Elizabeth Adler
Pocałunki z Barcelony
Prolog
Los Angeles, Kalifornia
Tamtego ranka w sali sądowej dałoby się usłyszeć brzęczenie muchy, gdy policja oświadczyła
sędziemu, że nie ma dostatecznych dowodów, by wnieść oskarżenie przeciwko Isabelli Fortunie de
Ravel Peretti, znanej jako Bibi Fortunata, o zabójstwo jej kochanka i jego nowej przyjaciółki
Brandi, która, tak się złożyło, była najlepszą przyjaciółką Bibi.
Po chwili rozległy się oburzone westchnienia, następnie okrzyki, gwizdy, wrzaski i wycia. W
ogólnym zamieszaniu sędzia walił młotkiem, domagając się spokoju, który strażnicy usiłowali
przywrócić. Jednak nic nie zdołało powstrzymać prasy. Reporterzy jak wataha wilków rzucili się do
drzwi, krzycząc do telefonów komórkowych. Paparazzi podbiegli bliżej, odpychając każdego, kto
stanął im na drodze, i wycelowali aparaty, by zdobyć jak najlepsze ujęcie pięknej twarzy Bibi
Fortunaty.
Bibi płakała ze spuszczoną głową, gdy torowano jej drogę do czarnego range rovera. Usiadła na
tylnym siedzeniu ze złączonymi kolanami jak prawdziwa dama i zasłoniła twarz torebką. Drzwi się
zatrzasnęły i samochód odjechał przez napierający tłum.
Nie było osoby, która by nie znała Bibi. Była na ustach wszystkich w mieście. Piosenkarka,
autorka tekstów, aktorka i celebrytka. Podobno każda kobieta chciała ją naśladować, a każdy
mężczyzna jej pożądał. Każdy, z wyjątkiem męża Bibi, a także owego kochanka, który ją zdradzał.
Bibi była dobra dla swego kochanka. Otworzyła przed nim wiele drzwi, poznała z ludźmi, którzy
liczyli się w show biznesie, wystarała się o role w filmach. Chyba mu woda sodowa uderzyła do
głowy. Do tego, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, bliskość nowej kobiety jeszcze wszystko
ułatwiła. Zwłaszcza że ta, jak to powiedziała Bibi swojej „najlepszej przyjaciółce", „rozkładała nogi
na każde skinienie". „Wystarczyło, że zapukał, a ty już witałaś go w drzwiach ubrana tylko w
stringi z czarnej koronki".
Skąd wiesz? spytała zdumiona Brandi. Myślała, że to tajemnica między nią a jej kochankiem,
której on nigdy nie zdradzi. Okazało się jednak, że z przyjemnością opowiadał o wszystkim ze
szczegółami. Drań wycedziła Brandi przez zaciśnięte zęby.
Dziwka rzuciła Bibi przez łzy.
Bibi powiedziała później policji, że to wtedy po raz ostatni widziała swoją najlepszą przyjaciółkę.
Brandi piła białe wino, Sauvignon Blanc Charlesa Shaw (z supermarketu, za dwa dolary butelka,
które Bibi uważała za całkiem niezłe), zostawiając na kieliszku ślady różowej szminki. Szydziła z
naiwności Bibi. „Zawsze uważałam, że jesteś głupia", powiedziała Brandi na koniec.
Tej nocy kochanek, Waldorf Carlyle, poprzednio znany jako Wally Sheen z Knoxville w
Tennessee, w skrócie Wally, prowadził srebrzystobłękitnego bentleya Bibi, gdy nagle stracił
panowanie nad kierownicą. Samochód przejechał w poprzek Mulholland Drive i spadł do kanionu.
Potrzeba było dwóch dni, by wyciągnąć wrak ze skalistego stromego wąwozu. Wally oczywiście nie
żył, a bentleya można było spisać na straty.
Tej samej nocy znaleziono martwą Brandi i pełny kieliszek Bibi, która swojego wina nie wypiła.
Brandi leżała w łóżku. Tym razem sama.
Bibi trafiła na pierwsze strony gazet. Jej specjalista od wizerunku chyba nie o takiej sławie dla
niej marzył. Ukryła się w swoim domu na Hollywood Hills, odwoławszy wszystkie koncerty. Po
wielu tygodniach śledztwa eksperci oświadczyli, że z całą pewnością hamulce w bentleyu były
uszkodzone, ale nie potrafili dokładnie wyjaśnić, jak do tego doszło. To tylko podejrzenie,
powiedzieli nieśmiało, biorąc sporą sumkę za tę nic niewartą informację.
„Spokojna", tak brukowce określiły śmierć najlepszej przyjaciółki Bibi, choć skąd to wiedziały,
pozostaje tajemnicą. Tak jak to, kto zrobił zdjęcie, które pojawiło się w Internecie. Brandi
wyglądała na nim nieziemsko pięknie, jakby po prostu spała, choć trzeba przyznać, że miała
otwarte usta i odsłonięte zęby lśniły upiorną bielą w zielonkawoalabastrowej twarzy.
Śmierć nastąpiła wskutek przedawkowania leków, powiedział koroner.
Tak, akurat, skomentowali cynicznie ludzie. Ciekawe, czy wzięła je celowo po kłótni z
kochankiem, bo nie chciał dla niej zostawić Bibi? Czy też może wściekła Bibi wrzuciła jej tabletki do
wina, które piły razem godzinę wcześniej? Popularny tabloid uznał Bibi za morderczynię.
Włoski mąż Bibi, pisarz Bruno Peretti, trzymał się od całej afery z daleka. Zaszył się w Palm
Springs, zaciągnąwszy rolety w oknach w swoim nowocześnie urządzonym, zbudowanym w latach
pięćdziesiątych domu. W willi było dużo okien. Rozciągał się z nich widok na pustynię i góry,
piękne, w zimie pokryte śniegiem. Na tle gór i jaskrawego błękitu nieba palmy rysowały się
czarnym konturem. Peretti chodził samotnie na spacery ze swoim nowym szczeniakiem,
rottweilerem o jasnej sierści, i rozbieganym, czujnym spojrzeniu, które trzymało reporterów na
dystans, albo przesiadywał w ulubionym barze Melvyn's, popijając martini. Zawsze z kierowcą,
oczywiście płci męskiej. W takim momencie nie miał ochoty zadawać się z kobietami. Był
przystojnym mężczyzną, szczupłym i wysportowanym, z twarzą o wydatnych kościach
policzkowych, wyrazistym nosie i takim samym spojrzeniu jak jego rottweiler.
Nikt nie miał pojęcia, dlaczego Bibi za niego wyszła. Ona o włosach czerwonych jak płomień,
oczach bladozielonych jak woda jeziora, jasnej, piegowatej cerze i szczupłym, zmysłowym ciele.
Jej uroda była tak odmienna jak jej piosenki. Bibi śpiewała o kobiecie, która odkrywa, kim jest; o
tym, jak życie nie szczędzi ciosów, a potem nagle obdarza szczęściem; o samotności i intymności,
którą znajduje w łóżku, w ramionach mężczyzny, o kochaniu się i rozkosznym spokoju potem, o
jednym kieliszku wina za dużo i ostrych słowach, które nie powinny paść. Bibi na koturnach, w
podartych kabaretkach i srebrnym gorsecie lub w wąskiej seksownej sukni z połyskującego
zielonego szyfonu lub w zwykłych dżinsach i koszulce. Śpiewała o własnym życiu i wszyscy
rozumieli, co chce powiedzieć. Każdy mężczyzna wyczuwał żar i ogień jej namiętności i chyba
każdy mężczyzna marzył o tym, by być jej kochankiem. Dlaczego więc nie jej własny mąż?
Bibi sama zadawała sobie to pytanie wiele razy. Uroda i sukces nie osłodziły samotności. Bibi
doskonale wiedziała, jak wygląda samotność. Zbyt duży dom, pełen zbyt wielu asystentek, gospoś,
niań, kucharzy, stylistów, muzyków, trenerów... W którym nadal była samotna. To znaczy ona i
dziecko.
Tożsamość ojca dziecka Bibi zachowała w tajemnicy. Z pewnością nie był nim Peretti, który
adoptował dziewczynkę, gdy wcielił się w rolę męża Bibi. Krążyły jednak plotki, że dziecko spłodził
rosyjski tancerz, gwiazda Baletu imienia Kirowa, który uciekł z zespołu podczas występów w
Barcelonie, a gdy balet odbywał tournee po Europie. Nikt nie przypominał sobie takiej historii, ale
Bibi pochodziła właśnie z Barcelony, choć rzadko tam bywała.
Wiele miesięcy podejrzaną o popełnienie podwójnego morderstwa była Bibi. A potem sprawa
ucichła. Nie było przeciw niej dowodów, ale nie udało się już naprawić wyrządzonej szkody Bibi
miała zniszczoną opinię. Włoski mąż, który w noc zabójstw przebywał w Palm Springs ze swoim
psem i w całej aferze rzadko o nim wspominano, porzucił Bibi i jej dziecko. Trudno mu się dziwić.
Jej fani również ją opuścili. Pragnęli idoli, ale nie takich jak Bibi. Morderstwo nie sprzyja zarabianiu
kasy.
Sława Bibi rozwiała się jak dym. Skandal zniszczył jej życie. Bibi wysłała dziecko do Barcelony
pod opiekę rodziny. Potem sama też wyjechała do Europy i przepadła bez wieści.
Sprawa pozostała nierozwiązana, nikt nie został oskarżony o podwójne zabójstwo.
Minęło kilka lat. Było tak, jakby Bibi nigdy nie istniała.
Część I
Rozdział 1
Malibu
Dużo później, gdy Mac się nad tym zastanawiał, doszedł do wniosku, że cała ta historia zaczęła
się nie w Barcelonie, ale w jego uroczym domku na plaży w Malibu. Drewniana chata w kolorze
pistacji została zbudowana w latach trzydziestych przez początkującego aktora, który niestety nie
zrobił kariery. Podobno kiedyś mieszkała w nim bogini seksu Marilyn Monroe, w czasach gdy
nazywała się jeszcze Norma Jean Baker. Teraz domek wyglądał jak mała, zielona muszla
przyczepiona na końcu rzędu drogich rezydencji, należących do potentatów i miliarderów, w
których tarasy z widokiem na morze były większe niż cały dom Maca.
Mac akurat siedział na swoim niewielkim tarasie. Towarzyszył mu Pirat, jego jednooki trójnogi
pies, który z powodu wysuniętej dolnej szczęki wydawał się ciągle uśmiechnięty. Jego zmierzwiona
szarobrązowa sierść Oglądała, jakby zjadły ją mole. Mac uratował mu życie. Gdy jechał któregoś
deszczowego wieczoru przez Maliku Canyon, zatrzymał się, by podnieść coś, co wyglądało na
martwego kundla, ale gdy ten otworzył jedyne ocalałe oko i spojrzał na niego z wdzięcznością,
Mac zrozumiał, że biedak jeszcze żyje. Mac zdjął koszulę, owinął nią psa i zawiózł go prosto na
pogotowie weterynaryjne w Santa Monica, gdzie przeprowadzono błyskawiczną operację. Pies
przeżył i oczywiście zamieszkał z Makiem.
Został nazwany Piratem z powodu przepaski, którą nosił na oku do wygojenia się oczodołu. Był
najlepszym kumplem Maca. Mac kochał swojego psa. Z wzajemnością.
„I nie opuszczą się aż do śmierci", powtarzała Sunny Alvarez, narzeczona Maca. To znaczy chyba
znów była jego narzeczoną, po tamtej aferze w Monte Carlo w zeszłym roku. Mac taką
przynajmniej miał nadzieję. Ale to zupełnie inna historia, a co do psa Sunny miała rację.
Mac doskonale pamiętał wieczór, gdy zaczęła się ta historia z Barceloną. Siedział z nogami
opartymi o barierkę i patrzył na fale bijące o piasek. Ubrany był w wygodne szorty i ulubioną, starą
niebieską koszulkę. Ciemne włosy, jeszcze mokre po prysznicu, miał sczesane do tyłu, oczy
zmrużone przed blaskiem zachodzącego słońca. Myślał tylko o Sunny, swojej ukochanej
dziewczynie, ponownie narzeczonej, która właśnie krzątała się w kuchni. Przygotowywała coś na
przekąskę, gdy będą pili, jak to nazywała, „coś dobrego", to znaczy drogiego szampana, który
kupiła, by uczcić ich pojednanie.
W ostatnich kilku miesiącach bardzo się od siebie oddalili, ale teraz znów kochali się tak
namiętnie jak dawniej. Sunny nadal twierdziła, że to praca Maca jako detektywa i jego niezdolność
do ignorowania telefonów, które, jak oboje wiedzieli, zwykle oznaczały kłopoty, była przyczyną ich
rozłąki. A także to, że Mac po raz kolejny odwołał ślub, oczywiście z powodu pracy. Skutkiem tego
Sunny uciekła do Monte Carlo. Mac nie zamierzał teraz poruszać tego tematu. Po prostu napiją się
szampana i wzniosą toast za „prawdziwą miłość".
Mac doprowadzał ludziom życie do ładu od wielu lat. Szóstym zmysłem wyczuwał „kłopoty",
zwłaszcza gdy chodziło o przestępców, nieważne, jak bardzo wydawali się czarujący i wiarygodni.
W ostatnich latach oprócz tego, że pracował normalnie jako detektyw, miał też w telewizji swój
program Mac Reilly i zagadki Malibu, nadawany co czwartek fabularyzowany dokument, w którym
badał dawne przestępstwa z Hollywood. Mac w dżinsach i kupionej mu przez Sunny czarnej
skórzanej kurtce Dolce & Gabbana, która stała się jego znakiem rozpoznawczym, wyglądał na
ekranie bardzo atrakcyjnie. To charakterystyczne, że Mac nie miał pojęcia, o co chodzi, gdy Sunny
wymieniła nazwiska projektantów. Myślał, że „Dolce" to lody po włosku. A w ogóle to najczęściej
chodził w szortach i koszulce i właśnie w takim stroju, a nie w czarnej skórze, można go było
spotkać na Malibu Road w drodze do supermarketu albo na śniadaniu w Coogie's Beach Cafe.
Program przyniósł mu niespodziewaną sławę, choć to oczywiście sprawa względna, ale dobrze
płacili, więc wiodło mu się nie najgorzej.
Tamtego wieczoru Mac i Pirat siedzieli sobie w blasku zachodzącego słońca, a Sunny
przygotowywała w kuchni przekąskę do uroczystego szampana, gdy Mac znów zauważył dziecko
idące pustą plażą. Właściwie to Pirat dostrzegł je pierwszy. Natychmiast zerwał się na nogi,
wszystkie trzy, i wystawił jak rasowy pies myśliwski.
Chuda jak patyk dziewczynka miała jakieś osiem, dziewięć lat. W topornych czarnych butach szła
brzegiem na linii wody. Mac widział ją już wcześniej. Przez ostatni tydzień przechodziła tędy kilka
razy dziennie, zawsze sama, niezmiennie w szarej bluzie z kapturem, częściowo zakrywającym jej
twarz. Naprzeciw jego domu zawsze zwalniała, rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Po
chwili odchodziła pospiesznie.
Sunny też ją zauważyła. „To pewnie twoja fanka, chce od ciebie autograf", stwierdziła.
Mac był innego zdania. Coś w tej dziewczynce, w jej szczupłych, przygarbionych ramionach, w
gołych patykowatych nogach i wielkich smutnych oczach sygnalizowało problemy Obserwując ją,
jak kolejny raz przechodzi plażą, Mac zastanawiał się jakie.
Sunny też ją zauważyła przez odsunięte drzwi z kuchni na taras. Nie żeby akurat myślała o tym
dziecku, po prostu mignęło jej przed oczami. Słońce zaczęło zachodzić, więc Sunny miała już na
sobie piżamę: szorty z kremowej satyny i koszulkę na ramiączkach z beżową koronką w
strategicznych miejscach, a na nogach ulubione kapcie, wysokie, czarne, podbite kożuszkiem
kozaczki marki Ugg. W chłodne noce w Malibu dziewczyna musi zadbać, by było jej ciepło w stopy.
Było dopiero wpół do siódmej, ale Sunny miała ochotę wcześnie zacząć miłosny wieczór we
dwoje. Zjedzą grillowaną kanapkę z serem, bo w lodówce Maca Sunny znalazła tylko kawał
starego sera Monterey Jack. Mimo to w połączeniu z bąbelkami i „odrobiną miłości", jak rozsądnie
sugerowała Dusty Springfield w piosence dobiegającej z maleńkiego salonu, wieczór zapowiadał
się cudownie.
Patrząc na Sunny, nikt by się nie domyślił, że jest świetną kucharką, a gotowała doskonale. Nikt
też nie uznałby jej za absolwentkę Szkoły Biznesu w Wharton i właścicielkę agencji publik
relations, a to były fakty. Na widok Sunny, śmigającej autostradą Pacific Coast na harleyu, z
włosami rozwianymi spod kasku i chihuahuą o imieniu Tesoro, „potworem na czterech łapach", jak
ją nazywał Mac, usadowioną w bocznej sakwie, można by wyciągnąć całkowicie mylne wnioski.
Sunny była Latynoską o złocistej skórze, z grzywą długich czarnych włosów, o których Mac
kiedyś powiedział, jak sądził bardzo romantycznie, że lśnią jak mokra sierść labradora
wynurzającego się z morza. Miała bursztynowe oczy, brwi jak uniesione skrzydła i szczupły nos, a
usta można by długo opisywać. Dość powiedzieć, że były duże i niesamowicie kusiły do pocałunku,
zwłaszcza że zawsze malowała je jaskrawoczerwoną szminką, która świetnie jej pasowała.
Pachniała cudownie, rozgrzaną skórą i mitsouko Guerlaina, ciężkim staromodnym zapachem, bo,
jak zawsze mówiła, w głębi duszy była bardzo staroświecka.
Szampan już się chłodził na tarasie, w kubełku z lodem. Sunny jedną ręką chwyciła dwa wysokie
kieliszki, a drugą talerz z kanapkami i wyszła, by usiąść razem z Makiem.
Dziewczynka zatrzymała się naprzeciw domu i zaczęła puszczać kaczki na falach, które były
coraz większe i uderzały o brzeg coraz szybciej, obryzgując ją kroplami wody. Najwyraźniej się tym
nie przejmowała. A może nie zauważyła. Wydawała się tak mała i samotna na wielkiej, Pustej
plaży, że Sunny to aż zaintrygowało. Dzieci w jej wieku zwykle biegały całą bandą, śmiejąc się,
krzycząc i popychając. Były hałaśliwe, ciągle w ruchu, śmiejące się i pełne wigoru.
Wszystko stało się w jednej chwili. Pirat nagle zaskowyczał ostrzegawczo i popędził po
drewnianych schodach na plażę, akurat gdy ogromna fala spiętrzyła się w zieloną ścianę i zwaliła
prosto na dziewczynkę.
Mac błyskawicznie pobiegł za nim i rzucił się do wody. Czuł mocny prąd cofającej się fali. Jedną
ręką sięgnął po dziewczynkę, drugą po szarpiącego się psa, jej niedoszłego wybawcę. Mocno
pracując nogami, wypłynął na powierzchnię i pociągnął oboje do brzegu. Wylądował parę metrów
od domu i zmęczony opadł na piasek poza zasięgiem fal.
Sunny już do nich biegła. Padła na kolana i zaczęła uderzać dziewczynkę w plecy, by ta
wykrztusiła wodę. Jak się okazało, wypiła chyba pół Pacyfiku. Pirat otrząsnął się z wody wprost na
piżamę Sunny z kremowej satyny.
Dzwonię po pogotowie rzuciła.
Nie. Dziewczynka w panice uniosła głowę. Nie, niech pani tego nie robi. Ciotce się to nie
spodoba.
Przez chwilę Sunny się zastanawiała, co to za ciotka, która nie chciałaby wzywać pogotowia, by
się upewnić, że jej siostrzenica jednak się nie utopiła, ale dziewczynka zapewniała, że naprawdę
nic jej nie jest.
Mac wstał i spojrzał na nią zaniepokojony. Od krztuszenia się dziewczynka niemal ochrypła.
Leżała wyczerpana na plecach, z rozłożonymi rękami i nogami, fala zdarła z niej szarą bluzę z
kapturem. Wyglądała jak wyrzucona na brzeg rozgwiazda. Miała wielkie, teraz pełne lęku,
kasztanowe oczy, bladą twarz usianą piegami i okropnie przystrzyżone, czerwone jak marchewka
włosy. Wyglądały jak posiekane przez oszalałą golarkę.
Dziękuję odezwała się wreszcie. Nazywam się Paloma Ravel dodała cichutko.
Jakby się wstydziła własnego nazwiska, pomyślała Sunny. Pirat podszedł do dziewczynki bliżej i,
zerkając na nią z troską, zaczął ją obwąchiwać. Paloma usiadła i objęła psa.
Uwielbiam go powiedziała, kryjąc twarz w wilgotnej sierści. Mokry Pirat przypominał
zmokłego szczura. Był tak chudy jak dziewczynka. Sunny się zastanawiała, czy nie jest to jeden z
powodów, dla których Paloma go pokochała. Byli do siebie podobni.
Próbował mnie uratować rozczuliła się Paloma, całując mokry węszący nos Pirata. Będę go
kochać do końca świata. Ma pan szczęście... no wie pan, że ma takiego psa. Zerknęła na Maca.
Wiem odparł. Wiem też, że szczekał, by cię ostrzec. Palomo Ravel, miałaś dużo szczęścia.
Nie ma powodu, by wzywać pogotowie, ale może jednak wejdziesz do środka i pozwolisz, by
Sunny wytarła cię do sucha, zanim odprowadzę cię do domu. Pomógł małej wstać. Nazywam
się Mac Reilly rzucił, patrząc jej w oczy.
Wiem przyznała Paloma i zarumieniła się, gdy Mac ujął ją za rękę i poprowadził do domu,
wokół którego krążyła przez ostatni tydzień. Zdawało się, że spełniają się jej marzenia. Dziękuję,
panie Reilly dodała, by zaprezentować dobre maniery, a także by okazać wdzięczność, że żyje.
Rozdział 2
Paloma poczuła się nieswojo, gdy znalazła się u Maca Reilly'ego. Często obserwowała jego dom
w ciągu ostatniego tygodnia, a teraz się zdziwiła, że jest taki mały. W porównaniu z nim dom w
Malibu, wynajęty przez ciotkę Jassy, wydawał się ogromny, a ciotka i tak narzekała, że budynki na
plaży są zawsze takie ciasne ze względu na lokalizację i koszty. Patrząc na niewielki salon u Maca,
który był chyba również jadalnią i holem, na stojącą przed staroświeckim kominkiem z białej cegły
wygodną kanapę z narzutą pełną psiej sierści, Paloma, która jak dotąd wiodła życie w dostatku,
zaczęła się zastanawiać, czy Mac faktycznie był tak dobrym detektywem, jak wcześniej sądziła.
Mała, jasnobrązowa chihuahua wyszczerzyła zęby i, warcząc, rzuciła się ku niej. Zatrzymała się
zaledwie o kilka centymetrów od czarnych przemoczonych butów Palomy, w których zachlupotało,
gdy ona ze strachu podskoczyła z pół metra do góry.
Tesoro! krzyknęła piękna kobieta.
Paloma zauważyła na jej palcu pierścionek z różowym brylantem w kształcie serca i doszła do
wniosku, że to pewnie narzeczona Maca. Szczęściara, pomyślała Paloma z zazdrością, choć jak
dotąd, w całym swym dziewięcioletnim życiu, nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, by
podkochiwać się w jakimś chłopcu. Mac Reilly był jednak inny. Poza tym uratował ją od śmierci w
morskiej toni, więc błyskawicznie stał się nie tyle obiektem jej uczuć, ile wręcz uwielbienia. Paloma
czytała kiedyś o topielcach z morskiej toni, że ich ciało puchło, robiło się zielonkawe i już nie
przypominało człowieka. Gdyby Paloma naprawdę utonęła, ciotka Jassy pewnie by jej nawet nie
rozpoznała, co byłoby raczej przykre.
Tesoro! krzyknęła jeszcze raz Sunny i suczka, podejrzliwie obwąchująca buty Palomy, cofnęła
się, nadal warcząc ostrzegawczo. To moja chihuahua poinformowała Sunny drżącą
dziewczynkę.
Potwór na czterech łapach wyjaśnił Mac. Ale nie bój się, ona gryzie tylko mnie.
Paloma zastanawiała się nad jego słowami, zerkając nerwowo na suczkę. Zaraz jednak
narzeczona, która przedstawiła się jako Sunny Alvarez, potwierdziła, że to prawda i że chihuahua
broniła tylko swego terytorium, bo była zazdrosna o Pirata i oba psy prowadziły z sobą nieustanną
wojnę.
Paloma zauważyła Pirata, nadal czającego się na tarasie, i zawołała z troską:
Och, biedny, dzielny Piratku. Potem przyjrzała się psu bliżej i spytała zdziwiona: Dlaczego
on ma tylko jedno oko? I co się stało z jego łapą?
To długa historia powiedział Mac. Ale nie bój się, to nie sprawka chihuahua.
Paloma w duchu podziękowała za to Bogu. Chwilę później Tesoro podbiegła do niej i zaczęła się
łasić i podskakiwać, patrząc jej w oczy z uwielbieniem.
Jest taka słodka. Paloma schyliła się i wzięła suczkę na ręce, ale Tesoro nie spodobał się
zimny, mokry uścisk, więc szybko się wywinęła.
Chodź, Palomo Ravel poprosiła Sunny i otoczyła ręką jej chude ramiona, nie przejmując się
przemoczoną koszulką. Musimy zdjąć z ciebie to mokre ubranie.
Zaprowadziła ją do łazienki, dała wielki ręcznik, kazała jej zdjąć mokre rzeczy i włożyć do
plastikowego worka, który jej wręczyła. Powiedziała Palomie, by wzięła gorący prysznic, a potem
dokładnie się wytarła, rozcierając ciało ręcznikiem, by krew zaczęła dobrze krążyć.
Jesteś trochę sina zauważyła nadal zatroskana, przyglądając się, jak Paloma zdejmuje i
podaje jej buty.
Sunny odwróciła je nad umywalką. Ze środka wypłynęły strumyczki wody.
No, popatrz westchnęła. Myślałam, że połknęłaś pół Pacyfiku, a oto i druga jego połowa.
Wyciągnęła wciśnięte w czubki butów przemoczone skarpetki frotte i rzuciła zdumiona:
Te buty są na ciebie o wiele za duże, musisz wypychać palce. Dlaczego je nosisz? Dzieci
zwykle wkładają na plażę klapki dodała. Ja zresztą też.
Paloma poczuła, że znów się rumieni. Odwróciła głowę, nienawidząc w duchu tej swojej
skłonności, bo zawsze ujawniała jej prawdziwy stan ducha, najczęściej gdy była zdenerwowana lub
zawstydzona, tak jak teraz.
To... hm... to buty mojej mamy powiedziała. To właściwie była prawda. Kiedyś należały do
jej matki, ale Paloma nie mogła się przemóc, by powiedzieć, że to były buty jej matki. Nienawidziła
mówić o matce w czasie przeszłym. Uważała, że buty nadal należą do jej mamy. Ona je tylko
wzięła na przechowanie do czasu jej powrotu.
O Boże! Chwyciła się za przegub ręki i odetchnęła z ulgą, gdy wyczuła złotą bransoletkę z
siedmioma wisiorkami na szczęście. Myślałam, że zgubiłam ją w morzu. Ojej! właśnie sobie
przypomniała, że jej iPhone był w kieszeni utraconej bluzy. Nie mam iPhone'a wyznała
przerażona. Dostałam go od ciotki.
Założę się, że twoja ciotka tak się ucieszy, że żyjesz, że natychmiast kupi ci nowego
pocieszyła ją Sunny. Sypialnia jest naprzeciwko dodała. Przyjdź tam do mnie, gdy będziesz
gotowa.
Paloma stała i rozglądała się po łazience słynnego detektywa, urządzonej w bardzo męskim
stylu. Białe prostokątne kafelki, jakie widuje się na stacjach metra w Nowym Jorku i Paryżu,
pokrywały całe ściany aż do sufitu pomalowanego na ciemnoniebieski kolor. Granatowy jak nocne
niebo, pomyślała Paloma w zachwycie.
Duża wanna na nóżkach i biała umywalka na postumencie, nad którą wisiała szafka z lustrem.
Paloma, obeznana z wystrojem wnętrz dzięki swej eleganckiej ciotce Jassy, pomyślała, że to chyba
art deco. Kabina prysznicowa miała drzwi z prostej tafli grubego szkła, więc jeśli się jej nie
zauważyło, można było przy wchodzeniu uderzyć w nią głową i rozbić nos. Prysznic z różnymi
pokrętłami i dyszami na różnej wysokości miał także u góry deszczownicę. Paloma zrzuciła mokrą
koszulkę, szorty i bieliznę, ostrożnie otworzyła ciężkie szklane drzwi i przekręciła kurek, który, jak
miała nadzieję, włączał prysznic nad głową, bo w przeciwnym razie znów zalałaby ją woda.
Zaczekała, aż się okaże, czy dobrze zgadła, wyregulowała temperaturę i strumień wody i weszła
do kabiny.
Krótkie włosy Jassy mówiła na nie „wygolone" miały jeden plus. Nie było z nimi wiele kłopotu.
Wejść pod prysznic, wyjść, wytrzeć ręcznikiem, suche w kilka minut. „Włosy raz dwa trzy",
mawiała Jassy ze śmiechem.
Ciotka Jassy często się z niej śmiała, choć oczywiście zawsze życzliwie. No, może czasami nie
było to miłe, tak jak wtedy z Creme de la Mer. To było nieprzyjemne. Ale Paloma nie chciała teraz
o tym myśleć.
Gorący prysznic w końcu ją rozgrzał. Zakręciła wodę i starannie wytarła się dużym niebieskim
ręcznikiem w paski, który dała jej Sunny Alvarez.
Zastanowiło ją nazwisko Sunny. Przyszło jej do głowy, że może jest Hiszpanką, tak jak ona, choć
oczywiście Paloma była tylko pół Hiszpanką. Po matce. Ale nie można było do końca być tego
pewnym, bo nikt nigdy nie poznał ojca Palomy i w ogóle nikt nie wiedział, kim on był. To
niepokojące, ałe już dawno doszła do wniosku, że o wiele lepiej jest nie znać ojca, niż znać i
nienawidzić ojczyma.
Paloma? zawołała Sunny przez drzwi. Wszystko w porządku, chiquita?
Nazwała ją chiquita! Sunny jednak była Hiszpanką!
Już idę! Paloma owinęła się ciasno ręcznikiem. Zawstydzona swoją nagością zadbała, by
zasłonić każdy skrawek ciała poza ramionami, rękami i nogami od kolan w dół. W końcu otworzyła
drzwi.
Sunny, przebrana w dżinsy i sweter, stała z rękami skrzyżowanymi na piersi, oparta o ścianę
naprzeciw łazienki.
Hej, mała, już lepiej powiedziała jak rodowita Amerykanka i Paloma zaczęła się zastanawiać,
czy może jednak się nie pomyliła z tą Hiszpanką.
Chodź. Sunny wzięła ją za rękę i pociągnęła za sobą. Paloma drugą ręką kurczowo
przyciskała ręcznik do piersi. Sunny oczywiście rozumiała to jej dziecinne zawstydzenie. Sama też
taka była w jej wieku.
Tu masz moją koszulkę i spodnie do jogi. Oczywiście będą za duże, ale wystarczą, byś dotarła
do domu. Zostaniesz jednak bez majtek.
Paloma zarumieniła się na wzmiankę o majtkach. Sunny taktownie odwróciła się plecami, gdy
dziewczynka usiłowała się przebrać pod ręcznikiem, jak widziała u kąpiących się, gdy zmieniali
kostium na plaży tak, żeby nikt nie zobaczył strategicznych miejsc. Nie żeby cokolwiek już miała do
ukrywania, ale i tak nie chciała, by ktoś ją oglądał. Nawet ciotka Jassy.
Już powiedziała, gdy skończyła.
Sunny odwróciła się i przyjrzała się jej krytycznie.
Spodnie były wielkie. Sunny uklękła i podwinęła nogawki. Potem zdjęła z wieszaka apaszkę.
Paloma, która znała się na drogich markowych ubraniach, bo co jak co, ale jej ciotka Jassy
uwielbiała się modnie ubierać, poznała po zygzakowatych wzorkach, że to chyba Missoni.
Sunny podciągnęła spodnie i zawiązała apaszkę wokół szczupłej talii dziewczynki.
Tak będzie dobrze oznajmiła z uśmiechem.
Paloma była zachwycona. Pomyślała, że nigdy nie widziała kogoś tak pięknego jak Sunny. W
zupełnie inny sposób niż ciotka Jassy, która też była piękna, ale tak jakby bardziej spektakularnie.
Sunny Alvarez wydawała się rozświetlona złocistym blaskiem, pełna prostoty, a jednocześnie
zmysłowości. Paloma nie była pewna, czy to właściwe słowo. Nieważne. Pomyślała, że Sunny jest
piękna i spontanicznie powiedziała to głośno.
Och, kochanie, dziękuję. Sunny ją przytuliła. Paloma widziała, że jej słowa sprawiły jej
przyjemność. Sunny wyjęła z szuflady jasnozielony sweter J. Crew, pomogła Palomie włożyć ręce
w rękawy i zapięła go z przodu.
Cofnęła się o krok i przyjrzała się dziewczynce bardzo uważnie.
Palomo, co się stało z twoimi włosami? spytała.
Zadała pytanie bardzo spokojnie, ale Paloma i tak się zawstydziła, gdy tłumaczyła, że miała zły
dzień, a włosy były tak skręcone i potargane, że obcięła je bez zastanowienia, bo miała ich już
dość.
Są rude jęknęła żałośnie, bo wszystkie dzieci naśmiewały się z jej marchewkowej czupryny.
Wiedziała, że wygląda okropnie i minie dużo czasu, nim będzie wyglądała tak jak wcześniej.
Odrosną powiedziała Sunny pocieszająco.
Też jesteś Hiszpanką? Paloma mówiła dialektem kastylijskim, który nieco się różni od
urzędowego hiszpańskiego; „s" jest wymawiane z lekkim seplenieniem. Kastylijczycy zaczęli tak
mówić, bo kiedyś, dawno temu, ich król bardzo seplenił. Z szacunku do władcy jego dworacy, a
potem wszyscy poddani naśladowali seplenienie króla, żeby nie było mu przykro z tego powodu.
Paloma wiedziała o tym z lekcji historii. Sunny odpowiedziała z meksykańskim akcentem. Paloma
osłuchała się z nim, gdy mieszkała w Kalifornii.
Mój ojciec jest Meksykaninem wyjaśni Sunny.
Ma ranczo niedaleko Santa Fe. Mama była jasnowłosą hippiską, którą poznał na wakacjach, więc
jestem jakby półkrwi Hiszpanką.
Zastanawiam się, czy ja też nie jestem półkrwi odparła Paloma w zamyśleniu.
Sunny się zdumiała, ale widziała, że dziewczynka jest jeszcze w szoku, więc uznała, że lepiej nie
męczyć jej pytaniami.
Bez słowa wzięła Palomę za rękę i poprowadziła do salonu i dalej, przez rozsunięte szklane drzwi
na taras, gdzie siedział Mac z Piratem przy boku. Tesoro stanęła w wojowniczej postawie na
szczycie schodków wiodących na plażę. Na starym białym stoliku z wikliny stał kubełek z lodem, z
którego wystawała butelka szampana.
Lód już w połowie stopniał, więc butelka niemal pływają w wodzie. Obok stały dwa kieliszki,
które Sunny tam odstawiła, zanim pobiegła na pomoc, oraz talerz z zimną już grillowaną kanapką
z serem. Na jej widok Palomie ślinka napłynęła do ust, mimo że kanapka nie wyglądała zbyt
apetycznie.
Chodź, usiądź tu. Sunny przysunęła krzesło dla Palomy. Zauważyła głodne spojrzenie
dziewczynki, więc podała jej talerz z kanapką i ładną serwetkę z niebieskiego lnu. Potem wróciła
do kuchni i przyniosła Palomie colę light. Otworzyła szampana i nalała dla siebie i Maca. Opadła na
poduszkę na podłodze, posadziła sobie Tesoro na kolanach i rzuciła Macowi wymowne spojrzenie,
jakby chciała powiedzieć: „No, dobrze, panie detektywie, dziewczynka jest twoja. Rób z nią, co
chcesz".
Rozdział 3
Paloma z przyjemnością łyknęła coli. Płyn złagodził podrażnione gardło. Trzeba jednak przyznać,
że morska woda sprawiła, iż jej głos zrobił się niski i interesujący. Paloma wydała się sobie niemal
dorosła, jak jej przyjaciółka Cherrypop, która mieszkała w winnicy Ravelów w Hiszpanii. To ją
przeraziło. Nie chciała jeszcze być dorosła. Nie, dopóki nie wróci mama.
Mac mierzył ją przenikliwym spojrzeniem, które Paloma widziała w jego programie w telewizji.
Tak samo patrzył, gdy rozprawiał się z przestępcami, oszustami i zwyrodnialcami. Oczywiście jej
ciotka nie wiedziała, że Paloma ogląda programy dla dorosłych. Kurczę, myślała, że ona nadal
ogląda Mary Poppins. Oglądała, ale teraz już niezbyt często. Zresztą nigdy by się do tego nie
przyznała, bo dzieci w szkole mogłyby ją uznać za frajerkę. To znaczy jeśli w ogóle pojawiłaby się
w szkole, bo przeważnie wyjeżdżała gdzieś z Jassy i jej przyjaciółmi, włócząc się po świecie w
towarzystwie kolejnej guwernantki czy nauczycielki. Nauczycielki niedługo wytrzymywały na
posadzie u Jassy. Narzekały na hotelowe życie w ciągłym ruchu i że nigdy nie wiedzą, gdzie będą
za tydzień.
Seńorita Paloma, skoro uratowaliśmy ci życie, chyba jesteś nam winna jakieś wyjaśnienie?
powiedział Mac.
Paloma odetchnęła głęboko. Rozumiała, że chyba powinna się wytłumaczyć, ale jak to się jej
często zdarzało, tak i teraz nie była w stanie wydusić z siebie prawdy. Bała się, że Mac i Sunny
będą oburzeni, że będą się z niej śmiać, każą jej wracać do domu i o wszystkim zapomnieć.
„Było, minęło", powtarzała jej często ciotka Jassy. „Musisz po prostu to zostawić i żyć dalej".
Paloma wiedziała, że ciotka ma rację, ale nie było to łatwe. A właściwie wręcz niemożliwe.
Znam cię z telewizji powiedziała do Maca i znów się zarumieniła. Z zażenowania tak mocno
ścisnęła puszkę, że ją zgniotła, rozbryzgując colę na spodnie do jogi, które pożyczyła jej Sunny.
Ojej, przepraszam wymamrotała zawstydzona, wycierając colę apaszką Missoniego. Jassy ciągle
powtarza, że jestem niezdarą.
Moja mama też tak o mnie mówiła powiedziała Sunny łagodnie, bo widziała, że dziewczynka
się zawstydziła. Cieszę się, że oglądasz program Maca. Powiedz, jak ci się podoba?
Paloma zerknęła na nią z wdzięcznością.
Uważam, że Mac jest wprost cudowny wyznała i spojrzała na niego brązowymi oczami
pełnymi uwielbienia.
Sunny sączyła szampana, starając się ukryć uśmiech. To jasne, dziewczynka była jego fanką.
Krążyła w pobliżu domu od tygodnia, bo chciała zdobyć autograf.
Nie jesteś odosobniona w tym przekonaniu wtrąciła, rzucając Macowi złośliwy uśmieszek.
Poczekaj, kochanie, przyniosę duże, ładne zdjęcie słynnego detektywa. Jestem pewna, że Mac
napisze ci dedykację.
Sunny poszła po fotografię, a Mac spojrzał przenikliwie na Palomę.
A poza tym w czym problem?
Paloma jeszcze bardziej skuliła się na krześle. Ze wszystkich sił pragnęła powiedzieć Macowi
Reilly'emu: „Chcę, żebyś odnalazł moją mamę i przywiózł ją z powrotem do domu, proszę, błagam,
niech ona wróci, niech wszystko znów się ułoży, niech wszystko będzie tak jak dawniej..." Ale nie
była w stanie tego z siebie wydusić, bo Jassy jej powiedziała, że nie można wrócić do przeszłości,
nic już nie będzie takie jak dawniej. Paloma bała się, że Mac też jej to powie. Powie jej prawdę,
ostatecznie grzebiąc jej nadzieję. Zostanie sama na świecie. Opuszczona. Znów.
Uważam, że jesteś cudowny zdołała tylko powtórzyć, zanim wróciła Sunny z bardzo dobrym
zdjęciem, na którym Mac stał swobodnie oparty o barierkę na tym właśnie tarasie.
Mac jeszcze raz zerknął na nią przenikliwie i podpisał się na fotografii. Paloma wiedziała, że nie
dał się nabrać. Był na to zbyt inteligentny.
Chodźmy, kochanie powiedział, biorąc ją za rękę. Odprowadzę cię do domu.
Sunny pocałowała Palomę na pożegnanie i uścisnęła niezwykle serdecznie.
Odeślę ci rzeczy po upraniu obiecała Paloma, ale Sunny odparła, żeby sobie nie zawracała
głowy, może je zatrzymać. Paloma tak się ucieszyła, że omal się nie rozpłakała, i zaczęła jej
dziękować. Pocałowała też Tesoro w czarny nosek i pogłaskała jej gładką sierść.
I już byli sami, tylko ona i Mac Reilly. Trzymając się za ręce, szli plażą, gdzie omal nie utonęła.
Pirat wlókł się za nimi, zachodząc to z jednej, to z drugiej strony, jakby zaganiał stado owiec.
Czując uścisk ciepłej ręki Maca, Paloma próbowała sobie przypomnieć, jak to było, gdy ją
ratował, ale nic nie pamiętała poza zielonkawą masą wody spadającą jej na twarz.
Mało brakowało, a bym utonęła, prawda? spytała.
E tam!
Spojrzała na Maca. Śmiał się.
Następnym razem po prostu nie podchodź za blisko wody. To wielki ocean. Zupełnie
nieprzewidywalny.
Wiem. Przypływ, fale i tak dalej odparła. Słyszała o tym, ale po raz pierwszy przeżyła takie
doświadczenie. Niewiele z niego pamiętała, ale była pewna, że nie chce, by się powtórzyło.
Właściwie całkiem nieźle pływam oznajmiła. Moja ciotka była w szkole mistrzynią pływania i
mnie nauczyła.
Miło z jej strony zauważył Mac i dodał w myślach, jaka szkoda, że ciotka nie ostrzegła jej też,
by nie chodziła samotnie po plaży. Jestem pewien, że świetnie pływasz dodał, bo dziewczynka
posmutniała.
Paloma zatrzymała się przy schodach, prowadzących z plaży do białego, okazałego domu,
zbudowanego w surowym, nowoczesnym stylu. Na widok rzędu wielkich okien Mac aż się
wzdrygnął. Pomyślał o nieustannej morskiej bryzie, niesionym wiatrem piasku, lepkiej mgle i
kosztach częstego mycia szyb, jakie się z tym wiązały. Wiedział jednak, że ludzie, którzy mieszkają
w takich wielkich domach, nie zawracają sobie głowy kosztami utrzymania.
Hm, to tutaj powiedziała Paloma. Nie bardzo wiedziała jak się pożegnać. Właściwie nie
chciała się żegnać, bo naprawdę, szczerze, nadal okropnie pragnęła poprosić Maca o pomoc.
Przecież właśnie po to krążyła wokół niego przez cały tydzień. Teraz już wiedziała, że jest dla niej
nieosiągalny To gwiazda telewizji, słynny detektyw. Nie stać by jej było, żeby mu zapłacić, a jemu
szkoda by było marnować na nią czas... Ale tak bardzo chciała mu powiedzieć, tak bardzo...
Mac...
Tak?
Nadal trzymał ją za rękę.
Och, nic... Nic.
Na pewno nie chcesz mi o czymś powiedzieć?
Tylko tyle, że jutro wyjeżdżam. Do Barcelony dodała. W zasadzie tam właśnie mieszkam.
W zasadzie w Barcelonie?
Paloma wzruszyła ramionami.
Mieszkamy tu i tam. Gdzie akurat się Jassy spodoba.
Mac podał jej szarą kopertę ze swoim zdjęciem.
Palomo Ravel, włożyłem tu też swoją wizytówkę powiedział. Jeśli kiedyś uznasz, że chcesz
ze mną o czymś porozmawiać, to zadzwoń. Dobrze?
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, onieśmielona, wręcz oniemiała. Po chwili podszedł
do nich Pirat i otarł się jej o nogi. Pochyliła się, by go pogłaskać, ale też by ukryć łzy.
Dobrze odparła. Odwróciła się i wbiegła po schodach. Wracała do ciotki Jassy. I do
Barcelony.
Zanim Mac wrócił, słońce zniknęło już za horyzontem i pojawiła się mgła. Sunny na dobre
porzuciła pomysł, by seksownie wyglądać w satynowej piżamie, na rzecz praktycznych dżinsów,
uggów i starego swetra Maca z zielonego kaszmiru, jej ulubionego, bo cudownie pachniał Makiem.
Pocałuj mnie, mój bohaterze zawołała dramatycznie, szeroko rozkładając ręce. Wcale nie
żartowała. Przecież naprawdę uratowałeś życie temu dziecku dodała.
A Pirat? To on był przy niej pierwszy.
Sunny pocałowała też nadal mokrego psa.
Waleczne serce pochwaliła. Pies gapił się na nią z uwielbieniem. Jednak w tym momencie
chihuahua zbudziła się z drzemki na ciepłym łóżku Maca i rzuciła się na Pirata, błyskając
wyszczerzonymi zębami. Sunny schwyciła ją w ostatniej chwili.
A to szelma skomentował Mac. Atakuje naszego bohatera.
Oj tam, po prostu nalej mi szampana, dobrze? rzuciła Sunny. I powiedz mi, co sądzisz o
naszej Palomie.
Mac wyjął z lodówki schłodzone kieliszki, nalał do obu szampana i podał jeden Sunny.
Zdrowie Palomy. Która, jak podejrzewam, ma jakieś kłopoty.
Co? Taka mała dziewczynka? Kłopoty? zdziwiła się Sunny. A potem przypomniała sobie wyraz
wielkich kasztanowych oczu Palomy. Zaniepokoiła się. Gdy sama chodziła do szkoły, niektóre
dziewczynki też tak wyglądały. To był wyraz twarzy kogoś stojącego z boku, kogoś wyłączonego...
osoby samotnej.
Zdajesz sobie sprawę, że to córka Bibi Fortunaty? powiedział Mac.
Sunny spojrzała na niego, unieruchamiając z kieliszkiem w pół drogi do ust.
Nie! zawołała. I nagle zobaczyła w myślach rude włosy Palomy, piegi i jej szczupłe drobne
ciało. O mój Boże, ależ tak, oczywiście powiedziała. Córka dawno zaginionej Bibi.
Która po prostu zniknęła dodał Mac. Zdaje się, że na zawsze. Choć nie mieści mi się w
głowie, jak mogła zostawić swoje dziecko.
A dla mnie to jasne; Bibi znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Media i opinia publiczna
napiętnowały ją jako zabójczynię, choć nigdy nie została skazana. Jak mogłaby wychowywać
dziecko? Czy mogłaby jak normalna matka odbierać dziecko ze szkoły i chodzić na wywiadówki?
Kto by się chciał przyjaźnić z córeczką Bibi? To smutne, ale Bibi chyba jednak dobrze zrobiła.
Mac podszedł i usiadł przy Sunny na ogrodowej huśtawce z daszkiem w paski, którą kupił wraz z
domem wiele lat temu. Objął ją. Kołysząc ich lekko, patrzył na ciemniejący ocean stykający się z
nocnym niebem.
Mam wrażenie, że chciała ze mną porozmawiać rzekł.
Co w takim razie zamierzasz zrobić?
Wzruszył ramionami.
Nic nie mogę zrobić. Jeśli Bibi chce się ukrywać przed światem i własną rodziną, to jej sprawa.
A może się mylisz i Paloma jest po prostu twoją fanką powiedziała Sunny, bo przecież Mac
był w jakimś sensie gwiazdą.
Mac jednak nadal zastanawiał się, o co chodziło.
Ciekawe, dlaczego mieszka „w zasadzie" w Barcelonie mruknął.
Część II
Rozdział 4
Barcelona
Na końcu alei zwanej Las Ramblas, w historycznej części Barcelony, w labiryncie wąskich uliczek
pełnych sklepów, kościołów, barów, klubów i hotelików, stoi wysoki, kamienny dom, z dala od
ulicznego ruchu i hałasu, kafejek i tłumów.
Dom jest otoczony wysokim, rozpadającym się murem z żelazną bramą pomalowaną na
niebiesko. Strzeże jej stary człowiek. Od rana do wieczora siedzi w małej kamiennej stróżówce, w
jaskrawoniebieskim berecie na siwej głowie, który pasuje kolorem do jego oczu, nadal pełnych
życia, w przeciwieństwie do już słabego ciała. U boku starca waruje mały czarno biały pies o
gładkiej sierści, niby terier Jack Russell, ale mający hiszpańskich przodków.
Starzec mówi tylko po katalońsku, języku właściwym dla regionu, gdzie leży Barcelona. Jeśli
spróbujesz z nim porozmawiać przez kratę bramy, by dowiedzieć się, czy to jakieś muzeum i kiedy
można je zwiedzać, zostaniesz potraktowany psim warknięciem, piorunującym spojrzeniem starca i
katalońskim zwrotem, który znaczy mniej więcej tyle co „Odpieprz się".
Puste teraz podwórko kiedyś było pełne troskliwie wypielęgnowanych kwiatów, wonnego
jaśminu, bugenwilli i hibiskusa. Barcelona leży nad Morzem Śródziemnym, więc ma wyjątkowy
klimat, gorący w lecie, niezbyt chłodny w zimie, tak że nawet przy wietrze z północy wystarczy
tylko włożyć płaszcz. Teraz ogród zdziczał i zarósł chwastami.
Dziś jest inaczej. Starzec stoi na warcie i czujnie wypatruje. Dziś bramy rodzinnego domu rodziny
Ravel znów się otworzą. Przybędzie głowa rodziny, Matrona we własnej osobie. Ostatni raz brama
była otwarta dziesięć lat temu, podczas pogrzebu jej męża.
Nazwisko Ravel jest znane na świecie od ponad dwóch wieków dzięki świetnemu sherry, które
produkują na żyznej, wapiennej ziemi w regionie Jerez. Teraz słynie również z winnic i bodegi w
Penedes na południe od Barcelony, gdzie wytwarza się czerwone wino Marques de Ravel, które
szybko zdobywa pozycję jednego z najbardziej popularnych produktów Hiszpanii. Wino lżejsze niż
shiraz, mniej garbnikowe niż chianti i delikatniejsze niż kalifornijskie cabernet. Swoją popularność
zawdzięcza również cenie nie za wysokiej, nie za niskiej, w sam raz.
Decyzję o cenie podjęła Dońa Lorenza de Ravel, matrona wdowa i głowa rodziny Ravel. Słowo
Marquesy de Ravel jest święte. Mając na względzie spadek, rodzina wykonuje jej rozkazy bez
szemrania. A przynajmniej nie szemrzą w jej obecności. A jeśli już, to niezbyt głośno. Tylko jedno
z czworga pasierbów kiedykolwiek jej się sprzeciwiło, mianowicie Bibi, ale ona była buntowniczką
od dnia narodzin i taką pewnie pozostanie do śmierci.
Wspaniały dom został na dzisiaj wysprzątany, odkurzony i przewietrzony Dońa Lorenza zwołała
naradę rodzinną. Zamierza rozprawić się z przeszłością. Wreszcie.
Siwowłosy starzec otwiera bramę, zdejmuje beret i z szacunkiem skłania głowę, gdy czarne bmw
X5 skręca na krótki podjazd i zatrzymuje się wśród chrzęstu żwiru. Otwierają się drzwi od strony
kierowcy. Pojawiają się stopy w czerwonych wysokich szpilkach z wężowej skóry, Jimmy Choo,
potem para długich nóg, a za nimi ich właścicielka. Bardzo wysoka, o wspaniałej figurze i grzywie
czarnych włosów. Szerokie usta umalowała amarantową szminką. Czarne oczy rozglądają się
uważnie dookoła. To nie jakaś siwowłosa paniusia. Czterdziestojednoletnia Lorenza de Ravel,
zwana Matroną, to naprawdę seksowna kobieta.
Lorenza była trzecią żoną Juana Pedra de Ravel. Wyszła za niego osiemnaście lat temu. Miała
dwadzieścia trzy lata, Juan Pedro sześćdziesiąt pięć. Dziesięć lat temu owdowiała. Odziedziczyła
gros jego fortuny, ziemi i winnic, jego bodegę i renomowaną firmę produkującą sherry. Nazwisko
Ravel jest znane na całym świecie, jednak to Lorenza zdecydowała, by w części winnic wytwarzać
wino. To Lorenza dogląda interesów. To ona postanowiła, by wejść z winem na szerszy rynek,
zamiast ograniczać się tylko do małych, ekskluzywnych winiarni dla bogatych koneserów. To ona
wybrała jakość i poziom cen, dzięki czemu wino doskonale się sprzedaje.
Lorenza zatrzaskuje drzwi samochodu i stoi przez chwilę bez ruchu. Patrzy na stary dom, do
którego przybyła jako panna młoda, bynajmniej nie zawstydzona i dziewicza, z przystojnym
siwowłosym mężem, który ją uwielbiał i był na tyle bogaty, że mógł spełnić wszystkie jej
zachcianki. Nadal jest piękna, ale wtedy była naprawdę śliczną, delikatną, apetycznie zaokrągloną,
ponętną i seksowną młodą kobietą, która ponad wszystko uwielbiała kochać się ze swoim mężem.
Uwielbiała to, jakkolwiek to robili. Aż do dnia, w którym umarł. Dzięki Bogu, nie w jej łóżku. Ale
umarł, znów Bogu niech będą dzięki, w jej ramionach. Zdążyła się z nim pożegnać.
Właśnie tu, w tym domu, w słoneczny jesienny wieczór. Okna w bibliotece były otwarte, wiał
wiatr od morza. Magre, stary, ulubiony, czarny kot Juana Pedra zwinął mu się na kolanach. Kot
został nazwany Magre, to znaczy „chudy", dla żartu, bo był to chyba najgrubszy kot na świecie.
Juan Pedro powiedział, że czuje chłód i naciągnął sweter na ramiona. Lorenza siedziała naprzeciw
niego w dużym żółtym fotelu. Spojrzała sponad kieliszka wina z nowego rocznika, którego właśnie
próbowali, i zdumiona pomyślała, że jej mąż nagle wygląda na swój wiek.
Juan Pedro uśmiechnął się do niej. Wziął kota na ręce i delikatnie posadził obok siebie na
kanapie.
Chodź tutaj, moja guapa Lorenzita powiedział, wyciągając do niej dłoń. Lubiła, gdy nazywał
ją „guapa", czyli śliczna. Czuła się wtedy jak nastolatka. Podeszła i wzięła go za rękę. Posadził ją
sobie na kolanach. Objęła go i odchyliła się do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się.
Guapa powtórzył szeptem i odetchnął głęboko. Życie odpłynęło z jego brązowych oczu. Stały się
martwe jak kamyki na plaży.
Lorenza nie krzyknęła, nie zaczęła wzywać pomocy. Wiedziała, że jest za późno. Przytuliła go
mocno do swego ciepłego ciała. Czuła miłość za to, że ją kochał, i nienawiść za to, że ją zostawił.
Wszyscy myśleli, że Lorenza Machado wyszła za Juana Pedra de Ravela dla pieniędzy i nazwiska.
A prawda była taka, że do szaleństwa się w nim zakochała. Był zaledwie drugim mężczyzną,
którego kochała w całym swoim życiu.
Trzymając go w ramionach, płakała cicho, aż żałosne miauknięcie Magre przywołało ją do
rzeczywistości. Kot patrzył jej prosto w oczy złocistymi ślepiami. Ulubieniec Juana Pedra wiedział,
co się stało. Koty zawsze rozumieją takie rzeczy. Magre zdawał się mówić: kochaliśmy go oboje,
teraz jestem twój. Lorenza zdjęła ręce z szyi męża, zamknęła mu oczy i pocałowała go w usta.
Potem wzięła Magre na ręce, choć ważył chyba z osiem kilo, i poszła po pomoc.
Opuściła dom de Ravelów na Las Ramblas w dniu pogrzebu Juana Pedra i przysięgła, że nigdy tu
nie wróci. Jakże by mogła? Bez niego? Mieszkali tu razem, a teraz wszystko się skończyło.
Oczywiście na pogrzebie zjawiła się cała rodzina. Nikt z jej członków nie wierzył, że Lorenza
wyszła za Juana Pedra z innego powodu niż pieniądze. „Teraz wreszcie je dostała", szeptali jeden
do drugiego w krypcie wielkiej świątyni Sagrada Familia zaprojektowanej przez Gaudiego i nadal
nieukończonej po tylu latach, które upłynęły od jego śmierci w wypadku w 1926 roku. Geniusz też
mógł wpaść pod tramwaj. Nawet jeśli był jednym z największych architektów na świecie. I jednym
z najbiedniejszych. Juan Pedro darzył go ogromnym szacunkiem i dlatego msza pogrzebowa
została odprawiona w tym miejscu.
Ozdobne wieże, esy floresy, kolorowe mozaiki i ogólna fantazyjność ogromnej świątyni były tak
sprzeczne ze spokojnym, pełnym rezerwy mężem, którego znała Lorenza, że aż zaczęła się
zastanawiać, dlaczego nakazał, by uroczystości pogrzebowe odbyły się właśnie tu. Zapewne
dlatego, że kościół był na tyle duży, by wszystkich pomieścić. Poza tym miał radosny klimat mimo
mszy pogrzebowej w krypcie, trwającej budowy i licznych worków z cementem, o które wszyscy
się potykali. Przybyło tylu ludzi. Przyjaciele, krewni, partnerzy w interesach, handlarze win, dzieci,
wnuki, dawne kochanki (nie żeby od ślubu z Lorenzą miał kochanki, ale te dawne pamiętały o nim,
bo zawsze o nie dbał), robotnicy z majątków i winnic. Przybyli z całego świata, by go pożegnać.
Sama Lorenza pożegnała się z mężem w zaciszu domu. Po pogrzebie wyjechała do najstarszej
winnicy Marques de Ravel w Penedes, na południe od Barcelony. Zamieszkała w starej rezydencji,
która dawno temu była tylko niewielką budowlą z biało otynkowanego kamienia, o grubych
ścianach i małych okienkach, co w zimie chroniło przed wiatrem i chłodem, a w lecie przed
upałem. Na początku nie był to wygodny dom, ale z biegiem lat został rozbudowany w
holenderskim stylu kolonialnym, który bardziej pasował do winnicy w Afryce Południowej niż do
Hiszpanii.
Biała rezydencja z niebieskim dachem i okiennicami była wyjątkowo piękna. Przez wysokie okna
na parterze wpadało do środka światło i blask słońca. Roztaczał się z nich wspaniały widok, piękny
nawet w zimie, gdy rzędy bezlistnych krzewów winorośli ciągnęły się na wzgórzach aż po horyzont,
zdawało się w nieskończoność. Przychodziła wiosna, a z nią soczysta zieleń liści. Aż chwytała za
serce, bo to znaczyło, że ziemia de Ravelów na nowo budzi się do życia. W lecie miejsce roiło się
od robotników sezonowych. Pod koniec września, na początku października, zależnie od pogody i
dojrzałości winogron, zaczynały się zbiory, sauvignon blanc z nutą trawy na wino białe, tempranillo
i cabernet na czerwone. Wtedy miało się wrażenie, że w winnicy jest więcej ludzi niż na Las
Ramblas.
Bodega z kamienną fasadą pachniała miażdżonymi winogronami i jedzeniem rozłożonym na
prostych drewnianych stołach ustawionych na dworze. Smaczne, treściwe posiłki, do tego wino dla
robotników spragnionych po całym dniu pracy, czasem na koniec kieliszek czy dwa sherry, by
popić dobry chleb, pieczony każdego ranka przez kucharkę, która była w rodzinie Ravelów dłużej
niż Lorenza.
Aż do śmierci Juana Pedra Lorenza nigdy nie mieszkała w bodedze, była tu tylko gościem. Teraz
to był jej dom, jej praca i całe życie. A także symbol jej sukcesu.
Lorenza stała się siłą, z którą należało się liczyć. To właśnie dlatego po kilkakrotnej lekturze
wstrząsającego listu od amerykańskiego prawnika zwołała na dzisiaj rodzinną naradę. Nadeszła w
końcu pora, gdy trzeba było koniecznie wyjaśnić sprawy z przeszłości i zabezpieczyć przyszłość de
Ravelów.
Rozdział 5
Buena, gospodyni Lorenzy, naprawdę miała na imię Maria Carmen, ale ponieważ na każde
pytanie czy uwagę odpowiadała „buena", czyli „dobrze", tak właśnie zaczęto ją nazywać. Buena
została wysłana do Barcelony tydzień temu, by przygotować dom. Wezwała hydraulików i
elektryków, by sprawdzili, czy wszystko działa. Zatrudniła grupę ludzi do sprzątania, mycia okien i
drobnych napraw, bo przecież wszystko stało nietknięte od dziesięciu lat. Po stypie, którą Lorenza
urządziła po pogrzebie męża dla rodziny i najbliższych przyjaciół, w wielkim salonie pozostał
bałagan, który Buena od razu wtedy sprzątnęła, ale teraz jeszcze sprawdziła, czy dom został
odświeżony. Tylko główna sypialnia i mała biblioteka z oknami wychodzącymi na wewnętrzny
ogród, w której Juan Pedro zmarł, choć posprzątane, pozostały nietknięte. Zgodnie z poleceniem
Lorenzy niczego nie ruszano.
Drzwi wejściowe do domu, wysokie na prawie cztery metry, zostały w całości wykonane z
drewna orzecha rosnącego w majątku Ravelów, którego sto lat temu powaliła wichura. Dużą
mosiężną kołatkę w kształcie ręki Fatimy, nieco wytartą przez lata użytkowania, wyczyszczono i
wypolerowano.
Buena usłyszała warkot podjeżdżającego samochodu i pobiegła otworzyć drzwi. Szarpnęła je tak
mocno, że aż zastukała kołatka. Gospodyni odgarnęła siwe włosy, które jak zwykle wysunęły się
jej z koka, i przypięła je spinką. Poprawiła rogowe okulary ciągle zsuwające się jej z nosa i
obciągnęła niebieski bawełniany fartuch, martwiąc się, że trochę się opina na biodrach.
Bienvenido, seńora. Witamy w domu zawołała z radosnym uśmiechem.
Stojąca przy samochodzie Lorenza na jej widok roześmiała się.
Buena, bez ciebie dom nie byłby ten sam. Przeszła żwirową ścieżką, ostrożnie stąpając w
swych wysokich czerwonych szpilkach, wspięła się na szeroki stopień i objęła starą przyjaciółkę.
Ile lat upłynęło od chwili, gdy przyjechałyśmy tu po raz pierwszy?
Czy znów muszę ci przypominać, że to ja byłam tu pierwsza? odparła Buena. Przyjechałam
dzień wcześniej, zanim ty się tu zjawiłaś jako panna młoda.
Oczywiście, Lorenzie nie trzeba było tego przypominać. Buena jako jedyna powitała ją tamtego
dnia z uśmiechem. Cała reszta, rodzina Juana Pedra, jego dzieci, patrzyli na nią skrzywieni sponad
kieliszków schłodzonego sherry manzanilla z piwnicy Ravelów, a na powitanie cmokali powietrze
tuż przy jej policzku.
Seńora, wyglądała pani wtedy tak pięknie powiedziała Buena, odsuwając się na bok, by
Lorenza mogła wejść. Cała w białej satynie, z długim trenem wyszywanym perłami, z białą
orchideą we włosach.
I złotą obrączką Juana Pedra na palcu. Rodzinie to się wtedy nie spodobało. Bueno, sama
dobrze wiesz, że i dziś nadal im się to nie podoba. Dla dzieci ja zawsze będę intruzem, który zajął
miejsce ich matki i przywłaszczył sobie jej nazwisko. Oczywiście rozumiałam ich. Ona umarła tak
młodo. Ale ja też byłam młoda i to był dzień mojego ślubu. Pomyślałam, że niech mnie diabli, jeśli
się ugnę i dam się ubrać w beżową suknię i kapelusz. Chciałam, żeby Juan Pedro zobaczył we
mnie pannę młodą. Lorenza spojrzała na Buenę i zmrużyła ze śmiechem ciemne oczy. Musiał
przecież zobaczyć, co kupuje, prawda?
Rozejrzała się po domu. Zbudowano go kilka wieków temu jako niewielki teatr, a właściwie
operetkę. Teraz jedynym śladem po tym były dwie małe rzeźbione loże na antresoli, z obu stron
szerokich marmurowych schodów. Czerwony plusz tapicerki na parapetach wyblakł na srebrzysty
róż, pary amorków na sztukaterii nadal dęły w złociste trąbki, a wąskie, drewniane, zielone i
pozłacane drzwiczki strzegły ich tajemnic.
Krążyły historie o tajemniczej diwie, duchu kobiety w eleganckim, szerokim kapeluszu,
obwieszonej brylantami. Podobno wciąż czekała na kochanka, który się nigdy nie pojawił.
Powinna była poszukać sobie innego parsknęła jak zawsze praktyczna Lorenza, gdy Juan
Pedro po raz pierwszy opowiedział jej tę historię. Nie obchodził jej jakiś duch. Oczywiście, nigdy go
nie widziała.
To dlatego że w domu Lorenzy żadna inna kobieta nie miała odwagi się pojawić mawiał ze
śmiechem jej mąż. Pewnie miał rację.
Po lewej znajdował się salon, otwierany tylko na większe uroczystości, ostatnim razem podczas
stypy po Juanie Pedrze. Lorenza postarała się, by było to raczej pożegnanie zmarłego niż ponure
spotkanie rodzinne.
Po prawej była reprezentacyjna jadalnia, pomalowana na życzenie Lorenzy na intensywny żółty
kolor, który wieczorem lśnił w świetle świec jak blask słońca. To tutaj urządzali kolacje na
dwadzieścia osób. Na przystawkę były jej ulubione coquille St. Jacąues, przegrzebki podawane na
muszli, a na deser suflety czekoladowe z sherry. Do tego zwykle lokalne, katalońskie, lekko
musujące białe wino Txakoli i dobra czerwona rioja.
Rozglądając się dookoła, Lorenza powiedziała do Bueny:
Tyle wspomnień wiąże się z tym stołem.
Będą jeszcze kolejne odparła Buena z przekonaniem.
Razem ruszyły korytarzem w kierunku biblioteki. Drzwi były otwarte. Lorenza zatrzymała się w
progu, w myślach wracając do przeszłości. Zobaczyła siebie z Juanem Pedrą. On siedział na
kanapie, przy nim wylegiwał się kot. Ona naprzeciwko, z długimi nogami podwiniętymi pod siebie.
Słuchała Joni Mitchell śpiewającej o zburzonym raju, w miejsce którego budują parking. Albo
brazylijskich samb Bebel Gilberto. A czasem Niedokończonej symfonii Schuberta, nastawionej tak
głośno, że jej mąż z jękiem zakrywał sobie uszy. Przyglądała mu się, jak czyta wiadomości w
porannych gazetach, jak sprawdza pocztę na laptopie, którego nie znosił, bo był na tyle stary, że
wolał druk na papierze, który mógł wziąć do ręki, a nie wiadomości pojawiające się znikąd na
ekranie.
Wciąż był przystojny. Wyraziste kości policzkowe dodawały jego twarzy charakteru. Podbródek
tylko lekko się zaokrąglił, nawet nie zwisał. I te głęboko osadzone oczy pod krzaczastymi brwiami,
zmysłowe usta, które lubiła często całować. Przez rok romansu uwodzenia, jak to ona nazywała,
z czego on się śmiał i w ciągu ośmiu lat małżeństwa kochanie się z własnym mężem nigdy się jej
nie znudziło.
Wiesz, dlaczego tak dobrze wyglądam? pytała przytulona do niego w łóżku w nocy albo
bardzo często Po południu, bo jak mawiała, hiszpańska sjesta została wymyślona po to, by się
kochać. To dlatego że jestem kobietą, która się często pieprzy. Jej mąż wybuchał śmiechem i
sprawiał, że sama zaczynała się śmiać. A jak inaczej mam to nazwać? pytała, liżąc usta, na
których czuła jeszcze swój smak. Ludzie to widzą. Cała aż promienieję.
Siadał i patrzył na nią.
O tak mówił z powagą. Nie wiem, czy zdołam dotrzymać ci kroku.
Nie martw się, pomogę ci odpowiadała, a on znów zaczynał się śmiać.
Zawsze byłam napaloną laską rzuciła raz, a Juan Pedro zakrył jej usta dłonią, by ją uciszyć.
Nie mów poprosił. Nie chcę wiedzieć o innych.
Więc nic mu nie powiedziała o swojej przeszłości, poza dzieciństwem na Majorce, skąd w wieku
trzynastu lat wysłano ją do surowej klasztornej szkoły w Brukseli i że potem złamała wszelkie
zakazy w ciągu kilku cudownych lat wolności podczas studiów na Florydzie.
Teraz samotnie weszła do biblioteki, ich ulubionego miejsca, i usiadła tam gdzie zwykle, w
jasnożółtym fotelu ustawionym naprzeciwko kanapy Juana Pedra. Gdy się wprowadziła, kazała tu
pomalować ściany na blado niebiesko, z przecierkami w niewyraźne smugi. Podobało jej się, jak jej
żółty fotel odcinał się na tle ściany. Kanapa była obita bursztynowym lnem, lekko zapadnięta w
miejscu, gdzie siadywał Juan Pedro. Kaszmirowy sweter, który zarzucił sobie na ramiona tamtego
wieczoru, gdy umarł, leżał, gdzie go zostawiła, na oparciu kanapy. Beżowy, miękki, z równo
złożonymi rękawami.
Ciekawe powiedziała do siebie Lorenza. Zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś tu
zamieszkam.
Seńora, pani pokój jest gotowy zameldowała Buena od progu. Dzieci będą tu za chwilę.
Niech się pani pospieszy. Wie pani, jakie są zawsze niecierpliwe.
Lorenza westchnęła. O tak, wiedziała aż za dobrze.
Rozdział 6
Lorenza weszła na górę do dużej, zalanej słońcem sypialni, którą kiedyś dzieliła z mężem. Przez
chwilę stała bez ruchu, wdychając powietrze. Mogłaby przysiąc, że nadal czuje zapach Juana
Pedra. Gdyby zamknęła oczy, pewnie by go zobaczyła, jak leży na łóżku, czekając na nią. Narzuta
z szarego jedwabiu odwinięta, on nagi, tylko w szortach, z plikiem papierów w ręce, bo Juan Pedro
nie tracił ani chwili, cały czas pracował.
Westchnęła i zebrała się w sobie. Postawiła torebkę w nogach łóżka, jak miała w zwyczaju, co
zawsze irytowało jej męża. Twierdził, że nie miał przez to miejsca na stopy. Fakt, był bardzo
wysoki, ale Lorenza mówiła, że to zwyczajnie niedorzeczne. On po prostu lubił, by wszystko było
odłożone na swoje miejsce, a nie porozrzucane po „jego" pokoju. To nasz pokój, przypominała.
Podeszła do okna i stanęła z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Spojrzała na pusty dziedziniec i
pomyślała o przeszłości, a potem o przyszłości. O tym, co ją czeka.
Dzieci Juana Pedra nigdy za nią nie przepadały Od samego początku jej nie znosiły, a już
całkiem znienawidziły, gdy ich ojciec zostawił jej pakiet kontrolny udziałów w rodzinnej firmie
Ravelów produkującej sherry, a także posiadłości i winnice wraz z nieruchomościami. Oczywiście,
dzieci zostały wcześniej dobrze zabezpieczone. Każde z nich miało przyzwoity fundusz powierniczy
oraz udziały w winnicach, choć żadne z nich nie Przejawiało najmniejszego zainteresowania
rodzinnym biznesem. Jednak sytuacja zmieniła się, kiedy Lorenaz stanęła u steru.
Dzisiaj miało przyjechać troje dzieci Juana Pedra i pierwszej żony: jedyny syn i dwie córki.
Wszyscy dziedziczyli po Lorenzie, ponieważ nie miała dzieci. Oczywiście była jeszcze Bibi,
najmłodsza, córka z drugiego małżeństwa, która zmarła przy porodzie.
Lorenza odwróciła się od okna i usiadła przy złoconej weneckiej toaletce. Juan Pedro narzekał,
że ten mebel nie pasuje do pokoju z grubo belkowanym sufitem i ścianami, na których
gdzieniegdzie spod kremowej farby przezierał kamień.
Kamień ma przypominać o rzeczywistości powiedziała mu Lorenza z powagą. Na wypadek
gdyby zaczęło dziać się źle i musielibyśmy wrócić do starego kamiennego domku Ravelów.
Oczywiście to go rozśmieszyło.
Nie ma już żadnego starego kamiennego domku zauważył. Jest to, co widać. I wszystko
twoje.
Teraz faktycznie było jej.
Przeciągnęła grzebieniem po długich do ramion czarnych włosach, w duchu ubolewając, że tak
trudno nad nimi zapanować. Zawsze takie były. Otaczały jej twarz ciemną chmurą i Boże broń,
żeby znalazła się na wietrze, bo wtedy rozwiewały się jak skrzydła i wyglądała, jakby miała zerwać
się do lotu. Włosy nie były jej największym atutem, choć wiele osób sądziło inaczej. To prawda,
przydawały jej nieco zbyt okrągłej twarzy charakteru. Podobnie jak szeroko osadzone,
ciemnobrązowe oczy i dosyć szerokie usta, które teraz na nowo umalowała amarantową szminką
Lancóme'a. Piękno jest w oku patrzącego, pomyślała z rozbawieniem. Sama nigdy nie uważała się
za piękność.
Jednak jak na czterdziestojednoletnią kobietę wyglądała całkiem nieźle. Szczuplejsza niż wtedy,
gdy miała lat dwadzieścia, nadal z obfitym biustem, figurą wyrzeźbioną przez ciężką pracę i stres,
który widać też było na jej twarzy. Odwróciła się od lustra, bo zbyt wiele ujawniało. Prawda była
taka, że wszyscy poza nią uznaliby ją za piękną. Dońa Lorenza de Ravel, piękna kobieta, z którą
należało się liczyć.
Wstała i przejrzała się w dużym lustrze. Czarna garsonka, spódnica do kolan, perły na szyi.
Wdowa w żałobie, pomyślała z nagłym bólem.
Zdenerwowana szarpnęła naszyjnik z potrójnym rzędem pereł. Nagle wydało jej się, że ją dusi.
Ten piękny prezent od Juana Pedra należał kiedyś do słynnej francuskiej arystokratki, której w
czasach rewolucji, na oczach krzyczącej z entuzjazmem gawiedzi, ścięto głowę na gilotynie.
Lorenza poczuła ulgę, gdy usłyszała, że naszyjnik nie zdobił szyi tej biednej kobiety w chwili
śmierci.
Na tych perłach nie ma krwi powiedział Juan Pedro na widok jej przerażonej miny. Tamta
kobieta była młoda i podobno bardzo ładna. Na pewno ucieszyłaby się, gdyby zobaczyła, że je
nosisz.
Mimo to czasami, w chwilach napięcia, jak teraz, perły zdawały się zaciskać na szyi Lorenzy.
Zachrzęścił żwir pod oponami samochodu. Podeszła do okna i wyjrzała. Antonio, jedyny syn
Juana Pedra, jego najstarsze dziecko. Był właściwie rówieśnikiem Lorenzy, co z pewnością go nie
ucieszyło, gdy ojciec przedstawiał mu swoją nową narzeczoną.
Oczywiście, Antonio przyjechał pierwszy. Lorenza była gotowa się założyć, że nie mógł się
doczekać, by dowiedzieć się, po co wszyscy zostali tu wezwani. Pewnie miał nadzieję, że macocha
wreszcie rezygnuje i oddaje stery w jego ręce.
To się jeszcze okaże, pomyślała, schodząc na dół. Usiadła na jednej z obitych kremowym
brokatem kanap, które stały przed marmurowym kominkiem. W palenisku zamiast płonącego
ognia leżał bukiet z różnych kwiatów, naprędce przygotowany przez Buenę.
Nie wstała, gdy Antonio wpadł do pokoju, wyciągnęła jednak do niego dłoń na powitanie.
Pomyślała, że Antonio nigdy zwyczajnie nie wchodził do środka, tylko zawsze wpadał. Wysoki,
ciemnowłosy, nie był przystojny, ale miał przenikliwe spojrzenie ojca i wydatny nos.
Witaj, Lorenzo odezwał się donośnym głosem, którym skupiał na sobie uwagę innych. Miło
cię widzieć dodał nieszczerze, pochylając się nad jej dłonią. Usiadł naprzeciw niej.
Mnie również miło cię widzieć odparła, równie nieszczerze. Kiedyś się tym przejmowała, teraz
nic nie miało znaczenia poza tym, że Antonio był synem Juana Pedra i kierował produkcją sherry.
Lorenza powierzyła mu tę funkcję rok czy dwa lata po tym jak odziedziczyła winnice, gdy już
nauczyła się wszystkiego co mogła o winorośli, winogronach i glebie i podjęła decyzję, by
wytwarzać nie tylko sherry, ale także wino. Antonio z początku był niechętny, ale okazało się, że
sprawdza się w pracy, choć, jak to playboy, lubił używać życia, szalał w klubach i zdradzał żonę.
Antonio z konieczności mieszkał w Andaluzji, w regionie Jerez, znanym z produkcji sherry.
Winnice Ravelów istniały tam już od paru wieków. Ta lokalizacja całkiem mu odpowiadała, ze
względu na bliskość Marbelli i Costa del Sol, gdzie Antonio był znaną postacią, zawsze widywany w
towarzystwie pięknej kobiety, która na pewno nie była jego żoną. Zresztą wiedział, że lepiej mu
będzie z dala od Barcelony, poza zasięgiem długiego ramienia Lorenzy i jej przenikliwego wzroku.
Pięknie wyglądasz obdarzył ją nieszczerym komplementem. Jak zawsze.
Och, dziękuję, Antonio. Szkoda, że twój ojciec nie może już tego usłyszeć. Zawsze myślał, że
uważasz mnie za wulgarną i ociekającą seksem. Na moje nieszczęście. Albo jego.
O Boże, Lorenzo. Antonio wzniósł oczy do nieba i poprawił krawat Hermesa, różowy w
zielone żółwiki, przekornie kontrastujący z doskonale skrojonym granatowym garniturem w prążki.
Podoba mi się twój krawat powiedziała Lorenza z figlarnym uśmiechem. Nie rozumiem,
dlaczego mężczyźni nienawidzą nosić krawatów, skoro to jedyna ekstrawagancja, na jaką mogą
sobie pozwolić. Odrobina koloru. Zmierzyła Antonia wzrokiem z góry na dół i z powrotem.
Zawsze sobie wyobrażałam producenta wina jako człowieka żyjącego bliżej ziemi dodała. No
wiesz, wyluzowanego faceta w spodniach khaki lub w dżinsach, w starej koszuli w kratę.
Antonio otrzymał imię po swym prostodusznym, pracowitym dziadku. Jednak o wnuku trudno
byłoby powiedzieć, że odziedziczył cechy dziadka Siedział teraz w milczeniu i aż się gotował ze
złości, myśląc o macosze. Nigdy nie nazywał Lorenzy żoną ojca i wszelkimi sposobami próbował
wykluczać ją z rodziny. Paradoksalnie w tej rodzinie Lorenza grała teraz pierwsze skrzypce. W tej
chwili Antonio miał ochotę ją zabić, ale poprzestał tylko na nienawistnym spojrzeniu, które, gdyby
tylko Lorenza na niego spojrzała, zdradziłoby jego intencje. Zanim Antonio zdążył kąśliwie
odpowiedzieć, zastukała kołatka u drzwi. Czekająca w pobliżu Buena szybko je otworzyła.
Tym razem Lorenza wstała na powitanie gościa. Zawsze lubiła Floradelisę, najstarszą córkę
Juana Pedra. Była przekonana, że i ona ją lubi. Miała wrażenie, że ze wszystkich dzieci Juana
Pedra Floradelisa jest najbardziej prostolinijna i szczera.
Pulchna i tak samo ciemnowłosa jak Antonio, miała niebieskie oczy i twarz bladą jak zjawa. To
dlatego ojciec nazwał ją Floradelisa. Jej jasna cera skojarzyła mu się z lilią. Fleur de lys, po
hiszpańsku Flora de lisa. Lorenza uściskała swoją bladą pasierbicę i pomyślała z troską, że chyba w
ogóle nie wychodzi na słońce.
Floradeliso powiedziała Lorenza.
Lorenzito odparła tamta. Zaśmiały się obie, bo zabrzmiało to trochę niedorzecznie.
Widzę, że za dużo pracujesz rzuciła Lorenza. Wiedziała, że ma rację. Floradelisa była
właścicielką i szefem kuchni jednej z najbardziej awangardowych restauracji w Barcelonie, znanej
z niesamowitej karty dań. Były w niej desery ze sproszkowanych jagód uformowane w
miniaturowe dzieła sztuki, w otoczce z czekolady tak delikatnej, że rozpływała się w ustach, sosy w
stylu fusion ze śmietany spienionej w ciekłym azocie i maleńkie kotleciki jagnięce, na zaledwie trzy,
ale jakże rozkoszne, mięciutkie kęsy. I inne niezidentyfikowane specjały, na których degustację
przychodziły tłumy. Niektórzy przychodzili tylko po to, by móc się pochwalić, że byli tam i
próbowali najnowszej potrawy. W swej restauracji Floradelisa nie podawała popularnego,
niedrogiego czerwonego wina z winnic swej rodziny. Tylko najlepsze wina z regionów Rioja,
Bordeaux i Burgundii zasługiwały na ten zaszczyt. Choć oczywiście podawano sherry Ravelów,
schłodzoną manzanillę i intensywne w smaku oloroso, jako aperitif lub dodatek do specjalnych
dań.
Jej restauracja Floradelisa's była obrzydliwie droga i supermodna. Trudno się było do niej
dostać. Pochłaniała cały czas właścicielki. Niska, bez makijażu i ciągle zestresowana Floradelisa nie
miała mężczyzny na stałe. W jej domu panował bałagan, za to kuchnia w restauracji była
nieskazitelna.
Jak zwykle truchtem podbiegła do kanapy, by pocałować brata, który bez entuzjazmu próbował
wstać na powitanie. Popchnęła go z powrotem, by usiadł.
Daj spokój, przecież widzę, że ci się nie chce.
Usiadła obok niego. Spojrzał na nią i zmarszczył brwi.
Nie mogłaś przynajmniej trochę porządniej się ubrać? spytał.
Floradelisa spojrzała po sobie. Była w stroju roboczym, białym kucharskim uniformie, mocno
poplamionym jakimś fioletowym sosem, okropnych spodniach z poliestru w biało czarną kratkę i
chodakach.
Wpadłam wprost z kuchni wyjaśniła. – Muszę tam zaraz wracać.
Oczywiście, Floro. Lorenza tak się na ogół do niej zwracała, bo jak nikt inny potykała się na
pełnej wersji imienia. Właśnie mówiłam Antoniowi, że lubię, gdy strój ludzi odzwierciedla pracę,
którą wykonują. Rozumiesz, producent wina, kucharka...
Flora uśmiechnęła się rozbawiona. Lorenza pomyślała, że ma przepiękne niebieskie oczy,
zaskakujące w zestawieniu z jej bladą twarzą, na której teraz widniały jednak mocne rumieńce.
Chyba ci gorąco. Masz zaróżowione policzki zauważyła Lorenza. W tym momencie weszła
Buena, niosąc tacę ze srebrnym dzbankiem do kawy i filiżankami z platynową obwódką, których
Lorenza szczerze nienawidziła. Były ślubnym prezentem od kogoś tam, nie pamiętała od kogo. Jak
na jej gust, miały nieładną, zbyt bogatą dekorację. Domyśliła się, że Buena uznała to spotkanie za
wyjątkową okazję. Troje dzieci Juana Pedra pod jednym dachem. I to jeszcze z macochą.
To od pracy przy kuchni wyjaśniła Flora, kradnąc podłużne ciasteczko z talerza, zanim Buena
zdążyła je podać. Umieram z głodu.
A nie wyglądasz na to zauważył złośliwie Antonio, ponownie obrzucając spojrzeniem swoją
pulchną siostrę. Powinnaś trochę schudnąć.
Och, Antonio, zamknij się. Spróbowałbyś w mojej pracy stracić nawadze. Ciągle muszę czegoś
próbować... Trochę tu, trochę tam...
I potem zostaje i tu, i tam. Podziękował za kawę i skrzywiony rozparł się na poduszkach
kanapy.
Floro, wyglądasz na zmęczoną stwierdziła Lorenza. Wiem, że już o świcie jesteś na targu i
pracujesz aż do nocy. Bóg jeden wie, o której kładziesz się spać. Ale myślę, że powinnaś poświęcić
trochę czasu, by pójść na spacer, do fryzjera, od czasu do czasu zrobić manikiur. Kobieta nie
powinna rezygnować z tych rzeczy.
Flora wybuchnęła śmiechem.
Och, Lorenzo, są kobiety takie jak ja i są kobiety takie jak ty. Ja po prostu nie mam czasu...
Ja też nie mam odparła Lorenza ostro. Floro, trzeba znaleźć czas.
O której ma się zjawić Jassy? Antonio zerknął niecierpliwie na zegarek, stary złoty patek
phillipe jego ojca, na wąskim pasku ze skóry aligatora.
Lorenza pomyślała, że pewnie obecnie ten zegarek to już antyk i jest wart fortunę. Niemal
żałowała, że oddała go Antoniowi. Ale zegarek należał do jego ojca, który nosił go na co dzień, i
wypadało, by dostał go syn. Mimo że ten syn był nadętym dupkiem.
Miejmy nadzieję, że Jassy wkrótce tu będzie powiedziała. Chciałabym już mieć to za sobą.
Co? Flora wzięła kolejne ciasteczko.
Lorenza odsunęła talerz dalej, choć nie wiedziała, po co właściwie zawraca sobie tym głowę.
Przecież Flora była kucharką i jadła na okrągło.
Zobaczysz odparła i właśnie w tym momencie otworzyły się drzwi i wpadła Jassy.
Rozdział 7
Jazmin de Ravel, zwana Jassy, kipiała energią i niepohamowaną radością życia, która przyciągała
do niej wszystkich ludzi. Jest jak pole magnetyczne, pomyślała Lorenza. Ciągle w ruchu, w
poszukiwaniu nowych miejsc i nowych ludzi. Wysoka, o szerokich, dobrze umięśnionych ramionach
w szkole była mistrzynią pływania wąska w biodrach, z nogami kształtnymi jak u rasowego
konia. Miała ładnie zaokrąglone pośladki, jak dwa melony zawieszone na szczupłej sylwetce, i
niemal takie same piersi. Zawsze w butach na niebotycznie wysokich obcasach Jassy wyglądała jak
skrzyżowanie króliczka „Playboya" i supermodelki.
Dzisiaj jasne włosy spływały jej gładko na ramiona i plecy niczym rzeka złota. Czasami kręciły się
jej lekko wokół twarzy, tak że wyglądała słodko i niewinnie jak anioł. A czasami Jassy upinała je na
czubku głowy i wkładała rogowe okulary była krótkowidzem i wtedy wyglądała jak zalotna
sekretarka z lat pięćdziesiątych, z typu tych, które polują na swego szefa.
Jassy na chrzcie nadano imiona Concepęion Eldorado Mercedes Jazmin, co w połączeniu z
nazwiskiem de Ravel tworzyło całkiem imponujące wyrażenie. Eldorado, bo została poczęta po
wielkiej bitwie między jej rodzicami, w której jedno z nich najwyraźniej wdarło się na blanki i
zwyciężyło, czego efektem była córeczka. Mercedes, bo to hiszpańskie imię tradycyjne w jej
rodzinie, choć niemal na całym świecie kojarzone z nazwą niemieckiego samochodu. Pan Benz
nazwał samochód na cześć swej hiszpańskiej żony o imieniu Mercedes i stąd mercedes benz.
Mając do wyboru Concepeion, Eldorado, Mercedes i Jazmin Jassy zdecydowała, że będzie Jassy.
Zresztą bardzo wcześnie postanowiła, że będzie, kim jej się tylko, do licha, spodoba, będzie robić,
co chce, i jeździć, gdzie tylko jej dusza zapragnie. Miała pieniądze, urodę, talent do nawiązywania
przyjaźni i do dobrej zabawy.
Hej Uśmiechnęła się promiennie, rzucając bratu, siostrze i Lorenzie jedno szybkie,
krótkowzroczne spojrzenie.
Powinnaś nosić okulary stwierdziła Lorenza. Spóźniłaś się, Jassy.
Przepraszam. Zwróciła niebieskie oczy w stronę Lorenzy. To z powodu alergii. Nie mogłam
dziś włożyć szkieł kontaktowych, a okulary gdzieś mi się zapodziały, nie miałam już czasu szukać.
Pewnie gdzieś tam leżą pod poduszką na kanapie.
Z pewnością, pomyślała Lorenza, nadstawiając policzek do pocałunku. Poczuła zapach perfum
Jassy. Poison Diora, bardzo w jej typie. Ciekawe, na czyjej kanapie.
Pięknie wyglądasz skomplementowała macochę Jassy, oglądając Lorenzę od stóp do głów.
Zawsze mi się podobały te twoje perły. Nie sądzisz jednak, że pora już zrezygnować z czerni? W
końcu minęło już... Hm, ile to już lat? spytała, obchodząc stół, by pocałować Antonia i
Floradelisę. Niechcący zaczepiła białą, powiewną spódnicą i przewróciła filiżankę z kawą. Ojej, co
ja narobiłam rzuciła, uśmiechając się szeroko. Nie wolno mnie nigdzie wpuszczać.
To dlatego że nie nosisz okularów zauważył Antonio. Któregoś dnia się zabijesz. Wejdziesz
pod autobus, spadniesz z mola czy co.
Och, zawsze się znajdzie ktoś, kto mnie uratuje rzuciła Jassy z charakterystyczną dla niej
pewnością siebie. Cześć, Floradeliso, jak tam w restauracji?
Gorąco odparła jej siostra.
Jassy mrugnęła i wybuchnęła śmiechem.
Ach, masz na myśli kuchnię! Daj spokój, Floradeliso, już najwyższy czas, byś znalazła sobie
faceta, jakiegoś młodego kucharza, równie gorącego jak ty i twoja kuchnia.
Floradelisa zarumieniła się speszona.
Nie mam czasu burknęła.
Jassy, myślałam, że przyjedziesz z Palomą powiedziała Lorenza.
Jest w kuchni. Buena pewnie karmi ją ciastkami. Rozpuści ją do cna.
Ktoś powinien się nią zająć zauważyła Lorenza rozsądnie.
Nadal nie była do końca pewna, jak to się stało, że córka Bibi zamieszkała z Jassy. Choć
właściwie sama sobie była winna, bo to ona poprosiła Jassy, by poleciała do Los Angeles i
przywiozła Palomę do domu, do Hiszpanii, dopóki Bibi nie zostanie uwolniona od podejrzeń o
morderstwa.
Gdy przyjechały, Jassy opowiedziała, jak Paloma płakała, gdy całowała matkę na pożegnanie.
Głośne, rozdzierające łkanie, od którego Jassy omal serce nie pękło.
Jassy nigdy nie zapomni tamtej podróży. Wyrwała Palomę z ramion matki i zawiozła na lotnisko
wynajętym jaskrawoniebieskim porsche, ścigana przez zgraję paparazzich na motocyklach, którym
całkiem zręcznie się wymknęła. Porzuciła samochód przed halą odlotów i zadzwoniła do firmy, by
go stamtąd zabrali.
Zaciągnęła opierającą się siedmiolatkę do Starbucksa i kupiła jej czekoladowe frappucino i
wielkie ciastko z kawałkami czekolady. Potem poszła z nią do sklepu, nakupiła jej kolorowych
czasopism i słodyczy, szarą koszulkę z różowym neonowym napisem „Leć do L.A." z przodu,
zawiązała jej sznurowadła w czerwonych trampkach Converse, przytrzymała frappucino i resztę
rzeczy, gdy Paloma poszła do łazienki, a na koniec wpadła do Admirals Club. Tam zamówiła duże
martini z wódką i starała się zapomnieć o chlipiącej siostrzenicy, przełykającej łzy razem z pianką
zimnego napoju.
Posłuchaj, chiquita powiedziała stanowczo, gdy nie mogła już tego dłużej znieść. Jestem
twoją ciotką. Będę się tobą opiekować, dopóki twoja matka nie wróci.
Paloma spojrzała na nią żałośnie zaczerwienionymi oczami w kolorze kasztanów.
Skąd wróci? spytała. Przecież tu jest dom.
Po raz pierwszy w życiu Jassy zabrakło słów. Co powiedzieć dziecku, którego matka może trafić
do więzienia za morderstwo?
Nieważne. Zamieszkasz ze mną, dopóki Bibi nie wróci oznajmiła w końcu. I już. Daj, wytrę
ci łzy i opowiem o różnych wspaniałych rzeczach, które będziemy razem robić. Zobaczysz, Palomo,
spodoba ci się u mnie. Będziemy zwiedzać świat, chodzić na imprezy, poznasz mnóstwo ludzi.
A co ze szkołą?
Znajdę ci nauczycielkę... guwernantkę, ona cię nauczy dobrze mówić po hiszpańsku.
Ja już trochę mówię wyznała Paloma. Mama nie mówi w tym języku, ale nasza
meksykańska gosposia zawsze ze mną rozmawia po hiszpańsku.
Więc wystarczy tylko trochę podszlifować język. Jassy obdarzyła ją promiennym, cudownym
uśmiechem i mała, zapłakana Paloma uległa jej magicznemu urokowi. Nie martw się. Zaopiekuję
się tobą obiecała Jassy i mocno uścisnęła dziewczynkę.
A Paloma, wdychając zapach Poison Diora pomyślała, że może rzeczywiście jej się to spodoba.
Potem Jassy nieraz żałowała obietnicy, że weźmie siostrzenicę pod swoje beztroskie skrzydła.
Jednak mimo nalegań Lorenzy, żeby Paloma zamieszkała z nią w bodedze de Ravelów,
dziewczynka nie dała się przekonać.
Chcę mieszkać z ciocią Jassy mówiła stanowczo.
I mieszkała z nią przez ostatnie dwa lata, od chwili, gdy rozstała się z przerażoną matką. Choć,
wówczas siedmioletnia, Paloma wtedy jeszcze nie rozumiała, dlaczego matka była przerażona.
Tam, w tym wielkim domu na Hollywood Hills, z tłumem reporterów koczujących przed bramą, tak
że Paloma nie mogła chodzić do szkoły, gdzie zresztą dzieci obgadywały ją za plecami, a
nauczyciele na jej widok robili dziwne miny.
Jednak Paloma, tak jak Jassy, nigdy nie zapomniała tamtego ostatniego obrazu matki. Bibi
wydawała się taka mała i samotna. Paloma miała wrażenie, jakby ich role dziwnie się odwróciły i
to ona była matką, a Bibi jej dzieckiem. Ten obraz prześladował ją na jawie i w snach, nawet gdy
żeglowała z Jassy po Morzu Śródziemnym na wspaniałych jachtach milionerów i bywała na
przyjęciach z gwiazdami rocka w Bordun w Turcji. I gdy spędzała lato na plażach południowej
Francji lub podróżowała do Los Angeles czy Nowego Jorku. Gdy jeździła z Jassy kupować ubrania
w Paryżu i Londynie i leciała tam, dokąd Jassy akurat przyszła ochota. Paloma zawsze jej
towarzyszyła. Nikt już nawet nie pytał, co to za dziecko. Wszyscy zaakceptowali ją jako część życia
Jassy. Niektórzy wręcz podejrzewali, że to owoc jej romansu z żonatym i mężczyzną.
Jassy nigdy nie przejmowała się tym, co mówili inni. To dlatego Lorenza nie mogła jej tak
zupełnie skreślić , jako pustej, zepsutej piękności, zmysłowej i rozpustnej, która w wieku
trzydziestu siedmiu lat nadal szalała w kurortach na całym świecie. Paloma wiodła dziwne życie
wśród dorosłych, w wirze spotkań towarzyskich, z których czerpała energię jej ciotka. Lorenza
zdawała sobie sprawę, że to niewłaściwe dla dziecka, ale nic nie mogła na to poradzić, bo
zabierając dziewczynkę od Jassy, złamałaby jej serce po raz drugi.
Rozdział 8
Paloma weszła za Jassy do wielkiego kamiennego domu przy Las Ramblas i nagle uświadomiła
sobie, że jej buty cmokają. Dźwięk brzmiał wyjątkowo głośno w dużym pustym holu i odbijał od
belkowania na suficie i dwóch śmiesznych lóż udekorowanych amorkami. A może to były
cherubinki? A może tłuste, złote aniołki, bo teraz zauważyła, że mają skrzydła. Małe, ale jednak
skrzydła. Różowe usta miały ściągnięte, jakby całowały. Aniołki rozsyłające buziaki? Co to za
dziwne miejsce? Przecież to dom jej dziadków.
Paloma była po raz pierwszy w rezydencji w Barcelonie. Oczywiście wiele razy przejeżdżała obok,
w drodze z Jassy na jakiś masaż na Las Ramblas, gdzie musiała cierpliwie czekać, grając na swoim
iPhonie, a czasem też Poddać się jakimś zabiegom, po których bolały ją stopy. Paloma
zdecydowanie nie lubiła masażu stóp. Martwiła się jednak o swoje buty.
Cieszyła się, że nie spadły jej z nóg i nie zginęły w ocenie. To było wszystko, co zostało jej po
matce. Buty i wąska złota bransoletka z wisiorkami, którą zawsze miała na ręce mimo zakazu
obowiązującego w szkole klasztornej.
W czasie lekcji wsuwała bransoletkę pod mankiet koszuli, a w lecie, gdy nosiło się krótkie
rękawy, zawieszała ją na cienkim złotym łańcuszku na szyi. Wszyscy myśleli, że to po prostu
krzyżyk, jak u innych dziewczynek. Skrupulatnie zasłaniała wybrzuszenie szkolnym krawatem lub
apaszką albo wiązała na szyi rękawy swetra. Nikt nie odbierze jej tej bransoletki i butów. Prędzej
ucieknie ze szkoły. Tak jak jej matka. Ucieknie i nikt już jej nie zobaczy, nie dowie się, gdzie jest.
Paloma żałowała, że ma tylko dziewięć lat. Dwanaście to lepszy wiek. Jak się ma dwanaście lat, to
więcej można i więcej uchodzi na sucho.
Jassy zniknęła w salonie, a Paloma w przypływie samotności zastanawiała się, czy ktoś by w
ogóle zauważył, gdyby teraz po prostu wyszła. Jej ciotka była całkowicie pochłonięta swoimi
dorosłymi sprawami i przyjaciółmi, wiecznie w ruchu, choć miło z jej strony, że we wszystko ją
włączała. Jednak Paloma wyczuwała nastroje Jassy. Rozumiała, że są chwile, gdy ciotka wolałaby
być sama. Choćby w zeszłym roku, gdy Jassy zostawiła ją na całe dwa tygodnie w hotelu Ritz w
Paryżu.
Paloma miała wtedy osiem lat. Jassy powiedziała jej, żeby się pobawiła, a ona tymczasem
pojedzie na południe Francji odwiedzić chorą przyjaciółkę.
Dzwoń po pokojówkę, gdy będziesz czegoś potrzebować powiedziała Jassy lekko i uścisnęła
ją szybko na pożegnanie. Chyba rozumiesz, że to nagły wypadek. Wiem, że doskonale .dasz
sobie radę sama. W końcu to tylko parę dni.
Domyśliła się, że ciotka wyjeżdża romansować ze swoim ostatnim przyjacielem: Miał na imię
Johnny. Paloma nie miała wyboru, musiała zostać sama. Na początku to było po prostu straszne.
Myślała, żeby zadzwonić do Lorenzy, ale to byłoby skarżenie na Jassy, a tego Paloma nigdy by
nie zrobiła. Kochała ciotkę. Jassy ją uratowała, gdy umierała ze strachu, bo jej matka oszalała,
zamknięta w tej okropnej willi w Hollywood, która kiedyś była jej domem. Cudownym domem, z
cudowną mamą i wspaniałym życiem. Jak u zwyczajnych ludzi. Z tą różnicą, że jej matka była
gwiazdą, ale to nie zmieniało ich domowego życia.
Została więc sama w apartamencie w Ritzu, zamawiała posiłki do pokoju, najczęściej grillowaną
kanapkę z szynką i serem, którą Francuzi nazywają croque monsieur, spaghetti i mnóstwo lodów.
Zamówiła nawet butelkę szampana, bo podobało się jej, że tak to dorośle brzmi. Powiedziała
recepcjonistce, że ciotka urządza małe przyjęcie. Oczywiście nie wypiła szampana. Próbowała go
już wcześniej z kieliszków pozostałych po przyjęciu i nie bardzo jej smakował. Chodziła na długie
samotne spacery po Paryżu i dużo rozmyślała o matce. Wspominała i czekała na dzień, gdy mama
wróci.
To wtedy doszła do wniosku, że samotność jest bardzo smutna. Gdy była z Bibi, nigdy nie czuła
się samotna.
Bibi była wspaniałą mamą. Robiła jej hiszpańskie erapanadas i churros, amerykański makaron
zapiekany z serem albo dzwoniła po pizzę lub sushi. Jadły razem przed ogromnym telewizorem,
opierając bose stopy o duży, obity czarną skórą podnóżek. Popijały colę light i chichotały,
oglądając przygody Sponge Boba Kanciastoportego, najnowszy film Disneya lub jakąś kreskówkę.
Potem mama pilnowała, by Paloma wzięła prysznic. Zawsze pomagała jej umyć włosy, które były
zupełnie inne niż u Bibi.
Jaśniejsze, w kolorze marchewki. Paloma uważała, że są ohydne, poza tym okropnie się kręciły.
To był jeden z powodów, że je obcięła.
Bibi rozczesywała grzebieniem jej mokre włosy, starając się nie ciągnąć, ale nie obyło się bez
achów i ochów. Potem, obie już w piżamach, piły herbatę ziołową. Rumiankową, bo, jak mówiła
Bibi, pomaga na sen. Potem mycie zębów i jeśli następnego dnia była szkoła, Bibi sprawdzała, czy
Paloma spakowała tornister. Jeśli nie było szkoły, mówiła, że może się wylegiwać w łóżku, aż
będzie miała ochotę wstać. Gdy wstawała, jeśli Bibi nie pracowała, jadły razem śniadanie i czasem
grały w tenisa. Paloma nie grała zbyt dobrze. „Niezgrabnie macha rakietą", mówiła jej mama.
Pływały lub szły na plażę. Albo jeździły konno po Malibu, choć Paloma za tym nie przepadała.
Czasami szły po zakupy, jednak Bibi wszyscy rozpoznawali i zaraz robiło się duże zamieszanie z
paparazzi, co nie było przyjemne. Zwykle sklepy przysyłały towary do domu, żeby mogła sobie
wybrać. Przywoziły je bardzo eleganckie młode kobiety, jeszcze chudsze niż Paloma, a ona
przecież była naprawdę chuda. Były tak patykowate, że Paloma czasem się zastanawiała, czy nie
są przypadkiem w jej wieku i tylko udają dorosłe.
Wieczorami Bibi często pracowała. Wtedy Paloma bawiła się z koleżankami, które u niej
nocowały, albo sama zostawała u nich na noc. Szły grać w kręgle albo tańczyły do jakiejś dzikiej,
punkowej muzyki. Skakały, potrząsały głowami na boki i wymachiwały rękami i nogami, ale
uważały to za taniec. Czasem Bibi zabierała ją na kolację do restauracji Geoffrey's w Malibu,
położonej nad brzegiem oceanu. Słychać było szum fal, wilgoć niesiona bryzą zbierała się w
drobnych kropelkach na długich rudych włosach Bibi, a kierownik sali i kelnerzy troszczyli się, by
niczego im nie brakowało. Bycie córką Bibi było w sumie fajne, jednak czasami bardzo trudne, gdy
fani dobijali się o autografy. Bibi oczywiście je rozdawała, choć nigdy podczas kolacji. To było
wbrew jej zasadom.
Paloma i Bibi były sobie bliskie jak siostry, tyle że oczywiście Bibi była zawsze mamą. To ona
opatrywała Palomie otarte kolana, szukała plastra, woziła na wycięcie migdałków, szczepienia i do
dentysty. Bibi była blisko swojej córki, z wyjątkiem chwil, gdy wyjeżdżała w trasę koncertową,
kręciła film czy coś tam. Wtedy opiekę przejmowali meksykańska gosposia i cała rzesza
pomocników, których dom był zawsze pełen. Asystentki, sekretarka, agentka PR, osobisty trener,
muzycy, służba, ogrodnicy, facet od basenu, trener tenisa. Życie w Hollywood było jednym długim
pasmem przygód. Aż nagle się skończyło.
Właśnie dlatego buty były takie ważne. Z czarnej skóry, miękkiej i gładkiej jak jedwab, sięgały
Palomie ponad kostkę, akurat tam, gdzie kończyła się stopa, a zaczynała łydka. Miały sznurówki z
przodu oraz wystający język, bo Bibi nigdy nie sznurowała butów do końca i Paloma bała się, że
matka się przewróci. Na szczęście nigdy tak się nie stało.
Tamtego ranka, gdy Jassy przyjechała ją zabrać na zawsze, Paloma stała w zalanym słońcem
holu domu na Hollywood Hills i słyszała krzyk matki. Mama strasznie krzyczała i wymachiwała
nogami. Buty jej zleciały i upadły tuż przy stopach Palomy. Chwyciła je i z jękiem przycisnęła do
piersi. W tym momencie Jassy pociągnęła ją na dwór, posadziła na przednim siedzeniu
jaskrawoniebieskiego porsche i zatrzasnęła drzwi. Pobiegła dookoła i usiadła za kierownicą, zapięła
pas najpierw Palomie, potem sobie, wrzuciła bieg, docisnęła gaz i wyjechała przez sterowaną
elektronicznie bramę, która ledwo co zdążyła się otworzyć. Minęła zwrócony ku nim tłum twarzy i
aparatów fotograficznych, krętą drogą błyskawicznie zjechała ze wzgórza i skierowała się na
autostradę numer 405. Paloma jeszcze wtedy nie wiedziała, że jadą na lotnisko, by złapać samolot,
który z przesiadką w Dallas przeniósł je do Barcelony. Paloma nigdy dotąd tam nie była.
Właśnie dlatego buty były takie cenne. Paloma rozpaczała, że nie uda się ich uratować tamtego
wieczoru w Malibu kilka dni temu, gdy piękna Sunny Alvarez wzięła jej buty i odwróciła do góry
nogami nad umywalką, a ze środka wypłynęły strumyczki wody. Buty były wciąż mokre, gdy
Paloma wróciła do Hiszpanii, mimo że stawiała je w słońcu na tarasie w mieszkaniu Jassy.
To właściwie drugi raz, gdy buty tak się zamoczyły. Poprzednim razem Paloma, będąc z Jassy na
południu Francji, wpadła w butach do basenu. Wystawiła je wtedy na hotelowym balkonie, żeby
wyschły ale po tym tylko się pomarszczyły jak staruszka czy co. Wtedy wpadła na świetny pomysł.
Poszła do pokoju Jassy i wzięła duży słoik z creme de la mer. Zanurzyła palce w kremie i
posmarowała nim buty. Delikatnie wtarła krem w skórę, tak jak podpatrzyła to u Jassy. Potem
polerowała buty starym podkoszulkiem, popluwając czasem i dalej polerując, bo słyszała, że tak
robią żołnierze. Wcierała krem, aż niemal opróżniła słoik, a buty częściowo odzyskały miękkość.
Niestety, buty się nie skurczyły i Paloma nadal musiała w czubki wkładać skarpetki. Ale nosiła je,
kiedy tylko mogła, mimo protestów Jassy i Lorenzy. Twierdziły, że w tych butach nogi Palomy
wydają się jeszcze chudsze. Paloma uważała, że wygląda trochę punkowo. Jak laska z Hollywood.
Taką przynajmniej miała nadzieję.
Zresztą skąd miała wiedzieć, że creme de la mer to najdroższy na całej kuli ziemskiej krem do
twarzy? Gdy Jassy się zorientowała, wrzasnęła „cholera" i zaraz zatkała sobie usta, bo nigdy nie
przeklinała w obecności Palomy. Najpierw ją skrzyczała, ale później wybuchnęła śmiechem i
wszystko obróciła w żart. Paloma słyszała, jak Jassy często opowiada swoim przyjaciołom, jak to
ona wypastowała sobie buty kosztownym creme de la mer. Wszyscy uważali Palomę za niezwykle
zabawną. „Niezły dzieciak", ktoś określił. „Trochę dziwna", powiedział ktoś inny I jeszcze: „Jesteś
pewna, że z nią wszystko, no wiesz, w porządku?"
Paloma była oburzona. To jakby ktoś pytał, czy nie jest wariatką. A ona tylko tęskniła za mamą,
prawie cały czas starała się wymyślić, jak ją odnaleźć, i zastanawiała się, czy mama kiedykolwiek
wróci.
Przecież mała dziewczynka ma prawo się martwić o swoją mamę, która po prostu była najlepszą
mamą na świecie. To z powodu mamy Paloma krążyła wokół domu Maca Reilly'ego na plaży w
Malibu. Starała się zebrać na odwagę, by z nim porozmawiać i spytać, czy nie mógłby pomóc jej
odnaleźć.
Nigdy dotąd nie spotkała detektywa. Widziała go tylko w telewizji i w kinie. Ale wiedziała, że Mac
Reilly to jedyna osoba, która może pomóc, bo w programie wydawał się prawdziwym mężczyzną.
Paloma po prostu wiedziała, że jest w stu procentach, absolutnie uczciwy. Niestety, ona sama taka
nie była. Czasami mijała się z prawdą, bo tak łatwiej, zresztą prawda nie zawsze była zabawna,
zwłaszcza gdy inne dzieci wypytywały ją o Bibi i całą tę aferę w Hollywood.
Och, wyjechała w długą podróż kłamała dzielnie, a w środku żołądek zawiązywał się jej w
sześćdziesiąt pięć supłów i w ustach zasychało tak, że z trudem mogła mówić.
Tak właśnie wyglądała sytuacja, gdy w końcu spotkała Maca Reilly'ego i Sunny Alvarez i omal się
nie utopiła, a ten śmieszny, fajny, trójnogi, jednooki pies, w którym się od razu zakochała,
wskoczył do oceanu, by ją ratować. I Mac Reilly też. A jej słowa uwięzły w gardle i omal nie
umarła ze skrępowania. Zdołała tylko powiedzieć dziękuję, bo zbyt długo dusiła w sobie całą
historię Bibi, że po prostu musi odnaleźć swoją matkę i czy Mac mógłby jej pomóc, bo ona chyba
naprawdę oszaleje. Tym razem na pewno zwariuje, totalnie odleci. Ale zwyczajnie nie mogła z
siebie wydobyć słowa.
Mac nawet spytał, w czym problem, a ona odparła: „Och, nic". Teraz było już za późno, a
zresztą czekał ją wielki zjazd rodzinny w tym domu na Las Ramblas, w którym nigdy dotąd nie
była. Miała przeczucie, że w całym tym zjeździe chodziło o nią. W tej chwili wolałaby być wszędzie,
tylko nie tu. Na przykład w bodedze de Ravel, ze swoją przyjaciółką Cherrypop. Nie mogła się już
doczekać, kiedy ją zobaczy.
Nagle zauważyła Buenę, jak z uśmiechem wychyla głowę z kuchni. Zapomniała o Jassy i
pobiegła na spotkanie ze swą starą przyjaciółką.
Rozdział 9
Buena uśmiechnęła się szeroko na powitanie. Siwe włosy wysuwały się jej z koka. Palomę
zawsze aż ręce świerzbiły, by natychmiast doprowadzić jej włosy do ładu.
Porozmawiam z Bueną zawołała przez ramię do Jassy i pobiegła holem wprost w otwarte
ramiona Bueny.
Usadowiła się na wysokim stołku przy długim marmurowym blacie ze stalowym
zlewozmywakiem. Nad jej głową wisiały miedziane rondle, na środku stał równy rządek
kolorowych miseczek.
Bueno, wiesz po co tu wszyscy zjechaliśmy? spytała. Nikt tu nigdy nie przyjeżdża.
Tak, od kiedy umarł don Juan Pedro powiedziała Buena w poważną miną, wspominając
dawne czasy. Wyjęła mleko z lodówki, wlała trochę do szklanki i podsunęła Palomie. Twoja
babka Lorenza nie mogła znieść samotności tu, gdzie była tak szczęśliwa z Juanem Pedrem.
Podała Palomie koszyczek pełen ciastek.
Polverones powiedziała z uśmiechem. Pamiętasz? Takie, jak lubisz.
Pyłkowe ciasteczka.
Słowo „polvo" znaczy pył. Gdy Paloma ugryzła ciastko, rozpadło się na okruchy, zostawiając jej
wokół ust biały pył z cukru pudru. Roześmiała się, zdmuchując pył, a Buena jej zawtórowała.
Bueno, czy moja mama lubiła ten dom? spytała. Ugryzła drugi kęs i od razu połknęła resztę
ciastka, bo zaczęło się jej rozsypywać w ręce.
Widziałam ją może ze dwa razy, przecież wiesz, Mieszkała w Hollywood, a tu zatrzymywała się
tylko w czasie trasy koncertowej. Wtedy spotykała się ze swoim ojcem.
I z Lorenzą.
I z Lorenzą.
Czy moja mama lubiła Lorenzę?
Tak, lubiły się. Palomo, na litość boską, dlaczego obcięłaś te cudowne włosy? Chcesz wyglądać
jak chłopiec czy co?
Nie. Paloma wzięła kolejne ciastko. Chcę wyglądać jak ja.
Jak ty?
Dziewczynka napiła się mleka, zerkając sponad szklanki. Buena zauważyła, że mała ma
obgryzione paznokcie.
Jak ja przytaknęła Paloma. Ja i tylko ja. Tylko że... Wiesz, Bueno, ja właściwie nie wiem,
kim jestem. Czasem myślę, że nigdy się nie dowiem. Chyba że odnajdę mamę i ona mi powie.
Prawda?
Buena kiwnęła głową.
Matki zawsze wiedzą takie rzeczy. Mam nadzieję, Palomo, że ją odnajdziesz.
Jednak szczerze mówiąc, Buena w to nie wierzyła. Była przekonana, że Paloma będzie musiała
poukładać swoje życie sama. Życie już takie jest. Trzymało się je w garści, wszystko szło dobrze, a
potem nagle wymykało się spod kontroli i wszystko się psuło.
Łzy stanęły jej w oczach, gdy spojrzała na chudą dziewczynkę z krótkimi rudymi włosami
sterczącymi na wszystkie strony, która martwiła się o swoją matkę, o to, co się dzieje w salonie i
dlaczego cała rodzina zjechała do starego, od dawna opuszczonego domu Ravelów. Buena też się
martwiła.
Rozdział 10
W salonie Jassy opadła na kanapę. Ignorując kawę, którą wylała, wygładziła spódnicę na
szczupłych udach i spytała z ożywieniem:
I co? Po co tu jesteśmy? O co chodzi?
Lorenza sięgnęła po serwetkę i wytarła kawę.
Powinnam użyć twojej spódnicy syknęła zirytowana. W końcu to twoja wina.
Jassy spokojnie odgarnęła jasne włosy na ramię i się uśmiechnęła.
Proszę bardzo odparła.
Lorenza westchnęła z irytacją. Jassy od początku utrudniała jej życie.
Jassy również westchnęła. Zawsze była zazdrosna o Lorenzę. Nienawidziła, że ojciec skierował
uwagę na kogo innego. To ona pierwsza zagroziła, że wniesie sprawę do sądu, gdy odczytano
testament i okazało się, że Juan Pedro zostawił wszystko Lorenzie. No, niezupełnie wszystko.
Najmłodszej córce zapisał jedną trzecią cennych winnic, a dochód z nich umieścił w funduszu
powierniczym na rzecz jej ewentualnych dzieci. W tej chwili Lorenza zarządzała tym funduszem dla
Palomy.
Jassy poprawiła fałdy spódnicy i spojrzała na brata, który wyprostował się na kanapie,
skrzyżował ręce na Piersi i energicznie pochylił głowę do przodu. Doszła do wniosku, że Antonio to
całkiem przystojny mężczyzna. Zresztą może nie tyle przystojny, ile robiący wrażenie. Władczy. Jak
ojciec. Przy nim biedna Floradelisa, zmęczona i skulona na brzegu siedziska wyglądała niemal jak
służąca, choć Jassy z pewnością by jej nie zatrudniła, bo była zbyt zaniedbana, wręcz niechlujna.
Jej siostra potrzebuje wizyty w salonie piękności, a i tak wątpliwe czy kiedykolwiek znajdzie sobie
mężczyznę. Dobrze, że przynajmniej jej restauracja odniosła sukces. Cieszyła się tak wielkim
powodzeniem, że Floradelisa stała się sławna. Jej restauracja zdobyła wszelkie możliwe nagrody,
choć Jassy akurat nie odpowiadało jej menu. Osobiście wolała kawior i szampana. Dodać do tego
sałatę i czekoladę i byłby to jej ostatni posiłek przed egzekucją. A propos egzekucji, ciekawe które
z nich pójdzie dziś pod nóż, bo to spotkanie sprawiało wrażenie Sądu Ostatecznego.
A zatem? tym razem odezwał się Antonio. Lorenzo, po co właściwie tu jesteśmy?
Przede wszystkim pomyślałam, że ucieszycie się, widząc dom znów otwarty. Miałam nadzieję,
że to przywoła wspomnienia o waszym ojcu.
Oczywiście, że przywołuje rzucił niecierpliwie Antonio. O matce też dodał z przekąsem.
Oczywiście.
Kocham ten dom. Floradelisa dolała sobie kawy.
Z tej trójki Floradelisa wydawała się najbardziej rozluźniona. Przechyliła się przez stół i wzięła
kolejne ciastko z talerza, który odsunęła od niej wcześniej Lorenza.
Z dzieciństwa najbardziej zapamiętałam drogę do szkoły. Wychodziłam przez tę niebieską
żelazną bramę, biegłam ulicą i zatrzymywałam się na rogu, by kupić churros...
Churros, to do ciebie podobne powiedziała Jassy złośliwie, zerkając wymownie na pulchną
siostrę.
Oczywiście, że tak. Tak samo robiły chyba wszystkie dzieci. Kęs tego smażonego w głębokim
tłuszczu ciasta posypanego cukrem pudrem, czasem nawet zanurzonego w czekoladzie, to
najwspanialsza rzecz, jaką w życiu jadłam. To znaczy dopóki nie dorosłam i nie doceniłam innych
rzeczy.
Tak bardzo się różnimy parsknęła Jassy. Nikt by się nie domyślił, że miałyśmy tę samą
matkę.
I ojca dodał Antonio.
Lorenza od lat była świadkiem tych słownych potyczek. Nic się nie zmieniło, tyle że teraz
brakowało czwartego dziecka, Bibi.
Matka Bibi była drugą żoną Juana Pedra. Zmarła przy porodzie. Juan Pedro był zdruzgotany,
wkrótce jednak najmłodsza córka stała się całym jego życiem. Wprost ją uwielbiał. Opowiadał, że
była gwiazdą od chwili narodzin, choć tak naprawdę była po prostu rozpuszczonym dzieckiem,
któremu na wszystko pozwalano ze względu na brak matki.
Bibi dostała na chrzcie imiona Isabella Fortuna, ale w tym czasie jej starsze rodzeństwo uczyło
się angielskiego i mówiło o niej po prostu „baby", czyli dziecko, dzidzia. Pierwszymi jej słowami nie
było „mama" czy „papa", ale „baby", które dziecinnie przekręciła na „bibi". Od tamtej pory zawsze
mówiła o sobie w trzeciej osobie, na przykład: „Bibi chce churros", „Bibi kocha papę" czy „Bibi
płacze". I tak została już Bibi.
Lorenza wyjęła plik urzędowo wyglądających dokumentów z płóciennej torby z supermarketu
(bardzo przejmowała się ekologią) i pomyślała, jakie to smutne, że córka Bibi również została bez
matki. Co gorsza, Paloma nigdy nie miała ojca. Bibi z początku twierdziła, że nie pamięta, kto to
był. Nie pamięta, akurat! Ze względu na Palomę Lorenza nie dała jej w tej kwestii spokoju i w
końcu Bibi odwołała swoje słowa i powiedziała, że to zbyt osobista sprawa, by o niej mówić. To
była jej tajemnica, którą być może kiedyś powierzy Palomie, ale nikomu innemu.
Paloma sama zdecyduje, co z tym zrobić. Tymczasem Bibi będzie jej i matką, i ojcem.
Włoski mąż Bibi nigdy nie zachowywał się jak ojciec wobec Palomy. Zresztą Bruno Peretti był
nielubiany.
Jassy odezwała się Lorenza. Zawołaj Palomę z kuchni. Powinna być na tym spotkaniu.
Jassy zrobiła zdumioną minę, ale wstała i zawołała głośno:
Paloma. Jesteś potrzebna.
Paloma ześliznęła się z wysokiego stołka, poprawiła krótką spódniczkę, zawiązała sznurówki
butów, wygładziła prostą białą koszulkę na szczupłej piersi i dotknęła złotej bransoletki z
wisiorkami, by upewnić się, że nadal ją ma. Potem uśmiechnęła się lękliwie do Bueny przez ramię i
z ociąganiem wyszła z kuchni.
Biedactwo mruknęła Buena, patrząc za nią. Kiedy wreszcie spojrzy prawdzie w oczy i
zrozumie, że już nigdy nie zobaczy swojej matki, tej dzikiej kobiety?
Na plecach białej koszulki Palomy zobaczyła duży fioletowy napis: „Możesz wrócić do domu".
Jassy znów usiadła, tym razem na krześle naprzeciwko Lorenzy, która spojrzała na nią pytająco.
Mała zaraz tu będzie powiedziała Jassy. W tej chwili Paloma pojawiła się w progu i stanęła
bez ruchu.
Mała, chuda, o wielkich oczach i krótkich, sterczących włosach.
O Jezu! zawołała oszołomiona Lorenza. Jassy, coś ty z nią zrobiła?
Jassy wzruszyła ramionami.
Sama to sobie zrobiła. Ścięła, a potem jeszcze poprawiła maszynką.
Te cudowne rude loki jęknęła Floradelisa, gapiąc się na swoją siostrzenicę, która nadal tkwiła
w progu, jakby wstydziła się wejść.
Lorenza podeszła do dziewczynki i wzięła ją w ramiona.
Kochanie szepnęła. Stęskniłam się za tobą.
Ja za tobą też powiedziała Paloma. Szkoda, że nie przyjechałaś do nas do Malibu.
Może następnym razem.
Nikt więcej nie komentował włosów dziewczynki. Tylko Antonio jęknął i z irytacją wzniósł wzrok
do góry. Rodzina działała mu na nerwy. Włącznie z jego żoną i dwójką dzieci.
Lorenza musiała przyznać, że Jassy jest bardzo dobra dla Palomy i pozwala jej być sobą. A gdy
pamiętała, okazywała jej wiele ciepła, kupowała prezenty i drogie ubrania, których Paloma nigdy
nie nosiła, bo, jak to dzieci w jej wieku, wolała dżinsy i trampki. Najlepiej czerwone trampki
Converse. Musi jej takie kupić.
Chodź, guapa, usiądź koło mnie. Lorenza wzięła Palomę za rękę i poprowadziła do kanapy.
Masz już dziewięć lat. Jesteś na tyle duża, że możesz brać udział w zebraniach rodzinnych.
Zwłaszcza jeśli dotyczą ciebie dodała.
Paloma usiadła na kanapie i wyprostowała nogi. Wyglądała jak szmaciana lalka. Domyślała się,
że będą rozmawiać o jej matce i nie chciała tego słuchać. Wpatrywała się z uporem w swoje
czarne buty.
Lorenza westchnęła i spojrzała na rodzinę swego męża zgromadzoną w wielkim, mrocznym
salonie, w którym od dwóch wieków Ravelowie zbierali się przy ważnych okazjach. Poczuła, że
perły znów ją dławią. Szarpnęła je nerwowo. Miała nadzieję, że jej plan się powiedzie. Jeśli nie,
mogło to oznaczać koniec winnego imperium Ravelów.
Pora na moją bombę odezwała się w końcu. Chodzi o Bibi.
Rozdział 11
A także o twojego ojczyma dodała Lorenza.
Paloma spojrzała na nią wstrząśnięta. Nie spodziewała się usłyszeć słowa „ojczym".
Jakie to typowe dla tego dziecka, pomyślała Lorenza, że nie spytało: „O co chodzi z moim
okropnym ojczymem?" Po prostu siedziała zdrętwiała i milczała. Lorenza zauważyła jednak w jej
oczach strach i zrobiło się jej żal dziewczynki. To nie będzie łatwe, ale trzeba to zrobić.
Mam tutaj kopie listów zarówno od prawników Brunona Perettiego w Los Angeles, jak i jego
prawnika w Madrycie. Rozdała każdemu po egzemplarzu. Pewnie bardzo was zdziwi to, co
Peretti ma nam do powiedzenia.
Paloma nerwowo przysunęła się bliżej babki. Lorenza poklepała ją po dłoni.
Nie martw się, chiąuita szepnęła, podczas gdy pozostali zaczęli czytać dokumenty. Wszystko
się ułoży, już ja tego dopilnuję.
Antonio szybko przeczytał listy i rzucił je na stół. Spiorunował Lorenzę wzrokiem.
Mój Boże, czy ten człowiek oszalał? zawołał.
On postradał rozum stwierdziła Floradelisa z zaniepokojoną miną.
Jassy czytała wolno i bardzo uważnie. Przeczytała raz, potem drugi.
Nie, nie, nie! krzyknęła. On nie może zabrać Palomy. Prędzej umrę, niż się z nią rozstanę.
Paloma zerwała się na nogi i podbiegła do ciotki.
Jassy, Jassy, co ty mówisz? Nigdy cię nie opuszczę obiecała Paloma i objęła Jassy. Sięgała jej
zaledwie do żeber, więc zabolała ja buzia, gdy mocno się przytuliła, ale nie zwracała na to uwagi.
Powiedz, że nie muszę jechać.
Nigdzie nie pojedziesz oznajmiła Lorenza stanowczym tonem. Możesz być pewna. Jassy,
zdaje się, że przeoczyłaś najważniejsze. Perettiemu nie chodzi o Palomę, tylko o majątek Ravelów.
Paloma to dla niego tylko środek, by go dostać i zagarnąć pieniądze Bibi.
Pieniądze Bibi powtórzył Antonio. Poczuł ukłucie strachu, niewielkie, ale wyraźne. Bibi była
żoną Perettiego. Czy jego żądania są prawnie uzasadnione?
Peretti twierdzi ciągnęła Lorenza, że skoro Bibi zaginęła i można ją uznać... zerknęła na
Palomę i nie mogła dokończyć zdania, ale wszyscy zrozumieli, że chciała powiedzieć „uznać za
zmarłą" on ma prawo do należącej do Bibi jednej trzeciej udziałów w majątku Ravelów. Domaga
się jednej trzeciej naszych winnic, jednej trzeciej uzyskiwanych z nich dochodów, w tym również z
produkcji sherry, a także z produkcji korka, rozlewni wina oraz ziemi i budynków. Twierdzi nawet,
że jest właścicielem tego domu, który jego zdaniem został zapisany Bibi. To prawda. Został
zapisany Bibi. A teraz powinien należeć do Palomy.
Westchnęła i spojrzała na Palomę. Była tylko jej przyszywaną babcią, ale kochała Palomę jak
rodzoną wnuczkę.
To nie wszystko powiedziała. Usiłując wzmocnić swoją pozycję, Peretti domaga się opieki
nad Palomą. To prawda, że prawnie jest jej ojczymem, adoptował ją po ślubie z Bibi, jednak po
tej... zawahała się, szukając właściwego słowa. aferze porzucił Palomę. Nie chciał mieć z nią nic
wspólnego. Teraz twierdzi, że chodzi mu o dobro dziecka, martwi się, że włóczy się po świecie z
Jassy, która, jego zdaniem, jako zdemoralizowana kobieta nie nadaje się do opieki nad dzieckiem.
Chce sam wychowywać Palomę i zadbać o jej sprawy finansowe. Mówi, że nie ufa Ravelom, że
mogą oszukać dziecko, jeśli nie będzie przy nim rodzica, który zadba o jego interesy. Niestety, to
on jest prawnym opiekunem Palomy. I oczywiście wie, że według przepisów dotyczących zarządu
powierniczego Paloma odziedziczy część należącą do jej matki, dopiero gdy skończy dwadzieścia
pięć lat. I właśnie na tym mu najbardziej zależy.
Facet do tego momentu pewnie wszystko przepuści rzucił Antonio z gniewem. Doskonale
znał takie typy jak Peretti. Gdy Bibi mu go przedstawiła, powiedział jej, że Peretti to gnojek. I żeby
oprzytomniała, na co jej facet taki jak on. „Wystarczy spojrzeć takiemu w oczy, by wiedzieć, o co
mu chodzi", tak jej powiedział. I miał rację.
Wystarczy spojrzeć na to, jak Peretti porzucił Bibi, gdy zaczął się skandal. Wystarczy spojrzeć na
to, co robił teraz.
Oto opinie naszych prawników. Lorenza rozdała kolejne papiery. Nie mówią tego wprost,
ale sugerują, że jego żądania wobec majątku mają podstawy prawne, zwłaszcza jeśli odzyska
opiekę nad Palomą.
O Boże. Jassy płakała. Wielkie łzy spływały jej po twarzy i kapały na głowę Palomy.
Dziewczynka nadal obejmowała ciotkę, z głową ukrytą na jej brzuchu. Zasłoniła sobie uszy rękami.
Nie mogła słuchać tego, że Peretti ją zabierze.
Co my teraz zrobimy? spytała Jassy.
Najpierw musimy udowodnić, że jego żądania są bezpodstawne powiedziała Lorenza. Jest
tylko jeden sposób, by to zrobić przerwała i spojrzała na obecnych. Musimy znaleźć Bibi.
Mimo zasłoniętych uszu Pamela jakimś cudem ją usłyszała. Odsunęła się od Jassy tak szybko, że
omal nie upadła. Nie płakała, tylko szybko oddychała. Ręce jej się trzęsły, aż dźwięczała złota
bransoletka z wisiorkami, którą zawsze nosiła.
To znaczy... odnaleźć mamę?
To właśnie mam na myśli. Nie będzie to łatwe. Szukali jej już detektywi, ale... Lorenza znów
szarpnęła perły. Zastanawiała się, czy tak samo czuła się ta młoda dworka Marii Antoniny, gdy
przyszli zabrać ją na szafot. Miała wrażenie, że się dusi. Jak wiecie, nie natrafili na żaden ślad.
Odezwał się Antonio:
Trudno uwierzyć, że w świecie nowoczesnej elektroniki jedna kobieta może tak zupełnie
zniknąć. Chyba że... Jassy rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, więę urwał w pół zdania. Słowa
„nie żyje" zawisły w powietrzu.
To nie koniec ciągnęła Lorenza. Produkcja win Ravelów nie może tak dalej trwać. By
utrzymać się na rynku, musimy się rozwijać. Do tego potrzeba pieniędzy. Musimy mieć pisemne
pozwolenie Bibi na sprzedaż mniej dochodowych winnic produkujących sherry. To pozwoli nam
kupić winnicę sąsiadującą z naszą w Penedes Oczywiście rozumiecie, że skoro zarabiamy na winie,
to właśnie tak powinniśmy zrobić. Właściciele winnicy, MacGuire'owie, są skłonni ją sprzedać. Ich
ziemia przylega do naszej, więc to doskonała okazja. Nikomu jeszcze nie powiedzieli, że ich
bodega jest na sprzedaż. Z szacunku dla Juana Pedra, który był ich przyjacielem przez ponad
pięćdziesiąt lat, dają mi prawo pierwokupu po korzystnej cenie.
Na twarzy Antonia odbił się wstrząs, a potem gniew. Nie miał pojęcia, że Lorenza zamierza
sprzedać część jego winnic produkujących sherry, choć oczywiście zdawał sobie sprawę, że ziemia
pod uprawę oloroso u ujścia rzeki Guadalquivir nie jest już tak wydajna jak kiedyś. Podejrzewał, że
Lorenza winą za to obarcza jego. Ta kobieta wiedziała za dużo. Zastanawiał się, czy może kazała
detektywom go śledzić i zorientowała się, jak mało czasu spędza w Jerez, a jak dużo w Marbelli ze
swoją amigą, która mu się tak podobała. Zwłaszcza dlatego, że była wysoka, opalona i zawsze
miała w oczach seksowny błysk, gdy na niego zerkała. A ostatnio często miała po temu okazję.
Zresztą nie tylko ostatnio. Szczerze mówiąc, już od ponad roku. Czuł, że Lorenza wie, co się dzieje.
Ziemia MacGuire'ów jest bardziej gliniasta niż nasza upomniał ją, decydując, że najlepszą
obroną będzie atak. Od wielu lat nie przynosi zysków. Przypuszczam, że pewnie dlatego chcą się
jej pozbyć. Sprzedać po wygórowanej cenie, dając nam prawo pierwokupu, byśmy myśleli, że to
okazja.
Lorenza rzuciła mu spojrzenie pełne politowania. Ten głupiec rujnował jedne z najlepszych
winnic w Jerez i miał czelność krytykować jej kompetencje, jej wiedzę o ziemi. MacGuire'owie byli
starą rodziną irlandzką, która wyemigrowała do Hiszpanii dwa wieki temu. Jako pierwsi powitali
Lorenzę, gdy przeniosła się do bodegi po śmierci Juana Pedra. To byli ludzie honoru. Na pewno nie
będą próbowali jej oszukać ani ona ich.
Uzgodniliśmy przyzwoitą cenę oznajmiła, ignorując Antonia. Rozdała kolejne papiery.
Zamierzam kupić tę winnicę. By to zrobić, potrzebujemy pieniędzy. A żeby je uzyskać, musimy
znaleźć Bibi.
A co jeśli mama nie żyje? Cichy głos Palomy przerwał ich rozmowę o interesach.
Zapadła pełna napięcia cisza.
Nie mów tak, chiquita odezwała się w końcu Jassy. To nieprawda.
Ale skąd to wiadomo? upierała się Paloma. To znaczy tak na pewno?
Nie wiadomo, musimy jednak być przygotowani na Prawdę, jakakolwiek ona jest powiedziała
Lorenza. Już czas. Zgadzasz się, kochanie?
Paloma potarła płonące rumieńcem policzki.
Tak będzie najlepiej? spytała z niepokojem. To znaczy najlepiej dla mamy.
To jedyne wyjście, dziecko odparła Lorenza cicho. Już czas, by poznać prawdę. Bez
względu na to, jaka jest, musimy się z nią pogodzić.
Antonio skrzyżował ręce na piersi.
Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. I nie zgadzam się na sprzedaż moich winnic.
Antonio, zwracam ci uwagę, że te winnice nie są twoje. Główna ich część należy do mnie i do
Bibi, w zarządzie powierniczym na rzecz Palomy. Gdy miałeś dwadzieścia pięć lat, ojciec
zaproponował ci wyodrębnioną część majątku, a ty się zgodziłeś. Winnice, które cię wtedy nie
interesowały i których nie chciałeś prowadzić, zostały z niego wyłączone. W Jerez jesteś tylko
zarządcą. Floradeliso, ty jesteś w podobnej sytuacji. Miałaś własny pomysł na życie, chciałaś
prowadzić restaurację. Wasz ojciec dopilnował, byście wszyscy zostali dobrze zabezpieczeni. Jeśli
chodzi o ciebie, Jassy, wzięłaś swoją część udziałów i pieniędzy i postanowiłaś cieszyć się życiem.
Przypomnę wam też o czymś jeszcze. Gdyby nie ja, nie byłoby teraz winnic Ravelów. Nie byłoby
win Marques de Ravel ani sherry. Beze mnie wszystko zostałoby już sprzedane i po zapłaceniu
ogromnych podatków żylibyście sobie bez tego wszystkiego. Bez tego domu i bez bodegi.
I bez ciebie dodała Floradelisa.
Lorenza przyjrzała się uważnie ich pełnym chłodu twarzom.
Tak, to też prawda. Muszę jednak przyznać, że zawsze się zastanawiałam, co wy wszyscy tak
naprawdę wiedzieliście o Bibi rzuciła znienacka i zobaczyła, że Floradelisa się czerwieni. Antonio
znów spojrzał na sufit, a Jassy ukryła twarz w dłoniach. Posłuchajcie teraz uważnie ciągnęła.
Jestem gotowa zaproponować wam układ. Chcę przekazać połowę moich własnych udziałów w
produkcji win Marques de Ravel do podziału między was troje. Warunek jest taki, że znajdziecie
Bibi. Ten z was, kto ją znajdzie, dostanie najwięcej.
Milczeli, ale wiedziała, że słuchają jej z uwagą.
Jestem pewna, że któreś z was wie, gdzie jest Bibi powiedziała. I teraz się tego dowiemy.
Lorenza wcale nie była pewna, miała tylko przeczucie i chciała wywrzeć na nich presję, by
uzyskać informacje.
Nikt się nie odezwał. Lorenza domyśliła się dlaczego. Nikt nie chciał wskrzeszać skandalu
związanego z podwójnym morderstwem. Nikt nie wierzył w niewinność Bibi. Dla nich Bibi była
stracona i nie chcieli jej już nigdy widzieć. Oczywiście poza Palomą, której miłość i wiara w matkę
nigdy nie zgasły, mimo że ta ją opuściła.
A jak twoim zdaniem mamy to zrobić? Antonio złożył odpowiedzialność na barkach Lorenzy.
Nie zamierzał nic robić w sprawie Bibi, bo teraz i tak dostanie w swoje ręce udziały macochy, jak
tylko udowodni jej niekompetencję. Sama powiedziała, że rodzinna firma potrzebuje pieniędzy i to
nie tylko z powodu jego sherry. Lorenzie się wydaje, że ma na głowie dość problemów w związku z
żądaniami Perettiego, ale niech no tylko on się zabierze do roboty i wniesie przeciw niej
oskarżenie. Wtedy dopiero będzie miała problem. Może nawet będzie zmuszona poszukać sobie
nowego bogatego męża.
Jak już wspominałam wcześniej, zatrudniłam detektywów, by jej szukali, jednak bez skutku
powiedziała Lorenza. Teraz wy troje musicie wymyślić, jak ją znaleźć.
Znam kogoś, kto może ją odnaleźć odezwała się Paloma.
Odwrócili się do niej ze zdumieniem.
Spotkałam go w Malibu. Chciałam go poprosić o pomoc, ale nie byłam w stanie. Myślałam, że
będzie się ze mnie śmiał, ale teraz wiem, że nie będzie.
A kto to jest? spytała Jassy. Zastanawiała się, kogo Paloma mogła poznać w Malibu, żeby
ona o tym nie słyszała.
No przecież Mac Reilly. Ten słynny detektyw z telewizji.
Lorenza wyprostowała się i spojrzała w zamyśleniu na Palomę.
Wiecie, to dziecko może mieć rację rzekła po dłuższej chwili.
Rozdział 12
Lorenza poklepała Palomę po dłoni.
Myślę, że chyba wszyscy widzieliśmy program Maca Reilly'ego powiedziała.
Jaki program? spytał Antonio, który w telewizji oglądał tylko wyścigi konne i golfa.
Floradelisa wzruszyła ramionami.
Nie mam czasu na telewizję. Ciągle jestem w restauracji.
Ona za dużo pracuje w tej swojej kuchni skwitowała Jassy. Miała już trochę dosyć
pracowitości siostry i chyba była odrobinę zazdrosna o jej sukces. Widziałam program Maca
Reilly'ego dodała. Wiem, kto to jest, ciekawe jednak, skąd zna go Paloma.
Dziewczynka zarumieniła się po korzonki włosów.
On mieszka w pobliżu miejsca, gdzie zatrzymałyśmy się w Malibu. Mijałam jego dom za
każdym razem, gdy spacerowałam po plaży.
A skąd wiedziałaś, że to dom Maca Reilly'ego? spytała Jassy.
Paloma dotknęła wisiorka w kształcie zajączka, który matka zawiesiła na bransoletce w jej
pierwsze urodziny To był zajączek wielkanocny, bo urodziny Palomy przypadły w okolicy
Wielkanocy. Miał opadające jedno uszko udekorowane brylancikiem. Bibi powiedziała, że zajączek
wygląda, jakby prosił o nagrodę, a jego nagroda to to, że należał do Palomy. Paloma setki razy
prosiła Bibi, by powtórzyła tę historię. Nawet nazwała zajączka Nagroda. Potarła go teraz na
szczęście. Wiedziała, że czekają ją nieprzyjemności, bo musi teraz opowiedzieć całą historię o tym,
że omal się nie utopiła, zanim usłyszą ją od Maca Reilly'ego. A na pewno do tego dojdzie, jeśli z
nim porozmawiają.
Tam na plaży w Malibu porwała mnie duża fala powiedziała. Pies Maca przybiegł, żeby mnie
ratować, a Mac rzucił się do wody i mnie wyciągnął. Spojrzała przepraszająco na Jassy. To
wtedy straciłam iPhone'a. Zabrała go woda. Przepraszam, ciociu.
Jassy z przerażeniem pomyślała, co mogłoby się stać, gdyby nie nieznany bliżej Mac Reilly.
O mój Boże, Palomo, dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
Bałam się. Pomyślałam, że będziesz się gniewać.
Jassy przewróciła oczami. Lejąc łzy i kawę, zerwała się z miejsca i chwyciła Palomę w ramiona.
Chiquita, dlaczego miałabym się gniewać?
Bo ci nie powiedziałam, że idę sama na plażę. Paloma odetchnęła głęboko. Tak naprawdę
chciałam się zakraść do Maca Reilly'ego.
Zakraść? A po co? Mogłyśmy po prostu zaprosić go do nas na kolację.
Chciałam z nim porozmawiać sama.
O Bibi domyśliła się Lorenza.
Czy ten dzieciak też zwariował, tak jak jego popieprzona zwariowana matka? warknął
Antonio. Floradelisa mocno szturchnęła go łokciem. Dziwka szepnął, z trudem łapiąc powietrze.
Nie taka jak ta, którą trzymasz w Marbelli odparła.
Antonio roztarł bolące żebra. Wyglądało na to, że nic się nie ukryje. Wszyscy już wszystko
wiedzą. Kto by jednak pomyślał, że Paloma to takie ziółko. Chciała się zakraść do telewizyjnego
detektywa. Jaka matka, taka córka, pomyślał.
Palomo, nikt się na ciebie nie gniewa szepnęła Lorenza.
Powiedziałaś mu, że Bibi to twoja matka? spytała Floradelisa.
Nie musiałam. On wiedział.
Jest do niej podobna zauważył Lorenza. Łatwo się zorientować, czyją jest córką.
Floradelisa uciszyła Antonia wzrokiem. Wiedziała, aż go język świerzbi, by dorzucić komentarz
„Niestety". Czasami jej brat zachowywał się jak skończony drań, że aż wydawało się to
niemożliwe, by był synem Juana Pedra. To by było nawet zabawne, pomyślała, gdy zaczęła się
nad tym głębiej zastanawiać. A jeśli Antonio faktycznie nie jest synem Juana Pedra? A jeśli ich
matka miała romans, może nawet niejeden? Troje rodzeństwa i każde wyglądało inaczej. Żadne
nie było podobne do ojca, poza tym że Antonio miał wydatny nos, ale to typowo hiszpańska cecha.
Wystarczy spojrzeć na portrety dworskie w muzeum Prado, by to zauważyć. A może to właśnie był
powód, że ich ojciec nie zostawił żadnemu z nich majątku i zapisał wszystko Lorenzie i Bibi.
Floradelisa ze zmęczeniem odgarnęła z twarzy falę ciemnych włosów. Chyba zaczynała
wariować. Świat stanął na głowie.
Czy myśmy wszyscy poszaleli? spytała. Ugryzła kolejne ciastko, zerkając wyzywająco na
Lorenzę. Czy naprawdę na serio rozważamy, by poprosić jakiegoś amerykańskiego detektywa z
telewizji, którego Paloma spotkała na plaży w Malibu, by znalazł Bibi?
Jeśli macie inne propozycje, z rozkoszą ich wysłucham odparła Lorenza. Ta sprawa dotyczy
nas wszystkich. Proszę was o pomoc i na razie słyszę tylko protesty. Lub ciszę.
Przemówcie teraz lub zamilknijcie na wieki zacytowała Jassy z tekstu przysięgi małżeńskiej i
spiorunowała rodzeństwo wzrokiem. Paloma przynajmniej próbowała coś zrobić. Uważam, że
wynajęcie Maca Reilly'ego to świetny pomysł, zwłaszcza że Paloma zawdzięcza mu życie.
Tak, całe szczęście, że ocalił ją słynny Mac Reilly. Antonio z trudem wstał z wygodnej kanapy
i rozejrzał się po obecnych, zapinając marynarkę. Oczywiście Lorenza zrobi, co zechce, jak
zwykle. Proszę tylko, by dano znać mnie i moim prawnikom, jak się skończyła ta narada, bym
wiedział, jakie kroki mam podjąć.
Lorenza pomyślała, że Antonio jest absolutnie przewidywalny.
Na litość boską, Antonio, usiądź i chociaż raz posłuchaj powiedziała tonem, który Juan Pedro
określał jako groźny. Łagodnym, ale ze stalową nutą. Antonio chyba go rozpoznał, bo rozpiął
marynarkę i z powrotem opadł na kanapę. Podparł głowę rękami.
No dobrze, proszę bardzo rzucił. Powiedz nam, co mamy robić, by ocalić bodegę Ravelów i
odnaleźć Bibi, biedną, dawno zaginioną morderczynię, naszą drogą przyrodnią siostrę.
Jassy znów zerwała się na nogi.
Jak możesz mówić coś takiego w obecności Palomy? Jak śmiesz? zawołała. Antonio uniósł
głowę i wykrzywił się w uśmieszku. Jassy zamachnęła się i uderzyła go prosto w tę pełną
wyższości twarz. Drań parsknęła.
O Jezu. Floradelisa odwróciła się do nich plecami. Podeszła do okna i odsunęła ciężką
zasłonę z jedwabnej tafty. Przypomniała sobie, jak Lorenza określiła jej kolor, gdy razem kupowały
materiał. „Jak muszla ostrygi, jak zimowe niebo". Wyjrzała na pusty dziedziniec i przypomniała
sobie, że gdy była dzieckiem, tętnił życiem. Zadała sobie pytanie, co się dzieje z tą rodziną.
Pomyślała z utęsknieniem o swojej kuchni i czekających na nią kucharzach. Po tej scenie jej
zatłoczona, pełna pośpiechu restauracja wydała się jej wręcz oazą spokoju.
Paloma ukryła twarz na ramieniu babki.
Nie ma powodu do takich nieprzyjemności powiedziała Lorenza. Powtórzę jeszcze raz, jak
wygląda sytuacja. Po pierwsze, Peretti domaga się udziałów Bibi w majątku Ravelów. Zamierza
przejąć opiekę nad Palomą, by wzmocnić to żądanie. Przypiera nas do muru. Nie możemy
pozwolić, by Paloma trafiła do tego człowieka. Po drugie, interesy Ravelów nie mogą się dalej
rozwijać, dopóki nie odnajdziemy Bibi albo nie dowiemy się, co się z nią stało, bo musimy sprzedać
niektóre winnice i piwnice sherry, które nie przynoszą zysku, i to z twojej winy, Antonio, żeby
zwiększyć produkcję wina, dzięki kupieniu bodegi MacGuire'ów. Powiedziałam już, że jestem
gotowa oddać wam połowę moich własnych udziałów. Kto z was znajdzie Bibi, dostanie najwięcej.
Plus premię, o której na razie nie chcę mówić. Jeszcze raz objęła ich wszystkich spojrzeniem
ciemnych oczu. Powtórzę: jestem pewna, że jedno z was wie, gdzie jest Bibi. Być może teraz
wreszcie się tego dowiemy. Patrzyła, by zobaczyć, jak zareagują. Antonio zachował kamienną
twarz, Floradelisa nadal wyglądała przez okno, a Jassy zdawała się pogrążona we własnych
myślach.
Palomo, czy poprosiłaś Maca Reilly'ego, żeby znalazł twoją matkę? odezwała się w końcu
Jassy.
Dziewczynka pokręciła głową. Lorenza spojrzała na nią i pomyślała, że mała jakby skuliła się w
sobie. Wydawała się jeszcze mniejsza, chudsza, jak upadły anioł z obrazu Tycjana.
Po prostu nie byłam w stanie. Bardzo chciałam, ale nie mogłam. Nie mogłam mówić o Bibi...
Ja się...
Wstydziłaś się dokończyła za nią Jassy.
Albo się bałaś, co bardziej prawdopodobne oceniła Lorenza. Chciałaś i nie chciałaś wiedzieć.
Paloma kiwnęła głową. W takim razie kończymy spotkanie. Lorenza schowała papiery do
płóciennej torby. – Pomyślę o panu Reillym. Zastanowię się, w jaki sposób mógłby nam pomóc. W
końcu dodała w zamyśleniu musiał być w Hollywood, gdy wydarzyła się ta afera z Bibi.
On właśnie tym się zajmuje rzuciła Jassy. Rozwiązuje stare zagadki morderstw w Hollywood
i oddaje przestępców w ręce sprawiedliwości.
Musicie wszystko dobrze przemyśleć powiedziała Lorenza. Tymczasem nalegam, by Paloma
zamieszkała u mnie.
Ale przecież... Paloma spojrzała tęsknie na Jassy.
Tym razem żadnych „ale" oświadczy Lorenza tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie chcę, by
ten twój ojczym i jego prawnicy uznali Jassy za nieodpowiednią opiekunkę. Zostaniesz u mnie.
Wyjeżdżamy już wkrótce. Spojrzała na swoich pasierbów, zastanawiając się, co teraz zrobią.
Pomyślcie nad tą sprawą, a potem zadzwońcie i przekażcie swoje sugestie, jeśli jakieś przyjdą
wam do głowy.
Beze mnie. Antonio odwrócił się do niej plecami i wyszedł do holu.
Lorenza spojrzała za nim i pomyślała, że on chyba nigdy nie zmądrzeje.
Muszę wracać do mojej kuchni stwierdziła Floradelisa. Lorenza nadstawiła policzki do
pocałunków, najpierw lewy, potem prawy i znów lewy.
Trzy razy na szczęście rzuciła, mając nadzieję, że zobaczy błysk porozumienia w oczach
pasierbicy.
Nie wiem, czy w to wierzyć powiedziała Floradelisa i odsunęła się, by pocałować siostrę i
Palomę.
Lorenza zastanawiała się, dlaczego Flora okazuje taką rezerwę, gdy chodziło tylko o to, by
ustalić, co się stało z matką Palomy i uratować interesy Ravelów. Zastanawiała się, czy Floradelisa
i Antonio nie wiedzą więcej, niż chcą powiedzieć.
Przyglądała się, jak Floradelisa klepie Palomę po ramieniu i mówi:
Kiedy wpadniesz mi pomóc w kuchni, querida? Nauczę cię gotować.
Twarz Palomy aż się rozjaśniła.
A będę mogła użyć tego ręcznego palnika, którym wszystko rumienisz? spytała.
Musisz spytać babcię o pozwolenie roześmiała się Floradelisa. Pomachała na pożegnanie i
wybiegła, jak zwykle truchcikiem, do holu. Słychać było jak przez chwilę rozmawia z Bueną, a
potem trzaśnięcie drzwi frontowych.
Jassy, a co z tobą? Lorenza nie musiała właściwie pytać. Wiedziała, że Jassy jest oddaną,
lecz czasem lekkomyślną ciotką. Miała dobre serce, choć zbyt szybko i zbyt często oddawała je
innym, a konkretnie mężczyznom, pomyślała. Ale Jassy po prostu taka była. Dziś zakochana, jutro
nie. W łóżku z tym jedynym, a za chwilę już sama.
Zrobię wszystko, co w mojej mocy obiecała Jassy i została nagrodzona pierwszym tego dnia
uśmiechem Palomy.
Mimo wszystko Lorenza zastanawiała się również nad Jassy. Jedno z trojga rodzeństwa coś
wiedziało. Po prostu to czuła. Pytanie, które. I dlaczego nabrali wody w usta?
Chodź, Palomo powiedziała do przyszywanej wnuczki i wzięła ją za rękę. Wydała się jej
gorąca. Lorenza miała nadzieję, że dziewczynka się nie rozchoruje. Taką miała rozpaloną buzię.
A co z Makiem Reillym? Paloma spojrzała na nią z nadzieją. Mac był jej ostatnią deską
ratunku.
Musimy się nad tym zastanowić odparła Lorenza
Rozdział 13
Sunny Alvarez leżała na brzuchu na starym leżaku z Wal Martu stojącym na tarasie u Maca.
Słuchała szumu fal i czytała folder o Mauritiusie. Tesoro, zwinięta zgrabnie na jej plecach, unosiła
się i opadała w rytm jej oddechu. Cały czas lekko wyłupiastym okiem wyglądała powrotu Pirata. I
oczywiście Maca. Sunny była przekonana, że Tesoro potajemnie uwielbia Maca, choć jak dotąd
niewiele z tego, co suczka robiła, zdawało się to potwierdzać.
Na kuchence na małym ogniu się bulgotała zupa rybna przygotowana przez Sunny. W powietrzu
unosiła się kusząca woń rouille, majonezu z szafranem i czosnkiem. Sunny posmaruje nim później
grzanki, które włoży do zupy.
Dzisiejszą kolację zainspirowały dwie książki, które czytała w łóżku ubiegłego wieczoru: Kuchnia
Prowansji Patricii Wells i Kuchnia pełna słońca Rogera Verge'a. Sunny tak się rozochociła, że dziś
rano wsiadła na harleya, wsadziła Tesoro do bocznej sakwy i popędziła na targ rybny w Santa
Monica, by kupić odpowiednią rybę. Wszystko musiało być świeże. Najlepsza ryba, wypatroszona i
oczyszczona z łusek plus kilka krewetek na bulion. Małże to byłaby już przesada, choć Sunny
kusiło, by je kupić, ale przecież prawdziwa śródziemnomorska zupa nie powinna zawierać
mięczaków.
Sunny przez całe popołudnie siekała cebulę, pomidory i czosnek, smażyła, dusiła i doprawiała.
Szafran zabarwił zupę na żółto, pomidory na koralowo, a teraz wszystko się razem pięknie
połączyło. Do tego świeża bagietka, zielona sałata polana oliwą i włoskim octem balsamicznym,
oczywiście z Modeny i oczywiście starzonego przynajmniej dziesięć lat, odrobina czarnego pieprzu i
kolacja gotowa. W lodówce chłodziła się butelka dobrego montracheta z zapasów Maca. Sunny nie
mogła się już doczekać, kiedy ten wreszcie wróci do domu.
Spojrzenie na zegarek tylko potwierdziło, że Mac się spóźnia, bo burczenie w brzuchu
sygnalizowało jej o tym już wcześniej. To, że Mac się spóźniał, nie było niczym nadzwyczajnym,
dziwne jednak, że nie zadzwonił.
Była siódma. Słońce zanurzyło się już w oceanie. Pora włożyć sweter. Pora skropić się za uszami
mitsouko, wyszczotkować włosy, nałożyć szminkę, chłodniejszą w odcieniu czerwoną pomadkę
Chanel, której zawsze używała wieczorem. Pora zapalić romantyczną świecę czy dwie, bo wpadła
na genialny pomysł, który chciała z Makiem omówić podczas wyjątkowej kolacji. Pomysł wakacji
na Mauritiusie, wyspie na krystalicznych wodach Oceanu Indyjskiego, gdzie jedzenie to apetyczna
mieszanka kuchni chińskiej, indyjskiej i kreolskiej. Były tam piękne hotele, w których na pewno
podawali te przepyszne, orzeźwiające drinki z rumem, udekorowane papierowymi parasolkami.
Wspólnie będą pływać i nurkować, siedzieć na słońcu, a może lepiej w cieniu, jeść boskie jedzenie,
sączyć boskie drinki i była tego pewna bosko się kochać. Wystarczyłoby tylko, żeby Mac wziął
tydzień urlopu. Hm, z tym będzie największy problem. Ale przecież Mac od wielu miesięcy nie miał
wolnego. Już ona się teraz o to postara.
Sunny powąchała zupę. Miała nadzieję, że mitsouko wygra z czosnkiem. Czekał ją cudowny
wieczór.
Musnęła tylko usta szminką. Przy takim odcieniu czerwieni warstwa pomadki wydawałaby się
zbyt gruba. Przejrzała się w lustrze w łazience. Dlaczego, spytała się w myślach, gdy kobiety
czegoś chcą od swojego mężczyzny, zawsze uciekają się do takich środków? Perfumy, świece,
dobra kolacja, wspaniałe wino. Bo jesteśmy mądre, odpowiedziała sobie z zadowoleniem.
Cześć, kochanie usłyszała głos Maca, a chwilę potem trzaśnięcie drzwi.
Jestem w kuchni zawołała i szybko tam pobiegła, bo wiedziała, że to robi dobre wrażenie,
gdy mężczyzna wraca do domu i widzi swoją kobietę krzątającą się w kuchni. Chwyciła dużą łyżkę,
by zamieszać zupę. Uniosła pokrywkę, sparzyła się, krzyknęła i upuściła ją na podłogę. Łyżka
wpadła do zupy, a Tesoro wskoczyła na blat i zrzuciła bagietkę na podłogę. Miseczka ze wspaniałą,
mozolnie zrobioną rouille zakołysała się na samym brzeżku blatu.
Mac chwycił ją w ostatniej chwili. Pirat przyczłapał bliżej, powąchał bagietkę, ostrożnie polizał,
uznał, że to nie dla niego, i spojrzał na Sunny z nadzieją na stek.
A ja myślałem, że jesteś mistrzynią kuchni powiedział Mac ze śmiechem. Kucharką
doskonałą.
W mojej własnej kuchni owszem. Nie w tej nędznej namiastce kredensu, którą ty nazywasz
kuchnią.
Mnie ona wystarczy. A zresztą, miłości mego życia, kupiłem nam pizzę na kolację. Pepperoni
dla mnie, margarita dla ciebie. Wiem, co lubisz.
Pochylił się, by ją pocałować, jednak Sunny odepchnęła go i spojrzała gniewnie. Cały jej
misterny plan się walił... Wspaniała kolacja, wino, świece, biała koszula zapięta na odpowiedni
guzik, jasny kaszmirowy sweter na ramionach, powiewna szeroka spódnica, cienkie, złote sandałki,
które przywodziły na myśl plażę w lecie...
Mac spojrzał na nią zdumiony.
Co jest złego w dobrej pizzy? Pomyślałem, że powinniśmy poświętować.
O rany. Zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Zwykle rzucali się sobie w ramiona, nawet jeśli
nie widzieli się zaledwie pięć minut, a dzisiaj Sunny go jeszcze nie pocałowała. Nawet do niego nie
podeszła. Stała tylko z rękami na biodrach i z gniewnym błyskiem w oku, co uświadomiło mu, że
chyba ma kłopoty.
Nie cierpię pizzy. Zabrała od niego miseczkę z rouille i odstawiła z powrotem na blat.
Podniosła pokrywkę z ziemi, wyłowiła łyżkę z zupy i wsadziła poparzone palce pod kran. Nagle
dotarło do niej, co Mac przed chwilą powiedział.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć.
Co mamy świętować?
Mac złowił nosem powietrze.
Coś pięknie pachnie powęszył jeszcze raz. Jakby ryba.
Sunny z powrotem przykryła garnek i oparła się o szafkę, z rękami na biodrach.
Co mamy świętować?
Mac wyjął schłodzoną butelkę montracheta z lodówki.
Sunny Alvarez, co powiesz na kieliszek wina? Przyjrzał się etykiecie. Hm, wyborne. Powiedz,
czy to z mojej piwniczki? Czy też kupiłaś je specjalnie?
Sunny parsknęła pogardliwie. Piwniczka Maca składała się z trzech metalowych stojaków na
wino, upchniętych w szafce tuż przy drzwiach wejściowych, choć trzeba przyznać, że zawierała
całkiem niezły towar. Oczywiście jej własna piwniczka, w stylowym apartamencie z oknami
wychodzącymi na przystań w Marina del Rey, miała zbudowaną na wymiar chłodnię do
przechowywania wina. Właściwie to też była szafka, ale wino w niej doskonale leżakowało. Musiała
jednak przyznać, że Mac miał lepszy wybór niż ona. Jeśli chodzi o wina, lubiła ryzykować i
kupowała takie, o których nikt nie słyszał, choć i zawsze z dobrych regionów, znanych ze
świetnych win.
Tak, to twoje wino przyznała. Nie miałam czasu na zakupy, bo przygotowywałam tę
wyjątkową, cudowną kolację.
Mac trzepnął się ręką w czoło, bo nagle go olśniło.
O mój Boże, ja przyniosłem pizzę, a ty...
Harowałam przy kuchni...
Całe popołudnie...
Nawet nie zadzwoniłeś, by spytać, czy mam ochotę na pizzę poskarżyła się Sunny. A ja
nigdy nie mogę się do ciebie dodzwonić, gdy pracujesz... Zresztą to miała być niespodzianka.
Westchnęła. Nagle dała sobie spokój i powiedziała: Och, do diabła z tym, napijmy się po kieliszku
wina.
W jednej chwili znalazła się w progu kuchni i już była w ramionach Maca. Pocałował ją i czuł
tylko zapach perfum, a nie czosnku i zupy rybnej.
Położył jej ręce na plecach i przycisnął do siebie. Całował dłuższą chwilę. Delikatna, pachnąca, o
bursztynowych oczach i złocistej skórze była najseksowniejszą kobietą świata.
Pocałunek trwał i trwał. Pod Sunny ugięły się kolana. Jednak z tyłu głowy cały czas kołatało się
jej pytanie, dlaczego Tesoro nie gryzie Maca w kostkę lub inne części ciała, których zdołałaby
dosięgnąć jej zazdrosna suczka.
Odchyliła się do tyłu na powrót szczęśliwa. Oczy miała pełne śmiechu.
Nalej nam wina, kochanie mruknęła. Proponuję, żebyśmy wypili je w łóżku.
Przez sekundę Mac z żalem myślał o pizzy pepperoni, jeszcze gorącej, pikantnej i pysznej. Na
szczęście nie wypowiedział tej myśli na głos, a zresztą trwała tylko sekundę. W mgnieniu oka
otworzył montrachet i właśnie nalewał do kieliszków, które Sunny wyjęła z szafki, gdy sobie
przypomniała.
Mac, a co konkretnie świętujemy?
Będzie przerwa w emisji programu. Dostałem dwa tygodnie urlopu.
Sunny ze zdumienia szeroko otworzyła oczy. A potem się uśmiechnęła. Znów go pocałowała.
Tym razem lekko, ale za to w usta. Uniosła kieliszek do góry.
Doskonała chwila na nasze wakacje powiedziała podekscytowana.
I w tym momencie zadzwonił telefon. Jak zwykle.
Rozdział 14
Trzymając w każdej ręce po kieliszku wina, Mac zawahał się w progu sypialni. Komórkę miał w
kieszeni szortów. Rzucił Sunny pytające spojrzenie, czy powinien odebrać. Sunny patrzyła na niego
z kamienną twarzą.
Nie podeszła zabrać od niego kieliszków, by miał wolne ręce i mógł odebrać. Przeszła tylko koło
niego do sypialni, po drodze rozpinając białą koszulę. Odwróciła się i spojrzała na niego. Nadal stał
w progu, trzymając w rękach bardzo ładne, kryształowe kieliszki pełne wina. Telefon nadal
dzwonił.
Patrząc Macowi w oczy, Sunny zsunęła koszulę z ramion. Odpięła powiewną białą spódnicę i
pozwoliła, by opadła na podłogę z desek, trochę krzywą przy oknie, wskutek wypaczenia w
wilgotnym morskim powietrzu.
Telefon wciąż dzwonił.
Przydałaby ci się automatyczna sekretarka mruknęła Sunny. Była prawie naga. Miała na
sobie tylko króciutkie szorty z turkusowej koronki i złociste sandałki na obcasach.
Nieważne rzucił Mac, patrząc na nią. Tym razem zignorował dzwoniący telefon, podszedł do
niej i podał kieliszek.
Teraz poświętujemy szepnęła. Kieliszki cicho zadzwoniły przy toaście. Dźwięk zbudził Tesoro,
która zaczęła szczekać. Sunny wzięła ją na ręce, wyniosła do holu i zamknęła drzwi.
Dzisiejszy wieczór należy tylko do nich.
Wiesz co? powiedziała kilka godzin później. Mam świetny pomysł na to jak spędzić te dwa
tygodnie.
Mac miał własny pomysł. Leżał i przyglądał się leniwie, jak Sunny czesze długie ciemne włosy,
przygładzając je dłonią po każdym pociągnięciu szczotką.
Lśnią jak skrzydło kosa zauważył z podziwem.
To brzmi lepiej niż mokra sierść labradora wynurzającego się z morza.
Powinienem napisać o tym piosenkę. Usiadł i łyknął wina. Nawet ciepłe było dobre.
Ktoś już to zrobił. Zdaje się, że Paul McCartney. Choć może tam było tylko coś o kosie,
niekoniecznie o jego skrzydłach. Ale chyba gubię wątek. Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie spod
rzęs. Mac znów poczuł rozkoszny dreszcz aż po koniuszki palców nóg.
Usiadł i przyciągnął ją do siebie. Sunny wtuliła się w jakby specjalnie dla niej wymyślone miejsce
tuż pod jego ramieniem, przycisnęła policzek do jego piersi i objęła Maca nogą.
Sonoro Sky Alvarez, lepiej mi powiedz, co ci chodzi po głowie powiedział. Lubił czasem
zwracać się do niej oficjalnie, po imieniu i nazwisku. I co jeszcze świętujemy, poza moją przerwą
w programie?
Hm, właściwie to ja nie mam jeszcze przerwy. Muszę w ten weekend być w Napa Valley na
festiwalu wina. Harowałam jak wół, by zareklamować Ewana Mallowa i jego wina i ten weekend
zwieńczy moje dzieło. Mallow dostanie nagrodę i świetną ocenę od Roberta Parkera za swój
najnowszy rocznik.
Ach, prawda. Zapominam, że ty też pracujesz.
Sunny dała mu kuksańca. Mac jęknął.
Moja agencja PR jest mała, ale za to świetna. Dodam tylko skromnie, że wszyscy moi klienci
odnieśli sukces.
Wszyscy w liczbie dziesięciu. W tym dwóch kiepskich aktorów.
Wcale nie są kiepscy. Odepchnęła go oburzona.
Marcus jest w Paryżu i kręci film z Charlotte Gainsbourg...
Marcus ma małą rólkę w filmie z Charlotte Gainsbourg poprawił ją Mac. Lubił się z nią
drażnić. Namiętnie angażowała się w swoją pracę, i była rzeczywiście dobra w tym co robiła. Jej
firma prosperowała, a Sunny powoli zaczynała być znana.
A co z tym drugim aktorem? spytał.
Cóż... Sunny wzruszyła ramionami. No dobrze, być może niezupełnie mu się powiodło, ale
teraz pisze piosenki. Zobaczysz, będzie następnym Johnem Mayerem.
Lepiej niech to jeszcze przemyśli powiedział Mac.
Ze względu na wizerunek w mediach.
Nie będzie tak źle. Mężczyźni potrzebują kobiety takiej jak ja, by dbała o ich publiczny
wizerunek. Cokolwiek moi klienci myślą, wiedzą, że powinni trzymać buzie na kłódkę i nic nie
mówić prasie bez mojej zgody
Niezła z ciebie despotka, co? Popieścił ustami dołek pod jej obojczykiem. Czyli mówisz, że w
ten weekend zostanę zupełnie sam, tak?
Chyba że chcesz pojechać ze mną?
Jego spojrzenie powiedziało jej wyraźnie, że choć bardzo ją kocha, nie chce spędzać weekendu
w Napa Valley na spotkaniach, rozmowach z producentami wina i próbowaniu ich produktów.
Wolałbym wybrać się na ryby odparł.
Zza zamkniętych drzwi sypialni dało się słyszeć węszenie i skomlenie.
O mój Boże, zapomniałam o psie. Sunny pobiegła otworzyć drzwi.
Mac przyglądał się jej w zachwycie. Zobaczył chihuahua skuloną w progu. Suczka rzuciła Sunny
spojrzenie pod tytułem „Jak mogłaś mnie porzucić", a potem przewróciła się na plecy i zadarła
łapki do góry, odgrywając rolę biednej małej sierotki.
Mac westchnął i sięgnął po wino. Nie wygra z psem. Ta mała bestyjka załatwiała go za każdym
razem. Zauważył Pirata przyczajonego w holu i zawołał go.
Powiedz mi zwrócił się do Sunny. Dlaczego mój pies się zastanawia, czy może wejść do
mojej sypialni, a twój uważa, że to jego teren? Podrapał Pirata za kosmatymi uszami.
Och, przestań odparła Sunny. Nie chciała się wdawać w dyskusję o Tesoro i Piracie. Sytuacja
była, jaka była, a przecież akurat nie o tym chciała rozmawiać właśnie w tej chwili.
Posłuchaj. Położyła się obok niego na łóżku, przyciskając Tesoro do piersi.
Mac przyjrzał się jej z zachwytem.
„Naga Wenus z pieskiem"... Bardzo w stylu Bouchera. To francuski malarz wyjaśnił na użytek
Sunny.
Wiem, kto to jest Boucher, a akurat ta naga Wenus chciałaby się ładnie opalić, figlując ze
swoim ukochanym w błękitnych wodach Oceanu Indyjskiego... tak czystych, tak przejrzystych, tak
ciepłych i kuszących, że aż trudno w to uwierzyć.
Widziałaś to na własne oczy? spytał.
Spojrzała na niego z irytacją. Przechyliła głowę na bok, a włosy spłynęły jej falą na ramię.
No, niezupełnie...
Chcesz powiedzieć, że przeczytałaś folder.
Sunny uśmiechnęła się promiennie. Ścisnęła Tesoro tak mocno, że suczka aż pisnęła.
Zgadłeś zawołała radośnie. To co, załatwione?
Nie. Mac nie chciał słuchać o Oceanie Indyjskim. Tylko o rwącym nurcie rzeki Rogue w
Oregonie i pstrągach tęczowych, które będzie tam łowić. Zastanawiał się, czy o tej porze roku
trzeba łowić na błysk, czy też użyć żywej przynęty. Musi to sprawdzić. A może kupi nowy, większy
namiot. To na pewno ucieszy Sunny.
Sunny odstawiła suczkę na podłogę i pochyliła się uwodzicielsko nad Makiem. Jej włosy łaskotały
mu pierś. W pięknych oczach o długich rzęsach miała uśmiech.
Pomyśl: kuchnia chińska, indyjska i kreolska, ryby świeżo łowione w morzu. Wyobraź sobie
bungalowy na plaży z bielutkim piaskiem, turkusowe morze i drinki z parasolkami. Z hodowanym
tam rumem.
Rumu się nie hoduje.
Sunny odepchnęła go niecierpliwie.
No dobrze, ale co powiesz na te drinki z rumem dekorowane parasoleczkami?
Myślałem raczej o zimnym budweiserze i wędce, smaku świeżej, własnoręcznie złowionej ryby
i dymie unoszącym się znad grilla...
I komarach gryzących mnie w tyłek!
Powiem im, żeby gryzły mnie.
O nie, nawet ty nie zapanujesz nad chmarą owadów.
Nie potrafię zapanować nawet nad jednym roześmiał się Mac. Moja ty muszko. Ugryzłaś
mnie, usidliłaś j oczarowałaś.
Oczarowany miłością. Sunny zanuciła mu do ucha bardzo a propos przebój „Addicted to love"
Roberta Palmera. Pomyśl, będziemy spać pod gwiazdami kołysani szumem Oceanu Indyjskiego.
Na pewno mają tam moskitiery. Tylko nas dwoje...
A co z psami?
Sunny się rozpromieniła. To najsprytniejsze posunięcie. Kobiety zawsze wiedzą, jakich użyć
argumentów.
Tym razem bez Tesoro powiedziała. Roddy tu przyjedzie i zajmie się psami. Roddy był
asystentem Maca. Rozumieją się z Tesoro. Uwielbia Pirata. Ciebie też uwielbia, Mac. Wiesz, że dla
swojego szefa zrobi wszystko, nawet gdy dasz mu znać w ostatniej chwili. Albo na przykład parę
dni wcześniej.
Zobaczysz, spodoba ci się wędkowanie rzucił Mac.
I w tym momencie zadzwonił telefon. Znów.
Rozdział 15
O mój Boże zawołała Sunny, nagle przypomniawszy sobie o zupie, zostawionej na małym gazie
wiele godzin temu. Z kuchni napływał swąd przypalonej ryby. Zerwała się z łóżka i pobiegła do
drzwi.
Mac spojrzał za nią, niepewny, czy okrzyk dotyczył telefonu, czy zupy. Zegar przy łóżku
wskazywał dwudziestą drugą dwadzieścia pięć, ale w jego zawodzie telefon mógł zadzwonić o
każdej porze. Mac musiał wykonywać swoją pracę bez względu na godzinę, nawet jeśli rujnowało
to jego życie prywatne. Sunny to rozumiała. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Odebrał telefon.
Reilly rzucił.
Czy to Mac Reilly?
Głos należał do kobiety. Lekki, przyjemny, z ledwo słyszalnym seplenieniem. Niezły! Mac musiał
się powstrzymać, by nie naśladować jej seplenienia, gdy potwierdzał, że tak, to on przy telefonie.
Panie Reilly, czy mogę się do pana zwracać: Mac? Widzi pan, czuję, jakbym już pana znała.
Mac się zdziwił. On na pewno nie znał tej kobiety Ale każdy dzwonił do niego z jakąś sprawą i
Mac był pewny, że ona zaraz mu o swojej opowie.
Proszę bardzo, mów mi Mac powiedział. A jak ja mam się do ciebie zwracać?
Jazmine.
Ładne imię odparł. Czy jest przy nim jakieś nazwisko? No wiesz, by mi podpowiedzieć, kim
właściwie jesteś, skąd masz mój numer i dlaczego dzwonisz... zerknął na zegarek przy łóżku
...dokładnie o wpół do jedenastej w środę wieczorem.
Tutaj jest wpół do ósmej rano. Jeśli mogę do ciebie mówić Mac, to ty mów mi Jassy.
Już z nim flirtowała, a on nawet nie wiedział, kto to jest. Po różnicy czasu zorientował się, że
dzwoni z Europy.
Jassy, powiesz, o co chodzi?
Sunny wróciła i stanęła w drzwiach sypialni. Miała zmartwioną minę, w rękach trzymała
przypalony garnek. Miac wstał, obszedł łóżko, odsunął garnek i pocałował ją na pocieszenie.
Jest jeszcze pizza szepnął.
Spojrzała gniewnie na niego, a potem na telefon, który nadal trzymał przy uchu.
Mac westchnął. Swąd przypalonej ryby nie wróżył nic dobrego. Mało tego, Pirat trzymał w
zębach bagietkę. Mac szybko podjął strategiczną decyzję, by się nie wtrącać, i wrócił do rozmowy.
Przepraszam powiedział. Drobne zamieszanie. Słuchaj, Jassy... Miałaś mi właśnie
powiedzieć, jak się naprawdę nazywasz.
Ja naprawdę mam na imię Jassy. Jassy de Ravel.
Teraz sobie przypomniał.
Ciotka Palomy.
Sunny nadal stała w drzwiach z przypalonym garnkiem w ręce, a przy niej pies z bagietką w
pysku. Nasłuchiwała.
Tak potwierdziła Jassy. Dzwonię, bo Paloma wczoraj powiedziała mi, a właściwie całej
rodzinie, że ocaliłeś jej życie. Ty i twój pies, tak powiedziała.
Zdaje się, że Pirat dopadł jej pierwszy.
To straszne. Jestem po prostu przerażona, gdy myślę co mogło się stać. Nie wiedziałam, że
Paloma chodziła sama na spacery po plaży. Nigdy bym jej na to nie pozwoliła...
Oczywiście, że nie powiedział Mac, ale pomyślał, że ciotka Jassy powinna poświęcać więcej
uwagi dziecku, którym się podobno opiekowała. Gdy masz pod opieką dziecko, to powinnaś o nie
zadbać pouczył ją chłodno, bo nie zapomniał, jak niewiele brakowało, by Paloma się utopiła.
Powinnaś mu poświęcać czas. Od ciebie zależy jego życie.
Przepraszam. Masz prawo być zły. Dzwonię, by pokornie i z wielką wdzięcznością ci
podziękować.
W takim razie cieszę się, że zadzwoniłaś. Zapadła cisza. Jassy chyba nie miała już nic do
powiedzenia, więc Mac ciągnął: Nie ma potrzeby mi dziękować. Zrobiłbym to dla każdego.
Pozdrów ode mnie Palomę. Nagle przypomniał sobie udrękę w oczach dziewczynki, tamto
wrażenie, że chciała mu coś powiedzieć i dodał: Powiedz małej, żeby do mnie zadzwoniła, gdy
będzie chciała porozmawiać. Dziękuję za telefon powiedział, by zakończyć rozmowę.
Zaczekaj! W głosie Jassy de Ravel zabrzmiała nuta paniki. Proszę, nie rozłączaj się. Jest
jeszcze coś, o czym muszę z tobą pomówić.
Mac domyślił się, po co tak naprawdę zadzwoniła.
Masz na myśli Bibi.
Znów zapadła cisza.
Tak, chodzi o Bibi. Musimy ją odnaleźć. To znaczy Paloma musi wiedzieć, czy jej matka żyje,
czy nie. Uff, wreszcie to powiedziałam. Każdy w rodzinie boi się tych okropnych słów. Żyje czy nie.
I każdy boi się pytać, że jeśli żyje, to dlaczego porzuciła dziecko. Zdajesz sobie sprawę, że Paloma
miała tylko siedem lat, gdy pojechałam do Los Angeles, zabrałam ją od matki i przywiozłam do
Hiszpanii? Siedem lat, Mac! Chcę ci powiedzieć, że robię, co mogę, ale nie jestem matką tego
dziecka. Szczerze mówiąc, nie nadaję się na matkę. Ale nigdy jej nie zostawiłam... No, może parę
razy, ale na krótko. I powiem ci coś jeszcze, musisz to wiedzieć. Ja kocham to dziecko, Mac. Więc
czegokolwiek się dowiesz o Bibi i tym jej okropnym mężu, który porzucił swą adoptowaną córkę, o
zamordowaniu przez Bibi jej kochanka i jego... jego dziwki... Cokolwiek to będzie, jestem gotowa
stawić temu czoła.
Mac się uśmiechnął. Jassy de Ravel była odważną kobietą.
Słuchaj, czy Paloma wie, że do mnie dzwonisz? spytał.
Nie. Nikt nie wie. Matrona, to znaczy Lorenza, głowa rodziny, zwołała wczoraj naradę
rodzinną. Po śmierci mojego ojca Lorenza i Bibi odziedziczyły większość majątku i winnic Ravelów.
Może słyszałeś o naszej rodzinie?
No pewnie, że słyszał. Wina Marques de Ravel miały spory udział w amerykańskim rynku, a ich
sherry od paru wieków dorównywało klasą sherry Sandeman czy Domeck.
Splot okoliczności zmusza nas, by wreszcie się dowiedzieć, co się stało z Bibi. Bruno Peretti
jest prawnie ojczymem Palomy. Teraz chce dostać w swoje ręce jedną trzecią udziałów Bibi w
majątku i przejąć opiekę nad Palomą. Próbuje zabrać mi to dziecko, a ja do tego nie dopuszczę.
Matrona też nie. Ten okropny człowiek dostanie Palomę po naszym trupie przerwała na chwilę i
po namyśle dodała ze smutkiem. I pewnie po trupie Bibi.
Więc myślisz, że Bibi naprawdę nie żyje? spytał Mac.
Zapadła cisza. Jassy najwyraźniej zastanawiała się nad odpowiedzią.
Nie chcę w to wierzyć wyznała w końcu. Ale jeśli żyje, to jak mogła nie wrócić po córkę?
Nie wróciła, bo oskarża się ją o morderstwo. Nie doszło do rozprawy, ale nadal wisi nad nią
podejrzenie. O ile dobrze pamiętam, nikogo nie aresztowano za te przestępstwa.
Słuchaj, Mac, jestem gotowa lecieć jutro, nawet dzisiaj, by się z tobą spotkać powiedziała
Jassy. Proszę, błagam, powiedz, że nam pomożesz. Wsiądę w najbliższy samolot albo
wyczarteruję lot, mogę u ciebie być za kilka godzin...
Mac pomyślał szybko o przerwie w swoim programie.
O planowanym wyjeździe na ryby. O pomyśle Sunny na wakacje na Mauritiusie. Zobaczył, że
długie, leniwe dni spędzane z kobietą, którą kochał, ulatują jak dym znad grilla. Zamknął oczy i
niemal słyszał odległy, cichy szum błękitnych wód Oceanu Indyjskiego na bielutkim piasku, niemal
czuł zapach rumu i przypraw, kminu, kolendry, curry, trawy cytrynowej i imbiru...
Jassy, proszę, nie rób tego rzucił szybko.
Musisz mi pomóc błagała. Paloma powiedziała, że tylko ty będziesz wiedział, co robić.
Wiesz, wtedy na plaży Paloma celowo krążyła wokół twojego domu, chciała cię poprosić o pomoc,
ale zbyt się wstydziła i zabrakło jej odwagi...
Mac przypomniał sobie duże, pełne smutku brązowe oczy Palomy. Westchnął.
Umówmy się tak. Przyjrzę się tej sprawie i sprawdzę, czego mogę się dowiedzieć tu, w Los
Angeles. Minęło tyle czasu, że już nie pamiętam szczegółów, ale wszystko jest na pewno
udokumentowane. Sprawdzę fakty i zdecydujemy, co dalej.
Zgoda. W głosie Jassy dało się słyszeć rozczarowanie. Jeszcze raz dziękuję, panie Reilly. To
dla nas bardzo ważne, zwłaszcza dla Palomy. Nie mogę pozwolić, by wróciła do tego człowieka.
Jego też sprawdzę obiecał Mac. I miałaś mi mówić Mac. Zapomniałaś?
Jassy się rozśmiała. Mac ze zdumieniem pomyślał, że zabrzmiało to bardzo seksownie.
Dziękuję, Mac.
Pozdrów ode mnie Palomę. Powiedz, że może zadzwonić, jeśli chce.
Powtórzę. Na pewno się ucieszy.
Mac odłożył telefon. Spojrzał na Sunny nadal stojącą w drzwiach sypialni. W powietrzu unosił się
swąd ryby. Pirat z radosnym mlaskaniem zajadał bagietkę, przytrzymując ją łapami jak kość.
Pozwól, niech zgadnę. To była Jassy, ciotka Palomy.
Właśnie.
Założę się, że przepraszała za to, że zostawiła Palomę samą i dziewczynka omal nie utonęła.
Zgadłaś.
Co jeszcze?
Ona i matrona, głowa rodziny Ravelów, wraz z całą rodziną chcą, żebyśmy znaleźli Bibi.
My?
Mac wzruszył ramionami.
To znaczy ja. Ale nie zapominaj, że jesteś moją asystentką.
Bez wynagrodzenia.
To się da naprawić.
Powiedz mi, co konkretnie zamierzasz zrobić w kwestii Bibi?
Zmarszczył brwi i się zamyślił.
Nie pamiętam szczegółów sprawy, to było parę lat temu. Obiecałem wszystko sprawdzić,
zobaczyć, o co chodziło, i co, jeśli w ogóle cokolwiek, zostało ustalone.
To nie pomoże odnaleźć Bibi.
Nie, ale może dowiemy się, dlaczego Bibi zniknęła. Dowiemy się też czegoś o zabitym
kochanku i jego przyjaciółce. Poza tym, i to główny powód, dla którego jestem gotów zajrzeć do
tej sprawy, bo nie biorę tej sprawy, ja tylko się jej przyjrzę...
Ja tylko się przyglądam powiedziała Sunny. To zwrot, którym posługują się kobiety, by się
oszukać, że nie mają zamiaru nic kupić.
Powód, dla którego zgodziłem się zajrzeć do tej sprawy, to były mąż Bibi, który chce się
dorwać do jej pieniędzy i dlatego próbuje przejąć opiekę nad Palomą.
Mówisz, że chce mieć Palomę, by położyć łapę na jej pieniądzach?
Ravelowie są o tym przekonani. Będę więc musiał się przyjrzeć również mężowi Bibi.
Jak się nazywa?
Nie mam pojęcia. Od dawna nie myślałem o sprawie Bibi.
Ale teraz pomyślisz syknęła Sunny. Wizja raju na Mauritiusie zaczęła znikać we mgle.
Nadal możemy pojechać na ryby powiedział Mac z nadzieją.
Rzuciła w niego poduszką.
To może lepiej odgrzeję pizzę zaproponował, zręcznie unikając pocisku i wyszedł do kuchni.
Rozdział 16
Bodega de Ravel, Hiszpania
Paloma czekała w bodedze Ravelów na przyjazd swej przyjaciółki Cherrypop. Pomyślała, że
jedyną dobrą stroną rozstania w Barcelonie z ciotką Jassy i przyjazd z Lorenzą do winnicy było to,
że tu mieszkała jej najlepsza przyjaciółka.
Cherrypop była tylko o rok młodsza od Palomy, ale zawsze wydawała się o wiele mądrzejsza,
mimo że nie podróżowała po świecie tyle co Paloma, która nawet spędziła kiedyś samotnie dwa
tygodnie w hotelu w Paryżu i próbowała szampana z kieliszków pozostałych po przyjęciu, gdy nikt
nie patrzył. Lorenza mówiła, że Cherrypop to jedna z tych dziewczynek, które urodziły się od razu
z głową na karku. Paloma uznała, że chyba chodziło jej o to, że Cherrypop jest rozsądna. Nic
bardziej mylnego.
Cherrypop, co znaczy oranżada wiśniowa, zyskała taki przydomek w dzieciństwie, gdy to
dobroduszna kucharka nauczyła ją pić ten słodki napój gazowany. Podobno pierwsze słowa, które
wypowiedziała, były żądaniem oranżady wiśniowej, którą też uśmiechnięta kucharka jej dała, by
piła sobie wprost z plastikowej butelki przez jaskraworóżową słomkę, identyczną z kolorem napoju.
Dziecko nieustannie piło oranżadę, aż okazało się, że cukier wyżarł w jego przednich zębach
mlecznych dziurę pasującą do średnicy słomki. Od tamtej pory nazywano ją Cherrypop, choć
naprawdę miała na imię Monica.
I nie dawano jej już do picia nawet kropli oranżady. Ku jej wielkiemu rozżaleniu.
Ośmioletnia obecnie Cherrypop miała już piękne przednie zęby stałe i długie jasne włosy, które
zaplatała w gruby warkocz opadający na plecy. Paloma bardzo jej go zazdrościła. Cherrypop była
niska i pulchna. Miała śliczne stopy, najwęższe, jakie Paloma widziała, oczywiście nie licząc Jassy.
Jassy co tydzień robiła sobie pedikiur i każda balerina mogłaby jej pozazdrościć pięknych stóp.
Cherrypop miała ładny zadarty nosek, niewinne błękitne oczy i wiedziała, jak być grzeczną, gdy
musiała. I jak być niegrzeczną, gdy nie musiała. To był jeden z powodów, dla których Paloma ją
lubiła.
Pokój Palomy znajdował się na drugim piętrze dużego białego domu i miał dwa okna, ocienione
niebieskimi daszkami. Paloma uważała, że wyglądają jak brwi. Dzięki daszkom w jej pokoju było
sporo cienia, przez co wydawał się tajemniczy i przytulny.
Lorenza powiedziała Palomie, by zawsze pamiętała, że ten pokój należy do niej, mimo że jak
dotąd spędzała tu niewiele czasu. Nikt nie będzie w nim spał, nawet gdy dom będzie pełen ludzi
jak podczas winobrania albo na Gwiazdkę czy w inne święta. Lorenza chciała, by Paloma
zrozumiała, że nawet jeśli podróżuje po świecie z Jassy, tu jest jej prawdziwy dom.
Paloma tęskniła za Jassy, ale teraz niecierpliwie czekała na spotkanie z przyjaciółką. Siedziała na
parapecie z kolanami pod brodą i raz po raz wyglądała przez okno. Poduszki na parapecie zostały
uszyte z miękkiego, brzoskwiniowo szarego jedwabiu i całkiem przyjemnie się na nich siedziało z
gołymi nogami. Bynajmniej nie były słodkie i „dziewczyneczkowate".
Bo nie jesteś słodką dziewczyneczką powiedziała Lorenza, gdy Paloma spytała, dlaczego nie
może mieć piżamy w różową kratkę i różowego boa z piór. by zrobić z niego girlandę wokół łóżka,
tak jak miała Cherrypop. Moja droga, mała Palomo, boa z piór są znacznie poniżej twojej
godności dodała Lorenza. Powinnaś o tym pamiętać również wtedy, gdy dorośniesz.
Paloma zastanawiała się, o co chodzi, ale w jednym babcia miała rację. Nie była słodka. Ani
piękna. W przeciwieństwie do matki. Zastanawiała się, jak to możliwe, że jest do niej podobna, a
jednak nie jest. Że ma ten sam kolor włosów i cery i te same rysy, a jednak wydaje się inna, taka
zwyczajna. I żałowała, że nie może mieć różowych rzeczy.
Właściwie miała coś różowego. Telefon. Różowa komórka taka, jaką miała Barbie, leżała na
małym biurku ustawionym pod drugim oknem. Zrobiono je z drewna stuletnich winorośli,
skręconych i zszarzałych ze starości. Miało powyginane nogi i ciemnoszare sęki w miejscach, gdzie
kiedyś były gałęzie. Na środku biurka leżały szkolne podręczniki Palomy, po prawej komórka.
Telefon wydawał się trochę staromodny, jak z filmów o Gidget. Paloma znała Gidget, bo
oglądała z Jassy stare filmy w telewizji. Jassy uwielbiała te rozgrywające się na plaży historie z lat
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Ale telefon był nowoczesną repliką i działał równie szybko, jeśli
nie szybciej niż jej iPhone. Jassy kupiła jej nowy, w miejsce tamtego porwanego przez fale.
Oczywiście Paloma nie powiedziała Jassy, jak właściwie go utraciła. Dopiero wczoraj cała historia o
tym, jak się omal nie utopiła, wyszła na jaw. Różowy telefon właśnie zadzwonił. Paloma zerwała
się, by go odebrać.
Wiga? rzuciła.
Myślała, że to Cherrypop, która na pewno już dostała jej esemes, że ona tu jest i umiera z
niecierpliwości, by się z nią zobaczyć.
To była Jassy.
Zadzwoniłam do niego powiedziała.
Paloma westchnęła ze zdumienia. Nie musiała nawet pytać do kogo. Skrzyżowała palce na
szczęście.
I co powiedział? spytała, modląc się, by się zgodził.
Powiedział, że przyjrzy się sprawie.
Jej matka była tylko „sprawą".
To znaczy?
To znaczy, że zajrzy do kartotek policyjnych, sprawdzi zamieszane w tę historię osoby,
włącznie z twoim ojczymem, i odezwie się do nas.
Czy to dobrze?
Jassy zastanowiła się chwilę i odparła ostrożnie:
Powiedział, że możesz do niego dzwonić, kiedy będziesz miała ochotę.
Dziękuję.
Paloma wiedziała, że nie zadzwoni. Nie była w stanie porozmawiać z Makiem o mamie nawet
twarzą w twarz tam, na plaży w Malibu. Nawet wtedy gdy on zapytał w czym problem.
Chica, zaproponowałam, że natychmiast do niego przyjadę, by z nim porozmawiać, ale on
powiedział, że nie, najpierw wszystko sprawdzi.
On ją znajdzie powiedziała Paloma, nagle całkowicie pewna. Przecież tu chodziło o poważną
sprawę, o to, czy jej matka jest morderczynią.
Rozmawiała o tym kiedyś z Cherrypop, która powiedziała, że ta afera z morderstwem to gówno.
Mama Cherrypop wychowała się w czynszówkach na Brooklynie, więc jej córka doskonale znała
różne potoczne amerykańskie odzywki. Znała też przekleństwa i twierdziła, że wie, co znaczą.
Paloma nie do końca jej wierzyła, bo Cherrypop mówiła różne rzeczy, mieszając prawdę z
kłamstwem... Paloma coś o tym wiedziała, choć gdy ona mijała się z prawdą nie, do diabła (albo
do cholery, jak mówiła Cherrypop, gdy chciała się popisać), mówiła absolutne kłamstwa.
Bezczelne, wyrachowane kłamstwa, a nie jakieś głupie koszałki opałki. Robiła to, by ukryć prawdę
o swej matce. To był sposób Palomy, by ją chronić.
Palomo, zadzwonisz do Maca? spytała Jassy.
Ale on powiedział, że się odezwie do ciebie.
To prawda.
No to chyba poczekam, co będzie dalej. Paloma zamyśliła się na minutę i dodała: Jassy,
jeśli on tylko sprawdzi informacje, by ustalić, co się naprawdę stało, to chyba niewiele. Przecież
nawet ja mogłabym to zrobić.
Mac może dotrzeć do pewnych informacji, do których my nie mamy dostępu. Musimy po
prostu poczekać i postanowić, co robimy. Jestem pewna, że Mac wkrótce zadzwoni. A tymczasem
baw się dobrze u babci. Tęsknię za tobą, chiquita.
Ja za tobą też odparła Paloma i Jassy się rozłączyła.
Drzwi otwarły się z impetem i stanęła w nich Cherrypop. Miała na nogach czerwone trampki
Converse, takie jak Palomy. Długi jasny warkocz zwisał jej z ramienia, niewinnymi błękitnymi
oczami przyglądała się Palomie z zaciekawieniem.
Fajna fryzura rzuciła.
Paloma się roześmiała. Cherrypop była okropną kłamczuchą.
Rozdział 17
Duży ekran komputera Maca zajmował większość biurka, starego modelu z żaluzjowym
wierzchem, który Sunny znalazła podczas jednej z wędrówek po okolicznych pchlich targach, i
który, jak zapewniała, podobnie jak stojący w jadalni stół z masywnymi nogami, któregoś dnia
zostanie uznany za antyk. Nie była do końca pewna kiedy, ale Mac jej wierzył i pogodził się ze
starymi plamami z atramentu na blacie i z tym, że biurko kompletnie nie nadawało się pod sprzęt
elektroniczny oraz było za małe dla postawnego mężczyzny z mnóstwem papierów. Większość
dokumentów leżała w stosach na podłodze, skąd Mac przenosił je później do swego „biura", czyli
pokoju w Santa Monica, z drzwiami z matowym szkłem, na których było jego nazwisko. „Mac
Reilly, prywatny detektyw".
Te drzwi symbolizowały wszystkie wyobrażenia Maca o prywatnych detektywach z książek
Dashiela Hammetta i Raymonda Chandlera, a także takich ikon jak Perry Mason i Ellery Queen.
Niewielkie biuro zupełnie mu wystarczało, bo i tak praca detektywa odbywa się głównie w terenie,
w świecie złodziei i łotrów, obskurnych uliczek, modnych restauracji i światowych kobiet, zupełnie
jak w starych filmach.
Właściwie to biuro to był żart. Raz w miesiącu przychodziła sympatyczna kobieta, by
posegregować papiery i trochę odkurzyć. Prawdziwe biuro Maca mieściło się w studio
telewizyjnym, funkcjonowało nader sprawnie i pracował w nim prawdziwy personel. Jego asystent
Roddy, gej o tlenionych włosach, przystojny, czasem wyzywający i całkowicie oddany Macowi,
pracował u niego od pięciu lat, od początku programu Mac Reilly i zagadki Malibu, i wiedział o nim
wszystko.
W dzisiejszych czasach dostęp do informacji był łatwy, dzięki Google, „Huffington Post" i „Daily
Beast". Sunny często mawiała, że właściwie nie warto ruszać się z miejsca, by powęszyć, skoro
wszystko można znaleźć w zaciszu własnego domu.
Życie Bibi Fortunaty zostało odarte z wszelkiej prywatności. W sieci można było znaleźć
wszystko, włącznie ze zdjęciami topłess zrobionymi przez pewnego pomysłowego paparazzo, który
wdrapał się na drzewo na posesji obok jej domu i skierował teleobiektyw wprost w okna jej
sypialni. Bibi wniosła sprawę do sądu, bo nie chciała tolerować takiego naruszenia prywatności.
Wygrała i zamieszany w sprawę tabloid musiał zapłacić spore odszkodowanie, jednak zdjęcia nie
zniknęły. W dobie elektroniki niczego nie można trwale usunąć.
Mac zamyślił się nad tym, siedząc przed komputerem. Jego własne życie, życie każdego
człowieka, stało się otwartą księgą. Prywatność była przywilejem, a nie prawem. Dlaczego więc
Bibi nie wiedziała, że jej tak zwana najlepsza przyjaciółka była cali girl, aczkolwiek drogą i
ekskluzywną.
Znasz ten typ powiedział Mac do Sunny, która czytała mu przez ramię. Tak zwana eskorta.
Często widuje się je w dużych hotelach.
Masz na myśli te ładne kobiety, zawsze ubrane lepiej niż ja, w eleganckich strojach
koktajlowych już o trzeciej po południu. Założę się, że zawsze mają czyste majtki w tych swoich
torebkach Vuittona.
Mac się roześmiał. Znał niektóre z tych kobiet. Nie wszystkie były zepsute. Po prostu chciały
zarobić i dla pieniędzy gotowe były na wszystko. No, prawie wszystko. Najlepsze z nich same
wyznaczały reguły. Mężczyźni musieli ich przestrzegać albo płacili ekstra. A to oznaczało naprawdę
duże pieniądze. W tym mieście dobra dominatrix nie była tania.
Każdy musi jakoś zarabiać na życie podsumował, uchylając się przed kuksańcem Sunny
Ja zarabiam na życie przypomniała mu, gdy odwrócił się, by ją pocałować.
To prawda, kotku. Wiem, że będziesz w stanie utrzymać mnie na starość w komforcie, do
którego już przywykłem.
Zatem bądź grzeczny, zapomnij o Bibi i jej najlepszej przyjaciółce i zabierz mnie na Mauritius.
Wybrałam już hotel. Dziesięć dni spokoju, miłości i dobrego jedzenia na wyspie na Oceanie
Indyjskim, jak najdalej od tej sprawy.
Mac spojrzał na nią.
Zdaje się, że Paloma ma kłopoty powiedział, nagle poważny.
Wiem westchnęła Sunny. Ja też widziałam to w jej oczach.
Biedny dzieciak.
Biedna mała. W tych starych butach po matce. Z tą bransoletką z wisiorkami. To wszystko, co
jej zostało. Sunny znów westchnęła. Jak mogła wygrać z dziewięciolatką ze złamanym sercem.
Wszystkie źródła mówią to samo zauważył Mac.
Najlepsza przyjaciółka i sąsiadka Bibi, kochanka jej kochanka, Carly Malone, w światku
prostytutek używała imienia Brandi.
Dlaczego one zawsze muszą się nazywać Brandi?
jęknęła Sunny. W tej pracy muszą się posługiwać wyobraźnią, więc chyba mogłyby wymyślić
coś lepszego niż imię jak dla striptizerki.
Facetom pewnie podobają się takie imiona w tym kontekście. Mac przeglądał zawartość
ekranu. Nadal pracowała, nawet gdy zaczęła chodzić z kochankiem Bibi.
Chodzić! W życiu nie słyszałam takiego eufemizmu.
Tutaj piszą, że ten kochanek, który podawał się za Waldorfa Carlyle'a, naprawdę nazywał się
Jimmy Skeener i pochodził z Knoxville w Tennessee. Podobno nigdy nigdzie nie chodził sam z
Carly/Brandi, nie zabierał jej na kolacje czy przyjęcia, chyba że była z nim Bibi. Wtedy Carly/Brandi
odgrywała rolę najlepszej przyjaciółki.
A kochanka Bibi zaczepiała zalotnie stopą pod stołem w restauracji zasugerowała Sunny.
Albo i gorzej zgodził się Mac. To był taki typ kobiety. Wszystkie chwyty dozwolone, a ona
przecież je znała.
Chcesz powiedzieć, wiedziała, jak podniecić mężczyznę.
W pracy często się spotykam z urokiem owocu zakazanego. To powód porzucania żon czy
popełniania morderstw. Wzruszył ramionami. I właśnie to jest ciekawe w tej sprawie. Zarówno
kochanek, jak i jego nowa kochanka...
Jego numerek na boku poprawiła go Sunny, myśląc o zdradzonej Bibi.
Zarówno kochanek, jak i jego numerek na boku zostali zamordowani.
Policja nie potrafiła dowieść, że kochanek został zabity. Bentley mógł się nagle zepsuć.
Mac spojrzał na nią sceptycznie.
Ile znasz przypadków, gdy bentley się nagle zepsuł?
Hm...
Niewiele. Jeśli tak się rzeczywiście stało, to moim zdaniem jest to niesamowity zbieg
okoliczności.
Zatem w to nie wierzysz?
Nie.
A co z tą dziwką, najlepszą przyjaciółką?
Sekcja zwłok wykazała w jej żołądku i krwi kokainę i leki. Oxycontin, percodan... temu
podobne przeciwbólowe.
Sunny znała na pamięć podobne opisy tragicznej śmierci wschodzących gwiazdek.
Były w winie?
Tylko w szmince na brzegu kieliszka. Nie w samym kieliszku.
Więc nikt nie wrzucił jej tabletek do wina?
Policja nie zdołała tego udowodnić.
Tak samo jak nie zdołała udowodnić, że wypadnięcie bentleya z Mulholland Drive to nie był
wypadek.
Nie pierwszy to raz, gdy samochód spada z Mulholland Drive.
A co z tą małą satynową poduszką? Znalezioną tuż przy jej twarzy, jak tu napisali.
To tylko typowy dla tabloidów sensacyjny styl doniesień. Normalka. Znów coś, czego nie
udowodniono. Brandi nie została uduszona.
Mac wyłączył komputer i odwrócił się do Sunny.
I właśnie dlatego muszę teraz, jak to nazywał Raymond Chandler, „popracować nogami".
Sunny podsunęła mu pod oczy swoją długą nogę.
Fantastyczna noga stwierdził Mac. Naprawdę fantastyczna, ale nie to miałem na myśli.
Przesunął jednak dłonią po smukłym udzie. Spojrzeli sobie w oczy.
Wiem westchnęła Sunny. Myślisz o zajrzeniu na policję w Beverly Hills.
Właśnie.
Pojedziesz tam teraz?
Mac wiedział, że jest późno, ale w jego pracy nie miało znaczenia, która jest godzina.
Tak, kotku odparł. Ale najpierw zadzwonię do Leva Orensteina.
Sunny jęknęła. Jeśli w sprawę zostanie włączony Lev, to może się pożegnać z wakacjami. Żegnaj
Mauritiusie. Lev Orenstein był najlepszym ochroniarzem na świecie. Koło czterdziestki, łysy jak
kolano, zawsze w lustrzanych okularach, w kwiecistej koszuli Tommy'ego Bahama, dżinsach i
adidasach. Miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i dość siły, by załatwić każdego napastnika. Miał
potrójny czarny pas karate i pracował z izraelskimi komandosami. Wraz z ekipą wyszkolonych
przez siebie ludzi organizował ochronę dla firm i całodobową obserwację Był jednym z najlepszych
strzelców i jak własnych pięć palców znał miejsca, gdzie bywają ludzie znani i bogaci. Znał też
wiele ich sekretów. Lev słynął z dyskrecji, ale także z tego, że zawsze stawał po stronie dobra.
Paloma de Ravel wkrótce się przekona, że zyskała nowego przyjaciela. Sunny była tego pewna.
Rozdział 18
Wlać czasem zatrudniał Sunny jako swoją asystentkę. Wiadomo było, że nie mdlała, gdy z
lodówki w willi w Toskanii wypadał trup, i nie krzyczała, gdy z piasków pustyni wyłoniła się
zmumifikowana ręka. Choć potrafiła głośno krzyknąć na widok pająka czy węża. Ale to nie zdarzało
się często. Zresztą Sunny zdawała sobie sprawę, że dzięki temu Mac czuł się jak macho, ratując
swoją kobietę z tarapatów.
Mac nie był jednak pewien, czy chce ją angażować w tę sprawę. Dziecko znalazło się w
niebezpieczeństwie, morderca był nadal na wolności, a znana kobieta po prostu zniknęła jak dym
znad grilla. Tego grilla, na którym miał piec pstrągi tęczowe złowione w rzece Rogue w Oregonie.
Przez chwilę żałował tej wyprawy na ryby, ale potem przypomniał sobie smutne oczy Palomy.
Historia Bibi była oczywiście wspaniałym scenariuszem do jego programu o zagadkach Malibu.
Doskonała sprawa. Tylko tym się różniła od innych, że znał zamieszane w nią osoby.
Bibi musi gdzieś być powiedział do Sunny.
Aha. Wiedziała, że już się zdecydował. Zatem żegnaj Mauritiusie.
To nie było pytanie i nie musiał na nie odpowiadać.
Żegnaj, rzeko Rogue powiedział.
Witaj, sprawo Bibi.
I zagadki Małibu.
W czwartkowy wieczór, z waszym Makiem Reillym, we własnej osobie, na żywo i w kolorze.
Sunny wiedziała jak popularny jest program Maca i jak dobry jest Mac w tym, co robi.
Znajdowanie zabójcy nie było niczym niezwykłym. To była praca Maca, tym się właśnie zajmował:
poszukiwaniem morderców, oszustów, zwyrodnialców i pedofilów. Według Sunny jedyny problem
tkwił w tym, że ten program przyniósł Macowi sławę, której chyba nie chciał.
Sunny wiedziała, że widzowie go kochają. Pisali o tym do niego w listach i mówili na
spotkaniach. Podobał im się jego wyluzowany, lekko niedbały styl i ciemne włosy, które mimo
czterdziestki miał, dzięki Bogu, nadal gęste, mógł je więc z wdziękiem przeczesywać dłonią, jak to
miał w zwyczaju podczas rozmowy. Widzowie pisali, że podoba im się, jak skóra w kącikach jego
ciemno niebieskich oczu się marszczy, gdy Mac się uśmiecha. Mac twierdził, że to skutek zbyt
wielu dni na plaży i nocy spędzonych w barach w latach szalonej młodości. Kochali, gdy mrużył
oczy i patrzył wprost w kamerę, jakby zwracał się do każdego widza z osobna. Pisali, by
powiedzieć mu, jak seksowny wydawał im się jego zarost, choć zwykle był on skutkiem tego, że
Mac był zbyt zajęty, by choćby pomyśleć o goleniu, a poza tym nie lubił makijażu i upiększania
wizerunku w telewizji.
Przysyłali mejle i pisali na Twitterze, że podoba im się jego sylwetka metr osiemdziesiąt i
wynikający ze stylu życia, swobodny sposób ubierania, zawsze dżinsy i koszulka, zwykle stara i
sprana, bo Mac nie zwracał uwagi na ubrania. Do tego wciąż miał na sobie kurtkę z miękkiej
czarnej skóry, kupioną mu przez Sunny z nadzieją, że będzie wyglądał bardziej szykownie. Kurtka
stała się częścią jego wizerunku, zarówno na ekranie, jak i w codziennym życiu. Tak jak on, nieco
sfatygowana, trochę zmęczona. Patrząc teraz na niego, Sunny pomyślała, że to po prostu cały jej
Mac.
Już wybierał numer.
Lev odebrał po pierwszym sygnale.
Jak się masz, stary? spytał Mac. W odpowiedzi usłyszał gardłowy śmiech Leva.
Czegoś ode mnie chcesz. Tylko po to do mnie dzwonisz.
Gdzie jesteś?
Mac wiedział, że Lev może być wszędzie. Ochraniał w domu i w podróży gwiazdy filmowe i znane
osobistości, prezesów korporacji, bogatych mężczyzn, jeszcze bogatsze kobiety i nawet członków
rodzin królewskich. Dostrzegał kłopoty, jeszcze zanim się pojawiły, i dobrze wiedział, jak im
zapobiec. Mac zawsze mówił, że Lev potrafi załatwić wampira. Nie musi mu wbijać osikowego
kołka w serce, wystarczy, że podniesie rękę, a ów wysłannik diabła rozsypie się w kupkę popiołów.
Miał nadzieję, że Lev i tym razem zdoła dokonać niemożliwego.
W Nowym Jorku odparł Lev. Konkretnie w tej chwili w Teterboro, w New Jersey i lada
moment wsiądę w wy czarterowany gulfstream 5. Lecę do Shannon w Irlandii.
Założę się, że wiem z kim rzucił Mac.
Założę się, że wiesz.
Gwiazda filmowa Carole Brightwater przebywała w towarzystwie mężczyzny, który nie był jej
mężem, i dzięki pomocy Leva podróżowała incognito. Albo prawie incognito, bo zanim wynajęła
Leva, by wszystkiego dopilnował, została sfotografowana ze znanym graczem w golfa, gdy
wychodziła z lotniska w Los Angeles, w drodze do New Jersey. „Wakacje z golfem", rzuciła
pospiesznie prasie, choć to, czy kiedykolwiek grała w golfa, pozostawało tajemnicą.
Są gusta i guściki stwierdził Mac.
Święta racja zgodził się Lev, ziewając.
Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt zmęczony, by zająć się pewną sprawą.
Strzelaj rzucił Lev.
Pamiętasz Bibi?
Lev gwizdnął.
No pewnie.
Muszę ją odnaleźć.
Dlaczego ty? I dlaczego teraz?
Jej córka tęskni za swoją mamą powiedział Mac.
O Jezu westchnął Lev. Znasz tę córkę?
Mac go nie widział, jednak wiedział, że Lev znów przesuwa dłonią po łysej głowie, jak to miał w
zwyczaju, gdy myślał.
W zeszłym tygodniu ocaliłem ją przed utonięciem w Pacyfiku.
O Jezu powtórzył Lev oszołomiony. Ta mała nie była... To znaczy nie próbowała...
To był wypadek. Byłem jego świadkiem. Dzięki temu udało mi się ją uratować. Więc jak,
pamiętasz tę sprawę?
Podwójne morderstwo, Bibi była podejrzana, ale udało się jej uniknąć wyroku.
W takim razie musimy tylko dowiedzieć się, kto to zrobił, i odnaleźć Bibi.
To znaczy, że twoim zdaniem ona tego nie zrobiła?
Ze względu na jej córkę taką mam nadzieję.
Ile ma lat?
Jakieś dziewięć.
Jaki będzie twój następny ruch? spytał Lev. To znaczy poza ściągnięciem mnie do
współpracy.
Sprawdzę informacje na policji w Beverly Hills, a potem szybki wypad do Palm Springs, by
spotkać się z eksmężem, który wystąpił o opiekę nad córką Bibi, by dostać w swoje ręce rodzinną
fortunę. Fortunę de Ravelów. Pewnie o nich słyszałeś.
Lev znów gwizdnął.
Stare pieniądze i nowe. Wiesz, to całkiem niezłe wino.
I całkiem niezłe pieniądze. Jedna trzecia należy do Bibi, jeśli żyje. A jeśli nie, to do małej
Palomy Ravel.
Znam kogoś z tej rodziny powiedział Lev. Bywa w towarzystwie, wygląd pierwsza klasa,
trochę zwariowana. Natykam się na nią w różnych dziwnych zakątkach świata.
Pewnie chodzi o Jassy rzucił Mac.
Właśnie, Jassy.
To ciotka Palomy. Opiekowała się nią po zniknięciu Bibi.
A co z babką? Tą matroną. Podobno to kobieta, z którą trzeba się liczyć.
Jak dotąd miałem do czynienia tylko z Jassy. O matronie nic nie wiem.
Dobra, muszę wsiadać do samolotu. Niecierpliwa panna Carole zaczyna się irytować, bo
zaginął jej ochroniarz. Jakby nie było przy niej trzech innych gości. Nie dostałbyś się do Carole,
nawet gdybyś urządził szarżę kawalerii. Co chcesz, żebym zrobił?
Uruchom swoje kontakty, popytaj, zwłaszcza w Europie. Bibi musiała zostawić jakiś ślad.
Przypuszczam, że jeśli żyje, to przebywa gdzieś w pobliżu córki. Była dobrą matką, więc pewnie
nadal się o nią troszczy, choćby z daleka.
Dobra zgodził się Lev.
Mac pokiwał głową. Lev znał wielu ludzi w półświatku i wśród elit. Mac mógł na niego liczyć.
Rozdział 19
Następny telefon, z Barcelony, od prawnika Ravelów, był dla Maca zaskoczeniem. Mężczyzna
przedstawił się jako Felix Montrin i od razu przeszedł do rzeczy.
Panie Reilly, matrona, głowa rodziny Ravelów, osobiście poprosiła mnie, bym się z panem
skontaktował. Zna pana dokonania jako detektywa i potrzebuje pomocy. Cała rodzina potrzebuje
pomocy, a zwłaszcza to dziecko. A oto dlaczego.
Montrin opisał sytuację z Perettim.
On nie jest nawet krewnym powiedział poważnym tonem, z nienagannym angielskim
akcentem. Temu człowiekowi chodzi tylko o jej pieniądze. Panie Reilly, rozumie pan zatem,
dlaczego ta rodzina prosi pana o pomoc zakończył. Jest pan w Los Angeles, gdzie miały miejsce
tamte wypadki. Zdaje pan sobie sprawę, jak istotne jest, by odnaleźć Bibi... dodał.
W powietrzu znów zawisły straszne, przemilczane słowa „martwą lub żywą".
Zacząłem już śledztwo przerwał mu Mac. Odezwę się do pana, gdy się czegoś dowiem.
Na kilka chwil zapadła cisza, a potem Montrin ciągnął z wyraźnym skrępowaniem w głosie:
Panie Reilly, matrona chciałaby się z panem spotkać osobiście.
W nadziei, że przekona mnie, bym zajął się tą sprawą na serio?
Zapewne. Seńor Montrin był śmiertelnie poważny. Pozwoliłem sobie zarezerwować dla pana
miejsce w pierwszej klasie w samolocie linii Delta, lot do Barcelony w poniedziałek. Czeka na pana
apartament w hotelu Meridien. Jestem pewien, że będzie tam panu wygodnie. Marquesa de Ravel
prosi tylko o ułamek pańskiego czasu. W zasadzie jeden dzień. Lot powrotny ma pan
zarezerwowany na środę. Marquesa prosiła też, by panu powtórzyć, że jeśli zechce pan przyjąć tę
sprawę, pana wynagrodzenie oczywiście wyniesie tyle, ile pan sobie zażyczy. Marquesa wręcz
nalegała, by podkreślić, że zgodzi się na każdą zaproponowaną przez pana kwotę.
Marquesa bardzo mi ufa powiedział Mac. Na szczęście nie mam w zwyczaju ograbiać
starszych pań i dzieci z ich majątku.
Usłyszał, jak seńor Montrin wzdycha. Prawnik najwyraźniej nie był zachwycony tym, że jego
klientka składa otwartą ofertę, ale nie miał innego wyjścia, jak tylko ją przekazać.
Panie Reilly, czy mogę przekonać matrone, że znajdzie się pan w poniedziałek w samolocie do
Barcelony? Ten człowiek mówił o jutrzejszym dniu! Mac pomyślał o Sunny i ich wakacyjnych
planach. Rzeka Rogue? Mauritius? Ale przecież nie będzie go tylko parę dni, a zresztą Sunny jest w
Napa Valley. Przypomniał sobie pełne przerażenia brązowe oczy Palomy i powiedział Montrinowi,
że tak, poleci tym samolotem.
Wzywała go Barcelona.
Przedtem jednak pojedzie się spotkać z czarnym charakterem tej sprawy. Z byłym mężem i
ojczymem, Brunonem Perettim.
Rozdział 20
Palm Springs, Kalifornia
Melvyn's to staroświecki lokal, od wielu lat chętnie odwiedzany przez gwiazdy. Sinatra i jego
paczka przyjaciół: Tony Curtis, Rita Hayworth, John Wayne, Spencer Trac i Katherine Hepburn,
Greta Garbo i Salvador Dali. Tom Cruise, Madonna, Donald Trump i John Travolta. Oto klientela.
Bar do dziś cieszy się popularnością, dzięki właścicielowi Melowi Haberowi, który wie, jak
uszczęśliwić i rozbawić gości.
Należący do niego mały hotel w Palm Springs, Ingleside Inn, składa się z baru z salą
restauracyjną i z tradycyjnych bungalowów z zielonymi trawnikami i mnóstwem kwiatów. Jedzenie
jest tradycyjne i wyśmienite. Kto wie, może i tobie zdarzy się usiąść koło gwiazdy filmowej czy
znanej postaci przy długim, ciemnym barze, gdzie barmani, ci sami od lat, potrafią odróżnić
dobrego burbona od kiepskiego. I tak już będzie zawsze, bo pewnie i w niebie będzie też Melvyn's.
Mac znał to miejsce z dawnych czasów, jeszcze zanim zaczął występować w Zagadkach Malibu,
kiedy był tylko zwykłym prywatnym detektywem na tropie przestępstwa. Pustynia była przecież
wielką pustą przestrzenią, z mnóstwem miejsc na porzucenie broni lub ukrycie trupów. Teraz
większość niej zajmują soczyście zielone pola golfowe i domki z czerwonymi dachami, na wpół
ukryte pod obficie kwitnącą bugenwillą. Pełno tam uśmiechniętych emerytów, zadowolonych, że
spędzają zimę właśnie tu, a nie w Minnesocie czy Albercie. Siedząc w barze, Mac zauważył z
uznaniem, że nadal sporo tu atrakcyjnych kobiet o opalonych nogach, z grzywą długich włosów,
rozglądających się za bogatym, starszym facetem pragnącym przeżyć drugą młodość.
Mac obejrzał wcześniej dom Brunona Perettiego stojący na samym końcu wąskiej, wijącej się u
stóp wzgórza drogi, wychodzącej na płaskowyż z widokiem na rozmigotaną światłami, ciemniejącą
dolinę pod nocnym niebem. Pustynia nadal była piękna w swej prostocie, nadal niewinna mimo
wieloletniej inwazji deweloperów i turystów.
Mac wysiadł z samochodu i powoli, głęboko odetchnął. Wciągnął w płuca ciepłe nocne powietrze
i poczuł na skórze aksamitny powiew, który przejął go rozkosznym dreszczem. Żałował, że nie ma
z nim Sunny. Nadal przebywała w Napa Valley, gdzie pewnie sączyła wino, gawędząc z bogatymi
producentami trunku.
Spojrzał na dom Perettiego. Otaczał go murek z piaskowca, na tyle niski, że Mac mógł bez trudu
obserwować budynek. Oparł się o samochód, skrzyżował ręce na piersi i się rozejrzał. Było bardzo
cicho. Ciszy nie mącił nawet warkot samochodu czy szczekanie psa. Trochę dalej przy drodze stało
obok siebie kilka domów. Willa Perettiego znajdowała się jednak na sporej działce samotnie. Na
lewo od niej lśnił turkusowo długi, wąski basen. Sam budynek był zbudowany w klasycznym stylu
z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, niski, z mnóstwem dużych okien połaciowych. Duża tablica
nad kutą żelazną bramą ostrzegała przed złym psem. Jakby na potwierdzenie tej groźby, wielka
drewniana buda wielkości szopy stała tuż przy drzwiach wejściowych, nad którymi paliła się
okrągła pomarańczowa lampa. Światło widać było również w oknach po obu stronach, jak się Mac
domyślał, holu, a także w pokoju, którego okna musiały chyba wychodzić na basen. Może Bruno
Peretti jednak był w domu.
Mac podszedł do bramy, nacisnął kciukiem i przytrzymał guzik brzęczyka. Nikt w środku nie
podniósł słuchawki, by spytać ze złością, co on, do cholery, wyprawia. Nie zaszczekał pies. Mac
obejrzał kamerę skierowaną wprost na niego i tabliczkę informującą, że obiekt jest monitorowany.
Nic tu nie zyska. Musiał spotkać się z tym facetem i zadać mu konkretne pytanie, a jego
odpowiedź, lub choćby tylko reakcja na nie, da Macowi wskazówkę, jaką rolę Peretti gra w tej
sprawie.
To dlatego Mac w końcu wylądował w Melvyn's gdzie, jak mu powiedziały osoby dobrze
poinformowane można było znaleźć Perettiego sześć wieczorów w tygodniu. Nikt nie miał pojęcia,
co Peretti robi siódmego wieczoru, Mac jednak był pewien, że nie poświęcał go na świętowanie
szabatu i modlitwę.
Mac zorientował się, że jego informatorzy nie mylili się co do Perettiego i baru, gdy zauważył
rottweilera siedzącego w srebrnej corvetcie. Pies wystawił przez otwarte okno pysk ze zwisającym
jęzorem i zerkał złowrogo przekrwionymi oczami. Mac spytał o niego faceta na parkingu i usłyszał,
że pan Peretti zawsze sam parkuje swój samochód, bo ma groźnego psa i nikt nie chce się do
niego zbliżać.
No pewnie, że nie mruknął Mac, omijając corvettę szerokim łukiem. Podszedł do gościnnych
drzwi Melvyn's zwieńczonych półokrągłą markizą.
Sala jadalna po prawej była niemal pełna. Nieźle jak na niedzielny wieczór, gdy zwykle nie ma
ruchu. W barze też było sporo gości. Peretti siedział przy kontuarze z kieliszkiem martini. Miejsca
po obu jego bokach były zajęte, więc Mac stanął za nim, skinął na barmana i zamówił colę light.
Nigdy nie pił alkoholu w pracy. Na końcu baru znajdował się niewielki parkiet, na którym dwie
dziewczyny kołysały się w takt melodii granej przez miejscowego pianistę. Mac stwierdził, że
muzyka jest całkiem niezła. Zawsze lubił lokale, gdzie ktoś śpiewał i grał na żywo. Takie bary miały
o wiele przyjemniejszą atmosferę i nie były tylko miejscem, gdzie wychylało się drinka po ciężkim
dniu.
Słysząc, że Mac zamawia colę, Peretti odwrócił lekko głowę. Zerknął na Maca kątem oka i na
powrót pochylił się nad swoim drinkiem.
Światło było przygaszone, drewniany blat stary i przyjemny w dotyku. Wiszące na ścianach
czarno białe zdjęcia z autografami przywoływały wspomnienia. Mac pomyślał, że to dobre miejsce,
by przywieźć tu Sunny w któryś weekend, gdy oboje będą mieli wolne.
A właśnie, o wolnym mowa. Blondynka z dużym siedzeniem, opiętym żółtymi korsarkami wstała
ze stołka obok Perettiego, zawołała swoją przyjaciółkę i wyszła. Mac musiał tylko wśliznąć się na
jeszcze ciepłe miejsce. Nie bardzo mu się ten manewr podobał i w ogóle wolałby być gdzie indziej.
Ale znowu przypomniał sobie smutne oczy Palomy de Ravel i to, że nie przyjechał tu na
odpoczynek.
Jak leci? spytał Perettiego, unosząc szklankę, by zamówić kolejną colę.
Dobrze.
Mac zastanawiał się, jak to możliwe, że tylko jedno słowo może zabrzmieć z włoskim akcentem.
Peretti nie odwzajemnił pytania, ale Mac i tak odpowiedział:
Mnie też.
Peretti gapił się przed siebie na butelki za barem.
Fajne miejsce ciągnął Mac.
Popularne.
Temu słowu towarzyszyło wzruszenie ramion, bardzo włoskie w wyrazie. Pogardliwe uniesienie
ramienia i skrzywienie warg.
Barman zauważył niemal pusty kieliszek Perettiego i bez pytania przygotował kolejne martini.
Gin Bombay z odrobiną wermutu plus dwie oliwki.
Peretti uniósł kieliszek i spojrzał na Maca.
Salute, colo light powiedział z szyderczym błyskiem w wąskich, jasnych oczach. W półmroku
baru Mac nie potrafił ocenić, jakiego są koloru. Peretti wyłowił oliwki z kieliszka i odłożył na
spodek, a potem odchylił głowę do tyłu, wypił spory łyk niemal czystego ginu i westchnął.
Mac pomyślał, że taki drink pewnie wali jak taran. Przypomniał sobie corvettę na parkingu i
zastanawiał się, czy pan Peretti zamierza sam jechać do domu tą piaszczystą krętą drogą, z doliną
pełną świateł po prawej i mrocznym zboczem po lewej. Właściwie miał nadzieję, że pies ma prawo
jazdy i potrafi prowadzić.
Peretti nadal gapił się wprost przed siebie.
Wiem, kim jesteś odezwał się, nie patrząc na Maca.
Mac kiwnął głową.
A ja wiem, kim ty jesteś. Więc pewnie nie ma potrzeby się sobie przedstawiać.
Peretti wyjął z kieszeni czarnej lnianej koszuli plik banknotów spiętych srebrnym klipsem i rzucił
pięćdziesiąt dolarów na kontuar.
Założę się o pięćdziesiątaka, że wiem też, po co tu jesteś.
Nie zakładam się powiedział Mac. Zwłaszcza gdy wszystko jest jasne. Skoro pan wie, po co
tu jestem, to może pomoże mi pan, udzielając informacji. Na przykład dlaczego nagle stara się pan
o opiekę nad pasierbicą, którą opuścił pan dwa lata temu.
Na przystojnej twarzy Perettiego, o wydatnych kościach policzkowych i takim samym groźnym
spojrzeniu jak u jego rottweilera pojawił się rumieniec. To był jedyny znak, że jest poruszony. Nie
dopił swojego drinka i nie warknął na Maca. Po prostu powiedział:
Panie Reilly, skoro wie pan
wszystko o moich sprawach, to właściwie nie ma potrzeby o niczym rozmawiać.
Mac wzruszył ramionami, naśladując pogardliwy gest Perettiego.
Peretti, tak naprawdę to chciałbym się dowiedzieć, czy zamordowałeś kochanka swojej żony.
Czy też faktycznie tylko zawiodły hamulce.
Peretti jednym szybkim ruchem wstał ze stołka i uderzył Maca pięścią. Ten zupełnie zaskoczony
osunął się na podłogę. Barman krzyknął na nich, a pozostali goście cofnęli się zaniepokojeni. W
tym momencie wpadł biegiem Mel, a chwilę później również gliny z Palm Springs.
I to by było tyle na dzisiaj powiedział Mac przez telefon do Sunny. Jechał w ciemności drogą
101 z powrotem do Los Angeles. Wiatraki przy drodze monotonnie mełły pustynne powietrze. Mac
miał podbite oko i potwornie obolałą szczękę. No, prawie dodał, przypominając sobie
wcześniejszy telefon prawnika Ravelów. Ten facet potrafi przywalić, to fakt rzucił, ostrożnie
dotykając twarzy.
Jednak Sunny tylko się roześmiała.
Pocałuję, jak wrócę, i zaraz przestanie boleć zapewniła.
Mac włączył kierunkowskaz i zmienił pas, by uwolnić się od ciężarówek, które w nocy panoszyły
się na całej autostradzie.
A kiedy to będzie? Miał swoje powody, by zapytać.
Zdaje się, że w poniedziałek wieczór.
Za późno powiedział.
Jak to za późno? Sunny wydawała się zdziwiona.
Za późno, bo wtedy będę już w Barcelonie.
Rozdział 21
Napa Valley, Kalifornia
W chwili gdy zadzwonił Mac, Sunny leżała w łóżku w małym, zielono białym pokoju w
niewielkim, poleconym przez kogoś hoteliku, który okazał się zdumiewająco przytulny. Tym razem
zostawiła Tesoro w domu. A właściwie w domku na plaży, gdzie opiekował się nim Roddy. Z
pokoju wychodziło się przez szklane drzwi na balkon z widokiem na porośnięte trawą wzgórze oraz
chiński bez, targany wieczornym wiatrem. Wszystko oświetlał księżyc niemal w pełni. Ze względu
na ten czarowny widok Sunny zostawiła zasłony niezasłonięte, nie mogła go jednak teraz
podziwiać, bo miała na oczach kaszmirową maseczkę i do kompletu na nogach skarpetki do
spania. Różowe, jakżeby inaczej. Gwiazdkowy prezent, który kupił jej w Rzymie bezrobotny
obecnie aktor, gdy jeszcze miał pieniądze po zagraniu w epickim fresku produkcji Cinecitta
niewielkiej roli, polegającej na noszeniu togi i napierśnika i robieniu groźnej miny. Narzekał
później, że potrzebuje zastrzyków z botoksu, by wygładzić niemal trwałe zmarszczki, które mu się
zrobiły po tych grymasach. Zastanawiał się nawet, czy nie powinien rachunkiem za zastrzyki
obciążyć producentów filmu. Niemal się obraził, gdy Sunny go wyśmiała.
Gdy Sunny była w łóżku sama, zawsze tęskniła za Makiem. Marzły jej też stopy, więc skarpetki
bardzo się przydawały. Maseczka działała kojąco na zmęczone oczy, jednak sen nie nadchodził.
Dlatego jeszcze nie spała, gdy zadzwonił Mac.
Zerwała maseczkę z oczu i gwałtownie usiadła, gdy Mac powiedział: w Barcelonie.
Jutro!? krzyknęła. Chyba żartujesz. Spojrzała w osłupieniu na oświetlone księżycem
drzewo. Wiatr zaczął się wzmagać, gałęzie tłukły o okno. Nagle zaniepokojona zastanawiała się,
czy w tym przytulnym hoteliku są inni goście, czy też jest sama, tak jak Janet Leigh w Psychozie.
Barcelona? powtórzyła, czując, jak ogarnia ją samotność. Oblało ją gorąco, skutek
kilkakrotnego próbowania ostatniego rocznika jej klienta. Cabernet, które okazało się całkiem
niezłe, choć Sunny na ogół wolała białe wino. Oczywiście swojemu klientowi nigdy by tego nie
powiedziała, dlatego usłyszał, że jego czerwone wino jest wspaniałe. A ponieważ właśnie zdobyło
dziewięćdziesiąt cztery punkty na liście Roberta Parkera, najwyraźniej było to zgodne z prawdą. I
to jej zdolności promocyjne sprawiły, że wino z anonimowego stało się znane. A przynajmniej
zaczynało być znane, ale przecież każdy musi od czegoś zacząć. A Mac tu mówi o Barcelonie.
A co z Mauritiusem? spytała.
A co z rzeką Rogue? odparł.
W poniedziałek ty będziesz w Barcelonie.
A ty nadal będziesz w Napa Valley.
Zapominasz, że w poniedziałek wracam.
A ja w środę.
Zaświtała nadzieja. Już niemal widziała plażę z bielutkim piaskiem i krystaliczny Ocean Indyjski.
Moglibyśmy wyjechać w czwartek...
Spakuj namiot, kotku.
Macu Reilly, nigdy, przenigdy nie spałam w namiocie. I teraz też nie zamierzam.
Dlaczego nie?
W jego głosie usłyszała śmiech.
Bo stopy mi marzną, a nie zgadzam się, żebyś mnie zobaczył w tych idiotycznych różowych
skarpetkach do spania.
Zawsze możesz je zdjąć...
W głosie Maca zabrzmiał sugestywny ton. Sunny mimo wołi zachichotała. Okropnie za nim
tęskniła. Choć pewnie byłby zszokowany bałaganem, który udało się jej zrobić w pokoju.
Rozpakowanie w jej wersji sprowadzało się do wyjęcia ubrań z walizek i rozwieszenia na stołach i
krzesłach, by mogła wszystkie widzieć. Niebieska sukienka, którą miała dziś na sobie, leżała na
podłodze, tam gdzie zmęczona zrzuciła ją godzinę temu. Koronkowe majteczki i biustonosz
wyznaczały szlak pod prysznic. Otoczona mgiełką pachnącego olejku Sunny rzuciła się na łóżko,
okropnie stęskniona za Makiem. W głowie się jej kręciło od mnóstwa wypitego czerwonego wina.
Nie, nie po prostu czerwonego wina, poprawiła się w myślach. Przecież reprezentowała producenta
wina. To było cabernet sauvignon.
Zapomniałeś zapytać rzuciła z lodowatą nutą w głosie. Taki jesteś zajęty swoimi sprawami,
podbitym okiem i bolącą szczęką. Tak, dziękuję, dzisiejsza prezentacja nowego rocznika mojego
klienta poszła bardzo dobrze. Zgromadzonym najwyraźniej bardzo smakowało i zdaje się, że udało
mi się zyskać dla niego cennych przyjaciół w mediach.
Zauważyłem, że dobre czerwone wino zawsze zyskuje przyjaciół powiedział Mac. A
tymczasem, kotku...
A tymczasem... Sunny wyciągnęła się na poduszkach i przycisnęła telefon do ucha, żałując,
że Mac jest tak daleko.
Tymczasem lepiej przekażę ci ostatnie wieści w sprawie Ravelów powiedział. Matrona
twierdzi, że Bibi musi być odnaleziona. Uważa, że to ja jestem najlepszym człowiekiem, by ją
odnaleźć.
A jesteś?
Zawahał się.
Nie wiem, być może nie. Ale zaraz zaczynam myśleć o lęku w oczach tej małej i o tym draniu
Perettim, który chce zyskać nad nią opiekę, by mógł dostać w swe łapy jej majątek. I wtedy
wydaje mi się, że jednak tak.
Dasz zatem matronie szansę.
Sunny niemal widziała, jak Mac wzrusza ramionami. Usłyszała głośne trąbienie klaksonu
ciężarówki i przekleństwo Maca.
Dranie wymamrotał. Te typy w tirach myślą, że droga należy do nich. Wyprzedzają na
trzeciego i to na autostradzie, wyobrażasz sobie?
Sunny wolała sobie nie wyobrażać.
Chcę tylko, byś powiedział: Sunny Alvarez, chcę z tobą uciec rzuciła. Wszystko jedno gdzie,
byle nie nad rzekę Rogue, po pas w pstrągach tęczowych.
Roześmiał się szczerze, serdecznie.
Tęsknię za tobą, kotku szepnął.
Zamknęła oczy, słuchając, jak Mac mówi jej, jak bardzo za nią tęskni, tak, chce z nią uciec,
Mauritius brzmi coraz ciekawiej...
Chociaż Hiszpania też może się okazać nie najgorszym miejscem na wakacje dodał w
zamyśleniu. Gdyby sprawy przybrały inny obrót.
Sunny wstała i podeszła do okna. Zasunęła zasłony, ogradzając się od gałęzi tłukących nerwowo
o okno, księżyca i nocy.
Drań szepnęła i usłyszała jego śmiech. Powiedział dobranoc. I że ją kocha.
Rozdział 22
Na lotnisku w Los Angeles miła pani na stanowisku odprawy dla pasażerów z biletem w
pierwszej klasie uśmiechnęła się do Maca z rozbawieniem.
Panie Reilly, wygląda na to, że tym razem pan przegrał powiedziała, podając mu kartę
pokładową.
To tylko draśnięcie zbagatelizował ranę. Szkoda, że nie widziała pani tamtego faceta.
Pochyliła się do niego, z łokciami na pulpicie.
Założę się, że nie wyglądał tak dobrze jak pan.
Gorzej. Mac pomachał jej i się odwrócił. I zaraz się cofnął. Prawdę mówiąc, wyszedł z tego
bez szwanku. Nawet go nie tknąłem.
Nie szkodzi rzuciła ze śmiechem. Najlepszy zawsze w końcu wygrywa.
Miejmy nadzieję odparł Mac.
Facet z odprawy paszportowej zmierzył go wzrokiem z góry na dół, przyjrzał się jego zdjęciu w
paszporcie, potem spojrzał na niego i znów na zdjęcie, a potem sprawdził dane w komputerze.
W porządku, dziękuję powiedział w końcu, oddając paszport i kartę pokładową. Miłej
podróży.
Mac zdjął buty i pasek ze srebrną sprzączką z piękną głową mustanga, wyjął portfel i drobne z
kieszeni, zdjął zegarek, starego stalowego timexa i wraz z butami i bagażem podręcznym umieścił
w plastikowej kuwecie. Przeszedł przez bramkę, pod czujnym okiem trzech mężczyzn w
mundurach, którzy szybkim gestem wezwali kolejnych dwóch.
Posiłki, pomyślał Mac i westchnął, unosząc ręce na boki, gdy jeden z nich sprawdzał go
czujnikiem.
Skąd to podbite oko?
Mężczyzna spojrzał na niego obojętnie. Ku swemu zaskoczeniu Mac poczuł się winny.
Nie spodobałem się facetowi w barze powiedział.
Oddał mu pan?
Nie.
A trzeba było, panie Reilly. Facet wyszczerzył się w uśmiechu i Mac zorientował się, że
specjalnie go przytrzymali.
Następnym razem na pewno nie odpuszczę obiecał i przybił piątkę.
Zatrzymał się, by rozdać autografy w niewielkim tłumie, który zdążył się już zebrać. Potem
szybko skierował się do poczekalni i zamówił piwo stella artois, importowane z Europy, żeby się
wczuć we właściwe klimaty i zadzwonił do Sunny. Niestety, odezwała się tylko poczta głosowa.
Jestem na terminalu Toma Bradleya powiedział. Niestety, bez ciebie. Chciałem ci tylko
powiedzieć, że żałuję, że nie lecę na Mauritius. Razem z tobą. Kocham cię, Sunny Alvarez. Nie waż
się mnie więcej zostawiać. I nie mów mi, że to ja zostawiam ciebie, bo nie będzie mnie tylko dwa
dni. Ze względu na różnicę czasu, być może zrobi się z tego trzy, ale potem zabiorę cię na wakacje
przerwał na chwilę i dodał: Przyrzekam.
Wiele godzin później, po międzylądowaniu w Atlancie, steward z pierwszej klasy w samolocie do
Barcelony przygotował Macowi okład z lodu na oko i jima beama z lodem.
To dobry zestaw skomentował Mac znużony.
Okład sprawił, że oko przestało boleć. A przynajmniej zostało znieczulone. Też dobrze. Sącząc
burbona, Mac dorzucił swój ból jako kolejny kamyk do ogródka byłego męża Bibi, co sprawiło, że
zaczął się też zastanawiać, jaka naprawdę była mama Palomy.
Dziwne, ale nikt już nie mówił o Bibi jako o kobiecie, tylko o jej dziecku, o morderstwach, jej
kochanku i mężu Włochu i że zniknęła dwa lata temu. Jedyne, czego Mac mógł się dowiedzieć o
Bibi, to prawda zawarta w jej muzyce. Oczywiście Mac znał twarz Bibi z tysięcy zdjęć. Spokojną
twarz kobiety kierującej własnym życiem, panującej nad emocjami, z uśmiechem wystudiowanym
do zdjęcia. Z fotografii patrzyły na niego jasne, zielonkawe oczy, zapewne skrywające prawdziwe
uczucia pod na wpół opuszczonymi powiekami.
Z okładem z lodem przyciśniętym do oka, popijając burbona, Mac zastanawiał się nad
ewentualnością, że Bibi Fortunata jednak popełniła oba morderstwa.
W końcu była klasycznym przykładem zdradzonej kobiety. Gwiazda publicznie upokorzona przez
kochanka i najlepszą przyjaciółkę. W takiej sytuacji wszystko mogło się zdarzyć. I zdarzyło się.
Poza tym, jeśli Bibi Fortunata rzeczywiście dokonała morderstw, za które jej nigdy nie skazano, to
miała wszelkie powody, by zniknąć, a tym bardziej zostawić swoją córkę. Kobieta, zwłaszcza
sławna, nie mogła tak po prostu ulotnić się, jeśli ciągnęła z sobą dziecko. Mogła zmienić swój
wygląd, ale nie dziecka. A poza tym dzieci są gadatliwe. Sprawa morderstwa była nadal otwarta,
co oznaczało, że w każdej chwili istniała groźba znalezienia przez policję nowych dowodów
łączących Bibi ze zbrodnią.
Mac dopił alkohol, podziękował za posiłek, oddał pustą szklankę i rozłożył fotel. Przyciskając lód
do oka, zapisał sobie w pamięci, by, jak tylko wyląduje w Barcelonie, spytać Leva, czy zna jakieś
plotki, dlaczego Bibi wyszła za Perettiego. Lev miał do czynienia z ludźmi, dla których takie historie
były chlebem powszednim, i wiedział wszystko o wszystkich.
Mac zdjął okład i z trudem zamknął oczy. Miał za sobą długie dwadzieścia cztery godziny. Zaczął
od Palm Springs, a teraz znajdował się gdzieś nad Atlantykiem. Rozmyślał o Barcelonie i matronie,
gdy zmorzył go sen.
Na lotnisku El Prat w Barcelonie urzędnik imigracyjny przyglądał mu się podejrzliwie. Mac
zaczynał się już do tego przyzwyczajać. Czekał cierpliwie, gdy tamten sprawdzał jego paszport,
potem obejrzał jego twarz i podbite oko. Znów sprawdził paszport i twarz.
Czym się pan zajmuje? spytał urzędnik.
Pracuję w telewizji.
Nie zamierzał się zagłębiać w szczegóły swojej pracy jako detektywa. Głowa mu pękała z bólu.
Zaczynał żałować, że wypił burbona w samolocie.
Urzędnik w końcu podstemplował paszport i machnął na pożegnanie. Mac ruszył dalej, ale za
chwilę został zatrzymany na kontroli celnej. Zdał sobie sprawę, że z powodu podbitego oka tak
będzie za każdym razem. Oddał do przejrzenia małą torbę Tumi. Zmieściło się w niej wszystko,
czego potrzebował na parę dni. Potem zjawiła się ochrona z psem, który bez entuzjazmu obwąchał
mu nogi i torbę i w końcu pozwolono mu odejść.
Witamy w Barcelonie, pomyślał Mac, zastanawiając się, czy ta podróż w ogóle była potrzebna.
Niewysoki, ciemnowłosy mężczyzna w ciemnych okularach, ubrany w granatowy garnitur w
prążki, trzymał w rękach tabliczkę z nazwiskiem Maca. Najwyraźniej od razu rozpoznał Maca, bo
ruszył mu pospiesznie na spotkanie.
Panie Reilly odezwał się, starannie akcentując słowa. Felix Montrin, prawnik rodziny
Ravelów. Rozmawialiśmy przez telefon.
Oczywiście. Mac uścisnął mu rękę. To miło, że pan po mnie wyszedł.
Marquesa de Ravel specjalnie poprosiła mnie, bym pana powitał i bezpiecznie dowiózł do
hotelu.
Bezpiecznie? Grozi mi jakieś niebezpieczeństwo, o którym nie wiem?
Nie, nie, nic takiego. Tyle tylko, że matrona nie chciała, żeby pan musiał czekać na taksówkę,
a poza tym ruch uliczny w Barcelonie jest okropny, chyba że zna się drogę. Ona po prostu zadbała
o pana wygodę.
To miłe z jej strony. Mac zachowywał się równie uprzejmie i oficjalnie jak prawnik. Wsiedli do
samochodu. Montrin ruszył z impetem przez zatłoczone ulice, zupełnie nie dbając o ich
bezpieczeństwo. Po drodze wskazywał różne pomniki i budynki. Mac zaczął podejrzewać, że gdyby
wziął taksówkę, miałby większe szanse dotrzeć cało do hotelu, niż jadąc z seńorem Montrinem.
Ten człowiek najwyraźniej oczekiwał, że wszyscy ustąpią mu drogi i właściwie tak się działo. Mac
pomyślał, że chyba mógłby się czegoś nauczyć od seńora Montrina. W końcu dojechali w okolice
Ramblas i zatrzymali się przed hotelem Meridien.
Seńor Montrin oznajmił mu, że matrona będzie go oczekiwać o szóstej wieczorem. Samochód
przyjedzie po niego za dziesięć szósta.
Mają państwo wiele do omówienia dodał, wysiadając z samochodu, by uścisnąć Macowi rękę.
A pan nie będzie nam towarzyszył? zdziwił się Mac. Myślał, że prawnik będzie chciał
uczestniczyć we wszelkich rozmowach, choćby po to, by się upewnić, że matrona, jak ją
pompatycznie ów człowiek nazywał, nie posunie się za daleko i nie zaoferuje Macowi za
odnalezienie Bibi kilku milionów.
Matrona upierała się, żeby porozmawiać z panem w cztery oczy.
Oczywiście prawnik nie był z tego zadowolony. Mac nie miał o to do niego pretensji. Matrona
najwyraźniej była kobietą o silnej woli, przyzwyczajoną do stawiania na swoim.
Apartament w hotelu był przestronny. Okna wychodziły na ruchliwą Ramblas, ale, dzięki Bogu,
były dźwiękoszczelne. W pokoju na Maca czekała butelka jego ulubionego burbona, a także
ciemnego rumu. Na karcie napisano „Z najlepszymi życzeniami od Marquesy de Ravel". Obok stała
misa z owocami i talerz świeżych churros, posypanych cukrem z cynamonem.
Mac wyjął iPhone'a i wysłał mejla do Leva, prosząc o wszelkie możliwe informacje na temat
związku Bibi z Perettim. W postscriptum zapytał, czy Lev wie. dlaczego Bibi miała kochanka.
Przecież była mężatką dopiero od roku.
Kierowany poczuciem winy, że zostawił Sunny, Mac zrezygnował z pomysłu biwaku nad rzeką
Rogue i z pstrągów. Wysłał mejla do Roddy'ego z prośbą o sprawdzenie lotów na Mauritius. A w
ogóle, do cholery, gdzie ten Mauritius jest?
Mac zrzucił ubranie, wszedł pod prysznic i poczekał, aż spłynie z niego zmęczenie podróżą. Po
pięciu minutach zakręcił wodę i obejrzał się w lustrze. Poklepał się po płaskim brzuchu, przeczesał
włosy palcami i jęknął na widok zsiniałego oka. Pewnie nie wypada wkładać ciemnych okularów na
spotkanie z matroną, ale nie miał wyjścia.
Owinął ręcznik wokół bioder, zerknął na duże, miękkie białe łoże i pożałował, że nie ma z nim
Sunny. Opadł na kanapę, ugryzł churro i sprawdził iPhone'a. Przyszedł mejl od Leva.
„Najwyraźniej Bibi była samotna" to w odpowiedzi na postscriptum Maca. „Peretti pojawił się
we właściwym momencie. Dlaczego kobiety, gdy jest im ciężko, zawsze wybierają najgorsze typy?
Podobno nie pociągała go seksualnie. Nie pytaj mnie dlaczego, może rajcowało go co innego. Mam
tylko nadzieję, że nie małe dziewczynki. Podobno ten kochanek, Waldorf Carlyle, był niezły w
swym fachu. Cóż, wystarczy sprawić, by kobieta poczuła się kobietą, i już jest szczęśliwa. Kto by
pomyślał, że przy całym swoim talencie, sławie i pieniądzach Bibi będzie potrzebować taniego
ogiera. Ale Carlyle był na miejscu, chętny i napalony na nią. To wszystko, co wiem. Jakby co,
odezwę się".
Mac zjadł kolejnego churro. Hm, Bibi była samotna, niezaspokojona i na skraju wyczerpania
emocjonalnego. To nie przemawiało na jej korzyść.
Wysłał do Leva mejla z podziękowaniem. Miał ochotę zadzwonić do Sunny, ale zrezygnował ze
względu na dziewięciogodzinną różnicę czasu. Napisał tylko mejla: „Straszny tutaj ruch. Nic nie
tracisz, poza moim towarzystwem. Kocham cię".
Zadzwonił do recepcji i zamówił budzenie na piątą. Potem padł na wielkie białe łoże i
natychmiast zasnął.
Gdy zadzwonił telefon, Mac wstał wypoczęty. Ponownie wziął prysznic, ubrał się w czyste dżinsy
i z szacunku dla matrony białą lnianą koszulę. Włożył czarną skórzaną kurtkę i przeczesał włosy
palcami. Nie chciał patrzeć w lustrze na swoje oko, więc tylko nałożył czarne okulary i zjechał
windą do holu.
Panie Reilly, samochód Marquesy już na pana czeka poinformował go kierownik hotelu.
Mac podświadomie spodziewał się jaskrawożółtego starego rolls royce'a, jak w filmach z lat
pięćdziesiątych, ale zobaczył terenowe bmw 5, czarne i lśniące, bez śladu kurzu mimo gęstego
ruchu ulicznego w Barcelonie.
Seńor Reilly. Kierowca, chudy chłopak, na widok Maca stanął na baczność. Gestem pełnym
kurtuazji otworzył tylne drzwi.
Dzięki, ale usiądę z tobą z przodu. Mac obszedł samochód i usiadł obok kierowcy. W środku
pachniało jakimiś kwiatowymi perfumami.
Kierowca powiedział, że ma na imię Carlos i że dzieli ich tylko kilka minut drogi od domu, w
którym rodzina de Ravelów żyła od dwóch wieków.
Tłocznia win, po naszemu bodega, jest oczywiście jeszcze starsza dodał.
Mac zastanawiał się, czy uda mu się zobaczyć winnicę, która dzięki matronie w ostatnich kilku
latach pomnożyła majątek tej rodziny. Nie żeby tego potrzebowali. Mac spojrzał na wysoki
kamienny dom, gdy samochód mijał żelazną bramę otworzoną przez starego człowieka o mocno
pomarszczonej twarzy, w jaskrawoniebieskim berecie na głowie.
W służbie Ravelów przez całe życie, pomyślał Mac. W tej rodzinie właśnie to było ważne:
majątek, pozycja i tradycja. Oby Marquesa de Ravel podtrzymała ten wizerunek.
Masywne drewniane drzwi były uchylone. Kierowca wysiadł i gestem zachęcił Maca, by wszedł
po schodach. Otworzył szeroko drzwi i wprowadził Maca do środka. Potem grzecznie powiedział
Buenas noches, seńor i wyszedł, zostawiając Maca samego.
Mac zdumiał się, że nie powitał go lokaj ani nawet pokojówka w uniformie. Po lewej miał, jak
przypuszczał, paradny salon, pełen kanap obitych brokatem i kryształowych lamp. Po prawej
jadalnię z długim stołem nakrytym do uroczystej kolacji dla dwudziestu osób, ze złotymi
półmiskami, żółtymi talerzami, kieliszkami na wysokich nóżkach i szklankami w kolorze bursztynu.
Przy każdym nakryciu leżała jasnożółta lniana serwetka. Przez środek stołu biegła płytka,
pozłacana rynienka wypełniona ziołami. Mac wyczuł zapach bazylii. Gotów był się założyć, że stary
Juan Pedro ze swoją matroną urządzali tu niezłe przyjęcia.
Spojrzał w górę schodów na bliźniacze fantazyjne loże teatralne z zasłonami z wyblakłego
różowego aksamitu, zwieńczone pozłacanymi amorkami dmącymi w trąbki. Spodziewał się raczej
hiszpańskiego domu typowego dla starszego małżeństwa, z ciężkimi, ciemnymi meblami, niskim
belkowaniem i zasuniętymi zasłonami. A zobaczył operetkę, teatralne dekoracje. To wszystko było
tak nieprawdopodobne, że aż się uśmiechnął.
Nadal nikt nie wyszedł mu na spotkanie. Mac pomyślał z niepokojem o słowach Montrina, że
matrona zadbała, by dotarł bezpiecznie. „Bezpiecznie". Co to miało znaczyć? Czy tutaj czaiło się
jakieś niebezpieczeństwo?
Nagle zniecierpliwiony przeszedł przez hol na tył domu. Jego kroki wybijały głośny rytm na
marmurowej posadzce. Dom sprawiał wrażenie pustego, jakby nikt w nim nie mieszkał.
Na końcu holu otwarte drzwi wiodły do kuchni. Miedziane rondle połyskiwały na wieszaku nad
stojącym na środku stołem. Po lewej Mac zobaczył kolejne drzwi. Zaciekawiony otworzył je i
zajrzał do środka. To tu najwyraźniej toczyło się życie, tu biło serce domu. Na kanapach widoczne
były zagłębienia. Na oparciu jednej z nich wisiał sweter, na siedzisku leżała złożona gazeta,
czekając, aż ktoś ją przeczyta. Okna balkonowe wychodziły na dziedziniec, na którym sennie
pluskała niewidoczna fontanna. Dwie ściany zajmowały półki z książkami. Ciekaw de Ravelów, Mac
podszedł bliżej, by się im przyjrzeć.
Z pochyloną głową przeczytał tytuły. Oprócz hiszpańskich, także angielskie i francuskie.
Najwyraźniej Ravelowie mieli międzynarodowe upodobania.
Usłyszał za sobą lekkie kroki i poczuł ten sam co w samochodzie delikatny kwiatowy zapach.
Wyprostował się i odwrócił.
Stała w otwartych drzwiach, ubrana w czerwoną sukienkę. Patrzyła na niego. Uśmiechnęła się na
widok jego podbitego oka. Tamtego wieczoru, gdy spotkali się po raz pierwszy, też miał podbite
oko.
Mac Reilly powiedziała matrona. Niewiele się zmieniło, prawda?
Niewiele, Lorenzo przyznał Mac.
Rozdział 23
Gdy się poznali, nazywała się Lorenza Machado. Miała dziewiętnaście lat i była apetyczna jak
dojrzała brzoskwinia. Mówiła z silnym hiszpańskim akcentem. Dzięki temu jej słowa „kocham cię,
och, jak ty to cudownie robisz... tak mi dobrze... chcę znów to poczuć" brzmiały szczególnie
zmysłowo w uszach młodego detektywa. Lorenza miała ciemne oczy, które obiecywały radość
życia, i uśmiech, który śnił się Macowi po nocach przez następne lata. Zakochał się w jednej chwili,
bez pamięci. Lorenza powiedziała, że ona też.
To się wydarzyło w Miami, w klubie Havanita. Parna noc na Florydzie, niska salka kryta
palmowymi liśćmi i dziedziniec oświetlony pochodniami. Zajęte stoliki, kelnerzy niosący ponad
głowami tańczących tace pełne mocnych drinków z rumem, zespół złożony z zabójczo przystojnych
Kubańczyków i Portorykańczyków latynoskimi rytmami wprawiał w ruch rozgorączkowane ciała na
parkiecie. Powietrze zdawało się drgać wokół Maca, gdy stał oparty o bar, popijając colę. Miał
dwadzieścia trzy lata i stawiał pierwsze kroki w zawodzie detektywa. Jego podbite oko było
pozostałością po bójce parę wieczorów temu. Miał przydługie włosy, ciemnoniebieskie oczy
przyprawiające kobiety o szybsze bicie serca i pięknie umięśnione ciało, w czym nie było
najmniejszej jego zasługi. Kobiety zauważały go, gdziekolwiek się pojawił, i zlatywały się jak
muchy do miodu, przyciągane jego wyglądem młodego twardziela.
Mac miał za sobą przelotne miłostki, a także kilkutygodniowy romans z kobietą po czterdziestce,
szukającą pociechy po zdradzie męża, ale nigdy dotąd się nie zakochał.
Lorenza Machado wyglądała oszałamiająco w krótkiej sukience z czerwonego szyfonu, falującej
wokół nóg, gdy tańczyła boso z przystojnym, seksownym Kubańczykiem, który nie odrywał od niej
oczu. Mężczyzna miał 1 wielkiego złotego rolexa zapiętego na rękawie białej, szytej na miarę
koszuli. Jego kosztowny mercedes kabriolet stał zaparkowany przez dobrze opłaconego boja tuż
przy I wyłożonym czerwonym dywanem wejściu do klubu.
Lorenza na chwilę spojrzała Macowi w oczy. Zawahała się, pomyliła krok i omal nie upadła.
Przystojny Kubańczyk przytrzymał ją, zaśmiał się i zaproponował następnego drinka.
Ja nie piję zaprzeczyła, zerkając na Maca. Nadal się w nią wpatrywał.
Znalazła jakąś wymówkę, przecisnęła się przez tłum tańczących i stanęła przed Makiem.
Miał wrażenie, że uderzył w niego piorun.
Nie wiedziałem, co to znaczy się zakochać, dopóki cię nie ujrzałem. To były pierwsze słowa,
które do niej wypowiedział. Płynęły z serca.
Uśmiechnęła się miękko i zmysłowo, potem wyciągnęła rękę i dotknęła jego podbitego oka.
Pobricito powiedziała, a jej przyjemny głos był pełen współczucia.
Pożerał ją wzrokiem.
Masz gorące oczy szepnęła, bo nigdy dotąd mężczyzna nie pożerał jej wzrokiem.
Tylko dla ciebie odparł.
A potem ujął jej dłoń i poprowadził z powrotem na parkiet. Objął ją, przyciągnął do siebie i
przytrzymał w talii. Nie odrywał od niej oczu. Odchyliła się lekko i patrzyła na niego, gdy kołysali
się w rytm cichej, romantycznej kubańskiej piosenki. Nie zwracali uwagi na tańczące wokół pary,
na kelnerów niosących w górze tace, na przystojnego mężczyznę, z którym Lorenza tańczyła i
flirtowała zaledwie kilka minut wcześniej.
Mac przesunął dłońmi po jej plecach, dotknął delikatnego karku, muskanego w tańcu przez jej
gęste czarne włosy. Poczuł jej ciepło, kropelki potu. Pochylił się do niej, przysunął twarz blisko jej
ucha. Czuł zapach jej kwiatowych perfum i skóry.
Zakochałem się w tobie szepnął, by tylko ona go usłyszała poprzez łagodne, hipnotyzujące
rytmem dźwięki trąbek i gitar.
Rozluźniła się w jego ramionach, miękka i zmysłowa. Opuściła głowę.
Tak powiedziała tak cicho, że Mac z trudem ją słyszał. Ale zrozumiał. Miłość spadła na nich
oboje.
Skąd jesteś? spytał, nadal trzymając ją za rękę.
Z Gainesville odparła.
Wpatrywał się w nią zdumiony, a potem się roześmiał.
Myślałem, że odpowiesz: „Z nieba" rzucił.
Nie. Właśnie dlatego jestem tu, w Miami. Uciekłam z college'u.
Mac raz czy dwa przejeżdżał przez Gainesville. W miasteczku zbudowanym na bagnach
północnej Florydy oprócz uniwersytetu nic więcej nie było. Zrozumiał. Nie czuła się tam dobrze.
Patrzyła na ich splecione ręce. Zdawało się, że przepływa między nimi prąd elektryczny. Był tak
silny, że niemal przybrał barwę. Niebieską.
Studiuję na drugim roku dodała. Tęsknię za domem. Tu, w Miami, lepiej się czuję. Jedzenie,
ludzie, muzyka. Bliżej mi tu do rodziny w Hiszpanii.
Mac, który właściwie wychowywał się sam na ulicach | North End, podejrzanej dzielnicy Bostonu,
żałował, że nie ma rodziny, za którą mógłby tęsknić. Nagle jednak nie miało to znaczenia. Spytał,
jak ma na imię, wymienił własne.
Potem, tak jakby był w liceum, zapytał:
Będziesz moją dziewczyną?
Oczywiście odparła.
I tak się stało. Przez trzy namiętne miesiące, odurzona miłością i seksem, jeździła tam i z
powrotem na Florydę, by z nim być. Mac jednak bardzo się angażował w swoją pracę, a jako
młody detektyw musiał zawsze być pod telefonem. Dostawał dużo zleceń, jego czas nie należał do
niego.
Ostatecznie właśnie to spowodowało koniec ich romansu, choć ich miłość nie zgasła.
Będzie trwała wiecznie przyrzekli sobie nawzajem.
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy powiedziała, ze smutkiem pakując kilka swoich
drobiazgów w tanim mieszkaniu Maca, bynajmniej nie z widokiem na ocean, tylko na
prowizoryczny parking zastawiony toyotami corolla i starymi półciężarowymi fordami, z których
jeden należał do Maca.
Lorenza została wezwana przez rodzinę z powrotem do Hiszpanii, a konkretnie na Majorkę, gdzie
od dzieciństwa wychowywano ją na młodą damę. „A przynajmniej próbowano", powiedziała mu
kiedyś z cichym chichotem, leżąc bezwstydnie naga w jego ramionach, gdy skończyli się kochać
trzeci raz tamtej nocy. Noce wtedy były takie długie, pełne wzajemnych pragnień i uczuć, tak
zmysłowe i gorące, że nie mogli się sobą nasycić.
Ale wszystko się skończyło. Nie wytrzymali presji swojej młodości, jej rodziny i jego ambicji.
Miłość, jaką wtedy poznali, skończyła się, choć pozostała w sercu Maca jako cudowne
wspomnienie. Tak jak w sercu Lorenzy.
Oboje zdawali sobie sprawę, że taka młodzieńcza miłość już się nigdy nie powtórzy. Ale
pozostanie w pamięci. Lorenza była nie tylko pierwszą, ale też jedyną prawdziwą miłością Maca.
Dopóki nie spotkał Sunny.
Rozdział 24
Barcelona
I co? powiedziała nowa Lorenza. Stała przed nim bosa, w sukience z czerwonego szyfonu,
tak samo jak wtedy, gdy spotkali się pierwszy raz w Havanicie. Pocałujesz mnie?
Ze względu na stare dobre czasy?
Lorenza skrzyżowała ręce na piersi, przechyliła głowę na bok i spojrzała mu głęboko w oczy.
Mac, minęło ponad dwadzieścia lat, a ty nadal pamiętasz stare dobre czasy?
O tak, pamiętał. W tej czerwonej sukience, w miękkim świetle wieczoru mogłaby być tamtą
dziewczyną, którą znał dawno temu. Nadal była szczupła. Twarz, jej powód do narzekania, że jest
zbyt okrągła, nadal była gładka. W dużych, ciemnych oczach, które zawsze przypominały mu
dworskie portrety Goi. wciąż tlił się nieposkromiony ogień. Z chmurą ciemnych włosów upiętych po
bokach szylkretowymi grzebieniami, wyglądała jak rasowa Hiszpanka.
Nie muszę się bardzo starać, by pamiętać odparł z prostotą. Nigdy mnie nie opuściłaś.
Podeszła do niego, wyciągając rękę. Ujął ją obiema dłońmi.
Powiadają, że pierwsza miłość to ta, którą pamiętasz do końca życia powiedziała.
Racja. Masz jednak nade mną przewagę, bo się mnie spodziewałaś.
Roześmiała się.
Skoro tak dobrze mnie pamiętasz, czy nie przyszło ci do głowy, że Hiszpanka o imieniu
Lorenza, kobieta, która nawiązała z tobą kontakt, to tamta Lorenza? Tobie, słynnemu
detektywowi?
Myślałem tylko o tym, że jesteś babką Palomy. Głową rodziny.
Przyszywaną babką. Wyszłam za mąż za dziadka Palomy.
Juana Pedra de Ravela.
Nadal trzymali się za ręce.
Ludzie uważają, że wyszłam za niego dla pieniędzy i pozycji. To nieprawda. Bardzo go
kochałam.
Jestem tego pewien.
Kochałam go, ale nie tak jak ciebie, Mac. Ta miłość była inna, ale równie cudowna.
Cieszę się.
Lorenza wsunęła się w jego ramiona i pocałowała go. Czas się zatrzymał.
Zapach jej perfum, lilii tygrysiej i ambry, uderzył mu do głowy. Ją ogarnął lekko cytrusowy
zapach jego skóry. Jak powrót do raju, młodość odzyskana w jednym, długim uścisku. Czuł pod
dłońmi jej żebra, tak jak wtedy, gdy obejmował ją na parkiecie, miękki ruch ciała, gdy w końcu
cofnęła usta i odchyliła się, by spojrzeć mu w oczy.
Mac, nie zmieniłeś się szepnęła. Nawet oko masz podbite jak wtedy. Zawsze wplątywałeś
się w kłopoty, jeszcze zanim cię poznałam.
I powód był ten sam rzucił. Wdałem się w barze w bójkę z pewnym facetem.
Z pewnością ważny powód.
Poszło o Bibi powiedział. To był jej mąż.
W mgnieniu oka przeszłość zniknęła. Lorenza odsunęła się, cofnęła o krok i znów skrzyżowała
ręce na piersi.
Ach, tak, Bibi westchnęła. Dziwne, że to właśnie sławna córka mojego męża połączyła nas
na nowo, prawda?
Pomyślała, jak dziwne są ścieżki losu. Wierzyła, że los nie pozostawia niczego przypadkowi. Los
był właściwie przeznaczeniem. A Mac się nie zmienił... Był taki sam, och, taki sam...
Pokręciła głową, by uwolnić się od tych myśli, i zebrała się w sobie.
Zapominam o dobrych manierach rzuciła lekko. Nawet nie zaproponowałam ci nic do picia.
Chodź.
Poprowadziła go przez hol do dużej kuchni, której duże kwadratowe okna wychodziły na
zaniedbany ogród. Chwasty i wysokie trawy zarosły róże. Lorenza otworzyła okna. Do wnętrza
napłynął zapach jaśminu i wieczorny śpiew ptaków. Niebo pociemniało, nagłe zaczął kropić deszcz.
Mac oparł się o szafki, skrzyżował ręce na piersi, nogi w kostkach i przyglądał się Lorenzie. Była
taka sama. O tak, taka sama.
Deszcz podczas gorącego lata brzmi wyjątkowo cudownie.
Wyjęła szampana ze specjalnej lodówki utrzymującej odpowiednią temperaturę. Mac wziął od
niej butelkę, zdjął folię i drucik i gładko, bezszelestnie wyjął korek. Z szyjki uniósł się tylko dymek.
Pamiętasz, kiedyś piliśmy colę z rumem. Nalał wytrawnego kruga do wąskich kryształowych
kieliszków. Tylko na to było nas stać, a czasem nawet i na to nie.
Młodzi i biedni. Lorenza uniosła kieliszek w toaście. Czasem myślę, że to były najlepsze
chwile mojego życia. Pamiętasz, Mac?
O tak, dobrze je pamiętał. Młodość, miłość i seks pomagały im jakoś przetrwać stan niemal
permanentnej biedy. Żywili się ryżem i fasolą z pobliskiej kubańskiej knajpy. Czasem stać ich było
na porządną kolację w bistro lub wieczór w klubie, gdy Macowi zapłacono za pracę albo jej
przysłano kieszonkowe. Te pieniądze jednak się skończyły z chwilą, gdy rodzice zorientowali się, że
Lorenza rzuciła studia, i kazali jej wracać do domu.
W optymizmie młodzieńczej miłości było coś magicznego, co już się powtórzy. Życie płynęło
dalej. Minęło ponad dwadzieścia lat.
Chyba ci nie mówiłem, że wyglądasz cudownie rzucił i na powrót oparł się o szafki, by
zachować między nimi dystans.
Roześmiała się i wskazała swoją twarz.
Mac, przyjrzyj mi się lepiej, a zauważysz, że nie jestem już dziewczyną, którą kiedyś znałeś. I
ty nie jesteś już tamtym młodym mężczyzną. Przyglądała mu się przez minutę, a potem napiła
się szampana. Muszę jednak przyznać, że jak dobre wino ładnie dojrzałeś. Szczerze mówiąc,
wyglądasz nawet lepiej. Sukces i doświadczenie widać na twojej twarzy i w oczach.
Znaleźli się na grząskim gruncie. Mac pomyślał o Sunny, o Malibu, Piracie i swoim programie
telewizyjnym. O prawdziwym życiu. Pora wracać do rzeczywistości.
Z kieliszkiem w dłoni obszedł kuchnię dookoła. Obejrzał półki zastawione glinianymi naczyniami
w wyrazistych kolorach: czerwonym, niebieskim i żółtym.
Spojrzał na duży obraz angielskiego ogrodu, wiszący naprzeciw okna. Ściany w kolorze miedzi,
żółte rolety, wielka granatowa kuchnia Dacor. Lorenza zawsze kochała kolory.
Wiesz, już tu nie mieszkam odezwała się. Sięgnęła po butelkę szampana i dolała im do
kieliszków. Nie zaproponowałam ci nic do jedzenia dodała. To dlatego, że gdy skończymy
rozmawiać o interesach, zabiorę cię do restauracji mojej pasierbicy. Spojrzała na niego zaczepnie
kątem oka. Pamiętała, że Mac lubił głównie hamburgery i żeberka. Floradelisa's to jedna z
najbardziej awangardowych restauracji w Barcelonie, znana z... zawahała się, szukając
właściwego słowa. ...powiedzmy z interesującego jedzenia.
Bardzo jestem ciekaw tego doświadczenia rzucił Mac. Ale powiedz mi, dlaczego już tu nie
mieszkasz?
To był nasz dom. Juana Pedra i mój. Bez niego czułam się tu zagubiona.
Rozumiem.
Mieszkam w winnicy na południe od miasta. Tam jest cudownie roześmiała się. To moje
królestwo. Mogę mieć wszystko i wszystkich na oku. Nic mi nie umknie. Jestem straszną despotką.
I osiągasz to, czego chcesz.
Słyszałeś o mojej winnicy? spytała.
Owszem.
Nie przypominam sobie, żebyś pił wino.
Bo nie było mnie na nie stać zauważył. A przynajmniej nie na to, które miałem ochotę pić.
Hm, teraz już cię stać. Moje wina są przeznaczone właśnie dla ludzi, którzy chcą dostać dobre
wino w rozsądnej cenie.
Mac słuchał opowieści Lorenzy o tym, jak zdobyła potrzebną wiedzę, zwiedzając region Rioja w
Hiszpanii, a we Francji dolinę Loary, Burgundię, St. Emillion i Bordeaux.
Kosztowało mnie to cztery lata nieustannej nauki powiedziała. Dzięki temu przestałam
myśleć o mojej stracie. Nie miałam czasu na smutek.
Mac pomyślał, że może szkoda. Smutek był potrzebny. Bez niego jakiś rozdział życia pozostawał
niezamknięty.
Nalała kieliszek czerwonego wina z własnej winnicy i podała mu.
Spróbuj rzuciła, zerkając na niego. Wiedział, że czeka na jego aprobatę.
Spróbował i chwilę pomyślał. Spróbował jeszcze raz i zastanowił się nad odpowiedzią.
Znam się na winie powiedział. Mam swoje ulubione. Wiem, co mi smakuje, ale sporo z tych
win jest zbyt drogich. Lorenzo, gdy mówię ci, że to wino jest dobre, nie robię tego, by ci pochlebić.
To dobre, porządne, przyjemne czerwone wino z kwiatową nutą, która jakoś przypomina mi ciebie.
Odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się zachwycona.
W twoich ustach to brzmi jak prawdziwa pochwała.
Mac odstawił kieliszek, wsunął się na stołek przy kontuarze i na chwilę zostawił przeszłość w
spokoju.
W porządku, Lorenzo powiedział. Ściągnęłaś mnie tutaj. Przejdźmy więc do sedna. Chcę
usłyszeć całą historię i prawdziwy powód, dla którego chcesz, bym odnalazł twoją dawno zaginioną
pasierbicę, domniemaną morderczynię.
Rozdział 25
Malibu
Sunny była w drodze do domu Maca. Wyprawa do Napa Valley okazała się oszałamiającym
sukcesem. Dzięki Sunny jej klient zyskał spory rozgłos, a ją samą poprosili o współpracę dwaj
kolejni producenci wina. Interes się rozkręcał. Może wkrótce potrzebna będzie trzecia asystentka,
ktoś taki jak Roddy, który zajmował się psami i pilnował domu, gdy oboje wyjeżdżali.
W Kalifornii nastała fala upałów. Nawet Malibu zdawało się roztapiać w słońcu. Ocean migotał
szarą zielenią, a powietrze niemal przygniatało gorącem, gdy Sunny podjechała swoim kabrioletem
do Colony i pomachała przy bramie strażnikowi, który ją dobrze znał. Na skrzyżowaniu skręciła w
prawo i pojechała do końca drogi. Duże domy po lewej zbudowano na plaży, te po prawej miały
cieniste ogrody. Wszystkie były bardzo drogie. Oczywiście z wyjątkiem domu Maca, choć Sunny
przypuszczała, że i tak dostałby za niego niezłą cenę nawet jako dom do wyburzenia. Przejazd z
lotniska był istnym piekłem, ale teraz wreszcie dojechała na miejsce i zaparkowała przed domem.
A Maca tu nie było, żeby ją przywitać.
Był w Barcelonie! pomyślała, marszcząc brwi. Zatrzasnęła drzwi samochodu i przywitała się z:
sąsiadem. Pomachała do faceta, który dbał o samochody w okolicy. Wskazała palcem wóz i spytała
bezgłośnie:
jutro? Odmachał zamszową ściereczką i odpowiedział: dobra. Kilka dni parkowania na lotnisku w
Los Angeles zostawiło warstewkę brudu na należącym do Sunny nowiutkim czterodrzwiowym
porsche panamera. W Los Angeles wszyscy jeździli czarnymi samochodami. Mimo upałów. Sunny
tego nie rozumiała. To jedna z rzeczy typowych dla tego miasta, takich jak botoks, wargi
powiększane silikonem i sztuczne piersi. Sunny dziękowała Bogu, że nie musiała się przejmować tą
modą. Natura dała jej bardzo fajne piersi, niezłe ciało, pełne usta i jak dotąd niepomarszczoną
skórę. A do tego jeździła białym samochodem. Hura!
Sunny oparła się o auto i spojrzała na domek Maca, scenerię ich romansu. Bladozielone ściany,
geometryczne ornamenty, białe drzwi, które otwierały się wprost na salon. Fikus rosnący na
małym podwórzu z boku domu zaczął wyłazić z donicy. Jego gałęzie sięgały aż na kryty dachówką
dach. Pomyślała, że musi Macowi przypomnieć, by coś z tym zrobił.
Wszystko było przyjemnie znajome. Dom, w którym mieszkali. Hm, to znaczy przez większość
czasu. Jej własny dom był na Marina del Rey. Nowoczesne mieszkanie z wielkimi oknami od sufitu
do podłogi, jasnymi ścianami, białymi kanapami i idealną, choć małą, kuchnią, całą w nierdzewnej
stali. To tam jako główna kucharka gotowała dla nich dwojga, a czasem również dla gości. W
sypialni zwykle panował bałagan, pełno tam było na wpół rozpakowanych walizek i
porozrzucanych ubrań, bo Sunny w zasadzie ciągle krążyła między swoim mieszkaniem a Malibu.
Ten nieporządek doprowadzał Maca do szału, ale Sunny potrafiła go obłaskawić, gotując mu coś
pysznego. Zawsze też powtarzała, że podłoga w jej kuchni jest tak czysta, że Mac mógłby z niej
jeść. To znaczy, jeśli Tesoro by mu pozwoliła.
Otworzyła furtkę i ruszyła wąską, piaszczystą ścieżką wiodącą na plażę.
Mac był w Barcelonie. Bez niej. Do diabła, dlaczego nie poczekał? Mogliby pojechać razem i
urządzić sobie tam wakacje. Odpuściłaby Mauritius, jeśli Mac dałby spokój z wyprawą na ryby.
Nigdy nie byli w Hiszpanii. Sunny z rozkoszą zobaczyłaby miasto, w którym urodził się Picasso,
obejrzała rewelacyjną świątynię Gaudiego, park Guell i muzea. A może wybraliby się do
nadmorskiej wioski Cadaques, gdzie mieszkał Dali wraz ze swą groźną żoną Galą. A jeszcze
czekały Sewilla i Granada, uroki Alhambry, cudowne ogrody i dziedzińce... Do diabła, dlaczego Mac
na nią nie poczekał?!
Nie miała pojęcia, co się dzieje w sprawie Bibi i Palomy. Mac przysłał tylko jedną wiadomość.
Napisał: „Straszny tutaj ruch. Nic nie tracisz, poza moim towarzystwem. Kocham cię" albo coś w
tym stylu. Hm, właśnie omijały ją też uroki Barcelony.
Tesoro usłyszała jej kroki i rzuciła się do niej pędem. Za nią przybiegł zirytowany Roddy,
cudowny, złocisty blondyn o niebieskich oczach i skórze zabarwionej samoopalaczem.
Cholerny pies wrzasnął, wypadając zza rogu. Omal nie zderzył się z Sunny. Rozłożył ręce, by
wyhamować, i Sunny ze śmiechem wpadła mu wprost w ramiona.
Powinienem się domyślić, że to ty powiedział i mocno ją uścisnął. Ten cholerny pies rusza
się z miejsca tylko po to, by zaatakować Maca, próbować zabić Pirata albo przywitać mamusię.
Nie nazywaj mojego maleństwa cholernym psem rzuciła Sunny, schylając się po suczkę,
która zaskomliła żałośnie. Kładąc uszy, polizała Sunny po twarzy i dała jej wyraźnie do
zrozumienia, jaka była okropna, że ją zostawiła.
Nie płacz, mój skarbie szepnęła Sunny, całując suczkę w lśniący nosek. Tesoro ważyła
niecałe półtora kilo i jak właśnie komentował Roddy:
Łatwo można by ją przypadkiem rozdeptać. Ot, mogłoby się to przydarzyć na przykład mnie
dodał ponuro. Ten pies doprowadzał go do szału, na okrągło szczekając, skomląc i gryząc Pirata.
Nikt nie odważyłby się na taką nieostrożność powiedziała Sunny i wzięła Roddy'ego za rękę.
Wyszli na taras z widokiem na plażę.
„Z widokiem" to za dużo powiedziane. Dom Maca został zbudowany wprost na plaży, na starych
drewnianych palach wbitych w piasek. Taras ciągnął się przez całą długość domu. Nie był duży, ale
na tyle szeroki, że mieściły się na nim dwa leżaki, huśtawka z daszkiem, stół, cztery krzesła i dwa
posłania dla psów. W jednym spał pirat.
Wyglądasz na zmartwioną powiedział Roddy, przyglądając się Sunny siadającej na starym
leżaku z Wal Martu. Mebel zaskrzypiał złowieszczo. Sunny zauważyła, że wyraźnie przechyla się na
lewo. Nie żebyś nie wyglądała jak zwykle cudownie dodał, opierając się o barierkę.
Obejrzał uważnie ubranie Sunny, jej białe, wąskie spodnie Gapa, czarną koszulkę Jamesa Perse'a
i płaskie czółenka Chanel. Włosy ściągnięte frotką, ani śladu makijażu. Żadnej biżuterii, nie licząc
małych złotych kółek w uszach.
Do diabła, Sunny, nie wiem, jak ty to robisz stwierdził z podziwem. Po długiej podróży aż z
północnej Kalifornii wyglądasz pięknie i świeżo jak jakaś stokrotka.
To miłe, że nie powiedziałeś „cholerna stokrotka".
Uśmiechnęła się do niego. Roddy przeprosił.
To te psy, przez nie przeklinam. Poklepując Tesoro, która łypnęła na niego złowrogo i
wyszczerzyła zęby.
Widzisz, o co mi chodzi? Ten pies potrafi doprowadzić człowieka do szału.
Ten piesek kocha swoją mamę, prawda serduszko?
Roddy machnął lekceważąco ręką.
Pewnie umierasz z pragnienia. Co ci podać?
Sunny spojrzała na nadąsane, ciche morze, na dziwnie groźne niebo i bezlitosne słońce. Nawet
pod markizą na tarasie Maca, mimo wiatraka mielącego powietrze, upał niemal dusił. Na plaży
rzadko kiedy było tak gorąco.
Mamy pimm'sa? spytała, nagle podniesiona na duchu myślą o zimnym, angielskim drinku na
lato.
Ależ moja droga, oczywiście, że mamy. Roddy rozpromienił się w zachwycie. Wygładził swój
czarny podkoszulek bez rękawów i czarne, satynowe szorty i klasnął w ręce. Moja droga, mam
nawet świeżą miętę. Ukradłem ją z sąsiedniego tarasu, gdy nikt nie patrzył. Usiądź i się rozgość.
To mi zajmie najwyżej sekundę.
Roddy zawołała, gdy zniknął za przesuwnymi, szklanymi drzwiami, które odgradzały kuchnię.
Jakieś wieści o Macu?
Wystawił głowę przez drzwi.
Tylko tyle, że jest w Barcelonie. I że ma wielkie podbite oko, jakiego w życiu nie widziałaś.
Fioletowe?
Teraz pewnie zaczęło już się robić żółtozielone. Wierz mi, złotko, nie chciałabyś go teraz
oglądać.
Ależ owszem, najchętniej w Barcelonie, pomyślała Sunny z żalem. Och, Mac, westchnęła w
duchu, zastanawiając się, co on tam wyprawia.
Rozdział 26
Barcelona
Lorenza i Mac siedzieli przy małym stoliku przy otwartym oknie i słuchali deszczu. Lorenzie nadal
serce szybko biło z radości na jego widok. Jeszcze czuła na ustach jego pocałunek. Nagłe przejście
od intymności do interesów zaskoczyło ją. Nie tego się spodziewała po Macu. A potem zadała
sobie pytanie: a czego się spodziewała? Powrotu do przeszłości? Czegoś w teraźniejszości? Może
nawet w przyszłości?
Była głupia, że choćby o tym pomyślała. Minęło ponad dwadzieścia lat. Nie była już tamtą
seksowną dziewczyną, którą znał, choć jej ciało go nie zapomniało, a pocałunek wywołał
podniecenie. Jednak w Macu najwyraźniej nie. Był bardzo rzeczowy i skupiony na sprawie. Miłość,
miniona czy nadal żywa, nie istniała.
Panie detektywie odezwała się, ponownie biorąc się w garść. Opowiedz mi o sobie.
Mac wstał, przyniósł szampana i nalał im resztę do kieliszków.
Gotów jestem się założyć, że większość już wiesz powiedział, patrząc jej w oczy.
Telewizyjny detektyw Hollywood, sławny, popularny i odnoszący sukcesy.
Jestem dobry w tym, co robię.
Zagryzła wargę zawstydzona, że się z niego śmiała.
Pamiętam, jak zaczynałeś, jak bardzo się poświęcałeś pracy i jaki byłeś w niej dobry, już
wtedy.
Mam nadzieję, że okażę się na tyle dobry, by rozwikłać zagadkę Bibi, ze względu na Palomę, a
także ciebie. Lorenzo, opowiedz mi dokładnie, co się dzieje.
Opowiedziała mu wszystko, włącznie z umową, jaką zawarła z trojgiem pasierbów.
Chciałam, żeby wszyscy zaczęli jej szukać. Mam dziwne przeczucie, że jedno z nich coś wie...
Masz na myśli, że jedno z nich wie, gdzie jest Bibi? Albo czy ona żyje, czy nie?
Właściwie nie wiem, co myślę. Wzruszyła bezradnie ramionami. To tylko przeczucie.
Mac wstał, wsunął ręce do kieszeni dżinsów i zaczął w milczeniu chodzić po kuchni. Po kilku
minutach odwrócił się i spojrzał na nią.
Lorenzo, czy masz pomysł, gdzie ona może być? spytał.
Nie zawahała się. To znów tylko przeczucie, ale Bibi była dobrą matką, więc myślę, że jeśli
żyje, jest gdzieś w pobliżu córki. Na wypadek gdyby Paloma zachorowała albo znalazła się w
niebezpieczeństwie. To instynkt macierzyński, by być blisko i chronić własne dziecko.
Więc myślisz, że Bibi jest tu, w Hiszpanii?
Przytaknęła.
Gdzieś w Hiszpanii. Szeroko rozłożyła ręce z gorzkim uśmiechem na ustach. Ale kto wie,
gdzie zacząć poszukiwania?
Właśnie, kto, pomyślał Mac. Na pewno nie on. Nic nie wiedział o tym kraju i gdzie mogła się
udać kobieta, która chce się ukryć. Czy Bibi wybrałaby duże miasto? Może nawet Barcelonę? A
może schroniła się w górach? Nad morzem? A poza tym skąd miała pieniądze? Im dłużej się nad
tym zastanawiał, tym bardziej nabierał przekonania. że Bibi nie żyje. Śmierć była najlepszym
wyjściem dla zdesperowanej kobiety.
Wiem, że na żadnym z jej kont bankowych nie dokonywano operacji powiedziała Lorenza.
Żadne akcje nie zostały sprzedane. Odkąd opuściła Stany, Bibi nie tknęła ani grosza ze swoich
pieniędzy.
To z czego żyje?
Zawsze się zastanawiałam, czy przypadkiem któraś z sióstr, a może nawet brat, jej nie
finansuje, choćby po to by trzymać ją z daleka. Pewnie nie chcieliby mieć morderczyni w rodzinie.
Domniemanej morderczyni poprawił ją Mac.
Powiedz mi zażądała jeśli Bibi tego nie zrobiła, to kto? I dlaczego? Policja nie znalazła
innych podejrzanych. Przecież ona miała motyw. Zemsta zdradzonej żony.
Bibi nie była zdradzoną żoną, tylko zdradzoną kochanką. Lorenzo, to duża różnica.
Dlaczego? Kochanki nie zabijają?
Mac się zatrzymał. Nadal z rękami w kieszeniach odwrócił się do niej.
Żeby poznać odpowiedź na to pytanie, musimy znaleźć Bibi. Sugeruję, by zacząć poszukiwania
od brata i sióstr. Sprawdźmy, co wiedzą.
Spotkasz się z nimi dziś wieczorem w restauracji. Naprawdę myślisz, że ci powiedzą?
Nie, ale sprawię, że zaczną się mieć przede mną na baczności. Poczekam i zobaczę, kto
wykona jakiś ruch.
Zajął krzesło naprzeciw niej. Oparł splecione dłonie na stole i znów na nią spojrzał. Dobrze jej
się przyjrzał. Czerwona suknia, wiszące kolczyki z rubinami, żadnych pierścionków, tylko wąska
platynowa obrączka na palcu.
Sięgnął przez stół i ujął jej dłoń.
Bardzo kochałaś Juana Pedra, prawda? spytał łagodnie.
Kiwnęła głową. Zakołysały się rubinowe kolczyki.
Masz kogoś?
Patrzyła na ich splecione dłonie.
Było... kilku. Spojrzała na niego i się uśmiechnęła. W końcu jestem kobietą.
Lorenzo, jesteś piękna. Wyjątkowa. Na pewno jeszcze uszczęśliwisz jakiegoś mężczyznę.
Cofnęła dłoń i oparła na niej brodę. Uśmiechnęła się.
Ale nie ciebie, Mac?
Spytała go wprost, dając mu do zrozumienia, że jest gotowa wrócić tam, gdzie zaczęli wiele lat
temu.
Lorenzo... zawahał się.
Uciszyła go gestem.
Oczywiście, że kogoś masz, powinnam była się domyślić. Przepraszam.
Nie przepraszaj. To najwspanialszy komplement, jaki mogłabyś mi powiedzieć.
Była głupia, ale słowa po prostu same wyrwały się jej z ust. Boże, czy naprawdę była tak
samotna, tak spragniona mężczyzny? Nie, to nie to. Mac był jedyny. I zawsze będzie.
Jestem pewna, że jest cudowna powiedziała.
Ma na imię Sunny i tak, jest cudowna. Mac przyglądał się jej uważnie. I wiesz co, Lorenzo,
jest do ciebie bardzo podobna.
To musi być cudowną żoną. Teraz już otwarcie śmiała się z niego.
Nie doszliśmy jeszcze do tego etapu.
Zatem nie był żonaty. Lorenza wzięła kieliszki po szampanie i zaniosła do zlewu.
Mac, nie powinieneś był mi tego mówić zawołała przez ramię. Wiesz przecież, że na wojnie,
jak w miłości, wszystkie chwyty są dozwolone rzuciła i dodała ze śmiechem: Musimy iść.
Floradelisa's na nikogo nie czeka. Pójdę przypudrować nos.
Mac patrzył, jak odchodzi. Piękna. Seksowna. Nadal miała wspaniałe nogi. Zaniepokojony wstał i
znów zaczął krążyć po kuchni. Pomyślał o Sunny. Pewnie już wróciła z Napa Valley. Może nawet
jest już w Malibu. Tam, gdzie i on powinien być. Razem z nią. A nie na tym zmysłowo
uczuciowym polu minowym. Skąd miał wiedzieć, że dopadnie go tu przeszłość?
Musi znaleźć Bibi i zabierać się stąd. I to szybko. Z powrotem do Sunny.
Rozdział 27
Floradelisa stała przy wahadłowych drzwiach wiodących do kuchni i czekała na Lorenzę i Maca
Reilly'ego. Młoda, ładna hostessa stała za kontuarem w recepcji. Wyglądała bardzo szykownie w
zaprojektowanym przez Gautiera garniturze, oczywiście czarnym, jakżeby inaczej. Na szyi miała
kilkanaście sznurów błyszczących korali z czerwonego kwarcu, na nogach czerwone zamszowe
czółenka na obcasach, w kolorze idealnie pasującym do czerwonych ścian restauracji. Podłogi były
czarne, obrusy wykrochmalone i klasycznie białe. Kwiaty do dekoracji stołu ułożono w płaskich
misach. Mnóstwo czerwonych goździków, oczywiście bez zapachu, by nie kolidował ze smakiem i
aromatem jedzenia. We Floradelisa's jedzenie było najważniejsze.
Floradelisa zmieniła swój poplamiony roboczy fartuch na nieskazitelnie biały uniform szefa
kuchni z jej nazwiskiem wyhaftowanym szkarłatną nitką. Ciemne włosy wsunęła pod luźny beret z
materiału. Nie chciała wkładać tradycyjnego kucharskiego czepca. Na nogach miała białe chodaki.
Zauważywszy swoją pasierbicę na końcu sali, Lorenza zamachała na powitanie. Pomyślała, że
Flora wygląda jak pielęgniarka tuż przed rozpoczęciem operacji. I w jakimś sensie było to
porównanie bardzo na miejscu.
Floradelisa odmachała i ruszyła przez salę, wśród stolików zajętych przez gości, tu i tam
uśmiechając się i wymieniając uścisk ręki. Zauważyła, że Mac Reilly trzyma Lorenzę za łokieć
bardzo poufałym gestem. Przecież był tylko detektywem, wynajętym do odnalezienia Bibi.
Zastanawiała się, skąd w zachowaniu tych dwojga tyle zażyłości. Szybko przyjrzała się Macowi.
Musiała przyznać, że był atrakcyjny, nawet z tym podbitym okiem, które tylko przydawało mu
uroku niegrzecznego chłopca. Jęknęła w duchu, modląc się, by to wszystko nie okazało się
pomyłką i żeby Lorenza nie zakochała się w detektywie. Ich rodzina miała już dość problemów
nawet bez romansu. Przyszło jej na myśl określenie „łowca posagów", ale szybko odrzuciła to
skojarzenie. W końcu to Paloma znalazła tego detektywa, Lorenza tylko się na niego zgodziła, a
wynajmowali go wszyscy razem. To znaczy wszyscy z wyjątkiem Antonia, który jednak nie mógł za
bardzo protestować. Antonio był dupkiem. Wszyscy o tym wiedzieli. Wszyscy z wyjątkiem jego
biednej żony.
Szczerze mówiąc, Floradelisa zgodziła się pod presją. Jej zdaniem nie należało nic zmieniać.
Paloma była u Jassy, Lorenza mieszkała w bodedze, Antonio w Jerez, a ona doglądała interesu tu,
w Barcelonie. Flora nie miała wątpliwości, że wobec groźby oskarżenia o morderstwo, nadal
wiszącej nad jej głową, Bibi nie powinna być obecna w życiu Palomy. Nie żeby miała to
kiedykolwiek otwarcie powiedzieć Lorenzie, a tym bardziej biednej Palomie, ale jej zdaniem
dziecko otrzymywało od Ravelów tyle miłości, że starczy mu jej na całe życie. Floradelisa uważała,
że tak jest najlepiej i nie zmieni zdania, niezależnie od pytań jakiegoś prywatnego detektywa,
nieważne, czy sławnego, czy nie. Problem w tym, że ten detektyw miał opinię bystrego i bardzo
dobrego w tym, co robił, a Flora nie była pewna, czy rodzina Ravelów jest gotowa spojrzeć
prawdzie w oczy
Witaj, Lorenzo przywitała się i cmoknęła macochę w policzek. Ta odwzajemniła się mocnym
całusem. Flora zauważyła, że detektyw, który dotąd mocno trzymał Lorenzę za ramię, teraz się
cofnął i przyglądał się im obu. Nie uśmiechał się, co ją zdziwiło. Spodziewała się, że będzie
bardziej przymilny, że będzie próbował włączyć się w rodzinną scenkę. Ale przecież był tylko
wynajętym fachowcem. Bóg jeden wie ile Lorenza obiecała mu zapłacić.
Nazywam się Floradelisa przedstawiła się.
Mac krótko uścisnął jej rękę.
Spojrzał jej w oczy. Pomyślał, że ta ekstrawagancka restauracja nie jest odbiciem kobiety, na
którą patrzył. Niezbyt ładnej, pulchnej, zamkniętej w sobie.
Lorenza opowiedziała mi, skąd masz takie czarujące imię powiedział.
Mój ojciec był czarującym człowiekiem. A na marginesie, gdzie jest Jassy i Antonio?
Jak zwykle się spóźniają odparła Lorenza.
Flora poprowadziła ich do stolika przy oknie. Kelnerzy w czarnych uniformach Gautiera
pospieszyli, by odsunąć masywne, stare rzeźbione w stylu hiszpańskim krzesła wyściełane
ciemnoczerwoną skórą. Kontrastowały z awangardowym jedzeniem, które tu Podawano.
Rzędy zaprojektowanych przez Philippe'a Starcka żyrandoli z czerwonego pleksiglasu
podświetlały krótko przycięte goździki. Obsługa szybko przyniosła drinki, maleńkie szklaneczki z
jakimś bursztynowym płynem, i dwa białe talerze. Na każdym była porcelanowa łyżka, na której
leżała mała koralowa kulka.
Amuse bouche, czyli przekąska powiedziała Floradelisa. Albo jeśli wolisz, po hiszpańsku
tapa.
Wolno spytać, co to jest? Lorenza wiedziała, że będzie to coś nieoczekiwanego.
Najpierw spróbuj rzuciła Flora, krzyżując ręce na piersi. A potem powiedz, co o tym sądzisz.
Mac ugryzł czerwoną kulkę i wysączył drinka. Flora bynajmniej nie zabiegała o jego aprobatę.
Była absolutnie pewna swojego kulinarnego kunsztu.
Założę się, że to meksykańskie piwo, Negra Modelo stwierdził Mac. Doskonale pasuje do tej
wariacji, czy jak to nazwać, na temat, jak mi się wydaje, błękitnego kraba. Floradeliso, nie wiem,
co z nim zrobiłaś, ale zapamiętam to jako kęs niebiańskiego jedzenia.
Lorenza spojrzała na niego zdumiona. Nie miała pojęcia, co właśnie zjadła poza tym, że było
kruche z zewnątrz, puszyste w środku, wyglądało dziwnie i smakowało wybornie.
Floro, jesteś geniuszem skomplementowała pasierbicę. Czego jeszcze możemy się
spodziewać dzisiejszego wieczoru?
Powiedzmy, że oddajecie się w moje ręce odparła zadowolona Flora. Spojrzała na Maca.
Mogę tylko obiecać, że was nie otruję.
Kiwnął głową.
To dobra wiadomość. Teraz czekam na tę złą.
Odwróciła się, by odejść do kuchni, ale się cofnęła.
Co masz na myśli? rzuciła.
Bibi. Co wiesz, czego nie wie reszta rodziny?
Na bladych policzkach Flory pojawiły się gniewne rumieńce.
Nie wiem, o czym mówisz.
Posłuchaj, Floro, jestem tu z powodu Bibi oświadczył Mac. Jeśli nie wiesz, gdzie ona jest, to
chciałbym usłyszeć, jak ją postrzegałaś, co nią kierowało, kim dokładnie była Bibi.
Zaskoczona Flora wyrzuciła z siebie to, co zawsze myślała.
Bibi, mimo wszystkich swoich sukcesów, zawsze była kobietą, która szuka siebie. I nie
znajduje. To wszystko, co wiem o Bibi. Odwróciła się szybko i skierowała swoje kroki w stronę
bezpiecznej kuchni.
Milczeli, gdy nalewano wino. Na stole pojawił się koszyk z maleńkimi, pieczonymi na miejscu
bułeczkami, miseczka żółciutkiego masła i spodeczek ciemnozielonej oliwy. Koło nich przesuwali
się kelnerzy, od sąsiednich stolików dobiegał szmer rozmów, w powietrzu unosił się zapach
jedzenia i przypraw. Czerwona sala była świątynią jedzenia.
Jak ci się wydaje, co Flora miała na myśli? odezwał się w końcu Mac, po raz nie wiadomo
który tego wieczoru myśląc, że Lorenza wygląda cudownie w czerwonym szyfonie i rubinowych
kolczykach, rozparta w wielkim, rzeźbionym czerwonym krześle.
To kobiecy punkt widzenia rzekła. Chyba chodziło jej o to, że mimo okazywanej pewności
siebie, mimo naszej ogromnej siły, a Bibi na scenie była naprawdę niesamowita, w głębi duszy
możemy... Bibi mogła utracić wewnętrzną energię. Tak było ze mną, gdy umarł Juan Pedro. Wiem,
że Bibi bez skrupułów wykorzystywali cyniczni producenci, którzy zamęczali ją na śmierć długimi
trasami koncertowymi po całym świecie i napiętym kalendarzem występów i nagrań. Jeszcze
gorszy był ten jej mąż. Bibi bardzo wcześnie odniosła sukces i nie miała czasu zrozumieć samej
siebie. Chyba o to chodziło Florze.
Mac przypomniał sobie słowa z mejla Leva: „Wystarczy sprawić, by kobieta poczuła się kobietą, i
już jest szczęśliwa".
Myślisz, że dlatego wzięła sobie kochanka.
Tak. A potem zawiodła się również na kochanku, bo ją zdradził.
Zbrodnia w afekcie mruknął Mac. To wydawało się zbyt oczywiste.
Reszta się spóźnia powiedziała Lorenza zaniepokojona, gdy Floradelisa przysłała im kolejną
maleńką przekąskę. To typowe dla Jassy.
Mac gapił się ze zdumieniem na swój talerz, na coś, co wyglądało jak brązowe, nakrapiane
jajeczko na zawijasku z białego sosu. Podniósł głowę i spojrzał Lorenzie w oczy.
Uśmiechnęła się figlarnie.
Łyżka czy widelec? Jak myślisz?
Hm, palce zdecydował.
Uniósł brązowe niby jajeczko i ugryzł. Natychmiast poczuł w ustach słodycz, potem gorzkawą
nutę, potem smak cytrusów...
Cudowne wyjąkał zdumiony.
Lorenza uśmiechnęła się i delikatnie wytarła palce w białą nakrochmaloną serwetkę.
Mam nadzieję, że któregoś dnia Floradelisa porzuci te surrealistyczne eksperymenty z
jedzeniem jako dziełem sztuki i zacznie gotować porządne hiszpańskie jedzenie. Wtedy wreszcie
będę miała pewność, że sos to nie świński ogon rozłożony na czynniki pierwsze.
Może napilibyśmy się wina z waszej winnicy zaproponował Mac. Zaczynał się dobrze bawić i
nie spieszno mu było poznać resztę rodzeństwa.
Flora nie chce go podawać. Zamówię lokalne wino Txakoli. Będzie ci smakować, ma w sobie
ogień.
Jak ty rzucił.
Roześmiała się.
Nie taki jak cola z rumem przypomniała mu. Spotkali się wzrokiem ponad stołem,
przywołując wspólne wspomnienia.
Rozdział 28
Antonio umówił się z Jassy, że przyjedzie po nią do jej maleńkiego, ale luksusowo urządzonego
apartamentu w budynku w stylu art deco przy eleganckiej ulicy w dzielnicy Eixample. Stamtąd
razem pojadą do Fłoradelisa's. Nie cierpiał ciasnej jak klatka windy w budynku, bo dostawał w niej
klaustrofobii, więc zamiast wjechać na górę, zadzwonił z komórki i powiedział, że czeka na dole.
Jassy odparła, że jest trochę spóźniona i będzie na dole za kilka minut, a potem kazała mu czekać
równe dwadzieścia. Antonio sprawdził to z zegarkiem w ręce. Chodził tam i z powrotem po ulicy,
piorunując wzrokiem strażnika miejskiego patrolującego okolicę. Wyjął komórkę i rozgniewany
zadzwonił jeszcze raz.
Tu jestem powiedziała Jassy, nagle pojawiając się tuż za nim.
Odwrócił się zaskoczony.
Jezu Chryste, Jassy, przez ciebie omal nie dostałem zawału.
Tylko omal? spytała szyderczo. Szkoda.
O Jezu, po co w ogóle zawracałem sobie głowę, żeby przyjeżdżać. Powinienem był rzucić cię
na pożarcie temu detektywowi. Do licha, ja tam nie chcę się z nim spotkać. Nawet nie chciałem go
wynajmować.
Otworzył drzwi samochodu i czekał niecierpliwie, gdy wsuwała się na siedzenie w jego nisko
zawieszonym granatowym maserati.
Twoje dziewczyny mają chyba krótkie nogi westchnęła, odsuwając w tył siedzenie kryte
beżową skórą. Ale co ja widzę, czy to kolejny nowy samochód?
Antonio zignorował ją. Rzucił strażnikowi lodowate spojrzenie i szybko ruszył z miejsca, ale zaraz
musiał ostro zahamować na czerwonym świetle.
Poirytowana Jassy spojrzała na brata ze złością. Pas bezpieczeństwa omal jej nie udusił.
Wygładziła na kolanach wąską spódnicę.
Jak będziesz tak dalej jeździł, to skończy się na tym, że kogoś zabijesz powiedziała. A poza
tym pytałam cię, czy to kolejny nowy samochód. Nic dziwnego, że Lorenza jest na ciebie
wkurzona, skoro trwonisz zyski z sherry na szybkie auta i kobiety.
A co ty wiesz o moich kobietach? Antonio odwrócił do niej głowę i uśmiechnął się drwiąco,
niczym kot z Cheshire.
Nie uśmiechaj się tak do mnie syknęła. Nie zapominaj, że tu chodzi o nasze wspólne
interesy. Waży się przyszłość Palomy. Ostrzegam cię, Antonio, jeśli wiesz o Bibi coś, czego nie
chcesz powiedzieć, to ten detektyw i tak się tego dowie.
Nie mam nic do ukrycia odparł Antonio lodowatym tonem. Przedzierał się przez zatłoczone
ulice niczym kierowca rajdowy. Tu się przecież wychował i dobrze znał Barcelonę, tak samo jak
drogę z Jerez do Marbelli. Tyle że tu u celu, niestety, nie czekała na niego ponętna kobieta, tylko
jego macocha i ten jej detektywina z Hollywood. Wiedział, jak załatwić takich facetów. Ale
potrzebował udziałów Lorenzy w rodzinnym interesie, więc grzecznie wykonywał rozkazy. Lorenza
nie powiedziała, co to będzie za dodatkowa premia, ale Antonio był pewny, że miała na myśli
pieniądze, a on właśnie na gwałt potrzebował gotówki. I będzie ich potrzebował jeszcze więcej,
gdy rozwiedzie się z Eleną i będzie jej musiał do końca życia płacić alimenty na troje ich dzieci i
Bóg wie co jeszcze.
To, że produkcja sherry przynosi mniejsze zyski, to nie moja wina.
Fakt, że produkcja naszego sherry przynosi mniejsze zyski, to wina twoja i tylko twoja.
Antonio westchnął głośno.
Po co ja w ogóle po ciebie przyjeżdżałem. Z tobą tylko same kłopoty.
Twoje kłopoty nie mają związku ze mną. Nie pomyślałeś o swojej żonie? Dlaczego jej nie
szanujesz?
Nie twój interes.
Sherry Ravelów to nasz rodzinny interes. Lorenza jest gotowa oddać nam połowę do podziału,
a ty wydajesz moją część na swoje zachcianki: samochody, apartamenty w Marbelli, jachty,
kobiety...
Antonio skręcił w calle Majorca i z piskiem hamulców zatrzymał się przed wejściem Floradelisa's.
Odwrócił się, by spiorunować Jassy wzrokiem, ale w tym momencie obsługa parkingu rzuciła się,
by otworzyć drzwi ich samochodu.
Nie waż się o tym dzisiaj wspomnieć nawet słowem syknął.
Spojrzała na niego z gniewem.
Antonio, zapominasz, że przyjechałam tu nie ze względu na ciebie, tylko na Palomę. Nie po to,
byś dostał kolejną część majątku de Ravelów, który nam jeszcze, dzięki Lorenzie, pozostał.
Antonio wysiadł. Zapiął marynarkę i poprawił krawat. Dziś włożył granatowy w drobny wzorek w
żaglówki. Jego pani kupiła mu go w zeszłym tygodniu w Marbelli. Pogładził go z upodobaniem.
Jassy wysunęła nogi z nisko zawieszonego samochodu i uśmiechem podziękowała bojowi w
czerwonej kurtce, który podał jej rękę i pomógł wysiąść.
Ale trzeba przyznać, że to świetny samochód powiedziała, z uśmiechem biorąc Antonia pod
rękę, gdy wchodzili do restauracji. W końcu lepiej, bez względu na to, co się jeszcze wydarzy,
sprawiać wrażenie zgodnej rodziny.
Rozdział 29
Wreszcie są zauważyła Lorenza, gdy weszli. Zamyśliła się na chwilę, jak pięknie wyglądało tych
dwoje dzieci Juana Pedra. Gdy szli tak ku niej, wydawali się idealną parą. Nikt by się nie domyślił,
że to brat i siostra. Jassy, nordycka blondynka jak jej matka, Antonio, ciemnowłosy typ hiszpański
jak Juan Pedro.
Mac też im się przyglądał. Jassy była niezwykle piękną kobietą. Miała na sobie elegancką krótką
sukienkę z czarnej koronki, z odsłoniętym ramieniem i wielkie, wiszące kolczyki z brylantów, które
mieniły się przy każdym ruchu. Mac podejrzewał, że błękit oczu został dodatkowo pogłębiony
dzięki szkłom kontaktowym. Jej brat też zwracał uwagę. Wysoki, szeroki w ramionach,
ciemnowłosy, z wydatnym nosem, w szytym na miarę garniturze i kosztownym krawacie.
Uśmiechali się, ale wyczuwało się między nimi wyraźne napięcie. Mac wstał, gdy Jassy wyciągnęła
do niego rękę.
Jak miło cię poznać. Zerknęła na jego podbite Oko. Ojej, ktoś cię chyba nie lubi.
A może wpadł na nieprzyjazne drzwi. Antonio również uścisnął rękę Maca. Nie powiedział, że
miło go poznać. Antypatia była zresztą odwzajemniona.
Jassy uśmiechnęła się do przystojnego, młodego kelnera, który przyniósł dla nich szklanki z
negra modelo i tapas z kraba.
Jak się masz, Johannes? spytała i zadowolona pokiwała głową, gdy odparł, że nieźle. Jassy
była miła wobec kelnerów, zawsze pytała ich o zdrowie i rodzinę.
Antonio odchylił głowę i połknął piwo.
Boże rzucił z niesmakiem. Cokolwiek to jest, jak dla mnie za słodkie. Wolę wódkę z lodem.
Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki u jego boku pojawił się kelner z tym właśnie
alkoholem. Floradelisa znała upodobania brata.
Panie Reilly, to miło, że pan przyjechał tak szybko, z tak daleka zagaiła Jassy.
Paloma potrzebuje pomocy odparł Mac. Dlatego przyjechałem.
Czuję ulgę, słysząc, że nie chodzi tylko o pieniądze wtrącił się Antonio.
Szczerze mówiąc, o pieniądzach jeszcze nie rozmawialiśmy.
Mac przyglądał się, jak Antonio połyka wódkę. W zachowaniu mężczyzny była pewna
nerwowość. Zbyt mocno zaciskał palce na szklance, zerkał kątem oka na Lorenzę, odwracał głowę,
by sprawdzić, czy nie ma w sali kogoś znajomego.
Pora zatem porozmawiać o pieniądzach powiedziała Lorenza stanowczo. To sprawa
rodzinna. Dotyczy Palomy i Bibi, oświadczam więc, że wynagrodzenie Maca zostanie zapłacone
przez nas czworo z naszych osobistych zasobów.
Żegnaj tegoroczny rejsie jachtem zawołała Jassy wesoło.
I mój rozwodzie powiedział Antonio.
Obie kobiety odwróciły się do niego ze zgrozą.
Coś ty powiedział? spytała Lorenza.
Antonio, nie możesz się rozwieść. Po prostu nie możesz tego zrobić Elenie i dzieciom. Jassy
pokręciła głową. W świetle żyrandoli w jej jasnych włosach zapaliły się czerwone błyski. Oczy jej
lśniły od powstrzymywanych łez. Do diabła westchnęła. Nie mogę się rozpłakać w restauracji,
nawet jeśli należy do mojej siostry. A zresztą, zmieniłam zdanie. Owszem, możesz się rozwieść
rzuciła zjadliwym szeptem. Ale to Elena powinna wnieść o rozwód. Lepiej jej będzie bez ciebie.
Przykro mi, że angażujemy cię w nasze rodzinne problemy zwróciła się Lorenza do Maca.
Nie spodziewałam się tego.
Jestem tutaj właśnie z powodu waszych rodzinnych problemów zauważył Mac. Ta scena go
właściwie rozbawiła. Antonio odkrył karty, jeszcze zanim gra się zaczęła. Było jasne, że jest
skończonym egoistą i nie obchodzi go nikt poza nim, nawet Paloma. Pomyślał, że Lorenza powinna
z góry potrącić udział Antonia w jego wynagrodzeniu, zanim ten dostanie w swoje ręce pieniądze z
nagrody.
Mam stałą stawkę dzienną powiedział spokojnie. Plus oczywiście konieczne wydatki.
Oczywiście mruknął Antonio, dopijając wódkę. Zamówił następną, gdy kelner sprzątał ich
talerze.
Lorenza nie spodziewała się, że Antonio będzie tak arogancki.
Mac, bez względu na wysokość, twoje wynagrodzenie zostanie zapłacone bez zwłoki. Dla nas
najważniejsza jest Paloma. I oczywiście Bibi.
Oczywiście Bibi. W głosie Antonia zabrzmiał sarkazm.
Opowiedz mi o swojej siostrze poprosił Mac.
Antonio po raz pierwszy spojrzał mu w oczy. Uniósł brwi i wzruszył ramionami.
O Bibi? A co tu opowiadać. Koń jaki jest, każdy widzi. To wszystko fasada, całe to gówno ze
słodką, seksowną piosenkareczką. Bibi bez mrugnięcia okiem wyrwałaby ci serce z piersi. I jeśli
chcesz wiedzieć, moim zdaniem właśnie to zrobiła ze swoim kochankiem i jego dziwką. Zabiła ich,
panie Reilly, sławny telewizyjny detektywie. Spojrzał triumfująco na Lorenzę. Proszę,
zaoszczędziłem nam wydatków. Rozwiązałem zagadkę morderstwa. A teraz chyba się zgodzimy, że
kwestię, czy Bibi żyje, czy nie, lepiej zostawić w spokoju. Niech mała Paloma żyje sobie dalej w
błogiej nieświadomości, że jej matka jest przeklętą morderczynią.
Przy stole zapadła cisza. Lorenza pochyliła głowę. Jassy już nie zdołała powstrzymać łez.
Do diabła z tym. Antonio rzucił serwetkę na stół i wstał. Od początku nie chciałem się
spotykać z tym detektywem. Wychodzę.
Mac również wstał.
Antonio, zanim wyjdziesz, możemy jeszcze bardziej ograniczyć wasze wydatki. Zaoszczędź mi
czasu i po prostu powiedz, gdzie jest Bibi.
Gdyby mężczyzna tak opalony jak Antonio mógł zblednąć, Mac przysiągłby, że tak się właśnie
stało. Antonio przez minutę stał bez ruchu i gapił się wstrząśnięty na Maca. Potem, nie
powiedziawszy nawet dobranoc, odwrócił się i wyszedł.
Rozdział 30
Przepraszam. Jassy załkała cicho w serwetkę.
Pojawił się Johannes, ich kelner, i szybko zabrał nakrycie Antonia. Podeszli następni, niosąc
wielkie białe talerze. Na środku każdego z nich leżała jedna ostryga z glazurą zrobioną, jak objaśnił
Johannes, z aloesu, agaru i sproszkowanego srebra.
Mac nigdy nie słyszał o agarze i nigdy nie jadł sproszkowanego srebra. Nie był pewien, czy chce
ich spróbować.
Nagle bardzo zatęsknił za Sunny. Niemal widział ich oboje w tej niesamowitej restauracji. Sunny
cieszyłaby się każdym nowym smakiem, nawet takim, który nie przypadł jej do gustu. „Tu przede
wszystkim chodzi o wrażenia", zauważyłaby radośnie. Jej prostota wydawała się o lata świetlne
odległa od tej skomplikowanej, zantagonizowanej rodziny. Zerknął na timexa. Jedenasta
trzydzieści, a restauracja była nadal zatłoczona, wciąż przychodzili nowi goście. W Barcelonie
kolacje jadano późno wieczorem, ale w Kalifornii była akurat trzecia po południu. Bardzo chciał
porozmawiać z Sunny. Usłyszeć, jak się śmieje, pyta go, jak się ma i czy trzeba go pocałować w to
biedne oko, żeby się zagoiło.
Spojrzał na obie kobiety. Siedziały, wpatrując się w talerze, ale nawet nie tknęły ostrygi.
Obawiam się, że nasza wspaniała kolacja została zrujnowana powiedziała Lorenza ze
znużeniem. Może na tym zakończymy.
Jutro też jest dzień rzuciła Jassy, ścierając ślady tuszu spod rzęs. Zawsze miała talent do
banalnych uwag odpowiednich do sytuacji.
Proszę, przekaż Floradelisie, że musieliśmy wyjść powiedziała Lorenza Johannesowi, który
załamał ręce i patrzył zmartwiony na nietknięte ostrygi.
Mac podał mu studolarowy banknot, myśląc: do diabła, niech sobie Antonio narzeka na koszty.
Przeprosił i odwrócił się, by wyjść. Cofnął się jednak, sięgnął po ostrygę i włożył do ust. Stał przez
chwilę z zamkniętymi oczami, rozkoszując się smakiem. Potem otworzył oczy i uśmiechnął się do
speszonego Johannesa.
Nigdy dotąd nie jadłem srebra wyjaśnił z uśmiechem i wraz z Lorenzą i Jassy ruszyli do
drzwi.
Lorenza i Jassy siedziały na tylnym siedzeniu bmw, Mac usiadł z przodu, obok kierowcy.
Najpierw podjechali do Meridiena. Mac wysiadł. Lorenza opuściła szybę i wychyliła się, by się
pożegnać.
Uzyskałeś to, o co ci chodziło? spytała.
Chyba tak.
W takim razie czy pojedziesz jutro ze mną do winnicy, by spotkać się z Palomą? Będziemy
mogli porozmawiać.
Jutro zamierzał wracać do Los Angeles, ale wiedział, że nie może. Nawet dla Sunny. Zbyt się tu
zaangażował.
Dobrze zgodził się.
Przyjadę po ciebie o jedenastej rzuciła tylko, dała znak kierowcy i odjechała.
Mac patrzył na znikające w oddali tylne światła samochodu. To był wieczór pełen wrażeń.
Jednak nadal nie miał pojęcia, gdzie zacząć poszukiwania. Dokąd mogłaby uciec kobieta taka jak
Bibi? Co ważniejsze, kto jej pomógł? Bo ktoś musiał jej pomóc. Mac niewielu rzeczy był pewien,
ale tego owszem. Bibi nie mogła zniknąć bez czyjejś pomocy.
Część III
Rozdział 31
Caceres, Extremadura, Hiszpania
Nikt by nie poznał tej przeciętnie wyglądającej kobiety, ubranej w zieloną bawełnianą koszulę i
długą spódnicę, z beżowym, robionym na drutach swetrem, zawiązanym wokół ramion, który
chronił ją przed chłodnym wiatrem. Popielate włosy przykryła słomianym kapeluszem z szerokim
rondem. Brązowe oczy zasłoniła przyciemnianymi okularami bez oprawek. Miała w sobie coś z
hippiski, gdy szła przez sobotni targ uliczny w małym średniowiecznym hiszpańskim miasteczku
Caceres. Niosła duży pleciony koszyk. Kapelusz i postrzępiona długa grzywka zasłaniały jej pół
twarzy. Za nią człapał stary wierny pies.
Zaparkowała małego seata w bocznej uliczce, w tym samym miejscu, co zwykle. Zadbała, by
zrobić to zgodnie z przepisami. Nie mogła ryzykować mandatu.
Snuła się po targu, a pies za nią. Kupowała owoce i warzywa zbierane tego ranka przez
miejscowych drobnych rolników. Witali się z nią serdecznie, wołając: Hola seńora, buenas dias.
Wyjmowali dla niej najładniejsze pomidory, leżące z tyłu straganu, które trzymali dla najlepszych
klientów. Dorzucali dodatkową garść orzechów laskowych do torby. Ważyli tylko najdojrzalsze z
serów, wpierw dając jej kawałek do spróbowania.
Był tam też młynarz z workami mąki, razowej oraz grahamki, z której kobieta zwykle piekła, bo
ta mąka była lżejsza. Okolica słynęła ze wspaniałego pieczywa. Kobiecie największą przyjemność
sprawiało pieczenie chleba.
Po zrobieniu zakupów, z ciężkim, wyładowanym koszykiem przeszła do kafejki na rynku, gdzie
zamówiła podwójną czarną kawę i bagietkę pokrojoną na ukośne kromki, polaną ciemnozieloną
oliwą i upieczoną na plancha, na której zostały jeszcze ślady czosnku z poprzedniego wieczoru.
Bułka grubo posmarowana masłem była smakołykiem, na który kobieta czekała cały tydzień.
Siedząc samotnie w kafejce na jednym z najpiękniejszych rynków w Hiszpanii, Bibi przez krótką
chwilę poczuła ukojenie.
Zdawało się, że w Caceres czas się zatrzymał. Tak jak wtedy, gdy dzięki przyjacielowi jej ojca,
Rodolfowi Hernandezowi, zmieniła swe życie, stając się jego daleką kuzynką, Vidą.
Scena z przeszłości pojawiła się jej nagle przed oczami jak błyskawica.
Była sama w domu na Hollywood Hills. Jassy zabrała Palomę. Służba i asystenci już odeszli. Nie
chcieli być kojarzeni z kobietą zamieszaną w morderstwo, nieważne, czy naprawdę go dokonała,
czy nie. Właśnie odprawiła swoją wierną gospodynię, która tak serdecznie opiekowała się Palomą.
Jej zawodzenie, gdy po raz ostatni wychodziła frontowymi drzwiami, jeszcze brzmiało w uszach
Bibi.
Wysłała swą córkę, by zaczęła nowe życie z Jassy i jej hiszpańską rodziną. Zrobiła to, bo kochała
Palomę. Rozumiała, że nie ma dla nich życia razem. Domniemana zabójczyni podróżująca po
świecie ze swą córeczką. To niemożliwe.
Kto chciałby mieć z nimi do czynienia? Kto pozwoliłby swoim dzieciom bawić się w domu
niebezpiecznej Bibi? Palomie należy się nowe życie, bez cienia przeszłości. A Bibi na wieki pogrąży
się w smutku.
Stała w głównym holu i nasłuchiwała. W jej domu zawsze rozbrzmiewała muzyka. Pianino,
gitary, głosy, śmiech, krzyki dzieci. Wyłączyła wszystkie telefony z wyjątkiem jednego, którego
numer znało tylko kilka osób.
Cisza była wszechogarniająca, niemal namacalna. Jak ściana mgły wokół niej. Dusiła się, nie
mogła oddychać...
I wtedy zadzwonił telefon. Ten, który ściskała w ręce. Oczy miała pełne łez, z trudem
przeczytała na wyświetlaczu, kto dzwoni. Rodolfo Hernandez. Przyjaciel jej ojca. Znała go od
dziecka. Dzwonił już wcześniej, gdy zaczęła się cała afera, powiedział, że przyjedzie natychmiast,
by pomóc, ale się nie zgodziła.
Wstydzę się powiedziała. Nie chcę, by przyjaciel mego ojca widział mnie w takim stanie.
Zadzwoń, gdy będziesz mnie potrzebować poprosił.
Nie zadzwoniła, a teraz on odezwał się do niej.
Słyszałem o Palomie powiedział. Wysyłam po ciebie samolot. Przyjedziesz, do mnie, do
Hiszpanii.
Muszę zniknąć rzuciła.
Znikniesz obiecał.
Rodolfo Hernandez przyglądał się jej teraz ze swego miejsca w otwartym na plac barze w
Caceres. Szarą kamienną podłogę pokrywały porzucone serwetki od pinchos, małych tapas
podawanych w barze. Były to mini przekąski, porcje na jeden kęs na kawałku chrupiącego chleba,
spięte wykałaczką i podawane na małej serwetce, która zawsze lądowała na podłodze. Zwykle był
to gulasz z dzika lub hiszpańska tortilla, czyli placek z ziemniaków i jajek. A także kawał
miejscowego twardego sera, malutkie białe fileciki anchois, zwane boquerones, bób w łupinach i
słona, słodkawa hiszpańska szynka, z której słynął ten region. Doskonale pasowały do porannej
brandy.
Rodolfo opróżnił kieliszek i zmiął serwetkę. Była tak mała i śliska, że nie nadawała się do
wytarcia palców zabrudzonych tapas. Rzucił serwetkę na podłogę, gdzie leżało już mnóstwo
innych. Od czasu do czasu ktoś zgarniał miotłą śmieci, skrapiał podłogę wodą i przecierał starym
mopem. A po kolejnej półgodzinie na podłodze znów zbierała się warstwa papierków i łupin od
fistaszków i bobu.
To należało do lokalnej scenerii. Podobnie jak umieszczony wysoko na półce telewizor, nadający
ostatni mecz, a także butelki sobrano i sherry, mocne w smaku wino, piwo z beczki i plancha, czyli
płaska płyta grillowa. Tak samo jak gromadka starszych robotników, stałych bywalców, którzy
zanim ruszyli do pracy o świcie, na śniadanie wypijali tu brandy i zjadali kawałek posmarowanej
oliwą bagietki, podpieczonej na plancha, tak jak inni spożywali filiżankę kawy i mufinki.
Rodolfo był mężczyzną po siedemdziesiątce. Z wyglądu przypominał lwa, zwłaszcza ze względu
na szerokie brwi i sczesane do tyłu srebrne włosy. Miał nienaganne maniery, charakterystyczne dla
starszego pokolenia Europejczyków. Długoletni przyjaciel Juana Pedra, choć młodszy od niego,
znał Bibi od dziecka. Trzymał się z daleka, obserwował, jak robi karierę i popełnia błędy, podziwiał
jej talent i nietuzinkową urodę i zawsze pamiętał o jej urodzinach. Jedno wiedział na pewno. Bibi
nie była morderczynią.
Gdy przyglądał się jej, siedzącej w kafejce po drugiej stronie placu, Rodolfo pomyślał, że chyba
nikt by jej teraz nie rozpoznał. Co prawda on też z trudem poznał tamtą kobietę, która, potykając
się, zeszła po schodkach gulfstreama V. Wysłał go do Bibi, by ją uratować z domu na Hollywood
Hills, który stał się więzieniem. Miała wtedy na sobie postrzępione dżinsy i czarną bluzę. Rude
włosy mocno, aż za mocno, ściągnęła do tyłu. Wielkie zielone oczy zasnuwała mgła zmęczenia i
łez.
Spojrzała na niego, potem na wznoszące się wokół góry, gęste łasy i pokryte głazami wzgórza
prowincji Extremadura, jednej z najmniej zamieszkanych i najbardziej odludnych regionów, gdzie
życie nadal toczy się w tempie dawno zapomnianym na obleganych przez turystów wybrzeżach.
Spojrzała na nisko wiszące szare chmury i srebrny helikopter, który miał ich zabrać do wiejskiej
rezydencji Rodolfa, ukrytej wśród lasów. Rodolfo widział, że Bibi jest w rozterce. Domyślał się, że
ponad wszystko pragnie wsiąść z powrotem do samolotu i wrócić do córki.
Właściwie jej nie poznał. Ona jednak go poznała. Nagle miała wrażenie, że znów jest dzieckiem.
Gdy Rodolfo objął, poczuła się bezpiecznie. Na kilka chwil znikły okropne ostatnie tygodnie. Była
wolna. Była w domu.
Zabrał ją do siebie, do swej, jak ją skromnie nazywał, „chatki", choć w rzeczywistości była to
dwupiętrowa, kamienna rezydencja, zbudowana jeszcze w XV wieku. Ruiny znajdujące się w parku
na terenie posiadłości podobno były kiedyś kryjówką templariuszy, którzy urządzali tu polowania w
XIII wieku. Dom oczywiście został zmodernizowany i luksusowo urządzony dla Rodolfa, który
wychował się wśród luksusu. Generatory dostarczały elektryczności, kanalizacja i urządzenia
sanitarne na miarę XXI wieku zastąpiły wychodki na zewnątrz. Były też wygodne salony kąpielowe.
Wcale nie w marmurze i onyksie. Żadnego przepychu w wiejskim domu, jak wyjaśnił Bibi, gdy ją
oprowadzał. Tylko dobra hiszpańska glazura na ścianach, a na podłogach stara, rdzawa terakota,
które, zdawało się, były tu od zawsze.
Bibi ukrywała się w tym domu, dopóki wrzawa wokół niej nie ucichła. Pojawiły się inne skandale,
inne morderstwa, inne gwiazdki i ich kłopoty. Bibi została częściowo zapomniana, choć nie przez
policję w Los Angeles, która nadał miała w swoich archiwach sprawę nierozwiązanego podwójnego
morderstwa. Dopóki nie znaleźli zabójcy, dopóty Bibi nie mogła wrócić do domu.
Z pomocą Rodolfa stała się inną osobą. Clairol zmienił jej włosy z rudych w popielate. Szkła
kontaktowe uczyniły jej zielone oczy brązowymi. Długie spódnice i luźne swetry zmieniły jej
zgrabną sylwetkę w bezkształtną. Wybrała imię Vida, bo to znaczy życie, a Rodolfo powiedział, że
otrzymała nowe życie. Teraz mówiła tylko po hiszpańsku, czasem po katalońsku, nigdy po
angielsku. Gdy ktokolwiek ze spotkanych osób pytał ją o angielski, spokojnie tłumaczyła, że
zawsze miała problem z nauką języków i nigdy nie opanowała ich biegle.
To przykre mówiła z czarującym, lekko sepleniącym kastylijskim akcentem. Ale nie
podróżuję, więc właściwie nie ma to znaczenia.
Mając teraz mnóstwo czasu bez swojej muzyki, dręczona nieustannymi myślami o Palomie, Vida
nauczyła się gotować. Oczywiście nie tak dobrze jak jej siostra. Vida gotowała proste dania
miejscowej kuchni, bo sama przecież stała się prostą kobietą. Rodolfo wiedział jednak, że Bibi
zmieniła się z wyglądu, ale nie w sercu.
Bibi/Vida miała teraz własny dom, parę kilometrów od Rodolfa. Swój nowy dom. Skromny. Cichy.
I pusty.
Musiało upłynąć sporo czasu, zanim Bibi mogła bez bólu w sercu siedzieć w kafejce i
obserwować bawiące się dzieci. W końcu przestała próbować zgadywać, które z nich mogło być w
wieku Palomy. Patrzyła, jak się gonią, krzycząc z radości, szybkie i zwinne jak dzikie małe
zwierzątka. Powiedziała sobie, że to po prostu dzieci, mają prawo śmiać się, bawić i żyć
normalnym życiem. Przecież właśnie to podarowała swojej córce. Normalne życie.
Mimo to, gdy powoli sączyła kawę, łza zakręciła się jej w oku. Bardzo brakowało jej dzieci.
Zawsze były ważną częścią jej życia.
Rodolfo wyszedł z baru i zaczął się przedzierać w kierunku kafejki przez hałaśliwy tłum, typowy
w sobotni poranek targowy. Bibi zauważyła go, jak nadchodzi. Rozpromieniła się i pomachała do
niego. Pies go poznał i radośnie zamerdał ogonem.
Ten cholerny pies, pomyślał Rodolfo z irytacją.
Bibi znalazła go w lesie. Leżał zmęczony nad strumieniem, na brzegu lasu, gdzie drzewa były
rzadsze i docierało słońce. Bibi zauważyła duży, czarny kształt i podeszła, by sprawdzić, co to jest.
Pies dzielnie stanął na łapach i ze zwieszonym łbem spojrzał jej wymownie w oczy, jakby chciał
powiedzieć: to koniec drogi. Bibi dodała głośno, tak by pies usłyszał: „Dla nas obojga, przyjacielu".
Pies był zbyt słaby, by iść, wzięła go więc na ręce i zaniosła do domu Rodolfa.
Oboje jedziemy na tym samym wózku odparła zdumionemu Rodolfowi, gdy powiedział, że
psem powinien się zająć weterynarz.
Jest zbyt stary i schorowany. Nie będziesz w stanie o niego zadbać. Zwłaszcza teraz dodał.
Nie musiał kończyć zdania. Bibi wiedziała, co miał na myśli. Zwłaszcza teraz, gdy musi zadbać o
siebie.
Nie obchodzi mnie, że jest stary i wycieńczony. Mocniej przytuliła psa. Zajmę się nim.
I zajęła się, choć oczywiście niewiele mogła poradzić na jego wiek. Weterynarz ocenił, że pies
ma około dwunastu lat. Stary, jak na psa, który miał ciężkie życie i był w kiepskiej formie.
Bibi się tym nie przejmowała. Był jej przyjacielem i tak go zresztą nazwała: Amigo, po
hiszpańsku przyjaciel.
Amigo pomachał powoli ogonem, gdy Rodolfo schylił się, by go poklepać po grzbiecie. Amigo
robi się coraz bardziej powolny, pomyślała Bibi z troską. Rodolfo pocałował ją i poklepał serdecznie
po ramieniu.
Dobrze wyglądasz, ma Vida rzucił i poprosił kelnera o cafe solo. Odwrócił się do niej i
przyjrzał uważnie. Powiedziałbym nawet, że minutę temu, gdy cię zauważyłem, wyglądałaś na...
szczęśliwą?
Bibi się uśmiechnęła. Najwyraźniej z drugiego końca placu nie dostrzegł jej łez.
Jestem szczęśliwa, bo przyjechałeś tu na weekend. Nie spodziewałam się, że cię zobaczę.
Patrząc na niego, pomyślała, że jest przystojny. Dżentelmen w każdym calu, w szytej na miarę
granatowej koszuli, beżowych lnianych spodniach i mokasynach ręcznej roboty. Nosił tylko
skromny zegarek, żadnych sygnetów. Nigdy się nie ożenił. Od dwudziestu lat mieszkał z
partnerem, którego kochał. Mężczyzna miał na imię William i był powiernikiem wszystkich
sekretów Rodolfa, dotyczących zarówno jego prywatnego konsorcjum finansowego, z siedzibą w
raju podatkowym w Andorze, jak i prawdziwej tożsamości Bibi.
Rodolfo zarządzał finansami Juana Pedra i opiekował się majątkiem de Ravelów. Teraz również
opiekował się Bibi. Nie chciała ruszać swojego majątku w Stanach z obawy, że zostanie
odnaleziona. Chciała zniknąć na zawsze, ze względu na Palomę. To oznaczało, że została bez
grosza. Pomógł jej Rodolfo.
Rodolfo wypił kawę i zamówił następną.
A co dla ciebie, querida? spytał.
Bibi pomyślała o ilości już skonsumowanej kofeiny, ale uznała, że do diabła z tym.
Proszę espresso poprosiła i aż westchnęła, że tak sobie dogadza.
Przyjechałem tu pod wpływem impulsu powiedział Rodolfo. Rozparł się na krześle,
skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się do niej. Przywiozłem ze sobą na weekend paru
przyjaciół. Dzwoniłem do ciebie wcześniej, ale nie odbierałaś, więc domyśliłem się, że znajdę cię
tutaj.
Wyszłam kupić owoce i warzywa odparła. Będę dziś piekła chleb, także dla ciebie, jeśli
chcesz.
Dlaczego nie przyniesiesz go dziś wieczorem? Zapraszam cię na kolację dodał.
Ale mówiłeś, że masz gości... przyjaciół.
Nowych przyjaciół, którzy na pewno chcieliby cię poznać. I wiem, że ty też chciałabyś ich
poznać. Jest wśród nich pewien młody mężczyzna, piosenkarz. Mogłabyś przynieść gitarę,
zagralibyście razem...
W oczach Bibi pojawiła się panika.
Ale ja nie mogę śpiewać. To niemożliwe. On mógłby mnie rozpoznać...
Nie musisz śpiewać. Proszę tylko, byś przyszła i dobrze się bawiła. Zresztą nikt już cię teraz nie
rozpozna. Jesteś po prostu moją kuzynką. Będziesz miała okazję posłuchać trochę muzyki. Vida,
jestem pewien, że ten chłopiec dla nas zaśpiewa. Może zagrasz razem z nim na gitarze, spróbujesz
którąś ze swoich nowych piosenek. Bibi, bądź sobą przez choćby krótki czas.
Często grała swoje nowe piosenki Rodolfowi, ale nikomu więcej, więc czuła niepokój. Pochyliła
się, by pogłaskać psa.
Boję się odparła szczerze. Po tym wszystkim, co zrobiliśmy, po tym, co przeszłam, czy to
nie jest ryzykowne?
Czy zaprosiłbym cię, gdyby tak było? Chcę, żebyś tylko przyszła na kolację, byś poznała paru
przyjaciół. Przecież to nie pierwszy raz. Nie musisz grać, jeśli nie chcesz, ale pomyślałem, że ten
piosenkarz chętnie posłucha twoich nowych utworów. Są inne niż te dawne. To
ci dobrze zrobi. A poza tym on jest niezły. To co? Przyjdziesz?
Bibi odetchnęła głęboko. Dlaczego miała wrażenie, że pali za sobą mosty?
Skoro nalegasz rzuciła.
Tak, querida, nalegam. Rodolfo był zadowolony. Wiedział, że Bibi nie oprze się radości
płynącej z muzyki. Muzyka to sens jej życia.
A co to za piosenkarz? spytała.
Ma na imię Jacinto powiedział. Młody, dobrze zapowiadający się piosenkarz i autor tekstów.
Pomyślałem, że może warto, byś choć trochę wróciła do muzyki. Kobieta potrzebuje przyjaciół,
kogoś z kim znajdzie wspólny język dodał, z troską klepiąc Bibi po ręce. Martwił się o nią. Była
taka samotna. Miał nadzieję, że dobrze zrobił.
Rozdział 32
Extremadura znajduje się o kilka godzin jazdy na północ od Malagi i miejsc odwiedzanych przez
turystów na Costa del Sol. To jakby inny świat, świat średniowiecznych wiosek i renesansowych
pałaców, ruin akweduktów i amfiteatrów zbudowanych przez Rzymian. To miejsce, gdzie niegdyś
polowali templariusze, skąd konkwistadorzy ruszali na podbój Nowego Świata. Przez jej środek
biegną Góry Toledańskie. Kraina usiana jest skalistymi wzgórzami i gęstymi lasami, w których żyją
dziki i jelenie szlachetne, bażanty, kruki, czarne bociany i orły iberyjskie. Miasto Caceres otaczają
mury z basztami obronnymi, pamiętające czasy Maurów, a wokół nich ciągną się doliny, tu i tam
upstrzone starymi kamiennymi zamkami i klasztorami. W dolinach pasą się krowy odmian iberia
avelina czarna i casareńa biała, a także owce, z których mleka wyrabia się jeden z najbardziej
znanych hiszpańskich serów, torta del casar. Dzikie świnie, żywiące się żołędziami, dostarczają
mięsa, z którego robi się słynną szynkę. Pełno tam też sadów, gajów oliwnych i winnic.
Bibi po raz pierwszy zobaczyła miasteczko Trujillo, gdy przywiózł ją tam Rodolfo, akurat o tej
magicznej godzinie między wieczorem a zmierzchem. Wokół panowała cisza. Rynek z pięknymi
renesansowymi pałacami i łukami, a także odchodzące od niego kręte, wąskie, średniowieczne
uliczki były zalane światłem. Bibi miała wrażenie, jakby cofnęła się w czasie i żyła w innym wieku.
Wokół miasta rozciągał się tajemniczy krajobraz. Panowała cisza. To właśnie ta cisza i piękne
pustkowie z miejsca ją urzekły. Po całym tym zgiełku, błysku fleszy, krzykach i wrzawie, i jej
własnej udręce potrzebowała spokoju i ciszy. Potrzebowała być sama.
To właśnie tam znalazła zamek.
Mały zwieńczony wieżyczkami, położony na zielonym wzgórzu. Stał na pustkowiu, ale krętymi
drogami można było dojechać z niego do autostrady, a stamtąd do pociągu czy samolotu, którym
w razie potrzeby Bibi szybko mogłaby się dostać do córki. Być może nigdy już nie zobaczy Palomy,
ale ze względu na nią musiała być w Hiszpanii. Na wszelki wypadek. Nigdy nie odważyła się zadać
sobie pytania, co to mógłby być za wypadek. Wiedziała tylko, że w sytuacji zagrożenia życia lub
śmierci na pewno będzie przy dziecku.
Castillo, zamek, był tak stary, że nie dało się ustalić jego początków. Gotycki, ze śladami
romańskimi, z widokiem na dolinę, stał zaledwie kilka kilometrów od ukrytej wśród drzew
rezydencji Rodolfo. Gdy jej właściciel był w domu, na maszcie powiewała rodową flaga.
Jak u króla. Bibi ze śmiechem drażniła się z Rodolfem. Ale właściwie w jego przypadku nie
było to dalekie od prawdy.
Castillo należało do bogatej wdowy z Chicago. Zamek od dwóch lat czekał na kupca, więc był
tani. Castillo Verano, czyli letni zamek, tak nazywała go wdowa, ale Bibi wolała oryginalną nazwę
Castillo Adivino, zamek wróżki, nazwany tak, ponieważ pierwsza właścicielka zamku podobno miała
nadprzyrodzone zdolności i potrafiła przepowiadać przyszłość.
To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Muszę tu mieszkać powiedziała Bibi, a Rodolfo westchnął.
Zupełnie jak z tym psem stwierdził. Jest zbyt stary i zniszczony, byś mogła o niego zadbać.
Nieważne odparła. Ja go potrzebuję. Tutaj mogę oddychać.
Widząc błysk podniecenia w jej oczach, Rodolfo oczywiście znalazł sposób, by pozyskać dla niej
ten dom. Kupił Castillo poprzez jedną ze swoich firm z Andory. Na akcie własności nie figurowało
nazwisko Bibi.
Bibi nie robiła gruntownego remontu, nie miała na to pieniędzy. Dzięki Bogu, wdowa z Chicago
naprawiła dach, na którym teraz, ku uciesze Bibi, zagnieździła się para bocianów. Wdowa kazała
też wykopać studnię i założyć kanalizację, która prawie działała, i zainstalować elektryczność, która
działała od czasu do czasu, gdy stary generator miał ochotę pracować. Urządziła też parę łazienek
z ogromnymi, importowanymi ze Stanów wannami i pozłacaną armaturą. Prysznice albo kapały jak
mżawka, albo lały masę wody, a za chwilę przestawały działać, co oznaczało, że Bibi zostawała z
szamponem na włosach i musiała biec do kuchni po wiadro wody, by go spłukać.
Duża, stara, stylizowana na wiejską kuchnia miała podobne fanaberie. Działała na propan butan.
Dostarczał go stary wieśniak. Jego samochód platforma terkotał, wjeżdżając na wzgórze, a butle z
gazem chwiały się przy tym z boku na bok. Bibi zawsze się bała, że wybuchną. Gaz zapalało się
długą zapałką, przy czym należało się odsunąć, by się nie poparzyć. W kuchni były otwarte półki z
przeciągniętą na drucie zasłonką z bawełny w kratkę. Tam Bibi postawiła swoje nowe naczynia
kupione na targu. Wielki kamienny zlew miał krany z brązu, których kurki obracały się jak szalone,
gdy tylko się ich dotknęło. W przeciwieństwie do łazienki w rurach w kuchni zawsze było dobre
ciśnienie, dzięki temu, że znajdowały się bliżej studni, usytuowanej na południowej części wzgórza.
Na środku kuchni stał duży stary stół i ławy, które najwyraźniej zbudowano na miejscu, żeby stały
tam już na wieki wieków, bo były po prostu zbyt duże, by można je było wynieść przez drzwi.
Castillo Adivino był niewielki. Wchodziło się doń przez wielkie drewniane drzwi nabijane
żelaznymi clavos, gwoździkami z czarnymi, ręcznie kutymi z żelaza zawiasami. Otwierało się je
wielkim kluczem, dzwoniącym na łańcuchu, który ważył chyba z kilogram. Za drzwiami był
przestronny biały hol z ciężkimi, ciemnymi belkami. Gotyckie okna ze strzelistymi łukami pozostały
nietknięte, ale wdowa z Chicago zainstalowała dwuskrzydłowe szklane drzwi prowadzące na
kamienny taras, otoczony przez gaj drzewek migdałowych, od dawna nieprzycinanych i
zdziczałych. Na wiosnę okrywały się różowymi kwiatami, które przesycały powietrze słodką wonią.
W zamku były trzy sypialnie, każda z nich w wieżyczce. Jedną z nich, najmniejszą i najładniejszą,
Bibi w myślach przeznaczyła dla Palomy. Oczywiście to była mrzonka, ale nie chciała z niej
rezygnować. Okna sypialni wykuto w grubym kamiennym murze, a na parapetach zrobiono
wyłożone poduszkami siedziska. Z okien roztaczał się widok na dolinę, w której w ciemności
migotały światła Trujillo. W bezksiężycowe noce, gdy paliły się światła w miasteczku, dolina
przypominała scenerię jakiejś starej hollywoodzkiej epopei.
Bibi stać było tylko na to, by pobielić ściany wewnątrz wapnem. Na pchlim targu kupiła tanio
kanapę z wysokim oparciem, wyściełaną ciemnozielonym aksamitem, i niski biały stolik z
chromowanymi nogami, bardzo w stylu lat trzydziestych, który nie pasował do niczego, ale Bibi
podobało się, że tak fikuśnie wygląda pośród ciężkiego, starego belkowania i szarego kamienia.
Naprzeciw kanapy stała para zdekompletowanych foteli. Meble ustawiono przy ogromnym
kamiennym palenisku z masywnym żelaznym hakiem. W dawnych czasach zapewne wieszano na
nim kociołek, w którym gotował się gulasz, być może z dzika upolowanego w pobliskim lesie. Były
jeszcze dwie lampy, wyłożony poduszką koszyk dla psa i drewniany wieszak z lustrem i
mosiężnymi haczykami, na których Bibi umieściła swoją kolekcję sfatygowanych słomianych
kapeluszy.
Oczywiście stało też pianino. Nie fortepian Steinwaya, który miała w Hollywood, tylko małe
pianino Yamaha, którego dźwięk przyjemnie odbijał się od wysokiego sufitu. Do tego dwie gitary,
jedna elektryczna, druga akustyczna, zabrane ze Stanów. Kilka tkanych dywaników z Andaluzji,
kremowych w niebieskie lub zielone wzory, kilka poduszek oraz odtwarzacz płyt kompaktowych
prezent od Rodolfa, mały telewizor i laptop. To wszystko.
W jej sypialni stało łóżko na tyle duże, że zmieściłyby się w nim dwie osoby, chociaż Bibi nie
zamierzała go z nikim dzielić. Znalazła kupon kremowej koronki, robionej ręcznie w okolicy, i
zawiesiła wokół łóżka, co w ciszy nocy dawało jej i Amigo wrażenie przytulności. Stały tam też
zmatowiałe, wysokie przechylne lustro, sosnowa skrzynia, wygodny fotel, małe biurko,
umieszczone pod jednym z okien, i szafa, w której wisiały jej obszerne bluzy i długie spódnice,
których w skrytości ducha nienawidziła.
Tak, tęskniła za małymi, dopasowanymi sweterkami, wąskimi, markowymi spódniczkami,
krótkimi sukienkami i butami na obcasach. W końcu nie przestała być kobietą. Teraz nawet jej
dżinsy były obszerne, a jej swetry w katalogach, z których je wybierała, były opisywane jako „dla
chłopaka". Co oznaczało „duże".
Castillo był zupełnym przeciwieństwem wartego wiele milionów, przeładowanego dekoracjami
domu w Hollywood Hills, gdzie to zawsze ona była odpowiedzialna za wszystko i wszystkich. Ona
musiała pisać piosenki, starać się, by nowa płyta była jeszcze lepsza od poprzedniej, a następny
koncert jeszcze większy i bardziej widowiskowy... Jej energia napędzała życie innych ludzi.
Tutaj, samotna, tylko z psem, znalazła spokój, którego nie doświadczyła od długiego czasu. Od
dzieciństwa, gdy mieszkała wraz z ojcem w bodedze de Ravelów. Tam, gdzie teraz była Paloma.
Spokój. Miała nadzieję, że któregoś dnia jej córka też go zazna.
Rozdział 33
Los Angeles, Kalifornia
Telefon Sunny zadzwonił, akurat gdy miała wychodzić na spotkanie. Sprawdziła godzinę, gdy
podniosła słuchawkę. Czwarta trzydzieści. Powinna być na miejscu pięć minut temu.
Sun, kotku powiedział Mac.
O Boże, to Mac! Wreszcie! Z ulgi zrobiło jej się słabo. Dała znać asystentce, żeby zaczynali bez
niej.
Będę za dziesięć sekund rzuciła z promiennym uśmiechem, a potem do Maca: Powiedz, że
jesteś na lotnisku i za chwilę wsiądziesz w samolot do domu.
Hm, niezupełnie na lotnisku...
Niedobrze. Opadła na krzesło za biurkiem.
To znaczy?
Sprawy tutaj trochę się skomplikowały.
Skomplikowały? To znaczy, że tęsknisz za mną tak bardzo, że nie możesz beze mnie
wytrzymać i po prostu musisz złapać samolot, bo jak nie...
Bo jak nie, to co?
To ja wsiądę do samolotu i przylecę do ciebie.
Mac się roześmiał. Sunny zawsze go zaskakiwała.
Założę się, że byś to zrobiła.
To co się tak skomplikowało? spytała. Mówiłeś, że nic nie tracę, bo tam są tylko uliczne
korki.
I ja.
Sunny westchnęła do słuchawki.
I ty, Mac powiedziała cicho.
Muszę się jutro zobaczyć z Palomą. W winnicy de Ravelów.
No, no, zaczynasz zwiedzać winnice.
Oj, Sunny, co mam ci powiedzieć. Może to, że brakuje mi ciebie tak, jak brakowałoby mi
żebra, gdybyś mi je usunęła. Jak brakowałoby mi twego uda na moim, gdybyś przestała ze mną
spać. Jak brakowałoby mi...
Przestań, zanim cię poniesie zaśmiała się Sunny.
Okej. Ale to prawda. To dosyć skomplikowana rodzina, a ja znalazłem się w samym środku ich
rozgrywek.
Biedaku. Założę się jednak, że już natrafiłeś na ślad Bibi.
Na razie spotkałem się z matroną.
Hm, z matroną. Sunny zrzuciła białe czółenka i oparła stopy na biurku. Odruchowo nawinęła
na palec kosmyk włosów. I jaka ona jest? spytała.
Hm, bardzo podobna do ciebie powiedział Mac.
To znaczy taka jak ja, tylko stara?
Hm, nie taka znowu stara odparł Mac.
Sunny zdjęła nogi z biurka i wyprostowała się na krześle.
Nie taka znowu stara?
Ma czterdzieści jeden lat.
Sunny wyczuła w głosie Maca wahanie, które natychmiast pokrył pospiesznymi słowami:
Okazuje się, że ją znałem, wiele lat temu. W Miami. Byliśmy wtedy bardzo młodzi, niemal
dzieci.
Znałeś ją?
Tak, znałem Lorenzę.
Sunny odetchnęła głęboko.
Założę się, że jest piękna westchnęła.
Już ci mówiłem, że jest bardzo podobna do ciebie. Tak sobie tylko pomyślałem, żeby ci o tym
powiedzieć dodał. W uszach Sunny zabrzmiało to trochę niepewnie.
Hm, twoja była dziewczyna stwierdziła w zamyśleniu.
Można tak powiedzieć.
Wdowa.
Tak, wdowa.
Piękna.
Owszem.
Nie musiał mówić nic więcej. Sunny wyczytała resztę między wierszami.
Mac, lepiej wracaj do domu powiedziała cicho.
Wrócę tak szybko, jak tylko będzie to możliwe odparł.
Co teraz robisz?
Właśnie zamówiłem jedzenie do pokoju.
Założę się, że to hamburger z frytkami.
Jak ty mnie dobrze znasz.
Czasami mam wrażenie, że nie znam cię tak dobrze, jak myślałam zawahała się, dalej kręcąc
na palcu kosmyk włosów. Zerknęła na zegarek. Za piętnaście piąta. Pogadamy później rzuciła.
Muszę lecieć.
Rozłączyła się i przez chwilę siedziała, patrząc tępo w ścianę. Coś się święci. Słyszała to w jego
głosie. Dawna kochanka. Mac będzie z nią sam na sam w romantycznej scenerii winnicy. Ta
kobieta jest piękna, sam to przyznał. „Znałem ją wiele lat temu. Byliśmy wtedy bardzo młodzi..." A
teraz dawna kochanka była młodą wdową, niewiele starszą od Sunny.
Sunny przypomniała sobie, co się działo w Monte Carlo zaledwie w zeszłym roku, jaką czuła
pokusę wobec innego mężczyzny i jak wiele by straciła swoje życie z Makiem, ich miłość gdyby
tej pokusie uległa.
Usiadła wygodniej na krześle i wykręciła numer swojej przyjaciółki Allie Ray we Francji.
Allie była prawdziwą gwiazdą filmową z Hollywood. Miała długie, proste blond włosy do ramion,
szeroko osadzone turkusowe oczy naturalnie turkusowe, nie dzięki szkłom kontaktowym
doskonały nos i szeroki uśmiech pełen słodyczy, którym oczarowywała mężczyzn na ekranie i w
realnym życiu. Allie była nie tylko piękna, ale i dobra.
Mac niedawno ocalił jej życie, gdy groził jej oszalały psychopata. W pewnym sensie Mac
uratował też jej męża Rona, z którym była w separacji, a potem razem z Sunny postarali się, by
Ron i Allie znów się zeszli. To wtedy Allie podjęła decyzję, by zakończyć karierę. Kupili z Ronem
zrujnowany dom w Dordogne w zachodniej Francji, w pobliżu St. Emilion, gdzie próbowali teraz
swoich sił w uprawie winorośli i produkcji wina. Oczywiście na razie tylko na małą skalę, ale Ron
był ambitny i przywykł odnosić sukcesy, więc nie wiadomo, czy na tym się skończy.
Allie odkryła, że szczęście można znaleźć na wsi w małym domu, odległym o lata świetlne od
studiów filmowych i czerwonego dywanu, choć pozostawała w kontakcie z branżą i od czasu do
czasu przyjmowała role w małych, francuskich produkcjach, z których kilka uzyskało świetne
recenzje.
Cześć, kochanie powiedziała do Sunny. Właśnie o tobie myślałam. Co tam kombinujesz?
Nie chodzi o to, co ja kombinuję odparła Sunny ponuro. Tylko co kombinuje Mac.
Hm. Allie przez chwilę zastanawiała się, co wynika ze słów Sunny. Zaledwie w zeszłym roku
wraz z Ronem musieli jechać do Monte Carlo, gdy Sunny omal nie oszalała na punkcie innego
mężczyzny.
Chyba nie masz na myśli tego, co mi się wydaje. To po prostu niemożliwe.
Może jednak tak. Mac jest w Barcelonie.
To dlaczego nie jesteś tam z nim?
Musiałam pojechać w Napa Valley. Mój klient jest producentem wina, robiłam mu kampanię. O
mój Boże, właśnie przyszło mi do głowy, jakie to dziwne... Ja byłam w winnicy, ty jesteś w swojej
winnicy, a teraz Mac jest w winnicy de Ravelów.
De Ravelów? Sherry? Nowe wina?
Tak jest. Pamiętasz Bibi Fortunatę? Tę piosenkarkę, autorkę tekstów, gwiazdę, celebrytkę i być
może morderczynię?
O Jezu, jasne, że pamiętam tę historię. Co się z nią stało?
Mac pojechał do Hiszpanii, by właśnie to ustalić. Ona ma na nazwisko de Ravel. Spotkaliśmy
jej córeczkę na plaży w Malibu. Mac uratował ją przed utonięciem.
Po tamtych morderstwach Bibi po prostu zniknęła, a ta dziewczynka, ma na imię Paloma,
zamieszkała z ciotką z rodziny de Ravelów. Teraz ojczym Palomy chce ją dorwać. Domaga się
opieki nad nią, by położyć łapę na jej pieniądzach. Oczywiście Mac znów pospieszył na ratunek.
Nie może się powstrzymać.
W tym problem.
Allie wiedziała o co jej chodzi. To przecież praca Maca była w zeszłym roku przyczyną odwołania
ich ślubu.
Okazuje się, że matrona, głowa rodu Ravelów, ma tylko czterdzieści jeden lat i jest piękna.
Była też kochanką Maca w Miami, dawno temu, gdy był młody.
O mój Boże... Allie zdała sobie teraz sprawę o co chodzi. Pewnie była jego pierwszą
miłością, a tej się nigdy nie zapomina.
Gotowa jestem się o to założyć.
Allie pomyślała chwilę.
Możesz mieć całkowite zaufanie do Maca. On cię kocha, nigdy by...
Allie, słyszałam coś w jego głosie przerwała jej Sunny. A poza tym kiedyś mi powiedział, że
zanim mnie spotkał, kochał tylko jedną kobietę. To na pewno ona.
Allie nie namyślała się długo. Kobiety zawsze wiedzą, co robić w takich sytuacjach.
Lepiej rusz dupę i jedź tam poleciła. Słuchaj, Ron jest w Nowym Jorku. Nasza cessna
citation stoi na lotnisku w Teterboro. Zadzwonię do niego, powiem, żeby po ciebie przyleciał i od
razu zabrał do Barcelony. Natychmiast się pakuj. Pamiętaj, weź jakieś superciuchy, konkurencja
może być ostra.
Och, Allie, jesteś pewna, że tak trzeba? Może powinnam mieć zaufanie do Maca?
Do Maca tak, ale do niej nie rzuciła Allie. Spotkamy się w Barcelonie. Gdzie zatrzymał się
Mac?
W Meridienie.
Ron zrobi dla nas rezerwację.
Zabiorę psy powiedziała Sunny. Wiedziała, że Mac kocha Pirata i nigdy z niego nie
zrezygnuje, bez względu na to, jak wielką odczuwałby pokusę zdrady.
Nie zabieraj psów. Nie tym razem odparła Allie stanowczo. Będziesz miała dość na głowie,
próbując załatwić matronę. Masz czas tylko na to, by zrobić sobie paznokcie. I pamiętaj, najlepszą
obroną jest atak. Piękne hiszpańskie wdowy nie dorastają nam do pięt.
Sunny taką miała nadzieję.
Ron zadzwonił kilka minut później.
Mam problem z Makiem rzuciła.
Wiem, Allie mi powiedziała odparł Ron.
Jego głos był szorstki jak on sam. Ron Perrie był mężczyzną średniego wzrostu, krępym,
wiecznie zabieganym. Chodził z głową pochyloną do przodu, jakby wyrywał się do jeszcze
szybszego ruchu. Miał kręcone brązowe włosy i głęboko osadzone brązowe oczy pod krzaczastymi
brwiami. Władza i pieniądze sprawiały, że był na swój sposób atrakcyjny, ale i tak wszyscy się
zastanawiali, dlaczego taka piękna kobieta jak Allie Ray, która mogła przebierać w mężczyznach,
wybrała właśnie jego.
Allie i Ron wiedzieli dlaczego. Ron nie był przy niej tylko po to, by towarzyszyć znanej aktorce i
pławić się w blasku jej sławy. To Ron ją znalazł, gdy była dziewczyną na życiowym zakręcie. Była
wtedy nikim. To on dał jej siłę i pewność siebie, by mogła stać się kobietą, którą była teraz. To on
uczynił z niej gwiazdę. Ron zawsze ją kochał, nawet wtedy, gdy wydawało się, że na parę lat
utracili siebie nawzajem. Teraz ich miłość była jeszcze silniejsza niż kiedyś.
Nigdy więcej cię nie zostawię obiecał Ron Allie.
Ja też już cię nie opuszczę przyrzekła Allie.
I od tamtej chwili tak już między nimi zostało, na wieki wieków, amen. To dlatego Allie
powiedziała mężowi, że nie może znieść myśli, że coś się popsuje między Makiem i Sunny. To, co
ich łączyło, było wyjątkowe. Nie można pozwolić, by to utracili.
Muszę w tej chwili być w Barcelonie powiedziała Sunny Ronowi.
Dobrze trafiłaś. Jestem w samochodzie, właśnie jadę tunelem Lincolna do Teterboro. Cała
droga zajmie mi jakieś cztery godziny. Spotkamy się na lotnisku w Santa Monica.
Życie mi ratujesz rzuciła Sunny.
Hej, pamiętaj, że ty też uratowałaś mi życie odparł cicho. Po to ma się przyjaciół.
Allie miała rację. Sunny starczyło czasu tylko na to, by oddać psy pod opiekę i zapakować rzeczy,
które miała w Napa Valley. Dorzuciła parę szykownych sukienek i jej ulubione boskie buty od
Jimmy'ego Choo, wiązane wokół kostek seksownymi paskami z satyny. Zdążyła też zrobić sobie
paznokcie. Postanowiła nie dzwonić do Maca, by go uprzedzić, że przyjedzie. Zrobi mu
niespodziankę.
Rozdział 34
Trujillo, Hiszpania
Dochodziła ósma w sobotni wieczór. Bibi szykowała się na kolację u Rodolfa. Na dworze było
jeszcze jasno, powietrze parne. Nadciągała burza. Bibi była pewna, że Rodolfo zaplanował kolację
na tarasie. Miała nadzieję, że pogoda nie zepsuje imprezy.
Przez otwarte okna słyszała meczenie kóz. Miała ich trzy. Nazwała je Uno, Dos, Tres, czyli Jeden,
Dwa, Trzy. Miarowo skubały trawę. To było dla niej wygodniejsze i tańsze niż ścinanie jej starą
kosiarką. Poza tym kozy były bardzo zabawne. Mimo że Bibi zamknęła już kury w kurniku, kogut
nadal piał. Pomyślała, że chyba coś mu się pokręciło. A może jej też? Czy naprawdę powinna iść
na tę kolację dla jakiegoś piosenkarza? Czy nie było to zbyt ryzykowne?
Świeża po kąpieli obejrzała się w owalnym lustrze, kupionym na pchlim targu. Najpierw od głowy
do kolan, a potem od kolan do stóp. Nago nadal wyglądała jak dawna Bibi, dziewczyna ze sceny,
w podartych czarnych kabaretkach i srebrnym gorsecie, na piętnastocentymetrowych koturnach.
To była jedna z wymyślonych, przewrotnych ról, które grała. Delikatna, zmysłowa kobieta o
mrocznych oczach, w długiej, wąskiej, obszytej cekinami sukni z szyfonu, z chmurą czerwonych jak
płomień włosów rozpuszczoną na ramiona. Albo dziewczyna z sąsiedztwa z włosami w koński
ogon, bosa, w dżinsach i koszulce. Kim naprawdę była? Bibi sama chciałaby to wiedzieć. Zawsze
potrafiła stać się tym, kim chciała, a teraz była nikim. Nie była już nawet matką.
Na jej szafce nocnej stała fotografia Palomy. Ostatnia, zrobiona zanim się to wszystko zaczęło.
Były na basenie, Paloma właśnie wyszła z wody, szczerbata i uśmiechnięta, z długimi mokrymi
włosami, które kleiły się jej do głowy. Nie były jak zwykle pomarańczowe, tylko połyskiwały
bursztynowo. Wyraz jej oczu zawsze ściskał Bibi serce. Paloma patrzyła w obiektyw aparatu i na
trzymającą go mamę z całą radością, jaką świat mógł dać małej dziewczynce w letni dzień w
Kalifornii, gdy czuła się bezpieczna i kochana, pewna, że nic złego nie może się wydarzyć.
Gdybym tylko nie przespała się z Wallym Carlyle'em, pomyślała Bibi. „Kochanek", tak ochrzciły
go media, ale wiadomo, że ani on nigdy nie był w niej zakochany, ani ona w nim. Właściwie nawet
jej się nie podobał. Nie tak jak Bruno na samym początku. Ludzie pytali, jak mogła pójść z Wallym
do łóżka, przecież miał opinię kobieciarza. Powinna była być mądrzejsza.
Ale czułam się tak zraniona, pomyślała. Bruno mnie zdradzał, ciągle okłamywał i poniżał.
Opowiadał swoim kobietom, że mną gardzi, że jestem zimna, zaborcza i bezpłciowa. „Ożeniłem się
z tobą dla tego, co masz, a nie dla ciebie samej", tak powiedział, stojąc przed lustrem w ich
sypialni. Włożył marynarkę, poprawił krawat gotów bawić się na mieście, ale bez niej. Zrozumiała,
że ożenił się z nią dla jej pozycji i pieniędzy.
Bibi, tak naprawdę jesteś nikim powiedział. Zabolała ją pogarda w jego oczach. I dobrze o
tym wiesz.
Mimo sukcesów i sławy te słowa głęboko ją dotknęły. Prawie mu uwierzyła. Zostawiła go w Palm
Springs, z tym jego pitbullem, wódką i kobietami. Zabrała Palomę do domu w Hollywood Hills.
Życie toczyło się dalej.
Wcale nie ku lepszemu, pomyślała teraz ze smętnym uśmiechem.
Omal się nie roześmiała, gdy padło na nią podejrzenie o zamordowanie kochanka i jego
„przyjaciółki". Dowiedziała się właśnie, że Wally zdradzał ją z Brandi, i chociaż była wściekła, to tak
naprawdę nie miało to znaczenia. Z początku dzięki adoracji Wally'ego odzyskała pewność siebie,
znów poczuła się atrakcyjna i seksowna. „Popatrz na siebie na scenie", mówił, „każdy mężczyzna
cię pożąda".
Była całkowicie skupiona na sobie, swojej urażonej dumie, na muzyce, nagraniach, trasach
koncertowych. Otoczona ekipą, odizolowana od rzeczywistości, nie zdawała sobie sprawy, że jej
przyjaciółka podeptała ich przyjaźń i śpi z jej kochankiem. Nie znały się długo, jednak Brandi nie
wiadomo kiedy wkradła się w życie Bibi i do jej domu, stała się przyjaciółką, zawsze gotowa
pomóc, pocieszyć, udzielić rady, pójść razem na lancz, na zakupy, jak kobieta z kobietą.
Bibi doszła do wniosku, że życie jest pełne zdrady.
Zresztą, gdyby faktycznie miała kogoś zabić, to nie zamordowałaby kochanka i przyjaciółki.
Zabiłaby Brunona. Bruno był niebezpieczny. Zawsze o tym wiedziała.
Nagle zapragnęła znów poczuć się sobą. Wciągnęła stare dżinsy, artystycznie postrzępione na
kolanach. Nadal leżały na niej niczym druga skóra. Obejrzała w lustrze dolną połowę ciała. Pupa
wciąż wyglądała nieźle. Bibi włożyła białą, bawełnianą, obficie marszczoną bluzkę wypatrzoną
kiedyś na ulicznym straganie. Duży dekolt opadał, odsłaniając jedno ramię. Bluzka była zebrana w
talii, haftowana z przodu w czerwone kwiaty.
Miała długie bufiaste rękawy wykończone koronką. Trochę w stylu cygańskim. Bibi krytycznie
obejrzała górę ciała w owalnym lustrze. Nieźle. Nagle łzy napłynęły jej do oczu. Pomyślała, że
brakuje obok niej dziecka ubranego w jakąś ładną sukienkę. Trzymałaby swoją córkę za rękę i z
dumą przedstawiałaby ją gościom Rodolfa. To niemożliwe, zresztą nie zabrałaby Palomy na
wieczorne przyjęcie dla dorosłych. To tylko kolejne marzenie. Scena z innego życia.
Wyszczotkowała grzywkę i dużym grzebieniem spięła długie włosy na czubku głowy. Przyjrzała
się sobie i stwierdziła, że chyba wygląda zbyt nowocześnie, za mało prowincjonalnie, więc dodała
jeszcze ciemne okulary i brązowy szal, który sama zrobiła na drutach.
Nauczyła się całkiem nieźle robić na drutach w długie samotne wieczory przy kieliszku wina, gdy
towarzyszył jej tylko Amigo i płynąca z odtwarzacza muzyka, której tak jej brakowało. W bezsenne
noce, gdy starała się nie dopuszczać do siebie złych myśli, siadała po turecku w fotelu w sypialni.
Niebo czerniło się za oknem, pies spał zwinięty na podłodze obok, a ona grała na gitarze i pisała
muzykę, która zawsze rozbrzmiewała jej w głowie.
Ludzie często ją pytali, jak ona to robi, skąd przychodzą jej pomysły, jak wymyśla muzykę. Skąd
się biorą teksty, słowa i uczucia. Zawsze odpowiadała, że nie wie. Po prostu były w jej głowie.
Włożyła czerwone espadryle, wspominając z żalem wysokie koturny. Wzięła szminkę, gitarę i
bochenek chleba, który upiekła dla Rodolfa, i zawołała Amigo.
Na krętej żwirowej drodze biegnącej w dół wzgórza zapaliły się światła. Kogut wreszcie się
uspokoił. Kozy stały w trawie i patrzyły na nią. Trzy, ta najmniejsza, była jej ulubienicą. Teraz
zamęczała żałośnie. Bibi wiedziała, że Trzy nie lubi, gdy jej pani gdzieś wychodzi.
Kochani, wkrótce wrócę zawołała po angielsku i zaraz się roześmiała, bo pomyślała, że jej
kozy pewnie rozumieją tylko hiszpański. Dziś wieczorem musi pamiętać, by mówić tylko po
hiszpańsku.
Nie zawracała sobie głowy, by zamykać drzwi. Tutaj nikt tego nie robił. Zresztą potwornie ciężko
było obrócić w zamku klucz na ciężkim łańcuchu. Ale nigdy nie wymieni zamka na bardziej
nowoczesny. Chciała, by jej Castillo Adivino pozostał niezmieniony.
Amigo ulokował się na siedzeniu dla pasażera i wystawił łeb za okno. Bibi wsiadła do
zakurzonego, białego seata, wrzuciła bieg i ruszyła w dół wzgórza na kolację do Rodolfa. Miała
nadzieję, że to właściwy krok.
Rozdział 35
Do domu Rodolfa prowadził długi, prosty, brukowany podjazd, który zataczał koło przed
frontonem. Przyjaciółki Rodolfa narzekały, że niszczą sobie na kamieniach obcasy. Kilka razy
zdarzyło się, że wręcz skręciły nogę w kostce i żeby przestało boleć, William, partner Rodolfa,
musiał je leczyć zimnymi okładami, kieliszkami szampana i całusami. Ta kuracja zawsze
skutkowała.
To, co Rodolfo skromnie nazywał chatką, było dużą wiejską rezydencją. Jeszcze nie palacio, ale i
tak robiło spore wrażenie. Dom miał dziesięć sypialni i wiele łazienek. Stał na skraju lasu otoczony
dużą połacią trawników i klombami. Flaga Hernandezów, wciągana na maszt, ilekroć Rodolfo był
na miejscu, pochodziła z czasów renesansu. Rodzina przeszła długą drogę, by dorobić się majątku.
Zaczynali w XIV wieku jako kupcy na Jedwabnym Szlaku, w XV wieku żeglowali z towarami z
Wenecji, a potem na hiszpańskim dworze, z przerwą na czasy inkwizycji, działali jako bankierzy i
doradcy finansowi. Obecnie firma Rodolfa zajmowała się inwestycjami i wolnymi od podatku
lokatami najbogatszych ludzi świata. Jej biura mieściły się głównie w Księstwie Andory.
Owa „chatka", zwana przez miejscowych po prostu El Grande, co znaczy „duża", była kiedyś
domkiem myśliwskim i należała do rodziny od paru wieków. W sumie krótko, jak na ten region,
gdzie ruiny pamiętały czasy Rzymian, gdzie Ferdynand III zdobywał islamskie fortece w 1232 roku
i skąd jeden z najznamienitszych synów Trujillo, konkwistador Francisco Pizarro wyruszył na
podbój Peru. W Trujillo stoi pałac zbudowany na cześć Francisca przez jego brata. Jest w nim
wspaniałe okno z wyrzeźbionymi w kamieniu głowami obu braci i ich inkaskich żon. Na głównym
placu miasta stoi pomnik Francisca w walecznej pozie, w zbroi i z mieczem.
Tego wieczoru Bibi ze zdumieniem zobaczyła, że podjazd oświetlają płonące pochodnie, a dom
tonie w światłach. Miejscowy wieśniak, od którego Bibi kupiła kozy, grał rolę lokaja i obsługiwał
parking. Ubrany był w niebieski kombinezon i wysokie buty. Na łysej głowie miał czarny beret.
Rodolfo nie lubił mundurków. Ludzie, którzy dla niego pracowali, byli prostymi wieśniakami. Mówił
im, że mogą się ubierać, w co tylko, do licha, chcą, byle byli schludni i uśmiechnięci. Rodolfo
nienawidził pretensjonalności. A jeśli jego goście byli takimi snobami, że nie podobali im się jego
pomocnicy (bo nigdy nie nazywał ich służbą), to mogli więcej nie przyjeżdżać.
Wieśniak otworzył drzwi samochodu i odprowadził Bibi do domu.
Seńora Vida, jak tam moje kozy? spytał. Ujął ją pod rękę i pomógł wejść po schodach. Ten
szarmancki gest bardzo ją wzruszył.
Dużo jedzą odparła. Trawnik wygląda przepięknie, a hałas, który robią kozy, odstrasza kruki
od moich kur.
Nie ma piękniejszej muzyki niż meczenie kóz powiedział z powagą. Bibi wiedziała, że
mężczyzna święcie w to wierzy.
Pies człapał u jej boku. W parnym upale wieczoru dyszał z wywieszonym jęzorem. Bibi niosła
koszyk ze świeżo upieczonym chlebem i gitarę akustyczną w futerale. Nadal się zastanawiała, czy
dzisiaj zagra, czy nie. Wszystko zależało od tego młodego piosenkarza. Żyła z dala od świata, więc
nigdy o nim nie słyszała. Może był sławny. Miała nadzieję, że nie. Potem jednak zobaczyła
czarnego długiego mercedesa zaparkowanego obok innych samochodów na lewo od domu. Nigdy
dotąd nie widziała pod domem Rodolfa limuzyny.
To samochód Jacinta wyjaśnił wieśniak. Tego piosenkarza.
William Bailey, partner Rodolfa, powitał Bibi w holu. Wysoki, krępy, niegdyś jasny blondyn, teraz
już z posiwiałymi włosami. Pochodził z Iowa, z rodziny farmerskiej, ale wyjechał z domu dawno
temu, by zostać bankierem. Uśmiechnął się i czule ją objął.
Przyszłaś, querida odsunął się nieco i przyjrzał się jej z uznaniem. No, no, pięknie dziś
wyglądasz, jak Cyganka. Bluzka bardzo mi się podoba, ale okulary chyba mogłabyś sobie darować.
Muszę je nosić wyjaśniła Bibi.
Nie musisz. Widzisz doskonale, zwłaszcza że masz szkła kontaktowe. To ja, moja kochana
Vido, widzisz, pamiętam, by nazywać cię Vidą, to ja muszę nosić te przeklęte okulary. Albo to, albo
biała laska.
Bibi się roześmiała. I w tym momencie rozległ się za nią głos:
A dlaczego musisz pamiętać, by nazywać ją Vidą? Przecież tak ma na imię, nie?
Bibi odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z wysokim, młodszym od niej, bardzo pewnym siebie
mężczyzną. Przyglądał się jej twarzy, a w jego brązowych oczach czaiła się dociekliwość. Ujął jej
dłoń obiema rękami i uniósł do ust.
Miło cię poznać, Vido powiedział z pytaniem w głosie.
Skoro już się spotkaliście, Vido, to jest Jacinto wtrącił się William. Jacinto, pozwól, że
przedstawię ci kuzynkę Rodolfa, Vidę Hernandez.
Podoba mi się twoje imię, nieważne, prawdziwe czy nie rzucił Jacinto, uwalniając jej dłoń.
Vida. Życie. To piękna myśl, tak bardzo kochać życie, że staje się twoim imieniem. Twoi rodzice
musieli cię bardzo kochać. Chyba że to ty wybrałaś sobie to imię później.
Bibi nie wiedziała, kim jest Jacinto, ale czuła, że znalazła się na grząskim gruncie. To był błąd,
nie powinna była przychodzić. Czuła, że on coś podejrzewa.
Opanowała się.
Och, rodzice na ogół wybierają właściwe imię dla dziecka odparła. Jak sądzę, twoi nazwali
cię Jacinto?
Właściwie nie. To imię wybrał mi pierwszy menedżer. Uznał, że moje prawdziwe imię nie
nadaje się do show biznesu.
Vida musi poznać resztę gości przerwał im William. Jacinto przywiózł swoich muzyków, a
Rodolfo zaprosił kilkoro ludzi z Monako, z którymi łączą go interesy, a także parę osób z Holandii i
Anglii.
Jacinto patrzył, jak kobieta odchodzi. Wydała mu się intrygująca i tajemnicza. To mu się
spodobało. I podobało mu się, że ona nie wie, kim on jest. Na tę myśl aż się uśmiechnął.
Rozdział 36
Jacinto był hiszpańską supergwiazdą, sławną już w Ameryce Łacińskiej, powoli zdobywającą
rynek w Stanach swoistą mieszanką rzewnych tekstów i mocnego rytmu. Tej podbudowanej
basami, seksownej i bardzo głośnej muzyce nie można się było oprzeć.
Nie był przystojny w banalny sposób jak Julio Iglesias. Bardziej przypominał skrzyżowanie Marca
Anthony'ego z Justinem Timberlakiem. Wysoki, szczupły i gibki, bez grama tłuszczu, bo zużywał
mnóstwo energii, tańcząc na scenie. Miał pociągłą twarz, w której widoczne były głównie kości
policzkowe, wydatny nos i szerokie, mięsiste, zmysłowe usta. Brązowe oczy były głęboko
osadzone, przez co wydawały się jeszcze ciemniejsze.
Miał krzaczaste brwi i ciemne, długie włosy do ramion, zawsze charakterystycznie spadające mu
na oczy, za co uwielbiały go wszystkie fanki. Twierdziły, że jest najseksowniejszym facetem na
świecie. I być może miały rację. Miał zaledwie dwadzieścia dwa lata.
Jacinto ukazywał czasem swoją delikatniejszą stronę, gdy siadał na stołku, światła na scenie
gasły, pozostawiając tylko wąską smugę, która oświetlała jego ręce wydobywające z gitary
melodię. Na wpół szeptał, na wpół śpiewał piosenki o miłości. Słowa poezji, którą sam napisał.
Widownia czuła, że płyną prosto z serca. Gdy kończył, wszyscy siedzieli zauroczeni, znieruchomiali
w kompletnej ciszy. Światła powoli gasły i dopiero wtedy zaczynały się oklaski, piski i krzyki.
Jacinto wiedział, że są wyrazem uznania, ale w skrytości ducha ich nienawidził. Chciał powiedzieć:
„Przestańcie krzyczeć. Po prostu posłuchajcie. Usłyszcie to, co do was mówię, otwórzcie wasze
serca, niech na chwilę się uciszą". A potem, jakby drwiąc z samego siebie, znów zaczynał biegać
po scenie, jęczały gitary, dudniły basy, a fanki piszczały z zachwytu.
Jacinto był gwiazdą w Europie i powoli zdobywał resztę świata. Miał ogromny, niespożyty talent.
Wiódł życie fascynujące, ale wypełnione ciężką pracą. Zawsze w drodze, w konwoju szesnastu
autokarów i iluś tam ciężarówek ze sprzętem, wśród kucharzy i instruktorów, menedżerów i
śpiewaków z chórków, muzyków i ich rodzin, dzieci, psów, a nawet kota, jego błękitnej perskiej
kotki Mitzi, którą kochał jak własne dziecko.
Odpowiedzialność za wszystkich tych ludzi spoczywała na jego barkach. Czuł, że musi dać z
siebie wszystko przed publicznością, przed tymi, którzy kupili bilety. To on musiał wychodzić na
scenę każdego wieczoru. To jego talent i energia nie mogły osłabnąć. Nie mógł sobie pozwolić na
chwile ciszy i samotności, za którymi czasem tęsknił. Jacinto dawno temu zdał sobie sprawę, że od
zarabianych przez niego pieniędzy zależy życie wszystkich tych ludzi w autokarach na trasie
koncertowej, w ciężarówkach ze sprzętem, techników od oświetlenia, obsługi, menedżerów,
rodzin, psów i kotów. To był show biznes, więc choć czasem Jacinto był zmęczony i przygnębiony,
nie mógł innym sprawić zawodu.
Doszedł do tego punktu w ciągu zaledwie dwóch lat.
Przyjął zaproszenie Rodolfo Hernandeza, by spędzić weekend w starym domku myśliwskim
skuszony prostotą, którą oferował. Rodolfo zarządzał jego finansami. Jacinto go lubił. Podobała mu
się jego staromodna uprzejmość, nieskazitelne maniery i umiejętność dyskretnego cieszenia się
urokami życia.
Jacinto chciał się zanurzyć w tym świecie, choćby na parę dni. Gdy czarna, wielka limuzyna
wiozła go niekończącym się brukowanym podjazdem, zobaczył stary dom na skraju lasu, krążące
nad nim kruki i jelenie wyzierające spomiędzy drzew. Uśmiechnął się z ulgą. Wiedział, że tu
znajdzie spokój. Nie będzie fanów, nikt nie będzie nic od niego chciał, nie będzie oczekiwał
rozrywki. Tu mógł być po prostu sobą.
William poprowadził Vidę i Jacinta do pełnego antyków salonu, udekorowanego w stylu
myśliwskim, z boazerią z ciemnego drewna. Na przeciwległych ścianach znajdowały się kamienne
kominki, zamiast płonących polan pełne kwiatów, bo wieczór był ciepły. Rząd drzwi balkonowych
prowadził na kamienny taras, nad którym zwisały gałęzie drzew z migoczącymi światełkami.
Otaczał go żywopłot wycięty w fantastyczne kształty. Dalej widać było drzewa parku, na których
zawieszono złociste kule światła.
Na środku tarasu ustawiono długi stół przykryty białym obrusem i udekorowany pędami
winorośli, liśćmi i świecami, osłoniętymi szklanymi kloszami. Dwie kobiety kładły przy każdym
miejscu nakrycia. Stawiały szklanki i kieliszki z grubego, zielonkawego szkła do wina i wody,
układały równo dwa centymetry od brzegu stołu sztućce oprawione w kość, składały białe
bawełniane serwetki w trójkąt i umieszczały je w szklankach. Wszystko proste, ale piękne. Taka
była filozofia Rodolfa, zarówno przy biesiadowaniu, jak i w życiu.
Bibi rozejrzała się dookoła i serce w niej zamarło. Wiele by dała, żeby być teraz w swym saloniku
w starym domu w Hollywood. By siedzieć z Palomą na kanapie, jeść pizzę i oglądać jakiś film. Nie,
teraz grała kogoś innego.
Jakieś dwadzieścia osób piło specjalny koktajl Williama, zrobiony z cavy, hiszpańskiej wersji
szampana, zmieszanej z domaine de canton, francuskim likierem z imbiru i koniaku. Bibi wiedziała,
że jest pyszny, ale więcej niż jeden kieliszek ścinał ją z nóg. Przyjęła podany jej pełny po brzegi
kieliszek i upomniała siebie, że musi uważać.
Znów poczuła się niepewnie, gdy przyjrzała się kobietom wystrojonym w eleganckie suknie
koktajlowe z szyfonu, kolczyki i wiązane wokół kostki szpilki. Kobiety miały jasne włosy
połyskujące w świetle lamp niczym jedwab. Uśmiechały się promiennie do mężczyzn. Do wysokich,
barczystych mężczyzn w lnianych koszulach w pastelowych kolorach i białych spodniach. „Żadnych
marynarek", tak brzmiał rozkaz Rodolfo. Muzycy
Jacinta i tak by się nim nie przejęli, bo nosili, co chcieli. Dzisiejszego wieczoru mieli na sobie
cienkie bawełniane koszulki z terminem najnowszej trasy koncertowej i napisem „Jacinto".
Bibi poniewczasie zdała sobie sprawę, że postrzępione dżinsy, marszczona bluzka i brązowy,
robiony na drutach szal to był błąd. Daleko jej było do szyku tych miejskich elegantek. Nie
pasowała do reszty towarzystwa. Nagle zapragnęła zniknąć. Uciec.
Nie możesz, wiesz? odezwał się Jacinto za jej plecami.
Odwróciła się gwałtownie. Koktajl chlusnął wprost na psa. Amigo powąchał swą mokrą sierść,
polizał ostrożnie i skrzywił się z niesmakiem.
Nie mogę czego?
Nie możesz uciec. Ja też nie. Rodolfo nas zaprosił, przyjęliśmy zaproszenie, więc zostaniemy tu
jakiś czas. Jesteśmy na tych ludzi skazani. Jestem pewien, że twoja matka nauczyła cię dobrych
manier, tak jak moja nauczyła mnie.
Moja matka umarła przy moim urodzeniu.
Bardzo mi przykro. Domyślam się zatem, że nie nauczyłaś się dobrych manier i z czystym
sumieniem możesz uciec.
On z niej kpił. Cofnął się o krok i zgiął w dworskim ukłonie.
Seńorita Vida.
Vida! Podszedł do niej rozpromieniony Rodolfo. Uwielbiał imprezy, a ta zapowiadała się
nieźle. Tu jesteś. Widzę, że zdążyłaś już poznać Jacinta.
Vida zamierzała wyjść powiedział Jacinto. Próbuję ją przekonać, żeby została.
Ależ nie możesz wyjść. Masz zostać i dobrze się bawić rozkazał Rodolfo i zwrócił się do
Jacinta: Moja Vida jest trochę nieśmiała, ale piecze najpyszniejszy chleb na świecie. Querida,
dziękuję ci za bochenek, spróbujemy go podczas kolacji. Oczywiście będzie bardzo prosta, jak to
zwykle u nas na wsi. Ach, widzę, że przyprowadziłaś też Amigo.
Rodolfo zwrócił się do przechodzącego pomocnika:
Proszę, zabierz Amigo do kuchni i postaraj się, żeby dostał trochę kurczaka. Bardzo go lubi.
Upewnij się, że mięso jest odpowiednio drobno pokrojone.
Pies poczłapał do kuchni. Rodolfo odwrócił się do Jacinta i się uśmiechnął.
Obawiam się, że Amigo nie ma już zębów takich jak kiedyś.
Jest stary. Bibi stanęła w obronie psa. Pięknie wyglądają te kobiety powiedziała, zerkając
na swoją kupioną na targu bluzkę, która tak dobrze się prezentowała, gdy oglądała się w domu w
lustrze.
Pozwól, że wezmę twój szal. Jacinto położył dłoń na jej ramieniu. Wieczór jest taki ciepły,
na pewno nie będziesz go potrzebować.
Odwróciła się, by na niego popatrzeć. Ich twarze niemal się stykały. Poczuła jego lekki,
cytrusowy zapach. Jacinto był bardzo męski. Wysoki, może trochę za szczupły. Wyraziste kości
policzkowe, tatuaże na przedramionach i szyi. Ciemne oczy, które określiłaby wręcz jako
przenikliwe. Grzywa ciemnych włosów opadająca na oczy. I usta.. Hm, może lepiej się w to nie
zagłębiać. Poczuła nagły skurcz w dole brzucha, dreszcz seksualnego podniecenia.
Ubrany był w wąskie czarne spodnie i luźną czarną koszulę z podwiniętymi rękawami. Na małym
palcu prawej ręki nosił złoty sygnet, w lewym uchu mały kolczyk z brylantem, żadnego zegarka.
Najwyraźniej był mężczyzną, dla którego czas nie miał znaczenia.
Odwróciła się szybko... Nie chciała myśleć o tych ustach. I dlaczego on się ciągle uśmiechał?
Chodź, querida, pozwól, że przedstawię ci resztę gości powiedział Rodolfo i, zostawiając
Jacinta, który już wszystkich znał, ujął Bibi pod ramię i zaprowadził do miejsca, gdzie stało kilka
zaproszonych kobiet, pięknych niczym egzotyczne ptaki wśród antyków myśliwskiego domku, który
był w rodzinie Rodolfa od wielu pokoleń.
Taksowały ją wzrokiem, uśmiechając się zdawkowo. Zdziwiły się, gdy Rodolfo powiedział, że jest
jego kuzynką i mieszka nieopodal we własnym zamku.
We własnym zamku? spytała ze zdumieniem kobieta, która przyjechała z Paryża. Ale co ty
tam robisz przez cały dzień w tej zupełnej głuszy?
Och, na przykład piekę chleb. W tej chwili tylko to przyszło Bibi do głowy.
To interesujące rzuciła pochodząca z Monako blondynka w czerni, nadal zdawkowo
uśmiechnięta.
Vida pisze też piosenki pochwalił się Rodolfo. Bibi rzuciła mu błagalne spojrzenie, mimo to
dodał: Mam nadzieję, że po kolacji ona i Jacinto dla nas zagrają.
Hm, rozrywka skomentowała druga blondynka z Monako, pięknie opalona, ubrana w krótką
sukienkę z czerwonego jedwabiu.
Bibi miała ochotę po prostu zabrać psa i pójść. Rzuciła jakąś wymówkę, by zakończyć rozmowę, i
ruszyła w kierunku okien, niemal niewidoczna w tłumie.
Nie najlepiej się bawisz stwierdził Jacinto, znów stając u jej boku.
Nikogo tu nie znam. Prowadzę spokojne życie, nie przywykłam do imprez.
Stanął przed nią. O Boże, nie powinna była przychodzić, on jest zbyt bystry i zbyt ciekawy. Zbyt
seksowny.
Dlaczego nie zdejmiesz okularów? spytał.
Muszę je nosić.
Słyszałem jak William mówił, że nie musisz.
Mylił się. Niech ją diabli, jeśli zdejmie okulary. Zresztą moje okulary to nie twoja sprawa
dodała nerwowo.
Przepraszam. Ale wyglądasz jak pierwsza faza przemiany wizerunku. No wiesz, szara myszka
przed i po...
Jeśli masz na myśli Kopciuszka, to sobie daruj przerwała mu ostro. Podoba mi się, jak
wyglądam, lubię swojego psa i życie tutaj.
W twoim zamku.
Odwróciła się, dopiła kieliszek, ale nie odpowiedziała.
Założę się, że w nim straszy. Pochylił się do niej i szepnął. Duchy z przeszłości.
Tak odparła, biorąc kolejny kieliszek od przechodzącego kelnera. Wiedziała, że nie powinna,
ale była zdenerwowana. Wypiła łyk i spojrzała na dno kieliszka, pragnąc być gdziekolwiek, tylko
nie tu, z tym piosenkarzem o rozwichrzonych włosach i pytających brązowych oczach, który stał
zdecydowanie za blisko niej. Wypiła kolejny łyk.
Ja jestem jedynym duchem w moim zamku mruknęła. To ja się w nim snuję i straszę. Ja i
tylko ja.
Przez długą chwilę zdumiony patrzył jej prosto w oczy. Potem podszedł do nich William i
powiedział:
Kochani, kolacja gotowa. Poszukajcie swoich imion na kartach zatkniętych w srebrne ptaszki.
Dla każdego
inny ptak. Podamy dziś lokalne dania, więc czekają was niespodzianki. Mam nadzieję, że okażą
się przyjemne.
Jacinto dostał honorowe miejsce po prawej ręce Rodolfa. Z drugiej strony Rodolfa usiadła
złocista blondynka z Monako. Po prawej ręce Jacinta usadzono ciemnowłosą wysoką kobietę,
podobno ze Szwecji. Bibi ku swej uldze miała miejsce na drugim końcu stołu, między Williamem a
miłym, starszym Anglikiem, który chciał rozmawiać tylko o grze w golfa. Bibi nic na ten temat nie
wiedziała, więc tylko słuchała i wzdychała z uznaniem w odpowiednich, jak jej się wydawało,
momentach.
Amigo przyczłapał z kuchni i ułożył się u jej stóp. Wokół stołu zaczęły się krzątać miejscowe
dziewczęta z tacami.
Chleb Bibi został pokrojony na grube kromki i umieszczony w wyłożonych serwetkami koszykach.
Podano niesolone, prawie białe masło wyrabiane w okolicy. Nałożono je do srebrnych naczynek z
lodem, który zaczął się już topić, bo wieczór był bardzo ciepły. Na każdym miejscu stała miska z
chłodnikiem z pomidorów i fig. Goście zaczęli sobie podawać chleb. Do kieliszków rozlano białe
miejscowe wino, niedrogie i lekko mineralizowane w smaku. Bibi obserwowała kobiety, jak
dziękują za chleb i krzywią się, próbując wina. Pomyślała, że najwyraźniej daleko mu do
kosztownych roczników, które przywykły pijać. Ona kiedyś też przyzwyczaiła się do picia drogich
win, dobrych bordeaux i wyrazistych białych burgundów. Ale pijała też tanie kalifornijskie wina
Charlesa Shaw, po dwa dolary za butelkę, które wbrew pozorom były całkiem niezłe. Zresztą
właśnie to wino piła Brandi tej nocy, gdy została zabita.
Opadły ją wspomnienia. Odłożyła łyżkę. Nagle przestała być głodna.
Jeszcze chleba, moja droga? spytał miły Anglik, jej sąsiad lewej. Polecam, jest naprawdę
pyszny.
Hm, dziękuję udało się jej radośnie uśmiechnąć. Szczerze mówiąc, to ja go upiekłam.
Zdumiony uniósł do góry krzaczaste brwi.
No, no, chyba nigdy dotąd nie spotkałem kobiety, która by sama piekła chleb. Powiedz, moja
droga, jakie inne talenty jeszcze posiadasz?
Komponuje muzykę powiedział William z jej drugiej strony. Cudowne piosenki. Usłyszysz je
po kolacji.
Bibi pokręciła głową.
Och, nie, nie mogę, nie będę was tym zanudzać.
Moja droga, jeśli są tak dobre jak twój chleb i tak cudowne, jak twierdzi William, a znam go
jako człowieka prawdomównego, to jestem pewien, że się nie zanudzę.
Zobaczymy szepnęła, rzucając Williamowi ostre, ostrzegawcze spojrzenie. On jednak tylko się
uśmiechnął.
Anglik odwrócił się, by porozmawiać z ciemnowłosą Szwedką, a William zaczął zabawiać
rozmową opaloną piękność w krótkiej czerwonej sukience, która odsłaniała jej długie, złociste uda
w całej okazałości.
Bibi spojrzała na nagle zamarłą okolicę. Wiatr ucichł, w oddali zapłonęła błyskawica, oświetlając
las jakby był sceną koncertu rockowego. Technicy od oświetlenia powinni się uczyć od natury,
pomyślała Bibi i zaczęła liczyć do momentu, gdy rozlegnie się grzmot. Podobno można ocenić jak
daleko jest burza, licząc minutę za każdą sekundę. Doliczyła do dziewięciu. Jeszcze dosyć daleko.
Być może William i jego znajomy synoptyk mieli rację i burza pójdzie w stronę gór, a nie domu
Rodolfa. Bibi z nagłą tęsknotą zastanawiała się, co w tej chwili robi jej
córka. Czy je kolację z przyjaciółkami? Oglądają razem telewizję i jedzą pizzę? A może szaleńczo
tańczą w rytm dzikiej muzyki? Czy tęskni za matką...?
Uniosła głowę i napotkała przenikliwy wzrok Jacinta.
Nie smuć się poprosił bezgłośnie przez całą długość stołu.
Bibi zastanawiała się, skąd wiedział.
Miski po zupie zostały sprzątnięte i pojawiło się danie główne, jagnię pieczone ze śliwkami i
podane z dzikim ryżem z truflami oraz migas, pokruszony chleb smażony z papryką i kawałkami
chorizo. Znów zapłonęła błyskawica. Tym razem Bibi doliczyła do ośmiu. Panie z Monako od
niechcenia skubały jedzenie. Rodolfo obchodził stół, nalewając czerwone wino do kieliszków z
grubego zielonkawego szkła.
Rioja powiedział zadowolony z wyraźnego szmeru uznania. Pomyślałem, że będzie pasować
do jagnięciny. I do migas, tutejszego specjału.
Nagle błyskawica objęła całe niebo, wokół zrobiło się jasno jak w dzień. Błyskawice zapalały się
jedna po drugiej. Krople deszczu spadły na park, wiatr potrząsnął drzewami. W mgnieniu oka
zgasły wszystkie światła. Płomienie świec paliły się słabym światłem w szklanych kloszach.
Spokojnie rzekł Rodolfo radośnie, nie przerywając napełniania kieliszków. Za chwilę włączy
się generator.
Szkoda odparł Jacinto. Wszyscy wyglądają tak pięknie w świetle świec.
Patrzył w tym momencie na Bibi. Uniosła dłoń do góry, by nerwowo poprawić szylkretowy
grzebień. Włosy wyśliznęły się i opadły jej falą na ramiona.
Bezpośrednio nad ich głowami rozległ się grzmot. Nagły podmuch wiatru uderzył w taras,
przewracając na wpół dopite kieliszki. Kobiety krzyknęły, zerwały się na nogi i pobiegły do drzwi
balkonowych, by schronić się w salonie.
Dobrze, że skończyliśmy danie główne powiedział William, spokojnie wstając. Przeniesiemy
się do jadalni. Została zresztą przygotowana, na wszelki wypadek.
Jacinto ujął Bibi pod łokieć i pociągnął do domu.
Cudownie wyglądasz z rozpuszczonymi włosami szepnął.
Chwyciła rozwiane włosy wolną ręką i spojrzała na niego z irytacją.
Nie musisz mnie trzymać. Wiatr mnie nie zwieje.
W przeciwieństwie do tej pani z Monako rzucił. Bibi starała się zachować obojętność, ale
zaśmiała się, bo właśnie w tej chwili podmuch wiatru uniósł tej kobiecie spódnicę powyżej
pośladków i popchnął ją w stronę domu.
Wszyscy zasiedli wokół stołu. Kobiety kuliły się bojaźliwie, gdy rozlegały się grzmoty i zapalały
błyskawice. Wydawało się, jakby w pobliżu startował myśliwiec.
Więcej wina zawołał Rodolfo, gdy William pozamykał okna.
Jacinto zajął krzesło obok Vidy.
Wiedziała, że to zrobi.
Intrygujesz mnie wyznał i zabrzmiało to szczerze. Jesteś tajemnicza. Gdyby nie wiatr, nikt
by się nie dowiedział, że masz takie cudowne, długie, jedwabiste włosy. Dotknął pasemka, które
opadło jej na czoło. Odsunął je do tyłu, patrząc jej w oczy. Uśmiechnęła się.
Czy to możliwe, że się uśmiechasz? spytał, przesuwając rękę na oparcie jej krzesła.
Odsunęła się od niego.
Owszem.
Nie lubisz mnie? Zastanawiam się dlaczego. Większość kobiet mnie lubi.
Nawet cię nie znam.
To może poćwiczymy, że się poznajemy. Podczas spotkań towarzyskich to normalne, nie
sądzisz?
Na stole pojawiła się sałata. Zwyczajną zieleninę skropiono ciemną oliwą i odrobiną octu
balsamicznego. Podano też sery.
Spróbuj tego. Bibi wskazała torta del casar. Będzie ci smakował.
Skoro mnie nie znasz, skąd wiesz, że będzie mi smakował? Patrzył na nią, a nie na sery. Zza
okularów widać było tylko jej wielkie brązowe oczy.
Po prostu wiem odparła z prostotą. Czuła, że Jacinto jest taki jak ona.
Przyniesiono lokalny deser, mieszankę malin, sera i miodu, zwaną Tio Pichu, czyli Wujek Pichu.
Podano go w glinianych miseczkach, wraz z delikatnymi, srebrnymi łyżeczkami w stylu
georgiańskim.
Po kolacji wszyscy wzięli filiżanki z mocną czarną kawą i przeszli z powrotem do salonu, gdzie
porozsiadali się na wygodnych kanapach, krzesłach z wysokimi oparciami i wielkich poduchach na
podłodze. Grzmoty przycichły, jednak błyskawice nadal rozświetlały niebo, a deszcz bębnił o taras.
Przez otwarte drzwi balkonowe zawiewał rześki wiatr.
Jacinto wziął gitarę. Usiadł na brzegu krzesła stojącego przy fortepianie i zaczął cicho grać.
Aaaach rozległo się pełne uznania westchnienie pań. Jacinto nie śpiewał jednej z własnych
piosenek, tylko balladę Leonarda Cohena Hallelujah. Cicho i wzruszająco.
Zafascynowana Bibi wzięła swoją gitarę, podeszła bliżej, usiadła u jego stóp i zaczęła wtórować
melodii. Gdy skończył, na chwilę zapadła cisza, a potem rozległy się oklaski. Za chwilę Jacinto
zaczął śpiewać swoją piosenkę, o tym, jak jest się młodym i ma się pewność, że świat się nigdy nie
zmieni... aż któregoś dnia nagle się zmienia...
Gdy skończył, odwrócił się do Bibi.
Proszę, zagraj dla mnie jedną z twoich piosenek powiedział cicho, tak by tylko ona słyszała.
Bibi zaczęła cicho grać. Pochylił się do niej i słuchał z uwagą.
A może ją dla mnie zaśpiewasz? spytał.
Bibi się nie zgodziła. Zaczęła jednak recytować tekst tak, żeby tylko on słyszał. Jak we
wszystkich jej piosenkach historia była prosta, ale z ukrytą głębią. Mówiła o poznaniu, kim się
naprawdę jest. Bibi zatytułowała ją Po prostu być... Tekst sam się ułożył:
Pamiętasz mnie...
Całe twoje życie
Całe moje życie
Starałam się być kimś
Być kimś innym... nie sobą...
Dziś widzę, już cię nie potrzebuję,
Nie chcę, byś wrócił.
Nie potrzebuję cię, byś stopił lód w mych oczach
I lód w mym sercu.
Widzę,
Że mogę być sobą
Całe moje życie, całe twoje życie... Teraz
wiem, że wystarczy po prostu być... Po
prostu być
Po prostu być, po prostu być (sobą), po prostu być (tobą)
Szkoda, że nie wiedziałam, to wszystko jest takie proste
Nie potrzebowałam cię, byś stopił lód w mym sercu,
Wystarczy po prostu być. Po prostu być (sobą), po
prostu być (tobą), Pamiętaj, po prostu być...
Jacinto błyskawicznie podchwycił melodię i śpiewał za jej plecami słowa, które wypowiadała.
Podszedł do nich jeden z muzyków i zaczął akompaniować na fortepianie, chwilę później zaczął
znów pracować generator, więc basista podłączył gitarę i nagle cicha piosenka zyskała mocny
rytm.
O mój Boże! Oczywiście! Do Bibi dotarło nagle, kim jest Jacinto! Słyszała go w radiu tysiące razy.
Jak mogła być taka głupia?
Bibi poczuła przeszywający ją dreszcz. Jakby cofnęła się w czasie... Zamknęła oczy i poddała się
muzyce... Przypomniała sobie, jak się czuła podczas pierwszego koncertu w House of Blues na
Sunset Boullevard w Hollywood. Basy przenikały wibracją całe jej ciało, słyszała wysoki jęk gitar,
drżała z podniecenia i lęku, znów ubrana w kabaretki i buty na koturnach, jedwab i cekiny,
zakochana w życiu i muzyce... Znów była młodziutką Bibi zaczynającą karierę...
Gdy muzyka umilkła, Bibi miała wrażenie, że zbudziła się ze snu. Z pięknego snu, który bardzo
pragnęła znów śnić.
Jacinto stal przy fortepianie i rozmawiał z basistą, który wypróbowywał kolejne akordy.
Wyglądało na to, że zupełnie zapomniał o Bibi.
Niezauważona wzięła gitarę, wstała i wyśliznęła się z salonu. Pies poczłapał za nią. Nie napotkała
nikogo, gdy szła przez hol i w dół po schodach. Gdy wyszła na zewnątrz, natychmiast przemoczył
ją deszcz. Otworzyła samochód, wrzuciła gitarę na tylne siedzenie, pomogła Amigo wdrapać się na
siedzenie pasażera i szybko odjechała.
Jacinto zmienił jej prostą piosenkę. Zmienił rytm i akcenty, aż stała się seksowna. To już nie była
jej piosenka. Mówiła o niej, ale on ją przerobił po swojemu. Jakby ją sobie przywłaszczył. Pewnie
niedługo usłyszy jego wersję w radiu. Wiedziała, że nie powinna była mu ufać. Nie powinna była
dziś przychodzić do Rodolfa.
Rozdział 37
Następnego dnia wczesnym rankiem Bibi ubierała się w swojej sypialni w wieżyczce. Bojler nie
działał, nie było ciepłej wody, więc Bibi pod prysznicem dygotała z zimna. Szybko wciągnęła
ukochany, stary czarny sweter z kaszmiru, już zmechacony i powyciągany, ale nadal jeden z jej
ulubionych strojów. Miała go od nowości i przeżył razem z nią lepsze i gorsze czasy. Czasem spal
na nim Amigo, więc sweter był pokryty psią sierścią. Są swetry, które ma się na całe życie. Dla niej
ten był jak kocyk Linusa z Fistaszków. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa. A po
lekkomyślnym zagraniu piosenki wczorajszego wieczoru Bibi potrzebowała to poczucie odzyskać.
Włożyła czarne spodnie od dresu i wytarła głowę ręcznikiem. Usiadła na parapecie i
rozczesywała włosy, spoglądając na dolinę. Każdy liść, każde źdźbło trawy lśniło świeżą barwą po
nocnej burzy. W drzewo u stóp wzgórza, tuż przy drodze do zamku, uderzył piorun tak, że pękło
na dwoje. Jedna połowa była poczerniała i skręcona jak diabelski stwór, druga nadal stała w
trzepocie zielonych liści na wietrze. Trzy kozy metodycznie skubały trawę. Para kur wypuszczonych
z kurnika grzebała w rowie, w swoim ulubionym miejscu do składania jaj. Amigo wyciągnął się na
tarasie, zbyt stary, by gonić za muchami, zbyt zadowolony, by się czymkolwiek przejmować.
Pszczoła bzyczała w otwartym oknie. Z zewnątrz dobiegał świergot ptaków i chrzęst gryzionej
trawy. W panującej ciszy Bibi słyszała wręcz szmer własnego oddechu.
Zamknęła oczy i czekała, aż włosy wyschną jej na słońcu. Zwykle lubiła ciszę, czuła się w niej
bezpieczna, dzisiaj jednak ją drażniła. Przypominała jej, że jest sama, a powinna być z córką.
Po raz nie wiadomo który zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, zostawiając swoje dziecko. Ale
czy mogła zrobić inaczej? Skandal szedłby za Palomą od szkoły do szkoły, od miasta do miasta, z
kraju do kraju. Zresztą Bibi nikomu już nie była potrzebna. Upadła gwiazda. Trędowata.
Pomyślała o ostatnim wieczorze i Jacincie. Wziął tę jej skromną piosenkę i zrobił z niej coś
więcej. Jak w Hallelujah Leonarda Cohena powtarzał się refren: „Po prostu być (sobą), po prostu
być (tobą). Szkoda, że nie wiedziałam, to wszystko jest takie proste, wystarczy po prostu być...
Pamiętaj... Po prostu być..."
Coś zastukało o okno. Pszczoła zabzyczała głośniej i odleciała, gdy spadły kolejne drobne
kamyczki. Bibi uklękła na poduszce, wystawiła głowę za okno i wyjrzała na taras poniżej.
Kto tam? zawołała, oczywiście po hiszpańsku. Teraz robiła to już odruchowo. Kimkolwiek
jesteś, przy drzwiach jest żelazna rączka do dzwonka. Na pewno ją zauważysz. Użyj jej zamiast
rysować mi okna.
Nie usłyszała odpowiedzi. Nagle zaniepokojona przypomniała sobie, że drzwi są niezamknięte.
Była tu sama.
Potem rozległ się głos:
Roszpunko, Roszpunko, rozpuść włosy...
Jacinto! Wystawiła głowę. Patrzył na nią, jedną ręką zasłaniając oczy. Uśmiechał się. W
obcisłych, zniszczonych dżinsach i białej koszulce wyglądał bardzo apetycznie.
Naprawdę jesteś Roszpunką powiedział. Poznaję po długich włosach.
Spodobało się jej porównanie do bohaterki baśni.
Roszpunką była chyba blondynką rzuciła.
Roześmiał się.
Racja. W takim razie lepiej sobie pójdę. Nie przepadam za blondynkami pomachał i odwrócił
się, by odejść.
Zaczekaj zawołała.
Odwrócił się, stanął w rozkroku, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią.
Po co tu przyszedłeś?
Zmarszczył brwi, odetchnął głęboko i najwyraźniej zastanawiał się nad odpowiedzią.
Przyszedłem, bo uciekłaś odparł. Zrobiłem ci przykrość. Przyszedłem cię przeprosić. Zdaje
się, że nie spodobało ci się to, co zrobiłem z twoją piosenką.
To nadal moja piosenka powiedziała.
To zawsze będzie twoja piosenka. Nie ruszę jej bez twego pozwolenia. Złożył ręce jak do
modlitwy i pochylił głowę. Piękna pani Roszpunko, błagam o wybaczenie. I błagam cię, zechciej
zaprosić mnie do swego nawiedzonego zamku chociażby na filiżankę kawy, byśmy mogli
porozmawiać. Duchy mi niestraszne. Całkiem nieźle sobie z nimi radzę.
Wyglądał tak seksownie, gdy tam stał, taki skruszony... Słyszała jego głos, „Po prostu być sobą,
po prostu być tobą, po prostu być". Uczynił z tego hymn dla świata, dla wszystkich ludzi, dla
chłopców i dziewcząt, mężczyzn i kobiet, którzy zastanawiają się nad sobą, kim naprawdę są.
Chyba każdy miał w swym życiu chwile takiej rozterki.
Drzwi są otwarte rzuciła. Szybko związała wilgotne jeszcze włosy w koński ogon i wygładziła
sweter. Po drodze do drzwi zobaczyła swoje odbicie w owalnymi lustrze. Twarz bez makijażu,
czarny sweter i spodnie od dresu pokryte sierścią psa. Za późno, by coś z tym zrobić..
Gdy zeszła na dół, Jacinto stał w kuchni, nonszalancko oparty o zlew, ze skrzyżowanymi nogami,
z rękami na piersi, w pełni rozluźniony.
Spojrzał na nią leniwie.
Wyglądasz cudownie ucieszył się. Lepiej niż: wczoraj wieczorem.
Skrzywiła się.
Wczorajszego wieczoru wyglądałam jak podróbka Cyganki. Oryginał prezentowałby się o wiele
lepiej, zwłaszcza przy tych odpindrzonych Francuzkach.
To nie były Francuzki, tylko kosmopolitki. Wyszły bogato za mąż i zjawiły się na imprezie na
wsi przesadnie wyelegantowane i obwieszone brylantami. Francuzki są dyskretne i szykowne.
Zawsze wiedzą, jak się ubrać stosownie do okazji.
Bibi nastawiła kawę już wcześniej, żeby zjeść śniadanie zaraz po kąpieli. Czuła na sobie jego
wzrok, gdy nalewała kawę do glinianych kubków z wesołymi obrazkami kogutów.
Cukier? Mleko? A skąd ty tyle wiesz o Francuzkach?
Nie słodził. Bibi przyniosła kubek z kawą i postawiła na blacie bok niego. Uważała, by nie
podejść zbyt blisko, przypadkiem nie dotknąć. Wzięła swój kubek, przeszła parę kroków i usiadła
przy stole.
Jacinto przyglądał się jej cały czas, tak samo świadom jej obecności jak ona jego.
To mi się podoba powiedział.
Co? Uniosła rękę do włosów, by sprawdzić, czy się nie rozsypały.
Postawiłaś gorący kubek wprost na stole. Większość kobiet położyłaby podkładkę.
Bibi wzruszyła ramionami i wskazała na stół.
Widziałeś ten stół? Jest tu chyba od zawsze i widział niejeden kubek gorącej kawy i niejedną
rozlaną butelkę wina. Dla tego stołu już za późno na podkładki.
Podszedł bliżej i przesunął dłonią po szorstkiej powierzchni.
Ale bardzo mi się podoba. Ma historię. Jak całe to miejsce. Twój zamek.
Castillo Adivino.
Zamek wróżki. Przyniósł swoją kawę i usiadł obok niej.
Bibi starała się nie gapić na tatuaż na jego bicepsie. Zauważyła kolejny wokół nadgarstka,
następny na palcu.
Jeszcze jeden zaczynał się na szyi i ginął pod białą koszulką na piersi.
Vida, jesteś wróżką? spytał.
Ja? Odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała.
Pomyślał, że wygląda pięknie, gdy się śmieje. Twarz jej się ożywiła. Miała drobne, bardzo ładne,
śnieżnobiałe zęby. I miękkie usta z kącikami uniesionymi ku górze. I jasne, zielone jak jezioro
oczy...
Wróżką? powtórzyła Bibi z rozbawieniem. Nie potrafię przewidzieć nawet własnej
przyszłości, a cóż dopiero wywróżyć cudzą. Nie, zamek był niegdyś własnością kobiety, która
podobno miała ten dar. Ale to było dawno, dawno temu, w czasach ginących w mroku przeszłości.
Nadal patrzył jej w oczy, w te jasne zielone oczy, tak dziwnie znajome, które były kluczem do jej
tożsamości.
Mrok przeszłości rzucił. Pięknie splatasz słowa.
Wiesz, że to nie moje słowa.
Ale te, które śpiewałem wczoraj, były twoje. Napił się kawy, nie spuszczając z niej wzroku. Z
włosami ściągniętymi do tyłu, bez makijażu, bez szkieł kontaktowych i ciemnych okularów była
sobą.
To słowa Vidy powiedział, odstawiając kubek. Przyszedłem poprosić cię o pozwolenie. Vido,
chcę nagrać Po prostu być.
Tak jak zagrałeś to ubiegłego wieczoru?
Lepiej odparł z prostotą. Chcę dodać smyczki, przeciągły dźwięk saksofonu barytonowego i
trąbki. I chciałbym, żebyś zaśpiewała ją razem ze mną.
Czekał na jej odpowiedź. Ona jednak się odwróciła, wzięła swój kubek, zaniosła do zlewu,
wypłukała i odstawiła na suszarkę.
Bibi serce waliło pod pokrytym sierścią swetrem... Tak bardzo pragnęła zaśpiewać razem z nim.
Słyszała wczoraj, jak zaaranżował jej piosenkę, niemal słyszała, jak zamierzał ją nagrać w studiu
ze smyczkami, saksofonem i trąbkami. Zeszłej nocy z jej zwykłej piosenki uczynił coś poważnego,
hymn z wpadającym w ucho tematem.
Za oknem zapiał kogut, zapewne ruszając w pogoń za kurami.
Ja nie śpiewam rzekła stanowczo. Dobrze, że mnie nigdy nie słyszałeś, bo brzmi to gorzej
niż pianie koguta.
Rodolfo powiedział, że sprzedałaś już kilka piosenek. To znaczy sprzedałaś prawa do
odtwarzania i nagrywania.
Zaledwie trzy. Ale nie takie jak ta, nie w takiej oprawie, jak mówisz. Zmarszczyła brwi,
myśląc o tamtych melodiach. Moje piosenki są proste, osobiste. Piszę po prostu tak, jak czuję.
O sobie. Ja też. W Po prostu być było to wyraźnie widoczne.
Podszedł i stanął obok niej. Ujął ją za ręce.
Vido z Castillo Adivino, wywróżę ci przyszłość. Jeśli nie chcesz ze mną zaśpiewać, to
przynajmniej pozwól mi wykorzystać to, co zrobiliśmy wczorajszego wieczoru. Wiesz, myśmy to
nagrali, tak zwyczajnie, ale podstawowa melodia jest świetna, do tego twoje solo na gitarze, szmer
twoich słów w tle. Chciałbym to wykorzystać.
Wyglądała na zdenerwowaną, więc ścisnął ją mocno za ręce.
Obiecuję, że twój glos będzie tylko w tle. Vido Hernandez, proszę, powiedz, że się zgadzasz.
Chwyciła jego dłonie, jakby ratował ją przed utonięciem.
Dobrze odparła po prostu. Przyciągnął ją do siebie. Myślała, że pocałuje jej dłonie, ale
dotknął wargami jej ust. Delikatnie, powoli ją pocałował.
Pulsowanie, które poczuła w dole brzucha, zaskoczyło ją. Seksualne podniecenie, bliskość jego
ciała. Kiedy ostatni raz czuła coś takiego? Nie spodziewała się, że jeszcze tego doświadczy. Nie
powinna tego czuć... To było zbyt niebezpieczne... Ale cała aż topniała, tonęła w zmysłowym
zachwyceniu i nie chciała się już od niego uwolnić... To błąd, była wobec niego bezbronna, był dla
niej zbyt silny, miał nad nią władzę, była od niego dziesięć lat starsza...
Cofnął usta. Otworzyła oczy... O Boże! Nie włożyła szkieł kontaktowych, przecież właśnie wyszła
spod prysznica, nie spodziewała się go! Na pewno zauważył... A jednak nic nie powiedział...
Uśmiechał się do niej beztrosko i czarująco.
A teraz zabiorę cię na lancz, by to uczcić powiedział.
Dokąd? spytała.
Gdzie tylko zechcesz. Do Madrytu? Malagi? Marbelli? Poprosimy Rodolfa, żeby przygotował dziś
kontrakt. Zadzwonię do mojego producenta, jutro wejdziemy do studia nagrań. Vido, proszę,
błagam, powiedz, że przyjdziesz na nagranie, że zagrasz ze mną na gitarze.
Zobaczymy odparła. Jacinto widział jej zielone oczy i słyszał jej piosenkę. Być może wiedział,
kim ona jest, i wykorzysta to podczas nagrania. Choć może jednak nie, chyba mogła mu zaufać,
widziała szczerość w jego oczach. Ale czy Bruno nie patrzył tak samo szczerze podczas pierwszego
spotkania?
Uwolniła ręce, wspominając pulsujące podniecenie, które czuła, gdy Jacinto ją całował. Podobał
się jej. Więcej niż podobał. Zafascynował ją swą energią, życiową siłą. Ona też kiedyś taka była,
nie tak dawno temu, ale potem zagubiła się w mroku przeszłości...
Sama wypowiedziała te słowa zaledwie kilka minut temu. A teraz miała wrócić do branży
muzycznej, do studia nagrań, z tym mężczyzną, który jej pragnął i którego ona pragnęła. Z
gwiazdą.
To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Ale chciała dzielić to marzenie z Palomą.
Rozdział 38
Barcelona
Mac spędził bezsenną noc, myśląc o Lorenzie. W końcu nie co dzień się zdarza, że człowiek
wchodzi do jakiegoś domu i znajduje tam swoją przeszłość, która czeka na niego i wygląda niemal
tak samo jak wiele lat temu, z oczami pełnymi ciepła, uśmiechnięta, piękna, seksowna i wolna.
Wspólne wspomnienia, takie jakie ich, nigdy nie zbledną, choć wiedział, że tym tylko powinny
pozostać. Wspomnieniami.
Wstał wcześnie, wziął prysznic i się ogolił. Oczywiście przy okazji się zaciął. Osuszył krew na
podbródku i pomyślał cierpko, że rana akurat pasuje do podbitego oka. Wyglądał jak bokser, a nie
jak kochanek.
Przez telefon wypożyczył samochód. Potem zadzwonił do Lorenzy, ale odebrała gosposia. Buena
powiedziała, że zaraz zawoła seńorę, ale przerwał jej i poprosił, by przekazała pani wiadomość, że
sam przyjedzie do bodegi dziś wieczorem.
Potem wystał mejla do Sunny. Napisał, że ją kocha i tęskni. To była prawda. Kochał i tęsknił.
Jednak uważał, by nawet słowem nie wspomnieć o Lorenzie. Sunny mogłaby nie zrozumieć, że to
przeszłość, a teraz liczyła się tylko jako babka Palomy.
Wykonał jeszcze kilka telefonów, w tym jeden do znajomego w Maladze z prośbą o informacje o
kłopotliwym chłoptasiu, Antoniu de Ravelu. Zdążył już sprawdzić Floradelisę. Jej życie nie kryło
żadnych tajemnic. Jassy to co innego.
Zadzwonił do Leva i przedyskutował możliwość, że to Jassy wspomaga Bibi finansowo ze
względu na Palomę, bo Jassy bez wątpienia uwielbia swoją siostrzenicę.
O ile Bibi w ogóle żyje powiedział Lev. A zaczynam w to wątpić.
Nie natrafiłem na żaden ślad rzucił Mac. Jak kobieta może tak zupełnie zniknąć? Zwłaszcza
taka sławna.
Zabij mnie, nie mam pojęcia odparł Lev.
Musi być jakiś trop. Może przez córkę, którą bardzo kochała. Pojadę spotkać się z Palomą.
W bodedze de Ravelów?
Właśnie.
Uważaj na tę Lorenzę ostrzegł Lev. To niesamowita kobieta. Ale pewnie już to wiesz.
Mac się rozłączył. Zastanawiał się, skąd Lev wiedział o nim i Lorenzie.
Dotarł do bodegi wieczorem. Po drodze kilka razy pomylił drogę i nadłożył sporo mil. A właściwie
kilometrów. Był przecież w Europie.
Jechał przez niekończące się pola winorośli, ciężkiej od kiści jeszcze niedojrzałych winogron. W
światłach wynajętego forda fiesty połyskiwały oczy przestraszonych królików kryjących się w
rowach. W którymś momencie Mac myślał, że został zaatakowany. Coś wielkiego rzuciło się na
niego, niemal dotykając skrzydłami dachu samochodu, a potem nagle poderwało się w górę.
Ruszający na nocne łowy puchacz.
Bezchmurne niebo połyskiwało tysiącem gwiazd. W czystym powietrzu na prowincji świeciły
chyba jaśniej niż w Los Angeles. Nigdzie nie widział znaku ze strzałką wskazującą drogę do Bodegi
de Ravel.
W końcu trafił przez przypadek. Skręcił w lewo, gdy myślał, że powinien skręcić w prawo, i
znalazł się na niedawno wybudowanej drodze, na tyle szerokiej, że mogły się na niej minąć dwie
ciężarówki. Z obu stron gęsto rosła winorośl. Niecały kilometr dalej zobaczył szeroki, niski, biały
budynek z mansardowymi oknami i niebieskim dachem stojący pośród łąki pełnej polnych kwiatów
Na trawniku przed domem rosło wielkie drzewo. W jego cieniu stały stół i krzesła, obok leżał
kraciasty pled z pozostawioną otwartą książką. Może zostawiła ją Paloma? Mac zastanawiał się, co
ona wie o matce, co mogłoby go naprowadzić na ślad, jeśli nie miejsca pobytu Bibi, to
przynajmniej tego, kim naprawdę była. Mac w przeszłości niejednokrotnie przekonał się, że
najważniejsze było nie co i gdzie, ale kim się było. To pomogło mu rozwiązać wiele spraw.
Paloma chyba wyglądała jego przyjazdu, bo zbiegła po szerokich schodach i rzuciła mu się na
szyję.
Panie Reilly, panie Reilly!
Roześmiał się, chwycił ją w ramiona i okręcił dookoła.
Cześć, miałaś do mnie mówić Mac. Nie pamiętasz? Też się cieszę, że cię widzę, kochanie.
Specjalnie przyjechałeś! zawołała, gdy znów stanęła na ziemi. Spojrzała na niego oczami
brązowymi jak kasztany, tak niepodobnymi do oczu jej matki, że Mac przez chwilę zastanawiał się,
kto mógł być jej ojcem.
Żadna w tym twoja zasługa powiedział, biorąc ją za rękę. Wspięli się razem po schodach i
weszli do domu. Nawet mnie nie poprosiłaś.
Ale Jassy poprosiła, mówiła mi, że do ciebie dzwoniła. Lorenza też poprosiła.
Ach tak, matrona westchnął, rozglądając się za nią.
Lorenzy nie było, ale pojawiła się mała dziewczynka.
Niewysoka, z niebieskimi oczami i jasnymi warkoczami.
To Cherrypop, moja najlepsza przyjaciółka oznajmiła Paloma.
Miło pana poznać, seńor Reilly powiedziała Cherrypop po angielsku. Moja mama pochodzi z
Brooklynu.
Chyba wszyscy stamtąd pochodzą odparł Mac ze śmiechem, bo często odnosił wrażenie, że
tak właśnie jest. Mnie również miło cię poznać, Cherrypop.
Nie zapytasz, skąd mam takie imię? Spojrzała na niego rezolutnie niebieskimi oczami. Każdy
o to pyta.
Więc pewnie nie muszę pytać, bo i tak mi powiesz.
Cherrypop wydęła usta. Spojrzała na Palomę, potem z powrotem na Maca.
To długa historia zaczęła i w tym momencie zeszła po schodach Lorenza. Bosa, w
bladozielonym kaftanie, który otulał jej piersi i falował wokół kostek. Piękna, elegancka, a
jednocześnie pełna prostoty. Mac cieszył się, że jechał tu sam, bez Lorenzy. Nie wiedział, czy jego
siła woli wytrzymałaby tę próbę.
Mac zawołała. Myślałam, że się zgubiłeś!
Owszem, ale pamiętaj, że jestem detektywem, więc ostatecznie znajduję wszystko, wszystkich
i wszędzie.
A teraz znalazłeś mnie.
Podeszła, objęła go i przytuliła chłodny policzek do jego twarzy. Poczuł lekki, ulotny kwiatowy
zapach, który tak dobrze pamiętał. Postanowił kupić Lorenzie prezent, flakon perfum, z którymi nie
łączyły się żadne wspomnienia. Podobno Chanel No. 5 były niezłe.
Pocałował ją w policzek i cofnął się o krok.
Lorenzo, kolejny piękny dom pochwalił i popatrzył na przestronny hol, drewniane
wypastowane podłogi, wielki okrągły stół z dużym wazonem kwiatów na środku, szerokie niskie
schody i belkowany sufit.
W tych murach jest zapisana historia de Ravelów powiedziała. Tak samo jak w domu na
Ramblas. Ale oczywiście wiesz, że dom na Ramblas należy teraz do Bibi i Palomy.
Och, babciu, ale zawsze możesz tam mieszkać odparła Paloma spontanicznie. Lorenza aż się
uśmiechnęła.
Palomo, może razem z Cherrypop zaprowadzicie Maca do jego pokoju, a potem zjemy kolację
zaproponowała.
Świetnie ucieszył się Mac. Ale chciałbym najpierw wziąć prysznic.
Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się zalotnie. Wiedział, że myśli o tym samym, co on.
Niedobrze. A może nie? Wziął Palomę za rękę.
W porządku, dziewczęta powiedział, idąc za Cherrypop, która chwyciła jego torbę Tumi i
ruszyła po schodach. Chodźmy.
Twój pokój jest na końcu korytarza poinstruowała go Paloma, gdy szli szerokim holem,
mijając jej pokój. To największy pokój gościnny. Lorenza trzyma go dla specjalnych gości. Jej
pokoje są na drugim końcu. Wskazała za siebie, gdzie widać było podwójne drzwi. Oczywiście
jej pokój jest jeszcze większy, największy ze wszystkich. Kiedyś, dawno temu, trzymali tu krowy.
Wieki temu wtrąciła się Cherrypop. Otworzyła drzwi pokoju Maca i rzuciła torbę na duże łoże
z jedwabnym baldachimem, zebranym w drewnianej obręczy w kształcie korony rzeźbionej w liście
winorośli.
Bardzo kobiece, pomyślał Mac. Jak Lorenza.
Cherrypop odwróciła się i spojrzała na niego.
Nadal nie spytałeś o moje imię rzuciła.
Roześmiał się i powiedział, że na pewno później zada jej mnóstwo pytań.
Wiem odparła, patrząc na niego z taką powagą w niebieskich oczach, że Mac natychmiast
zaczął podejrzewać, że czai się za tym jakiś żart.
Cherrypop wie, dlaczego tu jesteś wtrąciła Paloma. Ona wie wszystko i mówi, że to
wszystko o mojej mamie, że jest morderczynią, to bzdura.
Zgadzam się przytaknął Mac, nieco zaskoczony, bo po raz pierwszy Paloma poruszyła kwestię
winy swojej matki.
Paloma spojrzała na ziemię.
Ja też się zgadzam szepnęła. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Może porozmawiamy o tym później zaproponował Mac. Jak już wezmę prysznic.
I zjemy kolację dodała Cherrypop, bo umierała z głodu.
Będzie paella, taka z Walencji, z kurczakiem, wieprzowiną, krewetkami i małżami oznajmiła
Paloma.
Już nie mogę się doczekać powiedział Mac.
Lorenza też się niecierpliwiła. Chodziła tam i z powrotem ze splecionymi rękami, marszcząc brwi.
Buena przyniosła dwie butelki schłodzonego białego wina. Oczywiście z winnicy de Ravelów, lekko
musującego, typowego dla tej okolicy.
Dywan nie wytrzyma i zrobią się dziury stwierdziła Buena, patrząc przenikliwie na Lorenzę.
Od wielu lat nie widziała jej w takim stanie i domyślała się przyczyny. Lorenza nie była aniołem.
Buena wiedziała, że od śmierci Juana Pedra było w jej życiu kilku mężczyzn. Nic dziwnego. Lorenza
była przecież kobietą, piękną i namiętną. Juan Pedro właśnie za to ją kochał. Nie można było
mieszkać z tym dwojgiem pod jednym dachem i nie być świadomym ich namiętności i wzajemnego
pożądania. Służba zawsze wiedziała o tych rzeczach, stąd Buena wiedziała też później, kiedy
Lorenza miała kochanków. Kochanek czasem przyjeżdżał tutaj jako gość. Jak ten dzisiejszego
wieczoru, choć Buena oczywiście rozumiała, że Mac Reilly nie jest kochankiem Lorenzy. A
przynajmniej jeszcze nie, choć wiedziała, że jeśli Lorenza postawi na swoim, to on zostanie jej
kochankiem. Ale Mac Reilly przyjechał tu w poważnej sprawie.
Dywan nieważny. Ja sama nie wytrzymam powiedziała Lorenza. Zatrzymała się i spojrzała na
Buenę. Znam go od bardzo dawna dodała.
Mówiłaś mi. Buena otworzyła butelki i wstawiła je do wiaderka z lodem. Dodała też dwie
pomarańczowe fanty dla dziewczynek. Tylko po jednej na głowę. Lorenza była w tej kwestii
nieugięta, zwłaszcza po tej historii z mlecznymi zębami Cherrypop.
Bueno, wiele lat temu on był dla mnie bardzo ważny.
Buena odgarnęła włosy do tyłu i mocniej przypięła
je szpilkami. Wygładziła niebieski bawełniany fartuch, skrzyżowała ręce na obfitym biuście i
spojrzała na swoją przyjaciółkę i chlebodawczynię.
Rozumiem odparła z prostotą. Widzę, że idziesz na całość. Ale uważaj. I pamiętaj, po co on
tu jest.
Na chwilę Lorenza zapomniała, że Mac był tu z powodu Palomy. Przez chwilę myślała, że
przyjechał się z nią zobaczyć, by znów z nią być.
On kogoś ma wyjawiła. Ale ja znów się w nim zakochałam. Bueno, ja go pragnę i
potrzebuję. Z nim moje życie zacznie się od nowa.
Buena nerwowo poprawiła butelki w wiaderku z lodem.
On jest już inny ostrzegła. Mężczyzna taki jak on ma swoje życie, swoją pracę. I sama
mówisz, że już kogoś ma.
To się może zmienić powiedziała Lorenza w zamyśleniu.
W tym momencie do pokoju wpadła jak rakieta Cherrypop, a za nią nieco spokojniejsza Paloma.
Już jesteśmy zawołała Cherrypop. Umieramy z głodu.
To idźcie szybko umyć ręce rozkazała Lorenza. Wlała sobie kieliszek wina i wypiła parę
łyków. Dla kurażu, by przetrwać następną godzinę czy dwie. Chwilę później wszedł Mac, wysoki i
szczupły, w nieśmiertelnych dżinsach i bawełnianej koszuli z podwiniętymi rękawami. Miał podbite
oko, które zaczęło mu już żółknąć, i ślad po zacięciu na podbródku. Był najwspanialszym
mężczyzną, jakiego widziała od wielu lat. Uśmiechnęła się do niego olśniewająco.
Zapomniałam, że jesteś taki cudny westchnęła.
Opisując siebie, nie użyłbym tego słowa odparł, przyjmując od Bueny kieliszek wina.
Ja też nie szepnęła Buena do Lorenzy. Zbyt seksowny jak na mój gust. Z takimi zawsze są
kłopoty dodała. Zresztą pewnie jest już żonaty.
Nie jest odparła Lorenza, również szeptem. Mac tymczasem oglądał wygodnie urządzony
pokój, z głębokimi kanapami i dużymi fotelami. W rogu stało pianino, na ścianach wisiały
egzotyczne obrazy. Pod jedną ze ścian stała duża rzeźba z brązu przedstawiająca stłoczone stadko
owiec. Ciekawe, ile owiec to już stado, a ile to jeszcze stadko, zastanawiał się Mac. Jakoś głupio
było spytać.
Zresztą w życiu i w miłości każda kobieta walczy o swoje. Lorenza ciągnęła szeptem rozmowę
z Bueną. Znów się zakochałam, Bueno i chcę go zdobyć. Wypowiadam wojnę każdej kobiecie,
którą on zna. Wiesz, że zawsze wygrywam.
Buena westchnęła głośno. Wiedziała, że gdy Lorenza czegoś chce, to nic jej nie powstrzyma.
Wróciły dziewczynki. Lorenza zaprowadziła je do małej jadalni, gdzie stał prosto nakryty stół z
drewnianą miską sałaty i wielką żeliwną patelnią paelli, pełną żółtego pachnącego szafranem ryżu,
przyrumienionego przy brzegach. Paloma powiedziała Macowi, że te przypalone kawałki są
najlepsze.
Lorenza nalała wina do kieliszków, dziewczynki dostały fantę z lodem i słomką i Cherrypop
wreszcie opowiedziała Macowi historię swojego imienia.
Mac, znajdziesz moją mamę? niespodziewanie spytała Paloma.
Spróbuję odparł.
Dziewczynka ucichła.
Resztki paelli zostały sprzątnięte ze stołu. Dziewczynki dostały po kawałku ciasta czekoladowego,
Lorenzie i Macowi podano puszysty sorbet. Mac spojrzał tęsknie na ciasto. Sunny dałaby mu
ciasto, bo go znała jak żadna inna kobieta. Naprawdę go znała. Wszystkie jego wady i dziwactwa,
nastroje i przywiązanie do pracy. Nawet Lorenza nie znała go tak dobrze. Dawno temu, gdy trwał
ich romans, byli innymi ludźmi. Teraz dzieliło ich ponad dwadzieścia lat.
Przyjechał tu dla Palomy. Chciał jej teraz zadać pytanie.
Palomo, gdybyś miała wybrać jedną, jedyną rzecz, którą najbardziej pamiętasz w związku ze
swoją mamą, to co by to było? rzucił.
Jej śpiew odpowiedziała bez namysłu. Śpiewała cały czas. Nie tylko pod prysznicem, po
prostu ciągle. Pisała muzykę, cudowne piosenki. Pamiętam słowa niektórych z nich. Nigdy by nie
przestała pisać piosenek, to wiem na pewno.
Mac nagle zrozumiał, że oto znalazł trop. Spojrzał na Lorenzę i powiedział:
W słowach dzieci kryje się prawda.
Cherrypop spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
O co mu chodzi? szepnęła do Palomy, która równie zdumiona wzruszyła tylko ramionami.
Powinien był się domyślić. Wszystko było takie proste. Talent Bibi był jej nieodłączną częścią.
Mogła porzucić i zmienić wszystko; dom i styl życia, zostawić nawet własną córkę, ale nigdy nie
zrezygnowałaby z muzyki. Była muzyką. Gdzieś tam Bibi nadal pracowała, pisała piosenki i pewnie
ktoś je śpiewał. Ktoś je pewnie nagrywał. Talent Bibi nie zaginął. O ile nadal żyła.
Rozdział 39
Bodega de Ravel
Po kolacji dziewczynki poszły oglądać telewizję. Gdy Mac wstał od stołu, było już bardzo późno.
Dziękuję za wspaniałą kolację powiedział do Lorenzy.
Miło było zjeść ją z tobą.
Lorenza nie chciała, żeby odchodził. Spojrzała przez otwarte drzwi balkonowe. Księżyc oświetlał
winnice.
Wieczór jest taki piękny rzuciła. Chodźmy na spacer. Pokażę ci moje orchidee. Hoduję je na
wystawę, w specjalnej szklarni z kontrolowaną temperaturą. To było jedno z hobby Juana Pedra,
które teraz ja kontynuuję.
Ku jego pamięci dokończył Mac. Podszedł i stanął obok niej. Położył dłoń na ciepłym, nagim
ramieniu, z którego zsunął się lekki kaftan.
Może jutro zdecydował i pochylił się, by pocałować ją w policzek. Znów poczuł jej kwiatowy
zapach. Muszę nad czymś popracować, wykonać kilka telefonów.
Wyprostował się i spojrzał na swojego timexa. Było dosyć późno, ale Lev na pewno jeszcze nie
spał.
Lorenza desperacko chciała zatrzymać go przy sobie. Pragnęła czegoś więcej. Pragnęła miłości,
wszechogarniającego podniecenia, które czuła, gdy mężczyzna ją obejmował i mówił, że jest
piękna i cudowna, że ją kocha, że zawsze będzie ją kochał. Nagle znów była kobietą szaleńczo
zakochaną i pragnęła swego dawnego kochanka. Wszystko było takie proste.
Proszę szepnęła, unosząc ku niemu twarz.
Mac patrzył na tę piękną kobietę, którą kiedyś tak kochał. Upłynęło jednak zbyt wiele czasu.
Poprosiłaś, bym przyjechał ze względu na Palomę przypomniał jej. Chyba mam jakiś trop.
Muszę działać szybko, zanim pojawi się Bruno Peretti z nakazem sądowym i zabierze Palomę do
Kalifornii.
O Boże! On nie może tego zrobić! krzyknęła Lorenza, nagle zbudzona ze swego snu o
miłości.
Owszem, może. A ja muszę znaleźć sposób, by go powstrzymać.
Paloma i Cherrypop siedziały u szczytu schodów. Chichotały, próbując podsłuchać, o czym
rozmawiają dorośli, gdy są sami.
To takie romantyczne westchnęła Cherrypop, niczym kobieta bywała w świecie. Lorenza za
nim szaleje, to widać. Byłoby cudownie, gdyby on się w niej zakochał i wzięliby ślub. Wtedy
miałabyś Maca tylko dla siebie, tutaj w bodedze.
Uśmiechnęła się cała rozpromieniona, ale Paloma zmarszczyła brwi.
Mac jest zakochany w Sunny powiedziała. A Sunny jest piękna i dobra, i...
I co? Zresztą nigdy nie widziałam tej Sunny, więc ona się nie liczy.
Lorenza też jej nie widziała zauważyła Paloma, nagle niepewna po czyjej stronie stanąć. I
wtedy usłyszały, jak Mac mówi, że jej ojczym mógłby zdobyć nakaz sądowy i zabrać ją do
Kalifornii.
O mój Boże szepnęła Cherrypop. On nie może tego zrobić!
Nie... proszę, nie... rozpłakała się Paloma. Mac nie powiedział jej o takim zagrożeniu. Obiecał
tylko, że spróbuje pomóc, a oto co się teraz porobiło.
Chwyciła Cherrypop za szyję tak mocno, że tamta myślała, że zemdleje.
Co mam robić? głos Palomy był stłumiony, bo ukryła twarz na ramieniu przyjaciółki, jakby
chciała zniknąć.
Cherrypop pomyślała minutę. Nie potrzebowała wiele czasu, by podjąć decyzję.
Uciekniemy wypaliła.
Dokąd?
Hm, jeszcze nie wiem. Cherrypop przerzuciła długi jasny warkocz na plecy, skuliła się z
łokciami na kolanach i myślała chwilę.
Nie znasz nikogo, do kogo mogłybyśmy uciec? spytała w końcu. Ja na przykład mam wujka
Julia w Murcji, ale podróż tam pewnie dużo kosztuje, a zresztą on chyba i tak odesłałby nas tu z
powrotem i co wtedy?
Paloma jęknęła. Głosy Lorenzy i Maca zaczęły się przybliżać. Mac powiedział dobranoc i ruszył w
kierunku schodów. Dziewczynki zerwały się na nogi i popędziły do pokoju Palomy. Tam przerażone
rzuciły się na łóżko.
Omal nas nie przyłapał zawołała Cherrypop, nadal pochłonięta wizją włóczęgi dwóch
uciekinierek. W filmach pokazywali to jako wspaniałą przygodę. Wszystko
byłoby takie ekscytujące. Oczywiście z wyjątkiem okropnego ojczyma Palomy.
Paloma nagłe usiadła wyprostowana.
Może powinnam z nim po prostu porozmawiać powiedziała.
Z ojczymem? Nie możesz, w ogóle nie będzie cię słuchał, zresztą on chce tylko twoich
pieniędzy...
Nie z nim, idiotko. Z Makiem!
Mimo powagi sytuacji Cherrypop zachichotała.
E tam, do diabła ziewnęła nagle zmęczona. Chodź, pooglądamy telewizję. Jutro wymyślimy,
co robić.
Jutro wydawało się bardzo odległe. Paloma włączyła telewizor. Siedziały po turecku na jej łóżku i
oglądały jakiś wywiad nagrany parę miesięcy temu. Już go widziały. Ale potem pojawił się Jacinto i
zaczął śpiewać. Obie z Cherrypop uważały, że jest cudowny Po prostu go uwielbiały.
Rozdział 40
Barcelona
Bibi siedziała za szklaną taflą w studiu nagraniowym w domu Jacinta. W słuchawkach na uszach
słuchała, jak śpiewa jej piosenkę. Akompaniament był już nagrany. Zespół Jacinta zrobił to
fantastycznie. Smyczki i trąbki zostaną dodane jutro.
Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Prawie nie mogła uwierzyć, że to jej prosta piosenka.
Bardzo jej się podobało w małym wyciszonym studiu. Poza inżynierem dźwięku byli tu tylko ona i
Jacinto. Piosenka zakończyła się radosną frazą, podkreśloną głębokim, ostrym rytmem, który z
początku wydawał się nie pasować do jej osobistego tekstu, ale potem nagle zamiast bólu napełnił
spokojną piosenkę radością.
To piosenka o odnalezieniu siebie powiedział jej wcześniej Jacinto, gdy razem omawiali
słowa. Tym razem ostrożnie śpiewała razem z nim, celowo bardzo cicho, by nie rozpoznał jej
charakterystycznego, słodkiego, gardłowego tembru głosu. Właśnie to miałaś na myśli, prawda?
Przyznała, że tak. Jacinto stwierdził, że jego zdaniem odnalezienie siebie wcale nie musi być
bolesne. To może być bardzo radosny proces.
Kto wie rzucił z czułym uśmiechem. Może nawet polubisz tę nową osobę, którą się stałaś.
Jacinto skończył śpiewać. Zapadła cisza. Melodia jeszcze rozbrzmiewała w uszach Bibi, gdy
popchnął szklane drzwi i wszedł do kabiny dźwiękowca.
Jak poszło? spytał inżyniera, z którym zawsze pracował. Mężczyzna wiedział, o jaki efekt mu
chodzi. Złożył palec i kciuk w kółko na znak aprobaty.
Doskonale. Już za piątym razem. Nieźle jak na aranżację w ostatniej chwili.
Chyba dodamy coś jeszcze.
Jacinto podszedł do Bibi. Zdjął jej słuchawki, wziął za rękę i przez szklane drzwi poprowadził do
studia.
Czekała oszołomiona, gdy przyciągał wysoki stołek i sadzał ją na nim. Ustawił przed nią mikrofon
na odpowiedniej wysokości i przysunął go do jej ust.
Nie, nie zaśpiewam powiedziała wzburzona. To twoja płyta. Dałam ci tę piosenkę. Ona nie
ma nic wspólnego ze mną.
Vido umilkł i patrzył na nią dłuższą chwilę.
Odwróciła głowę. Oczywiście wiedział, kim ona jest.
Wiedział od początku, a teraz prosił, by zaśpiewała. Bibi zdawała sobie sprawę, że jeśli się
zgodzi, to wszystko stracone. Przepadnie nowe, anonimowe życie, które stworzyła dla Palomy u
Lorenzy i Jassy. Jej córka nie będzie już mogła żyć jak zwykła hiszpańska dziewczynka, wolna od
okropnej przeszłości swej matki, od morderstw łączonych z jej nazwiskiem, podejrzeń i złych
wspomnień. Paloma pewnie zdążyła już o Bibi zapomnieć.
Vido? Jacinto nawet jej nie dotknął, nie wziął za rękę, tylko przysunął się bliżej. Czuła ciepło
jego ciała. Widziała pierś unoszącą się i opadającą w oddechu, granatowy tatuaż schodzący spiralą
aż do guzików koszuli.
Nie proszę, byś zaśpiewała szepnął.
Bibi zerknęła nerwowo czy mikrofony są wyłączone. Dźwiękowiec wyszedł na papierosa, więc
byli sami.
Mówiłem ci, jak bardzo mi się to podobało, gdy szeptałaś tekst tam u Rodolfa ciągnął
Jacinto. Słychać cię było tylko w tle, jako słabe dziewczęce echo. To dało piosence dodatkowy
wymiar. Proszę cię, byś zrobiła to jeszcze raz. Chcę uchwycić miękkość twego głosu, nutę
namiętności, którą najwyraźniej wtedy czułaś, która przebija z napisanych przez ciebie słów. Fakt,
dałem twojej piosence szybki, niemal latynoski rytm, chwytliwe brzmienie salsy, mocną melodię
basów. Mówiłem ci, że w tle dojdą jeszcze smyczki i kubańskie w stylu trąbki, ale to twój głos przy
moim naprawdę dopełni to nagranie. Vido, proszę cię, błagam, zrób to dla mnie, jeszcze ten jeden
raz.
Ujął ją za podbródek i odwrócił jej twarz do siebie tak, że musiała na niego spojrzeć.
Vido, proszę powiedział. I dodał szeptem Twoja tajemnica jest bezpieczna. Możesz mi
zaufać.
Czuła na policzku jego oddech. Jego usta zawisły tuż przy jej wargach. Wpatrywał się w nią
hipnotycznie. Był taki młody, taki piękny i utalentowany.
Ufam ci odezwała się wreszcie. Uśmiechnął się, a potem ją pocałował.
Nie był to namiętny pocałunek, zaledwie muśnięcie chłodnych warg. Jacinto zawołał dźwiękowca
i jeszcze raz poprawił mikrofon. A potem po raz pierwszy od, zdawałoby się, wieków, choć
upłynęły tylko jakieś dwa lata, Bibi zaczęła nagrywać własną piosenkę.
Parę godzin później, gdy operator dźwięku już wyszedł i światła przygasły, Bibi i Jacinto siedzieli,
trzymając się za ręce, przed dużą konsoletą i razem słuchali nagrania. Jacinto poprawiał a to
soprany, a to basy, tu zniwelował pogłos, tam zostawił miejsce na trąbki. Potem usiadł wygodnie
obok Bibi w dużym, skórzanym, bujanym fotelu i już tylko razem słuchali.
Jej prosta piosenka zabrzmiała głębią barwy, pełna energii i radości. Jej własny głos, seksownie
zdyszany, wtórował drapieżnemu pomrukowi Jacinta. To było tak inne od jej zamysłu. Zamiast
piosenki o kobiecie pełnej bólu powstała piosenka dla młodych całego świata, szukających prawdy
o sobie... I dzięki niej być może uda się im ją odnaleźć.
Kochanie szepnął Jacinto po dłuższej chwili ciszy, która zapadła, gdy piosenka dobiegła
końca. Jesteś cudowna.
Bibi odetchnęła głęboko. Nadeszła chwila prawdy.
Jeśli mnie zdradzisz i rozpowiesz, kim jestem, masz gwarantowany rozgłos.
Nigdy cię nie zdradzę powiedział, nie odrywając od niej oczu.
Uwierzyła mu. Trzymając się za ręce, wyszli ze studia w noc.
Dom Jacinta był otoczony ogrodem i wysokim murem, by trzymać z dala fanów i fotoreporterów.
Było już późno. Księżyc rzucał jasne srebrne światło na granatową wodę wąskiego basenu,
nieruchomą, zdawało się głęboką jak otchłań oceanu. Podeszli do krawędzi i przez chwilę patrzyli
na wodę. Nagle Jacinto ściągnął koszulę przez głowę i rzucił na ziemię. Rozpiął dżinsy i ze
śmiechem ściągnął je, stojąc na jednej nodze na brzegu basenu. Zdjął szorty i przez chwilę stał
całkiem nagi.
Kto ostatni, ten tchórz zawołał i skoczył pięknym łukiem w atramentowo czarną wodę.
Bibi zdążyła zauważyć, że spiralny tatuaż, który zaczynał się na jego szyi, kończy się na
brzuchu. Kolejny tatuaż z sercem przebitym strzałą znajdował się tuż nad owłosieniem łonowym.
Zauważyła erekcję Jacinta. O Boże, był taki piękny. Bibi podnieciła się niemal do utraty zmysłów.
Nie wiedziała, co z tym zrobić.
A potem ją olśniło. Ależ tak. Już wiedziała! Pragnęła Jacinta. Pragnęła poczuć wokół siebie jego
ramiona, jego ciało tuż przy niej, jego erekcję spod serca przebitego strzałą głęboko w sobie.
Pragnęła go całego, teraz, zaraz.
Jacinto wynurzył się i stanął w wodzie po przeciwnej stronie basenu.
I co? spytał wyzywająco.
Przez wiele lat występów na scenie Bibi nauczyła się przybierać seksowne pozy. Rozpięła koszulę
i puściła luźno poły, na wpół odsłaniając piersi. Zsunęła dżinsy i białe bawełniane majtki. Nagle
zmieszana pożałowała, że nie włożyła seksownych stringów. Ale przecież nawet ich nie miała.
Przez chwilę stała bez ruchu, zasłaniając dłońmi rude włosy łonowe, wydepilowane w wąski pasek.
Potem jednym ruchem zrzuciła koszulę i zanurkowała w basenie.
Chwycił ją pod wodą i zaczął całować. Strumień bąbelków powietrza unosił się z ich nosów.
Niemal zabrakło jej powietrza. W końcu wynurzyli się na powierzchnię, krztusząc się i śmiejąc,
mocno przytuleni do siebie. Objęła go za szyję, owinęła mu nogi wokół bioder. Chwycił ją dłońmi
za pośladki i patrzył na nią szczęśliwy, roześmiany...
Tonęła w rozkoszy, gdy Jacinto ją puścił i zanurkował pod wodę. Roześmiała się, gdy poczuła na
sobie jego wargi, jego język w swym wnętrzu, palce przytrzymujące ją tuż przy jego ustach.
Tonęła w rozkoszy, gdy kochali się w wodzie, na wodzie, pod wodą i na porośniętym trawą brzegu
basenu. Tulili się do siebie szaleńczo, spragnieni siebie nawzajem, rozpaleni pożądaniem i radością
długiej nocy. Bibi zachłysnęła się świeżością jego młodego ciała po długich latach samotności, gdy
nie miała odwagi nawet pomyśleć o mężczyźnie.
Rozgorączkowana, pijana rozkoszą i podnieceniem opadła na plecy. Czuła na sobie jego usta,
całowała go, pochłaniali się nawzajem, aż do jej krzyku spełnienia, aż on wydał z siebie przeciągły
jęk.
Leżeli zmęczeni, nadal spleceni w uścisku, mokrzy po kąpieli, spoceni z miłości. Bibi zerknęła na
Jacinta, gdy leżał u jej boku na plecach. Powoli obejrzała jego szczupłe, młode ciało, płaski
brzuch, szczupłe biodra, okrągły zarys pośladków i piękny, ciemnawy, nadal nabrzmiały penis,
który, tak jak jego język, doprowadził ją do niewymownej rozkoszy.
Jest taki młody, pomyślała z nagłym ukłuciem bólu. Ma tylko dwadzieścia dwa lata. Ona jest o
dziesięć lat starsza. O Boże, po raz pierwszy w związku to ona jest starsza. To wydało jej się wręcz
zabawne. Aż się uśmiechnęła.
Odwrócił do niej twarz i spytał leniwie:
Co cię tak śmieszy, kochanie?
Ty odparła. Ja.
Bibi szepnął.
Jestem, kim jestem rzuciła. Będę po prostu sobą.
Spojrzała na swego nowego kochanka. Była pewna, że ten jej nie zdradzi.
Rozdział 41
Ron z wprawą pilotował cessnę citation. Tuż obok niego siedział drugi pilot, a właściwie pilotka,
imieniem Betsy, ładna blondynka, spokojna, skupiona i opanowana. Podróż do Barcelony via
Teterboro przebiegła właściwie bez zakłóceń. Tyle że w głowie Sunny kłębiły się różne myśli.
Mac i matrona! To brzmiało jak żart z serialu komediowego, ale działo się naprawdę i jakoś nie
było jej do śmiechu.
Ron włączył automatycznego pilota i usiadł obok niej. Stewardesa przynosiła kolejne kieliszki z
cosmopolitanem, aż w końcu Ron napomknął delikatnie:
Kochana, nie sądzisz, że trzy wystarczy? Przecież gdy wysiądziesz z samolotu, będziesz
musiała stawić czoła rzeczywistości.
Ron na ogół nie owijał w bawełnę. Potrafił być wręcz szorstki. Teraz jednak traktował ją
łagodnie, bo wiedział, że Sunny jest nieszczęśliwa.
Racja przyznała Sunny. Rozłożyła fotel i zwinęła się pod ciepłym kocem, mimo że nie było
zimno. Miała na nogach różowe skarpetki, ale darowała sobie maseczkę na oczy do kompletu.
Ron, jak myślisz, co on tam wyprawia? Czy to możliwe, żeby znów się w niej zakochał?
Być może myśl o tym przemknęła mu przez głowę przyznał Ron. No wiesz, stare dobre
czasy i tak dalej.
Sunny jeszcze bardziej skuliła się na wygodnym fotelu z szarej skóry. Miała poduszkę w
poszewce Frette, miękki szary koc i swoje różowe skarpetki, więc w sumie pełny komfort.
Pamiętam, dziewczyny w liceum miały właśnie takie skarpetki powiedział Ron. Wyglądasz
na jakieś czternaście lat.
Eee tam westchnęła Sunny żałośnie.
Ron z irytacją uniósł ręce do góry.
Sunny, do ciężkiej cholery, przestań. Mac tylko spotkał swoją dawną miłość. To zwykły zbieg
okoliczności. Przecież nie szukał jej specjalnie. Weź się w garść, kobieto, i zmobilizuj wszystkie siły.
Bo możesz być pewna, że ona pójdzie na całość, a walka rozegra się na jej terenie. Do licha, Sun,
myślałem, że masz więcej ikry.
Ależ mam. Mam. Usiadła szybko, odgarnęła włosy z twarzy i, przełykając łzy, obciągnęła
koszulę.
Mówię ci, mała, nie masz się czego obawiać powiedział Ron. A gdy Ron coś mówił, można
mu było wierzyć. No chyba że się było urzędnikiem skarbowym, ale to już inna historia i należy do
przeszłości.
Lądujemy za godzinę rzucił, wstając, i ruszył do kokpitu. Będzie czekał na nas samochód.
Zanim się obejrzysz, dojedziemy do hotelu.
Sunny nie wiedziała, czy się cieszyć, czy martwić. Oczywiście Mac nie miał pojęcia, że ona
przyjeżdża, ale teraz zaczęła się zastanawiać, czy ten numer ze zrobieniem mu niespodzianki to
taki dobry pomysł. Zaskoczony mężczyzna nie wiadomo jak zareaguje. Wszystko może się zdarzyć.
Mac spędził kolejną bezsenną noc, głównie telefonując lub pisząc mejle. Wiedział już wszystko o
Antoniu, znał dane jego kochanki i adres drogiego apartamentu w Marbelli, który dla niej kupił.
Mac wątpił, czy Antonio zostało dość pieniędzy, by wspomagać finansowo ukrywającą się siostrę
przyrodnią. Zresztą z pogardliwego sposobu, w jaki się o niej wypowiadał w restauracji, jasno
wynikało, że za nią nie przepadał. Z kolei Floradelisa kochała Bibi, ale jeszcze bardziej kochała
Palomę i to jej dobro było dla niej najważniejsze.
Tylko Jassy mogła wspierać Bibi, ale przecież to właśnie Jassy poprosiła go o pomoc. Ta rodzina
prowadziła go w ślepy zaułek. Zwłaszcza Lorenza.
Dużo o niej myślał w przerwach między telefonami, aż nadto świadomy, że jest o krok, za
drzwiami na drugim końcu korytarza. Pewnie leży w łóżku. Może już śpi. A może jeszcze nie, tak
jak on. Chodził po pokoju tam i z powrotem. Oczywiście czuł pokusę. To normalne. Wiedział
jednak, że jeśli przejdzie korytarzem i przekroczy próg pokoju Lorenzy, popełni życiowy błąd.
Konsekwencje będą straszne i nieodwracalne.
Stał w otwartym oknie i w ciszy myślał o swoim życiu z Sunny. O tym jaka jest niesamowicie
piękna, jak potrafi go rozśmieszyć. O ich psach i domu w Malibu. O jej gotowaniu i chronicznym
bałaganiarstwie, które doprowadzało go do pasji. O jej ciele, które czuł tuż przy swoim, gdy leżeli
razem w łóżku albo na plaży, albo gdziekolwiek indziej, gdzie mogli się kochać. Wiedział, że nie
może bez niej żyć. W myślach zdecydowanie odsunął Lorenzę w przeszłość i wrócił do
rzeczywistości. I do obecnego życia.
Oczywiście zadzwonił do Sunny, bo się za nią stęsknił, ale odezwała się tylko automatyczna
sekretarka. Nie zostawił wiadomości. Chciał z nią porozmawiać, usłyszeć jej głos. Westchnął i
wrócił do pracy. W tej chwili najważniejsza była Paloma.
Jedynym tropem wiodącym do Bibi była jej muzyka. Tylko w ten sposób mogłaby zarobić jakieś
pieniądze. Chyba że miała jakieś fundusze zainwestowane tu, w Europie, niezwiązane z winnicami i
majątkiem de Ravelów. Chciał o to spytać Rona Perriego, jednak gdy próbował się do niego
dodzwonić w Los Angeles, nikt nie odbierał. Wysłał do niego mejla z prośbą o telefon. Potem
skontaktował się ze znanym doradcą finansowym w Los Angeles, który specjalizował się w show
biznesie i wiedział wszystko o gwiazdach, ich wielkich gażach i rozrzutności. Nazywał się Ted
0'Mahoney. Znali się, choć niezbyt blisko, od wielu lat.
Miło pogadać z drugim amerykańskim Irlandczykiem rzucił 0'Mahoney, gdy odebrał telefon
od Maca.
Ten Irlandczyk jest akurat w Hiszpanii odparł Mac.
Ty szczęściarzu. Słyszałem, że kobiety tam są piękne, a wina wyborne.
Prawda w obu kwestiach przyznał Mac. Słuchaj, Ted, nie dzwonię tak ni z tego, ni z owego,
by zaprosić cię na lancz. Mam do ciebie parę pytań i od razu uprzedzam, że chodzi mi o Bibi
Fortunatę.
Ted gwizdnął ze zdumienia.
Zamieniam się w słuch rzucił.
Odpowiedzi były dokładnie takie, jakie Mac miał nadzieję usłyszeć. Ted stwierdził, że owszem,
Bibi mogła mieć pieniądze zainwestowane w Europie. Wiedział, że na pewno korzystała z usług
doradcy inwestycyjnego, niejakiego Rodolfa Hernandeza.
Jest bardzo znany powiedział Macowi. Ma firmę w Andorze. To jedno z tych tajemniczych,
wolnych od podatków przedsięwzięć, na którym na pewno zarabia fortunę. Nie żeby jej specjalnie
potrzebował. Z tego co wiem, ta rodzina śpi na pieniądzach już od paru wieków.
A ten Hernandez mieszka w Andorze?
Spędza tam trochę czasu, ale nie jest to miejsce, w którym bogacze mieszkaliby na stałe,
wysoko w górach na pograniczu Hiszpanii i Francji. Zimno tam i odludnie, zero życia
towarzyskiego. Nie, jestem niemal pewien, że ten facet tam nie mieszka. Obawiam się, że tylko
tyle mogę ci pomóc.
Czy Bibi może korzystać ze swoich pieniędzy?
Gdyby chciała, owszem. Ale z tego, co wiem, tutaj nie tknęła nawet grosza. Pewnie myśli, że
to pieniądze splamione krwią czy co, no wiesz, po tych morderstwach.
Bibi nie popełniła tych morderstw. To Mac wiedział na pewno.
Wiesz, kto to zrobił?
Pracuję nad tym zapewnił Mac. Jednak w głębi serca wiedział, że tylko jedna osoba mogła
być mordercą. Bruno Peretti. Pozostawało pytanie: dlaczego zabił? I jak to udowodnić?
Z całą pewnością nie chodziło o pieniądze Bibi. Istniały łatwiejsze sposoby niż morderstwo, by
Bruno dostał majątek w swoje ręce. Na przykład system sądowniczy stanu Kalifornia. Peretti nie
kochał Bibi. To jasne. Nie obchodziła go też Paloma. Więc znów pytanie: dlaczego?
O dziewiątej rano rozległo się pukanie do drzwi i weszła Buena z tacą. Postawiła na stole srebrny
dzbanek, z którego unosił się zapach kawy. Zdjęła robione na drutach czapeczki z dwóch
gotowanych jajek w bladoniebieskich kieliszkach. Obok postawiła koszyk z tostami i oproszonymi
cukrem bułeczkami.
Na miękko, sir powiedziała, patrząc na Maca. Seńora pamięta, że takie właśnie pan lubi.
Gdyby Mac miał w zwyczaju się rumienić, pewnie by się teraz zaczerwienił, bo Buena obrzuciła
go od stóp do głów przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu. Przez chwilę czuł się jak chłopak
przyłapany z dziewczyną, z tą różnicą, że przecież nie był w łóżku i nic złego nie zrobił.
Uśmiechnął się w podzięce i nalał sobie kawy. Dodał zakazane przez Sunny dwie kostki cukru,
wypił paroma łykami i nalał sobie kolejną filiżankę. Potrzebował kawy, by nie zasnąć.
Sunny niepotrzebnie się denerwowała. Maca nie było w hotelu. Za to czekała tam na nich Allie.
Siedziała w holu, w czapce bejsbolowej na włosach spiętych w koński ogon. Ukryta za
marmurową kolumną starała się wyglądać niepozornie. Po tylu latach bycia gwiazdą Allie nadal
nienawidziła błysku fleszy, który niosła ze sobą sława. Zauważyła ich, gdy tylko minęli szklane
drzwi wejściowe. Podbiegła do Sunny. Rzuciły się sobie nawzajem na szyję i mocno uścisnęły.
Chyba już to przerabiałyśmy w zeszłym roku w Monte Carlo powiedziała Allie. Tylko role
były odwrócone. To ty uciekłaś, a nie Mac.
Niewiele brakowało przyznała Sunny. I z tą różnicą, że Eduardo nigdy nie był moim
kochankiem.
Allie westchnęła.
To prawda. Ale Lorenza de Ravel też nigdy nie była kochanką Maca. Była nią Lorenza
Machado. Ponad dwadzieścia lat temu.
Och, zamknij się parsknęła Sunny, ale udało się jej uśmiechnąć. Założę się, że jest z nią
teraz, a to nie jest ponad dwadzieścia lat temu.
I co z tego? Ty też tu jesteś. I wiesz co, nie masz się czego obawiać.
To samo jej powtarzam powiedział Ron, gdy podszedł do nich szybko, z głową wysuniętą do
przodu. Uśmiechnął się do żony. Mówiłem ci, że jesteś piękna? spytał, wtulając twarz w kark
Allie i dodał, że pachnie jak świeżo skoszona łąka.
To tylko perfumy Jo Malone odparta Allie ze śmiechem. Chodźmy do naszego apartamentu.
Odświeżycie się po podróży, a potem odnajdziemy Maca.
Wiesz, gdzie on jest? spytała, gdy szli do windy.
O tak odparła Allie, która wydobyła już tę informację od kierownika hotelu. Dobrze wiem,
gdzie on jest.
Mac zszedł na dół dopiero późnym popołudniem. Lorenzy nie było, czekały na niego tylko Pal
oma i jej przyjaciółka.
Myślałyśmy, że zejdziesz na śniadanie. Cherrypop z wyrzutem wydęła wargi. Jej zdaniem Mac
był cudowny i nawet seksowny. A przynajmniej Lorenza tak uważała. Ale trochę za stary.
Byłem zajęty, więc należały mi się szczególne względy powiedział Mac. Buena przyniosła mi
śniadanie do pokoju.
Hm, dla mnie nigdy tego nie robi. Paloma spróbowała wydąć wargi tak samo jak Cherrypop,
ale tylko rozśmieszyła tym Maca.
Wiecie co, czekam na telefon rzucił. A potem będę musiał wyjechać. Może chodźmy z psem
na spacer, pokażecie mi winnicę.
Ale ja nie mam psa zaprzeczyła Paloma. Lorenza za nimi nie przepada. Ja je oczywiście
uwielbiam. Może teraz, gdy mam tu mieszkać, pozwoli mi na psa. Chyba, że pożyczysz mi Pirata.
Możesz go pożyczać, ilekroć do nas przyjedziesz odparł Mac.
Do ciebie i Sunny? Cherrypop sporo się nasłuchała o Sunny.
Właśnie. Mac dużo o niej myślał. Gdyby nie miał tyle roboty, wsiadłby w samolot już wiele
godzin temu, ale wszystko zaczynało się składać i musiał być tutaj.
Mój ojczym miał psa odezwała się nagle Paloma. Pitbulla, starego i groźnego. Tylko na
mnie warczał i próbował ugryźć. Wyglądał jak Peretti. Zawsze na swojego ojczyma mówiłam
Peretii wyjaśniła. Nigdy nie chciałam, żeby był moim tatą. W ogóle nie chciałam mieć taty, a
tym bardziej jego. Spojrzała z nadzieją na Maca tymi swoimi dużymi brązowymi oczami. Choć ty
pewnie jeszcze byś uszedł.
Od biedy zaśmiał się Mac, klepiąc ją po ramieniu. Pomyślał o młodym pitbullu, którego
widział w corvetcie tej nocy, gdy Peretti mu przyłożył w Melvyn's. Paloma miała rację, Peretti
faktycznie wyglądał jak jego pies.
Nazwał psa Bach, na cześć ulubionego kompozytora ciągnęła Paloma. Peretti zawsze
puszczał taką trochę pogrzebową muzykę. Wiedział, że mama jej nie znosi, i pewnie dlatego to
robił. Często robił jej na złość różne rzeczy. A przez psa miał kłopoty z sąsiadami, bo gdy na niego
wołał: Bach, Bach, brzmiało to jak odgłos strzałów i pies zaczynał szczekać.
Mac się roześmiał.
Co się z nim stało? spytał, wspominając szczeniaka w corvetcie Perettiego.
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
Nie wiem. Peretti wszędzie go ze sobą zabierał. Zostawiał go w samochodzie, gdy szedł do
restauracji albo co. To był jego cień. Był z nim też w Palm Springs tej nocy... no, wtedy.
Oczywiście Paloma miała na myśli noc popełnienia morderstw. Gdy Peretti był w Palm Springs ze
swoim starym psem, a Bibi w domu w Hollywood Hills z Palomą. Wyglądało na to, że w tej sprawie
każdy miał alibi, nawet pies.
W tym momencie pojawiła się Lorenza.
Ubrana była w białe szorty i koszulę. Mac nie mógł nie zauważyć jej długich, opalonych na brąz
nóg. Koszula związana pod piersiami odsłaniała kuszący pasek opalonego brzucha, który każdy
mężczyzna chciałby objąć dłońmi. Oczywiście każdy, z wyjątkiem Maca.
O, jesteś uśmiechnęła
się do niego. Musiałam się zająć pewną sprawą. Przepraszam, że się spóźniłam.
Nie spóźniłaś się. On dopiero co zszedł na dół. Buena podała mu śniadanie do łóżka. Paloma
podbiegła do Lorenzy, wzięła za rękę i czule przytuliła do policzka.
Lorenza żałowała, że to nie ona podała Macowi śniadanie do łóżka. Spędziła długą, bezsenną
noc, rozdarta między myślą, by pozostać przy wspomnieniach i nie walczyć o tego mężczyznę, a
pragnieniem, by pobiec korytarzem do jego pokoju i rzucić się mu w ramiona. Patrząc teraz na
niego, wiedziała, że właśnie to powinna była zrobić. Straciła wspaniałą okazję i wiedziała, że być
może następnej już nie będzie. Chyba że sama się o nią postara. Kobiecie takiej jak ona nigdy nie
brakowało pomysłów, jak zdobyć mężczyznę.
Zresztą Mac też jest spóźniony zauważyła Cherrypop. Dopiero co zjadł śniadanie, a my
jesteśmy już po lancz. I znów umieram z głodu.
Lorenza się roześmiała. Uwielbiała te dziewczynki. Cieszyła się, że Paloma tu z nią jest i że
będzie mogła ją chronić przed tym draniem Perettim. Musi spytać Maca, jak idzie śledztwo. I czy w
ogóle coś się wyjaśniło. Być może słynnemu detektywowi jednak nie uda się rozwiązać tej zagadki.
Dziewczynki, muszę pomówić z Makiem o interesach powiedziała. Idźcie sobie popływać
albo pograć w tenisa. Gdy obie z radością uciekły, zwróciła się do Maca: Poproszę Buenę, by
przygotowała nam sangrię. To najlepszy napój na gorące popołudnie. Chodź, usiądziemy w cieniu
na trawie i porozmawiamy.
Kraciasty pled nadal leżał pod drzewem. Lorenza usiadła na nim z wdziękiem i uśmiechnęła się
do Maca uwodzicielsko.
Opowiedz mi o Sunny poprosiła. Zupełnie go tym zaskoczyła.
Co chcesz wiedzieć? Nie miał ochoty rozmawiać z Lorenzą o Sunny.
Kim ona jest? Jak wygląda? Kocha cię? urwała i spojrzała na niego przeciągle. I co
ważniejsze, czy ty ją kochasz.
Lorenzo, proszę. Mac usiadł obok niej na pledzie. Nie chcę z tobą o tym rozmawiać. To nie
twoja...
Wiem, nie moja sprawa. Ale nie rozumiesz? Ja chciałabym, żeby to była moja sprawa.
To niemożliwe. Nie mogę. Lorenzo, moja śliczna, zawsze będę pamiętał ciebie i to, co było
między nami, ale czas płynie, życie potoczyło się dalej.
Nie chciał rozmawiać o Juanie Pedrze, ona zresztą też nie. Myślała tylko o Macu, a on z kolei
myślał tylko o Sunny. Z całego serca pragnął wsiąść w wieczorny samolot i już wkrótce z nią być.
Dlaczego do niego nie zadzwoniła?
Podeszła do nich Buena z dzbankiem sangrii i dwiema dużymi pękatymi szklankami. Zamilkli, gdy
stawiała tacę. Nie odezwali się nawet słowem, gdy nalewała napój, starając się, by w każdej
szklance znalazły się plasterki cytryny i pomarańczy.
To nasz hiszpański specjał wyjaśniła Lorenza, gdy Buena podała Macowi oziębioną szklankę.
Czerwone wino, oczywiście nasze, lemoniada, odrobina brandy, owoce... Idealne w taki upał.
Wachlowała się leniwie, przyglądając mu się, jak próbuje.
Dobre stwierdził. Wróćmy do sprawy Palomy ciągnął. Lorenzo, muszę powstrzymać
Perettiego przed przyjazdem tutaj i przed znalezieniem Bibi. Powiedz mi, czy znasz niejakiego
Rodolfa Hernandeza?
Gwałtownie usiadła ze zdumienia.
Oczywiście, że znam Rodolfa. To stary przyjaciel Juana Pedra, od wielu lat zajmuje się naszymi
finansami. Nie mów mi, że Rodolfo ma coś wspólnego ze zniknięciem Bibi. Była naprawdę
wzburzona. To dobry, szlachetny człowiek. Wspaniały dodała z ogniem. Rodolfo nie zrobiłby
nic złego.
Nie sugeruję, że zrobił, tylko że mógłby nam pomóc. Mac nie miał zamiaru jej mówić, że jego
zdaniem stary przyjaciel Juana Pedra zapewne już pomaga jego nieszczęsnej córce. Na tym
przecież polega przyjaźń. Spytał Lorenzę, czy wie, gdzie mieszka Hernandez. Odparła, że nie, ale
ma adresy i numery telefonów do jego biur w Andorze i w Madrycie.
To ważna persona w świecie finansów powiedziała w zamyśleniu. Zna Bibi od maleńkości.
Był z Juanem Pedrem naprawdę blisko w tamtych czasach. Zanim ja się pojawiłam dokończyła ze
smętnym uśmiechem.
W chwilach takich jak ta Mac czuł do Lorenzy głęboką sympatię. Nie miało to nic wspólnego z
miłością sprzed wielu lat. Tamto było czystą, młodzieńczą namiętnością, choć wcale nie taką
niewinną. W Lorenzie były duże pokłady dobra, które dochodziły do głosu, gdy myślała o Palomie,
a nie o sobie.
Sięgnęła po dzbanek z sangrią i dolała im do szklanek.
Pójdę po te dane dla ciebie zdecydowała i wstała z wdziękiem. Ruszyła szybko do domu,
migając długimi opalonymi nogami w białych szortach.
Nie było jej bardzo długo. Mac zerknął na zegarek. Musiał jak najszybciej zadzwonić do Rodolfa
Hernandeza. Domyślił się, że Lorenzę zatrzymała jakaś sprawa, zapewne dotycząca winnicy. Wypił
sangrię i położył się na kocu. Pomyślał o Brunonie Perettim. Zastanawiał się, jak go dorwać, zanim
tamten dotrze do Bibi, i jak udowodnić mu morderstwo. Musiał się dowiedzieć, dlaczego Peretti to
zrobił. Jaki miał motyw? Jednego był pewien. Nie chodziło po prostu o pieniądze. Peretti lepiej by
na tym wyszedł, gdyby został z Bibi i wywalczył od niej jak , najwięcej pieniędzy w sądzie.
Morderstwo było kiepskim rozwiązaniem, bo nic nie zyskiwał.
Miło było tak leżeć w cieniu i patrzeć na trzepoczące nad głową liście i przebłyskujące przez nie
tu i tam niebo, niebieskie jak oczy Sunny. Nie, chwileczkę, Sunny miała oczy brązowe,
złocistobrązowe... Zamknął oczy. Zmęczenie, nieprzespane noce i różnica czasu go pokonały.
Paloma i Cherrypop obserwowały go, przewieszone przez okno sypialni. A właściwie jego i
Lorenzę.
Zobaczysz prorokowała Cherrypop. Ona go lada moment pocałuje.
Nie! zawołała Paloma przerażona.
To właśnie robią dorośli dodała Cherrypop. Przecież ona jest na niego napalona.
Cherrypop usłyszała, jak jej mama używa tego określenia, i bardzo się jej spodobało. Napalona.
To się kojarzyło ze słońcem w letni dzień albo z ogniem w kominku. Domyślała się jednak, że
pewnie chodzi o seks. Nie żeby była do końca pewna, co oznacza seks, ale dorośli tak się nim
fascynowali, że musiało to być coś fajnego.
Ciekawe, kiedy my zaczniemy takie być powiedziała do Palomy, która klęcząc na poduszce na
parapecie okna, cały czas obserwowała Maca.
Niby jakie? Paloma poprawiła ostrość w maleńkiej lornetce, którą dostała od Jassy, gdy
kiedyś zapragnęła obserwować ptaki. Nie żeby dało się przez nią zobaczyć zbyt wiele ptaków, ale
Jassy nigdy nie była praktyczna.
No wiesz, napalone.
Nie chcę być napalona oznajmiła Paloma stanowczo.
Moja przyjaciółka... Moja druga przyjaciółka Cherrypop poprawiła się pospiesznie, by nie
urazić Palomy. Moja koleżanka w szkole powiedziała, że to jest wtedy, gdy chłopcy chcą ci się
dobrać do majtek.
Paloma odwróciła się i spojrzała na nią zdumiona.
Czemu, do licha, chcieliby to robić?
Bo chłopcy tacy właśnie są. Cherrypop uważała się za autorytet.
To dziwne powiedziała Paloma i spojrzała z uwielbieniem na Maca. On chyba śpi
stwierdziła w końcu. Nie ruszył się od pół godziny. O, babcia idzie.
Cherrypop uklękła obok niej na poduszce. Obie wystawiły głowy przez okno.
Założę się, że go pocałuje. No wiesz, jak śpiąca królewna ciągnęła Cherrypop.
To książę obudził królewnę przypomniała Paloma. Zresztą kobiety nie całują. Tylko
mężczyźni.
Skąd wiesz? spytała Cherrypop, poprawiając krótką spódniczkę cheerleaderki, którą mama
przywiozła jej ze Stanów w zeszłym roku. Kolana zaczynały jej cierpnąć. Ta zabawa powoli robiła
się nudna.
Wszyscy to wiedzą.
Umilkły i obserwowały Lorenzę, idącą boso po trawie. Gdy doszła do pledu, zatrzymała się i
spojrzała na Maca, który leżał na wznak z zamkniętymi oczami. Spał jak zabity.
Bez chwili wahania Lorenza położyła się obok Maca. Przewróciła się na bok i przysunęła bliżej, aż
przylgnęła do niego całym ciałem. Wtuliła głowę w jego ramię, potem ostrożnie przełożyła nogę
przez jego uda, zgięła ją w kolanie i przysunęła się jeszcze bliżej, aż znaleźli się w intymnym
uścisku. Westchnęła i się uśmiechnęła. Była znów na swoim miejscu. Z powrotem w objęciach
Maca.
O Boże zawołała Cherrypop. Widziałaś, co ona zrobiła?
No pewnie, że widziałam.
Dziewczynki spojrzały na siebie zszokowane. Potem odwróciły się i znów wyjrzały przez okno,
akurat gdy na podjeździe pojawiła się wielka czarna limuzyna.
Rozdział 42
Bodega de Ravel
Czarny mercedes sunął cicho dwukierunkową drogą. Wkrótce ukazał się niski, biały dom,
malowniczo oświetlony zachodzącym słońcem. Na trawniku przed nim stało wielkie drzewo. Dąb
korkowy, jak objaśnił Ron, który znał się na takich rzeczach, odkąd został producentem wina.
W rozłożystym cieniu ustawiono stół, a na nim tacę ze szklankami i pokryty rosą dzbanek z
jakimś płynem. Sunny pomyślała, że to wygląda na sangrię, tę hiszpańską mieszankę wina i
brandy. Krzesła były odsunięte na bok. Na ziemi, na kraciastym kocu, leżał na wznak Mac z
zamkniętymi oczami. Najwyraźniej mocno spał, obejmując jakąś kobietę. Miała głowę wtuloną w
jego ramię i nogę przerzuconą przez jego uda. Dokładnie tak, jak robiła to Sunny, gdy byli z
Makiem w łóżku.
Nie patrz powiedziała szybko Allie. To jakaś pomyłka. Mac na pewno ci to wyjaśni.
O Boże westchnęła Sunny, gdy samochód zatrzymał się przed domem. Ron wysiadł i szybko
podszedł do drzewa.
O Boże powtórzyła, otwierając okno. Odwróciła się, by wyjrzeć.
Mac zerwał się na nogi, ze zdumionym uśmiechem na twarzy.
No, czyż to nie jest mój stary przyjaciel Ron ucieszył się, chwytając dłoń Rona. Drugą ręką
poklepał go po ramieniu.
Owszem odparł Ron. Przyjechałem specjalnie, by poznać twoją starą przyjaciółkę.
Lorenza szybko zerknęła na limuzynę z przyciemnionymi szybami. Domyśliła się, że to Sunny
przyjechała wziąć swego ukochanego na smycz. Nie mrugnąwszy nawet okiem, weszła w rolę
gościnnej gospodyni. Wstała z wdziękiem, uśmiechnęła się ciepło do Rona i wyciągnęła rękę na
powitanie.
Miło mi pana poznać powiedziała. Tak, rzeczywiście jestem starą przyjaciółką Maca. Zdaje
się, że przyłapałeś nas na drzemce. Hm, chyba trochę za dużo sangrii.
Raczej za dużo Lorenzy, pomyślał Ron, wspominając jej długą opaloną nogę na drzemiącym
Macu.
W limuzynie Sunny chwyciła Allie za rękę.
Może powinniśmy po prostu odjechać rzekła nagle spokojna. Może to już? Między nami
wszystko skończone?
W tym momencie na schodach rozległ się radosny okrzyk. Drzwi wejściowe otworzyły się
gwałtownie i wybiegły Paloma i Cherrypop, by zobaczyć, kto przyjechał.
Ach, to ty! krzyknęła Paloma na widok Sunny. To ty! Naprawdę przyjechałaś! Przywiozłaś
Pirata i Tesoro?
Nie tym razem odparła Sunny i mimo wszystko się uśmiechnęła, bo trudno było się oprzeć
tak serdecznemu powitaniu.
To jest Cherrypop przedstawiła szybko Paloma.
A to jest Allie powiedziała Sunny.
Ojej odezwała się Cherrypop. No nie, pani jest tą... gwiazdą filmową.
Już nie odparła Allie skromnie.
Wyjrzawszy przez okno, zobaczyła Rona idącego w kierunku samochodu, z Makiem i Lorenzą de
Ravel, która wyglądała rewelacyjnie w białych szortach do pół uda i białej koszuli zawiązanej pod
biustem, kusząco odsłaniającej pasek brzucha, opalonego równie pięknie jak jej długie nogi. Do
tego białe klapki i okulary słoneczne w białych oprawkach. Te ostatnie Allie uważała za tandetę.
Jej zdaniem takie okulary słoneczne nosiły tylko prostytutki i nastolatki.
Odwróciła się szybko i zerknęła na Sunny, ubraną w prostą, niebieską szmizjerkę z batystu,
idealną na wypad na wieś. Sięgała jej przed kolano, a nogi Sunny miała równie dobre jak Lorenza
de Ravel. Na szyi pojedynczy sznurek pereł, którym daleko było do potrójnego naszyjnika
zdobiącego długą szyję Lorenzy. Do tego miękkie, białe mokasyny od Gucciego i charakterystyczna
czerwona szminka na ustach.
Załatwisz ją jedną ręką szepnęła Sunny do ucha.
Chyba będę musiała odparła Sunny, patrząc jak Mac ujmuje Lorenzę pod łokieć, gdy oboje
podeszli bliżej.
Mac, zobacz! Patrz, kto tu jest zawołała Paloma radośnie.
Mac zajrzał przez okno do samochodu. Zobaczył Allie, a obok niej Sunny. Wyprostował się i
cofnął o krok.
Sunny, tak się cieszę, że cię widzę uśmiechnął się. Widzę, że przybyły posiłki szepnął do
Rona i uśmiechnął się szeroko.
Mam nadzieję, że zjawiliśmy się w samą porę rzuciła Allie, gdy Mac otworzył drzwi, by mogła
wysiąść.
O tak, Allie. W samą porę odparł, ale patrzył ponad ramieniem Allie na Sunny. Po jej
lodowatej minie zorientował się, że mu nie uwierzyła.
Witam w bodedze de Ravel. Witajcie w moim domu odezwała się Lorenza za plecami Maca.
Ach, poznaję panią zwróciła się do Allie, najwyraźniej zachwycona. Zawsze panią podziwiałam,
a teraz dane mi jest panią spotkać. Jest pani piękniejsza niż na ekranie. Pani mąż powiedział mi,
że jesteście starymi przyjaciółmi Maca. Jak się wam udało odnaleźć go tu na zapadłej prowincji?
Nie tylko on jest detektywem odparł Ron.
Sunny wysiadła z limuzyny, zgrabnie wysuwając złączone w kolanach nogi. Wstała płynnym,
eleganckim ruchem i się wyprostowała. Z przyjemnością zauważyła, że jest przynajmniej kilka
centymetrów wyższa niż Lorenza de Ravel. Jej rywalka była o wiele piękniejsza, niż się
spodziewała, z tą chmurą ciemnych włosów wokół twarzy, która, choć niedoskonała, zwracała
jednak uwagę wyrazistością rysów.
Witam powiedziała, patrząc w żywe ciemne oczy Hiszpanki.
Mac włączył się, by dokonać prezentacji.
Sunny Alvarez. Lorenza de Ravel.
To Sunny zaopiekowała się mną w Malibu wtedy, gdy omal nie utonęłam zawołała Paloma i
podbiegła do Sunny, by się do niej mocno przytulić.
Oczywiście, pamiętam powiedziała Lorenza. Mówiłaś, jaka Sunny była dla ciebie dobra. Mac
wszystko mi o tobie opowiedział dodała, uśmiechając się do Sunny. Zapraszam do domu.
Napijecie się czegoś chłodnego. Pozwólcie, bym was należycie ugościła. Przyjaciele Maca są także
moimi przyjaciółmi.
Sunny porozumiała się z Allie wzrokiem, gdy szły za Lorenzą do domu. Towarzyszyła im Paloma,
ściskając Sunny za rękę. Sunny wiedziała, że Allie myśli to samo, co ona. Co właściwie Mac
powiedział o niej Lorenzie? Że on był jej, a ona jego? I nie opuści jej aż do śmierci? W śmierci i w
chorobie... O, do diabła, co ona tu wymyśla. Nigdy nie umiała znaleźć na poczekaniu
odpowiedniego cytatu. Choć od czasu do czasu była całkiem niezła w znajdowaniu trupów.
W tej chwili z przyjemnością znalazłaby trupa Lorenzy. Na przykład u stóp schodów w tym
wymuskanym domu, gdzie wszystko lśniło, pięknie utrzymane, udekorowane kwiatami, pachnące
pszczelim woskiem i jaśminem, z lekką nutą dymu.
Sunny? rzucił Mac z niepewnym uśmiechem.
Lorenza to oczywiście zauważyła. Przeprosiła cicho i ruszyła holem do kuchni, po drodze wołając
do Bueny.
Rozdziai 43
Mac podszedł bliżej i stanął przy Sunny.
Nie spodziewałem się ciebie. Trzepnął się ręką w czoło i jęknął, bo jak tylko wypowiedział te
słowa, wiedział, że źle to zabrzmiało.
Sunny nie fatygowała się, by powiedzieć, że to jasne, że się jej nie spodziewał, bo było to
oczywiste. Stała bez ruchu, z nosem zadartym do góry.
Sun, kotku, proszę cię westchnął Mac. Jestem tu, by znaleźć Bibi. Nic więcej, przysięgam.
Allie i Ron wycofali się dyskretnie. Przeszli na taras i z zaciekawieniem patrzyli na ukwieconą łąkę
i rozciągające się za nią aż po horyzont rzędy winorośli.
To świetnie. Sunny odsunęła się od Maca o krok.
Nigdy dotąd jej takiej nie widział, z twarzą odwróconą od niego, sztywnej i chłodnej.
Sunny, to nie tak, jak ci się wydaje, przysięgam. Ja po prostu zasnąłem. Nawet nie
wiedziałem, że ona przy mnie leży.
O, leżała nie tylko przy tobie, ale wręcz na tobie. Sunny odsunęła z szyi i przytrzymała w
górze długie, ciemne włosy, jakby było jej gorąco. Mac nalał jej szklankę sangrii z lodem,
wyniesionej przez Buenę na dwór.
To cię ochłodzi powiedział.
Ciebie stanowczo nie ochłodziło. Spojrzała na niego przez ramię. Jej oczy ciskały błyskawice.
Sun, przysięgam, to nic.
To nie jest nic, gdy my tak śpimy. Ja z tobą... z nogą przerzuconą przez ciebie.
Ale jesteśmy wtedy w łóżku, oboje nadzy i kochamy się. Ty zawsze tak śpisz. Uwielbiam, gdy
się do mnie przytulasz całym ciałem. Jesteś taka rozkoszna... Cała ty, Sunny. Tylko ty jesteś dla
mnie ważna, przysięgam...
Ona przynajmniej miała na sobie ubranie.
Oczywiście, że miała! Nie widziałem jej bez ubrania.
O tak, akurat, już ci wierzę.
Słuchaj, to było wiele lat temu. Byliśmy właściwie dziećmi, zakochanymi w sobie,
oszołomionymi miłością. Przyznaję, że nie mogliśmy się wtedy sobą nasycić, ale potem to się
skończyło. Nie myślałem o niej od lat, a ona z pewnością nie pomyślała o mnie. Była do
szaleństwa zakochana w swoim mężu.
Na nieszczęście dla mnie on nie żyje rzuciła Sunny, akurat gdy pojawiła się Lorenza niosąca
tacę z oszronionym wiaderkiem z lodem i dwiema butelkami wina.
Rozdział 44
Lorenza zatrzymała się na chwilę, by przyjrzeć się całej scenie. Skorzystała z okazji i się
przebrała. Zamiast białych szortów i koszuli, miała na sobie lekką, różową sukienkę w kwiaty, która
pieściła jej kształty jak dłoń kochanka. Głęboki dekolt odsłaniał ładny rowek między piersiami, a
małe rękawy z falbanką wyglądały jednocześnie dziewczęco i elegancko. Na nogach miała sandały
na wysokim obcasie, które ładnie podkreślały smukłość jej nóg. Wyszczotkowała i ułożyła ciemne
włosy. Wiatr je lekko rozwiewał, gdy szła do gości.
Uśmiechnęła się. Wyobrażała sobie rozmowę, która się przed chwilą odbyła.
Pomyślałam, że na początek spróbujemy Sauvignon Blanc de Ravelów powiedziała,
uśmiechając się niewinnie do Sunny. To moje ulubione wino. Jestem pewna, że mamy taki sam
gust.
Sunny zastanawiała się, czy uwaga Lorenzy ma głębszy podtekst. Czy Lorenza miała na myśli, że
gustują w tych samych mężczyznach?
W swej pogniecionej szmizjerce z batystu poczuła się nagle nieco wymięta po podróży.
Oczywiście zauważyła, że Lorenza skorzystała z okazji, by poprawić szminkę i skropić się
perfumami. Sunny znała ten zapach... Co to było? Ach tak, Versace, oczywiście. Nigdy się jej nie
podobał.
Spojrzała na Maca, który poszedł otworzyć butelki wina. Lorenza czekała u jego boku i
podstawiła mu kieliszek do napełnienia. Podeszła do Sunny, która nadal stała przy wejściu do
salonu.
Sunny, moja droga, proszę, wejdź i rozgość się. Spróbuj tego wina, jest doskonale schłodzone,
a ty chyba się trochę zgrzałaś. Na pewno poczujesz się lepiej, zwłaszcza, że jest lekko musujące.
Kobiety to uwielbiają.
Te słowa usłyszała wchodząca z tarasu Allie.
O, cholera mruknęła do Rona. Tym razem posiłki naprawdę są potrzebne.
Podeszła szybko do Lorenzy, która stała przy Macu i podstawiała mu kolejny kieliszek do
napełnienia. Jakby drań nie mógł sam trzymać kieliszka i nalać sobie wina, pomyślała Allie.
Ja też produkuję wino rzuciła i ukryła grymas za uśmiechem, gdy Lorenza odwróciła się do
niej.
Nie wiedziałam, że masz winnicę powiedziała zaskoczona Lorenza.
Mało kto na razie o tym wie wtrącił się Ron. Allie nie chce się posługiwać swoim nazwiskiem
i korzystać ze znajomości. Chce wszystko zdobyć własną pracą. I świetnie jej idzie.
To cudownie odparła Lorenza. Ron był najwyraźniej bardzo dumny z Allie. To zrobiło na
Lorenzie duże wrażenie. Pomyślała z żalem o Juanie Pedro i westchnęła. Wiem jak ciężko jest
kobiecie przebić się w świecie producentów wina. Proszę, spróbujcie tego. To nie jest
wielkie wino, ale ma w sobie delikatność. Myślę, że będzie wam smakować.
Allie przyjęła oferowane wino, zerkając na Sunny, która stała tam, gdzie ją zostawiła, nerwowo
ściskając kieliszek. Patrzyła na niego jakby się obawiała, że zawartość jest zatruta. Allie przez
chwilę zastanawiała się czy to może być prawda. W końcu nie byłaby to pierwsza w historii próba
otrucia rywalki w walce o mężczyznę. Szybko jednak porzuciła tę myśl.
Mac odstawił butelkę z winem i podszedł do Sunny. Zabrał jej kieliszek, odstawił na stół obok i
chwycił ją za rękę.
Proszę, wybaczcie nam na moment powiedział do obecnych. Mamy z Sunny parę spraw do
omówienia.
Allie zauważyła grymas Lorenzy. Nie na darmo mieszkała w Hollywood i była gwiazdą filmową.
W trakcie kariery wiele się nauczyła o kobietach i wiedziała, że bez względu na powód, pożądanie,
dawne wspomnienia, samotność, nadarzającą się okazję czy też fakt, że jej miłość do Maca nigdy
nie umarła, Lorenza nie żartowała. Chciała zdobyć Maca. Do Allie i Rona należało przynajmniej
ochronić Sunny przed Lorenzą.
Lorenza nalała sobie wina i wypiła jeden łyk.
Nie mam do ciebie żalu, jeśli mnie nienawidzisz powiedziała z łagodnym uśmiechem. Sunny
jest przecież twoją przyjaciółką. Mac też. Nie lubię wchodzić między mężczyznę i kobietę, ale
prawda jest taka, że każdy jest wolny i ma wybór. Mac i ja byliśmy kiedyś kochankami, dawno
temu, ale to, co nas łączyło, nigdy nie zgasło, tamto wyjątkowe uczucie... i namiętność.
Allie patrzyła na nią spokojnie. Wiedziała, że Lorenza chce, by ją spytać, czy ona i Mac są znów
kochankami.
Niech ją diabli, jeśli zada jej to pytanie. Zaczęła się martwić o Sunny, bo przyszło jej do głowy,
że chyba jednak są. Jak inaczej wytłumaczyć intymność tamtej scenki, nogę Lorenzy przerzuconą
przez uda Maca, jego ramię wokół niej, gdy razem spali. A przynajmniej Mac spał. Co do Lorenzy
Allie nie była pewna.
Rozumiem powiedziała w końcu.
Cieszę się, że rozumiesz odparła Lorenza zdawkowo.
Odeszła do okna i przyglądała się Macowi i Sunny, stojącym w cieniu drzewa.
Stali blisko siebie, ale się nie dotykali. Postawa Sunny nie wróżyła nic dobrego. Mówił tylko Mac,
co chwila nerwowo przegarniając ręką włosy. Allie zerknęła na Rona. Oboje uważali, że wygląda
jak człowiek, który się gęsto tłumaczy.
I powinien, do cholery mruknął Ron. Nigdy by nie uwierzył, że Mac zrobi coś takiego, gdyby
nie zobaczył tego na własne oczy.
Lepiej zabierzmy stąd Sunny powiedział nagle do Allie. Nie powinniśmy byli w ogóle tu
przyjeżdżać.
Lorenza odwróciła się od okna i podeszła do nich z wdziękiem. Oszałamiająco piękna, z ustami
nienagannie umalowanymi szminką w kolorze fuksji, z chmurą ciemnych włosów kołyszącą się w
rytm kroków. Była zakochana. To zdarzyło się jej dotąd tylko dwa razy w życiu i nie mogła tej
miłości stracić. Mac tyle dla niej znaczył, więcej niż ktokolwiek był w stanie pojąć. Nie była zła,
tylko zakochana. Będzie walczyć o niego do końca.
Mam nadzieję, że zostaniecie na kolację powiedziała. Buena przygotowuje pieczone
kurczęta. Zapewniam was, nigdy w życiu takich nie jedliście. Przy okazji może napijemy się
szampana.
Nie ma mowy, madame odparł Ron gwałtownie. Ale dziękujemy za propozycję chwyciwszy
Allie za rękę, pomaszerował do drzwi.
Allie po drodze odstawiła kieliszek na podręczny, pięknie wypolerowany stolik.
Wychodzimy? szepnęła zdumiona. Tak po prostu?
Tak, do cholery, wychodzimy. Nie pozwolę, by ta kobieta traktowała Sunny z góry. Zabierzemy
ją stąd. Natychmiast zerknął na Allie kątem oka. Nie widzisz, że Lorenza de Ravel upatrzyła
sobie Maca? Obrała sobie cel. Chce odzyskać to, co było kiedyś między nimi. Sądząc po tym, co
widzieliśmy na kocu przed domem, gdy przyjechaliśmy, być może już jej się to udało.
O Boże westchnęła Allie, myśląc, że to złamie Sunny serce.
Nigdy dotąd nie widziała Rona w takim stanie, z trudem hamującego gniew, jak bomba, która
tylko czeka, by wybuchnąć. Najgorsze było to, że ten gniew dotyczył jego dobrego przyjaciela. Ron
miał jednak rację. Zrozumiała to, idąc z nim przez trawnik. Nie dopuści, by Sunny została
upokorzona. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić. A jeśli chodzi o Maca... Cóż, sam musi podjąć
decyzję.
Rozdział 45
Sunny, proszę cię powiedział Mac. Przysięgam, że to nic. Nawet nie wiedziałem, że ona przy
mnie jest. Siedziałem sam na dworze, wypiłem szklankę czy dwie sangrii. O Jezu, nie wiedziałem,
że jest taka mocna. Dodaj do tego różnicę czasu i fakt, że nie mogę spać bez ciebie. Byłem tak
zmęczony, że chyba zasnąłem. Sunny, przysięgam ci, było inaczej, niż ci się wydaje. Lorenza
pewnie wyszła z domu, zobaczyła, że śpię, i położyła się obok mnie...
Na tobie rzuciła Sunny nadal lodowatym tonem.
Nie wiedziałem o tym.
Założę się, że poczułeś się jak za dawnych dobrych czasów.
Mac z desperacją przeczesał ręką włosy i pokręcił głową.
Co mnie obchodzą dawne dobre czasy. O Boże, no dobra, gdy znów ją spotkałem, oczywiście
pomyślałem o dawnych czasach. Jak mógłbym nie pomyśleć? Tak, byliśmy kochankami, tak, wtedy
ją kochałem. Przecież ci mówiłem, że była tylko jedna kobieta, którą kochałem, dopóki nie
poznałem ciebie.
Sunny nagle jakby opadła z sił. Łzy pociekły jej z oczu jak krople rzęsistego deszczu.
W tym właśnie rzecz jęknęła. Słyszałam to w twoim głosie przez telefon... Dlatego
przyjechałam...
I oto, co zastałam. Miałam rację, prawda?
Tak bardzo pragnęła mu uwierzyć, ale przecież widziała na własne oczy tę intymność, która
istnieje tylko między kochankami.
Mac patrzył na nią stalowoniebieskimi oczami, w których kipiał gniew. Gniew na nią? Na
Lorenzę? Na siebie samego?
Sunny, nigdy bym cię nie zdradził zapewnił. Sunny patrzyła jednak nie na niego, tylko ponad
jego ramieniem na Lorenzę, która stała na tarasie z założonymi rękami i obserwowała ich. A także
na Allie i Rona maszerujących przez trawnik w jej kierunku. Mac by jej nie okłamał... Nie mógłby...
Sunny! zawołał Ron. Mac odwrócił się na pięcie, by na niego spojrzeć.
Mac szepnęła Sunny i wyciągnęła do niego rękę.
I w tym momencie rozległ się znajomy, wibrujący dźwięk. Jego telefon.
Mac odruchowo włożył rękę do kieszeni. Wyjął telefon i spojrzał na czytnik.
Lev? zdziwił się Mac.
Pieprzony telefon! Sunny znała powiedzenie o ostatniej kropli, która przepełnia czarę. Dla niej
ten telefon był właśnie ową ostatnią kroplą. Pobiegła do Allie i rzuciła się jej w ramiona. Ron
pospiesznie poprowadził je do samochodu. Kierowca zobaczył, że nadchodzą, i zawczasu otworzył
drzwi.
Sunny opadła na tylne siedzenie, z głową na oparciu i zamknęła oczy. Samochód ruszył powoli.
Musiała spojrzeć. Musiała zobaczyć, czy Mac pójdzie do Lorenzy czekającej na niego na tarasie.
Mac jednak nadał stał pod drzewem z telefonem w ręce i patrzył za nią osłupiały. A potem
zaczął krzyczeć.
Jego głos, wołający jej imię, odbijał się w jej uszach echem, gdy samochód zaczął przyspieszać.
Rozdział 46
Trujillo
Bibi siedziała sama w Castillo Adivino, swoim zamku wróżki. Zastanawiała się, czy jakakolwiek
wróżka zdołałaby przewidzieć wypadki ostatnich kilku dni i to, jak zmieni się jej życie.
Siedziała na starej kanapie z wysokim oparciem obitej zielonym aksamitem. Koło niej leżał
Amigo. Musiała go wciągnąć na siedzenie, bo robił się coraz starszy i nie miał już siły, by
wskoczyć.
Nastawiła kompakt Jacinta i ustawiła głośność na maksimum, aż muzyka odbijała się echem od
ścian. Drapieżny pomruk Jacinta i jej własny głos, zdyszany, seksowny szept w tle. „Nie potrzebuję
cię, byś stopił lód w mych oczach..." Jej słowa. To właśnie uczynił Jacinto. Stopił lód w jej oczach i
w jej sercu.
Położyła się na wytartych poduszkach kanapy, przerzucając nogi ponad Amigo. Pies tylko
otworzył jedno oko, by zobaczyć, co się dzieje, i na powrót zapadł w drzemkę. Glosy obojga
wypełniały całą przestrzeń. Świat Bibi zdawał się drżeć w posadach, gdy wspominała swego
młodego kochanka, jego ciało tuż przy niej i w niej, słodycz jego ust, jego energię, rozkosz i
wspólny śmiech.
Szkoda, po prostu szkoda, pomyślała, wracając do rzeczywistości. Zdawała sobie sprawę, że to
związek bez przyszłości. Nagrała z Jacinto piosenkę. Wiedziała, że będzie przebojem, tak jak
wszystkie jego płyty. Miała dość doświadczenia i rozeznania, by wiedzieć, że to coś wyjątkowego,
gdy muzyka oddziałuje w ten sposób. Ale nie mogła dalej mieć w tym udziału. Wróciła do zamku,
znów anonimowa w swoim sekretnym życiu jako Vida Hernandez, kobieta bez przeszłości i bez
córki.
Bibi? rozległ się okrzyk. Drzwi się uchyliły, a zza nich wychynęła głowa Rodolfa. Mój Boże,
nie słyszę własnego głosu! krzyknął przez dudniącą muzykę.
Bibi usiadła i wyłączyła odtwarzacz.
To nowy kompakt Jacinta.
Tak przypuszczałem. Oczywiście tam w tle to twój głos.
Podszedł bliżej i usiadł na kanapie obok niej, odsuwając psa. Bibi opuściła nogi, by zrobić mu
więcej miejsca.
Czy dobrze zrobiłam?
Pytasz, czy zostaniesz rozpoznana? To możliwe, ale kto to udowodni? Poza tym Vida
Hernandez będzie wymieniona na płycie jako autorka tekstu. Jacinto powiedział, że nie chcesz być
wymieniana z nim w duecie. Bibi, czy się mylę, czy też on wie dlaczego?
Domyślił się przyznała Bibi. Nie wiem jak, ale się domyślił.
Wiedział już tego wieczoru u mnie w domu, gdy zagrałaś swoją piosenkę. Twoja muzyka jest
bardzo charakterystyczna. Tak zagrać mogłaś tylko ty.
O Boże zawołała zaniepokojona. Co teraz?
Jest jeszcze jedna sprawa powiedział. Do mojego biura zadzwonił amerykański detektyw i
wypytywał o ciebie. Mój personel oczywiście nic mu nie powiedział. Wszystkie informacje są
poufne i on to uszanował. Nie rozmawiałem z nim osobiście, ale chciał się dowiedzieć, czy nadal
zajmuję się twoimi interesami. Powiedziano mu tylko, że zasadą w naszej firmie jest dyskrecja.
Rodolfo rozłożył szeroko ręce i wzruszył ramionami.
Pamiętaj, ten detektyw nie ma nic wspólnego z twoim nagraniem z Jacintem dodał. To coś,
do czego musiało dojść wcześniej czy później. Oczywiście stoi za tym Lorenza. To ona cię szuka.
Bibi podciągnęła pod szyję stary, czarny sweter z kaszmiru. Nagle zrobiło jej się zimno. Muzyka
przestała rozbrzmiewać, zamek był cichy, słychać było tylko ciężki oddech Amigo. Odruchowo
wyciągnęła rękę, by go pogłaskać. Biedny Amigo. Biedna Bibi. Biedna Paloma.
Lorenza zawsze kochała Palomę powiedziała. To przecież wnuczka Juana Pedra.
Paloma odziedziczy też twoje udziały w winnicach i majątku de Ravelów. Peretti jest nadal w
świetle prawa ojczymem Palomy. Słyszałem, że chce się dobrać do jej pieniędzy i zrobi wszystko
co w jego mocy, by je dostać. Włącznie ze zmuszeniem Palomy, by wróciła do Stanów i z nim
zamieszkała.
O Jezu, nie! odezwała się tak ostro, że aż pies uniósł łeb i zerknął na nią zaniepokojony. On
nie może tego zrobić. Miejsce Palomy jest w rodzinie Ravelów.
Bibi, bardzo dużo nad tym myślałem. Wiem, że Lorenza wynajęła tego detektywa, by cię
odnalazł. Musisz wrócić do Palomy. Możesz walczyć z Perettim, choćby i w sądzie, jeśli zajdzie taka
potrzeba. Będziesz walczyć o Palomę, o swoje dziecko. Nie możesz pozwolić, by on ją zabrał.
Musisz się zmierzyć z własną przeszłością. Przecież nigdy cię nie obciążono winą za te morderstwa,
a jedynie podejrzewano. Musisz wrócić i odzyskać prawa matki.
Rodolfo energicznie rozłożył ręce. Przestraszyło to psa, który spojrzał na niego z wyrzutem.
Pogłaskał uspokajająco czarno białe futro.
Bibi, chyba nie masz wyboru.
Ja nie zabiłam tych nieszczęsnych ludzi. Myślisz, że nie zadawałam sobie tego pytania
niezliczone setki razy, kto mógł to zrobić i dlaczego? I wciąż nie znam odpowiedzi.
W takim razie proponuję, byś spytała tego detektywa. On jest całkiem sławny.
Spojrzała na niego pytająco.
Nazywa się Mac Reilly.
Bibi zamknęła oczy na wspomnienie programu Mac Reilly i zagadki Malibu.
Ach tak, oczywiście powiedziała. Jest niezły, bardzo simpatico... Jest w nim coś
autentycznego, jakaś szczerość.
Jest dobry w tym, co robi. Lorenza doskonale wybrała. Więc jak? Zobaczysz się z nim?
Bibi zamknęła oczy. W zamku panowała cisza. Nie było już w nim muzyki ani Jacinta. Jej nowo
zbudowana egzystencja była zagrożona. Jej życie znów się rozpada.
Rodolfo, myślisz, że Mac Reilly mógłby ustalić, kto jest mordercą? spytała.
Musisz sama zadać mu to pytanie odparł Rodolfo.
Rozdział 47
Barcelona
Gdy dotarli do apartamentu w hotelu, zadzwonił telefon. Allie opadła na kanapę obok Sunny.
Obie patrzyły obojętnie na Rona, który podszedł, by odebrać.
Jeśli to Mac, to nie mogę rozmawiać powiedziała Sunny, jednak Ron tylko pokręcili głową i
słuchał. Wyciągnął do niej słuchawkę.
To Paloma.
O Boże, zupełnie o niej zapomniałam. Biedne dziecko, jak ja mogłam?
Allie spojrzała na Sunny przy telefonie i pomyślała, że w tamtych okolicznościach było to
zupełnie zrozumiale, ale nic nie powiedziała, tylko nasłuchiwała.
Palomo odezwała się Sunny do słuchawki. Przepraszam, że wyjechałam tak nagle, bez
pożegnania.
Nie szkodzi odparła Paloma pospiesznie. Wiem, dlaczego wyjechałaś, ale to nie było tak, jak
myślisz. Ja to wszystko widziałam. To nie Mac. To wszystko przez Lorenzę. Ona myśli, że jest w
nim zakochana, i chce, żeby on ją kochał, ale tak nie jest, on kocha ciebie, Sunny, ja to wiem,
wszystko widziałam umilkła na chwilę, by zaczerpnąć oddechu.
Co to znaczy, że to przez Lorenzę? Sunny wyprostowała się i spojrzała na Allie, unosząc brwi.
Słuchała uważnie, gdy Paloma opowiadała jej całą historię. Nie wątpiła, że Paloma mówi prawdę.
Nigdy nie zapomnę ciebie i Maca tamtego dnia w Malibu zapewniła Paloma żarliwie. Byliście
cudowni. Widziałam u ciebie pierścionek i widziałam, jak Mac na ciebie patrzy. Może jestem
jeszcze mała, ale wiem, gdy ktoś kogoś kocha. Widziałam to na filmach w telewizji dodała,
rozśmieszając tym Sunny. Gdy odjechałaś, opowiedziałam Macowi, co się stało. Pobiegł za tobą,
ale już cię nie było. Wiem, że on do ciebie jedzie, by się spotkać i wszystko wyjaśnić. Sunny,
wysłuchasz go? Proszę. Nie mogę ciebie stracić. I potrzebuję Maca.
Sunny nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać, i pozwoliła sobie na jedno i drugie.
Nie martw się, kochanie powiedziała. Nie stracisz nas.
Paloma wymogła na niej obietnicę, że jeszcze zadzwoni, i Sunny się rozłączyła. Opowiedziała
Allie i Ronowi, co się wydarzyło. Ron tylko pokręcił głową.
Zadziałałem pochopnie rzucił. Ale musisz przyznać, że sytuacja wyglądała nieciekawie.
Co ty powiesz odparła Sunny, nagle odzyskując humor. Poczekaj, niech no ja tylko zobaczę
tego Maca Reilly'ego, z miejsca go zabiję.
Nie rób tego. Ty go kochasz. Allie wzięła torbę, pocałowała Sunny w policzek, ujęła męża
pod rękę i ruszyła do drzwi. Założę się, że Mac zjawi się tu lada moment. Spojrzała na Rona,
mężczyznę swego życia, któremu wiele zawdzięczała. Wychodzimy zdecydowała. Kochankowie
powinni zostać sami.
Siedząc samotnie w dużym hotelowym apartamencie w Barcelonie, Sunny myślała o tym, co się
wydarzyło przez ostatnich kilka tygodni, jak zmieniło się życie jej i Maca. Dogoniła ich przeszłość, a
jak się teraz nad tym zastanawiała, sama też przecież miała jakiś bagaż z przeszłości. To normalne
dla kobiety w jej wieku. Mac nigdy nie pytał o jej mężczyzn. Z wyjątkiem tego jednego, z którym
planowała uciec w Monte Carlo, co zresztą byłoby pomyłką. Problem w tym, że przeszłość Maca
zaczęła ingerować w ich teraźniejszość. Po drodze omal nie utracili siebie nawzajem.
Najważniejsze jest zaufanie. Jeśli się je straci, nic już nie jest takie samo.
Mac nie zapukał, tylko od razu wszedł do środka. Włosy miał zmierzwione od nerwowego
przeczesywania ręką. Pokonanie piekielnych korków w Barcelonie zajęto mu więcej czasu, niż się
spodziewał.
Długo kazałeś na siebie czekać.
Wiem. Zawsze się gubię, gdy mnie nie pilotujesz.
Wiem. Ja też się pogubiłam.
Wstała, gdy do niej podszedł i mocno ją objął. Z ulgą przylgnęła do niego całym ciałem.
To było straszne szepnęła, ale nie płakała. Pragnęła cieszyć się tą chwilą i zapamiętać ją, by
już nigdy ani ona, ani Mac nie musieli przechodzić przez coś podobnego.
O Boże, tak cię kocham powiedział Mac. Jak mogłaś choćby pomyśleć, że mógłbym żyć bez
ciebie?
Sunny nie zdołała się powstrzymać przed wypowiedzeniem następnych słów. W końcu była
kobietą i to zazdrosną.
Lorenza jest piękna rzuciła.
Nic mnie to nie obchodzi. Widzę tylko ciebie. Ty jesteś dla mnie najpiękniejsza i piękne jest to,
co nas łączy.
Sunny zsunęła mu ręce z szyi, ujęła jego dłoń i zaprowadziła do sypialni. Mac kopnięciem
zamknął za nimi drzwi. Pociągnęła go w stronę łóżka, po drodze zrzucając pogniecioną batystową
szmizjerkę. Zdjęła szorty z liliowej koronki, które Macowi tak się na niej podobały, że nosiła je
specjalnie dla niego. Zdjął z niej stanik, a potem ściągnął z siebie dżinsy i koszulę i rzuci! na
podłogę, na jej skłębione ubranie.
Wsunęła mu ręce pod gumkę szortów i przyciągnęła go do siebie. Zacisnęła palce na jego
pośladkach. Ujął
w dłonie jej piersi i całował je. Wplątał palce w jej długie, ciemne włosy.
Czarne jak skrzydło kosa szepnął, uśmiechając się na wspomnienie.
Nadzy kochali się namiętnie, z tym większą żarliwością, że omal się nawzajem nie utracili. Takiej
miłości, jaka ich połączyła, nie można lekkomyślnie odrzucić albo bez walki oddać innej kobiecie.
Sunny, wyjdziesz za mnie? spytał Mac później.
Leżał obok niej na plecach. Sunny otworzyła oczy
i w oszołomieniu przez chwilę patrzyła w sufit.
Chcesz powiedzieć: teraz? W tej chwili? rzuciła.
Kiedy tylko powiesz. Chcę być twoim mężem, przyjacielem i kochankiem. I chcę, byś była moją
żoną, przyjaciółką i kochanką. A także moją asystentką w detektywistycznej robocie.
Sunny zachichotała. Oparła się na łokciu i spojrzała na niego z zachwytem.
Czy ktoś ci już kiedyś mówił, że jesteś cudownym facetem? spytała, a potem pisnęła głośno,
gdy uświadomiła sobie, jaka może być odpowiedź. Nie, nie, błagam, nie odpowiadaj.
Nikt mi tego nigdy dotąd nie powiedział skłamał dzielnie Mac, rozśmieszając tym Sunny do
łez. Nieważne, wyjdziesz za mnie?
A co jeśli zadzwoni telefon? spytała.
Spojrzeli sobie w oczy.
To zadzwoni. I tyle odparł.
Odbierzesz?
Nigdy obiecał.
I w tym momencie oczywiście zadzwonił telefon.
Rozdział 48
Turyn, Włochy
Lev Orenstein patrzył zdumiony na swojego iPhone'a. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, by Mac nie
odebrał telefonu. Zostawił wiadomość: „Zadzwoń. Pilne". Potem wrócił do kafejki.
Podwójne espresso już na niego czekało. Przy jego stoliku siedział Gus, kierujący ochroną
gwiazdy filmowej Carole Brightwater. W tej chwili Lev niespecjalnie przejmował się Carole, która
szczyt swej sławy miała już za sobą i właściwie nie potrzebowała ochrony, bo nawet paparazzi
przestali już sobie zawracać nią głowę. Ciekawsze było to, co musiał pilnie przekazać Macowi,
mianowicie że mąż Bibi Fortunaty siedzi przy sąsiednim stoliku i rzuca Carole prowokujące
spojrzenia.
Lev miał w nosie te spojrzenia, ale nie mógł pozwolić, by Peretti poderwał Carole, bo zdaniem
Maca był głównym podejrzanym w sprawie podwójnego morderstwa w Hollywood. Mac nie miał
dowodów, ale Lev zawsze uważał, że instynkt to dobry punkt wyjścia w śledztwie.
Zauważył, że Peretti obserwuje Carole, gdy przechodziła przez ulicę. Ubrana w powiewną
spódnicę od Dolce & Gabbana, wymachując licznymi torbami z zakupami, skierowała się do kafejki
i usiadła przy stole obok niego.
Teraz Peretti ignorował Carole, trochę zbyt ostentacyjnie, by można było w to uwierzyć, i do
kogoś telefonował. Lev i Gus przy stoliku obok zachowywali się, jakby nie mieli z Carole nic
wspólnego i, jeśli chodzi o Leva, to była prawda. To Gus kierował ochroną, a Lev pojawił się na
scenie tylko dlatego, że Carole zmieniła plany i porzuciwszy gracza w golfa w Dublinie, ruszyła do
Włoch. Wylądowała w Turynie, gdyż twierdziła, że ma przyjaciół wśród udziałowców Fiata i chce
ich odwiedzić. Zdaniem Leva z nimi na pewno będzie bezpieczniejsza niż z Perettim.
Kelner przyniósł Carole zamówionego szampana. Wypiła łyk, po czym ze swej torby Birkin od
Hermes wyjęła małe, zielone etui ze skóry aligatora, z owalnym lusterkiem, a z niego szminkę i
zaczęła powoli malować usta. Lev wiedział, że Carole patrzy w lusterku na Perettiego. Zorientował
się też, że Peretti wie, kim jest Carole.
Facet był nawet przystojny, z twarzą o wyrazistych rysach i jasnych oczach, pewny siebie,
seksowny. Ale absolutnie nie wzbudzał zaufania. Lev zgadzał się z Makiem. Nie pożyczyłby mu
nawet drobnej kwoty. Po sprawdzeniu przeszłości Perettiego wiedział, że to drobny oszust, który
przepuścił pieniądze Bibi tak szybko, że trudno się było zorientować co właściwie się z nimi stało. A
teraz Mac twierdził, że Peretti chce więcej.
Carole zamknęła zielone etui ze skóry aligatora, zerknęła na Perettiego i ściągnęła jego
spojrzenie. Włożyła etui do swej birkin i znów zerknęła. Peretti spojrzał na nią porozumiewawczo
kątem oka. Potem rzucił jej lekki prowokujący półuśmiech. Nie odrywając od niej wzroku,
sugestywnie wysunął język i oblizał usta. O Jezu, pomyślał Lev. Czy on tylko oblizuje wargi? Czy
może sugeruje, że chciałby lizać ją? Lev uważał, że raczej to drugie.
Zabieraj ją nakazał Gusowi. Powiedz, że to sytuacja alarmowa. Zabierz ją stąd, jak najdalej
od niego.
Gus miał metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i był potężnie zbudowany. Dwa kroki i znalazł się
między Carole Brightwater a Perettim.
Alarm... Niebezpieczeństwo... powiedział do niej zdumiewająco cicho jak na tak dużego
mężczyznę. Chwycił torby z zakupami Carole i jej birkin. Ujął Carole pod łokieć i podniósł z krzesła.
Szybko odprowadził do czekającego auta z szoferem, wepchnął ją do środka, zatrzasnął drzwi i
wsiadł obok kierowcy, który natychmiast ruszył i odjechał.
Peretti zastygł z butelką zimnego piwa Peroni w ręce w pół drogi do ust. Zaszokowany odstawił
ją szybko i rozejrzał się po sąsiednich stolikach. Zmrużył oczy na widok wysokiego, łysego faceta w
lustrzanych okularach i kwiecistej koszuli Tommy'ego Bahama. Facet był wyluzowany, gadał przez
komórkę i nie zwracał na nic uwagi. Peretti nie miał pojęcia, co tu się przed chwilą stało, ale
zdecydowanie mu się to nie podobało. Wstał od stolika.
Lev dzwonił właśnie do członka obstawy Carole. Tego, który siedział przy ostatnim stoliku w
kafejce.
Idź za nim rzucił tylko. A potem znów spróbował połączyć się z Makiem.
Rozdział 49
Barcelona
Sunny z uśmiechem przytuliła się do Maca. Czuła ogromną satysfakcję. Przynajmniej raz Mac nie
odebrał tego przeklętego telefonu. Przynajmniej tym razem powiedział, że do diabła z resztą
świata, tu chodzi o nich. Nic nie zakłóciło ich chwil we dwoje. Teraz jednak trochę ją to niepokoiło.
To po prostu dziwne.
Usiadła na łóżku i spojrzała na Maca, który leżał z zamkniętymi oczami.
Moja przyszła żona mruknął i chwycił ją w ramiona. Przyrzeknij, że nigdy, przenigdy mnie
nie opuścisz.
Znów zadzwonił telefon. Mac otworzył oko i spojrzał na nią. Sunny padła na wznak i zakryła
sobie twarz poduszką.
No dobra, odbierz powiedziała stłumionym głosem.
Mac się roześmiał. Nie musiał sprawdzać, wiedział kto dzwoni.
Lev? Co jest? rzucił.
Mylił się. Usłyszał cichy kobiecy głos.
Pan Reilly?
Tak odparł.
Mówi Bibi Fortunata.
Mac aż zaniemówił z wrażenia.
Sunny miała twarz przykrytą poduszką, ale oczywiście słuchała. Nie uszła jej uwagi długa cisza.
To musiało być coś poważnego, że Mac tak zupełnie zamilkł. Usiadła i spojrzała na niego.
Mac odwzajemnił spojrzenie, a potem powiedział miękko i spokojnie, jakby mówił do kogoś, kto
jest chory lub przerażony, a może i jedno, i drugie.
Bibi, tak się cieszę, że się odezwałaś. Znam twoją córkę. Paloma bardzo cię kocha i tęskni za
tobą.
Sunny otworzyła szeroko oczy i aż uklękła na łóżku, przyciskając poduszkę do piersi.
To właśnie z powodu Palomy w końcu zdecydowałam się zadzwonić wyznała Bibi. Rodolfo
Hernandez przekazał mi, że pan mnie szuka. Powiedział, że Peretti próbuje uzyskać prawo opieki
nad Palomą, by dobrać się do majątku Ravelów i zarządzać jej udziałami.
Jestem tu po to, by temu zapobiec odparł Mac. Ale mogę to zrobić tylko, jeśli zechcesz
porzucić anonimowość i zmierzyć się z przeszłością.
Zapadła długa cisza.
Boję się powiedziała Bibi w końcu. Wiem, że policja odgrzebie całą tę sprawę. Być może
tym razem jednak aresztuje mnie za te morderstwa i życie Palomy zostanie zrujnowane po raz
drugi.
Nie dojdzie do tego, jeśli tylko dasz mi szansę zająć się tą sprawą. Bibi, muszę z tobą
porozmawiać o Perettim, o tym, co się dokładnie wydarzyło tej nocy, gdy dokonano zabójstw
Spotkam się z tobą gdziekolwiek, wskaż tylko miejsce. Możesz mi ufać dodał.
Wahała się tylko chwilę.
Dom przy Ramblas rzuciła. Za godzinę.
Przyjadę tam. Nie wiesz nawet, jak się cieszę, że cię słyszę powiedział Mac.
Chcesz powiedzieć, cieszysz się, że żyję.
Tak, chociażby ze względu na twoją córkę.
Proszę cię, błagam, nie mów nic Palomie jęknęła. Jeszcze nie.
Nic jej nie powiem zapewnił Mac. To sprawa jej matki.
Powtórzył, że zobaczą się za godzinę, i się rozłączył. Potem odwrócił się i spojrzał na Sunny.
Nadal klęczała na łóżku, z oczami i ustami szeroko otwartymi ze zdumienia. Uniósł dłoń, by ją
powstrzymać.
Proszę, błagam, nie mów: o mój Boże rzucił.
O mój Boże zawołała. To była ona. Sławna, od dawna zaginiona Bibi.
Cała i zdrowa. Niepokoją ją poczynania Perettiego. Boi się o córkę.
Trudno się jej dziwić
Sunny już zerwała się z łóżka i w drodze pod prysznic zbierała ich rozrzucone rzeczy.
Kiedy ruszamy? spytała.
Natychmiast.
Odwróciła się i uśmiechnęła do niego promiennie.
Asystentka detektywa melduje się na rozkaz. O mój Boże, nie mogę uwierzyć, że to się
wydarzyło dodała. Mac tymczasem odsłuchiwał pozostawione wiadomości.
Odebrał tę z Turynu, od Leva i zmarszczył brwi. W tym momencie znów zadzwonił telefon.
Cholera jasna, najwyższy czas, byś wreszcie odebrał denerwował się Lev. Dzieje się tu tyle
rzeczy, o których powinieneś wiedzieć.
Dostałem twoją wiadomość.
Dobra, mam kolejną, słuchaj uważnie. Ubiegłej nocy wyłowiono tu z rzeki zwłoki kobiety.
Została zidentyfikowana jako Teresa Peretti.
Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa?
Nie. Mało tego, stary, to żona Brunona Perettiego.
Była żona.
Zero rozwodu. Była gorliwą katoliczką.
Mac powstrzymał się, by nie zawołać: O mój Boże!
Skoczyła do wody sama czy ktoś jej pomógł?
Nie wiadomo. Stawiasz na Perettiego? Stary, to nie wszystko. Widziałem go dziś w kafejce i
kazałem śledzić.
Wsiadł w samolot do Barcelony. Lepiej miej Palomę na oku, ten człowiek jest niebezpieczny.
Czy on uważa, że zabicie żony ujdzie mu na sucho?
Problem w tym, że szaleńcy mają w nosie zasady moralne powiedział Lev, uśmiechając się
mimo okoliczności. A ten facet to pieprzony psychopata. Policja pewnie nie będzie drążyć sprawy.
Biedna kobieta skoczyła do rzeki, by z sobą skończyć. Kogo to obchodzi?
Zona, z którą się nie rozwiódł, oznacza, że w świetle prawa Peretti nie był mężem Bibi.
Bigamista.
Według prawa nie mógł więc adoptować Palomy. A przy okazji, właśnie dzwoniła Bibi rzucił
Mac mimochodem.
A ty oczywiście odebrałeś powiedział Lev. W jego głosie słychać było śmiech. Masz więc
teraz pełne ręce roboty. Bibi powstała z martwych i żyje. Przynajmniej na razie dodał, myśląc z
obawą o Perettim. Co teraz?
Założę się, że Peretti właśnie tu jedzie, by dopaść Palomę. Nadal jest jej prawnym opiekunem,
więc może mu się to udać.
Lepiej uważaj rzucił Lev. I bądź w kontakcie.
Rozdział 50
Sunny stała w drzwiach łazienki i słuchała tego, co Mac mówił do telefonu.
Co się dzieje? spytała, gdy skończył rozmowę.
Szybko zrelacjonował jej wypadki w Turynie, włącznie z martwą żoną.
Peretti jest w drodze, by zabrać Palomę wyjaśnił.
Nadal może mu się to udać. Trzeba ją zabrać z bodegi i gdzieś ukryć.
Pojedziemy po nią rzuciła Sunny.
Ja muszę się spotkać z Bibi za... Zerknął na zegarek.
Za czterdzieści minut. Sunny, ty musisz po nią pojechać.
Sunny zawahała się na myśl o powrocie do bodegi i spotkaniu z Lorenzą. Mac czytał w jej
myślach.
Tu nie chodzi o ciebie i o Lorenzę. Ani o mnie. Naj ważniejsze jest to dziecko.
Dlaczego Lorenza nie może sama jej stamtąd wywieźć, dokądś zabrać...?
Już gdy mówiła te słowa, Sunny zrozumiała, że nie powinna zbyt wiele wymagać od Lorenzy. To
Mac odpowiadał za bezpieczeństwo Palomy, więc teraz także i ona.
Asystentka detektywa melduje się powiedziała. Dobrze, zrobię to. Ale zabieram ze sobą
Allie. Jako wsparcie moralne dodała.
Mac podszedł do niej i pocałował ją.
Sunny, tylko do ciebie mam zaufanie. Dasz radę. Po prostu zabierz Palomę i jedź gdzie cię
oczy poniosą. A potem do mnie zadzwoń.
Dlaczego nie zadzwonić na policję?
Nie mogę jeszcze tego zrobić z powodu Bibi. Obiecałem jej, że nie wykonam żadnego ruchu,
dopóki z nią nie porozmawiam.
Mam powiedzieć Lorenzie, że dzwoniła Bibi?
Nie! Absolutnie nie. Zadzwonię do Lorenzy i dam znać, że jedziesz do niej i że Peretti też jest
w drodze. Ma oddać ci Palomę, byś mogła ją ukryć. Dobrze?
Sunny wolałaby, żeby Mac nie dzwonił do Lorenzy, ale stwierdziła, że trudno. Sama zadzwoniła
do Allie i poprosiła ją o pomoc. Powiedziała też, że Mac chce, by Ron towarzyszył mu w ważnej
misji.
Jak ważnej? spytała Allie. Właśnie wyszła spod prysznica. Owinięta szlafrokiem, z włosami
sczesanymi do tyłu, czekała na zamówioną do pokoju grillowana kanapkę z kurczakiem i frytki oraz
kieliszek wina i niespecjalnie chciało się jej znów ruszać w drogę.
Ty i ja musimy pojechać do bodegi oznajmiła Sunny.
O cholera odparła zszokowana Allie.
By zabrać Palomę objaśniła ją Sunny. Peretti jest w drodze do Hiszpanii. My mamy
uratować małą.
A co z wielkim detektywem? spytała Allie. Ktoś zapukał do drzwi. Pewnie przynieśli jej
zamówioną kanapkę. Ron poszedł otworzyć. Kelner zaczął się krzątać po pokoju i rozstawiać stół,
gdy zadzwonił telefon Rona.
Wielki detektyw ma zaraz tajne spotkanie. Właśnie dzwoni do Rona. Potrzebuje jego pomocy.
Zaczynam się zastanawiać, jak ty i Mac dalibyście sobie bez nas radę powiedziała Allie,
jednak z tonu głosu Sunny wywnioskowała, że sprawa jest poważna. Zabiorę kanapkę ze sobą
uprzedziła. Zjemy ją po drodze w samochodzie.
Piętnaście minut później siedziały na tylnym siedzeniu czarnej limuzyny i pochłaniały kanapkę.
Nie wiedziałam, że jestem taka głodna wyznała Sunny i odgryzła duży kęs. Umieram z
głodu.
Hm, to co wy robiliście przez cały ten czas? spytała Allie z wymownym uśmiechem.
Mac rozmawiał z Bibi odparła Sunny mimochodem. Allie omal się nie udławiła kurczakiem.
Chyba żartujesz? wykrztusiła. Bibi?
Sunny ostrzegawczo położyła palec na ustach, mimo że szyba między nimi a kierowcą była
zasunięta.
Pojechał się z nią zobaczyć. Poprosił Rona, żeby mu towarzyszył.
To znaczy, że Ron wiedział i nie pisnął mi ani słowem?
Nie, nie... Sunny szybko wyjaśniła jej co się dzieje. Nie możemy nic powiedzieć Lorenzie
dodała. Ani tym bardziej Palomie, dopóki Bibi się z nią nie spotka.
Bibi jest na to zdecydowana?
Sunny nie wiedziała, więc wzruszyła ramionami.
Mac właśnie o tym ma z nią rozmawiać. Ona nadal się boi, że zostanie aresztowana za tamte
morderstwa. I boi się o Palomę. Nie chce, by mała znów musiała cierpieć.
Fakt, to dziecko już swoje przeszło.
Allie ugryzła kęs kanapki, ale nagle przestała jej smakować.
Hm, a co z Lorenzą? spytała.
Mac obiecał, że do niej zadzwoni i powie jej, by po prostu przekazała nam Palomę, że to
konieczne i że my się nią zaopiekujemy.
Miejmy nadzieję, że się zgodzi westchnęła Allie. Myślała o Palomie, ale też o Sunny, która
znów miała stanąć twarzą w twarz ze swoją rywalką.
To nie ma znaczenia odparła Sunny, czytając jej w myślach. Tu nie chodzi o mnie, Lorenzę i
o Maca. Najważniejsze jest to dziecko.
Allie poklepała ją serdecznie po kolanie.
Dobre z ciebie dziecko, wiesz? powiedziała.
Dziecko? Jestem asystentką prywatnego detektywa oświadczyła Sunny i mimo wszystko
wybuchnęły śmiechem.
Rozdział 51
Bodega de Ravel
Lorenza stanęła w otwartych drzwiach, zanim jeszcze limuzyna się zatrzymała. Dzięki temu
Sunny mogła się dobrze przyjrzeć swojej rywalce. Lorenza miała na sobie białą sukienkę. Do licha,
i to z szyfonu! Długą, miękką i niezmiernie kobiecą. Wiatr lekko unosił jej włosy, gdy czekała na
schodach, aż wysiądą z samochodu. Nawet z daleka Sunny widziała, że Lorenza jest doskonale
umalowana i uczesana.
Cholera jedna, perfekcja w każdym calu mruknęła Allie. Nienawidzę, gdy pani domu
uprzedza, że stroje niezobowiązujące, a potem wita gości w jedwabiach i klejnotach.
Daj spokój odszepnęła Sunny. Jakie klejnoty? Widzę tylko brylanty.
Piękne, duże brylantowe kolczyki w uszach Lorenzy.
Patrząc, jak Sunny wysiada z samochodu, Lorenza dotknęła szyi, szukając pereł, jednak
dzisiejszego wieczoru postanowiła ich nie wkładać. To były perły od Juana Pedra, a w tej chwili nie
chodziło o nią i Juana Pedra. Jednak czuła ich brak. Nagle, pełna żalu, zatęskniła za mężem.
Owszem, miała kochanków. No, niezupełnie kochanków... W kilku z nich przez pewien czas
wydawało się jej nawet, że jest zakochana. Nadal myślała o nich z dużym sentymentem i uważała
za swoich przyjaciół. Ostatecznie jednak wszystko się kończyło, bo albo ona była zbyt skupiona na
sobie, albo zbyt pogrążona we wspomnieniach, albo po prostu nie chciała się wiązać. To zawsze
ona odchodziła. Mac był wyjątkiem.
Witajcie ponownie w moim domu powiedziała, wyciągając ręce serdecznym gestem.
Sunny nie miała wyjścia, musiała ją cmoknąć w policzek.
Znów poczuła zapach jej perfum. Versace. Ten zapach zawsze wydawał się jej tandetny.
Mac dzwonił, by mnie zawiadomić, że jesteście w drodze. Lorenza uścisnęła też Allie, która
pomyślała, że nawet z bliska Lorenza wygląda oszałamiająco. Odgarnęła do tyłu długie jasne
włosy, świadoma własnej nieumalowanej twarzy, bez choćby tuszu na rzęsach. Do licha, jako
blondynka powinna była przynajmniej zrobić sobie ciemną oprawę oka.
Tu nie chodzi o nas czy Maca oznajmiła Sunny, zatrzymując się w dużym holu. Na środku stał
duży, okrągły stół z wielkim wazonem, pełnym świeżych kwiatów. W powietrzu unosił się zapach
pszczelego wosku, jaśminu i dymu z kominka. Teraz najważniejsza jest Paloma.
Lorenza uważnie przyjrzała się Sunny. Oczywiście dżinsy. Amerykanki zawsze noszą dżinsy.
Jasnozielony kardigan z kaszmiru, zapięty po szyję. Piękne usta, pociągnięte jaskrawoczerwoną
szminką. Pomyślała z zazdrością, że tylko kobieta tak seksowna jak Sunny mogła jej używać z
powodzeniem. Na palcu serdecznym pierścionek z różowym brylantem w kształcie serca.
Wiem odparła. Mac powiedział, że to sytuacja alarmowa. Nagle zalękniona dotknęła ręki
Sunny. Czy Palomie grozi niebezpieczeństwo?
Jeszcze nie. Ale musimy działać szybko.
Powiedziałam jej, żeby spakowała tylko małą torbę rzuciła Lorenza. Ma czekać w swoim
pokoju, dopóki po nią nie przyjdę.
Musimy ruszać natychmiast ponagliła Sunny, ale gdy spojrzała na zatroskaną twarz Lorenzy,
nagle ogarnęło ją współczucie. Wiem jak bardzo kochasz Palomę zapewniła, widząc w jej
oczach łzy paniki.
Muszę z nią jechać powiedziała Lorenza. Nie mogę tak po prostu pozwolić jej jechać samej,
po nocy, Bóg wie dokąd...
Nie martw się. Allie i ja się nią zaopiekujemy.
Ale powinien tu być Mac. Gdzie on jest?
Allie modliła się, by Sunny się nie wyrwało, że Mac pojechał do Bibi. Niepotrzebnie się obawiała,
Sunny zareagowała zupełnie inaczej.
Wiem, że to niewłaściwy moment, bo sytuacja jest alarmowa odezwała się, starannie
dobierając słowa. Ale chcę, byś wiedziała, że rozumiem, jak bardzo kochałaś Maca. I wiem, jak
bardzo on był w tobie zakochany. Zazdroszczę wam tamtych chwil w młodości, gdy byliście razem.
Lorenzo, to prawda, pierwszej miłości nigdy się nie zapomina. Życie jednak toczy się dalej, dla nas
wszystkich. Maca i mnie łączy podobna więź, jak kiedyś was dwoje. Jesteśmy nie tylko
kochankami, ale także nierozłączną parą. On odgaduje moje myśli, a ja jego. Znam go lepiej niż
ktokolwiek inny, a on zna moje wady, próżności i lęki...
Lorenza kiwnęła głową.
Rozumiem powiedziała, unosząc wysoko podbródek. Ciemne włosy zafalowały wokół jej
pięknej twarzy.
Popełniłam błąd. Gdy Mac tu przyjechał, myślałam, że może... Wzruszyła ramionami. Piękna
sukienka z białego szyfonu zsunęła się, odsłaniając gładkie ramię. Znów uniosła dłoń do szyi,
szukając pereł Juana Pedra. Kochałam mojego męża tak, jak ty kochasz Maca ciągnęła.
Znałam jego myśli, odgadywałam potrzeby, pomagałam na co dzień w interesach. Byliśmy też
kochankami. Kochałam mojego męża w najwspanialszy możliwy sposób. Tak jak ty Maca. Między
moim mężem a mną istniała silna więź. Nie mieli na nią wpływu kochankowie, którzy byli, zanim
poznałam Juana Pedra, a także po jego śmierci. Mój mąż zawsze będzie miłością mego życia. To
najprostsza z prawd. Gdy Mac tu przyjechał, byłam jak tonący, który chwyta się brzytwy. Miałam
nadzieję odzyskać to, co kiedyś było między nami, ale to już nie istnieje. Sunny Alvarez, byłam
głupia. Mam poczucie winy, bo był taki moment, jedna chwila, gdy sprawy mogły przybrać inny
obrót, gdy mogłam się posunąć za daleko...
Myślała o tamtej długiej nocy, gdy Mac był na drugim końcu korytarza. Wiedziała, że on tam
jest, czuła jego elektryzującą obecność, własne seksualne podniecenie, tęsknotę, by znaleźć się w
jego ramionach.
Dzięki Bogu, do niczego nie doszło zakończyła, patrząc Sunny prosto w oczy.
Sunny mimo woli czuła dla niej podziw, bo takie obnażenie duszy z pewnością nie było łatwe.
Spodobała się jej szczerość Lorenzy.
Wiem szepnęła łagodnie. W głębi duszy podziękowała Macowi, że miał dość siły, by oprzeć
się pokusie pięknej kobiety, dawnej kochanki, która tak bardzo go pragnęła. Dochował jej
wierności. Wzajemne zaufanie nie zostało zniszczone.
Stały teraz twarzą w twarz, jak kobieta z kobietą, w tym pięknym holu wśród woni jaśminu,
wosku i śladów dymu z wielkiego kominka.
Przypomniała sobie o Palomie.
Musimy ruszać natychmiast ponagliła Sunny, błyskawicznie odzyskując przytomność umysłu.
Dokąd pojedziemy? spytała Lorenza.
Allie usłyszała to „my".
Ty musisz zostać tutaj powiedziała. Wiem od Rona, że Mac przyśle ochronę do bodegi, na
wypadek gdyby pojawił się tu Peretti, choć uważa to za mało prawdopodobne. Lev Orenstein już
tego dopilnuje.
Paloma nigdzie beze mnie nie pojedzie oświadczyła Lorenza stanowczo. To moja wnuczka.
Sunny oczywiście wiedziała, że tak naprawdę Paloma jest wnuczką Juana Pedra, ale to nie była
pora, by wnikać w takie szczegóły. Jasne, że Lorenza tak powiedziała, bo po prostu bardzo kocha
dziewczynkę.
Mogę już zejść na dół? rozległ się nagle cichy głosik. U szczytu schodów stała Paloma,
ściskając w ręce małą różową torebkę wypełnioną po brzegi ważnymi rzeczami. Był tam między
innymi specjalny gwizdek, który wygrała na festynie w Malibu, kardigan i apaszka Missoniego,
które dostała od Sunny tamtego dnia na plaży, gdy omal nie utonęła, gry wideo i iPhone. A także
bardzo stara czapka bejsbolowa z olimpiady w Barcelonie w 1994 roku, która należała kiedyś do
Juana Pedra, i plastikowy woreczek pełen sztucznej biżuterii, bez której Paloma absolutnie nie
mogła się obejść.
A w ogóle to dokąd wszyscy jedziemy? zaszczebiotała. Chciała zbiec na dół i uściskać Sunny i
Allie, ale posłusznie czekała, aż Lorenza jej pozwoli.
Lorenza zerknęła na nią, a potem powiedziała gwałtownie:
Wiem dokąd pojedziemy. Ja poprowadzę. Zaczekajcie chwilę, tylko się przebiorę.
Uniósłszy rąbek sukienki, pobiegła na górę, przeskakując po dwa schodki. Zatrzymała się tylko
na moment, by uściskać Palomę i powiedzieć jej, że może czekać na dole, razem z Sunny i Allie.
Sunny, dokąd jedziemy? powtórzyła pytanie Paloma, tonąc w jej uścisku.
Lorenza obiecała zabrać nas w wyjątkowe miejsce. Założę się, że ci się spodoba.
Wiem, że wyjeżdżamy przez Perettiego, bo on jedzie tu, by mnie porwać, a ty, Mac i Lorenza
mu nie pozwolicie. Prawda?
Prawda, malutka odparła Sunny.
W tym momencie Lorenza zbiegła po schodach. Przebrała się w czarne legginsy i biały sweter.
Tak jak Paloma ściskała w ręce torbę wypełnioną po brzegi pospiesznie spakowanymi
najpotrzebniejszymi rzeczami. Upięła włosy w kok, na szyję włożyła perły Juana Pedra.
Potrzebowała ich jako wsparcia moralnego.
Zdążyła już ostrzec Buenę, co się szykuje. Gospodyni miała zostać z rodziną Cherrypop. Tam nie
groziło jej żadne niebezpieczeństwo.
Pojedziemy moim samochodem oznajmiła Lorenza, prowadząc wszystkich szybko do dużego
terenowego bmw. Ja poprowadzę. Znam drogę dodała, widząc niepewną minę Sunny.
Kazała Palomie usiąść z tyłu i upewniła się, że dziewczynka ma zapięte pasy bezpieczeństwa.
Potem usiadła za kierownicą, a Sunny zajęła miejsce obok niej. Lorenza uruchomiła potężny silnik.
No dobrze odezwała się Sunny, patrząc na nocny krajobraz oświetlony reflektorami
samochodu. To dokąd właściwie jedziemy?
Wiem z doświadczenia, że najlepiej jest się ukryć w tłumie powiedziała Lorenza, z wprawą
skręcając na drogę wiodącą do Barcelony. Dlatego pojedziemy do największego,
najwspanialszego hotelu w Barcelonie, usytuowanego zaraz nad wodą. Zjemy paellę w jakiejś
restauracji na nabrzeżu, a Paloma będzie mogła obserwować pływające statki i jachty. Wieczorami
zawsze gra tam muzyka, tętni życie, ludzie biesiadują do późna w nocy.
Żartujesz, babciu zawołała Paloma, zachwycona czekającymi ją atrakcjami.
Nie, nie żartuje potwierdziła Sunny, uśmiechając się do Lorenzy. Twoja babka najlepiej wie,
jak cię uszczęśliwić.
Lorenza miała rację. W tłumie łatwo się ukryją.
Rozdział 52
Barcelona
Bibi zawsze uważała dom przy Ramblas za swój dom rodzinny. Tu się urodziła, tu mieszkała jako
rozpieszczona córeczka tatusia i tu przyjechała już jako dorosła kobieta na pogrzeb ojca. Fakt, że
jej życie toczyło się z dala od rodziny Ravelów, a jej domem stało się Hollywood. Czas upływał jej
na ciągnących się miesiącami trasach koncertowych na przemian z długimi okresami samotności,
gdy pisała i nagrywała piosenki, a także organizowała życie sobie i innym. I zajmowała się Palomą.
Samochód zatrzymał się przed bramą. Bibi ukryła twarz, gdy Rodolfo rozmawiał ze starym
strażnikiem. Pamiętała go z dawnych czasów. Był wtedy młodszy. Dumny człowiek, zawsze z
pieskiem, mieszańcem teriera Jack Russell. Ten, który teraz węszył przy szybie samochodu, był
pewnie jego potomkiem.
Rodolfo znał stróża z czasów częstych wizyt u Juana Pedra. Wyjaśnił, że muszą wejść do domu
oraz że wkrótce przyjedzie jeszcze kilkoro ludzi i należy ich wpuścić. Strażnik odwołał psa i dał
Rodolfo klucz, z szacunkiem salutując do niebieskiego beretu.
Gdy Rodolfo otworzył masywne drzwi wejściowe i zapalił światło, Bibi miała wrażenie, że cofnęła
się w czasie. Niemal słyszała własny cienki dziecinny głosik, jak nawołuje Jassy i Floradelisę, jak
krzyczy: „Papa, papa", gdy ojciec wracał wieczorem do domu, śpiew kucharek, przygotowujących
w kuchni kolację, przekrzykiwania sióstr nad lekcjami. Czuła zapach churros, które Floradelisa
zawsze chyłkiem przynosiła po szkole. Widziała promienie słońca padające na starą drewnianą
podłogę z desek. Czuła mocną słodką woń jaśminu w lecie i zapach dymu z nutą jabłoni z ognia
trzaskającego w kominku. Gdy zamknęła oczy, zobaczyła twarz ojca, tak wyraźnie, jakby z nią
tutaj był. Akurat w chwili, gdy go potrzebowała. Zrozumiała, że dobrze zrobiła, wracając do domu.
Wiesz, coś mi się przypomniało powiedziała do Rodolfa, który przyglądał się jej z
niepokojem. Przez te wszystkie lata, gdy tu mieszkałam, nam, dzieciom, nie wolno było wchodzić
do tych starych lóż. Drzwiczki były zamknięte na klucz i tylko raz w tygodniu mogła tam wejść
służąca, by posprzątać i odkurzyć. Zawsze chciałam zobaczyć, jak mój mały świat wygląda
stamtąd, z loży. Jak to jest spojrzeć z wysoka na miejsce, gdzie kiedyś była maleńka scena, którą
wieki temu strawił ogień.
Odwróciła się do niego z uśmiechem.
Zawsze myślałam, że jeśli tylko uda mi się tam wejść, zobaczę ducha diwy w eleganckim
szerokim kapeluszu, może nawet błysk jej brylantów, cień uśmiechu.
To tylko legenda zaśmiał się Rodolfo. Nikt nigdy tej diwy nie widział. Wymyślono ją, bo dom
jest stary, ma długą historię, więc oczywiście powinien też mieć ducha. Myślę, że teraz możemy
wreszcie dać już sobie spokój z tą bajką.
Mimo to chodźmy tam poprosiła Bibi. Dla bezpieczeństwa wzięła go za rękę, bo cokolwiek on
czy ktoś inny by powiedział, nie jej przekona, że tu nie ma ducha.
Drewniane malowane drzwiczki nie były już zamykane na klucz, by uniemożliwić wejście
ciekawskim dzieciom, które mogłyby się wychylić z loży i spaść. Ze starych pluszowych obić uniósł
się obłoczek kurzu, gdy Bibi usiadła i oparła ręce na wyściełanym parapecie, pod którym maleńkie,
złociste, uskrzydlone cherubinki wymachiwały złocistymi trąbkami. Kurz pachniał starymi
perfumami, wiórami cedrowymi, które miały odstraszać mole, i eleganckim papierem programów
teatralnych, w których wydrukowano nazwiska występujących artystek. Bibi słyszała, że wiele z
tych młodych kobiet występowało w skandalicznie skąpych strojach, tylko w trykotach i gorsetach,
na wpół przysłoniętych grzywą włosów. Gdyby zamknęła oczy, mogłaby niemal zobaczyć, jak
zgrabnie wymachują nogami w takt muzyki... Jak się nad tym zastanowić, niewiele się to różniło
od tego, co ona sama swego czasu wyprawiała na scenie. Być może przejęła coś z przeszłości tego
starego domu i jego duchów i przeniosła w obecne czasy. A teraz, po nagraniu piosenki z
Jacintem, być może i w przyszłość, choć nie śmiała wierzyć, że jakaś się jednak przed nią otwiera.
Gdyby nie Paloma, nie odważyłaby się spojrzeć w przyszłość. W ogóle by jej tu teraz nie było.
Zostałaby samotna w swoim zamku, sama, tylko w towarzystwie Amiga. Oczywiście pozostałaby w
pobliżu córki, na wszelki wypadek. W sytuacji zagrożenia życia lub śmierci, jak sobie obiecała. A
teraz stanęła w obliczu właśnie takiej sytuacji. Mac Reilly powiedział, że Peretti jest już w drodze,
by zabrać Palomę. Jej córka znalazła się w niebezpieczeństwie.
Nagle wróciła do rzeczywistości, gdy w holu, bez ostrzeżenia czy pukania pojawił się Mac Reilly.
Bibi cofnęła się w cień loży i obserwowała go, jak stoi na dole i rozgląda się dookoła.
Podszedł do niego Rodolfo i się przedstawił. Rozmawiali chwilę po cichu, a potem Mac zerknął w
jej kierunku.
Bibi pomyślała, że ten detektyw ma nadzwyczaj przenikliwe spojrzenie. Gdy spotkali się
wzrokiem, miała wrażenie, jakby od razu ją rozpoznał i czyta wszystkie myśli pojawiające się w jej
głowie.
Ukłonił się jej. Uszanował jej zmieszanie i lęk, a także fakt, że właśnie po długiej przerwie
wróciła do domu, w którym mieszkała jako dziecko i który teraz należał do niej.
Chcę ci powiedzieć, że nie musisz się bać o Palomę powiedział. Jest w drodze do
bezpiecznego miejsca i towarzyszą jej osoby, którym powierzyłbym własne życie, nie tylko twojej
córki.
Z ulgi niemal zrobiło jej się słabo.
Wierzę ci odparła.
Mac pomyślał, że nigdy by nie rozpoznał Bibi Fortunaty w tej szczupłej kobiecie ubranej w dżinsy
i czarną bluzę. Miała popielate włosy ściągnięte w koński ogon i bladą nieumalowaną twarz. A
jednak było w niej coś urzekającego, co zmuszało, by na nią spojrzeć. I oczywiście to szczere,
bezpośrednie spojrzenie oczu zielonych jak wody jeziora charakterystyczne dla gwiazdy Bibi
Fortunaty.
Na powitanie zarzuciła mu ręce na szyję. Mac uśmiechnął się. Jaka matka, taka córka.
Impulsywna i wylewna.
Gdzie jest Paloma? spytała Bibi, nadal zaniepokojona.
Lepiej, żebyś nie wiedziała. Porozmawiamy o niej później.
Rodolfo wziął Bibi pod rękę.
Querida, chodź, usiądziemy w gabinecie twojego ojca. Przyniosę drinki i porozmawiamy.
Bibi zajęła miejsce obok Maca. Nie odrywała od niego oczu.
Powiedziałeś, że możesz mi pomóc.
Mogę, pod warunkiem że zgodzisz się wrócić ze mną do Stanów i stawić czoła policji. Tym
razem ja będę przy tobie. Powiedziałem im już, co, moim zdaniem, się wydarzyło. Na widok
paniki na jej twarzy, uniósł rękę do góry. Nie, nie wspomniałem, że jesteś w Hiszpanii i że się z
tobą spotkam. Tylko ty możesz dać zgodę na udzielenie tych informacji. Zacznę jednak od tego, że
Paloma ma się dobrze. To wspaniałe dziecko, prawdziwy powód do dumy dla matki.
Opowiedział Bibi o swoim pierwszym spotkaniu z Palomą na plaży w Malibu, o telefonie od Jassy
i spotkaniu z Lorenzą.
Z matroną dodała Bibi z uśmiechem, bo zawsze wydawało się jej idiotyczne, że kobietę około
czterdziestki nazywa się matroną.
Okazało się, że to moja stara przyjaciółka z dawnych lat. Mac uważał, że lepiej o tym
wspomnieć, na wszelki wypadek. Paloma jest teraz u niej w bodedze.
Wiem odparła Bibi. Zawsze wiedziała, gdzie jest Paloma.
Pozwól, że spytam: skąd?
Od Jassy powiedziała Bibi. Nie widywałam się z nią, ona nie wiedziała, gdzie jestem, ale
często rozmawiała z Rodolfem, a potem on przekazywał mi informacje. Jassy mnie kocha. Nigdy
nie zapomnę tego dnia, gdy przyjechała zabrać Palomę. Nie zapomnę jej spojrzenia. Wiedziała, że
musi to zrobić, i bolało ją to pewnie tak samo jak mnie. Ale trzeba było tak zrobić.
A teraz trzeba to zmienić rzucił Mac. W tym celu musimy cię oczyścić z podejrzeń. Moim
zdaniem to Peretti zabił tych dwoje. Nie potrafię jednak wyjaśnić dlaczego. Mało tego, na tamten
wieczór on ma alibi. Był w domu w Palm Springs.
Peretti zawsze miał odpowiedź na wszystko odparła Bibi z goryczą.
Mac pochylił się ku niej, obserwując jej twarz.
Bibi, na pewno jest coś, co pamiętasz, coś dziwnego w wydarzeniach tamtej nocy czy w
zachowaniu Perettiego, a może nawet wcześniej... Coś, cokolwiek, nieważne, jak drobne i
nieważne wtedy się wydawało. Poszukaj w pamięci, wróć we wspomnieniach do tamtej nocy,
cofnij się do tamtego czasu i miejsca. Pamiętaj, nawet drobny szczegół może mieć znaczenie dla
nas i dla przyszłości Palomy.
Bibi zamknęła oczy i odchyliła się na poduszki kanapy. Ściągnęła gumkę z końskiego ogona i
potrząsnęła głową, aż włosy rozsypały się jej na ramiona. Czuła w skroniach zbliżający się ból
głowy.
Przypomniała sobie, że tamtej nocy, gdy odwiedziła swoją przyjaciółkę Brandi, też bolała ją
głowa. Ból był tak silny, że nawet nie tknęła wina, swego ulubionego sauvignon blanc. Widziała
bardzo wyraźnie tamtą scenę w małym mieszkaniu przy Sunset Strip. Brandi leżała na białej
kanapie, bez skrępowania prezentując swoje wdzięki, ubrana w głęboko wyciętą bluzkę z wzorkiem
w cętki i obcisłe legginsy.
Nie wiem czemu, ale nigdy nie uważałam Brandi za dziwkę stwierdziła Bibi w zamyśleniu.
Zawsze nosiła normalne ubrania, no wiesz, bluzka na ramiączkach lub bliźniak, drogie spodnie,
złote kółka w uszach i mnóstwo złotych bransoletek. Taki styl pani domu z Beverly Hills. Choć
oczywiście wiedziałam, że nie jest panią domu, tylko początkującą aktorką. A przynajmniej tak mi
powiedziała.
To ona cię zaprosiła? spytał Mac.
Bibi spojrzała na niego zdumiona. Myślała, że Mac zna wszystkie okoliczności. Owszem, znał je,
ale chciał usłyszeć wszystko bezpośrednio od niej.
Nie. Właśnie się dowiedziałam o niej i Wallym...
Twoim facecie podsunął Mac.
Można go tak nazwać. No, więc dowiedziałam się i byłam potwornie wściekła, czułam się
upokorzona, chciałam ją zabić...
Tak się tylko mówi wtrącił szybko Rodolfo.
Rozumiem powiedział Mac.
Bibi wzruszyła ramionami.
Gdy dojechałam na miejsce i ją zobaczyłam, wyglądała tak przeciętnie, właśnie jak dziwka.
Wtedy opadł ze mnie cały gniew. Nic mnie nie obchodziła. Wally też. Miałam dosyć ich obojga. I
Perettiego też. A jeszcze Brandi powiedziała, że pieprzyła się też z Perettim. Stałam tam, patrzyłam
na nią i wiedziałam, że to prawda. To Peretti powiedział mi o niej i Wallym, a teraz ona
opowiadała, że spała z Perettim. Pomyślałam sobie, po co ja się zadaję z tymi okropnymi ludźmi?
Na co mi ta znajomość? Gdyby nie Peretti, nigdy nie zostaliby moimi przyjaciółmi. A moja córka,
moja biedna, mała Paloma miała Perettiego za ojczyma. Spotykała tych podłych, niegodziwych
ludzi w moim domu, w swoim własnym domu...
Nie dodałaś Brandi niczego do wina?
Mac, byłam wściekła, ale nie jestem morderczynią. Zresztą przestało mnie obchodzić, z kim się
pieprzy Brandi, Wally czy Peretti. Miałam ich wszystkich dosyć. Więc po prostu odwróciłam się na
pięcie i wyszłam.
Ostatnia rzecz, jaką zapamiętałaś, zanim wyszłaś od Brandi?
Bibi pomyślała chwilę.
Pamiętam, że Brandi pila. Zaczęta, jeszcze zanim przyjechałam. Butelka była prawie pusta,
kieliszek pełny tylko do połowy. Pamiętam szminkę na brzegu kieliszka.
Ty nie piłaś wina?
Ani kropli.
Pojechałaś prosto do domu?
Tak, pojechałam z powrotem do domu. Sama.
Którym samochodem?
Ciemnoszarym terenowym lexusem, którym zawsze jeżdżę. Niebieski bentley to był pomysł
Perettiego. On zawsze miał skłonność do tego, by szpanować. Starał się robić dobre wrażenie. To
taki człowiek, co daje przesadnie duże napiwki kierownikowi sali, ale jest chamski wobec kelnerów.
Mac dobrze znał ten typ ludzi.
A gdzie tamtego wieczoru był bentley?
Bibi zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć.
Chyba w garażu. W domu były trzy, niezależne garaże. Pewnie dobudowywano je po kolei, bo
to był stary dom.
Zatem nie widziałaś bentleya, gdy wróciłaś od Brandi.
Nie, nie widziałam westchnęła Bibi. Ale mówiłam już to policji.
Wiem, wiem. Mac poklepał ją uspokajająco po ręce. Cierpliwości, to nas dokądś
doprowadzi. Zatem bentleya mogło już nie być w garażu. Wino już prawie zostało wypite. A gdzie
był Peretti, gdy to wszystko się działo?
Bibi zdumiona pokręciła głową.
Mówił, że był w Palm Springs, razem ze swoim psem. Z tym wstrętnym, starym pitbullem
dodała, marszcząc brwi na samo wspomnienie.
Nagle się wyprostowała.
Wiesz, przypomniało mi się coś dziwnego. Następnego ranka, to znaczy rano, po nocy, gdy
popełniono te morderstwa, zadzwonił do mnie miejscowy weterynarz. Mówił, że ma u siebie ciało
psa, pitbulla. Znalazł je ktoś, kto wędrował po wzgórzach za moim domem, i przyniósł do
gabinetu. Było poszarpane przez kojoty. Z chipa, który pies miał w uchu, weterynarz odczytał, że
należał do Perettiego. Zadzwonił więc, by spytać, czy Peretti przyjedzie i zabierze zwłoki, czy też
on ma się ich pozbyć. Dałam mu numer Perettiego w Palm Springs, żeby spytał go bezpośrednio.
Ten pies był cieniem Perettiego powiedział Mac. Nigdy go nie odstępował. Bez tego psa
Peretti nie ruszał się nawet na krok.
Tak potwierdziła.
Mac teraz już wiedział, że Peretti był w domu w Hollywood w noc morderstw. Mógł ich zatem
dokonać. Ale nie znał jeszcze motywu. Zapytał o niego Bibi.
Na pewno znasz powód, dla którego Peretti mógł zabić twojego kochanka i jego przyjaciółkę
rzucił. Znasz Perettiego tak dobrze, że rozumiesz jego posunięcia.
Oczy Bibi otworzyły się szerzej, gdy zastanawiała się nad tym, co powiedział Mac.
Zawsze mi się wydawało, że Peretti jest niezrównoważony psychicznie powiedziała w końcu.
Nagłe napady gniewu, krzyki i wrzaski, a po nich przerażająca cisza. Był zazdrosny o mój sukces,
zazdrosny, że to ja znajdowałam się w centrum uwagi, że to ja byłam gwiazdą. Pokręciła głową.
Mac, nie mówię tego, by się chwalić. Tak po prostu było, a Peretti nie mógł tego
znieść. Nie mógł strawić, że jest tylko mężem Bibi Fortunaty. Chciał być mną, pragnął moich
sukcesów i moich pieniędzy. Sam mi to powiedział. Powiedział, że ożenił się ze mną dla tego, co
miałam, a nie dla mnie samej, i że tak naprawdę jestem nikim.
Mac wiedział, jak działa psychika takich ludzi. Peretti chciał, by Bibi cierpiała do końca życia.
Chciał ją zniszczyć. Czułby satysfakcję, widząc, jak zamykają ją w więzieniu z wyrokiem dożywocia,
jak niknie jej uroda, jak marnuje się jej talent. Peretti był psychopatą, mordercą w masce
zamożnego światowca.
Peretti bez wątpienia nadal czuł gniew i nienawiść do Bibi. A ponieważ Bibi zniknęła, jedynym
sposobem, jaki mu pozostał, by się na niej zemścić, było uderzyć w jej córkę.
Peretti tak naprawdę chciał zabić Bibi, ale znalazł lepszy sposób, by ją zniszczyć i zagrabić jej
majątek. Wiedział, że gdy dorwie Palomę, to Bibi, jeśli jeszcze żyła, na pewno wyjdzie z ukrycia.
Tym razem już on się postara, by Bibi znalazła się w więzieniu za podwójne morderstwo, a on,
bogaty i na wolności, będzie cieszyć się życiem.
Rozdział 53
Rodolfo zajął miejsce obok Bibi na kanapie, na której tak lubił siadywać Juan Pedro, z
przytulonym doń starym, grubym kotem Magre. Tu zresztą zmarł, owej nocy wiele lat temu. W
tym pokoju nie czuło się jednak smutku, tylko spokój i zadowolenie człowieka, który dobrze
przeżył życie, kochał swoje dzieci, choć nie było to łatwe, i bardzo kochał swoje żony, a zwłaszcza
tę ostatnią, Lorenzę.
Rodolfo spojrzał na Bibi. Siedziała pochylona do przodu, z brodą opartą na ręce, zatopiona we
wspomnieniach.
Jaka szkoda, że nie ma tu ojca powiedziała. Wzięła Rodolfa za rękę i mocno ścisnęła.
Spojrzeli sobie w oczy złączeni jakimś wspomnieniem. Potem Bibi zwróciła się do Maca.
Ufam ci odezwała się w końcu. Wrócę z tobą do Hollywood i stawię czoła policji. Zrobię
wszystko, co mi powiesz, ale najpierw muszę się zobaczyć z córką. Muszę się spotkać z Palomą i
wszystko jej wytłumaczyć, żeby zrozumiała, dlaczego jej to zrobiłam.
Paloma zrozumie zapewnił Rodolfo. Ta dziewczynka jest bardzo podobna do matki.
Bibi uśmiechnęła się po raz pierwszy tego wieczoru.
A może też do swego ojca odparła cicho.
Mac usłyszał jej słowa. Jak dotąd nikt nie poruszał tematu ojca Palomy. Wiadomo było, że tego
ojca nie ma, a przynajmniej nie był na tyle ważny w życiu Bibi, by pozwoliła mu na kontakt z
córką. Mac znów zaczął się zastanawiać, jak to się stało, że Bibi związała się z psychopatą takim
jak Peretti. Każdy inny ojciec byłby lepszy. Historyjka o rosyjskim baletmistrzu, który uciekł
podczas tournee, była najwyraźniej bajką, wymyśloną przez Bibi, by ukryć prawdę. Bibi miała do
tego prawo. Oczywiście dopóki jej córka nie zacznie zadawać pytań, co na pewno nastąpi któregoś
dnia, gdy będzie chciała poznać swojego ojca.
Mac zadzwonił do Sunny.
Gdzie jesteś?
W Barcelonie, w hotelu. A w tej chwili jemy paellę w restauracji na dworze. Obserwujemy
statki i tancerzy flamenco. Świetnie się bawimy.
Sunny!
Oj, przepraszam. Paloma dobrze się bawi i jest bezpieczna ze mną, Allie i Lorenzą.
Mac na chwilę odsunął od siebie myśli o Lorenzie i szybko przekazał Sunny informacje dotyczące
Perettiego.
Rozmawiałem też z Lvem powiedział. Zaalarmował policję w Turynie, która z kolei
skontaktowała się z hiszpańską Guardią. Poczekają na Perettiego na lotnisku i aresztują go, jak
tylko wyjdzie z samolotu. A teraz Bibi chce się zobaczyć z córką. Musi jej wszystko wytłumaczyć.
Rodzinne pojednanie! szepnęła Sunny do telefonu. Nie chciała, żeby reszta usłyszała, o czym
jest mowa. Nie, dopóki nie rozwiąże się kwestia Bibi i Palomy.
Chcę, żebyś natychmiast przywiozła tu Palomę rzucił Mac. Potem zabiorę Bibi do Los
Angeles, by zmierzyła się z przeszłością. Będę na was czekał przed domem.
Przyjechałyśmy samochodem Lorenzy. Ona mówi, że strażnik go zna, więc nas wpuści
powiedziała Sunny.
Masz wejść tylko ty i Paloma. Bez Lorenzy. Rozumiesz?
Sunny przytaknęła. Zrozumiała, ale niezupełnie wiedziała, jak ma to wyjaśnić Palomie.
Co mam jej powiedzieć?
Powiedz, że zabierasz ją do domu i że będę tu na nią czekał odparł Mac.
Rozdział 54
Stary dom byt tak cichy, że słychać było tykanie wszystkich zegarów Francuskiego mosiężnego
na kominku, pozłacanego weneckiego w salonie i angielskiego z ciężkim, mosiężnym wahadłem,
który powstał w Wielkiej Brytanii sto pięćdziesiąt lat temu.
Bibi pomyślała, że nigdy minuty się tak nie wlokły. Każda sekunda wydawała się wiecznością.
Mac czekał na zewnątrz. Rodolfo stał przy oknie i patrzył na wyschłą fontannę, oświetloną
niebieskawym światłem księżyca. Nagle odwrócił się do niej.
Poczekam na dworze razem z Makiem zdecydował.
Nie! Rodolfo, proszę, nie zostawiaj mnie.
Myślałem, że będziesz chciała zobaczyć się z nią sama. To bardzo osobista chwila, ważna w
życiu was obu.
Potrzebuję cię powiedziała Bibi otwarcie.
Podszedł do niej, ujął jej dłoń w obie ręce i pocałował.
Wiesz, że nigdy cię nie opuszczę zapewnił.
W tym momencie rozległ się chrzęst opon na żwirowym podjeździe. Potem trzaskanie drzwi,
głosy kobiet i dziecka.
Na twarzy Bibi malowała się panika, na przemian ze szczęściem. Teraz, gdy ta chwila nadeszła,
nie wiedziała, jak sobie z nią poradzić.
Rodolfo, co ja mam robić? spytała.
Posłuchaj tego, co ona ma ci do powiedzenia poradził. Wyjaśnienia nie będą potrzebne.
Paloma chce
tylko odzyskać swoją matkę. Poklepał ją po ręce i podszedł do otwartych drzwi. Potrzebuje
też ojca. Odwrócił się, by spojrzeć na Bibi. Może już czas, by się dowiedziała, kto nim jest.
Mac i Sunny stali na schodach, Paloma między nimi. Dziewczynka uśmiechała się i aż kipiała
entuzjazmem po cudownych wydarzeniach tego wieczoru, ucieczce, przeprowadzce do hotelu,
statkach, tancerzach flamenco i paelli.
Rodolfo! krzyknęła. Będziemy się bawić?
Tak jakby odparł za Rodolfa Mac. Kochanie, idź razem z Rodolfem. On się teraz wszystkim
zajmie.
Paloma odwróciła się do niego, nagle czując panikę.
Nie, przecież obiecałeś, że ty się wszystkim zajmiesz zawołała. Obiecałeś, że znajdziesz
moją mamę. Obiecałeś.
Przytuliła się do niego. Ponad jej potarganą rudą głową Mac spojrzał Sunny w oczy.
Pamiętaj, ja zawsze dotrzymuję obietnic powiedział i, rozplótłszy jej ręce, popchnął ją lekko
w kierunku Rodolfa, który wziął ją za rękę, wprowadził do środka i zamknął drzwi.
Sunny nagle opadła z sił. Osunęła się na schodki. Mac usiadł obok niej. Allie i Lorenza czekały w
samochodzie.
Chyba nie zniosę tego napięcia rzuciła Sunny.
Mac objął ją i pocałował w policzek.
Wszystko się dobrze skończy. Zobaczysz powiedział. I w końcu zwolniony z obietnicy
milczenia zadzwonił do swego przyjaciela w wydziale policji Los Angeles i zaczął mu opowiadać
całą tę dziwną historię o Perettim, Turynie, aresztowaniu, psie i morderstwach w Hollywood Hills.
Paloma nadal ściskała Rodolfa za rękę, gdy weszli do gabinetu jej dziadka, i zobaczyła Bibi.
Poczuła, jak zalewa ją fala szczęścia. Wszystkie myśli się rozpierzchły. Przed oczami rozbłysły jej
wszystkie kolory tęczy. Serce jej waliło, kolana się trzęsły, ale nie płakała. Przycisnęła dłoń do ust,
by powstrzymać krzyk, i stała jak wrośnięta w ziemię, a potem rzuciła się matce na szyję.
Urosła, pomyślała Bibi ze wzruszeniem. To już nie tamta mała dziewczynka, którą zostawiłam.
To oczywiste, ma teraz dziewięć lat, minęły dwa lata, to duża różnica. Wyższa o ładnych kilka
centymetrów i bardzo chuda. Ale poznała swoją córkę, świeży zapach jej skóry i marchewkowe
włosy. Znała ją tak, jak tylko matka potrafi. Nie było już odwrotu. Mogła tylko iść naprzód, razem z
córką. Ku prawdzie, w szczerości i miłości.
Wiedziałam, że do mnie wrócisz szepnęła Paloma tuż przy piersi Bibi. Wiedziałam, że nie
zostawisz mnie na zawsze. Mamy tego po prostu nie robią. Nigdy przenigdy.
Przenigdy przytaknęła Bibi. Nigdy więcej tego nie zrobię. Nie płakała, czuła tylko radość.
Widzę jasno, co trzeba zrobić powiedziała.
Paloma odchyliła głowę, by na nią spojrzeć.
To wszystko dzięki Macowi Reilly'emu rzuciła, nadal mocno trzymając się Bibi. Wiedziałam
tamtego dnia na plaży w Malibu, że jeśli ktoś zdoła cię znaleźć, to tylko on.
Rozdział 55
Siedząc w samolocie do Barcelony, Bruno Peretti pomyślał, że chyba trochę spanikował. Tym
razem zadziałał pod wpływem impulsu, zamiast według dobrze przemyślanego planu. Powinien był
od razu polecieć do Barcelony, zabrać dzieciaka i wrócić. Łatwo by mu poszło, bo w świetle prawa
nadal był jej ojczymem, a jak dotąd Ravelowie nie uzyskali żadnego sądowego zakazu kontaktów
dotyczących jego osoby. Pewnie nie czuli takiej potrzeby, bo przecież po prostu zniknął
bezszmerowo z życia ich i Palomy, a także z życia Bibi, gdziekolwiek ona była. Trzeba przyznać, że
udało się jej zniknąć absolutnie bez śladu.
Ale i tak ją w końcu dorwie, żywą czy umarłą. Bibi wyląduje w więzieniu, razem z mordercami i
innymi kryminalistami. A jego życie zacznie się na nowo i tym razem to on będzie górą. To on
będzie zarządzał winnicami de Ravelów i zdobędzie światowy rozgłos. Dzieciaka wyśle do szkoły z
internatem do Szwajcarii lub Anglii czy gdziekolwiek indziej. Z dala od Hollywood, to pewne. Tym
razem to on będzie gwiazdą.
Najpierw jednak musi się dowiedzieć, gdzie mała jest. Sprawdził, że nie ma jej już u Jassy.
Domyślał się, że opiekę przejęła Lorenza de Ravel. Pojedzie najpierw do domu na Ramblas, a
potem do bodegi.
Bardzo się zdziwił, gdy samolot pokołował i zatrzymał się przy rękawie. Na pokład weszło dwóch
policjantów po cywilnemu. Aresztowali go za morderstwo w Turynie. Został zakuty w kajdanki i
wyprowadzony z samolotu pod eskortą dwóch członków Guardii, hiszpańskiej policji.
Właściwie można by to nazwać nowym początkiem, pomyślał. Zaśmiał się w duchu, gdy wsiadał
do policyjnej furgonetki. Obiecał sobie, że jeszcze dopadnie Bibi.
Rozdział 56
Malibu
Parę miesięcy później Sunny siedziała na tarasie domku Maca i patrzyła na ocean. Tesoro wtuliła
się w jej kolana, jakby nie chciała się już nigdy z nią rozstać. Sunny miała wrażenie, że na jej ślub
Barcelona przeniosła się do Malibu.
Mac siedział obok niej, jak zwykle z nogami opartymi o barierkę. Podłożył ręce pod głowę i się
uśmiechnął. Pirat z uwielbieniem oparł mu swój kudłaty brzydki pysk na kolanach.
Jak myśmy wytrzymali w Barcelonie bez psów? spytał Mac, leniwie drapiąc Pirata za uszami.
Chcesz powiedzieć, że poradziłbyś sobie również z Tesoro, nie tylko z Perettim?
Sunny z niego kpiła, ale Mac się tym nie przejmował.
Śmiej się, ile chcesz, moja przyszła żono powiedział, nie ruszając się z miejsca, by na
przykład przyciągnąć ją do siebie i pocałować.
Niewiele ci już zostało czasu w kawalerskim stanie przyznała, opierając stopy o barierkę tuż
obok nóg swego narzeczonego.
O Jezu westchnął. Niebieskie paznokcie.
W ramach czegoś niebieskiego na ślub. Sunny z podziwem popatrzyła na swoje stopy po
doskonałym pedikiurze. No wiesz, coś pożyczonego, coś niebieskiego, które podobno trzeba mieć
na ślub.
Zwłaszcza na własny. Zerknął na nią kpiąco kątem oka.
O mój Boże, to już za chwilę powiedziała.
Mac jęknął i od niechcenia zakrył jej usta ręką.
Wiem, wiem, przepraszam. Już nigdy nie powiem „O mój Boże", ale o mój Boże, Mac, jeszcze
tylko kilka godzin i weźmiemy ślub.
Będziemy mężem i żoną zgodził się. Masz już sukienkę?
Czy ja mam sukienkę?!
Sunny miała kilka sukienek, z których przynajmniej dwie kupiła z myślą o ślubie parę razy
wcześniej. Oczywiście zawsze miał to być ślub z Makiem. A teraz wreszcie miał dojść do skutku.
Ceremonia odbędzie się o szóstej po południu, na plaży przed domem. Organizatorzy
uroczystości uwijali się przy ustawianiu krzeseł, udekorowanych pękami polnych kwiatów i trawy
oraz rzędów świeczek w osłonkach z niebieskiego szkła i grabieniu piasku wokół małej altanki,
przystrojonej bladoniebieskim szyfonem, z przypiętymi białymi różami. Tuż obok altany wbito w
ziemię dwa paliki, do których zostaną przywiązani Pirat i Tesoro. Dla bezpieczeństwa. Żeby nie
skakały i nie pobrudziły sukni ślubnej, która czekała w sypialni Maca, czyściutka i nieskazitelna w
niebieskiej, plastikowej torbie ochronnej. Sunny wystąpi w prostej sukience z kremowej,
jedwabistej satyny, miękko otulającej ciało jak letni wietrzyk. Oczywiście będzie boso.
Obsługa przyjęcia grillowała krewetki i kraby błękitne. Sushi z tuńczyka czekało na pokrojenie.
Skrzydełka z ostrym sosem cayenne, których zażyczył sobie Mac, zostaną upieczone później. Będą
też żeberka, sałatki, kolby kukurydzy, wszystko pyszne i proste, idealne na przyjęcie na plaży. Do
tego oczywiście mnóstwo szampana, ulubionego napoju Sunny.
Sunny będzie towarzyszyć Paloma, w bladoniebieskiej bawełnianej sukience na ramiączkach, z
krótkimi włosami ułożonymi w zgrabną fryzurkę. Będą też dwie druhny, Allie i Bibi. Ron miał być
drużbą Maca. Wszystko na swoim miejscu.
Sunny spojrzała na Maca i ścisnęła go za rękę.
Hej szepnęła i przechyliła się do niego, budząc Tesoro. Suczka warknęła przez zęby. Nie
mamy nic do roboty.
Mac odwrócił się do niej i uśmiechnął.
Wiem powiedział. Wstał, zdjął Tesoro z jej kolan i ujął Sunny za rękę. Chodź, moja przyszła
żono dodał i z uśmiechem zaprowadził ją do sypialni.
Cztery godziny później bosonoga panna młoda zeszła po chropowatych drewnianych stopniach
na plażę. W dłoniach trzymała bukiet przywiędłych peonii. Uśmiechała się tak radośnie, że wszyscy
obecni mieli wrażenie, jakby od wewnątrz promieniała jasnym światłem. Wąska suknia z satyny
spływała gładko wokół jej długich opalonych nóg. W długie ciemne włosy Sunny wpięła gardenię.
Paloma szła z przodu, jedną ręką sypiąc różane płatki, a drugą prowadząc Tesoro na smyczy.
Suczka miała zawiązaną na szyi dużą różową kokardę pomysł Roddy'ego, asystenta Maca którą
desperacko próbowała zerwać pazurami. Paloma przywiązała Tesoro do palika przy altance, w
której Mac czekał na swoją narzeczoną.
Za Sunny szła Bibi. Włosy miała znów cudownie naturalnie rude. To znaczy ufarbowane na swój
naturalny kolor, dopóki jej własne nie odrosną. Miała na sobie krótką, prostą różową sukienkę. Na
prośbę Sunny, bo różowy tak pięknie kłócił się z jej rudymi włosami.
Oczywiście wszyscy się na nią gapili. Znali historię upadku i powrotu Bibi z niebytu i chcieli się jej
dobrze przyjrzeć. Nic jej to już nie obchodziło. Bibi znów uwierzyła w siebie. Jej piosenka Po prostu
być jakby zdjęła z niej zaklęcie, które kładło się cieniem na całym jej życiu. Jacinto siedział w
pierwszym rzędzie. Odwrócił się do niej i uśmiechnął, gdy szła po plaży za panną młodą. To on
sprawił, że jej marzenia stały się rzeczywistością, to on podarował jej przyszłość. W tej chwili była
szczęśliwa. Nauczyła się, że nic nie trwa wiecznie. Miała nadzieję, że tym razem wszystko się
ułoży. A na razie będzie się cieszyć tym, co ma, dopóki to trwa.
Za Bibi kroczyła Allie, w turkusowej bawełnianej sukience bez ramiączek, w tym samym kolorze
co jej oczy. Jej długie jasne włosy lśniły jak jedwab. Allie z trudem powstrzymywała łzy, ciesząc się
szczęściem swych przyjaciół, Sunny i Maca. Była szczęśliwa, że jej mąż Ron jest drużbą Maca,
człowieka, który uratował im życie. To był najwspanialszy dzień w życiu ich wszystkich.
Mac patrzył, jak jego ukochana, kobieta jego życia, idzie ku niemu boso po piasku, błyskając
pomalowanymi na niebiesko paznokciami u nóg. Nigdy nie wyglądała tak pięknie. No, może z
wyjątkiem tych chwil kilka godzin temu, gdy leżała naga i namiętna w jego ramionach, z oczami
pełnymi miłości, pożądania i obietnic na przyszłość.
Mac nie zgodził się, by uwiązać Pirata na smyczy. Pies siedział przy nim i od czasu do czasu
przymilnie trącał jego rękę pyskiem. Pusty oczodół miał przesłonięty niebieską przepaską. Na szyi
zawiązano mu niebieską kokardę, by jako tako okiełznać jego zmierzwioną szarą sierść. Mac
pomyślał, że jego pies chyba nigdy dotąd nie wyglądał tak atrakcyjnie. No cóż, miłość jest ślepa.
Jacinto, przystojny i seksowny jak na gwiazdę rocka przystało, siedział w pierwszym rzędzie
obok Jassy. Siostra Bibi miała na sobie strój, który Galliano określił jako elegancję stosowną na
ślub na plaży. Chmura delikatnego szarego jedwabiu w odcieniu mgły wiszącej nad oceanem. Do
tego skrawek czerwonej siatki i pióro zatknięte w zaczesanych do góry, jasnych włosach. Jassy
wyglądała rewelacyjnie.
Z jej drugiej strony siedział Rodolfo ze swoim partnerem Williamem, obaj przystojni i eleganccy.
Obok nich Floradelisa w gustownej garsonce z białego lnu. Brakowało tylko Antonia. I oczywiście
Lorenzy, choć Sunny dopilnowała, by ją zaprosić.
Myślę, że będziesz piękną panną młodą odpisała Lorenza, przysyłając w prezencie starą
hiszpańską wazę ze srebra. A także wspaniała żoną i wierną towarzyszką Maca. Życzę wam
obojgu wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że choć z daleka, na zawsze pozostaniemy
dobrymi przyjaciółmi.
Mac i Sunny również mieli taką nadzieję.
Przyjechał też Lev. Nie był przystojny, a mimo to atrakcyjny. Tym razem nie w kwiecistej koszuli
Tommy'ego Bahama, tylko w gładkim, granatowym garniturze i oczywiście w nieodłącznych
lustrzanych okularach. Jego ogolona na łyso głowa połyskiwała w szarzejącym świetle zmierzchu.
Niejedna kobieta w tłumie gości zerkała na niego z zaciekawieniem.
Przybyli też rodzice Sunny, przystojny meksykański farmer z okolic Santa Fe i jego żona, smukła
hippiska, nadal z grzywką z lat siedemdziesiątych, z wielkimi niebieskimi oczami, która na tę okazję
ubrała się w powiewny kaftan w kolorze swych oczu i tuzin naszyjników z muszelek. I reszta
rodziny, przyjaciele, bliscy i znajomi. Wszyscy uśmiechnięci i serdeczni.
Mac wsunął narzeczonej na palec prostą złotą obrączkę. Spojrzał na nią i pomyślał, że to wprost
idealny ślub.
Wreszcie powiedział i pochylił się, by ją pocałować.
Nareszcie odparła Sunny.
I w tym momencie Tesoro zerwała się ze smyczy, popędziła do altany i ugryzła Maca w kostkę.
Rozdział 57
Bibi w końcu poszła za radą, którą dał jej Rodolfo tamtego wieczoru w Barcelonie i porozmawiała
z Palomą o jej ojcu. Przedtem jednak pomówiła ze swą przyjaciółką Sunny.
Od ślubu upłynęło parę tygodni. Sunny Alvarez Reilly właśnie wróciła z krótkiego miesiąca
miodowego na Mauritiusie, który okazał się tak cudowny, jak zachwalały foldery turystyczne.
Ocean Indyjski byt błękitny, przejrzysty i pieścił skórę jak jedwab. Piasek był bielutki, a
nurkowanie ukazywało oczom ryby wszelkich możliwych kształtów i kolorów Były też daiquiri
udekorowane małymi papierowymi parasolkami i szerokie łoże osłonięte miękkim, białym
muślinem, by chronić ich przed nocnym wiatrem, który rozwiewał włosy Sunny, gdy trzymała Maca
w ramionach.
Najwspanialszy miesiąc miodowy na świecie powiedziała Sunny do Bibi.
Siedziały na tarasie w Malibu zawinięte w swetry, bo nadciągała mgła od morza. Lubiły jej słony
zapach i chłód niesionej przez nią wilgoci na włosach i policzkach.
Naturalna emulsja nawilżająca rzuciła Sunny z uśmiechem.
Najlepsza na świecie zgodziła się Bibi.
Mac i Paloma zabrali psy i poszli po pizzę i butelkę angielskiego pimmsa. Zmieszany z piwem
imbirowym Vercors, podany z plasterkami ogórka i gałązką mięty był obecnie ulubionym napojem
Sunny.
Może jednak napijemy się dziś czerwonego wina zaproponowała, dygocząc lekko z zimna.
Siedziały na starej huśtawce, bujając się leniwie w przód i w tył. Bibi przysunęła się bliżej.
Sunny, muszę ci coś powiedzieć odezwała się. A właściwie to chcę cię o coś zapytać.
Zabrzmiało to bardzo poważnie, więc Sunny przestała się huśtać.
Coś się stało? rzuciła nagle zaniepokojona. Chodzi o Palomę?
W pewnym sensie tak. A ściślej mówiąc, o jej ojca.
Sunny absolutnie nie spodziewała się tego tematu. Wyprostowała się.
Nigdy nie rozmawiałam o nim z Palomą. Nie dlatego że jest zły jak Peretti, tylko dlatego że...
Hm, dlatego, że on ma swoje życie i jest w nim szczęśliwy. Ja... my... To, co nas połączyło, nie
było wielkim romansem, zakochaniem, porywem serca na śmierć i życie. Ale tak, to była miłość.
Bardzo go kochałam. Od dziecka. A on zawsze kochał mnie.
Jest stary?
Mnie zawsze wydawał się stary. Teraz rzeczywiście jest już stary. Znam go całe życie. Był
dobrym przyjacielem ojca, oczywiście młodszym od niego, ale dziecku wydawał się starcem.
Zawsze był blisko mnie, śledził moją karierę, doradzał finansowo, udzielał rad, gdy moje życie się
gmatwało, zawsze pamiętał o moich urodzinach...
A potem ojciec umarł. Przez ostatnich kilka lat nie widywałam się z nim zbyt często. Byłam
zajęta karierą, a Juan Pedro znów się ożenił. Nasze oddalenie nie osłabiło jednak bólu po jego
śmierci. Byłam zrozpaczona. Nie mogłam normalnie funkcjonować. Po pogrzebie, który Lorenza tak
bardzo starała się uczynić radosnym pożegnaniem, pragnęłam ukojenia i miłości. I Rodolfo mi to
dał.
Bibi odchyliła się na oparcie huśtawki, czekając, jak Sunny zareaguje, ale ta tylko patrzyła na
ocean i czekała, aż Bibi zacznie mówić dalej.
Wszystko było takie dobre, proste, ciepłe, bliskie i prawdziwe. Najwspanialsze doświadczenie
mojego życia. Skończyło się, zanim się na dobre zaczęło. Czuła chwila między dwojgiem ludzi,
którzy zawsze się kochali i zawsze będą kochać. Rodolfo miał partnera i swoje
życie. Ja miałam moją pracę, talent, szaleńcze, idiotyczne życie nie z tego świata, które
wydawało mi się tak ważne. Dopóki się nie okazało, że jestem w ciąży. Nie powiedziałam
Rodolfowi. Nie mogłam burzyć jego życia. Bardzo kocha Williama, są przyjaciółmi i parą na całe
życie. Chciałam, by myślał, że to dziecko kogoś innego. Bardzo pragnęłam tego dziecka. Chciałam
zachować wspomnienie naszej wspólnej nocy. Gdyby to był chłopiec, nazwałabym go Juan Pedro.
Ale urodziłam cudowną dziewczynkę. I wtedy wreszcie powiedziałam o niej Rodolfowi. Oczywiście
zachował się bardzo szlachetnie. Był też zachwycony, bo nigdy się nie spodziewał, że będzie mu
dane zostać ojcem. Zgodziłam się, by powiedział o tym Williamowi, swojemu partnerowi, miłości
swego życia. Bibi wzruszyła ramionami i spojrzała z niepokojem na Sunny. Obaj stali się ojcami
na odległość. Tyle że Paloma nic nie wiedziała. Ani ktokolwiek inny.
A ten rosyjski tancerz, który uciekł z baletu Kirowa...? spytała Sunny.
Musiałam coś wymyślić odparła Bibi.
Całkiem niezła historyjka przyznała Sunny. Bibi, to, co mi powiedziałaś, jest cudowne.
Miłość, dobroć i czułość. Paloma jest owocem nie tylko tamtej jednej nocy, ale też wszystkich tych
lat, gdy Rodolfo cię kochał i się tobą opiekował.
Chciałam się ciebie poradzić, czy powinnam mówić Palomie spytała Bibi. Tyle przeżyła, że
się boję.
Jak mogłabyś jej nie powiedzieć? Oczywiście, że powinnaś. Oczywiście powinna wiedzieć, że
Rodolfo jest jej ojcem. Mój Boże, przez te wszystkie lata pewnie się zastanawiała, gdzie jest jej
tata, a potem dostał się jej ten świrnięty morderca Peretti. Musisz jej powiedzieć, jesteś
to Palomie winna. Lepiej łap za telefon i powiedz Rodolfowi, że wreszcie zdobyłaś się na odwagę
i masz zamiar powiedzieć Palomie prawdę.
Jaką prawdę?
Paloma stała w progu, trzymając w rękach dwa pudełka pizzy. Pirat uwielbiał pizzę, więc stał
wiernie przy jej nodze, śliniąc się od samego zapachu. Tesoro, która stała się niewolnicą
dziewczynki, siedziała grzecznie z jej drugiej strony, nadal na nowej różowej smyczy kupionej jej
przez Palomę. Paloma oficjalnie mogła teraz dzielić Tesoro z Sunny. Tak się umówiły. Czasami
pożyczała chihuahua na weekendy, a ostatnio dostała ją nawet na parę tygodni, gdy Sunny
wyjechała na miesiąc miodowy.
O jakich tajemnicach rozmawiacie? spytała Paloma.
Sunny podeszła bliżej, zabrała od niej pudełka z pizzą, by zanieść je do kuchni.
Mama chce z tobą porozmawiać powiedziała, przymknęła drzwi na taras i poszła na
spotkanie Maca, który właśnie zamykał nogą drzwi wejściowe. W rękach trzymał pudełko z
pimmsem, piwem imbirowym i paroma butelkami szampana.
Uniósł brwi, gdy Sunny popchnęła go do kuchni.
Co jest?
Tajemnica odparła. Jedna, ale za to bardzo ważna.
Mac odstawił pudełko na blat w kuchni i zabrał od niej pizze. Włączył piekarnik i nastawił
dwieście dziesięć stopni. Wyjął z szuflady blachę, wypakował pizze z pudełek i ułożył na blasze.
Lubił pizzę gorącą i przypieczoną, nigdy z mikrofali.
Założę się, że wiem, co to za tajemnica powiedział.
Założę się, że nie wiesz odparła bardzo zadowolona z siebie.
Chodzi o to, że Rodolfo jest ojcem Palomy?
O mój Boże westchnęła. Mac zmarszczył brwi. Skąd wiesz?
Domyśliłem się tamtego wieczoru w Barcelonie, gdy Bibi spotkała się z Palomą. Zastanowiło
mnie coś, co powiedział Rodolfo, potem zauważyłem, jak patrzy na Bibi, i czułość w jego oczach
na widok Palomy. Wziął dziewczynkę za rękę, jakby była księżniczką z baśni, i zaprowadził ją do
domu, do matki.
O mój Boże powtórzyła Sunny. Ojej, przepraszam, obiecuję, że już tak nie powiem.
Mac nalał im szampana.
Trzeba to uczcić rzucił, podając jej kieliszek. A później Rodolfo sam mi to powiedział.
Powiedział ci?!
Poprosił, bym miał oko na Palomę, i postarał się, aby nie została skrzywdzona przez cały ten
rozgłos w mediach i bym trzymał ją z dala od tego wszystkiego. Powiedział, że zabrałby Palomę do
siebie do Hiszpanii, ale zdawał sobie sprawę, że Bibi nie zniosłaby kolejnej rozłąki z córką. Chyba
nie wierzył, że Bibi kiedykolwiek powie Palomie prawdę. Ale teraz chyba jej powie. Paloma ma
prawo wiedzieć.
Sunny z niepokojem wyjrzała przez okno. Zobaczyła, że huśtawka się zatrzymała. Paloma wstała
i wzięła Bibi za rękę. Obie ruszyły do drzwi z tarasu.
Sunny powstrzymała się przed powiedzeniem po raz kolejny „O mój Boże" i tylko rzuciła krótko:
Idą.
Paloma weszła pierwsza.
Wiecie co? zawołała roześmiana. Rodolfo jest moim tatą. Od samego początku, tylko ja nic
o tym nie wiedziałam. Nie zgadniecie, co to znaczy. Mam teraz dwóch tatusiów, bo William też
będzie moim tatą. Wrócimy do Hiszpanii i będziemy mieszkać w zamku mamy. I w Barcelonie.
Będę chodzić do tej samej szkoły co mama, na Las Ramblas. A wy będziecie przyjeżdżać w
odwiedziny, kiedy tylko zechcecie.
Będziemy prawdziwą rodziną powiedziała Bibi. Objęła córkę i uściskała ją. Czy to nie jest
najwspanialsza rzecz na świecie?
Sunny pomyślała, że owszem, po jej miesiącu miodowym na Mauritiusie to najwspanialsza rzecz
na świecie.
Epilog
Po aresztowaniu przez Guardię Bruno Peretti spędził parę miesięcy w hiszpańskim więzieniu, a
potem został wydany Stanom Zjednoczonym i osadzony na Rikers Island. Historia jego
aresztowania i niewinności Bibi była przez pewien czas szeroko komentowana w mediach, jak to
zwykle przy takich aferach. Tym razem opinia publiczna stanęła po stronie Bibi wstrząśnięta jej
długim cierpieniem i przymusową rozłąką z córką.
Media wkrótce przestały się interesować Perettim, który siedział w więzieniu, jak zawsze
arogancki i pełen pretensji. To właśnie jego arogancja, a nie sędzia i ława przysięgłych, wydała na
niego wyrok śmierci.
Peretti został zadźgany zaostrzoną plastikową szczoteczką do zębów. Nikt nie przyznał się do
zabójstwa, nikt nie wiedział, kto to zrobił, i nikt go nie żałował.
Lorenza zadziwiła wszystkich, niespodziewanie wychodząc za mąż za starego, dobrego
przyjaciela, mężczyznę, z którym spotykała się od paru lat. Jest od niej dziesięć lat młodszy,
oczywiście przystojny i seksowny. Musi być, by dotrzymać kroku Lorenzie. I dostatecznie bogaty,
by zapewnić jej wszelkie wygody, gdyby tego potrzebowała. Na razie, jako kobieta interesu, z
pewnością nie potrzebuje. Wina Marques de Ravel odnoszą sukces na całym świecie. Cena czyni z
nich idealny trunek dla masowego odbiorcy. Są też dobrej jakości. Pilnuje tego Lorenza. Gdy myśli
o Macu, co oczywiście zdarza się od czasu do czasu, to zawsze z żalem. Czy żałuje, że próbowała
go odbić Sunny? W życiu. Oczywiście, że nie. Ale jeśli ona nie może go mieć, to Sunny Alvarez
będzie dla niego dobrą żoną. A Lorenza zachowa wspomnienia i myśli, co by mogło się wydarzyć
tamtej nocy z Makiem w bodedze. Gdyby tylko...
Państwo Reilly żyją teraz w niemal doskonałej harmonii w domku Maca na plaży w Malibu. On
już prawie się pogodził z tym, że Sunny będzie mówić „O mój Boże" w chwilach zdumienia lub
wzburzenia. Ona natomiast zaczyna się przyzwyczajać do faktu, że dzwoniący telefon zawsze
zwiastuje kolejne kłopoty i że Mac zawsze go odbierze. Chihuahua Tesoro i Pirat, kundel Maca, w
najlepszym razie będą przyjaznymi wrogami, ale cóż, nic nie jest doskonałe.
A może jednak? zastanawia się Sunny, siedząc z Makiem na tarasie z widokiem na Pacyfik.
Słońce powoli zachodzi, psy zachowują się nadzwyczaj grzecznie, Sunny popija szampana z
kieliszka. Może się myli i życie jest jednak doskonałe.