R911 Weston Sophie Książę pustyni

background image
background image

Sophie Weston

Książę pustyni

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nowy Jork to raj dla cierpiących na bezsenność, po­

myślała Natasha Lambert, wyglądając z okna hotelowego.

To miasto nigdy nie śpi. Niech żyje Nowy Jork!

Dochodziła piąta rano, lecz mimo to chodniki były

pełne ludzi, a po mokrych od deszczu ulicach ciągnęły

się sznury samochodów.

Kim są ci ludzie? Idą do pracy? Wracają z nocnych

klubów? Z hotelu wyszła właśnie jakaś para, a portier za­

niósł do taksówki całą górę walizek.

Para... Pomimo działającego bez zarzutu centralnego

ogrzewania, zadrżała. Przestań! - zganiła się w duchu.

Wróciła do założonego papierami biurka. Stało ono

w niejakiej sprzeczności z jej wyglądem, bo w starym

swetrze i ulubionych kapciach w kształcie kotów w ni­

czym nie przypominała profesjonalnej bizneswoman.

Spojrzała na ekran laptopa, zastanawiając się, jakiego

koloru powinno być tło slajdów, które przygotowywała

na swoją prezentację. Niebieskie? Za zimne. Czerwone?

Zbyt agresywne.

Tak jak ja, pomyślała. Jej ostatni chłopak po dokładnej

analizie jej charakteru stwierdził, że jest istotą bez serca,

a kiedy ochoczo przyznała mu rację, sarknął gniewnie:

background image

- To nie miał być komplement.

- Może nie dla ciebie. Ja ciężko pracowałam na to, by

stać się taką, jaką jestem.

W tym momencie wyszedł.

Zadzwonił telefon.

- Tak?

- Cześć, Natasha.

- Cześć, Izzy - przywitała swoją najlepszą przyjaciółkę.

A może niebieski i czerwony? Taki mariaż może oka­

zać się całkiem dobry. Może rzeczywiście jest bez serca,

ale za to radzi sobie całkiem nieźle.

- Ojej, nie obudziłam cię? Która u was godzina?

- Kilka minut po piątej rano.

- O rany! Przepraszam. Ale nie spałaś?

- Lambert Research nigdy nie śpi.

- Zaraz, czasami jednak sypiasz. Co się stało?

- Mam rano spotkanie z szefem Head Honcho. Muszę

przygotować prezentację.

- Jaki on jest? - dopytywała się Izzy.

- Kto?

- Ten cały Head Honcho.

- Daj spokój. David Frankel jest niskim, grubym pra-

coholikiem, który nie potrafi trzymać przy sobie rąk, jeśli

pozwolisz mu podejść zbyt blisko.

- Brzmi okropnie.

- Bo tak jest. Dlatego został szefem. Mężczyźni, którzy

mają władzę, są okropni. To należy do ich obowiązków.

- Co ty, przesadzasz.

- Ani trochę. Wciąż takich spotykam w mojej pra­

cy. Nieustannie dokładają mi roboty, to jedna ich cecha,

a druga, że z żadnym z nich nie umówiłabym się za żadne

background image

skarby. Poza tym są w porządku. - Roześmiała się. - A te­

raz powiedz mi, z czym dzwonisz.

- Chodzi o weekend... - Izzy sprawiała wrażenie za­

kłopotanej.

- Nie mogę się go już doczekać. Chętnie się wybiorę na

babskie spotkanie. Mam za sobą ciężki tydzień.

Zmieniła tło na jasnozielone. Ekran rozjaśnił się jak

jarzeniówka. Natasha przechyliła głowę. Energetyzujący

czy może zbyt frywolny?

- Jest mała zmiana planów. A konkretnie miejsca.

- Co za problem? Więc gdzie się spotkamy?

- Cóż... To prywatny dom. Można powiedzieć, że go

wypożyczyłam. Zapisz adres. — Podyktowała go. - Na­

tasha, jest coś jeszcze...

Ton jej głosu zaniepokoił Natashę. Przerwała zabawę

myszką.

- Dobrze, Izzy. Mów, o co chodzi. Masz jakiś problem?

To jakaś ruina? Nie ma centralnego ogrzewania? Czy mo­

że muszę wynająć helikopter, aby się tam dostać?

- Gdyby tak było, na pewno byś to zrobiła.

- Jasne, że tak. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką

i nie widziałam cię ponad pół roku. Mam zacząć szu­

kać pilota?

- Nie, dojedziesz samochodem. To godzina drogi od

lotniska.

- W takim razie nie widzę problemu.

- Dobrze. Wracaj do pracy, zobaczymy się jutro. Masz

zarezerwowany lot?

-Tak.

- To dobrze. Będziemy miały cały dzień, żeby pogadać,

zanim tam dotrzemy.

background image

- Izzy, co się dzieje? Masz jakieś kłopoty?

- Nie, chodzi tylko o to, że... Możesz mieć pewne trud­

ności z odnalezieniem Serenaty. Przyślę ci mailem mapę -

stwierdziła nienaturalnie radosnym głosem, jakby chciała

coś powiedzieć, lecz nie mogła się zdobyć na odwagę.

Natasha zmarszczyła brwi. Izzy nigdy się tak nie za­

chowywała. Przynajmniej od czasu, gdy...

Otrząsnęła się ze złych wspomnień. To już przeszłość.

Obie wydostały się z dżungli żywe, podobnie jak reszta.

Wszystko skończyło się dobrze. Za jakiś czas znikną też

nocne koszmary.

To jednak nie tłumaczyło dziwnego zachowania Izzy.

- Powiesz mi wreszcie, co się stało?

- Wychodzę za mąż.

- Co?!

- Za mąż. Wiem, wiem. To wszystko stało się tak nagle.

Tylko że on musi wyjechać i w ten weekend chcemy zro­

bić zaręczynowe przyjęcie.

Natasha nic nie powiedziała. Izzy była rozsądną, moc­

no stąpającą po ziemi kobietą, ale jak wszyscy, miała sła­

by punkt. Ona wiedziała, co nim było. Izzy była w biurze,

a ponieważ pracowała z nią również jej kuzynka Pepper, na

pewno nie chciała przy niej zdradzać osobistych tajemnic.

- Posłuchaj, zobaczymy się w piątek i wtedy wszystko

ci opowiem. Dobrego lotu. - Izzy rozłączyła się.

Dobrze. Poczeka do piątku, ale wtedy Izzy będzie mu­

siała powiedzieć jej wszystko ze szczegółami.

Tymczasem musi zająć się swoją prezentacją. Ponow­

nie przeniosła wzrok na monitor i zdecydowała się na

purpurowe tło dla swoich slajdów.

background image

Sala tronowa była jedną z najbardziej okazałych sal

w całym pałacu. Emir Saraq siedział we francuskim fotelu,

który nie bardzo pasował do wystroju wnętrza, i zaprosił

nowo przybyłych, aby zajęli miejsce na niewielkiej sofie.

- Dziadku, wiesz, że nie podlegam twoim rozkazom -

powiedział wysoki ciemnowłosy mężczyzna.

- Podlegasz, kiedy tu przebywasz.

- Przyjechałem tylko na chwilę.

Ich spojrzenia spotkały się. Wzrok emira był spokoj­

ny i władczy. Ze spojrzenia młodego mężczyzny nie spo­

sób było nic wyczytać. Potrafił doskonale maskować swo­

je uczucia.

- Nie kłóćmy się, Kazim. To bardzo ważne.

Taka łagodność nie leżała w naturze emira, jednak Ka­

zim znał jego talenty aktorskie.

- Chodzi o kolejne zaaranżowane małżeństwo?

- Nie. Ustaliliśmy już, że sam zdecydujesz, kiedy się

ożenisz.

- Jeśli w ogóle się ożenię.

- Jeśli się ożenisz - powtórzył z wyraźną niechęcią

dziadek.

- I z kim się ożenię.

-Tak.

Emir dodał coś pod nosem, ale Kazim udał, że tego

nie słyszy. Czasem tak było lepiej, jeśli w ogóle miał za­

chować poprawne stosunki z dziadkiem.

- Łamiesz tradycję i nikogo nie słuchasz, ale dobrze

wypełniasz swoje obowiązki.

- Dziękuję.

- Chciałem się z tobą widzieć, bo pojawiły się pewne

groźby.

background image

- Pod twoim adresem? - Kazim wyraźnie się zaniepo­

koił.

- Nie. Pod twoim. - Gdy Kazim nie odpowiedział, do­

dał: - A więc wiedziałeś o tym.

- To nie pierwszy raz, kiedy zdarza się coś takiego.

- Jesteś dla nich doskonałym celem, nie rozumiesz tego?

Emir od dawna nalegał, by Kazim wrócił do Saraq,

gdzie byłby bezpieczny. Nie podobało mu się, że następ­

ca tronu podróżuje po świecie, angażując się w działal­

ność pacyfistyczną.

- Ta twoja Międzynarodowa Rada Pojednawcza to świet­

ny pomysł. Bardzo wzniosły. - Zrobił pauzę. - Tylko przed­

wczesny o jakieś pięćdziesiąt lat.

- Nie mogę tyle czekać. - Kazim wiele razy kłócił się

z dziadkiem o swoją polityczną działalność.

- Uważam, że nie dbasz o swoje bezpieczeństwo. Zwol­

nienie ochrony i służących na cały weekend to bardzo

nierozsądne posunięcie.

- Mam chyba prawo do odrobiny prywatności.

- Ja dbam o swoją.

- Tak, zatrudniając całą armię ochroniarzy.

- Jeśli to kobieta, przyprowadź ją do pałacu. Tu będzie­

cie bezpieczni i nikt nie zakłóci wam spokoju.

- Nie chodzi o kobietę

- A zatem szkoda. Zbyt dużo pracujesz. Powinieneś się

trochę rozerwać. - Po raz pierwszy dziadek uśmiechnął się.

Obaj wiedzieli, że Kazim nie zamierza zatrzymać się

w pałacu. Nigdy tak nie robił. Na spotkanie z dziadkiem

zjawił się prosto z samolotu, który już był szykowany do

powrotnej drogi.

Emir wiedział ponadto, że jeśliby doszło między nimi do

background image

konfrontacji, Kazim bez wahania opuściłby Saraq, gdyby

był pewny, że racja jest po jego stronie. Tym razem jednak

nie chodziło o zwykłą sprzeczkę. Dziś nie był emirem, tylko

dziadkiem, który troszczy się o bezpieczeństwo wnuka.

- Przynajmniej zostaw straż w Serenacie.

- To, w jaki sposób przyjmę swoich przyjaciół, to moja

prywatna sprawa.

- Przyjaciół! - wybuchnął emir, nie kryjąc głębokiej

troski o wnuka. - Co to za przyjaciele, którzy narażają

cię na niebezpieczeństwo?

- To tylko dwa dni - powiedział miękko Kazim.

- A wiesz, ile czasu trzeba snajperowi, by wycelować

i pociągnąć za spust?

- Poproszę Toma, żeby dokładnie sprawdził teren. I spro­

wadzę ochroniarzy. Ale nie mogę pozwolić, aby przyjęcie

zaręczynowe mojego przyjaciela zakłócał pluton uzbrojo­

nych żołnierzy.

- Sprawdziłeś listę gości?

- Dominik to mój przyjaciel. Razem wspinaliśmy się

w górach. Moje życie zależało od niego, a jego ode mnie.

Oczywiście, że nie sprawdzałem listy gości.

- Odwołaj przyjęcie!

- Zrobiłbyś to na moim miejscu? - Wiedział wiele o prze­

szłości dziadka. Odwaga i lojalność zawsze liczyły się dla

niego najbardziej. - To, jaki jestem, to spuścizna po moich

wspaniałych przodkach. Także i po tobie.

- Ot, mądrala - mruknął emir. - Nim się obejrzysz, a do­

staniesz od życia po głowie.

- Kiedy to się stanie, pierwszy się o tym dowiesz - od­

parł z figlarnym uśmieszkiem Kazim, po czym skłonił

lekko głowę i wyszedł.

background image

Jego osobisty sekretarz czekał na zewnątrz, obok kli­

matyzowanego pojazdu.

- I co?

- Dziadek szpieguje mnie w moim domu. Chce, żebym

obstawił Serenatę ochroną. Daj mi kluczyki.

Martin podał mu je z pewnym wahaniem.

- Chodzi o przyjęcie zaręczynowe Dominika, tak?

- Tak.

- No cóż, nie można odmówić mu pewnej racji.

- Posłuchaj, Martin. Przez całe życie jestem otoczony

ochroniarzami. Choć raz chcę mieć normalne przyjęcie,

jak zwykły człowiek.

- To twoja decyzja - powiedział z westchnieniem se­

kretarz, wiedząc, że tym razem nic nie wskóra.

- Jeśli nie mogę zaufać człowiekowi, z którym się wspi­

nałem, nie mogę zaufać nikomu.

Martin rozumiał go, ale do jego obowiązków należało

przypominanie szefowi o grożących mu niebezpieczeń­

stwach.

- Nie wspinałeś się z jego dziewczyną ani z jej przyja­

ciółmi.

- Sądzisz, że Synowie Saraq mogą nasłać na mnie za­

machowca? - Kazim nie krył zdumienia.

- To mało prawdopodobne, ale musimy być gotowi na

wszystko.

- Daj spokój. - Uśmiechnął się. - Teraz myślę tylko o tym,

że być może narzeczona Dominika jest piękną blondynką.

Wsiedli do auta i ruszyli w drogę.

Ku rozpaczy Martina i Toma Soltano, który był sze­

fem bezpieczeństwa, przez całą powrotną drogę do Lon­

dynu Kazim pozostawał we frywolnym nastroju. W pew-

background image

nej chwili, gdy powiedział coś szczególnie absurdalnego,

Martin nie wytrzymał.

- Chyba żartujesz! - wybuchnął.

- Wręcz przeciwnie. Nigdy nie żartuję na temat swo­

jej pracy.

Rzeczywiście, Kazim traktował swoją misję pokojową

z największą powagą. Od lat prowadził mediacje w roz­

licznych konfliktach, w które jego kraj był uwikłany.

Martin pomagał mu w tym dziele. Teraz rozłożył przed

Kazimem rozkład zajęć. Były tam wypisane wszystkie

spotkania na sześć miesięcy naprzód.

- Tylko zobacz. Nie masz ani chwili wolnego czasu.

- W takim razie będę go musiał wygospodarować.

- Może dlatego jesteś taki dobry w negocjacjach poko­

jowych, że wszyscy zaczynają cię nienawidzić i chcą jak

najszybciej kończyć rozmowy.

Tom Soltano roześmiał się, po czym szybko zakasłał,

aby ukryć swoją reakcję.

- Dobry sposób, bo skuteczny.

- Spójrz na ten miesiąc. Nowy Jork, Paryż, Saraq, In­

donezja, Turcja. Nie wiesz nawet, czy zdołasz dojechać

na ślub Dominika.

- Mam być pierwszym drużbą. Po prostu podam

Dominikowi obrączki. Ile to może zająć czasu?

- Byłeś kiedykolwiek na angielskim ślubie?

- Naturalnie.

- Na takim prawdziwym, hucznym ślubie? Z ciotkami

w ogromnych kapeluszach i zapłakanymi matkami?

Kazim zacisnął usta.

- Matki zawsze płaczą na ślubach, czy to w Bombaju,

czy na Ziemi Banina.

background image

- To prawda - wtrącił się do rozmowy Tom. - Ale bry­

tyjski pierwszy drużba to nie byle co. Uwierz mi, sam nim

byłem. Taki ktoś ma znacznie więcej do zrobienia niż tyl­

ko podać ślubne obrączki.

- On ma rację.

- No mów, Tom. Przestrasz mnie.

- Spada na ciebie wielka odpowiedzialność. Musisz wy­

prawić takie przyjęcie, którego pan młody nie zapomni

do końca życia. To jego ostatnie godziny wolności, więc

powinien je spędzić w niepowtarzalny sposób.

- Następnego dnia musisz go reanimować i zaprowa­

dzić do kościoła - wtrącił Martin.

- Zaraz po ceremonii ślubnej Dominik wybiera się na

biegun południowy. Na pewno nie będzie żadnego pijań­

stwa. Co jeszcze?

- Będziesz musiał zapanować nad tłumem niezna­

nych ci ludzi, powiedzieć im, co i kiedy mają robić. Cho­

dzi między innymi o rozchichotane druhny i niesforne

dziewczynki, których zadaniem jest we właściwym mo­

mencie sypać kwiatki. Do tego cała czereda chłopców,

którzy nie potrafią usiedzieć w miejscu.

- Innymi słowy, będę wodzirejem. Dam sobie radę.

W końcu przez całe życie nie robię nic innego.

Martin wzniósł oczy do nieba, natomiast Tom stwier­

dził z powagą:

- Nie żartuj sobie, to naprawdę bardzo niebezpieczne.

Będziesz tam siedział jak żywy cel, Kazim. Może ciebie

zastąpimy?

- Mowy nie ma.

- Będziesz musiał wygłosić przemówienie na cześć

państwa młodych.

background image

- To też robię przez całe życie.

- Ale to co innego. Żadna tam poważna mowa, tylko

taka od serca, no i okraszona dowcipami. - Tom nagle

wyszedł z roli surowego ochroniarza. - Znasz jakieś za­

bawne zdarzenia z życia Dominika Templeton-Burke'a?

Na weselu zwykle się je przytacza, ku uciesze gości. Taka

mowa powinna być i wzruszająca, i zabawna.

Po raz pierwszy Kazim lekko pobladł, co Tom i Martin

odnotowali z satysfakcją.

- No i główna druhna! Poprowadzisz ją tuż za młodą

parą, a wszystkie ciotki będą szeptać, że uroczo wygląda­

cie i być może... - straszył Tom.

- Nie wolno ci też zapominać o innych druhnach,

szczególnie o tej najbrzydszej. Będziesz musiał ją adoro­

wać i tańczyć z nią, żeby nie poczuła się samotna.

- Musisz dopilnować, żeby nie zaginął żaden prezent,

a także będziesz przedstawiał sobie ludzi. Nie możesz też

dopuścić, aby teściowe skoczyły sobie do gardeł, a teś­

ciowie upili się w trupa. Na tobie spoczywa też odpowie­

dzialność, żeby samochód młodej pary nie został znisz­

czony przez nadmiernie rozentuzjazmowanych gości.

- Chyba trochę przesadzacie - niepewnie stwierdził

Kazim.

- Ani trochę - z mocą powiedział Martin.

- Tom był świadkiem i jakoś to przeżył. Ja też dam so­

bie radę.

- Naprawdę nie wiesz, w co się pakujesz - z troską

mruknął Tom.

Przez kolejnych dziesięć minut opowiadali mu najbar­

dziej mrożące krew w żyłach historie z życia pierwszego

drużby, bawiąc się przy tym przednio.

background image

- Nie myśl sobie, że przylecisz, postoisz chwilę obok

Dominika i wrócisz do domu. Nic z tego.

- Zadzwoń do niego i powiedz, żeby znalazł sobie ko­

goś innego. Nie masz innego wyjścia.

- W żadnym razie. Dałem mu słowo.

- Ale nie wiedziałeś wówczas, w co się pakujesz.

- Jeśli nie poradzę sobie z czymś tak prostym, nie pora­

dzę sobie z niczym. Poza tym dałem słowo.

Martin wiedział, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Ka-

zim obiecał, sprawa skończona.

- Nie pozostało nam nic innego, jak pogratulować naj-

brzydszej z druhen - mruknął Tom.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Ku niewymownej uldze Toma i Martina pośród gości,

którzy zaczęli wypełniać rezydencję Kazima w piątkowy

wieczór, nie było ani jednej blondynki. Panna młoda oka­

zała się niezwykle zgrabną, płomiennie rudą pięknością.

- Syndrom wielkiego domu - powiedział Dominik,

kiedy jego narzeczona poszła na górę się przebrać.

- Słucham? - zdziwił się Kazim.

- Kiedy zabrałem Izzy do domu, by przedstawić ją ro­

dzicom, była trochę speszona. Teraz na widok portretów

przodków wiszących na ścianach dostaje gęsiej skórki.

Dekorator wnętrz ozdobił ściany Serenata Place obraza­

mi przedstawiającymi sceny z polowań. Na jednym z nich

mężczyzna w szkarłatnym płaszczu cwałował gdzieś na si­

wym koniu.

- To nie są moi przodkowie.

- Powiem jej to. Na pewno trochę się uspokoi - uśmiech­

nął się Dominik. - Ale nie dlatego tak bardzo Izzy jest

zdenerwowana.

- A co się stało?

- Nie przyjechała jej najlepsza przyjaciółka. Nie może­

my ogłosić zaręczyn, dopóki się tu nie zjawi.

- Co masz zamiar zrobić?

background image

- Zamordować ją.

- Zawsze jakieś wyjście. A jeśli się nie powiedzie, masz

plan B?

- Będę musiał wszystko przełożyć. Ogłoszenie zarę­

czyn, szampana, sztuczne ognie, wszystko. Wstrzymam

się z tym wszystkim do jutra, mając nadzieję, że ta cho­

lerna baba wreszcie dojedzie.

-Nie ma sprawy. Twoi goście mogą zostać u mnie

przez cały weekend.

- Wielkie dzięki. Widzę, że w przeciwieństwie do Izzy

mogę polegać na swoich przyjaciołach.

- Dobrze znasz tę dziewczynę?

- Pannę Eksplozję? Nie, jeszcze jej nie poznałem.

- Panna Eksplozja?

- Nie jest w twoim typie - roześmiał się Dominik.

- Mówiłeś, że jej nie widziałeś.

- Nie, ale wystarczy mi to, co opowiedziała mi o niej

Izzy. Szalona feministka, która korzysta ze wszystkich do­

brodziejstw życia w wielkim mieście.

- Nie wiem, dlaczego uważasz, że nie jest w moim typie.

- Dlatego, że twoim zdaniem kobiety potrafią jedynie

odbierać róże, wzruszać się poezją i pilnować domowego

ogniska. A zbawienie świata pozostawiasz sobie.

- Hm, całkiem zabawnie to ująłeś, ale... - Rozległ się

dźwięk komórki. Kazim otrzymał wiadomość od Toma.

Miał natychmiast do niego zadzwonić, chodziło o no­

we informacje dotyczące gróźb. - Przepraszam, Domi­

nik, ale to poważna sprawa. Później dokończymy naszą

rozmowę.

- Powiem Izzy, żeby zeszła na dół. Najwyższy czas

zacząć imprezę.

background image

- Nie zapomnij powiedzieć ludziom od sztucznych og­

ni, żeby jutro przyjechali.

Natasha miała zły dzień. Po pierwsze, purpurowe tło

na jej slajdach, podobnie jak wspaniała prezentacja, nie

pomogły jej załatwić interesów tak, jak zamierzała, Da-

vid Frankel nie zamierzał puścić jej wolno, zanim nie zje

z nim kolacji.

Zadawał tysiące pytań, przez co szansa, że zdąży na

samolot, malała z każdą chwilą. Uśmiechnęła się prze­

praszająco i poszła do toalety, aby zadzwonić do Izzy. Po­

nieważ telefon przyjaciółki nie odpowiadał, zostawiła

wiadomość. „Izzy, spóźnię się. Zatrzymały mnie interesy.

Wybacz, kochanie. Zobaczymy się wkrótce".

Ostatni lot był opóźniony z powodu mgły. Kiedy Na­

tasha doleciała na miejsce, był już sobotni wieczór. Wyna­

jęła limuzynę i ruszyła w drogę. Mijała wąskie ulice Sus-

sex, drżąc z zimna. Nogi w cienkich pantofelkach zmarzły

jej na kość.

W końcu dostrzegła tabliczkę „Serenata Place. Teren

prywatny". Limuzyna zatrzymała się przed masywną., ku­

tą bramą. Natasha otworzyła okno i powiedziała do ka­

mery:

- Panna Lambert do panny Dare.

Odpowiedziała jej cisza. Dopiero po jakiejś minucie

brama bezszelestnie się otworzyła.

- Świetnie. Brakuje jeszcze tylko starego klucznika -

mruknęła, zamykając okno. - Czemu Izzy nie powiedzia­

ła mi, że wynajęła gotycki zamek?

Szofer dyskretnie milczał.

Wreszcie limuzyna zatrzymała się. Kierowca wysiadł,

background image

wyjął bagaż, zadzwonił do domu, na koniec otworzył

drzwi Natashy.

- Dziękuję. - Wysiadła niczym księżniczka.

Miała dziwne uczucie, że ktoś ją obserwuje, jednak

nigdzie nie dostrzegła żadnego znaku życia. Weszła po

marmurowych schodach i stanęła przed drzwiami.

- Mam nadzieję, że to właściwe miejsce - zaczęła, ale

kierowca zniknął, jakby go ktoś gonił.

Nabrała głęboko powietrza w płuca i nacisnęła moc­

no dzwonek. A potem jeszcze raz. Cały czas miała wra­

żenie, że ktoś patrzy na nią z ukrycia. Przechyliła głowę

i zaczęła nasłuchiwać. Żadnych kroków czy choćby czy­

jegoś oddechu...

Wiedziała jednak, że ktoś tam jest. Poczuła, jak kolana

się pod nią uginają, a po plecach zaczyna płynąć zimny pot.

Bądź ostrożna.

Instynkt podpowiadał jej, że gdzieś czai się niebezpie­

czeństwo, a ona ufała swojemu instynktowi.

- Kto tam jest?

Zza krzaków wyłonił się mężczyzna. Był wysoki, miał

na sobie ciemne ubranie. Sprawiał wrażenie profesjona­

listy, choć nie miała pojęcia, czym może się zajmować.

W pełni nad sobą panował i kontrolował każdy ruch.

Drugie wrażenie, jakie odniosła, było mniej korzystne.

Totalna arogancja.

Znała takich facetów, pracowała z nimi na co dzień.

Kiedyś omal nie straciła życia przez takiego typka. Przy­

brała obronną pozę.

Mężczyzna przyglądał się jej w milczeniu. Przypo­

minał jej dzikie zwierzę, które przed atakiem szacuje

swoją ofiarę.

background image

Nie, nie pozwoli, aby cień przeszłości znów zaczął mą­

cić w jej życiu.

- Dobry wieczór - powiedziała spokojnie.

- Tak? - zagadnął nieznajomy niezbyt przyjaźnie.

Inna kobieta być może poczułaby się onieśmielona, ale

nie Natsha.

- Zostałam tu zaproszona.

- Kim pani jest?

- Nazywam się Lambert i zostałam zaproszona przez

pannę Dare. Powiedziałam to już panu przez domofon.

Czy muszę powtarzać?

- Lambert? - Znów ten nieprzyjazny ton.

-Natasha Lambert. Panna Dare zaprosiła mnie na

weekend.

Sprawiał wrażenie, jakby przemyśliwał jej słowa, i to

bardzo wolno.

- Czy mówi pani o weekendzie, który zaczął się wczo­

raj wieczorem, czy też tego ranka?

Gdyby nie było tak piekielnie zimno, Natasha powie­

działaby mu do słuchu, teraz jednak marzyła tylko o tym,

by wreszcie znaleźć się w ciepłym domu.

- Coś mnie zatrzymało - powiedziała przez zaciśnię­

te zęby.

- Co takiego?

-Klient w Nowym Jorku zażądał dodatkowego

spotkania.

Zmarszczył brwi.

- Kiedy było to spotkanie?

Kolejny podmuch lodowatego wiatru wziął ją w swe

objęcia.

- W czwartek wieczór.

background image

- Dlaczego nie przyleciała pani nocnym lotem?

- Start opóźnił się z powodu mgły. Ale czy nie wystar­

czy już tych pytań? Przyjechałam tu, aby spędzić weekend

z przyjaciółmi, a nie tłumaczyć się przed jakimś tam...

odźwiernym - dokończyła bardzo zadowolona z siebie.

- Hm... Czy ja dobrze słyszę?

- Ktoś w końcu musiał nacisnąć guzik, żeby otworzyć

mi bramę. To byłeś ty? - Odźwierny schylił głowę, co po­

czytała za potwierdzenie swoich słów. - Więc wiesz, że

mnie tu oczekują. - Wskazała ręką walizkę. - Zechcesz

wziąć mój bagaż? - Gdy spojrzał zdumiony na Natashę,

dodała łaskawie: - Nie martw się, nie jest ciężka. - Wresz­

cie się uśmiechnął, a w jego policzkach ukazały się dwie

głębokie bruzdy. Nawet podobny do człowieka, pomyśla­

ła Natasha. - Gdzie jest panna Dare?

- Przyjęcie jest w ogrodzie.

- Dzięki Bogu, że w ogóle jest tu jakieś przyjęcie.

- Masz jakiś dowód tożsamości? - z powagą spytał

odźwierny.

- Chyba żartujesz! - Ruszyła po schodach, on za nią.

Nie dała się jednak wyprzedzić i pierwsza dopadła drzwi.

- Co ty sobie wyobrażasz? - spytała gniewnie.

- Paszport. Musisz mieć z sobą paszport. Dopiero co

przyleciałaś z innego kraju.

- To chyba oczywiste.

- W takim razie pokaż mi go.

- Ciekawa jestem, kim byłeś, zanim zostałeś odźwier­

nym. - Mimo rozpierającej ją złości wyjęła jednak do­

kumenty. - Celnikiem? Inspektorem podatkowym? Stare

przyzwyczajenia nie odpuszczają, co?

W milczeniu lustrował jej paszport. Nie cierpiała zdję-

background image

cia, któremu właśnie się przyglądał. Zrobiła je niemal

dziesięć lat temu, zaraz po tym, jak wróciła z dżungli. Po­

szła do fotografa bez makijażu, a długie kręcone włosy

sprawiały, że wyglądała jak uczennica.

- Mało podobna. - Oszacował ją wzrokiem. - Ona czy

nie ona? Oto jest pytanie.

Natasha zdecydowanie nie polubiła odźwiernego. Jak

śmiał z niej kpić? Wyrwała mu paszport i schowała go

do torebki.

- Zadowolony?

- Mam nadzieję, że panna Dare cię rozpozna.

-Co?

- Paszport można podrobić.

- Dam ci radę, mniej telewizji, więcej pomyślunku.

Mam tego dosyć, dzwonię do Izzy.

Błyskawicznie wyrwał jej z ręki komórkę i odrzucił na

trawnik.

- Mój telefon... Jak śmiesz! - Była tak wściekła, że prze­

stała nad sobą panować. Zamierzała poczęstować odźwier­

nego solidnym kopniakiem, niestety trafiła w swoją waliz­

kę, która zaczęła zsuwać się po schodach. - Odczepisz się

wreszcie ode mnie? - krzyknęła rozsierdzona.

On jednak jej nie słuchał, tylko uważnie śledził wpra­

wioną w ruch walizkę.

- Na co czekasz? - spytała drwiąco. - Aż wybuchnie?

Spojrzał na nią oczami twardymi jak stal.

- Raczej nie.

- Nieprawda. Boże, ty naprawdę myślałeś, że ona wy­

buchnie! - Już nie była wściekła, tylko zaniepokojona. Co

tu się dzieje? Gdzie ona trafiła? I w co, do diabła, wpako­

wała się Izzy?

background image

Odźwierny zbiegł ze schodów i chwycił walizkę, a po­

tem niósł ją, jakby zawierała dynamit.

- Chodź ze mną - rzucił przez ramię.

Natasha podreptała za nim ścieżką, która wiodła wo­

kół posesji.

- Już wiem, za co cię wyrzucili z akademii policyj­

nej! - stwierdziła radośnie. - Za dużo mięśni, za mało

mózgu.

Nawet nie udawał, że jej słucha. Szedł energicznym

krokiem, nie zważając, że jest zimno, a Natasha miała

pantofelki na obcasie. Zacisnęła zęby. Za nic go nie po­

prosi, by zwolnił! A kiedy została w tyle, cisnęła markowe

buciki w krzaki i boso dogoniła odźwiernego.

Nic nie zauważył.

Przynajmniej niesie moje walizki, pocieszała się w du­

chu, stąpając bosą stopą po twardej ziemi.

Przyjęcie było w toku. Zaproszono ponad dwadzieścia

osób. Śmiechy, tańce i wyborne trunki, po prostu żyć, nie

umierać. Obowiązywały stroje swobodne, panie - spód­

nice i żakiety, panowie - dżinsy i swetry. Tylko odźwierny

wystroił się w ciemny garnitur.

Spojrzała na tłum gości i westchnęła. Mogła pożegnać

się z panieńskim weekendem! A tak marzyła, że siądą so­

bie z Izzy, będą popijać dobre winko i gadać, gadać, ga­

dać. .. Ot, kolejny utracony raj, pomyślała smętnie. Ale

skoro tego chciała Izzy... Natasha wyprostowała ramiona

i przybrała uśmiech numer pięć, czyli towarzyski.

Obok niewielkiego jeziora paliło się ognisko. W po­

wietrzu unosił się zapach pieczonych kiełbasek, ziemnia­

ków w mundurkach i wina.

- Natasha! Natasha! Myślałam, że już nigdy nie doje-

background image

dziesz. - Izzy wyłoniła się z tłumu i podbiegła, by ją

uściskać.

- Przepraszam. Próbowałam wysłać ci wiadomość. -

Odwzajemniła uścisk, a potem przyjrzała się przyjaciół­

ce.. - Izzy, na Boga, co ty masz na sobie?

- Żakiet na futerku. Przynajmniej w nim nie marznę. Nie­

ważne, jak w tym wyglądam. Później będzie pokaz sztucz­

nych ogni. Ludzie nie będą patrzeć na mnie, tylko na niebo.

- Jesteś beznadziejna. Nikt się nie domyśli, że pracu­

jesz w modzie.

- Za to o tobie każdy tak pomyśli. - Spojrzała z uzna­

niem na kostium Natashy. - Gdzie ją znalazłeś, Kazim?

- Przed drzwiami - odparła za niego Natasha.

- Jak prezent gwiazdkowy - stwierdziła rozpromienio­

na Izzy.

- Raczej jak natrętnego robaka - mruknęła. Spojrzała

na odźwiernego, który, jak się okazało, miał jednak jakieś

imię. - Pewnie dlatego, że się spóźniłam, Kazim uznał,

że nie ma mnie na liście gości. Bardzo bystre posunięcie

- zakończyła z sarkazmem.

- Gdybyś po prostu zadzwoniła... - Spojrzał na nią bez

cienia skruchy.

- On ma rację, Tash. Kiedy nie przyjechałaś wczoraj,

pomyślałam, że w ogóle się nie zjawisz.

- Przecież wysłałam ze sto wiadomości!

- Och... Wybacz, ale w całym tym zamieszaniu zapo­

mniałam naładować telefon.

- Naprawdę nie odebrałaś żadnej wiadomości?! Więc

co, twoim zdaniem, robiłam?

- Pomyślałam, że wydarzyło się coś ważnego i nie mo­

żesz przyjechać. Jak to w biznesie.

background image

- Naprawdę uważasz, że mogłabym się tak zachować?

- Natasha nie kryła oburzenia. - Boże, ty tak uważasz...

- Nie, ale wiem, jak bardzo jesteś zajęta.

- I co z tego? Jak się umawiam, to...

- Zaraz, spokojnie, Tash. Ile razy wystawiłaś mnie w tym

roku do wiatru? - spytała z uśmiechem Izzy. - Ale nie rób

takiej skruszonej miny. Najważniejsze, że tu jesteś.

Kazim najwyraźniej miał na ten temat inne zdanie, ale

powstrzymał się z komentarzem.

- Cóż, mimo wszystkich trudności przedarłam się przez

rozstawione straże. - Spojrzała na Kazima. - Czego nie da

się powiedzieć o moim telefonie.

- A co się z nim stało? Zostałaś okradziona?

- W pewnym sensie tak. - Oskarżycielsko popatrzyła na

Kazima. Nie, chyba jednak nie jest odźwiernym, pomyślała.

- To straszne. - Izzy objęła przyjaciółkę.

- Jakoś sobie poradzę - stwierdziła Natasha, nie spusz­

czając wzroku z Kazima. Miała szczery zamiar się z nim

rozprawić, a sądząc po jego minie, był tego świadom.

Nie truchlał jednak ze strachu, o nie. Widać było, że

czuje się znieważony i domaga się rewanżu.

Co miała z tym fantem zrobić? Przez moment odczuła

niepokój, ale po chwili opanowała się. Nigdy nie uciekała

przed wyzwaniami.

Pokaż, co potrafisz, powiedziała do niego w duchu.

Niedługo się przekonasz, odrzekł jej bez słów.

Panna Eksplozja i Olbrzym.

Nadszedł czas na decydujące starcie.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Tylko najpierw musi się przebrać w coś ciepłego. W swo­

jej arogancji Kazim sądził, że drży ze strachu przed nim.

- Mówiąc szczerze, Izzy, chętnie zmienię ten kostium

na coś wygodniejszego. Możesz pokazać mi, gdzie jest

mój pokój?

- Jasne. Musisz umierać z zimna.

- Nie jest mi najcieplej. Chętnie pożyczyłabym od cie­

bie sweter. Nie przyszło mi do głowy, żeby jakiś zabrać.

- Znając cię, wzięłaś z sobą niewiele rzeczy i pewnie

nie tylko swetra ci brakuje.

- Na razie wystarczy mi sweter.

- Oczywiście. Zaraz ci czegoś poszukam. - Ze zdumie­

niem dostrzegła jej bose stopy. - Hm, potrzebujesz rów­

nież butów.

- Zostań ze swymi gośćmi - wtrącił oschle Kazim.

- Zaprowadzę pannę Lambert do jej pokoju. Mam też

mnóstwo zapasowych swetrów.

Izzy uniosła brew, jakby coś w jego tonie ją zdziwiło.

Bo też dziwiło. Skąd ta jawna niechęć do Natashy? Prze­

miły Kazim potrafi jednak być arogantem.

- Wkrótce zacznie się pokaz sztucznych ogni - oznaj­

mił, jakby to miało ostatecznie ją przekonać.

Natasha wciąż miała nadzieję na krótkie tete-a-tete

background image

z przyjaciółką, ale rozumiała, że przynajmniej teraz to

niemożliwe.

- Zajmij się gośćmi. Jeśli Kazim zaprowadzi mnie do

mojego pokoju... - uśmiechnęła się lekko w jego kierun­

ku, uważając, by nie napotkać jego wzroku - .. .szybko się

przebiorę i do was dołączę.

- Dobrze, niech tak będzie.

Kazim odwrócił się i ruszył korytarzem. Natasha po­

dążyła za nim tak szybko, jak tylko mogła tego dokonać

na bosaka. Wyszli na rozległy taras, a potem na trawnik.

Było jej zimno w nogi i zaczęła żałować, że pod wpływem

nagłego impulsu wyrzuciła bury. Ale cóż, daremne żale.

Kazim szedł przed nią w milczeniu.

- Czy zostałam już prześwietlona i zidentyfikowana przez

najtajniejsze służby Serenata Place? - rzuciła w stronę jego

pleców.

-Tak.

- A więc nie utną mi głowy. Co za ulga!

- Nie, nie utną. A szkoda.

Wyczuła w jego głosie delikatny obcy akcent. Ledwie

wyczuwalny, ale jednak.

- Jednemu szkoda, drugiemu nie - stwierdziła sentencjo­

nalnie. - Słuchaj, dlaczego tak bardzo mnie nie lubisz?

- Odźwierny nie jest od tego, by kogoś lubić czy nie

lubić.

Mówił obojętnym, monotonnym tonem, przez co je­

go kpiny jeszcze nabierały ostrości. Dobry jest, pomyśla­

ła z uznaniem. Zaczynał jej się podobać. Dlaczego facet

z takim tupetem i poczuciem humoru marnuje się jako

odźwierny?

Zanim zdążyła zalać go pytaniami, otworzył przed nią

background image

drzwi do domu. Przeszła obok niego, dziwiąc się, jak jest

wysoki i silny. Jednak to nie jego postura zrobiła na niej naj­

większe wrażenie. Ani nawet nie jego wygląd. Dopiero teraz,

w świetle, dostrzegła, że jest jednym z najprzystojniejszych

mężczyzn, jakich zna. Nie tyle ładny, co właśnie bajecznie

przystojny. Choć jego oczy pozostawały zimne jak stal, krył

się w nich ogień, którego nie był w stanie ukryć.

Nie chciałaby wyprowadzić go z równowagi. Takich

ludzi należy się bać, pomyślała.

I od razu poczuła złość. Ona nikogo się nie boi. Stawi

czoło każdemu wrogowi! Zawsze tak było, jest i będzie.

Drzwi prowadziły do staroświeckiej oranżerii, całej ze

szkła i drewna. Było w niej bardzo ciepło, rosły w niej

głównie cytrusy. Zauroczona, przystanęła w drzwiach,

rozkoszując się ożywczym zapachem.

Kazim wpadł na nią.

- Och! - Odskoczyła od niego jak oparzona i... zaklęła.

Złapał ją za łokieć.

- Ostrożnie.

Jego palce były zimne, ale sam uścisk wręcz przeciwnie.

To był taki niezwykły dotyk... Z wrażenia niemal zabra­

kło jej powietrza.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Wszystko w porządku?

- Mhm... - Uspokój się, do cholery!

- Łatwo cię wystraszyć.

Natasha wróciła na ziemię.

- Spróbuj, to się przekonasz - rzuciła chwacko.

Wzruszył tylko ramionami i ruszył w stronę głównych

drzwi.

Natasha czuła się, jakby stała na wielkiej scenie i gra-

background image

ła spektakl dla jednego widza. Co on takiego wie, czego

ja nie wiem? - pomyślała w popłochu. Nie zamierzała

jednak dać po sobie poznać, jak wielkie wrażenie na

niej zrobił. Spojrzała na wykładany dębowymi panela­

mi hol.

- Imponujący wystrój. - Na ścianach wisiały obrazy

przedstawiające sceny z polowań, a także portrety ubra­

nych w królewskie szaty ludzi. - Kto jest właścicielem te­

go domu? Chyba jakiś staroświecki bufon.

Kazim wyprostował się na całą wysokość.

- Właściciel z pewnością ceni sobie tradycję - oznaj­

mił tonem, który jasno wskazywał, że bardzo wątpi, czy

ona to zrozumie.

Jak tak, to bardzo proszę, panie odźwierny, pomyślała.

- Na tych obrazach nawet psy wyglądają, jakby nosi­

ły gorsety.

- Widzę, że nie należysz do miłośników sztuki.

- Nie należę do miłośników pompatycznych snobów.

Kazim spojrzał na obraz, obok którego akurat prze­

chodzili.

- Ten urzędnik rzeczywiście wygląda dość sztywno -

stwierdził ku jej zdumieniu. Zanim jednak zdążyła od­

powiedzieć coś sensownego, ruszył dalej korytarzem.

- Panna Dare uznała, że spodoba ci się egipski pokój.

Powiedziała, że przypadnie ci do gustu zwłaszcza żyran­

dol. Łazienka jest z początku wieku.

- Co w tym takiego niezwykłego?

Wyraz jego twarzy nie zmienił się, ale wiedziała, że po­

pełniła kolejny błąd.

- Z chęcią ci go pokażę - oznajmił tonem aktora, który

gra na scenie rolę miłego gospodarza.

background image

Jej brwi ściągnęły się w kreskę. Wróciły wątpliwości,

czy Kazim aby naprawdę jest tylko odźwiernym.

Ale oto otworzył przed nią masywne drzwi i zapalił świat­

ło. Stanęła w drzwiach, mrugając z niedowierzaniem.

Było tu dosłownie wszystko. Nie tylko ogromny ży­

randol, ale także rozłożyste łoże, antyczne meble i obrazy,

które wyglądały jak oryginalny Monet.

Choć wrażenie, jakie zrobiła na niej sypialnia, było

ogromne, nie mogła jej podziwiać w spokoju ducha. Za

bardzo bolały ją stopy, a zwłaszcza lewa pięta. Musiała się

w coś uderzyć, kiedy pędziła za Kazimem. Weszła do po­

koju, starając się przy tym nie utykać.

Podążył za nią. Postawił jej kosmetyczkę na półeczce

u wezgłowia łóżka i pogładził bogato zdobioną kapę.

- Dziękuję. - W taki sposób odprawia się służbę.

Nie zareagował. Otworzył jedną z szuflad, a potem

następne, sprawdzając ich zawartość, niczym ochroniarz

odpowiedzialny za bezpieczeństwo.

Natasha poczuła zapach lawendy i róż.

- Dom mojej babci pachniał podobnie - oznajmiła.

Kazim głośno zamknął ostatnią z szuflad.

- Swetry i koszule znajdziesz tutaj. Wybierz, na co

masz ochotę.

- Dziękuję - powtórzyła, otwierając drzwi i stając przy

nich w oczekiwaniu, aż Kazim wyjdzie.

Ponownie ją zignorował. Przeszedł przez pokój i otwo­

rzył podwójne drzwi.

- A oto odpowiedź na twoje pytanie. Łazienka!

Natasha westchnęła. Było jasne, że Kazim nie wyjdzie,

dopóki nie pokaże jej wszystkiego, co uzna za godne zo­

baczenia.

background image

- Naprawdę nie musisz służyć mi za przewodnika- Wiem,

jak odkręcać kurki.

- Ale te są wyjątkowe.

Co takiego może być trudnego w odkręcaniu kranów?

Spojrzała na niego podejrzliwie. Odwzajemnił spojrzenie,

a jego wzrok był nieprzenikniony. Nie ufała mu za grosz.

- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony. To...

Przerwała, zaskoczona tym, co ujrzała.

- Robi wrażenie, prawda? - spytał z nutką zadowolenia.

- Nie sądziłam, że... - Zebrała się w sobie. Nie pozwoli,

aby ten mężczyzna tak łatwo wyprowadził ją z równowa­

gi. - Rzeczywiście, interesująca. Egipska?

- Powiedziałbym, że egipska w stylu hollywoodzkim. Zo­

stała zaprojektowana przez tamtejszego scenografa. Impo­

nująca, nieprawdaż?

- Tak, masz rację - przyznała szczerze, a potem dodała:

- Brakuje tu tylko prawdziwego szejka.

- Hm... To się da zorganizować.

- Och, żartowałam.

Zaczął chodzić po łazience, wskazując drobne, ale god­

ne uwagi szczegóły. Słuchała go niezbyt uważnie.

Wszystkie blaty wykonane były z marmuru, podobnie

jak podłoga, sufit, a nawet okienne ramy. Ściany pokry­

te były hieroglifami i wizerunkami egipskich hurys. Na

środku umieszczono ogromną, wpuszczoną w podłogę

wannę w kształcie koła. Na jej brzegu znajdowały się dwa

oparcia pod głowę.

Gdyby była tu z Izzy, od razu wskoczyłyby do środka

i śmiałyby się aż do łez. Nie mogła jednak zaproponować

tego temu sztywnemu facetowi. A szkoda...

Był zbyt przystojny i bystry jak na odźwiernego, co nie

background image

dawało jej spokoju. Czuła się przy nim niepewnie. Będzie

musiała o nim pogadać z Izzy przy butelce wina.

Syknęła z bólu, który nagle przeszył jej piętę. Kazim

spojrzał na nią z uwagą. Nie chciała, aby dostrzegł, że coś

jej dolega.

- Dziękuję, że pokazałeś mi mój pokój. Teraz chciała­

bym się przebrać.

On jednak ani drgnął.

- Potłukłaś się?

-Co?

- Utykasz na nogę.

- Nic podobnego.

Nie zamierzał się sprzeczać z Natashą, o nie. Po prostu

patrzył na nią z pewną siebie miną.

Zareagowała po swojemu. Wyzywająco uniosła pod­

bródek i spojrzała Kazimowi w oczy.

-Co?

- Teraz, kiedy o tym myślę, przypominam sobie, że

utykałaś również w oranżerii.

- Możliwe. I co z tego?

- Jak się zraniłaś?

- Pomyślmy. Czyżby miało to coś wspólnego z tym, że

zostałam zmuszona do maszerowania na bosaka po nie­

równej ścieżce, i to po ciemku? Na pewno nie!

- Chcesz powiedzieć, że to moja wina? - spytał ze złością,

lecz zaraz złagodniał. - W takim razie muszę ci pomóc.

- Nic podobnego!

- Jesteś moim gościem.

Uśmiechnęła się wyzywająco.

-Jestem gościem Izzy Dare. - Wyraźnie się ziryto­

wał. Punkt dla niej. Niewielki, ale zawsze. Zadowolona

background image

ze zwycięstwa, skinęła głową w kierunku drzwi. - A te­

raz, jeśli pozwolisz, przebiorę się i za kilka minut zejdę do

ogrodu. - Po raz kolejny zignorował fakt, że go wyprasza.

Natasha wyprostowała się na całą wysokość. - Dziękuję

bardzo, ale...

Jednym ruchem posadził ją na kamiennej ławie, opie­

rającej się na nogach w kształcie zwierzęcych łap. Uklęk­

nął przed nią i podniósł jej nogę.

- Co ty zrobiłaś? - spytał, patrząc na podarte pończochy.

Poczuła się tak, jakby była małą dziewczynką, którą mat­

ka strofuje za to, że przez nieuwagę zdarła sobie kolano.

- Zgubiłam buty - odparła, starając się wyrwać nogę z je­

go uchwytu. Bezskutecznie. - Co ty sobie wyobrażasz?

Kazim w milczeniu obrócił jej stopę w kostce.

- Kość nie jest złamana - oznajmił.

- Bardzo mnie pan uspokoił, panie doktorze - zadrwiła.

Podniósł na nią wzrok, w którym dostrzegła coś na

kształt uśmiechu.

- Nie jestem lekarzem, ale mam spore doświadczenie.

Natasha w końcu uwolniła nogę.

- Kość jest cała, więc może teraz zostawisz mnie samą...

Podniósł jej drugą stopę.

Tym razem nic nie powiedziała. Jego place były tak cie­

płe, tak cudownie rozgrzewały jej zziębniętą skórę. Z wraże­

nia zapomniała, co chciała powiedzieć. Mogłaby tylko sie­

dzieć tak, patrzeć na jego pochyloną głowę i podziwiać gęste,

czarne włosy, szerokie ramiona i ciepłe, ciepłe dłonie...

Potrząsnęła głową i wyprostowała się. Tak można my­

śleć o kochanku, a nie o obcym mężczyźnie. Chyba po­

stradała zmysły.

- Przestań - nakazała mu.

background image

Nawet nie podniósł głowy.

- Krwawisz.

- Go? - Pochyliła się, aby spojrzeć na stopę. Ich twa­

rze znalazły się nagle bardzo blisko siebie. Poczuła zapach

wody kolońskiej.

Od kiedy odźwierni używają Amertage?

- Och, widzę. Starłaś sobie skórę. Nie ruszaj się przez

chwilę.

- Co? Dlaczego? Aj! - krzyknęła, kiedy odczuła ostry

ból w pięcie.

Kazim pokazał jej ostry kolec.

- Duży - powiedział z satysfakcją. - Trzeba to zaban­

dażować. Zaraz kogoś przyślę...

- Nie rób sobie kłopotu. Mam plaster, sama dam so­

bie radę.

Wstał i spojrzał na nią z góry.

- W takim razie zaraz ci go przyniosę.

Nie chciała, żeby Kazim grzebał w jej rzeczach. Za­

wartość walizki zbyt wiele by mu o niej powiedziała. Ba­

wełniane majtki i jedwabne apaszki, nie wspominając już

o ulubionych kapciach w kształcie kotów. Nie mogła mu

tego jednak powiedzieć. Domyśliłby się, jak bardzo czuła

się bezbronna. Patrzyła więc, jak wrócił do sypialni i ot­

worzył walizkę.

- Gdzieś w środku powinna być apteczka - oznajmiła

najbardziej obojętnym tonem, na jaki było ją stać.

Zaczął metodycznie opróżniać walizkę, układając ubra­

nia w równe stosiki na łóżku.

- Bardzo mądrze podróżować z podręczną apteczką.

- Bo ja jestem mądra.

Doznała dziwnego uczucia, patrząc na jego smukłe

background image

palce, które dotykały jej jedwabiów i kaszmirów. Kiedy

znalazł futrzane kapcie, zatrzymał się na chwilę, jakby nie

wierzył własnym oczom. Nic nie powiedział, ale Natasha

i tak poczuła, że się rumieni.

Rozejrzała się dookoła, aby zająć myśli czymś innym.

- Kto był na tyle szalony, żeby taką sypialnię ożenić

z egipską łazienką?

Roześmiał się. Jego śmiech był tak seksowny, że Na­

tasha poczuła... no, to co poczuła. Nie znała nikogo, kto

będąc takim arogantem, byłby jednocześnie tak bardzo

pociągający.

- To czyste art deco. Mówiłem ci już, że zaprojektował

to ekspert z Hollywood.

- Mam nadzieję, że żadne starożytne grobowce nie zo­

stały w tym celu obrabowane.

- Mam! - Kazim wrócił do łazienki z jej apteczką.

Natasha nadal czuła, że ma zarumienione policzki. Nic

dziwnego. Która bizneswoman zabiera w podróż kapcie

w kształcie kotów? Co on sobie o niej pomyśli? A zresztą,

jakie to ma znaczenie?

O jej sekrecie nie wiedział nikt, nawet rodzona mat­

ka i Izzy. Zabierała te kapcie w każdą podróż. I teraz ten

nieprzewidywalny, ironizujący, seksowny mężczyzna był

jedynym człowiekiem na świecie, który znał jej wstydli­

wy sekret.

- Dzięki - mruknęła.

-Cała... - przerwał gwałtownie. - Pierwszy właś­

ciciel był zatwardziałym grzesznikiem, ale nie okradał

grobów.

Podążyła za jego spojrzeniem. Namalowane na ścia­

nach hurysy były smukłe jak gazele. Obejmowały się cias-

skan i ebook pona

background image

no, splecione w pełnych wdzięku, ale zupełnie nienatural­

nych pozycjach.

- Młode kobiety, mające na sobie dużo makijażu i nic

poza tym - podsumowała.

Były piękne. Na pewno żadna z nich nie przesiadywa­

łaby do piątej rano przed komputerem, aby zrobić wraże­

nie na kliencie.

Wyjęła z rąk Kazima kosmetyczkę i poszukała plastra.

- Nie uważasz, że powinnaś najpierw zdezynfekować

ranę? - spytał z naganą w głosie.

- To przecież tylko zwykły kolec, a nie trujący jad.

- To prawda, ale chociaż umyj ranę. Masz brudne nogi.

Kiedy miała niespełna osiem lat, do szkoły przyszła po

nią mama. Ubrana była, jak to w upalny dzień, w cienką,

pachnącą jabłkami sukienkę. Natasha przybiegła z boiska

i rzuciła się jej w ramiona. Była spocona i zakurzona, nic

więc dziwnego, że mama odsunęła ją od siebie.

Dobrze zapamiętała ból, jakiego wówczas doświadczyła.

Wiele razy zastanawiała się, co powiedziałaby jej ma­

ma, gdyby ujrzała swą jedyną córkę w dżungli. Nieprane

od wielu dni ubranie, niemyte ciało, zlepione włosy. Wte­

dy walczyła o życie. Kapcie w kształcie kotów nie były je­

dynym sekretem Natashy.

A teraz Kazim, pachnący najdroższą wodą na świecie.

No dobrze, może nie skrzywił się na widok jej brudnych

stóp i podartych rajstop, ale wcale nie usiłował ukryć, że

mu się nie podobają.

- Dziękuję za przypomnienie - powiedziała sucho.

- Zaraz zadzwonię po kogoś... - przerwał nagle.

- Nie ma potrzeby, dziękuję. Dam sobie radę.

- Rana jest w niezbyt ciekawym miejscu. Może się źle goić.

background image

- Nic mi nie będzie. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.

Moje plastry zawsze mi wystarczały.

-Ale...

- Wezmę też prysznic. Umyję się od stóp do głów, obie­

cuję. Będę czyściutka i pachnąca. Zadowolony? A teraz

po prostu sobie idź - zakończyła niemal histerycznie.

Nawet się nie poruszył.

- Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, pomyślałem,

że wyglądasz jak robot. - Dotknął pulsującego miejsca na

jej szyi. - Teraz nie wyglądasz jak robot.

Uśmiechnął się i pochylił wolno w jej stronę. Bardzo

wolno. W jego oczach dostrzegła pytanie, które natych­

miast wymagało odpowiedzi.

Odchyliła się do tyłu, ale nie odepchnęła go. Nie pro­

testowała. Przez moment trwali nieruchomo, patrząc na

siebie w milczeniu.

Kazim studiował jej twarz. Wyglądał przy tym bardzo

poważnie. Zupełnie jakby wyruszał z nią w daleką drogę

i zastanawiał się, czy może jej zaufać...

Natasha wstrzymała oddech.

A potem wyprostował się i uśmiechnął, jakby znalazł

odpowiedź na swoje pytanie.

- Zadziwiające. - Gdy milczała z pustką w głowie, po­

naglił ją: - Nie uważasz?

Zdołała tylko pokręcić przecząco głową.

Kazim skłonił się lekko i wyszedł.

Z głębokim westchnieniem wypuściła powietrze z płuc.

Co takiego właściwie się wydarzyło? Spojrzała na swoje

odbicie w długim weneckim lustrze. Jej doskonale przy­

strzyżone włosy były potargane od wiatru, ale wystarczy

background image

kilka pociągnięć szczotką i wrócą na swoje miejsce. Ta

fryzura doskonale korygowała jej nieco zbyt wydatne ko­

ści policzkowe, zbyt zdecydowany nos i lekko skośne sza­

re oczy.

- Masz niezwykle interesującą twarz, moja droga - po­

wtarzała jej matka. - Pełną wyrazu. Urodę zbytnio się

przecenia.

Cóż, w tym momencie jej twarz wyrażała niepew­

ność. Z całą pewnością odźwierny Kazim wyprowadził ją

z równowagi.

Rzadko komu się to udawało. Zaraz jednak wróci do for­

my. Zdejmie z siebie ten okropny profesjonalny mundurek

i przekształci się w Natashę - duszę towarzystwa. Zadziwi

wszystkich mężczyzn przy ognisku. Łącznie z Kazimem jak-

mutam, który interesował się cudzymi paszportami i miał

zgryźliwe poczucie humoru.

Weszła pod prysznic i zaczęła tak mocno szorować stopy,

że zrobiły się różowe jak u noworodka. Potem, czyściutka

i pachnąca, poszła do pokoju, żeby się ubrać. Wyjęła z szu­

flady kilka swetrów. Były na nią stanowczo za duże, ale ich

zapach... Wełna, płyn do prania no i to coś, czego nie po­

trafiła zidentyfikować, a co wydało jej się znajome. Na pew­

no będzie jej w nich ciepło.

Założyła też rękawiczki, a potem zeszła na dół i odna­

lazła obiecane przez Izzy buty.

I poszła na przyjęcie.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Dominik Templeton-Burke piekł mięso na grillu. Pod­

szedł do niego Kazim.

- Gdzie się podziewałeś? Pirotechnicy nie wiedzą, gdzie

mają ustawić wyrzutnię.

- Ty zadecyduj. - Kazim wzruszył ramionami. - To

twoje przyjęcie.

- Ale twój dom.

- To profesjonaliści, nie wysadzą nas w powietrze.

- Jesteś niepoprawnym optymistą.

- Raczej realistą. Zatrudniam najlepszych i oczekuję, że

wykonają swoją pracę bez zarzutu.

- Plutokrata - zażartował Dominik.

- Nie przeczę. Opowiedz mi o przyjaciółce Izzy z No­

wego Jorku.

Dominik, który sprawdzał właśnie, czy węgiel jest do­

statecznie rozżarzony, spojrzał ze zdziwieniem na przy­

jaciela.

- Pannę Eksplozję? Poznałeś ją już?

- Przywitałem ją przed drzwiami - powiedział ostroż­

nie Kazim.

- Jesteś pewien, że to ona?

- Mam nadzieję. W przeciwnym razie wpuściłem do

domu potencjalnego zabójcę.

background image

- Zaraz, stary.

- Żartuję. Izzy potwierdziła, że to ona.

- Przyjaźnią się od lat, choć dotąd nie miałem okazji

jej poznać. Jaka jest?

- Blondynka z charakterem - powiedział powściągliwie.

- Izzy mówi, że potrafi być ostra.

- Bardzo ostra.

- Rozumiem... Więc już miałeś tego próbkę?

- Można tak powiedzieć. Chyba za mną nie przepada.

- Coś podobnego! - roześmiał się Dominik.

- Bardzo zabawne. Opowiedz mi wszystko, co o niej

wiesz.

Dominik bardzo się zdziwił. Znał gust Kazima i był

pewien, że Natasha Lambert nie należy do kobiet, który­

mi mógłby się zainteresować.

- Powiem ci, co wiem od Izzy. Natasha zajmuje się

badaniem rynku. Ma własną firmę i całkiem nieźle

sobie radzi.

Kazim przypomniał sobie markowe i szyte na miarę

ubrania, które widział w jej walizce. Naprawdę musiała

być zamożna.

- Nie ma żadnego pana Lamberta?

- Nie mam pojęcia. Izzy twierdzi, że Natasha to bardzo

rozrywkowa dziewczyna.

- Kiedy ją zobaczyłem, wcale nie wyglądała rozrywkowo.

Zgrabna, niebrzydka, ale ten kostium bizneswoman..,

- Służbowy mundurek, nic więcej, ale mówi się, że kie­

dy wychodzi na miasto, zmienia się nie do poznania. No

i nigdy nie jest sama.

- Ale nie ma nikogo na stałe?

- Raczej nie. W każdym razie o nikim nie słyszałem.

background image

- Ciekawe...

Dominik wiedział, że Kazim cieszy się sławą wspa­

niałego kochanka, niezależnie od róż i poezji. Nigdy

jednak nie związał się z żadną kobietą na dłużej i szyb­

ko się nudził.

- Posłuchaj. Natasha może sama kupić sobie bransolet­

kę z diamentami i nie należy do kobiet, na których poezja

wywiera duże wrażenie.

- Do czego zmierzasz?

- Nie jest w twoim typie. Nie angażuj się w Pannę Eks-

plozję, bo mogą być z tego tylko kłopoty.

- I co?

- Izzy się zmartwi, a ja będę musiał opowiedzieć się po

czyjejś stronie - powiedział z przejęciem Dominik.

Kazim roześmiał się. Przyjaciel nie był święty, miał

wiele na sumieniu, teraz jednak przeistaczał się w poważ­

nego żonkosia. Cóż, bywa i tak...

- Gdzie twój awanturniczy duch?

- Ostre blondynki nigdy na mnie nie działały.

- Nawet nie wiesz, ile straciłeś. Są najlepsze, uwierz mi.

Dostarczają niezapomnianych wrażeń. - Kazim dostrzegł

po drugiej stronie ogrodu drobną figurę w za dużych bu­

tach. Poznał też sweter. Natasha miała ich do wyboru ca­

łe mnóstwo, a jednak znalazła ten, który należał do nie­

go. Uśmiechnął się szeroko. - Niezapomnianych wrażeń

- powtórzył. - Wybacz, ale muszę porozmawiać z jedną

z pań o poezji.

Natasha szła raźnym krokiem w stronę jeziora. Roz­

glądała się za swoimi butami, ale nigdzie ich nie dostrze­

gła. Cóż, poszuka ich jutro, podobnie jak telefonu.

background image

- Ach, tutaj jesteś - Z ciemności wyłoniła się Izzy. -

Widzę, że znalazłaś sobie coś do ubrania.

- Najpierw musiałam obejrzeć pokój i łazienkę, a na­

stępnie wysłuchać wykładu na temat higieny. Co to za

oryginalna figura ten odźwierny?

- Kto?

- No, ten ponury typek, który odprowadził mnie do

pokoju.

- Mówisz o Kazimie?!

- Właśnie. - Nagle przyszła jej do głowy straszna myśl.

- Jezu, więc jednak on nie należy do służby?!

- Nie, nie należy...

Natasha zamknęła oczy. Dlaczego zignorowała swoje

podejrzenia? Ależ palnęła gafę!

- Izzy, nie oszczędzaj mnie. Po prostu mów...

- Kazim jest właścicielem tego domu. - Przyjaciółka

złapała się za głowę. Kochała Natashę, ale nie bezkry­

tycznie. I miała ku temu powody. - Teraz ty mnie nie

oszczędzaj. Powiedz, jaki tym razem numer wykręciła

Panna Eksplozja. Z właściwym sobie wdziękiem obra­

ziłaś go, tak?

Obraziła? Omal go nie pocałowała.

- No dobra, zachowałam się jak idiotka. Ale dlaczego

ten drań powiedział mi, że jest odźwiernym?

- A powiedział?

- W każdym razie nie zaprzeczył, kiedy tak się do nie­

go zwróciłam.

Izzy nagle roześmiała się.

- No to jesteśmy w domu. Kazim po prostu świetnie się

bawił. Znany jest z poczucia humoru. W sumie to zrobi­

łaś kawał dobrej roboty, bo Dominik twierdzi, że Kazim

background image

ostatnio chodzi jak struty, pewnie ma jakieś kłopoty. A ty

dostarczyłaś mu rozrywki.

- Robiłam za błazna, co? Wielkie dzięki... Ale z tego

Kazima rzeczywiście straszny ponurak.

- Po prostu ma gorszy czas. Spróbuj go polubić, dogadaj­

cie się jakoś. To najlepszy przyjaciel Dominika, a ja potrze­

buję twojego wsparcia. Ty będziesz pierwszą druhną, on

pierwszym drużbą, powinniście stanowić jedność.

- Nie martw się, Izzy. Nie sprawię ci zawodu. - Tak by­

ło zawsze między nimi. Dzięki wzajemnemu wsparciu

przeżyły w dżungli.

- Naprawdę?

- Pokocham go jak brata.

Niedługo po tej rozmowie miała okazję wprowadzić

swoje postanowienie w czyn. Jadła właśnie kiełbaski

z grilla w towarzystwie Dominika i Izzy, kiedy...

- Szukasz odźwiernego? - usłyszała nad sobą rozbawio­

ny głos.

A więc zaczyna się, pomyślała. Cóż, spróbuje być miła,

tak jak obiecała. Tylko czy się jej to uda?

- No dobra, punkt dla ciebie — stwierdziła pogodnie. -

Lubisz się ze mnie nabijać. Weszło ci to w krew,

- Ach, więc Izzy przedstawiła ci już moje dossier.

- Wcale mnie ono nie interesuje. Wiem, że ta rezyden­

cja należy do ciebie, i to mi wystarczy. Witaj, miły gospo­

darzu.

- Witaj, gościu. Przykro mi tylko, że mój dom wydaje

ci się zbyt staroświecki i snobistyczny. Ale musisz przy­

znać, że egipska łazienka robi wrażenie. - Znacząco za­

wiesił głos.

No i jak tu być miłą?

background image

- Nigdy się nie poddajesz, prawda? - sarknęła ze złoś­

cią Natasha.

- Nie poddaję?

- Nigdy nie odpuścisz okazji, by mnie upokorzyć.

- Och, zbyt mocne słowo. Ale coś w tym jest, tyle że

nie z mojej winy. - Roześmiał się. - Jakieś złe fatum spra­

wia, że wciąż wpadasz w kłopoty.

- No dobrze, niepotrzebnie nazwałam cię odźwiernym.

Ale dlaczego nie zaprzeczyłeś? A teraz wszystko zwalasz

na jakieś tam fatum. Niewiniątko! Z całą premedytacją

drażnisz się ze mną, wyprowadzasz mnie z równowagi.

- Tak drobne nieporozumienie miałoby cię zranić? Nie

wierzę. Nie jesteś przecież mimozą. - Tylko Panną Eks­

plozją, dodał w duch.

- Mimozą? Masz rację, nie jestem mimozą - rzuciła mści­

wie. - Więc co, nadal chcesz pleść bzdury o jakimś fatum,

które mnie prześladuje? To ty jesteś nim. Celowo nie wy­

prowadzałeś mnie z błędu, celowo robiłeś ze mnie idiotkę!

- Nieprawda, sama się w to wpakowałaś.

- Nie słuchasz mnie?! Przecież nie zaprzeczyłeś, więc

tak naprawdę perfidnie skłamałeś. Dżentelmen się zna­

lazł. .. I co, dobrze się bawiłeś?

- Świetnie - przyznał kpiąco. - Raczej unikam przyjęć,

bo nudzę się na nich setnie, lecz dzięki tobie jest inaczej.

Bawię się znakomicie.

Najchętniej by mu przyłożyła. Z jej oczu błyskały skry.

- Chciałaś mnie kopnąć, kopnęłaś walizkę - kpił w ży­

we oczy. - Teraz może lepiej ci pójdzie.

Prowokacja była zbyt jawna. Natasha natychmiast się

uspokoiła. Nie z nią takie numery.

- Szkoda butów - stwierdziła rzeczowo i zamierzała

background image

odejść. Jak na zadzierzganie siostrzano-braterskiej więzi,

wykonała kawał dobrej roboty, nie ma co...

Dumnie ruszyła przed siebie - i potknęła się. Kazim na­

tychmiast chwycił ją za ramię. Jego ręka była ciepła, cudow­

nie ciepła.

- Ostrożnie, Natasho.

Był taki pociągający, że naprawdę musi być ostrożna.

Na szczęście potrafiła zapanować nad emocjami.

- To przez te buty, są za duże. Ale nie łudź się, na pew­

no nie przewrócę się na środku trawnika. Nie będziesz

miał pretekstu, żeby znów się nade mną znęcać.

- A po co mi pretekst? Po prostu poznęcam się nad to­

bą, jak mi przyjdzie ochota. - Zabrzmiało to, jak by nie

patrzeć, dość bezczelnie.

- Daj spokój - stwierdziła ostro. - Nawet nie próbuj tak

ze mną rozmawiać.

- Twarda z ciebie kobieta. - Nie był to wyraz uznania,

lecz następna kpina.

- Wystarczająco twarda, żeby sobie z tobą poradzić,

skarbie - powiedziała słodziutko, lecz pod lukrem krył

się syk węża. Kazim zamrugał ze zdumieniem. Najwyraź­

niej nikt nie zwracał się do niego w ten sposób. Natasha

odnotowała to z niemałą satysfakcją. - Idę do domu. Tu­

taj nie jest bezpiecznie.

Kazim bez trudu ją dogonił.

- Nie jest bezpiecznie? Dlaczego? Boisz się, że stracisz

twarz? Zniszczysz swoją reputację? A może ktoś złamie

ci serce?

- Wszystkiego po trochu - rzuciła na odczepnego.

- Brzmi zachęcająco... A jaką rolę w tym wszystkim

widzisz dla mnie?

background image

- Och, daj spokój. To staje się nudne. - Jej ton był wiel­

ce zniechęcający.

Jednak Kazirn postępował za nią trop w trop.

- Dokąd idziesz? Też lubię samotność, ale bez przesady.

Pogoda taka piękna, zapraszam na mały spacer.

- Mówiłam już, że idę do łóżka.

- A ja myślałem, że na to trochę za wcześnie. Skoro jed­

nak tak bardzo tego pragniesz...

- No nie, Kazim, tego już za wiele! - stwierdziła ostro.

- W każdym razie ja w to nie gram. I co, miałeś nadzieję,

że poczuję się zaszczycona tą twoją subtelną aluzją, czy

też wystraszona?

- Raczej zaintrygowana - odparł z wielce czarującym

uśmiechem.

- No to się pomyliłeś. Nie zaintrygowałeś mnie, nie po­

chlebiaj sobie. Przyznaję, chwilami bywasz zabawny, ale

stajesz się też gruboskórny. Od tego gorsze jest tylko jed­

no, a mianowicie kiedy facet jest nudny. I dokonałeś te­

go. Znudziłeś mnie, Kazim - łgała jak najęta, byle tylko

się go pozbyć.

- Cóż, będę musiał bardziej się postarać.

To jego wredne poczucie humoru... Oczywiście nie

namawiał jej na seks, tylko bawił się słówkami, by ją roz­

drażnić. I bawił się przy tym świetnie. Co za wstrętny,

obrzydliwy typ!

- Naprawdę mam za sobą ciężki tydzień i chcę się po­

łożyć.

- Nic podobnego.

- Co? - zatrzymała się gwałtownie, znów omal nie

przewracając się przez te okropne buty. Oczywiście

objął ją ochoczo, ale odtrąciła jego ramię. - Skąd wiesz,

background image

jak się czuję? Właśnie przyleciałam ze Stanów, mój

zegar biologiczny...

- Daj spokój, gdybyś cierpiała z powodu zmiany strefy

czasowej, byłabyś półprzytomna i słaniałabyś się na no­

gach, a pokonałaś te strome schody niczym chyża gazela

uciekająca przed śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Zabrakło jej słów. Ten facet czytał w niej jak w otwar­

tej księdze. Mogła więc podjąć tylko jedną decyzję: od tej

chwili nienawidzi Kazima.

- Co się z tobą dzieje, Natasho? Musi być jakiś powód,

że zachowujesz się tak dziwnie. Może zazdrościsz Isabel?

- Komu, Izzy? Przestań pleść bzdury!

- W takim razie nienawidzisz Dominika.

- Boże, Kazim... Nawet go nie znam.

- Więc nie rób afrontu, wróć do gości - poprosił ła­

godnie, niemal pieszczotliwie. - Isabel wymogła na Do­

miniku, by poczekali z ogłoszeniem zaręczyn do twojego

przyjazdu.

-Co?

- Pokaz ogni sztucznych miał odbyć się wczoraj, ale

przełożono go ze względu na ciebie.

- A niech to... No dobra, wygrałeś. Zawsze ci się udaje

nakłonić innych, by tańczyli, jak im zagrasz?

- Staram się.

- Moje gratulacje. Jesteś w tym dobry.

- Taka moja praca.

Zabrzmiało to dość tajemniczo, ale nie chciała do­

ciekać. Naprawdę była bardzo zmęczona, marzyła tyl­

ko o łóżku, ale nie mogła zrobić przykrości przyjaciółce.

Wróci na pokaz sztucznych ogni, ale nie musi jej w tym

towarzyszyć Kazim. Pożegnała go i poszła poszukać Izzy.

background image

- Wspaniałe przyjęcie. Powiedz mi, co mam jutro robić.

Jak widzę, każdemu coś przydzieliłaś.

- Chłopaki dzisiaj posprzątają, a Pepper zrobiła wczo­

raj lunch. Może mogłabyś przygotować śniadanie? Wiem,

że wstajesz skoro świt.

- Dla ilu osób?

- Pięciu, może sześciu. Zależy, ile wstanie.

- Jak poczują zapach bekonu, wstaną wszyscy.

W tym momencie nad ich głowami zaczęły wybuchać

pierwsze sztuczne ognie. Izzy wtuliła się w Dominika

i razem oglądali wspaniały pokaz.

Ta jakże niewinna scena rozdrażniła Natashę. Jej przy­

jaciółka zatracała się w ramionach narzeczonego, odda­

wała mu się, a on ją po prostu brał we władanie. Natasha

nienawidziła takiego uzależnienia, takiego poddaństwa.

Odwróciła się - i ujrzała za sobą ciemne oczy.

- To znów ty - powiedziała niezbyt zachęcająco.

- Jesteś absolutnie pewna, że nie zazdrościsz Isabel?

- Absolutnie.

Potrząsnęła lekko głową i potarła oczy.

- Ty płaczesz...

- To dym, zawsze tak na niego reaguję.

- Hm... Uważasz, że Izzy będzie nieszczęśliwa?

Pokręciła przecząco głową.

- To może nie lubisz Dominika? Zabrał ci najlepszą

przyjaciółkę.

- Daj spokój. Nic podobnego nie przyszło mi do głowy

- Nie wierzę ci.

- Po prostu martwię się o nią. Małżeństwo to wiel­

ka niewiadoma. - Powinna była na tym poprzestać,

ale pobłysk drwiny w oczach Kazima wyprowadził ją

background image

z równowagi. - Chcesz znać prawdę? Otóż mężczyź­

ni

przydatni są w tylko w trzech sytuacjach, lecz wca­

le nie są niezastąpieni. Mądra kobieta nie komplikuje

więc sobie życia jakimś papierkiem, który samcowi daje

do niej jakieś prawa.

- Ach tak... - Kazim był wyraźnie zszokowany tą femi­

nistyczną deklaracją niepodległości.

Dobrze, pomyślała. Zarazem jednak poczuła się nie­

swojo. Obiecała przecież Izzy, że pokocha Kazima jak

brata. Ale cóż, nie było takiej możliwości.

- Jakie to sytuacje?

Uśmiechnęła się złośliwie.

- Wyjmowanie myszy z pułapek. Otwieranie szampana.

Szybki numerek.

-Hm...

- Można przygarnąć kota i myszy mamy z głowy.

Szampan może otworzyć kelner w restauracji. A szyb­

ki numerek...

- No właśnie, co z nim?

- Z samej nazwy wynika, że szybko mija, a John Donne

jest nieśmiertelny.

- Donne? Interesujesz się poezją?

- A co w tym dziwnego?

- Po prostu miło słyszeć. - Bardzo cenił tego baroko­

wego poetę, szczególnie za jego lirykę miłosną. - Jesteś

jednak pewna, że dla żadnego, jak to nazwałaś, samca,

nie ma miejsca w twoim życiu?

- Od kiedy to zrozumiałam, radzę sobie znakomicie.

Jesteście nad wyraz kłopotliwą pomyłką ewolucji, niczym

więcej - zakończyła słodziutko.

Popatrzył na nią w zamyśleniu, a potem dotknął jej

background image

dolnej wargi tak delikatnie, jakby musnął ją motyl. Nie

wiedzieć czemu, to dotknięcie było znacznie bardziej in­

tymne niż pocałunek.

- Wystarczyłaby mi jedna noc, żebyś zmieniła zdanie

- wyszeptał. - Tylko jedna noc.

Chciała zaripostować błyskotliwie, lecz Kazima już nie

było.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kazim nie bardzo wiedział, co sądzić o Natashy. Do­

tąd unikał takich kobiet, nie były w jego typie, lecz bawił

się przy niej znakomicie. Po prostu dzięki niej zapomi­

nał, że jest osobą publiczną i znów czuł się jak za stu­

denckich, beztroskich czasów. Poza tym, co tu ukrywać,

z dziką rozkoszą przywitałby ją w swoim łóżku.

No i lubiła poezję.

- Ta blondyneczka to prawdziwe wyzwanie - mruknął,

naciskając guzik interkomu, by połączyć się z Tomem

Soltano.

- Słucham? „Blondyneczka"? Nie znam tego pseudoni­

mu - zaniepokoił się szef bezpieczeństwa.

- Kiedyś może poznasz. Otrzymałem twoją wiadomość.

Jakieś kłopoty?

- Jeszcze nie, ale Sulejman znikł z radaru. Obawiam się,

że szykuje jakiś duży numer. Daj mi znać, gdyby wyda­

rzyło się coś niezwykłego.

- Zawsze tak robię. - Żegnaj, studencka beztrosko. -

Do zobaczenia jutro, Tom.

Przerwał połączenie i poszedł do swojego pokoju, któ­

ry sąsiadował z sypialnią Natashy. Miał nawet drzwi, któ­

rymi mógł dostać się do egipskiej łazienki. Co by zrobiła,

gdyby z nich skorzystał? Nie potrafił przewidzieć jej re-

background image

akcji. I zaraz przypomniał sobie piękne szare oczy i ku­

szące usta...

Uderzył pięścią w okno.

- Do diabła z takim życiem! Obowiązki, terminy, pilne

i jeszcze pilniejsze sprawy...

Wiedział, że tej nocy nie zaśnie. Tak dawno już nie na­

pisał żadnego wiersza. Usiadł przy biurku, wyjął kartkę

papieru i zaczął się bawić słowami.

Natasha nie spała dobrze. Łóżko było zbyt miękkie,

a poduszki pachniały Amertage. Wreszcie o świcie pod­

dała się i z ulgą wstała. W domu panowała cisza, do śnia­

dania było jeszcze dużo czasu. Udała się do nowocześ­

nie urządzonej dużej kuchni. Włączyła radio, rozległa się

muzyka Gerswhina.

Wyjęła z lodówki bekon, masło, jajka, parówki, pie­

czarki, pomidory, a także płatki i mleko. Zaczęła pogwiz­

dywać i tańczyć wokół okrągłego stołu. Podrzuciła paczkę

pokrojonego chleba, postąpiła krok i złapała ją sprytnie

za plecami.

- Brawo! - nagrodziła siebie gromkim okrzykiem.

Usłyszała też oklaski.

- Niezła sztuczka - pochwalił Kazim.

Odwróciła się tak gwałtownie, że strąciła przyszłe śnia­

danie na podłogę. Bekon, parówki, pomidory, pieczarki,

płatki, wszystko to pływało w żółtkach i białkach, a tak­

że w mleku.

- Och, nie!

-. Widzę, że lubisz efektowne finały. Brak tylko fanfar.

- Oczywiście zachował kamienną twarz.

Mniej by bolało, gdyby pękał ze śmiechu. Co za upo-

background image

korzenie! I to nie pierwsze... A do tego był nagi. No, nie

całkiem, bo miał na sobie szorty i buty do biegania. Ale

nic więcej. Natasha nie mogła oderwać od niego wzroku.

Po prostu nie mogła. Co za pech!

W panice starała się pomyśleć o czymś przyziemnym,

żeby się uspokoić. Chciałaby też powiedzieć coś rozsąd­

nego, ale nic jej nie przychodziło do głowy.

Chrząknęła głośno.

- Myślałam... że tylko ja nie śpię.

Kazim wytarł twarz ręcznikiem, a potem z rozbawie­

niem spojrzał na podłogę. Łatwo mu się śmiać, pomy­

ślała ze złością. Nigdy nie poniżył się sprzątaniem, jak to

samiec.

- Co tak patrzysz? Przestraszyłeś mnie.

- Nie pierwszy raz.

Cisnął ręcznik do płóciennej rury.

- Wyrzucasz go? Tylko dlatego, że raz go użyłeś?

-Co?

- Nie masz szacunku dla naszej planety - rzuciła gniew­

nie. - Typowe dla krezusów. Wiesz, ile energii trzeba, by

wyprodukować taki ręcznik? - zapalała się coraz bardziej.

- Wiesz, ile dwutlenku węgla.

- Niewinny. To wlot do kosza na brudną bieliznę.

-Och.

Minął rozlewisko na podłodze i podszedł do Natashy.

- Ubóstwiasz krytykować i osądzać ludzi, prawda?

Był tak blisko, że mogłaby go dotknąć. Instynktownie

schowała ręce za siebie.

Kazim natomiast zachowywał się zupełnie swobodnie.

Ale cóż, miał prawo w dowolnym stroju przechadzać się

po swoim domu.

background image

Jest nowoczesną kobietą i nie pozwoli, żeby jakiś

półnagi mężczyzna wprawił ją w zakłopotanie. A jed­

nak wprawił.

Dlaczego? Przecież nie zrobił nic, co powinno ją zaże­

nować czy zdenerwować.

Po prostu był i patrzył na nią tak intensywnie...

- Są dni - powiedziała z irytacją - kiedy kobieta nie

powinna wychodzić z łóżka.

- Hm... to zaproszenie?

- Tandetna zagrywka, jak z filmu klasy C - mruknęła

z pogardą.

Tylko dlaczego tak się w nią wpatruje? I dlaczego z je­

go twarzy zniknął drwiący wyraz? Wolała już to...

Włożył T-shirt i postąpił ku niej. W jednej chwili zna­

lazła się pod ścianą. Czy naprawdę myślała, że powstrzy­

mają go jej złośliwe uwagi? W jego oczach było pożąda­

nie. Niby żartował, ale myślał tylko o jednym.

- Stop - powiedziała twardo. - Nie gustuję w filmach

klasy C. - Gdy jego oczy zwęziły się, chwyciła miotłę.

Oręż jak oręż, ale zawsze. - Cóż, rozumiem ciebie.

-Tak?

- Obrzydliwie bogaty przystojniaczek. Żadna kobieta

ci się nie oprze, co? - Przez chwilę panowała cisza. Na-

tasha już żałowała swoich słów. Były za ostre, zbyt ubliża­

jące. Cóż, zyskała nie brata, lecz wroga. No i dobrze, po­

myślała. Bóg z tobą, Kazimie al Saraq. - Możesz mi nie

przeszkadzać? Nie widzisz, że muszę posprzątać?

- A także znaleźć coś, z czego będziesz mogła zrobić

śniadanie.

- Dzięki za troskę - powiedziała słodko.

- Idę wziąć prysznic.

background image

Rzecz jasna, nie zaoferował jej pomocy. Szorowanie

podłóg to praca dla kobiet.

Na krótką chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się. Uj­

rzała w jego oczach pożądanie. Sama czuła to samo.

- Idź - powiedziała twardo. - Mam coś do zrobienia.

Ku jej zdumieniu spełnił to żądanie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Posprzątała podłogę, wciąż myśląc o Kazimie. Jak

śmiał tak ją rozdrażnić, sprawić, że poczuła... Ale już ni­

gdy więcej!

Jednak teraz miała inny problem. Jak pustymi talerza­

mi nakarmić kilkanaście osób? W normalnych warun­

kach poprosiłaby o pomoc gospodarza, ale był nim Ka-

zim, więc z oczywistych względów musiała radzić sobie

sama. Szczęśliwie przypomniała sobie pub, obok którego

przejeżdżała wieczorem.

Niepostrzeżenie wymknęła się z posesji, sprytnie for­

sując elektroniczną bramę, i szybko dotarła do pubu.

Właściciel przywitał ją z miłym uśmiechem, który stał się

jeszcze szerszy, gdy oznajmiła, że przybywa z Serenata

Place. Tajemniczy milioner, tajemnicza rezydencja, mo­

że uda się zdobyć jakieś plotki. Natasha wymyśliła więc

kilka opowiastek, z których nic nie wynikało, ale ponie­

waż znacząco zawieszała głos i mrugała porozumiewaw­

czo, właściciel pubu dopowiedział sobie Bóg jeden wie co,

i aż zacierał ręce z zadowolenia. Na koniec hojnie obda­

rzył ją mlekiem, jajkami, parówkami i całą resztą, a nawet

zawiózł ją do Serenata Place. Minęli bramę, zajechali pod

drzwi, wnieśli produkty do środka.

W kuchni nikogo nie było, wszyscy więc jeszcze spali.

background image

- Dziękuję - zwróciła się do swego wybawcy. - Może

napije się pan kawy?

- Z chęcią. - Nikt z jego znajomych nie był w tej rezy­

dencji, zamierzał się więc po niej rozejrzeć.

- Dzień dobry. - Uśmiechnięty Kazim wszedł do kuch­

ni. - Spotkałaś przyjaciela?

- Dopiero co się poznaliśmy. Ale dzięki panu nie mu­

siałam iść pięć kilometrów na zakupy.

Mężczyzna przyjrzał się uważnie Kazimowi, a potem

powiedział pospiesznie:

- Chyba jednak podziękuję za kawę. Obowiązki wzy­

wają.

-Ale...

- W takim razie nie będziemy pana dłużej zatrzymywać

- przerwał jej Kazim. -I jeszcze raz bardzo dziękujemy.

No nie! Jakbym sama nie potrafiła za siebie mówić, po­

myślała zirytowana.

Kiedy tylko właściciel pubu odjechał, spojrzała na Ka-

zima.

- Na litość boską! Ten człowiek mi pomógł. Dlaczego

tak bezczelnie go spławiłeś?

- Konieczna ostrożność.

- Jesteś paranoicznie podejrzliwy - fuknęła ze złością.

- A ty jesteś uparta jak osioł - powiedział z naciskiem.

Nie, nie kpił z niej. Był zły, i to bardzo.

- Och, daj spokój. Bawisz się w Jamesa Bonda?

- Nic o tym facecie nie wiesz.

Natasha zaczęła wyjmować produkty z plastikowych

toreb.

- Dopiero co go poznałam. Miałam zażądać od niego

CV, referencji i paszportu?

background image

- To znacznie lepszy pomysł niż proszenie nieznajome­

go faceta, by podwiózł cię do domu. - Spojrzał na nią po­

nuro. - A może lubisz takie przygody?

- Natychmiast wyjdź stąd! - rzuciła wściekle. - Albo ja

to zrobię. A ty marsz do garów!

Coś mruknął, lecz Bóg był łaskaw i nie dosłyszała, a na­

stępnie wypadł z kuchni, jakby go ktoś gonił.

Natasha przygotowała najbardziej wytworne śniadanie

w swoim życiu. Nigdy potem nie potrafiła tego wyczynu

powtórzyć. Faktem jest, że zarówno Izzy, jak i cała reszta

gości była pod wrażeniem.

Po śniadaniu poszła do ogrodu poszukać swoich rze­

czy. Buty znalazła bez trudu. Były umazane błotem i bar­

dzo wątpiła, czy uda je się przywrócić do stanu używal­

ności, natomiast telefonu nigdzie nie mogła odnaleźć. Ta

strata bardzo ją zmartwiła, bo tym samym przepadł nu­

mer do agencji, z której wypożyczyła limuzynę. Ale cóż,

stało się.

Najedzeni goście zebrali się w salonie. Dominik rozpa­

lił w kominku, czytano gazety, gawędzono. Natasha czu­

łaby się wspaniale, gdyby nie Kazim al Saraq, który czaił

się niczym wielki pająk, żeby ją pożreć. To przez niego

nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie opuści Serenatę.

- Jedziesz do Londynu? - Kazim odłożył gazetę. - Z przy­

jemnością cię tam odwiozę.

Miała ochotę zaprotestować, ale wiedziała, że inaczej

nie wydostanie się z posiadłości. Jakoś wytrwa w towa­

rzystwie „wielkiego pająka" te dwie godziny.

- Dziękuję - powiedziała bez entuzjazmu.

Nalegał, aby poczekali, aż wszyscy goście wyjadą.

background image

- Naprawdę nie musicie - protestowała Izzy. - Posprzą­

tamy z Dominikiem i poczekamy na powrót służby,

- Ale ja jestem waszym gospodarzem - oznajmił Ka­

zim, kończąc dyskusję.

Natasha dziwnie się czuła, stojąc na progu i żegnając

gości. Zupełnie jakby ona i Kazim byli parą. Odsunęła się

lekko od niego.

- Za dziesięć minut będzie tu służba - powiedział, spo­

glądając na zegarek. - Muszę zamienić z nimi kilka słów,

a potem możemy jechać.

Skinęła głową. Zawiał chłodny wiatr. Objęła się ramio­

nami, czując się dziwnie samotna.

- Zimno ci. Wejdźmy do środka. Sprawdzę tylko kilka

rzeczy i ruszamy. Jesteś spakowana?

- Spakowałam się zaraz po śniadaniu. - Wskazała sto­

jącą w holu torbę.

- Czyżbyś nie była zadowolona z pobytu w Serenacie?

- Delikatnie powiedziane, pomyślała.

-To było interesujące doświadczenie - stwierdziła

ostrożnie. - Nigdy nie pakuję się na ostatnią chwilę. Często

podróżuję, taki nawyk.

-Ulżyło mi. Poczekaj przy kominku, za dwadzieścia

minut będę z powrotem.

Kazim nie był zdziwiony, kiedy zobaczył, że Tom Sol-

tano przyszedł z ochroniarzami. To oczywiste, że szef je­

go ochrony zamierzał osobiście sprawdzić dom po wy­

jeździe gości.

Zdziwił się jednak, kiedy usłyszał to, co Tom miał mu

do powiedzenia.

- Brama została otwarta o godzinie ósmej dwadzieścia

background image

trzy, zamknięto ją dopiero po ponad godzinie. Próbujemy

dowiedzieć się, jak to się stało.

- Też mam złą wiadomość. Dom, niestety, również zo­

stał spenetrowany.

- Co się stało? Otwarte okno? Wyłamany zamek? -

zdenerwował się Tom.

- Nie aż tak. Jeden z naszych gości wczesnym rankiem

wydostał się z posiadłości, a wrócił samochodem z właś­

cicielem pubu.

- W której części domu byli?

- Z tego, co wiem, tylko w kuchni, ale...

- Zaraz zobaczymy, co nam powie elektronika. - Tom

był wybitnym specjalistą w tej dziedzinie i teraz miał oka­

zję sprawdzić, jak zadziałał niedawno zamontowany sy­

stem. - Kto był tym gościem?

- Natasha Lambert - wyznał Kazim z pewnym ociąga­

niem. - Wieloletnia przyjaciółka Isabel Dare. Prowadzi

firmę zajmującą się badaniem rynku. Bardzo elegancka.

- I wojownicza. I porywcza. I wrażliwa.

- I pewnie ładna - mruknął Tom zgryźliwie. - Ale

mnie interesuje co innego. Ma liczne kontakty, dużo

podróżuje... czy tak?

- Chyba tak - z jeszcze większym ociąganiem przyznał

Kazim.

- Kiedy tu przyjechała?

- W sobotę wieczorem. Spóźniła się całą dobę. Miała

jakieś problemy z klientem w Nowym Jorku.

- Czy wiemy, jak on się nazywa?

-Nie, ale jestem przekonany, że szybko się dowiesz -

odparł z irytacją Kazim.

- Och, bardzo szybko.

background image

Rozumiał irytację Kazima. Wszystkie te procedury

mocno ingerowały w jego prywatne życie, lecz bezpie­

czeństwo było najważniejsze.

- Co jeszcze o niej wiemy?

- Cóż, jest blondynką.

- Żartujesz.

- Nie. Wiesz, że jeśli mam zginąć od kuli zamachowca,

to moim ostatnim życzeniem jest, by była to ładna blon­

dynka. I proszę, jest.

- Gdzie mieszka panna Lambert?

- Głównie w Londynie.

- Adres?

- Nie znam, ale mam ją odwieźć.

- To zły pomysł. Jeśli jest w coś zamieszana, poda cię

jak na talerzu.

- Daj spokój, Natasha w nic nie jest zamieszana. Gdy­

by miała mnie wystawić, próbowałaby się do mnie zbli­

żyć, a zachowywała się akurat odwrotnie. Szkoda, że nie

widziałeś jej miny, kiedy się dowiedziała, że musi ze mną

wracać.

- Tak, tak... - Tom zaczął intensywnie myśleć.

- Naprawdę nie jest tajną agentką - powtórzył Kazim,

przypominając sobie jej kapcie w kształcie kotów. - To

nie w jej stylu.

- A co jest w jej stylu?

- Niezależność, samodzielność, alergia na czyjeś pole­

cenia. - W jego głosie mimowolnie pojawił się cień roz­

marzenia.

- Zaraz, Kazim... Ona ci się podoba?

- Tak. Nawet bardzo. - Nie było sensu kłamać. Toma

nic nie zwiedzie.

background image

- Musimy przejrzeć jej bagaż - oznajmił twardo Tom.

- Odpychała cię, tak? Ignorowała twoje zaloty, tak? A to

spryciula. Jeszcze trochę, a zaczniesz jej jeść z ręki. Nie

wyjeżdżaj, dopóki nie powiem, że jest czysta.

Natasha spojrzała na zegarek. Minęła prawie godzina

od chwili, w której Kazim zostawił ją samą. Usłyszała czy­

jeś głosy, kroki na górę, potem na dół, trzask drzwi. Wyj­

rzała na hol i ujrzała kilku mężczyzn z elektronicznymi

przyrządami, którymi wodzili wzdłuż ścian.

- Co tu się dzieje? - mruknęła.

Po Kazimie ani śladu, a bez niego nie mogła wydostać

się z Serenata Place. Dołożyła do kominka i wzięła do rę­

ki jakąś gazetę.

Wreszcie Kazim się pojawił.

- Przepraszam, że na mnie czekałaś, ale cóż, obowiązki.

Pewnie jesteś głodna. Na co masz ochotę?

- Chcę jechać do domu. Skoro nie masz czasu, zamó­

wię taksówkę.

- Naprawdę nie ma takiej potrzeby. - Wziął do ręki

telefon i wycisnął jakiś numer. - Tom, panna Lambert

spieszy się do domu. Niedługo wyruszymy, ale zanim

to nastąpi, przyślij nam, proszę, kanapki i herbatę. -

Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do Natashy. - Od

twojego wspaniałego śniadania minęło sporo czasu. Na

pewno jesteś głodna.

- Mogę zjeść w Londynie. Kazim, naprawdę się spieszę.

Mam sporo pracy, a jutro wcześnie zaczynam dzień.

On jednak uśmiechał się i nic nie mówił.

- Dlaczego się czuję jak ostatnia żona Sinobrodego?

-Co?

background image

- Coś tu się dzieje, lecz robisz wszystko, żebym tego nie

zobaczyła, a trzymasz mnie tu i nie zamierzasz wypuścić,

na wypadek, gdybym jednak coś dostrzegła.

- Dlaczego to powiedziałaś? - spytał ponuro.

- A dlaczego nie zaprzeczyłeś?

- Hm... To tylko twoje odczucia, na które nie mam

żadnego wpływu.

- Jesteś bardzo przebiegły, prawda? - spytała wolno.

Jakby lekko się wzdrygnął.

- Czy w ten zawoalowany sposób dajesz mi do zrozu­

mienia, że mnie nie cierpisz?

- W ten zupełnie niezawoalowany sposób stwierdzam,

że ci nie ufam.

- Cóż - uśmiechnął się - jak dotąd odnosiłaś same

sukcesy, poddając mnie swojej ocenie.

No tak, odźwierny... Miał prawo z niej kpić. Zakłopo­

tana odwróciła wzrok.

- Wybacz, Natasho, to nie było fair. Po prostu nie

mogę się powstrzymać, żeby sobie z ciebie trochę nie

pożartować.

Zignorowała te przeprosiny.

- Czym się zajmujesz, Kazim? To znaczy wtedy, kiedy

nie żartujesz z obcych ludzi?

- Jestem negocjatorem - rzucił lekko.

- Negocjatorem? Brzmi dość tajemniczo. Ale musisz

być w tym dobry - powiedziała szczerze. Sama za grosz

nie miała zdolności dyplomatycznych i imponowali jej

ludzie, którzy posiedli tę sztukę.

-Dzięki, ale musisz wiedzieć, że to nudne zajęcie.

Zwłaszcza dla postronnych. Opowiedz mi o swojej pracy.

Na pewno jest ciekawsza od mojej.

background image

- Och, co za skromność...

- No i kto tu z kogo kpi? Ale uwierz, prowadzenie nego­

cjacji to żmudna i mało efektowna praca. A co konkretnie

oznacza badanie rynku? Czy jesteś jedną z tych osób, które

napadają na mnie na lotnisku i pytają, jaką wodę mineral­

ną piję?

- A są tacy odważni?

- Tak bardzo jestem nieprzystępny?

-Niby nie wiesz... Ale nie, moja praca polega na

czymś innym. Pytanie o wodę zadają statystycy. Zajmu­

ją się liczbami. Zebrane przez nich dane czasami mi się

przydają, ale ja badam rynek nie pod kątem ilościowym,

ale jakościowym. Na przykład staram się przewidzieć, jak

w najbliższym czasie zmienią się gusta konsumentów, al­

bo znajduję sposoby, jak skutecznie wprowadzić nowe

produkty do sprzedaży.

- Aha, te wszystkie nisze - rzucił z niechęcią.

- Po prostu badam, czego ludzie potrzebują, choć jesz­

cze o tym nie wiedzą.

- Nazwałbym to mniej elegancko. Ty ich szpiegujesz -

stwierdził oskarżycielsko.

- Słucham? Do diabła, nikogo nie szpieguję! Nie śledzę,

nie zakładam podsłuchów.

- Nie? - Spojrzał na nią twardo.

Natasha zmarszczyła brwi. Tu nie chodziło o badanie

rynku. Sprawa była poważniejszej natury.

W tym momencie wszedł mężczyzna z tacą.

- Nareszcie jest herbata - mruknął Kazim. - Dzięku­

ję, Tom.

Tom odstawił tacę, zerkając przy tym na Natashę. Ni­

by nic dziwnego, ale była za bystra, by nie zorientować się,

background image

że tak nie patrzy zwykły służący. Jakby w tym mgnieniu

oka sfotografował ją i prześwietlił na wylot.

Natasha poważnie się zaniepokoiła. Co tu się dzieje?

- pomyślała w popłochu.

- Samochód czeka. Możecie jechać.

- Dziękuję, Tom.

- W takim razie ruszajmy. - Napiła się herbaty i wstała.

- Sprawdzę jeszcze mój pokój i zaczekam w holu.

Nie, Tom nie był zwykłym służącym. To się po prostu

czuło. Ale co jej do tego? Niedługo będzie w domu i za­

pomni o całej sprawie. Pobiegła na górę i rozejrzała się

po pokoju. Żadnych zapomnianych ubrań... bielizny pod

łóżkiem... szminki w łazience.

- Moje buty! - Zostawiła je na dole. Pewnie i tak są do

wyrzucenia, ale ich tu nie zostawi.

Kazim i Tom siedzieli w holu pogrążeni w rozmowie.

Wiedziała jednak, że na nią patrzą. Kiedy wyjęła buty z szaf­

ki, Tom niemal je wyrwał Natashy.

- Co to jest?

- Moje buty - rzuciła ze złością.

- Wyglądają dziwnie.

- Są... były bardzo drogie. Teraz nadają się tylko do

wyrzucenia. - Spojrzała oskarżycielsko na Kazima. - Zgu­

biłam je wczoraj w ogrodzie.

- To moja wina - powiedział szybko. - Jeszcze raz

przepraszam. Zostaw buty Tomowi, odda je do czyszcze­

nia, a jak to nie pomoże, kupię ci nowe.

- Niczego nie będziesz mi kupował. - Sięgnęła po buty.

ale Tom cofnął rękę.

- Nalegam. - Kazim uśmiechnął się rozbrajająco.

Musiała się poddać.

background image

Wkrótce minęli elektronicznie zamykaną bramę i ru­

szyli w drogę. Kazim milczał, intensywnie o czymś my­

śląc. Dopiero gdy wjechali na autostradę, zapytał;

- Kto wpuścił cię dziś rano na teren posiadłości?

- Sama się wpuściłam.

- Co?

- Och, to taki stary trik - rzuciła nonszalancko.

- Stary trik, powiadasz?

- Nie widziałeś tego filmu? Tam użyli paczki papierosów,

ja drewienka. Żeby wyłączyć alarm, trzeba coś włożyć mię­

dzy młoteczek i dzwonek. Potem otwiera się bramę i bloku­

je aż do powrotu. - Zachichotała, - Najprostsze rozwiązania

są najlepsze. Zawsze powtarzam to klientom. - Gdy Kazim

spojrzał na nią oniemiały, dodała radośnie: - Coś nie tak?

- Ależ skąd. - Był nad wyraz ponury. - Dużo się od

ciebie uczę. - Nacisnął jakiś guzik i odezwał się do mi­

krofonu: - Tom, nie musisz już się zastanawiać, jak panna

Lambert ominęła system zabezpieczeń.

- Znalazłeś transmiter, którego użyła?

- Pewnie nawet nie wie, co to jest. Zastosowała znacz­

nie mniej zaawansowaną technologię, zgodnie z zasadą,

że im prościej, tym lepiej.

- Niemożliwe!

- Lepiej jednak uwierz. Coś wsunąć między młoteczek

i dzwonek, otworzyć ręcznie bramę, zablokować ją, by się

nie zamknęła, i można sobie jeździć wte i wewte - mówił

zrzędliwym tonem. - Wystarczyły dwa kijki, jeden mały,

drugi większy.

Tom zaczął szpetnie przeklinać.

- Łagodniej, panna Lambert jest ze mną w samocho­

dzie. - Tom zamilkł. - Zadzwonię do ciebie później.

background image

W samochodzie zapanowała cisza. Natasha poczuła się

trochę nieswojo.

- Narozrabiałam, co?

- Odrobinę - przyznał Kazim.

- Przepraszam.

- Daj spokój. Wykiwałaś speca od elektroniki, zrobi­

łaś z niego balona. Teraz ma o czym myśleć, a tego ni­

gdy za dużo.

- Uwierz mi, czuję się głupio. Takie bramy zakłada się

po to, by nikt niepowołany nie wchodził do środka. Po­

winnam była to uszanować.

Wreszcie spojrzał na nią przychylniej.

- Tak naprawdę wykonałaś kawał dobrej roboty. Już ci

mówiłem, mój szef ochrony ma o czym myśleć.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Kiedy zbliżali się do

Londynu, powiedziała Kazimowi, gdzie mieszka. Jej blok

znajdował się w centrum Mayfair. Był w nim basen, a na

korytarzach leżały grube dywany.

- Moja ciotka miała tam kiedyś apartament Bardzo

wygodne miejsce. Ale czyż nie jest zbyt staroświeckie jak

na nowoczesną i przebojową Natashę Lambert?

- Dobrze mi się w nim żyje.

- W kapciach w kształcie kotów? - zachichotał.

- Żebyś wiedział - rzuciła niezbyt uprzejmie.

- Z jednej strony Panna Eksplozja, z drugiej te papu­

cie. .. Urocza dysharmonia, która jednak komponuje się

w jedność.

- To miał być komplement?

- Tak. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio jakaś kobieta

tak mnie zaskoczyła. Pewnie zresztą nigdy.

- Nie pamiętam już, kiedy ostatnio słyszałam od faceta

background image

taki pełen samozadowolenia, pożal się Boże, komplement.

Pewnie zresztą jesteś pierwszy.

- Zdobyłaś więc nowe doświadczenie.

- Z całą pewnością. - Spojrzała na niego jak na ciekawy

okaz. - Dinozaur, nic innego, tylko dinozaur.

-Hm...?

- Machodinozaur - wyjaśniła jak dziecku.

-Aha...

- Właśnie, aha. - Wskazała ręką skrzyżowanie. - Tu

skręć w lewo... dobrze... teraz stop. Zostaw mnie przed

wejściem. Parking jest strzeżony i muszę wcześniej anon­

sować gości. - Gdy mimo to podjechał pod samą barier­

kę, powiedziała z satysfakcją: - Nigdy nikogo nie słuchasz,

co? Ciekawe, jak teraz zawrócisz, by wyjechać stąd.

Otworzył okno po swojej stronie i barierka podnio­

sła się.

- Dobry wieczór, wasza wysokość. Miło znów pana

gościć.

- Dobry wieczór, Hicks. Nie zostanę długo. Przyjecha­

łem jedynie odwieźć pannę Lambert.

- Dobry wieczór, panno Lambert.

- Dobry wieczór... - Poczuła się jak osaczona.

Kazim zaparkował samochód tuż przed wejściem i ob­

szedł go, by pomóc jej wysiąść, była jednak szybsza. Wy­

skoczyła z auta, rozprostowała się.

- Dziękuję. Jak na dżentelmena przystało, pod same

drzwi.

- Jak na odźwiernego przystało, pod same drzwi. - Wy­

raźnie zaakcentował ostatnie słowa.

- Dalej dam sobie radę - oznajmiła twardo, wyrywając

mu torbę z ręki.

background image

- Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?

- Po prostu nie chcę ci sprawiać kłopotu. Żegnaj.

Zignorował ją. Odebrał jej torbę, wkroczył do holu,

podszedł do windy i dwornie przytrzymał drzwi.

- Nieźle, jak na odźwiernego. - I mruknęła do siebie:

- Uparty osioł.

- Nie tyle uparty - uśmiechnął się szeroko - ale taki, co

to zawsze spłaca swoje długi.

- Jakie znów długi?

- Zgubiłaś przeze mnie telefon, a z nim numer do agencji

wynajmu samochodów. Musiałem ci to jakoś wynagrodzić.

- Tylko dlatego odprowadzasz mnie pod same drzwi?

- A z jakiego innego powodu miałbym to robić? - Ich

oczy spotkały się. Patrzył na nią z najniewinniejszą na

świecie miną. Zbyt niewinną. - Chciałem ci pokazać

ludzką stronę mojej natury.

- Już to zrobiłeś - mruknęła, naciskając ze złością guzik

- O co chodzi tym razem? - spytał cierpliwie.

- Wiesz, od jak dawna tu mieszkam?

- Nie, a powinienem?

- Trzy lata. Trzy cholerne lata. Kupiłam sobie to miesz­

kanie, kiedy moja firma odniosła sukces.

- Dobra inwestycja.

- Przez te trzy lata nie nauczyłam się nawet rozróżniać

portierów, nie mówiąc już o zapamiętaniu ich imion.

- Ach.

- A ty rozpoznajesz po głosie, że to Hicks. A przecież

nawet tu nie mieszkasz.

- Mam dobrą pamięć do nazwisk Nauczyłem się te­

go w pracy.

Powinna teraz zapytać, jaka to praca, a potem zaprosić

background image

go do mieszkania, by kontynuować potyczki. Wiedziała,

że na to czekał. Miała jednak już dość.

- Dziękuję za odwiezienie mnie do domu, a także za

gościnę, niezależnie od tego, z jaką niechęcią mi jej udzie­

liłeś - powiedziała chłodno.

Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach cień zakło­

potania.

- Muszę cię przeprosić.

- Doprawdy?

- Isabel bardzo się zmartwiła, gdy nie dojechałaś na

czas. Uznałem, że w ogóle się nie zjawisz i nie zawiado­

misz jej o tym. Wtedy się do ciebie uprzedziłem. Napraw­

dę przepraszam.

- Och, nie przepraszaj - stwierdziła z fałszywym

uśmieszkiem. Podjęła decyzję. Nikt nie będzie już na nią

patrzył, jakby była natrętnym robakiem. Koniec z dwu­

znacznymi spojrzeniami i złośliwymi kpinami. I koniec

z tą żądzą, jaką widziała w jego oczach. - To nie pasuje

do twojego wizerunku, wprowadza dysharmonię. Fałszy­

wą jednak, bo tak naprawdę jesteś całkiem monolitycz­

nym i jednowymiarowym zarozumialcem i obrzydliwym

typem - wyznała, patrząc mu prosto w oczy.

- Obrzydliwym typem? - Kazim nie wierzył własnym

uszom. Panna Eksplozja stanowczo przesadziła. Można

ostro się przekomarzać, nawet dokuczać, ale żeby coś ta­

kiego...

- To trochę ordynarne, nie uważasz? - stwierdził z nie­

smakiem. Cóż, nie każda blondynka warta jest grzechu,

pomyślał.

- Za to skuteczne. Kiedy tylko się poznaliśmy, poczu­

łam do ciebie antypatię. Nie szukałam twojego towarzy-

background image

stwa, wręcz przeciwnie, za to ty wciąż kręciłeś się koło

mnie. Dawałam ci czytelne sygnały, ale byłeś ślepy i głu­

chy. To oczywiste, nie ma przecież takiej kobiety, która by

nie tęskniła za towarzystwem Kazima al Saraq. To się po

prostu nie zdarza. Otóż zdarzyło się. By więc dotarła do

ciebie ta prosta prawda, musiałam zachować się ordynar­

nie, jak to ująłeś. Ale tylko dzięki temu tę prostą prawdę

zdołałeś sobie przyswoić. Wyciągnij z tego jakąś naukę

dla siebie, jeśli oczywiście potrafisz. Żegnaj, wasza wyso­

kość. - Dygnęła niczym dworka przed królową.

Wyprostował się jak struna, oczy mu pałały.

- Będzie, jak sobie życzysz.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Natasha zawsze czuła się w swoim mieszkaniu wspa­

niale. Żadnych gotyckich wież, egipskich łazienek. Proste

lśniące wnętrza, proste meble i dużo przestrzeni. Mini-

malizm i praktycyzm, czyli to, co lubiła najbardziej. Dla­

czego w takim razie wydało jej się nagie, że znalazła się

w sterylnej, nieprzyjaznej pustce?

Wiedziała, kogo za to winić. Kazima al Saraq.

- Który ma w sobie tyle z domowego zwierzęcia, co

niedźwiedź polarny. Chyba postradałaś zmysły, idiotko

- mruknęła do siebie.

Ściągnęła na podłogę poduchy z sofy i zrobiła sobie

posłanie na chińskim dywanie, naprzeciw kominka. Było

jej dobrze. Czuła się wolna. Tutaj nie musiała odpowia­

dać na żadne pytania.

Tyle tylko, że czegoś jej brakowało.

Zrobiła sobie gorącą kąpiel, a potem położyła się

z książką. Jednak nie potrafiła się skupić na lekturze. Co

pięć minut podnosiła wzrok, podświadomie czekając na

dźwięk telefonu.

To szaleństwo. Niewielu ludzi znało jej numer. A ci, co

go znali, nie odważyliby się zadzwonić w niedzielę wie­

czorem.

background image

Włączyła jakąś muzykę, ale i to nie pomogło.

Cały czas myślała o tym, co powinna była powiedzieć

Kazimowi, kiedy jeszcze miała taką możliwość.

- Weź się w garść, dziewczyno. Masz przed sobą cięż­

ki tydzień.

Bez entuzjazmu przejrzała notatki z Nowego Jorku, co

chwila gubiąc wątek.

- Natasho, to twoja przyszłość. No i kochasz tę robotę.

Tyle że praca wydała jej się nagle śmiertelnie nudna.

Chciała kłócić się z Kazimem al Saraq. No i wygrać tym

razem, rzecz jasna.

Przypomniała sobie, jak na nią patrzył, jak czarująco

się uśmiechał. I to całe zamieszanie w kuchni. Choć za­

chował powagę, na pewno w środku konał ze śmiechu.

Wiedziała jednak, że pod ujmującym uśmiechem kryje

się zimne serce twardego autokraty. Tacy mężczyźni nie

pozwalają nikomu wygrać. A już na pewno nie kobiecie.

- Więc nie trać czasu, zapomnij o nim.

Zrobiła sobie kakao, lecz nawet gęsty, słodki płyn nie

przyniósł jej ukojenia.

Wyobraziła sobie, jak nagie ciało Kazima wyglądałoby

na tle białej pościeli...

- Do diabła, kretynko, jeśli masz ochotę na randkę, to

się z nim umów. Ale nie śnij o jakichś bzdurach! Nie je­

steś małolatą!

Nigdy dotąd nie spotykała się z kimś takim jak Kazim

al Saraq. Ale zakochać się w nim, to piramidalna głupota.

Taki facet co najwyżej pozwoli się wielbić. Nic ponadto.

- Ale nie ze mną takie numery, skarbie. Niedoczeka-

nie twoje.

Skan i ebook pona

background image

Kazim wolno wrócił do jaguara. Minęła dobra chwila,

zanim włączył silnik.

Nigdy więcej ma jej nie zobaczyć? Chyba nie mówiła

poważnie.

A jednak sprawiała wrażenie bardzo zdeterminowanej.

Nic na tym świecie nie jest pewne, poza jednym: nie

ma kobiety, która oparłaby się bogatemu księciu. W każ­

dym razie Kazim, czyli rzeczony bogaty książę, z takim

fenomenem się nie zetknął.

Aż do poznania Natashy Lambert.

Ale cóż, ta kobieta pod każdym względem jest nadzwy­

czaj oryginalna.

- Miałem za mało czasu - mruknął, bo innego wytłu­

maczenia nie zniosłoby książęce ego.

Musiał więc znaleźć czas. Musiał zmienić nastawie­

nie Panny Eksplozji do jego osoby. Musiał sprawić, by się

w nim zakochała. W dinozaurze, w macho, w obrzydli­

wym typku, jak raczyło go nazwać to uosobienie subtel­

ności.

Zasłużyła na rewanż. Na srogi i bezwzględny rewanż.

Tak, musi się w nim zakochać.

No, może nie zakochać, bo to zbyt absorbująca sprawa.

By intryga przebiegła sprawnie, musiałby też udawać za­

kochanego, a na to po prostu nie miał czasu. Wystarczy

zauroczenie, no, gorące zauroczenie, uznał, bardzo zado­

wolony z siebie.

Spojrzał na zegarek. Musiał skontaktować się z To­

mem, bo szef ochrony na pewno już się niepokoi.

- Mówi Kazim. Paczka dostarczona. Jestem na wschód

od Park Lane i na południe od Oxford Street. Będę w re­

zydencji za pięć minut.

background image

- A więc odwiozłeś Kopciuszka do domu? - spytał

kwaśno Tom. Miał dzisiaj wyjątkowo zły dzień.

- Tak.

- Wiesz, jaka to niebezpieczna kobieta?

- Wiem. Ostra jak brzytwa blondynka. Najwyższy sto­

pień zagrożenia.

- Nie żartuj, Kazim. Nic o niej nie wiemy. Może być

kimkolwiek.

-Jasne.

- Mam nadzieję, że więcej się z nią nie zobaczysz.

- W takim razie na nas troje jest was dwoje.

- Nie rozumiesz? Łączy się z nią ogromne ryzyko!

Kazim roześmiał się.

- Wybacz, Tom, ale to takie ryzyko, które mężczyzna

musi podjąć... o ile naprawdę jest mężczyzną.

O piątej nad ranem Natasha poddała się. Tej nocy już

nie zaśnie. Ubrała się i wyszła na dwór. Na zewnątrz było

zimno i ciemno. Ciaśniej owinęła się płaszczem.

Powinien ją teraz zobaczyć Kazim al Saraq, pomyślała,

a zaraz potem zganiła się w duchu. Dlaczego nieustannie

o nim myśli? Powinna nad sobą zapanować.

Dostrzegła nadjeżdżającą taksówkę i uniosła rękę.

Cóż za ulga, zaraz znajdzie się w biurze. Wreszcie zaj­

mie się czymś konkretnym, przestanie wyobrażać sobie

nagiego Kazima al Saraq.

Kiedy jej zastępca, Leo Duvallier, przyszedł do pracy

o siódmej trzydzieści, zastał Natashę przed komputerem.

- Widzę, że wcześnie zaczęłaś - powiedział, wieszając

mokry płaszcz. - Cóż, nie mam dobrych wieści.

background image

- To znaczy?

- Jason Turville jest wkurzony. Powiedziałem mu, że

jak wrócisz, to do niego zadzwonisz.

Turville był szefem jednej z większych na świecie firm

reklamowych. Natasha zmarszczyła brwi.

- Sam nie mogłeś załatwić tej sprawy?

- Niestety, po dziesięciu minutach przestałem go słu­

chać, a on wkurzył się jeszcze bardziej.

- I tak długo wytrzymałeś.

- Kompletnie sobie z nim nie radzę - wyznał Leo bez­

radnie.

- Nie przejmuj się. - Leo miał liczne zalety, jak bystrość,

operatywność i lojalność, zarazem jednak jego religią był

pacyfizm. Nienawidził konfliktów, źle sobie z nimi radził.

- Swoją drogą rozumiem Jasona, że jest wściekły. Nasz ra­

port obnażył słabość jego kampanii dla Davida Frankela.

- Sięgnęła po słuchawkę.

- Dzwonisz do niego?

- Nie ma sensu tego odkładać.

- Uważaj, facet zieje ogniem.

Natasha pomyślała sobie o Kazimie al Saraq i uśmiech­

nęła się do siebie.

- Też mi nowina.

- Szykuje się spotkanie tornada z tajfunem. To ja idę po

kawę. - Ulotnił się błyskawicznie.

Jason Turville naprawdę ział ogniem. Gdy Leo wrócił

z kawiarni, wciąż jeszcze wrzeszczał do słuchawki. Na­

tasha słuchała cierpliwie, popijając kawę.

- Jeszcze trzy minuty - szepnęła do Leo.

Kiedy minął wyznaczony czas, przystąpiła do akcji:

- Jason, czyżbyś miał mi za złe, że wykonuję swoją pra-

background image

cę? Och, wreszcie umilkłeś. Dzięki. Frankel zlecił nam

zbadanie rynku, od wprowadzenia produktu aż do chwi­

li obecnej. Sprawdzenie skuteczności reklamy to jedna ze

standardowych czynności, czyżbyś o tym nie wiedział?

- Ta kampania to była perełka! - zaczął z nową werwą

Turville. - A ty ją po prostu schlastałaś!

- Jasne, że tak. Producenci byli zachwyceni. Bardzo

subtelna, pełna artyzmu. Wmówiłeś im, że klienci super­

marketów też będą zachwyceni. Ale nie byli. Po prostu

nie chwycili tego artyzmu i subtelności. Ni w ząb, rozu­

miesz? David Frankel był ciekaw, dlaczego tak świetny

i tani produkt zalega półki. Więc mu powiedziałam. -

W słuchawce rozległ się niezrozumiały bełkot. - Przykro

mi. Następnym razem na pewno pójdzie ci lepiej. - Prze­

rwała połączenie. I tak wiedziała, co Jason Turville o niej

myśli. Po co miała tego słuchać?

- Kolejny facet, który cię znienawidził - powiedział

Leo tyleż przestraszony, co rozbawiony. - Zebrałaś już

ich całą kolekcję. Nie lubisz kompromisów, co? Tylko od

zwarcia do zwarcia.

- Pewnie tak... - To samo mógłby powiedzieć Kazim

al Saraq.

- Cóż, sama zawsze powtarzasz, że płacą nam za praw­

dę, a nie za komplementy.

- Zawsze mówię mądre rzeczy - stwierdziła sucho.

Ale nie czuła się z tym dobrze. Kiedy zadzwoniła Izzy

z ulgą pogrążyła się w rozmowie z przyjaciółką.

- Nie zniosę tego - oznajmił Kazim, wchodząc do biu­

ra. Za chwilę miał iść na lunch z przedstawicielami orga­

nizacji charytatywnej. Jego twarz była posępna jak nigdy.

background image

- Czego? - Martin podniósł głowę. Przy okazji omiótł

wzrokiem portret starego szejka, władcy pustyni, potem

spojrzał na wnuka. Zero podobieństwa, pomyślał.

- Nie zniosę, żeby jakakolwiek kobieta mnie odrzuciła.

- A odrzuciła? Nie wierzę. O której ma po ciebie przy­

jechać samochód?

- Zadzwonię, kiedy będę gotowy. Rozmowy mogą prze­

ciągnąć się do wieczora. Chcę ich przekonać, żeby wzięli

udział w spotkaniu, na którym być może dojdzie do ugo­

dy. - Zadumał się na chwilę. - Wiesz, poznałem pewną

kobietę. Nazwała mnie dinozaurem. Machodinozaurem

- uzupełnił dla ścisłości.

- Hm, naprawdę? To wprost niepojęte - stwierdził

szczerze Martin.

- W dodatku rzeczywiście tak myśli.

- Co takiego zrobiłeś? Porwałeś ją na siodło i pognałeś

przez pustynię?

- No dalej, kpij sobie. Przynajmniej tobie dopisuje dzi­

siaj humor.

Martin uśmiechnął się. Choć był podwładnym księ­

cia, zarazem jednak przyjaźnili się i mógł pozwolić sobie

na wiele.

- Witaj w realnym świecie, Kazim.

- O czym ty mówisz?

- Zazwyczaj faceci nie mają milionów, nie noszą ary­

stokratycznych tytułów i nie są następcami tronu. Nie są

też uznanymi dyplomatami i nie rzucają diamentowych

bransoletek na otarcie łez po zakończeniu romansu.

- Zazdrościsz mi?

- Daj spokój. Żyje mi się dobrze w moim realnym świe­

cie. Za to ciebie witam w realu. Lecz będziesz miał kłopot,

background image

bo zetkniesz się z czymś zupełnie nowym. Czeka cię cier­

nista droga, którą każdego dnia przebywają miliony zwy­

kłych śmiertelników. My wiemy, jak się po niej poruszać,

ty dopiero będziesz się uczył.

- Czyżbyś był po jej stronie? - Kazim zmarszczył brwi.

- Tego nie powiedziałem. A tak na boku, kim jest ta ko­

bieta, która tak cię sponiewierała i rzuciła pod kreskę?

- Może i sponiewierała, ale czy rzuciła pod kreskę? Wiesz,

jak to z kobietami...

- Więc w czym problem? Obmyśl nową strategię, za­

dzwoń do tej tajemniczej damy i...

-Daj spokój... - bezradnie mruknął Kazim. Randka,

potem noc... ile razy już przerabiał ten schemat, stosu­

jąc najprzeróżniejsze strategie? Natasha może by i poszła

na to. Słyszał, że spotyka się z różnymi facetami, dlacze­

go więc nie miałaby spotkać się z nim? Panna Eksplo­

zja, zapracowana bizneswoman, też potrzebuje rozrywki.

Dlaczego więc książę al Saraq nie miałby jej dostarczyć?

- A niech to wszyscy diabli! - krzyknął z furią i zaczął

nerwowo krążyć po pokoju.

Martin przyglądał się mu z uwagą. Jego szef zupełnie

nie przypominał dawnego Kazima.

- Kiedy znów ją zobaczysz?

- Też coś! Miałbym się z nią spotkać? Przecież mnie

obraziła!

- Wykorzystaj to. Na pewno już ochłonęła i chce cię

przeprosić, tylko nie wie, jak to zrobić.

- Kiedy kobieta przeprasza, to zwykle... Hm, masz na

myśli rewanż?

- Rozkochaj ją w sobie, a potem rzuć - stwierdził Mar­

tin bez mrugnięcia okiem.

background image

- Zaiste, wykazałbym się subtelnością prawdziwego di­

nozaura - rzucił ze złością.

- No co ty, przecież zawsze tak robisz. Zauroczyć, roz­

kochać, zabawić się, na rozstanie ofiarować kolię czy

bransoletkę, i do następnej okazji.

- No nie... - Kazimowi zabrakło słów.

Martin wybuchnął głośnym śmiechem.

- Szkoda, że nie widzisz swojej twarzy.

- Dzięki za wsparcie - mruknął Kazim.

Martin poklepał go po plecach.

- Nie potrzebujesz wsparcia, tylko krótkiego kursu na

temat: „Wyzwanie XXI wieku. Jak ujarzmić wolną i nieza­

leżną kobietę?" Inaczej mówiąc, kobietę dziką, jeśli użyć

twoich standardów.

-Nie.

- Rozumiem, przed zakończeniem konferencji nie bę­

dziesz miał czasu na prywatne sprawy.

- Nie o to chodzi. Nie potrzebuję takiego kursu.

- Hm... Więc jak zamierzasz...

Twarz Kazima nagle się zmieniła. Gdzieś zniknął ab­

solwent jednej z najlepszych uczelni na świecie, wybit­

ny dyplomata, człowiek kreujący nową rzeczywistość.

W jednej chwili upodobnił się do swego dziadka, emira

al Saraq, i tych wszystkich przodków, którzy przez wieki

żyli wedle swoich praw.

- Martin, załatwię tę sprawę po swojemu. Dzika kobie­

ta wyzwaniem XXI wieku, powiadasz? Podniosę tę ręka­

wicę. Pustynny dinozaur kontra dzika kobieta... Na kogo

postawisz swoje pieniądze?

Natasha spotkała się z Izzy na lunchu. Wprawdzie nie

padało, ale listopadowe słońce nie dawało wiele ciepła.

background image

Kupiły kanapki i usiadły przy stoliku.

- No dobrze, czego chcesz? - spytała Izzy.

-Co?

- Daj spokój, Natasha. Zawsze jesteś tak bardzo zaję­

ta, więc skoro nalegasz na spotkanie, na pewno czegoś

potrzebujesz.

-Hm... wiesz...

- Przestań dukać, lepiej sama zgadnę. Chcesz się do­

wiedzieć wszystkiego o Kazimie al Saraq.

- W Serenacie odnosił się do mnie okropnie, jakbym

była jego niewolnicą. Żadnych względów dla kobiety, żad­

nego szacunku dla gościa, tylko starał się narzucać swo­

ją wolę. Oczywiście nie ze mną takie numery, ale... Aha,

i drwił ze mnie, świetnie się bawił, gdy wzięłam go za

odźwiernego. Gdy poznałam prawdę, było już za późno.

- Na co?

- Żeby wyjść z tego z twarzą - rzuciła ze złością.

- Więc nie chcesz jego numeru telefonu?

- Kompletnie ci odbiło. Po co miałabym do niego

dzwonić?!

- Żeby zaprosić go na randkę - z niewinną miną oznaj­

miła Izzy. - Wiele razy tak robiłaś, już zapomniałaś?

- Och, daj spokój - żachnęła się. To prawda, gdy chcia­

ła się rozerwać, miała gdzie zadzwonić, wielu facetów jad­

ło jej z ręki. Ale Kazim? Pewnie by się z nią i spotkał, tak

dla rozrywki.

-Pokazałabyś mu, że nowoczesne kobiety potrafią

przejąć inicjatywę.

- Też mi nowina... Ale umawiać się z tym macho? Co

za pomysł!

Izzy roześmiała się.

background image

- Kazim przyjaźni się z Dominikiem, razem uprawiają

wspinaczkę, znają się jak łyse konie.

- I co z tego?

- Masz rację, jest w nim coś z macho. Męska domina­

cja to dla niego coś oczywistego, o czym nawet nie warto

dyskutować, ale tak naprawdę to dobry człowiek.

- Ciekawe... - mruknęła Natasha ironicznie. - Właś­

nie stworzyłaś nową definicję „dobrego człowieka".

- Ma liczne obowiązki, spoczywa na nim wielka od­

powiedzialność. Dominik mówi, że bywają chwile, kiedy

z trudem sobie z tym radzi.

- Kazim ma kłopoty z nadmiarem odpowiedzialności?

Totalna bzdura, Przecież uwielbia rządzić innymi!

Izzy poddała się i zaczęła opowiadać o nadchodzącym

ślubie. Po chwili jednak jej entuzjazm osłabł, na koniec

w ogóle zamilkła.

- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - ponagliła ją Na­

tasha. - Chyba nie zażądasz, bym włożyła błękitny tiul?

- dodała z udaną grozą.

- Nie, nic w tym guście. Wiesz, będziesz musiała iść za

nami przez cały kościół...

- Przecież wiem. Wybrałaś mnie na pierwszą druhnę.

- Chodzi o Kazima.

-Aha...

- Będzie pierwszym drużbą. Wiem, że za nim nie prze­

padasz, ale to tylko jeden dzień. Kazim naprawdę potra­

fi być miły.

-Aha...

Zapadła niezręczna cisza. Izzy wiedziała, że nie będzie

łatwo, i nie było.

Kłopot z Natashą polegał na tym, że w sprawach mę-

background image

sko-damskich zachowywała się dość niekonwencjonalnie.

Lubiła randki, lubiła imprezy, można nawet powiedzieć,

że kolekcjonowała facetów, ale żaden nie okazał się na

tyle ważny, by przedstawiła go przyjaciółce. Mężczyźni

świetnie nadawali się do zabawy, dobierała więc ich sobie

do woli i rządziła nimi, lecz nie mieli wstępu do jej praw­

dziwego życia. Izzy przypuszczała, że brało się to z jakichś

traumatycznych przeżyć, ale Natasha w zarodku tłumiła

wszelkie rozmowy na ten temat. Za to obsesyjnie ceniła

niezależność, uważając ją za gwarancję bezpieczeństwa.

Z kolei szejk Kazim nigdy by nie dopuścił, żeby kobie-

ta przejęła kontrolę nad związkiem. W tych sprawach był

nieprzejednanym konserwatystą. Stąd zapewne brała się

niechęć Natashy do niego.

- Może i ma wiele zalet, ale na pewno nie jest sympa­

tyczny.

Izzy westchnęła.

- Proszę, nie walcz z nim, Tash. I bez tego ten ślub nie

będzie łatwy.

- Niby dlaczego?

- Och, nie znasz rodziny Dominika. Sami lordowie,

hrabiowie, wielkie posiadłości, stadniny koni, te rzeczy.

Moja mama, gdyby żyła, pewnie poradziłaby sobie z nimi

ale ojciec będzie miał z tym problem. Macocha Domini-

ka nigdy nie przepuści okazji, żeby mi dopiec.

- I co, Dominik jej na to pozwala?!

- Często wyjeżdża, a ta przeklęta Janine zaprasza mnie

na tak zwane damskie lunche, na których czuję się jak

uboga krewna u stołu bogacza.

- To suka.

- Właśnie... A na dodatek jest odpowiedzialna za ślub ze

background image

strony rodziny Dominika. Mój ojciec drży na samą myśl, że

będzie musiał się z nią spotkać i właśnie dlatego...

- Właśnie dlatego...

- Tash, powstrzymaj ją, tylko ty to potrafisz - dokoń­

czyła pospiesznie Izzy. - Wiem, że to nie należy do obo­

wiązków druhny, ale świetnie sobie radzisz z największy­

mi rekinami biznesu, więc co to dla ciebie taka Janine...

- Bułka z masłem... Ale w czym tkwi haczyk?

- W Kazimie. Wiem, że go nie lubisz, ale czy mimo to

mogłabyś razem z nim zająć się przygotowaniami do ślu­

bu? Spacyfikowałabyś Janine i z Kazimem wszystko by­

ście zorganizowali. Proszę.

-Prosisz...

- Pierwszy drużba i pierwsza druhna powinni z sobą

współpracować. I oczywiście on musiałby wyprowadzić

cię z kościoła.

- Uff... skoro prosisz...

Nie było w tym cienia entuzjazmu, ale Izzy wiedziała

już, że wygrała. Pocieszająco poklepała przyjaciółkę po

ramieniu.

- Zobaczysz, wszystko się ułoży. Będziesz prawdziwą

gwiazdą.

-Wiem.

- I zachowasz się w cywilizowany sposób, prawda?

- Ujmę to tak, kochanie. - Natasha popatrzyła przyja­

ciółce prosto w oczy. - Na pewno nie zacznę walki.

Izzy zrobiła dobrą minę do złej gry, jednak spojrzenie

Natashy nie wróżyło niczego dobrego.

Kiedy Natasha wróciła do biura, Leo przyglądał się

z zainteresowaniem paczce leżącej na jej biurku.

background image

- Dostałaś w prezencie telefon komórkowy. Dlaczego

mnie nic takiego nigdy się nie przydarza?

- W prezencie? - Otworzyła pudło i ujrzała malutki,

śliczniutki i bardzo błyszczący telefon.

Leo gwizdnął z podziwu.

-Kiedy to przyszło? I kto to przyniósł? - spytała

nieufnie.

- To kolejna dziwna sprawa. Wyglądał jak bankier, mó­

wił jak robot, zapałał miłością do twoich butów.

-Co?!

- Chciał ci to wręczyć osobiście. Kiedy powiedziałem,

że cię nie ma, oznajmił, że nie skorzysta z mojego po­

średnictwa. Potem zaczął chodzić wokół twojego biurka,

aż w końcu zostawił paczkę i wyszedł. Dopiero wtedy za­

uważyłem, że twoje buty, które trzymasz na zmianę, prze­

wędrowały spod biurka pod ścianę. Ten facet pewnie je

sobie wąchał. To jakiś fetyszysta czy co?

- Nie bądź śmieszny.

Leo wziął z jej biurka wizytówkę.

- Kazim al Saraq. Kto to zacz? Jest i dopisek: „Mówi­

łem, że zawsze spłacam swoje długi". Hm, jakie długi?

- Drobne nieporozumienie.

- Hej, czyżbyś się zarumieniła?

- Nie bądź śmieszny. - Przeniosła buty pod biurko.

- No, no. Wreszcie pojawił się mężczyzna, na wspo­

mnienie którego Natahsa Lambert się rumieni. Co to za

Kazim? Poznałaś go w Nowym Jorku?

- Przyjaciel narzeczonego mojej przyjaciółki. Spotka­

łam go tylko raz. I nie chcę go więcej widzieć.

Mogła sobie nie chcieć.

background image

Spotkanie ciągnęło się bez końca. Wreszcie Kazim po­

dziękował gościom za udział w rozmowach i zadzwonił

do sir Philipa Hardesty'ego.

- Co było w ich raporcie? - dopytywał się sir Philip.

- To co zwykle. Zalecają nam, żebyśmy nie podejmo­

wali żadnych działań na własną rękę, bo to zbyt ryzykow­

ne. I czekali na rozwój wydarzeń.

- Jest w tym jakiś sens.

- Daj spokój.

- Kazim, nie szarżuj, bądź ostrożny. Jesteś dla nas

zbyt cenny, bez ciebie wszystko może spalić na panew­

ce. Wiem, jak bardzo drażni cię cała ta ochrona, ale nie

możemy ryzykować. Wstrzymaj się przez dwie doby. Ja

w tym czasie skontaktuję się z Interpolem i innymi służ­

bami, które stoją po naszej stronie. A ty pograj w tenisa.

- Są ciekawsze rzeczy od tenisa - roześmiał się Kazim.

- Zatem powodzenia. Skontaktuję się z tobą później.

Po chwili Kazim zadzwonił do Martina.

- Mamy dwa dni. Philip Hardesty zamierza dogadać się

ze swoimi przyjaciółmi ze służb specjalnych.

- Tom się ucieszy, a ty wreszcie zabawisz się w Paryżu.

- Zostaję w Londynie. Mam sprawę z naszą dzikuską,

zapomniałeś? Skontaktuj mnie z tym dziennikarzem, któ­

ry latem przeprowadzał ze mną wywiad. Facet jest świet­

nie poinformowany, potrzebuję kogoś takiego.

Cały wtorek Natasha negocjowała z firmą kompute­

rową. Kiedy wróciła do biura, dochodziła siódma wie­

czorem. Recepcjonistka poinformowała ją, że było mnó­

stwo telefonów, a niektórzy z rozmówców byli bardzo

niegrzeczni.

background image

- Co za piekielny dzień - stwierdził Leo, opadając cięż­

ko na fotel.

- Bywały gorsze. - Też była bardzo zmęczona. - Masz

ochotę na drinka? Ja stawiam.

- Rozumiem. Właśnie mi zaproponowałaś, żebym zo­

stał z tobą do późnej nocy i pomógł ci przy sprawozda­

niu, tak?

- Też cię kocham, Leo. - Przesłała mu buziaka.

W tej chwili otworzyły się drzwi i do biura wszedł Ka-

zim al Saraq.

Natasha znieruchomiała. Leo spojrzał na nią skonster­

nowany, po czym spytał grzecznie:

- Czy mogę w czymś pomóc?

I usłyszał twarde:

-Nie.

Natasha odzyskała mowę.

- Zaskoczyłeś mnie. Co cię sprowadza?

- Zostawiłem kilka wiadomości, ale nikt nie oddzwonił

- oznajmił z pretensją w głosie.

- Nie było nas w biurze. Negocjacje się przeciągnęły. -

Nie tłumaczyła się, tylko stwierdzała fakt.

- Doprawdy? - prychnął lekceważąco. - Widocznie na

to pozwoliłaś.

- Kazim, czyżbyś mnie pouczał? - rzuciła ostrzegaw­

czo. - Jesteś negocjatorem, jak mi powiedziałeś. I co, two­

je rozmowy nigdy się nie przedłużają?

- Nigdy. Sprawuję nad nimi kontrolę.

- Już w to wierzę. - Uśmiechnęła się ironicznie. - W każ­

dym razie gdybyś dla mnie pracował, musiałbyś zmienić

obyczaje, bo inaczej wyleciałbyś na bruk po dwóch dniach.

- To tylko kwestia odpowiedniej organizacji.

background image

Prychnęła śmiechem.

- Dobra organizacja polega na tym, by mieć tyle cza­

su, ile go potrzebują klienci - tłumaczyła powoli, wyraź­

nie. - Nie chodzi o to, by trzymać się harmonogramu,

lecz by załatwić sprawę. Natomiast z twoim podejściem

nie utrzymałbyś kontroli nad, dajmy na to, takim Davi-

dem Frankelem.

- Frankelem z Continuum Consolidated? Pracujesz dla

nich?

- Nie pracuję dla nikogo, tylko przyjmuję zlecenia, a to

wielka różnica. Wykonuję ekspertyzy i doradzam.

- Doradztwo? Ekspertyzy? To brzmi bardzo poważnie

- stwierdził monotonnym głosem, lecz kpina była oczy­

wista.

- Zgodnie z ostatnim światowym rankingiem znalazłam

się w pierwszej trójce niezależnych ekspertów w dziedzinie

badań rynku - oznajmiła z satysfakcją, spoglądając przelot­

nie na Leo.

Kazim rozejrzał się po jej skromnie urządzonym biu­

rze i uniósł z niedowierzaniem brwi.

Leo dobrze odczytał to spojrzenie. I znał swoją szefo­

wą. Szykowała się gigantyczna awantura.

- Natasha... - zaczął ostrożnie, ale go zignorowała.

Wyprostowała się, pochyliła lekko do przodu i spojrza­

ła Kazimowi głęboko w oczy.

- Uwierz mi, jestem w tej dziedzinie wybitnym eks­

pertem. A skoro wybitnym, to i bardzo, ale to bardzo

drogim.

- W to akurat wierzę.

Powtarzała sobie w duchu, że ma zachować spokój.

Ten człowiek ma być świadkiem na ślubie jej przyjaciół-

background image

ki i nie walnie go teczką w głowę, niezależnie od tego, jak

bardzo na to zasługuje.

- Moja praca polega na ocenie nieustannie zmieniają-

cej się koniunktury. To poważny kierunek uniwersytecki.

Moje ekspertyzy przytaczane są w podręcznikach akade-

mickich.

- Zmieniająca się koniunktura - zadrwił. - Jak sądzisz,

jak bardzo ludzie się zmieniają? Od wieków chcą tylko

jednego: bezpieczeństwa dla siebie i swoich rodzin, stra­

wy i schronienia przed burzą. Lecz okazuje się, że potrze-

ba kosztownych ekspertyz, by to stwierdzić.

Leo spojrzał w kierunku drzwi, ale Kazim blokował

mu drogę. Ku jego zdumieniu Natasha zachowała jed-

nak spokój.

- Dzisiaj klient ma bardziej wysublimowane wyma-

gania.

- Wysublimowane! Też coś...

Uśmiechnęła się słodko.

- Cóż, sądzę, że twoje przemyślenia, które, jak mnie-

mam, wynikają z obserwacji pustynnych cywilizacji, nie-

zbyt przystają do zachodniego świata. Z całym szacun-

kiem dla pustynnych cywilizacji, rzecz jasna.

Zapadła cisza. Leo aż skurczył się w sobie, lecz Na-

tasha, jak to ona, zachowała pogodną twarz. Była pewna

że Kazim al Saraq nigdy przedtem nie usłyszał od niko-

go takich słów.

Popatrzył na nią z namysłem.

- To bardzo skomplikowana dziedzina wiedzy - ciąg-

nęła uprzejmym tonem. - Ośmielam się twierdzić, że ni-

gdy dotąd nie miałeś z nią do czynienia. - Czekała na

eksplozję.

background image

- A ja ośmielam się twierdzić, że lubisz zakręcać lu­

dziom w głowach.

- Och, co za chwalebna prostota sformułowania - za­

drwiła. - Jak jednak sądzisz, Kazim, dlaczego wielkie fir­

my płacą mi duże pieniądze za moją pracę? Bo co, sie­

dzą w nich sami durnie, którym zakręciłam w głowach?

Otóż... - Przerwała, widząc, że Kazim intensywnie wpa­

truje się w jej bluzkę, od której odpadł jeden guzik. Na

piersiach. Nerwowo ściągnęła poły. - A tak w ogóle po

co tu przyszedłeś? Jesteśmy bardzo zajęci.

- Widzę. - Spojrzał intensywnie na Leo.

- Wiesz co, Natasha, wezmę robotę do domu. Do zoba­

czenia jutro. -I już go nie było.

- Zabieram cię na kolację - oznajmił Kazim.

- Chyba żartujesz!

- Wcale nie. Właśnie dlatego nie poleciałem do Paryża.

- Aha... nie zapraszasz, tylko po prostu zabierasz. A ja

posłusznie podrepcę za tobą, krzycząc wszem i wobec:

„Ludziska, dacie wiarę? Zjem z Kazimem al Saraq kolację!

O matko, co za zaszczyt!". Tak to sobie wyobrażasz?

Uśmiechnął się i nagle stał się innym człowiekiem.

- Lepiej bym tego nie opisał. - Znów ten cudowny

uśmiech.

Lecz Natasha nie była w nastroju do żartów.

- Otóż może się zdziwisz - wycedziła - ale nie uma­

wiam się z nieznajomymi.

- Słuszna zasada. Dlatego cię sprawdziłem.

- Co?!

- Osobiście poszperałem w internecie. Tym też powin­

naś czuć się zaszczycona.

- Jesteś aroganckim, zadufanym w sobie autokratą - syk-

background image

nęła. - A w takich, jeśli chcesz wiedzieć, raczej nie gustuję.

Proszę, wyjdź stąd.

- Interesujące, prawda? - uśmiechnął się. - Dla mnie

to także zupełnie nowe doświadczenie.

- Nie mam zamiaru... - Raptownie przerwała. - Dla

ciebie też?

- Nieważne... Zarezerwowałem stolik na ósmą trzydzie­

ści. Zapewne będziesz chciała pojechać do domu, żeby się

przebrać.

- Zachowujesz się w karygodny sposób. Czy kiedykol­

wiek ktoś ci odmówił?

- Potraktuję to jako komplement. Jak rozumiem, cho­

dziło ci o to, że mam swoje zdanie i nie obawiam się po­

dejmować decyzji.

- Komplement? Też mi coś...

Spojrzał na nią przyjaźnie i powiedział miękko:

- Nie walcz ze mną, Natasho. Mam tylko kilka godzin

czasu.

- Och, i zamierzasz mi je poświęcić? A ja z wdzięczno-

ści pokornie mam paść do twych stóp?

- To byłaby zbyt duża strata.

Nie pojęła jego słów. Jaka strata? Lecz nie to ją zafra-

powało. Ten dyktator, ten władczy macho patrzył na nią..

ciepło.

- Daj mi dziesięć minut, Kazim.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Trzymała w biurze zmianę bielizny i elegancki żakiet.

Była w nim już na niejednym przyjęciu i teraz też zamie­

rzała go włożyć. Przebrała się szybko w toalecie i spoj­

rzała na swoje odbicie w lustrze. Skrzywiła się z niesma­

kiem. Włosy miała doskonale ostrzyżone, ale po całym

dniu wyglądały nieświeżo. Wzruszyła ramionami. Nic na

to nie poradzi, podobnie jak z cieniami pod oczami. De­

likatny makijaż, i była gotowa.

A raczej prawie gotowa. Zawahała się... i podjęła decy­

zję. Pójdzie na całość. Włożyła buty na wysokim obcasie

z ozdobnymi paskami wokół kostek.

Kiedy wyszła, Kazim popatrzył na nią bez żadnego

wyrazu na twarzy.

- Nie muszę iść do domu. Jeśli chcesz mnie zaprosić na

kolację, to możemy iść. - W jej głosie było słychać wy­

zywającą nutę.

Podszedł do niej, rozchylił poły żakietu i spojrzał na

nią z uwagą.

- Ten top jest bardzo śmiały.

- Czyżbyś miał jakieś zastrzeżenia?

- Nie, skądże...

- Tak myślałam.

background image

Wzięła teczkę i ruszyła do wyjścia z wysoko podnie­

sioną głową.

Kazim wygrał pierwszą rundę, co do tego nie było żad­

nych wątpliwości.

Miał na sobie doskonale skrojony garnitur i śnieżno­

białą koszulę, która doskonale kontrastowała z jego ciem­

ną karnacją. Jedwabny krawat w stonowanym odcieniu

szarości był znakomicie dobrany. Kazim musiał wiedzieć,

jak się prezentuje.

Nie będę się czuła gorzej, przyrzekła sobie. On to robi

celowo. Nie pozwolę, by mnie upokorzył.

Trzymała swoją teczkę jak talizman.

Zabrał ją do restauracji, w której jeszcze nigdy nie

była.

- Bankierzy - powiedziała, spoglądając na główne

wejście. - Doskonałe jedzenie, które kosztuje mają­

tek. - W jej głosie wyraźnie dało się słyszeć rozcza­

rowanie.

- Nie chcesz tu jeść - raczej stwierdził niż spytał.

- Cóż, nie taką restaurację wybrałabym na pierwszą

randkę. Ale pewnie suflet jest tu najlepszy w mieście. -

Boże, jaka pierwsza randka? Go ona wygaduje?

Kiedy znaleźli się w środku, okazało się, że nie zapro­

szono ich do głównej sali, tylko do niewielkiego, gustow­

nie umeblowanego pokoju.

A więc nie chce, aby widziano ich razem! Popamiętasz

to, Kazimie, pomstowała w duchu.

Wszedł kelner i w milczeniu podał jej tacę z aperitifem.

Kazim został poczęstowany innym alkoholem. Kiedy zo­

stali sami, powiedziała nieco zbyt głośno:

- Mistrzowskie wyjście. Tak ciche, by nie zepsuć na-

background image

stroju. Teraz powinien się rozlec anielski śpiew. Zupełnie

jak we francuskiej powieści.

- Wnoszę z tego, że gustujemy w innej literaturze fran­

cuskiej.

Patrzył na nią z lekkim uśmiechem, jakby sama ta czyn­

ność sprawiała mu przyjemność. Większość kobiet nie po­

trafiłaby oprzeć się takiemu spojrzeniu. Całe szczęście, że

ona należy do zdecydowanej mniejszości.

- Z tej to właśnie literatury wiem, że takie miejsce na­

zywano chambre separe.

-

Doprawdy?

- Panowie zapraszali tam kobiety, które chcieli

uwieść.

- Doprawdy? - Zmierzył ją wzrokiem.

- A no, doprawdy - jawnie zadrwiła.

- Zastanawiam się, czy to pojęcie nie jest nieco archa­

iczne. Czyż bowiem można uwieść nowoczesną kobietę

żyjącą w dwudziestym pierwszym wieku?

- Bez wątpienia tak.

- A zatem uważasz, że przyprowadziłem cię tu w tym

właśnie celu? - spytał miękko.

- Nie mogę tego wykluczyć.

- Mówisz to z dziwnym spokojem.

- Nie tak łatwo mnie uwieść.

Kazim spuścił wzrok na rozcięcie w jej topie, które wy­

łoniło się spod żakietu.

- W takim razie lubisz bawić się w kotka i myszkę.

- Czyż nie lubimy tego wszyscy? - Uniosła kieliszek.

- Sądziłem, że jesteś na to zbyt poważna. Nie wiedzia­

łem, że taka jak ty bizneswoman lubi podobne zabawy.

- Robię to, na co mam ochotę.

background image

- Brzmi zachęcająco. - Uśmiechnął się leniwie.

Puls Natashy zaczął bić przyspieszonym tempem. Ostroż­

nie, ostrzegła się w duchu. Oparła się wygodnie i spojrzała

na sufit.

- Możesz przestać się wysilać. Takie rzeczy nie robią na

mnie wrażenia.

-W takim razie powiedz mi, co robi - poprosił ją

grzecznie.

- Nie chciałabym, abyś tracił swój cenny czas na moją

skromną osobę. - Odstawiła kieliszek i uśmiechnęła się

czarująco.

- Dziękuję za radę.

- Rozumiem, że nie masz zamiaru skończyć tej

śmiesznej szopki?

- Ta szopka, jak raczyłaś nazwać tę grę, stanowi wy­

zwanie dla każdego prawdziwego mężczyzny.

- Jak rozumiem, zamierzasz dalej bawić się w uwodze­

nie tylko dlatego, że nazwałam twoje wysiłki stratą cza­

su, czy tak?

- Nie tylko dlatego.

- Więc co? Wyzwanie? Nowe doświadczenie?

- Wszystkiego po trochu. Ale przede wszystkim to, że

jesteś piękną kobietą.

W tej właśnie chwili zjawił się kelner z pierwszym

daniem.

Nigdy nie mogła sobie przypomnieć, co wtedy jedli.

Pamiętała tylko, że Kazim nalewał pachnące południo­

wym słońcem wino.

- Nasi najlepsi przyjaciele niedługo zamierzają się po­

brać. Nie uważasz, że powinniśmy zawrzeć z tej okazji

pokój? - zaproponował.

background image

Pokój z tym cynicznym, zapatrzonym w siebie uwo­

dzicielem? Nigdy!

- Naturalnie - skłamała. - Zachowujmy się w cywili­

zowany sposób.

Przez większość kolacji rozmawiali o jego pracy.

- Formalnie zarządzam rodzinnymi organizacjami do­

broczynnymi, choć w rzeczywistości zarządzają się same.

Tak naprawdę głównie zajmuję się międzynarodową me­

diacją.

- To bardzo ważna rola. - Naprawdę była pełna podzi­

wu. -I niewdzięczna.

- Na ogół tak, jednak czasami udaje się przekonać lu­

dzi, by zaczęli z sobą rozmawiać. Myślę, że świat będzie

się zmieniał w takim właśnie kierunku. Mniej wojen, wię­

cej kompromisów i umów międzynarodowych, a do tego

potrzebne są negocjacje. Więc ktoś musi je organizować

i prowadzić. Dlaczego więc nie ja? Lub ty?

- Na pewno nie wszystkim to się podoba. Nikt ci nie

grozi?

- Największym zagrożeniem jest nuda - stwierdził bez­

trosko.

Nie uwierzyła mu.

- Ekstremiści mogą mieć na ten temat inne zdanie.

- Wszyscy możemy się stać ich celem. Wystarczy zna­

leźć się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.

- Jestem pod wrażeniem - powiedziała szczerze. Nie

doceniała dotąd Kazima. Z altruistycznych pobudek wal­

czył o pokój na świecie, narażając się na ataki terrorystów.

Nadal oczywiście był machodinozaurem, ale...

- Dlaczego zajęłaś się badaniem rynku? - zmienił nag­

le temat.

background image

- Cóż, jestem dobra w rozszyfrowywaniu ludzkich

myśli.

Roześmiał się.

- Ze mną nie poszło ci tak łatwo.

- Nie jestem psychologiem, tylko socjologiem. Badam

grupy ludzkie, potrafię je zidentyfikować, wyodrębnić,

zrozumieć, a nawet przewidzieć ich potrzeby.

- Muszę to zapamiętać. A jak weszłaś w tę branżę?

- Od ankiet na stacjach.

- Sądziłem, że robisz jedynie badania jakościowe.

- Hm, zapamiętałeś to? - zdziwiła się. - Ale wracając

do rzeczy, tak właśnie zaczynałam. Potrzebowałam pracy,

a żeby pytać ludzi, jakiego mydła używają, nie potrzeba

mieć żadnych kwalifikacji,

- Mnie nigdy nikt nie spytał o coś takiego.

- Zapewne dlatego, że ze statystycznego punktu widze­

nia właściwie ciebie nie ma, jesteś nikim - zaśmiała się.

- Hm... co?

- Nie robisz przecież zakupów, a dla producenta naj­

ważniejsze jest, co klient bierze z półki. Kto kupuje dla

ciebie mydło? Gospodyni? Służący? Żona? Dziewczyna?

- Jeśli chcesz wiedzieć, czy jestem żonaty, po prostu

spytaj - powiedział wolno.

Cały jej dobry nastrój prysł jak bańka mydlana.

- Nie zamierzam. Po co?

- Może jednak?

- Bogaci, silni, przystojni mężczyźni powinni mieć

żony.

- Więc spytaj.

- Dobrze. Jesteś żonaty?

-Nie.

background image

- Dlaczego? Tylko mi nie mów, że dotąd nie spotkałeś

tej jednej jedynej.

- Uwierzyłabyś mi, gdybym tak powiedział?

- Jestem na to za stara.

- Nie jesteś zbyt romantyczna, prawda?

- Co za spostrzegawczość.

- Powiesz mi, dlaczego?

- Najpierw ty odpowiedz na moje pytanie.

- Dobrze. Od kilku lat jestem zbyt zajęty, by znaleźć

żonę, a gdy byłem młodszy, prześladowało mnie złośli­

we fatum.

-Fatum?

- Kobiety mnie porzucały - powiedział ze śmiertelną

powaga.

- Nie wierzę.

- Dzięki, ale to prawda. Raz nawet tak się zdarzyło, że

zostałem na lodzie dwa dni przed ślubem.

- Nie widać po tobie tej strasznej traumy.

- Masz rację, nie widać. Gdybym został jej mężem, na

pewno kupowałaby mi mydło.

Ileż w tym lekceważenia, i to nie wobec byłej narzeczo­

nej, tylko wobec kobiet w ogóle. Wielki negocjator, altrui­

sta, zbawca świata, a przy tym durny dinozaur...

- Rozumiem, że od tamtej pory nie spotkałeś nowej

kandydatki do zakupu mydła?

- Moje życie jest dość skomplikowane - uciął temat.

Lecz na Natashę okazało się to za mało.

- To znaczy?

- Wiele podróżuję...

- Żona nie mogłaby jeździć z tobą?

- A po co? - wyrwało mu się spontanicznie.

background image

- Aha, rozumiem... Gdzie więc jest twój dom, kiedy

nie podróżujesz?

- Dobre pytanie. Mam mieszkanie w Paryżu, Nowym Jor­

ku, dom w Londynie i nadmorską posiadłość. - Uśmiech­

nął się na wspomnienie ostatniego miejsca. - A ty? Gdzie

jest twój dom?

- Urodziłam się na przedmieściach Londynu. Moja

matka nadal tam mieszka. Czasem ją odwiedzam.

- Tęsknisz za tym miejscem?

-Nie.

- Więc gdzie jest twój prawdziwy dom? Gdzieś na

Manhatanie czy w tropikalnej dżungli?

Dżungla! Odchyliła się tak gwałtownie, że krzesło nie-

bezpiecznie się zakołysało.

- Dlaczego to powiedziałeś?

- Co takiego? - popatrzył na nią ze zdziwieniem.

- Już nic. Zapomnij o sprawie. To był bardzo miły wie-

czór, ale muszę już wracać.

Spodziewała się, że będzie protestował, ale nic takiego

nie miało miejsca.

- Skoro tak, odwiozę cię do domu.

Jak na zawołanie zjawił się kelner.

- Zadzwoń, proszę, po mój samochód, Michel - pole­

cił Kazim.

- W tej chwili, wasza wysokość.

Gdy wszyli na zewnątrz, jednocześnie zdarzyły się trzy

rzeczy.

Podjechała limuzyna Kazima, Natasha usłyszała, że ktoś

biegnie w ich kierunku, Kazim chwycił ją mocno i obrócił

tak, że znalazła się między nim a ścianą restauracji.

Błysnęło światło, potem znów, i kroki ucichły.

background image

Mężczyzna, który przyprowadził samochód, wysiadł

na ulicę

- Wasza wysokość, niezmiernie mi przykro. Nie zauwa­

żyłem ich...

Kazim puścił Natashę i bez słowa wziął z jego ręki klu­

czyki. Otworzył jej drzwi, po czym usiadł za kierownicą.

-Co się stało? - spytała zszokowana.

- Paparazzi.

-Och...

- Nie martw się, dam sobie z nimi radę.

- Wcale się nie martwię. Jeśli dla kogoś to taka atrakcja,

to niech mnie fotografuje. Nie zrobiłam nic, czego mog­

łabym się wstydzić.

Ruszyli w drogę. Kazim, jak na jej gust, prowadził zbyt

szybko. W pewnej chwili zaczął wybierać numer na swo­

im telefonie.

- Wiesz, że w tym kraju nie można rozmawiać podczas

prowadzenia samochodu?

Zignorował ją.

-Tom? Tu Kazim. Czekali przed restauracją... Nie

wiem. Zrobili kilka zdjęć... Ja i panna Lambert. Tak,

Lambert. Mamy być świadkami na ślubie Templeton-

Burke'a...

Więc o to chodzi, pomyślała. A mnie się zdawało, że to

randka. Ależ ze mnie idiotka.

- Odwiozę ją do domu, a potem spotkam się z tobą -

mówił dalej Kazim. - Maksimum pół godziny. - Prze­

rwał połączenie.

Kiedy zajechali przed jej blok, stwierdziła:

- Niepotrzebnie zadajesz sobie tyle trudu. Wiem, że

spieszysz się do Toma.

background image

On jednak był nieustępliwy. Zaparkował samochód

i poszedł z nią aż pod same drzwi.

- Dziękuję i... dobranoc. - Nagle dostrzegła, że Kazim

trzyma w ręku czarne pudełko. - Co, do diabła... ?

- Powiedziałem ci kiedyś, że zawsze spłacam swoje

długi. Zawsze.

Otworzył pudło. W środku były buty owinięte w welur.

Natasha uwielbiała buty. Te były z zamszu. No i ozdobio­

ne błyszczącym klejnotem.

- Prawdziwe dzieło sztuki - powiedziała z uznaniem.

- Cieszę się, że znalazły tak wspaniałą właścicielkę.

Spojrzała na buty, które miała na nogach. Były niezwy­

kle seksowne i potwornie drogie, ale w porównaniu z ty­

mi, które przyniósł Kazim, wyglądały nadzwyczaj niepo­

zornie.

Czytała o nich w „Elegance". Limitowana kolekcja wy­

produkowana przed Bożym Narodzeniem, z prawdziwy­

mi klejnotami. „Coś dla superbogatego mężczyzny, na

pocieszenie dla kobiety, z którą nie spędzi Świąt", jak na­

pisano w magazynie.

Wzięła do ręki jeden z butów. Był czarny, ozdobiony

drobnymi diamencikami. Piękny, całkowicie niepraktycz­

ny i absolutnie ekstrawagancki. Taki prezent można dać

kobiecie, którą się kocha albo której chce się skutecznie

zamknąć usta.

Odepchnęła pudełko, jakby ją parzyło.

- Jak śmiesz?! - krzyknęła.

Kazim popatrzył na nią skonsternowany. Ten wieczór

od początku układał się nie po jego myśli. Natasha Lam­

bert była zbyt trudna. Zbyt wojownicza. I całkiem nie­

przewidywalna.

background image

- Czyżby rozmiar był nieodpowiedni?

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, w któ­

rych, ku swemu zdziwieniu, ujrzał łzy. Co takiego było

w tych butach, że omal się nie rozpłakała?

- Przepraszam, nie chciałam na ciebie krzyknąć. Chyba

jestem bardziej zmęczona, niż sądziłam.

-W takim razie...

- Po prostu nie mogę przyjąć od ciebie tych butów,

więc.

- Są zbyt drogie? Zapewniam cię, że dla mnie to żaden

wydatek.

- Och, wiem - prychnęła, co bardzo go zdenerwowało.

- Ale nie w tym rzecz.

- Więc w czym?

- Nie mogę przyjąć tak osobistego prezentu. - Odda­

ła mu pudełko, - Nawet gdyby ten prezent coś dla mnie

znaczył. - Widziała, jak jego złość zamieniła się w zdu­

mienie. - Co oczywiście byłoby kompletnym idiotyzmem.

A teraz uważam, że lepiej będzie, jak sobie już pójdziesz. -

Gdy milczał zdezorientowany, dodała: - Jeszcze raz dzię­

kuję za dobre chęci, ale nie przyjmę tego prezentu. I pro­

szę, idź już!

Była zdeterminowana i usztywniona, jakby rozmawia­

ła z wrogiem...

Z wrogiem? Co się tu dzieje? - gorączkowo dopytywał

się w myślach.

- Nie chciałem sprawić ci przykrości - powiedział ci­

cho i smutno.

- Wiem.

- Straciłaś w moim domu buty, więc chciałem ci to wy­

nagrodzić.

background image

- Oboje wiemy, że te buty są znacznie droższe od tych,

które zgubiłam.

- Pieniądze, pieniądze - rzucił ze wzgardą. - Więc nie

przyjmiesz ode mnie prezentu, tak? - spytał, jakby dopie­

ro dotarło to do niego.

Czyżby miała się rozpłakać? Wyciągnął rękę, żeby do­

tknąć jej twarzy, ale Natasha gwałtownie ją odsunęła. Po­

czuł się, jakby ktoś wymierzył mu policzek.

- Tak, Kazim. Nie przyjmę.

- Mhm... - Rozzłościło go to, ale, ku jego zdziwieniu,

również zabolało.

- Czy teraz wreszcie sobie pójdziesz? Jestem bardzo

zmęczona.

Kazim zrozumiał, o co jej chodzi. Chce, aby wyszedł,

zanim się rozpłacze. Kto by pomyślał, że taki niewinny

gest spowoduje tyle zamieszania? Nie byłby zdziwiony,

gdyby rzuciła mu te buty w twarz. Był przygotowany na

jej złość, na drwinę, ale nie na łzy.

Po raz pierwszy od lat poczuł się zupełnie bezradny.

Bez słowa ruszył przed siebie.

Natasha cała się trzęsła. Już dawno nie czuła się taka

zagrożona, i to tylko dlatego, że jakiś mężczyzna zabrał ją

na kolację i usiłował obdarować zupełnie niewłaściwym

prezentem?

Tej nocy nie mogła zasnąć. Za każdym razem, kiedy

zamknęła oczy, widziała Kazima. Za każdym razem, kie­

dy się przewróciła na drugi bok, słyszała jego drwiący

głos. Jego śmiech, butne stwierdzenia, wyzwania.

„Wystarczyłaby mi jedna noc, żebyś zmieniła zdanie.

Tylko jedna noc".

background image

Zgniotła poduszkę, po raz kolejny zmieniając pozycję.

W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i zasnęła.

Przez cały tydzień nie miała wiadomości od Kazima.

Ósmej nocy, kiedy znów nie mogła zasnąć, podjęła decy­

zję. Przyjaźń przyjaźnią, ale Izzy będzie musiała poszukać

sobie innej druhny.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kazim chodził po ogromnych salach pałacu al Saraq

niczym lew w klatce.

- Co się stało? - mruknął Tom do Martina.

- Negocjacje utknęły w martwym punkcie.

- Z Organizacją Narodów Zjednoczonych?

- Nie, nie. Negocjacje pustynnego dinozaura z dziką ko­

bietą. Wygląda na to, że dzikuska wygrała pierwszą rundę.

- A może nawet drugą.

Kazim był przygotowany do spotkania, które miało się

odbyć za kilka minut. Jego biała szata powiewała za nim

jak żagiel, kiedy energicznym krokiem przemierzał salę.

- Myślisz, że posłała go do wszystkich diabłów? - spy­

tał Tom. - To byłoby coś nowego.

Obaj spojrzeli na księcia. Choć przyjaźnili się z nim,

niespecjalnie się nad nim litowali. Teraz i on wiedział, jak

to jest.

Nagle Kazim zatrzymał się.

- Chcę wiedzieć, kto zrobił nam te fotografie przed re-

stauracją.

- Nikt jak dotąd nie zaoferował ich sprzedaży - powie-

dział Tom. - Może są tak złej jakości, że się nie nadają.

- Możliwe - odparł Kazim, choć ton jego głosu mówił

że myśli coś zupełnie innego.

background image

- Lepiej by było, gdybyś więcej się z nią nie spotykał

- powiedział Tom.

Kazim zmarszczył czoło.

- Chodzi mu o to - wyjaśnił szybko Martin - że nie

powinieneś narażać panny Natashy Lambert na niebez­

pieczeństwo, pokazując się z nią publicznie. Mogą ją po­

rwać dla okupu.

- Wiem, o co chodzi Tomowi. Nie ufa Natashy Lambert. -

Kazim chwycił gazety leżące na biurku i cisnął nimi o ścianę.

- Raz sprawia wrażenie, jakby była zainteresowana, po czym

coś jej się przypomina i opędza się ode mnie jak od zarazy!

- wybuchnął. - Ale to wcale nie dowodzi, że jest terrorystką,

lecz tego, że ma umysł ostry jak brzytwa i coś się w niej kot­

łuje. A wy chcecie, żebym nawet z nią nie porozmawiał?

- Właśnie, Kazim. Proszę, zostaw ją, dla jej dobra - na­

legał Tom.

- A mam inne wyjście? Rzeczywiście jestem dla niej jak

zaraza. Gdzie się z nią nie pokażę, zaraz mogą pojawić się

różni dziwni ludzie...

- Nie martw się, zobaczysz ją na ślubie.

- Jeśli najpierw nie ucieknie.

Natasha zadzwoniła do Izzy, żeby powiedzieć jej o swo­

jej decyzji. Spisała sobie argumenty na kartce i położyła

obok telefonu. Punkt pierwszy: Izzy jest zbyt samodziel­

na, żeby potrzebować jej wsparcia.

- Samodzielna? Kiedy macocha Dominika zaprosiła

mnie, żeby omówić ślubną ceremonię, wszystko pomie­

szałam. Kompletnie się przy niej gubię.

-Och... - Natasha skreśliła pierwszy punkt. - Ale

przecież możesz liczyć na wsparcie Dominika.

background image

- Woli pokonywać lodowe pustynie, niż wadzić się z tą

wiedźmą.

- A twoja kuzynka Pepper, siostra i...

- Moja siostra jest za granicą i zjawi się dopiero na ślu­

bie, a Pepper jest w ciąży. Nie chce być moją druhną. -

Głos Izzy niebezpiecznie się podniósł.

- No dobrze. Czyli masz tylko mnie - poddała się Na-

tasha. - Więc co mogę dla ciebie zrobić?

- Pomożesz mi wybrać suknię?

- Nie sądzisz, że Jay Jay byłaby w tym lepsza? W końcu

ciuchy to jej działka.

- Wyjechała. A ty ubierasz się tak elegancko. Jeśli nie

kupię sobie sukni ślubnej, Janine sama mi ją wybierze.

Zupełnie nie wiem, jak się do tego zabrać.

- A ja wiem. Nic się nie martw, skarbie. Kupimy ci taką

suknię, że ten babsztyl padnie trupem.

- Oby... - westchnęła Izzy.

Ustaliły, że znajdą na to czas po Nowym Roku. Tym­

czasem Natasha pogrążyła się w pracy, jakby od tego za­

leżało jej życie.

- Chyba przesadzasz - powiedział jej któregoś dnia

Leo. - Nie możemy przyjąć tych wszystkich zleceń. To

jest fizycznie niemożliwe.

Dla Natashy jednak nie było rzeczy niemożliwych,

zwłaszcza gdy usilnie chciała zapomnieć o Kazimie al Sa-

raq. Pracowała całymi dniami, śpiąc po cztery godziny na

dobę. Prawie udało jej się osiągnąć zamierzony cel.

Prawie. Kiedy nadeszła Wigilia, Londyn opustoszał

i nic nie mogła na to poradzić. Matka bawiła w Afryce,

sąsiedzi pojechali do rodzin i znalazła się zupełnie sama.

Postanowiła, że będzie cieszyć się spokojem.

Skan i przerobienie pona

background image

Położyła się na sofie... i natychmiast wyobraziła sobie

Kazima, jak nagi leży obok niej. Zerwała się na równe

nogi i zaczęła nerwowo chodzić po salonie, żeby przego­

nić zjawę.

Przez całe święta snuła się po domu w szlafroku i kap­

ciach w kształcie kotów. Ale nawet kapcie nie były w sta­

nie jej pocieszyć.

Zrobiła sobie smażone ziemniaki, piła zimnego szam­

pana i wysłuchała całej radiowej adaptacji „Władcy Pier­

ścieni". Czternaście godzin hobbitów miało skutecznie

wyprzeć z jej świadomości istnienie Kazima.

Udało się. Przynajmniej do czasu, gdy znalazła się

w łóżku.

Leżała w ciemności, czując, jak wali jej serce. Miała

poczucie straty, ale i czegoś jeszcze. Pragnęła go.

Jak nikogo dotąd.

Nigdzie nie mogła się czuć bezpieczna. Ani w domu,

ani w biurze, ani nawet w snach, w których wciąż ją na­

wiedzał.

„Wystarczyłaby mi jedna noc, żebyś zmieniła zdanie.

Tylko jedna noc".

Następnego dnia zadzwoniła do Izzy, ale jej nie zastała.

Potem musiała wyjechać do Nowego Jorku, a kiedy wró­

ciła, przyjaciółka nie miała czasu, bo czekało ją mnóstwo

pracy w związku z Londyńskim Tygodniem Mody. Kiedy

wreszcie udało im się spotkać, była połowa stycznia.

- Wydaje mi się, że nie będzie tak źle - stwierdziła Iz­

zy z optymizmem. - Na rodzinę nie mam co liczyć, ale ty

i ja poradzimy sobie z najgorszą bestią.

- W takim razie zacznijmy od sporządzania listy.

- Już to zrobiłam. - Wyciągnęła zapisaną kartkę.

background image

Natasha zaczęła czytać kolejne punkty:

- „Sukienka". „Kreacja wyjściowa". „Buty". „Bielizna?"...

Dlaczego znak zapytania? Izzy, czyżbyś zamierzała przejść

przez kościół, nie mając na sobie jedwabnych koronek

w kolorze kości słoniowej?

- Myślałam o tym.

Natasha popatrzyła na przyjaciółkę.

- Wyglądasz kwitnąco. Gdzie się podziało to biedactwo,

z którym byłam w dżungli?

- To miłość - oznajmiła z przekonaniem Izzy. - Też po­

winnaś tego spróbować - dodała miękko.

- Nie wszystkim mężczyznom można zaufać - stwierdzi­

ła Natasha, zdecydowanie kończąc ten temat. - Zaczniemy

chyba od Caro Odell. Jeśli tam nic nie znajdziemy, pójdzie­

my na Sloane Street, gdzie od razu kupimy buty.

Izzy poddała się.

Taksówka zatrzymała się przed stylową willą z elegan­

ckim tarasem.

- Tu chyba ktoś mieszka. - Izzy zawahała się.

Natasha weszła po schodach i nacisnęła dzwonek.

- Moja przyjaciółka wychodzi za mąż. Szuka odpo­

wiedniej sukni, to znaczy takiej, która powali teściową,

zachwyci pozostałych weselników i tak bardzo rozogni

pana młodego, że natychmiast ją zerwie z oblubienicy.

- Tash! - zaprotestowała słabo Izzy.

Jednak Caro Odell była przyzwyczajona do obrazo­

wych opisów Natashy

- Dajcie mi pięć minut, a zaraz coś znajdę.

Po godzinie wyszły uszczęśliwione z cudowną sukien­

ką. Caro dała im adres sklepu, w którym znajdą odpo­

wiednie buty.

background image

Kiedy później piły herbatę w kawiarni hotelu Ritz, Izzy

nagle spochmurniała.

- Co tym razem? - spytała Natasha. - Jeśli chcesz mieć

satynę i krezę, możesz szukać sobie innej druhny.

- Nie, nic podobnego. Chodzi o to nieszczęsne przej­

ście przez kościół.

- Będę szła za tobą, trzymając twój bukiet. Potem pod­

piszemy akt ślubu. Pamiętaj, przyniosę sole trzeźwiące na

wypadek, gdybyś uznała, że dla hecy warto efektownie ze­

mdleć. Potem oddam ci bukiet i stanę u boku twego ojca.

Wszystko pamiętam.

- Nie u boku mojego ojca.

- To znaczy?

- Wiem, że nie lubicie się z Kazimem, ale pierwsza

druhna i pierwszy drużba stanowią parę. Ojciec odpro­

wadzi mnie do ołtarza, potem wyjdę z kościoła z mężem,

a ty i Kazim za nami. Uwierz, on potrafi być miły...

Zapadła cisza.

-Miły?

- No cóż, przyjął nas w Serenata Place, urządził przy-

jęcie...

- A przy okazji zachowywał się jak udzielny książę.

- A czego się spodziewałaś? W końcu to szejk i następ­

ca tronu.

-Co?

- W stosunku do kobiet zachowuje się trochę staro­

świecko, ale potrafi być niezwykle czarujący...

- Powiedziałaś, że jest szejkiem?

- A także następcą tronu.

Natasha zamknęła oczy.

- Powinnam już nie żyć.

background image

- Tash? Co się stało?

- Co za paskudny drań! Od samego początku mnie

oszukiwał i drwił ze mnie. Nie ufam mu ani odrobinę,

a na dodatek nawiedza mnie w snach.

- Tylko tyle? - Izzy nie kryła ulgi. - Rozumiem, że roz­

mawiamy o Kazimie.

- A o kim innym?

- Nie musisz mu ufać. Wystarczy, że przejdziesz z nim

przez kościół, uśmiechając się do aparatów. Niczego wię­

cej nie będę od ciebie wymagać. Obiecuję.

- Jasne - powiedziała sucho.

Może rzeczywiście przesadzała? W końcu nie miała

już z Kazimem żadnego kontaktu i nawet przestała pod-

skakiwać na każdy dźwięk telefonu.

Mijały tygodnie wypełnione pracą i przygotowaniami

do ślubu Izzy. Kazim nie dawał znaku życia.

W miejsce ulgi pojawił się niepokój, następnie furia.

Jak to tak, to ona ma przejąć inicjatywę i skontaktować się:

z Kazimem? Ale cóż, Izzy jest jej najlepszą przyjaciółką...

Zacisnęła zęby i wykręciła numer od jego biura. Ci-

sza. Wysłała maila, też bez odpowiedzi. Lecz czego moż­

na spodziewać się po szejku?

Najpierw ją okpił, potem z niej drwił, jeszcze później

próbował uwieść diamentowymi bucikami. A na koniec

znikł na cztery miesiące. Ten facet to czysty afront. Niech

nie śmie więcej pojawiać się w jej snach!

Kazim kursował pomiędzy Europą, Bliskim Wscho­

dem a Oceanem Indyjskim. Zgodnie z jego przewidywa­

niami rozmowy pojednawcze utknęły w martwym punk-

background image

cie. Przywódcy poszczególnych ugrupowań wysuwali

nierealne postulaty, kłócili się, a nawet nawzajem sobie

grozili.

Kazim był sfrustrowany. Zamierzał nawet zrezygno­

wać z negocjacji, ale zmienił zdanie. Polecił Martinowi,

aby wyznaczył termin kolejnego spotkania.

W nawale zajęć nigdy jednak nie zapomniał, by prze­

czytać codzienny raport Toma dotyczący Natashy Lam­

bert, a kiedy dostał od niej maila, wyrwał go z ręki Mar­

tinowi.

Z treści wynikało, że napisała tylko z konieczności.

Jednak Kazim wiedział swoje. Uśmiechnął się po raz

pierwszy od kilku dni.

- Połączcie mnie z nią. Ucieszy się, jeśli odezwę się po

tak długim milczeniu.

Jednak srodze się rozczarował.

Natasha była w limuzynie. Jechała z prezentacji, jaką

przeprowadziła dla jednej z czołowych firm kosmetycz­

nych, do siedziby firmy zajmującej się szyciem kreacji na

przyjęcia weselne organizowane w plenerze. Na kolanach

miała otwartego laptopa. Kiedy usłyszała w słuchawce

głos Kazima, z miejsca się najeżyła.

- Czego ode mnie chcesz? - warknęła.

- To ty czegoś ode mnie chcesz. Przynajmniej taką

mam nadzieję - rzucił lekko.

- Kazim, nie próbuj ze mną flirtować - ostrzegła. - Nie

jestem w nastroju do żartów.

- Przecież nie flirtuję - zaparł się bezczelnie. - Tylko

odpowiadam na twojego maila.

- Prosiłam, żebyś zadzwonił wczoraj. Ale nie zadzwoniłeś.

Więc sama załatwiłam obrączki, zorganizowałam transport

background image

i wyszukałam prezenty od panny młodej dla pana młodego.

- Ton jej głosu niebezpiecznie się podniósł. - Czyli zrobiłam

to wszystko, co powinieneś zrobić ty!

- Byłem zajęty...

- A ja to niby co?! Wyleguję się na Malediwach? Właś­

nie pędzę ze spotkania na spotkanie i piszę raport... Więc

nie zawracaj mi głowy, muszę połączyć się z kimś, kto

rzeczywiście może okazać się pomocny.

Nacisnęła guzik tak mocno, że złamała paznokieć, lecz

i tak była z siebie bardzo zadowolona.

Kazim przez chwilę patrzył osłupiały na telefon, po

czym zaczął się śmiać. Jego asystenci patrzyli na niego

z niedowierzaniem.

- Martin, Natasha Lambert chce się ze mną spotkać. Mo­

że sama jeszcze tego nie wie, ale po prostu marzy o tym.

Mógłbyś to zorganizować?

Minęła dziesiąta w nocy. Natasha siedziała w biurze,

studiując raporty z ostatnich spotkań. Nagle usłyszała, że

na dole ktoś wsiadł do windy. Czyżby Leo czegoś zapo­

mniał?

- Cześć - powiedziała, kiedy otworzyły się drzwi,

i spojrzała za siebie.

Stał oparty nonszalancko o framugę, wysoki, diablo

przystojny i bezczelnie zadowolony z siebie. Och, jak ten

facet ją irytował!

- To ty! - krzyknęła oskarżycielsko.

- Też się cieszę, że cię widzę. - Wszedł do środka. -

Świetnie wyglądasz.

- Doprawdy? - W każdym jego słowie dopatrywała się

drwiny.

background image

Była zmęczona i wiedziała, że to po niej widać. Miała

podkrążone oczy i nieświeże włosy.

- Zmieniłaś fryzurę. - Podszedł do jej biurka.

- Co tu robisz? - spytała ostro.

- Podobasz mi się w dłuższych włosach. Wyglądasz bar­

dzo ładnie.

- Ładnie! - fuknęła.

- Jesteś najdziwniejszą kobietą, jaką znam. Co jest złe­

go w tym, że się wygląda ładnie?

- Nic. Po co przyszedłeś?

- Sadziłem, że chcesz mnie widzieć.

- A na jakiej podstawie, jeśli mogę spytać?

- Wysłałaś mi mnóstwo wiadomości.

- Kilka tygodni temu. Wtedy jeszcze mogłeś się na coś

przydać.

- Jestem teraz - rozłożył ramiona. - Wykorzystaj to.

Od razu wyobraziła sobie, w jaki sposób mogłaby go

wykorzystać.

- Wystarczyło wysłać maila.

- Nie sądzę.

Obszedł biurko i znalazł się bardzo blisko niej. Zbyt

blisko. Odwróciła wzrok, by nie patrzeć mu w oczy.

- Wyglądasz na zmęczoną.

- Bo jestem. Mam dużo pracy.

- Nie tylko. Znam to spojrzenie. Nie możesz spać, praw­

da? - spytał miękko.

Zacisnęła zęby.

- Wiem, że dla ciebie to trudne do zrozumienia, ale

istnieje prosta zależność między liczbą godzin, jaką się

przepracuje, a możliwością opłacania rachunków. Jak nie

pracuję, to nie jem.

background image

- Wygląda na to, że potrzebujesz kogoś, kto by się to­

bą zajął.

Wreszcie spojrzała mu prosto w oczy.

- Nie wierzę, że to powiedziałeś.

- Osiemnastogodzinny dzień pracy to szaleństwo. Mu­

si być jakieś inne rozwiązanie.

- Lubię swoją pracę.

- Ja też, ale wiem, że pracuję efektywniej, jeśli co jakiś

czas zrobię sobie przerwę.

Po raz pierwszy w jego ciemnych oczach nie dostrze­

gła drwiny, ale coś zupełnie innego. Kazim patrzył na nią

z czułością!

Ostrożnie, napomniała się natychmiast.

- Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby odrzucać zlece­

nia, które do mnie napływają.

- Musisz przyjmować wszystkie jak leci? Po prostu

uciekasz w pracę.

- Chyba zwariowałeś.

- Uwierz mi, znam to spojrzenie. Codziennie rano wi­

dzę je w lustrze.

Boże, jaki on przystojny! Jak bardzo by chciała... Mi­

mowolnie przygryzła dolną wargę.

Oczy Kazima pociemniały.

- Nie rób tego, Natasho...

W panicznej ucieczce postąpiła krok do tyłu. Czar

prysł.

- Chciałam z tobą porozmawiać o ślubie - powiedziała

pospiesznie. - Poczekaj, tylko coś znajdę. - Zaczęła ner­

wowo stukać w klawiaturę.

Kazim znów sprawiał wrażenie rozbawionego.

- Nie musisz się tak spieszyć.

background image

- Wręcz przeciwnie... O, jest. - Po chwili drukarka wy­

pluła tekst pliku. - Tu jest wszystko. Nazwiska gości, nume­

ry telefonów, adresy. Musisz tylko zająć się Dominikiem, za­

płacić chórowi i wygłosić mowę. Przygotowałeś już ją?

- Naturalnie - odparł gładko.

Akurat, pomyślała, ale i tak się nie przyzna.

- Aha, jeszcze obrączki. - Sięgnęła do szuflady biurka.

Wziął z jej ręki małe atłasowe pudełeczko.

- Jesteś świetnie zorganizowana.

- Ktoś musi.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami.

- Nie masz o mnie zbyt wysokiego mniemania - stwier­

dził wreszcie Kazim.

- Z pewnością jesteś doskonałym negocjatorem - za­

częła ostrożnie. - Nie prosiłam jednak, żebyś negocjował

ze mną.

- W ten oto dyplomatyczny sposób dałaś mi do zrozu­

mienia, że uważasz mnie za dyletanta.

- Za nikogo cię nie uważam.

- Panno Lambert, kiepski z pani kłamca.

- Wręcz przeciwnie, perfekcyjny. - Spojrzała dyskret­

nie na zegarek.

- Niech zgadnę. Zaraz pokażesz mi drzwi, bo musisz

wracać do pracy.

Właśnie tak zamierzała zrobić, lecz ku swemu zdziwie­

niu powiedziała:

- Nie wiem, czy byłabym w stanie zrobić cokolwiek

sensownego. Jestem wykończona.

Też się zdziwił.

- Może więc odwiozę cię do domu? - Oczywiście spo­

dziewał się odmowy.

background image

- Dziękuję, będę wdzięczna.

Po chwili zjechali na dół. Na dworze było zimno i wietrz­

nie. Kazim spojrzał na niebo.

- Nie widać ani jednej gwiazdy.

- Jak to w Londynie. Tu nigdy nie widać gwiazd.

- Nie tylko w Londynie tak jest... - stwierdził tajem­

niczo.

- Nie rozumiem.

- Mam wrażenie, że w świecie Natashy Lambert nigdy

nie świecą gwiazdy.

Spojrzała na niego z oburzeniem, ale nic nie powie­

działa.

- Mógłbym pokazać ci gwiazdy, Natasho.

- Co?

- Brak ci jednak na to odwagi. Gdy znajdziesz ją w so­

bie, poprowadzę cię Drogą Mleczną, Obłokiem Magella­

na, ukażę ci najtajniejsze zakamarki kosmosu...

- Och, jak bardzo chcesz mnie sprowokować - prych-

nęła. - Biedny, stary dinozaur, który wyuczył się kwestii

z filmów klasy C - dodała litościwym tonem.

- Rozgryzłaś mnie bez reszty. - Uśmiechnął się. - A ja

dowiedziałem się o tobie, że też oglądasz takie filmy.

- Odniosłam wrażenie, że mówisz gotowymi fraza­

mi. Czyżby twoje dziewczyny nabierały się na takie wy­

świechtane banały?

- One interesują się mną, a nie tym, co mówię. Ty je­

steś pierwszą z moich dziewczyn, która zwraca uwagę na

scenariusz.

- Nie jestem twoją dziewczyną! - krzyknęła Natasha

i zaraz poczuła się jak głupek. Znów udało mu się ją spro­

wokować! Niech go diabli.

background image

Łzy napłynęły jej pod powieki. Usłużnie podał jej bia­

łą chustkę, ale odsunęła jego rękę i z wściekłością otarła

oczy wierzchem dłoni.

- Nigdy nie płaczę - oznajmiła.

Ku jej zdumieniu powiedział ciepło:

- Wierzę. Nie powinienem z ciebie żartować. Padasz

z nóg, a ja nic nie zrobiłem w sprawie tego przeklętego

ślubu. Chodź, zawiozę cię do domu.

Po chwili opadła na miękki fotel i westchnęła.

- Może się trochę zdrzemniesz? - zaproponował.

- Dam sobie radę.

Mimo to sięgnął do tyłu po lekki wełniany koc i po­

dał jej.

- Przykryj się. Zaraz włączę ogrzewanie.

- Mhm. - Otuliła się kocem i ziewnęła.

- Nie walcz z sennością, Obudzę cię, jak zajedziemy.

- Nie mogę...

Ale zasnęła.

Spała całą drogę, pomimo hałasu i jasnych świateł.

Musiała być naprawdę wykończona. Nie zdawał sobie

sprawy, ile pracy wymaga przygotowanie takiej ceremo­

nii. Nie powinien był zwalać wszystkiego na jej głowę,

tym bardziej że ciężko harowała w swojej firmie. Musi jej

to jakoś wynagrodzić.

Popatrzył na śpiącą Natashę. Wyglądała tak bezbron­

nie i delikatnie. Kilka kosmyków opadło jej na czoło, Ka-

zim delikatnie je przesunął. We śnie z jej twarzy zniknął

twardy wyraz niezależności, który tak go drażnił.

Westchnęła i przechyliła głowę, która spoczęła na je­

go ramieniu.

background image

Natasha przytuliła głowę do poduszki. Dawno już nie

czuła się tak bezpieczna. Było jej ciepło i błogo. Przeciąg-

nęła się z rozkoszą.

- Mam cię zanieść na górę? - usłyszała męski głos.

- Mmm - mruknęła sennie.

Kazim zaśmiał się niskim głosem.

- Cóż za niespodziewana odpowiedź.

Oparł ją w fotelu i wysiadł z samochodu, nie pozwa­

lając, aby znów się do niego przytuliła, na co miała wiel­

ką ochotę.

Otworzyła oczy, zamrugała. Nie wiedziała, gdzie jest.

Do auta wtargnęło zimne powietrze, ujrzała nad sobą ro­

ześmiane oczy Kazima al Saraq.

- Wróciłaś do rzeczywistości? Ale przykrość.

-Co...?

- Przywiozłem cię do domu. Jesteśmy przed twoim

blokiem.

- Och... - Obejrzała się za siebie.

- Chodź - otworzył jej drzwi. - A może jednak wolisz,

żebym cię zaniósł?

- Nie, dziękuję. Dobranoc.

- Pozwól, że odprowadzę cię do drzwi. - Gdy po wyj­

ściu z auta zachwiała się na nogach, dodał rozbawiony:

- A teraz prosto do łóżka.

Objął ją. Zadrżała, ale tym razem nie z zimna.

Nagle poczuła, że wreszcie znalazła się tam, gdzie po­

winna. To był jej świat, a Kazim do niego należał.

To szaleństwo, myślała. Nie jestem na to gotowa. Ale

czy na coś takiego w ogóle można się przygotować?

I nagle przypomniała sobie coś, co zmroziło jej krew

w żyłach. Jej sypialnia!

background image

Przez ostatnie dni wpadała do domu tylko po to, że­

by się przespać. Sprzątaczka miała przyjść dopiero jutro

iw domu panował straszny bałagan.

Byli przed drzwiami. Kazim wziął od niej klucze, ot­

worzył je i ruszył w kierunku jej sypialni. Chciała zapro­

testować, ale jakoś nie starczyło jej sił.

Sypialnia wyglądała jeszcze gorzej, niż Natasha myśla­

ła. Na środku stała otwarta walizka, wszędzie walały się

ubrania, a łóżko było niezaścielone. Na dywanie leżały

książki i gazety.

Natasha skrzywiła się i odsunęła od Kazima, który

w milczeniu rozglądał się po pokoju.

Lubił kobiece sypialnie, jawiły mu się jako tajemnicze

i wabiące krainy. Jednak ta w niczym nie przypominała

dotąd mu znanych.

- Ty tu śpisz? - spytał zdumiony. - Jak?

- Co masz na myśli?

- Wszystkie te rzeczy... - Powiódł ręką dookoła.

No cóż, może nie panował tu nadzwyczajny porządek,

ale w końcu widziała gorsze rzeczy.

- Kreatywni ludzie zwykle mają wokół siebie bałagan.

- Chcesz powiedzieć, że zawsze tak tu wygląda? - spy­

tał zafascynowany.

- Proszę, jest zbyt późno, żeby omawiać moje wady

i złe nawyki.

- Przecież wcale tego nie robię - obruszył się.

- Cóż, nie można powiedzieć, żebyś się właśnie ze mną

kochał - wyrwało jej się z głębin podświadomości.

- Ach.

Zamknęła oczy.

- Po co to powiedziałam?

background image

- Dobre pytanie. Znasz może odpowiedź? - Kazim wy­

raźnie szykował się do długiej i szczegółowej dysputy na

ten wielce intrygujący temat.

- Ze zmęczenia. - Już wyczerpałam limit głupot na dziś,

dodała w duchu.

Kazim najpierw przyjrzał się jej uważnie, a potem stwier­

dził miękko:

-Wysyłasz sprzeczne sygnały, Natasho. Który jest

prawdziwy?

- Już ci mówiłam, nie jestem twoją dziewczyną.

- Tak, mówiłaś... I dobrze to zapamiętałem. - Stała przed

nim, milcząca i blada, tak bliska i odległa zarazem. Nie poj­

mował jej myśli, nie znał drogi do jej serca i duszy. Tyle ście­

żek, tyle tropów... Gdyby teraz popełnił błąd, byłby to za­

pewne błąd ostatni. - W takim razie już pójdę.

Lecz nadal stał w drzwiach. A ona nie mogła oderwać

od niego wzroku.

Wyszeptała jego imię. W jej głosie odezwały się wszyst­

kie jej sny i marzenia. Usłyszała swój szept. Czy on także?

Zamknęła oczy.

Kiedy je otworzyła, Kazima nie było.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nie mogła w to uwierzyć. Niemal poszła z nim do łóż­

ka. Chciała się z nim kochać. Prawie go o to błagała. Co

się z nią dzieje? Musiała z tym skończyć. Natychmiast.

Był piękny dzień, wprost wymarzony na ślub. Świeci­

ło słońce i wiał lekki wiatr, unosząc pannie młodej welon

wokół głowy. W jej oczach widać było szczęście. Pan mło­

dy stał dumny obok, uśmiechając się lekko. Rozległy się

dźwięki marsza weselnego.

Główna druhna spisywała się doskonale. Jedynym mo­

mentem, w którym się zawahała, była chwila, kiedy miała

ruszyć u boku świadka za młodą parą.

Wszak kobieta powinna być szczęśliwa, idąc u boku

tak przystojnego mężczyzny jak Kazim. Ona jednak czuła

się nieswojo. Postronny obserwator bez trudu zauważył­

by, że podczas przyjęcia również go unikała. Nawet gdy

państwo młodzi już poszli i goście pozostali w ogrodzie,

nie chciała z nim rozmawiać.

Kazim jednak nie dawał za wygraną.

Natasha zrobiła sobie kawę i schowała się pomiędzy

drzewami. Cały czas myślała o Izzy i Dominiku. Ich mi­

łość była niemal namacalna, a wzajemne zaufanie i za­

uroczenie wprost porażały. Kazim również to zauważył,

background image

gdyż kiedy na nich patrzyli, zacisnął mocno palce na dło­

ni Natashy.

Próbowała przekonać samą siebie, że śluby zawsze

tak wyglądają. Upiła łyk kawy i oparła się o pień drzewa.

Nagle ktoś stanął za jej plecami.

- Co ty tu robisz? - spytała ostro. Była zła, że Kazim

przerwał jej tak intymne rozmyślania.

- Szukałem cię - odparł spokojnie. - Chciałem spytać,

czy w czymś mogę pomóc. Gdzie byłaś?

- W kuchni. Musiałam zapłacić kelnerom.

- Ja to mogłem zrobić. - Z trudem się pohamował, że­

by nie wybuchnąć.

- Ale nie zrobiłeś. - Wzruszyła ramionami. - Poza

tym za przyjęcie weselne odpowiedzialna jest pierwsza

druhna.

- Kobieta nie powinna zajmować się płaceniem ra­

chunków - twardo stwierdził Kazim.

- Daj spokój, na jakim świecie ty żyjesz.

- Przecież był tam ojciec Izzy. Dlaczego on nie zapła­

cił kelnerom?

Natasha pomyślała o nieśmiałym mężczyźnie, którego

cała ta uroczystość na pięćset osób kompletnie wyprowa­

dziła z równowagi. I tak trzymał się dzielnie, zwłaszcza

w konfrontacji z macochą Dominika. Był tak speszony, że

gdy tylko państwo młodzi odjechali, Natasha namówiła

go, by poszedł do baru i wypił solidnego drinka. Posłu­

chał jej ochoczo.

- Dlatego, że nie jest takim ojcem, jak myślisz.

- A może dlatego, że nie dałaś mu szansy?

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Wrzeszczysz na ludzi, musisz mieć nad nimi totalną

background image

kontrolę. Robisz wszystko najlepiej, prawda? Nigdy nie

słuchasz innych, żadnych kompromisów, co?

Patrzyła na niego zdumiona.

- Mówisz to tylko dlatego, że zapłaciłam kelnerom? -

Zastanowiła się chwilę. - Nie, raczej chodzi o to, że za

wszelką cenę starasz się ukryć wyrzuty sumienia, bo wy­

piąłeś się na swoje obowiązki i cały ślub oraz wesele zo­

stawiłeś na mojej głowie.

- Nieprawda...

- Ale cóż, taki już jesteś. Szkoda moich nerwów. Wyba­

czam ci - oznajmiła wspaniałomyślnie.

To rozsierdziło go jeszcze bardziej.

- Znów mnie nie słuchasz. Nie mam sobie nic do zarzu­

cenia. Co więcej, uważam, że traktowałem cię z niezwykłą

wyrozumiałością, żeby nie powiedzieć, z rycerskością.

- O rany, z rycerskością? - Teatralnie złapała się za gło­

wę. - Czego to człowiek się nie dowie.

- Byłem u ciebie w nocy, lecz wyszedłem, chociaż pro­

siłaś, żebym został.

- O czym ty mówisz?!

- Wyszeptałaś moje imię.

- Miałeś tego nie usłyszeć!

- Ale usłyszałem.

- Byłam zbyt zmęczona, nie wiedziałam, co mówię.

- Dlatego nie wykorzystałem sytuacji. To jest właśnie

rycerskie zachowanie. Mogłabyś to docenić, rozkapryszo­

na damo.

Rozkapryszona dama! Tego już za wiele!

Zamachnęła się na niego kawą. Kazim odskoczył, ale

kilka kropel sięgnęło jego nieskazitelnie białej koszuli.

Kiedy je wycierał, była całkiem z siebie rada.

background image

- Musiałabym być całkiem nieprzytomna, żebyś mógł

mnie dotknąć.

- Kiedy śpisz, jesteś nadzwyczaj pociągająca. - Uśmiech­

nął się radośnie.

- Ty... - Po prostu zabrakło jej słów.

Kazim z zadowoleniem kontemplował jej rozzłoszczo­

ną minę.

I nagle to coś znów pojawiło się między nimi.

„Wystarczyłaby mi jedna noc...".

I tak było, Natasha już to wiedziała. Ten mężczyzna

mógłby z nią zrobić wszystko, co tylko by chciał...

- Nie patrz tak na mnie.

Zwilżyła językiem usta.

-Jak?

- Jakbyś była przerażona.

- Nie jestem.

- W jednej chwili flirtujesz ze mną beztrosko, a za mo­

ment wyglądasz, jakby jakiś ciężar przygiął cię do ziemi.

Potrząsnęła głową, starając się zapanować nad swoim

głosem.

- To brak wprawy. Niezmiernie rzadko flirtuję. Nie

mam na to czasu.

- To go znajdź - stwierdził z powagą.

W popłochu spojrzała na jego krawat.

- Ojej, ta kawa rzeczywiście cię zaplamiła. Przepra­

szam, nie chciałam...

Ujął jej dłonie.

- Zapomnij o kawie. Porozmawiajmy o tym, dlaczego

nie flirtujesz.

- To po prostu... nie moja działka. Nie jestem w tym

dobra.

background image

- Zastanawiam się, dlaczego. Ale ty wiesz. Wszystko

wiesz o sobie. Jesteś inteligentna i nadzwyczaj wnikliwa. -

Dotknął jej policzka tak lekko, jakby obawiał się, że gdyby

pozwolił sobie na coś nieco tylko śmielszego, wyrwałaby

się i uciekła. - Przejdziesz się ze mną?

Skinęła głową. Wskazał ręką małą furtkę w rogu sa­

du, za którą zaczynał się las. Wszędzie rosły przebiśniegi

i żonkile, a w powietrzu pachniało budzącą się do życia

przyrodą. Liście zaczynały się zielenić, szumiał strumyk.

- Och, tu jest jak w raju! - zachwyciła się Natasha.

- W angielskim raju. Nadal nie widzę gwiazd.

Uniosła lekko spódnicę, żeby nie ciągnęła się po ziemi.

Zaczepiła obcasem o gałąź i zachwiała się, ale nie skorzy­

stała z wyciągniętej w pomocnym geście dłoni.

- Zawsze byłaś taka niezależna?

Aha, nadszedł czas prawdy.

- Stałam się taka, gdy przekonałam się, że ludzie bez

trudu łamią obietnice.

- Zawiodłaś się na jakimś mężczyźnie, prawda? - spy­

tał ze śmiertelną powagą.

- To nie takie proste.

- Nic nie jest proste... Natasho, opowiesz mi, co się

wydarzyło? Chyba w dżungli, mam rację?

-Co?

- A więc nie mylę się.

- Szpiegowałeś mnie, tak? Kazałeś swoim ludziom

grzebać w mojej przeszłości.

- Nie. - Popatrzył na nią smutno. - Nie zrobiłbym

tego.

- Nie wierzę ci.

- Kiedy byliśmy na kolacji, wspomniałem coś o dżun-

background image

gli, a ty gwałtownie na to zareagowałaś. Zaniepokoiłaś

mnie.

- No tak, przepraszam...

- A więc opowiesz mi, co się tam zdarzyło?

Zamknęła oczy. Nigdy nikomu nie zawierzyła tej ta­

jemnicy.

- To już przeszłość.

- W takim razie tym bardziej możesz mi opowiedzieć

- prawie szepnął.

Otworzyła oczy. Była wściekła.

- Musisz wiedzieć? Tak bardzo jesteś ciekawy? A więc

słuchaj. - Spojrzała na niego zimno. - Po studiach dużo

podróżowałam. Znalazłam się w dżungli.

- Z mężczyzną?

- Ufałam mu bezgranicznie. My dwoje kontra reszta

świata.

-No tak...

- Lecz ten mój wybrany i umiłowany związał się z ludź­

mi, którzy mi się nie podobali. Podejrzewałam jakieś

ciemne interesy, ale oni uznali, że jest łatwiejszy sposób

na zdobycie pieniędzy i uwięzili nas dla okupu. Lecz ten

mój jedyny dogadał się z nimi i bezpiecznie wrócił do

domu. Sam. Wtedy zrozumiałam, że na nikim nie moż­

na polegać.

- Kochałaś go...

- To już przeszłość.

- Zrobili ci coś złego? - spytał, spoglądając jej w oczy.

- Dostałam doskonałą lekcję na temat ludzkiej natury,

geografii i sztuki przetrwania. Udało mi się uciec. Prze­

dzierałam się przez dżunglę, myliłam tropy. Stawką było

moje życie. Tak, nauczyłam się naprawdę wiele. Bardzo

background image

mi się to przydało wiele lat później, kiedy podróżowałam

przez pewien dziki kraj i bandyci napadli na autobus.

- Wtedy poznałaś Izzy?

- Tak. Wydostałam nas z pułapki. Powiodło mi się, bo

liczyłam tylko na siebie.

- Nie ufałaś nawet Izzy? - Kazim zbladł.

- Izzy zachowała się świetnie, działałyśmy razem. Na

mój sygnał skoczyłyśmy w zarośla, potem w głąb dżun­

gli. Wiedziałam, jak zmylić tropy, udało się. Wiele dni

szłyśmy na południe, do cywilizacji. - Wzdrygnęła się.

- Pokochałam Izzy, jest dla mnie jak siostra. Ale wiem, że

gdyby jej nie było, też dałabym sobie radę. Podstawowa

sprawa, to liczyć na siebie.

- Wiara w siebie to wspaniała rzecz, ale czy wynika

z niej, że nie możesz nikomu zaufać?

- Tak - odparła z uporem.

- Rozumiem cię, choć podchodzę do życia inaczej. Ale

dlaczego uważasz, że nie warto cieszyć się życiem?

- Ależ ja się nim cieszę.

- Od świtu do nocy praca, samotne noce... Jakoś mnie

nie przekonałaś.

Mruknęła coś niezrozumiale.

- Natasho, dlaczego nie chcesz dać sobie szansy?

- Jakiej szansy?

- Oderwij się choć na trochę od codziennego młyna.

Pozwól, by twój asystent się wykazał, a sama potrenuj

techniki flirtu.

- Takie tam gadanie. - Machnęła lekceważąco ręką.

- Żadne takie tam gadanie - uśmiechnął się - tylko

najprawdziwszy konkret. Proponuję ci darmową lekcję.

Wiesz, że potrzebujesz wakacji. Wyjedź ze mną.

background image

- Z tobą?

- Zabiorę cię nad ciepłe morze. Palmy, słoneczne pla­

że... i największe gwiazdy na świecie. Co ty na to?

- Z tobą? - powtórzyła z naciskiem.

- Zapragniesz samotności, proszę bardzo. Zechcesz zo­

baczyć się ze mną, będę do usług. Mówiłem ci już, jestem

rycerski.

Propozycja była kusząca. Gdyby wziął ją w ramiona..

Gdyby wyszeptał czułe słowo... Za jedno miłosne zaklę­

cie pojechałaby z nim na koniec świata. On jednak jej

nie kochał. Lubił z nią flirtować, ale o miłości nie było

mowy.

Po raz pierwszy od lat żałowała, że tak skąpo i ostroż­

nie obdarza innych cieplejszymi uczuciami. Dzięki temu

czuła się bezpieczna, ale ceną była samotność.

- Dziękuję, ale to nie w moim stylu - odparła sztywno.

- Muszę wracać do Londynu - ruszyła w stronę furtki.

Nie obejrzała się za siebie. Wiedziała, że przekonałby ją

jednym swym spojrzeniem. Wiedziała też, że gdyby wyje­

chała z Kazimem, jej życie zupełnie by się odmieniło.

Kazim wolno ruszył za nią. Był na siebie wściekły. Co

w niego wstąpiło? Czy tak zachowuje się wytrawny ne­

gocjator? Zagnał ją do rogu, osaczył, zmusił, by obnażyła

przed nim swoją duszę. Czy kiedykolwiek mu to wyba­

czy? Nigdy!

A na dodatek ten idiotyczny pomysł z lekcją flirtu!

Miała rację, zachował się jak tandetny donżuan z filmu

klasy C... Co ona sobie o nim pomyśli?

- Gratulacje, Kazim - mruknął pod nosem.

Mógł za nią pobiec i wszystko jej wyjaśnić, ale zre-

background image

zygnował. Powinna odetchnąć, dojść do ładu ze swoimi

myślami i emocjami. Był jeszcze inny problem. Nie po­

winien narażać Natashy na niebezpieczeństwo terrory­

stycznego zamachu.

Odezwała się komórka. Dzwonił Tom.

- Zła wiadomość, Kazim. Zdjęcia zrobione przed re­

stauracją wreszcie ujrzały światło dzienne. Co gorsza, wy­

ciekły z jednej z agencji bezpieczeństwa, która wcześniej

przechwyciła je od paparazzi. Panna Lambert została sko­

jarzona z tobą. Terroryści w każdej chwili mogą wziąć ją

na cel. Grozi jej porwanie. Wywieź ją gdzieś, i to jak naj­

szybciej.

Kazim zamknął oczy. Świetnie. Właśnie przed chwilą

mocno się postarał, żeby Natasha nigdzie z nim nie wy­

jechała. Może zrobić tylko jedno. Ona nigdy mu tego nie

wybaczy, ale przynajmniej będzie bezpieczna.

- Jest tylko jedno miejsce, w którym mogę ją chronić

- oznajmił ciężkim głosem. - Przylecę dziś w nocy.

- Chcesz ją zabrać do zamku dziadka?

- Nie. Zabiorę ją na pustynię. Powiedz Martinowi, że­

by zadzwonił do pałacu sułtańskiego i kazał przygotować

kilka pokoi.

Nawet jeśli ta podróż będzie oznaczała koniec wszyst­

kiego, Natasha na pewno zapamięta gwiazdy. Nigdzie nie

są tak piękne jak na pustyni.

- I jeszcze jedno, Tom.

- Tak?

- Zorganizuj dla niej jakieś ubrania.

- Hm... takie jak zwykle?

- Cholera, Tom... Chodzi o ubrania odpowiednie do

klimatu, a nie do sypialni.

background image

Zwabienie Natashy na lotnisko było dziecinnie proste.

Kazim przesłał jej list z wiadomością, że Izzy zapomnia­

ła swojej walizki. Czy Tash mogłaby przywieźć ją na lot­

nisko? Stał ukryty, patrząc, jak ubrana w suknię druhny

wsiada do samochodu. Przedtem zdjęła z głowy wianek

i rzuciła go w krzaki.

Kiedy samochód odjechał, odszukał go i delikatnie wy­

gładził płatki. Wiedział, że będzie miał ogromne szczęś­

cie, jeśli po tym, co zrobił, Natasha w ogóle zamieni z nim

choć jedno słowo.

Tak, znienawidzi go. Ale będzie żyła.

Natasha była tak zmęczona, że zasnęła w samocho­

dzie. Obudziła się dopiero wtedy, kiedy wjechali na nie­

równą drogę.

- Gdzie jesteśmy? - Wokół stało mnóstwo samolotów.

Auto zatrzymało się przy jednym z nich. Wyskoczyła na

zewnątrz i rozejrzała się dookoła. - Gdzie on jest?

Na szczycie schodów pojawił się Kazim.

- Dobry wieczór, Natasha.

Na jego widok odczuła radość, a potem strach, że do­

strzeże ową radość.

- Co ty tu robisz? I jak się dostałeś przede mną?

- Zabieram cię stąd. I przyleciałem helikopterem.

- Nic podobnego. Przecież wyraziłam się jasno.

- Zależy jak dla kogo. - Zszedł po schodach. - Mam cię

zanieść na pokład?

Mimo woli uśmiechnęła się.

- Kompletnie oszalałeś. Nie mam nawet z sobą pasz­

portu.

- Jesteś moim gościem. W moim kraju to wystarczy.

background image

Zaprowadził ją na podkład samolotu. Poszła za nim,

przekonując samą siebie, że robi to tylko z czystej cie­

kawości.

- Bez paszportu nie wpuszczą mnie z powrotem do

kraju.

- Moi ludzie się tym zajmą. - Kazim popchnął ją lekko

na miękki fotel z kremowej skóry. Usiadł naprzeciw niej

i uśmiechnął się z rozbawieniem. - Jakie to uczucie choć

raz nie być panem sytuacji?

- Już to przerabiałam - rzuciła ostro.

- Oczywiście. Przepraszam, zapomniałem.

- Nie przejmuj się. To już przeszłość.

- Gdyby to była prawda... - mruknął do siebie.

Gdy wyjrzała przez okienko, dostrzegła idącego w kie­

runku samolotu mężczyznę.

- Kto to jest?

- Drugi pilot - oznajmił obojętnym tonem.

- Ach. - Natasha objęła się ramionami.

Opuszczał Anglię. Nie ma powodu, dla którego mieli­

by się jeszcze kiedykolwiek spotkać. Nigdy już się nie zo­

baczą. Chyba że z nim poleci...

To był nonsens. Za nic nie pozwoli, by ktokolwiek po­

dejmował za nią decyzję. Kazim zaprosił ją na wakacje,

ona odmówiła, ale w ogóle się tym nie przejął, tylko robi

swoje. Niedoczekanie!

Siedział zamyślony, pochmurny, głęboko nieszczęśliwy.

Miał to wypisane na twarzy. Zrobiło się jej go żal.

- Kazim...

Spojrzał na nią z żalem.

- OK. Wygrałaś.

- Co? Nie rozumiem.

background image

- Jeśli nie masz ochoty oglądać palm i najwspanialsze­

go słońca, zaraz musisz wysiąść.

Tu chodziło o coś więcej niż flirt czy wakacje. O coś

bardzo ważnego. Czuła to.

- Naprawdę chcesz, żebym z tobą poleciała? - spyta­

ła cicho.

- Niczego innego nie pragnę, Natasho.

Dlaczego miała wrażenie, że za jego słowami kryje się

złość?

Wstała.

I ujrzała w jego oczach pobłysk przerażenia i nieme

błaganie.

- Chyba zwariowałam. - Ponownie usiadła.

- Pojedziesz ze mną? - Patrzył na nią tak intensywnie,

że musiała odwrócić wzrok.

- Na to wygląda. - Usłyszała, jak odetchnął cicho. - Ale

będziesz musiał mi załatwić jakieś ciuchy - rzuciła lekko,

by rozluźnić atmosferę. - Nie mam zamiaru paradować

po pustyni w sukni druhny.

- Naturalnie. Miriam znajdzie ci coś odpowiedniego. -

Uniósł rękę i zza kotary pojawiła się stewardesa. - Suknia

dla pani. - Gdy stewardesa zniknęła, spytał: - Co sprawi­

ło, że zmieniłaś zdanie?

- Uknułeś całkiem niezłą intrygę, żeby mnie tu ściąg­

nąć, musiałam to docenić. No i trochę mnie zaintrygo­

wałeś.

- Zaintrygowałem! - krzyknął z obrazą w głosie. -I to

tylko trochę!

- Prawidłowa reakcja - pochwaliła. - Doskonały mar­

keting. - Roześmiała się. - Trzymaj tak dalej, a po jakimś

czasie zmusisz mnie, bym powiedziała, że mnie zafascy-

background image

nowałeś. Kiedy powtórzę to po raz setny, nie pozostanie

mi nic innego, jak w to uwierzyć.

- A więc tak to działa... - Też się roześmiał.

W tym momencie podeszli do nich pilot oraz męż­

czyzna, z którym Natasha zetknęła się w Serenata Place.

Zamienili kilka słów z Kazimem, po czym pilot zniknął

w kokpicie. Niemal natychmiast dało się słyszeć szum

elektronicznych urządzeń sterowniczych.

Kazim przedstawił Natashy Toma Soltano, szefa

ochrony.

- Musisz wiedzieć, że panna Lambert postanowiła od­

wiedzić nasz kraj, Tom.

- Miło nam panią gościć. Kazim, czeka na ciebie kilka

raportów. Powinieneś zobaczyć je jak najszybciej.

- Wybacz, Natasho, ale Tom nigdy mi nie odpuszcza.

Jak tylko wystartujemy, będziesz mogła się położyć. Mi-

riam przyniesie ci ubranie i filiżankę kawy.

Kazim pogrążył się w rozmowie z Tomem.

Stewardesa podała Natashy kawę i owoce, potem za­

prowadziła ją do kabiny, w której było łóżko. Starała się

nie zasnąć w nadziei, że Kazim wkrótce do niej dołączy,

ale szybko zmorzył ją sen. Budziła się kilka razy, ale na

krótko. Czuła się bezpiecznie, wiedząc, że Kazim jest na

pokładzie.

Gdy wylądowali w Saraq, było ciemno. Kiedy Natasha

schodziła po schodach, była półprzytomna.

- Zaraz się przewrócisz. - Kazim objął ją wpół.

- Mam duże zaległości w spaniu. Nie wiem, czy pamię­

tasz, ale odwaliłam kawał dobrej roboty. I to nie tylko za

siebie.

background image

- Jeśli chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia,

udało ci się.

- To dobrze.

Owiał ich zimny wiatr. Natasha zadrżała.

- Obiecałeś mi palmy i słońce, a tu zimniej niż na

Syberii.

- Takie są pustynne noce, za to podczas dnia będziesz

chować się przed słońcem.

Podjechała limuzyna. Kierowca wyskoczył i podał Ka-

zimowi kluczyki, ale ten potrząsnął głową. Otworzył tyl­

ne drzwi i gestem zaprosił Natashę do środka.

- Jedź z Alim. Ja muszę jeszcze coś zrobić. - Zatrzasnął

drzwi. - Zawieź ją do pałacu sułtana.

Uniósł rękę w geście pożegnania. Natasha odwróciła

głowę i popatrzyła, jak stoi nieruchomo, wpatrując się

w znikający samochód.

I nagle pomyślała, że Kazim patrzy tak, jakby nie spo­

dziewał się, że kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Czekali na Natashę w jej mieszkaniu. - Tom podał

Kazimowi kartkę. - Policja ich aresztowała, ale...

Kazim spojrzał na notatkę i przeczytał jedno z nazwisk.

- On jest tutaj?

- Tak, przyleciał do Saraq.

- jeśli mają helikopter, mogą tu być jeszcze przed śnia­

daniem.

- No właśnie.

- A więc co musimy zrobić?

Nocna podróż przez pustynię była najgorszą podróżą

w jej życiu. Nawet marsz przez dżunglę nie był tak prze­

rażający. Mogła myśleć tylko o Kazimie, który patrzył na

nią tak, jakby rozstawali się na zawsze.

Pobyt w pałacu wcale jej nie cieszył. Chciała tylko zo­

baczyć Kazima.

Służąca zaprowadziła ją do pokoju, w którym pełno

było ozdobionych miękkimi poduszkami sof.

- To dla pani - otworzyła pełną ubrań szafę i wskazała

ogromną lodówkę.

Jednak Natasha nie była zainteresowana ani jednym,

ani drugim.

- Dziękuję, ale gdzie jest Kazim?

background image

- Jego ekscelencja zjawi się tu, jak tylko pani odpocz­

nie po podróży.

Musiała się tym zadowolić.

Wraz ze wschodem słońca piasek za oknem przybrał

barwę srebra, potem złota. Włożyła na siebie miękkie, je­

dwabne spodnie i koszulę bez rękawów. Ubrania pach­

niały znajomo.

Amertage. Ciekawe, która z jego dziewczyn przedtem

nosiła te ciuchy? I zaraz ofuknęła się w duchu. I ona, i Ka-

zim są dorośli, każde z nich ma swoją przeszłość.

Wciąż go nie było.

Służąca przyniosła owoce i aromatyczną herbatę i za­

prosiła do poczęstunku na niewielkim tarasie. Kazima

nie było. Nie było go również wtedy, gdy słońce osiąg­

nęło zenit.

Służąca przyniosła lemoniadę.

- Jego ekscelencja? - spytała Natasha.

- Przyjdzie.

Aby wypełnić czymś czas, zaczęła zwiedzać pokoje. Pa­

łac nie był zbyt duży. Przypominał obronną wieżę, którą

ktoś zaadaptował na wytworne mieszkanie. Ściany były

z nagiego kamienia, ale wnętrza urządzono luksusowo:

miękkie dywany, rzeźbione meble, drogocenne ozdoby.

Gdyby Kazim był obok niej, czułaby się jak w raju. Bez

niego była chora z niepokoju.

Trafiła na wąski korytarz, w którym czuć było zapach

kawy i świeżo pieczonego chleba. Na jego końcu znajdo­

wało się niewielkie biuro. Gdy ujrzała Toma Soltanoma,

weszła do środka.

- O co tu chodzi? - spytała bez zbędnych wstępów.

Tom spojrzał na nią.

background image

- Panno Lambert, nie słyszałem pani.

- Gdzie jest Kazim? - Była bardzo spokojna. - Myślę,

że nadeszła pora, żeby mi pan powiedział.

Zaczął więc mówić. Nie był oratorem, ale widząc tłu­

mioną wściekłość Panny Eksplozji, starał się, by jego prze­

mowa była piękna, ozdobna i kojąca. Dlatego też Natasha

zdołała wyłuskać tylko tyle:

- Kazim obawia się, że przywożąc mnie tu, naraził mo­

je życie na niebezpieczeństwo?

- Ależ nie, panno Lambert! Jest akurat odwrotnie. Przy­

wieźliśmy tu panią, żeby uniknąć niebezpieczeństwa.

My? Natasha poczuła, że robi jej się zimno.

- Zapewniam panią, że Kazim bardzo bolał nad tą nie­

fortunną sytuacją. Nie zajmujemy się porywaniem łudzi.

- Oczywiście, że nie - zdołała wydusić przez zesztyw-

niałe usta.

- Ale nie znaleźliśmy innego sposobu, by panią chro­

nić. Została pani z nim sfotografowana. Zazwyczaj Kazim

jest bardzo dyskretny i nie afiszuje się ze swoimi... zna­

jomymi. Problem polega na tym, że to czyni z pani oso­

bę, którą Kazim...

- Zabrał do restauracji? Wielkie mi co!

- A jednak dla świata stała się pani osobą bliską Kazi-

mowi, ważną dla niego. Szejk uznał, że ponieważ przez

niego znalazła się pani w niebezpieczeństwie, na nim

spoczywa obowiązek, by wyciągnąć panią z tego.

„Zawsze spłacam moje długi". Jak mogła pomyśleć, że

chodzi o coś innego? Och, Kazim bywa uroczy, ale wcale

jej nie pragnie. Tamtej nocy wyszedł z jej mieszkania. Po­

tem się tłumaczył, że zachował się po rycersku, lecz ona

wiedziała swoje. Po prostu była mu obojętna.

background image

Ależ z niej idiotka.

- Kazim jest człowiekiem honorowym, zawsze dotrzy­

muje swoich zobowiązań. Żaden problem nie jest zbyt

duży, żaden detal zbyt mały.

Uśmiechnęła się szeroko.

- To prawda. Zajął się nawet takim detalem jak niejaka

Natasha Lambert, prawda?

- Och, panno Lambert...

- Nie martw się, zawsze lepiej znać fakty. - Znów się

uśmiechnęła.

- Tak, ale.

- Dziękuję za wyjaśnienie. Daj mi znać, kiedy będę

mogła wracać. Mam nadzieję, że dostarczycie mi pasz­

port. Kazim mówił, że się tym zajmie... - Zawiesiła głos.

- A on zawsze dotrzymuje swoich zobowiązań, czyż nie?

Tom poczuł się fatalnie. Panna Lambert drwiła z Kazi-

ma, czuła do niego głęboką urazę, i ze swej strony miała

rację. Jednak Tom nie był upoważniony, by wyznać jej, co

działo się w sercu jego szefa i przyjaciela.

- Dopilnuję tego osobiście - powiedział służbowo.

- Dziękuję. Tymczasem pójdę się poopalać na tarasie.

- To niezbyt rozważny pomysł. Słońce jest zbyt wysoko.

Kazim na pewno powiedziałby, że...

- Ale Kazima tu nie ma, prawda? A nawet gdyby był, to

co? Zapamiętaj, Tom: zawsze robię to, na co mam ocho­

tę. Jasne?

- Tak, panno Lambert.

Wkrótce przekonała się, że Tom miał rację. Po godzi­

nie wróciła do sypialni, usiadła przy oknie i zapatrzyła

się w morze.

background image

W pałacu panowała cisza, a poza nim rozciągała się

bezkresna plaża. Na niebie nie było ani jednej chmur­

ki, powietrze stało nieruchomo. Żadnych cieni, żadnych

oznak życia.

- Czeka, aż się załamię i zacznę krzyczeć - powiedzia­

ła do siebie.

Albo płakać.

I tu się rozczaruje. Nie da mu tej satysfakcji. Nie bę­

dzie płakać nawet na myśl o tym, że dla Kazima jest tylko

problemem do rozwiązania. Jednak teraz musi się skupić

na tym, żeby zachować spokój. I jak najszybciej wrócić

do domu.

Potrzebowała jakiegoś planu.

Ale co z Kazimem?

Na niego żaden plan nie był potrzebny. Po prostu da

sobie z nim radę. Oznajmi mu, że sama odpowiada za

siebie, i zażąda paszportu. A potem niech ją skreśli z listy

spraw do załatwienia.

Nagle na tarasie pojawił się ktoś odziany w biała szatę.

- Tutaj jesteś - powiedział Kazim szorstkim głosem.

W jednej chwili zapomniała o wszystkim, co miała mu

zamiar powiedzieć.

- Jak się czujesz? - spytał.

- Dobrze.

- Bogu dzięki. - Westchnął z ulgą.

- O co chodzi?

- Bałem się... - Spojrzał na nią uważnie. - Naprawdę

nic ci nie jest?

Nagle przypomniała sobie, co chciała mu powiedzieć.

- Kazim, niezależnie od tego, co o tym myślisz, jestem

niezależną kobietą i potrafię sama sobą się zająć.

background image

- W normalnych okolicznościach tak...

- W każdych okolicznościach.

Nic nie powiedział.

- Tak więc zwalniam cię z odpowiedzialności za moją

osobę. Oddaj mi paszport i wracam do domu. Nidy wię­

cej nie będziesz musiał o mnie myśleć.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Potem nagle roze­

śmiał się i gwałtownie chwycił ją w ramiona. Trzymał tak

mocno, jakby nie mógł uwierzyć, że tu jest.

- Cii - usłyszała swój głos. - Cii. Jestem tu. Nic mi nie

jest. Nie martw się już.

- Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się o ciebie

bałem...

Natasha ujęła go za dłoń i pociągnęła do domu.

- Musisz mi wszystko opowiedzieć - powiedziała mięk­

ko, prowadząc go do środka.

- Naprawdę zapraszasz mnie do siebie? Obiecałem ci,

że nic nie stanie się wbrew twej woli, ale nie wiem, jak się

zachowam, kiedy znajdę się w twojej sypialni.

- Idziemy. Ufam ci, Kazim. - Ku jej zdziwieniu była to

prawda.

Usiedli na sofie, wtulili się w siebie.

- Więc mów, Kazim. Wiem tylko tyle, co przekazał mi

Tom. Że przez tę kolację zostałam zamieszana w twoje

sprawy.

- To było niewybaczalne. Powinienem był być bardziej

ostrożny.

- Co takiego strasznego zrobiłeś? Tylko zaprosiłeś mnie

do restauracji.

- Zapomniałem, co jest najważniejsze. Zapomniałem,

że moje pragnienia nie mają żadnego znaczenia.

background image

Bawił się jej włosami. Sam dotyk sprawiał, że umierała

z tęsknoty za nim.

- Czy to znaczy, że mnie pragniesz? - Przestał ją gła­

skać, odsunął się. I milczał z nieprzeniknioną twarzą.

Lecz Natasha musiała wiedzieć. - To chwila prawdy, Ka-

zim. Więc mów.

- O Boże, tak. Pragnę cię jak nikogo dotąd...

Nie wierzyła własnemu szczęściu.

- W takim razie...

- Natasho, nie mogę się wycofać. Są organizacje mię­

dzynarodowe, są premierzy i ministrowie różnych rzą­

dów, wybitni dyplomaci, ale to nie zawsze wystarczy. By­

wa, że zwaśnione strony może posadzić do stołu tylko

osoba ciesząca się powszechnym zaufaniem. Nie dygni­

tarz, nie reprezentant jakiejś siły politycznej, ale konkret­

na osoba.

- I to musisz być ty?

- Ktoś niezależny. Ktoś, kto nie jest politykiem. Ktoś,

kto nie bierze za to pieniędzy. Niewielu ludzi spełnia te

kryteria.

- Ale czy musisz podporządkować temu całe swe życie?

- Zawsze będę pod telefonem. I zawsze będę celem. -

Kazim wstał i podszedł do francuskiego okna. - Już daw­

no temu zrozumiałem, że nie dla mnie normalne życie.

- Doskonale cię rozumiem.

- Przynajmniej mamy coś wspólnego... Jednak w two­

im przypadku bierze się to stąd, że przed laty jakiś łajdak

zdradził cię, zostawił na pastwę losu w krytycznej sytuacji.

Do dziś tkwi to w tobie jak bolesna zadra. - Przerwał na

chwilę. - Niestety, ja też w każdej chwili mogę zachować

się podobnie, to znaczy wystawić cię na niebezpieczeń-

background image

stwo. Ot, niedawno przeze mnie paparazzi sfotografowali

cię razem ze mną, przez co znalazłaś się na pierwszej linii.

Zachowałem się tak samo jak tamten facet z dżungli.

- Nie! Nie jesteś podobny do mojego byłego narzeczo­

nego - powiedziała stanowczo.

- Gdybyż to była prawda.

- To jest prawda. Uważasz mnie za idiotkę? Przyznaję,

raz zakochałam się w tchórzliwym dupku i krętaczu, kimś

kompletnie nieodpowiedzialnym, ale uczę się na błędach.

Więc po raz drugi to po prostu niemożliwe.

Kazim patrzył na nią jak zauroczony.

- Oczywiście, jesteś totalnym dinozaurem, ale nie je­

steś tchórzem i krętaczem. Wręcz przeciwnie. Przywio­

złeś mnie tu właśnie dlatego, że czujesz się za mnie od­

powiedzialny.

- To przeze mnie znalazłaś się w niebezpieczeństwie.

- Ale zaradziłeś temu. Wybrałeś wprawdzie dość orygi­

nalną metodę - uśmiechnęła się lekko - ale nie zostawiłeś

mnie na pastwę losu. A tak przy okazji, jak masz zamiar

załatwić tę sprawę?

Tym razem to on się uśmiechnął.

- Zapewne uznasz moją metodę za staromodną, ale

spotkam się w cztery oczy z przywódcą organizacji.

- Co?! Wybawiłeś mnie z opresji, lecz sam narażasz się

na śmierć?

- Wcale nie musi być tak źle.

- Staromodna metoda - drwiła. - Co za delikatne okre-

ślenie! To czyste banialuki z rycerskich legend. Innymi

słowy, totalna bzdura! - Natasha nie kryła wściekłości.

- Trochę przesadzasz. To stara, tradycyjna metoda za­

łatwiania sporów.

background image

Jej oczy wypełniły się łzami. Otarła je niecierpliwym ge­

stem. Kazim chciał do niej podejść, ale syknęła groźnie:

- To tylko nerwy!

- Naturalnie.

- Nigdy nie płaczę.

- Oczywiście - zgodził się gorliwie.

Wytarła oczy, spojrzała na Kazima.

- No dobrze, opowiedz mi o tym pojedynku.

- To nie pojedynek, tylko negocjacje w dobrym, sta­

rym stylu.

- Z bronią?

- To tylko szczegół - stwierdził lekceważąco.

- Kiedy i gdzie?

- Ależ jesteś precyzyjna. Nic dziwnego, że zrobiłaś ka­

rierę w swojej branży.

- A ja rozumiem, dlaczego odnosisz sukcesy w swojej.

Na pytania nigdy nie odpowiadasz wprost. Ale ze mną

ten numer nie przejdzie. Kiedy i gdzie?

Ku jej zdumieniu uśmiechnął się z uznaniem.

- No dobrze, jutro o świcie. - Skinął w kierunku okna.

- Na pustyni.

- Dlaczego tak mało praktyczne miejsce?

- To stary pustynny ceremoniał, kochanie.

Kochanie? Powiedział do niej „kochanie?"

- Opowiesz mi o nim?

- To długa historia. Musiałbym ci streścić długą i burz­

liwą historię mojego narodu, przybliżyć naszą kulturę

i tradycję.

- Z radością posłucham, choćby jutro.

Kazim spoważniał, wyszedł na taras i zapatrzył się

w morze. Natasha stanęła obok niego.

background image

- Jeśli nie jutro, to pojutrze - powiedziała.

- Pojutrze będziesz w drodze do domu. Tom wspo­

mniał mi, że pytałaś o paszport. Obiecuję, że jutro go do­

staniesz. Potem będziesz mogła wrócić do Londynu.

- A ty dokąd pojedziesz?

- Tam, gdzie będę potrzebny.

- Byle tylko dalej ode mnie - stwierdziła z goryczą. -

Kiedy milczał, spytała: - Powiedz, co naprawdę jutro ci

grozi?

- To co zwykle.

- To nie jest odpowiedź.

Odwrócił się do niej, oparł ręce na jej ramionach.

- Jest. Nie rozumiesz? Moje życie takie jest. Samotne

i niebezpieczne. Jedno wielkie ryzyko, Natasho. I to ry­

zyko spada na tych, którzy są blisko mnie. Więc to ja je­

stem tym ryzykiem.

Słońce prawie już zaszło. Zrobiło się zimno, ale Na-

tasha nie odczuwała chłodu.

- Kazim...

- Gdybyśmy byli innymi ludźmi... Gdybyśmy żyli

w innym świecie... Ale nie żyjemy i trzeba się z tym po­

godzić.

Nagle nad ich głowami niebo rozjarzyło się tysiącem

gwiazd. I Natasha już wiedziała.

- Chcesz mnie - powiedziała miękko. - Kazim, prag­

niesz mnie.

- Tak, kochanie... Bardzo... Lecz jestem jednym wiel­

kim ryzykiem.

- Potrafię je podjąć. - Wiedziała, że ważą się jej losy.

- Nie wiesz, co mówisz.

- Nie jestem idiotką, Kazim! - Podniosła głos. - Dwa

background image

razy przechytrzyłam śmierć. Nie zapominaj o tym. Wiem,

czym jest ryzyko, wiem, czym jest niebezpieczeństwo. -

Przerwała na chwilę. - Jasno wyraziłeś swoje skrupu­

ły. Dzięki za troskę o moją osobę, ale bądź łaskaw zapo­

mnieć o nich - stwierdziła stanowczo.

-Nie rozumiem...

- Nie bądź idiotą, Kazim. Co mi po twoich skrupułach?

Nienawidzę ich, bo próbują zabrać mi twoje serce. I cia­

ło. W takiej kolejności. A ja zamierzam dostać to, czego

pragnę.

- Natasha!

- No to jak, wchodzisz w to? - Uśmiechnęła się prze­

kornie.

Zamiast odpowiedzi ją chwycił i pocałował. Długo

i namiętnie.

- Jesteś szalona - wyszeptał w jej włosy.

- Może. - Pociągnęła go do pokoju.

- Ja chyba też - mruknął, lecz poszedł za nią bez

oporu.

Drżeli z niecierpliwości. Zrywali z siebie ubrania, nie

przestając się całować. Nareszcie... Nareszcie spełni się ta

niezwykła miłość...

Nagle w ich świat wdarł się przenikliwy dźwięk.

Kazim znieruchomiał.

- Co ja robię?

Oderwał się od Natashy, szukając w rozrzuconych

ubraniach telefonu. Kiedy go znalazł, odwrócił się od

niej tyłem.

- Cześć, Tom. - Jego głos brzmiał zupełnie normalnie.

- Co? Nie, nic ważnego. Mów.

To był jak cios w samo serce. Nie sądziła, że czyjeś sło-

background image

wa mogą tak zaboleć. Przykryła się prześcieradłem i sku­

liła w najdalszym kącie pokoju.

- Dobrze. Zaraz będę. - Przerwał połączenie i zaczął

się ubierać. - Coś się wydarzyło. Muszę iść.

Nie powiedział, że wróci. A ona go o to nie spytała.

Znała odpowiedź.

I wiedziała, że nie ma dla niej przyszłości.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Zdawało jej się, że przeleżała całą noc na tym ogrom­

nym łóżku, ściskając prześcieradła i za wszelką cenę pró­

bując się nie rozpłakać. Wydawało jej się, że ani na chwilę

nie zmrużyła oczu. Oczywiście nie była to prawda. Za­

snęła, a potem obudziła się, kiedy słońce pojawiło się nad

horyzontem.

Kazim mógł do niej przyjść, ale nie przyszedł.

- Widocznie nie chciał. Koniec historii. Prawda uczyni

cię wolnym - powiedziała do siebie.

Napiła się wody, włożyła szlafrok i wyszła na taras.

Kazim jej nie chciał. Albo nie chciał jej wystarczająco

mocno. Wróci więc do tego, co umie robić najlepiej. Roz­

winie firmę, zajmie się przyjaciółmi. I nigdy więcej już

nie zostanie druhną.

W świetle brzasku morze miało kolor indygo. Jego

powierzchnię lekko zmarszczył wiejący z północy wiatr.

Miała wrażenie, że oprócz niej na świecie nie ma żadnej

żywej istoty.

I wtedy sobie przypomniała. Dziś rano Kazim spotka

się na pustyni ze swoim wrogiem.

Nagle odczuła bolesne pragnienie, by jeszcze raz, przed

wyjazdem, zobaczyć szejka.

Ubrała się w spodnie, bluzkę, na wierzch zarzuciła pu-

background image

stynną białą szatę i wyszła na dziedziniec pałacu. Był pu­

sty, ale poczuła zapach kawy. Zaprowadził ją na niewiel­

kie podwórko. Było tam sporo ludzi.

Tom rozmawiał z dwoma ubranymi w garnitury męż­

czyznami. Ktoś inny, pewnie służący, chodził z tacą pełną

wypełnionych aromatyczną kawą filiżanek. Natashę też

poczęstował. Wypiła z wdzięcznością, potem podeszła do

Toma i spytała o Kazima.

- Pojechał. Wiedział, że będę się sprzeciwiał, więc wy­

mknął się w nocy.

- Możemy go dogonić?

- Umiesz jeździć konno?

- Jako tako.

- Więc nie ma na co czekać. Martin - zwrócił się do jed­

nego z mężczyzn - panna Lambert pojedzie ze mną. Daj jej

kapelusz i osiodłaj konia. Jeśli nie wrócimy za dwie godziny,

powiadom emira.

Po niedługim czasie jechali przez pustynię. Natasha

ledwie trzymała się w siodle, lecz wściekłość na Kazima

dodawała jej sił.

W końcu zobaczyli szejka.

Kazim siedział na koniu nieruchomo jak pomnik.

Wpatrywał się w stojącego przed nim mężczyznę. Jego

biała szata powiewała na wietrze. Na przeciwległym zbo­

czu widać było mnóstwo małych namiotów i kręcących

się wokół nich ludzi.

Obaj mężczyźni w milczeniu mierzyli się wzrokiem.

Przeciwnik Kazima był niewysoki i krępy. Wygląda jak

bandyta, pomyślała ze strachem Natasha.

Krępy mężczyzna wolno zawrócił konia i odjechał ka­

wałek. Kazim nie poruszył się do chwili, aż tamten zatrzy-

background image

mał się i zwrócił w jego stronę. Dopiero wtedy przesunął

konia lekko w bok. W tym momencie coś błyszczącego

przeleciało nad jego głową i upadło na piach. Nóż? Pi­

stolet?

Natasha zasłoniła usta ręką, żeby nie krzyknąć.

Obaj mężczyźni zaczęli jeździć wokół siebie, lecz w ich

ruchach wyczuwało się mniejsze napięcie. Zaczęli z sobą

rozmawiać.

- Dzięki Bogu - westchnął Tom.

Teraz pozostawało im tylko czekać.

Kazim dołączył do nich po kilkunastu minutach. Nie

miał zadowolonej miny.

- Och, znów wyglądasz jak pan wszechświata. Nie pró­

buj jednak na mnie wrzeszczeć! - wrzasnęła Natasha.

- Bądź poważna. - Pomógł jej zsiąść z konia. - Co ty tu

w ogóle robisz? Wiesz, na co się naraziłaś?

- Podobnie jak ty.

- Masz pojęcie, jak się czułem, kiedy cię zobaczyłem na

tym przeklętym koniu?

Ledwie trzymała się na nogach, bolał ją każdy mię­

sień, lecz mimo to wyprostowała się i spojrzała Kazimo-

wi w oczy.

- Dobrze wiem, jak się czułeś. Witaj w klubie.

Popatrzył na nią z namysłem.

Poszli do jednego z namiotów, gdzie posilili się chle­

bem z miodem i kawą. Kiedy nadeszła pora powrotu, Na­

tasha wzdragała się na samą myśl, że znów będzie musia­

ła wskoczyć na siodło.

Wróciła do pałacu kompletnie wyczerpana, nie tyle

siedząc, co leżąc na koniu. Kazim ze śmiechem zdjął ją

z siodła i zaniósł na taras.

background image

- Potrzebujesz gorącej kąpieli. Inaczej zrobią ci się za­

kwasy.

- Puść mnie. Co sobie ludzie pomyślą?

Spojrzał na nią przekornie.

- To samo, co pomyśleli, kiedy wyruszyłaś za mną na

pustynię.

- Och...

Postawił ją ostrożnie.

- Dlaczego to zrobiłaś?

- Wiesz, dlaczego. - Odwróciła wzrok.

- Mimo to chcę to usłyszeć od ciebie.

Spojrzała mu w oczy.

- Kazim, kiedy narażasz życie, chcę być z tobą.

Przycisnął jej dłoń do serca.

- Byłaś ze mną, Natasho. I będziesz. Na zawsze.

- Kazim... - Od tego, co zobaczyła w jego oczach, za­

kręciło się jej w głowie.

- A teraz kąpiel, bo jutro nie zrobisz kroku.

Wiedziała, że ma rację, choć zarazem czuła się rozcza­

rowana.

- Dobrze. Zaraz skończę...

Kazim jednak nie zamierzał zostawić jej samej. Przy­

gotował aromatyczną kąpiel i pomógł rozebrać się Na-

tashy. Z westchnieniem ulgi usiadła w ogromnej wannie

i zamknęła oczy.

- Więc dokąd ruszymy dalej? - Usiadł na brzegu

wanny.

- Nie rozumiem.

- Nie mogę za każdym razem, kiedy ekstremiści we­

zmą mnie na cel, ryzykować twojego życia.

Nie odpowiedziała.

background image

- A ja nieustannie będę to robił. Jestem zwolennikiem

równości w małżeństwie - ciągnął dalej. - Ale są pewne

granice.

Natasha skoncentrowała się na jedynym słowie, które

zrozumiała z całej wypowiedzi.

- Małżeństwie?

- Och, tak myślę. Jeśli coś warto zrobić, należy zrobić

to dobrze.

- Ale my nawet nie... To znaczy ostatniej nocy zosta­

wiłeś mnie...

- Natasho, musiałem. Ale wiedz, że bez ciebie nie mogę

żyć. Więc to musi być miłość, nie uważasz?

-Ja...

- Chyba że nie chodzi o mnie. Może zauroczył cię eg­

zotyczny klimat i miejsce. Czytałem, że kobiety lubią ta­

kie niespodziewane wydarzenia. Może jestem dla ciebie

jedynie spełnieniem twoich fantazji? Może po kilku tygo­

dniach po prostu znudzisz się mną?

Natasha bez wątpienia była zakochana w Kazimie

al Saraq, ale była również niezależną kobietą, która

dokładnie wie, czego chce w życiu. Wyprostowała się

i uderzyła dłońmi o powierzchnię wody, rozpryskując

ją dookoła.

- W takim razie czytasz nieodpowiednie książki.

Roześmiał się i pocałował ją mocno.

- Więc wyjdziesz za mnie czy nie? - spytał w końcu.

- Czy ja wiem? Muszę się zastanowić...

- A nad czym się tu zastanawiać?

- Ja pojechałam za tobą na pustynię. A ty jak udowod­

nisz swoją miłość?

Zanurzyła się pod wodę i przymknęła oczy.

background image

Kazim sięgnął do kieszeni i wyjął z niej coś, co wyglą­

dało jak ptasie gniazdo.

- Powiedziałem ci, że dziś rano byłaś ze mną - oznaj­

mił z uśmiechem, który płynął prosto serca.

Kilka płatków róży wpadło do wody. Spojrzała na nie

i wreszcie zrozumiała.

- Mój wianek druhny - szepnęła. - Zatrzymałeś go.

- Sądziłem że to wszystko, na co mogę liczyć. Czy to

wystarczający dowód?

Nie zdawała sobie sprawy, że można być tak szczęśli­

wą. Wolno wyszła z wody. Kazim przytulił ją do siebie tak

mocno, jakby nigdy nie miał wypuścić jej z objęć.

- Więcej niż wystarczający... - Zdjęła z niego pustyn­

ną szatę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
A==04==WESELLNE DZWONY Weston Sophie KSIĄŻE PUSTYNI
648 Weston Sophie Córki milionera 02 Bella znaczy piekna
135 Weston Sophie Zwodnicza namiętność
648 Weston Sophie Córki milionera 02 Bella znaczy piekna 4
Weston Sophie Zwodnicza namietnosc(1)
Weston Sophie Romans we Francji
Weston Sophie Zwodnicza namietnosc
Weston Sophie Sekret za sekret
642 Weston Sophie Sekret za sekret
Weston Sophie Zwodnicza namiętność
Weston Sophie Podwojne zycie Sary Thorn
781 Weston Sophie Weselne dzwony 01 Zakochany profesor 4
Weston Sophie Sekret za sekret
642 Weston Sophie Córki milionera 01 Sekret za sekret

więcej podobnych podstron