1
Lilian Darcy
Szczęście w nieszczęściu
2
Rozdział 1
Wystarczyło zaledwie kilka sekund, żeby cały świat Lauren Van Shuyler
zmienił się nie do poznania. Usłyszała krzyk jakiegoś mężczyzny:
– Uwaga na dźwig! Uważajcie na ten przeklęty dźwig!
Za późno. Dziewiętnastowieczna ceglana fasada domu runęła z hukiem na
ziemię. Było chłodne majowe popołudnie i padał deszcz. Kilka platform z
rozpadającego się rusztowania pofrunęło w powietrze niczym karty do gry.
– Cofnijcie się! Cofnijcie się! – zawołał ten sam męski głos.
Coś ciężkiego i ciepłego upadło na Lauren, powalając ją na ziemię. Ten ktoś –
ponieważ było to ciało mężczyzny – potoczył się na nią, a potem pociągnął ją za
sobą i przekręcił się jeszcze raz. Oboje runęli bokiem do zimnego, wąskiego kanału
w niewykończonej betonowej podłodze budynku o ułamek sekundy wcześniej,
zanim spadło na nich kilka elementów rusztowania. Potem deszcz cegieł posypał
się z głośnym łoskotem.
Lauren dusiła się, suchy i twardy jak kreda pył wypełniał jej usta i nos. Ostry
ból przeszył jej nogę, później poczuła dziwnie kojące ciepło, a następnie stopniowe
odrętwienie.
Nie mogła się poruszyć. Otaczał ją nieprzenikniony mrok, tak gęsty, że niemal
namacalny. Poczuła łzy na policzku. Leżący obok niej mężczyzna na pewno żył,
gdyż czuła drgania jego klatki piersiowej. Nigdy dotąd nie zaznała tak potwornego,
obezwładniającego strachu.
– Żyje pani? Nic się pani nie stało? – usłyszała głos leżącego obok mężczyzny.
– Tak, żyję. – Z jej piersi wyrwał się suchy jak czkawka szloch. – Żyję.
– Dobre i to na początek.
– Czy to się skończyło? – spytała Lauren. – Ten... ten zawał?
Słyszała teraz jedynie ciężki, nieregularny oddech towarzysza niedoli.
Chwyciły ją mdłości, chciała się skulić i objąć ramionami, ale nie mogła nimi
poruszyć. Jedno ramię miała wyciągnięte wzdłuż betonowego kanału, drugie
nienaturalnie wykręcone.
– Nie słyszę, żeby jeszcze coś spadało. Może pani się poruszyć? – zapytał
nieznajomy.
– Nie za bardzo.
– Tak przypuszczałem.
Oboje pogrążyli się w ponurym milczeniu. Zmysły Lauren, nastawione na
3
przetrwanie, były wyostrzone i czujne. Czuła na twarzy zimne powietrze.
Oznaczało to, że kanał nie jest całkowicie zablokowany z obu stron.
Teraz, kiedy oczy Lauren przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegła nawet
niewyraźne światełko, słabe i rozproszone. Lauren widziała również jakieś
zamazane kontury – prawdopodobnie ramię i głowę nieznajomego.
Nie mogła jednak zrobić żadnego ruchu. Leżała na boku. Jej biodro pulsowało
bólem, gdyż wpijał się w nie kamyk. Skórzany plecak, wciśnięty między dolną
część pleców Lauren i ścianę, zmuszał ją do wygięcia kręgosłupa.
Roztrzaskane drewno z częściowo zmiażdżonych desek z rozbitej platformy
zraniło jej ramię. Pod klatką piersiową czuła leżącą płasko rękę mężczyzny. Jego
kłykcie musiały boleśnie wpijać się w twardy beton.
– Czy uratował mi pan życie? – zapytała.
Instynktownie starała się znaleźć jakiś punkt oparcia w tym nowym świecie.
– Chyba jeszcze za wcześnie na tego typu stwierdzenia – odparł kwaśno, siląc
się na żart.
– Boję się.
– Ooch... proszę się nie bać, dobrze? Proszę... Lepiej zachować spokój.
– Jestem spokojna. – Jednak szczękała zębami ze strachu. Czuła, że zaraz jej
strach przerodzi się w panikę.
– Zimno ci?
– Nie jestem ubrana na taką okazję.
Roześmiał się cicho.
– Brawo! Nie wiedziałem, że istnieje strój przeznaczony do leżenia pod kupą
gruzu – Chciałam powiedzieć, że nie jestem... że mam na sobie tylko cienką
bluzkę. Zimno mi.
– Może i trochę zmarzłaś, ale nic nam nie będzie.
– Ramię mi drętwieje.
– Spróbujmy się poruszyć.
– Jak?
– Podstawą zespołowego działania jest planowanie i dobra współpraca.
Usiłowała się roześmiać, ale zabrzmiało to żałośnie.
– A co powiesz na wyznaczenie jakiegoś celu? – mruknęła.
– Dobry pomysł. Ja przede wszystkim chciałbym wydostać palce spod twoich
pleców. Masz bardzo wystające żebra!
– Ja... ja ostatnio straciłam trochę na wadze. I mam na imię Lauren.
– W porządku, Lauren. W ogóle nie zmieścilibyśmy się tutaj, gdybyś ważyła
4
pięć kilogramów więcej.
– A ty? Jak masz na imię?
– Lock.
– Lock, czy mogę poruszyć ramieniem? – Wydawało się tak zimne i martwe jak
marmur. – I przesunąć plecak? Uwiera mnie.
– Czy właśnie to wyczuwam czubkami palców? Jest ze skóry, prawda?
– Tak.
– Masz w nim coś przydatnego? Jedzenie łub coś do picia?
– Trochę wody mineralnej i tabliczkę czekolady.
– A więc wybrałem odpowiednią osobę do uratowania, co?
– Tylko że ty mnie nie wybrałeś. To wszystko jedynie nieszczęśliwy zbieg
okoliczności.
– Nie, nie wybrałem cię. Do diaska, to było instynktowne! Krzyknąłem do
pozostałych i wepchnąłem cię tu, ponieważ tylko ciebie mogłem dosięgnąć. Tylko
ty i ja staliśmy pod tym przeklętym dźwigiem.
– Pracujesz na tutejszej budowie?
– Nie, tylko ją odwiedziłem. Ładne powitanie, nie ma co. A ty?
– Ja też dopiero przyjechałam. Szukałam kierownika. Czy inni zdołali w porę
uciec?
– Nie wiem. Kilku na pewno, ale chyba nie wszyscy.
Oboje znowu zaczęli nasłuchiwać. Żadnych głosów.
Żadnych okrzyków. Żadnego ruchu.
Ile czasu minie, zanim nas stąd wyciągną? – Lauren nie wiedziała, dlaczego
zdaje się na jego sąd w tej sprawie. Skąd mógł znać odpowiedź?
On jednak potraktował jej pytanie poważnie.
– Nie wiemy, ile gruzu na nas spadło, jak stabilne jest to miejsce i kogo jeszcze
zasypało.
– Nie, oczywiście, że nie. Przepraszam, to było głupie pytanie.
– Nie ma sprawy. Wiesz, zajmijmy się wydostaniem tej czekolady.
Wykonali to tak, jak się umówili. Wyznaczyli cel, ułożyli plan i porozumiewali
się przez cały czas. Najpierw musieli wydostać jego rękę spod jej pleców. Lauren
poczuła, że jego dłoń się ześlizgnęła wzdłuż jej boku i zatrzymała w dole brzucha.
Jęknął.
– Mam nadzieję, że nie będzie gorzej – stwierdził. – Możesz teraz przesunąć
ramię?
– Myślę, że tak. – Roześmiała się i w jej śmiechu oboje usłyszeli histeryczną
5
nutę.
– Hej, tylko spokojnie – powiedział łagodnie, chcąc ją uspokoić. – Obejmij
mnie, dobrze?
– Dobrze. – Pod miękką, bawełnianą koszulą wyczuła twarde mięśnie. Kiedy
odzyskała władzę w ramieniu, poczuła bolesne mrowienie.
– Dobrze, teraz spróbuję wyciągnąć plecak spod twoich barków.
– Proszę! Powiedz mi, co powinnam zrobić.
Powoli i mozolnie zmieniali pozycje, niemal w kompletnej ciszy.
– Mam czekoladę! – oświadczył wreszcie Lock triumfalnie.
– Chce mi się pić. Powinniśmy byli najpierw wyjąć wodę.
– Po czekoladzie będziesz miała jeszcze większe pragnienie.
– Słusznie – przyznała.
– Masz – odezwał się Lock.
Poczuła, że nieporadnie wepchnął jej kawałek czekolady do ust. Zdołała
przełknąć gęstą i lepką masę.
– Och! – jęknęła, walcząc z odruchem wymiotnym.
– Wody, proszę!
– Nie mogę się do niej dostać. Nie zwymiotujesz, prawda? – A potem warknął,
jak gdyby wydawał rozkazy:
– Oddychaj! Głęboko! Nie myśl o niczym innym. Po prostu nabierz powietrza,
zatrzymaj je w ustach, wypuść.
Spokojnie. A potem jeszcze raz.
Posłuchała go i od razu poczuła się o niebo lepiej.
– Dzięki – powiedziała.
– Już dobrze?
– Jestem w ciąży – wyznała nagle i zaczęła drżeć na całym ciele. – Mój Boże,
jestem w ciąży. Jak to wpłynie na moje dziecko?
W jej pytanie wdarł się nagle ryk syren, początkowo słaby, a potem coraz
bardziej przeraźliwy i coraz głośniejszy.
– Od jak dawna? – zapytał na tle rosnącej wrzawy.
– Pięć i pół tygodnia, jeśli wierzyć lekarzowi. – Uchwyciła się jego koszuli,
nieco poniżej pasa. – Wiem o tym na pewno dopiero od ostatniego weekendu. Nie
chcę stracić dziecka!
– Nie stracisz! – Objął ją mocno. – Wszystko będzie w porządku. Nie zrobiłaś
sobie nic w brzuch, jest mocno przyciśnięty do mojego. Masz skurcze?
– Nie, nic takiego – wyjąkała.
6
– Twoje maleństwo rośnie sobie tam w środku i świetnie się czuje.
– Skąd wiesz? – zapytała szorstko. – Nie jesteś lekarzem, prawda?
– Nie, ale mam dzieci – odparł. – Dwóch chłopców, bliźniaków.
– Twoja żona na pewno się zamartwia.
– Nie, ona umarła. Kilka miesięcy temu.
– Och, tak mi przykro. To musiało być dla ciebie straszne! Nie pomyślałam...
– No tak, ale nie mówmy o tym – odparł oschle. – Dręczy mnie raczej poczucie
winy niż żal.
Tylko pięć słów, jakże jednak znaczących. Dlaczego ten mężczyzna czuł się
winny? Dlaczego nie potrafił opłakiwać żony?
– Teraz chłopcami opiekuje się moja mama. Będzie zrozpaczona, jeśli coś mi
się stanie.
– Dobry Boże, pomóż nam...
– Przyjechali ratownicy – szepnął, gdy wycie syren zaczęło cichnąć.
– Jak nas znajdą?
– Kiedy tylko wyłączą te wszystkie syreny, zacznę wrzeszczeć. Nie przestrasz
się.
– Ja też mogę krzyczeć.
– Wtedy po prostu wzajemnie się ogłuszymy.
Lecz chociaż krzyczał wniebogłosy przez pięć minut lub dłużej, nic nie
wskazywało na to, że ktokolwiek go usłyszał.
– Beton niezbyt dobrze przewodzi dźwięki – powiedział w końcu, a potem
usłyszeli łoskot cegły spadającej w niewielkiej odległości. Lock z sykiem wciągnął
powietrze. – Fatalnie. Możemy zostać tu jakiś czas oznajmił, potwierdzając jej
obawy. – Całą noc albo dłużej.
Zaczęła się trząść.
– Całą noc? Nie, to za długo! Moje dziecko...
– Spokojnie.
Lock zdołał przytknąć butelkę z wodą do jej ust. Lauren upiła łyk, a potem
zaczęła opowiadać. Nie obchodziło jej, czy dobiera właściwe słowa. Nie
przejmowała się tym, że całej historii nie wyznała dotąd nikomu, nawet najlepszym
przyjaciółkom.
Może właśnie dlatego, że to jedna z nich, Corinne, przedstawiła ją Benowi
Devesonowi. Może to z tego powodu Lauren nic jej nie wyjawiła. Nic o
powracającym często przekonaniu, że tak naprawdę to nie ona jest zaręczona z
Benem i będzie miała z nim dziecko. Nic o wrażeniu, że istnieją dwie Lauren, z
7
których jedna uczestniczy we wszystkich przygotowaniach do wspaniałego wesela,
podekscytowana i zaangażowana, druga zaś obserwuje to wszystko z boku,
zmagając się z nieznośnym bólem serca.
Która z tych dwóch Lauren jest prawdziwa?
A teraz zdradziła swą tajemnicę zupełnie obcemu mężczyźnie. Może był
ostatnim człowiekiem, z którym dane jej będzie porozmawiać?
Panika i strach przed utratą dziecka zakrawały na ironię, gdyż Ben go nie
chciał. I to właśnie sprawiało jej największy ból. Postawa ojca dziecka nie dawała
jej spokoju przez cały tydzień, odkąd w ostatni weekend powiedziała mu o ciąży,
kilka godzin po zrobieniu testu.
– Musiałam o tym wiedzieć – wyrwało się jej. – Podświadomie musiałam
wiedzieć, że Ben tak zareaguje, ponieważ nie powiedziałam mu od razu. Zrobiłam
to, dopiero gdy już byłam pewna. A wówczas...
Dokładnie zapamiętała jego słowa.
– Dobry Boże! Jak, do licha, mogłaś do tego dopuścić?! – wykrzyknął ze
złością.
– Wiem, że to trochę wcześniej, niż planowaliśmy...
– Właśnie, do wszystkich diabłów! Mówiliśmy o trzech lub czterech latach,
najpierw mieliśmy nacieszyć się życiem.
– Myślę, że będziemy musieli jakoś to zaakceptować, ale... Och, Ben, mamy
dziecko. Nie uważasz, że to prawdziwy cud?
– Uśmiechnął się z przymusem, wybąkał drętwo kilka słów o tym, jaki jest
szczęśliwy.
– I to wszystko dokładnie takim samym tonem opowiadała teraz obcemu
mężczyźnie – jakiego używa, kiedy mówi mi, jak wspaniale było nam ze sobą w
łóżku.
Tylko że rzeczywistość była inna. Opowiedziała Lockowi również o tym.
Wyznała, że współżycie z Benem nie dawało jej satysfakcji, przyznała się do
początkowych wątpliwości.
– Zgodziłam się z nim sypiać dopiero po zaręczynach. Nie było dobrze, ale
miałam nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży. To moja wina. Muszę nad tym
popracować. Powinnam była zdać sobie sprawę, że ja...
– urwała, a potem dodała z wahaniem: – Oczywiście, kocham go. Straciłam
dla niego głowę. On nie jest ideałem, ale tacy zdarzają się tylko w książkach.
Pobieramy się za pięć dni. Chcę mieć rodzinę. Pragnę tego! Och, moje dziecko! –
jęknęła rozpaczliwie.
8
Wielkie nieba, co mam zrobić, żeby przestała o tym myśleć? – przemknęło
Danielowi przez głowę. Chyba jest w szoku. Znienawidzi siebie samą za to, że mi
to wszystko opowiedziała.
Za każde bolesne, rozdzierające serce słowo. Był tego pewny, ponieważ sam
już się znienawidził za pięć krótkich słów, które mu się wypsnęły, gdy wspomniał
o śmierci żony. „Bardziej poczucie winy niż żal".
Dobry Boże, jak to się stało, że tak szybko zaczęli się sobie zwierzać,
zdradzając najgłębiej skrywane uczucia?
Lauren Van Shuyler przyjechała na plac budowy jakąś godzinę temu. Zobaczył
ją z okna biura, gdzie przeglądał plany.
Wiedział, że to Lauren Van Shuyler, córka i spadkobierczyni właściciela
olbrzymiej korporacji zajmującej się produkcją artykułów żelaznych i wyposażenia
domów. Przyjechała, by obejrzeć budowę najnowszego magazynu swej firmy.
Zaintrygowała Daniela, toteż pod byle pretekstem wybiegł na plac budowy.
Ojciec Daniela był sierżantem w plutonie ojca Lauren i chociaż później panowie
nie utrzymywali ze sobą stosunków towarzyskich, nie zapomnieli o łączącej ich
więzi. Kiedy John Van Shuyler usłyszał o rozwijającej się firmie Daniela, wybrał ją
do zainstalowania systemu bezpieczeństwa w nowym budynku.
Lauren zaparkowała swoje kosztowne sportowe auto na zakręcie i
pomaszerowała raźno przez poorany koleinami teren budowy. Wyglądała
wspaniale w eleganckich czarnych spodniach i ciemnoczerwonej jedwabnej bluzce,
która podkreślała jej lśniące, kasztanowe włosy i jasną cerę. Ktoś podał jej kask,
lecz niestety nie zdążyła już go włożyć.
Sekundę później operator dźwigu pozwolił sobie na karygodną chwilę
nieuwagi... Daniel w ostatniej chwili porwał Lauren w ramiona i przetoczył się
wraz z nią do dołu.
Teraz na łydce wyczuwał lepki płyn przesączający się przez jego znoszone
dżinsy. Podejrzewał, że to krew – jej krew – nie chciał jednak o tym mówić.
Lauren o niczym nie wspomniała. Może nawet nie wie, że jest ranna.
Dotyk jej ciała był taki przyjemny, tak ładnie pachniała. Rękoma wyczuwał
jedwab i len, wciągał w nozdrza zapach jaśminu i kwiatów pomarańczy. Ile czasu
upłynęło, odkąd był tak blisko z jakąś kobietą? Chyba dużo. To by wyjaśniało jego
gwałtowne podniecenie. Becky umarła dokładnie cztery miesiące temu, ale
przedtem nie uprawiali miłości przez wiele miesięcy.
Nagle zatęsknił za synkami. Uwielbiał ich.
Nie przestawał też myśleć o narzeczonym Lauren. Chętnie powiedziałby temu
9
łajdakowi kilka słów do słuchu.
Czuł, że Lauren drży. Chciałby ją objąć mocniej, uspokoić, dodać otuchy, ale to
było niemożliwe.
Uzmysłowił sobie, że Lauren nie wie, kim on jest. Przedstawił się jej jako Lock.
Wszyscy przyjaciele tak go nazywali, a także najbliżsi współpracownicy i
wspólnicy. Nawet jego matka od czasu do czasu używała tego imienia. Lecz
formalnie był Danielem Lachlanem, a to nazwisko nie mogło być Lauren obce.
– Przestań mówić, odpocznij teraz – poprosił ją.
– Wiesz, zależy mi tylko na dziecku. Tata jeszcze o niczym nie wie. Od dawna
chciał mieć wnuczkę lub wnuka...
– Przestań się zamartwiać.
– Proszę, pomóż mi. Wciąż się trzęsę i nic nie mogę na to poradzić.
– Wiem, ale zaraz ci przejdzie.
– Ponieważ nie mogę przestać myśleć, że Ben ucieszyłby się, gdybym straciła...
I nagle Daniel zrozumiał, że tylko w jeden sposób może ją uciszyć. To nie
wymagało wielkiego wysiłku. Powstrzymał potok jej zbyt szczerych słów
żarliwym pocałunkiem.
10
Rozdział 2
Usta Locka przywarły do jej ust; miały smak ceglanego pyłu i czekolady.
Lauren jęknęła na znak protestu. Była zaręczona z Benem. Ten mężczyzna był dla
niej obcy, nie znała go.
Lecz zanim zdołała oderwać usta lub odwrócić głowę, stało się coś
niezwykłego. Konwulsyjne drżenie jej ciała stopniowo ustało. Zalała ją fala
słodyczy, radosnego uniesienia. Pocałunek Locka nie miał nic wspólnego z seksem
czy zdradą. Po prostu był... samym życiem.
Wargi Locka poruszały się coraz wolniej. Pozwolił jej odetchnąć. Mogłaby coś
powiedzieć, zaprotestować, oburzyć się. Jednak nie zrobiła tego. Sekundę później
usta Locka znów musnęły jej wargi...
Mogłoby to trwać wiele godzin. Tkwili w ciasnej przestrzeni, która wyostrzała
ich zmysły. Oboje jednak stracili poczucie czasu. A potem hałas pracujących
maszyn zaczął narastać i całkiem blisko usłyszeli zgrzyt i chrzęst.
Lock gwałtownym ruchem cofnął głowę. Lauren usłyszała odgłos uderzenia o
beton i jęknęła. Otworzyła oczy, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy je zamknęła.
Wokół panowała czarna jak atrament, aksamitna ciemność. Na zewnątrz zapewne
zapadła noc.
– Twoja głowa – powiedziała.
– Nic mi nie jest – odparł szybko. Mówił niewyraźnie, lekko zachrypniętym
głosem.
Dobiegł ich ryk syreny. Nasłuchiwali, trwając nieruchomo i milcząco przez
kilka minut. Lauren było potwornie zimno. Cienka bluzka przylgnęła do niej jak
warstwa szronu.
Pochyliła głowę i przycisnęła czoło do klatki piersiowej Locka. Objął ją
mocniej, czuła, że szuka właściwych słów.
– Posłuchaj, ja... To był... taki impuls.
– Wiem.
– Wygląda na to, że oboje tego potrzebowaliśmy. Aby poczuć, iż nadal żyjemy.
– Tak, ja odebrałam to tak samo.
– Więc nie gniewasz się na mnie?
– Czy moje usta stawiały opór?
– Nie. Twoje usta to najlepsza rzecz, jakiej skosztowałem od dawna. Myślę, że
mówiły wierszem, śpiewały.
11
– W takim razie stworzyliśmy duet.
– Uhmm, ale teraz twoje czoło wbija mi się w obojczyk. To już nie poezja.
Myślałem, że żałujesz tego, co się stało.
– Nie, nie żałuję, chociaż cieszę się, że się skończyło. Będę miała dziecko z
Benem. Nie powinnam... napawać się smakiem ust innego mężczyzny, nawet jeśli
my nie... jeśli nigdy nas nie...
– Przeżyjemy, Lauren. Wydostaniemy się stąd. Posłuchaj, ratownicy są coraz
bliżej!
– A jeśli popełnią jakiś błąd?
– Nie popełnią.
– Operator dźwigu popełnił.
– Ten facet był skończonym idiotą. Słyszałem, jak kierownik wspomniał, że
chce go zwolnić.
– Szkoda, że nie zrobił tego w zeszłym tygodniu!
Oboje roześmieli się niepewnie.
– Powiedz mi, jak się nazywasz. Chcę poznać twoje imię i nazwisko.
– Nie, nie musisz wiedzieć o mnie nic więcej.
– Dlaczego?
– Dlatego, że kiedy jutro rano obudzisz się w jakimś szpitalu, będziesz
naprawdę żałowała, że tak wiele mi o sobie opowiedziałaś dziś wieczorem –
wyjaśnił. – Ludzie często żałują, że obnażyli duszę przed niewłaściwą osobą. To
może wyrządzić nieodwracalną szkodę. Wiesz, ja też żałuję kilku rzeczy, o których
ci powiedziałem dziś wieczorem.
– Nie będę niczego żałowała – odparła. – Musiałam komuś opowiedzieć o tym
wszystkim. O dziecku i całej reszcie. Dusiłam to w sobie od dawna.
– Tak, o dziecku. Ale nie o całej reszcie.
– Powiedz mi, kim jesteś.
– Nie, ponieważ nie chcę, żeby dzisiejszy wieczór stał się jeszcze gorszy,
rozumiesz? I kiedy się stąd wydostaniemy, natychmiast zniknę.
– Nie uda ci się. Będą chcieli cię zbadać.
– Myślę, że to ty jesteś ranna i potrzebujesz pomocy lekarskiej.
– Chodzi ci o moją nogę? – spytała całkiem spokojnie. – Skąd wiesz?
– Czułem, jak coś ciepłego wsiąka w moje dżinsy. Zrozumiałem, że to musi być
krew, twoja krew. Jeśli ty też o tym wiedziałaś, czemu nic nie powiedziałaś?
– Nie chciałam cię niepokoić – wyjaśniła.
Jej spokój i odwaga napełniły go podziwem. Ta kobieta nie była lekkomyślną
12
trzpiotką, żyjącą beztrosko i przyjemnie dzięki sukcesom ojca. Wszyscy wiedzieli,
że John Van Shuyler zamierzał przekazać jej kontrolę nad rodzinną firmą w ciągu
najbliższych pięciu lat. Z pewnością Lauren dorosła do tego zadania.
– Noga szybko zdrętwiała i przestała boleć – ciągnęła. – Zresztą i tak nic byś
nie mógł zrobić. A teraz podaj mi swoje nazwisko.
– Nie. Porozmawiajmy o czymś innym.
– Na przykład?
– Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
Westchnęła.
– No cóż, zrobimy, jak chcesz. Najbardziej lubię grochówkę. Moja matka
często gotowała ją w zimowe wieczory i podawała z gorącymi grzankami.
– Chętnie zjadłbym teraz coś takiego.
– A twoje ulubione dania?
– Ulubione dania? Wszystko, czego nie wolno dawać niemowlakom!
– Co za wyrafinowany gust.
– Przez ostatni rok miałem kaszkę dla dzieci na wszystkich ubraniach. Tak
naprawdę uwielbiam pizzę z grzybami i cebulą, oczywiście po rozmrożeniu.
I znów wydawało się, że rozmawiają tak godzinami. Ulubiony film. Ulubiona
pora roku. Ulubiony sport. Czasami zgadzali się, a czasami nie, ale liczyła się tylko
wymiana myśli i porozumienie.
Ponownie usłyszeli zgrzyty, przytłumione okrzyki, a potem znów zapadła cisza.
Wreszcie, po długim czasie, słabiutki promyk bladego światła przebił się przez
mrok. Lock krzyknął i tym razem otrzymał odpowiedź.
– Jesteśmy tutaj, idziemy do ciebie, kolego! – Och, jak dobrze było znów
usłyszeć ludzki głos, tę wątłą więź z resztą świata.
– Jest nas dwoje! – odkrzyknął. – Lauren jest ranna w nogę!
Zadawano im pytania i dodawano otuchy. Rozmawiał z nimi mężczyzna o
imieniu Kyle.
– To już nie potrwa długo – obiecał im wreszcie Kyle.
Jego głos dobiegał z daleka. – Ponieważ tak grzecznie czekacie, poślemy wam
trochę ciepła, dobrze?
Po kilku chwilach Daniel poczuł delikatne muśnięcia powietrza, które najpierw
stało się letnie, a potem ciepłe.
– Uważajcie na złamaną platformę nad naszymi nogami – ostrzegł Kyle'a.
– Znowu włączamy maszyny – uprzedził ich Kyle. – Będziemy robić przerwy
co kilka minut, żeby sprawdzić, co z wami.
13
– W porządku! – odkrzyknął Daniel. Maszyny ponownie zaczęły hałasować.
Przekrzykując ich warkot, powiedział pośpiesznie do Lauren, jak gdyby już nie
mógł dłużej zwlekać: – Nie wychodź za Bena. Jeśli czujesz, że coś jest nie tak, nie
rób tego. W ten sposób wcale nie pomożesz dziecku.
– Lauren długo nie odpowiadała. Wyczuł, jak bardzo jest spięta.
– Nie możesz tak do mnie mówić – odrzekła w końcu.
– Czemu nie?
– To nie fair.
– Po tym wszystkim, co mi opowiedziałaś?
– To nie fair – powtórzyła i głos jej lekko zadrżał. – Nie chcę tego słuchać. Ja
muszę... ja chcę wyjść za Bena.
– No dobrze, już dobrze.
– Proszę, powiedz mi, kim jesteś.
– Nie.
– Potrafię cię odnaleźć. – Ta groźba była dziwną mieszaniną pewności siebie i
bezradności.
To oczywiste, że może mnie odnaleźć, pomyślał Daniel. Bez trudu, ponieważ
zawarłem umowę z firmą jej ojca.
– Zrobiłabyś to? – zapytał cicho. – Po co, skoro nigdy więcej się nie spotkamy?
– Zrobiłabym to, ponieważ nie chcę, żebyś podejmował za mnie decyzje w
sprawach dotyczących uczuć, Lock. To ja postanowię, czy będę żałować
wszystkiego, co powiedziałam. Podaj mi swoje nazwisko!
– Nie.
Milczała całą minutę, zanim powiedziała:
– To nie chodzi tylko o mnie, prawda, Lock? Ty też chciałbyś zapomnieć, że
wyjawiłeś mi pewien sekret...
– Tak – przyznał, a raczej warknął niechętnie.
– W porządku... – odrzekła powoli. – W porządku.
I zanim się zorientował, zbliżyła twarz do jego twarzy i przywarła wargami do
jego ust.
Odpowiedział na jej pocałunek. Do diabła, nic nie mógł na to poradzić! Była
tak blisko. Jego ramię leżało na jej żołądku, a jej ręka spoczywała na jego ramieniu.
Piersi Lauren przywarły do jego klatki piersiowej.
Po kilku sekundach usłyszał ciche, lekkie westchnienie i poczuł, że Lauren
odsunęła usta.
– Ty już wiesz, kim jestem – oświadczyła. – Wiedziałeś od początku. W tym
14
właśnie tkwi problem, co?
– Dlaczego mnie znów pocałowałaś?
– Najpierw odpowiedz na moje pytanie. Zawahał się.
– Chroniłem cię.
Czy to był najważniejszy powód? A może to poczucie winy. Jego poczucie
winy. Bardziej poczucie winy niż żal...
– Chroniłeś mnie? – powtórzyła Lauren. – Tylko dlatego? Na pewno?
– Chroniłem sam siebie – przyznał.
– Ponieważ czujesz się winny, że nie opłakiwałeś swojej żony?
– Tak. A ty jakbyś się czuła na moim miejscu?
– Nie wiem. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji.
– Uwierz mi, czuję się winny.
Oczy go zapiekły i z całej duszy zapragnął powiedzieć jej więcej, wyjawić
wszystko. Zacisnął usta tak mocno, że poczuł smak krwi.
Dlaczego czuł potrzebę otwarcia się przed tą obcą kobietą, skoro nigdy nie
wyznał prawdy ani matce, ani starszej siostrze, ani najlepszemu przyjacielowi.
Mama nadal chodziła wokół niego na paluszkach, jak gdyby jego serce umarło
wraz ze śmiercią Becky. Nigdy nie wyjawił mamie, że ożenił się z Becky jedynie z
poczucia obowiązku, i nigdy tego nie wyjawi. Takie zasady wpoił mu ojciec.
Prawdziwe bohaterstwo to nie tylko odpowiednie postępowanie, lecz także
nieobnoszenie się ze swym czynem. Jednak w tej sprawie chodziło o coś więcej.
Nie chciał się przyznać mamie, jakim był głupcem. Bo tylko idiota zdecydowałby
się na romans z szefową.
Do licha, od samego początku wiedział, że podoba się Becky. Zawsze miał
powodzenie u płci pięknej, odkąd skończył piętnaście lat. To właśnie wtedy
wystrzelił w górę na ponad metr osiemdziesiąt i pozbył się trądziku.
Szesnastoletnie przyjaciółki jego siostry Helen, o wiele dojrzalsze od niego, nagle
dostrzegły w nim mężczyznę.
Nie miał wtedy pojęcia, co się dzieje. Za każdym razem oblewał się gorącym
rumieńcem i czuł się bardzo niezręcznie. Nawet parę lat później, kiedy już
wydoroślał, nadal nie lubił kobiecej kokieterii i zalotów.
Od lat młodzieńczych nie umiał radzić sobie z kobietami, które zbyt otwarcie
się nim interesowały. Po prostu czuł do nich obrzydzenie, bał się ich.
Aż do śmierci taty...
Becky wiedziała, jak ukoić jego ból. Była troskliwa, łagodna, ostrożna.
Zaprzestała jawnego flirtowania. Porzuciła łatwe do przejrzenia manewry, żeby
15
zostać z nim sam na sam w pracy po godzinach. Zamiast tego, poświęciła całe
swoje niemałe zasoby energii na przewidywanie jego rzeczywistych potrzeb.
Na pewnym firmowym przyjęciu wypiła trochę za dużo i zrobiła się płaczliwa.
Daniel uznał, że to jest urocze.
Odwiózł ją do domu i położył do łóżka. Jakże żałował tego, co się potem stało!
Po miesiącu okazało się, że Becky „pomyliła" się i zaszła w ciążę. Nie tylko ona się
pomyliła.
Powinien był zaufać swoim pierwszym, instynktownym odczuciom. Nie
należało iść z Becky do łóżka. Nie powinien był rozklejać się po śmierci ojca. Nie
do tego stopnia, by zapomnieć o zdrowym rozsądku i instynkcie
samozachowawczym.
– Dlatego mnie okłamałeś – powiedziała w końcu Lauren.
– Nie okłamałem.
– Nie?
– Ja nigdy cię nie okłamałem. Po prostu nie powiedziałem ci całej prawdy.
– Ani nie podałeś mi twojego pełnego imienia i nazwiska.
– Właśnie tak. Dlaczego znów mnie pocałowałaś?
– Ponieważ chciałam ci udowodnić, że niczego nie żałuję. Jak się nazywasz?
– Lock – odpowiedział przez zaciśnięte zęby. – Przykro mi, ale dla ciebie nadal
nazywam się Lock. W każdym razie później nie będziesz mogła twierdzić, że nie
próbowałem ułatwić nam obojgu zakończenia tej sprawy.
Hałas ucichł. Jeszcze raz dotarł do nich z oddali głos Kyle'a.
– Przepraszamy za hałas. Prawie do was dotarliśmy. , Z wami nadal wszystko w
porządku?
– Nic nam nie jest – odrzekł Lock.
– Lauren?
– Tak, jestem tutaj. Czuję się dobrze.
Poczuli teraz wibracje wywołane pracą maszyn. Potem usłyszeli jakiś krzyk i
warkot maszyn znów ucichł.
– Lauren, Lock, zostały już tylko platformy. Jest ich cztery, zachodzą na siebie,
musimy działać ostrożnie.
Minęło pięć, może piętnaście minut. Nad ich głowami rozległ się ogłuszający
zgrzyt. Lauren mocno zacisnęła powieki, gdy nagle zalało ich jaskrawe, oślepiające
światło reflektorów.
Jej ciało od pasa w dół nadal tkwiło pod ostatnią roztrzaskaną platformą.
Próbowała otworzyć oczy, lecz oślepiające światło nadal padało prosto na jej twarz.
16
Otaczali ich jacyś ludzie, ratownicy w mundurach, sanitariusze. Glosy docierały do
nich ze wszystkich stron.
– Lock, spróbujemy wyciągnąć cię pierwszego. Lauren, odetniemy ostatnią
deskę koło twoich nóg. Powiedz nam, czym możesz poruszyć?
– Prawie niczym – jęknęła.
Lock usiłował wygramolić się z zagłębienia w betonie, ale potrzebował
pomocy. Ratownicy wyciągnęli do niego ręce, a potem zaczęli zadawać pytania
Lauren.
– Czy straciłaś gdzieś czucie? Spróbujesz to wypić?
Pojawił się sprzęt medyczny. Więcej rąk. Uwolniony z pułapki Lock stał
chwiejnie na zgiętych nogach. Właściwie to Lauren widziała tylko jego stopy.
Kiedy ciepłe ciało Locka przestało ją ogrzewać, zadrżała z zimna.
Jej oczy już się przyzwyczaiły do jaskrawego światła. Uniosła powieki,
poszukała Locka wzrokiem. Zobaczyła tylko szerokie, zakurzone plecy w
bawełnianej koszuli. To musiał być on. Próbowała wypowiedzieć jego imię,
podziękować mu, poprosić, żeby nie odchodził, ale słowa uwięzły jej w gardle.
Otoczyli go starsi sanitariusze i ratownicy. Lauren usiłowała poruszyć stopami.
Przenikliwy ból przeszył jej nogę. Omal nie zemdlała. Ktoś powiedział:
– Trzeba jechać szybko do szpitala.
Ktoś inny przykrył ją ogrzanym kocem i wsunął poduszki pod jej głowę i barki.
Stetoskop zakołysał się w polu widzenia Lauren. Chwyciła ramię jednego z
sanitariuszy.
– Moje dziecko – powiedziała naglącym tonem. – Jestem w ciąży. Proszę, nie
pozwólcie, żeby coś złego stało się mojemu dziecku!
Po tych słowach sanitariusz zasypał ją pytaniami. Odpowiedziała na nie
najlepiej, jak mogła. Potem dobiegły ją podniesione głosy z miejsca, gdzie nadal
stał Lock.
– Wsiadaj do ambulansu, Lock.
– Nie jestem ranny. Chcę wrócić do domu, do moich dzieciaków.
– Najpierw musimy pana zbadać.
– Więc mnie zbadajcie, a potem puśćcie do domu. Moja mama oszaleje ze
strachu.
Inny z sanitariuszy zwrócił się do Lauren:
– Zrobię pani zastrzyk, dobrze?
– Dobrze. – Skinęła głową – Gdzie?
– W nogę. Jest pani szczepiona przeciw tężcowi?
17
– Tak.
– Ciśnienie krwi i puls w normie, ale damy pani łagodny środek uspokajający,
ponieważ na razie nie mamy – odpowiedniego sprzętu, by wydostać spod gruzu
pani nogę.
Chyba zemdleję, pomyślała Lauren na widok swojej lepkiej od krwi nogi.
Zamknęła oczy, ogarnęła ją senność. Nagle zrozumiała, że zaczął działać środek
uspokajający. Miejscowe znieczulenie nie całkiem uśmierzyło ból.
Otworzyła oczy, dopiero gdy niesiono ją do ambulansu.
– W porządku, zabieramy panią do szpitala, Lauren – powiedział któryś z
sanitariuszy.
Zanim zamknęły się drzwi karetki, Lauren dojrzała sylwetkę Locka. Pokryty
kurzem, wysoki, wspaniale zbudowany, stał nieruchomo obok niebieskiego sedana
z otwartymi drzwiami. Trzymał w ręku kluczyki, jak gdyby zastanawiał się, co ma
teraz robić.
Wiedziała, że na zawsze zachowa w pamięci jego twarz. Ciemne włosy,
zlepione i szare od kurzu. Ciemne oczy, okolone jeszcze ciemniejszymi rzęsami.
Usta, które ją całowały, zaciśnięte teraz w wąską linię. Nos, który wyglądał, jakby
ucierpiał w kilku bójkach.
Lauren wiedziała, że rozpozna Locka natychmiast, kiedy go ponownie zobaczy.
Bo właśnie przed chwilą postanowiła, że nie spocznie, dopóki nie dowie się, kim
jest jej wybawiciel.
18
Rozdział 3
– Lauren, czy mogłabyś przed wyjściem podpisać listy, które mi podyktowałaś?
– Oczywiście, Eileen. Wychodzisz już? – Lauren nie oderwała wzroku od
monitora komputera.
– Już po szóstej.
– O mój Boże! Przepraszam. Powinnaś była mi coś powiedzieć!
– To nieważne, Lauren. – Eileen Harrap uśmiechnęła się. Pracowała dla ojca
Lauren przez ponad trzydzieści lat. Czasami zachowywała się jak kochająca ciotka,
a nie osobista asystentka Lauren. – Do zobaczenia w poniedziałek.
– Życzę ci miłego weekendu.
– Nawzajem.
Eileen cicho zamknęła drzwi, a Lauren ponownie odwróciła się do komputera.
Nie mogła skupić uwagi na arkuszu kalkulacyjnym. Zraniona noga wciąż dawała o
sobie znać, choć od wypadku minęło pół roku. Lauren dopadło znużenie. Ukryła
twarz w dłoniach, przymknęła powieki, by dać chwilę odpoczynku zmęczonym
oczom.
Po chwili drzwi otworzyły się i w progu ponownie stanęła Eileen.
– Czy pamiętasz, że dziś wieczorem ojciec zaprosił cię na kolację? – spytała.
– Tak, pamiętam.
– Czeka na ciebie o siódmej.
– W porządku.
W ciągu ostatnich sześciu miesięcy wiele się zmieniło w życiu Lauren. Teraz
była w ósmym miesiącu ciąży i coraz częściej myślała o mającym przyjść na świat
maleństwie. Na jej palcu nie błyszczał żaden pierścionek zaręczynowy, żadna
obrączka. Fakt, że wyszła bez szwanku z poważnego wypadku, popchnął ją do
zdecydowanego działania.
Jeszcze podczas pobytu w szpitalu powiedziała Benowi, że za niego nie
wyjdzie. Ben wpadł we wściekłość, nie skąpił jej wyzwisk.
Zaledwie kilka tygodni później opuścił kraj po nieudanym starcie swojej firmy
internetowej. Przeniósł się do Szwajcarii, by uniknąć zwrotu pieniędzy
udziałowcom, którzy lekkomyślnie zainwestowali w jego przedsięwzięcie.
Lauren nie widziała Bena od czerwca, ale wywarł on nieodwracalny wpływ na
jej życie. Była z nim w ciąży, chociaż jeszcze nie określił jednoznacznie, do
jakiego stopnia chce uczestniczyć w życiu ich dziecka.
19
Niedawno otrzymała też listy z pogróżkami na tyle poważnymi, że zgłosiła się
na policję. Podejrzewano, że wysłał je któryś ze wspólników Bena, rozgoryczony
poniesionymi stratami.
Wkrótce potem ojciec Lauren zaczął coraz częściej nalegać na zatrudnienie
dodatkowych ochroniarzy i zainstalowanie najnowocześniejszych systemów
bezpieczeństwa. Lauren przyznała, że to rozsądny pomysł, ale nie śpieszyła się z
wprowadzeniem go w życie, zaprzątały ją inne sprawy.
Przed urodzeniem dziecka powinna przemyśleć wiele spraw. Gdyby nie
wypadek sprzed pół roku i nowe uczucie, które się wtedy zrodziło, poślubiłaby
Bena. Ta świadomość wprawiła ją w popłoch. Tak niewiele brakowało, by
popełniła największy błąd w swoim życiu...
Z westchnieniem wyłączyła komputer i uporządkowała papiery. Zaczęła się
zastanawiać, co zabrać do wiejskiego domu jej ojca i czy powinna zostać tam na
weekend. Ojciec by się ucieszył.
A potem, tak jak robiła to niemal codziennie, wróciła myślami do tamtej nocy
spędzonej pod gruzami. Nie pamiętała swego strachu, ale nie mogła zapomnieć
głosu Locka, ani tego, o czym rozmawiali i jak się całowali.
Potem ich rozdzielono i nigdy więcej się nie spotkali. Trzy tygodnie po
wypadku Lauren wysłała list pod adresem kierownictwa feralnej budowy, łudząc
się, że jej słowa dotrą wcześniej czy później do Locka. W środku było tylko
dziewięć słów: Niczego nie żałuję. Proszą, skontaktuj się ze mną. Lauren Chciała
opowiedzieć mu o zerwaniu z Benem. Pragnęła mu podziękować za uratowanie
życia, no i za pomoc w podjęciu właściwej decyzji. Lecz nawet jeśli otrzymał jej
list, nigdy na niego nie odpowiedział.
Wynajęła zatem prywatnego detektywa, jednak już następnego dnia odwołała
zlecenie. Skoro Lock nie chciał się z nią więcej spotkać, powinna uszanować jego
wolę.
Jednak myślała o nim znacznie więcej i częściej, niż nakazywał rozsądek.
W porządku, komputer był wyłączony, papiery zapakowane do teczki. Jednak
Lauren nie opuszczało dziwne wrażenie, że zapomniała o czymś bardzo ważnym.
Weź się w garść, zganiła się w duchu, bo tata od razu zauważy, że coś jest nie tak.
Skierowała się do windy.
– Pani Van Shuyler opuszcza swoje biuro.
– Chłopie, ale ona ma ładne nogi, co?
Daniel, który właśnie dotarł do biura ochrony, słysząc te komentarze, zacisnął
zęby. Spojrzał na rząd czarnobiałych monitorów, a potem szybko oderwał od nich
20
wzrok.
Tak, to była Lauren. W tym roku jej ojciec często korzystał z usług Lachlan
Security Systems. Najpierw Daniel przeprowadził generalny remont systemu
bezpieczeństwa w całym gmachu. Na szczęście udało mu się wówczas uniknąć
spotkania z Lauren.
A potem... John Van Shuyler zaproponował mu kolejne zlecenie,
zaniepokojony pogróżkami pod adresem córki. Zasugerował, że cała trójka
powinna przedyskutować ten problem w najbliższy poniedziałek po południu.
Daniel nie wiedział, co począć. Czy powinien porozmawiać z Lauren przed
spotkaniem z jej ojcem i raz na zawsze zamknąć pewien rozdział, by wreszcie
zapomnieć o tamtej upiornej nocy? A może całkiem zgłupiał, wyobrażając sobie,
że cokolwiek trzeba wyjaśniać? Może Lauren już dawno przeszła nad całą sprawą
do porządku dziennego? Od ich spotkania musiała poradzić sobie z wieloma
problemami, na pewno nie miała czasu ani chęci na rozpamiętywanie niezbyt
miłych wydarzeń.
Daniel też wolałby nie wracać myślami do wypadku. Mimo to nadal odczuwał
zażenowanie, wspominając to, co razem przeżyli. To było takie niesamowite i
intymne... Siła i jednocześnie bezbronność Lauren. Jej śmiech. Sposób, w jaki
płakała. Co mieli sobie do zaoferowania? Absolutnie nic.
Zostaw to do poniedziałku, zdecydował.
Gdy ponownie zerknął na monitor, znów zobaczył Lauren. Szary obraz,
widoczny pod dziwnym kątem, przypomniał mu, jak wyglądała, kiedy leżeli objęci
ramionami. Żadne z nich nie widziało dobrze twarzy współtowarzysza niedoli.
Kiedy znów się spotkają, być może Lauren nawet go nie rozpozna.
Ochroniarze nadal wymieniali komentarze na temat wyglądu Lauren. Nie
zauważyli Daniela, który wciąż stał w drzwiach.
– Idzie tu.
– Tak, teraz wspaniale widać jej nogi.
– Zamknijcie się, chłopaki! – warknął Daniel, wchodząc do pomieszczenia.
– Co?
– Powiedziałem, że macie się zamknąć – powtórzył. – Gapienie się na córkę
szefa, to nie najlepszy pomysł. Chyba że nie zależy wam na tej pracy?
– W porządku, panie Lachlan. Pani Lauren na pewno by się nie obraziła. Jest
podobno bardzo miła.
– Tak, to prawda – mruknął Daniel, znowu wpatrując się w monitory.
Teraz Lauren przechodziła przez hol, zaraz dotrze do drzwi obrotowych. Tak,
21
droga wolna.
Zebrał swoje rzeczy, szybko pożegnał się z ochroniarzami i wyszedł. Było już
późno i chciał wrócić do domu, do swoich synków.
Listy... No tak. Eileen prosiła o podpisanie przygotowanych do wysyłki listów.
Tłumiąc złość, Lauren energicznie zawróciła. Przeszła przez placyk między
siedzibą firmy Van Shuyler i sąsiadującym z nim wielopoziomowym parkingiem i
jak burza wtargnęła do holu.
Była w połowie drogi do windy, kiedy zobaczyła jakiegoś mężczyznę w
ciemnym, dobrze skrojonym garniturze. Prawdopodobnie nie spojrzałaby na niego
po raz drugi, lecz na jej widok mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i
znieruchomiał.
To zwróciło jej uwagę i obudziło wspomnienia.
– Lock! – wyszeptała. – Dobry Boże, Lock, co ty tu robisz?!
Podeszła do niego, uśmiechnęła się promiennie i spojrzała mu w oczy.
– Cześć, Lauren – burknął.
– Jak dobrze znów cię zobaczyć! Szukałeś mnie?
I nagle wszystko zrozumiała. W ciemnym garniturze Lock prezentował się
wspaniale. Miał ciemne oczy i włosy i lekko skrzywiony nos. Był niewiarygodnie
przystojnym mężczyzną. Teraz sprawiał wrażenie przerażonego, a jednocześnie
zakłopotanego. A na identyfikatorze przypiętym do klapy jego marynarki było
napisane: Daniel Lachlan, Lachlan Security Systems.
Lauren wiedziała, że ojciec zatrudnił tę firmę, gdyż znał ojca jej dyrektora
jeszcze z czasów wojny. Miała też spotkać się z tatą i z Danielem Lachlanem w
poniedziałek po południu, by porozmawiać o wprowadzeniu dodatkowych
systemów zabezpieczających. Jednak nie miała pojęcia, że Daniel Lachlan i
mężczyzna, który leżał razem z nią pod gruzami, to jedna i ta sama osoba.
Ale on o tym wiedział. Cały czas był tak blisko niej. że w każdej chwili mógł
się z nią skontaktować.
– Wysłałam do ciebie list – powiedziała, z trudem panując nad głosem.
– Nigdy do mnie nie dotarł.
– Myślałam, że nigdy cię nie odszukam, a tymczasem ty przez cały czas mnie
szpiegowałeś...
– Nie robiłem tego – odrzekł. – Naprawdę. – Potarł kark. – Widywałem cię
tylko czasami na monitorze.
– Ale na pewno wiesz, że odwołałam ślub z Benem Musisz też wiedzieć, że
uciekł z kraju. Dobry Boże, ty wiesz o wszystkim! A mimo to nie przyszło ci do
22
głowy by się ze mną skontaktować, porozmawiać... Nie, ty tego wręcz nie chciałeś.
Ja otworzyłam przed tobą duszę, co więcej, wzięłam sobie do serca twoje rady.
Uszanowałam też twoje życzenie i nie próbowałam cię odszukać, ale nie miałam
pojęcia, że byłeś tak blisko...
Urwała i zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy. Ogarnęła ją wściekłość na
samą siebie za to, że się tak obnażyła emocjonalnie. I to przed kimś, kogo jej
uczucia obchodziły tyle, co zeszłoroczny śnieg.
– Wciąż rozpamiętywałam naszą rozmowę. Powierzyłam ci bardzo intymne
sekrety, a ty mnie wysłuchałeś jak najlepszy przyjaciel, jakby ci na mnie zależało.
Myślałam, że uszanowałeś moją prywatność po tym wszystkim, co ci wyznałam.
Ale ty jedynie chroniłeś swój tyłek, prawda? Próbowałeś uciec przed poczuciem
winy, z którego mi się zwierzyłeś. A może bałeś się, że utracisz intratne zlecenie od
mojego ojca? Och! To po prostu obrzydliwe!
– Tak, to obrzydliwe – przyznał cicho.
Lauren wyjęła chusteczkę i otarła oczy. Nagle Daniel zrozumiał, że
konsekwentne unikanie Lauren było jednym z największych błędów w jego życiu.
Jeszcze kilka minut temu uważał inaczej. Tłumaczył sobie, że tak będzie najlepiej
dla nich obojga, a nawet w to wierzył... Jednak teraz, stojąc z nią twarzą w twarz,
uświadomił sobie, jak głupio postąpił.
– To rzeczywiście wstrętne – powiedział. – Wiedziałem, że znów się spotkamy,
Lauren, ale nie chciałem, żeby odbyło się to w taki sposób. Uwierz mi. Nie byłem
pewny, jak wspominasz tamtą noc. To nie ma nic wspólnego z moją pracą. Po
prostu postanowiłem dać ci trochę czasu...
Zamilkł, gdy zobaczył, że Lauren gwałtownie potrząsa głową, odwraca się i
maszeruje do wyjścia. Widoczna spod skórzanego płaszcza sukienka ciążowa z
szarej wełny otulała figurę Lauren, wspaniale podkreślając zmysłowe okrągłości.
Daniel daremnie próbował skierować myśli na inne tory. Z tyłu nie było widać, że
panna Van Shuyler w ogóle jest w ciąży, no i tamci dwaj ochroniarze mieli
całkowitą rację co do jej nóg.
– ... Lauren – dokończył cicho, chociaż wiedział, że ona go nie usłyszy.
Wiedział też, że zaczęła płakać.
No tak, doskonale. Nie pomyliła się co do większości motywów, jakimi się
kierował, prawda? Tak, w pewnym sensie chronił własną skórę i nie dopuszczał do
siebie poczucia winy. To dobrze, że Lauren właśnie tak myśli, że jest na niego
wściekła. Tak będzie lepiej dla nich obojga.
Lepiej? A właściwie dlaczego?
23
Znał już odpowiedź. Ponieważ, ku jego przerażeniu, ogień, który w nim
zapłonął tamtej nocy, wcale nie wygasł. Te sześć godzin spędzonych w ciasnej
betonowej pułapce, dotyk ciała Lauren, zapach jej perfum, dźwięk jej słodkiego
głosu – to wszystko wciąż żyło w jego pamięci.
Nie chciał ani takich przeżyć, ani takich wspomnień. Tak bardzo się pomylił w
ocenie kobiety, z którą się ożenił. Minie dużo czasu, zanim będzie gotowy do
kolejnego związku. Jednak nie chciał, żeby Lauren gniewała się na niego, by
zaczęła go unikać. Czy dwoje inteligentnych dorosłych ludzi nie może się
porozumieć?
– Lauren! – zawołał za nią.
Pozwolić jej odejść? Nie. Chociażby dlatego, że mają się oficjalnie spotkać w
przyszłym tygodniu pod zatroskanym spojrzeniem ojca Lauren.
Muszą być dla siebie uprzejmi, co więcej, powinni ułożyć wzajemne stosunki
na przyjacielskiej stopie. Przecież Daniel będzie dbał o bezpieczeństwo Lauren.
Pobiegł za nią.
– Lauren!
Nie zatrzymała się, ale zwolniła. Dogonił ją dopiero w garażu, gdy miała
wcisnąć guzik windy.
– Hej! – zawołał, wyciągając rękę.
To był wielki błąd.
Uznała jego gest za napaść, toteż podniosła rękę, żeby go spoliczkować. Jednak
Daniel był szybszy. Chwycił Lauren za nadgarstek i już po chwili unieruchomił jej
obie ręce. Lauren nie spuszczała płonącego wzroku z jego twarzy.
– Puść mnie! – warknęła, unosząc wyżej głowę.
– Mylisz się co do moich zamiarów!
– Powiedziałam, żebyś mnie puścił!
Posłuchał. Lauren natychmiast objęła swój wydatny już brzuszek.
– A ja powiedziałem, że mylisz się co do moich zamiarów. – Tym razem
zabrzmiało to niemal żałośnie. Przepraszam cię, Lauren.
Podświadomie nadal osłaniała dziecko, wyczuwał w niej siłę i zaciętość,
chociaż na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie bezbronnej i zagubionej.
– Możemy porozmawiać? – zapytał.
– Spotkamy się w poniedziałek po południu, prawda?
– To nie może tak długo czekać – odparł. – Co pomyśli twój ojciec, jeśli
wyczuje, że jesteś do mnie wrogo nastawiona?
– Pomyśli, że nie chcę z tobą pracować. Będziesz miał w związku z tym jakieś
24
problemy?
– Nie zerwę tego kontraktu, Lauren. Gdyby nie twój – tata, mój ojciec straciłby
obie nogi. Mój ojciec nigdy nie miał okazji spłacenia tego długu.
– Ale ty miałeś – odrzekła. – Uratowałeś mi życie.
– Tamtej nocy nie zrobiłem dla ciebie więcej niż ty dla mnie. Oboje
podtrzymywaliśmy się nawzajem na duchu. Spłacę ten dług, jeśli ochronię cię
przed łajdakiem, który ci grozi.
– Nie jesteś mi potrzebny i ty też mnie nie potrzebujesz. To ty pół roku temu
nalegałeś, by każde z nas poszło w swoją stronę. Nie mam czasu na twoje gierki.
Spodziewam się dziecka i jestem sama. Ben wciąż nie raczył mnie
poinformować, w jakim stopniu chce uczestniczyć w życiu naszego dziecka.
Uprzedziłam prawników, że powinni się przygotować do walki o opiekę nad
dzieckiem. Ostatnią rzeczą, jakiej chcę lub potrzebuję w życiu, jest związek z
kolejnym facetem.
– Czy mówimy o jakimś bliskim związku? Ja nie szukam bliskości – odparł. –
Chcę tylko dobrze wykonywać moją pracę. Zrobimy to, czego chce twój ojciec, a
potem zakończymy tę znajomość. To wszystko.
– Mój ojciec chce, żebyś mi towarzyszył podczas codziennych zajęć
przynajmniej przez tydzień, a prawdopodobnie dłużej. Masz uzyskać informacje, w
jaki sposób spędzam czas, z kim się spotykam, czy zachowuję minimum
bezpieczeństwa. Jeżeli uważasz, że to nas do siebie nie zbliży, to jak właściwie
pojmujesz wzajemną bliskość?
– Chyba inaczej niż ty – odgryzł się. – Ponieważ dla mnie bliskość to coś, co
zaszło między nami tamtej nocy. Obiecuję ci, że nie mam tego typu zachowań w
programie.
– Tata po prostu znajdzie kogoś innego – rzuciła przez ramię, wychodząc z
windy.
– On chce kogoś, komu może zaufać.
– I tylko ty wydajesz mu się godny zaufania w całej Filadelfii?
– Pamiętaj, że kiedyś ufał też Benowi – powiedział bez ogródek. Nie
obchodziło go, że zadał jej cios poniżej pasa. – Naszych ojców łączy wyjątkowa
więź. Nie przekonasz go, żeby wynajął kogoś innego, Lauren.
– W takim razie zrezygnuję z dodatkowej ochrony – oświadczyła. – Policja już
nad tym pracuje. Jak na razie, niezbyt intensywnie. Od tygodnia nie dostałam
żadnego listu z pogróżkami.
– To świetnie! – warknął Daniel. – Doskonale. Zobaczymy, co twój tata powie
25
na ten temat w poniedziałek.
– Zobaczymy.
Odwróciła się, wyjęła kluczyki z kieszeni i poszła w stronę samochodu. Nie
spuszczając oczu z Lauren, Daniel natychmiast zauważył, co stało się z jej
samochodem. Wstrząśnięta Lauren aż jęknęła. Serce Daniela zabiło mocniej,
poczuł ucisk w dołku.
– Ojej! – wyjąkała – O Boże!
Potknęła się i oparła o maskę najnowszego modelu BMW. Wszystkie cztery
opony zostały przecięte.
26
Rozdział 4
– Teraz jestem wściekła! – powiedziała Lauren. Cholernie wściekła!
Jednak nie wyglądała na rozgniewaną. Sprawiała wrażenie roztrzęsionej i
zaszokowanej.
Wyprostowała się, odwróciła do Daniela, jej niebieskie oczy zabłysły. Zacisnęła
usta. Daniel nie był pewny, w jaki sposób już po kilku sekundach znalazła się w
jego ramionach, które z nich zrobiło pierwszy krok?
Pachniała tak samo jak ostatnim razem, kiedy trzymał ją w objęciach. Jaśminem
i kwiatem pomarańczy. Do licha, jak mógł tak bardzo odczuwać brak tego zapachu,
skoro wdychał go tylko przez sześć godzin? Ale jej ciało się zmieniło. Wydatny
brzuch wpijał mu się w żołądek. A piersi były bujne, krągłe, ciężkie i miękkie.
– To gorsze niż kilka listów, prawda? – szepnął w końcu.
– Jestem wściekła! – powtórzyła i tym razem Daniel rzeczywiście usłyszał
gniew w jej głosie. Lauren puściła go, wyprostowała się i zacisnęła pięści. –
Najwidoczniej ta osoba zupełnie mnie nie zna. W przeciwnym wypadku
wiedziałaby, że trudno mnie zastraszyć.
– Dzwonię na policję. – Daniel wyjął telefon komórkowy z kieszeni. .
– Lauren skinęła gwałtownie głową.
– Dzięki. Gdybym to ja spróbowała teraz z nimi rozmawiać...
– Tylko bełkotałabyś i syczała do komórki, co?
– Coś w tym rodzaju!
Potem zadzwonił do ojca Lauren, żeby odwołać dzisiejszą kolację z nim, a
wreszcie do warsztatu samochodowego.
Policjanci błyskawicznie uporali się z dość pobieżnymi oględzinami miejsca, co
nie zaskoczyło Daniela. Zrobili, co do nich należało, ale takiego wykroczenia nie
można porównać z rozbojem czy rozprowadzaniem narkotyków.
Daniel przypomniał sobie, że kiedy stali z Lauren przy windzie, z garażu
wybiegł jakiś mężczyzna. Chyba w niebieskiej marynarce...
Nie potrafił jednak powiedzieć nic na temat wzrostu, koloru włosów i wieku
nieznajomego.
Oficer policji, który spisał ich zeznania, dość kpiąco potraktował informację, że
Daniel jest właścicielem firmy zajmującej się bezpieczeństwem. No cóż, i bez tego
Daniel o mało nie spalił się ze wstydu.
Tak skupiłem uwagę na Lauren, że nawet nie zauważyłem tego faceta,
27
powtarzał w myślach, gdy w końcu pozwolono im odjechać. Nie tego mnie uczono.
Lauren siedziała spokojnie na miejscu pasażera, wyczerpana i przygnębiona.
Już się nie gniewała. Teraz to on był wściekły. Na siebie.
To musiał być tamten facet w niebieskiej marynarce, rozmyślał intensywnie. O
szóstej trzydzieści w piątek wieczorem ludzie opuszczają garaż samochodem, a nie
pieszo.
Podjechali pod dom Lauren. Mieszkała na eleganckim osiedlu, które miało
raczej chronić anonimowość niż kłuć w oczy luksusem. Daniel nieśmiało objął
Lauren.
– Musisz być zmęczona, Lauren. – Do diabła, że też stać go było tylko na taki
banał.
– Nic mi nie jest. Dzięki. – Zesztywniała i Daniel cofnął się.
– Masz w domu jedzenie? – zapytał.
– Mnóstwo. Najwyżej coś zamówię. Nic mi nie jest – powtórzyła.
– Chcesz, żebym wszedł?
– Nie.
– I tak wejdę, żeby obejrzeć twój dom.
Niechętnie skinęła głową.
– W porządku – odparła. – Nie masz nic przeciwko temu, że będę ci
towarzyszyła przy tych oględzinach? Nalegam.
Nie. Nie miał nic przeciwko temu.
Nie obejrzał domu bardzo dokładnie – to było zaplanowane na przyszły tydzień,
ale sprawdził wszystkie pomieszczenia, zamki w drzwiach i okna. Dzięki
oględzinom tego miejsca dowiedział się znacznie więcej o Lauren. Nagle poczuł
się dziwnie zażenowany. Gdyby mógł, rzuciłby się do ucieczki.
Rezydencja Lauren była piękna i wygodna, a każdy szczegół wyposażenia
dokładnie przemyślany. Umeblowana antykami sypialnia tchnęła spokojem,
gabinet był świetnie wyposażony, a salon wydał się Danielowi niezwykle elegancki
i kobiecy. W nowoczesnej kuchni, w której królowały granit i szkło, Lauren
wykrzesała z siebie dość energii, by przystąpić do gotowania kolacji.
Na samym końcu Daniel zajrzał do pomieszczenia, które było pokojem
dziecinnym, i poczuł ukłucie w sercu.
Chociaż dziecko Lauren miało się urodzić prawie za dwa miesiące, pokój był
kompletnie urządzony. Kolorowa pościel na małym łóżeczku, maści, oliwki i
zasypki na stoliku do przewijania. W biblioteczce książki dla dzieci, na niższych
półkach zabawki, w wysokiej komodzie – prawdopodobnie mnóstwo śpiochów,
28
koszulek i kaftaników.
Odniósł wrażenie, że Lauren stara się być wspaniale zorganizowana.
Perfekcjonistka, która nie lubi, gdy sprawy wymykają się jej z rąk. Pewnie uważa,
że wszystko można zaplanować, a następnie bez przeszkód zrealizować, o ile tylko
człowiek wykaże się silną wolą.
Wrócił myślą do stosu książek, które zauważył na szafce nocnej przy łóżku.
Książki o ciąży i poradniki dla rodziców. Obok telewizora dostrzegł kasety wideo z
ćwiczeniami dla ciężarnych kobiet, a w kuchni komplet książek kucharskich o
żywieniu małych dzieci i przyszłych matek.
Ona się boi...
To dlatego zdawała się lekceważyć anonimy z pogróżkami i nie zależało jej na
wzmocnieniu ochrony...
Straciła matkę jakieś piętnaście lat temu, przypomniał sobie, stojąc nieruchomo
w nieskazitelnie czystym i wymuskanym pokoju dziecinnym. Ojciec jej dziecka
zdefraudował pieniądze wspólników i zbiegł do Szwajcarii. Lauren nie otrzymała
wsparcia od dwóch najważniejszych osób, więc nie czuje się zbyt pewnie, więcej –
jest przerażona. Dlatego postanowiła, że na przekór przeciwnościom zostanie
idealną matką.
To było smutne i wzruszające zarazem. Mówiło wiele o jej stosunku do życia i
wielkiej determinacji.
Wreszcie Daniel upewnił się, że Lauren jest chwilowo całkowicie bezpieczna.
Potem stał przy telefonie, kiedy dzwoniła do jakiejś przyjaciółki, zapraszając ją do
siebie na noc.
Corinne Alexander okazała się afektowaną, chudą jak patyk blondynką,
nadrabiającą makijażem brak urody, której poskąpiła jej natura.
– Ależ miałaś wieczór, kochanie – oświadczyła zamiast powitania. – Tak się
cieszę, że mogę ci jakoś pomóc. Opowiem ci o urlopie, który spędziłam w Europie.
– Objęła mocno Lauren, a potem odwróciła się do Daniela. – Jesteś
ochroniarzem, prawda? Cześć! – Nie spojrzała mu w oczy i już nie zwracała na
niego uwagi.
– Co mogę dla ciebie zrobić, kochanie? Przygotować ci kąpiel?
– Nic mi nie jest, Corinne – odparła łagodnie Lauren, jakby chciała ją uspokoić.
To ona troszczyła się o przyjaciółkę, a nie odwrotnie. – Po prostu potrzebuję
czyjegoś towarzystwa.
– Czy sprawdziłaś pod łóżkami? Czy twój telefon działa? – Najwidoczniej
Corinne należała do ludzi, którzy lubią być potrzebni.
29
Daniel powiedział cicho do Lauren:
– Wyjdę teraz, jeśli wszystko jest w porządku.
– Tak właśnie jest.
– I rano pojedziesz do twojego taty?
– Tak. – Skinęła głową.
Dopiero po tej odpowiedzi trochę się odprężył i zaczął myśleć o swoich
chłopcach.
Zabrał Coreya i Jesse'ego od matki bardzo późno. Mama i chłopcy bardzo się
kochali, ale Daniel uważał, że dzieci spędzają za dużo czasu z babcią, a za mało – z
tatą. Chyba nie tylko Lauren marzyła o tym, by zostać rodzicem doskonałym.
– Mam bardzo dobrego szefa ochrony osobistej, który mógłby wykonać to
zadanie – powiedział Daniel, pochylając się do przodu. Czuł, jakie ma napięte
mięśnie. Po weekendzie spędzonym z dziećmi uspokoił się trochę, ale teraz, kiedy
rozmawiał z Lauren i jej ojcem, niepokój powrócił ze zdwojoną siłą.
– Nie, Danielu, chcę ciebie – odparł John Van Shuyler bez namysłu.
Zmarszczki wokół jego ust pogłębiły się jeszcze bardziej. Siwowłosy, lecz wciąż w
dobrej formie, musiał mieć teraz ponad siedemdziesiąt lat.
– Tu chodzi o bezpieczeństwo mojej jedynej córki. Chcę, żebyś osobiście
czuwał nad tą sprawą. – Ojciec Lauren mówił stanowczym tonem biznesmena,
któremu notorycznie brakuje czasu.
– Tak, w porządku, proszę pana – odpowiedział mu Daniel. – Rzucił spojrzenie
na Lauren i zauważył, że niemal niedostrzegalnie wzruszyła ramionami.
Próbowałeś, przekazała mu w ten sposób.
John spojrzał na zegarek i oznajmił:
– Muszę iść na inne spotkanie. Czy możecie załatwić resztę spraw sami?
– Przyniosłem trochę notatek – odrzekł Daniel.
– Informuj mnie na bieżąco, Lock, ponieważ moja córka potrafi być bardzo, ale
to bardzo uparta.
Nikt się nie roześmiał, zapadła niezręczna cisza. Kiedy tylko za ojcem
zamknęły się drzwi, Lauren poczuła się nieswojo. Nagle coś przyszło jej do głowy.
– Czy mój tata wie, że byłeś na budowie, kiedy zawalił się tamten budynek? Że
zostałeś uwięziony razem ze mną?
– Teraz wie – odparł.
– Od kiedy?
– Od naszej rozmowy w zeszłym tygodniu, gdy zaproponował mi to zlecenie.
– I nic mi nie powiedział! – Potrząsnęła głową, wyraźnie zdegustowana. –
30
Zaczynam mieć tego wszystkiego dosyć!
– Dosyć czego?
– Dosyć traktowania mnie jak... jak...
– Jak kobiety w ósmym miesiącu ciąży, która otrzymała anonimowe pogróżki i
której przecięto opony?
– Nie! Mam dosyć traktowana mnie jak małej dziewczynki, której nie mówi się
o wszystkim, bo i tak jest za głupia, by to zrozumieć.
Przytrzymując brzuch, z pewnym trudem wstała z kanapy i spiorunowała
Daniela wzrokiem.
– Mówię poważnie – ciągnęła. – Od tej pory będziesz informował mnie
wyczerpująco o rozwoju sytuacji.
O wszystkim, co powiedzą ci na policji. O wszystkim, co usłyszysz od mojego
ojca. O wszystkim, co zamierzasz zrobić. Pominiesz choćby jedno, i następnego
dnia zostaniesz... odsunięty od sprawy!
– No cóż, dobrze o tym wiedzieć – mruknął. Spojrzała na niego ze złością.
– Ja nie żartuję!
– Ja też. Naprawdę dobrze o tym wiedzieć.
– Dlaczego? – Nadal mu nie ufała.
– Bo mnie też odpowiada taki układ. Nie boisz się, chcesz mieć dostęp do
wszystkich uzyskanych informacji.
A poza tym...
Czekała chwilę, a potem go ponagliła.
– Tak? Co poza tym?
– Która godzina? – Spojrzał na stary zegarek z zaśniedziałą metalową
bransoletką. Lauren domyśliła się, że prawdopodobnie należał do jego zmarłego
ojca. – Za kwadrans szósta. Muszę odebrać dzieciaki, ale pozostało nam wiele
spraw do omówienia. Czy moglibyśmy to zrobić przy kolacji?
– Na mieście? Z twoimi chłopcami?
– Nie, u mnie w domu. Zamówimy pizzę. Przepraszam, wiem, że to nie jest
idealne rozwiązanie, ale ja naprawdę...
– Rozumiem – powiedziała szybko. – Nie ma problemu. To żaden kłopot.
Nigdy dotąd nie widziała u niego takiego wyrazu twarzy. Dopiero w tej chwili
zdała sobie sprawę, jak bardzo Daniel kocha dzieci.
– Nie musisz nic tłumaczyć – mówiła dalej. – To oczywiste, że pragniesz
spędzać jak najwięcej czasu z synkami. No to jesteśmy umówieni.
– Czy dzisiaj przyjechałaś do pracy swoim samochodem? – zapytał Daniel.
31
– Nie, wzięłam taksówkę. – Napotkała jego czujne spojrzenie i zarumieniła się.
– Tak, masz rację, stchórzyłam. Czy źle zrobiłam?
– Ależ nie, wręcz przeciwnie. Na pewno nie chcesz wpaść w pułapkę
zastawioną przez jakiegoś sfrustrowanego i zdesperowanego wspólnika twojego
byłego narzeczonego, domagającego się zwrotu pieniędzy.
Spojrzała na Daniela i zauważyła, że zmrużył oczy i zacisnął usta. Ta poważna
mina uwydatniła jego mocno zarysowaną szczękę i wystający podbródek.
– Nic nie wiedziałam o interesach Bena – wyjaśniła. – Ani o planach ucieczki z
kraju. Wierzysz mi, prawda?
– Oczywiście, że wierzę! Sprawdzę dokumentację interesów Bena i jego akta
osobiste w poszukiwaniu wskazówek, kto może za tym stać. Nie oczekuję, że
podasz mi na tacy listę podejrzanych, ani że sama zbadasz tę sprawę. Znalazłaś się
mimo woli w samym środku wydarzeń, jesteś w ciąży i najwidoczniej wcale nie
masz zaufania... – Urwał, a potem dodał: – Według mnie jesteś bardzo odważna.
Chodźmy już, dobrze?
Chciałaby zobaczyć w tej chwili jego twarz, ale odwrócił się w stronę drzwi. Co
więcej, pragnęłaby usłyszeć zakończenie tamtego zdania. Komu, jego zdaniem,
zupełnie nie ufała?
Jesse i Corey byli wspaniali.
Powitali tatę żywiołowo, tuląc się i obejmując go. Lauren widziała matkę
Daniela, Margaret Lachlan, tylko przez chwilę, jednak zdołała to i owo zauważyć.
Grube uda w wygodnych, elastycznych spodniach, krótkie, siwe włosy, brak
makijażu; dużo zmarszczek i pogodny uśmiech.
Daniel przedstawił Lauren jako swoją klientkę i córkę Johna Van Shuylera.
Pani Lachlan skinęła głową, biorąc w dłonie ręce Lauren i ściskając je
delikatnie.
– Mój mąż tak bardzo podziwiał pani ojca. Powinni byli utrzymywać bliższe
stosunki, wtedy już dawno zostalibyśmy przyjaciółmi. Przykro mi, że właśnie teraz
przeżywa pani takie trudne chwile.
– Daniel na pewno bardzo mi pomoże – odparła Lauren i uśmiechnęła się.
Grzeczność za grzeczność. Tak wypadało powiedzieć. Jednak już po chwili
uświadomiła sobie, że to nie pusty frazes, a szczera prawda.
W samochodzie chłopcy śpiewali przez pierwsze piętnaście minut, a przez
resztę podróży pokazywali palcem każdą ciężarówkę, każdy autobus i ambulans,
który ich mijał. Kiedy Daniel wrócił do samochodu z dwoma tekturowymi
pudełkami, Corey i Jesse krzyknęli zgodnym chórem:
32
– Tak, to pizza!
Lauren zerknęła do tyłu. Synkowie Daniela mieli niebieskie oczy, jedwabiste,
kręcone włoski i roześmiane buzie. Wyglądali na szczęśliwe i kochane dzieci.
W podmiejskim domu Daniela panował bałagan. Początkowo widok ten trochę
zaszokował Lauren. Gdy pomyślała o tych wszystkich bakteriach... Stała sztywno
na środku salonu, pocierając zmęczone plecy. A chłopcy natychmiast uklękli i
zaczęli się bawić. Daniel zaś zdjął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i poszedł
do kuchni.
Gdy Lauren rozejrzała się dokładniej, dostrzegła, że wszędzie jest bardzo
czysto, ostre kanty mebli poowijane są specjalną folią, a z zamków szaf i szuflad
wyjęto klucze. Wszystko to podniosło ją na duchu. Z lekkim wahaniem
zdecydowała, że ten bałagan jest w sumie niegroźny i nawet dość malowniczy.
Trochę zabawek, czyste ubrania, sterty książeczek i kolorowych rysunków.
Daniel zajrzał na chwilę do salonu.
– Przepraszam. – Machnął ręką. – To wygląda jak pobojowisko, prawda?
Czasami po prostu brak mi czasu na sprzątanie.
– Czy mogę pomóc?
– Posprzątać? Do diaska, nie!
Wielkimi krokami wrócił do kuchni, a Lauren poszła za nim.
– Chodziło mi... o pizzę.
– A co tu jest do roboty? Po prostu usiądź!
Położył pudełka z pizzą na stole w przytulnej wnęce jadalnej, chwycił talerze,
szklanki i serwetki, po kolei umył buzie i rączki synom. Potem wszyscy zasiedli do
kolacji.
Przez cały czas Lauren bacznie obserwowała Daniela.
Świetnie sobie radził, był rozluźniony i niesłychanie cierpliwy. Nie podnosił
głosu na dzieci.
Wywarł na niej duże wrażenie, a nawet poczuła zazdrość. Sama często
zastanawiała się, jak poradzi sobie z rodzicielstwem. Miała ambicje, by zastąpić
dziecku również ojca, lecz obawiała się, że już same zabiegi pielęgnacyjne
przysporzą jej wielu kłopotów Przynajmniej była przygotowana od strony
praktycznej. Urządziła pokój dla maleństwa, kupiła ubranka, zabawki. W ten
sposób udało jej się wmówić sobie, że w pełni kontroluje sytuację.
No i przeczytała mnóstwo poradników. Ale, prawdę mówiąc, po tej lekturze
poczuła się jeszcze gorzej i mniej pewnie. Daniel sprawił, że nagle wszystkie jej
obawy zbladły.
33
– Nie masz gosposi? – zapytała.
– Próbowałem tego – odrzekł – ale nie byłem zbyt zadowolony. Miałem
wrażenie, że obca osoba narusza moją prywatność.
– O rany, skąd ja to znam?
Zignorował jej zgryźliwą uwagę i ciągnął – dalej.
– Nie przeszkadza mi bałagan. Korzystamy z usług wyspecjalizowanej firmy.
Sprzątają raz w tygodniu, żeby do minimum ograniczyć inwazję kurzu i zarazków,
a poza tym my, faceci, żyjemy, jak nam się podoba.
– Trzech facetów, co?
– Tak, a z każdym rokiem będzie coraz gorzej. – Uśmiechnął się do niej
szeroko. – No, weź kawałek pizzy.
Wzięła jeden i spytała ostrożnie:
– Czy nie dajesz chłopcom w ten sposób dobrego przykładu? No wiesz,
poszanowanie wolności, dbanie o własne rzeczy...
Spojrzał na nią z uśmiechem.
– W jakiej książce to wyczytałaś?
– Nie pamiętam. – Zarumieniła się lekko pod jego rozbawionym spojrzeniem. –
A dlaczego uważasz, że gdzieś to wyczytałam?
– Zauważyłem stertę poradników przy twoim łóżku.
– No tak. Który z nich byś mi polecił?
– Odpowiem, kiedy kilka z nich przeczytam.
Otworzyła usta ze zdumienia.
– Nie przeczytałeś żadnego? Musiałeś! – Była naprawdę wstrząśnięta.
– Przeczytałem kilka po śmierci Becky – przyznał.
Z roztargnieniem ugryzła duży kawałek pizzy i podparła podbródek wolną ręką,
gotowa słuchać i uczyć się od praktyka.
– Trzymałem je przy łóżku, tak jak ty. Dwa rozdziały z jednej, trzy z drugiej...
Czasami wydawało mi się, że to jakiś thriller. Nie spałem całymi nocami. Leżałem
pokryty potem, pełen skruchy i przerażenia, że oto jednym nieprzemyślanym
gestem lub słowem okaleczyłem psychicznie moje dzieci.
– Chyba żartujesz!
– Tylko trochę przesadzam – odparł. – W końcu uznałem, że ludzie z taką
wybujałą wyobraźnią jak ja i talentem do przewidywania najgorszych scenariuszy
powinni trzymać się z daleka od książek o opiece nad dziećmi. Teraz kieruję się
zdrowym rozsądkiem i jestem o wiele szczęśliwszy. Dzieci też.
– Skąd wiesz, że chłopcy są szczęśliwi?
34
Zmarszczyła brwi i ugryzła następny kawałek pizzy.
Obaj chłopcy mieli buzie wymazane sosem pomidorowym, policzki wypchane
ciastem i serem. Jeśli wierzyć tabelkom z książek, spożywanie pizzy powinno
zostać zabronione. Sól i tłuszcz kapiący z każdego kęsa, prawie żadnych witamin.
No tak, ale za to ten wspaniały smak...
– No cóż, myślę, że mógłbym przeprowadzić pewien eksperyment – stwierdził
Daniel. – Rozdzielić chłopców na trzy miesiące i jednego wychowywać zgodnie z
mądrymi teoriami, drugiego – według własnego widzimisię. Potem powinienem ich
przebadać fizycznie i psychicznie i porównać wyniki. Ciekawe, który z bliźniaków
lepiej by się rozwijał?
– Żartujesz.
– Tak, żartuję.
– A ty najwidoczniej myślisz, że jestem neurotyczką.
Pochylił się nad stołem i dotknął ręki Lauren. Ta pieszczota była lekka, krótka i
niewinna, ale Lauren aż zadrżała.
– Nie jesteś neurotyczką – powiedział, patrząc jej w oczy. – Znalazłaś się w
trudnej sytuacji i czasami reagujesz zbyt gwałtownie. To się zdarza, prawda?
– Przypuszczam, że tak – przyznała, a potem wzruszyła ramionami.
– Spokojnie, nie ma się o co kłócić. Nie twierdzę, że znam odpowiedzi na
wszystkie pytania.
– A szkoda...
Roześmiał się.
– Nie martw się, poradzisz sobie. Na pewno będziesz wspaniałą matką.
Potrzeba tylko dużo cierpliwości, pogody ducha i miłości.
– Ja już kocham moje dziecko. – Objęła ręką brzuch.
– Schodzę! – zawołał Corey, ten w czerwonym sweterku, i zaczął się
niecierpliwie wiercić na krzesełku.
– Chcę się wykąpać! – zawtórował mu Jesse.
– No dobrze. Położę ich spać, a potem wrócimy do sprawy, którą mieliśmy
omówić – zaproponował Daniel, patrząc pytająco na Lauren.
– Ja posprzątam – zaproponowała.
Oczywiście powiedział jej, że nie musi tego robić, ale i tak go nie posłuchała.
Miała dość czasu, żeby posprzątać również w salonie. Czołgała się niezdarnie na
czworakach, wkładając klocki, samochodziki i drewniane wagoniki do
plastikowych pudełek.
– Już jestem wolny – oznajmił Daniel, stając w progu salonu. – Corey właśnie
35
nauczył się wychodzić z łóżeczka, musiałem porozkładać na podłodze poduszki.
Na szczęście Jesse jest trochę spokojniejszy. To co, zaczynamy? Robi się późno.
Lauren patrzyła, jak Daniel wyjmuje dokumenty z aktówki. Zauważyła kilka
broszurek o różnych systemach alarmowych i blok papieru pokryty nierównym
pismem Daniela.
Poważni i skupieni pochylili się nad papierami. Efektywność i operatywność
Daniela wywarła na Lauren duże wrażenie i dodała jej otuchy. Poczuła się też
swobodniej, gdyż żadne z nich nie wracało do wydarzeń sprzed pół roku.
Prawie skończyli, kiedy Daniel nadstawił uszu, urwał w pół zdania i wytężył
słuch. Z korytarza dobiegał odgłos lekkich kroków, po chwili do salonu wszedł
Corey.
– Wyszedłem z łóżeczka, tato – obwieścił triumfalnie i zrobił śmieszną minę.
Rzucił się w ramiona Daniela, który ze śmiechem posadził malca na kanapie.
– Mój mały, ty nie masz pojęcia, że wcale nie jestem tym zachwycony, prawda?
– Nie wierzę, Danielu – powiedziała Lauren, której udzieliło się rozbawienie
Daniela. – Wiem, co naprawdę czujesz. Jesteś dumny ze swojego synka.
– Czy teraz rozumiesz, czemu wyrzuciłem wszystkie poradniki? Chyba
powinienem popatrzeć na Corey a z dezaprobatą, ale nie potrafię. Spójrz, jaki on
jest z siebie dumny! Myśli, że świetnie się spisał. – Mocno przytulił synka i
pocałował go w główkę. – Corey, chce ci się spać?
– Nie! – Niebieskie oczka malca zabłysły.
– No tak, to co robimy? Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli mały tu zostanie? I tak
zaraz kończymy.
– Mnie to nie przeszkadza – odpowiedziała Lauren zgodnie z prawdą.
Po dziesięciu minutach, kiedy skończyli, Corey spał, opierając pulchną rączkę
na udzie Daniela, a główkę na poduszce. Ten widok rozczulił Lauren i uświadomił
jej, że Daniel może ją wiele nauczyć. Czuła się zagubiona i samotna. Czasami
nawiedzało ją ponure przeświadczenie, że nigdy nie będzie dobrą matką.
A zaraz potem zadała mu przypuszczalnie najgorsze z możliwych pytań.
– Jak... jak umarła twoja żona, Danielu?
Daniel wzdrygnął się lekko, a Corey mruknął coś przez sen.
– Przepraszam. – Złożyła jego notatki, próbując opanować drżenie rąk. – Nie
miałam prawa...
– W porządku – odparł. – To znaczy, wydaje mi się nienaturalne unikanie tego
typu rozmów.
– Tak, ja czuję to samo w odniesieniu do śmierci mojej matki – przyznała
36
Lauren. – To tak, jak gdyby ludzie udawali, że ona nigdy nie istniała.
– Próbuję opowiadać o niej chłopcom. No wiesz, same miłe rzeczy. Razem
oglądamy jej fotografie. Jednak pewnego dnia będą musieli się dowiedzieć, co się
stało. To było... – Urwał i potrząsnął głową. – Widzisz, to po prostu nie powinno
było się stać. W trakcie ciąży Becky dostała cukrzycy, to się czasami zdarza i
ustępuje po porodzie. U niej było inaczej... Początkowo czuła się dobrze, ale potem
przeczytała tę książkę...
Roześmiał się gorzko.
– Może dlatego nie cenię wysoko poradników – ciągnął. – Lubię dreszczowce,
ponieważ ich autorzy nie udają, że znają odpowiedzi na podstawowe pytania. W
każdym razie Becky wbiła sobie do głowy, że może kontrolować poziom cukru
jedynie poprzez ćwiczenia i odpowiednią dietę. Zaczęła chodzić na spotkania
zwolenników medycyny alternatywnej. – Sposępniał. – Nigdy mi nie powiedziała,
że przestała przyjmować insulinę.
Kiedy pewnego dnia wróciłem z pracy, chłopcy spali w swoich łóżeczkach, a
Becky leżała w śpiączce w łazience na podłodze.
Zszokowana Lauren tylko pokręciła głową.
– Sanitariusze byli wspaniali, po prostu fantastyczni. Ale było już za późno. Nie
mogli jej z tego wyciągnąć. A ja wciąż odczuwam wściekłość.
– Na nią? – Lauren z trudem wymówiła te słowa.
– Tak. Na nią. Na tamtą książkę i na grupę tych durniów. Na siebie. Do diabła,
dlaczego wtedy wyznałem ci, że mam poczucie winy?
– Nie musisz mi opowiadać...
– Muszę, potrzebuję tego. Przykro mi tylko, że karmię cię takimi
ponuractwami.
Rozczesał palcami włosy, a potem zaczął masować skronie. Jego wysokie czoło
było poorane zmarszczkami. Lauren najchętniej objęłaby serdecznie Daniela,
podtrzymała go na duchu. Niestety, nie miała prawa tego robić.
– Gdybym nie był taki nieszczęśliwy w małżeństwie, a przede wszystkim,
gdybym nie gniewał się na nią, że zaszła w ciążę... Gdybym bardziej się starał,
pewnie nie ukrywałaby przede mną niczego! Nie potrafię należycie opłakiwać jej
śmierci, bo wciąż dręczy mnie poczucie winy...
Znowu potrząsnął głową. Ich oczy się spotkały i coś między nimi zaiskrzyło.
Usta Daniela przyciągały wzrok Lauren niczym magnes. Miała chęć dotknąć go,
przesunąć rękoma po jego muskularnych ramionach i szerokich barach.
– Przepraszam – powiedział. – Nie zasłużyłaś na to, by obarczać cię kłopotami.
37
– Ty również na to nie zasłużyłeś. Danielu. Nie powinieneś obwiniać się za
śmierć Becky. Nie można uratować ludzi, którzy tego nie chcą. Ja przeżyłam to
samo z powodu Bena.
– Więc rozumiesz mnie?
– Tak, oczywiście. Miałam sobie za złe, że Ben z niczego mi się nie zwierzał.
Dlaczego nie powiedział mi, że jego firma wpadła w tarapaty? Dlaczego uciekł?
– Czasami czuję się bardzo samotny. Znasz to uczucie, prawda?
– Aż za dobrze.
– No cóż, skończyliśmy na dzisiaj, więc... – Daniel zająknął się.
– Tak, pora na mnie.
– Czujesz się bezpieczna w twoim domu?
– Nic nie wskazuje na to, że ten facet wie, gdzie mieszkam. Wszystkie listy z
pogróżkami przysłał do firmy. – Zerknęła na Coreya, który głębiej wtulił się w
kolana ojca. – Nie wstawaj – powiedziała do Daniela. – Nie chciałabym go budzić.
To takie wspaniałe dzieciaki. Wyjdę sama.
– Wszystko w porządku, teraz już się nie obudzi. Odprowadzę cię, a potem
położę go do łóżeczka.
Daniel wstał ostrożnie, przesuwając śpiące dziecko na ramię. Lauren słyszała
rytmiczny oddech Coreya. Na tle koszuli ojca policzek malca wyglądał jak okrągłe,
białe jabłuszko. Dotknęła miękkich loków chłopczyka, a Daniel uśmiechnął się do
niej.
– Najpiękniejszy widok na świecie, co? Rekompensuje cały ten bałagan.
Lauren nie mogła wykrztusić ani słowa, więc tylko skinęła głową i poszła za
Danielem do drzwi frontowych. Czuła się tak, jakby rozdzielała ich bezdenna
przepaść. To ostatni człowiek na świecie, który chciałby nawiązać ze mną bliskie
stosunki, pomyślała smętnie.
38
Rozdział 5
Miło to wygląda...
Daniel omiótł taksującym spojrzeniem nieskazitelnie czyste, błyszczące,
przyćmione szyby w drzwiach frontowych, wypielęgnowane rośliny i wolną od
kurzu tablicę głoszącą, że to jest Cedarwood Athletic Club.
– Są tu wszystkie przyrządy gimnastyczne, których szukałam – powiedziała
Lauren. – A potem odkryłam, że jest tu również szkoła rodzenia na całkiem
przyzwoitym poziomie.
– A jak z bezpieczeństwem?
– Przed wejściem trzeba pokazać przepustkę i dowód tożsamości z fotografią.
– Możesz zaczekać minutę w samochodzie? Chciałbym coś sprawdzić.
– Jasne.
Odprowadziła go wzrokiem, gdy wbiegł na schody Sportowy strój uwydatniał
jego mocne, długie nogi i szerokie ramiona.
To dziwne, ale po wczorajszej rozmowie czuli się w swoim towarzystwie o
wiele swobodniej. Może szczere wyznania ulżyły im, pomogły pokonać
wewnętrzne napięcie. Teraz Lauren przepełniała energia i radość życia. Nabrała
pewności, że poradzi sobie ze wszystkimi problemami.
Zaczęła też rozumieć, jak ważna jest dla Daniela jego praca. Podchodził do
nowego zadania niezwykle poważnie, a piętrzące się przed nim trudności jedynie
pobudzały go do działania.
Po przybyciu do jej biura wczesnym popołudniem, nie tracił czasu na
pogawędki. Zamiast tego natychmiast wzięli się do pracy. Daniel pochwalił
systemy i procedury bezpieczeństwa w centrali korporacji Van Shuylerów. Ustalili,
że Lauren będzie jeździła kilkoma różnymi samochodami, zmieniając je na chybił
trafił.
Teraz wizytowali jej fitness club. Lauren widziała Daniela przez przydymione
szyby. Stał przy ladzie i rozmawiał z uśmiechniętą recepcjonistką. Najwidoczniej
ta rozmowa satysfakcjonowała obie strony. Recepcjonistka kiwała głową i
dowodziła czegoś z coraz większym zapałem. Wystukała coś na klawiaturze
komputera, wysłuchała uważnie Daniela, a potem podała mu coś ponad wysokim
biurkiem. Lauren nie mogła dostrzec, co to było.
Daniel powiedział coś, co zostało skwitowane kolejnym szerokim uśmiechem, a
potem szybko pobiegł do drzwi. Lecz kiedy dotarł do samochodu i usiadł na
39
miejscu pasażera, miał znacznie poważniejszą minę.
– Otrzymałem przepustkę dla gościa, żebym mógł obejrzeć wyposażenie klubu
– wycedził. – Ależ ze mnie szczęściarz. Vanessa z recepcji była zachwycona, że
zamierzam wstąpić do klubu.
Lauren natychmiast odgadła, do czego zmierza.
– To niedobrze, prawda?
– Fatalnie. Wprawdzie musiałem pokazać dowód tożsamości z fotografią, ale ta
dziewczyna natychmiast zobaczyła we mnie potencjalnego klienta. Wystarczyło się
miło uśmiechnąć. Może twój prześladowca już należy do tego klubu.
– Nie strasz mnie, bo i tak będę tu przychodzić! – Te słowa wyrwały się jej
prosto z serca. – W tutejszej szkole rodzenia poznałam kilka wspaniałych kobiet.
– Nie zamierzam cię do niczego zmuszać.
– Dziękuję!
– Wejdźmy tam. Pokażesz mi basen i salę, gdzie ćwiczysz. Porozmawiam z
osobami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo tego klubu i powiem im, że miałaś
pewne problemy. Sprawdzę ich kamery i procedury postępowania w razie jakiegoś
wypadku. A skoro już o tym mowa, nie powinnaś z góry zakładać, że twoim
prześladowcą jest mężczyzna. To może być kobieta lub para. Ktoś próbuje cię
zastraszyć, wzbudzić w tobie poczucie winy, więc moim zdaniem trzeba rozważyć
scenariusz zakładający bezpośrednią konfrontację. Zaczekają na odpowiedni
moment, gdy będziesz zupełnie bezbronna...
– Chcesz powiedzieć, gdy się przebieram lub jestem naga i właśnie wyszłam
spod prysznica?
– Tak – zgodził się z nią Daniel.
– Cholera jasna!
Daniel westchnął w duchu. Czuł się w towarzystwie Lauren coraz swobodniej.
Wczoraj przyjęła ze zrozumieniem jego wyznanie i dopatrzyła się pewnych
podobieństw do tego, co zaszło między nią i Benem. W jakiś sposób poczuł się
oczyszczony. Dlatego dzisiaj mógł poświęcić wszystkie myśli nowemu zadaniu,
czyli zapewnieniu Lauren bezpieczeństwa.
Sęk w tym, że im lepiej poznawał jej codzienne zajęcia, tym częściej dochodził
do wniosku, iż Lauren wcale nie potrzebuje dodatkowych alarmów i kamer, ona
potrzebuje jego.
A właściwie jakiegoś ochroniarza. Zatrudniał ich mnóstwo, na pełnym etacie,
na pół etatu, tymczasowo, na stałe. Przysadzistych, ciemnowłosych i krzepkich.
Wysokich, smukłych blondynów. Miał odpowiedni personel do takiej roboty.
40
Wiedział jednak, że John Van Shuyler natychmiast zaprotestuje przeciwko
podobnemu rozwiązaniu.
– To jest sala, gdzie ćwiczymy – powiedziała Lauren, wskazując przeszklone
ściany.
Daniel był w rozterce. Czy powinien spodziewać się eskalacji zagrożenia?
Westchnął ciężko.
– Gdzie zazwyczaj ćwiczysz? Z przodu sali? Z tyłu? Potrząsnęła głową.
– Tam, gdzie akurat jest wolne miejsce.
– W przyszłości podchodź jak najbliżej do tej murowanej ściany i unikaj
szklanej. Nie zbliżaj się do szatni, jeśli jest pusta. Tam mieści się odkryty basen,
tak?
– Tak, możesz go zobaczyć z tarasu kawiarni. – Ruszyła w tym kierunku, a
Daniel poszedł za nią.
– Unikaj tego tarasu. Pływaj w krytym basenie. Spróbuj przyjeżdżać tu o
różnych porach i zmieniaj miejsca, gdzie parkujesz – powiedział bez entuzjazmu. –
To... – – rozłożył ręce – to całkiem oczywiste. Po prostu musisz nauczyć się myśleć
w taki sposób.
– To wspaniale! Cudownie! – odparła ironicznie, sztywnym krokiem
przemaszerowała przez kawiarnię i dotarła na taras. Oparła łokcie o drewnianą
poręcz, z nachmurzoną miną spojrzała na opustoszały teren wokół basenu, z
którego spuszczono wodę.
– Chcę zwrócić ci uwagę na to, co oczywiste – dodała po chwili. – Ten basen
zamknięto na zimę. Jeden problem masz z głowy.
– Rozważam jeszcze jeden pomysł.
– Czyżby? – Spojrzała na niego przez ramię.
– Całodobowa osobista ochrona – wyjaśnił. – Moja, kiedy to możliwe. Przez
resztę czasu dyżury moich ludzi.
– Nie. Nie!
Wzruszył ramionami, wyłącznie po to, żeby ukryć ulgę, jaką poczuł.
– Wybór należy do ciebie.
Utkwiła w nim uważne spojrzenie.
– Ale mój tata nie dokonałby takiego wyboru, prawda? On by przyjął twoją
propozycję.
– Myślę, że tak.
– W takim razie nie powiemy mu o tym. Mam dowody na to, że umiesz
dochować tajemnicy, kiedy chcesz.
41
Nagle poczuł wyrzuty sumienia. Pewnie, mogliby razem udawać przed ojcem
Lauren, że w pełni kontroluje sytuację, ale to John miał rację.
– Czy ty rzeczywiście właśnie teraz chcesz się narażać na najgorsze? – zapytał.
– Nie boję się, raczej jestem wściekła.
– A co z twoim dzieckiem?
– A co z moim dzieckiem? – Jej twarz stężała jak maska.
Nie pasowała do niej buńczuczna, zuchowata mina.
– Ile procent ryzyka jesteś w stanie zaakceptować, gdy w grę wchodzi życie
twojego dziecka? Dziesięć? Dwadzieścia? Prowadzisz bez pasa bezpieczeństwa?
Ile alkoholu pijesz?
– Zero ryzyka. Na litość boską, dobrze o tym wiesz.
– No cóż, nie mogę ci zagwarantować bezpieczeństwa, jeśli nie zgodzisz się
zatrudnić ochroniarza.
– Nie chcę teraz o tym myśleć! – Zamknęła oczy.
– Musisz!
– Skończmy przegląd moich codziennych zajęć. Chciałeś zobaczyć mój kościół,
jeszcze raz rzucić okiem na dom. Potem się zastanowię.
– W porządku.
– Zimno mi. – Skrzyżowała ramiona i zaczęła rozcierać je rękoma.
Kościół, do którego chodziła Lauren, mieścił się w dzielnicy będącej siedzibą
wielu firm. Lauren musiała przyznać, że w niedzielę było tam prawie pusto.
Danielowi to się nie spodobało.
Lauren również.
– A teraz pewnie mam zrezygnować z niedzielnej mszy!
– Zmień kościół. Zamieszkaj z ojcem w New Jersey i chodź do jego kościoła.
– Ojciec spędza weekendy w Nowym Jorku, u bliskiej przyjaciółki.
– – Możesz chodzić do mojego kościoła. Znajduje się w bezpieczniejszym
miejscu, a na parkingu, który do niego przylega, zawsze jest duży ruch.
Nie odpowiedziała. Zastanowił się, pod wpływem jakiego idiotycznego impulsu
wysunął tę propozycję. Był pewny, że Lauren odmówi.
Potem pojechali do jej domu. Daniel zaproponował jej zainstalowanie
dodatkowego systemu alarmowego, na co Lauren wyraziła zgodę. Zapytał też, czy
przechowuje w domu jakieś kosztowności. Czy ma sejf? Czy trzyma gotówkę lub
biżuterię w łatwo dostępnych miejscach? Odpowiadała na pytania, nie kryjąc
narastającej irytacji.
Powstrzymał się od złośliwości, tylko spokojnie zapytał:
42
– Czy zamykasz swoją szafę na dokumenty?
– Tak! Zobacz! – Przechyliła się lekko w bok i przesadnie mocno pociągnęła za
rączkę górnej szuflady, najwidoczniej oczekując, że zamek stawi opór. Lecz
szuflada wysunęła się lekko i Lauren omal nie straciła równowagi.
Daniel chwycił ją i postawił na nogi. Serce zabiło mu szybciej, jak zawsze, gdy
dotykał Lauren. Nadal stał /. a blisko niej. Nie mógł oderwać spojrzenia od jej
pięknie wykrojonych ust i kosmyków cienkich, ciemnych włosów na jej karku.
Natomiast Lauren była znacznie bardziej wstrząśnięta otwartą szufladą niż
dotykiem Daniela, który położył ręce na jej ramionach.
– To dziwne – powiedziała. – Zawsze zamykam.
– A gdzie trzymasz klucze?
– Jeden komplet przy breloczku, z innymi kluczami, a drugi tutaj...
– Urwała i wpatrzyła się w mały cynowy dzbanuszek do połowy napełniony
spinaczami.
– Nie ma ich tam.
– Nie, są tutaj. – Sięgnął ręką i wziął klucze z półki. Leżały obok cynowego
dzbanka. – Czy rzuciłaś je tam i chybiłaś?
– Gdybym je rzuciła, to... Nie, nie rzuciłam i zamknęłam tę szufladę!
Odwróciła się i zaczęła chodzić po pokoju tam i z powrotem, zacisnąwszy ręce
w pięści.
– To było może tydzień temu. Pamiętam o tym, ponieważ telefon zadzwonił,
zanim przekręciłam klucz. Zamek w tej szafce zacina się, chyba że wsunie się
wszystkie szuflady naprawdę mocno. Kiedy skończyłam rozmowę, wróciłam i
zamknęłam szufladę. Potem schowałam klucz pod spinaczami. Właściwie nie
trzymam tu żadnych ważnych materiałów, ale...
Zbladła, jej źrenice rozszerzyły się, oddech stał się płytki i nagle Daniel przestał
się troszczyć o osobiste bezpieczeństwo Lauren czy o bezpieczeństwo jej
dokumentów. Teraz interesowało go tylko samopoczucie Lauren.
– Przygotuję coś do zjedzenia – oświadczył. – A potem zastanowimy się na
spokojnie. Uważasz, że ktoś tu był i grzebał w twoich rzeczach?
– Ja o tym wiem! Jeszcze nie umiem powiedzieć, czy czegoś brakuje, ale ktoś
na pewno zaglądał do tych szuflad. Na pewno!
– I jesteś wściekła, co? – zapytał, wiedząc, że tak nie jest, bo Lauren po prostu
się boi.
– Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie – odparła. – Tym razem jestem przerażona!
43
Może sprawiło to błagalne spojrzenie jej szeroko otwartych oczu. A może ten
niezwykły odcień błękitu i długie, ciemne rzęsy. Możliwe, że drżenie dolnej wargi.
Bez względu na powód – Daniel nie umiał nad sobą zapanować.
Przesunął dłońmi po okrytych miękkim swetrem barkach Lauren, po jej
kręgosłupie, i zatrzymał na plecach. Musnął podbródkiem jej włosy. Potem schylił
głowę, szukając ust Lauren.
Tylko jeden niewinny pocałunek. Nic więcej, przyrzekł sobie zbyt późno.
Muszę dodać jej otuchy.
Nic z tego nie wyszło. Z ust Lauren wyrwał się cichy dźwięk. Może miał być
protestem, ale zaraz potem zamienił się w pomruk zadowolenia. Ona również tego
pragnęła z całego serca.
Daniel delikatnie dotknął ustami jej warg. Raz, drugi, trzeci. Później przestał je
liczyć i przestał myśleć. Przestał sobie powtarzać, że źle postępuje.
To nie mogło być złe, skoro sprawiało im obojgu taką przyjemność, prawda?
Lauren miała gęste, jedwabiste i pachnące włosy. Rozwarła usta i odchyliła głowę
do tyłu. Obsypywał pocałunkami jej usta, a ona chłonęła je jak spieczona ziemia
chłonie deszcz. Zacisnęła mocno ręce na jego biodrach, najwidoczniej prosząc o
więcej.
Dał jej to, czego pragnęła.
Oparł ręce na twardym brzuchu Lauren, przesuwał usta w dół, po jej szyi.
Okrągły dekolt jej swetra był luźny, ale Daniel nie mógł sięgnąć ustami poza
obojczyk Lauren, a przecież gorąco pragnął pieścić jej piersi.
Wreszcie znalazł to, czego szukał. Lauren jęknęła, gdy potarł palcami jej
wrażliwe sutki, odchyliła głowę.
– Pragnę cię chronić, Lauren – szepnął. – Pragnę cię strzec.
– Nie, po prostu całuj mnie.
Pieścił ją przez długie minuty. Obsypywał pocałunkami jej usta, szyję, >
miękkie kosmyki włosów tuż za uchem. Gładził jej piersi, miękką skórę pleców,
ciepłe ramiona. Lauren trzymała go za biodra, tuląc do siebie. Podobała mu się
ślepa namiętność, która w niej zapłonęła.
Dotknął wargami jej ucha, a potem szepnął:
– Zdejmij sweter. Proszę. Chcę cię zobaczyć. Chcę cię dotknąć i poznać smak
twego ciała.
Lauren już cofnęła się o krok, skrzyżowała ramiona i chwyciła brzeg swetra.
Oczy miała otwarte, lecz przesłonięte mgłą. A jej włosy rozsypały się na wszystkie
strony.
44
Nagle jednak znieruchomiała, potrząsnęła głową, opuściła ręce i obronnym
gestem objęła brzuch. Sweter ześlizgnął się jej z ramienia i Daniel delikatnie
podsunął go do góry. Pozwoliła mu na to, a następnie pokręciła głową.
– Nie potrzebujemy tego, Danielu – powiedziała. – Wiesz o tym równie dobrze,
jak ja. Z jakiegoś powodu nasze ciała czują inaczej, ale mylą się.
– Dlaczego tak uważasz? – Musiał usłyszeć to od niej. Może wtedy się
opamięta.
– Ponieważ budowanie prawdziwego związku między nami właśnie teraz
przypominałoby wznoszenie pięć– dziesięciopiętrowego wieżowca na bagnach.
Nie wiem, jaki będzie stosunek Bena do tego dziecka. Przypuszczam, że w ogóle
nie będzie się nim interesował. W dodatku pojawił się ten prześladowca,
kimkolwiek jest. A ty... ty dobrze wiesz, jak wiele sprzecznych emocji tobą targa.
Nie mam ochoty na przelotny romans, nie chcę tego ani dla siebie, ani dla mojego
dziecka.
– Lauren... – zaczął.
Ponownie potrząsnęła głową. Nie chciała słuchać żadnych argumentów.
Niestety, nie mogła zaprzeczyć, że spalała ich żądza. Trawiła ich oboje, pozornie
nieodparta, pozornie kusząca obietnicą ekstazy i zapomnienia, i wspomnieniem
tego, co podarowali sobie sześć miesięcy temu. Któż nie chciałby przeżyć tego
wszystkiego?
– Jeżeli zamierzasz się spierać – szepnęła – najpierw sam sobie odpowiedz na
kilka pytań.
– Jakich pytań?
– Jak bardzo ufasz moim uczuciom? I jak bardzo ufasz własnym?
– Ani trochę – zgodził się z nią. – Nie zamierzałem spierać się z tobą, Lauren.
Masz rację. Nie jestem pewien, czy będę umiał obdarzyć inną kobietę takim
zaufaniem, jakie powinienem był pokładać w Becky. Męczy mnie sama myśl o
obudzeniu w sobie tych wszystkich uczuć, których nie podarowałem żonie.
– Rozumiem – odparła. – Kiedy rozpada się twój związek, ogarnia cię
zmęczenie i zniechęcenie. Ja również tak się czuję.
– Wiesz co, czasami poszłoby łatwiej, gdybyśmy tyle nie rozmyślali.
Gdybyśmy potrafili połączyć na krótko – nasze ciała, a potem rozejść się w różne
strony. Zamiast tego, pragniemy jakoś dopasować pożądanie do uczuć... Nie wolno
nam prowadzić tej gry, zwłaszcza że chwilowo jesteśmy skazani na swoje
towarzystwo. Przepraszam. Nie powinienem był cię całować właśnie teraz.
– Nie! – wyrwało jej się. – Nie powinieneś był mnie całować sześć miesięcy
45
temu.
– Wtedy też nie – zgodził się z nią. – Już więcej tego nie zrobię. Byłaś wtedy
taka blada – ciągnął. – Zaniepokoił mnie twój stan. – Wskazał ręką na nadal
otwartą szufladę. – Jest już szósta. Mam później jeszcze jedno spotkanie. Może
zamówimy coś do zjedzenia i ustalimy, jakiego rodzaju ochrony potrzebujesz?
Skinęła głową w milczeniu, zbyt wyczerpana, aby cokolwiek powiedzieć.
46
Rozdział 6
Daniel usmażył befsztyk, ponieważ Lauren nie zgodziła się, by coś zamówić.
– W tej chwili przeraża mnie sama myśl o dostawcy z restauracji – wyznała,
nakładając sałatkę na talerz. – Muszę to przezwyciężyć. Uda mi się, na pewno!
– Może jednak zamieszkasz z tatą? – Daniel włożył kilka ziemniaków do
kuchenki mikrofalowej.
Lauren potrząsnęła głową.
– On tak bardzo się o mnie martwi, że oboje zwariowalibyśmy ze strachu.
– A gdyby zamieszkała z wami przyjaciółka ojca?
– Pracuję nad tym, by stać się bardziej niezależną osobą. Nie lubię, gdy ktoś się
nade mną roztkliwia. Tamtego wieczoru, gdy nocowała u mnie Corinne, czułam się
podle. Skakała koło mnie tak, jakbym była chora.
– Trochę przesadza, jest zbyt egzaltowana.
– Ona dobrze mi życzy. Nasza przyjaźń przeżyła liczne wzloty i upadki, ale
znamy się od dawna. – Od szkoły średniej, kiedy obie nosiły na zębach aparaty
ortodontyczne, co było źródłem potężnych kompleksów i zahamowań.
– Czy razem spędziłyście ten wieczór?
– Tak. Zjadłyśmy kolację, obejrzałyśmy... – Urwała, zrozumiawszy, o co mu
chodzi. – Jeżeli sugerujesz, że to Corinne szperała w mojej szafie na dokumenty...
– Która z was pierwsza poszła do łóżka?
– Ja, około dziewiątej, ale...
– Kto tu był od tej pory?
– Tata, w sobotę wieczorem. Moi przyjaciele, Patrick i Catrina, wpadli, żeby
oddać pożyczone kasety wideo. Mam sprzątaczkę, która przychodzi w
poniedziałki, ale ona jest... Nie! Bridget O’Meara? Ona ma pięćdziesiąt siedem lat!
– Możesz wybierać spośród nich, Lauren. Chyba że ktoś rozbił szybę albo
uszkodził zamek, a ty jeszcze tego nie zauważyłaś lub mi o tym nie powiedziałaś.
– Zaraz po wejściu do domu sprawdzam wszystkie drzwi i okna.
– To bardzo dobrze!
– Nienawidzę tego!
– Już o tym wspominałaś.
– Chyba cię to nie dziwi?
– Nie, ale w twojej sytuacji starałbym się reagować racjonalnie, a nie
emocjonalnie.
47
Rzuciła mu gniewne, lodowate spojrzenie, ale on tylko uśmiechnął się lekko.
– Walcz. Tak trzeba.
– W porządku, właśnie przypomniałam sobie, że jeszcze ktoś wchodził do
domu. W poniedziałek, kiedy byłam w pracy. Poleciłam dostarczyć nowe krzesło. –
Dotknęła ręką pleców, które bolały ją coraz bardziej. – Bridget powiedziała, że ten
facet był tu jakiś czas, podczas – gdy ona sprzątała. Chętnie wysłucham twego
zdania na ten temat.
– To i owo przyszło mi do głowy – przyznał. – Kiedy zjemy kolację, powinnaś
sprawdzić, czy coś ci zginęło. I jeszcze jedna sprawa. Bridget ma własny klucz,
prawda?
– Inaczej nie mogłaby tu wejść, gdyż większość czasu spędzam poza domem.
– Lepiej przypomnij jej, żeby nigdy nie zostawiała go na widoku. Jutro każę
wymienić wszystkie zamki.
Lauren skinęła głową, a potem postawiła talerze na stole w rogu przestronnej
kuchni. Znalazła też obrus, lniane serwetki, srebrne kółka do serwetek i
kryształowe szklanki do wody. Dopiero po zakończeniu tych przygotowań
zauważyła, że Daniel ją obserwuje.
– Już rozumiem, dlaczego byłaś taka zdegustowana widokiem mojego salonu –
mruknął.
– Czasami wystarczy drobiazg, by dom bardzo zmienił się na korzyść –
odpowiedziała sztywno, sznurując usta. Potem osunęła się na najbliższe krzesło i
przyłożyła dłoń do czoła. – No dobrze, wyznam ci prawdę. Kiedy zaczynam
myśleć, że sprawy wymykają mi się z rąk, zamieniam się w nieznośną,
pedantyczną zrzędę.
– Zauważyłem – odparł łagodnie.
Ich oczy się spotkały. Gdy Daniel się uśmiechnął, Lauren mimowolnie
odpowiedziała tym samym. Zrobiło jej się miło, że jakiś mężczyzna o niej myśli,
stara się ją rozszyfrować. Ben nigdy tego nie robił.
A potem Daniel wzruszył ramionami.
– Przepraszam. To chyba zupełnie normalna reakcja u kogoś, komu grożono.
– Och, bardzo nie lubię, kiedy zalicza się mnie do pospolitej większości.
– Jednak twoje poczucie humoru jest wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju. – W
jego oczach ujrzała błysk rozbawienia. Chciała się na niego pogniewać, lecz nie
mogła. – Trzymaj się tego, jeśli dzięki temu czujesz się silniejsza – dodał. – I
oczywiście masz rację. Zachowanie kontroli jest naprawdę ważne.
– Czasami myślę, że taka postawa mnie wykańcza – wyznała, rumieniąc się
48
gwałtownie. – Spodobał mi się twój dom, Danielu. Zwłaszcza to, co wymknęło się
spod kontroli.
– Więc może pozwolisz mi przejąć częściową kontrolę nad twoim życiem?
Musisz zachować trochę sił dla dziecka, prawda?
Kuchenka mikrofalowa zabrzęczała. Lauren poczuła, że robi jej się niedobrze z
głodu. Jej dziecko szybko rosło i potrzebowało dużo kalorii.
– W porządku. – Skinęła głową. – Zgadzam się, zwyciężyłeś. Załatwimy
sprawę ochrony w sposób, jaki uznasz za najlepszy. Pod warunkiem, że będziemy
przestrzegać pewnej zasady.
– Co to za zasada?
– Kiedy powiem, by ochroniarze czekali na zewnątrz, to posłuchają.
– W porządku – odparł. – Podjęłaś właściwą decyzję. Naprawdę mnie to cieszy.
Zauważyła jednak, że wcale nie wyglądał na zadowolonego.
– Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – oświadczyła Lauren.
Zastukała obcasikami po podłodze korytarza przed salą konferencyjną. Przy
każdym kroku fala bólu przenikała jej ciało. Bolały ją stopy. Bolała głowa. Bolały
plecy. Bez względu na swój wizerunek kobiety interesu, ponownie założy te buty
dopiero po urodzeniu dziecka!
Był piątkowy wieczór, dokładnie dziesięć dni przed Bożym Narodzeniem. To
spotkanie skończyło się późno. Za godzinę i piętnaście minut zacznie się kolacja,
podczas której będzie się rozmawiać o interesach. A Daniel nadal krążył wokół niej
jak... jak mężczyzna, którego wynajęła do ochrony i który wykona swoje zadanie,
nawet gdyby miał przypłacić to życiem.
Był jak zwykle ubrany w jeden ze swoich ciemnych garniturów i wyglądał
wspaniale. Jednak sprawiał wrażenie człowieka, który marzy o tym, by być daleko
stąd. Rzucał ukradkowe spojrzenia na zegarek i gładził podbródek. Lauren już
bardzo dobrze znała ten gest.
– O co chodzi? – zapytała wprost.
– Liza miała mnie zastąpić o piątej, ale wynikły jakieś problemy.
– Nie było nikogo innego?
– Wiesz, że jestem bardzo wybredny, jeśli chodzi o dobór twoich ochroniarzy.
– Wiem, że ja jestem bardzo wybredna. Kawa na ławę, Danielu. Gdzie się tak
śpieszysz?
Czyżby umówił się z jakąś kobietą? A może chciał już odebrać synków od
babci? Tak, to o nich chodzi. Poznała to po wyrazie jego twarzy.
– Obiecałem chłopcom przejażdżkę do centrum. Chcieli pooglądać świąteczne
49
dekoracje – wyjaśnił, potwierdzając jej przypuszczenia. Zgarbił się i wsunął ręce
do kieszeni spodni. – Powinienem dotrzymać słowa. – Roześmiał się
nieoczekiwanie. – Do licha, w ostatni weekend kupiłem dla nich prezenty
gwiazdkowe, a oni nawet tego nie zauważyli.
– Naprawdę? – Czy to możliwe? Zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o
dwulatkach. Zwłaszcza takich zachwycających jak synowie Daniela.
– Dobry jestem, co? Ale nie chcę ich zwodzić i oszukiwać. Mama przez cały
dzień opowiadała im o tym wypadzie do miasta. Nie cierpię takich sytuacji. W
takich chwilach żałuję, że jestem samotnym ojcem.
– Twoja matka...
– Właśnie do mnie zadzwoniła, żeby mi przypomnieć, iż w ten weekend
wyjeżdża do mojej siostry w Wirginii. Przywiązuje dużą wagę do tego wyjazdu,
musi się przygotować.
– Przepraszam, Danielu. Mogłeś po prostu odejść.
Nie odpowiedział. Nie musiał. Minęły właśnie trzy tygodnie, odkąd zaostrzył
ochronę Lauren. Znała go już dostatecznie dobrze i wiedziała, że Daniel nigdy nie
schodzi z posterunku.
– Pojedźmy po nich teraz – zaproponowała. – Twoja matka będzie mogła
spokojnie przygotować się do wyjazdu. Obejrzymy razem dekoracje, a potem
zawieziesz mnie do restauracji i upewnisz się, że wszystko jest w porządku.
Następnie będziesz miał kilka godzin na znalezienie kogoś, kto odwiezie mnie do
domu.
– Ale chciałaś pojechać do domu, żeby się przebrać.
– Nie ma takiej potrzeby. – Co tam, te pęcherze na piętach kiedyś się przecież
wygoją.
Spojrzał na Lauren z wahaniem, nadal poirytowany. Nagle zapragnęła
wygładzić zmarszczki na jego czole, pogłaskać go po włosach, przytulić.
– Nie dyskutuj, proszę – powiedziała takim tonem, że dalsza rozmowa na ten
temat nie miała sensu.
– W porządku. Mama już ich nakarmiła. W pobliżu jej domu jest kilka ulic,
które zawsze są pięknie udekorowane – powiedział i ruszył do windy.
Lauren dotrzymywała mu kroku, choć bolały ją otarte pięty, głowa i plecy, a
ciężki brzuch bardzo przeszkadzał.
– To nie potrwa długo – dodał. – Może nawet będzie dość czasu, żebyś...
– Nie muszę się przebierać. – Przynajmniej dopóki nie zobaczę swojego odbicia
w lustrze, dodała w duchu.
50
Lauren od lat nie oglądała świątecznych dekoracji. Zapomniała, jaki to
wspaniały widok. Noc była jasna i zimna, ale Daniel natychmiast włączył
ogrzewanie. Chłopcy na tylnym siedzeniu ściskali w rączkach kawałki świeżych,
kruchych ciastek. W samochodzie unosił się zapach cynamonu.
Daniel powoli jechał ulicami, mówiąc:
– Ojej! Spójrzcie na ten dom! Czy widzicie te sanie?
I elfy?
Początkowo Lauren czuła się trochę niezręcznie. Znalazła się tu przypadkiem.
Nie należała do rodziny. Ale potem Daniel powiedział do niej cicho:
– To miło, że się z nami wybrałaś. Dobrze jest porozmawiać czasami z kimś
dorosłym. No i mama jest zadowolona, bo uda jej się wcześniej wyjechać. Dziękuję
ci, Lauren.
– Mnie też jest miło – szepnęła.
Ostatnio Lauren łatwo się wzruszała. Ucieszyła się, że w samochodzie jest
ciemno. Co i rusz zerkała ukradkiem na Daniela. Pragnęła znów znaleźć się w jego
ramionach, a ukrywanie tego przychodziło jej z coraz większym trudem.
– Spójrzcie, chłopcy! Spójrzcie na tę wielką choinkę!
– zawołał po chwili.
Wskazywał synom najpiękniejsze, rozjarzone lampkami dekoracje z równym
zapałem, z jakim dbał o bezpieczeństwo Lauren. W miarę upływu czasu coraz
bardziej ceniła tę cechę jego charakteru. Gdyby kiedykolwiek zapragnęła poszukać
oparcia w jakimś mężczyźnie, zwróciłaby się do Daniela. On jej nie zawiedzie.
Nie, sama muszę rozwiązywać swoje problemy, skarciła się natychmiast. Dla
odwrócenia uwagi od takich myśli, zapytała:
– Danielu, jak świętujecie Boże Narodzenie?
– Jest wspaniałe! – Roześmiał się od ucha do ucha.
– Mama dba o należytą oprawę.
– To miłe.
– Owszem – przyznał. – Kiedyś trochę się buntowałem, ale po narodzinach
chłopców zrozumiałem, jakie to ważne. Kiedy masz dzieci, szybko zmieniasz
poglądy.
– Tak przypuszczam.
– A co z tobą?
– Myślę, że ja też zmienię zapatrywania na wiele kwestii. Przynajmniej
wszyscy tak mówią.
– Nie chodziło mi o twoje poglądy. Chciałem zapytać, jak spędzacie Boże
51
Narodzenie.
– Ach, tak. – Skinęła głową. – Cicho. Spokojnie. Moja mama była jednak
podobna do twojej. Uwielbiała rodzinne spędy i ten podniosły nastrój, dbała o
najmniejszy szczegół.
– Brak ci tego?
– No wiesz, to wymaga dużo pracy i... – Wzięła głęboki oddech. – Tak. Brakuje
mi tego.
Synowie Daniela wydawali się coraz bardziej zmęczeni i senni, a kolacja
Lauren miała się rozpocząć za dwadzieścia minut.
– Musimy jechać do restauracji – powiedziała.
– Zdążymy wpaść na gorącą czekoladę – odparł. – Gdzieś, gdzie moglibyśmy
zabrać moich chłopców i gdzie nie będą się wściekać z powodu kilku plam na
obrusie. – Spojrzał na zegarek. – No tak, chyba rzeczywiście już nie mamy na to
czasu.
– Nie. Niestety, nie.
Po piętnastu minutach zatrzymał się przed restauracją, w której Lauren miała
zjeść służbową kolację. Otworzył przed nią drzwi, kiedy ona wciąż próbowała
podnieść się z fotela. Daniel zawsze tak postępował. Nie skakał koło niej, nie
wykonywał teatralnych gestów. Po prostu był na miejscu, gotów przyjść z pomocą
swojej podopiecznej. W miarę jak Lauren stawała się coraz cięższa, przyjmowała te
gesty z coraz większą wdzięcznością, bo ułatwiały jej życie.
– Nie wchodź do środka – poprosiła. – Do drzwi frontowych prowadzą tylko
dwa stopnie. Czuję się dobrze.
– Będę patrzył. Żałuję, że nie mogliśmy napić się gorącej czekolady – dodał
cicho.
– Ja też.
Zabrakło jej tchu. Daniel patrzył na usta Lauren. Potem pochylił się,
zmniejszając odległość między nimi, a potem wydatny brzuch Lauren otarł się o
jego płaszcz.
– Kiedy kolacja się skończy, ktoś będzie na ciebie czekać – oświadczył. – Może
Charlie. Albo Alex. Znasz ich obu. Dadzą ci znać, gdy przyjadą. Zobaczymy się w
poniedziałek.
– Dzięki.
– Nie, to ja ci dziękuję.
Uśmiechnął się, a Lauren zrobiła to, co musiała. Minęła go i weszła do
restauracji.
52
– Wiesz, naprawdę zaczynam się przyzwyczajać do tego wszystkiego –
powiedziała Lauren Danielowi ponad tydzień później, w Wigilię. – Myślałam, że to
niemożliwe. Coś podobnego...
– Ludzie przyzwyczajają się do wielu rzeczy – odparł, uśmiechając się do niej.
Patrzył na nią ciepło, w kącikach jego ciemnych oczu pojawiły się kurze łapki.
– Chociaż mogłabym się obejść bez tego faceta, któremu brak przednich zębów.
– To trochę niesprawiedliwe. Wiesz, że stracił je w walce, podczas pełnienia
obowiązków.
– No cóż, tak naprawdę nie przeszkadzają mi jego braki w uzębieniu, tylko
oddech. Karmisz go kanapkami z czosnkiem?
Roześmiał się.
– Nie opowiadaj mu dowcipów. Mówiąc poważnie... – Jednak żadne z nich nie
było zbyt poważne – ... to porządny człowiek, ale jeśli chcesz, mogę przydzielić
mu inne zadanie.
– Nie, nie rób tego – odparła. – Masz rację. Charlie jest miły, a ja
niesprawiedliwa. A Bill jest wspaniały i całkowicie oddany swojej pracy. – Lauren
wskazała widocznego przez oblodzone okno umundurowanego ochroniarza, który
nie odrywał wzroku od potoku samochodów wjeżdżających na rozległy parking
przylegający do kościoła.
– Tak – zgodził się z nią Daniel. – Bill jest najlepszy.
– Hmm.
Lauren nie chciała przyznać, że w coraz większym stopniu jedynym
ochroniarzem, którego rzeczywiście lubiła mieć w pobliżu, jest Daniel. I wcale nie
ze względu na swoje bezpieczeństwo. Chociaż niedawno, gdy już powoli
zapomniała o zagrożeniu, otrzymała następny list z pogróżkami.
Policja teoretycznie nadal pracowała nad tą sprawą, lecz Lauren podejrzewała,
że dopóki chroni ją Daniel, śledztwo nie przyniesie żadnych rezultatów. Widać
uznano, że pani Van Shuyler jest dobrze strzeżona, a to przecież najważniejsze.
Zorientowała się, że Daniel po cichu prowadzi prywatne dochodzenie w jej
sprawie, gdyż zadał jej kilka enigmatycznych pytań, ale, podobnie jak policja, miał
wiele innych spraw na głowie.
Musiała przyznać, że nie ma prawa oczekiwać niczego więcej. Pewnie przez nią
nieco zaniedbywał obowiązki dyrektora Lachlan Security Systems.
Teraz już po raz czwarty przyjechała do jego kościoła. Daniel był zaskoczony,
że Lauren tak regularnie uczęszcza na msze, a ona polubiła ciepłą i przyjazną
atmosferę tego miejsca.
53
Tego ranka Daniel przywiózł do kościoła swoich synków. Lauren obiecała
zająć się dziećmi w przykościelnej salce dla dzieci. Przestronne wnętrze błyszczało
od ozdób. W rogu stała szopka. Po porannej mszy dzieci miał odwiedzić Święty
Mikołaj.
Zanim Daniel wyszedł, Lauren zdążyła mu szepnąć:
– A tak między nami, w piątek przyszedł kolejny list z pogróżkami.
– Nie powiedziałaś mi o tym!
– Nie chciałam zepsuć ci weekendu. – Odciąganie Daniela od jego firmy jest
złe, ale pozbawianie go możliwości zajmowania się dziećmi, to coś znacznie
gorszego i bardziej nagannego.
– Widocznie policja również tego nie chciała – odrzekł. – Oni też mi o niczym
nie powiedzieli.
– Na moją prośbę. Przyniosłam fotokopię tego listu.
Podała odbitkę Danielowi, który szybko przeczytał ją, marszcząc brwi.
Ponowne ostrzeżenie! Numer twojego osobistego konta bankowego i dane karty
kredytowej zostały ściągnięte Z Internetu. Następne będą konta Korporacji Van
Shuylerów. Spłać dobrowolnie długi Devesona, dopóki jeszcze możesz...
– Bardziej konkretny niż poprzednie – stwierdził.
– Wygląda to jednak na pustą groźbę. Mój księgowy wraz z ekspertem
policyjnym przeprowadzili kontrolę. Nie znaleźli żadnego dowodu na to, że ktoś
obcy miał dostęp do mojego konta osobistego lub do kont naszej rodzinnej
korporacji.
– Jeśli właśnie te informacje znaleźli w twojej szafie na dokumenty...
– Mogli to wykorzystać już kilka tygodni temu – zgodziła się z nim. – Ale ja
nie trzymam tam informacji finansowych...
– Więc co tam trzymasz? Powiedziałaś mi, że niczego nie brakowało.
– Większość to dokumenty osobiste. Stare pamiętniki, listy i fotografie. Notatki
z wykładów, które prawdopodobnie powinnam wyrzucić.
– W takim razie nasz szantażysta musiał się poczuć srodze zawiedziony.
– Chyba że chciał przeczytać wyjątkowo kiepskie wiersze, które napisałam, gdy
miałam czternaście lat, lub znaleźć imiona chłopców, w których się durzyłam.
– Taak. – Daniel spochmurniał. Potem jego ton się zmienił. – A skoro już o
chłopcach mowa, skończcie z tym zaraz. – Rozdzielił Coreya i Jesse'ego, którzy
zaczęli obrzucać się klockami. – Pobawcie się grzecznie, chłopcy – poprosił. – Tata
niedługo wróci, dobrze?
54
– Tata idzie do kościoła? – spytał Jesse.
– Trafiłeś w sedno, kolego.
– Ja też pójdę?
– Nie dzisiaj. Lauren pobawi się z wami.
– Lauren poczyta książkę?
– Tak. – Uwolnił się z objęć chłopców, uśmiechnął do Lauren i wyszedł.
Lauren niezdarnie uklękła na leżącej na podłodze poduszce, a każdy z chłopców
przyniósł jej jakąś książkę. Po chwili dołączyła do nich mała dziewczynka
imieniem Emily, która mogła mieć około trzech lat. Cała trójka usiłowała usiąść
Lauren na kolanach, co było trudne, gdyż uniemożliwiał to duży brzuch. Termin
porodu wyznaczono za trzy tygodnie. Wreszcie Lauren zdołała posadzić synków
Daniela obok siebie. Emily przycupnęła na krzesełku tuż za nią.
Dziecko w brzuchu Lauren energicznie kopało. Chłopcy Daniela chcieli słuchać
wyłącznie opowiadań o samochodach, co zupełnie nie spodobało się Emily.
Dziewczynka pragnęła usłyszeć historię o Bożym Narodzeniu i powtórzyła to
szesnaście razy. Nikt nie siedział spokojnie i ktoś rozlał coś lepkiego na ciążowe
legginsy Lauren. Nie była to słodka scena spokoju i miłości, jaką opisywały
podręczniki dla przyszłych matek, a mimo to Lauren uważała, że wszystko jest w
najlepszym porządku.
W końcu Emily poszła się bawić z inną dziewczynką. Lauren została z
chłopcami Daniela, którzy postanowili potraktować ją jako część wyposażenia sali
gimnastycznej. Byli tacy zachwycający, że po prostu musiała chwycić ich w
ramiona, uścisnąć i pocałować – tak łatwo mogłaby pokochać tych malców – i
właśnie wtedy Daniel stanął w drzwiach, gdyż msza dobiegła końca.
Z jakiegoś powodu Lauren poczuła się tak, jak gdyby ją przyłapano na gorącym
uczynku i roześmiała się z zażenowaniem.
– Nieźle mnie wymęczyli. – Nadal obejmowała ramieniem Coreya i opierała
lekko podbródek na jego kędzierzawej główce.
– Nie powinnaś na to pozwalać – odrzekł Daniel.
– Och, ale to mi się podoba. To... mi służy.
Dlaczego przyglądał się jej tak uważnie?
Kiedy tylko sformułowała w myśli to pytanie, Daniel uśmiechnął się z
przymusem, odwrócił i zszedł na bok, robiąc przejście kilku innym rodzicom.
– Czas na zabawę! – oświadczyła jedna z matek. Kilkoro starszych dzieci
powtórzyło za nią:
– Czas na zabawę! Tak!
55
Synkowie Daniela natychmiast podskoczyli, również bardzo podekscytowani,
chociaż tak naprawdę nie zrozumieli, o co chodzi.
Lauren nie była pewna, jak powinna postąpić. Bill nadal czekał na zewnątrz, by
jej towarzyszyć w drodze do domu. Będzie obserwował jej rezydencję, kiedy ona
spakuje niewielką torbę podróżną. Następnie odwiezie ją do luksusowej
podmiejskiej willi jej ojca, gdzie razem spędzą ciche Boże Narodzenie.
Eileen Harrap zje z nimi świąteczną kolację, ale potem pojedzie do swojej
siostry. Siostra Lauren, Stephanie, w tym roku odwiedzi rodzinny dom dopiero w
styczniu.
Nie zaplanowali innych uroczystości, nie zaprosili innych gości. Czy to nie
smutne?
– Chyba powinnam już pójść – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.
Daniel natychmiast wyłowił nutę niechęci w jej głosie.
– A nie chcesz? – spytał.
Na jej twarzy malował się smutek. Daniel walczył ze sobą, żeby nie zareagować
na nastrój Lauren. Profesjonalna ochrona to jedno, ale troska o samopoczucie
klientki to zupełnie inna sprawa. Przestraszył się własnych uczuć, nie chciał sobie
komplikować życia.
Znowu się zarumieniła.
– Och, wiesz, zastanawiałam się, czy nie przydałoby mi się trochę praktyki.
Skoro tu jest tyle dzieci...
– Myślę, że praktyka to podstawa powodzenia w każdej dziedzinie. Zostań,
proszę. Będziesz tu mile widziana.
– Mogłabym pomóc.
– To zawsze się przyda.
Skinęła głową i poszła zapytać Dorothy Minter, organizatorkę zabawy, co
mogłaby zrobić. Dorothy wskazała na kuchnię, do której dorośli wnosili przykryte
talerze z jedzeniem. Daniel uważnie obserwował Lauren.
Jak zawsze wyglądała pięknie. Włosy upięła na czubku głowy, a ciemnozielony
strój złożony z topu i tuniki miękko otulał jej śliczną figurkę.
Poczuł, że budzi się w nim pożądanie. Przez ostatnie trzy tygodnie tłumił je,
poskramiał, deptał, jak gdyby było ogrodowym szkodnikiem pożerającym jego
rośliny. Czasami nawet wmawiał sobie, że te wysiłki zakończyły się sukcesem.
Ostatnio prawie już nie myślał o ich niedawnym pocałunku. Prawie nie
fantazjował na jej temat. Lauren była jego klientką i nikim więcej. Mógł
wyrecytować nazwiska osób, z którymi najczęściej się kontaktowała. Wyliczyć jej
56
ulubione restauracje i sklepy. Znał wszystkie szczegóły jej życia codziennego i
tylko to go obchodziło.
Nieprawda! Wiedział o niej znacznie więcej, i im lepiej ją poznawał, tym
bardziej się nią interesował. Nieustannie czymś go zaskakiwała, była pełna
sprzeczności.
Podchodziła odważnie i rzeczowo do grożącego jej niebezpieczeństwa, a
przecież była nieśmiała i na myśl o przyszłym macierzyństwie traciła pewność
siebie. Ambitna, profesjonalna i niezawodna w pracy, najwidoczniej nie radziła
sobie z życiem osobistym. W jednej chwili mogła się śmiać z jego żartów, a zaraz
potem miała oczy pełne łez. Z gracją krążyła po sali z talerzami kruchych
ciasteczek i kanapek, a przecież czerwieniła się i jąkała, kiedy tylko ktoś zapytał ją
o jej dziecko.
Musiała poczuć, że Daniel ją obserwuje, gdyż w pewnym momencie spojrzała
mu prosto w oczy.
Do diabła, przestraszył się tego spojrzenia i nie wiedział dlaczego.
A może wiedział. Czyż nie tak samo patrzyła na niego Becky w czasach, gdy
nic ich jeszcze nie łączyło?
Och, Boże, jak bardzo nienawidził tego spojrzenia! Zawsze było w nim coś
drapieżnego i niebezpiecznie zachłannego. Nie znosił sytuacji, kiedy czuł się jak
trofeum. To spojrzenie na jakiś czas zniknęło z oczu Becky po śmierci ojca
Daniela. Zastąpiła je czułość, która go ujęła. Wtedy radykalnie zmienił zdanie o
Becky. Ona się zmieniła. Albo on. A może dopiero zaczął dostrzegać prawdziwą
Becky ukrytą za mało subtelną maską, która tak często go irytowała.
I dlatego ożenił się z nią i oboje byli nieszczęśliwi już od pierwszego dnia.
Kiedy Becky upewniła się, że ich związku nie da się uratować, zaczęła krytykować
Daniela w obecności jego przyjaciół. Bez reszty pochłonęły ją modne diety,
medycyna alternatywna i kosztowne seminaria rozwoju duchowego. I oczywiście
to też była jego wina. Podobno zbyt często przebywał poza domem, nie chwalił lub
wręcz nie zauważał zmian, które wprowadziła w wystroju wnętrz lub w sposobie
przygotowywania i podawania posiłków. Obiecał poprawę, ale było już za późno.
Becky znów zwracała na niego tamto spojrzenie. Głodne i czujne, ale jednocześnie
zaborcze i wrogie.
Czego Lauren ode mnie chce? – zastanawiał się gorączkowo.
Czegoś więcej, niż mogę jej dać. Kobieta nie patrzy tak na mężczyznę, kiedy
już dostanie to, czego pragnęła. Więc o co chodzi? Wydawała się równie
zdeterminowana jak on, by odrzucić czysto fizyczny pociąg. On chronił ją przed
57
niebezpieczeństwem, najlepiej jak umiał. Więc o co jej chodzi?
Zapomnij o tym, nakazał sobie w duchu. Trzymaj się wspólnie wytyczonych
granic, nie przekraczaj ich pod żadnym pozorem. Przypomnij jej o istnieniu tych
granic. To wszystko, co możesz zrobić.
– Corey, czy chcesz mi oderwać ucho? – powiedział do synka, którego trzymał
w objęciach. – To bardzo ważna część ciała, będzie mi jeszcze potrzebna.
Jesse pociągnął go za wolną rękę.
– Dekoracje. Zobaczyć dekoracje.
– Chcesz zobaczyć dekoracje?
– Ty też pójdź.
– Tak, ja też pójdę.
Obejrzeli szopkę i choinkę. A potem przyszła pora na poczęstunek. Chłopcy już
po chwili mieli buzie wymazane czekoladą. Po uraczeniu się smakołykami wszyscy
zaczęli śpiewać kolędy, wreszcie do sali wszedł Święty Mikołaj.
To była kompletna katastrofa. Malcy śmiertelnie się przerazili. Nie chcieli
podejść do Mikołaja, choć Dorothy Minter gorąco ich do tego namawiała. Nie
potrafiła uwierzyć w zapewnienia Daniela, że to nic takiego i że w przyszłym roku
pójdzie lepiej.
– Och, ale musicie mieć zdjęcie!
– Nie zachęcajmy ich do płaczu, pani Minter. To tylko wystraszy pozostałe
maleństwa.
– Ale jestem pewna, że się uda, jeśli odwrócimy ich uwagę.
Skłamał naprędce, iż koniecznie musi odprowadzić synków do łazienki. I
właśnie wtedy, trzymając mocno dwóch wierzgających malców, zauważył, że
Lauren znowu go obserwuje.
– Może powinnaś już pójść – powiedział do niej chłodno, a jednocześnie
znacznie bardziej opryskliwie i nieuprzejmie, niż zamierzał. – Bo inaczej Bill
spóźni się na kolację świąteczną.
Zareagowała tak, jak oczekiwał. Cofnęła się. Twarz jej posmutniała. Zaczęła go
przepraszać.
Przerwał jej, mówiąc, że wszystko jest w porządku, i że Bill sobie poradzi.
Potem złożył jej życzenia świąteczne. Już wiedział, zachował się jak ostatni łajdak.
Nie chciał ranić Lauren, ale w ostatecznym rozrachunku wyjdzie im to na dobre,
był tego pewny. Nie mógł jej nic zaoferować – ani przyjaźni, ani mądrości, ani
zaangażowania uczuciowego – i chciał, by to do niej dotarło.
58
Rozdział 7
– Eileen, w tym roku przeszłaś samą siebie – stwierdził ojciec Lauren, patrząc
na zawieszoną na ścianie plastikową rybę.
– No cóż, doskonale wiesz, jak trudno jest kupić ci prezent – odparła bez cienia
skruchy. – Więcej już nawet nie będę próbowała. Od tej pory będziesz otrzymywać
ode mnie wyłącznie najświeższe ploteczki.
John roześmiał się wesoło, a potem powiedział tak, jakby to był uciążliwy
obowiązek:
– No cóż, myślę, że powinniśmy teraz zasiąść do kolacji. Pracownicy firmy
cateringowej zostawili wszystko w podgrzewaczach, wystarczy, że nałożymy
potrawy na talerze.
Szesnaście lat temu Boże Narodzenie było zupełnie inne. Matka Lauren
przywiązywała wielką wagę do świąt i jeśli nie mogła ściągnąć całej rodziny,
zapraszała przyjaciół. Zmarła dwudziestego ósmego grudnia, kiedy Lauren miała
zaledwie piętnaście lat. Od tamtej pory święta Bożego Narodzenia w domu Van
Shuylerów zawsze były ciche.
Lauren doskonale to rozumiała, dlatego nigdy nie czyniła ojcu wymówek. Lecz
w tym roku ogarnął ją płomień buntu i przyrzekła sobie, że następne Boże
Narodzenie będzie inne.
Wtedy będzie miała dziecko. Dziecko, które będzie raczkowało lub próbowało
chodzić, pochłonięte kolorowymi ozdobami choinkowymi i lampkami, ciągle
wkładające coś do buzi.
Jej dziecko spędzi święta Bożego Narodzenia tak jak Jesse i Corey
Lachlanowie. Będzie wielka, pachnąca, sięgająca sufitu, bogato przystrojona
choinka, świąteczna kolacja, gromada gości i wizyta Świętego Mikołaja.
No, byle obyło się bez okrzyków przerażenia na widok mężczyzny w
czerwonym stroju. Lauren uśmiechnęła się na wspomnienie szczerych słów
synków Daniela.
– Nie chcę widzieć Świętego Mikołaja! Nie chcę widzieć Świętego Mikołaja!
A potem z bólem serca przypomniała sobie sugestię wypowiedzianą minutę
później przez Daniela. Nie spodziewała się, że odtrąci ją w taki sposób. Myślała, że
między nimi wszystko dobrze się układa. Trzymali się granic, które sami
wytyczyli. Miała nadzieję, że zostaną przyjaciółmi.
Lecz obojętna mina i chłodny ton, kiedy się do niej zwrócił, sprawiały wrażenie
59
celowych. A Lauren nie mogła sobie przypomnieć, żeby słowem lub czynem
zasłużyła na takie traktowanie. To on pierwszy zaproponował, żeby chodziła do
jego kościoła. Ona tylko pozostała na dziecięcej zabawie świątecznej, gdzie tak
naprawdę nie było dla niej miejsca. Patrzyła, jak Daniel radzi sobie ze swoimi
malcami. W przyszłości chciałaby mu dorównać. I to wszystko.
Przynajmniej nie będę musiała na niego patrzeć przez kilka dni, pomyślała,
siadając do kolacji z ojcem i Eileen.
Pomyliła się!
Musiała pożegnać się z tą pocieszającą myślą godzinę później, kiedy zadzwonił
telefon. Jej ojciec podniósł komórkę, udzielił kilku lakonicznych odpowiedzi, a
potem powiedział Lauren:
– To ktoś z Metropay Parking. – Rozpoznała nazwę koncesjonowanej firmy
zarządzającej parkingiem obok korporacji Van Shuylerów. – Ktoś namalował
graffiti na ścianach wokół twojego miejsca.
– Tego, gdzie stał mój samochód, kiedy przecięto opony? Od tej pory z niego
nie korzystałam.
– Najwidoczniej ten facet o tym nie wie. – Jej ojciec znowu podniósł komórkę.
– Chcesz wezwać policję?
– Nie, zadzwonię do Daniela. Mam tego dosyć. Policja nawet nie wszczęła
porządnego śledztwa w tej sprawie. A Daniel może tu przyjechać i wtedy
porozmawiamy o tym, co się stało.
– Tato, jest Boże Narodzenie! Odłóż telefon.
– Myślisz, że Daniel jeszcze nie zjadł kolacji?
Podeszła i objęła go.
– Przypomnij sobie, tato – powiedziała cicho. – Czy pamiętasz stosy papieru do
pakowania i małych kuzynów z zarumienionymi policzkami i lepkimi od słodyczy
wargami? Pamiętasz zapach potraw, nie przywiezionych na zamówienie, lecz tych,
które mama sama ugotowała? Pamiętasz głupie gry, którymi wuj Pete starał się
zabawić dorosłych, i Olimpiadę Balonową, którą urządził w piwnicy dla dzieci?
– Tak. Tak, oczywiście, pamiętam to wszystko – odparł ochryple.
– Zerwaliśmy kontakt z rodziną mamy, kiedy wuj Pete przeprowadził się do
Chicago. Ale wiesz co? Gdzieś tam są ludzie, którzy nadal razem spędzają Boże
Narodzenie i wiem, że Daniel jest jednym z nich. Nie możesz prosić go, żeby
przyjechał tu dzisiaj i dyskutował o sprawach zawodowych!
Ojciec Lauren milczał jakiś czas. Później niezdarnie przytulił jej głowę do
policzka i poczuła znajomy zapach jego płynu po goleniu. W końcu odpowiedział
60
szorstko:
– Zrozumiałem, o co ci chodzi. Za rok nasza rodzina powiększy się o twoje
dziecko. Wtedy inaczej spędzimy Boże Narodzenie. Czy przynajmniej pozwolisz
mi zatelefonować do Daniela?
– A będziesz mógł zapomnieć o całej sprawie, jeśli nie pozwolę?
– Nie. Wiesz, że nie zapomnę. Za wiele dla mnie znaczysz, Lauren, i niedobrze
mi się robi na samą myśl o grożącym ci niebezpieczeństwie.
– W takim razie zadzwoń. Nie rozmawiaj jednak za długo. A co w ogóle głosiły
te napisy na murze?
– Facet z Metropay nie chciał powiedzieć. Najwidoczniej było to coś naprawdę
nieprzyzwoitego. – Podniósł telefon komórkowy, wystukał numer i poinformował
Daniela, co się stało.
Następnie milczał przez minutę lub dwie, mruknął coś niezrozumiałego i nagle
powiedział:
– Przywieź też swoich chłopców. Nie, będziecie mile widziani. Poszukam
zabawek w piwnicy i z przyjemnością znowu zobaczę tu dzieci. Dziękuję, Danielu.
Spotkamy się mniej więcej za godzinę.
Chwilę potem z kamienną twarzą wytrzymał gniewne spojrzenie córki.
– To był jego pomysł.
– Mogłeś się nie zgodzić!
– Chcę, żeby był tutaj, Lauren. Potrzebuję jego oceny sytuacji.
Lauren powstrzymała się od gwałtownego protestu i czekała na to, co
nieuniknione.
– Masz rację – przytaknęła półtorej godziny później.
– Są nieprzyzwoite.
Daniel wstąpił do garażu w drodze przez miasto i zrobił kilka zdjęć napisów
wykonanych czerwonym sprayem. Jego synkowie budowali wieże z klocków w
salonie, pod czujnym okiem Eileen, kiedy pozostała trójka dorosłych odbyła to, co
John Van Shuyler nazwał „naradą kryzysową".
Zaparzył kawę i siedzieli teraz w jego gabinecie, pełnym książek o
północnoamerykańskiej faunie i florze.
– I myślę, że masz rację, John. Popchniemy sprawę do przodu, jeśli zapomnimy
o policji – oświadczył Daniel. – Dla nich to błahostka, na którą szkoda czasu. Chcę
przeanalizować znane fakty i wyciągnąć z tego wnioski.
Może coś wpadnie mi do głowy.
Lauren wiedziała, że Daniel i tak pracuje nad tą sprawą. Nie miała jednak
61
pojęcia, że już tak dobrze się do tego przygotował. Rozłożył wydruk z datami
wszystkich listów, stempli pocztowych na kopertach, treścią listów wraz z
charakterystycznymi sformułowaniami, oraz informacjami, jakie mieli o innych
incydentach. O przeciętych oponach, włamaniu do szafy z dokumentami, a teraz
jeszcze o wulgarnych napisach.
– Jeśli jest w tym jakaś prawidłowość, to nie rzuca się w oczy – podsumował
Daniel.
– Chyba tylko to, że ten facet dba o to, żebym dobrze zapamiętała dni
świąteczne – skomentowała Lauren. – Przeciął opony nazajutrz po Dniu
Dziękczynienia.
Jej ojciec roześmiał się.
– Zanotuj to w twoim zestawieniu, Lock. Ten typ nie lubi indyków.
– Chyba to zrobię, ponieważ moje zestawienie składa się z niewielu faktów –
odparł Daniel. – Firma Bena miała w przybliżeniu szesnaście tysięcy inwestorów,
rozproszonych w całych Stanach Zjednoczonych. Sądząc po stemplach
pocztowych, listy wysłano z sześciu różnych miejsc. Z dwóch różnych urzędów
pocztowych tu w Filadelfii, dwóch w pobliżu Bostonu, jednego w Nowym Jorku i
jednego w małym mieście w Connecticut. Na trzech listach są odciski palców,
należące do trzech różnych osób. Mogłyby się przydać, ale policja nie ma ich w
kartotece. – Bezradnie wzruszył ramionami.
– Nie masz żadnego przeszkolenia w tej dziedzinie, prawda? – zapytał ojciec
Lauren.
– Nie, nie mam. Moja specjalność to zapobieganie przestępstwom, a nie
tropienie przestępców. Powinieneś wynająć prywatnego detektywa.
– Nie chcę tego zrobić. Jeszcze nie. – John Van Shuyler wstał i zaczął nerwowo
krążyć po pokoju. – Czy wspomniałaś Benowi o tej sprawie, Lauren?
– Nie, prawie wcale się nie kontaktujemy. Nadal czekam na jego decyzję
odnośnie kontaktów z dzieckiem.
– Powinnaś powiedzieć mu o wszystkim. Może to go zmusi do zrobienia
chociaż małego kroku we właściwym kierunku.
Pokręcił powoli głową, jakby nie mógł znieść ogromu wad Bena Devesona.
Lauren znowu poczuła przypływ determinacji, jak zawsze, kiedy jej tata wydawał
się zagubiony. Poradzi sobie z Benem, bez względu na wszystkie okoliczności. Da
sobie radę z tajemniczym prześladowcą. Ben nie musi o tym wiedzieć. Przecież
świetnie jej idzie.
– Pójdę się zdrzemnąć – ciągnął John. – A co do was.
62
to może wzięlibyście tych malców na spacer? Lauren, wyglądasz, jakbyś
potrzebowała świeżego powietrza.
Zgoda, ale wolałabym uniknąć towarzystwa Daniela...
Nie powiedziała tego głośno, lecz tylko skinęła głową. Tata wyglądał na
zmęczonego. Ta cała sprawa bardziej go martwiła, niż chciał to okazać.
– Ubiorę się i możemy iść – zwróciła się do Daniela.
– Zostawiłem kombinezony chłopców w samochodzie.
– Zajmę się dziećmi podczas spaceru, pobiegam z nimi, żebyś mógł spokojnie
pomyśleć nad sprawą. Tata ma rację, przyda mi się łyk świeżego powietrza.
– Nie uważam, że mogłabyś dogonić coś szybszego od gąsienicy – powiedział
Daniel do Lauren, kiedy jej ojciec wyszedł z pokoju.
– Miał nadzieję, że zasłuży na jej śmiech, ale Lauren tylko uniosła brwi. Była
rozgniewana czy tylko czujna? Miała prawo do obu reakcji po tym, jak ją wczoraj
potraktował. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, jednak nie wiedział, jak
rozegrać te sprawę. Przeprosić Lauren? Nie, musiałby wdać się w bardzo
nieprzyjemną rozmowę. A może ją pocałować?
O, tak, to wspaniały pomysł, szepnął jego wewnętrzny głos.
Nie.
Ile razy próbował określić swój stosunek do Lauren? Nie chciał znowu tego
powtarzać, bo zawsze ponosił klęskę. Na pewno w jakimś momencie ich wzajemne
stosunki po prostu muszą się poprawić. Statki na wzburzonym morzu w końcu
zawijają do portu. Świt nadchodzi nawet po najciemniejszej nocy. W pewnym
momencie przestanie pragnąć Lauren, może nawet zacznie jej ufać, może nawet
zostaną przyjaciółmi.
Rozwiąż ten problem, wtedy będziesz mógł zniknąć z życia Lauren. Znajdź
tego faceta, nakazał sobie i mimo woli uśmiechnął się.
Tak jak Lauren intuicyjnie wyczuwał, że to jest mężczyzna. Ale kto to taki?
Na dworze policzki chłopców wkrótce zaczerwieniły się z zimna. Dreptali
wolniej niż zwykle, gdyż puchowe kombinezony krępowały ich ruchy. Tydzień
temu w tej okolicy spadło dużo śniegu i wszędzie były zaspy.
Śnieg zachwycił malców. Piszczeli i śmiali się z radości. Lauren dzielnie się z
nimi bawiła. Ulepili kilka śnieżek i bardzo małego, niezgrabnego bałwana. Ojciec
Lauren przyniósł stare sanki z czerwonego plastiku, na których zmieścili się obaj
chłopcy.
Daniel zdał sobie sprawę, że obserwuje te harce na śniegu z szerokim
uśmiechem.
63
Dlaczego musi na nią patrzeć? Dlaczego Lauren zawsze tak szybko odwracała
oczy, gdy zobaczyła, że on ją obserwuje? W pewnym momencie potknęła się i
omal nie runęła w śnieg. Daniel rzucił się ku niej, ale ona potrząsnęła głową.
– Nic mi nie jest. Ostatnio mam kłopoty z zachowaniem równowagi.
– Jesteś pewna? Chcesz wejść do domu?
– Nic mi nie jest – powtórzyła, podnosząc głowę i posyłając mu buńczuczny
uśmiech.
Chcę dopaść tego drania dla niej, uświadomił sobie nagle. To nie ma nic
wspólnego z chęcią wyniesienia się z jej życia. Ta kobieta już dość wycierpiała,
również przeze mnie. Jednak nie zgorzkniała, nie załamała się. Tak, chcę zrobić to
dla niej.
– Rękawiczki chłopców są zupełnie mokre. Chyba pora wracać do domu –
powiedziała.
– To jakiś smarkacz. To musi być jakiś dzieciak. Tylko wtedy można dopatrzyć
się w tej sprawie odrobinę sensu.
Przez chwilę Lauren nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale potem spojrzała
uważnie na Daniela.
Jego ciemne oczy błyszczały, a na twarzy malował się nie znany jej wyraz
triumfu. Dosłownie tryskał energią. Wydawał się jakiś większy i silniejszy. Stał
nieruchomo, po chwili uderzył pięścią w rozwartą dłoń.
– Chodzi ci o tego faceta – domyśliła się.
– Tak. – Nachylił się i zdjął Jesse'emu rękawiczki. – Tak, masz rację, chłopcom
prawie zamarzły palce. Pora zakończyć spacer.
Podniósł obu malców, którzy jak zwykle ulokowali się na jego biodrach. Corey
zaczął popłakiwać i Daniel zapytał:
– Czy możesz szybko odwrócić ich uwagę?
– Obiecać im gorącą czekoladę z pianką?
– Słyszeliście to, chłopcy?
– Przepraszam, powinnam była wcześniej spojrzeć na ich rękawiczki.
– Nic im nie będzie. Chcę jeszcze pomyśleć o sprawie. Na głos, jeśli pozwolisz.
– W porządku, jestem tym głęboko zainteresowana, co chyba zrozumiałe.
A jeszcze bardziej tobą, Danielu, dodała w duchu. Fascynowały ją jego ruchy,
urzekała mimika. Na przykład mrużył oczy i wysuwał lekko język, gdy nad czymś
rozmyślał. Sposób, w jaki zajmował się synkami i w tym samym czasie zastanawiał
się nad sprawą. Podobno mężczyźni nie umieją opiekować się dziećmi tak jak
kobiety, ani robić kilku rzeczy jednocześnie. Przypuszczała, że Daniel musiał się
64
tego nauczyć.
– Prawdopodobnie studiuje w college'u – powiedział. – Nie jest taki bystry i
obyty, za jakiego chciałby uchodzić w naszych oczach. Być może rzeczywiście
próbował się włamać do waszych kont bankowych, ale nie udało mu się.
– Na szczęście.
– W takim razie to przeciętniak. A to oznacza, że nie jest niebezpieczny.
– A jego motywy? Podaj mi jednego z twoich malców. Będzie ci wygodniej.
– Poradzę sobie. – Prawie dotarli do domu. – Posadzę ich przy kominku, a ty
tymczasem przygotujesz dla nich gorącą czekoladę.
– Ty też się napijesz?
– Tak, poproszę. Wiesz, dlaczego myślę, że to dzieciak z college'u?
– Dlaczego?
– Na ślad naprowadziły mnie twoje słowa, że on chce. abyś dobrze zapamiętała
dni świąteczne. Pewnie mieszka w Filadelfii, ale uczy się gdzie indziej.
Prawdopodobnie w Bostonie. Osobiście pojawia się w twoim życiu tylko podczas
wolnych dni. Dla niego to zabawa, nie zajmuje się tym przez cały czas. W każdym
razie taka jest moja teoria. Oczywiście mogę się mylić.
Weszli przez boczne drzwi i Lauren zaprowadziła wszystkich do salonu. Daniel
postawił synków przed kominkiem, a oni wyciągnęli zziębnięte rączki w stronę
ognia.
– To dzielni malcy – oświadczyła Lauren. – Myślałam, że będą płakać.
– Tak, to fajne dzieciaki – rzucił od niechcenia, a potem uśmiechnął się od ucha
do ucha.
Lauren odpowiedziała mu równie szerokim uśmiechem i mruknęła:
– Uważaj, bo uwierzę, że ich nie uwielbiasz!
– W porządku, nie naciskaj. Oni są wyjątkowo fajni.
– Czuję się tak, jakbym rozwiązał sprawę – dodał. – A nie powinienem.
– Jeśli o mnie chodzi, jestem pod wrażeniem.
– Nadal właściwie nic nie wiemy – upierał się, rozbierając chłopców.
– . Gorąca czekolada? – zapytał Jesse z nadzieją.
– Prawie trafiłeś w dziesiątkę, kolego. Po prostu musimy zdecydować, którym
tropem ruszymy – powiedział Daniel.
– A jest ich dużo, prawda? – Lauren przyzwyczaiła się do dość nagłych
zwrotów konwersacji i była bardzo dumna z tej nowej umiejętności. – Znacznie
więcej niż mieliśmy parę godzin temu. Za minutę włożę je do suszarki – dodała,
biorąc wilgotne kombinezony.
65
– Musimy przekonać policjantów, żeby tak na to spojrzeli i zaczęli działać.
Malcy wypili czekoladę i natychmiast zrobili się senni. Lauren trzymała
Jesse'ego na kolanach, powoli sączyła czekoladę i obserwowała płomień w
kominku.
Chłopiec miał delikatną cerę i jedwabiste włosy. Nie zauważył, że Lauren mu
się przygląda. Impulsywnie pocałowała go w policzek. Miała wrażenie, że dotknęła
ustami ciepłego atłasu. Czy jej własne dziecko będzie takie doskonałe, takie
inteligentne, takie szczęśliwe?
Wyglądało na to, że Daniel nie śpieszy się do domu. Wyciągnął się wygodnie
na kanapie. Lauren siedziała na fotelu. Po jakimś czasie malcy położyli się na
dywaniku przed kominkiem i niebawem zasnęli, zahipnotyzowani przez tańczące
płomienie.
– Jak długo będą spali? – zapytała.
– Dwie godziny, jeśli im pozwolę. Ale potem nie zasną aż do północy, więc
może dam im tylko godzinę. Posłuchaj, pozwoliłem na to tylko dlatego, ponieważ
chciałem z tobą spokojnie porozmawiać.
– O tym facecie? Ja raczej...
– Nie, nie o nim.
– Najchętniej bym o nim zapomniała – dodała.
– Wiem. Chciałem porozmawiać o naszym wczorajszym spotkaniu.
Oświadczyłem, że powinnaś już wyjść, bo Bill przez ciebie spóźni się na
świąteczną kolację. To było... bardzo nieuprzejme i za to chciałem cię przeprosić.
Wybaczysz mi?
Miała dwie możliwości. Przyjąć przeprosiny lub je odrzucić.
– Właściwie nie rozumiem, co cię wtedy ugryzło?
Po pełnej napięcia chwili odpowiedział w końcu:
– Nie wiem. – Miał obojętną minę, zniechęcającą do zadawania dalszych pytań,
a szczególnie tych najbardziej kłopotliwych.
Lauren doznała tak wielkiego zawodu, że na chwilę zaniemówiła. Kłamał, i to
ją zabolało. Lecz dobrze ukryła te uczucia.
– Daj mi znać, kiedy będziesz wiedział. Wpatrzył się w ogień.
– Tak, zrobię to.
Kolejna wymówka... Rozgniewać się? Zignorować jego zachowanie, przejść
nad tym do porządku dziennego? A może okazać wściekłość?
Poruszył się na kanapie i mruknął:
– Dam ci znać, Lauren, kiedy zrozumiem, dlaczego uczucia, jakie żywię do
66
ciebie, tak mnie przerażają. Na razie „nie wiem" musi ci wystarczyć.
– Dobrze – odparła lekkim tonem, jakby to nie miało żadnego znaczenia.
Rzecz w tym, że obchodziło ją wszystko, co miało choćby najmniejszy związek
z Danielem Lachlanem. Walczyła z tym, lecz była skazana na przegraną.
– Ta teoria się nie potwierdziła. – Daniel podniósł glos, żeby zagłuszyć krzyki
chłopców. Ścisnął mocniej słuchawkę telefonu.
– Przepraszam, nie zrozumiałam – odpowiedziała Lauren.
– Nie, to ja przepraszam za moich chłopców. – Zamknął nogą drzwi kuchni i od
razu zrobiło się ciszej.
– Nigdy nie przepraszaj za swoich synków, Danielu – powiedziała ciepło, lekko
zachrypniętym głosem. – Są wspaniali i kocham ich.
To nie była rzucona od niechcenia uwaga. Daniel zrozumiał, że Lauren mówi
prawdę. Na myśl o tym ogarnęło go dziwne uczucie, ale nie miał czasu, żeby je
przeanalizować. Z trudem wrócił do tematu rozmowy.
– Chciałem ci powiedzieć, że przed chwilą zadzwonili do mnie z policji.
– Tak? Mów!
– Nie mam dobrych wieści, Lauren. Policjanci sprawdzili wszystkich
inwestorów Bena na terenie Filadelfii i w jej pobliżu. Moja teoria zawaliła się jak
domek z kart. Nikt z nich nie miał dzieciaka w college'u w Bostonie. Najbardziej
pasował student z Waszyngtonu. Przesłuchali – go i od razu wypuścili. To nie mógł
być on. Przepraszam cię, chyba się wygłupiłem.
Westchnął i zaklął pod nosem.
– To okropne! W zeszłym tygodniu naprawdę byłem pewien, że wpadłem na
właściwy trop.
– To nie twoja wina. Może to tylko zbieg okoliczności, że wszystkie incydenty
miały miejsce tuż przed świętami.
– Nie sądzę, że chodzi o zwykły zbieg okoliczności. Gdybym wiedział, co się
za tym kryje...
– Przestali się zadręczać.
– Przyjadę po ciebie trochę później. Moja matka będzie mogła zjawić się u
mnie dopiero o siódmej.
– Odwołaj to. jeśli chcesz – zaproponowała natychmiast, bez chwili wahania.
– Nie chcę. Twój tata życzył sobie, żebym cię zawiózł na bal sylwestrowy
korporacji Van Shuylerów i zamierzam to zrobić. Będę tak uważnie badał teren,
pilnował twoich pleców i obserwował każdego, do kogo się odezwiesz, że uznasz
to za najgorszy wieczór w życiu. Ale przynajmniej będę robić to, co do mnie
67
należy. I odwiozę cię całą do domu.
Roześmiała się i Daniel poczuł się dziwnie usatysfakcjonowany.
Dlaczego tak reaguje na tę kobietę? Tyle razy ją zawiódł, a teraz puszył się.
ponieważ zdołał ją rozweselić? Przypuszczał, że Lauren nie dotrwa do końca
zabawy. Prawdopodobnie wyjdą z balu jeszcze przed dziesiątą.
Gdy ją zobaczył, od razu zrozumiał, że poczynił błędne założenie.
Wyglądała fantastycznie w czarnej sukni na ramiączkach. Powitała go
olśniewającym uśmiechem, a niebieskie oczy błyszczały jak dwie gwiazdy.
– Dostałaś z opóźnieniem jakiś prezent gwiazdkowy czy wygrałaś los na loterii
– zapytał, unosząc brwi.
– Przekonałam samą siebie do zmiany nastawienia – odparła, podnosząc małą,
elegancką torebkę i zarzucając czarny szal na ramiona. Jej głos brzmiał stanowczo,
ruchy sprawiały wrażenie zdecydowanych. – W tym roku urodzi się moje dziecko.
Zamierzam zapewnić mu dobry start. Nie dam się zastraszyć.
– Niewiele rzeczy przyjmujesz potulnie, prawda?
– Jestem uparta i nie poddaję się łatwo – zgodziła się z nim, zamykając drzwi
mieszkania.
Zeszli po schodkach do zaparkowanego na rogu ulicy samochodu Daniela.
– Chyba znasz opowieść o dębie i o trzcinach? – ciągnęła. – Trzciny gną się
podczas burzy i dzięki temu są w stanie przetrwać każdą nawałnicę. Dąb stoi
prosto, lecz bardzo silny wiatr może go wyrwać z korzeniami i zniszczyć.
– Spodziewasz się, że zostaniesz wyrwana z korzeniami? – zapytał.
Noc była zimna i strumyki wody w rynsztokach zamarzły. Daniel otworzył
przed Lauren drzwi samochodu, a potem przytrzymał jej łokieć, ponieważ było
ślisko. Poczuł zapach jej perfum – mieszanki jaśminu i kwiatów pomarańczy. Do
tej pory powinien już się uodpornić na ten aromat, lecz tak się nie stało. Wręcz
przeciwnie, ta woń coraz silniej działała na jego zmysły.
– Po prostu chciałabym nauczyć się trochę bardziej płynąć z prądem –
powiedziała. – Skoro inni potrafią, ja też powinnam spróbować. – Wsunęła się na
miejsce pasażera z zaskakującym wdziękiem i gracją, pomimo ciąży i długiej,
fałdzistej sukni.
– Czy właśnie to robiłaś na parafialnej zabawie w dzień Bożego Narodzenia? –
zapytał, przypominając sobie nagle wyraz jej twarzy. Zmarszczone brwi,
pochmurne, niepokojące spojrzenie. Wtedy go przeraziła. Ale być może źle
zinterpretował jej zachowanie.
– Tak przypuszczam – potwierdziła. – Prawdopodobnie. Tylko to czyste
68
szaleństwo, gdyż równie dobrze mogłabym uczyć się gry na fortepianie, oglądając
koncert wirtuoza. Ejże, jak zeszliśmy na ten temat?
Utkwiła w nim oskarżycielskie spojrzenie, kiedy uruchamiał silnik. Daniel
roześmiał się i podniósł ręce z kierownicy, czując, jak z serca spada mu olbrzymi,
ciężki głaz. Próbowała uczyć się opieki nad dziećmi, obserwując go? To naprawdę
było... dziwne. Co mógł na to odpowiedzieć?
– To nie moja wina – oznajmił. – Zadałem tylko jedno proste pytanie o sposób,
w jaki reagujesz na to, co przynosi ci życie.
– To pytanie wcale nie było proste – zaprzeczyła – ale osobiste i przenikliwe.
Po takim pytaniu przyszła matka ma zamęt w głowie. Dzisiejszej nocy chcę się
dobrze bawić, nie zapominaj o tym!
– Czy to część moich zawodowych obowiązków? Mam sprawić, żebyś się
dobrze bawiła?
– Właśnie tak, panie Lachlan!
– Obrzucił ją szybkim spojrzeniem i zobaczył, że podniosła wysoko głowę i że
ma zaróżowione policzki.
– Ojej, pani Van Shuyler, zastanawiam się, czy podołam tak trudnemu zadaniu!
– powiedział cicho.
– W razie potrzeby udzielę panu kilku lekcji.
– A właściwie to jak zamierza pani to zrobić?
– A jak pan sądzi, panie Lachlan?
– No cóż... przypuszczam, że mogę podsunąć pani parę pomysłów?
Więc może ona też lubiła flirtować? Oto poznał kolejną cechę osobowości
Lauren Van Shuyler. Zaczynał zbyt wiele oczekiwać od tego balu.
Bal sylwestrowy był największym wydarzeniem towarzyskim w Korporacji
Van Shuylerów. Ojciec Lauren pojawił się tylko na krótko, wyszedł przed
dziewiątą trzydzieści. Dlatego to Lauren musiała pełnić obowiązki gospodyni.
Robiła to ze stylem i gracją. Częściowo była to nabyta umiejętność, ale przede
wszystkim wrodzona intuicja, a tego nie można się nauczyć.
Idąc tuż za nią, Daniel obserwował, jak Lauren taktownie rozmawia z gośćmi,
jak stara się zapamiętać wszystkie nazwiska. Prawie nie zwracała na niego uwagi,
co początkowo bardzo mu odpowiadało.
Jednak w miarę upływu czasu to zadowolenie przeradzało się w inne, znacznie
mniej przyjemne uczucie.
W porządku, Lauren musiała pogawędzić z żoną głównego księgowego.
Dopilnować, żeby jeden dyrektor porozmawiał z drugim dyrektorem.
69
Ale czy rzeczywiście musiała go skąpo obdzielać zdaniami typu: „Zjedz coś,
jeśli masz ochotę, Danielu", „Możesz znaleźć sobie partnerkę i potańczyć. Nie
musisz chodzić za mną krok w krok. Poradzę sobie".
Jedzenie i taniec nie należały do jego obowiązków. Musiał towarzyszyć Lauren.
– Twój tata polecił mi dopilnować, żebyś nie przesadziła! – warknął jak
rozjuszony niedźwiedź. Było teraz około wpół do jedenastej.
– Przecież nie przesadzam – odparła.
– Nie usiadłaś nawet na chwilę i prawie nic nie jadłaś.
– Zjem później, kiedy porozmawiam ze wszystkimi.
– Jeżeli jeszcze zostanie coś do jedzenia i jeśli będziesz miała dość sił, żeby
podnieść widelec. Jesteś w dziewiątym miesiącu ciąży.
– Czuję się świetnie. – Odeszła, i zmieniła ton. – Phil? Jak się czujesz? Czy
Cindy przyszła z tobą?
Daniel oparł się o ścianę i patrzył, jak Lauren idzie dalej. Ciekawe, czy
zauważy, że przestał jej towarzyszyć? Najwidoczniej spostrzegła to w końcu,
ponieważ odnalazła go po dwudziestu minutach i powiedziała:
– Teraz mogę coś zjeść. Przyłączysz się do mnie?
– Tylko po to, żeby dopilnować, abyś wreszcie usiadła.
– Hej, ukradłeś mi moją kwestię! Zamierzałam powiedzieć dokładnie to samo!
– No dobrze...
Zapomniał języka w gębie i nic innego nie przyszło mu do głowy. Co się z nim
dzieje? Zwykle nie brakowało mu słów. Zazwyczaj nie zachowywał się jak
zawodowy ochroniarz i nie obserwował klientów w ponurym milczeniu i z zaciętą
miną.
Jeśli Lauren poczuła się urażona, nie dała nic po sobie poznać. Jadła z
apetytem, uśmiechając się pogodnie.
– Nie dostaniesz mdłości od smażonych warzyw?
– Ejże, Lock, stary kumplu! Tak może zabawiać dziewczynę szesnastolatek.
Ponownie spróbował wszcząć rozmowę, tym razem o muzyce. Z wysiłku aż
rozbolała go głowa, zdołał jednak wykrztusić:
– Nie chciałabyś zatańczyć?
– Bałam się, że już nigdy o to nie zapytasz – odparła.
–
70
Rozdział 8
Dlaczego to powiedziałam? Co też wpadło mi do głowy, rozpaczała w duchu
Lauren.
Dopóki nie zasiedli z Danielem do kolacji, Lauren wykonała większą część
obowiązków przypadających na ten wieczór. Zwykle robił to jej ojciec jako szef
korporacji. Teraz scedował obowiązki na Lauren.
– Baw się dobrze, ale pamiętaj, żeby najpierw porozmawiać ze wszystkimi, z
którymi powinnaś – powiedział córce.
W końcu uznała, że tę część uroczystości ma już za sobą. Potem nagle
zauważyła, że nie ma przy niej Daniela. Jeszcze niedawno szedł za nią w odległości
kilku kroków, czujny jak zawsze. Zatęskniła za nim. Odkąd przywiózł ją tu
samochodem, nie żartował z nią ani nie flirtował, ale to jej zupełnie nie
przeszkadzało. Wszyscy inni dzielili się nowinami, żartowali, zadawali pytania.
Milczenie Daniela uspokajało, dodawało otuchy. Podobnie było przy kolacji. Nie
przeszkadzało jej, że mówił tak mało.
Lecz później, kiedy opróżnili talerze, Daniel nadal nic nie powiedział, poza
paroma banałami, które, sądząc po jego ponurej minie, były tylko stratą czasu.
Uznała więc, że jej ochroniarz wróci do rogu sali. żeby ją obserwować. Nie chciała
tego. Na tę myśl serce w niej zadrżało.
Zamiast tego Daniel poprosił ją do tańca i wypaliła wtedy całą prawdę. Tak,
rzeczywiście bała się, iż nigdy jej nie zaprosi.
Chciała, żeby to zrobił.
To chyba prawdziwy cud, że tak się stało.
Oboje przeszli niezdarnie na środek parkietu. Ona była w dziewiątym miesiącu
ciąży, więc nic dziwnego, ale Daniel? Chyba że wcale nie miał ochoty na taniec. Po
prostu starał się być uprzejmy i...
Ramię Daniela, ciężkie i ciepłe, objęło nagie ramiona Lauren. Drugie
zatrzymało się na wysokości jej talii. Instynktownie przytuliła się do niego, słysząc
jego miarowy oddech, czując ciepło jego ciała.
– Lauren...
– Nic nie mów. Już przegadałam pół nocy.
– Dobrze. – Oparł podbródek o jej włosy.
Nie mogła uwierzyć, że północ nadeszła tak szybko. Piosenkarz skończył
tęskną pieśń o miłości i oświadczył:
71
– Teraz odliczamy. Nie mam czasu na długą przemowę. Dziesięć, dziewięć,
osiem...
Lauren podniosła głowę i zamrugała powiekami.
– Nie pocałuję cię – powiedział Daniel nieoczekiwanie dla siebie samego.
– Nie?
Nie widziała oczu Daniela, bo przesłonił je rzęsami. Nie wiedziała, o czym
myślał. Postanowił, że jej nie pocałuje... Dziwne, bo jego usta ułożyły się właśnie
do pocałunku.
– Cztery, trzy, dwa...
– Zrobię to – oświadczył. – Zrobię to.
– Tak. – To znacznie lepszy pomysł!
– Szczęśliwego Nowego Roku!
– Przepraszam – wymamrotał. – Ja...
– Proszę! Och, proszę!
Dotknął ustami warg Lauren, rozchylając je. Potem cofnął się, a Lauren
zaprotestowała cichym jękiem.
– Zawiozę cię do domu – powiedział.
– Nie rób tego.
– Jestem doradcą do spraw bezpieczeństwa w korporacji Van Shuylerów. –
Zacisnął zęby. – Nie mogę tego zrobić na oczach wszystkich pracowników.
Zabieram cię do domu.
– Gdzie nikt nie będzie widział, jak mnie całujesz? – Objęła go mocniej.
– Nie to miałem na myśli.
– Wiem, ale byłoby miło, gdybyś to zrobił – Nie będę uprawiał z tobą miłości,
Lauren. Pragnę tego. Pragnąłem tego, odkąd po raz pierwszy trzymałem cię w
ramionach siedem miesięcy temu, ale mam tak wiele powodów, żeby tego nie
robić...
– Chcę je usłyszeć.
– Znasz je.
– Przypomnij mi. Dzisiejszej nocy nie pamiętam żadnego z nich.
– Jesteśmy na środku sali balowej, a to nie jest odpowiednie miejsce na takie
rozmowy.
– Może stąd pójdziemy. Chcę stąd odejść. Dość mam tego miejsca, muszę się
odprężyć, zrobić coś łatwego – i przyjemnego. Chcę, żebyś uprawiał ze mną
miłość, Danielu.
– Uprawianie miłości nie jest łatwe.
72
– To najłatwiejsza rzecz na świecie. Zamykasz oczy, zaczynasz pieścić
partnerkę i to się dzieje. Pragnę tego. – Rozmyślnie położyła rękę na jego
pośladkach, powoli musnęła ustami jego wargi.
Daniel jęknął.
– Możesz to dostać – mruknął. – Jeszcze chwila, a dostaniesz wszystko, czego
pragniesz.
– Tak...
– Lauren, zastanów się nad tym, dobrze się zastanów, jeszcze minutę, a potem
powiedz mi, że się rozmyśliłaś.
– Nie zrobię tego.
– Potrzebujesz mężczyzny, który będzie się o ciebie troszczył, który będzie cię
kochał najbardziej na świecie, a ja nim nie jestem. Nie jestem do tego gotowy. Nie
teraz. Jeszcze nie. W twoim obecnym życiu nie ma dla mnie miejsca.
Nie wspomniał dziecka Bena, ale nie musiał tego robić. Wiedziała, że o to mu
chodzi.
– Może nawet nigdy nie będę do tego gotowy. Jeśli chcesz znać prawdę, to
prawdopodobnie jest to najważniejszy powód, dla którego nigdy się z tobą nie
skontaktowałem, choć przeżyliśmy wspólnie chwile grozy. Jak bardzo
znienawidziłabyś samą siebie, jak bardzo zaszkodziłabyś przyszłości twojego
dziecka, gdybyś wpuściła mnie dzisiejszej nocy do twojego łóżka?
Mimo to Lauren musiała wpuścić go do swojego domu.
W teorii to nie powinno być problemem. Bywał w jej domu dość często,
sprawdzając zamki i okna, odsłuchując wszystkie nagrane na automatycznej
sekretarce wiadomości.
Ale tej nocy było jakoś inaczej. Powietrze we wszystkich pokojach jak gdyby
zgęstniało. Daniel przeszukał dokładnie pomieszczenia, a Lauren poszła za nim i
przyglądała się, jak on to robi. Odsuwa zasłony, otwiera szafy, omiata wzrokiem
każdy mebel.
Nie mogła tego znieść.
– To chyba nie jest konieczne, Danielu. Przecież wymieniłeś wszystkie zamki.
Wszystkie listy wysyłane są pod adresem firmy.
– Sprawdzę twój pokój.
Ruszyła za nim, rozgniewana jego uporem. Zderzyli się dokładnie w drzwiach
jej sypialni, kiedy Daniel odwrócił się, żeby zadać Lauren jakieś pytanie.
Jego usta...
Uderzyła go brzuchem w biodro. Odruchowo zamknęła oczy, kiedy wyciągnął
73
ramiona, żeby ją podtrzymać. Na oślep szukała jego ust i znalazła je, podnosząc ku
niemu twarz w tej samej chwili, gdy położył ręce na jej ramionach.
– Do diabła, dlaczego tak trudno jest z tym walczyć? – szepnął.
– Ponieważ to jest takie przyjemne.
– To nie wystarczy.
– Wiem. Przestań mi to powtarzać. Przeżyjmy choć kilka chwil zapomnienia,
oboje tego potrzebujemy.
– Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go prosto w usta. Obudziło się w niej
bardzo kobiece uczucie triumfu, kiedy wyczuła reakcję Daniela i zrozumiała, jak
wielką ma nad nim władzę.
Daniel miał otwarte usta, gorące i spragnione. Rozczesał palcami włosy Lauren,
wysuwał gorączkowo spinki. Oderwał usta od jej warg i wtulił w jedwabiste loki.
Kosmyki połaskotały ją w policzek. Daniel pogładził rękoma ramiona Lauren, a
potem ujął w dłonie jej piersi. Sutki natychmiast stwardniały. Lauren zadrżała,
zakołysała biodrami niczym jakaś egzotyczna tancerka, przywarła do Daniela
jeszcze mocniej.
– Och tak, tak, Danielu! – Oddychała płytko, nierówno i drżała na całym ciele.
– Chcesz, żebym wziął cię do łóżka? Chcesz tego, Lauren? Oderwał usta od jej
warg i wskazał na wielkie łóżko, królujące w sypialni. – Jest tam. Tak blisko. I
cokolwiek słyszałaś, seks jest możliwy nawet w tak zaawansowanej ciąży.
Powiedziano mi też, że to może być naprawdę przyjemne. Jeśli tego nie chcesz,
powiedz mi o tym teraz, zanim nie jest za późno.
Wielkie łóżko było przykryte starą narzutą, którą matka Lauren kupiła na
wyprzedaży. Oddała ją do renowacji, ale narzuta była delikatna i Lauren bardzo o
nią dbała. Starała się nigdy na niej nie siadać.
Jednak ktoś inny okazał się mniej ostrożny.
Zamarła, gdy to zauważyła.
– Rozumiem, że nie chcesz – powiedział Daniel. Nadal mocno ją obejmował i
wyczuwała, że jest tak samo podniecony jak ona. – Powinienem się z tego cieszyć,
prawda? – Nie wyglądał na zadowolonego. W jego zachrypniętym głosie wyczuła
nutę żalu.
– Ktoś tu był – powiedziała, zaciskając usta, by nie drżały.
Przeniósł wzrok na jej twarz.
– Skąd wiesz?
– Poznałam po wyglądzie narzuty na łóżku. Nigdy na niej nie siadam, ale zrobił
to ktoś inny. Tam, koło szarki nocnej. Widzisz, jest pomarszczona i pęknięta
74
wzdłuż szwu.
– Lauren, nie ma żadnych śladów włamania.
– Ja nie żartuję ani nie mam urojeń.
– A ja nie twierdzę, że się mylisz. To był ktoś, kto miał dostęp do kluczy po
wymianie zamków, ktoś, kto zna kod alarmu i kto bardzo się starał, żebyś nie
zauważyła żadnych oznak jego obecności.
– Masz rację. To niesamowite, prawda? Dlaczego jakiś facet zakrada się tutaj
na palcach... – urwała nagle i chwyciła Daniela za ramię. – Żałuję, że to
powiedziałam. O skradaniu się na palcach. To zbyt okropne. – Wzdrygnęła się,
puściła go, przycisnęła ręce do piersi. – Jak do licha on się tu dostał?
Daniel objął ją ramieniem. Znowu wstrząsnął nią dreszcz, a potem zapanowała
nad emocjami, stłamsiła je siłą woli.
– To okropne – powtórzyła. – I, co gorsza, zupełnie pozbawione sensu!
– Popełniliśmy błąd – odparł Daniel. – To nie jest „ten facet", Lauren. Mamy do
czynienia z dwiema różnymi osobami. – Zaklął. – Ale myliłem się w przypadku –
dzieciaka z college'u. Teraz jestem przekonany, iż mamy do czynienia z dwiema
różnymi osobami.
– Czy dzięki temu mam poczuć się lepiej? – zapytała z irytacją. – Że dwie
osoby dybią na moje życie? Albo na moją bieliznę? Dwie osoby, które mnie
prześladują, przeszukują moje rzeczy! Och, na litość boską, moje rzeczy!
Ciarki przeszły jej po grzbiecie i odepchnęła ramię Daniela.
– Moje szuflady? Moje szafy?
Większość ubrań trzymała w sąsiadującej z sypialnią garderobie. Lecz w tym
pokoju stała stara, wysoka komoda, gdzie Lauren przechowywała bieliznę. To była
jej słabostka. Uwielbiała kupować bieliznę.
Teraz po prostu wysuwała po kolei każdą szufladę i za każdym razem
odnajdywała dowody, że ktoś grzebał w jej rzeczach, ktoś ostrożny, ale niezbyt
uważny.
Nie powiedziała ani słowa, ale Daniel bez przeszkód czytał w jej twarzy.
– Przypuszczam, że są takie okazje, kiedy opłaca się być pedantyczną zrzędą –
powiedział do Lauren. – W stercie moich bokserek mogłyby zagnieździć się ptaki,
a ja i tak niczego bym nie zauważył. Kimkolwiek byli ci ludzie, najwidoczniej zdali
sobie sprawę, że muszą postępować bardzo ostrożnie.
– Dlatego to jest znacznie gorsze – odparła piskliwie. Potem głos jej się
załamał. – Wolałabym raczej, żeby wszystko leżało na podłodze, a szuflady nadal
były wysunięte. A tak, to ma w sobie coś osobistego.
75
Wyciągnęła rękę na oślep i znowu zacisnęła ją na przedramieniu Daniela,
potrzebowała jego siły i spokoju.
On również ją objął. Palce Daniela musnęły delikatną skórę w zgięciu ramienia
Lauren.
– Co chcesz zrobić? Oczywiście znowu zmienimy zamki i kody alarmu, a ty
będziesz musiała strzec swoich kluczy jak angielskich klejnotów koronnych. Nie
zostawiaj torebki na widoku, nawet we własnym domu. Zmień godziny pracy
Bridget. Niech sprząta tylko wtedy, kiedy jesteś w domu i wcale nie dawaj jej
kluczy. Nie zapraszaj przyjaciół. Mogę przydzielić ochroniarzy, którzy będą
pilnowali twojego domu wewnątrz i na zewnątrz przez całą dobę. Mogę także
pomóc ci w przeprowadzce, jeśli chcesz zmienić mieszkanie.
– Nie.
– Do czego odnosi się to „nie"?
– Do wszystkiego, z wyjątkiem zamków i alarmu. Nie pozwolę nikomu się
zastraszyć. – Wzięła głęboki oddech. – Chcę, żebyś mi pomógł tylko w jeszcze
jednej nowej sprawie.
– Powiedz, o co chodzi. Zrobię to.
– Chcę, abyś pomógł mojej siostrze, Stephanie, urządzić przyjęcie z okazji
urodzin mojego dziecka.
– Co takiego?
– Nie może tego zrobić z Paryża, to chyba zrozumiałe. Zostało mało czasu,
tylko dwa tygodnie. Miała kilka wspaniałych pomysłów, ale ja muszę wprowadzić
pewne zmiany. Nie chcę, żeby tam były wyłącznie moje przyjaciółki. Chcę, żeby
przyszli też ich mężowie i chłopcy. – Kiedy mówiła, wyczytała z twarzy Daniela,
że zrozumiał jej zamiary. – Postawimy telewizor w piwnicy, żeby mogli obejrzeć
mecz piłki nożnej, pić piwo, grać w pokera lub coś podobnego. – Zamierzam
poprosić Bridget, żeby pomogła w podawaniu do stołu i zaproponować, by wzięła
do pomocy kilku członków swojej rodziny.
– Jesteś pewna? – zapytał ochrypłym, pełnym napięcia głosem. – To ma być
pułapka?
– Raczej szansa dla ciebie, żebyś mógł ich obserwować, zbytnio nie rzucając się
w oczy. Tak, jestem pewna.
– Wiesz, co mówisz?
– Wiem. I ty myślisz o tym samym. To ktoś, kto mnie zna. Ktoś, kogo uważam
za przyjaciela lub przyjaciółkę.
76
Daniel nie wiedział, kto bardziej hałasuje. Mężczyźni w piwnicy, gdzie oglądali
mecz piłki nożnej, czy kobiety w salonie, które piszczały z podniecenia i śmiały
się, rozpakowując prezenty dla dziecka.
– Weźcie sobie więcej piwa – powiedział do ośmiu odwróconych plecami
mężczyzn, których sylwetki rysowały się na tle rozjarzonego ekranu telewizyjnego.
Kilku mężczyzn chrząknęło lub odmówiło, ale większość go zignorowała.
Mężowie lub chłopcy koleżanek Lauren ze szkoły rodzenia i innych
przyjaciółek nie wyglądali tak, jak gdyby mieli jakieś złe zamiary.
Daniel polecił zmienić zamki w domu Lauren na Nowy Rok, prawie dwa
tygodnie temu. Od tej pory Lauren nigdy nie spuszczała oczu ze swojego jedynego
kompletu kluczy. Nie było żadnych śladów świadczących, że ktoś włamał się do
domu. Przyszły jeszcze dwa listy z pogróżkami. Ich zawartość i specyficzne
sformułowania nadal przywodziły Danielowi na myśl jakiegoś rozgniewanego,
rozpuszczonego smarkacza z college'u, który wcale nie był taki wyrafinowany i
obyty w świecie, za jakiego się uważał. Policja rozszerzyła krąg podejrzanych,
przesłuchała kilka osób i nadal nie miała podejrzanego.
Daniel powoli wrócił na górę, udając, że jest czymś bardzo zaaferowany. W
kuchni Bridget zręcznie nakładała na talerze zimne i gorące dania. Pomagała jej
dwudziestotrzyletnia córka, Trish. Obie uśmiechnęły się do Daniela i zaprosiły, by
spróbował ich potraw. Sprawiały wrażenie bardzo zajętych, zadowolonych i
zupełnie niegroźnych.
Chwycił kilka parujących kąsków i ponownie wymknął się z kuchni, mówiąc:
– Diabelnie smaczne!
Idąc opustoszałym holem w stronę sypialni, usłyszał głos Lauren, dochodzący z
samego środka gromady gości. I jak zwykle zareagował przyśpieszonym biciem
serca.
– Och, Catrina, to zachwycające! Dziękuję ci!
Lauren z zapałem rozwijała podarunki, które Stephanie układała w stos na
bocznym stoliku. Wraz z pojawianiem się kolejnych gości przybywało też
prezentów. W salonie razem z Lauren było czternaście kobiet.
Daniel wyruszył na dalszy zwiad. W pokoju dziecinnym panowała cisza, tak
samo w gabinecie Lauren. Sypialnia była pusta. Daniel właśnie miał zawrócić,
kiedy z przylegającej do sypialni łazienki dobiegł go jakiś dźwięk. Drzwi były
zamknięte, prawdopodobnie na klucz.
Usłyszał głośny szum spuszczanej wody i mruknął:
– Tak, po to właśnie są łazienki.
77
Po chwili zawrócił, mijając po drodze łazienkę dla gości. Drzwi toalety były
otwarte. Można było zobaczyć wazon ze świeżymi, czerwonymi różami stojący na
marmurowej toaletce, nieskazitelnie czysty ręcznik dla gości położony na
podgrzewanym wieszaku i koszyczek z mydełkami w kształcie muszli.
Dlaczego w takim razie ktoś używa prywatnej łazienki Lauren? – zaczął się
zastanawiać gorączkowo Daniel.
Ukradł kilka smakołyków Bridget i oparł się o kuchenną futrynę, skąd widział
dużą część salonu poprzez podwójne drzwi prowadzące do jadalni. Zapamiętał listę
gości i teraz widział wszystkich, z wyjątkiem Catriny Callahan, Anny Hazelwood i
Corinne Alexander. Dwie z nich po prostu mogły siedzieć w jakimś kącie, poza
jego polem widzenia.
Dzisiaj Lauren wyglądała fantastycznie. Rozpuściła włosy, które spadały jej
kaskadą na plecy, oczy jej błyszczały z radości. Ubrana była na różowo, choć
zazwyczaj unikała tego koloru, uważając, że nie licuje on z jej pozycją zawodową.
Teraz miała w sobie coś łagodnego, delikatnego, chwytającego za serce. Czy
dlatego, że myślała tylko o swoim dziecku, zapominając na krótką chwilę o
grożącym jej niebezpieczeństwie?
Ten rozmarzony, senny wyraz twarzy tylko podkreślał jej urodę. Daniel
spróbował sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała, gdy po raz pierwszy weźmie
swoje dziecko w ramiona. Nagle zdał sobie sprawę, że chce to zobaczyć i
przestraszył się. Opadły go podobne wspomnienia z jego własnej, tak niedawnej
przeszłości. Przypomniał sobie zobowiązania, małżeńskie kajdany, nieszczęście,
naciski i narastające urazy.
Wróciwszy wolnym krokiem do holu, rozejrzał się, oczekując, iż jeden z
zaproszonych mężczyzn może wejść po schodach na górę. Usłyszał jednak zgodny
chór basów i barytonów. A zatem towarzystwo jest całkowicie pochłonięte
końcówką meczu. Tak, on sam też chętnie obejrzałby ten mecz, ale ostatnio Lauren
miała pierwszeństwo przed innymi sprawami. Jej bezpieczeństwo jest
najważniejsze.
Sąsiadująca z sypialnią Lauren łazienka nadal była zajęta. Nie dobiegał już z
niej szum wody. Zamiast tego Daniel usłyszał cichy szczęk otwieranych drzwi
szafki, zgrzyt wysuwanej szuflady, brzęk pojemników z kosmetykami lub lekami.
Czekał.
Dźwięki te docierały zza drzwi jeszcze przez parę minut. Później rozległ się
szczęk zamka. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Corinne. Na chwilę zamarła,
ale potem skrzywiła usta w parodii promiennego uśmiechu.
78
– Cześć, Daniel – powiedziała, próbując go wyminąć. Ponieważ stał w
drzwiach, po prostu oparł rękę o framugę, żeby zagrodzić Corinne drogę.
Podziałało.
– Musimy porozmawiać – powiedział.
– Danielu, proszę! – Zaśmiała się cicho. – Chcę zobaczyć, jak Lauren rozwija
mój podarunek.
W milczeniu wszedł do łazienki i nie odwracając się, zamknął za sobą drzwi.
Następnie oparł ręce na biodrach, jak bramkarz z nocnego klubu. Uznał, że ten gest
wystarczy, by dać Corinne do zrozumienia, iż to nie przelewki i on w razie
potrzeby bez wahania użyje przemocy. Da jej minutę lub dwie, a potem, był tego
pewny, Corinne sama zacznie mówić.
Nie musiał czekać nawet tak długo.
– To nie jest to, o czym myślisz – wypaliła Corinne po dwudziestu sekundach
pełnego napięcia milczenia.
– Powiedz mi, o czym myślę – zachęcił ją spokojnie.
– Że ją okradam.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto musi to robić.
– Właśnie! – Na jej twarzy odmalowała się ulga. – Jesteś profesjonalistą w tej
dziedzinie, Danielu – powiedziała, zniżając uwodzicielsko głos. – Przyznaję, że ja
sama uważam się za amatorkę, jednak moja obecność tutaj jest całkowicie
uzasadniona. Po prostu szukam dowodów na poparcie wniosku o wyłączną opiekę
nad dzieckiem, jeśli Ben Deveson zwróci się z tym do sądu. Zastanawia się nad
tym od miesięcy i chce poznać więcej faktów.
– Jakiego rodzaju faktów?
– Och, wiesz, o co chodzi. Szukam dowodów na używanie narkotyków,
problemy emocjonalne, rozwiązłość, niezdrowy tryb życia i tak dalej. Na pewno
masz z tym do czynienia w swoim zawodzie. Danielu. Ponieważ nie odstępowałeś
Lauren na krok i podjąłeś wszelkie możliwe środki ostrożności, okazało się to
znacznie trudniejsze, niż powinno. Jednak jej prawnicy będą chcieli nakłonić ludzi,
żeby obrzucili Bena błotem, to nie ulega wątpliwości.
– Ludzi, którzy udają, że są jej bliskimi przyjaciółmi? To chciałaś powiedzieć?
– Do diabła, nigdy w życiu nie był taki rozgniewany, a Corinne nawet nie
mrugnęła okiem.
– Lauren go rzuciła – powiedziała, zaciskając usta.
– Ja pierwsza go poznałam! Na Boga, to ja ich sobie przedstawiłam! Jakim
cudem mogłabym w tym sporze wziąć jej stronę?
79
– Przecież udajesz, że właśnie tak jest. A co z przeciętymi oponami i
anonimami pełnymi pogróżek?
– To nie moja sprawka.
Daniel z trudem panował nad nerwami. Miał ochotę potrząsnąć tą chudą jędzą i
zmusić ją do szybszego artykułowania zdań.
– Nie wiem, kto to był – mówiła dalej Corinne. Początkowo było mi to na rękę,
chociaż wciągnęło cię do gry, a ty jesteś trudnym przeciwnikiem. To zabawne, ale
Lauren długo uważała, że nęka ją jedna i ta sama osoba. Czasami było mi jej żal.
Jednak ja nigdy nie posunęłabym się do tego typu ekscesów, to nie w moim stylu. –
Spojrzała na niego z nadąsaną minką, jak gdyby mówiła: „Spójrz na mnie, jestem
miła!", a potem zepsuła ten niezbyt przekonujący występ, dodając: – Lauren nie
musi się niczym martwić w sprawie opieki nad dzieckiem. Jest taka czysta, że
można ją stawiać innym za przykład. Ben prawdopodobnie zrezygnuje z
dochodzenia praw do dziecka na drodze sądowej, co mi odpowiada.
– Uśmiechnęła się. – Nie chcę, żeby dziecko Lauren plątało się pod nogami,
kiedy zamieszkam z Benem.
– Właśnie – wycedził Daniel przez zęby. – Dziękuję za udzielenie mi tych
informacji. A teraz możesz już odejść. – Nie powiedział ani słowa więcej, tylko
wykręcił Corinne rękę do tyłu, chwycił za nadgarstek i wyprowadził kobietę z
łazienki.
– Sprawiasz mi ból – jęknęła.
– Nie. – Nie ściskał jej ręki tak mocno, jak na to zasługiwała. – Dowiesz się,
kiedy naprawdę zacznę to robić.
Kusiło go to. Tak bardzo kusiło! Chciał wykręcić jej przedramię tak bardzo,
żeby znalazło się równolegle do kręgosłupa. Widzieć, jak się pochyla, skręca z bólu
i błaga o litość. Ta kobieta zdradziła swoją starą przyjaciółkę. Oszukała ją właśnie
wtedy, gdy Lauren była najbardziej bezbronna i zagubiona. Gdy toczyła najcięższą
walkę w życiu i bardzo potrzebowała psychicznego wsparcia.
– Dokąd mnie prowadzisz?
– Do drzwi – odparł. – Sama wyniesiesz się stąd do wszystkich diabłów. I jeśli
choćby cień twojego małego palca znowu się pojawi w życiu Lauren, każę cię
aresztować. Wylądujesz za kratkami, zanim zdążysz policzyć do trzech, wierz mi.
– Na jakiej podstawie? – wyjąkała. – Jakie masz dowody przeciwko mnie?
– Tydzień temu kazałem zainstalować w całym domu ukryte kamery.
To nie była prawda. Chętnie posunąłby się do tego typu środków ostrożności,
ale Lauren nigdy nie pozwoliłaby na to. Wiedział jednak, że Corinne mu uwierzy.
80
Jednak jeżeli okaże się na tyle głupia, by kiedykolwiek tu wrócić, on zamieni jej
życie w piekło.
Kiedy zamknął drzwi za Corinne, musiał zacisnąć ręce w pięści, żeby przestały
mu drżeć. Przez kilka minut nie mógł się poruszyć. Tylko stał tak z pochyloną
głową i zamkniętymi oczami, starając się opanować.
Tak bardzo pragnął chronić Lauren, że aż go to przerażało. Był zły na siebie za
to, że nie sprawdził Corinne dokładniej. Zadowolił się ustaleniem, czy miała
udziały w kampanii Bena, czy była kiedykolwiek karana, i na tym koniec. Nie
wziął pod uwagę pobudek osobistych, nawet mu to nie przyszło do głowy. Zajrzał
też do dokumentacji Bena, na tyle głęboko, na ile mógł, ale to nie była jego
dziedzina. Zresztą tym obiecała zająć się policja. Teraz Daniel miał ochotę wsiąść
do najbliższego samolotu lecącego do Szwajcarii, żeby osobiście wytoczyć krew
Bena Devesona. Chciał sam przejrzeć wszystkie dowody zgromadzone przez
policję, zbadać wszystkie dokumenty firmy Devesona, przekształcić całe Lachlan
Security Systems w brygadę śledczą i dopaść wreszcie tego drania, który zamienił
życie Lauren w koszmar.
A najbardziej pragnął trzymać w ramionach Lauren i osłaniać ją własnym
ciałem przed każdym niebezpieczeństwem.
Nic ci nie grozi. Jestem tu. Nie opuszczę cię... To właśnie powiedziałem Becky.
Że jej nie opuszczę.
I w ten oto sposób unieszczęśliwiłem nas oboje. Nie jestem nic winien Lauren.
Absolutnie nic. Nie wolno mi ingerować w jej życie. Nie jestem też ojcem jej
dziecka. Muszę się trzymać daleko od tego wszystkiego i oszczędzić nam obojgu
cierpienia i żalu.
Niespokojny, nadal rozgniewany, z trudem panował nad emocjami. Przenikał
go ból, którego nie umiał wytłumaczyć. Powoli wrócił do kuchni i ukradł jeszcze
kilka smakołyków Bridget. Zjadł je, nie czując ich smaku. Wsłuchiwał się w głos
Lauren, która co i rusz głośno wyrażała zachwyt, oglądając resztę prezentów.
– Nie miałeś prawa!
– Dobry Boże, Lauren, a co miałem zrobić? Pogłaskać ją po głowie i odesłać z
powrotem do grona gości?
Przekazać ją tobie, żebyś zmieszała ją z błotem na środku salonu usłanego
papierem do pakowania?
Papier do pakowania został oczywiście dawno wyrzucony. Była szósta wieczór,
na dworze panował mrok i chłód. Dom wysprzątano, a goście odjechali. Lauren i
Daniel siedzieli naprzeciw siebie na środku salonu, pełnego ślicznych prezentów
81
dla jej dziecka. Te podarunki nie były najlepszym tłem dla kłótni, jaką ze sobą
toczyli.
– To była moja sprawa! – oświadczyła Lauren z gniewem. – Corinne zdradziła
mnie, a nie ciebie! Nie miałeś prawa tak postąpić. Chciałabym spojrzeć jej prosto w
oczy, usłyszeć o wszystkim z jej ust i powiedzieć, co myślę o jej udawanej
przyjaźni. A ty odebrałeś mi tę szansę! Zamiast tego sam ją zdemaskowałeś,
groziłeś jej i wyrzuciłeś ją z mego domu bez mojej wiedzy!
Potrząsnęła głową, jakby zabrakło jej słów.
– Ty naprawdę masz bzika na punkcie kontrolowania wszystkiego, co się wokół
ciebie dzieje. Niezła z ciebie despotka i pedantka. – Z najwyższym trudem zmuszał
się do mówienia względnie spokojnym tonem, choć miał ochotę krzyczeć. – Ja
tylko próbowałem cię chronić! Robię, co do mnie należy, nie rozumiesz tego?
– To nie ma nic wspólnego z kontrolą!
– Nie? Pewnie nie ma z tym nic wspólnego również sterylnie czysty i
kompletnie urządzony pokój dziecinny, ani te wszystkie poradniki dla przyszłych
rodziców?
– No tak, staram się zapanować nad swoim życiem, nie pozostawiam niczego
przypadkowi – przytaknęła natychmiast. – Wiem o tym. Dostrzegam to, śmieję się
z tego i... nadal to robię. W ten sposób odnajduję wewnętrzny spokój, jakiś ład w
życiu. Ciekaw jesteś, o co mam do ciebie pretensje, Danielu, a raczej Locku –
prychnęła z gryzącą ironią. – Zaczynasz odmawiać mi prawa do uczestniczenia w
sprawach, które mnie dotyczą. Jeśli uważasz, że mi pomagasz, to bardzo się mylisz.
Może i mam bzika na punkcie samokontroli, ale ty zachowujesz się jak
nadopiekuńcza kwoka. Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, mnie to
natomiast szalenie irytuje.
– Chronię cię, ponieważ mi za to płacą! Sama się na to zgodziłaś, czyżbyś
zapomniała? A może zaprzeczysz, że potrzebujesz ochrony?
– Posuwasz się znacznie dalej poza to, za co ci płacą, Danielu. – Oczy Lauren
zabłysły, a głos zadrżał. Mimo to wydawała się bardzo pewna swych racji. – Ale
kiedy pozwalam ci na to, jak wtedy, gdy pytałam o wychowywanie dzieci czy
zostałam na zabawie w twoim kościele, ty zareagowałeś agresją. Zupełnie jakbym
próbowała cię zmusić do czegoś, na co nie masz ochoty. To ty wysyłasz sprzeczne
sygnały.
Och, jaka jesteś piękna, kiedy się gniewasz! Tak, tylko wyobraź sobie, co ona
by zrobiła, gdybyś naprawdę jej to powiedział, pomyślał Daniel.
Poczuł gorycz w ustach. Wypił jedno piwo, kiedy kręcił się na dole, oglądając
82
mecz i czekając na koniec przyjęcia. Potem wypił drugie. Teraz żałował, że dał się
skusić. Alkohol ciążył mu w żołądku, przytępiał ostrość umysłu, której teraz tak
bardzo potrzebował. Miał przecież wiele spraw do przemyślenia.
Po chwili jednak musiał przyznać szczerze, że to nie piwo mu w tym
przeszkadzało. To Lauren. Była taka pociągająca i piękna, kiedy się gniewała.
– A oto jeszcze jeden sprzeczny sygnał, specjalnie dla ciebie – powiedział i
podszedł, żeby ją pocałować.
Czy kiedykolwiek przedtem całował tak namiętnie rozgniewaną kobietę? No
tak, oczywiście, kilka razy Becky. Częściej to on był całowany przez kobiety, po
starannie zaplanowanej kampanii, jak później zrozumiał. Nie lubił tej uprawianej z
premedytacją męsko-damskiej gry, tych następujących po sobie, niemal rytualnych
zachowań. Teraz było inaczej, bo... znacznie lepiej, bez cienia fałszu.
Oczy Lauren błyszczały, policzki zarumieniły się. Rozpuszczone włosy były
trochę potargane, gdyż rozczesała je palcami i odrzuciła do tyłu, unosząc dumnie
głowę. Patrzyła, jak Daniel idzie ku niej, musiała odgadnąć jego zamiary. Nie
odezwała się, po prostu piorunowała go spojrzeniem, jakby ostrzegając przed
konsekwencjami.
Podjął to wyzwanie bez namysłu.
– Jeżeli uważasz, że to coś zmieni, to grubo się mylisz – syknęła jak
rozzłoszczona kotka. Odwróciła gwałtownie głowę i wargi Daniela dotknęły kącika
jej ust. Poczuł słodki smak truskawek, biszkoptu i śmietany.
Ujął podbródek Lauren i ostrożnie znów zwrócił jej głowę ku sobie. Kiedy
wykrztusiła „Nie", Daniel zamknął jej usta pocałunkiem.
– Powtórz to tak, jakbyś naprawdę tego nie chciała, a wtedy przestanę –
warknął.
– Ja naprawdę tego nie chcę. Poza tym nadal gniewam się na ciebie.
– Ale nie pozostajesz obojętna na moje pocałunki.
Nie odpowiedziała, lecz oparła lekko dłonie na jego biodrach. Podniosła ku
niemu twarz, już się nie odwracała. Rozchyliła usta. No i rzeczywiście nie
pozostała bierna wobec jego pieszczot.
– Odpowiadam na twoje pocałunki – przyznała potulnie. Objęła go rękoma za
szyję> ugryzła lekko w dolną wargę, a potem musnęła językiem wyimaginowaną
ranę. – Ale to i tak niczego nie zmienia. Gniewam się na ciebie.
– Co zamierzasz zrobić w tej sprawie?
– Całować cię tak długo, aż mnie przeprosisz.
– To dość ryzykowne i chyba nazbyt ambitne założenie. Wytrzymam dłużej niż
83
ty.
– Doskonale! Wcale mi się nie śpieszy.
Oboje pletli androny i oboje doskonale o tym wiedzieli.
– A co potem?
– Potem zadzwonię do Corinne i umówię się na spotkanie z nią.
– Nie!
– Nie przeszkodzisz mi w tym, Danielu. Nie w tym, co muszę i powinnam
zrobić. Całuj mnie, ile tylko dusza zapragnie.
– Tak. To właśnie zamierzam... – mruknął.
– Ale nie oszukuj się, że to cokolwiek zmieni w naszych wzajemnych
stosunkach.
Zimny prysznic nie podziałałby tak szybko, jak ostatnie słowa Lauren. Daniel
cofnął się o krok.
– Nie dzwoń do Corinne! – poprosił. – Na litość boską, nie rób tego!
– Czemu nie?
– Bo za osiem dni masz urodzić dziecko.
– To wystarczający dowód, że jestem dorosła. Nie zostałam
ubezwłasnowolniona. Przestań mnie pouczać.
– Pewne zachowania są poniżej twojego poziomu, Lauren. Co właściwie
zamierzasz zrobić? Dostarczyć Corinne satysfakcji, przyznając, jak bardzo dała ci
się we znaki? A może urządzisz pyskówkę?
– Sądzisz, że to w moim stylu?
– Nie! Do diabła, nie! Ale kto wie, jaki ona ma styl? Jesteś od niej tysiąc razy
lepsza. Nie zawracaj sobie nią głowy, nie warto.
Popatrzyła na niego uważnie, przechylając lekko głowę na bok. Była dziwnie
spokojna, wręcz nienaturalnie opanowana.
– Zastanawiam się, czy to nie jest najprzyjemniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek
mi powiedziałeś. – Uśmiechnęła się leciutko. – Myślę, że tak.
– Czy pamiętasz, że jesteś jutro po południu umówiona na oddziale
położniczym miejskiego szpitala? – spytał Daniel – I że twój tata chciał, abym
sprawdził ich system alarmowy?
– Tak, pamiętam. Tuż przedtem mam badania prenatalne i proszę, żebyś mi
towarzyszył. W poczekalni – dodała z naciskiem. – Ja chcę, abyś mnie chronił.
Danielu. Ale nie przed zdradzieckimi przyjaciółkami.
Wzruszył ramionami, na pozór lekceważąco, w istocie jednak był trochę
zaniepokojony. Do diabła, pomyślał, ona naprawdę potrzebuje mojej pomocy.
84
A może to Lauren miała rację? Może to raczej on odczuwał wielką potrzebę, by
chronić ją przed całym złem tego świata?
85
Rozdział 9
– Jak ci poszło? – Daniel krążył po poczekalni oddziału położniczego. W tym
miejscu czuł się w roli ochroniarza szczególnie niezręcznie.
– Doktor Feldman mówi, że wszystko jest w porządku – odparła Lauren.
Znowu ubrała się jak kobieta interesu – w elegancką, lecz skromną granatową
sukienkę. – Puls jest świetnie wyczuwalny i dziecko miewa się dobrze. Jest
ułożone główką do dołu. Właściwie to...
– Wiem, trzeba szykować się do porodu.
– No tak, ale to jeszcze może potrwać.
– Nie wszystkie dzieci są punktualne. Przyjmą cię na oddział i spokojnie
poczekasz na swój czas.
– Albo kogoś zamorduję.
– A skoro już o tym mowa, nie zapytałem cię jeszcze, czy...
– Tak, widziałam się z Corinne dziś rano. Tak, nadal jest cała i ma wszystkie
włosy.
– To dobrze – powiedział ostrożnie.
– Ja nie przegrałam, Danielu. – Musnęła palcami rękaw jego szarej koszuli,
jakby pragnęła go uspokoić. Czy wyczuwała, że coś go dręczy? Czasami miał
ochotę poprosić, żeby Lauren pomogła mu zrozumieć, co to takie– go. –
Siedziałam za wielkim biurkiem w moim ogromnym biurze, w towarzystwie
prawnika. W pełni kontrolowałam sytuację, zmusiłam Corinne, aby spojrzała mi w
oczy, co ją zaniepokoiło, i dostałam to, czego chciałam.
– A co to właściwie było? Wczoraj mi tego nie powiedziałaś.
– Nie miałeś ochoty słuchać, prawda? Chciałam wydobyć z niej więcej, niż była
skłonna mi powiedzieć, o planach Bena. Udało mi się. – Podniosła głowę. – Wiem,
na czym stoję w sprawie mojego dziecka. Ben nie wróci do USA, bo musiałby
stanąć przed sądem. Powiedział podobno, że jeśli chcę pokazać mu dziecko, będę
musiała odwiedzić go w Europie. Czyli zakopał topór wojenny. Corinne go kocha,
chyba wkrótce razem zamieszkają. Nie miałam pojęcia, że jej ostatnia podróż do
Europy miała takie romantyczne podłoże. Ben wyraził ubolewanie z powodu tych
anonimów i incydentów. Zamierza zaproponować jakąś ugodę, ale ja się na to nie
zgodzę. Nie zabiorę dziecka do Europy. Jestem niezależna i świetnie sobie poradzę
w mli samotnej matki.
Daniel poczuł się trochę nieswojo. Jednak i tym razem nie potrafiłby
86
powiedzieć, co go zaniepokoiło. Decyzja Lauren, a może jej determinacja i
pewność siebie? O ile oczywiście Lauren nie działa teraz pod wpływem ślepej
złości. Cóż, ona nie przemyślała jeszcze wszystkiego, jej dziecko jeszcze nie
przyszło na świat. Nie wiedziała, w co się pakuje. Dlaczego tak bardzo go to
niepokoiło? Czym się martwił?
– Jak się czujesz? – zapytał lekko zachrypniętym głosem. – Wszystko w
porządku?
– Czuję się dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności. – Skrzywiła się, przecząc w
ten sposób swym słowom, a potem potarła plecy w okolicy krzyża. Daniel znał ten
gest. Omal nie zaproponował jej masażu. Dzisiaj jednak był ostrożny. Patrzył
całkiem inaczej na wiele spraw, jedne przemyślał, a nad innymi ciągle się
zastanawiał.
Gdyby Lauren go posłuchała, nie zobaczyłaby się z Corinne dziś rano, ale stało
się inaczej. Wczoraj powiedziała, że chodzi jej o zakończenie sprawy. Czy dlatego
dzisiaj inaczej wygląda?
Jest spokojna, trochę zamyślona, szczęśliwa.
Tak, wygląda na szczęśliwą. Gdzieś znikł dawny upór, to nieznośne, graniczące
z arogancją stawianie na swoim.
– Co się zmieniło, Lauren? – zapytał nagle, gdy ruszyli korytarzem do wyjścia.
Zatrzymała się i popatrzyła na Daniela.
– Czy to widać?
– Tak, widać. To wygląda wspaniale. Ty wyglądasz wspaniale. Jesteś taka
spokojna, rozluźniona.
– Hormony?
– Coś więcej.
– No tak, masz rację. Czuję się inaczej, ponieważ nareszcie wiem, na czym
stoję i na kogo mogę liczyć. Eileen, Bridget, Stephanie, Catrina – oto moi
prawdziwi przyjaciele. I ty. – Powtórzyła to słowo po kilku sekundach, tym razem
pytającym tonem: – Ty?
– Tak, oczywiście, jestem twoim przyjacielem burknął.
Ja nigdy bym cię nie zdradził, pomyślał, ale na szczęście ugryzł się w język.
Czy pojmował zdradę tak samo jak Lauren?
– Nadal nie wiemy, kto jest twoim prześladowcą – przypomniał jej.
– On nie napawa mnie lękiem. Szczerze mówiąc, bardziej przerażała mnie
myśl, że ktoś grzebie w moich rzeczach. To tym się martwiłam, znacznie bardziej
niż przeciętymi oponami czy listami z pogróżkami.
87
Stali przy oknach, z których roztaczał się widok na centrum Filadelfii.
– Spójrz – powiedziała. – Widać dach budynku, w którym mieściły się biura
firmy Bena. Zauważyłam to kilka tygodni temu. Zajmowali sześć pięter, które
chyba nie zostały ponownie wynajęte. Ktoś na tym dużo stracił.
– Tak, tak przypuszczam – zgodził się, jednak myślami błądził gdzie indziej,
nie poświęcając wiele uwagi słowom Lauren.
A przynajmniej wtedy tak było.
– Za kilka minut muszę być na oddziale położniczym – przypomniała mu. –
Lepiej już chodźmy.
– Pomyślą, że to ja jestem ojcem dziecka.
– Pewnie tak. Jeśli ci na tym zależy, możemy im wyjaśnić, jak jest naprawdę.
– To nieważne. Niech myślą, co chcą. Lauren skinęła głową.
– W porządku.
– Zaczynała żałować, że zdecydowała się na wyprawę do szpitala właśnie
dzisiaj. Była już zmęczona i najchętniej posiedziałaby gdzieś spokojnie. W dodatku
nadal odczuwała ból w dole brzucha i plecach.
Dobrze, że był przy niej Daniel. Za bardzo się do niego przyzwyczaiła, w tym
sęk. Przyzwyczaiła się, że Daniel otwiera jej drzwi, pyta, czy nie jest jej zimno i
czy nie chce jej się pić. Przywykła, że w jego obecności czuje się bezpieczna.
Przyzwyczaiła się, że chociaż Daniel często milczy, czasami bawi ją do łez
opowieściami o wyczynach swoich synków.
– Au!
Nagle ostry ból w dole brzucha przeszył ją niby sztylet. To było takie
przenikliwe, niepodobne do niczego znanego...
To nie poród.
To nie może być poród.
Dziecko miało przyjść na świat za tydzień. Przecież nie może urodzić się
wcześniej, to tylko jakaś niestrawność lub kolka.
Nie bardzo potrafiła się skupić na oględzinach oddziału położniczego. Na
twarzy Daniela malowało się uprzejme zainteresowanie, które wyglądało na
prawdziwe, choć Lauren wiedziała, że tak nie jest.
– Dobrze się czujesz? – spytał trochę później, kiedy grupa przyszłych matek i
zdenerwowanych ojców poszła dalej, aby obejrzeć jedną z sal operacyjnych.
Tak! – odparła z udaną wesołością. – Cieszę się, że można rodzić w swoim
pokoju, o ile wszystko przebiega prawidłowo.
– Tak, to przyjemny szpital. Pozwolisz, że zadzwonię? Mam pilną sprawę.
88
– Jasne.
– Tutaj nie wolno używać komórek, muszę poszukać automatu. Zaraz was
dogonię, nie martw się.
– Czuję się świetnie – powtórzyła. Po kilku sekundach, gdy zajrzała do cichej,
wyposażonej w najnowszą aparaturę sali porodowej, znowu chwyciły ją bóle. Tak
samo ostre i przenikliwe.
To nie poród. To nie może być poród. Ale na pewno nie czuła się dobrze.
Zawieszony wysoko na ścianie porodówki zegar wskazywał za kwadrans szóstą.
Od pierwszego ataku bólu minęło piętnaście minut.
Daniel wkrótce wrócił. Zmrużył oczy tak bardzo, że wyglądały jak dwie
szparki.
– Coś nie tak? – zapytała.
– Na razie nie. Będę cię informował na bieżąco.
Powinna była zapytać, o czym mówi, ale właśnie dotarli do oddziału
noworodków.
– Ojej! Niemowlęta! – powiedział z szerokim uśmiechem, zaglądając przez
szybę. – Dawno nie widziałem takich maleństw jak te.
Większość noworodków spała, ale kilka płakało. Jedno całkiem czerwone
niemowlę z gęstymi, czarnymi włoskami właśnie brało pierwszą w życiu kąpiel i
wcale nie było tym zachwycone. Pozostałe zwiedzające szpital pary trzymały się za
ręce i uśmiechały do siebie.
– Jak prezentuje się ten oddział z twojego punktu widzenia, Danielu? Jest
bezpieczny? – spytała Lauren.
– Tak, dobry – odrzekł. – Nie dostrzegam żadnych problemów.
Mówił jeszcze o sprawnych ochroniarzach i dokładnym systemie kontroli, ale
Lauren go nie słuchała. Bóle wróciły, tym razem na dłużej. W każdym razie tak jej
się wydawało. A może dlatego, że przybrały na sile. Zegar na oddziale
noworodków wskazywał za siedem szóstą.
Daniel dostrzegł dziwny wyraz jej twarzy.
Przypuszczalnie śmiertelne przerażenie.
Powiedział coś do Lauren, lecz ona nie usłyszała ani słowa, tylko mocno
chwyciła go za ramię. I już nie puściła.
– Nie, nie czujesz się dobrze! Co ci jest? Zaraz mi oderwiesz rękę. Wyglądasz,
jakbyś miała...
– To nie poród – powiedziała Lauren zmienionym głosem.
– Nie?
89
– Zwykły ból. Przechodzi i wraca, mija i znowu wraca. I tak w kółko.
– Ale to nie jest poród?
– Nie. – Zauważyła, że pielęgniarka oprowadzająca grupę spojrzała na nią z
ciekawością. Zmusiła się, by odpowiedzieć jej szerokim uśmiechem.
Po czterech minutach rozpoczął się kolejny skurcz, a następne powtarzały się
dokładnie co cztery minuty. Za trzy szósta. Minuta po szóstej. Pięć. Dziewięć po
szóstej. Wycieczka się skończyła.
– Możesz wrócić do domu? – zapytał Daniel.
Chyba pogodził się z tym, że Lauren całkowicie zawładnęła jego ramieniem, a
to dobry znak. Ramię Daniela było najlepsze na świecie. Po każdych czterech
minutach Lauren dochodziła do wniosku, że umarłaby bez niego.
– Nie, nie mogę – orzekła.
– To rzeczywiście jest poród, prawda?
– Tak sądzę.
– I chcesz zostać tu na noc?
– Tak. – I chcę, żebyś ty został, dodała w myślach. Lecz nie musiała o nic
prosić, bo Daniel powiedział:
– Ulokujemy cię w pokoju, a potem będę musiał zadzwonić do mamy, dobrze?
– W porządku.
– Zostaję, Lauren. Nie opuszczę cię.
– Wiem. Dziękuję ci.
Spacerowali po korytarzu oddziału położniczego tak długo, aż Lauren
zapamiętała każdy szczegół tej drogi. Ssała cukierki. Oparła czoło o ścianę pokoju,
który jej przydzielono, podczas gdy Daniel masował jej plecy.
Przy każdym nowym skurczu zastanawiała się, czy nie wziąć epiduralu. Jednak
pielęgniarka ostrzegła ją, że ten lek może opóźnić poród, zwłaszcza przy
pierwszym dziecku. A i tak wszystko trwało nieznośnie długo.
Daniel próbował odwrócić uwagę Lauren od bólu, komentując na bieżąco
transmisję z zapasów, którą oglądał na ekranie telewizora w jej pokoju, ale nic do
niej nie docierało. Wskazówki zegara nadal pełzły, choć to już nie miało znaczenia.
Skurcze powtarzały się mniej więcej co trzy minuty.
– To jeszcze trochę potrwa – uprzedziła ją pielęgniarka i uśmiechnęła się
pokrzepiająco.
– Myślę, że teraz wezmę epidural – zdecydowała Lauren.
– Dobrze, kotku, ale anestezjolog jest teraz w sekcji C, asystuje przy porodzie.
90
Przyślę go tutaj, gdy wróci.
Gdy kobieta wyszła z pokoju, Lauren powiedziała spokojnie do Daniela:
– Nienawidzę jej.
– Przejdźmy się jeszcze raz.
– Nie!
Odmierzający w żółwim tempie czas zegar doczołgał się do siódmej rano.
Matka Daniela musiała zostać z wnukami na całą noc. Lauren próbowała się tym
przejmować, ale nie mogła. Nie wierzyła, że reszta świata jeszcze istnieje. Przyszły
pielęgniarki z porannej zmiany. Skądś do nozdrzy Lauren dotarł zapach śniadania.
Nowa pielęgniarka powiedziała jej, że anestezjolog już wkrótce przyjdzie. Lauren
nie uwierzyła jej. Uznała, że w tym szpitalu nie ma anestezjologa.
Daniel przekonał ją, aby poszła na spacer numer dziewięć po szpitalnych
korytarzach. Zgodziła się, ale znienawidziła go za to.
– To nie pomaga?
– Nie! Wciąż mnie boli! Chodziłam do szkoły rodzenia. Oddycham, tak jak
mnie uczono. To nie powinno tak bardzo boleć.
Suchy szloch wstrząsnął jej ciałem. Nie mogła płakać. Przylgnęła do Daniela,
który ją objął, pocałował i powiedział łagodnie:
– Wszystko w porządku, Lauren. Kocham cię. Naprawdę wszystko w porządku.
Nie uwierzyła mu. Nie uwierzyła pielęgniarkom, więc dlaczego miałaby
wierzyć Danielowi? Koniec świata był już bliski, tylko wszyscy to przed nią
ukrywali. Chciała, żeby świat przestał istnieć, gdyż wtedy wreszcie przestałaby
cierpieć. Chciała wrócić do swojego pokoju, tylko że skurcze następowały tak
szybko po sobie, że z trudem stawiała kroki.
Kiedy w końcu wpełzła do łóżka, Daniel przeprosił ją i wyszedł z pokoju. Do
łazienki. Znienawidziła go za to, że musiał pójść do łazienki. Nie było go podczas
trzech skurczów i miała wrażenie, że sprawiały jej znacznie większy ból niż
poprzednie. Jak to możliwe?
– Wszystko w porządku – powiedział po powrocie.
– Nic nie jest w porządku. Chcę, żebyś tu był. Cały czas. Nie zamierzam
zachowywać się jak dobrze wychowana panienka. Czuję się lepiej, gdy mogę sobie
ulżyć. Jestem nieszczęśliwa i nienawidzę cię!
– W porządku.
– Powiedziałam, że cię nienawidzę.
– A ja cię kocham. Jestem tu z tobą. I zostanę na zawsze, jeśli mi pozwolisz.
– Odejdź! Nie. Nie odchodź! Trzymaj mnie. Och, Boże, kiedy to się skończy?
91
Skurcze nasilały się. W pokoju pojawiła się pielęgniarka.
– Lauren, świetnie sobie radzisz – powiedziała. Rozwarcie na dziewięć
centymetrów. To już nie potrwa długo. Dziecko wkrótce się urodzi.
– Mój epidural...
– Już na to za późno.
– Nienawidzę jej! – jęknęła Lauren, kiedy pielęgniarka wyszła z pokoju.
– Już o tym mówiłaś – przypomniał jej Daniel. – Tylko to była inna
pielęgniarka.
Chwyciła go za ramiona.
– Chcę, żebyś mnie uratował – krzyknęła. – Pamiętasz noc, kiedy spotkaliśmy
się po raz pierwszy? Czy to nie było wspaniałe, kiedy nas wydobyli spod ziemi?
– Ale tym razem najpierw sama musisz trochę popracować, kochanie –
wychrypiał.
– Pomóż mi!
– Jestem tutaj, kotku. I będę zawsze. Kocham cię, Lauren.
Kiedy puściła go na chwilę, przycisnął pałce do powiek. Oczy piekły go z
niewyspania. Bolały go plecy i głowa. Wszystkie stawy zesztywniały. Podobnie jak
w dniu, gdy po raz pierwszy się spotkali...
No nie, tym razem Lauren była w innej sytuacji. Nie mógł wiedzieć, jak się
czuła. Została uwięziona w pułapce bólu, nie potrafiła logicznie myśleć, mówiła
zupełnie od rzeczy.
A przynajmniej taką miał nadzieję, ponieważ już kilkakrotnie oświadczyła, że
go nienawidzi.
Natomiast on wyznał jej miłość... Czyżby zaczynał wierzyć, że mogą wspólnie
spędzić resztę życia?
Cały świat zniknął mu z oczu. Pozostała tylko twarz Lauren, jej odwaga i
cierpienie, które sprawiło, że się załamała. Chciał razem z nią dźwigać to brzemię.
Dlatego wciąż powtarzał, że jest tutaj, że nigdy nie odejdzie, nigdy jej nie
opuści.
I że ją kocha.
Czy to było największe kłamstwo, jakie kiedykolwiek padło z jego ust, czy
szczera prawda?
Kiedy rodziła Becky, nie mówiłem, że ją kocham, przypomniał sobie nagle ze
smutkiem. Wtedy milczał jak zaklęty, żeby nie wyrwały mu się jakieś kłamliwe
słowa pociechy. Nigdy jej nie kochał i nie chciał oszukiwać ani jej, ani siebie. Nie
mógłby tego zrobić, nawet gdyby próbował. To właśnie wtedy zrozumiał, że ich
92
małżeństwo to prawdziwa katastrofa.
Czy teraz okłamuję Lauren?
Nie.
To były. najprawdziwsze, najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek
wypowiedział. Nareszcie poczuł się wolny. Zakręciło mu się w głowie ze
szczęścia, z nadziei, z ulgi. Nie posiadał się z radości, upajał się poczuciem siły,
pewnością siebie. Kochał Lauren. Kochał w niej wszystko. Już darzył miłością
dziecko, które wkrótce miało się narodzić. Nie był ojcem tego maleństwa, ale to
nieważne.
Pogładził ręką wewnętrzną stronę ramienia Lauren i odsunął jej z czoła mokre
od potu włosy.
Była taka piękna! Pomimo zmęczonej, wykrzywionej z bólu twarzy, włosów
spadających w nieładzie na ramiona, zroszonej potem górnej wargi, zachwycała go
swoją urodą.
Zaczęła drżeć i Daniel znowu powiedział:
– Kocham cię, Lauren!
Nawet go nie usłyszała.
– Pomóż mi! Muszę przeć! Zaczyna się!
Jednak główka dziecka ukazała się dopiero godzinę później. Daniel zobaczył na
monitorze, że z każdym nowym skurczem tętno dziecka słabnie coraz bardziej i
strach ścisnął go za gardło. W pewnej chwili przyszedł doktor Feldman, ale Daniel
tego nie zauważył. Teraz druga pielęgniarka usunęła z pokoju zwykły wózek
szpitalny dla dzieci i wepchnęła nowy, ze specjalną aparaturą do intensywnej
terapii.
Lauren zbyt cierpiała, żeby wyczuć, że coś jest nie w porządku.
– Co się dzieje? – zapytał Daniel, gdy tylko powrócił doktor Feldman.
– Nic takiego. Ramię utknęło i to wszystko.
– Wszystko?
Daniel zobaczył na monitorze, że tętno dziecka bardzo osłabło. Teraz cenna
była każda sekunda.
– Uwolnijcie je! – syknął przez zęby.
– Robimy, co w naszej mocy. Oddychaj podczas tego skurczu, Lauren – polecił
lekarz.
– Nie mogę! – wyjęczała, a potem i tak to zrobiła. Oczy miała szeroko otwarte i
nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w jakiś punkt na suficie.
– W porządku, przyj teraz, Lauren. Przyj z całej siły! – rozkazał doktor
93
Feldman.
Lauren jęknęła i zaczęła dyszeć tak ciężko, jak biegacz po maratonie. Drżała na
całym ciele.
– To dziewczynka! – obwieścił doktor. Zapadła cisza, którą rozdarł głośny
krzyk dziecka. – No właśnie! To śliczna dziewczynka!
– Czy nic jej nie jest? – wykrztusił Daniel, czując, że strach chwyta go za
gardło.
– Czuje się świetnie. Jest piękna. Tylko zaaplikujemy jej troszkę tlenu... Czy
ona ma już imię?
– Callie Jean, po mojej matce – szepnęła Lauren, a potem zaczęła płakać. –
Och! Mam małą córeczkę! Mam śliczną córeczkę! – szlochała.
– Callie to ładne imię – wtrąciła pielęgniarka.
– Mama naprawdę miała na imię Caroline, ale nikt nigdy tak jej nie nazywał –
powiedziała Lauren przez łzy. – Ja zawsze bardzo lubiłam to zdrobnienie.
– A oto i ona. Jest piękna. – Pielęgniarka położyła dziewczynkę na brzuchu
Lauren. Callie była duża, miała wilgotne, czarne włoski i zanosiła się od płaczu.
Lauren spojrzała czule na córkę.
Daniel wiedział, że jest szczęśliwa, ale nie mógł dzielić z nią tego uczucia. Nie
poprosiła go o to. Nawet na mnie nie spojrzała, uświadomił sobie. Nawet mi nie
powiedziała, że już dawno wybrała imię dla dziecka. Zresztą, to nie moje dziecko,
nawet nie mam prawa go kochać. Co ja właściwie robię? Już nie jestem nikomu
potrzebny.
– Muszę stąd wyjść – mruknął gdzieś w przestrzeń, ze wzrokiem utkwionym w
podłogę.
Opuścił pokój najszybciej, jak mógł. Początkowo nie wiedział, dokąd idzie. Po
prostu uciekł. Chodził tam i z powrotem przez kilka minut. Z trudem chwytał
oddech, uginały się pod nim nogi, a oczy bolały ze zmęczenia. Nie jadł od ponad
dwudziestu godzin. Miał pusty żołądek, ale wcale nie czuł głodu.
W końcu pogodził się z porażką. Rozjaśniło mu się w głowie i był gotowy do
działania. Musi zrobić tylko jedną rzecz. To, co powinien był robić przez cały czas.
Z pasją oddać się pracy.
Lauren nie wiedziała, kiedy Daniel wyszedł. Wydawało się jej, że w jednej
chwili ściskała go za ramię, a w następnej, kiedy, zauroczona córeczką, wolna od
bólu, podniosła oczy, już go nie było w pokoju.
– Dokąd poszedł Daniel? – zapytała pielęgniarkę.
94
– Powiedział, że musi wyjść – odparła pielęgniarka. Sprawiała wrażenie lekko
zaskoczonej.
Ale przecież nie wiedziała, że Daniel nie jest ojcem tego dziecka.
Prawdopodobnie telefonował do swojego biura lub do matki i synków. Wracał do
swojego prawdziwego życia.
Skończyłem, powie z ciężkim westchnieniem. To była koszmarna noc, lecz
teraz jestem wolny i wrócę do was jak najszybciej.
Lub coś w tym stylu.
Wyznał mi miłość. Nie pamiętam kiedy, ale wiem, że mi się to nie przyśniło.
Nie przesłyszałam się. Powtórzył to kilka razy...
No tak, a jak ona zareagowała? W kółko krzyczała, że go nienawidzi. Chyba nie
potraktował jej serio? Zapewne Daniel też nie mówił poważnie.
Wolna od bólu, wyczerpana, zachwycona dzieckiem... a potem odtrącona.
Odtrącona. Zrezygnowana. Nie wiedziała, że nastrój może tak szybko się
zmieniać. Jej uczucia były jak olbrzymie fale, które niszczą wszystko, co napotkają
na swej drodze.
Kiedy później umościła się wygodnie w łóżku, z małą Callie w ramionach,
Daniela nadal nie było. Może wcale nie wróci. Właśnie patrzyła na Callie, kiedy w
końcu stanął w drzwiach.
– Posłuchaj, mam kilka dobrych wiadomości. – Nie powitał jej, nie uśmiechnął
się.
– Tak? – Serce biło jej jak oszalałe. Zakręciło jej się w głowie. Pragnęła go.
I kochała.
Kiedy to się stało? Nie umiała wskazać tej chwili, dnia lub nawet tygodnia. Po
prostu wiedziała, że Daniel na stałe zagościł w jej sercu i duszy i że oddałaby za
niego życie, tak jak, za Callie.
Podszedł do jej łóżka, a potem zatrzymał się, wyraźnie zakłopotany.
– Znalazłem tego drania. To twoje słowa o biurze Bena naprowadziły innie na
trop. Nie tylko udziałowcy Bena ponieśli straty po jego ucieczce z kraju. Miał
również innych wierzycieli. Na przykład kogoś, kto wynajął mu pomieszczenia
biurowe. Poprosiłem policję, by sprawdzili ten trop. Przed chwilą potwierdzili moje
podejrzenia.
Prześladował cię chłopak z pewnego bostońskiego college'^ którego ojciec jest
właścicielem budynku, w którym urzędował Ben. Już go aresztowali.
Lauren spojrzała na niego uważnie. Miał obojętny wyraz twarzy, jak przystało
na profesjonalistę, i mocno zaciśnięte usta. Zastanawiała się przez chwilę, czy
95
powinna mu właśnie teraz powiedzieć, co do niego czuje.
Uznała, że tak, i dlatego wypaliła:
– Myślisz, że mnie to obchodzi? – zapytała, z każdym słowem coraz bardziej
podnosząc głos. – Po raz pierwszy spojrzałam na moją córeczkę, a kiedy
podniosłam oczy, ciebie już przy nas nie było. Nie wiedziałam, czy w ogóle
wrócisz. A kiedy wreszcie się zjawiasz, obwieszczasz mi, że policja kogoś
aresztowała. To wszystko, co masz mi do powiedzenia?! To wspaniale! Wykonałeś
swoje zadanie i możesz być z siebie dumny.
A teraz wynoś się z mojego życia! – Wybuchnęła niepohamowanym płaczem.
Odczuwała ogromny ból, a zarazem potężną ulgę. Burza hormonów? Niech i
tak będzie. To hormony, a nie zdrowy rozsądek popychały ją do działania. Nie ma
się czemu dziwić, zważywszy okoliczności.
Daniel podszedł bliżej. Usiadł na łóżku. Pogładził palcem grzbiet jej dłoni.
– Kocham cię.
– A ja cię nienawidzę. Rozmawialiśmy o tym podczas porodu, pamiętasz? –
Pociągnęła nosem, cofnęła rękę, wytarła twarz chusteczką, znowu pociągnęła
nosem i spojrzała na Daniela. – Czy musimy powtarzać tę rozmowę?
– Ty mnie nie nienawidzisz – odparł.
– A ty mnie nie kochasz. Widocznie mężczyźni i kobiety okłamują się w takich
sytuacjach. Prawda wychodzi na jaw dopiero po urodzeniu dziecka.
– Ja cię naprawdę kocham. Nie wiem, jak to się stało, ale dzięki tobie
wyzbyłem się pewnych paskudnych cech, stałem się innym człowiekiem. Zaufałem
ci, jak nigdy – żadnej kobiecie. Moje małżeństwo było katastrofą, Lauren. Nie
lubię do tego wracać.
– Powiedziałeś mi o tym pierwszej nocy, gdy się spotkaliśmy.
– I żałowałem tego przez następne sześć miesięcy. Przekreśliłem szansę na
ponowne spotkanie z tobą, ponieważ powiedziałem ci za dużo i nie mogłem tego
cofnąć. Przeraziła mnie silna więź, która nas wtedy połączyła. Kocham cię, Lauren.
I zabolało mnie, kiedy przestałaś na mnie zwracać uwagę po porodzie. Poczułem
się jak kompletne zero, jakbym nic dla ciebie nie znaczył. I to w chwili, kiedy
wyznałem ci miłość.
– Jeśli zrozumiałeś, że mnie kochasz, to dlaczego odszedłeś?
– Nie chciałem ci się dłużej narzucać. Uznałem, że już nie jestem ci potrzebny.
Pewnie nawet nie przyszło ci do głowy, jak droga jest mi Callie.
Próbowała zaprzeczyć, ale Daniel nie pozwolił jej dojść do słowa.
– Wydawało mi się, że mogę zrobić tylko jedno wykonać moje zadanie. I tak
96
też postąpiłem. Usunąłem tego typa z twojego życia, a teraz muszę powtórzyć, że
cię kocham. Jeśli nie pragniesz mojej miłości, no cóż, chyba jakoś się z tym w
końcu uporam. Nie dziw się, że na chwilę odszedłem. Ja cię nie opuściłem,
rozumiesz?
– Mówił szybko, z gniewem. – Byłem tam. Dla ciebie i dla Callie. Jestem tutaj,
pragnę cię poślubić i spędzić z tobą resztę życia.
Lauren poczuła na policzku gorące łzy.
– Co ja wyprawiam? – szepnęła drżącym głosem. – Szczęście wypełnia mi
serce, a ja szlocham, jakby ktoś mi je złamał.
– Tak, to dość dziwne – zgodził się z nią Daniel, scałowując jej łzy. – Po prostu
jesteś wyczerpana. Fizycznie i emocjonalnie.
– Wiesz, ten ból wcale nie był taki straszny.
Wybuchnął tak gromkim śmiechem, że chyba go usłyszano w całym szpitalu.
– I kto to mówi! Nadal się zastanawiam, kiedy odzyskam czucie w ramieniu.
Lauren ostrożnie przełożyła śpiącą córeczkę do małego łóżeczka. Potem
pogładziła Daniela po twarzy i nadstawiła usta. Daniel nie dał się długo prosić.
Wypuścił Lauren z objęć, dopiero gdy w pokoju rozległ się donośny płacz Callie.
Weszła pielęgniarka i powiedziała wesoło:
– Myślę, że mała jest głodna. Czy chce pani karmić piersią?
– Spróbuję – odparła Lauren, nieco nerwowo. – Czy pani powie mi, co robić?
– Właśnie po to tu jestem. Wszystko będzie dobrze. – Zwróciła się do Daniela:
– Czy tata zechce potrzymać swoją małą córeczkę? My z mamą musimy poczynić
pewne przygotowania.
Swoją małą córeczkę... Te słowa zabrzmiały wspaniale. Jak zachowa się
Daniel? W milczeniu, wstrzymując oddech, patrzyła na jego twarz. Uśmiechnął się
i wyciągnął ramiona, kiedy pielęgniarka podniosła maleńką Callie.
Jej córka. Ich córka.
– Tatuś bardzo chciałby potrzymać swoją małą córeczkę – odparł cicho Daniel.
Lauren z ulgą przymknęła powieki. Tak wiele ostatnio zdarzyło się w jej życiu.
Aż trudno uwierzyć, że dramatyczny, groźny wypadek wskazał jej drogę ku
szczęściu. Życie bywa wspaniałe...