Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha

background image

FRANCES CROWNE

Dzieci doktora Wentwortha

(Dr Wentworth’s Babies)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W pogodny marcowy dzie

ń pociąg ekspresowy z Londynu

minął granicę Anglii i mknął cicho wśród pagórków Szkocji.

Laura Meadows patrzyła na przesuwający się za oknem
krajobraz.

Zaintrygował ją widok chmur, gromadzących się

wokół widocznych na horyzoncie gór, zza których

sporadycznie prześwitywało słońce. Byłaby zachwycona tym
widokiem jeszcze bardziej,

gdyby w uszach nie brzmiał jej

wciąż głos Keitha:

– Inverness? Dlaczego, do diab

ła, wyprowadzasz się na

północ? I co będzie z nami? – pytał ze złością, wpatrując się w

nią zimnym wzrokiem.

Mia

ła ogromną ochotę roześmiać się, uświadomiła sobie

bowiem,

że już wcześniej przypominał jej czasami małego

chłopca w sklepie ze słodyczami, który spodziewa się dostać
wszystko, czego zapragnie.

– Keith, powiedzia

łam ci już, że nie będę mieszkać w

twoim mieszkaniu i wyczek

iwać na twoje wizyty między

kolejnymi lotami.

Nasz romans już się skończył. Na litość

boską, bądźmy realistami...

Spogl

ądała na majestatyczne szczyty strzegące małych,

odludnych farm,

płynące w dół potoki, pieniące się wesoło na

swej drodze do morza, rozl

egłe sosnowe lasy, ciche,

tajemnicze i mroczne.

Nie znała dotąd tej części kraju – teraz

od razu skłonna była ją polubić. Westchnęła z ulgą i
zadowoleniem,

odrzuciła do tyłu długie jasne włosy i wzięła

do ręki gazetę. Znowu poczuła się wolna. W końcu dlaczego

nie miałaby w dwudziestym szóstym roku życia cieszyć się

wolnością?

Po jakim

ś czasie współpasażerowie ożywili się. Niektórzy

ruszyli w kierunku bufetu,

skąd wracali z różnego rodzaju

napojami.

Laura miała już wstać, by zrobić to samo, gdy nagle

background image

jakaś młoda kobieta – rzucona siłą odśrodkową na zakręcie –

przechyliła się i z trzymanego w ręce kubka omal nie trysnęła
jej kawa.

– Bardzo przepraszam! – Skonsternowana, kobieta

wyprostowa

ła się i chwyciła za oparcie fotela. – Czy zalałam

panią? – spytała, wpatrując się w ciemnozielony kostium
Laury.

– Nie, nic si

ę nie stało. To chyba kara za lenistwo! Późno

kupiłam bilet i były już tylko miejsca przy przejściu –

uspokoiła ją Laura z uśmiechem.

– Naprzeciwko mnie, przy oknie, jest wolne miejsce –

powiedzia

ła kobieta konspiracyjnym szeptem. – Ta pani, która

je zajmowała, już wysiadła. Gdyby chciała się pani przesiąść...

– Ch

ętnie, dziękuję.

– Pomog

ę pani przenieść torby.

Po umieszczeniu baga

ży w nowym miejscu, młode kobiety

usadowiły się wygodnie.

– Uff! Tak jest o wiele lepiej. – Laura u

śmiechnęła się z

wdzięcznością.

– Przy okazji, nazywam si

ę Gemma Sinclair – przedstawiła

się dziewczyna. Jej roześmiane oczy lekko przesłaniała masa
rozwichrzonych,

kasztanowych włosów.

– Cze

ść. Jestem Laura. Laura Meadows. Naprawdę

doceniam twoją pomoc.

– Ca

ła przyjemność po mojej stronie. Prawie dostawałam

ju

ż szału, nie mając do kogo otworzyć ust. Moi trzej

towarzysze podróży przez cały czas trzymali nos w książkach.
Jedziesz do Inverness?

– Tak.
– To

świetnie, ja też. Jeszcze ze trzy godziny. Pójdę teraz

kupić kanapkę. Nie pomyślałam o tym, żonglując kawą. Kupić

ci coś?

– A kaw

ę byś mi przyniosła?

background image

– Drobiazg, mam ju

ż wprawę!

Laura by

ła zadowolona z towarzystwa. Po powrocie

Gemmy znalazły tak wiele tematów do rozmowy – stroje,
fryzury,

makijaż, podróże, sprawy sercowe – że prawie nie

zauważyły dziesięciominutowego postoju w Edynburgu.

Kiedy Gemma zacz

ęła opowiadać o nadopiekuńczości

swoich rodziców,

Laura uśmiechnęła się melancholijnie, ze

smutkiem jednak wróciła myślą do własnych. Od chwili

śmierci jej dwudziestoczteroletniego brata w wypadku matka i

ojciec wciąż skakali sobie do oczu, starając się znaleźć
winnego, czyli tego,

kto pozwolił mu jeździć na motocyklu.

Dom rodzinny zmienił się nie do poznania i między innymi

dlatego chciała zmienić pracę i wyprowadzić się z Londynu.

Nagle dotarło do niej, że Gemma mówi już o czymś innym.

– Jeste

śmy w Inverness – oznajmiła właśnie, kiedy pociąg

zwalniał wjeżdżając na peron.

– O rany, ale si

ę zagadałyśmy. To była wspaniała podróż,

Gemmo.

– Zgadzam si

ę. – Gemma zebrała swoje rzeczy. – Mam

wrażenie, że mogłybyśmy rozmawiać jeszcze dłużej.

Poci

ąg zatrzymał się. Stanęły w kolejce do wyjścia i po

chwili znalazły się na peronie.

– Kto

ś powinien na mnie czekać. Mam tu nową pracę. –

Gemma rozglądała się wokół.

Laura rzuci

ła jej zaintrygowane spojrzenie.

– W Lodge? Nie jeste

ś przypadkiem pielęgniarką? Gemma

postawiła walizki i uściskała Laurę.

– Tak! Chwa

ła Bogu, że znalazłam koleżankę.

– Powinnam si

ę była domyślić – roześmiała się Laura. –

Pielęgniarki są w jakimś sensie do siebie podobne, prawda?

Niebawem dostrzeg

ły młodego człowieka w tweedowym

ubraniu,

myśliwskim kapeluszu i niedbale zawiązanym długim

szaliku.

Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, a w ręku

background image

trzymał planszę z napisem „Szpital Lodge.”

– Dobry wieczór paniom. Czy pani...
– Laura Meadows.
– Gemma Sinclair.
– Jestem Dennis McKay. Mikrobus stoi przed dworcem.

Wsiadajcie, prosz

ę. Musimy tylko jeszcze zaczekać na kogoś.

Zerknął na listę. – Na panią Joan Barnard.

Przesz

ły do samochodu i zajęły miejsca.

– Czuj

ę się, jakbym miała skrzydła – oznajmiła nagle

Gemma.

– Mnie a

ż tak dobrze nie jest. Może to miejsce przypomina

więzienie? Przecież będziemy na takim pustkowiu...

– A to mo

że jest jedna ze strażniczek?

Z uwag

ą obserwowały Dennisa witającego niską, pulchną

kobietę, której zasadnicza mina nie wróżyła nic dobrego.

Miała pociągłą twarz, okulary w cienkiej, złotej oprawce i
krótkie, proste,

siwe włosy, które mimo silnego wiatru nie

wyglądały na zwichrzone.

Po chwili Dennis otworzy

ł drzwi samochodu i przedstawił

kobietę.

– Pani Joan Barnard.
– Dobry wieczór –

powiedziały chórem.

– Gemma Sinclair i Laura Meadows – doko

ńczył Dennis z

promiennym uśmiechem. – Możemy ruszać.

Po wymianie zdawkowych uwag o pogodzie zapad

ła cisza,

którą przerwała Joan Barnard, oświadczając autorytatywnym

głosem:

– Widz

ę, że będę najstarszą osobą wśród personelu, ale

podczas wstępnej rozmowy powiedziano mi, że im to nie
przeszkadza.

– A dlaczego mia

łoby przeszkadzać? – Laura usiłowała

zachować się przyjaźnie. – Musisz mieć ogromne

doświadczenie, Joan. W dzisiejszych czasach pielęgniarstwo

background image

stwarza wiele możliwości. Na jakim stanowisku będziesz

pracować?

Po bladej i zm

ęczonej twarzy Joan Barnard przemknął nikły

uśmiech.

– Och, ja nie... Jestem chirurgiem – powiedzia

ła szybko. –

Wybaczcie mi małomówność, ale jestem w podróży od
wczoraj rano.

Gemma i Laura wymieni

ły znaczące spojrzenia. Nagle z

fotela kierowcy odezwał się Dennis:

– A ja jestem dy

żurnym pielęgniarzem.

– To

świetnie! – Gemma klepnęła go lekko po ramieniu. –

Skoro wszyscy się już znamy, możemy się zdrzemnąć.

– Nie radz

ę, jeszcze tylko parę kilometrów.

Jechali w ciemno

ściach bezksiężycowej nocy. Jedynymi

oznakami życia były sporadyczne światła na farmach i tylko

raz zobaczyli reflektory samochodu jadącego z naprzeciwka.
W ko

ńcu mikrobus zwolnił, a przed ich oczami ukazał się

ogromny budynek szpitala.

Zatrzymali się przed wspaniałymi,

rzeźbionymi drzwiami dębowymi w obmurowaniu z cegieł, do

których prowadziło kilka stopni z białego kamienia. Prawie

natychmiast solidne drzwi otworzyły się i ukazała się w nich

uśmiechnięta, młoda dziewczyna. Po chwili dołączyła do niej

kobieta w stroju przełożonej pielęgniarek.

Dennis w pogodny spos

ób przedstawił swoje pasażerki

pielęgniarce, która nazywała się Katherine Menzies.

– Witam. Mi

ło mi was poznać. – Jasnobrązowe oczy

patrzyły z niekłamaną życzliwością. – Proszę wejść. Mary –

zwróciła się do młodej dziewczyny, pomagającej Dennisowi

przy wnoszeniu bagażu – podaj nam teraz kawę, moja droga.

Wypijemy ją w moim pokoju.

Siedz

ąc przy płonącym kominku, z przyjemnością piły

parującą kawę.

– Jest

świetna – powiedziała ciepło Gemma. – Miałyśmy

background image

dość tej lury, jaką podają w pociągu. Prawda, Lauro?

– Tak, ale og

ólnie biorąc podróż minęła nam szybko. –

Laura zauważyła, jak Joan Barnard z trudem otwiera powieki.

Pani Barnard miała znacznie dłuższą podróż i chyba jest

wyczerpana.

Panna Menzies wsta

ła.

– Te

ż tak sądzę. Zaprowadzę panią, Joan, do pani

mieszkania i pomogę się ulokować. Siostry na pewno nam

wybaczą, że je opuścimy. – Uśmiechnęła się do nich. –

Niedługo wrócę.

Dennis udzieli

ł im odpowiedzi na pytanie, które miały

wypisane na twarzach.

– Z pann

ą Menzies świetnie się pracuje. Choć szpital działa

dopiero od dwóch tygodni,

dokonała cudów.

– Czy s

ą pacjenci?

– O tak, przylecia

ł już jeden samolot. Wzięliśmy osiem

osób,

a resztę przyjął szpital w Invemess.

Catherine Menzies wr

óciła wyraźnie zatroskana.

– Doktor Barnard przyjecha

ła prosto z Palestyny.

Skierowano ją tu do pracy, żeby przez jakiś czas odetchnęła

od tych wszystkich niebezpieczeństw, które groziły jej przez

całe dwa lata. Z tego, co mi wiadomo, jest wspaniałym
lekarzem. –

Spojrzała z uśmiechem na swoje nowe

podopieczne,

starające się robić jak najlepsze wrażenie. –

Chodźcie ze mną na górę. Każda będzie miała swój pokój w
skrzydle przeznaczonym na kwatery dla personelu, a o

wszystkim poinformuję was rano.

Laura by

ła zbyt zmęczona, by zachwycić się dużym i

wygodnym pokojem,

w którym miała zamieszkać. Z ulgą

zauważyła jednak, że miniaturowej łazienki nie będzie

musiała z nikim dzielić. A ostatnią jej świadomą myślą było
to,

że łóżko jest cudownie obszerne...

Nast

ępny dzień był pełen wrażeń już od rana. Nie miała

background image

wątpliwości, że rozciągający się za każdym oknem widok

jeziora Loch Brora nigdy jej się nie znudzi.

Jak wyja

śnił im Dennis, znajdowali się w jednym z

pałacyków myśliwskich należących, podobnie jak tysiące
hektarów ziemi,

do miejscowego księcia. Książę oraz jego

żona, mili, skromni ludzie, postanowili przeznaczyć ten

pałacyk na szpital charytatywny.

Zbudowany w stylu el

żbietańskim budynek, z cegły

obramowanej szerokimi dębowymi belkami i dachem o
czterech szczytach,

miał przestronne, wysokie pokoje z

dekoracyjnymi sufitami.

Schody z ozdobnymi poręczami

prowadzi

ły na dwie wyższe kondygnacje, gdzie pokoje pełne

niegdyś przepychu zostały dostosowane do nowych funkcji
budynku.

Mimo to we wnętrzu nadal panowała atmosfera

świetności, którą ludzie dokonujący adaptacji pomieszczeń na

potrzeby szpitala zachowali świadomie.

Po lunchu kobiety spotka

ły się na oddziale przyjęć. W

ogromnej sali,

której ściany pokryte były drewnianymi

panelami,

znajdowało się sześć wydzielonych boksów do

badania pacjentów.

– Mamy tu wy

śmienite wyposażenie – poinformowała je

Katherine Menzies i oprowadziła po oddziale. – Na górze są
trzy sale operacyjne,

które obejrzycie później.

– Ile sal pracuje ju

ż normalnie? – spytała Joan Barnard.

– Sze

ść. Na każdej jest cztery do sześciu łóżek i

odpowiednie wyposażenie. W razie potrzeby możemy więc

przyjąć od dwudziestu czterech do trzydziestu pacjentów... –

W jej kieszeni zadźwięczał brzęczyk. – Wzywają mnie do
gabinetu,

więc proponuję, żebyście napiły się herbaty w

pokoju dla personelu. Nie mamy tu rygorystycznych
przepisów. Doktor Steven Lomax lub ja oprowadzimy was po
salach jutro rano, a potem zdecydujemy,

gdzie każda z was

będzie pracować.

background image

Czas na herbat

ę upłynął w przyjaznej atmosferze. Poza

nimi było jeszcze sześć czy siedem osób z personelu i wkrótce

Joan Barnard pogrążyła się w rozmowie z jednym z lekarzy, a

Laura i Gemma przyglądały się wszystkim z ciekawością,

cicho dzieląc się swymi wrażeniami.

Nagle drzwi gwa

łtownie się otworzyły i do pokoju wszedł

średniego wzrostu mężczyzna w białym fartuchu. Miał około

pięćdziesięciu lat, gęste jasne włosy, ciemnoniebieskie oczy i

dość ponury wyraz twarzy. Przywitał wszystkich, unosząc do

góry rękę.

– Przepraszam,

że wam przerywam, ale prawdopodobnie

jutro przyleci sanitarka z Europy Wschodniej.

Tak więc ci,

którzy mogą, niech się dzisiaj wyśpią, bo jutro mogą nie mieć
na to czasu. –

Na zmęczonej twarzy mężczyzny pojawił się

cień uśmiechu. – To nie jest plotka. Przechodziłem obok
pok

oju przełożonej i podsłuchałem fragment rozmowy

telefonicznej. Panna Menzies na pewno powie wam o tym
sama,

ale nigdy nie zaszkodzi wiedzieć trochę wcześniej, więc

nie mówcie,

że was nie ostrzegałem!

– Zawsze czarno widzisz, Steven – za

żartował ktoś – ale

tym razem ci wierzymy! A miałem zamiar wyskoczyć dziś
wieczorem na piwo.

Steven Lomax wzruszy

ł ramionami i wyszedł, machnąwszy

im na pożegnanie ręką. Gemma i Laura przedstawiły się paru

osobom i w jakiś czas potem wróciły do swoich pokoi, chcąc

rozpakować do końca walizki, żeby po kolacji móc od razu

położyć się spać.

Nast

ępnego ranka przy śniadaniu panna Menzies ogłosiła

nowinę, którą przekazał im wcześniej doktor Lomax. Wszyscy
jednak udawali,

że słyszą ją po raz pierwszy.

– Powinni zjawi

ć się między drugą a czwartą – uzupełniła z

ożywieniem. – Na pokładzie oprócz pacjentów są dwaj
lekarze: doktor Peter Wentworth,

jak sądzę Szkot, oraz doktor

background image

Jacques Morreaux – Francuz.

Towarzyszą im dwie francuskie

pielęgniarki. Po przekazaniu nam pacjentów odlecą z
po

wrotem do Paryża. Oczekuję,

że wszyscy będą w pogotowiu i potraktują tę sytuację jako

sprawdzian naszych umiejętności. To chyba oczywiste?

Dziękuję, na razie to wszystko.

Nieco p

óźniej Laurę wezwano do biura panny Menzies.

Stawiła się przed nią w swoim nowiutkim, białoliliowym

pielęgniarskim stroju, by wysłuchać poleceń.

– Wiem, Lauro,

że w szpitalu Colchester pracowałaś jako

siostra oddziałowa, my jednak zaproponowaliśmy ci tylko

posadę pielęgniarki. Będziesz pracowała na dwóch salach
chirurgi

cznych; nazywają się Hiacynt i Pierwiosnek. Obecnie

jest tam trzech pacjentów: dwóch kilkunastoletnich chłopców i

mężczyzna w średnim wieku. Wiem, że lepiej znasz się na

pielęgniarstwie pediatrycznym, ale chcę, żeby moje

pielęgniarki zdobyły wszechstronne umiejętności, bo na tym

odludziu będą musiały dać sobie radę ze wszystkim. Nie

obawiaj się niczego i w przypadku jakichkolwiek problemów

przychodź, proszę, do mnie. Chciałabym, żebyśmy nie tylko

stanowili zgrany zespół, ale byli też zadowoleni z pracy, a jest

to możliwe tylko wtedy, kiedy będziemy wobec siebie
szczerzy. –

Wstała i przyjrzała się bacznie Laurze. –

Wyglądasz bardzo szykownie w tym stroju, więc możemy

pokazać się w Hiacyncie.

Szpital nie mia

ł jeszcze pełnej obsady kadrowej i na

oddziale znajd

owała się jedynie dyżurna pielęgniarka. Panna

Menzies przedstawiła je sobie i wyszła. Pearl Oboto – wysoka,
elegancka Nigeryjka –

miała najpiękniejszą twarz, jaką Laura

kiedykolwiek widziała, oraz olśniewający uśmiech,

rozjaśniający wielkie brązowe oczy ciepłym światłem.

– Mi

ło mi cię poznać. Jak widzisz, nie padamy na nos z

przepracowania. Ale mam wra

żenie, że wkrótce to się

background image

radykalnie zmieni.

Laura z przyjemno

ścią rozglądała się po lśniącej nowością i

czystością sali. Zachwycały ją kolorowe zasłony przy łóżkach,
meble z jasnego drewna,

a przede wszystkim roztaczający się

z okna widok na jezioro i bladozielone wzniesienia.

– Z pewno

ścią masz rację, Pearl. Muszę jak najszybciej ze

wszystkim się zapoznać, żebym zdążyła przed szturmem.

W porze lunchu informacja panny Menzies o wyl

ądowaniu

sanitarki w Inverness i wysłaniu karetek z pacjentami do

Lodge wzbudziła skrywane podniecenie personelu. Nawet

pacjenci Hiacynta wyczuwali atmosferę, jaka panowała piętro

niżej.

– Zoran, to jest nasza nowa piel

ęgniarka. – Pearl

przedstawiła Laurę mężczyźnie, któremu po przywiezieniu do

Lodge musiano amputować nogę. – Będzie opiekować się

również tobą. – Pearl mówiła powoli, gestami wyrażając

znaczenie słów.

– Ach, dobrze... Ja mie

ć szczęście. – Radośnie pokiwał

głową i szeroko się uśmiechnął.

– Masz racj

ę, Zoran. – Pearl uśmiechnęła się do Laury i

zaczęły zmieniać mu opatrunek. – I jesteś bardzo dzielny.

– Tak, tak. – Zn

ów pokiwał głową. Poprawiły mu pościel

na łóżku.

– To bardzo mi

ły człowiek – powiedziała Pearl. – Nie wie,

o czym mówimy,

ale szybko przyswoił sobie kilka słów.

– Sk

ąd pochodzi? – spytała Laura, patrząc na jego kartę.

– Z Bo

śni. Gdyby tu był ktoś, kto zna jego język, byłoby o

niebo łatwiej.

Laura spojrza

ła na dwa zajęte łóżka w drugim końcu sali.

– Oni chyba

śpią.

– Tak, biedne diabl

ątka. To bracia, bliźniacy... Nagle

zadzwonił telefon. Pearl odebrała i po chwili poinformowała

Laurę:

background image

– Panna Menzies robi teraz zebranie personelu w izbie

przyj

ęć. Karetki z pacjentami mogą przyjechać w każdej

chwili.

Musisz tam pójść, a ja mam zostać tutaj i czekać na

polecenia.

Laura szybko pobieg

ła na miejsce spotkania. Czuła

narastające podekscytowanie, ale i pewien niepokój.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Przyspieszy

ła kroku, usłyszawszy czyjś krzyk:

– Jad

ą!

W izbie przyj

ęć panowała atmosfera pełna napięcia.

Czekano na pacjentów –

dzieci i dorosłych, uratowanych z

dewastowanych wojną krajów. Laura dołączyła do stojących

w grupie lekarzy i pielęgniarek. Była tam i Gemma, która

nachyliła się do niej i szepnęła:

– B

ędę pracować w tych samych salach co ty. Czy to nie

wspaniale?

Nagle kto

ś oznajmił:

– Ju

ż są!

Laura zobaczy

ła przez okno sznur białych karetek,

sunących wzdłuż przeciwległego brzegu jeziora. Wkrótce

pokonały zakole i na prostej drodze wiodącej do Lodge

wyraźnie przyspieszyły. Bardzo ostrożnie, z chrzęstem opon

na żwirze, wjechały na podjazd i ustawiły się w kolejce.

– Wspaniale! – o

świadczyła z zadowoleniem panna

Menzies. –

Przy odrobinie szczęścia uda nam się zainstalować

wszystkich jeszcze przed herbatą. Czy przekazałaś doktorowi
Lomaxowi –

zwróciła się do Laury – że on i doktor Hudson

będą tu dziś po południu potrzebni?

– Tak – potwierdzi

ła Laura. – Są tutaj. W porządku.

Poproszę lekarzy do mnie. A wy – zwróciła się do
p

ielęgniarek – pamiętajcie, o czym mówiłam. Ci ludzie

przeszli przez piekło, zwłaszcza dzieci. W tej chwili

potrzebują przede wszystkim troskliwej opieki. Podejrzewam,

że nie w pełni rozumieją, co się z nimi dzieje. Wiem, że mogę

na was liczyć – że zrobicie dla nich wszystko, co tylko jest

możliwe.

Ogromne, podw

ójne drzwi otworzyły się i wniesiono na

noszach troje małych dzieci, które zaczęły histerycznie płakać.

background image

Dwie pielęgniarki o bladych, zmęczonych twarzach wzięły je

na ręce i dzieci przytuliły się do nich kurczowo. Lekarze

wręczyli pannie Menzies i jej sekretarce dokumenty.

Laura patrzy

ła na nich ze współczuciem. Dobrze

zbudowanego mężczyznę, średniego wzrostu i w średnim
wieku,

uznała za Francuza. Drugi był wysoki, szczupły i

ciemnowłosy. Na jego przystojnej twarzy o niemal

klasycznym profilu widać było ogromne napięcie, a ściągnięte

rysy sprawiały, że wydawał się starszy, choć zapewne nie miał

więcej niż trzydzieści kilka lat. Z pewną irytacją w głosie

rozmawiał właśnie z panną Menzies.

– Nie, to niemo

żliwe – odparł krótko, zapytany o

dokumenty,

których nie posiadał. – Wyjaśniałem to już z

francuskimi i brytyjskimi władzami emigracyjnymi i

dodatkowe dokumenty tych chorych zostaną dostarczone,

kiedy możliwe będzie uzyskanie nowych informacji. – W

roztargnieniu przesunął palcami po włosach. Drżenie ręki

zdradzało, że misja ta stanowiła dla niego stres.

– W porz

ądku, panie Wentworth – oświadczyła niezrażona

panna Menzies. –

Zajmiemy się tym później.

– Nie mam hic wi

ęcej do dodania – oznajmił tonem

ucinającym wszelką dyskusję. – Chcę mieć tylko pewność, że

dorośli nie będą niepokojeni, a dzieci nie zostaną stąd

odprawione z powodu zbytecznych formalności.

– Prosz

ę się nie martwić – powiedziała panna Menzies z

uśmiechem. – Dopilnuję, żeby pańscy pacjenci pozostali u
nas,

chyba że zaistnieje konieczność przewiezienia ich do

innego szpitala ze względów medycznych.

Wymamrota

ł słowa podziękowania i opuścił ramiona, co

było wyrazem nie tylko zmęczenia, ale i ulgi.

Ten Wentworth jest upartym cz

łowiekiem, stwierdziła w

duchu Laura.

Słysząc narastającą kakofonię wrzasków,

podeszła do dzieci. Oprócz dwójki niemowląt było jeszcze

background image

jedno paroletnie i dwie nastolatki.

Maluchy darły się

wniebogłosy pomimo napojów i biszkoptów, dostarczonych

do izby przyjęć przez Mary.

Laura pr

óbowała uspokoić małą czarnooką dziewczynkę,

która krzyczała histerycznie, choć oczy miała suche. Leżała na
noszach w stanie skrajnej rozpaczy,

ignorując jedzenie i picie.

Jedna z francuskich pielęgniarek spojrzała na dziecko i Laura

zagadnęła ją szybko:

– Czy mo

że siostra wie, o co jej chodzi?

M

łoda kobieta schyliła się, przesunęła szybko ręką pod

okrywającym dziecko kocem i ze zmęczonym uśmiechem

powiedziała uspokajająco:

– Chwileczk

ę, malutka. Zaraz wrócę.

I prawie w mgnieniu oka zjawi

ła się z powrotem z miękką,

podniszczoną kaczuszką w dłoni.

– Masz, kochanie. Teraz ju

ż lepiej, prawda? – Pocałowała

dziewczynkę, w której smutnych oczach pojawił się cień

uśmiechu, kiedy przylgnęła do mocno zmaltretowanej
przytulanki, prawie pozbawionej puszystego futerka.

– Dzi

ękuję. – Laura uśmiechnęła się do dziewczyny. –

Musi być pani ciężko rozstawać się z dziećmi.

– Tak, ale lepiej im b

ędzie w waszym szpitalu. Przeprosiła

ją i szybko zajęła się kolejnymi podopiecznymi.

Rozgl

ądając się po sali, Laura dostrzegła, jak poirytowany

przed chwilą lekarz tuli w ramionach ciemnowłose niemowlę.

Robił wrażenie, jakby całkowicie nie zgadzał się z dzieckiem,
szczególnie teraz,

kiedy rozpłakało się na nowo. Laura

pomyślała, że powinna uwolnić tego biedaka od marudzącego,
sennego oseska.

Zbliżyła się do niego i spytała życzliwie:

– Czy mog

ę wziąć od pana dziecko? Jest chyba zmęczone.

Przez chwil

ę patrzył na nią bez słowa. Jego czarne oczy

płonęły bólem, jakby w chwili słabości ujawniło się w nich
wszystko,

co przeszedł. Ze smutnym uśmiechem pokręcił

background image

przecząco głową.

– Nie, ja... – W jego glosie brzmia

ło śmiertelne zmęczenie.

Dziękuję, ale on jest do mnie przyzwyczajony – dodał

urywanym głosem, jakby mówienie stanowiło dla niego

nadludzki wysiłek.

– Tak, oczywi

ście, rozumiem. – Laura była zażenowana,

czując, że wtrąciła się w cudze sprawy, może jakąś osobistą

tragedię. Z ulgą zobaczyła, że izba przyjęć stopniowo
pustoszeje,

a w każdym razie nie ma już w niej pozostałych

dzieci.

Posz

ła po czyste ręczniki i wracając natknęła się na

wyraźnie poruszoną Gemmę, wiozącą na wózku wyjęty z

karetek mizerny dobytek małych pacjentów.

– Podejrzewam,

że te biedne dzieciaki będą płakać aż do

północy – wyznała ze smętną miną.

– Miejmy nadziej

ę, że nie dłużej. Panna Menzies kazała ci

powiedzieć, że dwie nastolatki i przedszkolak pójdą na twój

oddział. Zapewne zaraz się tam zjawią, Na razie trzeba tylko

zapakować ich do łóżek, a badania zrobi się później – mówiła
Gemmie.

– W takim razie id

ę na górę.

– A ja musz

ę zająć się jeszcze jednym niemowlęciem.

Podchodz

ąc ponownie do lekarza, który trzymał w

ramionach dziecko tak kurczowo,

jakby bał sieje upuścić,

zauważyła na jego wymizerowanej twarzy niezwykłą bladość i

zaniepokoiła się.

Biedak, pomy

ślała, chyba potrzebuje leczenia tak samo jak

jego pacjenci.

W tej samej chwili podniósł na nią wzrok i

robiąc krok w jej stronę, otworzył usta, by coś powiedzieć.

Nim jednak zdążyła podejść, jego twarz poszarzała, zachwiał

się i próbując bez powodzenia wydusić z siebie jakieś słowo,

wyciągnął ramiona z dzieckiem przed siebie. Rzuciła się na

pomoc i zdążyła chwycić niemowlę, nim mężczyzna osunął

background image

się na kolana, a następnie upadł nieprzytomny na podłogę.

W pierwszej chwili nikt, oprócz panny Menzies, niczego

nie zauważył.

– Prosz

ę zająć się dzieckiem, siostro – zareagowała

natychmiast przełożona i rozejrzała się. – Doktorze Hudson,

proszę tu przyjść! – zawołała. – To jeden z lekarzy, którzy

przywieźli pacjentów. Wygląda na to, że podróż zwaliła go z
nóg.

Tim Hudson oraz francuski lekarz szybko podeszli do

le

żącego kolegi i ułożyli go w takiej pozycji, by mógł

swobodnie oddychać.

– M

ój Boże, jest cały we krwi! – krzyknął nagle Tim

Hudson. –

Poproszę wózek, siostro. Bierzemy go do boksu.

Potrzebny jest tlen, kroplówka,

próba krwi i przenośny

rentgen.

Przygotować salę operacyjną. Proszę zawiadomić

doktora Lomaxa; jest chyba na górze przy dzieciach.

Nagły

wypadek.

Laura zauwa

żyła, że dziecko ssie paluszki i spytała

francuską pielęgniarkę, co przynieść mu do jedzenia. Ta z

uśmiechem wzięła niemowlę na ręce, obserwujące sytuację z
takim zaciekawieniem,

że zapomniało o płaczu.

Troch

ę ciepłego mleka. Macie? – spytała z niepokojem,

nie odrywając wzroku od wózka wiozącego lekarza na
badania. –

On za ciężko pracował. Doktor Peter nie powinien

z nami dziś jechać.

Laura skin

ęła ze zrozumieniem głową, nie wiedząc, co

powiedzieć.

– P

ójdę po mleko, a potem dowiemy się, co się stało

doktorowi.

Z my

ślą o pozostałych dzieciach zagrzała dużo mleka,

odl

ała część do butelki ze smoczkiem i wróciła do izby

przyjęć. Młoda Francuzka, tuląca do siebie dziecko,

uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i cicho wyjaśniła:

background image

– Jego matka umar

ła przy porodzie. A to taki dobry, uroczy

chłopczyk.

– Biedne male

ństwo – westchnęła Laura. – Może kiedyś

znów będzie szczęśliwy. Może tu, w naszym kraju.

Dziewczyna wzruszy

ła ramionami.

Que sera, sera.
Jak si

ę nazywa?

– Andre. Znam tylko imi

ę.

– P

ójdę sprawdzić, co się dzieje – oznajmiła Laura i

skierowała się w stronę boksu. Mężczyznę wywożono właśnie

na salę operacyjną. Doktor Hudson i panna Menzies

rozmawiali przyciszonym głosem. Francuski lekarz nie
widz

ącym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Usiadła

obok niego.

– Pa

ński kolega ma pecha. Słyszałam, że bardzo ciężko

pracował.

Parskn

ął prawie szyderczym śmiechem.

– Wojna jest ci

ężka, mademoiselle. – Wyrazista twarz była

poorana przedwczesnymi, zdaniem Laury, zmarszczkami. –
Ci,

którzy przeżyli, rzadko chcą o niej opowiadać, ale... –

zwrócił głowę w kierunku opustoszałego przed chwilą boksu –

blizny pozostają na zawsze.

Nagle us

łyszała swoje nazwisko. Wzywano ją do Hiacynta.

Z ulgą rzuciła szybko au revoir mężczyźnie, znowu

zatopionemu we własnych myślach, i podeszła do windy.

– Ciesz

ę się, że nie położyłam w tej sali dzieci – oznajmiła

panna Menzies. –

Zdecydowałam, że w obecnej sytuacji

położę tu doktora Wentwortha. Będzie miał więcej spokoju.

Dowiedziałam się, że trzy dni przed lotem do Anglii został

ranny w klatkę piersiową. Był zbyt słaby na taką podróż, ale

uparł się, no i oczywiście szwy nie miały czasu się zagoić. W

tej chwili zakładają mu nowe i będziemy musieli się nim

zaopiekować. Teraz idę zadzwonić do Paryża.

background image

Wychodz

ąc zatrzymała się przy drzwiach i dodała:

– Przy okazji, siostra Weekes wraca jutro po wolnym dniu.

Jest siostr

ą oddziałową w obu salach chirurgicznych.


Wieczorem Laura zadzwoni

ła do domu. Telefon odebrał

ojciec.

– Cze

ść, tato. Dzwonię, żeby powiedzieć, że u mnie

wszystko w porządku.

– Dzi

ęki Bogu, moja droga. Twoja matka stała się bardzo

drażliwa od czasu twojego wyjazdu. Więc masz zamiar tam

zostać? – Zniżył głos. – Cieszę się, że zadzwoniłaś. Problem w
tym...

Czuję, że przez ten rozwód wypędziliśmy cię z domu. I

martwię się tym.

– Niepotrzebnie. I tak musia

łam ułożyć sobie życie od

nowa,

i naprawdę dobrze, że zrobiłam to teraz. W wolnej

chwili napiszę długi list. Daj mi jeszcze na chwilę mamę i

kończę. Trzymaj się, tato.

– Ty te

ż, kochanie. Już jest mama.

– Lauro, to ty? – Us

łyszała załamujący się głos.

– Cze

ść, mamo. Przepraszam, że nie dałam wcześniej

znaku życia, ale dotąd wszystko układa się pomyślnie, więc

nie martw się o mnie.

Stara

ła się poprawić nastrój matki, ale trudno jej było

rozmawiać z osobą będącą na granicy histerii, toteż szybko ją

pożegnała.

Nast

ępnego dnia rano Laura, wysłuchując raportu

pielęgniarki z nocnej zmiany, z zaintrygowaniem czekała na
ponowne spotkanie z doktorem Wentworthem.

– A teraz nasz nowy pacjent, doktor Wentworth –

przekazywa

ła informacje pielęgniarka przejmującym dyżur

koleżankom. – Ma dość paskudną ranę postrzałową. Kula

przeszła na wylot. Jak zapewne wiecie, trzeba było założyć
mu nowe szwy.

O szczegółach zmiany opatrunków

background image

powiadomi was doktor Lomax podczas obchodu.

Spał dość

spokojnie. –

Przewróciła kartkę w księdze raportów. – A teraz

bliźniacy. Bez problemów. – Uśmiechnęła się. – Informacja

dla Gemmy i Laury: nie potrafimy wymówić ich imion, więc

nazwaliśmy ich Kain i Abel. Spali normalnie. Z powodu

odleżyn leżą na materacach wodnych. Wyglądają jak żywe
szkielety i mus

i dostawać dawki żelaza jak w przypadku

niedo

krwistości niedoborowej; kwas foliowy doustnie przez

siedem do czternastu dni; witaminy E i K oraz proteiny.

Dokładne zalecenia są wypisane na ich kartach. Doktor

Lomax bardzo się nimi przejmuje. Podejrzewa chyba, że
dolega

im coś jeszcze, jednak na razie nie mają dość sił, żeby

przejść wszystkie potrzebne badania.

I jeszcze Zoran.

W nocy potrzebowa

ł środków

przeciwbólowych. Nie ma krwawienia z rany. –

Spojrzała na

Laurę. – Trzeba mu dziś zmienić opatrunek, Ann ci pokaże.
O

n sam zresztą też bywa pomocny. To niewiarygodne, ile się

tutaj nauczył.

W tym momencie otworzy

ły się drzwi i weszła atrakcyjna,

młoda kobieta.

– Dzie

ń dobry wszystkim! – Przywitała zebranych

promiennym uśmiechem. – Witam nowe siły – zwróciła się do
Laury i Gemmy. – Jestem Ann Weekes.

Przedstawi

ły się również.

– Odebra

łam pocztę z nadzieją, że tym razem będzie coś

dla pacjentów. Niestety, jak zwykle,

wyłącznie dla personelu.

Podała list kończącej dyżur pielęgniarce.

Ta podzi

ękowała i zebrała swoje rzeczy.

Żegnam więc. Do zobaczenia wieczorem. Gemma udała

się do Pierwiosnka, a Ann i Laura do Hiacynta, by przywitać
czterech pacjentów,

trzech uśmiechniętych i jednego z

kamienną twarzą. Peter Wentworth siedział oparty o poduszki,

miał zamknięte oczy i nie wiadomo było, czy śpi, czy nie.

background image

– Nie wygl

ąda najlepiej – przyznała cicho Ann – choć spał

dobrze,

więc zostawmy go na razie w spokoju.

W porze

śniadania Laura zaniosła mu tacę z posiłkiem.

– Dzie

ń dobry, panie doktorze. Czy spał pan dobrze?

Zamrugał powiekami i spojrzał na Laurę niepewnie, lekko
unosz

ąc brwi, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje, ale po

chwili rozpoznał ją.

– Tak, dzi

ękuję. – Próbował unieść się nieco, kiedy

poprawiała mu poduszki, i nagle musiał przypomnieć sobie
wszystko,

bo spytał niespokojnie: – Dzieci, które wczoraj

przywieźliśmy... są tutaj?

– Tak, po drugiej stronie korytarza, w sali zwanej

Pierwiosnkiem – odpowiedzia

ła, stawiając tacę na stoliku przy

łóżku. – Teraz proszę coś zjeść. To bardziej panu potrzebne

niż martwienie się o swoich podopiecznych.

Spojrza

ł na nią posępnie, jak na osobę całkowicie oderwaną

od rzeczywistości.

– Nie mog

ę jeść, przepraszam.

– Zostawi

ę tacę na wypadek, gdyby zmienił pan zdanie –

powiedziała zachęcającym tonem. – Gotowane jajka są bardzo

świeże i smaczne; są od kur z pobliskiego, małego
gospodarstwa, a nie z fermy.

– Naprawd

ę? – spytał ponuro.

W jaki

ś czas później wróciła do niego w towarzystwie Ann.

Jedzenie na tacy leżało nietknięte, niemniej Ann powitała go

wesoło.

– Witam, doktorze! I jak wygl

ąda świat dziś rano?

– Dzie

ń dobry paniom. – Oczy, pełne bólu poprzedniego

wieczoru,

teraz przynajmniej były czujne. – Dziękuję –

powiedział cicho. – I bardzo jestem wdzięczny. Czy ktoś

skontaktował się z Paryżem?

– Tak – odpowiedzia

ła Laura. – Panna Menzies dzwoniła

wczoraj wieczorem.

background image

– Dzi

ęki Bogu.

Ann rzuci

ła okiem na kartę chorego, wiszącą w no gach

łóżka.

– Wydaje si

ę, że wszystko jest w porządku, więc niech pan

po prostu wypoczywa. Jestem Ann Weekes, a to Laura
Meadows – nasz no

wy nabytek i moja prawa ręka.

– Laura Meadows. – Spojrza

ł na nią i kształtne usta

rozszerzyły się w lekkim uśmiechu. – Ta, co wykonała
wczoraj lamparci skok,

żeby złapać dziecko, zanim spotkałem

się z podłogą.

– To do

ść niezły opis – zgodziła się Laura, czerwieniejąc na

twarzy.

W ciemnoniebieskich oczach lekarza czaił się błysk

sugerujący, że w lepszych czasach nieobce mu było poczucie
humoru.

– Jestem pani d

łużnikiem. Usłyszałem pani nazwisko w

drodze na salę operacyjną.

– Do

ść już o tym – przerwała Ann. – Musi pan oszczędzać

siły. Doktor Lomax podczas obchodu powie panu o
wszystkim, co panu wolno, a czego nie. Wiem,

że lekarze

wolą być przy łóżku, a nie w nim. – Zauważyła, że Zoran

macha ręką w stronę doktora Wentwortha. – Zostawiamy teraz
panów samych na pogaduszki.

Tylko proszę nie wstawać pod

żadnym pozorem!

Po wyj

ściu z sali Ann powiedziała w zadumie:

– Ten cz

łowiek bardzo się czymś dręczy. Mam wrażenie, że

nie będzie zbyt towarzyski.

Przesz

ły do Pierwiosnka, gdzie było bardzo spokojnie. W

bocznej salce trzech mężczyzn i młody chłopak usiłowali

zrozumieć, co starał się przekazać im skomplikowanymi
gestami Dennis.

– Biedny Dennis – mrukn

ęła Ann. – Nie tylko on będzie

miał takie problemy. – Spostrzegła doktora Lomaxa,

kierującego się do Hiacynta. – Proszę, pójdź z nim na obchód,

background image

Lauro.

Ja zajmę się tymi pacjentami. Wychodząc usłyszała

dzwonek telefonu,

ale zignorowała go, spiesząc się do doktora

Lomaxa.

Zastała go przy łóżku doktora Wentwortha;

rozmawiali z ożywieniem.

– Dzie

ń dobry, siostro! Jak się tu pani urządziła? – odezwał

się na jej widok.

– Dzi

ękuję, świetnie.

Bez

żenady zaciągnął zasłony wokół łóżka pacjenta. Doszła

do wniosku,

że musi to być typowo szkocki zwyczaj, bowiem

doktor Lomax nie był aroganckim człowiekiem.

– Lauro, czy mog

ę cię prosić na chwilę? – W progu stała

blada i zdenerwowana Ann. –

Słuchaj, muszę wyjść. Tony,

mój mąż, miał jakiś wypadek. Dzwoniła moja matka.

Pozmieniaj pozostałe opatrunki. Muszę teraz iść do panny
Menzies.

Laura podesz

ła do wózka, na którym Pearl ułożyła

wcześniej wszystko, co mogło być potrzebne do zmiany
opatrunku,

bowiem doktor Lomax był już w masce i

rękawiczkach, gotów do zbadania rany pacjenta.

– Jak dot

ąd wszystko w porządku, Peter – stwierdził z

zadowoleniem. –

Chcę, żeby siostra założyła ci specjalny

opatrunek,

ze środkiem przeciwinfekcyjnym. – Odwrócił się

do Laury. Siostro,

proszę nie żałować kaltostatu i dobrze

nasączyć gazik. – Z palcem wycelowanym w pacjenta dodał: –
A poza tym, stary, dwa,

trzy dni pełnego odpoczynku!

Laura posz

ła do szafy z lekami i wyjęła butelkę z

kaltostatem.

Po powrocie do sali zobaczyła, że doktor Lomax

bada bliźniaki w asyście Pearl. Podeszła do schowanego za
parawanem pacjenta, czekaj

ącego cierpliwie na opatrzenie

rany.

Obserwował ją z zainteresowaniem.

– Przepraszam,

że to trwało tak długo, ale dopiero

nabieramy wprawy. Zapewne wie pan,

że szpital otwarto

niedawno.

background image

– Z tego, co zaobserwowa

łem, to bardzo dobry szpital.

Rozk

ładając folię chroniącą pościel przed zamoczeniem, z

zażenowaniem uświadomiła sobie, że fascynują ją jego

szerokie ramiona i gładka skóra.

– Milo mi,

że panu się podoba – rzuciła z uśmiechem.

Natychmiast zawstydziła się tak banalnej odpowiedzi, ale

winę zrzuciła na zdenerwowanie.

– Od jak dawna pani tu pracuje? Oddzia

łowa wspomniała,

że bardzo krótko.

U

śmiechnęła się, widząc, z jaką powagą obserwuje jej

dłonie umieszczające sterylną gazę wokół rany.

– Dwa dni.
– Bardzo szybko si

ę pani zaadaptowała. Odwróciła się, by

przyciągnąć wózek, nalała kaltostatu do nerki i nasączywszy

dokładnie kolejny gazik, spojrzała na mężczyznę. Jego twarz

tchnęła szczerością.

– Po prostu znalaz

łam się tam we właściwej chwili –

powiedziała obojętnym tonem, usuwając użyte wcześniej
gaziki z jego piersi. – To jest zimne –

ostrzegła i przykryła

zszyte miejsce mokrym opatrunkiem. –

Proszę pochylić się w

moją stronę – poleciła.

Owin

ęła jego pierś bandażem, a potem lekko popchnęła na

poduszki.

Przez ca

ły ten czas nie spuszczał z niej oczu, a ona, co

zdarzało się często, przeklinała w duchu swą jasną,

nadzwyczaj skłonną do rumieńców cerę, które tym razem

wywołały wypowiedziane cicho słowa:

– Dzi

ękuję, siostro, teraz jest znacznie lepiej.

A intonacja jego g

łosu upewniła ją, że nie było to wszystko,

co chciałby powiedzieć.

Wymy

śliłam to sobie, powtarzała w duchu, odprowadzając

wózek na miejsce i sprzątając go. Nie miała jednak

wątpliwości, że doktor Wentworth jest już w lepszej formie i

background image

że potrafi być milszy.

P

óźniej, kiedy przyszła pora na dostarczenie niektórym

pacjentom kleików i napoi,

znowu znalazła się przy jego

łóżku.

Wydawa

ło się, że śpi. Tym razem zasłony były odsunięte i

poranne słońce oświetlało jego twarz, ujawniając siateczkę

drobnych zmarszczek wokół oczu. Nadal ją interesował,

chciałaby zadać mu wiele pytań, choć wiedziała, że to

niemożliwe. Czuła, że chciałaby... po prostu porozmawiać z
nim.

Nagle otworzy

ł oczy i znowu poczuła zażenowanie, mimo

to z uśmiechem postawiła kubek z gorącą czekoladą na szafce

przy łóżku.

– Przepraszam,

że przeszkadzam. Uśmiechnął się

niepewnie.

– Ani troch

ę. Tak naprawdę chciałbym, żeby pani usiadła i

mówiła do mnie o wszystkim i o niczym przez następne dwie
godziny.

Czuję się, jakby nie było mnie tu całe wieki.

– A jak d

ługo to trwało naprawdę?

– Cztery lata. Wpad

łem tu dwa razy, w tym raz wyłącznie

służbowo, na parę wykładów dla studentów medycyny w
Edynburgu.

Wzi

ęła do ręki kubek z czekoladą.

– Prosz

ę, smacznego. A potem może pan się zdrzemnie?

– To tak? – Nieoczekiwanie w jego g

łosie zabrzmiał

żartobliwy ton. – Kiedy wreszcie jest mi dobrze, pani mnie
opuszcza?

Podnios

ła do góry roześmiane oczy.

– Kto to powiedzia

ł, że najgorszymi pacjentami są lekarze?

spytała przez ramię, odczuwając absurdalną dumę z powodu

wprowadzenia go w dobry humor.


Po powrocie do pokoju piel

ęgniarskiego odebrała telefon

background image

od panny Menzies.

– Obawiam si

ę, że wypadek Tony’ego był poważniejszy niż

sądzono. Przeganiał stado owiec przez drogę, kiedy jakiś

idiota wyjechał jak szalony zza zakrętu. Zabił parę owiec, psa

i poważnie ranił Tony’ego. A co najgorsze, znaleziono go

dopiero pół godziny po wypadku.

– Och, m

ój Boże, to straszne – wydusiła zaszokowana

Laura. – Gdzie zabrano Tony’ego?

– Najpierw do miejscowego szpitala w Dornoch, ale by

ło z

nim tak źle, że wiozą go teraz do Inverness. Ann jest z nim i
dlatego dzwoni

ę. Czy mogłabyś ją zastąpić do czasu, aż

będzie wiadomo coś więcej? Może z pomocą Gemmy i

Dennisa jakoś sobie poradzisz?

– Na pewno – odpar

ła szybko, dumna z otrzymanej

propozycji. –

Będę robić wszystko do czasu jej powrotu.

– Dobra z ciebie dziewczyna. Nie zapomnij,

że w razie

jakichś problemów możesz przyjść do mnie. Przy okazji, jak

się czuje doktor Wentworth?

– Powiedzia

łabym, że jego stan jest zadowalający. Nie jest

już tak przygnębiony jak wczoraj.

– To dobrze. Chyba mniej si

ę martwi o te dzieci.

S

łyszałam, że przeżył straszne chwile w rejonach objętych

walką.

Te s

łowa panny Menzies wróciły do niej echem, kiedy

zaniosła mu tacę z lunchem.

– Jak si

ę panu podoba ten zestaw: ryba zapiekana w cieście

z warzywami, a potem krem malinowy? –

spytała z nadzieją,

że wprawi go w lepszy humor. Spotkało ją jednak
rozczarowanie.

– Wszystko jedno. Dzi

ękuję, siostro – odparł obojętnie.

– Ale

ż panie doktorze! Z tego, co wiem, musi pan odzyskać

stracony czas,

to znaczy dobrze się odżywiać – zachęcała go z

uśmiechem, ale słowa zamarły jej na ustach na widok jego

background image

posępniejącej twarzy.

– S

ą znacznie ważniejsze sprawy w życiu, siostro.

Przynajmniej dla mnie.

Uświadomiłem sobie ostatnio, jak

niewiele człowiekowi potrzeba, żeby nie umarł z głodu, więc
powtarzam: co jem,

nie jest dla mnie ważne.

– Rozumiem – rzek

ła lakonicznie, chcąc skończyć

rozmowę.

– Nie jestem tego pewny – powiedzia

ł ironicznym tonem,

patrząc jej w oczy. – Czy to w ogóle jest możliwe? – dodał

wręcz drwiąco.

Jego sarkazm zdenerwowa

ł ją. Co on, do diabła, o niej wie?

Jakie ma prawo ją osądzać? Powróciła myśl o bracie, którego

tak niedawno straciła, i narosła w niej złość.

Rok temu jej brat, student medycyny, nam

ówił ją, aby

podczas zimowych ferii pojechali na ochotnika z transportem

wiozącym pomoc humanitarną dla Bośni. To, co tam
zobaczyli,

sprawiło, że postanowił po skończeniu studiów

dołączyć do „Lekarzy świata”. Podczas długiej podróży

powrotnej w mroźną zimę nie mówił o niczym innym. Parę

tygodni później już nie żył.

Unios

ła głowę i wyprostowała się, usiłując odzyskać

panowanie nad sobą. Potem pochyliła się i, chcąc ukryć

drżenie dłoni, zaczęła wygładzać przykrywający go koc.

– Chyba niewielu ludzi, panie doktorze, mog

ło zachować

obojętność po doniesieniach i reportażach stamtąd –

oświadczyła spokojnym głosem.

– Trzeba przyzna

ć, że nie na wszystkich spada obowiązek...

zaczął szorstko i urwał, dostrzegając nagle, że ją zranił.

Wci

ągnęła głęboko powietrze i powiedziała:

– Niefortunnie si

ę składa, że pomoc potrzebna jest na całym

świecie, doktorze.

Nie by

ła zadowolona, że pozwoliła wyprowadzić się z

równowagi.

Naprawdę powinna lepiej panować nad sobą.

background image

Uśmiechnęła się z wysiłkiem i z rozmysłem udała ożywienie.

– Tak czy owak – rzuci

ła lekko – nadal polecam rybę!

– Dobrze. Niech b

ędzie ryba! A jak się czują dzieci? –

Uśmiechnął się do niej niepewnie, jakby proponował rozejm.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Lunch w jadalni personelu przebiega

ł w atmosferze

współczucia dla Ann Weekes. Nie potrafiono sobie jej

wyobrazić bez pogodnego i życzliwego wszystkim Tony’ego;
mówiono o nich jako o dobranej parze, bardzo sobie oddanej.

– Co prawda nie znamy go, Lauro, ale dlaczego mili i

szcz

ęśliwi ludzie tak często mają pecha? To bez sensu,

prawda? –

spytała Gemma, bez apetytu jedząc rybę.

– Bóg jeden wie –

odparła Laura, wracając wspomnieniami

do śmierci brata. Kiedyś myślała głównie o własnym
cierpieniu z powodu jego utraty,

teraz zaś uświadomiła sobie,

że rodzice znaleźli się w znacznie gorszej sytuacji. Ona ma

pracę, która siłą rzeczy pozwala jej oderwać się od smutku,

oni zaś nie mają czym wypełnić pustki i nic nie przynosi im
ulgi.

– Nie s

ądzisz? – usłyszała głos Gemmy.

– Przepraszam, zamy

śliłam się.

– M

ówiłam, że jeśli Tony nie będzie w stanie zajmować się

farmą, biedna Ann będzie musiała zrezygnować z pracy.

– Mo

żliwe. A propos, panna Menzies chce, żebym przejęła

obowiązki Ann. Myślę, że powie ci o tym sama. – Wydało się
jej,

że w oczach Gemmy błysnęła zazdrość. Nie, to

niemożliwe. Przecież chodzi tylko o zastępstwo. – Jak się ma

mały Andre? – zmieniła szybko temat. – Nie miałam dziś

czasu do niego zajrzeć.

– Jest naprawd

ę wspaniały. Myślę, że dużo miłości pozwoli

mu szybko dojść do siebie.

– Masz chyba racj

ę. Mam wrażenie, że cierpi jedynie na

niedożywienie. Dzięki Bogu.

Z przyjemno

ścią udała się do swego pokoju na krótki

odpoczynek i zaparzyła miętową herbatę, żeby pozbyć się

lekkiego bólu głowy. To zapewne efekt rozmowy z Peterem

background image

Wentworthem,

pomyślała. Zakłócił jej spokój ducha,

uzmysławiając, jak bardzo jest nadal drażliwa z powodu

śmierci brata.

Nie chc

ąc kłaść się na łóżku w obawie, że zaśnie, usiadła na

dwuosobowej kanapie i podciągnęła w górę nogi. Nawet nie

wiedziała, kiedy zmorzył ją sen. Była zła na siebie, że po

przebudzeniu jej myśli natychmiast wróciły do Petera
Wentwortha.

Z pewnością nie może jej naprawdę pociągać –

przecież minęło tak niewiele czasu od rozstania z Keithem. Po

prostu wtargnął w jej życie nieoczekiwanie, od pierwszej

chwili irytując ją i intrygując jednocześnie. Doszła do
wniosku,

że ambiwalencja uczuć to chyba dobre wyjaśnienie

jej stanu. No, a poza tym,

ma on pewien wdzięk...

Tym niemniej,

świadoma jego zmiennych nastrojów,

przyrzekła sobie znosić je ze spokojem. W końcu wkrótce już

go tu nie będzie.


Zesz

ła do pokoju pielęgniarskiego i przekazała

telefonicznie pannie Menzies zmiany,

jakie wprowadziła w

grafiku dyżurów, a potem poszła do Pierwiosnka. Po

przeniesieniu mężczyzn do sali obok położono tam dzieci:
szesnasto –

i dwunastolatkę, parolatka oraz dwoje niemowląt.

Wszystkie były niedożywione oraz wzruszająco ciche i
spokojne,

zwłaszcza leżące nieruchomo w łóżeczkach

niemowlęta, przyglądające się wszystkiemu ogromnymi
oczami w wychudzonych twarzyczkach.

Laura pochyli

ła się nad łóżeczkiem Andre. Była prawie

pewna,

że ją poznał, a w każdym razie chciałaby, aby to

właśnie oznaczał błysk w jego wielkich, wyrazistych oczach.

Pogłaskała go po gładkim policzku.

– Cze

ść, malutki! – szepnęła. – Uśmiechniesz się do mnie?

Ucałowała go w czoło. – Jesteś cudowny!

– Mnie mo

żesz to powtarzać o każdej porze! – usłyszała za

background image

sobą męski głos.

Za ni

ą stal Dennis – w śnieżnobiałym fartuchu, z butelką

ciepłego mleka w ręce.

– Cze

ść, Dennis! Czy panna Menzies uprzedziła cię, że

przez jakiś czas będziemy pracować razem?

– O, tak. I kaza

ła cię pilnować, żebyś nie robiła za mnie

wszystkiego przy tym dziecku.

Śmiejąc się wróciła do Hiacynta. Pearl przygotowywała

leki dla pacjentów.

– Cze

ść. Słyszałam, że będziesz zastępować Ann. Dobrze

się złożyło, że pojawiłyście się tu z Gemmą w porę –

powiedziała dziewczyna, wkładając tacę z lekarstwami do
szafy.

– Sprawdzi

łaś kikut Zorana? Wczoraj znowu pojawiło się

krwawienie,

choć do rana ustało.

– Ju

ż idę sprawdzić.

– Dobrze. Ja tymczasem przynios

ę czystą pościel. Zanim

prześcielemy łóżka i wykonamy zabiegi przeciwodleżynowe,

będzie już prawie pora kolacji.

W jakie

ś dwie godziny później zaskoczona Laura usłyszała

dochodzący z sali śmiech i odgłosy rozmowy.

Zoran rozmawia

ł we własnym język u z Kain em i Ablem,

ale niespodzianką okazał się udział w tej rozmowie Petera
Wentwortha.

Co jakiś czas wszyscy wybuchali śmiechem.

Na jej widok umilkli.
– Nie przerywajcie sobie, prosz

ę. To cudowne móc

usłyszeć choć raz, że wszyscy się dobrze bawicie. – Spojrzała
na Petera Wentwortha.

Twarz miał mniej spiętą, zmarszczoną

w uśmiechu. – Mój Boże, o tym marzyliśmy – mieć wśród nas

lingwistę! Naprawdę, proszę popatrzeć! – Wskazała na trzy

roześmiane twarze. – Będą mogli się z nami porozumieć. To

kolosalna różnica!

Skin

ął głową, uśmiechając się lekko i powiedział:

background image

– Och, to po prostu zwyk

ły zbieg okoliczności, że łatwo

uczę się języków. Choć z całą pewnością będzie to krok we

właściwym kierunku.

– A jakim j

ęzykiem mówił pan przed chwilą? – spytała,

starając się ukryć podziw.

– Serbskochorwackim. W by

łej Jugosławii można się nim

porozumieć prawie wszędzie.

Za

śmiała się radośnie.

– Musimy tu za

łożyć studium językowe! W Lodge jest tylu

cudzoziemskich pacjentów,

że powinniśmy znać kilka

języków.

Przytakn

ął.

– Zaczynam podejrzewa

ć – powiedział – że książę między

innymi dlatego przekazał Lodge na cele publiczne. Cóż może

lepiej przysłużyć się pokojowi na świecie niż bezpośrednie

kontakty i rozmowy między ludźmi z różnych krajów?

Opr

ócz rutynowych obowiązków musiała zajmować się

wieloma sprawami, a mimo to,

kiedy pojawiała się w tej sali,

jej my

śli natychmiast zajmował Peter Wentworth. Jego długa,

kanciasta postać dziwnie wyglądała na dosyć wąskim łóżku,

zwłaszcza że nie był już tak apatyczny jak na początku. Nie

była pewna, czy nadal ją intryguje; zauważyła w nim subtelnie

narastające przejawy pewności siebie. Przede wszystkim

muszę zachować wobec niego dystans, nakazała sobie w
duchu.

Jednak

że już następnego dnia, podczas zmiany opatrunku,

nie zdołała dotrzymać danego sobie słowa. Peter Wentworth

był jeszcze bardziej ożywiony, jakby jego wkład w

pokonywanie barier językowych między pacjentami a

personelem szpitala wyraźnie podniósł go na duchu. Kiedy

pochylił się do przodu, aby mogła umocować zakończenie

bandaża, szepnął jej do ucha:

– Jestem zachwycony, siostro... Musz

ę dopilnować, żeby

background image

d

oktor Lomax codziennie zalecał mi zmianę opatrunku.. . – I

utkwiwszy spojrzenie w jej oczach,

powoli oparł się na powrót

o poduszki.

– A ja musz

ę pana uprzedzić, doktorze – odparła ze

śmiechem mimo oblewającego ją rumieńca – że Pearl, kiedy
chce,

ma znacznie chłodniejsze ręce od moich.

– Prosz

ę nie psuć mi dnia, siostro. Dotąd było wspaniale.

Odwr

óciła głowę, by zrobić porządek na ruchomym stoliku

z przyborami.

– Co

ś mi mówi, że prawienie pochlebstw musiało się panu

w życiu opłacać – wypaliła śmiało.

– Kiedy b

ędzie miała pani czas, opowiem pani wszystko, i

to w nie ocenzurowanej wersji.

– Cha, cha! Ca

ły problem w tym „kiedy”. – Odsunęła

zasłonę przy łóżku. – Proszę! Skończyłam z panem, doktorze!
– zawo

łała nonszalancko, dziwiąc się samej sobie, że

rozmawia z nim tak swobodnie.

– Niech si

ę pani tak nie cieszy. Jutro też będzie dzień!


W dwa dni p

óźniej doktor Lomax potwierdził, że rana

Petera Wentwortha goi się dobrze. Choć Laura i Pearl starały

się powstrzymać go przed przemęczaniem się, tego

popołudnia przyjechał do nich na wózku do kuchni, gdzie

przygotowywały podwieczorek dla pacjentów. Ubrany w
ciemnoczerwony, jedwabny szlafrok szpitalny, z entuzjazmem

i przejęciem rozprawiał o nauczaniu pacjentów angielskiego.

– Wiem,

że niektórzy z nich są za mali, ale coś dla nich

później wymyślę. A teraz, gdyby udało mi się namówić

młodzież oraz dorosłych, wieść by się wkrótce rozniosła i

wyszłoby to nam wszystkim na dobre. Myślisz, Lauro, że

możemy zacząć działać?

Poprzedniego dnia zaproponowa

ł wszystkim, by mówili

sobie po imieniu,

oprócz wyjątkowych sytuacji. Zgodzili się,

background image

ponieważ od chwili, gdy dowiedziano się o jego

umiejętnościach językowych, uznano go prawie za bohatera.

– Jak ju

ż mówiłyśmy, to wspaniały pomysł i panna

Menzies na pewno się zgodzi. Zacząć trzeba jednak od
naszych dwóch sal.

Dzieciaki już się do ciebie przyzwyczaiły.

Nawet mały Andre gaworzy, kiedy do niego podchodzisz.

– Prawda? Zapewne b

ędzie to moje pierwsze cudowne

dziecko.

Po odej

ściu Petera Pearl roześmiała się.

– On naprawd

ę przywiązał się do tego dzieciaka, nie

sądzisz?

– Tak, cho

ć podejrzewam, że głównie dlatego, że

opiekował się nim podczas podróży. I nie zapominaj, że matka

małego nie żyje. Ojciec zapewne też, choć tego nie wiemy;

jednak zakładamy, że Andre jest sierotą. Peter z pewnością w

ogóle ma słabość do dzieci.

– Czy jest

żonaty?

– Poprosz

ę o łatwiejsze pytanie! Na razie nie wiemy nic o

żadnym z nich.

Pearl roze

śmiała się.

– Jedno ci powiem: taki facet jak on musia

ł być zbyt zajęty,

żeby mieć czas na ślub.

– Nigdy nie wiadomo. – Laura przykry

ła przygotowane

butelki i kubeczki czystą ściereczką. – Ciekawe, czy pacjenci

myślą czasem o nas? Choć tak naprawdę nie bardzo mnie to
interesuje.

– Mnie te

ż. A za męża mam leniwego nicponia, który chce

zostać aktorem tylko dlatego, że udało mu się zagrać w

telewizyjnej reklamie przyrządów gimnastycznych... – Urwała

i z westchnieniem dodała: – Ale trzeba przyznać, że trochę

mięśni to on ma.

– Nie udawaj, Pearl. Uwa

żasz, że jest cudowny. Pewnego

dnia zos

tanie gwiazdą i wtedy nas opuścisz.

background image

Pearl roze

śmiała się zachwycająco.

– O to si

ę nie martw, dopóki ze mnie też nie zrobią

gwiazdy... Marzenia, marzenia!


Wieczorem, kiedy Pearl i praktykantka sko

ńczyły dyżur, a

nocna zmiana jeszcze nie przyszła, Laura poszła porozmawiać
z Zoranem.

Naprawdę istotne kwestie medyczne mogły być

omówione jedynie za pośrednictwem Petera, ale Zoran chciał

jej powiedzieć o czymś innym. Kiedy weszła do sali,

wyciągnął ku niej fotografię, w którą wpatrywał się przed

chwilą. Ze zdjęcia uśmiechała się do niej piękna,
trzydziestoparoletnia kobieta o czarnych,

kręconych włosach

sięgających do ramion, które wyłaniały się prowokacyjnie z
ogromnego,

obszytego koronką dekoltu białej bluzki. W jej

uszach błyszczały wielkie, złote, cygańskie kolczyki. Laura

patrzyła na zdjęcie z zachwytem.

– Jest pi

ękna, Zoran, bardzo piękna.

– Tak... Yes... Oui... – zgodzi

ł się w każdym języku, jaki

mu przyszedł do głowy.

– To twoja

żona?

Zoran wybuchn

ął śmiechem, kręcąc przecząco głową, jakby

była to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Chichotał do siebie

podczas całego jej obchodu. Na końcu podeszła do Petera,

czytającego „Timesa”. Natychmiast odłożył gazetę na stolik.

– Lauro – powiedzia

ł cicho – w przyszłym tygodniu przejdę

badania kwalifikacyjne.

Chcę wrócić do pracy.

– Masz na my

śli Bośnię? – Nie dowierzała temu, co słyszy.

Spodziewała się, że zostanie jeszcze długo z nimi, przecież

chciał zorganizować kursy językowe i pomóc w uzyskiwaniu
informacji od pacjentów.

– W Bo

śni lub jakimś innym kraju, gdzie będę potrzebny. –

Spojrzał jej w oczy i nie była w stanie odwrócić wzroku. – Nie
pochwalasz tego?

background image

Opanowa

ła się.

– C

óż, moim zdaniem jest na to trochę za wcześnie, ale na

pewno przedyskutujesz to z doktorem Lomaxem.

– Ju

ż to zrobiłem. Uważa, że jeśli przejdę pomyślnie

badania,

nie ma przeszkód i mogę wracać do pracy.

Przynajmniej gdzieś w Europie.

– Rozumiem. C

óż... – Parsknęła krótkim śmiechem.

– W takim razie wykorzystaj jak najlepiej luksusy, jakie

masz teraz!


Nast

ępnego ranka było zimno, ale świeciło słońce i Laura z

przyjemnością wybrała się po raz pierwszy na zwiedzanie
okolicy.

Ubrała się ciepło: w dżinsy, ciepły wełniany sweter,

sportowe buty i ocieplaną kurtkę. Spięła z tyłu włosy i

sprawdziła, czy nie zapomniała listy zakupów. Teraz

potrzebowała już tylko środka transportu.

Dennis skierowa

ł ją do uroczej starej stodoły, w której na

stojaku stał rząd rowerów. Wszystkie były w dobrym stanie,

jednak na wszelki wypadek dopompowała powietrza do opon
tego,

który wybrała. Na dworze poczuła dość silny wiatr i po

krótkim zastanowieniu owinęła szyję długim, wełnianym
szalikiem.

Wiązała go już, kiedy zauważyła wychodzącego z

frontowych drzwi szpitala mężczyznę. Wysoki, w ciepłej
kurtce i solidnych skórzanych butach,

stanął na schodach i

oddychał głęboko. Zapatrzona w niego, wsiadła na rower i

zachwiała się niebezpiecznie. W tym samym momencie

pojawiła się nagle furgonetka z dostawą pieczywa, która

mijając Laurę, prawie się o nią otarła.

Przera

żona zachwiała się ponownie i tym razem

wylądowała na ziemi, a rower na niej.

– Nie mo

żna spuścić cię z oczu nawet na pięć minut, co?

Dobrze się czujesz? – Peter pomógł jej wstać i otrzepać się z
kurzu.

background image

– Nic mi nie jest, dzi

ękuję. – Czuła się jak ostatnia idiotka.

Naprawdę. Zaskoczyła mnie tylko ta furgonetka –

tłumaczyła się niepewnie, świadoma wciąż dotyku

podtrzymującego ją ramienia.

– No c

óż, czasami i tu nasila się ruch samochodowy.

– Za

śmiał się i szybko spoważniał. – Będziesz na tym

bezpieczna?

– Jak na s

łoniu. – Uśmiechnęła się i kiedy cofnął rękę,

szybko zmieniła temat. – Mam nadzieję, że dostałeś

pozwolenie na wyjście na dwór?

– Od najwy

ższych władz! Jak ci się podoba mój strój?

– Bardzo pon

ętny. Dotąd widywałam cię tylko w spodniach

od piżamy.

– Mo

żna to uznać za oszczerstwo.

– Niewykluczone, ale to prawda. Nie licz

ąc wieczoru, kiedy

się zjawiłeś, choć i tak nie pamiętam, co wtedy miałeś na
sobie.

– Ja te

ż nie bardzo pamiętam. Co prawda są to cudze

piórka,

ale już niedługo kupię sobie własne. – Spojrzał na nią

przeciągle, z lekkim uśmiechem w kącikach warg. – Ty też

wyglądasz nieźle.

– Kiedy wlaz

łeś między wrony...

– Zdaje si

ę, że wrzosowe tweedowe kurtki i wełniane

spodnie to wszystko, co jest potrzebne o tej porze roku!

– Mniej wi

ęcej. A poza tym są piękne, po prostu je lubię.

Może kupić ci coś w miasteczku? Myśliwską kurtkę,
kapelusik albo przynajmniej skarpetki?

– Nie, dzi

ękuję – odparł z chichotem. – Obchodź się tylko

ostrożnie z tą rzeczą i wróć w jednym kawałku.

– To nie jest rzecz, to jest rower! – Skrzywi

ła się lekko. –

Nie mogę jechać, kiedy ktoś na mnie patrzy.

– Nie b

ędę patrzył. Jeśli chcesz, mogę ci przytrzymać ten

pojazd przy wsiadaniu.

background image

– Nie, dzi

ękuję. Miałam pięć lat, kiedy mój tata przestał to

robić. – Zaśmiała się, bowiem od tamtej pory nigdy nie
je

ździła na tak staromodnym rowerze. Pochodził chyba z

lamusa.

Mimo buksowania przedniego koła zdołała ruszyć, a

kawałek dalej rzuciła przez ramię:

– Dzi

ęki za pomoc. Pa!

Droga do Brory by

ła dobrze oznakowana, choć i tak nie

dałoby się dojechać gdzie indziej. Po przejechaniu siedmiu

kilometrów pod wiatr czuła w nogach zmęczenie, jakby

przepedałowała piętnaście.

W porannym s

łońcu mała miejscowość wyglądała

malowniczo.

Główną atrakcją był tu wartki nurt rzeki,

Tańczącej na płaskich otoczakach widocznych spod czystej
wody.

Przyglądała się temu widowisku grupka starszych

mężczyzn, którzy stali przechyleni nad ceglaną obmurówką
drogowego mostu.

Wieść głosiła, że do morza rzeka

dopływała stąd w ciągu paru minut.

By

ło tam kilka hotelików, mały parking samochodowy i

trochę sklepików z pożytecznymi towarami, których

potrzebowała. Po zakupach wypiła colę i udała się w drogę

powrotną, tym razem jadąc z wiatrem, co dodawało jej ducha.

Zbli

żywszy się do jeziora, zwolniła. Woda w nim była tak

błękitna, jak na tandetnych widokówkach. W powietrzu

wyczuwało się pierwszy powiew wiosny. Na tafli, w oddali,

pojawiły się dwie czaple pochłonięte budowaniem gniazda,

potem usłyszała gruchanie turkawki, a podczas dalszego,
leniwego pokonywania drogi do Lodge nad kierown

icą roweru

przefrunęła pliszka. Cudownie byłoby móc przywieźć tu chore

dzieci i patrzeć, jak chłoną wzrokiem ten widok i sceny, jakich

nie oglądały zapewne od miesięcy – jeśli w ogóle było im

dane podziwiać przyrodę.

Kiedy po po

łudniu wkroczyła na oddział z herbatą, Peter

natychmiast oderwał wzrok od książki i zapytał o wrażenia z

background image

wyprawy.

– Bomba! – U

śmiechnęła się zaskoczona, stwierdzając, że

czyta „Ant

ologię kompozytorów brytyjskich”. – To urocze

miejsce.

Jest tam nawet mała zatoczka i ukryta przed ludzkim

okiem stacja kolejowa,

z której odchodzą pociągi do Londynu.

– Czeg

óż można chcieć więcej? – Roześmiał się, odłożył na

bok książkę i nie spuszczał oczu z jej ożywionej twarzy. – Nie

spadłaś z roweru?

– Nie. I nie przebi

łam też dętki. A jak ty się czujesz po

wyjściu na świat?

– Znakomicie. Doktor Lomax poinformowa

ł mnie dzisiaj,

że tutejsi lekarze nie mają do mnie zastrzeżeń, ale na pracę w

Europie muszę uzyskać jeszcze zezwolenie niezależnej
komisji lekarskiej.

– Kiedy masz si

ę przed nią stawić?

– W przysz

ły wtorek.

– Je

śli się zgodzą, kiedy wyjedziesz?

– Mniej wi

ęcej za tydzień. – Nagle spochmurniał, jakby

myśl o wyjeździe nie była przyjemna. Wstał i z

półuśmiechem, który tak mu dodawał uroku, powiedział: –

Pójdę zobaczyć Andre. Zajrzałem do niego rano, ale spał.

Śledziła wzrokiem jego odejście. Był zamyślony.
Prze

ścieliła łóżko Zorana, którego zawieziono do Inverness

na przeprowadzenie pomiarów dla wykonania protezy.

Spojrzała na bliźniaków, którzy od paru dni czuli się gorzej.

Podejrzewano u nich gruźlicę i czekano na wyniki badań.

Spali głęboko. Pozbierała kubki, zawiozła je do kuchni, a

potem przygotowała lekarstwa, które pacjenci mieli zażyć
wieczorem.


Nast

ępny tydzień minął bardzo szybko. Ann, której mąż z

pękniętą śledzioną i połamanymi żebrami wciąż leżał na
oddziale intensywnej terapii,

musiała przejąć obowiązki na

background image

farmie.

Wzięła urlop ze szpitala do czasu, aż stan jego zdrowia

nie będzie budził obaw.

Wyniki bada

ń potwierdziły, niestety, podejrzenie gruźlicy u

bliźniaków. Laura zajęła się przygotowaniami do ich wyjazdu.

Spakowała niewielki dobytek, jaki przywieźli ze sobą z
rodzinnego kraju,

i pomogła ulokować chłopców w karetce,

którą mieli pojechać do szpitala w Inverness. Była w smutnym
nastroju.

Takie miłe dzieci, spokojne, ciche, z wdzięcznością

przyjmujące wszystko, co dla nich robiono, a w dodatku

bardzo pojętne, co ujawniło się podczas dwóch lekcji
angielskiego,

jakich udzielił im Peter.

Po po

żegnaniu bliźniaków wróciła na oddział. Peter czytał

jakiś list. Zatopiony we własnych myślach i chyba

przygnębiony, nie wydawał się w nastroju do rozmowy. A
jednak,

gdy podeszła do niego bliżej, uniósł głowę i

uśmiechnął się blado.

– Dosta

łem opinię komisji lekarskiej. – Machnął listem,

zawierającym na oko trzy gęsto zapisane strony.

– Mam nadziej

ę, że zgodną z twoimi oczekiwaniami.

– Nie by

ła pewna, co oznacza wyraz jego twarzy. Przecież

lista zastrzeżeń dotycząca stanu jego zdrowia nie może być aż

tek długa.

Skrzywi

ł się.

– Niezupe

łnie. – I po chwili zamyślenia wyjaśnił:

– Wed

ług orzeczenia komisji stan zdrowia nie pozwoli mi

w pełni wykonywać pracy, jakiej chciałem się podjąć.

Sugerują, żebym zgłosił się za pół roku i być może wtedy...

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wydawa

ło się, że cisza, jaka nagle zapadła, nigdy się nie

skończy.

– Tak bardzo mi przykro, Peter – odezwa

ła się w końcu

miękko. – Wiem, ile dla ciebie znaczy ta praca. To musi być
gorzkie rozczarowanie.

– Trudno zaprzeczy

ć – mruknął, zapatrzony w przestrzeń. –

To jest jak...

jak opuszczenie tonącego okrętu. Na jego twarzy

pojawił się wreszcie charakterystyczny, delikatny, lecz ciepły

uśmiech. – Cóż, takie jest życie. Nigdy nie spełnia wszystkich

oczekiwań.

Popo

łudniowe słońce oświetliło nagle pokój, zapalając w

fiołkowych oczach Laury złocistozielone iskierki uśmiechu.

– Nie ma tego z

łego, co by na dobre nie wyszło. Kto wie,

może decyzja komisji otworzy przed tobą nowe możliwości?

– Nie jeste

ś przypadkiem jasnowidzem? Zaskoczyła ją

nagła zmiana jego nastroju: żartobliwy ton, rozjarzone
u

śmiechem oczy i uniesione kąciki ust. Znowu miała przed

sobą człowieka, jakiego znała. Poczuła ulgę i odwzajemniła

uśmiech.

– Robi

łam już różne rzeczy – oświadczyła z udawaną

powagą – i nie wykluczam, że zostanę wróżką.

– Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale ju

ż jesteś! – Spojrzał

ponownie na list,

a potem przyjrzał się jej podejrzliwie spod

przymkniętych powiek, unosząc jedną brew.

– Nabijasz si

ę ze mnie?

– Sama zobacz. Nie powiedzia

łem ci o wszystkim, co tu

napisali.

W istocie sugerują mi, żebym starał się o posadę

konsultanta w Lodge,

ponieważ sądzą, że – cytuję – „z pańską

wiedzą o tej części świata i znajomością języka będzie pan

tam niezwykle użyteczny”. Najlepszy byłby, ich zdaniem,

roczny kontrakt z klauzulą umożliwiającą mi odejście,

background image

gdybym zmienił zdanie.

Poczu

ła szybsze bicie serca. Co się, do licha, dzieje?

Zaledwie zna tego człowieka, a reaguje jakby... jakby...

Odetchnęła głęboko, by odzyskać panowanie nad głosem.

– Chcesz pozna

ć moje zdanie?

– Nie opowiada

łbym ci o wszystkim, gdyby było inaczej.

Poczu

ła dreszczyk przyjemności.

– W takim razie powiem,

że uważam ten pomysł za

niezwykle rozsądny i przemyślany. W zasadzie nie ma

żadnych wad, oprócz...

– Tak?
– Oprócz tego,

że tutejsze życie może wydać ci się, w

porównaniu z tym,

jakie dotąd prowadziłeś, nudne.

– Zgadzam si

ę. Jest jeszcze druga sprawa. Zarząd szpitala

musi zaakceptować propozycję komisji.

– My

ślę, że to formalność.

Jej odpowied

ź przyjął z wyraźnym zadowoleniem.

– Mo

żliwe. Wiesz, po zastanowieniu doszedłem do

wniosku,

że będę cieszył się tym, co przyniesie mi życie.

Świetnie. Jeśli potrzebujesz więcej informacji, mogę

zajrzeć w kryształową kulę! – Roześmiała się i podeszła do
Pearl,

która właśnie zjawiła się z czystą pościelą, by posłać

puste obecnie łóżka.

– Trzymam ci

ę za słowo – rzucił ze śmiechem. – Na razie

jednak po prostu skorzystam z telefonu.

Wkr

ótce wszyscy w szpitalu wiedzieli o mającym odbyć się

za kilka dni posiedzeniu zarządu szpitala, który miał podjąć

decyzję o ewentualnym zatrudnieniu doktora Wentwortha.

W dniu narady, podczas kolacji, panna Menzies og

łosiła

wszem i wobec,

że doktor Wentworth będzie pracował w

Lodge jako konsultant i w imieniu własnym oraz personelu

życzyła mu pomyślności w nowej pracy.

O

świadczenie przyjęto brawami. Peter Wentworth wstał i

background image

zwięźle oraz dowcipnie za nie podziękował. W jasnoszarym

garniturze wyglądał dystyngowanie i poważnie, a przy tym był

najprzystojniejszym mężczyzną na sali. Laurze wprost trudno

było go poznać, a w dodatku Gemma pochyliła się ku niej i

szepnęła:

– O rany! Rzadko si

ę takich widuje!

– Teraz jest bardziej pewny siebie – odpowiedzia

ła Laura

obojętnym tonem.

Gemma zachichota

ła.

– A co my

ślałaś? Niedługo całkiem się zmieni. Zapamiętaj

moje słowa.

Po powrocie do swego pokoju dosz

ła do wniosku, że

Gemma dzi

ała jej czasem na nerwy. Po chwili przyszło jej

jednak na myśl, że to może z nią, Laurą, jest coś nie w

porządku. Czuje się niespokojna i rozdrażniona, jakby awans

Petera miał wywrzeć wpływ również i na nią.

To nielogiczne – dlaczego mia

łoby to dla niej stanowić

jakąkolwiek różnicę? Podobał jej się i miewała szalone
marzenia,

ale w rzeczywistości są tylko znajomymi.

Teraz po prostu charakter ich znajomo

ści będzie musiał się

zmienić.

Przede wszystkim dlatego,

że

Peter

najprawdopodobniej zamieszka poza szpitalem, w jednym z

domków zbudowanych kiedyś dla służby, a obecnie
przeznaczonych na samodzielne mieszkania dla lekarzy.

Wkrótce,

kiedy ich ścieżki się rozejdą, nie będą mieli okazji

do popołudniowych czy wieczornych rozmów, w których
poruszali tak wiele wspólnych tematów,

choć nigdy nie mieli

tyle czasu,

by przedyskutować je głębiej.

Nie mia

ła najmniejszej ochoty spać, czytać czy też oglądać

telewizji.

Zastanawiała się, czym by się zająć i nagle

przypomniała sobie o pianinie stojącym we wnęce pokoju
wypoczynkowego dla personelu.

Pod wpływem impulsu

zeszła na dół. Nie było tam nikogo.

background image

Usiad

ła przy pianinie i przebiegła palcami po klawiszach –

było dobrze nastrojone. Po chwili spod jej palców,

poruszających się z artystyczną swobodą, popłynęły dźwięki
ulubionego utworu.

Odziedziczyła talent po matce i przez

pewien czas uczyła się gry na fortepianie, jednak jej zapał do

nauki wygasł, gdy zwyciężyło pragnienie zostania

pielęgniarką. Jak zwykle poddała się rzewnemu nastrojowi

Światła księżyca” Debussy'ego; wraz z zamierającymi

tonami melodii spłynęły z niej resztki napięcia.

– To by

ło doskonałe, Lauro – rozległ się z głębokiego

fotela niski,

spokojny głos.

Mimo zaskoczenia, natychmiast odrzuci

ła możliwość

odpowiedzenia mu, jak dawniej,

kpiną; teraz, kiedy został

konsultantem,

wyrosła między nimi niewidzialna bariera.

– Peter. – Wsta

ła z uśmiechem i zamknęła klapę pianina. –

Grywam tylko dla własnej przyjemności.

U

śmiechnął się.

– I to wraz z twoj

ą siłą woli wprawia mnie w zachwyt. –

Rozejrzał się po pustym pokoju. – Skoro już tutaj jesteśmy,

może napijemy się płynu, który tu nazywa się kawą?

Podszed

ł do automatu i po chwili postawił na jednym ze

stołów plastikowe kubki. Usiedli obok siebie.

– To dla mnie taka ma

ła uroczystość, zanim wydam

właściwe przyjęcie.

Czu

ła się coraz swobodniej, a po chwili przestała widzieć w

nim przełożonego, który z dnia na dzień ma zmienić swe
zachowanie.

– Dzi

ękuję. – Objęła kubek palcami. – I gratuluję ci.

– Dzi

ęki. Muszę ci powiedzieć, że nie wiem, czy bez twojej

pomocy i zachęty zdecydowałbym się.

Odwr

óciła wzrok i rzekła:

– Wiele przeszed

łeś, ale świetnie dajesz sobie radę.

– C

óż, nigdy nie marzyłem o pracy w kraju. Tak długo

background image

byłem za granicą, że naprawdę trudno mi tu się odnaleźć.

– Kiedy zaczynasz prac

ę?

– W najbli

ższy poniedziałek. Przedtem zwołam zebranie

personelu.

Ale teraz chciałbym usłyszeć, jak się nauczyłaś

grać.

Opowiedzia

ła mu o egzaminach, jakie zdawała od

siódmego roku życia, o swoich marzeniach, żeby zostać

koncertującą pianistką, które w końcu zostały wyparte przez
inne ambicje.

– Mimo to – westchn

ęła cicho – nigdy nie przestałam

kochać muzyki. Nie mogłabym bez niej żyć.

Nagle zas

ępił się, jakby odbiegł myślami gdzieś daleko.

– I nie rezygnuj z niej, nigdy – odezwa

ł się po dłuższej

chwili. –

Jest częścią życia, jedną z jego rozkoszy, dzięki

której możemy ożywić cudowne wspomnienia i wyczarować

piękno każdej chwili.

Skin

ęła jedynie głową, bowiem ze wzruszenia nie mogła

wymówić słowa. Wiedziała, że jego myśli są przy ludziach,

których uratował lub stracił w ogarniętych wojną krajach, i że

kojarzy mu się to z muzyką.

– Te

ż w to wierzę – wydusiła i zapanowawszy w końcu nad

głosem, spytała, pragnąc uwolnić go od tych myśli: – Grasz na

jakimś instrumencie?

– Troch

ę na pianinie, a kiedy mieszkałem w domu

rodziców,

pociągały mnie organy w tamtejszym wiejskim

kościółku. Przez jakiś czas wikary uważał, że wspomogę jego
chór. Niestety, tak samo jak u ciebie,

były to jedynie marzenia

młodości!

– Jak wida

ć! Wychowywałeś się w Szkocji?

– Nie od pocz

ątku. Urodziłem się w Republice Południowej

Afryki.

Ojciec był lekarzem okrętowym i rzadko bywał w

domu,

ale kiedy skończyłem osiem lat, rodzice uznali, że

najwyższy czas pomyśleć o przyszłości swego jedynego syna.

background image

Wtedy przenieśli się do Sussex, gdzie ojciec został wiejskim
lekarzem, a potem do Edynburga,

gdzie studiowałem na tej

samej uczelni,

co niegdyś on. I tam w końcu zamieszkaliśmy

na stałe.

– Jak rozumiem, to po nim tak nosi ci

ę po świecie?

– O, tak. Nie mog

łem się doczekać wyjazdu z Anglii. Po

uzyskaniu dyplomu przez pięć lat pracowałem w szpitalu w
Kenii.

Potem przez jakiś czas byłem lekarzem okrętowym, ale

to mi nie bardzo odpowiadało, więc zjawiłem się ponownie w

Paryżu, żeby pracować dla „Medicins Sans Frontieres”, skąd

za pośrednictwem Organizacji Narodów Zjednoczonych

wyjechałem do stolicy Bośni, Sarajewa. Mimo to, mając

trzydzieści pięć lat, mam wciąż uczucie niedosytu. –

Uśmiechnął się. – No, może teraz trochę mniejsze, skoro mam

przed sobą nowe perspektywy.

– Jeste

ś pewny, że to jest naprawdę nie ocenzurowana

wersja? –

spytała z udawaną powagą.

Roze

śmiał się rozbrajająco.

– No c

óż, w każdym razie początek tej wersji.

Tego wieczoru zasypia

ła z nadzieją, że mimo tak

wysokiego stanowiska w hierarchii szpitala Peter nie zmieni

się. Ale nigdy nie wiadomo.


W tydzie

ń po rozpoczęciu pracy przedstawił personelowi

szpitala swoje plany.

Po jego prawej stronie siedziała panna

Menzies, po lewej pozostali lekarze,

a on sam ze swadą

opisywał proponowaną innowację: utworzenie zespołu

składającego się zarówno z personelu medycznego, jak i
pacjentów.

Zespół taki nadzorowany byłby przez niego, i

może dwóch innych lekarzy, a wspomagany przez

doświadczone pielęgniarki, które wspierałyby to nowe

przedsięwzięcie.

– Moim celem – m

ówił z entuzjazmem – jest całościowa

background image

opieka nad pacjentami,

uwzględniająca ich indywidualną

sytuację życiową. Dla zwiększenia wzajemnego zaufania
korzystne jest,

żeby pacjenci, a szczególnie dzieci, mieli w

jakimś sensie osobistego lekarza i pielęgniarkę. Na razie nie

ma jeszcze reguł i będziemy stosować metodę prób i błędów,

ale wykształcą się one pod wpływem doświadczenia. –

Uśmiechnął się. – Muszę jednak podkreślić, że idea

współpracy z pacjentami musi być decydująca. Panna Menzies

zgadza się na to w pełni.

Jest to na razie eksperyment, ale mam nadziej

ę, że w

przyszłości stanie się w Lodge regułą.

Problemy i w

ątpliwości będziemy omawiać na

cotygodniowych zebraniach zespołu, po ustaleniu jego składu.

Pozostali członkowie personelu będą na nich mile widziani.

Tam się dokładnie dowiedzą, o co nam chodzi...


Wieczorem Laura i Gemma pojecha

ły na kryty basen, a po

pływaniu poszły do znajdującej się na balkonie kawiarenki

napić się czegoś ciepłego. Gawędziły o tym i owym, gdy

nagle Gemma spytała:

– Znasz t

ę dwunastolatkę z Pierwiosnka, która wygląda na

osiem lat?

– Tak, biedne dziecko. Mam nadziej

ę, że będzie to pierwsza

pacjentka Petera,

o ile będzie w stanie przejść różne badania.

Przepraszam,

co chciałaś mi o niej powiedzieć?

– Yasmin, wiesz, ta rozwini

ęta ponad swój wiek

szesnastolatka,

która jest z nią razem na oddziale, powiedziała

mi,

że Nadja prawie z nią teraz nie rozmawia, choć są

przyjaciółkami od lat, bo mieszkały po sąsiedzku i chodziły do

tej samej szkoły. Jest tym bardzo zaniepokojona.

– Ma jakie

ś podejrzenia? Gemma wzruszyła ramionami.

– Chyba

żadnych, ale bardzo się tym przejmuje.

Zastanawiałam się, czy nie mogłabyś porozmawiać z Yasmin.

background image

Może przed tobą bardziej się otworzy. Można się z nią

porozumieć po angielsku.

– Oczywi

ście, ale nie sądzisz, że Nadja jest po prostu

dzieckiem? To znaczy,

uraz psychiczny z powodu śmierci

rodzic

ów i konieczności opuszczenia kraju nawet dorosłego

mógłby doprowadzić do zamknięcia się w sobie.

– Mo

że rzeczywiście powinnyśmy poczekać jeszcze trochę,

jakiś tydzień, zanim coś zrobimy. Byłoby lepiej, gdyby mogła

porozmawiać z kimś, komu ufa. – Gemma zacisnęła usta. –

Chociaż często łatwiej jest mówić o pewnych sprawach z
obcym.

Na przykład o stracie rodziców, których, zdaniem

Yasmin,

Nadja uwielbiała.

– To prawda – przyzna

ła po namyśle Laura. – Miejmy

nadzieję, że zacznie mówić za dzień czy dwa. Nigdy nie
wiadomo. –

Ze smutkiem pokręciła głową. – Choć jeśli nawet,

to i tak czekają teraz potwornie trudne życie.

Wypi

ły kawę, wzięły swoje sportowe torby i ruszyły do

wyjścia. Laura nadal myślała o Nadji, kiedy usłyszała okrzyk
Gemmy:

– O! Patrz! Czy to nie Peter Wentworth szykuje si

ę do

skoku?

Laura spojrza

ła na słupek nad basenem i stojącego na nim

wysokiego mężczyznę. Istotnie, był to Peter. Lekko skoczył
do wody i –

wynurzywszy się prawie w połowie basenu –

leniwym,

ale doskonałym kraulem posuwał się szybko

naprzód.

Nie mogła oderwać od niego oczu, jednak w końcu

przypomniała sobie o stojącej przy niej Gemmie.

– Tak. – Stara

ła się mówić chłodno. – Dobrze pływa.

Gemma roześmiała się.

– Dobrze skacze. Ciekawe, co jeszcze potrafi?

W nast

ępnym tygodniu Peter Wentworth i panna Menzies

ustalili skład zespołu. Na liście znalazło się dwoje lekarzy:

background image

doktor Lomax i Joan Barnard,

dwóch stażystów: William

Ferguson i nowo

przybyły John McPherson, oraz kilka

piel

ęgniarek, a wśród nich Laura i Gemma. W deszczowe

popołudnie Peter mówił do nich:

– Niewiele jeszcze wiemy o aktualnych potrzebach naszych

pacjent

ów ani o chorobach występujących w społecznościach,

z których pochodz

ą. Pewne jest tylko, że wszystkie dzieci są

mniej lub bardziej niedożywione. Trzeba przede wszystkim

zwiększyć ich odporność, a jedynie w nagłych przypadkach

leczyć czy operować. Uzgodniliśmy z przełożoną, że w takich

sytuacjach znajdą się one na oddziale Pierwiosnek lub
Hiacynt. Ponadto...

Po godzinie, kiedy zebranie si

ę skończyło, każdy wiedział,

które dzieci ma pod swoją opieką. Lekarze mieli obowiązek

opieki całodobowej i wzajemnych konsultacji, aby lepiej

wykorzystać specjalistyczną wiedzę.

Wieczorem, kiedy deszcz przesta

ł padać i wiatr wyraźnie

osłabł, Laura postanowiła wybrać się na spacer. Miała wiele

do przemyślenia. Ubrana w ciepłą kurtkę i dżinsy, z

przyjemnością oddychała świeżym, czystym powietrzem,

przynoszącym coraz intensywniejsze zapachy wiosny.

Słyszała też cichy odgłos fal, odbijających się o brzeg jeziora.

Zachwycona nieskazitelnie czystą linią gór na tle nieba,

zaróżowionego lekko zachodem słońca, przez jakiś czas stała

po prostu i wpatrywała się w nie bez ruchu.

Potem posz

ła wzdłuż brzegu jeziora, myśląc o Peterze,

promieniującym wewnętrzną siłą mimo bolesnych

doświadczeń, jakie musiały być jego udziałem w
dotychczasowej pracy.

Przypomniała sobie wieczór, kiedy

podczas rozmowy o muzyce wydawał się tak odprężony, że

prawie rozwiał jej obawy, iż zmieni się w despotycznego
szefa. Niew

ątpliwie, jeśli chciał, potrafi! być niezwykle

sarkastyczny.

Jedno lodowate spojrzenie jego oczu mogło

background image

wzbudzić dreszcz i pozwalało się domyślać, że stać go na

zgryźliwe uwagi. Nagle zadrżała i odwróciła się.

– Lauro! Jak mi

ło! Widać wpadliśmy na ten sam pomysł.

Zarumieni

ła się, widząc w jego spojrzeniu... Nie, to tylko

moja wyobraźnia, zganiła się w duchu, choć poczuła
pulsowanie w skroniach.

– Cze

ść! Tylko wielkie umysły mogły to wymyślić. Teraz,

po deszczu, wieczór jest bardzo przyjemny.

– Z pewno

ścią. – Ruszyli z powrotem w kierunku Lodge. –

Wiesz,

chciałbym poznać tę część świata – wyznał z

ożywieniem. – Obiecuję sobie, że pewnego dnia to zrobię.

– Jako mieszkanka po

łudnia, będąca po raz pierwszy w tych

stronach,

czuję podobnie. Ale przy tej ilości pracy, jaką dla

nas planujesz,

nie będzie wiele czasu na zwiedzanie.

Roze

śmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu.

– Sk

ąd wiesz? Przecież musi być czas i na życie, prawda? –

Spojrzał jej w oczy przenikliwie, uniemożliwiając odwrócenie
wzroku. – Przyjazd w takie miejsce jak to, Lauro, to cudowny

powrót do normalności.

– Wyobra

żam sobie. To musi być straszne patrzeć, jak,

ludzie bezsensownie się zabijają, i równocześnie starać się

leczyć ich rany. Kocham swój zawód, ale nie wiem, czy

mogłabym znieść niepotrzebny rozlew krwi i czyste

okrucieństwo, tak powszechne w dzisiejszym świecie. Nie

miałeś wrażenia, że każdego dnia staczasz z góry przegraną

bitwę?

Zatrzyma

ł się i spojrzał na nią pełnym współczucia

wzrokiem.

– Przyzwyczai

łabyś się, Lauro, tak jak ja. Jak długo serce ci

bije i wiesz,

że jesteś pomocna, jak długo radosny uśmiech

małej dziewczynki ściska cię za serce, a widok dwojga

kochających się ludzi, którzy odnaleźli się po długim
rozstaniu, odbiera ci

głos, tak długo będziesz w stanie

background image

wykonywać swoją pracę w tym niedoskonałym świecie.

Przez jedn

ą szaloną chwilę chciała rzucić mu się na szyję.

Spokojny,

stanowczy głos i pełne humanizmu słowa upewniły

ją, że gdyby poślubiła człowieka choć trochę do niego
podobnego,

byłaby bardzo szczęśliwa.

– Przepraszam, Peter. Nie powinnam m

ówić o tak

smutnych sprawach. Ty i wielu podobnych do ciebie ludzi

znaleźliście w sobie tę wewnętrzną siłę, którą ponoć wszyscy
posiadamy.

Ale ona ujawnia się tylko wtedy, kiedy ma się

szczególny rodzaj odwagi. Ja jej nie mam...

– Masz, Lauro. B

ądź tego pewna.

W przyjaznej ciszy dotarli do Lodge i udali si

ę do swoich

pokojów.

Była zadowolona, że mieszka sama; nikt nie mącił

jej spokoju i mogła rozmyślać do woli.


Powoli stwarzano warunki do pracy zespo

łu. Zorana

przeniesiono na parter na ortopedię i dopiero obietnica, że

wszyscy będą go odwiedzać, poprawiła mu humor. Na

oddziale Pierwiosnek pozostawiono tylko trójkę niemowląt i
dwie nastolatki. Panna Menzies uprzed

ziła, że wkrótce należy

spodziewać się kolejnej sanitarki z pacjentami. Czekały na

nich wolne łóżka w Hiacyncie.

W czwartek po po

łudniu Laura karmiła kleikiem Andre,

który potrafił już jeść z łyżeczki. Podparty poduszkami,
bardzo uwa

żnie obserwował ją wielkimi, brązowymi oczami,

jakby się obawiał, że następna porcja do niego nie dotrze, i po

każdej nowej „dostawie” równocześnie uśmiechał się, mlaskał

i machał nóżkami. Ciałko zaczynało mu się zaokrąglać i Laura

miała wrażenie, że na jednym kolanku widzi nawet dołeczek.

Gdy po karmieniu wk

ładała Andre do łóżeczka, wszedł

Peter.

Uśmiechnął się do niej, potem do dziecka i delikatnie

gładząc je po główce, drugą ręką wziął kartę.

– Wygl

ąda nieźle. Wiesz, Lauro, wyniki podstawowych

background image

badań nie sugerują, żeby coś mu mogło grozić.

– To twardy zawodnik – zgodzi

ła się.

Peter odwiesi

ł kartę na poręcz łóżeczka i spojrzał na

pozostałe dzieci. Dwuletnia dziewczynka, tuląc swą

zniszczoną kaczuszkę, przyglądała się im obojętnie. Drugie

dziecko spało.

Peter zbli

żył się do Marie i powiedział coś w jej języku.

Zaśmiała się i wyciągnęła ku niemu swój skarb. Peter pobawił

się nóżkami kaczki i zwrócił zabawkę wyraźnie ożywionemu
dziecku.

Nast

ępnie zbliżył się do łóżka Yasmin i Nadji. Pierwsza

spała, a druga przeglądała obojętnie jakiś młodzieżowy
magazyn.

Przemówił do niej miękko, pytając, czy lepiej się

czuje.

Dziewczyna odwróciła twarz i pokręciła głową; robiła

wrażenie zakłopotanej.

– Czy jad

ła coś dzisiaj?

– Tak, cho

ć bardzo mało, jak zwykle.

– My

ślałem, że będzie zadowolona, mogąc porozmawiać ze

mną w swoim języku – powiedział, marszcząc czoło. – Nie

skarżyła się swojej przyjaciółce, że coś ją niepokoi?

– Nie... – Laura postanowi

ła nie wspominać o swojej

rozmowie z Gemm

ą. Nie widziała sensu w narażaniu biednego

dziecka na bombardowanie pytaniami przez dzień czy dwa. –
Jestem zdziwiona,

że tak się wobec ciebie zachowała, choć

zauważyłam, że jest z natury nieśmiała i zwykle to Yasmin
mówi za nie obie.

Skin

ął głową, jednak nadal patrzył na dziewczynkę z

niepokojem.

– Mo

że masz rację, Lauro. Problem w tym, że proces

leczenia obejmuje nie tylko ciało, lecz także i duszę, a kiedy tę

da się wyleczyć, tego nie można przewidzieć. Może jutro,

może za rok.

Spojrza

ł na zegar ścienny.

background image

– Niestety, musz

ę wyjść. Mamy dziś wizytę jednego z

członków zarządu szpitala. – Uśmiechnął się. – Podejrzewam,

że chce sprawdzić, jak pracuje nowy konsultant. Mam
straszliwe przeczucie,

że większość czasu pochłonie mi

papierkowa robota, a nie tak rozumiem leczenie!

– Za wcze

śnie o tym sądzić – zaoponowała. – Jeśli

sanitarka nie zjawi się tu w ciągu najbliższych kilku godzin,

zdążymy wszystko zorganizować. Może nawet uda ci się

zwalić na kogoś część tej papierkowej roboty?

– Co ja bym bez ciebie zrobi

ł? – rzucił z uśmiechem i

wyszedł.

A ona zacz

ęła zastanawiać się nad tymi słowami.

Nast

ępnego popołudnia jedna z sióstr wchodząca w skład

ich zespołu, Molly James, przyszła do Laury. Była wielką,

przysadzistą Irlandką, robiącą wrażenie osoby, której nic nie

jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Teraz wyglądała

jednak na co najmniej zatroskaną.

– Lauro, nie chc

ę cię niepokoić, ale Nadja jest dzisiaj w

złym stanie. Nie tylko jest ponura, ale ma też ogromne sińce
pod oczami, a w dodatku Yasmin powi

edziała mi, że jej

przyjaciółka ma „wielki ból w głowie”.

– Dzi

ęki, Molly. Dam ci środek przeciwbólowy. Jeśli

zechce, podaj go jej, jednak nie namawiaj,

gdyby odmówiła.

Spróbuję skontaktować się z doktorem Wentworthem.

– Dobrze. S

ą jakieś nowe wieści od Ann Weekes?

– Na razie nie.
Laura zadzwoni

ła do Morąg, sekretarki Petera, i poprosiła,

by doktor Wentworth przyszedł na oddział, kiedy będzie
wolny.

Zajęła się pisaniem dziennego raportu i nanoszeniem

informacji na specjalne karty pacjentów.

Została przydzielona

do Andre i Nadji,

więc codziennie musiała wpisywać na ich

karty szczegółowe dane.

Po chwili pojawi

ł się Peter. Był spięty i widać było, że stara

background image

się pohamować wybuch niezadowolenia.

– Mor

ąg powiedziała, że chcesz mnie widzieć – rzucił

szorstko.

– Tak, Nadja... – Powt

órzyła słowa Molly.

– M

ówiłaś, że dałaś jej paracetamol?

– Tak. Dosta

ła go w pierwszym dniu pobytu i nie było

żadnych skutków ubocznych.

Przeci

ągnął dłonią po włosach.

– C

óż, trzeba jutro dokładnie ją zbadać. Nie zrobiliśmy tego

jeszcze,

bo jest znerwicowana i chcieliśmy, żeby się

przyzwyczaiła, jednak w tej sytuacji zajmiemy się nią o

dziesiątej rano. Czy coś jeszcze?

– Nie, to wszystko.
– Dobrze. Gdyby kto

ś mnie szukał, wychodzę. Poinformuj

o tym również Morąg, proszę.

Bez s

łowa patrzyła na drzwi, które się za nim zamknęły.

Czy

żby człowiek, którego tak niedawno postawiła na

piedestale,

okazał się kolosem na glinianych nogach?

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Mimo niezrozumia

łej zmiany nastroju podczas rozmowy na

temat Nadji,

następnego ranka, kiedy zadzwonił do niej w

sprawie wyników badań, Peter był uprzejmy i miły.

Na oddziale panowa

ł spokój. Był to czas podawania leków,

robienia zastrzyków,

zapobiegającego

odleżynom

oklepywania i pomagania przy kąpieli, zmieniania opatrunków
i

ścielenia łóżek. O tej porze przywożono na oddział napoje i,

dla chętnych, gazety. Świadoma tej domowej atmosfery,

Laura siedziała w pokoju oddziałowej i przygotowywała

grafik dyżurów, gdy nagle dobiegł ją przeraźliwy wrzask.

Zerwała się z miejsca i pobiegła na oddział.

Molly stara

ła się powstrzymać Yasmin, która chciała

wyskoczyć z łóżka i dotrzeć do Nadji, rzucającej się z jękiem

na łóżku. Rozhisteryzowana Yasmin usiłowała wytłumaczyć,

co się stało, nikt jednak nie mógł jej zrozumieć.

– Zadzwoni

ę po doktora Wentwortha. Molly, poproś kogoś,

żeby ci pomógł – powiedziała Laura szybko.

Ha

łas tak działał jej na nerwy, że kiedy Peter odezwał się w

słuchawce, podniosła głos i zapomniała o zawodowej

uprzejmości.

– Peter, czy m

ógłbyś tu natychmiast przyjść? Nadja ma

chyba atak epilepsji.

Obawiam się, że to źle wpływa na

pozostałych pacjentów.

Peter pojawi

ł się na oddziale w ciągu paru minut. Nic się

nie zmieniło oprócz tego, że teraz spazmy miały już obie
dziewczynki.

Konkurowały wręcz o to, która potrafi robić to

głośniej, toteż wejście lekarza nie zrobiło na nich żadnego

wrażenia. Peter próbował uspokoić Yasmin, mówiąc coś do
niej szybko.

Yasmin przestała w końcu krzyczeć, a potem,

szlochając, wskazywała na zapłakaną, wyjącą Nadję.
Stwierdziwszy,

że Yasmin nic nie grozi, Peter zwrócił się do

background image

drugiej dziewczynki, która –

gdy tylko do niej się zbliżył –

zaczęła na nowo spazmatycznie szlochać i naciągać koc pod

szyję, jakby chciała się schować.

– Siostro, prosz

ę zasłonić łóżko – rzucił nagle.

Molly us

łuchała jego polecenia, a Laura, mimo sprzeciwu

dziewczynki przytrzymującej zbielałymi z wysiłku dłońmi
nakrycie,

odciągnęła je. Wtedy Peter podszedł bliżej.

– O, Bo

że, biedne dziecko – szepnął. – Więc to tym tak się

martwiła.

Laura zobaczy

ła plamy krwi na nocnej koszuli i

prześcieradle.

– Dosta

ła okres...

Dziewczynka dar

ła się teraz histerycznie.

– Musimy da

ć jej coś na uspokojenie. Omnopon powinien

pomóc –

powiedział Peter.

Kiedy Nadja si

ę wreszcie uspokoiła, Laura i Molly umyły

ją, zmieniły pościel i wyjaśniły, do czego służą podpaski
higieniczne.

Potem Molly poszła po coś ciepłego do picia, a

Peter w tym czasie wytłumaczył dziewczynce w jej języku, co

się stało. Wyraz jej twarzy wskazywał, że niewiele wie o
swoim ciele.

P

óźniej, kiedy zapanowała już cisza i Laura częstowała

Petera herbatą w pokoju oddziałowej, odezwał się sucho:

– Rozumiesz, Lauro,

że ta sprawa z Nadją musi budzić nasz

niepokój –

ze względu na inne dziewczynki w jej wieku.

Ponieważ zostały wychowane w innej kulturze, to, co dla nas
jest normalne i naturalne,

dla nich może być dużo bardziej

skomplikowane i trzeba to I po prostu uwzgl

ędnić. Proponuję,

żebyś' za zgodą panny Menzies wykorzystała przypadek Nadji

do szkolenia swoich pielęgniarek, by opiekując się
nastolatkami,

były przygotowane na taką możliwość.

Zacisnęła wargi. – Zgadzam się – oznajmiła krótko. Chyba

Peter nie obarcza jej winą za ten incydent? – Szok może

background image

poważnie zaburzyć naturalny cykl organizmu, zwłaszcza w
tak strasznych warunkach,

w jakich znalazła się część tych

dzieciaków... –

Urwał nagle, zauważając wyraz jej twarzy. –

Nie obwiniam cię, Lauro, ale to jest szpital dla pacjentów z

różnych krajów i musimy być stale o krok do przodu. – Wstał,

kończąc rozmowę, i upewnił się: – A więc porozmawiasz z

panną Menzies?

– Tak, i zapisz

ę twoje uwagi w dokumentacji Nadji –

odpowiedziała.

Zatrzyma

ł się przy drzwiach i odwrócił się ku niej z

widocznym zakłopotaniem.

– Widzisz, Lauro, gdyby

ś miała trochę doświadczenia z

pobytu w tamtym kraju,

może odkryłabyś przyczynę rozpaczy

Nadji –

powiedział tonem na poły przepraszającym, na poły

mentorskim.

A wi

ęc jej podejrzenia są słuszne. Potępia ją. Z trudem

zapanowała nad sobą.

– Rozumiem twój punkt widzenia.

Doświadczenie

pozwoliłoby nam wszystkim mieć się na baczności. – Nagle

jej piękne oczy rozbłysły. – Tym niemniej czasami odnoszę

wrażenie, że uważasz nas za niezwykle naiwnych, bo nie
mamy twojej wiedzy o tamtych krajach.

W rzeczywistości

byłam w ubiegłym roku w Bośni z dostawą pomocy

humanitarnej i choć wkrótce po rozdzieleniu darów

wyjechałam stamtąd, widziałam wystarczająco wiele, żeby

mieć świadomość głodu i prawdziwego cierpienia, zwłaszcza
podczas ostrej zimy.

I nigdy tego nie zapomnę. – Zaczerpnęła

powietrza i dodała spokojnie, bez cienia złośliwości: – Może
dla ciebie nie jest to zbyt „osobiste”

doświadczenie, ale dla

mnie –

niezwykle przygnębiające.

Przez chwil

ę badawczo patrzył jej w oczy, zachowując

nieprzenikniony wyraz twarzy.

– Rozumiem. Chcia

łbym kiedyś usłyszeć o tym coś więcej

background image

powiedział drewnianym głosem.

Z ulg

ą przyjęła jego wyjście i natychmiast pożałowała

swoich słów. Nie zmienią, oczywiście, jego zdania o sprawie
Nadji,

a na nią samą podziałały jak odkręcenie zaworu

bezpieczeństwa – pogrążyła się znowu w myślach o bracie.

Z trudem skupiaj

ąc uwagę na pracy, postanowiła poruszyć

tę sprawę na jednym z cotygodniowych zebrań zespołu, aby

poznać zdanie innych osób. Czy nie o to właśnie chodziło

Peterowi podczas jego inauguracyjnego wystąpienia? Metoda

prób i błędów – aż do chwili, gdy nauczą się pracować w

nowych warunkach i będą wiedzieć, czego się mogą

spodziewać i na co zwracać szczególną uwagę.

Sko

ńczyła dyżur, wyrzucając sobie, że wciąż rozpamiętuje

całe wydarzenie. Denerwuje się tylko, a to nikomu nie

pomoże. Na schodach spotkała Joan Barnard, która przywitała

ją dość ciepło i instynkt podpowiedział Laurze, że to

zrządzenie losu.

– Czy mog

łabym z panią chwilę porozmawiać? Twarz Joan

Barnard zmarszczyła się w spokojnym uśmiechu.

– Oczywi

ście. Jesteś Laura, prawda?

– Tak. Laura Meadows.
– Chod

źmy do mnie. Mam ogromną ochotę napić się

herbaty.

Mam nadzieję, że też się napijesz?

– To bardzo uprzejmie z pani strony, ale nie chcia

łabym

robić kłopotu...

– To

żaden kłopot. Cieszę się, że mogę cię do mnie

zaprosić – powiedziała, wprowadzając Laurę do bardzo
wygodnego mieszkania. – Wiem,

że to niemądre, ale czuję się

dziwaczką wśród tylu pięknych, młodych ludzi. Tam, gdzie

byłam, działy się tak straszne rzeczy, że nigdy taka myśl nie

przyszłaby mi do głowy. Tu zaś jest tak spokojnie, że
niespodziew

anie uświadomiłam sobie, jaka jestem sędziwa.

Usiądź, moja droga. Włączę czajnik.

background image

Zatopione w mi

ękkich fotelach, sączyły herbatę,

zrezygnowawszy z herbatników,

żeby nie psuć sobie apetytu

na pół godziny przed kolacją. Laura opowiedziała Joan

Barnard o incydencie z Nadją.

– Obawiam si

ę, że trochę przesadnie zareagowałam, kiedy

doktor Wentworth zasugerował, choć delikatnie, że powinnam

była przewidzieć miesiączkę dziewczynki. Tak się złożyło, że

nawet jej najlepsza przyjaciółka nie wiedziała o tym. Nadja

była bardzo skryta i, no cóż, wszyscy uważaliśmy, że robimy
dla niej wszystko,

co możemy.

Lekarka pokiwa

ła głową z namysłem.

– Nie mam zamiaru twierdzi

ć, że to typowo męskie

zachowanie, jednak niezbyt dalekie od tego! Przede
wszystkim w

ciąż nie wiemy, przez co przeszło to dziecko i ile

wycierpiało. Sądzę, że Peter, a może nawet ja, powinniśmy

często z nią rozmawiać. Uważam, że to ma zasadnicze
znaczenie.

Tak staraliśmy się robić w szpitalu, w którym

pracowałam, choć wśród rannych, z którymi mieliśmy do
czynienia,

problemy związane z pierwszą miesiączką były z

pewnością najmniej ważne.

Laura westchn

ęła.

– Poprawi

ła mi pani nastrój, pani doktor. Słusznie mi się

wydawało, że jest pani osobą, z którą mogłabym o tym

pomówić. Mam tylko nadzieję, że nie przekroczyłam pewnych
granic.

– Ale

ż skąd. – Joan Barnard spojrzała na zegarek. –

Chodźmy teraz na kolację, Lauro. Za bardzo się tym
przejmujesz. Tym niemniej –

dodała, kiedy schodziły na dół –

liczę na to, że odwiedzisz mnie znowu, kiedy tylko będziesz

miała ochotę.

– To bardzo mi

ło z pani strony. – Podziękowała z

uśmiechem i poczuła, że ta małomówna i zamknięta w sobie

kobieta w końcu będzie jedną z nich.

background image


Nast

ępnego ranka, gdy tylko zjawiła się w pokoju

pielęgniarek, natychmiast odgadła, że stało się coś złego.

Panowała cisza, przesycona atmosferą przygnębienia. Bladość

na twarzy siedzącej przy biurku pielęgniarki z nocnej zmiany

nie była bladością, jaką powoduje zmęczenie.

– Co si

ę dziś ze wszystkimi dzieje? – spytała, gdy inna

pielęgniarka szybko wybiegła z pokoju.

– Nadja umar

ła. We śnie.

– To niemo

żliwe. To nie może być prawda!

– Niestety. Doktor Wentworth i doktor Lomax byli u niej w

nocy. Podejrzewali atak serca, ale to nie by

ło to; po prostu

odeszła. Teraz rozmawiają z panną Menzies. Mogę cię

zapewnić, że wszyscy jesteśmy wstrząśnięci.

– M

ój Boże! Po tym wszystkim, co przeszła... A Yasmin?

– Prawie nic nie mówi. Podejrzewam,

że te dzieci musiały

się nauczyć dawać sobie radę ze śmiercią, ale my nie jesteśmy
w stan

ie zrozumieć, jak one ją przeżywają. Koniecznie jednak

musimy się nią zaopiekować – prędzej czy później jakaś

reakcja nastąpi...

Us

łyszały pukanie do drzwi i wszedł Peter.

– Dzie

ń dobry, Lauro. Wiesz już? – spytał ponuro. Bliska

łez, skinęła głową.

– Tak, ale nie mog

ę w to uwierzyć – wydusiła.

– Jak wszyscy. Uwa

żamy, że była to niewydolność serca, a

wczorajszy incydent miał z nią jakiś związek. Jestem o tym
przekonany.

Stara

ła się nie myśleć o rozmowie z poprzedniego wieczora

i odezwała się spokojnie:

– Kiedy Yasmin pogodzi si

ę z utratą Nadji, będziemy

musieli spróbować dowiedzieć się od niej, czy wie więcej o tej

sprawie niż my.

– Za wcze

śnie na to, Lauro. Trzeba będzie poczekać.

background image

Otworzy

ła już usta, chcąc coś powiedzieć, jednak

zrezygnowała.

W ca

łym szpitalu zapanowała ciężka atmosfera. W dwa dni

później do Laury, zajętej przyklejaniem karteczek
identyfikacyjnych na probówki z moczem,

podeszła Molly

James.

– Yasmin chce rozmawia

ć z tobą i z doktorem

Wentworthem.

Oboje udali si

ę do dziewczynki, usiedli przy jej łóżku na

stołeczkach i zasunęli parawan. Yasmin wyglądała blado i
bardzo mizernie.

W ręce ściskała otwartą kopertę.

– Chcia

łaś nam o czymś powiedzieć, Yasmin? – zapytał

łagodnie Peter.

Skin

ęła głową i wręczyła mu kopertę.

– To by

ło w szafce Nadji. Dla mnie – oznajmiła cicho.

– Czy na pewno chcesz,

żebyśmy to przeczytali? W jej

oczach pojawiły się pierwsze tego dnia łzy. – Tak... Tak.

Peter spojrza

ł na dziecięcy charakter pisma z posępną miną.

Na jego skroni widać było pulsującą żyłę. Po dłuższej chwili

wstał i powiedział Yasmin, że wkrótce wrócą, żeby z nią

porozmawiać.

W s

łużbowym pokoju Peter oparł się ciężko o blat biurka.

Wyciągnął z koperty kartkę i rozłożył ją.

– Spr

óbuję przetłumaczyć ci słowa Nadji – oznajmił

wzruszonym głosem i zaczął czytać:


Yasmin, moja najlepsza przyjaci

ółko!

Kiedy b

ędziesz czytała ten list, mnie już na tym świecie nie

będzie. Muszę ci jednak wyjaśnić, dlaczego nie mogłyśmy

rozmawiać z sobą jak dawniej. Pamiętasz, jak do naszej wioski

przyszli żołnierze. Zabili wielu naszych, w tym moich
rodziców.

Schowałam się na strychu, ale szybko mnie znaleźli

i kazali pójść do sypialni. Była pusta, bo wszystkie meble z

background image

powodu zimna spaliliśmy. Oni byli pijani, Yasmin, i rzucili

mnie na podłogę, i wbili straszne rzeczy, których nie
rozumiem. Potem zostawili mnie we kiwi.

Nie wiedziałam, co

się stało. Chyba to był gwałt, bo słyszałam o tym kiedyś w
szkole.

Nie mogłam o tym z nikim rozmawiać, nawet z tobą. Za

bardzo się tego wstydzę.

Czu

łam się brudna z tego powodu. Krwawienie ustało na

trochę i znowu wróciło. Kiedy przyjechałyśmy do Szkocji,

bałam się, że lekarze odkryją to i nie wiedziałam, co zrobić. W

ten straszny dzień, gdy doktor Wentworth powiedział, że mnie
zbada,

krew znowu była. Myślę, że to choroba od tego, co mi

zrobili ci żołnierze. Tak się bałam, że nie mogłam przestać

krzyczeć i chciałam, żeby moja mama była przy mnie.

Chciałabym zasnąć na zawsze. Przepraszam, że zepsułam

naszą przyjaźń, droga Yasmin. Byłyśmy kiedyś szczęśliwe, nie
zapomnij o tamtych dniach.

Czuję się bardzo chora, ale nie

potrafię powiedzieć, co mnie boli. Może kiedyś znowu zobaczę
moich kochanych rodziców.

Bardzo bym chciała. Modlę się,

żebyś mogła kiedyś wrócić do naszego kraju.

Twoja na zawsze wierna przyjaci

ółka, Nadja.


Zapad

ła przejmująca cisza. Laura poczuła dławienie w

gardle,

a jej oczy wypełniły się łzami. Przez dłuższą chwilę

nie była w stanie wydusić z siebie słowa, aż wreszcie z jej ust

wydobył się urywany szept:

– Po prostu... nie wiadomo, co powiedzie

ć... prawda? –

Zagryzła wargi i sięgnęła po chusteczkę.

Peter pokr

ęcił głową, patrząc kamiennym wzrokiem w

przestrzeń.

– M

ój Boże, te zbiry...

Kiedy wrócili do Yasmin,

dziewczynka już znacznie łatwiej

rozmawiała na temat Nadji.

Żeby tylko coś mi o tym powiedziała... To takie małe

background image

dziecko...

Była jedynaczką, a jej rodzice byli miłymi,

nieśmiałymi ludźmi i nigdy nie rozmawiali z nią o tym, co

powinna wiedzieć. Ja nie mogłam, bo ona by się tym przejęła,

a jej rodzice by mnie chyba potępili.

Laura u

śmiechnęła się do niej słabo.

– To by

ł za duży ciężar dla tej biednej dziewczynki.

Yasmin, obiecaj,

proszę, że od teraz będziesz nam mówić o

wszystkim,

co cię martwi. Wiem, że jesteś o cztery lata starsza

od Nadji,

ale nie zamykaj się przed nami. Jesteśmy tu po to,

żeby ci pomóc.

Peter kiwa

ł głową w milczeniu, czując niewątpliwie, że w

takiej chwili to Laura powinna przekonać Yasmin o ich

współczuciu i zrozumieniu.

Po upewnieniu si

ę, że dziewczynka pokonała już

największy szok i zaczyna przejawiać oznaki powrotu do
równowagi,

Molly przyniosła jej trochę ciepłego mleka oraz

biszkopty i przejęła nad nią opiekę. Usiadła przy dziewczynce

i opowiadała jej o tym, jak piękna jest Irlandia, a zwłaszcza
County Down, z którego sama pochodzi.

Peter poszed

ł potem z Laurą na lunch, co uznała za przejaw

nadopiekuńczości. Oboje nie mówili wiele. Pili już kawę,

kiedy zapytał:

– Posz

łabyś ze mną wieczorem na drinka?

Serce zabi

ło jej szybciej, lecz milczała. Nagle położył rękę

na jej dłoni i usłyszała pełen troski głos:

– Ale tylko wtedy, je

śli naprawdę chcesz. Pomyślałem, że

może odwróciłoby to twoje myśli od Nadji, choć na chwilę.

U

śmiechnęła się, a on wpatrywał się w linię jej warg.

– To bardzo mi

ło z twojej strony, Peter. Może to i niezły

pomysł.

W jego oczach pojawi

ł się błysk, dzięki któremu z twarzy

znikł wyraz napięcia.

– W takim razie spotkamy si

ę przy wyjściu o ósmej, jeśli ci

background image

to odpowiada.

– Dobrze.

Pojechali do ma

łego zajazdu na przedmieściach Brory.

Wieczór był chłodny, ale prawie bezwietrzny – gładka

powierzchnia jeziora lśniła srebrzyście. W drodze rozmawiali

o krajobrazach oraz zwierzętach i roślinności tej części

Szkocji; chcieliby poznać ją bliżej.

– By

łoby wspaniale dostać dwa tygodnie urlopu na

zwiedzenie tej cudownej okolicy –

roześmiał się Peter.

– My

ślałam już o tym. Wycieczka wozem cygańskim

ciągniętym przez konia! Chyba można coś takiego wynająć,

jak barkę rzeczną. Zresztą oba te środki transportu dobrze

kojarzą się ze spokojem.

Zatrzymali si

ę przed małym budynkiem pokrytym

dachówką, z uroczymi okiennicami ożywiającymi biel ścian.

Wewnątrz było ciepło i przytulnie, a kiedy usiedli we wnęce
sali,

na starej dębowej ławie przy oknie, ich oczom ukazała się

sosnowa aleja,

u której wylotu widać było niewielką

piaszczystą plażę odległego krańca jeziora.

Zamówili wino i Peter,

wpatrując się w swój kieliszek,

odezwał się cicho:

– Zaprosi

łem cię tu między innymi dlatego, że chciałem cię

przeprosić za moje nietaktowne uwagi w sprawie Nadji. Nie
mia

łem prawa wymagać, żeby ktokolwiek przewidział to, co

się stało. Wszyscy mieliśmy mnóstwo innych kłopotów. –

Westchnął ciężko. – Często przychodzi mi na myśl, że moje

własne problemy utrudniają mi ocenę sytuacji... – Obracając w

palcach na wpół opróżniony kieliszek, zamyślił się, jakby

podejmował jakąś decyzję.

Rozumia

ła, że nie ma prawa go ponaglać. Po dłuższej

chwili odezwał się znowu:

– Widzia

łem w Bośni straszne rzeczy, o których lepiej,

background image

żebyś nie wiedziała... i czuję, że w pewnym sensie dla tego
biednego dziecka lepiej,

że tak się stało. Zbyt wiele widziała i

wycierpiała w tak młodym wieku, żeby mogła całkowicie

odzyskać równowagę psychiczną...

– Zapewne masz racj

ę, tym niemniej to takie okrutne, że jej

życie, oraz tak wielu innych młodych ludzi, zostało brutalnie
przerwane... –

Urwała, gdy dotarł do niej sens własnych słów,

i wzruszenie ścisnęło ją za gardło.

– Lauro, prosz

ę, nie płacz – powiedział, widząc

gromadzące się w jej oczach łzy. Podał jej nieskazitelnie

czystą chusteczkę, którą wytarła policzki.

– Przepraszam ci

ę, Peter. Po prostu miałam dzisiaj ciężki

dzień. Przede wszystkim nie powinnam ci była mówić o mojej

wizycie w Bośni, tylko że...

Opowiedzia

ła mu, jak brat namówił ją, by z nim pojechała,

i o tym,

jak bardzo chciał tam wrócić po skończeniu studiów,

a potem o jego tragic

znej śmierci i kryzysie małżeńskim

rodziców.

Mówiła drżącym głosem, a mimo to poczuła się

znacznie lepiej,

gdy już to z siebie wyrzuciła.

S

łuchał jej z pełnym zrozumienia wyrazem twarzy i kiedy

skończyła, odezwał się łagodnie:

– Lauro, powrót do kraju pom

ógł mi w jednym:

uświadomić sobie, że wojna nie jest jedyną przyczyną
ludzkiego cierpienia.

W ogniu dział i spadających na głowę

bomb jakoś zapomina się o wszystkim, co w normalnym

świecie jest złe.

Stopniowo przeszli do mniej przygn

ębiających tematów i

p

óźniej, kiedy w drodze do samochodu ujął ją opiekuńczo pod

rękę, jego bliskość sprawiła, że przez moment zapomniała o

mrocznych stronach życia. Odprowadził ją do drzwi jej
pokoju.

– Stokrotne dzi

ęki za wieczór, Lauro. Było mi niezmiernie

przyjemnie. –

Uśmiechnął się do niej.

background image

– Mnie te

ż.

– Mam te

ż nadzieję, że wybaczyłaś temu bezmyślnemu i

nieznośnemu facetowi?

Nie zdawa

ła sobie sprawy, że Peter, patrząc na jej twarz

rozjaśnioną poświatą księżyca, na chwilę zapomniał o
zrodzonej z rozpaczy pustce w sercu –

na co stracił już

nadzieję. Zastanowił ją wyraz jego twarzy i kiedy ich oczy się

spotkały, pochyliła lekko głowę i odpowiedziała pojednawczo:

– To by

ł miły wieczór. I zapomnij, proszę, o naszym...

nieporozumieniu.

Ja też zachowałam się niewłaściwie.

Ost

atnio wszyscy byliśmy zdenerwowani. Może po pogrzebie

Nadji wszystko ułoży się lepiej ujął jej dłoń i pocałował.

– Kto wie? Mo

że uda się to powtórzyć w bardziej

sprzyjających okolicznościach.

W dwa dni p

óźniej, po skromnej ceremonii, Nadja została

pochowana na cmentarzu przy kościółku w St Callans.

Ranek by

ł rześki i pogodny, po jasnym niebie przesuwały

się białe chmury, jakby świat żegnał młodziutką Bośniaczkę

wiosną, którą w swym życiu widziała tak niewiele razy. Wieść

o śmierci dziewczynki rozeszła się szybko i na pogrzebie

zjawiło się wielu ludzi, a ich kwiaty przykryły jej grób.

Yasmin zachowywała się dzielnie i po położeniu dwóch

czerwonych róż na trumnie odeszła z godnością, zatopiona we
wspomnieniach.

Min

ęły jeszcze dwa tygodnie, nim panujące w Lodge

przygnębienie zaczęło się nieco rozpraszać. Panna Menzies

przeniosła Yasmin do jednoosobowej sali i teraz, kiedy

dziewczynka poczuła się lepiej, radość na jej twarzy była dla

wszystkich wystarczającą nagrodą.

Pewnego dnia panna Menzies

ściągnęła wszystkich na

ziemię wiadomością, że następnego dnia zostaną przywiezieni
kolejni pacjenci.

– Nie martwcie si

ę – zwróciła się do Laury i Gemmy,

background image

zobaczywszy ich zaniepokojenie. –

Nie wpłynie to na pracę

zespołu. W każdym razie, z pewnością jeszcze nie w tym
wypadku.

Doktor Wentworth być może przyjmie jeden czy

dwa nagłe przypadki na oddział Hiacynt, ale przecież na to

jesteśmy przygotowani, a oddział jest pusty.

To prawda, tym razem bezpo

średnio nie odczują przyjęcia

nowych pacjentów. Kiedy jednak wkró

tce dowiedziały się, że

w niedługim czasie należy spodziewać się kolejnych, ich

niepokój wzrósł.

– B

ędzie musiała zatrudnić więcej personelu – stwierdziła,

nie owijając w bawełnę, Molly. – Przy tylu nowych pacjentach

dwie czy trzy osoby to za mało. Przypuszczam jednak, że nie

będzie to łatwe. Nie każdy chce pracować na takim pustkowiu.

– To zrozumiale – mrukn

ęła Laura, sprawdzając z listą

rosnący powoli stos pościeli, którą liczyła Molly.

– Przy okazji: czy wiesz,

że oprócz basenu będziemy mieć

tu

niedługo prawdziwe centrum sportowe z odpowiednim

wyposażeniem?

– C

óż, muszą jakoś się starać, żeby nas tu zatrzymać, no

nie?

Po u

łożeniu bielizny pościelowej Laura zwolniła Molly i

Pearl na drugie śniadanie i wróciła do służbowego pokoju.

Sprawdzała jadłospisy swoich pacjentów, kiedy rozległo się

energiczne pukanie do drzwi i wszedł Peter. W ciemnym
garniturze,

który miał na sobie po raz pierwszy, wyglądał

bardzo uroczyście.

– Jak widz

ę, jesteś zajęta – powiedział z uśmiechem,

zerkając na zasłane papierami biurko.

– Troch

ę. Mogę w czymś pomóc?

Podszed

ł do okna i popatrzył na zachmurzone niebo.

– Mg

ła. Prawie nie widać drugiego brzegu jeziora.

– Sta

ł bez ruchu dłuższą chwilę, potem nagle odwrócił się i

uśmiechnął smutno. – Przepraszam, byłem daleko stąd... –

background image

Przybrał pozę prowokującego cały świat nastolatka. – Tak,

myślę, że naprawdę mogłabyś pomóc.

Niski g

łos, z lekkim szkockim akcentem, oraz intrygujący

zapach wody po goleniu,

jaki poczuła, gdy Peter pochylił się

ku niej,

sprawiły, że wszystko przestało się liczyć.

– Rozmawiali

śmy wczoraj ze Stevem Lomaxem o

zorganizowaniu w naszym przysz

łym klubie recitali

muzycznych...

– Podejrzewa

łam, że nie przyszedłeś tu po prostu na herbatę

roześmiała się. – Nie, przykro mi, ale na mnie nie liczcie!

– Ale

ż, Lauro. Przecież grasz na pianinie i moglibyśmy

zorganizować mały koncert dla naszych pacjentów.

– Nie, Peter.
– To szkoda. Wpisa

łem już twoje nazwisko do programu.

– To je skre

śl – rzuciła szybko. – Nie mam zamiaru

kompromitować się przed ludźmi. To, że kiedyś miałam

ambicje zostania pianistką, nie wystarczyło, żeby nią zostać.

Usiad

ł na brzegu biurka.

– Uprzedza

łem Steve'a, że bez walki się nie obejdzie i

muszę cię ostrzec, że żaden z nas nie zrezygnuje. Musimy

doprowadzić do tego koncertu, nawet gdyby miało nas to

kosztować życie.

– To, moim zdaniem, by

łaby zbyt wielka cena. No, dobrze,

jeśli to sprawa życia i śmierci, zgadzam się, ale nie wińcie
mnie,

jeśli będzie straszliwa klapa.

– Dziewczyna tryskaj

ąca optymizmem – to właśnie lubię.

Po wyj

ściu Petera nie mogła się skoncentrować. Realizacja

tego pomysłu oznaczała, że częściej będą się spotykać, co

samo w sobie nie byłoby niepokojące, gdyby nie reagowała na

jego bliskość podekscytowaniem, które ją nieco niepokoiło.

Dotychczas jeszcze si

ę to jej nie przydarzyło. Owszem,

przeżyła parę krótkich flirtów podczas praktyk szpitalnych w
Londynie,

ale jej ówczesne złudzenie, że – jest zakochana w

background image

stewardzie, by

ło w rzeczywistości raczej fascynacją nowością,

poznawaniem kogoś nie związanego z jej codziennym życiem.

Obecna sytuacja by

ła jednak inna. Uważała, że nie pociąga

Petera fizycznie,

a mimo to zachowywała się jak zadurzona

gimnazjalistka.

Może jednak ta nowa sytuacja będzie miała i

dobre strony.

Może, spotykając go częściej poza szpitalem,

odkryje w nim zwykłego śmiertelnika, niedoskonałego jak
wszyscy inni,

i wyzwoli się spod jego czaru? W istocie

zaczynała już tak o nim myśleć po owych zjadliwych uwagach
w sprawie Nadji,

tylko że wtedy wybaczyła mu bardzo szybko

i znowu znalazła się pod jego urokiem...


– Lauro, grasz walca Chopina, prawda?
W cztery dni p

óźniej odbyła się próba koncertu, w którym

zgodziło się wystąpić około dziesięciu osób z personelu
szpitala.

Stremowana Laura skończyła grać i usłyszawszy

spontaniczne oklaski, rozpromieni

ła się z dumy. Po

zakończeniu występów podano wszystkim herbatę.

– Lauro – na twarzy Petera malowa

ł się niekłamany podziw

świat stracił w tobie wielką artystkę!

U

śmiechnęła się.

– A w tobie wielkiego aktora! Jako Peer Gynt m

ógłbyś

występować na najlepszych scenach. A teraz koniec
komplementów,

bo mam ważne pytanie. Z cukrem czy bez? –

spytała, balansując tacą z filiżankami.

– Dzi

ękuję, bez. Pozwól, odniosę już tacę, żebym mógł

swobodnie wychwalać cię nadal.

W atmosferze podniecenia ustalono dat

ę pierwszego

koncertu.

Dennis zaskoczył wszystkich grą na małych

organach elektronicznych, jego przyjaciel gra

ł na perkusji,

Gemma brzdąkała na gitarze, a Pearl śpiewała soulowe
piosenki i wszystko,

czego sobie zażyczyli.

Nikt by nie przewidzia

ł, pomyślała Laura, kładąc się spać,

background image

że Lodge zbudzi się do życia w taki sposób.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Nast

ępnego dnia Peter badał dziecko misjonarzy, brutalnie

zamordowanych podczas powstania w Południowej Afryce.

Śliczny, osiemnastomiesięczny chłopczyk z uroczym

uśmiechem nazywał się Tiki, tak jak najmniejsza moneta w
RPA,

ponieważ urodził się bardzo malutki. Wszystkie te

informacje Peter otrzymał z Czerwonego Krzyża.

Trzy dni wcze

śniej umieszczono dziecko w izolatce z

podejrzeniem dyfterytu,

żeby zapobiec ewentualnemu

rozprzestrzenieniu się choroby. Teraz objawy nasilimy się.

Po zako

ńczeniu badania, zdjęciu masek i fartuchów, Peter i

Dennis wrócili do pokoju pielęgniarskiego. Kiedy Laura się

tam pojawiła, na widok ich posępnych twarzy uniosła brwi.

– Cze

ść! Nie wyglądacie na takich, których cieszy wiosna

za oknem. –

Po wczesnym lunchu poszła na spacer do lasu i

właśnie z niego wróciła.

– Chodzi o Tikiego, Lauro. Jestem w

łaściwie pewien, że to

dyfteryt. Jak wiesz,

okres wylęgania trwa do sześciu dni i

mieliśmy nadzieję, że to nie jest prawda, ale teraz musimy

zrobić wymaz z gardła.

– Bo

że drogi! Jaki typ, jak sądzisz?

– Najpewniej b

łonica krtani. Już ma suchy kaszel, a to nie

najlepiej rokuje. –

Peter podszedł do drzwi. – Nie możemy

czekać na wyniki badań, trzeba zacząć leczenie natychmiast.

– Penicylina?
– Tak, prokainowa. Wolniej si

ę wchłania i dłużej utrzymuje

w organizmie.

Po wyj

ściu Petera Dennis pokręcił głową.

– Bystry facet. Na pocz

ątku myślałem, że to kolejne

przeziębienie, zwłaszcza że dziecko trochę kichało.

– Bez w

ątpienia zna się na dzieciach – przyznała Laura,

przygotowując strzykawkę z penicyliną.

background image

– A jak ci si

ę podobało bycie gwiazdą wieczoru? – spytał z

uśmiechem.

Zarumieni

ła się.

– Dennis, nie zaczynaj! Mój dawny nauczyciel gry na

pianinie dosta

łby zawału, gdyby mnie usłyszał.

– Skromno

ść jest zaletą, Lauro, ale trochę wiary w siebie

nie zawadzi,

wiesz o tym? Cóż, kończę dyżur za godzinę, więc

pójdę poćwiczyć, bo mam zamiar dać w przyszłym tygodniu

naprawdę oszałamiający występ!

– Brawo! Niektórym to dobrze!

W sobot

ę rano wyniki badania potwierdziły dyfteryt u

chłopca i, co oczywiste, wzbudziły podejrzenie, że pozostałe

dzieci z Pierwiosnka mogły się nim zarazić, choć na razie nie

zaobserwowano u nich żadnych objawów. Peter zalecił
podanie surowicy antytoksycznej wszystkim dzieciom, po
wykonaniu próby uczuleniowej.

– Trzeba wprowadzi

ć jeden mililitr roztworu antytoksyny

śródskórnie – tłumaczyła Laura młodziutkiej Pearl. – W

przypadku uczulenia wystąpi wysypka, o której proszę mnie

poinformować. Idę zrobić próbę Andre.

Stan Andre powoli, lecz systematycznie si

ę poprawiał. Był

pogodnym dzieckiem i uśmiechał się do wszystkich.

Uzupełniwszy dane w karcie, Laura zajęła się wygładzaniem

prześcieradeł, kiedy pojawił się Peter i z uśmiechem podszedł

prosto do łóżeczka. Na jego widok chłopczyk zaczął radośnie

kopać nóżkami.

– Ale z ciebie urwis! – Peter

śmiał się, jego głos był

przepełniony czułością.

Pomy

ślała, że nie spotkała jeszcze mężczyzny, który

okazywałby tyle ciepła wszystkim dzieciom.

– Ma si

ę coraz lepiej – powiedziała.

– O, tak. Ale musimy zachowa

ć dużą ostrożność z powodu

background image

chorób zakaźnych, które zaczynają się teraz objawiać. Miejmy

nadzieję, że Tiki nie będzie miał ostrego ataku krupu. Temu

rodzajowi błonicy towarzyszą najgorsze powikłania.

– Te

ż mam taką nadzieję...

Wesz

ła Pearl i poinformowała, że dziecko, któremu robiła

próbę, nie ma uczulenia.

– Dzi

ęki Bogu – mruknął Peter. – Teraz trzeba podać

powoli pozostałą antytoksynę dożylnie i mieć przygotowaną

strzykawkę z epinefryną na wypadek wstrząsu.

Od drugiej po po

łudniu Laura była wolna. Przez cały ranek

mżyło, teraz jednak zza chmur zaczęło prześwitywać słońce,

więc z przyjemnością wybrała się rowerem do miasteczka, by

kupić parę niezbędnych rzeczy. Jadąc wzdłuż jeziora,

zachwycała się widokiem połyskujących w słońcu drobnych
zmarszczek na wodzie i jasnozielonych, wiosennych odrostów

na gałęziach sosen. Ogarnęło ją niezwykłe uczucie wolności i

nie wyobrażała sobie, by gdziekolwiek mogło być teraz

piękniej niż tu.

Po zako

ńczeniu zakupów i odwiedzeniu wszystkich

sklepik

ów z antykami miała już wsiąść na rower, gdy

zobaczyła Petera podjeżdżającego samochodem pod jeden z

większych hoteli. Zdziwiła się i wpatrywała w niego
natarczywie,

pragnąc upewnić się, czy wzrok jej nie myli, i

nagle przypomniała sobie, że mówił jej, iż do Inverness lub

dalej niż do Brory zawsze jeździ wynajętym samochodem.

Pomachał do niej ręką, wysiadł i podszedł do niej
energicznym krokiem.

– Cze

ść Lauro! Jak ci się podoba? – Wskazał na nowe,

szare BMW, l

śniące w słońcu metalicznym blaskiem.

– Bardzo

ładne – zachwyciła się z promiennym uśmiechem.

– Samochód jest ci zdecydowanie potrzebny. Czy nie

mówiłeś, że chcesz odwiedzić rodziców w Edynburgu?

– To prawda. Pojad

ę, kiedy tylko zdołam wziąć trochę

background image

wolnego. Teraz jednak –

uśmiechnął się do niej – skoro się

spotkaliśmy, może pozwolisz się zaprosić na herbatę do
hotelu?

– Z przyjemno

ścią. Ale mój rower...

– To

żaden problem! Schowam go do bagażnika.

– Och, nie! To

świętokradztwo.

– W takim razie poprosz

ę kierowcę szpitalnej furgonetki,

żeby go jutro przywiózł do Lodge. I tak stale kursują na tej
trasie.

– Je

śli jesteś tego pewien, to zgoda.

– Jestem. No to chod

źmy zażyć odrobiny luksusu! Dopiero

wewnątrz zorientowała się, że hotel jest naprawdę elegancki.

Dyskretna wnęka, adamaszkowy obrus i srebrna zastawa na

stole tworzyły atmosferę, w której z apetytem zjedli maleńkie

kanapki z pasztetem z gęsich wątróbek i anchois, a potem
wypili herbat

ę z dodatkiem pysznych, rozpływających się w

ustach ciasteczek. ,

Peter opowiada

ł o swoich

doświadczeniach za granicą, a później, ku jej zdumieniu,

przeszedł na tematy bardziej osobiste. Tylko wyraz oczu

ujawniał prawdziwe uczucia mężczyzny, który, rozparty

wygodnie na krześle, z kamiennym spokojem na twarzy

mówił o ukochanej niegdyś dziewczynie.

– Mia

ła na imię Marika i też pracowała dla Czerwonego

Krzyża. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Pochodziła z lekarskiej
rodziny,

ale miała wykształcenie muzyczne i z zawodu była

wiolonczelistką. Grała muzykę klasyczną i od czasu do czasu,

jeśli to było możliwe, dawała koncerty. Głównie jednak

chciała pomagać innym w tych trudnych czasach i pracowała

w Czerwonym Krzyżu – trochę zajmowała się udzielaniem
pierwszej pomocy,

ale w zasadzie robiła wszystko, co tylko

potrafiła. Zginęła razem z rodzicami pod gruzami budynku,

który został zbombardowany. Miała jeszcze siostrę, ale

niewiele o niej mówiła.

background image

Laura patrzy

ła na Petera, coraz lepiej rozumiejąc jego

dotychczasowe zachowanie.

Nagłe wybuchy irytacji,

milczenie, którym czasami odci

nał się od reszty świata, i nagłe

przypływy życzliwości, kiedy to był przesadnie wrażliwy na
potrzeby innych –

wszystko to teraz nabierało nowego sensu.

– Tak mi przykro, Peter, nie mia

łam pojęcia... –

powiedziała cicho. – Nie byłabym jednak uczciwa nie mówiąc
ci,

że robiłeś wrażenie człowieka obarczonego niewidzialnym

ciężarem. Myślałam, że to dlatego, że napatrzyłeś się na

umieranie i wojnę.

– Cz

ęściowo tak, ale najbardziej wstrząsnęła mną śmierć

Mariki, a teraz jedyne,

co nas wciąż łączy, to moja miłość do

muzyki... –

Urwał, jednak po chwili odezwał się znowu

żywszym tonem: – Nie zrozum mnie źle, proszę. Nie mam

zamiaru żyć przeszłością. To niezwykłe, ale ty też masz
ogromne wyczucie muzyki. Kiedy po raz pierwszy

usłyszałem, jak grasz – w jego ciemnych oczach pojawił się

błysk – stwierdziłem, że w twojej muzyce jest coś
szczególnego,

coś wyjątkowego i dlatego musisz robić to

dalej.

Potem rozmawiali o ksi

ążkach i teatrze, a także o cudownej

przyrodzie północnej Anglii. Kiedy dojeżdżali do Lodge,

Laura pomyślała z żalem, że czas zbyt szybko mija. Ciemność
i drobny deszczyk,

który znów zaczął mżyć, wzmogły jej

poczucie samotności we dwoje. Peter zatrzymał samochód i

kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jego twarz, choć ukryta
w cieniu, wy

dawała się w nikłym świetle gwiazd bardziej

delikatna i łagodna.

– Dzi

ękuję ci, Lauro. To była najprzyjemniejsza wyprawa,

na jakiej byłem. Mam nadzieję, że tobie też było miło.

– Dzi

ękuję ci, Peter – powiedziała z uśmiechem. Kiedy ją

objął, nie była w stanie się oprzeć; właściwie od dawna za tym
t

ęskniła. Serce biło jej szybko, a wargi odpowiedziały na jego

background image

pocałunek, który przypieczętował ich przyjaźń – mógł

bowiem tylko to oznaczać, jak powiedziała sobie w duchu.

– Nie ka

żda dziewczyna tak uprzejmie słuchałaby moich

narzekań, Lauro. – Uśmiechnął się i powoli opuścił ramiona,

jakby chciał przerwać narosłe między nimi napięcie. – Twoja

przyjaźń wiele dla mnie znaczy. Jeszcze raz dziękuję.

Te s

łowa upewniły ją, że nie miał zamiaru wywoływać w

niej tak nam

iętnej reakcji. Zażenowana otworzyła drzwi i

wysiadła, nie zauważając, że Peter zdążył już podejść, by jej w
tym pomóc.

– Mam nadziej

ę, że przyjemnie spędzisz resztę wieczoru. Ja

muszę wrócić na oddział i sprawdzić, jak czuje się Tiki, więc
do jutra.

Spojrza

ł jej w oczy i szybko odwróciwszy się, usiadł za

kierownicą.

Nie mia

ła najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek,

więc resztę wieczoru spędziła samotnie, przeżywając na nowo

całe spotkanie. Nigdy nie zapomni tej wyprawy, a zwłaszcza

tego pocałunku.


Dopiero nast

ępnego dnia Laura przypomniała sobie, że

wcześniej przyjęła propozycję Petera, aby wybrać się kiedyś
na koncert do Inverness.

Przez ca

ły dzień zresztą jej myśli krążyły wokół Petera,

choć nie miała wiele okazji, by go spotkać.

Panna Menzies trzyma

ła rękę na pulsie i regularnie

odbywała spotkania z personelem, nawet jeśli czasami miały
one miejsce poza godzinami pracy.

Zatrudniała też stopniowo

kolejnych pracowników,

co pozwoliło personelowi

Pierwiosnka i Hiacynta trzymać się z dala od problemów

całego szpitala i kontynuować pracę zespołów.

T

ę sprawę właśnie poruszyła Gemma, kiedy piły razem

kawę podczas przerwy.

background image

– Wiesz,

że panna Menzies ma zamiar awansować którąś

pielęgniarkę na siostrę oddziałową? – I zauważywszy

roztargnienie koleżanki, spytała: – Hej, Lauro, co ty robiłaś w
nocy,

że jesteś taka nieprzytomna?

Laura mia

ła nadzieję, że jej rumieniec nie jest zbyt

widoczny. Nag

łe przeskakiwanie z tematu na temat uznała za

paskudny zwyczaj.

– W rzeczywisto

ści poszłam spać wcześnie. Nie

zauważyłaś, że często im. więcej snu, tym gorzej się człowiek

czuje następnego dnia?

– Jak si

ę nad tym zastanowić, to prawda. Wracając do

sprawy,

co o tym sądzisz?

– W

łaściwie nie zastanawiałam się nad tym –

odpowiedziała i przez głowę przemknęła jej myśl, że gdyby

dostała tę pracę, prawdopodobnie usunięto by ją z zespołu, a

to oznaczałoby koniec pracy z Peterem.

– Pracowa

łaś już jako siostra oddziałowa, prawda? –

ciągnęła Gemma, zajęta dolewaniem kawy w momencie, gdy

Laura kątem oka dostrzegła Petera gawędzącego w pobliżu z
Joan Barnard. – Lauro,

dobrze się czujesz?

– Eee... Tak, dzi

ękuję, dobrze. O czym mówiłaś? Gemma

jęknęła i powtórzyła pytanie.

– Tak, przez kr

ótki czas byłam oddziałową – potwierdziła.

Podobała mi się ta praca.

– Mog

łybyśmy stanąć do konkursu.

– Pomy

ślę o tym – odparła i zmieniła temat.

Po powrocie na oddzia

ł poszła prosto do Tikiego. Mimo

podania leków,

objawy choroby nasilały się. Oddech dziecka

był świszczący i urywany. Kiedy starała się ułatwić mu
oddychanie,

do sali wszedł Peter.

– Obawiam si

ę, że te duszności źle wróżą. Chyba będziemy

musieli zrobić tracheotomię, żeby usunąć błony dyfteryczne.

– Biedny ma

ły – mruknęła ze współczuciem. – A może,

background image

niezależnie od choroby, ma jakieś ciało obce w drogach
oddechowych?

– Nie. Przebada

łem go dokładnie wczorajszego wieczoru,

kiedy przyszedłem tu z tego właśnie powodu. Nie ma jednak

żadnej poprawy.

Towarzyszy

ła Peterowi podczas obchodu. Na końcu

odwiedzili Yasmin.

Leżała w łóżku i na ich widok szybko

schowała cos' pod poduszkę. Peter przywitał ją jak zwykle,

potem jednak mówił do niej powoli i wyraźnie po angielsku,

kolejny raz dziwiąc się, że dziewczyna rozumie już tak wiele.

– Wstaniesz dzi

ś z łóżka? – spytał ciepło.

– Tak – potwierdzi

ła, choć ze smutkiem. – Dziś w nocy...

śniła mi się Nadja... Rozpłakałam się... Trzymam jej list pod

poduszką.

Laura uj

ęła dłoń dziewczyny.

– Rozumiemy, kochanie. Ona te

ż myśli o tobie, wiesz o

tym.

Tymczasem Peter przygl

ądał się czerwonym plamom na

ramionach Yasmin.

– O Bo

że, to może być świerzb. Na szczęście nie

kontaktowała się z innymi pacjentami. – Odsłonił koc i

obejrzał tułów, nogi i pachwiny. W języku Yasmin zapytał,

czy wysypka jest dolegliwa i dowiedział się, że jest trochę
bolesna.

Ze współczującym uśmiechem przeszedł znów na

angielski. –

Nie martw się, Yasmin, wkrótce się jej

pozbędziemy.

– Czy mog

ę teraz wstać z łóżka?

– Tak, tylko przez jaki

ś czas nie możesz wychodzić z

pokoju i kontaktować się z innymi osobami.

Po umyciu r

ąk wyszli z pokoju i Peter poinstruował Laurę,

w jaki sposób zwalczyć tę chorobę.

– Najpierw gor

ąca kąpiel całego ciała, potem natrzeć skórę

dwudziestopięcioprocentową maścią siarkową, a po

background image

dwudziestu czterech godzinach powt

órzyć kąpiel. Trzymaj

kciuki,

żeby nie doszło do nawrotu.

– Ca

ły kłopot w tym, że nie mamy pojęcia, z czym się

mogli wcześniej zetknąć, i pozornie wydaje się, że te choroby

ujawniają się wtedy, kiedy tylko zapewni się im przyzwoitą

opiekę i wyżywienie.

– Nie zapomnij te

ż o tym, że codzienne mycie całego ciała

jest niezbędne. Ubranie i pościel muszą zostać
zdezynfekowane i wysterylizowane oraz zmieniane
codziennie.

Jeśli Yasmin skontaktuje się z jakimś innym

pacjentem,

trzeba zastosować wobec niego te same środki.

– O ile wiem, od

śmierci Nadji wolała być sama, więc

chyba unikniemy rozprzestrzenienia się świerzbu.

– Poinformuj

ę natychmiast komisję do zwalczania zakażeń

wewnątrzszpitalnych. To drugi przypadek choroby zakaźnej w
tym tygodniu,

licząc dyfteryt. Trzeba zastanowić się, co

zrobić, żeby nie stracić nad tym kontroli.

Otworzy

ł drzwi od służbowego pokoju; nagle zatrzymał się,

jakby nieoczekiwanie przypomniał sobie o czymś, i dodał:

– A przy okazji: wszyscy, bez kt

órych szpital może się

obejść, są zaproszeni dziś wieczorem na przyjęcie

zaręczynowe, a jednocześnie pożegnalne, bo chodzi o jednego

ze stażystów, który jutro wyjeżdża na sześciomiesięczny kurs.
Jego narzeczona,

która właśnie skończyła staż w Aberdeen,

jedzie razem z nim, a potem poszuka odpowiedniej pracy.

Mam nadzieję, że gdzieś w okolicy.

– To mi

łe. Słyszałam nieco o tym romansie. Zdaje się, że

była to miłość od pierwszego wejrzenia. – Oczy jej rozbłysły.

– Zdarza si

ę! – Roześmiał się, wchodząc do pokoju, i

zawołał za odchodzącą Laurą: – To będziesz mogła przyjść
czy nie?

– Nie widz

ę przeszkód! – odkrzyknęła, opanowując radość,

że jemu widocznie zależy na jej obecności. Jednak po chwili,

background image

wpisując chorobę Tikiego do rejestru zakażeń, poczuła

rozdrażnienie. Czy nie wiąże zbyt wiele nadziei z tym

mężczyzną? Przyjaźń to wspaniała rzecz. Dlaczego ma to jej

nie wystarczyć? Dlaczego wzmianka o czyichś zaręczynach
sprawia,

że poddaje się szalonym marzeniom, by razem z

Peterem przeżyć te same, błogie chwile?

Wpisa

ła przypadek Yasmin i z westchnieniem zamknęła

zeszyt.

Prędzej ją piekło pochłonie, niż pozwoli, by Peter

Wentworth zawrócił jej w głowie. To szaleństwo. Na pewno

są tu inni mężczyźni, którzy nie będą igrać jej uczuciami jak
on.


Przyj

ęcie rozpoczynało się o dziewiątej, więc miała dość

czasu,

by wziąć prysznic i przebrać się. Potem, stojąc przed

dużym lustrem, wygładziła miękkie fałdy zakrywającej kolana
brzoskwiniowej sukienki z jedwabiu, dopasowanej na górze i

bez ramiączek. Lekko zmarszczyła czoło, nie mogąc się

zdecydować, czy złoty naszyjnik i kolczyki, jakie dostała od
rodziców,

nie są zbyt eleganckie. Doszła jednak do wniosku,

że jeśli rozpuści włosy, nie będą tak bardzo rzucać się w oczy.

Umalowa

ła się starannie, po raz drugi tego dnia

uper

fumowała i włożyła sandałki na wysokich obcasach.

Jeszc

ze tylko wybrała małą torebkę z łańcuszkiem na ramię,

wygodniejszą na tego typu przyjęciu, gdy talerz i szklankę

trzeba trzymać w rękach, i mogła iść.

By

ła trochę zdenerwowana. Perspektywa spotkania Petera

na uroczystym przyjęciu wprawiła ją niemal w panikę.
Szkoda,

że nie potrafi się zachowywać tak jak on: swobodnie,

ale z dystansem.

Cóż, nic nie mogło powstrzymać szalonego

bicia serca,

gdy myślała o tym, że z nim zatańczy, jak i o tym,

że znowu z nim porozmawia...

Pomy

ślała, że chyba traci rozum i na pewno brak jej silnej

woli.

Upewniwszy się, że włożyła do torebki klucz od swego

background image

pokoju,

zeszła na dół do klubu sportowego, gdzie przyjęcie

było już w pełnym toku. Zdumiewające, co potrafi zdziałać w

parę godzin grupa ludzi – obejmująca też parę osób z klubu
muzycznego.

Dennis przechodził sam siebie w grze na

elektronicznych organach, jego przyjaciel – na perkusji,

a ktoś

nie znany jej osobiście zupełnie nieźle grał na gitarze
elektrycznej.

– Cze

ść, Lauro! – zawołała Gemma. – Tak się cieszę, że

jest

eś. Nie znam połowy ludzi!

– Witajcie, dziewcz

ęta! Czego się napijecie? – przywitał je

gospodarz z narzeczoną u boku. Kątem oka Laura dostrzegła
Joan Barnard,

tańczącą ze Stevem Lomaxem.

– Laura! – Peter, ubrany jak wi

ększość mężczyzn w ciemny

garnitur, p

ojawił się przed nią z uśmiechem na ustach. –

Wspaniale,

że przyszłaś! Zatańczysz?

Zaskoczona, nie mia

ła czasu przypomnieć sobie, czego się

miała wystrzegać, zwłaszcza słysząc kolejne słowa Petera.

– Wygl

ądasz olśniewająco. Wprost nie dowierzam

własnym oczom, przecież godzinę temu widziałem cię w
pracy!

– My

ślę, że mniej niż godzinę. Wiesz, my, dziewczyny,

musimy być szybkie!

Ta

ńcząc później z Timem Hudsonem, z wysiłkiem starała

się słuchać, co on mówi, bowiem cały czas czuła obecność
Petera,

choć tańczył z kimś innym. W pewnej chwili zbliżył

się do nich ze swoją nową partnerką i powiedział:

– Za dwie minuty mam wyg

łosić gratulacje. Tim, nie

zapomnij udzielić mi wsparcia!

– Nie martw si

ę, Peter, wesprzemy cię wszyscy.

Przemówienie było krótkie i dowcipne. Narzeczonych
wzruszy

ł wspólny prezent wręczony im przez pannę Menzies,

której towarzyszył nie znany nikomu, dystyngowany pan.

Wkrótce znowu rozległa się muzyka.

background image

Dennis poprosi

ł o zastępstwo jednego z muzyków i zaprosił

Laurę do tańca. Jego okrągła, dobroduszna twarz promieniała

uśmiechem.

– Wygl

ądasz porażająco, jeśli mogę się tak wyrazić!

– Dzi

ęki. Ty też wyglądasz świetnie.

– Wiesz, kim jeste

ś? Małą kokietką!

– Ale ja naprawd

ę tak myślę...

Nagle muzyka zamilk

ła, poproszono o ciszę i ogłoszono

komunikat.

– Uwaga, uwaga! Doktor Wentworth i siostra Meadows s

ą

proszeni o natychmiastowe stawienie się na oddziale
Pierwiosnek.

Mogą być potrzebne jeszcze dwie osoby z

zespołu, ale o tym zadecyduje doktor Wentworth.

Na oddziale Laura szybko przebra

ła się w czysty strój

pielęgniarski, przewidziany na takie sytuacje. Wychodząc z
przebieralni,

spotkała na korytarzu Petera.

– To Tiki – wyja

śnił. – Ma sinicę i musimy mu zrobić

tracheotomię. Kazałem już przygotować salę operacyjną.

Uprzedziłem siostrę instrumentariuszkę, że będziesz mi

asystować.

Laura wraz z piel

ęgniarką z nocnej zmiany przygotowały

dziecko do operacji.

Widok sinej skóry malca i świst

chwytanego z trudem powietrza przyprawiały o skurcz serca.

– Tlen mu nieco pomaga – oznajmi

ła cicho pielęgniarka i z

zaniepokojeniem spytała: – Czy doktor Wentworth jest gotów
do operacji?

– Tak, widzia

łam, jak szedł na salę. Możemy go

natychmiast wieźć na operacyjną.

Przenios

ły dziecko na łóżko transportowe; wydawało się, że

na ich oczach uchodzi z chłopca życie. W sali operacyjnej

czekano już na małego pacjenta. Kiedy anestezjolog upewnił

się, że Tiki śpi, uniósł dłoń z podniesionym kciukiem na znak,

że można zaczynać. Laura obserwowała dłonie Petera

background image

nacinające tchawicę poniżej chrząstki pierścieniowej krtani i

miała nadzieję, że ta krótka operacja uratuje dziecku życie.

Założono rurkę tracheotomijną i podłączono do urządzenia

odsysającego śluz.

Peter spojrza

ł znad maski na pracującą aparaturę.

– Dzi

ęki Bogu, że ma solidną moc. Nareszcie – mruknął

cicho, sprawdziwszy wszystko jeszcze raz. – Na razie to
wszystko.

Jeśli oddychanie nie poprawi się po tym zabiegu,

będziemy musieli podłączyć rurkę tracheotomijną do
respiratora,

żeby rytmicznie pompować płuca. Teraz możemy

tylko

czekać. – Zerknął na ścienny zegar. – Niewiele tu mamy

teraz do roboty, siostro.

Czy sądzi pani, że możemy wrócić na

tańce? – spytał z czarującym uśmiechem dyżurną

pielęgniarkę.

– Nie widz

ę przeszkód, panie doktorze – odpowiedziała

zgodnie z przewidywaniami. –

Zrobił pan wszystko, co

możliwe. Przypuszczam jednak, że jutro będzie pan dość

zajęty – uśmiechnęła się porozumiewawczo – więc niech pan
nie traci teraz czasu,

dobrze się bawi i tak dalej! W razie

jakiejś zmiany skontaktuję się z panem.

– Jest pani skarbem, siostro.
– Pochlebca! – stwierdzi

ła sucho, ale z zadowoloną miną.


Godzin

ę później Laura i Peter dołączyli do szpaleru par

tańczących szkockie tańce.

– Nie

źle ci to wychodzi, Lauro. Nie tańczyłem tego od

wieków,

ale i tak nad moimi zdolnościami tanecznymi matka

zawsze załamywała ręce.

Zbyt szybko nadszed

ł ostatni taniec wieczoru. Kiedy Peter

ją właśnie zaprosił, poczuła przyjemne podekscytowanie.

Przez cały wieczór starała się nie oczekiwać spełnienia swych

marzeń, ale teraz, gdy światła przygasły, wtuliła się w jego

ramiona i poddała kojącemu rytmowi muzyki.

background image

– Grosik za twoje my

śli – szepnął w pewnej chwili,

dotykając wargami jej ucha.

– To tajemnica... – odszepn

ęła, wstrząśnięta dreszczem, jaki

wzbudził w niej ten dotyk.

– Powiedz mi w takim razie, jak ci si

ę podobał wieczór, nie

licząc, oczywiście, przerwy na pracę!

– Je

śli chodzi o pracę, jest znacznie lepiej, niż

przypuszczałam. Myślałam, że nie będę mogła zapomnieć o
Tikim. –

Spojrzała mu poważnie w oczy. – Czy nie jest z

mojej stro

ny egoizmem spędzić wspaniale wieczór, kiedy ten

mały jest tak ciężko chory?

Potrz

ąsnął głową, uśmiechając się wyrozumiale.

– Moja droga Lauro, nikt nie oczekuje od nas przejmowania

si

ę wszystkimi problemami, jakie ma świat, choć i tak to

robimy. To jest jedna z tych sytuacji, w której zamkniemy za

nimi drzwi i będziemy straszliwymi egoistami... chociaż przez

chwilę...

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pogodna noc i

świeże, rześkie powietrze stanowiły miły

kontrast z rozgrzaną i nieco duszną salą, w której odbywało

się przyjęcie. Gdy wyszli, Peter niespodziewanie spytał:

– Mo

że zmienisz buty na wygodniejsze i pójdziemy nad

jezioro? Poczekam na ciebie.

– Dobrze. B

ędę za minutę.

I dotrzyma

ła słowa, nie chcąc stracić ani jednej sekundy tej

wspaniałej nocy. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe,

pomyślała, kiedy wziął ją pod rękę i skierowali się w stronę

piaszczystej ścieżki nad jeziorem. Zza ciemnej sylwetki

wzgórz wyłaniał się właśnie księżyc, gwiazdy świeciły jasno,

a ich odbicie w wodzie udawało kolekcję diamentów. Stanęli.

– To fantastyczne – szepn

ęła Laura, dojmująco świadoma

obecności Petera przy swym boku. Nie poruszyła się, nie

odwróciła głowy. Czuła, że Peter na nią patrzy, myśląc
zapewne o dziewczynie,

którą kochał i stracił. Pojęła teraz, co

z

naczy określenie „słodki smutek”. Chociaż nie mogła mówić

o rozstaniu,

bo nie było żadnego związku, to mimo wszystko

w tej właśnie chwili, w tej niezwykle pięknej scenerii, poczuła

wyjątkowo silną więź z mężczyzną, który pociągał ją od

pierwszego dnia znajomości.

Drgn

ęła, czując, że Peter powoli odwracają ku sobie,

ujmuje jej twarz w dłonie i patrzy w oczy.

– Musz

ę ci powtórzyć, że wyglądasz wspaniale – szepnął. –

Taniec z tobą był dla mnie torturą, wiesz o tym? – Położył

dłonie na jej ramionach, w świetle księżyca podobnych do
alabastru. Tak dobrze znany jej,

lekki uśmiech błąkał się także

w jego oczach. –

Myśli masz wypisane na twarzy – dodał.

– Chcia

łabym je usłyszeć – powiedziała z uśmiechem.

– My

ślisz, że wszystko to już słyszałaś i że nieraz mówiłem

to innym dziewczynom.

Mam rację?

background image

– No, tak...
– A wi

ęc mylisz się. Uważam, że łączy nas przyjaźń jedyna

w swoim rodzaju i to się nigdy nie zmieni. Jestem pewny, że
czujesz to samo...

Wolno pochyli

ł głowę i delikatnie dotknął wargami jej ust.

Wstrzymała oddech i świat zawirował. Nie przyciągnął jej do
siebie,

po prostu trzymał ją za ręce, a kiedy odsunęli się od

siebie,

nie puścił jej rąk, lecz tylko z trudnym do określenia

wyrazem twarzy,

jakby po trosze spodziewał się oporu,

powiedział:

– I

łączy nas także, Lauro, coś jeszcze, czego nie można

nazwać przyjaźnią. Odnoszę wrażenie, że nasze spotkanie

było zapisane w gwiazdach. Jestem właściwie tego pewien.

T

łumiąc pragnienie przytulenia się do niego, rzekła miękko:

– Peter, nie my

śl, że oczekuję od ciebie takich słów z

powodu... romantycznego nastroju.

Poza tym wciąż jeszcze

żyjesz wspomnieniami o Marice. Rozumiem to, naprawdę.

Przesun

ął wzrokiem po połyskującej tafli jeziora i znów

spojrzał jej w oczy, po czym bez słowa ją objął. Poczuła bicie

jego serca przy swoim i zarzuciła mu ręce na szyję.

– Lauro – szepn

ął – doceniam to, co mówisz, ale życie

mimo wszystko toczy się dalej. Marika i ja żyliśmy i

kochaliśmy się w zupełnie innym świecie. Teraz mam zacząć

żyć na nowo. I jestem pewien, że życiem człowieka rządzi

przede wszystkim miłość.

Delikatnie pog

ładził ją po policzku i musnął wargami jej

usta,

a potem powiedział cicho:

– Lauro, chod

źmy do mnie, proszę. Tyle rzeczy chciałbym

ci powiedzieć.

By

ł to moment, żeby odmówić, lecz nie zrobiła tego. Po

prostu odwzajemniła uścisk jego dłoni i ruszyli milcząc w

drogę powrotną. Nie potrzebowali już słów; wystarczała im

aksamitna ciemność nocy i instynkt, jakim natura wyposażyła

background image

każde żywe stworzenie. Nieoczekiwanie ujrzeli między
drzewami stadko jeleni,

które wyłoniło się po chwili na drogę.

– Nie ruszaj si

ę – szepnął Peter. – Przestraszymy je. Będą

walczyć o łanię.

Dwa pot

ężne jelenie rozpoczęły starcie i wśród parskania i

stękania napierały na siebie potężnymi porożami. W końcu

jeden poddał się i wycofał. Wówczas łania podeszła do

zwycięzcy, obejrzała go i obwąchała, a w chwilę później

zwierzęta schyliły łby i wydały dziwne odgłosy, będące jakby

ostateczną akceptacją siebie, po czym zaczęły rytmicznie

stykać się łbami, odgrywając godowy rytuał. Po podjęciu

decyzji nowa para pobiegła do sosnowego lasu, znikając w
nim tak cicho,

jak się pojawiła, a reszta stada weszła głębiej

między drzewa.

– Po raz pierwszy widz

ę coś takiego – szepnęła Laura z

przejęciem.

Peter u

śmiechnął się.

– Z pewno

ścią nie da się tego zobaczyć w biały dzień,

stojąc w tłumie ludzi.

U

ścisnął jej dłoń i poszli dalej.


– Dzi

ękuję ci, Lauro, za cudowny wieczór – powiedział

później, unosząc szklankę w jej kierunku. Siedzieli na
szerokiej kanapie w salonie jego trzypokojowego mieszkania.

Peter obejmował ją i z zachwytem patrzył na gładką skórę jej
odkrytych ramion.

Na moment w jego wzroku pojawiło się

wahanie,

lecz szybko zniknęło.

– Tak – przyzna

ła – to był wspaniały wieczór.

– Chcia

łem ci powiedzieć tyle rzeczy, ale w tej chwili

niczego nie pamiętam. Hipnotyzujesz mnie...

Podni

ósł jej wolną rękę do ust i pocałował czubek każdego

palca,

po czym wyjął szklankę z drugiej ręki i gorąco

pocałował ją w usta. Laura odniosła wrażenie, że zachłystuje

background image

się powietrzem.

– Chod

ź... – szepnął.

Wzi

ął ją za rękę i zaprowadził do drugiego pokoju, gdzie

stało przykryte satynową narzutą łóżko o królewskich
rozmiarach,

wygodne i kuszące. Nie panując nad sobą, szybko

zdjął jej jedwabną sukienkę, ona zaś rozpięła mu koszulę i

muskała palcami jego skórę.

Wkroczyli do

świata oślepiających świateł, rozedrganych

zmysłów i wirujących doznań, jak fajerwerk, który nim się
wypali,

wzbija się obrotowym ruchem wysoko, by w pełni

ukazać swe piękno.

Dopiero gdy wr

ócili na ziemię, Laura poczuła, że uczucie

rozkoszy mąci jej lekki smutek...

Peter opar

ł się na łokciu i odsunąwszy miękkie, błyszczące

włosy z jej twarzy, dostrzegł w jej oczach łzy.

– Lauro, uspok

ój się. Kochanie, może to nie powinno się

było teraz zdarzyć, ale tak czy owak było nieuniknione.

Chciałem, żeby ten wieczór tak się skończył, zwłaszcza kiedy

cię zobaczyłem w tej pięknej sukni. Wiem, że to, co mówię,
brzmi egoistycznie,

ale naprawdę nie o to mi chodziło.

Pog

łaskała go po policzku.

– Nie jestem zdenerwowana, Peter, cho

ć czuję, że

powinnam była się temu jakoś sprzeciwić. Poza tym – dodała

z pośpiechem – zapomnimy o wszystkim...

Wiedzia

ła, że w jej przypadku to niemożliwe, musiała

jednak upewnić go, że nie rości sobie do niego żadnych praw.

– Musz

ę już wrócić do siebie – oznajmiła z sennym

uśmiechem. – Chwała Bogu, nie tylko my będziemy rano

wyglądać tak, jakbyśmy mieli kaca!

– Chyba masz racj

ę. Napijmy się kawy, zanim cię

odprowadzę.


Rano posz

ła prosto do sali, w której leżał Tiki. Siostra z

background image

nocnej zmiany patrzyła na chłopca z niepokojem. – Stan jest
stabilny –

odpowiedziała na pytanie Laury. – Doktor

Wentworth był tu o świcie. – Jak oddycha? – Trochę łatwiej.

W tym momencie dołączył do nich Peter. – Dzień dobry –

rzucił szorstko i zajął się sprawdzaniem umocowania rurki
tracheotomijnej. –

Ponieważ powietrze, którym oddycha, nie

jest ogrzewane ani zwilżane przez nos oraz gardło –

powiedział, kiedy wszyscy odeszli od łóżeczka, aby nie

sprowokować niczym kaszlu ani przemieszczenia rurki –

trzeba wstawić mu pod namiot czajnik z parującą wodą. To

mu ułatwi oddychanie. Lauro, przyjmij nocny raport; jestem
pewien,

że koleżanka chce już pójść spać.

Laura wysz

ła do dyżurki, dokąd po chwili przyszedł.

– Panna Menzies powiedzia

ła mi przy śniadaniu, że możesz

awansować. Chcesz tego, Lauro?

Wym

ówił jej imię tak, jakby ją pieścił. Wiedziała, o co mu

chodzi,

i szybko umknęła spojrzeniem w bok.

– Nie chcia

łam tego, Peter. Nie starałam się o to. Ale po

ostatniej... po zastanowieniu –

mamrotała – uznałam, że

najlepiej...

– Nie chc

ę, żebyś odeszła z zespołu, Lauro. Musisz o tym

wiedzieć. Dobrze nam się pracuje od samego początku. Zmień
zdanie,

proszę.

Nie potrafi

ła oprzeć się jego prośbie.

– Dobrze, ale tylko na razie.
Dostrzeg

ła ulgę na jego twarzy i zalała ją fala radości.

– Wyja

śnię pannie Menzies, że jesteś mi potrzebna. Te

słowa dzwoniły jej w uszach przez cały dzień, wieczorem zaś

Peter znalazł ją w pokoju dla personelu i razem wypili herbatę.

– Przegl

ądałem rano gazetę z Inverness i znalazłem

informację, że wkrótce odbędzie się recital jakiejś dobrej
pianistki. Nie znam jej,

ale chyba warto zaryzykować.

Pojedziesz ze mną?

background image

– Ch

ętnie.

– Ciesz

ę się.

Spojrza

ł na nią w taki sposób, że spuściła wzrok.

– Peter – szepn

ęła bez tchu, zadowolona, że są sami – jeśli

chodzi o ostatnią noc...

Po

łożył palec na jej ustach.

– Nie, prosz

ę...

Uszanowa

ła jego życzenie i rzuciła szybko:

– Dobrze. Niestety, musz

ę już iść. Mam dyżur do ósmej. To

na razie.


Nast

ępny wieczór okazał się nieprzerwanym pasmem

sukcesów.

Podczas próby generalnej Gemma namówiła ją na

zagranie w duecie, za co obsypano je komplementami. Potem

Peter zaprosił ją na drinka i pojechali do przytulnego zajazdu
w miasteczku,

o którym zaczęli mówić „nasz”.

– Zam

ówiłem bilety na sobotni koncert, nie wymyślaj więc

sobie na tę porę żadnych zajęć. Czy możesz się wyrwać

wcześniej, żebyśmy mogli spędzić razem także popołudnie?

– Chyba tak. Przy okazji, panna Menzies m

ówiła o

kolejnym transporcie.

Zatrudniła już cztery dodatkowe

pielęgniarki, które na razie są bez przydziału.

Przez jaki

ś czas rozmawiali o pracy i w pewnej chwili Peter

zapytał:

– Czy m

ówiłem ci, że wkrótce zacznę prowadzić kursy

angielskiego? Myślę o dwóch grupach: dla dorosłych i dla
dzieci. Ci,

którzy teraz przyjadą, w większości nie znają

naszego języka.

– Jeste

ś miłym człowiekiem, Peter – powiedziała z

uśmiechem, patrząc na jego pełną entuzjazmu twarz. – Panna

Menzies miała szczęście, że tu przyjechałeś.

Roze

śmiał się.

– Odwrotnie! To ja mam szcz

ęście, że tu jestem.

background image

– To dziwne, ale tamtego dnia, kiedy ci

ę po raz pierwszy

zobaczyłam, mój szósty zmysł podpowiedział mi, że coś się
wydarzy.

– Wi

ęc już wtedy patrzyłaś w kryształową kulę? Wkrótce

wsiedli do samochodu. Nim Pet

er włączył silnik, odwrócił się

w jej kierunku.

– Wiesz, Lauro, s

łuchając dziś twojej gry, uświadomiłem

sobie,

ile radości możesz dać ludziom. – Wziął ją za rękę i

mocnym,

ciepłym uściskiem chciał jej przekazać coś, czego

nie ujął w słowa. Kiedy ruszyli, nie wypuścił jej ręki. – To
niezgodne z przepisami –

roześmiał się – ale miejmy nadzieję,

że tylko jelenie to zauważą.

Zapad

ła przyjazna cisza. Laura miała wrażenie, że to, co

przeżył niedawno za granicą, czasem przytłacza wszystko inne

w jego życiu – i powoli zaczynała go rozumieć.


Perspektywa przyj

ęcia nowych pacjentów w nadchodzącym

tygodniu sprawiła, że dni biegły szybciej. Stan Tikiego po

operacji powoli się poprawiał i mieli nadzieję, że wkrótce

będzie można odłączyć rurkę tracheotomijną.

W pi

ątek rano, kiedy wykąpawszy Andre kończyła go

ubierać, przy jej boku stanęła Pearl i poczęła zachwycać się

gaworzącym radośnie malcem.

– Czy

ż nie jest wspaniały? Cześć, dziecino! Kochasz ciocię

Pearl, prawda, skarbie?

– Czy to nie ciocia Pearl kupi

ła mu kolejną grzechotkę? –

spytała żartobliwie Laura.

– Pod koniec miesi

ąca na pewno nie ja – roześmiała się

Pearl. – To chyba doktor Wentworth.

Widziałam go tu

wczoraj; był bardzo zadowolony z siebie. Nie on jeden zresztą
to robi.

Mówiłam ci o ślicznej, białej, kędzierzawej owieczce,

którą Dennis przyniósł małemu?

Ile musia

łam wykazać taktu, żeby mu ją zwrócić i

background image

przekonać, że nie jest to najlepsza zabawka dla niemowlęcia. –

Poszła odebrać dzwoniący telefon i po chwili stanęła znów
obok Laury. – O wilku mowa. Doktor Wentworth do ciebie.

– Dzi

ękuję. – Laura podeszła do telefonu. – Słucham.

– Lauro – us

łyszała głos przyspieszający bicie jej serca –

muszę zaraz wyjść na zebranie, więc nie będzie mnie na
obchodzie.

Gdyby były jakieś problemy, to dyżur ma doktor

Lomax.

Jak się czuje Tiki?

– Spa

ł cztery godziny bez przerwy, więc chyba lepiej.

– Dzi

ęki Bogu i za to. Udało ci się wygospodarować czas

na jutrzejszy wyjazd do Inverness?

– Tak. Ko

ńczę o dwunastej.

Świetnie. Myślę, że po drodze zjemy lunch we wsi i

będziemy mieć czas na kolację w Inverness.

– Nie mog

ę się już doczekać.

– Ja te

ż. Zabiorę cię jutro w południe.

Powoli, by mie

ć trochę czasu na opanowanie się, odłożyła

słuchawkę. Musi nauczyć się nie tracić głowy na dźwięk jego

głosu.

Wróci

ła do dzieci. Popatrzyła ze współczuciem na

pogrążoną we śnie Marie, przytulającą do siebie starą

kaczuszkę. Zaczynali podejrzewać, że dziewczynka ma wadę

serca i z tego powodu w najbliższych dniach miał zjawić się w
Lodge wybitny kardiolog z Edynburga, przyjaciel Petera.

Laura odsun

ęła ciemne włosy z buzi dziecka, które nie

budząc się ścisnęło kurczowo zabawkę, jakby podświadomie

bało się stracić swój skarb. Laura westchnęła głęboko. Biedne

maleństwo – niełatwe życie miało od początku, a teraz
najprawdopodobniej –

w tak ważnym okresie rozwoju –

będzie pod opieką coraz to nowych ludzi. Dlaczego dzieci

muszą cierpieć za toczących wojny dorosłych?


Sobotni poranek okaza

ł się jasny i pogodny. Około

background image

południa Laura pospiesznie przygotowała się na spotkanie z
Peterem.

Zrezygnowała z przerwy na kawę i poszła się

przebrać. Miała nadzieję, że ciemnoczerwony kostium i

czarny sweterek okażą się odpowiednim strojem we
wszystkich sytuacjach,

w jakich tego dnia może się znaleźć.

Przerzuciła przez ramię ciepły, biały płaszcz, włożyła do
torebki jedwabny szalik,

w ostatniej chwili przypomniała

sobie o perfumach,

po czym zbiegła szybko po schodach.

Samoch

ód stał już przed domem. Jej serce zabiło szybciej

na widok Petera,

który natychmiast wysiadł i podszedł do niej.

– Witaj, Lauro! Mam nadziej

ę, że nie musiałaś gonić jak

szalona?

– Nie – odpar

ła ze śmiechem, sadowiąc się w aucie. –

Zdarzały się nawet chwile, kiedy czas stawał w miejscu.

– Znam to uczucie – powiedzia

ł, kiedy ruszyli. – Muszę się

przyznać, że z niecierpliwością czekam na występ tej
Rosamund Hedley.

Długo mieszkałem z dala od wielkiego

świata i nie bardzo się orientuję w nowych talentach, ale zdaje

się, że jest to pianistka o międzynarodowej sławie. W każdym

razie bilety na jej koncert są wyprzedane.

– Rozumiem ci

ę. Sama nie bardzo wiem, kto teraz jest

sławny. Zresztą, to wciąż się zmienia, prawda?

– Tak. Sztuka

żyje własnym życiem i chwała jej za to.

Lunch zjedli w Brorze. Przy kawie Peter nieoczekiwanie

powiedzia

ł:

– Wiesz, Lauro, wspaniale mi si

ę z tobą rozmawia.

Porozumiewamy się z taką łatwością i naturalnością... Czuję,

że cokolwiek powie jedno z nas, nie jest w stanie urazić
drugiego.

Niezależnie od tematu.

Wzruszy

ł ją ten komplement.

– Odnosz

ę to samo wrażenie. To dziwne, ale przyjaźń nie

zawsze idzie w parze z łatwością w rozmowie. Przed

przyjazdem do Lodge miałam chłopaka i teraz widzę, że w

background image

pewnym momencie związani z sobą ludzie natykają się na

jakąś barierę. Dobra atmosfera nagle znika, i to zazwyczaj z

powodu jakiegoś nieporozumienia o byle drobnostkę. W

każdym razie tak było w naszym przypadku.

– Czy to znaczy,

że tamto już się skończyło?

– Na pewno. Czasami tak si

ę szczęśliwie składa, że od

samego początku wiadomo, jak to się skończy, ale trzeba się o

tym przekonać.

– To prawda...
Po wyj

ściu z hotelu przywitało ich słońce prześwitujące zza

ciężkich, deszczowych chmur. Podczas dalszej podróży

zapanowało między nimi poczucie bliskości, które Laura

uznała za dobrą wróżbę. W połowie drogi zatrzymali się na

herbatę w małym, pomalowanym na biało domku z ogrodem

pełnym hiacyntów.

W ko

ńcu dojechali do Inverness. Na przedmieściach

powitała ich zatoka Moray, połyskująca w popołudniowym

słońcu. Miasto założone przez Dawida I w dwunastym wieku

zachowało rolę centrum handlowego i administracyjnego aż
do dzisiejszych czasów. Obejrzeli najstarsze budynki,

pochodzące z szesnastego i siedemnastego wieku, które mimo

nowoczesnych wnętrz, służących obecnie jako biura,

zachowały łupkowe dachy o łamanych szczytach. W jednym z
domów Laura ze

wzruszeniem przyglądała się kominkowi, na

którego nadprożu wyryto datę: tysiąc sześćset osiemdziesiąt
jeden.

– Szkoda,

że nie mamy więcej czasu – westchnął Peter,

wyprowadzając ją na Church Street, jedną z najstarszych ulic
miasta.

Zjedli kolacj

ę w restauracji znajdującej się w pobliżu

miejskiej wieży, nie przerywając rozmowy o otaczających ich
zabytkach.

Wreszcie Laura z uczuciem sytości oparła się

wygodnie o krzesło.

background image

– Pyszne jedzenie, Peter. I wspania

ły dzień. Uśmiechnął

się.

– Twoja obecno

ść to balsam na serce każdego mężczyzny –

powiedział szczerze.

W drodze do sali koncertowej spad

ły na nich pierwsze

krople deszczu.

Podbiegli kawałek i ustawili się w kolejce

oczekujących na wejście. Wkrótce wskazano im miejsca. Peter

zatroszczył się o program koncertu, a kiedy już usiedli
wygodnie,

wziął Laurę za rękę. Poczuła przebiegającą między

nimi iskrę i intensywność tego doznania pogłębiła nastrój
radosnego oczekiwania...

Światła powoli zgasły, czerwona kurtyna rozsunęła się,

orkiestra zaś wstała na powitanie wchodzącej na estradę
artystki.

Pi

ękna, wysoka, smukła kobieta o lśniących, czarnych,

wysoko upiętych włosach ukłoniła się dystyngowanie i usiadła
przy fortepianie.

Szmer podziwu uciszył się, gdy tylko

dyrygent wzniósł batutę.

Pierwszym utworem by

ło „Adagio” Bacha z „Preludium

numer cztery” – jeden z najbardziej ulubionych utworów
Laury.

Kiedy Peter ścisnął mocniej jej dłoń, poczuła się tak

szczęśliwa, jak nigdy w życiu. Przy pierwszych cichych

akordach pochylili się nieco do przodu, jakby chcieli

przybliżyć się do magii, w jakiej uczestniczyli.

W chwil

ę później Peter wypuścił dłoń Laury i zesztywniał.

– M

ój Boże, to ona! Nie wiedziałem, że ma sceniczny

pseudonim –

szepnął.

Na jego czole dostrzeg

ła głęboką zmarszczkę, a kiedy

wstrząśnięty opadł na oparcie fotela i zasłonił twarz dłonią,

ogarnął ją lęk.

– Dobrze si

ę czujesz? – spytała z niepokojem. – Może

wyjdziemy na świeże powietrze?

Potrz

ąsnął głową, patrząc w przestrzeń.

background image

– Nie... nie – wykrztusi

ł w końcu. – Zaraz mi przejdzie...

Przez reszt

ę utworu siedział z posępna miną. Laura nie

odzywała się, czując, że ogarnia ją dziwny niepokój. Nie

słyszała już muzyki, lecz natrętną kakofonię dźwięków.

Dopiero podczas przerwy Peter oznajmił, że zostają na drugiej

części koncertu, toteż poszli do baru napić się czegoś

chłodnego. Laura próbowała wyciągnąć z niego jakieś
informacje o Rosamund Hedley,

ale dowiedziała się jedynie

tego,

że kiedyś ją znał i przeżył szok, kiedy dziś

niespodziewanie pojawiła się na scenie.

Wiecz

ór stracił swój urok i Laura zapragnęła jak

najszybciej znaleźć się w Lodge.

– Wracamy? – spyta

ła z nadzieją w głosie. – Naprawdę nie

mam nic przeciwko temu.

– Nie, musimy zosta

ć do końca. Wybacz mi. Nie mogłem

tego przewidzieć.

Wr

ócili do sali na drugą cześć koncertu. Zachowanie Petera

nie uległo zmianie – człowiek, którego pokochała, zmienił
sienie do poznania. Podczas drogi powrotnej do Lodge w

samochodzie panowała napięta atmosfera. Na samym

początku jazdy Peter uprzedził ją:

– Mo

że się okazać, że będziesz musiała prowadzić. Czuję,

że dostaję straszliwej migreny.

– Dobrze. Powiedz po prostu, kiedy b

ędziesz chciał się ze

mną zamienić.

Pokonywali jednak kilometr za kilometrem, a Peter

wytrwale siedzia

ł za kierownicą, zaczęła więc podejrzewać, że

migrena jest wymówką. Wieczór zakończył się całkowicie

odmiennie od jej wyobrażeń; Peter nawet nie próbował jej

pocałować czy dotknąć, rzucił jej jedynie chłodne „dobranoc”.

Po raz kolejny zatopi

ł się w niewesołych wspomnieniach z

przeszłości.

– Lauro, uwierz mi,

że jest mi bardzo przykro – dodał. –

background image

Gdybym wiedział, że to ona ma grać, nie pojechałbym na ten
koncert.

Być może później wyjaśnię ci wszystko – ale jeszcze

nie teraz.

Jesteś bardzo wyrozumiała i nie potrafię wyrazić, jak

bardzo jestem ci za to wdzięczny.

– Nie ma o czym m

ówić – powiedziała spokojnie. – Mam

nadzieję, że jutro poczujesz się lepiej.

Unios

ła głowę i uśmiechnęła się do niego uprzejmie, choć

żegnając się z nim była bardzo nieszczęśliwa. Nie pozwoliła

sobie jednak na płacz i postanowiła potraktować cały incydent

jako pouczające doświadczenie. Po prostu musi myśleć

rozsądnie. Przecież Peter tyle wycierpiał, że nic dziwnego, iż

wzruszająca muzyka i widok kogoś, kto przypomniał mu o

przeszłości, wywołała w nim tak silną reakcję.

Czy nie jest to jednocze

śnie kolejna wskazówka dla niej, by

trzymać na wodzy uczucia? Już dawno uległa urokowi tego

mężczyzny, czy jednak dzisiejsza nagła zmiana jego nastroju

nie powinna stanowić dla niej ostrzeżenia?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nast

ępnego ranka nikt na szczęście nie pytał jej o wrażenia

z wycieczki.

Nawet jeśli ktoś zauważył, że Peter podwiózł ją

pod szpital,

to i tak nic z tego nie wynikało, bo taka

uprzejmość była w Lodge czymś normalnym.

Nieco p

óźniej odbyło się kolejne zebranie personelu z

panną Menzies. Po omówieniu różnych spraw zawodowych

przełożona oświadczyła z uśmiechem:

– A teraz dobra nowina dla wszystkich. Skontaktowali si

ę

ze mną przedstawiciele prasy lokalnej i krajowej. Nie wiem,

czy słyszeliście, że słynna pianistka, Rosamund Hedley, daje
w tym tygodniu koncerty w Inverness, na które wszystkie

bilety zostały już wyprzedane. Niektórzy z was być może już

ją słyszeli. Pani Hedley dowiedziała się – i prasa także – że w

Lodge opiekujemy się chorymi i rannymi dziećmi, między
innymi z jej ojczystego kraju,

Bośni, i oświadczyła, że

zamierza wystąpić na dodatkowym koncercie, z którego
dochód zostanie przeznaczony na szpital.

Zarezerwowała dla

nas trochę biletów i każdy, kto ma czas i ochotę, może po nie

zgłosić się do mnie. – Spojrzała na zegarek. – Jedyny kłopot w
tym,

że koncert odbędzie się jutro, więc trzeba szybko się

decydować.

Reszt

ę dnia Laura przeżyła w ponurym nastroju. Jedynym

pocieszającym wydarzeniem było odłączenie rurki
tracheotomijnej Tikiemu. Mieli nadziej

ę, że w ciągu kilku

tygodni chłopczyk wyzdrowieje całkowicie, tym niemniej

leczenie winno być kontynuowane, dopóki trzy kolejne próby

nie wykażą braku maczugowca błonicy.

Petera nie spotka

ła, choć wiedziała, że miał dyżur. Po

południu zaczęła przemyśliwać nad tym, czy nie zadzwonić do

niego i spytać o migrenę, jednak odrzuciła ten pomysł. Byłby
to jedynie pretekst,

by z nim porozmawiać, a musi nauczyć się

background image

panować nad sobą. Jednakże później, kiedy przygotowywała
dzienny raport,

Peter pojawił się w jej dyżurce.

– Wybacz mi, Lauro,

że nie skontaktowałem się z tobą

wcześniej. Jeszcze raz przepraszam cię za wczorajszy wieczór.

– To nie ma znaczenia, Peter. Nie przejmuj si

ę. – Wydało

się jej, że po jego twarzy przebiegł skurcz bólu, lecz szybko

doszła do wniosku, że odniosła mylne wrażenie i świadomie

zmieniła temat. – Słyszałeś już o koncercie dobroczynnym
pani Hedley na rzecz szpitala?

S

łowo „spochmurniał” nie oddawało nagłej zmiany wyrazu

jego twarzy.

– Tak, bardzo to szlachetne – skomentowa

ł krótko. –

Przyszedłem, żeby dać ci listę operacji na wtorek po południu.

Dwie z nich są dla nas. Muszę jeszcze zdecydować, co z

resztą; być może będę musiał przeprowadzić je pod koniec
tygodnia,

jeśli to będzie możliwe. Niektórzy z nowych

pacjentów są w złym stanie.


Wiadomo

ść o koncercie rozniosła się lotem błyskawicy i

wkrótce stało się jasne, że koncert dobroczynny spotkał się z
ogromnym zainteresowaniem. Pani Hedley o

świadczyła prasie

oraz samemu księciu, że chciałaby przed wyjazdem do

Londynu odwiedzić młodych pacjentów w Lodge. Książę i
pozo

stali członkowie szpitalnego komitetu zachwycili się tym

pomysłem i naprędce podjęto działania mające nadać
uroczysty charakter temu wydarzeniu.

Tej nocy Laura nie mog

ła zasnąć, bowiem myślami uparcie

wracała do dnia spędzonego z Peterem. Przyjemność, jaką

dawało im wspólne spędzanie czasu, sprawiła, że łącząca ich

więź nabrała nowej jakości. Czy miała o tym wszystkim

zapomnieć?

J

ęknęła z rozpaczy, wiedząc, że zakochała się w nim, i

przypomniała sobie, jak błyskawicznie się zmienił na widok

background image

tej kobiety! Mo

że spotkał się z nią w teatrze, powiedział,

gdzie pracuje i oświadczył, że chciałby się z nią spotkać?

Może to była prawdziwa przyczyna tego dodatkowego

koncertu? To niemiła myśl, ale skoro dwoje ludzi łączyło i

nadał łączy uczucie, czyż nie jest naturalne, że jedno z nich

próbuje odnowić kontakt z drugim? Może Rosamund Hedley

dowiedziała się, że Peter jest w Lodge, zanim wybrała się do
Anglii? Zakochana kobieta jest zdolna do wszystkiego.

Mężczyzna także, jeśli czuje to samo.

Na my

śl o następ nym d n i

u i wszystkich honorach

przewidzianych dla tej kobiety ogarnęła ją nowa fala

przygnębienia. Nie była w stanie uwierzyć, że jedynym

powodem koncertu jest chęć obdarowania szpitala. Do końca

życia nie zapomni reakcji Petera w ten koszmarny wieczór.

Czy jutro zachowa się on podobnie?

Nast

ępnego dnia, w ustrojonej kwiatami recepcji, na

powitanie gościa ustawili się w szeregu książę z małżonką,

członkowie zarządu szpitala, panna Menzies, Peter i

większość lekarzy oraz pielęgniarek.

Na oddzia

łach Pierwiosnek i Hiacynt wszystko aż lśniło w

oczekiwaniu na nadejście wielkiej chwili. Laurę
poinformowano,

że pani Hedley zwiedzi najpierw sale na dole

i mniej więcej po kwadransie zjawi się na górze. Poszła do

pokoju pielęgniarskiego, po raz setny chyba wygładziła

załamania na swoim liliowym stroju, poprawiła włosy i

włożony specjalnie na tę okazję wykrochmalony na sztywno
czepek.

Z bijącym sercem udała się z powrotem na oddział

Pierwiosnek, gdzie równie zdenerwowane,

ale robiące w

swych strojach wrażenie bardzo kompetentnych, Gemma i

Pearl tworzyły uroczystą atmosferę, w pełnej harmonii z

obfitością kwiatów.

Kiedy w ko

ńcu całe towarzystwo pojawiło się na oddziale,

Laura mogła myśleć tylko o tym, że pani Hedley jest jeszcze

background image

piękniejsza niż na scenie. Peter przedstawił ją oczekującym
kobietom i Laura,

podając rękę eleganckiej damie patrzącej na

nią swymi wspaniałymi oczami, poczuła zapach
ekskluzywnych perfum.

– To dla mnie zaszczyt spotka

ć się z wami osobiście. –

Lekko ochrypły glos był fascynujący, podobnie jak łamana
nieco angielszczyzna.

Pianistka spojrzała z uśmiechem na

Petera,

jednak na jego spiętej twarzy nie pojawiła się żadna

reakcja,

jakby nie chciał pozwolić sobie na okazanie

jakichkolwiek uczuć w obecności kobiety, która tak bardzo

nim poruszyła, ani tym bardziej – otaczającego ją tłumu.

Zatrzymywali się przy każdym łóżku. Na twarzy pani Hedley

pojawił się autentyczny smutek, kiedy zobaczyła małą Marie i
Tikiego.

Kiedy stan

ęli przy łóżeczku Andre, intensywnie

przyglądała się twarzyczce dziecka, a potem spojrzała na

Petera i spytała o nazwisko malca. Usłyszawszy odpowiedź –
Andre Ovsky –

uśmiechnęła się szeroko i zaczęła szybko

wyrzucać z siebie słowa we własnym języku, kiwając z

zadowoleniem głową, jakby była to dla niej istotna
informacja. Znów

uśmiechnęła się do Petera, potem

pocałowała dziecko w czoło i ze słowiańskim akcentem

oświadczyła poważnie:

– Kocham to dziecko. – Kolejny raz powiedzia

ła coś do

Petera we własnym języku, a on ze spiętym wyrazem twarzy

coś odpowiedział. Kobieta nie uśmiechnęła się więcej.

Kiedy nadszed

ł czas pożegnania, świta ruszyła ku drzwiom.

Rosamund Hedley ostentacyjnie podała Peterowi rękę, którą

musnął ustami i szybko powiedział coś chłodnym, oficjalnym
tonem.

W chwilę potem wizyta dobiegła końca i kobieta

wyszła.

Laura uzna

ła, że potwierdziły się jej najgorsze obawy.

Rosamund Hedley i Peter w przeszłości dobrze się znali, choć

background image

ich drogi rozeszły się dość dawno. Nigdy się nie dowie, jak do

tego doszło. Apatycznie wykonywała swe obowiązki, czekając

na koniec dyżuru. Całe wydarzenie uznała za jeszcze bardziej

zagadkowe i ze wzrastającym przygnębieniem doszła do
wniosku,

że ich krótki romans niewiele dla niego znaczy.

Po dw

óch godzinach zadzwonił telefon.

– Siostro? – Taka oficjalna forma w ustach Petera nie

mog

ła zostać przez nią nie zauważona. – Otrzymałem

wiadomość od kardiologa z Edynburga. Przyjeżdża nocnym

pociągiem i chce zbadać Marie wczesnym rankiem, bo musi

jeszcze zdążyć wrócić na jakieś ważne zebranie. Ponieważ

zaplanowałem wcześniej operacje na rano, muszę je przenieść

na później. Zacznę operować dopiero o drugiej po południu.

– Rozumiem, panie doktorze. Sprawdz

ę, czy wszystko jest

gotowe na wizytę profesora.

Świetnie. – Zapadła krótka cisza. – Wydaje się, że wizyta

Rosamund przyniosła pożądany efekt.

– Tak. Nie zdziwi

ła jej wcale twoja obecność. – Nie

potrafiła powstrzymać się od tej uwagi.

– Fakt. Powiedzieli

śmy sobie dość, jak myślę, żeby

odnowić kontakt, jaki miałem z nią jakiś czas temu –

powiedział chłodno, jakby zirytowała go jej odwaga w
poruszaniu tak osobistych spraw. –

A więc – dodał szorstko –

jutro o dziewiątej spotkanie z profesorem.

Wieczorem postanowi

ła popływać. Musiała podjąć kilka

decyzji,

a pływanie dość często pomagało jej w uzyskaniu

jasności umysłu. Najważniejsze to odzyskać szacunek dla
siebie –

dla własnego dobra. Pomyślała o wyjeździe z Lodge i

poszukaniu pracy gdzie indziej,

ale podobał się jej ten

kawałek Szkocji i nie chciała podejmować drastycznych
decyzji,

nim nie znajdzie się w sytuacji bez wyjścia.

Po mniej wi

ęcej godzinie pływania wracała do siebie, kiedy

natknęła się na Tima Hudsona i Dennisa w towarzystwie

background image

dwóch pielęgniarek.

– Cze

ść, Lauro! – przywitał ją Tim, uśmiechając się

radośnie. – Może pójdziesz z nami? Wybieramy się właśnie
do pubu. Czekamy jeszcze na Willie’ego Fergusona. Wiesz,

że

wpadłaś mu w oko?

Laura spojrza

ła na swój stary, ciemnoniebieski dres.

– Je

śli się nie będziecie mnie wstydzić...

– Wygl

ądasz wspaniale, skarbie. Jest i Willie, niech sam ci

powie. –

Tim zwrócił się do nadchodzącego mężczyzny. –

Mam rację, stary, no nie?

William Ferguson zbli

żył się d o

nich z szero k

im

uśmiechem.

– O co tu chodzi? Straci

łem coś?

– Przekonywa

łem Laurę, że świetnie wygląda, ale ty

zrobisz to lepiej!

Willie rozpromieni

ł się. Kręcone, kasztanowe włosy

opadające na kołnierzyk koszuli, okrągła twarz i świeża cera

sprawiały, że wyglądał na młodszego, niż był w istocie.

– Jasne! Chod

ź ze mną, Lauro, pojedziemy moim

samochodem.

Oni są koszmarni. Niech jadą starym gratem

Tima.

By

ła zadowolona, że przyjęła zaproszenie. Jak to

przyjemnie być znowu w większym gronie, w beztroskiej

atmosferze słuchać zwariowanych opowieści, wzajemnych

docinków i dobrodusznych ploteczek oraz żarcików o
wszystkich,

kto im tylko przyszedł na myśl. Później zaczęli

śpiewać i do ich chóru dołączyli pozostali goście pubu. Choć

Tim i Willie pili tylko colę, było wesoło, a wieczór okazał się
tak udany,

że skończył się dopiero o północy. Willie wymógł

na Laurze obietnicę, że spotka się z nim powtórnie i nawet

pocałował ją na pożegnanie, co ledwo zauważyła, bowiem

czuła się śmiertelnie zmęczona i chciała jak najszybciej

znaleźć się w łóżku. Ze zdumieniem i zadowoleniem

background image

stwierdziła, że tej nocy naprawdę zdoła zasnąć.


Nast

ępnego dnia czuła się jednak jak po przebyciu ciężkiej

choroby,

która odebrała jej wszelką radość życia, entuzjazm

do pracy i marzenia o przyszłości. Zbyt wiele bólu czeka ją

dzień za dniem. Nie pozostawało jej nic innego, jak patrzeć na

Petera i rozmawiać z nim z rezerwą, tak naturalną w sytuacji,

gdy dwoje ludzi przeżyło coś bardzo obiecującego, a co nie

doczekało się spełnienia.

Tego przedpo

łudnia Laura kolejny raz poważnie rozważała

możliwość wyjazdu z Lodge. Bardzo tego nie chciała, jednak

mogłaby w ten sposób skrócić męki nie odwzajemnionej

miłości... Zmusiła się, by myśleć o pracy, o profesorze, który

po szczegółowym badaniu Marie wydawał się bardzo przejęty

i obiecał skontaktować się z Peterem po konsultacji z
kolegami.

Po po

łudniu Peter miał przeprowadzić dwie operacje.

Jednemu z pacjentów z powodu gangreny trzeba było odjąć

przedramię aż do łokcia, drugiemu usunąć woreczek żółciowy
oraz kamienie.

Podczas tej drugiej operacji nastąpiło

zatrzymanie krążenia.

Napi

ęcie na sali niesłychanie wzrosło. Peter natychmiast

przestał komentować swoje działania, co robił na użytek

części personelu obserwującego operację dla celów
szkoleniowych.

Na szczęście anestezjolog, z pomocą Tima,

zdołał w ciągu paru sekund wznowić akcję serca. Tim

podniósł kciuk do góry i Peter kontynuował operację.

Zagrożenie zostało zażegnane, wszyscy odetchnęli z ulgą i

operacja została pomyślnie przeprowadzona do końca.

Po wywiezieniu pacjenta do sali wszyscy przeszli do

pokoju pooperacyjnego, gdzie Laura pomog

ła Peterowi zdjąć

fartuch.

Potem zdjął rękawiczki i wyrzucił je do kosza.

Dopiero kiedy nagle opadł na krzesło, zdjął czepek i

background image

przeciągnął ręką po włosach, zobaczyła na jego twarzy

ogromne zmęczenie.

– Mo

że chcesz napić się kawy? – spytała ze współczuciem.

Mimo wszystko nie potrafiła zachować się wobec niego

obojętnie.

U

śmiechnął się do niej z niewiarygodną czułością.

– Nie, dzi

ękuję, zadbaj o siebie, Lauro. Chciałbym

zobaczyć się z tobą w pokoju wypoczynkowym za dziesięć
minut,

jeśli dasz radę.

Umy

ła się, zadzwoniła na oddział Hiacynt, by sprawdzić,

czy pacjent po amp

utacji śpi normalnie i czy Pearl postawiła

przy łóżku drugiego operowanego butlę z roztworem do

wypłukiwania żółci, a potem poszła do pokoju personelu i

czekała na Petera. Była niespokojna i spięta. Zrobiła kawę i

usiadła na kanapie, mając przed sobą widok trawnika, a nieco
dalej jeziora, które szaro-

metaliczny odcień zawdzięczało

odbijającym się w nim chmurom.

Peter pojawi

ł się po paru minutach z tacą i dwiema

filiżankami kawy. Spojrzał na jej pustą filiżankę i uśmiechnął

się blado.

– Pomy

ślałem, że chętnie wypijesz jeszcze jedną.

Ten drobny przejaw jego troski sprawi

ł jej przyjemność.

Było prawie niemożliwe, by kiedykolwiek zdołała uodpornić

się na jego urok. Reagowała na najmniejsze sygnały z jego
strony.

Pospiesznie odsunęła te myśli na bok, mając nadzieję,

że nie miała ich wypisanych na twarzy. Ogarnęła ją apatia.

Wiedziała, że jest blada i zaniedbana, ale nie miało to już teraz
dla niej znaczenia.

Obojętnym ruchem odsunęła jedynie

kosmyki włosów z oczu.

– Obawiam si

ę – przerwał ciszę Peter – że nie mam

dobrych wiadomości o Marie, Lauro. Profesor dzwonił, kiedy

byliśmy w sali operacyjnej. Chce jeszcze omówić tę sprawę z

jakimś specjalistą, jednak jest przekonany, że to poważna

background image

choroba serca,

która bez interwencji chirurgicznej może

doprowadzić do śmierci w ciągu najbliższych para tygodni.
Sami nie potrafimy sobie z tym poradzi

ć. Odpowiednie

wyposażenie do takiej operacji mają tylko w szpitalu

dziecięcym przy Great Ormond Street w Londynie.

– I co zrobimy? – spyta

ła z ukrywanym przerażeniem.

– C

óż, kiedy uzyskamy potwierdzenie diagnozy, poprosimy

profesora o pomoc i natychmiast skontaktujemy się z Great
Ormond. Na razie nie wiadomo,

jakie trudności trzeba będzie

jeszcze pokonać, ale jutro rano porozmawiam z panną
Menzies i zaraz po otrzymaniu wiadomo

ści z Edynburga

podejmiemy decyzję co do dalszych działań.


Up

łynęły dwa dni, zanim Peter dostał wiadomość od

profesora.

W czwartek, przygotowuj

ąc się do ostatniego tego wieczora

skoku do basenu,

wyczuła, że ktoś stara się przyciągnąć jej

uwagę. Na balkonie restauracji stał Peter i przywoływał ją
gestem.

Ubrała się szybko i poszła na górę. Jego twarz nie

pozostawiała wątpliwości, że ma do powiedzenia coś

ważnego.

– Wspania

ła wiadomość, Lauro! – zawołał na jej widok. –

Great Ormond jest gotów przyjąć Marie i, co więcej, jeśli uda

się nam wszystko przygotować na pojutrze, książę oddaje nam

do dyspozycji swoją cessnę i pilota, żeby przewieźć dziecko
na Heathrow lub przynajmniej na peryferie Londynu,

skąd

ambulans zawiezie je do szpitala.

Laura poczu

ła nagle ogromną wdzięczność do całego

świata.

– Och, Peter, to wspaniale! Ludzie potrafi

ą być tak

niewiarygodnie uczynni. – U

śmiechnęła się. – A więc musisz

być gotów do soboty. Marie zasługuje na to, żeby zatrzymać

uciekające z niej życie.

background image

Przygl

ądał się jej przez dłuższą chwilę.

– Tak – odpowiedzia

ł. – Marie potrafi walczyć. Wygra... –

Wyraźnie jednak myśli miał zaprzątnięte czymś innym. –

Muszę załatwić pewną sprawę z Rosamund Hedley i wyjazd
do Londynu stwarza mi szans

ę oznajmił po krótkiej przerwie.

W jej oczach b

łysnęła gorycz rozczarowania; uciekła

wzrokiem przed jego przenikliwym spojrzeniem,

kochając go

i nienawidząc równocześnie, ale po dłuższej chwili ciszy nie

mogła powstrzymać pytania:

– Peter, wybacz,

że pytam, ale czy Rosamund Hedley jest

d

la ciebie ważna? Czy jest... ? Czy była... ?

– Nie – przerwa

ł brutalnie. – Nie – powtórzył

zdecydowanym tonem. –

Jak mówiłem, muszę z nią załatwić

pewną sprawę, i naprawdę nie mogę ci na razie nic więcej

powiedzieć. – Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. – Może później

będę w stanie powiedzieć ci więcej, teraz jednak sytuacja jest
zbyt skomplikowana,

żeby przewidzieć, jak się skończy –

dodał miękko.

Potrz

ąsnęła głową.

– Przepraszam, Peter. Nie chcia

łam się wtrącać. To

niewybaczalne,

że w ogóle zapytałam cię o Rosamund

Hedley.

Pochyli

ł się ku niej z błyskiem niepokoju w oczach.

– Lauro – odezwa

ł się niskim głosem – przecież jesteśmy

przyjaciółmi. Nie uważam twojego pytania za wścibstwo. O

niczym innym nie marzę, niż o uporządkowaniu mojego życia.

I to musia

ło ją zadowolić.

W sobot

ę wieczorem przed pójściem spać myślała wciąż o

spotkaniu Petera z Rosamund,

która z pewnością zakończyła

już swoje artystyczne tournee i wróciła do Londynu. Peter

musiał o tym wiedzieć, skoro chciał wykorzystać, jak to ujął,

szansę. „Sprawa” to niezbyt adekwatne słowo w tej sytuacji,

pomyślała. Zapewne był kiedyś kochankiem Rosamund, choć

background image

zarzekał się, że to nieprawda, ona zaś podczas swych

zawodowych podróży za granicę szukała go, wiedząc, że

stracił swą narzeczoną, bowiem jest kobietą, która pokona
wszystkie przeszkody,

jeśli chce coś mieć – albo kogoś.

Nie mog

ła znaleźć innego wytłumaczenia, a to napełniło jej

serce bólem.

Prędzej czy później będzie musiała podjąć

ostateczną decyzję wyjazdu z Lodge. Sytuacja stawała się nie
do zniesienia.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Nast

ępnego ranka na oddziale Pierwiosnek czekała na nią

niemiła niespodzianka. Andre miał wysoką temperaturę.

– Och, nie... – j

ęknęła oszołomiona, kiedy Pearl

poinformowała ją o tym. Wiedząc, jak zareaguje na tę

wiadomość Peter, rzuciła się do lektury nocnego raportu. – W

nocy wszystko było w porządku, jak się wydaje, i dobrze spał

zwróciła się do Pearl. – Jesteś pewna, że teraz ma gorączkę?

– Tak, ale dla pewno

ści zmierzę mu jeszcze raz. Wynik był

ten sam.

– W takim razie, Pearl, zr

ób mu chłodne kompresy na czoło

i daj dużo picia. Na szczęście doktor Wentworth ma wrócić

dziś po południu.

Andre przespa

ł cały ranek, lecz rzucał się niespokojnie.

Gemma,

Pearl i Laura siedziały na zmianę przy jego łóżeczku,

obser

wując, czy nie pojawią się jakieś inne objawy. Jedyna

zmiana jego stanu polegała na tym, że nie chciał jeść.

– C

óż, przy takiej temperaturze to normalne – mruknęła

Laura,

odsuwając z czoła dziecka mokre włoski i usiłując

zachować spokój.

Peter wszed

ł do pokoju pielęgniarskiego dwie godziny

później i przywitał się z nią dość serdecznie.

– Dzi

ękuję, dość dobrze – odpowiedział na jej pytanie o

podr

óż. – Śniadanie w samolocie było niezłe. Profesor

przesyła pozdrowienia i skontaktuje się, kiedy tylko coś

będzie wiadomo. – Przyjrzał się jej badawczo. – Nie jesteś

zbyt zmęczona, mam nadzieję?

Ciep

ły ton jego głosu sprawił, że chciała wybuchnąć

płaczem i błagać go, by wyjaśnił jej, co się stało. Czy jest mu

już obojętna? Czy trwanie w nadziei, że coś zostało z ich
romansu,

jest straszliwą naiwnością?

– Ani troch

ę. – Uśmiechnęła się do niego, pragnąc, by nie

background image

domyślił się, że ma podkrążone oczy z powodu nie przespanej
nocy.

Odpowiedzia

ł nikłym uśmiechem, który mógł oznaczać

wszystko, nawet podejrzenie,

że nie do końca wierzy jej

słowom. Wziął raport z nocy, przejrzał go i odłożył.

– A wi

ęc na oddziale wszystko w porządku? Moment,

którego się obawiała, nadszedł. Głęboko zaczerpnęła
powietrza.

– Dzi

ś rano Andre miał podwyższoną temperaturę. Nie ma

żadnych innych objawów, tyle że jest niespokojny. Śpi prawie
bez przerwy.

Na czole Petera pojawi

ła się głęboka zmarszczka.

– Da

łaś mu jakieś leki? – spytał ostro.

– Tylko aspiryn

ę.

Odwr

ócił się na pięcie, poszedł na oddział i skierował się

prosto do łóżeczka chłopca. Nim Laura stanęła obok niego,

zdążył zbadać dziecko.

– O Bo

że, nie pozwól, żeby to był dyfteryt! Zdumiała ją

rozpacz w jego głosie. Ściągnięta bólem twarz Petera
ujawnia

ła troskę znacznie przekraczającą normalne

współczucie dla chorego.

Nagle dziecko zakwili

ło, później kichnęło i po chwili

zanios

ło się kaszlem. Przesunąwszy ręką po jego rozpalonej

buzi,

Peter powiedział:

– To mo

że być zapalenie górnych dróg oddechowych.

Podejrzewałem, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe, choć

miałem nadzieję, że oprócz niedożywienia jest całkiem
zdrowy. Przypilnuj,

żeby dużo pił, Lauro. Zastosujemy

dziesięciodniową kurację penicyliną.

Spojrza

ła na niego niepewnie.

– Nie s

ądzisz, że powinniśmy poczekać dzień czy dwa? To

może być tylko lekkie przeziębienie. Wiesz, jak to jest z

dziećmi. Jutro temperatura może już być normalna.

background image

Odwr

ócił się do niej z posępnym wyrazem twarzy.

– Siostro Meadows – powiedzia

ł, z trudem panując nad

sobą – byłbym wdzięczny za niekwestionowanie moich
decyzji.

Czy wyrażam się jasno?

– Tak, panie doktorze, przepraszam.
Po raz pierwszy by

ła na niego naprawdę wściekła. Uważała

jego zachowanie za apodyktyczne i niezrozumiałe, zwłaszcza

że uparł się, by zostać przy łóżeczku dziecka. Gdy wzywano
go do innych chorych,

kazał jej czuwać zamiast niego, a to

rodziło w niej wyrzuty sumienia, bo wiedziała, że powinna

zajmować się dziećmi w poważniejszym stanie.

Dziwi

ąc się napadom płaczu Andre, zauważyła po pewnym

czasie,

że mały niemal bez przerwy pociera pulchną piąstką o

usta.

Poszła do kuchni, żeby wypić herbatę i zastanowić się

nad tym faktem.

Spotkała kończącą już dyżur Pearl.

– Cze

ść Pearl, nie miałaś nigdy dziecka, prawda? – spytała

żartobliwie.

– Daj mi szans

ę, Lauro! Jestem mężatką dopiero od dwóch

miesięcy, a pobraliśmy się właściwie pierwszego dnia

znajomości. Laura roześmiała się.

– No, tak, wszystko jasne. C

óż, trudno.

– A dlaczego pytasz?
– Chyba wiem, dlaczego Andre ma wysok

ą temperaturę, ale

ponieważ sama nie mam dziecka, chciałam się upewnić, że

dolega mu jedynie ząbkowanie.

– A wiesz,

że to bardzo możliwe! Przypomniałam sobie, że

to samo było z dzieckiem mojej siostry.

– W takim razie w porz

ądku. Mam zamiar zaryzykować i

dać mu coś na uspokojenie.

Po powrocie na oddzia

ł, rzucając w duchu wyzwanie

Peterowi,

dała dziecku łyżkę słodkiego syropu anyżkowego.

Andre przełknął miksturę i, zmęczony płaczem, pozwolił

Laurze dokładnie obejrzeć nabrzmiałe, zaczerwienione

background image

dziąsła. Miała rację – dwie malutkie, ostre krawędzie

pierwszych ząbków przebiły się właśnie przez śluzówkę.

Niedożywienie i brak opieki najwyraźniej opóźniły ten proces.

Gdy ch

łopiec zasnął, zadzwoniła do Petera, żeby go

uspokoić i poprosiła, żeby przyszedł na oddział. Zjawił się z

wciąż ponurą miną, jednak gdy się przekonał, że Andre

rzeczywiście ząbkuje, zakrył dłonią oczy i pokręcił głową.

– Dzi

ękuję ci, Lauro. Musiałem być bardzo zmęczony, żeby

nie wziąć pod uwagę takiej prostej możliwości...

Przesun

ął ręką po brodzie, jakby się nad czymś zastanawiał,

i po chwili powiedział:

– Skoro tak, to musz

ę ci o czymś powiedzieć. Czy możesz

przyjść do mnie wieczorem? To naprawdę jedyne miejsce, w

którym możemy spokojnie porozmawiać.

Kilka godzin p

óźniej, idąc przez trawnik do mieszkania

Petera,

nie czuła podniecenia ani nawet nadziei. W istocie była

przekonana,

że Peter zamierza zatuszować swój „błąd w

sztuce”

opowieścią o Rosamund Hedley. Może Rosamund i

Peter chcą odnowić dawny romans i po usunięciu istniejących

przeszkód postanowili się pobrać? Nie wiedziała, czy ta

kobieta jest zamężna czy wolna, ale pomimo zaprzeczeń

Petera nie przypuszczała, by miało to większe znaczenie.

Zapuka

ła do drzwi. Czekając na jakiś znak po drugiej

stronie,

poczuła się w swoich dżinsach i bawełnianej koszulce

nieatrakcyjna i bez życia.

Po chwili Peter, te

ż w dżinsach, stanął w progu. Miał na

sobie czarny sweterek typu polo,

a mokre włosy wskazywały,

że właśnie wziął prysznic. Każdą cząstką ciała pragnęła, by ją

przytulił.

– Przepraszam,

że musiałaś czekać. Wejdź, proszę – mówił

szybko, a potem, jakby zdenerwowany,

przygładził ręką

włosy. – Wybacz mój wygląd, nie zdążyłem się uczesać.

U

śmiechnęła się, choć poczuła zażenowanie, wchodząc do

background image

pokoju,

w którym przeżyli cudowne chwile.

– Czego si

ę napijesz: wina, whisky, kawy?

– Kawy. –

Bała się wszystkiego, co mogłoby pobudzić jej

zmysły.

Gestem zaprosi

ł ją do zajęcia miejsca na kanapie. Musiała

wziąć się w garść, żeby rozumieć słowa Petera, bowiem jego

bliskość rozpraszała jej uwagę. On zaś siedział ze splecionymi

rękami i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w dywan,

jakby zbierał myśli. Po pewnym czasie odezwał się cicho:

– Jestem ci wdzi

ęczny za to, że tak długo okazywałaś mi

wyrozumia

łość. Wiem, że ostatnio zachowywałem się

paskudnie i dopiero ta pomyłka w zdiagnozowaniu choroby

Andre uświadomiła mi, że dalej tak być nie może. – Usiadł

wreszcie prosto i spojrzał jej w oczy. – Postaram się mówić
jak najkrócej.

Zanim jednak zacznę, czy wybaczysz mi moje

zachowanie? Nie starczy mi słów, żeby cię za to przeprosić...

– Dobrze, zapomnij o tym.
– Ciesz

ę się. Cóż... Mówiłem ci kiedyś, że Marika z

rodzicami zginęła pod gruzami zniszczonego bombą budynku.

Pamiętasz? Nie powiedziałem ci jednak, że tym budynkiem

był szpital położniczy, a jej rodzice czekali w nim na

wiadomość, bo Marika... rodziła właśnie nasze dziecko. Jak
wiesz,

chcieliśmy się pobrać...

Ściszył głos prawie do szeptu.
– Kiedy wiadomo

ść o zniszczeniu szpitala się rozniosła, na

pomoc ściągnęły tłumy ludzi. Przez całą noc usuwano gruzy,

kamień po kamieniu, żeby dotrzeć do tych, co przeżyli.
Niestety... –

Oczy zaszły mu mgłą, lecz mówił dalej: – Była

tak piękna i tacy byliśmy szczęśliwi, że będziemy mieć
dziecko...

Nagle wsta

ł i, stając do niej plecami, zapatrzył się w

oprawione srebrną ramką zdjęcie ślicznej, ciemnowłosej
dziewczyny,

którego Laura wcześniej nie zauważyła.

background image

Wreszcie

wyprostował ramiona i usiadł z powrotem na swoim

miejscu.

Laura nape

łniła filiżankę kawą, aby rozładować napięcie.

Po chwili Peter podjął opowieść spokojniejszym głosem.

– Powiedziano nam,

że nie ma nadziei na znalezienie kogoś

żywego, ale nie chcieliśmy w to uwierzyć. Świtało już, kiedy

komuś wydało się, że słyszy płacz dziecka.

U

żyto mikrofonów i ludzie z nową energią zabrali się do

odgruzowywania.

Było nas ze sto osób, mężczyzn i kobiet.

Pracowaliśmy jak szaleni, bo wiedzieliśmy, że z tego morza

śmierci dociera jakiś znak życia.

Westchn

ął głęboko i zapatrzył się w przestrzeń, jakby przed

oczami miał zupełnie inny widok – straszliwych zniszczeń,

które zapamięta do końca życia. Po dłuższej przerwie odezwał

się znowu.

– Po paru godzinach nasz upó

r i cierpliwość zostały

nagrodzone.

Z gruzów wydobyto niemowlę. Człowiek niosący

owinięte w ciepły kocyk maleństwo uniósł je na chwilę w

górę, jak symbol nadziei. Dziecko odwieziono szybko do
szpitala,

a ja znowu chwyciłem za łopatę. W jakiś czas później

wezwano mnie do szpitala,

w czym nie było nic dziwnego;

byłem do tego przyzwyczajony.

Zaprowadzono mnie do sali z inkubatorami, gdzie w

jednym z nich le

żał uratowany noworodek. Teraz spokojnie

spał. Nie rozumiałem, dlaczego na mój widok zaczęły się
szepty; wszyscy wiedzieli,

że byłem świadkiem odnalezienia

dziecka,

jak wielu innych zresztą, o których będę ciepło

myślał do końca życia.

Dy

żurna pielęgniarka była bardzo przejęta i nagle wzięła

mnie za rękę... – Uśmiechnął się na myśl o tym. –

Podejrzewałem, że reaguje zbyt emocjonalnie z powodu

ciągłego życia w stresie. Przecież wszyscy codziennie

widzieliśmy tam umierających ludzi i coraz większe

background image

zniszczenia.

W ka

żdym razie pielęgniarka zaprowadziła mnie do

inkubatora z niemowlęciem i tak jakoś dziwnie na mnie

popatrzyła. Spytałem ją, czy jestem tu potrzebny z jakiegoś
szczególnego powodu.

Byłem przygnębiony i wyczerpany,

marzyłem o kilku godzinach snu. Wtedy ta pielęgniarka

włożyła rękę do inkubatora, uniosła malutką rączkę, odwróciła

ją lekko i pokazała mi napis na tasiemce: Ovsky, syn. Ovsky

to było nazwisko Mariki! Laura patrzyła na niego szeroko
otwartymi oczami.

– To by

ło twoje dziecko? Twój syn i Mariki? – powtórzyła

bezsensownie,

nie wiedząc, co można w takiej sytuacji

powiedzieć. Po sekundzie bezwiednie objęła Petera i

pocałowała go w policzek. – Boże! Co za fantastyczne
zdarzenie!

Teraz i on si

ę uśmiechnął, przeżywając na nowo

wzruszenie sprzed wielu miesięcy.

– Och, Lauro, Lauro, dlaczego nie powiedzia

łem ci o tym

wcześniej? Dobrze jest móc z kimś o tym porozmawiać. –

Przytulił ją do siebie w odruchu radości. – A wracając jeszcze

na chwilę do szpitala... Kiedy nieco oprzytomniałem,

trzymałem już syna w ramionach, a pielęgniarka pokazywała

mi z pół tuzina osób z personelu, które stały za szybą dla

odwiedzających i machały do mnie, śmiały się i płakały.
Powiem ci, Lauro,

że nigdy jeszcze żadne dziecko nie było

witane na tym świecie z takim entuzjazmem!

Laura by

ła tak przejęta wyznaniem Petera, że zapomniała o

swoich uczuciach. Nagle, w porównaniu z dramatem dziecka,

wszystko wydało się nieważne.

– I jak da

łeś sobie potem radę? – spytała z ciekawością.

U

śmiechnął się szeroko.

– Nie powiem ani s

łowa więcej, dopóki nie pomożesz mi

zjeść kanapek, które przygotowałem przed twoim przyjściem.

background image

Zrobię też świeżą kawę i dopiero wtedy dowiesz się reszty.

– Zgoda – odpar

ła z ożywieniem, uświadamiając sobie, że

wraca jej dobry nastrój.

Może dlatego, że wbrew jej

oczekiwaniom,

Peter nie wspomniał nawet o Rosamund

Hedley? Domyślała się jednak, że ta kobieta odgrywa bardzo

ważną rolę w tej historii i za chwilę się o tym dowie.

– Bardzo dobre – powiedzia

ła, gdy zjedli kanapki.

Roześmiał się. Z każdą chwilą coraz bardziej przypominał
dawnego Petera.

– Dzi

ękuję. Pytałaś, jak sobie radziłem z dzieckiem.

Naturalnie przez kilka tygodni Andre był jeszcze w szpitalu.

W tym czasie upewniłem się, że nikt więcej nie przeżył
katastrofy.

Skontaktowałem się z ochronką prowadzoną przez

francuskie zakonnice,

które poznałem podczas pracy w

Paryżu. Wciąż rozpaczałem po stracie Mariki, ale

dziękowałem Bogu za nasze dziecko. Umieściłem je czasowo

pod ich opieką. Potem chciałem wrócić z małym do Anglii, do
moich rodziców.

Nikomu w Pary

żu ani w klasztorze nie przyznałem się, że

Andre jest moim synem.

Bałem się, że nie pozwolą mi wziąć

go do samolotu dla uchodźców. Zrozum, wiedziałem, że dla
wszystkich nie ma miejsc, a fakt,

że Andre ledwo uszedł

śmierci i pozornie jest sierotą, władze uznają za poważny
argument,

żeby przewieźć go w bezpieczne miejsce. Jak się

okazało, moje przypuszczenia były słuszne i wciągnięto go na

listę ewakuacyjną. Resztą miałem zająć się później.

Tak wi

ęc, kiedy w końcu zebrałem potrzebne dokumenty,

wszystko zapowiadało się dobrze. Nie spodziewałem się tylko,

że tego samego dnia, w drodze do domu, trafi mnie zabłąkana
kula.

To był po prostu pech! Jeden z kolegów zszył mi ranę;

na szczęście była czysta. Choć ledwo się ruszałem, trzy dni

później znalazłem się razem z Andre w samolocie. Nic nie
by

ło w stanie mnie powstrzymać. Zgłosiłem się na ochotnika

background image

jako lekarz pokładowy, żeby nie stracić z oczu syna po
przewiezieniu do Lodge.

Miałem cichą nadzieję, że będę mógł

tam zaufać komuś, kto zrozumie moje położenie, i w końcu

zawiozę Andre do rodziców...

– Rozumiem... – odezwa

ła się cicho. – Teraz rozumiem,

dlaczego Andre był dla ciebie taki ważny.

– Wiesz, kiedy ju

ż wystartowaliśmy, bałem się choć na

chwilę spuścić go z oczu. Nikt na pokładzie nie znał prawdy, a

poza tym musiałem opiekować się także pozostałymi dziećmi,

choć – roześmiał się – byłem tak slaby, że robiłem to z
trudem.

Ponieważ podróż była stosunkowo krótka, jakoś

dałem sobie radę.

– A wi

ęc dlatego tak zaborczo trzymałeś wtedy Andre!

Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego się bałeś, kiedy tylko

kichnął.

– Tak. Ba

łem się, że nas rozdzielą. Nie wiem, co bym

zrobił, gdyby zachorował i trzeba go było przewieźć do
innego szpitala.

Wkrótce pojadę do rodziców, żeby

dowiedzieć się, czy wezmą go na jakiś czas do siebie.

Laura nadal nie w pe

łni rozumiała wydarzenia ostatnich

tygodni.

– Nic dziwnego,

że tak szybko zdecydowałeś się na pracę w

Lodge.

Tego byś nigdy nie mógł zaplanować!

– Masz racj

ę. – Uśmiechnął się. – Sądzę, że niezbyt dobrze

udawałem niepewność co do moich planów zawodowych. W

rzeczywistości nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu.

A teraz Rosamund. Ona jest siostr

ą Mariki. Nie bardzo się

lubiły i choć obie miały wykształcenie muzyczne, rzadko się

spotykały. Powiedzieć, że „doznałem szoku”, kiedy ją

zobaczyłem na koncercie w Inverness, jest łagodnym

określeniem. Nie miałem pojęcia, co ona robi, nie znałem jej
pseudonimu,

nie wiedziałem o niej nic. Spotkałem ją tylko

raz,

kiedy przypadkowo weszliśmy z Mariką do restauracji, w

background image

której ona jadła kolację. Zachowywała się dosyć wyniośle;

myślę, że między nimi było trochę zazdrości, konkurencji
zawodowej,

chociaż Marika była młodsza.

Tak czy owak, kiedy Rosamund dowiedzia

ła się o śmierci

Mariki i dziecka,

postanowiła mnie odszukać. Gdy jednak

odkryła, że Andre żyje i że ja go zabrałem, przyjechała do
Lodge,

żeby wycisnąć ze mnie prawdę. Miała ku temu

podstawy, bo jej nazwisko, Ovsky, jest zbyt rzadkie,

żeby

uznać całe to wydarzenie za czysty przypadek. Podczas

rozmowy w Londynie uprzedziła mnie, że będzie walczyć o

siostrzeńca, bo chce, żeby Andre stanowił część rodziny, z

której została już tylko ona.

Opad

ł plecami na oparcie kanapy i zamilkł, jak gdyby nie

tyle samo wyznanie, ile stany emocjonalne, o których

opowiadał, wyzwoliły w nim znowu rozpaczliwy smutek.

Wsp

ółczuła mu całym sercem i jednocześnie była

zadowolona,

że jej domysły znowu się nie potwierdziły.

– Ta sytuacja musi by

ć nie do zniesienia – powiedziała

miękko. – Sądzisz, że Rosamund zechce odebrać ci dziecko?

– Musia

łaby to przeprowadzić sądownie. Takie sprawy

długo się jednak ciągną i jest szansa, że da się tego uniknąć.

Rosamund chce przed wyjazdem do Paryża spotkać się ze mną
ponownie w Londynie.

Wtedy okaże się, czy ma mi do

powiedzenia coś istotnego.

Jestem ojcem Andre i s

ądzę, że mam większe prawa do

niego niż ona, chociaż, jeśli dojdzie do rozprawy sądowej, ona

może wygrać dlatego, że jest kobietą. Jak wiadomo, uważa

się, że kobiety potrafią zapewnić lepszą opiekę dzieciom niż

mężczyźni, zwłaszcza ci bez domu i rodziny. Mam oczywiście

zamiar podjąć pracę w Edynburgu, kupić dom i znaleźć

opiekunkę dla Andre.

– Kiedy spotkasz si

ę z Rosamund?

– Jutro. Wr

ócę pojutrze rano. – Wstał, gwałtownie

background image

zaciskając dłonie na jej rękach, i podniósł ją. – Dzięki, że

zechciałaś mnie wysłuchać. Byłbym zobowiązany, gdybyś

zachowała to przez jakiś czas dla siebie. Nie chcę, żeby prasa

zrobiła z tego sensację, a Lodge na pewno tego nie potrzebuje.

Pochyli

ł się i lekko musnął ustami jej czoło.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobi

ł. Wiesz o tym,

prawda? –

Przez chwilę patrzył jej w oczy. – Nie

zapomniałem też... tego, co się między nami stało... Nigdy nie

zapomnę.

Poczu

ła, że do oczu napływają jej łzy, a nie chciała

okazywać uczuć w obecności Petera. Zebrała siły, podniosła

głowę i spojrzała mu w oczy ze zrozumieniem.

– Gdyby

ś potrzebował pomocy, możesz na mnie liczyć. I

bądź spokojny, nikomu nic nie powiem. Mam nadzieję, że
twoja wyprawa do Londynu przyniesie dobre rezultaty.


Nast

ępne dwa dni spędziła jak we śnie. Peter wrócił dopiero

po południu i wkrótce wszedł do pokoju pielęgniarek.

Ujrzawszy jego poważną twarz, Laura przestraszyła się, że nie

przywozi pomyślnych wieści. Zaproponowała mu herbatę.

– Wiesz – rzuci

ł ponuro – nie przyszło mi nigdy do głowy

zapytać ją, czy jest mężatką. A jest. Powiedziała mi, że nie

może mieć dzieci i postanowili z mężem adoptować Andre...

Echo tych s

łów jeszcze nie przebrzmiało, gdy jednym

haustem wypił herbatę i spojrzał na Laurę zrozpaczonym
wzrokiem.

– Nie mog

ę tu siedzieć i czuć się dobrze. Pojedziesz ze mną

wieczorem na drinka?

– Dobrze.
– O dziewi

ątej?

– Czekam.
Przed ko

ńcem dyżuru przygotowała wózek z lekarstwami,

które miała podać pacjentom, kiedy zadzwonił telefon.

background image

– Chc

ę ci tylko powiedzieć, Lauro – rozległ się głos panny

Menzies –

że dostaliśmy wiadomość o Marie. Czuje się

dobrze i stopniowo wraca do zdrowia. Profesor jest
zachwycony,

choć leczenie potrwa jeszcze dość długo. Nie

widziałam dziś doktora Wentwortha, nawet nie wiem, czy już

wrócił z Londynu, więc jeśli zobaczysz go wcześniej niż ja,

przekaż mu nowiny.

Kiedy dojechali do „ich”

zajazdu i zajęli miejsca przy

stoliku,

Laura powtórzyła mu treść telefonu od panny

Menzies.

Peterowi rozjaśniły się oczy.

– To wspania

ła wiadomość!

Przez par

ę minut rozmawiali o pracy, wkrótce jednak – co

było nieuniknione – zaczęli omawiać problemy Petera.

– Co twoim zdaniem zrobi teraz Rosamund?
– Ma zamiar wr

ócić do Paryża i czekać na moją decyzję.

Na razie jest bardzo uprzejma, ale to nie potrwa d

ługo. Robi

na mnie wrażenie bardzo zdecydowanej i upartej. W wieku

trzydziestu lat ma dobrego męża, pieniądze, sławę i zna świat.

Czuję, że wykorzysta wszystkie możliwości, żeby zabrać mi
dziecko. –

Westchnął i wzrok mu znieruchomiał. – Zdaje się,

że cokolwiek zrobię, wykorzysta to przeciwko mnie.

– A co mo

żesz zrobić?

Skrzywi

ł się lekko, zastanawiając się nad jej pytaniem.

– Wyda

ć mnóstwo pieniędzy na prawników. Wywieźć

Andre na koniec świata. – Uśmiechnął się niepewnie i

przeciągnął ręką po włosach. – Szczerze mówiąc, nie mam w

tej chwili żadnego pomysłu, ale jedno wiem na pewno. Nie

mogę żadnej kobiecie zaproponować małżeństwa i wciągać ją

w coś, co może okazać się publicznie roztrząsanym kazusem

sądowym. Takim sprawom zawsze towarzyszy mnóstwo

napięć i stresów. Na pewno pojawią się tysiące przeszkód,

które będę musiał pokonać, niezależnie od tego, jak długo to
wszystko potrwa. I to jest ta bariera, która w istocie

background image

powstrzymuje mnie przed każdym związkiem.

Skin

ęła głową. Zrozumiała, że ma przed sobą człowieka z

zasadami,

od których nie będzie robił odstępstwa. Poczuła, że

znalazła się w niezręcznej sytuacji; jedyne, co mogła w tej
chwili

zrobić, to udzielić Peterowi przyjacielskiego wsparcia.


Nast

ępne dni upewniły ją, że nie może się wtrącać w tak

osobiste sprawy.

Po wyznaniu Petera malutki Andre stał się jej

jeszcze bardziej bliski,

a miłość do jego ojca głębsza i

trwalsza.

O tym jednak nikt nie mógł się dowiedzieć.

Pracowa

ło im się razem dobrze; żadne nie żywiło wobec

drugiego żadnych pretensji. Zachowywali się tak, jakby oboje

wyczerpali już swoje możliwości i tylko czas miał pokazać, co

kryje przed nimi przyszłość.

Pewnego wieczoru zadzwoni

ła do rodziców. Zastała tylko

ojca,

który był w wyjątkowo radosnym nastroju.

– Mi

ło wiedzieć, tato, że jesteś w dobrym humorze. Czy

naprawdę nie ma nadziei, że ty i mama...

– Nie trac

ę nadziei, kochanie – przerwał jej – i, moim

zdaniem,

mama spędza tu ostatnio więcej czasu. Kilka razy

nawet posiedzieliśmy razem i porozmawialiśmy jak za
dawnych, dobrych czasów.

Raz nawet zdawało mi się, że

wcale nie ma ochoty stąd wyjść.

Jednak nie chc

ę wyciągać z tego pochopnych wniosków.

To od niej z

ależy, czy możemy być znowu razem. Przecież

byliśmy kiedyś szczęśliwi, wiesz o tym. Strasznie żałuję, że

nasza rodzina się rozpadła...

– Wiem, tato.

Ściskam cię. I ucałuj ode mnie mamę, kiedy

ją zobaczysz. Zadzwonię w przyszłym tygodniu.

Po tej rozmowie poczu

ła się trochę lepiej. Nawet jeśli jej

własne życie legło w gruzach, to gdy w domu się ułoży,

przyszłość nie będzie już rysować się tak ponuro.

W tydzie

ń później, po wezwaniu doktora Lomaxa na inny

background image

oddział, Peter dokończył obchód sam i po wpisaniu zaleceń do

kart pacjentów odezwał się nagle do Laury:

– Przy okazji, ten weekend sp

ędzę w Edynburgu u

rodziców.

Muszę im wiele wyjaśnić. Od powrotu do Anglii

nie miałem czasu spotkać się z nimi; najwyższy na to czas.

– Bardzo dobry pomys

ł. Muszą się przygotować na

przyjęcie Andre.

– To prawda. Mam nadziej

ę, że to już niedługo. Panna

Menzies jeszcze o tym nie wie. Ona jest wyj

ątkowo miła, nie

mogę jednak ciągle twierdzić, że Andre wymaga
specjalistycznej opieki.

Dziś rano pomyślałem, że wygląda jak

okaz zdrowia.

– Jak d

ługo cię nie będzie?

– Tydzie

ń. Pojadę samochodem; to da mi czas na myślenie.

Także o tym, jak powiedzieć im o zamiarach Rosamund.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W sobot

ę po powrocie z pracy poczuła szczególne

przygnębienie. Nieustannie myślała o Peterze i zastanawiała

się, jak długo będzie cierpiała, gdy się w końcu rozstaną.

Po kolacji uda

ła się do klubu, w którym zorganizowano

przyjęcie na rzecz szpitala. Natychmiast znalazł się przy niej
Willie Ferguson,

lecz choć przetańczyła z nim większość

czasu,

nie była zachwycona.

– Poca

łujesz mnie na dobranoc, prawda? – zaśmiał się,

odprowadziwszy ją pod drzwi jej pokoju.

– Panie Ferguson! Ma

ły ptaszek wyśpiewał mi do ucha, że

w domu czeka na ciebie dziewczyna!

Obj

ął ją i mocno pocałował w usta.

– Tu jej przecie

ż nie ma. Czego oczy nie widzą... i tak

dalej!

Poca

łunek nie zrobił na niej żadnego wrażenia i wcale jej to

nie zdziwiło. Willie objął ją przyjaźnie i uśmiechnął się
niepewnie.

– Jeste

ś bardzo atrakcyjną dziewczyną, Lauro, ale coś mi

się wydaje, że myślisz o kimś innym!

– C

óż, w końcu wy, łekarze, wiecie, co ludzie myślą!

Żyjecie z tego!

– Spij wi

ęc słodko, skarbie. Pamiętaj, że jeśli mnie będziesz

potrzebowała, stawię się na pierwsze zawołanie.

Zasypia

ła, zastanawiając się, jaki będzie wynik rozmów

Petera z jego rodzicami.

Kiedy obudziła się wczesnym

rankiem,

uświadomiła sobie, że śnił jej się Peter.

Ubra

ła się i poszła na oddział Pierwiosnek odwiedzić

Andre.

Na jej widok chłopiec, jak zwykle, zaczął radośnie

gaworzyć i machać nóżkami. Jakby kierowana niewidzialną

siłą, wyjęła go z łóżeczka i przytuliła mocno do siebie.

Malutkie ciałko i świadomość, że jest to syn Petera, wywołały

background image

w niej łzy goryczy i radości jednocześnie.

Zacz

ęła przygotowywać chłopca do kąpieli i nagle

pomyślała ze smutkiem, że wkrótce już go tu nie będzie.
Optymizm,

który z takim trudem starała się odbudować,

opuścił ją znowu, jednak z pełną determinacją zwalczyła

uczucie przygnębienia i w końcu doszła nawet do wniosku, że

pomoże to jej uwolnić myśli od Petera.

W wiecz

ór poprzedzający jego powrót zadzwonił do niej z

Edynburga.

– Jak si

ę czujesz, Peter? – spytała, jak zwykle pobudzona

brzmieniem jego głosu.

Świetnie, a ty?

– Te

ż! – Zwłaszcza teraz, kiedy zadzwoniłeś, dodała w

duchu. –

Jak ci poszło?

– Bardzo dobrze, dzi

ękuję. Długo rozmawiałem z

rodzicami i mam ich poparcie.

– S

ą gotowi wziąć Andre?

– Tak. Mama ju

ż przygotowuje pokój dziecinny! Uważa, że

życie zaczyna się dla niej od nowa. Niestety, muszę teraz

kończyć, Lauro. Do zobaczenia jutro. U ciebie na pewno

wszystko w porządku?

Obla

ła się rumieńcem, słysząc to pytanie, i pospiesznie

zapewni

ła go, że tak, po czym rozmowa się skończyła.

Nast

ępnego ranka nawet pogoda znacznie się poprawiła.

Gdy Laura otworzyła oczy, ujrzała niebieskie niebo, czyste,

bez żadnej chmurki. Wiedziała, że nie powinna przesadnie się

cieszyć z powrotu Petera, uczucie podniecenia było jednak
silniejsze.

Wystarczyło, że usłyszała wczoraj jego głos, a już

jej serce śpiewało z radości.

Po po

łudniu słońce nadal świeciło, więc postanowiono

wynieść dzieci na dwór. Andre bawił się w kojcu nowym,
niebieskim króliczkiem i nagle Laura ze zdumieniem

stwierdziła, że dziecko staje na nóżkach, po czym natychmiast

background image

opada na pupę. Powtórzyło się to dwukrotnie.

Zachwycona wyj

ęła go z kojca, postawiła na leżącym na

trawie kocyku i z jej pomocą Andre postawił swe pierwsze

kroki w życiu.

W tej w

łaśnie chwili Peter, który bez zapowiedzi wrócił

wcześniej, stanął w drzwiach jak zahipnotyzowany. Laura,

jakby wyczuwając jego obecność, odwróciła się i

rozpromieniła. Radość miała wypisaną na twarzy.

– Cze

ść, Lauro! – zawołał i podszedł do niej. – Gdybym

miał aparat, zrobiłbym teraz najlepsze zdjęcie w moim życiu!

– Wr

óciłeś wcześniej!

Peter wzi

ął od niej roześmianego syna i przytrzymał go

ponad

głową.

– No tak, dla Laury mog

łeś chodzić, co? To teraz zrób to

dla mnie!

Wzi

ęli go oboje za rączki i Andre zrobił dwa niepewne

kroczki,

po czym usiadł. Spojrzeli na siebie ponad głową

dziecka,

szczęśliwi.

Peter patrzy

ł z zachwytem na Laurę, której włosy jaśniały

w słońcu złocistym blaskiem, a fiołkowe oczy błyszczały jak

nigdy dotąd. Łagodnie wziął dziecko w ramiona, pocałował w

czoło i włożył do kojca, po czym przeniósł spojrzenie na

Laurę.

– Chcia

łbym ci powiedzieć parę rzeczy – oznajmił

impulsywnie. –

Czy możesz wpaść do mnie około ósmej

wieczorem?

– Tak, po prostu nie p

ójdę na spotkanie w klubie

muzycznym –

odparła dość obojętnym tonem, wiedząc, że

powinna odmówić. Podejrzewała, że będą rozmawiać

wyłącznie o jego wyjeździe do Edynburga, i że będzie z tego

powodu nieco cierpieć.

– Wspaniale. – U

śmiechnął się. – W takim razie do

zobaczenia wieczorem.

Muszę teraz wziąć prysznic, czuję się

background image

strasznie brudny po tej podróży.

Wieczorem i ona wzi

ęła prysznic, umyła włosy i ułożyła je,

jednak robiła to wszystko w stanie lekkiego odrętwienia.

Mimo że czekało ją spotkanie z Peterem, nie czuła radości.
Czy to znaczy,

że straciła już nadzieję?

W

łożyła nową bluzkę kupioną w Brorze, kiedy jeszcze z

podnieceniem myślała o spotkaniach z Peterem. Lejący się

materiał o pastelowym odcieniu fioletu, długie rękawy i

drapowanie przy dekolcie wyglądały dosyć efektownie i

dodawały jej pewności siebie, której tak bardzo potrzebowała.

Włożyła do tego wąską spódnicę w jasnoszarym kolorze i buty
w podobnym odcieniu.

Rozpuściła włosy, wtarła za ucho

odrobinę perfum i była gotowa.


– Wejd

ź, proszę – powiedział i zaprosił ją do salonu. Miał

na sobie szare spodnie i koszulę w kratę. Nie potrafiła się

zmusić do zajęcia miejsca na kanapie, która natychmiast

przywołała wspomnienia, o których starała się zapomnieć.

Przez chwilę patrzyła na niego stojąc, potem usiadła na

poręczy kanapy. Uśmiechnął się do niej.

– Pozw

ól mi zaproponować ci coś do picia. Na co masz

ochotę?

– Daj mi sok owocowy.
Nie skomentowa

ł jej wyboru i przyniósł dwie szklanki

soku,

które postawił na małym stoliku. Podniosła do góry

głowę. Stał nad nią zamyślony, jakby zbierał myśli. Wolałaby,

żeby usiadł, i to daleko od niej, żeby nie czuła jego bliskości,

ciepła, zapachu, które zdawały się otaczać ją ze wszystkich
stron.

Zacz

ął opowiadać jej o planach swoich rodziców, jednak po

kilku minutach umilkł i począł niespokojnie krążyć po pokoju.

Poczuła, że najgorsze ma dopiero nadejść, i miała ochotę
uciec.

Nagle zatrzymał się przy niej.

background image

– Lauro, czy mog

ę ci zadać jedno pytanie? – spytał

niepewnym głosem.

– C

óż, parę pytań już mi kiedyś zadałeś. O ile pamiętam,

zawsze na nie odpowiadałam – odparła z lekkim uśmiechem,

który miał rozładować napięcie widoczne na jego twarzy –

choć nie zawsze właściwie!

– Wyjdziesz za mnie?
Znieruchomia

ła i wpatrywała się w niego w oszołomieniu,

nie mogąc dosłownie wydusić z siebie słowa. Po długiej

chwili z jej ust wydobył się cichy szept:

– Naprawd

ę spytałeś, czy za ciebie wyjdę? Jeśli to nie jest

żart, to po wszystkich twoich wątpliwościach... naprawdę nie
rozumiem.

Wzruszy

ł ramionami z rezygnacją.

– Nie mam prawa oczekiwa

ć tego od ciebie. – Łagodnie

położył rękę na jej ramieniu. – Może usiądziesz wygodniej? –

Kiedy usiadła na kanapie, zajął miejsce przy niej i

kontynuował: – Wybacz, że cię o to zapytałem. Po prostu

musiałem, mimo że dobrze pamiętam, co ci mówiłem. –

Delikatnie pogładził ją po policzku. – Problem w tym, Lauro,

że serce nie sługa – dodał żartobliwie. – Kiedy wyjechałem,

myślałem tylko o tobie. O nas. Widzisz, ja cię naprawdę od
dawna kocham, rozumiem jednak,

że nie masz ochoty wikłać

się w moje skomplikowane życie. Zapomnij o tym. Zawsze

będziemy dobrymi przyjaciółmi, i to jest dla mnie bardzo
cenne...

Westchn

ął i uśmiechnął się słabo.

– By

ć może było to tylko marzenie i sam ponoszę winę za

to,

co się między nami stało.

– Zaczekaj – przerwa

ła z zakłopotaniem. – Nie rozumiem.

Teraz,

kiedy powiedziałeś, że mnie kochasz... Chcę

powiedzieć, że to zupełnie zmienia... – Serce biło jej jak

oszalałe, oddychała z trudem, brakowało jej słów.

background image

– Lauro – powiedzia

ł tym swoim niskim, cudownym

głosem – gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, to

zniknęłyby one dziś po południu, kiedy zobaczyłem, jak

pomagasz Andre stawiać pierwsze kroki. To był cudowny
widok. Podoba m

i się twoja życzliwość, troskliwość i wiele

innych cech.

Jednak chociaż kochałem cię coraz bardziej,

coraz bardziej też się bałem, zwłaszcza od chwili, kiedy

pojawiła się Rosamund. A teraz – z czułością pogładził jej

włosy – wiem, że życie bez ciebie to jak niebo bez słońca.

– Peter – szepn

ęła niepewnie, prawie nieśmiało, wciąż

niezdolna do żadnego ruchu, dopóki nie wziął jej w ramiona i

nie zaczął całować.

W ko

ńcu odsunęła się lekko i spojrzała mu w oczy.

– Je

śli to sen, nie pozwól mi się obudzić, a jeśli nie, to czy

mógłbyś powtórzyć swoje pytanie?

– Oczywi

ście – potwierdził i pełnym miłości głosem spytał:

– Kochanie, wyjdziesz za mnie? –

Ujął jej twarz w dłonie i

wpatrywał się intensywnie w jej oczy, jakby w nich chciał

wyczytać odpowiedź.

– Wyjd

ę za ciebie, Peter, i zawsze będę cię kochać.

– Lauro, b

ędziemy ogromnie szczęśliwi. Po prostu jestem

tego pewien.

Od samego początku było nam pisane, że

będziemy razem. – Z niedowierzaniem pokręcił głową. – I

pomyśleć, że w ogóle mogłem dopuścić możliwość życia bez
ciebie...

Ich poca

łunki były pełne uwielbienia, o którym chcieli się

wzajemnie przekonać. Namiętność mogła poczekać. Oboje o

tym wiedzieli i odnajdywali swe szczęście w tym, że byli
razem,

rozmawiali i snuli plany na przyszłość...

– B

ędzie nam dobrze, bez względu na to, co się stanie,

Lauro. –

Jego oczy błyszczały czułością, choć w głosie

brzmiał pewien niepokój, kiedy spytał: – Zdajesz sobie

sprawę, kochanie, że mimo twojej zgody na małżeństwo mam

background image

jeszcze wiele problemów na głowie?

Spojrza

ła na niego z ciepłym uśmiechem i oparła głowę na

jego piersi.

– Zacznijmy od tego,

że teraz będzie to nasza wspólna

sprawa.

Nigdy nie będzie już tak źle, bo w razie potrzeby

razem potrafimy przeciwstawić się całemu światu.

Zn

ów się pocałowali, z trudem panując nad narastającą

tęsknotą.

– Bo

że drogi – westchnął, całując jej oczy, po czym

szepn

ął: – Przez lata... przez wieczność... nie zdołam wyrazić,

jak bardzo cię kocham... Ale przecież nie możemy tak długo

czekać!

Roze

śmiał się i patrzył na nią błyszczącymi z radości

oczami,

a z jego twarzy biła pewność, że otwiera się przed

nimi nowe życie.

– Nie mog

ę wprost uwierzyć, że to prawda. Kiedy już

zdecydowałem się poprosić cię o rękę, tak się bałem, że mi
odmówisz,

że nie mogłem spać. W końcu dlaczego miałby cię

interesować mężczyzna z małym dzieckiem i niedoszłą

szwagierką, pragnącą wystawić jego prywatne życie na widok

publiczny? Ale kiedy zobaczyłem dzisiaj, jak pomagasz
Andre,

wiedziałem, że jeśli mnie nie zechcesz, zostanę

samotny do końca życia.

– Gzy wiesz,

że ja myślałam tak samo? Przynajmniej jeśli

chodzi o uczucia.

Wreszcie musieli si

ę pożegnać. Po powrocie do pokoju

Laura stwierdziła, że na temat swojej przyszłości dowiedziała

się tylko tyle, że Peter ma zamiar poinformować rano pannę
Menzies,

że jest ojcem Andre.


Nast

ępnego dnia starała się skoncentrować na pracy, jednak

myślami wciąż wracała do poprzedniego wieczoru. Była

świadoma, że promienieje szczęściem, bez słów ogłaszając

background image

fantastyczną wiadomość całemu światu...

Z b

łogiego rozmarzenia wyrwał ją przeraźliwy dzwonek

telefonu na korytarzu.

Spodziewa

ła się, że szuka jej panna Menzies i poczuła

niepokój.

Może przełożonej nie spodobało się, że Peter tak

długo trzyma Andre w Lodge? Może nie odpowiada jej, że

dwie osoby ze specjalnego zespołu chcą odejść z pracy? W

końcu ona, Laura, nie zna dokładnie zamierzeń Petera. Z
drugiej strony,

w tak niepewnej sytuacji nie mógł chyba

jeszcze podjąć ostatecznych decyzji.

Dr

żąc podniosła słuchawkę. Polecenie było krótkie.

– Siostro, prosz

ę natychmiast do mnie przyjść. Ogarnęły ją

złe przeczucia. Oficjalny ton nigdy nie jest dobrym znakiem.
Powiedzia

ła Gemmie, że wychodzi, i wkrótce zapukała do

drzwi panny Menzies.

– Prosz

ę wejść.

Na widok Petera u

śmiechającego się do niej z czułością

poczuła, że czerwienieją jej policzki. Panna Menzies wskazała

jej puste krzesło. Twarz siostry przełożonej nie była posępna,

lecz nie była również radosna.

– Dzie

ń dobry, Lauro.

Poczu

ła, jak nagle spływa na nią spokój. Peter jest przy niej

i nic więcej się nie liczy.

– Na pocz

ątek chcę powiedzieć, że to wspaniała nowina.

Peter oznajmił mi, że chcecie jak najszybciej się pobrać. –

Niespodziewanie panna Menzies uśmiechnęła się promiennie,

jakby doskonale wiedziała, co to znaczy być zakochanym, i
Laura przypo

mniała sobie pewien wieczór taneczny, który

przełożona spędziła w towarzystwie dystyngowanego pana. –

Niepokoję się jednak o was – dodała ze zmarszczonym czołem
– z powodu Andre.

Uważam, że to, co dotąd zrobił Peter, jest

wspaniałe. Mimo to wydaje mi się, że teraz potrzebujecie
pomocy.

Najpierw musicie oczywiście porozmawiać szczerze

background image

z Rosamund.

Osobiście proponuję...

Godzin

ę później usiedli w pustym pokoju dla personelu, by

porozmawiać we dwoje. Peter wziął Laurę za rękę i roześmiał

się radośnie.

– Podejrzewam,

że za parę godzin wszyscy będą o nas

wiedzieli, jednak nie mia

łem sumienia prosić panny Menzies o

dyskrecję, skoro poszła nam na rękę.

– Wiem, kochanie. Z pewno

ścią dobrze nam życzy.

Pomyśleć tylko, że jeśli dostaniemy bilety, to jutro wylecimy

do Paryża, a pojutrze spotkamy się z Rosamund. Chyba będzie
ogromnie zaskoczona.

– To zapewne najlepszy sposób,

żeby wiedzieć, na czym

stoimy. Tym niemniej, kochanie,

bez względu na wynik tej

wizyty,

po powrocie skontaktujemy się z naszymi

szanownymi r

odzicami i zajmiemy się sobą!

– Tyle si

ę dzieje, że jestem naprawdę oszołomiona. Czy

panna Menzies zgodziła się, żebyśmy na czas wyjazdu
zostawili Andre w Lodge?

– Tak. Przed twoim przyj

ściem powiedziała, że Andre

może tu zostać tak długo, jak chcemy. Zamierza powiadomić

o tym zarząd szpitala, żeby nie było niepotrzebnych
problemów.

– Wspaniale. – Laura spojrza

ła na zegarek. – O Boże,

muszę już iść i pomóc Pearl przy zmianie opatrunków.

Skin

ął głową i pocałował ją w policzek.

– Dzi

ś wygląda pani olśniewająco, siostro Meadows –

rzucił prowokująco – proszę więc dopilnować, żeby nikt się

pani nie oświadczył, zanim znów panią spotkam! Idę

zarezerwować bilety na samolot i jeśli się da, jutro lecimy.

Delikatnie dotkn

ęła jego twarzy.

– Cudownie! Zaczynam nawet optymistycznie my

śleć o

spotkaniu z Rosamund.

– Dzi

ęki. Kocham cię, najdroższa. Zadzwonię, jak tylko

background image

wszystko załatwię.

Nast

ępnego dnia wylądowali na Heathrow, w pobliskim

hotelu przespali w oddzielnych pokojach kilka godzin i o

świcie wsiedli do pierwszego samolotu do Paryża. Z lotniska

Charlesa de Gaulle'a pojechali taksówką do małego hoteliku w

pobliżu opery.

– Przepraszam, Lauro, niczego lepszego nie mog

łem

znaleźć. Za mało czasu – usprawiedliwiał się Peter, patrząc na
niewielki, skromny budynek.

– To niewa

żne – oświadczyła z uśmiechem. – Kto wie,

może dopisze nam szczęście i jutro będziemy już w Lodge?

– Optymistycznie rzecz bior

ąc, pojutrze. Zaraz zadzwonię

do Rosamund,

żeby umówić się na spotkanie.

W pokoju Laura rozpakowa

ła walizkę i wzięła prysznic.

Gdy wychodziła z łazienki, rozległo się pukanie i Peter,

zamknąwszy za sobą drzwi, oznajmił:

– Za

łatwione. Spotkamy się wieczorem w Ritzu. Razem z

mężem wynajmują tam apartament. – Wyraźnie był w
lepszym nastroju.

– Czy by

ła zdziwiona twoim telefonem?

– Nie s

ądzę. Raczej oczekiwała go.

Nagle, jak gdyby dopiero zauwa

żył, że Laura jest w

negliżu, ruszył ku niej. Całowali się tak, jakby za chwilę mieli

się rozstać na zawsze.

– Bo

że, nie wytrzymam tego dłużej. Wyjdźmy stąd jak

najszybciej.


Taks

ówka zatrzymała się przed imponującym wejściem do

hotelu.

Nagle Laurę ogarnęły obawy. Peter, wyczuwając jej

zdenerwowanie,

wziął ją pod rękę i wkrótce zaprowadzono ich

do sali Espadon Grill,

gdzie czekała na nich Rosamund z

mężem. Na widok Laury na twarzy wytwornej, jak zwykle,
kobiety pojawi

ł się przelotny grymas.

background image

– To Laura Meadows – przedstawi

ł ją Peter. – Jest

pielęgniarką w Lodge, gdzie widziałaś' Andre.

Rosamund spojrza

ła na męża, szukając w nim wsparcia.

Mężczyzna po prostu uśmiechnął się do niej i po zakończeniu

prezentacji uprzejmie uścisnął dłoń Laury.

– Mi

ło mi panią poznać. Cieszę się, że spędzimy ten

wieczór w pani towarzystwie. –

Jego opanowanie wpłynęło

kojąco na żonę.

Peter nie zamierza

ł tracić czasu. Zaledwie usiedli przy

stoliku,

oznajmił:

– Laura jest moj

ą narzeczoną.

Wybuch granatu nie wywo

łałby w Rosamund większego

wstrząsu. Jej twarz poszarzała. Z trudem spytała:

– Chcesz... po

ślubić Laurę?

– Jak najszybciej.
Pierre z niepokojem przygl

ądał się żonie i mówił coś do

niej szybko po francusku.

Laura zauważyła, że Rosamund

drżą ręce; nieoczekiwana wiadomość musiała być dla niej
szokiem.

Nagle wstała, lekko zachwiała się i wspierając się na

ramieniu męża, powiedziała:

– Prosz

ę mi wybaczyć i nie przeszkadzać sobie. Pierre za

chwilę do was wróci, a po posiłku spotkamy się w naszym
pokoju.


Kiedy dwie godziny p

óźniej weszli do utrzymanego w

jasnoniebieskiej tonacji pokoju, Rosamund w pozycji

półleżącej odpoczywała na kanapie. Najwyraźniej odzyskała

już panowanie nad sobą i jej twarz była lekko zaróżowiona.

Atmosfera jednak była bardzo napięta i Laura zaczęła

poważnie obawiać się o wynik tego spotkania.

– Podczas naszej ostatniej rozmowy wiedzia

łeś, że chcesz

poślubić Laurę? – zwróciła się do Petera ze znużonym

uśmiechem.

background image

– Nie. Mia

łem wtedy zbyt wiele zmartwień. Moi rodzice

wyrazili chęć opieki nad Andre, zanim znajdę pracę i dom.
Potem...

czas by pokazał.

Oczy Rosamund zasz

ły łzami.

– Marika by

ła moją ukochaną siostrą i umarła – wyjaśniła

Laurze. –

Moi rodzice też, podczas tej strasznej tragedii.

Jestem ostatnia z rodziny. Jako kobieta zrozumiesz,

że skoro

nie mogę mieć własnych dzieci, chciałam mieć małego
Andre...

– Rozumiem – powiedzia

ła miękko Laura.

– Ale... – Rosamund zamilk

ła na chwilę i ścisnęła dłoń

męża, który usiadł przy niej. – Myślę, że ty i Peter jesteście

bardzo szczęśliwi. Widzę to w twoich oczach. Tak?

Peter skin

ął głową, nie rozumiejąc, ku czemu zmierza

Rosamund.

Nie lubił jej. A z drugiej strony, choć była siostrą

kobiety,

którą kochał, prawie jej nie znał.

– Tak, Rosamund, to prawda. Laur

ę i mnie łączy głęboka

miłość. I oboje kochamy Andre. Jak powiedziałem, wkrótce

się pobieramy i...

– Chcecie mie

ć nasze błogosławieństwo i pewność, że nie

będę próbowała zabrać wam ukochanego maleństwa. Tak? –

wtrąciła Rosamund, przykładając do oczu chusteczkę.

– Tak, Rosamund, jest to nasze najwi

ększe pragnienie.

Skinęła głową i przez jakiś czas rozmawiała z mężem. Ten w

końcu objął ją i pocałował w czoło.

– Pierre i ja wiemy, co to jest mi

łość, i cieszymy się, że

poślubisz Laurę. Mały Andre będzie miał teraz prawdziwy
dom, z ojcem i matk

ą. Dla niego dobre jest tylko to, co

najlepsze.

Ale ja też chcę coś mieć.

Ujrzawszy,

że Peter zaciska zęby, Laura poczuła, że

zamiera jej serce.

Nagle Rosamund roześmiała się.

– Chc

ę, żebyście pozwolili mi być najlepszą ciotką, a

mojemu mężowi najlepszym wujem. Tylko tego już chcemy.

background image

Zgadzacie się?

Peter i Laura odetchn

ęli z ulgą. Uspokoili Rosamund, a

przy pożegnaniu obiecali przysłać zaproszenie na ślub i
wkró

tce się spotkać.

Nast

ępnego dnia wczesnym rankiem wylecieli do Londynu.

Na Heathrow zdążyli przesiąść się do samolotu lecącego do
Edynburga, a tam, po krótkim oczekiwaniu,

weszli na pokład

lokalnego samolotu do Inverness,

gdzie Peter odebrał

samochód z parkingu.

Wkrótce zatrzymali się przed hotelem,

który podziwiali podczas swego pierwszego wspólnego

pobytu w tym mieście.

– My

ślę, że należy nam się trochę czasu tylko dla siebie,

zanim wrócimy do Lodge –

oświadczył zdumionej Laurze i

dodał ze śmiechem: – Co najmniej cała noc.

W ma

łej, zacisznej restauracji zamówili kawę. Rozmawiali

o uroczystości ślubnej, przyszłej pracy i kupnie domu, ale

raczej jak o cudownym śnie niż o sprawach praktycznych.

Peter adorował Laurę z wielką miłością człowieka, któremu

dano w życiu drugą szansę.

– Lauro – pyta

ł – jesteś szczęśliwa? Nie tęsknisz za tym

chłopakiem, o którym mi mówiłaś?

Roze

śmiała się głośno.

– Och, to sko

ńczyło się jeszcze przed przyjazdem do

Lodge!

– Dzi

ęki Bogu. – Pocałował jej dłoń.

– Peter – szepn

ęła czule. – Pójdziemy już na górę?

W pokoju natychmiast przytuli

ł ją do siebie.

– Kiedy kochali

śmy się ostatnio – powiedział półgłosem – a

właściwie po raz pierwszy, chciałem ci powiedzieć, że cię

kocham i pragnę być z tobą na zawsze, jednak wydawało mi

się, że los jest przeciwko nam. Ty, oczywiście, nie mogłaś

mieć o tym pojęcia. Po prostu nie mogłem obarczać cię moimi

kłopotami. A kiedy pojawiła się Rosamund, znalazłem się pod

background image

jeszcze większą presją.

Obsypa

ł jej twarz pocałunkami.

– Ty te

ż byłaś źródłem mojej niepewności. Tamtej nocy

powiedziałaś, że wkrótce o tym zapomnimy. Powiedz mi, że

teraz myślisz inaczej. Że kochamy się... uwielbiamy...

Laura szybkim ruchem po

łożyła palec na jego wargach.

– Kochanie, jestem twoja na ca

łe życie. A teraz myślę tylko

o tym,

że źle na mnie działasz.

Przytuli

ł ją do siebie mocniej.

– Znowu mnie kusisz! Do ko

ńca życia nie będę widział

świata poza tobą, kochanie.

Promieniej

ąc radością, spojrzeli jednocześnie na ogromne

łóżko z baldachimem i wybuchnęli śmiechem. Nagle ich

związek stał się bardzo realny. Chwila, na którą czekali tak

długo, wreszcie nadeszła.

Niespodziewanie zadzwoni

ł telefon.

– Peter – rozleg

ł się ożywiony głos panny Menzies, jedynej

osoby,

którą poinformował o tym, że zostaje na noc w

Inverness –

czy w Paryżu wszystko poszło dobrze?

Przepraszam,

że przeszkadzam, ale po prostu muszę wiedzieć!

Z u

śmiechem objął Laurę i przyciągnął ją do siebie.

– Lepiej ni

ż się spodziewaliśmy! Uznaliśmy z Laurą, że

najlepszym miejscem na nasze wesele jest Lodge!

– Och, kochani, to wspaniale! Ksi

ążę powiedział mi już, że

jeśli wszystko się dobrze ułoży, ślub może odbyć się w małej
kaplicy,

więc bierzemy się do szukania białych wstążek!

Panna Menzies porozmawia

ła też chwilę z Laurą,

zdradzając jej, że w Lodge wszyscy trzymali za nich kciuki.

– Nie b

ędę wam więcej przeszkadzać – zakończyła ze

śmiechem. – Do zobaczenia jutro.

– Jacy to mili ludzie – szepn

ęła Laura, odkładając

słuchawkę. – I życzliwi...

– Mimo to – wtr

ącił Peter z żartobliwym uśmiechem –

background image

obejdziemy

się dziś bez telefonów. Prawda, kochanie?

Zadzwonię po prostu do recepcji, żeby nie łączyli.

W chwil

ę później zapraszającym gestem wyciągnął ku niej

dłoń.

– Ta noc jest nasza, kochanie...
– Ta i wszystkie inne... – szepn

ęła, rzucając się mu w

ramiona.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
040 Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha
Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha 2
040 Crowne Frances Dzieci doktora Wentwortha
Crowne Frances Światło i cień
Wentworth Sally Francesca 2
353 Harlequin Romance Wentworth Sally Francesca
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus dziewica i doktor Kościoła
353 Wentworth Sally Samotne serca 2 Francesca
PODSTAWOWE ZABIEGI RESUSCYTACYJNE (BLS) U DZIECI
Stany zagrozenia zycia w gastroenterologii dzieciecej
Problem nadmiernego jedzenia słodyczy prowadzący do otyłości dzieci
utrata przytomnosci u dzieci
biegunka odwodnienie u dzieci zaj5

więcej podobnych podstron