartego kończyła się na linii zasięgu jego baterii brzegowych, a za tą linią 

panowała Anglia, wyniosła i nie zagrożona.

— Żagiel z podwietrznej od strony dziobu! — zawołał marynarz na oku.

Ze zręcznością małpy Freeman wspiął się na zawietrzne wanty grotmasztu; 

oparty o wyblinki skierował lunetę w tamtą stronę.

— Bryg, sir — krzyknął w dół do Hornblowera, dodając w kilka sekund 

później: — To z całą pewnością „Flame”, sir.

— Panie Freeman, niech pan łaskawie każe przełożyć ster na nawietrzną, 

popłyniemy do niego.

„Flame” był dokładnie w miejscu, gdzie należało się go spodziewać, blisko 

lądu, osłonięty przed każdą wichurą wiejącą od północnego zachodu do wschodu; 

mając przy tym swobodę kierowania się własnym bezpieczeństwem zarówno w razie 

ataku ze strony Brytyjczyków jak i Francuzów. Wkrótce Hornblower odszukał go 

lunetą w szarej pomroce. Strymowany piękny mały statek, leżący nieruchomo na 

skraju mielizny. Nie zdradzał, przynajmniej z tej odległości, żadnych oznak nieładu 

na pokładzie. Hornblower pomyślał, ile to lunet patrzy z niego na „Porta Coeli”, jaką 

nerwową dyskusję wszczęli tam marynarze, Uznawszy nowego przybysza za 

pierwszy krok ze strony ich lordowskich wysokości z Admiralicji w odpowiedzi na 

samobójcze ultimatum. Ludzie ci mają stryczki na szyjach.

— Czeka, żebyśmy podeszli do niego — rzekł Freeman.

— Zastanawiam się, jak długo postoi — mruknął Hornblower.

— Czemu stoicie i mielecie jęzorami? — nagle wybuchnął Freeman zwracając 

się do grupy podnieconych marynarzy, którzy oblepili nadburcie na dziobie. — 

Profosie! Profosie! Zapisać nazwiska tych ludzi i podać mi je pod koniec wachty. Ej, 

ty, pomocniku bosmana! Collier! Trzymaj swoich przy robocie! To okręt wojenny, a 

nie głupia szkółka dla panienek!

Nikły promyk bladego słońca przedarł się przez szarość i oświetlił „Flame” 

leżącego w polu widzenia lunety Hornblowera. Nagle spostrzegł on, że reje okrętu 

obracają się; bryg obrócił się na pełny wiatr i ruszył w stronę Honfleur. Na fokmarslu 

miał rzucające się w oczy naszycie — jasny krzyż na ciemniejszym tle, niby jakiś 

okręt z krucjaty.

— Nie będą stać i czekać na nas — stwierdził Freeman.

— Widzę żagiel! — zawołał znowu obserwator. — Żagiel z podwietrznej, po 

background image

stronie rufy.

Wszystkie lunety naraz zwróciły się w tamtym kierunku, jakby poruszane 

jednym mechanizmem. Duży okręt z postawionymi wszystkimi normalnymi żaglami 

aż po bombramsle wynurzył się z mgły za mielizną środkową na kursie szybko 

odchylającym się od kursu „Porta Coeli”. Hornblower od razu, bez pomocy 

Freemana, poznał, co to za jednostka.

— Francuski statek Kompanii Zachodnioindyjskiej — stwierdził Freeman. — 

Wyraźnie zmierza do Harbour-Grace.

Jeden z nielicznych statków, jakim udało się przedostać przez blokadę 

kontynentalną, wiozący bezcenny ładunek zboża i cukru na ulżenie Bonapartemu w 

jego trudnej sytuacji; ostatnia wichura, co zepchnęła eskadry blokujące z ich 

stanowisk, dała mu sposobność przemknięcia się przez Kanał. Ładunek dostarczony 

na Sekwanę, gdzie koncentruje się potęga cesarstwa i skąd rozchodzi się cały system 

dróg i kanałów, wart jest dwóch takich ładunków dostarczonych do jakiejś odciętej 

zatoczki na wybrzeżu biskajskim. Małe wojenne jednostki brytyjskie, w rodzaju 

„Porta Coeli” i „Flame”, są budowane i wysyłane na pozycje po to właśnie, żeby do 

tego nie dopuszczać.

— Nie da rady dogonić go przed Harbour-Grace — mruknął Freeman.

— Niech sobie płynie, panie Freeman — powiedział głośno Hornblower. — 

My teraz musimy rozprawić się z „Flame”. Pryzowe, co dziesięć funtów na głowę, 

przechodzi nam przed nosem.

W pobliżu było dosyć marynarzy mogących usłyszeć jego słowa; powtórzą je 

reszcie załogi. Myśl o straconym pryzowem nie usposobi nikogo lepiej wobec 

buntowników.

Hornblower przeniósł ponownie uwagę na „Flame”; bryg szedł prosto i bez 

wahania kursem, który miał go zawieść do Honfleur. Niezadługo znajdzie się w mocy 

Francuzów, i byłoby głupotą doprowadzić aż do takiej ostateczności, mimo że 

przyznanie się do niepowodzenia to gorzka pigułka do przełknięcia.

— Och, panie Freeman, proszę postawić okręt w dryf. Zobaczymy, co wtedy 

zrobią oni.

„Porta Coeli”, reagując na pracę steru i żagli, zbliżyła się do wiatru. 

Hornblower przesuwał lunetę, żeby nie tracić „Flame” z pola obserwacji. Z chwilą 

gdy manewr „Porta Coeli” stał się jasny, „Flame” poszedł jej śladem, również stając 

ostrzej do wiatru i dryfując w miejscu, z białym krzyżem wyraźnie widocznym na 

background image

fokmarslu.

— Panie Freeman, proszę znowu ruszyć w ich stronę.

„Flame” natychmiast skierował się ku Francji.

— Mądrej głowie dość dwie słowie, panie Freeman. Stańmy ponownie w dryf.

Buntownicy nie mieli wyraźnie zamiaru przypuścić „Porta Coeli” bliżej, niż 

była obecnie, w odległości znacznie przekraczającej zasięg strzału armatniego. Prę-

dzej oddadzą się w ręce Francuzów, niż pozwolą na zmniejszenie dystansu między 

brygami.

— Panie Freeman, niech pan łaskawie każe wywalić dla mnie łódź. Popłynę 

pogadać z łotrami.

Będzie to oznaką słabości, lecz przecież buntownicy nie mogą wątpić w 

słabość jego położenia i siłę własnej sytuacji. Jest dla nich rzeczą oczywistą, że 

trzymają w impasie Hornblowera, lordów Admiralicji i samo imperium brytyjskie. 

Freeman nie okazał ani cienia wątpliwości w słuszność zdania się tak wartościowego 

dowódcy na łaskę buntowników. Hornblower zszedł do kajuty, żeby włożyć do 

kieszeni rozkazy; może zajść potrzeba okazania buntownikom danego mu 

pełnomocnictwa — uczyni to jednak tylko w ostateczności; stanowiłoby to 

pozwolenie zbuntowanym na zbytni wgląd do sekretów ich lordowskich wysokości. 

Gdy wrócił na pokład, łódź z Brownem u steru była już na wodzie. Hornblower 

przeszedł przez burtę i usadowił się na ławce rufowej.

— Naprzód! — rzucił Brown; wiosła wgryzły się w wodę i łódź ruszyła w 

kierunku „Flame”, tańcząc na drobnych falach ujścia Sekwany.

Podpływając do brygu Hornblower obserwował go uważnie; stał w dryfie, ale 

działa miał wytoczone i siatki abordażowe założone, co wskazywało, że nie mają tam 

bynajmniej zamiaru dać się wziąć przez zaskoczenie. U dział stali artylerzyści, na 

masztach siedzieli obserwatorzy, na rufie podoficer z lunetą pod pachą — żadnej 

absolutnie oznaki buntu na okręcie.

— Kto na łodzi? — dobiegło po wodzie obwołanie.

Brown podniósł cztery palce, uniwersalny sygnał oznaczający obecność 

kapitana w łodzi — cztery palce to czterej chłopcy trapowi wymagani przez 

ceremoniał.

— Kto jesteście? — pytał ten sam głos.

Brown obejrzał się na Hornblowera i gdy ten skinął przyzwalającego, 

odkrzyknął:

background image

— Komodor Sir Horatio Hornblower, Kawaler Orderu Łaźni.

— Wpuścimy komodora na pokład, ale nikogo więcej. Stańcie przy burcie, a 

jakbyście próbowali jakichś sztuczek, to mamy tu na was śmiercionośne pociski.

Hornblower uchwycił się podwięzi wantownych grotmasztu i skoczył na nie; 

jakiś marynarz podniósł siatki abordażowe, pozwalając mu przecisnąć się pod nimi na 

pokład.

— Komodorze, niech pan każe swojej łodzi odsunąć się — odezwał się czyjś 

głos. — Nie chcemy ryzykować.

Z tymi słowami zwrócił się do niego siwowłosy starzec z lunetą pod pachą, co 

oznaczało, że jest oficerem wachtowym. Wiatr rozwiewał mu siwe włosy nad uszami, 

niebieskie oczy spoglądały badawczo spod brwi na Hornblowera. Jedyną rzeczą 

bynajmniej nie budzącą zdziwienia w jego wyglądzie był pistolet zatknięty za pas. 

Hornblower odwrócił się i wydał żądany rozkaz.

— A teraz, komodorze, mogę spytać, czego pan tu szuka? — odezwał się 

starzec.

— Chcę mówić z przywódcą buntowników.

— Jestem dowódcą tego okrętu. Może pan zwrócić się do mnie, Nathaniela 

Sweeta, sir.

— Będę z warni rozmawiał, jeśli zechcę, chyba że jesteście równocześnie 

przywódcą buntowników.

— W takim razie, sir, może pan przywołać łódź i opuścić nas.

I od razu impas. Hornblower zatrzymał spojrzenie na niebieskich oczach 

starego człowieka. W zasięgu słuchu było jeszcze kilku innych ludzi, lecz nie czuł 

wśród nich wahania ani wątpliwości; są gotowi poprzeć swego dowódcę. Warto 

jednak może przemówić do nich.

— Marynarze! — zaczął podnosząc głos.

— Dosyć tego! — krzyknął starzec. Wyrwał pistolet zza pasa i wycelował go 

w brzuch Hornblowera. — Jeszcze jedno słowo nie na temat, a wyładuję w pana 

uncję prochu.

Hornblower obrócił spokojny wzrok na niego i na jego broń; dziwna rzecz, ale 

zamiast czuć strach, miał wrażenie, że obserwuje ruchy graczy w partii szachów, 

zapominając, że sam jest jednym z pionków i że ryzykuje własnym życiem.

— Zabij mnie — odparł uśmiechając się ponuro — Anglia zaś nie spocznie, 

póki nie zawiśniesz na szubienicy.

background image

— Anglia wysłała tu pana, żeby i bez tego mnie powiesić — zauważył 

posępnie Sweet.

— Nie — odpowiedział Hornblower. — Jestem tu, żeby wam przypomnieć o 

waszym obowiązku wobec Króla i Ojczyzny.

— Puszczając co było w niepamięć?

— Będziecie musieli stanąć przed sprawiedliwym sądem, ty i twoi 

współspiskowcy.

— To oznacza szubienicę, jak mówiłem — odrzekł Sweet. — Szubienicę dla 

mnie, a i tak będę szczęściarzem w porównaniu z tym, co czeka innych.

— Sprawiedliwy i uczciwy proces — ciągnął Hornblower — ze wszystkimi 

okolicznościami łagodzącymi wziętymi pod uwagę.

— Jedyny proces, na jaki bym się stawił — odpowiedział starzec — to taki, na 

którym złożyłbym zeznanie przeciwko Chadwickowi. Pełne darowanie kary dla nas 

— sprawiedliwy sąd dla Chadwicka. Takie są nasze warunki, sir.

— Jesteście głupcami — odparł Hornblower. — Odrzucacie swoją ostatnią 

szansę. Poddajcie się teraz, z Chadwickiem uwolnionym z więzów i okrętem w 

dobrym ładzie, a te okoliczności poważnie zaważą na waszą korzyść podczas 

rozprawy. Odmawiając, czego możecie się spodziewać? Śmierci. Niczego więcej. 

Śmierci. Cóż może was uratować od zemsty ze strony naszej ojczyzny? Nic.

— Przepraszam, kapitanie, ale Bonio może — przerwał mu szorstko starzec.

— Ufacie słowu Bonapartego? — zdziwił się Hornblower, zbierając 

desperacko siły w obliczu tego niespodziewanego kontrataku. — Pewnie, chciałby 

dostać ten okręt. Ale ciebie i twoją bandę? Bonaparte nie będzie popierał buntu — 

jego potęga za bardzo opiera się na jego własnej armii. Odda was w nasze ręce, żeby 

uczynić z was przykład.

Był to strzał na oślep i całkiem minął się z celem. Sweet wsunął pistolet za 

pas, wyjął z kieszeni trzy listy i pomachał nimi obraźliwie Hornblowerowi przed 

nosem.

— Tu jest list od gubernatora wojskowego Harbour-Grace — rzekł. — 

Obiecuje nam tylko dobre przyjęcie. A tu mam pismo od prefekta Departamentu 

Dolnej Sekwany z obietnicą dostarczenia zapasów wody i żywności, gdybyśmy ich 

potrzebowali. Zaś ten oto list przesłany nam pocztą z Paryża zawiera przyrzeczenie, 

że nie zostaniemy aresztowani, oferuje prawa obywatelskie we Francji i emeryturę dla 

każdego po osiągnięciu sześćdziesięciu lat. Podpisany „Maria Luiza, Cesarzowa, Kró-

background image

lowa Regentka”. Bonio nie cofnie słowa danego przez jego małżonkę, sir.

— Komunikowaliście się z lądem? — wydusił z siebie Hornblower. Nie 

potrafił udawać opanowania.

— Tak — odparł starzec. — A gdyby pan, kapitanie, miał przed sobą groźbę 

chłosty na oczach całej floty, też uczyniłby pan tak samo.

Nie było sensu kontynuować tej dyskusji. Na razie przynajmniej buntownicy 

nie dadzą się przekonać. Jedyne warunki, jakie zgodzą się omawiać, to ich własne. 

Nie widać na okręcie oznak wątpliwości czy sprzeciwu. Gdyby jednak dano im 

więcej czasu na zastanowienie się, gdyby mieli kilka godzin na rozważenie faktu, że 

ściga ich sam Hornblower, wówczas mogłoby się zrodzić zwątpienie. Mogłaby 

utworzyć się grupa zdecydowana uratować swoje głowy odbijając okręt; mogliby 

dobrać się do alkoholu — Hornblower był zdumiony, że zbuntowana załoga brytyjska 

nie wydziera się po pijanemu — coś mogło się zdarzyć. Ale musi wycofać się 

bojowo, nie wolno mu tchórzliwie przeleźć przez burtę.

— Jesteście więc nie tylko buntownikami, ale i zdrajcami? — wybuchnął. — 

Mogłem się tego spodziewać. Mogłem się domyślić, co z was za łajdaki. Nie chcę 

kalać sobie płuc oddychając tym samym powietrzem co wy.

Odwrócił się do burty i przywołał łódź.

— My jesteśmy takimi łajdakami — odezwał się Sweet — co dają panu 

odejść, kiedy mogliby zamknąć pana pod pokładem w komorze linowej, razem z 

Chadwickiem. Moglibyśmy dać panu pokosztować keta, komodorze Sir Horatio 

Hornblowerze. Jak by się to panu podobało, sir? Niech pan pomyśli jutro, że ma pan 

nie posiekane plecy, bo my oszczędziliśmy pana. Do widzenia panu, kapitanie.

W tych ostatnich słowach był jad i żądło; wywołały one w wyobraźni 

Hornblowera obrazy, od których skóra mu ścierpła. Nie czuł się wcale godnie 

przeciskając się pod siatkami przeciwabordażowymi.

„Flame”, stojący w dryfie pod wiatr, wciąż spokojnie unosił się na wodzie, 

gdy łódka tańcząc po falach ruszyła w drogę powrotną. Hornblower przenosił wzrok z 

„Flame” na „Porta Coeli” i z powrotem, dwie siostrzane jednostki, wyglądające 

identycznie, z wyjątkiem białego naszycia w kształcie krzyża na fokmarslu „Flame”. 

Ironią było, że nawet wprawne oko nie potrafiłoby dojrzeć żadnej różnicy w 

wyglądzie brygu lojalnego wobec króla i drugiego, otwarcie zbuntowanego 

przeciwko niemu. To jeszcze bardziej wzmogło w nim gorycz; odniósł porażkę, 

zawiódł na całej linii już w pierwszej próbie pozyskania sobie buntowników. Nie 

background image

wierzył, aby istniała najmniejsza nawet możliwość złagodzenia stawianych przez nich 

warunków; będzie musiał dokonać wyboru między zawarciem z nimi ugody, 

przyrzeczeniem buntownikom całkowitego darowania kary a wpędzeniem ich w ręce 

Bonapartego. W obu wypadkach nie spełni swojej misji; najzwyklejszy, najmniej 

doświadczony midszypmen w marynarce wojennej tyle potrafiłby dokonać. Jest jesz-

cze trochę czasu, gdyż prawdopodobieństwo przecieku wiadomości o buncie było 

wciąż znikome; jeśli jednak czas nie wprowadzi niezgody między zbuntowanych — a 

nie widział takiej możliwości — to raczej będzie to tylko czas stracony.

Łódź była teraz w połowie drogi między dwoma brygami; mając pod swoją 

komendą obie jednostki mógłby podjąć energiczną akcję przeciwko wybrzeżu 

normandzkiemu; czuł, że potrafiłby postawić w stan wrzenia całą deltę Sekwany. 

Ogarniało go coraz silniejsze rozgoryczenie, aż w pewnej chwili opanował się. 

Przyszedł mu do głowy pewien pomysł, a z nim wszystkie stare, dobrze znane 

objawy, suchość w gardle, mrowienie w nogach, przyśpieszony puls. Przenosił wzrok 

z jednego brygu na drugi i podniecenie ogarniało go falą; obliczenia wiatru, pływu i 

światła dziennego formułowały się już same w jego mózgu.

— Przyłóżcie się, chłopcy, lepiej do wioseł — powiedział do załogi łodzi, a 

oni posłuchali go, lecz gig w ogóle nie był w stanie posuwać się z prędkością, która 

by go zadowoliła w jego obecnym nastroju.

Brown popatrywał na niego z ukosa zastanawiając się, jaki plan powstaje w 

głowie dowódcy; sam Brown, zdający sobie równie dobrze sprawę z okoliczności jak 

Hornblower, nie widział żadnego możliwego wyjścia z sytuacji. Wiedział tylko, że 

jego dowódca ogląda się od czasu do czasu na zbuntowany bryg.

— Wiosła złóż! — rzucił Brown rozkaz załodze, gdy oficer wachtowy dał 

łodzi sygnał, żeby podeszła do burty; bosakowy zahaczył bosakiem o podwięzia 

wantowe i Hornblower wszedł niezdarnie przez burtę brygu z pośpiechem, którego 

nie potrafił powściągnąć. Freeman czekał na niego na pokładzie rufowym. 

Odsalutowując mu Hornblower już rzucał pierwszy rozkaz.

— Panie Freeman, proszę posłać po żaglomistrza. Będę też potrzebował jego 

pomocników i wszystkich marynarzy umiejących posługiwać się igłą i rękawicą 

żeglarską.

— Tak jest, sir.

Rozkaz to rozkaz, nawet jeśli dotyczy tak nieistotnej sprawy jak szycie żagli w 

trakcie prowadzenia rozmów ze zbuntowaną załogą. Hornblower spojrzał na 

background image

„Flame”— wciąż dryfujący poza zasięgiem ognia artyleryjskiego. Zbuntowany okręt 

ma dobrą pozycję, nie do załamania ogniem frontalnym, z flankami nie do zdobycia. 

Trzeba by szukać bardzo okrężnej drogi dla zmiany tej pozycji i chyba właśnie jakiś 

sposób zarysował mu się w głowie. Ma po swej stronie pewne niecodzienne, lecz 

pomyślne dla siebie okoliczności. Jego zadaniem jest nie przepuścić ich i wyzyskać je 

do granic możliwości. Będzie musiał podjąć szalone ryzyko, lecz zrobi wszystko, co 

w jego mocy, aby zapanować nad czyhającymi na niego przeciwnościami. 

Szczęściarz to ten, kto wie jak dalece można zdać się na los szczęścia.

Przygarbiony marynarz czekał, aż Hornblower zwróci na niego uwagę; przy 

nim stał Freeman.

— Swenson, pomocnik żaglomistrza, sir.

— Dziękuję, panie Freeman. Widzicie ten fokmarsel w łaty? Swenson, 

obejrzyjcie go sobie dobrze przez lunetę.

Szwed ujął lunetę w sękate dłonie i podniósł ją do oczu.

— Panie Freeman, chcę, żeby „Porta Coeli” miała taki sam fokmarsel, tak aby 

nie można było odróżnić od siebie tych dwóch jednostek. Czy da się to zrobić?

Freeman popatrzył na Swensona.

— Tak jest, sir mogę to zrobić — odparł Swenson przenosząc wzrok z 

Freemana na Hornblowera i z powrotem. — Mamy sztukę białego drelichowego 

płótna, no i stary fokmarsel — potrafię to zrobić, sir.

— Chcę mieć żagiel uszyty i przygotowany do założenia o czterech 

szklankach wachty popołudniowej. Bierzcie się zaraz do roboty.

Za Swensonem ustawili się wyszukani wśród załogi marynarze z 

doświadczeniem w szyciu żagli. Niektórzy szczerzyli szeroko zęby; Hornblower czuł, 

że leciutka fala podniecenia i oczekiwania przebiega po załodze, jak po stawie 

zmarszczki wody wywołane wrzuconym do niego kamieniem — tym kamieniem było 

niezwykłe życzenie Hornblowera. Żaden nie domyślał się jeszcze, co zamierza 

dowódca, byli jednak pewni, że będzie to jakaś diabelska sztuczka, i ta świadomość 

lepiej wpływała na dyscyplinę i dobry nastrój załogi niż zwykły tok zajęć na okręcie.

— A teraz proszę posłuchać, panie Freeman — zaczął Hornblower 

podchodząc do relingu — Moja propozycja jest taka: „Flame” i „Porta Coeli” 

podobne są do siebie jak dwa ziarnka grochu, a staną się jeszcze bardziej podobne, 

jak postawimy u nas ten fokmarsel. Buntownicy są w kontakcie z lądem; wiem to od 

nich, a co więcej, panie Freeman, miejscowość, z którą prowadzą konszachty, to 

background image

Hawr — Harbour-Grace, panie Freeman. Bonio i gubernator obiecali im pieniądze i 

nietykalność za przyprowadzenie tam „Flame”. Zamiast nich popłyniemy my. Jest 

tam ten statek Kompanii Zachodnioindyjskiej, który przepływał koło nas dziś rano.

— Porwiemy go, sir!

— Może. Bóg wie, na co się tam natkniemy, lecz wyruszymy gotowi na 

wszystko. Niech pan wybierze oficera i dwudziestu ludzi, takich, na których może 

pan polegać. Proszę powiedzieć każdemu, co ma robić, gdyby zdarzyła się okazja 

wzięcia pryzu — kliwry, marsle, ster, odcięcie liny kotwicznej. Wie pan, co trzeba, 

równie dobrze jak ja. Podpłyniemy do lądu, jak zacznie zmierzchać, jeśli wiatr się nie 

zmieni, a na to nie wygląda. Byłoby rzeczą dziwną, gdybyśmy w ciemnościach nie 

wykombinowali czegoś, co dopiecze żabojadom.

— Na Boga, sir, a oni będą myśleli, że to ci buntownicy! Pomyślą, że bunt to 

tylko wybieg! Będą...

— Mam nadzieję, że tak, panie Freeman.

Rozdział VI

Było późne popołudnie, kiedy „Porta Coeli”, pozornie niezdolna podjąć 

żadnej decyzji, odpłynęła od „Flame” pod rześkim półwiatrem lewego halsu, 

przecinając w poprzek szerokie ujście rzeki. Było wciąż mglisto. Gdy oddaliła się na 

tyle od „Flame” i Hawru, że nie można było dostrzec żadnych szczegółów, zwinięto 

na niej fokmarsel i zastąpiono go nowym, z naszyciami, który grupka gorączkowo 

pracujących marynarzy przygotowała na pokładzie za fokmasztem. Przy pomocy 

pędzla i farby zamazano pośpiesznie starą nazwę okrętu i namalowano nową; 

Hornblower i Freeman naciągnęli na mundury zwykłe ubrania sztormowe 

zakrywające ich szarże. Freeman obserwował port przez lunetę, gdy zbliżali się do 

lądu.

— To statek Kompanii Zachodnioindyjskiej, sir. Na kotwicy. Przy nim stoi 

lichtuga. To jasne, nie będą przecież wyładowywać go na nabrzeże. Nie tu, sir. 

Przeładują towary na lichtugi i barki i wyślą je rzeką w górę, do Rouen i Paryża. 

Jasna sprawa. Powinienem był pomyśleć wcześniej o tym. — Hornblower już 

pomyślał. Przez lunetę oglądał umocnienia obronne miasta: forty Ste Adresse i 

Tournevile na stromym zboczu nad miastem; bliźniacze latarnie morskie na przylądku 

de la Heve — które nie świeciły od dwunastu lat — baterie w dole przy starym 

pomoście. Te ostatnie będą poważnym zagrożeniem dla ich przedsięwzięcia; miał 

background image

nadzieję, że w dużych fortach na górze nie zdążą się połapać, co się dzieje w dole, 

żeby na czas otworzyć ogień.

— W głębi jest więcej statków, sir — mówił Freeman. — Może to nawet 

okręty liniowe. Mają opuszczone reje. Nigdy dotąd nie podpłynąłem tak blisko.

Hornblower odwrócił się, żeby popatrzeć na niebo na zachodzie. Noc zapadała 

szybko, a gęsta mgła na widnokręgu utrzymywała się. Chciał, żeby było dość jasno, 

aby trafili do portu, i na tyle ciemno, by nie było widać okrętu, kiedy będzie wracał 

na morze.

— Wychodzi lugier pilotowy, sir — rzeki Freeman. — Są pewnie przekonani, 

że my to „Flame”.

— Doskonale, panie Freeman. Proszę ustawić marynarzy wzdłuż burty i kazać 

im wznosić okrzyki. Zamknijcie pilota, jak tylko wejdzie na pokład. Ja będę sterował 

okrętem w czasie wchodzenia.

— Tak jest, sir.

Takie rozkazy były w smak marynarzom brytyjskim. Z entuzjazmem weszli w 

swoje role, wyjąc przy nadburciach jak obłąkańcy, wymachując kapeluszami i pu-

szczając się dziarsko w pląsy, zupełnie tak, jak należało się spodziewać po bandzie 

buntowników. Na „Porta Coeli” przebrasowano grotmarsel, lugier dobił do jego 

burty, podniósł się na fali i pilot wskoczył na ławę wantową.

— Wybrać zawietrzne! — huknął Hornblower; grotmarsel pochwycił znowu 

wiatr, przełożono ster i „Porta Coeli” ruszyła ku portowi, gdy tymczasem Freeman 

ramieniem wbitym między łopatki pilota zręcznie zepchnął go zejściówką pod 

pokład, gdzie dwóch marynarzy czekało, żeby go pochwycić i związać.

— Pilot zamknięty, sir — zameldował Freeman.

On też dał się ponieść podnieceniu chwili, zarazić wrzaskami załogi; gdzieś 

podziała się jego normalna ironiczno-żartobliwa poza.

— Ster trochę w lewo! — krzyknął Hornblower do sternika. — 

Wstrzymywać! Tak trzymać!

Byłoby nie do wybaczenia, gdyby ich wielkie nadzieje skończyły się na 

mieliznach strzegących wejścia do portu. Hornblower zwątpił już w ogóle, czy potrafi 

się nie denerwować.

— Kuter płynie do nas, sir — zameldował Freeman.

Może wiezie komitet powitalny czy rozkazy, gdzie mają przycumować, albo 

jedno i drugie.

background image

— Niech załoga znowu wznosi okrzyki — polecił Hornblower. — Zamknąć 

wszystkich, gdy wejdą na pokład.

— Tak jest, sir.

Zbliżali się do wielkiego statku Kompanii Zachodnioindyjskiej; miał 

zluzowane żagle i stał na jednej kotwicy. Widać było, że wyładunek na stojącą przy 

jego burcie lichtugę jeszcze się na dobre nie zaczął. W gasnącym świetle dnia 

Hornblowerowi udało się naliczyć dwunastu ludzi z załogi stojących przy burcie i 

gapiących się na nich z zaciekawieniem. Kazał ponownie przebrasować grotmarsel i 

wtedy kuter pilotowy dobił do burty i pół tuzina urzędników weszło na pokład „Porta 

Coeli”. Po mundurach można było poznać, że reprezentują marynarkę wojenną, armię 

i władze celne; szli wolno, rozglądając się ciekawie wokoło. Na rozkaz rzucony przez 

Hornblowera „Porta Coeli” odpłynęła w gęstniejącym mroku od kutra, wykonała 

zwrot przez rufę i ruszyła w stronę statku Kompanii Zachodnioindyjskiej. Wokół 

przybyłych błysnęły kordelasy.

— Jedno słowo, a będą z was trupy — warknął Freeman.

Ktoś odezwał się w gwałtownym proteście. Jeden z marynarzy wyrżnął go w 

głowę kolbą pistoletu i protest urwał się, bo protestujący upadł na pokład. 

Pozostałych, zbyt zaskoczonych i oszołomionych, aby mówić, pognano zejściówką 

pod pokład.

— Świetnie, panie Freeman — pochwalił go Hornblower cedząc słowa dla 

wywołania wrażenia, że wewnątrz portu nieprzyjacielskiego czuje się zupełnie jak u 

siebie. — Może pan kazać wywalać łodzie. Grotmarsel na pracę wstecz!

Władze będą obserwowały z lądu ruchy brygu, póki będzie widać. Jeśli „Porta 

Coeli” zrobi coś, czego się nie spodziewają, zaczną zastanawiać się leniwie, co 

takiego na okręcie sprawiło, iż przedstawiciel kapitana portu — zakneblowany już i 

związany pod pokładem — zmienił swoje plany. „Porta Coeli” zatrzymała się; 

zaskrzypiały bloki talii przy opuszczaniu łodzi na wodę, wyznaczone załogi 

powskakiwały do nich. Hornblower przechylił się przez burtę.

— Pamiętajcie, chłopcy, bez jednego strzału!

Plasnęły wiosła, gdy łodzie ruszyły w kierunku indianina. Faktycznie było już 

ciemno; Hornblower z trudem odprowadzał łodzie wzrokiem do statku oddalonego o 

pięćdziesiąt jardów, ale nie dojrzał już marynarzy hurmem wspinających się po jego 

burcie. Doleciały go słabe okrzyki zaskoczenia, potem jeden głośny krzyk; może to 

zdziwić tych na lądzie, ale nie pobudzi ich czujności. Łodzie wracały już, każda z 

background image

dwoma wioślarzami wyznaczonymi do tego zadania. Zahaczono talie i wciągnięto 

łodzie na pokład; poprzez skowyt talii Hornblower usłyszał skrzypienie z kierunku, 

gdzie był indianin, i jedno czy dwa głuche uderzenia — marynarz, który miał odciąć 

linę kotwiczną, wykonał swe zadanie — nie zapomniał zabrać siekiery, zanim ruszył 

abordażować statek. Hornblower czuł zadowolenie z dobrze wykonanego zadania; 

dokładne poinstruowanie oddziału abordażowego tego popołudnia, metodyczny 

podział obowiązków między jego członków i wielokrotne powtarzanie rozkazów, aż 

każdy dokładnie zrozumiał swoją część, przynosiło owoce.

Spostrzegł, że na tle zamglonego nieba marsle indianina zmieniają kształt w 

miarę wybierania szotów przez wyznaczonych do tej pracy ludzi. Trzeba dziękować 

Bogu za tych kilku wyborowych marynarzy, którzy dostawszy się w ciemnościach na 

nieznany im statek umieli trafić gdzie trzeba i bez zamieszania zabrać się do obsługi 

właściwych części takielunku. Widział obracające się reje indianina. W mroku ledwie 

zauważył ciemniejszą plamkę, była to lichtuga, która, oderwana od burty, odpływała 

z prądem, znoszona przez wodę.

— Panie Freeman, może pan brasować na fordewind — rzekł. — Indianin 

popłynie za nami do wyjścia.

„Porta Coeli” nabierała prędkości zdążając ku południowo-wschodniemu 

wyjściu z portu, z Indianinem tuż za jej rufą. Przez kilka długich sekund nie widać 

było żadnych oznak zaciekawienia tymi manewrami. Potem rozległo się obwołanie, 

przypuszczalnie z kutra, który przywiózł urzędników na bryg. Hornblower tak dawno 

nie słyszał mowy francuskiej, że nie zrozumiał wypowiedzianych słów.

— Comment? — odkrzyknął przez tubę.

Zirytowany głos zapytał go ponownie, co on, u diabła, wyprawia.

— Miejsce kotwiczne — bąk bąka — prąd — bąk bąka — pływ — 

wykrzyczał Hornblower w odpowiedzi.

Tym razem nieznajomy z kutra wezwał imię boskie zamiast diabelskiego.

— W imię Boga, kto wy jesteście?

— Bąk bąka, bąk bąka, bąk bąka — ryczał Hornblower rzucając równocześnie 

cicho do sternika: — Obróć go powoli w lewo.

Kontynuowanie rozmowy z przedstawicielem władz francuskich w trakcie 

prowadzenia okrętu krętym torem wodnym — mimo że dobrze pamiętał jego 

przebieg na mapie — wyczerpało go.

— Stanąć w dryf! — krzyknął ten z kutra.

background image

— Pardon, kapitanie — odkrzyknął Hornblower. — Bąk bąka — lina 

kotwiczna — bąk bąka — niemożliwe.

Teraz w nowym, głośnym obwołaniu z kutra był ton groźby.

— Tak trzymać! — zawołał Hornblower do sternika. — Panie Freeman, kogoś 

do sondowania, jeśli łaska.

Wiedział że szansę zyskania dalszych cennych sekund są żadne; gdy marynarz 

z ołowianka zacznie podawać głębokości, zdradzając w ten sposób plan wymknięcia 

się brygu, czujność władz na lądzie zostanie w pełni rozbudzona. Świetlny punkt 

przebił rzadką mgiełkę i po wodzie nadleciał odgłos strzału z muszkietu; kuter próbo-

wał w ten najszybszy sposób zaalarmować baterie brzegowe.

— Gotować się do zwrotu przez sztag — rzucił Hornblower; nadszedł 

krytyczny moment drogi powrotnej.

Żagle brygu załopotały gwałtownie przy wykonywaniu manewru; długi jęzor 

czerwonego płomienia liznął ciemność i z kutra wypaliło sześciofuntowe dziobowe 

działko pościgowe, nareszcie wytoczone i załadowane. Hornblower nie słyszał 

odgłosu pocisku. Obserwował indianina majaczącego w słabej poświacie śladu 

torowego brygu. Statek sprawnie wykonywał zwrot. Ten Calverly — jeden z 

zastępców oficera nawigacyjnego — polecony przez Freemana na dowódcę oddziału 

abordażowego, to zdolny oficer i trzeba będzie nie szczędzić mu pochwał, kiedy 

przyjdzie czas na wysyłkę raportu.

Od strony pomostu ukazała się seria błysków i po wodzie przetoczył się długi 

huk; ustawione tam potężne trzydziestodwufuntowe działa rozpoczęły ogień. Po 

ostatnim wystrzale rozległ się natychmiast świst przelatującego blisko pocisku; 

nienawistny odgłos, pomyślał przelotnie Hornblower. Muszą teraz opłynąć pomost i 

przez kilka minut będą pozostawać w zasięgu ostrzału. Jak dotąd, nic nie 

wskazywało, aby bryg czy indianin odniosły jakieś uszkodzenia — nie było też sensu 

odwzajemniać ognia; małe sześciofuntówki brygu nie zrobią wrażenia na silnej 

baterii, zaś błyski zdradzą jego pozycję. Hornblower zanotował w pamięci głębokość 

podaną przez sondującego; dopiero za kilka minut można będzie znowu zmienić hals 

i zacząć oddalać się w linii prostej od pomostu; ale i bateria potrzebuje trochę czasu 

na oddanie następnej salwy. Bonaparte pozabierał na pewno co lepszych artyle-

rzystów z obrony brzegowej do artylerii swojej armii w Niemczech; nie wyszkoleni 

rekruci, nagle wezwani do dział i obsługujący je w ciemności, będą to oczywiście 

robić bardzo niezręcznie. Oto jest, błysk i huk — ale tym razem nie słychać było 

background image

przelatującego pocisku — może artylerzyści zupełnie stracili wyczucie kierunku i 

podniesienia, rzecz łatwa w tych ciemnościach. Hornblowerowi zaś błyski z armat 

ułatwiały kontrolowanie pozycji „Porta Coeli”.

Obserwator na dziobie krzyknął głośno i Hornblower, spojrzawszy w tamtą 

stronę, zdążył jeszcze dostrzec ciemny prostokąt topu grotżagla na lugrze pilotowym 

blisko przed dziobem z prawej burty. Próbowali przeszkodzić mu w wycofaniu się.

— Tak trzymać! — rzucił Hornblower do sternika.

Niech słabszy zostanie przyparty do muru; z ogłuszającym trzaskiem bryg i 

lugier wpadły na siebie prawymi zaobleniami dziobu. Bryg zatrząsł się, zachwiał, ale 

sunął dalej wlokąc lugier szorujący o jego burtę. Coś zaczepiło się i oderwało, i gdy 

okręty odsunęły się od siebie, z lugra rozległ się wysoki, rozpaczliwy krzyk. Przy 

zderzeniu jego dziób został pewnie strzaskany jak skorupka jajka, i teraz woda wlewa 

się do wnętrza. Krzyki cichły. Hornblower słyszał wyraźnie, jak czyjś żałosny jęk 

urwał się nagle, może woda zalała gardło zrozpaczonemu pływakowi. Indianin 

trzymał się ciągle w śladzie torowym oddalającego się w morze brygu.

— Na marce osiem! — zawołał sondujący.

Można już zmienić hals. Gdy wydawał odpowiedni rozkaz, bateria z pomostu 

wypaliła, nie wyrządzając im jednak żadnej szkody. Będą już poza jej zasięgiem, 

zanim zostanie ponownie załadowana.

— Świetna robota, panie Freeman — rzekł głośno Hornblower. — Cała 

załoga wykonała swe zadania w godny podziwu sposób.

W ciemnościach ktoś wzniósł okrzyk, podjęty na całym brygu. Marynarze 

wiwatowali jak opętani.

— Horny! Poczciwy stary Horny! — wrzasnął któryś, i okrzyki stały się 

dwakroć głośniejsze.

Do wiwatów przyłączyła się szczupła załoga pryzową indianina zdążającego 

za rufą brygu. Hornblower poczuł szczypanie w oczach, lecz nastrój jego zmienił się 

momentalnie — zrobiło mu się odrobinę wstyd z powodu sympatii, jaką poczuł do 

tych prostaków. Ponadto…

— Panie Freeman — burknął — zechce pan uciszyć załogę.

Wystawił się na olbrzymie ryzyko. Nie tylko na niebezpieczeństwo fizyczne, 

lecz także na zagrożenie własnej reputacji. Gdyby mu się nie powiodło, gdyby „Porta 

Coeli” uległa uszkodzeniu i dostała się do niewoli, marynarze nie pomyśleliby ani 

przez moment, że faktycznie podjął tę akcję chcąc spowodować, aby władze 

background image

francuskie uwierzyły, że bunt na „Flame” to podstęp wojenny, który miał umożliwić 

brygowi wejście do portu. Nie, załoga „Porta Coeli” byłaby przekonana, że 

Hornblower chciał wykorzystać bunt dla własnych celów, że niepotrzebnie naraził 

bryg, a buntowników zostawił w spokoju tylko dlatego, żeby mieć okazję do zdobycia 

pryzowego. Tak mówiliby — a okoliczności wskazywałyby, że mają rację — i 

reputacja Hornblowera zostałaby splamiona raz na zawsze. Rzucił na szalę swój 

honor, życie i wolność. Zaryzykował lekkomyślnie olbrzymią stawkę za marny pryz, 

taki głupiec z niego!

Po chwili jednak czarne myśli opuściły go. Podjął dokładnie obliczone ryzyko 

i obliczenia okazały się trafne. Upłynie sporo czasu, zanim zbuntowanej załodze uda 

się wyjaśnić władzom francuskim, co się stało — Hornblower wyobraził sobie 

posłańców gnających w tym momencie do stanowisk obrony brzegowej w Honfleur i 

Caen — jeśli w ogóle im się to uda. Zmienił sytuację zbuntowanych, odciął im drogę 

ucieczki, stawiał czoło Bonapartemu pod ostrzałem baterii broniących dostępu do 

głównej rzeki jego kraju. Wziął też pryz; jego udział wyniesie co najmniej tysiąc 

funtów, gdy przyjdzie do rozliczania pryzowego, a tysiąc funtów to sumka nie do 

pogardzenia. Przyda się jemu i Barbarze.

Poczuł się zmęczony emocją i napięciem nerwów. Miał już oznajmić 

Freemanowi, że schodzi pod pokład, ale powstrzymał się. Nie musi mówić; jeśli 

Freeman nie znajdzie go na pokładzie, to będzie wiedział, że jest u siebie w kajucie. 

Znużony zwalił się na koję.

Rozdział VII

— Pan Freeman przysyła wyrazy szacunku, sir — powiedział Brown — i 

kazał powiedzieć panu, że właśnie świta i niebo prawie bez chmur, sir. Wiatr skręcił 

w nocy na południe ku zachodowi, sir, i dmucha umiarkowanie. My i pryz stoimy w 

dryfie i akurat kończy się przypływ, sir.

— Doskonale — odparł Hornblower zwłócząc się z koi. Był jeszcze ociężały 

od snu, a mała kajuta wydała mu się duszna i zimna mimo otwartego okna rufowego.

— Wezmę kąpiel — zdecydował nagle. — Idź i przygotuj pompę pokładową.

Czuł się brudny. Mimo że był listopad i znajdowali się na Kanale, nie potrafił 

przeżyć dnia bez kąpieli. Gdy wchodził trapem, dosłyszał żartobliwe uwagi 

zdumionych marynarzy zajętych mocowaniem pompy, ale puścił je mimo uszu. 

Odrzucił szlafrok, a marynarz trzymający płócienny wąż, wciąż nie mogąc wyjść ze 

background image

zdumienia, w słabym świetle świtu skierował nerwowo na niego strumień, inny zajęty 

był pompowaniem wody. Hornblower poczuł na ciele igiełki lodowatej wody 

morskiej i zaczął podskakiwać, tańczyć i obracać się groteskowo, dysząc przy tym 

ciężko. Marynarze nie zrozumieli, że już ma dosyć kąpieli i ścigali go wężem po 

pokładzie, gdy chciał się odsunąć spod strumienia wody.

— Przestać, wy tam! — krzyknął w desperacji na pół zdrętwiały, zachłystując 

się wodą, i bezlitosny bicz wody przestał bić w niego.

Brown narzucił mu na plecy duży ręcznik i Hornblower podskakując zaczął 

się nim rozcierać; skóra go szczypała i cały dygotał z zimna.

— Czułbym się zamarznięty przez tydzień po takiej kąpieli, sir — odezwał się 

Freeman przyglądający mu się z zainteresowaniem.

— Tak — odbruknął Hornblower zniechęcając go do rozmowy.

Gdy zamknąwszy okno w kajucie włożył ubranie, po skórze rozeszło się 

cudowne ciepło i dreszcze ustały zupełnie. Łapczywie wypił przyniesioną przez 

Browna dymiącą kawę, delektując się niespodziewanym przypływem dobrego 

samopoczucia. Z lekkim sercem wrócił na pokład. Było już widniej; zdobyty indianin 

rysował się wyraźniej — dryfował po zawietrznej brygu w odległości połowy zasięgu 

strzału artyleryjskiego.

— Rozkazy, Sir Horatio? — spytał Freeman salutując.

Hornblower przebiegł wzrokiem po okolicy dla zyskania na czasie. 

Karygodnie się zaniedbał; nie pomyślał o swych obowiązkach od momentu 

przebudzenia — a faktycznie od chwili, gdy poszedł spać. Powinien był od razu 

odprawić pryz do Anglii, nie może jednak tego uczynić nie wyzyskując jednocześnie 

sposobności do wysłania pisemnego raportu, a w tym momencie nie mógł wprost 

znieść myśli, że będzie musiał męczyć się nad jego sporządzeniem.

— Jeńcy, sir — przynaglał Freeman.

O Boże, zapomniał o jeńcach. Trzeba ich wybadać i sporządzić notatkę z ich 

zeznań. Przy doskonałym samopoczuciu Hornblower czuł lenistwo w kościach — 

doprawdy dziwna kombinacja.

— Mogą mieć sporo do powiedzenia, sir — ciągnął bezlitośnie Freeman. — 

Pilot mówi trochę po angielsku, więc wzięliśmy go wczoraj wieczorem na spytki do 

mesy oficerskiej. Powiada, że Boniuś znów dostał lanie. Pod miejscowością o nazwie 

Lipsk, czy coś takiego. Twierdzi, że w ciągu tygodnia Rosjanie przejdą Ren. Bonio 

wrócił już do Paryża. Może to koniec wojny.

background image

Hornblower i Freeman wymienili spojrzenia; minął cały rok od chwili, gdy 

świat zaczął wyglądać końca wojny i w ciągu tego roku wiele nadziei zdążyło 

zakwitnąć i zwiędnąć. Lecz Rosjanie nad Renem! Jeśli nawet wtargnięcie armii 

angielskiej na ziemię francuską od południa nie zachwiało cesarstwem, to może to 

sprawić ta nowa inwazja. Wielu jednakże — z Hornblowerem włącznie — 

przepowiadało, że pierwsza klęska Bonapartego na otwartym polu przyniesie koniec 

zarówno jego sławy niezwyciężonego, jak i jego panowania. Podobnie nietrafne mogą 

się okazać przewidywania dotyczące inwazji na cesarstwo.

— Widzę żagiel! — zawołał marynarz na oku i dodał jednym tchem: — To 

„Flame”, sir.

Jest tam gdzie przedtem; rozstępująca się mgła odsłoniła go na chwilę i zaraz 

znów zakryła, lecz wnet silny powiew wiatru rozwiał tuman i bryg stał się wyraźnie 

widoczny. Hornblower podjął decyzję, z którą zwlekał dotąd.

— Panie Freeman, proszę przygotować okręt do boju. Wywabimy ich.

Oczywiście, była to jedyna rzecz, którą należało zrobić. Nocą, w godzinę po 

porwaniu fracuskiego statku Kompanii Indyjskiej, do wszystkich sąsiednich portów 

francuskich dotrze ostrzeżenie, że bryg angielski z białym krzyżem na fokmarslu 

prowadzi podwójną grę, udając tylko zbuntowany statek. Wiadomość ta dojdzie 

pewnie na tę stronę ujścia rzeki gdzieś koło północy — kurier może przeprawić się 

promem w Quilleboeuf lub gdzie indziej. Wszyscy będą mieć się na baczności przed 

ewentualnym nowym wypadem brygu, którego oczywistym celem będzie tamten 

brzeg rzeki. Wszelka zwłoka pozwoli zbuntowanym nawiązać ponownie łączność z 

lądem i wyjaśnić sytuację; jeśli ci z lądu zorientują się, że w Zatoce Sekwańskiej są 

dwa siostrzane brygi, buntownikom może ujść na sucho. Nie należy więc tracić ani 

godziny.

Wszystko to jest bardzo proste i logiczne, lecz stojąc na pokładzie rufowym 

Hornblower złapał się na tym, że nerwowo przełyka ślinę. Plan jego może oznaczać 

tylko nieubłaganą walkę — za godzinę znajdą się w jej największym ogniu. Pokład, 

po którym Hornblower przechadza się w tej chwili, zostanie zasłany kartaczami z 

karonad „Flame”; on sam za godzinę może być trupem lub wyć z bólu pod nożem 

chirurga. Ubiegłej nocy stał w obliczu katastrofy — tego ranka spogląda w twarz 

śmierci. Ciepło, jakie rozeszło mu się po ciele po kąpieli, ulotniło się i Hornblower 

nieomal dygotał w chłodzie poranka. Wściekły, pełen głębokiej pogardy dla siebie 

zmusił się do chodzenia szybkim, gwałtownym krokiem po maleńkim pokładzie 

background image

rufowym. Mówił sobie, że to wspomnienia odbierają mu męstwo. Obraz Ryszarda w 

zachodzącym słońcu, przebierającego spiesznie nóżkami u jego boku, mocno 

uczepionego jego palca; wspomnienie Barbary, nawet wspomnienie Smallbridge czy 

Bond Street — nie chciał rozstawać się z tym wszystkim, „opuszczać ciepłych 

obszarów radosnego dnia”. Chciał żyć, a wkrótce może zginąć.

Na „Flame” postawiono więcej żagli — grotżagiel bomowy i kliwry; 

bejdewindem dopłynie do Honfleur nie wchodząc wcale w zasięg dział „Porta Coeli”. 

Jednakże obawy Hornblowera odsunęły się na dalszy plan, gdy mimo woli jego 

niespokojny umysł zajął się taktycznymi aspektami stojącego przed nim problemu.

— Panie Freeman — rzekł Hornblower — proszę dopilnować, żeby załoga 

dostała śniadanie. I nie wytaczajcie na razie dział.

— Tak jest, sir.

Bitwa może być długa i ciężka, więc załoga powinna przedtem coś zjeść. A 

wytaczanie dział ostrzegłoby tych na „Flame”, że „Porta Coeli” spodziewa się walki, i 

mogliby się zorientować, że ucieczka pod skrzydła Francuzów nie będzie rzeczą 

prostą. Im pełniejsze zaskoczenie, tym większa nadzieja na łatwe zwycięstwo. Horn-

blower patrzył gniewnie przez lunetę na „Flame”. Czuł głuchą, ponurą wściekłość na 

buntowników za wszystkie te kłopoty, za to, że ich obłąkańcze przedsięwzięcie 

wystawiło jego życie na niebezpieczeństwo. Współczucie, jakie dla nich odczuwał, 

siedząc bezpiecznie w biurze Admiralicji, ustąpiło teraz miejsca gwałtownej odrazie. 

Nikczemnicy, zasługują na stryczek — myśl ta do tego stopnia zmieniła jego nastrój, 

że udało mu się napotkać z uśmiechem spojrzenie Freemana meldującego gotowość 

brygu do boju.

— Doskonale, panie Freeman.

W oczach zatańczył mu ognik podniecenia, obrócił znowu wzrok na „Flame” i 

w tym momencie usłyszał wołanie obserwatora z salingu.

— Hej, na pokładzie! Od brzegu odbija chmara małych, jednostek, sir. 

Wygląda, sir, że płyną do „Flame”.

Bryg z buntownikami zachowywał się tak samo jak poprzedniego dnia, 

posuwając się ku wybrzeżu francuskiemu tuż poza zasięgiem armat „Porta Coeli”, 

gotów raczej schronić się tam, niż walczyć; myślą pewnie, że te stateczki to delegacja 

powitalna, przybywająca, aby eskortować ich do portu. Za chwilę „Flame” może 

zniknąć we mgle. Poluzowano już na nim grotżagiel — jego ruchy zdradzały rosnące 

niezdecydowanie. Na pokładzie rufowym toczy się tam zapewne gorączkowy spór — 

background image

jedna strona chce trzymać się z dala od „Porta Coeli”, a druga waha się przed 

nieodwracalnym krokiem, jakim byłoby przejście do Francuzów. Może jest i trzecia 

grupa, gardłująca za podjęciem walki — rzecz całkiem prawdopodobna; 

niewykluczone też, że jakaś garstka najtchórzliwszych czy najmniej winnych chce się 

poddać, licząc na litościwy wyrok sądu wojennego. Niewątpliwie zdania są 

podzielone. Teraz bryg ruszył ostrzej na wiatr, prosto w stronę Honfleur i 

zbliżających się kanonierek; od „Porta Coeli” dzieliło go dwie mile wolnej 

przestrzeni wodnej.

— Sir, te kanonierki okrążają go — odezwał się z lunetą przy oczach. — A 

lugier patrolowy wyładowany jest ludźmi. Chryste! To strzał armatni.

Ktoś na „Flame” oddał ostrzegawczy wystrzał, może nakazując łodziom 

francuskim zachowanie dystansu, póki debatujący na jego pokładzie nie dojdą do 

jakiejś konkluzji. Potem bryg wykonał zwrot, jakby zdawszy sobie nagle sprawę z 

wrogich zamiarów Francuzów, i właśnie wtedy stateczki opadły go jak psy jelenia. Z 

„Flame” oddano z pół tuzina strzałów, zbyt nierównych, aby zasługiwały na nazwę 

salwy burtowej. Kanonierki, z długimi wiosłami, po sześć z każdej burty, 

przydającymi im prędkości i zwrotności, parły prosto na „Flame”. Plunęły z dziobów 

dymem i po wodzie potoczył się głuchy, ciężki huk wystrzałów z 

dwudziestoczterofuntówek — odgłos całkiem różny od wyższego, ostrzejszego 

„bang” karonad „Flame”. Lugier dobił do jego burty i Hornblower patrzył przez 

lunetę na abordażujących, którzy wdzierali się na pokład brygu.

— Panie Freeman, proszę kazać wytoczyć działa — powiedział Hornblower.

Wypadki potoczyły się teraz z przerażającą szybkością — czegoś takiego 

Hornblower nie przewidział. Przed nimi toczył się desperacki bój, ale z Francuzami, a 

nie z Anglikami. Kłębki dymu na pokładzie „Flame” wskazywały, że jego załoga — 

przynajmniej jakaś jej część — stawia opór.

Przeszedł kilka jardów z kierunku dziobu i przemówił do artylerzystów.

— Słuchajcie, chłopcy, co mówię. Trzeba zatopić te kanonierki, jak 

wpłyniemy między nie. Wystarczy po jednej salwie burtowej na każdą, jeśli nie 

będziecie pudłować. Celujcie uważnie, w podstawy masztów. Nie oddawać strzału, 

póki nie będziecie pewni, że trafi w cel.

— Tak jest, sir — odezwało się w odpowiedzi kilka głosów.

Do Hornblowera podszedł Brown.

— Pańskie pistolety, sir — rzekł. — Załadowałem je świeżo i włożyłem nowe 

background image

spłonki.

— Dziękuję — odparł Hornblower. Wetknął pistolety za pas, po jednym z 

każdego boku, żeby w razie potrzeby mógł je wydobyć dowolną ręką. Wyglądał jak 

chłopiec bawiący się w parku, ale za pięć minut jego życie mogło zależeć od tych 

pistoletów. Wyciągnął do połowy szpadę z pochwy, by sprawdzić, czy wysuwa się 

swobodnie, i wracając spiesznie na swoje stanowisko obok steru, wepchnął ją po 

drodze z powrotem.

— Wyostrzyć trochę ster! — rzucił. — Tak trzymać!

„Flame” przesunął się ostrzej pod wiatr i żagle zapracowały gwałtownie 

wstecz — widocznie nie było tam akurat nikogo u steru. Lugier dalej trzymał się jego 

burty, a kanonierki, zwinąwszy żagle, spoczęły na wiosłach w pozycji między dwoma 

brygami. Hornblower widział artylerzystów schylonych nad 

dwudziestoczterofuntowymi działami na ich dziobach.

— Panie Freeman, proszę postawić ludzi do szotów. Wejdziemy między nie. 

Uwaga, przy działach! Teraz. Ster na nawietrzną!

Koło sterowe obróciło się i „Porta Coeli” zmieniła hals tak zwinnie, jak można 

sobie było tylko wymarzyć. Hornblower usłyszał wystrzał pod samym dziobem brygu 

i zaraz z pokładu frunęła fontanna odłamków z dziury w okolicy pachołków 

grotmasztu — pocisk z dwudziestoczterofuntówki, wystrzelony z bliska w górę, 

przedziurawił cienkie drewniane poszycie i przebił się przez pokład.

— Zwrot przez sztag! Ster na nawietrzną! — Hornblower wykrzyczał rozkazy 

i „Porta Coeli” znowu zmieniła hals, wciskając się w wąską lukę między dwoma 

kanonierkami. Z karonad na obu burtach huknęły salwy, jedna po drugiej. W dole po 

prawej burcie Hornblower dojrzał jedną z kanonierek. Widział sześciu ludzi na rufie 

obok rumpla, na śródokręciu wioślarzy, po dwóch przy każdym długim wiośle, 

usiłujących z pośpiechem obrócić łódź, i z tuzin artylerzystów przy armacie 

dziobowej. Mężczyzna z głową obwiązaną czerwoną chustką stał oparty o maszt — 

Hornblower zobaczył nawet otwarte usta, gdy tamtemu opadła szczęka na widok 

śmiertelnego zagrożenia. A potem runęły pociski zmiatając wszystko po drodze. 

Człowiek z czerwoną chustką zniknął — może wyrzuciło go za burtę albo zmiażdżyło 

doszczętnie. Kruchy szkielet kanonierki — właściwie dużej łodzi wiosłowej z częścią 

dziobową wzmocnioną pod działo — rozpadł się; pociski wgięły burtę jak ciosy 

potężnego młota. Na oczach Hornblowera woda zaczęła wdzierać się do wnętrza; 

kule wystrzelone pod maksymalnym kątem obniżenia, przebiwszy burtę, musiały 

background image

przedziurawić dno kanonierki. Pod wpływem ciężaru działa na dziobie nastąpiła 

utrata stateczności i przód łodzi zanurzył się, podczas gdy rufa jeszcze sterczała nad 

wodą. Potem działo zsunęło się, uwalniając kanonierkę od swego ciężaru, wrak 

wyprostował się na moment, by wnet wywrócić się dnem do góry. Między szczątkami 

pływali ludzie. Hornblower spojrzał w lewo; druga kanonierka dostała równie mocno 

i w tej chwili ledwie wystawała nad powierzchnię — załoga trzymała się przy niej na 

wodzie. Dowódca kanonierek, ktokolwiek by to nie był, okazał się lekkomyślnym 

głupcem, wystawiając kruche łodzie na ostrzał prawdziwego, dobrze dowodzonego 

okrętu wojennego — nawet tak małego jak „Porta Coeli”. Kanonierki nadają się 

właściwie tylko do ostrzeliwania jednostek leżących bezradnie na mieliźnie lub 

mających poważnie uszkodzony takielunek, w celu zmuszenia ich do poddania się.

Blisko przed sobą widział Hornblower patrolowiec i „Flame”, dalej sczepione 

burtami.

— Panie Freeman, niech załadują działa kartaczami. Podpłyniemy do burty 

francuza. Jedna salwa burtowa i abordażujemy pod osłoną dymu.

— Tak jest, sir.

Freeman odwrócił się, żeby wykrzyczeć rozkaz do załogi.

— Panie Freeman, będę potrzebował jak najwięcej ludzi do oddziału 

abordażowego. Pan zostaje tu…

— Sir!

— Pan zostaje tu. Proszę wybrać sobie sześciu wytrawnych marynarzy do 

wyprowadzenia brygu, gdybyśmy nie wrócili. Czy to jasne, panie Freeman?

— Tak, Sir Horatio.

Freeman miał jeszcze czas na przygotowania, gdy „Porta Coeli” sunęła ku 

francuzowi. I Hornblower miał czas uświadomić sobie, że mówiąc, iż mogą nie 

wrócić, myślał tak naprawdę i nie wypowiadał tych słów dla efektu czy dodania 

ludziom bodźca. Dziwna sprawa, on, który bał się cienia, był zdecydowany 

zwyciężyć albo umrzeć. Marynarze darli się opętańczo, gdy „Porta Coeli” podpływała 

do francuza, którego nazwa — „Bonne Celestine” z Honfleur — stała się widoczna na 

rufie. Na pokładzie widać było niebieskie mundury i białe bryczesy: żołnierze — a 

zatem to prawda, że Bonaparte, bardzo potrzebując doświadczonych artylerzystów, 

zabrał marynarzy, zastępując ich surowym materiałem świeżo powołanym do wojska. 

Szkoda, że bitwa nie toczy się na morzu, bo wówczas większość z nich byłaby chora 

na chorobę morską.

background image

— Stanąć przy ich burcie — rzucił Hornblower. Na pokładach „Bonne 

Celestine” panowało zamieszanie; widać było ludzi biegnących do dział na nie 

obsadzonej burcie lugra.

— Załoga, spokój! — huknął Hornblower. — Spokojnie!

Na brygu zapadła cisza; wystarczyło teraz trochę podnieść głos, żeby być 

dobrze słyszanym na małym pokładzie.

— Artylerzyści, niech każdy strzał będzie celny — powiedział Hornblower. 

— Odział abordażujący, jesteście gotowi iść za mną?

Odpowiedzieli mu okrzykiem. Przy nadburciach przykucnęło trzydziestu 

marynarzy, z pikami i kordelasami; po wystrzeleniu salwy burtowej i zwinięciu 

grotżagla zwolni się dalszych trzydziestu, niezbyt to wiele w sumie. Liczył jednak na 

to, że salwa burtowa wyrządzi duże zniszczenia i niedoświadczone szczury lądowe na 

„Bonne Celestine” cofną się w przestrachu. Spojrzał kącikiem oka na sternika, 

siwobrodego marynarza, który mierzył chłodnym spojrzeniem dystans między dwoma 

jednostkami, obserwując jednocześnie łopot grotżagla przy zbliżaniu się „Porta 

Coeli” do wiatru. Dobry z niego żeglarz — Hornblower zanotował sobie w pamięci, 

żeby go nie pominąć przy pochwale. Sternik szybko obracał kołem sterowym.

— Grotżagiel w dół! — ryknął Freeman.

Działa z „Bonne Celestine” odezwały się z ogłuszającym hukiem i 

Hornblower, spowity w kłęby dymu, poczuł, że ziarenka prochu uderzają mu w twarz. 

Wydobył szpadę w momencie, gdy przemówiły karonady „Porta Coeli” i obie 

jednostki zwarły się z trzaskiem drewnianych kadłubów. W dymie skoczył na 

nadburcie, ze szpadą w dłoni; jednocześnie jakaś postać obok niego przesadziła 

nadburcie i zeskoczyła na pokład „Bonne Celestine” — to Brown, wywijający 

kordelasem. Hornblower dał susa za nim. Brown parł do przodu tnąc w prawo i w 

lewo majaczących w dymie nieprzyjaciół. Minęli stos zabitych i rannych, ofiary 

wybuchu kartacza z jednej z karonad „Porta Coeli”. Hornblower potknął się o czyjąś 

kończynę, zdążył jednak dojrzeć na czas osadzony na muszkiecie bagnet wysuwający 

się nagle ku niemu. Rzucił się w bok, unikając pchnięcia, i strzelił z trzymanego w 

lewej dłoni pistoletu, dotykając prawie lufą piersi Francuza. Wiatr rozegnał już dym 

armatni. Na dziobie kilku abordażujących zmagało się z grupą zagnanych w róg 

przeciwników — do uszu Hornblowera dobiegł wyraźny szczęk kling — na rufie 

natomiast nie było widać żadnego Francuza. Zastępca oficera nawigacyjnego, 

Gibbon, opuszczał z masztu na flaglince trójkolorową banderę. Po prawej burcie stał 

background image

„Flame”, nad jego nadburciem sterczały czaka piechoty francuskiej; Hornblower 

dojrzał jakąś głowę i ramiona, zobaczył, że celujący w Gibbona przesunął lufę 

muszkietu w jego stronę, i w tym momencie Hornblower strzelił z drugiego pistoletu. 

Francuz upadł za nadburcie w chwili, gdy świeża fala abordażujących z „Porta Coeli” 

wlewała się na pokład.

— Za mną! — krzyknął Hornblower; trzeba koniecznie unieszkodliwić 

„Flame”, zanim obrona zdąży się zorganizować.

Brygi sterczały wyżej nad wodą niż patrolowiec, musieli więc tym razem 

wspinać się w górę. Hornblower przełożył lewy łokieć przez nadburcie i próbował 

unieść się, lecz przeszkadzała mu w tym szpada.

— Pomóżcie mi, do diabła! — warknął przez ramię i jakiś marynarz 

podsadziwszy ramieniem Hornblowera tak silnie pchnął go w górę, że ten 

przeleciawszy przez nadburcie wylądował po drugiej stronie twarzą w ścieku 

burtowym, a jego szpada poleciała dalej po pokładzie. Zaczął pełznąć w tamtą stronę, 

lecz szósty zmysł ostrzegł go o niebezpieczeństwie, więc rzucił się do przodu, w 

kierunku gdzie błysnął kordelas, podcinając nogi wymachującego nim marynarza. 

Francuzi runęli hurmem na niego, kopiąc go, depcząc i gniotąc, osłoniętego czyimś 

wijącym się ciałem, którego się trzymał z desperacką siłą. Dosłyszał jeszcze nad sobą 

potężny głos Browna, strzały z pistoletu, szczęk kling, a potem nagle nastała cisza. 

Ciało człowieka, z którym się mocował, zwiotczało i przestało stawiać opór, a za 

chwilę Hornblowera uwolniono od jego ciężaru. Dźwignął się na nogi.

— Czy jest pan ranny, sir? — pytał Brown.

— Nie — odparł Hornblower. Na pokładzie leżało trzech, może czterech 

zabitych. Na rufie obok steru stała grupka żołnierzy francuskich i jeden czy dwóch 

marynarzy — wszyscy rozbrojeni i pilnowani przez dwóch marynarzy brytyjskich z 

pistoletami w ręku. Na pokładzie siedział oficer francuski — właściwie jeszcze 

chłopiec — z prawym rękawem ociekającym krwią i ze łzami toczącymi się po 

policzkach. Hornblower miał właśnie odezwać się do niego, gdy coś innego zwróciło 

jego uwagę.

— Sir! Sir!

Dopiero teraz zorientował się, że to marynarz angielski w koszuli w biało-

czerwone paski, z harcapem dyndającym na plecach, mówi gestykulując w ogromnym

podnieceniu.

— Sir! Walczyłem przeciwko żabojadom. Pańscy ludzie widzieli mnie. Mnie i 

background image

tamtych chłopaków.

Wskazał za siebie, na gromadkę wystraszonych marynarzy trzymających się 

dotąd w tyle, teraz postąpili do przodu, niektórzy wyrzucając z siebie słowa 

gwałtownym potokiem, a wszyscy kiwali głowami, potakująco.

— Buntownicy? — spytał Hornblower. W gorączce bitwy zapomniał o 

buncie.

— Nie jestem buntownikiem, sir. Robiłem, co mi kazali, bo inaczej to by mnie 

zabili. Co, koledzy, nie było tak?

— Hej, wy tam, cofnąć się! — krzyknął Brown; na klindze jego kordelasa 

widać było krew.

Przed oczyma wyobraźni Hornblower ujrzał nagle, jak żywy, proroczy obraz: 

sąd wojenny, półkole sędziów w lśniących mundurach galowych, znękanych 

więźniów zapominających języka w gębie, uczestniczących — na pół je tylko 

rozumiejąc — w postępowaniu sądowym, które zdecyduje o ich życiu lub śmierci. I 

siebie samego, składającego zeznania, starającego się przypomnieć sobie dokładnie 

każde słowo wypowiedziane przez obie strony; jedno w porę przypomniane słowo 

mogło zamienić stryczek na chłostę.

— Aresztować tych ludzi! — warknął. — I zamknąć.

— Sir! Sir!

— Dość tego! — huknął Brown.

Bezlitosne ręce powlokły protestujących mężczyzn.

— Gdzie reszta zbuntowanych? — spytał Hornblower.

— Pewno pod pokładem, sir — odparł Brown. — Francuziki też tam są.

Dziwna rzecz, jak często pobita załoga bywa zamykana pod pokładem. 

Hornblower pomyślał, że wolałby raczej stawić na pokładzie czoło szałowi 

bojowemu zwycięzców, niż dać się sromotnie zamknąć w ciemnych pomieszczeniach 

międzypokładowych.

Do jego uszu dobiegło głośne wołanie z „Porta Coeli”.

— Sir Horatio! — krzyczał Freeman. — Władujemy się wszyscy na mieliznę, 

jeśli zaraz nie odpłyniemy. Proszę o pozwolenie na rozłączenie się i postawienie 

żagli.

— Czekać! — odkrzyknął Hornblower.

Mówiąc to rozglądał się wokoło; trzy jednostki szczepione ze sobą, jeńcy pod 

strażą tu, tam, wszędzie. Pod pokładami, na „Bonne Celestine” i na „Flame”, byli 

background image

jeszcze nie uwięzieni nieprzyjaciele, w sumie pewnie więcej ich, niż on ma ludzi pod 

swymi rozkazami. Pod pokładem coś trzasnęło głośno, rozległy się krzyki i jęki; 

„Flame” zadrżał od gwałtownego uderzenia. Hornblower uświadomił sobie, że 

sekundę wcześniej jego nieuważne ucho zarejestrowało odgłos pocisku armatniego; 

potoczył wokół spojrzeniem. Dwie ocalałe jeszcze kanonierki stały na wiosłach w 

odległości dwóch kabli dziobami zwrócone ku szczepionym statkom. Hornblower 

pomyślał, że znalazły się chyba na płyciźnie, faktycznie nieosiągalne jako cel ataku. 

Kłąb dymu z jednej z kanonierek, potworny trzask pod pokładem i znowu jęki. 

Dwudziestoczterofuntowe kule przebijały się prawdopodobnie przez całą długość 

kruchego brygu, którego drewniana konstrukcja nie była im większą przeszkodą niż 

papier. Hornblower rzucił się załatwiać czekające na niego arcypilne sprawy jak w 

skłębioną kipiel, którą musiał przepłynąć.

— Brown, powiedzcie, żeby zabili deskami wszystkie te luki! — rozkazał. — 

Przy każdym postawić straż. Panie Gibbons!

— Sir?

— Proszę zabezpieczyć luki u siebie. Przygotować się do stawiania żagli.

— Tak jest, sir.

— Kto z was jest z obsługi masztów? Stawać przy fałach. Który potrafi 

sterować? Nikt? Panie Gibbons! Czy ma pan w zapasie sternika? Niech go pan tu 

przyśle bezzwłocznie. Panie Freeman! Może pan odłączyć się i stawiać żagle. 

Miejsce spotkania przy drugim pryzie.

Nowy pocisk z tych przeklętych kanonierek wyrżnął z trzaskiem w rufę 

„Flame” pod Hornblowerem. Bogu dzięki że wiatr był od lądu i można się było od 

nich oddalić. „Porta Coeli” z postawionym ponownie grotżaglem bomowym 

odpływała od „Bonne Celestine”, gdzie Gibbons nadzorował stawianie grotżagla 

lugrowego, a pół tuzina marynarzy odpychało ją od „Flame”.

— Podnosić żagle! — krzyknął Hornblower, gdy okręty odsunęły się od 

siebie. — Sterniku, lewo na burtę!

Uwagę jego zwrócił hałas za burtą. Mężczyźni — buntownicy albo Francuzi 

— gramolili się przez otwory strzelnicze i rzucali się w morze płynąc w stronę 

kanonierek. Hornblower dojrzał siwe włosy Nathaniela Sweeta wlokące się po 

powierzchni wody, gdy jego głowa wynurzyła się w odległości dwudziestu stóp. Ze 

wszystkich zbuntowanych on przede wszystkim nie powinien umkąć. Dla dobra 

Anglii, dla dobra służby musi zginąć. Marynarz pełniący straż przy luku rufowym nie 

background image

wyglądał na wyborowego strzelca.

— Daj mi swój muszkiet — powiedział Hornblower i wyrwał mu broń.

Wracając biegiem do relingu rufowego sprawdził po drodze, czy muszkiet jest 

przygotowany do strzału. Wycelował w siwą głowę i pociągnął za spust. Dym 

buchnął mu w twarz zakrywając widok, ale tylko na moment. Gdy spojrzał ponownie, 

widział jeszcze przez sekundę siwe włosy na powierzchni, lecz zaraz wolno zniknęły 

mu z oczu. Sweet zginął. Może została stara wdowa, która będzie go opłakiwać, 

lepiej jednak, że Sweet nie żyje. Hornblower wrócił do spraw związanych z 

doprowadzeniem „Flame” na miejsce spotkania.

Rozdział VIII

Piekielny nudziarz z tego Lebruna, żeby domagać się w ten sposób 

prywatnego posłuchania. Hornblower i bez tego miał dosyć pracy; trzeba było załatać 

porządnie ziejące otwory po pociskach w burcie „Flame”, żeby był w stanie 

przepłynąć Kanał; skąpą załogę „Porta Coeli” — w dodatku nie wszyscy byli 

marynarzami — rozdzielić między aż cztery jednostki (dwa brygi, indianina i lugier 

patrolowy), zostawiając jednocześnie wystarczającą straż nad ponad setką jeńców 

różnych narodowości, zbuntowani muszą być pod nadzorem, żeby nie zaszło nic, co 

mogłoby niekorzystnie wpłynąć na ich proces; a rzecz najgorsza, to konieczność 

sporządzenia długiego raportu. Ktoś mógłby sądzić, że to łatwe zadanie, zważywszy 

że jest do zameldowania długi łańcuch sukcesów, dwa pryzy zdobyte, „Flame” 

odbity, większa część buntowników w kajdanach, zamknięta pod pokładem, a ich 

herszt uśmiercony własnoręcznie przez Hornblowera. Lecz pisanie raportu wiązało 

się z wysiłkiem fizycznym, a Hornblower był bardzo znużony. Ponadto ułożenie 

raportu będzie trudne — Hornblower wiedział z góry, że będzie musiał posuwać się 

ryzykownym kursem między Scyllą otwartej chełpliwości, a Charybdą udawanej 

skromności — ileż to razy wykrzywiał wargi z niesmakiem czytając wypociny innych 

oficerów! A zabicie Nathaniela Sweeta przez okropnego komodora Hornblowera, 

chociaż będzie dobrze wyglądało w historii marynarki wojennej i z punktu widzenia 

dyscypliny służbowej było najlepszym zakończeniem sprawy, może nie wyglądać tak 

dobrze w oczach Barbary. On sam niechętnie wspominał siwą głowę zapadającą się 

pod fale i czuł, że Barbara, zmuszona zwrócić uwagę na fakt dokonania przez niego 

rozlewu krwi i odebrania komuś życia własnymi rękoma (tymi rękoma, które — jak 

mówiła — kochała i które całowała niekiedy), może poczuć odrazę i niesmak.

background image

Otrząsnąwszy się z plątaniny natrętnych myśli i wspomnień o Barbarze i 

Nathanielu Sweecie, Hornblower stwierdził, że wciąż wpatruje się nieobecnym 

wzrokiem w młodego marynarza, który przyniósł mu od Freemana wiadomość o 

żądaniu Lebruna.

— Pozdrowienia ode mnie dla pana Freemana — powiedział — i niech 

przyśle tu tego jegomościa.

— Tak jest, sir — odmeldował się marynarz salutując i odszedł z wielką ulgą. 

Komodor wpatrywał się w niego bez przerwy przez co najmniej trzy minuty, które 

wydały się biedakowi długie jak trzy godziny.

Uzbrojony wartownik wprowadził Lebruna do kajuty, a Hornblower przyjrzał 

mu się uważnie. Był on jednym z pół tuzina jeńców wziętych w czasie wtargnięcia 

„Porta Coeli” do Hawru, jednym z członków deputacji przybyłej na pokład, aby 

powitać bryg w przekonaniu, że to „Flame” nadpływający, żeby się poddać.

— Monsieur mówi po francusku? — spytał Lebrun.

— Trochę.

— Więcej niż trochę, jeśli wszystkie opowieści o kapitanie Hornblowerze są 

prawdą — odparł Lebrun.

— W jakiej pan sprawie? — spytał ostro Hornblower, przerywając 

kontynentalnie kwiecistą mowę. Lebrun był dość młodym człowiekiem, o oliwkowej 

cerze, z lśniącymi białymi zębami; jego wygląd zdradzał służalczość.

— Jestem adjoint barona Momasa, burmistrza Hawru.

— Tak? — Hornblower starał się nie okazać najmniejszego zaciekawienia, 

wiedział jednak, że w administracji cesarstwa burmistrz takiego dużego miasta jak 

Hawr to bardzo znaczna osobistość, a ten jego adjoint — pomocnik czy zastępca — 

jest bardzo ważnym urzędnikiem.

— Musiał pan słyszeć o firmie Momas Freres — handluje z obu Amerykami 

od pokoleń — historia rozkwitu firmy to historia rozwoju samego miasta Hawr.

— Tak?

— Zaś wojna i blokada mają fatalny wpływ na fortunę firmy Momas i 

zamożność miasta Hawr.

— Tak?

— „Kariatyda”, monsieur, ten statek, który pan zdobył w tak pomysłowy 

sposób dwa dni temu, mogłaby przywrócić majątek nam wszystkim — jeden statek 

przerywający blokadę wart jest, co pan bez trudu zrozumie, dziesięciu jednostek 

background image

pływających w okresie pokoju.

— Tak?

— Nie wątpię, że M. le Baron będzie równie jak miasto Hawr zrozpaczony 

porwaniem „Kariatydy” przed jej wyładowaniem.

— Tak?

Obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem jak partnerzy w pojedynku podczas 

przerwy, Hornblower zdecydowany nie dać poznać po sobie odczuwanej ciekawości i 

zainteresowania, a Lebrun wahający się przed ostatecznym wyłożeniem kart na stół.

— Przyjmuję, monsieur, że cokolwiek powiem teraz, zostanie potraktowane 

jako absolutnie poufne.

— Nic nie przyrzekam. Faktycznie mogę tylko stwierdzić, że moim 

obowiązkiem będzie donieść o wszystkim, co pan powie, rządowi jego królewskiej 

mości króla Wielkiej Brytanii.

— Mam nadzieję, że dla własnego dobra rząd zachowa dyskrecję — 

powiedział w zamyśleniu Lebrun.

— Ministrowie królewscy potrafią sami podejmować decyzje — odparł 

Hornblower.

— Monsieur, czy wie pan — zaczął Lebrun zdecydowawszy się wreszcie — 

że Bonaparte poniósł klęskę w wielkiej bitwie pod Lipskiem?

— Tak.

— Rosjanie są nad Renem.

— Istotnie.

— Rosjanie nad Renem! — zdumiewał się Lebrun. Cały świat, pro- czy anty-

Bonapartowski, nie mógł wyjść ze zdumienia, że potężne cesarstwo musiało wycofać 

się z połowy Europy w ciągu tych kilku krótkich miesięcy.

— A Wellington maszeruje na Tuluzę — dodał Hornblower; nic nie zaszkodzi 

przypomnieć Lebrunowi o brytyjskim zagrożeniu na południu.

— Zgadza się. Cesarstwo nie może utrzymać się długo.

— Rad jestem słyszeć pańską opinię w tej sprawie.

— Gdy cesarstwo upadnie, nastanie pokój, a wraz z nim zostanie na nowo 

podjęty handel.

— Niewątpliwie — potwierdził Hornblower wciąż lekko zaintrygowany.

— Zyski w ciągu pierwszych kilku miesięcy będą olbrzymie. Od lat cała 

Europa cierpi na brak towarów zagranicznych. W tej chwili prawdziwa kawa kosztuje 

background image

ponad sto franków funt.

Nareszcie Lebrun odkrywał karty, bardziej z musu niż dobrowolnie. Na jego 

twarzy odmalowała się wiele mówiąca chciwość.

— To są rzeczy oczywiste, monsieur — zauważył nieobowiązująco 

Hornblower.

— Firma przygotowana na moment nastania pokoju, z magazynami pełnymi 

towarów kolonialnych gotowych do rozprowadzenia, odniosłaby wielkie korzyści. 

Znalazłaby się daleko w przodzie przed konkurentami. Można by zrobić miliony. 

Miliony. — Lebrun marzy oczywiście, że kilka z tych milionów znajdzie się w jego 

kieszeni.

— Mam wiele spraw do załatwienia, monsieur — przerwał mu Hornblower. 

— Niech pan łaskawie przejdzie do sedna sprawy.

— Jego królewska mość król Wiekiej Brytanii mógłby zezwolić swoim 

przyjaciołom na wcześniejsze przeprowadzenie tych przygotowań — zaczął Lebrun, 

powoli wyduszając z siebie słowa; nic dziwnego, mogły go one zaprowadzić na 

gilotynę, gdyby doszły kiedykolwiek do uszu Bonapartego. Lebrun proponował 

zdradę cesarstwa w zamian za korzyści natury handlowej.

— Jego królewska mość potrzebowałaby przedtem niepodważalnego dowodu, 

że ci przyjaciele są jego przyjaciółmi — zauważył Hornblower.

— Quid pro quo — stwierdził Lebrun i po raz pierwszy w czasie tej rozmowy 

Hornblower go nie zrozumiał — jego francuska wymowa słów łacińskich absolutnie 

nie była podobna do tej, do jakiej przywykł Hornblower, musiał więc szukać na oślep 

w mózgu, zanim wreszcie pojął, jakiego to niecodziennego wyrażenia użył Lebrun.

— Pan może mi powiedzieć, monsieur, jaki charakter ma pańska oferta — 

rzekł Hornblower z uroczystą powagą — ale ja nie mogę odwzajemnić się panu 

żadnymi obietnicami. Prawdopodobnie rząd jego królewskiej mości nie zechce 

wiązać się w jakikolwiek sposób. — Ciekawa sprawa, złapał się na małpowaniu 

ministerialnego sposobu bycia i wyrażania się — tak mógłby mówić jego nadęty 

szwagier, Wellesley. Może wielka polityka wywiera taki wpływ na każdego; w tym 

szczególnym wypadku było to przydatne, bo pomogło mu zamaskować 

niecierpliwość.

— Quid pro quo — powtórzył Lebrun w zamyśleniu. — Przypuśćmy, że 

miasto Hawr opowie się przeciwko cesarstwu, a za Ludwikiem XVIII?

Ta możliwość przyszła Hornblowerowi do głowy, lecz odsunął ją jako zbyt 

background image

dobrą, aby była prawdziwa.

— Przypuśćmy, że tak? — powiedział ostrożnie.

— Mogłoby to stać się przykładem, na jaki czeka cesarstwo. Mogłoby stać się 

zaraźliwe. Bonaparte nie przeżyłby chyba takiego ciosu.

— Przeżył wiele ciosów.

— Ale nie takich. A jeśli Hawr opowie się za królem, miasto znajdzie się w 

przymierzu z Wielką Brytanią. Blokada nie będzie mogła być kontynuowana. A 

nawet gdyby była, to firmie Momas Freres mogłaby zostać udzielona licencja 

importowa, nieprawdaż?

— Możliwe. Proszę pamiętać, niczego nie obiecuję

— Kiedy zaś Ludwik XVIII powróci na tron swoich ojców, będzie patrzeć 

łaskawie na tych, co pierwsi opowiedzieli się za nim — ciągnął Lebrun. — Adjoint 

barona Momasa może oczekiwać wówczas, że wielka kariera stanie przed nim 

otworem.

— Nie ma co do tego wątpliwości — zgodził się Hornblower. — Ale… mówi 

pan o tym, co sam pan czuje. Czy może pan mieć pewność co do zapatrywań M. le 

Baron? A niezależnie od jego zapatrywań, skąd może on mieć pewność, że miasto 

pójdzie w jego ślady, gdyby opowiedział się za królem?

— Mogę odpowiadać za barona sir, zapewniam pana. Wiem… znam trochę 

jego poglądy.

Przypuszczalnie Lebrun szpiegował swego przełożonego z ramienia rządu 

cesarskiego i nie ma obiekcji na temat wyzyskania swoich wiadomości w innej, 

korzystniejszej sprawie.

— A miasto? Inne władze?

— Tego dnia, sir, gdy wziął mnie pan do niewoli — odparł Lebrun — 

nadeszły z Paryża wzory obwieszczeń i zapowiedź pewnych dekretów cesarskich. 

Obwieszczenia te miały zostać wydrukowane — moją ostatnią czynnością urzędową 

było wydanie takiego polecenia — w poniedziałek te obwieszczenia miały być 

rozklejone, a dekrety podane do publicznej wiadomości.

— Tak?

— To najbardziej drakońskie dekrety w drakońskiej historii cesarstwa. Pobór 

do wojska — ma być wzięta reszta z rocznika 1815, a inne roczniki, do 1802 wstecz, 

mają zostać zrewidowane. Siedemnastoletni chłopcy, kaleki, inwalidzi, ojcowie 

rodzin, nawet ci co kupili sobie zwolnienie od służby wojskowej, wszyscy mają być 

background image

powołani.

— Francja musiała już przywyknąć do poborów.

— Powiedziałbym raczej, sir, że Francja jest nimi zmęczona. Znam z urzędu 

liczbę dezerterów i surowość stosowanych wobec nich środków. Ale nie idzie tylko o 

pobór do wojska, sir. Inne dekrety są jeszcze bardziej drakońskie. Podatki! 

Bezpośrednie i pośrednie, droits reunis, i inne! Ci z nas, co przeżyją wojnę, wyjdą z 

niej żebrakami.

— I pan uważa, że opublikowanie tych dekretów wywoła niezadowolenie 

dostatecznie silne, żeby spowodować bunt?

— Może nie. Lecz będzie stanowić świetny punkt wyjścia dla 

zdeterminowanego przywódcy.

Lebrun jest dosyć bystry — ostatnia jego uwaga jest wnikliwa i może być 

słuszna.

— Co z innymi władzami w mieście? Gubernator wojskowy? Prefekt 

departamentu?

— Niektórych z nich można być pewnym. Znam ich poglądy równie dobrze 

jak poglądy barona Momasa. Inni… jakiś tuzin aresztowań w odpowiedniej chwili, 

przeprowadzonych jednocześnie, apel do oddziałów w koszarach, przybycie sił 

brytyjskich (pańskich sił, sir), dodająca otuchy proklamacja do ludu, ogłoszenie stanu 

oblężenia, zamknięcie bram i będzie po wszystkim. Jak pan wie, sir, Hawr to miasto 

dobrze ufortyfikowane. Tylko duże siły z urządzeniami do taranowania mogłyby je 

odbić, a Bonaparte nie ma w nadmiarze ani wojska, ani ekwipunku. Nowina rozejdzie 

się po cesarstwie lotem błyskawicy, żeby Bonaparte nie wiem jak chciał ją utrzymać 

w tajemnicy.

Ten Lebrun ma pomysły i wyobraźnię, cokolwiek by się nie myślało o jego 

poziomie moralnym. Dał niezły szkic w miniaturze typowego coup d'etat. Gdyby 

próba się powiodła, rezultaty byłyby daleko idące. Nawet jeśli się nie uda, lojalność 

w cesarstwie zostanie zachwiana. Zdrada, jak powiedział Lebrun, jest zaraźliwa. Na 

tonącym okręcie szczury szybko idą za przykładem tych, co go opuszczają. Ryzyko 

straty w razie poparcia propozycji Lebruna jest niewielkie, a korzyści mogą być 

ogromne.

— Monsieur — przemówił Hornblower — jak dotąd byłem cierpliwy. Ale 

przez cały ten czas nie uczynił mi pan żadnej konkretnej propozycji. Słowa… mgliste 

pomysły… nadzieje… pragnienia, to wszystko, ja zaś, jak już panu powiedziałem, 

background image

jestem człowiekiem zajętym. Proszę mówić konkretnie. I szybko, jeśli to niezbyt 

wielka trudność dla pana.

— A więc będę konkretny. Niech mnie pan wysadzi na ląd, na przykład pod 

pozorem zaaranżowania układu o wymianie jeńców. Niech mi pan pozwoli zapewnić 

M. le Baron o pańskim natychmiastowym poparciu. W ciągu trzech dni pozostałych 

do poniedziałku mogę zakończyć przygotowania. Tymczasem pan będzie się trzymał 

w pobliżu ze wszystkimi siłami, jakie uda się panu zebrać. Z chwilą opanowania 

cytadeli wywiesimy białą flagę, a gdy tylko pan ją zobaczy, wpłyniecie do portu, 

zastraszając wszelkich ewentualnych przeciwników. W zamian za to — zezwolenie 

dla firmy Momas Freres na import towarów kolonialnych i pańskie słowo honoru, 

jako dżentelmena, że poinformuje pan króla Ludwika, że to ja, Herkules Lebrun, jako 

pierwszy zasugerowałem panu ten plan.

— Ha… hm — mruknął Hornblower. Teraz już prawie nie używał tego 

wykrzyknika, nasłuchawszy się od żony dokuczliwych uwag na ten temat, lecz w tym 

kulminacyjnym momencie sam mu się jakoś wypsnął. Musi pomyśleć Musi mieć czas 

na namysł. Długa rozmowa w języku francuskim, którego nie przywykł używać, była 

wyczerpująca. Huknął na wartownika za drzwiami.

— Wezwać uzbrojoną straż, niech zabierze tego jeńca.

— Sir! — protestował Lebrun.

— Za godzinę przekażę panu moją decyzję — oświadczył Hornblower. — 

Tymczasem musi pan być dla pozoru surowo traktowany.

— Sir! Proszę pamiętać o zachowaniu tajemnicy! Niech się pan nie zdradzi 

ani słowem! Na litość boską!…

Lebrun bardzo słusznie nalegał na zachowanie tajemnicy przy planowaniu 

buntu przeciwko takiej potędze jak Bonaparte. Hornblower wziął to pod uwagę 

wychodząc na pokład, żeby tam pochodzić i usunąć z myśli wszystkie drobne sprawy 

administracyjne na czas rozważania tego największego ze wszystkich problemu.

Rozdział IX

Trójkolorowa flaga powiewała wciąż nad cytadelą — fortecą Ste Adresse — 

w Hawrze; Hornblower widział ją przez lunetę stojąc na pokładzie „Flame”, który 

płynął wolno pod zmniejszoną liczbą żagli tuż poza zasięgiem baterii brzegowych. 

Rzecz jasna, zdecydował się pomóc Lebrunowi w jego planie. Powtarzał sobie teraz i 

po raz tysięczny, że niezależnie od wyniku wiele można na tym zyskać, a mało 

background image

stracić. Tylko życie Lebruna i może własną reputację. Bóg sam wie jedynie, co powie 

Whitehall i Downing Street, gdy dojdzie tam wiadomość o jego poczynaniach. Nie 

ma jeszcze decyzji, co zrobić z rządem Francji w razie upadku Bonapartego; nie było 

z pewnością jednomyślności w sprawie przywrócenia Burbonów na tron. Rząd może 

odmówić respektowania jego obietnic co do zezwoleń importowych; może wystąpić z 

prowokującym oznajmieniem, że nie ma zamiaru uznać roszczeń Ludwika XVIII; 

mogą mu dać mocno po palcach za większość jego wyczynów po odbiciu „Flame”.

Skorzystał z danych mu pełnomocnictw, aby darować winę czterdziestu 

zbuntowanym, faktycznie wszystkim marynarzom i chłopcom okrętowym z byłej 

załogi brygu. Może się bronić, że wydał tę decyzję po prostu z konieczności; 

trzymanie i buntowników, i jeńców pod strażą i obsadzenie załogami obu pryzów 

wymagałoby wykorzystania wszystkich ludzi, jakich miał do dyspozycji. Nie miałby 

ich nawet dosyć na obsadzenie załogami obu brygów, a już na pewno nie mógłby 

niczego więcej przedsięwziąć. W tej sytuacji uwolnił się od wszystkich tych trudności 

podejmując kilka prostych decyzji. Wszyscy Francuzi zostali odesłani pod białą flagą 

na ląd, na „Bonne Celestine”, z Lebrunem mającym oficjalnie przygotować wymianę 

jeńców; indianin obsadzony minimalną załogą został wysłany z pocztą do Pellewa i 

Eskadry Środka Kanału, a on sam mógł zatrzymać pod swymi rozkazami oba brygi, 

nareszcie z dostatecznymi załogami. Był to również wygodny sposób uwolnienia się 

od Chadwicka — dostał pocztę i dowództwo nad indianinem. Chadwick wyglądał 

blado po dwóch tygodniach zaniknięcia w „czarnej jamie i dwóch tygodniach życia 

pod groźbą zawiśnięcia na stryczku. W jego oczach o czerwonych obwódkach nie 

było widać radości, gdy zorientował się, że jego wybawicielem jest młody 

Hornblower, niegdyś jego podkomendny w magazynie artyleryjskim „Indefatigable”, 

a teraz o ileż starszy rangą. Chadwick zżymał się trochę otrzymawszy te rozkazy — 

ale tylko trochę. Zważył przesyłkę w ręku, zastanawiając się pewnie, co tam napisano 

na jego temat, lecz dyskrecja czy też długotrwały nawyk zrobiły swoje i 

powiedziawszy „Tak jest, sir” odwrócił się i odszedł.

Do tej pory listy powinny były przejść przez ręce Pellewa, który 

zanotowawszy ich treść mógł je nawet przekazać dalej, do Whitehall. Pomyślny wiatr 

pomógł indianinowi dotrzeć do Eskadry Środka Kanału koło Start — będzie sprzyjał 

również posiłkom, o które prosił Hornblower, w ich drodze do niego. Wiedział, że 

Pellew je wyśle. Minęło piętnaście lat od ich ostatniego spotkania; blisko dwadzieścia 

od awansowania go przez Pellewa na porucznika na „Indefatigable”. Teraz Pellew 

background image

jest admirałem i głównodowodzącym, a on komodorem, lecz Pellew pozostał tym 

samym wiernym przyjacielem i uczynnym kolegą, jakim był zawsze.

Hornblower zwrócił spojrzenie na pełne morze, gdzie, majacząc słabo na 

widnokręgu, „Porta Coeli” pełniła we mgle służbę patrolową. Bryg zatrzyma posiłki 

zanim zostaną zauważone z lądu. Nie ma bowiem powodu, aby władzom w Hawrze 

dawać najmniejszą nawet możliwość zorientowania się, że zanosi się na coś 

niezwyczajnego, chociaż sprawa ta nie jest tak istotna. Anglia zawsze popisywała się 

ostentacyjnie swą potęgą morską na oczach nieprzyjaciela, przekształcając jego 

wybrzeże w swoją granicę morską — i widok „Flame” kręcącego się pod białą 

banderą Brytyjskiej Marynarki Wojennej tutaj, pod samym nosem obywateli Hawru, 

nie był dla nich niczym nadzwyczajnym. Dlatego właśnie nie zawahał się przebywać 

tutaj, z trójkolorową flagą na cytadeli w zasięgu jego lunety.

— Niech obserwator dobrze uważa na sygnał z „Porta Coeli” — powiedział 

ostrym tonem do midszypmena wachtowego.

— Tak jest, sir.

„Porta Coeli”, „Brama Niebios”; marynarze mówią o niej „Durny Portier”. 

Hornblower przypomniał sobie mgliście, że czytał o boju, w którego wyniku ta 

dziwna nazwa pojawiła się na liście jednostek Brytyjskiej Marynarki Wojennej. 

Pierwotna „Porta Coeli” była hiszpańskim statkiem korsarskim — pewnie na pół 

pirackim — zdobytym pod Hawaną. Stawiała tak zacięty opór, że bitwę tę 

upamiętniono nazywając okręt angielski jej imieniem. „Tonnant”, „Temeraire”, 

większość obecnych nazw jednostek Brytyjskiej Marynarki Wojennej była wynikiem 

podobnych bitew — jeśli wojna potrwa dostatecznie długo, marynarka będzie miała 

więcej okrętów o nazwach obcych niż angielskich, a w nieprzyjacielskich marynar-

kach wojennych może być odwrotnie. Francuski Marynarka Wojenna pyszni się 

swoim „Swiftsure”, może w przyszłości Amerykanie będą mieli „Macedończyka” na 

liście swoich okrętów wojennych. Nie słyszał jeszcze o francuskim „Sutherlandzie”; 

poczuł ukłucie dziwnego żalu. Zatrzasnął futerał lunety i zawrócił gwałtownym 

ruchem, ruszając szybko, jakby chciał otrząsnąć się z ogarniających go wspomnień. 

Nie lubił myśleć o poddaniu „Sutherlanda”, mimo że sąd wojenny uniewinnił go w 

tak zaszczytny sposób; i dziwna rzecz, ale upływ czasu zaostrzał w nim uczucie 

wstydu za tamten incydent, zamiast je przytępiać. Żal z powodu utraty „Sutherlanda” 

nieuniknienie pociągnął za sobą wspomnienia o Marii, od blisko trzech lat już w 

grobie. Wspomnienia ubóstwa i rozpaczy, tombakowych sprzączek do butów; 

background image

współczucia i sympatii dla Marii — ubogiego substytutu miłości, a przecież te 

wspomnienia zabolały go ogromnie. Przeszłość ożywała w jego pamięci, a 

zmartwychwstanie to było równie przerażające, jak byłby każdy inny powrót do 

życia. Wspomniał Marię leciutko pochrapującą przez sen u jego boku i kwaskowaty 

zapach jej włosów; Marię, nietaktowną i głupią, którą lubił tak, jak lubi się dziecko, 

chociaż daleko mniej, niż lubił teraz Ryszarda. Zaczynał czuć się roztrzęsiony tymi 

wspomnieniami, gdy nagle rozwiały się, ustępując miejsca wspomnieniu Marie de 

Gracay — czemuż, u licha, pomyślał właśnie o niej? Jej bezgraniczna miłość do 

niego, jej ciepło i czułość, szybkość, z jaką wyczuwała jego nastroje; to szaleństwo 

pragnąć Marie de Gracay właśnie tego dnia, ale pragnął jej, chociaż minął niespełna 

tydzień od czasu, gdy jego wierna i wyrozumiała małżonka wypuściła go z objęć. 

Spróbował myśleć o Barbarze, lecz jej obraz przywołany przez wyobraźnię został 

błyskawicznie zepchnięty na dalszy plan przez obraz Marie. Lepiej chyba myśleć o 

tym, jak poddał się z „Sutherlandem”. W przejmująco zimny, ponury dzień zimowy 

Hornblower przechadzał się po pokładzie „Flame” w towarzystwie duchów. Widząc 

wyraz jego twarzy marynarze skwapliwiej niż zwykle starali się nie wchodzić mu w 

drogę. Większość z nich myślała jednak, że dowódca obmyśla tylko jakąś nową 

diabelską sztuczkę przeciwko Francuzom.

Oczekiwana dystrakcja przyszła dopiero późnym popołudniem.

— Sygnał z „Porta Coeli”, sir! Osiemnaście — pięćdziesiąt jeden — dziesięć. 

To znaczy przyjacielskie okręty w polu widzenia, namiar północny zachód.

— Doskonale. Zapytać o ich sygnały rozpoznawcze.

To muszą być posiłki wysłane przez Pellewa. Marynarze sygnałowi 

przywiązali flagi i wybrali flaglinki; minęło kilka minut, zanim midszypmen 

zanotował odpowiedź i przetłumaczył ją przy pomocy listy.

— „Nonsuch”, siedemdziesiąt cztery działa, kapitan Bush, sir.

— Bush, na Boga!

Okrzyk ten wyrwał się mimo woli z ust Hornblowera; otaczające go moce 

piekielne odpędzone zostały jak diabeł wodą święconą na myśl, że jego stary, wierny, 

trzeźwo myślący przyjaciel jest tuż za widnokręgiem. Oczywista rzecz, że Pellew nie 

omieszkał wysłać Busha, mając go pod ręką — znana mu jest przyjaźń od tak dawna 

łącząca Busha i Hornblowera.

— „Camilla”, trzydzieści sześć dział, kapitan Howard, sir.

Nie wie nic o Howardzie. Rzucił okiem na listę — dowódca z mniej niż 

background image

dwuletnim stażem. Pellew musiał go wybrać jako młodszego rangą od Busha.

— Doskonale. Odpowiedzieć: „Komodor do…”

— Przepraszam, sir, ale „Porta” dalej sygnalizuje. „«Nonsuch» do komodora. 

Mam… na pokładzie… trzystu… żołnierzy piechoty morskiej… oprócz… załogi”.

Ładnie ze strony Pellewa. Oskubał własną eskadrę, żeby posłać 

Hornblowerowi znaczniejszy oddział desantowy. Trzystu żołnierzy piechoty morskiej 

plus własny oddział „Nonsucha”, plus oddział marynarzy. Jeśli nadarzy się 

sposobność, może wmaszerować do Hawru z pięcioma setkami ludzi.

— Bardzo dobrze. Nadać: „Komodor do «Nonsucha» i «Camilli». Bardzo rad, 

że mam was pod swoim dowództwem''.

Hornblower spojrzał znów w kierunku Hawru. Podniósł wzrok na niebo, 

sprawdził siłę wiatru, przypomniał sobie sytuację pływową, obliczył, kiedy zapadnie 

noc. Lebrun musi realizować swój plan tej nocy albo wcale. A on sam musi być 

gotów do zadania ciosu.

— Nadać: „Komodor do wszystkich jednostek. Dołączyć tu do mnie po 

zmroku. Sygnał nocny dwie latarnie poziomo na nokach rei fokmasztu”.

— …nokach rei fokmasztu. Tak jest, sir — powtórzył jak echo midszypmen 

notując na swojej tabliczce.

Dobrze było zobaczyć znowu Busha, powitać go uściskiem dłoni, gdy wszedł 

w ciemnościach na pokład „Flame”. Dobrze było zasiąść z Bushem, Howardem i 

Freemanem w małej, dusznej kajucie i mówić im o planach na jutro. Cudowna to 

rzecz planować akcje po tym dniu dręczących rozrachunków z samym sobą. Bush 

przyjrzał mu się uważnie swymi głęboko osadzonymi oczyma.

— Miał pan dużo pracy, sir, od czasu ponownego wyjścia w morze.

— Oczywiście — odparł Hornblower. Przez ostatnie kilka dni i nocy tkwił w 

nieustannym wirze zajęć; nawet po odbiciu „Flame” wszystkie sprawy związane z 

organizacją, rozmowy z Lebrunem, pisanie raportów, wszystko to było wyczerpujące.

— Za dużo pracy, sir, jeśli pozwoli pan zauważyć — ciągnął Bush. — Za 

wcześnie, sir, wrócił pan do służby.

— Nonsens — żachnął się Hornblower. — Miałem prawie rok urlopu.

— Chorobowego urlopu, sir. Po tyfusie. A potem…

— Potem — przerwał Howard, przystojny śniady mężczyzna o młodzieńczym 

wyglądzie — akcja odcinająca. Bitwa. Wzięcie trzech pryzów. Zatopienie dwóch 

kanonierek. Planowany desant. Narada wojenna o północy.

background image

Hornblower poczuł nagle irytację.

— Czy panowie próbują mi wmawiać — spytał, tocząc wokoło groźnym 

spojrzeniem — że jestem niezdolny do służby?

Odwaga opuściła ich w obliczu jego gniewu.

— Nie sir — powiedział Bush.

— Zechciejcie więc łaskawie zachować swoje opinie dla siebie.

Miał pecha Bush, który przecież tylko próbował grzecznie wysondować 

swego przyjaciela na temat jego zdrowia. Hornblower zdawał sobie z tego sprawę i 

wiedział, jak bardzo krzywdzi Busha każąc mu płacić za to, co sam wycierpiał tego 

dnia. Nie potrafił jednak oprzeć się przelotnej pokusie. Znów przesunął po nich 

wzrokiem, zmuszając ich, by spuścili oczy. Ledwie jednak to uczynił, ledwie uzyskał 

tę żałosną namiastkę satysfakcji, a już tego pożałował i próbował naprawić swoje 

zachowanie.

— Panowie — zaczął. — Odezwałem się pochopnie. Przystępując jutro do 

akcji musimy mieć wszyscy nawzajem do siebie absolutne zaufanie. Czy mi 

wybaczycie?

Coś na to odbąkneli, a Bush bardzo się speszył przeprosinami człowieka, 

który, jego zdaniem, może powiedzieć każdemu, co tylko chce.

— Rozumiecie wszyscy, czego chcę od was jutro — jeśli jutro właśnie ma być 

ten dzień? — ciągnął Hornblower.

Przytaknęli głowami, kierując spojrzenia na rozpostartą przed nimi mapę 

morską.

— Nie ma pytań?

— Nie, sir.

— Wiem, że plan jest naszkicowany tylko w bardzo ogólnych zarysach. Będą 

nieprzewidziane wypadki, krytyczne sytuacje. Nikt chyba nie potrafi przewidzieć, co 

się wydarzy. Ale jednej rzeczy jestem pewien, tej mianowicie, że okręty naszej 

eskadry będą dowodzone w sposób, który przyniesie chlubę służbie. Kapitan Bush i 

pan Freeman nadto często działali odważnie i zdecydowanie na moich oczach, zaś 

kapitana Howarda za dobrze znam z reputacji, żebym mógł mieć jakiekolwiek 

wątpliwości na ten temat. Panowie, atakując Hawr będziemy odwracać kartę historii, 

dopisywać zakończenie rozdziału dziejów tyranii.

To, co mówił sprawiało im przyjemność, nie mogli też wątpić w jego 

szczerość, gdyż wypowiadał te słowa z serca. Uśmiechali się napotykając jego wzrok. 

background image

Maria, gdy jeszcze żyła, używała czasem dziwnego określenia dla słów mających na 

celu wprawienie ich adresata w dobry humor. Mówiła, że to jest „odrobina cukru dla 

ptaszka”. Tym właśnie były ostatnie zdania Hornblowera — odrobiną cukru dla 

ptaszka — a jednak wypowiadał je najzupełniej serio. Nie, nie całkiem — nic jeszcze 

prawie nie wiedział o osiągnięciach Howarda. Tutaj jego słowa nie miały więc 

pokrycia. Osiągnęły jednak swój cel.

— A zatem, panowie, skończyliśmy z tą sprawą. Co mogę wam 

zaproponować dla rozerwania się? Kapitan Bush pamięta pewnie partie wista 

rozgrywane w noce poprzedzające bój. Nie jest on jednak wcale entuzjastą wista.

To było orientowanie się w sytuacji — Bush nie znosił wprost wista i teraz 

nieśmiałym uśmiechem kwitował subtelną drwinkę Hornblowera; ale było coś 

wzruszającego w widocznej radości z powodu pamięci Hornblowera o tej jego 

słabostce.

— Sir, pan powinien mieć tę noc na odpoczynek — odezwał się, jako starszy 

rangą, w imieniu dwóch pozostałych wzrokiem szukających u niego wskazówki.

— Ja powinienem wracać na swój okręt, sir — dodał Howard.

— I ja też, sir — zawtórował Freeman.

— Nie chcę, żebyście odchodzili — protestował Hornblower.

Freeman zauważył karty do gry na półce na ściance grodziowej.

— Powróżę panu przed naszym odjazdem — zaproponował. Może przypomnę 

sobie, sir, czego mnie uczyła moja babka Cyganka.

A więc w żyłach Freemana rzeczywiście płynie krew cygańska; Hornblower 

często zastanawiał się nad tym z powodu jego śniadej cery i czarnych oczu. Był 

trochę zaskoczony swobodą, z jaką Freeman przyznawał się do swego pochodzenia.

— Niech pan powróży Sir Horatiowi — powiedział Bush.

Freeman potasował fachowo talię; odłożył ją na stolik, ujął dłoń Hornblowera 

i położył ją na kartach.

— Proszę przełożyć trzy razy, sir.

Hornblower wyrozumiale poddał się ceremoniałowi wróżenia, ciągle 

przekładając karty tasowane przez Freemana. Wreszcie Freeman wziął talię i zaczął 

wykładać karty na stolik wierzchem do góry.

— Po tej stronie jest przeszłość — oznajmił przesuwając wzrokiem po 

skomplikowanym układzie — a po tamtej przyszłość. Tu, po stronie przeszłości, 

można dużo odczytać. Widzę pieniądze, złoto. Widzę niebezpieczeństwo. Częste 

background image

niebezpieczeństwo. Widzę więzienie — więzienie dwukrotnie, sir. Widzę ciemną 

niewiastę. I blondynkę. Podróżował pan morzem.

Freeman klepał dalej całkiem fachowo nie przerywając dla nabrania oddechu. 

Zgrabnie podsumował karierę Hornblowera słuchającego go z pewnym rozbawieniem 

i dużym podziwem dla jego swady. To, co mówił Freeman, mógł powiedzieć każdy 

przeciętnie obeznany z przeszłością Hornblowera. Brwi Hornblowera zbiegły się w 

przelotnej irytacji z powodu krótkiej aluzji do zmarłej Marii, lecz uśmiech znów 

pojawił się na jego wargach, gdy Freeman szybko przeszedł do osiągnięć 

Hornblowera na Bałtyku, przekładając frazy zwykłej mowy na cygańskie gadanie ze 

zręcznością, która mogła tylko bawić.

— Jest też choroba, sir — zakończył — bardzo poważna choroba, z której 

wyszedł pan dopiero niedawno.

— Zdumiewające! — wykrzyknął Hornblower udając podziw. Podniecenie 

towarzyszące oczekiwaniu walki zawsze uwydatniało w nim najlepsze cechy; był 

serdeczny i ludzki wobec tego młodszego oficera w sposób, w jaki nie potrafiłby się 

zachować w żadnym innym czasie.

— Właśnie, zdumiewające, sir — odezwał się Bush.

Hornblower zdziwił się widząc, że Bush jest naprawdę pod wrażeniem; fakt, 

że dał się zwieść pomysłowemu wyzyskaniu przez Freemana tego, co wiedział o 

przeszłości Hornblowera, wyjaśniał w znacznym stopniu sukces szarlatanów na tym 

świecie.

— A co z przyszłością, Freeman? — spytał Howard. Hornblower odetchnął 

widząc tylko umiarkowane zainteresowanie z jego strony.

— Przyszłość — powiedział Freeman i bębniąc palcami po stole zwrócił się 

ku drugiej części kart. — Przyszłość jest zawsze bardziej tajemnicza. Widzę koronę. 

Złotą koronę.

Zmienił układ kart.

— To korona, sir, żeby nie wiem jak próbować.

— Horatio Pierwszy, król Wysp Kanibalskich — zaśmiał się Hornblower. 

Najlepszym dowodem łagodności jego nastroju w tej chwili był ten żart z własnego 

imienia — temat zwykle bolesny dla niego.

— Jest tu też znowu niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo i blondynka. Idą 

w parze ze sobą. Niebezpieczeństwo z powodu blondynki — niebezpieczeństwo z 

blondynką. Sir, są tu wszelkie rodzaje niebezpieczeństw. Radziłbym panu strzec się 

background image

blondynek.

— Nie trzeba czytać w kartach, żeby dać taką radę — zauważył Hornblower.

— Czasem karty prawdę powiedzą — odparł Freeman patrząc na niego z 

dziwnie intensywnym wyrazem swoich lśniących oczu.

— Korona, blondynka, niebezpieczeństwo — powtórzył Hornblower. — Cóż 

jeszcze?

— To wszystko, co potrafię wyczytać, sir — rzekł Freeman zgarniając karty.

Howard patrzył na duży srebrny zegarek, który wydobył z kieszeni.

— Gdyby Freeman potrafił nam powiedzieć, czy ujrzymy jutro białą flagę nad 

cytadelą, czy też nie — odezwał się — mogłoby to pomóc nam w decyzji co do 

przedłużenia tego przyjemnego wieczoru. W obecnej sytuacji, sir, muszę wydać 

rozkazy.

Hornblower naprawdę żałował, że odchodzą. Stał na pokładzie „Flame” i 

patrzył, jak ich szybkie łodzie odpływają w ciemną, zimową noc. Gwiazdki 

bosmańskie wywoływały marynarzy na wachtę środkową. Było przenikliwie zimno, 

szczególnie po ciepłym zaduchu kajuty, i może właśnie dlatego poczuł się bardziej 

samotny niż zwykle. Tu, na „Flame”, ma tylko dwóch oficerów do pełnienia wacht, 

pożyczonych z „Porta Coeli”; jutro weźmie jeszcze jednego z „Nonsucha” lub 

„Camilli”. Jutro? To już dziś. A dziś może uda się zaproponowana przez Lebruna 

próba zdobycia kontroli nad Hawrem. On sam może dziś zginąć.

Rozdział X

Było mglisto, jak można się było spodziewać po tej porze roku i okolicy, 

kiedy nastał dzień, a raczej gdy szare światło dnia wpełzło prawie niezauważalnie do 

świadomości Hornblowera. „Porta Coeli”, słabo widoczna, stanowiła ledwie 

dostrzegalny ciemniejszy zarys we mgle. Obwołując ją całą siłą płuc Hornblower 

otrzymał słabo słyszalną odpowiedź, że „Nonsuch” jest widoczny za jej rufą, a w 

kilka sekund później dodatkową informację, że z „Nonsucha” widać „Camillę”. Ma 

więc swoją eskadrę pod ręką i może już tylko czekać i po raz setny zastanawiać się, 

jak marynarze, brodząc boso w lodowatej wodzie, potrafią znosić swój poranny 

obowiązek zmywania pokładów. Ale oni śmieli się i dokazywali przy tej robocie; 

marynarz brytyjski jest z twardej gliny. Przypuszczalnie na dolnym pokładzie 

domyślają się, że na coś się zanosi, że ta koncentracja sił zwiastuje nową akcję, i ta 

perspektywa ich raduje. Hornblower wiedział, że po części to dlatego, iż są pewni 

background image

sukcesu w czekającym ich nie znanym przedsięwzięciu. Musi to być niezwykle 

przyjemne uczucie móc zaufać komuś i nie mieć żadnych dalszych wątpliwości. 

Hornblower patrzył na pracujących z zazdrością i współczuciem.

Jego samego trawiła gorączka niepokoju, gdy przebiegał w myślach 

uzgodnienia dokonane ostatecznie z Lebrunem przed wysłaniem go na ląd. Były 

dosyć proste; absurdalnie proste, tak mu się teraz wydawało. Ten cały plan to dość 

marne narzędzie do obalenia cesarstwa, które dominuje nad Europą. Ale spisek 

powinien być prosty — im bardziej skomplikowany byłby jego mechanizm, tym 

większe niebezpieczeństwo załamania się. To był jeden powód, dla którego nalegał, 

aby należąca do niego część zadania została przeprowadzona za dnia. Bał się 

ewentualnych niepomyślnych zbiegów okoliczności w razie wyprawy na ląd w 

ciemnościach, do nieznanego miasta, z niewielkimi siłami. Światło dzienne 

podwajało szansę powodzenia, co najmniej jednak podwajając możliwość strat w 

wypadku niepowodzenia.

Hornblower spojrzał na zegarek — przez ostatnie dziesięć minut walczył ze 

sobą, żeby tego nie robić.

— Panie Crawley — powiedział do nawigatora, który był jego nowym 

pierwszym oficerem na „Flame”. — Niech pan zarządzi alarm bojowy i przygotuje 

bryg do boju.

Wiał lekki powiew od wschodu, tak jak się spodziewał. Dotarcie do Hawru 

będzie niełatwą sprawą, toteż był rad ze swej decyzji, że jako pierwszy popłynie 

dowodzony przez niego mały dzielny „Flame”, wskazując drogę staremu, 

niezwrotnemu „Nonsuchowi”.

— Okręt przygotowany do boju, sir — zameldował Crawley.

— Doskonale.

Hornblower spojrzał na zegarek — brakowało jeszcze pełnego kwadransa do 

chwili ruszenia w kierunku portu. W odpowiedzi na obwołanie „Porta Coeli” idącej 

za rufą „Flame” otrzymał informację, że wszystkie pozostałe jednostki są gotowe do 

boju. Uśmiechnął się do siebie. Freeman, Bush i Howard, tak jak i on, nie umieją 

czekać.

— Proszę pamiętać, panie Crawley — rzekł — jeśli zostanę zabity podczas 

wchodzenia, należy dopłynąć z „Flame” do nabrzeża. Kapitan Bush ma być nie-

zwłocznie powiadomiony, ale „Flame” musi kontynuować swoje zadanie.

— Tak jest, sir — odparł Crawley. — Będę pamiętał.

background image

Do licha z jego oczyma, nie musiał przyjąć tej wiadomości tak całkiem 

obojętnie. Sądząc po tonie Crawleya można by niemal wnosić, że oczekuje jego 

śmierci. Hornblower odwrócił się od niego i poszedł szybko pokładem, żeby się 

otrząsnąć z przenikliwego zimna. Popatrzył na marynarzy na stanowiskach.

— Ruszcie się, chłopcy — powiedział. — Pokażcie jak umiecie skakać.

Nie można iść w bój z ludźmi skostniałymi z zimna. Marynarz z obsługi dział 

i ci przy szotach zaczęli podskakiwać w miejscu.

— Skakać, chłopcy, skakać!

Hornblower zaczął sam wyczyniać groteskowe podskoki, żeby dać przykład; 

pragnął, by się dobrze rozgrzali. Podskakując bił rękami o uda, epolety munduru 

galowego uderzały mu o ramiona.

— Jeszcze wyżej! Wyżej!

Rozbolały go nogi i zaczynał mieć trudności z oddechem, nie chciał jednak 

ustać przed marynarzami, chociaż wkrótce żałował, że w ogóle zaczął.

— Dość! — krzyknął wreszcie resztką tchu. Stał dysząc, marynarze szczerzyli 

zęby.

— Niech żyje Horny! — wyrwał się ktoś na dziobie i załoga wzniosła 

nierówny okrzyk.

— Cisza!

Obok stał Brown z pistoletami. Oczy mu się śmiały.

— Przestań tak szczerzyć zęby! — warknął Hornblower.

W marynarce wojennej będzie teraz rosła nowa legenda hornblowerowska, 

podobna do tamtej o tańczeniu hornpipe’a na pokładzie „Lydii” w czasie pościgu za 

„Natividad”. Hornblower wyjął zegarek, włożył go z powrotem do kieszonki i 

chwycił tubę.

— Panie Freeman! Przechodzimy na przeciwny hals. Dajcie znać eskadrze, 

aby kolejno wykonywano zwrot. Panie Crawley!

— Sir!

— Niech pan łaskawie postawi dwóch ludzi do sondowania.

Jeden może zostać zabity, a Hornblower nie chciał mieć przerwy w podawaniu 

głębokości.

— Na szotach kliwra! Na szotach grotżagla!

„Flame” przeszedł na prawy hals i płynął pod skośnymi żaglami na słabym 

wietrze z prędkością około trzech węzłów. Hornblower zauważył, że majacząca słabo 

background image

„Porta Coeli” poszła za jego przykładem. Za nią, niewidoczny, był stary „Nonsuch” 

— Hornblower nie widział go jeszcze na oczy od czasu jego przybycia. A właściwie 

od chwili, gdy zszedłszy z niego zachorował w Rydze na tyfus. Poczciwy stary Bush. 

Dla Harnblowera pewną pociechą była myśl, że będzie będzie dziś wspierany 

grzmotem salw burtowych „Nonsucha” i niezachwianą wiernością Busha.

Sondujący podawali już głębokości śpiewnymi głosami, w miarę jak „Flame” 

posuwał się torem wodnym wiodącym do Hawru. Hornblower był ciekaw, co się 

dzieje w mieście, ale zaraz stwierdził w duchu niecierpliwie, że wkrótce się dowie. 

Wydawało mu się, że pamięta każde słowo z długiej rozmowy z Leburnem, gdy 

ustalali między sobą szczegóły zwariowanego planu Leburna. Wzięli pod uwagę 

możliwość mgły — marynarz byłby głupcem, gdyby nie przewidywał jej zimą w 

Zatoce Sekwańskiej.

— Boja z prawej strony dziobu, sir — zameldował Crawley.

To będzie pława mielizny środkowej — jedyna boja pozostawiona przez 

Francuzów na podejściu do Hawru. Hornblower patrzył, jak przemknęła tuż przy 

burcie i została za rufą; prąd przypływu przechylał ją lekko i spiętrzał wodę po jej 

stronie odmorskiej. Zbliżali się do wejścia.

— Słuchajcie, chłopcy — przemówił głośno Hornblower. — Ani jeden strzał 

nie ma być oddany bez mojego rozkazu. Tego, kto odpali działo, wszystko jedno z 

jakiego powodu, zanim mu nie powiem, każę nie tylko wychłostać, ale powiesić. 

Jeszcze dziś, przed zachodem słońca, zawiśnie na noku rei. Czy mnie słyszycie?

Hornblower miał wszelki zamiar wykonać swją groźbę — przynajmniej w tym 

momencie — i gdy toczył wokół spojrzeniem, widać to było z jego twarzy. Kilka 

mrukliwych „Tak jest, sir” przekonało go, że został zrozumiany.

— Qui va la? — wrzasnął ktoś we mgle tuż przy burcie; Hornblower ledwie 

widział francuską łódź strażniczą, jak zwykle pilnującą wejścia przy mglistej pogo-

dzie. Obaj z Lebrunem uznali zgodnie, że niełatwo będzie odwieść łódź strażniczą od 

wykonywania swej powinności.

— Poczta dla M. le Baron Momas — odkrzyknął Hornblower.

Pewny siebie głos, płynna francuszczyzna, użycie nazwiska Momas, wszystko 

to mogło zyskać mu czas potrzebny na wpłynięcie eskadry.

— Jaki statek?

Trudno przyjąć, aby marynarze w łodzi strażniczej nie rozpoznali „Flame” — 

musiało to być po prostu retoryczne pytanie zadane przez kogoś w trakcie, gdy oficer 

background image

dowodzący usiłował zebrać myśli.

— Brytyjski bryg „Flame” — zawołał Hornblower; w tym momencie kazał 

przełożyć ster w celu wykonania zwrotu za cyplem.

— Stanąć w dryf albo strzelam do was!

— Jeśli wystrzelicie, pan będzie za to odpowiadał — odparł Hornblower. — 

Wieziemy wiadomości dla barona Momasa.

Teraz wiatr był pomyślny dla podchodzenia do nabrzeża. Po wykonaniu 

zwrotu kanonierka znalazła się w pobliżu burty brygu. Hornblower widział oficera 

stojącego przy armatce na dziobie, a obok niego marynarza z żarzącym się lontem w 

dłoni. Musieli zobaczyć galowy mundur Hornblowera i to również spowodowało 

pewną zwłokę, ktoś bowiem szykujący się do bitwy nie miałby przecież na sobie 

munduru galowego. Zobaczył, że oficer drgnął gwałtownie, ujrzawszy „Porta Coeli” 

majaczącą we mgle za rufą „Flame”. Widział, jak na rzucony rozkaz przytknięto 

iskrzący lont do zapału działka. Trzyfuntówka huknęła i pocisk uderzył w burtę 

„Flame”. Zaalarmuje to baterie na cyplu i nad nabrzeżem.

— Nie odpowiadamy strzałem na wasz strzał — zawołał; może uda się zyskać 

jeszcze trochę czasu i zrobić z niego użytek, chociaż było to rzeczą wątpliwą.

Tu, w obrębie portu, mgła nie była tak gęsta. Widział, jak słaby zarys nabrzeża 

staje się coraz wyrazistszy. Jeśli za kilka sekund baterie odezwą się huraganowym 

ogniem, będzie wiedział, że znaleźli się w pułapce. Przebiegał w myślach szybko 

dane, a jednocześnie zastanawiał się, jak podejść do nabrzeża. Nie chciał wierzyć, że 

Lebrun bawi się w podwójną grę, lecz jeśli tak, to straty obejmą tylko jego i „Flame” 

— pozostałe jednostki mają szansę odpłynąć.

— Ster na wiatr! — rzucił do sternika. Przez kilka wytężonych sekund zajęty 

był możliwie jak najszybszym dobiciem „Flame” do nabrzeża, ale tak, żeby go 

zbytnio nie uszkodzić. Okręt wśród skrzypień i trzasków otarł się burtą o nabrzeże z 

bolesnym jękiem odbijaczy. Hornblower skoczył na nadburcie, a stamtąd na nabrzeże,

w epoletach, ze szpadą i trójgraniastym kapeluszem. Nie miał czasu na rozejrzenie 

się, lecz nie wątpił, że „Porta Coeli” stanęła na kotwicy, gotowa śpieszyć z pomocą w 

razie potrzeby, i że w swej kolejności „Nonsuch” zbliża się do nabrzeża, z 

żołnierzami piechoty morskiej gotowymi do zejścia na ląd. Szedł nabrzeżem z mocno 

bijącym sercem. Oto pierwsza bateria, z armatami pobłyskującymi wyzywająco przez 

otwory strzelnicze. Widział poruszenie za działami i dalszych ludzi nadbiegających 

ku baterii ze strażnicy na tyłach. Doszedł do skraju fosy, wzniesieniem lewej ręki 

background image

powstrzymując obsadę dział.

— Gdzie wasz oficer? — krzyknął. Po chwili zwłoki na szaniec wyskoczył 

młodzieniec w granatowo-czerwonym mundurze artyleryjskim.

— Czego pan chce? — spytał.

— Niech pan powie swoim ludziom, żeby nie strzelali — odpowiedział 

Hornblower. — Nie otrzymał pan nowych rozkazów?

Mundur galowy, pewne siebie zachowanie i niezwykłe okoliczności 

oszołomiły młodego oficera artylerii.

— Nowe rozkazy? — zdziwił się.

Hornblower udał irytację.

— Niech pan zabierze swoich ludzi od dział — warknął. — W przeciwnym 

razie może mieć miejsce godny pożałowania incydent.

— Ale, monsieur… — Porucznik artylerii wskazał w dół, na nabrzeże i 

Hornblower mógł sobie teraz pozwolić na obejrzenie się za jego gestem. To co 

zobaczył, sprawiło, że jego rozdygotane serce zabiło jeszcze gwałtowniej, ale z 

czystej radości. „Nonsuch” stał już przy nabrzeżu, a „Camilla” właśnie dobijała; ale 

rzecz ważniejsza, na nabrzeżu formował się duży, zbity blok czerwonych mundurów. 

Jedna sekcja z oficerem na czele już maszerowała ku nim szybkim krokiem z 

muszkietami na ramieniu.

— Niech pan zaraz wysyła gońca do drugiej baterii — zażądał Hornblower — 

żeby sprawdzić, czy tamtejszy oficer dowodzący orientuje się w sytuacji.

— Ależ, monsieur…

Hornblower zniecierpliwiony tupnął nogą. Słyszał za sobą rytmiczny krok 

żołnierzy piechoty morskiej i za plecami dał im znak gestem ręki. Oddział 

przechodził obok niego.

— Na lewo patrz! — rzucił dowodzący nimi młodszy oficer, elegancko 

salutując francuskiemu oficerowi. Ten przejaw kurtuazji odebrał resztkę ducha 

Francuzowi; dalszy protest zamarł mu na ustach. Oddział piechoty morskiej zawrócił 

w lewo po flance baterii na samym brzegu wyschłej fosy. Hornblower nie odważył się 

spuścić wzroku z młodego Francuza stojącego na przedpiersiu szańca, wyczuwał 

jednak, co się dzieje na tyłach baterii. Otwarto tam furtę wypadową i żołnierze 

piechoty morskiej wmaszerowali do wewnątrz, wciąż w kolumnie czwórkowej i z 

muszkietami na ramieniu. Znalazłszy się między działami zaczęli odpychać od nich 

artylerzystów i wybijać im z rąk tlące się lonty. Młody oficer w trwodze załamywał 

background image

ręce.

— Wszystko dobre, monsieur, co się dobrze kończy — powiedział 

Hornblower. — Mógłby mieć miejsce bardzo niemiły incydent.

Teraz miał czas rozejrzeć się wokoło. Wylądował już następny oddział 

piechoty morskiej i maszerował szybko w stronę drugiej baterii. Inne grupy, 

marynarzy i żołnierzy piechoty morskiej, śpieszyły do dalszych punktów 

strategicznych wymienionych w wydanych przez niego rozkazach. Dysząc nadbiegał 

zboczem Brown, żeby być u jego boku.

Odgłos kopyt końskich sprawił, że Hornblower znowu się obejrzał; galopujący

ku nim oficer francuski zatrzymał gwałtownie konia wyrzucając żwir w powietrze.

— Co to znaczy? — zapytał. — Co się tu dzieje?

— Widocznie wiadomość nie zdążyła dotrzeć do pana, monsieur — odparł 

Hornblower. — Największa nowina, jaką Francja słyszy od dwudziestu lat.

— Co za nowina?

— Bonaparte już nie panuje — oświadczył Hornblower. — Niech żyje król!

Były to magiczne słowa; jak wyrazy zaklęcia czy formułka czarownika z 

dawnych czasów. Od roku 1792 nikt, jak cesarstwo długie i szerokie, nie odważył się 

powiedzieć ”Vive le Roi!”. Oficerowi na koniu opadła na moment szczęka.

— To zdrada! — krzyknął wracając do siebie. — Cesarz panuje.

Popatrzył wokół zbierając lejce w dłoniach w zamiarze odjazdu.

— Brown, zatrzymaj go! — rozkazał Hornblower.

Brown postąpił wielki krok naprzód, potężnymi dłońmi uchwycił oficera za 

nogę i jednym szarpnięciem ściągnął go z siodła; Hornblower zdążył na czas chwycić 

za uzdę, żeby koń nie uciekł. Brown obiegł wierzchowca i uwolnił ze strzemion stopy 

oficera.

— Potrzebuję pańskiego konia, sir — rzekł Hornblower.

Wsunął stopę w strzemię i wskoczył niezdarnie na siodło. Podniecone zwierzę 

skoczyło gwałtownie, omal go nie zrzucając, ale on przywarł mocno do siodła, 

szarpnięciem za uzdę obrócił łeb konia i pogalopował w kierunku drugiej baterii. 

Trójgraniasty kapelusz sfrunął mu z głowy, szpada i epolety obijały się o niego, lecz 

jakoś utrzymał się w siodle. Minął w pędzie drugi oddział piechoty morskiej, usłyszał 

okrzyk na swoją cześć i zdążył jeszcze zatrzymać rozszalałego rumaka na skraju fosy. 

Tknięty nową myślą ruszył truchtem ku tyłom baterii, kierując się do głównej bramy.

— Otwierać! — krzyknął — w imię króla!

background image

W tych słowach była moc. Szczęknęły śruby, otwarła się górna połowa 

potężnych podwoi dębowych, ukazując kilka twarzy patrzących na niego w 

zdumieniu. W tyle dostrzegł wycelowany w siebie muszkiet — pewnie to jakiś 

fanatyczny bonapartysta lub ktoś zbyt opanowany, żeby dać się zwieść pozorom.

— Zabierzcie muszkiet temu idiocie! — rozkazał Hornblower. Potrzeba chwili 

przydała ostrości jego tonowi, toteż usłuchano go natychmiast. — A teraz otworzyć 

bramę.

Za plecami słyszał kroki żołnierzy piechoty morskiej maszerujących w jego 

stronę.

— Otwierać bramę! — ryknął.

Otworzyli, i Hornblower wjechał do środka baterii.

Było tam dwanaście potężnych dział dwudziestoczterofuntowych 

wycelowanych na port przez otwory strzelnicze. W tyle stał piec do podgrzewania 

pocisków, obok niego piramida kul. Gdyby te dwie baterie otworzyły ogień, żadna 

jednostka nieprzyjacielska nie utrzymałaby się długo na wodzie; zmiotłyby wszystko 

nie tylko z jej powierzchni, ale i z nabrzeży na całej ich długości. A baterie, osłaniane 

szańcami o grubości pięciu stóp a wysokości ośmiu, z fosami bez wody głębokimi na 

dziesięć stóp, wyrąbanymi w litej skale, nie mogłyby nigdy zostać wzięte szturmem 

bez zastosowania metod regularnego oblężenia. Zdumieni artylerzyści patrzyli 

wytrzeszczonymi oczyma na niego i na wmaszerowujących za nim żołnierzy piechoty 

morskiej w czerwonych uniformach. Młodziutki oficer podszedł do Hornblowera.

— Nie rozumiem tego, sir — przemówił. — Kim pan jest i czemu powiedział 

pan to, co pan powiedział?

Oficer nie mógł zmusić się do wyrzeczenia słowa „król”; było to słowo tabu 

— zachowywał się jak stara panna zadająca lekarzowi wstydliwe pytanie. 

Hornblower uśmiechnął się do niego, ukrywając, jak mógł, uczucie triumfu, bo nigdy 

się nie opłaca triumfować zbyt otwarcie.

— To początek nowej ery dla Francji — odparł.

Do uszu jego dobiegły dźwięki muzyki. Zsiadł z konia i puściwszy go luzem 

popędził schodami wyciętymi w tylnej części szańca, a francuski oficerek za nim. 

Gdy stanęli na szczycie szańca, pod ogromnymi ramionami semafora, otwarła się 

przed nimi cała panorama portu: eskadra przy nabrzeżu, oddziały grupy desantowej w 

czerwonych mundurach lub białych koszulach maszerujące tam i z powrotem, a na 

samym nabrzeżu orkiestra wojskowa zdążająca w kierunku miasta z biciem bębnów i 

background image

przenikliwymi dźwiękami trąbek — czerwone mundury, białe bandolety i lśniące 

instrumenty przedstawiały piękny widok. Ten pomysł Hornblowera był 

ukoronowaniem całego planu; nic prędzej nie przekona chwiejnego garnizonu, że on, 

Hornblower, przybył w pokojowych zamiarach, niż orkiestra spokojnie grająca w 

marszu wiązankę melodii.

Urządzenia obronne portu zostały więc zdobyte, a on zrealizował swoją część 

planu. Cokolwiek by się stało z Lebrunem, eskadrze nic specjalnie nie zagraża; jeśli 

główny garnizon nie da się zwieść i obróci się przeciwko niemu, może zagwoździć 

działa baterii, wysadzić w powietrze składy amunicji i bez pośpiechu wyprowadzić 

swoje okręty, zabierając tylu jeńców i wszelkiego dobra, ile zdoła zagarnąć. Trudny 

moment nastąpił wtedy, gdy łódź strażnicza oddała strzał ze swej armatki — 

strzelanie jest zaraźliwe. Lecz fakt, że wystrzelono tylko ten jeden raz, a także zwłoka 

i mgła sprawiły, że niedoświadczony oficer dowodzący bateriami czekał na rozkazy, 

dając Hornblowerowi czas na wywarcie osobistego nacisku. Stało się już widoczne, 

że przynajmniej część planu Lebruna powiodła się. Opuszczając „Flame” Lebrun nie 

był zdecydowany, czy wezwie starszych oficerów na bankiet, czy na naradę wojenną, 

ale tak czy owak udało mu się jednak pozbawić obronę portu całego kierownictwa. 

Widocznie i opowieść Lebruna o statku, który po sforsowaniu blokady ma przybyć 

nocą i jego żądanie, aby obrona portu wstrzymała się od ostrzału, zanim nie 

zidentyfikuje się każdej jednostki wchodzącej do portu, także zrobiła swoje — Le-

brun powiedział Hornblowerowi o swoim zamiarze rozdmuchania faktu, że „Flame” 

płynący, aby się poddać, został w istocie zaatakowany, żeby dać Anglikom okazję do 

jego odbicia.

— Nie chcę mieć więcej takiej kołomyjki — mówił Lebrun szczerząc zęby. — 

Rozkaz, zmiana rozkazu, bałagan.

W ten czy inny sposób udało mu się niewątpliwie wywołać dostateczny zamęt 

i atmosferę niepewności w bateriach, żeby dać Hornblowerowi wszelkie szanse — ten 

człowiek to urodzony intrygant; Hornblower wciąż jednak nie wiedział, czy pozostała 

część jego coup d'etat powiodła się. Nie był to czas na zwlekanie; w historii można 

znaleźć aż nadto wiele przykładów obiecujących przedsięwzięć, które skończyły się 

fiaskiem, ponieważ ktoś nie popchnął sprawy w psychologicznie ważnym momencie.

— Gdzie mój koń? — spytał Hornblower, zostawiając młodego oficera z 

niezaspokojonym pragnieniem dowiedzenia się czegoś więcej poza ogólnikowym 

stwierdzeniem o początku nowej ery dla Francji.

background image

Zszedł z szańca i stwierdził, że jakiś rozgarnięty żołnierz piechoty morskiej 

trzyma jego konia za uzdę. Wojacy w czerwonych uniformach czynili zabawne próby 

nawiązania kontaktu z ogłupiałymi rekrutami francuskimi. Hornblower wspiął się na 

siodło i wyjechał truchtem na otwartą przestrzeń. Chciał ruszyć śmiało naprzód, a 

jednocześnie obawiał się wprowadzać swój oddział desantowy w wąskie uliczki bez 

pewności, że zostaną przyjaźnie przyjęci. Z gracją nadjechał Howard; widać i on 

zdołał sprokurować sobie wierzchowca.

— Jakieś rozkazy, sir? — zapytał. U jego boku był Brown i dwóch 

midszypmenów, ci ostatni mieli przypuszczalnie pełnić role posłańców.

— Jeszcze nie — odparł Hornblower starając się nie okazać po sobie 

dręczących go obaw.

— Pański kapelusz, sir — powiedział nieoceniony Brown; podjął kapelusz z 

ziemi wracając z drugiej baterii.

Przygalopował jeździec z białą opaską na ramieniu, powiewając białą 

chusteczką. Na widok lamowanego złotem munduru Hornblowera zatrzymał konia.

— Pan jest monsieur… monsieur… — zaczął.

— Hornblower. — Jak dotąd żaden Francuz nie potrafił wymówić tego 

nazwiska.

— Od barona Momasa, sir. Cytadela zdobyta. Baron ma przybyć na plac 

główny.

— Żołnierze w barakach?

— Siedzą cicho.

— Straż główna u bramy?

— Nie wiem, sir.

— Howard, niech pan weźmie swoich z rezerwy. Maszerujcie jak 

najspieszniej ku bramie. Ten człowiek pójdzie z wami, żeby wyjaśnić straży sytuację. 

Jeśli nie przejdą na naszą stronę, pozwólcie im zdezerterować. Mogą wyjść poza 

miasto — to nie ma znaczenia. W miarę możności żadnego rozlewu krwi, ale 

zabezpieczcie bramę.

— Tak jest, sir.

Hornblower powiedział Francuzowi, jakie wydał rozkazy.

— Brown, pojedziesz ze mną. Howard, w razie potrzeby jestem na placu 

głównym.

Niezbyt imponujący był pochód, jaki udało się uformować Howardowi z 

background image

czterdziestu marynarzy i żołnierzy piechoty morskiej, lecz orkiestra przygrywała 

najgłośniej jak umiała podczas triumfalnego przemarszu Hornblowera ulicą. Mijani 

ludzie przyglądali się im z zaciekawieniem, ponuro albo tylko obojętnie, nie było 

jednak oznak czynnego sprzeciwu. Na Place de 1'Hótel de Ville było więcej gwaru i 

ożywienia. Znajdowało się tu wielu mężczyzn na koniach; ustawiony w szeregu 

oddział policji nadawał zgromadzeniu pozory powagi. Najbardziej jednak wpadało w 

oko mnóstwo białych akcentów. Żandarmi mieli białe kokardy na kapeluszach, a 

urzędnicy na koniach białe szale lub opaski na rękawach. Białe flagi — pewnie 

prześcieradła — zwisały z większości okien. Po raz pierwszy od przeszło dwudziestu 

lat biel burbońska powiewała na francuskiej ziemi. Tęgi mężczyzna z białym pasem 

na brzuchu, gdzie (jak Hornblower przypuszczał) nosił wczoraj pas trójkolorowy, 

zaczął iść szybko ku nadjeżdżającemu. Dając orkiestrze nerwowe znaki, żeby ucichła, 

Hornblower wygramolił się z siodła i rzuciwszy lejce Brownowi ruszył ku 

mężczyźnie, który — jak sądził — był Momasem.

— Nasz przyjaciel! — krzyknął Momas otwierając szeroko ramiona, — Nasz 

sprzymierzeniec!

Hornblower pozwolił się uściskać — nawet w takim momencie zastanawiał 

się, co pomyślą idący za nim tępogłowi żołnierze na widok komodora 

obcałowywanego przez opasłego Francuza — a potem zasalutował pozostałym 

członkom świty burmistrza podchodzącym, aby go powitać. Na ich czele był Lebrun, 

z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Wielka chwila, sir — powiedział burmistrz.

— Istotnie wielka chwila, Monsieur le Baron.

Burmistrz wskazał dłonią na maszt flagowy ustawiony przed merostwem.

— Uroczystość zaraz się zacznie — oznajmił.

Momas wziął kartkę od stojącego obok Lebruna i podszedł schodami do stóp 

masztu flagowego. Nabrał powietrza do płuc i zaczął czytać najgłośniej jak potrafił. 

Rzecz ciekawa, że francuskie przywiązanie do form prawnych i pozorów przejawiło 

się nawet tu, w tym momencie zdrady; upstrzona archaizmami proklamacja wydawała 

się nie mieć końca w swojej rozwlekłości. Mówiła o niegodziwościach uzurpatora, 

Napoleona Bonapartego, potępiała wszelkie jego pretensje do władzy, wypowiadała 

mu wszelkie posłuszeństwo. Oznajmiała natomiast, że wszyscy Francuzi uznają 

dobrowolnie ciągłość rządów jego arcychrześcijańskiej mości Ludwika XVIII, króla 

Francji i Nawarry. Gdy zabrzmiały te słowa, ludzie u stóp masztu pociągnęli 

background image

spiesznie za flaglinki i biały sztandar Burbonów wzbił się na maszt. Teraz był 

moment na gest ze strony Brytyjczyków. Hornblower zwrócił się do swoich 

żołnierzy.

— Trzykrotny okrzyk na cześć króla! — zawołał.

Machnął nad głową trójgraniastym kapeluszem.

— Hip… hip… hip… — krzyknął.

— Hurra! — odkrzyknęli żołnierze piechoty morskiej.

Okrzyk poniósł się głuchym echem po placu; przypuszczalnie nawet jeden na 

dziesięciu żołnierzy nie wiedział na cześć jakiego króla wiwatuje, ale to nie miało 

znaczenia.

— Hip… hip… hip…

— Hurra!

— Hip… hip… hip…

— Hurra!

Hornblower włożył kapelusz i sztywno zasalutował białemu sztandarowi. Był 

czas, i to najwyższy, zacząć organizowanie obrony miasta przed atakiem gniewu 

Bonapartego.

Rozdział XI

— Wasza ekscelencjo — zaczął Lebrun wślizgując się bokiem do pokoju, 

gdzie Hornblower siedział przy biurku — deputacja rybaków prosi o posłuchanie.

— Tak? — mruknął Hornblower. Nie chciał przedwcześnie zobowiązywać się 

do czegokolwiek w stosunku do Lebruna.

— Próbowałem, wasza ekscelencjo, dowiedzieć się, o co im chodzi.

Można było być pewnym, że Lebrun będzie się starał o to. Jak dotąd 

Hornblower starannie utrzymywał Lebruna w naturalnym zresztą złudzeniu, iż lubi 

być tytułowany ekscelencją w co drugim zdaniu i że dzięki temu staje się łaskawszy.

— Tak?

— To sprawa jednego z ich statków zabranego jako pryz.

— Tak?

— Miał jedno pańskie zaświadczenie, iż płynie z wolnego portu Hawr, a 

mimo to został zajęty przez angielski okręt wojenny.

— Czyżby?

Lebrun nie wiedział, że na biurku przed Hornblowerem leżał meldunek 

background image

dowódcy brygu angielskiego, który wziął statek do niewoli. Dowódca był 

przekonany, że zanim zajął statek, wymknął się on potajemnie z Honfleur poprzez 

ujście rzeki, sprzedawszy tam przedtem swój połów. Honfleur, jeszcze pod władzą 

Bonapartego, a więc i pod blokadą, płaciło trzy razy tyle za ryby, ile można było 

dostać w wyzwolonym Hawrze. Była to sprawa handlu z nieprzyjacielem i można 

było polegać na Sądzie Pryzowym, że wyda w niej odpowiedni wyrok.

— Pragniemy, wasza ekscelencjo, zachować życzliwość ludności, a 

szczególnie ludzi morza. Czy nie mógłby pan zapewnić deputacji, że stateczek 

zostanie zwrócony jego właścicielom?

Hornblower rad by wiedzieć, ile ci właściciele statku rybackiego z Hawru 

zapłacili Lebrunowi za poparcie ich sprawy. Lebrun robi pewnie fortunę, której 

pragnie tak samo jak władzy.

— Wprowadzić deputację — powiedział; miał kilka sekund na ułożenie 

przemowy do nich — to zawsze było korzystne przy jego francuszczyźnie, na tyle 

słabej, że musiał uciekać się do omówień, gdy nie mógł przypomnieć sobie słowa czy 

konstrukcji gramatycznej.

Deputacja, trzej siwowłosi rybacy normandcy, wyglądający bardzo szacownie 

w najlepszym, świątecznym przyodziewku, weszli niemalże uśmiechnięci — na 

więcej nie pozwalało ich poważne usposobienie; otrzymali najpewniej w poczekalni 

zapewnienie od Lebruna, że ich prośba zostanie spełniona. Byli ogromnie zaskoczeni, 

gdy Hornblower zaczął mówić do nich o handlu z nieprzyjacielem i o 

konsekwencjach tego czynu. Hornblower wskazał, że Hawr jest w stanie wojny z 

Bonapartem, wojny na śmierć i życie. Głowy będą spadać setkami, jeśli zwycięży w 

niej Bonaparte i odbierze miasto. Straszliwe sceny oglądane w Tulonie zdobytym 

przed dwudziestu laty powtórzyłyby się w Hawrze w tysiąckrotnym nasileniu. Istnieje 

wciąż potrzeba zjednoczonego wysiłku, żeby zwalczyć tyrana. Niech pełnią swoje 

obowiązki w tym zakresie i więcej nie próbują zwiększać swoich osobistych 

majątków. Hornblower zakończył oświadczeniem, że nie tylko zamierza przekazać 

statek do decyzji Brytyjskiego Sądu Pryzowego, lecz w wypadku powtórzenia się 

przestępstwa jest zdecydowany postawić jego dowództwo i załogę pod sąd wojenny, 

który niewątpliwie wyda wyroki śmierci.

Lebrun wyprowadził deputację. Przez moment Hornblower zastanawiał się, 

jak Lebrun wytłumaczy niepowodzenie, ale nie mógł poświęcić tym rozmyślaniom 

więcej niż krótką chwilę. Wymagania stawiane czasowi i energii gubernatora Hawru 

background image

były ogromne; Hornblower westchnął spojrzawszy na stos papierów ułożony na 

biurku. Tyle było do zrobienia; Saxton, oficer wojsk inżynieryjnych, przybyły 

właśnie z Anglii, domagał się usilnie budowy nowej baterii, półksiężyca czy redanu, 

jak to określił w swoim barbarzyńskim języku saperskim — dla osłony umocnień 

Bramy Roueńskiej. Wszystko to bardzo ładnie, ale będzie musiał zapędzić 

mieszkańców do przymusowej pracy przy jej wznoszeniu. Z Whitehall nadeszła masa 

korespondencji, głównie raporty szpiegów na temat wojsk Bonapartego i ich ruchów. 

Przejrzał je pobieżnie, ale jeden czy dwa wymagały dokładniejszego przestudiowania. 

Był problem rozładunku statków z żywnością przysłanych mu przez Whitehall — 

Hawr musi być, rzecz jasna, dobrze zaprowiantowany na wypadek ścisłego oblężenia, 

ale jemu pozostawiono przygotowanie planu zmagazynowania tysiąca beczek solonej 

wołowiny. Pozostawała też sprawa patrolowania ulic. Dawne porachunki osobiste 

zostały, jak się domyślał, załatwione drogą jednego czy dwóch potajemnych zabójstw 

wybitnych bonapartystów — podejrzewał nawet, że Lebrun maczał w którymś palce 

— i już miała miejsce próba odwetu. Teraz, gdy sprawuje kontrolę nad całym 

miastem, nie wolno mu ryzykować, żeby podzieliło się na dwa wrogie sobie obozy. 

Toczył się sąd wojenny nad tymi spośród buntowników z „Flame”, którym nie 

darował winy, i we wszystkich wypadkach zostanie na pewno zawyrokowana kara 

śmierci. I nad tym musi pomyśleć. Jest komodorem eskadry brytyjskiej, będąc 

równocześnie gubernatorem Hawru, i musi zajmować się wszystkimi 

skomplikowanymi problemami eskadry. Musi zadecydować o…

Hornblower już chodził tam i z powrotem. Ten wielki pokój w Hotel de Ville 

dużo lepiej nadawał się do tego celu niż jakikolwiek pokład rufowy. Miał dwa 

tygodnie na przywyknięcie do braku świeżego powietrza i rozległych widnokręgów; 

przechadzał się z głową opuszczoną na piersi i rękami splecionymi na plecach, 

układając w myślach decyzje, których od niego żądano. To jest nagroda za sukces: 

zamknięcie w biurze, przykucie do biurka; dzielenie czasu między tuzin szefów 

wydziałów i ogromną liczbę osób starających się o jego względy. Mógłby równie 

dobrze być zagonionym kupcem w City, a nie oficerem marynarki wojennej, z tym że 

jako oficer miał dodatkowe zadanie i obciążenie w postaci konieczności wysyłania 

codziennych długich raportów do Whitehall. Może powierzenie mu gubernatorstwa 

Hawru i dowodzenia atakiem na Bonapartego to wielki zaszczyt, ale zaszczyt 

uciążliwy.

A oto i nowa dystrakcja; starszy wiekiem oficer w ciemnozielonym mundurze, 

background image

wymachujący papierem trzymanym w dłoni. Ten — jakżeż się on nazywa? — Hau, 

kapitan sześćdziesiątego strzeleckiego pułku piechoty. Na razie nikt nie ma 

najmniejszego pojęcia, jakiej jest on narodowości; może sam Hau tego nie wie. 

Sześćdziesiąty, utraciwszy swój tytuł Królewskiego Pułku Amerykańskiego, stał się 

przechowalnią sprzymierzeńców w służbie Korony. Przed rewolucją francuską Hau 

był prawdopodobnie urzędnikiem dworskim w jednym z tych niezliczonych 

państewek po francuskiej stronie Renu. Jego pan przebywa od dwudziestu lat na 

wygnaniu, poddani jego pana są Francuzami od dwudziestu lat, a on sam w ciągu 

tychże dwudziestu lat bywał używany do dziwnych zadań przez rząd brytyjski.

— Przybył worek z pocztą z Foreign Office, sir — powiedział Hau — zaś ta 

przesyłka była oznaczona jako „pilna”.

Hornblower oderwał się od sprawy nominacji nowego juge de paix (na 

miejsce byłego beneficjanta, który uciekł widocznie na terytorium Bonapartego), 

żeby zająć się nowym problemem.

— Przysyłają nam księcia — oznajmił po przeczytaniu listu.

— Którego, sir? — spytał natychmiast Hau, wyraźnie mocno zainteresowany.

— D'Angouleme.

— Ewentualny dziedzic linii burbońskiej — zauważył bystro Hau. — 

Najstarszy syn księcia d'Artois, brata Ludwika. Ze strony matki pochodzi z rodu 

Savoyów, a ożeniony jest z Marią Teresą, która była więziona w Tempie, córką 

zamordowanego Ludwika XVI. Dobry wybór. Musi mieć teraz jakieś czterdzieści lat.

Hornblower zaczął się zastanawiać, na co może mu się przydać książę z 

rodziny królewskiej. Czasem bywa wygodnie mieć marionetkę, przewidywał jednak 

— przytłoczony całym brzemieniem rozczarowań — że obecność księcia przysporzy 

mu raczej dodatkowych a daremnych kłopotów.

— Będzie tu jutro, jeśli wiatr okaże się pomyślny — rzekł Hau.

— Jest pomyślny — orzekł Hornblower spoglądając przez okno na maszt 

flagowy z powiewającymi obok siebie flagami Zjednoczonego Królestwa i białą 

Burbonów.

— Trzeba go przyjąć z całym rytuałem wymaganym przy takiej okazji — 

ciągnął Hau przechodząc nieświadomie na francuski w wyniku całkiem oczywistego 

skojarzenia pojęć. — Książę burboński, stawiający po raz pierwszy od dwudziestu lat 

stopę na ziemi francuskiej, musi zostać przywitany na nabrzeżu przez wszystkie wła-

dze. Salut królewski. Uroczyste przejście do kościoła. Tam odśpiewanie Te Deum. 

background image

Przejście do Hotel de Ville i tam wielkie przyjęcie.

— To wszystko pańska sprawa — mruknął Hornblower.

Ostry chłód zimowy nie ustępował. Na nabrzeżu, gdzie Hornblower czekał na 

przycumowanie fregaty wiozącej księcia, dął przejmujący północno-wschodni wiatr, 

przeszywając grubą tkaninę jego płaszcza. Hornblower współczuł ustawionym w 

szeregu marynarzom i żołnierzom oraz ludziom z obsady masztów okrętów 

wojennych stojących w porcie. On sam przybył z Hotel de Ville dopiero teraz, 

czekając tam do ostatniej chwili, aż posłaniec przyniósł mu wiadomość, że książę 

zaraz schodzi na ląd. Natomiast dygnitarze i niżsi urzędnicy, stojący w zbitej 

gromadce za jego plecami, byli tu już od pewnego czasu. Hornblower miał wrażenie, 

że ze swego miejsca słyszy ich zgodne szczękanie zębami.

Obserwował z zawodową ciekawością operację cumowania fregaty; słuchał 

szczęku windy kotwicznej i krótkich rozkazów wykrzykiwanych przez oficerów. 

Okręt wolno stanął przy nabrzeżu. Trapem wbiegli chłopcy trapowi i podoficerowie, 

a za nimi oficerowie w mundurach galowych. Ustawiła się kompania honorowa 

żołnierzy piechoty morskiej. Od trapu do nabrzeża przerzucono kładkę i oto 

nadchodził książę, wysoki, sztywno wyprostowany mężczyzna w mundurze 

huzarskim, z błękitną wstęgą przez pierś. Po okręcie podniósł się długi świst 

gwizdków podoficerskich, żołnierze piechoty morskiej prezentowali broń, oficerowie 

salutowali.

— Sir, proszę wystąpić i powitać jego królewską wysokość — powiedział Hau 

stojący przy Hornblowerze.

Na środku kładki, którą kroczył książę, był magiczny punkt; przestąpiwszy go 

książę przeszedł z okrętu brytyjskiego na ziemię Francji. Z masztu fregaty ściągnięto 

francuską flagę królewską. Ucichły gwizdki, zaniósłszy się ostatnim, ekstatycznym 

świergotem. Połączone orkiestry buchnęły triumfalnym marszem. Zagrzmiały saluty 

dział, marynarze i żołnierze kompanii honorowej sprezentowali broń, każda z dwóch 

formacji obu narodowości na swoją modłę. Hornblower stwierdził nagle, że 

występuje do przodu przykładając do piersi trójgraniasty kapelusz gestem 

wyćwiczonym rano z takim nakładem trudu pod kierunkiem Haua, oddając ukłon 

reprezentantowi jego arcychrześcijańskiej mości.

— Sir 'Oratio — odezwał się książę serdecznym tonem — mimo tylu lat 

spędzonych na wygnaniu wciąż jeszcze, jak każdy Francuz, miał trudności z wymową 

z przydechem. Potoczył wokół spojrzeniem. — Francja, piękna Francja.

background image

Hornblower nie potrafił wyobrazić sobie nic mniej pięknego niż nabrzeża 

Hawru przy północno-wschodnim wietrze, ale może książę naprawdę tak uważa. W 

każdym razie te słowa dobrze będą brzmiały w uszach potomności. Pewnie ważni 

dygnitarze postępujący kładką za księciem pouczyli go wcześniej, żeby to właśnie 

powiedział. Jednego z nich książę wskazał jako pana — Hornblower nie zrozumiał 

nazwiska — chevalier d'honneur, a ten z kolei przedstawił koniuszego i sekretarza do 

spraw wojskowych.

Hornblower spostrzegł kącikiem oka, że urzędnicy idący za nim zbitą 

gromadką wyprostowali się z jednoczesnego ukłonu, dalej trzymając jednak 

kapelusze przy brzuchach.

— Proszę was, panowie, nakryjcie głowy — rzekł książę i głowy siwe i łyse 

znikły pod nakryciami wkładanymi przez wdzięcznych dygnitarzy dla osłony przed 

wiatrem.

Książę też szczękał zębami z zimna. Hornblower rzucił ukradkowe spojrzenie 

na Haua i Lebruna z nienaganną uprzejmością odsuwających się wzajemnie łokciami, 

żeby być jak najbliżej jego i księcia, i od razu postanowił ograniczyć dalsze 

prezentacje do absolutnego minimum, ignorując wypracowany program wręczony mu 

przez obu tych panów. Nic mu nie przyjdzie z przysłanego tu księcia burbońskiego, 

jeśli pozwoli mu umrzeć na zapalenie płuc. Musiał oczywiście przedstawić Momasa 

— nazwisko barona przejdzie do historii; a także Busha, starszego oficera marynarki 

wojennej — po jednej osobie z obu krajów dla podkreślenia przymierza między nimi. 

I tak właśnie należało, Bush bowiem kochał lordów i uwielbiał członków rodziny 

królewskiej. Nazwisko księcia zajmie w jego pamięci poczesne miejsce na liście, na 

której czele jest car Wszechrosji. Hornblower odwrócił się i skinięciem nakazał 

podprowadzić konie; koniuszy ruszył potrzymać strzemię i książę wskoczył na siodło, 

urodzony jeździec jak wszyscy w jego rodzinie. Hornblower wsiadł na spokojnego 

wierzchowca, którego sobie zarezerwował, a inni poszli jego śladem. Kilku cywilów 

miało trudności z powodu szpad, do których noszenia nie nawykli. Od kościoła 

Najświętszej Marii Panny dzieliło ich tylko ćwierć mili. Lebrun dopilnował, żeby na 

każdym jardzie drogi witano serdecznie Burbonów — ze wszystkich okien zwisały 

białe flagi, a nad wejściem do zachodniego portalu kościółka był łuk triumfalny z 

fleurs-de-lis. Lecz okrzyki ludzi brzmiały słabo na przejmującym wietrze, a pochód 

nie mógł wyglądać imponująco, gdy każdy szedł schylony do przodu, żeby mniej się 

wystawiać na wiatr.

background image

W kościele znaleźli miłe schronienie — na podobieństwo tego symbolicznego 

schronienia, jakie on dawał wszystkim grzesznikom, pomyślał Hornblower, zanim nie 

pochłonęły go inne sprawy. Zajął miejsce za księciem; kącikiem oka widział Lebruna 

specjalnie postawionego obok, żeby obserwując go Hornblower orientował się, co 

trzeba robić, kiedy wstawać, a kiedy klękać, pierwszy raz bowiem znalazł się w 

kościele katolickim i uczestniczył w katolickim nabożeństwie. Trochę żałował, że 

jego nieustannie aktywny mózg nie pozwalał mu przyglądać się wszystkiemu tak 

dokładnie, jak by tego pragnął. Liturgiczne szaty i liczący wieki obrządek mógłby 

przemówić do jego wyobraźni, jednakże przeszkadzało mu w tym zastanawianie się, 

jakiego to nacisku użył Lebrun na księży odprawiających nabożeństwo, żeby 

zaryzykowali wystawienie się na gniew Bonapartego i w jakim stopniu ten potomek 

Burbonów będzie chciał brać rzeczywisty udział w kampanii oraz jakie właściwie 

znaczenie miały napływające wolno meldunki, że oddziały cesarskie ruszyły w końcu 

na Hawr.

Kadzidło, ciepło i zmęczenie oraz brak logicznego związku między tymi 

rozmyślaniami sprawiły, że Hornblower poczuł się senny; już prawie zapadał w 

drzemkę, gdy spostrzegł, że Lebrun wstaje, więc szybko zrobił to samo. Ustawiwszy 

się ponownie, cały orszak opuścił kościół.

Z Notre-Dame jechali, smagani wiatrem, przez Rue de Paris, a potem, 

okrążywszy duży plac, zsiedli znowu z koni przed Hotel de Ville. Okrzyki ludu 

brzmiały słabo i mało entuzjastycznie i miało się wrażenie, że książę, gestem dłoni 

czy uniesieniem kapelusza dziękując za owację, czyni to w sposób drewniany i 

mechaniczny. Jego królewska wysokość posiadał dużo stoickiej zdolności 

przetrzymywania trudów na oczach publiczności bez mrugnięcia okiem, czego się 

zawsze oczekuje od członków rodzin królewskich, lecz wyglądało, że wdrożony do 

tego stał się milczący i pełen rezerwy. Hornblower zaczął wątpić, czy będzie miał z 

niego jakiś pożytek, bo przecież pod nominalną wodzą księcia Francuzi będą wkrótce 

przelewać krew Francuzów; i czy on sam zdobędzie pewność, że może ufać 

partyzantom burbońskim w walce przeciwko bonapartystom.

Hornblower obserwował księcia poprzez ogromny hall Hotel de Ville — 

również lodowato zimny mimo ognia buzującego w kominkach na obu jego końcach 

— jak witał kolejno miejscowych dygnitarzy i przedstawione mu ich żony. 

Mechaniczny uśmiech, zręczna, choć oficjalna, formułka powitalna, uważne 

stopniowanie uprzejmości, od pochylenia głowy do lekkiego ukłonu; wszystko to 

background image

świadczyło o staranności wychowania. Za księciem i po jego bokach tłoczyli się 

doradcy, emigranci z arystokracji, których przywiózł ze sobą, zaś Momas i Lebrun 

reprezentowali Francję porewolucyjną. Natomiast Hau pilnował interesów 

brytyjskich. Nic dziwnego, że człowiek ten zachowuje się niby drewniana kukła 

pociągana za sznurki przez nich wszystkich.

Hornblower patrzył na czerwone nosy i widoczne nad rękawiczkami sine 

łokcie dam trzęsących się z zimna w głęboko wydekoltowanych sukniach dworskich. 

Żony kupców, żony niższych urzędników, źle ubrane w stroje wydobyte dziś w 

pośpiechu na wiadomość, że zostały zaproszone na przyjęcie; niektóre z nich, tęższe, 

sapały w mocno zesznurowanych gorsetach, a te szczupłe próbowały prezentować 

swe nie skrępowane gorsetami wdzięki na sposób, który był modny przed dziesięciu 

laty. Umierały z podniecenia, że poznają kogoś z rodziny królewskiej. Mężowie, 

zarażeni ich zdenerwowaniem, krążyli od grupy do grupy, lecz Hornblower wyczuwał 

gnębiący ich niepokój; obawę, że straszliwa potęga Bonapartego nie zostanie 

złamana, że za kilka dni może się okazać, iż są pozbawieni swych niewielkich 

majątków lub perspektywy renty, wygnańcy bez grosza, może ofiary gilotyny. 

Jednym z powodów przybycia księcia było zmuszenie tych ludzi do opowiedzenia się 

jawnie za sprawą Burbonów, i niewątpliwie rady dawane prywatnie przez Lebruna 

znacznie wpłynęły na to, że się tu stawili. Ukrywano wątpliwości i niepokoje — 

historia kiedyś będzie jedynie mówić o wspaniałym przyjęciu, które zasygnalizowało 

pojawienie się księcia burbońskiego na ziemi francuskiej. Powitanie Młodego 

Pretendenta w Holyrood musiało być pełne podobnych podtekstów, pomyślał nagle 

Hornblower, niezależnie od tego, co zrobiła dziś z niego ludowa legenda. Z drugiej 

jednak strony powitania Pretendenta nie uświetniał szkarłat uniformów żołnierzy 

piechoty morskiej ani granat i złoto mundurów marynarki wojennej.

Ktoś pociągnął go za rękaw; w tym dotknięciu wyczuł ostrzeżenie. 

Odwróciwszy się powoli ujrzał obok Browna, odpowiednio przyodzianego w 

najlepsze ubranie.

— Pułkownik Dobbs przysłał mnie po pana, sir — powiedział Brown.

Mówił spokojnie, nie patrząc wprost na swego dowódcę i nie otwierając ust 

szerzej, niż to było absolutnie konieczne. Nie chciał zwrócić uwagi zebranych na swą 

obecność ani dać komukolwiek możności podsłuchiwania.

— I co?

— Nadeszła poczta, sir, i pułkownik Dobbs mówi, że chciałby, aby pan rzucił 

background image

na nią okiem.

— Przyjdę za chwilę — odparł Hornblower.

— Tak jest, sir.

Brown ulotnił się; mimo swej wagi i wzrostu potrafił, gdy chciał, nie rzucać 

się wcale w oczy. Hornblower odczekał trochę, żeby nie wyglądało, iż jego odejście 

ma związek z wiadomością przyniesioną przez Browna, po czym wyszedł obok straży 

przy drzwiach. Przeskakując po dwa schodki pobiegł do swego biura, gdzie czekał na 

niego pułkownik w czerwonym mundurze.

— Ruszyli w końcu, sir — oznajmił podając Hornblowerowi list do 

przeczytania.

Był to długi, wąski skrawek papieru, i mimo że tak wąski, był jeszcze 

poskładany wzdłuż i w poprzek; wyglądał tak dziwnie, że Hornblower spojrzał 

pytająco na Dobbsa, zanim zabrał się do czytania.

— Przyjechał w guziku od płaszcza posłańca, sir — wyjaśnił Dobbs. — Od 

agenta w Paryżu.

Hornblower wiedział, że wielu ludzi na wysokich stanowiskach zdradza 

swego cesarskiego zwierzchnika, sprzedając wojskowe i polityczne tajemnice dla 

zysku teraz lub dla awansu w przyszłości. List ten musiał zostać wysłany przez kogoś 

takiego.

— Posłaniec opuścił Paryż wczoraj — ciągnął Dobbs. — Dotarł rozstawnymi 

końmi do Honfleur i przeprawił się przez rzekę dziś po zmroku.

Wiadomość pisana była przez kogoś znającego się na rzeczy.

”Dziś rano — czytał Hornblower — artyleria oblężnicza odpłynęła z parku 

artyleryjskiego w Sablons w dół rzeki. Składa się na nią 107 pułk artylerii. Działa 

były 24-funtowe w liczbie, jak sądzę, 24. Towarzyszą jej trzy kompanie saperów i 

kompania minerów. Mówi się, że dowodzić ma generał Quiot. Nie wiem, jakimi 

jeszcze siłami będzie dysponował”.

Podpisu nie było, a pismo wyglądało na zmienione.

— Czy list jest oryginalny? — spytał Hornblower.

— Tak, sir. Harrison mówi, że tak. I zgadza się z innymi meldunkami, jakie 

otrzymujemy z Rouen. A zatem Bonaparte, związany walką na śmierć i życie z 

Rosjanami, Prusakami i Austriakami we wschodniej Francji, tocząc na południu 

background image

śmiertelny bój z Wellingtonem, potrafił jednak zebrać siły dla przeciwdziałania 

nowemu zagrożeniu na północy. Nie może być wątpliwości, przeciw komu ma być 

użyta artyleria oblężniczą. Jedynymi przeciwnikami w dolnym biegu Sekwany, za 

Paryżem, są powstańcy z Hawru; obecność saperów i minerów jest oczywistym 

dowodem, że planuje się oblężenie i że działa nie są przeznaczone jedynie dla 

wzmocnienia którejś fortyfikacji lądowej. A w Rouen Quiot szykuje sobie dwie 

dywizje.

Sekwana daje Bonapartemu wszelkie ułatwienia w zadaniu ciosu Hawrowi. 

Wodą można przemieszczać ciężkie działa znacznie prędzej niż drogą lądową, 

szczególnie w zimie; nawet oddziały upchane na barkach będą się posuwać szybciej 

niż na własnych nogach. Nocą i dniem barki te są holowane z prądem — do tej pory 

dotarły już pewnie w pobliże Rouen. Nim upłynie kilka dni, Quiot otoczy miasto. 

Hornblower cofnął się myślami do ostatniego oblężenia, jakiego był świadkiem, 

oblężenia Rygi. Pamiętał nieubłagany postęp podejść, nieustanny ruch do przodu przy 

pomocy koszów oblężniczych i faszyny; za kilka dni sam będzie musiał stawiać czoło 

śmiertelnemu zagrożeniu.

Poczuł nagłą niechęć do Londynu, że zostawił go z tak słabym wsparciem; w 

ciągu dwóch tygodni, odkąd Hawr jest w rękach brytyjskich, można było wiele 

zdziałać. W raportach podkreślał najmocniej, jak tylko śmiał, niecelowość biernej 

polityki — pamiętał, że takich właśnie użył słów — lecz Anglia, z całą swą armią 

związaną walkami pod wodzą Wellingtona na południu, wyczerpana dwudziestoma 

latami wojny, niewiele mogła mu użyczyć. Wzniecone przez niego powstanie musi z 

konieczności pozostać powstaniem defensywnym i jako takie — tylko mało ważnym 

czynnikiem natury wojskowej w tej krytycznej sytuacji. Politycznie i moralnie efekt 

jego działania był olbrzymi, jak go przypochlebnie zapewniano, lecz zupełnie 

brakowało środków na zebranie liczącego się pod względem wojskowym plonu z tych 

jego poczynań. Bonaparte ze swym chwiejącym się, jak na to wyglądało, cesarstwem, 

walczący o życie na pokrytych śniegiem polach Szampanii, potrafił mimo to 

wysupłać dwie dywizje i zespół oblężniczy dla odbicia Hawru. Czy to możliwe, żeby 

ten człowiek został kiedykolwiek pokonany?

Hornblower zapomniał o obecności pułkownika piechoty morskiej; spoglądał 

poprzez niego w próżnię. Nadszedł czas, żeby bunt przeszedł z defensywy do 

ofensywy, niezależnie od tego jak bardzo skąpe są środki i jak potężny przeciwnik. 

Trzeba coś przedsięwziąć, na coś się ważyć. Nie mógł znieść myśli o chowaniu się za 

background image

fortyfikacje Hawru, niby królik w norze, i czekaniu, aż przybędzie Quiot i wykurzy 

go stamtąd.

— Niech mi pan da spojrzeć jeszcze raz na tę mapę — rzekł do Dobbsa. — 

Jak wyglądają teraz pływy? Nie wie pan? Człowieku, więc proszę się dowiedzieć, i to 

zaraz. Potrzebuję też raportu o drogach między nami i Rouen. Brown! Idź i wywołaj 

kapitana Busha z przyjęcia.

Jeszcze obmyślał plany i wydawał wstępne rozkazy, gdy do pokoju wszedł 

Hau.

— Przyjęcie dobiega końca, sir — oznajmił. — Jego królewska wysokość 

zabiera się do odejścia.

Hornblower rzucił jeszcze jedno spojrzenie na rozpostartą przed nim mapę 

dolnej Sekwany; w mózgu kotłowało mu się od obliczeń pływów i odległości 

drogowych.

— Dobrze, dobrze — rzucił. — Przyjdę za pięć minut.

Wchodząc uśmiechał się — wiele oczu zwróciło się ku niemu i zanotowało 

ten fakt. Zakrawało trochę na ironię, że tym poczciwcom obecnym na przyjęciu 

trzeba dodawać ducha tylko z tej przyczyny, iż on, Hornblower, otrzymał wiadomość 

o groźbie, która zawisła nad ich miastem.

Rozdział XII

Mroczny dzień zimowy ustępował miejsca mrocznej nocy. Kończyło się już 

szare zimowe popołudnie, gdy Hornblower stojąc na nabrzeżu obserwował łodzie 

sposobiące się do odpłynięcia. Pociemniało i zamgliło się już na tyle, że 

przygotowania były niewidoczne dla kogokolwiek z zewnątrz niezależnie od 

wybranego punktu obserwacji. Marynarze i żołnierze piechoty morskiej mogli więc 

zacząć spokojnie obsadzać łodzie; brakowało zaledwie godziny do początku 

przypływu, a nie należało tracić z niego ani chwili.

Była to jeszcze jedna kara za sukces — że musi stać tu i patrzeć, jak inni 

wyruszają na wyprawę, którą tak bardzo chciałby sam dowodzić. Lecz gubernator 

Hawru i zarazem komodor nie może narażać swego życia i wolności w małym 

wypadzie; wysyłany przez niego oddział, wtłoczony na pół tuzina łodzi okrętowych, 

był tak skąpy liczebnie, że z ledwością usprawiedliwiał przydzielenie mu dowódcy w 

randze kapitana.

Nadszedł Bush ciężkim krokiem, drewniana proteza stukała po kocich łbach 

background image

na zmianę z głuchym odgłosem stąpania.

— Są jakieś dalsze rozkazy, sir? — zapytał.

— Nie, nie ma. Pozostaje mi tylko życzyć panu powodzenia — powiedział 

Hornblower.

Wyciągnął dłoń, a Bush objął ją uściskiem swojej — zdumiewające, że jego 

ręka pozostała twarda i rogowata, jakby wciąż musiał wybierać brasy i fały. Patrzył w 

oczy Hornblowera otwartym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.

— Dziękuję, sir — powiedział i po chwili wahania dodał: — Niech się pan o 

nas nie martwi, sir.

— Nie będę, Bush, gdy pan jest dowódcą.

Było w jego słowach trochę prawdy. W ciągu wszystkich tych lat bliskiego 

obcowania z Hornblowerem Bush nauczył się jego metod i można było ufać, że 

wykona plan inteligentnie. Bush znał równie dobrze jak on wartość zaskoczenia, 

znaczenie uderzenia szybko, nagle i niespodziewanie, konieczność ścisłej współpracy 

między wszystkimi jednostkami siły desantowej.

Łódź z „Nonsucha” stanęła przy nabrzeżu i oddział żołnierzy piechoty 

morskiej zaczął wchodzić do jej wnętrza. Siadali sztywno i niezgrabnie na 

poprzecznych ławkach, trzymając między kolanami muszkiety lufami w górę, a 

marynarze przytrzymywali łódź przy nabrzeżu.

— Wszyscy gotowi, sir? — zapiszczał cienki głos z ławki rufowej.

— Do widzenia, Bush — rzekł Hornblower.

— Do widzenia, sir.

Dzięki swym potężnym ramionom Bush wskoczył do szalupy bez trudu, mimo 

drewnianej nogi.

— Odbijać.

Łódź odepchnięto od nabrzeża, odbiły też dwie dalsze jednostki. Było jeszcze 

na tyle jasno, żeby widzieć resztę flotylli odpływającą od burt okrętów 

zacumowanych w porcie. Echo rozkazów dobiegło po wodzie do uszu Hornblowera.

— Naprzód!

Łódź z Bushem wykonała zwrot, wypływając na rzekę na czele flotylli, i noc 

zamknęła się nad nią. Hornblower jednak stał jakiś czas i patrzył za nimi, zanim się 

odwrócił. Biorąc pod uwagę stan dróg i raporty szpiegów można było mieć pewność, 

że Quiot doprowadzi swój zestaw oblężniczy wodą do Caudebec — barki poniosą 

jego wielkie dwudziestoczterofuntowe działa z prędkością pięćdziesięciu mil 

background image

dziennie, podczas gdy posuwając się błotnistymi drogami robiłyby one najwyżej 

pięćdziesiąt mil tygodniowo. W Caudebec znajdowała się estakada z urządzeniami do 

obsługi dużych ładunków. Awangardowe oddziały Quiota w Lillebonne i Bolbec 

będą osłaniać wyładunek — tak przynajmniej będzie on sądził. Istniała spora szansa, 

że posuwając się szybko w ciemnościach z przypływem w górę rzeki łodzie dotrą nie 

zauważone do estakady. A wówczas oddział desantowy może niszczyć i palić ile 

dusza zapragnie. Najprawdopodobniej żołnierzom Bonapartego, którzy podbili taki 

szmat lądu, nie przyjdzie do głowy możliwość wyprawy lądowo-wodnej, mogącej 

zaatakować ich flankę od strony wody; a gdyby nawet przyszło im to do głowy, to 

istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że wyprawa desantowa, posuwając się szybko 

naprzód z prądem przypływu, przedostanie się w ciemnościach przez linię obrony aż 

do barek. Chociaż Hornblower łatwo doszedł do tych pocieszających wniosków, 

niełatwo mu było patrzeć na łodzie odpływające w mrok nocy. Zawrócił z nabrzeża i 

poszedł ciemną Rue de Paris do Htel de Ville. Pół tuzina ledwie dostrzegalnych 

postaci oderwało się od rogu ulicy i ruszyło kilka jardów przed i za nim; była to jego 

osobista straż przydzielona mu przez Haua i Lebruna. Obaj podnieśli ku niebu oczy i 

ręce, przerażeni samą myślą, że mógłby chodzić po mieście bez eskorty — co gorsza 

pieszo — a gdy zdecydowanie nie zgodził się, aby stale towarzyszyła mu straż 

wojskowa, załatwili sprawę w ten sposób. Hornblower rozgrzewał się idąc tak 

szybko, jak mu na to pozwalały jego długie nogi. Wysiłek sprawiał mu przyjemność. 

Uśmiechnął się do siebie usłyszawszy tupot stóp eskorty starającej się dotrzymać mu 

kroku; zabawne, że prawie wszyscy oni byli krótkonodzy.

W sypialni znalazł odosobnienie, którego nie mógłby mieć gdzie indziej. 

Odesłał Browna, gdy tylko pozapalał świece w lichtarzu na stoliku nocnym u 

wezgłowia łoża, i z westchnieniem ulgi rozciągnął się na posłaniu nie bacząc na 

mundur. Wstał, żeby wziąć opończę łodziową i przykrył się nią, bo w pokoju było 

wilgotno i chłodno mimo ognia na kominku. Potem mógł wreszcie sięgnąć po gazetę 

z wierzchu stosu przy wezgłowiu i zabrać się na serio do czytania zaznaczonych 

ustępów, na które poprzednio tylko rzucił okiem — Barbara przysłała mu te pisma; 

list od niej, przeczytany wielokrotnie, miał w kieszeni, lecz przez cały dzień nie 

znalazł wolnej chwili na gazety.

Jeśli prasa, jak sama utrzymuje, jest głosem ludu, to brytyjska opinia 

publiczna gorąco pochwala jego samego i jego ostatnie poczynania. Hornblowerowi 

dziwnie było trudno wczuć się w nastrój sprzed kilku zaledwie tygodni; mnogość 

background image

dystrakcji towarzysząca jego obowiązkom jako gubernatora Hawru sprawiła, że 

wypadki poprzedzające zdobycie miasta zamazały mu się w pamięci. Oto „Times” 

ociekający pochwałami za sposób, w jaki poprowadził sprawy w Zatoce Sekwańskiej. 

Kroki przedsięwzięte przez niego w celu uniemożliwienia zbuntowanym przekazania 

„Flame” władzom francuskim opisane zostały jako „majstersztyk pomysłowości i 

uzdolnienia, czego my zresztą zaczęliśmy już oczekiwać po tym świetnym oficerze”. 

Bombastyczny ton artykułu sprawił, że Hornblower kończąc go czytać miał uczucie, 

iż małą literę „m” w słowie „my” należało raczej zastąpić dużą.

A tu znów „Morning Chronicle” rozwodzi się nad odbiciem „Flame” przez 

niego przy użyciu „Bonne Celestine”. W historii był tylko jeden przykład podobnego 

wyczynu — zdobycie przez Nelsona „San Josefa” pod Przylądkiem Świętego 

Wincentego. Czytając te słowa Hornblower uniósł brwi. Porównanie było zupełnie 

absurdalne. Nie mógł postąpić inaczej; musiał tylko pokonać załogę „Bonne 

Celestine”, bo na „Flame” żaden z marynarzy nie ruszył ręką, żeby zapobiec odbiciu 

brygu. Nelson to był człowiek wspaniały, o błyskawicznej pracy mózgu, natchnienie 

dla każdego, kto się z nim zetknął. On zaś w porównaniu z Nelsonem był tylko 

wyrobnikiem, któremu sprzyjało szczęście. U podstaw wszystkich jego sukcesów 

leżały niezwykle pomyślne zbiegi okoliczności; szczęśliwy traf, solidna praca 

myślowa i oddanie podkomendnych. To okropne, że porównuje się go z Nelsonem, 

okropne i nieprzystojne. Kontynuując czytanie Hornblower zaczynał odczuwać 

nieprzyjemną reakcję w żołądku, dokładnie taką samą jak podczas pierwszych godzin 

w morzu po dłuższym pobycie na lądzie, gdy okręt zjeżdżał po fali. Teraz, kiedy 

publicznie porównano go z Nelsonem, opinia w kraju i przełożeni będą mierzyć jego 

przyszłe czyny tą samą miarą i w rozczarowaniu głośno go obwiniać, gdyby mu się 

noga powinęła. Wspiął się wysoko i naturalna rzecz, że miał teraz przepaść pod 

nogami. Wspomniał, jak się czuł jako chłopiec skierowany do służby w marynarce 

królewskiej na „Indefatigable”, gdy po raz pierwszy wdrapał się na szczyt 

grotmasztu. Wchodzenie, nawet po podwantkach, nie było tak trudne, lecz gdy 

spojrzał ze szczytu masztu w dół, poczuł, że go mdli i kręci mu się w głowie ze 

strachu na widok odległości do pokładu — i tak właśnie czuł się teraz.

Odrzucił na bok „Morning Chronicie” i sięgnął po „Anti Gallican”. Piszący 

rozwodził się na temat losu buntowników. Triumfował z powodu śmierci Nathaniela 

Sweeta, kładąc szczególny nacisk na fakt, że zginął z własnych rąk Hornblowera. 

Wyrażał nadzieję, że kompanów Sweeta w potwornej zbrodni buntu spotka wkrótce 

background image

los, na jaki zasługują, i oczekiwał, że szczęśliwe zakończenie sprawy w postaci 

odbicia „Flame” przez Hornblowera nie zostanie uznane za powód do litości czy 

sentymentalnych względów. Hornblower, na którego podpis czekało dwadzieścia 

wyroków śmierci, poczuł, że wracają mu mdłości. Pismak z „Anti Gallican” nie wie, 

co znaczy śmierć. Hornblower ujrzał raz jeszcze oczyma duszy siwe włosy Sweeta na 

wodzie, gdy rozwiał się dym po wystrzale z pistoletu. Ten starzec… Chadwick 

przysiągł, że go zdegraduje, a potem każe wychłostać. Hornblower powiedział sobie 

po raz dwudziesty, że on sam zbuntowałby się mając przed sobą nieuniknioną 

perspektywę chłosty. Piszący nie miał pojęcia o wywołującym mdłości trzasku 

dziewięciopalczastego kota spadającego na obnażone plecy. Mógł nigdy nie słyszeć, 

jak wyje z bólu dorosły człowiek poddawany katuszom.

Późniejszy numer „Timesa” omawiał zdobycie Hawru. Były tam słowa, które 

czytał z niesmakiem, ale słowa po łacinie, jak można się było spodziewać po 

„Timesie”. Initium finis — początek końca. „Times” oczekiwał, że panowanie 

Bonapartego, które przetrwało wszystkie te lata, skończy się w ciągu kilku 

najbliższych dni. Przeprawa przez Ren, upadek Hawru, opowiedzenie się Bordeaux 

za Burbonami utwierdziło piszącego w przekonaniu, że Bonaparte zostanie wkrótce 

zdetronizowany. A jednak Bonaparte z silną armią dalej odwzajemnia ciosy swoich 

przeciwników. Ostatnie meldunki mówiły o zwycięstwach nad Prusakami i 

Austriakami; na południu Wellington bardzo wolno posuwa się naprzód wskutek 

oporu Soulta. Nikt nie może przewidywać szybkiego końca wojny poza takim 

pismakiem siedzącym bezpiecznie w jakimś zakurzonym lokalu biurowym przy 

Printing House Square.

Jednakże było coś chorobliwie fascynującego w czytaniu tych gazet. 

Hornblower odłożył trzymany w ręku numer i sięgnął po następny, wiedząc, że 

lektura pozostawi w nim tylko niesmak albo niepokój. Trudno mu jednak było oprzeć 

się tej chęci, jak nałogowcowi trudno nie sięgnąć po opium. Czytał i czytał 

zaznaczone ustępy opisujące głównie jego własne osiągnięcia, niby stara panna, 

przypadkowo sama w domu w noc zimową, czytająca którąś z budzących dreszcz 

powieści Mnicha Lewisa, zbyt wylękniona, żeby przerwać lekturę i przy tym zdająca 

sobie sprawę, że z każdym dalszym przeczytanym słowem będzie jeszcze straszniej 

po odłożeniu książki.

Ledwo uporał się ze stosem gazet, gdy zauważył, że łóżko na którym leżał, 

drgnęło lekko, a płomienie świec zachwiały się na moment. Nie zwrócił na to prawie 

background image

żadnej uwagi — mógł to być skutek wystrzału z ciężkiego działa, chociaż nie słyszał 

wybuchu — lecz w kilka sekund później usłyszał, że drzwi sypialni uchylają się 

cichutko i ujrzał Browna sprawdzającego, czy śpi.

— Czego chcesz? — syknął. Jego zły humor był tak widoczny, że nawet 

Brown zawahał się, czy mówić.

— No już, wyduś to z siebie — złościł się Hornblower. — Czemu 

przeszkadza mi się wbrew moim rozkazom? — Za Brownem ukazał się Howard, a 

potem Dobbs; należało zapisać im na plus, że zdecydowali się wziąć na siebie nie 

tylko odpowiedzialność, ale i pierwszy atak gniewu komodora.

— Była eksplozja, sir — zaczął Howard. — Widzieliśmy na niebie jej 

odblask, w kierunku na wschód ku północy od nas. Wziąłem namiar. To mogło być w 

Caudebec.

— Czuliśmy wstrząs, sir — dodał Dobbs. — Ale nie było słychać odgłosu — 

za daleko stąd. Silny wybuch, że chociaż nie słyszany, tak silnie nami zatrząsł.

Oznaczało to prawie na pewno, że Bushowi się powiodło. Musiał opanować 

francuskie barki z prochem i wysadzić je w powietrze. Po tysiąc serii ognia na każdą 

z dwudziestu armat dwudziestoczterofuntowych — co jest minimum dla potrzeb 

oblężniczych; po osiem funtów prochu na serię. Osiem razy po dwadzieścia cztery 

tysiące to blisko dwieście tysięcy funtów, czyli prawie sto ton. Sto ton prochu 

armatniego może dać niezły wybuch. Zakończywszy obliczenia, Hornblower spojrzał 

uważniej na Dobbsa i Howarda; dotąd patrzył na nich nie widząc. Brown taktownie 

wycofał się z tej rady swych przełożonych.

— I cóż? — odezwał się Hornblower.

— Pomyśleliśmy, że chciałby pan wiedzieć o tym, sir — wyjaśnił Dobbs 

niepewnym głosem.

— Całkiem słusznie — odparł Hornblower i znowu podniósł gazetę jakby się 

nią oddzielając od nich. Opuścił ją potem na moment, żeby powiedzieć: — Dziękuję 

panom.

Spoza gazety słyszał, jak obaj jego oficerowie sztabowi wymykają się z 

pokoju, cichutko zamykając drzwi za sobą. Był rad z danego przez siebie 

przedstawienia; to końcowe „dziękuję panom” było majstersztykiem, sprawiło wraże-

nie, że będąc ponad takie drobiazgi, jak zwykłe zniszczenie zestawu oblężniczego 

potrafi pamiętać o grzeczności w stosunku do swoich podkomendnych. Ale już za 

chwilę wymyślał sobie w duchu za napawanie się tak nędznym triumfem. Ogarnęła 

background image

go znienacka fala pogardy dla samego siebie i nawet gdy mu to przeszło, czuł się 

dalej zdeprymowany i zmartwiony. To zmartwienie było szczególnego rodzaju; 

odłożywszy na bok gazetę, żeby popatrzeć na taniec cieni na baldachimie nad łożem, 

uświadomił sobie nagle, że jest samotny. Zapragnął towarzystwa. Zapragnął 

przyjaźni. A jeszcze bardziej chciał, żeby go pocieszano i okazywano mu 

współczucie, pragnął zatem czegoś, czego nie może mieć jako gubernator tego 

niegościnnego, oblężonego miasta. Dźwigał cały ogromny ciężar odpowiedzialności, 

nie mając nikogo, kto dzieliłby z nim obawy i nadzieje. Był już bliski rozrzewnienia 

się nad sobą i gdy to sobie uświadomił, poczuł jeszcze silniejszą pogardę dla własnej 

osoby. Analizując siebie zawsze bardzo wnikliwie znał za dobrze swoje wady, żeby 

się nad sobą rozczulać. Sam był winien swemu obecnemu osamotnieniu. Nie musiał 

odnieść się z tak nieuzasadnioną rezerwą do Howarda i Dobbsa; człowiek rozsądny 

podzieliłby ich radość, posłałby po butelkę szampana dla uczczenia sukcesu, 

spędziłby z nimi miłą godzinkę albo dwie — i niewątpliwie umocniłby ich entuzjazm 

i oddanie napomknieniem, że swoim wkładem przyczynili się znacznie do pomyślnej 

realizacji planu, nawet gdyby to nie było prawdą. Dla złudnej i wysoce wątpliwej 

przyjemności udawania kogoś, kim nie jest — człowieka niewrażliwego na ludzkie 

uczucia — musiał teraz płacić cenę w postaci samotności. Cóż, dobrze mi tak, 

pomyślał połykając tę gorzką prawdę.

Wyjął zegarek; od chwili wybuchu minęło pół godziny, a tu, w ujściu rzeki, 

odpływ potrwa jeszcze godzinę. W Caudebec prąd pływu musiał się zmienić jakiś 

czas temu; trzeba się spodziewać, że Bush ze swoją flotyllą płyną z prądem odpływu, 

radując się zwycięstwem. Oddaleni o pełne dwadzieścia pięć mil szosą i co najmniej 

trzydzieści rzeką od najbliższych oddziałów nieprzyjacielskich w Hawrze, żołnierze 

francuskiego zestawu oblężniczego musieli czuć się całkiem bezpieczni pod osłoną 

blisko dwudziestopięciotysięcznej armii mającej chronić ich przed wrogiem, który, 

jak dotąd, nie zdradzał oznak podjęcia ofensywy. A przecież w ciągu niespełna 

sześciu godzin, nawet w ciemnościach, łodzie z dobrą załogą, niesione Sekwaną przez 

bystry prąd przypływu, mogły przebyć odległość, na której przebycie piechota 

potrzebowałaby dwóch dni marszu. Po zadaniu ciosu łodzie mogły wycofać się tej 

samej nocy szeroką, pozbawioną mostów rzeką; natomiast jeśli idzie o armię Quiota, 

to fakt, iż rzeka jest szeroka i nie ma mostów, sprawił, że potraktowano Sekwanę jako 

osłonę flanki i zapomniano o tym, że mogłaby świetną być drogą dla nieprzyjaciela. 

Do niedawna Quiot dowodził dywizją w Gwardii Cesarskiej, a Gwardia nigdy w 

background image

ciągu dwudziestu lat zwycięskich bojów nie brała udziału w kampanii lądowo-

wodnej.

Hornblower uświadomił sobie, że wszystko to przemyślał już przedtem 

wielekroć. Utarł opalone knoty ociekających woskiem świec, jeszcze raz zerknął na 

zegarek i nerwowym ruchem rozprostował nogi pod płaszczem. Wyciągnął wahająco 

rękę po zmięte gazety, ale zaraz ją cofnął. Raczej niemiłe towarzystwo własnych 

myśli niż „Timesa” i „Morning Chronicie”. A właściwie ani jedno, ani drugie, 

zdecydował, zwłaszcza iż świadomość, że będzie pełnił swe obowiązki, uczyni 

sytuację nieco znośniejszą. Zrzucił płaszcz z nóg i wstał. Zadał sobie trud 

obciągnięcia munduru i przyczesał się dość starannie, po czym wyszedł z sypialni 

wolnym krokiem. Wartownik przy drzwiach poderwał się nagłym ruchem na 

baczność — pewnie spał na stojąco, pomyślał Hornblower idąc przez hall do 

następnego pokoju. Otworzywszy drzwi poczuł ciepły zaduch. Jedna osłonięta abażu-

rem świeca za słabo oświetlała pokój, żeby coś było widać. Dobbs spał w krześle przy 

stole z ramionami podłożonymi pod głowę; za stołem na sofce leżał Howard. Panował 

tam tak gęsty mrok, że Hornblower nie widział jego twarzy, słyszał jednak niskie, 

regularne chrapanie.

A więc faktycznie nikt nie pragnie jego towarzystwa. Hornblower wycofał się, 

zamykając cicho drzwi za sobą. Brown śpi pewnie w jakimś swoim zakamarku; Horn-

blower pomyślał, czyby nie posłać po niego, żeby zrobił kubek kawy, ale 

zrezygnował z tego zamiaru, powodowany zwykłym ludzkim współczuciem. Położył 

się z powrotem na łożu i naciągnął na siebie płaszcz. Dla ochrony przed przeciągiem 

zaciągnął kotary, zdmuchnąwszy przedtem świecę. Pomyślał, że byłoby mu dużo 

wygodniej, gdyby się rozebrał i wszedł do pościeli, ale nie mógł się zdobyć na ten 

wysiłek — nagle poczuł się bardzo znużony. Powieki zamknęły mu się i zasnął jak 

był, w ubraniu, w gęstych ciemnościach za kotarami.

Rozdział XIII

Zobaczywszy, że Hornblower spał w ubraniu, Brown, Dobbs i Howard, którzy 

przyszli do niego o świcie, zorientowali się, że nie był tak spokojny i opanowany, za 

jakiego chciał uchodzić przed nimi, ale mieli na tyle rozsądku, żeby nie uczynić 

żadnej uwagi na ten temat. Brown odsunął po prostu kotarę i złożył meldunek.

— Właśnie się rozwidnia, sir. Ranek zimny, trochę mgły. Odpływ się 

skończył i jak dotąd nie ma żadnych wiadomości od kapitana Busha i jego flotylli.

background image

— W porządku — odparł Hornblower i zesztywniały dźwignął się na nogi. 

Ziewając przeciągnął dłonią po zarośniętych policzkach. Chciałby wiedzieć, jak 

poszło Bushowi. I chciałby nie czuć się taki nieumyty i brudny. Chciał śniadania, ale 

jeszcze bardziej wiadomości o Bushu. Mimo godzin nieprzerwanego snu czuł się 

ciągle śmiertelnie znużony. Zwalczał jednak uczucie zmęczenia w wysiłku, z jakim 

chrześcijanin zmaga się z diabłem.

— Brown, zrób mi kąpiel. Przygotuj ją, gdy będę się golił.

— Tak jest, sir.

Hornblower zdjął ubranie i zabrał się do golenia nad umywalką w kącie 

pokoju. Odwracał oczy od obrazu swego nagiego ciała w lustrze, od chudych, 

owłosionych nóg i lekko wystającego brzuszka równie zdecydowanie, jak odwracał 

myśli od własnego zmęczenia i niepokoju o Busha. Brown z szeregowcem piechoty 

morskiej wnieśli wannę i postawili ją na podłodze; goląc starannie kąciki ust 

Hornblower słyszał, jak wlewają do niej gorącą wodę z kubłów. Przygotowanie wody 

o odpowiedniej temperaturze zajęło im trochę czasu; Hornblower wszedł do wanny i 

opadł na jej dno z westchnieniem zadowolenia — woda wyparta przez jego ciało 

wylewała się na zewnątrz, ale on nie dbał o to. Pomyślał, czyby się nie namydlić, lecz 

odstręczył go od tego zamiaru wiążący się z tym wysiłek i konieczność wykręcania 

się na wszystkie strony; leżał więc, pozwalając swemu ciału chłonąć wodę i odprężać 

się. Zamknął oczy.

— Sir!

Na głos Howarda rozwarł powieki.

— Widać dwie łodzie płynące od ujścia, sir. Tylko dwie.

Bush zabrał ze sobą do Caudebec siedem łodzi. Hornblower mógł tylko 

czekać, aż Howard skończy meldunek.

— Jedna to szalupa z „Camilli”, sir. Rozpoznaję ją przez lunetę. Ta druga nie 

jest raczej z „Nonsucha”, ale nie mam co do tego pewności.

— Bardzo dobrze, kapitanie. Przyjdę do pana za chwilę.

Ruina i zniszczenie; straconych pięć z siedmiu łodzi — i Bush chyba także 

stracony. Zniszczenie francuskiego zestawu oblężniczego — jeśli został zniszczony 

— warte byłoby z pewnością utraty całej flotylli łodzi dla kogoś, kto potrafiłby 

wyważać na zimno zysk i stratę. Ale utrata Busha! Hornblower nie mógł znieść tej 

myśli. Wyskoczył z kąpieli rozglądając się za ręcznikiem. Nie widząc go, w 

rozdrażnieniu zerwał z łóżka prześcieradło, żeby się nim wytrzeć. Dopiero gdy się 

background image

osuszył i szukał świeżej koszuli, znalazł ręczniki przy toaletce, gdzie było ich 

miejsce. Ubierał się w pośpiechu, a z każdą chwilą rosła w nim obawa i wzbierał żal 

za Bushem — pierwszy szok nie był tak dotkliwy, jak to powolne uświadamianie 

sobie bolesnej straty. Wyszedł do przedpokoju.

— Jedna łódź podchodzi do nadbrzeża, sir. Za piętnaście minut będzie tu 

oficer z meldunkiem — oświadczył Howard.

Brown wchodził do pokoju przez przeciwległe drzwi. Jeśli Hornblower miał 

kiedykolwiek możność pokazania się jako człowiek z żelaza, to właśnie teraz — jego 

nieobliczalny umysł podsuwał mu tę okazję. Powinien tylko powiedzieć: „Śniadanie 

dla mnie, Brown” i usiadłszy zabrać się do jedzenia. Nie potrafił jednak zdobyć się na 

udawanie w obliczu faktu, że Bush mógł nie żyć. Można robić takie rzeczy, gdy się 

tylko czeka na bitwę, ale tu idzie o utratę najdroższego przyjaciela. Brown musiał to 

odczytać z jego twarzy, gdyż wycofał się nawet nie wspominając o śniadaniu. 

Hornblower stał niezdecydowany.

— Mam tu do zatwierdzenia wyroki sądu wojennego, sir — powiedział 

Howard, wskazując na stos papierów.

Hornblower usiadł i wziął jeden z nich do ręki, popatrzył na dokument nie 

widząc i odłożył go.

— Później się tym zajmę — rzekł.

— Do miasta zaczęły nadchodzić ze wsi duże ilości wina jabłecznego, sir, 

kiedy chłopi stwierdzili, że dobrze się je sprzedaje — zauważył Dobbs. — Rośnie 

pijaństwo wśród załogi. Czy nie możemy…?

— Zostawiam to do pańskiego uznania — odparł Hornblower. — No więc co 

zamierza pan robić?

— Chcę przedłożyć, sir, żeby…

Dyskusja trwała kilka minut. Doprowadziła oczywiście do nękającego wciąż 

wszystkich problemu ustalonego kursu wymiany dla waluty brytyjskiej i francuskiej. 

Nie mogła jednak przytępić doskwierającego niepokoju o Busha.

— Gdzież, u licha, jest ten oficer? — denerwował się Howard; odsunął ze 

złością krzesło i wyszedł z pokoju. Ale zaraz wrócił.

— Pan Livingstone, sir — przedstawił. — Trzeci z „Camilli”.

Porucznik w średnim wieku, z wyglądu przynajmniej człowiek solidny i 

budzący zaufanie; Hornblower przyjrzał mu się uważnie, gdy wchodził do pokoju.

— Proszę złożyć meldunek.

background image

— W górę rzeki płynęliśmy bez żadnego incydentu, sir. Łódź z „Flame” 

weszła na mieliznę, ale zaraz ją ściągnięto. Zobaczyliśmy światła Caudebec, jeszcze 

zanim wezwano nas z brzegu do zatrzymania się — właśnie mijaliśmy zakręt. 

Szalupa kapitana Busha szła na czele, sir.

— Gdzie znajdowała się pańska łódź?

— Na końcu szyku, sir. Zgodnie z rozkazami płynęliśmy dalej nie 

odpowiadając na obwołanie. Zauważyłem dwie barki zakotwiczone w środku nurtu i 

wiele innych przy brzegu rzeki. Wychyliłem ster, sir, i przelecieliśmy obok barki 

najdalej wysuniętej w kierunku z prądem, jak miałem przykazane w rozkazach. 

Wyżej strzelano gęsto z muszkietów, ale tam, gdzie my byliśmy, plątało się tylko 

kilku Francuzików, więc ich przegnaliśmy. Na brzegu koło nas stały dwa działa 

dwudziestoczterofuntowe na lawetach jezdnych. Zagwoździłem je, a potem 

spuściliśmy oba z wału do rzeki, jedno wpadło na barkę na dole i przebiło się przez 

nią na wylot, sir. Barka poszła na dno koło burty mojej szalupy, pokład znalazł się 

akurat na poziomie powierzchni wody; było to przed samą zmianą prądu pływu. Nie 

wiem, co wiozła, sir, ale chyba coś lekkiego, sądząc po tym, na ile wystawała z wody, 

kiedy ją abordażowałem. Luki miała otwarte.

— Tak?

— Potem, sir, zgodnie z rozkazami, poprowadziłem mój oddziałek wzdłuż 

brzegu. Leżała tam masa pocisków wyładowanych właśnie z innej barki, opróżnionej 

tylko do połowy. Zostawiłem więc część ludzi, żeby ją zatopili, a pociski stoczyli do 

rzeki, sam zaś z piętnastoma chyba towarzyszami szedłem dalej, sir. Była tam załoga 

łodzi „Flame”, i ten oddział, z którym się potykała, uciekł, jak zaszliśmy go z flanki. 

Na brzegu były armaty i na barkach też, sir. Zagwoździliśmy wszystkie, a te, co były 

na lądzie, zepchnęliśmy do wody, zaś barki zatopiliśmy. Nie było prochu, sir. Według 

rozkazów miałem, jak się da, wyrzucić działa z kołysek, ale nie mogłem.

— Rozumiem.

Armaty zagwożdżone i zepchnięte w muł na dnie bystrej rzeki z pływami będą 

przez jakiś czas wyłączone z akcji, chociaż lepiej byłoby rozsadzić kołyski i 

unieszkodliwić je na dobre. A kule będzie nawet trudno wydobyć z dna. Hornblower 

niezwykle plastycznie wyobraził sobie gwałtowną i krwawą potyczkę w 

ciemnościach na brzegu rzeki.

— I wtedy właśnie usłyszeliśmy werble, sir, i masa żołnierzy natarła na nas. 

Chyba cały batalion — do tego czasu mieliśmy, jak sądzę, do czynienia tylko z 

background image

artylerzystami i saperami. Rozkazy polecały mi wycofać się w razie natknięcia się na 

przeważające siły, więc pobiegliśmy z powrotem do łodzi. Ledwie odbiliśmy, 

żołnierze strzelali jeszcze do nas z brzegu, kiedy nastąpił wybuch.

Livingstone przerwał. Jego nie ogolona twarz była szara ze zmęczenia, a gdy 

wspomniał o eksplozji, pojawił się na niej wyraz bezradności.

— To były barki z prochem, wyżej na rzece, sir. Nie wiem, kto je wysadził. 

Może to był strzał z brzegu. A może kapitan Bush, sir…

— Nie był pan w styczności z kapitanem Bushem od chwili rozpoczęcia 

ataku?

— Nie, sir. On był na drugim końcu szyku, a barki stały zgrupowane w dwóch 

miejscach przy brzegu. Ja zaatakowałem jedną grupę, a kapitan Bush drugą.

— Rozumiem. Proszę mówić dalej o wybuchu.

— Był bardzo silny, sir. Zwalił nas wszystkich z nóg. Nadpłynęła wielka fala i 

zalała nas, woda wypełniła łódź aż po okrężnice, sir. Chyba po przejściu tej fali 

dotknęliśmy dna rzeki, sir. W łodź z „Flame” uderzyły jakieś fruwające odłamki. 

Gibbons, pomocnik nawigatora, został zabity, a łódź poszła w drzazgi. Wyczerpując 

wodę z naszej łodzi wyłapywaliśmy z rzeki tych, co przeżyli. Z brzegu nikt już do nas 

nie strzelał, więc czekałem. Był właśnie najwyższy poziom przypływu, sir. Wtedy po-

deszły do nas dwie łodzie, druga szalupa z „Camilli” i rybacka łódź z żołnierzami 

piechoty morskiej. Czekaliśmy, ale nie było widać żadnej łodzi „Nonsucha”. Pan 

Hake od żołnierzy piechoty morskiej powiedział mi, że ta łódź, w której był kapitan 

Bush, i trzy inne były w chwili eksplozji przy barkach z prochem. Może jakiś strzał 

trafił w ładunek, sir. Potem zaczęto nas znowu ostrzeliwać z brzegu, więc jako starszy 

rangą oficer dałem rozkaz wycofania się.

— Chyba postąpił pan słusznie, panie Livingstone. A potem?

— Przy nastepnym zakręcie otworzyli do nas ogień z polówek, sir. W 

ciemnościach marnie celowali, sir, ale trafili naszą drugą szalupę, ostatnim chyba 

strzałem, zatopili ją, i straciliśmy jeszcze kilku ludzi — prąd rwał już wtenczas 

bystro.

Widać było jasno, że na tym Livingstone skończył swoją opowieść, ale 

Hornblower nie potrafił go odprawić bez jeszcze jednego pytania.

— A kapitan Bush, panie Livigstone? Nie może mi pan nic więcej 

powiedzieć?

— Nie, sir. Przykro mi, sir. Nie wyłowiliśmy nikogo z załóg łodzi z 

background image

„Nonsucha”. Nikogo.

— Och, dobrze już, panie Livingstone. Niech pan lepiej już idzie i trochę 

odpocznie. Uważam, że sprawił się pan doskonale.

— Panie Livingstone, proszę do wieczora dostarczyć mi swój raport na piśmie 

i listę strat — wtrącił Dobbs — jako pomocnik adiutanta sztabowego żył w 

atmosferze raportów i list ofiar.

— Tak jest, sir.

Livingstone wyszedł i ledwo drzwi zamknęły się za nim, Hornblower 

pożałował, że puścił go, udzieliwszy mu tylko tak skąpych słów pochwały. Operacja 

świetnie się powiodła. Quiot pozbawiony sprzętu oblężniczego i amunicji nie będzie 

mógł oblegać Hawru, i upłynie pewnie sporo czasu, zanim bonapartowskie 

ministerstwo wojny w Paryżu potrafi zdobyć nowy zestaw sprzętu. Lecz utrata Busha 

kładła się cieniem na wszystkie myśli Hornblowera. Złapał się na pragnieniu, aby ów 

plan nigdy nie powstał mu w głowie — wolałby stawiać czoło oblężeniu tu, w 

Hawrze, ale z żywym Bushem u boku. Trudno było wyobrazić sobie świat bez Busha, 

przyszłość, a której nigdy, nigdy już go nie ujrzy. Ludzie uznają stratę kapitana i stu 

pięćdziesięciu marynarzy za małą cenę zapłaconą za pozbawienie Quiota całej jego 

siły ofensywnej, lecz ludziom trudno zrozumieć.

Spojrzał na Dobbsa i Howarda siedzących w ponurym milczeniu; szanowali 

jego ból. Ale widok ich smutnych z obowiązku twarzy wzbudził w Hornblowerze 

sprzeciw. Jeśli sądzą, że jest wytrącony z równowagi i niezdolny do pracy, to im 

pokaże jak bardzo się mylą.

— Kapitanie Howard, jeśli łaska, chciałbym teraz przejrzeć te sprawozdania 

sądu wojennego.

Zaczął się pracowity dzień, można więc myśleć jasno, podejmować decyzje, 

pracować, jakby nic nie zaszło, mimo uczucia jałowości wywołanego zgryzotą. I nie 

tylko to. Można nawet obmyślać nowe plany.

— Niech pan poszuka Haua — rzucił do Howarda — i powie mu, że 

chciałbym na moment zobaczyć się z księciem.

— Tak jest, sir. — Howard podniósł się i pozwolił sobie nawet na uśmiech i 

mrugnięcie okiem, powtarzając w pompatycznej formie polecenie Hornblowera.

— Sir Horatio uprasza o łaskę krótkiej audiencji u jego królewskiej 

wysokości, jeżeli jego królewska wysokość zechce zniżyć się na tyle, aby go przyjąć.

— Tak właśnie — pochwalił go Hornblower uśmiechając się mimo woli. 

background image

Można więc się nawet uśmiechać.

Książę przyjął go stojąc i grzejąc królewskie plecy przy wesołym ogniu 

kominka.

— Nie wiem — zaczął Hornblower — czy wasza królewska wysokość zna 

okoliczności, jakie przywiodły mnie po raz pierwszy na wody tej części wybrzeża.

— Proszę mi o nich opowiedzieć — odparł książę. Może przyznanie się do 

ignorancji w jakim kolwiek przedmiocie było wbrew przepisom etykiety 

obowiązującej członków rodziny królewskiej. W każdym razie z zachowania księcia 

nie wynikało, aby odczuwał większe zainteresowanie.

— Na jednym z okrętów wojennych jego królewskiej… jego brytyjskiej 

królewskiej mości wybuchł bunt.

— Co pan mówi?

— Zostałem wysłany, wasza królewska wysokość, żeby zająć się tą sprawą i 

udało mi się odebrać okręt wraz z większością zbuntowanych.

— Znakomicie, znakomicie.

— Dwudziestu chyba spośród nich osądzono i skazano na śmierć.

— Świetnie.

— Rad bym nie wykonać tych wyroków, wasza królewska wysokość.

— Czyżby? — najwyraźniej jednak jego królewska wysokość nie był 

zainteresowany; na królewskich wargach czaiło się ziewnięcie.

— Jeśli idzie o moje uprawnienia służbowe, wasza królewska wysokość nie 

mam możliwości ułaskawić tych ludzi nie naruszając przy tym bardzo poważnie 

dyscypliny.

— No właśnie. To prawda.

— Gdyby jednak wasza królewska wysokość wystąpił z interwencją w 

imieniu skazanych, mógłbym im wówczas darować winę bez szkody dla dyscypliny, 

znalazłszy się w położeniu, w którym nie mogę niczego odmówić waszej królewskiej 

wysokości.

— A czemuż bym miał interweniować, Sir Oratio? — Hornblower nie 

odpowiedział na razie na to pytanie.

— Wasza królewska wysokość może zająć stanowisko, że nie uchodzi, aby 

pierwsze dni powrotu dynastii do Francji, miały zostać zmącone przelewem krwi 

Anglików, niezależnie od rozmiaru ich winy. Wówczas ja mógłbym ich ułaskawić 

udając, że robię to z wielkimi oporami. Ci, którzy w przyszłości mogą być nakłaniani 

background image

do buntu, nie ulegną pokusie w nadziei, że podobne wydarzenie uratuje ich od 

konsekwencji tego czynu — świat nigdy po raz drugi nie będzie miał szczęścia być 

świadkiem powrotu waszej królewskiej wysokości na jej prawowite miejsce.

Ostatnie słowa to grubo szyty komplement, sformułowany tak niezręcznie, że 

można go było zrozumieć na opak. Na szczęście jednak książę odebrał go w duchu 

nadanego mu ostentacyjnie znaczenia. Niemniej jednak nie okazał entuzjazmu; z 

burbońskim uporem wrócił do punktu wyjściowego.

— Sir 'Oratio, ale dlaczego  m i a ł b y m  to zrobić?

— W imię zwykłego humanitaryzmu, wasza królewska wysokość. Jest do 

uratowania życie dwudziestu ludzi, i to ludzi użytecznych.

— Użyteczni? Ci buntownicy? Pewnie to jakobini, rewolucjoniści, 

zwolennicy równości praw — może nawet socjaliści!

— To są ludzie którzy, zakuci w żelazo, czekają dziś, że jutro zostaną 

powieszeni, wasza królewska wysokość.

— I wcale nie wątpię, że na to zasługują, sir 'Oratio. Ładny to byłby początek 

regencji powierzonej mi przez jego arcychrześcijańską mość, gdyby moją pierwszą 

czynnością publiczną była prośba o darowanie życia bandzie rewolucjonistów. Nie po 

to jego arcychrześcijańska mość spędził dwadzieścia jeden ubiegłych lat na 

zwalczaniu ducha rewolucji.Oczy świata są zwrócone na mnie.

— Nie słyszałem dotąd, wasza królewska wysokość, aby świat poczuł się 

urażony aktem łaski.

— Ma pan dziwne wyobrażenie o łasce, sir. Wygląda mi na to, że ta pańska 

niezwyczajna sugestia ma jakiś inny, ukryty cel. Może i pan jest liberałem, jednym z 

tych niebezpiecznych ludzi uważających się za myślicieli. Dla pana byłoby dobrym 

posunięciem politycznym nakłonienie mojej rodziny, aby swoją pierwszą czynnością 

sama się napiętnowała jako skłonna do wybaczania rewolucji.

Ten bezsensowny zarzut sprawił, że Hornblower zaniemówił.

— Sir! — wydusił z siebie w zdenerwowaniu. — Wasza królewska 

wysokość…

Nawet gdyby mówił po angielsku, zabrakłoby mu słów. A rozmawiając po 

francusku poczuł się kompletnie zbity z pantałyku. W osłupienie wprawiła go nie 

tylko zniewaga, lecz przejaw ciasnoty umysłowej i chytrej podejrzliwości Burbonów.

— Nie uważam za stosowne przychylić się do pańskiej prośby, sir — 

zakończył książę z ręką na sznurze od dzwonka.

background image

Znalazłszy się poza komnatą Hornblower z płonącymi policzkami mijał 

dworaków i straże. Był ślepy z wściekłości — bardzo rzadko jego gniew dochodził do 

tego stopnia; na ogół tendencja do patrzenia na sprawę z dwóch stron czyniła go 

zrównoważonym i wyrozumiałym; słabym, jak to określał sam przed sobą w chwilach 

pogardliwej samokrytyki. Ciężkim krokiem wszedł do swego biura i opadł na krzesło, 

ale po sekundzie wstał, obszedł pokój i usiadł ponownie. Dobbs i Howard popatrzyli 

w zdumieniu na jego zachmurzone czoło, ale zaraz opuścili skwapliwie wzrok na 

leżące przed nim papiery. Hornblower rozluźnił halsztuk, gwałtownym ruchem roz-

piął guziki kamizelki i wezbrane w nim niebezpieczne wzburzenie zaczęło opadać. 

Myśli skłębiły mu się w mózgu, lecz ponad tym zamętem, niby promień słońca po-

przez szkwał na morzu, przedarł się błysk rozbawienia z powodu własnej złości. 

Mimo zdeterminowania przewrotne poczucie humoru Hornblowera zaczęło 

dochodzić do głosu; kilka minut starczyło na zdecydowanie, jaki będzie jego następny 

krok.

— Niech sprowadzą tu tych Franuzów, co przybyli z księciem — polecił — 

Koniuszego, chevalier d'honneur i jałmużnika. Pułkowniku Dobbs, zechce się pan 

przygotować do pisania pod moje dyktando.

Doradcy księcia, do niedawna emigranci, wchodzili kolejno do pokoju trochę 

zaintrygowani i zbici z tropu; Hornblower przyjął ich siedząc, a właściwie 

nonszalancko półleżąc w swoim fotelu.

— Dzień dobry panom — przemówił pogodnym tonem. — Poprosiłem, 

abyście tu przybyli dla wysłuchania listu do premiera, jaki mam zamiar podyktować. 

Mam nadzieję, że znacie na tyle angielski, żeby zrozumieć jego sens. Czy pan gotów, 

pułkowniku?

„Do Wielce Czcigodnego Lorda Liverpollu.

Milordzie, stwierdzam, że jestem zmuszony odesłać z powrotem do Anglii 

Jego Królewską Wysokość Księcia d'Angouleme…”

— Sir! — wykrzyknął zdumiony koniuszy, lecz Hornblower niecierpliwym 

gestem nakazał mu milczenie.

— Proszę kontynuować, pułkowniku.

„Z żalem informuję Waszą Miłość, że Jego Królewska Wysokość nie 

background image

przejawia ducha pomocy, jakiego naród brytyjski ma prawo oczekiwać od 

sprzymierzeńca”.

Koniuszy i chevalier d'honneur oraz jałmużnik zerwali się teraz z krzeseł. 

Howard wybałuszył na Hornblowera oczy z drugiego końca pokoju; twarz Dobbsa 

schylonego nad piórem była niewidoczna, lecz jego kark przybrał ciepłą, purpurową 

barwę, gryzącą się ze szkarłatem tuniki.

— Proszę pisać dalej, pułkowniku.

„W ciągu tych kilku dni, w czasie których miałem zaszczyt współpracować z 

Jego Królewską Wysokością, stało się dla mnie rzeczą jasną, że Jego Królewska 

Wysokość nie posiada ani taktu, ani zdolności zarządzania, pożądanych u osoby na 

tak wysokim stanowisku.

— Sir! — wydusił z siebie koniuszy. — Pan nie może wysłać tego listu.

Zacząwszy po francusku, zaraz przeszedł na angielski; chevalier d'honneur i 

jałmużnik potakiwali w obu językach.

— Nie? — powiedział Hornblower.

— I nie może pan odesłać jego królewskiej wysokości z powrotem do Anglii. 

Nie! Nie może pan!

— Nie? — powtórzył Hornblower — przechylając się plecami na oparcie 

fotela.

Protesty zamarły na wargach trójki Francuzów. Równie dobrze jak 

Hornblower uświadamiali sobie przykry fakt, kto naprawdę sprawuje władzę w 

Hawrze. Ten mianowicie, kto ma pod swoim dowództwem jedyną zdyscyplinowaną i 

niezawodną siłę wojskową, człowiek, którego jedno słowo wystarczy na wydanie 

miast na gniew Bonapartego, ten, na czyj rozkaz okręty przypływają i odpływają.

— Nie chcecie chyba powiedzieć — rzekł Hornblower udając zatroskanie — 

że jego królewska wysokość stawi fizyczny opór wobec mojego rozkazu odesłania go 

na okręt? Czy byliście panowie kiedykolwiek świadkami doprowadzania dezertera? 

Wlecze go czwórka ludzi, za ręce i za nogi, twarzą do ziemi, a to wielce 

niedystyngowany sposób poruszania się. I, jak mi mówiono, bolesny.

— Lecz ten list — ciągnął koniuszy — zdyskredytuje jego królewską 

wysokość w oczach świata. Byłby to bardzo ciężki cios dla sprawy rodziny 

background image

królewskiej. Mogący zagrozić sukcesji.

— Zdawałem sobie z tego sprawę, panowie, zapraszając was, abyście słuchali, 

gdy go będę dyktował.

— Pan go nie wyśle — stwierdził koniuszy przez chwilę zwątpiwszy w 

zdecydowanie Hornblowera.

— Pozostaje mi tylko zapewnić panów, że mogę to zrobić i zrobię.

Spojrzenia skrzyżowały się poprzez pokój i wątpliwości koniuszego rozwiały 

się. Hornblower był absolutnie zdecydowany.

— Może, sir… — zaczął koniuszy odkaszlnąwszy i rzucając ukosem 

spojrzenia na kolegów po aprobatę — nastąpiło jakieś nieporozumienie. Jeśli jego 

królewska wysokość odmówił jakiejś prośbie waszej ekscelencji, co, jak 

przypuszczam, miało miejsce, musiało się tak stać dlatego, że jego królewska 

wysokość nie wiedział, jaką wagę wasza ekscelencja przywiązuje do tej sprawy. Jeśli 

wasza ekscelencja pozwoli nam przedłożyć sprawę ponownie jego królewskiej 

wysokości…

Hornblower spojrzał na Howarda, który z wrodzoną mu bystrością 

zorientował się w jego grze.

— Tak, sir — rzekł. — Jestem pewien, że jego królewska wysokość zrozumie.

Dobbs podniósł wzrok znad papieru, wydając potwierdzające pomruki. 

Upłynęło jednak kilka minut, zanim Hornblower dał się nakłonić do rezygnacji z 

natychmiastowego wprowadzenia swej decyzji w czyn. Z wielkim ociąganiem uległ 

błaganiom swoich ludzi i ludzi księcia. Gdy ci ostatni, z koniuszym na czele, wyszli z 

pokoju na poszukiwanie księcia, Hornblower usiadł, teraz już naprawdę odprężony. 

Twarz mu płonęła i promieniała od niedawnego podniecenia i dyplomatycznego 

zwycięstwa.

— Jego królewska wysokość posłucha głosu rozsądku — zauważył Dobbs.

— Nie ma co do tego wątpliwości — zgodził się Howard.

Hornblower pomyślał o dwudziestu skutych łańcuchami marynarzach 

czekających w luku „Nonsucha” na jutrzejszą egzekucję.

— Przyszło mi coś do głowy, sir — odezwał się Howard. — Mogę posłać 

kogoś z białą flagą do Francuzów. Parlementaire — oficera na koniu, z białą flagą i 

trębaczem. Może zawieźć list od pana do generała Quiota z zapytaniem o kapitana 

Busha. Jeśli Quiot ma o nim jakiekolwiek wiadomości, to jestem pewien, że będzie na 

tyle uprzejmy, aby dać panu znać, sir.

background image

Bush! W zdenerwowaniu towarzyszącym ubiegłej godzinie Hornblower 

zapomniał o Bushu. Miłe podniecenie uszło z niego jak ziarno z rozprutego worka i 

znów popadł w depresję. Obecni spostrzegli zmianę jego nastroju; w swej sympatii 

dla niego, jaką zdobył w czasie tych krótkich kontaktów, woleliby widzieć go raczej z 

groźnie nachmurzonym czołem niż zranionego zgryzotą.

Rozdział XIV

Był to dzień powrotu parlementaire; Hornblower będzie go zawsze pamiętał z 

tego powodu. Kurtuazyjny list Quiota nie pozostawiał najmniejszych podstaw do na-

dziei; przytoczone w nim makabryczne szczegóły powiedziały wszystko. Znaleziono 

kilka poszarpanych ciał ludzkich i pochowano je, lecz nic poza tym, co pozwoliłoby 

zidentyfikować kogokolwiek. Bush nie żyje; wybuch rozniósł na strzępy jego 

krzepkie ciało. Hornblower był przygnębiony i w dodatku zły na siebie, że za jego 

sprawą Bush nie będzie miał własnego grobu, że zwłoki Busha uległy tak 

kompletnemu zniszczeniu. Gdyby dano Bushowi wybierać, na pewno wolałby umrzeć 

na morzu, od kuli w chwili zwycięstwa w decydującej bitwie okrętu przeciw 

okrętowi; życzyłby sobie być pogrzebanym w swym hamaku, z kulami u głowy i nóg, 

w obecności marynarzy płaczących przy przechylaniu gretingu i zsuwaniu się hamaka 

spod bandery w morze i okręcie dryfującym na fali, z marslami zbrasowanymi na 

pracę wstecz. Co za ironia losu, że musiał zginąć w nieważnej utarczce na brzegu 

rzeki, rozdarty na krwawe, niemożliwe do zidentyfikowania strzępy.

Lecz jakie miało to znaczenie, jak zginął? Żył, a po chwili był już martwy, i na

tym polega jego szczęście. Znacznie więcej ironii tkwiło w fakcie, że musiał zginąć 

właśnie teraz, przeżywszy dwadzieścia lat desperackich bojów. Pokój był tuż za 

widnokręgiem; armie sprzymierzonych okrążały Paryż, Francja w szybkim tempie 

wykrwawiała się śmiertelnie, a rządy alianckie zbierały się już dla ustalenia 

warunków pokoju. Gdyby Bush przeżył tę ostatnią potyczkę, mógłby przez długie 

lata cieszyć się błogosławionymi skutkami pokoju, przy zapewnionym bycie dzięki 

stopniowi kapitana i emeryturze, z oddanymi sobie siostrami. Bush radowałby się tym 

wszystkim choćby dlatego, iż wiedział, że wszyscy rozsądni ludzie cieszą się z 

bezpieczeństwa i pokoju. Myśl o tym wzmogła tylko w Hornblowerze uczucie 

gorzkiej, osobistej straty. Nie przypuszczał, że będzie w stanie opłakiwać 

kogokolwiek tak, jak opłakiwał Busha.

Minęła dopiero chwila od powrotu parlementaire z listem od Quiota i Dobbs 

background image

wciąż wypytywał go o obserwacje dotyczące stanu sił francuskich, gdy do pokoju 

wszedł Howard.

— Korweta „Gazelle” wchodzi do portu, sir. Na topie grotmasztu ma flagę 

burbońską i nadała tę wiadomość, sir: „Mamy na pokładzie księżnę Angouleme”.

— Co takiego? — powiedział zdumiony Hornblower. Z trudem otrząsał się ze 

smutnego letargu. — Zawiadomić księcia. Dajcie znać Hauowi i powiedzcie, żeby 

zarządził saluty. Muszę przywitać ją na nabrzeżu, razem z księciem. Brown! Brown! 

Frak i szpadę.

Dzień z wróżącymi deszcz chmurami niósł zapowiedzi wiosny. „Gazelle” 

zacumowała przy nabrzeżu i w porcie zabrzmiały saluty takie same jak w dzień 

przybycia księcia. On sam czekał na nabrzeżu ze swą świtą ustawioną prawie w 

wojskowym szyku; na pokładzie „Gazelle” widać było grupkę niewiast w okryciach, 

czekającą na przerzucenie kładki na nabrzeże. Etykieta dworu burbońskiego 

wydawała się wykluczać wszelkie objawy podniecenia; Hornblower stojąc ze swoim 

sztabem nieco w tyle, za orszakiem towarzyszącym księciu, stwierdził, że między 

kobietami na okręcie i mężczyznami na brzegu nie było wymiany żadnych oznak 

powitalnych. Z wyjątkiem jednej niewiasty, która stojąc przy stermaszcie powiewała 

chusteczką. Pocieszający był ten widok chociaż jednej osoby, która nie dała się 

skrępować więzami surowej etykiety. Hornblower przypuszczał, że to któraś ze 

służek albo pokojówka jakiejś damy dostrzegła ukochanego wśród czekających na 

nabrzeżu.

Kładką ruszyła księżna i jej świta; książę podszedł ku niej przepisowym 

krokiem, aby ją powitać. Księżna pochyliła się w głębokim, przepisowym ukłonie, 

książę podniósł ją z przepisową łaskawością i oboje dotknęli się policzkami w 

przepisowym pocałunku. Teraz Hornblower musiał wystąpić naprzód, żeby go 

przedstawiono i pochylił się, całując urękawiczoną dłoń księżnej opartą na 

podstawionym przez niego przedramieniu.

— Sir 'Oratio! Sir 'Oratio! — mówiła księżna.

Podniósłszy wzrok Hornblower napotkał spojrzenie błękitnych burbońskich 

oczu. Księżna była piękną kobietą w wieku około lat trzydziestu. Miała mu wyraźnie 

coś pilnego do zakomunikowania. Ale nie mogła, bo przepisy etykiety nie pozwalały 

na to, i stała jakby z przyrośniętym językiem. W końcu poruszyła się gwałtownie i 

spojrzała za siebie, żeby zwrócić uwagę Hornblowera na kogoś za jej plecami. Stała 

tam dama, samotna, jakby oddzielona od gromadki dam dworu i dames d'honneur. To 

background image

była Barbara — Hornblower musiał popatrzyć dwa razy, żeby uwierzyć własnym 

oczom. Z uśmiechem ruszyła w jego stronę, Hornblower postąpił dwa kroki — myślał 

przez moment, że nie wolno przy tym zwrócić się plecami do osób z rodziny 

królewskiej, lecz machnął ręką na względy rozsądku i już trzymał Barbarę w 

ramionach. Myśli zakotłowały mu się w mózgu, kiedy przycisnęła swe wargi, 

lodowato zimne od powietrza morskiego, do jego ust. Jej przybycie uznał za krok 

sensowny, chociaż nigdy nie pochwalał kapitanów i admirałów zabierających żony na 

wyprawy w ramach czynnej służby. Skoro przybyła księżna, to dobrze będzie mieć tu 

przy sobie i Barbarę; wszystko to trwało jeden moment. Nie zdążył przejawić bardziej 

ludzkich uczuć, bo Hau kaszlnął za nim znacząco, dając do zrozumienia, że hamuje 

bieg uroczystości, więc spiesznie wypuścił Barbarę z objęć i cofnął się w lekkim 

zakłopotaniu do tyłu.

— Pan jedzie z parą książęcą — szepnął Hau przejętym głosem.

Zarekwirowane w Hawrze powozy nie były najwyższym osiągnięciem w 

zakresie budowy pojazdów, ale spełniały swoje zadanie. Gdy książę i księżna 

usadowili się, Hornblower pomógł wsiąść Barbarze i zajął miejsce obok niej. Oboje 

byli zwróceni plecami do koni. Ze stukotem podków i głośnym zgrzytem ruszyli Rue 

de Paris.

— Sir 'Oratio, czyż nie była to przyjemna niespodzianka? — odezwała się 

księżna.

— Wasza królewska wysokość była aż nazbyt łaskawa — odparł Hornblower.

Pochyliwszy się do przodu księżna położyła dłoń na kolanie Barbary.

— Ma pan żonę bardzo piękną i o wielkich zaletach — stwierdziła.

Książę siedzący obok małżonki rozprostował kolana i zakaszlał znacząco, 

gdyż księżna posunęła się trochę za daleko w swej łaskawości jak na córkę króla i 

przyszłą królową Francji.

— Tuszę, że miałaś pani wygodną podróż — zwrócił się do żony; przekorna 

ciekawość sprawiła, że Hornblower zaczął się zastanawiać, czy księciu zdarza się 

czasem przemówić do niej nie tak bardzo oficjalnym tonem.

— Puśćmy ją w niepamięć — odparła księżna ze śmiechem.

Była osobą bardzo żywą i pełną uroku, niezwykle podekscytowaną, w obliczu 

nowej przygody. Hornblower obserwował ją ciekawie. Okres niemowlęcy przeżyła 

jako księżniczka na najświetniejszym dworze Europy; jako dziecko była więziona 

przez rewolucjonistów. Ojciec jej i matka, to jest król i królowa, zginęli pod gilotyną; 

background image

brat umarł w więzieniu. Ona zaś, wymieniona za kilku przebywających w niewoli 

generałów, wyszła za swego kuzyna i wędrowała przez Europę jako małżonka 

spadkobiercy dumnego, choć pozbawionego grosza pretendenta do tronu. Mimo tych 

przeżyć pozostała ludzka — a może też etykieta, którą rodzina królewska starała się 

pokrywać swą nędzę, nie zdołała jej odczłowieczyć. Była jedynym żyjącym 

dzieckiem Marii Antoniny, której czar, żywość usposobienia i brak dyskrecji stały się 

przysłowiowe. Tu mogło leżeć wyjaśnienie.

Przybywszy przed Htel de Ville, wysiedli z powozu; trójgraniasty kapelusz 

oficera marynarki wojennej trzymany pod pachą przeszkadzał przy pomaganiu 

damom w opuszczaniu powozu. Później miało być przyjęcie, ale musiał przedtem być 

czas na wydostanie kufrów księżnej z ładowni „Gazelle” i na to, żeby ona sarna 

mogła się przebrać. Hornblower spostrzegł się, że prowadzi Barbarę do zajmowanego 

przez siebie skrzydła. W hallu adiutanci i żołnierze pełniący wartę poderwali się na 

baczność, w głównym biurze Dobbs i Howard patrzyli szeroko otwartymi oczyma na 

gubernatora wprowadzającego damę. Powstali z miejsc i Hornblower dokonał prezen-

tacji. Obaj oficerowie kłaniali się szurając obcasami; wszyscy słyszeli o Lady 

Barbarze Hornblower, siostrze księcia Wellingtona.

Obrzuciwszy automatycznym spojrzeniem swoje biurko, Hornblower 

zauważył list Quiota leżący tam, gdzie go zostawił, napisany pięknym charakterem 

pisma, z wymyślnym podpisem z zakrętasem. List przypomniał mu, że Bush nie żyje. 

Ten smutek był realny, doskwierający, prawdziwy; przybycie Barbary nastąpiło tak 

niespodziewanie, że wciąż wydawało mu się nierealne. Jego dziwaczny umysł nie 

pozwalał mu uczepić się tego najważniejszego faktu, że Barbara jest znowu z nim, 

lecz odbiegał ku innym, nieważnym sprawom. Lubił mieć wszystkie szczegóły 

uporządkowane i upierał się przy tym; nie pozwoli sobie zatonąć w luksusie 

zwykłego szczęścia, raczej zmusi do zastanawiania się nad drobiazgami natury 

praktycznej — nigdy dotąd nie zaprzątał sobie nimi głowy — związanymi z dolą 

oficera w służbie czynnej, który, walcząc z Bonapartem, musi do tego myśleć o żonie. 

Hornblower był może człowiekiem wszechstronnym, lecz obowiązki służbowe 

stanowiły główną sprężynę jego życia. Przez ponad dwadzieścia lat, czyli przez 

wszystkie dorosłe lata swego życia, przywykł im się poświęcać, i to do tego stopnia i 

przez czas tak długi, że czynił to teraz automatycznie i na ogół bez sarkania. Tak się 

nastawił na zmagania z Bonapartem i tak się głęboko w nie zaangażował w ciągu 

ostatnich kilku miesięcy, że skłonny był popadać w rozdrażnienie z powodu 

background image

dystrakcji.

— Tędy, kochanie — powiedział w końcu lekko ochrypłym głosem — już 

miał odkaszlnąć, lecz pohamował się. Potrzeba odkaszlnięcia była niewątpliwie 

przejawem zdenerwowania i skrępowania. Lata temu Barbara dworowała sobie trochę 

z niego na ten temat, więc teraz nie odkaszlnie, ani w obecności Barbary, ani nawet 

będąc sam.

Przeszli przez niewielki przedpokój i Hornblower otworzył drzwi do sypialni. 

Odsunął się, żeby przepuścić Barbarę, po czym wszedł za nią i zamknął drzwi. 

Barbara stanęła na środku pokoju, plecami oparta o nogi ogromnego łoża. Uśmiechała 

się kącikiem ust; jedną brew miała uniesioną. Podniosła rękę, żeby odpiąć płaszcz, 

opuściła ją jednak nie dokończywszy tej czynności. Nie wiedziała, czy śmiać się, czy 

płakać nad tym swoim nieobliczalnym małżonkiem; była jednak z Wellesleyów, i 

duma nie pozwoliła jej na łzy. Opanowała się w sekundę, zanim Hornblower podszedł 

do niej.

— Kochana — powiedział, ujmując jej chłodne dłonie.

Odwzajemniła mu się uśmiechem, lecz w tym uśmiechu, lekkim i figlarnym, 

mogłoby być więcej czułości.

— Cieszysz się, że tu jestem? — zapytała. Mówiła swobodnym tonem, nie 

zdradzającym niepokoju.

— Oczywiście. Oczywiście, skarbie — Hornblower starał się być ludzki, 

pokonując impuls pchający go do schowania się w swojej skorupie, w której krył się 

zawsze, ilekroć telepatyczna wrażliwość ostrzegała go o niebezpieczeństwie. — 

Dotąd nie mogę uwierzyć, że  j e s t e ś  tutaj, kochana.

To była prawda, szczera prawda i wypowiedzenie jej przyniosło mu ulgę i 

trochę złagodziło wewnętrzne napięcie. Wziął ją w ramiona i pocałowali się; czuła 

łzy, kłujące ją pod powiekami, gdy ich wargi oderwały się od siebie.

— Castlereagh przed samym odejściem do Głównej Kwatery 

Sprzymierzonych zdecydował, że księżna powinna tu przybyć — wyjaśniła. — 

Zapytałam więc, czy mogłabym z nią pojechać.

— Cieszę się, że to zrobiłaś — odparł Hornblower.

— Castlereagh mówi o niej, że to jedyny mężczyzna w całej rodzinie 

Burbonów.

— Nie dziwiłbym się, gdyby tak było istotnie.

Ich wzajemna rezerwa tajała, dwoje dumnych ludzi od nowa uczących się 

background image

poświęcać to, co każde z nich posiada, aby przyznać się nawzajem przed sobą, że się 

potrzebują. Pocałowali się znowu i Hornblower poczuł, że pod jego dłońmi ciało jej 

staje się uległe. Ale ktoś zapukał do drzwi i odsunęli się od siebie. Był to Brown 

nadzorujący sześciu marynarzy wnoszących kufry Barbary. Hebe, jej mała czarna 

służka, stanęła niepewnie na progu, zanim weszła z bagażami. Barbara podeszła do 

lustra i zaczęła przed nim zdejmować kapelusz i okrycie.

— Mały Ryszard — mówiła tonem konwersacji — czuje się doskonale i jest 

pełen radości życia. Paple bez przerwy i ciągle jeszcze kopie dołki w ziemi. Jego 

zakątek między krzewami wygląda, jakby tam pracowała armia borsuków. W tym 

kufrze mam kilka jego rysunków, które zachowałam dla ciebie — chociaż trudno 

powiedzieć, żeby przejawiały się w nich jakieś większe artystyczne zdolności.

— Byłbym zdziwiony, gdyby tak było — rzekł Hornblower siadając.

— Ostrożnie z tą walizą — warknął Brown na jednego z marynarzy. — Nie 

masz do czynienia z beczką piwa. Teraz powoli. Sir, gdzie postawić kufer jej 

lordowskiej wysokości?

— Bądźcie tak dobrzy, Brown, i zostawcie go tam pod ścianą — poleciła 

Barbara — Hebe, tu masz klucze.

Dla Hornblowera było rzeczą absolutnie nierealną i nienaturalną to siedzenie i 

obserwowanie Barbary przy lustrze i Hebe rozpakowującej bagaże tu, w mieście 

którego był gubernatorem wojskowym. Męska ograniczność wyobraźni sprawiła, że 

czuł się niezręcznie w tej sytuacji. Po dwudziestu latach życia na morzu myśli jego 

nawykły biec własnym, trochę mało elastycznym torem. Na wszystko powinien być 

czas i miejsce.

Hebe pisnęła cicho i zaraz zamilkła. Rozglądając się Hornblower pochwycił 

błyskawiczną wymianę spojrzeń między Brownem i jednym z marynarzy — ten 

ostatni nie miał, widać takiego samego poglądu na czas i miejsce rzeczy i 

szelmowsko uszczypnął Hebe. Można było polegać na Brownie, że się nim zajmie; 

powaga stanowiska komodora i gubernatora nie pozwalała interweniować w takiej 

sprawie. Ledwie Brown odszedł ze swymi ludźmi, gdy rozległo się znowu pukanie do 

drzwi i pojawiła się cała procesja interesantów. Koniuszy przyniósł od księcia 

polecenie, że na wieczorny obiad wszyscy mają przybyć w strojach galowych i z 

upudrowanymi głowami. Usłyszawszy to Hornblower aż tupnął ze złości; dotychczas 

miał głowę upudrowną nie więcej niż trzy razy w życiu i za każdym razem czuł się 

śmieszny. Zaraz potem przybył Hau, zaabsorbowany tymi samymi problemami co 

background image

Hornblower, ale od innej strony. Na jakiej podstawie ma wydawać racje 

żywnościowe dla Lady Barbary i jej pokojówki? Gdzie zakwaterować tę ostatnią? 

Hornblower kazał mu przeczytać przepisy i znaleźć odpowiednią podstawę prawną. 

Barbara, prostując obojętnym gestem strusie pióra u swego kapelusza, orzekła, że 

Hebe będzie spała w ubieralni, do której wchodzi się z tej sypialni. Następny był 

Dobbs, przejrzał pocztę przywiezioną przez „Gazelle” — są tam listy, które powinien 

przeczytać Hornblower. Są też pewne papiery wymagające uwagi gubernatora. 

Wieczorem odpływa statek pocztowo-pasażerski. A rozkazy na noc wymagają 

podpisu gubernatora. Zaś…

— Dobrze już idę — rzucił Hornblower. — Przepraszam cię, moja droga.

— Bonio znów dostał lanie — oznajmił Dobbs triumfująco, gdy tylko wyszli z 

sypialni. — Prusacy zdobyli Soissons i odcięli dwa korpusy armii Bonia. Ale to nie 

wszystko.

Doszli już do biura i Dobbs dał Hornblowerowi dalszy pakiet korespondencji 

do uważnego przejrzenia.

— Londyn, sir, zamierza wreszcie postawić pewne siły do naszej dyspozycji 

— ciągnął Dobbs. — Milicja ogłosiła nabór ochotników do służby poza krajem — 

teraz, kiedy wojna już się prawie skończyła — i możemy mieć tyle batalionów, ile 

zechcemy. Statek pocztowy odchodzący dziś w nocy powinien zabrać odpowiedź od 

nas w tej sprawie, sir.

Hornblower spróbował otrząsnąć się z myśli o pudrze do włosów i 

romansowych skłonnościach Hebe i zająć się świeżym problemem rozpoczęcia 

kampanii w dolinie Sekwany przeciwko Paryżowi. Co wie o przydatności milicji jako 

siły wojskowej? Dostanie generała na ich dowódcę, a ten z pewnością będzie starszy 

szarżą od niego. Jakie są przepisy regulujące sprawy starszeństwa w wypadku 

wyznaczonego przez władze gubernatora i oficerów dowodzących formacjami 

wojskowymi? Powinien wiedzieć, ale trudno mu było sobie przypomnieć ich 

dokładne brzmienie. Przeczytał pocztę raz, nic z niej nie rozumiejąc, i musiał zasiąść 

do czytania na serio od początku. Odsunął nagłą pokusę, żeby zostawić listy i kazać 

Dobbsowi działać według własnego uznania, opanował się i zaczął trzeźwo dyktować 

odpowiedź. W miarę jak się rozgrzewał przy tej pracy, musiał się hamować, żeby 

lotne pióro Dobbsa nadążyło za tempem dyktowania.

Załatwiwszy sprawy, spiesznie złożył podpisy pod tuzinem dokumentów i 

wrócił do sypialni. Stojąc przed lustrem Barbara przyglądała się sobie; była w sukni z 

background image

białego brokatu, we włosach miała pióra, a na szyi i w uszach klejnoty. Hebe czekała 

obok z trenem gotowym do przypięcia. Hornblower stanął jak wryty na widok żony, 

pięknej i pełnej dystynkcji, lecz sprawił to nie tylko jej dystyngowany wygląd. 

Przyszło mu do głowy, że nie będzie mógł skorzystać z pomocy Browna przy 

ubieraniu się, nie tutaj. Nie może zdejmować spodni i wkładać pończoch i obcisłych 

bryczesów w obecności Barbary, Hebe i Browna. Wypowiedział słowa przeprosin, 

gdyż Brown wyczuwszy, jak zawsze, swoim szóstym zmysłem, że Hornblower 

skończył pracę w swoim biurze, już pukał do drzwi. Zabrali to, co — jak sądzili — 

może im być potrzebne, przeszli do ubieralni — nawet tu unosił się zapach perfum 

kobiecych — i Hornblower zaczął ubierać się z pośpiechem. Bryczesy i pończochy, i 

haftowany złotem pas do szpady. Jak można się było spodziewać. Brown wyszukał 

już w mieście kobietę wspaniale krochmalącą halsztuki, na tyle sztywno, aby 

zachowały swą formę po złożeniu, ale i zarazem na tyle miękko, że nie trzeszczały 

przy zginaniu. Brown narzucił szlafrok na plecy Hornblowera, który siadł z 

opuszczoną głową, a Brown zabrał się do roboty, pomagając sobie sitkiem do mąki i 

grzebieniem. Wstawszy i popatrzywszy w lustro, Hornblower poczuł ciche 

zadowolenie z wyniku zabiegów Browna. Ostatnio podrosły mu trochę przerzedzone, 

falujące włosy, gdyż po prostu był zbyt zajęty, żeby je przystrzygać, i Brown bardzo 

zręcznie przyczesał upudrowany na biało harcap, tak że wcale nie było widać łysiny 

na czubku głowy. Przypudrowane włosy doskonale uwydatniały jego ogorzałą twarz i 

brązowe oczy. Policzki miał trochę zapadłe, a w spojrzeniu nieco melancholii, lecz 

nie była to bynajmniej twarz starego człowieka. Biel włosów dawała bardzo 

efektowny kontrast, przydając mu młodzieńczego wyglądu i zwracając uwagę na 

cechy jego osobowości, o co prawdopodobnie chodziło w tej modzie, gdy ją 

wprowadzano. Granat i złoto munduru, biel halsztuka i pudru, wstęga Orderu Łaźni i 

połyskująca gwiazda nadały mu wygląd bardzo przystojnego mężczyzny. Wolałby, 

aby obciągnięte pończochami łydki były trochę pełniejsze, lecz była to jedyna wada, 

jakiej mógł się doszukać w swym wyglądzie. Upewnił się, że pas i szpada są założone 

jak należy, wsunął kapelusz pod pachę, wziął rękawiczki i poszedł z powrotem do 

sypialni, przypomniawszy sobie w ostatniej chwili, żeby zastukać do drzwi przed 

naciśnięciem klamki.

Barbara była gotowa; majestatyczna, w białym brokacie, wyglądała prawie jak 

posąg. Podobieństwo do posągu było większe, niżby można było sądzić z tego 

przypadkowego porównania. Hornblowerowi przypomniał się widziany gdzieś posąg 

background image

Diany — czy to była Diana? — z końcem szaty przerzuconym przez lewe ramię 

zupełnie w ten sam sposób, jak Barbara nosiła swój tren. Upudrowane włosy 

nadawały jej twarzy jakby nieco chłodny wyraz, moda ta nie była odpowiednia ani 

dla koloru jej cery, ani dla rysów. Patrząc na nią Hornblower znowu pomyślał o 

Dianie. Ujrzawszy go Barbara uśmiechnęła się.

— Najprzystojniejszy mężczyzna w Brytyjskiej Marynarce Wojennej — 

powiedziała.

Odwzajemnił się jej niezręcznym ukłonem.

— Chciałbym tylko być godnym mojej pani — rzekł.

Stanęła obok niego przed lustrem wsunęła mu dłoń pod ramię. Z powodu jej 

wzrostu pióra jej kapelusza górowały nad nim; otworzyła wachlarz efektownym 

ruchem.

— No i jak wyglądamy? — spytała.

— Jak rzekłem — odparł — pragnę jedynie być godnym ciebie.

Brown i Hebe gapili się na nich za ich plecami; widział to w lustrze, skąd 

uśmiechało się do niego odbicie Barbary.

— Musimy iść — stwierdziła, przyciskając jego ramię. — Nigdy nie należy 

kazać czekać Monseigneurowi.

Trzeba było przejść z jednego końca Hotel de Ville na drugi, przez korytarze i 

przedpokoje wypełnione tłumem ludzi w rozmaitych mundurach — ciekawy 

przypadek sprawił, że ten niczym nie wyróżniający się budynek stał się siedzibą 

rządu, pałacem regenta, główną kwaterą armii inwazyjnej i namiastką okrętu 

flagowego eskadry. Mężczyźni salutowali i odsuwali się z szacunkiem pod ściany — 

odpowiadając na obie strony na pozdrowienia Hornblower miał posmak tego, co 

znaczy być członkiem rodziny królewskiej. Była w nich wyczuwalna uniżoność i 

służalczość zupełnie nie przypominająca zdyscyplinowanego respektu, z jakim 

przywykł spotykać się na okręcie. Barbara płynęła obok niego; rzucając na nią 

ukradkowe spojrzenia widział, jak dzielnie walczy ze sztucznością swego uśmiechu.

Owładnęło nim głupie uczucie; zapragnął być prostym człowiekiem mogącym 

radować się w sposób naturalny, bez udawania, z niespodzianego przybycia żony, 

kimś, kto potrafiłby bez skrępowania cieszyć się jej intensywną radością. Wiedział, że 

jest absurdalnie wrażliwy na drobiazgi, nawet te istniejące tylko w jego śmiesznej 

wyobraźni, co przecież nie zmniejszało siły ich działania. Umysł jego był jak zły 

kompas okrętowy, nie dość stateczny, oscylujący niepewnie i wahający się przy 

background image

każdej drobnej zmianie kursu, reagujący silniej niż należy na wychylenie steru, aż do 

chwili, gdy pod rękami marnego sternika okręt zacznie zataczać kręgi lub aż żagle za-

pracują wstecz. Sam czuł się w tym momencie, jakby kręcił się jak pies za własnym 

ogonem; w skomplikowanym zespole jego stosunków z żoną nie stanowił żadnej 

różnicy fakt, iż wiedział, że to wyłącznie jego wina, że jej uczucia wobec niego 

byłyby proste i szczere, gdyby nie stawały się odbiciem jego własnych, 

pogmatwanych uczuć — wprost przeciwnie, uświadomienie sobie tego faktu 

wzmagało tylko zamęt w jego myślach.

Spróbował otrząsnąć się z tych melancholijnych rozważań, uczepić się 

myślami jakiegoś prostego faktu, żeby się uspokoić, i wówczas w centrum jego 

świadomości wypłynął obraz — straszliwie realistyczne wspomnienie człowieka, 

którego wieszaniu kiedyś się przyglądał, wijącego się w konwulsjach na końcu liny, z 

twarzą przysłoniętą chustką. Nie opowiadał jeszcze o tym Barbarze.

— Nie wiesz, kochana — przemówił. — Bush nie żyje.

Uczuł, że dłoń Barbary zaciska się na jego ramieniu, lecz twarz jej wciąż 

wyglądała jak oblicze uśmiechniętego posągu.

— Zginął, cztery dni temu — ciągnął Hornblower z szalonym uporem tych, 

których bogowie chcą zniszczyć.

Idiotyzmem było mówić o tym kobiecie udającej się na przyjęcie do rodziny 

królewskiej, w momencie, kiedy stawia stopę na progu ich salonu, lecz Hornblower 

był wzniosie nieświadom swego przewinienia. W ostatnim jednak momencie zdołał 

sobie uprzytomnić — bo dotąd o tym nie pomyślał — że jest to jedna z wielkich 

chwil w życiu Barbary; że gdy się stroiła, gdy uśmiechała się w lustrze do niego, jej 

serce śpiewało w oczekiwaniu na tę chwilę. W swojej głupocie nie zdawał sobie 

sprawy, że Barbara może znajdować przyjemność w takich rzeczach, że może ją 

radować wpłynięcie do rozjarzonej światłami sali u boku Sir Horatia Hornblowera, 

człowieka chwili. Uznał za rzecz oczywistą, że ona odniesie się do tych ceremonii z 

tą samą narzuconą sobie tolerancją co on.

— Ich ekscelencje gubernator i milady Barbara 'Ornblower — zaanonsował 

głośno wchodzących majordomus u drzwi.

Oczy wszystkich zwróciły się na nich. Ostatnią rzeczą, jaką uświadomił sobie 

Hornblower przed pogrążeniem się w błahe czynności towarzyskie, był fakt, że w 

jakiś sposób zepsuł ten wieczór swej małżonce, i w głębi duszy poczuł gniewną 

niechęć, do niej, a nie do siebie.

background image

Rozdział XV

Przybyła milicja; mężczyźni z twarzami jeszcze zzieleniałymi od choroby 

morskiej wylewali się tłumem z przeładowanych statków transportowych; w swoich 

szkarłatnych mundurach wyglądali trochę porządniej niż pospolity motłoch; umieli 

uformować się w szereg i kolumnę i nieźle maszerowali za pułkowymi orkiestrami, 

chociaż nie mogli się powstrzymać od gapienia się z rozdziawionymi ustami na 

odmienność tego cudzoziemskiego miasta. Ale przy każdej okazji upijali się do 

nieprzytomności albo otępienia, zaczepiali kobiety żartobliwie lub obraźliwie, kradli i 

bez żadnego powodu dokonywali szkód i wszelkich innych czynów, jakich dopuszcza 

się zazwyczaj niezbyt zdyscyplinowane wojsko. Oficerowie — jeden batalion 

dowodzony był przez lorda, drugi przez baroneta — mieli za mało doświadczenia, 

żeby trzymać swoich ludzi w cuglach. Hornblower, zmuszony stawiać czoło 

oburzonym protestom burmistrza i władz cywilnych, ucieszył się, gdy przybyły statki 

dostosowane do transportu koni, przywożąc obiecane mu dwa pułki konnicy, złożonej 

z chłopów, których stać było na własne wierzchowce. Miał więc kawalerię potrzebną 

mu jako awangarda, i mógł teraz skierować swoją małą armię na Rouen i na sam 

Paryż.

Siedział z Barbarą przy śniadaniu, gdy nadeszły nowiny; Barbara w 

szaroniebieskiej luźnej szacie nalewająca mu kawy ze srebrnego dzbanka, on 

podający jej jajka na boczku — domowa atmosfera, wciąż dla niego jakby nierealna. 

Przed śniadaniem pracował intensywnie przez trzy godziny, i wciąż zbyt mocno tkwił 

w swoich nawykach, żeby umieć łatwo przechodzić z atmosfery wojskowej do 

nastroju małżeńskiej intymności.

— Dziękuję, kochany — powiedziała, biorąc talerz z jego rąk.

Mocne stukanie do drzwi.

— Wejść! — krzyknął Hornblower.

Był to Dobbs, jeden z tych kilku uprzywilejowanych, którym wolno było 

pukać do drzwi w czasie, gdy Sir Horatio spożywał śniadanie z małżonką.

— Wiadomość z armii, sir. Żabojady umknęły.

— Uciekli?

— Ręce do góry i w nogi, sir. Quiot pomaszerował zeszłej nocy w kierunku 

Paryża. W Rouen nie ma ani jednego żołnierza francuskiego.

Meldunek wręczony Hornblowerowi powtarzał to, co powiedział Dobbs, tyle 

background image

że w bardziej urzędowym języku. Bonaparte musiał bardzo potrzebować wojsk do 

obrony stolicy; odwołując Quiota zostawił całą Normandię otworem dla najeźdźców.

— Musimy iść za nim — powiedział Hornblower do siebie, a potem zwrócił 

się do Dobbsa: — Niech pan powie Howardowi… nie, pójdę sam. Przepraszam cię, 

moja droga.

— Czy nie ma choćby tyle czasu — odparła Barbara ostrym tonem — żeby 

wypić kawę i zjeść śniadanie?

Wewnętrzna walka tak wyraźnie odbiła się na obliczu Hornblowera, że 

Barbara prychnęła mu śmiechem prosto w twarz.

— Drake — ciągnęła — zdążył skończyć grę i pobić Hiszpanów. Uczono 

mnie o tym w szkole.

— Masz, skarbie, zupełną rację — rzekł Hornblower. — Dobbs, przyjdę do 

pana za dziesięć minut.

Zabrał się do jajek na boczku. Może dobrze to wpłynie na dyscyplinę, w 

najlepszym znaczeniu tego słowa, jeśli ludzie się dowiedzą, że legendarny 

Hornblower, mający na swoim koncie tak wiele wyczynów, jest na tyle ludzki, żeby 

czasem ustąpić swojej żonie.

— To zwycięstwo — stwierdził patrząc przez stół na Barbarę. — To już 

koniec.

Był teraz o tym głęboko przekonany; doszedł do tego wniosku nie tylko drogą 

spekulacji myślowych. Tyran Europy, człowiek, który skąpał świat we krwi, stał u 

progu upadku. Barbara napotkała wzrokiem jego spojrzenie; ich uczucia nie 

potrzebowały słów. Świat, będący w stanie wojny od czasów ich dzieciństwa, pozna, 

co to pokój, a w tym słowie było coś niewiadomego.

— Pokój — westchnęła Barbara.

Hornblower poczuł się trochę niewyraźnie. Nie potrafił zanalizować własnych 

uczuć, nie mając danych, od których mógłby zacząć dedukcję. Wstąpił do marynarki 

wojennej jako chłopiec i od tego czasu znał tylko wojnę; nie mógł nic wiedzieć o 

Hornblowerze, tym czysto hipotetycznym Hornblowerze, który by istniał, gdyby nie 

było wojny. Dwadzieścia jeden lat ogromnego napięcia, niebezpieczeństw i trudów 

zrobiły z niego człowieka zupełnie innego od tego, jakim byłby w innych warunkach. 

Hornblower nie był urodzonym wojownikiem; był jednostką utalentowaną i wrażliwą, 

zmuszoną okolicznościami do walki. Jego talenty przyniosły mu sukcesy jako bojo-

wnikowi, podobnie jak przyniosłyby mu je w innych zawodach; tu jednak musiał 

background image

płacić za nie wyższą cenę. Chorobliwa wrażliwość, przeczulenie, zawiłości i słabości 

jego charakteru mogły przecież być rezultatem przeżywanych napięć i smutnych 

doświadczeń. W tej chwili między nim a żoną stanęło uczucie chłodu (maskowanego 

tylko koleżeństwem; nie rozproszyła go namiętność, której oboje popuścili cugli), i w 

znacznym stopniu można to było przypisać wadom jego charakteru — było w tym 

również trochę winy Barbary, lecz głównie on był winien.

Wytarł usta i wstał.

— Kochana, naprawdę muszę już iść — rzekł — wybacz mi, proszę.

— To rzecz oczywista, że musisz iść, jeśli masz pełnić swoje obowiązki — 

odparła podając mu usta.

Ucałował ją i spiesznie wyszedł z pokoju. Nawet czując jej pocałunek na 

swoich wargach wiedział, że mężczyzna w czynnej służbie nie powinien mieć żony 

przy sobie; czyniło go to bardziej miękkim, nie mówiąc już o kłopotliwych stronach 

natury praktycznej, jak na przykład dwie noce temu, kiedy musiano doręczyć mu 

pilną wiadomość, a był w łóżku z Barbarą.

W biurze przeczytał ponownie meldunek z rekonesansu. Stwierdzono w nim 

wyraźnie, że nie ma możliwości nawiązania styczności z jakimkolwiek oddziałem 

cesarskim i że co znaczniejsi obywatele, którzy uciekli z Rouen, zapewniają 

forpoczty, że nie został tam ani jeden żołnierz bonapartowski. Rouen stoi przed nim 

otworem, a tendencja do porzucenia Bonapartego i przechodzenia na stronę 

Burbonów staje się coraz wyraźniejsza. Co dzień wzrastała liczba osób 

przybywających do Hawru drogami lądowymi czy wodnymi, żeby podporządkować 

się księciu.

— Vive le Roi! — wołali zbliżając się do posterunków. — Niech żyje król!

Było to hasło zwolenników Burbonów — żaden bonapartysta, jakobin czy 

republikanin nie skalałby swoich warg tymi słowami. Wzrosła też ogromnie liczba 

napływających dezerterów i uchylających się od poboru. Szeregi armii Bonapartego 

przeciekają jak sito i może on mieć trudności z ich uzupełnianiem, kiedy poborowi 

uciekają do lasu lub pod ochronę Anglików, żeby uniknąć służby. Można by sądzić, 

że z tego materiału dałaby się utworzyć armia burbońska, lecz taka próba od początku 

okazała się fiaskiem. Ci zbiegowie nie tylko odmawiali bicia się po stronie 

Bonapartego, lecz w ogóle nie chcieli walczyć. Armia rojalistowska, dla której 

zorganizowania przysłano tu księcia Angouleme, wciąż nie osiągała liczby tysiąca 

ludzi, a z tego tysiąca przeszło połowę stanowili oficerowie, starzy emigranci 

background image

przysłani tu po okresie służby w szeregach wrogów Francji.

Niemniej jednak Rouen oczekiwało na zwycięzcę. Brygada milicji, którą 

dysponował Hornblower, pomaszeruje do miasta błotnistymi drogami, on zaś z 

Angoulme'em mogą jechać za nią powozami. Trzeba będzie przygotować możliwie 

efektowne wkroczenie do Rouen; stolica Normandii nie jest byle miasteczkiem, a za 

nią leży Paryż, chwiejny i zdenerwowany. Hornblowerowi wpadł do głowy nowy 

pomysł. We wschodniej części Francji sprzymierzeni monarchowie co kilka dni 

wyjeżdżają do jakiegoś świeżo zdobytego miasta. On zaś może wprowadzić 

Angoulme'a do Rouen w sposób bardziej spektakularny, demonstrując przy tym, 

jak daleko sięga potęga Anglii i pokazując, że to właśnie siła Angielskiej Marynarki 

Wojennej przeważyła szale wojny. Wiatr był teraz zachodni, stan pływu niezbyt 

sprzyjający, ale można było odczekać, aż będzie taki, jak trzeba.

— Kapitanie Howard — powiedział podnosząc wzrok — proszę przekazać do 

„Flame” i „Porta Coeli”, żeby były gotowe do ruszenia w drogę. Przewiozę księcia i 

księżną do Rouen rzeką. Wraz z całą świtą — tak, zabiorę też Lady Barbarę. Niech 

dowódcy poczynią przygotowania do przyjęcia i zakwaterowania pasażerów. Proszę 

przysłać do mnie Haua dla ustalenia z nim szczegółów. Pułkowniku Dobbs, co pan 

sądzi o małej przejażdżce jachtem?

Przypominało to rzeczywiście spacer jachtem, gdy następnego ranka — 

dowiezieni łodziami z nabrzeża — zebrali się wszyscy na pokładzie rufowym „Porta 

Coeli” (która stanęła w pobliżu na kotwicy), grupa mężczyzn w olśniewających 

mundurach i kobiety w barwnych sukniach. Freeman na znak Hornblowera musiał już 

tylko wydać rozkaz postawienia żagli i wybrania kotwicy, aby mogli ruszyć szerokim 

ujściem w górę rzeki. Blask słońca niósł zapowiedź wiosny, drobne fale lśniły i 

tańczyły. Po odgłosach dobiegających spod pokładu Hornblower orientował się, że 

załoga trudzi się tam wielce nad przygotowaniem pomieszczeń dla księcia i jego 

świty, lecz tu, przy relingu rufowym wszyscy byli weseli i pełni radosnego 

oczekiwania. Co za niebiańskie uczucie móc znowu chodzić po pokładzie, czuć na 

policzkach wiatr i oglądając się do tyłu widzieć „Flame”, z postawionym 

ożaglowaniem skośnym, na jego pozycji za rufą „Porta Coeli”, a nad głową mieć 

banderę Brytyjskiej Marynarki Wojennej i swój własny proporczyk, nawet jeśli przy 

nich powiewała biało-złota flaga Burbonów.

Napotkał spojrzenie Barbary i uśmiechnął się do niej; książę i księżna raczyli 

podejść do burty, przy której stał Hornblower, i wciągnąć go do rozmowy. Tor wodny 

background image

przebiegał w pobliżu północnego brzegu delty rzeki; minęli Honfleur, wymieniając 

saluty z tamtejszą baterią. Płynęli w górę rzeki z prędkością pełnych ośmiu węzłów, a 

więc szybciej niż gdyby jechali powozami — ale prędkość ta mogła się oczywiście 

zmienić, kiedy rzeka zwęzi się i zacznie być kręta. Brzeg południowy nadbiegał jak 

gdyby ku północnemu na ich spotkanie, jego zielona płaszczyzna stawała się coraz 

wyraźniejsza, aż nagle — tak im się przynajmniej wydało — weszli z delty między 

obwałowane brzegi, zostawiając za sobą Quilleboeuf i wpływając na długi, prosty 

odcinek prowadzący do Caudebec. Z lewej strony mieli zielone pastwiska, a na nich 

tu i ówdzie zamożne fermy, prawy brzeg natomiast był wysoki i zalesiony. 

Przełożono ster, wybrano szoty. Lecz wiatr, mający tendencję do wiania wzdłuż 

doliny, był wciąż dobrze za ich trawersem, toteż popychani bystrym jeszcze pływem 

posuwali się dosyć szybko w górę rzeki. Oznajmiono, że pora na luncheon, więc 

pasażerowie zeszli pod pokład wśród pisków kobiet narzekających na niskie pokłady 

i trudności posuwania się w dół zejściówką. Po usunięciu ścianek grodziowych 

ustawiono je tak, żeby zrobić dosyć miejsca dla świty książęcej — Hornblower 

pomyślał, że wskutek obecności księcia i księżnej na brygu połowa załogi będzie 

musiała spać na pokładzie.

Służba książęca przy pomocy stewardów z mesy oficerskiej — ci pierwsi nie 

mniej zakłopotani otoczeniem, w jakim się znaleźli, jak ci ostatni towarzystwem, 

które mieli obsługiwać — zaczęła podawać do stołu. Ledwie luncheon się zaczął, 

wszedł Freeman z wiadomością dla Hornblowera siedzącego między księżną i _(173)

dame d'honneur.

— Widać Caudebec, sir — szepnął mu do ucha; Hornblower kazał 

zawiadomić siebie o tym.

Przeprosiwszy księżnę i skłoniwszy się księciu Hornblower wymknął się 

dyskretnie z kajuty, etykieta dworska obejmowała nawet wydarzenia na okręcie, 

pozwalając załodze wchodzić i wychodzić prawie bezceremonialnie, jeśli wymagało 

tego prowadzenie okrętu. Na końcu prostego odcinka rzeki pojawiło się Caudebec; 

płynęli dość szybko w kierunku miasteczka i już po kilku minutach Hornblower nie 

potrzebował lunety żeby je oglądać. Widać było wyraźnie zniszczenia spowodowane 

wybuchem, który kosztował życie Busha. Wszystkie domy były ścięte na wysokości 

sześciu do ośmiu stóp od ziemi; masywny kościół przetrwał wstrząs, miał tylko 

zerwany dach i wyrwane okna. Długi drewniany pomost brzegowy leżał w ruinie, z 

wody sterczało przy nim kilka kikutów poczerniałych wraków. Jedyna armata — 

background image

dwudziestoczterofuntowa, na ruchomej lawecie — stała na nasypie nad nabrzeżem; to 

było wszystko, co zostało z urządzeń oblężniczych Quiota. Widać tam było kilku 

ludzi gapiących się na dwa brygi wojenne przepływające rzeką obok nich.

— Paskudny widok — odezwał się stojący obok Freeman.

— Tak — mruknął Hornblower.

To tu zginął Bush; stojąc w milczeniu Hornblower oddał hołd przyjacielowi. 

Jak wojna się skończy, postawi mu pomniczek na nasypie brzegowym nad pomostem. 

Zapragnął, aby zrujnowane miasteczko nie zostało nigdy odbudowane, pozostawienie 

go w tym stanie albo wzniesienie piramidy z czaszek byłoby najdramatyczniejszym 

sposobem upamiętnienia jego przyjaciela.

— Na szotach grotżagla! Na szotach kliwra! — krzyknął Freeman.

Dopłynęli do końca prostego odcinka rzeki i weszli w długi zakręt w prawo. 

Halsowanie dużym brygiem po wąskiej rzeczce nie było dziecinną zabawką. Wybrane 

na deskę żagle huknęły jak grzmot, chwyciwszy podmuch wiatru wracającego z 

wyżyn. Bryg sunął rozpędem okrążając powoli zakręt. Popuszczenie szotów grotżagla 

zwiększyło tempo posuwania się brygu i nadało mu sterowną prędkość; im dalej 

wchodził w zakręt, tym sztywniej wybierano żagle, aż w końcu poszedł ostro pod 

wiatr kursem prawie przeciwnym do tego, którym zbliżali się do Caudebec, i popłynął 

bejdewindem po następnym prostym odcinku rzeki, jaki otworzył się przed nimi.

Hau podszedł do Hornblowera.

— Monseigneur pragnie wiedzieć — rzekł — czy ma pan pilne zajęcie na 

pokładzie. Jego królewska wysokość chce wznieść toast i życzy sobie, aby pan się do 

niego dołączył.

— Już idę — odparł Hornblower.

Obejrzał się raz jeszcze za Caudebec znikające za zakrętem i szybko zszedł 

pod pokład. Plamy światła wpadające przez otwarte furty oświetlały częściowo wiel-

ką, zaimprowizowaną kajutę. Na widok wchodzącego Hornblowera Angoulme 

podniósł się z krzesła zginając plecy pod niskimi belkami pokładu.

— Zdrowie jego królewskiej wysokości księcia regenta — powiedział 

wznosząc kielich. Spełniono toast i oczy wszystkich zwróciły się na Hornblowera w 

oczekiwaniu rewanżu.

— Zdrowie jego arcychrześcijańskiej mości — odwzajemnił się Hornblower, 

a gdy wypito toast, podniósł znowu w górę swój kielich.

— Zdrowie regenta jego arcychrześcijańskiej mości w Normandii, 

background image

Monseigneur a jego królewskiej wysokości księcia d'Angoulme!

Toast został spełniony przy głośnym aplauzie. Było coś dramatycznego i 

bolesnego w tym wznoszeniu toastów tu, w kajucie, gdy na zewnątrz cesarstwo 

rozpadało się w gruzy. Po ruchu „Porta Coeli” pod stopami i odgłosach prucia przez 

nią wody Hornblower wywnioskował, że okręt jest prowadzony możliwie jak 

najbliżej wiatru. Freeman na pokładzie będzie miał trudności z następnym zakrętem 

— schodząc do kajuty Hornblower zauważył, że odcinek na który wpływali, biegł 

trochę ostrzej pod wiatr. Usłyszał głos Freemana wykrzykującego następny rozkaz i 

poczuł zniecierpliwienie. Siedząc tu, w kajucie, czuł się jak na wieczorku 

przedszkolaków, zabawiających się, podczas gdy dorośli kierują światem. Jeszcze raz 

przeprosił obecnych ukłonem i wymknął się na pokład.

Było tak, jak myślał; „Porta Coeli” szła najostrzejszym bejdewindem, prawie 

ostrzej pod wiatr, niż mogła sobie na to pozwolić. Żagle łopotały i bryg posuwał się w 

zwolnionym tempie, a zakręt na rzece, za którym będzie mu lżej płynąć, był oddalony 

jeszcze o dobre pół mili. Freeman podniósł wzrok na łopoczące żagle i pokiwał 

głową.

— Panie Freeman, będzie pan musiał na zmianę odpadać i wyostrzać — rzekł 

Hornblower. Halsowanie na tym wąskim torze wodnym, nawet z prądem pływu, 

byłoby operacją zbyt ryzykowną.

— Tak jest, sir — powiedział Freeman.

Stał przez sekundę mierząc wzrokiem odległości; obsługa szotów, zdając 

sobie doskonale sprawę ze stopnia trudności czekających ich manewrów, stała 

gotowa na tę chwilę, gdy rozkazy posypią się błyskawicznie jeden za drugim. 

Wypełniwszy się na moment, żagle znacznie zwiększyły szybkość brygu, zbliżając go 

jednak niebezpiecznie pod brzeg zawietrzny. Wybrano szoty, wychylono ster i „Porta 

Coeli” w krótkim zrywie przeszła kilka jardów ostrzej pod wiatr, wytracając przy tym 

prawie całą prędkość. Teraz popuszczono szoty, ster przełożono lekko od wiatru i 

bryg ruszył bejdewindem, znowu nabierając prędkości i skręcając wyraźnie ku 

brzegowi zawietrznemu.

— Dobra robota — powiedział Hornblower. Chciał dodać, że następnym 

razem byłoby lepiej nie zwlekać tak z tym manewrem, ale spojrzawszy na Freemana, 

który wzrokiem mierzył odległości, uznał, że ta rada nie jest potrzebna. Freemen nie 

chciał teraz pozwolić brygowi na wytracanie prędkości. Gdy tylko żagle zaczęły 

łopotać, poluzował natychmiast szoty, wychylił ster i tym razem zyskał całą 

background image

szerokość rzeki idąc pod wiatr. Obejrzawszy się na rufę Hornblower stwierdził, że 

„Flame” naśladuje manewry swego poprzednika. Zawietrzny brzeg wybiegał im 

jakby na spotkanie i wyglądało, że niewiele czasu upłynie, a trzeba będzie powtarzać 

manewr. Toteż Hornblower odetchnął z ulgą, stwierdziwszy, że bardzo się już zbliżyli 

do zakrętu.

W tym momencie nad zrębnicą wąskiej zejściówki ukazała się głowa księcia; 

wraz ze swą świtą wracał na pokład. Widząc rozpaczliwe spojrzenie Freemana Horn-

blower podjął konieczną decyzję. Obrócił wzrok na najbliższego dworaka — akurat 

był to koniuszy — tak, że słowa, które ten ze śmiechem kierował do damy u jego 

boku, uwięzły mu w gardle.

— Dla jego królewskiej wysokości i całej świty nie jest wskazane 

przebywanie w tej chwili na pokładzie — powiedział głośno Hornblower.

Wesoły gwar ustał, jakby przecięty nożem. Gdy Hornblower toczył wzrokiem 

po wydłużonych twarzach, znowu przyszły mu na myśl dzieci, zepsute dzieci, które 

pozbawiono drobnej przyjemności.

— Prowadzenie okrętu wymaga ogromnej uwagi — dodał wyjaśniająco. 

Freeman już wykrzykiwał rozkazy do marynarzy u szotów.

— Dobrze, Sir 'Oratio — zgodził się książę. — Chodźmy, moje panie. 

Chodźmy, panowie.

Wycofywali się z możliwie największą godnością, ale dworak schodzący na 

końcu został mocno popchnięty przez marynarzy ciągnących liny biegiem po 

pokładzie.

— Ster na zawietrzną! — rzucił Freeman do sternika i korzystając z chwili 

oddechu, gdy bryg nabierał prędkości idąc bejdewindem spytał: — Czy mamy zakryć 

szczelnie luki, sir?

— Nie — odburknął Hornblower; nie był w nastroju do żartów.

Po następnej zmianie halsu „Porta Coeli” udało się minąć cypel po 

nawietrznej. Bryg wykonywał zwrot za zwrotem; Freeman prowadził go umiejętnie i 

okręt, dostawszy znowu wiatr z baksztagu, poszedł lekko następnym prostym 

odcinkiem, gdzie z jednej strony rzeki były lesiste wzgórza, a z drugiej bujne 

pastwiska. Hornblower pomyślał, czyby nie dać znać do kajuty, że książę ze świtą 

może wyjść na kwadransik na pokład, ale nie uczynił tego. Niech siedzą pod 

pokładem, Barbara i reszta. Wziął lunetę i z trudem ruszył w górę po grotwantach. Z 

salingu grotmasztu miał znacznie szerszy widok na okolicę. Było mu dziwnie 

background image

przyjemnie siedzieć tak wysoko i przyglądać się zielonej, pięknej ziemi francuskiej, 

niby podróżnikowi zwiedzającemu kraj. Wieśniacy pracowali na polach prawie nie 

podnosząc oczu na przepływające obok dwa wspaniałe okręty. Nie widać było oznak 

wojny ani śladów spustoszenia; za Caudebec Normandia leżała jeszcze nietknięta 

przez najeźdźcze wojska. A potem, przez moment, gdy bryg zbliżał się do następnego 

zakrętu i gdy czyniono przygotowania do jego obejścia, Hornblower ujrzał Rouen, 

daleko w głębi lądu, z jego wieżami i iglicami katedralnymi. Ogarnęło go dziwne 

uczucie podniecenia, ale już bryg skręcił i zalesione wzgórza zakryły widok miasta, 

więc zatrzasnął futerał z lunetą i zszedł na pokład.

— Kończy się przypływ, sir — zameldował Freeman.

— Tak, panie Freeman. Staniemy na kotwicach na następnym prostym 

odcinku. Zakotwiczyć dziobem i rufą i nadać sygnał do „Flame”, żeby zrobili to 

samo.

— Tak jest, sir.

Łatwiej radzić sobie z naturalnymi zjawiskami przyrody, jak zapadanie nocy 

czy pływy niż z ludźmi i ich kaprysami, niż z książętami i… żonami. Oba brygi 

zakotwiczyły się w nurcie, żeby przeczekać odpływ i nadchodzące godziny 

ciemności. Hornblower zastosował zwykłe środki ostrożności dla zabezpieczenia się 

przed atakiem i zaskoczeniem, zakładając siatki abordażowe i opuszczając dwie 

łodzie, które miały pełnić nocną straż pływając wokół okrętów. Wiedział jednak, że 

nie ma się czego właściwie obawiać ze strony tej wyczerpanej i ogarniętej apatią 

okolicy. Gdyby w odległości uderzeniowej znajdowały się jakieś oddziały wojska, 

gdyby Bonaparte działał na zachód od Paryża, a nie na wschód, sprawa wyglądałaby 

inaczej. Jednakże poza Bonapartem i częścią oddziałów, które zmusił on do walki po 

swej stronie, we Francji nie było już żadnego oporu, leżała bezbronna, bierny pryz dla 

pierwszego zwycięzcy, jaki się tu pojawi.

Pasażerowie na pokładzie „Porta Coeli” wesoło spędzali czas. Jakby na złość, 

książę i księżna wciąż upierali się, że to jakiś służący, to któraś część bagażu 

znajdująca się na „Flame” jest im potrzebna na „Porta Coeli”, i odwrotnie, toteż 

łodzie musiały ciągle kursować między dwoma brygami, ale ostatecznie można się 

było tego po nich spodziewać. Było z ich strony dziwnie mało skarg na ciasnotę 

pomieszczeń sypialnych. Barbara z filozoficznym spokojem udała się na spoczynek w 

kajucie Freemana, z czterema innymi niewiastami, choć było tam za ciasno nawet na 

dwie osoby. Służba książęca bez najmniejszego sprzeciwu rozwiesiła dla siebie 

background image

hamaki według wskazówek rozbawionych marynarzy; wyglądało, że spędziwszy 

dwadzieścia lat na wygnaniu i wędrówkach po Europie wszyscy nauczyli się znosić 

przeciwności losu i jeszcze tej nauki nie zapomnieli. Nikt nie miał ochoty iść spać — 

podniecenie i miłe widoki na przyszłość nie dałyby im zasnąć nawet w puchowych 

łożach pałacowych.

Po godzinnej próbie zaśnięcia w hamaku rozwieszonym dla niego na 

pokładzie Hornblower dał oczywiście za wygraną (nie spał w tych warunkach od 

czasu wyposażania „Lydii” na wysepce o nazwie Coiba) i leżał patrząc w nocne 

niebo, z wyjątkiem chwili, kiedy przelotny szkwał zmuszał go do chowania się z 

głową pod dostarczoną mu plandekę. Czuwając wiedział przynajmniej, że wiatr wciąż 

jest od zachodu, jak należało się spodziewać o tej porze roku. Gdyby wiatr osłabł lub 

zmienił kierunek, Hornblower był zdecydowany płynąć do Rouen na łodziach 

okrętowych. Ale nie było to potrzebne; o świcie wiatr zachodni nasilił się, przeleciała 

jeszcze jedna ulewa, a w dwie godziny później zaczął się przypływ i Hornblower 

rozkazał wybrać kotwice.

Z następnego zakrętu widać już było wyraźnie wieże katedry w Rouen; minęli 

jeszcze jeden i wtedy od miasta dzielił ich już tylko dosyć wąski pas lądu, chociaż 

brygi musiały jeszcze przepłynąć długim i pięknym zakolem rzeki. Wczesnym 

popołudniem wyszli z ostatniego zakrętu i ujrzeli przed sobą całe miasto jak na dłoni, 

wyspę z mostami, nabrzeża ciasno obstawione łodziami rzecznymi, halę targową 

naprzeciw nabrzeża i strzelające w niebo wieże gotyckie, które były świadkami 

palenia Joanny d'Arc. Zakotwiczenie brygu tuż za miastem na kończącym się prądzie 

przypływu było skomplikowaną operacją; Hornblower musiał wykorzystać niewielkie 

zakrzywienie nurtu, żeby ustawić żagle na pracę wstecz i zakotwiczyć rufą, dwa kable 

dalej od miasta, niżby to uczynił w innych okolicznościach. Obejrzał dokładnie 

miasto przez lunetę, szukając widoku deputacji wychodzącej na powitanie, a stojący 

obok książę zżymał się z powodu zwłoki.

— Panie Freeman, niech pan każe łaskawie opuścić dla mnie łódź — 

powiedział w końcu Hornblower. — I proszę posłać po mojego sternika.

Na nabrzeżach gromadziły się już tłumy, gapiąc się na okręty angielskie, na 

białą banderę Brytyjskiej Marynarki Wojennej i lilie burbońskie; nie widziano tu ich 

od dwudziestu lat. Gdy Brown dobił do nabrzeża, aby ustawić łódź koło samego 

mostu, było tam już pełno ludzi. Hornblower wchodził schodami odprowadzany 

oczyma tłumu. Wszyscy stali w apatycznym milczeniu, niczym nie przypominając 

background image

francuskiego tłumu, jaki widywał lub o jakim słyszał dotychczas. Zauważył 

mężczyznę w mundurze, urzędnika celnego w stopniu sierżanta.

— Chcę się widzieć z merem — oświadczył.

— Tak, sir — odparł celnik z respektem.

— Podstawcie mi powóz — rozkazał Hornblower.

Nastąpił moment wahania; celnik rozglądał się z powątpiewaniem wokół 

siebie, lecz zaraz z tłumu zaczęły padać propozycje i niedługo z turkotem nadjechała 

kareta. Hornblower wsiadł do niej i odjechał. Na progu Hotel de Ville powitał go mer, 

który odbiegł od biurka usłyszawszy o jego przybyciu.

— Co jest z uroczystym przyjęciem jego królewskiej wysokości? — pytał 

Hornblower. — Czemu nie oddano salutów z dział? Dlaczego nie biją dzwony 

kościelne?

— Monsieur… Wasza ekscelencjo — mer nie był pewien, co za mundur ma 

Hornblower na sobie i nie chciał popełnić gafy. — Nie wiedzieliśmy… nie byliśmy 

pewni…

— Widzieliście flagę królewską — warknął Hornblower. — Wiedział pan, że 

jego królewska wysokość podąża tu z Hawru.

— Były takie pogłoski, owszem — zgodził się niechętnie mer. — Ale…

Chciał powiedzieć, że oczekiwał, że książę nie tylko pojawi się z 

przeważającymi siłami, lecz że wpłynie bez rozgłosu, tak że nikt nie będzie musiał 

opowiedzieć się zbyt wyraźnie po stronie burbońskiej poprzez zgotowane mu 

powitanie. A właśnie do tego chciał go zmusić Hornblower.

— Jego królewska wysokość — powiedział — bardzo się gniewa. Jeśli 

chcecie odzyskać jego łaski, a także łaskę jego królewskiej mości, który przybędzie tu 

w ślad za księciem, musicie wszystko naprawić. Deputacja — pan, wszyscy pańscy 

radni, wszyscy notable, prefekt i podprefekt — jeśli są tu jeszcze — faktycznie 

wszyscy piastujący jakieś stanowiska muszą tu się znaleźć za dwie godziny, aby 

przywitać Monseigneura schodzącego na ląd.

— Monsieur…

— Zostanie zapisane, kto będzie obecny. I kto nieobecny — dodał 

Hornblower. — Dzwony mogą już zacząć bić.

Mer starał się napotkać wzrok Hornblowera. Bał się ciągle Bonapartego, 

wciąż truchlał na myśl, że jakiś nawrót koła fortuny zda go na jego łaskę, zmuszając 

do tłumaczenia się z poczynań w związku z przyjęciem Burbona. Z drugiej jednak 

background image

strony Hornblower wiedział doskonale, że jeśli uda mu się nakłonić miasto do 

jawnego powitania, jego mieszkańcy dwa razy pomyślą, zanim przejdą z powrotem 

na stronę przeciwnika. Był zdecydowany zdobyć sprzymierzeńców dla swojej 

sprawy.

— Dwie godziny — ciągnął Hornblower — wystarczą całkowicie na 

wszystkie przygotowania, zgromadzenie deputacji, udekorowanie ulic i 

przysposobienie apartamentów dla jego królewskiej wysokości i świty.

— Monsieur, pan nie zdaje sobie sprawy, co się z tym wiąże — protestował 

mer. — To oznacza…

— To oznacza, że musi pan zdecydować, czy chce się pan cieszyć względami 

króla, czy też nie — przerwał mu Hornblower. — Tylko taki wybór stoi przed panem.

Hornblower zignorował fakt, że mer musi również zdecydować, czy ma 

narazić się na gilotynę z rozkazu Bonapartego, czy też nie.

— Człowiek mądry — dodał Hornblower z zadumą — nie będzie się wahał 

ani chwili.

Mer wahał się do tego stopnia, że Hornblower zaczął się obawiać, czy nie 

będzie musiał uciec się do gróźb. Może zagrozić okrutną zemstą, gdy za dzień lub 

dwa nadejdzie tu wojsko; jeszcze skuteczniejsza byłaby groźba natychmiastowego 

obrócenia miasta w ruinę przy pomocy dział okrętowych. Nie chciałby jednak 

wprowadzać w czyn żadnej z tych gróźb; taką drogą nie uzyska efektu, o który mu 

chodziło, że mieszkańcy przyjmują owacyjnie swych władców po latach cierpień pod 

rządami tyrana.

— Czas nagli — zauważył Hornblower spoglądając na zegarek.

— No dobrze — powiedział mer podejmując decyzję, która mogła dla niego 

oznaczać życie lub śmierć. — Uczynię to. Co wasza ekscelencja sugeruje?

Ustalenie szczegółów było sprawą kilku minut; Hornblower nauczył się sporo 

od Haua na temat przygotowania publicznych wystąpień członków rodziny 

królewskiej. Jadąc poprzez milczący tłum wrócił na nabrzeże, do miejsca, gdzie 

czekała łódź z Brownem już niepokojącym się o niego. Ledwie odbili, wpłynęli w 

nurt, gdy Brown nastawił ucha. Mały dzwonek kościelny zaczął wydzwaniać swoją 

melodię, za minutę przyłączył się do niego następny. Na pokładzie „Porta Coeli” 

książę wysłuchał sprawozdania Hornblowera. Miasto gotowało się na jego 

przywitanie.

Gdy wyszli z okrętu na nabrzeże, zgodnie z obietnicą czekali już tam notable; 

background image

były też powozy i konie, i białe flagi na ulicach. I apatyczny tłum, otępiały od 

ciężkich przeżyć. Oznaczało to jednak, że podczas ich pobytu w Rouen panował 

spokój i że przyjęcie miało przynajmniej pozory radości. Barbara i Hornblower co 

wieczór kładli się spać zmęczeni.

Hornblower odwrócił głowę na poduszce, gdy walenie do drzwi dotarło 

wreszcie do jego świadomości.

— Wejść! — krzyknął. Leżąca obok Barbara poruszyła się niespokojnie, gdy 

on, jeszcze na wpół śpiąc, wyciągnął rękę odsuwając zasłony.

To był Dobbs, w rannych pantoflach i koszuli, ze zwisającymi szelkami i 

włosami związanymi w harcap. W jednej ręce trzymał świecę, w drugiej depeszę.

— Już po wszystkim! — oznajmił. — Bonio abdykował Blucher w Paryżu!

A więc nareszcie. Zwycięstwo, koniec dwudziestoletniej wojny. Hornblower 

usiadł mrugając oczyma, oślepiony blaskiem świecy.

— Trzeba powiadomić księcia — rzekł zbierając myśli. — Czy król jest 

jeszcze w Anglii? Co jest w tej depeszy?

Wyszedł z łoża w koszuli nocnej, Barbara z włosami potarganymi uniosła się 

do pozycji siedzącej.

— W porządku, Dobbs — zdecydował Hornblower. — Będę u pana za pięć 

minut. Niech ktoś obudzi księcia i uprzedzi go o moim przybyciu.

Gdy Dobbs wyszedł, Hornblower sięgnął po spodnie i balansując na jednej 

nodze napotkał, zaspany, wzrok Barbary.

— Mamy pokój — powiedział. — Koniec z wojną.

Nawet będąc w stanie tak wielkiego podniecenia Hornblower wdziewał 

ubranie błyskawicznie — zawsze szybko usuwał przeszkody stojące mu na drodze. 

Zaczął wsuwać do spodni koszulę nocną — długa koszula z ciepłego, grubego 

materiału wypychała mu brzydko nogawki — zanim Barbara się odezwała.

— Wiedzieliśmy, że tak się stanie — odparła z lekkim rozdrażnieniem. W 

ostatnim okresie miała mało czasu na sen.

— Mimo to jednak trzeba od razu dać znać księciu — rzekł Hornblower 

wsuwając stopy w trzewiki. — Przypuszczam, że o świcie wyruszy do Paryża.

— O świcie? A która teraz godzina?

— Chyba sześć szklanek. Trzecia.

— Och! — jęknęła Barbara opadając na poduszki.

Hornblower włożył mundur i przystanął, żeby ją ucałować, ale ona oddała mu 

background image

pocałunek zdawkowo.

Musiał czekać piętnaście minut na księcia w salonie rezydencji byłego 

prefekta, gdzie został on ulokowany. Książę wysłuchał nowiny w otoczeniu doradców 

z królewskim stoicyzmem, nie zdradzając żadnych oznak emocji.

— A co z uzurpatorem? — było jego pierwszym pytaniem po wysłuchaniu 

tego, co Hornblower miał do powiedzenia.

— Jego przyszłość jest częściowo rozstrzygnięta, wasza królewska wysokość. 

Przyrzeczone mu mało ważne państewko — odparł Hornblower. Własne słowa 

zabrzmiały mu w uszach absurdalnie.

— A jego królewska mość, mój stryj?

— Depesza nie mówi o tym, wasza królewska wysokość. Na pewno jego 

królewska mość opuści teraz Anglię. Może już jest w drodze.

— Musimy być w Tuileries, żeby go powitać.

Rozdział XVI

Hornblower siedział w salonie hotelu Meurice w Paryżu odczytując raz 

jeszcze szeleszczący dokument pergaminowy, dostarczony mu poprzedniego dnia. 

Jego forma słowna mogłaby zostać uznana za przyjemną, równie jak treść, jeśli ktoś 

zwraca uwagę na takie rzeczy.

Ponieważ wielkość, majestat i trwałość Brytyjskiego Imperium zależy głównie 

od wiedzy i doświadczenia w sprawach morskich, za godnych najwyższych zaszczytów 

uznajemy tych, którzy, działając pod Naszym wpływem, nie szczędzą trudu dla 

utrzymania Naszego panowania na morzu. Z tej więc przyczyny postanowiliśmy 

podnieść do godności Para Naszego wiernego i bardzo Nam miłego Sir Horatia 

Hornblowera, Kawalera Wielce Zaszczytnego Orderu Łaźni, który, pochodząc ze 

starej rodziny w Kent i wychowany od młodości w służbie morskiej, poprzez szereg 

stanowisk doszedł do wysokiej pozycji i stanowiska dowodzącego w Naszej marynarce 

wojennej dzięki własnym zdolnościom i zasługom docenianym przez Nas, w wielu 

ważnych misjach, które wykonywał z niezwykłą wiernością, odwagą i powodzeniem. 

W ostatnich ciężkich wojnach, które przez tyle lat szalały w Europie; wojnach 

obfitujących w bitwy morskie i wyprawy, nie było prawie akcji bojowej o większym 

znaczeniu, w której nie odgrywałby głównej roli; nie było też niebezpieczeństw i 

trudów zbyt wielkich, aby ich nie przezwyciężył dzięki swym znakomitym poczynaniom 

background image

i dobremu losowi, który nigdy go nie zawiódł.

Dlatego właśnie winniśmy wyróżnić wyższym tytułem poddanego, służącego 

tak wybitnie Nam i swemu krajowi, a to zarówno dla upamiętnienia jego zasług jak i 

skłonienia innych do umiłowania cnoty i dążenia do jej osiągnięcia.

Jest więc teraz parem, baronem Zjednoczonego Królestwa, Lordem 

Hornblowerem na Smallbridge w hrabstwie Kent. Istnieją tylko dwa lub trzy inne 

wypadki w historii marynarki wojennej, żeby oficer został podniesiony do godności 

para nie zostawszy przedtem admirałem. Lord Hornblower na Smallbridge; 

postanowił oczywiście zachować własne nazwisko w tytule. Jest może coś grotes-

kowego w nazwisku Hornblower, lecz mimo to on je lubi i nie chce go się pozbywać 

na rzecz jakiegoś prawie anonimowego Lorda Smallbridge lub Lorda Czegoś Innego. 

Jak słyszał, Pellew zdecydował się być Lordem Exmouth. Może to odpowiadać 

Pellewowi, ale nie jemu. Jego szwagier, podniesiony do godności para, porzucił 

faktycznie tytuł związany z nazwą miejscowości, wracając do tytułu o charakterze 

personalnym, stając się markizem Wellesley, a nie hrabią Morningtonu. Drugi 

szwagier, nie mogąc już użyć nazwiska Wellesley, bo już je brat nosił, nazwał się 

Wellingtonem, starając się zachować w ten sposób możliwie dużą część nazwiska 

rodowego. Był on teraz księciem, a więc stał znacznie wyżej niż zwykły baron, ale i 

on, i obaj szwagrowie są parami, członkami Izby Lordów, dziedzicznymi prawo-

dawcami. Mały Ryszard będzie tytułowany Czcigodnym Ryszardem Hornblowerem, 

a kiedyś Lordem Hornblowerem, dziedzicząc tytuł po ojcu. Wszystkie niuanse 

dotyczące tytułów są trochę śmieszne. Na przykład Barbara będąca córką para — 

liczył się tytuł ojca, a nie fakt, że jeden z jej braci był teraz markizem, drugi zaś 

księciem — stała wyżej niż jako żona Kawalera Orderu Łaźni. Do wczoraj była Lady 

Barbarą Hornblower. Teraz jednak, wskutek nadania jej małżonkowi tytułu para, 

stanie się Lady Hornblower, Lord i Lady Hornblower. To brzmi dobrze. Wielki to 

zaszczyt i wyróżnienie, uwieńczenie jego zawodowej kariery. Och, prawdę mówiąc, 

wszystko to było kompletną bzdurą. Szaty i korona szlachecka. Hornblower aż 

zesztywniał w krześle, uderzony nagłym przypomnieniem. Zabawna przepowiednia 

Freemana przy kartach w kajucie na „Flame” na temat złotej korony sprawdziła się w 

znacznym stopniu. Zastanawiająco trafna wróżba; jemu samemu nigdy ani przez 

moment nie przyszło na myśl, że mógł zostać parem. Lecz reszta przepowiedni nie 

sprawdziła się. Freeman wywróżył mu niebezpieczeństwo i blondynkę. A teraz, z 

background image

nastaniem pokoju, koniec z wszelkimi niebezpieczeństwami, zaś w jego życiu nie ma 

blondynki, chyba żeby uznać za taką Barbarę, z jej niebieskimi oczyma i 

jasnobrązowymi włosami.

Wstał rozdrażniony i zacząłby może krążyć po pokoju, lecz w tym momencie 

Barbara wyszła z sypialni, gotowa na przyjęcie u ambasadora. Była cała w bieli, bo 

przyjęcie miało być kulminacyjną demonstracją lojalności wobec Burbonów, i 

kobiety musiały pojawić się w białych sukniach niezależnie od tego, czy było im w 

nich do twarzy, czy nie; być może będzie to najbardziej przekonywający dowód 

lojalności wobec świeżo przywróconej dynastii. Hornblower sięgnął po kapelusz i 

płaszcz, gotów jej towarzyszyć; pomyślał, że czyni to po raz czterdziesty w ciągu 

ostatnich czterdziestu wieczorów.

— Nie będziemy długo u Artura — powiedziała Barbara.

Artur, jej brat, książę Wellington, został ostatnio niespodziewanie 

przeniesiony ze swego poprzedniego stanowiska dowódcy armii walczącej przeciwko 

Francji do Ambasdy Jego Brytyjskiej Królewskiej Mości przy Jego 

Arcychrześcijańskiej Mości. Hornblower spojrzał na nią zdziwiony.

— Pojedzmy do Polignaców — wyjaśniła Barbara.

— Żeby poznać M.le Prince.

— Z przyjemnością, kochana — odparł Hornblower. Miał nadzieję, że w jego 

głosie nie było słychać rezygnacji.

M. le Prince to książę Conde, z młodszej linii burbońskiej. Hornblower 

zaczynał się orientować w zawiłych niuansach francuskich wyższych sfer — 

niuansach ubiegłowiecznych, żywcem przetransponowanych w wiek bieżący. 

Zastanowił się, czy nie jest jedynym człowiekiem traktującym te sprawy jako 

anachronizm. M. le Prince; M. le Duc — Duc de Bourbon — nieprawdaż ? Monsieur 

— po prostu Monsieur, bez żadnych dodatków grzecznościowych — to Comte 

d'Artois, brat i spadkobierca króla. Natomiast Monseigneur to Duc d'Angouleme, syn 

Monsieura, zostanie kiedyś delfinem, jeśli ojciec jego przeżyje jego stryja. Sama 

nazwa delfin jest anachroniczna, trąci średniowieczem. A przyszły delfin, o czym 

Hornblower wiedział doskonale, to kompletny idiota; jego najłatwiej zapamiętywaną 

charakterystyczną cechą był cienki śmiech przypominający gdakanie kury.

Zeszli ze schodów i Brown czekał już, żeby ich wsadzić do powozu.

— Ambasada brytyjska, Brown — rzucił Hornblower.

— Tak milordzie.

background image

Brown nie zająknął się ani razu przy wymawianiu nowego tytułu przez 

ostatnie dwadzieścia cztery godziny, to jest od momentu, gdy jego pan go otrzymał; 

Hornblower pomyślał z rozdrażnieniem, że dałby wszystko, aby Brown powiedział 

niechcący „Tak jest, sir”. Lecz Brown był za bystry i za szybko orientujący się, żeby 

popełniać tego rodzaju gafy; aż dziw, że zgodził się zostać w jego służbie. Mógłby z 

powodzeniem sam zrobić karierę.

— Nie słuchasz wcale, co mówię — obruszyła się Barbara.

— Wybacz mi, moja droga — odparł Hornblower; nie ma co spierać się, że to 

nieprawda.

— To istotnie bardzo ważne — ciągnęła Barbara. — Artur wybiera się do 

Wiednia reprezentować nas na Kongresie. Castlereagh musi wracać do kraju, żeby 

kierować Izbą.

— Artur opuści ambasadę? — zapytał Hornblower, żeby podtrzymać 

uprzejmą rozmowę. Powóz turkotał po kocich łbach, migające od czasu do czasu 

światła pozwalały widzieć przez okienka tłumy ludzi w najrozmaitszych mundurach 

świętujące pokój na ulicach Paryża.

— Oczywiście. Ta sprawa jest znacznie ważniejsza. Cały świat spotka się w 

Wiedniu — wszystkie dwory będą tam reprezentowane.

— I ja tak sądzę — zgodził się Hornblower. — Losy świata będą się 

rozstrzygać na Kongresie.

— Właśnie to chciałam ci powiedzieć. Artur będzie tam potrzebował pani 

domu, to rzecz jasna — będą tam wciąż przyjęcia — poprosił więc mnie, żebym 

pojechała z nim i wystąpiła w tej roli.

— Mój Boże! — Zdawkowa rozmowa doprowadziła bezpośrednio do tak 

nieoczekiwanego problemu.

— Czy nie uważasz, że to cudowne? — unosiła się Barbara.

Hornblower gotów był powiedzie „Tak, kochanie”, ale zbuntował się. 

Przecierpiał już nie kończące się męki, żeby zadowolić swą żonę. A to będzie coś 

znacznie gorszego i długotrwałego. Barbara będzie panią domu, gospodynią u 

najważniejszego delegata na najważniejszy kongres świata. Jak się już zdążył 

przekonać, w dyplomacji sprawy znacznie częściej omawiane są w salonach niż w 

gabinetach rządzących. Salon Barbary stanie się ośrodkiem intrygi i dwulicowych 

rozgrywek. Ona będzie gospodynią, Wellington panem domu, a on — czymże on 

będzie? Czymś mniej nawet potrzebnym, niż jest teraz. Hornblower ujrzał przed sobą 

background image

perspektywę trzech miesięcy spędzanych w salonach, na balach i przedstawieniach 

baletowych, poza ścisłym, a nawet i szerszym kręgiem wtajemniczonych. Nie 

powierzy mu się żadnych sekretów rządowych, on zaś nie zechce mieć do czynienia z 

drobnymi plotkami i łagodnymi skandalami wielkiego świata. Będzie się czuł jak 

ryba wyrzucona z wody — wcale niezła przenośnia w odniesieniu do oficera 

marynarki wojennej zagnanego do salonów Wiednia.

— Nie odpowiadasz mi? — żachnęła się Barbara.

— Nich mnie wszyscy diabli, jeśli tam pojadę! — wybuchnął Hornblower. 

Dziwna rzecz, ale przy całym swoim takcie i intuicji w rzadkich sprzeczkach z 

Barbarą zawsze chwytał za młot kowalski, żeby zabić muchę.

— Nie chcesz tego zrobić, mój drogi?

Na przestrzeni tego krótkiego zdania ton Barbary z rozczarowania przeszedł 

do wrogości.

— Nie! — wrzasnął Hornblower.

Tak długo trzymał się w ryzach i tak mocno dusił w sobie uczucia, że wybuch, 

gdy nastąpił, okazał się gwałtowny.

— Pozbawiasz mnie najwspanialszego przeżycia, jakie może mi się 

przydarzyć? — spytała Barbara lodowatym głosem.

Hornblower opanował się. Łatwiej byłoby ustąpić — bardzo łatwo. Ale nie, 

nie ustąpi. Nie może. A przecież Barbara ma rację mówiąc o wspaniałym przeżyciu. 

Być gospodynią Kongresu Europejskiego, pomagać w kształtowaniu przyszłości 

świata — z drugiej zaś strony Hornblower nie miał najmniejszej ochoty stać się 

członkiem, do tego niewiele znaczącym, klanu Wellesleyów. Za długo dowodził 

okrętami. Nie znosił polityki, nawet na skalę europejską. Nie miał zamiaru 

obcałowywać dłoni węgierskich hrabianek i wymieniać idiotycznych uwag z wielki-

mi książętami rosyjskimi. Mogło go to bawić dawniej, kiedy jego zawodowa 

reputacja zależała od sukcesów na tym polu. Potrzebowałby silniejszego motywu niż 

zachowanie opinii o sobie jako pięknoduchu.

Kłótnie w powozie zawsze prawie wydawały się osiągać punkt kulminacyjny 

przy końcu drogi. Powóz stanął i portierzy w Wellesleyowskich liberiach już 

otwierali drzwiczki, tak że Hornblower nie zdążył się wytłumaczyć ze swoich słów 

ani ich wyjaśnić. Wchodząc do ambasady stwierdził, spojrzawszy na Barbarę, że 

policzki jej płoną, a oczy błyszczą niebezpiecznie. I tak było przez całe przyjęcie; 

spoglądał na nią poprzez salę, gdy tylko miał okazję, i za każdym razem odnosił 

background image

wrażenie, że Barbara jest w doskonałym nastroju, gdy wachlując się wybuchała 

śmiechem w rozmowie z otaczającymi ją panami. Czy flirtowała? Otaczały ją 

mundury czerwone i granatowe, czarne i zielone, a w nie odziani mężczyźni zginali 

się przed nią z wyraźną rewerencją. Czuł, że każde spojrzenie w jej stronę zwiększa 

jego opór.

Zwalczył go jednak, zdecydowany naprawić sytuację.

— Musisz, kochana, jechać do Wiednia — rzekł, kiedy znów znaleźli się w 

powozie w drodze do Polignaców. — Artur potrzebuje ciebie — to twój obowiązek.

— A ty?

— Nie jestem ci potrzebny. Czułbym się jak kościotrup na uczcie, skarbie. 

Pojadę do Smallbridge.

— To bardzo uprzejmie z twojej strony — odrzekła Barbara. Ze swą dumą nie 

lubiła czuć się zależna od kogokolwiek. Wystarczyło, że poprosiła o pozwolenie; 

przykro było otrzymywać je z oporem.

Ale już byli u Polignaców.

— Milord i milady Hornblower — zaanonsował głośno majordomus.

Złożyli księciu uszanowanie i zostali mile powitani przez niego i małżonkę. 

Co, u Boga Ojca?… Co?… Hornblowerowi zawirowało w głowie. Serce zaczęło mu 

walić głośno, a w uszach huczało jak wówczas, gdy walczył o swe życie w wodach 

Loary. Całą rozjarzoną światłami salę nagle jakby przysłoniła mgła, oszczędzając 

tylko jedną twarz. Marie patrzyła na niego z przeciwległego końca sali z 

zakłopotanym uśmiechem na wargach. Marie! Hornblower przesunął dłonią po 

twarzy, jak to czynił nieraz, gdy wyczerpany walką chciał się zdobyć na jasne 

myślenie. Marie! Zaledwie kilka miesięcy przed ślubem z Barbarą powiedział Marie, 

że ją kocha, i mówiąc to był prawie szczery. A ona też wyznała mu miłość, czuł jej 

łzy na twarzy. Marie, czuła, oddana, szczera. Marie, która go potrzebowała i której 

pamięć zdradził, aby poślubić Barbarę.

Zmusił się, żeby przejść ku niej przez salę i ucałował podaną dłoń z oficjalną 

galanterią. Smutny uśmiech dalej igrał na jej wargach; wyglądała jak wtedy, gdy… 

gdy… gdy on wziął samolubnie wszystko, co miała do ofiarowania, niby bezmyślne 

dziecko żądające ofiary od kochającej matki. Jak będzie mógł spojrzeć jej znowu w 

oczy? A przecież spojrzał. Patrzyli na siebie z udawaną swobodą. Hornblower miał 

wrażenie, że patrzy na kogoś bardzo ożywionego i pełnego życia. Marie miała na 

sobie złocistą suknię. Jej spojrzenie przepalało go jakby na wskroś — nie była to 

background image

zwykła metafora. Myślami czepiał się Barbary jak marynarz z rozbitego okrętu 

usiłuje trzymać się resztek złamanego masztu miotanego przez kipiel. Barbara, 

szczupła i wytworna; Marie, ciepła i pulchna. Barbara w bieli, w której nie było jej 

zbyt dobrze, Marie w złocie. Roziskrzone, niebieskie oczy Barbary i brązowe oczy 

Marie, ciepłe i czułe. Włosy Barbary, jasne, z odcieniem brązu; włosy Marie, złociste, 

prawie kasztanowate. Myślenie o Barbarze nie zdawało się na nic, kiedy miał przed 

oczyma Marie.

Oto i hrabia, żartobliwie uprzejmy, czekający, żeby Hornblower zwrócił na 

niego uwagę — najmilszy człowiek na świecie, którego trzej synowie polegli za 

Francję i który powiedział mu kiedyś, że kocha go jak syna. Ogarnięty falą ciepłych 

uczuć Hornblower uścisnął serdecznie jego dłoń. Prezentacja była kłopotliwa. 

Niełatwa to sprawa przedstawić sobie nawzajem własną żonę i kochankę.

— Lady Hornblower — Mme la Vicomtesse de Graay. Barbaro, kochanie, 

M. le Comte de Graay.

Czy obie niewiasty oceniają się nawzajem? Czy mierzą się ze sobą, niby w 

pojedynku, jego żona i kochanka, kobieta, którą wybrał publicznie, i ta, którą kochał 

potajemnie?

— To właśnie M. le Comte — mówił spiesznie — i jego synowa pomogli mi 

ujść z Francji. Ukrywali mnie, aż zaprzestano pościgu.

— Pamiętam — powiedziała Barbara. Odwróciwszy się ku nim zaczęła mówić 

swoją szokującą, szkolną francuszczyzną. — Jestem na wieki zobowiązana za to, co 

państwo zrobili dla mego małżonka.

Sytuacja była trudna. Na twarzach Marie i hrabiego odmalował się wyraz 

zaskoczenia; Barbara w niczym nie przypominała jego żony, którą im opisywał przed 

czterema laty, gdy ukrywał się w ich domu jako zbieg. Trudno się było spodziewać, 

że dotarły do nich wieści o jej śmierci i o szybkim ślubie Hornblowera z Barbarą, tak 

absolutnie nie podobną do swojej poprzedniczki.

— Zrobilibyśmy znowu to samo, madame — odparł hrabia. — Na szczęście 

nie będzie to już nigdy potrzebne.

— A porucznik Bush? — zwróciła się Marie do Hornblowera. — Mam 

nadzieję, że ma się dobrze?

— Bush nie żyje, madame. Zginął w ostatnim miesiącu wojny. Awansował na 

kapitana przed śmiercią.

— Och!

background image

Po co mówił o tym awansie. Byłoby to może uzasadnione w każdym innym 

wypadku. Taki awans był marzeniem każdego oficera marynarki wojennej, tak że 

gdyby była mowa o jakimś przypadkowym znajomym, można by uznać, że awans 

wynagradzał śmierć. Ale nie w wypadku Busha.

— Tak mi przykro — rzekł hrabia. Zawahał się przed następnym pytaniem — 

teraz, gdy nie wisiał już nad nim koszmar wojny, każdy bał się pytać o dawnych 

przyjaciół, bo mogli już nie żyć. — A Brown? Ten filar siły? Co z nim?

— Ma się doskonale, M. le Comte. Jest teraz moim zaufanym sługą.

— Czytaliśmy coś niecoś o pańskiej ucieczce — odezwała się Marie.

— Opis zniekształcony, jak zwykle u Bonapartego — dodał hrabia. — Porwał 

pan okręt o nazwie…

— „Witch of Endor”, sir.

Czy to wszystko było zbyt bolesne, czy aż nadto miłe? Zaroiło mu się w 

głowie od wspomnień Chateau de Gracay, ucieczki Loara, chlubnego powrotu do 

Anglii; wspomnień o Bushu i — słodkich jak miód — wspomnień o Marie. Napotkał 

jej wzrok; była w nim niezmierzona głębia dobroci. Boże! To nie do wytrzymania!

— Nie uczyniliśmy jednak tego, co należało zrobić przede wszystkim — 

przerwał milczenie hrabia. — Nie złożyliśmy naszych najserdeczniejszych gratulacji 

z powodu uznania, z jakim pańskie czyny zostały przyjęte w ojczyźnie. Jest pan 

lordem angielskim, a ja zdaję sobie doskonale sprawę, ile to znaczy. Moje 

najszczersze gratulacje, milordzie. Nic, naprawdę nic nie mogłoby mnie bardziej 

ucieszyć.

— Ani mnie — dorzuciła Marie.

— Dziękuję, dziękuję — mówił Hornblower, kłaniając się z zażenowaniem. I 

dla niego także widok dumy i miłości malujących się na twarzy starego hrabiego 

stanowił jedną z największych radości w życiu.

Uświadomił sobie, że stojąca obok Barbara nie nadąża za tokiem rozmowy. 

Spiesznie przetłumaczył jej na angielski, o czym była mowa, a ona skinęła głową i 

uśmiechnęła się do hrabiego — ale tłumaczenie było fałszywym krokiem. Lepiej 

niechby Barbara męczyła się ze swoją francuszczyzną; gdy raz zaczął tłumaczyć, 

bariera językowa podniosła się znacznie wyżej, a on znalazł się w położeniu 

pośrednika między żoną a przyjaciółmi, starającego się utrzymywać ją na dystans.

— Podoba się pani życie w Paryżu, madame? — spytała Marie.

— Ogromnie, dziękuję bardzo — odparła Barbara. Hornblower odniósł 

background image

wrażenie, że obie panie nie czują do siebie sympatii. Pośpieszył wspomnieć o 

możliwości wyjazdu Barbary do Wiednia. Marie słuchała udając zachwyt z powodu 

szczęścia, jakie spotyka Barbarę. Rozmowa zrobiła się sztywna i oficjalna; 

Hornblower nie chciał przyznać przed sobą, że to wskutek włączenia się Barbary, ale 

taki wniosek sam mu się nasuwał. Pragnął porozmawiać swobodnie i szczerze z 

Marie i hrabią, ale jakoś nie było to możliwe w obecności Barbary. Odetchnął z ulgą i 

żalem, gdy tłum przy nich zgęstniał, a zbliżenie się gospodarza oznaczało, że trzeba 

się rozstać. Wymienili adresy i przyrzekli złożyć sobie nawzajem wizyty, jeśli 

planowany wyjazd do Wiednia pozwoli Barbarze znaleźć na to czas. Gdy Hornblower 

żegnał Marie ukłonem, w oczach jej dostrzegł cień smutku, który poruszył go do 

głębi.

W drodze powrotnej karetą do hotelu Hornblower odczuł dziwne zadowolenie, 

że zasugerował Barbarze wyjazd bez niego do Wiednia, zanim się spotkali z hrabią i 

Marie. Nie wiedział sam, czemu miałoby to być dla niego pociechą, i to większą, niż 

mógłby przypuszczać, lecz zachował tę świadomość dla siebie. Usiadł w gotowalni 

gawędząc z Barbarą, podczas gdy Hebe zajęła się skomplikowanymi czynnościami 

towarzyszącymi rozbieraniu swej pani i układaniu jej włosów na noc.

— Kiedy wspomniałaś mi, kochanie, po raz pierwszy o sugestii Artura — 

powiedział — nie zdawałem sobie sprawy, jakie to ważne. Tak bardzo jestem rad. 

Będziesz pierwszą damą Anglii. I całkiem słusznie.

— Nie chcesz mi towarzyszyć? — zapytała Barbara.

— Myślę, że będziesz lepiej się czuła beze mnie — odparł z całą szczerością. 

Wiedział, że tak czy inaczej zepsułby jej przyjemność, gdyby zmuszał się do udziału 

w łańcuchu zabaw i przedstawień baletowych w Wiedniu.

— A ty? — spytała Barbara. — Sądzisz, że dobrze ci będzie w Smallbridge?

— Tak dobrze, skarbie, jak tylko może być bez ciebie — odparł, znowu 

szczerze.

Jak dotąd, nie rozmawiali wcale na temat Gracayów. Barbara nie miała 

skłonności, tak drażniącej u pierwszej żony, do obgadywania ludzi, z którymi się 

właśnie rozstali. Leżeli w łóżku, spleceni dłońmi, gdy ona po raz pierwszy 

powiedziała coś na ich temat, a stało się to niespodziewanie, bez żadnych wstępów i 

bardzo nie a propos.

— Twoi przyjaciele Graayowie są naprawdę czarujący — zauważyła.

— Czyż nie tacy właśnie, jak ci opowiadałem? — odparł Hornblower; poczuł 

background image

ogromną ulgę, że zdając Barbarze relację ze swoich przygód nie próbował ukryć 

przed nią tego właśnie epizodu, chociaż wcale nie powiedział jej wszystkiego. A 

potem, niezręcznie, dodał: — Hrabia to jeden z najbardziej czarujących i najlepszych 

ludzi, jacy chodzą po ziemi.

— Ona jest piękna — ciągnęła Barbara idąc za tokiem własnych myśli. — Te 

oczy, włosy, ta cera. Tak często rudowłose kobiety o ciemnych oczach mają złą cerę.

— Ona ma doskonałą — potwierdził Hornblower — pomyślał, że najlepiej 

będzie zgadzać się z Barbarą.

— Czemu nie wyszła ponownie za mąż? — zastanawiała się Barbara. Musiała 

zostać mężatką w bardzo młodym wieku, skoro, jak mówisz, jest wdową od kilku lat.

— Od Aspern — wyjaśnił. — W 1809. Jeden syn hrabiego poległ pod 

Austerlitz, drugi w Hiszpanii, a jej mąż, Marcel, został zabity pod Aspern.

— Prawie sześć lat temu — stwierdziła Barbara.

Hornblower spróbował wyjaśnić sprawę: że Marie sama nie pochodzi z 

arystokracji, że w każdym razie cały jej majątek po jej ponownym zamążpójściu 

musiałby wrócić do rodziny Graay i że życie na uboczu dawało jej niewiele 

sposobności do poznania ewentualnych kandydatów na męża.

— Teraz będą się często obracać w dobrym towarzystwie — zauważyła 

Barbara w zamyśleniu. A w jakiś czas potem, całkiem nie a propos, dodała: — Ma za 

szerokie usta.

Późną nocą, kiedy Barbara spała oddychając spokojnie u jego boku, 

Hornblower zaczął się zastanawiać nad jej słowami. Śmieszna rzecz, ale z niechęcią 

pomyślał o możliwości powtórnego zamążpójścia Marie. Przypuszczalnie nigdy już 

jej nie zobaczy. Może złożyć im raz wizytę, przed odpłynięciem do Anglii, i to będzie 

wszystko. Wkrótce znajdzie się w Smallbridge we własnym domu, gdzie czeka na 

niego Ryszard, i będzie obsługiwany przez służbę angielską. Życie jakie go czeka, 

może być nudne i spokojne, ale z pewnością szczęśliwe. Barbara wróci przecież z 

Wiednia. Z żoną i synem będzie wiódł zdrowy, uregulowany i pożyteczny żywot. 

Było to dobre postanowienie przed zamknięciem oczu i ułożeniem się do snu.

Rozdział XVII

W dwa miesiące później Hornblower jechał bryczką przez Francję w kierunku 

Nevers i Château Graay. Kongres w Wiedniu obradował jeszcze czy też tańczył — 

ktoś właśnie zauważył, że Kongres tańczy, nie czyniąc postępów — i Barbara dalej 

background image

podejmowała gości. Mały Ryszard spędzał teraz poranki w pokoju szkolnym i dla 

aktywnego mężczyzny nie było w Smallbridge nic do roboty; mógł tylko czuć się 

samotny. Pokusa czaiła się na niego jak morderca. Sześć tygodni bezużytecznego 

kręcenia się po domu wystarczyło mu; sześć tygodni angielskiej zimy, pochmurnej i 

deszczowej, sześć tygodni bycia przedmiotem trosk i zabiegów lokaja, gospodyni i 

guwernantki, sześć tygodni przejażdżek konnych bez celu i znoszenia towarzystwa 

bukolicznych sąsiadów. Jako dowódca okrętu był człowiekiem osamotnionym, lecz 

przy tym wiecznie zajętym, a to zupełnie co innego niż być samotnym i nie mającym 

nic do roboty. Lepszą już było nawet rzeczą chodzenie na przyjęcia w Paryżu.

Łapał się na zagadywaniu do Browna, nieustannym wracaniu do dawnych 

przeżyć i wspominaniu, to zaś nie mogło wystarczyć. Nie mógł też zapominać o 

własnej godności; żaden silny mężczyzna nie jest na tyle słaby, aby nie tęsknić za 

życiem aktywnym i ciekawym. A Brown chętnie mówił o Francji, o Château de 

Graay, o ich wspólnej ucieczce Loara — może było w tym trochę winy Browna, że 

myśli Hornblowera coraz bardziej zwracały się w tamtą stronę. Jako zbieg znalazł 

tam ciepłe przyjecie, dom, przyjaźń i miłość. Myślał o hrabim — może dlatego, że 

miał nieczyste sumienie, ale niewątpliwie początkowo ku niemu zwracał się myślami, 

a nie ku Marie — wspominając, jak bardzo był hrabia uprzejmy, dobry i w ogóle 

sympatyczny. Po śmierci Busha chyba właśnie hrabia był człowiekiem, do którego 

żywił największą sympatię. Więzy duchowe, z których istnienia Hornblower zdawał 

sobie sprawę przed laty, istniały dalej. W jego podświadomości nurtowały, być może, 

burzliwe wspomnienia o Marie, lecz on sobie tego nie uświadamiał. Wiedział tylko, 

że pewnego ranka nacisk zniecierpliwienia osiągnął szczyt. Palcami wyczuł w 

kieszeni list otrzymany przed kilkoma dniami, w którym hrabia donosił o powrocie 

synowej do Graay i ponawiał zaproszenie, aby Hornblower przyjechał i pobył u 

nich. Hornblower krzyknął w pewnej chwili na Browna, żeby zapakował ubrania dla 

nich obu i kazał zaprząc konie do bryczki.

Dwa dni temu spali w zajeździe „Pod Znakiem Syreny” w Montargis; ubiegłej 

nocy w zajeździe pocztowym w Briare. Teraz jechali odludną drogą, z której widać 

było po prawej stronie Loarę, niby szary ocean, szeroką i opustoszałą, z samotnymi 

wierzbami po kolana w wodzie, desperacko uczepionymi stałego gruntu. Deszcz 

smagał po skórzanym dachu bryczki, bębniąc o napięty materiał z hałasem 

utrudniającym rozmowę. Wewnątrz siedział Hornblower z Brownem; nieszczęsny 

woźnica jechał przed nimi na lewym koniu, w kapeluszu naciągniętym na uszy aż po 

background image

kołnierz peleryny. Brown siedział ze skrzyżowanymi ramionami, istny model sługi 

dżentelmena, gotów do uprzejmej rozmowy, gdyby Hornblower okazał na to chęć, 

zachowujący dyskretne milczenie, póki się do niego nie zwracano. Świetnie 

zorganizował podróż we wszystkich szczegółach — z tym że nie było większych 

trudności z załatwieniem jakiejkolwiek podróży we Francji dla angielskiego 

arystokraty. Każdy gospodarz zajazdu pocztowego, żeby nie wiem jak rozzuchwalony 

w swej roli osoby urzędowej, stawał się uniżony na pierwszą wzmiankę o pozycji 

społecznej Hornblowera.

Hornblower poczuł, że Brown obok niego wyprostował się i wyjrzał przez 

zalane deszczem okienko.

— Bec d'Allier — oznajmił nie pytany.

Hornblower ujrzał miejsce, gdzie szare wody Allier wlewają się pod ostrym 

kątem do sinej Loary — w całym tym rejonie woda mocno przybrała. Dziwnie to 

trochę mieć sternika kapitańskiego mówiącego po francusku z taką swobodą i dobrym 

akcentem jak Brown, który musiał doskonale wykorzystać (Hornblower wiedział, że 

tak było) miesiące pobytu w pomieszczeniach dla służby w Graay kiedy to oni obaj 

i Bush byli zbiegłymi jeńcami wojennymi. Hornblower wyczuł, że podobnie jak w 

nim, rośnie podniecenie w Brownie, co w wypadku tego ostatniego było trudne do 

wytłumaczenia. Brown nie miał żadnego powodu tęsknić za Graay jak on.

— Pamiętasz, jak tu przybyliśmy? — odezwał się Hornblower.

— Tak, milordzie, pamiętam — odparł Brown.

To właśnie Loara wiodła droga ich historycznej ucieczki z Francji, ta długa i 

zadziwiająco pomyślna podróż do Nantes, Anglii i do sławy. Graay musi być już 

tylko kilka mil przed nimi; Brown wychylał się wyczekująco do przodu w bryczce. 

Jest, szare wieże o kształcie pieprzniczek zarysowały się niewyraźnie poprzez deszcz 

na szarym niebie. Flaga powiewająca na maszcie stanowiła drobny ciemniejszy 

punkcik nad zamkiem. Tam jest hrabia. I Marie. Woźnica zachęcił batem zmęczone 

konie do szybszego biegu i zamek szybko się przybliżał; zaraz nastąpi ta trudna do 

uwierzenia chwila. Przez całą drogę ze Smallbridge, od momentu gdy postanowił 

jechać, Hornblower nie chciał wierzyć, że zdążają do Graay. Wydawało mu się, że 

jest jak dziecko domagające się gwiazdki z nieba, bo cel ich podróży tak był 

upragniony, że aż wydawał się nieosiągalny. Ale oto są już na miejscu, przystają u 

bram, bramy otwierają się i konie wbiegają truchtem na tak dobrze pamiętny 

dziedziniec. Oto stary lokaj Feliks biegnie w deszczu, by ich powitać, a dalej, koło 

background image

pomieszczeń kuchennych, stoi grupka służby z kucharką, tłustą Jeanne, wśród nich, 

zaś koło bryczki, na szczycie kamiennych schodów, osłonięci od deszczu wystającym 

dachem, czekają hrabia i Marie. To powrót pod rodzinny dach.

Hornblower wygramolił się z bryczki. Pochylił się, żeby ucałować dłoń Marie, 

a potem padłszy w ramiona hrabiego najnaturalniej w świecie przytulił policzek do 

jego twarzy. Hrabia klepał go po ramieniu.

— Witaj. Witaj.

Nie ma na świecie większej radości, niż być oczekiwanym i czuć, że nasze 

przybycie cieszy. Oto dobrze zapamiętany salon ze starymi, pozłacanymi krzesłami w 

stylu Ludwika XVI. Pomarszczona twarz starego hrabiego emanuje radością. Marie 

uśmiecha się. Ten mężczyzna złamał jej kiedyś serce, a ona była gotowa dopuścić, 

żeby złamał jej znowu — wie, że tak będzie — bo go kocha. Hornblower widział 

tylko jej uśmiech, powitalny i czyżby macierzyński? Była w tym uśmiechu duma i 

rezygnacja, jak u matki, która widzi, że jej syn jest już dorosły i wkrótce ją opuści. 

Hornblower miał tylko przez chwilę takie wrażenie; utracił natychmiast swą zwykłą 

umiejętność obserwacji pod falą ogarniającej go namiętności. Zapragnął przyciągnąć 

Marie do siebie, poczuć jej pełne ciało w swych objęciach, zapomnieć o 

zmartwieniach, wątpliwościach i rozczarowaniach w jej upojnym uścisku; zupełnie 

tak samo jak, samolubny, znajdował w nim zapomnienie przed czterema laty.

— Radośniejsze przybycie, milordzie, niż poprzednie — powiedział hrabia.

Poprzednio Hornblower znajdował się tu jako zbieg, wlokąc rannego Busha, 

ścigany przez żandarmów Bonapartego.

— Tak, to prawda — odparł Hornblower. Potem uświadomił sobie, w jak 

oficjalnej formie hrabia zwrócił się do niego. — Czy dla pana, sir, muszę być 

milordem? Przecież…

Wszyscy troje uśmiechnęli się.

— A zatem, jeśli pan pozwoli, będę go nazywał 'Oratio — oświadczył hrabia. 

— Doceniam ogromny zaszczyt takiej poufałości.

Hornblower spojrzał w stronę Marie.

— 'Oratio — powiedziała. — 'Oratio.

Nazywała go tak poprzednio, łamiącym się głosem, gdy przebywali razem 

sami. Samo usłyszenie mówiącej jej tak znowu sprawiło, że przez ciało Hornblowera 

przebiegł dreszcz namiętności. Przepełniła go miłość — taki rodzaj miłości, na jaki 

było go stać. Nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, jak to nikczemnie z jego strony 

background image

przybywać tu, żeby znowu burzyć spokój Marie. Uległ swej szalonej tęsknocie — 

może usprawiedliwiał go trochę fakt, że w swej nierozsądnej skromności nie 

uświadamiał sobie, jak bardzo może być kochany przez kobietę. Wszedł Feliks z 

winem; hrabia podniósł kielich.

— Za twój szczęśliwy powrót, 'Oratio — rzekł.

Te proste słowa wywołały na moment w pamięci Hornblowera jak gdyby 

korowód powrotów na podobieństwo korowodu królów zwidujących się Makbetowi. 

Życie marynarza to łańcuch odjazdów i powrotów. Powrotów do Marii, której już nie 

ma, bo umarła, powrotów do Barbary — a teraz tego powrotu do Marie. Niełatwo 

myśleć o Barbarze, gdy się jest z Marie; ale będąc z Barbarą myślał o Marie.

— Feliksie, mam nadzieję, że Brown już się rozgościł? — zapytał. Dobry pan 

zawsze pamięta o swym słudze — zadając to pytanie chciał jednak również zmienić 

tok własnych myśli.

— Tak, milordzie — odparł Feliks. — Brown czuje się jak u siebie w domu.

Twarz Feliksa pozbawiona była wszelkiego wyrazu, a jego głos jakiejkolwiek 

intonacji. Czy to nie za daleko posunięta neutralność? Czy Feliks nie chciał w ten 

sposób zwrócić uwagi Hornblowera, że z Brownem dzieje się coś, o czym jego pan 

powinien wiedzieć? Ciekawa sprawa. Lecz Brown dalej zachowywał się jak wzór 

służącego, gdy Hornblower znalazł go w swoim pokoju, udawszy się tam, żeby się 

przygotować do późnego obiadu. Walizy i neseser były rozpakowane, czarny 

smoking — ostatni krzyk londyńskiej mody — wyłożony razem z koszulą i 

krawatem. Ogień buzował wesoło na kominku w sypialni.

— Cieszycz się, Brown, że jesteś tu znowu?

— Ogromnie się cieszę, milordzie.

Brown to zaiste doskonały lingwista — potrafi świetnie porozumiewać się w 

języku służby czy marynarskim, w języku wsi czy ulic Londynu, ale mówi też biegle 

po francusku. To nawet trochę irytujące, że nigdy mu się to wszystko nie miesza, 

myślał Hornblower zawiązując krawat.

W hallu na górze spotkał Marie, jak on schodzącą właśnie na obiad. Oboje 

stali przez chwilę jak wryci, jak gdyby każde z nich było ostatnią osobą na świecie, 

którą to drugie spodziewało się ujrzeć. Potem Hornblower skłonił się i podał Marie 

ramię, a ona przyjęła je z ukłonem. Od jej drżącej dłoni wspartej na jego ramieniu 

wionęła fala ciepła, jakby przechodził koło otwartych drzwiczek pieca.

— Moja kochana! Najdroższa! — szeptał tracąc prawie panowanie nad sobą.

background image

Dłoń na jego ramieniu poruszyła się nerwowo, lecz Marie pewnym krokiem 

zstępowała dalej schodami.

Obiad był przyjemny, bo gruba kucharka Jeanne przeszła samą siebie, zaś 

hrabia był we wspaniałej formie, to żartobliwy, to znów poważny, dowcipny i 

świetnie poinformowany. Dyskutowano o polityce rządu burbońskiego i panowie 

zastanawiali się, jakie decyzje zostaną podjęte na Kongresie w Wiedniu, wymienili 

też mimochodem kilka uwag na temat Bonapartego na Elbie.

— Przed naszym wyjazdem z Paryża mówiło się, że przebywając tam jest on 

zbyt niebezpiecznym sąsiadem — zauważył hrabia. — Sugerowano przeniesienie go 

w pewniejsze miejsce — wymieniano w związku z tym waszą Wyspę Świętej Heleny 

na Południowym Atlantyku.

— Chyba byłaby odpowiedniejsza — zgodził się Hornblower.

— Europa będzie trwać w stanie wrzenia, jak długo ten człowiek może być 

ośrodkiem intryg — odezwała się Marie. — Czemu pozwala mu się niepokoić nas 

wszystkich?

— Car, jego były przyjaciel, jest usposobienia sentymentalnego — wyjaśnił 

hrabia wzruszając ramionami. — Ponadto cesarz Austrii to jego teść.

— Czy powinni narzucać swój punkt widzenia kosztem Francji… kosztem 

cywilizacji? — pytała Marie z goryczą.

Kobiety silniej się zwykle angażują niż mężczyźni.

— Nie sądzę, żeby Bonaparte stanowił zbyt aktywne zagrożenie — rzucił 

pocieszająco Hornblower.

Popijając kawę po obiedzie hrabia tęsknym wzrokiem spozierał na stolik do 

kart.

— 'Oratio, nie zapomniałeś grać w wista? — spytał. — Jest nas tylko trójka, 

ale moglibyśmy zagrać „z dziadkiem”. Pod pewnym względem — chociaż moje 

zdanie można uznać za heretyckie — gra „z dziadkiem” wydaje się mieć bardziej 

naukowy charakter.

Nikt nie wspomniał o tym, że Bush grywał z nimi, lecz wszyscy o nim 

pomyśleli. Przekładano karty, tasowano i rozdawano. Było trochę prawdy w słowach 

hrabiego, że gra „z dziadkiem” ma bardziej naukowy charakter; niewątpliwie 

pozwalała na dokładniejsze obliczanie możliwości. Hrabia grał z całą swą dawną 

werwą, Marie z tą samą co przedtem solidną znajomością zasad gry, zaś Hornblower 

starał się wykazywać swą zwykłą naukową precyzję. Ale coś było nie tak. Wist „z 

background image

dziadkiem” był trochę denerwujący, może ze względu na konieczność zmiany miejsc 

wskutek omijanej kolejki rozdawania, co przerywało ciągłość gry. Hornblower nie 

zatracał się w grze, jak to bywało zazwyczaj. Odczuwał silnie obecność Marie, 

siedzącej to obok niego, to naprzeciwko, i dwa razy popełnił drobne błędy. Po 

skończeniu drugiego robra Marie opuściła ręce na kolana.

— Chyba dość się nagrałam na dzisiejszy wieczór — rzekła. — Jestem pewna, 

że 'Oratio jest równie dobry w pikiecie jak w wiście. Może zagracie we dwóch, a ja 

pójdę spać.

Hrabia powstał ze swą zwykłą ceremonialną uprzejmością, pytając, czy 

dobrze się czuje, a gdy zapewniła go, że jest tylko zmęczona, odprowadził ją do 

drzwi, tak jak odprowadzałby królową.

— Dobranoc, 'Oratio — powiedziała Marie.

— Dobranoc, madame — odparł Hornblower stojąc przy stoliku karcianym.

Wymienili jedno spojrzenie — trwające mniej niż dziesiątą sekundy, ale 

dostatecznie długie, żeby powiedzieć sobie wszystko.

— Ufam, że Marie miała słuszność mówiąc, że jesteś, 'Oratio, mistrzem w 

pikiecie — mówił hrabia wracając od drzwi. — Grywaliśmy z nią często w tę grę, 

gdy nie było warunków do wista. Ale ja tu zakładam, że masz chęć na pikietę! 

Przecież to bardzo nieuprzejmie z mojej strony!

Hornblower zapewnił spiesznie hrabiego, że o niczym innym nie marzy.

— To świetnie — ucieszył się hrabia tasując karty swymi szczupłymi białymi 

palcami. — Prawdziwy szczęściarz ze mnie.

Miał tego wieczora szczęście, przynajmniej w grze, jak zwykle śmiało 

ryzykując, nagradzany nieprzewidzianym szczęściem przy zrzucaniu się z koloru. 

Jego niższe seiziemes przebijały wyższe quinty Hornblowera, quatorze waletów 

uratowała go, gdy Hornblower miał trzy asy, trzy króle i trzy damy, zaś dwukrotne 

carte blanche wybawiło go od klęski przy znacznie lepszych kartach na ręku 

Hornblowera. Gdy ten ostatni miał dobrą kartę, hrabiemu sprzyjało szczęście, a gdy 

karty Hornblowera były słabe, hrabia dostawał wyjątkowo mocne. W końcu trzeciej 

partie Hornblower popatrzył na niego bezradnie przez stolik.

— Obawiam się, że nie było to dla ciebie zbyt interesujące — powiedział 

hrabia ze skruchą. — Niegrzecznie traktować tak gościa.

— Wolałbym przegrać w tym domu, niż wygrać w innym — odparł 

Hornblower z absolutną szczerością.

background image

Hrabia uśmiechnął się z zadowoleniem.

— To zbyt duży komplement — rzekł. — A przecież mogę tylko 

odpowiedzieć, że mając ciebie tutaj nie dbam, czy wygrywam, czy tracę. Ufam, że los 

dalej będzie mi sprzyjał i że zostaniesz tu na dłużej.

— Jak los Europy zależy to od Kongresu Wiedeńskiego — zażartował 

Hornblower.

— Wiesz, że ten dom jest twoim domem — dodał hrabia z powagą. — Marie i 

ja pragniemy, abyś go traktował jak swój.

— Sir, jest pan zbyt dobry — protestował Hornblower. — Czy mogę 

zadzwonić po świecę?

— Pozwól, że ja to uczynię — uprzedził go hrabia kierując się spiesznie do 

dzwonka. — Tuszę, iż nie jesteś zbyt znużony po podróży. Feliksie, milord chce 

pójść do siebie.

Hornblower poszedł na górę dębowymi schodami z rzeźbioną boazerią za 

Feliksem kuśtykającym przodem ze świecą. Odprawił natychmiast zaspanego Browna 

czekającego na niego w saloniku, oznajmiając, że sam położy się spać. Te 

niewidoczne drzwi w rogu pokoju prowadzą do hallu przed apartamentem Marie z 

wieży — jak dobrze to pamięta. Pokolenia Ladonów, hrabiów Graay, wiodły 

intrygi w château; może hrabiowie i książęta przechodzili przez te drzwi udając się do 

swych kochanek.

Marie czekała na niego, owładnięta tęsknotą, ociężała od miłości, czuła i 

słodka. Zapadnięcie w jej ramiona było jak pogrążenie się w spokoju i szczęściu, 

bezgranicznym spokoju przypominającym łagodność morza w blasku zachodzącego 

słońca. Pełne piersi, na których złożył głowę, powitały go serdecznie; ich zapach koił 

i upajał. Trzymała go w objęciach, kochała go, płakała ze szczęścia. Wiedziała, że 

posiada tylko połowę jego serca. Był okrutny bezwzględny, samolubny, a przecież to 

szczupłe, kościste ciało spoczywające w jej ramionach było dla niej wszystkim na 

świecie. To okrutne, że wrócił tu, żeby wyzyskiwać ją w ten sposób. Już przedtem 

sprawiał jej ból, a ona wiedziała, że jej dawne cierpienia są niczym w porównaniu z 

czekającymi ją w przyszłości. Ale on jest taki. I takim go kochała. Czas biegnie tak 

szybko, ma tylko tę krótką chwilę przed dalszym życiem w smutku. Och, trzeba się 

tak bardzo śpieszyć! Przyciągnęła go do siebie szalonym ruchem, łkając z miłości, 

łzami błagając czas, żeby się zatrzymał. I to wydało się, że czas stanął w tym 

momencie. Zatrzymał się, a świat zawirował wokół niej.

background image

Rozdział XVIII

— Milordzie, czy mogę z panem pomówić? — spytał Brown.

Postawił przy łóżku tacę ze śniadaniem i rozsunął zasłony okienne. W odległej 

Loarze odbijało się wiosenne słońce. Brown odczekał z respektem, aż Hornblower 

wypije pierwszą filiżankę kawy i otrząśnie się ze snu.

— O co chodzi? — spytał Hornblower; mrugając powiekami patrzył na 

Browna plecami opartego o ścianę. Brown zachowywał się inaczej niż zwykle. 

Zamiast stać w ceremonialnej postawie, właściwej służącemu dżentelmena, czekał 

wyprostowany według zasad dyscypliny z dawnych dni, kiedy to szanujący się 

marynarz stał z podniesioną głową i barkami ściągniętymi do tyłu niezależnie od 

tego, czy był skazywany na chłostę, czy wysłuchiwał pochwały za dzielność.

— O co chodzi? — powtórzył zaintrygowany Hornblower.

Miał moment szalonej obawy, że Brown mógłby na tyle zgłupieć, żeby 

powiedzieć coś na temat jego stosunków z Marie. Lecz obawa ta znikła, gdy 

uświadomił sobie jej absurdalność i nierealność. A przecież Brown zachowywał się 

dziwnie — można by powiedzieć, że był zakłopotany.

— No więc, sir… to znaczy, milordzie — (po raz pierwszy od czasu nadania 

Hornblowerowi godności para Brown pomylił się w tytułowaniu) — nie wiem 

właściwie, czy to jest coś takiego, o czym wasza lordowska wysokość chciałby 

wiedzieć. Nie chcę się ośmielać, sir… milordzie.

— Och, człowieku, wyduśże to z siebie — żachnął się Hornblower. — I mów 

mi „sir”, jeśli ci to coś ułatwi.

— To jest tak, milordzie. Chcę się żenić.

— Dobry Boże! — zdumiał się Hornblower. Wiedział coś niecoś o tym, że 

Brown jest postrachem kobiet, a nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby się 

ożenić. Powiedział spiesznie to co uznał za stosowne. — Któraż to jest ta szczęśliwa 

niewiasta.

— Annette, milordzie. Córka Jeanne i Bertranda. I to ja jestem ten szczęśliwy, 

milordzie.

— Córka Jeanne? O… oczywiście. Ta ładna, z ciemnymi włosami.

Zastanawiając się nad małżeństwem hożej dziewczyny francuskiej i mężnego 

Anglika nie potrafił znaleźć żadnego argumentu przeciwko takiemu związkowi. 

Brown będzie lepszym mężem niż wielu innych — na pewno szczęśliwa będzie 

background image

kobieta, która go poślubi.

— Jesteś człowiekiem rozsądnym, Brown — ciągnął Hornblower. — Nie 

musisz pytać mnie o zdanie w takich sprawach. Jestem pewien, że uczyniłeś mądry 

wybór i składam ci najlepsze życzenia szczęścia i pomyślności.

— Dziękuję, milordzie.

— Jeśli Annette umie gotować tak samo dobrze jak jej matka — dodał 

Hornblower — to z ciebie prawdziwy szczęściarz.

— To jest właśnie druga sprawa, o której chciałem mówić, milordzie. Nie ma 

lepszej kucharki od niej, chociaż jest młoda. Sama Jeanne tak mówi, a jak ona to 

mówi…

— To można być tego pewnym — dokończył Hornblower.

— Myślałem, milordzie — mówił dalej Brown — nie żebym chciał coś 

narzucać, że gdybym miał zostać w pańskiej służbie, to jego lordowska wysokość 

mógłby się zastanowić nad zaangażowaniem Annette na kucharkę.

— O, do licha! — wykrzyknął uradowany Hornblower.

Wyobraził sobie żywot złożony z ciągu posiłków tak wspaniałych jak te 

przygotowywane przez Jeanne. Obiady w Smallbridge były prawie dobre, ale 

zdecydowanie bez polotu. Smallbridge i kuchnia francuska dawały okazję do bardzo 

interesujących studiów nad kontrastami. Smallbridge z Annette jako kucharką stałoby 

się niewątpliwie atrakcyjniejsze. Ale o czym on tu myśli? Co się stało z jego 

wątpliwościami i nieśmiałymi myślami o niewracaniu nigdy do Smallbridge? Na 

pewno taki zamiar przychodził mu do głowy, kiedy myślał o Marie, a teraz myśli o 

Smallbridge i o Annette prowadzącej mu kuchnię. Otrząsnął się z tych marzeń.

— Nie mogę oczywiście podejmować sam decyzji w takiej sprawie — 

powiedział, grając na zwłokę. — Sam rozumiesz, Brown, że trzeba się będzie 

skonsultować z jej wysokością. Czy masz jakieś alternatywne plany?

— Mnóstwo, milordzie, jeśli tylko pan nie będzie miał nic przeciwko temu. 

Myślałem o otwarciu małego hotelu — mam zaoszczędzone całe pryzowe.

— Gdzie?

— Może w Londynie, milordzie. Albo w Paryżu. Czy w Rzymie. 

Rozmawialiśmy o tym z Feliksem, Bertrandem i Annette.

— Mój Boże! — westchnął znowu Hornblower. Nic takiego nie przyszło mu 

nigdy na myśl, a przecież…

— Nie wątpię, Brown, że ci się powiedzie.

background image

— Dziękuję, milordzie.

— Powiedz mi, to wygląda na błyskawiczne zaloty. Czy tak było?

— Niezupełnie, milordzie. Kiedy byłem tu poprzednim razem, Annette i ja… 

rozumie pan, milordzie.

— Teraz tak — odparł Hornblower.

To nie do wiary, że Brown, człowiek, który wybrał linę ratującą „Plutona”, ten 

co jednym ciosem pięści uciszył pułkownika Caillarda, mówił spokojnie o 

możliwości otwarcia hotelu w Rzymie. Właściwie nie było to bardziej 

nieprawdopodobne niż jego własne rozmyślania nad możliwością stania się 

francuskim seigneurem i odwrócenia się tyłem do Anglii. Myślał o tym nie dawniej 

niż ubiegłej nocy; miłość do Marie rosła w nim w ciągu ostatnich pięciu dni, mimo że 

folgował swej namiętności, a nie należał do głupców nie zdających sobie sprawy, co 

to oznacza.

— Brown, kiedy myślisz się żenić? — spytał.

— Jak tylko da się najwcześniej, według tutejszego prawa, milordzie.

— Nie mam pojęcia, ile to może trwać — rzekł Hornblower.

— Dowiem się, milordzie. Czy to byłoby wszystko, czego pan potrzebuje w 

tej chwili?

— Nie. Zaraz wstaję. Nie mogę leżeć w łóżku, Brown, po wysłuchaniu 

wszystkich tych podniecających nowin. Wystąpię z ładnym prezentem ślubnym.

— Dziękuję, milordzie. Przyniosę teraz panu gorącej wody.

Ubrawszy się poszedł do buduaru, gdzie Marie czekała na niego. Ucałowała 

go na dzień dobry, przesunęła dłonią po gładko wygolonych policzkach i położywszy 

mu dłoń na ramieniu podprowadziła do okna w swoim pokoju w wieży, żeby mu 

pokazać, że jabłonie w sadzie na dole zaczęły już kwitnąć. Przyszła wiosna, i dobrze 

było kochać i być kochanym w tym zielonym kraju. Ujął jej białe dłonie, z pełnym 

szacunku uwielbieniem ucałował kolejno wszystkie palce. Co dzień bardziej ją 

podziwiał, słodycz jej charakteru i brak egoizmu w miłości. To połączenie szacunku i 

uczucia stanowiło mieszaninę uderzającą do głowy — Hornblower czuł, że mógłby 

klękać przed Marie jak przed świętą. Ona zdawała sobie sprawę z ogarniającej go 

namiętności, jak ze wszystkiego, co go dotyczyło.

— 'Oratio — powiedziała (czemu tak bardzo wzrusza go dźwięk jego 

śmiesznego imienia wymawianego w taki sposób?).

Przytulił się do niej, a ona objęła go, niosąc, jak zawsze, pociechę. Nie 

background image

myślała teraz wcale o przyszłości. Wiedziała, że dla niej przyszłość gotuje tragedię. 

Ale to jest teraz,* a teraz Hornblower jej potrzebuje. Otrząsnęli się z paroksyzmu 

namiętności, jak zawsze, uśmiechając się do siebie.

— Słyszałaś o Brownie?

— Chce żenić się z Annette. I bardzo dobrze robi.

— Wygląda, że to dla ciebie nie nowina.

— Wiedziałam o tym przed Brownem — zaśmiała się Marie. Na jej policzku 

pojawił się na moment dołeczek, a w oczach zalśnił figlarny chochlik. Była absolutnie 

i niezwykle pociągająca.

— Powinna być z nich dobra para — zauważył Hornblower.

— Jej kufer z wyprawą jest zupełnie gotowy — ciągnęła Marie — a Bertrand 

ma dla niej posag.

Zeszli na dół podzielić się nowiną z hrabią, a on słuchał uradowany.

— Mogę sam im dać ślub cywilny — rzekł. — Pamiętasz, 'Oratio, że jestem tu 

merem? Stanowisko będące nieomal synekurą dzięki wydajnej pracy mojego zastę-

pcy, mogę jednak robić użytek ze swej władzy, jeśli przyjdzie mi na to ochota.

Na szczęście dla przyśpieszenia sprawy Brown — wezwany do złożenia 

wyjaśnień — oświadczył, że jest sierotą i głową swojej rodziny, dzięki czemu można 

było zrezygnować z żądania pozwolenia rodzicielskiego, wymaganego przez prawo 

francuskie. Nie została jeszcze wprowadzona w życie zapowiedź króla Ludwika 

XVIII i Izby, że ceremonia religijna ma być integralną częścią małżeństwa, aby 

zyskało ono moc prawną. Mimo to ślub miał być kościelny i związkowi miało być 

udzielone błogosławieństwo Kościoła. Annette nie ustawała w próbach nawrócenia 

Browna, a dzieci miały być wychowywane w wierze katolickiej. Wysłuchawszy tego, 

Brown kiwnął głową, że się zgadza; nie miał widać specjalnych skrupułów, gdy szło 

o religię.

Ludzie w Smallbridge byli już zgorszeni murzyńską pokojówką Barbary; 

potrząsali z dezaprobatą głowami nad nawykiem brania co dzień kąpieli przez 

Hornblowera i Barbarę; i Hornblower nie bardzo umiał sobie wyobrazić, co będzie się 

tam mówiło w przyszłości o obecności niewiasty z papistowskiego kraju i rodziny 

wychowywanej w tym duchu. No i znowu myśli o Smallbridge. To jest naprawdę 

podwójne życie. Spojrzał zakłopotany na hrabiego, którego gościnności nadużywał. 

Trudno myśleć o winie w miłości, gdy w grę wchodzi Marie — w niej nie ma winy. A 

w nim? Czy wolno obwiniać go o coś, czemu nie może się oprzeć? Czy był winien, 

background image

gdy porywał go prąd Loary, o niespełna milę od miejsca, w którym się teraz znajduje? 

Przeniósł spojrzenie na Marie i jak zawsze poczuł silny przypływ namiętności; drgnął 

nerwowo uświadomiwszy sobie, że hrabia zwraca się do niego swym miłym głosem.

— 'Oratio, czy będziemy tańczyć na weselu? — pytał.

Robili z tego wielką uroczystość, co trochę zaskoczyło Hornblowera, który 

miał mgliste i niewłaściwe wyobrażenie o stosunku francuskich seigneurs dawnego 

reżymu do służby. Na dziedzińcu za zamkiem ustawiono beczki z winem i 

zgromadzono orkiestrę złożoną ze skrzypków i muzykantów z Auvergne grających na 

instrumentach przypominających szkockie kobzy, których dźwięki tak bardzo 

drażniły głuche na tony ucho Hornblowera. Hrabia ruszył w tany z Jeanne, a ojciec 

panny młodej z Marie. Było wino, mnóstwo jedzenia, były sprośne żarty i górnolotne 

przemowy. Wieś wydawała się okazywać zadziwiającą tolerancję wobec związku 

miejscowej dziewczyny z obcym heretykiem — chłopi klepali Browna po plecach, 

ich żony całowały go w ogorzałe policzki pośród wybuchów wesołości. Ale Brown 

był tu ogromnie popularny, a w tańcu pomagał mu chyba instynkt.

Hornblower, nie będąc w stanie odróżnić jednej nuty od drugiej, musiał usilnie 

wsłuchiwać się w rytm i obserwując uważnie, co robią inni, naśladował zabawnie ich 

ruchy taneczne, przechodząc z rąk do rąk kobiet z policzkami jak jabłuszka. Ociężały 

od jedzenia siadł przy stole na krzyżakach, ale już po chwili hasał jak szalony po 

brukowanym dziedzińcu między dwoma hożymi dziewojami, trzymając się z nimi za 

ręce i śmiejąc z całego serca. Sam się dziwił — nawet tu nie przestał analizować 

siebie — że potrafi tak dobrze się bawić. Marie z uśmiechem spoglądała na niego 

spod prostych brwi.

Znalazłszy się z powrotem w salonie chateau, poczuł się dziwnie znużony i 

zdumiewająco szczęśliwy. Siedział w mało wytwornej pozie, z nogami 

wyciągniętymi przed siebie, a Feliks, znów w roli nieskazitelnego majordomusa, 

słuchał, co ma podać jemu i hrabiemu.

— Szerzą się dziwne pogłoski — zaczął hrabia. Wyprostowany w swym 

fotelu, wyglądał świeżo i wytwornie jak zawsze. — Nie chciałem psuć zabawy 

rozmową na ten temat. Ludzie powiadają, że Bonaparte uciekł z Elby i wylądował we 

Francji.

— To rzeczywiście dziwne — odparł rozleniwiony Hornblower; potrzebował 

trochę czasu, żeby znaczenie tej nowiny dotarło do jego otępiałego mózgu. — Jakie 

mogą być jego zamiary?

background image

— Zgłasza ponownie roszczenie do tronu Francji — powiedział hrabia 

poważnym tonem.

— Nie ma jeszcze roku, jak go wszyscy odstąpili.

— To prawda. Może Bonaparte rozwiąże za nas problem, o którym 

rozmawialiśmy któregoś wieczora. Nie ma wątpliwości, że król każe go rozstrzelać, 

jak tylko dostanie go w ręce, a to położy kres wszelkim ewentualnym intrygom i 

niepokojom.

— Słusznie.

— Chciałbym jednak — może to niemądre — aby wiadomość o wylądowaniu 

Bonapartego dotarła do nas równocześnie z wiadomością o jego śmierci.

Na twarzy hrabiego malowała się głęboka troska i Hornblower poczuł lekki 

niepokój. Wiedział, że jego gospodarz jest czujnym obserwatorem sytuacji polity-

cznej.

— Sir, czego się pan obawia? — zapytał, stopniowo zbierając myśli.

— Boję się, żeby nie odniósł jakiegoś niespodziewanego sukcesu. Pan zna 

potęgę jego imienia, a król… król ze swymi doradcami nie działał z należytym 

umiarkowaniem po swoim powrocie na tron.

Wejście Marie, uśmiechniętej i szczęśliwej, przerwało rozmowę. Siadłszy z 

powrotem w fotelach panowie nie wrócili już do niej. W ciągu następnych dwóch dni 

Hornblower miewał chwilami jakieś przeczucia, chociaż jedyne wieści, jakie do nich 

dotarły, nie mówiły nic poza potwierdzeniem faktu o wylądowaniu Bonapartego. 

Rzuciły one lekki cień na jego szczęście, lecz było ono tak wielkie i tak intensywne, 

że aby je zmrozić, potrzeba by było czegoś więcej niż chłodnego powiewu. Cudowne 

dni wiosenne, błądzenie po sadzie pod kwitnącymi drzewami, z szemrzącymi opodal 

bystrymi wodami Loary; przejażdżki konne po lesie — jak to się działo, że nie 

znosząc ich przedtem, teraz znajdował w nich tyle przyjemności? Dojeżdżali aż do 

Nevers, a zdarzyły się też jedna czy dwie oficjalne wizyty, których wymagała jego 

pozycja; były to same złote chwile. Ich blasku nie mogła przyćmić obawa o to, co 

zrobi Bonaparte ani nawet o treść listu, który musi przyjść z Wiednia. Pozornie 

Barbara nie mogła mieć o nic pretensji; pojechała do Wiednia, a w czasie jej 

nieobecności on odwiedził dawnych przyjaciół. Ale Barbara będzie wiedziała. Może 

nic nie powie, ale będzie wiedziała.

Chociaż ogromne było szczęście Hornblowera, nie było ono tak 

nieskrępowane jak szczęście Browna — Hornblower łapał się na tym, że zazdrości 

background image

Brownowi, zazdrości tej swobody, z jaką on może się obnosić ze swą miłością. 

Hornblower i Marie musieli trochę kryć się i uważać, on sam miał wyrzuty sumienia 

ze względu na hrabiego. Z tym wszystkim jednak był szczęśliwy, szczęśliwszy niż 

kiedykolwiek przedtem w swoim pełnym udręki żywocie. Raz chociaż nie zamęczał 

siebie samoanalizą. Nie miał wątpliwości ani co do swego uczucia, ani uczuć Marie, a 

nowość takiego przeżycia przysłaniała całkowicie obawy i złe przeczucia co do 

przyszłości. Może żyć w spokoju, póki nie dopadną go troski — gdyby potrzeba mu 

było czegoś, aby nasilić poczucie szczęścia (a tak nie było), to wystarczała sama 

świadomość, że czekają go kłopoty, a on pozwala sobie je ignorować. Poczucie winy 

i niepewności rzucało go jeszcze bardziej szaleńczo w ramiona Marie, nie żeby 

świadomie o nim zapomnieć; po prostu skłaniało do pośpiechu.

To była miłość, bezbrzeżna i niczym nie zmącona. Dawanie było ekstazą, 

przyjmowanie nie dziwiło. Przyszła wreszcie do niego, po tylu latach i cierpieniach. 

Można by powiedzieć cynicznie, że to tylko jeszcze jeden przykład tęsknoty 

Hornblowera za tym, czego mieć nie może; jeśli nawet tak było, to chociaż raz 

Hornblower nie zdawał sobie z tego sprawy. W ciągu tych dni przychodził mu często 

na myśl werset z książeczki do nabożeństwa „…służenie Któremu jest doskonałą 

wolnością”. Tak bardzo był oddany Marie.

Loara wciąż była wezbrana. Katarakta, gdzie kiedyś omal nie utonął — ta 

sama, która stała się przyczyną jego pierwszego spotkania z Marie — wyglądała jak 

obrzeżony pianą stromy stok z rwącej, zielonej wody. Hornblower słyszał jej szum 

spoczywając w ramionach Marie w jej pokoju w wieży; spacerowali często koło tego 

miejsca i Hornblower wspominał tamto przeżycie bez trwogi czy podniecenia. 

Wszystko to minęło. Rozsądek mówił mu, że jest tym samym człowiekiem, który 

abordażował „Castillę”, tym samym, który stał w obliczu gniewu El Suprema, tym, 

który walczył na śmierć i życie w zatoce Rosas, a mimo to miał dziwne wrażenie, że 

tamto wszystko przytrafiło się komu innemu. Teraz wiódł życie człowieka 

spokojnego i rozleniwionego, a katarakta nie przypominała odmętu, który omal nie 

pochłonął jego życia.

Gdy hrabia wszedł z dobrą nowiną, uznał to za rzecz zupełnie naturalną.

— Hrabia d'Artois pobił Bonapartego w bitwie na południu — oznajmił. — 

Bonaparte jest zbiegiem, wkrótce zostanie pojmany. To jest wiadomość z Paryża.

Tak właśnie powinno być; wojny się skończyły.

— Myślę, że dziś wieczorem możemy rozpalić ognisko dla uczczenia tej 

background image

nowiny — ciągnął hrabia. Palono więc ognisko i pito toasty za króla.

Ale już następnego ranka Brown stawiając tacę ze śniadaniem przy łóżku 

Hornblowera oznajmił, że hrabia chciałby z nim się widzieć możliwie jak najszybciej 

i jeszcze nie dokończył mówić, gdy wszedł hrabia, z wymizerowaną twarzą, w 

szlafroku i nie uczesany.

— Przepraszam za najście — zaczął (nawet w takiej chwili nie potrafił 

zapomnieć o dobrych manierach) — ale nie mogłem czekać. Są złe nowiny. Bardzo 

złe. Najgorsze, jakie mogą być.

Hornblower mógł tylko patrzeć szeroko otwartymi oczyma i czekać, aż hrabia 

zbierze siły na przekazanie mu wiadomości. Wymagało to wysiłku z jego strony.

— Bonaparte jest w Paryżu — rzekł wreszcie hrabia. — Król uciekł, a 

Bonaparte jest znowu cesarzem. Cała Francja stanęła za nim.

— A bitwa, którą przegrał?

— Pogłoska… kłamstwa… same kłamstwa. Bonaparte jest znowu cesarzem.

Trzeba było chwili czasu na zdanie sobie sprawy, co to oznacza. Z pewnością 

oznaczało znowu wojnę. Cokolwiek uczynią inne wielkie mocarstwa, Anglia nie 

będzie mogła nigdy tolerować obecności tego niebezpiecznego i potężnego 

nieprzyjaciela po drugiej stronie Kanału. Jeszcze raz Anglia i Francja skoczą sobie do 

gardła. Dwadzieścia dwa lata temu zaczęły się wojny; wygląda na to, że trzeba będzie 

następnych dwudziestu dwóch, żeby można było znowu zrzucić Bonapartego z tronu. 

Jeszcze dwadzieścia dwa lata niedoli i rozlewu krwi. Była to naprawdę straszna 

perspektywa.

— Jak to się stało? — pytał Hornblower, bardziej dla zyskania na czasie niż z 

rzeczywistej ciekawości.

Hrabia rozłożył swe delikatne ręce w bezradnym geście.

— Nie padł ani jeden strzał — rzekł. — Armia przeszła en masse na jego 

stronę. Ney, Labedoyere, Soult — wszyscy zdradzili króla. W ciągu dwóch tygodni 

Bonaparte przebył dystans od brzegu Morza Śródziemnego do Paryża. Musiał pędzić 

w poszóstnym powozie.

— Ależ lud go nie chce — protestował Hornblower. — Wszyscy wiemy o 

tym.

— Życzenie ludu nic nie znaczy wobec woli armii — odparł hrabia. — 

Nowiny przyszły wraz z pierwszymi dekretami uzurpatora. Mają być powołane 

poborowe roczniki 1815 i 1816. Oddziały Przybocznej Gwardii Królewskiej mają 

background image

zostać rozwiązane, gwardia cesarska przywrócona. Bonaparte jest znowu gotów 

zmierzyć się z Europą.

Hornblower niejasno zobaczył znów siebie na pokładzie okrętu, pod 

brzemieniem odpowiedzialności, otoczonego niebezpieczeństwami, samotnego i bez 

przyjaciół. Ponura to była perspektywa.

Pukanie do drzwi oznajmiło przybycie Marie, w szlafroku, ze wspaniałymi 

włosami spływającymi na ramiona.

— Słyszałaś nowinę, moja droga? — spytał hrabia. Nie uczynił żadnej uwagi 

na temat jej przybycia tu ani wyglądu.

— Tak — odparła Marie. — Jesteśmy w niebezpieczeństwie.

— To prawda — przyznał hrabia. — Wszyscy.

Wiadomość była tak przerażająca, że Hornblower nie zdążył się zastanowić, 

czy grozi mu ona osobiście. Jako oficer Brytyjskiej Marynarki Wojennej zostanie 

natychmiast aresztowany i uwięziony. Nie tylko to; przed laty Bonaparte chciał 

postawić go przed sąd i skazać za piractwo. Zrealizuje ten zamiar — tyrani mają 

dobrą pamięć. A hrabia, a Marie?

— Bonaparte wie teraz, że pan dopomógł mi w ucieczce — zauważył 

Hornblower. — Nigdy tego nie wybaczy.

— Zabije mnie, jeśli uda mu się mnie schwytać — stwierdził hrabia; nie 

wspomniał o Marie, lecz spojrzał w jej stronę. I ją Bonaparte zabije.

— Musimy uciekać — zdecydował Hornblower. — Kraj nie ustabilizował się 

jeszcze pod władzą Bonapartego. Mając szybkie konie możemy dotrzeć do wybrzeża. 

..

Ujął za prześcieradło, żeby je odrzucić, ale w ostatniej chwili przypomniał 

sobie o obecności Marie.

— Będę ubrana za dziesięć minut — oznajmiła Marie.

Gdy drzwi za nią i za hrabią zamknęły się, Hornblower wyskoczył z łóżka 

wołając na Browna. Przemiana z sybaryty w człowieka czynu trwała kilka chwil, 

tylko kilka. Ściągając koszulę nocną przywołał przed oczy wyobraźni mapę Francji, z 

drogami i portami. Mogą dotrzeć do Rochelle przez góry w dwa dni wytężonej jazdy. 

Naciągnął spodnie. Hrabia nosi sławne nazwisko — nikt nie ośmieli się aresztować 

go ani towarzyszących mu osób bez specjalnego rozkazu z Paryża; groźbą i tupetem 

mogą się jakoś przedostać. W sekretnym schowku w walizie miał Hornblower ukryte 

dwieście napoleonów w złocie — może hrabia też coś ma. Wystarczy na łapówki. 

background image

Mogą przekupić rybaka, żeby ich wywiózł w morze — albo na przykład ukraść łódź.

Upokarzająca to sprawa umykać jak zające na pierwsze pojawienie się 

Bonapartego; z trudem pogodził tę decyzję z dostojeństwem para i komodora, lecz 

pierwszy jego obowiązek to zachować życie i pozostać użytecznym. Wprawdzie czuł, 

jak tłumiony gniew na Bonapartego, człowieka, który kruszył pokój, podnosi się w 

nim, ale daleko było do tego, żeby go całkowicie opanował. Na razie było to raczej 

oburzenie niż gniew; chwilowe żałosne załamanie się wobec zwrotu w sytuacji wolno 

ustępowało mglistym myślom o możliwości odegrania aktywnej roli w 

natychmiastowym podjęciu walki, zamiast uciekać z myślą, żeby zaczął tę walkę 

później. Jest tu, we Francji, w samym sercu kraju przeciwnika. Na pewno jest w 

stanie zadać mu cios, który tamten odczuje. Wciągając wysokie buty spytał Browna:

— Co z twoją żoną?

— Myślałem, milordzie, że mogłaby jechać z nami — odparł trzeźwo Brown.

Jeśli ją zostawi, nie zobaczą się do końca wojny, która może znów potrwać 

dwadzieścia lat; zostając z nią pójdzie do więzienia.

— Umie jeździć konno?

— Jak trzeba, to pojedzie, milordzie.

— Idź i dopilnuj, żeby była gotowa. Nie możemy brać ze sobą niczego poza 

torbami do przytroczenia przy siodłach. Będzie mogła obsługiwać Mme le 

Vicomtesse.

— Dziękuję, milordzie.

Dwieście napoleonów w złocie to spory ciężar do wiezienia, ale trzeba mieć je 

bezwzględnie przy sobie. Hornblower, już w butach do konnej jazdy, zszedł na dół, 

głośno tupiąc po schodach. Marie czekała w głównym hallu, odziana w czarną 

amazonkę i stosowny kapelusz trójgraniasty. Przebiegłszy po niej szybkim 

spojrzeniem stwierdził, że nie ma w jej wyglądzie niczego zwracającego uwagę — 

wyglądała po prostu jak odpowiednio ubrana elegancka dama.

— Czy zabieramy ze sobą jakichś ludzi? — spytała.

— Wszyscy są starzy. Lepiej nie. Hrabia, ty, ja, Brown i Annette. Potrzeba 

nam pięciu koni.

— Tak właśnie myślałam — rzekła Marie. Była wspaniałą kobietą na trudny 

czas.

— Możemy przejechać przez most w Nevers i udać się w kierunku Bourges i 

La Rochelle. W Vendée będziemy mieli największą szansę.

background image

— Lepiej byłoby kierować się na jakąś małą wioskę rybacką niż na duży port 

— zauważyła Marie.

— Może masz słuszność. Ale zdecydujemy o tym, jak będziemy blisko 

wybrzeża.

— Doskonale.

Doceniała znaczenie jednoosobowego dowództwa, chociaż była gotowa 

spieszyć z radą.

— Co z twoimi kosztownościami? — spytał Hornblower.

— Brylanty mam tu, w tej torbie, którą przymocuję do siodła.

Gdy to mówiła, wszedł hrabia, w wysokich butach i ostrogach. Niósł mały 

worek skórzany, który, postawiony, wydał metaliczny dźwięk.

— Dwieście napoleonów — oznajmił.

— I ja mam tyle. To wystarczy.

— Lepiej jednak, żeby nie dźwięczały — zauważyła Marie. — Owinę 

pieniądze kawałkiem materiału.

Nadszedł Feliks, taszcząc skórzane torby do przytroczenia u siodła hrabiego, i 

oznajmił, że konie są gotowe — Brown i Annette czekali na dziedzińcu.

— Jedziemy — zadecydował Hornblower.

Smutne było pożegnanie. Kobiety płakały — śliczna buzia Annette była 

wykrzywiona żałością — mimo że mężczyźni, zaprawieni w stoickiej szkole służby 

na dworze szlacheckim, zachowywali milczenie.

— Żegnaj, przyjacielu — powiedział hrabia wyciągając dłoń do Feliksa. Obaj 

byli starzy i mogli się już nigdy nie zobaczyć.

Wyjechawszy z dziedzińca piątka jeźdźców ruszyła drogą wzdłuż rzeki; jak na 

ironię dzień był piękny, wiosenny; kwitnące drzewa sypały deszczem płatków, Loara 

lśniła wesoło. Za pierwszym zakrętem ukazały się wieże i iglica Nevers; z następnego 

można już było widzieć wyraźnie pałac Gonzagów z jego bogatą ornamentacją. 

Hornblower obrzucił go przelotnym spojrzeniem, zamrugał oczyma i popatrzył raz 

jeszcze. Obok niego jechała Marie, za nią hrabia, więc zapytał ich wzrokiem o 

potwierdzenie.

— To biała flaga — stwierdziła Marie.

— I mnie się tak wydaje — powiedział zdumiony Hornblower.

— Mój wzrok nie pozwala mi dojrzeć żadnej flagi — rzekł ze smutkiem 

hrabia.

background image

Hornblower odwrócił się w siodle do Browna, który podtrzymywał na duchu 

jadącą przy nim Annette.

— To biała flaga nad pałacem, milordzie.

— Nie wydaje mi się to możliwe — zastanawiał się hrabia. — Wiadomości 

otrzymane przeze mnie dziś rano pochodziły z Nevers. Tamtejszy prefekt, 

Beauregard, od razu opowiedział się za Bonapartem.

Rzeczywiście sprawa była dziwna — nawet jeśli ta biała flaga powiewała tam 

przez przeoczenie.

— Zaraz się przekonamy — stwierdził Hornblower, opanowując instynktowną 

chęć pognania konia z kłusa w cwał.

Zbliżyli się do miasta, a biała flaga wciąż była widoczna. Przy rogatce stało 

sześciu żołnierzy w porządnych szarych mundurach, za nimi czekały spętane siwe 

konie.

— To Szarzy Muszkieterowie z Przybocznej Gwardii Królewskiej — 

wykrzyknęła Marie. Hornblower rozpoznał mundury. Widywał je w orszaku króla w 

Tuileries i Wersalu.

— Szarzy Muszkieterowie nie zrobią nam krzywdy — orzekł hrabia.

Sierżant pikiety uważnie obejrzał nadjeżdżających i zastąpiwszy im drogę 

zapytał o nazwiska.

— Louis-Antoine-Hector-Sevinien de Ladon, Comte de Gracay i jego świta — 

odparł hrabia.

— Może pan przejechać, M. le Comte — oświadczył sierżant. — Jej 

królewska wysokość jest w prefekturze.

— K t ó r a  jej królewska wysokość? — zastanawiał się hrabia.

Na Grand Square znajdował się oddział Szarych Muszkieterów złożony z 

dwudziestu kawalerzystów na koniach. Tu i ówdzie powiewały flagi, a gdy wjechali 

na plac, jakiś mężczyzna wyszedł z prefektury i zaczął nalepiać drukowany afisz. 

Podjechali, żeby zobaczyć — pierwsze słowo było łatwe do odczytania i brzmiało: 

„Francuzi!”

— Jej królewska wysokość to księżna d'Angouleme — orzekł hrabia.

Proklamacja wzywała wszystkich Francuzów do walki przeciwko tyranowi-

uzurpatorowi i do wierności dynastii Burbonów. Według tego, co głosił afisz, król z 

uzbrojonymi oddziałami znajdował się w okolicy Lilie, Południe powstało pod wodzą 

księcia d'Angouleme, a z całej Europy maszerowały wojska w celu zakucia ludobójcy 

background image

w łańcuchy i przywrócenia Ojca Ludu na tron jego przodków.

W prefekturze zostali entuzjastycznie powitani przez księżną. Jej piękna twarz 

zdradzała zmęczenie, amazonkę miała jeszcze obryzganą błotem — jechała całą noc 

ze swoim szwardonem muszkieterów, dostając się do Nevers inną drogą, tuż za 

ludźmi Bonapartego rozlepiającymi jego deklarację.

— Znowu dość prędko przeszli na stronę przeciwnika — zauważyła księżna.

Nevers, nie będące miastem garnizonowym, nie było obsadzone przez wojsko; 

wystarczyło stu zdyscyplinowanych muszkieterów, żeby uczynić księżnę bez walki 

panią tej miejscowości.

— Miałam właśnie posyłać po pana, M. le Comte — ciągnęła księżna. — Nie 

wiedziałam o tym niezwykle szczęśliwym zrządzeniu losu, że lord 'Ornblower jest 

tutaj. Chcę mianować pana królewskim generałem-porucznikiem na okręg Nivernais.

— Sądzi wasza królewska wysokość, że powstanie może zakończyć się 

pomyślnie? — spytał Hornblower.

— Powstanie? — powtórzyła księżna z leciutkim odcieniem pytania w głosie.

Dla Hornblowera był to głos przeznaczenia. Księżna była najinteligentniejsza 

i najodważniejsza ze wszystkich Burbonów, ale nawet ona nie potrafiła określić 

słowem „powstanie” ruchu, na czele którego próbowała stanąć. Bonaparte jest 

buntownikiem; ona zabiera się do stłumienia buntu, nawet jeśli Bonaparte króluje w 

Tuileries i armia jest mu posłuszna. Ale to była wojna; wojna na śmierć i życie, i 

Hornblower nie był w nastroju do zabawy w grę słów z amatorami.

— Nie traćmy czasu na definicje, madame — rzekł. — Czy zdaniem pani są 

we Francji dostateczne siły dla wypędzenia Bonapartego?

— Jest on najbardziej znienawidzonym człowiekiem w tym kraju.

— Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie — przyciskał ją Hornblower.

— Vendée będzie się biło — mówiła księżna. — Jest tam Laroche-Jacquelin i 

ludzie pójdą za nim. Mój małżonek mobilizuje Południe. Król i jego Gwardia Przy-

boczna trzymają się w Lilie. Gaskonia stawi opór uzurpatorowi — pamięta pan, jak 

Bordeaux wypowiedziało mu posłuszeństwo w zeszłym roku.

Vendée może powstać; chyba tak będzie. Ale Hornblowerowi trudno było 

wyobrazić sobie księcia d'Angoulême porywającego za sobą Południe czy tłustego, 

cierpiącego na podagrę króla dokonującego tego samego na północy. Jeśli idzie o 

wypowiedzenie posłuszeństwa przez Bórdeaux, Hornblower pamiętał Rouen i Hawr, 

apatycznych mieszczan i opornych rekrutów, których jedynym pragnieniem było 

background image

wykręcić się w ogóle od walki. Przez rok korzystali z błogosławieństw pokoju i 

liberalnych rządów, więc może teraz zechcą o to walczyć. Może.

— Cała Francja wie już, że Bonapartego można pokonać i zdetronizować — 

ciągnęła księżna. — A to czyni wielką różnicę.

— Magazyn z prochem niezadowolenia i niezgody — dorzucił hrabia. — 

Może się zapalić od iskry.

Hornblowerowi marzyło się to samo, gdy wjeżdżał do Hawru, i nawet w 

myślach użył tej samej metafory, która okazała się przecież nietrafna.

— Bonaparte ma armię — rzekł. — Do pobicia armii potrzebna jest armia. 

Gdzie ją można znaleźć? Starzy żołnierze są wierni Bonapartemu. Czy cywile będą 

chcieli się bić, a jeśli tak, czy się uda ich uzbroić i przeszkolić na czas?

— Jest pan w pesymistycznym nastroju, milordzie — zauważyła księżna.

— Bonaparte to najzdolniejszy, najaktywniejszy, najzaciętszy i 

najprzebieglejszy wojownik, jakiego widział świat — odrzekł Hornblower. — Proszę 

o tarczę stalową dla odparowywania jego ciosów, a nie o papierową obręcz z cyrku.

Hornblower potoczył wzrokiem po twarzach, księżnej, hrabiego, Marie i 

milczącego dworaka w stopniu generała, który stał przy księżnej od początku 

rozmowy. Były poważne, nie zdradzały jednak oznak wahania.

— A więc sugeruje pan, aby na przykład obecny tu M. le Comte poddał się 

potulnie uzurpatorowi i czekał, aż armie Europy odbiją Francję? — zapytała księżna z 

leciutką ironią. Panowała nad sobą lepiej niż większość Burbonów.

— M. le Comte musi ratować swoje życie ucieczką z powodu łaskawości, jaką 

mi kiedyś okazał — bronił się Hornblower, wiedział jednak, że to przesądza sprawę.

Każde posunięcie przeciwko Bonapartemu w obrębie Francji, choćby łatwo 

zgniecione i kosztem dużego rozlewu krwi, będzie lepsze od biernego czekania. A 

może zakończyć się pomyślnie, chociaż Hornblower nie liczył na to. W każdym razie 

pomiesza szyki Bonapartemu w jego roszczeniu do reprezentowania całej Francji, a 

przynajmniej opóźni nieuniknione starcie na granicy północno-wschodniej, zmuszając 

go do trzymania wojska tutaj. Hornblower nie oczekiwał zwycięstwa, sądził jednak, 

że istnieje szansa, niechby nawet niewielka, wszczęcia w lasach i górach małej wojny 

partyzanckiej, która może się później rozprzestrzenić. On sam służy królowi Jerzemu; 

jeśli może doprowadzić do śmierci choćby jednego żołnierza Bonapartego, nawet za 

cenę stu wieśniaków, jego obowiązkiem jest to uczynić. Przez mózg przemknęła mu 

wątpliwość, czy aby powodują nim tylko motywy humanitarne, czy też może osłabła 

background image

w nim zdolność podejmowania decyzji. Zdarzało mu się poprzednio wysyłać ludzi na 

stracone pozycje; w niektórych takich wyprawach sam brał udział, lecz to 

przedsięwzięcie było jego zdaniem zupełnie beznadziejne — a hrabia będzie w nie 

zaangażowany.

— I mimo to, milordzie, dalej pan zaleca bierną uległość? — napierała 

księżna.

Hornblower poczuł się jak skazaniec na szafocie rzucający przed ścięciem 

ostatnie spojrzenie na świat tonący w blasku słońca. Osaczały ponure, nieuniknione 

konieczności wojny.

— Nie — zaprzeczył. — Zalecam opór.

Posępne twarze otaczających go rozjaśniły się i wiedział już, że od jego 

decyzji zależy, czy będzie pokój, czy wojna. Gdyby dalej argumentował przeciwko 

powstaniu, przeciągnąłby ich na swoją stronę. Świadomość ta pogłębiła jego 

przygnębienie, mimo że próbował utwierdzać się w przekonaniu — które było 

słuszne — że los postawił go w położeniu nie pozwalającym dłużej się spierać. Kości 

zostały rzucone, więc spiesznie mówił dalej. — Wasza królewska wysokość zarzuca 

mi pesymizm. Jestem pesymistą. Desperackie to przedsięwzięcie, lecz nie znaczy, że 

należy z niego zrezygnować. Nie wolno nam jednak zabierać się do dzieła 

lekkomyślnie. Nie wolno liczyć na wspaniałe czy błyskawiczne sukcesy. To 

przedsięwzięcie długotrwałe, trudne i nie dające sławy. Oznacza ono strzelanie do 

żołnierzy francuskich z ukrycia i ucieczkę po strzale. Czołganie się nocą, żeby 

zasztyletować wartownika. Palenie mostów, podcinanie gardeł nielicznym koniom 

pociągowym — takie będą nasze wielkie zwycięstwa.

Chciał powiedzieć „To będą nasze Marenga i Jeny”, ale nie mógł wspominać 

zwycięstw Bonapartego wobec grupy proburbończyków. Spróbował przypomnieć 

sobie jakieś burbońskie wiktorie.

— To będą nasze Steinkerki i Fontenoye — ciągnął. Opisać w paru zdaniach 

technikę wojny partyzanckiej absolutnym ignorantom w tym przedmiocie to niełatwe 

zadanie. — Królewski generał-porucznik w Nivernais będzie ściganym zbiegiem. 

Będzie sypiał wśród skał i żywił się surowym mięsem, bo ogień mógłby go zdradzić. 

Tylko godząc się na takie warunki można w końcu osiągnąć sukces.

— Jestem gotów na to wszystko, do ostatniego tchu — oświadczył hrabia.

Hornblower wiedział, że dla hrabiego alternatywą jest wygnanie do końca 

życia.

background image

— Nie wątpiłam ani przez chwilę, że mogę polegać na wierności Ladonów — 

powiedziała księżna. — Pańska nominacja zostanie natychmiast przygotowana. 

Będzie pan miał wszelkie pełnomocnictwa królewskie w Nivernais.

— A co wasza królewska wysokość osobiście zamierza czynić? — spytał 

Hornblower.

— Muszę udać się do Bordeaux, żeby poderwać Gaskonię do czynu.

Chyba tak będzie najlepiej — im szerzej rozprzestrzeni się opór, tym większa 

będzie konsternacja Bonapartego. Marie może towarzyszyć księżnej, a gdyby 

przedsięwzięcie skończyło się absolutnym fiaskiem, ratować się ucieczką morzem.

— A pan, milordzie? — odwzajemniła pytanie księżna.

Oczy wszystkich spoczęły na nim, lecz raz chociaż nie zdawał sobie z tego 

sprawy. Ma podjąć decyzję natury czysto osobistej. Był wyróżniającym się oficerem 

marynarki wojennej; nich tylko wróci do Anglii, a dostanie tam z pewnością 

dowództwo eskadry okrętów liniowych. Wielkie flotylle znów wypłyną na morza, a 

on odegra poważną rolę w dowodzeniu nimi; po kilku latach wojny zostanie 

admirałem dowodzącym całą flotą, człowiekiem, od którego będzie zależeć 

pomyślność Anglii. Jeśli zostanie tutaj, to w najlepszym wypadku czeka go żywot 

ściganego zbiega, przywódcy obdartej i zagłodzonej szajki bandytów, w najgorszym 

— zawiśnięcie na gałęzi. Może jest jego obowiązkiem uchronić siebie i swoje talenty 

dla Anglii, lecz Anglia ma dziesiątki zdolnych oficerów marynarki wojennej, on 

natomiast posiada tę zaletę, że zna nieźle francuski i Francuzów i że znają go oni. 

Wszystkie jednak te argumenty nie były istotne. Nie rozpali słabiutkiego fajerwerku 

powstania, by potem uciec, zostawiając przyjaciół, żeby oni ponosili tego skutki. Nie 

mógłby tak postąpić.

— Zostanę z M. le Comte — rzekł. — Oczywiście pod warunkiem zgody na 

to ze strony waszej królewskiej wysokości i hrabiego. Mam nadzieję, że będę 

przydatny.

— Z pewnością — odparła księżna.

Hornblower pochwycił spojrzenie Marie i nagle opanowała go straszliwa 

obawa.

— Madame — rzekł zwracając się do niej — jak sądzę, będzie towarzyszyć 

jej królewskiej wysokości?

— Nie — odparła Marie. — Będzie wam potrzebny każdy mężczyzna, a ja 

jestem równie przydatna jak mężczyzna. Znam tu każdy bród i każdą górską ścieżkę 

background image

dostępną dla koni. Zostaję także z M. le Comte.

— Ależ, Marie… — zaczął hrabia.

Hornblower nie protestował. Wiedział, że skutek byłby ten sam, co 

protestowanie przeciwko obłamaniu się gałęzi wiązu lub zmianie kierunku wiatru. 

Uznał, że jest w tym wszystkim przeznaczenie, którego nie można uniknąć. A jedno 

spojrzenie na twarz Marie uciszyło protesty hrabiego.

— Doskonale — zgodziła się księżna. Potoczyła po nich wzrokiem; czas było 

zacząć powstanie na serio. Hornblower odsunął na bok osobiste uczucia. Czekała go 

wojna, ze wszystkimi swymi problemami miejsca, czasu i psychologii. Zabierał się, 

prawie wbrew swej woli, do rozsupływania splątanych nitek. Nad biurkiem, gdzie 

siadywał prefekt, żeby wykonywać polecenia rządu paryskiego, wisiała mapa 

departamentu w dużej skali. Na pozostałych ścianach rozwieszone były jeszcze 

większe mapy podprefektur. Popatrzył na nie. Drogi, rzeki, lasy. Żegnaj Anglio.

— Pierwsza ważna rzecz, jakiej się musimy dowiedzieć — zaczął — to gdzie 

stacjonują najbliższe regularne oddziały.

Kampania Górnej Loary rozpoczęła się.

Rozdział XIX

Droga leśna, którą się posuwali, przecięła się z inną pod kątem prostym. Było 

potwornie gorąco również tu, w cieniu sosen; pogoda była burzowa. Hornblower miał 

całe stopy w bąblach i kuśtykał z trudem nawet po miękkim podłożu z igieł 

sosnowych. Brakowało wiatru, który poruszałby drzewami — wokół panowała cisza. 

Nie dzwoniły choćby podkowy końskie — trzech jucznych koni z żywnością i 

amunicją, dwóch z rannymi i tego, na którym jechał jego ekscelencja królewski 

głównodowodzący generał na Nivernais. Dwudziestu mężczyzn i dwie kobiety, 

główne siły jego arcychrześcijańskiej mości, wlokło się wydeptaną ścieżką wraz z 

Hornblowerem. Pięciu ludzi pod dowództwem Browna jechało w przodzie jako 

awangarda i tyluż daleko w tyle jako ariergarda.

U skrzyżowania dróg czekał na nich mężczyzna, łącznik, którego Brown, jako 

przezorny oficer, zostawił w tyle, żeby oszczędzić głównym siłom wątpliwości, 

którędy jechać za nim; gdy podeszli blisko, mężczyzna odwrócił się wskazując na coś 

wiszącego przy drodze — szarobiałego. Był to trup człowieka w wiejskim przyo-

dziewku powieszonego na gałęzi sosny; to białe to był duży plakat przymocowany do 

jego piersi.

background image

Francuzi z Nivernais! — głosił. — Wraz z mym przybyciem na czele dużej 

grupy wojska wszelkie szalone próby odmawiania posłuszeństwa rządowi naszego 

dostojnego Cesarza Napoleona muszą ustać bezzwłocznie. Z przyjemnością 

stwierdzam, że obłąkana próba hrabiego de Gracay przeciwstawienia się Cesarzowi, 

przywołanemu z powrotem na tron prośbami i naleganiami czterdziestu milionów 

jego wiernych poddanych, spotkała się z tak znikomym poparciem. Jednakże pewną 

liczbę nieszczęśników zbałamucono, skłaniając ich do pochwycenia za broń.

Dowiedzcie się więc, że z łaski Jego Cesarskiej Mości otrzymałem polecenie 

podania do publicznej wiadomości, iż każdy Francuz, z wyjątkiem wymienionych 

niżej, który złoży broń i sam zgłosi się do jakiegokolwiek oddziału pod moim 

dowództwem przed upływem piętnastu dni od daty niniejszej proklamacji, uzyska 

amnestię i darowanie winy. Będzie mógł swobodnie wrócić do swego gospodarstwa, 

warsztatu, na łono swojej rodziny.

Każdy, kto nie złoży broni, otrzyma wyrok śmierci, który zostanie wykonany 

natychmiast.

Każda wieś dająca schronienie buntownikom zostanie całkowicie spalona, a 

jej najważniejsi mieszkańcy rozstrzelani.

Każda osoba pomagająca buntownikom, czy to służąc za przewodnika, czy 

dostarczając informacji, zostanie rozstrzelana.

Wyłączeni z amnestii; wyżej wymieniony hrabia de Gracay, jego synowa, 

znana jako Vicomtesse de Gracay, oraz Anglik, znany jako Lord Hornblower, który 

musi zapłacić za żywot pełen gwałtów i zbrodni.

Podpisano

Emmanuel Clausen, hrabia, generał dywizji. 6 czerwca 1815.

Hrabia popatrzył na poczerniałą twarz trupa.

— Kto to jest? — spytał.

— Paul-Marie z młyna, sir — powiedział ten, który czekał tu na nich.

— Biedny Paul-Marie!

— Więc przejeżdżali już tędy — zauważył Hornblower.

Posuwamy się tą samą drogą co oni.

Ktoś wyciągnął rękę w stronę trupa, jakby chcąc zerwać plakat.

— Stop! — zdążył krzyknąć Hornblower. — Nie mogą wiedzieć, że 

background image

przybyliśmy tą drogą.

— Z tego samego powodu nie możemy pochować biedaka — dodał hrabia.

— Musimy maszerować dalej — oświadczył Hornblower. — Jak przejdziemy 

przez bród, będzie czas na oddech.

Popatrzył po swej żałosnej, malutkiej armii. Niektórzy stanąwszy osunęli się 

na ziemię. Inni opierali się o muszkiety, jeszcze inni sylabizowali słowa plakatu 

zawieszonego na piersi trupa Paul-Marie. Widzieli już przedtem podobne afisze.

— Ruszamy, dzieci — poderwał ich hrabia.

Biedny starzec z twarzą pobladłą ze zmęczenia słaniał się w siodle; jego 

wynędzniały wierzchowiec nie był wcale w lepszym stanie. Szedł niechętnie, ze 

zwieszonym łbem, ponaglany ostrogami. Reszta oddziału, głodna, obszarpana, szła 

powłócząc nogami za jadącym i większość z nich podnosiła wzrok mijając trupa 

Paul-Marie. Hornblower spostrzegł, że paru zaczęło pozostawać w tyle, więc zwolnił 

kroku, aby być z nimi; za pasem miał pistolety. Dezerterując ci ludzie osłabiliby ich 

siłę, a ponadto zdradziliby ich zamiar przeprawy przez bród. Clausen zaliczył 

niewątpliwie punkt dla siebie oferując amnestię, bo w oddziale było wielu — 

Hornblower sporządził sobie w myślach ich listę, może niekompletną — którzy już 

się zastanawiali, czy warto kontynuować walkę. Ludzie mający w perspektywie tylko 

niechybną śmierć biją się lepiej w walce z góry skazanej na przegraną niż ci, co mają 

szansę na poddanie się, toteż członkowie oddziału maszerujący za nim muszą z żalem 

myśleć o szybkim upływie piętnastodniowego terminu określonego w proklamacji. 

Był właśnie dzień 18 czerwca — niedziela, 18 czerwca 1815 roku. Musi utrzymać 

ludzi przy sobie przez dalsze trzy dni, aby zdobyć pewność, że będą walczyć, gdy 

stawką staną się ich głowy.

Pokryte pęcherzami stopy bolały okrutnie, bo krótki postój przy trupie Paula-

Marie przywrócił w nich czucie; będzie musiał maszerować jakiś odcinek drogi 

zanim znów przestanie je czuć. Przyśpieszył kroku, żeby zrównać się z Marie idącą w 

środku grupy, z muszkietem przewieszonym przez plecy. Obok niej szła Annette. 

Marie ścięła swe bujne włosy — obcięła je nożem po pierwszej nocy spędzonej w roli 

partyzanckiego żołnierza — ich końce zwisały nierówno wokół twarzy mokrej od 

potu zmieszanego z brudem. Lecz obie z Annette były w znacznie lepszym stanie 

fizycznym niż Hornblower; nie mając stóp w pęcherzach, posuwały się wciąż z 

pewną swobodą w porównaniu z nim, kuśtykającym na zmęczonych nogach. Jedna 

była dziesięć lat młodsza od niego, a druga piętnaście.

background image

— 'Oratio, czemu nie zostawisz Pierre'a i nie weźmiesz jego konia? — spytała 

Marie.

— Nie — żachnął się Hornblower.

— I tak umrze — ciągnęła Marie. — W ranie zrobi się zgorzel.

— Zostawienie go tu, w lesie, na samotną śmierć źle wpłynie na innych — 

tłumaczył Hornblower. — Poza tym może zostać znaleziony przed śmiercią przez 

ludzi Clausena, a ten wyciągnie z niego, co zamierzamy robić.

— No to zastrzel go i pochowaj — powiedziała Marie.

Kobiety biorące udział w wojnie są zawziętsze od mężczyzn i skłonne 

doprowadzić logikę wojny do jeszcze bardziej logicznej krańcowości. To jest ta 

czuła, łagodna Marie, słodka i wyrozumiała, co płakała z miłości do niego.

— Nie — powtórzył Hornblower. — Wkrótce zdobędziemy więcej koni.

— Przypuśćmy, że tak — ustąpiła Marie.

Trudno było utrzymywać konie przy życiu w takich warunkach; zdychały lub 

kulawiały, podczas gdy ludzie żyli i maszerowali dalej. Upłynęło tylko dwa tygodnie 

od czasu, gdy Clausen przybywając od strony Briare zmusił ich do opuszczenia 

Nevers, a w bezlitosnym polowaniu na ludzi, które się potem zaczęło, konie padały 

tuzinami. Z Clausena musi być zdolny i energiczny oficer; jego oddziały następowały 

im na pięty w nieustannym pościgu. Tylko posuwając się nocami i stosując podstępy i 

wybiegi mogli unikać wpadnięcia w jego szpony. Dwukrotnie miały miejsce 

niewielkie; choć ostre starcia ariergardy; raz udało im się wciągnąć w zasadzkę 

ścigający ich oddział huzarów — Hornblowerowi stanęli przed oczyma żołnierze w 

kolorowych mundurach spadający z siodeł po nagłej salwie oddanej z pobocza drogi 

— a teraz sami znajdowali się tu już tylko z połową swoich sił, posuwając się za dnia, 

po całonocnym marszu, żeby przedrzeć się przez tyły jednej z okrążających ich 

kolumn Clausena. Marie wiedziała o leżącym przed nimi niebezpiecznym, mało zna-

nym brodzie przez Loarę. Przeprawiwszy się tamtędy będą mogli odpocząć jeden 

dzień w lesie Runes, zanim się ujawnią w dolinie rzeki Aller, i tam wzniecając 

wrzenie. Clausen natychmiast pogoni za nimi, ale mają czas, żeby się tym martwić; 

ich dalsze kroki zależeć będą od nowych okoliczności.

Ten Clausen jest niewątpliwie zdolny i energiczny — musiał w Hiszpanii 

nauczyć się walki z partyzantami. Wspierają go jednak spore siły; Hornblowerowi 

było wiadomo o 14 Leger i 40 Ligne — to znaczy 14 pułku lekkiej piechoty i 40 

liniowym — był też jeszcze jeden pułk, z którym dotąd nie miał styczności, oraz co 

background image

najmniej jeden szwadron 10 pułku huzarów. Dziewięć batalionów, może więcej — 

sześć albo siedem tysięcy ludzi — wszyscy w pościgu za jego obdartą trzydziestką. 

Spełnia swój obowiązek, bo te siedem tysięcy ludzi mogłoby być lepiej wykorzystane 

na granicy belgijskiej, gdzie na pewno trwają jakieś potyczki. A jeśliby tylko był w 

stanie kontynuować walkę, mógłby osłabić i te siedem tysięcy, sprawiając, że 

zniszczą się im buty i opuści ich duch walki. Mógłby! Zaciął zęby i szedł dalej; 

straciwszy w stopach czucie przestał odczuwać, że go bolą. Martwił się tylko, że ma 

tak bardzo zmęczone nogi.

Dosłyszał w oddali słaby pomruk.

— Armaty? — spytał trochę zdziwiony.

— Grzmot — odparła Marie.

Kiedyś tak się przekomarzali lekko ze sobą; przechadzali się, beztroscy i 

weseli, trzymając się za ręce. Wydawało się rzeczą prawie niemożliwą, że są tym 

dwojgiem ludzi, którzy spacerowali sobie w krótkim okresie pokojowego wytchnienia 

przed powrotem Bonapartego z Elby. Hornblower był teraz za bardzo zmęczony, żeby 

myśleć o miłości. Znowu zahuczał grzmot; upał stał się dokuczliwszy. Pod ubraniem 

czuł szczypanie potu. Chciało mu się pić, lecz pragnienie nie tak mu doskwierało jak 

zmęczenie fizyczne. W lesie ściemniło się, nie z powodu zbliżania się wieczoru, do 

którego jeszcze było daleko, lecz od chmur burzowych zbierających się nad ich 

głowami. Ktoś idący tuż za nimi stęknął, więc Hornblower zmusił się, żeby spojrzeć 

do tyłu i wyszczerzyć zęby w uśmiechu.

— Któryż to porykuje jak krowa? — zapytał. — Stary Ojciec Fermiac? Pięć 

lat młodszy ode mnie, a mówią o nim Ojciec Fermiac i porykuje jak krowa. Głowa do 

góry, Ojcze! Może znajdziemy ci byka po drugiej stronie Loary.

Po tych słowach ludzie zarechotali śmiechem — niektórzy całkiem 

histerycznym, inni rozbawieni jego nie za dobrą francuszczyzną, a jeszcze inni śmiali 

się z tego, że wielki lord angielski dowcipkuje sobie z wieśniakami francuskimi. 

Huknął grzmot prawie nad ich głowami i krople deszczu zaczęły uderzać o liście 

drzew. Kilka kropel padło na znużone twarze.

— Idzie deszcz — odezwał się ktoś.

— Przez ostatnie dwa dni miałem wodę pod stopami — rzekł Hornblower. — 

Musielibyście zobaczyć moje bąble. Nawet dobry Jezus nie chodził nigdy po takiej 

ilości wody, jaką mam w tych bąblach.

Odważne bluźnierstwo znów pobudziło ludzi do rechotu i pomogło im 

background image

przebrnąć dalsze sto jardów. W górze otworzyły się upusty niebieskie i deszcz lał się 

jak wodospad. Hornblower zaczekał na idące na końcu konie juczne, żeby sprawdzić, 

czy skórzane pokrowce dobrze osłaniają kosze na ich grzbietach. Była tam amunicja 

na dwa tysiące salw z muszkietów, i nie chciał, żeby uległa uszkodzeniu — trudniej 

byłoby o nową niż o żywność, czy nawet skórę na buty. Posuwali się z trudem w 

półmroku; nasiąkając wodą odzież stawała się coraz cięższa. Ziemia pod stopami 

rozmiękła, a burza nie chciała osłabnąć. Wciąż huczały grzmoty i błyskały 

błyskawice oświetlając ciemne miejsca pod drzewami.

— Ile mamy jeszcze do przebycia? — zwrócił się Hornblower do Marie.

— Jakieś dwie i pół mili.

Trzy godziny drogi, będzie mrok albo i całkiem ciemno, zanim dotrą do celu.

— Ten deszcz pogłębi bród — powiedziała Marie z nową nutką niepokoju w 

głosie.

— Mój Boże! — wyrwało się Hornblowerowi, zanim się zreflektował.

Osiemnaście półbatalionów rozproszyło się w pościgu za nimi, a Hornblower 

prowadził swą gromadkę pośród tej masy wojska. Ryzykował prawie wszystko, żeby 

móc przeprawić się przez rzekę w tym trudnym do przewidzenia punkcie i pozbyć się 

pościgu, przynajmniej na jakiś czas. Znajdą się w ogromnym niebezpieczeństwie, 

jeśli przeprawa nie dojdzie do skutku. Posuwali się przeważnie skalistą okolicą z 

cienką warstewką gleby, którędy wielka rzeka niosła swe masy wody, i deszcz w 

krótkim czasie podniesie jej poziom. Zawrócił na swych zmęczonych nogach, żeby 

kazać ludziom wydłużyć krok. Musiał to robić co kilka minut do końca tego ponurego 

marszu w ciemnościach, które zapadły przedwcześnie, w potokach deszczu lejącego 

się na nich bez przerwy; dwa rezerwowe konie potykały się i wierzgały zadami, a 

obaj ranni jęczeli z bólu. Hrabia jechał bez słowa, pochylony do przodu w siodle, 

zalewany strugami deszczu. Hornblower wiedział, że znajduje się w krańcowym 

stadium wyczerpania.

Ktoś w przodzie krzyknął ostrzegawczo poprzez deszcz i mrok; był to 

człowiek z awangardy wysłany do tyłu przez Browna. Brown dojechał do skraju lasu 

i od rzeki dzielił go krótki odcinek drogi przez skaliste zalewisko. Wszyscy 

zatrzymali się pod ostatnimi drzewami, a zawiadowcy ruszyli ostrożnie do przodu, 

żeby sprawdzić, czy ten odludny odcinek brzegu rzeki jest patrolowany — nie można 

było zaniedbać żadnego środka ostrożności, mimo że każdy szanujący się wartownik 

opuściłby cichaczem posterunek, żeby się gdzieś schronić w taką noc.

background image

— Rzeka głośno szumi — odezwała się Marie. Z miejsca, gdzie stali w 

mokrym błocie, było ją słychać nawet poprzez szum deszczu, i Hornblower wolał nie 

myśleć, co to oznacza.

Wrócił człowiek wysłany przez Browna; zlustrował brzeg rzeki i nie znalazł 

śladu nieprzyjaciela, jak się zresztą należało spodziewać. Ludzie Clausena rozproszyli 

się już dostatecznie, żeby pilnować miejsc przypuszczalnego pojawienia się zbiegów, 

więc trudno, żeby byli jeszcze i tu, gdzie tych zbiegów nikt nie oczekiwał. Oddziałek 

zsiadł z koni. Hornblower poczuł znowu okropny ból w stopach, gdy ciężar ciała 

nacisnął na pęcherze. Początkowo nie mógł prawie iść, a nogi, zesztywniałe i 

zmęczone, nie chciały go wcale słuchać. Hrabia zdołał wsiąść na swego konia, lecz 

wyglądało, że biedne zwierzę czuje takie samo zmęczenie w nogach jak Hornblower. 

Cała ta żałosna grupka ludzi kulejąc, potykając się i kuśtykając posuwała się naprzód 

w gęstniejącym mroku. Burza przeszła już jakiś czas temu, lecz deszcz nie ustawał i 

zapowiadało się na całonocną ulewę.

W półmroku byłsnęła przed nimi wzburzona powierzchnia rzeki.

— Bród zaczyna się przy tamtych drzewach — powiedziała Marie. — Pod 

powierzchnią wody jest występ biegnący stamtąd ukosem ku środkowi rzeki. Po nim 

właśnie można przebyć głęboki odcinek.

— No to chodźmy — rzekł Hornblower. Obolały i wyczerpany czuł się tak, że 

te ostatnie pół mili chętnie przebyłby na czworakach.

Doszli do skraju wody; wzburzona rzeka rwała między głazami u ich stóp.

— Już jest za głęboko — stwierdziła Marie. Wypowiedziała tylko głośno to, 

czego obawiali się wszyscy. Mówiła beznamiętnym tonem; jej głos brzmiał głucho i 

martwo.

— Wezmę konia i spróbuję — ciągnęła. — Hej tam, pomóżcie Pierre'owi 

zsiąść.

— Madame, proszę pozwolić, że ja spróbuję — zaproponował Brown, lecz 

Marie nie zwróciła wcale na niego uwagi.

Wsiadła na konia okrakiem, podciągnąwszy spódnicę amazonki, żeby jej nie 

przeszkadzała, i przynaglając konia wjechała w wodę. Zwierzę wierzgało, omal nie 

straciwszy oparcia dla nóg wśród niewidocznych głazów, i posuwało się naprzód 

bardzo opornie pod naciskiem obcasów Marie. Woda dosięgała mu prawie brzucha, 

zanim — jak się domyślał Hornblower — koń dotarł do końca występu skalnego, o 

którym mówiła Marie. Tu wola Marie przeważyła znowu jego opór; koń ruszył dalej. 

background image

Po trzech krokach stracił oparcie dla nóg i zaczął miotać się szaleńczo, prawie 

znikając pod wodą, porywany wirem i unoszony z przerażającą szybkością, zanim 

zdążył stanąć na nogach na nierównym dnie. Marie wyleciawszy z siodła jakimś 

cudem zawisła na jego kuli, unikając stratowania kopytami zwierzęcia rwącego się do 

brzegu, i zdołała stanąć na nogi, gdy koń, parskając z przerażenia, wydostał się z 

płytkiej przy brzegu wody. Marie z trudem wdrapała się na brzeg, bo nasiąkłe wodą 

ubranie ściągało ją swoim ciężarem w dół. Obserwowali jej próbę w absolutnym 

milczeniu, nawet w momencie, gdy znalazła się w straszliwym niebezpieczeństwie. 

Dla wszystkich stało się rzeczą jasną, że bród jest nie do przebycia.

— Musimy teraz wszyscy przejść przez wodę, z wyjątkiem milorda — 

odezwał się czyjś głos. Można to było uznać za żart, lecz każdy, kto go słyszał, 

zdawał sobie sprawę, że to nie żart.

Hornblower z wysiłkiem otrząsnął się z otępienia. Musi myśleć, planować i 

prowadzić.

— Nie — zaprotestował. — Jestem jedyną osobą, która może to zrobić. A nikt 

z nas nie odważyłby się puścić w pław. Prawda? Chodźmy więc brzegiem, aż 

znajdziemy jakąś łódź. Oddam dziesięć cudów świata za jedną łódkę.

Jego propozycję przyjęto w przygnębiającym milczeniu. Hornblower 

zastanawiał się, czy ci ludzie są w połowie tak wyczerpani jak on. Zmusił się do 

wstania ogromnym wysiłkiem woli, nie zważając na ból powodowany przez 

pęcherze.

— Idziemy — rzeki. — Tu w każdym razie nie możemy zostać. — Żaden 

dowódca grupy partyzanckiej będący przy zdrowych zmysłach nie rozłożyłby się 

obozem na noc nad rzeką, przez którą nie można przeprawić się w bród, gdzie 

mógłby zostać osaczony; a przy tym nieustannym deszczu upłynie co najmniej 

dwadzieścia cztery godziny, zanim będzie można znowu korzystać z brodu.

— Idziemy — powtórzył. — Chodźcie, Francuzi.

Ale już wiedział, że przegrał. Kilku poruszyło się niechętnie; większość 

czekała, co zrobią towarzysze, a potem rozmyślnie wszyscy pokładli się z powrotem 

na dalej padającym deszczu, niektórzy na plecach, inni na brzuchu, ukrywając twarze 

w podłożonych rękach.

— Godzinę odpoczynku — odezwał się czyjś głos.

Któryś z nich — Hornblowerowi wydawało się, że młodziutki, niespełna 

siedemnastoletni Jean — płakał głośno, nie wstydząc się swych łez. Ludzie doszli do 

background image

punktu załamania. Hornblower mówił sobie, że ktoś inny, o większej sile perswazji, 

zdołałby może ich poderwać, lecz on nie potrafił. Gdyby bród był do przebycia, 

przeszliby tamtędy, i na ostatnich nogach przebyliby jeszcze milę albo dwie 

przeciwległym brzegiem, lecz wobec fiaska z brodem nie będą zdolni tej nocy do 

żadnego dalszego wysiłku. Wiedzieli też, równie dobrze jak on, że nie ma po co iść. 

Rebelia się skończyła, czy pójdą dalej, aż po śmierć, czy zrezygnują teraz. Udarem-

niła ją ta burza i zalanie brodu. Doświadczeni w walce partyzanckiej ci ludzie byli 

realistami i wiedzieli, że cokolwiek by jeszcze zrobili, wszystko będzie tylko gestem. 

Ponadto znali wszyscy proklamację Clausena, oferującą amnestię. Brown u jego 

boku, wymowny w swym milczeniu, trzymał dłoń na pistolecie za pasem. Brown, on 

sam, Marie; hrabia i Annette, choć oni nie na wiele się zdadzą. Może jeszcze ze 

dwóch — w tym stary Fermiac — to wszyscy, na których można liczyć. Na razie 

wystarczy. Mógłby położyć trupem stawiających najsilniejszy sprzeciw i reszta 

dźwignęłaby się i pomaszerowała ponuro dalej. Ale w gruncie rzeczy w tych 

ciemnościach trudno by mu było utrzymać przy sobie niechętnych. Tak łatwo 

mogliby umknąć cichaczem; któryś bardziej niezadowolony czy zdesperowany od 

reszty mógłby też bez trudu wsadzić mu nóż w plecy podczas marszu czy przyłożyć 

lufę muszkietu do żeber i pociągnąć za spust. Byłby gotów podjąć ryzyko, zastrzelić 

kilku malkontentów, nie widział jednak praktycznej z tego korzyści. Pozostała mu 

tylko jedna rzecz do zrobienia, ostatnia deska ratunku ściganego przywódcy 

partyzantów: kazać ludziom rozproszyć się i czekać na lepsze dni. Gorzka to pigułka 

do przełknięcia, szczególnie w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa grożącego 

hrabiemu i Marie, ale nie była to sprawa wyboru najlepszej możliwości. Musiał 

wybrać możliwie najmniej złą. Lecz klęska to straszna rzecz.

— Doskonale — powiedział. — Tu się pożegnamy.

Kilku mężczyzn poruszyło się na te słowa.

— 'Oratio! — wykrzyknęła Marie i urwała; zdążyła nauczyć się dyscypliny.

— Waszemu życiu nic nie zagraża — ciągnął Hornblower. — Czytaliście 

wszyscy proklamację Clausena. Jutro — a jeśli wolicie, to jeszcze dziś — będziecie 

mogli odszukać któryś z jego oddziałów i poddać się. Możecie wracać do domu. 

Madame, hrabia i ja pojedziemy dalej, bo musimy. Uczynilibyśmy zresztą to samo, 

nawet gdybyśmy nie musieli.

Te słowa wprawiły ludzi w milczące osłupienie. W ciemnościach nikt się nie 

poruszył ani nie odezwał. Dwa tygodnie trudów, niebezpieczeństw i udręk przez jakie 

background image

przeszli ostatnio, wydawały się większości z nich trwać nieskończenie długo, toteż 

trudno im było wierzyć, że ten okres się skończył.

— Wrócimy — ciągnął Hornblower. — Pamiętajcie o nas, gdy znajdziecie się 

już w domu. Myślcie o nas. Wrócimy z nowym wezwaniem do broni. A wówczas 

zbierzemy wszyscy swe siły, żeby strącić tyrana z tronu. Pamiętajcie o tym. A teraz 

ostatni okrzyk na cześć króla! Vive le Roi!

Ich okrzyk zabrzmiał słabo, lecz Hornblower osiągnął to, co sobie zamyślił. 

Zasiał nasiona przyszłego buntu; po opuszczeniu okolicy przez dywizję Clausena 

można by znowu postawić Nivernais w stan wrzenia, jeśli objawi się jakiś przywódca 

— jeśli jemu i hrabiemu uda się kiedykolwiek wrócić do tej prowincji. Nikła to i 

desperacka nadzieja, lecz tyle im tylko pozostało.

— W imię Boże! — odezwał się Fermiac. — To teraz idę z wami.

— I ja — dobiegł czyjś głos z ciemności.

Może mając za sobą tych dwóch Francuzów udałoby się wzruszająco 

zaapelować do reszty, pociągając ich na fali emocji i zachęcić do dalszego marszu. 

Czując tę pokusę Hornblower rozważył chłodno za i przeciw. Taki histeryczny poryw 

nie miał raczej szans przetrwania przy niewymownym zmęczeniu, jakie ludzie 

musieli odczuwać. Niektórzy po prostu nie mogli iść dalej. Nic z tego nie będzie; rano 

nie znajdzie przy sobie nawet sześciu ludzi, a czas zostanie stracony bezpowrotnie.

— Dziękuję wam — powiedział Hornblower. — Fermiac mój przyjacielu, 

zapamiętam to sobie na przyszłość. Ale musimy jechać i to szybko. Czwórka nas z 

sześcioma końmi będzie miała największe szansę. Wracajcie, Fermiac, do żony i 

postarajcie się nie bić jej w soboty wieczorem.

Tymi słowami udało mu się nawet wywołać śmiech, właśnie w takim 

momencie! Chciał, żeby rozstanie odbyło się spokojnie i tak, aby miało wpływ na 

przyszłość. Wiedział jednak, że nie będzie przyszłości; wiedział to w duszy i czuł w 

kościach, nawet, gdy wydawał rozkaz zdjęcia ładunku z koni jucznych i zmusił 

Browna po przykrej utarczce słownej, do zostawienia Annette, żeby ją zachować przy 

życiu. On sam zginie i Brown pewnie też. I Marie, kochana Marie — gdy duszą jego 

miotały fale uczucia, wyrzutów sumienia, samotępienia, obaw i żalu, niepewności i 

rozpaczy, jego miłość do Marie nie tylko trwała dalej, lecz wzmagała się, tak że jej 

imię nieustannie towarzyszyło jego myślom, a obraz jej miał zawsze przed sobą, o 

czymkolwiek innym by nie myślał. Droga Marie, słodka, ukochana Marie.

Prowadziła zapasowego konia, a Brown drugiego; cała czwórka dosiadała 

background image

najlepszych spośród sześciu posiadanych wierzchowców. Konie ślizgały się i 

potykały na nierównej ziemi przy skraju wody aż do chwili, gdy dotarły do ścieżki 

nad rzeką. W ciemnościach stąpały apatycznie do przodu. Hornblower był tak 

wyczerpany, że z trudem trzymał się w siodle; kręciło mu się w głowie i czuł się taki 

chory, że musiał się trzymać kuli siodła. Na moment zamknął oczy i od razu miał 

wrażenie, że spada po jakiejś ogromnej, gładkiej pochyłości, jak łódka pokonująca 

kataraktę cztery lata temu; o mało nie zleciał z siodła, gdy oprzytomniawszy 

wyprostował się gwałtownym ruchem; musiał jak tonący przywrzeć do kuli siodła. 

Wiedział jednak, że u stóp pochyłości czeka na niego Marie z oczyma zasnutymi 

miłością.

Otrząsnął się z majaczeń. Musi obmyślić plan, zastanowić się nad sposobem 

ucieczki. Przywołał przed oczy wyobraźni mapę okolicy, zaznaczając na niej w 

myślach to, co wiedział o usytuowaniu ruchliwych oddziałów Clausena. Tworzyły 

one półkolisty kordon, którego średnicą była rzeka i pośrodku którego znajdowała się 

obecnie ich czwórka. Dotychczas w tej sytuacji podtrzymywała go na duchu nadzieja 

na przeprawienie się przez rzekę brodem, o którym mówiła Marie. W ślad za nimi, o 

czym wiedział, maszerował półbatalion 14 pułku lekkiej piechoty, widocznie z 

poleceniem bezpośredniego pościgu, natomiast inne oddziały znajdowały się przed 

uciekającymi. Gdy zapadała noc, półbatalion był przypuszczalnie sześć, może siedem 

mil za nimi, chyba że — co mogło łatwo się zdarzyć — oficer dowodzący zmusił 

żołnierzy do marszu po ciemku. Czy ma próbować przebić się przez kordon, czy 

forsować rzekę?

Idący przed nim koń hrabiego przewrócił się z trzaskiem i łomotem, a jego 

własny omal go nie zrzucił, gdy wspiął się, żeby nie nadepnąć na leżącego.

— Czy coś się panu stało, sir? — dobiegł z ciemności głos Browna; musiał 

błyskawicznie zsunąć się z siodła mimo dodatkowej trudności, jaką stwarzało 

prowadzenie zapasowego konia.

— Nie — odparł hrabia spokojnie — ale boję się, że koń się skaleczył.

Rozległ się chrzęst wędzidła, gdy Brown z hrabią zaczęli po ciemku 

obmacywać zwierzę.

— Tak, skręcił sobie bark — oznajmił Brown po dłuższej chwili. — Założę 

siodło na innego.

— Na pewno nie jesteś ranny, ojcze? — zapytała z niepokojem Marie 

używając formy, jaka z pewnością nie była przyjęta między nimi.

background image

— Nie naprawdę nie, moja droga — odparł hrabia tonem, jakim mówiłby w 

salonie.

— Jeśli zostawimy tu tego konia, milordzie, to oni go zobaczą, jak tu przyjdą 

— powiedział Brown.

„Oni” to oczywiście ścigające ich wojsko.

— Tak — zgodził się Hornblower.

— Sprowadzę go ze ścieżki, milordzie, i zastrzelę.

— Nie będziesz mógł odejść z nim daleko — zauważył hrabia.

— Wystarczy kilka jardów — odparł Brown — jeśli będzie pan łaskaw, sir, 

potrzymać oba konie.

To siadali to wstawali, podczas gdy Brown nakłaniał cierpiące stworzenie do 

kuśtykania ku swemu przeznaczeniu. Poprzez miękki szelest deszczu usłyszeli 

szczęknięcie pistoletu, który nie wypalił; odczekali, aż Brown ponownie przygotował 

pistolet i aż dobiegł do nich trzask wystrzału.

— Dziękuję sir — usłyszał Hornblower głos Browna najwidoczniej 

odbierającego od hrabiego konia, a potem jeszcze; — Madame, pozwoli pani, że ja 

teraz będę prowadził zapasowego?

W tym momencie Hornblower podjął decyzję.

— Pojedziemy jeszcze kawałek brzegiem rzeki — powiedział. — Potem 

odczekamy do świtu i spróbujemy przeprawić się na drugą stronę.

Rozdział XX

Tej nocy każde z nich spało na raty może godzinę w sumie. Ubrania ich były 

kompletnie przemoczone i chociaż znaleźli po ciemku skrawek trawy nad rzeką, żeby 

się położyć, to i tak czuli pod nią twardą skalę. Tak bardzo byli jednak wyczerpani i 

spragnieni snu, że chwilami tracili świadomość, zapominali o chłodzie i obolałych 

członkach. Hornblower i Marie najnaturalniej w świecie położyli się razem objąwszy 

się wzajemnie; podesłali sobie jego mokry płaszcz, a przykryli się jej okryciem. Tak 

było cieplej. Przypuszczalnie spaliby tak samo, obejmując się, gdyby byli niczym dla 

siebie; w pewnym sensie, wskutek zmęczenia byli niczym dla siebie. Wielki przypływ 

miłości i czułości odczuwany przez Hornblowera nie wiązał się z kontaktem jego 

zmaltretowanego ciała z ciałem Marie. Był zbyt zziębnięty i zmęczony, żeby 

odczuwać namiętność. Lecz Marie leżała w ciemnościach obejmując go ramieniem; 

była młodsza i nie tak zmordowana jak on, może też mocniej kochała. Zdarzyła się 

background image

błogosławiona chwila, może pół godziny przed świtem, deszcz już ustał, gdy 

Hornblower, śpiący spokojnie z głową na jej ramieniu, cały należał do niej. Za sobą 

mieli wojnę, przed sobą śmierć i nic nie mogło stanąć między nimi w tym momencie. 

Może były to najszczęśliwsze chwile, jakie Hornblower dał jej kiedykolwiek.

On sam ocknął się z pierwszym brzaskiem dnia. Znad rzeki podnosiła się 

gęsta mgła i spływała na pola, a poprzez mgłę Hornblower dojrzał czyjś zarys w 

odległości kilku jardów. Z trudem rozpoznał hrabiego, który siedział owinięty 

płaszczem. Obok niego Brown pochrapywał lekko — widać i oni dwaj spali razem. 

Minęło kilka chwil, zanim Hornblower całkiem oprzytomniał; następną rzeczą, jaka 

dotarła do jego świadomości, był mocny szum rzeki płynącej bystro obok nich. 

Usiadł, leżąca przy nim Marie obudziła się także. Wstał, stopy piekielnie go bolały od 

pęcherzy. Czuł boleśnie każdy staw. Trudno było ignorować ból, kiedy każdy krok 

sprawiał torturę równie okrutną, jak wymyślne tortury średniowiecza, ale nie odezwał 

się na ten temat ani słowem.

Wkrótce ruszyli w drogę, dosiadłszy koni, które nie były z wyglądu w lepszej 

kondycji niż ubiegłej nocy. Ta wędrówka zabijała je. Rozwidniało się szybko; 

Hornblower przypuszczał, że będzie to jeden z tych letnich dni typowych dla 

środkowej Francji, wietrzny i słoneczny zarazem. Należało się spodziewać, że za 

godzinę lub wcześniej mgła zniknie zupełnie. Płynąca obok rzeka rwała ze śpiewnym 

szumem, poprzez rzednącą mgłę widzieli szary, upstrzony bielą bezmiar jej wód. 

Niedaleko z prawej strony biegła szosa do Briare i Paryża; jechali teraz ścieżką 

okrążając płaski teren zalewowy. Będąc tak blisko rzeki Hornblower szybko obmyślał 

plan przeprawy. Wiedzieli, że rozlane szeroko wody ukrywały płycizny na znacznej 

części szerokości. Główna masa wody i główny nurt szły jednym torem, to bliżej 

jednego brzegu, to drugiego, a czasem środkiem rzeki — jak dobrze pamiętał to 

zjawisko z czasu, kiedy uchodził rzeką w niewielkiej łódce. Gdyby udało im się 

przeprawić z końmi przez nurt, płycizny przejechaliby szybko. Na brodzie 

wskazanym przez Marie mieli skorzystać z występu skalnego, biegnącego w poprzek 

nurtu tak blisko powierzchni, że można było przechodzić tamtędy przy niskiej 

wodzie; ponieważ z tym występem nie udało się, trzeba było znaleźć inny sposób. 

Wystarczyłaby nawet mała łódź wiosłowa, jaką ma prawie każde gospodarstwo rolne 

nad rzeką. Bród Marie był znacznie lepszy, a to z tego względu, że ścigający nie 

domyśliliby się, że uciekinierzy tam właśnie przeprawili się przez rzekę, ale każda 

rzecz była lepsza niż nic. Po drugiej stronie rzeki ukradną świeże konie i umkną 

background image

pościgowi. Hrabia żachnął się lekko na słowo „ukradną”, nie ubrał jednak swego 

protestu w słowa.

Słońce przebiło się już przez tuman mgły i świeciło z prawej strony prawie na 

poziomie wody; powierzchnia rzeki jeszcze parowała trochę. Na pewno dzień będzie 

upalny. A potem ujrzeli to, czego szukali, małą farmę i zabudowania nad skrajem 

wody poniżej wału rzecznego. Czerniały wyraźnie we mgle oblane słońcem. Instynkt 

wojenny nakazał im natychmiast zawrócić i skryć się w niewielkim zagłębieniu 

osłoniętym wierzbami, i zsiąść z koni, aby ich nie zauważono.

— Czy mam pójść przodem, sir? — spytał Brown. Może to był jego sposób na 

utrzymywanie się przy zdrowych zmysłach to oficjalne zwracanie się do swego pana i 

zachowanie właściwe dobremu służącemu.

— Tak, idź — odparł Hornblower.

Hornblower wysunął się do przodu, na pozycję, z której mógł obserwować 

Browna ostrożnie skradającego się do farmy. Gdyby w pobliżu było wojsko, 

zakwaterowałoby się właśnie tam. Z drugiej jednak strony o tej porze ranka żołnierze 

kręciliby się po zabudowaniach, a Hornblower nie widział nikogo w mundurze. 

Zobaczył natomiast młodą kobietę i starego mężczyznę. A potem ujrzał coś jeszcze, 

co sprawiło, że nadzieja i radość zatkały mu dech. Na skalistym brzegu rzeki, u skraju 

wody niedaleko farmy leżała łódź — jej zarys był łatwy do rozpoznania. Dziewczyna 

szła w stronę winnicy za farmą, gdy ukryty Brown zwrócił na siebie jej uwagę. 

Hornblower patrzył, jak ci dwoje wdali się w rozmowę i jak Brown wstał i poszedł w 

kierunku zabudowań. W minutę później pojawił się z powrotem i dał im znak ręką, że 

wszystko w porządku. Wsiedli na konie — Marie prowadziła wierzchowca Browna, a 

Hornblower zapasowego i pokłusowali do farmy. Brown czekał na nich, z pistoletem 

za pasem, skąd mógł go łatwo wydobyć. Starzec gapił się na nich, gdy zsiadali z koni. 

Hornblower uświadomił sobie, że przedstawiają niecodzienny widok, brudni, obdarci 

i nie ogoleni. Marie wyglądała jak żebraczka.

— Żabojady były tu wczoraj, milordzie — informował Brown. — Kawaleria, 

o ile się mogłem zorientować, ci sami huzarzy, których widzieliśmy w zeszłym 

tygodniu. Ale odjechali wczoraj wczesnym rankiem.

— Bardzo dobrze — odparł Hornblower. — Spuścimy łódź na wodę.

— Łódź! — wykrzyknął starzec wytrzeszczając na nich oczy. — Łódź!

— Czemu wrzeszczysz? — spytał ostro Hornblower, zastanawiając się w 

przerażeniu, co za nowy cios szykuje mu się ze strony losu.

background image

— Obejrzyjcie łódkę! — odparł starzec.

Podeszli do łodzi, ktoś zadał jej siekierą cztery potężne ciosy; dno było 

przedziurawione w czterech miejscach.

— To huzarzy — zaczął stary cienkim głosem, z lubością rozwodząc się nad 

okropnymi szczegółami.

— „Porąbać łódź”, powiedział oficer, no to porąbali.

Żołnierze zdawali sobie sprawę, podobnie jak Hornblower, z ważności 

odcięcia zbiegom dostępu do rzeki. Podjęli wszelkie środki zapobiegawcze, jakie 

przyszły im do głowy, żeby uniemożliwić nieupoważnionym osobom przeprawę na 

drugi brzeg. Właśnie dlatego bród Marie byłby bezcenny, gdyby wczoraj udało im się 

przejść tamtędy.

Mocny to był cios; Hornblower popatrzył na wzburzone wody rzeki, na pola i 

winnice ciepłe od porannego słońca. Marie i hrabia czekali, aż coś postanowi.

— Możemy doprowadzić łódź do stanu pływalności — rzekł Hornblower. — 

Są przy niej wiosła. Dwie puste beczułki zamocowane pod ławkami — robią tu wino, 

więc z beczkami nie będzie problemu. Możemy ją trochę załatać, pozatykać dziury i 

przepłynąć rzekę, utrzymując łódź na wodzie przy pomocy baryłek. Brown, 

zabierzmy się lepiej od razu do roboty.

— Tak jest, sir — odparł służbiście Brown. — Narzędzia będą w tamtej 

szopie.

Trzeba było postawić kogoś na straży, żeby uniknąć zaskoczenia; naprawa 

łodzi potrwa kilka godzin.

— Marie — odezwał się Hornblower.

— Tak, 'Oratio?

— Jedź tam, do winnicy. Uważaj na szosę. Pamiętaj, żeby nie było widać ani 

ciebie, ani konia.

— Tak, 'Oratio.

Po prostu „Tak, 'Oratio”, uświadomił sobie Hornblower w chwilę później. 

Każda inna kobieta dałaby do zrozumienia słowem lub intonacją, że ostatnie zdanie w 

jego poleceniu było zbędne dla kogoś, kto poznał swą robotę. A ona, zwyczajnie 

posłuszna, wsiadła i odjechała. Hornblower pochwycił spojrzenia hrabiego. Chciał 

mu powiedzieć, żeby odpoczął — twarz hrabiego była równie szara jak jego gęsty 

zarost na policzkach — wolał jednak nie mówić tego wprost. Trzeba podtrzymać 

ducha w hrabim, ale nie w taki sposób.

background image

— Sir, wkrótce będziemy potrzebowali pańskiej pomocy — rzekł. — Czy 

możemy wtedy pana zawołać?

— Oczywiście — odparł hrabia.

Nadszedł Brown, z klepkami od beczek, młotkiem, gwoździami i kilkoma 

kawałkami sznura.

— Doskonale! — ucieszył się Hornblower.

Zabrali się gorączkowo do roboty przy łodzi. W dwóch miejscach poszły pasy 

poszycia i wręgi. Załatanie dziur okazało się sprawą stosunkowo prostą, lecz 

strzaskane wręgi stanowiły poważniejszy problem. Żeby przeciąć bystry nurt, będą 

musieli ostro wiosłować, a wtedy łódź może się spaczyć wskutek naprężenia. 

Najprostszym sposobem usztywnienia będzie wzmocnienie jej poszycia jedną lub 

dwoma warstwami nałożonych deseczek.

— Przewrócimy ją, żeby zobaczyć, jak wygląda — powiedział Hornblower.

Stukając młotkami wbijali gwoździe i zaklepywali je. Hornblower pomyślał, 

że trzeba będzie dobrze się natrudzić przy wiosłach, żeby się przedrzeć przez 

wzburzoną wodę. Wzdłużne i poprzeczne naprężenia w kadłubie łodzi będą bardzo 

silne. Pracowali jak furiaci. Starzec kręcił się przy nich. Mówił, że huzarzy mogą 

wrócić w każdej chwili. Ciągle patrolowali brzeg rzeki. Mówił im o tym wyraźnie, 

lubując się w nieszczęściu, co było cechą charakterystyczną dla ludzi jego typu.

I ledwie powtórzył swoje ostrzeżenie, gdy dźwięk podków sprawił, iż obaj 

podnieśli wzrok znad roboty; to Marie gnała na koniu w dół po zboczu.

— Huzarzy! — oznajmiła krótko. — Nadjeżdżają szosą od południa. Jest ich 

chyba ze dwudziestu.

Wydawało się niemożliwością, by los mógł być tak okrutny, jak był dla nich. 

Jeszcze godzina pracy i można by spuścić łódź na wodę.

— Przyjadą tutaj — straszył ich z satysfakcją starzec. — Zawsze przyjeżdżają.

Znowu trzeba było podjąć błyskawiczną decyzję.

— Musimy odjechać i ukryć się — rzekł Hornblower. — Nie ma innej rady. 

Idziemy.

— Ale naprawa łodzi, sir? Na pewno zauważą — martwił się Brown.

— Byli oddaleni tylko o milę — przerwała Marie. — Będą tu za pięć minut.

— Jedziemy — powiedział Hornblower. — Hrabio, proszę wsiąść na swego 

konia.

— Jak przyjadą huzarzy, to powiedzcie, że to wyście naprawiali łódkę — 

background image

zwrócił się Brown do starucha, przysuwając swą zarośniętą twarz do jego 

pomarszczonego oblicza.

— Ruszamy, Brown — ponaglił go Hornblower.

Wrócili do zagłębienia, w którym ukrywali się poprzednio. Przywiązawszy 

konie do wierzb podczołgali się między skały, żeby stamtąd obserwować. Ledwo się 

ułożyli, kiedy Marie półgłosem zwróciła ich uwagę na nadjeżdżających huzarów. Był 

to tylko mały patrol — pół tuzina żołnierzy i podoficer. Najpierw pojawiły się nad 

grzbietem skalnym futrzane czapy z pióropuszami, a potem szare mundury. Jechali 

kłusa polną drogą przy winnicy w kierunku farmy. Starzec czekał na nich u wejścia 

na dziedziniec i zbiegowie patrzyli, jak żołnierze zatrzymują konie i wypytują go. Z 

zapartym tchem obserwował Hornblower starca, odpowiadającego na pytania z 

twarzą uniesioną ku jeźdźcom. Zobaczył, że podoficer wychylił się z siodła, złapał 

staruszka za klapy kapoty i potrząsnął nim. Wiedział już, że teraz wydobędą z niego 

prawdę. Groźby w proklamacji Clausena nie były pustymi słowami. Proste 

przypomnienie o nich sprawi, że stary zacznie mówić — zawaha się tylko tyle, żeby 

uspokoić własne sumienie. Podoficer znowu nim potrząsnął; żołnierz, który wolno 

jechał w stronę rzeki i łodzi, zawrócił pędem z wiadomością o naprawie. Teraz 

staruch zaczął mówić; podniecone konie huzarskie kręciły się niespokojnie. Na 

skinienie podoficera jeden z huzarów ruszył w górę zbocza, widocznie żeby zawieźć 

wiadomość do reszty szwadronu. Starzec wskazywał w ich stronę; huzarzy zawrócili 

konie i tyralierą ruszyli ku nim. To był koniec. Hornblower popatrzył na swych 

towarzyszy, a oni na niego. W ciągu galopujących sekund ich mózgi szybko 

pracowały. Nie było mowy o próbie ucieczki — wypoczęte konie huzarów dogonią 

ich natychmiast. Hrabia wydobył pistolety i sprawdził, czy nabite.

— Zostawiłam swój muszkiet przy brodzie — odezwała się Marie zduszonym 

głosem — ale i ona trzymała w ręku pistolet.

Brown chłodno badał wzrokiem ich sytuację taktyczną.

Będą więc walczyć do końca. Wszystkie uczucia ostateczności, 

nieuniknioności, prześladujące Hornblowera od samego początku powstania — od 

rozmowy z księżną d'Angouleme — wróciły do niego z nową siłą. To był naprawdę 

koniec. Umrzeć dziś wśród skał czy jutro przed plutonem egzekucyjnym. Żaden z 

tych rodzajów śmierci nie był zbyt godny, może lepszy jest ten pierwszy. Ale nie 

wydawało się rzeczą słuszną i właściwą, żeby ginął teraz. Przez chwilę nie mógł 

przyjąć swego losu z obojętnością wykazywaną przez pozostałych; zwyczajnie bał 

background image

się. Potem strach minął równie nagle, jak go ogarnął, i Hornblower był gotów 

walczyć, grać przegraną partię aż do ostatniej karty.

Jadący ku nim żołnierz był już oddalony tylko o kilka jardów. Brown 

wymierzył z pistoletu i strzelił.

— Boże nie trafiłem go! — zawołał.

Huzar zawrócił konia i odjechał galopem, znikając z zasięgu ich wzroku; 

odgłos strzału zwrócił uwagę reszty patrolu. Odsunąwszy się spiesznie poza zasięg 

strzału z muszkietu zaczęli tyralierą okrążać zbiegów. Od razu musieli się 

zorientować , że grupa w zagłębieniu skalnym jest w beznadziejnej sytuacji. Przy 

próbie ucieczki zostaną natychmiast doścignięci, więc nie ma co się śpieszyć. 

Huzarzy siedzieli na koniach i czekali.

Nie upłynęło pół godziny, gdy nadjechały posiłki, dwa oddziały pod 

dowództwem oficera, którego egreta i dolman obszyty złotą lamówka zdradzały 

dandyzm tradycyjny w pułkach huzarskich; trębacz jadący przy nim był ubrany 

prawie równie wspaniale, Hornblower patrzał na sierżanta objaśniającego ruchami 

ręki sytuację taktyczną i na dłoń oficera wskazującą żołnierzom, jak się mają 

posuwać. Jednym spojrzeniem oficer mógł się przekonać, że teren jest zbyt nierówny 

na skoncentrowaną akcję kawaleryjską; nowo przybyli zsiedli z koni szybkimi, 

zdyscyplinowanymi ruchami; konie odprowadzono trójkami i żołnierze z dwóch 

oddziałów, z karabinami w rękach, przygotowywali się do ataku tyralierą na 

zagłębienie skalne z dwóch kierunków. Teoretycznie Hornblower mógłby 

zlekceważyć kawalerzystów, w wysokich butach z ostrogami, uzbrojonych w słabo 

celne karabiny i nie przećwiczonych, posuwających się na piechotę, lecz pięć-

dziesięciu ich, atakujących trzech mężczyzn i kobietę, uzbrojonych tylko w pistolety, 

oznaczało przegraną i śmierć.

— Tym razem starajcie się, żeby każdy strzał był celny — odezwał się 

Hornblower — były to pierwsze słowa wypowiedziane przez kogokolwiek z nich od 

dłuższego czasu.

Brown z hrabią leżeli w zagłębieniu wśród skał; Marie podczołgała się tak, 

aby być twarzą do flankującej kolumny. Dotarłszy na odległość stu jardów, rozsypani 

w tyralierę kawalerzyści zaczęli posuwać się ostrożniej, skradając się i kryjąc za 

skałami i krzakami, daremnie czekając na spodziewany ostrzał z muszkietów. Jeden i 

drugi wystrzelili z karabinów zupełnie na oślep, tak że Hornblower nie usłyszał 

nawet, którędy przeleciały kule; wyobrażał sobie, jak podoficer wymyśla im za takie 

background image

marnowanie amunicji. Maszerujący znaleźli się teraz w zasięgu jego gwintowanych 

pistoletów — podarunku od Barbary. Leżał z prawą ręką wysuniętą do przodu, 

wsparłszy ramię na osłaniającym go występie skalnym i długo, starannie celował w 

najłatwiejszy cel przed nim — huzara idącego w ich stronę po otwartej przestrzeni, z 

karabinem przewieszonym przez pierś. Nacisnął spust i poprzez dym zobaczył, że 

huzar zatoczył się, upadł i zaraz dźwignął się do pozycji siedzącej, chwytając się 

dłonią za zranione ramię. Ogarnięty szałem walki Hornblower strzelił z drugiej lufy i 

huzar padł na wznak, bezwładny i nieruchomy. Hornblower zaklął w duchu na siebie 

za marnowanie kuli na dobicie człowieka rannego, który i tak nie brałby już udziału 

w walce. Wśród głośnego wycia idącej na nich tyraliery załadował ponownie 

pistolety, opanowując pośpiech powodowany gorączką walki. Wsypał ładunki do luf, 

owinął kule i przybił je starannie założył spłonki na iglice. Widząc padającego 

towarzysza atakujący wzmogli ostrożność mimo bitewnego wrzasku — żaden nie 

chciał zostać następną niesławną ofiarą. Sierżant zaczął ich poganiać. Hornblower 

wycelował ponownie, strzelił i sierżant padł. To już lepiej. Odczuwał dziką 

satysfakcję zabijając, gdy sam miał być zabity. Karabiny okrążającej ich tyraliery 

odzywały się ze wszystkich kierunków; Hornblower słyszał przelatujące nad nim 

kule.

W tym momencie głośna fanfara trąbki zwróciła uwagę wszystkich; 

powtórzyła się, ogień z karabinów ucichł i Hornblower rozejrzał się dokoła. Oficer 

jechał ku nim powiewając trzymaną w ręce białą chusteczką, a trębacz w tyle trąbką 

zapowiadał pertraktacje, według etykiety wojskowej.

— Czy mam go zastrzelić, sir? — spytał Brown.

— Nie — odparł Hornblower. Przyjemnie byłoby zabrać ze sobą tego oficerka 

do piekła, lecz dałoby to Bonapartemu zbyt dobrą okazję do wycierania sobie ust jego 

nazwiskiem i dyskredytowania w ten sposób ruchu proburbońskiego. Uklęknął za 

skałą i zawołał; — Ani kroku dalej!

Oficer zatrzymał konia.

— Czemu się nie poddacie? — krzyknął. — Nie zyskacie nic dalszym 

oporem.

— Jakie warunki pan oferuje?

Oficer z trudem powstrzymał się od wzruszenia ramionami.

— Uczciwy proces — odkrzyknął. — Będziecie mogli apelować do cesarza o 

łaskę.

background image

Ironia tych słów nie mogłaby być większa, nawet gdyby była zamierzona.

— Do diabła z panem! — zawołał Hornblower. — Na pohybel 10 pułkowi 

huzarów! Niech pan odjeżdża, bo strzelam!

Podniósł pistolet i oficer, zawróciwszy tchórzliwie konia, odjechał spiesznie 

kłusem. Czemu tak jest, że nawet pół godziny przed śmiercią takie poniżenie 

człowieka przynosi mu satysfakcję? Przecież tamten wykonywał tylko swój 

obowiązek, starając się oszczędzić swoich ludzi; skąd ta zajadła, osobista animozja? 

Hornblower poddawał się w myślach tej obłędnej samoanalizie jeszcze w chwili, gdy 

padał na brzuch i układał się do pozycji strzału. Miał czas kpić z siebie do momentu, 

aż kula przelatująca blisko nad jego głową zmusiła go do skoncentrowania myśli 

wyłącznie na tym, co się teraz działo. Jeśli tylko huzarzy poderwą się do szarży, 

mogą stracić pół tuzina żołnierzy, ale wszystko skończy się szybko. Pistolet Marie 

trzasnął blisko jego prawej ręki, więc odwrócił wzrok na nią.

I wtedy właśnie stało się, posłyszał uderzenie pocisku; było tak silne, że 

Marie, trafiona, prawie przekoziołkowała. Widział zdumiony wyraz jej twarzy, 

widział, jak zdumienie przechodzi w grymas bólu, i nie wiedząc co czyni, skoczył i 

uklęknął przy niej. Kula ugodziła ją w udo; Hornblower odwinął krótką spódnicę 

amazonki. Jedna nogawka czarnych bryczesów nasiąkła już krwią i zanim zabrał się 

do działania, sprawdził dwukrotnie, że krew jest czerwona i płynie pulsującym 

strumykiem — przecięta została główna tętnica udowa. Opaska zaciskająca — ucisk 

— Hornblower z pośpiechem przypominał sobie, czego uczył się kiedyś o pierwszej 

pomocy rannym. Bezskutecznie próbował zacisnąć pałce na pachwinie, fałdy 

bryczesów udaremniały próbę uciśnięcia tętnicy. A przecież każda chwila była droga. 

Sięgnął po scyzoryk, żeby rozciąć bryczesy, lecz w tej samej chwili potężne 

uderzenie w plecy rzuciło go na ziemię obok niej. Nie słyszał, jak szarżowali huzarzy, 

jak Brown i hrabia usiłowali bezskutecznie odeprzeć szarżę strzałami z pistoletów. 

Nie wiedział, co się dzieje wokół niego do chwili, aż ktoś uderzył go kolbą 

muszkietu. Nawet wówczas, dźwigając się na kolana, myślał tylko o tym, jak 

zatamować krew z tętnicy. Jak przez mgłę usłyszał obok czyjś krzyk; to sierżant 

powstrzymał żołnierza od uderzenia go raz jeszcze, ale nie myślał wcale o tym. 

Otworzył scyzoryk, lecz ciało Marie leżało bezwładne i martwe pod jego dłońmi. 

Spojrzał na jej twarz oblepioną brudem, była biała pod tym brudem i opalenizną, usta 

były otwarte, a oczy patrzyły w górę na niebo, jak patrzą tylko oczy umarłych. 

Hornblower klęcząc patrzył na nią, wciąż z otwartym scyzorykiem w dłoni, 

background image

kompletnie sparaliżowany. Scyzoryk wypadł mu z ręki i wtedy spostrzegł, że obok 

niego czyjaś inna twarz spogląda na Marie.

— Nie żyje — powiedział ktoś po francusku. — Szkoda.

Oficer podniósł się; Hornblower dalej klęczał przy zwłokach.

— Chodź, ty — rozległ się czyjś surowszy głos i jakaś ręka szarpnęła go za 

ramię. Wstał, wciąż oszołomiony, i rozejrzał się dokoła. Stał tam hrabia między 

dwoma huzarami; Brown siedział na ziemi trzymając się ręką za głowę i powoli 

wracając do siebie po ciosie, który pozbawił go przytomności, a nad nim stał żołnierz 

z odwiedzionym kurkiem karabinu.

— Po rozprawie madame zostałoby darowane życie — odezwał się oficer; 

głos jego dobiegał jakby z odległości mili. Gorycz zawarta w tej uwadze sprawiła, że 

umysł Hornblowera się rozjaśnił. Poruszył się gwałtownie i zaraz dwóch żołnierzy 

skoczyło, chwytając go za ręce i wywołując straszliwy ból w ramieniu uderzonym 

kolbą karabinu. Nastąpiła krótka pauza.

— Wezmę tych ludzi do dowództwa — oznajmił oficer. — Sierżancie, proszę 

zabrać ciała do chaty. Później dostaniecie rozkazy.

Z ust hrabiego wyrwał się słaby jęk, jak skarga skrzywdzonego dziecka.

— Tak jest, sir — odpowiedział sierżant.

— Podprowadzić konie — ciągnął oficer. — Czy ten człowiek czuje się na 

tyle dobrze, żeby jechać? Tak.

Brown, z twarzą z jednej strony spuchniętą i podrapaną, rozglądał się w 

oszołomieniu. Wszystko to wyglądało jak sen, z martwą Marie patrzącą w niebo 

szeroko otwartymi oczyma.

— Idziemy — powiedział ktoś. Wyciągany z zagłębienia Hornblower czuł 

taką słabość w nogach, a pokryte pęcherzami stopy tak go bolały, że upadłby, gdyby 

go nie podtrzymano i nie pociągnięto do przodu.

— Odwagi, tchórzu — syknął któryś ze straży.

Nikt — z wyjątkiem jego samego — nie nazwał go dotąd w ten sposób. 

Spróbował się uwolnić, ale oni przytrzymali go mocniej, aż ból w ramieniu stał się 

nie do wytrzymania. Trzeci żołnierz pchnął go w plecy i bezceremonialnie wywlekli 

go z dołka. Opodal stała setka koni; wierciły się niespokojnie nie ochłonąwszy 

jeszcze z podniecenia. Żołnierze wsadzili Hornblowera na siodło i każdy z dwóch 

idących po obu stronach wziął jeden koniec cugli. Siedząc na koniu bez cugli w ręku, 

Hornblower poczuł się jeszcze bardziej bezradny, a wyczerpanie nie pozwalało mu 

background image

trzymać się prosto. Koń kręcił się pod nim nerwowo, a on widział, że kazano 

hrabiemu i Brownowi wsiąść także, po czym kawalkada ruszyła drogą. Konie 

przeszły w ostry kłus i Hornblower chwiejąc się w siodle musiał trzymać się jego 

kuli. W pewnej chwili omal nie stracił przytomności; jadący obok żołnierz objął go 

wpół i pociągnął z powrotem do pozycji pionowej.

— Gdybyś spadł w środku takiej kolumny — powiedział żołnierz raczej 

przyjaźnie — byłby to koniec twoich zmartwień.

Jego zmartwienia! Marie nie żyła i można by powiedzieć, że zginęła z jego 

własnej ręki. Nie żyje… nie żyje… nie żyje. Oszalał chyba, wszczynając to 

powstanie, a jeszcze bardziej był szalony pozwalając Marie wziąć w nim udział. 

Czemu to zrobił? Poza tym ktoś zręczniejszy, bardziej zaradny potrafiłby ucisnąć 

tętnicę i zahamować upływ krwi. Henkey, lekarz okrętowy z „Lydii”, powiedział 

kiedyś (oblizując wargi), że człowiek z przeciętą tętnicą udową może przeżyć 

najwyżej trzydzieści sekund. Nieważne. Pozwolił, aby Marie umarła w jego rękach. 

Miał te trzydzieści sekund i nie wyzyskał ich. Zawiódł we wszystkim, w wojnie, w 

miłości, w życiu z Barbarą — Boże, czemu on myśli o Barbarze?

Być może ból w ramieniu ocalił go od obłędu, gdyż podskoki konia sprawiały 

mu cierpienie, które trudno było dalej ignorować. Wsunął zwisła dłoń między guziki 

płaszcza, niby w zaimprowizowany temblak, co przyniosło mu pewną ulgę, a za 

chwilę ulżyło mu jeszcze bardziej, gdy oficer jadący na czele kolumny krzyknął, żeby 

przejść w stępa. Ponadto opanowywało go wyczerpanie; kłębiące się wciąż w mózgu 

myśli przestały być jasne i logiczne — były to raczej koszmarne obrazy, przerażające, 

ale zamazane. Zapadł w gorączkowe odrętwienie, lecz otrząsnął się z niego, gdy na 

nowy rozkaz konie znów ruszyły w kłus. Stępa i kłus, stępa i kłus; jeźdźcy pędzili 

drogą tak szybko, jak konie były w stanie ich nieść, wioząc jeńców ku przeznaczeniu.

Zamek, osłaniany przez półbatalion żołnierzy, stanowił kwaterę główną 

generała Clausena. Jeńcy, wraz z eskortą, wjechali na dziedziniec i zsiedli tam z koni. 

Hrabia był prawie nie do poznania z powodu gęstego siwego zarostu na twarzy; 

Brown, również zarośnięty, miał oko i policzek spuchnięte i zaczerwienione od 

uderzenia w twarz. Zdążyli tylko wymienić spojrzenia; na słowa nie było czasu, bo 

oficer, zeskoczywszy zręcznie z konia, podszedł do nich.

— Generał oczekuje was — rzekł.

— Idziemy — powiedział oficer huzarów.

Dwaj żołnierze ująwszy Hornblowera pod ręce pociągnęli go naprzód, bo 

background image

znów nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Mięśnie nie chciały pracować, a stopy w 

pęcherzach wzdragały się przed wszelkim kontaktem z ziemią. Spróbował zrobić krok

i kolana ugięły się pod nim. Huzarzy podtrzymali go, spróbował znowu postąpić krok 

— lecz daremnie — zmęczone nogi ugięły się pod nim, jak pod wyczerpanym 

koniem.

— Szybciej! — ponaglał podoficer.

Huzarzy podtrzymywali go i na pół idącego wlekli krótkimi marmurowymi 

schodami pod portykiem do wyłożonej boazerią sali, gdzie za stołem siedział generał 

Clausen — wysoki Alzatczyk z wyłupiastymi niebieskimi oczyma i szczecinowatym 

rudym wąsikiem. Wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej na widok trzech 

nieszczęśników, przywleczonych przed jego oblicze. Nie panując nad zaskoczeniem 

przenosił wzrok z jednego na drugiego; elegancki adiutant, który zajął krzesło obok 

niego, schylił się nad leżącym przed nim papierem i piórem, bardziej niż przełożony 

starając się ukryć zaskoczenie.

— Kim jesteście? — spytał generał.

Po chwili pierwszy przemówił hrabia.

— Louis-Antoine-Hector-Savinien de Ladon, Comte de Graay — rzekł 

hrabia unosząc głowę.

Okrągłe niebieskie oczy zwróciły się na Browna.

— A ty?

— Nazywam się Brown.

— A, służący, a przy tym jeden z hersztów. A ty?

— Horatio Lord Hornblower — ochrypły głos wydobył się z zaschniętego 

gardła.

— Lord 'Ornblower. Hrabia de Graay — powiedział generał przenosząc 

wzrok z jednego na drugiego, a w jego spojrzeniu był wystarczający komentarz. Ci 

dwaj obdartusi to głowa najstarszej rodziny we Francji i najznakomitszy spośród 

młodych oficerów Brytyjskiej Marynarki Wojennej. — Sąd wojenny, przed którym 

staniecie, zbierze się dziś wieczorem — oznajmił. — Macie dzień na przygotowanie 

do obrony.

Nie dodał „jeśli obrona w ogóle wchodzi w grę”.

Hornblowerowi błysnęła pewna myśl. Zmusił się do przemówienia.

— Ten człowiek, Brown, monsieur. To jeniec wojenny.

Łukowate jasne brwi generała podniosły się jeszcze wyżej.

background image

— Jest marynarzem w Brytyjskiej Królewskiej Marynarce Wojennej. 

Wypełniał moje rozkazy, jako swego przełożonego oficera. W związku z tym nie 

podlega sądowi wojennemu. Jest pełnoprawnym kombatantem.

— Walczył po stronie rebeliantów.

— To nie ma wpływu na sprawę, sir. Jest on członkiem sił zbrojnych Korony 

Brytyjskiej, w stopniu… w stopniu. ..

Za nic w świecie Hornblower nie potrafił sobie przypomnieć francuskiego 

odpowiednika „sternika kapitańskiego” i nie mogąc wymyślić nic lepszego, użył 

określenia angielskiego.

Niebieskie oczy nagle zwęziły się.

— Ten sam argument będzie pan wysuwał broniąc siebie przed sądem 

wojennym — powiedział Clausen. — Nie pomoże to panu.

— Nie myślałem o swojej obronie — odparł Hornblower z taką szczerością, 

że musiała być przekonywająca. — Myślałem tylko o Brownie. Nie możecie go o nic 

oskarżyć. Pan sam jest żołnierzem i na pewno pan to rozumie.

Zaangażowanie w tej dyskusji sprawiło, że zapomniał o wyczerpaniu, 

zapomniał o grożącym mu bezpośrednim niebezpieczeństwie. Jego naturalna i szczera 

obawa o los Browna wywarła wrażenie, Clausen nie potrafił nie ulec wstawiennictwu 

o podwładnego przez kogoś, kto sam stał w obliczu śmierci. Niebieskie oczy 

złagodniały i pojawił się w nich cień podziwu. Nie zrobiło to żadnego wrażenia na 

Hornblowerze, chociaż był tak bystry i potrafił rozumieć cudze odczucia. Dla niego 

troska o Browna była rzeczą tak oczywistą, że nie przyszło mu w ogóle do głowy, że 

można kogoś za to podziwiać.

— Rozważę tę sprawę — zdecydował Clausen, a potem zwrócił się do 

eskorty: — Zabrać więźniów.

Elegancki adiutant szepnął mu coś spiesznie do ucha, a on kiwnął głową z 

alzacką powagą.

— Proszę robić to, co pan uzna za stosowne — powiedział. — Pan będzie 

odpowiadać za to.

Adiutant wstał i wyszedł z nimi do hallu; żołnierze pomagali Hornblowerowi 

iść. Już od drzwi adiutant zaczął rzucać rozkazy.

— Weźcie tego — wskazał na Browna — do aresztu. Tamtego — pokazał na 

hrabiego — do tego pokoju. Sierżancie, pan będzie go pilnował. Poruczniku, pana 

osobiście czynię odpowiedzialnym za tego 'Ornblowera. Nich pan ma przy sobie stale 

background image

dwóch ludzi i żeby ani na moment nie spuszczali z niego oczu. Ani na moment. Tu 

pod zamkiem jest loch. Zabierzcie go tam i bądźcie przy nim, a ja od czasu do czasu 

będę sprawdzał. Ten człowiek uciekł cztery lata temu z rąk żandarmerii cesarskiej i 

został już zaocznie skazany na śmierć. To desperat, i można się po nim spodziewać 

przebiegłości.

— Tak jest, sir — powiedział porucznik.

Kamienne schody wiodły do lochu, reliktu nie tak odległych dni, kiedy 

dziedzic miał uprawnienia sędziego stopnia najwyższego, średniego i najniższego. 

Loch, po otwarciu drzwi zabezpieczonych sztabą, wyglądał, jakby nie był używany 

od dawna. Nie czuć w nim było wilgoci; przeciwnie, gęsto tu było od kurzu. Przez 

grubo okratowane okienko wpadał promień słońca ledwo oświetlający wnętrze. 

Porucznik spojrzał na gołe ściany; jedynym elementem „umeblowania” były dwa 

żelazne łańcuchy przymocowane klamrą do posadzki.

— Przynieście jakieś krzesła — rzucił do jednego z towarzyszących mu ludzi, 

a popatrzywszy na znużonego więźnia dodał: — Poszukajcie też materaca i 

przynieście go tu. A przynajmniej siennik ze słomy.

W lochu było chłodno, lecz Hornblower czuł pot ściekający mu z czoła. Z 

każdą sekundą rosło w nim zmęczenie. Stał, ale nogi uginały się pod nim, a w głowie 

mu szumiało. Ledwie położono materac na ziemię, a już pokuśtykał w tamtą stronę i 

padł na niego jak długi. W tym momencie nie pamiętał o niczym, nawet o bólu z 

powodu śmierci Marie. Nie było w nim miejsca ani na skruchę, ani na obawę. Leżał 

twarzą w dół, zapomniawszy o wszystkim, ni to całkiem nieprzytomny, ni to uśpiony; 

pulsowanie w nogach, potężny szum w uszach, ból w barku, cierpienie w sercu — 

wszystko przestało znaczyć w tym momencie załamania.

Kiedy sztaby u drzwi zazgrzytały, zwiastując przybycie adiutanta, Hornblower 

przyszedł już trochę do siebie. Leżał dalej twarzą do posadzki, lecz teraz rozkoszując 

się prawie faktem, że nie musi poruszać się ani odzywać do przybyłego adiutanta.

— Czy więzień coś mówił? — usłyszał pytanie.

— Ani słowa — odparł porucznik.

— Jest na dnie rozpaczy — stwierdził adiutant lekko moralizatorskim tonem.

Uwaga ta zirytowała Hornblowera, tym bardziej że zastano go w pozycji tak 

pozbawionej godności. Obrócił się i usiadł na sienniku utkwiwszy wzrok w 

adiutancie.

— Ma pan jakieś życzenia? — spytał tamten. — Chciałby pan napisać jakieś 

background image

listy?

Nie chciał pisać listu, na który ci, którzy go więzili, rzuciliby się jak kruki na 

padlinę. Musi jednak stawiać wymagania, robić coś, żeby zatrzeć wrażenie, że jest w 

rozpaczy. Wiedział, czego żądać i jak bardzo tego pragnie.

— Kąpiel — rzekł. Dotknął palcami zarośniętej twarzy. — Golenie. Czyste 

ubranie.

— Kąpiel? — powtórzył adiutant w zaskoczeniu. Potem na twarzy jego 

pojawił się cień podejrzenia.

— Nie mogę dać panu brzytwy. Mógłby pan próbować okpić pluton 

egzekucyjny.

— Niech ogoli mnie któryś z pańskich ludzi — zaproponował Hornblower i 

szukając w myślach, czym go podrażnić, dodał: — Możecie przy tym skrępować mi 

ręce. Ale przedtem kubeł gorącej wody i ręcznik. I chociaż czystą koszulę.

Adiutant ustąpił.

— Niech będzie — rzekł.

Hornblowerowi przyszedł na ratunek dziwny nastrój bezmyślnej egzaltacji. 

Nic sobie nie robił z rozbierania się do naga na oczach czterech zaciekawionych 

ludzi; zmył brud z ciała i wytarł się ręcznikiem do sucha nie dbając o ból w 

zranionym barku. Ludzi tych interesował nie legendarny, dziwny Anglik, lecz raczej 

człowiek, który ma umrzeć. Ten namydlający się mężczyzna wkrótce przejdzie przez 

bramę prowadzony przed nimi; to białe ciało zostanie niedługo rozerwane na strzępy 

kulami muszkietów. Telepatycznie odczuwał śmiertelną ciekawość swoich 

strażników i delektował się nią dumnie i pogardliwie. Ubrał się ponownie pod ich 

czujnym okiem. Wszedł żołnierz niosąc miseczki do mydła i brzytwy.

— Cyrulik pułkowy — oznajmił adiutant — ogoli pana.

Nie było teraz mowy o krępowaniu rąk; gdy tak siedział, czując jak brzytwa 

szoruje mu po gardle, pomyślał, czyby nie chwycić nagle za jej ostrze. Tu bliziutko 

jest jego żyła szyjna i tętnica; jedno mocne cięcie z boku i skończą się jego 

męczarnie, a do tego doszłaby dodatkowa satyfakcja, że przechytrzył podejrzliwego 

adiutanta. Przez chwilę odczuwał pokusę bardzo silnie; widział, jak jego ciało osuwa 

się w krześle, a z gardła bucha krew, wyobrażał sobie konsternację oficerów. Wizja ta 

była tak silna, że przez chwilę igrał z nią z przyjemnością w swojej wyobraźni. Ale 

samobójcza śmierć nie wzbudziłaby takiego oburzenia jak morderstwo w majestacie 

prawa. Musi pozwolić, żeby Bonaparte go zabił, musi zdobyć się na to ostatnie 

background image

poświęcenie dla dobra służby. A Barbara — nie chciałby, żeby wspominała go jako 

samobójcę.

Cyrulik podstawił mu lusterko, przerywając ten nowy tok myśli; patrzyła na 

niego stamtąd ta sama znana, mocno ogorzała twarz. Może tylko zmarszczki przy 

ustach stały się wyraźniejsze. I oczy spoglądały jakoś rzewniej niż kiedykolwiek, z 

bardziej błagalnym wyrazem. Czoło zrobiło się nieładne, wyższe, a łysina bardziej 

widoczna. Pochwalił cyrulika skinieniem głowy i wstał po odwiązaniu ręcznika spod 

podbródka, starając się trzymać prosto na nogach mimo bolących pęcherzy. Potoczył 

wokoło wyniosłym spojrzeniem, pesząc gapiących się ciekawie na niego. Adiutant 

wyjął zegarek, pewnie żeby ukryć zakłopotanie.

— Za godzinę zbiera się sąd wojenny — rzekł. — Chciałby pan coś zjeść?

— Oczywiście — odparł Hornblower.

Przynieśli mu omlet, chleb, wino, ser. Nie było o tym mowy, żeby ktoś inny 

jadł z nim; siedzieli i gapili się na każdy kąsek wkładany przez niego do ust. Nie jadł 

dawno i teraz, umywszy się, poczuł się straszliwie głodny. Niech się gapią; on chciał 

jeść i pić. Wino było świetne, więc pił chciwie.

— W ubiegłym tygodniu cesarz odniósł dwa duże zwycięstwa — odezwał się 

nagle adiutant rozpraszając nastrój Hornblowera. Hornblower przerwał wycieranie ust 

serwetką i podniósł na niego wzrok.

— Wasz Wellington — ciągnął adiutant — dostał wreszcie od losu, co mu się 

należało. Ney pobił go na głowę w miejscowości na południe od Brukseli o nazwie 

Les Quatre Bras, a tego samego dnia jego cesarska mość rozgromił Bluchera i 

Prusaków pod miasteczkiem Ligny, będącym według mapy dawnym polem bitewnym 

Fleurus. Są to zwycięstwa o tak decydującym znaczeniu jak Jena i Auerstadt.

Hornblower zmusił się, żeby spokojnie dokończyć wycierania ust serwetką. 

Nalał sobie jeszcze jedną szklankę wina; czuł, że adiutant, zgniewany jego widoczną 

obojętnością na własny los, opowiada mu te nowiny, żeby wystawić na próbę jego 

odporność. Wytężył myśl, jaką by mu odpłacić się ripostą.

— W jaki sposób te wieści dotarły do pana? — spytał z aż przesadną 

grzecznością.

— Otrzymaliśmy urzędowy biuletyn trzy dni temu. Cesarz szedł pełnym 

marszem na Brukselę.

— Moje gratulacje, monsieur. Dla pańskiego dobra spodziewam się, że te 

wiadomości są prawdziwe. Ale czy w waszej armii nie mówi się „łże jak biuletyn”?

background image

— Ten biuletyn jest z kwatery głównej cesarza — odparł adiutant z 

oburzeniem.

— A zatem oczywiście nie może być żadnych wątpliwości. Miejmy nadzieję, 

że Ney podał cesarzowi prawdziwe fakty, bo zadanie przez niego klęski 

Wellingtonowi stanowi ciekawe odwrócenie historii. W Hiszpanii Wellington 

kilkakrotnie pokonał Neya jak również Massenę, Soulta, Victoria, Junota i wszystkich 

innych.

Wyraz twarzy adiutanta mówił, jak bardzo rozwścieczyły go te słowa.

— Nie może być żadnych wątpliwości co do tego zwycięstwa — powiedział i 

dodał zjadliwie. — Paryż usłyszy tego samego dnia o wkroczeniu cesarza do Brukseli 

i ostatecznym stłumieniu bandytyzmu w Niwernais.

— O — westchnął Hornblower uprzejmie, unosząc brwi. — Macie bandytów 

w Nivernais? Współczuję panu, sir… ale nie spotkałem żadnego w czasie moich 

podróży po kraju.

Na twarzy adiutanta odmalowało się jeszcze silniejsze upokorzenie i 

Hornblower popijając wino małymi łyczkami czuł się zadowolony z siebie. Mając w 

perspektywie rychłe skazanie na śmierć, popiwszy wina i wpadłszy w nastrój 

lekkomyślnego upojenia, nie miał się właściwie czego bać. Adiutant wstał i brzęcząc 

ostrogami wyszedł z celi, zaś Hornblower odsunął krzesło i wyprostował nogi w 

wypracowanej pozie, znamionującej dobre samopoczucie, która tylko częściowo było 

sztuczna. Siedział w milczeniu przez pewien czas z trójką strażników, gdy szczęk 

sztaby oznajmił, że drzwi znowu się otwierają.

— Sąd czeka. Idziemy — powiedział adiutant.

Dobre samopoczucie Hornblowera nie zmniejszyło bynajmniej bólu w jego 

stopach. Starał się kroczyć dostojnie, ale faktycznie kulał groteskowo — przypomniał 

sobie, że właśnie wczoraj odkrył, iż po postoju najgorsze jest pierwsze sto jardów, 

póki obolałe stopy nie stracą czucia. A dziś znacznie mniej niż sto kroków dzieliło go 

od wielkiej sali zamku. Wyszedłszy ze swą eskortą na parter; Hornblower spotkał 

hrabiego idącego między dwoma huzarami. Obie grupki zatrzymały się na chwilę.

— Mój synu, mój synu — powiedział hrabia — przebacz mi to, co uczyniłem.

Hornblower nie zdziwił się wcale, że hrabia mówi do niego „synu”. Całkiem 

automatycznie odpowiedział w ten sam sposób

— Nie mam ci, ojcze nic do wybaczenia — rzekł. — To ja powinienem o to 

prosić.

background image

Co go zmusiło, żeby upadł na kolana i schylił głowę? I czemu taki stary 

wolnomyśliciel i wolterianin jak hrabia położył mu dłoń na głowie?

— Niech cię Bóg błogosławi, synu. Niech cię Bóg błogosławi — powiedział.

Ruszył dalej i gdy Hornblower obejrzał się za nim, siwa głowa i szczupła 

postać znikały za rogiem.

— Zostanie rozstrzelany jutro o świcie — wyjaśnił adiutant, otwierając drzwi 

do wielkiej sali.

Przy stole siedział Clausen w otoczeniu oficerów, po trzech z obu boków, a u 

każdego końca stołu młodszy rangą oficer schylał się nad rozpostartymi papierami. 

Hornblower pokuśtykał w tamtą stronę, daremnie usiłując stąpać z godnością. Gdy 

podszedł do stołu, oficer, siedzący u jednego końca, wstał.

— Pańskie nazwisko? — zapytał

— Horatio Lord Hornblower, kawaler najzaszczytniejszego Orderu Łaźni, 

komodor floty wojennej jego brytyjskiej królewskiej mości.

Sędziowie wymienili spojrzenia; oficer na drugim końcu stołu, pełniący 

widocznie obowiązki sekretarza, pisał z gwałtownym pośpiechem. Ten, który zadał 

pytanie — widocznie oskarżyciel — zwrócił się do sądu.

— Więzień potwierdził swą tożsamość. Rozumiem też, że uczynił to już 

poprzednio wobec generała Clausena i kapitana Fleury'ego. Jego wygląd zgadza się 

również z jego opublikowanym opisem. Proponuję zatem, aby uznać jego tożsamość 

za stwierdzoną.

Clausen porozumiał się wzrokiem z innymi sędziami i skinął potakując głową.

— Pozostaje zatem tylko — ciągnął prokurator — przedstawić sądowi 

werdykt sądu wojennego z dnia 10 czerwca 1811 roku, którym rzeczony tu 'Oratio 

'Ornblower został skazany na śmierć zaocznie, wskutek jego świadomego 

niestawiennictwa, z oskarżenia o piractwo i pogwałcenie praw wojennych; wyrok 

został potwierdzony 14 czerwca tegoż roku przez jego cesarską i królewską mość 

cesarza. Muszę wnieść żądanie, aby wyrok śmierci został wykonany.

Znowu Clausen zapytał wzrokiem innych sędziów; wszyscy sześciu skinęli 

potwierdzająco głowami. Clausen opuścił wzrok na stół i bębnił po nim przez chwilę 

palcami, zanim znowu podniósł głowę. Starał się napotkać wzrok Hornblowera i gdy 

mu się to udało, w błysku jasnowidzenia Hornblower zrozumiał, że Clausen otrzymał 

powtórny rozkaż od Bonapartego „ująć tego Hornblowera i rozstrzelać, gdziekolwiek 

by został znaleziony”, czy coś w tym rodzaju. Niebieskie oczy Clausena miały 

background image

wyraźnie przepraszający wyraz.

— Nakazem tego sądu wojskowego — powiedział wolno Clausen — rzeczony 

‘Oratio ‘Ornblower ma ponieść śmierć przez rozstrzelanie jutro o świcie, 

bezpośrednio po egzekucji buntownika Gracaya.

— Piratów się wiesza, wasza ekscelencjo — zauważył prokurator.

— Nakazem sądu wojennego rzeczony ‘Ornblower ma zostać rozstrzelany — 

powtórzył Clausen. — Zabrać więźnia. Przewód sądowy zostaje zamknięty.

Więc stało się. Hornblower czuł na swych plecach oczy wszystkich, gdy 

obróciwszy się ruszył do wyjścia z sali. Tak chciałby iść prosto z podniesioną głową i 

łopatkami ściągniętymi do tyłu, ale potrafił tylko kuśtykać, przystając ze 

zwieszonymi ramionami. Nie miał możności wypowiedzenia nawet słowa w swojej 

obronie, ale może to i dobrze. Mógł by się jąkać i wahać, i mieć trudności z 

wypowiadaniem się, bo nie przygotował sobie mowy. Kulejąc schodził ze schodów. 

Zostanie jednak rozstrzelany, a nie powieszony — ale czy uderzenie kul w piersi 

mniej będzie bolało niż pętla zaciskająca się na jego szyi? Dokuśtykał do celi, gdzie 

było teraz zupełnie ciemno. Poszukał materaca i siadł na nim. To ostateczna klęska — 

nie patrzył na sprawę poprzednio w tym świetle. Bonaparte wygrał ostatnią rundę w 

walce prowadzonej z nim przez dwadzieścia lat. Z kulami nie można się spierać.

Wniesiono trzy świece, które jasno oświetliły celę. Tak, to była klęska. Z 

pogardą pomuślał o tym, jak delektował się niedawno zwycięstwami w niemądrych 

utarczkach słownych z adiutantem. Co za głupiec z niego! Hrabia skazany na śmierć, 

a Marie — och, Marie, Marie! Poczuł, że łzy napłynęły mu do oczu i zmienił pozycję 

na materacu, żeby strażnicy ich nie zobaczyli. Marie, która go kochała, zginęła przez 

jego głupotę. Jego głupotę i niepospolity geniusz Bonapartego. Boże, gdyby dano mu 

tylko przeżyć raz jeszcze ostatnie trzy miesiące. Marie, Marie. Miał już ukryć twarz 

w dłoniach, gdy przypomniał sobie, że jest wciąż obserwowany przez trzy pary 

obojętnych oczu. Nie może dopuścić, by mówiono, że umierał jak tchórz. Nie może, 

ze względu na Barbarę. Barbara będzie kochała i hołubiła Ryszarda, tego mógł być 

pewien. Co będzie myślała o swym zmarłym małżonku? Będzie wiedziała — 

odgadnie — czemu przybył do Francji, domyśli się jego niewierności. Zostanie 

dotkliwie zraniona. Nie będzie można jej winić, jeśli nie pozostanie wierna jego 

pamięci. Wyjdzie ponownie za mąż. Jest jeszcze młoda, piękna, bogata, z dobrymi 

koneksjami; oczywiście że wyjdzie za mąż. O Boże, myśl o Barbarze w ramionach 

innego mężczyzny, śmiejącej się z rozkoszy, wzmogła jego ból. A przecież on sam 

background image

leżał w ramionach Marie. Och, Marie.

Tak mocno zacisnął pięści, że aż paznokcie wbiły mu się w dłonie. Podniósł 

wzrok i stwierdził, że wszyscy dalej patrzą na niego. Nie wolno mu okazać słabości. 

Gdyby nie przyszła tamta burza i nie wezbrały wody Loary, byłby wciąż jeszcze na 

wolności, Marie by żyła, a powstanie trwałoby dalej. Potrzeba było bezpośredniej 

interwencji losu i geniuszu Bonapartego, żeby on odniósł porażkę. Te bitwy w 

Belgii… może biuletyn kłamał o zwycięstwach Bonapartego. Może nie były one 

roztrzygające. Może dywizja Clausena, trzymana w bierności w Nivernais 

przekształciłaby je w rozstrzygające, gdyby brała w nich udział. Może… co za 

głupiec z niego, żeby próbować szukać pociechy w tych próżnych złudzeniach! 

Umrze, pozna rozwiązanie tajemnicy, nad którą głowił sięczasami. O tej porze jutro 

— za kilka godzin — pójdzie drogą, którą przed nim kroczyło tylu innych.

Zapalono świeże świece; poprzednie wypaliły się do końca. Czyżby więc noc 

mijała tak szybko? Wkrótce nastanie świt, wkrótce — dzień budzi się wcześnie w 

czerwcu. Napotkał spojrzenie jednego ze strażników, mimo że ten usiłował uniknąć 

jego wzroku. Chciał zmusić się do uśmiechu, ale wiedział, że ten jego uśmiech jest 

krzywy i wymuszony. Za drzwiami rozległo się szuranie. Chyba to nie znaczy, że już 

idą po niego! Tak, idą, sztaby opadły ze zgrzytem, drzwi otworzyły się, adiutant 

wchodził do celi. Hornblower spróbował wstać, lecz ku swemu przerażeniu 

stwierdził, że ma nogi za słabe, żeby go mogły utrzymać. Ponowił wysiłek wstania, 

znowu bez skutku. Musi siedzieć zatem i dać się wywlec jak tchórz. Zmusił się, żeby 

unieść podbródek i popatrzeć na adiutanta, tak aby jego wzrok nie był nieruchomy i 

szklisty, chociaż wiedział, że jest właśnie taki.

— To nie śmierć — rzekł adiutant.

Hornblower otworzył szerzej oczy, rozwarł usta, ale nie wyszło z nich żadne 

słowo. Zaś adiutant usiłował wymusić uśmiech — i to uśmiech przymilny.

— Są nowiny z Belgii — oznajmił. — Cesarz został pobity w wielkiej bitwie. 

W pobliżu miejscowości o nazwie Waterloo. Welington i Blucher przekroczyli 

granicę i maszerują na Paryż. Cesarz już tam jest i senat żąda, żeby abdykował.

Serce Hornblowera waliło tak mocno, że dalej nie mógł wydusić z siebie 

słowa.

— Jego ekscelencja generał — ciągnął adiutant — zdecydował, że w takim 

wypadku egzekucje nie muszą się odbyć tego ranka.

Hornblower przemówił wreszcie.

background image

— Nie będę na to nalegał — rzekł.

Adiutant mówił dalej coś na temat przywrócenia jego arcychrześcijańskiej 

mości na tron, lecz Hornblower go nie słuchał. Myślał o Ryszardzie. I o Barbarze.