W Domu Glassów lunch zawsze był niepewną sprawą. W
niektóre dni wszyscy mieszkańcy domu Claire byli na nim obecni,
przez większość dni nikt nie był; czasami było jedzenie w lodówce.
Przez większość, nie. Claire zrobiła fajną rzeźbę ze zgniecionych
krakersów i puszek zupy. Jej ulubioną był krem z pomidorów.
Mniam.
Siorbała swoją zupę, jak zwykle samotnie, kiedy usłyszała
uderzenie ze schodów. Dziwne. Wiedziała, że Eve jest w pracy, w
kampusie a Michael poleciał uczyć gry na gitarze. Shane – cóż, nigdy
nie była do końca pewna, gdzie jest Shane, ale szukała go przed
robieniem lunchu i nie było po nim ani śladu.
Tylko nie inny użytkownik portalu. Szczerze, posiadanie w domu
jednych z tych mistycznych drzwi, stawało się niebywałą męczarnią.
– Wielka Stacja Centralna, - westchnęła Claire i połknęła resztę
swojego lunchu przed wrzuceniem miski do zlewu i pójściem do góry.
Dom był w przyjemnym bałaganie, ale powoli zmieniał się na o mój
Boże kto tu mieszka? więc musiała wyjaśnić wszystkim aby
pozbierali trochę. Tylko żeby pokazać, że nie jest wolna od
obowiązków, podniosła stertę książek, którą zostawiła na stole w
jadalni i wzięła je ze sobą na górę.
Kiedy zrzuciła książki na wierzch – cóż, wszystkich innych
książek, dla których zamierzała znaleźć półkę, Claire wzięła
miniaturowy kij do baseballa, który Shane jej kupił – aluminiowy, ale
platerowany srebrem. Dobry do walenia wampirów, jeśli byłoby to
konieczne. Był zaskakująco ciężki.
Znowu nastąpił huk. Nie, jak myślała z prywatnego pokoju
Amelie na górze albo ze strychu.
To dochodziło z pokoju Shane’a.
Claire mocno ścisnęła kij i rozlegle otwarła drzwi. – Nie ruszaj
się! – krzyknęła. Stres sprawił, że jej głos brzmiał za wysoko tak jak
małej dziewczynki albo helu. Żenujące i w pewien sposób
zastraszające.
Był tam pół-nagi mężczyzna stojący na środku pokoju Shane’a.
Oh.
Shane, w swojej bieliźnie, próbował założyć swoje spodnie tak
szybko, że zatoczył i potknął się na łóżko. – Hej! – zaprotestował. –
Co jest, że dziewczyny wparowują do mnie kiedy się ubieram?
Wynocha!
Claire nie mogła opanować śmiechu. To było absurdalnie
śmieszne, sposób, w jaki turlał się na łóżku próbując wejść w dżinsy a
także – cóż, tak. Gorący.
Opuściła kij i odwróciła się. – Przepraszam. Usłyszałam hałasy.
Myślałam – zaczekaj. Dziewczyny, w liczbie mnogiej? Ktoś jeszcze
wpadł na ciebie poza mną?
Usłyszała skrzypienie łóżka, szelest ubrań a on powiedział – Cóż,
tak. Eve weszła kiedyś do łazienki, kiedy byłem pod prysznicem, co
było kiedy pozbyłem się czystej zasłony i wziąłem tą brudną.
- Eve widziała cię nago?
- Um – za plastikowym prześcieradłem pokrytym wodą? Nie ma
na to pewnej odpowiedzi.
Claire odwróciła się, nieproszona. Właśnie wciągał na siebie swój
stary, szary podkoszulek. – Niezupełnie. – powiedziała. – W każdym
razie. Czemu się przebierasz?
Shane próbował wyglądać na niewiniątko, co dobrze mu nie
wychodziło. – Ze znudzenia?
- Shane, nigdy nie widziałam cię, zmieniającego ubrania w środku
dnia, przenigdy. Nie było cię kiedy wstawałam z teraz po prostu
wróciłeś. Co się stało? – bo myślała o najgorszym. Przypuszczała, że
najgorsze w innych miejscach niż Morganville, prawdopodobnie miał
co robić widując się w inna dziewczyną. Tutaj, zakładała, że miał na
sobie pełno krwi.
Pomyślał o okłamaniu jej; mogła zobaczyć jak przemknęło to po
jego twarzy, ale potem westchnął, potrząsnął głową i otworzył
zamknięte drzwi. Wyjął plastikową torbę i wyciągnął w jej kierunku.
W środku były jego sportowe Nike, para znoszonych, niebieskich
dżinsów i koszulka, która mogła być kiedyś czerwona, setki prań
temu.
Cuchnęły. Claire się cofnęła z odgłosem krztuszenia. – Co to jest
do cholery?
- Wiesz, że mówiłem, że zamierzam zdobyć pracę.
- Tak? – zorientowała się, że trzymała rękę zakrywając nos i
buzię a jej oczy łzawiły. – Co to ma z tym wspólnego?
- Dostałem pracę… na miejskim wysypisku. Grabienie
odpadków. Hej, wiedziałaś, że są tam mewy? Trochę daleko od
oceanu. W każdym razie, mają tam w szatniach prysznice więc
wziąłem jeden przed powrotem do domu, ale zapomniałem wziąć
ubrania na zmianę. – Związał siatkę i cisnął ją do swojej szafki. –
Poza tym postanowiłem poszukać lepszej pracy.
Dobry pomysł. – wyglądał na tak zirytowanego pomysłem
znalezienia lepszej pracy, że Claire nie mogła powstrzymać chichotu,
który się w niej gotował.
- Śmiejesz się ze mnie?
- Tak, coś w tym rodzaju.
Shane rzucił się na nią. Pisnęła, wymknęła się i udała, że
zamachuje się na niego kijem. Z łatwością złapał go jedną ręką i
przycisnął ją do ściany.
Oh.
- Jak pachnę? – zapytał ją, bardzo niskim głosem. Poczuła, że całe
jej ciało mrowi w odpowiedzi.
- Dobrze. – Nie pokrywało się to z tym za bardzo. Wzięła głębszy
oddech. – Tak właściwie, wspaniale.
- Dobrze to słyszeć. – Musnął jej usta swoimi, bardzo lekko. –
Upewnijmy się. Weź delikatny, głęboki oddech.
Wzięła. – Może z małym dodatkiem starych pieluch.
- Hej!
Pocałowała go. Z pewnością nie smakował jak stare pieluchy.
Smakował cynamonem i przyprawami a jego wargi były miękkie i
gorące pod jej a ona zapomniała o kiju w swojej ręce póki nie uderzył
podłogi z ciężkim hukiem.
- Smakujesz jak zupa pomidorowa – wymamrotał Shane. – Jak
wiesz przyszedłem do domu na obiad.
- Cóż, weź sobie własny.
- Może później.
Claire wzięła kolejny głęboki wdech – naprawdę nie pachniał jak
stare pieluchy – i odepchnęła go. Nigdy nie była wystarczająco silna
aby to zrobić, jeśli nie chciał być odepchnięty, ale posłusznie cofnął
się. – Teraz – powiedziała – sam robisz swoje śmierdzące pranie.
Nawet nie myśl o poproszeniu mnie o to.
- Mam to zrobić? – zrobił szczenięce oczy.
Całkowicie miał.
Kiedy zeszli schodami na dół wiedziała, że kompletnie jej to nie
przeszkadza.
To musiała być miłość, pomyślała i podała mu puszkę zupy
pomidorowej.