Lilian Darcy
Kochanka doktora Blacka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hayley Morris z piskiem opon ruszyła spod pogotowia i skręciwszy w Halifax Street,
włączyła światło alarmowe i syrenę. Siedzący obok Bruce McDonald pochylił się nad planem
miasta.
– W porządku – powiedział. – To boczna Bennett Paradę. Beach Road.
Był doświadczonym sanitariuszem, ale nie dorównywał kwalifikacjami Hayley, która
miała stopień asystentki medycznej. Był krępy, miał posiwiałe włosy i potrafił równie dobrze
podnieść ciężkiego mężczyznę, co łagodnym głosem uspokoić przerażone dziecko.
Hayley skinęła głową.
– Znam Beach Road – mruknęła.
– Rozbudowali ją ostatnio – dodał Bruce. – Może to jeden z tych nowych domów.
– Zaraz się przekonamy.
Był początek lutego, czwartek, wczesne popołudnie. Hayley ostro skręciła i skierowała
wóz na północ. Ulica była pusta, ambulans pędził z prędkością stu kilometrów na godzinę.
Dwie minuty później byli już w Moama. Sześćdziesiąt lat temu Moama była po prostu
nazwą plaży. Trzydzieści lat później w pachnącym gaju eukaliptusowym wyrosły letnie
domki, z fibrocementu lub z desek.
Teraz było to już odrębne miasto, w którym działki położone przy plaży osiągały
zawrotne ceny. Wzdłuż nabrzeża powstały wspaniałe rezydencje w niczym nie
przypominające dawnej osady letniskowej. W ciągu następnych dziesięciu lat Arden i Moama
zespolą się zapewne w jeden organizm miejski.
– Wezwanie pochodzi od czteroletniej dziewczynki – usłyszeli w radiotelefonie głos
dyspozytorki, Kathy Lowe. – Ona płacze. Mogę jej powiedzieć, że zaraz będziecie? Ma na
imię Tori.
– Skręcamy w Beach Road – odparł Bruce. – Powiedz jej, że usłyszy, jak nadjeżdżamy. I
niech otworzy drzwi.
Hayley tknęło złe przeczucie. Dlaczego czteroletnia dziewczynka sama wzywa
pogotowie? Co się stało?
Kathy, była pielęgniarka, nie potrafiła podać wielu szczegółów, choć miała za sobą lata
praktyki i umiała rozmawiać z wzywającymi pomocy i podtrzymywać ich na duchu. Ostatnio
instruowała nawet przez telefon pewnego ojca, jak odbierać poród, zanim karetka dotrze na
odludzie, na którym mieszkali. A kiedyś zdołała zlokalizować rannych turystów,
identyfikując drzewo, na które wpadł ich samochód.
Tym razem Kathy musiała od płaczącego dziecka wydobyć adres domu i inne istotne
szczegóły. Czy jest z babcią? Dlaczego babcia nie pomogła jej ugotować jajka? Och, babcia
właśnie się położyła, żeby się przespać? Czy tak?
– Strasznie płacze – oznajmiła Kathy. – Nie bardzo mogę się zorientować, co się stało.
Coś z babcią, coś z jajkiem. Chyba się poparzyła, ale nie jestem pewna.
Hayley nie znosiła oparzeń. Nie znosiła, gdy coś takiego się przydarzało dziecku. A już
najbardziej ją irytowało, gdy nikt nie miał na tyle przytomności umysłu, by natychmiast polać
miejsce oparzenia zimną wodą. Ale jak mogła się tego spodziewać po dziecku? Nawet jeśli
Kathy poradziła dziewczynce, by to zrobiła, to czy ona zrozumiała, o co chodzi? A co do
babci...
– To numer 154, jeden z tych nowych domów – powiedział Bruce. – Dobra, tutaj! –
Wskazał na imponującą posesję, w najdrobniejszych szczegółach zaprojektowaną przez
architektów. Dom był pomalowany na kremowy kolor, miał czerwone zdobienia. – Do diabła,
ale cudo!
Podjazd prowadził pod bramę podwójnego garażu.
– Zawrócę – powiedziała Hayley, wyłączając syrenę. Skręciła i ustawiła samochód
przodem do ulicy. Bruce wyskoczył, zanim jeszcze zdążyła wyhamować i zgasić silnik.
Pobiegła za nim przez dziedziniec okolony drzewami i rabatami kwiatów.
W otwartych drzwiach stała Tori, śliczna dziewczynka z jasnymi włosami związanymi w
kucyk i dużymi piwnymi oczami. Różowa bawełniana sukienka była z przodu mokra.
Dziewczynka trzęsła się i płakała. Woda musiała poparzyć ją całą, pomyślała Hayley. Jej
zachowanie mogło świadczyć o groźnym dla życia wstrząsie, ale mogła to być też normalna
reakcja po poparzeniu. Bruce wziął dziewczynkę na ręce.
– Jest gorąca – stwierdził. – Gdzie kuchnia? Przede wszystkim polejmy ją wodą.
Weszli do domu, instynktownie kierując się we właściwą stronę. Za dużym holem zastali
przestronną, supernowoczesną kuchnię połączoną z pokojem jadalnym, z którego rozciągał
się wspaniały widok na ogród. Hayley rozejrzała się. Do kranu umocowany był wąż z
końcówką prysznicową i regulatorem ciśnienia.
– Patrz, kuchenka jest włączona – zauważył Bruce. – A na podłodze dwa rozbite jajka, na
talerzu resztki chleba i masła. Chciałaś sobie zrobić śniadanie, Tori? – zwrócił się łagodnie do
dziewczynki.
Posadził ją na granitowym blacie zlewozmywaka i ściągnął z niej sukienkę, a Hayley
zaczęła polewać zimną wodą poparzone miejsca. Zauważyła na stopie dziecka dwie czerwone
plamy i zorientowała się, że i w tym miejscu były oparzenia. Siady widniały też na udach.
Zatkała zlew, zanurzyła w wodzie stopy Tori i ostrożnie, pod wodą, zdjęła z nich sandały.
– Wiem, że to boli, maleńka – uśmiechnęła się do dziewczynki, odnotowując w duchu, że
obszar poparzenia jest rozleglejszy, niż początkowo myślała. – Zimna woda ci pomoże,
wiesz? Nie będzie bolało.
– Zobaczę, kto jeszcze jest w domu – powiedział Bruce. – Lepiej, żeby ktoś był – dodał
złowrogim tonem.
Pracował w pogotowiu od dwudziestu lat i często mówił, że nic już nie jest w stanie go
zaskoczyć. Ale niejedno jeszcze mogło go doprowadzić do furii, a przede wszystkim
wypadek dziecka, którego można było uniknąć, gdyby opiekun nie zaniedbał swoich
obowiązków.
Podał Hayley koc, którym owinęła drżące ciało dziewczynki. Oparzenia wymagały
schłodzenia, ale reszta ciała ciepła. Dziecko potrzebowało także serdecznych ramion, które
mogłyby je utulić. Tori przestała szlochać, lecz nadal wstrząsały nią konwulsyjne dreszcze.
Duże ciemne oczy były pełne łez, nie powiedziała jeszcze ani słowa.
– Mniej cię boli? – spytała Hayley. – Czujesz się już trochę lepiej? Nie zostawimy cię
samej.
Też miała czteroletnie dziecko – chłopca o imieniu Max. Jego ojciec mieszkał teraz w
Melbourne. Od trzech lat byli rozwiedzeni. Kiedy została sama z Maxem, wytworzył się
między nimi stosunek szczególnej bliskości i nawet gdy Max był z Chrisem, starała się nie
tracić syna z oczu. Jej były mąż kochał go, ale to nie zawsze wystarczy.
A kto kocha to dziecko? Kogo należy obwiniać o to, co się stało? Kto powinien mieć
wyrzuty sumienia? Słyszała ciężkie kroki Bruce’a w holu. Dziewczynka wciąż milczała.
– Halo! – wołał Bruce. – Jest tam kto? Podszedł do tylnych drzwi i obrzucił wzrokiem
ogród, potem skierował się długim korytarzem do sypialni.
– Weźmiemy cię do karetki – rzekła Hayley do dziewczynki. – Przyłożymy wilgotną
gazę, żeby twoje ciałko było chłodne. Czy mamusia albo tatuś niedługo przyjdą?
Zaczęła tracić wiarę w istnienie babci. Przypuszczalnie Kathy się przesłyszała. To
dziecko jest w domu samo.
– Mam tatusia – pisnęła dziewczynka.
– A gdzie teraz jest tatuś, kochanie?
– W pracy.
– Wiesz, gdzie pracuje?
– W szpitalu.
Bruce doszedł do końca korytarza i otworzył drzwi pokoju po prawej stronie. Hayley
usłyszała jego głośny okrzyk, a w chwilę później rozmowę z dyspozytorką.
– Przyślij drugi wóz na Beach Road, Kathy – mówił. – Babcia wcale nie śpi, jest
nieprzytomna. Zbadam ją.
– Dobra, załatwione – odparła Kathy.
W pogotowiu panuje zasada, by nie kazać pacjentowi czekać. Nie byli dużą stacją i w
dzień dyżur pełniła tylko jedna załoga. Drugą trzeba było dopiero wezwać, co opóźniało
interwencję.
Tymczasem Bruce zbada chorą i w miarę możliwości określi jej stan. EKG potwierdzi
albo wykluczy problemy z sercem, a szybki test na poziom cukru we krwi wskaże, czy aby
nie zachodzi tu przypadek śpiączki cukrzycowej.
– Wygląda na udar mózgu – zawołał w końcu Bruce.
– Jesteś pewien? – spytała Hayley, nie przestając schładzać rozpalonej skóry
dziewczynki.
– EKG wykluczyło serce. Poziom cukru w normie. Sprawdziłem jej reakcje –
kontynuował Bruce. – Reaguje na ból i światło. Przykryłem ją i położyłem na boku, żeby
zabezpieczyć drogi oddechowe. Będę do niej mówił, może zareaguje. A jak twoja mała
bohaterka? Nie chciałbym odjeżdżać, dopóki nie zjawi się drugi wóz.
– Nie, oczywiście, że nie – zgodziła się Hayley – ale to nam utrudnia sprawę. Ta mała
wymaga więcej, niż mogę zrobić, sądząc po jej skórze i oddechu.
Tori była blada i spocona, oddech miała przyspieszony i płytki. Również tętno było
przyspieszone i nitkowate.
– Powiedziała coś? – spytał Bruce.
– śe tatuś pracuje w szpitalu. Prawda, kochanie?
– Nie mamy pojęcia, kto to – rzucił Bruce.
– Nie, ale... Cóż, spójrz na ten niewiarygodny dom.
– Hm – zgodził się Bruce. – I ten imponujący widok za oknem. To już pewna
wskazówka. Portierem na pewno nie jest. Lekarzem? Dyrektorem administracyjnym? No nie,
znam go, nie ma dzieci w tym wieku.
Hayley wyjęła z torby bandaż. Tori wciąż milczała. Nagle pochyliła się i zwymiotowała.
Hayley przytrzymała ją za ramiona, potem szybko spłukała zlew. Dała dziewczynce szklankę
wody. Tori wypluła ślinę i łapczywie wypiła wodę. Hayley przyłożyła wilgotną gazę na
poparzone miejsca.
Zaczynały się już tworzyć pęcherze. Na szczęście obszar poparzeń kończył się tuż nad
pępkiem.
– Zaniosę ją do karetki! – zawołała do Bruce’a. – Jak tylko przyjedzie drugi samochód,
rozdzielimy się. Jim zawiezie mnie do szpitala, a Paul zostanie z tobą.
Zostawiła frontowe drzwi otwarte i zaniosła Tori do ambulansu, mając nadzieję, że drugi
zespół zjawi się lada chwila. W karetce przykryła dziewczynkę kocem. Wyjęła strzykawkę i
napełniła ją morfiną. Zaniepokoiło ją, że dziewczynka nawet nie zareagowała na ukłucie.
Włączyła radiotelefon.
– Kathy, czy drugi wóz już wyjechał? – spytała.
– Tak, siódemka. Powinna być za parę minut.
– Dzięki. – Hayley pochyliła się nad Tori. – Co twój tatuś robi w szpitalu, kochanie? –
spytała.
– On jest doktor Black – rzekła słabym głosem Tori.
– Doktor Black? – Hayley nie wierzyła własnym uszom.
Dobry Boże, to musi być Byron! To córka Byrona Blacka...
Z oddali dobiegał słaby dźwięk syreny. Hayley widziała Byrona może ze dwa razy w
ciągu szesnastu lat. Kiedy mieli po kilkanaście lat, trenowali razem w amatorskim klubie
pływackim w Arden. Nazywano go wtedy B. J.
Był od niej starszy o trzy lata, ale oboje specjalizowali się w stylu grzbietowym na
krótkich dystansach. Ścigali się, dopingowali i przyjaźnili. Oboje byli zapalonymi
sportowcami i dwa razy nawet osiągnęli mistrzostwo. Kiedyś nawet się pocałowali. Na Boga,
od lat już nie wspominała tego miłego zdarzenia...
Potem, kiedy miała piętnaście lat, Byron wyjechał do Sydney na studia i na dobre
zadomowił się w mieście. Był ambitny w sporcie i ambitny w życiu zawodowym. Nie
pochodził z rodziny lekarskiej. Ojciec pracował w sklepie ze sprzętem elektronicznym i
Byron musiał ciężko pracować na swoją pozycję. Hayley miała wrażenie, że uwielbiał
wyzwania i nie wyobrażała sobie, by mógł nie dopiąć celu.
Kiedyś, z siedem lat temu, spotkała go przypadkowo na plaży w towarzystwie ładnej
ciemnowłosej kobiety. „To moja żona, Elizabeth”, powiedział. Ona przedstawiła mu Chrisa i
przez chwilę gawędzili w czwórkę. W dwa lata później wpadli na siebie w supermarkecie.
Później słyszała o nim od czasu do czasu. Ze jego żona zginęła w katastrofie lotniczej, że
mieli córeczkę.
Dźwięk syreny był coraz głośniejszy i po chwili druga karetka zatrzymała się na ulicy pod
domem.
Hayley wychyliła się z samochodu i wskazała Paulowi Cotterowi, dokąd ma podjechać.
– Bruce jest w salonie z drugą pacjentką – poinformowała Jima Sheldona, gdy wóz
zatrzymał się obok jej karetki. – Pierwsze drzwi po prawej stronie – dodała.
– Rozumiem. – Paul już wbiegał na schody.
– Teraz pojedziemy – powiedziała Hayley do Tori. Odwinęła koc i przyłożyła do
rozgrzanego ciała dziewczynki nowy kompres chłodzący. – Poszukamy w szpitalu tatusia.
– Tatuś... – cichutko powtórzyła dziewczynka.
Parę tygodni wcześniej Hayley dowiedziała się, że Byron wrócił do Arden z córeczką,
aby objąć stanowisko szefa oddziału nagłych wypadków oraz lekarza naczelnego w tutejszym
szpitalu. Ze słów Tori wywnioskowała, że już zaczął pracę. Zastąpił starszego kolegę, który
przeszedł na emeryturę. Hayley jeszcze go nie widziała, bo ostatnie dwa tygodnie spędziła w
Melbourne, by Max mógł pobyć trochę z ojcem.
Poczuła znajomy ucisk w sercu. Pobyt nie należał do przyjemnych. Chris jak zwykle
napomykał, że mogliby się ponownie zejść. Widać było, że chciałby naprawić jakoś swoje
odejście, ale poza tym... Chyba nie brał pod uwagę, że czas leczy rany i że ona też się
zmieniła.
– Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Hayley – szeptał czule. – Może to właśnie liczy
się najbardziej.
– Zawsze będę twoim przyjacielem, Chris – odparta chłodno. Był jej pierwszym i
jedynym kochankiem. Był przez siedem łat jej mężem i ojcem jej dziecka. Niezależnie od
wszystkich wad i błędów, jakie popełnił, nie był jej zupełnie obojętny.
Przez osiem godzin jazdy z powrotem do Arden targały nią wątpliwości i nie zaprzątała
sobie głowy tym, czego się dowiedziała, a mianowicie powrotem Byrona. A teraz siedziała w
karetce, wioząc do szpitala jego córeczkę. Dobry Boże, ależ on będzie zdziwiony. Drzwi od
strony kierowcy trzasnęły i za kierownicą usiadł Jim. Zapuścił silnik.
– Jak się czuje mała? – spytał.
– Jest w szoku.
– A druga pacjentka?
– Bruce niewiele mi mówił. Jest niemal pewny, że to udar niedokrwienny. Ma chyba po
sześćdziesiątce.
Chciałaby powiedzieć Jimowi coś więcej, że to musi być albo matka Byrona Blacka, albo
jego teściowa. Może by się czegoś dowiedziała. Ale teraz całą uwagę musiała poświęcić Tori.
Nie czas na snucie domysłów.
– Już jedziemy, kochanie. – Pochyliła się nad dziewczynką. – To nie potrwa
1
długo. Pan
Sheldon zadzwoni do szpitala i poprosi, żeby twój tatuś na nas czekał.
Tori się nie odzywała. Zamknęła oczy.
– Jim, wiem, kim ona jest – rzekła Hayley. – Możesz się upewnić, czy doktor Black jest
osiągalny?
Jim aż gwizdnął z przejęcia.
– To jego córka? Tego nowego? W zeszłym tygodniu przekazałem mu chorego z udarem.
Wydaje się niezły. Dokładny, uprzejmy, ale dzisiaj będzie miał problemy.
Hayley zauważyła go na podjeździe dla karetek. Nie zmienił się wiele od czasu, gdy
widziała go ostatni raz. Wciąż miał szerokie ramiona pływaka, gęste miękkie włosy tak
krótko przystrzyżone, że po myciu, gdy wytarł je ręcznikiem, sterczały na jeża. Teraz
nerwowo przesuwał po nich palcami.
Miał brązowe oczy. Nie były piwne jak u Chrisa, lecz ze złotym połyskiem jak u tygrysa,
co nadawało im trochę drapieżny wygląd. Długi prosty nos, szerokie usta i wysokie czoło.
Teraz rysy jego twarzy były napięte, bardziej surowe niż normalnie. Jak gdyby artysta, który
je wyrzeźbił, zagłębiał dłuto w twardym tworzywie, z trudem nim manipulując.
– Tori! Victoria! – zawołał, rzucając się do samochodu, gdy Hayley otworzyła drzwi.
Omal nie zerwał kroplówki.
Hayley odsunęła go, dotykając przy tym niechcący jego włosów. Były tak samo
jedwabiste i miękkie jak przed laty. Odczepiła plastikowy pojemnik z płynem i podała go
pielęgniarce. Byron pochylił się nad córką.
– Tatusiu... – wyszeptała, oszołomiona morfiną. – Babcia się nie obudziła.
Doktor Black zbladł, wyprostował się i zwrócił wzrok na Hayley. Miała wrażenie, że jej
nie poznaje.
– Co się stało? – spytał przerażony.
– Tori ma poparzone dwanaście do piętnastu procent powierzchni ciała. – Hayley starała
się mówić spokojnym tonem. Byron musi uzyskać rzeczowe informacje, a nie wyrazy
sympatii i współczucia. Jeszcze nie teraz. – Twarz i organy płciowe nie poniosły uszczerbku.
Wszystko wskazuje na to, że osoba, która była z nią w domu, doznała udaru. Wiezie ją druga
karetka. Jej załoga poda panu więcej szczegółów.
– Udar? Przecież to moja matka... – Byron pobladł jeszcze bardziej. – Dobry Boże, i one
były same w domu.
Rozległ się dźwięk syreny drugiego ambulansu. Byron sam nie wiedział, w którą stronę
się zwrócić, stracił zawodowe opanowanie i samokontrolę. Miał przerażony wzrok, wargi mu
zbielały, nerwowo zaciskał palce. Hayley serdecznie mu współczuła.
– Tori musiała być przerażona – wyszeptał.
– Myślę, że nie, Byronie, dopóki się nie poparzyła – uspokoiła go Hayley, odruchowo
zwracając się do niego po imieniu. – Chciała ugotować jajka na drugie śniadanie. Myślała, że
twoja matka po prostu się zdrzemnęła.
– No tak, na pewno. Myślę, że tak właśnie było. – Popatrzył na Hayley i nagle twarz mu
się rozjaśniła, a w oczach pokazały złote błyski. – Hayley! – zawołał. – Przepraszam, wybacz,
ż
e cię... – Chwycił ją za ramię.
– W porządku, nie ma o czym mówić – uspokoiła go. Odwzajemniła mu się takim samym
gestem, ściskając muskularne ramię, które widziała tyle razy nagie, opalone, mokre, w czasie
treningów pływackich. Takie ramię może mieć tylko ktoś silny, ale dziś Byron był tylko
zwykłym słabym człowiekiem targanym bólem i rozpaczą.
– Nie wiemy, ile czasu Tori próbowała obudzić babcię – powiedziała, kiedy zbliżali się
już do sekcji pediatrycznej oddziału nagłych wypadków. – Może w ogóle tego nie robiła.
Chyba rzeczywiście myślała, że babcia śpi.
Sukienkę miała z przodu mokrą, oparzenia na udach i stopach, co by wskazywało, że
wylała na siebie gorącą wodę, kiedy chciała wyjąć jajka z rondelka. Leżały rozbite na
podłodze.
– Z mamą wszystko w porządku?
Zatrzymał się na moment, gdy przesuwano Tori z noszy na łóżko szpitalne.
– Jest pod opieką naszej drugiej załogi – powtórzyła cierpliwie Hayley – z Bruce’em
McDonaldem. Wykluczył serce i cukrzycę, zabezpieczył drogi oddechowe i próbował
przywrócić jej przytomność, kiedy odjeżdżałam. Tylko tyle wiem.
– Co za koszmar! – westchnął bezradnie Byron.
Po chwili jednak odzyskał samokontrolę, choć Hayley podejrzewała, że tylko pozornie.
– Proszę wezwać kogoś, kto jest pod telefonem – zwrócił się do siostry oddziałowej. –
Potrzebujemy drugiego lekarza. Tori, kochanie, tatuś jest przy tobie. Musimy ją obserwować.
Hayley, kiedy podłączyłaś kroplówkę? To morfina, tak? Jaka dawka? Tori, wszystko będzie
dobrze. Przestraszyłaś się, ale byłaś bardzo dzielna, że zadzwoniłaś po pogotowie i że
pamiętałaś nasz nowy adres. Jestem z ciebie bardzo dumny. Teraz obejrzę cię i zobaczę, co
się stało, dobrze?
Hayley odpowiadała na jego pytania, usiłując przerwać ten potok słów. Kiedy już ją
poznał, przestał zwracać na nią uwagę. Przysunął krzesło do łóżka Tori i nie odrywał od niej
oczu. Hayley wycofała się z oporami, które ją samą zaskoczyły. Jej rola się skończyła,
powinna już tylko napisać raport, ale miała nieodpartą chęć pozostania tutaj. Chciała
wesprzeć Byrona, co było dziwne, zważywszy że przez te wszystkie lata prawie się nie
widywali. Zawsze był taki silny, zdecydowany i pewny siebie, a teraz wydawał się bezbronny
i słaby. Serce ściskało się z bólu na ten widok.
Chciała go pocieszyć, powiedzieć, że to nie jego wina, że tak się stało. Wiedziała jednak,
ż
e nie ma żadnego prawa, by to zrobić.
Jest tylko jego koleżanką z młodzieńczych lat, kimś, kogo dopingował i komu gratulował
po zawodach. Kimś, kogo raz pocałował na jakiejś prywatce. Wspominała potem ten
pocałunek, tę intymność, jaka może się wytworzyć między kobietą a mężczyzną. W parę dni
później pojawił się przed jej domem i wybąkał coś o czekającym go wyjeździe do Sydney i o
tym, że na razie nie chce się angażować w żaden związek.
Prawdę mówiąc, odetchnęła, słysząc to. W wieku piętnastu lat nie była jeszcze
przygotowana na poważny związek ze starszym od niej chłopcem, który właśnie miał zacząć
studia i sprawiał wrażenie, że dokładnie wie, co chce osiągnąć. Przez parę miesięcy snuła
romantyczne marzenia o spotkaniu z nim, gdy będzie już miała siedemnaście czy osiemnaście
lat, ale jak to często bywa, wkrótce się one rozwiały, a gdy miała lat dziewiętnaście, poznała
Chrisa.
Automatycznie drzwi otworzyły się i Bruce z Paulem wnieśli panią Black na oddział. Od
razu podeszła do niej pielęgniarka. Po chwili Hayley usłyszała, jak Bruce podaje bardziej
dokładne dane na temat stanu pani Black.
– Ciśnienie sto sześćdziesiąt na dziewięćdziesiąt. Tętno osiemdziesiąt siedem. Nasycenie
tlenem dziewięćdziesiąt osiem procent.
Wychodząc z pokoju dla pielęgniarek, usłyszała znowu głos Byrona.
– Gdzie mamy wolne łóżka? Na zatruciach? Nie, nie wyślę jej do Sydney – zdecydował
po namyśle. – Możemy ją leczyć tutaj. Chcę mieć kontrolę nad leczeniem.
Jim usiadł za kierownicą karetki. Hayley zajęła miejsce pasażera i powoli odjechali.
– Zadzwonisz do Kathy i powiesz, że już jesteśmy wolni? – spytał Jim.
– Tak, oczywiście, i tak już jesteśmy nieźle spóźnieni – odparła. – Dyspozytornia, tu
załoga siódma...
Numery karetek sugerowały duży park samochodowy, ale było to złudzenie, zważywszy
ż
e niższe numery należały do wozów wycofanych ze służby. Ten wiejski teren nie wymagał
wielu karetek. Jedna załoga pełniła dyżur wyjazdowy, a druga czekała pod telefonem. Bardzo
często rezerwowa karetka nie była potrzebna przez całą zmianę.
Hayley i Bruce mieli właśnie przewieźć pacjenta, u którego nie była konieczna pilna
interwencja, gdy wezwano ich do Tori. Transport tego pacjenta zajął im około dwóch godzin.
Pojechali na oddaloną o trzydzieści kilometrów farmę, skąd przewieźli starszego mężczyznę
w terminalnym stadium choroby do miejscowego hospicjum. Do centrali wrócili o trzeciej, i
przez resztę dnia nie mieli już żadnych wezwań. Jim i Paul poszli do domu, Bruce
towarzyszył Hayley do końca zmiany.
– Ciekaw jestem, co z tą małą i jej babcią – rzekł przed wyjściem. – Jedziesz prosto do
domu? – spytał.
– Nie – odparła. – Zadzwonię do mamy i dowiem się, co słychać. Max jest u niej. Jeśli
wszystko w porządku, wstąpię do szpitala.
ROZDZIAŁ DRUGI
Od czasu narodzin Tori cztery i pół roku temu nie było dnia, żeby Byron nie cieszył się
widokiem śpiącej córki. Było w niej tyle ufności. Leżała na plecach jakby zawsze
przygotowana na pocałunek na dobranoc. Buzię miała wypogodzoną, lekko rozchylone wargi.
Czasami myślał, że obserwowanie śpiącej Tori jest czymś w rodzaju kompasu w jego
ż
yciu. Pozwala mu trzymać właściwy kurs. Od czasu śmierci Elizabeth, która nastąpiła, gdy
Tori miała zaledwie sześć miesięcy, widok śpiącego dziecka był mu coraz bardziej potrzebny
i coraz bardziej drogi. Czasami były to jedyne chwile, w których się uspokajał i wyciszał.
Każdego wieczoru, gdy przed snem przychodził do jej pokoju, by popatrzeć na drobną
istotkę otuloną kocem, miał ściśnięte gardło. Ze wzruszenia i miłości.
Nie wyobrażał sobie, by można było darzyć dziecko głębszym uczuciem. Ale dziś, kiedy
patrzył na Tori leżącą w szpitalnym łóżku, stwierdził, że się mylił. Istnieje jeszcze silniejsze
uczucie, a jest nim miłość połączona z lękiem. Sprawiało, że nogi się pod nim uginały, a w
głowie czuł pustkę, której tak bardzo nienawidził.
Dziś mało brakowało, a byłby ją stracił. Wywołało to w nim silne wspomnienie dnia, w
którym w tragicznym wypadku zginęła Elizabeth. Całymi miesiącami dręczyło go poczucie
bezsilności. Potem nie myślał już w ten sposób o śmierci żony. W każdym razie nie za często.
Pogodził się z nią.
Jej wspólnik zaprosił ją, by poleciała z nim i jego żoną ich prywatnym samolotem do
Tamworth na weekendowe spotkanie z muzyką ludową, połączone z piknikiem i tańcami.
Byron sam ją namawiał na ten wyjazd, uważając, że potrzebuje odpoczynku. Niech jedzie, a
on zajmie się Tori, która w owym czasie była dość męczącym dzieckiem.
– Pojadę tylko wtedy, jeśli wycisnę dość mleka i sprawdzimy, że będzie piła z butelki –
zdecydowała Elizabeth.
Tori nie robiła żadnych problemów, więc Elizabeth poleciała. Samolot rozbił się na
odludziu, w pobliżu Barrington Tops. Cała piątka pasażerów zginęła na miejscu, ale dopiero
po czterech dniach poszukiwań udało się służbom ratowniczym zlokalizować wrak samolotu.
Stało się. A teraz zdarzył się następny wypadek z serii „gdyby”. Gdyby rodzice Elizabeth
nie postanowili przenieść się na północ od Queensland, żeby być bliżej swoich dwojga
pozostałych dzieci...
Byron wciąż miał wątpliwości co do tej przeprowadzki. Zastanawiał się, czy matka
Elizabeth była nieszczęśliwa, że musi się opiekować Tori w czasie, kiedy on pracował. Jeśli
tak, to powinna była powiedzieć. Czy stanowiłoby to jakiś problem? Decyzja o
przeprowadzce była niespodziewana, a jej motywy co najmniej niejasne.
Zastanawiał się nad tym wiele razy w ciągu minionych miesięcy, zadawał sobie wciąż te
same pytania, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Zdecydowanie wolał jednoznaczne
sytuacje, gdy wiedział, o co chodzi, i odpowiednio do tego mógł postąpić.
Czy zrobił błąd, wracając do Arden? Wydawało mu się, że to ze wszech miar słuszna
decyzja. Oczywista w tej sytuacji. Jego własna inicjatywa. Po studiach został w Sydney tylko
dlatego, że Elizabeth tego chciała. Stanowili małżeństwo partnerskie, w którym obie strony są
gotowe do kompromisów.
Kiedy jego matka owdowiała, zapragnęła częściej widywać syna i wnuczkę. Obiecała, że
zajmie się dziewczynką, gdy on będzie w pracy.
– W końcu Tori i tak przez trzy dni w tygodniu będzie w przedszkolu – przekonywała – a
więc będę miała trochę czasu dla siebie. Zresztą ona nie ma już dwóch lat.
Nie, ale ma cztery i pół!
Powinien był przewidzieć, że opieka nad Tori będzie dla matki za dużym obciążeniem.
Ma już przecież sześćdziesiąt osiem łat. Kiedy wracał do domu, wyglądała na zmęczoną, ale
nigdy się nie skarżyła. Twierdziła, że lubi być z Tori i że dziewczynka nie sprawia żadnych
kłopotów. Od kiedy to Tori nie sprawia żadnych kłopotów?
Dziewczynka kręciła się i jęczała. Byron patrzył na nią zatroskany, czując, jak łzy
napływają mu do oczu.
Victoria Louise Galloway Black ma osobowość jeszcze bogatszą niż jej imię. Jest taka
ż
ywa, taka śmiała. W sposób aż niebezpieczny, jak się okazało. Nie zastanawiając się wiele,
postanowiła sama przygotować drugie śniadanie dla siebie i babci. Swoje ulubione jajka na
miękko, z płynnym żółtkiem, w którym można maczać kawałeczki chleba.
Zastanawiał się też nad tą „drzemką”. Wiedział, że matka i Tori oglądają razem program
dla dzieci w telewizji. Być może dziś nie po raz pierwszy matka się zdrzemnęła. Wiedział, że
często zdarza jej się zasypiać przed telewizorem.
Czyżby Tori regularnie przygotowywała w kuchni coś, co było zbyt ambitne jak na jej
małe rączki? Powinien był się domyślić, że opieka nad Tori jest dla matki dużym
obciążeniem...
Nagle usłyszał szelest za plecami i odwrócił się, spodziewając się zobaczyć pielęgniarkę.
Tymczasem była to Hayley Kennett. Chociaż nie, nie nazywa się już Kennett, przypomniał
sobie nagle. Wyszła za Chrisa jakiegoś tam. Tylko... czy aby nie jest rozwiedziona? Coś
słyszał na ten temat. A więc może znowu nazywa się Kennett.
Wytężył umysł, starając się przypomnieć sobie więcej szczegółów, ale nie był w stanie.
Było mu głupio, że od razu jej nie poznał. Zawsze była jedną z najładniejszych dziewcząt w
klubie, ambitną, pracowitą, pełną zapału i energii, wesołą i skorą do żartów. Była życzliwa i
otwarta, szczerze gratulowała lepszym od siebie. Pamiętał, że miała szczupłe, zwinne ciało,
gładkie jak foka.
Nie dziwiło go, że odnosiła sukcesy w zawodzie, który wybrała. Pogotowie otrzymywało
na każde ogłoszenie o pracy setki ofert. Hayley nie odstraszyłyby żadne trudności.
– Cześć – odezwała się półgłosem. – Chciałam zobaczyć, jak się czuje Tori. I twoja
matka.
– Przepraszam, że cię od razu nie poznałem. – Przelotnie dotknął jej dłoni. Była
przyjemnie chłodna.
Potrząsnęła głową, kolczyki zalśniły w świetle nocnej lampki.
– Miałeś co innego na głowie.
– Dziękuję ci za wszystko.
– Spełniam tylko swoje obowiązki – zauważyła skromnie.
– Ale nie teraz. Nie musiałaś przychodzić.
– Chciałam.
– Doceniam to, Hayley, naprawdę.
Były to słowa z rodzaju tych, jakie mówi się zdawkowo przy takich okazjach, ale Byron
mówił prawdę. Co to za nowe uczucie nie daje mu ostatnio spokoju? Niezależnie od tego, co
to jest, widok Hayley sprawił, że natychmiast znikło. Ucisk w gardle i w skroniach powoli
zelżał.
– Jak się czuje Tori? – spytała ponownie. Spojrzeli równocześnie na śpiącą dziewczynkę.
Byron uważał, że jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie, z kremową cerą, długimi
rzęsami i miękkimi włosami. Zdawał sobie sprawę z tego, że może na tę opinię ma wpływ
fakt, że jest jej ojcem, a inni wcale nie muszą myśleć tak jak on, ale się tym nie przejmował.
– Wyprowadziliśmy ją ze wstrząsu, a więc prawdziwe niebezpieczeństwo minęło –
odparł. – Jej stan jest teraz stabilny. Nerki pracują normalnie. Dajemy jej nadal dużo płynów,
ból stopniowo ustępuje. Nie ma zgrubień na poparzeniach, potrzebuje tylko kilku niewielkich
przeszczepów. Zabiorę ją w tym celu do Canberry. Dziękuję Bogu, że nie stało się nic
poważniejszego. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby nie umiała zadzwonić po
pogotowie, gdyby nie pamiętała naszego adresu...
– Ale zadzwoniła i pamiętała. Nie można myśleć, co by było gdyby, Byronie – rzekła
Hayley. – To do niczego nie prowadzi. A co by było, gdyby się nie poparzyła i myślała, że
twoja matka śpi? Mogłoby to się skończyć tragicznie. Może to poparzenie uratowało życie
twojej matce.
– Dajmy spokój tym spekulacjom – zgodził się, kiwając głową. – Masz rację. Za dużo
rozmyślam, a przecież zawsze wolałem działać. Zaglądałem do mamy parę minut temu. Śpi.
Gdyby nie to, zaprowadziłbym cię do niej, żeby mogła ci podziękować. Wiesz – dodał – ona
jeszcze nie mówi, ale ścisnęła moją rękę.
– To dobrze.
– Wygląda lepiej niż parę godzin temu. Ale, ale, czy ty coś jadłaś? Która to? – Spojrzał na
zegarek. – Już po szóstej? Moglibyśmy nadrobić zaległości, prawda?
Dobry Boże, cóż to za dziwny ton w jego głosie. Czyżby głos mu drżał?
– Hm, właściwie to zamierzałam już iść do domu – zawahała się Hayley.
Zobaczyła wyraz rozczarowania na jego twarzy i domyśliła się przyczyny. Był bezradny,
wykończony. Nie chciał tego wieczoru jeść sam, dręcząc się własnymi myślami.
– Ale mogłabym jeszcze zostać – dodała szybko. – Mniej więcej godzinę. Mój syn jest z
moją mamą.
– Wybacz – zreflektował się. – Nie chcę ci robić kłopotu.
– Poczekaj, tylko zadzwonię, dobrze? Max pewnie będzie zadowolony, że. zostanie z
babcią trochę dłużej. Zresztą mama i tak miała nam przygotować coś do jedzenia. Jutro nie
mam dyżuru, więc zawiozę go po raz pierwszy do przedszkola.
– Tori też będzie chodzić do przedszkola. W każdym razie mam taką nadzieję. Czy twój
syn będzie chodził do Arden North?
– Tak, to parę kroków od naszego domu.
– I w połowie drogi między moim domem a szpitalem. Mieszkam przy... Ach, przecież
wiesz, gdzie mieszkam.
– Masz piękny dom – oznajmiła. – Urządzony z dużym smakiem. Na pewno dobrze się
tam czujesz, a kiedy ogród...
– Teraz wcale nie wydaje mi się piękny. – Byron potrząsnął głową. – Ale to głupota
obwiniać dom o to, co się stało.
– Może zjemy pizzę? – Zręcznie zmieniła temat. Byron wyglądał, jakby chciał się
wycofać, niczym kierowca wyścigowy biorący ostry zakręt.
– Dobrze – odrzekł automatycznie i Hayley zorientowała się, że jest mu obojętne, co będą
jedli.
– Zadzwonię do mamy z komórki, jak wyjdziemy – powiedziała. – Weźmiemy mój
samochód?
– Wszystko jedno.
Podejrzewała, że normalnie wolałby jechać swoim, ale dziś albo było mu rzeczywiście
wszystko jedno, albo uświadomił sobie, że jest zbyt roztrzęsiony, by siadać za kierownicą.
– Coś mi wypadło – wyjaśniła matce. – Możesz zaczekać do wpół do ósmej? Powinnam
wrócić do tej pory.
– Jasne. Czy coś się stało? – zaniepokoiła się matka.
– Opowiem ci, jak wrócę.
Omal nie parsknęła śmiechem, widząc, jak Byron wciska się do jej małego auta. Chris
nigdy nie chciał z nią jeździć.
– Tym? – mówił. – Wolę iść. Spójrz na mnie! Myślisz, że bym się zmieścił? Pojedziemy
moim. , Byron był na tyle taktowny, by nie skomentować rozmiarów samochodu.
Przypuszczalnie tego wieczoru w ogóle nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Musiał usiąść
bokiem, przyciskając kolana do drzwi, a wyraz jego twarzy wskazywał, że nie jest mu
najwygodniej.
Hayley milczała. Byron zapewne chce być jak najszybciej na miejscu i kto wie, czy w
końcu nie żałuje, że zaproponował jej wspólną kolację. Widziała dostatecznie wielu ludzi
przechodzących kryzys, by wiedzieć, że w takich stanach nastrój może się zmienić w jednej
chwili diametralnie.
W Arden były dwie pizzerie. Wybrała bliższą i bez kłopotu zaparkowała na wprost
wejścia. W powszedni dzień wczesnym wieczorem nigdy nie było tu tłoku.
– Wybierz, na co masz ochotę – rzekł Byron.
No tak, musi sama zdecydować. Nagle przypomniała sobie ich wieczory w pizzerii po
treningach i pochylając się konfidencjonalnie do mężczyzny za bufetem, powiedziała:
– Dwie pizze z szynką i ananasem, proszę.
– Na wynos?
– Nie, na miejscu.
W głębi sali stały cztery stoliki z plastikowymi podkładkami pod talerze. Ściany zdobiły
duże reprodukcje widokówek z Sycylii, podłoga była wyłożona czerwonymi płytkami z
winylu. Miejsce nie było imponujące, ale dla Byrona nie miało to znaczenia. Nie zwracał
uwagi na otoczenie, zaprzątnięty własnymi myślami.
Hayley miała dla niego ogromnie dużo czułości. Być może takie uczucie kobieta może
ż
ywić tylko do mężczyzny, który jako młody chłopiec obdarował ją pierwszym prawdziwym
pocałunkiem. Nigdy się nie poróżnili. Po prostu życie pokierowało ich w różne strony. W
klubie sportowym dziewczęta go nie odstępowały, ale on był zbyt skoncentrowany na swoim
celu, aby zwracać na to uwagę, i zbyt honorowy, by wykorzystywać tę burzę żeńskich
hormonów.
A teraz był dorosły. Był mężczyzną w każdym tego słowa znaczeniu. Miał trzydzieści
cztery lata, doskonałą sylwetkę, mógł się poszczycić zawodowymi sukcesami. Znał radości
mężczyzny i jedyny w swoim rodzaju żal z powodu straty żony, który na ogół jest udziałem
ludzi w starszym wieku.
Nie zastanawiając się, jak zinterpretuje ten gest, Hayley wyciągnęła rękę i dotknęła jego
dłoni.
– Ona musi być niezwykła, Byronie – powiedziała. – Nie mogę się doczekać, kiedy
zobaczę ją w przedszkolu. Może Max wreszcie znajdzie równego sobie.
– Kto wie? – Byron się roześmiał.
Odwrócił dłoń tak, że ich palce się zetknęły, ścisnął je lekko i potarł kciukiem jej kostki.
Zrobił to powoli, w sposób hipnotyzujący. Nie było w tym nic erotycznego, a jednak Hayley
przypomniała sobie nagle w najdrobniejszych szczegółach ich pocałunek sprzed szesnastu lat.
Powolny, nienatarczywy, gorący, nie będący preludium do bardziej intymnego celu, lecz
celem samym w sobie. Po prostu pocałunek. Po prostu chwila wzruszenia. Ona zwichrzyła
mu włosy, on wsunął rękę pod jej bluzeczkę i za pasek dżinsów, by dotknąć jej skóry. Pół
godziny upłynęło, zanim dotknął jej piersi. Pieścił je tak, jak teraz pieści jej palce, delikatnie,
nienatarczywie, niczego się nie domagając.
– Dobrze znów cię widzieć Hayley – oświadczył wreszcie. Zabrzmiało to szczerze, ale
chyba wiele go te słowa kosztowały.
– Hm, fajne były czasy, prawda? – odrzekła. – Wtedy w klubie. Nieźle się bawiliśmy.
– Widujesz czasem kogoś z dawnych znajomych? – zainteresował się. – Ludzi, z którymi
startowaliśmy w zawodach?
– Craig wciąż tu mieszka. I Samantha. I Rob. – Pokrótce opowiedziała, co które z nich
robi, wspomniała jeszcze o para innych osobach, które wyjechały z Arden do Sydney,
Melbourne czy Canberry.
– A co u ciebie? – spytał. – U ciebie i... ?
– Chris i ja rozwiedliśmy się – wpadła mu szybko w słowo. Z jakichś powodów bardzo
ważne było, żeby od razu to wyjaśnić. Ważne dla kogo? Dla Byrona? Czy może dla niej?
– Chyba coś słyszałem. – Skinął głową. Przyniesiono pizzę, co dało Hayley pretekst, by
cofnąć rękę. Poczuła się naraz nielojalna wobec Chrisa, dotykając dłoni innego mężczyzny i
ciesząc się tym dotykiem. To szaleństwo. Przecież Chris ją opuścił. Chciał „odnaleźć siebie”.
Nie był w stanie „sprostać roli ojca”. Kiedy ostatnio była w Melbourne, zauważyła, że Chris
w końcu wydoroślał. Być może „odnalazł siebie”. Otworzył szkołę samoobrony, nazwał ją
Międzynarodową Akademią Tae Kwon Do i ciężko pracował, by pozyskać uczniów. Jeśli ją
utrzyma, szkoła zapewni mu stały dochód. Wciąż miał kłopoty z rachunkowością i
podatkami, ale Hayley nie miała nic przeciwko temu, by od czasu do czasu mu w tym pomóc.
Chciała, żeby mu się powiodło. A to znaczyło, że jego los wciąż nie był jej obojętny. Czy to
wystarczy do... ?
– Tak, to musiało być dla ciebie trudne – powiedział Byron.
Aż podskoczyła i uzmysłowiła sobie, że myślami była o całe kilometry stąd.
– Przepraszam – rzuciła. – Zamyśliłam się.
– Mam wrażenie, że rozwód nie był twoim pomysłem – zauważył Byron.
– Cóż, nie. Ja jestem... uparta. Nie lubię pozostawiać rzeczy własnemu biegowi ani
przyznać się do porażki, zanim nie zrobię wszystkiego, co w danej sytuacji mogę. I musiałam
jeszcze mieć na względzie Maxa.
Pokiwał głową. Nie kontynuował tego tematu, co przyjęła z ulgą. Po co mu to wszystko
opowiada?
– Nie jestem dziś zbyt atrakcyjnym towarzyszem, co?
– zauważył.
– Nie oczekiwałam tego.
– Dziękuję. – Zasłonił dłonią oczy i westchnął. – Jeśli zdarza się coś takiego... to znaczy,
tęsknię za Elizabeth bardzo, ale jeśli coś takiego się zdarza...
– Wiem.
Chociaż nie wiedziała. Nie do końca. Rozwód to jednak nie to samo co śmierć. Ból
dotyka innych miejsc.
– Przestałem czekać, aż to minie – wyznał. – Po prostu raz ból jest większy, raz mniejszy.
Z czasem może rany się zabliźnią. Dziś jest lepiej niż jeszcze miesiąc temu. Powoli dochodzę
do siebie, ale przestałem czekać, aż to się skończy. Ból nie przebiega liniowo, prawda?
– Nie – przyznała z pełnym zrozumieniem.
– Wzmaga się i słabnie jak kursy na giełdzie, o ile w ogóle można zrobić takie
porównanie.
– Dziś jest źle, prawda? – Dotknęła jego dłoni.
– Fatalnie – przyznał, ściskając lekko jej palce. – To już cztery lata! Niejeden na moim
miejscu byłby już ponownie żonaty. – Potrząsnął w zamyśleniu głową.
– Myślisz, że kiedyś znów się ożenisz? – spytała mimo woli i od razu zdała sobie sprawę
z niestosowności tego pytania.
– Nie, raczej nie. – Byron znowu potrząsnął głową.
– Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek mógł znaleźć kogoś, z kim tak totalnie bym
się zespolił. Może częściowo, może fizycznie tak, może jak przyjaciele. Ale nie całkowicie,
nie tak, byśmy tworzyli jedność. Nie, to wykluczone. Nigdy nie byłoby tak samo.
– Tak samo na pewno nie – zgodziła się. I znowu ogarnęła ją taka sama jak przed chwilą
czułość.
– Miałem to wszystko. Byłem szczęśliwy. Wielu ludzi nigdy nie doznaje podobnych
przeżyć.
– Nie...
Rozłączyli dłonie i przez chwilę w milczeniu jedli pizzę.
Hayley nagle przyszło na myśl, że być może Byron idealizuje trochę swój związek. Ale
któż by tego nie robił po takiej stracie? Najwidoczniej bardzo kochał żonę, a teraz, gdy
odeszła, zapomniał o napięciach, jakie musiały się zdarzać, o nieporozumieniach, o
rozczarowaniach. W każdym, nawet najlepszym małżeństwie się zdarzają.
To była jedna z tych rzeczy, nad którymi się zastanawiała, a mianowicie czy ona i Chris
mogliby jeszcze mieć wspólną przyszłość. Rozumiała go, troszczyła się o niego, był ojcem
Maxa. Czego więcej chciała?
– Jestem już dostatecznie długo daleko od niej – rzekł Byron i przez sekundę Hayley
myślała, że wciąż mówi o Elizabeth. – Nie chcę, żeby była sama, kiedy się obudzi.
Ależ oczywiście, ma na myśli Tori!
– Ani mama – dodał. – Mam nadzieję, że jutro z Harpoon Bay przyjedzie ciotka i wuj,
ż
eby się z nią zobaczyć. – Odsunął krzesło. – Niestety, moja siostra mieszka w Londynie.
– Nie skończyłeś pizzy.
– Zabierz do domu, jeśli chcesz.
Poprosiła o pudełko i zapakowała resztę pizzy.
– Może pani... przypomnieć doktorowi Blackowi, żeby... to skończył w nocy? – Podała
po przyjściu do szpitala pudełko jednej z pielęgniarek. Nie musiała nawet pytać, by wiedzieć,
ż
e Byron nie zamierza wracać do domu. – Podgrzeje mu to pani? I proszę wyłożyć na talerz i
mu podać.
– Sam o sobie nie pomyśli, prawda? – zorientowała się pielęgniarka.
Byron zajrzał do Tori. Zobaczył, że dziewczynka jeszcze śpi i skierował się na drugą
stronę korytarza do pokoju matki.
– Jeszcze tu jesteś? – zdziwił się.
– Twoja pizza jest w lodówce – powiedziała.
– Myślałem, że to twoja – zaśmiał się.
– Nie, na pewno twoja. Ja nie przepadam za szynką z ananasami – dodała szybko. –
Pamiętasz? Jedliśmy ją zawsze po treningach. Pan Hazelwood nie dawał nam możliwości
wyboru albo mówił, że przez całą noc byśmy się nie zdecydowali.
– I nigdy nie powiedziałaś, że jej nie lubisz?
– Nie chciałam grymasić.
– Zawsze byłaś zbyt uprzejma.
– Ty też. Zwykłeś czekać, aż wszyscy sobie nałożą, i dopiero wtedy brałeś ostatni
kawałek.
– To nie była szczególna uprzejmość z mojej strony. Wiedziałem, że mama czeka w
domu z kolacją.
– To znaczy, że nie wiedziała o pizzy?
– Ej że, byłem już prawie dorosły.
Roześmiali się jak na komendę. Z jedną ręką na klamce, pochylił się i wsunął palce w jej
krótkie ciemne włosy. Odruchowo zwróciła ku niemu twarz, ich oczy się spotkały. Miał
ciemne, duże źrenice, a w jego oczach była delikatność i czułość. Przesunął wzrok na jej usta.
Rozchyliła je lekko, czując, że serce bije jej mocniej, i wtedy on opuścił rękę. Odetchnęła z
ulgą. Tego wieczoru nie była przygotowana na takie doznania.
– Muszę jechać po Maxa – wykrztusiła z trudem. – Myślę, że teraz, skoro wróciłeś,
będziemy w kontakcie – rzuciła.
– Oczywiście – odparł. Może by jeszcze coś dodał, ale ona już oddaliła się szybkim
krokiem w kierunku wyjścia.
Obserwował ją przez chwilę.
Był czas odwiedzin i na korytarzu zaroiło się od ludzi. Hayley nie zwracała na nich
uwagi. Szła z pochyloną głową tak szybko, że delikatne złote kolczyki z bursztynem uderzały
o szyję, połyskując w świetle lamp. Zauważył to już wcześniej. Zawsze była szybka i taka
pozostała, pomyślał. Szybka w basenie, szybka za kierownicą karetki, szybka, kiedy szła.
Zorganizowana. Skuteczna. Umykająca.
Zawsze uważał ją za bardzo atrakcyjną. Była szczupła ale silna, miała zgrabną sylwetkę,
cudownie gładką skórę i żywe, roześmiane oczy.
Oczywiście, że hormony dawały o sobie znać w otoczeniu gładkich, mokrych ciał i
naprężonych mięśni. Wcześnie nauczył się jednak rozróżniać między pociągiem fizycznym a
więzią emocjonalną. Kiedy na drugim roku medycyny w Sydney poznał Elizabeth, ich
wzajemny pociąg stanowił tylko element pewnej całości, tak doskonałej, że wiedział, iż nigdy
takiej nie znajdzie. Zresztą nawet nie chciał znaleźć.
Teraz nie szukał znajomości z kobietami, nie odczuwał ich braku, właściwie stały mu się
obojętne. A jednak uważał Hayley za bardzo atrakcyjną kobietę. Stwierdził, że ich pocałunek
sprzed lat pozostał mu w pamięci. Niepokoiło go to, przerażało, jeśli miał być szczery.
Nie. Nie potrzebuję tego. Nie chcę.
To była sprawa instynktu, a nie coś, co chciałby dogłębnie analizować. Czy niechęć nie
jest wystarczającym argumentem? Czy musiał jeszcze się głowić nad tym „dlaczego”?
Tak. Może i musiał. Nie w pełni wierzył swej ocenie czy swoim reakcjom – to właśnie
stanowiło część problemu. To byłoby takie proste... zaspokoić pewne potrzeby... oszukać
samego siebie, że z Hayley nic mu nie grozi, bo znają się przecież od lat. Ale co będzie, gdy
przygoda się skończy? Wszystko wróci do dawnego stanu, tyle że on straci starego
przyjaciela. Gorzej, rozjątrzy jeszcze nie zagojone rany po stracie Elizabeth i ból wróci ze
zdwojoną siłą.
Nie, jeśli zamierza wdać się w jakiś nowy związek, to na pewno nie z Hayley,
zdecydował. Musiałby to być ktoś bardziej neutralny, ktoś, z kim taki układ byłby
bezpieczniejszy i nie miał przykrych następstw.
Utwierdziwszy się w tym postanowieniu, odetchnął z ulgą i poszedł zobaczyć się z matką.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Moja mama ma dzisiaj dyżur – powiedział Max do swojej wychowawczyni w
przedszkolu, Karen.
– Wiem. Cieszysz się, że mama z tobą będzie, prawda? – Karen uśmiechnęła się i
spojrzała na Hayley.
– W czym mogę pomóc? – spytała Hayley. Nigdy przedtem nie pełniła dyżuru
rodzicielskiego w przedszkolu, choć robiła to kilka razy rok wcześniej, kiedy Max dwa razy
w tygodniu chodził przedpołudniami na zajęcia dla maluchów.
Zanim wychowawczyni zdążyła jej odpowiedzieć, uwagę ich zwrócił Byron Black, który
właśnie wchodził na werandę, trzymając za rękę Tori. Był tak wysoki, że musiał się pochylić,
by nie uderzyć głową w niski strop. W jego postawie i sposobie poruszania się było coś, co
natychmiast przyciągnęło niejedną parę oczu.
– Wybacz Hayley – rzekła Karen. – To mała Tori Black, jest tu pierwszy raz. Ona... cóż...
ma za sobą ciężkie przejścia.
– Znam Tori. I jej tatę – uśmiechnęła się Hayley. Obserwowała tę dwójkę, jak wchodzili
do sali. Byron wyglądał na zaniepokojonego, jak gdyby się zastanawiał, czy Tori może już
uczęszczać do przedszkola. Trudno mu się dziwić. Od wypadku dziewczynki upłynęło
zaledwie sześć tygodni i choć poparzenia nie były widoczne, pod czerwoną letnią sukienką
kryły się blizny i zaczerwienienia w miejscach, w których przeszczepiono skórę. Karen
podeszła, by się z nimi przywitać, a Hayley usiadła na dywanie obok Maxa. Chłopiec zaczął
układać kota. Zdawała sobie sprawę, że całą uwagę skupia na Tori i Byronie, a nie na
drewnianych elementach rozrzuconych po podłodze.
– W zeszłym tygodniu układałem kota codziennie – oznajmił Max. – Znam to na pamięć.
– Co tłumaczyło, dlaczego nie potrzebował jej pomocy w tym momencie.
– Ucho, ogon, drugie ucho, głowa, łapy – wymieniał, chwytając bezbłędnie jeden element
za drugim.
Hayley nie przestawała myśleć o Byronie. Odwiedziła Tori i panią Black w szpitalu w
dwa dni po wypadku i podarowała Tori puzzle trójwymiarowe, ale wtedy nie spotkała się z
Byronem. Dowiedziała się jednak o nim tego i owego od kolegi z drugiej karetki, który też
znał Byrona ze szkoły.
– Zaczął się spotykać z Wendy Piper, która jest lekarzem pierwszego kontaktu mojej żony
– mówił Paul Cotter. – Niech im wyjdzie na zdrowie, mam nadzieję, że on lubi konie!
– Doktor Piper jest również moim lekarzem pierwszego kontaktu – zauważyła Hayley. W
systemie służby zdrowia w Arden oznaczało to, że doktor Piper pracuje również w szpitalu i
pełni regularne dyżury na oddziale wypadkowym. – Ale nie słyszałam o niej i doktorze
Blacku.
– Och, ona się przyjaźni z moją żoną – wyjaśnił Paul.
– Rhonda zajmuje się również jej koniem, a więc spotykają się czasami na padoku.
Przypuszczam, że nieźle wtedy plotkują.
Karen pokazała Tori, gdzie powiesić plecak, gdzie po– łożyć owoce i gdzie są toalety.
Byron chodził za nimi krok w krok, jakby się bał choć na sekundę stracić córkę z oczu.
Podeszli do półki z puzzlami.
– Może wybierzesz sobie którąś układankę i tatuś ci pomoże? – zaproponowała Karen.
– Umiem sama układać – odparła Tori. – Uwielbiam puzzle. Nie potrzebuję pomocy, ale
tatuś może się przyłączyć – dodała uprzejmie.
– Zechcesz się przyłączyć, tatusiu? – Karen uśmiechnęła się do Byrona.
– Oczywiście!
Wreszcie! Wreszcie się uśmiechnął i twarz od razu mu się zmieniła. Było w niej coś
ciepłego, coś wspaniałomyślnego. Dziel ze mną moją przyjemność, zdawał się mówić. Miłość
i ból po stracie nie były jego jedynymi uczuciami. Hayley stwierdziła, że i ona się uśmiecha,
choć nawet nie spojrzał jeszcze w jej kierunku.
Próbował znaleźć na dywanie kawałek miejsca na tyle duży, by zmieścić jakoś długie
nogi. W końcu usiadł, a tymczasem Tori wybierała puzzle. Wreszcie pochwycił spojrzenie
Hayley i pozdrowił ją. Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Moja mama ma dzisiaj dyżur – wyjaśnił Max.
– Będzie potrzebowała pomocy? – spytał Byron.
– Myślę, że nie.
– Ty też zostajesz? – zdziwiła się Hayley. Przysunął się do niej i zniżył głos.
– Tak. Pewnie okaże się to niepotrzebne, ale blizny po przeszczepach są jeszcze świeże
i... Wiesz, po prostu chciałem z nią zostać pierwszego dnia.
– Możesz pokroić owoce dla dzieci – zasugerowała Hayley. – Poczujesz się potrzebny.
– Dobry pomysł. – Uśmiechnął się z wdzięcznością. – Przynajmniej się na coś przydam.
W każdym razie dzisiaj. Normalnie opiekunka będzie przyprowadzać i odbierać Tori. Sama
ma małe dziecko i opiekuje się przy okazji innymi.
– I to zdaje egzamin? – zainteresowała się Hayley.
– Jeszcze jak. Tori chodzi do Robyn od dwóch tygodni i słyszę od obu same zachwyty.
Wiesz – wyznał szeptem – w zeszłym tygodniu nawet tam wpadłem niespodziewanie. Sama
rozumiesz, wciąż się słyszy opowieści o złej opiece nad dziećmi i tak dalej.
– Rozumiem. – Hayley skinęła głową.
– Ale Robyn była z Tori, jeszcze dwójką innych dzieci i swoim synkiem w piaskownicy,
budowali zamki z piasku. Wszystkie miały na głowach kapelusiki chroniące przed słońcem, a
ona przygotowała im zdrowe drugie śniadanie. Głupio mi było, że zachciało mi się ją
kontrolować.
– Nie pomyślałeś, żeby jakoś wyjaśnić swoją wizytę, przeprosić? – zapytała.
– Nie, byłem ostatnio potwornie zajęty, nawet nie przyszło mi to do głowy. Nie wiem, na
jakim świecie żyję.
– Ona to zrozumie, skoro sama jest matką.
– Ależ ona zrozumiała! Natychmiast! Może byłbym mniej zażenowany, gdyby nie
zrozumiała! Zaślepiony ojciec przyłapany na gorącym uczynku zamartwiania się.
Hayley się roześmiała. Byron wyglądał znacznie lepiej niż sześć tygodni wcześniej.
Twarz mu się wypogodziła, sprawiał wrażenie radośniejszego.
– Jak się czuje twoja matka? – spytała. Zmarkotniał nieco.
– Cały czas odbywa rehabilitację, ale postępy są jeszcze nieznaczne. Na razie robi parę
kroków z balkonikiem. Mówi parę słów. Sama je, lewą ręką. Czeka ją jeszcze długa droga.
Niczego nie planujemy, ale mama bardzo chce być zdrowa, a to ma ogromne znaczenie.
– O tak, masz rację – przyznała Hayley.
– Maxem opiekuje się twoja mama, tak? – Jego zainteresowanie było szczere. Może nie
sprawiał wrażenia dobrego słuchacza, ale na pewno niczego nie udawał.
– Tak, i tata też pomaga – wyjaśniła. – Opowiada mu bajki na dobranoc, kiedy ja mam
dyżur, chodzi z nim na plac zabaw. Bez pomocy ze strony rodziców nie dałabym rady.
Rodzice Chrisa też mieszkali w okolicy, ale nie byli szczególnie zainteresowani
wnukiem. Nawet w okresie małżeństwa Hayley nie utrzymywała z nimi bliskich stosunków.
– Rozumiem, że oboje cieszą się dobrym zdrowiem – zauważył Byron.
– O tak, dzięki Bogu – przyznała. – Tata skończy w przyszłym roku sześćdziesiąt lat, ale
nie dałbyś mu tyie.
– Moi teściowie też nie wyglądają na swoje lata – zauważył Byron. – W przyszłym
tygodniu ma przyjechać Monica. Tori nie może się już doczekać, a i ja się cieszę. Monica jest
wspaniała.
Nie mogli kontynuować tej rozmowy, bo dzieci uprzątnęły puzzle i zaczęły gry
zespołowe, po których nadszedł czas na zajęcia praktyczne. Karen poprosiła Byrona, żeby
pomógł jednemu z dzieci manipulować myszką przy komputerze.
Przez cały czas miała świadomość jego bliskiej obecności. Wolałaby o nim nie myśleć.
Dał jej już przecież do zrozumienia, że nie jest zainteresowany kobietami, że nie chce się
angażować. A ona, która wciąż rozmawiała telefonicznie z Chrisem o „powrocie do tego, co
było”, też nie chciała – nie powinna – poświęcać tyle uwagi Byronowi.
– Gdzie są te owoce, które mam pokroić? – spytał Byron, gdy dzieci zaczęły uczyć się
piosenek.
– Tam, w misce na zlewozmywaku. Spytaj Karen, jak to zrobić, bo niektóre trzeba obrać,
inne nie...
Byron nie wydawał się tutaj nie na miejscu, jak to było w przypadku większości ojców,
którzy wkraczali na teren zastrzeżony dla kobiet i dzieci. Wyróżniał się tylko nieprzeciętnym
wzrostem i atletyczną sylwetką.
Chris, na przykład, nie zawsze umiał znaleźć właściwy ton w rozmowie z Maxem. Mówił
przesadnie słodkim głosem w sposób zbliżony, jak mu się wydawało, do sposobu mówienia
dzieci. Często powtarzał: „Wow! To niesamowite”, choć wcale tak nie myślał.
– Na litość boską, rozmawiaj z nim normalnie, Chris – napominała Hayley męża.
– Wiem, wiem, ale nie potrafię, i w tym cały problem. Za każdym razem, kiedy go widzę,
jest większy. Nigdy nie twierdziłem, że jestem w tym dobry. Zaskoczyłaś mnie. Dlatego
wszystko się rozleciało. Nie planowaliśmy dzieci przez pierwsze lata małżeństwa.
– Do tego trzeba dwojga, Chris – przypomniała mu.
– Chcesz mi powiedzieć, że to nie ty nie uważałaś?
– spytał, podnosząc głos.
To prawda, przypomniała, sobie teraz. Musiała przyznać, że w pewnych sprawach miał
rację. Rzeczywiście była nieostrożna, ale nie zrobiła tego z premedytacją. Po prostu naiwnie
myślała, że dziecko nie będzie stanowiło dla nich problemu.
Pokomplikowało się. Miłość, rodzicielstwo, rozwód. Wszystko się pokomplikowało.
Pod koniec zajęć w przedszkolu Hayley zauważyła elegancko ubraną kobietę z kręconymi
kasztanowymi włosami, czekającą przed wejściem. Domyśliła się, że to doktor Piper.
– No i jak ci poszło? – spytała Byrona.
– Kiepsko.
– Niemożliwe – powiedziała żartobliwie, ale z pewną uszczypliwością.
Tori spojrzała na doktor Piper spode łba. Trzymała ojca za rękę. Nie przywitała się,
dopóki Byron jej o tym nie przypomniał. Hayley z Maxem minęła ich w drodze na parking.
– Pokażę ci dzisiaj moje konie, Victorio – rzekła doktor Piper, starając się nadać głosowi
przyjacielski ton. – Ale najpierw zjemy obiad w miłej restauracji z owocami morza. Lubisz
krewetki?
– Nie, mają macki i oczy.
Hayley stłumiła śmiech. Może nie powinna się cieszyć z drobnych nieporozumień między
panią doktor a Tori, a jednak się cieszyła.
– Jedziemy do domu, Max – powiedziała, ponaglając chłopca, by wsiadł do samochodu.
Dyżur w pogotowiu miała dopiero o szóstej wieczorem.
– Do widzenia, Hayley! – zawołał Byron, gdy zapinała Maxowi pas. Wendy posłała jej
przelotny, niepewny uśmiech. Być może nie poznała jej w sytuacji innej niż te, w jakich na
ogół się spotykały.
Nagły dzwonek telefonu gorącej linii przerwał błogi spokój panujący w stacji pogotowia.
Hayley oglądała telewizję, około jedenastej wieczór poczuła się senna. Zastanawiała się
właśnie, czy ma się położyć na kozetce, czy może zwinąć w kłębek na fotelu, gdy telefon
zadecydował za nią.
Bruce podniósł słuchawkę.
– Wypadek na autostradzie w pobliżu granicy stanu – przekazał. Obsługiwali teren przy
granicy między stanem Victoria a Nową Południową Walią. – Dwie osoby ranne.
Hayley przetarła oczy, przeciągnęła się i włożyła kurtkę. Bruce usiadł za kierownicą.
Była mu wdzięczna, że tym razem ją wyręczył. Mieli jechać pustym, pełnym zakrętów
odcinkiem autostrady. Nie było tam łatwo prowadzić po ciemku.
– Czego jeszcze się dowiedziałeś? – spytała, gdy włączyli syrenę i wyjechali na szosę.
– Zadzwonił do dyspozytora z komórki ktoś, kto właśnie tamtędy przejeżdżał, ale musiał
odjechać kawał drogi, żeby złapać zasięg. Teraz zawrócił i wskaże nam, gdzie się zatrzymać.
Mówi, że jadąc z naszej strony, trudno zauważyć rozbity samochód. Nie był bezpośrednim
ś
wiadkiem zdarzenia, a więc nie wie, kiedy to się stało.
– Zatem mogło to być zaledwie kilka minut wcześniej.
– Wątpię. Na tym odcinku szosy jest nocą mały ruch. Kto wie, ile czasu upłynęło.
– Sprawdził, co im się stało? – spytała.
– Nie przeszedł kursu pierwszej pomocy, więc bał się cokolwiek robić.
– Słusznie. W jakiej to odległości od granicy?
– Nie wiem. Kathy nie znała szczegółów. Powiadomili również drugą załogę. A także
strażaków i policję.
– To może być jakieś czterdzieści kilometrów stąd – domyśliła się Hayley.
– Pięćdziesiąt, jeśli „blisko granicy” oznacza stronę Victorii.
– Nienawidzę tego odcinka autostrady – mruknęła Hayley. W ciągu ostatnich lat wiele
razy tędy jeździła, wożąc Maxa do ojca w Melbourne.
Kiedy wyjechali poza miasto w kierunku południa, Bruce rozpędził samochód do granicy
bezpieczeństwa. Był czwartek, tydzień po tym, jak Tori Black po raz pierwszy przyszła do
przedszkola. Szosa była zupełnie pusta. W świetle reflektorów migały tylko sylwetki
eukaliptusów, a zakręty, których było tu niemało, sprawiały, że jazdy nie można było uznać
za relaksującą.
W pewnym momencie zobaczyli kangura rozciągniętego na poboczu szosy. Najwyraźniej
oślepiony światłami wpadł pod kola jakiegoś samochodu.
– To nie miejsce dla ciebie, mały – mruknął Bruce.
Na prostym odcinku zauważyli za sobą błękitne światła wozu policyjnego i jadący tuż za
nim samochód straży pożarnej.
Po dwudziestu minutach byli na miejscu. Mężczyzna, który dzwonił na pogotowie, stał na
poboczu z latarką w ręku, „ machając nią z daleka. Był bardzo zdenerwowany. Gdy tylko się
zatrzymali, podbiegł do okna od strony Hayley.
– Tam! – zawołał, wskazując w kierunku gęstego lasu eukaliptusowego. – Widzicie?
Uderzył w drzewo, na prawo od szosy. Jeden jęczy. Drugi w ogóle się nie rusza. Ja... nie
miałem pojęcia, co robić.
Bruce podjechał do rozbitego samochodu. Był to stary model, mocno sfatygowany i
skorodowany. Cały przód z jednej strony był zgnieciony jak kartka papieru. W samochodzie
znajdowało się dwóch mężczyzn. Mogli mieć niewiele ponad dwadzieścia lat, przemknęło
Hayley przez myśl.
Jeden tkwił nieruchomo z nogami uwięzionymi w zgniecionym metalu. Bruce szybko go
zbadał i stwierdził, że nie żyje.
– Nie ma się co spieszyć – orzekł. – Co jest... dobre, o ile można użyć tego słowa, bo nie
trzeba będzie męczyć się, żeby go jak najszybciej z tego uwolnić. – Sfrustrowany ratował się
czarnym humorem.
Drugi mężczyzna, kierowca, cicho pojękiwał. Na szczęście nie był zakleszczony. Puls bił
równomiernie, choć był przyspieszony, ale ciśnienie skurczowe było o połowę niższe od
normalnego.
– Krwotok wewnętrzny – orzekła Hayley. Bruce skinął potakująco głową. – Jak tylko go
wydobędziemy, zastosujemy kombinezon przeciwwstrząsowy. Drogi oddechowe w porządku.
– Czuję benzynę – zauważył spokojnie Bruce. – Dobrze, że chłopcy tu są.
Strażacy czekali w pogotowiu na wypadek, gdyby nastąpił wybuch lub gdyby samochód
się zapalił. Drugi zespól zabierał się do odcięcia zmiażdżonej części samochodu.
– Może się to zdarzyć w każdej chwili, prawda? – Hayley zachowywała spokój. – Ale nie
możemy o tym myśleć...
Założyła rannemu mężczyźnie maskę i podłączyła go do aparatu demowego. Następnie
Bruce unieruchomił mu kark.
– No dobrze, chłopie – powiedział do rannego. – Zaraz cię zawieziemy do szpitala. Jesteś
pod dobrą opieką.
Czy mężczyzna go zrozumiał? Nie przestawał jęczeć. Hayley poszukała żyły, w którą
mogłaby się wkłuć i podłączyć kroplówkę, ale wskutek niskiego ciśnienia żyły mężczyzny
wyglądały jak baloniki, z których wypuszczono powietrze.
– Możecie nam tu trochę poświecić? – zwróciła się do strażaków. – Niewiele widzę.
Jeden z nich podszedł z dużą latarką.
Znalazła w końcu żyłę, przez którą mogła podawać preparat krwiozastępczy, co
umożliwiało dowiezienie mężczyzny do szpitala żywego. Włączyła aparat do monitorowania
pracy serca i pobrała próbkę krwi, którą drugi ambulans natychmiast powiózł do Arden w
celu ustalenia grupy krwi.
– W porządku, można go wyciągnąć – powiedział Bruce do strażaków.
– Tętno trochę spadło, ciśnienie wzrasta – stwierdziła Hayley. – To dobrze, bierzcie go.
Ostrożnie wyciągnęli mężczyznę z wraka samochodu, ułożyli na noszach i przenieśli do
karetki. Wystarczył tylko ten ruch, by serce rannego znowu wpadło w galopujący rytm.
Helikopter był już w drodze. Nie ulegało wątpliwości, że rannego trzeba przetransportować
do szpitala w mieście.
Ostatnią deską ratunku był kombinezon przeciwwstrząsowy i teraz właśnie należało go
użyć. Był to wynalazek wojskowy zaadaptowany dla celów medycyny cywilnej. Spodnie
sięgające od stóp do brzucha mogły się nadąć, aby sztucznie podwyższyć ciśnienie w
kończynach chorego. Miały kilka zalet. Najważniejsza była ta, że tłoczyły krew od kończyn w
kierunku mózgu i innych ważnych narządów. Mogły także zmniejszyć krwotok wewnętrzny i
skutecznie unieruchomić ranne nogi pacjenta. Po dowiezieniu chorego do szpitala należało
pozostawić aparaturę włączoną do czasu rozpoczęcia transfuzji krwi.
Zestaw działał jak nałeży.
– Okay, ustabilizowaliśmy jego stan na tyle, na ile to było możliwe – poinformowała
Hayley Bruce’a. – Tętno i ciśnienie się poprawia. Jedziemy.
– W drogę. – Bruce włączył światło oraz syrenę.
– Słyszysz mnie? – Hayley pochyliła się nad mężczyzną. – Jedziemy. Trzymaj się,
wszystko będzie dobrze.
Ale nie było. Tętno i ciśnienie znowu się pogorszyło, mężczyzna przestał jęczeć, wciąż
był nieprzytomny. Jego stan był krytyczny i Hayley dobrze o tym wiedziała.
Na Boga, westchnęła, on tak bardzo przypomina Chrisa. Jasne włosy, przystojny,
niedbale ubrany. Chris też zawsze tą szosą jeździ za szybko. Za każdym razem pytała go: „O
której wyjechałeś z Melbourne?” I za każdym razem okazywało się, że jechał za szybko,
przeważnie nocą.
Później oczami wyobraźni widziała taką scenę, jakiej dziś była świadkiem – samotny
samochód roztrzaskany o drzewo, bo Chris zasnął za kierownicą, stracił panowanie na
zakręcie, oślepiły go światła samochodu z naprzeciwka albo skręcił zbyt gwałtownie, chcąc
ominąć strusia czy kangura.
Niebezpieczeństwo było wręcz namacalnie realne. W telewizji prowadzono nawet
specjalną akcję na rzecz bezpieczeństwa na drodze, w której brali udział członkowie rodzin i
przyjaciele ofiar brawury za kierownicą.
Ilekroć jednak prosiła go, wręcz błagała, by jechał wolniej, zatrzymywał się na kawę,
jechał za dnia, zawsze odpowiadał, że nie ma się czym martwić.
– Znam swoje możliwości, Hayley – mówił. – Nie piję. Jadę stosownie do warunków.
Powinnaś mnie zobaczyć, gdy jest ślisko albo mgła. Wtedy pełznę. Wlokę się. Martwisz się,
bo w pracy widzisz za dużo wypadków.
– Tak, i nieraz bym chciała, żebyś znalazł się na moim miejscu. Może być trochę
spoważniał.
– Nie bądź taka piekielnie zasadnicza!
Następny z arsenału ich argumentów w dobrze znanej grze wzajemnych stosunków.
Zasadnicza? Ale teraz i tak nie miała czasu zastanawiać się nad tym. Robiła, co mogła, choć
mogła niewiele. Tętno rannego znów przyspieszyło, ciśnienie skurczowe spadło poniżej
siedemdziesięciu. Zapis EKG stał się płaski na pięć minut przed Arden i minuty, jakie
pozostały do przyjazdu do szpitala, Hayley spędziła na gorączkowych próbach reanimacji.
Kiedy zatrzymali się pod bramą do szpitala, Byron i Wendy już na nich czekali. Wendy
miała na sobie, tak jak Byron, zielony fartuch chirurgiczny. Byli gotowi do operacji lub do
przewiezienia rannego helikopterem. Byron wyglądał na zmęczonego, był nieogolony. Stali z
podkulonymi ramionami, jakby byli zmarznięci.
Hayley kontynuowała reanimację, podczas gdy Byron i Wendy podawali leki mające
przywrócić pracę serca. Kiedy wwieźli mężczyznę do środka, zdała relację z przebiegu
wydarzeń. W większym szpitalu mogłaby przelać pełną odpowiedzialność na personel
medyczny w chwili, gdy skończyła sprawozdanie. Tutaj jednak musiała jeszcze pomagać przy
rannym.
Byron zlecił podanie atropiny i adrenaliny oraz krwi uniwersalnej grupy zero Rh minus,
ale po następnych paru minutach gorączkowych wysiłków Hayley wiedziała już, że wszystko
na próżno. Byron stwierdził zgon i reanimację przerwano. Wendy zaklęła cicho i zamknęła
oczy.
– Przykro mi, że wyciągnąłem was z łóżek na próżno – bąknął Bruce.
Helikopter zawrócił do bazy.
Po powrocie do pogotowia Hayley nie miała już pilnych wezwań i mogła się trochę
przespać. Rano pojechała do domu po Maxa i odwiozła go do przedszkola. Nie była w stanie
pozbyć się balastu nocnych przeżyć i czymś niestosownym wydawało jej się przebywanie w
tym słonecznym, niewinnym miejscu zabaw.
Niestosownym, ale stanowiącym balsam na jej duszę. Przyjechali parę minut za wcześnie.
Drzwi przedszkola były jeszcze zamknięte, więc Max pobiegł się bawić na placyku przed
budynkiem. Obserwowała go. Trudno by było tego nie robić, skoro raz po raz wołał:
– Patrz, mamo! – i wspinał się zręcznie po rozstawionych na placu zabaw drabinkach.
Roześmiała się.
– Uważaj, bo spadniesz! – zawołała.
– Nie spadnę. Możesz mnie teraz pohuśtać? – poprosił. Stanęła przed nim i pchnęła
huśtawką. Popychała ją kilka razy, gdy nagle Max wydał okrzyk radości i zeskoczył na
ziemię.
– Tatuś! – zawołał i pobiegł jak strzała do wejścia. Hayley odwróciła się zdumiona i
zobaczyła Chrisa. Stał przy bramie, z włosami jaśniejszymi niż zwykle, w koszuli bez
rękawów uwydatniającej letnią opaleniznę i silne mięśnie. Rozjaśnił włosy, pomyślała. Nieźle
wygląda...
– Cześć, chłopie! – zawołał Chris. – Cześć, Hayl!
– Chris, co na Boga tu robisz?
– Opowiadałaś mi przez telefon, jak to fajnie pójść z Maxem do przedszkola, więc
pomyślałem, że i ja spróbuję.
– Ale przecież masz dziś zajęcia?
– Nie martw się. – Wzruszył ramionami. – Z dorosłymi odrobię je wieczorem, a przy
dzieciach zastąpi mnie kumpel. – Oczy miał podkrążone i zamglone.
– Jechałeś całą noc – domyśliła się Hayley. – Nie możesz od razu wracać. To by było dwa
razy po osiem godzin za kierownicą, zajęcia przez całe przedpołudnie i brak snu.
– Och, przedszkole jest aż tak wyczerpujące? – zauważył kpiąco. – Nawiasem mówiąc,
zdrzemnąłem się godzinkę u rodziców i zjadłem dobre ciepłe śniadanie.
– W nocy na tej szosie zginęły dwie osoby. – Mówiła spokojnie, ale z coraz większym
trudem tłumiła złość. Po tej koszmarnej nocy jego wizyta nie była jej specjalnie na rękę.
Tymczasem nadeszły już inne dzieci i Karen otworzyła drzwi.
– Wiesz, widziałem ten samochód. W każdym razie tak mi się wydaje – oznajmił Chris. –
Było jeszcze pełno szkła na szosie. Nie najlepiej to wyglądało.
– Nie najlepiej? Chris, to było straszne! Na Boga, czy to jeszcze mało, że zginęło dwoje
ludzi?
Głos jej drżał. Kątem oka dostrzegła Byrona i Tori z jakąś starszą kobietą, której nie
znała. Podeszli do drugiego wejścia. Poczuła się trochę niezręcznie, przyłapana przez Byrona
na tym, że krzyczy na byłego męża.
Chris prychnął i wzruszył ramionami, obrócił się na pięcie, by popatrzeć na Maxa, który
nie zwracał uwagi na ostrą wymianę zdań między swymi rozwiedzionymi rodzicami.
Czyżby był do tego przyzwyczajony? – zastanawiała się Hayley. A może... może my
jednak zachowujemy się na tyle powściągliwie, że on niczego nie zauważa...
Uchwyciła się tej myśli, choć wiedziała, że oszukuje samą siebie. Widziała, że Max jest
spięty.
– Ejże, tygrysie, weźmiesz mnie i narysujesz coś dla mnie? – spytał Chris nienaturalnie
wesołym tonem.
Chwycił chłopca za rękę i skierował się do drzwi. Hayley poczuła znajomy ucisk w
skroniach. Dlaczego zawsze muszą się wobec siebie zachowywać w ten sposób?
Nagle zorientowała się, że Byron ją obserwuje. Zostawił kobietę, z którą przyszedł,
przypuszczalnie matkę Elizabeth, zaprowadził Tori do budynku, po czym podszedł do niej.
– Wyglądasz na zdenerwowaną – zauważył. – Wciąż myślisz o tym wypadku? – Dotknął
jej ramienia, ale ta subtelna pieszczota wcale jej nie rozluźniła. Opuścił rękę, a ona od razu
pomyślała, że chciałaby znów poczuć dotyk jego palców.
– To jest... hm... nie jest to ulubiona strona mojego zawodu. Wybacz.
– Boże, nie musisz się tłumaczyć! Jeśli to może cię pocieszyć... – zaczął.
– Od razu ci powiem, że nie – przerwała mu.
– Nie, z pewnością – westchnął. – Ale i tak ci powiem.
– Proszę – odparła, wciąż rozdrażniona sprzeczką z Chrisem. Na ogół nie przerywała
nikomu w ten sposób.
– Cóż, oni nie są najbardziej opłakiwanymi ludźmi na świecie. Poszukiwani przez policję
z Melbourne, w samochodzie znaleziono narkotyki. Nie mieli bliższej rodziny.
– Och, a więc jeśli ojciec Maxa rozbije się samochodem, powinnam dobrze się czuć,
ponieważ jesteśmy rozwiedzeni? A więc jego los nie powinien mnie już obchodzić?
Byron zbladł, rysy mu stężały.
– Nie! Na Boga! Nie! – wykrzyknął przerażony.
– Przepraszam, Byron, wybacz mi. – Głowa pękała jej z bólu. – Nie powinnam była tak
mówić. To podłe. – Widząc jego przerażoną twarz, uznała, że winna mu bliższe wyjaśnienie.
– Chris właśnie przyjechał prosto z Melbourne. To wszystko. I chce wracać natychmiast po
przedszkolu. Jeździ szybko i po drodze nie odpoczywa. Właśnie o to się poróżniliśmy.
– Tak, rozumiem – rzekł Byron z namysłem.
– Ja uważam, że to niebezpieczne, ale on... – Zaśmiała się nerwowo. – Do niego nie
dociera, że jestem wściekła, bo jest ojcem Maxa i martwię się o niego. Nie dlatego, że jestem
przewrażliwiona i nie pochwalam sportowego ducha i ryzyka. Ale nie miałam prawa
wyładowywać się na tobie.
– Hayley... – Byron patrzył na nią poważnie, – Posłuchaj, to nie twój problem i jeszcze
raz cię przepraszam za tę scenę.
– W porządku, rozumiem cię aż nadto dobrze – uspokoił ją. – Tak to jest, kiedy nasza
praca zazębia się z czymś, co się dzieje w domu. Pamiętam, jak parę lat temu przywieziono
do szpitala ofiary wypadku po awaryjnym lądowaniu małego samolotu na lotnisku w
Bankstown. To było... – Urwał na chwilę. – Zajęło mi to tygodnie.
Nie potrzebowała pytać, tygodnie na co? Tylko kiwnęła głową. Poczuła, że Byron ściska
jej dłoń. Stali blisko siebie. Owiał ją subtelny zapach wody po goleniu i nagle ogarnęła ją
przemożna chęć, by oprzeć czoło o jego ramię i przejąć trochę tej męskiej siły. Czasem
człowiek potrzebuje czyjejś pewności siebie, kompetencji, opanowania. Co by było, gdyby
oparła się o Byrona i powiedziała: opiekuj się mną, nie cały czas, ale tylko dzisiaj...
Odetchnęła głęboko i odstąpiła krok do tyłu.
– Może byś mu schowała kluczyki? – zasugerował.
– Tak jak to robią przyjaciele, kiedy ich kumpel się upije? Nie sądzę, że to dobry pomysł.
– Jedyna praktyczna rada. jaka mi przyszła do głowy.
– Praktyczne rady nieraz mogą się przydać. Ale on... Nie, to by nic nie dało. Znowu
wybuchłaby awantura.
– A on jechałby jeszcze szybciej, żeby udowodnić swoją rację – dodał Byron. – A ty
jeszcze bardziej byś się martwiła.
– Pewnie tak. Wejdźmy do środka – zaproponowała.
– Dobrze – zgodził się. – Chciałbym cię przedstawić matce Elizabeth.
W pierwszej chwili Monica Galloway przypomniała Hayley jej matkę. „Cieszy mnie
przyjaźń międzypokoleniowa”, mawiała często Adele Kennett, mrugając okiem, jakby chciała
zaznaczyć dystans do tych górnolotnych fraz. Matka Elizabeth Black wyraziła to samo
znacznie prościej.
– Lubię być wśród maluchów – powiedziała. – Czeka mnie urocze przedpołudnie w tej
gromadzie. Twój Max wygląda tak, jakby chciał wszystko przewrócić do góry nogami.
– O tak! Ale jak będzie starszy, trochę się uspokoi.
– Byron wspomniał mi o wypadku Tori. Mówił, że jest ci bardzo wdzięczny za wszystko,
co zrobiłaś.
– Ach, tak? – Hayley zdała sobie sprawę, że się rumieni, ale nagle głos Chrisa odwrócił
jej uwagę.
– Kolego, ułożyliśmy to dwa razy. Weź inne puzzle.
– Ale ja chcę jeszcze raz ułożyć wóz strażacki.
– Nie, kolego...
Pozwól mu jeszcze raz ułożyć ten wóz strażacki, błagała w myślach Hayley byłego męża,
patrząc w jego kierunku. Co za problem. On chce jeszcze raz to zrobić. Pozwól mu, Chris.
Zauważyła z zakłopotaniem, że Monica podąża za jej wzrokiem. To najwidoczniej dzień
gaf i przeprosin.
– On... on nie na tyle zna Maxa, żeby wiedzieć... Urwała, czując, że kontynuowanie tej
konwersacji nie ma sensu. Czy panią Galloway to wszystko cokolwiek obchodzi? Jest na tyle
taktowna, by nie czynić komentarzy.
– Byron już się niecierpliwi – powiedziała. – Mamy się spotkać na kawie z jego
przyjaciółką.
– A, to bardzo miło – uśmiechnęła się Hayley.
W parę minut później wyszła z przedszkola. Była zmęczona i zirytowana. Może
powinnam posłuchać rady Byrona, pomyślała, . i zabrać Chrisowi te kluczyki. W przeciwnym
razie spędzę resztę dnia na wyczekiwaniu, aż będę mogła wieczorem zadzwonić i dowiedzieć
się, że cały i zdrów dotarł do domu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Och, Monico, moje konie są moimi dziećmi, tak jak moje koty – powiedziała wesoło
Wendy.
Posłała porozumiewawczy uśmiech Byronowi, zachęcając go, by podzielił jej
rozbawienie z powodu drobnomieszczańskich poglądów Moniki w niektórych kwestiach.
Zrobił to, choć bez przekonania, nie chcąc pochopnie wspierać żadnej z kobiet w sprawach,
które, jak przewidywał, wkrótce staną się przedmiotem eleganckiej walki diametralnie
różnych sił.
Jego powściągliwość była czymś w rodzaju kostiumu, który wkładał już tyle razy od
czasu śmierci Elizabeth, że czasami czuł się, jakby to była jego druga skóra. Wiedział, że to
nienaturalne. Nie był typem człowieka, który trzyma się na uboczu, zachowując rolę
obserwatora, nie bardzo wiedział jednak, jak wrócić do swego dawnego ja.
– Ale to nie to samo, prawda? – odparła jego teściowa.
– Czyżby? – zdziwiła się Wendy, mrugając powiekami. – Zarówno konie, jak i dzieci
pochłaniają ogromną ilość czasu i pieniędzy, mogą być nieznośne i nie dają żadnej gwarancji,
ż
e wychowywanie ich przyniesie pożądane rezultaty. Myślę, że są identyczne! Z jednym
wyjątkiem. Jeśli koń mi nie odpowiada, mogę go sprzedać, a ze sprzedaniem dziecka
niewątpliwie miałabym trudności.
– To nie to samo – powtórzyła Monica z lekkim rozbawieniem wprawdzie, lecz
stanowczo. – Zrozumiesz to w chwili, gdy będziesz miała własne dziecko.
– Może, z tym że zapewne nie będę go miała – odrzekła Wendy. – Mówiąc szczerze, nie
przewiduję dziecka. Mam bardzo udane życie bez obecności w nim małych ludzików i myślę,
ż
e nie byłoby z mojej strony uczciwe, gdybym uległa presji społecznej i wyrobiła w sobie na
siłę wątpliwy instynkt macierzyński. W dodatku na tym etapie życia.
– Oczywiście masz pełne prawo myśleć w ten sposób, o ile rzeczywiście tak czujesz –
zgodziła się Monica. – Jakież to odświeżające spotkać kobietę, która naprawdę wie, czego
chce i ma niezachwiane poglądy. To cudowne! A więc czy mogłabym dowiedzieć się czegoś
więcej o twoich koniach i kotach?
No tak, ona rzeczywiście nie lubi Wendy, pomyślał Byron, jeszcze bardziej zamykając się
w sobie. Nie miał zamiaru brać udziału w tej rozmowie.
Kiedy Monica zaczynała przytakiwać i zgadzać się z czymś, co było absolutnie sprzeczne
z jej poglądami, znaczyło to, że dana osoba jest przez nią skreślona raz na zawsze. Gdyby
czuła do Wendy sympatię, byłaby teraz szczerze zatroskana i starałaby się ją przekonać, że
naprawdę może pokochać słodkie bezradne niemowlę. Powinno go to zaniepokoić. Powinien
czuć się nieswojo, być rozczarowany, gdyż szanował zdanie Moniki i... W końcu stwierdził,
ż
e przede wszystkim poczuł ulgę.
Przestanę się z nią spotykać. Najwidoczniej jeszcze nie jestem gotowy. I Monica zapewne
też uważa, że nie jestem gotowy i dlatego nie chce mieć z Wendy nic wspólnego. A jeśli
chodzi o Wendy... Gdyby miała dla mnie znaczenie, martwiłoby mnie zachowanie Moniki.
Ale nie ma. I właśnie dlatego zacząłem się z nią spotykać. Z góry wiedziałem, że będzie to
tylko przygoda, a nie związek. Teraz muszę jej jak najszybciej powiedzieć, że to była
pomyłka. Nie sądzę, żeby rozpaczała z tego powodu.
Na litość boską, dlaczego się z nią spotykałem, skoro było to dla mnie takim ciężarem?
Przeanalizował to i znalazł dwa powody. Pierwszy to była jego gwałtowna reakcja na
wypadek Tori. Był przekonany, że dziewczynka potrzebuje więcej kochających dorosłych
osób wokół siebie. Potrzebuje nowej matki, co znaczyło logicznie, że Byron potrzebuje nowej
ż
ony. Jest tylko jedna droga ku temu. Zacząć od początku.
Ale oparzenia Tori szybko się wygoiły, dziewczynka była znowu tak samo wesoła i
samodzielna jak przedtem. A co za tym idzie, jego wyrzuty sumienia i strach osłabły. Tym
bardziej że Robyn znakomicie się spisywała w roli opiekunki zastępującej matkę, a jej
młodsza siostra, Simone, chętnie zostawała z Tori na noc, kiedy on miał dyżur.
I na litość boską, przecież nie chciał żenić się po raz drugi. Znał już miłość. Miłość swego
ż
ycia. Był za nią wdzięczny losowi. Ale ona odeszła.
Niestety, był też... samotny. Pozbył się już uczucia dojmującego bólu po stracie Elizabeth.
Wciąż odczuwał to jak wielki ciężki kamień gdzieś na dnie żołądka, ale kamień powoli
kurczył się do bardziej znośnych rozmiarów, a miejsce poczucia straty zaczęła stopniowo
zajmować bardziej ogólna tęsknota. Teraz potrafił już ją nazwać.
Samotność.
Samotność to brak wdzięcznego melodyjnego głosu kobiecego w domu, brak kojącego
dotyku kobiety, nawet jako gościa. Tęsknił za kimś, z kim mógłby się wdać w pogawędkę,
pospacerować po plaży i obejrzeć film, gdy Tori już zaśnie.
Jego ciało też się wreszcie przebudziło. Zrozumiał to w chwili, gdy uznał za możliwe
pójście do łóżka z kobietą inną niż zmarła żona. Zaczął zauważać kobiety na ulicy i
porównywać je z Elizabeth, ale równocześnie zaczął odczuwać pożądanie, które po śmierci
ż
ony na dłuższy czas wygasło.
Może właśnie z tych względów wybrał Wendy. Sprawiała wrażenie – nie był pewien, czy
robiła to rozmyślnie – że od mężczyzny, który zechce się z nią przespać, nie będzie żądała
pełnego zaangażowania, a jego ostrożność i powściągliwość nie będzie jej przeszkadzać.
– Byron już słyszał tę historię. – Głos Wendy wyrwał go z zamyślenia.
– Niezła historia – przyznała Monica. – Ale myślę, że zatrzymujemy Byrona wbrew jego
woli – dodała. – Masz dziś rano parę spraw do załatwienia, prawda, B. J. ?
Co? – ocknął się Byron. Nie, nie mam! To ty najwyraźniej chcesz już iść.
– Tak, rzeczywiście muszę coś załatwić – przyznał. Monica spojrzała na niego z
wdzięcznością.
– Tak, a ja muszę się trochę zająć moimi rozpieszczonymi czworonożnymi dziećmi –
dodała Wendy.
Pożegnała się i odeszła, zanim Monica podniosła głowę znad torebki, w której nagle
zaczęła gorączkowo czegoś szukać.
– No dobrze, masz rację – zwrócił się Byron do teściowej. – I nie udawaj, że nie wiesz, o
czym mówię.
– Nie, cóż, ona jest przemiła, ale...
– Podrzucę cię do domu, zanim przystąpię do załatwiania tych fikcyjnych spraw.
Będziesz się tam nudzić i dobrze ci to zrobi.
Pojechał do supermarketu i kupił sukienkę dla Tori, wazon i parę doniczek z kwiatami do
domu, wciąż zastanawiając się, jak kobiety przyozdabiają mieszkania. Jego nowy dom wciąż
czegoś potrzebuje, czegoś więcej niż ogród i parę mebli.
O wpół do trzeciej podjechał do przedszkola, by odebrać Tori. Kiedy z nią wychodził,
usłyszał głos Hayley.
– Dobrze ci w tych rozjaśnionych włosach – mówiła do byłego męża. Sama wyglądała
znakomicie w ciemnoniebieskich spodniach, dobranej kolorystycznie bluzce, ze złotymi
kolczykami połyskującymi w uszach. Jej ciemne włosy lśniły w promieniach słońca, a oczy
były jak zawsze pełne życia.
– Wiesz co, Hayley? – rzekł Chris najwyraźniej pod wpływem impulsu. – Zadzwonię do
Melbourne i odwołam zajęcia. Zostanę i pojadę dopiero jutro. Pracujesz dziś?
– Tak – ziewnęła. – Ale przespałam się parę godzin rano, parę godzin nocą w pogotowiu,
więc czuję się dobrze. Od jutra mam cztery dni wolne.
– A więc po południu pojedziemy z Maxem na plażę, a ja prześpię się na twoim łóżku.
Daj dziś rodzicom wolną noc.
– To cudownie. Och, naprawdę jestem ci wdzięczna!
Byron poczuł coś w rodzaju ukłucia zazdrości. Samotność Hayley i jej potrzeby w niczym
nie przypominały jego. Wygląda na to, że ona i Chris wciąż jeszcze mają szanse na wspólne
ż
ycie.
– Chodź, Tori – zwrócił się do córki z nienaturalną beztroską. – Zawiozę cię do domu, a
sam pójdę do pracy.
Widział się z Hayley ponownie tej nocy, a raczej wczesnym rankiem. Wziął parę nocnych
dyżurów na czas pobytu Moniki, czując, że jest to winien kolegom, którzy zastępowali go w
czasie rekonwalescencji córki.
Kiedy przyszedł do pracy po kolacji, przez oddział wciąż przewijali się pacjenci, ale teraz
zapanował spokój. Była tylko jedna młoda kobieta w ciąży, która zaczęła trochę krwawić.
Drugim pacjentem było dziecko z astmą i jego matka, którzy przebywali na oddziale od
dwóch godzin, podczas gdy on kontrolował oddech ośmiolatka.
Teraz, o czwartej rano, kiedy poziom jego energii spadł do najniższego punktu, usłyszał
sygnał karetki. Była w niej Hayley i Paul Cotter, jeden z mężczyzn, którzy przed siedmioma
tygodniami przywieźli tu jego matkę. Wynosili na noszach starszego mężczyznę, cały czas
uspokajając go, jak to zwykli robić doświadczeni pracownicy pogotowia.
– Ból w klatce piersiowej – oznajmiła Hayley. – Myślę, że autentyczny.
W wielu przypadkach tak nie było. Niestrawność, bóle mięśni, a nawet grypa mogą
wpędzić chorego w paniczny strach, że ma zawał serca. Ale ten mężczyzna...
Hayley szybko podała jego nazwisko, wiek, wagę.
– Wygląda na klasyczny zawał – ciągnęła. – Skręca się z bólu, który rozpiera mu klatkę
piersiową i promieniuje do lewej ręki.
– Jeszcze chwilę, Stan, jesteśmy na miejscu – uspokajał chorego Paul.
– Dobra, zaraz się panem zajmiemy, panie Frewin. – Byron zwrócił uwagę na szary kolor
twarzy mężczyzny, płytki oddech i oznaki utrzymującego się bólu. – Co zrobiłaś, Hayley?
– Co mogłam – odparła. – Podałam tlen, zrobiłam EKG. Wykazało uniesienie odcinka
ST, sugerujące zawał. Typowe objawy, jak już wspomniałam. Ciśnienie skurczowe ponad
120, więc mogliśmy podać morfinę dla złagodzenia bólu.
Wymieniła jeszcze dwa leki, które podała, by przywrócić normalną akcję serca. Byronowi
zaimponowało, że w stosunkowo krótkim czasie zdążyła wykonać tyle rutynowych
czynności.
– Próbujesz pozbawić mnie pracy? – zażartował.
– Jeśli chcesz, możemy się zamienić – odparowała, posyłając mu figlarny uśmiech. W
ciemnych oczach pojawiły się wesołe iskierki. Zmarszczyła nos.
Czuł się przy niej dobrze i bezpiecznie.
– Może masz ochotę na filiżankę herbaty? Zdziwił się, jak łatwo mu przyszło uczynić ten
drobny krok w jej kierunku, skoro przez tak długi czas nie był w stanie zdobyć się na tego
rodzaju propozycję.
– Owszem – uśmiechnęła się. – W przeciwnym razie pójdę do pogotowia spać i będę
zupełnie rozbita, kiedy za godzinę czy dwie znów nadejdzie wezwanie. – Ziewnęła,
przysłaniając dłonią usta. – Och, przepraszam.
– Nie ma za co, nie krępuj się. Ja zaraz zrobię to samo. To zaraźliwe.
Roześmiali się oboje. Pół godziny zajęło im ustabilizowanie stanu pana Frewina i
przeniesienie go na kardiologię. Przeglądając raport, Byron zauważył, że charakter pisma
Hayley jest tak samo pełen wdzięku jak jej ziewnięcie. A że był teraz jedynym lekarzem na
dyżurze, nie zdziwił się, kiedy wezwano go na położnictwo, by zbadał gorączkującego
noworodka. Po powrocie na swój oddział zastał Hayley i Paula pijących herbatę i
rozmawiających z nocną pielęgniarką o ulubionych serialach, tak jakby Hayley potraktowała
jego zaproszenie jako ogólne, a nie skierowane do niej osobiście.
– Jeszcze jedną? – zaproponował, gdy skończyła.
– Hm... czy ja wiem?
Czekał cierpliwie, rozumiejąc, że zadała to pytanie sobie, a nie jemu. Zgięła ręce w
łokciach i odchyliła je do tyłu, chcąc się rozprostować. Przeraził się, stwierdziwszy, że nie
odrywa wzroku od jej fartucha, który ciasno opinał piersi.
Sam już nie wiedział, co się z nim dzieje. Co innego patrzeć na mijające go kobiety na
ulicy, a co innego odczuwać nagłe pożądanie do Hayley. I jedno i drugie jednak świadczyło o
tym, że zaczyna się z nim dziać coś, z czym jeszcze nie potrafi się uporać.
Wcześniej zrobił sobie przerwę na kolację i wstąpił do Wendy wkrótce po jej powrocie do
domu. Miała jeszcze na sobie strój do konnej jazdy i pachniała stajnią. Poczęstowała go
piwem, a on przedstawił pokrótce, ale taktownie sprawę, która go do niej sprowadziła. Wendy
wyglądała na trochę zaskoczoną.
– Musi ci być bardzo ciężko – powiedziała w końcu. Nagle poczuł się winny, co po raz
pierwszy kazało mu się zastanowić, czy rzeczywiście jest mu ciężko z powodu Elizabeth i
tego, że nie jest jeszcze gotów na nowy związek. Wendy ma rację, jest mu ciężko! Ale raczej
nie z powodów, które miała na myśli. Wyszedł od niej, czując się gorzej niż powinien,
zważywszy, jak zareagowała na jego słowa.
Było mu ciężko, bo czekał na decyzję Hayley.
A więc zrezygnowałem z wielce obiecującego związku z Wendy po to tylko, żeby zacząć
się oglądać za następną wolną kobietą, którą spotkałem? A czyż nie doszedłem dopiero co do
wniosku, że wiązanie się z Hayley byłoby ogromnym błędem?
Nie szukał miłości, ale czy ten wybór był lepszy?
– Paul, chcesz jeszcze jedną herbatę? – zwróciła się Hayley do swego partnera.
– Wolałbym już jechać – odparł. – Może uda mi się chwilę zdrzemnąć.
– W porządku. A więc wygląda na to, że nie, Byron. Wzruszyła ramionami i jej piersi
poruszyły się podniecająco. Zobaczył blady zarys stanika.
– A więc do zobaczenia – rzucił. Najlepiej nie za szybko, dodał w duchu.
– Może należało to zorganizować w czasie weekendu – rzekł Tim Foster, przewodniczący
komitetu rodzicielskiego.
Popatrzył na Hayley i Byrona, a ci wymienili spojrzenia. Tylko ich troje zjawiło się w
przedszkolu, by pomalować meble w pokoju zabaw i przygotować ziemię pod rabatki. A
miało to być coś w rodzaju czynu społecznego rodziców.
– A może raczej wieczorem w ciągu tygodnia, a nie w piątek wieczór – zasugerował
Byron.
– Cóż, chcieliśmy przy okazji zorganizować pieczenie kiełbasek – powiedział Tim. – W
ten sposób przyciągnęlibyśmy więcej ochotników, bo byłoby to spotkanie towarzyskie
połączone z pracą, ale z kiełbasek nic nie wyszło.
Hayley poruszyła się niespokojnie. Z pieczenia kiełbasek nic nie wyszło, ponieważ Tim
nie przywiózł grilla i nie zawiadomił na czas rodziców. Była na dwóch zebraniach, które
sama zainicjowała, i odniosła wrażenie, że tegoroczny przewodniczący nie jest zbyt dobrym
organizatorem. Mogła sama przygotować grill, ale sądziła, że Tim dotrzyma obietnicy.
– Skoro jest nas troje, mamy dwie możliwości – powiedziała. – Albo możemy wszystko
odwołać, albo zrealizować mniej ambitny plan.
– O, tylko nie odwoływać – zaprotestował Tim. – Jeszcze przyjdą inni. Jest wcześnie.
– Wpół do szóstej – mruknął Byron, zerknąwszy na zegarek. Prace społeczne miały się
zacząć o piątej, a on i Hayley sami trochę się spóźnili.
– A więc trzymajmy się planu – powiedział Tim. Miał przygotowaną farbę, pędzle,
narzędzia ogrodnicze, torby z ziemią i Trilka zużytych opon. – Pomalujemy meble i zrobimy
w tych oponach donice, żeby dzieci mogły tam coś zasadzić. Może wy zajmiecie się
malowaniem, a ja pójdę do ogrodu?
– To dobrze obmyślany plan – skomentował Byron.
Jeszcze raz zerknął na zegarek, zdjął go, włożył do kieszeni i podwinął rękawy koszuli.
Była znoszona i w paru miejscach poplamiona farbą. Stare dżinsy też nosiły ślady farby.
Ciasno go opinają, stwierdziła nagle Hayley.
Speszyła się i poczuła, jakby znowu miała piętnaście lat. Zbiło ją to z tropu. A może
przyczyną jej zakłopotania nie jest Byron, może źródło tkwi gdzie indziej? W wydarzeniach
ostatnich kilku dni...
Kiedy zeszłej niedzieli wróciła rano z pracy, Chris i Max jeszcze spali. Obudziła byłego
męża, sądząc, że zechce jak najwcześniej wyruszyć do Melbourne, ale on zamiast wstać,
próbował wciągnąć ją do łóżka, do tego samego królewskiego łoża, które kupili razem
wkrótce po ślubie.
Był ciepły, rozespany i podniecony.
– Max zaraz się obudzi. – Zareagowała złością i zniecierpliwieniem.
– I co z tego?
– Jak to co? Jesteśmy rozwiedzeni. Zostawiłeś mnie.
– Myślałem, że chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi.
– Nie sypiam z przyjaciółmi – obruszyła się.
– Może gdybyśmy to zrobili, nie bylibyśmy przyjaciółmi.
– Co ty mówisz? Chcesz, żebyśmy znowu się zeszli?
– Ja nic nie mówię. Mówię tylko, że mogłoby być miło. Czy naprawdę musimy to
rozpamiętywać w kategoriach albo albo?
– Tak! W naszej sytuacji i biorąc pod uwagę Maxa, tak!
– A więc rzeczywiście lepiej nie – mruknął z irytacją. – Nie będę cię zmuszał.
Stoczył się z łóżka i poszedł do łazienki. Siedział tam, dopóki Max się nie obudził. A ona
została z uczuciem niesmaku i złości. Czy zastosowała nieuczciwy szantaż? Czy to ona
uniemożliwiła im to, czego oboje chcieli?
– Weź pędzel. – Głos Byrona przerwał jej rozmyślania. – To malowanie potrwa dłużej,
niż się Timowi wydaje.
– Wiem. Ale myślę, że możemy zrobić całą robotę, skoro już tu jesteśmy. Nie ma sensu
przerywać w połowie, skoro dzieci w przyszłym tygodniu zechcą się tu bawić.
Byron przysiadł na piętach. Dżinsy omal nie pękały na jego udach. Zdrapywał
ś
rubokrętem resztki starej farby.
– To już raz było malowane – zauważył. – Pod spodem jest biała farba w niebieskie
wzorki.
– Zrobimy tak samo? – zapytała.
– Możemy, ale nie przesadzajmy z tą artystyczną robotą, bo nigdy jej nie skończymy.
– Może spytamy Tima? – zaproponowała.
– Podejmijmy kolektywną decyzję – odrzekł Byron.
– Kto wie, czy nie pierwszą z wielu – roześmiała się. Byron też się roześmiał. Znowu
poczuła niepokój, ale nie chciała się zastanawiać nad jego przyczyną.
– Jak się czuje twoja mama? – spytała.
– Coraz lepiej. Na ogól jest w dobrym nastroju. Pogarsza się jej tylko, kiedy nie mogę do
niej przyjść.
– A więc starasz się ją codziennie odwiedzać?
– Jeśli tylko mogę.
Rozmawiając z nim o matce, stwierdziła, że jest bardziej opiekuńczy i troskliwy, niżby
się spodziewała.
– No, no, doskonale – pochwalił ich Tim, który mniej więcej po kwadransie przyszedł
zobaczyć, jak sobie radzą. – Cóż, muszę wyjść – dodał po chwili. – Wiesz, jak zamknąć,
prawda? – zwrócił się do Hayley.
– Tak, ale... – Wstała, trzymając pędzel w ręku.
– Klucze są przy zlewie w kuchni – poinformował.
– Muszę iść, bo spóźnię się na następne spotkanie. Dobra robota, Byron. Myślę, że do
siódmej skończycie.
Zanim zdążyli odpowiedzieć, Tim był już za bramą. Wyjął komórkę i biegł do
samochodu, machając im na pożegnanie.
– No cóż – skwitował Byron.
– Czy on coś mówił wcześniej o jakimś spotkaniu?
– zdziwiła się Hayley.
– Skąd, przecież byśmy słyszeli. Do siódmej sami tego nie skończymy.
– Odpuśćmy sobie te grządki – zasugerowała.
– Nie, przecież on otworzył wszystkie torby z ziemią.
Łatwiej będzie wrzucić ziemię w opony niż nieść ją z powrotem do komórki. Potem
trzeba będzie tylko podlać...
– Och, no dobrze – zgodziła się niechętnie.
– Wiesz, co zamierzam zrobić?
– Może też sobie pójść? – zasugerowała słodkim głosem.
– Nie, a więc nie rzucaj we mnie farbami, kiedy będę szedł do samochodu – roześmiał
się. – Kupiłem coś do jedzenia. Masz ochotę na piwo i chipsy?
– Może być.
– Gdybym tylko miał grill i kiełbaski, moglibyśmy urządzić spotkanie towarzyskie –
dodał żartobliwie.
Piwo było jeszcze zimne, a pikantne chipsy dodawały mu smaku. Byron przyniósł też z
samochodu radiomagnetofon i nastawił stację, która nadawała dawne przeboje rockowe.
– Może jednak zrobimy te grządki – powiedziała Hayley po następnych piętnastu
minutach pracy. – Jest całkiem miło.
– Czy to sprawka piwa? – zaśmiał się Byron.
– A nie po to je przyniosłeś? – zażartowała.
– śeby dodać ci energii?
– śeby było miło.
– O tak – zgodził się. – Gdzie jest Max?
– U dziadków. – Stłumiła westchnienie. – Myślałam, że będę dziś pracować, ale Bruce
prosił, żebym się z nim zamieniła. Ma okazję pożeglować i chce mieć wolne jutro i w
niedzielę. Max był już u mamy, a więc uznałam, że nie ma sensu zabierać go wieczorem do
domu. Pojadę po niego jutro rano. Ale zawsze czuję się winna, kiedy zostawiam go u nich z
powodów innych niż praca.
– Winna dlatego, że obarczasz ich opieką nad Maxem, czy dlatego, że poświęcasz mu za
mało czasu? – spytał.
– Jedno i drugie. Gdybym mogła, spędzałabym z nim więcej czasu. I – dodała szybko –
jestem zła na Chrisa, że przez niego znalazłam się w takiej sytuacji. śe tak muszę się szarpać.
Lubię swoją pracę. To, że jestem potrzebna, że robię coś pożytecznego i to, że często
uczestniczę w prawdziwych dramatach. Ale praca na zmiany, gdy jest się samotnym
rodzicem, nie byłaby możliwa bez pomocy dziadków.
– Wydawało mi się, że wczoraj doszliście do porozumienia – zauważył Byron.
– Tak. Postanowił zostać na noc, czym bardzo mi pomógł. Ale potem...
Nagle Byron przypadkowo chlapnął sobie farbą w twarz. Zaklął pod nosem i chwycił
jakąś szmatę, żeby farba nie spłynęła mu do oka.
– Pozwól, że ja to zrobię. Tylko się ubrudzisz.
– Dzięki.
Odłożyła pędzel i stanęła przy nim.
– Zamknij oczy – powiedziała.
– Zaczęłaś coś mówić – zauważył.
– Nieważne.
Czuła na policzku jego ciepły oddech. Wydawał jej się w tej chwili spokojny i ufny, nie
daleki i powściągliwy, jak to nieraz bywało. Nie chłodny i obojętny. Był bardzo wysoki, co
dawało mu przewagę fizyczną nawet teraz, kiedy stali tak blisko siebie. Musiała wspiąć się na
palce, żeby sięgnąć do jego twarzy. Miał zamknięte usta, zdecydowane, pięknie wykrojone.
Przez woń chemikaliów przebijał delikatny zapach dobrej wody toaletowej.
– Och, on po prostu wysyła swoje zwyczajne sygnały – rzekła, sama zaskoczona, że
nawiązała do jego pytania.
Poczuła ulgę, że mogła to w końcu komuś powiedzieć. Matka była zła na Chrisa i aż
nadto chętnie brała stronę Hayley. Ojciec mruczał jakieś pogróżki. Hayley oczywiście
potrzebowała wsparcia, lecz nie chciała, żeby uważano jej byłego męża za kogoś nic
niewartego. Tak nie było.
– Jakiego typu sygnały? – spytał Byron.
– No, jeszcze trochę – powiedziała, jakby nie słyszała jego pytania, biorąc do ręki pędzel.
– Ach, wiesz, o powrocie – rzuciła od niechcenia.
– Chciałabyś?
– Sama nie wiem. Nie wiem, ile mogę żądać.
Miała na myśli „żądać od życia”. śycie nie zaoferowało jej wielkiej miłości. Ludzie
zadowalali się tym, co mogli dostać i co jest rozsądne. Ogień wygasa i cóż pozostaje?
– A więc i ty wysyłasz sygnały? – spytał Byron. – Może on tak to odbiera.
– To nie takie proste, jak ci się wydaje.
– Zawsze wydaje się prostsze z perspektywy osoby postronnej – zauważył. – Chciałbym...
ż
eby i to, co ja czuję, było prostsze.
– Masz na myśli Elizabeth?
– Czy Elizabeth? – Zawahał się. – Może to tylko tarcza ochronna? Ja... wiesz przecież...
pewnie wiesz, że spotykałem się z Wendy Piper.
– Słyszałam – odparła ostrożnie. Nagle poczuła, że jest spięta. Co spodziewała się
usłyszeć?
– Już nie – dodał.
– I to jest ten problem? – zdziwiła się. Dlaczego tak się denerwuję, pomyślała.
– To była moja decyzja – ciągnął. – Od razu zrobiło mi się lżej.
To właśnie to słowo, pomyślała Hayley. Ona też odczuła ulgę po tym, co usłyszała od
Byrona.
– Tylko że teraz...
– Jesteś samotny – dokończyła.
– śebyś wiedziała.
– To przykre, prawda? To uczucie, które może cię pchnąć w niewłaściwym kierunku.
Wiem, że gdybym się przespała z Chrisem...
Ojej, przeraziła się. Nadmiar szczerości. Przecież rozmawialiśmy tylko o niewyraźnych
sygnałach, ostrożnie, powściągliwie. Muszę się opanować. Dość tych zwierzeń.
– Tak, to może być tylko dotyk samotności jak pistolet przyłożony do pleców –
dokończył. – Z jednej strony chciałem wypełnić pustkę, spotykając się z Wendy, z drugiej
wahałem się. Sam już nie wiem. Czy jest coś złego w tym, że człowiek nie chce być sam?
– Właśnie tak jest ze mną. Ale z Chrisem chyba nie mogłabym się poważyć na taką
próbę.
– Tak, to brzmi sensownie – przyznał.
Takiej rozmowy nie mogliby prowadzić, siedząc przy posiłku czy obserwując fale
uderzające o skały. Ale teraz, gdy ręce mieli zajęte, wpatrywali się w meble i zastanawiali nad
doborem kolorów, wszystko, co mówili, było naturalne, niegroźne i miało sens.
Pomału zaczęło się ściemniać. Zapalili światło w przedszkolu. Noc była łagodna, a więc
ś
wieżo pomalowane meble na pewno do rana wyschną. Byron sięgnął po następne piwo.
Hayley pozostała przy jednej butelce, ale potem nie zastanawiając się, co robi, wypiła parę
łyków z jego. Zorientowała się dopiero, gdy zobaczyła, że jej butelka leży tam, gdzie ją
zostawiła. Zerknęła na Byrona, ale on nie zorientował się, że z jego butelki trochę ubyło.
Przechylił ją do ust, pijąc dokładnie z tego samego miejsca, którego ona dotykała ustami
minutę wcześniej.
Może nie miało to żadnego znaczenia, a jednak w jakiś sposób było istotne. Czyż nie
czytała kiedyś, że jeśli dwoje łudzi pije z tego samego naczynia, ich drogi życiowe się
zazębią? Ta kusząca myśl nią wstrząsnęła. Mimo rozmowy, jaką prowadzili, wiedziała, że
jego serce wciąż pozostało wierne zmarłej żonie.
– Wiesz, nie sądzę, żeby jeszcze ktoś przyszedł. – Głos Byrona wyrwał ją z zamyślenia.
– Dedukujesz jak sam Sherlock Holmes – roześmiała się.
Skończyli malować meble za piętnaście ósma i przez ostatni kwadrans czyścili i składali
pędzle. Większość mebli była już sucha i można je było wnieść do środka.
– Zabierzmy te opony – powiedział Byron. – W końcu nie musimy już dzisiaj robić tych
grządek.
– Księżyc wschodzi – zauważyła. – Czy nie ma tu nasion, które należy włożyć do ziemi
przy świetle księżyca w pełni?
– Myślę, że pietruszka. I tylko wtedy, gdybyś chciała zajść w ciążę.
Wypowiedział te słowa i natychmiast uzmysłowił sobie, że kryją niebezpieczny podtekst.
Poczuł ulgę, gdy Hayley się roześmiała, a fakt, że utkwiła wzrok w torbie ziemi, nie musiał
absolutnie niczego znaczyć. Cały czas niemal namacalnie czuł jej obecność od chwili, gdy
stanęła tuż przy nim, by wytrzeć mu farbę z twarzy. Nie, uczciwie mówiąc, czuł namacalnie
jej obecność od momentu, gdy tu przyszła.
Miała na sobie luźny czerwony Tshirt i obcięte wystrzępione dżinsy, które kończyły się w
połowie ud. Skórę na nogach gładką i opaloną jak piernik. To porównanie nasunęło mu się nie
bez powodu, bo właśnie wczoraj Monica i Tori upiekły piernik z polewą i wielkodusznie
pozwoliły mu wylizać łyżeczkę. Dzisiaj Monica zabrała Tori do Canberry na dwa dni w
odwiedziny do dawnych przyjaciół. Miał świadomość, że czeka na niego pusty dom.
– Jeśli chcesz iść do domu... – zaproponowała Hayley wielkodusznie, wsypując do opony
pierwszy worek ziemi. – Ja jednak chciałabym to dzisiaj skończyć.
– Sądzisz, że zostawiłbym cię tu z tym kramem? Jakby na przypieczętowanie swoich
słów, chwycił dwa worki ziemi i wysypał je do opon. Szybko uporali się ze wszystkimi. Gdy
pracowali, miał okazję podziwiać jej zgrabną figurę. Nie było to zwyczajne uznanie, jakie
odczuwał w stosunku do kobiet spotykanych na ulicy, ani abstrakcyjna gra hormonów, lecz
bardzo konkretne silne pożądanie tylko i wyłącznie Hayley Morris. Kiedy się pochylała,
długie włosy opadały jej na twarz, ukazując ładną szyję, a piersi kołysały się kusząco.
– Są za pełne – oświadczyła, odstępując krok do tyłu. Nie, wcale nie, są w sam raz.
Ach! Co się z nim dzieje? Ona mówi przecież o oponach. Byron z trudem zbierał myśli.
– Ziemia opadnie, jak nalejemy wody – uznał. – Jest tu gdzieś wąż, czy mam przynieść
wiadro?
– W komórce jest wąż. – Poszła po niego, podczas gdy on wnosił do środka meble i
zbierał brezentowe płachty. – Znalazłam! – usłyszał.
– Jeśli jest i łopata, możesz polewać, a ja... – powiedział, wchodząc do komórki.
– Ups! – Z trudem chwyciła oddech.
Niemal zderzyli się w drzwiach. Byron chwycił ją za ramiona, żeby się nie przewróciła, i
przez moment czuł rozkoszny dotyk jej piersi na swoich żebrach. Każdy nerw miał napięty,
krew napłynęła do mu głowy...
– Przepraszam – mruknęła. – To przez ten wąż. A to przez ciebie, Hayley.
Szybkie tętno. Ból. Pożądanie. Musi to zwalczyć. Za wcześnie na to, dużo za wcześnie.
Pragnął wreszcie zakończyć ten okres abstynencji wywołanej żałobą, ale...
Teraz jego ciało aż nadto wyraźnie mówiło mu, że Hayley jest właściwą osobą. Jest tutaj.
Jest kobietą.
– Puść trochę zimnej wody. – Nie. To on potrzebuje zimnego prysznica. – Puść wodę i
wyjdź – powiedział. – Za długo już tu siedzimy. Kto właściwie wybrał tego Tima na
przewodniczącego?
– On był jedyny, który się zgłosił – wyjaśniła. Byron wziął od niej wąż i umocował go
przy kranie.
Odkręcił wodę i zaczął wyrównywać ziemię w oponach. W pewnej chwili Hayley, która
trzymała koniec węża, skierowała go niechcący na niego, fundując mu zimny prysznic.
– Ejże! – zaprotestował. – Maści wie dziękuję – dodał. – Było fajnie.
Woda przyjemnie go odświeżyła. Hayley skierowała strumień na jego pierś.
– Przepraszam, nie chciałam – powiedziała.
– W porządku.
Wiedział, że kłamie. Poznał to po wyrazie jej twarzy. A więc... Rzucił w jej kierunku
grudkę ziemi. Uderzyła w przód koszulki. Odpowiedziała mu prysznicem w twarz. Wziął
następną grudkę ziemi, rzucił w nią i wykorzystując moment jej nieuwagi, chwycił wąż. Na
Boga, kiedy to ostatni raz śmiał się tak serdecznie, i to z tak błahego powodu? Było w tym
ś
miechu coś zdrowego, dziecinnego, hedonistycznego. Hayley pisnęła z uciechy, on
wrzeszczał jak opętany. Wkrótce byli mokrzy i powalani ziemią od stóp do głów.
– Hayley, przestań! – błagał.
– Zmuś mnie!
– Poczekaj...
Nie dał jej czasu na reakcję. Wyzbywając się resztek zdrowego rozsądku, zrobił to, co
chciał zrobić od chwili, gdy się tu spotkali, od czego nie był w stanie oderwać się myślami
nawet podczas tej na wpół erotycznej, na wpół dziecinnej zabawy. Chwycił ją w ramiona,
przechylił jej głowę do tyłu i pocałował jej wilgotne wargi z zachłannością, nad której
konsekwencjami ani przez sekundę się nie zastanawiał.
ROZDZIAŁ PIĄTY
O tak, to jest to! Wiedzieli o tym oboje. Dwoje dorosłych ludzi nie obrzuca się ziemią i
nie polewa zimną wodą tylko dlatego, że jest piątek wieczór, a oni po całym tygodniu pracy
malują meble w przedszkolu. Hayley przeczuwała, że coś między nimi zajdzie w chwili, gdy
napiła się piwa z butelki Byrona. Chociaż nie, już wcześniej, znacznie wcześniej. Parę
tygodni temu, w dniu, w którym Tori się poparzyła.
Kiedy znalazła się w ramionach Byrona, było tak, jak sobie wyobrażała. Miała wrażenie,
ż
e od początku wiedziała, że do tego dojdzie. Jego usta były z początku zimne, cienka koszula
oblepiała tors i ramiona. Wkrótce jednak poczuła ciepło jego ciała i zapach piwa zmieszany z
lekką wonią błota. Całował ją gorąco i namiętnie, ale nie natarczywie. Rozchylone wargi
kusiły obietnicą pieszczot i pocałunków, które pokryją każdy fragment jej ciała. Zadrżała.
Byron wsunął dłonie pod jej bluzkę i dotknął piersi.
Hayley wyprężyła się, żądając więcej. śałowała, ze nie jest naga i że nie znajdują się w
miejscu bardziej odosobnionym. Wsunęła ręce do tylnych kieszeni jego dżinsów i trzymała je
tam, nie zdając sobie nawet sprawy, jak bardzo go podnieca. Przyciskała go do siebie i
ocierała się o niego, dopóki nie przeszedł go dreszcz i nie odepchnął jej od siebie.
– Jest tu może prysznic? – spytał.
– Nie. – Serce biło jej silnie i miarowo.
– Łóżka też nie ma, co? Chcę... więcej, Hayley. – I ja.
W ich głosach brzmiała tłumiona namiętność i pożądanie.
– Możemy jeszcze tyle sobie powiedzieć... – zaczął.
– Nie, proszę nie. Mam dość mówienia. Ale musimy...
– Zamknąć przedszkole. Ten okropny...
– Sądzę, że powinniśmy jednak być wdzięczni Timowi – zaprotestowała ze śmiechem.
– Och, to mogło się zdarzyć wszędzie – zauważył, ujmując ją za biodra.
– Naprawdę? – Przekrzywiła zalotnie głowę.
– Do diabła, pewnie! Tu czy tam, co za różnica! Nie wiem, co ty na to, ale ja tego
potrzebuję. Dzisiaj, teraz. Z tobą, z nikim innym tylko z tobą. Schowam wąż, a ty zamknij
drzwi. Moniki i Tori nie ma, więc pojedziemy do mnie i pójdziemy do łóżka. W każdym
razie, jeśli...
Przerwał nagle. Uprzytomnił sobie, że się zagalopował. Zmrużył oczy, zmarszczył brwi,
zacisnął wargi. Wyglądał, jakby był zły. Wiedziała jednak, że tak nie jest. Po prostu
zastanawiał się, czy aby nie posunął się za daleko.
– Dobrze, Byron. Ja... – westchnęła i zadrżała. – Ja też tego potrzebuję.
– Świetnie! – Woda spływała mu po karku, przeciągnął dłonią po wargach, pozostawiając
na policzku ślad błota.
Nie tracili ani sekundy. Chwycił wąż, odczepił go i zaniósł do komórki. Hayley
posprzątała narzędzia, zebrała śmieci. Gdyby to była gorąca letnia nic, kochaliby się tutaj, na
trawie, w błocie. Natychmiast.
Byron pozbierał jeszcze puste worki po ziemi, Hayley zamknęła komórkę, pogasiła
ś
wiatła w budynku i zamknęła drzwi. Poszli każde do swego samochodu.
– Do zobaczenia u mnie – rzucił.
Pomachała mu ręką i usiadła za kierownicą. Mogła myśleć tylko o jednym, o tym, co ją
za chwilę czeka. Jechała tuż za nim, wpatrzona w światła jego samochodu, jakby się bała, by
się nie zgubić.
– Zmarzłaś? – spytał parę minut później.
– Tak.
– A więc prysznic.
Wydawało się, że potrafią już mówić tylko monosylabami albo równoważnikami zdań.
Ostatnią rzeczą, jakiej Hayley pragnęła, była rozmowa. Rozmawiali już tego wieczoru, i to
długo. Spędziła lata na rozmowach z Chrisem w kółko o tym samym. Nie chciała powtarzać
tego z Byronem. Nie chciała niczego się domyślać. Stało się. Pragnęli tego. Ufali sobie,
szanowali się, a w ich długoletnich stosunkach koleżeńskich nie było niczego, co by ich
ostrzegało przed takim krokiem. I tylko to w tym momencie się liczyło.
Prysznic był równie okazały, jak cała posesja. Byron nie zapalił światła. Włączył tylko
oświetlenie dziedzińca, a potem odwrócił się do Hayley i wpatrując się w nią rozpalonym
wzrokiem, ściągnął z niej bluzkę i rozpiął stanik. Potem pochylił się i pocałował ją w kark.
– Masz smak ziemi – szepnął.
– I ty też. Możesz ją zlizać.
– Zrobię to.
Jej piersi były zimne i napięte, ręce gorączkowo sięgały do jego ubrania. Ale Byron nie
czekał, aż go rozbierze. Koszulę już zrzucił, więc sięgnęła do paska dżinsów i ściągnęła je w
dół, gdy tylko rozpiął zamek. Byron jedną ręką odkręcił kurek, drugą odrzucił spodnie.
Pospiesznie zrzucił buty i spodenki, po czym wszedł wraz z nią do kabiny. Czuli się jak pod
wodospadem w dżungli z tą tylko różnicą, że woda była gorąca, a powietrze pełne pary. Przez
chwilę woda spływająca z ich ciał miała brunatny kolor.
– Nie miałam pojęcia, że jesteśmy aż tak uwalani – powiedziała.
– We włosach też masz ziemię – zauważył. – Zamknij oczy.
Nakierował jej głowę pod strumień wody. Nalał na rękę szampon i delikatnie wmasował
go w jej włosy. Delikatnymi ruchami ścierał resztki ziemi z karku i zza uszu.
– Hm... – westchnęła z rozkoszą. Poddawała się temu zmysłowemu masażowi, by już za
chwilę poczuć jego usta na swoich i delikatny dotyk rąk na piersiach.
Usiłowała otworzyć oczy i sięgnąć do jego włosów, by zrewanżować mu się tym samym.
Był taki wysoki! Kiedy myła mu włosy, wykorzystał pozycję, w jakiej się znajdowali,
pochylił głowę jeszcze niżej i musnął wargami najpierw jeden sutek, potem drugi.
– Do łóżka – powiedział.
– Mokrzy? – zdziwiła się.
– Nie, skądże.
Ręczniki. Ogromne, puszyste, pachnące świeżością. Wycierali się nawzajem, dotykając
ś
wiadomie wszystkich fragmentów swoich ciał, odkrywając ich kształty przez materiał.
– Nie cierpię być mokra – powiedziała.
– Ja też. Było zabawnie, ale... – Rzucił ręcznik na kaloryfer, wziął ją za rękę, by
podprowadzić do wielkiego _ łoża, i zawinął w gruby szlafrok. – Jeszcze ci zimno?
– Trochę.
– Ogrzeję cię.
Nie spodziewała się, że może ją po prostu trzymać tak blisko siebie. Na razie żadnych
pieszczot. Krótka zwłoka po to, by zwiększyć podniecenie. A później jego ręce zaczęły się
poruszać i dowiedziała się, co naprawdę znaczy podniecenie.
To upajająca mieszanka rozkoszy i narastającego pożądania. To uczucie, że każde
zetknięcie się skóry ze skórą jest cudem. Egoizm w jednej minucie, gdy przyciskała jego
głowę do swoich piersi, domagając się pieszczoty, szczodrość w następnej, gdy lekko wpijała
paznokcie w jego plecy i przesuwała w dół, przez płaski brzuch, coraz niżej i niżej, pieszcząc
go i czując, jak jego ciało drży.
Spytał niecierpliwie, czy się zabezpiecza.
– Biorę pigułki – odpowiedziała. – Ja właściwie... nigdy nie przestałam ich brać.
Oboje zamilkli, zorientowawszy się, co znaczą te słowa w kontekście jej stosunków z
Chrisem, ale szybko o tym zapomnieli, zatapiając się w sobie. Hayley równie gorączkowo
pragnęła własnej przyjemności, co obdarowania nią Byrona. I wreszcie, kiedy nastąpiło
spełnienie, nie potrafiła już rozróżnić między jego rozkoszą a swoją.
Przez dłuższy czas milczeli. To, co między nimi zaszło, wymykało się wszelkim słowom.
Zwyczajna pogawędka czy czcze komplementy zabrzmiałyby w tej sytuacji trywialnie i
płasko. Dotykiem wyrażali to, czego nie chcieli ująć w słowa.
Przytulił ją do siebie, a ona objęła mocno jego plecy.
Potem leżał obok niej odprężony, pieszcząc ją czule i leniwie. Włosy, piersi, uda. Ona
obdarzała go pocałunkami, przyciskała wargi do jego skroni i brody, wtulała twarz w szyję i
ramiona, głaskała jego twarde uda.
– Pamiętasz, jak, och, ze sto lat temu, mówiłaś coś na temat Chrisa, że nie jest właściwą
osobą do eksperymentowania? – spytał z pozorną obojętnością.
– Uhm, pamiętam.
Zdawała sobie sprawę, że wyznała Byronowi więcej, niż by chciała, i czekała teraz na
wyrazy ubolewania wywołane tą szczerością, ale to nie nastąpiło.
– Czy może... byłabyś zainteresowana eksperymentowaniem ze mną?
– Spaniem z tobą – sprecyzowała, choć zapewne to właśnie miał na myśli. – Przecież już
to zrobiliśmy, czyż nie?
– Tak, ale ja miałem na myśli coś w rodzaju romansu.
– Wiem, wybacz, wszystko utrudniam.
– Nie, to ja przepraszam; ale... chcę być uczciwy. Nie mogę ci niczego więcej
zaoferować! – Nagle w jego głosie pojawiła się nuta zmęczenia, niemal zniechęcenia. –
Chodzi mi o całkowite oddanie, którego większość kobiet i mężczyzn, o ile są uczciwi,
poszukuje. Nie mógłbym... nawet bym nie chciał... tego oferować. Zdajesz sobie sprawę,
czego potrzebuję. I cóż, ta noc świadczyłaby o tym, że i ty tego potrzebujesz.
– Tak. Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób, ale może masz rację. Byłoby fatalnie,
gdybym pozwoliła Chrisowi wrócić tylko dlatego, że jestem...
– Spragniona seksu? – podpowiedział.
– Spragniona seksu – powtórzyła z przekąsem. – Dzięki.
– Przepraszam – zreflektował się. – To było zbyt...
– Nie, rzeczywiście tak jest. – Jej chwilowa irytacja minęła tak samo nagle, jak się
pojawiła. – To trafne sformułowanie. Człowiek może sobie narobić mnóstwo kłopotów, jeśli
nie nazwie rzeczy po imieniu. A ja muszę znaleźć odpowiednie określenie na to, co czuję do
Chrisa.
A do Byrona?
– Do diabła z Chrisem! – wybuchnął Byron i przetoczył się na nią, unieruchamiając ją.
Podparł się na łokciach. Dotknęła dłońmi jego torsu, czuła pod palcami gładką, porośniętą
włosami skórę, a potem nagle jego usta znowu zaczęły błądzić po jej ciele. – Do diabła z tym
wszystkim! To było niesamowite. Chcę więcej. Z tobą. Pomyśl o tym, a jeśli czujesz to samo,
to możemy, prawda? Proszę.
– Możemy co? – spytała naiwnie, uzbrajając się w cierpliwość, a może pragnąc
jednoznacznej odpowiedzi.
Za moment i jedno i drugie nie było już potrzebne.
– Myślałem, że wyraziłem się dostatecznie jasno – rzekł schrypniętym głosem. – A może
nie?
– Ależ tak, tak – przyznała, ogarnięta ponownie falą pożądania. – Dla mnie też było to
niesamowite.
Słowa te nie do końca oznaczały zgodę na to, czego z taką pewnością siebie się domagał,
ale on tak właśnie je potraktował i kiedy teraz zaczął ją całować, nie przestał przez bardzo
długi czas.
– Zostaniesz na noc?
Do diabła, znowu tak obcesowo, skarcił się w duchu. Nie możesz być choć trochę
subtelniejszy?
Zrobiło się późno i właśnie skończyli jeść. Byron był głodny jak wilk. Minęła jedenasta
wieczór, w przedszkolu jedli tylko chipsy, i to dobre parę godzin temu. Zrobił górę kanapek z
szynką i pomidorami, grzanki z serem i czajnik herbaty. Na deser były lody z truskawkami i
gorąca czekolada.
Ponieważ rzeczy Hayley jeszcze się suszyły, pożyczył jej coś ze swoich – błękitny T-shirt
o wiele na nią za duży, który zsuwał się prowokacyjnie to z jednego, to z drugiego ramienia, i
błękitne bokserki z jedwabiu, które przysłała mu w prezencie gwiazdkowym siostra z
Londynu.
Zwinięta w kłębek na ciemnozielonej kanapie ze skóry, Hayley dopijała czekoladę.
Zwlekała z odpowiedzią na jego pytanie, ale nie wyglądała na urażoną.
– Hm, sama nie wiem. Zwykle odbieram Maxa od razu po zmianie. Mama wie, że nie
pracuję, ale i tak będzie się mnie spodziewać wcześnie. Nie lubię, kiedy się martwi.
Albo kiedy zaczyna coś podejrzewać.
Byron rozumiał to aż nadto dobrze. On z kolei nie chciał, by Monica zaczęła się czegoś
domyślać. Miała wyjechać w środę, najpierw autobusem do Sydney, potem samolotem do
Brisbane i mimo że bardzo ją lubił, z utęsknieniem czekał na tę chwilę. Gdyby zastała tu
Hayley, domyśliłaby się, co między nimi zaszło i zareagowała podobnie jak w stosunku do
Wendy Piper...
Nagle uzmysłowił sobie, że opinia teściowej, choć mogłaby go wprawić w zakłopotanie,
nie ma na niego żadnego wpływu. Nadal będzie się spotykał z Hayley, sypiał z nią,
niezależnie od tego, co kto sobie pomyśli, a jeśli ich romans się skończy, to tylko dlatego, że
jedno z nich będzie tego chciało. Niewiele było spraw w ostatnich latach, których byłby tak
absolutnie pewien.
Potwierdzało to słowa jego i Hayley o tym, że należy nazywać rzeczy po imieniu. Nie
było to paniczne poszukiwanie kobiety, która zastąpiłaby Tori matkę. Było to zaspokojenie
jego potrzeb, chęć nauczenia się życia na nowo, posunięcia się naprzód tak daleko, jak to
możliwe.
– O której na ogół jeździsz po Maxa? – spytał.
– Najpóźniej około wpół do siódmej – odparła.
– Nastawimy budzik – zaproponował. Milczała przez chwilę.
– A więc chcesz, żebym została? – upewniła się.
– Tak, , bardzo.
– Ja... zostawiłam ci furtkę, zdajesz sobie sprawę?
– Nie potrzebuję jej. Zostań. Jeśli też tego chcesz.
– Chcę. – Popatrzyła mu prosto w oczy. – Bardzo chcę – dodała, akcentując każde słowo.
Odstawiła kubek, podniosła się i podeszła do niego. Na jej twarzy malowało się
pożądanie tak silne, że się przeraził. Wielkie nieba, pod względem fizycznym rozumieją się
jak mało kto. Nic ich nie dzieli, nie czują żadnego skrępowania, zażenowania czy wstydu. Z
całą szczerością wyrażają swoje potrzeby i uczucia. Ujął jej biodra. Pod jedwabiem szortów,
ciepłych od ciepła jej ciała, czuł zarys jej bioder.
Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Zapomnieli nastawić budzik, ale nie miało to znaczenia. Hayley prawie nie zmrużyła oka
i za każdym razem, gdy unosiła powieki, sprawdzała godzinę na radio-budziku stojącym przy
łóżku. Nawet nie starała się zasnąć. Po prostu leżała przytulona do piersi Byrona, a on
obejmował jej biodra. Czuła jego oddech na karku, słyszała bicie jego serca, podobnie jak
szum oceanu oddalonego od nich o sto metrów.
Cała ta sytuacja wydawała jej się nierealna. Nie mogła wprost uwierzyć, że leży obok
niego. Wciąż jeszcze pozostało w niej coś z piętnastolatki, patrzącej na niego jak na
przystojnego B J. z klubu pływackiego. Ale to już należy do przeszłości, a oni nie są już
nastolatkami. Nie mogła jednak nie napawać się tym, co zaistniało między nimi. Jakaż to
niewiarygodna przyjemność leżeć tak obok mężczyzny po tylu samotnych nocach, pełnych
łez i bólu, kiedy wtulała głowę w poduszkę zamiast w opiekuńcze męskie ramiona.
Ale teraz, w każdym razie na jakiś czas, miało się to skończyć. Bardzo ostrożnie zdjęła
rękę Byrona ze swego biodra. Zsuwając się z łóżka, zdawała sobie sprawę, że może go
obudzić i ogarnęła ją przemożna chęć wśliznięcia się z powrotem pod prześcieradło,
dotknięcia ustami jego ust i wykorzystania jeszcze tej ostatniej chwili.
Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Max wkrótce wstanie. Mama musi trochę
odpocząć, bo przecież następnej nocy znowu będzie dyżurować przy wnuku. A potem,
szczęśliwie, Hayley będzie miała dwa dni wolne.
Chcę je spędzić z Byronem. W łóżku. Jedząc i śmiejąc się. Nie myśląc o niczym. Nawet
nie rozmawiając wiele. Ale, na Boga, jak nam się to uda?
Byron mówił, żeby nie wybiegać myślami w przód. No dobrze, ale w tej chwili nawet nie
była w stanie przewidzieć, jak ich znajomość rozwinie się następnego dnia.
– Wyglądasz na zmęczoną, kochanie – rzekła Adele Kennett do córki. – Myślałam, że tej
nocy nie miałaś pracować.
– Po prostu źle spałam – odparła Hayley zadowolona, że stoi tyłem do matki. Nalewała
właśnie wody do czajnika.
Wiedziała, że oczy ma podkrążone, a pod powiekami piasek. Jej wargi były pełniejsze i
bardziej miękkie niż normalnie, piersi lekko obrzmiałe. Czuła każdy mięsień, wciąż jeszcze
była rozogniona, a równocześnie cudownie odprężona. Zastanawiała się, czy ta noc
pozostawiła również jakiś ślad na twarzy Byrona. Na pewno!
– Miałaś wiadomość od Chrisa? – spytała matka.
Moment, w którym Adele zadała to pytanie, sugerował, że zdaniem matki Hayley
spędziła bezsenną noc, myśląc o swoim byłym mężu. Tak też było, ale tylko przez część
nocy. Bardzo małą część. Bo resztę...
– Tak, dzwonił parę dni temu – odparła beztrosko. – Nie mógł sobie poradzić z nowymi
formularzami podatkowymi.
– Nie wypełniaj ich za niego. Masz dość obowiązków.
– Tak, wiem, ale...
– Niech pójdzie do biura rachunkowego. To nie twój problem. To nie jest twój problem
od przeszło trzech lat.
– Mamo... – zaoponowała nieśmiało.
– Och, wiem, nie cierpisz, kiedy tak mówię, ale...
– Czy chcesz, żebyśmy się stali wrogami, którzy nie są w stanie zamienić w sposób
kulturalny paru słów? – Wciąż stała przy zlewie, sprzątając bałagan, jaki zrobił Max. – On
jest ojcem Maxa – rzuciła przez ramię. – Dla nas trojga będzie lepiej, jeśli Chris i ja
pozostaniemy przyjaciółmi.
– On cię wykorzystuje...
– Tak, i pozwalam na to z całą świadomością dla dobra Maxa. To naprawdę nic
wielkiego.
– Tylko dla dobra Maxa?
– Ejże, mówiłaś, że mam przyjść na śniadanie, a nie na przesłuchanie! – zniecierpliwiła
się Hayley.
Nagłe poczuła, że matka ją obejmuje.
– Co ja na to poradzę, kochanie, że uważam, iż zasługujesz na lepszy los. Jestem przecież
twoją matką.
Hayley odwróciła się i potarła policzek o skroń matki.
– A więc możesz już dać spokój? – spytała. – Pomału wszystko się ułoży, Chris wreszcie
zaczyna dorastać. Przecież został na noc w zeszłym tygodniu, prawda? Zamiast od razu
wracać. Bo widział, że się martwię. Trzy lata temu nie zrobiłby tego. Od razu wskoczyłby do
samochodu, choćby po to, żeby postawić na swoim.
– To na to czekasz? Na to liczysz? Aż dorośnie na tyle, żeby... – Matka wydawała się
przerażona.
– Sama nie wiem. – Hayley zamyśliła się. – Wiesz, kiedy byliśmy małżeństwem, nie
zdawałam sobie sprawy, że aż tak bardzo go nie lubisz.
– Nieprawda. Nie przepadam za nim, ale on sprawia ci ból, a sama wiesz, że matka jest
jak lwica.
Hayley popatrzyła na niską pulchną postać z siwymi włosami, stojącą obok. Mama miała
na sobie puchate kapcie z owczej wełny, niebieskie sportowe spodnie z dobraną
kolorystycznie bluzką w kwiaty i zielony fartuszek w owoce cytrusowe. Na nosie okulary.
– Lwica. Oczywiście. – Hayley przekrzywiła lekko głowę i zamyśliła się. – Dlaczego
przedtem tego nie zauważyłam?
Matka klepnęła ją po ramieniu.
– Wiesz, o co mi chodzi, prawda? Wybacz. I uważaj na siebie.
– Dobrze.
Sypiam z kim innym, niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, któremu bezgranicznie ufam i
który nie będzie obiecywał niczego ponad niezobowiązujący romans. Czy to oznacza
uważanie na siebie? Kiedy tak stała zmęczona w zalanej porannym słońcem kuchni matki,
wydawało jej się to szczytem lekkomyślności i szaleństwa.
Do chwili, gdy nie przypomniała sobie szczegółów ostatniej nocy. Ciała Byrona
splecionego z jej ciałem, jego rąk i ust odkrywających sekretne zakamarki... I dopóki nie
uzmysłowiła sobie, że lekkomyślność i szaleństwo nie mają tu nic do rzeczy. Może nawet
zwiększają atrakcyjność tej przygody, nadają jej posmak czegoś niewiadomego, nowego, nie
wykalkulowanego.
Max przerwał te rozmyślania, wbiegając do kuchni. Pochyliła się i wzięła go w ramiona.
– Ejże, pięknie wyglądasz! – Roześmiała się. – Czy aby na pewno dobrze włożyłeś
koszulkę?
Chłopiec popatrzył w dół i zachichotał.
– Ale fajnie.
– Zmienimy to? – spytała.
– Ty to zrób.
– A więc ręce do góry. – Hayley ściągnęła koszulkę z ramion chłopca i wywróciła na
prawą stronę.
– Babciu, zrobisz naleśniki? – Max podbiegł do Adeli.
– Nie, dzisiaj tylko grzanki. Albo płatki z bananami.
– Płatki z bananami – zażyczył sobie i usiadł przy stole. Dzień zaczaj się toczyć swoim
normalnym rytmem.
Ale tylko z pozoru. Szczerze mówiąc, w głowie Hayley nic nie układało się normalnie. Po
ś
niadaniu zabrała Maxa do domu i zajęli się pracami weekendowymi. Pranie, sprzątanie,
zakupy, oporządzanie ogrodu, który na szczęście był mały i nie wymagał dużego nakładu
pracy. Zjedli lunch, obejrzeli na wideo film dla dzieci, a potem spędzili parę godzin na plaży.
Kiedy zadzwonił telefon, aż podskoczyła. Myślała, że usłyszy głos Byrona.
Rano w supermarkecie rozglądała się za nim, chodząc między wszystkimi stoiskami po
kolei, a kiedy po południu Max spytał, na którą plażę pójdą, oczekując, że wybierze ich
ulubioną, odpowiedziała z wystudiowaną zdawkowością, która jej matkę natychmiast by
wprawiła w stan czujności.
– Może dla odmiany wybralibyśmy się na North Moama?
Była to plaża naprzeciw domu Byrona.
Nie spotkali go. Zapewne pracował, zajmował się ogrodem, robił zakupy, może był z
wizytą u matki. I, oczywiście, to nie on telefonował, lecz jakaś organizacja badania rynku,
która chciała znać jej opinię na temat produktów gospodarstwa domowego, których nigdy nie
używała.
Po powrocie z plaży kazała Maxowi wykąpać się i przygotowała potrawkę z kurczaka,
którą miała wieczorem zanieść rodzicom. Ubrana już w służbowy strój podrzuciła Maxa do
rodziców za dwadzieścia szósta wieczorem, a potem spędziła dwie godziny na zastanawianiu
się, czy Byron ma tej nocy dyżur w szpitalu. Dowiedziała się tego o ósmej trzydzieści, kiedy
wezwano ich do starszej kobiety, która dotkliwie się potłukła spadając ze schodów.
Wszystko wskazywało na pęknięcie szyjki kości udowej, częsty problem u osób w
podeszłym wieku. Nie rokowało to dobrze. W przyszłości kobieta może mieć kłopoty z
chodzeniem. Hayley podała jej tlen i zrobiła EKG. Chciała podać morfinę, więc musiała
kontrolować ciśnienie krwi i tętno, by sprawdzić, czy kobieta toleruje działanie leku. Okazało
się, że w przeszłości miała problemy z sercem.
To Wendy, a nie Byron, czekała na ambulans przed wejściem na oddział. Hayley była
rozczarowana. Wpadła w panikę. Ile czasu trzeba, by niezobowiązująca przygoda z
przyjemności stała się koniecznością? I co będzie potem?
Podeszła do Wendy i zreferowała jej stan pacjentki. Doktor Piper nie robiła większych
nadziei.
– Ona ma dziewięćdziesiąt trzy lata – powiedziała. – To początek końca. Myślę, że ona
też to czuje...
Kiedy Hayley wsiadała z powrotem do karetki, podbiegła do niej zdenerwowana córka
chorej kobiety.
– Dziękuję – powiedziała. – Bardzo dziękuję. Ona z początku w ogóle nie chciała słyszeć
o szpitalu. Czy pani wie, kiedy będzie mogła wrócić do domu?
– To zależy od lekarza i od tego, jak szybko odzyska siły – odrzekła spokojnie Hayley –
Myślę, że nie cierpi.
Byli wzywani jeszcze dwukrotnie, za każdym razem miało to związek z sobotnią nocą i
alkoholem. O dziesiątej wieczór jakaś nastolatka, nieprzyzwyczajona do picia alkoholu,
straciła przytomność, wprawiając w panikę swoich przyjaciół, a o wpół do dwunastej
wezwano ich do tego, co policja zwykła określać jako nieporozumienie rodzinne.
– Co za niezdara ze mnie! – wołała poturbowana kobieta. – Pośliznęłam się w łazience i
uderzyłam twarzą w brzeg wanny. Nic nie pamiętam, dopiero po chwili zobaczyłam
pochylonego nade mną Dave’a.
– To prawda – potwierdził jej mąż. – Ona nic nie p... pamięta – wyjąkał. – Ale już czuje
się dobrze.
– Musimy panią zabrać do szpitala na przebadanie, pani Murphy – powiedział Paul.
– Nic mi nie jest. David wpadł w panikę, to wszystko.
– Na wszelki wypadek – tłumaczył Paul. – Prawdopodobnie nic pani nie jest, ale skoro
pani straciła na chwilę przytomność, musimy panią dokładnie przebadać.
– Dobrze. – Kobieta zerknęła na męża. – Myślę, że nic mi nie będzie.
Hayley zanotowała w zeszycie, by skontaktowano kobietę z organizacją pomocy
społecznej, ale Paul potrząsnął głową.
– Ona dobrze wie, gdzie szukać pomocy. To trwa od lat. Widziałem ją już co najmniej
trzy razy. Kiedyś powiedziała coś... Myślę, że czeka, aż dzieci opuszczą dom.
– Nie szkodzi jej o tym przypomnieć – rzekła Hayley. – Nigdy nie wiadomo, w którym
momencie zdecyduje się odejść.
– Masz rację – zgodził się Paul. – Miejmy nadzieję, że jakoś się jej ułoży. Niekiedy, jak
mam do czynienia z takimi facetami jak on, to aż mnie ręka świerzbi, żeby im dołożyć.
Nie mogła wiele zrobić dla tej pacjentki, wioząc ją do szpitala, ale dowiedziała się więcej
szczegółów na temat incydentu. Kobieta plątała się w zeznaniach, ale koniec końców
przyznała, że Dave ją popchnął. I dlatego upadła.
Zasłoniła dłonią oczy.
– Już dobrze, pani Murphy – uspokajała ją Hayley. – Proszę się zastanowić, co pani chce
zrobić, i powiedzieć w szpitalu, gdyby chciała pani o tym z kimś porozmawiać.
Przez resztę nocy nie było już żadnych wezwań. Hayley próbowała się choć trochę
przespać, ale była rozkojarzona i zmęczona. Gdy zapadała w płytki sen, miała erotyczne sny,
a mężczyzną w tych snach był Byron.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Jesteś dzisiaj przed południem zajęta? – spytał. Jego głos brzmiał tajemniczo.
Był czwartek rano, klęczeli oboje na podłodze w przedszkolu otoczeni czterolatkami,
rodzicami i puzzlami, oboje ubrani po domowemu. Hayley miała na sobie dżinsy i zapinany z
przodu bawełniany sweterek, Byron płócienne spodnie i szaroniebieską koszulę.
– Nie – odparła. Od razu odgadła, co ma na myśli. Przyszło jej to do głowy, gdy tylko go
zobaczyła, jak wchodził do przedszkola, trzymając za rękę Tori. Nie przyprowadziła jej
Monica ani Robyn, tylko on osobiście. Jeśli to oznacza, że przed południem nie pracuje... – A
co z Monicą?
– Wczoraj wyjechała. Zamieniłem się na dyżur, żywiąc słabą nadzieję, że odpracuję go na
twojej zmianie.
– Słabą nadzieję? – powtórzyła.
– Wiem, że to brzmi trochę rozpaczliwie, co? Hayley się roześmiała.
– Nie jestem zajęta – powiedziała, oddychając głęboko.
– Dobrze, a więc się spotkamy?
– U ciebie? – spytała.
– A jak myślisz?
– Mamusiu, pomóż! – zawołał Max.
Było to dziwne żądanie jak na dziecko, które zazwyczaj wszystko chciało robić
samodzielnie. Hayley uzmysłowiła sobie, że chłopiec coś wyczuwa. A może Karen też?
Właśnie do nich podchodziła.
– Tim mówi, że to wam powinnam podziękować za piękne odnowienie mebli i za grządki
– powiedziała. – Szkoda, że nikt wam nie pomógł.
– Sprawiło nam to dużą przyjemność – oświadczył Byron. – Nawet się tego nie
spodziewaliśmy, prawda, Hayley?
– O tak, świetnie się bawiliśmy – roześmiała się. – Zwłaszcza na koniec. śadne z nas nie
mogłoby lepiej zaplanować wieczoru.
ś
adne z nas nie odważyłoby się zaplanować tego, co nastąpiło...
– Ach tak. W każdym razie dziękuję – powiedziała Karen. – Obawiam się, że zawsze ci
sami rodzice nam pomagają.
Tori chwyciła ojca za rękę.
– Możesz już iść, tatusiu. Widzisz? Inni rodzice już sobie poszli.
– Zgoda – kiwnął głową Byron.
– Masz dyżur, nie możesz tutaj zostać, aż ułożymy puzzle – powiedziała rezolutnie
dziewczynka.
– Dobrze. Macie już ustalony program zajęć, prawda?
– Tak. – Tori wzruszyła ramionami. – Teraz gry, potem zajęcia plastyczne.
– No to namaluj mi coś ładnego – poprosił Byron.
– Nie, dzisiaj będę malować dla babci Black. Hayley i Byron wyszli z budynku, po czym
każde z nich udało się do swego samochodu. Dojechali na miejsce w ciągu pięciu minut.
– Hm. – Byron otworzył drzwi. – W świetle dziennym wszystko wygląda inaczej,
prawda? Tamtej nocy...
– Tamtej nocy to było tamtej nocy. Było, minęło – dokończyła nie tak spokojnie, jak by
chciała. – Było dobrze. Teraz będzie inaczej, ale też dobrze.
– Mamy około trzech godzin – zauważył.
– Powinniśmy byli poprosić Tori, żeby dała nam plan zajęć. – Ten dowcip nie należał do
najbardziej udanych.
Byron wciąż trzymał drzwi na wpół otwarte. Hayley oparła się plecami o ścianę domu.
Poranne słońce opromieniało ich twarze, słychać było szum oceanu. Byron zmrużył oczy.
Może to z powodu słońca, które padały mu na twarz?
– Zaczniemy od kąpieli? Czy to byłoby... ? Kolejne niedokończone zdanie.
– Czy miałeś już jakiś romans? – zapytała. – To znaczy po śmierci Elizabeth.
– Nie – odparł poważnie. – A ty?
– Nie – wykrztusiła. W gardle jej zaschło z przejęcia. – Spałam tylko z...
– Tak, ja też – dodał. – A teraz z tobą. Zatrzasnął drzwi, pochylił się i zbliżył wargi do jej
ust. Były suche i miękkie. Zacisnęła pięści, a potem chwyciła go kurczowo za koszulę. Czuła
wzbierające pożądanie i dziwny lęk. Jeśli taki mężczyzna jak Byron miał w swoim życiu
tylko jedną kobietę, świadczyło to o sile i głębokości jego uczuć. Fakt bycia jego dragą
kochanką coś znaczy. O czymś świadczy. Nie tylko odnosi się to do niego, ale i do niej. Musi
na to zasłużyć. Musi zapracować na to, aby ten związek trwał. A gdy się skończy, nie
powinno być awantur, żalu i pretensji.
Poczucie lęku i odpowiedzialności łączyło się z pożądaniem. Trzymała Byrona kurczowo,
jakby stanowił jedyny pewny punkt w chaosie wszechświata. Stali w holu, obejmując się i
całując. W ciszy panującej w domu dźwięki, jakie wydawali, zdawały się zwielokrotnione.
Hayley nawet nie przypuszczała, że pocałunki mogą być tak głośne.
Oprócz dźwięków był smak i dotyk. Dotyk tego mężczyzny sprawiał, że przestało dla niej
istnieć cokolwiek. Kiedy ją objął i pociągnął w kierunku sypialni, nie opierała się. Usiedli na
brzegu łóżka, by znowu oddać się pieszczotom.
Rozbierał ją powoli, rozpinając guzik po guziku. Jego palce delikatnie muskały jej skórę
nad piersiami, wędrując coraz niżej i niżej. Reagowała na każdy jego dotyk, a kiedy ściągał
jej z ramion sweter, obserwowała każdy jego ruch niemal z czcią, aż wreszcie zsunął
ramiączka stanika i zaczął delikatnie pieścić nabrzmiałe piersi.
Nie przypuszczała, że kobieta może mieć tyle przyjemności z rzędu guzików u męskiej
koszuli. Tors Byrona, który z wolna odsłaniała, był jeszcze bardziej imponujący niż myślała.
Silny, opalony, porośnięty ciemnymi włosami. Gdy skończyła rozpinać guziki i ściągnęła z
niego koszulę, pochyliła się i przyłożyła głowę do jego piersi. Słyszała bicie jego serca,
napawała się siłą jego ramion, w których czuła się pewnie i bezpiecznie.
– Podsuń się trochę wyżej – wyszeptał.
– Po co?
Poruszyła się, zanim odpowiedział i już nie musiał jej mówić, po co i czego pragnął.
Wszystko powiedział jej jęk rozkoszy, jaki wydobył się z jego piersi. Podążyła wzrokiem za
jego spojrzeniem do miejsca, w którym jej piersi opierały się o jego tors. To był intymny
widok, kobieta przy mężczyźnie, skóra przy skórze, widok, który kazał jej myśleć o tym, co
nastąpi za chwilę, ale i o tym, co będzie, gdy wszystko to się skończy.
Bo skończy się na pewno. Co powiedział Byron w zeszłym tygodniu, gdy spotkali się po
swej pierwszej nocy?
– Przygoda. Muszę być uczciwy. Nie mogę zaoferować niczego więcej. – A przygody się
kończą.
Bardzo dobrze tak sobie mówić, że nie będzie pretensji i żalu, ale jak tego dokonać?
Może myśląc tylko o tym, co jest teraz.
Teraz... Teraz jest dobrze. Bardzo dobrze. Powtórzyła to sobie raz jeszcze. Byron wsunął
dłonie pod jej dżinsy i powoli rozpiął zamek. Kiedy wreszcie owinęła się wokół jego nagiego
ciała, był rozpalony, a jego skóra była tak gładka i napięta, że jedyne, co mogła robić przez
parę minut, to pieścić go wszędzie tam, gdzie mogły dosięgnąć jej dłonie. Przedłużali chwile
pieszczot, nie spiesząc się i z rozmysłem powstrzymując się do momentu, kiedy już dłużej
powstrzymywać się nie byli w stanie. Nastąpiło coś, co przypominało przerwanie tamy, przez
którą przelała się rzeka – potężna, niepowstrzymana, burzliwa, zagarniająca wszystko po
drodze.
A później oboje zasnęli. Byron obudził się pierwszy, więc kiedy Hayley otworzyła oczy,
zobaczyła nad sobą jego twarz. Obserwował ją w zadumie.
– Powiedz, o czym myślisz – poprosiła. Serce jej waliło. Nie robiła sobie złudzeń.
– Zastanawiam się, jak to zorganizujemy. Praktyczny. Zorganizowany. Rzeczowy. Tak
jak ona.
– Chodzi ci o czas? – spytała.
– I o miejsce – dodał. – Wkrótce moja matka przeniesie się do mnie. Wolałaby być u
siebie, ale na razie to nierealne. Ona... jest dla mnie bardzo ważna i nie chciałbym wywierać
na nią presji.
Hayley domyśliła się podtekstu tej wypowiedzi.
– Romanse dla ludzi takich jak my nie są wygodne, co?
– Nie.
– Chcesz to skończyć? – spytała zdławionym głosem. Nie daj mu poznać, co czujesz.
– Nie – odparł bez chwili wahania.
– Nie...
– Zostaw to mnie, dobrze?
– Zamienisz się na dyżur?
– Postaram się – odparł. – Jeśli będziemy czekać, aż nadarzy się okazja taka jak w zeszły
piątek, to możemy czekać bardzo długo.
– Tak, biorąc pod uwagę to, co było, muszę powiedzieć, że bardzo polubiłam Tima
Fostera. Nie przypuszczałam, że może do tego dojść.
Byron roześmiał się i nie wracali już do tematu przyszłego spotkania. W tym momencie
trudno im było o tym myśleć.
– Pana matka nie bardzo chce iść do szpitala – rzekła rehabilitantka w następną środę. –
Uważa to za krok wstecz.
– Bo też tak jest – przyznał Byron.
– Tak, ale w tym wypadku nie będzie to długo trwało. W każdym razie nie powinno.
– Hm. – Przez chwilę nie mógł zebrać myśli. Poczuł zaciskającą się wokół głowy obręcz,
zwiastującą ból głowy.
Na ironię zakrawało, że z dwojga rodziców to ojciec zawsze się wydawał sprawniejszy i
silniejszy, dopóki przed pięciu laty nie powalił go rak prostaty. Na ironię zakrawało też, że
gdyby ojciec nie czuł się tak pewny siebie, tak niepokonany, zasięgnąłby porady lekarza na
tyle wcześnie, by uratować życie. Matka jeszcze nie doszła do siebie po śmierci ojca, kiedy
rok później zginęła Elizabeth. Obie te tragedie bardzo ich do siebie zbliżyły. Myślał o
pacjentce, którą przed jedenastoma dniami przyjęła Wendy – dziewięćdziesięciotrzyletniej
kobiecie z pękniętą szyjką kości udowej. Wywiązało się zapalenie płuc, komplikacje z sercem
i kobieta przeszła kilka małych udarów. Jej stan pogarszał się w błyskawicznym tempie, więc
rodzinie zakomunikowano, że jej śmierć jest już tylko kwestią czasu. To nie może spotkać
jego matki!
– Mówiła pani, że karetka jest w drodze? – zwróci! się do rehabilitantki.
– Tak, powinna być lada chwila.
– Mogłem zawieźć matkę samochodem – mruknął. Jazda karetką jedynie upewni ją, że
stan się pogorszył.
Było to zwykłe zapalenie płuc, ale w stanie, w jakim była, nie mogłaby go zwalczyć, a
antybiotyk nie zlikwidowałby choroby. Trzeba jej podać silniejszy lek dożylnie i zapewnić
innego typu opiekę niż w ośrodku rehabilitacji.
– Podajemy jej tlen, panie doktorze – tłumaczyła cierpliwie siostra. – Ma też podłączoną
kroplówkę. Nie może się poruszać. Naprawdę trzeba ją przewieźć karetką.
Zgodziłby się z tym, gdyby chodziło o innego pacjenta. Musiał sobie dopiero
przypomnieć, że nieraz miał do czynienia z podobnymi przypadkami. A później uzmysłowił
sobie, że w karetce może być przecież Hayley. Zamienili po cichu grafik dyżurów na
weekend i kiedy Tori przyszła pobawić się do Maxa, szanowna mama i tata gawędzili sobie
przy filiżance herbaty.
Byron cały czas się głowił, jak zorganizować ich następne spotkanie. Z różnych przyczyn
odpadał czwartek i piątek. Weekendy również. Nie mógł zostawić matki samej.
Być może uda mu się złożyć późną wizytę Hayley w przyszły wtorek w nocy, ale na razie
nie chciał niczego obiecywać. Był na oddziale drugim lekarzem na telefon, a gdyby w nocy
było dużo pracy...
Był tak rozczarowany perspektywą oczekiwania jak dziecko, które upuściło na ziemię
lody, zdążywszy je zaledwie raz liznąć. Nagle znikła gdzieś cała dotychczasowa
powściągliwość i niechęć do spotkań z kobietami. Ożywił się, rozpierała go energia, nabrał
chęci do życia.
Słusznie zrobił, że uważał ten związek za przygodę. Hayley wciąż nie odpowiedziała na
jego pytanie o byłego męża, a Byron znał granice swoich uczuć. Na razie jego strategia
zdawała egzamin.
Nadchodzący weekend też nie wchodzi w grę, pomyślał, chyba że urządzą piknik. Takie
spotkanie w towarzystwie dzieci jednak tylko pogłębi jego frustrację, zwłaszcza że przez dwie
noce mają oboje dyżur na telefon. Wielkie nieba, jak ludzie sobie z tym radzą, jeśli muszą się
spotykać za plecami współmałżonków?
Oczywiście, ich sytuacja jest odmienna. Nie ma w niej nic z oszustwa czy zdrady. A
jednak miał wrażenie, jakby nie panował dostatecznie nad wydarzeniami. Obawiał się także,
ż
e Hayley uzna, iż gra nie jest warta świeczki i taktownie się z niej wycofa. Bądź co bądź
sprowadzenie ich relacji do przygody oznacza alternatywę: akceptujesz albo się wycofujesz.
ś
adnych zobowiązań. śadnych obietnic ani żądań.
Usłyszał warkot karetki podjeżdżającej do budynku i rozpaczliwie zapragnął ujrzeć
Hayley, co przypuszczalnie oznaczało, że jej tam nie będzie, jak to zazwyczaj w życiu bywa.
Jako wysoko wykwalifikowana asystentka medyczna nie uczestniczyła w rutynowym
przewozie chorych, lecz była wysyłana do pilnych przypadków.
Do diabła, kto tu mówi o rutynie! Przecież chodzi o jego matkę!
– Witaj – usłyszał nagle jej pogodny głos, gdy wraz z Bruce’em McDonaldem wysuwała
z karetki nosze.
Poczuł zupełnie irracjonalną ulgę na jej widok, zarówno ze względu na matkę, jak i na
siebie.
– Matka jest gotowa – powiedział, zaskoczony lekkim drżeniem swego głosu.
Popatrzył na Hayley. Kiedy była blisko, czuł jej obecność wszystkimi zmysłami. Przez
chwilę miał wrażenie, że jest tak jak wtedy, gdy zaczął się spotykać przed lary z Elizabeth, ale
w następnej chwili stwierdził, że to jednak nie to, nic podobnego. On i Elizabeth od samego
początku byli siebie pewni. Była to spokojna pewność, w której aspekt fizyczny stanowił
tylko jeden element, równorzędny z innymi. Nie było takiego dnia, kiedy żywiliby
jakiekolwiek wątpliwości co do swoich uczuć. Ich związek był stabilny i spokojny,
nieskomplikowany i niczym niezmącony.
Zaborczy? Może. W każdym razie z jego strony. Z perspektywy czasu stwierdzał, że był
przyzwyczajony zawsze dostawać to, czego chciał. Medale w zawodach, dobre oceny w
szkole, miejsce na medycynie uniwersytetu w Sydney.
Związek z Hayley natomiast przypominał szaleńczą jazdę kolejką górską w wesołym
miasteczku. Dominowały reakcje fizyczne, wciskając go w siedzenie, powodując, że kłykcie
mu bielały, a serce podchodziło do gardła. Spokój?
Być może nie był stworzony do związku tak namiętnego, fizycznego i powierzchownego.
Być może kolejka wypadłaby z toru, a on znalazłby się w otchłani żalu za utraconym
małżeństwem, co byłoby nawet gorsze niż tych parę pierwszych miesięcy po śmierci żony.
Dobry Boże! Za nic na świecie nie chciałby przeżywać tego po raz drugi. Potencjalne
niebezpieczeństwo i katastrofa nie sprawiły jednak, by zapomniał o dręczącym go pytaniu:
czy plany na najbliższy wtorek się udadzą?
– Jesteśmy, pani Black – usłyszał głos rehabilitantki. Podszedł do łóżka matki.
– Mamo, są tu Hayley i Bruce, którzy cię znaleźli, kiedy miałaś udar. Zabierzemy cię do
szpitala, gdzie pozbędziesz się tego bakcyla z płuc.
– Pojedziesz ze mną, B. J. ? – Matka z trudem poruszała ustami, oczy miała zamknięte,
twarz poszarzałą i skurczoną. Byron ściskał jej dłoń. Skórę miała cienką i wiotką, jak gdyby
utraciła resztki tkanki tłuszczowej.
Zanim odpowiedział, spojrzał pytająco na Hayley i Bruce’a. Skinęli głowami.
– Tak, pojadę z tobą – obiecał.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się, najwyraźniej ożywiona, co dało Byronowi iskrę
nadziei. Po udarze stosunkowo szybko odzyskiwała siły. A teraz wywiązała się tylko infekcja
dróg oddechowych, a przecież ma sześćdziesiąt osiem lat, a nie dziewięćdziesiąt trzy.
Wydobrzeje, zwłaszcza jeśli będzie wiedziała, że po pobycie w szpitalu będzie mogła w
niedługim czasie wrócić do domu.
– Posłuchaj – rzekł szybko. – Ciocia Valda i wujek Dean powiedzieli, że jeśli zechcesz,
przyjadą na parę tygodni. Nie bardzo wiedziałem, jak zareagować. Wiem, że trochę ci działają
na nerwy, ale mają dobre intencje.
– Tak...
– A jeśli dzięki temu mogłabyś szybciej wrócić do domu...
– Proszę!
– Zadzwonię do nich i wszystko zorganizuję. I wczoraj rozmawiałem z Milły... – Siostra
Byrona miała trzydzieści lat i usiłowała zrobić w Londynie karierę jako projektantka mody. –
W czerwcu przyjedzie na trzy tygodnie.
– Cudownie, B. J. ! Dziękuję...
– Pani Black – Hayley podeszła do nich – teraz podłączymy panią do butli z tlenem, a
potem umieścimy panią w karetce. Czy przesunie się pani sama?
– Tak.
– Wspaniale.
– Tutaj. – Bruce sięgnął po aparaturę tlenową. Gdy tylko pani Black znalazła się w
karetce, zamknęła oczy. Hayley przykryła ją ciepłym kocem, a Bruce zdjął ze stojaka
kroplówkę i podał siostrze.
Matka wydawała się teraz spokojna, może dlatego że on był przy niej, a może dlatego, że
miała nadzieję na wcześniejszy powrót do domu. W szpitalu Hayley i Byron zawieźli ją na
wózku na oddział i pomogli się położyć. Od razu zajęła się nią pielęgniarka. Byron
tymczasem dopełnił wszystkich formalności związanych z przyjęciem do szpitala.
– Możemy cię odwieźć, Byron – zaproponowała Hayley.
– Dziękuję, ale chcę zostać. – Potrząsnął głową. – Potem się przejdę. To przecież
niedaleko, przez plac zabaw i park. Mam czas do dwunastej.
Hayley wahała się przez chwilę, zerknęła w kierunku Bruce’a, który rozmawiał z
pielęgniarką, potem na matkę Byrona.
– Wiesz, będę miała trochę czasu we wtorek w nocy...
– Hm, też o tym myślałem. Ale nie mogę obiecać.
– Wiem.
Wzruszyli ramionami i uśmiechnęli się smutno. Byrona nagle zirytowała cała złożoność
ich sytuacji. Nie miał pojęcia, czy to wszystko jest warte zachodu. Nie miał pojęcia, dopóki
Hayley się nie odwróciła i nie pochyliła, by chwycić nosze. Pod czarnym materiałem spodni
zobaczył zarys jej pośladków. I od razu pozbył się wątpliwości. Jedyne, czego w tej chwili
chciał, to przeżyć znów taką cudowną noc.
– Udało się!
– Wejdź. – Hayley wciągnęła Byrona do środka i szybko zamknęła drzwi, by do domu nie
napłynął chłód wieczoru.
Przyszedł prosto ze szpitala i w każdej chwili mógł zostać wezwany z powrotem. Hayley
wiedziała, że Robyn ma młodszą siostrę, która przychodziła do niego na noc, kiedy miał
dyżur pod telefonem, by w razie wezwania zostać z Tori. Najwyraźniej zdawało to egzamin,
ale wątpiła, czy Byron zechce korzystać z takiego układu, przychodząc do niej. Tak samo jak
ona zawsze lękał się o dziecko i niechętnie zostawiał córeczkę w nocy pod opieką obcej
osoby.
Dochodziła jedenasta i miała już na sobie nocną koszulę, na którą narzuciła ciężki
satynowy szlafrok. Czy to miał być strój prowokacyjny? Niezupełnie! Gdy Byron zadzwonił
parę minut wcześniej, mówiąc, że jest wolny i może przyjść, miała już kłaść się spać.
Cóż, oczywiście zgodziła się, choć wiedziała, jak się będzie następnego dnia czulą. Przez
cały wieczór żywiła nadzieję, że uda mu się wyrwać w miarę wcześnie. Czekanie na
mężczyznę jest zbyt wyczerpujące.
– Jak matka? – spytała.
– Znacznie lepiej. Reaguje na nowy antybiotyk, gorączka spada, płuca są czyste. Jutro ją
wypiszą.
– To cudownie! Do domu?
– Nie, na kolejne parę tygodni do ośrodka rehabilitacyjnego. Ale rozmawiałem z ciotką i
wujem. Bardzo się cieszą z przyjazdu do nas. Ciotka Valda ma sześćdziesiąt cztery lata i jest
osobą bardzo energiczną, czasami aż za bardzo jak dla mojej mamy, ale w tym wypadku to
dobrze. Co byśmy robili bez rodziny? Wybacz – dodał szybko.
– W porządku. To oczywiste, że się tym wszystkim przejmujesz.
– Trochę.
– A nie powinieneś? – spytała, prowadząc go do małego salonu.
Nie odpowiedział i zaległo kłopotliwe milczenie. Hayley nie chciała od razu iść do
sypialni, jak gdyby nie mieli czasu do stracenia – ale tak właśnie było.
– Max śpi? – spytał.
– Mam nadzieję, o tej porze!
– No tak...
– Herbaty?
– Hayley... – zaczął z wysiłkiem.
Musiał już w samochodzie zdjąć krawat i rozluźnić kołnierzyk. Koszulę miał rozpiętą, co
sugerowało, że nie może się doczekać, kiedy znajdą się w łóżku.
Owszem, dlaczego nie, pomyślała? Po co udawać? Przecież tak uzgodniliśmy. Podeszła
do niego.
Pager odezwał się równo po godzinie, ani o sekundę za wcześnie. Westchnęli i roześmiali
się równocześnie.
– Mogło być gorzej – stwierdził.
– Tak...
W ciągu trzech minut ubrał się i wyszedł. Nie potrafiła tak po prostu obrócić się na drugi
bok i zasnąć. Słyszała warkot silnika i nagle zapragnęła zobaczyć, jak odjeżdża. Narzuciła
szlafrok na gołe ciało i pobiegła do okna w chwili, gdy samochód znikał za zakrętem.
– Pojechał – powiedziała głośno do wyludnionej ulicy, a potem wróciła do łóżka i czytała
do pierwszej w nocy książkę, która niezbyt jej się podobała. Dopiero wtedy zrelaksowała się
na tyle, by mieć nadzieję, że zaśnie.
– Masz jakiś pomysł? – spytał Byron. Skrzyżował ręce na kierownicy, by wziąć zakręt.
Hayley nie mogła oderwać od nich wzroku. Uwielbiała jego dłonie. Uświadomiła sobie
jednak, że nie jest bezpieczna, że pędzi na złamanie karku na skraj przepaści emocjonalnej i
uznała, że w tej chwili trudno jej skupić się na tak prozaicznym temacie jak piknik. Nazywasz
coś przygodą, ale nie wyobrażasz sobie, że zechcesz ją zakończyć. Co to ma za sens?
– Przygotowałam się na każdą ewentualność – powiedziała, nie odrywając od niego
wzroku. – Plaża, łąka...
– Ja myślałem w zasadzie o placu zabaw na wzgórzu koło portu – odrzekł. – Dzieciaki
skończą jeść i będą się jeszcze mogły pobawić. Potem możemy zejść na dół i pooglądać
łodzie rybackie. Tori bardzo to lubi. A wracając, kupimy trochę owoców morza i
przyrządzimy je u mnie na kolację.
– O... tak. Byłoby cudownie!
Naprawdę dobrze to wszystko zaplanował. Kiedy Max miał spędzić dzień z ojcem, Chris
zawsze robił plany zbyt wyszukane jak na czteroletnie dziecko i w końcu nic z tego nie
wychodziło. Chciał przyjechać w miniony weekend, ale w środę zadzwonił i odwołał wizytę.
– Masz rację – przyznał, kończąc rozmowę, która zbaczała na śliskie tory. – Taka długa
jazda samochodem tylko z jednym noclegiem jest zbyt męcząca. Zaczekam, aż uda mi się
zorganizować trzydniowy weekend.
W pierwszej chwili była rozczarowana, więc kiedy Byron zaproponował piknik w
poniedziałek, od razu na to przystała. Max i Ton polubili się. Oboje byli trochę zbyt
samodzielni jak na swój wiek i za bardzo rozpierała ich energia. Niewiele ich łączyło ze
znacznie spokojniejszymi dziećmi z przedszkola. Karen nie zmartwiła się więc przesadnie, że
opuszczą jeden dzień zajęć.
Na miejskim placu zabaw były tylko stoły do pikników i ławki, ale oboje chcieli, aby był
to piknik niecodzienny. Hayley wzięła wino i termos z herbatą dla dorosłych oraz soki i wodę
mineralną dla dzieci, a także ciasto według przepisu swojej ‘mamy. Byron zabrał grill, na
którym miał piec szaszłyki i kiełbaski. Wziął też sałatę i przyprawy.
Tori i Max jedli w takim tempie, jakby chcieli się znaleźć w księdze rekordów Guinessa, i
w ogóle nie zwracali uwagi na rodziców, którzy szczęśliwi wylegiwali się na kocu w cieniu
drzewa eukaliptusowego.
Dzień był piękny, niebo prawie bez chmurki, lekki wiatr marszczył taflę oceanu. Z portu
dochodziły odgłosy lin uderzających o maszty kutrów rybackich.
– Myślisz, że dziś nam się uda? – spytał Byron, przerywając ciszę. Hayley właśnie
zapadała w drzemkę.
– Co znaczy, uda?
Leżeli z dala od siebie, nie będąc jeszcze gotowi odpowiedzieć na pytanie w rodzaju
„Dlaczego tatuś Tori cię obejmuje, mamusiu?”. Hayley pragnęła przytulić się do Byrona. Po
namiętnych chwilach w łóżku oddalenie choćby na metr wydawało jej się czymś
nienaturalnym.
– Czy dzieci nie będą się dziwić, jeśli zostaniesz z Maxem na noc? – spytał. – Czy Max
może potem powiedzieć twoim rodzicom coś, co wprawi cię w zakłopotanie?
– Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi nie. Trzeba im to tylko przekonująco
wytłumaczyć. Co do drugiego pytania, tak. Mas prawie na pewno o tym wspomni, i to w
sposób najbardziej kłopotliwy z możliwych.
Roześmiała się. Byron zmartwiał.
– To czy możemy to zorganizować jakoś inaczej?
– Nie wiem.
Było jej głupio, że omawiają tę sprawę niczym problem przez duże P. Patrząc na Byrona,
widziała, że obmyśla różne możliwości, jak strateg plany bitwy.
– Czy Max mógłby zostać z Tori i ze mną sam? – spytał w końcu.
– Nie bardzo rozumiem...
– No wiesz, mogłabyś wyjść w nocy niepostrzeżenie, a następnego dnia przyjść rano po
Maxa, tak jakby to była zabawa dzieci z nocowaniem. Wtedy nie mógłby powiedzieć nic, co
wprawiłoby cię w zakłopotanie.
– A ty oczywiście dostałbyś to, o co ci chodzi – zauważyła uszczypliwym tonem.
Zaległa cisza.
– Tak, owszem – przyznał wreszcie. – Czy i tobie nie o to... chodzi?
– Myślę, że w znacznie mniejszym stopniu niż tobie.
– W porządku. Jeśli to dla ciebie problem, czemu nic nie mówisz?
Bo przygody nie mieszczą się w tych kategoriach. Bo niczego sobie nie obiecywaliśmy.
Bo jeśli zacznę sobie zadawać pytania, mogę się zacząć zastanawiać, co ja tu właściwie robię.
I po co mi to wszystko.
– Nie ma problemu – skwitowała krótko.
Tchórz! Trzy i pół tygodnia temu, kiedy wszystko się zaczęło, była odważniej sza.
Czekała, aż będzie ją dalej prowokował, ale nie zrobił tego. Ogarnęło ją niczym
niewytłumaczalne rozczarowanie. Być może była to też ulga, że wreszcie powiedziała
szczerze, co myśli o ich układzie. Sprowokował ją, to prawda. Dlaczego nie potrafiła tego
samego powiedzieć spokojnie?
– A więc zapomnijmy o dzisiejszym wieczorze – zdecydował w imieniu ich obojga.
– Myślę, wiesz... jestem zmęczona. Dwie ostatnie noce pracowałam i nie mogłam się
wyspać.
– Zmęczona? Ja też.
Po chwili zebrała resztki energii i poszła pohuśtać Maxa. Później musiała go podsadzić na
karuzelę i przypilnować przy zjeżdżalni. Wreszcie udali się wszyscy na lody, a potem do
portu obejrzeć kutry. Właśnie przypłynęła nowa łódź, z której wyładowywano świeże ryby.
Max i Tori obserwowali rybaków z uwagą. Hayley i Byron odpowiadali na pytania dzieci i w
ich imieniu zadawali im pytania. Wreszcie zorientowali się, że dochodzi piąta.
– Cóż... – zaczął Byron niezdecydowanie, gdy oddalając się od nabrzeża w kierunku
parkingu, mijali sklep rybny.
Teraz owoce morza. Hayley omal nie powiedziała tego głośno, ale powstrzymała się,
widząc, że Byron z kluczykami w dłoni podchodzi do samochodu. Zrobiło jej się gorąco.
Czyż nie planowali...
Najwyraźniej już nie. Gdyby nie ta chłodna wymiana zdań niedawno, przypomniałaby
mu, ale teraz nie chciała tego robić. Wątpiła, że zapomniał o swoim zaproszeniu. Po prostu
nagle stracił zainteresowanie wspólną kolacją, skoro nie mieli potem pójść do łóżka.
Była zaszokowana tym, jak bardzo ją to dotknęło. Przecież nie tak miało być. Nie miało
się to skończyć tak, że jej uczucia zostaną zlekceważone i wykorzystane przez mężczyznę,
który w jej mniemaniu zawsze bardzo się liczył z uczuciami innych. Zerknęła ku niemu i
uświadomiła sobie, że odkąd wstali z koca, , nie odezwali się do siebie ani słowem. A w
każdym razie – słowem, które nie miałoby związku z dziećmi i którego nie powinny słyszeć
osoby postronne.
Czyżby był zły?
Zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie, gdy usadzali dzieci w fotelikach, ale nie
wyczytała wiele z jego twarzy. Rozczarowanie, na pewno, ale poza tym...
Zmartwiała. To on powiedział: „Zapomnijmy o dzisiejszej nocy”. Ale może ją za to wini?
Po kilkunastu minutach dojechali do jej domu i pożegnali się, dziękując sobie uprzejmie
za mile spędzony czas. Hayley była nieszczęśliwa i zdezorientowana, a sposób, w jaki Byron
się z nią rozstawał, nie wskazywał na to, że nie miała ku temu powodu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Położyła Maxa do łóżka i zadzwoniła do przyjaciółki. Uciekała się do jej pomocy w
ostateczności, ale teraz musiała to zrobić. Nie mogła sobie znaleźć miejsca.
– Czy możesz przyjść i zostać z Maxem? – spytała.
– On już śpi, a ja muszę na chwilę wyjść.
– Nie ma sprawy, Hayl. Jesteś przemęczona, prawda?
– rzekła ze współczuciem Melanie.
– Coś w tym rodzaju – przytaknęła.
– Naprawdę nie wiem, jak sobie ze wszystkim radzisz.
– Przecież ty masz troje dzieci – zdziwiła się Hayley.
– Tak, ale mam też bardzo dobrego męża! – odparła Melanie. – Będę za pół godziny,
dobrze?
Zjawiła się już po dwudziestu minutach. Włosy miała w nieładzie, bluzkę poplamioną
pizzą. Nie zadawała żadnych kłopotliwych pytań, po prostu wypchnęła Hayley za drzwi.
– Nie wracaj, dopóki nie poczujesz się lepiej!
– No, no, to może potrwać kilka dni.
– Niegrzeczna dziewczynka! – zaśmiała się Melanie. W pięć minut później Hayley stała
na wprost Byrona – zaskoczonego, potem uradowanego – w drzwiach jego domu.
– Witaj! – Wciągnął ją do środka. – Tori jeszcze nie śpi. Zaczekajmy, aż zaśnie, zanim...
– Nie – odrzekła – To nie jest dobry pomysł, Byronie. Wyglądał na zdziwionego, a nawet
zszokowanego.
– Masz rację – przyznał i popatrzył na nią uważnie.
– Wiesz, moglibyśmy spędzić cudowny wieczór, posiedzieć sobie w salonie, wypić
lampkę wina – mówiła Hayley. – Moglibyśmy zrobić sałatkę z krewetkami, posłuchać
muzyki i... Ale nie. Nie byłbyś tym zainteresowany, gdyby wieczór nie miał się skończyć w
łóżku. Może zmieniam warunki czy coś w tym rodzaju... chociaż nie! Nigdy nie uważałam, że
romans sprowadza się tylko i wyłącznie do seksu.
Sprawiał wrażenie zaniepokojonego, co było zrozumiałe, zważywszy ton, jakim się do
niego zwróciła.
– Chodźmy do kuchni – powiedział. – Muszę skończyć zmywanie. Jeśli Tori usłyszy, że
coś się dzieje, od razu zerwie się z łóżka. Powinniśmy porozmawiać spokojnie.
Hayley zaczerpnęła głęboko powietrza.
– Dobrze, przepraszam – zgodziła Się.
– Napijesz się czegoś? Herbaty? Wina? – Byron wrócił do zmywania.
– Nie, dziękuję.
– Hayley, powiedziałem ci, że nie mogę niczego obiecać. – Chwycił patelnię, na której
były resztki jajecznicy. Wieczorny posiłek jego i Tori, pomyślała.
– Wiem – odrzekła. – Nie prosiłam o żadne obietnice, prawda?
– Ale chciałabyś czegoś więcej niż seks?
– Nie owijasz w bawełnę – stwierdziła.
– Nie, a ty tego nie lubisz. Wolisz wszystko ubierać w piękne słówka – podsumował
Byron. – Chciałem dziś po południu zaprosić ciebie i Maxa na owoce morza – mówił
spokojnie, patrząc jej prosto w twarz – ale po naszej wcześniejszej rozmowie uznałem, że
tego nie zrobię. Naprawdę nie myślałem, że skoro nie ma... w perspektywie celu, jak to
określiłaś, to nie warto w ogóle grać w tę grę. Proszę cię, nie myśl w ten sposób.
– Dzisiaj trudno nam się było porozumieć – przyznała.
– A teraz łatwiej?
– Hm, być może. Chciałabym po prostu, żeby czasami było pięknie i niecodziennie.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Uśmiechnęli się do siebie niepewnie, zdając sobie sprawę, że coś tu nie jest w porządku.
– Mogę ci pomóc? – Wskazała naczynia po pikniku spiętrzone w zlewozmywaku.
– Dzięki. Ktoś jest z Maxem?
– Przyjaciółka. – Widziała, że Byron toczy ze sobą walkę. Czy powinna zostać mimo
wszystko? Pomóc mu? Odpowiedź wciąż brzmiała nie, ale może upór nie jest dobry dla
ż
adnego z nas. – A więc powinnam już iść. Ona sama ma trójkę dzieci, więc proszę ją o
pomoc tylko w razie konieczności.
– A teraz była taka konieczność?
– Trochę przeholowałam, tak. – Hayley się zaczerwieniła.
– Jesteś na mnie zła?
– Tak.
– Ach – westchnął, jakby ta rozmowa go znudziła i chciał ją jak najszybciej skończyć.
Hayley wyszła zażenowana i zdegustowana, mając wrażenie, że jej wizyta tylko pogorszyła
sytuację, zamiast ją wyjaśnić.
– Mamy problem – oznajmił Bruce, odebrawszy zlecenie. – Potrzebne są dwie karetki.
Dwóch wędkarzy zmyło do morza.
– Kogo jeszcze wzywają? – spytał Lucas Garrett. Alison Carmichael, nowa asystentka
medyczna, odstawiła kawę, którą właśnie miała wsypać do kubka.
– Na razie helikopter z SouthCare – odparł Bruce. – Ale zawiadomili również stanowe
służby ratownicze i szpital.
– Oni wciąż są w wodzie?
– Tak, typowa sprawa. Próbowali się wydostać i fala rzuciła ich o skały. Dzwonił do
pogotowia z komórki ich towarzysz, ale słabo go było słychać. Pewnie stracił zasięg. Kto wie,
co zastaniemy na miejscu.
– Gdzie to jest? – spytała Hayley.
– W Robson’s Point – odparł Bruce.
– Nieźle się tam musi łowić – zauważyła Alison – bo od kiedy zaczęłam pracować, już
trzeci raz słyszę o problemach w Robson’s Point.
– Tak, a wiesz, dlaczego tam się tak dobrze łowi? – włączył się Lucas. – Bo ryby żywią
się krwią frajerów, którzy się tam kąpali.
– Zachowaj swoje żarty dla kumpli od kieliszka, Lucas – ofuknęła go Hayley.
Czarny humor Lucasa był rodzajem samoobrony przed tym, z czym się stykał w swojej
pracy. Hayley rozumiała to, choć takie zachowanie jej osobiście było obce.
Lucas był dziś jej partnerem. Zostawiła mu, jako bardziej doświadczonemu, miejsce za
kierownicą, a sama zaczęła pisać raport. Robson’s Point znajdował się około dziesięciu
kilometrów na południe. Jak wspomniał Lucas, było to ulubione miejsce wędkarzy, ale można
tam dotrzeć tylko wozem terenowym z napędem na cztery koła, który przez dobre dwa
kilometry musi się przedzierać przez gąszcz roślinności.
Na południe od tego miejsca rozciągał się kawałek pięknej, ale niebezpiecznej plaży,
znanej ze zdradliwych prądów, a samo miejsce znajdowało się na półce skalnej, która kusiła
wędkarzy. Podchodzili na samą krawędź, by szukać ryb gromadzących się pod występem
skalnym. Nad półką wznosiło się niemal pionowo strome urwisko. Mimo znaków
ostrzegawczych wędkarze chętnie się tam zapuszczali, choć miejsce to było w miarę
bezpieczne tylko w czasie odpływu.
Zaledwie wjechali na autostradę, w radiotelefonie znowu usłyszeli głos dyspozytorki.
– Helikopter SouthCare jest już w drodze – mówiła Kathy. – Leci nim dwóch asystentów
medycznych, ale są dodatkowe komplikacje. Jeden z mężczyzn w wodzie jest chyba
nieprzytomny. Mam na linii świadka, który mówi, że na pomoc kolegom skoczył trzeci
wędkarz, ale został wyrzucony na skałę i chyba się połamał. Niewiele więcej wiem, bo
straciłam połączenie. W każdym razie zawiadomiłam służby ratownicze, bo nie wydaje mi
się, żebyście mogli się do niego dostać bez lin i wyciągarki.
Lucas zaklął. Ambulans podskakiwał, rzucało nim na wszystkie strony. Był to wóz z
napędem na cztery koła przystosowany do jazdy terenowej, ale nie czyniło to wcale jazdy
wygodniejszą.
– Chyba nie będziemy tych połamanych wieźli tą samą drogą, co? – rzucił.
– Nie byliby zachwyceni – mruknęła Hayley. – A jeśli na przykład któryś z nich ma uraz
kręgosłupa... – Potrząsnęła głową. – Spytaj, czy Kathy będzie miała drugi helikopter.
Skontaktowali się z dyspozytorką.
– Z tym może być problem – poinformowała w parę minut później. – Spróbuję załatwić w
Westpac.
Wreszcie zobaczyli plażę. Taflę ciemnobłękitnej wody i jasny piasek za karłowatymi,
kwitnącymi na żółto krzewami. W łagodnych promieniach jesiennego słońca był to widok
niezapomniany. Na wprost rozciągał się pusty teren, pozbawiony jakiejkolwiek roślinności,
służący jako parking. Stało na nim pięć samochodów.
– Może uda mi się podjechać bliżej – powiedział Lucas. – Trzymaj się. Cofnę trochę i
zjadę nad zatoczkę. – Widać było, że Lucas nie bardzo się orientuje w terenie.
– śebyśmy tylko nie ugrzęźli – ostrzegła Hayley. – Nawet się nie spostrzeżesz, jak
zakopiemy się w piasku.
– Ten wóz sobie poradzi – uspokoił ją. – Jak sobie wyobrażasz dźwiganie przez dwieście
metrów noszy z ciężarem?
– Jeśli będzie trzeba...
Bruce był tego samego zdania co Hayley. Lepiej dłużej nieść nosze niż ryzykować, że
karetka utkwi w piasku. Nie była przystosowana do jazdy w takich warunkach. Zaparkował,
po czym wzięli z Alison sprzęt i na piechotę poszli dalej.
Lucas podjechał jeszcze trzydzieści metrów, zanim był zmuszony się poddać, mimo że
prowadził samochód terenowy. Zawrócił, by móc od razu ruszyć, gdy tylko pacjent znajdzie
się w karetce, i zaparkował trochę z boku, zostawiając miejsce dla helikoptera.
Usłyszeli warkot następnego silnika i po chwili zobaczyli wóz stanowych służb
ratowniczych. Okrążył parking i zmierzał w ich kierunku. Czy jest w nim może Byron?
Hayley zauważyła na siedzeniu pasażera zarys znajomej sylwetki, ale nie była pewna,
dopóki Byron nie wyskoczył z samochodu. On jeden nie miał na sobie pomarańczowego
munduru służb ratowniczych.
– Byron? – Hayley podeszła do niego. Miał na sobie ciężkie buty turystyczne, szare
robocze spodnie, flanelową koszulę i lekką kurtkę. Nie spodziewała się, że go tu spotka.
Czuła się niezręcznie. Ich ostatnie rozstanie nie przebiegło tak, jak by tego chciała. Wyczuła,
ż
e ich romans zbliża się do punktu krytycznego. Zastanawiała się, dlaczego myślała, że
związek z mężczyzną takim jak Byron, niezależnie od tego czy nazwie się go romansem czy
przygodą, może być prosty.
– Pomyślałem, że tu mogę się bardziej przydać niż w szpitalu. Zresztą tam teraz nic się
nie dzieje. – Spojrzał jej prosto w twarz, w jego ciemnych oczach połyskiwały złote ogniki.
Najwyraźniej też nie czuł się swobodnie.
– Kto dowodzi? – Pytanie Bruce’a rozładowało atmosferę.
W takim składzie – służby medyczne z ambulansu, lekarz i ochotnicy ze służb
ratowniczych – nie było jasne, kto ma kierować akcją. Wiele zależało zatem od dobrej woli
wszystkich zaangażowanych i od ich milczącej zgody, by przedłożyć dobro akcji nad własne
ambicje.
Natychmiast wszyscy ruszyli do najdogodniejszego punktu, wysuniętego fragmentu skały
w pobliżu półki skalnej. Na tle niebieskiego nieba fale wydawały się niegroźne i łagodne.
Złudzenie. Po serii czterech lub pięciu łagodnych nagle nadchodziła wysoka i potężna.
Poniżej urwiska, w części oceanu pociemniałej od wodorostów, dwóch z trzech wędkarzy
podskakiwało na wodzie jak maleńkie samotne korki. Po bliższej analizie okazało się, że
jeden z nich podtrzymuje drugiego chwytem, jakim trzyma się tonącego. Silniejszy
mężczyzna słusznie nie próbował podpłynąć bliżej skał, a wkrótce stało się jasne, że prąd
oceanu powoli spycha ich coraz dalej.
– Na razie zachowuje się właściwie – uznał Bruce.
– śeby tylko nie wpadł w panikę albo nie stracił sił.
– Ile czasu potrzebuje helikopter, żeby tu dolecieć?
– spytał szef ratowników.
– Zgodnie z naszymi informacjami około dziesięciu minut – odparł Bruce. – Niestety,
dowiedzieliśmy się właśnie, że helikopter z Westpac jest na rutynowym przeglądzie.
– SouthCar może zabrać dwóch pacjentów, jeśli stan tylko jednego jest poważny.
– Łódź ratunkowa z Arden Beach jest w drodze, ale to trochę potrwa – zauważył Bruce.
– Tymczasem musimy się zająć trzecim gościem, tym na półce skalnej – rzekł jeden z
ratowników. – Wolałbym, żebyśmy mogli go stąd zabrać, bo jest przypływ, a ja znam to
miejsce lepiej, niż bym chciał.
– Ja też – dodał ponuro Bruce.
– Trzeba będzie po niego zejść.
– Gdzie ten facet, który dzwonił z drugiej komórki?
– Straciliśmy kontakt.
– Szkoda. Chciałbym znać więcej szczegółów.
Byron odłączył się od pozostałych i zaczął się przedzierać przez krzewy na cyplu, by
dojść na szczyt klifu. Wiedział, że inni pójdą jego śladem. Instynkt mu podpowiadał, że jest to
jedna z tych sytuacji, które mogą się różnie rozwinąć. Jeśli helikopter wyciągnie obu
mężczyzn z morza, a trzeciego uda się zabrać spod urwiska, w ciągu dwudziestu minut już ich
tu nie będzie, a jego obecność w ogóle nie będzie potrzebna. Jeśli jednak wynikną jakieś
trudności, jego decyzja o przyłączeniu się do ekipy ratunkowej okaże się ze wszech miar
uzasadniona.
Z zawodowego punktu widzenia niepokoił się tym, co może nastąpić. Z osobistego jego
niepokój nie miał nic wspólnego ze wspinaczką, przypływem, skałami, lecz tylko i wyłącznie
z Hayley. Nie mógł przestać myśleć o tym, co powiedziała w czasie weekendu. Jakaś jego
część chciała rzucić to wszystko jak najszybciej, wrócić raczej do znanego bólu samotności i
pustki, niż żyć ze świadomością, że Hayley nie jest szczęśliwa i że on ponosi w jakiejś mierze
za to odpowiedzialność.
Jeśli nic nie zrobi, by to zmienić, ona wróci do Chrisa. Romans z nim pomoże jej
zdefiniować własne uczucia do byłego męża. Nie chcę, żeby wróciła do Chrisa!
Nie chcę, a to znaczy, że zaczynam się angażować. Muszę zachować dystans, rozważyć
całą sytuację na chłodno. Tak jak z Wendy. Tylko przygoda, zwyczajny romans, nic ponadto.
Oboje z Hayley zgodziliśmy się co do tego. Nie chcę, żeby to się skończyło, ale muszę wziąć
na wstrzymanie. Tylko jak?
– Do diabła, akurat teraz zachciało mi się nad tym dumać! Nie mogłem wybrać lepszego
momentu! – wymamrotał pod nosem, odwrócił się i popatrzył na pozostałych.
Bruce i jego partner wspinali się tuż za nim razem z dwoma ratownikami. Jeden z nich
miał radiotelefon. Hayley i Lucas czekali w karetce. W pewnej chwili Byron usłyszał odgłos
nadlatującego helikoptera. Jeśli uda się wciągnąć obu mężczyzn na pokład, będzie można
tego bez obrażeń zostawić w karetce, a nieprzytomnego przewieźć prosto do Canberry.
Silniejszy z mężczyzn już prawie pół godziny utrzymywał na wodzie rannego przyjaciela.
Na pewno jest wyczerpany i przemarznięty. Hayley i Lucas będą musieli sprawdzić stan
wychłodzenia organizmu i opatrzyć powierzchowne obrażenia. Pomoc Byrona będzie
zapewne konieczna przy ratowaniu trzeciego mężczyzny, tego, którego zobaczą dopiero
wtedy, gdy wejdą jeszcze dziesięć metrów wyżej.
Byron pierwszy znalazł się na szczycie cypla. Owiała go silna bryza znad oceanu.
Właśnie miał spojrzeć w dół, tam, gdzie powinien leżeć trzeci wędkarz, gdy nagle zauważył
w wodzie jakiś poruszający się kształt.
Co za ryba porusza się w taki sposób? A może to samotny delfin? Nie, na Boga, nie! To
rekin.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Rekin, tuż poniżej skały, nieopodal obu mężczyzn. Byronowi pozostawało tylko patrzeć”
i modlić się. Wychylił się i zobaczył rannego wędkarza, który leżał na półce skalnej.
Co zwabiło rekina? Krew w wodzie na pewno przyciągnęłaby rekina, ale w końcu rekin
to nie krokodyl. Nie byłby w stanie wpełznąć na skałę, by porwać swój łup. Mężczyzna nie
był tam zagrożony.
Fala załamała się na szelfie i rozprysła w białą pianę, która sięgnęła aż do rannego. Byron
przypomniał sobie, że zbliża się przypływ. Czy mężczyzna jest bezpieczny? Czy woda nie
zmyje go ze skalnej półki?
Usłyszał słaby krzyk i natychmiast odetchnął z ulgą. Jest przytomny. Zawołam go. Jeśli
tylko zdoła podczołgać się o parę metrów dalej...
W chwilę potem uświadomił sobie jednak, że wołał ktoś, kto znajdował się znacznie
bliżej niż ranny wędkarz.
– Pomóżcie mi! Jest tam kto? – usłyszał.
Do diabła, kto to może być? Czyżby czwarta ofiara wypadku?
W tym momencie do Byrona dołączyli dwaj ratownicy.
– Chyba mamy mężczyznę, który za drugim razem dzwonił z komórki! – zawołał do nich
Byron.
– I co z nim?
– Właśnie usiłuję się dowiedzieć. Ej, tam na dole! – krzyknął. – Słyszy mnie pan?
– Zraniłem się w nogę. Próbowałem zejść na dół, ale potknąłem się i upadłem.
Byron słyszał trzaski radia, gdy jeden z ratowników przekazywał informacje szefowi
grupy i wymieniał sprzęt, jaki będzie im potrzebny. Z miejsca, w którym się znajdował,
widział mężczyznę leżącego na boku i kurczowo trzymającego się występu skalnego mniej
więcej w połowie klifu wysokiego na dwadzieścia metrów.
Podniósłszy wzrok, zobaczył helikopter zawieszony nad obu mężczyznami w wodzie.
Spuszczał się z niego na linie sanitariusz w kombinezonie płetwonurka, w masce na twarzy, z
płetwami na nogach.
A więc tak: jeden mężczyzna w połowie urwiska, jeden na półce skalnej, i dwóch w
morzu. I na dodatek rekin. Gdzie on jest? Czyżby odpłynął? Znalazł jakąś bardziej kuszącą
zdobycz?
– Już idzie pomoc! – zawołał do mężczyzny na klifie. – Jak się pan nazywa?
– Colin. Colin Frederick.
– Jestem lekarzem! – zawołał Byron. – Mamy tu ratowników, sanitariuszy, liny, haki,
uprząż i tonę innego sprzętu, a także helikopter. Wciągniemy pana jak najszybciej.
– To ja do was dzwoniłem – zawołał mężczyzna. – Głupio zrobiłem, że próbowałem coś
sam kombinować na tej skale. Kiedyś wspinałem się tutaj i schodziłem, ale to już przeszłość.
Nie jestem teraz taki sprawny. Gość się nie rusza, a nadchodzi przypływ.
– W porządku, uporamy się z tym.
– Z początku się ruszał. Sam się wydostał w wody, ale kiepsko wyglądał. Ze mną w
porządku. To znaczy, wytrzymam. Kiedy ten gość przestał się ruszać, zdecydowałem. ..
– Nie męcz się, Colin, chcę tylko coś sprawdzić. Szybko przeleciał listę rutynowych
pytań, by ocenić stan rannego. Mężczyzna orientował się w czasie i przestrzeni, wiedział, jak
się nazywa, znał datę, potrafił odpowiedzieć na proste pytania dotyczące spraw bieżących.
Krwawił, ale nie za mocno. I, oczywiście, odczuwał ból.
Tymczasem z morza wynurzyły się dwie postacie i zaczęły się powoli unosić na linie.
Mężczyzna, który został w wodzie, ten, który trzymał nieprzytomnego towarzysza przez
ponad pół godziny, wydawał się z góry nie większy od główki zapałki i bardzo, bardzo
samotny.
Rekin, przemknęło Byronowi znowu przez myśl. Gdzie on może być? Po namyśle
zdecydował, że nikomu nie powie o rekinie, żeby nie wywołać paniki. Przez cały czas
obserwował morze, ale nigdzie nie widział charakterystycznego kształtu. Kolejna potężna fala
rozbiła się o skały. Tym razem dosięgła rannego i zalała mu nogi. f znowu rekin może poczuć
w wodzie woń krwi.
Helikopter wciąż wisiał nad oceanem. Na pewno odczepili już rannego i dokonali
pierwszej oceny jego stanu. Ochotnicy ze służb ratowniczych koordynowali przez radio swoje
plany. Wciąż nie pojawiła się łódź ratunkowa, ale tak czy inaczej nie mogłaby w pobliżu tych
skał bezpiecznie przybić do plaży. W chwili, gdy dragi wędkarz znajdzie się na pokładzie
helikoptera, zostanie odesłana z powrotem do bazy.
– Półka skalna nie jest dostępna z powodu przypływu – usłyszał Byron przez radio. – Fala
jest wysoka, a będzie jeszcze wyższa.
– A więc mamy zejść po rannego? – spytał jeden z ratowników.
– Tak – odpowiedziano. – Możesz się zorientować, jak umocować liny?
– Właśnie to robimy.
Byron obserwował teraz, jak z helikoptera po raz drugi spuszcza się ratownik, i odetchnął
z ulgą. Jeden mężczyzna jest już bezpieczny, drugi za chwilę też się znajdzie pod fachową
opieką. Za chwilę... I nagłe zauważył ponownie zarys sylwetki rekina. Już nie węszył wokół
skał. Znalazł łatwiejszą zdobycz w wodzie. Byrona przeszedł dreszcz. Musiał mimo woli
wydać jakiś okrzyk, bo jeden z ratowników spojrzał na niego pytająco.
– Kolec – wyjaśnił i zacisnął usta tak mocno, że zęby aż zazgrzytały.
Dobry Boże, jeśli nikt inny nie zauważył rekina, on im nie powie! A już na pewno nie
teraz. Wstrzymał oddech, napiął mięśnie aż do bólu i obserwował każdy ruch zwierzęcia
krążącego coraz bliżej miejsca, w którym specjalna uprząż, w której miał być umieszczony
mężczyzna, opadała ku wodzie. Zobaczył, jak sanitariusz zanurza się w oceanie.
Serce zaczęło mu walić jak oszalałe, krew uderzyła mu do głowy. Nagle rekin zmienił
kierunek, najwyraźniej zainteresowawszy czymś innym, i Byron odetchnął. Przez radio
ratownika słyszał sprawozdanie pilota na temat ofiary wypadku. Wstępna ocena dokonana
przez asystenta medycznego nie rokowała pomyślnie. Jeśli stan drugiego będzie
zadowalający, zostawią go na brzegu, a sami polecą do Canberry.
Ratownik, miał trudności z założeniem drugiemu mężczyźnie uprzęży. Tymczasem
Byron wciąż widział krążącego w pobliżu rekina. Zmartwiał. Dobry Boże, szybciej, szybciej,
załóż te szelki... Wreszcie! Tak!
Ale zanim jeszcze sanitariusz umocował je na dobre, helikopter przechylił się gwałtownie
i podskoczył w górę. Nogi obu mężczyzn wyłoniły się z wody w chwili, gdy rekin znajdował
się zaledwie trzy metry od nich. Wynurzył się raptownie, pokazując rozwartą paszczę.
Mężczyźni jeszcze nie byli we właściwej pozycji, niebezpiecznie dyndali nad taflą oceanu.
Nie pozwól, żeby spadli! – modlił się w duchu Byron. Korba obracała się w zawrotnym
tempie, osiągając maksymalną szybkość czterdziestu pięciu metrów na minutę. W pewnej
chwili lina naprężyła się i obaj mężczyźni znaleźli się w helikopterze.
Niebezpieczeństwo minęło.
– Schodzę w dół. Mogę być potrzebny, jak helikopter wyląduje – powiedział do
ratowników Byron. – Wrócę, kiedy będziecie gotowi posłać kogoś na klif. Zostawiam cię z
chłopakami, Colin! – zawołał do rannego mężczyzny. – Zajmą się tobą, jak tylko umocują
liny.
Znalazł się przy karetce w chwili, gdy helikopter wylądował. Sanitariusze ułożyli lżej
rannego na lekkich składanych noszach i przenieśli do ambulansu. Byli bladzi i spięci. Hayley
spojrzała na Byrona i zorientowała się, że jest tak samo wstrząśnięty jak oni.
– Co się stało? – spytała.
– Później ci powiem.
– Jakieś problemy? – spytał Lucas.
– Później – warknął Byron.
– Hayley, Bruce chce, żebym siadła z nim z tyłu – rzekła Alison. – Na wypadek gdybyś ty
była potrzebna tutaj.
– Nie jest z nim źle – zgodziła się Hayley. – Ma parę otarć na skórze, jest wyziębiony.
Ale przytomny. Tylko wycieńczony po tak długim pobycie w wodzie i podtrzymywaniu
przyjaciela.
– Trzeba go zostawić w szpitalu na obserwacji – dodał Byron.
– Damy znać, że wydałeś takie polecenie – powiedziała Hayley. – Kto ma dzisiaj dyżur?
– Nie pamiętam. – Zniżył głos. – Pamiętam tylko twoje dyżury – dodał.
Nie bardzo wiedział, dlaczego wybrał akurat ten moment, by spróbować naprawić to, co
zaczynało się między nimi psuć.
Alison i Lucas byli już gotowi do odjazdu, a ratownicy za chwilę umocnią liny i uprząż.
Dołączy do nich reszta zespołu, Hayley, Bruce i on.
Byron opowiedział o tym, co widział, dopiero gdy znaleźli się wszyscy na szczycie
urwiska i gotowali się do zejścia.
– Najważniejszą sprawą jest tempo – powiedział. – Widziałem krążącego wokół skał
rekina.
– To dlatego jesteś taki blady? – domyśliła się Hayley.
Ratownicy przynieśli trzy komplety lin, jedną przymocowali do pnia drzewa, a dwie
pozostałe do wystającego potężnego głazu. Jedna z lin miała służyć tylko do spuszczania
sprzętu.
– Sprawdźcie, czy nie ma uszkodzonego kręgosłupa – powiedział Byron do dwóch
ratowników. – Starajcie się go nie ruszać, o ile to możliwe. Hayley i ja unieruchomimy mu
kręgosłup i założymy kołnierz, jak tylko do was dołączymy.
Colinowi przekazano, że będzie musiał jeszcze trochę poczekać na pomoc.
Dwóch ratowników doświadczonych we wspinaczce wkrótce znalazło się u podnóża
klifu. Zdjęli z siebie uprząż i dali sygnał, że można wciągnąć liny. Dwóch innych pomogło
Byronowi i Hayley założyć je i poinstruowali, jak się zachowywać w czasie opuszczania się
w dół. Tymczasem Bruce z innym ratownikiem opuszczał na trzeciej linie nosze.
Ranny mężczyzna nie miał widocznych oznak uszkodzenia kręgosłupa ani obrażeń
głowy. Może po prostu był wyziębiony, ale mimo to Byron i Hayley zabezpieczyli kręgosłup
i szyję. W tych warunkach trudno było ocenić, czy nie doznał urazu podstawy czaszki.
Ciśnienie i tętno pozostawiały wiele do życzenia. Prawa noga mężczyzny miała otwarte
złamanie. Dwóch ratowników przeniosło go w miejsce, gdzie nie sięgał przypływ, i Byron z
pomocą Hayley unieruchomił kończyny, używając w tym celu szyny.
Ratownicy ułożyli mężczyznę na noszach, przykryli kocem i przymocowali pasami.
Byron jeszcze raz sprawdził tętno.
– Podnosimy. – W czwórkę zanieśli nosze pod ścianę klifu. Ranny musiał ważyć z
osiemdziesiąt kilo. Byron zaczął obliczać, jaką dawkę morfiny mu poda w karetce, jeśli
ciśnienie krwi podniesie się wystarczająco. – Jak go teraz wciągniemy na górę? – spytał.
– Na górze mają krążek linowy. Uda się go wciągnąć. Potem zaniesiemy go do karetki –
odparł szef ratowników.
– Musimy wezwać helikopter z Westpac – powiedział Byron. – Może wreszcie jest
gotów. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabyś go wieźć tą drogą, Hayley.
– Wiem, sama o tym myślałam.
– Chodźmy:
Obsługa helikoptera poinformowała, że za czterdzieści minut będzie na miejscu.
– Wystarczyłoby dziesięć – mruknął Byron.
– Zaczniemy reanimację w samochodzie – rzekła Hayley.
Przetransportowanie pacjenta do ambulansu zajęło im dwadzieścia minut. Był
nieprzytomny, ale od czasu do czasu jęczał i wydawał nieartykułowane dźwięki.
– Podłącz kroplówkę i podaj mu morfinę – polecił Byron – a ja go zbadam. – Obmacywał
brzuch mężczyzny, który jęczał za każdym razem, gdy dotykał go z lewej strony. Byron
obawiał się, że może mieć rozerwaną śledzionę. Zastanawiał się, ile razy fale rzuciły nim o
skałę.
Tymczasem ratownicy dotarli do Colina Fredericka i przygotowali się do wyciągnięcia go
na górę. Mężczyzna miał złamaną nogę, drugą skręconą w kostce i kilka niegroźnych
skaleczeń i zadrapań. Jego życie nie było zagrożone. Szczęście w nieszczęściu, że zsuwając
się w dół, zdołał się uchwycić występu skalnego...
Hayley i Byron czuwali przy nieprzytomnym mężczyźnie. Mogli jedynie obserwować
wątłe oznaki życia i czekać na helikopter. Podali mu tlen, założyli kombinezon
przeciwwstrząsowy, ciśnienie trochę się podniosło. Po tak dramatycznych wydarzeniach
zapanował teraz względny spokój i Hayley rozpaczliwie pragnęła powiedzieć swojemu
kochankowi coś, co wyjaśniłoby sytuację między nimi.
Przepraszam za moje zachowanie tamtego dnia. Nie zasłużyłeś na nie. Czy możemy o
tym porozmawiać? Wyglądasz wspaniale, kiedy wiatr rozwiewa ci włosy.
Jeśli cię pocałuję, czy twoja twarz nabierze kolorów, przestaniesz wyglądać jak duch?
– Ten rekin... – odezwał się Byron, zanim zdążyła znaleźć odpowiednie słowa. –
Widziałem go, zanim przyleciał helikopter. Był tak blisko tego drugiego gościa w wodzie, że
czułem już niemal krew.
Opowiedział wszystko ze szczegółami. Na koniec bezradnie potrząsnął głową.
– Nie mogłem nic zrobić. Wiedziałem, że jeśli komukolwiek o tym powiem, to tylko
pogorszy sprawę. Załoga helikoptera i tak nie mogłaby działać szybciej. A wy też bylibyście
bezradni. Byłem wściekły, że jestem bezsilny. Wybacz, że teraz muszę to z siebie wyrzucić.
– Chciałam, żebyś to zrobił – powiedziała. – Czułam, że coś się stało.
– A co do tamtej nocy...
– Przepraszam cię. Zareagowałam przesadnie.
– Nie, miałaś rację – stwierdził krótko, jak gdyby to było wszystko, co miał do
powiedzenia na ten temat.
– Pozwól... – zaczęła. – To znaczy, czy moglibyśmy?
– Nie mówmy za wiele. – Z trudem wydobywał głos. – Muszę się nad paroma rzeczami
zastanowić. Proszę cię...
– Męczy cię to? – spytała ostrożnie.
– Tak jakby.
– Rozumiem. – Miała nadzieję, że jej głos brzmi normalnie, mimo ściśniętego gardła.
– W przyszłym tygodniu siostra Robyn zostanie z Tori na noc. Przyjdę do ciebie i
zobaczymy, jak to będzie.
– Świetnie. – W głębi duszy była przerażona. Bała się, że to może być początek końca. A
może wręcz przeciwnie, pomyślała z nadzieją.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Byron przyszedł w następny czwartek piętnaście po ósmej, gdy Max już spał. Hayley nie
była w najlepszym nastroju. Parę dni wcześniej zadzwonił Chris i oznajmił, że zamierza
przyjechać na trzydniowy weekend.
– Powinienem być w piątek – powiedział.
– Rano czy po południu?
– Jeszcze nie wiem. Zależy od tego, jak zorganizuję zajęcia. W każdym razie będę. Nie
mogę się już doczekać.
Ta rozmowa wprawiła ją w niepokój. Gdyby rzeczywiście chcieli podjąć próbę
scementowania małżeństwa, to musi to nastąpić teraz albo nigdy. Dłużej nie mogą trwać w
zawieszeniu.
Byron co prawda dostarczył jej takich doznań, o jakich nawet nie marzyłaby, pozostając
w związku z Chrisem, ale Byron nie ma jej nic do zaoferowania na przyszłość. W
przeciwieństwie do Chrisa, który jest ojcem Maxa, a jej dałby poczucie stabilizacji i
bezpieczeństwa. Warto rozważyć taką perspektywę. Skończyłaby się samotność, a jej życie
osobiste nabrałoby konkretnego kształtu.
Wciąż niepewna, jak rozwinie się sytuacja, pozostała w kuchni dopóki nie usłyszała
dzwonka do drzwi. Czy ma udawać obojętną i niedostępną? Kogo chce oszukać? Otworzyła
drzwi. Na progu stał Byron, ale Byron zupełnie inny niż ten, którego spotykała dotychczas.
Miał na sobie czarny wizytowy garnitur, białą koszulę i czarny jedwabny krawat.
Wyglądał niczym Cary Grant z filmu z Audrey Hepburn. W butonierce tkwi! czerwony pąk
róży, a dwanaście innych trzymał niedbale w opuszczonej ręce. Drugą od niechcenia opierał o
framugę.
– Chciałaś, żeby było pięknie, Hayley – powiedział. – A więc postarałem się o oprawę.
– Ja... tak, wejdź. – Wzięła bukiet drżącymi rękami, serce jej waliło. Nawet nie przyszło
jej do głowy, by zaprotestować. – Dziękuję. Są naprawdę piękne.
– Mam więcej w samochodzie.
– Róż? – zdziwiła się.
– Innych rzeczy. Też upiększających, mam nadzieję.
– Och, Byron, mówiłam ci przecież, że nie musisz.
– Ależ tak! Muszę. Miałaś rację. Oprawa też jest ważna. Mam zamiar cieszyć się każdą
sekundą. Zajmij się różami, a ja pójdę po resztę.
Po chwili wrócił i znowu popatrzyła na niego z zachwytem. Ten garnitur...
– Muszę się przebrać – zdecydowała. Uniósł nieco brwi i obrzucił ją spojrzeniem.
– Czekam z niecierpliwością – oznajmił. Wybiegła do sypialni i otworzyła szafę.
Zdecydowała się na czarną jedwabną sukienkę z dekoltem i na czarny żakiet, który kupiła pod
wpływem impulsu w zeszłym roku i ani razu nie miała go na sobie. Nałożyła makijaż,
wyszczotkowała włosy i wpięła w uszy złote kolczyki. Pobiegła z powrotem do salonu, mając
wrażenie, że jej nieobecność trwa zbyt długo. Wydawało się, że Byron tego nie zauważył. Był
zajęty.
Na stoliku rozłożył kremowy obrus i postawił świece. Na talerzach leżały wykwintne
kanapki i ciasteczka, w wiaderku chłodził się szampan. On sam stał tyłem do pokoju
pochylony nad komodą. Dopiero gdy usłyszała dobiegającą stamtąd muzykę zakłócaną
trzaskami, zorientowała się, że włączył stary gramofon. Poznała wibrujący, zmysłowy głos
Edith Piaf.
Byron sięgnął po butelkę, wyjął korek i nalał do kieliszków perlisty płyn. Potem wzniósł
kieliszki i podał jej jeden, muskając przy tym jej palce. Wypili łyk i pocałowali się.
– Skąd masz ten gramofon? – spytała.
– Piękny, prawda? Możesz mi wierzyć albo nie, ale został po ojcu. Nigdy nie mógł się
zdobyć na to, żeby go wyrzucić. Schował go, ale po jego śmierci przeszukaliśmy z mamą
szopę w podwórzu. – Roześmiał się. – Wiesz, mama wyrzuciłaby chętnie wszystkie
szpargały, ale on je magazynował. Nie miała pojęcia, co tam przechowuje.
– Było ci przykro? – spytała.
– I tak, i nie – odparł po namyśle. – Trochę się pośmialiśmy, trochę popłakaliśmy. Mama
trochę gderała, ale tak jak ja też zatrzymała parę rzeczy.
– Byłoby jej trudniej, gdyby nie miała ciebie.
– Cóż, tak to w życiu jest, prawda? – odparł. – Ludzie nie są stworzeni do samotności, w
głębi serca wszyscy pozostaliśmy dziećmi. – Jego twarz nagle się wypogodziła. – Pięknie
wyglądasz, nawiasem mówiąc – rzekł i pochylił się, by pocałować ją w usta.
Wygięła szyję, domagając się więcej takich pieszczot. Tyle dni upłynęło od czasu, gdy
była w jego ramionach.
– Miałaś rację, Hayley – wyszeptał. – Oprawa jest bardzo ważna. Zapomniałem o tym. To
moja wina.
– Przestań się tłumaczyć – przerwała mu.
Ich pocałunek trwał wieki, ale nie była w stanie przerwać go, tak jak chciała. Ta cała
sceneria miała sprawić, by poczuła się jak królowa. Tymczasem miała wrażenie, że to tylko
fasada, upiększające pozory.
Nie chcę romansu. Zakochałam się. Chcę wszystkiego.
Wiedziała, że pragnęła tego niemal od początku i że bała się do tego przyznać sama przed
sobą.
Było to proste jak puzzle, które pomagała ułożyć Maxowi w przedszkolu, ponieważ miała
już wszystkie elementy. Zaufanie, szacunek i zrozumienie. Wspólne zainteresowania,
wspólne troski, wspólną przeszłość. I wreszcie pociąg fizyczny tak silny, że musiał trwać,
jeśli nie zawsze, to przynajmniej tak długo jak długo człowiek żywi nadzieję.
Proste?
Zakochanie się w nim było proste. Ale życie z tym uczuciem będzie dużo bardziej
skomplikowane.
Trzydziestoczteroletni mężczyzna nie powinien tego robić, myślał Byron, wracając od
Hayley parę godzin później.
Takie wykradanie się w środku nocy nie powinno się zdarzać człowiekowi w tym wieku.
On zresztą nie miał takich doświadczeń. Na początku znajomości mieszkali z Elizabeth w
koedukacyjnych akademikach i nikogo nie obchodziło, kto do kogo przychodzi i kiedy. To
mu odpowiadało.
Wkradanie się do własnej sypialni z nadzieją, że siostra Robyn, Simone, nie zauważy, o
której wrócił, nie było w jego stylu i pozostawiało w nim uczucie niesmaku i czegoś...
niestosownego. Nie chciał tak postępować. W jakiś sposób uwłacza to Hayley, a ona na to nie
zasługuje.
Usatysfakcjonowany był natomiast „oprawą” wieczoru, jakiej pragnęła Hayley.
Doświadczeni mężczyźni wiedzą, że romans wymaga kwiatów i szampana podanych we
właściwych momentach.
A więc wszystko jest w porządku. Nic mu nie grozi. Postępował tak, jak sobie
postanowił.
Miłość dwa razy się nie zdarza. Miałem szczęście. Miałem miłość. Ale się skończyła.
Znalazł punkt oparcia, coś, czego mógł się uchwycić jak rozbitek skały. Skoro nie będzie już
kochał tak jak kiedyś, nie grozi mu utrata kochanej osoby. A Hayley, mając obok siebie
Chrisa, tez jest bezpieczna.
Chris wkrótce ich odwiedzi, powiedziała. Zabrzmiało to trochę niezręcznie. Gdyby mogła
odnowić swoje małżeństwo, byłoby to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich.
Wszedł na schody i przekręcił klucz. Rozległ się głośny zgrzyt. Był pewien, że Simone
się obudzi. Do diabła! Szybko przemknął do sypialni, rozebrał się i wśliznął do łóżka. Poczuł
znajomy ucisk w żołądku i nagle nabrał podejrzenia, że niemal wszystko, co powiedział sobie
tej nocy, jest nieprawdą.
– Gdzie jesteś, Chris? – spytała.
– Jak to gdzie? W Melbourne. Nie przyjadę. Przepraszam, że zawiadamiam cię w
ostatniej chwili, ale facet, który prowadzi kursy samoobrony niedaleko ode mnie prosił,
ż
ebym w weekend go zastąpił. Spodziewam się, że to dobra okazja.
– śeby podkraść mu uczniów?
– No wiesz! Hayley! Chodzi mi o połączenie szkół – wyjaśnił Chris. – Zmniejszyłoby to
koszty i pozwoliło skuteczniej się reklamować.
– Wygląda na dobrą strategię – przyznała. – Pod warunkiem, że będziecie mogli razem
pracować.
– Cóż, musimy to jeszcze omówić. Uzgodnić warunki, sprecyzować oczekiwania. Czy nie
będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli w razie czego poproszę cię o pomoc przy
załatwianiu spraw urzędowych?
– Nie, oczywiście, że nie.
– Zawsze mogę na ciebie liczyć, Hayl. Doceniam to. I potrzebuję tego.
Miał czuły, łagodny głos. Przestraszyła się. On poważnie myśli o powrocie...
– Myślę, że w ciągu dwóch tygodni wszystko załatwię. I wtedy przyjadę, jeśli ci to
odpowiada.
– Dobrze...
Odłożyła słuchawkę. Ręce jej drżały. Dwa tygodnie. Chris ma rację. To niedługo. A za
dwa tygodnie, jeśli Chris zechce porozmawiać o wspólnej przyszłości, odrzuci to, co zechce
jej obiecać, z powodu mężczyzny, który wyznał jej otwarcie, że niczego obiecać nie może.
Spojrzała na zegarek. Dochodzi południe, wkrótce może odebrać z przedszkola Maxa.
Czuła ogromną, palącą potrzebę spotkania z Byronem, wyznania, co jej leży na sercu.
Kocham cię. To, co czuję do Chrisa, to nic w porównaniu z uczuciem do ciebie. Ale
przynajmniej rokuje jakąś przyszłość, podczas gdy bycie z tobą to wspaniała uczta, która w
każdej chwili może się skończyć. Czy zrobię błąd, wybierając głodówkę, ponieważ Chris
może mi zaoferować tylko chleb i wodę? Wielkie nieba, jeśli ciebie i Elizabeth łączyło takie
uczucie, to nic dziwnego, że uważasz, że nie może się powtórzyć.
Chwyciła za telefon, ale nie podniosła słuchawki. Wiedziała, że popełniłaby błąd. On nie
musi znać jej uczuć. Byłby przerażony. Miałby poczucie winy. Litowałby się nad nią. O nie,
nie mogła znieść samej myśli o tym. Wsiadła do samochodu. Pomyślała o buzi synka,
uśmiechniętej na jej widok. To wystarczy, by miała ochotę wstawać z łóżka.
Podjeżdżając pod budynek przedszkola, zauważyła wśród samochodów innych rodziców
auto Byrona. Uśmiechnął się na jej widok. Myślę o ostatniej nocy, zdawał się mówić. Jeszcze
parę tygodni temu podskoczyłaby z radości, ale dziś to było za mało. Poszli na werandę, by
zaczekać na dzieci.
– Masz w poniedziałek nocny dyżur? – spytał cicho.
– Tak. – Była zaskoczona, że w ogóle jest w stanie wydobyć z siebie głos. – W weekend
mam dyżur w dzień, potem znowu noc we wtorek, a potem do niedzieli wolne.
– We wtorek zabieram Tori do Brisbane. Mam tam konferencję w czwartek i piątek,
wracamy w niedzielę rano. Przez cały ten weekend pracuję, ale chciałbym zaprosić cię z
Maxem na lunch w poniedziałek.
– Zaczynam dyżur o szóstej.
– Wiem.
– No dobrze – zgodziła się. – O której mamy przyjść?
– Jak wam wygodnie. Może być jedenasta? Potem odwieziesz Maxa prosto do rodziców.
Delikatnie i dyskretnie musnął jej dłoń. Zadrżała. Cofnęła rękę w momencie, gdy Karen
otworzyła drzwi.
Weekend był... dziwny. Tak jak kiedyś Byron po śmierci ojca pomagał matce opróżnić
szopę, tak teraz ona próbowała pozbyć się pozostałości swego małżeństwa. Nie w sensie
dosłownym, wyrzucając na przykład starą maszynkę do golenia Chrisa czy sprzęt sportowy –
wciąż zalegający w garażu, lecz pozostałości psychicznych, emocjonalnych.
Miała w swojej pamięci szufladki z etykietką „Dobre wspomnienia” i „Czy chcę być
samotną matką przez następne piętnaście lat?”, w których musiała przeprowadzić remanent.
To wspomnienie zostawić, tamto lepiej usunąć do szufladki z napisem „Złe wspomnienia”.
W szufladce „samotnej matki” panował bałagan, była zarzucona takimi rzeczami jak
„Powody, dla których należy scementować małżeństwo” albo „Obawy, co będzie, gdy mama i
tata się zestarzeją”. Każdą z tych rzeczy analizowała pod kątem aktualnych uczuć. Rzecz
dotycząca powrotu do Chrisa okazała się zupełnie nieprzydatna.
Jak ja w ogóle mogłam myśleć, że to będzie możliwe? Jak mogłam myśleć, że w naszym
związku było wystarczająco dużo miłości, żeby jeszcze coś z niej zostało? Płakała w piątek w
nocy i w sobotę w nocy. Płakała z powodu Byrona i miłości jego życia, którą nie była ona.
Płakała nad sobą i Chrisem, który nie miał pojęcia, co może znaczyć prawdziwa miłość.
W niedzielę miała dyżur razem z Byronem.
– Cieszę się na jutrzejszy dzień – powiedziała.
– Ja też.
Następnego dnia spała nieco dłużej, podczas gdy Max oglądał w telewizji film dla dzieci.
Cieszył się, że pójdzie do Tori.
– Lubię ją – powiedział. – Buduje świetne zamki z piasku.
– Pewnie pójdziemy na plażę – odparła Hayley. – To przecież naprzeciwko domu.
Będziecie się mogli pobawić.
Kiedy przyjechali, Byron był w ogrodzie. Dzieci od razu pobiegły do pokoju Tori, skąd
po chwili rozległ się odgłos klocków lego rozrzuconych po podłodze.
– Pamiętam te uwalane farbą dżinsy – szepnęła Hayley, kiedy Byron chwalił się efektami
swojej pracy ogrodniczej.
– Nie zamierzam dać ci okazji do potraktowania ich tak jak ostatnio – odparował.
– Ściągnięcia ich z ciebie pod prysznicem? Ani myślę!
Uśmiechnęła się, czując, jak opada z niej napięcie. Kocha go i jest z nim, a on patrzy na
nią z pożądaniem.
– Albo obrzucenia ich błotem i przy okazji mnie. Chodź tutaj. – Rozpostarł ramiona. –
Wiesz, jak często myślę o tamtej nocy? – spytał między jednym a drugim pocałunkiem.
– Mam nadzieję, że tak często jak ja.
Przez chwilę nie widzieli niczego poza sobą. W końcu odepchnął ją lekko. Uśmiechnęli
się do siebie niepewnie, odwrócili w tej samej chwili i zamilkli. Chyba to, co zobaczyła w
jego oczach, to nie był strach?
– Masz może ochotę na kawę czy sok? – spytał.
– Tak – odrzekła po to tylko, by mogli się czymś zająć. Około wpół do dwunastej dzieci
oznajmiły, że są głodne. Byron zrobił obfite kanapki i zasiedli do jedzenia.
– Pójdziemy na plażę – zaproponował, kiedy skończyli sprzątać w kuchni.
– Max bardzo by chciał. Mówił, że Tori buduje piękne zamki z piasku.
– Uczyła się od mistrza. W tym też jestem dobry.
– Chcesz, żebym ci uwierzyła? – zapytała figlarnie.
– Chętnie ci udowodnię – odparł.
Hayley z przyjemnością obserwowała, jak razem z dziećmi buduje wspaniały zamek z
piasku. Zresztą zawsze patrzyła na niego z przyjemnością. Jego energia była zaraźliwa i była
to jedna z tych rzeczy, które w nim kochała.
– No dobrze, a teraz będziesz kopał ze swojej strony i spotkamy się pośrodku –
powiedział Byron do Maxa.
– Kopię, ale nie mogę.
– Możesz, po prostu kop. Czujesz moje palce? Max zachichotał, kiedy ich ręce spotkały
się pod mostem z piasku.
– Możemy go poszerzyć, tato? – spytał. – Ojej, co ja powiedziałem. Mamusiu, ja
powiedziałem do niego tato. To głupio, prawda?
Spojrzał na nią, czekając, że się roześmieje, ale Hayley tego nie zrobiła. O Boże, to
dziecko po prostu się przejęzyczyło, ale nie była w stanie się roześmiać, bo Max powiedział
to, co chciałaby, żeby było prawdą.
– Bardzo głupio – odpowiedziała synowi. – To tak jak czasem bezmyślnie mówisz do
mnie „babciu”.
– Tak – odrzekł Max i oboje się roześmiali.
W chwilę później wrócili do zabawy. Tori zbierała na brzegu muszelki. Hayley, choć
pomagała dzieciom wznosić ich piaskowe budowle, przez cały czas myślała o niewinnym
przejęzyczeniu Maxa. Myślała o tym, obserwując pełnego zapału i energii Byrona oraz
rozbawione, ufne dzieci. Myślała o tym, gdy jego ciemna głowa pochyliła się ku jasnej
główce Tori, a Max przeszedł po jego wyciągniętych na piasku nogach, jak gdyby ich nie
zauważył.
Właśnie tego chcę. Chcę, by mój syn myślał o tym mężczyźnie jak o ojcu. Chcę, żebyśmy
się stali rodziną. Ale wiem, że to nigdy nie nastąpi, a więc jak długo zdołam znosić taką
sytuację? Cieszyć się tym, co jest.
Nie mogę. Nie mogę tego znosić, wiedząc, że chcę, żeby to się nigdy nie skończyło i
czekać na moment, kiedy się skończy. Romanse zawsze się kończą, przygody też. Związki, w
których nie czyni się żadnych obietnic. A przecież bez obietnic nic nie ma sensu. I dlatego
nawet ostatnia wizyta Byrona z kwiatami i całą odświętną oprawą wcale jej nie
usatysfakcjonowała. Nie zbliżyli się do siebie bardziej i miała wrażenie, że Byron jest z tego
zadowolony. Zrobił to z premedytacją, dał jej kwiaty i szampana jedną ręką, a zabrał zbliżenie
drugą.
ś
adnych obietnic, a ona pragnęła obietnic, takich samych, jakie czynił jej kiedyś Chris,
ale nie zdołał ich spełnić. Obietnic, jakie Byron złożył kobiecie swego życia i, jak powiedział
Hayley, nie będzie w stanie złożyć nigdy więcej.
Poczuła nagłe zazdrość o nieżyjącą matkę Tori i utraconą miłość Byrona. Przeraziła się.
Nie mogę sobie pozwolić na tego rodzaju uczucia, pomyślała. Niestety, czegoś takiego nie
można było zgasić na żądanie, niczym świeczkę na torcie.
– Dobrze się czujesz?
Byron chwycił ją za rękę. Musiał się zorientować, że coś z nią nie jest w porządku. Stała
w wodzie, podskakując na falach, nie czuła nawet zimna przenikającego jej stopy.
– Ach tak, po prostu... się zamyśliłam.
– Jak było w czasie weekendu z Chrisem? – spytał.
– Odwołał przyjazd w ostatniej chwili. Coś mu wypadło. Być może wejdzie w spółkę z
właścicielem innej szkoły. Ostatnio znacznie praktyczniej myśli o przyszłości.
Słyszała , w swoich słowach ukryte wskazanie, że chodzi o ich osobistą przyszłość,
podobnie jak o przyszłość jego biznesu, i wstrzymała oddech, mając rozpaczliwą nadzieję, że
Byron nie podejmie tego tematu.
Nie pytaj. Tylko nie pytaj. Nie powiedziała tego głośno, ale musiała to wyrażać jej twarz,
ponieważ Byron milczał. Patrzyła na jego nogi, na ręce uwalane piaskiem i błękitne, lekko
spłowiałe szorty. Wyglądał na szczęśliwego. Nagle zapragnęła ze wszystkich sił stać się
częścią jego życia.
Ale do tego nie dojdzie.
– Powiedział, kiedy przyjedzie? – usłyszała głos Byrona.
W pierwszej chwili nie wiedziała, o co pyta. Ach tak, oczywiście, o Chrisa.
– On... tak, postara się za tydzień lub dwa.
– Niedługo.
– Nie. Max tylko wzruszył ramionami, jak się dowiedział – dodała po chwili. – Czy
powinnam się martwić z tego powodu? Czy cieszyć? śe tak niewiele wie o tym, co znaczy
mieć ojca?
– Wie, że są i inni ojcowie. Jak twój ojciec, czy na przykład ja.
– Tak – skinęła głową. – Choćby ty.
W tym momencie nie była w stanie rozmawiać dłużej na ten temat. Odwróciła się i
pobiegła za dziećmi.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Byron cieszył się z wyjazdu do Brisbane przede wszystkim ze względu na Tori. Chciał,
by spędziła trochę czasu z rodzicami i rodzeństwem Elizabeth. W Brisbane mieszkało czworo
jej kuzynów, których powinna lepiej poznać. On sam też chciał choć kilka dni pobyć z nią z
dala od codziennej rutyny i stresów.
Postanowił, że będzie chodzić tylko na najważniejsze spotkania konferencyjne, wygłosi
własny krótki referat i weźmie udział w oficjalnym bankiecie w piątek wieczór. Resztę czasu
spędzi z Monicą i Alanem nad basenem.
Ta część planu okazała się dużo bardziej pokrzepiająca, niż tego oczekiwał. Ile czasu
upłynęło od jego ostatniego prawdziwego urlopu? To było jeszcze przed narodzinami Tori.
Wielkie nieba, czy to możliwe? Doszedł do wniosku, że tak. Po śmierci Elizabeth
natychmiast wrócił do pracy, nie dał sobie ani dnia odpoczynku. Jego podporą w tym trudnym
okresie była Monica, która kochała go jak syna. Nie chciał jej zranić, zaczynając nowy etap
ż
ycia po śmierci jej jedynej córki. Sam tak postanowił. Monica nie wywierała na niego żadnej
presji i nie miałaby mu za złe, gdyby się z kimś związał. Sam narzucił sobie ograniczenia.
Siedział teraz z Monicą nad basenem, sączyli herbatę i pogryzali ciasteczka, obserwując
pływającą Tori.
– Kochanie, nie zdejmuj koła! – zawołała Monica.
– Chcę zobaczyć, czy umiem pływać.
– Zaczekaj aż tatuś albo ja przyjdziemy do ciebie.
– Dobrze. No to teraz wyjdę. Idę na huśtawkę.
– Idź, kochanie – uśmiechnął się Byron. – W jakiej mierze wasza przeprowadzka tutaj
nastąpiła z mojego powodu? – zwrócił się niespodziewanie do teściowej.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
– Mam to podać w procentach? – spytała.
– Ale skąd. Chcę po prostu usłyszeć potwierdzenie, że tak było, aby móc wam
podziękować. To trafna i wspaniałomyślna decyzja. Uznaliście, że powinienem zostać sam.
– Niektórzy by powiedzieli, że zostawiłam cię w najmniej odpowiednim momencie.
– Z początku też tak uważałem – przyznał. – Ale teraz wiem, że to było potrzebne.
– Mnie też, B. J. Byłoby mi trochę przykro patrzeć, jak darzysz uczuciem inną kobietę,
choć wierz mi, bardzo tego pragnę, ze względu na ciebie.
– Ależ Monico! Wcale tego nie chcę.
– Czy to znaczy... Czy ty... już nie spotykasz się z Wendy? – sondowała ostrożnie.
Przez chwilę nie wiedział, o czym ona mówi. Wendy należała już do zamierzchłej
przeszłości, choć upłynęło zaledwie sześć tygodni od czasu, gdy zakończył tę znajomość.
– Nie, już nie – przytaknął. – Powinienem był ci o tym powiedzieć. W czasie twojej
rozmowy z Wendy uświadomiłem sobie, że jeszcze nie jestem gotów na nowy związek.
– Nie jesteś gotów? Och, Byron, myślę, że jesteś aż nadto gotów i chciałabym tego. Po
prostu niezbyt mi się uśmiechało mieć za synową Wendy. Wiesz, że będę twoją żonę
traktować jak synową, prawda? Bo ciebie uważam za syna.
Wyraz jej oczu świadczył, że choć bardzo tego pragnie, wciąż jeszcze odczuwa ból na
myśl o tym, że jej córkę zastąpi inna kobieta.
– Będę zaszczycony – powiedział i nagle wyobraził sobie Monice gawędzącą przy
basenie z Hayley. Był pewien, że teściowa by ją polubiła. – Tyle że – dodał stanowczo – na
razie się na to nie zanosi.
Nagły ucisk w sercu zdziwił go. Czyż związek z Hayley nie jest tym, czego pragnął?
Związek taki, jaki sam narzucił, do jakiego był zdolny. Przygoda.
Bardzo za nią tęsknił, daleko bardziej niżby się tego spodziewał. Wciąż przypominał
sobie chwile, jakie ze sobą spędzili. Był zły, że nie umówił się na następne spotkanie. Teraz
miałby na co czekać. Już dawno na nic nie czekał. Najlepiej znał uczucie oglądania się
wstecz.
– Dlaczego, Byronie? – ostrożnie zagadnęła Monica. – Uważasz, że ty i Elizabeth byliście
tak idealną parą, że nie możesz już nigdy pokochać innej kobiety? To nieprawda!
– Nie? – odpowiedział pytaniem.
– Nie! Kochaliście się tak, jak powinni kochać się małżonkowie. To wspaniała
umiejętność, nie w każdym małżeństwie się udaje. Ale to nie znaczy, że nie możesz się
związać z żadną inną kobietą. Pewnego dnia spotkasz taką, którą pokochasz w ten sam
sposób.
– A jeśli nie chcę? – żachnął się. – Jeśli łęk przed utratą przeraża mnie?
– Oczywiście, że cię przeraża, B. J. – odrzekła Monica. – Zawsze się tego boimy, jeśli
głęboko kochamy, czy to dziecko, czy rodziców, czy choćby psa. Ale myślę, że kiedy
spotkasz taką osobę, sam uznasz, że nie masz wyboru.
– O... wspaniale! Po prostu wspaniale! – prychnął.
– Tak, to jest coś wspaniałego. Lękamy się, ale to najwspanialsza rzecz na świecie –
rzekła łagodnie Monica i poszła do Tori, zanim zdążył zaprotestować.
– Chris nie dzwonił, mamo? – spytała Hayley. Pracowała od ósmej rano do szóstej
wieczorem. Za dwie godziny będzie wolna.
– Nie – odparła Adele. – Spodziewasz się telefonu?
– Nie, spodziewam się, że przyjedzie.
W sobotę lub w niedzielę, powiedział. Uznała zatem, że albo w sobotę wieczorem albo w
niedzielę rano i starała się nie myśleć o tym, że pewnie znowu wróci do sprawy ich
małżeństwa. Teraz zaniepokoiła się, że nie dał znaku życia.
Przez cały tydzień była spięta i nieszczęśliwa. Nieobecność Byrona uzmysłowiła jej, jak
silne są jej uczucia wobec niego. Tęskniła za nim. Było jej ciężko i znowu zaczęła się
zastanawiać, czy on podobnym uczuciem darzył Elizabeth.
Nie mając nadziei na przypadkowe spotkanie w przedszkolu czy szpitalu, uzmysławiała
sobie wyraziście, jak pusta będzie jej przyszłość, kiedy ich romans się skończy... kiedy ona
zdobędzie się na odwagę, by go zakończyć. Znacznie bardziej pusta niż teraz z nim i z Tori,
którzy wyjechali zaledwie na parę dni.
Weekend dobiegał końca. Dyżur był spokojny, żadnego przedawkowania, żadnego
wypadku pod wpływem alkoholu. Same lekkie przypadki. Gdy zadzwonił telefon, chwyciła
niecierpliwie słuchawkę, choć nie spodziewała się już usłyszeć głosu swego byłego męża.
– Hayley? – To jednak był Chris.
– Gdzie jesteś?
– Późno wyjechałem, przepraszam. Zobaczymy się wieczorem.
– Dzwonisz z samochodu? – spytała.
– Tak.
– Ale skąd?
– Z samochodu – powtórzył.
– To wiem, ale...
– Do zobaczenia – przerwał jej i wyłączył komórkę.
Irytowało ją, że nie wie, o której go powinna oczekiwać, ale równocześnie poczuła ulgę.
Nic mu się nie stało. Jedzie. I miejmy nadzieję, nie jest zmęczony, jeśli wyruszył po lunchu.
Musi być teraz gdzieś w okolicach Traralgon lub Sale. Przypuszczalnie zjawi się koło
dziesiątej. Postara się nie okazywać złości ze względu na Maxa i ze względu na rozmowę,
którą mają przeprowadzić.
Dyżur dobiegał końca. Nie mogła się już doczekać zmienników. Chciała jak najszybciej
zobaczyć synka i wziąć go w ramiona. Z jakichś powodów pragnęła tego bardziej niż zwykle.
Za kwadrans szósta odezwał się telefon gorącej linii. Podniosła słuchawkę.
– Samochód wypadł z szosy około dwadzieścia kilometrów na południe od miasta –
usłyszała głos Kathy. – Nie wygląda to dobrze. Jechał za szybko, gwałtownie zahamował na
zakręcie. Facet, który dzwonił, był świadkiem wypadku.
– Jedziemy – rzuciła Hayley. Znowu ta szosa, pomyślała przygnębiona.
Prowadziła karetkę, słuchając dalszych informacji.
– W samochodzie był tylko kierowca. Świadek ma za sobą kurs udzielania pierwszej
pomocy i gaśnicę, której użył, bo poczuł benzynę. Mówi, że mężczyzna jest ranny,
niezupełnie przytomny i chyba ma zakleszczone nogi. Powiadomiłam SouthCare, dadzą
helikopter. Policja jest już na miejscu.
– Dobra, nie ma dużego ruchu – zauważył Lucas. – Wkrótce tam będziemy. O tak, już
widzę wóz policyjny. Dojeżdżamy.
Podziękuj Bogu za mamę i tatę, pomyślała Hayley, oczami wyobraźni widząc, jak
przepada jej wspólny wieczór z Maxem. W tej chwili trudno jej było myśleć o pacjencie.
Nagle rozbity samochód wydał się jej znajomy. Duży zielony ford, taki jak Chrisa, ale
stał przodem w kierunku południa, na lewym poboczu szosy, nie na prawym. A więc, jechał
do Melbourne, uznała. Wzięła zestaw tlenowy, aparat do EKG, ciśnieniomierz i leki.
– Kierowca zmęczony? – usłyszała głos policjanta. – Nie zauważył zakrętu? Samochód
przejechał w poprzek szosy. Stoczył się, uderzył w drzewo i obrócił tyłem do kierunku jazdy.
A więc jechał z Melbourne. Duży zielony ford.
– Chris, na Boga, to Chris! – Poznała ciemniejsze plamy w miejscach, gdzie była rdza.
Chris tylko zabezpieczał je przed dalszą korozją, ale nigdy nie malował.
– Hayley? – Głos Lucasa zabrzmiał inaczej niż normalnie.
– To mój były mąż – wyjąkała.
– O Boże! Nie!
Ugięły się pod nią kolana. Byłaby upadła, gdyby Lucas jej nie podtrzymał. Nie wiedziała,
co się wokół niej dzieje.
– Wytrzymasz to? – spytał. Głos mu drżał. Nie mógł jej zastąpić. Choć wiedział jak się
posługiwać aparaturą, nie miał jeszcze oficjalnych uprawnień.
Chciała powiedzieć, że wytrzyma, ale słowa uwięzły jej w gardle. Wydawało jej się, że to
koszmarny sen, coś co sama sprowokowała swoimi lękami.
– Tak – wykrztusiła w końcu.
– Wezwę drugą załogę – powiedział Lucas.
– Tak, proszę. – Na nogach jak z waty poszła w kierunku rozbitego samochodu. –
Potrzebny kołnierz i stabilizator kręgosłupa – zwróciła się do Lucasa. – Może kombinezon
przeciwwstrząsowy. Co jeszcze? Nie mogę się skupić...
Nigdy nie pracowała w takiej sytuacji. Nakładała maskę tlenową na twarz, którą kiedyś
całowała, szukała żyły w rękach, które trzymały ich nowo narodzone dziecko, mówiła w
sposób uspokajający nie jako asystentka medyczna, lecz jako była żona.
– Wszystko będzie dobrze, Chris. To ja, Hayley. Słyszysz mnie? Mów do mnie, Chris.
Możesz otworzyć oczy?
Z najwyższym trudem uniósł powieki. Z ulgą zobaczyła, że źrenice reagują.
– Mów do mnie, Chris! Jęknął tylko.
– Max namalował dla ciebie obrazek – ciągnęła. – Chciałabym, żebyś go zobaczył. Daj
mi rękę. Muszę znaleźć żyłę. – Nie przestawała mówić. – Gdzie się schowały te żyły?
Cieszyła się, że otworzył oczy, choć od razu znowu je zamknął. Ale przede wszystkim
była na niego zła.
O Boże, jak tego nienawidziła! Bywała zła już przedtem na pacjentów – narkomanów,
pijanych kierowców, ludzi, którzy wzywali karetkę, kiedy potrzebowali jedynie tabletki od
bólu głowy czy bandaża, ale nigdy nie było tak jak teraz. Wszystko się w niej gotowało,
sprawiało ból, gdy tylko pomyślała o Maksie, powodowało, że ręce jej się trzęsły tak, że
wiedziała, iż nie zdoła wbić igły w zapadnięte żyły.
– Lucas! – zawołała. – Ciśnienie spada. Tętno nitkowate. Nie mogę znaleźć żyły. Czy
druga karetka już jedzie?
– Wzywałem, ale pojechali do pacjenta. Wyjaśniłem sytuację. Nie wiem, kiedy tu dotrą.
Boże, dlaczego właśnie dziś nie ma tu Bruce’a! Lucas nie ma prawa nawet założyć
kroplówki. Kusiło ją, by mu kazać spróbować. Do diabła z przepisami! Już nieraz widział, jak
to się robi. Pomoże mu, podpowie, jego ręce będą pewniejsze niż jej. Choć przy tych niemal
niewyczuwalnych żyłach doświadczenie mogło być sprawą życia i śmierci.
Tylko ja mam doświadczenie.
Ponowiła próbę. Nie udało się. Jej dłonie wydawały się równie bez życia jak jego żyły.
Chris jęczał i coś mamrotał. Cały czas do niego mówiła, gdy tymczasem strażacy przecinali
karoserię, by uwolnić jego nogi.
– Chris, wytrzymaj, proszę! – Przeszła jej już cała złość. Czemu ten sprzęt nie pracuje
ciszej?
Musi to zrobić! Dla Chrisa. Dla ojca Maxa. Dla Maxa. Ręce przestały jej drżeć, poczuła
nagły przypływ adrenaliny i wreszcie zdołała wkłuć się w żyłę i podłączyć kroplówkę z
ratującym życie preparatem krwiozastępczym. Ciśnienie od razu się podniosło, Chris
otworzył oczy.
– Hayley... – wyszeptał. – Co z Maxem?
– Nic, nic. Jest z moją mamą. Byłeś w samochodzie sam.
– Wybacz. Nic nie pamiętam. Nie wiem, co się stało... Nagłe usłyszała nad sobą głos
Byrona.
– Pozwól, Hayley, ja się nim zajmę – oznajmił.
– To ty? – Nie posiadała się ze zdumienia. Delikatnie dotknął jej ramienia. Na chwilę
zamknęła oczy. Poczuła jego ciepło, skórę pachnącą morzem. Ciepło i zapach mężczyzny,
którego kochała.
– Druga załoga dostała pilne wezwanie – wyjaśnił. – Dyspozytorka powiadomiła szpital,
ja przyszedłem o szóstej, powiedziano mi, że... że to Chris. W jakim jest stanie?
– W porządku. Panuję nad sytuacją – odparła.
– Nie, nie możesz zajmować się pacjentem, który jest ci tak bliski.
– Mogę. Muszę – zaprotestowała. – To mój były mąż.
– Wiem – odparł. – I właśnie dlatego nie możesz. Już nie musisz. Jestem specjalistą od
reanimacji, nie pamiętasz?
Jakaś jej część, która wciąż zachowała trzeźwość myślenia, wiedziała, że on ma rację.
Skinęła głową. Wysunęła się z rozbitego auta, robiąc mu miejsce. Zrelacjonowała mu
pokrótce to, co dotychczas zrobiła, po czym cała adrenalina znów z niej odpłynęła.
– Będziesz potrzebował mojej pomocy – dodała jeszcze słabszym głosem.
Ale on tylko potrząsnął głową i delikatnie ją odsunął. Ktoś okrył ją kocem i podprowadził
do samochodu policyjnego. Usiadła z tyłu i rozpłakała się. Nie pozwól mu umrzeć, Boże, nie
pozwól umrzeć ojcu mego dziecka, modliła się.
Nie wiedziała, ile czasu mogło upłynąć, zanim do samochodu podszedł Lucas.
– Jedziemy – powiedział.
– Co z nim?
– W porządku. Przytomny. Trochę cierpi z bólu.
– Ból... jest dobry – rzekła z wysiłkiem. Zabrzmiało to paradoksalnie, ale było prawdą.
Jeśli osoba jest poważnie ranna i nie odczuwa bólu, wtedy należy się niepokoić.
– Doktor Black z nami jedzie – dodał Lucas. – Helikopter jest już w drodze. Policja
zawiezie cię do domu.
– Nie! Jadę karetką!
Wysiadła z auta policyjnego i wsunęła się na tył karetki. Byron i Chris już tam byli.
Usiadła na małym krzesełku za kierowcą. Lucas włączył światło alarmowe i syrenę i pełnym
gazem ruszył na autostradę. Trzymała Chrisa za rękę, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę,
co robi Byron, choć normalnie potrafiłaby z zamkniętymi oczami wyliczyć wszystkie jego
czynności. Tlen, EKG, ciśnienie krwi, morfina na uśmierzenie bólu, o ile ciśnienie
odpowiednio wzrośnie, a pacjent jest przytomny.
– Pojedziesz do Canberry, Chris – mówiła. – Ja z Maxem przyjedziemy jutro rano. Dziś
nie jestem w stanie prowadzić. Max przywiezie ci swoje rysunki. Powiesimy je w pokoju w
szpitalu, dobrze?
Od czasu do czasu wycierała łzy. Wciąż płaczę, pomyślała. Płaczę nad Maxem, nad
Chrisem, i dlatego, że nie chcę sienna niego złościć...
Jest zupełnie rozbita, stwierdził w duchu Byron. Wiedział, że były mąż wciąż nie jest jej
obojętny. Rozmawiali na ten temat. Chris napomykał, że chciałby do niej wrócić, a ona
zastanawiała się nad takim rozwiązaniem. Nie zdawał sobie jednak aż do tej chwili sprawy,
jak silne muszą być te uczucia. I nagle poczuł zazdrość. Doznawał jej wiele razy po śmierci
Elizabeth, kiedy widział inne pary. Są szczęśliwi, a ja ją straciłem, myślał wtedy. I nic a nic
nie mogę na to poradzić. Może nie było to uczucie szlachetne, ale jakże ludzkie. Teraz był
zazdrosny o Chrisa, bo to jego Hayley kochała.
Nie mnie, jego. Ona kocha jego. Ja chcę... żeby... kochała mnie. Tak jak ja ją kocham.
Wielkie nieba, ja ją kocham! To, co było między nami, to zaledwie ułamek tego, czego
pragnę, i dużo czasu musiało minąć, żebym uświadomił sobie, że to wprawdzie inne uczucie
niż to sprzed lat, ale równie cenne i autentyczne. Monica ma rację. Nie chciałem tego,
broniłem się, bałem, ale zdarzyło się i nic na to nie poradzę.
A ona tonie we łzach z powodu Chrisa. Jego stan jest poważny. Ma połamane nogi i
chyba rozerwaną wątrobę.
Byron walczył, by utrzymać stabilny stan rannego, życząc sobie, by kto inny był na jego
miejscu, i walczył z absurdalną potrzebą wykrzyczenia do tego mężczyzny: „Pokaż, na co cię
stać. Ona cię kocha. Tyle bólu jej sprawiłeś. Niech przynajmniej ten wypadek na coś się
przyda. Obdarz ją taką miłością, na jaką zasługuje. Powiedz to jej teraz! Ściśnij jej dłoń tak
mocno, jak możesz, i powiedz!”
Lucas pędził autostradą, ani na chwilę nie zdejmując nogi z gazu, ale Byronowi
wydawało się, że wóz sunie koło za kołem. Były to najdłuższe minuty w jego życiu.
Helikopter SouthCare czekał obok szpitala. Sanitariusze wnieśli Chrisa do środka. Hayley
obserwowała, jak śmigłowiec wznosi się w powietrze. Gdy tylko Chris jako tako odzyska
siły, powie mu, że już za późno. Nie może do niego wrócić. Chciałaby mieć już tę rozmowę
za sobą, ale wiedziała, że upłyną tygodnie, zanim Chris będzie do niej zdolny.
– Hayley...
Poczuła delikatne dotknięcie. Odwróciła się i padła w ramiona Byrona. Pragnęła, by ją
ukoił, ale nie dał jej ciepła, którego pragnęła, nie przytulił. Odsunęła się.
– Jutro pojadę – powiedziała z wysiłkiem.
– Zawiozę cię.
– Nie... Jeśli będzie trzeba... mama i tata ze mną pojadą. Zresztą, i tak pojadą – dodała. –
Max jest za mały na to, żeby przesiadywać w szpitalu. W każdym razie dziękuję. – Otarła łzy
wierzchem dłoni.
– Nie mogłem patrzeć, jak płaczesz w karetce – powiedział. – Ten wypadek was zbliży.
Zadziała na twoją korzyść. Mówiłaś mi, że on tego chce. Nie musisz płakać.
– Ale ja jestem na niego wściekła! – wybuchnęła.
– To się zdarza, gdy kogoś naprawdę kochamy. W takiej chwili jak ta, miłość
przezwycięży wszystko.
– Nie kocham Chrisa! Teraz go chyba nawet nienawidzę. Wiedział, jak ryzykuje. Ożenił
się ze mną i nie słuchał moich ostrzeżeń! Mówiłam mu, że jeździ za szybko, że nie
odpoczywa w czasie podróży. – Drżał jej głos. – Me dawałam mu spokoju, ale on mnie
ignorował. Ten mężczyzna, który dzwonił na pogotowie, mówił, że on pędził. A przecież jest
ojcem i gdyby dzisiaj zginął, zostawiłby mojego synka bez ojca... O Boże, nie wybaczę mu
tego!
Byron ujął jej dłonie i zaczął je delikatnie gładzić.
– Powiedz mi szczerze, Hayley. – Popatrzył jej w oczy. – Jesteś zła, bo on utrudnia ci
kochanie go, czy tak? A ty wciąż go kochasz.
– Kocham? – powtórzyła. – Ja... on jest ojcem Masa. Na swój sposób będę go zawsze
kochać, to znaczy przynajmniej interesować się nim. Szanować, troszczyć się o niego. Ale
jeśli chodzi ci o to, czy chcę znowu być z nim... Dlaczego chcesz to wiedzieć właśnie teraz? –
zaśmiała się nerwowo. – Nie, nie chcę go z powrotem.
Nagle przypomniała sobie, że nie miała poruszać tego tematu, że chciała, by Byron sądził,
iż jej związek z Chrisem jest prawdopodobny. Był to rodzaj samoobrony z jej strony. Ale już
za późno. Była zbyt szczera.
– Nawet nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić – dokończyła. Gdy milczał, dodała: –
Byron?
– Wybacz – mruknął, patrząc jej w oczy. – Chcę to wiedzieć teraz, choć wiem, że to
najgorsza z możliwych chwil, bo to ma dla mnie... znaczenie, bo chcę, żebyś...
– Chcesz, żebym cię kochała – nagłe do niej dotarło.
– Naprawdę? Po tym wszystkim, co mówiłeś o naszym związku
7
śe nie możesz mi
niczego zaoferować ani obiecać?
Podniosła na niego wzrok. Patrzył na nią w napięciu.
– Myliłem się – odparł po chwili. – Mogę ci zaoferować więcej, tyle że nie chciałem.
Walczyłem. Ale stało się i jest to tak cudowne, że juz się nie boję. Mogę ci dać wszystko,
Hayley, i myślę, że jesteś jedyną kobietą na świecie, która może sprawić, że... pragnę tego.
Czy zgodzisz się na zmianę warunków umowy, jaką zawarliśmy?
Objął ją, zapragnęła poczuć jego wargi, ale postanowiła zaczekać i kazać jemu czekać.
To, co się teraz między nimi dokonało, było zbyt ważne, by zepsuć to pospiesznym
działaniem.
– Zmiana warunków umowy – powtórzyła, czując, jak serce jej wali. – A więc na jakie?
Powiedz mi, Byronie.
– Ja... cóż... muszę pomyśleć – odparł. – Sądzę, że są różne możliwości. Powinniśmy je
najpierw przedyskutować.
– Podaj mi wersję podstawową. Wiesz, że my, w pogotowiu, bardzo przestrzegamy
pewnych reguł.
Wiedział, że udaje pewną siebie. Czuł, że drży, poznał po jej oczach, co chce usłyszeć. I
powiedział to.
– Hayley, chcę, żebyś za mnie wyszła. Nieważne, kiedy to nastąpi i gdzie. Chcę z tobą
ż
yć i mieć z tobą dziecko, być dobrym ojcem dla Maxa na wypadek, gdyby Chris nie
spisywał się w tej roli jak należy, chcę patrzeć, jak stajesz się matką dla Tori, jedyną możliwą,
jaką mógłbym znaleźć, ponieważ musi to być kobieta, która i mnie odpowiada, a taką kobietą
jesteś ty. Zgadzasz się?
– Tak, och, tak. Zgadzam się. Kocham cię.
Ujął w dłonie jej twarz, pochylił się i usta ich spotkały się w namiętnym, zachłannym,
czułym pocałunku.
– Co to jest, kochanie? – spytała matka Hayley, wskazując grubą kopertę, która leżała na
bufecie w kuchni.
– Ach! To zaproszenie na ślub – odparła Hayley. – Przyszło dzisiaj, ale już wiedzieliśmy
o tym. Nie mówiłam ci? Nie zdecydowaliśmy jeszcze z Byronem, czy pojedziemy. Nie będzie
tam dzieci, a więc Max i Tori musieliby zostać z tobą.
– To żaden problem. Matka Byrona mi pomoże. Uwielbia być z wnukami, jeśli ma obok
siebie jeszcze jakąś osobę dorosłą.
Pani Black po udarze nie odzyskała już dawnej sprawności.
– Tak, ale to będzie na krótko przed rozwiązaniem, więc chyba jednak nie pojedziemy.
Hayley położyła dłoń na brzuchu i poczuła lekkie kopnięcie. Była w siódmym miesiącu
ciąży i bezustannie spierali się z Byronem o imię dziecka. A że nie znali jego płci, bitwa
toczyła się na dwóch frontach.
– A czyj to ślub? – zainteresowała się matka.
– Chrisa.
– Och.
– Poznał kogoś ponad rok temu – wyjaśniła Hayley – kiedy chodził na rehabilitację po
wypadku. Po sposobie, w jaki o niej mówił, zorientowałam się, że to coś poważnego.
– I zaprosił ciebie i Byrona? – Matka popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
– Cieszę się, że to zrobił. Dla dobra Maxa. To lepiej, jeśli Max wie, że obojgu nam
ułożyło się życie, że jesteśmy w dobrych stosunkach i że jesteśmy szczęśliwi.
Zza okien dobiegł odgłos samochodu.
– O, czy to Byron? – spytała Adele.
– Pewno tak. Miał odebrać Maxa z treningu, a po obiedzie ja zawiozę Tori na balet. Ona
jest cudowna, mamo – mówiła dalej, zniżając głos, by dziewczynka nie słyszała. – Nie jest
może wybitnie utalentowana, ale kocha taniec, a to się liczy. Cieszę się, że przestałam już
pracować, bo dwoje sześciolatków w domu to aż nadto!
– Poczekaj, aż będziesz miała jeszcze niemowlę – roześmiała się Adele.
Byron z Maxem weszli do kuchni. Max w biegu ucałował Hayley i pognał do swego
pokoju. Miał za sobą dzień pełen sukcesów, i w sporcie, i w nauce.
Hayley czekała, by Byron wziął ją w ramiona i uścisnął, ale wyraz jego oczu mówił jej,
ż
e odkłada to na potem, kiedy będzie ją mógł obdarzyć czymś więcej.
Byli małżeństwem od półtora roku i małżeństwo to nadawało sens ich życiu, pozwalało
spojrzeć na przeszłość z dystansu.
– Witaj, B. J. – Adele podeszła do niego z szerokim uśmiechem na twarzy.
Ona, Monica i matka Byrona – przyszłe trzy babcie wspólnego wnuka – rozumiały się
bardzo dobrze. Adele od razu zaczęła się do zięcia zwracać tak jak one, B J.
– Witaj, Adele, zostaniesz? – spytał.
– Nie, wstąpiłam tylko na chwilę. Już późno. Wzrok Byrona padł na kremową kopertę.
Adele spojrzała na nią po raz drugi.
– Już późno... – powtórzyła, po czym dodała zdecydowanym tonem: – Nie, nie idźcie.
Hayley i Byron popatrzyli na nią zdziwieni. Dokąd mają nie iść? Przecież to ona
wychodzi.
– Zastanawiałam się. Zróbcie sobie wakacje przed narodzinami dziecka.
– Czy ktoś może mi powiedzieć, o co tu chodzi? – spytał Byron.
– Nie jedźcie na ślub Chrisa – wyjaśniła Adele.
– Ach, to zaproszenie. – Byron wziął kopertę i odłożył ją z powrotem, nawet nie
zaglądając do środka.
– Jeśli mam zostać z dziećmi, to wolałabym, żebyście pojechali sobie gdzieś we dwoje.
Od czasu miesiąca miodowego nie mieliście urlopu, a i on trwał zaledwie trzy dni. To ostatnia
okazja przed przyjściem dziecka na świat.
Byron i Hayley wymienili spojrzenia.
– Pojedziemy? – spytała Hayley.
– Tak.
– Wszystko jedno dokąd?
– Oczywiście, ale tylko we dwoje. Przytuliła się do niego, musnął ustami jej wargi.
– Dobrze, mamo, bardzo chętnie... – zaczęła.
Ale Adeli już nie było. Usłyszeli jej głos dobiegający z pokoju Tori. Zegnała się z
dziećmi. Musiała wymknąć się z kuchni niepostrzeżenie albo om’ byli zbyt pochłonięci sobą,
by to zauważyć. Raczej to drugie, uznała Hayley. Na bufecie leżało zaproszenie przedarte na
pół, jakby zdając się mówić: Teraz nie macie już wyboru.
– Czy musiała to robić? – roześmiał się Byron.
– Skąd, sama podjęłam decyzję.
– Ja też, kochanie.
Wziął ją ponownie w ramiona i tym razem ich pocałunek trwał znacznie, znacznie dłużej.