131 Williams Roseanne Szosty zmysl

background image

ROSEANNE WILLIAMS

SZÓSTY ZMYSŁ

background image

ROZDZIAŁ

1

Brenna Deveney zaczynała już wątpić i w wiarygodność

mapy samochodowej, i w sens decyzji zastąpienia weteryna­
rza w odległej miejscowości, gdy nagle spostrzegła przed so­
bą tablicę z napisem: Hart Ranch. Tristan Perez Hart - wete­
rynarz.

Jednak trafiła. Skręciła na długi żwirowy podjazd do ob­

szernego domu, typowego dla kalifornijskich rancz. To właś­
nie domostwo opisała jej Lita Hart przez telefon. Uwagę Bren-
ny przyciągnęły natychmiast szkody, jakie wyrządził pożar
sprzed tygodnia. O tym również mówiła pani Hart.

Brenna zatrzymała samochód przy końcu podjazdu. Pa­

trzyła na połacie spalonej trawy, pokrywające okoliczne
wzgórza. Dom wydawał się dekoracją stojącą na scenie mię­
dzy zwęglonymi kulisami. Gdzieś na tych wzgórzach płonący
dąb przygniótł Tripa, kiedy próbował uratować z pożaru ran­
nego jelenia. Trip leżał teraz z licznymi obrażeniami w szpita­
lu o sto pięćdziesiąt kilometrów stąd.

Brenna skrzywiła się i przeniosła wzrok na tylne siedzenie.

Zwierzaki, Byron i Malia, kręciły się niespokojnie.

background image

6 •SZÓSTY ZMYSŁ

- Jeszcze chwilę - westchnęła i wysiadła z samochodu.
Zanim doszła do ganku, otworzyły się przeszklone drzwi.

Podniosła dłoń do oczu, chroniąc je przed oślepiającym
słońcem.

- Dzień dobry. Jestem Brenna. Przyjechałam z San Jose.

Mam zastępować weterynarza.

Uśmiechnięta szeroko Carmelita Perez Hart zeszła po

schodkach i uścisnęła rękę przybyłej.

- Buenos dias, Brenna. Jestem Lita. Jak się jechało?
- Nieźle. Uwinęłam się w niecałe dwie godziny.
Brenna odgarnęła za ucho kosmyk krótkich jasnobrązo-

wych włosów. Starała się nie wpatrywać w matkę Tripa Harta
zbyt ostentacyjnie. Zupełnie inaczej ją sobie wyobrażała -ja­
ko osobę starszą i dystyngowaną. Tymczasem miała przed
sobą szczupłą, tryskającą energią kobietę w dżinsach, która
siwiejące czarne włosy uplotła w gruby warkocz do pasa.
W uszach połyskiwały kolczyki w kształcie wielkich srebr­
nych kół.

- Gracias za tak szybkie przybycie. Potrzebujemy cię,

amiga.

- Jestem gotowa od razu rzucić się w wir pracy.
- Najpierw się rozpakuj i zjedz obiad. Mam nadzieję, że

lubisz wegetariańskie meksykańskie pierogi, tamales.

- Już mi leci ślinka!
Lita roześmiała się.
- Tak samo mówi Trip, kiedy chodzi o tamales czy burritos.
- Jak on się czuje?
Lita sposępniała.

- Lekarze stwierdzili, że... - przygryzła wargę i w cie­

mnych oczach błysnęły łzy - nigdy nie odzyska władzy w le­
wej nodze. Jeśli będzie miał szczęście, prawa dłoń i przedra-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 7

mię zaledwie częściowo wrócą do dawnej sprawności. Prze­
szedł wstrząs mózgu. Ma poduczone żebra. - Odetchnęła głę­
boko. - Tak jak mówiłam przez telefon, nie wiem, do kiedy

będziesz tu potrzebna. Co najmniej do chwili, kiedy Trip
wyjdzie ze szpitala i zdecyduje, co dalej. Niestety, nie mogę
powiedzieć nic konkretnego.

- Nie szkodzi. Mogę pracować,dopóki będzie to koniecz­

ne - zapewniła Brenna. - Jestem przygotowana na dłuższy
pobyt. Za tydzień pojadę po resztę rzeczy.

- Bueno. Masz całkowicie wolną rękę. Furgonetka Tripa

jest do twojej dyspozycji. Zapowiedziałam mu, że wszystko

zostawiam na twojej głowie i zabroniłam nawet pytać, jak
sobie radzisz, dopóki nie wyjdzie ze szpitala. Obiecałam, że
do tej chwili przejmiesz wszystkie jego obowiązki. Jeśli okaże
się, że Trip będzie mógł podjąć praktykę, to bardzo dobrze,
lecz jeśli nie...

- Nie wolno tracić nadziei - wtrąciła szybko Brenna, wi­

dząc, że w oczach Lity pojawiły się łzy.

Aby dać jej czas na uspokojenie się, odwróciła głowę i Ob­

rzuciła wzrokiem wzgórza porośnięte dębowym lasem. Znów
powróciło pytanie, czy dobrze zrobiła podejmując się za­
stępstwa.

Może to właściwa decyzja... Potrzebowała spokoju i wy­

tchnienia, by zastanowić się nad dalszym życiem. Po sześciu
latach harówki w dużej prywatnej lecznicy weterynaryjnej
odmówiono jej przystąpienia do spółki z właścicielem. A tak
bardzo na to liczyła! Ambitne plany spaliły na panewce. Mu­
siała się z tym pogodzić, chociaż nadal nie mogła przeboleć

porażki.

- Piękna okolica - odezwała się, aby odpędzić nieprzy-

background image

8 • SZÓSTY ZMYSŁ

jemne myśli. - Jeszcze nigdy nie byłam w tej części wybrze­

ża. Ładnie tu, ale...

- Pusto? - dokończyła Lita, wracając do rzeczywistości.

- Niech cię to nie zmyli. W tej ziemi jest zaklęta historia
Kalifornii. Poza tym znajdziesz tu mnóstwo pracy. Rancza są
pełne zwierząt, dużych i małych.

Uśmiechnęła się drżącymi ustami. Brenna odpowiedziała

uśmiechem.

- Chętnie zajmę się także małymi zwierzętami, nie tylko

krowami i końmi. - W duchu dodała: I będę trzymać się z dala
od San Jose, póki nie podejmę decyzji, co robić z resztą życia.

- Biuro Tripa i gabinet lekarski są tam. - Lita wskazała

drewnianą przybudówkę po drugiej stronie żwirowego pod­

jazdu. - Twoje pokoje czekają. Pokażę ci je po lunchu.

Brenna skinęła głową i zerknęła przez ramię na samochód.
- Najpierw muszę gdzieś umieścić Byrona i Malię. Mam

nadzieję, że nie przeszkadza pani, że zabrałam zwierzaki ze
sobą. Podczas wakacji trudno dla nich znaleźć opiekunkę,
podobnie jak do dzieci.

- Nic nie szkodzi. - Lita machnęła ręką. - Miejsca tu aż

nadto. Sześć sypialni, trzydzieści hektarów ziemi. Stary dom
znów zacznie tętnić życiem. Nie wspominałam wprawdzie
o nich Tripowi, ale na pewno by się nie sprzeciwił.

- To świetnie. Przywiozłam ich brodzik. Dopóki będą się

bawić wodą i własnym towarzystwem, nie powinny robić kło­
potu.

- Witam serdecznie was wszystkich - oświadczyła Lita.

- Za dnia obie będziemy ich pilnować. Mam nadzieję, że nie

są uczulone na koty. Zapomniałam ci powiedzieć, że Trip

przygarnął siedem kotów. Nazywa je siedmioma krasnoludka-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 9

mi. Nie znam weterynarza, który nie pomógłby bezdomnemu
zwierzęciu.

Brenna roześmiała się.
- I ja takiego nie spotkałam. Z tego, co wiem, Byron i Ma-

lia nie są na nic uczulone poza przebywaniem w ciasnym
samochodzie przez dwie godziny.

- Nic dziwnego. Taki upał! - Lita wzięła Brennę pod rękę.

- Tędy. Umieram z ciekawości.

Minęły dwa tygodnie. Trip Hart, wsparty o kulę, stał przed

budynkiem szpitala i mrużył oczy w oślepiającym blasku li­
pcowego słońca.

- Dojechać bezpiecznie do domu - rzucił przez okienko

kierowcy taksówki. - To wszystko, o co proszę.

Taksówkarz spojrzał na niego podejrzliwie.
- Dyspozytor twierdzi, że zapłacisz pan za kurs w obie

strony. Sto pięćdziesiąt kilometrów razy dwa. Nie dam się
wykiwać. Jasne?

- Mogę zapłacić z góry - zapewnił Trip.
- W porządku, koleś. Wskakuj... to znaczy, wsiądź

ostrożnie. Podam ci rękę.

- Nie fatyguj się.
Trip otworzył drzwiczki i wetknął aluminiową kulę na tyl­

ne siedzenie. Kierowca odwrócił się i z uwagą, zatroskany,
popatrzył na obandażowaną głowę pasażera. Wyciągnął nawet
szyję, aby lepiej obejrzeć gips na lewej nodze oraz prawą rękę
na temblaku, unieruchomioną w łokciu pod kątem dziewięć­
dziesięciu stopni.

- Na pewno ci nie pomóc?
- W żadnym wypadku. Wypisałem się ze szpitala wbrew

background image

10 • SZÓSTY ZMYSŁ

zaleceniom lekarza, sam wezwałem taksówkę i jestem teraz
zdany wyłącznie na siebie.

Chrząknąwszy, Trip odwrócił się, opierając ciężar ciała na

zdrowej nodze. Przez chwilę wydawało mu się, że zemdleje.

Ból był nie do zniesienia. Na czoło wystąpił zimny pot.
Z wielkim trudem, mobilizując resztkę sił, Trip przesunął się
na siedzeniu, aż noga w gipsie znalazła oparcie. Tłumiąc jęk,
przyciągnął klamkę końcem kuli i zatrzasnął drzwiczki.

Upewniwszy się, że nietypowy pasażer ulokował się bez­

piecznie na siedzeniu, taksówkarz ruszył.

- Zwiałeś ze szpitala, co? - zagadnął, kiedy za granicami

miasta wjechali na autostradę. - Szpital to jak więzienie. Sam
nie znoszę tych wszystkich doktorków, zastrzyków, probówek
i śmierdzących korytarzy. Uciekałbym ile sił w nogach. Poza
tym, kto by chciał spędzić wakacje zapuszkowany w sali szpi­
talnej? A w ogóle nazywam się Morgan.

- A ja Hart.
- Dobrze trafiliśmy - zauważył Morgan. - Sobota, w do­

datku święto. Mały ruch na drogach. Mogę zapalić?

- Pewnie.
- Zapalisz dla towarzystwa?
Trip rzucił wzrokiem na paczkę papierosów i zapałki leżą­

ce koło kierowcy.

- Dzięki - odparł - rzuciłem palenie.
Na razie, dopóki nie mógł sam jak prawdziwy mężczyzna

zapalić zapałki, postanowił rozstać się z nałogiem - paczką
papierosów dziennie. Do diabła, zapowiadała się długa prze­
rwa. Przez dwa tygodnie w szpitalu nie miał papierosa
w ustach. A przecież matka od wielu lat nadaremnie próbowa­
ła skłonić go do rzucenia palenia.

Spojrzał na sztywne, tworzące kąt prosty ramię i w duchu

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 11

przeklął fakt, że jest praworęczny. Samodzielne wykonywanie
najprostszych czynności odsuwało się w mglistą przyszłość.

Przeniósł wzrok na widok za oknem. Z żalem wspomniał

łatwość, z jaką niegdyś zapalał papierosa, kroił kotlet, rozda­
wał karty przy grze w pokera czy pomagał przyjść na świat
źrebakowi... Nie powinien o tym myśleć. Nie dzisiaj.

- Ja też chciałbym zerwać z nałogiem - westchnął Mor­

gan, zapalając papierosa. - Żona i dzieciaki suszą mi głowę
dzień i noc. Mówię im: Słuchajcie, czekanie na kurs to nie
majówka. Mam mnóstwo czasu między kursami, a nigdzie nie
mogę wyjść. Dwie paczki dziennie to całe moje towarzystwo.

Jesteś żonaty?

- Nie. Rozwiedziony. Moja była żona też miała dużo wol­

nego czasu. Poszukała więc sobie zajęcia gdzie indziej.

Morgan pokiwał głową.

- Rozumiem cię. Sam jadę prostą drogą do rozwodu. Ale,

jak to się mówi, pierwsze koty za płoty.

- Nie zamierzam sprawdzać.

Kiedyś ważył wszelkie za i przeciw, przymierzał się, lecz

potem na dobre przestał planować małżeńską drugą rundę.
Zacisnął usta w wąską kreskę. Ogarnęły go ponure myśli.

Po wypadku matka wciąż przypominała mu, że miał szczę­

ście. Przecież przeżył. Jednak Tripowi daleko było do zado­
wolenia z życia. Przygnębiająca sytuacja, w jakiej się znalazł,

miała tylko jedną dobrą stronę. Troska o poważnie rannego
syna odwróciła uwagę Lity od nieustannych poszukiwań ide­
alnej drugiej żony dla niego.

„Nie tęsknisz za żadną seńoritą?" - to ulubione pytanie

Lity od rozwodu Tripa. Niezmiennie, wytrwale i bez przeko­
nania zaprzeczał. Narzucony sobie celibat, czasem zresztą
łamany, był jego prywatną sprawą.

background image

12 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Z włosami koloru miedzi i ciemnymi oczami jesteś naj­

bardziej godną pożądania partią w okolicy - przekonywała
Lita.

Trip szczycił się tym, że potrafi zachować roztropny dys­

tans do kobiet. Po rozwodzie angażował się kilka razy na
krótko, ale ostatnio zapomniał nawet znaczenia słowa „rand­
ka". O ironio losu!

Teraz, nawet gdyby chciał się umówić z kobietą, jakaż

z niego atrakcja? Z pewnością, pomyślał z przekąsem, zrobił­
by wielkie wrażenie: chłop jak tur kuśtykający o kuli, który

nagle nie potrafi zarobić na utrzymanie, a zna tylko jeden
zawód. I w dodatku nie wyobraża sobie innego.

Na tę myśl zacisnął szczęki. Tristan Perez, weterynarz

w stanie spoczynku. Do diabła! Lekarz, który nie umie zana­
lizować własnego stanu zdrowia.

Zaczął się zastanawiać. Paraplegia to termin oznaczający

paraliż pary kończyn, zaś kwadriplegia - wszystkich czterech.
Jak zatem należałoby nazwać stan, kiedy lewa noga i stopa są
trwale unieruchomione, a prawa ręka wraz z dłonią - bez­
władne? Może trzeba utworzyć nowe określenie, na przykład
„paraplegia naprzemianległa"?

Nachmurzył się i powrócił do poprzedniego, bezpieczniej­

szego tematu rozmyślań - jego kochanej, stanowczej, nie­
znośnej matki. Ona nigdy nie dawała za wygraną. Trip podej­

rzewał, że wynajęła już pielęgniarkę na stałe, aby opiekowała
się nim po powrocie do domu. Z pewnością uważała stan
zdrowia syna za wspaniałą okazję do podetknięcia mu pod nos
następnej kandydatki na żonę. Dobrze pamiętał trzy młode
kobiety wyszukane i zatrudnione przez Litę w charakterze go­
spodyń, a zarazem asystentek. Trip zwolnił je po kolei pod
byle pretekstem.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 13

Prawdopodobnie matka postarała się już o jakąś wystrzało­

wą dziewczynę na okres rekonwalescencji. Może blondynkę
o niebieskich oczach i ponętnych kształtach, podobną do jed­

nej ze szpitalnych pielęgniarek, jasnowłosej bogini o jędrnym
ciele pod nakrochmalonym fartuszkiem? Trip pozostał jed­
nak obojętny na jej wdzięki, chociaż podczas codzien­
nej kąpieli trzepotała rzęsami, a duże dziecinne oczy patrzyły
zalotnie.

Obojętny... Pora spojrzeć prawdzie w oczy. O ile się orien­

tował, oprócz tego, że był kaleką, stał się też impotentem.

- Masz dzieci, Hart?
Obolały Trip przesunął się trochę na siedzeniu.
- Jedno. Córkę. Jest pod opieką mojej byłej żony.
- Moja trójka nie może się doczekać biwaku z fajerwerka­

mi, który planujemy na ten weekend.

Kiedy pasażer nie odpowiedział, Morgan chrząknął, włą­

czył radio i nastawił stację nadającą muzykę country.

- Lubisz country?
Trip spostrzegł w oczach taksówkarza życzliwość i zrozu­

mienie. Kierowca wiedział, że jego pasażer nie chce rozma­
wiać. Nie zamierzał się więc narzucać.

- Jasne. Zrób głośniej.
Wyrozumiałość taksówkarza i tchnąca optymizmem pio­

senka Willie Nelsona sprawiły, że Tripowi prawie udało się
uciec od posępnych myśli.

Późnym popołudniem, kiedy słońce rzucało długi cień na

wzgórza otaczające ranczo Hartów, w stuletnim domu zaczęło
się odliczanie.

- .. .siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. - W ciszy

background image

14 • SZÓSTY ZMYSŁ

anionu rozlegał się głos Brenny. Z zamkniętymi oczami sie-
działa obok Lily na kanapie. - Zero - dodała szeptem.

Chociaż Malia i Byron zawsze zdążyły się schować, zanim

policzyła od dwudziestu do zera, Brenna dawała im fory.
Przecież to jeszcze maleństwa, podczas gdy ona miała na
kurku trzydziestkę, a Lita - sześćdziesiątkę. Zwierzaki oczy­
wiście biły na głowę swe dorosłe partnerki w grze w chowa­

nego, lecz Brenna miała wciąż uczucie, że wiek daje jej jakąś
nieuczciwą przewagę.

- Czy zdążyłyście, czy nie, poąuitos, teraz uważajcie.

Szukamy! - ostrzegła Lita i zerwała się z kanapy.

Każda modelka mogłaby pozazdrościć matce Tripa zgrab­

nych, długich nóg odzianych w sprane dżinsy. Po dwóch tygo­
dniach wspólnej pracy Brenna nadal pozostawała pod wraże­
niem młodzieńczej sylwetki, którą Lita zawdzięczała syste­
matycznym ćwiczeniom jogi i diecie wegetariańskiej. Pani
Hart była też osobą niezależną. Wyremontowała ceglany dom
rodziny Perezów w wiosce odległej o trzydzieści kilometrów
i mieszkała tam, ciesząc się samotnością.

W soboty gabinet weterynarza czynny był od dziesiątej do

drugiej, ale obdarzona niespożytą energią Lita została dłużej,
aby, jak co dzień, pobawić się z Brenna, Byronem i Malią
w chowanego.

W przeciwieństwie do niej Brenna ledwo trzymała się na

nogach po męczącym dniu.

- Lepiej sama ich szukaj, a ja trochę odpocznę. - Pomaso-

wała obolałe ramiona. - O świcie przyjęłam na świat byczka,
a i później nie brakowało roboty.

Lita pokiwała głową.
- Jako wdowa po wiejskim weterynarzu i matka wetery-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 15

narza doskonale cię rozumiem. Jednak do malców to nie tra­
fia. Zresztą sama wiesz.

Przynajmniej szybko zapomniały, że wywiozła je na ran-

czo odległe o prawie trzysta kilometrów od domu. I za to
Brenna była im wdzięczna. Pracowała teraz na własny rachu­
nek, a nie jako jeden z wielu lekarzy dużej lecznicy dla zwie­
rząt. Po sześciu latach pracy na pełnym etacie i chronicznego
braku czasu życie rodzinne okazało się dla niej prawdziwym
wyzwaniem.

Nie przestawała masować bolącego ramienia.
- Gdyby nie te dzieciaki, czekające, aż je znajdziemy,

zwinęłabym się tu w kłębek i przespała kilka godzin. To ideal­
ne miejsce na sobotnią popołudniową drzemkę.

- Nie na drzemkę, amiga. Materac ze starego końskiego

włosia staje się śliski i niewygodny. Nadaje się tylko do
oświadczyn.

Brenna pytająco uniosła brwi.
- Dobrze słyszałaś. - Lita obrzuciła rozmarzonym wzro­

kiem starą sofę. - Siedziałam dokładnie tam, gdzie ty teraz,
kiedy przed czterdziestu dwu laty Marcus ukląkł i poprosił
mnie o rękę. - Spojrzenie Lity powędrowało ku przeciwległej
ścianie. Nad kamiennym kominkiem wisiały oprawne w ramy
olejne portrety jej nieżyjącego już męża, dwóch córek, jedy­

nego syna i jej samej. - Osunęłam się prosto w jego ramiona.

- Ojej... nie miałam pojęcia - wybąkała Brenna, zrywając

się z kanapy, jakby zaczęła ją parzyć.

Lita uspokoiła ją ruchem ręki.
- Siadaj. Nie róbmy świętości ze zwykłego mebla. Po

prostu, jak ci mówiłam, w każdym zakamarku tego starego
domu kryją się wspomnienia.

background image

16 • SZÓSTY ZMYSŁ

Podeszła do kominka i uśmiechnęła się do portretu Marcu-

sa Harta.

- Powiedziałam „tak" szybciej, niż się spodziewał. Był

bardzo przystojny. Miał falujące włosy i zaskakujące jak na
rudowłosego oczy: ciemnobrązowe.

Brenna pomyślała, że z pewnością nie tak ciemne jak Trip.

Widziała jego portret. Trip Hart, najmłodsze dziecko Lity i jej

jedyny syn, odziedziczył włosy po ojcu - miedziane, o złota­

wym połysku - i nos po matce - prosty, silnie zarysowany,
typowo latynoski. Za każdym razem, kiedy myślała o Tripie,
Brenna powtarzała sobie, że nie ma nic dziwnego w poświęca­
niu uwagi człowiekowi, którego do tej pory osobiście nie
poznała.

Właściwie było to całkiem normalne, zważywszy, że wraz

z Byronem i Malią mieszkała w domu Harta. Poza tym praco­

wała w jego gabinecie, przyjmowała jego pacjentów i dzięki
temu dowiedziała się o mężczyźnie z portretu więcej niż przy
okazji jakiegoś zdawkowego spotkania.

Potrafiła bez wysiłku odtworzyć z zamkniętymi oczami

każdy szczegół podobizny Tripa znad kominka. Wyobrażała
sobie kwadratowy podbródek, wydatną dolną wargę, miedzia-
nozłote łuki brwi. Tak, kolor oczu Trip odziedziczył po ojcu,
lecz ich mrocznej głębi i żaru nie zawdzięczał nikomu.

- Bianca oczywiście jest podobna do mnie - zauważyła

Lita. - Elena... pół na pół. Trochę do mnie, trochę do ojca.
A Trip? Jak uważasz, Brenna? - Zerknęła przez ramię.

- Świetny - wyrwało się młodej kobiecie. - To znaczy...

na pewno świetnie wygląda wśród zwierząt... To znaczy,

świetnie sobie radzi...

Mogła mieć tylko nadzieję, że maleńkie bursztynowe piegi

ukryją rumieńce, który wypełzły na policzki.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 17

Brennie wydawało się, że Lita czyta w jej myślach. Ta

powróciła do kontemplowania portretu.

- Tak, cudownie wygląda wśród wszystkich stworzeń, du­

żych i małych. Jest również sentymentalny. Stara się niczego
nie zmieniać w tym starym domu. - Zmarszczyła brwi i prze­

jechała palcem po zakurzonej latami sztormowej. - Wciąż

powtarzam, że powinien co jakiś czas wynająć kogoś do gene­
ralnych porządków. I do gotowania. Nie jadł porządnego
obiadu od, zaraz, zaraz... od kawalerskich czasów. Jego żona,
Suzanne, nie przejawiała kucharskich talentów. - Lita zerknę­
ła na brudny palec, a potem, ze smutkiem, na Brennę. - Może
kiedy Wyzdrowieje...

Brenna odpowiedziała wymuszonym uśmiechem. Obie po­

myślały o tym samym. Lita powinna powiedzieć:"Jeśli wy­
zdrowieje" ... Jeśli w ogóle wyzdrowieje.

Że też Tripa musiało to spotkać. W sumie pożar nie wywo­

łał wielu szkód, nie licząc spalonej trawy. Ranczo ocalało.
W ostatniej chwili jeleń uskoczył przed walącym się na ziemię
płonącym drzewem. Trip nie zdążył. Przygniótł go pień.

Lita znalazła go i odciągnęła w bezpieczne miejsce, pa­

skudnie nadwerężając przy tym nadgarstek. Z ręką zwichniętą
w przegubie (teraz już prawie wyleczoną) jeździła co drugi
dzień sto pięćdziesiąt kilometrów do San Luis Obispo, gdzie

Trip leżał w szpitalu. Nazajutrz wypadał termin kolejnych
odwiedzin.

Brenna wbiła wzrok w dłonie splecione na kolanach. Może

ręka Tripa nie będzie sparaliżowana. Trzeba było mieć taką
nadzieję. A jeszcze niedawno, o dziwo, gotowa była zamienić
się z kimś o mniej zręcznych rękach, aby nie odczuwać tak
boleśnie klęski życiowych marzeń.

Przed rokiem, przytłoczona problemami, popadła w depre-

background image

18 • SZÓSTY ZMYSŁ

sję. Fizycznie też nie czuła się najlepiej. Przebadała się grun­

townie. Lekarze ocenili jej stan zdrowia jako znakomity. Seria
testów psychologicznych potwierdziła, że i pod tym wzglę­
dem wszystko jest w porządku.

Ten ponury epizod miała już za sobą, podobnie jak brutalne

rozstanie z poprzednim miejscem pracy. Tu, w Hart Ranch,
nabrała dystansu do minionych wydarzeń. Znalazła czas i wa­
runki do refleksji nad swoją przyszłością. A jakaż przyszłość
czekała zdrową, silną trzydziestoletnią kobietę, która nie wy­
obrażała sobie pracy poza zawodem weterynarza?

Może lepiej było podjąć się zastępstwa w San Jose i sto­

pniowo nawiązywać kontakty z nowymi klientami? Jednak
San Jose wciąż przypominałoby o niemiłych przeżyciach.

Teraz Brenna wiedziała, że przyjazd na wzgórza okazał się

najwłaściwszym posunięciem. Gdyby nie błagalny telefon Li­
ty, nigdy nie zaznałaby dumy i satysfakcji towarzyszącej od­
bieraniu porodu czarnego byczka o wschodzie słońca. Nie
doświadczyłaby radości wspólnego hasania po rozległych po­
kojach starego domu wraz ze swymi kochanymi maleństwami
i kobietą tak wyjątkową jak Lita Hart. Co najważniejsze, po­
woli rozwiewała się gęsta chmura żalu i smutku.

Odpędziwszy posępne myśli, Brenna wstała i podciągnęła

drelichowe szorty.

- Jeśli dobrze znam te małe łobuziaki, rozdzieliły się, żeby

nas wyprowadzić w pole. Zajmij się wschodnim skrzydłem
domu, a ja poszukam w zachodnim.

- Pewnie siedzą razem w piwnicy. I, jak zwykle, zdążą

dobiec do kanapy i zaklepać się przed nami.

Lita i Brenna podjęły skazane na niepowodzenia poszuki­

wania w różnych częściach domu. Każda wyruszyła ze ścier-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 19

ką w dłoni. Był to jedyny sposób na oczyszczenie domostwa
z pajęczyn i wszechobecnego kurzu.

Krążąc codziennie ze ścierką, przy okazji zabawy w cho­

wanego, po pokojach i korytarzach, Brenna poznała najbar­
dziej odległe kąty obszernego domostwa. Poprzedniego dnia
schwytała Byrona w ciemnym, pełnym półek z książkami ga­

binecie Tripa. Teraz minęła to pomieszczenie i wkroczyła do
sypialni Tripa z przekonaniem, że za jednym z wieszaków
w szafie szczerzy zęby zadowolony Byron.

- Jesteś tu gdzieś, Byron - odezwała się - czuję to w ko­

ściach.

Stanęła na środku pokoju nasłuchując. Cisza jak makiem

zasiał. Niebieska pikowana narzuta i poduchy na dębowym
rzeźbionym łożu wyglądały na nietknięte. Na nocnym stoliku
i toalecie piętrzyły się fachowe czasopisma. Na wiklinowym
bujanym fotelu leżał biały podkoszulek i dżinsy.

- Idę do ciebie, spryciarzu.
Przeszła na palcach po sznurkowym dywanie i zajrzała do

szafy. Ani śladu Byrona. Jak zwykle. Brenna stała sama w sy­

pialni Tripa, otoczona wonią wełny, tytoniu, skórzanych bu­
tów, tego wszystkiego, co składało się na zapach mężczyzny.

Nie po raz pierwszy w ciągu dwóch tygodni spędzonych na

ranczu Brenna otwierała szafę Tripa, zamykała oczy i wdy­
chała głęboko zapach mężczyzny. Ani śladu wody kolońskiej
czy płynu po goleniu. Ani śladu odświętnych ubrań czy ele­
ganckich butów. Zastanawiała się, co Trip nakładał, kiedy
wychodził gdzieś z kobietą. Stare spodnie sztruksowe i jeden

z ręcznie robionych grubych swetrów? Podkoszulek i dżinsy?

Nie po raz pierwszy Brenna próbowała na podstawie ubrań

wyciągnąć wnioski dotyczące ich właściciela. Musiał być
szczupły i wysoki. Nie wyjął paska ze szlufek dżinsów, a więc

background image

20 • SZÓSTY ZMYSŁ

zapewne nie lubił tracić czasu na porządkowanie garderoby
ani na żadne zbędne czynności.

Wyobraziła sobie silnego mężczyznę, który raz-dwa wy­

skakuje z ubrania po pracy. Jakże ktoś taki mógłby się pogo­
dzić z niesprawną ręką i nogą? Inwalidztwo zaciąży na życiu
Tripa, wywoła depresję, zmiany w usposobieniu, każe z gory­

czą patrzeć na świat.

Nie mogła dłużej o tym myśleć. Wolała wyobrazić sobie

Tripa przed wypadkiem - zdrowego, atrakcyjnego, niezwykle
męskiego, z szerokim torsem pokrytym gęstwiną miedziano-
złotych włosów.

Przebiegł ją lekki dreszcz. Odwróciła głowę i spojrzała na

łóżko. Czy od rozwodu spał tu zawsze sam, jak sugerowała
Lita? Czy czuł zimno i pustkę, tak jak Brenna po swoim
rozwodzie?

Wiedziała, co to znaczy zmagać się z namiętnościami.

A jak Trip znosił potrzeby swojego ciała? Czy to, co mówiła
Lita o jego abstynencji, było prawdą? Może zawierał znajo­
mości na jedną noc? Nie wydawał się takim typem mężczy­
zny. Chociaż... ze swoim wyglądem mógł mieć tyle kobiet, ile
zapragnął. Ciekawe, jakim był mężem, kochankiem...

Brenna otrząsnęła się wreszcie z rozmyślań i erotycznych

fantazji. Osoba nieobecnego Tripa Harta zawsze rozbudzała

jej wyobraźnię. A przecież nawet nie znała człowieka, który
leżał w odległym szpitalu z poważnymi obrażeniami.

Marzyła wciąż o tym, żeby nagi Trip Hart znalazł się znów

w swojej sypialni. Idiotka...

background image

ROZDZIAŁ

2

Brenna zamknęła drzwi szafy i szmatą na kiju zaczęła

w pocie czoła wycierać kurz pod dębowym łóżkiem. Przywo­
ływała się do porządku. Powinna raczej myśleć o tym, że

jeszcze długo Trip nie będzie w stanie szybko i sprawnie się

rozebrać. Jeśli w ogóle będzie mógł to sam zrobić.

W tym samym czasie zmęczony Trip, wsparty całym cięża­

rem ciała na kuli, mozolił się z drzwiami frontowymi. Dał
znak Morganowi, żeby odjechał. Mrużąc oczy, patrzył, jak
żółta taksówka toczy się po podjeździe. Czy kiedykolwiek
przyszłoby mu do głowy, że pokonanie żwirowej drogi przed
własnym domem zajmie tyle czasu?

Morganowi nie podobał się pomysł wysadzenia kuśtykają­

cego pasażera już przy bramie, lecz, zgromiony przez Tripa
wzrokiem, zaniechał sprzeciwu. Trip nie dał po sobie poznać,
że pod szorstką determinacją kryje się lęk. Nie spodziewał się
zastać przed domem samochodu matki. W soboty zwykle wy­

jeżdżała wcześniej i spędzała popołudnie u siostry, godzinę

drogi od rancza.

Miał nadzieję, że matka jest zajęta podawaniem wczesnej

background image

22 • SZÓSTY ZMYSŁ

kolacji lekarzowi, który go zastępował. Kuchnia znajdowała
się w tylnej części budynku. Pozostawało tylko wśliznąć się
ukradkiem i nie zdradzić swego przybycia. Matka potrafiła
godzinami paplać po hiszpańsku, aż człowiekowi uszy puchły.

Trip zaś nade wszystko pragnął spokoju. W głowie mu

szumiało, każdy oddech wywoływał ból. Nawet święty by

tego nie wytrzymał! Rano, jeszcze w szpitalu, nie popisał się
ani grzecznością, ani cierpliwością. Lekarz wściekł się na
niego i na własną bezradność. Trip teraz także poznał, co to
bezsilność.

W końcu udało mu się otworzyć drzwi i wejść niepostrze­

żenie. Powłócząc nogą, dotarł korytarzem do salonu. Tam
przystanął i cicho stęknął. Pod przymkniętymi powiekami
eksplodowały tysiące gwiazd. Jeszcze tylko kilka kroków...

Zrobił właśnie pierwszy, kiedy, poprzez szum w uszach,

usłyszał za sobą jakiś odgłos. Rozejrzał się. Nic. Próbował
uspokoić skołatane nerwy. W ciągu ostatnich dwóch tygodni
szprycowano go zastrzykami, nic więc dziwnego, że zaczaj
słyszeć nie istniejące głosy i widzieć nie istniejące gwiazdy.

Poddał się torturze następnego kroku. Nagle w progu spo­

strzegł kobietę. Wychodziła z pokoju tyłem do drzwi, odku­
rzając sufit szczotką na kiju. Mruczała coś do siebie.

Złudzenie czy rzeczywistość? Głowa pękała mu z bólu.

Zmrużył oczy. Kobieta była tam naprawdę. Zwolnił już tyle
wynajętych przez Lite sprzątaczek, że nie mógł się mylić.
Szczupła, o zgrabnych opalonych nogach. Nawet półprzytom­
ny z bólu zdołał to zauważyć. No i cóż z tego? Nachmurzył
się. Nawet najwspanialsze kobiece nogi nic teraz dla niego nie
znaczyły. Absolutnie nic.

W dodatku kobieta miała na sobie jedną ze spranych nie­

bieskich koszul, które Trip zakładał do zabiegów chirurgicz-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 23

nych. Tego już za wiele. Narastający gniew znalazł ujście
w słowach.

- Kiedy matka cię zatrudniła!?-wybuchnął.
Brenna odwróciła się. Trip spostrzegł oczy barwy hiszpań­

skiego wina, które trzymał w piwnicy. W zestawieniu z jasno-
brązowymi prostymi włosami i bladymi piegami na jasnej
skórze brwi i rzęsy wydawały się niemal czarne. A może to
wyobraźnia płata mu figle?

- Zaczęłam dwa tygodnie temu - odparła z wyraźnym

wysiłkiem.

Trip doszedł do wniosku, że wcale się nie mylił. Dziewczy­

na była piękna. To jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Zrobił
krok i całym ciałem oparł się na kuli.

- Co tu robisz? - rzucił przez zaciśnięte z bólu zęby.
- Ja... - machnęła szczotką - odkurzam. - Uniosła lekko

brwi, jak gdyby zdziwiona pytaniem.

- Odkurzasz. Rozumiem. Moja matka-swatka znów zaata­

kowała. Następna gospodyni! A cóż ona ma tu do roboty?
Poza, oczywiście, wynajmowaniem kobiet do pomocy.

Brenna splotła dłonie na kiju od szczotki.
- Teraz bawimy się w chowanego, a l e . . . .
- Tylko żadnych ale. - Przeciągnął drżącą ręką po wilgot­

nym czole. - W chowanego ze szczotką?

- Tak. To znaczy zawsze, kiedy się bawimy w cho­

wanego. ..

- Oszczędź sobie wyjaśnień. Z moją matką mógłby dojść

do ładu tylko jakiś postrzelony wyznawca jogi albo inny dzi­
wak nadający na tej samej częstotliwości co ona. A kto się
schował? Ty, mama czy szczotka?

Wyraz oburzenia w cudownych oczach kobiety zaskoczył

nieco Tripa.

background image

34 • SZÓSTY ZMYSŁ.

Szczotka i ja odkurzamy twój dom dla ciebie. A schowa­

ły się Byron i Malia.

Hymn i kto?

- Malia. Moje maleństwa.

W tym momencie wyczerpały się resztki uprzejmości

i cierpliwości Tripa.

- Dzieciaki? - burknął, z rozpaczą kręcąc głową. - Masz

dwoje dzieci? Moja matka chyba postradała zmysły.

Ból sprawiał, że ledwo panował nad sobą, nawet jednak

w tym stanie umiał docenić dumę nieznajomej kobiety. Bren­
na wyprostowała się z godnością.

- To nie są moje dzieci.
- Nie twoje? - Spojrzał z niedowierzaniem. - W takim

razie czyje? A może wreszcie wygrałem los na loterii i trafi­
łem na szczęśliwą mężatkę?

- Jestem rozwiedziona. Adoptowałam Byrona i Malię.
Natychmiast pożałował ironicznej uwagi.
- Adoptowałaś. Cudownie. Cóż za wspaniałomyślność.
- Bez przesady. Szukały domu i czułości. Mogłam im to

ofiarować.

- A zatem postąpiłaś miłosiernie. To pewnie twoja

specjalność. Moja matka znalazła gospodynię o gołębim
sercu. - Westchnął pogardliwie. - Tylko tego mi było trze­
ba. Zaufałem matce-swatce, a ona znalazła idealną partię dla

Tripa-kaleki.

- Wcale nie po to mnie zatrudniła - odcięła się Brenna,

marszcząc czoło.

- Tak sądzisz? Nie znasz mojej matki. - Zacisnął zęby.

Konał ze zmęczenia. Szum w uszach nie ustawał. - Posłuchaj
mojej rady, panienko. Pakuj manatki i ofiaruj swoje miłosier­
dzie komu innemu.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 25

- Nie jestem miłosierna. Ja...
- Oszczędź sobie - przerwał. - Matka się pomyliła. Nie

potrzebuję gospodyni. A jeśli matka robiła jakieś aluzje, że

jestem do wzięcia, puść tę uwagę mimo uszu, seńorita. Należę

do tych wstrętnych mężczyzn, którzy nie potrzebują ani po­
sprzątanego domu, ani gospodyni z dzieciakami, ani w ogóle
nikogo.

Kobieta stojąca przed nim wydała się jeszcze wyższa.

- Jeśli chodzi o pierwsze dwa życzenia, są już spełnione,

seńor.

- Proszę więc powiadomić o tym moją matkę, dobrze?

I przypomnij jej, że jedyne dziecko, jakie chciałbym mieć na
utrzymaniu, to szczur domowy. - Zerknął na korytarz. - Kie­
dy twoje dwa szczury wyjdą zza mebli?

- Już wyszły i zaklepały się.

Wskazała kanapę za plecami.
Trip odwrócił się i wytrzeszczył oczy z przerażenia. Dwa

tygodnie zabiegów lekarskich i przyjmowania otępiających
leków zrobiły swoje. Już nie tylko słyszał nie istniejące
dźwięki. Pojawiły się też omamy wzrokowe.

Dwie najmniejsze, najzgrabniejsze i najczarniejsze na

świecie świnki zeskoczyły z kanapy i chrząkając wesoło,

przydreptały do Tripa.

- Malia i Byron, powiedzcie dzień dobry panu domu - na­

kazała Brenna.

Zanim zwierzęta wykonały polecenie, Trip osunął się na

podłogę.

- Ach, pobrecito - zakwiliła Lita dziesięć minut później,

kiedy po wielu trudach udało się położyć bezwładnego, nie­
przytomnego Tripa na łóżku.

background image

26 • SZÓSTY ZMYSŁ

Lita dotknęła przesiąkniętej potem czerwonej koszuli syna.
- Co on tu robi? Doktor Jamison powiedział, że jeszcze co

najmniej tydzień poleży w szpitalu.

Brenna mierzyła tętno.
- Ja przepisałabym mu dłuższy pobyt - mruknęła, patrząc

na zegarek. - Na razie wszystko w porządku. Oddech i puls
w normie.

- Ale popatrz, jaki on blady, amiga... I jak mu odcięli

nogawkę tych nowych spodni, które miał na sobie, kiedy... Po
co... Po co i w jaki sposób dotarł do domu?

Brenna pokręciła głową.

- Nie mam pojęcia. Odwróciłam się i zdębiałam! Stał na

środku salonu. A przy okazji, jak ty się czujesz? Jak nadgar­
stek?

- Gorzej... ale to nieważne, kiedy Trip... Czy nic mu nie

będzie? Matko Boska, jeśli...

- Dojdzie do siebie - zapewniła Brenna. Silny organizm

Tripa utwierdzał ją w tym mniemaniu. - Trzymaj rękę w gó­
rze, żeby krew dotarła do wszystkich naczyń.

Lita uniosła ramię nad głowę i podeszła do drzwi. Na progu

stały Byron i Malia i jak przystało na miniaturowe chińskie
świnki, przyglądały się grzecznie krzątaninie w pokoju.

- Zadzwonić po pogotowie, Brenna?

Brenna odchyliła powieki nieprzytomnego mężczyzny.

- Źrenice nie są powiększone. Oddech normalny. Może

lepiej najpierw zadzwoń do waszego lekarza domowego.
A zanim to zrobisz, przynieś mi ostre nożyczki.

- Jak sobie życzysz. Ąy, Chihuahua. Tak się cieszę, że

mam cię tutaj. Przecież też jesteś lekarzem.

Świnki nie odstępowały Brenny na krok, kiedy w łazience

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 27

moczyła pod kranem ręcznik. Lita wróciła pospiesznie z no­
życzkami.

- Zadzwonię do doktora Jamisona - zapowiedziała. -

W kuchni mam zapisany numer.

- Dobrze. Kiedy się połączysz, krzyknij, a ja podniosę

słuchawkę tutaj.

Lita uniosła obrzmiały nadgarstek. Zatrzymała się na

progu.

- Amiga... po co te nożyczki?
- Nie obawiaj się, nic mu nie zrobię. Jest cały mokry od

potu. Trzeba rozciąć i ściągnąć z niego ubranie, żeby się nie
przeziębił. Nie wolno do tego dopuścić. - Brenna przeniosła
wzrok z nadgarstka Lity na gips na ręce Tripa. - A ponieważ
tylko ja mam obie ręce sprawne, zajmę się tym.

- Rób, co uważasz za stosowne, muchacha. Ale jesteś

pewna, że nic mu się nie stało?

- Absolutnie. Idź zadzwonić do lekarza. Aha, jeśli ci się

uda, zapędź Byrona i Malię do ich zagrody. Nie powinny teraz
plątać się pod nogami.

- Si. Chodźcie, pollitos.
Brenna spostrzegła, że radosny blask natychmiast zniknął

z oczu świnek. To jej wina. Zwykle, żeby nie smucić zwierząt,
nie wymawiała przy nich słowa „zagroda". Po prostu litero­
wała. Podejrzewała, że sprytne świnki nauczyły się też już
trochę hiszpańskiego od Lity. Westchnęła, słysząc oddalający
się tupot ośmiu nóżek w korytarzu. No cóż. Do kolacji znów
poweseleją.

Dotknęła policzka Tripa. Wilgotna skóra odzyskiwała cie­

pło i kolor. Chory oddychał głęboko i rytmicznie. Mocno spał.

Wsunęła mu poduszkę pod głowę. Ze skrupulatnością chi­

rurga obejrzała nożyce gospodarskie. Co ciąć najpierw? Ko-

background image

28 • SZÓSTY ZMYSŁ

szulę czy spodnie? Zanim podjęła decyzję, do sypialni wkro­

czyła z impetem Lita, a tuż za nią przydreptały świnki, za­
chwycone, że wstrzymano wykonanie na nich wyroku.

- Telefon w kuchni nie działa!
Brenna podniosła słuchawkę aparatu na nocnym stoliku.
- Tu też brak sygnału. Pewnie jakieś uszkodzenie na linii.
W oczach Lity rozbłysły łzy. Obejmowała dłonią nadwerę­

żony nadgarstek.

- Co teraz?

Co teraz? Brenna musiała choć przez chwilę się zasta­

nowić.

- Przede wszystkim musisz obłożyć rękę lodem, Lito.

Spuchła jak bania.

- A co z Tripem?

- Nie martw się. Dam sobie radę. Moja wiedza całkowicie

wystarczy. - Mówiąc to, Brenna chciała raczej uspokoić sie­
bie i Litę, niż stwierdzić fakt. - Ty zajmij się nadgarstkiem,
a ja Tripem.

- Ależ on...
- Napełnij zlew w kuchni zimną wodą i lodem i włóż tam

rękę. Pospiesz się, zanim spuchnie jeszcze bardziej. Trzymaj
tak przez co najmniej piętnaście minut. Gdzie jest bandaż
elastyczny, który nosiłaś w zeszłym tygodniu?

- Nie wiem. Powinien gdzieś leżeć.
- Znajdź go. Owinę ci nadgarstek i założę temblak. - Lita

wciąż się wahała, więc Brenna ponagliła ją. - Szybciej. Nie
możesz pielęgnować Tripa z jedną sprawną ręką.

- Wiem. Gdybym tylko czuła się lepiej... - Lita wycho­

dziła z pokoju trochę uspokojona. - Mam wielkie szczęście,
że tu jesteś, Brenna. Najpierw poąuitos do z-a-g-r-o-d-y, po­
tem lód. I poszukam bandaża. Gracias, amiga.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 29

Brenna mogła znów skupić uwagę na Tripie. Wzięła noży­

czki, zadowolona, że Lita nie zobaczy rozcinania czerwonej
sportowej koszuli, która, podobnie jak spodnie khaki z urwa­

ną nogawką, wyglądała na zupełnie nową. Nie można było

jednak zdjąć ubrania z mężczyzny leżącego nieruchomo na

wznak. Zaczęła ciąć materiał.

Kiedy ściągała z Tripa skrawki koszuli, doszła do wniosku,

że rozbieranie śpiącego mężczyzny za pomocą nożyczek to
czynność o wiele prostsza niż golenie sierści chorego psa lub
kota przed zabiegiem chirurgicznym. Zajęta cieciem, nie za­
stanawiała się zbytnio, czy miedzianozłote owłosienie piersi
Tripa odpowiada wyobrażeniom, które tak często zaprzątały

jej głowę.

Powtarzała sobie: Nie czas na zachwyty. Trochę powagi,

Brenno. Gips i bandaże to niewesoły widok.

Rozpinając pasek i wyciągając go ze szlufek, upominała

surowo samą siebie. Trip zasługiwał na profesjonalne trakto­
wanie, jakiego sama wymagałaby od lekarza. Czy chciałaby,
aby rozbieraniu jej przez lekarza lub pielęgniarkę towarzyszy­
ły niekoniecznie fachowe myśli? W żadnym wypadku! Mając

to na uwadze, rozcięła i zdjęła przepocone spodnie. Portfel
i kilka monet położyła na komodzie. Pozostał ostatni prob­
lem: bielizna chorego.

W duchu mówiła sobie: Brenno, to tylko mężczyzna. Ni­

czym się nie różni od twojego byłego męża i tych dwóch
beznadziejnych facetów, na których zmarnowałaś czas tuż po
rozwodzie.

Zwilżonym ręcznikiem obmyła ciało Tripa, a potem wytar­

ła je do sucha i przykryła pikowaną kołdrą. Tak ją to wyczer­
pało, że chętnie sama wzięłaby kąpiel. Bogu dzięki, nie była
domowym lekarzem, bo musiałaby zrezygnować z pacjenta.

background image

30 • SZÓSTY ZMYSŁ

Wobec tego wspaniałego ciała, choćby w gipsie i bandażach,
żadna normalna kobieta nie mogła pozostać obojętna.

Kiedy rozważała, czy ma zostać w sypialni, czy zająć się

Litą, Trip się poruszył. Machnął zdrową ręką, jak gdyby chciał
coś chwycić. Jęknął. Brenna ujęła jego dłoń i usiadła na brze­
gu łóżka.

- Już dobrze. Wszystko w porządku. Nic ci się nie stało

-uspokajała.

Trip wyglądał teraz jak chore dziecko. Bełkotał coś niezro­

zumiale i kurczowo ściskał jej dłonie.

- Wody...
Pobiegła do łazienki.
- Pij.
Uniosła głowę Tripa i przytknęła szklankę do jego ust. Pił

łapczywie, nie otwierając oczu. Zaspokoiwszy pragnienie,
opadł bezwładnie na poduszkę.

- Dziękuję, mamo.

Szarpnął palcami bandaż opasujący głowę.

- Nie, nie - zaprotestowała Brenna łagodnym szeptem.

- Nie rób tego. Teraz odpocznij.

Przytrzymała rękę Tripa na swoich kolanach. Jaką ranę

przykrywał bandaż na głowie? Powinna poprosić Litę o szcze­
gółowy opis obrażeń, jakie odniósł jej syn.

Przeklęty telefon! Chyba najlżejszy wietrzyk zdołałby zer­

wać przewody na tych wzgórzach. Już po raz drugi w ciągu
tygodnia linia była uszkodzona. Ostatnia naprawa trwała
osiem godzin. Nic dziwnego, że nie odebrały telefonu ze
szpitala, który na pewno próbował zawiadomić, że Trip jest
w drodze.

Brenna pogłaskała go po dłoni. Zaciśnięta pięść powoli

rozchyliła się. Nagie nogi kobiety czuły jej ciepło i ciężar.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 31

Palce mężczyzny były długie, zgrabne i silne. Brenna bez­
wiednie rozprostowała je delikatnie, by móc obejrzeć linie
w dłoni.

Linia serca tworzyła niewielkie rozwidlenie u podstawy

palca wskazującego. Brenna miała więc do czynienia z ideali­
stą o złamanym sercu.

Linia umysłu, długa i lekko zakrzywiona, zdradzała czło­

wieka inteligentnego, zrównoważonego i praktycznego. Głę­
boka linia życia otaczała łukiem kciuk. Patrząc na jej szlachet­
ny kształt, Brenna poczuła, że się czerwieni.

Idealista, ogarnięty zmysłowymi namiętnościami realisty.

Człowiek o takiej linii życia podchodzi do wszystkich spraw
profesjonalnie i z osobistym zaangażowaniem. Natomiast roz­
widlenie oznaczające dwa małżeństwa...

- Czy te świnie istnieją naprawdę?

Brenna drgnęła. Uniosła gwałtownie głowę. Szeroko

otwarte oczy Tripa patrzyły przytomnie, z powagą.

- Istnieją? - powtórzył stanowczym tonem, nie spuszcza­

jąc z niej przenikliwego wzroku.

- Tak. To chińskie świnki miniaturowe. Ja...
Zorientowała się, że wciąż trzyma dłoń mężczyzny. Puściła

ją i z poczuciem winy zerwała się na nogi.

- Drugie pytanie. Czytałaś mi z ręki?
- Ja... Ty... szarpałeś bandaż na głowie i... przytrzyma­

łam ci rękę, żebyś nie...

Na Boga, kiedy on się ocknął? Jak długo czytała sekrety

jego linii papilarnych? Wyglądał, jak gdyby przypatrywał się
jej przez wiele godzin.

- Czytałaś czy nie?
- No cóż... - Brenna skuliła ramiona. - Czytałam, rzeczy­

wiście. Nieszkodliwe hobby. Nauczyłam się tego od babci.

background image

32 • SZÓSTY ZMYSŁ

- No i jakaż wspaniała przyszłość mnie czeka?
Głos Tripa brzmiał chłodno, obojętnie, lecz w oczach poja­

wił się niebezpieczny błysk, taki sam jak we wzroku męż­

czyzny na portrecie w salonie. Zdaniem Brenny, było to spoj­
rzenie wręcz lodowate. Nie mogła jednak dać się zastraszyć
wzrokiem.

- Co mi przepowiadasz? - nie dawał za wygraną Trip.
- Same sukcesy. Widać doszedłeś już do siebie, a w dodat­

ku nie opuścił cię zły humor.

- Wcale nie zasłabłem - obruszył się. - Miałem paskudny

dzień. Po prostu na moment odpłynąłem.

- A ja holowałam cię po podłodze i pakowałam do łóżka.

Trzymałam cię za rękę tylko dlatego, żebyś nie zerwał opa­
trunku.

- Ty mnie położyłaś do łóżka?

Kiwnęła głową.
- Z pomocą Lity - dodała.

- To cię jeszcze do niczego nie upoważnia. - Podniósł rękę

w geście oskarżenia. - Naruszyłaś moją prywatność.

- Tylko jeśli wierzysz, że linie papilarne coś oznaczają.
- Zostaw te psychozabawy mojej byłej żonie. Nie dam się

już na to nabrać. - Dotknął swego nagiego torsu. - Widzę, że

naruszyłaś również prywatność mojego ciała.

- Zrobiłam to przed obejrzeniem twojej dłoni.

Skoro krew pacjenta zaczęła żywiej krążyć, był przygoto­

wany na poznanie najgorszego. Brenna powiodła znaczącym
wzrokiem po kołdrze.

Wściekłość Tripa ustąpiła miejsca zaskoczeniu. Zajrzał

pod kołdrę,

- Sądziłem, że mama... Chcesz powiedzieć, że to ty ściąg­

nęłaś ze mnie ubranie?

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 33

- Tak, doktorze Hart. Całe. - Aby ukryć rumieniec, pod­

niosła wysoko nożyce i pocięte skrawki materiału. - Przepra­
szam, ale musiałam to zrobić. W twoim stanie nie możesz
sobie pozwolić na przeziębienie.

- Mówisz jak pielęgniarka, nie jak gosposia.
- Jak weterynarz, który cię zastępuje.
Otworzył usta i natychmiast je zamknął. Zamrugał i spoj­

rzał na Brennę oszołomiony.

- Co powiedziałaś?
- Jestem Brenna Deveney. - Zmarszczyła czoło. Obawiała

się, że mężczyzna cierpi na rodzaj amnezji pourazowej.

- Weterynarz, który mnie zastępuje - powtórzył powoli.

Sens tych słów docierał do niego z wielkim trudem.

- Zatrudniła mnie Lita - pospieszyła z wyjaśnieniem

Brenna. - Pamiętasz?

- Brenna J. Deveney?
- Tak. J to skrót od Jeanne.
Trip przetarł oczy. Wyglądał na przerażonego. Dobry Bo­

że! A więc to takiego piwa nawarzyła Lita podczas jego nie­
obecności. Deveney. Weterynarz na zastępstwo.

- Gdzie ona jest?
- Tu, przy tobie.
- Nie ty. Moja matka. Gdzie?
- Zanurzyła rękę po łokieć w zlewie z lodem. Nadweręży­

ła nadgarstek, pomagając przetaszczyć cię na łóżko.

- Ach tak. - Zacisnął usta i bacznie przyglądał się Bren-

nie. - A poza tym dobrze się czuje?

- Tak, dobrze, tylko ten nadgarstek.
- Świetnie... - Rozmyślał ze wzrokiem wbitym w sufit.

- Kiedy odejdzie od zlewu?

- Niedługo. Przyprowadzić ją?

background image

34 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Jeszcze nie. - Poklepał brzeg materaca. - Usiądź.

A wiec tak. Zastępujesz mnie. Jak idzie praca?

- Nie narzekam na brak zajęcia. - Przycupnęła ostrożnie

na krawędzi łóżka. - Chociaż dziś było trochę spokojniej.

Pokiwał głową.
- Zawsze tak jest w świąteczny weekend. Pewnie zdążyłaś

się już dobrze poznać z mamą?

- Powiedziałabym, że lepiej niż dobrze.
- Porywcza osoba, prawda? Oczywiście poza chwilami,

kiedy ćwiczy jogę i kontempluje swój pępek.

- Porywcza? No, nie wiem, czy...
- Słuchaj, nie musisz być taka uprzejmą. To moja matka

i tak dalej, ale oboje wiemy, że potrafi czasem dać się we
znaki.

- No cóż, rzeczywiście zareagowała gwałtownie, kiedy

weszła do pokoju i spostrzegła, że zasła... to znaczy odpły­
nąłeś. - Brenna wzruszyła ramionami. - Byłeś kredowobiały
i leżałeś jak kłoda, na wznak.

- Co wtedy zrobiła?
- To co każda matka na jej miejscu. Zalała się łzami.
- Mówiła coś przy tym po hiszpańsku?
Zadając to pytanie, wzdrygnął się lekko. Brenna zoriento­

wała się, że odkrył swój czuły punkt. To mogło się przydać.
Powinna korzystać, zanim Trip przejdzie do ataku. Jej czas się
kończył.

- Po hiszpańsku? - powtórzyła głucho. Postanowiła na

razie grać idiotkę.

- Nieważne - odburknął. Palcami zdrowej ręki wystuki­

wał rytm na piersiach. - Zapomnij o tym.

- W porządku. A przy okazji, jak się czujesz?
- Sama zgadnij. - Nachmurzył się. - Skoro przyjrzałaś się

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 35

dokładnie liniom mojego małżeństwa, a jeszcze dokładniej
klejnotom rodzinnym, pomyśl, jak mogę się czuć? Spróbuj
zgadnąć.

- Nie potrafisz się zdobyć choć na odrobinę wdzięczności.

Mogłam cię zostawić w wilgotnym ubraniu. Dostałbyś zapale­
nia płuc, na sto procent. - Brenna wstała i rzuciła Tripowi
groźne spojrzenie. - Jeśli tak się zachowywałeś w szpitalu,
dziwne, że nie wyrzucili cię z hukiem już tydzień temu.

- Nikt mnie nie wyrzucił. Sam się wyrzuciłem. Wybrałem

wolność.

- W takim razie leż spokojnie i ciesz się z tej wolności.
Ruszyła do drzwi. Na progu przystanęła. Wiedziała, że

nadeszła pora przykręcenia śruby.

- Wybacz, ale muszę się zająć nadwerężonym nad­

garstkiem.

- Zaczekaj! Nie odchodź!
Poderwał się na łóżku i natychmiast, tłumiąc jęk, opadł na

poduszkę.

- Odpocznij. Pójdę tylko powiedzieć Licie, że odzyskałeś

przytomność. Zaraz wracam.

- Nie! Nie rób tego!
- W porządku. W takim razie nie wrócę. Nie będę sobie

marnować reszty dnia, który tak pięknie się zapowiadał.

- Nie o to mi chodziło. Nie mów jej, że jestem przytomny.
- Dlaczego?
- Bo tak sobie życzę. Czy to nie wystarczający powód?

Pozwól człowiekowi odetchnąć. Słowo daję, matka zatrudnia

jakieś niedorozwinięte baby, bez względu na to, czy są gospo­

siami, czy weterynarzami. Czy zawsze trzeba ci wykładać
kawę na ławę?

Aż się prosił, żeby utrzeć mu nosa! Zasłużył na to.

background image

36 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Rzeczywiście, nie jestem geniuszem na miarę Einsteina

- wybuchnęła - ale nie mam wątpliwości, że Lita się zamar­

twia. Dlaczego nie wolno mi powiedzieć, że wróciłeś do krai­
ny żywych?

Westchnął zniecierpliwiony.
- Używaj swojej głowy do poważniejszych zadań niż po­

mysł cięcia w strzępy męskiej garderoby, dobrze?

- A dlaczego po prostu nie powiesz, co ci leży na wątro­

bie? Czytałam ci z dłoni, lecz nie umiem przeniknąć twoich
myśli.

- Dzięki losowi, że okazał się dla mnie tak łaskaw. - Spo­

sępniał. - Teraz, gdy rozebrałaś mnie do naga, została mi
ledwie ta resztka prywatności.

- Przyprowadzę Litę - oznajmiła Brenna, robiąc krok na­

przód.

- Powiedz jej po prostu, że śpię.
- Czy ktoś ci kiedykolwiek wspomniał, że użycie słów

„proszę" i „dziękuję" bardzo ułatwia życie?

- Nie pogarszaj sytuacji. Nie mam nastroju do przyjmo­

wania gości. Głowa mi pęka. Ręka boli. Powiedz, że śpię.

- Przykro mi, doktorze Hart. Nigdy nie kłamię, jeśli nie

muszę.

- Widzę, że nie lubisz słuchać poleceń - stwierdził Trip

pogardliwie. - Nie chcę mieć takiego zastępcy.

- A ja nie chcę takiego szefa - odcięła się Brenna. - Rozu­

miem teraz, dlaczego nigdy nie założyłeś spółki z innym we­
terynarzem, chociaż pracy w gabinecie starczyłoby dla
dwóch. Kto by z tobą wytrzymał!

- Sam troszczę się o swoje sprawy zawodowe, jeśli wolno

mi przypomnieć. To ja jestem pracodawcą.

- Byłym pracodawcą - sprostowała - jeśli nie przesta-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 37

niesz mi rozkazywać jak niewolnicy. Nie zamierzam praco­
wać z człowiekiem, który nie umie okazać podwładnym sza­
cunku i zainteresowania.

- Jesteś profesjonalistką. Nie możesz tak po prostu odejść

- oświadczył nachmurzony. - Jeśli to zrobisz, nie dostaniesz
ode mnie pozytywnej opinii.

- Nie zależy mi na niej, doktorze Hart. - Brenna z satysfa­

kcją obserwowała Tripa, którego wprost rozsadzała wście­
kłość. - Czy coś ci przynieść? Coś, na czym mógłbyś wyłado­
wać agresję? A może papierosa? W kuchni leży cały karton
starych papierosów.

- W szpitalu rzuciłem palenie.
- Lita się przerazi, słysząc tę nowinę. Natychmiast tu przy­

biegnie.

Słowa Brenny doprowadziły chorego do szału.

- Czego chcesz ode mnie? Mam cię błagać? Nie pojmu­

jesz, że matka zje mnie żywcem, jeśli tu zostanę sam?

- W takim razie powiem, że odzyskałeś przytomność, kie­

dy tylko mnie o to zapyta. A potem będę jej życzyć dobrej
zabawy.

Posłała mu słodki uśmiech i odwróciła się na pięcie.

background image

ROZDZIAŁ

3

- Ocknął się.
Lita natychmiast wyciągnęła rękę ze zlewu i odwróciła się

gwałtownie na stołku. Przeżegnała się trzykrotnie. Woda spły­
nęła z ręki na dżinsy.

- Gracias, Madre Maria. Jak się czuje?
- Świetnie. Gryzie i drapie jak wściekły kot, ale kiedy

wspominam o tobie, chowa się pod kołdrą grzecznie jak
aniołek.

Lita odetchnęła z ulgą.

- Zawsze się tak zachowuje, kiedy coś zbroi. - Wstała

i sięgnęła po ręcznik. - Niech no mu się dobiorę do skóry!
Wyjść ze szpitala tydzień wcześniej! Przestraszyć starą matkę
na śmierć! - Energicznie wytarła rękę. - Caramba, chłopak
musi mi się wytłumaczyć.

- Lita, spokojnie z tym nadgarstkiem! Siadaj tu. Gdzie

twój bandaż?

Lita podała Brennie długi pasek bandaża elastycznego.
- Pospiesz się. Muszę wytargać za uszy mojego synalka.
- Nie ruszaj się. - Brenna zaczęła owijać jej rękę. Lita

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 39

wyglądała na rozwścieczoną. Może jednak należało na razie
bronić przed nią Tripa? - Wiesz, on jest w dość kiepskim
stanie. Jeśli potrafisz się opanować, nie urządzaj mu awantury.

- Jego stan się pogorszy, kiedy mu się dobiorę do skóry! -

W oczach Lity błysk gniewu walczył o lepsze ze łzami. - Po
tym wszystkim, co dla niego zrobiłam! Jeździłam do szpitala
tam i z powrotem, wynajęłam cię na zastępstwo i...

- Jeśli o mnie mowa, to Trip uważał mnie za gosposię,

dopóki parę minut temu nie wyprowadziłam go z błędu.

Lita najpierw się przeraziła, potem dziwnie złagodniała.
- Ach, moja droga, on już wie, że jesteś weterynarzem?
- Tak.
Lita błagalnie wzniosła wzrok ku górze.
- Muszę ci o czymś powiedzieć, amiga. Widzisz, nie mogę

znieść myśli o tym, że Trip żyje tu samotnie, bez żony i dzieci,

bez miłości. Odkąd odeszła Suzanne, próbuję go wyswatać.
Parę miesięcy temu stracił cierpliwość. Pokłóciliśmy się stra­

sznie. Przez tydzień w ogóle nie odzywaliśmy się do siebie.

Brenna zawiązała koniuszki bandaża i zerknęła, marszcząc

czoło.

- No i co dalej?

Lita przełknęła ślinę.

- Nie pisnęłam ani słówkiem, że zatrudniłam kobietę. Nie

chciałam następnej sprzeczki, oskarżeń o swatanie i tak dalej.
Zamierzałam poczekać, aż poczuje się lepiej. Planowałam, że
powiem mu o wszystkim za tydzień, tuż przed wyjściem ze
szpitala.

Wydarzenia ostatniej godziny zaczęły się układać w sen­

sowną całość.

- A więc dlatego tak się wściekł, sądząc, że jestem gos­

posią.

background image

40 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Si. To moja wina. Gosposie i sekretarki zmieniają się tu

tak często, jakby wchodziły przez drzwi obrotowe. - Palcami
zdrowej ręki Lita kręciła guzikiem przy bawełnianej bluzce
i patrzyła na Brennę. - Jak miałam postąpić? Próbowałam
znaleźć weterynarza mężczyznę. Dzwoniłam do dziesięciu
osób. Tylko ty zgodziłaś się podjąć pracę od razu. Nie zdradzi­

łam Tripowi całej prawdy. Nie znasz go. Nie wiesz, jak potrafi
się zdenerwować. Na pewno nie zmrużyłby oka w szpitalu.
Oskarżyłby mnie o swatanie. A ja z tym skończyłam. Dosta­
łam od niego niezłą nauczkę. Żadnych gospoś więcej. Ay,
Chihuahua.

Dosyć tych korowodów: ja zatrudniam, Trip

zwalnia.

Brennie zrobiło się słabo. Oparła się o blat kuchenny.
- Lito, co mu dokładnie o mnie mówiłaś?

- Że zatrudniłam doktora nazwiskiem B.J. Deveney z San

Jose. Składałam relacje typu: „Doktor świetnie sobie radzi.
Nie ma żadnych problemów". Przecież to prawda. Nigdy nie
odważyłabym się kłamać w żywe oczy.

- Teraz rozumiem, dlaczego się tak na mnie wściekł. Le­

piej idź do niego natychmiast i odkręć to wszystko. Jeśli bę­
dzie się upierał przy zatrudnieniu mężczyzny, spakuję manat­
ki. Wolałabym jednak zostać. Potrzebuję pracy.

- Oczywiście. Wszystko mu wyjaśnię.
- Dobrze. Jeden problem z głowy.
Kiedy Brenna wiązała Licie temblak z czystego ręcznika,

zauważyła, że obawia się ona jednak spotkania twarzą w twarz
z synem, tak jak Trip wzbrania się przed powiedzeniem matce
prawdy o swoim wyjściu ze szpitala. Przy zakładaniu opatrun­
ku Lita była spięta i mimowolnie usztywniała ramię.

- No, gotowe. - Brenna ruszyła do kuchennych drzwi.

- Idź i załatw tę sprawę.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 41

- Nie pójdziesz ze mną?
- Do sypialni człowieka, którego wprost roznosi gniew?

Dosyć się już dziś nadenerwowałam. Dziękuję bardzo!

- Dokąd idziesz?
- Na dwór, nakarmić Byrona i Malię.
- Ave Marial Przecież Trip rozerwie mnie na strzępy.

Własną matkę.

Brenna uśmiechnęła się sarkastycznie i w myślach poleciła

Lite opiece niebios. Dobrej zabawy, Trip.

Przez resztę dnia w całym domostwie rozlegały się do­

nośne głosy. Oparta o płotek, Brenna obserwowała swoje uko­
chane maleństwa jedzące kolację. Trzy spośród siedmiu ko­
tów Tripa łasiły się u jej nóg. Sielankową, spokojną scenę
zakłócały jedynie wrzaski dolatujące przez otwarte okno sy­
pialni. To Święto Niepodległości Brenna powinna zapamiętać
na zawsze.

Postanowiła nie zatykać sobie uszu, chociaż była jednym

z powodów sporu matki z synem. Nie znała hiszpańskiego,
aczkolwiek z mocno podniesionego głosu Tripa domyślała
się, że nie przebierał w słowach, oceniając mętne wyjaśnienia
matki.

W pewnym szczególnie dramatycznym momencie nawet

Byron i Malia podniosły łebki znad jedzenia. Błyszczącymi
oczkami wpatrywały się w Brennę, a temperatura rosła. Wre­
szcie trzasnęły drzwi, a potem pojawiła się wściekła Lita.
Pobiegła prosto do samochodu. Nie trzymała już ręki na temb­
laku, lecz opatrunek pozostał nietknięty.

Brenna dopadła ją, kiedy zdążyła już wsiąść do samochodu.
- Co się stało?
- Jeśli tak bardzo chce, niech się sam sobą opiekuje!

background image

42 • SZÓSTY ZMYSŁ

Policzki Lity płonęły. Oczy błyszczały gniewem. Włączyła

silnik. Z jej ust popłynął gwałtowny potok hiszpańszczyzny.

- Powiedziałaś mu?
- Si, muchacha. Wie wszystko. Ja też. Wbrew zaleceniom

lekarza przyjechał do domu! Taksówką! Szaleniec. Skończy­
łam z nim. Nie jestem swatką, chociaż on tak twierdzi. -

Wrzuciła wsteczny bieg.

Brenna chwyciła za klamkę.

- Czekaj! Co mam teraz robić? Pakować się czy zostać?
- Zgodził się, żebyś została, kiedy ja obiecałam nie wzy­

wać karetki i nie odwozić go z powrotem do szpitala. A niech
teraz pije piwo, którego nawarzył. Skoro wytaszczył ze szpi­
tala swoje pogruchotane kości, niech się teraz sam nimi
zajmuje.

- Ależ, Lito, ktoś mu powinien pomagać. On ledwie kuś­

tyka o kuli.

Lita potrząsnęła stanowczo głową.
- Trip może sam się sobą zająć. Ma trzydzieści pięć lat. To

dorosły mężczyzna. Nie jestem jego opiekunką. Powtarzam,
niech pije to piwo. Do zobaczenia we wtorek.

- A co z resztą weekendu?
- Jest Święto Niepodległości, więc na dwa dni ogłaszam

moją niepodległość. Adiós, amiga.

Bezradna Brenna odprowadziła wzrokiem biały samochód

mknący żwirowym podjazdem. Byron i Malia z czujnie nad­
stawionymi uszami napierały na ogrodzenie, domagając się
wypuszczenia. Kiedy Brenna nie ruszyła się z miejsca,
chrząknęły cicho i energiczniej zaatakowały płotek.

Napotkała ich proszący, niecierpliwy wzrok.

- Nie patrzcie tak na mnie. Ja też nie jestem jego opiekunką.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 43

Ale widok... Trip gapił się na popękany tynk na suficie.

Ale pasjonujący widok... Odwrócił głowę na poduszce. Po­
woli, bardzo powoli, aby znów nie wywołać pulsowania
w głowie.

Przez otwarte okno ujrzał Brennę. Stała pośrodku podjazdu

z rękami na biodrach, usiłując powstrzymać Litę. Nie opodal
Trip spostrzegł płotek zagrody dla świnek. A więc to nie były
halucynacje. B.J. Deveney, lekarz weterynarii, Malia i Byron

-jedna szczęśliwa rodzinka.

Brenna nachmurzyła się i nogą w tenisówce kopnęła kilka

kamyków. Koty czmychnęły, kiedy wrzasnęła na nie ziryto­
wana. Zrobiła krok naprzód i osłaniając oczy dłonią, czekała
z nadzieją, że może Lita wróci. Kiedy tak się nie stało, energi­
cznie ściągnęła przez głowę zbyt obszerną zieloną bluzę.

Trip obserwował ją z szeroko otwartymi oczami. Żaden

mężczyzna nie zignorowałby widoku zgrabnej kobiety w ską­
pej żółtej koszulce. Choć to sprawiało mu ból, Trip uniósł się
nawet na zdrowym łokciu, aby lepiej widzieć. Brenna potrząs­
nęła błyszczącymi włosami i odgarnęła końce kosmyków za
uszy. I dalej stała z posępną miną przed domem. Złote promie­
nie zachodzącego słońca Oświetlały jej wysoką, szczupłą syl­
wetkę i pełny, jędrny biust.

Jeszcze żadna kobieta nie zrobiła na Tripie takiego wraże­

nia. Nawet wspaniale zbudowane szpitalne pielęgniarki nie
wyglądały tak seksownie.

Wzrok Tripa powędrował ku długim, zgrabnym nogom

Brenny. Przypomniał sobie, że godzinę wcześniej, kiedy od­
zyskał świadomość, jego dłoń spoczywała na nagich, gładkich

kobiecych udach. Czy długo tam leżała? Wydawało mu się, że
całą wieczność.

Kiedy Brenna oglądała jego rękę, czuł, jak gdyby z jej

background image

44 • SZÓSTY ZMYSŁ

palców spływał strumień dziwnej, eterycznej energii. Dotyk
łagodził ból, a bliskość kobiecego ciała obudziła w Tripie nie­
oczekiwanie fizyczne pożądanie. A może tylko to sobie wy­
myślił, tak jak kochał się z Brenna jedynie w wyobraźni? Oc­
knąwszy się, najpierw długo patrzył na lekko piegowatą twarz
i nagie uda. Czekał, aż rozsądek zatriumfuje nad zewem mę­
skości. Dopiero wtedy ośmielił się odezwać.

Wspomnienie tej chwili i gwałtownej reakcji Brenny spra­

wiło, że znów dało o sobie znać pożądanie. Drugi raz w ciągu
godziny. Odczuł ulgę, że jego ciało, przynajmniej w części,
zaczęło normalnie reagować. Piękna BJ. Deveney o ciętym

języku i błyszczących bursztynowych oczach przywracała go

do życia.

Warto było popatrzeć na to widowisko. Nie ustąpiła ani

o cal w obliczu impertynencji i narzekań Tripa. Zachowała się
wspaniale.

Z przykrością spostrzegł, że zniknęła z pola widzenia. Cóż,

pozostało mu położyć się spokojnie na poduszce i kontemplo­
wać blask zachodzącego słońca.

- Gdzie moja kula?!
Brenna, śpiąca o dwa pokoje od sypialni Tripa, gwałtownie

uniosła głowę. Zatrzepotała powiekami, chcąc strząsnąć
z nich resztki mocnego snu. W pokoju panowała ciemność.
Tylko nad łóżkiem promień księżyca tworzył na ścianie sre­
brzysty kwadracik.

Usiadła i sięgnęła po bawełniany szal. Gdzie jest kula Tri­

pa? A może przyśniło jej się, że chory woła?

Przed snem Brenna dwa razy pukała cicho i wchodziła na

palcach do pokoju Tripa. Mężczyzna leżał nieruchomo pod
kołdrą i pochrapywał. Po dzienniku telewizyjnym o jedena-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 45

stej nie pozostało nic innego, niż wypuścić na dwór koty,
a świnki umieścić bezpiecznie w salce szpitalnej. Telefon na­

dal nie działał i nie mogła wezwać lekarza. Tak więc Brenna
na ostatnich nogach dowlokła się do łóżka. Po tym najbardziej
zwariowanym dniu w życiu natychmiast zapadła w kamien­
ny sen.

- Gdzie moja kula?! - Wołaniu towarzyszyło stuknięcie

i brzęk rozbitej szklanki.

Brenna wyskoczyła z łóżka. Ktoś najwidoczniej zamierzał

wytłuc zastawę stołową Hartów. A osobnikiem tym był Trip.

Pospiesznie włożyła szlafrok. Porywcza Lita odmówiła

opiekowania się dorosłym synem, lecz Brenna, jako lekarz
weterynarii, miała zawodowy obowiązek niesienia pomocy

każdej żywej istocie. Psu, kotu czy też Tripowi Hartowi.

Wybiegła na korytarz. Aż się skuliła, słysząc następny

brzęk. Pocieszające jest to, pomyślała, że Trip nie stracił przy­
tomności.

Wkroczyła do sypialni chorego i włączyła górne światło.

Na podłodze leżały szczątki szklanki i lampy. Nagi, nie licząc
gipsu i bandaży, Trip na wpół siedział na brzegu łóżka.

Zmrużył oczy przed oślepiającym blaskiem i narzucił koł­

drę na biodra. Twarz wykrzywił mu grymas bólu. Brenna
szczerze mu współczuła.

- Moja kula! - zażądał przez zęby. - Muszę ją mieć. Po­

spiesz się!

Omiotła pokój uważnym spojrzeniem. Ani śladu kuli. Od­

wróciła się i pomknęła do salonu. Po drodze energicznie zapa­
lała światła. W myślach robiła błyskawiczny przegląd wyda­
rzeń popołudnia i wieczoru. Do diabła, gdzie się podziała

kula?

background image

46 • SZÓSTY ZMYSŁ

Tam! Pod kanapą z końskiego włosia. Lita przesunęła ją

tam kopniakiem, aby nie zawadzała przy przenoszeniu Tripa.

Pospiesznie wróciła do sypialni i pomogła Tripowi przesu­

nąć ciało na drugą stronę łóżka, gdzie podłogi nie zaścielały
odłamki szkła. Przytrzymywała kulę, a on usiłował się pod­
nieść, nie puszczając przy tym kołdry.

- Oprzyj się o mnie, Trip. Nie, nie tak. Przechyl się trochę.

Podłóż kulę pod prawe ramię.

Brenna sapała z przejęcia. Pacjent pojękiwał. Próby wsta­

nia z łóżka nie powiodły się. Wreszcie Brenna wyprostowała
się zirytowana.

- Musisz zrzucić ten listek figowy. Jeśli chcesz wstać, ręka

powinna się zająć kulą, a nie kołdrą.

W odpowiedzi mężczyzna zakrył się jeszcze szczelniej

i podjął następną bezowocną próbę.

Brenna parsknęła zniecierpliwiona.

- Dokąd ci tak spieszno?
Ruchem głowy wskazał łazienkę.
- A jak myślisz?
- Połóż się, a ja cię ubiorę.
Sięgnęła po dżinsy leżące na fotelu bujanym od dnia wy­

padku Tripa.

- Nie uda się - mruknął pod nosem.
- W takim razie pożegnaj się z kołdrą. Nie mam pod ręką

basenu, żeby ci podać. Słuchaj, przez kilka lat pracowałam
w klinice dla zwierząt. Oglądałam ze wszystkich stron byki
i ogiery. Doktorze Hart, proszę odsłonić kołdrę.

- W porządku - wymamrotał wściekły. Po chwili wahania

posłuchał Brenny.

Zaledwie kobiece dłonie dotknęły jego ciała, pomagając

mu się podnieść, Tripa ogarnęło znów dziwne uczucie. Nagły

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 47

przypływ energii. Mniejszy ból. A jeśli znów obudzi się
w nim mężczyzna?

- Teraz ostrożnie. Oprzyj się o mnie - poleciła.
Dźwignięcie solidnie zbudowanego Tripa bez dotykania

jego obandażowanych żeber nie było rzeczą łatwą. Brenna

musiała podtrzymać go jedną ręką za nagi pośladek.

- Teraz sobie poradzę. Poczekaj na korytarzu. Zawołam,

gdybym czegoś potrzebował.

Dodał w duchu: Wiesz, czego będziesz potrzebował, jeśli

ona nie zabierze swoich czarodziejskich rąk. Pilnuj się, czło­
wieku. Stań do niej plecami, załatw potrzebę i nie pozwól,
żeby cię znów dotykała, chyba że chcesz się ośmieszyć.

Brenna wmawiała sobie, że mięśnie Tripa nie wywarły na

niej żadnego wrażenia. Jak mu się udało zachować spręży­
stość ciała? Przecież był unieruchomiony w szpitalnym łóżku.
Nawet pokiereszowany i zagipsowany, Trip pozostawał atra­
kcyjnym mężczyzną. Brenna westchnęła przeciągle. Ileż to
razy snuła fantazje na temat doktora Harta. Spotkanie z nim
oko w oko okazało się nader ekscytujące.

Bez wątpienia od wielu lat żaden mężczyzna tak bardzo jej

nie zainteresował. Może nawet nigdy w życiu nie reagowała
tak na nikogo. Jej związek z byłym mężem opierał się raczej
na rozsądku niż na seksie czy uczuciach.

W obecności Tripa czuła... właściwie co? Ścisnęła drżące

uda. Ciało nie kłamało. Od pierwszego spojrzenia na portret
w salonie Brenna podświadomie tęskniła do Harta, do jego
dotyku. Teraz, gdy marzenia się spełniły po prostu nie mogła
się pozbierać. Obudziły się i zmysły, i uczucia.

Wieczorna awantura wcale nie ostudziła tęsknot. Po głębo­

kim zastanowieniu przypisała zachowanie Tripa jego bezrad­
ności i bezsilności. Pod maską szyderstwa i oschłości krył się

background image

48 • SZÓSTY ZMYSŁ

człowiek, którego znała z opowieści Lity i klientów. Okolicz­
ni mieszkańcy szanowali i podziwiali Tripa Harta. Niektórzy
uwielbiali go nawet. W ich oczach nie uchodził ani za gburo-
watego, ani zgryźliwego.

- Hej, Brenna - zawołał z łazienki.

Ocknęła się z rozmyślań.

- Tak?
- Przynieś mi czyste szorty, dobrze? Proszę. Są w komo­

dzie, w górnej szufladzie po prawej.

Ruszyła do pokoju. Dlaczego wcześniej o tym nie pomy­

ślała? Naraziła biedaka na zakłopotanie.

Podała szorty przez uchylone drzwi. Kiedy znów się za­

mknęły, usłyszała, że Trip zaklął. No tak. Opatrunek na że­
brach nie pozwalał mu się schylać.

- Nie męcz się z szortami - poradziła. - Najwyżej owiń

się ręcznikiem, jeśli tak ci na tym zależy.

- Nie mogę sobie poradzić. Przeklęty gips... - narzekał

pod nosem.

Brenna nie spuszczała wzroku z zamkniętych drzwi łazienki.
- Trip, ty masz tylko jedną rękę, a ja dwie. Pomogę ci.

- Nie odpowiedział. - Nie przejmuj się. Nie jesteś pierwszym

mężczyzną, którego widzę nagiego. Mam za sobą małżeństwo
i parę przelotnych romansów.

Puknął w drzwi.
- Ale nie ze mną!
- Trip, na litość boską, oboje jesteśmy lekarzami.

- Tylko nie opowiadaj mi znów o swoich doświadcze­

niach z ogierami. Nie zamierzam urządzać bezpłatnych po­
kazów.

Brenna traciła cierpliwość.
- Ile pielęgniarek opiekowało się tobą w szpitalu?

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 49

- O wiele za dużo.
- Też je tak traktowałeś?
- Pewnie, ale oddałem im przysługę. Wypisałem się o ty­

dzień wcześniej.

- Uwierz mi, Trip. Zdecydowanie przesadzasz.
- Uwierz mi, Trip - przedrzeźniał cienkim głosem. - Sko­

ro twoje rady są tak drogocenne, nie udzielaj ich na lewo
i prawo.

- Masz coś przeciwko moim radom?
- Oczywiście, że nie, seńorita. Daj mi przykład. Sama się

rozbierz i stań przede mną goła, bez wstydu.

- Ja nie muszę. - Brenna odruchowo zawiązała mocniej

pasek szlafroka. - To nie ja nie potrafię się ubrać z powodu
gipsów i bandaży.

- A gdybyś musiała?
- Gdybym... - Wyobraziła sobie, że naga, w gipsie, o ku­

li, opiera się na ramieniu Tripa, a on podtrzymuje ją za pośla­
dek i wpatruje się pożądliwie w obnażony biust. - Jako reali­
stka od razu podporządkowałabym się sytuacji - skłamała.

- Nie oszukasz mnie, seńorita. Uciekałabyś gdzie pieprz

rośnie. Uwierzyć ci? Cha, cha.

- Posłuchaj, Trip. Nie będę się rozbierać tylko dlatego,

żebym mogła cię w spokoju, jak równa równego, zapakować

do łóżka. Trochę powagi, kolego.

- A kto tu mówi, że zapakujesz mnie do łóżka?
- Wiesz co? W tej chwili z rozkoszą wyrzuciłabym cię

przez okno. Jak można być tak dziecinnym! Powtarzam, tro­
chę powagi. Nie mogłeś wstać bez pomocy, więc zapewne
i położyć się nie będziesz w stanie.

- Nie upieraj się, żeby za mną chodzić, seńorita. Mile cię

background image

50 • SZÓSTY ZMYSŁ

powitam w swoim łóżku o każdej porze dnia i nocy. Może

jestem kaleką, ale jeszcze nie oślepłem.

- Nie to miałam na myśli!
- Wiem, wiem.
Za drzwiami łazienki zapadła cisza. Kiedy znów się ode­

zwał, w jego głosie pojawił się smutek i bezsilność.

- Ty też nie jesteś ślepa. Jakaż kobieta chciałaby iść do

łóżka z kaleką?

Brennę ogarnęło współczucie. Nie mogła jednak okazywać

go Tripowi. Musiał przestać użalać się nad sobą.

- Jaka kobieta? - Zdobyła się na ironię. - Nieszczęsna

Brenna! Na pewno by się zgodziła, gdybyś ładnie poprosił.

Celny strzał. Gniew Tripa okazał się dobrą bronią w walce

z żalem, bólem i bezradnością. Przywracał choremu chęć do
życia i wolę powrotu do zdrowia.

Rozwścieczony, gwałtownie otworzył drzwi.
- Dzięki za propozycję, kochanie, ale nie będę błagał o li­

tość. - Cisnął w nią szortami. - A teraz odtransportuj mnie do
łóżka. I to szybko.

background image

ROZDZIAŁ

4

- Przepraszam za wszystko.
- Zapomnij o tym.
- Zapomnę. Jasne. Nie myślisz chyba, że przez dwa tygo­

dnie w szpitalu faszerowali mnie afrodyzjakami, a nie środka­
mi przeciwbólowymi.

Trip zgiętym kolanem przesunął kołdrę na biodra. Wsparty

o poduszki, patrzył na Brennę sprzątającą odłamki szkła z roz­
bitej lampy.

- Nie czuję się obrażona.
- To dlaczego jesteś czerwona jak burak?
- Zarumieniłam się w twoim imieniu, a nie z twojego po­

wodu, - Drżącymi palcami wsypała kawałki szkła do kosza
i natychmiast zmieniła temat. - Jadłeś coś dzisiaj?

- Nie.
- Jesteś głodny?
- Jak wilk.
- Ja też. Przygotuję coś. Wolno ci jeść wszystko?

- Tak, a najlepiej zrobiłaby mi szklaneczka wina domowej

roboty.

background image

52 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Zaraz wracam.
Brenna chwyciła kosz i ruszyła do kuchni. Wolała nie kłó­

cić się o to, czy lekarze zabronili choremu picia alkoholu.

Zanim pojawiła się z pełną tacą, ochłonęła i odzyskała pa­

nowanie nad sobą. Postawiła jedzenie na łóżku i przysunęła
krzesło. Z ulgą zauważyła, że Trip również się uspokoił. Na
widok tacy uniósł brwi ze zdziwienia.

- Omlet z serem? Prawdziwa uczta!
- Powiedziałeś, że jesteś głodny jak wilk.
- Zjadłbym konia z kopytami. Prawie zapomniałem, jak

wygląda normalne jedzenie. W szpitalu czegoś takiego nie

uświadczysz. - Podniósł szklaneczkę z winem. - Za moją za­
stępczynię, która odgrywa też rolę pielęgniarki. Dziękuję.

Stuknęli się szklaneczkami.

- A ja dziękuję, że wreszcie uznałeś to za konieczne. Może

nie znam najnowszych zdobyczy medycyny, ale robię co
w mojej mocy.

- Nie martw się, nie zajmę ci wiele czasu - oświadczył.
- Wcale się nie martwię. - Przysunęła talerz. - Nabrałam

jednak pewności, że słusznie zdecydowałam się na weteryna­

rię, a nie zwykłą medycynę.

- Dziękuję ci jako jedyny człowiek w promieniu czter­

dziestu kilometrów.

- Proszę bardzo. Z tego, co widzę, ty także nie minąłeś się

z powołaniem. Chciałbyś mieć takiego pacjenta jak ty sam?

- Wołałbym mieć do czynienia z gorylem - odparł po

chwili. - Wytrzymasz ze mną do powrotu matki?

- Pod warunkiem, że wyjaśnimy sobie kilka spraw.
Oczy mężczyzny pociemniały.
- Mniej brutala, więcej dżentelmena, o to ci chodzi?

- Nie zaszkodziłoby. - Wzruszyła ramionami. - Właści-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 53

wie nie mam pretensji, że ryczysz jak lew i klniesz jak szewc.
Na twoim miejscu zachowywałabym się chyba tak samo.

- Więc co powinniśmy wyjaśnić?
- Zgódź się na opiekę, którą ci proponuję. Potrzebujesz

jej, póki nie wróci Lita. Proszę, przyjmij pomocną dłoń i za­

przestań walki za każdym razem. W porządku?

- Spróbuję. - Milczał przez chwilę. - Co jeszcze?
- Skup się na tym jednym zadaniu. Zdaniem Lity zarzu­

casz jej, że bawi się w twoją swatkę. Tymczasem tak nie jest.
A jeśli nawet, możesz spać spokojnie. Nie przyjechałam szu­
kać męża, lecz do pracy, i zostanę tu, chyba że znajdziesz inny
powód, aby mnie zwolnić. - Brenna zmarszczyła brwi i od-
kroila kawałek omleta. - Lita i stali klienci potwierdzą zapew­
ne, że przez dwa tygodnie dobrze cię zastępowałam. Twoja
praktyka nie ucierpiała. Potrzebuję pracy i podoba mi się tutaj.
Mam jutro wyjechać czy też zostać, jak długo to będzie ko­
nieczne?

- Nie owijasz w bawełnę.
- Po prostu jak każdy muszę płacić rachunki i czynsz za

dom w San Jose. Mam wyjechać czy zostać?

- Zostać - odrzekł po bardzo długiej pauzie.
- Załatwione - stwierdziła z pełnymi ustami.
- Co jeszcze?
Trip postawił szklankę na tacy i zabrał się do omleta. Bren­

na długo sączyła wino, zanim przeszła do następnej kwestii.

- Jako lekarze oboje świetnie wiemy, że człowiek nie za­

wsze panuje nad odruchami. To absolutnie naturalne. Twoja
reakcja była po prostu...

Trip niemal z przerażeniem patrzył na dobierającą słowa

kobietę. Rumieńców na jej policzkach nie wywołało wcale
czerwone wino.

background image

54 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Porównajmy to z moim zachowaniem - odezwała się

pospiesznie. - Zaczerwieniłam się. I ty w pewnym sensie się
zaczerwieniłeś. Nie zapanowaliśmy nad odruchami. Nie mo­
żemy również obiecać, że w przyszłości będziemy nad nimi

panować.

Trip błogosławił los, że nie kazał mu od razu odpowiadać,

musiałby dorównać Brennie subtelnością i taktem. Na szczę­
ście miał usta pełne najpyszniejszego omleta, jaki zdarzyło
mu się jeść. Kiwał tylko potakująco głową. Żuł i żuł. Wreszcie
przełknął. Popił jeszcze winem. Dopiero wtedy zdobył się na
odpowiedź.

- Chyba jednak minęłaś się z powołaniem. Powinnaś zo­

stać nie weterynarzem, lecz dyplomatą.

Brenna podniosła wzrok znad talerza. Poczuła przyspie­

szone bicie serca. Trip uśmiechał się czarująco. Pod wpływem

tego uśmiechu rozkwitała jak róża w blasku słońca. Nagle
zapragnęła dotknąć koniuszkiem języka dołka w policzku
mężczyzny. Zrozumiała, że pragnie Tripa. Pragnęła go od
chwili, gdy po raz pierwszy ujrzała jego portret w salonie,

przed dwoma tygodniami. To właśnie dlatego zaglądała do

jego sypialni, dotykała należących do niego rzeczy. Nie po­

wodowała nią zwykła ciekawość. To odkrycie wstrząsnęło
Brenna.

Zacisnęła palce na krawędzi talerza. Przeniosła wzrok

z twarzy na nagi męski tors, a potem na własne, wstydliwie
złączone, kolana. Ay, Chihuahua.

-

Omlet ci wystygnie. Jedz prędzej - rzuciła odruchowo,

kierując szorstkie polecenie raczej do siebie niż to Tripa.

Mężczyzna nazwał się w myślach głupcem. Jego ironiczne

uśmieszki i zgryźliwe komentarze stawiały Brennę w niezrę­
cznej sytuacji. Zachowywał się jak zwariowana pensjonarka.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 55

Śmiech na sali! Czyżby zapomniał, że nie jest już najatrakcyj­
niejszym w okolicy mężczyzną do wzięcia?

Akurat teraz, w tym opłakanym stanie, spotkał na swej

drodze dziewczynę, dla której byłby gotów odstąpić od zasad
i zmienić stan cywilny. Tyle że ona by nie chciała na niego
spojrzeć...

Bez przekonania podniósł widelec do ust. Za każdym nie­

zgrabnym ruchem żałował, że nie urodził się leworęczny.
Kiedy skończył jeść, Brenna nie sprawiała już na szczęście
wrażenia osoby, która przy lada okazji rzuci się do ucieczki.

- Lubisz San Jose? - zapytał.
Kiwnęła głową.

- To miasto zbyt szybko się rozrasta, ale jest na swój

sposób ekscytujące. Przemysł elektroniczny napędza całą go­
spodarkę. Dziwnie wygląda zderzenie mentalności prowin­

cjuszy z nowoczesną technologią. Przynajmniej nie ma miej­
sca na nudę.

- A ty wolisz postęp czy tradycję?
- Ani to, ani to. Wychowałam się w małym miasteczku

w stanie Iowa. Dookoła same pola kukurydzy. Kiedy miałam
szesnaście lat, rodzice spakowali manatki i przenieśli się do
San Jose, gdzie wuj prowadził hurtownię sadzonek. Po paru
latach zatęsknili za kukurydzą i wrócili na stare śmieci. Ja
zostałam. Skończyłam studia w pobliskim Davis. Po rozwo­
dzie osiedliłam się w San Jose. Wynajęłam domek na przed­
mieściu, aby móc trzymać zwierzęta - takie na przykład mi­

niaturowe chińskie świnki.

Trip spostrzegł z ulgą, że z twarzy Brenny znika wyraz

bolesnego napięcia. Rozmawiała swobodnie. Musiał się pilno­
wać. Nie mógł zdradzić, jak dalece opanowała jego myśli od
pierwszej chwili, kiedy ujrzał ją w salonie. Było coś szaleń-

background image

56 • SZÓSTY ZMYSŁ

czego w nagłej potrzebie robienia z nią tych wszystkich rze­
czy, których od dawna nie robił z żadną kobietą.

Pragnął z nią flirtować, zalecać się, uwieść, objąć, zaciąg­

nąć do łóżka, uczynić częścią swego życia. Gdyby Brenna to
wiedziała, zerwałaby się natychmiast z fotela i wróciła do San
Jose.

Nawet jeśli coś podejrzewała, była zbyt dobrze wychowa­

na, aby roześmiać mu się w nos. Z wielkim taktem wygłosiła
mowę na temat swoich rumieńców i jego reakcji. Dyskretnie
unikała jego wzroku. Udawała, że nie widzi, jak guzdrał się
z jedzeniem niby trzylatek. Na pewno nie wyśmiałaby go,
choć w obecnym stanie zdołałby co najwyżej pocałować ko­
bietę i przytulić jednym ramieniem. Twierdziła, że zależy jej

na tej pracy. To oznacza, że zaopiekuje się nim do powrotu
matki, czyli do wtorku. Nie przestawał być jej szefem.

- Od dawna jesteś weterynarzem? - próbował pytaniem

zatrzymać Brennę, która szykowała się do wyjścia.

- Sześć lat. A ty?
Przestawiła tacę z naczyniami na krzesło, a sama przysiad­

ła na łóżku, czekając na odpowiedź.

-Co...ja?
Trip myślał zupełnie o czym innym, gdy była tak blisko.
- Od dawna prowadzisz praktykę?
Brenna znała dzięki Licie przebieg kariery zawodowej Tri-

pa, lecz chciała, aby przemówił sam bohater opowieści matki.

W jej głosie słychać było czystą ciekawość. Ani śladu

zalotności. To ściągnęło Tripa na ziemię. Bezradny jak nie­
mowlę, wyobrażał sobie niestworzone rzeczy, podczas gdy
Brenna po prostu miała dość siedzenia na twardym krześle.
Przecież nigdy nie usiadłaby na łóżku w pełni sprawnego
mężczyzny.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 57

- Pracuję w tym fachu dwa razy dłużej. Przed śmiercią

ojca przez rok prowadziliśmy praktykę jako wspólnicy. Kie­
dyś ojciec zaczynał od zera. Nie pozostaje mi nic innego, jak
ciągnąć to dalej.

Brenna wiedziała, że przez Tripa przemawia skromność.

Prawda, przedstawiona przez Litę, wyglądała inaczej. Trip

rozwinął praktykę do tego stopnia, że zaczął rozważać przyję­
cie wspólnika. Inaczej musiałby zrezygnować z nowych pa­
cjentów. Wolała jednak nie dyskutować. Tak przyjemnie roz­
mawiało się bez kłótni i konfliktów. Ot, miła towarzyska po­
gawędka. Jak na pierwszej randce. Od dawna czegoś takiego
nie doświadczyła. Zresztą z większością mężczyzn poznanych
w ostatnich latach Brenna nie umawiała się nawet na drugą
randkę. Trzecia zaś randka należała do absolutnej rzadkości.

- Zastępowałaś już jakiegoś weterynarza?
- Nie. Liczyłam, że po sześciu latach pracy na etacie

w prywatnej klinice właściciel zaproponuje mi spółkę. Nieste­
ty, to nie doszło do skutku. - Miała nadzieję, że Trip nie spyta
o przyczyny. - Postanowiłam nie zatrudniać się nigdzie na
etat, dopóki nie znajdę czegoś naprawdę interesującego. Dla­
tego tu jestem.

Trip pokręcił głową.
- Zastępowanie kogoś nie dałoby mi zadowolenia. Moje

korzenie tkwią tutaj, pod tymi wzgórzami. Wolę występować
we własnym cyrku niż w cudzym. Nie żebym kogoś krytyko­
wał. Nie zamierzam się skarżyć. Poszczęściło mi się. Rzadko
przecież na absolwenta weterynarii czeka praca we własnej
przychodni.

- To prawda, ale nie wystarczy szczęście, aby dobrze pro­

wadzić praktykę, a tym bardziej rozwijać ją. Potrzeba poświę­
cenia, wyobraźni i talentu. Jeśli się dobrze orientuję, masz

background image

58 • SZÓSTY ZMYSŁ

powody do dumy. - Trip podziękował nieśmiałym uśmie­
chem. - Uznam za zaszczyt, jeśli na zakończenie mojej pracy
wystawisz mi pozytywną opinię.

Uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny. Spojrzał na rękę

w gipsie.

- Zdaje się, że po twoim odejściu zlikwiduję praktykę.

- Lita twierdzi, że to nic pewnego - zaprotestowała Bren­

na, żałując, że poruszyła drażliwy temat. - Jeszcze nawet nie
zdjęto ci gipsu. Na razie nie ma sensu się zastanawiać, czy...

Trip powstrzymał ją uniesieniem dłoni.
- Muszę brać pod uwagę każdą ewentualność. Jeśli nie

poradzę sobie z wykonywaniem zabiegów, to skończę się jako
weterynarz. Nie staraj się odgrywać dobrej wróżki. Wiem,

jakie są rokowania. Sytuacja nie wygląda...

Przerwał w pół zdania. Brenna energicznie przeniosła nogi

na łóżko i rozsiadła się wygodnie. Obciągnęła fartuch i ruszy­
ła do ataku.

- No dalej! Dobra wróżka nie zniechęca się łatwo. Jak

wygląda sytuacja?

- Po prostu... - nie potrafił oderwać wzroku od kształt­

nych kobiecych łydek - niewesoło.

Brenna wodziła palcem po kwadratowych wzorach na pi­

kowanej kołdrze.

- Jeden procent na wyzdrowienie daje jeden procent na­

dziei. Dlaczego tego nie widzisz? Chyba od dawna nie miałeś
kontaktu z logiką?

Od dawna nie miał kontaktu z kobietami. Brenna siedziała

tak blisko... Mógłby głaskać jej nogi od kolan aż po wypie­
lęgnowane paznokcie stóp. Mógłby chwycić ją za rękę i poca­
łować palec wędrujący po kołdrze. Gdyby tylko chciał.

A chciał. Pragnął nade wszystko głaskać ją, całować i moc-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 59

no przytulić pod kołdrą, aż w miłosnym zapamiętaniu przesta­
łaby zważać na gips i opatrunki.

- Od ostatniego wykładu rzeczywiście sporo zapomnia­

łem - przyznał. Ciało Brenny pachniało świeżością. Aby od­
zyskać panowanie nad sobą, Trip dotknął obandażowanej gło­
wy. - Obawiam się, że mój komputer nie działa już tak spraw­

nie jak przed wypadkiem.

Brenna natychmiast się zatroskała.

- Boli?
- Tylko gdy na scenę wkracza dobra wróżka.
Troska ustąpiła miejsca podejrzeniu.
- Udajesz ból głowy, żebym zamilkła?
- Nie, po prostu znów ból dopadł mnie znienacka.
- Przykro mi, jeśli to z mojego powodu.
- Nie przez ciebie. Od dwóch tygodni, z małymi przerwa­

mi, boli mnie głowa.

Mówiąc szczerze, Brenna nie była bez winy. A ściślej -jej

cudowne nogi.

- Bierzesz jakieś leki?
- Tak, ale po nich czuję się jeszcze gorzej. Jak otępiały.

Pora wrócić do życia bez prochów i sprawdzić, jak bez nich
funkcjonuję.

- Co mogę dla ciebie zrobić?
- Porozmawiaj ze mną. Na dowolny temat oprócz nadziei

i tak dalej. To odwróci moją uwagę od bólu.

Dodał w duchu: I zatrzyma cię tutaj, dopóki będę w stanie

znieść myśl, że odchodzisz, by położyć się spać we własnym
łóżku.

Podczas pierwszej randki, przy stoliku w restauracji, roz­

mawia się zwykle o wszystkim i o niczym, lecz Brenna, sie­
dząc na łóżku Tripa, nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa.

background image

60 • SZÓSTY ZMYSŁ

Pragnęła tylko wyciągnąć rękę, dotknąć mężczyzny, położyć

się obok i ukoić go w ramionach.

- O czym chciałbyś pomówić? - odezwała się wreszcie,

przerywając milczenie.

- O czymkolwiek. - Trip wiedział, że Brenna wolałaby

dalej pocieszać go, niż niezobowiązująco gawędzić. Cóż, wła­
ściwie był zdany na jej inicjatywę. - Zadaj jakieś pytanie.

- Dobrze - odparła po namyśle. - Dlaczego masz obanda­

żowaną głowę?

Jakież głupie pytanie! Człowiek chce zapomnieć o bolącej

głowie, a ona pyta go o bandaż! Brenna wściekła się na samą
siebie.

- Założyli mi tam dziesięć szwów. - Tyle samo co zgrab­

nych palców kobiecych stóp i dłoni. - Dzisiaj mieli go zdjąć,
ale uciekłem, zanim się do mnie dobrali.

- Może bandaż powoduje ucisk? - zasugerowała. - Kiedy

zakładałam kask narciarski, zawsze bolała mnie głowa.
Chciałbyś, żebym zdjęła bandaż?

O, tak, bardzo. Ponętna i świeża Brenna zbliży się, aby

odwinąć długi pas gazy. A Trip poczuje się jak w niebie, po­
minąwszy zapewne piekielny ból gojącej się rany. Wokół
szwów wygolono włosy. Ciekawe, jak będzie wyglądał. Chy­
ba jak piosenkarz rockowy albo klown.

- Niekoniecznie - odrzekł, uśmiechając się niepewnie. -

Może jutro, kiedy trochę odpocznę.

Na widok upiora wyłaniającego się spod bandaża Brenna

gotowa uciec gdzie pieprz rośnie. Pragnął zatrzymać ją przy
sobie za wszelką cenę.

Brenna usiłowała ukryć rozczarowanie. Trip wyraźnie

wzbraniał się przed jej dotykiem. Wyznaczył granicę blisko­
ści, której nie pozwalał przekroczyć. A do tego właśnie dąży-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 61

ła. Czyżby ją rozszyfrował? Czy zdradził ją wyraz oczu?
A może z rozmysłem odpychał ją tak jak natrętne gospodynie
zatrudniane często przez Litę?

- W takim razie odpocznij. Potrzebujesz tego bardziej niż

pogawędki, prawda? Odpocznij. - Wstała i wygładziła koł­
drę. - Ja tu sobie gadu-gadu, a ty boisz się nawet ziewnąć.

Jesteś zmęczony i...

- Wcale nie...
- Oczywiście, że jesteś. Każdy by był. Zresztą ja też.

- Wzięła tacę. - Schodzę ci z oczu, żeby nie przeszkadzać.

Trip opadł na poduszkę. Bezsilnie patrzył na zmierzającą

do drzwi Brennę. Ależ dał popis głupoty! Mógł ją zatrzymać

jednym słowem. Dlaczegóż go nie wypowiedział? Dlaczego

przez własny upór zrezygnował z rozkoszy kontaktu z rękami
Brenny i jej słodkiej woni?

- Głupia, głupia, głupia - mruczała Brenna do siebie,

zmywając naczynia w kuchni. Nie miała zamiaru siadać na
łóżku Tripa. Nogi same podjęły decyzję. Co więcej, gdyby
on zachował się zachęcająco, zapewne wylądowałaby pod
kołdrą.

A co najgorsze, postawa Tripa wskazywała na to, że odgadł

pragnienia Brenny. Bez wątpienia. Żadna kobieta nie rozsiada
się przecież wygodnie na łóżku dopiero co poznanego męż­
czyzny. Trip właściwie odczytał jej zachowanie, ale nie podjął
wyzwania. Nawet idiotka zauważyłaby jego brak zaintereso­
wania romantyczną przygodą z przypadkową opiekunką. Mi­

mo czysto fizycznej reakcji na obecność młodej kobiety.

W jakim stopniu wyczuł jej intencje? Brenna skrzywiła się

z niesmakiem. Nigdy przedtem nie narzucała się mężczy­
znom. Nie robiła pierwszego kroku. Teraz żałowała. Przyda­
łoby się trochę doświadczenia w kłopotliwej sytuacji.

background image

62 • SZÓSTY ZMYSŁ

Pozostawała nadzieja, że ból głowy odciągnął uwagę Tripa

od odważnych poczynań Brenny. Liczyła też na to, że będzie
spał, kiedy wejdzie do jego sypialni. Musiała przecież zanieść
nową lampę i postawić kulę w zasięgu ręki chorego.

Na palcach zbliżyła się do łóżka.

- Ból głowy nie pozwala mi zasnąć. Zrób coś, proszę.

Tylko nie ruszaj bandaża.

Z ulgą przyjęła tę prośbę. Widocznie Trip uznał, że zrozu­

miała jego zachowanie i że nic mu już nie zagraża. Nie mylił
się. Postanowiła od tej pory odgrywać rolę beznamiętnej sio­
stry miłosierdzia, nie zaś spragnionej miłości rozwódki. Ko­
niec z piciem wina. To tylko osłabiłoby jej czujność.

- Może pomogłaby ci aspiryna? - zaproponowała z za­

pałem.

- Wątpię.
- Albo aspiryna, albo inna pielęgniarka. - Głos Brenny

zabrzmiał stanowczo.

Poskutkowało. Trip łyknął trzy tabletki aspiryny znalezio­

ne w apteczce w łazience i z pomocą Brenny ułożył się płasko
na plecach.

- Wciąż nie bardzo wierzę w działanie aspiryny w moim

przypadku.

- A co ci podawali w szpitalu?
- Zastrzyk, bez względu na to, czy go chciałem, czy nie.

- Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewyraźnie. - Pie­

lęgniarka zazwyczaj masowała mi jeszcze czoło, aż do skutku.

Zmyślił to sobie od początku do końca i wcale nie miał

wyrzutów sumienia. Dla osiągnięcia chwilowych (bardzo zre­
sztą przyjemnych) korzyści gotów był na wszystko.

Brenna milczała.
- Spróbujesz? - zagadnął Trip.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 63

Jeszcze dziesięć minut wcześniej przyjęłaby taką propozy­

cję niczym główną wygraną w loterii. Teraz potraktowała ją
z ostrożnością godną sapera. Doszła jednak do wniosku, że
wykwalifikowana pielęgniarka w wykrochmalonym białym
czepku nie odmówiłaby pacjentowi proszącemu o ulgę w cier­
pieniach.

- Jak sobie życzysz - odparła bez żadnych podtekstów.
Wewnętrzny glos nakazywał jej zachować się przyzwoicie.

Zwłaszcza przy łóżku chorego. Szczególną uwagę musiała
zwrócić na ręce. I tak zaprzepaściła już niejedną życiową
szansę. Oby Trip Hart nie został również spisany na straty.

Uniosła dłonie i bacznie się im przyjrzała. Wyglądały cał­

kiem normalnie, zdrowo, sprawnie. Czy potrafiłyby wzbudzić
czyjkolwiek lęk? Nawet babka nie wyczytała z nich nic złego,
chociaż Brenna czuła, że pewne informacje o przyszłości
wnuczki zachowuje tylko dla siebie. Niestety, babka nie żyła
i Brenna żałowała, że nie może zasięgnąć jej rady.

Zwróciła się do swojego internisty i psychiatry, lecz żaden

z nich nie umiał odpowiedzieć na jej pytania. I tylko spotkana
przypadkowo wróżka stwierdziła wprost: „Nie bój się. Po­
dążaj za światłem. Otwórz swoje wnętrze. Niech wstąpi w cie­
bie miłość i światło. To jedyna droga życia".

- Czy coś się stało? - zapytał Trip, patrząc jej prosto

w oczy.

- Nie - odrzekła szybko i potarła dłonią o dłoń, jak gdyby

ścierając z nich niespokojne myśli. - Po prostu zastanawiałam
się, w jaki sposób siostry to robiły.

- Co robiły?
- Chodzi mi o to - Brenna podeszła do łóżka od strony

pacjenta - gdzie siadała pielęgniarka.

background image

64 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Za mną. - Kłamstwo za kłamstwem, aż zabmął po uszy.

- Odsuwała łóżko od ściany, opuszczała je i... i masowała.

- Nie mamy łóżka na kółkach - zauważyła Brenna - ale

poradzimy sobie. Zsuniesz się nieco, a ja usiądę za tobą po
turecku z poduszką na kolanach. Jak ci się podoba mój plan?

- Niezły - odparł, nie dając nic poznać po sobie. Jego

głowa na kolanach tej kobiety! Koniec świata!

Oparta o wezgłowie dębowego łoża, Brenna zaczynała po­

wątpiewać, czy dobrze zrobiła. Może powinna wymówić się
zmęczeniem? Teraz nie miała wyboru. Ścisnęła dłonie. Były
chłodne. Nie ogrzała ich tej nocy nawet tęsknota za dotknię­
ciem mężczyzny.

Okrężnymi ruchami koniuszków palców zaczęła masować

skronie Tripa.

- Ach, tak właśnie robiła to pielęgniarka - westchnął. -

Ale ty jesteś zręczniejsza.

- Powiedz, jeśli masaż sprawi ci ból.
- Powiem. Na razie jest wspaniale.
Trip odczuwał wdzięczność i jednocześnie miał wyrzuty

sumienia, ponieważ wykorzystał naturalną zarówno dla wete­
rynarza, jak i lekarza chęć niesienia ulgi cierpiącym. Jednak
delikatne palce działały cuda, a świeży zapach kobiecej skóry
przyjemnie drażnił nozdrza, więc stłumił w sobie poczucie
winy.

- Jak mi idzie? - spytała Brenna, gładząc czoło chorego.

Starała się naśladować czynności podpatrzone podczas wizyt

w salonie kosmetycznym.

W odpowiedzi Trip nieznacznie kiwnął głową. Obawiał

się, że otwierając usta, jęknąłby mimowolnie z rozkoszy. Po­
wtarzał w myślach: „Robisz wszystko świetnie. Jesteś piękna,
seksowna, inteligentna, dotykasz mnie jak anioł, a oczami

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 65

rozświetliłabyś nawet niebo. Gdybym był takim mężczyzną

jak kiedyś, wszedłbym w zażyłość z twoim sercem, umysłem

i każdym piegiem na ponętnym ciele, a zacząłbym od razu, od
wczoraj. Gdzie się podziewałaś, kiedy byłem jeszcze mężczy­
zną? Gdzie ukrywałaś się przede mną?"

Zachęcona sukcesem Brenna opuszkami palców zataczała

kręgi coraz niżej, schodząc od skroni pacjenta do pociemnia­
łych od zarostu szczęk. Popatrzyła na zamknięte oczy Tripa
i gęste, długie rzęsy rzucające cień na policzki. Miał lekko
rozchylone usta. Przerwała na chwilę masaż, wyobrażając
sobie, jak smakowałyby jego wargi. Natychmiast zacisnęła
powieki. Lepiej nie patrzeć! Nie myśleć!

- Nie przerywaj - poprosił cicho.
Otworzyła oczy. Trip położył lewą rękę na jej dłoni. Przy­

cisnął palce do ust. Brennie wydawało się, że śni. Pocałunek
Tripa zostawił na dłoni gorący ślad, tlący się niczym żar
obecny wciąż we wzroku mężczyzny. Pragnęła masować nie
tylko głowę, ale ramiona i tors Tripa, aż do miedzianozłotych
brodawek.

Wstrzymała oddech. Co się z nią działo? Czy miała pozwo­

lić, aby impuls pokierował jej rękami? Cofnęła je szybko.

- Co tam?
- Skurcz nogi - skłamała pospiesznie. - Leż spokojnie.

Zsunę się z łóżka i rozchodzę mięśnie. - W parę sekund zna­
lazła się na podłodze. - Nigdy nie mogłam siedzieć długo po
turecku.

- Sama wpadłaś na pomysł, żeby tak usiąść - nachmurzył

się zawiedziony Trip.

Utykająca Brenna zatrzymała się przy drzwiach.
- Przepraszam, że cię tak zostawiam, ale... jestem potwor­

nie zmęczona, a do tego skurcz i...

background image

66 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Porozmawiamy rano. Oboje jesteśmy wykończeni. Nie

musisz tu stać. Odpocznij.

- Dasz sobie radę?
- Moja wierna kula i ja przetrwamy razem najbliższe kilka

godzin - stwierdził stanowczo. - Zgaś tylko górne światło,
dobrze?

Nacisnęła wyłącznik.

- Gdybyś czegoś potrzebował, wystarczy zawołać.
- Oczywiście. Będę ryczał jak lew i klął jak szewc. W każ­

dej sprawie poza najkrótszym masażem w dziejach medy­
cyny.

- Przecież to nie moja wina. Zresztą przeprosiłam.
- Powiedz mi jeszcze dobranoc jak dobra pielęgniarka,

a zaskarbisz sobie dodatkową wdzięczność chorego.

Do diabła! Gdyby chociaż był nieznośnym, upartym pa­

cjentem, mogłaby ostrzej zareagować.

- Zasłużyłam już sobie na wdzięczność, podając ci jedze­

nie i aspirynę. I chociaż masaż wydał ci się krótki, jesteś jedy­
ną osobą, jaką od wielu lat zaszczyciłam takim zabiegiem.
Należy mi się przynajmniej słówko „dziękuję" za poświęcony

czas i trud.

- Mój żołądek dziękuje za kolację, ale głowa powstrzyma

się na razie od wyrazów wdzięczności. Czy jesteś usatysfa­
kcjonowana?

- Na tyle, aby postawić kulę poza zasięgiem twojej ręki

- fuknęła. - Radź sobie bez niej. I beze mnie.

- Niech pani nie waży się jej dotknąć, pani doktor -

ostrzegł Trip, gasząc lampę.

Zapowiadała się upalna niedziela. O dziewiątej, kiedy ter­

mometr wskazywał dwadzieścia pięć stopni, Brennę obudził

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 67

telefon. Podniosła słuchawkę. Trip był jednak szybszy. Ode­
brał w swoim pokoju. Zanim się wyłączyła, zdążyła usłyszeć
głos nieznajomego mężczyzny. Przedstawił się jako doktor
Everett Jamison.

Wstała, przecierając zaspane oczy. Bardzo chciałaby pod­

słuchać rozmowę. Nie mogła liczyć na to, że Trip przekaże
wszystkie zalecenia lekarza. Nic straconego. Lita zadzwoni
później do Jamisona i dowie się szczegółów.

Kiedy w koszuli nocnej i szlafroku stanęła na progu sypial­

ni Tripa, ten gestami dał jej do zrozumienia, że Jamison nie­
prędko skończy swój wykład telefoniczny. Wzięła więc prysz­
nic, wysuszyła włosy i ubrała się w białe szorty i żółtą koszul­
kę bez rękawów. Postanowiła nie udawać na siłę pielęgniarki.
Ostatecznie Hart mógł wynająć kobietę w śnieżnobiałym far­
tuchu i nakrochmalonym czepku.

Wkroczyła do pokoju, kiedy Trip odkładał słuchawkę na

widełki.

- Jak głowa? - spytała.
- W porządku. Aspiryna pomogła.
- Dobrze spałeś?
- Lepiej niż w szpitalu.
- Co powiedział Jamison?
- Niewiele nadaje się do powtórzenia damie. Z grubsza

rzecz ujmując, zalecił odpoczynek. Przyjedzie mnie zbadać
we wtorek.

- Nie przepisał lekarstw?
- Tylko to, co mam we własnej apteczce.

Kiwnęła ręką w stronę łazienki.

- Może chciałbyś się umyć?
- Myślę, że nadeszła odpowiednia chwila, by to zrobić.

background image

68 • SZÓSTY ZMYSŁ

Jest tylko mały problem. Musisz się trzymać z dala od mojej
kuli.

Brenna prychnęła.

- Sądziłam, że w świetle dnia inaczej spojrzysz na pewne

sprawy.

Ale Trip dostrzegł tylko jedną rzecz: piersi Brenny. Zapie­

rające dech, jędrne, krągłe, zwieńczone wyraźnymi sutkami.
Jeden rzut oka na nie wystarczył, by nabrać pewności, że
natura stworzyła tę kobietę specjalnie dla niego, aby poznał
każdy milimetr jej ciała.

- Raz-dwa. Idziemy - obwieściła Brenna, podstawiając

kulę i pomagając mu się oprzeć.

Tym razem ruchy Tripa były pewniejsze, sprawniejsze.

- Nieźle jak na początkującego, co? - zawołał radośnie,

kiedy samodzielnie dotarł do drzwi łazienki. - Założę się, że
dałbym radę sam się ogolić i wyszorować gąbką.

Brenna uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od chwili powro­

tu do domu Trip wyglądał na zadowolonego z siebie. Dalsze

sukcesy w odzyskiwaniu samodzielności na pewno poprawią
mu humor. Z czasem zacznie się śmiać. Na razie jednak ban­

daże na żebrach uniemożliwiały choćby głębszy oddech.

- Nie widzę powodu, abyś tego nie zrobił - odparła. -

Przygotuję śniadanie. Lubisz jajka?

- W gęstym gorącym sosie, na kukurydzianych plackach,

jeśli ich wszystkich nie zjadłaś.

- Lita upiekła wczoraj cały zapas tortilli.
- Jeśli przywiozła też kawę, zaparz wielki dzbanek. — Za­

nim zamknął drzwi, rzucił jeszcze przez ramię: - Przyjdziesz
za parę minut umyć mi plecy?

- Jasne. - Brenna omal nie zaniemówiła z wrażenia. - Ja­

ką kawę pijasz?

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 69

- Czarną, mocną. I dziękuję za czas, który mi poświęcasz.
Zamknął drzwi.
W kuchni wszystko leciało Brennie z rąk. Nie mogła się

pozbierać. Wreszcie opanowała się na tyle, aby ruszyć do
łazienki. Broniła się jak mogła przed wizją nie ogolonej twa­
rzy Tripa, która wciąż powracała w myślach. Prawie czuła, jak
ciemny zarost kłuje jej usta i piersi. Zadrżała, a taca ze śniada­
niem niebezpiecznie podskoczyła w jej rękach.

Pocieszała się, że Trip nigdy nie poprosiłby o pomoc przy

myciu, gdyby obawiał się jej zbyt swobodnego zachowania.
To dodało Brennie pewności siebie.

Kiedy weszła do łazienki, stał z namydloną twarzą nad

umywalką. Zniknie zarost - znikną zdrożne myśli. Piżmowy,
męski zapach pianki do golenia utwierdził Brennę w tym prze­
konaniu. Co więcej, Trip rozwiązał zawczasu jeszcze jeden
problem: sam zdjął bandaż owijający żebra.

- Czy nie pospieszyłeś się z tym bandażem? - spytała obo­

jętnym tonem kobiety, na której nie robi wrażenia fantastycz­

ne ciało mogące reklamować męską bieliznę. Gips na nodze
i ręce wcale nie osłabiał efektu. Nawet purpurowe blizny i siń­
ce na żebrach nie odbierały Tripowi atrakcyjności.

- Doktor Jamison pozwolił mi go zdjąć dziś rano. I chwała

mu za to! Nie znoszę być opasany jakimś paskudztwem. Trzy­
maj! - Wręczył Brennie gąbkę zmoczoną w gorącej wodzie.

Pochylił się i oparł lewą ręką o umywalkę. Kobieta delikat­

nie pocierała poranioną skórę pacjenta.

- Uważaj na poparzone miejsca - ostrzegł w pewnej

chwili. - Nie masz pojęcia, jak to boli.

Wiedziała natomiast co innego. Oliwkowa skóra Tripa była

cudownie gładka - nad gumką szortów, a z pewnością i poni­
żej, a także na udach. Ani śladu piegów, tak gęsto pokrywają-

background image

70 • SZÓSTY ZMYSŁ

cych jej własne ciało. Sińce i otarcia z czasem się zagoją.
Niestety, nauka nie odkryła jeszcze lekarstwa na piegi.

Kiedy wycierała plecy Tripa, podniósł wzrok. Twarz do­

równującej mu niemal wzrostem Brenny odbijała się w lu-

strze, ale nie zdradzała jej myśli. Trip miał zresztą niewielką

nadzieję, że wzbudził w swojej opiekunce zainteresowanie.
Pytanie Brenny nie wyprowadziło go z błędu.

- Czy masz jakąś maść na oparzenia?
- Tylko to. - Otworzył apteczkę i wyjął biały słoiczek.
Zerknęła na nalepkę.
- Przecież to środek na pękające wymiona. Masz coś poza

tym?

Trip postradał wszelką nadzieję. Westchnął.
- Natrzyj mnie tą maścią. Udamy, że jestem krową. Zarę­

czam, że to dobrze działa na odmrożone ręce i twarz, a więc

nie zaszkodzi takiemu kalece jak ja.

- Przestań tak o sobie mówić, bo więcej nie zapytam cię

o zdanie w sprawach dotyczących opieki nad tobą.

Brenna pomyślała z dumą, że zareagowała jak wzorowa

pielęgniarka.

- W porządku. Przestanę. A teraz smaruj - rzucił szorstko.
- Tylko pamiętaj, nie ględź już o Tripie-kalece.
- Dobrze. Nie przerywaj nacierania. Czuję, że maść już

zaczyna działać. - Zamilkł na chwilę. - Co ci się właściwie
nie podoba w tym określeniu? Trip-kaleka to brzmi jak na
przykład Piotruś Pan. Sama poezja.

- Nie poezja, lecz użalanie się. Nie wydajesz mi się czło­

wiekiem, który lituje się nad samym sobą.

- Doprawdy? - Trip mimowolnie napiął mięśnie ramie­

nia. - Od dawna bawisz się ocenianiem mojego charakteru
i temperamentu?

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 71

- Odkąd tu przyjechałam - oświadczyła Brenna, wklepu­

jąc resztkę maści. - Od razu wiedziałam, że ktoś, kto ryzyku­
jąc własne życie, ratuje ranne zwierzę, nie mógłby użalać się

nad sobą.

- A czy zmieniłabyś zdanie, gdybym - opuścił wzrok -

powiedział, że teraz żałuję swojego poświęcenia?

Brenna zakręciła i odstawiła słoik z maścią.

- Nie liczą się słowa, lecz czyny - stwierdziła stanowczo.

- Nie wierzę, abyś kiedykolwiek żałował.

- Może i nie - odparł z nutą przebiegłości w głosie. - Mo­

że nie żałuję tego, co zrobiłem. Uwierz jednak, że ubolewam
nad tym, co się ze mną stało. Jestem tylko w połowie tym
człowiekiem, którym byłem jeszcze trzy tygodnie temu.

Oczy Tripa pociemniały z bólu. Brenna chciała objąć go

mocno i przycisnąć usta i piersi do poranionych pleców.
Chciała bez słów wyrazić, że nie spotkała jeszcze równie
odważnego i pociągającego mężczyzny. Przerażające, jak
szybko zaczęła się angażować uczuciowo w tę znajomość.

Czy się zakochała? Na myśl o tym zakręciło się jej w głowie.

Dzięki Bogu z twarzy nie można było wyczytać wewnętrznego
żaru, jaki ogarniał Brennę w obecności Tripa. Ten ogień tlił się od
dwóch tygodni, od chwili gdy ujrzała portret w salonie, a wy­
buchł wraz z niespodziewanym powrotem Tripa do domu.

Wiedziała, że nie potrafi wyciszyć emocji, dopóki przeby­

wa z Tripem pod jednym dachem. Posępny wyraz twarzy
odbijającej się w lustrze nie zdradzał jednak najmniejszego
zainteresowania - seksualnego czy też romantycznego -
Brenna. To, co powiedział, również nie dawało dobrego świa­
dectwa jej kobiecości.

- Lepiej ogolę się w łóżku. Nie mogę ustać na jednej nodze

tak długo, jak sądziłem.

background image

ROZDZIAŁ

5

Któż na ochotnika spędza świąteczny weekend w wiejskiej

głuszy, w dodatku usługując inwalidzie, który nie umie sam
wstać ani się położyć, który nie umyje sobie pleców i z ledwo­

ścią czyści zęby? Po samodzielnym goleniu pewnie będzie

wymagał natychmiastowej transfuzji krwi...

- Ach, nie! - wykrzyknęła Brenna, wchodząc ponownie

do pokoju. - Spójrz na siebie! Dlaczego nie zawołałeś?

- Ponieważ mężczyzna powinien golić się sam. I tyle.
- Cały krwawisz, Trip. Nie możesz... Daj mi to. - Wy­

ciągnęła rękę po nożyk.

- Nie.
- W porządku. Rób po swojemu. - Chwyciła tacę. - Nie

będzie dla ciebie jedzenia. A Byron i Malia wprost uwielbiają

jaja w sosie...

- Nakarmisz świnie moim śniadaniem?
- Chcesz popatrzyć?
Skrywając uśmiech, wręczył Brennie jednorazowe ostrze.
- Wygrałaś. Ale pospiesz się, żeby jajka nie wystygły.
- Przy takim upale nic nie stygnie. - Odstawiła tacę

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 73

i usiadła na krawędzi łóżka. Ręcznikiem wytarła zakrwawio­
ne miejsca i zaczęła golić pozostawione kępki zarostu. - Wy­
dawało mi się, że w nocy zawarliśmy pewien układ.

- Powiedziałem tylko, że będę się starał zaakceptować

twoją pomoc.

- Teraz nic nie mów. Jeszcze cię zatnę.
- Dobrze, dobrze. Potrafię rozmawiać, nie ruszając się

przy tym.

- Nadstaw podbródek i zamknij się, bo będziesz miał dwie

blizny zamiast jednej.

Usta Tripa znajdowały się tak blisko jej warg, że mogłaby

je pocałować, nie nachylając się. Zacisnęła palce na trzonku

nożyka. Ostrożnie...

Trip był oszołomiony. Jeden mały ruch - i mógłby objąć

Brennę, przygarnąć, namiętnie całować. Zamknął oczy i wy­

obrażał sobie, że piersi kobiety dotykają jego torsu, a palce
kurczowo wpijają się w kark.

- Och! - wyrwało mu się mimo woli.

Brenna natychmiast cofnęła rękę, spodziewając się widoku

nowej krwawiącej ranki.

- Tak mi przykro... zacięłam cię?
- Nie. - Trip z trudem powrócił z krainy marzeń do rze­

czywistości. - To po prostu nieprzyjemne.

Golenie - tak, ale myśl o Brennie przywierającej do niego

całym ciałem nie należała do przykrych. Nadwerężony kręgo­
słup bolał od ciężaru kobiety leżącej na Tripie - szkoda, że

jedynie w wyobraźni.

- Przepraszam - westchnęła. - Niestety, nie jestem do­

brym golibrodą.

- Lepszym niż ja - odparł szybko. - Nie przerywaj w po­

łowie.

background image

74 • SZÓSTY ZMYSŁ

Wahała się, czy spełnić jego prośbę. Próbowała odzyskać

panowanie nad sobą.

- Mój były mąż Fletcher golił się mniej więcej raz na

miesiąc brzytwą o rączce z kości słoniowej - odezwała się już

spokojnie. - Dostał ją od stryjecznego dziadka. Nigdy nie
nauczył golić się brzytwą. Wychodził z łazienki z twarzą up­
strzoną skrawkami papieru toaletowego. Wyglądał jak chory

na ospę wietrzną. Za miesiąc powtarzało się to samo.

- Jak długo byliście małżeństwem? - spytał, kiedy zanu­

rzyła nożyk w miednicy.

- Cztery lata. Wystarczająco długo, aby naiwna dwudzie­

stolatka zrewidowała swoje poglądy na miłość i małżeństwo.
Fletcher był profesorem angielskiego w college'u.

- A jak to się stało, że zamiast dzieci hodujesz parę

świnek?

- Fletcher miał trójkę dzieci ze swojego drugiego małżeń­

stwa. Poddał się sterylizacji. Pewien ekscentryczny właściciel
dwóch lam, które kiedyś leczyłam, podarował mi Byrona
i Malię.

- Byłaś trzecią żoną jakiegoś faceta?
Kiwnęła głową.
- Moja naiwność nie miała granic. Byłam trzecią studen­

tką, którą poślubił. Miał słabość do swoich uczennic. Podobno
ożenił się już z piątą.

- Pięć! O Boże!
- Spokojnie. Prawie skończyłam. - Wstrzymując oddech,

Brenna zgoliła ostatnią smugę zarostu znad górnej wargi Tri-
pa. Jego usta kusiły pięknym kształtem. - No, zrobione. Prze­
stałeś krwawić. Teraz szybko spłuczemy i podaję śniadanie.

Pospiesznie obmyła i wytarła twarz mężczyzny, a potem

postawiła na łóżku tacę.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 75

- Mniam! Wygląda nieźle.

Brenna nie nalała sobie nawet filiżanki kawy do towarzy­

stwa. A właściwie czego oczekiwał? Czy nie wystarczało mu,
że od powrotu do domu absorbował bez granic uwagę tej
kobiety? Czy musiała jeść z nim śniadanie?

- Jadłaś już?
- Nie. Należę do tych osób, które przed południem piją

tylko kawę. Poza tym powinnam nakarmić świnki i koty, a po­
tem pojechać do Bender Ranch obejrzeć byczka Starbrighta.

Trip popatrzył na smacznie wyglądające śniadanie. Od ra­

zu stracił apetyt. Bender Ranch. Dwigth Bender, kawaler, miał
silne bary, długie nogi i opinię mężczyzny, który nie cacka się
z kobietami. Dotychczas nic to Tripa nie obchodziło. Irytował
się tylko, kiedy Lita powtarzała, że Dwight to po doktorze
Harcie najlepsza partia w okolicy.

- Coś nie tak?
- Co? - Podniósł nieprzytomny wzrok.
Bez wątpienia Dwight czekał z zapartym tchem na ponow­

ną wizytę pięknej lekarki. Ciekawe, jak daleko posunęła się
ich znajomość w oborze, podczas narodzin byczka?

- Przyrządziłam przecież wszystko według zamówienia,

zgadza się?

- Nie... to znaczy, tak... - Spojrzał na żółtą kusą koszul­

kę. - Chyba nie pojedziesz tak ubrana?

- Ależ dlaczego... dlaczego nie? - zdumiała się jego zu­

chwalstwem.

- Przepraszam. Nie chodzi o to, że źle wyglądasz. Wyglą­

dasz świetnie. Ale - zaatakował jajka widelcem - na widok
weterynarza ubranego tak jak ty Dwightowi Benderowi przyj­
dą do głowy brudne myśli.

Zarumieniła się od czoła po nagie ramiona.

background image

76 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Dziękuję za rady. Lita ostrzegła mnie przed Benderem,

zanim tam pierwszy raz pojechałam.

- Doprawdy? Czy jego zachowanie odpowiadało opinii,

jaką się cieszy? - Trip nie śmiał oderwać oczu od szklanki

soku grejpfrutowego.

- Owszem, czego nie można powiedzieć o tobie - oświad­

czyła cierpkim tonem.

Parsknął i zmarszczył brwi.
- O mnie? Nie jestem złotoustym podrywaczem.
- Wiem. O tym też mi Lita mówiła. - Podeszła do drzwi.

- Masz reputację jednego z najodważniejszych i najszlachet­
niejszych ludzi w okolicy. Przynajmniej tak twierdzą twoi
klienci.

Zostawiła oniemiałego Tripa nad tacą ze śniadaniem. Sły­

szał klapanie jej sandałów w korytarzu. Odważny. Szlachetny.
Doszedł go odgłos otwierania szuflad. Przebierała się. Pewnie

już przed ich rozmową zamierzała to zrobić. Jadł wyśmienite
jajka i pił kawę zaparzoną tak jak lubił - czarną, mocną.

- Wrócę za mniej więcej godzinę - oświadczyła, przemy­

kając w dżinsach i luźnym podkoszulku obok drzwi jego sy­
pialni. Nie zdążył nawet przełknąć kęsa, by przeprosić za
niezbyt stosowne uwagi.

Trzasnęły drzwi na podwórze. Rozległ się głos Brenny

wołającej koty na śniadanie.

- Wpuść je do domu! - krzyknął z nadzieją, że usłyszy go

przez otwarte okno.

Zaczekał. Ani odpowiedzi, ani kotów. Tylko dźwięk uru­

chamianego silnika samochodu i skrzyp opon na żwirowym
podjeździe. Odważny? Czasami. Szlachetny? Dosyć często.
I bezużyteczny. Bez dwóch zdań.

- Odważny, szlachetny i stuprocentowy mężczyzna -

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 77

mruknęła Brenna pod nosem, jadąc wyboistą drogą do Bender
Ranch.

Zastanawiała się, czy powinna wspomnieć o tym ostatnim

w przemówieniu, które wygłosiła na odchodnym. Niejedna
z klientek doktora Harta wyrażała się tak o nim bez wahania.
Teraz, poznawszy bliżej obiekt westchnień płci pięknej, zro­
zumiała dlaczego.

Nawet dziewięćdziesięciopięcioletnia babka Dwighta

pewnego razu mrugnęła do Brenny i wygłosiła zaskakującą
uwagę.

- Gdybym siedemdziesiąt lat temu poznała takiego męż­

czyznę jak Trip Hart, pozwalałabym mu zostawać na noc, ile
razy by zechciał.

Ciekawe, czy pozwoliłaby też nocować kuli Tripa. Słowa

leciwej Violet Bender mogłyby paść z ust każdej kobiety.

Czyżby obawiał się, że już nigdy... że z żadną kobietą?

Zacisnęła palce na kierownicy. Skręciła na podjazd prowadzą­
cy do rancza Dwighta Bendera. Samochód wzbijał tumany
pyłu. Pomyślała, że Trip nie ma powodów do obaw. W każ­
dym razie ona chętnie przenocowałaby go razem z kulą...

Dwight czekał na nią oparty o maskę ciężarówki. Zielono­

oki blondyn, nagi do pasa, ubrany był w obcisłe sprane dżinsy,
nie pozostawiające wątpliwości co do jego męskich walorów.
Zdaniem Brenny nie mógł się jednak równać z Tripem.

Z dumnie uniesioną głową wysiadła z samochodu. Wie­

działa, że trudno będzie wybić Dwightowi z głowy zdrożne
myśli.

- Jak się czuje Starbright? - spytała bez wstępu.
- A jak ty się czujesz?
- Gorąco mi jak w piekle. - Obojętnym spojrzeniem ob­

rzuciła błyszczący męski tors. - Opaliłeś się.

background image

78 • SZÓSTY ZMYSŁ

Wyszczerzył zęby w uśmiechu i skrzyżował ramiona na

piersiach.

- A ty jesteś równie zimna jak poprzednim razem.
- No cóż, Dwight. Góra lodowa zawsze pozostaje tylko

górą lodową. Co słychać u byczka?

- Rano trochę kaszlał. - Poprowadził Brennę do obory,

trzymając ją za łokieć. - Może stopniałabyś, gdybyś mnie
uważnie posłuchała.

- Pewnie byczek złapał jakiegoś wirusa. Ma wysięk z noz­

drzy? - Uwolniła rękę i przełożyła torbę lekarską do prawej
dłoni.

- Tak. - Wetknął kciuki w kieszenie spodni. - Czy zech­

ciałabyś stopnieć dziś wieczorem, przy kolacji w moim towa­
rzystwie?

- Dziękuję, ale dziś wieczór sama przyjmuję gościa.
- Aha. - Dwight zmrużył oczy i cofnął się o krok. - Któż

mnie ubiegł?

- Mój szef- odrzekła chłodno.

Wyciągnięty na łóżku Trip oglądał bez najmniejszego zain­

teresowania pismo „Sports Illustrated" z wkładką reklamują­
cą damskie stroje kąpielowe. Jego myśli krążyły wokół uśmie­
chu Brenny oraz fascynujących szczegółów jej anatomii. Za­
cisnął zdrową dłoń w pięść na wspomnienie Dwighta, który
mógł do woli patrzeć na Brennę badającą byczka. Trip znał
Dwighta, i to bardzo dobrze. Byli kumplami jeszcze od chło­

pięcych lat.

Wiedział, że Dwight w tej właśnie chwili mierzy wzrokiem

Brennę od stóp do głów. Wiedział też, że za przyzwoleniem
Dwight chętnie puści w ruch ręce i że na pewno namawia ją na
wyprawę do miasta.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 79

Odłożył pismo i sięgnął po kulę. Jeśli Brenna wybierze się

na kolację, nie przyrządzi nic do jedzenia. W takim razie
mógłby usmażyć jeden z zamrożonych steków. Duży, soczy­
sty kotlet. Mała to pociecha. Soczysta Brenna na kolację...

Powoli podniósł się z łóżka. Należało poradzić sobie same­

mu, chociaż musiał przyznać, że pomoc Brenny wydawała mu

się teraz bardzo użyteczna.

Z trudem stanął prosto na zdrowej nodze i podparł się kulą.

Kręciło mu się w głowie. Spływał potem. Nagle droga do
kuchni wydała się podróżą dookoła świata, a czyż ktoś okrąża
Ziemię na jednej nodze?

Kiedy ostatkiem sił dowlókł się do kuchni, znalazł na bla­

cie na wpół rozmrożone steki. Zachwiał się na ich widok. Co
teraz?

Pisk opon na żwirowym podjeździe przerwał rozważania

Tripa. Taszcząca dwie wielkie torby Brenna otworzyła ło­
kciem drzwi i jęknęła z wrażenia. Trip siedział w dziwacznej
pozycji na dębowym krześle, wsparty dla równowagi sprawną
ręką o stół kuchenny.

- W jaki sposób...?
- Po prostu udało się - stwierdził krótko. - Tylko to się

liczy.

Brenna położyła torby na stole.
- Spociłeś się jak mysz-odezwała się wreszcie.
Wygląd Tripa nie pozostawiał wątpliwości, ile trudu ko­

sztowało go dotarcie do kuchni.

Kiwnął głową.

- Jest pewnie ponad trzydzieści stopni w cieniu. Co masz

w tych torbach?

- Powinieneś leżeć w łóżku.
- Pachnie brzoskwiniami.

background image

80 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Mogłeś zasłabnąć.
- Tęsknię za kotami. Wstałem, żeby je wpuścić.
- Trip, przecież ci powiedziałam, że wkrótce wrócę.
- Trochę czasu jednak ci to zajęło. Zrywałaś brzoskwinie

z Dwightem w jego sadzie, sądząc z zapachu.

- Już były zerwane. Nalegał, żebym wzięła.

Brenna podeszła do lodówki i otworzyła drzwiczki. Powia­

ło chłodem.

- Chyba nie tylko na to nalegał Bender?
- Owszem, upierał się, żebym wzięła więcej. Wystarczą

nam dwie torby.

- Nie mówię o brzoskwiniach. - Trip wbrew samemu so­

bie zachowywał się jak wścibska sąsiadka, ale musiał się
dowiedzieć. - Mówię o złotoustym podrywaczu.

- Ach, tak. Cóż, próbował namówić mnie na wspólną

kolację. Powiedziałam, że zjem kolację z tobą. - Zerknęła
przez ramię. Chciała wyczytać z wyrazu twarzy Tripa, czy
nuta zazdrości w jego głosie była tylko jej wymysłem. - Nie
mylę się? A może jesteś zajęty dziś wieczorem?

- Zajęty - parsknął. - Nawet ślepiec by zauważył, że się

nigdzie nie wybieram.

„Zjem kolację z tobą". Niewielka pociecha, jeśli Brenna

robi to z poczucia obowiązku, zawsze jednak lepsze to niż
Dwight Bender majaczący na horyzoncie.

Brenna badała zawartość lodówki. Usiłowała nie myśleć

o Tripie siedzącym w białych slipkach tuż obok. Bezskutecz­
nie. Czuła, że oblewa ją fala gorąca. Śmieszne. Mężczyźni
noszą o wiele bardziej obcisłe kąpielówki, o wiele skąpiej
osłaniające ich wdzięki. Dotychczas jednak żadne kąpielówki
na plaży nie wywołały w niej takiej reakcji.

- Napiję się piwa - zdecydowała.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 81

- Jeśli tak, podaj mi też puszkę - westchnął błagalnie.
Uniosła brwi.
- Nie dostaniesz żadnej puszki, dopóki nie znajdziesz się

znów w łóżku, gdzie twoje miejsce. - W duchu dodała: „Pod
kołdrą, ukryty przed moim wzrokiem". - Odpoczywaj. Pa­
miętasz zalecenia doktora Jamisona?

- W takim razie sam sobie wezmę! - wybuchnął i sięgnął

po kulę.

Spostrzegła gniewny błysk w ciemnych oczach. Mówił

z takim przekonaniem, że spadł jej kamień z serca. Oto pier­
wszy krok na drodze do wyzdrowienia. Nie powinna w takiej
chwili narzucać się z pomocą.

- Jeśli ci życie niemiłe... - Podeszła do drzwi na podwó­

rze. - Zagonię koty do domu.

Zamiast szukać kotów, usiadła z piwem na skraju trawnika.

Zastanawiała się, czy Trip opróżni puszkę jeszcze w kuchni
czy zaniesie do sypialni.

Trip w mgnieniu oka rozwiązał ten dylemat. Przy użyciu

zębów i sprawnej ręki przytroczył puszkę ścierką do gipsu.

Z wypiekami triumfu na twarzy odbył morderczą podróż po­

wrotną na górę i zawołał Brennę na pomoc.

Prowadząc gromadkę siedmiu lśniących prążkowanych ko­

tów, wkroczyła do pokoju. Trip leżał pod kołdrą. Trzymał
otwartą puszkę niczym trofeum. Nie bez racji.

- Dziękuję za nic, Brenno - odezwał się z wyrozumiałym

uśmiechem.

Stuknęli się puszkami i wypili chłodne piwo. Koty wsko­

czyły na kołdrę i radosnym miauczeniem witały pana.

- Dobrze jest być w domu - stwierdził zachwycony Trip

i natychmiast skrzywił się z bólu, ponieważ najcięższy z ko­
tów usiadł mu na żebrach.

background image

82 » SZÓSTY ZMYSŁ

Brenna delikatnie zsunęła zwierzątko na materac, a sama

przysiadła na brzegu łóżka. Przyłączyła się do Tripa głaszczą­
cego miauczącą gromadkę. Ruchliwe, ciepłe kocie futerka
falowały niczym morze. Ręka Brenny raz po raz muskała
mimowolnie dłoń Tripa. Wstrzymała oddech i z całej siły
zacisnęła palce drugiej ręki na pustej puszce.

Trip mruczał coś pieszczotliwie do kotów. Umilkł, kiedy

przypadkowo pogłaskał dłoń Brenny.

Ciszę przerwało dyskretne chrząkanie. Na progu stanęły

Byron i Malia. Czekały na zaproszenie. Nadstawiły uszu.
Oczka świnek błyszczały z podniecenia i niecierpliwości.
Chciały jak najszybciej znaleźć się obok swojej pani.

- No, nie stójcie tak, machając ogonkami - powiedziała

Brenna, kiwając zachęcająco na zwierzątka. - Chodźcie przy­
witać się z Tripem.

Przytuptały do łóżka. Brenna wsadziła je na kołdrę, a one

rozkosznie położyły się na wznak. Lubiły głaskanie po brzu­
szkach. Trip nie żałował pieszczot. Spojrzał rozbawiony na
właścicielkę świnek.

- Mają mięciutką sierść.
- Tak - odrzekła Brenna, drapiąc jednego z kotów za

uszami. - Zupełnie jak pędzel malarza.

Byron pisnął z radości. Trip zachichotał.

- Jaki gaduła! Przypomnij co to za rasa.
- Chińskie świnie miniaturowe.
Pokręcił głową.
- Nigdy o nich nie słyszałem.
- Ja też wcześniej nie miałam pojęcia o ich istnieniu. Im­

portuje się je z Wietnamu. Wciąż należą u nas do rzadkości.

- Drogie?

Brenna uśmiechnęła się szeroko.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 83

- Na twoim łóżku leży teraz ponad pięć tysięcy dolarów.
Gwizdnął cicho z podziwem.
- Twój klient musiał być bardzo zadowolony. Kosztowny

upominek.

- Uratowałam mu jeszcze cenniejsze lamy. Zresztą zmarł

potem na raka. - Brenna wzruszyła ramionami. - Nie zdawa­
łam sobie sprawy, że wymienił mnie na pierwszym miejscu
w testamencie. Polecił mi zaadoptować świnki. Cieszę się z te­
go. Tak je pokochałam, że nie wyobrażam sobie życia bez
nich.

Co to znaczy być kochanym przez Brennę? Co to znaczy

kochać ją do szaleństwa? Wzrok Tripa powędrował ku ustom
kobiety, a potem ku jej palcom, kreślącym pieszczotliwie kół­
ka na brzuszku Malii. Ach, jakże chciałby być w tej chwili
świnką...

Chrząknął niepewnie.

- Ile mają lat? Co jedzą? - Kilka danych encyklopedycz­

nych powinno sprowadzić jego myśli na ziemię. - Skąd
w ogóle wzięły się w Stanach?

- Byron ma pięć lat, a Malia trzy. Urodziły się w Pescade-

ro, na farmie hodowlanej Kiyoko Hansena. Kiyoko napisał
nawet książkę dla dzieci o chińskich świnkach. Uwielbiają
owoce, warzywa i mrożone batoniki. Byron jest wykastrowa­
ny. Waży około dwudziestu dwóch kilogramów, Malia osiem­
naście. On lubi Beatlesów, ona Eltona Johna. Są sprytne na
tyle, by otwierać suwane drzwi i lodówki. Potrafią kłaść się na
plecach i udawać nieżywe. Nauczyły się służyć na dwóch

łapkach. Malia kręci piruety niczym baletnica. Byron podska­
kuje jak Barysznikow. Nie linieją, nie łapią pcheł. Są udomo­
wione.,

background image

84 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Zapomniałaś dodać, że są bardzo uczuciowe i domagają

się adoracji - zachichotał Trip. - Chyba się zakochałem.

Brenna odpowiedziała w duchu: „Ja też. W tobie".
- Zauważyłam, że uczą się hiszpańskiego od Lity. - Zerk­

nęła na mężczyznę. - Jak już wiesz, lubią się bawić w chowa­
nego.

- O, tak. O mało nie dostałem przez nie zawału.
Roześmieli się oboje, a kiedy wybrzmiał już śmiech, Bren­

na doszła nagle do wniosku, że dzień spędzony z Tripem
należy do najmilszych dni jej pobytu na ranczu Hartów. Oto
na łóżku chorego spotkało się dwoje miłośników zwierząt,
siedem myjących się kotów oraz dwie miniaturowe świnki.

- Wiesz - odezwał się Trip niskim, ciepłym głosem - to

najmilszy dzień od chwili... - Spojrzał na rękę w gipsie i na
Brennę. - Dzięki za wszystko, co zrobiłaś... i czego nie zro­
biłaś.

Dotknęła dłoni Tripa gładzącej brzuszek Byrona.

- Cieszę się, że czujesz się lepiej. Jak głowa?
- Wspaniale.
Nie przyznał oczywiście: „Wylatuje w przestrzeń kosmicz­

ną za każdym razem, kiedy mnie dotykasz. Dotykaj dalej".

Zamknął oczy. Marzył, aby Brenna nie cofnęła dłoni. Nie­

biański dotyk - niestety, powodowany jedynie współczuciem.
Nie miał złudzeń. I gdyby się nie opanował, chwyciłby naty­
chmiast Brennę za ramię i przyciągnął do siebie. Ich usta

połączyłyby się, a piersi kobiety dotknęłyby jego torsu... Cóż,
wdzięczność wobec gestu współczucia to jedno, a przejęcie
inicjatywy - to drugie. Z pewnością Brenna zareagowałaby
ostro i jednoznacznie.

Jak gdyby czytała w jego myślach, cofnęła rękę i sięgnęła

background image

SZÓSTY ZMYSŁ » 85

po piwo. Trip z ulgą otworzył oczy i wziął swoją puszkę.
Udało mu się nie zaczerwienić ani nie okazać się brutalem.

Sącząc piwo, Brenna zastanawiała się, jak wyjść z pokoju

z twarzą. Została grzecznie, lecz stanowczo odrzucona. Jakże
mogła popełnić taki błąd! Czuła, że dłoń Tripa pozostała
sztywna i nieruchoma jak dębowe deski jego łóżka. Nie po­
wtórzy już tego błędu, pod żadnym pozorem.

Wstała.
- Czy kanapki z szynką wystarczą na lunch?
- Zjadłbym konia z kopytami. ,

- Co powiesz na pikle?
- Cały słój!
- Słodkie czy z koperkiem?
- Słodkie. - Jak Brenna. - Słuchaj, może zjemy pod sta­

rym dębem, w cieniu. Przyniesiesz mi leżankę z ogródka.

- Nie czujesz się wyczerpany?
- W zasadzie tak, ale nie zniosę tego zamknięcia przez

cały dzień. Tu jest gorąco jak w piecu.

- Wiem, ale...
- Jeśli pomożesz mi wyjść, zużyję tylko połowę energii,

której potrzebowałem rano do pokonania schodów.

Wydęła wargi i zmarszczyła brwi. Serce waliło jak mło­

tem. Ni stąd, ni zowąd dostała pozwolenie na dotykanie ciała
Tripa.

- Dobrze - odparła, wzruszając ramionami. Udawała obo­

jętność. - Zaraz wszystko przygotuję i pomogę ci zejść.

Ani drzemiące koty, ani pochrapujące świnki nie zdawały

sobie sprawy z jej podekscytowania. Tylko Trip. Patrzył na

opięte dżinsami długie nogi Brenny i jej krągłe pośladki. Bła­
gał niebiosa, aby przed kolacją przebrała się w szorty. Na
szczęście patrzenie nie było zabronione.

background image

86 • SZÓSTY ZMYSŁ

W tym samym czasie, kiedy Trip wznosił modły ku niebio­

som, Brenna włożyła szorty, koszulkę bez rękawów i poszła

przeciągnąć leżankę z ogródka w cień dębu. Zerwał się przy­

jemny letni wietrzyk. Świeże powietrze dobrze by zrobiło

choremu. Brenna również czułaby się swobodniej, podając
lunch na dworze, a nie w pokoju. Zwłaszcza że nie przestawa­
ła snuć erotycznych fantazji na temat wolnej połowy łóżka

Tripa. Zaczerwieniła się.Wymościła leżankę poduszkami
i grubą kołdrą. Przyniosła z kuchni kanapki i mrożoną herba­
tę. Kiedy wkroczyła do sypialni Tripa, ten na wpół siedział,
szykując się do zsunięcia z materaca nogi w gipsie.

- Patrz - odezwał się z dumą w głosie. - Już prawie mi się

udało. - Odpychając się dłońmi, dźwignął biodra, stanął na
zdrowej nodze, a tę w gipsie zdjął z łóżka i oparł o podłogę.

- No i proszę! - sapnął. - Nawet nie obudziłem zwierzaków.

Brenna nagrodziła go entuzjastycznymi oklaskami.

- Niezły sposób, doktorze.
- A teraz, jeśli moja pielęgniarka po prostu wejdzie pod

wielkie białe skrzydło, o tutaj - uniósł ramię w gipsie - pój­
dziemy razem na przechadzkę.

Objęła chorego w pasie. Dla równowagi prawą dłoń poło­

żyła na jego brzuchu, tuż pod obolałymi żebrami. Zerknęła na
Byrona i Malię. Świnki nadstawiły uszu.

- Zostańcie! - poleciła. I świnki, i koty posłuchały.
- Z pomocą jest o wiele łatwiej - posapywał cicho Trip,

kiedy kuśtykali do drzwi.

W połowie korytarza zatrzymał się na odpoczynek. Brenna

wzięła ręcznik z łazienki, aby otrzeć pot z twarzy i piersi

Tripa.

- Może to nie najlepszy pomysł. Jeśli zemdlejesz, nie

zaniosę cię sama z powrotem na łóżko.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 87

- Nie zamierzam mdleć.
Przycisnęła ręcznik do wilgotnych włosów na piersi Tripa.

Trochę kręciło jej się w głowie z wrażenia. Stała tak blisko
pięknego mężczyzny...

- Na powietrzu, na leżance, mój puls wróci do normy

i przestanę się pocić jak świnia.

- O, przepraszam, świnie nie mają gruczołów potowych

- sprostowała i zarzuciła ręcznik na ramię.

- Słusznie. Zapomniałem. To podstawowa różnica między

człowiekiem a świnią. Świnie są czyściejsze.

Zachichotał, a Brenna mu zawtórowała. Ruszyli. Tripowi

było obojętne, jak długo potrwa podróż do leżanki. Z jego
punktu widzenia - im dłużej, tym lepiej. Rozkoszował się
bliskością kobiety u swego boku oraz dotykiem chłodnej dło­
ni na brzuchu. Pachnące jedwabiste włosy ocierały się o jego
ramię. Nawet dla w pełni sprawnych mężczyzn życie nie za­
wsze jest tak łaskawe.

Brenna również zauważyła, że świetnie im się razem idzie.

Jej ciało wydawało się wspaniale pasować do ciała Tripa.
Przynajmniej od pasa w górę. Wyobraziła sobie, że stoi na­
przeciwko mężczyzny i niemal czuła koniuszkami piersi
owłosiony tors.

Wreszcie dotarli do leżanki. Brenna pomogła Tripowi się

ulokować. Oboje jednocześnie westchnęli z ulgą.

- Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu - oświadczył.
- Ja też.
Trip błyskawicznie pochłonął jedną kanapkę i gwizdnął

z zachwytu przed ugryzieniem następnej.

- Gdybyś to ty przyrządzała dla mnie posiłki w szpitalu

- uniósł kanapkę niby cenny klejnot - nigdy bym stamtąd nie

uciekł.

background image

88 • SZÓSTY ZMYSŁ

W myślach dodał: A gdybyś była moją pielęgniarką, nawet

końmi nie zaciągnięto by mnie do taksówki.

- Przypomnę ci te słowa, kiedy zepsuję steki na kolację

- odrzekła z ironicznym uśmiechem. - W dziedzinie kotletów

zawsze wywołuję katastrofy.

- Tak jak Suzanne - stwierdził po chwili. Jego głos za­

brzmiał łagodnie, refleksyjnie. - Za czasów naszego małżeń­
stwa zawsze ja smażyłem steki. Niestety, kanapki także jej nie
wychodziły, jak zresztą wszystko, czego się tknęła w kuchni.
- Ugryzł kanapkę zrobioną przez Brennę. - Te są świetne.

Pochwały Tripa sprawiły Brennie wielką przyjemność,

lecz nuta tęsknoty za byłą żoną w jego głosie zbiła ją z tropu.
Czyżby wciąż ją kochał? To by tłumaczyło, dlaczego nie
interesują go randki ani, tym bardziej, powtórne małżeństwo.

- Nie jestem niewolnicą gotowania i nie spędzam połowy

dnia przy kuchni - wyjaśniła.

- Może i nie, ale Suzanne nie ustałaby przy garnkach na­

wet pól minuty. - Zerknął na Brennę, której natychmiast po­
wrócił dobry humor. - Co matka ci naopowiadała o mnie
i Suzanne?

Wzruszyła ramionami i wrzuciła kostkę lodu do szklanki.

- Niewiele. Powiedziała, że Suzanne zadawała się z jakąś

sektą religijną z pobliskiego rancza. Zakochała się podobno
w przywódcy sekty i wkrótce rozwiodła z tobą. Lita twierdzi,

że ta sekta przeniosła się na północ od San Francisco, kiedy
wygasł termin dzierżawy rancza.

- Słyszałaś o mojej córce, Aurze?
- Tak, wiem, że Suzanne sprawuje opiekę nad dzieckiem.

Dziewczynka miała spędzić u ciebie lipiec i sierpień.

- Owszem, miała. - Zastukał w gips na nodze. - Zanim to

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 89

się stało. Chciałem ją zabrać do Disneylandu. I pod namiot,
i na ryby. Co ze mnie za atrakcja dla sześciolatki!

- Lita mówi, że Aura uwielbia ranczo. Dzieci łatwo się

przystosowują - zapewniła Brenna. - Przynajmniej takie były
dzieci Fletchera, kiedy je widywałam.

- Gdy chodzi o twoje własne dzieci, sprawy się kompliku­

ją - nie ustępował Trip. - Kiedy widuje się je tylko parę razy

w roku, człowiek chce, aby każda wizyta była szczególna,
niepowtarzalna.

Brenna strzepnęła okruchy z kolan.

- Coś ci powiem. Kiedy Aura zobaczy Malię i Byrona, na

pewno nigdy o nich nie zapomni.

- Jeśli tylko zostaną tu wystarczająco długo - nachmurzył

się Trip.

- A dlaczegóż miałoby ich tu nie być?

Spojrzał z niedowierzaniem.

- Ponieważ kiedy sprzedam praktykę, będziesz musiała

poszukać innej pracy.

- Sprzedasz?!
- A cóż mi pozostaje? - Popatrzył wymownie na rękę

w gipsie. - Nie mam nawet czucia w prawej ręce, nie mówiąc
choćby o jej zginaniu. Chirurgia to nie zajęcie, które można
wykonywać z jedną ręką zawiązaną za plecami. Do diabła,

jedną ręką nie mógłbym nawet przyjąć cielaka. A przy tym
jestem pewien, że nie będę potrafił stanąć o własnych siłach.

Co byś zrobiła na moim miejscu?

- Gdybym prowadziła taką praktykę, trzymałabym się jej

rękami i nogami, nim zostałabym zmuszona do sprzedaży
- oświadczyła z przekonaniem.

Trip prychnął zirytowany. Posmutniałe ciemne oczy pa­

trzyły przenikliwie.

background image

90 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Czy nadal założyłabyś się, że terapia postawi mnie na

nogi?

- A chcesz się założyć?
- Jasne. O pięćset dolarów? O tysiąc?
- Nie szalej. Przy mojej pensji nie mogę przyjąć takiego

zakładu.

- Możesz, jeśli jesteś pewna, że wygrasz!
- Nikt na tym świecie nie może być pewny niczego - od­

powiedziała, wytrzymując jego niewzruszone spojrzenie.

- Znów mnie pocieszasz? Tak jak w nocy? A kto ciebie

sprowadził z chmur na ziemię? Rozpustny Fletcher?

Zawahała się. Tylko na chwilę.

- Nie. Moi niedoszli wspólnicy z kliniki w San Jose. Mia­

łam już w kieszeni zgodę na przystąpienie do spółki. Okazało
się, że srodze się pomyliłam.

Wstała, aby pozbierać talerze i szklanki. Obawiała się po­

wiedzieć cokolwiek więcej.

- A co się stało?
- Poróżniliśmy się na temat... - Zagryzła wargę. - Po pro­

stu byłam zbyt nowoczesna jak na konserwatywny gust moich
szefów. I tyle. Dlatego znalazłam się tutaj.

- Przepraszam, że nie mogę ci podać ręki w geście solidar­

ności - oznajmił, stawiając szklankę na górze brudnych
naczyń.

- Będziesz miał okazję za chwilkę - obiecała, kierując się

do kuchni.

- Jaką? - zawołał za nią.
- Niespodzianka!
- Podpowiedz, jaka!

- Gładka, śmietankowa.

Gładka, śmietankowa? Opadł na poduszki i zamknął oczy.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 91

Do czegóż potrzebowałaby jego ręki? Chyba tylko do rozsma-
rowania olejku do opalania. Na plecach. O, tak! Już wyobrażał
sobie delikatną kobiecą skórę, wygięcie szyi, pachnący olejek,
masowanie pleców...

W wyobraźni dotarł aż do podstawy pleców Brenny. Nagle

usłyszał ciche kroki na trawie. Poczuł jej dłoń na ramieniu.

- Trip?
- Uhm?
- Obudź się. Mam dla ciebie pracę.
Uśmiechnął się. Nie potrzebował unosić powiek. Pewnym

gestem wyciągnął dłoń po buteleczkę olejku do opalania.

background image

ROZDZIAŁ

6

Kiedy dłoń pozostała pusta, Trip otworzył oczy. Zdumiał

się na widok Brenny taszczącej maszynkę do lodów. Postawiła

ją na stoliku przy leżance.

- Możemy sami zrobić lody.
- Brzoskwiniowe.

Cofnął wyciągniętą rękę. Zaczął wystukiwać palcami nie­

spokojny rytm na gołym brzuchu. No cóż. Gładka, śmietanko­
wa. Nie brzoskwinię miał jednak na myśli.

Brenna usiłowała nie patrzeć na bębniące palce i napiętą

skórę na brzuchu mężczyzny. Czymże znów go zirytowała?
Jaśnie pan obrażałski.

- Najpierw ty będziesz kręcił lody, a ja naleję wody do

basenu.

- Jakiego basenu?

- Plastikowego baseniku dla Byrona i Malii. Rozstawiłam

go za północną ścianą domu. Trzeba było wymienić wodę,
więc opróżniłam basen dziś rano. Podczas upałów świnki
lubią się pluskać, więc naleję im świeżej wody. Dalej, zaczynaj
kręcić. Wrócę zaraz i...

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 93

- Czy nie sprawiłoby ci kłopotu, gdybyś przeniosła base­

nik tutaj? - przerwał jej Trip. - Z chęcią popatrzę na naszych
małych pływaków.

- Oczywiście. Byron i Malia uwielbiają popisywać się

przed publicznością.

- Wygląda na to, że sama chciałabyś popływać.
- Zawsze jeśli mogę, przyłączam się do kąpieli. One lubią

towarzystwo. Jeszcze bardziej niż publiczność.

- Życzę ci zatem miłego nurkowania. A sprawę lodów

zostaw mnie.

- Zgoda. Zastąpię cię, kiedy się zmęczysz.
Trip przyjacielsko poklepał drewnianą maszynkę. Najważ­

niejsze to zadać odpowiednie pytanie w odpowiedniej chwili.
Już oczami wyobraźni widział Brennę w kostiumie bikini plu-
szczącą się ze świnkami w dziecinnym basenie. Żaden szpital
nie zapewniał swoim pacjentom takich rozrywek z okazji
święta państwowego.

Brenna ustawiła basenik w cieniu, metr od leżanki. Niebie­

skie platikowe ścianki zdobiły postacie z filmów rysunko­
wych. Wetknęła do środka końcówkę węża ogrodniczego i pu­
ściła wodę.

- Zrobione. - Wytarła mokre dłonie o białe szorty. Zerk­

nęła na zajętego kręceniem Tripa. - Jak idzie?

- Brzoskwiniowo. - W rzeczywistości żebra bolały go

przy każdym obrocie korbki, lecz dzielnie zaciskał zęby. -
Kiedy Jamison przyjedzie tu we wtorek, powiem, że zacząłem
rehabilitację bez niego.

- Tylko pracuj powoli i nie przemęcz się! - ostrzegła, ob­

serwując doskonale umięśnione ramię Tripa. Marzyła, by ob­

jął ją w talii i mocno przygarnął do siebie.

- Czy widziałaś, żebym się tu przemęczał, odkąd wróci-

background image

94 • SZÓSTY ZMYSŁ

łem.ze szpitala? - zachichotał, ukradkiem mierząc Brennę
wzrokiem, od bosych stóp po brązowe oczy.

Przełknęła ślinę i cofnęła się o krok.
- Nie. - Jeszcze kilka kroków. - Ja... lepiej pójdę po świn­

ki i... przebiorę się w kostium kąpielowy.

Zachęcał w myślach: „O, tak! Niech to będzie mój dzień!"
- Przyniesiesz mi okulary przeciwsłoneczne? - zawołał za

nią. - Są w szufladzie szafki nocnej.

Brenna przejrzała się w dużym ściennym lustrze. Zmarsz­

czyła czoło. Żałowała, że nie przywiozła z San Jose czarnego
bikini. Wyglądałaby w nim atrakcyjniej niż w czerwonym

jednoczęściowym kostiumie. Może wzbudziłaby zaintereso­

wanie Tripa? Zwrócił już uwagę na jej szorty i koszulkę. Przed
wizytą u Bendera.

Nic dziwnego, że Trip sprzeciwiał się, aby lekarka, która

go zastępowała, jeździła do klientów w szortach. Brenna wy­

jęła z komody krem do opalania, zarzuciła ręcznik na ramię

i pobiegła po świnki.

Leżąc na grzbiecie, drzemały wciąż na łóżku Tripa.

- Czas na kąpiel - oznajmiła, a one jednocześnie przetur­

lały się na brzuszki, zeskoczyły z kołdry i potuptały kory­

tarzem.

Przypomniała sobie o okularach. Tak jak twierdził, znajdo­

wały się w szufladce. Obok leżała nie rozpakowana paczka

prezerwatyw. Brenna przeczytała datę na etykiecie. Termin
przydatności do użycia minął przed dwoma miesiącami. Jak
dawno temu Trip je kupił? Powoli zasunęła szufladkę. Zdawa­
łoby się, że ma do czynienia z ładunkiem wybuchowym ukry­
tym wewnątrz.

Nie przestawała o tym myśleć, gdy wręczała Tripowi oku-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 95

lary, wsadzała Byrona i Malię do basenu, kiedy świnki pisz­
czały i parskały z radości.

O niebiosa! Czyżby pragnął zobaczyć Brennę w bikini?

Teraz nie mógł oderwać oczu od kobiety odzianej' w obcisły
czerwony kostium jednoczęściowy. Ukryty za ciemnymi
szkłami okularów, sycił wzrok do woli. Podziwiał rowek mię­
dzy kształtnymi piersiami i jędrne półkule pośladków, pod­
czas gdy Brenna krążyła wokół basenu i polewała świnki wo­
dą z gumowego węża.

Wreszcie zdecydowała się dołączyć do zwierzaków. Zanu­

rzyła się w płytkiej wodzie.

- Och! Zimna jak lód.
Opryskała ramiona i dygocząc, roześmiała się jak dziecko.

Brodawki stwardniały od chłodu i przebijały przez materiał
kostiumu. Trip niespokojnie oblizał wargi. Powstrzymywał
się, aby nie wyciągnąć ręki ku kobiecemu ciału. Wziął głęboki
oddech i skupił uwagę na Byronie, który trącił ryjkiem koń­
cówkę węża. Woda chlusnęła naokoło.,Zalała leżankę.

- Byron! Trip! Ach, nie! - Brenna chwyciła wąż. Przy­

niosła ręcznik. - Zmokłeś do suchej nitki.

Zdjęła mu z nosa okulary i otarła twarz. Sapnął, zaskoczo­

ny i lodowatym prysznicem, i nagłą bliskością ponętnego cia­
ła. Jak gdyby czytając w jego myślach, Brenna pochyliła się.

- Przepraszam za Byrona. On uwielbia wtykać wszędzie

ryjek. - Wytarła kark i szyję mężczyzny. - Straszny z niego żar-
towniś. - Ręcznik przesuwał się coraz wolniej. Ręka Brenny
dotarła do torsu Tripa. Wyczuła sztywniejące płaskie brodawki.

Przyklękła na jedno kolano obok leżanki. Osuszyła gips na

ręce i delikatnie przyłożyła ręcznik do obolałych żeber.

- Powiedz, jeśli zaboli.
- Przeżyłem już gorszy ból.

background image

96 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Powinnam zostawić basen i wąż tam, gdzie były poprze­

dnio. Miałam głupi pomysł.

- Zaraz, zaraz. To mój pomysł nazywasz głupim - zapro­

testował cicho.

- Dałam się do tego namówić - mruknęła, przemykając

ręcznikiem po slipkach ku nogom Tripa.

- Mogło być gorzej, gdybym miał na sobie więcej rzeczy.
- I tak nie wygląda to najlepiej. Popatrz tylko na gips.
- Ty też przemokłaś.
- Celowo. Czego nie da się powiedzieć o tobie.
Przeciągnęła wilgotnym ręcznikiem po zdrowej nodze Tri­

pa, niezdolna przestać myśleć o miejscu, w którym udo łączy

się z resztą ciała.

- Jakoś przeżyję - odrzekł, próbując nie patrzeć na cudow­

nie zarysowaną szyję Brenny. Pragnął jak najszybciej skryć
oczy za ciemnymi okularami.

I znów, jak gdyby czytając w jego myślach, Brenna rzuciła

mu ręcznik na kolana.

- Skończyłam - obwieściła z ulgą w głosie i zerknęła na

maszynkę.

- Pozwól. - Chwycili za korbkę niemal równocześnie.
- Nie. - Nie cofnęła dłoni. - Już raz nawarzyłam dziś pi­

wa. Nie zamierzam tłumaczyć się przed twoim lekarzem, dla­
czego dostałeś gorączki. Przecież miałeś wypoczywać!

Zacisnął palce na jej nadgarstku.

- Nie martw się. Porozmawiam z Jamisonem.
- Trip...
- Pozwól mi pomóc w czymkolwiek. Nie chcę być tylko

ciężarem dla ciebie.

Brenna przysiadła na piętach i podniosła wzrok. Trip nie

puścił jej ręki. Czy wyczuwał przyspieszony puls?

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 97

- Wcale nie jesteś ciężarem, Trip. Jako lekarz lubię po

prostu opiekować się istotami żywymi. Ludźmi, zwierzętami,
bez różnicy. A ty?

- Pewnie, ale opiekowanie się kimś, a posiadanie kuli

u nogi to dwie różne sprawy.

- A jeśli nie uważam, bym miała kulę u nogi?
- A jeśli masz i tylko dobre wychowanie nie pozwala ci

narzekać?

- Nieprawda! - stwierdziła z naciskiem. - Przecież bym

ci powiedziała. Małżeństwo nauczyło mnie, że nie należy
zakładać korony cierniowej.

- Nawet jeśli zależy od tego pensja?
- Nawet wtedy. Fletcher pomagał mi przez dwa pierwsze

lata studiów. Potem zaczął wracać do domu późno albo wcale.
Mogłam z nim zostać aż do dyplomu, ale wolałam wziąć
rozwód i postarać się o stypendium. Czy rozwiałam twoje
wątpliwości?

Trip przesunął rękę wzdłuż korbki.
- Tak. Przepraszam, jeśli okazałem się tępakiem.
Dłoń Brenny przesunęła się w ślad za ręką Tripa. Tym

gestem przyjęła przeprosiny.

- Nie przywykłeś być od kogoś zależnym?
- Ja? Nie. Nigdy w życiu nie czułem się równie bezradny

i bezużyteczny. A oto dowód. - Popatrzył na korbkę. - Trzy­
masz moją dłoń, podczas gdy powinno być odwrotnie.

- Można to zmienić. - Odwróciła dłoń wierzchem do gó­

ry. - Proszę. Teraz ty trzymasz mnie za rękę, a ja nie czuję się
ani bezradna, ani bezużyteczna.

Wstrzymała oddech. Stał się cud. Trip nie cofnął ręki.

- Czy zawsze traktujesz trudnych pacjentów z taką pobła­

żliwością? - spytał z uśmiechem.

background image

98 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Zawsze, doktorze Hart. Dzięki temu szybciej wracają do

zdrowia.

Leciutko zacisnęła palce. Odpowiedział tym samym, a z je­

go twarzy zniknął wyraz niepewności.

- Coś w tym musi być. Czuję się o wiele lepiej niż wczoraj.
- I lepiej wyglądasz - zapewniła. - Zniknęły sińce pod

oczami. Spałeś dobrze?

- Lepiej niż w szpitalu, gdzie budzili mnie co pół godziny,

a to na kąpiel, a to na zastrzyk, podanie lekarstw czy poga­

wędkę z lekarzem. Cieszę się, że jestem w domu.

- Ja też. Kiedy po południu wyjeżdża Lita, robi się tu

pusto. Oczywiście są jeszcze koty i moi dwaj pływacy. - Ru­
chem głowy wskazała basenik. - Jednak to nie to samo co
czyjaś stała obecność. Zwłaszcza kiedy po północy wyją wo­
kół kojoty.

Pokiwał głową.

- Wiem. O zmroku wszystko wydaje się większe. Ranczo,

dom, łóżko... - Urwał, zdumiony swoją szczerością, a zara­
zem zmieszany, że tak łatwo się zdradził.

Brenna odpowiedziała spojrzeniem, w którym nie było ani

śladu zakłopotania, jak gdyby przyznając, że jej łóżko w nocy

również zamienia się w bezkresne pustkowie.

- Trip, czy mógłbyś trochę przesunąć nogę? Usiadłabym

obok. Kolana strasznie mnie bolą.

- Ależ tak. Jasne. - Pomógł Brennie usadowić się na le­

żance, twarzą do niego. Wybuchnął śmiechem na widok jej

kolan. - Trawa wyrosła na skórze!

Śmiejąc się, Brenna otrzepała źdźbła z piegowatych kolan.

- A jeśli już tak zostanie na całe życie?
- Oto cena za pobłażanie pacjentowi.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 99

Z udaną nonszalancją pozwolił, aby ich wciąż połączone

dłonie spoczęły na nagim udzie Brenny.

- Przy takim tempie pracy nie ukręcimy lodów do wieczo­

ra. Trip! - Usiłowała uwolnić rękę. Niestety. Tkwiła w stalo­
wym uścisku. Co więcej, Trip przycisnął ją do piersi. - Kupi­
łam cukier i śmietanę. A Dwight dał brzoskwinie dla mnie, nie
dla ciebie.

- Ale maszynka do lodów jest moja.
Brenna pochyliła się. Ich nosy dzieliło kilka centymetrów.
- Pozwól mi kręcić dalej.
- Nie, chyba że będziemy to robić razem.
Kuszące usta Tripa były tak blisko, że Brenna czuła na

wargach jego oddech. Nie mogła dać się ponieść pożądaniu.
Nie mogła przekroczyć dzielącej ich granicy. Trip sobie tego
na pewno nie życzył.

- Trip...
- Brenno...

Bał się odtrącenia. A jednak zdecydował się na pierwszy

krok. Dotknął ustami warg Brenny i ogarnęło go zdumienie.
Odpowiedziała na pocałunek!

Ciężko dysząc, oderwali się od siebie. Dłonie Brenny błą­

dziły wśród wilgotnych włosów na torsie mężczyzny. Czuła,
że ich serca biją tym samym szaleńczym rytmem.

- Ja... - Trip cofnął rękę dotykającą kostiumu kobiety.

- Przepraszam. - Przełknął ślinę. - Przepraszam - powtórzył
drżącym głosem. - Nie chciałem się tak na ciebie rzucić. Ja...

- Rzuciłeś się? To raczej ja... - przerwała, przerażona wy­

razem jego twarzy. Malował się na niej żal, skrucha i... wstyd.
Wstydził się pocałunku? - Trip...

- Nic nie mów. Molestowanie seksualne przez szefa to

background image

1 0 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz. - Wziął głęboki oddech.

- Przepraszam. Przebrałem miarę. To się więcej nie zdarzy.

- Trip, ja też przebrałam miarę.
- Nie musisz bronić mojego honoru - mruknął. - Nawet

kalekę można trzepnąć po twarzy, jeśli na to zasługuje.

- 'Kalekę! - Brenna odepchnęła go i zerwała się z miejsca.

- Powinieneś sam siebie spoliczkować za to, że tak o sobie

mówisz.

- Dosyć już tego miłosierdzia i kazań. Dobrze wiem, co

zrobiłem. I wiem, kim jestem.

Machnął ręką i zamknął oczy.
- Ja też wiem! - wybuchnęła Brenna i przysunęła ma­

szynkę do lodów do swojego krzesła. Chwyciła za korbkę.

- Wspaniale całujesz i prawdopodobnie równie świetnie ko­
chasz.

Na chwilę uchylił powieki.

- Może kiedyś, ale już nie teraz - odparł zaskoczony.
- To, co, się stało, sprawiło mi przyjemność - stwierdziła

ośmielona Brenna. -Wcale nie próbuję ocalić twojego honoru
czy też dowartościować cię. Pragnęłam tego. Od dwóch ty­
godni.

- Co to za bajki! Dopiero wczoraj wyszedłem ze szpitala,

pamiętasz?

- Oczywiście. To ty jednak zapomniałeś, że mieszkam

w twoim domu od dwóch tygodni. Oglądałyśmy z Litą foto­
grafie. Znam cię lepiej niż niektórych najbliższych przyjaciół.
Siedzę przy twoim biurku, rozmawiam z twoimi klientami,
odkurzam pod twoim łóżkiem. Wiem, że jesteś tu przez wszy­
stkich kochany, szanowany, podziwiany oraz, przez część ko­
biet, pożądany.

- Koniec z pożądaniem, moje panie - westchnął.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 1

- Czy to mnie także dotyczy? - spytała, wściekle kręcąc

korbką.

- A jakaż kobieta pragnie kaleki chodzącego o kuli?
- Kaleki! - Gniew doprowadził Brennę do ostateczności.

- A może ręcznik na twoich biodrach uniósł się sam? Nie

jestem ślepa!

- No dobrze. Tak było. Ale to dlatego, że jestem mężczy­

zną, a nie... bryłą lodu.

- Jeszcze przed chwilą nie nazywałeś siebie mężczyzną.
- To o niczym nie świadczy. Po prostu nie co dzień siedzę

blisko kobiety w skąpym kostiumie, w dodatku przy takim
upale - burknął.

- Dziękuję za komplement, ale nie zapominaj, że to ja się

przysiadłam - sprostowała.

Trip wyglądał jak bezradne dziecko w cukierni, któremu

leci ślinka, a nie ma grosza przy duszy. Brennie krajało się
serce. Taki wrażliwy, inteligentny, przystojny, atrakcyjny
mężczyzna. Gdyby tylko potrafił spojrzeć na siebie inaczej.

Uważał się za bezużytecznego i odpychającego. Zapewnie­

nia Brenny niewiele mogły zmienić. Pewnie postanowił nie
robić sobie nadziei. Mniej złudzeń, mniej rozczarowań.

Przecież sama boleśnie przeżyła odejście z poprzedniej

pracy i zawalenie się wieloletnich planów. Czy wobec tego
powinna się dziwić ostrożności Tripa?

Mógł kochać i być kochany. Mógł dawać kobietom roz­

kosz. Mówiły o tym fakty, nie zaś czcze wymysły.

- Czy lody już gotowe?

Drgnęła oszołomiona. Pogrążona w myślach, nie spo­

strzegła, że Trip przygląda się jej badawczo.

- Prawie - bąknęła zarumieniona.
Wyciągnął rękę.

background image

1 0 2 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Podaj mi maszynkę. Bez dyskusji. Moja jedna ręka jest

silniejsza niż twoje dwie.

Bez słowa postawiła maszynkę na stoliku, przy leżance.
- Przyniosę miseczki i łyżki.
Popędziła do kuchni. Stała kilka minut ze wzrokiem wbi­

tym w kredens i dłońmi przyciśniętymi do płonących policz­
ków. Obudziła się w niej kobieta, która pragnie się kochać.
Chciała dotykać i być dotykana. Chciała opleść ciało mężczy­

zny i zostać przez niego wypełniona. Kochała Tripa i pragnęła
go. A on, chociaż zapewne pożądał ciała Brenny, nie kochał

jej. Jak ją nauczyło małżeństwo z Fletcherem oraz sporadycz­

ne doświadczenia po rozwodzie, seks bez miłości nie jest
wcale lepszy niż brak seksu.

Sądziła, że Trip wyznaje ten sam pogląd.

- Lody - odezwała się w pustej kuchni, aby odzyskać pa­

nowanie nad sobą i ostudzić zmysły. - Muszę przynieść łyżki,
miseczki i jakoś dotrwać do końca naszego zwariowanego
lunchu na świeżym powietrzu.

Jedli śmietankowy przysmak w ciszy. Słychać było jedynie

dzwonienie łyżek o miseczki oraz, co pewien czas, chrząkanie

świnek w basenie.

Brenna skończyła pierwsza. Poklepała się po brzuchu

i przerwała milczenie.

- Pyszności! Ciekawe, co jutro pokaże waga łazienkowa.
- Nie grozi ci przytycie - ocenił Trip, oblizując łyżeczkę.
- Dziękuję, ale na kolację zamierzam zrobić deser brzosk­

winiowy. Pójdzie mi w biodra.

Zerknął z ukosa.
- Słuchaj, nie musisz zostawać na kolacji tylko ze wzglę­

du na mnie. Jeśli chcesz, wybierz się z Dwightem.

Pokręciła głową.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 3

- Już odmroziłam dwa steki i...
- Zjem jeden wieczorem, a drugi jutro na lunch - uciął

Trip.

- Ależ powtarzam: nie chcę nigdzie wychodzić z Dwightem.
- Dlaczego?
- Bo nie umawiam się na randki z tanimi podrywaczami.
Zerknął przenikliwie znad lodów.
- To z kim się umawiasz, jeśli wolno spytać?

- Z nikim.
- Daj spokój. Musiałaś zostawić w San Jose kogoś, kto

w oczekiwaniu na twój powrót bierze zimne prysznice.

Potrząsnęła głową.
- Nikogo nie ma. Po prostu. A skoro już o tym mówimy,

z kim ty się umawiasz, Trip? Jeśli wolno spytać.

- Z nikim. Mam alergię na randki.
- Co ja słyszę! Cóż, pytam dla porządku, bo nie chciałam

wierzyć własnym uszom.

- A kto nakładł ci do głowy jakichś głupot?
Wzruszyła ramionami.
- Nieważne.
- Moja matka. Założę się.
- Wspomniała coś przy okazji. Podobnie Violet Bender.
- Nie jestem zaskoczony. - Posłał jej ironiczne spojrzenie.

- Od lat obie spiskują, aby ożenić mnie i Dwighta.

- Dwight nie wydaje się uczulony na randki - zaryzyko­

wała.

- Uczulony? Dwight? - Trip omal nie wybuchnął śmie­

chem. - To mistrz zalotów. Kobiety jedzą mu z ręki, w całej
okolicy. Jest za to uczulony na małżeństwo.

- A ty wolałbyś, żebym dołączyła do wianuszka wielbicie­

lek Dwighta, zamiast zjeść kolację z tobą?

background image

1 0 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Nie wolałbym. Nie chciałbym tylko, żebyś czuła się

w obowiązku towarzyszyć mi, kiedy trafia ci się okazja miłe­
go wieczoru w mieście. To wszystko.

- Gdyby tak było, zadzwoniłabym po twoją matkę i za­

groziła porzuceniem pracy, jeśli nie przyjedzie się tobą za­
opiekować.

- Może tak właśnie powinnaś zrobić.
- Dlaczego?
Długo milczał.
- Ponieważ żaden pacjent nie zachowuje się w obecności

pielęgniarki jak ja przed paroma minutami.

- Trip... - szukała odpowiednich słów. - W tym przypad­

ku przyciąganie jest wzajemne, rozumiesz? Nie zamierzałam
rzucać się w twoje objęcia, ale tak się stało i wcale nie mam

wyrzutów sumienia. - Odetchnęła nerwowo. - Zresztą może
i mam. Sytuacja wyglądała o wiele prościej, kiedy myślałam,
że uważasz mnie za tupeciarę.

- I kiedy sądziłem, że uważasz mnie za tupeciarza.

- Nieważne. Teraz sprawy strasznie się skomplikowały.

Chyba lepiej będzie, jeśli będziemy trzymać się od siebie z da­
leka.

Nie odpowiedział. Mieszał łyżką w pustej miseczce, śle­

dząc bezmyślnie ruch dłoni.

Brenna czuła się, jakby przyrosła do krzesła. Nie mogła ani

wstać i odejść, ani się odezwać. Na razie nie była gotowa, aby
opowiedzieć Tripowi o tym, jak nie została wspólniczką
w klinice, w której pracowała. Nie wiedziała przecież, co

przyniesie los. Czy płomień namiętności, który wybuchł mię­
dzy nimi, zgaśnie równie szybko, jak się pojawił? Wszystko
może się zdarzyć.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 5

Wszystko i nic. Jeśli Trip dalej będzie widział w sobie

tylko bezużytecznego kalekę, do niczego między nimi nie
dojdzie. A jeśli sprzeda praktykę, Brenna poszuka innego za­
stępstwa. Trip natomiast... Co zrobi Trip?

- Muszę iść do łazienki - oznajmił, przerywając pełną

napięcia ciszę.

Skinęła głową i podała mu kulę.

- Chciałbym sprawdzić, czy daleko zajdę sam - stwier­

dził, kiedy pomogła mu się podnieść.

Dokuśtykał do tylnego wyjścia, a dalej, już z pomocą

Brenny, do łazienki.

- Schowam resztę lodów - powiedziała, zostawiając go

przy drzwiach. - Spróbuj przetrzeć ciało mokrą gąbką. Zaraz
wrócę i umyję cię tam, gdzie nie sięgniesz ręką.

Kiwnął głową. Brenna odczytała to jako zgodę i wyprowa­

dziła z pokoju gromadę kotów.

Czekając, aż umywalka napełni się ciepłą wodą, Trip na­

szkicował w myślach krótki scenariusz: „Ranny żołnierz za­
kochuje się przelotnie w pielęgniarce ze szpitala polowego.

Pielęgniarka przesadza ze współczuciem i zakochuje się prze­
lotnie w zamroczonym pacjencie".

W życiu czy w marnym filmie - fabuła rozwijała się podo­

bnie. Tylko zakończenie było inne. Bohaterowie srebrnego
ekranu żyli długo i szczęśliwie.

- Jak idzie? - zawołała Brenna z korytarza.
-Świetnie.
- Potrzebna pomoc?
- Jeszcze nie.
- W takim razie pójdę się przebrać.
- Nie ma pośpiechu.
Trip namydlił, spłukał i wytarł twarz, szyję i pierś. Nie

background image

1 0 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

sięgał jednak gąbką poniżej ud i na plecy. Przeklęte żebra. Nie
mógł też umyć zdrowej ręki. Czysta fizyczna niemożliwość.

Wyjął z apteczki nożyczki chirurgiczne i przeciął bandaż

na głowie. Kiedy zobaczył splątane włosy i wygolony placek
nad jednym uchem, doszedł do wniosku, że wygląda gorzej
niż piosenkarz rockowy czy klown. Cóż, za kilka miesięcy

włosy odrosną, a do tego czasu nie będzie przecież zarabiał na
życie jako fotomodel.

Zawołał Brennę. Zjawiła się szybko i patrząc na niego

orzekła z westchnieniem:

- Trzeba ci obciąć włosy.
- Wolałbym wpiąć sobie agrafkę w ucho.

Spostrzegł, że przebrała się w różową sukienkę, bardzo

twarzową -jak wszystkie stroje, w których ją widział.

Uchwyciła w lustrze jego pełen aprobaty wzrok.
- Jak się czuje twoja głowa?
- Nareszcie wolna. - Usiłował rozczesać włosy. -I brudna.
- A poza tym jesteś czysty?
- Powiedzmy. Poza plecami i nogą.

Z podziwem uniosła brwi.
- Nieźle. Kiedy żebra przestaną ci dokuczać, nie będziesz

nawet potrzebował pielęgniarki.

- Proszę oddać mi ostatnią przysługę, siostro, i oszczędzić

tej gadki.

Widząc żartobliwy uśmiech Tripa, Brenna zasalutowała:
- Tak jest, doktorze Hart. Robi się!
Zaczęła mycie od barków i stopniowo dotarła do pasa.
- Trip?

_ Co takiego?
- Powinieneś włożyć suche ubranie.

Chrząknął.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 7

- Wiem. Przy każdym myciu jestem coraz bardziej mokry.

Ale i czyściejszy.

- Wierzę - zapewniła. - Posiedź tu chwilkę. Przyniosę ci

świeże slipy.

- Są w górnej szufladzie po...
- Pamiętam. Już mówiłeś. - Podała mu kulę. - Podeprzyj

się, zaraz wrócę. - Na progu przystanęła i odwróciła się. -
A może chciałbyś się ubrać w coś innego?

- Tylko jeżeli wygrzebiesz coś bez suwaków, guzików

i zatrzasków. Nie mogę, niestety, nosić wyszukanych kreacji,
kiedy mam nogę w gipsie. - Zapukał w sztywny opatrunek.

- Cofam pytanie.
- Przecież chciałbym coś innego. Nienawidzę swojego

stanu - rzucił przez zęby, ustawiając kulę pod pachą. - Ty też
byś znienawidziła, zaręczam.

Nie zamierzała dyskutować. Przyniosła z sypialni baweł­

niane slipy, takie same jak te, które Trip zachlapał.

- Stanę za tobą, dobrze? - zaproponowała.
- Świetnie.
Zsunęła zużytą parę z gipsu i zdrowej nogi i zdjęła, podno­

sząc pojedynczo stopy mężczyzny. Tą samą drogą, lecz w od­
wrotnej kolejności poradziła sobie z czystymi slipami. Kiedy
trafiły na miejsce, żartobliwie odciągnęła i puściła podtrzy­
mującą je gumkę.

- Proszę. Pasują idealnie.
Przez cały czas Trip miał zamknięte oczy. Wielkim wysił­

kiem woli powstrzymywał zmysły. Namydlona sciereczka
w dłoni Brenny wędrowała po jego sprawnej nodze.

Brenna podziwiała jej budowę: silną, muskularną - pra­

wdziwie męską. Przed wypadkiem z pewnością Trip stawiał
duże kroki. Wystawiła rękę zza jego pleców, aby spłukać

background image

1 0 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

ściereczkę pod kranem, i poczuła, że jego ciałem wstrząsnął

dreszcz. Spojrzała w lustro. Wysunięty podbródek, zaciśnięte
powieki. Trip rozkoszował się słodką torturą dotyku kobiecej

dłoni.

- Prawie skończyłam - obwieściła, nie wiedząc, kogo

właściwie chce uspokoić.

Pospiesznie spłukała i wytarła nogę.
- Jak moje blizny po oparzeniach? - wydusił z siebie.
Odłożyła ręcznik i uważnie zbadała skórę pleców.

- One... - Wstrzymała oddech z wrażenia. Czyżby znik­

nęły?!

- Wyglądam gorzej niż pies śmiertelnie chory na świerzb?
- One...
Oszołomiona Brenna dotknęła lewego barku Tripa, tam

gdzie przedtem widniała najwyraźniej czerwona szrama.
Zniknęła. Nie, to niemożliwe.

- Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Proszę, maść. - Po­

dał przez ramię słoiczek.

Przecież niczego nie czuła w koniuszkach palców, kiedy

smarowała Tripa po raz pierwszy. Żadnego żaru czy mrowie­

nia. A jednak blizny zostały wyleczone. Nie mogła mu o tym
powiedzieć. Zareagowałby tak jak jej koledzy z San Jose -

ironicznie i z lekceważeniem.

Brenna zaczęła rozprowadzać maść.
- Czy to boli?

- Nie. Właściwie zapomniałem o oparzeniach. Dopiero

maść, którą wyjąłem rano z apteczki, skojarzyła mi się z bli­
znami. Wspaniale działa ten lek.

Brenna kiwnęła głową z nadzieją, że znalazła wyjaśnienie

cudu. W przeszłości zdarzało się, że miała dziwaczne wra-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 0 9

żenią dotykowe. Jednak rano, smarując plecy Tripa, nie po­
czuła nic.

Widziała przed sobą plecy i barki gładkie, nie pokiereszo­

wane. Dotychczas zauważyła dobroczynne oddziaływanie
swoich dłoni na ranne zwierzęta. A i to tylko wtedy, gdy bar­
dzo się koncentrowała na leczeniu.

Energia nie emanowała z jej rąk na zawołanie. Nie zawsze

przynosiła efekty. Najczęściej jedynie uspokajała zwierzęta.
Wróżka przykazała: „Otwórz się na świat. Otwórz drzwi swo­

jego wnętrza".

- Ktoś puka do drzwi? - spytał Trip.
Brenna otrząsnęła się z zamyślenia.
- Co takiego?
- Do tylnego wejścia.

- Hej! - zadudnił niski głos Dwighta. - Jest tu kto?

Szarpnięte drzwi załomotały o futrynę. Brenna zakręciła

pokrywkę słoiczka.

- Zamknęłam drzwi przed Byronem i Malią.
- Kto cię zaprosił, Dwight? - wrzasnął Trip przez okno

łazienki.

- Sam się zaprosiłem.
- Zostaw zawiasy w spokoju, dobrze?
- Przed kim tak zamykasz tę starą budę, którą nazywasz

kawalerskim gniazdkiem?

- Przed świniami, człowieku!
- Sam jesteś wieprzek. Otwieraj!
Brenna wytarła ręce w ręcznik.
- Zawsze tak miło sobie gawędzicie?
- Tylko we własnym gronie.
- Świetnie do siebie pasujecie. Zajmę się drzwiami. Mógł­

byś...?-Wskazała łóżko.

background image

1 1 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

Zmarszczył czoło.
- Widziałaś, jak wstaję. Położę się w ten sam sposób.

Wpuść Bendera, zanim będę musiał wstawiać nowe drzwi.

- Wcale go nie prosiłam, żeby wpadł. Jesteś pewien, że

masz ochotę na towarzystwo?

- Na Dwighta tak. To jak rodzina. Zakażę mu rozpowia­

dać, że już wróciłem do domu. W przeciwnym razie zaczną się

pielgrzymki gości, a ja raczej...

Przerwał w ostatniej chwili. Już chciał powiedzieć: „Wo­

lałbym być tylko z tobą".

- Raczej co?
- Powinienem obciąć włosy, zanim spotkam się z tłuma­

mi. Należałoby się też wywiedzieć od Dwighta, co takiego
o mnie wygadują.

- Czy ja zwariowałem, czy w basenie pluskają się dwie

świnie? - tymi słowami powitał Bender Brennę.

Odblokowała klamkę i wpuściła go. Z zadowoleniem do­

strzegła, że włożył koszulę.

- Spytaj Tripa. On ci wszystko opowie.
- Gdzie on jest?
- W łóżku.
- Lita w domu?
- Przyjedzie później.
Tę sprawę również mógł wyjaśnić Trip.
- Na kolację?

- Nie. Ma inne plany na wieczór.
- Znam jej plany. Ona uwielbia bawić się w swatkę. - Po­

kiwał głową porozumiewawczo. - A więc na gospodarstwie
został tylko weterynarz i jego zastępczyni?

- Zaprowadzić cię, Dwight?
- Nie. Znam drogę.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 1

- Dwight...
- Obiecuję, że nie posiedzę długo.
- Dzięki. I nie dowcipkuj na temat włosów Tripa.
- Ja? Robić przykrość najlepszemu przyjacielowi?
Pokazał uniesione kciuki i zniknął w korytarzu.
Po chwili rozległ się przeciągły gwizd.

- O rany! Oczom nie wierzę! Kto cię strzygł ostatnio?

Pewnie jakiś zboczeniec z siekierką?

background image

ROZDZIAŁ

7

Trip jeszcze spał. Brenna patrzyła na niego przez chwilę,

stojąc na progu sypialni. Zapadł w drzemkę, gdy tylko czer­
wona furgonetka Dwighta z piskiem opon odjechała spod
domu.

Zbliżał się wieczór. Brenna umierała z głodu. Wstrzymała

oddech i na palcach podeszła do łóżka. Robiła to nie po raz
pierwszy. Poprzednio delikatnie przykryła śpiącego przeście­
radłem. Od tego czasu chyba się nie ruszał. Co najwyżej
odruchowo zsunął prześcieradło. Panował przecież popołu­
dniowy upał.

Trip leżał na plecach. Dłoń spoczywała na brzuchu i rytmi­

cznie to unosiła się, to opadała, kiedy oddychał. Brenna uważ­
nie przypatrywała się twarzy mężczyzny - odprężonej i bez­
troskiej, uwolnionej przez sen od bólu i zmartwień. Gęste
rzęsy rzucały cień na kości policzkowe. Usta były na wpół
rozchylone. Na policzkach zdążył się pojawić zarost,
wyraźnie widoczny na tle bladej jak kreda skóry.

Kiedyś zapewne golił się dwa razy dziennie. Teraz nawet

jedno golenie oznaczało życiową próbę dla człowieka posłu-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 3

gującego się tylko lewą ręką. Przyszło jej na myśl, że elektry­
czna maszynka do golenia byłaby wspaniałym prezentem dla
Tripa. Jeśli Lita już się o nią nie postarała.

Brenna, korzystając z drzemki chorego, zakradła się do

jego gabinetu i zadzwoniła do Lity. Niestety, nie zastała jej. Po

godzinie - to samo. Brenna martwiła się, że kiedy klienci
wezwą ją do nagłego przypadku, Trip zostanie sam. Jeśli nie
mogła liczyć na Litę, to do kogo powinna się zwrócić?
Dwight, najbliższy sąsiad, raczej nie spędzał świątecznego
wieczoru w domu.

Trip miał siostrę, Elenę, mieszkającą w odległości osiem­

dziesięciu kilometrów, ale w razie nagłej potrzeby nie zosta­
wiłaby chyba bez opieki dwojga dzieci w wieku przedszkol­
nym. Druga siostra Tripa, Bianca, przeniosła się do Santa Fe,
w stanie Nowy Meksyk, a zatem nie wchodziła w rachubę.

Brenna przekonywała samą siebie, że nie ma powodu do

obaw. Telefon w gabinecie na razie nie dzwonił. W dni świą­
teczne życie toczy się wolniej, nawet na terenach gęściej
zaludnionych.

Nie można jednak wykluczyć, że będzie musiała pojechać

z wizytą do chorego zwierzęcia. I Brenna, i wszyscy znani jej
weterynarze potrafiliby opowiedzieć niejedną historię o nie­
udanych Świętach Dziękczynienia, Bożych Narodzeniach lub
sylwestrach, kiedy niespodziewanie dzwonił telefon łub bu­
czał pager, a lekarz musiał rzucać wszystko i gnać na złama­
nie karku.

Warto się poświęcać, kiedy praca niesie ulgę w cierpieniach

i poprawę zdrowia zwierzęcia. Przegrana bitwa ze śmiercią to
prawdziwy dramat, o wiele większy niż odejście od wigilijnej
kolacji czy stracenie noworocznego toastu.

- Uciekaj!

r

background image

1 1 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

Nagły zduszony krzyk wydarł się z piersi Tripa. Serce pod­

skoczyło Brennie do gardła.

- Uciekaj, cholera! - Dłoń śpiącego zwinęła się w pięść

i uderzyła na oślep. - Uciekaj stamtąd! Natychmiast!

Chwyciła go za nadgarstek, zanim zadał następny cios.
- Trip! Obudź się!
Usiadł gwałtownie na materacu.

- Zjeżdżaj! No, dalej!
- To ja, Brenna.
Otworzył nieprzytomne, przerażone oczy. Kiedy zrozumiał,

gdzie jest, opadł na poduszkę. Jęknął i ścisnął rękę Brenny.

- Moje żebra...
- Ciiicho. Leż spokojnie. - Usiadła na krawędzi łóżka

i pogładziła wilgotne czoło Tripa. - Ciiicho. To tylko sen.
Jestem przy tobie.

- Brenna...
- Nic nie mów. Oddychaj równo. - Uwolniła rękę i poło­

żyła więcej poduszek pod kark i głowę Tripa. - Lepiej?

Skinął głową. Przełykał nerwowo ślinę, oczy mu błyszcza­

ły. Oddech miał płytki, urywany.

- Brenna... Ja... - Zakrył oczy dłonią. - Ja... jeleń... nie

chciał uciekać. Krzyknąłem, pchnąłem go, ale nie chciał...

- On jest bezpieczny. Ocaliłeś go, Trip.

Dotknął palcami powiek.
- Wciąż to przeżywam we śnie - westchnął.
Łzy cisnęły się do oczu kobiety. Delikatnie ujęła jego rękę.

Ich palce splotły się.

- Ty też jesteś bezpieczny - powtarzała cicho, aż się uspo­

koił. Otarła łzę z policzka Tripa. - Bezpieczny w domu.

- W domu, tak. - Otworzył oczy. - Która godzina?
- Czas na kolację.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 5

- Kolację? Tak długo spałem?
Kiwnęła głową.
- Głodny?
- Nie wiem. Chyba tak. Tak, umieram z głodu.
- To dobrze. W kuchni czeka na ciebie stek.
Posmutniał.
- Już jadłaś?
- Nie. Zaraz przyrządzę mięso, a w tym czasie może wy­

piłbyś szklaneczkę wina?

- Tak. Może to mnie sprowadzi na ziemię.
- Przynieść coś jeszcze? Książkę? Telewizor? Byrona

i Malię?

Na wspomnienie świnek Trip rozpromienił się.
- Gdzie one są?
- W ogródku.
- Chętnie bym do nich poszedł, ale teraz nie jestem

w stanie.

- W takim razie przyprowadzę je.

Wstała i niechętnie wysunęła dłoń z palców Tripa. Pozwo­

lił na to z wyraźnym ociąganiem.

- Nie psuj im zabawy tylko ze względu na mnie.
Roześmiała się.
- Jesteś dla nich wielką atrakcją. Przygotuj się na wkro­

czenie dudniącej hordy.

Byron i Malia jak burza pomknęły prosto do sypialni Tripa,

gdzie natychmiast wgramoliły się na łóżko, przywitały ryjka­
mi z jego ręką, położyły na grzbiecie i kazały się głaskać po
brzuszkach.

- Jeśli kiedykolwiek będziesz miała ich dość, pamiętaj

o mnie. Jestem pierwszy w kolejce.

- Stanie się to nie wcześniej niż przy następnym przelocie

background image

1 1 6 SZÓSTY ZMYSŁ

komety Halleya. Tymczasem idę psuć steki. Przy okazji, lu­
bisz bardzo wysmażone?

- Zastanówmy się. - Przestał głaskać Malię i w zamyśle­

niu potarł podbródek. - Średnio popsute.

- Przewiduję też deser brzoskwiniowy - obiecała z prze­

praszającym uśmiechem.

Odprowadził ją wzrokiem. Zjadłby nawet kotlety spalone

na węgiel, gdyby podawała je Brenna Deveney. Wspaniała
kobieta. Otwarta, szczera, z poczuciem humoru, troskliwa,
ciepła, seksowna. Nie, określenie „seksowna" nie wydawało
się odpowiednie. Po prostu brakowało słów, by opisać zalety
Brenny.

Sączył wino, delektując się każdym łykiem. Przypomniał

sobie smak ust Brenny... Najcudowniejsza słodycz, jakiej
w życiu zaznał. Pragnął jeszcze...

- Szczęśliwe z was bestie - mruknął do Byrona i Malii.

- Założę się, że sypiacie z nią co noc.

Malia westchnęła. Byron zawtórował jak echo. Zabrzmiało

to jak potwierdzenie przypuszczeń Tripa.

On również westchnął. Całowanie Brenny to jedno. Ko­

chanie się z nią - to całkiem inna sprawa. Powiedziała, że
przez dwa tygodnie myślała o pocałowaniu go. Cóż. Zapewne
rozumiała, że na pocałunku się skończy. Nie była przecież
ślepa. Ani on. Każdy mężczyzna potrafi pocałować kobietę,
ale żeby uprawiać z nią miłość, trzeba mieć siłę i sprawność
fizyczną.

Co prawda jego związek z Suzanne nie opierał się jedynie

na miłości fizycznej. Ale czyż prosty weterynarz mógł równać
się z tajemniczym religijnym szamanem, łasym i na duszę,
i na pieniądze?

- Mam nadzieję, że stek i sałatka wystarczą - stwierdziła

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 7

Brenna chwilę później, wchodząc z tacą. - Skończyły się zie­
mniaki i francuskie pieczywo.

- To moja wina. Nie spodziewałaś się towarzystwa.
- Nie, ale cieszę się z niego bardzo.
Zdjęła świnki z kołdry, postawiła na łóżku tacę i wróciła do

kuchni po przyprawy. Byron i Malia, wiedząc, że nic nie
uszczkną z kolacji, zasnęły pod łóżkiem.

Trip zerknął na talerz i oniemiał z zachwytu. Stek udał się

wspaniale. Soczysty i różowy pachniał smakowicie.

- Za bardzo krwisty, co? Tak podejrzewałam.
Potrząsnął głową.
- A więc za mało krwisty - ciągnęła niezadowolona. - Ja lu­

bię bardziej kruchy. Ostrzegałam cię. Nie umiem gotować dla
innych. Nigdy nie mogłam utrafić w upodobania Fletchera

- Tym razem trafiłaś idealnie.
- Żartujesz.

Brenna przysunęła krzesło i usiadła przy rozkładanym

stoliku.

- Coś jednak mi nie wyszło.
- Skądże. Nalejesz wina?

Napełniła szklankę Tripa i swoją. Wzięła sztućce.

- Ten sen wciąż cię gnębi?

Kiwnął głową. O wiele posępniejsza wydawała się jednak

perspektywa czyjejś pomocy przy krojeniu mięsa. Nie potrafił

samodzielnie posługiwać się nożem i widelcem, a cóż dopiero
mówić o skalpelu i sondzie chirurgicznej...

Brenna spostrzegła, że Trip tęsknie wpatruje się w trzyma­

ne przez nią sztućce. W lot pojęła jego myśli. Odłożyła nóż

i widelec.

- W ciągu ostatnich dwóch tygodni kroiłam steki również

dla twojej matki. Miała nadwerężony nadgarstek.

background image

1 1 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Ale nie będzie niesprawny do końca życia.
- Ty też nie będziesz tkwił w gipsie aż do śmierci. Kiedy

ci go zdejmą?

Wzruszył ramionami i wziął widelec.
- Jamison twierdzi, że za cztery tygodnie. Rękę będę mu­

siał jakiś czas nosić na temblaku. Ale i tak nie mam ani w ręce,
ani w nodze czucia. Nie mogę poruszać palcami.

- Potrafisz unieść całe ramię.
- W stawie barkowym, w górę i w dół. Troszeczkę

w przód i w tył. - Przełknął następny kęs i ochoczo zmienił
temat. - Smaczne.

- Możesz ruszać nogą w biodrze. - Brenna nie ustawała

w wyliczaniu pozytywów.

- Od kolana w dół to tylko kupa mięsa. - Nabrał na wide­

lec sałatki. - Bardzo smaczne.

- Czy po zdjęciu gipsu będziesz potrzebował specjalnej

szyny?

- Będę potrzebował pracy. Czym doprawiłaś sałatkę?

Brenna poddała się.
- Tradycyjnie, po wiejsku, jogurtem.
Spojrzał z niesmakiem na miskę z sałatką.
- Nie znoszę jogurtu.

- Przed chwilą ci smakowało. Co się stało?
- Nic, tylko jogurt przypomina mi... Zanim rozeszli­

śmy się, Suzanne dostała obsesji na punkcie zdrowej żywno­
ści. Wegetarianizm, makrobiotyka, pyłek kwiatowy, nic goto­
wanego, wszystko surowe, żadnych protein w czwartek, wę­
glowodany tylko podczas nowiu księżyca i tym podobne
bzdury. Było to jakieś rozwiązanie, ponieważ Suzanne nie

umiała gotować. Nie znosiłem tych świństw. Jogurt, glony
i placek z fasoli mung to nie jest obiad, o jakim myślę.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 1 9

- Według Lity uwielbiasz potrawy meksykańskie, różne

pierogi i rolady z pikantnym nadzieniem.

- Gdzie je ukryłaś? - zażartował, lecz natychmiast spoch-

murniał. - Potrawy meksykańskie, nawet te bezmięsne, nie
były dość wegetariańskie dla Suzanne. Nic jej się nie podoba­
ło, odkąd przystała do tej bandy szaleńców.

- Lita mówi, że nie byli tacy źli. Luzacy. Odmieńcy.
- To Suzanne wciągnęła ją w ćwiczenia jogi. Wiesz?
- Tak. Lita uwielbia jogę.
- Po co ja ci to wszystko opowiadam? Słyszałaś to już od

mamy, prawda?

- Nie wszystko. Wspomniała, że Suzanne nigdy...
- Nie potrafiła usiedzieć na miejscu?
- No właśnie.
Lita użyła określenia „pędziwiatr".
- Zgoda, była motylem, który fruwa z kwiatka na kwiatek,

a świat traktuje jak jeden wielki ogród. Miałem dwadzieścia
osiem lat, kiedy uznała mnie za interesujący kwiatek. W tym
wieku powinienem lepiej znać życie, lecz wierzyłem, że inne
kwiatki przestały się dla Suzanne liczyć.

- Jak się poznaliście?
- Mama nie...?
- Powiedziała, że Suzanne nie jest stąd.
- Z daleka. - Trip nadział listek sałaty na widelec. -

Z Boulder w stanie Kolorado. Przeprowadziła się tam z Man­
hattanu, a wcześniej mieszkała na Wyspach Bahama. Pojecha­
łem do Denver na krajowy zjazd weterynarzy. Wpadłem przy
okazji do Boulder, żeby odwiedzić przyjaciela. Jego dziew­
czyna i Suzanne wspólnie wynajmowały mieszkanie. Od razu
kolacja we czworo i tak dalej.

Brenna dodała w myślach: I od razu zauroczenie. Foto-

background image

1 2 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

grafie w albumie Tripa pokazywały żonę i córkę - baśniowe
piękności o wielkich niebieskich oczach i falujących cie­
mnych włosach. Brenna bez trudu wyobraziła sobie Suzanne,
która rozpościera barwne błyszczące skrzydła i odlatuje w po­
szukiwaniu słodszego nektaru kwiatowego.

Lita wspominała: „Była beztroska jak koliber. Od początku

wiedziałam, że do siebie nie pasują. Jej rodzice nie żyli, a Trip

miał potrzebę ratowania bezdomnych istot. Dał jej poczucie
bezpieczeństwa i stabilizacji. Potem poleciała dalej. Nie ist­
niały fundamenty, na których mogliby budować małżeństwo.
Było skazane na niepowodzenie".

- Kiedy opowiedziałem o domu i ranczu, oczy jej się za­

śmiały. Przysięgała, że kocha wieś i bydło. Marzyła o ogród­

ku, w którym uprawiałaby warzywa, a potem robiła przetwo­
ry. Słuchając jej, wpadłem w zachwyt. Wróciliśmy razem
i pobraliśmy się po dwóch miesiącach. Nim upłynął rok, uro­
dziła się Aura. Rok później Suzanne wystąpiła do sądu o przy­
znanie opieki nad dzieckiem. Wygrała sprawę.

- Cieszę się, że ja i Fletcher nie mieliśmy o co walczyć.

Wystarczyło to, co przeszedł z drugą żoną, procesując się
o dzieci.

Zadumany Trip długo patrzył na szklankę, zanim wypił łyk

wina.

- Przegrałem sprawę, ponieważ jestem weterynarzem.

Moja praca wymaga częstych, nagłych wyjazdów. Zdaniem
sądu nie zapewniłbym dziecku stałej, regularnej opieki. - Par­
sknął ironicznie. - Zgodziliśmy się z sędzią tylko co do jedne­
go: że Aura musi chodzić do szkoły. Ten obowiązek dotyczy

wszystkich amerykańskich dzieci. A reszta jej życia... -Poru­
szył głową, jak gdyby otrząsając się ze złych wspomnień.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 1

- Nie nalegaj, żebym mówił o tej przeklętej sekcie. Są milsze

sposoby popsucia smacznej kolacji.

Brenna uśmiechnęła się współczująco.

- Lita uprzedzała, aby nie poruszać tego tematu, kiedy

jesteś w złym nastroju.

- W dobrym również - nachmurzył się Trip. - Nigdy nie

miałem nic pozytywnego do powiedzenia na temat szarlatana,
którego matka mojego dziecka nazywa zbawcą duszy. Gdyby
nie jego dziwaczne idee, Suzanne po rozwodzie zatrzymałaby
się gdzieś w okolicy.

Brenna zmarszczyła czoło.

- Sądziłam, że to właśnie on był przyczyną rozwodu.
- Owszem - przyznał gorzko. - Nawet wyszła za mąż za

tego religijnego oszusta. Wolałbym rywala, którego darzył­
bym szacunkiem. Gdyby zdradziła mnie z kimś miejscowym,
mógłbym teraz regularnie widywać Aurę.

Czy także Suzanne? Czy wciąż ją kochał? Brenna z włas­

nych doświadczeń wiedziała, jak się czuje ktoś lojalny wobec
współmałżonka, a jednocześnie zdradzany przez niego. Flet­
cher wdał się w romans ze studentką, która chciała sobie
podnieść średnią ocen. Brenna mimowolnie porównywała się
z konkurentką, podobnie jak Trip. Była jednak pewna, że już
nie kocha Fletchera. Kochała Tripa. Z każdą minutą bardziej.

Jeśli on nadal kochał Suzanne...

- Kochasz ją? - spytała bezwiednie.
- Oczywiście. Kocham Aurę nad życie. Ale nie Suzanne

- stwierdził z naciskiem.

Brenna nie mogła mieć co do tego wątpliwości. Nie chciał,

aby myślała, że... A właściwie co to ją obchodziło? Czy co­
kolwiek od tego zależało? Jako człowiek o niewesołych wido-

background image

1 2 2 • SZÓSTY ZMYSŁ

kach na przyszłość powinien pamiętać, że miłość to luksus, na

jaki go już nie stać.

Skupił się na jedzeniu pysznego steku przyrządzonego

przez wspaniałą kobietę. Brenna miała te cechy, których bra­
kowało Suzanne. Nie tylko znała się na kuchni i medycynie,
lecz poważnie traktowała swoje obowiązki i odznaczała się

silną osobowością.

Na takiej kobiecie można polegać w razie potrzeby. Kobie­

ta, a nie dziewczątko, nie marzycielka jak Suzanne, która
w ciągu dwóch lat spaliła dziesięć czajników, bo „po prostu
zapomniała wyłączyć". Stanął mu przed oczami obraz uśmie­
chniętej rozbrajająco trzpiotki, machającej ręką na wszystko.
Co on w niej widział?

- Lepiej sprawdzę, co z deserem. - Brenna podniosła się.

- Skończyłeś?

Zdziwiony uniósł brwi.
- A widzisz choćby jeden okruszek na moim talerzu?

- Tak tylko spytałam. - Zarumieniła się. - Chciałam po

prostu zabrać talerz.

- W szpitalu zabierali talerze bez pytania. Zresztą często

nie zdążyłem nawet zacząć jeść. - Zmrużył oczy. - Utyję, jeśli
dalej będziesz mnie tak karmić.

- Lubię gotować. Przyzwyczaj się do tego.
- Kobieta do rany przyłóż.
Zebrała naczynia i mrugnęła do niego.
- Skończ z tą słodką gadką, a dostaniesz coś więcej niż

deser.

W dawnych czasach Trip pogłaskałby nagie ramię Brenny

i zaproponował uwodzicielsko:, A więc omińmy deser". Ona

roześmiałaby się przyzwalająco.

- Dwight specjalizuje się w słodkich gadkach, nie ja - od-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 3

parł, wzruszając ramionami. Dlaczegóż by nie przypieczęto­
wać klęski pięknymi słowami? „Kobieta do rany przyłóż".
Nikogo tak jeszcze nie nazwał.

Brenna również wzruszyła ramionami. Chciała ukryć smu­

tek. Trip bez ostrzeżenia wycofał się z flirtu, który sam zaini­
cjował. Do diabła z nim!

W kuchni energicznie wstawiła naczynia do zlewu. Gniew­

nie mruczała pod nosem. Skoro tak się zachował, trudno. Na
drugi raz nie rzuci się na przynętę niczym zgłodniały pstrąg.
Niech zabiega o nią jak każdy normalny mężczyzna i niech
nie zatrzymuje się w pół kroku.

Wyjęła z piekarnika kruche, pachnące ciasto. Trip mógł

sam zjeść swój kawałek. I tak poświęciła mu mnóstwo uwagi
i czasu. Czekała na nią papierkowa robota i stos czasopism
weterynaryjnych. Wystarczy zajęć do północy.

Żałowała jedynie, że traci szanse na następny pocałunek.
- Napiłbyś się kawy do ciasta? - spytała, kiedy wręczyła

mu talerz.

Podniósł zawiedziony wzrok.
- Nie zjesz ze mną?

- Idę na spacer.
- Ach, tak.

Na słowo „spacer" świnki się ożywiły. Wylazły spod łóżka

gotowe do wieczornej przechadzki.

- Kawy? - powtórzyła.
- Nie, dziękuję.
Ruszyła za świnkami do drzwi.
- Gdyby ktoś zadzwonił, powiedz, że niedługo wracam.
- Jasne.

Spacer. Kręta wiejska droga. Świerszcze wygrywające se­

renady w trawie. Księżyc w pełni na nocnym niebie. Gdyby

background image

1 2 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

miał dwie zdrowe nogi, poszedłby na spacer w świetle księży­
ca z Brenna...

- Życzę miłej przechadzki.

- Dasz sobie radę beze mnie?
- A cóż mi się może stać w łóżku?
- To do zobaczenia.
Kiedy przyszła do domu później, niż planowała, Trip moc­

no spał. Okryła go prześcieradłem i zabrała pusty talerz.

. Długi spacer nie pomógł. Brenna nie potrafiła się uspokoić.

Pragnęła, aby telefon zadzwonił i wezwano ją do nagłego
przypadku. Ulokowała się na starej kanapie w salonie razem
z Byronem i Malią. Machinalnie kartkowała jakieś fachowe
czasopismo. Wreszcie odłożyła je i zamyślona patrzyła przed
siebie.

Świnki trąciły ją ryjkami w uda i spojrzały pytającym

wzrokiem.

- Śpicie ze mną jak zwykle - oświadczyła. - Dziękuję, że

zeszłej nocy byłyście takie grzeczne i spałyście w salce szpi­

talnej. Pamiętajcie, nie wolno wam spać na łóżku Tripa, nawet
gdybyście bardzo chciały.

Malia zmarszczyła ryjek. Byron fuknął.

- Nawet kotom nie wolno tam spać. Trip potrzebuje od­

poczynku. A potem, kiedy poczuje się lepiej, zobaczymy,
dobrze?

Nie przekonała ich. Westchnęła ciężko.
- Wiem, wiem. Ja też chciałabym z nim spać.

W poniedziałkowy poranek panował jeszcze większy upał.

Brenna wzięła zimny prysznic. Włożyła niebieskie wzorzyste
szorty i bluzkę z tego samego materiału. Wkroczyła do sypial­

ni Tripa.

sip A43

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 5

- Jedziesz na Hawaje beze mnie?
- Przyślę ci pocztówkę - obiecała. - Co chciałbyś dzisiaj

robić?

- Leżeć z tobą na piasku, pić sok ananasowy i patrzeć na

surfujących pływaków.

- Co powiesz na mycie i strzyżenie włosów?
- Jesteś fryzjerką?

Oparła ręce na biodrach i wydęła usta.

- Nie. Byron zgłosił się na ochotnika, a Malia zapropono­

wała pomoc.

- A więc jestem w ich rękach, a raczej racicach.
- Umawiamy się po śniadaniu, na świeżym powietrzu.

Poćwiczysz też samodzielne golenie.

- Dobrze, przyjdę. W domu jest gorąco jak w piekle. Przy­

dałoby się paru niewolników z wachlarzami.

- Lepsza byłaby klimatyzacja. Dlaczego jej nie założyłeś?
- W ciągu lata zdarza się na ogół zaledwie kilka upalnych

dni. Nikt nie przewidywał takiej pogody w tym roku.

- Rozumiem. Jaki masz dziś nastrój? Zamawiasz jaja na

miękko czy smażone?

- Smażone.
- Z plackiem kukurydzianym, grzanką i kawą?
- Może być. I tak za weekend płacę ci podwójnie.
- Co mi płacisz?
- Podwójną pensję. Za opiekę nade mną.
- Trip...
Uciszył ją uniesieniem ręki.
- Oszczędzaj siły. Ja wypisuję rachunki.
Zadzwonił telefon. Trip odebrał.
- Buenos dias - powiedział do słuchawki. - Czy wciąż

jesteś wściekła na swego jedynego syna?

background image

1 2 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

Brenna powędrowała do kuchni. Dzięki Bogu, Lita ode­

zwała się nareszcie. Czy zamierzała się zjawić jeszcze w po­
niedziałek? Szczerze mówiąc, Brenna nie życzyła sobie tego.
Mimo wszystko polubiła rolę pielęgniarki. I polubiła Tripa.
Od czasów małżeństwa z Fletcherem nie przebywała z żad­
nym mężczyzną noc i dzień. Aż do poznania Tripa nie czuła
takiej potrzeby.

- Zrób sobie wolne przez resztę dnia, amiga - nalegała

Lita, która zawitała zaraz po śniadaniu. - Jedź na plażę do
Pismo, gdzie jest chłodno, i buduj zamki z piasku dla świnek.
Potrzebujesz odrobinę czasu dla siebie, a ja muszę trochę po­
być z Tripem.

Nie wypadało się sprzeciwiać matce Tripa. Brenna zabrała

zwierzaki na długą przejażdżkę do San Luis Obispo, gdzie
skręciła do Pismo Beach. Rzeczywiście, było tam bardziej
rześko, wręcz chłodno. W powietrzu unosiła się mgiełka. By­
ron i Malia wyjrzały przez okno i odmówiły wyjścia z samo­
chodu.

Brenna westchnęła ciężko i zawróciła do San Luis. Ale cóż

robić z parą świnek w sennym miasteczku uniwersyteckim
w dzień święta narodowego?

W końcu urządzili sobie piknik na malowniczym pastwi­

sku, w powrotnej drodze na ranczo Hartów.

- Nie wiem, co o tym sądzicie, ale ja wolałabym teraz

golić Tripa - oświadczyła Brenna swoim milusińskim.

Świnki usłyszały imię doktora Harta i od razu ruszyły do

samochodu. Jeszcze przed zachodem słońca Brenna wjechała
na żwirowy podjazd. Lita siedziała na krześle ogrodowym pod
dębem. Trip odpoczywał na leżance.

- Gdzie twoja opalenizna? - rzucił na powitanie.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 2 7

- Gdzie twoje włosy? - odpowiedziała pytaniem.
Z przykrością spostrzegła, że został ogolony i ostrzyżony.

Szkoda, że Brennie nie było dane dotknąć policzków kocha­

nego mężczyzny.

- Podoba ci się? - zagadnęła Lita o ocenę swego fryzjer­

skiego dzieła.

- Niezła robota - pochwaliła Brenna.
Trip podobał jej się i z zarostem, i bez zarostu. Nie zamie­

rzała jednak zdradzać się ze swoimi uczuciami.

- Na mnie pora - obwieściła Lita i podniosła się z krzesła.
- Nie zostaniesz na kolacji? - Brenna uśmiechnęła się

z ulgą.

- Nie, ale coś przywiozłam, amiga. W piekarniku znaj­

dziesz rolady z serem. A jutro bierzemy się do pracy, si?

- Były jakieś telefony?
Trip potrząsnął głową.
- Na razie spokój.
- Dobranoc, muchacha.
Lita ucałowała Tripa, uścisnęła Brennę, wsiadła do samo­

chodu i odjechała.

- Naprawdę ci się podoba? - spytał Trip.
- Bardzo. Wyglądasz jak z okładki żurnala dla mężczyzn.
- Chyba dla kalek - stwierdził bez przekonania. - Jak by­

ło na plaży?

- Wszędzie mgła. - Westchnęła, siadając na krześle. - Ża­

łowałam, że się tam wybrałam.

- Nie powiesz chyba, że wolisz szampańską zabawę, jaką

masz tu dzięki mnie przez cały weekend.

- Wolę taplać się w brodziku z moimi świnkami. Lubię

twoje towarzystwo. Tak trudno w to uwierzyć?

- Ja... też, tylko...

background image

1 2 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Nie martw się. Nie przywiążę się do ciebie i tego miejsca

na tyle, aby nie wiedzieć, kiedy wyjechać. - Wstała.

- Martwię się, że odjedziesz, zanim...
Spojrzała niepewnie.
- Zanim co, Trip?
Opuścił głowę.
- Strasznie dziś za tobą tęskniłem. To wszystko.

background image

ROZDZIAŁ

8

Jakże chciała mu wyznać, że także za nim tęskniła. Pamię­

tała jednak, że Trip potrafi błyskawicznie skierować rozmowę
na inne tory, więc milczała.

Jego słowa dały jej do myślenia. I oto znów siedziała na

krześle pod dębem. Ciepły wiatr poruszał liście i rąbek kołdry.

Łagodny podmuch nastroszył ostrzyżone ciemne włosy Tripa.
Brenna odwróciła twarz do wiatru. W pobliskich zaroślach
kłóciło się stadko wróbli. Samotny jastrząb krążył nad pogrą­
żonymi w cieniu wzgórzami.

Trip chrząknął.
- Zjedliśmy z mamą na obiad resztę lodów brzoskwi­

niowych.

Tak jak przewidywała, Trip zrobił krok wstecz w rozmo­

wie. Czekała na krok naprzód. Na próżno. Postanowiła się
odezwać.

- Doszliście z Litą do porozumienia?
- W dwie minuty. Tak zawsze przebiegają nasze spo­

ry. Dużo dymu, mało ognia. - Zaśmiał się cicho. - Tym razem
trwało to dłużej, ponieważ nazwałem ją swatką. Omal nie

background image

1 3 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

rzuciłem Się na kolana z przeprosinami. Tylko gips mnie ura­
tował.

, - Zatem wszystko wróciło do normy?

- Niezupełnie. Trzeba jeszcze wyjaśnić dwie rzeczy.
- Jeśli ci chodzi o rękę i nogę, nie powinieneś się martwić

przed zdjęciem gipsu. - Brenna wzruszyła ramionami. Zapad­
ła cisza.

- Nie miałem na myśli gipsu. Chodziło mi o nas.
Nie odrywała oczu od Malii i Byrona pluskających się

w brodziku.

- Co z nami?
- Dobre pytanie.
- To ty je stawiasz.
- Oboje to zrobiliśmy. Wczoraj.

Przeniosła wzrok na Tripa.

- Już mówiłam, że wcale nie żałuję tego, co się wczoraj

stało.

- A ja żałuję- stwierdził z powagą.
Odwróciła wzrok.
- Dlaczego?
- Zakochuję się w tobie.
Brenna wstrzymała oddech. Trwało to całą wieczność.

Zdawało się, że krew przestała krążyć w żyłach. Z tego, co
przed chwilą powiedział, trudno byłoby mu się wycofać.

- Jestem w domu dopiero od dwóch dni, a już straciłem

dla ciebie głowę. Chyba nie kłamią filmy wojenne, w których
miłość łączy chorego i pielęgniarkę.

- Nie widzisz, że to ja wszystko zaczęłam, że to ja cię

wciągnęłam?

- Uważam to za znaczący objaw.
- Objaw czego?

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 1

- Twojej dobroci. Twojej współczującej natury.
Zerwała się z miejsca.
- Mylisz się! Wczoraj nie odgrywaliśmy scen ze scenariu­

sza filmowego. Wczoraj doszedł do głosu instynkt seksualny.
A ja sądzę, i mówię to tylko za siebie, że seks bez miłości nie

jest w moim stylu.

- W moim także nie, ale to, co do ciebie czuję, nie ma nic

wspólnego z rzeczywistością. Zostało ze mnie tylko pół męż­
czyzny.

Gniewnie uniosła brwi.

- Ale wczorajszemu naszemu pocałunkowi niczego nie

brakowało.

- Miłość nie kończy się na pocałunku. I, bądźmy szczerzy,

na seksie również nie. Nie jestem taki jak kiedyś. - Spojrzał
na nią posępnie.

Brenna westchnęła głośno i uklękła przy leżance.

- Posłuchaj, Trip. - Objęła dłońmi jego rękę. - Masz moją

pełną akceptację. Nie tłum szczerych uczuć i...

- Nie mogę...
Kładąc palec na jego ustach, nakazała milczenie.
- Proszę w zamian, abyś pozwolił się kochać. Jesteś naja­

trakcyjniejszym, najseksowniejszym mężczyzną, jakiego
w życiu poznałam. Niczego nie ukrywam. Chcę cię kochać
i kochać się z tobą.

Przekroczyła ostatnią granicę. Z rozpostartymi skrzydłami

szykowała się do lotu w nieznane.

- Nie robię sobie złudzeń, co możesz i czego nie możesz

w tym stanie. Musimy wykazać pomysłowość, dopóki nie
zdejmą ci gipsu.

Pochyliła się i musnęła ustami jego wargi.

background image

1 3 2 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Dzień i noc myślę o rzeczach, które moglibyśmy robić.

O tym, jak je robić. Kiedy i gdzie.

- Brenno - szepnął ochryple. - Jeśli stroisz sobie żarty...
- Nie żartuję. Kiedy pozbędziesz się gipsu, poznamy swo­

je ciała na nowo i wypróbujemy nowe możliwości.

Przyciągnął ją do siebie. Wdychał świeżą woń kobiecej

skóry. Zajrzał w bursztynowe oczy.

- Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz. Przynaj­

mniej jedno z nas musi zachować zdrowy rozsądek.

Objęła go za szyję.

- Wiem, co robię i czego pragnę. Pocałuj mnie znów,

Trip...

Ich usta stopiły się w jedność. Gorące i pożądliwe, ofiarne

i zaborcze, złączone w ogniu miłości.

Jednym zręcznym ruchem znalazła się na leżance. Wyciąg­

nęła się na boku i przywarta do Tripa. Pozwoliła mu zawład­
nąć swymi ustami, sama zaś czerpała do woli słodycz z jego
warg. Czuła, że dłoń mężczyzny błądzi po jej plecach, szuka­

jąc zapięcia bluzki. Przyzwoliła na to bez słów.

Kusa kolorowa bluzka spadła na ziemię. Nagie piersi Bren­

ny zetknęły się z torsem Tripa.

- Brenno... - dyszał - pragnę cię, ale nie mogę...
- Możesz - zapewniła szeptem. Pogłaskała włosy na pier­

si mężczyzny. - Możesz dotknąć...

Pogłaskała jego brodawkę. Zadrżał i otworzył oczy.
- Linda sin comparación - szepnął po hiszpańsku na wi­

dok pełnych piersi Brenny, zakończonych różowymi sutkami
i upstrzonymi maleńkimi punkcikami piegów.

- To chyba znaczy, że lubisz piegi - mruknęła oszołomio­

na pieszczotami.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 3

- To znaczy „niezrównanie piękna". Podoba mi się to, co

widzę, nawet bardzo.

Otoczył kciukiem różową obwódkę brodawki, która naty­

chmiast stwardniała.

- Tak... tak - powtarzała półgłosem i przesunęła się na

leżance tak, by pierś znalazła się na wysokości ust Tripa. Gdy
niecierpliwy język dotknął jej skóry, zadygotała. Nigdy piesz­

czoty mężczyzny nie dały jej takiej rozkoszy. Były mąż, pro­
fesor literatury angielskiej, z większym zaangażowaniem ana­
lizował poezję miłosną, niż zaspokajał w łóżku oczekiwa­
nia młodej żony. Poezja, nie namiętność, pchnęła Brennę w je­
go sidła.

Teraz odkryła, że usta mężczyzny umieją pisać najpiękniej­

sze wiersze miłosne.

Nagle powietrzem wstrząsnął silny wybuch. Kochankowie

oderwali się do siebie. Byron i Malia wyskoczyły z basenu
i schowały się pod leżanką. Potem nastąpił drugi wybuch. Od
strony szosy dobiegły hałaśliwe śmiechy, pisk opon i warkot
odjeżdżającego samochodu.

- Co to? - Zdezorientowana Brenna w pierwszej chwili

myślała tylko o tym, że jest naga do pasa.

Podniosła się z leżanki. Przecież dom stał daleko od szosy.

Nikt nie mógł ich zobaczyć. Jednak włożyła bluzkę.

- Dzieciaki rzucają petardy - stwierdził Trip z grymasem

niezadowolenia na twarzy.

- Śmiertelnie się przestraszyłam. - Obronnym gestem

ścisnęła bluzkę na piersiach. - Skąd wiesz, że to petardy?

- Sam się tak bawiłem w święto Czwartego Lipca.
- Czy petarda może wzniecić pożar?
Kiwnął głową.
- Wyjdź na drogę i sprawdź na wszelki wypadek.

background image

1 3 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Pożar. Jeszcze tego nam trzeba - mruknęła pod nosem,

zapinając bluzkę.

- Aha - zgodził się Trip. - Ledwie ugasiliśmy pożar na­

szych ciał.

- Oby nie pozostały same zgliszcza - zauważyła, zerkając

na Tripa. - Zaraz wracam.

- Zaczekam. Będę się spalał jak najwolniej.
Sprawdziła, czy petardy nie uczyniły szkód, i pomknęła

z powrotem do domu. Wtem w kuchni odezwał się telefon.
Zmarszczyła czoło. Dzwonił bez końca.

Trip zamknął oczy i starał się rozluźnić. Za wiele wrażeń

jak na jeden świąteczny weekend. Usłyszał ciche kroki Brenny

na trawie.

- Trip?
- Pozwól mi zgadnąć. Nagłe wezwanie?
Nie patrzył na Brennę, aby znów nie rozpalać w sobie

namiętności.

- Klacz Pembertona, Trixie, ma...
- Kolkę - dokończył bez wahania. - Jak przypuszczam,

Ash i Cissy Pembertonowie przyjmują gości.

- Rzeczywiście, Ash wspomniał, że przyjechali przyjacie­

le z Manhattanu. A cóż to ma wspólnego z Trixie?

- Bardzo wiele. - Westchnął i otworzył oczy. - Pemberto­

nowie należą do śmietanki towarzyskiej San Francisco. Za­
wsze chcieli mieć ranczo. W zeszłym roku kupili Quail Hill.
Odwiedzili ich tam przyjaciele z miasta. Próbowali karmić
Trixie z ręki. A bardziej boją się koni niż konie ludzi. Rozsy­
pywali połowę karmy, bo bali się, że klacz ich ugryzie.

Brenna pokiwała głową.

- Zaczynam rozumieć. Trixie zjada karmę z ziemi, a przy

okazji połyka kurz i żwir. Nie strawione resztki zbierają się

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 5

w żołądku i wywołują ból. Gdyby konie potrafiły wymioto­
wać, nie byłoby problemu, ale nie potrafią, więc musimy robić
co w naszej mocy. Diagnoza: kolka.

- Słusznie, pani doktor. - Trip uśmiechnął się z aprobatą.

- To samo było podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia,
kiedy Pembertonowie podejmowali gości z Londynu. Historia
powtórzyła się też przy okazji wizyty bogaczy z Palm Beach.

- Powinnam zastosować najpierw czopki? A może sondę

jelitową?

Potrząsnął głową.
- Nigdy nie używałem tych metod. Trixie jest nerwowa.

Kiedy podasz środek przeciwbólowy, uspokoi się. Najwię­
kszy problem jest z płukaniem żołądka.

Brenna przełknęła ślinę.

- Od czasu studiów nie leczyłam kolki u koni. Odśwież

moją pamięć.

- Kiedy podczas badania uda ci się dobrze osłuchać wnę­

trzności, zacznij od zastrzyku. Koń się uspokoi. Poprowadź go
trochę w kółko. Jeśli to pomoże, pospaceruj jeszcze kilka
godzin, aby zlikwidować zaparcie.

- Czy mogę liczyć na Asha przy oprowadzaniu konia?
- W żadnym wypadku. Jego rola ogranicza się do zapłace­

nia rachunku.

Brenna uniosła brwi.

- Czy jest hojny?
- Zgadłaś. Nie liczy się z groszem, bo ma majątek warto­

ści trzydziestu milionów dolarów. Wściekłość mnie bierze,
kiedy po raz dziesiąty powtarzam, żeby Trixie nie jadła nicze­
go z ziemi. Pemberton słucha, a potem wypisuje czek.

- Nie może upilnować swoich przyjaciół?

background image

1 3 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Niestety. Przyjęcia zaczynają się tam od szampana,

a kończą wraz z wyjazdem ostatniego gościa.

- A więc szampan leje się strumieniami.
- A kawior jedzą łyżkami. - Trip błysnął białymi zębami

w uśmiechu. - Quail Hill jest godzinę jazdy stąd po górskich
serpentynach. - Sięgnął po kulę. - Nie wrócisz przed północą.

- Biedna Trixie. - Brenna pomogła Tripowi podnieść się

z leżanki. -Zadzwonię po Litę.

- Biedna mama. Po tylu latach znów opiekuje się chorym

dzieckiem.

- Po to są matki.
- Ona zostanie na noc, wiesz? - burknął, kiedy dotarł do

łóżka.

- Wiem.

Nie udało się uspokoić Trixie, dopóki Ashley Pemberton

stał Brennie nad głową. Zgrabna siwa klacz wiła się z bólu na
podłodze słabo oświetlonej stajni. Ogród tonął w blasku sztu­
cznych ogni. Na szczęście elegancki, wyniosły Ashley szybko
powrócił do gości.

Trixie leżała tak od kilku godzin. Właściciel próbował

oprowadzać ją wokół wybiegu, lecz stawiała opór. Brenna
odniosła wrażenie, że traktuje klacz jak modny samochód,
który w razie potrzeby oddaje się do warsztatu. Gdyby zwie­
rzęta potrafiły płakać, wylałoby się morze łez. Nic dziwnego,
że Trixie nie życzyła sobie towarzystwa Pembertona.

Kiedy wyszedł, klacz wstała na chwiejące się nogi i po­

zwoliła zbliżyć się Brennie ze słuchawkami.

- Dobra dziewczynka. Spokojnie. - Brenna poklepała ko­

nia po aksamitnych nozdrzach. - Osłucham twoje serce
i zmierzę puls. Tak, wiem, że cię boli w środku.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 7

Puls przyspieszony, ale słychać kruczenie w jelitach. Zda­

niem Tripa był to objaw pozytywny. Wargi i dziąsła różowe,
bez wyraźnych zaczerwienień. Kolejny dobry znak!

Stękająca Trixie przysiadła na tylnych nogach, usiłując

sobie ulżyć. Brenna pogładziła jej spocony zad. I wszystko

poszło dobrze. Wolny od balastu zalegającego w żołądku koń
stanął spokojnie na czterech nogach. Puls wrócił do normy.

Trixie ufnie trąciła pyskiem ramię kobiety.

- Widzisz - ucieszyła się Brenna - nie będziesz potrzebo­

wała tej wstrętnej sondy, prawda? - Wyprowadziła ją za uzdę
ze stajni. - Ja też chciałabym pospacerować, Trixie. Paręset
okrążeń przywróci cię do formy i pozwoli spłacić rachunki za
szpital Tripa.

Następnego ranka Lita przyrządziła na śniadanie huevos

rancheros,

jaja sadzone na kukurydzianym placku. Zazwyczaj

Brenna przed drugim śniadaniem pila tylko kawę, lecz tego
dnia zjadła cały talerz, aby nabrać sił. Po trzech filiżankach
kawy oczy wciąż same się zamykały i Brenna wątpiła, czy
w tym stanie zdoła przyjąć wszystkich pacjentów i odbyć wi­
zyty domowe.

Trip jeszcze spał, kiedy otworzyły gabinet.
Pierwszymi pacjentami okazali się spaniel z kleszczem

w uchu i kotka cierpiąca na letnią egzemę. Potem pojawiła się
kolorowa papuga amazońska. Właściciel chciał jej podciąć
skrzydła, aby nie uciekała z klatki. Jego poprzednia papuga
wyfrunęła przez okno i usiadła na przewodach wysokiego

napięcia - z wiadomym skutkiem.

Lita zaniosła śniadanie synowi.

- Jutro Trip dostanie elektryczną maszynkę do golenia

- obwieściła po powrocie z jego sypialni.

background image

1 3 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

Brenna chciała zaproponować, aby wziąć jedną z golarek

weterynaryjnych, ale zrezygnowała. Lita mogłaby spytać, dla­

czego nie wypróbowała jej wcześniej, goląc Tripa. Nie miała
ochoty opowiadać, że wzbraniała się przed dotykaniem atra­
kcyjnego mężczyzny i pomysł z golarką nie przyszedł jej wte­
dy do głowy.

Doktor Jamison przybył o jedenastej. Siedział w pokoju

pacjenta przez godzinę. Siwowłosy lekarz wkroczył ze swą
walizeczką do poczekalni, kiedy Lita i Brenna układały pro­
gram zajęć na popołudnie.

- Pobyt w domu wyraźnie mu służy - obwieścił. - Tylko

nie dopuszczajcie go na razie do pracy - dodał surowo. - Mo­
że przyjmować gości, ale musi się trzymać z daleka od prakty­
ki lekarskiej, dopóki mu nie pozwolę. Zrozumiano?

Lita uniosła brwi z powątpiewaniem. Stwierdziła, że pole­

cenia doktora Jamisona zostaną wykonane, jeśli Trip wykaże
dobrą wolę.

- Rozumiem - odezwał się Jamison. - Trudno takiemu

człowiekowi usiedzieć na miejscu. Wynajęcie pielęgniarki to
luksusowe rozwiązanie - ciągnął - chyba że zdołacie we dwie
zapewnić Tripowi odpowiednie Warunki higieny i opieki. Do
zdjęcia gipsu będzie tu przyjeżdżał rehabilitant. Co drugi
dzień. Po zdjęciu gipsu codziennie.

Lita i Brenna miały świadomość, że gotówki z prowadze­

nia praktyki nie wystarczyłoby na zatrudnienie pielęgniarki.

- My to możemy robić - odpowiedziały jednocześnie.
Jamison skinął głową z aprobatą.
- Już i tak wykonałyście kawał dobrej roboty. Żebra goją

się o wiele szybciej, niż oczekiwałem. Chciałbym też wie­
dzieć, co się stało z bliznami po oparzeniach.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 3 9

- Jakich oparzeniach? - zdziwiła się Lita. - Niczego nie

zauważyłam, kiedy myłam go wczoraj.

- No właśnie. Gdzie się podziały? - Zerknął znad okula­

rów najpierw na Litę, potem na Brennę.

Młodsza z kobiet odchrząknęła.

- Maść na krowie wymiona. - Rozłożyła bezradnie ręce.

- Tylko to miał w apteczce. Kazał mi wetrzeć maść w skórę.

- Maść na wymiona? - powtórzył Jamison, marszcząc nos

z niesmakiem.

- Na popękane wymiona.
Wyraz oczu Jamisona mówił, że im mniej wyjaśnień, tym

lepiej. Koledzy Brenny w San Jose też szczycili się tym, że
umieją znaleźć racjonalne wytłumaczenie najniezwyklejszych
faktów.

- Efekt placebo, bez wątpienia - mruknął. - Wpadnę

w piątek późnym popołudniem.

Mrugnął do Lity i wyszedł.
Brenna westchnęła. Jeszcze nigdy nie spotkała się z efe­

ktem placebo w leczeniu zwierząt. Jamison, doktor medycy­
ny, miał jednakże doświadczenie w leczeniu ludzi. Pacjenci,
którzy bezgranicznie wierzą w cudowną moc jakiegoś nawet
banalnego leku, szybciej zdrowieją.

Jeśli ma się do czynienia z koniem cierpiącym na kolkę czy

chomikiem chorym na raka, trudno mówić o wierze w wy­
zdrowienie. A gdy wykluczyć czynnik psychologiczny
w przypadku chorego człowieka, cóż pozostaje? Brenna oba­
wiała się, że chodzi tu o coś innego, o siłę tkwiącą w osobie
leczącej.

- Cóż za zorro argentino z tego faceta! - stwierdziła Lita

półgłosem, patrząc na Jamisona wsiadającego do eleganckie­
go niebieskiego kabrioletu.

background image

1 4 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

- A cóż to znaczy? - dopytywała się Brenna z łobuzerskim

uśmiechem.

- Srebrny lis, amiga.
- Ach, tak. Oczy wiście.
- Si. On jest wdowcem. Tylko o pięć lat młodszym ode

mnie.

- I chyba interesuje się tobą. Widziałam, jak puścił oko.

Może zaprosisz go w piątek na kolację?

Lita kokieteryjnie przerzuciła warkocz przez ramię.
- Czemu nie. Może powinnam samą siebie wydać za mąż?

— Spojrzała zakłopotana na Brennę. - On wciąż myśli, że

chciałam go wyswatać i dlatego cię zaangażowałam, amiga.

- Naprawdę? - Brenna zachowała kamienną twarz. -

Przecież mnie przeprosił.

- Owszem, ale chyba bez przekonania. - Lita pokręciła

głową i westchnęła. - W głębi duszy wierzy, że celowo przez
dwa dni trzymałam się z daleka, aby pchnąć was ku sobie.

- Lita, nie sądzę, by...
- Znam mojego syna. Martwię się, odkąd wrócił do domu,

ale znalazłam rozwiązanie.

- Jakie mianowicie?
- Jeśli sprowadzę się tu na tydzień lub dłużej, przestanie

mnie podejrzewać. Ja natomiast nie będę musiała jeździć tam
i z powrotem, jeśli zostaniesz nagle wezwana w nocy do pa­
cjenta. To rozwiąże wszystkie problemy, prawda, amigal

- O, tak. - Brenna starała się ukryć rozczarowanie. Ten

pomysł nie zachwycił jej.

- Muy bien. Czas na lunch. Pojadę do domu i spakuję

torbę.

background image

ROZDZIAŁ

Przejazd po rzeczy zajął Licie godzinę. W tym czasie tele­

fon wprost się urywał. W przerwach między rozmowami
Brenna sączyła ciepławą kawę, myśląc, że Lita nie ma naj­
mniejszego pojęcia o zdarzeniach minionego weekendu. Ina­

czej trzymałaby się z daleka od rancza poza godzinami pracy
w gabinecie.

Jak czuł się Trip pozostawiony sam sobie? Nudził się?

Potrzebował czegoś? Nie mogła jednak odejść od telefonu
i odwiedzić go.

Zastanawiała się, czy Trip wie o decyzji matki. Czy obwie­

ściła mu ją, przynosząc śniadanie? Jak to przyjął? Z równym

jak Brenna niezadowoleniem? A może z ulgą?

Gdybyż Lita wiedziała, jak im przeszkadza... Brenna nie

chciała mówić Licie, że jako swatka spisała się nadspodziewa­
nie dobrze. Nie wyobrażała sobie także, aby mogła zakradać
się po kryjomu do łóżka Tripa o północy, podczas gdy w są­
siednim pokoju śpi jego matka.

A może to wszystko obróci się na dobre? Trip słusznie

twierdził, że pewne sprawy wymagają wyjaśnienia. Cóż wła-

background image

1 4 2 • SZÓSTY ZMYSŁ

ściwie jej powiedział? Jedynie to, że zakochuje się w swojej
pielęgniarce. Zakochiwanie się - to ledwie początek. Pier­

wszy, najłatwiejszy krok, z którego można się wycofać. Nato­
miast ona kompletnie straciła głowę.

Z drugiej strony, wiedziała dużo o Tripie, zanim go poznała

osobiście. Podświadoma, ukrywana przed samą sobą skłon­

ność wraz z przybyciem Harta do domu rozkwitła w płomien­

ne uczucie. Brenna zbliżyła się do niebezpiecznej granicy
całkowitego odsłonięcia myśli i pragnień. Czy nie nazbyt wie­
le miała do stracenia? Już raz przegrała, stawiając wszystko na

jedną kartę. Straciła pracę i widoki na przyszłość. Co jej gro­

ziło tym razem?

Trip, podobnie jak doktor Jamison, należał do realistów

i niedowiarków. Przekonała się, jak skrupulatnie prowadził

kartotekę obserwacji pacjentów. Tylko w sporadycznych
przypadkach kierował się intuicją, nie zaś jednoznacznymi
objawami choroby. Słowem, był z niego doskonały wetery­
narz, ufający sprawdzonym metodom i niemal nigdy nie ryzy­
kujący życia zwierzęcia.

Brenna niewiele miała czasu na poważne rozmyślania.

Przyjazd Lity zbiegł się z pierwszą popołudniową wizytą. Na­
leżało zająć się pracą dla dobra praktyki Tripa.

- Co zdecydowałaś? - spytał Trip, patrząc z niedowierza­

niem na Lite.

Matka stała z walizką w ręce na progu sypialni.
- Wprowadzam się tu na tydzień lub dłużej - powtórzyła

- aby ci pomagać.

Zamknął oczy, żeby ukryć wściekłość. Kiedy otworzył je

po chwili, z trudem powstrzymał się od wybuchu.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 3

- Cóż, to wspaniale - odezwał się z wymuszonym uśmie­

chem.

- Zajmę pokój sąsiadujący z sypialnią Brenny. Kiedy się

rozpakuję, przyniosę ci obiad.

- Dzięki. - Odprowadził uśmiechniętą matkę wzrokiem

i opadł na poduszki.

Przeklinał swój los. Czy Brenna zareagowała tak samo?

A może błogosławiła splot okoliczności? Czy zapomniała
o tym, że mieli wykazać się pomysłowością w intymnych
zbliżeniach?

Trip pozostawał w niepewności aż do następnego dnia.

Dwie pilne operacje zatrzymały Brennę aż do północy. O tej
porze spał, a rano, zanim się obudził, Brenna już przyjmowała

pacjentów w gabinecie.

Potem pojawił się Conrad Metz, fizykoterapeuta, były za­

paśnik o jasnych włosach, niebieskich oczach i niebywałej
sile. Trip cieszył się, że Brenna nie towarzyszy im przy masa­
żu. Zbyt wielki był kontrast między niesprawnym, słabym
doktorem Hartem a tryskającym energią terapeutą. Dobrze
chociaż, iż Metz okazał się szczęśliwym mężem i ojcem trojga
małych dzieci.

Po wyjściu Conrada Brenna zamknęła gabinet i przyszła do

pokoju Tripa, by w jego i Lity towarzystwie zjeść lunch.

- Jak poszły ćwiczenia? - spytała, nie odrywając wzroku

od talerza.

Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała, to podejrzenia Lity.

Jakby nie wystarczały dotychczasowe komplikacje...

- Nieźle. Podnosiłem ciężarki zdrową ręką i nogą. Na ho­

ryzoncie widać już samodzielne poruszanie się.

- Posłuchaj, Trip. W ciągu najbliższych kilku tygodni nie

ma o tym mowy. Tak powiedział Conrad - sprostowała Lita.

background image

1 4 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Boicie się, że sam spróbuję? Całkiem niepotrzebnie.

Nawet gdybym chciał, nie dam rady. - Trip zerknął znacząco
na Brennę.

Matka obrzuciła go surowym spojrzeniem.

- Zbyt wcześnie wyszedłeś ze szpitala. Od tej pory nie

biorę za ciebie odpowiedzialności, hombre.

- Więcej nie okażę nieposłuszeństwa. Bądź spokojna.
- Uspokoję się w dniu, kiedy staniesz na nogi.
- Ściślej: na nogę.
- Masz dwie nogi, wiem, co mówię. - Lita wstała z krzes­

ła. - Kto chce na deser pysznego soku brzoskwiniowego?

Trip pomachał ręką.
- Dziękuję. Najadłem się do syta.
Gryząc ostatni pieróg, Brenna także zaprzeczyła ruchem

dłoni.

Lita ruszyła do kuchni, nawołując po drodze swoje ukocha­

ne świnki.

- To cała moja matka. Pełna soczystych niespodzianek

- zażartował Trip i natychmiast spoważniał. - Jesteś dzisiaj

taka cicha. Ciężka noc?

Kiwnęła głową.

- Old Gold nie przeżył operacji.
- Co się stało pieskowi Luelli Mangione?
- Przegrał starcie z odyńcem.
- O rany! Jak to przyjęła Luella?
- Pogrążyła się w smutku.
Odetchnął głęboko.
- Biedna Luella. Nie może mieć dzieci. Old Gold był dla

niej jak dziecko. Przybiegała do mnie, kiedy tylko kichnął.
Zadzwonię do niej po południu, mimo zaleceń Jamisona,
abym odpoczął od spraw zawodowych.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 5

- Ucieszy się - oświadczyła Brenna z uśmiechem wdzię­

czności. - Myśli o tobie, jak wszyscy twoi klienci.

- Kiedy zobaczą, co ze mnie zostało, przestaną.
- Dzwoniło dziś parę osób pytając, jak się czujesz.
- I co powiedziałaś?
- To samo co Lita, to znaczy, że wróciłeś do domu, ale

jeszcze nie przyjmujesz gości.

- Dobrze. Nie chcę spotykać się z nikim, jeśli nie muszę.
- Doktor Jamison nie ma nic przeciwko odwiedzinom

- przypomniała cicho.

- Jamison - prychnął pogardliwie. - Pozwala przyjmo­

wać gości dzień i noc, ale zabrania rozmawiać o sprawach
zawodowych i nie zgadza się nawet na przejrzenie dokumen­
tów. Nie widzę w tym żadnej logiki lekarskiej.

- Słusznie. Zaczynam przypuszczać, że Jamison popełnia

błąd, zabraniając ci pracy. Przecież to dobry znak, że chcesz
powrócić do obowiązków zawodowych.

- Tak. - Trip uśmiechnął się ponuro. - Dobry znak. Zapo­

minam, że muszę sprzedać praktykę. Po co zawracać sobie
głowę klientami?

- Trip, jesteś tu potrzebny. I klientom, i mnie.
Popatrzył na nią z uwagą.
- Sądziłem, że świetnie sobie radzisz.
- I to cię niepokoi?
- Tak - przyznał po chwili wahania. - Ta praktyka to moje

dziecko. Tylko moje. Nie podoba mi się myśl, że ktoś szybko
i bez trudu idzie ścieżką, którą mozolnie wydeptałem. Matka
mówi, że tak się stało.

- Mówi tak, żeby cię nie martwić. A prawda jest taka, że

ledwo daję sobie radę.

- Nie widać.

background image

1 4 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Poczekaj, aż poznasz rezultaty mojej działalności. Twoje

wskazówki na temat Trixie zaoszczędziły mi mnóstwo czasu
i zabiegów diagnostycznych. I niewątpliwie Old Gold mógł­
by przeżyć, gdyby operację przeprowadzało dwóch wetery­

narzy.

- Chyba półtora - poprawił ironicznie. - Nie udawajmy,

że mogę się przydać jako chirurg.

Brenna wzruszyła ramionami.

- Mógłbyś asystować. Chociażby przygotować narzędzia

i dokonać natychmiastowego znieczulenia w razie koniecz­
ności.

Milczenie Tripa świadczyło o tym, że Brenna dotknęła czu­

łej struny.

- Twoje rady przydałyby mi się zeszłej nocy - ciągnęła.

- Doświadczenie się liczy. Pracujesz w zawodzie dwa razy

dłużej niż ja.

- I jeszcze parę innych rzeczy robię dłużej niż ty - uciął

cierpko. - Na przykład kuśtykam o kuli. Poza tym masakruję
twarz przy każdym goleniu. Zastanawiam się też, czy...

- Słucham?
- Nic,nic...
Brenna spostrzegła rumieniec pokrywający kark męż­

czyzny.

- Myślisz wciąż o nas, prawda?
- Tak, o nas - burknął. - A ty?
- Nie. Mam tylko nadzieję, że Lita wyjedzie, zanim za­

mienisz się w zrzędę.

Przed wyjazdem Lity zaszła w Tripie jedna zmiana na le­

psze: zaczął przyjmować gości. Kiedy rozniosła się wieść, że
wrócił do domu, telefon wprost się urywał.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 7

Wreszcie Lita wkroczyła do akcji. Obwieściła synowi, że

albo zacznie sam odbierać telefony i umawiać się na odwie­
dziny, albo wynajmie specjalną telefonistkę. Po półgodzinie
pojawił się pierwszy gość. A potem popłynął strumień przyja­
ciół i klientów.

Przynosili kwiaty, ciasta, cukierki, owoce, rośliny donicz­

kowe. Dzieci, wdzięczne za wyleczenie piesków czy chomi­
ków, dekorowały sypialnię balonikami, a na gipsie rysowały
uśmiechnięte buzie. Przybyły też siostry Tripa. Elena z mę­
żem i dziećmi spędzili na ranczu cały dzień. Bianca przyje­
chała z Nowego Meksyku na dwa dni. Conrad Metz musiał
wypraszać gości podczas ćwiczeń rehabilitacyjnych.

- Jamison mnie zabije. Kiedy mówił o gościach, nie miał

na myśli tłumów - denerwowała się Lita, choć życzliwe i po­
wszechne zainteresowanie synem sprawiało jej radość.

- Im więcej odwiedzających, tym lepiej Trip wygląda -

zapewniała Brenna.

I rzeczywiście. Po paru dniach Trip poweselał. Napady

złego humoru stawały się coraz rzadsze. A co najważniejsze,
przestał, nawet w żartach, nazywać się kaleką. Niestety, Bren­
na niewiele czasu spędzała z Tripem, a i to zawsze w obecno­
ści kogoś trzeciego.

Byron, Malia i koty oczywiście panowały niepodzielnie na

łóżku chorego. Przymilaniu i pieszczotom nie było końca.

Zanim doktor Jamison przyjechał z piątkową wizytą, zda­

wało się, że cała okoliczna ludność przewinęła się przez pokój
ulubionego weterynarza.

- Czy mówiłem, że macie wpuszczać wszystkich? - spytał

Jamison ironicznie, obejrzawszy wnętrze sypialni i napisy na
gipsie.

background image

1 4 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

Po gruntownym zbadaniu Harta wkroczył do kuchni, gdzie

Brenna i Lita rozmawiały przy szklance mrożonej herbaty.

- Co by pani powiedziała na kolację w mieście? - zapro­

ponował „srebrny lis" Licie.

Matka Tripa oblała się rumieńcem i omal nie upuściła

szklanki. Zerknęła niepewnie na Brennę.

- Jak sądzisz, amigal Dasz sobie radę beze mnie dziś

wieczorem?

- Jedź! - nakazała Brenna, błogosławiąc w duchu lekarza

za to, że zdołał oczarować Litę. - Przepracowujesz się. Jest
piątek. Jedź do domu na weekend.

- A ty, muchachal Przydałoby ci się trochę wolnego. Trip

wymaga jednak...

Brenna przerwała uniesieniem dłoni.
- Jedź. Zabaw się. A ja odegram rolę pielęgniarki. Mogę

wyłączyć telefon i odpocząć od klientów, jeśli cię to uspokoi.

- Muy bien - zdecydowała Lita. W oczach miała radość.

- Pójdę spakować rzeczy i powiedzieć Tripowi.

Tymczasem Brenna gawędziła z Jamisonem. Lita zjawiła

się z walizką i podniosła lament.

- On śpi, amigal Nie chciałam go budzić.
- Odwiozę panią do domu, seńora - zaoferował Jamison,

chwytając walizkę. Ruszyli do wyjścia.

Brenna włączyła automatyczną sekretarkę i wywiesiła na

drzwiach kartkę: „Nikogo nie ma w domu". Napis miał po­
wstrzymać ewentualnych gości. Umieściła Byrona i Malię na
wybiegu dla psów. W końcu przyjrzała się swemu ubraniu.
Dżinsy i sprana zielona koszula. Niezbyt ponętny strój, ale,
z drugiej strony, musiała włożyć coś, co zdejmuje się szybko
i bez trudu.

Zanim weszła pod prysznic, zerknęła w lustro na swoją

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 4 9

zarumienioną twarz. Nigdy przedtem nie planowała uwiedze­
nia mężczyzny. Czuła lęk. I podniecenie.

Planowała podać na kolację fettuccine Alfredo, do tego

sałatę w sosie winegret, butelkę wina, prezent od gości, i cze­
koladki, również ofiarowane przez odwiedzających.

Wśliznęła się w żółtą jedwabną podomkę zapinaną z przo­

du na suwak. Żadnych guzików, zatrzasków, staników, majte­
czek. Zadrżała z przejęcia na myśl o tym, jakże łatwo Trip
rozbierze ją do naga - jedną ręką.

Oczywiście, pozostawał jeszcze problem tego, czego Bren­

na nie powiedziała Tripowi. Na razie nie zamierzała sobie
zaprzątać tym głowy. Rozczesała i wysuszyła włosy. Tego
wieczora pragnęła się kochać. Później przyjdzie czas na wy­
znania.

Podekscytowana, zaczęła przygotowywać kolację, a nastę­

pnie zajrzała do Tripa. Pokój tonął w złotych promieniach
zachodzącego słońca. Na ścianach tańczyły pierwsze cienie
zmierzchu. W ciepłym powietrzu unosił się zapach kwiatów.
Wazony stały wszędzie. Brenna wciągnęła głęboko do płuc
słodką woń. Mężczyzna wyprężył się na łóżku, otworzył oczy
i spostrzegł ją.

- Brenna? - mruknął sennie.
- Cześć - odezwała się cichym, drżącym głosem. - Lita

pojechała do domu na noc. I na kolację z doktorem Jamiso-
nem - dodała pospiesznie.

- Do domu i na... ? - Zamrugał, odganiając sen z powiek.

- Jesteśmy sami?

Kiwnęła głową i zbliżyła się do łóżka.
- Aż do jutra.
Znów zamrugał.
- Masz dużo czasu na obudzenie się - zapowiedziała, wi-

background image

150 • SZÓSTY ZMYSŁ

dząc, że dobre nowiny zbiły chorego z tropu. - Wzywa mnie
kuchnia ifettuccine.

Nieco później przyniosła Tripowi szklaneczkę wina. Łóżko

było puste, a drzwi łazienki zamknięte. Dobiegał zza nich

szum wody lejącej się do umywalki.

Brenna zostawiła szklankę na szafce nocnej i wróciła do

kuchni. Chodziła niecierpliwie z kąta w kąt. Wreszcie wkro­
czyła ponownie do sypialni Harta. Niosła szklankę wina dla
siebie. Trip, przykryty do pasa prześcieradłem, leżał wsparty
o poduszki.

- Czy już czas na kolację? — spytał, nie podnosząc wzroku

znad wina.

- Mogę podawać w każdej chwili.
- Wzniesiemy jakiś toast? Nie znoszę pić sam.
- Ja też. - Brenna usiadła na skraju materaca. Szklanki

stuknęły o siebie. - Za czyje zdrowie pijemy?

Uśmiechnął się lekko.

- Za Everetta Jamisona, doktora medycyny. Za człowieka,

który potrafi rozpoznać prawdziwą seńora bellissima.

- I za Carmelitę Hart - uzupełniła Brenna - która od pier­

wszego wejrzenia rozpoznała zorro argentino.

Roześmieli się oboje. Sącząc wino, Brenna zrelacjonowała

wydarzenia całego tygodnia, sukcesy i porażki. Opowiedzia­
ła, jak Jamison puścił oko do Lity.

Trip zachłannie obserwował jej usta. To wygładzały się

w uśmiechu, to ściągały w różowy romb, kiedy marszczyła

czoło. Brenna była prześliczna. Z żalem pomyślał, że ta wspa­
niała kobieta chce się dla niego poświęcać.

Zauważyła, że Trip jej nie słucha.
- Przepraszam, ja... po prostu rozmyślałem.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 1

- Błądziłeś myślami po zakazanych regionach? - spytała

po długiej pauzie.

Skinął głową, dopił wino i odstawił szklankę.

- Te myśli nie dają mi spokoju od tygodnia. Nie uda się.
Brenna także odstawiła szklankę.
- Co się nie uda?
- No wiesz, między nami.
- Dlaczego nie?
- Zasługujesz na mężczyznę, który porwałby cię na ręce

i nosił przez całe życie. Nie jestem już do tego zdolny.

- Masz na myśli mężczyznę w rodzaju Rhetta Butlera

z „Przeminęło z wiatrem", który niesie Scarlett O'Hara
na rękach do sypialni, gdzie czekają na nią niebiańskie roz­
kosze?

- Właśnie tak. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Oto co zro­

biłbym, gdybym mógł. Co noc. Niezawodnie. Ale nie mogę.

- Nie musisz mnie wnosić do sypialni. Już tu jestem.

- Brenna dzielnie wytrzymywała wzrok Tripa.

- Mogłabyś mieć każdego mężczyznę, Brenno.
- Pragnę właśnie ciebie - stwierdziła łagodnie, muskając

palcem jego silnie zarysowaną szczękę. - Nie tylko twojego
ciała, lecz ciebie. Nie pragniesz mnie w ten sam sposób?

Chwycił jej nadgarstek.
- Przecież znasz odpowiedź, ale to, czego pragnę, nie

ma nic wspólnego z tym, co mogę zrobić. Leżę przykuty do
łóżka.

- Wiem, wiem od początku. Nie mam romantycznych złu­

dzeń na temat tego, co możesz, a czego nie możesz teraz
zrobić. Ale wcale przez to nie pragnę cię mniej. I to teraz.
W tej chwili. Jestem gotowa, Trip. A ty?

Zamknął oczy i przycisnął jej dłoń do piersi.

background image

1 5 2 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Miesiąc temu sam bym cię o to zapytał.
- I bez wahania odpowiedziałabym: tak.
Otworzył oczy.
- Wtedy ty leżałabyś na plecach, ale z całkiem innego

powodu. Dałbym ci wszystko. Wszystko - powtórzył aksa­
mitnym szeptem.

- Daj mi dziś w nocy tyle, ile możesz, a będę zachwycona.
- Nie mam pojęcia, czy w ogóle mógłbym ci coś dać.
- Nie doceniasz siebie.
Zanurzyła dłoń we włosy Tripa. Pieszczotliwie powiodła

palcem po krawędzi ucha.

- Nic na to nie poradzę. Jeszcze nigdy nie miałem takiego

pietra w łóżku, Brenno.

- Ja też nie. Najczęściej leżałam na plecach.
- I czerpałaś z tego przyjemność, jak przypuszczam.
- Nie taką, jakiej się spodziewam po dzisiejszej nocy.
- Nie licz na wiele. Czuję się jak na nieznanym lądzie.
- Bądź po prostu sobą, dobrze? - szepnęła i zrzuciła

sandały.

Położyła się na łóżku obok Tripa i przycisnęła usta do jego

warg.

- Nie martw się. Biorę pigułki. Nic nam nie grozi.
Jęknął i poddał się pocałunkowi. Już po chwili Brenna

wiedziała, że kolacja przesuwa się w nieokreśloną przyszłość.
Dobrze, że wyłączyła kuchenkę.

Trip otoczył Brennę ramieniem, przygarnął do siebie, przy­

cisnął. Czuł twardniejące sutki. Spragniony pieszczot język
nie ustawał w poszukiwaniach. Noga Brenny delikatnie spo­
częła na biodrze Harta.

- Cokolwiek się zdarzy, kocham cię, corazón - szepnął.

- Mam nadzieję, że to wystarczy.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 3

- Corazón - powtórzyła obco brzmiące, lecz miłe dla ucha

słowo. - Co to znaczy?

- Kochana. Najdroższa.
- Kochana? Ach, Trip, rozpala mnie sposób, w jaki to

mówisz. Nazywaj mnie tak.

Wymawiał czułe słowo między pocałunkami. Szeptał je,

rozsuwając zamek błyskawiczny podomki i wyłuskując gorą­
ce piersi o twardych różowych sutkach.

Brenna sięgnęła ręką do włącznika lampy. Łagodny złoty

blask oświetlił piękne piersi.

- Skąd wiesz, że lubię włączone światło w takich chwi­

lach? - spytał półgłosem, nie spuszczając wzroku z Brenny.

- Nie wiedziałam. Zrobiłam prezent samej sobie. Nie chcę

stracić żadnego szczegółu z naszej wspólnej nocy.

- To ty składasz się z doskonałych szczegółów, corazón.

- Piegi się do nich nie zaliczają.
Wędrował palcami po cudownych okrągłościach kobiece­

go biustu.

- Na tobie nawet piegi są doskonałe. Gdybym mógł, poli­

czyłbym je wszystkie. Zwiedziłbym językiem twoją skórę, od
stóp do głów, wszędzie.

Wyobrażając to sobie, poczuła dreszcz.

- Zatem zacznij liczyć. Nie spiesz się- zachęciła.

Wygięła plecy w łuk, ośmielając Tripa. Potarła kciukiem

płaskie brodawki na męskiej piersi.

- O, tak - rozległ się gorący szept Tripa.

Pieścił ją wargami, zębami, językiem, tak zręcznie i deli­

katnie, że z trudem łapała oddech. Dysząc, oderwała się od
niego.

- Sprawiłem ci ból?
- Nie... nie...

background image

1 5 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Co się stało?
Dotknęła dłoni, która spoczywała na jej lewej piersi.
- Trip, kiedy mnie całujesz, nie wiem, co się ze mną

dzieje. Czuję się tak wspaniale, że tracę oddech i przenoszę się
w inny świat.

- Aż tak świetnie?
Widział, że Brenna nie przesadza. Jej sutki były okrągłe

i twarde jak perły. Nie skrywała swego pożądania. Trip rów­
nież nie mógł dłużej oprzeć się namiętności. Po niedawnych
wątpliwościach nie zostało śladu.

- Rewelacyjnie - potwierdziła z zapałem.
Z trudem chwytała powietrze, lecz nie dbała o to. Zauwa­

żyła, że pod prześcieradłem był zupełnie nagi. Nie miał na
sobie nic oprócz gipsu. Nagi i gotowy, by połączyć się z nią aż
do końca.

Sięgnął pod jedwabną podomkę.

- Nie masz nic pod spodem?
- Ani na wierzchu.
Wstała z łóżka. Podomka opadła na podłogę. Nie istniał

wstyd. Brenna wręcz prosiła, żeby Trip na nią patrzył. A on
ściągnął prześcieradło. Za takim widokiem tęskniła od wielu
dni.

Trip jeszcze nie spotkał tak cudownej istoty. Była dla niego

ideałem kobiecości.

Błysk w bursztynowych oczach powiedział mu, co Brenna

zamierza uczynić.

Uklękła w wąskim przesmyku między zdrową nogą Tripa

a gipsem.

- Brenno...
- Nie myśl o niczym.

Musnęła nogę mężczyzny od kostki po kolano. Zaraz po-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 5

tem dłoń przeniosła się na udo. Gładziła je w górę i w dół. Trip
wstrzymał oddech. Czekał, aż ręka dotrze jeszcze wyżej.

- Jesteś pięknym mężczyzną - szepnęła, patrząc prosto

w płonące żądzą ciemne oczy. - Dawid Michała Anioła nie
może się równać z tobą.

- Kiedy Michał Anioł rzeźbił ten posąg, jego model nie

patrzył na tak nieziemską kobietę - odparł ochryple.

- A więc to mnie trzeba winić za braki w męskiej anatomii

przedstawione przez artystę?

- Właśnie.
- To najmilszy komplement, jaki kiedykolwiek słyszałam

- mruknęła, docierając do najbardziej wrażliwego miejsca.

Trip zamknął oczy i rozchylił usta.
- Brenno - jęknął - ja nie... - Zawahał się. - Już od daw­

na z nikim nie byłem.

- Ja też.
- Nie chcę cię rozczarować.
- Wiem, że nie rozczarujesz.
- Jeśli nie cofniesz ręki, możesz się zawieść.
- Powiedz, kiedy mam przestać. Czy tak dobrze?
Pochyliła się i drażniła piersiami skórę mężczyzny.
- Brenno... - pogłaskał ją po policzku drżącym palcem

- nie musisz tego dla mnie robić.

- Ależ ja chcę. Chcę, żeby ci było dobrze.
- Nie twierdzę, że nie jest dobrze. Po prostu myślę o tobie.
- Na moim miejscu zrobiłbyś to samo. Z miłości i z miłością.
- Nawet nie wiesz, co bym zrobił, gdybym mógł-szepnął

żarliwie.

- Nie wątpię. Nic straconego.
W oczach byłej żony Trip nigdy nie dostrzegł tego blasku

i zachwytu, jaki pojawił się w bursztynowym spojrzeniu Brenny.

background image

1 5 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Skąd wiesz?
- Zdradzają cię usta. To, jak całujesz. - Uśmiechnęła się

uwodzicielsko. - Zorientowałam się już przy pierwszym po­
całunku.

Przejrzała go na wylot. Czy Trip powinien się z tego cie­

szyć, czy smucić, że tak łatwo go rozszyfrować? Ale przecież
Brenna nie udawała radości z miłosnego zbliżenia.

- Żałujesz tego, co cię omija?
- Nie, ale żałuję, że martwisz się na zapas. Możesz żało­

wać jedynie tego, że dziś w nocy nie jesteś panem sytuacji.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz?

Kiwnęła głową.

- Chcę być z tobą absolutnie szczera. Czy to cię szokuje?
- To mnie zdumiewa.
- Potrzebuję cię, Trip. Pragnę wszystkiego, co możesz mi

dać.

- Chodź, corazón.
- Powiedz dokładnie, co mam robić. Nie chcę, żeby bolały

cię żebra.

Pociągnął ją za rękę.

- Chodź do mnie. Uklęknij.

Ostrożnie oparła kolana po obu stronach bioder Tripa. Otwie­

rała się przed mężczyzną, który wielbił każdy centymetr jej ciała.

- Jesteś taka piękna - szepnął, gładząc jedwabiste uda.

- Nie potrafię uwierzyć, że to robię.

Odszukał najwrażliwsze miejsce jej kobiecości. Zakołysała

się, zapraszając go do wejścia.

- O, Trip... tak... wszystko, czego chcesz... Tak...

Nie przerywając pieszczot, zaczął ją całować. Aż wreszcie

wszedł w nią do końca. Brenna ustaliła powolny, bezpieczny

rytm dla ich ciał.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 7

Trip był wspaniałym kochankiem. Pozwolił, aby pierwsza

dotarła na szczyt i zatraciła się bez reszty.

Trip dołączył wkrótce do płaczącej z radości kobiety.
Wybuchnął jak wulkan. Jeszcze nigdy nie było mu tak

wspaniale. Nigdy nie zaznał takiego spełnienia.

background image

ROZDZIAŁ

10

Dawno już ucichły westchnienia, szepty i miłosne zaklę­

cia, a Brenna i Trip nie mogli się od siebie oderwać. Uśmie­
chali się, patrzyli na siebie z zachwytem i czule głaskali.

- Nigdy nie zapomnę tej nocy, Brenno.
- Nie wiedziałam, że za pierwszym razem może być tak

cudownie.

- Chcę więcej. Czuję to.
- Ja też. Biologia ma swoje prawa.
- Chyba tak. Mógłbym zostać w tobie na zawsze. A przy­

najmniej przez całą noc.

- A więc zostań. Teraz, przez noc, potem. Potrzebuję cię.
- Ja też cię potrzebuję, corazón. Nawet nie wiesz jak

bardzo.

- Należę do ciebie.
- Ale jeszcze nie do końca. Poczekaj, aż pozbędę się gipsu.
- Trip, nie musisz mi nic obiecywać. Dzisiejszej nocy

pokazałeś mi, czym jest rozkosz.

Podniósł jej dłoń do ust.
- Ty także dałaś mi szczęście. Pomyśl o dniu, kiedy będę

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 5 9

mógł leżeć na tobie i patrzeć w twoje piękne oczy. Gdy poczu­

jesz mój ciężar.

- Wyobrażam sobie.. .
- To dobrze. - Z każdym słowem oczy Tripa płonęły coraz

większym pożądaniem. - Przygarnę cię, a ty mocno mnie
obejmiesz. Będę cię obserwował. Będę...

Wstrzymał oddech. Brenna czuła, że znów budzi się jego

męskość.

- Co dalej? - szepnęła podniecona. - Mów! Nie przesta­

waj mówić.

- Położę cię na łóżku...
Zamknęła oczy i pozwoliła się unosić wyobraźni.
- O, tak.
- Zaznaczę pocałunkami szlak na wewnętrznej stronie

twych ud...

Pieścił jej sutki.
- A potem?
- Nie ustanę w pieszczotach.
- Jakich?

- Językiem.
- Czy tak będzie?
- Nigdy nie obiecuję czegoś, czego nie mógłbym dotrzymać.
- Pamiętam... kiedy zdejmą ci gips.

Kiedy następnego ranka brała prysznic i ubierała się do

pracy, wiedziała na pewno, że spotkała mężczyznę swojego
życia. Nigdy nie czulą się tak kochana, pożądana, wielbiona.
Nikt jej tak nie zaspokoił. Żadnego mężczyzny nie kochała tak
radośnie, otwarcie, bez zahamowań.

W sobotę przyjęcia pacjentów trwały od dziesiątej do dru­

giej. Lita zadzwoniła o dziewiątej.

background image

1 6 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Buenos dias, muchacha. Jak sobie radzisz beze mnie?
- Świetnie. - Brenna zaczerwieniła się. Chciała dodać:

Rewelacyjnie. Fantastycznie. Wspaniale. Dziękuję z całej du­

szy, że wydałaś na świat Tristana Pereza Harta. - Trip jesz­

cze śpi.

- Bueno. Sen działa leczniczo. Słuchaj, jeśli obejdziecie

się beze mnie, nie wrócę przed poniedziałkiem.

- To żaden problem - stwierdziła Brenna na pozór spokoj­

nie, lecz serce podskoczyło jej z radości. Dwie noce sam na

sam z Tripem! - Dobrze się bawiłaś ze srebrnym lisem?

- Si, seńorita. Fantastico. Dziś wieczór podejmuję go

u siebie przysmakami kuchni meksykańskiej. Co o tym
sądzisz?

- Ho, ho! Przejedzie kawał drogi, żeby zjeść z tobą kola­

cję? Chyba szaleje za tobą?

- Amiga, to nie tylko srebrny lis. To żywe srebro. Straci­

łam głowę.

Brenna uśmiechnęła się.

- Miłość kwitnie?
- Powiem ci w poniedziałek. Do tego czasu ograniczaj,

w miarę możliwości, odwiedziny. Trip potrzebuje odpoczyn­
ku po tygodniu pełnym wrażeń.

Brenna dodała w myślach: „A zwłaszcza po ostatniej

nocy".

- Postaram się.
- Gracias, muchacha. Co ja bym bez ciebie zrobiła? Jesteś

dla mnie jak córka. Gdyby Trip... - Westchnęła. - Gdybyś
czegoś potrzebowała, dzwoń. Siedzę w domu. Pozdrowienia
dla Tripa.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 1

- Tripito, wyglądasz jak nowo narodzony - oznajmiła Lita

w poniedziałkowy poranek.

- Odpoczywałem przez cały weekend - odparł z kamien­

ną twarzą. - A ty?

- Maravilloso - rozmarzyła się Lita. - Everett to wspania­

ły mężczyzna.

Trip wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Everett, tak? Sprawy musiały zajść daleko.
- Si. Co byś powiedział na padrastol
- Ojczym? Chcesz...
Kiwnęła głową.

- Przejechał ponad trzysta kilometrów samochodem, żeby

zjeść ze mną kolację w sobotę. Wczoraj ja pokonałam tę samą
trasę, żeby spędzić z nim dzień. Rano rozmawialiśmy przez
telefon. Everett ma też zadzwonić wieczorem. W środę, po
wizycie u ciebie, zabiera mnie do kina. I co o tym sądzisz,

nińol

Mrugnął żartobliwie.

- Jedźcie do kina dla zmotoryzowanych. Zanikniecie się

w samochodzie. Moc wrażeń.

- Zgadzasz się?
- Nie mógłbym trafić na lepszego ojczyma niż Jamison.

Oświadczył się już?

- Prawie. Kiedy do tego dojdzie, zgodzę się. Wiem, że to

dość nagła decyzja, ale twojego ojca poślubiłam po miesięcz­
nej znajomości i nie mogłam być szczęśliwsza. Everett i jego
żona zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia i wytrwa­
li w uczuciu aż do końca. Żadne z nas nie należy do ludzi,
którzy stoją w miejscu, gdy uderza piorun.

- Odnoszę wrażenie, że stracę recepcjonistkę i sekretarkę.
- Everett musi mieszkać w San Luis. Tam przecież pracu-

background image

1 6 2 • SZÓSTY ZMYSŁ

je. Ma cudowny dom, idealny dla dwóch osób. A mój domek

zostawimy sobie na weekendy i wakacje. Znajdę ci recepcjo­
nistkę, Trip. Nie martw się.

- Wcale się nie martwię. Cieszę się razem z tobą, mamaci-

ta.

Zbyt długo żyłaś samotnie.

- Ty też. - Lita machnęła ręką. Wolała nie poruszać tego

tematu. - Wiem, wiem. To nie moja sprawa. Od dziś zajmuję
się własnym życiem. Z Everettem.

- Jamison zadzwoni wieczorem?
- Tak, tutaj.
Trip próbował ukryć rozczarowanie.
- Ach, więc sprowadzasz się z powrotem?
- Tak, a wyprowadzam w środę wieczorem ze zrozumia­

łych względów. - Mrugnęła figlarnie i podniosła się z krzesła.
- Widzę, że Brenna przyniosła śniadanie. Co jeszcze mogę
zrobić dla ciebie, zanim zacznę pracę?

Trip spojrzał prosto w oczy matki.
- A może jednak przeniosłabyś się do domu dzisiaj za­

miast w środę. Tylko się nie obraź.

- Ależ... dlaczego, ninol
-

Masz coś przeciwko nowej nueral

Z wrażenia Lita powoli znów usiadła na krześle.
- Co? Synowa? Kto?...
- B. J. Deveney.
- Brenna? Madre Maria - szepnęła Lita z niedowierza­

niem. Chwilę potem do jej oczu napłynęły łzy szczęścia.

- Dlaczego niczego nie zauważyłam?

- Zaskoczyłem cię?
- Si. Po stokroć si. Czy już się - przełknęła ślinę - oświad­

czyłeś?

- Nie wspomniałem o tym ani słowa. Nawet jeszcze do-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 3

brze wszystkiego nie przemyślałem. Nie powinnaś jednak
sądzić, że wyrzucam cię z domu, aby romansować z lekarką,
która mnie zastępuje. Nas łączy coś więcej. To poważna spra­
wa. Comprendel

- Comprend.

Dwa łóżka to zawsze o jedno za dużo, kiedy

dwoje ludzi się kocha. Bez względu na to, czy mają trzydzieści
czy sześćdziesiąt lat.

- Teraz rozumiem, dlaczego się nie zorientowałaś. Zdawa­

ło mi się, że mam prawdę wypisaną na twarzy.

Uśmiechnęta Lita wzruszyła ramionami.
- Miłość jest ślepa. Wystarczyło, że Everett puścił do mnie

oko, a straciłam głowę. Czułam się jak uczennica.

- Wreszcie kogoś wyswatałaś- zażartował.
- Nie możesz powiedzieć, że źle postąpiłam. Zatrudniłam

Brennę!

Lita, kochająca matka, przytuliła syna i ucałowała go

w oba policzki.

W środę, późnym popołudniem, kiedy Everett i Lita wyszli

razem, Brenna przyniosła Tripowi do przejrzenia karty pa­
cjentów.

- Jamison się nie dowie, że zapędzam cię do pracy - zapo­

wiedziała. - Zobacz, ułożyłam karty w porządku chronologi­
cznym, od pierwszego dnia pracy tutaj. Powinieneś wiedzieć,
co robię.

Godzinę później wkroczyła z kolacją na tacy. Lita przygo­

towała dla nich arroz con polio, czyli kurczaka z ryżem.

- Nie znam lepszej kucharki niż Lita - oświadczyła.
Trip podniósł wzrok znad kartoteki.
- Lita kieruje się zasadą: panza lleno, corazón contento.
- Innymi słowy?

background image

1 6 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Przez żołądek do serca.
- Nic dziwnego, że Everett Jamison wygląda ostatnio na

niezwykle szczęśliwego.

- Nie tylko jemu raduje się serce.
- Na przykład ja jestem bardzo zadowolona.
- Czy mogłabyś na godzinkę odstawić tę tacę z mojego

brzucha w jakieś inne miejsce?

- Powiedzmy, że tak. - Uśmiechnęła się porozumiewaw­

czo. - Dlaczego?

- Ponieważ nie tylko moje serce cieszy się na twój widok,

corazón.

Nie powinnaś podawać kolacji w szortach.

Brenna przeniosła tacę na komodę.
- Jest lato - mruknęła - gorąco. W taki wieczór nawet

w szortach jest gorąco.

Zsunęła gumkę spodenek o dwa centymetry.

- Włożyłaś je specjalnie.
- Tylko dla ciebie. - Szorty zjechały o następne dwa cen­

tymetry. - Zdejmę je również tylko dla ciebie.

- Chodź, pomogę ci. Potem ty pomożesz zdjąć moje.
Tak też się stało. Kolację zjedli bardzo, bardzo późno.

- Wiesz, czego zapomniałaś dopisać do rachunku Asha

Pembertona?

Trip powrócił do przeglądania dokumentów. Brenna, ze

szklaneczką sherry w ręku, kartkowała czasopismo wetery­

naryjne.

- Czego?

- Zastrzyku.
- Trixie nie potrzebowała zastrzyku.

Brenna w myślach błagała Tripa, aby nie zaczynał rozmowy

na tematy zawodowe. Jeszcze nie była na to przygotowana.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 5

Zmarszczył brwi.
- Ona zawsze potrzebuje zastrzyku na uspokojenie.
- Wymagało to trochę cierpliwości, ale uspokoiła się sama

- wyjaśniła, próbując obojętnie wzruszyć ramionami.

Milczał przez minutę, zanim odłożył kartę Trixie.

- Jesteś pewna, że po prostu nie zapomniałaś tego zapisać?
- Absolutnie. Spośród wszystkich weterynarzy w klinice

w San Jose ja najskrupulatniej prowadziłam rachunki.

- Myślę o czymś innym. - Popukał w stos dokumentów.

- Zgadzam się w pełni z każdą twoją diagnozą, przepisanymi
lekami i zabiegami. Jesteś dobrym weterynarzem, bez dwóch
zdań. Dlaczego ci faceci z San Jose uważali cię za zbyt postę­
powego lekarza?

- Wiesz, jacy potrafią być mężczyźni w rym zawodzie.

Spierałam się z nimi od pierwszego dnia studiów.

- Ile kobiet było na twoim roku?
- Jedna. Właśnie na nią patrzysz.
- Na moim nie było żadnej.
Brenna podstawiła Tripowi pod nos szklankę z resztką

sherry, z nadzieją, że zapach trunku odciągnie jego uwagę od
problemów medycznych.

- Skończ za mnie, a ja tymczasem posprzątam w kuchni,

dobrze?

- Jasne. Ale wciąż nie rozumiem. Ja przyjąłbym cię na

wspólnika, a jestem konserwatystą.

Wziął z jej rąk szklaneczkę i zmarszczył brwi w zamyś­

leniu.

W kuchni Brennie wszystko leciało z rąk, stłukła talerz.

Stała nad zlewem i bezmyślnie patrzyła na skorupy. Nic nie­
zwykłego nie zdarzyło się od nagłego wezwania do Trixie. Nie
udało się uratować Old Golda. Zniknęła uzdrowicielska moc,

background image

1 6 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

która zlikwidowała blizny po oparzeniach na plecach Tripa.
Czy było to przejściowe, czy też na zawsze miała się rozstać
ze złudzeniami? Wróżka kazała czekać i uczyć się medytacji.

Pod koniec następnego tygodnia stan żeber Tripa poprawił

się na tyle, że kichnięcie, kaszel lub śmiech nie powodowały

bólu. Zdolny do bardziej elastycznych ruchów, coraz spraw­
niej posługiwał się kulą i samodzielnie chodził po domu i pod­
wórzu.

Trzymając chorą nogę na krześle, przesiadywał w kuchni

rano i wieczorem. Dotrzymywał Brennie towarzystwa pod­
czas gotowania. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu odkryli,
że kuchnia jest idealnym pomieszczeniem do miłości. Czuli
się tu o wiele wygodniej niż w sypialni.

Po kilku wspaniałych zbliżeniach Brenna nie potrafiła pa­

trzeć na meble kuchenne tak jak przedtem.

Ćwiczenia rehabilitacyjne z Conradem wzmocniły zdrowe

ramię i nogę. Trip doszedł do niemałej wprawy w jedzeniu,
goleniu się, a nawet w wykonywaniu prostych czynności ku­
chennych lewą ręką.

Nadszedł dzień, kiedy bez pomocy usiadł na łóżku.
- Co byś powiedział, gdybyśmy wypróbowali coś całkiem

nowego? - zagadnęła Brenna, unosząc brwi.

- Nie pozostało nam nic innego, jak czekać na zdjęcie

gipsu - odparł stanowczo.

- Nie wypróbowaliśmy wszystkich możliwości.
- Jakich na przykład?
- Na łonie natury. Po południu mam trzy wizyty domowe.
Jedź ze mną.
- Brenno...
- Przynajmniej zmienisz otoczenie. Przewietrzysz się.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 7

- Jasne, ale...
- Rozerwiesz się małą przejażdżką. Pierwszy przystanek

to gospodarstwo Tony'ego Montoya.

- Co się stało?
Błysk w oczach Tripa mówił, że zainteresował się sprawą.

Z drugiej jednak strony wahał się, czy warto się angażować
w pracę, z której prawdopodobnie będzie zmuszony zrezyg­
nować.

- Kilka krów cierpi na infekcję wymion. Nie ma z tym

żartów. Chodzi o całe stado mleczne. Wstrzymanie produkcji
mleka i leczenie wszystkich krów byłoby kosztownym przed­
sięwzięciem.

- Cholera. - Trip walnął pięścią w stół. - Od trzech lat

w tym stadzie nie było zapalenia wymion. Ponad rok zajęło mi
zwalczenie infekcji. Powiedziałem Tony'emu, że napyta sobie
biedy, kiedy zatrudniał nowego dojarza. To wałkoń. Tony nie
zna się na ludziach.

- A zatem powinieneś przemówić Tony'emu do rozumu.
- I to bardzo ostro.
- Masz bogatsze doświadczenie, jeśli chodzi o krowie in­

fekcje. Znasz stado Tony'ego na wylot. Powinieneś pojechać
ze mną - nalegała.

Milczał przez chwilę. Myślał. Wreszcie wzruszył ramio­

nami.

- Właściwie mógłbym. Minęło mnóstwo czasu, odkąd

ostami raz zmyłem mu głowę.

- Muy bien. - Brenna wstała z krzesła i energicznie zatarła

ręce. - Znajdź jakieś stare dżinsy. Utniemy nogawkę. Powiem
Licie, że wybieramy się na przejażdżkę.

Siedząc za kierownicą furgonetki, Brenna obserwowała

background image

1 6 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

Tripa w lusterku. Wściekał się, że nie może ani prowadzić, ani
nawet usiąść z przodu ze względu na nogę w gipsie.

Zapewne rozważał kupno nowego samochodu, z automa­

tyczną skrzynią biegów, choć nie przepadał za takimi autami.
Mógłby jednak znów prowadzić samochód.

Pozostał zaledwie tydzień do zdjęcia gipsu. Trip niecierpli­

wie oczekiwał tego dnia, a zarazem panicznie się go bał. Pro­
ściej było myśleć, że gips stanowi jedyną przyczynę niespraw­
ności kończyn. Jeśli wyszłoby na jaw uszkodzenie nerwów,
musiałby się przystosować do nowego trybu życia.

Spostrzegła w lusterku, że Trip bębni nerwowo palcami

o oparcie. Wiedziała, co to znaczy. Intensywnie rozmyślał,
denerwował się, martwił. W takich momentach Brennie kraja­
ło się serce. Młody, pełen zapału człowiek nie mógł wykony­
wać zawodu, który kochał.

Znał na tych wzgórzach każdą krętą drogę, każdą ścieżkę.

Lubił aktywność, a praca dawała mu satysfakcję. Rzadko
szedł na kompromis.

Teraz miał przed sobą perspektywę zmiany na gorsze, życia

bez aktywności i samorealizacji w zawodzie, życia pełnego
kompromisów.

Miała nadzieję, że z czasem Trip przystosuje się do nowych

warunków. Istniała szansa, że przewidywania Jamisona się nie
sprawdzą. Przecież po prześwietleniu kontrolnym dziwił się,
że nastąpiła tak znaczna poprawa.

- Chyba dobrze cię karmią - oświadczył Jamison, mruga­

jąc do Lity i Brenny, które tego dnia zamknęły gabinet i przy­

wiozły Tripa na badania.

Brenna wiedziała, że dobroczynny wpływ na Tripa wywie­

ra atmosfera miłości i odzyskana wiara w siebie. Zapewniał ją

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 6 9

słowami i bez słów, że nigdy nikogo tak nie kochał i nigdy nie
był równie aktywny erotycznie.

Na takim fundamencie można było wznosić gmach nowe­

go życia. Brenna chciała w nim uczestniczyć bez względu na
ustępstwa, na jakie musiałby pójść Trip. Zawdzięczała mu
wielkie uczucie i niezapomniane doznania. Marzyła o tym, by

po ostatniej wizycie zatrzymać się na pustej wiejskiej drodze
i kochać.

Uśmiechnęła się i dodała gazu na prostym odcinku szosy.

Miała pewien plan. Chciała pokazać Tripowi, że ich związek,
oprócz zgodności emocjonalnej i seksualnej, może również
opierać się na porozumieniu zawodowym.

U Tony'ego Montoya Trip zajął się stawianiem diagnozy,

Brenna zaś - leczeniem. Doktor Hart był w swoim żywiole.
Porzucił wątpliwości i niecierpliwie czekał na następną wizy­
tę. To dobrze wróżyło na resztę popołudnia.

Kiedy zjechała na boczną drogę i zaparkowała, błyszczący

wzrok Tripa zdradził, że czyta w jej myślach.

Brenna przesiadła się na tylne siedzenie i przytuliła do

ukochanego.

- Lewa ręka radzi sobie coraz lepiej? - zagadnęła fig­

larnie.

- Terapia przynosi skutki - przyznał, rozpinając guziki

bluzki Brenny i biustonosz.

Ujęła go za podbródek i spojrzała prosto w oczy.
- Podoba ci się dzisiejsze urozmaicenie scenerii?
- I to bardzo. Ty mi się nadzwyczaj podobasz. Jesteś kimś

niezwykłym. Pani doktor B. J. Deveney to lekarstwo, którego
mi trzeba.

- A ja potrzebuję ciebie, doktorze Hart. Pracujmy od dziś

background image

1 7 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

razem - zaproponowała cicho. - Przyjmijmy po prostu to, co
nam przyniesie los.

- Pomyślę o tym.
- O czym tu myśleć? Masz coś innego do roboty w wol­

nych chwilach?

- Nie, ale...
- Znasz lepsze zajęcie?

Podniósł błagalnie wzrok ku niebu i westchnął.
- Jak ci się udało mnie namówić?
- To znaczy, że się zgadzasz?

- Może. Zobaczymy.
- To nie jest odpowiedź.
- Przyjmij, co przyniesie los - powtórzył jej własne słowa.

- Dobra, dobra. Tylko nie mów: nie.
- Istnieje taka propozycja, której nigdy nie odmówię.
- A cóż to może być?
- Nie domyślasz się?
- Trochę tu ciepło, co?
- Warunki iście tropikalne. - Odsłonił jej piersi. - Popa­

trzmy. Co za nienasycona kobieta.

Dotknął kciukiem twardniejącej brodawki.
- Ja? Nienasycona? A kogóż za to winić?
- Mnie? - Gorące pieszczoty przeczyły niewinnemu tono­

wi głosu Tripa.

- Tak, ciebie. - Zdjęła mu koszulę. - Jesteś tak wspania­

łym kochankiem, że nigdy nie mam dość.

- Chodź bliżej, a znów to zrobię.
Pieścił językiem nagie piersi. Nienasycona? Bywały chwi­

le, kiedy czuła tak całkowite spełnienie, że nie myślała o na­
stępnym zbliżeniu. Po paru godzinach znów tęskniła za tym,
co jedynie Trip mógł jej dać.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ » 1 7 1

Pragnęła przyjąć go, rozniecić nadzieję, rozwiać wątpliwo­

ści, otoczyć żarem namiętności.

Błyskawicznie ściągnęła dżinsy i majteczki. Połączyła się

z Tripem w miłosnej ekstazie. Krzyczała z rozkoszy.

Trip szepnął tylko: „corazón".

background image

ROZDZIAŁ

11

Trip nie tylko zaczął jeździć z Brenna na wizyty domowe,

ale także zaglądał do gabinetu w godzinach przyjęć pacjen­
tów. Piątego sierpnia Lita zawiozła syna na zdjęcie gipsu.
Późnym popołudniem, kiedy Brenna zamykała gabinet, na

żwirowym podjeździe rozległ się warkot silnika.

- Malia! Byron! - zawołała podekscytowana Brenna do

świnek drzemiących w cieniu starego dębu. - Zgadnijcie, kto
wraca do domu bez gipsu?

Promienie słońca odbijały się od przedniej szyby, lecz

Brenna dostrzegła jedną sylwetkę za kierownicą, a obok niej
drugą.

Samochód zahamował. Lita, trzymając kulę Tripa, wysiad­

ła od strony pasażera. Okrążyła auto i otworzyła drzwi kie­
rowcy. Czyżby Trip prowadził? Oczywiście. Samochód Lity
miał automatyczną skrzynię biegów. Trip prowadził!

Puściła się biegiem. Głos uwiązł jej w gardle. Ujrzała bez­

radnie uśmiechniętego mężczyznę w spodniach khaki i cie­
mnozielonej koszulce polo. Milcząc obserwowała, jak, poma­
gając sobie ręką, wysuwa lewą nogę i stawia ją na ziemi. Przez

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 3

nogawkę przebijał zarys szyny. Wyjął drugą nogę. Prawe ra­
mię podtrzymywał temblak.

Brenna z trudem przełknęła ślinę. Wyglądał blado. Podała mu

rękę, lecz pokręcił przecząco głową i uchwycił się dachu auta.
Wstał. Przekroczył następną barierę na drodze do zdrowia.

Lita włożyła kulę pod pachę syna.
- Brakowało ci mnie? - spytał półgłosem.
Powstrzymując łzy, Brenna kiwnęła głową.
- Tęskniłam przez cały dzień.
Lita chrząknęła znacząco.
- Muszę rozprostować nogi po tak długiej jeździe - oznaj­

miła- Chodźcie, poąuitos. Zobaczymy, czy przy pompie zo­
stały jeszcze jakieś jeżyny.

Byron i Malia podreptały za nią posłusznie.
- I cóż? Nic nie powiesz? - spytał Trip.

- Tylko tyle, że w ubraniu wyglądasz niemal tak dobrze

jak bez ubrania.

Usta mężczyzny zadrżały.
- Łokieć jest sprawny, ale nie mogę poruszać dłonią.

- A noga?
- Zgina się w kolanie, ale trzeba jej w tym pomagać. Dzię­

ki szynie mogę udawać, że chodzę. Jamison twierdzi, że za
parę dni zdejmę temblak, a za kilka tygodni odrzucę kulę.

- Jak się siedziało za kierownicą?

Ożywił się lekko.

- To najłatwiejsza rzecz, jaką wykonywałem w ciągu

ostatnich tygodni, oczywiście poza kochaniem cię.

Pocałowała go w usta.
- Czuję, że coś jest nie tak. O co chodzi?
- O wszystko. - Westchnął i nachmurzył się. - Myślałaś,

że po zdjęciu gipsu będę skakał z radości, prawda?

background image

1 7 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Prezentujesz się wspaniale.
- Spójrz tylko na moją rękę. Wygląda jak ręka niedołężnego

starca. I nawet nie chcesz obejrzeć nogi. Przykry widok, jasne.

- Zrobię to później. Kiedy twoja matka odjedzie. Chodź,

napijemy się wina.

- Najpierw prysznic. Wiesz, jak dawno nie stałem pod

prysznicem?

Roześmiała się.
- Za czasów naszej znajomości na pewno nie.
Popatrzył na nią z powagą.

- Brenno, będę musiał sprzedać praktykę. To fakt.
- Jeszcze nie. Nie zakończyłeś rehabilitacji. Wszystko

może się zdarzyć.

- Muszę sprzedać praktykę. Nabrałem pewności w chwili,

kiedy zdjęto mi gips z ręki. Na jakiej podstawie żywiłem

nadzieję...? Pozwalałem tobie mieć nadzieję, że...

- Trip, porozmawiamy po wyjeździe Lity. Na razie poca­

łuj mnie i nie zapominaj, jak bardzo cię kocham.

Wyczerpany po zabiegu i podróży Trip nie chciał nawet

jechać z Brenna do kucyka, który dostał gorączki i biegunki.

Następnego ranka Brenna długo przypatrywała się śpiące­

mu mężczyźnie. Ćwiczenia rehabilitacyjne mogły odbudować
muskulturę, ale czy do końca? Zrozumiała, że dopóki kończy­
ny tkwiły w gipsie, nie liczyła się z rzeczywistością. Teraz
musiała się przygotować na bolesne rozczarowanie. Trip miał
czucie w palcach, lecz, jak tłumaczył Jamison, zdolność poru­
szania nimi to inna sprawa.

- Nie warto żyć z kimś takim? Od dawna nie śpisz?

Ochrypły głos zaskoczył Brennę.

- Nie. - Odetchnęła głęboko i pocałowała Tripa. - A ty?
- Zdążyłem zauważyć twoją minę.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 5

Pogłaskała go po dłoni.
- Czujesz?

- Tak.
- Wiem, że jesteś załamany. - Brenna owinęła się prze­

ścieradłem. Poranny chłód wywoływał gęsią skórkę. - Długo
trwało, zanim przyzwyczaiłeś się do gipsu. Teraz musisz przy­
wyknąć do braku gipsu.

- I do paru innych rzeczy - stwierdził cicho. - Jestem

skończony jako weterynarz. Łudziłem się. Niestety, nie będę

już tym samym człowiekiem, co przed wypadkiem.

- Ja też nie zostanę wspólnikiem w klinice.
- Możesz dalej uprawiać zawód. To najważniejsze. Jak ja

mam, do diabła, zarabiać na życie?

Odpowiedziała w myślach: Ożeń się ze mną. Razem będzie­

my prowadzić praktykę. Urodzę dziecko albo dwoje. Będziemy
żyć szczęśliwie. Chociaż wiedziała, że Trip zastanawia się nad
małżeństwem, nie mogła na razie poruszać tego tematu.

- Później zaczniesz się o to martwić. Teraz czekają cię

ważniejsze problemy.

- Jakie?
- Na przykład trzeba ustalić, czy pora na prysznic we

dwoje - szepnęła. - Zanim wstanie Lita.

- Prysznic.
Nie odmówiłby sobie tej przyjemności. Naga Brenna pod­

niosła się z dębowego łoża i kusiła go niczym biblijna Ewa
w raju. Plastikowa szyna na nodze była wodoodporna. Czemu
nie odłożyć trosk na później?

Conrad zjawił się zaraz po śniadaniu. Potem Brenna wez­

wała Tripa na konsultację w sprawie okulałego psa. Przy oka­
zji pomógł znieczulić przed operacją kota. Dwight Bender

background image

1 7 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

przyszedł z nie zapowiedzianą wizytą i został na obiedzie.
Kiedy Brenna i Lita wróciły do gabinetu, przyjaciele ucięli
sobie męską pogawędkę.

- Jeśli nie zaprosisz mnie na świadka, zrobię z ciebie mar­

moladę, chłopie - odezwał się Dwight znad puszki piwa. -
Chcesz ją zaobrączkować, co?

Trip wzruszył ramionami i gorzko westchnął.

- Przede wszystkim chcę znaleźć nową pracę. Nie znasz

nikogo, kto by zatrudnił jednorękiego pracownika?

- Sam się zatrudnij. Ożeń się z Brenna i razem prowadźcie

interes. Hodujcie urocze świnki. Co masz do stracenia?

- Szacunek dla samego siebie. Nie mogę pozwolić, aby

żona zarabiała na mnie i na moje alimenty. Na litość boską!

Dwight prychnął ironicznie.

- Dumny samiec! Trzeba być zakutym łbem, żeby nie

widzieć, jak wspaniale pracuje Brenna. Jak kocha to, co robi.
Nawet gdyby wygrała milion dolarów na loterii, nie przestała­
by zajmować się zwierzętami. Jeśli zrezygnujesz, ja będę na­
stępny w kolejce do jej ręki.

- Ani się waż!
Dwight energicznie wstał z krzesła.
- Kiedy zmądrzejesz, daj znać. Muszę wypożyczyć frak

na ślub. I pospiesz się, chłopie. Życie jest krótkie.

- Łatwo ci mówić. Nie będziesz musiał się przyglądać, jak

żona sprząta po tobie.

- Gdyby Brenna patrzyła na mnie tak jak na ciebie, ożenił­

bym się z nią, a dumę schował do kieszeni. Myśl dalej jak
macho,

a żadna kobieta nawet nie spojrzy na ciebie.

Macho.

To określenie rozbrzmiewało w uszach Tripa, kie­

dy po lunchu jechał samochodem Lity do Tony'ego Montoya.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 7

Macho!

Przecież nie zamierzał być panem i władcą. Chciał

tylko równego podziału obowiązków. Gdyby odzyskał czę­
ściową władzę w prawej ręce i lepiej wyćwiczył lewą, mógłby
wykonywać co najwyżej jedną trzecią pracy przypadającej na
nich oboje.

Do diabla! Zacisnął palce zdrowej ręki na kierownicy. Seks

zaślepił go tak dalece, że zapomniał ó rzeczywistości. Mał­
żeństwo to nie tylko miłosne uniesienia. Dobre małżeństwo
wymaga wzajemnego szacunku. Nie chciał, by Brenna zaczę­
ła traktować go z czasem jak kulę u nogi.

Zacisnął zęby. Niesamodzielny. Tak, jest niesamodzielny.

Nie cierpiał tego słowa. Rada Dwighta była mądra, tyle że nie
mógł z niej skorzystać. Macho. Hm...

- Co sądzisz o weselu w październiku, amigal Everett

chciałby spędzić miodowy miesiąc w Europie. Wszyscy
twierdzą, że to najlepsza pora. Ładna pogoda, nie ma tłumów.

- Anglia? - mruknęła zamyślona. - To brzmi wspaniale.
- Słyszysz, że dzwoni, ale nie wiesz gdzie - stwierdziła

Lita ironicznie. - Mówię o Europie, nie o Anglii.

Zmieszana Brenna przeniosła wzrok na matkę Tripa.
- Przepraszam, ja tylko...
- Jesteś zmęczona?
- Nie. Rozmyślam. O tobie i jodze. Czy wykonując ćwi­

czenia, medytujesz?

- Uwierzyłabyś, że Everett spytał mnie o to samo zeszłej

nocy? Oczywiście, że medytuję. Siedzę w pozycji kwiatu lo­
tosu. Zamykam oczy i odpływam na piętnaście minut. Everett
sądził, że to jakieś tajemnicze obrzędy religijne w rodzaju
voodoo.

Podobnie jak Trip.

- A jak się czujesz ćwicząc?

background image

1 7 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Normalnie, a potem jestem rozluźniona i odświeżona.

Dlaczego pytasz?

- Z ciekawości. Przyjaciółka radziła mi, jeszcze w San

Jose, żebym spróbowała. Gdzie się uczyłaś jogi?

- Wśród ludzi, do których przyłączyła się Suzanne, był

cudowny nauczyciel jogi. Niestety, wrócił do Indii.

- Wiesz, Lita, październik w Europie to świetny pomysł.

Wybrałaś już suknię ślubną?

- Nie. - Zastanawiała się przez chwilę. - Mam w domu

interesującą książkę o medytacji, napisaną przez profesora
medycyny z Harvardu. Przywiozę ją jutro, jeśli chcesz.

Lita wyjechała z Everettem do San Francisco na cały

weekend. Brenna zdecydowała, że po sobotniej kolacji opo­
wie Tripowi o powodach rozstania z kliniką w San Jose.

Lektura książki harwardzkiego lekarza potwierdzała jej

przypuszczenia co do stanu zdrowia Tripa. O tym również
chciała z nim porozmawiać. Musiała zaryzykować, chociaż
mogła utracić wszystko.

Tuż przed zamknięciem gabinetu po pracowitym dniu do­

strzegli na pustym parkingu wychudzonego kojota. Malia,
drzemiąca na kanapce w poczekalni, zauważyła go przez
otwarte drzwi i natychmiast ukryła się pod kontuarem. Dołą­
czył do niej zaniepokojony Byron.

- Zwierzę może mieć wściekliznę. Umieść świnki w salce

szpitalnej - polecił Trip.

Brenna chwyciła swe pociechy i zamknęła na klucz drzwi.

- Przyjrzałem się temu kojotowi. Poznaję go. Właściwie to

samica. Rok temu stoczyła walkę z owczarkiem Dwighta. Na­
derwał jej ucho. Zeszyłem je, ale zwisa bezwładnie.

- Ona krwawi. Spójrz na jej przednią łapę.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 7 9

- Ktoś ją postrzelił. Pewnie podeszła za blisko do czyjegoś

stada.

- Nigdy nie miałam do czynienia z kojotem.
- Nie obawiaj się. Zaszczepiłem ją przeciwko

wściekliźnie. Weź kaganiec. Przeniesiemy ją tutaj.

Położyli zwierzę na stole operacyjnym. Trip obejrzał je

dokładnie, a Brenna przyjrzała się ranie w łapie.

- Żyje, ale czarno to widzę-ocenił doktor Hart.
Umyli ręce przed operacją, oczyścili ranę i wygolili sierść

wokoło.

- Dziwię się, że Dwight nie zastrzelił jej po bójce z ow­

czarkiem - oświadczyła Brenna, wiedząc, że ranczerzy niena­
widzą zgłodniałych band kojotów polujących na cielęta, jag­
nięta i chory inwentarz.

- Byłem przy tym, więc Dwight nie ważył się sięgnąć po

broń. Zna moje zdanie o zabijaniu zwierząt Zresztą pies wyszedł
z tej potyczki bez szwanku. Dwight klął na czym świat stoi.

- Tak, on ma barwne słownictwo - zgodziła się Brenna

chichocząc.

- Wiesz, jak mnie nazwał ostatnio, kiedy nas odwiedził?
- Da się to powtórzyć w porządnym towarzystwie?
- Niewątpliwie. Określił mnie jednym słowem: macho.

Odebrałem to jak obelgę.

- Widocznie miał swoje powody.
- Dyskutowaliśmy na temat loterii.
- A cóż ma wspólnego samiec z loterią?
- Więcej niż myślisz. Czy gdybyś wygrała milion dolarów

na loterii, rzuciłabyś pracę?

- Ja? Nigdy w życiu nie kupiłam losu żadnej loterii.
- Jesteś pewna?

- Absolutnie. - Zastanawiała się przez chwilę. - Zamiast

background image

1 8 0 • SZÓSTY ZMYSŁ

kupować losy, oszczędzałam, aby pewnego dnia przystąpić do
spółki z innym weterynarzem.

Zapadła cisza. Wreszcie Trip podniósł wzrok.
- Nie ze mną - oznajmił cicho.
Spojrzała mu prosto w oczy.

- Moglibyśmy pracować razem, Trip. Jestem pewna.
- To nie byłoby partnerstwo.
- Nieważne. Przynajmniej porozmawiajmy teraz o tym.

Proszę. Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnam ci wspo­
mnieć.

Zmarszczył brwi.

- O czym?
- To sprawa osobista. Ale najpierw skończmy operację.

Wyjmijmy kulę.

Mrowienie. Wibracje. Silniejsze niż kiedykolwiek. Brenna

wstrzymała oddech. Świat zewnętrzny zdawał się znikać we

mgle. Zstąpił na nią wielki spokój. W dłoniach poczuła żar i siłę.

- Nie, ona nie zdechła. Jeszcze nie...
Położyła jedną rękę na głowie zwierzęcia, drugą zaś na jego

boku. Zamknęła oczy.

- Brenno, co robisz? Ona nie żyje.
Głos Tripa dobiegał z oddali.
- Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj jej - szepnęła.
- Brenna?
Nie odpowiedziała. Skupiła się cała na przekazaniu energii

bezwładnemu kojotowi, który nagle drgnął, raz i drugi, a po­
tem zaczął oddychać.

Siły ją opuściły. Oszołomiona, otworzyła oczy. Potrząsnęła

głową i zdjęła dłonie z przywróconego do życia zwierzęcia.

Blady Trip patrzył na nią, nie mogąc wydusić słowa.
- O tym właśnie ci nie powiedziałam.

background image

ROZDZIAŁ

12

Trip przeniósł zdumiony wzrok z Brenny na samicę kojota

leżącą na stole operacyjnym.

- Widziałem na własne oczy! Ona nie żyła! Co zro­

biłaś'...?

- Wyjaśnię ci, kiedy skończymy.
Pokręcił głową. Oczy mu pociemniały.
- Nie wierzę. Co właściwie zrobiłaś?
- Trip, musimy zaszyć ranę. Skupmy się na razie na tym.
Zacisnął usta i podał nici. Co kilka szwów Brenna zerkała na

jego posępną twarz. Z idealną precyzją podawał potrzebne na­

rzędzia. Nie padło ani jedno słowo. Stanowili wspaniale zgrany
duet. Jako lekarze, jako kochankowie. Czy wkrótce ich współ­
praca miała się zakończyć? Na myśl o tym ręka Brenny zadrżała.

Po założeniu ostatniego szwu ściągnęła rękawice.
- Zacznę przygotowywać kolację, a ty poczekaj, aż zwie­

rzę się ocknie.

Skinął głową, lecz nie rozchmurzył się. Niebawem przy­

szedł do kuchni. Brenna obierała ziemniaki i skrobała mar­
chew nad zlewem.

background image

1 8 2 • SZÓSTY ZMYSŁ

- Jest jeszcze lekko otumaniona, ale dochodzi do siebie

- stwierdził, otwierając lodówkę. - Chcesz piwo?

- Nie, dzięki.
Usiadł przy stole i otworzył puszkę.
- No, słucham - burknął.
Brenna wytarła ręce i postawiła krzesło naprzeciwko.

- Ja... - wzięła głęboki oddech - wiem, co sądzisz o ta­

kich ludziach jak ja. O cudownych uzdrowicielach.

- Uzdrowicielach - powtórzył z rezerwą.

- Tak. Zdarza mi się to dość często. To znaczy moim

rękom. - Położyła je na obrusie w czerwoną kratę. - Dotknij
ich teraz.

Cofnął się odruchowo, jak gdyby Brenna mogła go czymś

zarazić.

- Co dalej. Słucham.
Była zrozpaczona. Przez wiele tygodni dotykał jej ciała

w najintymniejszy sposób i oto nagle obawiał się czegoś irra­
cjonalnego. Zachowywał się jak koledzy Brenny z San Jose.

- Zazwyczaj ręce są zupełnie normalne. Tylko czasem

czuję w palcach ciepło i mrowienie. I wtedy coś dzieje się ze
zwierzętami, które leczę. Rany goją się szybciej. Znikają guzy.
Czasem po prostu pacjent się uspokaja.

- Jak Trixie.
- Właśnie. To dzieje się bezwiednie, całkiem naturalnie.

Od roku. Z początku nie rozumiałam tego zjawiska. Mój psy­
chiatra skontaktował mnie z innym uzdrowicielem, kobietą.
Poddano ją badaniom na Uniwersytecie Stanford. Howmedica
Plant to nie wariatka czy nawiedzona. Ona nie tylko widzi
aurę, lecz...

- Oszczędź sobie. - Trip poderwał się na nogi. - Nasłu­

chałem się o tych bzdurach od Suzanne. Aura, życie po śmier-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 1 8 3

ci, horoskopy, mantry i tak dalej. Przy okazji, jaka jest twoja
mantra?

Brenna wstała i zacisnęła pięści.

- Nie mam mantry.
- Nie kontemplujesz istnienia? Jeszcze parę spotkań

z Howmedicą i zaczniesz. Podobne świry wciągnęły Suzanne
i zabrały jej pieniądze, a właściwie moje pieniądze. Pod­
dały ją praniu mózgu, a potem odjechała w siną dal razem
z dzieckiem.

- Trip, możemy o tym rozsądnie porozmawiać.
- Rozsądnie? O tych niedorzecznościach? Doskonale

wiem, co o tym wszystkim sądzić. Myślisz, że jesteś uzdro­
wicielem. ..

- Nie myślę. Wiem. Widziałeś dowód.
- Może tak, może nie. Może instynkt życia był tak silny,

że wyrwał kojota z zapaści.

- A Trixie?

- Pewnie woli mieć do czynienia z kobietą niż z właści­

cielem czy ze mną.

- Nie przekonałeś mnie. Są też inni świadkowie. Wetery­

narze z kliniki w San Jose pozbyli się mnie po sześciu latach
współpracy, bo się bali. Tak jak ty. Zastanów się. Nie da się
wyjaśnić wszystkich zjawisk natury w sposób racjonalny.
Dlatego uczeni badają takie przypadki jak Howmedicą.

Trip wypił łyk piwa.
- Wiele różnych rzeczy dzieje się na świecie - oświadczył

gorzko. - Drzewo przygniata człowieka i nielitościwy los
przecina jego karierę zawodową. Lekarka, która go zastępuje,
mydli mu oczy gadkami o nadziei, miłości i wynalazkach
w łóżku. I okazuje się takim samym pomyleńcem jak jego

background image

1 8 4 • SZÓSTY ZMYSŁ

była żona. Seńorita, przez te tajemnicze bzdury straciłem już
żonę i córkę i nie zamierzam znów popełnić' głupstwa.

- Trip, ja nie jestem Suzanne. Chciałabym prowadzić pra­

ktykę razem z tobą, chciałabym zrozumieć i rozwijać dar, jaki
posiadam, aby lepiej pomagać zwierzętom.

- Nie w mojej przychodni.
- Wolałbyś, żeby kojot zdechł? Ty, który ocaliłeś jelenia

podczas pożaru? Nie wierzę! Poza tym nie zrywam przecież
z tradycyjnymi metodami leczenia.

- Wracaj do San Jose, Brenno. Ja pozostanę przy sposo­

bach stosowanych przed medycynę od wielu lat.

- Nic ci nie pozostanie! Beze mnie będziesz musiał sprze­

dać praktykę... - urwała, żałując nieumyślnego okrucieństwa
swoich słów. - Przepraszam, nie chciałam...

- Sypać soli na żywe rany? Uzdrowicielko z bożej łaski,

dlaczego mnie nie wyleczyłaś?

- Zauważyłam, że oddziałuję jedynie na zwierzęta. Tylko

tyle wiem. I wiem, że cię kocham. Spędziliśmy razem naj­
szczęśliwsze chwile naszego życia. Dlaczego to przekreślasz?

- Przestań uzdrawiać i szukać drugiego dna w medycynie,

a niczego nie przekreślę.

- Przestać? Jesteś ślepy? Ani ja nie mogę przestać, ani ty

operować prawą ręką.

- Rozdrapuj dalej moje rany, a pomogę ci spakować ma­

natki. Powiedziałem, że wystarczy mi strata jednej żony i jed­
nej córki.

Brenna zacisnęła zęby.
- Jak słyszałam, twoje małżeństwo nie układało się od

samego początku. Twierdziłeś, że tylko utrata córki sprawiła
ci ból. I jak możesz mnie porównywać z Suzanne? Ona
w ogóle nie pasowała do twojego świata.

background image

SZÓSTY ZMYSŁ • 185

Trip podszedł do drzwi i otworzył je.
- Miło było, corazón, a teraz adiós. Sprawdzę, jak się

czuje cudownie uzdrowiony kojot, i wypiszę ci czek. Jedź,
może zdążysz do domu przed kolacją.

- Trip... - w oczach Brenny błysnęły łzy - było nam tak

dobrze razem. Nie pozwólmy, aby to się tak skończyło. Po­
myśl o dzieciach, które moglibyśmy mieć.

Zacisnął surowo usta. Zniknęły dołki w policzkach, które

Brenna uwielbiała. W progu odwrócił się. W ciemnych
oczach malował się ból, ale i hardość.

Wyszedł bez słowa.

Gorące i suche babie lato zaczęło się w ostatnich dniach

września. W sobotę pierwszego października w San Jose pa­
nował taki upał, że Byron i Malia wolały siedzieć w klimaty­
zowanym domu niż pluskać się w basenie na zewnątrz. Nudzi­
ło im się.

- Nie zagram po raz piąty w chowanego - zapowiedziała

kategorycznie Brenna, która czytała na kanapie. - Skończę

jeszcze to opowiadanie i zdrzemnę się. Wyłączam telefon.

Należy mi się odpoczynek po trzech nocnych dyżurach w kli­
nice i zabawach z wami.

Położyła czasopismo na stoliku i zamknęła oczy. Spać.

Gdyby tylko jej snów nie nawiedzał Trip i wizje gorącej miło­
ści w wielkim dębowym łożu. Gdyby mogła zasnąć, nie wy­
płakawszy przedtem morza łez. Gdyby...

Minione tygodnie to nie kończące się pasmo „gdyby".

Wolała nie myśleć, kiedy ustanie ból. Nikt i nic nie zraniło jej
tak głęboko jak utrata uczucia Tripa.

Nie pomogło rzucenie się w wir pracy ani nawet cotygo­

dniowe spotkania z Howmedicą. Gdyby tylko Trip nie zarzu-

background image

1 8 6 • SZÓSTY ZMYSŁ

cał Brennie braku zdrowego rozsądku. Gdyby nie wręczył jej
czeku na pożegnanie. W zamian trzasnęła o biurko książką
harwardzkiego lekarza i zaproponowała: „Spróbuj to przeczy­
tać bez uprzedzeń, jeśli potrafisz".

Miesiąc później znalazła jego ogłoszenie w piśmie wetery­

naryjnym, w rubryce „SPRZEDAM PRAKTYKĘ". Z San
Luis Obispo nadeszły dwie pocztówki od Lity. Pisała: „Modlę
się, amiga". To wszystko.

Cóż pozostało Brennie? Zastanawianie się. Czy Trip za­

trudnił na razie innego weterynarza? Czy kojot przeżył opera­
cję? Czy Lita kupiła odpowiednią suknię ślubną? Czy ustaliła
datę ślubu? Czy Trip chociaż otworzył książkę? Czy budził się
rano samotnie z pustką w sercu? Codziennie przyrzekała so­
bie, że nie będzie płakać, i zawsze łamała postanowienie. Nie
mogła zapomnieć pieszczot Tripa, dotyku, smaku jego ust.

Rozległo się pukanie do drzwi. Byron i Malia natychmiast

podniosły się z dywanu. Brenna westchnęła. Ostatnio często
ktoś zjawiał się w nieodpowiednim momencie. Poprzedniego
wieczoru jakiś licealista sprzedawał bilety na przedstawienie
szkolne. Przedwczoraj sąsiad chciał pożyczyć kosiarkę. Trzy
dni wcześniej do drzwi zastukał zabłąkany dzięcioł.

Brenna wytarła nos, podciągnęła szorty i wygładziła pod­

koszulek. Wyjrzała przez wizjer i cofnęła się zdumiona. Nie­
możliwe! Jeszcze raz przyłożyła oko do wizjera. Trip Hart
w całej okazałości. Stal na progu... we fraku!

Trip. Brenna z trudem przełknęła ślinę i bezradnie złożyła

dłonie. Po co przyszedł? Zapukał raz jeszcze. Otworzyła
drzwi.

Nigdy Brenna nie wydawała się Tripowi równie piękna.

Chłonął wzrokiem każdy kosmyk jedwabistych włosów, każ-

background image

SZÓSTY ZMYSŁ » 1 8 7

dy złoty punkcik na skórze, każdy palec bosych stóp, każdą łzę
drżącą pod powiekami.

Patrzyliby na siebie bez końca, jak zaczarowani, gdyby nie

świnki, które chrząkając radośnie, rzuciły się na powitanie
doktora Harta.

- Cześć, maluchy. - Trip schylił się i podrapał zwierzątka

za uszami. - Pobawimy się w chowanego? Uwaga, liczę. Raz,
dwa...

Świnki podreptały pospiesznie szukać kryjówki. Dwie

wielkie łzy spłynęły po policzkach Brenny. Nie wierzyła, że
kiedyś będzie świadkiem takiej sceny. Trip spojrzał na nią
i wyprostował się powoli.

- Próbowałem dzwonić, ale telefon nie odpowiadał. Przy­

jechałem na los szczęścia.

- Po co ten frak?

- Za parę godzin marna i Everett biorą ślub.
- Gdzie?
- Tu, w San Jose. Mnóstwo ludzi przybyło na ceremonię.

Są moje siostry i Aura. Czy przyjdziesz zobaczyć, jak wydaję
mamę za mąż? Ona się prawie do mnie nie odzywa.

- Powiedziałeś, że wszystko skończone. Tak?
- Nie. Dwight miał rację. Jestem upartym macho. Przepra­

szam. Nie umiem wyrazić, jak mi przykro. Kocham cię, cora-
zón.

Pragnę cię nad życie.

- Przeczytałeś książkę?

Kiwnął głową.

- Wczoraj. Właściwie nie potrzebowałem. Zrozumiałem

już wcześniej, że nie jesteś takim typem jak Suzanne. Twój dar

uzdrawiania nie różni się od daru miłości. Nauka nie może
zamknąć miłości w probówce i dowieść jej istnienia. Miłość

background image

1 8 8 • SZÓSTY ZMYSŁ

rozwija się, kiedy jest karmiona. Twój dar uzdrawiania rów­
nież rozkwitnie, jeśli będziesz go pielęgnować. To logiczne.

Brenna z wahaniem postąpiła krok naprzód. Trip wstrzy­

mał ją ruchem ręki.

- Pod innymi względami nie zmieniłem się. Będę stale

nosił szynę na nodze, a dłoń nie poddaje się terapii. Porażenie
nerwów. Nie mogę operować.

- Tylko nie mów, że sprzedałeś praktykę. Proszę.
- Omal tego nie zrobiłem. Przełożyłem podpisanie umowy.
- Czyli nadal... - W głosie Brenny zabrzmiała nadzieja.
- Jeśli będziemy pracować razem, służę tylko jedną ręką.
- Kiedy, nie Jeśli", Trip.
- Cierpię na jeszcze jedną dolegliwość. Złamane serce.

Wyleczysz je, corazónl

Uśmiechnęła się przez łzy.

- Jeśli ty wyleczysz moje.
Byron i Malia bacznie obserwowały swego nowego pana,

który wziął zapłakaną panią na ręce i zaniósł ją do sypialni.
A potem grzeczne zwierzątka dyskretnie odwróciły wzrok
i chrząknęły z zadowoleniem.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Szósty Zmysł, Wierzenia, mitologia i różne zjawiska
Ludzie naprawdę mają szósty zmysł pozwalający wykryć pola magnetyczne, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●t
Brin David Trzeci i szosty zmysl
Ludzie naprawdę mają szósty zmysł pozwalający wykryć pola magnetyczne 2
Williams Roseanne Zly chlopak T073
Williams Roseanne Gra po
Cathy Williams Włoskie wakacje
131 Duszpasterstwo indywidualne
Williams Accumulation, giełda(3)
131 166 ROZ w spr okreslenia Nieznany (2)
131
PaVeiTekstB 131

więcej podobnych podstron