background image

Susan Spencer Paul

Przysięga miłości

Analogia

Najpiękniejsza Pora Roku 01

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Londyn, grudzień 1815 roku 

Cieszył się, że po tylu latach powróci! do Londynu. To była Anglia, ziemia ojczysta, pomimo 

chłodu, mgły i przenikliwej wilgoci o wiele przyjaźniej sza od tych wszystkich krajów, w których 
przyszło mu spędzić kolejnych sześć świąt Bożego Narodzenia, lepsza od Portugalii, Hiszpanii i 
Francji.  Święta  te  były  na  tyle  radosne,  na  ile  mogły  być,  gdy  sieje  obchodzi  w  żołnierskim 
gronie.  Podczas  nich  Collina  nawiedzało  uczucie  wdzięczności.  Wciąż  żył,  podczas  gdy  wielu 
jego przyjaciół  zginęło.  Pomimo wojny  z jej przerażającą  nędzą, nadal  udawało  mu się  zaznać 
miłych chwil – zaśpiewać i wypić kielich wina wspólnie z towarzyszami broni, z którymi łączyło 
go braterstwo. 

Tak,  mógł  być  wdzięczny  losowi,  jednak  nawet  w  owych  radosnych  momentach  nadal 

marzył o powrocie do Anglii, o spotkaniu z Różą, o spędzeniu z nią Bożego Narodzenia i całego 
swojego dalszego życia. 

Na  ulicy  prawie  nie  było  pieszych,  jedynie  kilka  powozów  posuwało  się  powoli  w  gęstej, 

chłodnej mgle. Stangreci z pewnością zastanawiali się, widząc stojącego pod latarnią Collina, co 
człowiek  przy  zdrowych  zmysłach  robi  na  dworze  w  tak  paskudną  pogodę.  Zwłaszcza  że  tuż 
obok znajdowała się przytulna, zachęcająca do wejścia oberża. „Owieczka i Pastereczka” miała 
dobrą  reputację  w  tej  części  Londynu  ze  względu  na  gościnność,  dobrą  kuchnię  oraz  świetne 
piwo.  Spotykali  się  tu  prawnicy,  którzy praktykowali  w  Holborn,  a  w  pokojach  pomieszkiwali 
dystyngowani goście i podróżni. 

Ponad  sześć  lat  temu  Collin  spędził  w  „Owieczce  i  Pastereczce”  najszczęśliwszy  miesiąc 

swego życia. Wspomnienia tamtych czasów, a przede wszystkim Róży, pomogły mu przetrwać 
przy  zdrowych  zmysłach  piekło  wojny,  a  teraz  przywiodły  go  tutaj  z  powrotem.  Stał  teraz  na 
ulicy tonącej we mgle i wpatrywał się w budynek po przeciwnej stronie. 

Musiał odnaleźć Różę. Przed laty obiecał, że wróci do niej, i uczyni to, mimo że napisała do 

niego list, w którym zwalniała go z danego jej słowa. Wciąż pamiętał ból, jaki ogarnął go, gdy 
czytał  chłodne,  jakby  pisane  obcą  ręką  słowa,  tak  różne  od  ciepłych  i  czułych  listów,  jakie 
przysyłała mu wcześniej. 

Nie podała powodów zerwania, oznajmiła jedynie, że najlepiej będzie, jeśli zapomni o niej i 

obietnicy, jaką sobie złożyli. Napisała, żeby nie próbował jej szukać w oberży, kiedy wróci, bo 
wyjeżdża  stąd  na  zawsze.  Niech  nie  zaprząta  sobie  nią  myśli.  Życzyła  mu  też,  by  przetrwał 
szczęśliwie wojnę, wrócił do rodziny w Northamptonshire cały i zdrowy i by znalazł szczęście z 
inną kobietą. Na końcu dopisała bardziej osobiste słowa: „Przepraszam cię”. I to było wszystko. 

Collin  najpierw  był  oszołomiony,  potem  zły,  a  w  końcu,  kiedy  przeczytał  list  jeszcze  raz, 

background image

ogarnęła go rozpacz. Nie potrafił zapomnieć o Róży, to było niemożliwe! Gdy tylko ujrzał ją w 
„Owieczce i Pastereczce”, z miejsca się w niej zakochał. Była taka pogodna i uśmiechnięta, tak 
zręcznie  i  wesoło  zbywała  zaczepki  prawników,  którzy  próbowali  z  nią  flirtować.  Collin  nie 
dziwił  się  im,  gdyż  Róża  była  najładniejszą  dziewczyną,  jaką  kiedykolwiek  widział.  Miała 
delikatną  twarz  okoloną  burzą  czarnych,  długich  loków,  skórę  w  kolorze  kości  słoniowej  z 
delikatnym rumieńcem, a oczy tak błękitne, że szafiry mogłyby płakać z zazdrości. 

Prawnicy  odważali  się  jedynie  na  dość  niewinne  żarty,  gdyż  Róża  była  córką  oberżysty,  a 

przy tym, choć miała zaledwie siedemnaście lat, umiała utrzymać mężczyzn na dystans. Również 
Cołlina  potraktowała  z  dużą  rezerwą,  kiedy  próbował  wdać  się  z  nią  w  rozmowę.  Dopiero  po 
tygodniu uporczywych wysiłków zdołał zdobyć jej zaufanie, i od tego czasu spędzali razem tyle 
czasu, ile tylko było możliwe. 

Ojciec  wysłał  Collina  do  Londynu,  żeby  zabawił  przez  miesiąc  w  stolicy,  zanim  wraz  ze 

swoim pułkiem wsiądzie na statek odpływający do Portugalii. Sir John Mattison, będąc surowym 
a  zarazem  troskliwym  ojcem,  obstawał  przy  tym,  by  najmłodszy  syn  zamieszkał  w  miejscu 
mającym dobrą reputację i opłacił mu pokój w „Owieczce i Pastereczce”. 

Collin  nie  był  z  tego  rad,  ciągnęło  go  bowiem  tam,  gdzie  łatwiej  o  rozrywki,  jakich 

zazwyczaj  poszukują  bawiący  w  Londynie  młodzieńcy,  lecz  gdy  spotkał  Różę,  w  duchu 
podziękował ojcu za ten wybór. 

W  ciągu  trzech  tygodni,  które  pozostały  Collinowi  do  wyjazdu,  spędzili  ze  sobą  mnóstwo 

czasu i zobaczyli tyle, ile się dało – Vauxhall, Tower, salon figur woskowych Madame Tussaud. 
Mając za przyzwoitkę starszego brata Róży, Carla, wybrali się parę razy nad Tamizę na piknik 
oraz na długie spacery po Hyde Parku w godzinach, w których paradowało tam mnóstwo ludzi. 

Collin  pamiętał  każdą  wspólnie  spędzoną  chwilę,  a  zwłaszcza  te  ukradkowe  spotkania  w 

oberży, kiedy całowali się i tulili do siebie. Oboje pragnęli czegoś więcej, lecz Collin wiedział, że 
musi trzymać swe uczucia na wodzy. Róża była zbyt droga jego sercu, by mógł potraktować ją 
lekko,  jak  pierwszą  lepszą  dziewczynę,  z  którą  spędza  się  noc.  Ponadto  wątpił,  czy  jej  ojciec 
pozwoliłby swej jedynej córce wyjść za mąż za mężczyznę, który dopuścił się czegoś podobnego. 

Pewnego dnia złożyli sobie obietnicę. Collin przysiągł, że wróci i ożeni się z Różą, jak tylko 

skończy się wojna, ona zaś przyrzekła, że będzie na niego czekać. Umówili się, że będą do siebie 
często pisać. Collin wymógł jeszcze jedno przyrzeczenie – że jeśli cokolwiek mu się stanie, Róża 
szybko o nim zapomni i pokocha innego mężczyznę. Nie chciał, aby żyła samotna, pogrążona we 
wspomnieniach o niespełnionej miłości. Zasługiwała na szczęście. 

Ciężko mu było na sercu, kiedy nadeszła chwila rozstania. Pamiętał tęsknotę, oczekiwanie i 

radość,  gdy  otrzymał  od  Róży  pierwszy  list.  Drżącymi  palcami  skruszył  pieczęć  z  wosku  i 
rozłożył grubą kartkę papieru zapisaną starannym, drobnym pismem. Tak działo się przy każdym 
kolejnym liście. Jego ludzie pokpiwali sobie ze stałości jego uczuć, gdy odmawiał uczestniczenia 
w zabawach z kobietami, które chętnie udostępniały swe wdzięki żołnierzom. Wiedział jednak, 
że tak naprawdę mu zazdroszczą, zwłaszcza kiedy przychodziły listy od Róży. 

background image

Niektóre z nich pewnie zaginęły po drodze, jako że jego dywizjon często przemieszczał się 

po  Hiszpanii  w  wojennej  tułaczce.  Collin  miał  szczęście,  że  dzięki  pieniądzom  ojca  wykupił 
sobie porucznikowską rangę,  gdyż w innym przypadku być może w ogóle  nie dostałby z kraju 
żadnej przesyłki. Szybki awans na kapitana zawdzięczał już sobie, a kiedy Róża gorąco mu tego 
pogratulowała, poczuł rozpierającą go dumę. 

Był to jeden z ostatnich listów, przemknęło mu teraz przez myśl, w którym wyrażała miłość i 

tęsknotę.  Zachował  go  wraz  z  innymi  i  przywiózł  z  wojny  jako  najcenniejszą  własność.  Z 
wyjątkiem tego ostatniego, który spalił, kiedy upił się z rozpaczy. 

Minęły tygodnie od czasu otrzymania tego fatalnego listu, zanim Collin zaczął podejrzewać, 

że  być  może  Róża  odtrąciła  go  nie  z  braku  miłości.  Napisała,  że  opuszcza  „Owieczkę  i 
Pastereczkę”, na co nigdy by się nie zdobyła – chyba że znalazła nową miłość... albo nie miała 
wyboru, gdyż musiała ratować życie. 

Gryzła go myśl, że Róża oddała serce innemu, w głębi duszy jednak wierzył, że gdyby tak 

było,  przyznałaby  się  do  tego  otwarcie.  Jednak  nie  podała  powodu,  dla  którego  zwalnia  go  z 
danego słowa, pomyślał więc, że coś się za tym kryje. Jeśli Różę oraz jej rodzinę zmuszono do 
opuszczenia  oberży,  musi  odkryć, dlaczego  tak się  stało  i  dokąd się  wynieśli.  Musi sprawdzić, 
czy Róża miewa się dobrze i czy jest szczęśliwa. Dopóki nie stanie przed nią, nie powie jej, że 
nadal ją kocha, i dopóki sama nie wyzna, że jej miłość wygasła – dopóty nie zazna spokoju. 

Często  wyobrażał  sobie,  jak  przekroczy  próg  „Owieczki  i  Pastereczki”,  zawoła  Różę  i 

zobaczy  zaskoczenie,  radość  i  miłość  w  jej  oczach.  Podbiegnie  do  niego,  a  ort  wyciągnie 
ramiona, żeby porwać ją w objęcia i przytulić mocno, całując bez opamiętania. Ludzie, którzy go 
znają – ojciec Róży, jej brat, barman Jarvis, a nawet służące, powitają go serdecznie i piwo poleje 
się  strumieniem.  A  on  będzie  długo  opowiadał  o  swoich  przygodach,  wpatrzony  w  uroczą 
twarzyczkę  Róży,  trzymając  jej  dłoń  i  marząc,  by  tak  już  zostało  na  zawsze.  Byłby  to 
najpiękniejszy wieczór w jego życiu. 

Wnętrze wyglądało prawie tak samo – ciepłe, przytulne, gościnne – lecz nie dostrzegł żadnej 

znajomej twarzy. Nie usłyszał tubalnych powitań, jakimi ojciec Róży częstował każdego nowego 
przybysza,  nie  zobaczył  uśmiechniętej  twarzy  Cala,  podającego  gościom  jadło  i  picie.  I  nie 
zobaczył  też  Róży,  krzątającej  się  w  spokojniejszej  części  oberży,  gdzie  bardziej  szacowni 
klienci zajęci byli rozmową i spożywaniem posiłków. 

Nie  byto  tu  nikogo  z  tych,  których  kochał,  lubił,  a  choćby  nawet  znał  z  widzenia.  Collin 

spędził jednak nie na darmo ostatnich sześć lat na wojnie i teraz czuł się tak, jakby miał bojowe 
zadanie do wykonania. Któraś z obecnych tu osób powinna naprowadzić go na trop Róży oraz jej 
rodziny. Miał nadzieję, że zdobędzie potrzebne informacje jeszcze przed upływem nocy. 

Pełen determinacji, ściągnął płaszcz i powiesił na wieszaku, żeby wysechł, odmówił w duchu 

krótką modlitwę, by stał się bożonarodzeniowy cud, i ruszył tam, gdzie spodziewał się znaleźć 
oberżystę. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Jak zwykle o tej porze roku, lady Dilbeck znowu dokuczały bóle rąk. Bolały ją też kolana, 

ramiona, łokcie oraz kostki. Przenikliwy chłód bardzo szkodził starym stawom i kościom, o czym 
Róża  miała  się  okazję  przekonać,  przez  kilka  zim  pielęgnując  ojca.  Kłopot  w  tym,  że  środki, 
które mu pomagały, zaledwie łagodziły cierpienia lady Dilbeck. Róża nie wiedziała, co począć. 
Gorący  wosk,  kamfora  oraz  mięta,  pasta  z  liści  eukaliptusa  z  solą,  przynosiły  tylko  chwilową 
ulgę.  Róża  jednak  czulą,  że  zimową  porą  nic  nie  jest  w  stanie  złagodzić  cierpienia  jej 
pracodawczyni. 

To  nie  z  powodu  chłodu  Boże Narodzenie  było  dla  lady  Dilbeck  męczarnią.  Piętnaście  lat 

temu, właśnie w Boże Narodzenie, straciła swego jedynego syna i od tego czasu nie obchodziła 
świąt, a także nie pozwalała obchodzić ich nikomu w swoich włościach. Tak więc te zazwyczaj 
radosne  dni,  w  majątku  Dilbeck  należały  do  najbardziej  ponurych.  Lady  Dilbeck  była 
wymagającą  panią,  lecz  w  grudniu  stawała  się  nie  do  zniesienia.  Całymi  dniami  narzekała, 
irytowała się i ze złością wydawała rozkazy. Nikt i nic nie mogło jej zadowolić. 

– Czy jest pani wystarczająco ciepło? – zapytała Róża, stawiając na stole, obok łokcia lady 

Dilbeck, parującą miskę. – Czy mam poprosić Jacoba, żeby przyniósł więcej drewna?

– Nie, nie, tu jest gorąco jak w piekle. Chyba chcesz, żebym się zapociła na śmierć – Lady 

Dilbeck  spojrzała  z  niesmakiem  na  zawartość  miski.  –  Co  to  takiego?  Jedna  z  twoich 
bezużytecznych mikstur?

– To kamfora z miętą – odparła Róża spokojnie. – Ostatnio trochę pomogła. 
–  Wcale  mi  nie  pomogła  –  sapnęła  z  irytacją  lady  Dilbeck,  lecz  nie  zaprotestowała,  kiedy 

Róża wzięła jej rękę i nałożyła na nią ciepłą papkę. – Pachnie ohydnie – dodała, gdy dziewczyna 
owijała jej rękę czystym, miękkim płótnem. – Mdli mnie od tego. 

Róża uśmiechnęła się i zabrała się za drugą rękę. 
– Poprzednim razem twierdziła pani, że pachnie za ładnie, dlatego się do niczego nie nadaje. 

Może teraz będzie bardziej skuteczna. 

Lady Dilbeck cisnęła Róży piorunujące spojrzenie, po czym odwróciła wzrok, mrucząc coś 

pod nosem. 

– Gotowe – rzekła Róża, poklepując delikatnie ramiona lady Dilbeck. – Zostawię panią teraz 

i  poproszę  pannę  Carpenter,  żeby  przyszła  pani  poczytać.  Ręce  muszą  być  zawinięte  przez  co
najmniej pół  godziny. Jak już zdejmę okłady, przyniosę pani herbatę. Czy czegoś jeszcze teraz 
pani potrzebuje?

Lady Dilbeck zmarszczyła brwi. zerkając na swoje owinięte i podparte poduszkami ramiona. 
– Przyślij Jacoba, żeby porządnie rozpalił w kominku. Panuje tutaj lodowaty ziąb. 
–  Tak,  proszę  pani.  –  Róża  wciągnęła  powietrze,  zbierając  się  na  odwagę.  –  Jeśli  można, 

background image

chciałabym z panią o czymś porozmawiać, na prośbę służby... 

– Nie teraz. – Lady Dilbeck przymknęła oczy i odchyliła głowę na oparcie fotela. – Przyślij 

natychmiast Jacoba. Czasami mam wrażenie, że chcesz, abym zamarzła na śmierć. 

–  Już  po  niego idę,  jaśnie  pani.  –  Róża dygnęła  i  wyszła  z  pokoju,  zatrzymując  się  tuż  za 

drzwiami, by trochę się uspokoić. 

Po chwili skierowała się w stronę kuchni, gdzie zastała całą służbę. Wyraźnie czekano na nią. 

Na twarzach zebranych, począwszy od kamerdynera Camhorta, po kucharkę Janny, widać było 
nadzieję pomieszaną z niepokojem. 

– Jak się czuje? – zapytał Jacob, lokaj oraz główny służący. 
– Rozmawiałaś z nią?
– Próbowałam. – Róża postawiła miskę na blacie kuchennym i wytarta ręce w czystą ścierkę. 

–  Jaśnie  pani  nie  życzy  sobie  rozmawiać  w  tej  chwili  na  żaden  temat  –  powiedziała 
przepraszająco. – Bolą ją ręce. 

Janny pokręciła głową. 
– Zawsze ją bolą o tej. porze roku. A jak nie ręce, to ramiona albo nogi czy głowa. Ma dosyć 

siły, żeby uskarżać się godzinami na wszystkie swoje bóle, ale nie dość, by wysłuchać, co ma do 
powiedzenia ktoś inny. 

– Jeśli teraz nie da nam pozwolenia na wigilijną wieczerzę – rzekła pokojówka Emily – nie 

zdążymy się przygotować, a już na pewno nie przyrządzimy puddingu. 

– Nie będzie żadnego puddingu – stwierdził gorzko Ralf, chłopiec stajenny, kopiąc czubkiem 

buta w podłogę. – Nigdy nie było i nie będzie. 

Jego matka, Hester, druga pokojówka, objęła ramieniem wątłe barki syna. 
–  Nie  trać  nadziei,  Ralf.  Panna  Róża  poprosi  o  pozwolenie  lady  Dilbeck,  prawda,  panno 

Różo? Tylko panienka jest w stanie to załatwić. 

–  Nie  możemy  obarczać  tym  panny  Róży  –  powiedział  Camhort,  rzucając  jej  życzliwe 

spojrzenie.  –  To  nie  fair  oczekiwać,  że  zdoła  przekonać  jaśnie  panią.  Wszyscy  wiemy,  jaka 
przykra potrafi być lady Dilbeck, kiedy się zezłości. 

– Nie mam nic przeciwko temu, żeby ją o to poprosić – zapewniła go Róża. – Niestety tak 

trudno nakłonić ją do słuchania. Obawiam się, że bez względu na to, czy wyłuszczę jej sprawę 
delikatnie, czy też stanowczo, i tak nie zgodzi się, abyśmy wyprawili święta. 

– Oczywiście, że się nie zgodzi – stwierdziła ze złością Janny. – Nic jej nie obchodzi, że to 

wieczerza  dla  nas  i  wcale  nie  musi  w  niej  uczestniczyć.  Przez  nią  święta  Bożego  Narodzenia 
będą smutne i ponure, jak co roku zresztą. 

Emily postąpiła krok do przodu, przyciskając obie dłonie do białego fartucha. 
– Panno Różo, jeśli jej pani powie, że to kolacja dla nas i odbędzie się w pokojach służby, a. 

my  będziemy  zachowywać  się  cicho...  pewnie  się  zgodzi.  Nie  musimy  urządzać  śpiewów  ani 
zabaw. 

Róża uśmiechnęła się do  młodszej od siebie dziewczyny, tak pełnej młodzieńczej nadziei i 

background image

entuzjazmu. 

– Obiecuję, że zrobię wszystko, co możliwe, by ją przekonać. 
– Kiedy? – nalegał Ralf, którego starała się uciszyć matka. 
–  Niebawem  –  odparła  Róża.  –  Może  dzisiaj  wieczorem,  jak  pomogę  jej  położyć  się  do 

łóżka. Wypije już wtedy trochę wina i może będzie w lepszym nastroju. A teraz trzeba się zając 
domem,  przygotowaniem  obiadu  oraz  rachunkami.  Nie  zapominajmy  o  naszych  obowiązkach. 
Jacob  –  rzuciła,  kiedy  wszyscy  zaczęli  się  rozchodzić  do  swoich  prac.  –  Lady  Dilbeck  chce, 
żebyś rozpalił większy ogień w salonie. Proszę, idź tam natychmiast. 

Po czym ruszyła ku głównym schodom, wspięła się na trzecie piętro i zapukała do jednych z 

drzwi. 

Panna  Nancy  Carpenter  była  szczupłą,  nerwową,  młodą  kobietą,  która  mnóstwo  czasu 

spędzała w swoim pokoju i gryzmoliła jakieś listy. Wychodziła jedynie wtedy, gdy wzywały ją 
obowiązki i w porze posiłków. Jej ciotka, lady Dilbeck, potwornie ją przerażała i chociaż Róża 
próbowała nauczyć dziewczynę, jak postępować z krewną obdarzoną tak trudnym charakterem, 
nic to nie pomagało. 

Nancy  była  dosyć  ładną  blondynką  z  dużymi  niebieskimi  oczami,  szkoda,  że  tak  bardzo 

chudą i bladą. Róża uważała, że przydałoby się jej trochę świeżego powietrza oraz jakieś zajęcie 
na dworze. Panna Carpenter przybyła do majątku Dilbeck rok temu jako  dama do towarzystwa 
lady Dilbeck, którą nazywała ciotką, choć łączyło je dość dalekie pokrewieństwo. Nakłonili ją do 
tego rodzice, którym zależało, by córka zyskała przychylność bogatej krewnej. 

Nancy wiodła w domu ciotki życie pozbawione towarzyskich przyjemności, wbrew temu, co 

obiecali  jej  rodzice.  Lady Dilbeck  rzadko  opuszczała  dwór i  nigdy  nie  zadała  sobie  trudu,  aby 
wprowadzić pannę Carpenter w świat. W dodatku nie najlepiej znosiła obecność swojej kuzynki, 
chociaż  trzeba  uczciwie  przyznać,  że  lady  Dilbeck  starała  się  zaprzyjaźnić  z  dziewczyną.  Lata 
samotności spowodowały, że była spragniona towarzystwa. 

– Lady Dilbeck czeka, żeby pani jej trochę poczytała, panno Carpenter – powiedziała Róża. –

Jest w salonie. 

Głośna  lektura  należała  do  codziennych  obowiązków  panny  Carpenter.  Nie  znosiła  tego,  o 

czym Róża dobrze wiedziała, więc nie zdziwiła się, gdy dziewczyna jeszcze bardziej pobladła, a 
duże błękitne oczy stały się ogromne. 

– Dziękuję, panno Benham, już idę. 
Róża  uśmiechnęła  się,  skinęła  głową  i  zamierzała  zamknąć  za  sobą  drzwi,  kiedy  usłyszała 

ciche:

– Panno Benham?
– Tak?
Panna Carpenter stała ze splecionymi mocno dłońmi. Zdaje się, że cała drżała. 
– Panno Benham, Ja... ja wyjeżdżam. Tak szybko, jak to t... tylko możliwe. Jutro. 
Róża stanęła w otwartych drzwiach i przyjrzała się pobladłej twarzy panny Carpenter. 

background image

–  Rozumiem.  Nic  o  tym  nie  wiedziałam.  Lady  Dilbeck  nie  napomknęła  na  ten  temat  ani 

słowem. 

–  Ona  jeszcze  o  tym  n...  nie  wie  –  zająknęła  się  znowu  panna  Carpenter.  –  Przed  chwilą 

dostałam list od ojca. – Wskazała na leżącą na biurku kartkę. – P... pisze, że mogę przyjechać do 
domu na Boże Narodzenie. A więc jadę. I nie zamierzam w... wracać. – Uniosła brodę na znak 
niezłomności swego postanowienia. 

–  Obawiam  się,  że  lady  Dilbeck  będzie  się  czuła  bardzo  samotna  bez  pani  towarzystwa  –

zauważyła spokojnie Róża. 

Panna Carpenter zaśmiała się sarkastycznie. 
– Ona mnie nienawidzi, a ja nigdy nie potrafię jej zadowolić. Na pewno będzie szczęśliwa, 

kiedy wyjadę, tyle że będzie miała o jedną osobę mniej do poniżania. Przykro mi, że zostawiam 
panią  oraz  pozostałych  służących  na  pastwę  jej  humorów,  ale  nie  jestem  w  stanie  znosić  tego 
dłużej. 

–  Lady Dilbeck  nie zawsze  jest  przyjemną  osobą  –  przyznała  Róża  –  ale  to  nieprawda,  że 

nienawidzi pani, panno Carpenter. Gdyby nauczyła się pani reagować trochę bardziej stanowczo, 
kiedy  zachowuje  się  nietaktownie,  z  pewnością  miałaby  do  pani  inny  stosunek.  Ona  nie  znosi 
słabości, o czym pani wie. 

–  Owszem,  wiem.  –  Panna  Carpenter  skinęła  głową.  –  Panią traktuje  na  ogół  przyzwoicie, 

ponieważ  rzadko  kiedy  pozwala  jej  pani  na  inne  zachowanie.  Ale  ja  nie  potrafię  się  jej 
przeciwstawić.  To  niemożliwe.  –  Wyglądała,  jakby  za  chwilę  miała  się  rozpłakać.  –  Po  prostu 
chcę  jechać  do  domu.  Proszę,  niech  mi  pani  pomoże,  panno  Benham.  Obawiam  się,  że  lady 
Dilbeck nie zgodzi się, gdy dowie się o moich planach. 

–  Nie  może  pani  zatrzymać,  panno  Carpenter  –  stwierdziła  dobitnie  Róża,  wchodząc  do 

środka i zamykając za sobą drzwi. – To oczywiste, że pani musi jechać do domu, przynajmniej na 
święta. Proszę usiąść, uspokoić się i powiedzieć mi, czego pani ode mnie oczekuje. Obiecuję, że 
zrobię wszystko, by pani pomóc. 

Dwie godziny później Róża znalazła w końcu chwilę wytchnienia. Poszła do swojej sypialni 

z uczuciem ulgi, że ma wreszcie kilka minut spokoju, aby pozbierać myśli. 

Udało się jej uspokoić pannę Carpenter i wypytać ją, jakie ma plany. Próbowała wpłynąć na 

nią,  żeby  je  zmieniła,  lecz  bez  skutku.  Gdy  panna  Carpenter  była  już  bliska  omdlenia,  Róża 
zlitowała  się  nad  nią.  Niepokoiło  ją  jednak  to,  że  miała  zataić  przed  lady  Dilbeck  wyjazd 
kuzynki, aż ta zrealizuje swój plan. 

Uważała, że będzie to okrutne. Wprawdzie lady Dilbeck sprawiała wrażenie osoby nieczułej, 

ale tak naprawdę miała miękkie serce i łatwo było ją zranić. Złamana przez rodzinną tragedię i 
podatna  na  ciosy,  broniła  się  przed  światem  złością,  wyrzekaniem  na  los  i  dokuczliwością,  co 
Róża dawno zrozumiała. Niestety panna Carpenter nie mogła w to uwierzyć, podobnie jak w to, 
że ciotka będzie za nią tęskniła. 

Róża  wiedziała,  że  Nancy  łatwo  mogłaby  się  stać  ulubienicą  lady  Dilbeck,  lecz  była  zbyt 

background image

nieśmiała i zamknięta w sobie. Straciła więc szansę, by ciotka obdarowała ją miłością i fortuną, 
na co z pewnością liczyli rodzice panny Carpenter. Gdyby tylko Nancy potrafiła wypatrzyć, co 
naprawdę  kryje  się  za  kapryśną  naturą  lady  Dilbeck,  gdyby  umiała  dostrzec,  jak  jej  twarz 
rozjaśnia  się,  kiedy  kuzynka wchodzi  do  pokoju,  jak próbuje  wciągnąć  ją  w  rozmowę podczas 
wspólnych posiłków... 

Teraz  lady  Dilbeck  będzie  znowu  jadać  sama,  jak  to  czyniła  przez  lata,  zanim  przyjechała 

panna  Carpenter,  mając  za  towarzysza  jedynie  swój  ból  i  wspomnienia.  I  tak  zapewne  będzie 
przez  resztę  życia,  ponieważ  z  bliższą  rodziną  nie  łączyły  jej  serdeczne  więzi,  a  z  dalszymi 
krewnymi prawie nie utrzymywała kontaktu. 

Pomimo  trudnego  charakteru  lady  Dilbeck,  Róża  bardzo  się  do  niej  przywiązała  Kiedy 

została  na  świecie  sama,  co  ją  potwornie  przerażało,  starsza  pani  przygarnęła  ją,  zapewniając 
dach nad  głową oraz pracę.  I nigdy nie oczekiwała  od Róży wyrazów  wdzięczności. Po prostu 
wymagała, aby młoda ochmistrzyni solidnie wykonywała swoje obowiązki, i nie zawiodła się, a z 
czasem nabrała wielkiego zaufania do jej inteligencji i zaradności. 

A  teraz  Róża  odpłaci  za  to  wszystko,  pomagając  nieszczęśliwej  kuzynce  niepostrzeżenie 

wyjechać. Lady Dilbeck będzie bardzo cierpieć, kiedy odkryje, co się stało, a kiedy dowie się, że 
Róża  miała w  tym  swój  udział,  z  pewnością  szanse  na  uzyskanie  zgody  na  bożonarodzeniowy 
posiłek zmaleją do zera. Być może zresztą Róża w ogóle straci pracę. 

Siedziała  w  swoim  pokoju  przy  oknie  i  wpatrywała  się  w  ciemniejące  niebo.  Wkrótce 

spadnie  śnieg,  pomyślała.  Kiedy  była  dzieckiem,  zawsze  z  wielkim  podnieceniem  czekała  na 
pierwszy  w  roku  śnieg,  bo  to  oznaczało,  że niedługo  nadejdą  święta  Matka i  ojciec  musieli  co 
wieczór zaganiać ją i brata do łóżek, gdyż inaczej siedzieliby do późna w nocy, wypatrując przez 
okno białych płatków. 

Kiedy Róża  dorosła,  śnieżna  bądź  deszczowa  aura  przynosiła  jej  więcej  pracy,  z  uwagi  na 

błoto,  jakie  wnosili  ze  sobą  goście.  Jednak  nawet  w  oberży  odczuwało  się  świąteczny  nastrój. 
Ludzie byli serdeczniejsi i pogodniejsi, stali bywalcy więcej żartowali, śpiewano kolędy, a wiele 
osób  korzystało  z  okazji,  jaką  dawała  jemioła,  wieszana  co  roku  u  wejścia.  Nawet  dodatkowa 
robota, jaką trzeba było wykonać, aby przygotować słynny świąteczny obiad, nie była w stanie 
popsuć nikomu humoru. 

Róża  uśmiechnęła  się  w  zadumie  i  przymknęła  oczy.  Tak  dobrze  wszystko  pamiętała,  tak 

łatwo  w  wyobraźni  wracała  w  tamte  miejsca.  Nie  powinna  jednak  puszczać  wodzy  fantazji, 
ponieważ czuła się przez to nieszczęśliwa. Jak jednak w świąteczny czas  miała nie wspominać 
dawnych czasów, nie myśleć o tym, jak kiedyś wyglądało jej życie? A co gorsza, wciąż przed jej 
oczyma ukazywał się Collin. 

Myślała o nim przez cały rok, a zwłaszcza późnym latem, kiedy wszystko przypominało jej 

owe wspólnie spędzone, cudowne tygodnie. Najbardziej, jednak zamartwiała się o niego w czasie 
zimowych miesięcy. Zastanawiała się nie tylko, czy jest bezpieczny i zdrowy, lecz również czy 
nie marznie, czy ma dosyć koców, jedzenia oraz suche i ciepłe miejsce do spania. 

background image

Pewnie teraz jest już w domu, w Northampton, pomyślała, otwierając oczy, żeby zerknąć na 

ciemne niebo. Bezpieczny i otoczony miłością rodziny, pewnie dochodzi do siebie po wojennej 
tułaczce. Wiedziała, że przeżył, ponieważ śledziła listy poległych i rannych oficerów. Tylko raz 
znalazła jego nazwisko: „Kapitan Collin Mattison, ranny pod Salamanką”. Pamięta paraliżujący 
strach, z jakim śledziła następne listy, ponieważ tylu rannych żołnierzy umierało, lecz nazwisko 
Collina już się na nich nie pojawiło. Czytała o nim w różnych gazetach, gdzie rozpisywano się o 
rozmaitych  bitwach  oraz  o  oficerach,  którzy  dowodzili  oddziałami.  O  zasługach  Collina 
wspominano  prawie  przy  każdej  większej  potyczce,  a  we  wszelkich  informacjach  dotyczących 
ostatecznej  bitwy,  która  odbyła  się  zaledwie  miesiąc  temu  w  Belgii,  nie  pominięto  jego 
znaczącego udziału w zwycięstwie. 

Wojna skończyła się przed kilkoma miesiącami, a teraz Collin i jego rodzina szykowali się, 

by świętować nie tylko Boże Narodzenie, lecz również jego szczęśliwy powrót do Anglii. 

Swego czasu sądziła, że będzie brać udział w tych uroczystościach. W rozmowach, a potem 

w listach snuła z Collinem marzenia o tym cudownym dniu. Żyła marzeniami przez blisko trzy 
lata,  śniąc  o  chwili,  kiedy  Collin  przekroczy  próg  „Owieczki  i  Pastereczki”  i  porwie  ją  w 
ramiona. 

Miłość mnie ogłupiła, pomyślała z westchnieniem. Wstała z krzesła i podeszła do szafy, by 

wyjąć z niej ciepły szal, który narzuciła na ramiona. Z powodu miłości uwierzyła, iż nic nie jest 
w stanie zagrozić szczęśliwej przyszłości. Lecz nie była to prawda. Miłość nie mogła uchronić jej 
przed życiem, które zniszczyło jej marzenia, rozbiło je doszczętnie. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Droga była zasypana śniegiem, ale powóz wyjeżdżający z majątku Dilbeck mimo to pędził z 

szaloną prędkością. Collin musiał zjechać na bok drogi, żeby nie zostać potrąconym. Stanie się 
cud,  jeśli  nie  dojdzie  do  wypadku,  pomyślał,  lecz  widać  istniał  jakiś  palący  powód  takiego 
pośpiechu.  Kiedy  powóz  mijał  go,  dostrzegł  w  przelocie  twarz  młodej  dziewczyny,  na  której 
malowała się panika. 

Po chwili pojazd znikł, a tętent koni ucichł. 
Majątek  Dilbeck  popadał  w  ruinę.  Nawet  otulający  wszystko  śnieg  nie  był  w  stanie  tego 

ukryć. Dwór, pamiętający czasy świetności, rozpadał się i wymagał gruntownego remontu. Pola, 
przez które przejeżdżał Collin, nie widziały pługa ani kosy od wielu lat, co można było poznać 
nawet  zimą.  Folwarki  wyglądały  na  opuszczone  albo  zaniedbane,  a  to,  zdaniem  Collina,  było 
grzechem. 

Znał  setki  ludzi,  którzy  daliby  wszystko  za  dach  nad  głową  i  pole  uprawne,  które 

umożliwiało  uczciwe  zarobkowanie.  Większość  zwykłych  żołnierzy  z  jego  kompanii  po 
powrocie  do  Anglii  szukała  rozpaczliwie  środków  do  życia.  Ojczyzna  nie  zgotowała  im 
radosnego  powitania,  więcej,  wcale  ich  nie  potrzebowała.  Majątek  ziemski  Dilbeck,  wyraźnie 
cierpiący na brak rąk do pracy, dla wielu z nich mógłby stać się wymarzoną przystanią. 

Zastanawiał  się,  czy  jest  również  przystanią  dla  Róży,  czy  też czymś  zupełnie  innym. 

Niewiele dowiedział ojej pracodawczyni, lady Dilbeck, oprócz tego, że uchodziła za dziwaczkę 
oraz  że  po  śmierci  jedynego  syna  stała  się  zupełnym  odludkiem.  Jak  doszło  do  tego,  że  Róża 
poznała tę kobietę, było zagadką, ale to, czego zdołał się dowiedzieć o ukochanej, prowadziło go 
do tego miejsca. 

Był już tak blisko niej. Serce zaczęło mu bić szybciej. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i jeśli 

okaże się,  że  Róża  jest  tutaj,  wkrótce  ją  zobaczy.  Wreszcie  będzie  mógł  z  nią  porozmawiać,  a 
może nawet przytulić, jeśli ucieszy się na jego widok. Tak wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich 
kilku lat, a on już wiedział, dlaczego Róża przysłała mu ów pamiętny list. Poznanie prawdy nie 
oznaczało jednak, że wszystko jest w porządku. 

Właściwie  nie  miało  to  dla  niego  znaczenia.  Kochał  Różę  bardziej  niż  kiedykolwiek  i  nie 

mógł  uwierzyć,  żeby  jej  miłość  wygasła.  Dlatego  przyjechał  tu,  żeby  sprawdzić,  co  do  niego 
czuła.  Będzie  wiedział,  gdy  tylko  ją  zobaczy,  gdyż  potrafi  z  jej  kochanych  niebieskich  oczu 
wyczytać wszystkie uczucia i myśli. 

Spiąwszy  konia,  wjechał  na  zaśnieżoną  drogę  i  skierował  się  ku  dużemu,  podupadłemu 

dworowi, który teraz był też domem Róży. 

Stajnia była jeszcze bardziej zrujnowana niż budynek mieszkalny. Oprócz młodego chłopca, 

który wyszedł z niej niespiesznie i zerkał podejrzliwie na Collina, nikogo innego nie było. 

background image

– Dzień dobry – rzekł Collin do stajennego. Był pewien, że zajmie się jego koniem. 
– Nie udzielamy schronienia podróżnym, nawet kiedy jest duży śnieg – oznajmił tymczasem 

chłopak. – We wsi jest oberża, zaledwie dwie mile stąd. 

– Co takiego? – spytał groźnie Collin, marszcząc brwi. – Bez względu na pogodę twoja pani 

odprawia szlachcica, nie proponując mu nawet kąta w stajni? Chłopak skinął głową. 

– Zgadza się – powiedział niespeszony, mierząc Collina  wzrokiem. – Zwłaszcza żołnierzy. 

To  są  jej  własne  słowa.  Zresztą  nie  sądzę,  by  chciał  pan  się  tutaj  przespać.  –  Wskazał  na 
znajdującą się za nim stajnię. – Dach przykrywa tylko część budynku, w której jaśnie pani trzyma 
swoje konie, a ja robię, co mogę, żeby w tę pogodę było im ciepło. To nie jest schronienie dla 
jaśnie pana, o nie. 

– Jestem kapitan Collin Mattison. – Collin wyciągnął w kierunku chłopca dłoń w rękawiczce. 

– A ty jesteś... ?

– Ralf. – Chłopak ujął ostrożnie jego dłoń, uścisnął ją lekko i natychmiast puścił. Przechylił 

głowę na bok. – A skąd pan wie, że mam panią, a nie pana?

–  Ponieważ przyjechałem  zobaczyć  się  z  twoją  panią,  lady  Dilbeck,  oraz  inną  panią,  która 

podobno  tutaj  mieszka,  o  co  się  w  głębi  serca  modlę.  Mam  nadzieję,  że  ulżyło  ci,  iż  nie 
zamierzam przenocować w stajni. 

– Z jaką panią? – zapytał Ralf. W jego oczach malowała się coraz większa nieufność. 
– Panną Różą Benham. 
– Panną Różą? – Ralf cofnął się o krok i zmrużył oczy. – Czego pan od niej chce?
Collinowi serce skoczyło w piersi. 
– A więc ona tutaj jest? Dzięki Bogu. Powiedziano mi, że tu przebywa, ale obawiałem się, że 

może gdzieś wyjechała. Czy dobrze się czuje? Jest szczęśliwa? – Wybuchnął śmiechem na widok 
oniemiałej  twarzy  chłopca.  –  Nie  powinienem  zawracać  ci  głowy  takimi  rzeczami,  Ralf. 
Przepraszam. 

– Pan zna pannę Różę?
– Bardzo dobrze – zapewnił go Collin. – Byliśmy nawet po słowie przed kilku laty. 
Ralf rozwarł szeroko oczy, mierząc wzrokiem postać Collina, tym razem z uznaniem. 
– Pan i panna Róża?
– Zgadza się. Przebyłem długą drogę z Londynu w nadziei, że ją spotkam. 
Nie  powiedział  nic  więcej,  lecz  Ralf  zrozumiał,  w  czym  rzecz.  Podszedł  bliżej,  by 

przytrzymać konia. 

–  Jest  w  domu,  razem  z  jaśnie  panią,  która  teraz  ciska  na  nią  gromy.  Czy  minął  pana  po 

drodze powóz?

– Uhm, pędził tak, że o mało co się nie wywrócił. 
– To była kuzynka jaśnie pani, która wyjechała i za nic nie zamierza tu wracać. Panna Róża 

pomogła jej wyjechać bez wiedzy jaśnie pani, co jaśnie panią nie bardzo zachwyciło. 

Collin rzucił spojrzenie na podupadły dwór. 

background image

– W takim razie powinienem tam pójść i zobaczyć, czy będę się mógł na coś przydać. 
Ralf roześmiał się smętnie. 
– Nie zna pan jaśnie pani – rzekł gorzko. – Nic pan nie poradzi. A my znowu, jak od lat, nie 

będziemy mieć Bożego Narodzenia. 

Collin uśmiechnął się do niego. 
– Boże Narodzenie nadejdzie  tak czy owak, czy nam się to podoba, czy nie. Jeśli chodzi o 

twoją panią, nie wątpię, że jej gniew może być groźny, lecz nie wyobrażam sobie, by była gorsza 
od  batalionu  francuskiej  piechoty  ruszającego  do  szturmu  przy  łoskocie  werbli.  –  Spojrzał  na 
stajnię i znowu na dwór. – Czy jest w tym majątku jakiś zarządca, Ralf?

– Nie. Jaśnie pani nie zatrudnia żadnego zarządcy. Ledwie utrzymuje tę garstkę służby, która 

zajmuje się nią samą. 

– Doskonale – mruknął Collin, odwiązując w pospiechu wiszącą przy siodle torbę, w której 

znajdował  się  cały  jego  skromny  dobytek.  –  Zajmij  się  moim  koniem,  jeśli  możesz,  Ralf.  –
Przerzuciwszy torbę przez ramię, mrugnął do chłopca. – A lady Dilbeck pozostaw mnie. 

Róża nie wiedziała, co jest gorsze – oskarżenia lady Dilbeck, czy jej długotrwałe milczenie. 

Zasłużyła sobie na krytykę, to oczywiste. Spodziewała się takiej reakcji. Nie ułatwiało to jednak 
sprawy. 

– Powinnaś była do mnie przyjść – powiedziała lady Dilbeck, nie patrząc na Różę. Siedziała 

w  swoim  ulubionym  fotelu  przy  kominku  z  rękoma  zawiniętymi  w  ciepłe  wełniane  szale.  –
Wierzyłam, że zawsze jesteś ze mną szczera. Całkowicie szczera. 

Róża  słyszała  w  jej  głosie  ból,  co  było  dla  niej  największą  karą.  Przynajmniej  tak  jej  się 

zdawało, dopóki starsza pani nie zaczęła płakać. Wtedy Róża rozpłakała się również. 

–  Powinnam  była  pani  powiedzieć  –  przyznała  cicho,  zaciskając  palce  aż  do  bólu.  –  Ale 

panna Carpenter i tak by wyjechała, z moją pomocą czy bez. Nie chciałam, żeby niepotrzebnie 
wytrąciła z równowagi innych domowników. – A zwłaszcza panią, dodała w duchu, wyobrażając 
sobie  straszną  scenę,  do  jakiej  by  doszło,  gdyby  lady  Dilbeck  próbowała  powstrzymać  swoją 
kuzynkę.  Dziewczyna  była  w  takiej  panice,  że  niemal  postradała  zmysły.  Róża  naprawdę 
obawiała  się,  że  gdyby  w  takiej  chwili  zjawiła  się  lady  Dilbeck,  zdesperowana  dziewczyna, 
reagując jak osaczone zwierzę, mogłaby zdobyć się na jakieś okrucieństwo. Gdyby lady Dilbeck 
dowiedziała  się,  jakie  kuzynka  ma  zdanie  na  jej  temat,  bardzo  by  ją  to  dotknęło,  znacznie 
mocniej niż sam wyjazd. 

–  Bardzo  tęskniła  za  domem  –  skłamała  Róża  w  nadziei,  że  jaśnie  pani  zaakceptuje 

wymówkę  –  i  chciała  się  tam  znaleźć  przed  Bożym  Narodzeniem.  Próbowałam  ją  przekonać, 
żeby  została,  a  sama  zamierzałam  porozmawiać  z  panią  o  tym,  by  dwór  uczynić  trochę 
weselszym... nie tylko dla niej, ale dla nas wszystkich. Lecz nie chciała mnie słuchać... – Róża 
rozłożyła  ręce.  –  Aż  w  końcu  przyrzekłam,  że  nic  nie  powiem  o  jej  planach.  To  nie  było  w 
porządku  i  nie  ma  wytłumaczenia  na  moją  dwulicowość.  Mogę  tylko  powiedzieć,  że  jest  mi 
ogromnie przykro i błagam panią o przebaczenie, nawet jeśli życzy sobie pani, abym opuściła jej 

background image

dom. Proszę, błagam, niech mi pani wybaczy, zanim stąd odejdę.

–  Jeszcze  nie  powiedziałam,  że  cię  odeślę  –  ofuknęła  ją  lady  Dilbeck.  –  Uważam,  że 

powinnaś  mi  była  powiedzieć  o  planach,  jakie  się  zrodziły  w  głowie  Nancy.  To  młoda 
dziewczyna,  a  dziewczyny  to  głupie  istoty  z  małym  rozumkiem  oraz  śmiesznymi  poglądami. 
Doszłabym do tego, co ją dręczy, i wyperswadowałabym jej ten wyjazd. 

– Zapewne tak by było, jaśnie pani. 
– Głupiutka smarkula – mówiła dalej lady Dilbeck. Jej głos drżał, choć Róża wiedziała, że 

próbowała  ukryć,  jak  bardzo  czuje  się  dotknięta.  –  Pozwoliłabym  jej  spędzić  wesoło  Boże 
Narodzenie,  skoro  tak  bardzo  tego  pragnęła.  Pozwoliłabym  –  rzekła  szorstko,  jakby  chciała 
przekonać samą siebie – gdyby tylko mnie o to poprosiła. Z pewnością znalazłabym sposób, aby 
poczuła się szczęśliwa. Ale ty nic mi nie powiedziałaś. 

– Nie, nie powiedziałam – mruknęła Róża – i bardzo mi jest z tego powodu przykro. 
– Przykro ci – żachnęła się lady Dilbeck, kręcąc głową z dezaprobatą. Przez chwilę milczały, 

a  kiedy  starsza  pani  odezwała  się  znowu,  ton  jej  głosu  nie  był  już  taki  karcący,  ale  bardzo 
smutny. – To nie twoja wina, Różo. Wiem, dlaczego Nancy wyjechała. – Utkwiła spojrzenie w 
dłoniach.  –  Wiem,  że  czuła  się  tutaj  nieszczęśliwa,  z  dala  od  wielkiego  świata,  mając  za 
towarzystwo starszą kobietę o trudnym charakterze. 

– Och, nie, wcale tak nie myślała... 
– Nie kłam, Różo – rzekła lady Dilbeck ostro. – I nie oszczędzaj mnie. Może i jestem głupia, 

ale nie chcę, żeby tak mnie traktowała moja ochmistrzyni. 

– Nie, jaśnie pani – powiedziała cicho Róża. – Oczywiście, że nie. Czy... zechciałaby pani, 

abym tutaj przyniosła śniadanie?

–  I  zrezygnowała  z  przyjemności  siedzenia  samej  przy  stole  w  jadalni?  –  zapytała  lady 

Dilbeck  tonem  przepełnionym  goryczą.  –  Nie,  moja  droga.  Muszę  się  do  tego  znowu 
przyzwyczaić, ponieważ  nie sądzę, aby moja kuzynka zamierzała do nas  powrócić. – Spojrzała 
na Różę. – Nieprawdaż?

Róża westchnęła. 
– Nie, jaśnie pani. Panna Carpenter już tu nie wróci. Lady Dilbeck pobladła. 
– Rozumiem. – Spoczywające na podołku opatulone ręce drgnęły niespokojnie. – Czuję się 

bardzo  zmęczona,  choć  to  dopiero  ranek  –  mruknęła.  –  Zaprowadź  mnie,  Różo,  do  mojego 
pokoju. Napiję się tam herbaty. 

– Tak, jaśnie pani. 
Róża skierowała się ku swojej pani, lecz zatrzymała się, słysząc pukanie do drzwi. Po chwili 

w salonie zjawił się Camhort. Na jego twarzy malowała się konsternacja. 

–  Proszę  mi  wybaczyć,  jaśnie  pani,  ale  przyjechał  jakiś  młodzieniec  i  upiera  się,  że 

niezwłocznie musi z panią porozmawiać. 

– Cóż, odpraw go – poleciła mu poirytowana lady Dilbeck. – Nigdy nie przyjmuję nikogo o 

tej porze. 

background image

– Powiedziałem mu to, jaśnie pani – zapewnił Camhort – ale on jest bardzo zdecydowany. 
– Istotnie jestem zdecydowany – przyznał mężczyzna stojący za Camhortem. Kiedy uchylił 

szerzej drzwi, ukazał się w całej okazałości. 

W pierwszym momencie Róży przemknęło przez myśl, że się niewiele zmienił od czasu, gdy 

widziała  go  po  raz  ostatni,  poza  tym,  że  jest  nieco  wyższy  i  bardziej  muskularny.  Dopiero  po 
chwili w jej skołatanej głowie zabrzmiało pytanie: Na Boga, co on tu robi?

Nie  przypuszczała,  że  go  jeszcze  kiedyś  zobaczy,  lecz  oto  stał  w  drzwiach,  jak  zawsze 

przystojny i pociągający. Uśmiechał się do niej w tak bardzo znajomy sposób. Blond włosy były 
o wiele za długie i wymagały przycięcia, ale nadal  połyskiwały złotem, co uważała za szalenie 
ponętne, a niebieskie oczy skrzyły się tym samym blaskiem co przed laty. 

Pod  lewym  okiem  widniała  cienka  szrama,  a  druga  biegła  przez  policzek,  lecz  jego 

prawdziwie  męska  uroda  nie  doznała  uszczerbku.  Już  przed  łaty  kobiety,  spotykając  Collina, 
patrzyły  za  nim  pełnym  podziwu  wzrokiem,  a  Róża  zarazem  była  zazdrosna,  jak  i  dumna,  że 
zdobyła serce takiego mężczyzny. Teraz jednak na widok Collina zrobiło jej się słabo. 

Pociemniało jej w oczach.  Przeraziła się,  że  za chwilę  zemdleje, robiąc z  siebie kompletną 

idiotkę. Collin  zorientował się, co  się  dzieje,  gdyż uśmiech z  jego twarzy znikł. Zrobił  krok  w 
kierunku Róży, lecz ona cofnęła się odruchowo też o krok. Dzięki temu odzyskała przytomność 
umysłu. 

– Kim pan jest? – żachnęła się lady Dilbeck. – Jak pan śmiał wtargnąć do mojego domu bez 

zaproszenia. 

Collin zatrzymał na moment spojrzenie na Róży, po Czym z ujmującym uśmiechem zwrócił 

się do lady Dilbeck. 

– Proszę mi wybaczyć, pani, ale muszę z panią porozmawiać w pewnej niecierpiącej zwłoki 

sprawie.  Pozwoli  pani,  że  się  przedstawię.  Jestem  Collin  Mattison,  pochodzę  z 
Northamptonshire,  ale  przebywałem  ostatnio  w  Hiszpanii,  Francji  i  Belgii.  –  Zdjął  kapelusz  i 
ukłonił się. 

–  Mattison?  –  powtórzyła  lady  Dilbeck,  przyglądając  mu  się  nieco  uważniej.  –  Z 

Northamptonshire? Czy jest pan spokrewniony z sir Johnem Mattisonem z tego hrabstwa?

– Istotnie, pani. – Uśmiechnął się szeroko. – Sir John to mój ojciec. 
– Doprawdy? – rzekła lady Dilbeck, pochylając się do przodu. – Trudno mi w to uwierzyć, 

ponieważ  to  wręcz  nieprawdopodobne,  aby  sir  John,  człowiek  o  nieskazitelnych  manierach, 
największy  dżentelmen,  jakiego  kiedykolwiek  spotkałam,  wychował  syna  kompletnie 
pozbawionego  znajomości  zasad  dobrego  wychowania.  Z  pewnością  nie  pozwoliłby  swojemu 
synowi, by nieproszony zjawił się z wizytą. 

– Faktycznie, nie pozwoliłby – przyznał Collin. – Mimo to jestem jego synem. Wiem też, że 

ojciec uniósłby się gniewem, gdyby okazało się, że nie dotrzymałem zobowiązania. Zwłaszcza w 
bardzo ważnej kwestii. 

Zerknął  na  Różę,  której  z  wrażenia  kompletnie  odebrało  mowę.  Co  Collin  tu  robi?  Czy 

background image

zamierza powiedzieć lady Dilbeck, że się znają? Jak w takim przypadku  powinna zareagować? 
Czy można uznać to za zbieg okoliczności, że się zjawił? Raczej wykluczone. Collin przyjechał 
do  majątku  Dilbeck  ze  względu  na  nią.  Przyjechał,  by  zażądać od  niej  tego,  czego  nie  była  w 
stanie napisać w swoim ostatnim liście. Wyjaśnienia. 

Powinna  była  się  tego  po  nim  spodziewać.  W  ciągu  kilku  wspólnie  spędzonych  tygodni 

zorientowała się, że Collin Mattison dąży do upragnionego celu z niebywałym samozaparciem. 
Pomimo  obiekcji  ojca  dzięki  wytrwałości  wstąpił  do  wojska,  a  także  zdobył  ją.  Wcale  się  nie 
zrażał,  że  kiedy  się  poznali,  traktowała  go  chłodno.  I  dotąd  będzie  drążył,  aż  nie  uzyska 
wyjaśnienia, bez względu na to, czy Róża ma ochotę je dać, czy też nie. 

– A cóż tak niecierpiącego zwłoki spowodowało, że zapomniał pan o dobrych manierach? –

spytała kąśliwie lady Dilbeck. 

–  Przychylność  –  odparł.  –  Wielka  pani  przychylność.  Przyjechałem  prosić,  aby  przyjęła 

mnie pani jako zarządcę. Mogę rozpocząć pracę od zaraz, nawet jeszcze dziś. 

Wszyscy  w  pokoju,  włączając  Cąmhorta,  wlepili  wzrok  w  Collina,  Róża  otwarła  usta  ze 

zdumienia i kosztowało ją sporo wysiłku, aby się opanować. 

– Co takiego? – rzekła, i zaraz się przeraziła, że wymknęło jej się coś podobnego. 
Collin posłał jej uśmiech. 
– Słucham, panienko? Pokręciła głową bez słowa. 
–  Widzę,  że  panią  zaskoczyłem  –  zwrócił  się  do  lady  Dilbeck.  –  Proszę  jednak,  błagam 

nawet, aby pozwoliła mi pani wyjaśnić całą sprawę. 

Lady Dilbeck w milczeniu skinęła głową. 
Collin  postąpił  krok  do  przodu,  trzymając  w  rękach  nieco  wyświechtany  kapelusz.  Róża 

spostrzegła dopiero teraz,  że jego płaszcz oraz mundur są w rozpaczliwym stanie. Strasznie się 
wysłużyły podczas wojennych zmagań w obcych krajach. 

– Dopiero co wróciłem do Anglii po zakończeniu służby w Belgu. Miałem nadzieję być już z 

rodziną, lecz coś się wydarzyło. .. a raczej nie doszło do skutku. Niestety nie wolno mi wyjawić, 
o co chodzi, powiem jedynie, że z tego powodu na razie nie mogę zjawić się w domu. Dlatego też 
przyjechałem do pani, pamiętając, że jest pani zaprzyjaźniona z moim ojcem. Mam nadzieję, że 
skorzysta  pani  z  moich  usług  w  zamian  za  wikt  oraz  dach  nad  głową.  Zadowolę  się  każdym 
kątem,  który  uzna  pani  za  stosowny,  nawet  w  stajni,  ponieważ  jako  żołnierz  przywykłem 
nocować w różnych warunkach. A jeśli chodzi o majątek Dilbeck... cóż, wybaczy pani – dodał 
mniej  formalnym  tonem  –  ale  przydałby  mu się  zarządca. Będzie  pani  miała  ze  mnie  pożytek, 
obiecuję. Ojciec wprowadził mnie w tajniki zarządzania majątkiem ziemskim. 

Lady Dilbeck wpatrywała się w niego zdumiona. 
– Chce pan zostać moim zarządcą – wycedziła. – Jedynie za wikt i dach nad głową?
– Na początek tak – odparł. – Powiedzmy do Bożego Narodzenia bez zapłaty. Potem, jeśli 

będzie pani zadowolona z mojej pracy, ustalimy jakieś rozsądne wynagrodzenie, niekoniecznie w 
pieniądzach. 

background image

– Nie dostanie pan ode mnie ziemi – uprzedziła lady Dilbeck. 
–  Nigdy  bym  o  nią  nie  prosił  –  oznajmił  nieco  urażony.  –  Gdybym  dopuścił  się  tak 

haniebnego czynu, zasłużyłbym sobie na ojcowskie baty. Nigdy jednak nie przyniosłem wstydu 
mym rodzicom, i tak zostanie. Jakiekolwiek ustalimy warunki, muszą być dla pani w całości do 
zaakceptowania. 

Lady Dilbeck przyglądała mu się przez długą chwilę, rozważając propozycję. 
– W trzy tygodnie nie uda się ani panu, ani nikomu innemu, zdziałać zbyt wiele, kapitanie 

Mattison. Przecież jadąc tu, zauważył pan, w jakim stanie znajduje się majątek. 

–  Owszem.  Wierzę  jednak,  że  nawet  w  tak  krótkim  czasie  potrafię  udowodnić  pani,  i 

wszystkim  innym,  ile  jestem  wart.  –  Zerknął  znowu  na  Różę,  po  czym  skupił  uwagę  na  lady 
Dilbeck. – Czy zechce mi pani dać szansę?

– Powinnam domagać się, by wytłumaczył pan lepiej swoją sytuację – odrzekła. – Pana ojca 

znał lepiej niż ja mój małżonek. Pozostajemy w przyjaznych stosunkach od lat i nie chciałabym 
mieszać się w zatarg ojca z synem. Nie mam ochoty wypytywać pana o sprawy, które ze względu 
na  osobisty  charakter  woli  pan  zachować  dla  siebie,  lecz  chcę  mieć  pewność,  że  zatrudniając 
pana, nie narażę się na gniew sir Johna. 

Collin przyłożył kapelusz do serca. 
– Nie ma mowy o żadnym zatargu, a mój ojciec nie wpadnie w gniew. Daję pani na to słowo 

honoru. 

Róża  pokiwała  głową,  zdumiona  faktem,  że  lady  Dilbeck  rozważa  choćby  przez  chwilę 

ewentualność,  aby  kompletnie  obcy  człowiek  zarządzał  jej  majątkiem,  nawet  jeśli  łączyła  ją 
zażyłość  z  jego  ojcem.  Sama  należała  do  ludzi,  którzy  zawsze  próbują  dobić  targu,  ale 
jednocześnie była szalenie nieufna wobec obcych. Nie wyobraża sobie, by mogła zawrzeć jakąś 
umowę z nieznajomym. 

– To jest moja ochmistrzyni, panna Benham. – Lady Dilbeck wskazała owiniętą wełnianym 

szalem ręką Różę. 

– Panno Benham... – zwrócił się Collin do Róży i czyniąc zadość formom, ukłonił się nisko. 

– Miło mi panią poznać. 

Róża  próbowała  wymówić  jego  nazwisko,  lecz  udało  jej  się  jedynie  wykonać  nieznaczny 

dyg. 

–  Szalenie  polegam  na  zdaniu  panny  Benham,  kapitanie  –  stwierdziła  lady  Dilbeck, 

rzuciwszy  okiem  na  Collina.  –  Pozostawiam  jej  decyzję  co  do  pana  losu.  Jak  uważasz,  Różo? 
Czy powinnyśmy dać kapitanowi Martisonowi szansę, której tak pragnie?

Collin i lady Dilbeck wpatrywali się w nią pełni oczekiwania, a kompletnie zagubiona Róża 

patrzyła na nich. 

– Ja... jaśnie pani z pewnością nie chce, abym zadecydować w tak istotnej sprawie. 
–  Oczywiście,  że  tak  –  odparła  poirytowana  lady  Dilbeck.  –  Przecież  przed  chwilą  to 

stwierdziłam, nieprawdaż?

background image

– Czułbym się zaszczycony, gdyby pani zechciała rozważyć moją prośbę, panno Benham –

rzekł  Collin.  –  Przychylę  się  do  pani  zdania.  Jeśli  pani  zadecyduje,  że  powinienem  odjechać, 
natychmiast ruszam w drogę, by nie przysparzać paniom więcej kłopotu. 

Podszedł bliżej, spoglądając jej prosto w oczy, tak boleśnie znajome, pełne uwielbienia dla 

niegdyś jej Collina. 

– Ale jeśli powie pani, żebym został, zostanę i dołożę wszelkich starań, by udowodnić pani w 

każdej chwili swoją wartość. 

Róża  wcale  nie  chciała,  żeby  został  i  udowadniał  jej  cokolwiek.  Modliła  się,  by  go  nigdy 

więcej nie zobaczyć, nie czuć bólu, nie zadręczać serca. Decyzja o rozstaniu była najcięższą w jej 
życiu,  ale  nie  miała  innego  wyjścia.  Umarłaby  z  rozpaczy,  gdyby  znalazła  się  blisko  niego, 
rozmawiała z nim, czuła ciepło jego ciała, a potem znów musiała się z nim rozstać. 

Nie  mogła  do  tego  dopuścić...  wiedziała,  że  nie  powinna...  lecz  patrząc  na  jego  ukochaną 

twarz... nie potrafiła zdobyć się na odmowę. 

– Proszę zostać – wyszeptała. – Skoro naprawdę pan tego pragnie. 
–  Tak,  pragnę  tego.  I to  z  całego  serca.  Ogromnie  dziękuję,  panno  Benham.  –  Zwrócił  się 

znowu do lady Dilbeck. – Czy mogę już zacząć pełnić swoje obowiązki? Moim koniem zajął się 
Ralf,  a  cały  mój  dobytek  mieści  się  w  torbie,  którą  zostawiłem  na  zewnątrz.  Jestem  gotów 
rozpocząć pracę od zaraz, jeśli sobie pani życzy. 

–  Tak,  proszę  niezwłocznie  zabrać  się  do  pracy,  kapitanie  –  powiedziała  lady  Dilbeck. 

Wyglądała na zmęczoną. – Róża... panna Benham... wskaże panu dogodny pokój, a Jacob, mój 
lokaj, oprowadzi pana po moich ziemiach. Proszę nie wprowadzać żadnych zmian w majątku bez 
uprzedniego uzgodnienia tego ze mną, w przeciwnym razie w ciągu godziny będzie pan w drodze 
do Northampton bez życzliwego słowa na pożegnanie. 

– Nie zrobię nic, nie porozumiawszy się uprzednio z panią – obiecał Collin.  – Jeśli wyrazi 

pani  zgodę,  po  południu  zrobię  objazd  majątku,  a  wieczorem  przedstawię  pani  pierwsze 
spostrzeżenia oraz propozycje działań. 

–  Dzisiaj  wieczorem?  –  rzekła  lady  Dilbeck,  skinąwszy  z  aprobatą  głową.  –  Rzeczywiście 

jest  pan  szybki,  kapitanie.  Podoba  mi  się  to.  Różo,  zaprowadź  kapitana  Mattisona  do 
wschodniego skrzydła i zadbaj o to, by się rozgościł. Będzie pan tam mieszkał sam, lecz pokoje 
są wystarczająco wygodne. 

– Dziękuję. Jestem zadowolony, że znajdzie się dla mnie kąt. 
– Collin ukłonił się na pożegnanie, po czym spojrzał wyczekująco na Różę. 
Westchnęła głęboko i nasunęła głębiej na ramiona szal. 
– Proszę wziąć swoje rzeczy, kapitanie, i iść ze mną – powiedziała, zmierzając w kierunku 

drzwi. – Pokażę panu pokój. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Róża  zmieniła  się  w  ciągu  minionych  sześciu  lat.  Wspaniałe,  czarne  włosy,  dawniej 

spływające  kaskadą  na  ramiona,  teraz  zaczesane  miała  gładko  do  tyłu  i  upięte  w  ciasny  kok. 
Twarz,  niegdyś  tryskająca  młodością  i  zdrowiem,  była  chuda  i  blada,  niemal  zupełnie 
pozbawiona koloru. Ciało miała również wychudzone, przez co jej figura znacznie zatraciła swą 
rozkoszną, pełną cudnych krągłości bujność, która budziła w nim tak wielkie pożądanie. 

Mimo  tych  wszystkich  zmian  Collin,  patrząc  na  Różę,  gotów  był  przysiąc,  że  jest 

najpiękniejszą, najbardziej ponętną kobietą na ziemi. W ciągu lat spędzonych w wojsku spotkał 
wiele  powabnych  kobiet,  ale  na  widok  żadnej  z  nich  nie  zakołatało  mu  serce,  o  żadnej  nie 
mógłby powiedzieć, że jego los spoczywa w jej rękach. 

Kiedy wszedł do salonu i spojrzał na Różę, ogarnęło go dziwne uczucie. Wprost nie mieściło 

mu się w głowie, że znów był tak blisko niej. Wprawdzie w pierwszej chwili zareagowała na jego 
widok nie tak, jak sobie wymarzył, lecz trwało to tylko moment. Teraz znów, mimo przeciwności 
losu, byli razem, i nic już tego nie zmieni!

Szła przodem, wspinała się na schody wyprostowana jak struna. Zdawała się niewzruszona i 

niedostępna. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał chłodno i z dystansem:

– Niech pan się tu zatrzyma – powiedziała, kiedy dotarli na drugie piętro i pchnęła pierwsze 

drzwi.  – Od dawna nikt  nie zajmował tego pokoju,  ale  kominek działa.  Przyślę zaraz Jacoba  z 
węglem,  a  także  służącą,  żeby  posprzątała.  –  Podeszła  do  jednego  z  dwóch  wysokich  okien, 
energicznie rozsunęła ciężkie zasłony i podeszła do drugiego okna. Zimowe światło wlało się do 
ponurego,  pokrytego  grubą  warstwą  kurzu  pomieszczenia.  –  Ma  na  imię  Hester.  Byłabym 
wdzięczna, gdyby nie obciążał jej pan zbytnio pracą i ograniczył swoje wymagania. – Odwróciła 
się  ku  niemu.  Była  spięta,  ale  jej  twarz  miała  nieprzenikniony  wyraz.  –  Polecę  Hester,  żeby 
przynosiła panu co wieczór ręczniki oraz wodę, a każdego ranka ciepłą wodę. 

– Różo... – zaczął Collin. – Ja... 
Podeszła  do  wysokiego  łoża  stojącego  na  środku  pokoju  i  zaczęła  zdejmować  zakurzoną 

kapę sztywnymi, energicznymi ruchami. 

–  Rzeczy  do  prania  proszę  zostawić  rano  Hester,  a  ja  zadbam  o  to,  żeby  wróciły  do  pana 

czyste wieczorem. 

– Różo... – zaczął znowu, zsunąwszy torbę z ramienia i postawiwszy ją na podłodze. – Różo, 

musiałem cię odnaleźć. Na pewno wiedziałaś, że będę cię szukać, jak tylko powrócę do Anglii. 

Nie  patrzyła  na  niego,  w  ogóle  nie  zareagowała,  tylko  zaczęła  ściągać  z  mebli  zakurzone 

pokrowce. Całkiem okazały pokój, przemknęło przez myśl Collinowi, a stanie się przytulny, gdy 
w kominku zapłonie ogień. 

– Słyszałem o twoim ojcu oraz bracie – powiedział łagodnym tonem, podchodząc bliżej do 

background image

Róży, która zdejmowała pokrowiec z fotela stojącego przy kominku. – A także o kuzynie, który 
odziedziczył oberżę. Ogromnie mi przykro z tego powodu, uwierz mi. 

–  Służba  jada  posiłki  w  kuchni  –  oznajmiła  sucho,  jakby  w  ogóle  nie  powiedział  słowa,  i 

zaczęła składać ciężki, biały pokrowiec. – Trzymamy się godzin wiejskich, ale Janny, kucharka, 
wstaje skoro świt i jeśli będzie pan musiał opuścić dwór przed podaniem śniadania, da panu coś 
do jedzenia. Collin podszedł jeszcze bliżej. Mógłby jej dotknąć. 

–  Dlaczego  nie wyznałaś  mi  prawdy  w  Uście?  –  zapytał pełnym  napięcia  głosem.  –  Może 

wystarałbym  się  o  przepustkę  i  przyjechałbym  do  ciebie  albo  wysłałbym  cię  do  rodziców  w 
Northampton, żebyś się u nich zatrzymała do czasu, aż skończy się wojna. Przyjęto by cię tam z 
wielką radością – zapewnił. 

– Dobrze wiesz, że rodzice pragnęli, abyś zamieszkała u nich, gdy mnie nie będzie w Anglii, 

ale  rozumieli,  iż  jesteś  potrzebna  w  oberży.  Ojciec  pamiętał  cię  doskonale,  gdyż  gościł  w 
„Owieczce  i  Pastereczce”,  matka  natomiast  znała  cię  tylko  z  listów  i  miała  nadzieję  poznać 
bliżej. – Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. 

– Różo, wysłuchaj mnie przez chwilę. 
Wyszarpnęła mu się, a jej ciało przeszył dreszcz. Odwróciła się i podeszła do drugiego fotela. 
–  Posiłki  w  południe  jada  się  w  wolnej  chwili.  Janny  trzyma  przez  cały  dzień  na  ogniu 

kociołek  zupy,  więc  zawsze  można  zjeść  miskę.  Jeśli  zaplanuje  pan  całodzienny  pobyt  poza 
domem, spakuje panu trochę chleba i sera. Obiad podawany jest o siódmej, po kolacji jaśnie pani. 
– Ściągnęła pokrowiec z fotela, w pokoju uniósł się tuman kurzu. Róża złożyła szybko materiał w 
schludną kostkę. – Jeśli nie zdąży pan na obiad, poprosi pan Janny, żeby coś przygotowała, czym 
nie będzie zachwycona, bo wieczory ma wolne. Nie wątpię jednak, że uda się panu ją oczarować, 
więc  z  chęcią  wyciągnie  ledwo  co  umyte  garnki, by  panu coś  upichcić.  Potrafi  pan  oczarować 
każdą kobietę. Lady Dilbeck nie stanowi wyjątku w tym względzie. 

Nie było w jej głosie ani goryczy, ani ironii, po prostu stwierdziła fakt. Zabrzmiało to jednak 

dość poufale, przez co w serce Collina wstąpiła nadzieja. 

–  Będę  musiał  trochę  poćwiczyć  –  rzekł.  –  Nie  miałem  bowiem  zbyt  wielu  okazji  do 

czarowania pań, odkąd przed sześciu laty opuściłem Anglię... oraz panią. 

Prychnęła, nie wiedzieć, by zatuszować śmiech, czy też dać wyraz niedowierzaniu. 
– Tak jak ci obiecałem, Różo, byłem ci wierny, i wcale nie przyszło mi to z trudem. Nawet 

po ostatnim Uście. 

Nie  odzywając  się  ani  słowem,  nie  patrząc  na  niego,  przeszła  przez  pokój,  by  pozbierać 

poskładane pokrowce. Zdeterminowany Collin postępował krok w krok za nią. 

–  Dlaczego  nie  napisałaś  mi  w  liście  prawdy,  Różo?  Nie  wiedziałem,  że  Carl  nosił  się  z 

myślą  wstąpienia  do  wojska.  Nigdy  nie  wspomniałaś  o  tym  w  żadnym  z  poprzednich  swoich 
listów.  Gdybym  o  tym  wiedział,  a  on  dotarłby  żywy  do  Hiszpanii,  odnalazłbym  go  i  zrobił
wszystko,  co  w  mojej  mocy,  aby  odesłać  go  z  powrotem  do  domu.  Nigdy  nie  powinien  był 
zostawić ciebie i ojca. To było głupie posunięcie. Różo, dlaczego na mnie nawet nie spojrzysz?

background image

Odwróciła się, trzymając na ręku stertę pokrowców, i spojrzała mu prosto w oczy. 
– Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, kapitanie Mattison, proszę się zwrócić bezpośrednio 

do mnie, zamiast do Camhorta czy też którejś ze służących. Upewnię się, że ma pan wszystko, 
czego panu potrzeba. Kiedy będzie pan dzisiaj po południu objeżdżał majątek, Hester oraz Emily, 
nasza druga służąca, odświeżą pana pokój. – Skierowała się ku drzwiom. – A teraz wybaczy pan, 
ale wzywają mnie obowiązki. 

Collin zagrodził jej drogę. 
– To bez sensu! – wybuchnął. – Nie możesz udawać, że mnie nie znasz, Różo. Nie po tym, 

co nas łączyło. 

–  To  nie  ja  zapoczątkowałam  tę  farsę  –  odparła,  ciskając  mu  gniewne  spojrzenie.  –  W 

obecności lady Dilbeck udawałeś, że jesteśmy sobie obcy. Ja jedynie podjęłam twoją grę. 

–  Zrobiłem  to  dla  twojego  dobra,  a  nie  dla  swojego.  Nie  przyznałaś  się  lady  Dilbeck,  że 

kiedyś byłaś zaręczona z żołnierzem, prawda? A może się mylę?

Zaróżowiła się na policzkach, a jej ton stał się mniej zjadliwy. 
– Nie widziałam ku temu powodu, tak jak nie pojmuję przyczyny, dla której tu się zjawiłeś. –

Na  moment  przymknęła  oczy.  –  Powinnam  była  ci  powiedzieć  o  ojcu  i  Carlu,  obawiałam  się 
jednak,  że  się  poczujesz  w  obowiązku  coś  dla  mnie  zrobić.  –  Odwróciła  wzrok.  –  Dlatego 
napisałam ci list tej treści w nadziei, że samemu będzie ci lepiej. 

–  Oczywiście,  że  bym  coś  zrobił!  –  wykrzyknął.  –  Kochałem  cię.  Przez  cały  czas,  aż  do 

chwili kiedy otrzymałem twój ostatni list, wierzyłem, że zostaniesz moją żoną, że tego pragniesz 
równie gorąco jak ja. Gotów byłem uczynić dla ciebie wszystko. 

– Wiem o tym – powiedziała drżącym głosem, podnosząc wzrok i spoglądając mu znowu w 

oczy. – Ale  to  nie byłoby  słuszne.  Gdyby Carl  nie wyjechał  z  Londynu, po  śmierci tatusia nie 
zostałabym sama i wszystko jakoś by się ułożyło. Z pomocą Jarvisa, Mary i Anny poradziłabym 
sobie z prowadzeniem oberży. Ale wkrótce po tacie umarł Carl w drodze do Hiszpanii i wszystko 
zostało stracone na rzecz dalekiego kuzyna taty, niejakiego Klivansa, którego nigdy w życiu nie 
widziałam. 

–  A  on  odprawił  cię  z  niczym  –  rzekł  Collin  łagodnie,  spostrzegłszy  zaskoczenie  w  jej 

oczach. – Powiedział mi o tym Jarvis. Klivans był na tyle rozsądny, by zatrzymać przynajmniej 
jednego  zaufanego  służącego  w  oberży,  bo  przecież  pozbył  się  też  Anny  i  Mary.  Wiem  to  od 
Jarvisa. 

–  Rozumiem.  –  Odwróciła  się,  podeszła  do  stołu  i  położyła  na  nim  pokrowce.  –  Kiedy 

zobaczyłam cię na dole, pomyślałam w pierwszej chwili, że pewnie wiesz, co się stało, a zarazem 
miałam nadzieję, że nie wiesz najgorszego. Ale może tak jest lepiej, bo teraz rozumiesz, dlaczego 
napisałam do ciebie list o takiej treści. Dlaczego musiałam zwolnić cię z danego mi słowa. 

Collin pokręcił głową. 
– Nie, nie rozumiem. To prawda, wydarzyło się wiele, ale między nami nic się nie zmieniło. 
Odwróciła się, spoglądając na niego szeroko rozwartymi oczami. 

background image

–  Jak  możesz  tak  mówić?  Nawet  kiedy  żył  ojciec  i  brat,  nasze  małżeństwo  byłoby 

mezaliansem.  Szczęśliwie  oberża  dawała  mojej  rodzinie  jakąś  pozycję,  a  ja  byłam  córką 
powszechnie szanowanego człowieka, który prowadził własny interes. Ale i tak można uznać za 
cud, że twoi rodzice nie mieli obiekcji, kiedy napisałeś im o mnie. 

– Nie mieli obiekcji?! Jak możesz w tak zimny sposób określać ich reakcję? Byli niezmiernie 

ukontentowani,  gdy  się  dowiedzieli,  że  wybranką  mego  serca  jest  przyzwoicie  wychowana 
dziewczyna  o  złotym  sercu,  która  potrafi  też  pracować,  a  nie  jakaś  pełna  pretensji  damulka. 
Stracili nadzieję, że kiedykolwiek spoważnieję na tyle, aby się ożenić. 

–  Owszem,  odniosłam  wrażenie,  że  są  zadowolenie,  chociaż  traktowali  mnie  z  pewną 

rezerwą, czemu nie możesz zaprzeczyć. – Westchnęła. – Trudno się zresztą temu dziwić, bo twój 
ojciec  znał  mnie  krótko,  a  matka  wcale.  Mimo  wszystko  byli  wobec  mnie  bardzo  uprzejmi, 
zwłaszcza twoja matka, która zapewniła mnie w liście, że aprobują nasz związek. Świadczy to o 
ich miłości i zaufaniu do ciebie, skoro nie podawali w wątpliwość twojego wyboru. 

–  Posiadasz  całe  mnóstwo  zalet  –  oświadczył  gniewnie.  –  Masz  w  sobie  wszystko,  czego 

pragnę u żony, a to liczy się przede wszystkim. Zarówno twoja matka, jak i ojciec pochodzili z 
dobrych rodzin, zadbali też o twoje wykształcenie. 

– Moi rodzice prowadzili  oberżę – rzekła cicho  – a ja pracowałam na  równi  ze służącymi. 

Gotowałam, sprzątałam i podawałam do stołów. Dobrze urodzone panny tego nie robią, Collin, 
lecz być może dla czwartego syna szlachetnie urodzonego ziemianina byłam stosowną partią. –
Uśmiech  znikł  z jej  twarzy.  –  Lecz teraz  jestem  służącą,  a  nie córką  oberżysty. Mało  tego...  –
Westchnęła głęboko. – Zanim lady Dilbeck zlitowała się nade mną, znaczyłam nawet mniej niż 
służąca.  –  Mimowolnym  gestem  splotła  ramiona,  jakby  chciała  się  osłonić.  –  Znacznie  mniej, 
Collin.  Klivans  kazał  mi  się  wynosić,  pozwalając  zabrać  zaledwie  kilka  rzeczy...  Starałam  się 
jakoś  przeżyć.  Nie  mam  ochoty  opowiadać  ci  szczegółowo  o  tych  czasach.  Wystarczy,  jak 
powiem,  że  miałam  szczęście  i  nie  musiałam  sprzedawać  siebie  dla...  dla  przyjemności 
mężczyzn. – Policzki jej zapłonęły, odwróciła wzrok. – Co prawda wiodłam życie tylko o cień 
lepsze od owych dam. Wspólnie z kilkoma równie zdesperowanymi kobietami starałam się jakoś 
przetrwać. Przypuszczam, że się domyślasz. 

Collinowi ścisnęło się serce na myśl, co musiała przeżywać. Może przystała do jakiejś bandy 

złodziei? Pełno ich było na londyńskich ulicach, lecz nie potrafił sobie wyobrazić, by Róża żyła 
wśród przestępców. 

– Mniejsza z tym – mruknął, starając się zapanować nad zaskoczeniem. – Wiele osób cierpi 

w tych ciężkich czasach i każdy próbuje jakoś przetrwać. Wielu żołnierzy, którymi dowodziłem, 
ludzi dumnych i honorowych, stoczyło się po powrocie do Anglii, bo nie mieli za co żyć. 

– Wiem o tym. – Na jej ustach pojawił się cień smutnego uśmiechu. – Wśród ludzi, z którymi 

przebywałam,  znajdowali  się  również  dawni  żołnierze.  Wielu  z  nich  potraciło  w  bojach  za 
ojczyznę ręce czy nogi... lecz mimo tych strasznych okaleczeń woleli kraść, ryzykując stryczek, 
niż żebrać. – Potrząsnęła  głową na bolesne wspomnienie. – Podobnie jak ja wolałam kraść niż 

background image

zostać prostytutką. Jakoś wydawało się to bardziej honorowe, ale po co się okłamywać, te hańby 
są  sobie  równe.  –  Spuściwszy  głowę, Róża  skierowała  się  ku drzwiom.  Tym  razem  Collin  nie 
zagrodził  jej  drogi.  –  Teraz  już  chyba  rozumiesz,  Collinie,  że  nie  możesz  się  ze  mną  ożenić. 
Twoja rodzina po prostu nie wyraziłaby na to zgody... 

– To nie ma znaczenia!
– Ależ ma, bo nigdy się nie zgodzę, abyś zrobił głupstwo i ożenił się bez ich pozwolenia i 

błogosławieństwa. Żebym nie wiem jak bardzo cię kochała i jak bardzo pragnęła wyjść za ciebie. 

Collin spojrzał na nią, nie ruszając się z miejsca. 
– Czy kochasz mnie nadal, Różo? Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. 
– Będę cię kochać zawsze – powiedziała z mocą, i jakby chcąc uciec przed tym wyznaniem, 

gwałtownie  otworzyła  drzwi.  –  Przyślę  Jacoba  z  węglem  i  poproszę  go,  by  zabrał  zakurzone 
pokrowce – rzuciła oficjalnym tonem. 

– Nie wyjadę stąd – uprzedził Collin – dopóki nie uda mi się ciebie przekonać, żebyś została 

moją żoną. Też cię kocham, Różo, i zawsze będę kochać. Mówiłem ci to kiedyś, powiedziałem to 
dzisiaj i wciąż będę powtarzać. Nie poddam się, bo to dla mnie zbyt ważne, dobrze o tym wiesz. 

Po raz pierwszy jej oczy napełniły się łzami. Szybko zamrugała, by je powstrzymać. 
– Nie bądź niemądry, Collinie. Między nami nic już nie ma, a ty tylko pogarszasz sytuację, 

nie chcąc się z tym pogodzić. W końcu będę zmuszona napisać list do twoich rodziców i wyjawić 
im  całą  prawdę  o  tym,  jak  żyłam  i  co  robiłam.  Mam  nadzieję,  że  przemówią  ci  do  rozsądku, 
skoro ja nie potrafię. 

–  Napisz.  To  dobry  pomysł.  Wtedy  przekonasz  się  sama,  czy  zmienią  swój  stosunek  do 

ciebie. 

Po  policzku  ściekła  jej  łza.  Collin  pragnął  ją  otrzeć,  pragnął  wziąć  Różę  w  ramiona  i 

scałować z jej twarzy całe cierpienie i smutek. Ale wpatrywała się w niego wzrokiem, w którym 
nie dostrzegł czułości,  a  tylko żal,  a nawet złość,  więc wolał nie ryzykować. Jeszcze nie teraz. 
Potrzebowała  czasu,  żeby  się  upewnić,  iż  Collin  nadal  darzy  ją  głębokim,  bezwarunkowym 
uczuciem. Chciał ofiarować jej swoją miłość, lecz by ją potrafiła przyjąć, musiało upłynąć trochę 
czasu. 

Róża zatrzymała się w drzwiach. 
–  Chcę,  abyś  wiedział  jedno.  –  Uniosła  rękę  i  otarła  łzy.  –  Po  tym,  jak  opuściłam  oberżę, 

próbowałam  znaleźć  uczciwe  zatrudnienie.  Szukałam  wszędzie,  gotowa  byłam  podjąć  każdą 
pracę, ale nic nie znalazłam. 

–  Wiem  o  tym,  bo  znam  ciebie.  Lecz  byłby  to  prawdziwy  cud,  gdybyś  znalazła  pracę  w 

Londynie  choćby  jako  pomywaczka.  W  całej  Anglii  panuje  bezrobocie,  Różo.  To,  że  zostałaś 
ochmistrzynią u lady Dilbeck, jest niebywałym szczęściem. 

– Tak – szepnęła. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wielkim. Proszę cię, nie zmuszaj mnie, 

żebym z tego zrezygnowała, aby znaleźć się daleko od ciebie. 

Otworzył  usta,  by  powiedzieć,  że  nigdy  tego  nie  zrobi,  ale  Róża  wymknęła  się  z  pokoju, 

background image

pozostawiając go samego z kłębowiskiem pogmatwanych myśli. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– No proszę! – Collin cofnął się o krok i otarł pot z czoła. – Na pewno nam się przydadzą. 
– Sanie? – zapytał Jacob, spoglądając poza ramieniem Collina. – Są w dobrym stanie. Trzeba 

je  tylko  oczyścić,  troszkę  podmalować  i  będziemy  mogli  w  każdej  chwili  zaprząc  konie,  by 
wyruszyć w drogę. 

–  Stały  zagrzebane  pod  stertą  koców  i  starych  mebli  –  oznajmił  Collin.  –  Pewnie  nie 

używano ich przez lata. 

– Co najmniej przez dziesięć, nawet jak śnieg był za głęboki dla powozu, bo jaśnie pani nie 

wyrusza wtedy w drogę. Jak czegoś potrzeba, to jadę do wsi na starym koniu Robbie albo kupcy 
przyjeżdżają  do  nas.  Ale  to  całkiem  przyzwoite  sanie  –  stwierdził  Jacob,  wycierając  ręce  w 
skórzany fartuch. – Chociaż nikt ich nie używa. 

– Lady Dilbeck naprawdę nigdzie nie wyjeżdża w zimie? – zapytał Collin. – Nawet na mszę 

do kościoła?

Jacob pokręcił głową. 
–  Pastor  przyjeżdża  co  niedzielę  na  herbatę,  czyta  biblię  i  modli  się  z  jaśnie  panią,  która 

zjawi się w kościele dopiero na wiosnę, kiedy stopnieje śnieg. 

Było późne  popołudnie,  ale  Collin  uparł  się, by  rozpocząć  reparację  dachu  stajni.  W  ciągu 

dnia objechał majątek, żeby po

rozmawiać  z  dzierżawcami,  jacy  jeszcze  się  ostali  na  ziemiach  lady  Dilbeck.  Kilku  z  nich 

zgodziło się przyjść rano i pomóc przy pracy, pod warunkiem, że dopisze pogoda. 

Harówka w zimowej aurze nie należała do przyjemności, lecz trzeba się było z tym uporać. 

Collin zamierzał dzisiaj zrobić to wszystko, co mogło ułatwić jutrzejszy remont. 

– Postawmy sanie przy koniach. Zadaniem Ralfa będzie je wyczyścić. 
Przepchnęli je w drugi koniec stajni. 
–  Wspaniale  –  uśmiechnął  się  Jacob,  zdjął  z  głowy  kapelusz  i  przeczesał  dłonią  ciemne, 

kręcone włosy. – Jaśnie panią pewnie to nie zachwyci, ale dobrze będzie zobaczyć stare cudeńko 
w pełnej krasie. – Obszedł olbrzymi wehikuł, przejeżdżając dłonią po drewnie. 

Jacob był przystojnym mężczyzną o pogodnym usposobieniu, mniej więcej w wieku Collina, 

silnym, wysokim i w dobrej kondycji, a przy tym świetnie sobie radził z różnymi pracami. O ile 
Collin zdołał się zorientować, był zadurzony po uszy w urodziwej pokojówce Emily. Widział, jak 
tych dwoje spoglądało na siebie, kiedy Camhort przedstawił go całej służbie. 

– Pamiętam, że jaśnie pan, niech Bóg ma go w swojej opiece, lubił przejażdżki saniami. Były 

wtedy wypucowane do połysku i udekorowane gałązkami. Jaśnie pani oraz pan Bruce zasiadali 
obok niego, śmiejąc się radośnie. Byli tacy szczęśliwi. – Jacob westchnął. – Nigdy nie widziałem 
równie  szczęśliwej  rodziny,  zwłaszcza  wśród  szlachetnie  urodzonych.  Jaśnie  pan,  nie  tak  jak 

background image

wielu  równych  mu  stanem,  był  otwarty, szczery,  lubił  się  głośno  śmiać,  podobnie  jego  syn.  A 
jaśnie  pani...  och,  jaka  była  piękna!  Zycie  obeszło  się  z  nią  okrutnie.  Zupełnie  się  zmieniła. 
Słodka, miła pani, która uwielbiała Boże Narodzenie... 

–  Doprawdy?  –  Collin  spojrzał  na  Jacoba  z  zaciekawieniem.  –  Czy  to  śmierć  syna 

spowodowała, że lady Dilbeck przestała obchodzić święta?

– Śmierć syna ją dobiła – odparł Jacob ponuro. – Ale zaraz przed nim zmarł lord Dilbeck, co 

przeżyła  bardzo  boleśnie.  To  on  wprowadzał  pogodny  nastrój  we  dworze.  Cały  dom 
udekorowany  był  ostrokrzewem  i  jagodami,  nawet  portrety  w  sali  jadalnej.  Nad  drzwiami 
zawieszano  jemiołę,  pod  którą  skradziono  niejednej  urodziwej  pannie  całusa.  Wśród  nich 
znajdowała się również moja najstarsza siostra, zanim wyszła za mąż i wyjechała z dworu. 

– Czy właśnie dzięki temu się tutaj znalazłeś? – zapytał Collin, kiedy przeszli z powrotem do 

części stajni, gdzie nie było dachu. – Ponieważ pracowała tutaj twoja siostra?

–  Tak.  Wychowałem  się  w  majątku,  a  do  dworu  przyjechałem  jako  młody  chłopiec.  Lady 

Dilbeck  była  tak  dobra,  że  zatrzymała  mnie  jako  chłopca  stajennego,  chociaż  zwolniła  tylu 
innych pracowników. W dawnych czasach w majątku i we dworze było służby ile trzeba, lokai, 
pokojówek, ogrodników, chłopców stajennych, wszyscy w liberiach. A wszystkie gospodarstwa 
miały dzierżawców i wprost kwitły. Lord Dilbeck wspaniale zarządzał dobrami, co dziś trudno 
sobie wyobrazić. 

Collin  i  Jacob  sprzątali  stajnię  w  miejscu,  gdzie  brakowało  dachu,  zgarniając  na  bok 

pozostałe śmieci. 

– Syn lady Dilbeck zmarł ładnych parę lat temu, prawda?
–  Piętnaście  lat  temu.  Ledwie  co  odziedziczył  po  zmarłym  ojcu  tytuł.  Pan  Bruce  miał 

zaledwie dwadzieścia pięć lat i zapowiadał się na dobrego ziemianina, lecz dostał febry. Było to 
tuż przed Bożym Narodzeniem. Zmarł miesiąc potem, w styczniu. Przez cały czas lady Dilbeck 
pielęgnowała  go,  murem  tkwiła  przy  łóżku,  obserwowała,  jak  nasila  się  choroba.  Młody  pan 
skonał na jej rękach. Dlatego nie lubi tej pory roku... 

– To straszne, jak los ją doświadczył – powiedział Collin ze współczuciem. – Straciła męża 

oraz syna w przeciągu miesiąca. 

– Tak, a poza nimi właściwie nikogo nie miała – stwierdził Jacob, zadumał się na chwilę, po 

czym sięgnął po miotłę, by zabrać się do pracy. 

–  Przecież  lady  Dilbeck  musi  mieć  jakąś  rodzinę?  –  zapytał  Collin,  wkraczając  do  akcji  z 

drugą miotłą. Wyglądało na to, że w tej części stajni nie sprzątano od lat. 

– Bardzo daleką – odparł Jacob niechętnie. – Nazywam ich sępami, które czyhają wyłącznie 

na pieniądze jaśnie pani. Jak na przykład panna Carpenter – mruknął z niesmakiem. – A Bóg mi 
świadkiem, że wcale nie była najgorsza z tej sępiej rodziny. Choć wystarczająco zła. Zapatrzona 
w  siebie,  a  przy  tym  tak  nieśmiała  i  strachliwa,  że  podskakiwała  na  widok  własnego  cienia.  –
Przestał  zamiatać  i  spojrzał  na  Collina.  –  Wyjechała,  i  dobrze,  szkoda  tylko,  że  swą  nagłą 
ucieczką  zraniła  lady  Dilbeck  i  przysporzyła  kłopotów  pannie  Róży  –  dodał  smętnie.  –

background image

Zniweczyła  też  naszą  szansę  na  przyzwoite  Boże  Narodzenie.  Teraz  jaśnie  pani  nigdy  się  nie 
zgodzi, żebyśmy przygotowali świąteczny posiłek, choćby panna Róża nie wiem jak próbowała 
ją przekonywać. 

– Obiecała wam, że porozmawia w tej sprawie z jaśnie panią? Nie sądzisz, że lady Dilbeck 

mogłaby wysłuchać kogoś innego? Może Camhorta?

– Nie. – Jacob pokręcił głową. – Jaśnie pani nie słucha nikogo oprócz panny Róży, a i to nie 

zawsze, szczególnie kiedy panna Róża nalega na coś, co jest dobre dla zdrowia jaśnie pani. No i 
wtedy  dopiero  się  dzieje,  bo  jak  panna  Róża  się  uprze,  to  też  nie  ma  co  z  nią  dyskutować  –
powiedział ze śmiechem. – Od słowa do słowa, i potrafi całkiem nieźle podkręcić lady Dilbeck, 
jeśli pan rozumie, co mam na myśli. 

– Doskonale rozumiem – odparł Collin, pamiętając, jak uparta potrafi być Róża. Zawsze go 

to w niej zachwycało. 

– Ralf powiedział mi, że pan od dawna zna pannę Różę – rzekł Jacob, zerkając na Collina. – I 

to podobno bardzo dobrze. 

–  Byliśmy  zaręczeni,  zanim  poszedłem  na  wojnę  –  wyjaśnił  Collin,  przekonany,  że  i  tak 

wszyscy już o tym wiedzą. – Ale w czasie wojny raptem coś się zmieniło, nad czym ogromnie 
ubolewam. Lady Dilbeck nie wie, że byłem kiedyś związany z panną Różą, a panna Róża z kolei 
nie życzy sobie, żeby się dowiedziała... przynajmniej na razie. Więc zachowaj tę wiadomość dla 
siebie. I poproś też innych o dyskrecję, dla dobra panny Róży. Będę ci ogromnie zobowiązany. 

Jacob wyprostował się i spojrzał na Collina przenikliwym wzrokiem. 
– Hm... Mam nadzieję, że nie zamierza pan sprawić przykrości pannie Róży, prawda?
Ton jego głosu oraz wzrok wskazywały,  że to ostrzeżenie. Collin uśmiechnął się. Wszyscy 

ludzie w majątku Dilbeck, z lady Dilbeck na czele, darzyli Różę ogromną sympatią. 

– Kocham pannę Różę – odparł z prostotą – i nigdy jej nie zranię. Daję ci słowo jako oficer 

armii Jego Królewskiej Mości oraz jako dżentelmen. 

Jacob spiekł raka po czubek głowy. Zaczął znowu zamiatać klepisko. 
– Nie miałem na myśli, że jest pan złym człowiekiem, kapitanie. 
– Nawet nie przyszło mi to do głowy – odparł Collin życzliwie, odstawiając na bok miotłę i 

rozglądając się dookoła. – Wygląda całkiem nieźle. Jak Bóg da, powinno nam się udać jutro do 
wieczora  pokryć  ten  kawałek  stajni  dachem,  .  Skończ  zamiatanie,  a  ja  pójdę  porozmawiać  z 
Janny w sprawie jedzenia i picia dla ludzi. 

Jacob spojrzał na niego zaciekawiony. 
–  Jedzenie  i  picie?  Jaśnie  pani  nie  zgodzi  się  na  to.  Uważa,  że  sami  powinni  zadbać  o 

wyżywienie. 

Collin wziął płaszcz i zarzucił go na ramiona. 
–  Obiecałem  ludziom  wikt  za  pracę  i  zamierzam  dotrzymać  słowa.  Pomyślałem  też,  że 

gorący poncz z rumem doda im animuszu. Mam nadzieję, że uda mi się namówić Janny, by go 
przygotowała. 

background image

Jacob wybuchnął śmiechem. 
– Poncz z rumem? Chyba pan oszalał, kapitanie, skoro sądzi pan, że jaśnie pani zgodzi się na 

coś podobnego. 

–  A  dlaczego  miałaby  się  nie  zgodzić?  –  zapytał  Collin,  zapinając  kołnierz  płaszcza.  –

Przecież zbliżają się święta Bożego Narodzenia, więc czy istnieje coś bardziej stosownego o tej 
porze niż poncz z rumem?

– Lepiej niech pan poprosi o przygotowanie ponczu Camhorta – poradził z uśmiechem Jacob, 

gdy Collin skierował się ku wyjściu. – Janny, jak to kobieta, na pewno poskąpi rumu. 

Róża nie znosiła przeglądać się w lustrze. Uważała, że jest brzydka, chuda i blada jak ściana. 

Kiedyś  była  trochę  próżna.  Mężczyźni  podziwiali  jej  gęste,  kręcone  włosy  i  zgrabną  figurę, 
zapewniając ją niejednokrotnie, że jest śliczną i szalenie ponętną kobietką. 

Lecz to były dawne czasy. Żeby nie wiem jak długo i intensywnie wpatrywała się w swoje 

odbicie,  musiała  przyznać,  że  wygląda  fatalnie.  W  ciągu  ostatnich  pięciu  lat  stała  się  cieniem 
samej  siebie.  Miała  nadal  długie,  kręcone  włosy,  lecz  gdy  je  rozpuściła,  zwisały  smętnie  bez 
połysku, blada skóra i sińce pod oczami też nie dodawały jej uroku. Ale zdecydowanie najgorzej 
prezentowało się ciało. Miała figurę niedojrzałej młódki – chudą i wiotką jak trzcina. Na myśl o 
tym,  jakie  Collin  odniósł  wrażenie,  gdy  ją  ujrzał,  czuła  wzbierające  w  gardle  łzy.  Od  ich 
rozmowy ciągle musiała walczyć, żeby nie wybuchnąć płaczem. 

Jeśli to w ogóle możliwe, przez tych sześć lat jeszcze wyprzystojniał. Wówczas był młodym 

chłopakiem,  teraz  stał  się  prawdziwym  mężczyzną,  miał  bardzo  męską  twarz,  był  silny, 
stanowczy i pewny siebie. Co prawda Collin zawsze był pewny siebie, pomyślała, odwracając się 
od  lustra.  Swego  czasu  ona  również,  gdyż  czuła  się  tak,  jakby  w  życiu  nie  groziło  jej  żadne 
niepowodzenie. 

Doświadczyła  jednak  boleśnie,  jak  bardzo  się  myliła.  Teraz  musi  sprawić,  by  Collin  to 

zrozumiał, czy mu się to podoba, czy nie. 

Podeszła  do  toaletki  i  sięgnąwszy  po  list,  przebiegła  wzrokiem  kilka  nakreślonych  przez 

siebie  zdań:  Starała  się  być  rzeczowa.  Uważała,  że  to,  co  napisała,  powinno  wystarczyć,  aby 
rodzice  Collina  wkroczyli  do  akcji  i  uratowali  swego  upartego  syna  przed  konsekwencjami 
umowy,  jaką  zawarł  z  lady  Dilbeck.  Z  pewnością  zażądają,  aby  natychmiast  opuścił  majątek 
Dilbeck. Miała nadzieję, że nastąpi to szybko, jak najprędzej. Bo ile czasu zdoła bronić się przed 
podszeptami niemądrego serca?

Pragnęła wskrzesić w sobie wiarę, że istnieje jakaś szansa... że może stanie się cud... że może 

będą  razem.  Ale  nie  powinna  była  tego  róbić.  To  zbyt  bolesne  łudzić  się  nadzieją  na  coś,  co 
nigdy  nie  się  wydarzy.  Tak  długo  usiłowała  odnaleźć  spokój  po  zerwaniu  z  Collinem,  a  teraz 
będzie musiała pozbierać się od nowa, jak tylko jej ukochany stąd wyjedzie. 

Bo z pewnością wyjedzie. Postarają się o to jego rodzice, jeśli sam się nie opamięta. Lecz w 

to ostatnie wątpiła, gdyż postępował ze zdumiewającą determinacją. Przebył szmat drogi, by ją 
odnaleźć,  i  zniżył  się  do  roli  zarządcy  w  podupadłym  majątku,  co  świadczyło  o  jego 

background image

niezmierzonym uporze i konsekwencji w dążeniu do celu. 

Pojechał na objazd ziem zaraz po tym, jak Camhort przedstawił go reszcie służby. Wrócił po 

kilku  godzinach, późnym popołudniem,  i  jak  to  Róża przepowiedziała,  umiał  zdobyć sympatię 
Janny,  która bez szemrania  przygotowała  ciepły  posiłek. Następnie  zjednał sobie Jacoba,  który 
pomógł  wysprzątać  stajnię,  a  potem  poinformował  służbę,  lecz  nie  lady  Dilbeck,  że  nazajutrz 
kilku dzierżawców przyjdzie zreperować dach. 

Róża  ostrzegła  go,  że  nie  spodoba  się  to  jaśnie  pani,  lecz  Collin  tylko  uśmiechnął  się, 

zapewniając,  że  wszystko  będzie  w  porządku,  po  czym  udał  się  z  Jacobem  do  stajni.  Przez 
następne  dwie  godziny  Róża  musiała  sprytnie  wymigiwać  się  od  pytań  lady  Dilbeck  na  temat 
kapitana  Mattis.  ona,  modląc  się,  by  Collin  jeszcze  przed  końcem  dnia  dyplomatycznie 
powiadomił starszą panią o swych planach. 

Robiło  się późno, a mrok zapadał wcześnie  o  tej porze roku.  Róża powinna wybrać się do 

wsi teraz, by nie wracać do dworu po ciemku. 

Gdy mijała kuchnię, usłyszała głośny śmiech. Zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać. Okazało 

się, że Janny zaproponowała kapitanowi Mattisonowi filiżankę świeżo zaparzonej herbaty. 

Janny nigdy  nie parzyła  herbaty o tej  porze, chyba że dla lady  Dilbeck,  ale jaśnie pani już 

spała. 

Do  holu  dobiegł  tubalny  głos  Collina,  po  chwili  znowu  rozległ  się  śmiech  Janny.  Róża 

przewróciła oczami, słysząc tę perlistą serenadę. Spędziła we dworze blisko trzy lata i przez cały 
ten czas widziała Janny uśmiechniętą zaledwie kilka razy, a śmiejącej się głośno – nigdy. Collin 
przebywał tu pół dnia, a już zdołał rozweselić kapryśną kucharkę. 

Już pół  godziny żwawo maszerowała przez śnieg,  kiedy usłyszała za sobą  odgłos końskich 

kopyt. 

– Różo! – zawołał Collin i ściągnął wodze, a koń zwolnił do stępa. – Dlaczego wybrałaś się 

na piechotę w taką pogodę? Jeśli chcesz udać się do wsi, zaprzęgnę dla ciebie powóz. 

Kontynuowała marsz, patrząc prosto przed siebie. 
– Jaśnie pani życzy sobie, aby powóz był wyłącznie do jej użytku – odparła – Do wsi nie jest 

daleko, poza tym lubię spacery. 

– Na pewno stopy zmarzły ci na kość – oburzył się – a buty będą schły godzinami. Pozwól, 

że cię podwiozę. – Pochylił się i wyciągnął do niej rękę. 

– Mam się dobrze, dziękuję. – Collin ma rację, pomyślała poirytowana. Stopy miała jak dwa 

sople lodu. 

–  Różo  –  odezwał  się  ostrzegawczym  tonem.  –  Nie  odjadę  stąd,  dopóki  nie  wsiądziesz  na 

konia. Chcesz, żebym jechał całą drogę przy tobie i zadręczał cię swym naleganiem i uwagami? 
Trudno coś takiego znieść, prawda? Na twoim miejscu, dla świętego spokoju, ustąpiłbym. 

Rzuciła mu wrogie spojrzenie. 
– Życzę sobie, żebyś zostawił mnie samą. Uśmiechnął się czarująco. 
–  Nie  zrobię  tego.  Jestem  dżentelmenem  i  za  nic  się  nie  zgodzę,  byś  kolejną  milę  brnęła 

background image

przez śnieg. Nie bądź taka uparta. 

Zatrzymała się i spojrzała mu prosto w twarz. 
–  Śmiesz  mnie  nazywać  upartą?  –  zapytała  z  niedowierzaniem.  –  To  ty  jesteś  najbardziej 

upartym człowiekiem na całym bożym świecie, Collinie Mattisonie. 

– To prawda – przyznał. – Miło mi, że przynajmniej w tej kwestii panuje zgoda między nami. 

Skoro  jednak  jestem  aż  tak  gigantycznie  uparty,  czy  jakakolwiek  dyskusja  ze  mną  ma  sens? 
Natura  człowieka  upartego  charakteryzuje  się  bowiem  uporem,  a  człowieka  upartego 
gigantycznie... 

Róża fuknęła ze złością, natomiast Collin uśmiechnął się. 
–  A  więc  nie  masz  wyjścia.  Postaw  nogę  na  moim  bucie,  a  ja  podciągnę  cię  w  górę.  –

Pochylił się, wyciągając do niej rękę. 

Zrezygnowana Róża  po chwili siedziała w siodle.  Collin  dla bezpieczeństwa objął ją  jedną 

ręką w talii i ruszyli w drogę. 

– No, mamy tu dosyć miejsca – rzekł radośnie. – Wygodnie ci, prawda?
Wcale  nie  było  jej  wygodnie.  Poczuła  się  okropnie  skrępowana,  gdy  przywarł  silnym, 

rozpalonym  ciałem  do  jej  pleców.  Przed  laty  tulił  ją  w  ramionach,  całował  i  pieścił,  a  ona 
odwzajemniała jego pocałunki i pieszczoty, głaszcząc jego barki, ramiona i... 

– Różo?
– Tak, wygodnie mi – odparła drżącym głosem. – Co ty właściwie tu porabiasz o tej porze? –

Usiłowała zapanować nad głosem. – Objeżdżałeś ziemie, potem pracowałeś z Jacobem w stajni. 
Nie czas odpocząć?

–  Muszę  zdobyć  na  jutro  prowiant.  Janny  obiecała  przygotować  smaczny  posiłek  dla 

dzierżawców, a Camhort zrobi poncz z rumem. Okazało się jednak, że nie ma rumu, Janny zaś 
stwierdziła, że jaśnie pani nie pozwoli tknąć żadnej z szynek wiszących w spiżarni. 

– Chcesz przez to powiedzieć, ze zamierzasz zapłacić za rum i szynkę z własnej kieszeni? –

zapytała Róża, odwróciwszy się, by zerknąć na Collina. – Będzie cię to całkiem sporo kosztować. 
Nie powinieneś tego robić. Porozmawiam z lady Dilbeck. 

–  Chętnie  wydam  parę  groszy  –  zapewnił.  –  Pieniądze  nie  mają  dla  mnie  większego 

znaczenia. 

–  Przecież  nie  otrzymujesz  zapłaty  za  pracę  –  zaprotestowała  Róża.  –  Nie  powinieneś 

wydawać pieniędzy na coś, za co powinna zapłacić lady Dilbeck. 

– Różo, jest mi to obojętne. 
Ścisnął  ją  delikatnie  w  talii.  Uśmiechnął  się,  gdy  się  do  niego  odwróciła.  Ich  twarze  były 

teraz tak blisko, że ledwie powstrzymał się przed pocałunkiem. Nie był przygotowany na to, że 
znajdzie się znowu w jego ramionach, że będzie jej dotykać, trzymać w objęciach. Po tylu latach, 
po tylu marzeniach, Róża znajdowała się tuż-tuż, czuł ciepło jej ciała. Patrzyła na niego, na poły 
z  podziwem,  na  poły  z  gniewem,  a  na  jej  twarzy  malowało  się  wahanie.  To  go  wprost 
zachwyciło. 

background image

Od  spaceru  i  zimna  na  jej  policzkach  wystąpiły  zdrowe  kolory,  a  w  niebieskich  oczach 

odnalazł w końcu tak dobrze mu znany ogień. 

– Doprawdy niezbyt mnie obciąży ten drobny wydatek, a już cieszę się na myśl, że rozweselę 

ludzi, którzy przyjdą jutro pracować, i dam im odrobinę świątecznego nastroju, chociaż do świąt 
Bożego Narodzenia zostało jeszcze trochę czasu. 

Róża pobladła. 
– Cołlin, nie wolno ci wspominać o Bożym Narodzeniu w rozmowie z jaśnie panią. Ona nie 

obchodzi  świąt  i  czuje  się  bardzo  nieszczęśliwa,  jak  ktoś  porusza  ten  temat.  Nie  wolno  ci 
celebrować świąt, nawet z dzierżawcami. Jeśli lady Dilbeck się o tym dowie... 

– Nie obawiaj się, wszystko będzie w porządku. 
– Collin... 
–  Zaufaj  mi  –  powiedział  łagodnie.  –  Wiem,  dlaczego  jaśnie  pani  nie  lubi  Bożego 

Narodzenia, więc będę postępować z najwyższą ostrożnością. A po co ty się wybierasz do wsi tak 
późną porą? – zapytał, ucinając dalszą dyskusję. – Musiałabyś sama wracać do domu po ciemku i 
jaśnie pani z pewnością by się zaniepokoiła. – A my wszyscy razem z nią, dodał w duchu. 

Odwróciła się i milczała przez chwilę, aż w końcu oświadczyła:
– Napisałam do twoich rodziców list i chcę go natychmiast wysłać. 
– Cieszę się – oparł. – Na pewno sprawi im radość to, że się odezwałaś. 
–  Collin!  –  żachnęła  się.  –  Zawsze  taki  byłeś,  że  czarne  widziałeś  jako  białe.  Ale  proszę, 

przejrzyj na oczy. Twoi rodzice wpadną w gniew, gdy się dowiedzą, że przyjechałeś do majątku 
Dilbeck tylko po to, by mnie odnaleźć, i natychmiast przemówią ci do rozsądku. 

– Jestem dorosły i samodzielny, Różo, i choć czuję głęboki szacunek dla rodziców, nie są w 

stanie niczego mi nakazać ani zakazać w tak istotnej sprawie jak miłość. Jako czwarty z kolei syn 
mam  trochęwięcej  swobody.  Oczywiście  nie  dysponuję  fortuną,  ale  przez  lata  wojaczki 
zaoszczędziłem  sumę,  która  wystarczy  na  zakup  małego  majątku  ziemskiego  i  pozwoli  mi 
założyć  rodzinę.  Da  to  gwarancję  skromnego,  ale  uczciwego  życia,  i  moja  żona  nie  będzie 
musiała się wstydzić. I nie zazna biedy. 

–  Jestem  o  tym  przekonana  –  mruknęła  Róża.  –  Ale  twoi  rodzice  mimo  wszystko  będą 

nalegać,  żebyś  ożenił  się  z  odpowiednią  kandydatką,  niezależnie  od  tego,  jakie  będziesz  wiódł 
życie. 

–  Wybiorę  sobie  żonę  sam,  Różo.  Modlę  się,  żeby  i  ona  wybrała  mnie.  Moi  rodzice  mają 

niewiele do powiedzenia w tej sprawie. No, prawie dojechaliśmy. – Ściągnął wodze. – Powiedz 
mi, skąd można wysłać list, a potem zaprowadź mnie do rzeźnika. Załatwmy sprawunki i szybko 
wracajmy, zanim zajdzie słońce. 

Tak jak powiedział, wyruszyli w drogę powrotną jeszcze przed zmrokiem. Koń obładowany 

był pakunkami. Collin, kompletnie głuchy na protesty Róży, najpierw zapłacił za wysłanie listu 
do swojej rodziny, a potem zupełnie zwariował podczas zakupów. Do siodła przytroczona była 
szynka,  spora  pieczeń  wołowa,  zawinięta  w  papier  bryła  łoju,  mała  baryłka  wybornego  rumu, 

background image

butelka  brandy  w  woreczku  z  sukna,  pięć  bochenków  chleba,  dwa  spore  krążki  sera,  suszone 
owoce oraz orzechy, a nawet trochę karmelków dla Ralfa. 

Róża wiedziała, do czego zmierza Collin, i wcale nie pochwalała jego zachowania, chociaż w 

głębi  ducha  miała  nadzieję,  że  mu  się  powiedzie.  Mimo  to,  gdy  tylko  wyjechali  ze  wsi, 
skomentowała zgryźliwie:

– Twój koń nieźle  się zmęczy, dźwigając tyle zbytecznych  ciężarów,  a lady Dilbeck nigdy 

nie wyrazi zgody, abyśmy urządzili Boże Narodzenie. Zmarnowałeś sporo pieniędzy, lecz skoro 
to  lubisz...  Cóż,  dalej  pójdę  na  piechotę  –  dodała  trochę  bez  przekonania,  ponieważ  o  wiele 
przyjemniej  było  czuć  ciepło  Collina  i  jechać  wygodnie,  niż  maszerować  po  śniegu  w 
zapadającym zmierzchu. – Nie powinieneś tak obciążać konia. 

–  Mój  koń  –  odparł  Collin  –  dźwigał  o  wiele  większe  ciężary  w  znacznie  trudniejszych 

warunkach.  Przewoziliśmy  rannych  żołnierzy  z  pola  bitwy,  czasami  po  dwóch  naraz.  W 
porównaniu  z  nimi  jesteś  słodkim  ciężarem.  A  jeśli  chodzi  o  Boże  Narodzenie,  to  Janny 
zapewnia  mnie,  że  będzie  wspaniałe,  a  więc  nie  martw  się  o  to.  Po  prostu  ciesz  się 
nadchodzącymi dniami i najpiękniejszą porą roku. W czasie wojny często marzyłem, że jestem w 
Anglii.  Patrzyłem  na  ziemię  zbroczoną  krwią,  a  widziałem  wspaniałe,  czyste,  bielusieńkie 
połacie. Marzyłem też o takiej chwili. – Objął ją mocniej. – I zawsze będzie to dla mnie dar losu, 
który nigdy nie stanie się zwyczajną i nudną codziennością. 

Róża  starała  sobie  wyobrazić,  co  przecierpiał  Collin  podczas  wojennych  zim,  a  potem 

pomyślała, w jak wspaniałym teraz znalazł się świecie.  Spowity w niepokalanej bieli krajobraz 
wiejski był piękny, dziewiczy i mimo chłodu oraz wilgoci, przyjazny. Jadąc na grzbiecie konia, 
bezpieczna w ramionach Collina, czuła się po prostu błogo. Ten jeden jedyny raz posłucha jego 
rady, ciesząc się chwilą, a o jutro martwić się będzie, gdy nastanie następny dzień. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gdy  przybyli  do  dworu,  panowało  tu  zamieszanie.  Przed  półgodziną  w  podłym  humorze 

obudziła się lady Dilbeck i zażądała, żeby natychmiast zjawiła się Róża. Kiedy dowiedziała się, 
że  jej  nie  ma,  wpadła  w  furię,  a  cała  służba  bezskutecznie  próbowała  ją  zadowolić.  Hester 
pomogła się ubrać jaśnie pani i zaprowadziła ją do salonu, gdzie zniecierpliwiona lady Dilbeck 
czekała teraz na podanie obiadu. 

– Czy to danie dla lady Dilbeck? – zapytał Collin, kładąc warzywa i orzechy na olbrzymim 

stole. Podszedł do kuchni i uniósł pokrywkę garnka. – Pachnie bosko! – Rzucił uśmiech Janny, 
która  zagniatała  chleb.  –  Ileż  bym  dał  za  miskę  zupy  ogonowej  w  czasie  wojny.  Czułbym  się 
wybrańcem losu, ja i moi żołnierze, gdyby nasz kucharz choć w ćwierci był tak doskonały jak ty, 
Janny. 

Uśmiech rozjaśnił twarz kucharki. Co więcej, ku zdumieniu Róży, Janny zarumieniła się. 
–  To  bardzo  prosty  przepis,  mam  go  od  matki.  Zawsze  się  udaje.  To  jedna  z  ulubionych 

potraw jaśnie pani. 

– Stanie się ulubioną potrawą każdego, kto jej spróbuje. – Collin przykrył garnek i odwrócił 

się  do  zadumanej  Róży,  która  postawiła  ostrożnie  butelkę  brandy  obok  innych  wiktuałów 
przywiezionych ze wsi. – Czy starczy zupy, aby dziś wieczorem do stołu z jaśnie panią zasiadły 
jeszcze dwie osoby, Janny? – zapytał. 

Wszyscy  podnieśli  wzrok,  łącznie  z  Emily,  która  czyściła  kieliszki  do  wina,  oraz 

Camhortem, szykującym dla lady Dilbeck srebra stołowe do dzisiejszego obiadu. 

– Jaśnie pani nie spodziewa się gości – powiedziała Róża, ! modląc się, żeby figlarny błysk 

w oczach Collina nie oznaczał przypadkiem tego, co przyszło jej na myśl. 

– A ja sądzę, że owszem – odparł. 
Poszło mu nawet lepiej, niż się spodziewał. Pewność siebie, jaką okazywał, gdy twierdził, że 

poradzi sobie z lady Dilbeck, i była z jego strony fortelem. Przekonał się jednak w czasie wojny, 
że fortel bywa wielkim sprzymierzeńcem człowieka. Nie zamierzał zranić czy też oszukać lady 
Dilbeck, ale wiedział, że musi postępować ostrożnie. 

Był przekonany, że lady Dilbeck, wbrew temu co twierdziła, i wolałaby nie zasiadać sama do 

stołu.  Bardzo  ją  ubodła  dezercja panny  Carpenter,  chociaż  nigdy  by  się  do  tego nie  przyznała. 
Niemniej  nie  spierała  się  z  nim  zbyt  długo  ani  zbyt  zawzięcie  ,  i  nie  zarzuciła  mu  braku 
wychowania,  bezczelności  czy  głupoty,  i  kiedy  zaproponował,  że  on  i  Róża  dotrzymają  jej 
towarzystwa  przy  stole.  Dzięki  temu  będą  mogli  w  trójkę  przedyskutować  plany  związane  z 
majątkiem. 

Co  prawda  dyskusja  z  lady  Dilbeck  nie  była  zajęciem  łatwym.  Zbijała  każdy  argument, 

krytykowała wszystkie pomysły jCollina, począwszy od zreperowania dachu stajni. 

background image

– Mowy nie ma – oznajmiła, odkładając łyżkę do zupy obok pustego talerza. – Nie zgadzam 

się, żeby obcy ludzie kręcili się J po mojej posiadłości, zaglądali we wszystkie kąty i mieszali się 
w  moje  sprawy  –  rzekła  z  taką  stanowczością  jak  generał,  który  wydaje  rozkaz  rozpoczęcia 
szturmu. 

Collin miał ogromne doświadczenie w obcowaniu z generałami. 
– To nie są obcy ludzie, tylko dzierżawcy, pani. Przyjadą wcześnie rano, a jeśli dopisze nam 

pogoda i będziemy ciężko pracować, uporamy się z robotą przed zachodem słońca. Dach stajni to 
pierwszy  z  remontów,  jakie  zostaną  wykonane  w  majątku  w  czasie  zimowych  miesięcy. 
Dzierżawionym gospodarstwom również należy poświęcić sporo uwagi, a wszyscy ludzie zabiorą 
się  uczciwie  do  roboty  w  zamian  za pomoc  przy  ich  domach  i  zabudowaniach  gospodarczych. 
Jak  już  zaspokoimy  potrzeby  dworu  i  dzierżawców,  zatroszczymy  się  o  wydzierżawienie 
opuszczonych majątków oraz gruntów leżących odłogiem. 

–  Nie  potrzebujemy  nowych  dzierżawców  –  stanowczo  oznajmiła  lady  Dilbeck  i 

wyprostowała  się  w  krześle,  podkreślając  w  ten  sposób,  kto  tu  rządzi.  –  Sprawiają  więcej 
kłopotów,  niż  dają  zysku,  ciągle  narzekają  i  pozwalają  swoim  dzieciom  włóczyć  się  samopas. 
Będę zadowolona, kiedy obecni dzierżawcy wyniosą się stąd. 

Collin  odczekał,  aż  Camhort  nałoży  jaśnie  pani  na  talerz  potrawę  z  ryby,  a  potem 

odpowiedział:

– Bez dzierżawców Dilbeck stanie się niedochodowy, a majątek ziemski pozbawiony zysków 

błyskawicznie  popada  w  ruinę.  Dwór  wymaga  tak  dużego  remontu,  że  przerasta  możliwości 
wszystkich pracujących tu ludzi. – Nałożył sobie na talerz rybę, którą zaoferował mu Camhort. 
Bieluteńka ryba w delikatnym sosie, przyprawiona ziołami, była kolejną specjalnością Janny. – Z 
pewnością nie życzy sobie pani, lady Dilbeck, aby majątek o tak historycznym znaczeniu popadł 
w zatracenie. Rodzina pani męża mieszka tu od wielu pokoleń, nieprawdaż?

Róża odchrząknęła, próbując ściągnąć jego uwagę, ale niestety za późno. Zorientował się po 

minie lady Dilbeck, że powiedział coś niestosownego. 

–  Tak  –  mruknęła,  spuszczając  głowę.  Widelec  zwisł  smętnie  w  jej  dłoni.  –  Dilbeck 

znajdował się w rękach rodziny Favreau przez ponad trzy stulecia – powiedziała cicho. – Lecz po 
mojej śmierci nie będzie miał kto go przejąć, ponieważ nie ma potomka rodu Favreau w prostej 
linii.  Majątek  ziemski  Dilbeck  przejdzie  w  ręce  jakiegoś  nieznanego  krewnego  albo  jeszcze 
gorzej,  obcego  człowieka,  ponieważ  wraz  ze  śmiercią  mego  syna  nastąpił  koniec  majoratu.  –
Zwiesiła głowę jeszcze smętniej, jakby słowa te wyssały z niej resztkę sił. 

–  Rozumiem  –  rzekł  Collin  łagodnie  i  zdobywając  się  na  odwagę,  współczującym  gestem 

dotknął jej dłoni. – W takim razie musimy przynajmniej zadbać, by przez lata pani życia majątek 
przynosił pani korzyści, czego z pewnością życzyliby sobie zarówno lord Dilbeck, jak i pani syn. 
Proszę mi powiedzieć, czy była pani w Dilbeck, zanim poślubiła swego męża, czy też zawitała tu 
pani po raz pierwszy jako panna młoda?

Pytanie to, o czym Róża była przekonana, Collin zadał nie tylko po to, by zmienić temat, lecz 

background image

również  by  zwrócić  myśli  lady  Dilbeck  ku  weselszym  sprawom.  Uwielbiała  ponad  wszystko 
wspominać  pierwsze  lata  małżeństwa,  spędzone  w  majątku  Dilbeck,  kiedy  syn  był  jeszcze 
dzieckiem,  a  ona  wiodła  szczęśliwe  życie.  Unikała  rozmów  o  późniejszych  czasach, 
naznaczonych  bolesnym  piętnem  śmierci  ukochanego  męża  i  syna,  lecz  mogła  gawędzić  bez 
końca o wcześniejszych latach. 

Róża w milczeniu jadła obiad, przyglądając się ze zdumieniem Collinowi, który tak zręcznie 

zabawiał rozmową lady Dilbeck. Zwykle pogrążona w smutku jaśnie pani teraz była ożywiona i 
radosna. Wyglądała nieomal młodzieńczo, a jej pochmurny wzrok złagodniał. Jednak gdy zjedli 
obiad i zasiedli w salonie przy kominku, zmęczenie i ból znów dały o sobie znać. 

– Czy dokuczają pani ręce? – zapytał Collin, odstawiając na bok filiżankę herbaty. – Mam w 

pokoju balsam, który bardzo mi pomógł w czasie wojny. Jestem przekonany, że uśmierzy nieco 
ból. Pozwoli pani, że go przyniosę. 

– Nie, proszę nie robić sobie kłopotu – rzekła jaśnie pani, gdy wstał z krzesła. – Nic mi już 

nie jest w stanie pomóc. Lecz Róża i tak zaraz przygotuje miksturę i zaaplikuje mi ją, czy mi się 
to podoba, czy nie. 

Collin jednak nie dał się odwieść od swojego zamiaru.  Opuścił salon  i kilka minut później 

wrócił  z  niedużą,  poobijaną  puszką.  Gdy  ją  otworzył,  w  powietrzu  rozszedł  się  ostry,  cierpki 
zapach maści. 

Róża cofnęła się z niechęcią. 
– Boże kochany! – mruknęła. Jaśnie pani zakryła dłonią nos. 
– Na Boga, proszę zakryć tę puszkę. Co za wstrętny zapach. Proszę to zabrać. Nie zamierzam 

użyć takiego świństwa. 

Róża  była  przekonana,  że  Collinowi  nie  uda  się  nakłonić  jaśnie  pani  do  wypróbowania 

nowego lekarstwa, ale myliła się. O dziwo, nawet nie musiał jej długo przekonywać i po chwili 
nasmarował  grubą  warstwą  cuchnącej  maści  obie  ręce  starszej  pani,  a  potem  z  pomocą  Róży 
owinął je starannie płócienną ściereczką. 

–  Wcale  nie  piecze,  jak  się  obawiałam  –  stwierdziła  lady  Dilbeck  z  aprobatą,  unosząc 

zawinięte ręce i wykręcając je na próbę w różne strony. – To nawet całkiem przyjemne i kojące 
uczucie,  jakby  lekkie  mrowienie.  –  Podniosła  wzrok  na  zdumioną  ochmistrzynię.  –  Z  każdą 
chwilą ból staje się łagodniejszy. Co to może być, Różo?

Sądząc  po  zapachu,  wcale  nie  chciała  zgadywać,  co  to  takiego,  ale  skoro  maść  koiła 

cierpienie jaśnie pani, nauczy się sporządzać cuchnące smarowidło. 

– Nie wiem, jaśnie pani. Może kapitan Mattison mógłby zdradzić recepturę?
– Bardzo bym tego pragnął, gdybym tylko był w stanie – odparł Collin. – Niestety nie wiem, 

co  to  jest.  Maść  przygotowywał  żołnierz  z  mojego  pułku.  To  interesujący  młody  człowiek, 
potrafił wyleczyć każdą ranę, nawet taką, która wyglądała na śmiertelną. 

– Czy ten człowiek to lekarz? – zapytała lady Dilbeck. 
– Nie – odparł Collin, sięgając po filiżankę. – Elliot Haysbert jest ogrodnikiem. To znaczy 

background image

był zatrudniony przed wojną jako ogrodnik w majątku ziemskim w Sussex, a teraz przebywa w 
Londynie  wraz  z  wieloma  innymi  ludźmi,  którzy  służyli  pod  moim  dowództwem.  –  Podał 
filiżankę Róży, która zaproponowała, że doleje mu herbaty. – Lady Dilbeck, chętnie napiszę do 
Elliota i poproszę, by przysłał mi recepturę. A może lepiej będzie, gdyby tu przyjechał i nauczył 
pannę Różę, jak ma przygotowywać maść. W ten sposób wykluczymy wszelkie pomyłki. 

Róża spojrzała na niego z ukosa. 
– Jestem przekonana, że potrafię zrozumieć pisemne wskazówki – oświadczyła chłodno. 
Lady Dilbeck usadowiła się wygodniej w fotelu i przymknęła oczy. 
– To niezły pomysł, kapitanie – zawyrokowała po chwili namysłu. – Niech pan napisze do 

niego  jutro,  żeby  natychmiast  przyjeżdżał  –  To  jakiś  cudotwórca,  skoro  umie  sporządzać  tak 
skuteczną maść. Żaden środek nie przyniósł mi takiej ulgi w cierpieniu. 

– Cieszę się – mruknął Collin, uśmiechając się łagodnie do Róży. – Napiszę do Elliota z rana, 

zanim  pójdę  nadzorować  pracę  przy  dachu  stajni.  Miło  mi  będzie  zobaczyć  go  znowu  –
powiedział, zanim jaśnie pani zdążyła zaprotestować w sprawie remontu. – Ogromnie mi brakuje 
ludzi,  z  którymi  walczyłem  na  wojnie,  nawet  tych,  którzy  sprawiali  mi  kłopot.  Wprost  trudno 
uwierzyć, jak bardzo wszyscy tęskniliśmy za Anglią, zwłaszcza o tej porze roku. Przekonaliśmy 
się jednak po powrocie, że wcale nie jesteśmy mile widziani i że nie ma dla nas pracy. 

– Bo Anglię zalała plaga łotrów i złodziei – oświadczyła lady Dilbeck. – Ot, kto powrócił do 

kraju.  Wyłączając  oczywiście  oficerów  –  poprawiła  się  –  którzy  przynajmniej  pochodzą  z 
zacnych  rodów.  Ale  reszta  to  coś  okropnego!  Przysparzają  jedynie  kłopotów.  Są  sprawcami 
ulicznych  awantur,  okradają  przyzwoitych  ludzi,  szerzą  demoralizację  i  choroby.  Wellington 
powinien był zostawić ich w Hiszpanii i Francji. 

Róża  dostrzegła  w  niebieskich  oczach  Collina  gniewny  błysk,  ale  jego  twarz  miała  nadal 

spokojny i uprzejmy wyraz. 

–  Większość  z  nich  pozostała  w  owych  krajach.  Zginęli,  aby  inni,  także  ci,  którzy  nie 

walczyli,  mogli  wieść  spokojne,  radosne  życie.  Nie  zaprzeczam,  że  wielu  moich  ludzi  to  byli 
łajdacy i złodzieje, a niektórzy wstąpili do wojska tylko dlatego, by uciec przed stryczkiem. Ale 
walczyli i byli gotowi na śmierć, nawet jeśli nie za Anglię, to jeden za drugiego, a także za swego 
dowódcę. 

Lady  Dilbeck  wcale  nie  zasmuciła  się  ich  losem  ani  też  nie  żachnęła  się  na  ton  nagany 

pobrzmiewający w  głosie Collina,  tylko z wielkim  ożywieniem prowadziła  rozmowę. Róża nie 
na  żarty  się  wystraszyła,  gdy  Collin  w  tak  otwarty  i  swobodny  sposób  wiódł  dyskurs  z  jaśnie 
panią, jednak milczała, by nie pogarszać sytuacji. Była przekonana, że lady Dilbeck za chwilę wy

buchnie gniewem i wyrzuci Collina z posiadłości bez prawa powrotu. 
Nie  wiedziała,  czy  poczuje  wtedy  ulgę,  czy  ogarnie  ją  ból...  lecz  mając  na  względzie 

wszystkie okoliczności, chybaby wolała, żeby stąd odjechał. 

Ale  jaśnie  pani  wcale  nie  odprawiła Collina,  tylko  zdawała  się  z  każdą  chwilą  bardziej  go 

lubić. Kiedy wyczerpali już wszystkie argumenty i żądania ustąpiło choćby na jotę, wybuchnęli 

background image

śmiechem.  Zgodnie  doszli  do  wniosku,  że  są  równie  zażarci  i  uparci  w  polemicznych  bojach, 
więc nie ma sensu dalej się spierać, tylko pozostać na swoim, przyjmując do wiadomości opinię 
drugiej strony. 

– Czego brakowało panu najbardziej na obcej ziemi, kapitanie Mattison? – spytała wyraźnie 

odprężona jaśnie pani. – Rodziny? A może ukochanej?

–  Z  pewnością  najbardziej  brakowało  mi  mojej  ukochanej  –  odparł  Collin,  spoglądając 

wymownie na  Różę,  która szybko  odwróciła wzrok.  – Oczywiście również  rodziny. Tęskniłem 
też do naszych angielskich świąt, a już szczególnie umiłowałem Boże Narodzenie. 

Róża odchrząknęła nerwowo i wykrztusiła ż trudem:
– Czy może dolać pani herbaty?
Ale lady Dilbeck w ogóle nie zwracała na nią uwagi, tylko wpatrywała się w Collina. 
– Boże Narodzenie? – powtórzyła. – Nie Wielkanoc czy też Dzień Świętego Jerzego, patrona 

Anglii?

– Och, te święta również – przyznał. – Ale najważniejsze było Boże Narodzenie. W wieczór 

wigilijny  zasiadaliśmy  wokół  ogniska  i  myśleliśmy  o  rodzinie,  która  spożywała  wieczerzę  w 
bezpiecznym  domu,  w  cieple  i  sytości.  Kiedy  o  tym  rozmawialiśmy,  okrutna  rzeczywistość 
wojny na chwilę od nas odpływała. Gdy zbliża się zima – rzekł z westchnieniem – wciąż wraca 
do  mnie  wspomnienie  długich  nocy  spędzonych  w  obcych  krajach,  zimna  ziemia,  na  której 
spaliśmy.  Nie  zawsze  mieliśmy  namioty  czy  prowiant,  lecz  rozpalaliśmy  ognisko  i  dzieląc  się 
trunkiem,  spędzaliśmy  nasze  żołnierskie  Boże  Narodzenie.  Róża  i  lady  Dilbeck  słuchały  w 
pełnym skupienia milczeniu. 

– Pewnego roku – mówił dalej – żona jednego z żołnierzy uciułała trochę produktów i zrobiła 

mały pudding,  którym podzieliliśmy  się przy ognisku  w wieczór wigilijny. – Zaśmiał się na  to 
wspomnienie. – Był zupełnie bez smaku, lecz nam wydawało się, iż nigdy nie jedliśmy czegoś 
równie  wspaniałego.  –  Spojrzał  na  lady  Dilbeck.  –  Wyobrażam  sobie,  jak  wspaniałe  puddingi 
podaje się w rodowym majątku Dilbecków. 

– Najbardziej wyśmienity ze wszystkich jadłam za życia lorda Dilbecka – ożywiła się starsza 

pani. – Kiedy nastawała  pora mieszania puddingu, mój mąż zbierał wokół  kociołka wszystkich 
domowników, a każdy dzierżył łyżkę w dłoni. Jako pierwsze zaczynały dzieci służących, a potem 
wszyscy po kolei, jeden po drugim, a ostatni był mój mąż. – Zachichotała. – Dostojnym gestem 
mieszał pudding i uroczyście oznajmiał, że nadeszły święta Bożego Narodzenia, jakby dawał je 
nam  wszystkim  w  podarunku.  Był  całkiem  szalony  na  punkcie  świąt.  –  W  jej  głosie  brzmiało 
rozbawienie i czułość. – Myślę, że świętowałby cały rok, gdyby miał na to siłę. 

– Z pani słów wynika, że był to cudowny człowiek – powiedział Collin łagodnie. 
–  O  tak  –  zapewniła  lady  Dilbeck.  –  Wszyscy  w  majątku  go  uwielbiali,  począwszy  od 

dzierżawców, przez służbę, a skończywszy na mieszkańcach wioski. 

– Szkoda, że nie miałem okazji go spotkać. Znam lorda Dilbecka tylko z opowieści  moich 

rodziców. Mój ojciec i matka zawsze wyrażali się o nim niezwykle pochlebnie, a także i o pani, 

background image

lady Dilbeck. 

Uśmiechnęła siei skinęła głową, lecz po chwili spoważniała. 
– Powinien  pan  być  teraz z  rodziną,  kapitanie  Mattison,  obchodząc święta, jak  pan  marzył 

przez lata wojny. Majątek Dilbeck to nie miejsce dla pana. Od czasu kiedy zmarł mój mąż i syn, 
nie obchodzimy już Bożego Narodzenia. 

Collin wzruszył lekko ramionami. 
–  Specjalnie  mi  to  nie  przeszkadza.  Prawdę  powiedziawszy,  wolę  być  tu  niż  w  domu.  Jak 

powiedziałem  młodemu  Ralfowi,  Boże  Narodzenie  nadchodzi,  czy  nam  się  to  podoba,  czy  też 
nie. Nawet na polu walki w obcym kraju oraz tu, w majątku Dilbeck. 

– Myli się pan, kapitanie – sprzeciwiła się jaśnie pani. – Mój mąż miał rację, traktując święta 

jak podarunek. Wręczał go nam z radością, a po nim tę rolę miał przejąć syn... 

–  Wzorem  Boga,  który  w  betlejemskim  żłobku  tak  hojnie  obdarował  ludzkość  –  mruknął 

Collin.  –  Może  ma  pani  rację.  Lecz  być  może  na  dworze  znów  objawi  się  ktoś,  kto  zacznie 
wręczać podarki?

– Doskonała robota – stwierdziła Róża pół godziny później, stojąc pod drzwiami do pokoju 

lady Dilbeck – albo wielka nieostrożność z twojej strony. 

– Widziałem, że przez cały czas byłaś przerażona – stwierdził z przekorą, uśmiechając się do 

niej  szeroko.  –  Zupełnie  nie  masz  do  mnie  zaufania.  Przyznaj,  że  cały  czas  siedziałaś  jak 
wystraszony zając, czekając, kiedy lady Dilbeck wybuchnie swym osławionym gniewem. 

Pomógł  Róży  zaprowadzić  lady  Dilbeck  na  górę,  z  łatwością  podtrzymując  zmęczoną 

staruszkę.  Róża  często  marzyła,  by  dysponować  równie  silnym  ramieniem.  Łagodność  i 
cierpliwość, z jaką traktował jaśnie panią, mimo że bywała opryskliwa i  poirytowana, szczerze 
zdumiewała Różę. Odkrywała nowe oblicze Collina, równie wspaniałe jak cała reszta. 

– Zgadza się, byłam przerażona. Nigdy przedtem nie widziałam jaśnie pani tak uległej, a już 

z pewnością nie wtedy, kiedy dyskusja dotyczyła Bożego Narodzenia. Pytając ją o młode lata w 
Dilbeck, chyba doznałeś olśnienia. Jaśnie pani uwielbia wspominać dawne czasy, kiedy była taka 
szczęśliwa. 

– To dotyczy nas wszystkich, Różo, lecz nasila się z wiekiem. Pozwól, że wezmę świecę i 

odprowadzę cię do twojego pokoju. 

Policzki jej zapłonęły na te słowa, ale na szczęście w holu było ciemno. 
– To tamten pokój – mruknęła, skinąwszy głową w stronę drzwi. – Sypiam obok jaśnie pani, 

na wypadek gdyby potrzebowała mnie w nocy. Ma dzwonek, którym w razie czego mnie wzywa. 

– Aha... – rzekł Collin, jakby dręczyła go jakaś rozterka. – Rozumiem. W takim razie... 
– Chętnie odprowadzę cię do twojej sypialni – wyrwało się Róży, zanim zdążyła ugryźć się 

w język. I zaraz pomyślała, że chyba postradała zmysły, składając taką propozycję. 

– Nie chciałbym cię fatygować, Różo. 
– Ale przecież potrzebna ci świeca, żeby trafić do pokoju. A ja nie zgasiłam jeszcze lamp w 

salonie i jadalni. 

background image

– Nie zajmuje się tym Camhort?
– Nie. Przejęłam od niego ten obowiązek dwa lata temu, kiedy spostrzegłam, jak bardzo jest 

zmęczony wieczorem. Często kładzie się do łóżka wcześniej niż lady Dilbeck, lecz w jego wieku 
to normalne. 

–  Pomogę  ci  pogasić  lampy  –  powiedział  łagodnie,  kiedy  skierowali  się  ku  schodom.  –

Dziwiło  mnie,  jak  Camhort  radzi  sobie  z  obowiązkami  lokaja.  Przypuszczam,  że  służy u  lady 
Dilbeck od wielu lat. 

– Prawie przez całe życie. Oczywiście nie powinien już pracować, ale ma tutaj raczej lekkie 

obowiązki, a lady Dilbeck nigdy by go nie odprawiła. 

– Tak, nie sądzę, by się na to zdobyła. 
Rozmawiając przyciszonym głosem o błahych sprawach, przemierzali puste pomieszczenia, 

gasząc kominki i lampy. Dom pogrążał się w ciemności, wokół panowała cisza. 

Collin szedł tuż przy Róży. Wiedziała, że choć rozmawiał z nią o drobiazgach, podobnie jak 

ona myślami błądził gdzie indziej. Wiedziała też, co się wydarzy. Było to nieuniknione od chwili, 
gdy  zaproponowała  mu,  że  odprowadzi  go  do  pokoju.  Rozsądek  podpowiadał  jej,  że  powinna 
zawrócić, lecz serce kazało iść dalej. 

– Co to jest? – spytał Collin, kiedy mijali jakieś drzwi. Zatrzymała się. 
– Pokój muzyczny. 
–  Lady  Dilbeck  ma  pokój  muzyczny?  –  W  jego  głosie  słychać  było  rozbawienie.  Oplótł 

palcami dłoń Róży. – Możemy tam wejść?

Serce waliło jej jak młot. 
– Tak – wyszeptała drżącym głosem. 
Otworzyła  drzwi,  a  kiedy  weszli  do  środka,  Collin  zamknął  je  bezszelestnie.  Olbrzymie, 

eleganckie pomieszczenie  oświetlała  tylko jedna  świeca, którą trzymała  Róża. Podeszła powoli 
do przeciwległej ściany, on jak cień szedł za nią. 

– To  portret  lorda  Dilbecka  –  powiedziała,  unosząc  święcę,  żeby  oświetlić  pokaźnych 

rozmiarów podobiznę przystojnego dżentelmena. 

–  Musiałem  go  spotkać,  będąc  dzieckiem,  bo  ta  twarz  wydaje  mi  się  znajoma  –  mruknął 

Collin,  stojąc  tak  blisko  Róży,  że  czuła  ciepło  jego  ciała.  –  Różo?  –  Dotknął  jej  ramienia, 
musnąwszy palcem skórę szyi, aż poczuła rozkoszny dreszcz. 

Cofnęła się tak gwałtownie, że płomień świecy zamigotał i prawie zgasł. 
– A ten mniejszy portret to pan Bruce Favreau, jak miał zaledwie dwadzieścia lat. 
– Różo – rzekł znowu, wyjął z jej rąk świecznik i postawił go na stole. Przyćmione światło 

ledwie  rozjaśniło  tonący  w  mroku  pokój.  –  Tak  długo  o  tobie  marzyłem  –  szepnął,  biorąc  jej 
twarz  w  dłonie.  –  Nie  jesteś  w  stanie  wyobrazić  sobie,  jak  bardzo  cię  pragnąłem...  jak  bardzo 
marzyłem o tej chwili. 

Pochylił głowę i ich usta spotkały się. 
Wszystko w nim było tak cudownie znajome. Zapach, dotyk dłoni... Róża też marzyła o tej 

background image

chwili.  Poczuła  się  jak  w  jakimś  baśniowym  świecie,  gdzie  niepodzielnie  władają  zmysły  i 
uczucia. Zawirowało jej w głowie. 

Kiedy poczuła we włosach jego dłonie, chwyciła go za ramiona. Gorący, namiętny pocałunek 

przesycony był pożądaniem i miłością. Róża przywarła do Collina tak mocno, że ich ciała stopiły 
się niemal w jedno. 

Przestał ją na moment całować, uniósł w górę i przycisnął do ściany. Przywarł znowu ustami 

do jej warg, całując jeszcze bardziej żarliwie, Róża zaś oplotła go ramionami. 

Collin wsunął jej znowu ręce we włosy i zaczął rozplątywać misterny kok, aż wyswobodzone 

loki spłynęły kaskadą w dół. 

–  Och,  Różo  –  wyszeptał,  odchylając  się  do  tyłu,  by  spojrzeć  na  nią.  –  Kocham  cię. 

Kochałem cię zawsze. Nigdy nie przestanę cię kochać. Moje życie bez ciebie nic nie znaczy. 

–  Ja też  cię  kocham  –  odparła,  czując,  że  serce  tłucze  się  w  jej  piersi  jak oszalałe.  –  I też 

jesteś mi bardzo potrzebny. 

To  była  szczera  prawda  i  wcale  nie  wstydziła  się  tych  słów.  Oddając  się  Collinowi, 

sprawiłaby jemu i sobie podarunek, coś, co pamiętałaby i hołubiła do końca swych dni. Kochała 
go tak bardzo, że nigdy nie potrafiłaby oddać serca innemu mężczyźnie. Na zawsze więc zostanie 
sama... dlatego tak bardzo pragnęła miłosnego spełnienia, tej jednej ukradzionej chwili szczęścia. 

Nawet w ciemności dostrzegła jego olśniewający uśmiech. 
– A więc wyjdziesz za mnie, Różo? Chcesz? Jak tylko uzyskam pozwolenie?
Serce jej zamarto. Mocno odepchnęła Collina, opadła na podłogę i popatrzyła mu w oczy. 
– Nie – powiedziała z trudem. – Pójdę z tobą teraz... do twojego pokoju. Kocham cię i pragnę 

spędzić z tobą noc. Lecz nic więcej nie będzie między nami. 

Uśmiech zgasł na jego twarzy. 
–  Ale  ja  pragnę  czegoś  więcej,  Różo!  O  wiele  więcej.  Pragnę,  abyś  została  moją  żoną  i 

pragnę  dać  ci  całego  siebie  jako  twój  mąż.  Obiecaj  mi,  że  wyjdziesz  za  mnie,  a  natychmiast 
zaniosę cię do swojego łóżka. 

Jej oczy napełniły się łzami. 
–  Nie  mogę  cię  poślubić.  Powiedziałam  ci  dlaczego,  lecz  ty  mnie  nie  słuchałeś.  Byłam 

złodziejką.  Okradałam  ludzi  dla  własnej  korzyści  i  jedynie  dzięki  łasce  niebios  oraz  pomocy 
przyjaciół nie wtrącono mnie do więzienia, lecz nikt nie może mi tego wybaczyć poza Bogiem, 
powiernikiem  moich  sekretów.  Jak  mógłbyś  wziąć  sobie  za  żonę  kobietę,  która splamiona  jest 
taką hańbą?

–  Skoro  Bóg  może  ci  przebaczyć,  jak  mógłbym  sam  tego  nie  uczynić,  skoro  nam, 

śmiertelnikom,  nakazane  jest  naśladować  Chrystusa,  który  obdarował  nas  łaską  przebaczania? 
Różo, jakim prawem, z jakim sumieniem mógłbym cię prześladować za dawne grzechy? Jeśli w 
ogóle popełniłaś grzech. Kradłaś, ponieważ byłaś głodna i zdesperowana, a nie z chciwości, nie z 
żądzy bogactwa. Starałaś się przetrwać, podobnie jak ja robiłem wszystko, aby przeżyć wojnę, W 
chwilach ostatecznych chwytamy się ostatecznych sposobów... – Zadumał się na chwilę. – Każdy 

background image

człowiek winien mieć dach nad głową,  bezpieczeństwo dla siebie i bliskich, a także pracę, gdy 
jednak tego brak, musi walczyć. Osądzasz siebie tak surowo, a przecież kradłaś tylko dlatego, by 
nie umrzeć z głodu... lub by nie stać się igraszką dla rozpustników... – Gniewnie zacisnął zęby. –
Nie  z  twojej  winy  los  rzucił  cię  na  dno,  lecz  broniłaś  się,  jak  mogłaś.  Coś  o  tym  wiem,  bo 
żołnierska  tułaczka  niejednego  uczy.  Dlatego  nie  potępiam  cię,  Różo,  bo  musiałbym  potępić  i 
siebie.  Jednak  tego  nie  czynię,  bo  wiem,  że  w  skrajnych  sytuacjach  dokonywałem  słusznych 
wyborów, choć jakże często niezgodnych z tym, co uchodzi za moralne w normalnym świecie. 
Podobnie czyniłaś i ty. Dlatego sądząc moją ludzka miarą, nie ma w tobie grzechu, Różo. 

– Prawa nie obchodzi, dlaczego złodziej kradnie, liczy się tylko to, że tak czyni. Jestem więc 

złodziejką, a takiej kobiety nie możesz pojąć za żonę, Collinie. Nie pozwolę ci na to. 

Ujął znowu w dłonie jej twarz, przyglądając jej się bacznie. 
– Nie obchodzi mnie prawo, które nie dostrzega  istoty życia, nie śledzi ludzkich losów ani 

nie wnika w intencje, tylko ubiera wszystko w sztywne formuły. Kocham cię i to, co wydarzyło 
się kiedyś, nie ma dla mnie znaczenia, skoro zachowałaś dumę, czyste serce i uczciwość. O co i 
ja ze wszystkich sił zabiegałem w podobnym piekłu świecie wojny... Och, Różo, czy mamy się 
karać  za  naszą  przeszłość,  której  sami  nie  wybieraliśmy?  Czy  słońce  nigdy  nam  nie  zaświeci? 
Błagam, uczyń mnie szczęśliwym i zostań moją żoną. Wyjdź za mnie, Różo. 

– Nie – wyszeptała drżącym głosem. Opuścił ręce i cofnął się o krok. 
– W takim razie pozwól, że zaprowadzę cię do twojego pokoju. Nie potrzebuję świecy, żeby 

wrócić do siebie. – I zakończył z naciskiem: – Nie jestem aż taki ślepy, jak ci się wydaje. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Boże Narodzenie to podarunek, twierdziła lady Dilbeck, wspominając swego męża. Według 

Collina święta nadchodziły, czy to się  człowiekowi podobało, czy też nie. A może oba te sądy 
były w jakiejś części słuszne? Róża nie potrafiła zdecydować, kto w tym sporze miał rację, lecz 
w  świetle  faktów  ten  dylemat  okazał  się  czysto  teoretyczny.  A  wszystko  za  sprawką  Collina, 
który wprawdzie lubił dyskutować, lecz nade wszystko cenił czyny i nie oglądając się na nic ani 
na  nikogo,  postanowił  uczynić  z  Bożego  Narodzenia  podarunek  dla  wszystkich  mieszkańców 
majątku. 

Za forpocztę posłużył tak długo nieobecny w Dilbeck pudding. Janny za podszeptem Collina 

zaczęła przygotowywać  pyszną  mieszaninę,  gdy tylko  podała  dzierżawcom, którzy  przybyli  do 
pracy,  sute  śniadanie,  składające  się  z  chleba,  smażonej  szynki  i  piwa.  Przy  akompaniamencie 
dochodzących z oddali odgłosów remontu, siekła, tarła i ucierała składniki. Promieniała radością, 
choć  narzekała  przy  tym  co  parę  minut,  że  pudding  powinno  się  było  przygotować  tydzień 
wcześniej, żeby się lepiej przegryzł. 

– Będzie się odstawał tylko przez dwadzieścia dni, co odbije się na smaku, ale przynajmniej 

będziemy mieć na Boże Narodzenie pudding, i to przygotowany z najlepszych produktów, jakie 
tylko  można  było  dostać  we  wsi.  –  Przerwała  mieszanie  i  podniosła  wzrok  na  Różę,  która 
dopijała  filiżankę herbaty.  –  Jaśnie  pani  pozwoli  nam,  prawda,  panno  Różo?  Kapitan Mattison 
powiedział, że tak, ale lady Dilbeck przez tyle lat nie wyrażała zgody... 

–  Nie  wiem  –  odparła  szczerze  Róża.  –  Nie  pozostaje  nam  nic  innego,  jak  modlić  się  i 

czekać, co się wydarzy. 

– Gdyby poszło źle, byłoby to straszne marnotrawstwo – stwierdziła Janny, spoglądając na 

leżące  przed  nią  składniki.  –  Tyle  dobra...  A  pudding  i  tak  się  uda,  choć  będzie  się  odstawał 
zaledwie dwadzieścia dni. 

–  Pozostawmy  tę  sprawę  kapitanowi  Mattisonowi  –  rzekła  Róża  dla  dodania  otuchy.  –  O 

niczym nie wspominajmy lady Dilbeck, zanim on z nią nie porozmawia. – Wstała. – A teraz, jeśli 
śniadanie jaśnie pani jest już gotowe, to zaniosę je na górę. 

Kiedy  Róża  weszła  do  pokoju,  okazało  się,  że  lady  już  się  obudziła  i  siedzi  w  łóżku  ze 

wzrokiem utkwionym w okno. 

– Dzień dobry, lady Dilbeck. – Róża postawiła tacę na stoliku obok łóżka. – Wygląda pani 

doskonale. 

– Co to za hałasy dochodzą z dworu? Czyżby reperowano stajnię?
– Tak, jaśnie pani. Czy napije się pani dzisiaj rano czekolady, czy też herbaty?
Lady Dilbeck odrzuciła nakrycie. 
– Pomóż mi podejść do okna, Różo. Chcę zobaczyć, co tam się dzieje. 

background image

–  Dobrze.  Proszę  jednak,  by  otuliła  się  pani  pledem  i  włożyła  pantofle.  Ranek  jest  dosyć 

chłodny. Oto pled... 

Po chwili jaśnie pani zaczęła przyglądać się ludziom na dole. 
– Kapitan Mattison pracuje na równi z innymi – mruknęła – Jakby był jednym z nich. Jego 

ojciec zapewne wpajał mu co innego. 

Róża uśmiechnęła się. Jej wzrok również przykuła przystojna postać Collina. Słyszała jego 

radosny  głos  dobiegający  przez  grabą  szybę  w  oknie,  pochwyciła  uśmiech,  refleks  światła  w 
złotych włosach. Mimo wczesnej pory oraz zimna wszyscy pracowali z ochotą. Nad płomieniem 
wisiał wielki kociołek, w którym bulgotał, jak przypuszczała Róża, wyśmienity poncz rumowy 
Camhorta. 

–  Proszę  mi  wybaczyć,  jaśnie  pani,  sądzę  jednak,  że  ojciec  kapitana  Mattisona  wpajał  w 

niego szczytne ideały. 

Lady Dilbeck westchnęła. 
–  Powinnam  pójść  na  dół  i  porozmawiać  z  ludźmi.  To  mój  obowiązek,  przecież  jestem  tu 

panią. 

Różę  zdumiały  te  słowa.  Do  tej  pory  lady  Dilbeck  nigdy  nie  okazywała  żadnego 

zainteresowania swoim dzierżawcom. 

– Nie oczekują tego od pani – powiedziała ostrożnie. 
– Mój mąż tak by postąpił. Pomóż mi się ubrać, Różo, a wtedy zjem śniadanie i zejdę na dół. 
Róża była zdumiona nagłym postanowieniem lady Dilbeck, podobnie zresztą jak dzierżawcy, 

którzy na widok jaśnie pani idącej w asyście ochmistrzyni w ich stronę przerwali pracę i ustawili 
się  rzędem,  ściągając  z  szacunkiem  czapki  z  głów.  Róża  spostrzegła,  że  Collin  wcale  nie  jest 
zaskoczony. 

–  Witamy  jaśnie  panią  – wykrzyknął wesoło  i  elegancko się  ukłonił.  –  I pannę Benham.  –

Posłał  Róży wyjątkowo  czarujący  uśmiech.  Miał  na  sobie  robocze ubranie,  a  nie  mundur, lecz 
mimo to wyglądał szykownie. 

–  Przyszłam  zobaczyć,  jak  idzie  praca,  kapitanie  –  oznajmiła  lady  Dilbeck  sztywnym, 

oficjalnym tonem. – Oraz podziękować dzierżawcom za pomoc – dodała po chwili wahania. 

Dzierżawcy  zaszurali  nogami.  Wyraźnie  zadowoleni,  a  zarazem  zażenowani,  nieśmiało 

mruczeli jakieś słowa. 

– Mamy doskonały, gorący poncz, jaśnie pani. – Collin  wskazał na  bulgoczący kociołek, z 

którego  unosił  się  w  mroźnym,  zimowym  powietrzu  wspaniały  aromat.  –  Czy  zechciałaby  nas 
pani zaszczyć i przyjąć poczęstunek?

–  Z  przyjemnością  –  odparła  lady  Dilbeck.  Zebrani  wokół  niej  mężczyźni  wyraźnie  się 

rozluźnili. 

Róża  spędziła  kolejne  pół  godziny,  obserwując  lady  Dilbeck,  która  stała  w  gronie 

dzierżawców i rozmawiała z nimi protekcjonalnym tonem, jak przystało na właścicielkę majątku. 
Nigdy  nie  widziała  jaśnie  pani  w  takiej  roli,  nie  przypuszczała  nawet,  że  potrafi  się  tak 

background image

zachowywać. Chociaż mogła się tego spodziewać. Jak powiadano, przed laty lady Dilbeck była 
osobą wesołą i otwartą na ludzi. 

Collin  przyglądał  się  temu  z  ogromną satysfakcją.  Widać  było, że  lady  Dilbeck  dobrze  się 

bawi.  Wypiła  już  dwie  filiżanki  rumowego  ponczu  i  wyraźnie  miała  ochotę  na  trzecią. 
Dzierżawcy  czuli  się  zaszczyceni  obecnością  swojej  pani.  Rumienili  się  i  jąkali,  gdy  z 
uśmiechem im dziękowała. Wyraźnie podbiła ich serca. Chętnie wyremontowaliby cały majątek, 
byle tylko ją uszczęśliwić. 

Róża natomiast  była  piękniejsza  niż zazwyczaj.  Stała z  boku  i  unikała jego  wzroku.  Miała 

dzisiaj  włosy  upięte  bardziej  swobodnie,  a  kilka  luźnych,  kruczoczarnych  loczków  tańczyło 
wokół jej zaróżowionych od chłodu policzków. 

Nie  wiedział,  czy  mu  wybaczy,  że  ją  odtrącił  wczorajszego  wieczoru.  Przez  wiele  godzin 

przewracał  się  na  łóżku  w  męce  pragnienia,  żalu  i  wyrzutów  sumienia.  A  może  po  prostu 
zachował  się  jak  głupiec?  Być  może  Róża  dałaby  się  przekonać,  gdyby  spędzili  razem  tę  noc. 
Cóż,  zabrakło  mu  sprytu.  Gdyby  powiedział  lady  Dilbeck  oraz  matce  i  ojcu,  co  między  nimi 
zaszło,  zaraz  byłby  tu  pastor  pozwolenie  na  ślub.  Róża  zostałaby  panią  Mattison,  zanim 
zdążyłaby zaprotestować. 

Byłby to jednak przymus,  niegodny dżentelmena podstęp. Pragnął,  aby została jego żoną z 

własnej woli. 

– Kapitanie Mattison? – zagadnęła go łady Dilbeck. – Czy zechciałby pan zamienić ze mną 

parę słów na osobności?

Była zadowolona i odprężona, ale zmęczona. Podał jej ramię. 
– Naturalnie, pani. Odeszli parę kroków na bok. 
– Od dawna nie czułam zapachu bożonarodzeniowego puddingu, kapitanie – powiedziała bez 

ogródek lady Dilbeck. – Sądzę jednak, że natychmiast bym go rozpoznała. Proszę mi powiedzieć, 
czy się mylę, lecz sądzę, że poczułam ten zapach, kiedy wychodziłyśmy z Różą z domu. 

– Muszę wyznać, że nie pomyliła się pani. Proszę jednak nie mieć pretensji do Janny. To ja 

poprosiłem  ją,  by  przygotowała  na  Boże  Narodzenie  pudding  i  dostarczyłem  niezbędnych 
składników. Jeśli użyła czegokolwiek z zapasów w pani spiżarni, chętnie pokryję koszty. 

– Nie, nie – żachnęła się lady Dilbeck. – Nie jestem aż taką liczykrupą. 
Collin zatrzymał się i zwrócił ku niej twarz. 
–  Zapewniam,  że  nie  miałem  zamiaru  urazić  pani,  prosząc  Janny  o  zrobienie  puddingu, 

chociaż nie byłem pewien, jak pani to przyjmie. Jednak po naszej wczorajszej rozmowie miałem 
nadzieję, że przyjmie to pani jako prezent ode mnie. Prezent, który przywoła miłe wspomnienia 
związane z pani mężem i synem. Ośmielam się prosić panią, lady Dilbeck, by zajęła pani miejsce 
męża przy mieszaniu puddingu i udzieliła domownikom błogosławieństwa. 

–  Nie  –  rzekła  stanowczo  zimnym  tonem.  –  Nie  obchodzę  Bożego  Narodzenia,  kapitanie 

Mattison. Nigdy więcej. 

Collin ujął delikatnie jej dłonie. 

background image

–  Wiem.  Proszę  jednak  rozważyć  pewną  kwestię.  Dla  nas  znaczyłoby  to  bardzo  wiele,  ja 

zaś...  proszę  wybaczyć  mi  zuchwałość...  szczerze  wierzę,  że  również  pani  małżonek  życzyłby 
sobie, by wyraziłaby pani zgodę na uczczenie świąt. 

Rzucając mu gniewne spojrzenie, uwolniła z uścisku dłonie. 
–  Rzeczywiście  jest  pan  zuchwalcem  i  impertynentem  –  oznajmiła.  –  Bez  względu  na  to, 

jakie kierują panem powody!

– Proszę mi wybaczyć. Jestem jednak przekonany, że mówię prawdę. Lord Dilbeck uwielbiał 

Boże  Narodzenie,  o  czym  sama  mi  pani  powiedziała.  Byłoby  mu  przykro,  gdyby  wiedział,  że 
jego małżonka czuje się w święta nieszczęśliwa. 

Lady  Dilbeck  wpatrywała  się  w  niego  przez  dłuższą  chwilę,  dają  odczuć,  jak  głęboko  jest 

oburzona. W końcu odwróciła się i zawołała na Różę, żeby ją zaprowadziła do dworu. 

Collin  powrócił  do  pracy  przy  remontowaniu  stajni  w  nieco  posępniejszym  nastroju  niż 

przedtem.  Zaczął  sobie  układać  w  głowie  mowę,  którą  zamierzał  wygłosić  do  Janny  oraz 
pozostałych domowników, gdyby okazało się, że jaśnie pani, nie ustąpi. Trzeba będzie wszystko 
odwołać, a pudding wyrzucić... 

Lecz  lady  Dilbeck  zaskoczyła  wszystkich,  kiedy  nadeszła  pora  mieszania  puddingu. 

Prowadzona  przez  Różę  zjawiła  się  w  kuchni,  gdzie  domownicy  zebrali  się  wokół  parującego 
kociołka, każdy z nich gotów zająć miejsce przy łyżce. Kiedy zobaczyli w drzwiach jaśnie panią, 
zesztywnieli, po czym szybko odstąpili na boki, spodziewając się najgorszego. 

Collin wysunął się do przodu. 
– Lady Dilbeck... 
Starsza pani władczym gestem nakazała mu milczenie i podeszła do kociołka. 
–  Lord  Dilbeck,  niech  mu  Bóg  da  wieczny  odpoczynek,  co  roku  stawał  u  steru,  kiedy 

nadeszła pora mieszania puddingu. Przez wzgląd na pamięć o moim mężu teraz będę robić to ja. 

Wszyscy wpatrywali się w nią ze zdumieniem i niedowierzaniem. 
–  No,  na  co  czekamy?  –  spytała,  rzuciwszy  wyzywające  spojrzenie.  –  Pora  zabrać  się  do 

mieszania  puddingu.  Ralf,  jesteś  najmłodszy,  więc  będziesz  mieszał  pierwszy.  Kapitanie 
Mattison, gdzie podziali się ludzie, którzy byli rano? Moi dzierżawcy?

– Pracują wciąż przy dachu stajni. Nie sądziłem, że zażyczysz sobie, pani, aby... 
–  Proszę  ich  przyprowadzić  –  przerwała  rozkazującym  tonem.  –  Wszystkich.  I  proszę 

przynieść poncz, jeśli coś. zostało. Napijemy się po filiżance, jak skończymy mieszać pudding, 
błogosławiąc imię mojego zmarłego małżonka. 

Collin skłonił się, po wojskowemu trzaskając obcasami. 
– Rozkaz, pani. – I szybko się oddalił. 
– Podejdź tu, chłopcze – zwróciła się lady Dilbeck do Ralfa łagodniejszym tonem. – Pomyśl 

sobie jakieś bożonarodzeniowe życzenie, a potem zacznij mieszać pudding. Pamiętaj, że musisz 
mieszać z całych sił, jeśli chcesz być pewien, że życzenie się spełni. 

Pudding  został  już  prawie  wymieszany.  Oczy  jaśnie  pani  promieniały,  śmiała  się  równie 

background image

głośno i radośnie jak wszyscy pozostali, również dzierżawcy. Collin zdawał sobie sprawę, że dla 
lady  Dilbeck  była  to  trudna  decyzja,  musiała  bowiem  przełamać  bolesny  uraz.  Szczerze  ją 
podziwiał,  a  gdy  jako  ostatnia  zajęła  miejsce  przy  kociołku,  poczuł  pełną  wzruszenia 
wdzięczność. 

–  Lord  Dilbeck,  jak  zapewne  niektórzy  z  was  pamiętają  –  zaczęła  uroczyście  –  kiedy 

nadeszła jego kolej mieszania puddingu, miał zwyczaj wygłaszać długą przemowę. Gdyby był tu 
z  nami,  powiedziałby  zapewne:  „Dzięki  Bogu  mamy  zapewnione  dostatnie  i  radosne  Boże 
Narodzenie.  Boże,  pobłogosław  każdego  mieszkańca  tego  dworu,  wszystkich  ludzi  w  naszej 
wiosce oraz w hrabstwie, w naszym kraju i na całym bożym świecie”. – Jej głos stał się dziwnie 
łagodny, wręcz czuły. – Szkoda, że nie pamiętam całej przemowy lorda Dilbecka i nie jestem tak 
dobrym mówcą jak on. Pragnę jednak powiedzieć to, co mój małżonek chciałby, abym rzekła. –
Zrobiła  krótką  pauzę,  żeby  skupić  uwagę  zgromadzonych.  –  Dziękuję  wam,  że  wkładacie  tyle 
pracy i serca w utrzymanie majątku Dilbeck. Niech was Bóg błogosławi. A oto moje życzenie. –
Zaczęła  mieszać  pudding.  –  Życzę  wam  wszystkim  wesołych  świąt  Bożego  Narodzenia  oraz 
zdrowia, szczęścia i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku. 

W  kuchni  rozległy  się  radosne  wiwaty,  a  potem  wzniesiono,  kielichy  i  ochoczo  wypito  za 

zdrowie lady Dilbeck oraz za pamięć lorda jej małżonka. 

Drzwi  może  nie  stały  jeszcze  otworem,  ale  na  pewno  zostały  uchylone  wystarczająco,  by 

święta Bożego Narodzenia mogły ponownie zagościć w posiadłości. 

Collin  oraz  inni  starali  się  zachowywać  jak  najdyskretniej,  lecz  lady  Dilbeck  doskonale 

wiedziała,  że  do  jej  domu  wnoszono  coś  ukradkiem.  Najpierw  gałązki  ostrokrzewu przystroiły 
ramy portretów w holu wejściowym, a potem w korytarzach, następnie przyszła kolej na jadalnię, 
gdzie  kominki  udekorowano  girlandami  z  ostrokrzewu  i  świerkowych  gałązek.  Salon,  jak 
przypuszczała  lady  Dilbeck,  pominięto  przez  wzgląd  na  nią,  jako  że  spędzała  tam  większość 
dnia. 

Była wdzięczna służbie, że liczy się z jej uczuciami, zarazem jednak wiedziała, że wszyscy 

pragną obchodzić  Boże  Narodzenie. Jeszcze  niedawno  by się na  nich  rozgniewała,  lecz  teraz... 
teraz, kiedy przechadzała się po dworze i patrzyła na zachodzące zmiany, nie potrafiła określić, 
jakie są jej uczucia. 

Przez tyle lat bała się świąt, a szczególnie owej radosnej krzątaniny, która je poprzedzała, bo 

łączyły się z bolesnymi wspomnieniami o mężu i synu. Nie chciała już tak cierpieć, nie miała na 
to  siły.  Lecz  oto,  ku  swemu  zdumieniu,  nie  czuła  szarpiącego  bólu,  tylko  rzewną  nostalgię  za 
dawnymi czasy, które wprawdzie nigdy już nie wrócą, ale były tak piękne... Pojęła nagle, że owe 
wspomnienia są jej najdroższym skarbem, którego powinna strzec i dzielić się nim z innymi, bo 
taki jest los starych ludzi. Dzielić się uśmiechem, dobrem... 

Zadumała się głęboko. Tak, odnalazła cień radości, gdy wspólnie z innymi mieszała pudding. 

Może odkryje sposób, aby święta znowu zaczęły sprawiać jej przyjemność. Póki człowiek żyje, 
poty powinien cieszyć się bożymi darami... 

background image

Minęło  pięć  dni  od  mieszania  puddingu.  Róża  podała  pani  herbatę  i  zamierzała  wyjść  z 

salonu, kiedy lady Dilbeck powstrzymała ją gestem. 

– Tak, jaśnie pani?
– Chcę porozmawiać z tobą o dekoracjach we dworze. Może uważacie, że jestem ślepa, ale 

widziałam je. 

Róża lekko pobladła. 
– Czy mam porozmawiać z innymi?
–  Naturalnie,  że  tak  –  oznajmiła  lady  Dilbeck  zrzędliwym  głosem. –  Przekaż,  że  czuję  się 

głęboko dotknięta. 

– Tak, jaśnie pani. – Róża ze smutkiem kiwnęła głową. – Zrobię to natychmiast. 
–  To  dobrze.  Otóż  spodziewam  się,  że  zajmą  się  również  salonem,  i  to  jak  najszybciej. 

Jednak  najpierw  muszą  udekorować  portrety  mojego  męża  i  syna  w  pokoju  muzycznym.  A  ty 
dopilnuj, żeby wszystko było porządnie zrobione. 

Róża omal nie wypuściła tacy z ręki. 
– Jaśnie pani?
Lady Dilbeck uniosła ostrożnie filiżankę, udając, że bardzo jest zajęta bandażami, jakie ma 

na rękach. 

– Co takiego, Różo? Czyżbyś mnie nie zrozumiała? Wlepiła w nią wzrok. 
– Tak myślę. 
–  Tak  myślisz?  Nie  wydaje  mi  się,  bym  mówiła  w  obcym  języku  lub  wydala  polecenie  w 

zbyt  zawiłej  formie.  Chyba  też  nie  bełkocę.  Chcę,  by  udekorowano  salon  oraz  portrety  mego 
męża i syna. I to jak najszybciej. 

Różę ogarnęło ogromne podniecenie. 
–  Tak,  jaśnie  pani.  –  Uśmiech  rozjaśnił  jej  twarz.  –  Natychmiast  im  to  powiem.  Dziękuję 

pani. Dziękuję serdecznie. 

–  Nie  bądź  niemądra  –  napomniała  ją  lady  Dilbeck.  –  Idź  już.  I  powiedz  kapitanowi 

Mattisonowi, że oczekuję go dzisiaj wieczorem na wieczerzy. Punktualnie. 

Gdy  Róża  wyszła,  lady  Dilbeck  westchnęła  i  zaczęła  popijać  łyczkami  herbatę.  Gdy 

pomyślała  o  dworze  udekorowanym  zieleniną,  odczuła  przyjemność.  Wiele  wart  był  również 
uśmiech  na  ustach  Róży,  bo  dziewczyna  tak  rzadko  się  uśmiechała.  Co  prawda  lady  Dilbeck 
uważała, że sytuacja znacznie się poprawiła od czasu, kiedy przyjechał kapitan Mattison. Trudno 
było nie zauważyć, że nowy zarządca był zachwycony ochmistrzynią. 

W gruncie rzeczy cieszyła się, że Róża przypadła do serca kapitanowi Mattisonowi, chociaż 

podejrzewała,  że  jego  rodzice  będą  nieco  skonsternowani.  Jeśli  tych  dwoje  by  się  pobrało, 
prawdopodobnie  kapitan  zostałby  w  majątku  Dilbeck,  czego  szczerze  pragnęła.  Ten  młody 
człowiek  był  sympatyczny  i  inteligentny,  podobnie  jak  jego  ojciec.  No  i  miał  głowę  pełną 
pomysłów, jak podnieść z upadku majątek. Często o tym dyskutowali, a nawet spierali się, jak to 
dwoje bystrych uparciuchów. Starsza pani uśmiechnęła się. Jak to się stało, że z każdym dniem 

background image

coraz mocniej interesowała się posiadłością?

Przez  wiele  lat  była  przekonana,  że  sama  nie  jest  w  stanie  uchronić  swych  dóbr  przed 

upadkiem.  Zrezygnowana  zaakceptowała  fakt,  że  zanim  ona  umrze,  majątek  straci  wszelką 
wartość. Ot, jałowa ziemia, nieruszane przez lata ugory. Pogodziła się z tą myślą, a nawet miała 
nadzieję, iż tak się stanie. Nie było dziedzica, nie było też nikogo, kto kochałby ten majątek tak 
jak ona, więe czy nie wszystko jedno, w jakie ręce pójdzie po jej śmierci?

Kapitan  Mattison  może  by  tu  został,  gdyby  miał  jakiś  dobry  powód,  a  gdyby  został,  z 

pewnością okazałby się świetnym gospodarzem. Lady Dilbeck nikomu innemu nie powierzyłaby 
pieczy nad posiadłością, a tym bardziej nie przekazałaby jej w spadku. Była przekonana, że lord 
Dilbeck by się z nią zgodził. 

Chyba powinna napisać list do rodziców kapitana Mattisona i zaprosić ich tutaj, zastanawiała 

się. Tak, im prędzej przyjadą, tym lepiej. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Śnieg, który spadł w nocy, pokrył grubą pierzyną całą okolicę, a krzewy i drzewa ustroił w 

wielkie  czapy.  Collin  zastanawiał  się,  czy  stojące  przed  nim  i  Różą  zadanie  będzie  w  ogóle 
możliwe  do  wykonania.  Lady  Dilbeck  chciała,  aby  we  dworze  nad  wejściem  zawisł  konar  z 
jemiołą,  pod  którą  tradycyjnie  można  się  będzie  całować.  W  dodatku  uparła  się,  żeby  to  jej 
ochmistrzyni oraz zarządca wybrali się na poszukiwanie jemioły. Wypogodziło się i lady Dilbeck 
stwierdziła,  że  jest  wręcz  idealna pora na  takie  przedsięwzięcie.  Oczywiście pojechali  saniami, 
które pięknie odnowił Ralf. 

Nie  po  raz  pierwszy  w  ciągu  ostatnich  kilku  dni  jaśnie  pani  wyznaczała  Collinowi  i  Róży 

jakieś wspólne zadania. Collin zaczął się zastanawiać, czy lady Dilbeck przypadkiem nie zabawia 
się w swatkę. Oczywiście wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Byt wdzięczny za 
każdą  sposobność,  by  być  z  Różą  sam  na  sam.  Niestety,  ona  zdawała  się  nie  podzielać  jego 
uczucia. Była uprzejma, ale trzymała go na dystans. Tak trwało od owego pamiętnego wieczoru 
w  pokoju  muzycznym.  Jednak  Róża  kochała  go,  sama  mu  to  przecież  powiedziała.  I  dopóki 
wierzył, że to prawda, żył nadzieją. 

–  Nie  wierzę,  że  znajdziemy  tu  jemiołę  –  powiedziała  Róża,  otuliwszy  mocniej  szyję 

kołnierzem ciepłego płaszczem. – W zeszłym tygodniu Jacob i Emily przez kilka godzin szukali 
jej zawzięcie i pewnie wybrali wszystko. Collin roześmiał się. 

–  Jacob  i  Emily  zawzięcie  wypróbowywali  każdą  jemiołę,  na  jaką  tylko  natrafili. 

Wystarczyła mała gałązka, a już padali sobie w ramiona. A nawet i bez tego. 

Róża również się roześmiała, a przez Collina przebiegł rozkoszny dreszcz. 
–  Wciąż  się  całują,  gdy  tylko  myślą,  że  nikt  ich  nie  widzi.  Pewnego  dnia  przyłapałam  ich 

pięć razy. Nie zdziwię się, jeśli na wiosnę odbędzie się ślub. A może nawet wcześniej. 

– Tworzą dobraną parę – stwierdził Collin, ściągając konie na  zakręcie. – Jak myślisz,  czy 

lady Dilbeck będzie miała jakieś obiekcje?

– Nie mam pojęcia – odparła zamyślona Róża. – Mówiono mi, że kiedyś nie podobało jej się, 

kiedy służba żeniła się, ale jak jest naprawdę, nie wiem. To pierwszy flirt odkąd tu jestem. 

– Cóż, mało służby, to i flirtów niewiele – odparł Collin z szerokim uśmiechem. – Ale nic 

straconego, bo wciąż nas przybywa. Ostatnio zatrudnieni zostali Elliot i Jimmy, no i oczywiście 
ja. 

– Za dużo tu mężczyzn, a za mało kobiet. 
–  Emily  i  Jacob  odpadają,  bo  już  zajęli  się  sobą,  a  z  uwagi  na  wiek  również  Camhort. 

Pozostają więc trzy panie i trzech panów... a wziąwszy pod uwagę, że ja ubiegam się o ciebie... 

– Collin – ofuknęła go Róża. – Przestań!
– No cóż, z pewnością nie pozwolę, żeby smalił do ciebie cholewki Elliot albo Jimmy, panno 

background image

Benham.  Byłem  w  czasie  wojny  ich  kapitanem  i  nie  dam  się  wymanewrować  swoim 
podwładnym, zwłaszcza gdy w grę wchodzi kobieta. W wojsku porządek musi być i kropka. 

Miał  nadzieję,  że  rozbawi  ją  ta  wypowiedź,  i  tak  też  się  stało.  Elliot  Haysbert,  wezwany 

przez Collina pilnym listem, przyjechał do majątku przed trzema dniami. Przybył w towarzystwie 
Jimmy’ego Steele’a, który również służył pod rozkazami Collina. Jimmy dołączył do Elliota w 
nadziei, że w majątku ziemskim Dilbeck przyda  się ktoś, kto świetnie zna się na koniach, i nie 
zawiódł się w swych rachubach, lady Dilbeck bowiem, zachwycona cudowną maścią Elliota, jak 
i oczarowana nim samym, natychmiast zatrudniła jego towarzysza. 

Elliot prędko się zadomowił we dworze. Jak się okazało, mieli z lady Dilbeck wspólną pasję, 

czyli  ogrodnictwo.  Szybko  stało  się  zwyczajem,  że  kiedy  Elliot  zajmował  się  chorymi  rękami 
jaśnie pani, a czynił to każdego dnia, jednocześnie rozwijała się dyskusja o kwiatach, gatunkach 
krzewów i drzew, architekturze ogrodowej, a nawet o ziołolecznictwie. Między weteranem wojen 
napoleońskich  a  arystokratyczną  damą  wywiązała  się  szczególna  zażyłość  i  Elliot  przejął  od 
Róży część opieki nad jaśnie panią, która bardzo była z tego rada. Twierdziła, że młodzieniec ten 
jest  zarówno  czarujący,  jak  i  kompetentny.  Dzięki  zabiegom  Elliota  lady  Dilbeck  odczuwała 
znacznie  mniejsze  bóle,  mogła  też  toczyć  z  nim  interesujące  dyskusje.  W  ten  sposób 
zdemobilizowany i do niedawna pozbawiony wszelkich perspektyw żołnierz zyskał stałą pracę, 
dach nad głową i życzliwych ludzi. 

– Cieszę się, – że Elliot i Jimmy przyjechali – powiedziała Róża. – Camhort, Janny i Jacob z 

nostalgią  wspominają  dawne  czasy,  kiedy  w  majątku  było  mnóstwo  służby  i  wiele  się  działo, 
zwłaszcza  w  czasie  świąt,  ja  czułam  się  tu  samotna.  Była  nas  garstka  i  miałam  wrażenie, 
jakbyśmy  byli  odcięci  od  reszty  świata.  Tak  rzadko  miewaliśmy  gości,  z  wyjątkiem  pastora, 
który  zimą  przyjeżdżał  w  każdą  niedzielę.  Miło,  że  we  dworze  zrobiło  się  trochę  gwarniej.  –
Uśmiechnęła się do Collina. – Zwłaszcza w okresie Bożego Narodzenia. 

–  Pewnie  dlatego,  że  przywykłaś  do  oberży,  gdzie  zawsze  był  duży  ruch.  Tak  bardzo 

pragnąłem  spędzić  z  tobą  Boże  Narodzenie  w  oberży,  i  z  takim  rozrzewnieniem  wspominam 
nasze wspólne chwile. 

–  W  okresie  świąt  w  „Owieczce  i  Pastereczce”  zawsze  była  cudowna  atmosfera  –

powiedziała  z  westchnieniem.  –  Też  pragnęłam,  abyś  był  z  nami.  Gdybyś  w  te  dni  zobaczył 
mojego ojca i brata, na pewno byś uznał, że są całkiem zwariowani. 

–  Bardziej  niż  zwykle?  To  chyba  niemożliwe  –  wypalił.  Ucieszył  się,  gdy  się  roześmiała. 

Dawniej Róża tak często się śmiała. 

– Spójrz. – Wskazała na kępę dębów pokrytych śniegiem. – To jemioła, prawda?
Collin nieco zwolnił. 
– Tak, zdaje się, że tak. A do tego jest jej pod dostatkiem. Byłem tylko zdołał jej dosięgnąć. 
Collin musiał wspiąć się na jedną gałąź, potem następną, a Róża niespokojnie dreptała pod 

drzewem. 

–  Uważaj.  –  Spoglądała  z  lękiem  w  górę.  –  Jak  spadniesz  i  się  połamiesz,  nie  dam  rady 

background image

wnieść się na sanie. 

– Niech Bóg broni – mruknął Collin, sięgając po upatrzoną jemiołę. – Zostałbym na śniegu, a 

ty musiałabyś gnać po pomoc. Przemarzłbym na kość, zanim... 

– Collin!
Jemioła  oderwała  się  z  trzaskiem  od  konaru,  podobnie  jak  Collin,  który  zleciał  z  gałęzi  i 

upadł w śnieg u stóp Róży, rozpłaszczywszy się plecami na ziemi. 

– O Boże! – krzyknęła przerażona Róża. – Nic ci się nie stało? Collin? – Uklękła i pochyliła 

się nad nim, wpatrując się w jego szeroko rozwarte oczy. 

Wzdrygnął się, zakasłał, po czym westchnął głęboko. 
– Nic mi nie jest – wykrztusił. – Śnieg zamortyzował upadek. – Uniósł w górę rękę. – Udało 

mi się zerwać jemiołę. 

Róża objęła dłońmi jego twarz. W jej oczach malował się niepokój. 
– Czy możesz się poruszyć? Nie, poczekaj, nic nie rób. Możesz zrobić sobie jeszcze większą 

krzywdę. – Spadł mu kapelusz. Róża zaczęła głaskać go po głowie, by sprawdzić, czy jest cała. 

– Nic mi nie jest, Różo. Niczego nie złamałem. 
– Jesteś pewien? – Wciąż go głaskała. 
–  Całkowicie.  –  Chcąc  to  udowodnić,  upuścił  jemiołę  i  oplótł  Różę  ramionami,  wciągając 

niemal na siebie. – Au, boli... 

– Mój Boże, gdzie? A jednak się połamałeś!
– Tak... Ale jak mnie pocałujesz, od razu się zrośnie. 
– Collin, nie drażnij się ze mną! – Zaczęła mu się wyrywać, aż w końcu ją puścił. Usiadła i 

zapytała znowu, tym razem surowym tonem: – Dowiem się wreszcie, czy możesz się ruszać?

–  Mogę  –  powiedział,  po  czym  energicznie  usiadł  i  znowu  objął  Różę.  Chciał  ją  tylko 

przytulić,  ale  wyszedł  z  tego  żarliwy  pocałunek.  Po  chwili  Collin  na  powrót  leżał  na  ziemi,  a 
Róża na nim. Zachęcona czułymi słówkami, rozchyliła miękkie i ciepłe wargi i przywarła do jego 
ust. 

Kiedy  ręce  Collina  próbowały  odnaleźć  drogę  do  jej  ciała  otulonego  ciężkim  płaszczem, 

Róża  zręcznie  mu  umknęła,  a  potem  wygramoliła  się  ze  śniegu,  wstała  i  próbowała  jak 
najszybciej się uspokoić. 

. – Przyznaję, że nie jest to zbyt wygodne miejsce, żeby się kochać – powiedział. Podniósł się 

i otrzepał płaszcz ze śniegu. – Mam jednak nadzieję, że nie było to dla ciebie przykre przeżycie. 
Sądząc po twojej reakcji, jestem przekonany, że w tamtej chwili nie postępowałaś wbrew swojej 
woli. 

– W ogóle nie powinnam była do tego dopuścić. 
– Nie widzę powodu, żebyś raniła moje uczucia. 
– Ty również nie masz prawa ranić moich uczuć – stwierdziła cierpko, poprawiając czepek. –

Byłam gotowa pójść z tobą do łóżka, ale mnie odrzuciłeś. 

– Wiesz dobrze, że tego pragnę. Od tamtej chwili myślę o tym niemal bez przerwy. 

background image

Spojrzała na niego ze złością. 
– Dlaczego kpisz ze mnie?
–  Wcale  nie  kpię.  –  Podszedł  do  niej  bliżej.  –  Jak  mógłbym  kpić  z  mojej  miłości...  bo 

kocham cię, Różo. Jak mógłbym kpić z moich pragnień... bo do szaleństwa cię pragnę. Marzę o 
tym, żeby się z tobą kochać niemal od dnia, kiedy cię poznałem. Nie zamierzam jednak dzielić z 
tobą  łoża,  dopóki  nie  będziemy  do  siebie  naprawdę  należeć.  Dopóki  nie  zostaniemy  mężem  i 
żoną. 

–  Zadręczasz  mnie,  Collin  –  jęknęła  Róża.  –  Jak  mam  przemówić  ci  do  rozumu?  Jak  cię 

przekonać, że to niemożliwe?  – Błagalnie spojrzała mu w oczy. – Kiedy wyjedziesz z majątku 
Dilbeck, nie zobaczymy się już nigdy. Proszę, nie dawaj mi płonnej nadziei, bo nasz związek jest 
nierealny.  Takie  cuda  się  nie  zdarzają.  –  Potrząsnęła  smutnie  głową,  –  Nawet  w  Boże 
Narodzenie. 

– W tym roku owszem – odparł stanowczo, podszedł do niej jeszcze bliżej i ujął jej dłonie. –

Sprawię,  że  stanie  się  cud.  Przed  Bogiem  obiecuję  ci,  Różo,  że  nic  nas  już  nie  rozdzieli. 
Przenigdy.  Nie  wyjadę  stąd  bez  ciebie,  a  jeśli  ty  wyjedziesz,  pojadą  za  tobą  choćby  na  kraj 
świata. Żyliśmy w rozłące przez sześć długich lat i nie zamierzam spędzić choćby jednego dnia 
więcej bez ciebie. 

– Będziesz musiał – powiedziała Róża. – Collin, posłuchaj mnie. Twoi rodzice przyjeżdżają 

z wizytą. Lady Dilbeck dostała od nich dzisiaj rano wiadomość. Zjawią się tu być może już jutro
rano, jeśli będzie sprzyjać pogoda i nie spadnie znowu śnieg. Przyjeżdżają, żeby ci przemówić do 
rozsądku i żeby cię zabrać do domu. 

Collinowi odebrało na moment mowę, nie na wieść o przyjeździe rodziców, lecz ze względu 

na  Różę,  która była  przekonana,  iż  są  w  stanie  nakłonić  go  do  zrobienia  czegoś, na  co  nie  ma 
najmniejszej ochoty. 

– Wiem, że się tu zjawią, zresztą ku mojej wielkiej radości – odezwał się w końcu. – Ale cóż, 

jak widać zapomniałaś, że jestem dojrzałym mężczyzną, który sam decyduje o swym losie. 

Tym razem Róża się zdumiała. 
– Wiesz, że tu będą?
– Oczywiście, że tak. Napisałem do nich list i poprosiłem, żeby przyjechali. 
– Och, nie – jęknęła Róża skonsternowana. Pokręciła głową i uwolniła ręce z uścisku. – Och 

nie,  Collin.  Ja  też  napisałam  do  nich  z  prośbą,  żeby  przyjechali  i  zmusili  cię  do  wyjazdu.  Na 
Boga, co oni sobie o nas pomyślą?

–  Że  mają  do  czynienia  z  wariatami!  –  Wybuchnął  śmiechem.  –  Chciałbym  zobaczyć  ich 

miny, kiedy dostali twój list. Ależ muszą ci współczuć, że masz ze mną do czynienia. 

Roześmiał się znowu, natomiast Róża usiłowała przybrać wyraz dezaprobaty. Lecz próżne to 

były starania. Collin wyglądał niczym psotny chłopiec, z burzą blond włosów, rozwichrzonych i 
błyszczących w południowym słońcu. W niebieskich oczach malowała się wesołość, a jego twarz 
promieniała radością. Róża, zanim się spostrzegła, zaczęła się również śmiać, chociaż nie bardzo 

background image

wiedziała, co ją tak rozweseliło. A może po prostu lubiła się śmiać razem z Collinem?

W  końcu  opanowała  się  i  westchnęła,  lecz  jak  zwykle  nie  zrobiło  to  żadnego  wrażenia  na 

Collinie. 

–  W  gruncie  rzeczy  nie  ma  w  tym  nic  śmiesznego  –  powiedziała.  –  Nieważne,  z  jakiego 

powodu  przyjeżdżają  twoi  rodzice,  tak  czy  siak  nie  udzielą  nam  błogosławieństwa.  W  swoim 
liście  napisałam  im  całą  prawdę,  również  o  miesiącach,  które spędziłam  wśród  złodziei  oraz  o 
tym, że brałam udział w kradzieżach. 

Uśmiech na twarzy Collina zgasł. 
–  Mówiłem  ci,  że  nie  obwiniam  cię  o  to,  Różo.  Robiłaś,  co  mogłaś,  żeby  przetrwać,  i 

wybrałaś  mniejsze  zło.  Nie  tylko  cię  nie  obwiniam,  ale  cenię  cię  za  to.  Jeśli  to  uspokoi  twoje 
sumienie, obiecuję, że kiedy się pobierzemy, zwrócimy okradzionym ich pieniądze. 

Mimo zimna policzki Róży płonęły ze wstydu. 
–  To  bardzo  szlachetnie  z  twojej  strony,  Collinie,  lecz...  ludziom  zrekompensowano  już 

krzywdy. Przynajmniej w większości. Zwłaszcza te najgorsze. 

Collin spojrzał na nią zdziwiony. Róża, zawahawszy się w pierwszej chwili, zaczęła mówić 

dalej. 

–  Tak  naprawdę  to  nigdy  nic  własnoręcznie  nie  ukradłam.  Służyłam  za...  wabika. 

Zagadywałam elegancko ubranego dżentelmena i starałam się odwrócić jego uwagę. Kiepsko mi 
to szło, ale cóż, brałam w tym udział... – Zarumieniła się jeszcze mocniej i odwróciła głowę – W 
tym czasie złodziejaszki opróżniały jego kieszenie. 

– Wcale się nie dziwię – powiedział łagodnie Collin. – Jesteś bardzo piękna, Różo, dlatego z 

pewnością bez trudu odwracałaś uwagę dżentelmenów.  Mogę sobie wyobrazić, że czułaś się w 
takich chwilach okropnie. 

– Nienawidziłam tego! – rzekła gwałtownie. – Ale, prawdę powiedziawszy, gdybym była w 

tym dobra, pewnie nie zostałabym przyłapana. Co uważam za błogosławieństwo. 

– Złapano cię? I oddano w ręce władz?
–  Nie,  przyłapał  mnie  mężczyzna  zwany  Czarnym  Hrabią.  Oczywiście  to  nie  jest  jego 

prawdziwe nazwisko. Tak naprawdę to hrabia Cardemore. Znasz go? A może o nim słyszałeś?

Skinął powoli głową, a na jego twarzy pojawiła się konsternacja. 
– Cardemore ma reputację człowieka, który prowadzi ciemne interesy w zaułkach Londynu. 

Krążyły plotki, że kiedyś wiódł życie pirata, aż zmarł jego starszy brat, po którym odziedziczył 
rodzinny majątek. Mam nadzieję, że nie wyrządził ci żadnej krzywdy?

–  Och,  nie,  absolutnie  nie  –  zapewniła  go  czym  prędzej.  –  Prawdę  mówiąc,  był  dla  mnie 

szalenie  uprzejmy.  Oczywiście  najpierw  się  na  mnie  okropnie  zezłościł.  Pewnej  nocy  z  moją 
pomocą został okradziony jeden ze znajomych hrabiego. Hrabia rzucił się na nas i złapał mnie. 
Moi wspólnicy uciekli. Wiedziałam, że nie mam co na nich liczyć, zwłaszcza gdy zorientowałam 
się,  jak  wielki  postrach  budzi  w  nich  Czarny  Hrabia.  Dla  mnie  człowiek  ten  stanowił 
wybawienie, ponieważ mnie rozpoznał. Gościł ostatnimi laty w „Owieczce i Pastereczce”, gdzie 

background image

spotykał się w interesach, i okazało się, że mnie pamięta. Nalegał, żebym mu powiedziała, jak to 
się stało, że znalazłam się w towarzystwie złodziei. Trzęsłam się tak strasznie z przerażenia, że 
jeszcze  teraz  na  wspomnienie  tego  cierpnie  mi  skóra.  Kiedy  opowiedziałam  mu  całą  historię, 
zrobił się wobec  mnie uprzejmy i łagodny. Zrozumiał  moją sytuację  i nawet  zaproponował,  że 
może mi pomóc pozbyć się kuzyna. – Roześmiała się cicho. – A potem zabrał mnie do swojego 
domu. 

– Do swojego domu! – Powtórzył Collin, zwijając dłonie w pięści. – Byłaś z nim tam sam na 

sam?

–  Nie,  ani  przez  chwilę  –  zapewniła  pospiesznie.  –  W  domu  hrabiego  było  pełno  służby. 

Hrabia  przydzielił  mi  pokojówkę  i  damę  do  towarzystwa,  która  zawsze  była  obecna,  kiedy 
spotykałam się z nim. Pomógł mi też uregulować sprawy ze wszystkimi osobami, które wniosły 
do władz skargę przeciwko młodej kobiecie o moim rysopisie. Zaprowadził mnie nawet do sądu, 
aby  rozstrzygnięto  sporne  kwestie,  chociaż  nikt  nie  miał  pojęcia,  kim  jestem,  dlatego  mało 
prawdopodobne, by ktoś mógł kiedykolwiek wpaść na mój trop. Lord Cardemore wolał jednak 
nie ryzykować, a ja również pragnęłam naprawić zło. Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć się 
hrabiemu za okazaną mi wielkoduszność. Stracił dla mnie niemal fortunę. 

–  Zwrócę  mu  wszystko  co  do  grosza  –  wycedził  Collin  przez  zęby,  wyraźnie  zły,  że  jakiś 

obcy człowiek ujął się za Różą i tyle dla niej zrobił. 

–  Obraziłbyś  go  taką  propozycją  –  stwierdziła  Róża  –  a  on  i  tak  by  jej  nie  przyjął. 

Wielokrotnie  próbowałam  wyrazić  mu  wdzięczność,  lecz  na  próżno.  Hrabia  z  wyraźną 
przyjemnością robił na złość mojemu kuzynowi, dlatego mi pomógł. Oburzyło go, że można być 
tak okrutnym wobec krewnej. Przypuszczam, że ma to jakiś związek ze stosunkami panującymi 
w jego rodzinie. 

– Pewnie tak – mruknął Collin. Kiedyś coś o tym słyszał, lecz pamiętał jak przez mgłę. 
–  Po  tym  wszystkim,  co  dla  mnie  zrobił,  znalazł  mi  jeszcze  zatrudnienie  u  lady  Dilbeck, 

przekonując  ją,  by  mnie  przyjęła,  chociaż  nie  miałam  żadnego  listu  polecającego  ani 
doświadczenia  w  prowadzeniu  domu.  –  Położyła  Collinowi  dłoń  na  ramieniu,  widząc,  że  ma 
wciąż naburmuszoną  minę. – Gdyby nie hrabia,  żyłabym nadal na ulicach  Londynu, a może  w 
więzieniu... 

Collin rozprężył mięśnie i delikatnie przykrył ręką dłoń Róży. 
–  To  prawda,  dlatego  wstyd  mi,  że  jestem  zazdrosny.  Gdybym  to  ja  mógł  troszczyć  się  o 

ciebie, wtedy wszystko by się dobrze skończyło. Ale nie wiedziałem, co cię spotkało. 

– Mamy to już za sobą. – Czuła wielką ulgę, że nareszcie cała prawda została wyjawiona. –

Ale teraz z pewnością rozumiesz, dlaczego nie mogę wyjść ani za ciebie, ani za nikogo innego. 
Stawałam przed sądem, a popełnione przeze mnie przestępstwa spisano w protokołach. 

–  To  nie  były  żadne  przestępstwa  –  oświadczył  stanowczo  Collin.  –  Przecież  nikogo  nie 

zamordowałaś, a nawet nie byłaś złodziejką. 

–  Zaznaczono,  że  pomagałam  złodziejom  –  oznajmiła,  rozkładając  ręce.  –  Spisano  też 

background image

zeznania  okradzionych,  którzy  mi  zresztą  potem  przebaczyli.  Każdy  może  dotrzeć  do  owych 
protokołów.  Wyobrażam  sobie,  jak  bardzo  by  ci  było  wstyd  wobec  przyjaciół  i  znajomych, 
gdyby odkryli prawdę. 

Collin nie posiadał się z gniewu, co zdradzał wyraz jego twarzy. Chwycił Różę za ramiona i 

mocno nią potrząsnął. 

– Jak możesz mówić takie rzeczy? Może o tobie wiedzieć cały świat, zupełnie mnie to nie 

obchodzi. Kocham cię i chcę, 

żebyś została moją żoną, bez względu na to, co myślą o tobie inni ludzie. 
– Collin, pomyśl o swojej rodzinie. O swoich rodzicach i o skandalu, jaki wybuchnie, kiedy 

wyjdzie na jaw, że ich syn ożenił się ze złodziejką. Kiedy się nad tym zastanowisz, dojdziesz do 
tego samego co ja. 

Po  raz  pierwszy  dostrzegła  w  jego  oczach  cień  wątpliwości.  Przybrał  posępną,  poważną 

minę. 

– Pomyśl o plotkach, jakie się rozejdą – nalegała. – O tym, jak ludzie będą się gapić, śmiać i 

szeptać, chowając za wachlarzami, ilekroć twoi bliscy pojawią się w towarzystwie. Czy jesteś w
stanie ożenić się ze mną, mając świadomość, że dobre imię twoich rodziców, braci i sióstr oraz 
reszty rodziny może z tego powodu ucierpieć?

– Tak – wyszeptał. – Będę szczęśliwy i wdzięczny losowi, jeśli pojmę cię za żonę. 
–  Och,  Collinie.  –  Ujęła  jego  ukochaną  twarz  i  pocałowała. –  Nie  zrobisz  tego.  Za  bardzo 

kochasz  swoją  rodzinę,  a  ja  nie  mam  prawa  cię  wiązać,  pewnego  dnia  bowiem  gorzko  byś 
pożałował swojego wyboru. Sądzisz, że ja, tak bardzo cię kochając, mogłabym się zgodzić na coś 
takiego?

Collina zaskoczyły te słowa, lecz zaraz na jego wargach zagościł sprytny uśmiech. 
– Różo, pozwól, że zawrzemy umowę. 
– Jaką umowę?
–  Że  ostateczną  decyzję  podejmą  moi  rodzice.  Jeśli  nie  będą  mieć  nic przeciwko  naszemu 

małżeństwu, pobierzemy się natychmiast. Jeśli zgłoszą jakiekolwiek zastrzeżenia, zostawię cię w 
spokoju. 

–  Z  pewnością  przekonasz  ich,  żeby  zaakceptowali  nasz  związek  –  zarzuciła  mu  Róża.  –

Nawet jeśli faktycznie nie będą sobie tego życzyli. 

Collin wyprostował się i położył rękę na sercu. 
– Przysięgam ci na honor i miłość do ciebie, że nie zrobię nic, by wpłynąć na ich decyzję. 

Ani słowem, ani czynem. 

Róża uznała, że ta umowa jest dla niej korzystna. Rodzice Collina, o ile ich nie przekabaci na 

swoją stronę, a dzięki umowie tego nie uczyni, nie zaakceptują dla syna takiej partii. 

–  W porządku – powiedziała z naciskiem. – Zgadzam się, aby w tej  sprawie zadecydowali 

twoi rodzice. A ty bez dyskusji podporządkujesz się ich decyzji. 

– Zgoda – obiecał i uśmiechając się szeroko, porwał ją w ramiona. 

background image

– Collin! – zaprotestowała, choć stawiała jedynie symboliczny opór. 
–  Musimy  przypieczętować  naszą  umowę  pocałunkiem,  Różo  –  oznajmił.  –  Bo  inaczej 

będzie nieważna. 

– Równie dobrze możemy podać sobie ręce. 
– Nie w Boże Narodzenie. W te radosne dni liczy się tylko pocałunek. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W majątku Dilbeck obchodzono Boże Narodzenie po raz pierwszy od wielu lat, zrozumiałe 

więc, że wszystkich ogarnął szaleńczy entuzjazm. Zwłaszcza Ralf nie posiadał się z radości. Co i 
rusz  zakradał  się  do  kuchni,  by  spróbować  różnych  smakołyków,  które  Janny  szykowała  na 
bożonarodzeniową ucztę. 

Lady  Dilbeck,  wykazując  nadspodziewaną  hojność,  posłała  do  wsi  po  bezcenne  skarby 

kulinarne, jakich Ralf jeszcze nigdy nie widział we dworze. Janny przygotowała w wielkiej ilości 
rozmaite łakocie, ciasta i słodycze, a rozgorączkowany chłopak liczył dni i godziny, jakie jeszcze 
pozostały do świąt. Szczęśliwie kucharka od czasu do czasu pozwalała mu trochę potasować, co 
łagodziło tortury oczekiwania. 

Również  dom  przeszedł  istną  metamorfozę.  Wszystkie  pokoje  pootwierano,  wysprzątano  i 

udekorowano,  nawet  pokój  muzyczny,  który  przez  lata  był  zamknięty.  Co  więcej,  we  dworze 
rozbrzmiewała muzyka, okazało się bowiem, że panna Róża gra na fortepianie. Zachęcana przez 
kapitana Mattisona, umilała domownikom zimowe wieczory. Kosztowało ją to trochę, bo musiała 
przełamać nieśmiałość, chociaż nie miała powodu, by wstydzić się swych umiejętności. Miała też 
piękny  mezzosopran,  a  ponieważ  Collin  dysponował  melodyjnym  barytonem,  stworzyli  udany 
duet  i  śpiewali  dawne  kolędy,  które  wśród  słuchaczy  budziły  miłe  wspomnienia.  Nawet  lady 
Dilbeck uśmiechała się w zadumie, kiwając głową w takt muzyki. 

Na  polecenie  jaśnie pani  co  wieczór  we  wszystkich  zakamarkach  zapalano  świece,  a także 

podawano  poncz.  W  okazałym  kominku  w  pokoju  muzycznym  zgromadzono  duży  zapas 
olbrzymich polan. Rozpalenie ognia miało zapoczątkować oficjalnie Boże Narodzenie. 

Ogólne  poruszenie  wywołała  wiadomość,  że  rodzice  kapitana  Mattisona  będą  świętować 

Boże Narodzenie w majątku Dilbeck. Przygotowano dla nich najlepsze pokoje gościnne. 

Zwłaszcza Camhort cieszył się, że jak za dawnych lat znów zjawią się zacni i powszechnie 

poważani goście, a on będzie mógł błysnąć swą kamerdynerską sztuką. Wstąpiła w niego nowa 
energia i wraz z panną Różą zapamiętale pracował, by dwór znów zajaśniał niegdysiejszą krasą. 
W  wieku  siedemdziesięciu  lat  stary  sługa  wyczekiwał  Gwiazdki  z  niecierpliwością  właściwą 
dzieciom. 

Na dwa dni przed Bożym Narodzeniem, zgodnie z dawną tradycją, pod nadzorem jaśnie pani 

przygotowano kosze dla dzierżawców, zawierające szynkę, bochenek chleba, słodycze i ciasto, a 
także butelkę przedniego wina. 

Następnego ranka, w wigilię Bożego Narodzenia, Elliot, Jimmy i Collin załadowali kosze do 

sań,  a  potem,  ukradkiem  obserwowani  przez  całą  służbę  zgromadzoną  przy  oknach,  pomogli 
jaśnie pani zająć w nich miejsce. 

– Po tylu latach w  końcu zdobyła się na  ten  gest  –  powiedziała Janny, pociągając nosem  i 

background image

wycierając  fartuchem  oczy,  gdy  sanie  ruszyły  w  drogę.  –  Niech  Bóg  błogosławi  kochanego 
kapitana Mattisona. Dzięki niemu jaśnie pani odzyskała radość życia. 

– Wygląda na szczęśliwą, nieprawdaż? – mruknęła Emily, uśmiechając się słodko do Jacoba, 

który oczywiście odpowiedział uśmiechem. 

– Jak za dawnych lat – westchnęła Janny. – Lord Dilbeck, niech Bóg go błogosławi, bardzo 

by się ucieszył. 

– Och, z pewnością się cieszy – wtrącił  wzruszony Camhort.  – Patrzy z nieba  i się raduje. 

Tak bardzo lubił Boże Narodzenie. 

– No, dość tego leniuchowania – westchnęła Róża, odsuwając się od okna. – Mamy mnóstwo 

pracy, zejdzie nam do wieczora. Musimy przygotować salę do tańca, nie zapominajcie też, że w 
każdej chwili może się tu zjawić sir John oraz lady Mattison. 

W świetnych humorach powrócili do swoich zajęć. Janny, krzątając się w kuchni, śpiewała 

na  cały  głos,  a  Emily  i  Jacob  całowali  się  nieustannie  pod  każdą  wiązką  jemioły  wiszącą  we 
dworze.  Camhort  lustrował  wszystkie  pomieszczenia  i  w  pogoni  za  doskonałością  nieustannie 
coś zmieniał. Hester szykowała pokoje gościnne, a Ralf kręcił się wszystkim pod nogami. 

Panowała  powszechna  radość,  a  jedynym  wyjątkiem  była  Róża.  Uciekała  w  pracę,  co  nie 

było trudne, bo jako ochmistrzyni miała mnóstwo obowiązków, nie chciała bowiem oddawać się 
gorzkim rozmyślaniom. Cóż, dla niej będą to wyjątkowo smutne święta Bożego Narodzenia, jako 
że  podczas  nich  nastąpi  ostateczny  kres  wszelkich  złudzeń.  Do  tej  pory,  szczególnie  w 
przedsennej  porze,  mogła  wyobrażać  sobie,  że  znów  jest  z  Collinem  i  wszystko  jest  jak  przed 
laty,  lecz  teraz  będzie  musiała  zmierzyć  się  z  okrutną  rzeczywistością.  W  efekcie  pozostanie 
kompletnie samotna, bo nawet z marzeń przyjdzie jej zrezygnować. 

To niemądre tak się smucić i użalać nad sobą, stwierdziła stanowczo. Od dawna wiedziała, że 

nie  może  być  z  Collinem,  choć  kochała  go  całym  sercem.  Rodzice  zmuszą  go  do  opuszczenia 
majątku Dilbeck, i taki będzie kres wielkiej miłości. Musi się z tym pogodzić. 

Lady Dilbeck wróciła do  dworu zmęczona, lecz  uradowana. Choć policzki  szczypały ją od 

mrozu, a ręce bolały, wycieczka sprawiła jej ogromną przyjemność. 

–  Och,  Różo,  co  za  szczęście,  że  mamy  tak  wspaniałych  dzierżawców.  Zaprosiłam  ich 

wszystkich, by przyjechali na Trzech Króli. Po kolacji będą tańce i poncz, a dla dzieci upominki. 
Jak myślisz, czy Janny zechce upiec ciasto z ukrytą fasolką?

– Z pewnością tak, jaśnie pani – odparła Róża. – Będzie zachwycona. 
– W takim razie będziemy mieć króla lub królową balu. Och, jak się cieszę na te święta. Czy 

sir John oraz lady Mattison już przyjechali? Nie widziałam ich powozu. 

– Jeszcze nie, jaśnie pani, ale jestem przekonana, że będą tu lada chwila. 
–  Tak,  tak  –  przytaknęła  lady  Dilbeck.  Właśnie  dotarły  do  jej  pokoju.  –  Obudź  mnie,  jak 

przyjadą. Chcę ich należycie przywitać. 

– Tak, jaśnie pani. 
–  Mam  nadzieję,  że  zdążą  na  mszę.  Kapitan  Mattison  powiedział,  że  zawiezie  nas  do 

background image

kościoła.  Nie  mogę  się  doczekać  tej  chwili.  A  potem  będzie  wspaniała  wieczerza  oraz  tańce  i 
muzyka... – Ziewnęła. 

– Przyniosę puszkę z maścią – zaproponował Elliot i oddalił się. 
Róża  pomogła  lady  Dilbeck  położyć  się  do  łóżka,  po  czym  nasmarowała  ręce  jaśnie  pani 

maścią przyniesioną przez Elliota. 

Uśmiechnęła się, gdyż jaśnie pani przymknęła oczy, ale mimo zmęczenia nadal opowiadała o 

swoim  wyjeździe.  Była  podekscytowana  niczym  dziecko.  Po  tylu  latach  wreszcie  odnalazła 
swoje szczęście, pomyślała Róża, i sama poczuła się dużo lepiej. 

Sir  John  oraz  lady  Mattison  przyjechali  późnym  popołudniem,  akurat  na  czas,  by  w 

towarzystwie lady Dilbeck zasiąść do lekkiego obiadu. 

Zajechali trzema powozami.  W pierwszym podróżowali państwo, w drugim kamerdyner sir 

Johna oraz pokojówka lady Mattison, a w trzecim bagaże. Camhort zaniemówi! z radości na ten 
widok. 

Róża wraz z resztą służby ukradkiem wyglądała przez drzwi. Przede wszystkim obserwowała 

Collina,  który  pospieszył  rodzicom  na  powitanie.  Była  bardzo  niespokojna.  Ukochany  po 
zakończeniu służby wojskowej przyjechał, zamiast do rodzinnego domu, wprost do niej. Sir John 
i lady Mattison na pewno znienawidzili ją za to. Wiedzieli, że ich syn po sześciu latach wojaczki 
powrócił do Anglii, lecz dopiero teraz mieli okazję go ujrzeć. 

Przygotowana była na najgorsze, kiedy Collin wprowadził rodziców do środka, zatrzymując 

się  najpierw  przy lady  Dilbeck,  która wymieniła  z  nimi  serdeczne uściski  i  całusy, jako  że  nie 
widzieli się od wielu lat, a następnie podszedł do niej. 

–  To  jest  Róża  –  powiedział  z  dumą  w  głosie.  –  Choć  jestem  przekonany,  że  sami  już  to 

wiecie. 

Ugięła  kolano,  chcąc  złożyć  głęboki  dyg,  lecz  lady  Mattison  powstrzymała  ją  i  serdecznie 

wyściskała. 

–  Oczywiście,  że  wiemy.  Od  razu  cię  rozpoznałam,  droga  Różo.  –  Matka  Collina  była 

głęboko wzruszona. 

Róża poczuła w oczach piekące łzy. 
– Dziękuję, jaśnie pani – wyszeptała. 
Lady  Mattison  cofnęła  się  o  krok  i  spojrzała  na  Różę.  Była  wyjątkowo  piękną  kobietą,  a 

Collin  odziedziczył  po  niej  urodę.  Miała  lśniące  złote  włosy  i  olśniewająco  błękitne  oczy. 
Wyglądała  bardzo  młodo  i  tylko  kiedy  się  uśmiechała,  widać  było  parę  zmarszczek,  a  we 
włosach  tu  i  ówdzie  srebrzyły  się  siwe  pasemka.  Gdyby  nie  to,  można  by  ją  wziąć  za  siostrę 
Collina. 

– Nie dziękuj, moja droga, bo po prawdzie to sir John i ja powinniśmy podziękować tobie. 

Nieprawdaż? – Pociągnęła małżonka do przodu. 

Sir  John  był  wysokim,  wytwornym  dżentelmenem  o  spokojnej  urodzie,  ciemnych  włosach 

przyprószonych siwizną i łagodnych zielonych oczach. Ujął dłoń Róży i pochylił się, aby złożyć 

background image

delikatny pocałunek. 

–  Panno  Benham,  miło  mi  ponownie  widzieć  panią.  Wątpię,  czy  pani  mnie  pamięta,  lecz 

miałem  szczęście  gościć  w  „Owieczce  i  Pastereczce”  podczas  krótkiej  wizyty  w  Londynie,  i 
wyznać muszę, iż zachwyciła  mnie pani uroda. Kiedy Collin  powiedział mi, kto jest wybranką 
jego  serca,  od  razu  wiedziałem,  że  to  pani  i  niezmiernie  się  ucieszyłem.  Mam  nadzieję,  że 
wkrótce będę miał zaszczyt, a zarazem przyjemność, nazywać panią swoją córką. 

– O czym ty mówisz, John? – wtrąciła się lady Dilbeck. – Róża i kapitan Mattison zamierzają 

się pobrać?

–  Nie  wiedziałaś  o  tym,  Eunice?  –  Spojrzał  na  nią  zdumiony.  –  Panna  Benham  i  Collin 

zaręczyli się, nim Collin wyruszył na wojnę. 

Lady  Dilbeck  osłupiała.  Wpatrywała  się  z  niedowierzaniem  w  Różę,  która  gwałtownie 

pokręciła głową. 

– Tak było, lecz  kiedy przyszłam na  służbę do majątku Dilbeck, nie byłam już narzeczoną 

kapitana  Mattisona.  Lady...  –  Wyciągnęła  błagalnie  rękę  do  matki  Collina  –  Z  pewnością 
otrzymała pani mój list, w którym wszystko wyjaśniam?

– Otrzymaliśmy z sir Johnem sporo listów – stwierdziła lady Mattison z ledwie skrywanym 

rozbawieniem. – Od ciebie, Różo, od Collina, a także od drogiej lady Dilbeck. Wszyscy prosili, 
abyśmy jak najszybciej tutaj przyjechali. Zachęcani przez tyle osób, jak mogliśmy odmówić?

Teraz z kolei Róża spojrzała zdumiona na lady Dilbeck. 
– Jaśnie pani również napisała list do sir Johna i lady Mattison?
Jaśnie pani żachnęła się, by ukryć zakłopotanie. 
– Nie pora dyskutować  o  tych sprawach,  zwłaszcza  że sir John  i lady Mattison muszą być 

zmęczeni podróżą. Z pewnością pragną też w bardziej intymnej atmosferze nacieszyć się swoim 
synem. John i Madeline, zapraszam do salonu, gdzie czeka rozpalony kominek. 

–  Ale  Róża  dotrzyma  nam  towarzystwa.  –  Lady  Mattison  wzięła  Różę  za  rękę.  –  Bardzo 

pragnęłam spotkać się z Collinem, lecz równie gorąco chcę poznać narzeczoną mojego syna. 

– Nie, nie mogę. – Róża czuła, jak wlepiają się w nią spojrzenia wszystkich obecnych osób. –

Muszę  dopilnować,  by  obiad  podany  był  w  porę,  żeby  wszyscy  zdążyli  do  kościoła,  a  także 
pomóc kamerdynerowi i pokojówce państwa rozpakować bagaże. Proszę, niech państwo przejdą 
do salonu razem z lady Dilbeck i kapitanem Mattisonem, a ja zaraz przyślę herbatę. 

–  Pomogę  Róży  –  zaoferował  się  Collin  –  i  przyniosę  herbatę  w  jej  towarzystwie,  tak  że 

będziemy mogli wszyscy razem zasiąść w salonie. 

–  Nie,  proszę  –  błagała,  ogromnie  skrępowana  całym  tym  zamieszaniem  wokół  jej  osoby. 

Cóż, sytuacja była nad wyraz niezręczna Róża ubrana była jak służąca, a mimo to odnoszono się 
do niej jak do jakiejś ważnej osoby. – Proszę mi wybaczyć, ale naprawdę mam mnóstwo pracy. 
Proszę, niech państwo przejdą do salonu. Camhort spełni każde państwa życzenie. 

Lady Mattison pogłaskała Różę po ręku, uśmiechając się do niej ze współczuciem. 
– Doskonale cię rozumiem, moja droga. Człowiek ma zawsze więcej obowiązków na głowie, 

background image

kiedy pod nogami kręci się tyle osób. Zostawimy cię w spokoju, żebyś uwinęła się ze wszystkimi 
sprawami,  ale  później,  musisz  mi  to  solennie  przyrzec,  utniemy  sobie  miłą,  długą  pogawędkę. 
Tylko  we  dwie.  –  Pocałowała  ją  w  policzek.  –  Nie  mogłam  się  doczekać  przez  te  długie  lata, 
kiedy cię wreszcie poznam, więc teraz nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę. 

–  Tak,  jaśnie  pani  –  mruknęła  Róża,  rzucając  niepokojone  spojrzenie  Collinowi,  który 

odpowiedział jej uśmiechem i skinieniem głowy. – Cała przyjemność po mojej stronie. 

Dygnęła  i  odprowadziła  wzrokiem  lady  Dilbeck  oraz  jej  gości,  którym  Camhort  wskazał 

drogę do salonu. Zaczęli ożywioną rozmowę, mówiąc jeden przez drugiego – lady Dilbeck do sir 
Johna, a Collin do matki. 

Kiedy  odwróciła  się,  by  przywitać  się  z  kamerdynerem  sir  Johna  oraz  pokojówką  lady 

Mattison, cała służba we dworze, a także Ralf, uśmiechali się do niej od ucha do ucha. 

– To o niczym nie świadczy – zapewniła ich stanowczo. 
– Nie, oczywiście, że nie – odparła Hester, wybuchając śmiechem, a reszta zawtórowała jej 

ochoczo. 

–  O  ile  się  nie  mylę,  przed  chwilą  do  jaśnie  pani  przyjechali  goście  –  powiedziała  Róża, 

unosząc brodę. – Jeśli nie chcemy jej przynieść wstydu, powinniśmy zatroszczyć się o wszystko, 
co potrzeba. Jacob i Elliot, bądźcie tak uprzejmi i pomóżcie stangretom sir Johna wnieść bagaże. 
Hester,  sprawdź,  czy  pokoje  są  gotowe,  a  ja  zaraz  przyprowadzę  na  górę  kamerdynera  i 
pokojówkę.  Janny  i  Emily,  proszę,  pospieszcie  się  z  herbatą.  Powiem  Camhortowi,  by  zaniósł 
tacę  do  salonu,  jak  tylko  będziecie  gotowe.  A  ty,  Ralf,  pomóż  Jimmy'emu  przy  koniach. 
Pospieszcie się! – Klasnęła w ręce dla większego efektu. 

Rozlokowanie nowo przybyłej służby, bagażu, koni i powozów zajęło Róży sporo czasu, aż 

nadeszła  pora  obiadu.  Poprosiła  Camhorta,  żeby  powiadomił  o  tym  zebranych  w  salonie,  by 
mogli się przebrać. Okazało się jednak, że lady Dilbeck oraz jej goście postanowili udać się od 
razu do jadalni, a przebiorą się dopiero przed wigilijną mszą. 

Sir John i lady Mattison wyrazili  życzenie, by Róża towarzyszyła im przy obiedzie,  a lady 

Dilbeck  przystała  na  to.  Poprosiła  Camhorta,  by  przekazał  jej  wiadomość,  aby  miała  czas 
przygotować się na tę okazję. 

– Chcą, żebym im dotrzymała towarzystwa przy obiedzie? – powtórzyła Róża zdumiona. Co 

innego Collin i lady Dilbeck, z nimi czuła się swobodnie, ale zapraszać zwyczajną ochmistrzynię, 
by wraz z oficjalnymi gośćmi zasiadła do stołu... To przekraczało wszelkie granice. 

Camhort skiną! głową. 
–  Jaśnie  pani  zgodziła  się  z  nimi  całkowicie.  Nie  muszę  dodawać,  że  kapitan  Mattison 

również. – W jego zazwyczaj ponurych oczach malowała się wesołość. – Oczekują cię w salonie 
za dwadzieścia minut, a potem wszyscy razem pójdziecie do jadalni. 

–  Rozumiem  –  rzekła  Róża  z  rezygnacją.  –  Muszę  się  więc  pospieszyć.  Dziękuję  ci, 

Camhort. 

Punktualnie  wkroczyła  do  salonu.  Ubrana  była  w  jedyną  naprawdę  ładną  suknię,  jaką 

background image

posiadała, prostą, lecz elegancką, z błękitnego muślinu. Przed wyjazdem Róży do Dilbeck kupił 
ją lord Cardemore, na wypadek gdyby nadarzyła się jakaś towarzyska okazja. Róża nie chciała jej 
przyjąć,  ale  tak  nalegał,  że  musiała  ustąpić.  Teraz  w  głębi  duszy  dziękowała  mu,  że  był  taki 
uprzejmy i przewidujący. 

Collin ogarnął jej postać pełnym aprobaty, łakomym wzrokiem, żałował tylko, że nie miała 

czasu na jakąś zmyślniejszą fryzurę. Zdążyła jedynie uczesać włosy i związać niesforne, czarne 
loki wstążką. 

Podszedł do Róży i ujął ją pod ramię. 
–  Wyglądasz  przepięknie  –  szepnął,  prowadząc  ją  na  miejsce.  –  Będzie  to  jeden  z 

najszczęśliwszych wieczorów w naszym życiu, przyrzekam ci. 

Róża  sądziła,  że  będzie  bardzo  skrępowana,  prowadząc  rozmowę  z  rodzicami  Collina,  bo 

znali  jej  wstydliwą  przeszłość.  Myliła  się  jednak.  Byli  czarujący  i  przyjaźni,  zwłaszcza  matka 
Collina,  której  miły  uśmiech  i  bezpośredni  sposób  bycia  spowodowały,  że  poczuła  się 
swobodnie. Lady Mattison zabawiała ją rozmową podczas obiadu oraz w drodze do kościoła, a 
także kiedy po mszy wracali z powrotem do majątku Dilbeck. 

Ale  gdy dotarli  do  domu,  wesoły nastrój  prysł.  Lady  Mattison  zdjęła  rękę syna z  ramienia 

Róży i rzekła:

–  Moja  droga,  czy  zechciałabyś  pójść  na  moment  ze  mną  na  górę,  do  mojego  pokoju? 

Pogawędzimy sobie trochę, a przy okazji liczę, że będziesz tak dobra i pomożesz mi się przebrać 
w coś bardziej stosownego do tańca. 

Róża spojrzała na Collina. Serce waliło jej jak miot, na przemian targało nią zażenowanie i 

radość. Skinął głową dla dodania otuchy, po czym powiedział. 

– Nie zatrzymuj Róży zbyt długo, mamo. 
– Znając twoją niecierpliwość, nie odważyłabym się – odparła wesoło. 
Gdy tylko weszły do pokoju, lady Mattison odprawiła pokojówkę. 
–  Rozgość  się,  proszę,  Różo  –  rzekła,  wskazując  fotel  w  pobliżu  kominka.  –  Wiem,  że 

niepokoisz się, chciałabym jednak, żebyś się rozluźniła. 

–  Obawiam  się,  że  nie  będzie  to  takie  proste  –  wyznała  szczerze  Róża,  gdy  już  usiadły 

naprzeciwko siebie. – Mówiła pani, że otrzymała mój list i jeśli przeczytała go pani do końca, zna 
pani  całą  prawdę.  Przykro  mi,  jeśli  Collin  sugerował,  iż  uważam,  że  jest  wobec  mnie 
zobowiązany  moralnie  danym  mi  kiedyś  słowem.  Ze  względu  na  niego  jest  pani  dla  mnie 
uprzejma, nie uwierzę jednak, że naprawdę pragnie pani, aby się ze mną ożenił. 

– Jedyne, czego pragniemy z  moim małżonkiem, to  szczęścia naszych dzieci.  A zwłaszcza 

leży  nam  na  sercu  Collin,  który  tyle  przecierpiał  podczas  wojny.  Przyznaję,  że  początkowo 
miałam  pewne  obiekcje,  kiedy  napisał,  że  zakochał  się  w  dziewczynie,  której  nie  znamy,  lecz 
przekonały mnie jego listy, a także twój.  Ważne było też to, że mój mąż wspominał cię ciepło. 
Znam swego syna na tyle dobrze, aby wierzyć, że gdyby nie darzył cię prawdziwym uczuciem, 
zdradziłby się przed nami prędzej czy później. Jako chłopiec był szalenie niestały w afektach –

background image

rzekła z uśmiechem. – Lecz wobec ciebie zachowuje się zupełnie inaczej, Różo. Teraz, kiedy cię 
w końcu poznałam, rozumiem, że Collin zakochał  się w tobie od pierwszego wejrzenia i kocha 
cię  nadal.  Wierzę  z  głębi  serca,  że  nigdy  nie  przestanie  cię  kochać,  bez  względu  na  to,  co 
powiedzą jego rodzice czy ktokolwiek inny. 

– Lady Mattison... 
–  Jeszcze  chwilę,  Różo.  Kiedy  przeczytałam  twój  list,  uświadomiłam  sobie,  że  kochasz 

Collina  równie  gorąco, bo  inaczej nigdy byś  nie  wyjawiła tak bolesnych  wspomnień, mając na 
uwadze wyłącznie jego dobro. 

Róża posmutniała i zwiesiła głowę. Cóż, gdyby nie splątane ścieżki losu, ta miłość jaśniałaby 

cudownym blaskiem... 

– Tak, kocham go, ale to nie ma żadnego znaczenia. Nie uwierzę, że pragnie pani, aby pani 

syn pojął za żonę złodziejkę. Ani pani, ani sir John. 

–  Gdybyś  była  złodziejką  z  wyboru  albo  nie  okazała  skruchy  za  swoje  czyny,  mimo  że 

zmusiły cię do tego okoliczności, pewnie odebralibyśmy to inaczej. Przyznam jednak szczerze, 
że kiedy patrzę na ciebie, Różo, i gdy słyszę, że zarówno mój mąż, jak i syn, wyrażają się o tobie 
w  samych  superlatywach,  nie  mówiąc  o  lady  Dilbeck,  która  wychwala  cię  pod  niebiosa,  nie 
jestem w stanie ujrzeć cię w niekorzystnym świetle. Patrząc na ciebie – rzekła, unosząc głowę i 
przyglądając  się  z  zadumą  Róży  –  widzę  uroczą,  inteligentną,  młodą  kobietę  o  doskonałych 
manierach i wielkiej kulturze, osobę o ujmującej osobowości, z którą miło się rozmawia. Jestem 
przekonana, że ani sir John, ani ja nie wyobrażamy sobie bardziej odpowiedniej żony dla naszego 
syna. A przy tym, co należy uznać za zrządzenie losu, bardzo się kochacie z Collinem. Stałoby 
się źle, gdybyście zmarnowali ten rzadki dar... 

Róża nie mogła uwierzyć, że lady Mattison przemawia do niej w te słowa. Miała wrażenie, 

że to sen, który za chwilę się skończy i ustąpi miejsca bolesnej rzeczywistości. 

– Lady Mattison, nie dość, że byłam złodziejką i żyłam na ulicy, to zostałam zwykłą służącą. 

Bez względu na to, z jakiej pochodzę rodziny i jak mnie wychowano, nic nie zmieni tego, kim się 
stałam. 

Lady Mattison ścisnęła Róży rękę. 
– Lecz tylko od ciebie zależy, kim zostaniesz, a przeszłość nie ma znaczenia – stwierdziła z 

głębokim  przekonaniem.  –  Niech  moja  osoba posłuży ci  za  przykład.  Nie  urodziłam  się  panią, 
Różo, wcale nie pochodzę z dobrej rodziny. Kiedy poznałam sir Johna, byłam, tak jak ty teraz, 
ochmistrzynią w lordowskim  domu. Sir John  przyjechał  z wizytą  do majątku,  poznaliśmy się  i 
zakochaliśmy  w  sobie.  Wierz  mi,  byłam  przekonana,  iż  nigdy  nie  dostaniemy  zgody  na  ślub, 
zwłaszcza że John jest najstarszym synem i głównym spadkobiercą. Moją jedyną rekomendacją, 
podobnie jak w twoim przypadku, była dobra edukacja, co zawdzięczam memu ojcu,  który był 
pastorem, oraz miłość, jaką żywiłam do Johna. 

– Jego rodzice zaakceptowali panią?
–  Och,  dopiero  po  pewnym  czasie.  Początkowo  nie  chcieli,  abyśmy  się  pobrali,  a  ja, 

background image

podobnie jak ty, postanowiłam rozstać się z Johnem, by nie komplikować mu życia. Ale on był 
równie uparty jak jego najmłodszy syn i zagroził, że mnie uprowadzi i zmusi do małżeństwa, jeśli 
jego rodzice i ja nie wyrazimy zgody. W końcu musieli się poddać, choć niezbyt chętnie. Lecz po 
jakimś czasie  pokochali  mnie i  zaakceptowali. A  kiedy  urodziłam im  wnuki,  wręcz oszaleli  na 
moim punkcie.  –  Roześmiała się,  sprawiając,  że  Róża  uśmiechnęła się po  raz  pierwszy,  odkąd 
przestąpiły próg pokoju. 

– To bardzo piękna opowieść – szepnęła cicho. 
– Bo życie bywa piękne... Oczywiście na początku nie było mi łatwo, ponieważ nie zostałam 

wychowana jako dama, ale teściowa wzięła mnie pod opiekuńcze skrzydła i nauczyła mnie, jak 
być  odpowiednią  żoną  dla  Johna  oraz  sprostać  obowiązkom,  jakich  wymaga  ode  mnie  moja 
pozycja. Chlubię się tym, że poradziłam sobie na tyle dobrze, iż prawie ucichły krążące na mój 
temat plotki... choć rozsiewane są do dziś. 

–  Nie  wyobrażam  sobie,  by  ktokolwiek  wyrażał  się  o  pani  niepochlebnie,  jaśnie  pani  –

powiedziała szczerze Róża. – Nigdy nie spotkałam damy równie wykwintnej jak pani. 

–  Uwierz  mi  zatem,  że  tobie,  przyszłej  żonie  dżentelmena,  będzie  znacznie  łatwiej,  gdyż 

masz  zalety,  które  ja  dopiero  musiałam  wypracować  w  sobie.  Przede  wszystkim  umiesz 
prowadzić wystawny dom. Ta umiejętność okaże ci się wyjątkowo przydatna, zwłaszcza gdy na 
świat przyjdą dzieci. 

Róża oblała się rumieńcem na tę myśl. 
–  To  wszystko  wydaje  mi  się  takie  nieprawdopodobne  –  szepnęła.  –  Po  prostu  nie  mogę 

uwierzyć, że coś podobnego może się wydarzyć. Dokładnie tak jak to sobie wymarzyłam. 

–  Tak  samo  było  ze  mną  –  odparła  lady  Mattison.  –  Zresztą  czy  naprawdę  wierzysz,  że 

Collin,  który  tak  bardzo  cię  kocha,  pozwoli  ci  odejść?  Biedny  chłopak  czekał  sześć  lat,  żebyś 
została jego żoną, niemal tak długo jak biblijny Jakub, więc dłużej niech już nie czeka, dobrze? –
Uśmiechnęła się uroczo. 

– Dobrze... – wyszeptała Róża. 
– Ty również czekałaś zbyt długo – stwierdziła lady Mattison i pogładziła Różę po ręku. – I 

przecierpiałaś zbyt wiele jak na młodą damę. Jednak Bóg czuwał nad tobą, bo w końcu znalazłaś 
u lady Dilbeck bezpieczne schronienie. Ale życie idzie naprzód, dlatego powinnaś wykorzystać 
to, co los niesie ci w darze, czyli wspólne życie z Collinem, wypełnione radościami i kłopotami, 
jakie spotykają ludzi, którzy naprawdę się kochają. Przypominam ci jednak, o czym zresztą sama 
dobrze wiesz, że Collin wprawdzie jest czarujący, ale też uparty jak... no, bardzo uparty. 

– Och, dobrze o tym wiem – odparta Róża ze śmiechem. Uklękła przed lady Mattison, ujęła 

jej dłonie i podniosła wzrok. – Lady Mattison, czy jest pani pewna, że również pani sobie tego 
życzy? – spytała drżącym głosem. 

– Tak, moja droga, całkiem pewna, zarówno ja, jak i mój mąż. Bo chodzi o szczęście naszego 

syna, a ty trzymasz do niego klucz. No, tylko się nie rozpłacz, bo będziesz miała czerwone oczy, 
jak  pójdziesz  na  dół  porozmawiać  z  Collinem.  Niecierpliwie  i  pełen  niepokoju  czeka,  aż 

background image

wrócimy, a damie nie przystoi witać mężczyznę łzami, jak powiedziałaby moja świętej pamięci 
teściowa. 

Pomimo  życzliwej  przestrogi  oczy  Róży  napełniły  się  łzami.  Rzuciła  się  lady  Mattison  na 

szyję i uściskała ją mocno. 

–  Dziękuję  –  szepnęła.  –  Bardzo  pani  dziękuję.  Przyrzekam,  że  nie  będzie  pani  nigdy 

żałowała, że tak się stało. 

Lady Mattison zachichotała i uścisnęła czule Różę. 
– Moja droga, to ja powinnam ci podziękować. Wiem, że uczynisz Collina szczęśliwym, a to 

jedyne,  czego od  ciebie oczekujemy. Chodź. –  Uniosła  jej twarz, po  której ściekły strugi  łez,  i 
uśmiechnęła  się.  –  Pomóż  mi  się  przebrać  na  dzisiejszą,  tak  bardzo  szczególną  uroczystość, 
wszak  będziemy  świętować  Boże  Narodzenie  oraz  wasz  przyszły  związek.  Potem  musisz  się 
udać prędko na dół do Collina, zanim przybiegnie tu, szukając ciebie. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Mimo  napomnień  ojca,  Collin  nie  był  w  stanie  zapanować  nad  sobą.  Nerwowo  dreptał  u 

podnóża schodów, licząc minuty, które upłynęły od chwili, gdy matka i Róża wspięły się na górę. 
Już był o krok od tego, aby pójść za nimi, wtargnąć do pokoju matki i zażądać wyjaśnień, co się 
dzieje. Szczęśliwie jednak ujrzał na półpiętrze Różę. 

Wprawdzie płakała, lecz uśmiech na jej twarzy objawił mu najradośniejszą wieść. Pognał ku 

ukochanej, susami pokonując schody, i porwał ją w ramiona. 

– Czy wszystko w porządku? – zapytał, bo nic mądrzejszego nie potrafił wymyślić. 
– Tak – odparła Róża i pocałowała go. 
Wszystkie cierpienia, jakich Colłin zaznał w ciągu minionych sześciu lat, nagle się ulotniły, a 

świat  zdecydowanie  zyskał  na  urodzie.  Róża  była  jego  i  nigdy  nie  pozwoli  jej  odejść.  Czyż 
mądrzy ludzie nie twierdzą, że prawdziwe dobro jednak istnieje?

– Obiecuję, że będziesz szczęśliwa. – Wciąż trzymając ją w ramionach, zaczął schodzić po 

schodach.  –  Wszystko  będzie  tak,  jak  sobie  zażyczysz.  Jeśli  chcesz  pozostać  w  majątku, 
zostaniemy, a jeśli chcesz stąd wyjechać, wyjedziemy, gdziekolwiek tylko zapragniesz. Chociaż
wolałbym zostać – dodał, kiedy dotarli do ostatniego schodka – ponieważ mam mnóstwo planów, 
a lady Dilbeck strasznie by nas brakowało... 

Pocałowała go znowu, długo i mocno, aż zabrakło mu tchu. 
–  Zostaniemy,  jeśli  lady  Dilbeck  będzie  sobie  tego  życzyła,  oraz  jeśli  nie  będą  mieć  nic 

przeciwko temu  twoi rodzice.  Ale jak przyjdą  na świat  dzieci, kapitanie  Mattison, powinniśmy 
pomyśleć o własnym domu. 

–  Och,  dużo  wcześniej  –  odparł,  uśmiechając  się  szeroko.  Nadal  ją  niósł,  aż  dotarł  pod 

przyczepioną  do  konaru  jemiołą.  –  Tak  się  składa,  że  jaśnie  pani  posiada  nieduży  mająteczek, 
niedaleko stąd, którego nikt nie dzierżawi. Dom jest obszerny i solidny, wprost wymarzony dla 
licznej rodziny, a leżąca odłogiem ziemia aż prosi o oracza. 

–  Chyba  wiem,  o  czym  mówisz  –  powiedziała  zaskoczona  Róża.  –  Masz  na  myśli  tę 

posiadłość, która znajduje się o milę na wschód od dworu? Lady Dilbeck jest jego właścicielką?

– Tak. Rozmawiałam o tym z jaśnie panią i zgodziła się sprzedać ten majątek za szokująco 

niską cenę, gdyż dzięki temu będziemy w pobliżu, a ja nadal pozostanę zarządcą na jej ziemiach. 
Była strapiona, że będzie musiała znaleźć sobie nową ochmistrzynię, ale pogodziła się z tym. 

–  Collin!  –  Róża  zaczęła  go  odpychać  od  siebie,  aż  postawił  ją  na  ziemi.  –  Zaplanowałeś 

wszystko, mimo że nie wiedziałeś, co powiedzą twoi rodzice? I co ja powiem?

– Gdyby rodzice nie wyrazili zgody na nasze małżeństwo, zgodnie z umową zostawiłbym cię 

w  spokoju,  to  znaczy  nie  nagabywałbym  cię.  Jednak  nadal  miałbym  nadzieję,  że  z  czasem 
zgodzisz się na nasz ślub. Zamieszkałbym nieopodal, jako zarządca bywałbym we dworze... 

background image

– Lady Mattison powiedziała, że jesteś uparty jak... – Zachichotała. – No, bardzo uparty. 
– Mam to po ojcu – odparł z dumą. 
– Nie rozumiem jednak, dlaczego przemilczałeś również to, że twoja matka też kiedyś była 

ochmistrzynią  –  zarzuciła  mu.  –  Przecież  wówczas  mniej  bym  się  obawiała  reakcji  twoich 
rodziców na moją osobę. 

Wzruszył ramionami. 
– Nie wziąłem tego pod uwagę – odparł szczerze. – Naprawdę, kochanie, w ogóle o tym nie 

myślałem – zapewnił ją, widząc malujące się na jej twarzy niedowierzanie. – Zawsze było mi to 
obojętne. Nigdy nie wstydziłem się matki, więcej, zawsze byłem z niej dumny, a kiedy w szkole 
koledzy próbowali mi dokuczać z jej powodu, podbiłem niejedno oko i rozkwasiłem wiele nosów 
– dodał wesoło.  – I to  z przyjemnością.  Skutek był taki. że w  krótkim czasie wszyscy koledzy 
zaczęli niezmiernie poważać moją matkę. 

– Mogę to sobie wyobrazić – rzekła Róża, obejmując go czule za szyję. – Nie chcę jednak,

abyś  staczał  boje  w  obronie  mego  dobrego  imienia,  nie  chcę,  by  czyniły  to  nasze  dzieci.  Nie 
zmienię tego, kim byłam, lecz jak stwierdziła twoja matka, tylko ode mnie zależy, kim się stanę. 
W razie plotek, a z pewnością będą nam towarzyszyć przez całe życie, zwalczymy je za pomocą 
zdrowego rozsądku. Twoja matka to bardzo mądra kobieta. 

– Och, zgadzam się. Podobnie jak moja przyszła małżonka, panna Róża, która jej wysłuchała 

i wybrała szczęście zamiast niedoli. Nasze wspólne szczęście. – Przygarnął ją bliżej. – Co prawda 
jeszcze nie jest Boże Narodzenie, lecz pozwól, że złożę ci życzenia. Wesołych świąt, Różo. 

– Wesołych świąt, Collin – szepnęła, wspinając się na palce, by spotkać jego usta. 
Przyglądała  im  się  nie  tylko  lady  Dilbeck  oraz  rodzice  Collina,  lecz  również  cała  służba, 

która zebrała się w salonie, by śpiewem i tańcami uczcić Wigilię. 

–  Będą to  niezapomniane  święta  –  rzekła  lady  Mattison wesoło,  wymieniając  uśmiechy  ze 

swoim małżonkiem. 

–  Pełne miłych wspomnień  –  mruknęła  lady Dilbeck,  wycierając  oczy  chusteczką. –  Które 

zatrą w pamięci przykre wspomnienia. 

Sir John położył jej dłoń na ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. 
– Otrząśniesz się  ze  wspomnień,  Eunice,  mając  pod bokiem Różę i  Collina.  Znam  mojego 

syna  i  wiem,  będzie  wpadał  do  ciebie  codziennie,  przedstawiając  ci  swoje  plany  modernizacji 
majątku. – Roześmiał się. – Czekają cię trudne chwile, bo nie ustąpi, póki ich wszystkich, co do 
jednego, nie zaakceptujesz. Collin jest najbardziej upartym młodzieńcem na tym bożym świecie i 
zawsze musi postawić na swoim. Współczuję mojej przyszłej synowej. 

– Nie ma powodu – stwierdziła lady Mattison. – Róża też jest stanowcza, a nawet uparta, i 

nie  ulegnie  tak  łatwo  mojemu  synowi.  Pasują  do  siebie  idealnie.  Przy  takich  charakterkach  na 
pewno nie grozi im nuda. 

Lady  Dilbeck  z  uśmiechem  skinęła  głową,  spoglądając  na  parę,  która  wciąż  stała  pod 

konarem z jemiołą. 

background image

– Oto oni – rzekła z czułością. – Dziękuję Bogu, że sprowadził ich do mnie – dodała drżącym 

głosem. – Czułabym się bez nich bardzo samotna. Bez was wszystkich. – Spojrzała po gościach i 
służbie. – Wypijmy lampkę wina, wznosząc toast za nasze zdrowie i zdrowie młodej pary, która 
wkrótce  się  pobierze,  a  co  najważniejsze,  życzmy  sobie  wzajemnie  błogosławieństwa  bożego 
oraz wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia.