ROSEANNE WILLIAMS
SZÓSTY ZMYSŁ
ROZDZIAŁ
1
Brenna Deveney zaczynała już wątpić i w wiarygodność
mapy samochodowej, i w sens decyzji zastąpienia weteryna
rza w odległej miejscowości, gdy nagle spostrzegła przed so
bą tablicę z napisem: Hart Ranch. Tristan Perez Hart - wete
rynarz.
Jednak trafiła. Skręciła na długi żwirowy podjazd do ob
szernego domu, typowego dla kalifornijskich rancz. To właś
nie domostwo opisała jej Lita Hart przez telefon. Uwagę Bren-
ny przyciągnęły natychmiast szkody, jakie wyrządził pożar
sprzed tygodnia. O tym również mówiła pani Hart.
Brenna zatrzymała samochód przy końcu podjazdu. Pa
trzyła na połacie spalonej trawy, pokrywające okoliczne
wzgórza. Dom wydawał się dekoracją stojącą na scenie mię
dzy zwęglonymi kulisami. Gdzieś na tych wzgórzach płonący
dąb przygniótł Tripa, kiedy próbował uratować z pożaru ran
nego jelenia. Trip leżał teraz z licznymi obrażeniami w szpita
lu o sto pięćdziesiąt kilometrów stąd.
Brenna skrzywiła się i przeniosła wzrok na tylne siedzenie.
Zwierzaki, Byron i Malia, kręciły się niespokojnie.
6 •SZÓSTY ZMYSŁ
- Jeszcze chwilę - westchnęła i wysiadła z samochodu.
Zanim doszła do ganku, otworzyły się przeszklone drzwi.
Podniosła dłoń do oczu, chroniąc je przed oślepiającym
słońcem.
- Dzień dobry. Jestem Brenna. Przyjechałam z San Jose.
Mam zastępować weterynarza.
Uśmiechnięta szeroko Carmelita Perez Hart zeszła po
schodkach i uścisnęła rękę przybyłej.
- Buenos dias, Brenna. Jestem Lita. Jak się jechało?
- Nieźle. Uwinęłam się w niecałe dwie godziny.
Brenna odgarnęła za ucho kosmyk krótkich jasnobrązo-
wych włosów. Starała się nie wpatrywać w matkę Tripa Harta
zbyt ostentacyjnie. Zupełnie inaczej ją sobie wyobrażała -ja
ko osobę starszą i dystyngowaną. Tymczasem miała przed
sobą szczupłą, tryskającą energią kobietę w dżinsach, która
siwiejące czarne włosy uplotła w gruby warkocz do pasa.
W uszach połyskiwały kolczyki w kształcie wielkich srebr
nych kół.
- Gracias za tak szybkie przybycie. Potrzebujemy cię,
amiga.
- Jestem gotowa od razu rzucić się w wir pracy.
- Najpierw się rozpakuj i zjedz obiad. Mam nadzieję, że
lubisz wegetariańskie meksykańskie pierogi, tamales.
- Już mi leci ślinka!
Lita roześmiała się.
- Tak samo mówi Trip, kiedy chodzi o tamales czy burritos.
- Jak on się czuje?
Lita sposępniała.
- Lekarze stwierdzili, że... - przygryzła wargę i w cie
mnych oczach błysnęły łzy - nigdy nie odzyska władzy w le
wej nodze. Jeśli będzie miał szczęście, prawa dłoń i przedra-
SZÓSTY ZMYSŁ • 7
mię zaledwie częściowo wrócą do dawnej sprawności. Prze
szedł wstrząs mózgu. Ma poduczone żebra. - Odetchnęła głę
boko. - Tak jak mówiłam przez telefon, nie wiem, do kiedy
będziesz tu potrzebna. Co najmniej do chwili, kiedy Trip
wyjdzie ze szpitala i zdecyduje, co dalej. Niestety, nie mogę
powiedzieć nic konkretnego.
- Nie szkodzi. Mogę pracować,dopóki będzie to koniecz
ne - zapewniła Brenna. - Jestem przygotowana na dłuższy
pobyt. Za tydzień pojadę po resztę rzeczy.
- Bueno. Masz całkowicie wolną rękę. Furgonetka Tripa
jest do twojej dyspozycji. Zapowiedziałam mu, że wszystko
zostawiam na twojej głowie i zabroniłam nawet pytać, jak
sobie radzisz, dopóki nie wyjdzie ze szpitala. Obiecałam, że
do tej chwili przejmiesz wszystkie jego obowiązki. Jeśli okaże
się, że Trip będzie mógł podjąć praktykę, to bardzo dobrze,
lecz jeśli nie...
- Nie wolno tracić nadziei - wtrąciła szybko Brenna, wi
dząc, że w oczach Lity pojawiły się łzy.
Aby dać jej czas na uspokojenie się, odwróciła głowę i Ob
rzuciła wzrokiem wzgórza porośnięte dębowym lasem. Znów
powróciło pytanie, czy dobrze zrobiła podejmując się za
stępstwa.
Może to właściwa decyzja... Potrzebowała spokoju i wy
tchnienia, by zastanowić się nad dalszym życiem. Po sześciu
latach harówki w dużej prywatnej lecznicy weterynaryjnej
odmówiono jej przystąpienia do spółki z właścicielem. A tak
bardzo na to liczyła! Ambitne plany spaliły na panewce. Mu
siała się z tym pogodzić, chociaż nadal nie mogła przeboleć
porażki.
- Piękna okolica - odezwała się, aby odpędzić nieprzy-
8 • SZÓSTY ZMYSŁ
jemne myśli. - Jeszcze nigdy nie byłam w tej części wybrze
ża. Ładnie tu, ale...
- Pusto? - dokończyła Lita, wracając do rzeczywistości.
- Niech cię to nie zmyli. W tej ziemi jest zaklęta historia
Kalifornii. Poza tym znajdziesz tu mnóstwo pracy. Rancza są
pełne zwierząt, dużych i małych.
Uśmiechnęła się drżącymi ustami. Brenna odpowiedziała
uśmiechem.
- Chętnie zajmę się także małymi zwierzętami, nie tylko
krowami i końmi. - W duchu dodała: I będę trzymać się z dala
od San Jose, póki nie podejmę decyzji, co robić z resztą życia.
- Biuro Tripa i gabinet lekarski są tam. - Lita wskazała
drewnianą przybudówkę po drugiej stronie żwirowego pod
jazdu. - Twoje pokoje czekają. Pokażę ci je po lunchu.
Brenna skinęła głową i zerknęła przez ramię na samochód.
- Najpierw muszę gdzieś umieścić Byrona i Malię. Mam
nadzieję, że nie przeszkadza pani, że zabrałam zwierzaki ze
sobą. Podczas wakacji trudno dla nich znaleźć opiekunkę,
podobnie jak do dzieci.
- Nic nie szkodzi. - Lita machnęła ręką. - Miejsca tu aż
nadto. Sześć sypialni, trzydzieści hektarów ziemi. Stary dom
znów zacznie tętnić życiem. Nie wspominałam wprawdzie
o nich Tripowi, ale na pewno by się nie sprzeciwił.
- To świetnie. Przywiozłam ich brodzik. Dopóki będą się
bawić wodą i własnym towarzystwem, nie powinny robić kło
potu.
- Witam serdecznie was wszystkich - oświadczyła Lita.
- Za dnia obie będziemy ich pilnować. Mam nadzieję, że nie
są uczulone na koty. Zapomniałam ci powiedzieć, że Trip
przygarnął siedem kotów. Nazywa je siedmioma krasnoludka-
SZÓSTY ZMYSŁ • 9
mi. Nie znam weterynarza, który nie pomógłby bezdomnemu
zwierzęciu.
Brenna roześmiała się.
- I ja takiego nie spotkałam. Z tego, co wiem, Byron i Ma-
lia nie są na nic uczulone poza przebywaniem w ciasnym
samochodzie przez dwie godziny.
- Nic dziwnego. Taki upał! - Lita wzięła Brennę pod rękę.
- Tędy. Umieram z ciekawości.
Minęły dwa tygodnie. Trip Hart, wsparty o kulę, stał przed
budynkiem szpitala i mrużył oczy w oślepiającym blasku li
pcowego słońca.
- Dojechać bezpiecznie do domu - rzucił przez okienko
kierowcy taksówki. - To wszystko, o co proszę.
Taksówkarz spojrzał na niego podejrzliwie.
- Dyspozytor twierdzi, że zapłacisz pan za kurs w obie
strony. Sto pięćdziesiąt kilometrów razy dwa. Nie dam się
wykiwać. Jasne?
- Mogę zapłacić z góry - zapewnił Trip.
- W porządku, koleś. Wskakuj... to znaczy, wsiądź
ostrożnie. Podam ci rękę.
- Nie fatyguj się.
Trip otworzył drzwiczki i wetknął aluminiową kulę na tyl
ne siedzenie. Kierowca odwrócił się i z uwagą, zatroskany,
popatrzył na obandażowaną głowę pasażera. Wyciągnął nawet
szyję, aby lepiej obejrzeć gips na lewej nodze oraz prawą rękę
na temblaku, unieruchomioną w łokciu pod kątem dziewięć
dziesięciu stopni.
- Na pewno ci nie pomóc?
- W żadnym wypadku. Wypisałem się ze szpitala wbrew
10 • SZÓSTY ZMYSŁ
zaleceniom lekarza, sam wezwałem taksówkę i jestem teraz
zdany wyłącznie na siebie.
Chrząknąwszy, Trip odwrócił się, opierając ciężar ciała na
zdrowej nodze. Przez chwilę wydawało mu się, że zemdleje.
Ból był nie do zniesienia. Na czoło wystąpił zimny pot.
Z wielkim trudem, mobilizując resztkę sił, Trip przesunął się
na siedzeniu, aż noga w gipsie znalazła oparcie. Tłumiąc jęk,
przyciągnął klamkę końcem kuli i zatrzasnął drzwiczki.
Upewniwszy się, że nietypowy pasażer ulokował się bez
piecznie na siedzeniu, taksówkarz ruszył.
- Zwiałeś ze szpitala, co? - zagadnął, kiedy za granicami
miasta wjechali na autostradę. - Szpital to jak więzienie. Sam
nie znoszę tych wszystkich doktorków, zastrzyków, probówek
i śmierdzących korytarzy. Uciekałbym ile sił w nogach. Poza
tym, kto by chciał spędzić wakacje zapuszkowany w sali szpi
talnej? A w ogóle nazywam się Morgan.
- A ja Hart.
- Dobrze trafiliśmy - zauważył Morgan. - Sobota, w do
datku święto. Mały ruch na drogach. Mogę zapalić?
- Pewnie.
- Zapalisz dla towarzystwa?
Trip rzucił wzrokiem na paczkę papierosów i zapałki leżą
ce koło kierowcy.
- Dzięki - odparł - rzuciłem palenie.
Na razie, dopóki nie mógł sam jak prawdziwy mężczyzna
zapalić zapałki, postanowił rozstać się z nałogiem - paczką
papierosów dziennie. Do diabła, zapowiadała się długa prze
rwa. Przez dwa tygodnie w szpitalu nie miał papierosa
w ustach. A przecież matka od wielu lat nadaremnie próbowa
ła skłonić go do rzucenia palenia.
Spojrzał na sztywne, tworzące kąt prosty ramię i w duchu
SZÓSTY ZMYSŁ • 11
przeklął fakt, że jest praworęczny. Samodzielne wykonywanie
najprostszych czynności odsuwało się w mglistą przyszłość.
Przeniósł wzrok na widok za oknem. Z żalem wspomniał
łatwość, z jaką niegdyś zapalał papierosa, kroił kotlet, rozda
wał karty przy grze w pokera czy pomagał przyjść na świat
źrebakowi... Nie powinien o tym myśleć. Nie dzisiaj.
- Ja też chciałbym zerwać z nałogiem - westchnął Mor
gan, zapalając papierosa. - Żona i dzieciaki suszą mi głowę
dzień i noc. Mówię im: Słuchajcie, czekanie na kurs to nie
majówka. Mam mnóstwo czasu między kursami, a nigdzie nie
mogę wyjść. Dwie paczki dziennie to całe moje towarzystwo.
Jesteś żonaty?
- Nie. Rozwiedziony. Moja była żona też miała dużo wol
nego czasu. Poszukała więc sobie zajęcia gdzie indziej.
Morgan pokiwał głową.
- Rozumiem cię. Sam jadę prostą drogą do rozwodu. Ale,
jak to się mówi, pierwsze koty za płoty.
- Nie zamierzam sprawdzać.
Kiedyś ważył wszelkie za i przeciw, przymierzał się, lecz
potem na dobre przestał planować małżeńską drugą rundę.
Zacisnął usta w wąską kreskę. Ogarnęły go ponure myśli.
Po wypadku matka wciąż przypominała mu, że miał szczę
ście. Przecież przeżył. Jednak Tripowi daleko było do zado
wolenia z życia. Przygnębiająca sytuacja, w jakiej się znalazł,
miała tylko jedną dobrą stronę. Troska o poważnie rannego
syna odwróciła uwagę Lity od nieustannych poszukiwań ide
alnej drugiej żony dla niego.
„Nie tęsknisz za żadną seńoritą?" - to ulubione pytanie
Lity od rozwodu Tripa. Niezmiennie, wytrwale i bez przeko
nania zaprzeczał. Narzucony sobie celibat, czasem zresztą
łamany, był jego prywatną sprawą.
12 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Z włosami koloru miedzi i ciemnymi oczami jesteś naj
bardziej godną pożądania partią w okolicy - przekonywała
Lita.
Trip szczycił się tym, że potrafi zachować roztropny dys
tans do kobiet. Po rozwodzie angażował się kilka razy na
krótko, ale ostatnio zapomniał nawet znaczenia słowa „rand
ka". O ironio losu!
Teraz, nawet gdyby chciał się umówić z kobietą, jakaż
z niego atrakcja? Z pewnością, pomyślał z przekąsem, zrobił
by wielkie wrażenie: chłop jak tur kuśtykający o kuli, który
nagle nie potrafi zarobić na utrzymanie, a zna tylko jeden
zawód. I w dodatku nie wyobraża sobie innego.
Na tę myśl zacisnął szczęki. Tristan Perez, weterynarz
w stanie spoczynku. Do diabła! Lekarz, który nie umie zana
lizować własnego stanu zdrowia.
Zaczął się zastanawiać. Paraplegia to termin oznaczający
paraliż pary kończyn, zaś kwadriplegia - wszystkich czterech.
Jak zatem należałoby nazwać stan, kiedy lewa noga i stopa są
trwale unieruchomione, a prawa ręka wraz z dłonią - bez
władne? Może trzeba utworzyć nowe określenie, na przykład
„paraplegia naprzemianległa"?
Nachmurzył się i powrócił do poprzedniego, bezpieczniej
szego tematu rozmyślań - jego kochanej, stanowczej, nie
znośnej matki. Ona nigdy nie dawała za wygraną. Trip podej
rzewał, że wynajęła już pielęgniarkę na stałe, aby opiekowała
się nim po powrocie do domu. Z pewnością uważała stan
zdrowia syna za wspaniałą okazję do podetknięcia mu pod nos
następnej kandydatki na żonę. Dobrze pamiętał trzy młode
kobiety wyszukane i zatrudnione przez Litę w charakterze go
spodyń, a zarazem asystentek. Trip zwolnił je po kolei pod
byle pretekstem.
SZÓSTY ZMYSŁ • 13
Prawdopodobnie matka postarała się już o jakąś wystrzało
wą dziewczynę na okres rekonwalescencji. Może blondynkę
o niebieskich oczach i ponętnych kształtach, podobną do jed
nej ze szpitalnych pielęgniarek, jasnowłosej bogini o jędrnym
ciele pod nakrochmalonym fartuszkiem? Trip pozostał jed
nak obojętny na jej wdzięki, chociaż podczas codzien
nej kąpieli trzepotała rzęsami, a duże dziecinne oczy patrzyły
zalotnie.
Obojętny... Pora spojrzeć prawdzie w oczy. O ile się orien
tował, oprócz tego, że był kaleką, stał się też impotentem.
- Masz dzieci, Hart?
Obolały Trip przesunął się trochę na siedzeniu.
- Jedno. Córkę. Jest pod opieką mojej byłej żony.
- Moja trójka nie może się doczekać biwaku z fajerwerka
mi, który planujemy na ten weekend.
Kiedy pasażer nie odpowiedział, Morgan chrząknął, włą
czył radio i nastawił stację nadającą muzykę country.
- Lubisz country?
Trip spostrzegł w oczach taksówkarza życzliwość i zrozu
mienie. Kierowca wiedział, że jego pasażer nie chce rozma
wiać. Nie zamierzał się więc narzucać.
- Jasne. Zrób głośniej.
Wyrozumiałość taksówkarza i tchnąca optymizmem pio
senka Willie Nelsona sprawiły, że Tripowi prawie udało się
uciec od posępnych myśli.
Późnym popołudniem, kiedy słońce rzucało długi cień na
wzgórza otaczające ranczo Hartów, w stuletnim domu zaczęło
się odliczanie.
- .. .siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. - W ciszy
14 • SZÓSTY ZMYSŁ
anionu rozlegał się głos Brenny. Z zamkniętymi oczami sie-
działa obok Lily na kanapie. - Zero - dodała szeptem.
Chociaż Malia i Byron zawsze zdążyły się schować, zanim
policzyła od dwudziestu do zera, Brenna dawała im fory.
Przecież to jeszcze maleństwa, podczas gdy ona miała na
kurku trzydziestkę, a Lita - sześćdziesiątkę. Zwierzaki oczy
wiście biły na głowę swe dorosłe partnerki w grze w chowa
nego, lecz Brenna miała wciąż uczucie, że wiek daje jej jakąś
nieuczciwą przewagę.
- Czy zdążyłyście, czy nie, poąuitos, teraz uważajcie.
Szukamy! - ostrzegła Lita i zerwała się z kanapy.
Każda modelka mogłaby pozazdrościć matce Tripa zgrab
nych, długich nóg odzianych w sprane dżinsy. Po dwóch tygo
dniach wspólnej pracy Brenna nadal pozostawała pod wraże
niem młodzieńczej sylwetki, którą Lita zawdzięczała syste
matycznym ćwiczeniom jogi i diecie wegetariańskiej. Pani
Hart była też osobą niezależną. Wyremontowała ceglany dom
rodziny Perezów w wiosce odległej o trzydzieści kilometrów
i mieszkała tam, ciesząc się samotnością.
W soboty gabinet weterynarza czynny był od dziesiątej do
drugiej, ale obdarzona niespożytą energią Lita została dłużej,
aby, jak co dzień, pobawić się z Brenna, Byronem i Malią
w chowanego.
W przeciwieństwie do niej Brenna ledwo trzymała się na
nogach po męczącym dniu.
- Lepiej sama ich szukaj, a ja trochę odpocznę. - Pomaso-
wała obolałe ramiona. - O świcie przyjęłam na świat byczka,
a i później nie brakowało roboty.
Lita pokiwała głową.
- Jako wdowa po wiejskim weterynarzu i matka wetery-
SZÓSTY ZMYSŁ • 15
narza doskonale cię rozumiem. Jednak do malców to nie tra
fia. Zresztą sama wiesz.
Przynajmniej szybko zapomniały, że wywiozła je na ran-
czo odległe o prawie trzysta kilometrów od domu. I za to
Brenna była im wdzięczna. Pracowała teraz na własny rachu
nek, a nie jako jeden z wielu lekarzy dużej lecznicy dla zwie
rząt. Po sześciu latach pracy na pełnym etacie i chronicznego
braku czasu życie rodzinne okazało się dla niej prawdziwym
wyzwaniem.
Nie przestawała masować bolącego ramienia.
- Gdyby nie te dzieciaki, czekające, aż je znajdziemy,
zwinęłabym się tu w kłębek i przespała kilka godzin. To ideal
ne miejsce na sobotnią popołudniową drzemkę.
- Nie na drzemkę, amiga. Materac ze starego końskiego
włosia staje się śliski i niewygodny. Nadaje się tylko do
oświadczyn.
Brenna pytająco uniosła brwi.
- Dobrze słyszałaś. - Lita obrzuciła rozmarzonym wzro
kiem starą sofę. - Siedziałam dokładnie tam, gdzie ty teraz,
kiedy przed czterdziestu dwu laty Marcus ukląkł i poprosił
mnie o rękę. - Spojrzenie Lity powędrowało ku przeciwległej
ścianie. Nad kamiennym kominkiem wisiały oprawne w ramy
olejne portrety jej nieżyjącego już męża, dwóch córek, jedy
nego syna i jej samej. - Osunęłam się prosto w jego ramiona.
- Ojej... nie miałam pojęcia - wybąkała Brenna, zrywając
się z kanapy, jakby zaczęła ją parzyć.
Lita uspokoiła ją ruchem ręki.
- Siadaj. Nie róbmy świętości ze zwykłego mebla. Po
prostu, jak ci mówiłam, w każdym zakamarku tego starego
domu kryją się wspomnienia.
16 • SZÓSTY ZMYSŁ
Podeszła do kominka i uśmiechnęła się do portretu Marcu-
sa Harta.
- Powiedziałam „tak" szybciej, niż się spodziewał. Był
bardzo przystojny. Miał falujące włosy i zaskakujące jak na
rudowłosego oczy: ciemnobrązowe.
Brenna pomyślała, że z pewnością nie tak ciemne jak Trip.
Widziała jego portret. Trip Hart, najmłodsze dziecko Lity i jej
jedyny syn, odziedziczył włosy po ojcu - miedziane, o złota
wym połysku - i nos po matce - prosty, silnie zarysowany,
typowo latynoski. Za każdym razem, kiedy myślała o Tripie,
Brenna powtarzała sobie, że nie ma nic dziwnego w poświęca
niu uwagi człowiekowi, którego do tej pory osobiście nie
poznała.
Właściwie było to całkiem normalne, zważywszy, że wraz
z Byronem i Malią mieszkała w domu Harta. Poza tym praco
wała w jego gabinecie, przyjmowała jego pacjentów i dzięki
temu dowiedziała się o mężczyźnie z portretu więcej niż przy
okazji jakiegoś zdawkowego spotkania.
Potrafiła bez wysiłku odtworzyć z zamkniętymi oczami
każdy szczegół podobizny Tripa znad kominka. Wyobrażała
sobie kwadratowy podbródek, wydatną dolną wargę, miedzia-
nozłote łuki brwi. Tak, kolor oczu Trip odziedziczył po ojcu,
lecz ich mrocznej głębi i żaru nie zawdzięczał nikomu.
- Bianca oczywiście jest podobna do mnie - zauważyła
Lita. - Elena... pół na pół. Trochę do mnie, trochę do ojca.
A Trip? Jak uważasz, Brenna? - Zerknęła przez ramię.
- Świetny - wyrwało się młodej kobiecie. - To znaczy...
na pewno świetnie wygląda wśród zwierząt... To znaczy,
świetnie sobie radzi...
Mogła mieć tylko nadzieję, że maleńkie bursztynowe piegi
ukryją rumieńce, który wypełzły na policzki.
SZÓSTY ZMYSŁ • 17
Brennie wydawało się, że Lita czyta w jej myślach. Ta
powróciła do kontemplowania portretu.
- Tak, cudownie wygląda wśród wszystkich stworzeń, du
żych i małych. Jest również sentymentalny. Stara się niczego
nie zmieniać w tym starym domu. - Zmarszczyła brwi i prze
jechała palcem po zakurzonej latami sztormowej. - Wciąż
powtarzam, że powinien co jakiś czas wynająć kogoś do gene
ralnych porządków. I do gotowania. Nie jadł porządnego
obiadu od, zaraz, zaraz... od kawalerskich czasów. Jego żona,
Suzanne, nie przejawiała kucharskich talentów. - Lita zerknę
ła na brudny palec, a potem, ze smutkiem, na Brennę. - Może
kiedy Wyzdrowieje...
Brenna odpowiedziała wymuszonym uśmiechem. Obie po
myślały o tym samym. Lita powinna powiedzieć:"Jeśli wy
zdrowieje" ... Jeśli w ogóle wyzdrowieje.
Że też Tripa musiało to spotkać. W sumie pożar nie wywo
łał wielu szkód, nie licząc spalonej trawy. Ranczo ocalało.
W ostatniej chwili jeleń uskoczył przed walącym się na ziemię
płonącym drzewem. Trip nie zdążył. Przygniótł go pień.
Lita znalazła go i odciągnęła w bezpieczne miejsce, pa
skudnie nadwerężając przy tym nadgarstek. Z ręką zwichniętą
w przegubie (teraz już prawie wyleczoną) jeździła co drugi
dzień sto pięćdziesiąt kilometrów do San Luis Obispo, gdzie
Trip leżał w szpitalu. Nazajutrz wypadał termin kolejnych
odwiedzin.
Brenna wbiła wzrok w dłonie splecione na kolanach. Może
ręka Tripa nie będzie sparaliżowana. Trzeba było mieć taką
nadzieję. A jeszcze niedawno, o dziwo, gotowa była zamienić
się z kimś o mniej zręcznych rękach, aby nie odczuwać tak
boleśnie klęski życiowych marzeń.
Przed rokiem, przytłoczona problemami, popadła w depre-
18 • SZÓSTY ZMYSŁ
sję. Fizycznie też nie czuła się najlepiej. Przebadała się grun
townie. Lekarze ocenili jej stan zdrowia jako znakomity. Seria
testów psychologicznych potwierdziła, że i pod tym wzglę
dem wszystko jest w porządku.
Ten ponury epizod miała już za sobą, podobnie jak brutalne
rozstanie z poprzednim miejscem pracy. Tu, w Hart Ranch,
nabrała dystansu do minionych wydarzeń. Znalazła czas i wa
runki do refleksji nad swoją przyszłością. A jakaż przyszłość
czekała zdrową, silną trzydziestoletnią kobietę, która nie wy
obrażała sobie pracy poza zawodem weterynarza?
Może lepiej było podjąć się zastępstwa w San Jose i sto
pniowo nawiązywać kontakty z nowymi klientami? Jednak
San Jose wciąż przypominałoby o niemiłych przeżyciach.
Teraz Brenna wiedziała, że przyjazd na wzgórza okazał się
najwłaściwszym posunięciem. Gdyby nie błagalny telefon Li
ty, nigdy nie zaznałaby dumy i satysfakcji towarzyszącej od
bieraniu porodu czarnego byczka o wschodzie słońca. Nie
doświadczyłaby radości wspólnego hasania po rozległych po
kojach starego domu wraz ze swymi kochanymi maleństwami
i kobietą tak wyjątkową jak Lita Hart. Co najważniejsze, po
woli rozwiewała się gęsta chmura żalu i smutku.
Odpędziwszy posępne myśli, Brenna wstała i podciągnęła
drelichowe szorty.
- Jeśli dobrze znam te małe łobuziaki, rozdzieliły się, żeby
nas wyprowadzić w pole. Zajmij się wschodnim skrzydłem
domu, a ja poszukam w zachodnim.
- Pewnie siedzą razem w piwnicy. I, jak zwykle, zdążą
dobiec do kanapy i zaklepać się przed nami.
Lita i Brenna podjęły skazane na niepowodzenia poszuki
wania w różnych częściach domu. Każda wyruszyła ze ścier-
SZÓSTY ZMYSŁ • 19
ką w dłoni. Był to jedyny sposób na oczyszczenie domostwa
z pajęczyn i wszechobecnego kurzu.
Krążąc codziennie ze ścierką, przy okazji zabawy w cho
wanego, po pokojach i korytarzach, Brenna poznała najbar
dziej odległe kąty obszernego domostwa. Poprzedniego dnia
schwytała Byrona w ciemnym, pełnym półek z książkami ga
binecie Tripa. Teraz minęła to pomieszczenie i wkroczyła do
sypialni Tripa z przekonaniem, że za jednym z wieszaków
w szafie szczerzy zęby zadowolony Byron.
- Jesteś tu gdzieś, Byron - odezwała się - czuję to w ko
ściach.
Stanęła na środku pokoju nasłuchując. Cisza jak makiem
zasiał. Niebieska pikowana narzuta i poduchy na dębowym
rzeźbionym łożu wyglądały na nietknięte. Na nocnym stoliku
i toalecie piętrzyły się fachowe czasopisma. Na wiklinowym
bujanym fotelu leżał biały podkoszulek i dżinsy.
- Idę do ciebie, spryciarzu.
Przeszła na palcach po sznurkowym dywanie i zajrzała do
szafy. Ani śladu Byrona. Jak zwykle. Brenna stała sama w sy
pialni Tripa, otoczona wonią wełny, tytoniu, skórzanych bu
tów, tego wszystkiego, co składało się na zapach mężczyzny.
Nie po raz pierwszy w ciągu dwóch tygodni spędzonych na
ranczu Brenna otwierała szafę Tripa, zamykała oczy i wdy
chała głęboko zapach mężczyzny. Ani śladu wody kolońskiej
czy płynu po goleniu. Ani śladu odświętnych ubrań czy ele
ganckich butów. Zastanawiała się, co Trip nakładał, kiedy
wychodził gdzieś z kobietą. Stare spodnie sztruksowe i jeden
z ręcznie robionych grubych swetrów? Podkoszulek i dżinsy?
Nie po raz pierwszy Brenna próbowała na podstawie ubrań
wyciągnąć wnioski dotyczące ich właściciela. Musiał być
szczupły i wysoki. Nie wyjął paska ze szlufek dżinsów, a więc
20 • SZÓSTY ZMYSŁ
zapewne nie lubił tracić czasu na porządkowanie garderoby
ani na żadne zbędne czynności.
Wyobraziła sobie silnego mężczyznę, który raz-dwa wy
skakuje z ubrania po pracy. Jakże ktoś taki mógłby się pogo
dzić z niesprawną ręką i nogą? Inwalidztwo zaciąży na życiu
Tripa, wywoła depresję, zmiany w usposobieniu, każe z gory
czą patrzeć na świat.
Nie mogła dłużej o tym myśleć. Wolała wyobrazić sobie
Tripa przed wypadkiem - zdrowego, atrakcyjnego, niezwykle
męskiego, z szerokim torsem pokrytym gęstwiną miedziano-
złotych włosów.
Przebiegł ją lekki dreszcz. Odwróciła głowę i spojrzała na
łóżko. Czy od rozwodu spał tu zawsze sam, jak sugerowała
Lita? Czy czuł zimno i pustkę, tak jak Brenna po swoim
rozwodzie?
Wiedziała, co to znaczy zmagać się z namiętnościami.
A jak Trip znosił potrzeby swojego ciała? Czy to, co mówiła
Lita o jego abstynencji, było prawdą? Może zawierał znajo
mości na jedną noc? Nie wydawał się takim typem mężczy
zny. Chociaż... ze swoim wyglądem mógł mieć tyle kobiet, ile
zapragnął. Ciekawe, jakim był mężem, kochankiem...
Brenna otrząsnęła się wreszcie z rozmyślań i erotycznych
fantazji. Osoba nieobecnego Tripa Harta zawsze rozbudzała
jej wyobraźnię. A przecież nawet nie znała człowieka, który
leżał w odległym szpitalu z poważnymi obrażeniami.
Marzyła wciąż o tym, żeby nagi Trip Hart znalazł się znów
w swojej sypialni. Idiotka...
ROZDZIAŁ
2
Brenna zamknęła drzwi szafy i szmatą na kiju zaczęła
w pocie czoła wycierać kurz pod dębowym łóżkiem. Przywo
ływała się do porządku. Powinna raczej myśleć o tym, że
jeszcze długo Trip nie będzie w stanie szybko i sprawnie się
rozebrać. Jeśli w ogóle będzie mógł to sam zrobić.
W tym samym czasie zmęczony Trip, wsparty całym cięża
rem ciała na kuli, mozolił się z drzwiami frontowymi. Dał
znak Morganowi, żeby odjechał. Mrużąc oczy, patrzył, jak
żółta taksówka toczy się po podjeździe. Czy kiedykolwiek
przyszłoby mu do głowy, że pokonanie żwirowej drogi przed
własnym domem zajmie tyle czasu?
Morganowi nie podobał się pomysł wysadzenia kuśtykają
cego pasażera już przy bramie, lecz, zgromiony przez Tripa
wzrokiem, zaniechał sprzeciwu. Trip nie dał po sobie poznać,
że pod szorstką determinacją kryje się lęk. Nie spodziewał się
zastać przed domem samochodu matki. W soboty zwykle wy
jeżdżała wcześniej i spędzała popołudnie u siostry, godzinę
drogi od rancza.
Miał nadzieję, że matka jest zajęta podawaniem wczesnej
22 • SZÓSTY ZMYSŁ
kolacji lekarzowi, który go zastępował. Kuchnia znajdowała
się w tylnej części budynku. Pozostawało tylko wśliznąć się
ukradkiem i nie zdradzić swego przybycia. Matka potrafiła
godzinami paplać po hiszpańsku, aż człowiekowi uszy puchły.
Trip zaś nade wszystko pragnął spokoju. W głowie mu
szumiało, każdy oddech wywoływał ból. Nawet święty by
tego nie wytrzymał! Rano, jeszcze w szpitalu, nie popisał się
ani grzecznością, ani cierpliwością. Lekarz wściekł się na
niego i na własną bezradność. Trip teraz także poznał, co to
bezsilność.
W końcu udało mu się otworzyć drzwi i wejść niepostrze
żenie. Powłócząc nogą, dotarł korytarzem do salonu. Tam
przystanął i cicho stęknął. Pod przymkniętymi powiekami
eksplodowały tysiące gwiazd. Jeszcze tylko kilka kroków...
Zrobił właśnie pierwszy, kiedy, poprzez szum w uszach,
usłyszał za sobą jakiś odgłos. Rozejrzał się. Nic. Próbował
uspokoić skołatane nerwy. W ciągu ostatnich dwóch tygodni
szprycowano go zastrzykami, nic więc dziwnego, że zaczaj
słyszeć nie istniejące głosy i widzieć nie istniejące gwiazdy.
Poddał się torturze następnego kroku. Nagle w progu spo
strzegł kobietę. Wychodziła z pokoju tyłem do drzwi, odku
rzając sufit szczotką na kiju. Mruczała coś do siebie.
Złudzenie czy rzeczywistość? Głowa pękała mu z bólu.
Zmrużył oczy. Kobieta była tam naprawdę. Zwolnił już tyle
wynajętych przez Lite sprzątaczek, że nie mógł się mylić.
Szczupła, o zgrabnych opalonych nogach. Nawet półprzytom
ny z bólu zdołał to zauważyć. No i cóż z tego? Nachmurzył
się. Nawet najwspanialsze kobiece nogi nic teraz dla niego nie
znaczyły. Absolutnie nic.
W dodatku kobieta miała na sobie jedną ze spranych nie
bieskich koszul, które Trip zakładał do zabiegów chirurgicz-
SZÓSTY ZMYSŁ • 23
nych. Tego już za wiele. Narastający gniew znalazł ujście
w słowach.
- Kiedy matka cię zatrudniła!?-wybuchnął.
Brenna odwróciła się. Trip spostrzegł oczy barwy hiszpań
skiego wina, które trzymał w piwnicy. W zestawieniu z jasno-
brązowymi prostymi włosami i bladymi piegami na jasnej
skórze brwi i rzęsy wydawały się niemal czarne. A może to
wyobraźnia płata mu figle?
- Zaczęłam dwa tygodnie temu - odparła z wyraźnym
wysiłkiem.
Trip doszedł do wniosku, że wcale się nie mylił. Dziewczy
na była piękna. To jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Zrobił
krok i całym ciałem oparł się na kuli.
- Co tu robisz? - rzucił przez zaciśnięte z bólu zęby.
- Ja... - machnęła szczotką - odkurzam. - Uniosła lekko
brwi, jak gdyby zdziwiona pytaniem.
- Odkurzasz. Rozumiem. Moja matka-swatka znów zaata
kowała. Następna gospodyni! A cóż ona ma tu do roboty?
Poza, oczywiście, wynajmowaniem kobiet do pomocy.
Brenna splotła dłonie na kiju od szczotki.
- Teraz bawimy się w chowanego, a l e . . . .
- Tylko żadnych ale. - Przeciągnął drżącą ręką po wilgot
nym czole. - W chowanego ze szczotką?
- Tak. To znaczy zawsze, kiedy się bawimy w cho
wanego. ..
- Oszczędź sobie wyjaśnień. Z moją matką mógłby dojść
do ładu tylko jakiś postrzelony wyznawca jogi albo inny dzi
wak nadający na tej samej częstotliwości co ona. A kto się
schował? Ty, mama czy szczotka?
Wyraz oburzenia w cudownych oczach kobiety zaskoczył
nieco Tripa.
34 • SZÓSTY ZMYSŁ.
Szczotka i ja odkurzamy twój dom dla ciebie. A schowa
ły się Byron i Malia.
Hymn i kto?
- Malia. Moje maleństwa.
W tym momencie wyczerpały się resztki uprzejmości
i cierpliwości Tripa.
- Dzieciaki? - burknął, z rozpaczą kręcąc głową. - Masz
dwoje dzieci? Moja matka chyba postradała zmysły.
Ból sprawiał, że ledwo panował nad sobą, nawet jednak
w tym stanie umiał docenić dumę nieznajomej kobiety. Bren
na wyprostowała się z godnością.
- To nie są moje dzieci.
- Nie twoje? - Spojrzał z niedowierzaniem. - W takim
razie czyje? A może wreszcie wygrałem los na loterii i trafi
łem na szczęśliwą mężatkę?
- Jestem rozwiedziona. Adoptowałam Byrona i Malię.
Natychmiast pożałował ironicznej uwagi.
- Adoptowałaś. Cudownie. Cóż za wspaniałomyślność.
- Bez przesady. Szukały domu i czułości. Mogłam im to
ofiarować.
- A zatem postąpiłaś miłosiernie. To pewnie twoja
specjalność. Moja matka znalazła gospodynię o gołębim
sercu. - Westchnął pogardliwie. - Tylko tego mi było trze
ba. Zaufałem matce-swatce, a ona znalazła idealną partię dla
Tripa-kaleki.
- Wcale nie po to mnie zatrudniła - odcięła się Brenna,
marszcząc czoło.
- Tak sądzisz? Nie znasz mojej matki. - Zacisnął zęby.
Konał ze zmęczenia. Szum w uszach nie ustawał. - Posłuchaj
mojej rady, panienko. Pakuj manatki i ofiaruj swoje miłosier
dzie komu innemu.
SZÓSTY ZMYSŁ • 25
- Nie jestem miłosierna. Ja...
- Oszczędź sobie - przerwał. - Matka się pomyliła. Nie
potrzebuję gospodyni. A jeśli matka robiła jakieś aluzje, że
jestem do wzięcia, puść tę uwagę mimo uszu, seńorita. Należę
do tych wstrętnych mężczyzn, którzy nie potrzebują ani po
sprzątanego domu, ani gospodyni z dzieciakami, ani w ogóle
nikogo.
Kobieta stojąca przed nim wydała się jeszcze wyższa.
- Jeśli chodzi o pierwsze dwa życzenia, są już spełnione,
seńor.
- Proszę więc powiadomić o tym moją matkę, dobrze?
I przypomnij jej, że jedyne dziecko, jakie chciałbym mieć na
utrzymaniu, to szczur domowy. - Zerknął na korytarz. - Kie
dy twoje dwa szczury wyjdą zza mebli?
- Już wyszły i zaklepały się.
Wskazała kanapę za plecami.
Trip odwrócił się i wytrzeszczył oczy z przerażenia. Dwa
tygodnie zabiegów lekarskich i przyjmowania otępiających
leków zrobiły swoje. Już nie tylko słyszał nie istniejące
dźwięki. Pojawiły się też omamy wzrokowe.
Dwie najmniejsze, najzgrabniejsze i najczarniejsze na
świecie świnki zeskoczyły z kanapy i chrząkając wesoło,
przydreptały do Tripa.
- Malia i Byron, powiedzcie dzień dobry panu domu - na
kazała Brenna.
Zanim zwierzęta wykonały polecenie, Trip osunął się na
podłogę.
- Ach, pobrecito - zakwiliła Lita dziesięć minut później,
kiedy po wielu trudach udało się położyć bezwładnego, nie
przytomnego Tripa na łóżku.
26 • SZÓSTY ZMYSŁ
Lita dotknęła przesiąkniętej potem czerwonej koszuli syna.
- Co on tu robi? Doktor Jamison powiedział, że jeszcze co
najmniej tydzień poleży w szpitalu.
Brenna mierzyła tętno.
- Ja przepisałabym mu dłuższy pobyt - mruknęła, patrząc
na zegarek. - Na razie wszystko w porządku. Oddech i puls
w normie.
- Ale popatrz, jaki on blady, amiga... I jak mu odcięli
nogawkę tych nowych spodni, które miał na sobie, kiedy... Po
co... Po co i w jaki sposób dotarł do domu?
Brenna pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia. Odwróciłam się i zdębiałam! Stał na
środku salonu. A przy okazji, jak ty się czujesz? Jak nadgar
stek?
- Gorzej... ale to nieważne, kiedy Trip... Czy nic mu nie
będzie? Matko Boska, jeśli...
- Dojdzie do siebie - zapewniła Brenna. Silny organizm
Tripa utwierdzał ją w tym mniemaniu. - Trzymaj rękę w gó
rze, żeby krew dotarła do wszystkich naczyń.
Lita uniosła ramię nad głowę i podeszła do drzwi. Na progu
stały Byron i Malia i jak przystało na miniaturowe chińskie
świnki, przyglądały się grzecznie krzątaninie w pokoju.
- Zadzwonić po pogotowie, Brenna?
Brenna odchyliła powieki nieprzytomnego mężczyzny.
- Źrenice nie są powiększone. Oddech normalny. Może
lepiej najpierw zadzwoń do waszego lekarza domowego.
A zanim to zrobisz, przynieś mi ostre nożyczki.
- Jak sobie życzysz. Ąy, Chihuahua. Tak się cieszę, że
mam cię tutaj. Przecież też jesteś lekarzem.
Świnki nie odstępowały Brenny na krok, kiedy w łazience
SZÓSTY ZMYSŁ • 27
moczyła pod kranem ręcznik. Lita wróciła pospiesznie z no
życzkami.
- Zadzwonię do doktora Jamisona - zapowiedziała. -
W kuchni mam zapisany numer.
- Dobrze. Kiedy się połączysz, krzyknij, a ja podniosę
słuchawkę tutaj.
Lita uniosła obrzmiały nadgarstek. Zatrzymała się na
progu.
- Amiga... po co te nożyczki?
- Nie obawiaj się, nic mu nie zrobię. Jest cały mokry od
potu. Trzeba rozciąć i ściągnąć z niego ubranie, żeby się nie
przeziębił. Nie wolno do tego dopuścić. - Brenna przeniosła
wzrok z nadgarstka Lity na gips na ręce Tripa. - A ponieważ
tylko ja mam obie ręce sprawne, zajmę się tym.
- Rób, co uważasz za stosowne, muchacha. Ale jesteś
pewna, że nic mu się nie stało?
- Absolutnie. Idź zadzwonić do lekarza. Aha, jeśli ci się
uda, zapędź Byrona i Malię do ich zagrody. Nie powinny teraz
plątać się pod nogami.
- Si. Chodźcie, pollitos.
Brenna spostrzegła, że radosny blask natychmiast zniknął
z oczu świnek. To jej wina. Zwykle, żeby nie smucić zwierząt,
nie wymawiała przy nich słowa „zagroda". Po prostu litero
wała. Podejrzewała, że sprytne świnki nauczyły się też już
trochę hiszpańskiego od Lity. Westchnęła, słysząc oddalający
się tupot ośmiu nóżek w korytarzu. No cóż. Do kolacji znów
poweseleją.
Dotknęła policzka Tripa. Wilgotna skóra odzyskiwała cie
pło i kolor. Chory oddychał głęboko i rytmicznie. Mocno spał.
Wsunęła mu poduszkę pod głowę. Ze skrupulatnością chi
rurga obejrzała nożyce gospodarskie. Co ciąć najpierw? Ko-
28 • SZÓSTY ZMYSŁ
szulę czy spodnie? Zanim podjęła decyzję, do sypialni wkro
czyła z impetem Lita, a tuż za nią przydreptały świnki, za
chwycone, że wstrzymano wykonanie na nich wyroku.
- Telefon w kuchni nie działa!
Brenna podniosła słuchawkę aparatu na nocnym stoliku.
- Tu też brak sygnału. Pewnie jakieś uszkodzenie na linii.
W oczach Lity rozbłysły łzy. Obejmowała dłonią nadwerę
żony nadgarstek.
- Co teraz?
Co teraz? Brenna musiała choć przez chwilę się zasta
nowić.
- Przede wszystkim musisz obłożyć rękę lodem, Lito.
Spuchła jak bania.
- A co z Tripem?
- Nie martw się. Dam sobie radę. Moja wiedza całkowicie
wystarczy. - Mówiąc to, Brenna chciała raczej uspokoić sie
bie i Litę, niż stwierdzić fakt. - Ty zajmij się nadgarstkiem,
a ja Tripem.
- Ależ on...
- Napełnij zlew w kuchni zimną wodą i lodem i włóż tam
rękę. Pospiesz się, zanim spuchnie jeszcze bardziej. Trzymaj
tak przez co najmniej piętnaście minut. Gdzie jest bandaż
elastyczny, który nosiłaś w zeszłym tygodniu?
- Nie wiem. Powinien gdzieś leżeć.
- Znajdź go. Owinę ci nadgarstek i założę temblak. - Lita
wciąż się wahała, więc Brenna ponagliła ją. - Szybciej. Nie
możesz pielęgnować Tripa z jedną sprawną ręką.
- Wiem. Gdybym tylko czuła się lepiej... - Lita wycho
dziła z pokoju trochę uspokojona. - Mam wielkie szczęście,
że tu jesteś, Brenna. Najpierw poąuitos do z-a-g-r-o-d-y, po
tem lód. I poszukam bandaża. Gracias, amiga.
SZÓSTY ZMYSŁ • 29
Brenna mogła znów skupić uwagę na Tripie. Wzięła noży
czki, zadowolona, że Lita nie zobaczy rozcinania czerwonej
sportowej koszuli, która, podobnie jak spodnie khaki z urwa
ną nogawką, wyglądała na zupełnie nową. Nie można było
jednak zdjąć ubrania z mężczyzny leżącego nieruchomo na
wznak. Zaczęła ciąć materiał.
Kiedy ściągała z Tripa skrawki koszuli, doszła do wniosku,
że rozbieranie śpiącego mężczyzny za pomocą nożyczek to
czynność o wiele prostsza niż golenie sierści chorego psa lub
kota przed zabiegiem chirurgicznym. Zajęta cieciem, nie za
stanawiała się zbytnio, czy miedzianozłote owłosienie piersi
Tripa odpowiada wyobrażeniom, które tak często zaprzątały
jej głowę.
Powtarzała sobie: Nie czas na zachwyty. Trochę powagi,
Brenno. Gips i bandaże to niewesoły widok.
Rozpinając pasek i wyciągając go ze szlufek, upominała
surowo samą siebie. Trip zasługiwał na profesjonalne trakto
wanie, jakiego sama wymagałaby od lekarza. Czy chciałaby,
aby rozbieraniu jej przez lekarza lub pielęgniarkę towarzyszy
ły niekoniecznie fachowe myśli? W żadnym wypadku! Mając
to na uwadze, rozcięła i zdjęła przepocone spodnie. Portfel
i kilka monet położyła na komodzie. Pozostał ostatni prob
lem: bielizna chorego.
W duchu mówiła sobie: Brenno, to tylko mężczyzna. Ni
czym się nie różni od twojego byłego męża i tych dwóch
beznadziejnych facetów, na których zmarnowałaś czas tuż po
rozwodzie.
Zwilżonym ręcznikiem obmyła ciało Tripa, a potem wytar
ła je do sucha i przykryła pikowaną kołdrą. Tak ją to wyczer
pało, że chętnie sama wzięłaby kąpiel. Bogu dzięki, nie była
domowym lekarzem, bo musiałaby zrezygnować z pacjenta.
30 • SZÓSTY ZMYSŁ
Wobec tego wspaniałego ciała, choćby w gipsie i bandażach,
żadna normalna kobieta nie mogła pozostać obojętna.
Kiedy rozważała, czy ma zostać w sypialni, czy zająć się
Litą, Trip się poruszył. Machnął zdrową ręką, jak gdyby chciał
coś chwycić. Jęknął. Brenna ujęła jego dłoń i usiadła na brze
gu łóżka.
- Już dobrze. Wszystko w porządku. Nic ci się nie stało
-uspokajała.
Trip wyglądał teraz jak chore dziecko. Bełkotał coś niezro
zumiale i kurczowo ściskał jej dłonie.
- Wody...
Pobiegła do łazienki.
- Pij.
Uniosła głowę Tripa i przytknęła szklankę do jego ust. Pił
łapczywie, nie otwierając oczu. Zaspokoiwszy pragnienie,
opadł bezwładnie na poduszkę.
- Dziękuję, mamo.
Szarpnął palcami bandaż opasujący głowę.
- Nie, nie - zaprotestowała Brenna łagodnym szeptem.
- Nie rób tego. Teraz odpocznij.
Przytrzymała rękę Tripa na swoich kolanach. Jaką ranę
przykrywał bandaż na głowie? Powinna poprosić Litę o szcze
gółowy opis obrażeń, jakie odniósł jej syn.
Przeklęty telefon! Chyba najlżejszy wietrzyk zdołałby zer
wać przewody na tych wzgórzach. Już po raz drugi w ciągu
tygodnia linia była uszkodzona. Ostatnia naprawa trwała
osiem godzin. Nic dziwnego, że nie odebrały telefonu ze
szpitala, który na pewno próbował zawiadomić, że Trip jest
w drodze.
Brenna pogłaskała go po dłoni. Zaciśnięta pięść powoli
rozchyliła się. Nagie nogi kobiety czuły jej ciepło i ciężar.
SZÓSTY ZMYSŁ • 31
Palce mężczyzny były długie, zgrabne i silne. Brenna bez
wiednie rozprostowała je delikatnie, by móc obejrzeć linie
w dłoni.
Linia serca tworzyła niewielkie rozwidlenie u podstawy
palca wskazującego. Brenna miała więc do czynienia z ideali
stą o złamanym sercu.
Linia umysłu, długa i lekko zakrzywiona, zdradzała czło
wieka inteligentnego, zrównoważonego i praktycznego. Głę
boka linia życia otaczała łukiem kciuk. Patrząc na jej szlachet
ny kształt, Brenna poczuła, że się czerwieni.
Idealista, ogarnięty zmysłowymi namiętnościami realisty.
Człowiek o takiej linii życia podchodzi do wszystkich spraw
profesjonalnie i z osobistym zaangażowaniem. Natomiast roz
widlenie oznaczające dwa małżeństwa...
- Czy te świnie istnieją naprawdę?
Brenna drgnęła. Uniosła gwałtownie głowę. Szeroko
otwarte oczy Tripa patrzyły przytomnie, z powagą.
- Istnieją? - powtórzył stanowczym tonem, nie spuszcza
jąc z niej przenikliwego wzroku.
- Tak. To chińskie świnki miniaturowe. Ja...
Zorientowała się, że wciąż trzyma dłoń mężczyzny. Puściła
ją i z poczuciem winy zerwała się na nogi.
- Drugie pytanie. Czytałaś mi z ręki?
- Ja... Ty... szarpałeś bandaż na głowie i... przytrzyma
łam ci rękę, żebyś nie...
Na Boga, kiedy on się ocknął? Jak długo czytała sekrety
jego linii papilarnych? Wyglądał, jak gdyby przypatrywał się
jej przez wiele godzin.
- Czytałaś czy nie?
- No cóż... - Brenna skuliła ramiona. - Czytałam, rzeczy
wiście. Nieszkodliwe hobby. Nauczyłam się tego od babci.
32 • SZÓSTY ZMYSŁ
- No i jakaż wspaniała przyszłość mnie czeka?
Głos Tripa brzmiał chłodno, obojętnie, lecz w oczach poja
wił się niebezpieczny błysk, taki sam jak we wzroku męż
czyzny na portrecie w salonie. Zdaniem Brenny, było to spoj
rzenie wręcz lodowate. Nie mogła jednak dać się zastraszyć
wzrokiem.
- Co mi przepowiadasz? - nie dawał za wygraną Trip.
- Same sukcesy. Widać doszedłeś już do siebie, a w dodat
ku nie opuścił cię zły humor.
- Wcale nie zasłabłem - obruszył się. - Miałem paskudny
dzień. Po prostu na moment odpłynąłem.
- A ja holowałam cię po podłodze i pakowałam do łóżka.
Trzymałam cię za rękę tylko dlatego, żebyś nie zerwał opa
trunku.
- Ty mnie położyłaś do łóżka?
Kiwnęła głową.
- Z pomocą Lity - dodała.
- To cię jeszcze do niczego nie upoważnia. - Podniósł rękę
w geście oskarżenia. - Naruszyłaś moją prywatność.
- Tylko jeśli wierzysz, że linie papilarne coś oznaczają.
- Zostaw te psychozabawy mojej byłej żonie. Nie dam się
już na to nabrać. - Dotknął swego nagiego torsu. - Widzę, że
naruszyłaś również prywatność mojego ciała.
- Zrobiłam to przed obejrzeniem twojej dłoni.
Skoro krew pacjenta zaczęła żywiej krążyć, był przygoto
wany na poznanie najgorszego. Brenna powiodła znaczącym
wzrokiem po kołdrze.
Wściekłość Tripa ustąpiła miejsca zaskoczeniu. Zajrzał
pod kołdrę,
- Sądziłem, że mama... Chcesz powiedzieć, że to ty ściąg
nęłaś ze mnie ubranie?
SZÓSTY ZMYSŁ • 33
- Tak, doktorze Hart. Całe. - Aby ukryć rumieniec, pod
niosła wysoko nożyce i pocięte skrawki materiału. - Przepra
szam, ale musiałam to zrobić. W twoim stanie nie możesz
sobie pozwolić na przeziębienie.
- Mówisz jak pielęgniarka, nie jak gosposia.
- Jak weterynarz, który cię zastępuje.
Otworzył usta i natychmiast je zamknął. Zamrugał i spoj
rzał na Brennę oszołomiony.
- Co powiedziałaś?
- Jestem Brenna Deveney. - Zmarszczyła czoło. Obawiała
się, że mężczyzna cierpi na rodzaj amnezji pourazowej.
- Weterynarz, który mnie zastępuje - powtórzył powoli.
Sens tych słów docierał do niego z wielkim trudem.
- Zatrudniła mnie Lita - pospieszyła z wyjaśnieniem
Brenna. - Pamiętasz?
- Brenna J. Deveney?
- Tak. J to skrót od Jeanne.
Trip przetarł oczy. Wyglądał na przerażonego. Dobry Bo
że! A więc to takiego piwa nawarzyła Lita podczas jego nie
obecności. Deveney. Weterynarz na zastępstwo.
- Gdzie ona jest?
- Tu, przy tobie.
- Nie ty. Moja matka. Gdzie?
- Zanurzyła rękę po łokieć w zlewie z lodem. Nadweręży
ła nadgarstek, pomagając przetaszczyć cię na łóżko.
- Ach tak. - Zacisnął usta i bacznie przyglądał się Bren-
nie. - A poza tym dobrze się czuje?
- Tak, dobrze, tylko ten nadgarstek.
- Świetnie... - Rozmyślał ze wzrokiem wbitym w sufit.
- Kiedy odejdzie od zlewu?
- Niedługo. Przyprowadzić ją?
34 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Jeszcze nie. - Poklepał brzeg materaca. - Usiądź.
A wiec tak. Zastępujesz mnie. Jak idzie praca?
- Nie narzekam na brak zajęcia. - Przycupnęła ostrożnie
na krawędzi łóżka. - Chociaż dziś było trochę spokojniej.
Pokiwał głową.
- Zawsze tak jest w świąteczny weekend. Pewnie zdążyłaś
się już dobrze poznać z mamą?
- Powiedziałabym, że lepiej niż dobrze.
- Porywcza osoba, prawda? Oczywiście poza chwilami,
kiedy ćwiczy jogę i kontempluje swój pępek.
- Porywcza? No, nie wiem, czy...
- Słuchaj, nie musisz być taka uprzejmą. To moja matka
i tak dalej, ale oboje wiemy, że potrafi czasem dać się we
znaki.
- No cóż, rzeczywiście zareagowała gwałtownie, kiedy
weszła do pokoju i spostrzegła, że zasła... to znaczy odpły
nąłeś. - Brenna wzruszyła ramionami. - Byłeś kredowobiały
i leżałeś jak kłoda, na wznak.
- Co wtedy zrobiła?
- To co każda matka na jej miejscu. Zalała się łzami.
- Mówiła coś przy tym po hiszpańsku?
Zadając to pytanie, wzdrygnął się lekko. Brenna zoriento
wała się, że odkrył swój czuły punkt. To mogło się przydać.
Powinna korzystać, zanim Trip przejdzie do ataku. Jej czas się
kończył.
- Po hiszpańsku? - powtórzyła głucho. Postanowiła na
razie grać idiotkę.
- Nieważne - odburknął. Palcami zdrowej ręki wystuki
wał rytm na piersiach. - Zapomnij o tym.
- W porządku. A przy okazji, jak się czujesz?
- Sama zgadnij. - Nachmurzył się. - Skoro przyjrzałaś się
SZÓSTY ZMYSŁ • 35
dokładnie liniom mojego małżeństwa, a jeszcze dokładniej
klejnotom rodzinnym, pomyśl, jak mogę się czuć? Spróbuj
zgadnąć.
- Nie potrafisz się zdobyć choć na odrobinę wdzięczności.
Mogłam cię zostawić w wilgotnym ubraniu. Dostałbyś zapale
nia płuc, na sto procent. - Brenna wstała i rzuciła Tripowi
groźne spojrzenie. - Jeśli tak się zachowywałeś w szpitalu,
dziwne, że nie wyrzucili cię z hukiem już tydzień temu.
- Nikt mnie nie wyrzucił. Sam się wyrzuciłem. Wybrałem
wolność.
- W takim razie leż spokojnie i ciesz się z tej wolności.
Ruszyła do drzwi. Na progu przystanęła. Wiedziała, że
nadeszła pora przykręcenia śruby.
- Wybacz, ale muszę się zająć nadwerężonym nad
garstkiem.
- Zaczekaj! Nie odchodź!
Poderwał się na łóżku i natychmiast, tłumiąc jęk, opadł na
poduszkę.
- Odpocznij. Pójdę tylko powiedzieć Licie, że odzyskałeś
przytomność. Zaraz wracam.
- Nie! Nie rób tego!
- W porządku. W takim razie nie wrócę. Nie będę sobie
marnować reszty dnia, który tak pięknie się zapowiadał.
- Nie o to mi chodziło. Nie mów jej, że jestem przytomny.
- Dlaczego?
- Bo tak sobie życzę. Czy to nie wystarczający powód?
Pozwól człowiekowi odetchnąć. Słowo daję, matka zatrudnia
jakieś niedorozwinięte baby, bez względu na to, czy są gospo
siami, czy weterynarzami. Czy zawsze trzeba ci wykładać
kawę na ławę?
Aż się prosił, żeby utrzeć mu nosa! Zasłużył na to.
36 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Rzeczywiście, nie jestem geniuszem na miarę Einsteina
- wybuchnęła - ale nie mam wątpliwości, że Lita się zamar
twia. Dlaczego nie wolno mi powiedzieć, że wróciłeś do krai
ny żywych?
Westchnął zniecierpliwiony.
- Używaj swojej głowy do poważniejszych zadań niż po
mysł cięcia w strzępy męskiej garderoby, dobrze?
- A dlaczego po prostu nie powiesz, co ci leży na wątro
bie? Czytałam ci z dłoni, lecz nie umiem przeniknąć twoich
myśli.
- Dzięki losowi, że okazał się dla mnie tak łaskaw. - Spo
sępniał. - Teraz, gdy rozebrałaś mnie do naga, została mi
ledwie ta resztka prywatności.
- Przyprowadzę Litę - oznajmiła Brenna, robiąc krok na
przód.
- Powiedz jej po prostu, że śpię.
- Czy ktoś ci kiedykolwiek wspomniał, że użycie słów
„proszę" i „dziękuję" bardzo ułatwia życie?
- Nie pogarszaj sytuacji. Nie mam nastroju do przyjmo
wania gości. Głowa mi pęka. Ręka boli. Powiedz, że śpię.
- Przykro mi, doktorze Hart. Nigdy nie kłamię, jeśli nie
muszę.
- Widzę, że nie lubisz słuchać poleceń - stwierdził Trip
pogardliwie. - Nie chcę mieć takiego zastępcy.
- A ja nie chcę takiego szefa - odcięła się Brenna. - Rozu
miem teraz, dlaczego nigdy nie założyłeś spółki z innym we
terynarzem, chociaż pracy w gabinecie starczyłoby dla
dwóch. Kto by z tobą wytrzymał!
- Sam troszczę się o swoje sprawy zawodowe, jeśli wolno
mi przypomnieć. To ja jestem pracodawcą.
- Byłym pracodawcą - sprostowała - jeśli nie przesta-
SZÓSTY ZMYSŁ • 37
niesz mi rozkazywać jak niewolnicy. Nie zamierzam praco
wać z człowiekiem, który nie umie okazać podwładnym sza
cunku i zainteresowania.
- Jesteś profesjonalistką. Nie możesz tak po prostu odejść
- oświadczył nachmurzony. - Jeśli to zrobisz, nie dostaniesz
ode mnie pozytywnej opinii.
- Nie zależy mi na niej, doktorze Hart. - Brenna z satysfa
kcją obserwowała Tripa, którego wprost rozsadzała wście
kłość. - Czy coś ci przynieść? Coś, na czym mógłbyś wyłado
wać agresję? A może papierosa? W kuchni leży cały karton
starych papierosów.
- W szpitalu rzuciłem palenie.
- Lita się przerazi, słysząc tę nowinę. Natychmiast tu przy
biegnie.
Słowa Brenny doprowadziły chorego do szału.
- Czego chcesz ode mnie? Mam cię błagać? Nie pojmu
jesz, że matka zje mnie żywcem, jeśli tu zostanę sam?
- W takim razie powiem, że odzyskałeś przytomność, kie
dy tylko mnie o to zapyta. A potem będę jej życzyć dobrej
zabawy.
Posłała mu słodki uśmiech i odwróciła się na pięcie.
ROZDZIAŁ
3
- Ocknął się.
Lita natychmiast wyciągnęła rękę ze zlewu i odwróciła się
gwałtownie na stołku. Przeżegnała się trzykrotnie. Woda spły
nęła z ręki na dżinsy.
- Gracias, Madre Maria. Jak się czuje?
- Świetnie. Gryzie i drapie jak wściekły kot, ale kiedy
wspominam o tobie, chowa się pod kołdrą grzecznie jak
aniołek.
Lita odetchnęła z ulgą.
- Zawsze się tak zachowuje, kiedy coś zbroi. - Wstała
i sięgnęła po ręcznik. - Niech no mu się dobiorę do skóry!
Wyjść ze szpitala tydzień wcześniej! Przestraszyć starą matkę
na śmierć! - Energicznie wytarła rękę. - Caramba, chłopak
musi mi się wytłumaczyć.
- Lita, spokojnie z tym nadgarstkiem! Siadaj tu. Gdzie
twój bandaż?
Lita podała Brennie długi pasek bandaża elastycznego.
- Pospiesz się. Muszę wytargać za uszy mojego synalka.
- Nie ruszaj się. - Brenna zaczęła owijać jej rękę. Lita
SZÓSTY ZMYSŁ • 39
wyglądała na rozwścieczoną. Może jednak należało na razie
bronić przed nią Tripa? - Wiesz, on jest w dość kiepskim
stanie. Jeśli potrafisz się opanować, nie urządzaj mu awantury.
- Jego stan się pogorszy, kiedy mu się dobiorę do skóry! -
W oczach Lity błysk gniewu walczył o lepsze ze łzami. - Po
tym wszystkim, co dla niego zrobiłam! Jeździłam do szpitala
tam i z powrotem, wynajęłam cię na zastępstwo i...
- Jeśli o mnie mowa, to Trip uważał mnie za gosposię,
dopóki parę minut temu nie wyprowadziłam go z błędu.
Lita najpierw się przeraziła, potem dziwnie złagodniała.
- Ach, moja droga, on już wie, że jesteś weterynarzem?
- Tak.
Lita błagalnie wzniosła wzrok ku górze.
- Muszę ci o czymś powiedzieć, amiga. Widzisz, nie mogę
znieść myśli o tym, że Trip żyje tu samotnie, bez żony i dzieci,
bez miłości. Odkąd odeszła Suzanne, próbuję go wyswatać.
Parę miesięcy temu stracił cierpliwość. Pokłóciliśmy się stra
sznie. Przez tydzień w ogóle nie odzywaliśmy się do siebie.
Brenna zawiązała koniuszki bandaża i zerknęła, marszcząc
czoło.
- No i co dalej?
Lita przełknęła ślinę.
- Nie pisnęłam ani słówkiem, że zatrudniłam kobietę. Nie
chciałam następnej sprzeczki, oskarżeń o swatanie i tak dalej.
Zamierzałam poczekać, aż poczuje się lepiej. Planowałam, że
powiem mu o wszystkim za tydzień, tuż przed wyjściem ze
szpitala.
Wydarzenia ostatniej godziny zaczęły się układać w sen
sowną całość.
- A więc dlatego tak się wściekł, sądząc, że jestem gos
posią.
40 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Si. To moja wina. Gosposie i sekretarki zmieniają się tu
tak często, jakby wchodziły przez drzwi obrotowe. - Palcami
zdrowej ręki Lita kręciła guzikiem przy bawełnianej bluzce
i patrzyła na Brennę. - Jak miałam postąpić? Próbowałam
znaleźć weterynarza mężczyznę. Dzwoniłam do dziesięciu
osób. Tylko ty zgodziłaś się podjąć pracę od razu. Nie zdradzi
łam Tripowi całej prawdy. Nie znasz go. Nie wiesz, jak potrafi
się zdenerwować. Na pewno nie zmrużyłby oka w szpitalu.
Oskarżyłby mnie o swatanie. A ja z tym skończyłam. Dosta
łam od niego niezłą nauczkę. Żadnych gospoś więcej. Ay,
Chihuahua.
Dosyć tych korowodów: ja zatrudniam, Trip
zwalnia.
Brennie zrobiło się słabo. Oparła się o blat kuchenny.
- Lito, co mu dokładnie o mnie mówiłaś?
- Że zatrudniłam doktora nazwiskiem B.J. Deveney z San
Jose. Składałam relacje typu: „Doktor świetnie sobie radzi.
Nie ma żadnych problemów". Przecież to prawda. Nigdy nie
odważyłabym się kłamać w żywe oczy.
- Teraz rozumiem, dlaczego się tak na mnie wściekł. Le
piej idź do niego natychmiast i odkręć to wszystko. Jeśli bę
dzie się upierał przy zatrudnieniu mężczyzny, spakuję manat
ki. Wolałabym jednak zostać. Potrzebuję pracy.
- Oczywiście. Wszystko mu wyjaśnię.
- Dobrze. Jeden problem z głowy.
Kiedy Brenna wiązała Licie temblak z czystego ręcznika,
zauważyła, że obawia się ona jednak spotkania twarzą w twarz
z synem, tak jak Trip wzbrania się przed powiedzeniem matce
prawdy o swoim wyjściu ze szpitala. Przy zakładaniu opatrun
ku Lita była spięta i mimowolnie usztywniała ramię.
- No, gotowe. - Brenna ruszyła do kuchennych drzwi.
- Idź i załatw tę sprawę.
SZÓSTY ZMYSŁ • 41
- Nie pójdziesz ze mną?
- Do sypialni człowieka, którego wprost roznosi gniew?
Dosyć się już dziś nadenerwowałam. Dziękuję bardzo!
- Dokąd idziesz?
- Na dwór, nakarmić Byrona i Malię.
- Ave Marial Przecież Trip rozerwie mnie na strzępy.
Własną matkę.
Brenna uśmiechnęła się sarkastycznie i w myślach poleciła
Lite opiece niebios. Dobrej zabawy, Trip.
Przez resztę dnia w całym domostwie rozlegały się do
nośne głosy. Oparta o płotek, Brenna obserwowała swoje uko
chane maleństwa jedzące kolację. Trzy spośród siedmiu ko
tów Tripa łasiły się u jej nóg. Sielankową, spokojną scenę
zakłócały jedynie wrzaski dolatujące przez otwarte okno sy
pialni. To Święto Niepodległości Brenna powinna zapamiętać
na zawsze.
Postanowiła nie zatykać sobie uszu, chociaż była jednym
z powodów sporu matki z synem. Nie znała hiszpańskiego,
aczkolwiek z mocno podniesionego głosu Tripa domyślała
się, że nie przebierał w słowach, oceniając mętne wyjaśnienia
matki.
W pewnym szczególnie dramatycznym momencie nawet
Byron i Malia podniosły łebki znad jedzenia. Błyszczącymi
oczkami wpatrywały się w Brennę, a temperatura rosła. Wre
szcie trzasnęły drzwi, a potem pojawiła się wściekła Lita.
Pobiegła prosto do samochodu. Nie trzymała już ręki na temb
laku, lecz opatrunek pozostał nietknięty.
Brenna dopadła ją, kiedy zdążyła już wsiąść do samochodu.
- Co się stało?
- Jeśli tak bardzo chce, niech się sam sobą opiekuje!
42 • SZÓSTY ZMYSŁ
Policzki Lity płonęły. Oczy błyszczały gniewem. Włączyła
silnik. Z jej ust popłynął gwałtowny potok hiszpańszczyzny.
- Powiedziałaś mu?
- Si, muchacha. Wie wszystko. Ja też. Wbrew zaleceniom
lekarza przyjechał do domu! Taksówką! Szaleniec. Skończy
łam z nim. Nie jestem swatką, chociaż on tak twierdzi. -
Wrzuciła wsteczny bieg.
Brenna chwyciła za klamkę.
- Czekaj! Co mam teraz robić? Pakować się czy zostać?
- Zgodził się, żebyś została, kiedy ja obiecałam nie wzy
wać karetki i nie odwozić go z powrotem do szpitala. A niech
teraz pije piwo, którego nawarzył. Skoro wytaszczył ze szpi
tala swoje pogruchotane kości, niech się teraz sam nimi
zajmuje.
- Ależ, Lito, ktoś mu powinien pomagać. On ledwie kuś
tyka o kuli.
Lita potrząsnęła stanowczo głową.
- Trip może sam się sobą zająć. Ma trzydzieści pięć lat. To
dorosły mężczyzna. Nie jestem jego opiekunką. Powtarzam,
niech pije to piwo. Do zobaczenia we wtorek.
- A co z resztą weekendu?
- Jest Święto Niepodległości, więc na dwa dni ogłaszam
moją niepodległość. Adiós, amiga.
Bezradna Brenna odprowadziła wzrokiem biały samochód
mknący żwirowym podjazdem. Byron i Malia z czujnie nad
stawionymi uszami napierały na ogrodzenie, domagając się
wypuszczenia. Kiedy Brenna nie ruszyła się z miejsca,
chrząknęły cicho i energiczniej zaatakowały płotek.
Napotkała ich proszący, niecierpliwy wzrok.
- Nie patrzcie tak na mnie. Ja też nie jestem jego opiekunką.
SZÓSTY ZMYSŁ • 43
Ale widok... Trip gapił się na popękany tynk na suficie.
Ale pasjonujący widok... Odwrócił głowę na poduszce. Po
woli, bardzo powoli, aby znów nie wywołać pulsowania
w głowie.
Przez otwarte okno ujrzał Brennę. Stała pośrodku podjazdu
z rękami na biodrach, usiłując powstrzymać Litę. Nie opodal
Trip spostrzegł płotek zagrody dla świnek. A więc to nie były
halucynacje. B.J. Deveney, lekarz weterynarii, Malia i Byron
-jedna szczęśliwa rodzinka.
Brenna nachmurzyła się i nogą w tenisówce kopnęła kilka
kamyków. Koty czmychnęły, kiedy wrzasnęła na nie ziryto
wana. Zrobiła krok naprzód i osłaniając oczy dłonią, czekała
z nadzieją, że może Lita wróci. Kiedy tak się nie stało, energi
cznie ściągnęła przez głowę zbyt obszerną zieloną bluzę.
Trip obserwował ją z szeroko otwartymi oczami. Żaden
mężczyzna nie zignorowałby widoku zgrabnej kobiety w ską
pej żółtej koszulce. Choć to sprawiało mu ból, Trip uniósł się
nawet na zdrowym łokciu, aby lepiej widzieć. Brenna potrząs
nęła błyszczącymi włosami i odgarnęła końce kosmyków za
uszy. I dalej stała z posępną miną przed domem. Złote promie
nie zachodzącego słońca Oświetlały jej wysoką, szczupłą syl
wetkę i pełny, jędrny biust.
Jeszcze żadna kobieta nie zrobiła na Tripie takiego wraże
nia. Nawet wspaniale zbudowane szpitalne pielęgniarki nie
wyglądały tak seksownie.
Wzrok Tripa powędrował ku długim, zgrabnym nogom
Brenny. Przypomniał sobie, że godzinę wcześniej, kiedy od
zyskał świadomość, jego dłoń spoczywała na nagich, gładkich
kobiecych udach. Czy długo tam leżała? Wydawało mu się, że
całą wieczność.
Kiedy Brenna oglądała jego rękę, czuł, jak gdyby z jej
44 • SZÓSTY ZMYSŁ
palców spływał strumień dziwnej, eterycznej energii. Dotyk
łagodził ból, a bliskość kobiecego ciała obudziła w Tripie nie
oczekiwanie fizyczne pożądanie. A może tylko to sobie wy
myślił, tak jak kochał się z Brenna jedynie w wyobraźni? Oc
knąwszy się, najpierw długo patrzył na lekko piegowatą twarz
i nagie uda. Czekał, aż rozsądek zatriumfuje nad zewem mę
skości. Dopiero wtedy ośmielił się odezwać.
Wspomnienie tej chwili i gwałtownej reakcji Brenny spra
wiło, że znów dało o sobie znać pożądanie. Drugi raz w ciągu
godziny. Odczuł ulgę, że jego ciało, przynajmniej w części,
zaczęło normalnie reagować. Piękna BJ. Deveney o ciętym
języku i błyszczących bursztynowych oczach przywracała go
do życia.
Warto było popatrzeć na to widowisko. Nie ustąpiła ani
o cal w obliczu impertynencji i narzekań Tripa. Zachowała się
wspaniale.
Z przykrością spostrzegł, że zniknęła z pola widzenia. Cóż,
pozostało mu położyć się spokojnie na poduszce i kontemplo
wać blask zachodzącego słońca.
- Gdzie moja kula?!
Brenna, śpiąca o dwa pokoje od sypialni Tripa, gwałtownie
uniosła głowę. Zatrzepotała powiekami, chcąc strząsnąć
z nich resztki mocnego snu. W pokoju panowała ciemność.
Tylko nad łóżkiem promień księżyca tworzył na ścianie sre
brzysty kwadracik.
Usiadła i sięgnęła po bawełniany szal. Gdzie jest kula Tri
pa? A może przyśniło jej się, że chory woła?
Przed snem Brenna dwa razy pukała cicho i wchodziła na
palcach do pokoju Tripa. Mężczyzna leżał nieruchomo pod
kołdrą i pochrapywał. Po dzienniku telewizyjnym o jedena-
SZÓSTY ZMYSŁ • 45
stej nie pozostało nic innego, niż wypuścić na dwór koty,
a świnki umieścić bezpiecznie w salce szpitalnej. Telefon na
dal nie działał i nie mogła wezwać lekarza. Tak więc Brenna
na ostatnich nogach dowlokła się do łóżka. Po tym najbardziej
zwariowanym dniu w życiu natychmiast zapadła w kamien
ny sen.
- Gdzie moja kula?! - Wołaniu towarzyszyło stuknięcie
i brzęk rozbitej szklanki.
Brenna wyskoczyła z łóżka. Ktoś najwidoczniej zamierzał
wytłuc zastawę stołową Hartów. A osobnikiem tym był Trip.
Pospiesznie włożyła szlafrok. Porywcza Lita odmówiła
opiekowania się dorosłym synem, lecz Brenna, jako lekarz
weterynarii, miała zawodowy obowiązek niesienia pomocy
każdej żywej istocie. Psu, kotu czy też Tripowi Hartowi.
Wybiegła na korytarz. Aż się skuliła, słysząc następny
brzęk. Pocieszające jest to, pomyślała, że Trip nie stracił przy
tomności.
Wkroczyła do sypialni chorego i włączyła górne światło.
Na podłodze leżały szczątki szklanki i lampy. Nagi, nie licząc
gipsu i bandaży, Trip na wpół siedział na brzegu łóżka.
Zmrużył oczy przed oślepiającym blaskiem i narzucił koł
drę na biodra. Twarz wykrzywił mu grymas bólu. Brenna
szczerze mu współczuła.
- Moja kula! - zażądał przez zęby. - Muszę ją mieć. Po
spiesz się!
Omiotła pokój uważnym spojrzeniem. Ani śladu kuli. Od
wróciła się i pomknęła do salonu. Po drodze energicznie zapa
lała światła. W myślach robiła błyskawiczny przegląd wyda
rzeń popołudnia i wieczoru. Do diabła, gdzie się podziała
kula?
46 • SZÓSTY ZMYSŁ
Tam! Pod kanapą z końskiego włosia. Lita przesunęła ją
tam kopniakiem, aby nie zawadzała przy przenoszeniu Tripa.
Pospiesznie wróciła do sypialni i pomogła Tripowi przesu
nąć ciało na drugą stronę łóżka, gdzie podłogi nie zaścielały
odłamki szkła. Przytrzymywała kulę, a on usiłował się pod
nieść, nie puszczając przy tym kołdry.
- Oprzyj się o mnie, Trip. Nie, nie tak. Przechyl się trochę.
Podłóż kulę pod prawe ramię.
Brenna sapała z przejęcia. Pacjent pojękiwał. Próby wsta
nia z łóżka nie powiodły się. Wreszcie Brenna wyprostowała
się zirytowana.
- Musisz zrzucić ten listek figowy. Jeśli chcesz wstać, ręka
powinna się zająć kulą, a nie kołdrą.
W odpowiedzi mężczyzna zakrył się jeszcze szczelniej
i podjął następną bezowocną próbę.
Brenna parsknęła zniecierpliwiona.
- Dokąd ci tak spieszno?
Ruchem głowy wskazał łazienkę.
- A jak myślisz?
- Połóż się, a ja cię ubiorę.
Sięgnęła po dżinsy leżące na fotelu bujanym od dnia wy
padku Tripa.
- Nie uda się - mruknął pod nosem.
- W takim razie pożegnaj się z kołdrą. Nie mam pod ręką
basenu, żeby ci podać. Słuchaj, przez kilka lat pracowałam
w klinice dla zwierząt. Oglądałam ze wszystkich stron byki
i ogiery. Doktorze Hart, proszę odsłonić kołdrę.
- W porządku - wymamrotał wściekły. Po chwili wahania
posłuchał Brenny.
Zaledwie kobiece dłonie dotknęły jego ciała, pomagając
mu się podnieść, Tripa ogarnęło znów dziwne uczucie. Nagły
SZÓSTY ZMYSŁ • 47
przypływ energii. Mniejszy ból. A jeśli znów obudzi się
w nim mężczyzna?
- Teraz ostrożnie. Oprzyj się o mnie - poleciła.
Dźwignięcie solidnie zbudowanego Tripa bez dotykania
jego obandażowanych żeber nie było rzeczą łatwą. Brenna
musiała podtrzymać go jedną ręką za nagi pośladek.
- Teraz sobie poradzę. Poczekaj na korytarzu. Zawołam,
gdybym czegoś potrzebował.
Dodał w duchu: Wiesz, czego będziesz potrzebował, jeśli
ona nie zabierze swoich czarodziejskich rąk. Pilnuj się, czło
wieku. Stań do niej plecami, załatw potrzebę i nie pozwól,
żeby cię znów dotykała, chyba że chcesz się ośmieszyć.
Brenna wmawiała sobie, że mięśnie Tripa nie wywarły na
niej żadnego wrażenia. Jak mu się udało zachować spręży
stość ciała? Przecież był unieruchomiony w szpitalnym łóżku.
Nawet pokiereszowany i zagipsowany, Trip pozostawał atra
kcyjnym mężczyzną. Brenna westchnęła przeciągle. Ileż to
razy snuła fantazje na temat doktora Harta. Spotkanie z nim
oko w oko okazało się nader ekscytujące.
Bez wątpienia od wielu lat żaden mężczyzna tak bardzo jej
nie zainteresował. Może nawet nigdy w życiu nie reagowała
tak na nikogo. Jej związek z byłym mężem opierał się raczej
na rozsądku niż na seksie czy uczuciach.
W obecności Tripa czuła... właściwie co? Ścisnęła drżące
uda. Ciało nie kłamało. Od pierwszego spojrzenia na portret
w salonie Brenna podświadomie tęskniła do Harta, do jego
dotyku. Teraz, gdy marzenia się spełniły po prostu nie mogła
się pozbierać. Obudziły się i zmysły, i uczucia.
Wieczorna awantura wcale nie ostudziła tęsknot. Po głębo
kim zastanowieniu przypisała zachowanie Tripa jego bezrad
ności i bezsilności. Pod maską szyderstwa i oschłości krył się
48 • SZÓSTY ZMYSŁ
człowiek, którego znała z opowieści Lity i klientów. Okolicz
ni mieszkańcy szanowali i podziwiali Tripa Harta. Niektórzy
uwielbiali go nawet. W ich oczach nie uchodził ani za gburo-
watego, ani zgryźliwego.
- Hej, Brenna - zawołał z łazienki.
Ocknęła się z rozmyślań.
- Tak?
- Przynieś mi czyste szorty, dobrze? Proszę. Są w komo
dzie, w górnej szufladzie po prawej.
Ruszyła do pokoju. Dlaczego wcześniej o tym nie pomy
ślała? Naraziła biedaka na zakłopotanie.
Podała szorty przez uchylone drzwi. Kiedy znów się za
mknęły, usłyszała, że Trip zaklął. No tak. Opatrunek na że
brach nie pozwalał mu się schylać.
- Nie męcz się z szortami - poradziła. - Najwyżej owiń
się ręcznikiem, jeśli tak ci na tym zależy.
- Nie mogę sobie poradzić. Przeklęty gips... - narzekał
pod nosem.
Brenna nie spuszczała wzroku z zamkniętych drzwi łazienki.
- Trip, ty masz tylko jedną rękę, a ja dwie. Pomogę ci.
- Nie odpowiedział. - Nie przejmuj się. Nie jesteś pierwszym
mężczyzną, którego widzę nagiego. Mam za sobą małżeństwo
i parę przelotnych romansów.
Puknął w drzwi.
- Ale nie ze mną!
- Trip, na litość boską, oboje jesteśmy lekarzami.
- Tylko nie opowiadaj mi znów o swoich doświadcze
niach z ogierami. Nie zamierzam urządzać bezpłatnych po
kazów.
Brenna traciła cierpliwość.
- Ile pielęgniarek opiekowało się tobą w szpitalu?
SZÓSTY ZMYSŁ • 49
- O wiele za dużo.
- Też je tak traktowałeś?
- Pewnie, ale oddałem im przysługę. Wypisałem się o ty
dzień wcześniej.
- Uwierz mi, Trip. Zdecydowanie przesadzasz.
- Uwierz mi, Trip - przedrzeźniał cienkim głosem. - Sko
ro twoje rady są tak drogocenne, nie udzielaj ich na lewo
i prawo.
- Masz coś przeciwko moim radom?
- Oczywiście, że nie, seńorita. Daj mi przykład. Sama się
rozbierz i stań przede mną goła, bez wstydu.
- Ja nie muszę. - Brenna odruchowo zawiązała mocniej
pasek szlafroka. - To nie ja nie potrafię się ubrać z powodu
gipsów i bandaży.
- A gdybyś musiała?
- Gdybym... - Wyobraziła sobie, że naga, w gipsie, o ku
li, opiera się na ramieniu Tripa, a on podtrzymuje ją za pośla
dek i wpatruje się pożądliwie w obnażony biust. - Jako reali
stka od razu podporządkowałabym się sytuacji - skłamała.
- Nie oszukasz mnie, seńorita. Uciekałabyś gdzie pieprz
rośnie. Uwierzyć ci? Cha, cha.
- Posłuchaj, Trip. Nie będę się rozbierać tylko dlatego,
żebym mogła cię w spokoju, jak równa równego, zapakować
do łóżka. Trochę powagi, kolego.
- A kto tu mówi, że zapakujesz mnie do łóżka?
- Wiesz co? W tej chwili z rozkoszą wyrzuciłabym cię
przez okno. Jak można być tak dziecinnym! Powtarzam, tro
chę powagi. Nie mogłeś wstać bez pomocy, więc zapewne
i położyć się nie będziesz w stanie.
- Nie upieraj się, żeby za mną chodzić, seńorita. Mile cię
50 • SZÓSTY ZMYSŁ
powitam w swoim łóżku o każdej porze dnia i nocy. Może
jestem kaleką, ale jeszcze nie oślepłem.
- Nie to miałam na myśli!
- Wiem, wiem.
Za drzwiami łazienki zapadła cisza. Kiedy znów się ode
zwał, w jego głosie pojawił się smutek i bezsilność.
- Ty też nie jesteś ślepa. Jakaż kobieta chciałaby iść do
łóżka z kaleką?
Brennę ogarnęło współczucie. Nie mogła jednak okazywać
go Tripowi. Musiał przestać użalać się nad sobą.
- Jaka kobieta? - Zdobyła się na ironię. - Nieszczęsna
Brenna! Na pewno by się zgodziła, gdybyś ładnie poprosił.
Celny strzał. Gniew Tripa okazał się dobrą bronią w walce
z żalem, bólem i bezradnością. Przywracał choremu chęć do
życia i wolę powrotu do zdrowia.
Rozwścieczony, gwałtownie otworzył drzwi.
- Dzięki za propozycję, kochanie, ale nie będę błagał o li
tość. - Cisnął w nią szortami. - A teraz odtransportuj mnie do
łóżka. I to szybko.
ROZDZIAŁ
4
- Przepraszam za wszystko.
- Zapomnij o tym.
- Zapomnę. Jasne. Nie myślisz chyba, że przez dwa tygo
dnie w szpitalu faszerowali mnie afrodyzjakami, a nie środka
mi przeciwbólowymi.
Trip zgiętym kolanem przesunął kołdrę na biodra. Wsparty
o poduszki, patrzył na Brennę sprzątającą odłamki szkła z roz
bitej lampy.
- Nie czuję się obrażona.
- To dlaczego jesteś czerwona jak burak?
- Zarumieniłam się w twoim imieniu, a nie z twojego po
wodu, - Drżącymi palcami wsypała kawałki szkła do kosza
i natychmiast zmieniła temat. - Jadłeś coś dzisiaj?
- Nie.
- Jesteś głodny?
- Jak wilk.
- Ja też. Przygotuję coś. Wolno ci jeść wszystko?
- Tak, a najlepiej zrobiłaby mi szklaneczka wina domowej
roboty.
52 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Zaraz wracam.
Brenna chwyciła kosz i ruszyła do kuchni. Wolała nie kłó
cić się o to, czy lekarze zabronili choremu picia alkoholu.
Zanim pojawiła się z pełną tacą, ochłonęła i odzyskała pa
nowanie nad sobą. Postawiła jedzenie na łóżku i przysunęła
krzesło. Z ulgą zauważyła, że Trip również się uspokoił. Na
widok tacy uniósł brwi ze zdziwienia.
- Omlet z serem? Prawdziwa uczta!
- Powiedziałeś, że jesteś głodny jak wilk.
- Zjadłbym konia z kopytami. Prawie zapomniałem, jak
wygląda normalne jedzenie. W szpitalu czegoś takiego nie
uświadczysz. - Podniósł szklaneczkę z winem. - Za moją za
stępczynię, która odgrywa też rolę pielęgniarki. Dziękuję.
Stuknęli się szklaneczkami.
- A ja dziękuję, że wreszcie uznałeś to za konieczne. Może
nie znam najnowszych zdobyczy medycyny, ale robię co
w mojej mocy.
- Nie martw się, nie zajmę ci wiele czasu - oświadczył.
- Wcale się nie martwię. - Przysunęła talerz. - Nabrałam
jednak pewności, że słusznie zdecydowałam się na weteryna
rię, a nie zwykłą medycynę.
- Dziękuję ci jako jedyny człowiek w promieniu czter
dziestu kilometrów.
- Proszę bardzo. Z tego, co widzę, ty także nie minąłeś się
z powołaniem. Chciałbyś mieć takiego pacjenta jak ty sam?
- Wołałbym mieć do czynienia z gorylem - odparł po
chwili. - Wytrzymasz ze mną do powrotu matki?
- Pod warunkiem, że wyjaśnimy sobie kilka spraw.
Oczy mężczyzny pociemniały.
- Mniej brutala, więcej dżentelmena, o to ci chodzi?
- Nie zaszkodziłoby. - Wzruszyła ramionami. - Właści-
SZÓSTY ZMYSŁ • 53
wie nie mam pretensji, że ryczysz jak lew i klniesz jak szewc.
Na twoim miejscu zachowywałabym się chyba tak samo.
- Więc co powinniśmy wyjaśnić?
- Zgódź się na opiekę, którą ci proponuję. Potrzebujesz
jej, póki nie wróci Lita. Proszę, przyjmij pomocną dłoń i za
przestań walki za każdym razem. W porządku?
- Spróbuję. - Milczał przez chwilę. - Co jeszcze?
- Skup się na tym jednym zadaniu. Zdaniem Lity zarzu
casz jej, że bawi się w twoją swatkę. Tymczasem tak nie jest.
A jeśli nawet, możesz spać spokojnie. Nie przyjechałam szu
kać męża, lecz do pracy, i zostanę tu, chyba że znajdziesz inny
powód, aby mnie zwolnić. - Brenna zmarszczyła brwi i od-
kroila kawałek omleta. - Lita i stali klienci potwierdzą zapew
ne, że przez dwa tygodnie dobrze cię zastępowałam. Twoja
praktyka nie ucierpiała. Potrzebuję pracy i podoba mi się tutaj.
Mam jutro wyjechać czy też zostać, jak długo to będzie ko
nieczne?
- Nie owijasz w bawełnę.
- Po prostu jak każdy muszę płacić rachunki i czynsz za
dom w San Jose. Mam wyjechać czy zostać?
- Zostać - odrzekł po bardzo długiej pauzie.
- Załatwione - stwierdziła z pełnymi ustami.
- Co jeszcze?
Trip postawił szklankę na tacy i zabrał się do omleta. Bren
na długo sączyła wino, zanim przeszła do następnej kwestii.
- Jako lekarze oboje świetnie wiemy, że człowiek nie za
wsze panuje nad odruchami. To absolutnie naturalne. Twoja
reakcja była po prostu...
Trip niemal z przerażeniem patrzył na dobierającą słowa
kobietę. Rumieńców na jej policzkach nie wywołało wcale
czerwone wino.
54 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Porównajmy to z moim zachowaniem - odezwała się
pospiesznie. - Zaczerwieniłam się. I ty w pewnym sensie się
zaczerwieniłeś. Nie zapanowaliśmy nad odruchami. Nie mo
żemy również obiecać, że w przyszłości będziemy nad nimi
panować.
Trip błogosławił los, że nie kazał mu od razu odpowiadać,
musiałby dorównać Brennie subtelnością i taktem. Na szczę
ście miał usta pełne najpyszniejszego omleta, jaki zdarzyło
mu się jeść. Kiwał tylko potakująco głową. Żuł i żuł. Wreszcie
przełknął. Popił jeszcze winem. Dopiero wtedy zdobył się na
odpowiedź.
- Chyba jednak minęłaś się z powołaniem. Powinnaś zo
stać nie weterynarzem, lecz dyplomatą.
Brenna podniosła wzrok znad talerza. Poczuła przyspie
szone bicie serca. Trip uśmiechał się czarująco. Pod wpływem
tego uśmiechu rozkwitała jak róża w blasku słońca. Nagle
zapragnęła dotknąć koniuszkiem języka dołka w policzku
mężczyzny. Zrozumiała, że pragnie Tripa. Pragnęła go od
chwili, gdy po raz pierwszy ujrzała jego portret w salonie,
przed dwoma tygodniami. To właśnie dlatego zaglądała do
jego sypialni, dotykała należących do niego rzeczy. Nie po
wodowała nią zwykła ciekawość. To odkrycie wstrząsnęło
Brenna.
Zacisnęła palce na krawędzi talerza. Przeniosła wzrok
z twarzy na nagi męski tors, a potem na własne, wstydliwie
złączone, kolana. Ay, Chihuahua.
-
Omlet ci wystygnie. Jedz prędzej - rzuciła odruchowo,
kierując szorstkie polecenie raczej do siebie niż to Tripa.
Mężczyzna nazwał się w myślach głupcem. Jego ironiczne
uśmieszki i zgryźliwe komentarze stawiały Brennę w niezrę
cznej sytuacji. Zachowywał się jak zwariowana pensjonarka.
SZÓSTY ZMYSŁ • 55
Śmiech na sali! Czyżby zapomniał, że nie jest już najatrakcyj
niejszym w okolicy mężczyzną do wzięcia?
Akurat teraz, w tym opłakanym stanie, spotkał na swej
drodze dziewczynę, dla której byłby gotów odstąpić od zasad
i zmienić stan cywilny. Tyle że ona by nie chciała na niego
spojrzeć...
Bez przekonania podniósł widelec do ust. Za każdym nie
zgrabnym ruchem żałował, że nie urodził się leworęczny.
Kiedy skończył jeść, Brenna nie sprawiała już na szczęście
wrażenia osoby, która przy lada okazji rzuci się do ucieczki.
- Lubisz San Jose? - zapytał.
Kiwnęła głową.
- To miasto zbyt szybko się rozrasta, ale jest na swój
sposób ekscytujące. Przemysł elektroniczny napędza całą go
spodarkę. Dziwnie wygląda zderzenie mentalności prowin
cjuszy z nowoczesną technologią. Przynajmniej nie ma miej
sca na nudę.
- A ty wolisz postęp czy tradycję?
- Ani to, ani to. Wychowałam się w małym miasteczku
w stanie Iowa. Dookoła same pola kukurydzy. Kiedy miałam
szesnaście lat, rodzice spakowali manatki i przenieśli się do
San Jose, gdzie wuj prowadził hurtownię sadzonek. Po paru
latach zatęsknili za kukurydzą i wrócili na stare śmieci. Ja
zostałam. Skończyłam studia w pobliskim Davis. Po rozwo
dzie osiedliłam się w San Jose. Wynajęłam domek na przed
mieściu, aby móc trzymać zwierzęta - takie na przykład mi
niaturowe chińskie świnki.
Trip spostrzegł z ulgą, że z twarzy Brenny znika wyraz
bolesnego napięcia. Rozmawiała swobodnie. Musiał się pilno
wać. Nie mógł zdradzić, jak dalece opanowała jego myśli od
pierwszej chwili, kiedy ujrzał ją w salonie. Było coś szaleń-
56 • SZÓSTY ZMYSŁ
czego w nagłej potrzebie robienia z nią tych wszystkich rze
czy, których od dawna nie robił z żadną kobietą.
Pragnął z nią flirtować, zalecać się, uwieść, objąć, zaciąg
nąć do łóżka, uczynić częścią swego życia. Gdyby Brenna to
wiedziała, zerwałaby się natychmiast z fotela i wróciła do San
Jose.
Nawet jeśli coś podejrzewała, była zbyt dobrze wychowa
na, aby roześmiać mu się w nos. Z wielkim taktem wygłosiła
mowę na temat swoich rumieńców i jego reakcji. Dyskretnie
unikała jego wzroku. Udawała, że nie widzi, jak guzdrał się
z jedzeniem niby trzylatek. Na pewno nie wyśmiałaby go,
choć w obecnym stanie zdołałby co najwyżej pocałować ko
bietę i przytulić jednym ramieniem. Twierdziła, że zależy jej
na tej pracy. To oznacza, że zaopiekuje się nim do powrotu
matki, czyli do wtorku. Nie przestawał być jej szefem.
- Od dawna jesteś weterynarzem? - próbował pytaniem
zatrzymać Brennę, która szykowała się do wyjścia.
- Sześć lat. A ty?
Przestawiła tacę z naczyniami na krzesło, a sama przysiad
ła na łóżku, czekając na odpowiedź.
-Co...ja?
Trip myślał zupełnie o czym innym, gdy była tak blisko.
- Od dawna prowadzisz praktykę?
Brenna znała dzięki Licie przebieg kariery zawodowej Tri-
pa, lecz chciała, aby przemówił sam bohater opowieści matki.
W jej głosie słychać było czystą ciekawość. Ani śladu
zalotności. To ściągnęło Tripa na ziemię. Bezradny jak nie
mowlę, wyobrażał sobie niestworzone rzeczy, podczas gdy
Brenna po prostu miała dość siedzenia na twardym krześle.
Przecież nigdy nie usiadłaby na łóżku w pełni sprawnego
mężczyzny.
SZÓSTY ZMYSŁ • 57
- Pracuję w tym fachu dwa razy dłużej. Przed śmiercią
ojca przez rok prowadziliśmy praktykę jako wspólnicy. Kie
dyś ojciec zaczynał od zera. Nie pozostaje mi nic innego, jak
ciągnąć to dalej.
Brenna wiedziała, że przez Tripa przemawia skromność.
Prawda, przedstawiona przez Litę, wyglądała inaczej. Trip
rozwinął praktykę do tego stopnia, że zaczął rozważać przyję
cie wspólnika. Inaczej musiałby zrezygnować z nowych pa
cjentów. Wolała jednak nie dyskutować. Tak przyjemnie roz
mawiało się bez kłótni i konfliktów. Ot, miła towarzyska po
gawędka. Jak na pierwszej randce. Od dawna czegoś takiego
nie doświadczyła. Zresztą z większością mężczyzn poznanych
w ostatnich latach Brenna nie umawiała się nawet na drugą
randkę. Trzecia zaś randka należała do absolutnej rzadkości.
- Zastępowałaś już jakiegoś weterynarza?
- Nie. Liczyłam, że po sześciu latach pracy na etacie
w prywatnej klinice właściciel zaproponuje mi spółkę. Nieste
ty, to nie doszło do skutku. - Miała nadzieję, że Trip nie spyta
o przyczyny. - Postanowiłam nie zatrudniać się nigdzie na
etat, dopóki nie znajdę czegoś naprawdę interesującego. Dla
tego tu jestem.
Trip pokręcił głową.
- Zastępowanie kogoś nie dałoby mi zadowolenia. Moje
korzenie tkwią tutaj, pod tymi wzgórzami. Wolę występować
we własnym cyrku niż w cudzym. Nie żebym kogoś krytyko
wał. Nie zamierzam się skarżyć. Poszczęściło mi się. Rzadko
przecież na absolwenta weterynarii czeka praca we własnej
przychodni.
- To prawda, ale nie wystarczy szczęście, aby dobrze pro
wadzić praktykę, a tym bardziej rozwijać ją. Potrzeba poświę
cenia, wyobraźni i talentu. Jeśli się dobrze orientuję, masz
58 • SZÓSTY ZMYSŁ
powody do dumy. - Trip podziękował nieśmiałym uśmie
chem. - Uznam za zaszczyt, jeśli na zakończenie mojej pracy
wystawisz mi pozytywną opinię.
Uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny. Spojrzał na rękę
w gipsie.
- Zdaje się, że po twoim odejściu zlikwiduję praktykę.
- Lita twierdzi, że to nic pewnego - zaprotestowała Bren
na, żałując, że poruszyła drażliwy temat. - Jeszcze nawet nie
zdjęto ci gipsu. Na razie nie ma sensu się zastanawiać, czy...
Trip powstrzymał ją uniesieniem dłoni.
- Muszę brać pod uwagę każdą ewentualność. Jeśli nie
poradzę sobie z wykonywaniem zabiegów, to skończę się jako
weterynarz. Nie staraj się odgrywać dobrej wróżki. Wiem,
jakie są rokowania. Sytuacja nie wygląda...
Przerwał w pół zdania. Brenna energicznie przeniosła nogi
na łóżko i rozsiadła się wygodnie. Obciągnęła fartuch i ruszy
ła do ataku.
- No dalej! Dobra wróżka nie zniechęca się łatwo. Jak
wygląda sytuacja?
- Po prostu... - nie potrafił oderwać wzroku od kształt
nych kobiecych łydek - niewesoło.
Brenna wodziła palcem po kwadratowych wzorach na pi
kowanej kołdrze.
- Jeden procent na wyzdrowienie daje jeden procent na
dziei. Dlaczego tego nie widzisz? Chyba od dawna nie miałeś
kontaktu z logiką?
Od dawna nie miał kontaktu z kobietami. Brenna siedziała
tak blisko... Mógłby głaskać jej nogi od kolan aż po wypie
lęgnowane paznokcie stóp. Mógłby chwycić ją za rękę i poca
łować palec wędrujący po kołdrze. Gdyby tylko chciał.
A chciał. Pragnął nade wszystko głaskać ją, całować i moc-
SZÓSTY ZMYSŁ • 59
no przytulić pod kołdrą, aż w miłosnym zapamiętaniu przesta
łaby zważać na gips i opatrunki.
- Od ostatniego wykładu rzeczywiście sporo zapomnia
łem - przyznał. Ciało Brenny pachniało świeżością. Aby od
zyskać panowanie nad sobą, Trip dotknął obandażowanej gło
wy. - Obawiam się, że mój komputer nie działa już tak spraw
nie jak przed wypadkiem.
Brenna natychmiast się zatroskała.
- Boli?
- Tylko gdy na scenę wkracza dobra wróżka.
Troska ustąpiła miejsca podejrzeniu.
- Udajesz ból głowy, żebym zamilkła?
- Nie, po prostu znów ból dopadł mnie znienacka.
- Przykro mi, jeśli to z mojego powodu.
- Nie przez ciebie. Od dwóch tygodni, z małymi przerwa
mi, boli mnie głowa.
Mówiąc szczerze, Brenna nie była bez winy. A ściślej -jej
cudowne nogi.
- Bierzesz jakieś leki?
- Tak, ale po nich czuję się jeszcze gorzej. Jak otępiały.
Pora wrócić do życia bez prochów i sprawdzić, jak bez nich
funkcjonuję.
- Co mogę dla ciebie zrobić?
- Porozmawiaj ze mną. Na dowolny temat oprócz nadziei
i tak dalej. To odwróci moją uwagę od bólu.
Dodał w duchu: I zatrzyma cię tutaj, dopóki będę w stanie
znieść myśl, że odchodzisz, by położyć się spać we własnym
łóżku.
Podczas pierwszej randki, przy stoliku w restauracji, roz
mawia się zwykle o wszystkim i o niczym, lecz Brenna, sie
dząc na łóżku Tripa, nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa.
60 • SZÓSTY ZMYSŁ
Pragnęła tylko wyciągnąć rękę, dotknąć mężczyzny, położyć
się obok i ukoić go w ramionach.
- O czym chciałbyś pomówić? - odezwała się wreszcie,
przerywając milczenie.
- O czymkolwiek. - Trip wiedział, że Brenna wolałaby
dalej pocieszać go, niż niezobowiązująco gawędzić. Cóż, wła
ściwie był zdany na jej inicjatywę. - Zadaj jakieś pytanie.
- Dobrze - odparła po namyśle. - Dlaczego masz obanda
żowaną głowę?
Jakież głupie pytanie! Człowiek chce zapomnieć o bolącej
głowie, a ona pyta go o bandaż! Brenna wściekła się na samą
siebie.
- Założyli mi tam dziesięć szwów. - Tyle samo co zgrab
nych palców kobiecych stóp i dłoni. - Dzisiaj mieli go zdjąć,
ale uciekłem, zanim się do mnie dobrali.
- Może bandaż powoduje ucisk? - zasugerowała. - Kiedy
zakładałam kask narciarski, zawsze bolała mnie głowa.
Chciałbyś, żebym zdjęła bandaż?
O, tak, bardzo. Ponętna i świeża Brenna zbliży się, aby
odwinąć długi pas gazy. A Trip poczuje się jak w niebie, po
minąwszy zapewne piekielny ból gojącej się rany. Wokół
szwów wygolono włosy. Ciekawe, jak będzie wyglądał. Chy
ba jak piosenkarz rockowy albo klown.
- Niekoniecznie - odrzekł, uśmiechając się niepewnie. -
Może jutro, kiedy trochę odpocznę.
Na widok upiora wyłaniającego się spod bandaża Brenna
gotowa uciec gdzie pieprz rośnie. Pragnął zatrzymać ją przy
sobie za wszelką cenę.
Brenna usiłowała ukryć rozczarowanie. Trip wyraźnie
wzbraniał się przed jej dotykiem. Wyznaczył granicę blisko
ści, której nie pozwalał przekroczyć. A do tego właśnie dąży-
SZÓSTY ZMYSŁ • 61
ła. Czyżby ją rozszyfrował? Czy zdradził ją wyraz oczu?
A może z rozmysłem odpychał ją tak jak natrętne gospodynie
zatrudniane często przez Litę?
- W takim razie odpocznij. Potrzebujesz tego bardziej niż
pogawędki, prawda? Odpocznij. - Wstała i wygładziła koł
drę. - Ja tu sobie gadu-gadu, a ty boisz się nawet ziewnąć.
Jesteś zmęczony i...
- Wcale nie...
- Oczywiście, że jesteś. Każdy by był. Zresztą ja też.
- Wzięła tacę. - Schodzę ci z oczu, żeby nie przeszkadzać.
Trip opadł na poduszkę. Bezsilnie patrzył na zmierzającą
do drzwi Brennę. Ależ dał popis głupoty! Mógł ją zatrzymać
jednym słowem. Dlaczegóż go nie wypowiedział? Dlaczego
przez własny upór zrezygnował z rozkoszy kontaktu z rękami
Brenny i jej słodkiej woni?
- Głupia, głupia, głupia - mruczała Brenna do siebie,
zmywając naczynia w kuchni. Nie miała zamiaru siadać na
łóżku Tripa. Nogi same podjęły decyzję. Co więcej, gdyby
on zachował się zachęcająco, zapewne wylądowałaby pod
kołdrą.
A co najgorsze, postawa Tripa wskazywała na to, że odgadł
pragnienia Brenny. Bez wątpienia. Żadna kobieta nie rozsiada
się przecież wygodnie na łóżku dopiero co poznanego męż
czyzny. Trip właściwie odczytał jej zachowanie, ale nie podjął
wyzwania. Nawet idiotka zauważyłaby jego brak zaintereso
wania romantyczną przygodą z przypadkową opiekunką. Mi
mo czysto fizycznej reakcji na obecność młodej kobiety.
W jakim stopniu wyczuł jej intencje? Brenna skrzywiła się
z niesmakiem. Nigdy przedtem nie narzucała się mężczy
znom. Nie robiła pierwszego kroku. Teraz żałowała. Przyda
łoby się trochę doświadczenia w kłopotliwej sytuacji.
62 • SZÓSTY ZMYSŁ
Pozostawała nadzieja, że ból głowy odciągnął uwagę Tripa
od odważnych poczynań Brenny. Liczyła też na to, że będzie
spał, kiedy wejdzie do jego sypialni. Musiała przecież zanieść
nową lampę i postawić kulę w zasięgu ręki chorego.
Na palcach zbliżyła się do łóżka.
- Ból głowy nie pozwala mi zasnąć. Zrób coś, proszę.
Tylko nie ruszaj bandaża.
Z ulgą przyjęła tę prośbę. Widocznie Trip uznał, że zrozu
miała jego zachowanie i że nic mu już nie zagraża. Nie mylił
się. Postanowiła od tej pory odgrywać rolę beznamiętnej sio
stry miłosierdzia, nie zaś spragnionej miłości rozwódki. Ko
niec z piciem wina. To tylko osłabiłoby jej czujność.
- Może pomogłaby ci aspiryna? - zaproponowała z za
pałem.
- Wątpię.
- Albo aspiryna, albo inna pielęgniarka. - Głos Brenny
zabrzmiał stanowczo.
Poskutkowało. Trip łyknął trzy tabletki aspiryny znalezio
ne w apteczce w łazience i z pomocą Brenny ułożył się płasko
na plecach.
- Wciąż nie bardzo wierzę w działanie aspiryny w moim
przypadku.
- A co ci podawali w szpitalu?
- Zastrzyk, bez względu na to, czy go chciałem, czy nie.
- Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewyraźnie. - Pie
lęgniarka zazwyczaj masowała mi jeszcze czoło, aż do skutku.
Zmyślił to sobie od początku do końca i wcale nie miał
wyrzutów sumienia. Dla osiągnięcia chwilowych (bardzo zre
sztą przyjemnych) korzyści gotów był na wszystko.
Brenna milczała.
- Spróbujesz? - zagadnął Trip.
SZÓSTY ZMYSŁ • 63
Jeszcze dziesięć minut wcześniej przyjęłaby taką propozy
cję niczym główną wygraną w loterii. Teraz potraktowała ją
z ostrożnością godną sapera. Doszła jednak do wniosku, że
wykwalifikowana pielęgniarka w wykrochmalonym białym
czepku nie odmówiłaby pacjentowi proszącemu o ulgę w cier
pieniach.
- Jak sobie życzysz - odparła bez żadnych podtekstów.
Wewnętrzny glos nakazywał jej zachować się przyzwoicie.
Zwłaszcza przy łóżku chorego. Szczególną uwagę musiała
zwrócić na ręce. I tak zaprzepaściła już niejedną życiową
szansę. Oby Trip Hart nie został również spisany na straty.
Uniosła dłonie i bacznie się im przyjrzała. Wyglądały cał
kiem normalnie, zdrowo, sprawnie. Czy potrafiłyby wzbudzić
czyjkolwiek lęk? Nawet babka nie wyczytała z nich nic złego,
chociaż Brenna czuła, że pewne informacje o przyszłości
wnuczki zachowuje tylko dla siebie. Niestety, babka nie żyła
i Brenna żałowała, że nie może zasięgnąć jej rady.
Zwróciła się do swojego internisty i psychiatry, lecz żaden
z nich nie umiał odpowiedzieć na jej pytania. I tylko spotkana
przypadkowo wróżka stwierdziła wprost: „Nie bój się. Po
dążaj za światłem. Otwórz swoje wnętrze. Niech wstąpi w cie
bie miłość i światło. To jedyna droga życia".
- Czy coś się stało? - zapytał Trip, patrząc jej prosto
w oczy.
- Nie - odrzekła szybko i potarła dłonią o dłoń, jak gdyby
ścierając z nich niespokojne myśli. - Po prostu zastanawiałam
się, w jaki sposób siostry to robiły.
- Co robiły?
- Chodzi mi o to - Brenna podeszła do łóżka od strony
pacjenta - gdzie siadała pielęgniarka.
64 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Za mną. - Kłamstwo za kłamstwem, aż zabmął po uszy.
- Odsuwała łóżko od ściany, opuszczała je i... i masowała.
- Nie mamy łóżka na kółkach - zauważyła Brenna - ale
poradzimy sobie. Zsuniesz się nieco, a ja usiądę za tobą po
turecku z poduszką na kolanach. Jak ci się podoba mój plan?
- Niezły - odparł, nie dając nic poznać po sobie. Jego
głowa na kolanach tej kobiety! Koniec świata!
Oparta o wezgłowie dębowego łoża, Brenna zaczynała po
wątpiewać, czy dobrze zrobiła. Może powinna wymówić się
zmęczeniem? Teraz nie miała wyboru. Ścisnęła dłonie. Były
chłodne. Nie ogrzała ich tej nocy nawet tęsknota za dotknię
ciem mężczyzny.
Okrężnymi ruchami koniuszków palców zaczęła masować
skronie Tripa.
- Ach, tak właśnie robiła to pielęgniarka - westchnął. -
Ale ty jesteś zręczniejsza.
- Powiedz, jeśli masaż sprawi ci ból.
- Powiem. Na razie jest wspaniale.
Trip odczuwał wdzięczność i jednocześnie miał wyrzuty
sumienia, ponieważ wykorzystał naturalną zarówno dla wete
rynarza, jak i lekarza chęć niesienia ulgi cierpiącym. Jednak
delikatne palce działały cuda, a świeży zapach kobiecej skóry
przyjemnie drażnił nozdrza, więc stłumił w sobie poczucie
winy.
- Jak mi idzie? - spytała Brenna, gładząc czoło chorego.
Starała się naśladować czynności podpatrzone podczas wizyt
w salonie kosmetycznym.
W odpowiedzi Trip nieznacznie kiwnął głową. Obawiał
się, że otwierając usta, jęknąłby mimowolnie z rozkoszy. Po
wtarzał w myślach: „Robisz wszystko świetnie. Jesteś piękna,
seksowna, inteligentna, dotykasz mnie jak anioł, a oczami
SZÓSTY ZMYSŁ • 65
rozświetliłabyś nawet niebo. Gdybym był takim mężczyzną
jak kiedyś, wszedłbym w zażyłość z twoim sercem, umysłem
i każdym piegiem na ponętnym ciele, a zacząłbym od razu, od
wczoraj. Gdzie się podziewałaś, kiedy byłem jeszcze mężczy
zną? Gdzie ukrywałaś się przede mną?"
Zachęcona sukcesem Brenna opuszkami palców zataczała
kręgi coraz niżej, schodząc od skroni pacjenta do pociemnia
łych od zarostu szczęk. Popatrzyła na zamknięte oczy Tripa
i gęste, długie rzęsy rzucające cień na policzki. Miał lekko
rozchylone usta. Przerwała na chwilę masaż, wyobrażając
sobie, jak smakowałyby jego wargi. Natychmiast zacisnęła
powieki. Lepiej nie patrzeć! Nie myśleć!
- Nie przerywaj - poprosił cicho.
Otworzyła oczy. Trip położył lewą rękę na jej dłoni. Przy
cisnął palce do ust. Brennie wydawało się, że śni. Pocałunek
Tripa zostawił na dłoni gorący ślad, tlący się niczym żar
obecny wciąż we wzroku mężczyzny. Pragnęła masować nie
tylko głowę, ale ramiona i tors Tripa, aż do miedzianozłotych
brodawek.
Wstrzymała oddech. Co się z nią działo? Czy miała pozwo
lić, aby impuls pokierował jej rękami? Cofnęła je szybko.
- Co tam?
- Skurcz nogi - skłamała pospiesznie. - Leż spokojnie.
Zsunę się z łóżka i rozchodzę mięśnie. - W parę sekund zna
lazła się na podłodze. - Nigdy nie mogłam siedzieć długo po
turecku.
- Sama wpadłaś na pomysł, żeby tak usiąść - nachmurzył
się zawiedziony Trip.
Utykająca Brenna zatrzymała się przy drzwiach.
- Przepraszam, że cię tak zostawiam, ale... jestem potwor
nie zmęczona, a do tego skurcz i...
66 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Porozmawiamy rano. Oboje jesteśmy wykończeni. Nie
musisz tu stać. Odpocznij.
- Dasz sobie radę?
- Moja wierna kula i ja przetrwamy razem najbliższe kilka
godzin - stwierdził stanowczo. - Zgaś tylko górne światło,
dobrze?
Nacisnęła wyłącznik.
- Gdybyś czegoś potrzebował, wystarczy zawołać.
- Oczywiście. Będę ryczał jak lew i klął jak szewc. W każ
dej sprawie poza najkrótszym masażem w dziejach medy
cyny.
- Przecież to nie moja wina. Zresztą przeprosiłam.
- Powiedz mi jeszcze dobranoc jak dobra pielęgniarka,
a zaskarbisz sobie dodatkową wdzięczność chorego.
Do diabła! Gdyby chociaż był nieznośnym, upartym pa
cjentem, mogłaby ostrzej zareagować.
- Zasłużyłam już sobie na wdzięczność, podając ci jedze
nie i aspirynę. I chociaż masaż wydał ci się krótki, jesteś jedy
ną osobą, jaką od wielu lat zaszczyciłam takim zabiegiem.
Należy mi się przynajmniej słówko „dziękuję" za poświęcony
czas i trud.
- Mój żołądek dziękuje za kolację, ale głowa powstrzyma
się na razie od wyrazów wdzięczności. Czy jesteś usatysfa
kcjonowana?
- Na tyle, aby postawić kulę poza zasięgiem twojej ręki
- fuknęła. - Radź sobie bez niej. I beze mnie.
- Niech pani nie waży się jej dotknąć, pani doktor -
ostrzegł Trip, gasząc lampę.
Zapowiadała się upalna niedziela. O dziewiątej, kiedy ter
mometr wskazywał dwadzieścia pięć stopni, Brennę obudził
SZÓSTY ZMYSŁ • 67
telefon. Podniosła słuchawkę. Trip był jednak szybszy. Ode
brał w swoim pokoju. Zanim się wyłączyła, zdążyła usłyszeć
głos nieznajomego mężczyzny. Przedstawił się jako doktor
Everett Jamison.
Wstała, przecierając zaspane oczy. Bardzo chciałaby pod
słuchać rozmowę. Nie mogła liczyć na to, że Trip przekaże
wszystkie zalecenia lekarza. Nic straconego. Lita zadzwoni
później do Jamisona i dowie się szczegółów.
Kiedy w koszuli nocnej i szlafroku stanęła na progu sypial
ni Tripa, ten gestami dał jej do zrozumienia, że Jamison nie
prędko skończy swój wykład telefoniczny. Wzięła więc prysz
nic, wysuszyła włosy i ubrała się w białe szorty i żółtą koszul
kę bez rękawów. Postanowiła nie udawać na siłę pielęgniarki.
Ostatecznie Hart mógł wynająć kobietę w śnieżnobiałym far
tuchu i nakrochmalonym czepku.
Wkroczyła do pokoju, kiedy Trip odkładał słuchawkę na
widełki.
- Jak głowa? - spytała.
- W porządku. Aspiryna pomogła.
- Dobrze spałeś?
- Lepiej niż w szpitalu.
- Co powiedział Jamison?
- Niewiele nadaje się do powtórzenia damie. Z grubsza
rzecz ujmując, zalecił odpoczynek. Przyjedzie mnie zbadać
we wtorek.
- Nie przepisał lekarstw?
- Tylko to, co mam we własnej apteczce.
Kiwnęła ręką w stronę łazienki.
- Może chciałbyś się umyć?
- Myślę, że nadeszła odpowiednia chwila, by to zrobić.
68 • SZÓSTY ZMYSŁ
Jest tylko mały problem. Musisz się trzymać z dala od mojej
kuli.
Brenna prychnęła.
- Sądziłam, że w świetle dnia inaczej spojrzysz na pewne
sprawy.
Ale Trip dostrzegł tylko jedną rzecz: piersi Brenny. Zapie
rające dech, jędrne, krągłe, zwieńczone wyraźnymi sutkami.
Jeden rzut oka na nie wystarczył, by nabrać pewności, że
natura stworzyła tę kobietę specjalnie dla niego, aby poznał
każdy milimetr jej ciała.
- Raz-dwa. Idziemy - obwieściła Brenna, podstawiając
kulę i pomagając mu się oprzeć.
Tym razem ruchy Tripa były pewniejsze, sprawniejsze.
- Nieźle jak na początkującego, co? - zawołał radośnie,
kiedy samodzielnie dotarł do drzwi łazienki. - Założę się, że
dałbym radę sam się ogolić i wyszorować gąbką.
Brenna uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od chwili powro
tu do domu Trip wyglądał na zadowolonego z siebie. Dalsze
sukcesy w odzyskiwaniu samodzielności na pewno poprawią
mu humor. Z czasem zacznie się śmiać. Na razie jednak ban
daże na żebrach uniemożliwiały choćby głębszy oddech.
- Nie widzę powodu, abyś tego nie zrobił - odparła. -
Przygotuję śniadanie. Lubisz jajka?
- W gęstym gorącym sosie, na kukurydzianych plackach,
jeśli ich wszystkich nie zjadłaś.
- Lita upiekła wczoraj cały zapas tortilli.
- Jeśli przywiozła też kawę, zaparz wielki dzbanek. — Za
nim zamknął drzwi, rzucił jeszcze przez ramię: - Przyjdziesz
za parę minut umyć mi plecy?
- Jasne. - Brenna omal nie zaniemówiła z wrażenia. - Ja
ką kawę pijasz?
SZÓSTY ZMYSŁ • 69
- Czarną, mocną. I dziękuję za czas, który mi poświęcasz.
Zamknął drzwi.
W kuchni wszystko leciało Brennie z rąk. Nie mogła się
pozbierać. Wreszcie opanowała się na tyle, aby ruszyć do
łazienki. Broniła się jak mogła przed wizją nie ogolonej twa
rzy Tripa, która wciąż powracała w myślach. Prawie czuła, jak
ciemny zarost kłuje jej usta i piersi. Zadrżała, a taca ze śniada
niem niebezpiecznie podskoczyła w jej rękach.
Pocieszała się, że Trip nigdy nie poprosiłby o pomoc przy
myciu, gdyby obawiał się jej zbyt swobodnego zachowania.
To dodało Brennie pewności siebie.
Kiedy weszła do łazienki, stał z namydloną twarzą nad
umywalką. Zniknie zarost - znikną zdrożne myśli. Piżmowy,
męski zapach pianki do golenia utwierdził Brennę w tym prze
konaniu. Co więcej, Trip rozwiązał zawczasu jeszcze jeden
problem: sam zdjął bandaż owijający żebra.
- Czy nie pospieszyłeś się z tym bandażem? - spytała obo
jętnym tonem kobiety, na której nie robi wrażenia fantastycz
ne ciało mogące reklamować męską bieliznę. Gips na nodze
i ręce wcale nie osłabiał efektu. Nawet purpurowe blizny i siń
ce na żebrach nie odbierały Tripowi atrakcyjności.
- Doktor Jamison pozwolił mi go zdjąć dziś rano. I chwała
mu za to! Nie znoszę być opasany jakimś paskudztwem. Trzy
maj! - Wręczył Brennie gąbkę zmoczoną w gorącej wodzie.
Pochylił się i oparł lewą ręką o umywalkę. Kobieta delikat
nie pocierała poranioną skórę pacjenta.
- Uważaj na poparzone miejsca - ostrzegł w pewnej
chwili. - Nie masz pojęcia, jak to boli.
Wiedziała natomiast co innego. Oliwkowa skóra Tripa była
cudownie gładka - nad gumką szortów, a z pewnością i poni
żej, a także na udach. Ani śladu piegów, tak gęsto pokrywają-
70 • SZÓSTY ZMYSŁ
cych jej własne ciało. Sińce i otarcia z czasem się zagoją.
Niestety, nauka nie odkryła jeszcze lekarstwa na piegi.
Kiedy wycierała plecy Tripa, podniósł wzrok. Twarz do
równującej mu niemal wzrostem Brenny odbijała się w lu-
strze, ale nie zdradzała jej myśli. Trip miał zresztą niewielką
nadzieję, że wzbudził w swojej opiekunce zainteresowanie.
Pytanie Brenny nie wyprowadziło go z błędu.
- Czy masz jakąś maść na oparzenia?
- Tylko to. - Otworzył apteczkę i wyjął biały słoiczek.
Zerknęła na nalepkę.
- Przecież to środek na pękające wymiona. Masz coś poza
tym?
Trip postradał wszelką nadzieję. Westchnął.
- Natrzyj mnie tą maścią. Udamy, że jestem krową. Zarę
czam, że to dobrze działa na odmrożone ręce i twarz, a więc
nie zaszkodzi takiemu kalece jak ja.
- Przestań tak o sobie mówić, bo więcej nie zapytam cię
o zdanie w sprawach dotyczących opieki nad tobą.
Brenna pomyślała z dumą, że zareagowała jak wzorowa
pielęgniarka.
- W porządku. Przestanę. A teraz smaruj - rzucił szorstko.
- Tylko pamiętaj, nie ględź już o Tripie-kalece.
- Dobrze. Nie przerywaj nacierania. Czuję, że maść już
zaczyna działać. - Zamilkł na chwilę. - Co ci się właściwie
nie podoba w tym określeniu? Trip-kaleka to brzmi jak na
przykład Piotruś Pan. Sama poezja.
- Nie poezja, lecz użalanie się. Nie wydajesz mi się czło
wiekiem, który lituje się nad samym sobą.
- Doprawdy? - Trip mimowolnie napiął mięśnie ramie
nia. - Od dawna bawisz się ocenianiem mojego charakteru
i temperamentu?
SZÓSTY ZMYSŁ • 71
- Odkąd tu przyjechałam - oświadczyła Brenna, wklepu
jąc resztkę maści. - Od razu wiedziałam, że ktoś, kto ryzyku
jąc własne życie, ratuje ranne zwierzę, nie mógłby użalać się
nad sobą.
- A czy zmieniłabyś zdanie, gdybym - opuścił wzrok -
powiedział, że teraz żałuję swojego poświęcenia?
Brenna zakręciła i odstawiła słoik z maścią.
- Nie liczą się słowa, lecz czyny - stwierdziła stanowczo.
- Nie wierzę, abyś kiedykolwiek żałował.
- Może i nie - odparł z nutą przebiegłości w głosie. - Mo
że nie żałuję tego, co zrobiłem. Uwierz jednak, że ubolewam
nad tym, co się ze mną stało. Jestem tylko w połowie tym
człowiekiem, którym byłem jeszcze trzy tygodnie temu.
Oczy Tripa pociemniały z bólu. Brenna chciała objąć go
mocno i przycisnąć usta i piersi do poranionych pleców.
Chciała bez słów wyrazić, że nie spotkała jeszcze równie
odważnego i pociągającego mężczyzny. Przerażające, jak
szybko zaczęła się angażować uczuciowo w tę znajomość.
Czy się zakochała? Na myśl o tym zakręciło się jej w głowie.
Dzięki Bogu z twarzy nie można było wyczytać wewnętrznego
żaru, jaki ogarniał Brennę w obecności Tripa. Ten ogień tlił się od
dwóch tygodni, od chwili gdy ujrzała portret w salonie, a wy
buchł wraz z niespodziewanym powrotem Tripa do domu.
Wiedziała, że nie potrafi wyciszyć emocji, dopóki przeby
wa z Tripem pod jednym dachem. Posępny wyraz twarzy
odbijającej się w lustrze nie zdradzał jednak najmniejszego
zainteresowania - seksualnego czy też romantycznego -
Brenna. To, co powiedział, również nie dawało dobrego świa
dectwa jej kobiecości.
- Lepiej ogolę się w łóżku. Nie mogę ustać na jednej nodze
tak długo, jak sądziłem.
ROZDZIAŁ
5
Któż na ochotnika spędza świąteczny weekend w wiejskiej
głuszy, w dodatku usługując inwalidzie, który nie umie sam
wstać ani się położyć, który nie umyje sobie pleców i z ledwo
ścią czyści zęby? Po samodzielnym goleniu pewnie będzie
wymagał natychmiastowej transfuzji krwi...
- Ach, nie! - wykrzyknęła Brenna, wchodząc ponownie
do pokoju. - Spójrz na siebie! Dlaczego nie zawołałeś?
- Ponieważ mężczyzna powinien golić się sam. I tyle.
- Cały krwawisz, Trip. Nie możesz... Daj mi to. - Wy
ciągnęła rękę po nożyk.
- Nie.
- W porządku. Rób po swojemu. - Chwyciła tacę. - Nie
będzie dla ciebie jedzenia. A Byron i Malia wprost uwielbiają
jaja w sosie...
- Nakarmisz świnie moim śniadaniem?
- Chcesz popatrzyć?
Skrywając uśmiech, wręczył Brennie jednorazowe ostrze.
- Wygrałaś. Ale pospiesz się, żeby jajka nie wystygły.
- Przy takim upale nic nie stygnie. - Odstawiła tacę
SZÓSTY ZMYSŁ • 73
i usiadła na krawędzi łóżka. Ręcznikiem wytarła zakrwawio
ne miejsca i zaczęła golić pozostawione kępki zarostu. - Wy
dawało mi się, że w nocy zawarliśmy pewien układ.
- Powiedziałem tylko, że będę się starał zaakceptować
twoją pomoc.
- Teraz nic nie mów. Jeszcze cię zatnę.
- Dobrze, dobrze. Potrafię rozmawiać, nie ruszając się
przy tym.
- Nadstaw podbródek i zamknij się, bo będziesz miał dwie
blizny zamiast jednej.
Usta Tripa znajdowały się tak blisko jej warg, że mogłaby
je pocałować, nie nachylając się. Zacisnęła palce na trzonku
nożyka. Ostrożnie...
Trip był oszołomiony. Jeden mały ruch - i mógłby objąć
Brennę, przygarnąć, namiętnie całować. Zamknął oczy i wy
obrażał sobie, że piersi kobiety dotykają jego torsu, a palce
kurczowo wpijają się w kark.
- Och! - wyrwało mu się mimo woli.
Brenna natychmiast cofnęła rękę, spodziewając się widoku
nowej krwawiącej ranki.
- Tak mi przykro... zacięłam cię?
- Nie. - Trip z trudem powrócił z krainy marzeń do rze
czywistości. - To po prostu nieprzyjemne.
Golenie - tak, ale myśl o Brennie przywierającej do niego
całym ciałem nie należała do przykrych. Nadwerężony kręgo
słup bolał od ciężaru kobiety leżącej na Tripie - szkoda, że
jedynie w wyobraźni.
- Przepraszam - westchnęła. - Niestety, nie jestem do
brym golibrodą.
- Lepszym niż ja - odparł szybko. - Nie przerywaj w po
łowie.
74 • SZÓSTY ZMYSŁ
Wahała się, czy spełnić jego prośbę. Próbowała odzyskać
panowanie nad sobą.
- Mój były mąż Fletcher golił się mniej więcej raz na
miesiąc brzytwą o rączce z kości słoniowej - odezwała się już
spokojnie. - Dostał ją od stryjecznego dziadka. Nigdy nie
nauczył golić się brzytwą. Wychodził z łazienki z twarzą up
strzoną skrawkami papieru toaletowego. Wyglądał jak chory
na ospę wietrzną. Za miesiąc powtarzało się to samo.
- Jak długo byliście małżeństwem? - spytał, kiedy zanu
rzyła nożyk w miednicy.
- Cztery lata. Wystarczająco długo, aby naiwna dwudzie
stolatka zrewidowała swoje poglądy na miłość i małżeństwo.
Fletcher był profesorem angielskiego w college'u.
- A jak to się stało, że zamiast dzieci hodujesz parę
świnek?
- Fletcher miał trójkę dzieci ze swojego drugiego małżeń
stwa. Poddał się sterylizacji. Pewien ekscentryczny właściciel
dwóch lam, które kiedyś leczyłam, podarował mi Byrona
i Malię.
- Byłaś trzecią żoną jakiegoś faceta?
Kiwnęła głową.
- Moja naiwność nie miała granic. Byłam trzecią studen
tką, którą poślubił. Miał słabość do swoich uczennic. Podobno
ożenił się już z piątą.
- Pięć! O Boże!
- Spokojnie. Prawie skończyłam. - Wstrzymując oddech,
Brenna zgoliła ostatnią smugę zarostu znad górnej wargi Tri-
pa. Jego usta kusiły pięknym kształtem. - No, zrobione. Prze
stałeś krwawić. Teraz szybko spłuczemy i podaję śniadanie.
Pospiesznie obmyła i wytarła twarz mężczyzny, a potem
postawiła na łóżku tacę.
SZÓSTY ZMYSŁ • 75
- Mniam! Wygląda nieźle.
Brenna nie nalała sobie nawet filiżanki kawy do towarzy
stwa. A właściwie czego oczekiwał? Czy nie wystarczało mu,
że od powrotu do domu absorbował bez granic uwagę tej
kobiety? Czy musiała jeść z nim śniadanie?
- Jadłaś już?
- Nie. Należę do tych osób, które przed południem piją
tylko kawę. Poza tym powinnam nakarmić świnki i koty, a po
tem pojechać do Bender Ranch obejrzeć byczka Starbrighta.
Trip popatrzył na smacznie wyglądające śniadanie. Od ra
zu stracił apetyt. Bender Ranch. Dwigth Bender, kawaler, miał
silne bary, długie nogi i opinię mężczyzny, który nie cacka się
z kobietami. Dotychczas nic to Tripa nie obchodziło. Irytował
się tylko, kiedy Lita powtarzała, że Dwight to po doktorze
Harcie najlepsza partia w okolicy.
- Coś nie tak?
- Co? - Podniósł nieprzytomny wzrok.
Bez wątpienia Dwight czekał z zapartym tchem na ponow
ną wizytę pięknej lekarki. Ciekawe, jak daleko posunęła się
ich znajomość w oborze, podczas narodzin byczka?
- Przyrządziłam przecież wszystko według zamówienia,
zgadza się?
- Nie... to znaczy, tak... - Spojrzał na żółtą kusą koszul
kę. - Chyba nie pojedziesz tak ubrana?
- Ależ dlaczego... dlaczego nie? - zdumiała się jego zu
chwalstwem.
- Przepraszam. Nie chodzi o to, że źle wyglądasz. Wyglą
dasz świetnie. Ale - zaatakował jajka widelcem - na widok
weterynarza ubranego tak jak ty Dwightowi Benderowi przyj
dą do głowy brudne myśli.
Zarumieniła się od czoła po nagie ramiona.
76 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Dziękuję za rady. Lita ostrzegła mnie przed Benderem,
zanim tam pierwszy raz pojechałam.
- Doprawdy? Czy jego zachowanie odpowiadało opinii,
jaką się cieszy? - Trip nie śmiał oderwać oczu od szklanki
soku grejpfrutowego.
- Owszem, czego nie można powiedzieć o tobie - oświad
czyła cierpkim tonem.
Parsknął i zmarszczył brwi.
- O mnie? Nie jestem złotoustym podrywaczem.
- Wiem. O tym też mi Lita mówiła. - Podeszła do drzwi.
- Masz reputację jednego z najodważniejszych i najszlachet
niejszych ludzi w okolicy. Przynajmniej tak twierdzą twoi
klienci.
Zostawiła oniemiałego Tripa nad tacą ze śniadaniem. Sły
szał klapanie jej sandałów w korytarzu. Odważny. Szlachetny.
Doszedł go odgłos otwierania szuflad. Przebierała się. Pewnie
już przed ich rozmową zamierzała to zrobić. Jadł wyśmienite
jajka i pił kawę zaparzoną tak jak lubił - czarną, mocną.
- Wrócę za mniej więcej godzinę - oświadczyła, przemy
kając w dżinsach i luźnym podkoszulku obok drzwi jego sy
pialni. Nie zdążył nawet przełknąć kęsa, by przeprosić za
niezbyt stosowne uwagi.
Trzasnęły drzwi na podwórze. Rozległ się głos Brenny
wołającej koty na śniadanie.
- Wpuść je do domu! - krzyknął z nadzieją, że usłyszy go
przez otwarte okno.
Zaczekał. Ani odpowiedzi, ani kotów. Tylko dźwięk uru
chamianego silnika samochodu i skrzyp opon na żwirowym
podjeździe. Odważny? Czasami. Szlachetny? Dosyć często.
I bezużyteczny. Bez dwóch zdań.
- Odważny, szlachetny i stuprocentowy mężczyzna -
SZÓSTY ZMYSŁ • 77
mruknęła Brenna pod nosem, jadąc wyboistą drogą do Bender
Ranch.
Zastanawiała się, czy powinna wspomnieć o tym ostatnim
w przemówieniu, które wygłosiła na odchodnym. Niejedna
z klientek doktora Harta wyrażała się tak o nim bez wahania.
Teraz, poznawszy bliżej obiekt westchnień płci pięknej, zro
zumiała dlaczego.
Nawet dziewięćdziesięciopięcioletnia babka Dwighta
pewnego razu mrugnęła do Brenny i wygłosiła zaskakującą
uwagę.
- Gdybym siedemdziesiąt lat temu poznała takiego męż
czyznę jak Trip Hart, pozwalałabym mu zostawać na noc, ile
razy by zechciał.
Ciekawe, czy pozwoliłaby też nocować kuli Tripa. Słowa
leciwej Violet Bender mogłyby paść z ust każdej kobiety.
Czyżby obawiał się, że już nigdy... że z żadną kobietą?
Zacisnęła palce na kierownicy. Skręciła na podjazd prowadzą
cy do rancza Dwighta Bendera. Samochód wzbijał tumany
pyłu. Pomyślała, że Trip nie ma powodów do obaw. W każ
dym razie ona chętnie przenocowałaby go razem z kulą...
Dwight czekał na nią oparty o maskę ciężarówki. Zielono
oki blondyn, nagi do pasa, ubrany był w obcisłe sprane dżinsy,
nie pozostawiające wątpliwości co do jego męskich walorów.
Zdaniem Brenny nie mógł się jednak równać z Tripem.
Z dumnie uniesioną głową wysiadła z samochodu. Wie
działa, że trudno będzie wybić Dwightowi z głowy zdrożne
myśli.
- Jak się czuje Starbright? - spytała bez wstępu.
- A jak ty się czujesz?
- Gorąco mi jak w piekle. - Obojętnym spojrzeniem ob
rzuciła błyszczący męski tors. - Opaliłeś się.
78 • SZÓSTY ZMYSŁ
Wyszczerzył zęby w uśmiechu i skrzyżował ramiona na
piersiach.
- A ty jesteś równie zimna jak poprzednim razem.
- No cóż, Dwight. Góra lodowa zawsze pozostaje tylko
górą lodową. Co słychać u byczka?
- Rano trochę kaszlał. - Poprowadził Brennę do obory,
trzymając ją za łokieć. - Może stopniałabyś, gdybyś mnie
uważnie posłuchała.
- Pewnie byczek złapał jakiegoś wirusa. Ma wysięk z noz
drzy? - Uwolniła rękę i przełożyła torbę lekarską do prawej
dłoni.
- Tak. - Wetknął kciuki w kieszenie spodni. - Czy zech
ciałabyś stopnieć dziś wieczorem, przy kolacji w moim towa
rzystwie?
- Dziękuję, ale dziś wieczór sama przyjmuję gościa.
- Aha. - Dwight zmrużył oczy i cofnął się o krok. - Któż
mnie ubiegł?
- Mój szef- odrzekła chłodno.
Wyciągnięty na łóżku Trip oglądał bez najmniejszego zain
teresowania pismo „Sports Illustrated" z wkładką reklamują
cą damskie stroje kąpielowe. Jego myśli krążyły wokół uśmie
chu Brenny oraz fascynujących szczegółów jej anatomii. Za
cisnął zdrową dłoń w pięść na wspomnienie Dwighta, który
mógł do woli patrzeć na Brennę badającą byczka. Trip znał
Dwighta, i to bardzo dobrze. Byli kumplami jeszcze od chło
pięcych lat.
Wiedział, że Dwight w tej właśnie chwili mierzy wzrokiem
Brennę od stóp do głów. Wiedział też, że za przyzwoleniem
Dwight chętnie puści w ruch ręce i że na pewno namawia ją na
wyprawę do miasta.
SZÓSTY ZMYSŁ • 79
Odłożył pismo i sięgnął po kulę. Jeśli Brenna wybierze się
na kolację, nie przyrządzi nic do jedzenia. W takim razie
mógłby usmażyć jeden z zamrożonych steków. Duży, soczy
sty kotlet. Mała to pociecha. Soczysta Brenna na kolację...
Powoli podniósł się z łóżka. Należało poradzić sobie same
mu, chociaż musiał przyznać, że pomoc Brenny wydawała mu
się teraz bardzo użyteczna.
Z trudem stanął prosto na zdrowej nodze i podparł się kulą.
Kręciło mu się w głowie. Spływał potem. Nagle droga do
kuchni wydała się podróżą dookoła świata, a czyż ktoś okrąża
Ziemię na jednej nodze?
Kiedy ostatkiem sił dowlókł się do kuchni, znalazł na bla
cie na wpół rozmrożone steki. Zachwiał się na ich widok. Co
teraz?
Pisk opon na żwirowym podjeździe przerwał rozważania
Tripa. Taszcząca dwie wielkie torby Brenna otworzyła ło
kciem drzwi i jęknęła z wrażenia. Trip siedział w dziwacznej
pozycji na dębowym krześle, wsparty dla równowagi sprawną
ręką o stół kuchenny.
- W jaki sposób...?
- Po prostu udało się - stwierdził krótko. - Tylko to się
liczy.
Brenna położyła torby na stole.
- Spociłeś się jak mysz-odezwała się wreszcie.
Wygląd Tripa nie pozostawiał wątpliwości, ile trudu ko
sztowało go dotarcie do kuchni.
Kiwnął głową.
- Jest pewnie ponad trzydzieści stopni w cieniu. Co masz
w tych torbach?
- Powinieneś leżeć w łóżku.
- Pachnie brzoskwiniami.
80 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Mogłeś zasłabnąć.
- Tęsknię za kotami. Wstałem, żeby je wpuścić.
- Trip, przecież ci powiedziałam, że wkrótce wrócę.
- Trochę czasu jednak ci to zajęło. Zrywałaś brzoskwinie
z Dwightem w jego sadzie, sądząc z zapachu.
- Już były zerwane. Nalegał, żebym wzięła.
Brenna podeszła do lodówki i otworzyła drzwiczki. Powia
ło chłodem.
- Chyba nie tylko na to nalegał Bender?
- Owszem, upierał się, żebym wzięła więcej. Wystarczą
nam dwie torby.
- Nie mówię o brzoskwiniach. - Trip wbrew samemu so
bie zachowywał się jak wścibska sąsiadka, ale musiał się
dowiedzieć. - Mówię o złotoustym podrywaczu.
- Ach, tak. Cóż, próbował namówić mnie na wspólną
kolację. Powiedziałam, że zjem kolację z tobą. - Zerknęła
przez ramię. Chciała wyczytać z wyrazu twarzy Tripa, czy
nuta zazdrości w jego głosie była tylko jej wymysłem. - Nie
mylę się? A może jesteś zajęty dziś wieczorem?
- Zajęty - parsknął. - Nawet ślepiec by zauważył, że się
nigdzie nie wybieram.
„Zjem kolację z tobą". Niewielka pociecha, jeśli Brenna
robi to z poczucia obowiązku, zawsze jednak lepsze to niż
Dwight Bender majaczący na horyzoncie.
Brenna badała zawartość lodówki. Usiłowała nie myśleć
o Tripie siedzącym w białych slipkach tuż obok. Bezskutecz
nie. Czuła, że oblewa ją fala gorąca. Śmieszne. Mężczyźni
noszą o wiele bardziej obcisłe kąpielówki, o wiele skąpiej
osłaniające ich wdzięki. Dotychczas jednak żadne kąpielówki
na plaży nie wywołały w niej takiej reakcji.
- Napiję się piwa - zdecydowała.
SZÓSTY ZMYSŁ • 81
- Jeśli tak, podaj mi też puszkę - westchnął błagalnie.
Uniosła brwi.
- Nie dostaniesz żadnej puszki, dopóki nie znajdziesz się
znów w łóżku, gdzie twoje miejsce. - W duchu dodała: „Pod
kołdrą, ukryty przed moim wzrokiem". - Odpoczywaj. Pa
miętasz zalecenia doktora Jamisona?
- W takim razie sam sobie wezmę! - wybuchnął i sięgnął
po kulę.
Spostrzegła gniewny błysk w ciemnych oczach. Mówił
z takim przekonaniem, że spadł jej kamień z serca. Oto pier
wszy krok na drodze do wyzdrowienia. Nie powinna w takiej
chwili narzucać się z pomocą.
- Jeśli ci życie niemiłe... - Podeszła do drzwi na podwó
rze. - Zagonię koty do domu.
Zamiast szukać kotów, usiadła z piwem na skraju trawnika.
Zastanawiała się, czy Trip opróżni puszkę jeszcze w kuchni
czy zaniesie do sypialni.
Trip w mgnieniu oka rozwiązał ten dylemat. Przy użyciu
zębów i sprawnej ręki przytroczył puszkę ścierką do gipsu.
Z wypiekami triumfu na twarzy odbył morderczą podróż po
wrotną na górę i zawołał Brennę na pomoc.
Prowadząc gromadkę siedmiu lśniących prążkowanych ko
tów, wkroczyła do pokoju. Trip leżał pod kołdrą. Trzymał
otwartą puszkę niczym trofeum. Nie bez racji.
- Dziękuję za nic, Brenno - odezwał się z wyrozumiałym
uśmiechem.
Stuknęli się puszkami i wypili chłodne piwo. Koty wsko
czyły na kołdrę i radosnym miauczeniem witały pana.
- Dobrze jest być w domu - stwierdził zachwycony Trip
i natychmiast skrzywił się z bólu, ponieważ najcięższy z ko
tów usiadł mu na żebrach.
82 » SZÓSTY ZMYSŁ
Brenna delikatnie zsunęła zwierzątko na materac, a sama
przysiadła na brzegu łóżka. Przyłączyła się do Tripa głaszczą
cego miauczącą gromadkę. Ruchliwe, ciepłe kocie futerka
falowały niczym morze. Ręka Brenny raz po raz muskała
mimowolnie dłoń Tripa. Wstrzymała oddech i z całej siły
zacisnęła palce drugiej ręki na pustej puszce.
Trip mruczał coś pieszczotliwie do kotów. Umilkł, kiedy
przypadkowo pogłaskał dłoń Brenny.
Ciszę przerwało dyskretne chrząkanie. Na progu stanęły
Byron i Malia. Czekały na zaproszenie. Nadstawiły uszu.
Oczka świnek błyszczały z podniecenia i niecierpliwości.
Chciały jak najszybciej znaleźć się obok swojej pani.
- No, nie stójcie tak, machając ogonkami - powiedziała
Brenna, kiwając zachęcająco na zwierzątka. - Chodźcie przy
witać się z Tripem.
Przytuptały do łóżka. Brenna wsadziła je na kołdrę, a one
rozkosznie położyły się na wznak. Lubiły głaskanie po brzu
szkach. Trip nie żałował pieszczot. Spojrzał rozbawiony na
właścicielkę świnek.
- Mają mięciutką sierść.
- Tak - odrzekła Brenna, drapiąc jednego z kotów za
uszami. - Zupełnie jak pędzel malarza.
Byron pisnął z radości. Trip zachichotał.
- Jaki gaduła! Przypomnij co to za rasa.
- Chińskie świnie miniaturowe.
Pokręcił głową.
- Nigdy o nich nie słyszałem.
- Ja też wcześniej nie miałam pojęcia o ich istnieniu. Im
portuje się je z Wietnamu. Wciąż należą u nas do rzadkości.
- Drogie?
Brenna uśmiechnęła się szeroko.
SZÓSTY ZMYSŁ • 83
- Na twoim łóżku leży teraz ponad pięć tysięcy dolarów.
Gwizdnął cicho z podziwem.
- Twój klient musiał być bardzo zadowolony. Kosztowny
upominek.
- Uratowałam mu jeszcze cenniejsze lamy. Zresztą zmarł
potem na raka. - Brenna wzruszyła ramionami. - Nie zdawa
łam sobie sprawy, że wymienił mnie na pierwszym miejscu
w testamencie. Polecił mi zaadoptować świnki. Cieszę się z te
go. Tak je pokochałam, że nie wyobrażam sobie życia bez
nich.
Co to znaczy być kochanym przez Brennę? Co to znaczy
kochać ją do szaleństwa? Wzrok Tripa powędrował ku ustom
kobiety, a potem ku jej palcom, kreślącym pieszczotliwie kół
ka na brzuszku Malii. Ach, jakże chciałby być w tej chwili
świnką...
Chrząknął niepewnie.
- Ile mają lat? Co jedzą? - Kilka danych encyklopedycz
nych powinno sprowadzić jego myśli na ziemię. - Skąd
w ogóle wzięły się w Stanach?
- Byron ma pięć lat, a Malia trzy. Urodziły się w Pescade-
ro, na farmie hodowlanej Kiyoko Hansena. Kiyoko napisał
nawet książkę dla dzieci o chińskich świnkach. Uwielbiają
owoce, warzywa i mrożone batoniki. Byron jest wykastrowa
ny. Waży około dwudziestu dwóch kilogramów, Malia osiem
naście. On lubi Beatlesów, ona Eltona Johna. Są sprytne na
tyle, by otwierać suwane drzwi i lodówki. Potrafią kłaść się na
plecach i udawać nieżywe. Nauczyły się służyć na dwóch
łapkach. Malia kręci piruety niczym baletnica. Byron podska
kuje jak Barysznikow. Nie linieją, nie łapią pcheł. Są udomo
wione.,
84 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Zapomniałaś dodać, że są bardzo uczuciowe i domagają
się adoracji - zachichotał Trip. - Chyba się zakochałem.
Brenna odpowiedziała w duchu: „Ja też. W tobie".
- Zauważyłam, że uczą się hiszpańskiego od Lity. - Zerk
nęła na mężczyznę. - Jak już wiesz, lubią się bawić w chowa
nego.
- O, tak. O mało nie dostałem przez nie zawału.
Roześmieli się oboje, a kiedy wybrzmiał już śmiech, Bren
na doszła nagle do wniosku, że dzień spędzony z Tripem
należy do najmilszych dni jej pobytu na ranczu Hartów. Oto
na łóżku chorego spotkało się dwoje miłośników zwierząt,
siedem myjących się kotów oraz dwie miniaturowe świnki.
- Wiesz - odezwał się Trip niskim, ciepłym głosem - to
najmilszy dzień od chwili... - Spojrzał na rękę w gipsie i na
Brennę. - Dzięki za wszystko, co zrobiłaś... i czego nie zro
biłaś.
Dotknęła dłoni Tripa gładzącej brzuszek Byrona.
- Cieszę się, że czujesz się lepiej. Jak głowa?
- Wspaniale.
Nie przyznał oczywiście: „Wylatuje w przestrzeń kosmicz
ną za każdym razem, kiedy mnie dotykasz. Dotykaj dalej".
Zamknął oczy. Marzył, aby Brenna nie cofnęła dłoni. Nie
biański dotyk - niestety, powodowany jedynie współczuciem.
Nie miał złudzeń. I gdyby się nie opanował, chwyciłby naty
chmiast Brennę za ramię i przyciągnął do siebie. Ich usta
połączyłyby się, a piersi kobiety dotknęłyby jego torsu... Cóż,
wdzięczność wobec gestu współczucia to jedno, a przejęcie
inicjatywy - to drugie. Z pewnością Brenna zareagowałaby
ostro i jednoznacznie.
Jak gdyby czytała w jego myślach, cofnęła rękę i sięgnęła
SZÓSTY ZMYSŁ » 85
po piwo. Trip z ulgą otworzył oczy i wziął swoją puszkę.
Udało mu się nie zaczerwienić ani nie okazać się brutalem.
Sącząc piwo, Brenna zastanawiała się, jak wyjść z pokoju
z twarzą. Została grzecznie, lecz stanowczo odrzucona. Jakże
mogła popełnić taki błąd! Czuła, że dłoń Tripa pozostała
sztywna i nieruchoma jak dębowe deski jego łóżka. Nie po
wtórzy już tego błędu, pod żadnym pozorem.
Wstała.
- Czy kanapki z szynką wystarczą na lunch?
- Zjadłbym konia z kopytami. ,
- Co powiesz na pikle?
- Cały słój!
- Słodkie czy z koperkiem?
- Słodkie. - Jak Brenna. - Słuchaj, może zjemy pod sta
rym dębem, w cieniu. Przyniesiesz mi leżankę z ogródka.
- Nie czujesz się wyczerpany?
- W zasadzie tak, ale nie zniosę tego zamknięcia przez
cały dzień. Tu jest gorąco jak w piecu.
- Wiem, ale...
- Jeśli pomożesz mi wyjść, zużyję tylko połowę energii,
której potrzebowałem rano do pokonania schodów.
Wydęła wargi i zmarszczyła brwi. Serce waliło jak mło
tem. Ni stąd, ni zowąd dostała pozwolenie na dotykanie ciała
Tripa.
- Dobrze - odparła, wzruszając ramionami. Udawała obo
jętność. - Zaraz wszystko przygotuję i pomogę ci zejść.
Ani drzemiące koty, ani pochrapujące świnki nie zdawały
sobie sprawy z jej podekscytowania. Tylko Trip. Patrzył na
opięte dżinsami długie nogi Brenny i jej krągłe pośladki. Bła
gał niebiosa, aby przed kolacją przebrała się w szorty. Na
szczęście patrzenie nie było zabronione.
86 • SZÓSTY ZMYSŁ
W tym samym czasie, kiedy Trip wznosił modły ku niebio
som, Brenna włożyła szorty, koszulkę bez rękawów i poszła
przeciągnąć leżankę z ogródka w cień dębu. Zerwał się przy
jemny letni wietrzyk. Świeże powietrze dobrze by zrobiło
choremu. Brenna również czułaby się swobodniej, podając
lunch na dworze, a nie w pokoju. Zwłaszcza że nie przestawa
ła snuć erotycznych fantazji na temat wolnej połowy łóżka
Tripa. Zaczerwieniła się.Wymościła leżankę poduszkami
i grubą kołdrą. Przyniosła z kuchni kanapki i mrożoną herba
tę. Kiedy wkroczyła do sypialni Tripa, ten na wpół siedział,
szykując się do zsunięcia z materaca nogi w gipsie.
- Patrz - odezwał się z dumą w głosie. - Już prawie mi się
udało. - Odpychając się dłońmi, dźwignął biodra, stanął na
zdrowej nodze, a tę w gipsie zdjął z łóżka i oparł o podłogę.
- No i proszę! - sapnął. - Nawet nie obudziłem zwierzaków.
Brenna nagrodziła go entuzjastycznymi oklaskami.
- Niezły sposób, doktorze.
- A teraz, jeśli moja pielęgniarka po prostu wejdzie pod
wielkie białe skrzydło, o tutaj - uniósł ramię w gipsie - pój
dziemy razem na przechadzkę.
Objęła chorego w pasie. Dla równowagi prawą dłoń poło
żyła na jego brzuchu, tuż pod obolałymi żebrami. Zerknęła na
Byrona i Malię. Świnki nadstawiły uszu.
- Zostańcie! - poleciła. I świnki, i koty posłuchały.
- Z pomocą jest o wiele łatwiej - posapywał cicho Trip,
kiedy kuśtykali do drzwi.
W połowie korytarza zatrzymał się na odpoczynek. Brenna
wzięła ręcznik z łazienki, aby otrzeć pot z twarzy i piersi
Tripa.
- Może to nie najlepszy pomysł. Jeśli zemdlejesz, nie
zaniosę cię sama z powrotem na łóżko.
SZÓSTY ZMYSŁ • 87
- Nie zamierzam mdleć.
Przycisnęła ręcznik do wilgotnych włosów na piersi Tripa.
Trochę kręciło jej się w głowie z wrażenia. Stała tak blisko
pięknego mężczyzny...
- Na powietrzu, na leżance, mój puls wróci do normy
i przestanę się pocić jak świnia.
- O, przepraszam, świnie nie mają gruczołów potowych
- sprostowała i zarzuciła ręcznik na ramię.
- Słusznie. Zapomniałem. To podstawowa różnica między
człowiekiem a świnią. Świnie są czyściejsze.
Zachichotał, a Brenna mu zawtórowała. Ruszyli. Tripowi
było obojętne, jak długo potrwa podróż do leżanki. Z jego
punktu widzenia - im dłużej, tym lepiej. Rozkoszował się
bliskością kobiety u swego boku oraz dotykiem chłodnej dło
ni na brzuchu. Pachnące jedwabiste włosy ocierały się o jego
ramię. Nawet dla w pełni sprawnych mężczyzn życie nie za
wsze jest tak łaskawe.
Brenna również zauważyła, że świetnie im się razem idzie.
Jej ciało wydawało się wspaniale pasować do ciała Tripa.
Przynajmniej od pasa w górę. Wyobraziła sobie, że stoi na
przeciwko mężczyzny i niemal czuła koniuszkami piersi
owłosiony tors.
Wreszcie dotarli do leżanki. Brenna pomogła Tripowi się
ulokować. Oboje jednocześnie westchnęli z ulgą.
- Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu - oświadczył.
- Ja też.
Trip błyskawicznie pochłonął jedną kanapkę i gwizdnął
z zachwytu przed ugryzieniem następnej.
- Gdybyś to ty przyrządzała dla mnie posiłki w szpitalu
- uniósł kanapkę niby cenny klejnot - nigdy bym stamtąd nie
uciekł.
88 • SZÓSTY ZMYSŁ
W myślach dodał: A gdybyś była moją pielęgniarką, nawet
końmi nie zaciągnięto by mnie do taksówki.
- Przypomnę ci te słowa, kiedy zepsuję steki na kolację
- odrzekła z ironicznym uśmiechem. - W dziedzinie kotletów
zawsze wywołuję katastrofy.
- Tak jak Suzanne - stwierdził po chwili. Jego głos za
brzmiał łagodnie, refleksyjnie. - Za czasów naszego małżeń
stwa zawsze ja smażyłem steki. Niestety, kanapki także jej nie
wychodziły, jak zresztą wszystko, czego się tknęła w kuchni.
- Ugryzł kanapkę zrobioną przez Brennę. - Te są świetne.
Pochwały Tripa sprawiły Brennie wielką przyjemność,
lecz nuta tęsknoty za byłą żoną w jego głosie zbiła ją z tropu.
Czyżby wciąż ją kochał? To by tłumaczyło, dlaczego nie
interesują go randki ani, tym bardziej, powtórne małżeństwo.
- Nie jestem niewolnicą gotowania i nie spędzam połowy
dnia przy kuchni - wyjaśniła.
- Może i nie, ale Suzanne nie ustałaby przy garnkach na
wet pól minuty. - Zerknął na Brennę, której natychmiast po
wrócił dobry humor. - Co matka ci naopowiadała o mnie
i Suzanne?
Wzruszyła ramionami i wrzuciła kostkę lodu do szklanki.
- Niewiele. Powiedziała, że Suzanne zadawała się z jakąś
sektą religijną z pobliskiego rancza. Zakochała się podobno
w przywódcy sekty i wkrótce rozwiodła z tobą. Lita twierdzi,
że ta sekta przeniosła się na północ od San Francisco, kiedy
wygasł termin dzierżawy rancza.
- Słyszałaś o mojej córce, Aurze?
- Tak, wiem, że Suzanne sprawuje opiekę nad dzieckiem.
Dziewczynka miała spędzić u ciebie lipiec i sierpień.
- Owszem, miała. - Zastukał w gips na nodze. - Zanim to
SZÓSTY ZMYSŁ • 89
się stało. Chciałem ją zabrać do Disneylandu. I pod namiot,
i na ryby. Co ze mnie za atrakcja dla sześciolatki!
- Lita mówi, że Aura uwielbia ranczo. Dzieci łatwo się
przystosowują - zapewniła Brenna. - Przynajmniej takie były
dzieci Fletchera, kiedy je widywałam.
- Gdy chodzi o twoje własne dzieci, sprawy się kompliku
ją - nie ustępował Trip. - Kiedy widuje się je tylko parę razy
w roku, człowiek chce, aby każda wizyta była szczególna,
niepowtarzalna.
Brenna strzepnęła okruchy z kolan.
- Coś ci powiem. Kiedy Aura zobaczy Malię i Byrona, na
pewno nigdy o nich nie zapomni.
- Jeśli tylko zostaną tu wystarczająco długo - nachmurzył
się Trip.
- A dlaczegóż miałoby ich tu nie być?
Spojrzał z niedowierzaniem.
- Ponieważ kiedy sprzedam praktykę, będziesz musiała
poszukać innej pracy.
- Sprzedasz?!
- A cóż mi pozostaje? - Popatrzył wymownie na rękę
w gipsie. - Nie mam nawet czucia w prawej ręce, nie mówiąc
choćby o jej zginaniu. Chirurgia to nie zajęcie, które można
wykonywać z jedną ręką zawiązaną za plecami. Do diabła,
jedną ręką nie mógłbym nawet przyjąć cielaka. A przy tym
jestem pewien, że nie będę potrafił stanąć o własnych siłach.
Co byś zrobiła na moim miejscu?
- Gdybym prowadziła taką praktykę, trzymałabym się jej
rękami i nogami, nim zostałabym zmuszona do sprzedaży
- oświadczyła z przekonaniem.
Trip prychnął zirytowany. Posmutniałe ciemne oczy pa
trzyły przenikliwie.
90 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Czy nadal założyłabyś się, że terapia postawi mnie na
nogi?
- A chcesz się założyć?
- Jasne. O pięćset dolarów? O tysiąc?
- Nie szalej. Przy mojej pensji nie mogę przyjąć takiego
zakładu.
- Możesz, jeśli jesteś pewna, że wygrasz!
- Nikt na tym świecie nie może być pewny niczego - od
powiedziała, wytrzymując jego niewzruszone spojrzenie.
- Znów mnie pocieszasz? Tak jak w nocy? A kto ciebie
sprowadził z chmur na ziemię? Rozpustny Fletcher?
Zawahała się. Tylko na chwilę.
- Nie. Moi niedoszli wspólnicy z kliniki w San Jose. Mia
łam już w kieszeni zgodę na przystąpienie do spółki. Okazało
się, że srodze się pomyliłam.
Wstała, aby pozbierać talerze i szklanki. Obawiała się po
wiedzieć cokolwiek więcej.
- A co się stało?
- Poróżniliśmy się na temat... - Zagryzła wargę. - Po pro
stu byłam zbyt nowoczesna jak na konserwatywny gust moich
szefów. I tyle. Dlatego znalazłam się tutaj.
- Przepraszam, że nie mogę ci podać ręki w geście solidar
ności - oznajmił, stawiając szklankę na górze brudnych
naczyń.
- Będziesz miał okazję za chwilkę - obiecała, kierując się
do kuchni.
- Jaką? - zawołał za nią.
- Niespodzianka!
- Podpowiedz, jaka!
- Gładka, śmietankowa.
Gładka, śmietankowa? Opadł na poduszki i zamknął oczy.
SZÓSTY ZMYSŁ • 91
Do czegóż potrzebowałaby jego ręki? Chyba tylko do rozsma-
rowania olejku do opalania. Na plecach. O, tak! Już wyobrażał
sobie delikatną kobiecą skórę, wygięcie szyi, pachnący olejek,
masowanie pleców...
W wyobraźni dotarł aż do podstawy pleców Brenny. Nagle
usłyszał ciche kroki na trawie. Poczuł jej dłoń na ramieniu.
- Trip?
- Uhm?
- Obudź się. Mam dla ciebie pracę.
Uśmiechnął się. Nie potrzebował unosić powiek. Pewnym
gestem wyciągnął dłoń po buteleczkę olejku do opalania.
ROZDZIAŁ
6
Kiedy dłoń pozostała pusta, Trip otworzył oczy. Zdumiał
się na widok Brenny taszczącej maszynkę do lodów. Postawiła
ją na stoliku przy leżance.
- Możemy sami zrobić lody.
- Brzoskwiniowe.
Cofnął wyciągniętą rękę. Zaczął wystukiwać palcami nie
spokojny rytm na gołym brzuchu. No cóż. Gładka, śmietanko
wa. Nie brzoskwinię miał jednak na myśli.
Brenna usiłowała nie patrzeć na bębniące palce i napiętą
skórę na brzuchu mężczyzny. Czymże znów go zirytowała?
Jaśnie pan obrażałski.
- Najpierw ty będziesz kręcił lody, a ja naleję wody do
basenu.
- Jakiego basenu?
- Plastikowego baseniku dla Byrona i Malii. Rozstawiłam
go za północną ścianą domu. Trzeba było wymienić wodę,
więc opróżniłam basen dziś rano. Podczas upałów świnki
lubią się pluskać, więc naleję im świeżej wody. Dalej, zaczynaj
kręcić. Wrócę zaraz i...
SZÓSTY ZMYSŁ • 93
- Czy nie sprawiłoby ci kłopotu, gdybyś przeniosła base
nik tutaj? - przerwał jej Trip. - Z chęcią popatrzę na naszych
małych pływaków.
- Oczywiście. Byron i Malia uwielbiają popisywać się
przed publicznością.
- Wygląda na to, że sama chciałabyś popływać.
- Zawsze jeśli mogę, przyłączam się do kąpieli. One lubią
towarzystwo. Jeszcze bardziej niż publiczność.
- Życzę ci zatem miłego nurkowania. A sprawę lodów
zostaw mnie.
- Zgoda. Zastąpię cię, kiedy się zmęczysz.
Trip przyjacielsko poklepał drewnianą maszynkę. Najważ
niejsze to zadać odpowiednie pytanie w odpowiedniej chwili.
Już oczami wyobraźni widział Brennę w kostiumie bikini plu-
szczącą się ze świnkami w dziecinnym basenie. Żaden szpital
nie zapewniał swoim pacjentom takich rozrywek z okazji
święta państwowego.
Brenna ustawiła basenik w cieniu, metr od leżanki. Niebie
skie platikowe ścianki zdobiły postacie z filmów rysunko
wych. Wetknęła do środka końcówkę węża ogrodniczego i pu
ściła wodę.
- Zrobione. - Wytarła mokre dłonie o białe szorty. Zerk
nęła na zajętego kręceniem Tripa. - Jak idzie?
- Brzoskwiniowo. - W rzeczywistości żebra bolały go
przy każdym obrocie korbki, lecz dzielnie zaciskał zęby. -
Kiedy Jamison przyjedzie tu we wtorek, powiem, że zacząłem
rehabilitację bez niego.
- Tylko pracuj powoli i nie przemęcz się! - ostrzegła, ob
serwując doskonale umięśnione ramię Tripa. Marzyła, by ob
jął ją w talii i mocno przygarnął do siebie.
- Czy widziałaś, żebym się tu przemęczał, odkąd wróci-
94 • SZÓSTY ZMYSŁ
łem.ze szpitala? - zachichotał, ukradkiem mierząc Brennę
wzrokiem, od bosych stóp po brązowe oczy.
Przełknęła ślinę i cofnęła się o krok.
- Nie. - Jeszcze kilka kroków. - Ja... lepiej pójdę po świn
ki i... przebiorę się w kostium kąpielowy.
Zachęcał w myślach: „O, tak! Niech to będzie mój dzień!"
- Przyniesiesz mi okulary przeciwsłoneczne? - zawołał za
nią. - Są w szufladzie szafki nocnej.
Brenna przejrzała się w dużym ściennym lustrze. Zmarsz
czyła czoło. Żałowała, że nie przywiozła z San Jose czarnego
bikini. Wyglądałaby w nim atrakcyjniej niż w czerwonym
jednoczęściowym kostiumie. Może wzbudziłaby zaintereso
wanie Tripa? Zwrócił już uwagę na jej szorty i koszulkę. Przed
wizytą u Bendera.
Nic dziwnego, że Trip sprzeciwiał się, aby lekarka, która
go zastępowała, jeździła do klientów w szortach. Brenna wy
jęła z komody krem do opalania, zarzuciła ręcznik na ramię
i pobiegła po świnki.
Leżąc na grzbiecie, drzemały wciąż na łóżku Tripa.
- Czas na kąpiel - oznajmiła, a one jednocześnie przetur
lały się na brzuszki, zeskoczyły z kołdry i potuptały kory
tarzem.
Przypomniała sobie o okularach. Tak jak twierdził, znajdo
wały się w szufladce. Obok leżała nie rozpakowana paczka
prezerwatyw. Brenna przeczytała datę na etykiecie. Termin
przydatności do użycia minął przed dwoma miesiącami. Jak
dawno temu Trip je kupił? Powoli zasunęła szufladkę. Zdawa
łoby się, że ma do czynienia z ładunkiem wybuchowym ukry
tym wewnątrz.
Nie przestawała o tym myśleć, gdy wręczała Tripowi oku-
SZÓSTY ZMYSŁ • 95
lary, wsadzała Byrona i Malię do basenu, kiedy świnki pisz
czały i parskały z radości.
O niebiosa! Czyżby pragnął zobaczyć Brennę w bikini?
Teraz nie mógł oderwać oczu od kobiety odzianej' w obcisły
czerwony kostium jednoczęściowy. Ukryty za ciemnymi
szkłami okularów, sycił wzrok do woli. Podziwiał rowek mię
dzy kształtnymi piersiami i jędrne półkule pośladków, pod
czas gdy Brenna krążyła wokół basenu i polewała świnki wo
dą z gumowego węża.
Wreszcie zdecydowała się dołączyć do zwierzaków. Zanu
rzyła się w płytkiej wodzie.
- Och! Zimna jak lód.
Opryskała ramiona i dygocząc, roześmiała się jak dziecko.
Brodawki stwardniały od chłodu i przebijały przez materiał
kostiumu. Trip niespokojnie oblizał wargi. Powstrzymywał
się, aby nie wyciągnąć ręki ku kobiecemu ciału. Wziął głęboki
oddech i skupił uwagę na Byronie, który trącił ryjkiem koń
cówkę węża. Woda chlusnęła naokoło.,Zalała leżankę.
- Byron! Trip! Ach, nie! - Brenna chwyciła wąż. Przy
niosła ręcznik. - Zmokłeś do suchej nitki.
Zdjęła mu z nosa okulary i otarła twarz. Sapnął, zaskoczo
ny i lodowatym prysznicem, i nagłą bliskością ponętnego cia
ła. Jak gdyby czytając w jego myślach, Brenna pochyliła się.
- Przepraszam za Byrona. On uwielbia wtykać wszędzie
ryjek. - Wytarła kark i szyję mężczyzny. - Straszny z niego żar-
towniś. - Ręcznik przesuwał się coraz wolniej. Ręka Brenny
dotarła do torsu Tripa. Wyczuła sztywniejące płaskie brodawki.
Przyklękła na jedno kolano obok leżanki. Osuszyła gips na
ręce i delikatnie przyłożyła ręcznik do obolałych żeber.
- Powiedz, jeśli zaboli.
- Przeżyłem już gorszy ból.
96 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Powinnam zostawić basen i wąż tam, gdzie były poprze
dnio. Miałam głupi pomysł.
- Zaraz, zaraz. To mój pomysł nazywasz głupim - zapro
testował cicho.
- Dałam się do tego namówić - mruknęła, przemykając
ręcznikiem po slipkach ku nogom Tripa.
- Mogło być gorzej, gdybym miał na sobie więcej rzeczy.
- I tak nie wygląda to najlepiej. Popatrz tylko na gips.
- Ty też przemokłaś.
- Celowo. Czego nie da się powiedzieć o tobie.
Przeciągnęła wilgotnym ręcznikiem po zdrowej nodze Tri
pa, niezdolna przestać myśleć o miejscu, w którym udo łączy
się z resztą ciała.
- Jakoś przeżyję - odrzekł, próbując nie patrzeć na cudow
nie zarysowaną szyję Brenny. Pragnął jak najszybciej skryć
oczy za ciemnymi okularami.
I znów, jak gdyby czytając w jego myślach, Brenna rzuciła
mu ręcznik na kolana.
- Skończyłam - obwieściła z ulgą w głosie i zerknęła na
maszynkę.
- Pozwól. - Chwycili za korbkę niemal równocześnie.
- Nie. - Nie cofnęła dłoni. - Już raz nawarzyłam dziś pi
wa. Nie zamierzam tłumaczyć się przed twoim lekarzem, dla
czego dostałeś gorączki. Przecież miałeś wypoczywać!
Zacisnął palce na jej nadgarstku.
- Nie martw się. Porozmawiam z Jamisonem.
- Trip...
- Pozwól mi pomóc w czymkolwiek. Nie chcę być tylko
ciężarem dla ciebie.
Brenna przysiadła na piętach i podniosła wzrok. Trip nie
puścił jej ręki. Czy wyczuwał przyspieszony puls?
SZÓSTY ZMYSŁ • 97
- Wcale nie jesteś ciężarem, Trip. Jako lekarz lubię po
prostu opiekować się istotami żywymi. Ludźmi, zwierzętami,
bez różnicy. A ty?
- Pewnie, ale opiekowanie się kimś, a posiadanie kuli
u nogi to dwie różne sprawy.
- A jeśli nie uważam, bym miała kulę u nogi?
- A jeśli masz i tylko dobre wychowanie nie pozwala ci
narzekać?
- Nieprawda! - stwierdziła z naciskiem. - Przecież bym
ci powiedziała. Małżeństwo nauczyło mnie, że nie należy
zakładać korony cierniowej.
- Nawet jeśli zależy od tego pensja?
- Nawet wtedy. Fletcher pomagał mi przez dwa pierwsze
lata studiów. Potem zaczął wracać do domu późno albo wcale.
Mogłam z nim zostać aż do dyplomu, ale wolałam wziąć
rozwód i postarać się o stypendium. Czy rozwiałam twoje
wątpliwości?
Trip przesunął rękę wzdłuż korbki.
- Tak. Przepraszam, jeśli okazałem się tępakiem.
Dłoń Brenny przesunęła się w ślad za ręką Tripa. Tym
gestem przyjęła przeprosiny.
- Nie przywykłeś być od kogoś zależnym?
- Ja? Nie. Nigdy w życiu nie czułem się równie bezradny
i bezużyteczny. A oto dowód. - Popatrzył na korbkę. - Trzy
masz moją dłoń, podczas gdy powinno być odwrotnie.
- Można to zmienić. - Odwróciła dłoń wierzchem do gó
ry. - Proszę. Teraz ty trzymasz mnie za rękę, a ja nie czuję się
ani bezradna, ani bezużyteczna.
Wstrzymała oddech. Stał się cud. Trip nie cofnął ręki.
- Czy zawsze traktujesz trudnych pacjentów z taką pobła
żliwością? - spytał z uśmiechem.
98 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Zawsze, doktorze Hart. Dzięki temu szybciej wracają do
zdrowia.
Leciutko zacisnęła palce. Odpowiedział tym samym, a z je
go twarzy zniknął wyraz niepewności.
- Coś w tym musi być. Czuję się o wiele lepiej niż wczoraj.
- I lepiej wyglądasz - zapewniła. - Zniknęły sińce pod
oczami. Spałeś dobrze?
- Lepiej niż w szpitalu, gdzie budzili mnie co pół godziny,
a to na kąpiel, a to na zastrzyk, podanie lekarstw czy poga
wędkę z lekarzem. Cieszę się, że jestem w domu.
- Ja też. Kiedy po południu wyjeżdża Lita, robi się tu
pusto. Oczywiście są jeszcze koty i moi dwaj pływacy. - Ru
chem głowy wskazała basenik. - Jednak to nie to samo co
czyjaś stała obecność. Zwłaszcza kiedy po północy wyją wo
kół kojoty.
Pokiwał głową.
- Wiem. O zmroku wszystko wydaje się większe. Ranczo,
dom, łóżko... - Urwał, zdumiony swoją szczerością, a zara
zem zmieszany, że tak łatwo się zdradził.
Brenna odpowiedziała spojrzeniem, w którym nie było ani
śladu zakłopotania, jak gdyby przyznając, że jej łóżko w nocy
również zamienia się w bezkresne pustkowie.
- Trip, czy mógłbyś trochę przesunąć nogę? Usiadłabym
obok. Kolana strasznie mnie bolą.
- Ależ tak. Jasne. - Pomógł Brennie usadowić się na le
żance, twarzą do niego. Wybuchnął śmiechem na widok jej
kolan. - Trawa wyrosła na skórze!
Śmiejąc się, Brenna otrzepała źdźbła z piegowatych kolan.
- A jeśli już tak zostanie na całe życie?
- Oto cena za pobłażanie pacjentowi.
SZÓSTY ZMYSŁ • 99
Z udaną nonszalancją pozwolił, aby ich wciąż połączone
dłonie spoczęły na nagim udzie Brenny.
- Przy takim tempie pracy nie ukręcimy lodów do wieczo
ra. Trip! - Usiłowała uwolnić rękę. Niestety. Tkwiła w stalo
wym uścisku. Co więcej, Trip przycisnął ją do piersi. - Kupi
łam cukier i śmietanę. A Dwight dał brzoskwinie dla mnie, nie
dla ciebie.
- Ale maszynka do lodów jest moja.
Brenna pochyliła się. Ich nosy dzieliło kilka centymetrów.
- Pozwól mi kręcić dalej.
- Nie, chyba że będziemy to robić razem.
Kuszące usta Tripa były tak blisko, że Brenna czuła na
wargach jego oddech. Nie mogła dać się ponieść pożądaniu.
Nie mogła przekroczyć dzielącej ich granicy. Trip sobie tego
na pewno nie życzył.
- Trip...
- Brenno...
Bał się odtrącenia. A jednak zdecydował się na pierwszy
krok. Dotknął ustami warg Brenny i ogarnęło go zdumienie.
Odpowiedziała na pocałunek!
Ciężko dysząc, oderwali się od siebie. Dłonie Brenny błą
dziły wśród wilgotnych włosów na torsie mężczyzny. Czuła,
że ich serca biją tym samym szaleńczym rytmem.
- Ja... - Trip cofnął rękę dotykającą kostiumu kobiety.
- Przepraszam. - Przełknął ślinę. - Przepraszam - powtórzył
drżącym głosem. - Nie chciałem się tak na ciebie rzucić. Ja...
- Rzuciłeś się? To raczej ja... - przerwała, przerażona wy
razem jego twarzy. Malował się na niej żal, skrucha i... wstyd.
Wstydził się pocałunku? - Trip...
- Nic nie mów. Molestowanie seksualne przez szefa to
1 0 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz. - Wziął głęboki oddech.
- Przepraszam. Przebrałem miarę. To się więcej nie zdarzy.
- Trip, ja też przebrałam miarę.
- Nie musisz bronić mojego honoru - mruknął. - Nawet
kalekę można trzepnąć po twarzy, jeśli na to zasługuje.
- 'Kalekę! - Brenna odepchnęła go i zerwała się z miejsca.
- Powinieneś sam siebie spoliczkować za to, że tak o sobie
mówisz.
- Dosyć już tego miłosierdzia i kazań. Dobrze wiem, co
zrobiłem. I wiem, kim jestem.
Machnął ręką i zamknął oczy.
- Ja też wiem! - wybuchnęła Brenna i przysunęła ma
szynkę do lodów do swojego krzesła. Chwyciła za korbkę.
- Wspaniale całujesz i prawdopodobnie równie świetnie ko
chasz.
Na chwilę uchylił powieki.
- Może kiedyś, ale już nie teraz - odparł zaskoczony.
- To, co, się stało, sprawiło mi przyjemność - stwierdziła
ośmielona Brenna. -Wcale nie próbuję ocalić twojego honoru
czy też dowartościować cię. Pragnęłam tego. Od dwóch ty
godni.
- Co to za bajki! Dopiero wczoraj wyszedłem ze szpitala,
pamiętasz?
- Oczywiście. To ty jednak zapomniałeś, że mieszkam
w twoim domu od dwóch tygodni. Oglądałyśmy z Litą foto
grafie. Znam cię lepiej niż niektórych najbliższych przyjaciół.
Siedzę przy twoim biurku, rozmawiam z twoimi klientami,
odkurzam pod twoim łóżkiem. Wiem, że jesteś tu przez wszy
stkich kochany, szanowany, podziwiany oraz, przez część ko
biet, pożądany.
- Koniec z pożądaniem, moje panie - westchnął.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 1
- Czy to mnie także dotyczy? - spytała, wściekle kręcąc
korbką.
- A jakaż kobieta pragnie kaleki chodzącego o kuli?
- Kaleki! - Gniew doprowadził Brennę do ostateczności.
- A może ręcznik na twoich biodrach uniósł się sam? Nie
jestem ślepa!
- No dobrze. Tak było. Ale to dlatego, że jestem mężczy
zną, a nie... bryłą lodu.
- Jeszcze przed chwilą nie nazywałeś siebie mężczyzną.
- To o niczym nie świadczy. Po prostu nie co dzień siedzę
blisko kobiety w skąpym kostiumie, w dodatku przy takim
upale - burknął.
- Dziękuję za komplement, ale nie zapominaj, że to ja się
przysiadłam - sprostowała.
Trip wyglądał jak bezradne dziecko w cukierni, któremu
leci ślinka, a nie ma grosza przy duszy. Brennie krajało się
serce. Taki wrażliwy, inteligentny, przystojny, atrakcyjny
mężczyzna. Gdyby tylko potrafił spojrzeć na siebie inaczej.
Uważał się za bezużytecznego i odpychającego. Zapewnie
nia Brenny niewiele mogły zmienić. Pewnie postanowił nie
robić sobie nadziei. Mniej złudzeń, mniej rozczarowań.
Przecież sama boleśnie przeżyła odejście z poprzedniej
pracy i zawalenie się wieloletnich planów. Czy wobec tego
powinna się dziwić ostrożności Tripa?
Mógł kochać i być kochany. Mógł dawać kobietom roz
kosz. Mówiły o tym fakty, nie zaś czcze wymysły.
- Czy lody już gotowe?
Drgnęła oszołomiona. Pogrążona w myślach, nie spo
strzegła, że Trip przygląda się jej badawczo.
- Prawie - bąknęła zarumieniona.
Wyciągnął rękę.
1 0 2 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Podaj mi maszynkę. Bez dyskusji. Moja jedna ręka jest
silniejsza niż twoje dwie.
Bez słowa postawiła maszynkę na stoliku, przy leżance.
- Przyniosę miseczki i łyżki.
Popędziła do kuchni. Stała kilka minut ze wzrokiem wbi
tym w kredens i dłońmi przyciśniętymi do płonących policz
ków. Obudziła się w niej kobieta, która pragnie się kochać.
Chciała dotykać i być dotykana. Chciała opleść ciało mężczy
zny i zostać przez niego wypełniona. Kochała Tripa i pragnęła
go. A on, chociaż zapewne pożądał ciała Brenny, nie kochał
jej. Jak ją nauczyło małżeństwo z Fletcherem oraz sporadycz
ne doświadczenia po rozwodzie, seks bez miłości nie jest
wcale lepszy niż brak seksu.
Sądziła, że Trip wyznaje ten sam pogląd.
- Lody - odezwała się w pustej kuchni, aby odzyskać pa
nowanie nad sobą i ostudzić zmysły. - Muszę przynieść łyżki,
miseczki i jakoś dotrwać do końca naszego zwariowanego
lunchu na świeżym powietrzu.
Jedli śmietankowy przysmak w ciszy. Słychać było jedynie
dzwonienie łyżek o miseczki oraz, co pewien czas, chrząkanie
świnek w basenie.
Brenna skończyła pierwsza. Poklepała się po brzuchu
i przerwała milczenie.
- Pyszności! Ciekawe, co jutro pokaże waga łazienkowa.
- Nie grozi ci przytycie - ocenił Trip, oblizując łyżeczkę.
- Dziękuję, ale na kolację zamierzam zrobić deser brzosk
winiowy. Pójdzie mi w biodra.
Zerknął z ukosa.
- Słuchaj, nie musisz zostawać na kolacji tylko ze wzglę
du na mnie. Jeśli chcesz, wybierz się z Dwightem.
Pokręciła głową.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 3
- Już odmroziłam dwa steki i...
- Zjem jeden wieczorem, a drugi jutro na lunch - uciął
Trip.
- Ależ powtarzam: nie chcę nigdzie wychodzić z Dwightem.
- Dlaczego?
- Bo nie umawiam się na randki z tanimi podrywaczami.
Zerknął przenikliwie znad lodów.
- To z kim się umawiasz, jeśli wolno spytać?
- Z nikim.
- Daj spokój. Musiałaś zostawić w San Jose kogoś, kto
w oczekiwaniu na twój powrót bierze zimne prysznice.
Potrząsnęła głową.
- Nikogo nie ma. Po prostu. A skoro już o tym mówimy,
z kim ty się umawiasz, Trip? Jeśli wolno spytać.
- Z nikim. Mam alergię na randki.
- Co ja słyszę! Cóż, pytam dla porządku, bo nie chciałam
wierzyć własnym uszom.
- A kto nakładł ci do głowy jakichś głupot?
Wzruszyła ramionami.
- Nieważne.
- Moja matka. Założę się.
- Wspomniała coś przy okazji. Podobnie Violet Bender.
- Nie jestem zaskoczony. - Posłał jej ironiczne spojrzenie.
- Od lat obie spiskują, aby ożenić mnie i Dwighta.
- Dwight nie wydaje się uczulony na randki - zaryzyko
wała.
- Uczulony? Dwight? - Trip omal nie wybuchnął śmie
chem. - To mistrz zalotów. Kobiety jedzą mu z ręki, w całej
okolicy. Jest za to uczulony na małżeństwo.
- A ty wolałbyś, żebym dołączyła do wianuszka wielbicie
lek Dwighta, zamiast zjeść kolację z tobą?
1 0 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Nie wolałbym. Nie chciałbym tylko, żebyś czuła się
w obowiązku towarzyszyć mi, kiedy trafia ci się okazja miłe
go wieczoru w mieście. To wszystko.
- Gdyby tak było, zadzwoniłabym po twoją matkę i za
groziła porzuceniem pracy, jeśli nie przyjedzie się tobą za
opiekować.
- Może tak właśnie powinnaś zrobić.
- Dlaczego?
Długo milczał.
- Ponieważ żaden pacjent nie zachowuje się w obecności
pielęgniarki jak ja przed paroma minutami.
- Trip... - szukała odpowiednich słów. - W tym przypad
ku przyciąganie jest wzajemne, rozumiesz? Nie zamierzałam
rzucać się w twoje objęcia, ale tak się stało i wcale nie mam
wyrzutów sumienia. - Odetchnęła nerwowo. - Zresztą może
i mam. Sytuacja wyglądała o wiele prościej, kiedy myślałam,
że uważasz mnie za tupeciarę.
- I kiedy sądziłem, że uważasz mnie za tupeciarza.
- Nieważne. Teraz sprawy strasznie się skomplikowały.
Chyba lepiej będzie, jeśli będziemy trzymać się od siebie z da
leka.
Nie odpowiedział. Mieszał łyżką w pustej miseczce, śle
dząc bezmyślnie ruch dłoni.
Brenna czuła się, jakby przyrosła do krzesła. Nie mogła ani
wstać i odejść, ani się odezwać. Na razie nie była gotowa, aby
opowiedzieć Tripowi o tym, jak nie została wspólniczką
w klinice, w której pracowała. Nie wiedziała przecież, co
przyniesie los. Czy płomień namiętności, który wybuchł mię
dzy nimi, zgaśnie równie szybko, jak się pojawił? Wszystko
może się zdarzyć.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 5
Wszystko i nic. Jeśli Trip dalej będzie widział w sobie
tylko bezużytecznego kalekę, do niczego między nimi nie
dojdzie. A jeśli sprzeda praktykę, Brenna poszuka innego za
stępstwa. Trip natomiast... Co zrobi Trip?
- Muszę iść do łazienki - oznajmił, przerywając pełną
napięcia ciszę.
Skinęła głową i podała mu kulę.
- Chciałbym sprawdzić, czy daleko zajdę sam - stwier
dził, kiedy pomogła mu się podnieść.
Dokuśtykał do tylnego wyjścia, a dalej, już z pomocą
Brenny, do łazienki.
- Schowam resztę lodów - powiedziała, zostawiając go
przy drzwiach. - Spróbuj przetrzeć ciało mokrą gąbką. Zaraz
wrócę i umyję cię tam, gdzie nie sięgniesz ręką.
Kiwnął głową. Brenna odczytała to jako zgodę i wyprowa
dziła z pokoju gromadę kotów.
Czekając, aż umywalka napełni się ciepłą wodą, Trip na
szkicował w myślach krótki scenariusz: „Ranny żołnierz za
kochuje się przelotnie w pielęgniarce ze szpitala polowego.
Pielęgniarka przesadza ze współczuciem i zakochuje się prze
lotnie w zamroczonym pacjencie".
W życiu czy w marnym filmie - fabuła rozwijała się podo
bnie. Tylko zakończenie było inne. Bohaterowie srebrnego
ekranu żyli długo i szczęśliwie.
- Jak idzie? - zawołała Brenna z korytarza.
-Świetnie.
- Potrzebna pomoc?
- Jeszcze nie.
- W takim razie pójdę się przebrać.
- Nie ma pośpiechu.
Trip namydlił, spłukał i wytarł twarz, szyję i pierś. Nie
1 0 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
sięgał jednak gąbką poniżej ud i na plecy. Przeklęte żebra. Nie
mógł też umyć zdrowej ręki. Czysta fizyczna niemożliwość.
Wyjął z apteczki nożyczki chirurgiczne i przeciął bandaż
na głowie. Kiedy zobaczył splątane włosy i wygolony placek
nad jednym uchem, doszedł do wniosku, że wygląda gorzej
niż piosenkarz rockowy czy klown. Cóż, za kilka miesięcy
włosy odrosną, a do tego czasu nie będzie przecież zarabiał na
życie jako fotomodel.
Zawołał Brennę. Zjawiła się szybko i patrząc na niego
orzekła z westchnieniem:
- Trzeba ci obciąć włosy.
- Wolałbym wpiąć sobie agrafkę w ucho.
Spostrzegł, że przebrała się w różową sukienkę, bardzo
twarzową -jak wszystkie stroje, w których ją widział.
Uchwyciła w lustrze jego pełen aprobaty wzrok.
- Jak się czuje twoja głowa?
- Nareszcie wolna. - Usiłował rozczesać włosy. -I brudna.
- A poza tym jesteś czysty?
- Powiedzmy. Poza plecami i nogą.
Z podziwem uniosła brwi.
- Nieźle. Kiedy żebra przestaną ci dokuczać, nie będziesz
nawet potrzebował pielęgniarki.
- Proszę oddać mi ostatnią przysługę, siostro, i oszczędzić
tej gadki.
Widząc żartobliwy uśmiech Tripa, Brenna zasalutowała:
- Tak jest, doktorze Hart. Robi się!
Zaczęła mycie od barków i stopniowo dotarła do pasa.
- Trip?
_ Co takiego?
- Powinieneś włożyć suche ubranie.
Chrząknął.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 7
- Wiem. Przy każdym myciu jestem coraz bardziej mokry.
Ale i czyściejszy.
- Wierzę - zapewniła. - Posiedź tu chwilkę. Przyniosę ci
świeże slipy.
- Są w górnej szufladzie po...
- Pamiętam. Już mówiłeś. - Podała mu kulę. - Podeprzyj
się, zaraz wrócę. - Na progu przystanęła i odwróciła się. -
A może chciałbyś się ubrać w coś innego?
- Tylko jeżeli wygrzebiesz coś bez suwaków, guzików
i zatrzasków. Nie mogę, niestety, nosić wyszukanych kreacji,
kiedy mam nogę w gipsie. - Zapukał w sztywny opatrunek.
- Cofam pytanie.
- Przecież chciałbym coś innego. Nienawidzę swojego
stanu - rzucił przez zęby, ustawiając kulę pod pachą. - Ty też
byś znienawidziła, zaręczam.
Nie zamierzała dyskutować. Przyniosła z sypialni baweł
niane slipy, takie same jak te, które Trip zachlapał.
- Stanę za tobą, dobrze? - zaproponowała.
- Świetnie.
Zsunęła zużytą parę z gipsu i zdrowej nogi i zdjęła, podno
sząc pojedynczo stopy mężczyzny. Tą samą drogą, lecz w od
wrotnej kolejności poradziła sobie z czystymi slipami. Kiedy
trafiły na miejsce, żartobliwie odciągnęła i puściła podtrzy
mującą je gumkę.
- Proszę. Pasują idealnie.
Przez cały czas Trip miał zamknięte oczy. Wielkim wysił
kiem woli powstrzymywał zmysły. Namydlona sciereczka
w dłoni Brenny wędrowała po jego sprawnej nodze.
Brenna podziwiała jej budowę: silną, muskularną - pra
wdziwie męską. Przed wypadkiem z pewnością Trip stawiał
duże kroki. Wystawiła rękę zza jego pleców, aby spłukać
1 0 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
ściereczkę pod kranem, i poczuła, że jego ciałem wstrząsnął
dreszcz. Spojrzała w lustro. Wysunięty podbródek, zaciśnięte
powieki. Trip rozkoszował się słodką torturą dotyku kobiecej
dłoni.
- Prawie skończyłam - obwieściła, nie wiedząc, kogo
właściwie chce uspokoić.
Pospiesznie spłukała i wytarła nogę.
- Jak moje blizny po oparzeniach? - wydusił z siebie.
Odłożyła ręcznik i uważnie zbadała skórę pleców.
- One... - Wstrzymała oddech z wrażenia. Czyżby znik
nęły?!
- Wyglądam gorzej niż pies śmiertelnie chory na świerzb?
- One...
Oszołomiona Brenna dotknęła lewego barku Tripa, tam
gdzie przedtem widniała najwyraźniej czerwona szrama.
Zniknęła. Nie, to niemożliwe.
- Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Proszę, maść. - Po
dał przez ramię słoiczek.
Przecież niczego nie czuła w koniuszkach palców, kiedy
smarowała Tripa po raz pierwszy. Żadnego żaru czy mrowie
nia. A jednak blizny zostały wyleczone. Nie mogła mu o tym
powiedzieć. Zareagowałby tak jak jej koledzy z San Jose -
ironicznie i z lekceważeniem.
Brenna zaczęła rozprowadzać maść.
- Czy to boli?
- Nie. Właściwie zapomniałem o oparzeniach. Dopiero
maść, którą wyjąłem rano z apteczki, skojarzyła mi się z bli
znami. Wspaniale działa ten lek.
Brenna kiwnęła głową z nadzieją, że znalazła wyjaśnienie
cudu. W przeszłości zdarzało się, że miała dziwaczne wra-
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 9
żenią dotykowe. Jednak rano, smarując plecy Tripa, nie po
czuła nic.
Widziała przed sobą plecy i barki gładkie, nie pokiereszo
wane. Dotychczas zauważyła dobroczynne oddziaływanie
swoich dłoni na ranne zwierzęta. A i to tylko wtedy, gdy bar
dzo się koncentrowała na leczeniu.
Energia nie emanowała z jej rąk na zawołanie. Nie zawsze
przynosiła efekty. Najczęściej jedynie uspokajała zwierzęta.
Wróżka przykazała: „Otwórz się na świat. Otwórz drzwi swo
jego wnętrza".
- Ktoś puka do drzwi? - spytał Trip.
Brenna otrząsnęła się z zamyślenia.
- Co takiego?
- Do tylnego wejścia.
- Hej! - zadudnił niski głos Dwighta. - Jest tu kto?
Szarpnięte drzwi załomotały o futrynę. Brenna zakręciła
pokrywkę słoiczka.
- Zamknęłam drzwi przed Byronem i Malią.
- Kto cię zaprosił, Dwight? - wrzasnął Trip przez okno
łazienki.
- Sam się zaprosiłem.
- Zostaw zawiasy w spokoju, dobrze?
- Przed kim tak zamykasz tę starą budę, którą nazywasz
kawalerskim gniazdkiem?
- Przed świniami, człowieku!
- Sam jesteś wieprzek. Otwieraj!
Brenna wytarła ręce w ręcznik.
- Zawsze tak miło sobie gawędzicie?
- Tylko we własnym gronie.
- Świetnie do siebie pasujecie. Zajmę się drzwiami. Mógł
byś...?-Wskazała łóżko.
1 1 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
Zmarszczył czoło.
- Widziałaś, jak wstaję. Położę się w ten sam sposób.
Wpuść Bendera, zanim będę musiał wstawiać nowe drzwi.
- Wcale go nie prosiłam, żeby wpadł. Jesteś pewien, że
masz ochotę na towarzystwo?
- Na Dwighta tak. To jak rodzina. Zakażę mu rozpowia
dać, że już wróciłem do domu. W przeciwnym razie zaczną się
pielgrzymki gości, a ja raczej...
Przerwał w ostatniej chwili. Już chciał powiedzieć: „Wo
lałbym być tylko z tobą".
- Raczej co?
- Powinienem obciąć włosy, zanim spotkam się z tłuma
mi. Należałoby się też wywiedzieć od Dwighta, co takiego
o mnie wygadują.
- Czy ja zwariowałem, czy w basenie pluskają się dwie
świnie? - tymi słowami powitał Bender Brennę.
Odblokowała klamkę i wpuściła go. Z zadowoleniem do
strzegła, że włożył koszulę.
- Spytaj Tripa. On ci wszystko opowie.
- Gdzie on jest?
- W łóżku.
- Lita w domu?
- Przyjedzie później.
Tę sprawę również mógł wyjaśnić Trip.
- Na kolację?
- Nie. Ma inne plany na wieczór.
- Znam jej plany. Ona uwielbia bawić się w swatkę. - Po
kiwał głową porozumiewawczo. - A więc na gospodarstwie
został tylko weterynarz i jego zastępczyni?
- Zaprowadzić cię, Dwight?
- Nie. Znam drogę.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 1
- Dwight...
- Obiecuję, że nie posiedzę długo.
- Dzięki. I nie dowcipkuj na temat włosów Tripa.
- Ja? Robić przykrość najlepszemu przyjacielowi?
Pokazał uniesione kciuki i zniknął w korytarzu.
Po chwili rozległ się przeciągły gwizd.
- O rany! Oczom nie wierzę! Kto cię strzygł ostatnio?
Pewnie jakiś zboczeniec z siekierką?
ROZDZIAŁ
7
Trip jeszcze spał. Brenna patrzyła na niego przez chwilę,
stojąc na progu sypialni. Zapadł w drzemkę, gdy tylko czer
wona furgonetka Dwighta z piskiem opon odjechała spod
domu.
Zbliżał się wieczór. Brenna umierała z głodu. Wstrzymała
oddech i na palcach podeszła do łóżka. Robiła to nie po raz
pierwszy. Poprzednio delikatnie przykryła śpiącego przeście
radłem. Od tego czasu chyba się nie ruszał. Co najwyżej
odruchowo zsunął prześcieradło. Panował przecież popołu
dniowy upał.
Trip leżał na plecach. Dłoń spoczywała na brzuchu i rytmi
cznie to unosiła się, to opadała, kiedy oddychał. Brenna uważ
nie przypatrywała się twarzy mężczyzny - odprężonej i bez
troskiej, uwolnionej przez sen od bólu i zmartwień. Gęste
rzęsy rzucały cień na kości policzkowe. Usta były na wpół
rozchylone. Na policzkach zdążył się pojawić zarost,
wyraźnie widoczny na tle bladej jak kreda skóry.
Kiedyś zapewne golił się dwa razy dziennie. Teraz nawet
jedno golenie oznaczało życiową próbę dla człowieka posłu-
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 3
gującego się tylko lewą ręką. Przyszło jej na myśl, że elektry
czna maszynka do golenia byłaby wspaniałym prezentem dla
Tripa. Jeśli Lita już się o nią nie postarała.
Brenna, korzystając z drzemki chorego, zakradła się do
jego gabinetu i zadzwoniła do Lity. Niestety, nie zastała jej. Po
godzinie - to samo. Brenna martwiła się, że kiedy klienci
wezwą ją do nagłego przypadku, Trip zostanie sam. Jeśli nie
mogła liczyć na Litę, to do kogo powinna się zwrócić?
Dwight, najbliższy sąsiad, raczej nie spędzał świątecznego
wieczoru w domu.
Trip miał siostrę, Elenę, mieszkającą w odległości osiem
dziesięciu kilometrów, ale w razie nagłej potrzeby nie zosta
wiłaby chyba bez opieki dwojga dzieci w wieku przedszkol
nym. Druga siostra Tripa, Bianca, przeniosła się do Santa Fe,
w stanie Nowy Meksyk, a zatem nie wchodziła w rachubę.
Brenna przekonywała samą siebie, że nie ma powodu do
obaw. Telefon w gabinecie na razie nie dzwonił. W dni świą
teczne życie toczy się wolniej, nawet na terenach gęściej
zaludnionych.
Nie można jednak wykluczyć, że będzie musiała pojechać
z wizytą do chorego zwierzęcia. I Brenna, i wszyscy znani jej
weterynarze potrafiliby opowiedzieć niejedną historię o nie
udanych Świętach Dziękczynienia, Bożych Narodzeniach lub
sylwestrach, kiedy niespodziewanie dzwonił telefon łub bu
czał pager, a lekarz musiał rzucać wszystko i gnać na złama
nie karku.
Warto się poświęcać, kiedy praca niesie ulgę w cierpieniach
i poprawę zdrowia zwierzęcia. Przegrana bitwa ze śmiercią to
prawdziwy dramat, o wiele większy niż odejście od wigilijnej
kolacji czy stracenie noworocznego toastu.
- Uciekaj!
r
1 1 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
Nagły zduszony krzyk wydarł się z piersi Tripa. Serce pod
skoczyło Brennie do gardła.
- Uciekaj, cholera! - Dłoń śpiącego zwinęła się w pięść
i uderzyła na oślep. - Uciekaj stamtąd! Natychmiast!
Chwyciła go za nadgarstek, zanim zadał następny cios.
- Trip! Obudź się!
Usiadł gwałtownie na materacu.
- Zjeżdżaj! No, dalej!
- To ja, Brenna.
Otworzył nieprzytomne, przerażone oczy. Kiedy zrozumiał,
gdzie jest, opadł na poduszkę. Jęknął i ścisnął rękę Brenny.
- Moje żebra...
- Ciiicho. Leż spokojnie. - Usiadła na krawędzi łóżka
i pogładziła wilgotne czoło Tripa. - Ciiicho. To tylko sen.
Jestem przy tobie.
- Brenna...
- Nic nie mów. Oddychaj równo. - Uwolniła rękę i poło
żyła więcej poduszek pod kark i głowę Tripa. - Lepiej?
Skinął głową. Przełykał nerwowo ślinę, oczy mu błyszcza
ły. Oddech miał płytki, urywany.
- Brenna... Ja... - Zakrył oczy dłonią. - Ja... jeleń... nie
chciał uciekać. Krzyknąłem, pchnąłem go, ale nie chciał...
- On jest bezpieczny. Ocaliłeś go, Trip.
Dotknął palcami powiek.
- Wciąż to przeżywam we śnie - westchnął.
Łzy cisnęły się do oczu kobiety. Delikatnie ujęła jego rękę.
Ich palce splotły się.
- Ty też jesteś bezpieczny - powtarzała cicho, aż się uspo
koił. Otarła łzę z policzka Tripa. - Bezpieczny w domu.
- W domu, tak. - Otworzył oczy. - Która godzina?
- Czas na kolację.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 5
- Kolację? Tak długo spałem?
Kiwnęła głową.
- Głodny?
- Nie wiem. Chyba tak. Tak, umieram z głodu.
- To dobrze. W kuchni czeka na ciebie stek.
Posmutniał.
- Już jadłaś?
- Nie. Zaraz przyrządzę mięso, a w tym czasie może wy
piłbyś szklaneczkę wina?
- Tak. Może to mnie sprowadzi na ziemię.
- Przynieść coś jeszcze? Książkę? Telewizor? Byrona
i Malię?
Na wspomnienie świnek Trip rozpromienił się.
- Gdzie one są?
- W ogródku.
- Chętnie bym do nich poszedł, ale teraz nie jestem
w stanie.
- W takim razie przyprowadzę je.
Wstała i niechętnie wysunęła dłoń z palców Tripa. Pozwo
lił na to z wyraźnym ociąganiem.
- Nie psuj im zabawy tylko ze względu na mnie.
Roześmiała się.
- Jesteś dla nich wielką atrakcją. Przygotuj się na wkro
czenie dudniącej hordy.
Byron i Malia jak burza pomknęły prosto do sypialni Tripa,
gdzie natychmiast wgramoliły się na łóżko, przywitały ryjka
mi z jego ręką, położyły na grzbiecie i kazały się głaskać po
brzuszkach.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz miała ich dość, pamiętaj
o mnie. Jestem pierwszy w kolejce.
- Stanie się to nie wcześniej niż przy następnym przelocie
1 1 6 SZÓSTY ZMYSŁ
komety Halleya. Tymczasem idę psuć steki. Przy okazji, lu
bisz bardzo wysmażone?
- Zastanówmy się. - Przestał głaskać Malię i w zamyśle
niu potarł podbródek. - Średnio popsute.
- Przewiduję też deser brzoskwiniowy - obiecała z prze
praszającym uśmiechem.
Odprowadził ją wzrokiem. Zjadłby nawet kotlety spalone
na węgiel, gdyby podawała je Brenna Deveney. Wspaniała
kobieta. Otwarta, szczera, z poczuciem humoru, troskliwa,
ciepła, seksowna. Nie, określenie „seksowna" nie wydawało
się odpowiednie. Po prostu brakowało słów, by opisać zalety
Brenny.
Sączył wino, delektując się każdym łykiem. Przypomniał
sobie smak ust Brenny... Najcudowniejsza słodycz, jakiej
w życiu zaznał. Pragnął jeszcze...
- Szczęśliwe z was bestie - mruknął do Byrona i Malii.
- Założę się, że sypiacie z nią co noc.
Malia westchnęła. Byron zawtórował jak echo. Zabrzmiało
to jak potwierdzenie przypuszczeń Tripa.
On również westchnął. Całowanie Brenny to jedno. Ko
chanie się z nią - to całkiem inna sprawa. Powiedziała, że
przez dwa tygodnie myślała o pocałowaniu go. Cóż. Zapewne
rozumiała, że na pocałunku się skończy. Nie była przecież
ślepa. Ani on. Każdy mężczyzna potrafi pocałować kobietę,
ale żeby uprawiać z nią miłość, trzeba mieć siłę i sprawność
fizyczną.
Co prawda jego związek z Suzanne nie opierał się jedynie
na miłości fizycznej. Ale czyż prosty weterynarz mógł równać
się z tajemniczym religijnym szamanem, łasym i na duszę,
i na pieniądze?
- Mam nadzieję, że stek i sałatka wystarczą - stwierdziła
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 7
Brenna chwilę później, wchodząc z tacą. - Skończyły się zie
mniaki i francuskie pieczywo.
- To moja wina. Nie spodziewałaś się towarzystwa.
- Nie, ale cieszę się z niego bardzo.
Zdjęła świnki z kołdry, postawiła na łóżku tacę i wróciła do
kuchni po przyprawy. Byron i Malia, wiedząc, że nic nie
uszczkną z kolacji, zasnęły pod łóżkiem.
Trip zerknął na talerz i oniemiał z zachwytu. Stek udał się
wspaniale. Soczysty i różowy pachniał smakowicie.
- Za bardzo krwisty, co? Tak podejrzewałam.
Potrząsnął głową.
- A więc za mało krwisty - ciągnęła niezadowolona. - Ja lu
bię bardziej kruchy. Ostrzegałam cię. Nie umiem gotować dla
innych. Nigdy nie mogłam utrafić w upodobania Fletchera
- Tym razem trafiłaś idealnie.
- Żartujesz.
Brenna przysunęła krzesło i usiadła przy rozkładanym
stoliku.
- Coś jednak mi nie wyszło.
- Skądże. Nalejesz wina?
Napełniła szklankę Tripa i swoją. Wzięła sztućce.
- Ten sen wciąż cię gnębi?
Kiwnął głową. O wiele posępniejsza wydawała się jednak
perspektywa czyjejś pomocy przy krojeniu mięsa. Nie potrafił
samodzielnie posługiwać się nożem i widelcem, a cóż dopiero
mówić o skalpelu i sondzie chirurgicznej...
Brenna spostrzegła, że Trip tęsknie wpatruje się w trzyma
ne przez nią sztućce. W lot pojęła jego myśli. Odłożyła nóż
i widelec.
- W ciągu ostatnich dwóch tygodni kroiłam steki również
dla twojej matki. Miała nadwerężony nadgarstek.
1 1 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Ale nie będzie niesprawny do końca życia.
- Ty też nie będziesz tkwił w gipsie aż do śmierci. Kiedy
ci go zdejmą?
Wzruszył ramionami i wziął widelec.
- Jamison twierdzi, że za cztery tygodnie. Rękę będę mu
siał jakiś czas nosić na temblaku. Ale i tak nie mam ani w ręce,
ani w nodze czucia. Nie mogę poruszać palcami.
- Potrafisz unieść całe ramię.
- W stawie barkowym, w górę i w dół. Troszeczkę
w przód i w tył. - Przełknął następny kęs i ochoczo zmienił
temat. - Smaczne.
- Możesz ruszać nogą w biodrze. - Brenna nie ustawała
w wyliczaniu pozytywów.
- Od kolana w dół to tylko kupa mięsa. - Nabrał na wide
lec sałatki. - Bardzo smaczne.
- Czy po zdjęciu gipsu będziesz potrzebował specjalnej
szyny?
- Będę potrzebował pracy. Czym doprawiłaś sałatkę?
Brenna poddała się.
- Tradycyjnie, po wiejsku, jogurtem.
Spojrzał z niesmakiem na miskę z sałatką.
- Nie znoszę jogurtu.
- Przed chwilą ci smakowało. Co się stało?
- Nic, tylko jogurt przypomina mi... Zanim rozeszli
śmy się, Suzanne dostała obsesji na punkcie zdrowej żywno
ści. Wegetarianizm, makrobiotyka, pyłek kwiatowy, nic goto
wanego, wszystko surowe, żadnych protein w czwartek, wę
glowodany tylko podczas nowiu księżyca i tym podobne
bzdury. Było to jakieś rozwiązanie, ponieważ Suzanne nie
umiała gotować. Nie znosiłem tych świństw. Jogurt, glony
i placek z fasoli mung to nie jest obiad, o jakim myślę.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 9
- Według Lity uwielbiasz potrawy meksykańskie, różne
pierogi i rolady z pikantnym nadzieniem.
- Gdzie je ukryłaś? - zażartował, lecz natychmiast spoch-
murniał. - Potrawy meksykańskie, nawet te bezmięsne, nie
były dość wegetariańskie dla Suzanne. Nic jej się nie podoba
ło, odkąd przystała do tej bandy szaleńców.
- Lita mówi, że nie byli tacy źli. Luzacy. Odmieńcy.
- To Suzanne wciągnęła ją w ćwiczenia jogi. Wiesz?
- Tak. Lita uwielbia jogę.
- Po co ja ci to wszystko opowiadam? Słyszałaś to już od
mamy, prawda?
- Nie wszystko. Wspomniała, że Suzanne nigdy...
- Nie potrafiła usiedzieć na miejscu?
- No właśnie.
Lita użyła określenia „pędziwiatr".
- Zgoda, była motylem, który fruwa z kwiatka na kwiatek,
a świat traktuje jak jeden wielki ogród. Miałem dwadzieścia
osiem lat, kiedy uznała mnie za interesujący kwiatek. W tym
wieku powinienem lepiej znać życie, lecz wierzyłem, że inne
kwiatki przestały się dla Suzanne liczyć.
- Jak się poznaliście?
- Mama nie...?
- Powiedziała, że Suzanne nie jest stąd.
- Z daleka. - Trip nadział listek sałaty na widelec. -
Z Boulder w stanie Kolorado. Przeprowadziła się tam z Man
hattanu, a wcześniej mieszkała na Wyspach Bahama. Pojecha
łem do Denver na krajowy zjazd weterynarzy. Wpadłem przy
okazji do Boulder, żeby odwiedzić przyjaciela. Jego dziew
czyna i Suzanne wspólnie wynajmowały mieszkanie. Od razu
kolacja we czworo i tak dalej.
Brenna dodała w myślach: I od razu zauroczenie. Foto-
1 2 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
grafie w albumie Tripa pokazywały żonę i córkę - baśniowe
piękności o wielkich niebieskich oczach i falujących cie
mnych włosach. Brenna bez trudu wyobraziła sobie Suzanne,
która rozpościera barwne błyszczące skrzydła i odlatuje w po
szukiwaniu słodszego nektaru kwiatowego.
Lita wspominała: „Była beztroska jak koliber. Od początku
wiedziałam, że do siebie nie pasują. Jej rodzice nie żyli, a Trip
miał potrzebę ratowania bezdomnych istot. Dał jej poczucie
bezpieczeństwa i stabilizacji. Potem poleciała dalej. Nie ist
niały fundamenty, na których mogliby budować małżeństwo.
Było skazane na niepowodzenie".
- Kiedy opowiedziałem o domu i ranczu, oczy jej się za
śmiały. Przysięgała, że kocha wieś i bydło. Marzyła o ogród
ku, w którym uprawiałaby warzywa, a potem robiła przetwo
ry. Słuchając jej, wpadłem w zachwyt. Wróciliśmy razem
i pobraliśmy się po dwóch miesiącach. Nim upłynął rok, uro
dziła się Aura. Rok później Suzanne wystąpiła do sądu o przy
znanie opieki nad dzieckiem. Wygrała sprawę.
- Cieszę się, że ja i Fletcher nie mieliśmy o co walczyć.
Wystarczyło to, co przeszedł z drugą żoną, procesując się
o dzieci.
Zadumany Trip długo patrzył na szklankę, zanim wypił łyk
wina.
- Przegrałem sprawę, ponieważ jestem weterynarzem.
Moja praca wymaga częstych, nagłych wyjazdów. Zdaniem
sądu nie zapewniłbym dziecku stałej, regularnej opieki. - Par
sknął ironicznie. - Zgodziliśmy się z sędzią tylko co do jedne
go: że Aura musi chodzić do szkoły. Ten obowiązek dotyczy
wszystkich amerykańskich dzieci. A reszta jej życia... -Poru
szył głową, jak gdyby otrząsając się ze złych wspomnień.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 1
- Nie nalegaj, żebym mówił o tej przeklętej sekcie. Są milsze
sposoby popsucia smacznej kolacji.
Brenna uśmiechnęła się współczująco.
- Lita uprzedzała, aby nie poruszać tego tematu, kiedy
jesteś w złym nastroju.
- W dobrym również - nachmurzył się Trip. - Nigdy nie
miałem nic pozytywnego do powiedzenia na temat szarlatana,
którego matka mojego dziecka nazywa zbawcą duszy. Gdyby
nie jego dziwaczne idee, Suzanne po rozwodzie zatrzymałaby
się gdzieś w okolicy.
Brenna zmarszczyła czoło.
- Sądziłam, że to właśnie on był przyczyną rozwodu.
- Owszem - przyznał gorzko. - Nawet wyszła za mąż za
tego religijnego oszusta. Wolałbym rywala, którego darzył
bym szacunkiem. Gdyby zdradziła mnie z kimś miejscowym,
mógłbym teraz regularnie widywać Aurę.
Czy także Suzanne? Czy wciąż ją kochał? Brenna z włas
nych doświadczeń wiedziała, jak się czuje ktoś lojalny wobec
współmałżonka, a jednocześnie zdradzany przez niego. Flet
cher wdał się w romans ze studentką, która chciała sobie
podnieść średnią ocen. Brenna mimowolnie porównywała się
z konkurentką, podobnie jak Trip. Była jednak pewna, że już
nie kocha Fletchera. Kochała Tripa. Z każdą minutą bardziej.
Jeśli on nadal kochał Suzanne...
- Kochasz ją? - spytała bezwiednie.
- Oczywiście. Kocham Aurę nad życie. Ale nie Suzanne
- stwierdził z naciskiem.
Brenna nie mogła mieć co do tego wątpliwości. Nie chciał,
aby myślała, że... A właściwie co to ją obchodziło? Czy co
kolwiek od tego zależało? Jako człowiek o niewesołych wido-
1 2 2 • SZÓSTY ZMYSŁ
kach na przyszłość powinien pamiętać, że miłość to luksus, na
jaki go już nie stać.
Skupił się na jedzeniu pysznego steku przyrządzonego
przez wspaniałą kobietę. Brenna miała te cechy, których bra
kowało Suzanne. Nie tylko znała się na kuchni i medycynie,
lecz poważnie traktowała swoje obowiązki i odznaczała się
silną osobowością.
Na takiej kobiecie można polegać w razie potrzeby. Kobie
ta, a nie dziewczątko, nie marzycielka jak Suzanne, która
w ciągu dwóch lat spaliła dziesięć czajników, bo „po prostu
zapomniała wyłączyć". Stanął mu przed oczami obraz uśmie
chniętej rozbrajająco trzpiotki, machającej ręką na wszystko.
Co on w niej widział?
- Lepiej sprawdzę, co z deserem. - Brenna podniosła się.
- Skończyłeś?
Zdziwiony uniósł brwi.
- A widzisz choćby jeden okruszek na moim talerzu?
- Tak tylko spytałam. - Zarumieniła się. - Chciałam po
prostu zabrać talerz.
- W szpitalu zabierali talerze bez pytania. Zresztą często
nie zdążyłem nawet zacząć jeść. - Zmrużył oczy. - Utyję, jeśli
dalej będziesz mnie tak karmić.
- Lubię gotować. Przyzwyczaj się do tego.
- Kobieta do rany przyłóż.
Zebrała naczynia i mrugnęła do niego.
- Skończ z tą słodką gadką, a dostaniesz coś więcej niż
deser.
W dawnych czasach Trip pogłaskałby nagie ramię Brenny
i zaproponował uwodzicielsko:, A więc omińmy deser". Ona
roześmiałaby się przyzwalająco.
- Dwight specjalizuje się w słodkich gadkach, nie ja - od-
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 3
parł, wzruszając ramionami. Dlaczegóż by nie przypieczęto
wać klęski pięknymi słowami? „Kobieta do rany przyłóż".
Nikogo tak jeszcze nie nazwał.
Brenna również wzruszyła ramionami. Chciała ukryć smu
tek. Trip bez ostrzeżenia wycofał się z flirtu, który sam zaini
cjował. Do diabła z nim!
W kuchni energicznie wstawiła naczynia do zlewu. Gniew
nie mruczała pod nosem. Skoro tak się zachował, trudno. Na
drugi raz nie rzuci się na przynętę niczym zgłodniały pstrąg.
Niech zabiega o nią jak każdy normalny mężczyzna i niech
nie zatrzymuje się w pół kroku.
Wyjęła z piekarnika kruche, pachnące ciasto. Trip mógł
sam zjeść swój kawałek. I tak poświęciła mu mnóstwo uwagi
i czasu. Czekała na nią papierkowa robota i stos czasopism
weterynaryjnych. Wystarczy zajęć do północy.
Żałowała jedynie, że traci szanse na następny pocałunek.
- Napiłbyś się kawy do ciasta? - spytała, kiedy wręczyła
mu talerz.
Podniósł zawiedziony wzrok.
- Nie zjesz ze mną?
- Idę na spacer.
- Ach, tak.
Na słowo „spacer" świnki się ożywiły. Wylazły spod łóżka
gotowe do wieczornej przechadzki.
- Kawy? - powtórzyła.
- Nie, dziękuję.
Ruszyła za świnkami do drzwi.
- Gdyby ktoś zadzwonił, powiedz, że niedługo wracam.
- Jasne.
Spacer. Kręta wiejska droga. Świerszcze wygrywające se
renady w trawie. Księżyc w pełni na nocnym niebie. Gdyby
1 2 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
miał dwie zdrowe nogi, poszedłby na spacer w świetle księży
ca z Brenna...
- Życzę miłej przechadzki.
- Dasz sobie radę beze mnie?
- A cóż mi się może stać w łóżku?
- To do zobaczenia.
Kiedy przyszła do domu później, niż planowała, Trip moc
no spał. Okryła go prześcieradłem i zabrała pusty talerz.
. Długi spacer nie pomógł. Brenna nie potrafiła się uspokoić.
Pragnęła, aby telefon zadzwonił i wezwano ją do nagłego
przypadku. Ulokowała się na starej kanapie w salonie razem
z Byronem i Malią. Machinalnie kartkowała jakieś fachowe
czasopismo. Wreszcie odłożyła je i zamyślona patrzyła przed
siebie.
Świnki trąciły ją ryjkami w uda i spojrzały pytającym
wzrokiem.
- Śpicie ze mną jak zwykle - oświadczyła. - Dziękuję, że
zeszłej nocy byłyście takie grzeczne i spałyście w salce szpi
talnej. Pamiętajcie, nie wolno wam spać na łóżku Tripa, nawet
gdybyście bardzo chciały.
Malia zmarszczyła ryjek. Byron fuknął.
- Nawet kotom nie wolno tam spać. Trip potrzebuje od
poczynku. A potem, kiedy poczuje się lepiej, zobaczymy,
dobrze?
Nie przekonała ich. Westchnęła ciężko.
- Wiem, wiem. Ja też chciałabym z nim spać.
W poniedziałkowy poranek panował jeszcze większy upał.
Brenna wzięła zimny prysznic. Włożyła niebieskie wzorzyste
szorty i bluzkę z tego samego materiału. Wkroczyła do sypial
ni Tripa.
sip A43
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 5
- Jedziesz na Hawaje beze mnie?
- Przyślę ci pocztówkę - obiecała. - Co chciałbyś dzisiaj
robić?
- Leżeć z tobą na piasku, pić sok ananasowy i patrzeć na
surfujących pływaków.
- Co powiesz na mycie i strzyżenie włosów?
- Jesteś fryzjerką?
Oparła ręce na biodrach i wydęła usta.
- Nie. Byron zgłosił się na ochotnika, a Malia zapropono
wała pomoc.
- A więc jestem w ich rękach, a raczej racicach.
- Umawiamy się po śniadaniu, na świeżym powietrzu.
Poćwiczysz też samodzielne golenie.
- Dobrze, przyjdę. W domu jest gorąco jak w piekle. Przy
dałoby się paru niewolników z wachlarzami.
- Lepsza byłaby klimatyzacja. Dlaczego jej nie założyłeś?
- W ciągu lata zdarza się na ogół zaledwie kilka upalnych
dni. Nikt nie przewidywał takiej pogody w tym roku.
- Rozumiem. Jaki masz dziś nastrój? Zamawiasz jaja na
miękko czy smażone?
- Smażone.
- Z plackiem kukurydzianym, grzanką i kawą?
- Może być. I tak za weekend płacę ci podwójnie.
- Co mi płacisz?
- Podwójną pensję. Za opiekę nade mną.
- Trip...
Uciszył ją uniesieniem ręki.
- Oszczędzaj siły. Ja wypisuję rachunki.
Zadzwonił telefon. Trip odebrał.
- Buenos dias - powiedział do słuchawki. - Czy wciąż
jesteś wściekła na swego jedynego syna?
1 2 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
Brenna powędrowała do kuchni. Dzięki Bogu, Lita ode
zwała się nareszcie. Czy zamierzała się zjawić jeszcze w po
niedziałek? Szczerze mówiąc, Brenna nie życzyła sobie tego.
Mimo wszystko polubiła rolę pielęgniarki. I polubiła Tripa.
Od czasów małżeństwa z Fletcherem nie przebywała z żad
nym mężczyzną noc i dzień. Aż do poznania Tripa nie czuła
takiej potrzeby.
- Zrób sobie wolne przez resztę dnia, amiga - nalegała
Lita, która zawitała zaraz po śniadaniu. - Jedź na plażę do
Pismo, gdzie jest chłodno, i buduj zamki z piasku dla świnek.
Potrzebujesz odrobinę czasu dla siebie, a ja muszę trochę po
być z Tripem.
Nie wypadało się sprzeciwiać matce Tripa. Brenna zabrała
zwierzaki na długą przejażdżkę do San Luis Obispo, gdzie
skręciła do Pismo Beach. Rzeczywiście, było tam bardziej
rześko, wręcz chłodno. W powietrzu unosiła się mgiełka. By
ron i Malia wyjrzały przez okno i odmówiły wyjścia z samo
chodu.
Brenna westchnęła ciężko i zawróciła do San Luis. Ale cóż
robić z parą świnek w sennym miasteczku uniwersyteckim
w dzień święta narodowego?
W końcu urządzili sobie piknik na malowniczym pastwi
sku, w powrotnej drodze na ranczo Hartów.
- Nie wiem, co o tym sądzicie, ale ja wolałabym teraz
golić Tripa - oświadczyła Brenna swoim milusińskim.
Świnki usłyszały imię doktora Harta i od razu ruszyły do
samochodu. Jeszcze przed zachodem słońca Brenna wjechała
na żwirowy podjazd. Lita siedziała na krześle ogrodowym pod
dębem. Trip odpoczywał na leżance.
- Gdzie twoja opalenizna? - rzucił na powitanie.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 7
- Gdzie twoje włosy? - odpowiedziała pytaniem.
Z przykrością spostrzegła, że został ogolony i ostrzyżony.
Szkoda, że Brennie nie było dane dotknąć policzków kocha
nego mężczyzny.
- Podoba ci się? - zagadnęła Lita o ocenę swego fryzjer
skiego dzieła.
- Niezła robota - pochwaliła Brenna.
Trip podobał jej się i z zarostem, i bez zarostu. Nie zamie
rzała jednak zdradzać się ze swoimi uczuciami.
- Na mnie pora - obwieściła Lita i podniosła się z krzesła.
- Nie zostaniesz na kolacji? - Brenna uśmiechnęła się
z ulgą.
- Nie, ale coś przywiozłam, amiga. W piekarniku znaj
dziesz rolady z serem. A jutro bierzemy się do pracy, si?
- Były jakieś telefony?
Trip potrząsnął głową.
- Na razie spokój.
- Dobranoc, muchacha.
Lita ucałowała Tripa, uścisnęła Brennę, wsiadła do samo
chodu i odjechała.
- Naprawdę ci się podoba? - spytał Trip.
- Bardzo. Wyglądasz jak z okładki żurnala dla mężczyzn.
- Chyba dla kalek - stwierdził bez przekonania. - Jak by
ło na plaży?
- Wszędzie mgła. - Westchnęła, siadając na krześle. - Ża
łowałam, że się tam wybrałam.
- Nie powiesz chyba, że wolisz szampańską zabawę, jaką
masz tu dzięki mnie przez cały weekend.
- Wolę taplać się w brodziku z moimi świnkami. Lubię
twoje towarzystwo. Tak trudno w to uwierzyć?
- Ja... też, tylko...
1 2 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Nie martw się. Nie przywiążę się do ciebie i tego miejsca
na tyle, aby nie wiedzieć, kiedy wyjechać. - Wstała.
- Martwię się, że odjedziesz, zanim...
Spojrzała niepewnie.
- Zanim co, Trip?
Opuścił głowę.
- Strasznie dziś za tobą tęskniłem. To wszystko.
ROZDZIAŁ
8
Jakże chciała mu wyznać, że także za nim tęskniła. Pamię
tała jednak, że Trip potrafi błyskawicznie skierować rozmowę
na inne tory, więc milczała.
Jego słowa dały jej do myślenia. I oto znów siedziała na
krześle pod dębem. Ciepły wiatr poruszał liście i rąbek kołdry.
Łagodny podmuch nastroszył ostrzyżone ciemne włosy Tripa.
Brenna odwróciła twarz do wiatru. W pobliskich zaroślach
kłóciło się stadko wróbli. Samotny jastrząb krążył nad pogrą
żonymi w cieniu wzgórzami.
Trip chrząknął.
- Zjedliśmy z mamą na obiad resztę lodów brzoskwi
niowych.
Tak jak przewidywała, Trip zrobił krok wstecz w rozmo
wie. Czekała na krok naprzód. Na próżno. Postanowiła się
odezwać.
- Doszliście z Litą do porozumienia?
- W dwie minuty. Tak zawsze przebiegają nasze spo
ry. Dużo dymu, mało ognia. - Zaśmiał się cicho. - Tym razem
trwało to dłużej, ponieważ nazwałem ją swatką. Omal nie
1 3 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
rzuciłem Się na kolana z przeprosinami. Tylko gips mnie ura
tował.
, - Zatem wszystko wróciło do normy?
- Niezupełnie. Trzeba jeszcze wyjaśnić dwie rzeczy.
- Jeśli ci chodzi o rękę i nogę, nie powinieneś się martwić
przed zdjęciem gipsu. - Brenna wzruszyła ramionami. Zapad
ła cisza.
- Nie miałem na myśli gipsu. Chodziło mi o nas.
Nie odrywała oczu od Malii i Byrona pluskających się
w brodziku.
- Co z nami?
- Dobre pytanie.
- To ty je stawiasz.
- Oboje to zrobiliśmy. Wczoraj.
Przeniosła wzrok na Tripa.
- Już mówiłam, że wcale nie żałuję tego, co się wczoraj
stało.
- A ja żałuję- stwierdził z powagą.
Odwróciła wzrok.
- Dlaczego?
- Zakochuję się w tobie.
Brenna wstrzymała oddech. Trwało to całą wieczność.
Zdawało się, że krew przestała krążyć w żyłach. Z tego, co
przed chwilą powiedział, trudno byłoby mu się wycofać.
- Jestem w domu dopiero od dwóch dni, a już straciłem
dla ciebie głowę. Chyba nie kłamią filmy wojenne, w których
miłość łączy chorego i pielęgniarkę.
- Nie widzisz, że to ja wszystko zaczęłam, że to ja cię
wciągnęłam?
- Uważam to za znaczący objaw.
- Objaw czego?
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 1
- Twojej dobroci. Twojej współczującej natury.
Zerwała się z miejsca.
- Mylisz się! Wczoraj nie odgrywaliśmy scen ze scenariu
sza filmowego. Wczoraj doszedł do głosu instynkt seksualny.
A ja sądzę, i mówię to tylko za siebie, że seks bez miłości nie
jest w moim stylu.
- W moim także nie, ale to, co do ciebie czuję, nie ma nic
wspólnego z rzeczywistością. Zostało ze mnie tylko pół męż
czyzny.
Gniewnie uniosła brwi.
- Ale wczorajszemu naszemu pocałunkowi niczego nie
brakowało.
- Miłość nie kończy się na pocałunku. I, bądźmy szczerzy,
na seksie również nie. Nie jestem taki jak kiedyś. - Spojrzał
na nią posępnie.
Brenna westchnęła głośno i uklękła przy leżance.
- Posłuchaj, Trip. - Objęła dłońmi jego rękę. - Masz moją
pełną akceptację. Nie tłum szczerych uczuć i...
- Nie mogę...
Kładąc palec na jego ustach, nakazała milczenie.
- Proszę w zamian, abyś pozwolił się kochać. Jesteś naja
trakcyjniejszym, najseksowniejszym mężczyzną, jakiego
w życiu poznałam. Niczego nie ukrywam. Chcę cię kochać
i kochać się z tobą.
Przekroczyła ostatnią granicę. Z rozpostartymi skrzydłami
szykowała się do lotu w nieznane.
- Nie robię sobie złudzeń, co możesz i czego nie możesz
w tym stanie. Musimy wykazać pomysłowość, dopóki nie
zdejmą ci gipsu.
Pochyliła się i musnęła ustami jego wargi.
1 3 2 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Dzień i noc myślę o rzeczach, które moglibyśmy robić.
O tym, jak je robić. Kiedy i gdzie.
- Brenno - szepnął ochryple. - Jeśli stroisz sobie żarty...
- Nie żartuję. Kiedy pozbędziesz się gipsu, poznamy swo
je ciała na nowo i wypróbujemy nowe możliwości.
Przyciągnął ją do siebie. Wdychał świeżą woń kobiecej
skóry. Zajrzał w bursztynowe oczy.
- Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz. Przynaj
mniej jedno z nas musi zachować zdrowy rozsądek.
Objęła go za szyję.
- Wiem, co robię i czego pragnę. Pocałuj mnie znów,
Trip...
Ich usta stopiły się w jedność. Gorące i pożądliwe, ofiarne
i zaborcze, złączone w ogniu miłości.
Jednym zręcznym ruchem znalazła się na leżance. Wyciąg
nęła się na boku i przywarta do Tripa. Pozwoliła mu zawład
nąć swymi ustami, sama zaś czerpała do woli słodycz z jego
warg. Czuła, że dłoń mężczyzny błądzi po jej plecach, szuka
jąc zapięcia bluzki. Przyzwoliła na to bez słów.
Kusa kolorowa bluzka spadła na ziemię. Nagie piersi Bren
ny zetknęły się z torsem Tripa.
- Brenno... - dyszał - pragnę cię, ale nie mogę...
- Możesz - zapewniła szeptem. Pogłaskała włosy na pier
si mężczyzny. - Możesz dotknąć...
Pogłaskała jego brodawkę. Zadrżał i otworzył oczy.
- Linda sin comparación - szepnął po hiszpańsku na wi
dok pełnych piersi Brenny, zakończonych różowymi sutkami
i upstrzonymi maleńkimi punkcikami piegów.
- To chyba znaczy, że lubisz piegi - mruknęła oszołomio
na pieszczotami.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 3
- To znaczy „niezrównanie piękna". Podoba mi się to, co
widzę, nawet bardzo.
Otoczył kciukiem różową obwódkę brodawki, która naty
chmiast stwardniała.
- Tak... tak - powtarzała półgłosem i przesunęła się na
leżance tak, by pierś znalazła się na wysokości ust Tripa. Gdy
niecierpliwy język dotknął jej skóry, zadygotała. Nigdy piesz
czoty mężczyzny nie dały jej takiej rozkoszy. Były mąż, pro
fesor literatury angielskiej, z większym zaangażowaniem ana
lizował poezję miłosną, niż zaspokajał w łóżku oczekiwa
nia młodej żony. Poezja, nie namiętność, pchnęła Brennę w je
go sidła.
Teraz odkryła, że usta mężczyzny umieją pisać najpiękniej
sze wiersze miłosne.
Nagle powietrzem wstrząsnął silny wybuch. Kochankowie
oderwali się do siebie. Byron i Malia wyskoczyły z basenu
i schowały się pod leżanką. Potem nastąpił drugi wybuch. Od
strony szosy dobiegły hałaśliwe śmiechy, pisk opon i warkot
odjeżdżającego samochodu.
- Co to? - Zdezorientowana Brenna w pierwszej chwili
myślała tylko o tym, że jest naga do pasa.
Podniosła się z leżanki. Przecież dom stał daleko od szosy.
Nikt nie mógł ich zobaczyć. Jednak włożyła bluzkę.
- Dzieciaki rzucają petardy - stwierdził Trip z grymasem
niezadowolenia na twarzy.
- Śmiertelnie się przestraszyłam. - Obronnym gestem
ścisnęła bluzkę na piersiach. - Skąd wiesz, że to petardy?
- Sam się tak bawiłem w święto Czwartego Lipca.
- Czy petarda może wzniecić pożar?
Kiwnął głową.
- Wyjdź na drogę i sprawdź na wszelki wypadek.
1 3 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Pożar. Jeszcze tego nam trzeba - mruknęła pod nosem,
zapinając bluzkę.
- Aha - zgodził się Trip. - Ledwie ugasiliśmy pożar na
szych ciał.
- Oby nie pozostały same zgliszcza - zauważyła, zerkając
na Tripa. - Zaraz wracam.
- Zaczekam. Będę się spalał jak najwolniej.
Sprawdziła, czy petardy nie uczyniły szkód, i pomknęła
z powrotem do domu. Wtem w kuchni odezwał się telefon.
Zmarszczyła czoło. Dzwonił bez końca.
Trip zamknął oczy i starał się rozluźnić. Za wiele wrażeń
jak na jeden świąteczny weekend. Usłyszał ciche kroki Brenny
na trawie.
- Trip?
- Pozwól mi zgadnąć. Nagłe wezwanie?
Nie patrzył na Brennę, aby znów nie rozpalać w sobie
namiętności.
- Klacz Pembertona, Trixie, ma...
- Kolkę - dokończył bez wahania. - Jak przypuszczam,
Ash i Cissy Pembertonowie przyjmują gości.
- Rzeczywiście, Ash wspomniał, że przyjechali przyjacie
le z Manhattanu. A cóż to ma wspólnego z Trixie?
- Bardzo wiele. - Westchnął i otworzył oczy. - Pemberto
nowie należą do śmietanki towarzyskiej San Francisco. Za
wsze chcieli mieć ranczo. W zeszłym roku kupili Quail Hill.
Odwiedzili ich tam przyjaciele z miasta. Próbowali karmić
Trixie z ręki. A bardziej boją się koni niż konie ludzi. Rozsy
pywali połowę karmy, bo bali się, że klacz ich ugryzie.
Brenna pokiwała głową.
- Zaczynam rozumieć. Trixie zjada karmę z ziemi, a przy
okazji połyka kurz i żwir. Nie strawione resztki zbierają się
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 5
w żołądku i wywołują ból. Gdyby konie potrafiły wymioto
wać, nie byłoby problemu, ale nie potrafią, więc musimy robić
co w naszej mocy. Diagnoza: kolka.
- Słusznie, pani doktor. - Trip uśmiechnął się z aprobatą.
- To samo było podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia,
kiedy Pembertonowie podejmowali gości z Londynu. Historia
powtórzyła się też przy okazji wizyty bogaczy z Palm Beach.
- Powinnam zastosować najpierw czopki? A może sondę
jelitową?
Potrząsnął głową.
- Nigdy nie używałem tych metod. Trixie jest nerwowa.
Kiedy podasz środek przeciwbólowy, uspokoi się. Najwię
kszy problem jest z płukaniem żołądka.
Brenna przełknęła ślinę.
- Od czasu studiów nie leczyłam kolki u koni. Odśwież
moją pamięć.
- Kiedy podczas badania uda ci się dobrze osłuchać wnę
trzności, zacznij od zastrzyku. Koń się uspokoi. Poprowadź go
trochę w kółko. Jeśli to pomoże, pospaceruj jeszcze kilka
godzin, aby zlikwidować zaparcie.
- Czy mogę liczyć na Asha przy oprowadzaniu konia?
- W żadnym wypadku. Jego rola ogranicza się do zapłace
nia rachunku.
Brenna uniosła brwi.
- Czy jest hojny?
- Zgadłaś. Nie liczy się z groszem, bo ma majątek warto
ści trzydziestu milionów dolarów. Wściekłość mnie bierze,
kiedy po raz dziesiąty powtarzam, żeby Trixie nie jadła nicze
go z ziemi. Pemberton słucha, a potem wypisuje czek.
- Nie może upilnować swoich przyjaciół?
1 3 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Niestety. Przyjęcia zaczynają się tam od szampana,
a kończą wraz z wyjazdem ostatniego gościa.
- A więc szampan leje się strumieniami.
- A kawior jedzą łyżkami. - Trip błysnął białymi zębami
w uśmiechu. - Quail Hill jest godzinę jazdy stąd po górskich
serpentynach. - Sięgnął po kulę. - Nie wrócisz przed północą.
- Biedna Trixie. - Brenna pomogła Tripowi podnieść się
z leżanki. -Zadzwonię po Litę.
- Biedna mama. Po tylu latach znów opiekuje się chorym
dzieckiem.
- Po to są matki.
- Ona zostanie na noc, wiesz? - burknął, kiedy dotarł do
łóżka.
- Wiem.
Nie udało się uspokoić Trixie, dopóki Ashley Pemberton
stał Brennie nad głową. Zgrabna siwa klacz wiła się z bólu na
podłodze słabo oświetlonej stajni. Ogród tonął w blasku sztu
cznych ogni. Na szczęście elegancki, wyniosły Ashley szybko
powrócił do gości.
Trixie leżała tak od kilku godzin. Właściciel próbował
oprowadzać ją wokół wybiegu, lecz stawiała opór. Brenna
odniosła wrażenie, że traktuje klacz jak modny samochód,
który w razie potrzeby oddaje się do warsztatu. Gdyby zwie
rzęta potrafiły płakać, wylałoby się morze łez. Nic dziwnego,
że Trixie nie życzyła sobie towarzystwa Pembertona.
Kiedy wyszedł, klacz wstała na chwiejące się nogi i po
zwoliła zbliżyć się Brennie ze słuchawkami.
- Dobra dziewczynka. Spokojnie. - Brenna poklepała ko
nia po aksamitnych nozdrzach. - Osłucham twoje serce
i zmierzę puls. Tak, wiem, że cię boli w środku.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 7
Puls przyspieszony, ale słychać kruczenie w jelitach. Zda
niem Tripa był to objaw pozytywny. Wargi i dziąsła różowe,
bez wyraźnych zaczerwienień. Kolejny dobry znak!
Stękająca Trixie przysiadła na tylnych nogach, usiłując
sobie ulżyć. Brenna pogładziła jej spocony zad. I wszystko
poszło dobrze. Wolny od balastu zalegającego w żołądku koń
stanął spokojnie na czterech nogach. Puls wrócił do normy.
Trixie ufnie trąciła pyskiem ramię kobiety.
- Widzisz - ucieszyła się Brenna - nie będziesz potrzebo
wała tej wstrętnej sondy, prawda? - Wyprowadziła ją za uzdę
ze stajni. - Ja też chciałabym pospacerować, Trixie. Paręset
okrążeń przywróci cię do formy i pozwoli spłacić rachunki za
szpital Tripa.
Następnego ranka Lita przyrządziła na śniadanie huevos
rancheros,
jaja sadzone na kukurydzianym placku. Zazwyczaj
Brenna przed drugim śniadaniem pila tylko kawę, lecz tego
dnia zjadła cały talerz, aby nabrać sił. Po trzech filiżankach
kawy oczy wciąż same się zamykały i Brenna wątpiła, czy
w tym stanie zdoła przyjąć wszystkich pacjentów i odbyć wi
zyty domowe.
Trip jeszcze spał, kiedy otworzyły gabinet.
Pierwszymi pacjentami okazali się spaniel z kleszczem
w uchu i kotka cierpiąca na letnią egzemę. Potem pojawiła się
kolorowa papuga amazońska. Właściciel chciał jej podciąć
skrzydła, aby nie uciekała z klatki. Jego poprzednia papuga
wyfrunęła przez okno i usiadła na przewodach wysokiego
napięcia - z wiadomym skutkiem.
Lita zaniosła śniadanie synowi.
- Jutro Trip dostanie elektryczną maszynkę do golenia
- obwieściła po powrocie z jego sypialni.
1 3 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
Brenna chciała zaproponować, aby wziąć jedną z golarek
weterynaryjnych, ale zrezygnowała. Lita mogłaby spytać, dla
czego nie wypróbowała jej wcześniej, goląc Tripa. Nie miała
ochoty opowiadać, że wzbraniała się przed dotykaniem atra
kcyjnego mężczyzny i pomysł z golarką nie przyszedł jej wte
dy do głowy.
Doktor Jamison przybył o jedenastej. Siedział w pokoju
pacjenta przez godzinę. Siwowłosy lekarz wkroczył ze swą
walizeczką do poczekalni, kiedy Lita i Brenna układały pro
gram zajęć na popołudnie.
- Pobyt w domu wyraźnie mu służy - obwieścił. - Tylko
nie dopuszczajcie go na razie do pracy - dodał surowo. - Mo
że przyjmować gości, ale musi się trzymać z daleka od prakty
ki lekarskiej, dopóki mu nie pozwolę. Zrozumiano?
Lita uniosła brwi z powątpiewaniem. Stwierdziła, że pole
cenia doktora Jamisona zostaną wykonane, jeśli Trip wykaże
dobrą wolę.
- Rozumiem - odezwał się Jamison. - Trudno takiemu
człowiekowi usiedzieć na miejscu. Wynajęcie pielęgniarki to
luksusowe rozwiązanie - ciągnął - chyba że zdołacie we dwie
zapewnić Tripowi odpowiednie Warunki higieny i opieki. Do
zdjęcia gipsu będzie tu przyjeżdżał rehabilitant. Co drugi
dzień. Po zdjęciu gipsu codziennie.
Lita i Brenna miały świadomość, że gotówki z prowadze
nia praktyki nie wystarczyłoby na zatrudnienie pielęgniarki.
- My to możemy robić - odpowiedziały jednocześnie.
Jamison skinął głową z aprobatą.
- Już i tak wykonałyście kawał dobrej roboty. Żebra goją
się o wiele szybciej, niż oczekiwałem. Chciałbym też wie
dzieć, co się stało z bliznami po oparzeniach.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 9
- Jakich oparzeniach? - zdziwiła się Lita. - Niczego nie
zauważyłam, kiedy myłam go wczoraj.
- No właśnie. Gdzie się podziały? - Zerknął znad okula
rów najpierw na Litę, potem na Brennę.
Młodsza z kobiet odchrząknęła.
- Maść na krowie wymiona. - Rozłożyła bezradnie ręce.
- Tylko to miał w apteczce. Kazał mi wetrzeć maść w skórę.
- Maść na wymiona? - powtórzył Jamison, marszcząc nos
z niesmakiem.
- Na popękane wymiona.
Wyraz oczu Jamisona mówił, że im mniej wyjaśnień, tym
lepiej. Koledzy Brenny w San Jose też szczycili się tym, że
umieją znaleźć racjonalne wytłumaczenie najniezwyklejszych
faktów.
- Efekt placebo, bez wątpienia - mruknął. - Wpadnę
w piątek późnym popołudniem.
Mrugnął do Lity i wyszedł.
Brenna westchnęła. Jeszcze nigdy nie spotkała się z efe
ktem placebo w leczeniu zwierząt. Jamison, doktor medycy
ny, miał jednakże doświadczenie w leczeniu ludzi. Pacjenci,
którzy bezgranicznie wierzą w cudowną moc jakiegoś nawet
banalnego leku, szybciej zdrowieją.
Jeśli ma się do czynienia z koniem cierpiącym na kolkę czy
chomikiem chorym na raka, trudno mówić o wierze w wy
zdrowienie. A gdy wykluczyć czynnik psychologiczny
w przypadku chorego człowieka, cóż pozostaje? Brenna oba
wiała się, że chodzi tu o coś innego, o siłę tkwiącą w osobie
leczącej.
- Cóż za zorro argentino z tego faceta! - stwierdziła Lita
półgłosem, patrząc na Jamisona wsiadającego do eleganckie
go niebieskiego kabrioletu.
1 4 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
- A cóż to znaczy? - dopytywała się Brenna z łobuzerskim
uśmiechem.
- Srebrny lis, amiga.
- Ach, tak. Oczy wiście.
- Si. On jest wdowcem. Tylko o pięć lat młodszym ode
mnie.
- I chyba interesuje się tobą. Widziałam, jak puścił oko.
Może zaprosisz go w piątek na kolację?
Lita kokieteryjnie przerzuciła warkocz przez ramię.
- Czemu nie. Może powinnam samą siebie wydać za mąż?
— Spojrzała zakłopotana na Brennę. - On wciąż myśli, że
chciałam go wyswatać i dlatego cię zaangażowałam, amiga.
- Naprawdę? - Brenna zachowała kamienną twarz. -
Przecież mnie przeprosił.
- Owszem, ale chyba bez przekonania. - Lita pokręciła
głową i westchnęła. - W głębi duszy wierzy, że celowo przez
dwa dni trzymałam się z daleka, aby pchnąć was ku sobie.
- Lita, nie sądzę, by...
- Znam mojego syna. Martwię się, odkąd wrócił do domu,
ale znalazłam rozwiązanie.
- Jakie mianowicie?
- Jeśli sprowadzę się tu na tydzień lub dłużej, przestanie
mnie podejrzewać. Ja natomiast nie będę musiała jeździć tam
i z powrotem, jeśli zostaniesz nagle wezwana w nocy do pa
cjenta. To rozwiąże wszystkie problemy, prawda, amigal
- O, tak. - Brenna starała się ukryć rozczarowanie. Ten
pomysł nie zachwycił jej.
- Muy bien. Czas na lunch. Pojadę do domu i spakuję
torbę.
ROZDZIAŁ
Przejazd po rzeczy zajął Licie godzinę. W tym czasie tele
fon wprost się urywał. W przerwach między rozmowami
Brenna sączyła ciepławą kawę, myśląc, że Lita nie ma naj
mniejszego pojęcia o zdarzeniach minionego weekendu. Ina
czej trzymałaby się z daleka od rancza poza godzinami pracy
w gabinecie.
Jak czuł się Trip pozostawiony sam sobie? Nudził się?
Potrzebował czegoś? Nie mogła jednak odejść od telefonu
i odwiedzić go.
Zastanawiała się, czy Trip wie o decyzji matki. Czy obwie
ściła mu ją, przynosząc śniadanie? Jak to przyjął? Z równym
jak Brenna niezadowoleniem? A może z ulgą?
Gdybyż Lita wiedziała, jak im przeszkadza... Brenna nie
chciała mówić Licie, że jako swatka spisała się nadspodziewa
nie dobrze. Nie wyobrażała sobie także, aby mogła zakradać
się po kryjomu do łóżka Tripa o północy, podczas gdy w są
siednim pokoju śpi jego matka.
A może to wszystko obróci się na dobre? Trip słusznie
twierdził, że pewne sprawy wymagają wyjaśnienia. Cóż wła-
1 4 2 • SZÓSTY ZMYSŁ
ściwie jej powiedział? Jedynie to, że zakochuje się w swojej
pielęgniarce. Zakochiwanie się - to ledwie początek. Pier
wszy, najłatwiejszy krok, z którego można się wycofać. Nato
miast ona kompletnie straciła głowę.
Z drugiej strony, wiedziała dużo o Tripie, zanim go poznała
osobiście. Podświadoma, ukrywana przed samą sobą skłon
ność wraz z przybyciem Harta do domu rozkwitła w płomien
ne uczucie. Brenna zbliżyła się do niebezpiecznej granicy
całkowitego odsłonięcia myśli i pragnień. Czy nie nazbyt wie
le miała do stracenia? Już raz przegrała, stawiając wszystko na
jedną kartę. Straciła pracę i widoki na przyszłość. Co jej gro
ziło tym razem?
Trip, podobnie jak doktor Jamison, należał do realistów
i niedowiarków. Przekonała się, jak skrupulatnie prowadził
kartotekę obserwacji pacjentów. Tylko w sporadycznych
przypadkach kierował się intuicją, nie zaś jednoznacznymi
objawami choroby. Słowem, był z niego doskonały wetery
narz, ufający sprawdzonym metodom i niemal nigdy nie ryzy
kujący życia zwierzęcia.
Brenna niewiele miała czasu na poważne rozmyślania.
Przyjazd Lity zbiegł się z pierwszą popołudniową wizytą. Na
leżało zająć się pracą dla dobra praktyki Tripa.
- Co zdecydowałaś? - spytał Trip, patrząc z niedowierza
niem na Lite.
Matka stała z walizką w ręce na progu sypialni.
- Wprowadzam się tu na tydzień lub dłużej - powtórzyła
- aby ci pomagać.
Zamknął oczy, żeby ukryć wściekłość. Kiedy otworzył je
po chwili, z trudem powstrzymał się od wybuchu.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 3
- Cóż, to wspaniale - odezwał się z wymuszonym uśmie
chem.
- Zajmę pokój sąsiadujący z sypialnią Brenny. Kiedy się
rozpakuję, przyniosę ci obiad.
- Dzięki. - Odprowadził uśmiechniętą matkę wzrokiem
i opadł na poduszki.
Przeklinał swój los. Czy Brenna zareagowała tak samo?
A może błogosławiła splot okoliczności? Czy zapomniała
o tym, że mieli wykazać się pomysłowością w intymnych
zbliżeniach?
Trip pozostawał w niepewności aż do następnego dnia.
Dwie pilne operacje zatrzymały Brennę aż do północy. O tej
porze spał, a rano, zanim się obudził, Brenna już przyjmowała
pacjentów w gabinecie.
Potem pojawił się Conrad Metz, fizykoterapeuta, były za
paśnik o jasnych włosach, niebieskich oczach i niebywałej
sile. Trip cieszył się, że Brenna nie towarzyszy im przy masa
żu. Zbyt wielki był kontrast między niesprawnym, słabym
doktorem Hartem a tryskającym energią terapeutą. Dobrze
chociaż, iż Metz okazał się szczęśliwym mężem i ojcem trojga
małych dzieci.
Po wyjściu Conrada Brenna zamknęła gabinet i przyszła do
pokoju Tripa, by w jego i Lity towarzystwie zjeść lunch.
- Jak poszły ćwiczenia? - spytała, nie odrywając wzroku
od talerza.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała, to podejrzenia Lity.
Jakby nie wystarczały dotychczasowe komplikacje...
- Nieźle. Podnosiłem ciężarki zdrową ręką i nogą. Na ho
ryzoncie widać już samodzielne poruszanie się.
- Posłuchaj, Trip. W ciągu najbliższych kilku tygodni nie
ma o tym mowy. Tak powiedział Conrad - sprostowała Lita.
1 4 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Boicie się, że sam spróbuję? Całkiem niepotrzebnie.
Nawet gdybym chciał, nie dam rady. - Trip zerknął znacząco
na Brennę.
Matka obrzuciła go surowym spojrzeniem.
- Zbyt wcześnie wyszedłeś ze szpitala. Od tej pory nie
biorę za ciebie odpowiedzialności, hombre.
- Więcej nie okażę nieposłuszeństwa. Bądź spokojna.
- Uspokoję się w dniu, kiedy staniesz na nogi.
- Ściślej: na nogę.
- Masz dwie nogi, wiem, co mówię. - Lita wstała z krzes
ła. - Kto chce na deser pysznego soku brzoskwiniowego?
Trip pomachał ręką.
- Dziękuję. Najadłem się do syta.
Gryząc ostatni pieróg, Brenna także zaprzeczyła ruchem
dłoni.
Lita ruszyła do kuchni, nawołując po drodze swoje ukocha
ne świnki.
- To cała moja matka. Pełna soczystych niespodzianek
- zażartował Trip i natychmiast spoważniał. - Jesteś dzisiaj
taka cicha. Ciężka noc?
Kiwnęła głową.
- Old Gold nie przeżył operacji.
- Co się stało pieskowi Luelli Mangione?
- Przegrał starcie z odyńcem.
- O rany! Jak to przyjęła Luella?
- Pogrążyła się w smutku.
Odetchnął głęboko.
- Biedna Luella. Nie może mieć dzieci. Old Gold był dla
niej jak dziecko. Przybiegała do mnie, kiedy tylko kichnął.
Zadzwonię do niej po południu, mimo zaleceń Jamisona,
abym odpoczął od spraw zawodowych.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 5
- Ucieszy się - oświadczyła Brenna z uśmiechem wdzię
czności. - Myśli o tobie, jak wszyscy twoi klienci.
- Kiedy zobaczą, co ze mnie zostało, przestaną.
- Dzwoniło dziś parę osób pytając, jak się czujesz.
- I co powiedziałaś?
- To samo co Lita, to znaczy, że wróciłeś do domu, ale
jeszcze nie przyjmujesz gości.
- Dobrze. Nie chcę spotykać się z nikim, jeśli nie muszę.
- Doktor Jamison nie ma nic przeciwko odwiedzinom
- przypomniała cicho.
- Jamison - prychnął pogardliwie. - Pozwala przyjmo
wać gości dzień i noc, ale zabrania rozmawiać o sprawach
zawodowych i nie zgadza się nawet na przejrzenie dokumen
tów. Nie widzę w tym żadnej logiki lekarskiej.
- Słusznie. Zaczynam przypuszczać, że Jamison popełnia
błąd, zabraniając ci pracy. Przecież to dobry znak, że chcesz
powrócić do obowiązków zawodowych.
- Tak. - Trip uśmiechnął się ponuro. - Dobry znak. Zapo
minam, że muszę sprzedać praktykę. Po co zawracać sobie
głowę klientami?
- Trip, jesteś tu potrzebny. I klientom, i mnie.
Popatrzył na nią z uwagą.
- Sądziłem, że świetnie sobie radzisz.
- I to cię niepokoi?
- Tak - przyznał po chwili wahania. - Ta praktyka to moje
dziecko. Tylko moje. Nie podoba mi się myśl, że ktoś szybko
i bez trudu idzie ścieżką, którą mozolnie wydeptałem. Matka
mówi, że tak się stało.
- Mówi tak, żeby cię nie martwić. A prawda jest taka, że
ledwo daję sobie radę.
- Nie widać.
1 4 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Poczekaj, aż poznasz rezultaty mojej działalności. Twoje
wskazówki na temat Trixie zaoszczędziły mi mnóstwo czasu
i zabiegów diagnostycznych. I niewątpliwie Old Gold mógł
by przeżyć, gdyby operację przeprowadzało dwóch wetery
narzy.
- Chyba półtora - poprawił ironicznie. - Nie udawajmy,
że mogę się przydać jako chirurg.
Brenna wzruszyła ramionami.
- Mógłbyś asystować. Chociażby przygotować narzędzia
i dokonać natychmiastowego znieczulenia w razie koniecz
ności.
Milczenie Tripa świadczyło o tym, że Brenna dotknęła czu
łej struny.
- Twoje rady przydałyby mi się zeszłej nocy - ciągnęła.
- Doświadczenie się liczy. Pracujesz w zawodzie dwa razy
dłużej niż ja.
- I jeszcze parę innych rzeczy robię dłużej niż ty - uciął
cierpko. - Na przykład kuśtykam o kuli. Poza tym masakruję
twarz przy każdym goleniu. Zastanawiam się też, czy...
- Słucham?
- Nic,nic...
Brenna spostrzegła rumieniec pokrywający kark męż
czyzny.
- Myślisz wciąż o nas, prawda?
- Tak, o nas - burknął. - A ty?
- Nie. Mam tylko nadzieję, że Lita wyjedzie, zanim za
mienisz się w zrzędę.
Przed wyjazdem Lity zaszła w Tripie jedna zmiana na le
psze: zaczął przyjmować gości. Kiedy rozniosła się wieść, że
wrócił do domu, telefon wprost się urywał.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 7
Wreszcie Lita wkroczyła do akcji. Obwieściła synowi, że
albo zacznie sam odbierać telefony i umawiać się na odwie
dziny, albo wynajmie specjalną telefonistkę. Po półgodzinie
pojawił się pierwszy gość. A potem popłynął strumień przyja
ciół i klientów.
Przynosili kwiaty, ciasta, cukierki, owoce, rośliny donicz
kowe. Dzieci, wdzięczne za wyleczenie piesków czy chomi
ków, dekorowały sypialnię balonikami, a na gipsie rysowały
uśmiechnięte buzie. Przybyły też siostry Tripa. Elena z mę
żem i dziećmi spędzili na ranczu cały dzień. Bianca przyje
chała z Nowego Meksyku na dwa dni. Conrad Metz musiał
wypraszać gości podczas ćwiczeń rehabilitacyjnych.
- Jamison mnie zabije. Kiedy mówił o gościach, nie miał
na myśli tłumów - denerwowała się Lita, choć życzliwe i po
wszechne zainteresowanie synem sprawiało jej radość.
- Im więcej odwiedzających, tym lepiej Trip wygląda -
zapewniała Brenna.
I rzeczywiście. Po paru dniach Trip poweselał. Napady
złego humoru stawały się coraz rzadsze. A co najważniejsze,
przestał, nawet w żartach, nazywać się kaleką. Niestety, Bren
na niewiele czasu spędzała z Tripem, a i to zawsze w obecno
ści kogoś trzeciego.
Byron, Malia i koty oczywiście panowały niepodzielnie na
łóżku chorego. Przymilaniu i pieszczotom nie było końca.
Zanim doktor Jamison przyjechał z piątkową wizytą, zda
wało się, że cała okoliczna ludność przewinęła się przez pokój
ulubionego weterynarza.
- Czy mówiłem, że macie wpuszczać wszystkich? - spytał
Jamison ironicznie, obejrzawszy wnętrze sypialni i napisy na
gipsie.
1 4 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
Po gruntownym zbadaniu Harta wkroczył do kuchni, gdzie
Brenna i Lita rozmawiały przy szklance mrożonej herbaty.
- Co by pani powiedziała na kolację w mieście? - zapro
ponował „srebrny lis" Licie.
Matka Tripa oblała się rumieńcem i omal nie upuściła
szklanki. Zerknęła niepewnie na Brennę.
- Jak sądzisz, amigal Dasz sobie radę beze mnie dziś
wieczorem?
- Jedź! - nakazała Brenna, błogosławiąc w duchu lekarza
za to, że zdołał oczarować Litę. - Przepracowujesz się. Jest
piątek. Jedź do domu na weekend.
- A ty, muchachal Przydałoby ci się trochę wolnego. Trip
wymaga jednak...
Brenna przerwała uniesieniem dłoni.
- Jedź. Zabaw się. A ja odegram rolę pielęgniarki. Mogę
wyłączyć telefon i odpocząć od klientów, jeśli cię to uspokoi.
- Muy bien - zdecydowała Lita. W oczach miała radość.
- Pójdę spakować rzeczy i powiedzieć Tripowi.
Tymczasem Brenna gawędziła z Jamisonem. Lita zjawiła
się z walizką i podniosła lament.
- On śpi, amigal Nie chciałam go budzić.
- Odwiozę panią do domu, seńora - zaoferował Jamison,
chwytając walizkę. Ruszyli do wyjścia.
Brenna włączyła automatyczną sekretarkę i wywiesiła na
drzwiach kartkę: „Nikogo nie ma w domu". Napis miał po
wstrzymać ewentualnych gości. Umieściła Byrona i Malię na
wybiegu dla psów. W końcu przyjrzała się swemu ubraniu.
Dżinsy i sprana zielona koszula. Niezbyt ponętny strój, ale,
z drugiej strony, musiała włożyć coś, co zdejmuje się szybko
i bez trudu.
Zanim weszła pod prysznic, zerknęła w lustro na swoją
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 9
zarumienioną twarz. Nigdy przedtem nie planowała uwiedze
nia mężczyzny. Czuła lęk. I podniecenie.
Planowała podać na kolację fettuccine Alfredo, do tego
sałatę w sosie winegret, butelkę wina, prezent od gości, i cze
koladki, również ofiarowane przez odwiedzających.
Wśliznęła się w żółtą jedwabną podomkę zapinaną z przo
du na suwak. Żadnych guzików, zatrzasków, staników, majte
czek. Zadrżała z przejęcia na myśl o tym, jakże łatwo Trip
rozbierze ją do naga - jedną ręką.
Oczywiście, pozostawał jeszcze problem tego, czego Bren
na nie powiedziała Tripowi. Na razie nie zamierzała sobie
zaprzątać tym głowy. Rozczesała i wysuszyła włosy. Tego
wieczora pragnęła się kochać. Później przyjdzie czas na wy
znania.
Podekscytowana, zaczęła przygotowywać kolację, a nastę
pnie zajrzała do Tripa. Pokój tonął w złotych promieniach
zachodzącego słońca. Na ścianach tańczyły pierwsze cienie
zmierzchu. W ciepłym powietrzu unosił się zapach kwiatów.
Wazony stały wszędzie. Brenna wciągnęła głęboko do płuc
słodką woń. Mężczyzna wyprężył się na łóżku, otworzył oczy
i spostrzegł ją.
- Brenna? - mruknął sennie.
- Cześć - odezwała się cichym, drżącym głosem. - Lita
pojechała do domu na noc. I na kolację z doktorem Jamiso-
nem - dodała pospiesznie.
- Do domu i na... ? - Zamrugał, odganiając sen z powiek.
- Jesteśmy sami?
Kiwnęła głową i zbliżyła się do łóżka.
- Aż do jutra.
Znów zamrugał.
- Masz dużo czasu na obudzenie się - zapowiedziała, wi-
150 • SZÓSTY ZMYSŁ
dząc, że dobre nowiny zbiły chorego z tropu. - Wzywa mnie
kuchnia ifettuccine.
Nieco później przyniosła Tripowi szklaneczkę wina. Łóżko
było puste, a drzwi łazienki zamknięte. Dobiegał zza nich
szum wody lejącej się do umywalki.
Brenna zostawiła szklankę na szafce nocnej i wróciła do
kuchni. Chodziła niecierpliwie z kąta w kąt. Wreszcie wkro
czyła ponownie do sypialni Harta. Niosła szklankę wina dla
siebie. Trip, przykryty do pasa prześcieradłem, leżał wsparty
o poduszki.
- Czy już czas na kolację? — spytał, nie podnosząc wzroku
znad wina.
- Mogę podawać w każdej chwili.
- Wzniesiemy jakiś toast? Nie znoszę pić sam.
- Ja też. - Brenna usiadła na skraju materaca. Szklanki
stuknęły o siebie. - Za czyje zdrowie pijemy?
Uśmiechnął się lekko.
- Za Everetta Jamisona, doktora medycyny. Za człowieka,
który potrafi rozpoznać prawdziwą seńora bellissima.
- I za Carmelitę Hart - uzupełniła Brenna - która od pier
wszego wejrzenia rozpoznała zorro argentino.
Roześmieli się oboje. Sącząc wino, Brenna zrelacjonowała
wydarzenia całego tygodnia, sukcesy i porażki. Opowiedzia
ła, jak Jamison puścił oko do Lity.
Trip zachłannie obserwował jej usta. To wygładzały się
w uśmiechu, to ściągały w różowy romb, kiedy marszczyła
czoło. Brenna była prześliczna. Z żalem pomyślał, że ta wspa
niała kobieta chce się dla niego poświęcać.
Zauważyła, że Trip jej nie słucha.
- Przepraszam, ja... po prostu rozmyślałem.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 1
- Błądziłeś myślami po zakazanych regionach? - spytała
po długiej pauzie.
Skinął głową, dopił wino i odstawił szklankę.
- Te myśli nie dają mi spokoju od tygodnia. Nie uda się.
Brenna także odstawiła szklankę.
- Co się nie uda?
- No wiesz, między nami.
- Dlaczego nie?
- Zasługujesz na mężczyznę, który porwałby cię na ręce
i nosił przez całe życie. Nie jestem już do tego zdolny.
- Masz na myśli mężczyznę w rodzaju Rhetta Butlera
z „Przeminęło z wiatrem", który niesie Scarlett O'Hara
na rękach do sypialni, gdzie czekają na nią niebiańskie roz
kosze?
- Właśnie tak. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Oto co zro
biłbym, gdybym mógł. Co noc. Niezawodnie. Ale nie mogę.
- Nie musisz mnie wnosić do sypialni. Już tu jestem.
- Brenna dzielnie wytrzymywała wzrok Tripa.
- Mogłabyś mieć każdego mężczyznę, Brenno.
- Pragnę właśnie ciebie - stwierdziła łagodnie, muskając
palcem jego silnie zarysowaną szczękę. - Nie tylko twojego
ciała, lecz ciebie. Nie pragniesz mnie w ten sam sposób?
Chwycił jej nadgarstek.
- Przecież znasz odpowiedź, ale to, czego pragnę, nie
ma nic wspólnego z tym, co mogę zrobić. Leżę przykuty do
łóżka.
- Wiem, wiem od początku. Nie mam romantycznych złu
dzeń na temat tego, co możesz, a czego nie możesz teraz
zrobić. Ale wcale przez to nie pragnę cię mniej. I to teraz.
W tej chwili. Jestem gotowa, Trip. A ty?
Zamknął oczy i przycisnął jej dłoń do piersi.
1 5 2 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Miesiąc temu sam bym cię o to zapytał.
- I bez wahania odpowiedziałabym: tak.
Otworzył oczy.
- Wtedy ty leżałabyś na plecach, ale z całkiem innego
powodu. Dałbym ci wszystko. Wszystko - powtórzył aksa
mitnym szeptem.
- Daj mi dziś w nocy tyle, ile możesz, a będę zachwycona.
- Nie mam pojęcia, czy w ogóle mógłbym ci coś dać.
- Nie doceniasz siebie.
Zanurzyła dłoń we włosy Tripa. Pieszczotliwie powiodła
palcem po krawędzi ucha.
- Nic na to nie poradzę. Jeszcze nigdy nie miałem takiego
pietra w łóżku, Brenno.
- Ja też nie. Najczęściej leżałam na plecach.
- I czerpałaś z tego przyjemność, jak przypuszczam.
- Nie taką, jakiej się spodziewam po dzisiejszej nocy.
- Nie licz na wiele. Czuję się jak na nieznanym lądzie.
- Bądź po prostu sobą, dobrze? - szepnęła i zrzuciła
sandały.
Położyła się na łóżku obok Tripa i przycisnęła usta do jego
warg.
- Nie martw się. Biorę pigułki. Nic nam nie grozi.
Jęknął i poddał się pocałunkowi. Już po chwili Brenna
wiedziała, że kolacja przesuwa się w nieokreśloną przyszłość.
Dobrze, że wyłączyła kuchenkę.
Trip otoczył Brennę ramieniem, przygarnął do siebie, przy
cisnął. Czuł twardniejące sutki. Spragniony pieszczot język
nie ustawał w poszukiwaniach. Noga Brenny delikatnie spo
częła na biodrze Harta.
- Cokolwiek się zdarzy, kocham cię, corazón - szepnął.
- Mam nadzieję, że to wystarczy.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 3
- Corazón - powtórzyła obco brzmiące, lecz miłe dla ucha
słowo. - Co to znaczy?
- Kochana. Najdroższa.
- Kochana? Ach, Trip, rozpala mnie sposób, w jaki to
mówisz. Nazywaj mnie tak.
Wymawiał czułe słowo między pocałunkami. Szeptał je,
rozsuwając zamek błyskawiczny podomki i wyłuskując gorą
ce piersi o twardych różowych sutkach.
Brenna sięgnęła ręką do włącznika lampy. Łagodny złoty
blask oświetlił piękne piersi.
- Skąd wiesz, że lubię włączone światło w takich chwi
lach? - spytał półgłosem, nie spuszczając wzroku z Brenny.
- Nie wiedziałam. Zrobiłam prezent samej sobie. Nie chcę
stracić żadnego szczegółu z naszej wspólnej nocy.
- To ty składasz się z doskonałych szczegółów, corazón.
- Piegi się do nich nie zaliczają.
Wędrował palcami po cudownych okrągłościach kobiece
go biustu.
- Na tobie nawet piegi są doskonałe. Gdybym mógł, poli
czyłbym je wszystkie. Zwiedziłbym językiem twoją skórę, od
stóp do głów, wszędzie.
Wyobrażając to sobie, poczuła dreszcz.
- Zatem zacznij liczyć. Nie spiesz się- zachęciła.
Wygięła plecy w łuk, ośmielając Tripa. Potarła kciukiem
płaskie brodawki na męskiej piersi.
- O, tak - rozległ się gorący szept Tripa.
Pieścił ją wargami, zębami, językiem, tak zręcznie i deli
katnie, że z trudem łapała oddech. Dysząc, oderwała się od
niego.
- Sprawiłem ci ból?
- Nie... nie...
1 5 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Co się stało?
Dotknęła dłoni, która spoczywała na jej lewej piersi.
- Trip, kiedy mnie całujesz, nie wiem, co się ze mną
dzieje. Czuję się tak wspaniale, że tracę oddech i przenoszę się
w inny świat.
- Aż tak świetnie?
Widział, że Brenna nie przesadza. Jej sutki były okrągłe
i twarde jak perły. Nie skrywała swego pożądania. Trip rów
nież nie mógł dłużej oprzeć się namiętności. Po niedawnych
wątpliwościach nie zostało śladu.
- Rewelacyjnie - potwierdziła z zapałem.
Z trudem chwytała powietrze, lecz nie dbała o to. Zauwa
żyła, że pod prześcieradłem był zupełnie nagi. Nie miał na
sobie nic oprócz gipsu. Nagi i gotowy, by połączyć się z nią aż
do końca.
Sięgnął pod jedwabną podomkę.
- Nie masz nic pod spodem?
- Ani na wierzchu.
Wstała z łóżka. Podomka opadła na podłogę. Nie istniał
wstyd. Brenna wręcz prosiła, żeby Trip na nią patrzył. A on
ściągnął prześcieradło. Za takim widokiem tęskniła od wielu
dni.
Trip jeszcze nie spotkał tak cudownej istoty. Była dla niego
ideałem kobiecości.
Błysk w bursztynowych oczach powiedział mu, co Brenna
zamierza uczynić.
Uklękła w wąskim przesmyku między zdrową nogą Tripa
a gipsem.
- Brenno...
- Nie myśl o niczym.
Musnęła nogę mężczyzny od kostki po kolano. Zaraz po-
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 5
tem dłoń przeniosła się na udo. Gładziła je w górę i w dół. Trip
wstrzymał oddech. Czekał, aż ręka dotrze jeszcze wyżej.
- Jesteś pięknym mężczyzną - szepnęła, patrząc prosto
w płonące żądzą ciemne oczy. - Dawid Michała Anioła nie
może się równać z tobą.
- Kiedy Michał Anioł rzeźbił ten posąg, jego model nie
patrzył na tak nieziemską kobietę - odparł ochryple.
- A więc to mnie trzeba winić za braki w męskiej anatomii
przedstawione przez artystę?
- Właśnie.
- To najmilszy komplement, jaki kiedykolwiek słyszałam
- mruknęła, docierając do najbardziej wrażliwego miejsca.
Trip zamknął oczy i rozchylił usta.
- Brenno - jęknął - ja nie... - Zawahał się. - Już od daw
na z nikim nie byłem.
- Ja też.
- Nie chcę cię rozczarować.
- Wiem, że nie rozczarujesz.
- Jeśli nie cofniesz ręki, możesz się zawieść.
- Powiedz, kiedy mam przestać. Czy tak dobrze?
Pochyliła się i drażniła piersiami skórę mężczyzny.
- Brenno... - pogłaskał ją po policzku drżącym palcem
- nie musisz tego dla mnie robić.
- Ależ ja chcę. Chcę, żeby ci było dobrze.
- Nie twierdzę, że nie jest dobrze. Po prostu myślę o tobie.
- Na moim miejscu zrobiłbyś to samo. Z miłości i z miłością.
- Nawet nie wiesz, co bym zrobił, gdybym mógł-szepnął
żarliwie.
- Nie wątpię. Nic straconego.
W oczach byłej żony Trip nigdy nie dostrzegł tego blasku
i zachwytu, jaki pojawił się w bursztynowym spojrzeniu Brenny.
1 5 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Skąd wiesz?
- Zdradzają cię usta. To, jak całujesz. - Uśmiechnęła się
uwodzicielsko. - Zorientowałam się już przy pierwszym po
całunku.
Przejrzała go na wylot. Czy Trip powinien się z tego cie
szyć, czy smucić, że tak łatwo go rozszyfrować? Ale przecież
Brenna nie udawała radości z miłosnego zbliżenia.
- Żałujesz tego, co cię omija?
- Nie, ale żałuję, że martwisz się na zapas. Możesz żało
wać jedynie tego, że dziś w nocy nie jesteś panem sytuacji.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz?
Kiwnęła głową.
- Chcę być z tobą absolutnie szczera. Czy to cię szokuje?
- To mnie zdumiewa.
- Potrzebuję cię, Trip. Pragnę wszystkiego, co możesz mi
dać.
- Chodź, corazón.
- Powiedz dokładnie, co mam robić. Nie chcę, żeby bolały
cię żebra.
Pociągnął ją za rękę.
- Chodź do mnie. Uklęknij.
Ostrożnie oparła kolana po obu stronach bioder Tripa. Otwie
rała się przed mężczyzną, który wielbił każdy centymetr jej ciała.
- Jesteś taka piękna - szepnął, gładząc jedwabiste uda.
- Nie potrafię uwierzyć, że to robię.
Odszukał najwrażliwsze miejsce jej kobiecości. Zakołysała
się, zapraszając go do wejścia.
- O, Trip... tak... wszystko, czego chcesz... Tak...
Nie przerywając pieszczot, zaczął ją całować. Aż wreszcie
wszedł w nią do końca. Brenna ustaliła powolny, bezpieczny
rytm dla ich ciał.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 7
Trip był wspaniałym kochankiem. Pozwolił, aby pierwsza
dotarła na szczyt i zatraciła się bez reszty.
Trip dołączył wkrótce do płaczącej z radości kobiety.
Wybuchnął jak wulkan. Jeszcze nigdy nie było mu tak
wspaniale. Nigdy nie zaznał takiego spełnienia.
ROZDZIAŁ
10
Dawno już ucichły westchnienia, szepty i miłosne zaklę
cia, a Brenna i Trip nie mogli się od siebie oderwać. Uśmie
chali się, patrzyli na siebie z zachwytem i czule głaskali.
- Nigdy nie zapomnę tej nocy, Brenno.
- Nie wiedziałam, że za pierwszym razem może być tak
cudownie.
- Chcę więcej. Czuję to.
- Ja też. Biologia ma swoje prawa.
- Chyba tak. Mógłbym zostać w tobie na zawsze. A przy
najmniej przez całą noc.
- A więc zostań. Teraz, przez noc, potem. Potrzebuję cię.
- Ja też cię potrzebuję, corazón. Nawet nie wiesz jak
bardzo.
- Należę do ciebie.
- Ale jeszcze nie do końca. Poczekaj, aż pozbędę się gipsu.
- Trip, nie musisz mi nic obiecywać. Dzisiejszej nocy
pokazałeś mi, czym jest rozkosz.
Podniósł jej dłoń do ust.
- Ty także dałaś mi szczęście. Pomyśl o dniu, kiedy będę
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 9
mógł leżeć na tobie i patrzeć w twoje piękne oczy. Gdy poczu
jesz mój ciężar.
- Wyobrażam sobie.. .
- To dobrze. - Z każdym słowem oczy Tripa płonęły coraz
większym pożądaniem. - Przygarnę cię, a ty mocno mnie
obejmiesz. Będę cię obserwował. Będę...
Wstrzymał oddech. Brenna czuła, że znów budzi się jego
męskość.
- Co dalej? - szepnęła podniecona. - Mów! Nie przesta
waj mówić.
- Położę cię na łóżku...
Zamknęła oczy i pozwoliła się unosić wyobraźni.
- O, tak.
- Zaznaczę pocałunkami szlak na wewnętrznej stronie
twych ud...
Pieścił jej sutki.
- A potem?
- Nie ustanę w pieszczotach.
- Jakich?
- Językiem.
- Czy tak będzie?
- Nigdy nie obiecuję czegoś, czego nie mógłbym dotrzymać.
- Pamiętam... kiedy zdejmą ci gips.
Kiedy następnego ranka brała prysznic i ubierała się do
pracy, wiedziała na pewno, że spotkała mężczyznę swojego
życia. Nigdy nie czulą się tak kochana, pożądana, wielbiona.
Nikt jej tak nie zaspokoił. Żadnego mężczyzny nie kochała tak
radośnie, otwarcie, bez zahamowań.
W sobotę przyjęcia pacjentów trwały od dziesiątej do dru
giej. Lita zadzwoniła o dziewiątej.
1 6 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Buenos dias, muchacha. Jak sobie radzisz beze mnie?
- Świetnie. - Brenna zaczerwieniła się. Chciała dodać:
Rewelacyjnie. Fantastycznie. Wspaniale. Dziękuję z całej du
szy, że wydałaś na świat Tristana Pereza Harta. - Trip jesz
cze śpi.
- Bueno. Sen działa leczniczo. Słuchaj, jeśli obejdziecie
się beze mnie, nie wrócę przed poniedziałkiem.
- To żaden problem - stwierdziła Brenna na pozór spokoj
nie, lecz serce podskoczyło jej z radości. Dwie noce sam na
sam z Tripem! - Dobrze się bawiłaś ze srebrnym lisem?
- Si, seńorita. Fantastico. Dziś wieczór podejmuję go
u siebie przysmakami kuchni meksykańskiej. Co o tym
sądzisz?
- Ho, ho! Przejedzie kawał drogi, żeby zjeść z tobą kola
cję? Chyba szaleje za tobą?
- Amiga, to nie tylko srebrny lis. To żywe srebro. Straci
łam głowę.
Brenna uśmiechnęła się.
- Miłość kwitnie?
- Powiem ci w poniedziałek. Do tego czasu ograniczaj,
w miarę możliwości, odwiedziny. Trip potrzebuje odpoczyn
ku po tygodniu pełnym wrażeń.
Brenna dodała w myślach: „A zwłaszcza po ostatniej
nocy".
- Postaram się.
- Gracias, muchacha. Co ja bym bez ciebie zrobiła? Jesteś
dla mnie jak córka. Gdyby Trip... - Westchnęła. - Gdybyś
czegoś potrzebowała, dzwoń. Siedzę w domu. Pozdrowienia
dla Tripa.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 1
- Tripito, wyglądasz jak nowo narodzony - oznajmiła Lita
w poniedziałkowy poranek.
- Odpoczywałem przez cały weekend - odparł z kamien
ną twarzą. - A ty?
- Maravilloso - rozmarzyła się Lita. - Everett to wspania
ły mężczyzna.
Trip wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Everett, tak? Sprawy musiały zajść daleko.
- Si. Co byś powiedział na padrastol
- Ojczym? Chcesz...
Kiwnęła głową.
- Przejechał ponad trzysta kilometrów samochodem, żeby
zjeść ze mną kolację w sobotę. Wczoraj ja pokonałam tę samą
trasę, żeby spędzić z nim dzień. Rano rozmawialiśmy przez
telefon. Everett ma też zadzwonić wieczorem. W środę, po
wizycie u ciebie, zabiera mnie do kina. I co o tym sądzisz,
nińol
Mrugnął żartobliwie.
- Jedźcie do kina dla zmotoryzowanych. Zanikniecie się
w samochodzie. Moc wrażeń.
- Zgadzasz się?
- Nie mógłbym trafić na lepszego ojczyma niż Jamison.
Oświadczył się już?
- Prawie. Kiedy do tego dojdzie, zgodzę się. Wiem, że to
dość nagła decyzja, ale twojego ojca poślubiłam po miesięcz
nej znajomości i nie mogłam być szczęśliwsza. Everett i jego
żona zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia i wytrwa
li w uczuciu aż do końca. Żadne z nas nie należy do ludzi,
którzy stoją w miejscu, gdy uderza piorun.
- Odnoszę wrażenie, że stracę recepcjonistkę i sekretarkę.
- Everett musi mieszkać w San Luis. Tam przecież pracu-
1 6 2 • SZÓSTY ZMYSŁ
je. Ma cudowny dom, idealny dla dwóch osób. A mój domek
zostawimy sobie na weekendy i wakacje. Znajdę ci recepcjo
nistkę, Trip. Nie martw się.
- Wcale się nie martwię. Cieszę się razem z tobą, mamaci-
ta.
Zbyt długo żyłaś samotnie.
- Ty też. - Lita machnęła ręką. Wolała nie poruszać tego
tematu. - Wiem, wiem. To nie moja sprawa. Od dziś zajmuję
się własnym życiem. Z Everettem.
- Jamison zadzwoni wieczorem?
- Tak, tutaj.
Trip próbował ukryć rozczarowanie.
- Ach, więc sprowadzasz się z powrotem?
- Tak, a wyprowadzam w środę wieczorem ze zrozumia
łych względów. - Mrugnęła figlarnie i podniosła się z krzesła.
- Widzę, że Brenna przyniosła śniadanie. Co jeszcze mogę
zrobić dla ciebie, zanim zacznę pracę?
Trip spojrzał prosto w oczy matki.
- A może jednak przeniosłabyś się do domu dzisiaj za
miast w środę. Tylko się nie obraź.
- Ależ... dlaczego, ninol
-
Masz coś przeciwko nowej nueral
Z wrażenia Lita powoli znów usiadła na krześle.
- Co? Synowa? Kto?...
- B. J. Deveney.
- Brenna? Madre Maria - szepnęła Lita z niedowierza
niem. Chwilę potem do jej oczu napłynęły łzy szczęścia.
- Dlaczego niczego nie zauważyłam?
- Zaskoczyłem cię?
- Si. Po stokroć si. Czy już się - przełknęła ślinę - oświad
czyłeś?
- Nie wspomniałem o tym ani słowa. Nawet jeszcze do-
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 3
brze wszystkiego nie przemyślałem. Nie powinnaś jednak
sądzić, że wyrzucam cię z domu, aby romansować z lekarką,
która mnie zastępuje. Nas łączy coś więcej. To poważna spra
wa. Comprendel
- Comprend.
Dwa łóżka to zawsze o jedno za dużo, kiedy
dwoje ludzi się kocha. Bez względu na to, czy mają trzydzieści
czy sześćdziesiąt lat.
- Teraz rozumiem, dlaczego się nie zorientowałaś. Zdawa
ło mi się, że mam prawdę wypisaną na twarzy.
Uśmiechnęta Lita wzruszyła ramionami.
- Miłość jest ślepa. Wystarczyło, że Everett puścił do mnie
oko, a straciłam głowę. Czułam się jak uczennica.
- Wreszcie kogoś wyswatałaś- zażartował.
- Nie możesz powiedzieć, że źle postąpiłam. Zatrudniłam
Brennę!
Lita, kochająca matka, przytuliła syna i ucałowała go
w oba policzki.
W środę, późnym popołudniem, kiedy Everett i Lita wyszli
razem, Brenna przyniosła Tripowi do przejrzenia karty pa
cjentów.
- Jamison się nie dowie, że zapędzam cię do pracy - zapo
wiedziała. - Zobacz, ułożyłam karty w porządku chronologi
cznym, od pierwszego dnia pracy tutaj. Powinieneś wiedzieć,
co robię.
Godzinę później wkroczyła z kolacją na tacy. Lita przygo
towała dla nich arroz con polio, czyli kurczaka z ryżem.
- Nie znam lepszej kucharki niż Lita - oświadczyła.
Trip podniósł wzrok znad kartoteki.
- Lita kieruje się zasadą: panza lleno, corazón contento.
- Innymi słowy?
1 6 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Przez żołądek do serca.
- Nic dziwnego, że Everett Jamison wygląda ostatnio na
niezwykle szczęśliwego.
- Nie tylko jemu raduje się serce.
- Na przykład ja jestem bardzo zadowolona.
- Czy mogłabyś na godzinkę odstawić tę tacę z mojego
brzucha w jakieś inne miejsce?
- Powiedzmy, że tak. - Uśmiechnęła się porozumiewaw
czo. - Dlaczego?
- Ponieważ nie tylko moje serce cieszy się na twój widok,
corazón.
Nie powinnaś podawać kolacji w szortach.
Brenna przeniosła tacę na komodę.
- Jest lato - mruknęła - gorąco. W taki wieczór nawet
w szortach jest gorąco.
Zsunęła gumkę spodenek o dwa centymetry.
- Włożyłaś je specjalnie.
- Tylko dla ciebie. - Szorty zjechały o następne dwa cen
tymetry. - Zdejmę je również tylko dla ciebie.
- Chodź, pomogę ci. Potem ty pomożesz zdjąć moje.
Tak też się stało. Kolację zjedli bardzo, bardzo późno.
- Wiesz, czego zapomniałaś dopisać do rachunku Asha
Pembertona?
Trip powrócił do przeglądania dokumentów. Brenna, ze
szklaneczką sherry w ręku, kartkowała czasopismo wetery
naryjne.
- Czego?
- Zastrzyku.
- Trixie nie potrzebowała zastrzyku.
Brenna w myślach błagała Tripa, aby nie zaczynał rozmowy
na tematy zawodowe. Jeszcze nie była na to przygotowana.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 5
Zmarszczył brwi.
- Ona zawsze potrzebuje zastrzyku na uspokojenie.
- Wymagało to trochę cierpliwości, ale uspokoiła się sama
- wyjaśniła, próbując obojętnie wzruszyć ramionami.
Milczał przez minutę, zanim odłożył kartę Trixie.
- Jesteś pewna, że po prostu nie zapomniałaś tego zapisać?
- Absolutnie. Spośród wszystkich weterynarzy w klinice
w San Jose ja najskrupulatniej prowadziłam rachunki.
- Myślę o czymś innym. - Popukał w stos dokumentów.
- Zgadzam się w pełni z każdą twoją diagnozą, przepisanymi
lekami i zabiegami. Jesteś dobrym weterynarzem, bez dwóch
zdań. Dlaczego ci faceci z San Jose uważali cię za zbyt postę
powego lekarza?
- Wiesz, jacy potrafią być mężczyźni w rym zawodzie.
Spierałam się z nimi od pierwszego dnia studiów.
- Ile kobiet było na twoim roku?
- Jedna. Właśnie na nią patrzysz.
- Na moim nie było żadnej.
Brenna podstawiła Tripowi pod nos szklankę z resztką
sherry, z nadzieją, że zapach trunku odciągnie jego uwagę od
problemów medycznych.
- Skończ za mnie, a ja tymczasem posprzątam w kuchni,
dobrze?
- Jasne. Ale wciąż nie rozumiem. Ja przyjąłbym cię na
wspólnika, a jestem konserwatystą.
Wziął z jej rąk szklaneczkę i zmarszczył brwi w zamyś
leniu.
W kuchni Brennie wszystko leciało z rąk, stłukła talerz.
Stała nad zlewem i bezmyślnie patrzyła na skorupy. Nic nie
zwykłego nie zdarzyło się od nagłego wezwania do Trixie. Nie
udało się uratować Old Golda. Zniknęła uzdrowicielska moc,
1 6 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
która zlikwidowała blizny po oparzeniach na plecach Tripa.
Czy było to przejściowe, czy też na zawsze miała się rozstać
ze złudzeniami? Wróżka kazała czekać i uczyć się medytacji.
Pod koniec następnego tygodnia stan żeber Tripa poprawił
się na tyle, że kichnięcie, kaszel lub śmiech nie powodowały
bólu. Zdolny do bardziej elastycznych ruchów, coraz spraw
niej posługiwał się kulą i samodzielnie chodził po domu i pod
wórzu.
Trzymając chorą nogę na krześle, przesiadywał w kuchni
rano i wieczorem. Dotrzymywał Brennie towarzystwa pod
czas gotowania. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu odkryli,
że kuchnia jest idealnym pomieszczeniem do miłości. Czuli
się tu o wiele wygodniej niż w sypialni.
Po kilku wspaniałych zbliżeniach Brenna nie potrafiła pa
trzeć na meble kuchenne tak jak przedtem.
Ćwiczenia rehabilitacyjne z Conradem wzmocniły zdrowe
ramię i nogę. Trip doszedł do niemałej wprawy w jedzeniu,
goleniu się, a nawet w wykonywaniu prostych czynności ku
chennych lewą ręką.
Nadszedł dzień, kiedy bez pomocy usiadł na łóżku.
- Co byś powiedział, gdybyśmy wypróbowali coś całkiem
nowego? - zagadnęła Brenna, unosząc brwi.
- Nie pozostało nam nic innego, jak czekać na zdjęcie
gipsu - odparł stanowczo.
- Nie wypróbowaliśmy wszystkich możliwości.
- Jakich na przykład?
- Na łonie natury. Po południu mam trzy wizyty domowe.
Jedź ze mną.
- Brenno...
- Przynajmniej zmienisz otoczenie. Przewietrzysz się.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 7
- Jasne, ale...
- Rozerwiesz się małą przejażdżką. Pierwszy przystanek
to gospodarstwo Tony'ego Montoya.
- Co się stało?
Błysk w oczach Tripa mówił, że zainteresował się sprawą.
Z drugiej jednak strony wahał się, czy warto się angażować
w pracę, z której prawdopodobnie będzie zmuszony zrezyg
nować.
- Kilka krów cierpi na infekcję wymion. Nie ma z tym
żartów. Chodzi o całe stado mleczne. Wstrzymanie produkcji
mleka i leczenie wszystkich krów byłoby kosztownym przed
sięwzięciem.
- Cholera. - Trip walnął pięścią w stół. - Od trzech lat
w tym stadzie nie było zapalenia wymion. Ponad rok zajęło mi
zwalczenie infekcji. Powiedziałem Tony'emu, że napyta sobie
biedy, kiedy zatrudniał nowego dojarza. To wałkoń. Tony nie
zna się na ludziach.
- A zatem powinieneś przemówić Tony'emu do rozumu.
- I to bardzo ostro.
- Masz bogatsze doświadczenie, jeśli chodzi o krowie in
fekcje. Znasz stado Tony'ego na wylot. Powinieneś pojechać
ze mną - nalegała.
Milczał przez chwilę. Myślał. Wreszcie wzruszył ramio
nami.
- Właściwie mógłbym. Minęło mnóstwo czasu, odkąd
ostami raz zmyłem mu głowę.
- Muy bien. - Brenna wstała z krzesła i energicznie zatarła
ręce. - Znajdź jakieś stare dżinsy. Utniemy nogawkę. Powiem
Licie, że wybieramy się na przejażdżkę.
Siedząc za kierownicą furgonetki, Brenna obserwowała
1 6 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
Tripa w lusterku. Wściekał się, że nie może ani prowadzić, ani
nawet usiąść z przodu ze względu na nogę w gipsie.
Zapewne rozważał kupno nowego samochodu, z automa
tyczną skrzynią biegów, choć nie przepadał za takimi autami.
Mógłby jednak znów prowadzić samochód.
Pozostał zaledwie tydzień do zdjęcia gipsu. Trip niecierpli
wie oczekiwał tego dnia, a zarazem panicznie się go bał. Pro
ściej było myśleć, że gips stanowi jedyną przyczynę niespraw
ności kończyn. Jeśli wyszłoby na jaw uszkodzenie nerwów,
musiałby się przystosować do nowego trybu życia.
Spostrzegła w lusterku, że Trip bębni nerwowo palcami
o oparcie. Wiedziała, co to znaczy. Intensywnie rozmyślał,
denerwował się, martwił. W takich momentach Brennie kraja
ło się serce. Młody, pełen zapału człowiek nie mógł wykony
wać zawodu, który kochał.
Znał na tych wzgórzach każdą krętą drogę, każdą ścieżkę.
Lubił aktywność, a praca dawała mu satysfakcję. Rzadko
szedł na kompromis.
Teraz miał przed sobą perspektywę zmiany na gorsze, życia
bez aktywności i samorealizacji w zawodzie, życia pełnego
kompromisów.
Miała nadzieję, że z czasem Trip przystosuje się do nowych
warunków. Istniała szansa, że przewidywania Jamisona się nie
sprawdzą. Przecież po prześwietleniu kontrolnym dziwił się,
że nastąpiła tak znaczna poprawa.
- Chyba dobrze cię karmią - oświadczył Jamison, mruga
jąc do Lity i Brenny, które tego dnia zamknęły gabinet i przy
wiozły Tripa na badania.
Brenna wiedziała, że dobroczynny wpływ na Tripa wywie
ra atmosfera miłości i odzyskana wiara w siebie. Zapewniał ją
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 9
słowami i bez słów, że nigdy nikogo tak nie kochał i nigdy nie
był równie aktywny erotycznie.
Na takim fundamencie można było wznosić gmach nowe
go życia. Brenna chciała w nim uczestniczyć bez względu na
ustępstwa, na jakie musiałby pójść Trip. Zawdzięczała mu
wielkie uczucie i niezapomniane doznania. Marzyła o tym, by
po ostatniej wizycie zatrzymać się na pustej wiejskiej drodze
i kochać.
Uśmiechnęła się i dodała gazu na prostym odcinku szosy.
Miała pewien plan. Chciała pokazać Tripowi, że ich związek,
oprócz zgodności emocjonalnej i seksualnej, może również
opierać się na porozumieniu zawodowym.
U Tony'ego Montoya Trip zajął się stawianiem diagnozy,
Brenna zaś - leczeniem. Doktor Hart był w swoim żywiole.
Porzucił wątpliwości i niecierpliwie czekał na następną wizy
tę. To dobrze wróżyło na resztę popołudnia.
Kiedy zjechała na boczną drogę i zaparkowała, błyszczący
wzrok Tripa zdradził, że czyta w jej myślach.
Brenna przesiadła się na tylne siedzenie i przytuliła do
ukochanego.
- Lewa ręka radzi sobie coraz lepiej? - zagadnęła fig
larnie.
- Terapia przynosi skutki - przyznał, rozpinając guziki
bluzki Brenny i biustonosz.
Ujęła go za podbródek i spojrzała prosto w oczy.
- Podoba ci się dzisiejsze urozmaicenie scenerii?
- I to bardzo. Ty mi się nadzwyczaj podobasz. Jesteś kimś
niezwykłym. Pani doktor B. J. Deveney to lekarstwo, którego
mi trzeba.
- A ja potrzebuję ciebie, doktorze Hart. Pracujmy od dziś
1 7 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
razem - zaproponowała cicho. - Przyjmijmy po prostu to, co
nam przyniesie los.
- Pomyślę o tym.
- O czym tu myśleć? Masz coś innego do roboty w wol
nych chwilach?
- Nie, ale...
- Znasz lepsze zajęcie?
Podniósł błagalnie wzrok ku niebu i westchnął.
- Jak ci się udało mnie namówić?
- To znaczy, że się zgadzasz?
- Może. Zobaczymy.
- To nie jest odpowiedź.
- Przyjmij, co przyniesie los - powtórzył jej własne słowa.
- Dobra, dobra. Tylko nie mów: nie.
- Istnieje taka propozycja, której nigdy nie odmówię.
- A cóż to może być?
- Nie domyślasz się?
- Trochę tu ciepło, co?
- Warunki iście tropikalne. - Odsłonił jej piersi. - Popa
trzmy. Co za nienasycona kobieta.
Dotknął kciukiem twardniejącej brodawki.
- Ja? Nienasycona? A kogóż za to winić?
- Mnie? - Gorące pieszczoty przeczyły niewinnemu tono
wi głosu Tripa.
- Tak, ciebie. - Zdjęła mu koszulę. - Jesteś tak wspania
łym kochankiem, że nigdy nie mam dość.
- Chodź bliżej, a znów to zrobię.
Pieścił językiem nagie piersi. Nienasycona? Bywały chwi
le, kiedy czuła tak całkowite spełnienie, że nie myślała o na
stępnym zbliżeniu. Po paru godzinach znów tęskniła za tym,
co jedynie Trip mógł jej dać.
SZÓSTY ZMYSŁ » 1 7 1
Pragnęła przyjąć go, rozniecić nadzieję, rozwiać wątpliwo
ści, otoczyć żarem namiętności.
Błyskawicznie ściągnęła dżinsy i majteczki. Połączyła się
z Tripem w miłosnej ekstazie. Krzyczała z rozkoszy.
Trip szepnął tylko: „corazón".
ROZDZIAŁ
11
Trip nie tylko zaczął jeździć z Brenna na wizyty domowe,
ale także zaglądał do gabinetu w godzinach przyjęć pacjen
tów. Piątego sierpnia Lita zawiozła syna na zdjęcie gipsu.
Późnym popołudniem, kiedy Brenna zamykała gabinet, na
żwirowym podjeździe rozległ się warkot silnika.
- Malia! Byron! - zawołała podekscytowana Brenna do
świnek drzemiących w cieniu starego dębu. - Zgadnijcie, kto
wraca do domu bez gipsu?
Promienie słońca odbijały się od przedniej szyby, lecz
Brenna dostrzegła jedną sylwetkę za kierownicą, a obok niej
drugą.
Samochód zahamował. Lita, trzymając kulę Tripa, wysiad
ła od strony pasażera. Okrążyła auto i otworzyła drzwi kie
rowcy. Czyżby Trip prowadził? Oczywiście. Samochód Lity
miał automatyczną skrzynię biegów. Trip prowadził!
Puściła się biegiem. Głos uwiązł jej w gardle. Ujrzała bez
radnie uśmiechniętego mężczyznę w spodniach khaki i cie
mnozielonej koszulce polo. Milcząc obserwowała, jak, poma
gając sobie ręką, wysuwa lewą nogę i stawia ją na ziemi. Przez
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 3
nogawkę przebijał zarys szyny. Wyjął drugą nogę. Prawe ra
mię podtrzymywał temblak.
Brenna z trudem przełknęła ślinę. Wyglądał blado. Podała mu
rękę, lecz pokręcił przecząco głową i uchwycił się dachu auta.
Wstał. Przekroczył następną barierę na drodze do zdrowia.
Lita włożyła kulę pod pachę syna.
- Brakowało ci mnie? - spytał półgłosem.
Powstrzymując łzy, Brenna kiwnęła głową.
- Tęskniłam przez cały dzień.
Lita chrząknęła znacząco.
- Muszę rozprostować nogi po tak długiej jeździe - oznaj
miła- Chodźcie, poąuitos. Zobaczymy, czy przy pompie zo
stały jeszcze jakieś jeżyny.
Byron i Malia podreptały za nią posłusznie.
- I cóż? Nic nie powiesz? - spytał Trip.
- Tylko tyle, że w ubraniu wyglądasz niemal tak dobrze
jak bez ubrania.
Usta mężczyzny zadrżały.
- Łokieć jest sprawny, ale nie mogę poruszać dłonią.
- A noga?
- Zgina się w kolanie, ale trzeba jej w tym pomagać. Dzię
ki szynie mogę udawać, że chodzę. Jamison twierdzi, że za
parę dni zdejmę temblak, a za kilka tygodni odrzucę kulę.
- Jak się siedziało za kierownicą?
Ożywił się lekko.
- To najłatwiejsza rzecz, jaką wykonywałem w ciągu
ostatnich tygodni, oczywiście poza kochaniem cię.
Pocałowała go w usta.
- Czuję, że coś jest nie tak. O co chodzi?
- O wszystko. - Westchnął i nachmurzył się. - Myślałaś,
że po zdjęciu gipsu będę skakał z radości, prawda?
1 7 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Prezentujesz się wspaniale.
- Spójrz tylko na moją rękę. Wygląda jak ręka niedołężnego
starca. I nawet nie chcesz obejrzeć nogi. Przykry widok, jasne.
- Zrobię to później. Kiedy twoja matka odjedzie. Chodź,
napijemy się wina.
- Najpierw prysznic. Wiesz, jak dawno nie stałem pod
prysznicem?
Roześmiała się.
- Za czasów naszej znajomości na pewno nie.
Popatrzył na nią z powagą.
- Brenno, będę musiał sprzedać praktykę. To fakt.
- Jeszcze nie. Nie zakończyłeś rehabilitacji. Wszystko
może się zdarzyć.
- Muszę sprzedać praktykę. Nabrałem pewności w chwili,
kiedy zdjęto mi gips z ręki. Na jakiej podstawie żywiłem
nadzieję...? Pozwalałem tobie mieć nadzieję, że...
- Trip, porozmawiamy po wyjeździe Lity. Na razie poca
łuj mnie i nie zapominaj, jak bardzo cię kocham.
Wyczerpany po zabiegu i podróży Trip nie chciał nawet
jechać z Brenna do kucyka, który dostał gorączki i biegunki.
Następnego ranka Brenna długo przypatrywała się śpiące
mu mężczyźnie. Ćwiczenia rehabilitacyjne mogły odbudować
muskulturę, ale czy do końca? Zrozumiała, że dopóki kończy
ny tkwiły w gipsie, nie liczyła się z rzeczywistością. Teraz
musiała się przygotować na bolesne rozczarowanie. Trip miał
czucie w palcach, lecz, jak tłumaczył Jamison, zdolność poru
szania nimi to inna sprawa.
- Nie warto żyć z kimś takim? Od dawna nie śpisz?
Ochrypły głos zaskoczył Brennę.
- Nie. - Odetchnęła głęboko i pocałowała Tripa. - A ty?
- Zdążyłem zauważyć twoją minę.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 5
Pogłaskała go po dłoni.
- Czujesz?
- Tak.
- Wiem, że jesteś załamany. - Brenna owinęła się prze
ścieradłem. Poranny chłód wywoływał gęsią skórkę. - Długo
trwało, zanim przyzwyczaiłeś się do gipsu. Teraz musisz przy
wyknąć do braku gipsu.
- I do paru innych rzeczy - stwierdził cicho. - Jestem
skończony jako weterynarz. Łudziłem się. Niestety, nie będę
już tym samym człowiekiem, co przed wypadkiem.
- Ja też nie zostanę wspólnikiem w klinice.
- Możesz dalej uprawiać zawód. To najważniejsze. Jak ja
mam, do diabła, zarabiać na życie?
Odpowiedziała w myślach: Ożeń się ze mną. Razem będzie
my prowadzić praktykę. Urodzę dziecko albo dwoje. Będziemy
żyć szczęśliwie. Chociaż wiedziała, że Trip zastanawia się nad
małżeństwem, nie mogła na razie poruszać tego tematu.
- Później zaczniesz się o to martwić. Teraz czekają cię
ważniejsze problemy.
- Jakie?
- Na przykład trzeba ustalić, czy pora na prysznic we
dwoje - szepnęła. - Zanim wstanie Lita.
- Prysznic.
Nie odmówiłby sobie tej przyjemności. Naga Brenna pod
niosła się z dębowego łoża i kusiła go niczym biblijna Ewa
w raju. Plastikowa szyna na nodze była wodoodporna. Czemu
nie odłożyć trosk na później?
Conrad zjawił się zaraz po śniadaniu. Potem Brenna wez
wała Tripa na konsultację w sprawie okulałego psa. Przy oka
zji pomógł znieczulić przed operacją kota. Dwight Bender
1 7 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
przyszedł z nie zapowiedzianą wizytą i został na obiedzie.
Kiedy Brenna i Lita wróciły do gabinetu, przyjaciele ucięli
sobie męską pogawędkę.
- Jeśli nie zaprosisz mnie na świadka, zrobię z ciebie mar
moladę, chłopie - odezwał się Dwight znad puszki piwa. -
Chcesz ją zaobrączkować, co?
Trip wzruszył ramionami i gorzko westchnął.
- Przede wszystkim chcę znaleźć nową pracę. Nie znasz
nikogo, kto by zatrudnił jednorękiego pracownika?
- Sam się zatrudnij. Ożeń się z Brenna i razem prowadźcie
interes. Hodujcie urocze świnki. Co masz do stracenia?
- Szacunek dla samego siebie. Nie mogę pozwolić, aby
żona zarabiała na mnie i na moje alimenty. Na litość boską!
Dwight prychnął ironicznie.
- Dumny samiec! Trzeba być zakutym łbem, żeby nie
widzieć, jak wspaniale pracuje Brenna. Jak kocha to, co robi.
Nawet gdyby wygrała milion dolarów na loterii, nie przestała
by zajmować się zwierzętami. Jeśli zrezygnujesz, ja będę na
stępny w kolejce do jej ręki.
- Ani się waż!
Dwight energicznie wstał z krzesła.
- Kiedy zmądrzejesz, daj znać. Muszę wypożyczyć frak
na ślub. I pospiesz się, chłopie. Życie jest krótkie.
- Łatwo ci mówić. Nie będziesz musiał się przyglądać, jak
żona sprząta po tobie.
- Gdyby Brenna patrzyła na mnie tak jak na ciebie, ożenił
bym się z nią, a dumę schował do kieszeni. Myśl dalej jak
macho,
a żadna kobieta nawet nie spojrzy na ciebie.
Macho.
To określenie rozbrzmiewało w uszach Tripa, kie
dy po lunchu jechał samochodem Lity do Tony'ego Montoya.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 7
Macho!
Przecież nie zamierzał być panem i władcą. Chciał
tylko równego podziału obowiązków. Gdyby odzyskał czę
ściową władzę w prawej ręce i lepiej wyćwiczył lewą, mógłby
wykonywać co najwyżej jedną trzecią pracy przypadającej na
nich oboje.
Do diabla! Zacisnął palce zdrowej ręki na kierownicy. Seks
zaślepił go tak dalece, że zapomniał ó rzeczywistości. Mał
żeństwo to nie tylko miłosne uniesienia. Dobre małżeństwo
wymaga wzajemnego szacunku. Nie chciał, by Brenna zaczę
ła traktować go z czasem jak kulę u nogi.
Zacisnął zęby. Niesamodzielny. Tak, jest niesamodzielny.
Nie cierpiał tego słowa. Rada Dwighta była mądra, tyle że nie
mógł z niej skorzystać. Macho. Hm...
- Co sądzisz o weselu w październiku, amigal Everett
chciałby spędzić miodowy miesiąc w Europie. Wszyscy
twierdzą, że to najlepsza pora. Ładna pogoda, nie ma tłumów.
- Anglia? - mruknęła zamyślona. - To brzmi wspaniale.
- Słyszysz, że dzwoni, ale nie wiesz gdzie - stwierdziła
Lita ironicznie. - Mówię o Europie, nie o Anglii.
Zmieszana Brenna przeniosła wzrok na matkę Tripa.
- Przepraszam, ja tylko...
- Jesteś zmęczona?
- Nie. Rozmyślam. O tobie i jodze. Czy wykonując ćwi
czenia, medytujesz?
- Uwierzyłabyś, że Everett spytał mnie o to samo zeszłej
nocy? Oczywiście, że medytuję. Siedzę w pozycji kwiatu lo
tosu. Zamykam oczy i odpływam na piętnaście minut. Everett
sądził, że to jakieś tajemnicze obrzędy religijne w rodzaju
voodoo.
Podobnie jak Trip.
- A jak się czujesz ćwicząc?
1 7 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Normalnie, a potem jestem rozluźniona i odświeżona.
Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości. Przyjaciółka radziła mi, jeszcze w San
Jose, żebym spróbowała. Gdzie się uczyłaś jogi?
- Wśród ludzi, do których przyłączyła się Suzanne, był
cudowny nauczyciel jogi. Niestety, wrócił do Indii.
- Wiesz, Lita, październik w Europie to świetny pomysł.
Wybrałaś już suknię ślubną?
- Nie. - Zastanawiała się przez chwilę. - Mam w domu
interesującą książkę o medytacji, napisaną przez profesora
medycyny z Harvardu. Przywiozę ją jutro, jeśli chcesz.
Lita wyjechała z Everettem do San Francisco na cały
weekend. Brenna zdecydowała, że po sobotniej kolacji opo
wie Tripowi o powodach rozstania z kliniką w San Jose.
Lektura książki harwardzkiego lekarza potwierdzała jej
przypuszczenia co do stanu zdrowia Tripa. O tym również
chciała z nim porozmawiać. Musiała zaryzykować, chociaż
mogła utracić wszystko.
Tuż przed zamknięciem gabinetu po pracowitym dniu do
strzegli na pustym parkingu wychudzonego kojota. Malia,
drzemiąca na kanapce w poczekalni, zauważyła go przez
otwarte drzwi i natychmiast ukryła się pod kontuarem. Dołą
czył do niej zaniepokojony Byron.
- Zwierzę może mieć wściekliznę. Umieść świnki w salce
szpitalnej - polecił Trip.
Brenna chwyciła swe pociechy i zamknęła na klucz drzwi.
- Przyjrzałem się temu kojotowi. Poznaję go. Właściwie to
samica. Rok temu stoczyła walkę z owczarkiem Dwighta. Na
derwał jej ucho. Zeszyłem je, ale zwisa bezwładnie.
- Ona krwawi. Spójrz na jej przednią łapę.
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 9
- Ktoś ją postrzelił. Pewnie podeszła za blisko do czyjegoś
stada.
- Nigdy nie miałam do czynienia z kojotem.
- Nie obawiaj się. Zaszczepiłem ją przeciwko
wściekliźnie. Weź kaganiec. Przeniesiemy ją tutaj.
Położyli zwierzę na stole operacyjnym. Trip obejrzał je
dokładnie, a Brenna przyjrzała się ranie w łapie.
- Żyje, ale czarno to widzę-ocenił doktor Hart.
Umyli ręce przed operacją, oczyścili ranę i wygolili sierść
wokoło.
- Dziwię się, że Dwight nie zastrzelił jej po bójce z ow
czarkiem - oświadczyła Brenna, wiedząc, że ranczerzy niena
widzą zgłodniałych band kojotów polujących na cielęta, jag
nięta i chory inwentarz.
- Byłem przy tym, więc Dwight nie ważył się sięgnąć po
broń. Zna moje zdanie o zabijaniu zwierząt Zresztą pies wyszedł
z tej potyczki bez szwanku. Dwight klął na czym świat stoi.
- Tak, on ma barwne słownictwo - zgodziła się Brenna
chichocząc.
- Wiesz, jak mnie nazwał ostatnio, kiedy nas odwiedził?
- Da się to powtórzyć w porządnym towarzystwie?
- Niewątpliwie. Określił mnie jednym słowem: macho.
Odebrałem to jak obelgę.
- Widocznie miał swoje powody.
- Dyskutowaliśmy na temat loterii.
- A cóż ma wspólnego samiec z loterią?
- Więcej niż myślisz. Czy gdybyś wygrała milion dolarów
na loterii, rzuciłabyś pracę?
- Ja? Nigdy w życiu nie kupiłam losu żadnej loterii.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. - Zastanawiała się przez chwilę. - Zamiast
1 8 0 • SZÓSTY ZMYSŁ
kupować losy, oszczędzałam, aby pewnego dnia przystąpić do
spółki z innym weterynarzem.
Zapadła cisza. Wreszcie Trip podniósł wzrok.
- Nie ze mną - oznajmił cicho.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Moglibyśmy pracować razem, Trip. Jestem pewna.
- To nie byłoby partnerstwo.
- Nieważne. Przynajmniej porozmawiajmy teraz o tym.
Proszę. Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnam ci wspo
mnieć.
Zmarszczył brwi.
- O czym?
- To sprawa osobista. Ale najpierw skończmy operację.
Wyjmijmy kulę.
Mrowienie. Wibracje. Silniejsze niż kiedykolwiek. Brenna
wstrzymała oddech. Świat zewnętrzny zdawał się znikać we
mgle. Zstąpił na nią wielki spokój. W dłoniach poczuła żar i siłę.
- Nie, ona nie zdechła. Jeszcze nie...
Położyła jedną rękę na głowie zwierzęcia, drugą zaś na jego
boku. Zamknęła oczy.
- Brenno, co robisz? Ona nie żyje.
Głos Tripa dobiegał z oddali.
- Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj jej - szepnęła.
- Brenna?
Nie odpowiedziała. Skupiła się cała na przekazaniu energii
bezwładnemu kojotowi, który nagle drgnął, raz i drugi, a po
tem zaczął oddychać.
Siły ją opuściły. Oszołomiona, otworzyła oczy. Potrząsnęła
głową i zdjęła dłonie z przywróconego do życia zwierzęcia.
Blady Trip patrzył na nią, nie mogąc wydusić słowa.
- O tym właśnie ci nie powiedziałam.
ROZDZIAŁ
12
Trip przeniósł zdumiony wzrok z Brenny na samicę kojota
leżącą na stole operacyjnym.
- Widziałem na własne oczy! Ona nie żyła! Co zro
biłaś'...?
- Wyjaśnię ci, kiedy skończymy.
Pokręcił głową. Oczy mu pociemniały.
- Nie wierzę. Co właściwie zrobiłaś?
- Trip, musimy zaszyć ranę. Skupmy się na razie na tym.
Zacisnął usta i podał nici. Co kilka szwów Brenna zerkała na
jego posępną twarz. Z idealną precyzją podawał potrzebne na
rzędzia. Nie padło ani jedno słowo. Stanowili wspaniale zgrany
duet. Jako lekarze, jako kochankowie. Czy wkrótce ich współ
praca miała się zakończyć? Na myśl o tym ręka Brenny zadrżała.
Po założeniu ostatniego szwu ściągnęła rękawice.
- Zacznę przygotowywać kolację, a ty poczekaj, aż zwie
rzę się ocknie.
Skinął głową, lecz nie rozchmurzył się. Niebawem przy
szedł do kuchni. Brenna obierała ziemniaki i skrobała mar
chew nad zlewem.
1 8 2 • SZÓSTY ZMYSŁ
- Jest jeszcze lekko otumaniona, ale dochodzi do siebie
- stwierdził, otwierając lodówkę. - Chcesz piwo?
- Nie, dzięki.
Usiadł przy stole i otworzył puszkę.
- No, słucham - burknął.
Brenna wytarła ręce i postawiła krzesło naprzeciwko.
- Ja... - wzięła głęboki oddech - wiem, co sądzisz o ta
kich ludziach jak ja. O cudownych uzdrowicielach.
- Uzdrowicielach - powtórzył z rezerwą.
- Tak. Zdarza mi się to dość często. To znaczy moim
rękom. - Położyła je na obrusie w czerwoną kratę. - Dotknij
ich teraz.
Cofnął się odruchowo, jak gdyby Brenna mogła go czymś
zarazić.
- Co dalej. Słucham.
Była zrozpaczona. Przez wiele tygodni dotykał jej ciała
w najintymniejszy sposób i oto nagle obawiał się czegoś irra
cjonalnego. Zachowywał się jak koledzy Brenny z San Jose.
- Zazwyczaj ręce są zupełnie normalne. Tylko czasem
czuję w palcach ciepło i mrowienie. I wtedy coś dzieje się ze
zwierzętami, które leczę. Rany goją się szybciej. Znikają guzy.
Czasem po prostu pacjent się uspokaja.
- Jak Trixie.
- Właśnie. To dzieje się bezwiednie, całkiem naturalnie.
Od roku. Z początku nie rozumiałam tego zjawiska. Mój psy
chiatra skontaktował mnie z innym uzdrowicielem, kobietą.
Poddano ją badaniom na Uniwersytecie Stanford. Howmedica
Plant to nie wariatka czy nawiedzona. Ona nie tylko widzi
aurę, lecz...
- Oszczędź sobie. - Trip poderwał się na nogi. - Nasłu
chałem się o tych bzdurach od Suzanne. Aura, życie po śmier-
SZÓSTY ZMYSŁ • 1 8 3
ci, horoskopy, mantry i tak dalej. Przy okazji, jaka jest twoja
mantra?
Brenna wstała i zacisnęła pięści.
- Nie mam mantry.
- Nie kontemplujesz istnienia? Jeszcze parę spotkań
z Howmedicą i zaczniesz. Podobne świry wciągnęły Suzanne
i zabrały jej pieniądze, a właściwie moje pieniądze. Pod
dały ją praniu mózgu, a potem odjechała w siną dal razem
z dzieckiem.
- Trip, możemy o tym rozsądnie porozmawiać.
- Rozsądnie? O tych niedorzecznościach? Doskonale
wiem, co o tym wszystkim sądzić. Myślisz, że jesteś uzdro
wicielem. ..
- Nie myślę. Wiem. Widziałeś dowód.
- Może tak, może nie. Może instynkt życia był tak silny,
że wyrwał kojota z zapaści.
- A Trixie?
- Pewnie woli mieć do czynienia z kobietą niż z właści
cielem czy ze mną.
- Nie przekonałeś mnie. Są też inni świadkowie. Wetery
narze z kliniki w San Jose pozbyli się mnie po sześciu latach
współpracy, bo się bali. Tak jak ty. Zastanów się. Nie da się
wyjaśnić wszystkich zjawisk natury w sposób racjonalny.
Dlatego uczeni badają takie przypadki jak Howmedicą.
Trip wypił łyk piwa.
- Wiele różnych rzeczy dzieje się na świecie - oświadczył
gorzko. - Drzewo przygniata człowieka i nielitościwy los
przecina jego karierę zawodową. Lekarka, która go zastępuje,
mydli mu oczy gadkami o nadziei, miłości i wynalazkach
w łóżku. I okazuje się takim samym pomyleńcem jak jego
1 8 4 • SZÓSTY ZMYSŁ
była żona. Seńorita, przez te tajemnicze bzdury straciłem już
żonę i córkę i nie zamierzam znów popełnić' głupstwa.
- Trip, ja nie jestem Suzanne. Chciałabym prowadzić pra
ktykę razem z tobą, chciałabym zrozumieć i rozwijać dar, jaki
posiadam, aby lepiej pomagać zwierzętom.
- Nie w mojej przychodni.
- Wolałbyś, żeby kojot zdechł? Ty, który ocaliłeś jelenia
podczas pożaru? Nie wierzę! Poza tym nie zrywam przecież
z tradycyjnymi metodami leczenia.
- Wracaj do San Jose, Brenno. Ja pozostanę przy sposo
bach stosowanych przed medycynę od wielu lat.
- Nic ci nie pozostanie! Beze mnie będziesz musiał sprze
dać praktykę... - urwała, żałując nieumyślnego okrucieństwa
swoich słów. - Przepraszam, nie chciałam...
- Sypać soli na żywe rany? Uzdrowicielko z bożej łaski,
dlaczego mnie nie wyleczyłaś?
- Zauważyłam, że oddziałuję jedynie na zwierzęta. Tylko
tyle wiem. I wiem, że cię kocham. Spędziliśmy razem naj
szczęśliwsze chwile naszego życia. Dlaczego to przekreślasz?
- Przestań uzdrawiać i szukać drugiego dna w medycynie,
a niczego nie przekreślę.
- Przestać? Jesteś ślepy? Ani ja nie mogę przestać, ani ty
operować prawą ręką.
- Rozdrapuj dalej moje rany, a pomogę ci spakować ma
natki. Powiedziałem, że wystarczy mi strata jednej żony i jed
nej córki.
Brenna zacisnęła zęby.
- Jak słyszałam, twoje małżeństwo nie układało się od
samego początku. Twierdziłeś, że tylko utrata córki sprawiła
ci ból. I jak możesz mnie porównywać z Suzanne? Ona
w ogóle nie pasowała do twojego świata.
SZÓSTY ZMYSŁ • 185
Trip podszedł do drzwi i otworzył je.
- Miło było, corazón, a teraz adiós. Sprawdzę, jak się
czuje cudownie uzdrowiony kojot, i wypiszę ci czek. Jedź,
może zdążysz do domu przed kolacją.
- Trip... - w oczach Brenny błysnęły łzy - było nam tak
dobrze razem. Nie pozwólmy, aby to się tak skończyło. Po
myśl o dzieciach, które moglibyśmy mieć.
Zacisnął surowo usta. Zniknęły dołki w policzkach, które
Brenna uwielbiała. W progu odwrócił się. W ciemnych
oczach malował się ból, ale i hardość.
Wyszedł bez słowa.
Gorące i suche babie lato zaczęło się w ostatnich dniach
września. W sobotę pierwszego października w San Jose pa
nował taki upał, że Byron i Malia wolały siedzieć w klimaty
zowanym domu niż pluskać się w basenie na zewnątrz. Nudzi
ło im się.
- Nie zagram po raz piąty w chowanego - zapowiedziała
kategorycznie Brenna, która czytała na kanapie. - Skończę
jeszcze to opowiadanie i zdrzemnę się. Wyłączam telefon.
Należy mi się odpoczynek po trzech nocnych dyżurach w kli
nice i zabawach z wami.
Położyła czasopismo na stoliku i zamknęła oczy. Spać.
Gdyby tylko jej snów nie nawiedzał Trip i wizje gorącej miło
ści w wielkim dębowym łożu. Gdyby mogła zasnąć, nie wy
płakawszy przedtem morza łez. Gdyby...
Minione tygodnie to nie kończące się pasmo „gdyby".
Wolała nie myśleć, kiedy ustanie ból. Nikt i nic nie zraniło jej
tak głęboko jak utrata uczucia Tripa.
Nie pomogło rzucenie się w wir pracy ani nawet cotygo
dniowe spotkania z Howmedicą. Gdyby tylko Trip nie zarzu-
1 8 6 • SZÓSTY ZMYSŁ
cał Brennie braku zdrowego rozsądku. Gdyby nie wręczył jej
czeku na pożegnanie. W zamian trzasnęła o biurko książką
harwardzkiego lekarza i zaproponowała: „Spróbuj to przeczy
tać bez uprzedzeń, jeśli potrafisz".
Miesiąc później znalazła jego ogłoszenie w piśmie wetery
naryjnym, w rubryce „SPRZEDAM PRAKTYKĘ". Z San
Luis Obispo nadeszły dwie pocztówki od Lity. Pisała: „Modlę
się, amiga". To wszystko.
Cóż pozostało Brennie? Zastanawianie się. Czy Trip za
trudnił na razie innego weterynarza? Czy kojot przeżył opera
cję? Czy Lita kupiła odpowiednią suknię ślubną? Czy ustaliła
datę ślubu? Czy Trip chociaż otworzył książkę? Czy budził się
rano samotnie z pustką w sercu? Codziennie przyrzekała so
bie, że nie będzie płakać, i zawsze łamała postanowienie. Nie
mogła zapomnieć pieszczot Tripa, dotyku, smaku jego ust.
Rozległo się pukanie do drzwi. Byron i Malia natychmiast
podniosły się z dywanu. Brenna westchnęła. Ostatnio często
ktoś zjawiał się w nieodpowiednim momencie. Poprzedniego
wieczoru jakiś licealista sprzedawał bilety na przedstawienie
szkolne. Przedwczoraj sąsiad chciał pożyczyć kosiarkę. Trzy
dni wcześniej do drzwi zastukał zabłąkany dzięcioł.
Brenna wytarła nos, podciągnęła szorty i wygładziła pod
koszulek. Wyjrzała przez wizjer i cofnęła się zdumiona. Nie
możliwe! Jeszcze raz przyłożyła oko do wizjera. Trip Hart
w całej okazałości. Stal na progu... we fraku!
Trip. Brenna z trudem przełknęła ślinę i bezradnie złożyła
dłonie. Po co przyszedł? Zapukał raz jeszcze. Otworzyła
drzwi.
Nigdy Brenna nie wydawała się Tripowi równie piękna.
Chłonął wzrokiem każdy kosmyk jedwabistych włosów, każ-
SZÓSTY ZMYSŁ » 1 8 7
dy złoty punkcik na skórze, każdy palec bosych stóp, każdą łzę
drżącą pod powiekami.
Patrzyliby na siebie bez końca, jak zaczarowani, gdyby nie
świnki, które chrząkając radośnie, rzuciły się na powitanie
doktora Harta.
- Cześć, maluchy. - Trip schylił się i podrapał zwierzątka
za uszami. - Pobawimy się w chowanego? Uwaga, liczę. Raz,
dwa...
Świnki podreptały pospiesznie szukać kryjówki. Dwie
wielkie łzy spłynęły po policzkach Brenny. Nie wierzyła, że
kiedyś będzie świadkiem takiej sceny. Trip spojrzał na nią
i wyprostował się powoli.
- Próbowałem dzwonić, ale telefon nie odpowiadał. Przy
jechałem na los szczęścia.
- Po co ten frak?
- Za parę godzin marna i Everett biorą ślub.
- Gdzie?
- Tu, w San Jose. Mnóstwo ludzi przybyło na ceremonię.
Są moje siostry i Aura. Czy przyjdziesz zobaczyć, jak wydaję
mamę za mąż? Ona się prawie do mnie nie odzywa.
- Powiedziałeś, że wszystko skończone. Tak?
- Nie. Dwight miał rację. Jestem upartym macho. Przepra
szam. Nie umiem wyrazić, jak mi przykro. Kocham cię, cora-
zón.
Pragnę cię nad życie.
- Przeczytałeś książkę?
Kiwnął głową.
- Wczoraj. Właściwie nie potrzebowałem. Zrozumiałem
już wcześniej, że nie jesteś takim typem jak Suzanne. Twój dar
uzdrawiania nie różni się od daru miłości. Nauka nie może
zamknąć miłości w probówce i dowieść jej istnienia. Miłość
1 8 8 • SZÓSTY ZMYSŁ
rozwija się, kiedy jest karmiona. Twój dar uzdrawiania rów
nież rozkwitnie, jeśli będziesz go pielęgnować. To logiczne.
Brenna z wahaniem postąpiła krok naprzód. Trip wstrzy
mał ją ruchem ręki.
- Pod innymi względami nie zmieniłem się. Będę stale
nosił szynę na nodze, a dłoń nie poddaje się terapii. Porażenie
nerwów. Nie mogę operować.
- Tylko nie mów, że sprzedałeś praktykę. Proszę.
- Omal tego nie zrobiłem. Przełożyłem podpisanie umowy.
- Czyli nadal... - W głosie Brenny zabrzmiała nadzieja.
- Jeśli będziemy pracować razem, służę tylko jedną ręką.
- Kiedy, nie Jeśli", Trip.
- Cierpię na jeszcze jedną dolegliwość. Złamane serce.
Wyleczysz je, corazónl
Uśmiechnęła się przez łzy.
- Jeśli ty wyleczysz moje.
Byron i Malia bacznie obserwowały swego nowego pana,
który wziął zapłakaną panią na ręce i zaniósł ją do sypialni.
A potem grzeczne zwierzątka dyskretnie odwróciły wzrok
i chrząknęły z zadowoleniem.
KONIEC