16443
Jorge Luis Borges
ZŁOTO TYGRYSÓW
PrzełoŜyli Dorota i Adam E1banowscy
ISBN 83-7255-881-7
Prolog
Po człowieku, który ukończył siedemdziesiąt lat, niewiele - wedle słów Dawida - moŜemy
juŜ oczekiwać; jedynie kilka zręcznych wprawek, tego czy innego wariantu i nadmiaru
powtórzeń. Aby uniknąć owej monotonii lub choćby ją złagodzić, zdecydowałem się - po-
wodowany być moŜe nierozwaŜną gościnnością – zebrać róŜnorodne tematy, które
podsunęła mi pisarska rutyna. Po zwierzeniu następuje parabola, po sonecie wiersz wolny
bądź teŜ biały. U zarania czasów, tak uległych wobec mglistych spekulacji i
nieodwołalnych kosmogonii, nie mogły istnieć zjawiska poetyckie lub prozaiczne. Wszystko
przesycone było magią. Thor nie był bogiem piorunów; był piorunem i bogiem.
Dla prawdziwego poety kaŜda chwila Ŝycia, kaŜde wydarzenie powinno mieć wymiar
poetycki, tak bowiem jest w istocie. O ile mi wiadomo, nikt dotąd nie osiągnął stanu owej
głębokiej świadomości. Browning i Blake bardziej niŜ ktokolwiek inny zbliŜyli się do celu;
próbował równieŜ Whitman, lecz jego poetyckie wyliczania nie zawsze wykraczają poza
bezduszne katalogi.
Nie dowierzam szkołom literackim. UwaŜam, Ŝe są pozorowaną dydaktyką, słuŜącą
do uproszczenia tego, co głoszą, ale jeśli miałbym juŜ przyznać, skąd wywodzą się moje
wiersze, rzekłbym, Ŝe z modernizmu, tej eksplozji wolności, która odnowiła wiele literatur,
posługujących się wspólnym narzędziem - językiem hiszpańskim - i bez pienia dotarła aŜ do
Hiszpanii. Rozmawiałem kilkakrotnie z Leopoldem Lugonesem, człowiekiem samotnym i
wyniosłym; miał on zwyczaj odchodzić od tematu dyskusji, aby mówić o swoim "przyjacielu
i mistrzu, Rubenie Dario". UwaŜam nadto, Ŝe powinniśmy akcentować podobieństwa
naszego języka, a nie jego regionalizmy.
Na niektórych stronicach czytelnik dostrzeŜe fascynację filozofią. Towarzyszy mi
ona od dziecka, odkąd ojciec, za pomocą szachownicy (pamiętam, Ŝe była z cedrowego
drewna) objaśnił mi wyścig Achillesa i Ŝółwia.
Co się zaś tyczy wpływów, jakie dostrzec moŜna w tej ksiąŜce... Przede wszystkim
moi ulubieni pisarze - wspomniałem juŜ o Robercie Browningu; następnie ci, których
czytałem i wciąŜ do nich wracam; wreszcie zaś ci, których nigdy nie czytałem, ale którzy są
we mnie. Język jest tradycją, sposobem odczuwania rzeczywistości, a nie arbitralnym
wykazem symboli.
J.L.B
Buenos Aires, 1972
T amerlan
(1336-1405)
Królestwo moje z tego świata. Miecze,
Lochy i straŜe są na me rozkazy,
Których nigdy dwa razy nie powtarzam.
Moje najcichsze słowo jest z Ŝelaza.
I nawet serca tych, co nie słyszeli
Nigdy imienia mego w swych odległych
Stronach, z drŜeniem czekają mych wyroków.
Ja, który byłem stepowym łupieŜcą,
Zatknąłem me sztandary w Persepolis
I napoiłem me spragnione konie
Świętą wodą Gangesu i Oksusu.
W chwili moich narodzin spadł na ziemię
Z niebios miecz, który miał znaki tajemne;
Jam jest, ja zawsze będę owym mieczem.
Strona 1
16443
Ja pokonałem Greków i Egipcjan,
Ja wraz z hordą Tatarów spustoszyłem
Niestrudzone przestrzenie wielkiej Rusi,
Wznosiłem piramidy z ludzkich czaszek.
Ja w pyle drogi wlokłem za swym wozem
Czterech królów, bo nie chcieli głów skłonić
Przed mym berłem. Ja w Aleppo cisnąłem
W płomienie Koran, Księgę nad Księgami,
Która wcześniejsza jest niŜ dni i noce.
Ja, czerwony Tamerlan, pieściłem
Białe ciało egipskiej Zenokrate,
Czystej jak śniegi najbielsze na szczycie.
Pamiętam ocięŜałe karawany
I ciemne chmury kurzu nad pustynią,
I miasto dymem spowite pamiętam,
I płonące łuczywa w gospodach.
Wszystko wiem, wszystko mogę.
Nie spisana Jeszcze złowieszcza księga zdradziła mi,
śe umrę, tak jak inni umierają,
A gdy nadejdzie czas bladej agonii,
RozkaŜę mym łucznikom, niech wymierzą
Strzały Ŝelazne we wrogie niebiosa
I przyobleką w czerń cały firmament,
I niechaj kaŜdy człowiek na tej ziemi
Dowie się, Ŝe umarli juŜ bogowie.
Bogowie to ja. Niech inni sięgają
Po astrologię, kompas, astrolabium,
By się dowiedzieć, czym są. Gwiazdy to ja.
W niepewnym świetle brzasku pytam siebie,
Czemu nie opuszczam swojej komnaty,
Dlaczego nie radują mnie pokłony
Krzykliwego Orientu. Śnię czasami
O natrętnych sługach, którzy lękliwą
Dłonią chwytają szaty Tamerlana,
Kładą go do snu, przynoszą do łoŜa
Czarodziejskie pigułki ukojenia.
Gdzie jest mój kołpak, pytam. Nie znajduję.
Gdzie jest twarz moja, w lustrze widzę cudzą.
Rozbiłem lustro i poniosłem karę.
Czemu nie uczestniczę w egzekucjach,
Czemu nie widzę topora i głowy?
To wszystko niepokoi mnie, ale nic
Nie stanie się bez woli Tamerlana,
A on, być moŜe, chce tego bezwiednie.
Tamerlan to ja. Władam krajami
Zachodu i złotym Orientem, a przecieŜ...
Przeszłość
Dziś sądzimy, Ŝe wszystko było łatwe
W nieodwracalnej, choć giętkiej przeszłości:
Sokrates, który w pośpiechu wypija
Cykutę, po czym rozprawia o drogach
Ludzkiej duszy, gdy tymczasem śmierć sina
Ogarnęła juŜ chłodem jego stopy;
Nieubłagany zgrzyt miecza o wagę;
Strona 2
16443
Rzym, który oporny marmur tej mowy,
Co wciąŜ nam słuŜy, choć tylko w okruchach,
Ujarzmia śpiewnym rytmem heksametrów;
Piraci Hengista, którzy przebyli
Srogie Morze Północne na swych wiosłach,
By stworzyć trudem krzepkich rąk i męstwem
Dumne królestwo, kolebkę Imperium;
Saski władca, który przyrzeka siedem
Stóp ziemi królowi Norwegii i nim
Słońce zachodzi, spełnia obietnicę
W twardej, męskiej walce; pustynne hordy,
Które rozlały się po krajach Wschodu,
By zagrozić kopułom ruskich cerkwi;
Bezimienny Pers, który snuje pierwszą
Z Tysiąca i Jednej Nocy, lecz nie wie,
śe rozpoczyna księgę, którą wieki
Uchronią przed milczącym zapomnieniem;
Snorri, który na zagubionej Thule,
W świetle zmierzchów opieszałych i nocy
Sprzyjającej pamięci, wskrzesza pismo
I bogów ludu pradawnej Germanii;
Młody Schopenhauer, który odkrywa
Powszechne prawo rządzące wszechświatem;
Walt Whitman, który w brooklyńskiej redakcji,
Przesiąkniętej ostrą wonią tytoniu
I farby drukarskiej, marzy, by stać się
Wszystkimi ludźmi i napisać ksiąŜkę,
Która stanie się wszystkimi ksiąŜkami;
Arredondo, który w Montevideo
Zabija o świcie Idiarte Bordę
I oddaje się w ręce sędziów, mówiąc,
śe działał sam, bez niczyjej pomocy;
śołnierz, który umiera gdzieś w Normandii;
śołnierz, który umiera w Galilei.
Ale to wszystko mogło się nie zdarzyć.
Niemal się nie stało. Wymyśliliśmy
To sobie w nieuniknionej przeszłości.
Nie ma czasu innego niŜ obecny
Styk tego, co juŜ było i co będzie,
Chwila, gdy kropla spada do klepsydry.
Iluzoryczne wczoraj jest galerią
Woskowych figur stojących bez ruchu
Albo moŜe literackich odniesień,
Które czas gubić będzie w swych zwierciadłach.
Eryk Czerwony, Karol XII, Brennus,
Ów nieuchwytny wieczór, co był twoim,
Trwają w wieczności, ale nie w pamięci.
Tanka
1
Ogród wysoki
Cały zda się księŜycem,
KsięŜycem złotym.
DroŜszy dla mnie jest dotyk
Ust twoich w mroku nocy.
Strona 3
16443
2
Głos ptaka słyszysz,
Którego ciemność skrywa.
Ptak zamilkł nagle.
Po swym ogrodzie chodzisz.
Wiem, Ŝe czegoś ci braknie.
3
Odległy kielich,
Miecz, który w innej dłoni
Zawsze był mieczem,
KsięŜyc nad ulicami
- Powiedz, to jeszcze mało?
4
W blasku księŜyca
Tygrys z cienia i złota
LiŜe pazury.
Nie wie, Ŝe o świtaniu
Rozszarpały człowieka.
5
Smutne są krople
Padające na marmur,
Smutno być ziemią.
Smutno nie być latami
Człowieka, snem, świtaniem.
6
Ja nie poległem,
Co dane było przodkom,
Na polu bitwy
Trwonię próŜniacze noce,
Licząc sylaby wiersza.
Susana Bombal
Strzelista o zmierzchu, wyniosła i wzniosła,
W dziewiczym ogrodzie widoczna w świetle
Tej chwili czystej i nieodwołalnej,
Którą ofiarowuje nam ten ogród
I strzelisty, milczący wizerunek.
Widzę ją tu i teraz, ale takŜe
Widzę ją w chaldejskim zmierzchu miasta Ur
Lub jak zstępuje powoli ze stopni
Świątyni, która jest bezkresnym pyłem
Ziemi, a była pychą i kamieniem,
Lub kiedy zgłębia magiczny alfabet
Gwiazd świecących na innych firmamentach,
Albo w Anglii, jak chłonie zapach róŜy.
Jest zawsze tam, gdzie jest muzyka, w zwiewnym
Błękicie, w heksametrach greckiej mowy,
W samotności, która bez niej jest pusta,
W lustrze wody. W czasie w marmur zaklętym,
W błysku miecza lub w łagodnym spokoju
Tarasu, co w zamyśleniu spogląda
Na dalekie zachody i ogrody.
A ukryta za mitami i maskami
Została dusza, w samotności.
Buenos Aires, 3 listopada 1970
Strona 4
16443
Do Johna Keatsa
(1795-1821)
Od dnia narodzin aŜ do chwil ostatnich,
Które dla ciebie nadeszły zbyt wcześnie,
Jak los, co szczęście daje lub boleśnie
Rani, osaczało cię piękno w matni
śycia. Było w bladych, londyńskich świtach,
W czyimś głosie, w czyjejś twarzy nieznanej
I na śmiertelnych wargach ukochanej
Fanny Brawne, i w słownikach, i w mitach.
Ślepocie czasu wydarty na zawsze,
Spoczniesz w wieczności urn greckich i w śpiewie
Słowika. Jesteś wolny, jesteś zbiegiem,
Nic śladów twoich na ziemi nie zatrze.
Byłeś płomieniem. A dziś nie popiołem
Jesteś, lecz chwałą, pamięcią, Ŝywiołem.
On his blindness
Niegodny gwiazd i ptaka, co szybuje
W głębię błękitu, tak teraz tajemną,
Zawiłych linii, ukrytych przede mną,
Z których kto inny pismo odczytuje,
Niegodny jestem marmurowych schodów,
Ginących w mroku mych zuŜytych źrenic,
Milczącej ciŜby złota i czerwieni,
RóŜ niewidzialnych, wschodów i zachodów
- Dla mnie Tysiąc Nocy i Jedna odkrywa
Morza i brzaski obleczone cieniem,
Dla mnie Whitman, co jak Adam nazywa
KaŜdą istotę jej własnym imieniem,
Dla mnie łaskawej niepamięci rzeka
I miłość, której nadaremnie czekam.
Poszukiwanie
Dziś, gdy trzy pokolenia przeminęły,
Powracam do dawnej siedziby rodu
Acevedo, moich przodków. Szukam ich,
Błądząc po tym starym domu o białych
Ścianach w czworobok zamkniętych, w głębokim
Chłodzie kruŜganków, wśród rosnących cieni
Kolumnady, w odwiecznym krzyku ptaka,
W deszczu, co mgłą posępną kryje taras,
W zmierzchu luster, w odbitym wizerunku,
Echu, co kiedyś było twoim, a dziś
Do mnie naleŜy, chociaŜ o tym nie wiem.
Spoglądam na Ŝelazne pręty kutej
Kraty, która powstrzymała napór lanc
Barbarzyńców z pustkowia; spoglądam
N a pień palmy strzaskanej przez piorun,
Na czarne byki z Aberdeen, na wieczór
I na kazuaryny, których widok
Na zawsze miał im pozostać nieznany.
Tu miecz był, tu walka była zacięta,
Twarde nakazy, bohaterskie czyny;
Niezłomni na swych koniach, stąd władali
Równiną bez początku i bez końca
Strona 5
16443
Dziedzice tych niezmierzonych przestrzeni.
Pedro Pascual, Miguel, Judas Tadeo...
KtóŜ mi zaprzeczy, Ŝe w tajemny sposób,
Pod dachem, co na jedną noc mnie przyjął,
Gdzieś poza czasem, co w proch się obraca
Marny, gdzieś poza zwierciadłem pamięci,
Spotkaliśmy się, stopiliśmy w jedno,
Ja z nimi we śnie, oni ze mną w śmierci.
Utracone
Gdzie jest moje Ŝycie, które mogło być,
Ale nie było, tumultem bitewnym,
Walecznością albo trwogą przed gniewnym
Mieczem gotowym znienacka uderzyć?
Nie tak było. Dokąd odeszły cienie
Persów, czemu Norwegów pochłonął mrok,
Gdzie przypadek, który przywróci mi wzrok,
Gdzie kotwice, morza? Gdzie zapomnienie
O tym, kim jestem? Gdzie cicha noc, która
Oraczom prostym powierzyła niwy,
Plony, dzień znojny i Ŝywot poczciwy,
Jak opisała to literatura?
O tej przyjaciółce rozmyślam nieraz:
Oczekiwała mnie i czeka teraz.
H. O.
Przy pewnej ulicy jest kuta brama.
Ma ona dzwonek i numer jak trzeba,
A takŜe woń utraconego nieba.
Gdy tam przychodzę, jest zaryglowana
W porze zmierzchu. Z nadzieją nasłuchuję
Upragnionego głosu w zgiełku dnia.
Gdy doczekam tej chwili ukojenia,
Wtedy spokoju nocy posmakuję.
Wszystko nie tak. Co innego mnie czeka:
Stracone chwile, bezwstyd wspominania,
KsiąŜki czytane bez opamiętania,
Na koniec śmierć, ona nigdy nie zwleka.
Pragnę jedynie owego kamienia,
Gdzie wyryta data. I zapomnienia.
Religio Medici, 1643
Wybaw mnie, Panie. (Wokatywna fraza
Nie wzywa Nikogo. To tylko słowa
Ćwiczenia, które układa odraza
I bojaźliwą nocą moja mowa).
Wybaw mnie ode mnie. To wymawiały
Usta Montaigne'a, Browne'a i pewnego
Hiszpana; jeszcze coś ze złota tego
Moje cieniste oczy zatrzymały.
Wybaw mnie, Panie, od porywczej chęci,
By się obrócić w marmur niepamięci;
Wybaw mnie od wszystkiego, co przeŜyłem,
Wybaw mnie od człowieka, którym byłem.
Nie od ciosu miecza czy lancy mnie broń,
Panie, lecz od próŜnej nadziei mnie chroń.
1971
Strona 6
16443
Wędrowało po księŜycu dwóch ludzi.
Po nich byli inni. Bezradne są słowa
I sztuka, jej zmyślonych tworów mowa,
Wobec obrazu, co nam oczy łudzi.
Upojeni boską trwogą, zuchwali
Idą księŜycem synowie Whitmana,
Przed nimi pustka dziewicza, nieznana,
Co przed Adamem była i trwa w dali.
Nie była ułudą miłość Endymiona,
Hipogryf, Wellsa osobliwy świat,
Który w pamięci przechowuję od lat.
Tych śmiałków teraz nosimy imiona.
śyją chwilami szczęścia i odwagi
Wszyscy bez wyjątku ludzie na tej ziemi,
Dniem jak inne pospolitym zadziwieni,
Dniem pamiętnej Odysei i magii.
Luna - której szuka miłość odwieczna
Gdzieś na niebie, z obliczem zasępionym,
Wiedziona snem, pragnieniem niespełnionym -
Będzie ich pomnikiem: jedyna i wieczna.
Rzeczy
LeŜąca ksiąŜka, za rzędami innych
Tomów ukryta na przepastnej półce,
Którą dni i noce przysypują kurzem
Niespiesznym. Kotwica Sydonu, którą
Morza Anglii pochwyciły i więŜą
W swej ślepej i miękkiej otchłani.
Lustro, Które nie naśladuje juŜ nikogo
W opuszczonym domu. Opiłki paznokci,
Rozsiane przez nas w czasie i przestrzeni.
Nieodgadniony proch, jakim był Szekspir.
Wielorakie i zmienne kształty chmury.
Symetryczna róŜa, którą ślepy traf
Na mgnienie oka utworzył z tajemnych
Szkiełek dziecinnego kalejdoskopu.
Wiosła Argosu, pierwszego okrętu.
Ślady stóp na piasku, które zaciera
Fala ospała i nieunikniona.
Barwy Turnera, kiedy przygasają
Światła w długich i prostych korytarzach
I milkną wszystkie kroki w głębi nocy.
Rewers rozległej mapa mundi. Wiotka
Pajęczyna we wnętrzu piramidy.
Ślepy kamień, poszukująca ręka.
Sen, który przyśnił mi się przed świtaniem,
Ale o brzasku był juŜ zapomniany.
Początek i koniec pieśni o Finnsburh,
Dziś zaledwie kilka wersów z Ŝelaza,
Które przetrwały wieki. Zarys liter
Na bibule. śółw na dnie cysterny. To,
Co nie moŜe być. Drugi róg jednoroŜca.
Istota, która jest Trojgiem i Jednym.
Trójkątny krąŜek. Nieuchwytna chwila,
Gdy wypuszczona strzała Eleaty
Strona 7
16443
Zastyga w powietrzu, trafiając w cel.
Kwiat zasuszony w stronicach Becquera.
Wahadło, którego ruch zatrzymał czas.
Ostrze ręką Odyna wbite w drzewo.
Słowa na nierozciętych jeszcze kartkach.
Odgłos kopyt szarŜy na polach Junin,
Co uwieczniony w niepojęty sposób
Nie cichnie i jest częścią opowieści.
Cień Dominga Sarmienta na ulicach.
Głos usłyszany przez pasterza w górach.
Szkielet zbielały na pustyni. Kula,
Która zabiła Francisca Borgesa.
Druga strona kobierca. Wszystkie rzeczy,
Na które patrzy tylko Bóg Berkeleya.
ZagroŜenie
To miłość. Muszę szukać schronienia albo uciec.
Wznosi wokół mnie mury swego więzienia, jak w
straszliwym śnie. Zrzuciła swą piękną maskę, ale zawsze jest tą
jedyną. Na cóŜ się zdadzą moje talizmany: pisarstwo, próŜna
erudycja, nauka słów, jakimi nieokrzesana Północ sławiła swoje
morza i swe miecze, pogodna przyjaźń, korytarze Biblioteki,
codzienne sprawy, nawyki, młodzieńcza miłość mojej matki,
Ŝołnierski cień mych zmarłych przodków, odwieczna noc,
posmak snu?
Być z tobą albo z tobą nie być - oto jest miara mego czasu.
JuŜ dzban rozbija się nad fontanną, juŜ człowiek zrywa się na
głos ptaka, juŜ zmierzch zaciera twarze w oknach, ale ciemność
nie przynosi ukojenia.
JuŜ wiem, Ŝe to miłość: pragnienie i ulga, Ŝe słyszę twój głos,
oczekiwanie i wspomnienie, piekło Ŝycia z dnia na dzień.
To miłość, z jej wszystkimi mitami, z jej błahymi,
daremnymi czarami.
Jest pewna ulica, przez którą nie śmiem przejść.
Wojska i hordy juŜ otaczają mnie zewsząd.
(Ten pokój jest nierzeczywisty; ona go nie widziała) .
Zdradziło mnie imię kobiety.
Kobieta sprawia mi ból w całym ciele.
Gauczo
Syn pustkowia i odległej równiny,
Bezkresnej, tajemnej ziemi Ŝywiołów,
Zarzucał lasso, które czarnych byków
Karki dławiło mocnym splotem liny.
Z Indianami i Hiszpanami toczył boje,
Umierał w bójkach o karty i kości;
SłuŜył ojczyźnie, chociaŜ nie z miłości,
Bo ojczyzny nie znał. Nadaremne znoje.
Stał się dzisiaj pyłem czasu i ziemi.
Miał wiele imion, a jedno tylko Ŝyje,
To, które literacka maska kryje.
Lecz fikcja przeznaczenia juŜ nie zmieni.
Był sierŜantem i zbiegiem, był złoczyńcą.
Przemierzył heroiczne Kordyliery.
Był Ŝołnierzem Urquizy lub Rivery.
To bez znaczenia. On zabił Lapridę.
Strona 8
16443
Bóg daleko był od nich. Wyznawali
Pradawną wiarę w Ŝelazo i męstwo,
Nieczułą na litość i na zwycięstwo.
Dla niej umierali i zabijali.
Ginął w potyczkach powstańczych oddziałów,
Za barwy godła swoje Ŝycie oddał;
Niczego, nawet sławy nie zaŜądał,
Co tylko wrzawą jest i garścią prochów.
Tak pospolity był. W stajennym mroku
Drzemał nad mate, snując sny, marzenia,
Gdy dzień się budził na wschodzie w promieniach
Słońca, odbitych w lustrze pustych stepów.
Jestem gauczem - tych słów wyrzec nie zdąŜył.
Nie dbał o to, co innym jest pisane.
Wiedział niewiele mniej niŜ nam jest dane,
Jak my samotny w mrok śmierci podąŜył.
Ty
Tylko jeden człowiek się narodził, tylko jeden człowiek
umarł na ziemi.
Zaprzeczać temu to banalne wyliczanie, daremna arytmetyka.
Nie mniej daremna niŜ sumowanie zapachu deszczu ze snem,
który przyśnił ci się zeszłej nocy.
Człowiekiem owym jest Ulisses, Abel, Kain, pierwszy
człowiek, który z gwiazd odczytał konstelacje, człowiek, który
wzniósł pierwszą piramidę, człowiek, który zapisał heksagramy
w Księdze Przemian, kowal, który wyrył runy na mieczu
Hengista, łucznik Einar Tamberskelver, Luis de León, księgarz,
który spłodził Samuela Johnsona, ogrodnik Woltera, Darwin na
dziobie Beagle, śyd w komorze śmierci, a z czasem ty i ja.
Tylko jeden człowiek umarł pod Ilionem, nad Metauro, pod
Hastings, pod Austerlitz, pod Trafalgarem, pod Gettysburgiem.
Tylko jeden człowiek umarł w szpitalach, na okrętach, w
dotkliwej samotności, w alkowie miłości i obowiązku.
Tylko jeden człowiek patrzył na rozległą zorzę.
Tylko jeden człowiek poczuł w ustach orzeźwiający chłód
wody, smak owoców i mięsa.
Mówię o jedynym, o jednym, o tym, który zawsze jest sam.
Norman, Oklahoma
Poemat o ilości
Myślę o skromnym, purytańskim niebie,
Niebie samotnych, zagubionych świateł,
W które Emerson patrzył tyle razy,
Stojąc w śniegu i mrozie Concordu.
Zbyt wiele jest tu gwiazd. Ludzi zbyt wielu.
Niezliczone pokolenia owadów
I ptaków, jaguarów w cętki, gadów,
Splecionych i rozplecionych gałęzi,
Liści, ziarn kawy, piasku przytłaczają
Poranki, pomnaŜając swój daremny,
Drobiazgowy labirynt. MoŜe kaŜda
Zdeptana mrówka jest jedyna w oczach
Boga, który ją to właśnie przeznaczył,
By wypełniły się do końca prawa,
Rządzące Jego osobliwym światem.
Strona 9
16443
Bo gdyby tak nie było, wszechświat cały
Okazałby się błędem i chaosem.
Hebanowe zwierciadła, lustra wody,
Lustro snów, pełne zmyślonych obrazów,
Mech i porosty, ryby, madrepory,
Szeregi Ŝółwi wędrujące w czasie,
Świetliki tej jedynej, jednej nocy,
Dynastie długowiecznych araukarii,
Księgi pełne cyzelowanych liter,
Których noc zatrzeć nie zdoła, są jak ja,
Jedyne i zagadkowe, choć dla mnie
Niejasne. Nigdy bym się nie ośmielił
Osądzać, czym jest trąd lub Kaligula.
San Pablo, 1970
StraŜnik
Wpada światło i rozpoznaję siebie: oto jest.
Najpierw mówi mi swe imię, które jest (co oczywiste) moim imieniem.
Powracam do okowów, trwających ponad siedem dziesiątków lat.
Obarcza mnie swoją pamięcią.
Obarcza mnie codziennym ubóstwem, ludzką dolą.
Jestem jego starym pielęgniarzem; zmusza mnie, Ŝebym mył mu nogi.
Osacza mnie w lustrach, w lśniącym mahoniu, w sklepowych witrynach.
Ta lub inna kobieta odrzuciła go, a ja muszę dzielić jego smutek.
Teraz dyktuje mi ten wiersz, który mi się nie podoba.
Domaga się, bym zgłębiał zawiłości opornej mowy anglosaskiej.
Nawrócił mnie na bałwochwalczy kult martwych Ŝołnierzy, z którymi być
moŜe nie potrafiłbym
zamienić nawet słowa.
U szczytu schodów czuję, Ŝe jest przy mnie.
Jest w moich krokach, w moim głosie.
Nienawidzę go w kaŜdym calu.
Z ulgą spostrzegam, Ŝe prawie nie widzi.
Jestem w kolistej celi, a nieskończone mury napierają.
śaden z nas nie oszukuje drugiego, ale kłamiemy obaj.
Nazbyt dobrze się znamy, nieodłączny bracie.
Pijesz wodę z mojej szklanki i poŜerasz mój chleb.
Drzwi samobójcy stoją otworem, ale teolodzy utrzymują, Ŝe w
ostatecznym mroku tamtego królestwa sam siebie będę oczekiwał.
Do niemieckiej mowy
Mym przeznaczeniem jest język hiszpański,
SpiŜowy ton Francisca de Quevedo,
Lecz w nocnym rytmie niespiesznych przechadzek
Pobrzmiewają melodie bliŜsze sercu.
Jedna była mi dana wraz z krwią przodków
- Mowa Szekspira i Pisma Świętego
Inne są darem szczodrego przypadku.
Ciebie jedną, dźwięczna niemiecka mowo,
Wybrałem sam i sam ciebie szukałem.
Przez gramatyki i noce bezsenne,
Przez zagmatwaną dŜunglę deklinacji,
Przez słowniki, które zawsze chybiają
Znaczenia, ku tobie się przedzierałem.
Moje noce pełne są Wergiliusza,
Rzekłem kiedyś; dziś rzec mógłbym to samo
O Hölderlinie i Aniele Ślązaku.
Strona 10
16443
Heine dał mi wysoki lot słowików;
Goethe - nadzieje spóźnionej miłości,
Jednakowo niewinnej i sprzedajnej;
Keller - róŜę, którą czyjaś ręka
WłoŜyła w dłoń zmarłego, ten zaś nigdy
Nie ujrzy, czy jest biała, czy czerwona,
Choć ją kochał. Tak więc, niemiecka mowo,
Jesteś mistrzowskim dziełem: nieodpartym
Wdziękiem spółgłosek splecionych uściskiem,
Otwartych samogłosek i dźwięcznych fraz,
Dzięki którym zgłębiano heksametry
I w których słychać szmer lasu i nocy.
Niegdyś cię posiadłem. Dziś na krawędzi
Lat znuŜonych jawisz mi się daleka,
Odległa niby księŜyc i algebra.
Do smutnego
Oto jest, co juŜ było: miecz niezłomny
Saskich plemion, ich wiersza rytm Ŝelazny,
Morza i wyspy, gdzie los nieprzyjazny
Rzucił syna Laertesa, ogromny
Złoty księŜyc nad Persją, nieskończone
Ogrody filozofii i historii,
Nagrobne złoto pamięci i glorii
I noce jaśminami odurzone.
To wszystko na nic. Nic cię nie ocali:
Ani wiersze składane pracowicie,
Snu ocean, ani gwiazda w oddali,
Która nie wie, Ŝe zgaśnie o świcie.
Jedna kobieta jest ci przeznaczona,
Taka jak inne, ale tylko ona.
Morze
Morze. Młode morze. Morze, po którym
Tułał się Odys i ów kupiec śmiały,
Którego ludy Islamu przezwały
Sindbadem śeglarzem. Morze o burych
Falach, spiętrzonych wichrem, który łodzie
Eryka Czerwonego rozkołysał,
Morze poety, który w Goa pisał
Elegijny epos o swym narodzie.
Morze Trafalgaru, które sławiła
Anglia w ciągu swych długich dziejów, znojny
śywioł, dzień za dniem nękany przez wojny,
To morze, które chwała krwią zbroczyła.
Nieustające morze, co o brzasku
śłobi ślad swój w nieskończonym piasku.
Do pierwszego poety Węgier
W dniu dzisiejszym, dla ciebie tak odległym,
Nieosiągalnym dla wróŜbity, który
Wzbronioną przyszłość czyta z ruchu planet
Ognistych albo we wnętrznościach byka,
Z łatwością mógłbym, bracie mój i cieniu,
Odszukać imię twe w encyklopediach
I poznać rzeki, które odbijały
Twarz twą, co dziś nicością jest i prochem,
Strona 11
16443
Odkryć, jacy królowie, bóstwa, miecze
N a chwałę twoich nieskończonych Węgier
Zbudziły głos twój, by rozbrzmiały pieśni.
Rozdzielają nas oceany, noce,
PrzeobraŜenia epok i stuleci,
Dzielą klimaty, imperia i rody,
Ale w zagadkowy sposób łączy nas
Umiłowanie słów nieodgadnione,
Przywiązanie do symboli i dźwięków.
Na podobieństwo strzelca Eleaty
Samotny człowiek w puste popołudnie
Daje się unieść daremnej nostalgii,
Która go zwodzi na spotkanie z cieniem.
Lecz cóŜ, nigdy nie staniemy twarzą w twarz
I głosu mego nigdy nie usłyszysz.
Dla ciebie ja nie jestem nawet echem;
Ja sam dla siebie jestem niewiadomą,
Tęsknotą, wyspą magii oraz lęku,
Co być moŜe jest ludzkim przeznaczeniem
I twoim takŜe, choć pod innym niebem.
Początek
Ja jestem ten, który był o świtaniu
Wybrany spośród mojego plemienia.
LeŜąc w odległym zakątku jaskini,
Z trudem pogrąŜałem się w mroczne wody
Snu. Ranione grotem strzały, widmowe
Zwierzęta budziły trwogę w ciemnościach.
Coś - być moŜe spełniona obietnica,
Śmierć nieprzyjaciela w górskim pustkowiu,
Być moŜe miłość lub magiczny kamień
Zostało mi dane. I utracone.
W nadwątlonej przez wieki pamięci trwa
Tylko tamta noc. O, jakŜe pragnąłem
Wówczas, jakŜe lękałem się poranka.
AŜ nagle usłyszałem głuchy tętent
Niezliczonych stad, pędzących poprzez świt.
Porzuciwszy dębowy łuk i strzały,
Pomknąłem ku rozpadlinie u wyjścia.
I wtedy je ujrzałem. Rdzawy płomień,
Nieubłagane rogi, grzbiet zwalisty,
Złowroga grzywa, rozwścieczone ślepia
Budzące trwogę. Były ich tysiące.
Bizony, rzekłem. Słowa tego nigdy
Przedtem nie wypowiedziały me wargi,
Ale wiedziałem, Ŝe to jest ich imię.
Było tak, jakbym widział po raz pierwszy,
Było tak, jakbym ślepy był i martwy,
Zanim ujrzałem bizony jutrzenki.
Wybiegły z jutrzenki. Były jutrzenką.
Nie chciałem, by ktoś ręką świętokradczą
Tknął ten wzburzony Ŝywioł boskiej siły,
Niewiedzy, pychy, nieczuły jak gwiazdy.
Stratowały biegnącego drogą psa;
To samo uczyniłyby z człowiekiem.
Strona 12
16443
Ich wizerunek na ścianach jaskini
Utrwalę ochrą i czerwienią. Były
Bogami ofiar i zdobyczy. Nigdy
Me usta nie rzekły - Altamira.
Wiele było mych wcieleń i mych śmierci.
..
Kuszenie
Generał Quiroga idzie na swój pogrzeb;
Zaprasza go najemnik Santos Perez,
A nad Santosem Perezem jest Rosas,
Przyczajony pająk z Palermo. Rosas,
Sam kawał tchórza, wie, Ŝe spośród wszystkich
Ludzi ten jest najsłabszy i najbardziej
Chwiejny, kto innych przewyŜsza swym męstwem.
Juan Facundo Quiroga jest odwaŜny
AŜ do granic rozsądku. Teraz Rosas
Będzie mógł wypróbować swą nienawiść.
Wie, Ŝe go zabije. Myśli, waha się.
Znajduje wreszcie broń, jakiej mu trzeba.
Wyzwanie śmierci stanie się przynętą.
Quiroga wyrusza na północ. Rosas
Go ostrzega, gdy wóz juŜ gotowy jest
Do drogi, Ŝe ludzie mówią, iŜ López
Chce pozbawić go Ŝycia. Przypomina,
śeby nie rezygnował z obstawy. Sam
Chce z nim jechać. Facundo się uśmiecha.
Po co eskorta, sam sobie poradzi.
Wóz turkocze po wybojach, zostawia
Za sobą wioski. Mozolnie brnie poprzez
Ulewne przestrzenie rozległych deszczów,
Poprzez mgły, błota i wezbrane wody.
Wreszcie w oddali majaczy Córdoba.
Patrzą na nich, jakby ujrzeli widma.
Nikt juŜ nie wierzył, Ŝe mogliby przeŜyć.
Bo jeszcze wczoraj mieszkańcy Cordoby
Widzieli, jak Santos Perez się zbroi.
Trzydziestu konnych wnet stanęło przy nim.
Nigdy dotąd zbrodni nie uknuto w sposób
Bardziej bezecny, napisze Sarmiento.
Generał Quiroga, nieustraszony,
Posuwa się coraz dalej na północ.
W Santiago del Estero oddaje się
Grze w karty i jej kunsztownym pułapkom.
Od zachodu do wschodu słońca traci,
To znów wygrywa, setki złotych sztabek.
W ciąŜ nadchodzą niepokojące wieści.
Nagle Quiroga nakazuje odwrót.
Przez bezdroŜa, przez góry wyruszają
W drogę, co wiedzie ich do niebezpieczeństw.
W miejscu zwanym Ojo de Agua poczmistrz
Donosi mu, Ŝe przeszedł tędy oddział,
Który ma rozkaz schwytać go i zabić.
Będą czekać na niego w wyznaczonym
Miejscu. Mają wyciąć ich w pień. To rozkaz
Strona 13
16443
Ich kapitana, Santosa Pereza.
Quiroga, niewzruszony, odpowiada,
śe nie ma na całej ziemi człowieka,
Który ośmieli się podnieść nań rękę.
CięŜkie milczenie zalega wokoło.
Nadchodzi noc bezsenna. Śpi ten tylko,
Przy kim jest siła i przychylność losu,
Ten, kto zaufał swoim mrocznym bogom.
Świta. Nie ujrzą juŜ nigdy poranka.
Po cóŜ kończyć opowieść z dawna znaną?
Wóz zmierza traktem ku Barranca Yaco.
1891
Jego obraz mam w oczach: wyłania się,
Potem znika. Czarny, odświętny surdut,
Czoło nieco wąskie, przystrzyŜony wąs,
Na szyi chusta, jakich wokół wiele.
Idzie, mijając popołudniowy tłum,
Sobą zajęty, nikogo nie widzi.
W barze za rogiem, przy ulicy Piedras,
Pociąga łyk brazylijskiej gorzałki.
Jak zawsze. Ktoś go zagadnął. On milczy.
Nigdy nie wyzbył się dawnej urazy.
Następna przecznica. Z jakiegoś patio
Dochodzą monotonne takty milong.
Ach, jakŜe ci grajkowie draŜnią nerwy.
Po chwili znowu odzyskuje spokój.
Raz po raz dłonią muska kamizelkę:
Wyczuwa pod dotykiem twardość noŜa.
JuŜ wkrótce rachunki będą spłacone.
Po kilku krokach męŜczyzna przystaje.
Wchodzi do sieni: wokół kwiaty kardu.
Słyszy brzęknięcie wiadra o cembrowinę,
Słyszy głos, który zna aŜ nadto dobrze.
Popycha drzwi wiodące na patio. Są
Otwarte, jakby na niego czekano.
JuŜ tej nocy być moŜe go uśmiercą.
1929
Niegdyś światło wpadało juŜ o świcie
Do pokoju otwartego na patio.
Teraz wysoki budynek tuŜ obok
Zakrył słońce. W chybotliwym półmroku
Skromny lokator pokoju od dawna
JuŜ czuwa. Porusza się bezszelestnie,
By nie obudzić sąsiadów; popija
Mate i czeka. Kolejny pusty dzień,
Pusty tak jak wszystkie inne jego dni.
Wrzód Ŝołądka dokucza mu jak zawsze.
Nie ma juŜ kobiet w moim Ŝyciu, myśli.
Przyjaciele go nudzą. Domyśla się,
śe on takŜe ich nudzi. Rozprawiają
O sprawach, które są mu obojętne:
Mówią o bramkach, futbolowych meczach.
Nie spojrzał nawet na zegar. Powoli
Wstaje z łóŜka i goli się niespiesznie.
Strona 14
16443
Trzeba czymś zająć płynące godziny.
N a obliczu, które podpowiada mu
Lustro, widać opanowanie sprzed lat.
Starzejemy się szybciej niŜ nasza twarz,
Myśli, ale wszędzie tak wiele zmarszczek,
Rzadkie włosy, zapadnięte policzki.
Bierze kapelusz i wychodzi. W holu
Dostrzega otwartą gazetę. Czyta
Nagłówki - kryzys rządowy w krajach,
Które są tylko nazwami. Gdy widzi
Wczorajszą datę, oddycha z ulgą. JuŜ
Dalej nie musi czytać. Tam, na zewnątrz,
Ranek wita go jak co dzień ułudą
Początku, nawoływaniem sprzedawców.
Nadaremnie zbyteczny człowiek mija
Place i ulice, by się zagubić.
Ogląda z uznaniem nowe domy; coś,
Być moŜe wiatr od południowych dzielnic,
OŜywiło go. Przechodzi Riverą
Czy Cordobą, jak dziś zwą tę ulicę.
Nie pamięta nawet, Ŝe od wielu lat
Zwykł ją omijać. Kolejne przecznice.
Rozpoznaje kamienną balustradę,
Kutą kratę Ŝelaznego balkonu,
Mur z cegły najeŜony odłamkami
Szkła. Nic więcej. Wszystko się tu zmieniło.
Potyka się o krawęŜnik i słyszy
Drwiący śmiech dzieci. Mija je bez słowa.
Zwolnił kroku. Zatrzymuje się nagle.
Coś się stało. Tu, gdzie jest lodziarnia, był
Niegdyś sklep i bar zwany "Pod Figurą"
(To wydarzyło się pół wieku temu).
Obcy męŜczyzna o podstępnej twarzy
Ograł go w truco, po dwakroć piętnaście.
On był pewien, Ŝe tamten oszukiwał.
Nie chciał awantur, ale wstał od stołu:
Oto twa wygrana, co do centavo,
A teraz wyjdziesz ze mną na ulicę.
Tamten odpowiedział: W karty przegrałeś
I z noŜem w ręku nie pójdzie ci lepiej.
Na mrocznym niebie nie było gwiazd. Sztylet
Dał mu Benavides. Zacięta walka
W jego pamięci trwała jedną chwilę,
Znieruchomiały błysk, oszołomienie.
Zadał głębokie pchnięcie, wystarczyło.
Chciał się upewnić, zadał jeszcze jedno.
Usłyszał, jak upada nóŜ i ciało.
Dopiero wtedy poczuł ból w nadgarstku
I ujrzał plamę krwi. Dopiero wtedy
Z jego gardła wytrysnęło przekleństwo,
W którym był i tryumf, i gniew, i ulga.
Po tylu latach wreszcie przyszło szczęście,
Znów jest męŜczyzną, jest silny, odwaŜny,
Choć moŜe wszystko to się wydarzyło
Strona 15
16443
Pewnego razu, w odległej przeszłości.
Milonga O Manuelu Floresie
Manuel Flores ma umrzeć.
CóŜ, śmierć to powszednia jest rzecz.
Bo śmierć jest przyzwyczajeniem,
Umiera kaŜdy, to się wie.
A jednak smutno na duszy,
Choć było mi to pisane.
śegnaj mi, Ŝycie, na wieki,
Tak swojskie i tak mi znane.
Świta. Patrzę na me dłonie
I widzę nabrzmiałe Ŝyły.
Patrzyłem na nie zdziwiony:
Nie moje, lecz cudze były.
Cztery kule mnie czekają,
Zapomnienie juŜ nadchodzi.
Bo jak mawiał mądry Medin,
Umiera, kto się narodził.
Stoję juŜ u kresu drogi;
Tak wiele widziałem wszędzie.
Kto wie, co jeszcze zobaczę,
Kiedy Bóg mnie sądzić będzie.
Manuel Flores ma umrzeć.
CóŜ, śmierć to powszednia jest rzecz.
Bo śmierć jest przyzwyczajeniem,
Umiera kaŜdy, to się wie.
Obietnica
Historię tę opowiedział mi w Pringles doktor Isidro Lozano. Przedstawił
ją w formie tak zwięzłej, iŜ bez trudu odgadłem, Ŝe opowiadał ją
wielokrotnie; dodanie albo ujęcie jakiegoś szczegółu byłoby literackim
grzechem.
Wydarzyło się to tutaj, około tysiąc dziewięćset dwudziestego któregoś
roku. Wróciłem właśnie z Buenos Aires z dyplomem w ręku. Pewnej nocy
przysłali po mnie ze szpitala. Wstałem zirytowany, ubrałem się i wyszedłem
na opustoszały plac. W izbie przyjęć doktor Eudoro Ribera powiedział mi,
Ŝe jednego z tych ulicznych zbirów, Clemente Garaya, przynieśli z raną
brzucha, zadaną noŜem. Zbadaliśmy go; teraz juŜ przywykłem, ale wtedy
byłem wstrząśnięty widokiem człowieka z wnętrznościami na wierzchu.
Oczy miał zamknięte, oddychał z trudem.
Doktor Ribera powiedział do mnie:
- Nic tu się nie da zrobić, młody kolego. Zostawmy go, niech ścierwo
zdycha.
Odrzekłem, Ŝe skoro juŜ wyciągnął mnie z domu o drugiej nad ranem, to
zrobię wszystko, co w mojej mocy, Ŝeby uratować tamtemu Ŝycie. Ribera
wzruszył ramionami. Przemyłem wnętrzności, włoŜyłem je na miejsce i
zaszyłem ranę. Nie usłyszałem Ŝadnego jęku.
Wróciłem następnego dnia. MęŜczyzna nie umarł. Spojrzał na mnie,
uścisnął mi rękę i powiedział:
- Dla pana wielkie dzięki, a dla Ribery garść miedziaków.
Kiedy Garay wyzdrowiał, Ribera był juŜ w Buenos Aires.
Odtąd przez wszystkie lata dostawałem w dniu imienin jagnię. Około
roku czterdziestego prezenty ustały.
Osłupienie
Opowiedział mi to pewien człowiek z Morón:
Strona 16
16443
Nikt nie wie, czemu Moritan i Śniady Rivarola stali się zawziętymi
wrogami. Obaj byli w Partii Konserwatywnej i, jak mi się zdaje, poznali się
w siedzibie partii. Nie pamiętam Moritana, bo kiedy umarł, byłem jeszcze
mały. Mówią, Ŝe jego rodzina pochodziła z Entre Rios. Śniady przeŜył go o
wiele lat. Nie był przywódcą ani niczym takim, ale miał coś w sobie. Był
niewysoki, tęgi i nosił się szykownie. śaden z nich nie zaliczał się do
słabeuszy, ale Rivarola, jak się później wszyscy przekonali, okazał się
sprytniejszy. Kiedyś poprzysiągł sobie, Ŝe dopadnie Moritana, postanowił
jednak działać rozwaŜnie. No i miał rację: jak ktoś zabija, Ŝeby potem gnić
w więzieniu, to robi bardzo głupio. Śniady dobrze to sobie obmyślił.
To była niedziela, koło siódmej wieczorem. Na placu roiło się od ludzi.
Jak zawsze był tam Rivarola.
Szedł sobie wolno, ubrany na czarno, z goździkiem w klapie.
Towarzyszyła mu siostrzenica. Nagle odepchnął ją, przykucnął i zaczął
trzepotać rękami i gdakać jak kogut. Wystraszeni ludzie rozstąpili się na
boki. Szanowany człowiek ten Śniady, a wyczynia takie rzeczy na oczach
całego Morón, i to w niedzielę! Skręcił za róg i nie przestając gdakać i
trzepotać, wpadł do domu Moritana. Pchnął drzwi w sieni i jednym susem
znalazł się na patio. Ludzie tłoczyli się na ulicy. Moritim, słysząc rwetes,
wyszedł na zewnątrz. Widząc, Ŝe jego śmiertelny wróg miota się wokół
niego, stanął jak wryty. Najpierw dosięgła go jedna kula, potem następna.
Rivarolę zabrało dwóch Ŝandarmów. Wyrywał im się, nie przestając gdakać.
Po miesiącu wyszedł na wolność. Lekarz sądowy stwierdził, Ŝe był to
atak szaleństwa. PrzecieŜ cała dzielnica widziała, Ŝe zachowuje się jak
kogut.
Cztery cykle
Opowieści są cztery. Pierwsza, najdawniejsza, mówi o warownym
grodzie, obleganym i bronionym przez męŜnych ludzi. Obrońcy wiedzą, Ŝe
ich walka jest daremna, a miasto wydane będzie na ogień i miecz;
najsławniejszy z najeźdźców - Achilles - wie, iŜ przeznaczona mu jest
śmierć, zanim nadejdzie zwycięstwo. Z upływem wieków nawarstwiały się
elementy magii. Mówiono, Ŝe Helena Trojańska, dla której umierali
wojownicy, była zaledwie cieniem, obłokiem piękna. Mówiono, Ŝe wielki
koń, w którego pustym wnętrzu ukryli się Grecy, takŜe był ułudą. I być
moŜe nie Homer jako pierwszy z poetów opowiedział tę historię; w pamięci
błądzą mi słowa, które pozostawił po sobie ktoś, kto Ŝył w XIV wieku: The
borgh brittened and brent to brondes and askesl.
Dante Gabriel Rossetti w wyobraźni swej ujrzy los Troi
przypieczętowany w chwili, gdy Parys zapłonął miłością do Heleny; Yeats
wybierze moment zespolenia Ledy z łabędziem, który był bogiem.
Inna opowieść, związana z pierwszą, mówi o powrocie. To historia
Ulissesa, który przez dziesięć lat tułał się po niebezpiecznych morzach,
zabłąkał się na wyspę czarów, a teraz wraca do swojej Itaki; to historia
bogów Północy, którzy po zagładzie ziemi widzą, jak znów wyłania się z
morza - zielona i lśniąca - i odnajdują rozrzucone w trawie figury szachów,
ślad ich gry.
Trzecia opowieść mówi o poszukiwaniu. MoŜna dostrzec w niej pewne
warianty poprzedniej formy. Jazon i Złote Runo; trzydzieści ptaków Persa
Farida al-Din Attara, które przebywają góry i morza, by spojrzeć w oblicze
swego boga - Simurga - i widzą, Ŝe Simurg to kaŜdy z nich i one wszystkie
razem. Dawniej wszelkie przedsięwzięcia wieńczył szczęśliwy koniec. Ktoś
wreszcie wykradał zakazane złote jabłka; ktoś wreszcie zasługiwał na
zdobycie Graala. Dziś poszukiwanie skazane jest na niepowodzenie. Kapitan
Ahab odnajduje wieloryba, ale wieloryb go unicestwia; bohaterowie Jamesa
Strona 17
16443
lub Kafki mogą jedynie oczekiwać klęski. Jesteśmy tak ubodzy w odwagę i
wiarę, Ŝe happy end stał się domeną technokracji. Potrafimy uwierzyć w
piekło, w niebo uwierzyć nie moŜemy.
Ostatnia opowieść mówi o ofierze boga. Frygijski Attis sam się okalecza
i zabija; Odyn, złoŜony w ofierze Odynowi - On sam Sobie samemu - dzie-
więć pełnych nocy wisi na drzewie, zraniony włócznią; Chrystusa krzyŜują
Rzymianie.
Opowieści są cztery. Przez czas, jaki nam pozostał, będziemy je
przeobraŜać i snuć wciąŜ od nowa.
Sen Pedra Henriqueza Urenii
Któregoś świtu, w roku 1946, Pedro Henriquez Ureiia miał sen
wypełniony, co dziwne, nie obrazami, lecz powolnymi słowami. Głos, który
wypowiadał te słowa, nie był jego głosem, chociaŜ go przypominał. Temat
dopuszczał wprawdzie patetyczne tony, ale brzmienie było pospolite i
bezbarwne. Tak działo się podczas snu, który trwał krótko. On jednak
wiedział, Ŝe śpi w swoim pokoju, a obok leŜy jego Ŝona. W mroku sen
przemówił do niego:
Niedawno, pewnego wieczoru, na rogu ulicy Córdoba, omawiałeś z
Borgesem inwokację Anonima z Sewilli: O, śmierci, przyjdź milcząca, cichą
niesiona strzałą. Obaj przypuszczali, Ŝe było to zamierzone echo jakiegoś
łacińskiego tekstu, zapoŜyczenia owe pozostawały bowiem w zgodzie z
obyczajami epoki, której całkowicie obce było współczesne pojęcie plagiatu,
bez wątpienia zjawiska nie tyle literackiego, ile komercyjnego. Nie
przypuszczali, bo nie mogli przypuszczać, Ŝe dialog ten był proroczy. Za
kilka godzin przebiegniesz przez ostatni peron na dworcu Constitución, Ŝeby
zdąŜyć na swój wykład na Uniwersytecie La Plata. Wsiądziesz do pociągu,
połoŜysz teczkę na półce i usiądziesz wygodnie przy oknie. Ktoś, nie znam
jego imienia, ale widzę jego twarz, wypowie do ciebie kilka słów. Nie
odpowiesz mu, bo będziesz martwy. JuŜ poŜegnałeś się, jak zawsze, z Ŝoną i
dziećmi. Nie zapamiętasz tego snu, bo twoje zapomnienie jest konieczne,
aby dopełniły się zdarzenia.
Pałac
Pałac jest nieskończony.
Mury, szańce, ogrody, labirynty, schody, tarasy,
balustrady, bramy, galerie, koliste lub prostokątne dziedzińce, kruŜganki,
rozwidlenia, cysterny, przedsionki, komnaty, alkowy, biblioteki, strychy,
lochy, cele bez wyjścia i krypty nieprzebrane są jak ziarnka piasku w
Gangesie, lecz ich liczba ma swój kres. Z dachów, kierując wzrok ku
zachodowi, dostrzec moŜna kuźnie, stolarnie, stajnie, drwalnie i chaty
niewolników.
Nikomu nie jest dane przemierzyć więcej niŜ nieskończenie mały
fragment pałacu. Niektórzy znają tylko piwnice. Postrzegamy twarze, głosy,
słowa, ale to, co postrzegamy, jest nieznaczne. Nieznaczne i zarazem cenne.
Data wyryta stalą na kamiennej płycie i zapisana w księgach parafialnych
jest późniejsza od naszej śmierci; jesteśmy martwi, gdy nic juŜ nas nie
porusza, ani słowo, ani pragnienie, ani wspomnienie. Ja wiem, Ŝe nie jestem
martwy.
Hengist wzywa męŜczyzn
(A.D. 449)
Hengist wzywa męŜczyzn.
Pospieszą z piaszczystych rubieŜy, ginących w bezkresie mórz, z
zadymionych chat, z jałowych ziem, z głębi wilczych borów, gdzie w
niewiadomych ostępach mieszka Zło.
Oracze porzucą pługi, a rybacy sieci.
Strona 18
16443
Porzucą swe Ŝony i swe dzieci, bo męŜczyzna wie, Ŝe zawsze, w jakimś
miejscu nocy, znajdzie nowe kobiety, spłodzi nowych synów.
Hengist najemnik wzywa męŜczyzn.
Powiedzie ich na podbój wyspy, która jeszcze nie nazywa się Anglią.
Pójdą za nim, karni i okrutni.
Wiedzą, Ŝe zawsze pierwszy był w męskiej walce. Wiedzą, Ŝe gdy raz
zaniechał zemsty, podano mu Gagi miecz i miecz spełnił swą powinność.
Na wiosłach przebędą morza, bez busoli i bez Ŝagla.
Przyniosą miecze i wypukłe tarcze, hełmy zdobne w kły odyńca,
magiczne zaklęcia na obfitość plonów, zawiłe kosmogonie, legendy Hunów i
Gotów.
Podbiją ziemię, lecz nigdy nie wejdą do opuszczonych przez Rzymian
miast, zbyt niepojętych dla umysłu barbarzyńcy.
Hengist powiedzie ich do zwycięstwa, na grabieŜ, na znieprawienie ciała i
na zapomnienie.
Hengist nie wie, iŜ wezwał ich po to, Ŝeby wyrosło najpotęŜniejsze
imperium, Ŝeby rozbrzmiała pieśń Szekspira i Whitmana, Ŝeby okręty
Nelsona zapanowały nad morzami, Ŝeby Adam i Ewa, trzymając się za ręce,
odeszli w milczeniu z raju, który utracili.
Hengist nie wie i nigdy się nie dowie, iŜ wezwał ich po to, Ŝebym ja
skreślił te słowa.
Epizod z wrogiem
Uciekałem i czekałem tyle lat, a teraz wróg był w moim domu.
Widziałem z okna, jak mozolnie wspina się wyboistą drogą. Podpierał się
laską, ułomną laską, która w jego starczych dłoniach nie mogła być bronią,
lecz jedynie zwykłym kijem. Wzdrygnąłem się, słysząc to, czego
oczekiwałem: ciche stukanie do drzwi. Nie bez nostalgii spojrzałem na moje
rękopisy, na zapisany w połowie brudnopis i traktat Artemidora o snach,
ksiąŜkę dość osobliwą w tym miejscu, nie znam bowiem greki. Kolejny
stracony dzień, pomyślałem. Jakiś czas mocowałem się z zasuwą.
Przestraszyłem się, Ŝe męŜczyzna upadnie, ale on zrobił kilka niepewnych
kroków, upuścił laskę, którą straciłem z oczu, i wyczerpany wyciągnął się na
moim łóŜku. Wielokrotnie lęk podsuwał mi jego obraz, ale dopiero teraz
zauwaŜyłem, Ŝe jest łudząco podobny do ostatniego portretu Lincolna. Była
chyba czwarta po południu.
Pochyliłem się nad nim, Ŝeby usłyszał moje słowa. - Niektórzy sądzą, Ŝe
to im mijają lata - powiedziałem - ale mijają takŜe wszystkim innym. Oto w
końcu spotkaliśmy się, a to, co wydarzyło się wcześniej, nie ma znaczenia.
Gdy to mówiłem, on rozpiął płaszcz. Prawa ręka tkwiła w kieszeni
marynarki. W skazał na coś; czułem, Ŝe jest to rewolwer.
Wtedy odezwał się stanowczym tonem:
- Odwołałem się do współczucia, Ŝeby wejść do pańskiego domu.
Teraz jest pan zdany na moją łaskę, a ja nie znam litości.
Próbowałem coś powiedzieć. Nie jestem odwaŜnym człowiekiem i tylko
słowa mogły mnie wybawić. Zdecydowałem się na te oto:
- To prawda, Ŝe kiedyś skrzywdziłem pewnego chłopca, ale pan nie jest
juŜ tamtym chłopcem, a ja nie jestem juŜ tamtą bezmyślną osobą. A nadto
zemsta jest równie próŜna i śmieszna jak przebaczenie.
- Właśnie dlatego, Ŝe nie jestem juŜ tamtym chłopcem - odpowiedział -
muszę pana zabić. Nie chodzi o zemstę, ale o sprawiedliwość. Pańskie ar-
gumenty, Borges, to zwykły fortel zrodzony ze strachu, próba uniknięcia
śmierci z mojej ręki. Nic juŜ pan nie moŜe zrobić.
- Mogę zrobić jedno - odrzekłem. - Co? - zapytał.
- Obudzić się.
Strona 19
16443
Tak zrobiłem.
Do Islandii
Ze wszystkich krain na tym pięknym świecie,
Co me ciało i cień jego znuŜyły,
Najodleglejsza jesteś i najbliŜsza,
Ultima Thule, Islandio okrętów,
Mozolnego pługa i wytrwałych wioseł,
Rozpostartych na morskim brzegu sieci,
I osobliwej poświaty wieczorów
Zastygłych, którą blade niebo zsyła
Od świtania, ziemio wichru, co szuka
Zagubionych Ŝagli łodzi wikingów.
Ziemio święta, która byłaś pamięcią
Germanii, ty ocaliłaś jej mity
O szarym wilku z Ŝelaznego lasu
I okręcie, przed którym drŜą bogowie,
Sporządzonym z paznokci umarłych.
Islandio, śniłem o tobie bez końca
Od tamtego poranka, gdy mój ojciec
Dał dziecku, którym byłem i wciąŜ jestem,
Volsunga Saga, co po dziś dzień jeszcze
Mój mrok odczytuje z pomocą słownika.
Gdy ciało utrudzone jest człowiekiem,
Gdy Ŝar dogasa, stając się popiołem,
Dobrze jest trwonić czas na studiowanie,
Zgłębiać umysłem to, co nieskończone.
Ja wybrałem twą mowę, tę łacinę
Północy, co ogarnęła równiny
I morza, echem rozbrzmiała w Bizancjum
I na dziewiczych kresach Ameryki.
Nigdy jej nie poznam, ale być moŜe
Moją nagrodą jest poszukiwanie,
Nie zaś owoce roztropnie ukryte.
To samo wiedzą ci, co podpatrują
Bieg gwiazd lub rozplątują cyfr szeregi...
Tylko miłość, ślepa miłość, Islandia.
Do kota
Jesteś jak lustra cichy i milczący,
Czarny jak noc, co przed świtem ucieka;
Jesteś, gdy patrzę na ciebie z daleka,
Panterą, z księŜycem wędrującą.
W zamyśle swoim Bóg nieodgadniony
Sprawił, Ŝe dla nas jesteś niepojęty;
Starszy niŜ wieczór i niŜ Ganges święty,
Zawsze samotny i nieprzenikniony.
PręŜysz swój grzbiet pod leniwym dotykiem
Mojej dłoni. PogrąŜony w wieczności,
Ulegasz gnuśnej pokusie miłości,
Pieszczota stała się twoim nawykiem.
Przebywasz w innym czasie. Obojętny,
Władasz swoim światem, jak sen zamkniętym.
East Lansing
Noce i dni
przeplatane są (interwoven) wspomnieniami i strachem, strachem, który w
Strona 20
16443
pewien sposób jest nadzieją, wspomnieniami, których mianem określamy
szczeliny w upartej niepamięci.
Mój czas zawsze Janusem był o dwóch obliczach, patrzącym na zmierzch i
na świtanie;
dzisiaj ciebie chcę uczcić, najbliŜsza przyszłości. Krainy Pisma i topora,
drzewa, na które będę patrzył, choć ich nie zobaczę, niesione wiatrem ptaki,
których nie znam, urok chłodnych nocy,
które będą pogrąŜać się we śnie, a moŜe w ojczystej Ziemi,
fotokomórki i drzwi obrotowe, do których z czasem przywyknę,
przebudzenia, kiedy powiem sobie Dzisiaj jest Dzisiaj. KsiąŜki, które pozna
moja dłoń,
kobiety i przyjaciół, którzy będą głosami,
Ŝółte piaski zmierzchu - jedyny kolor, jaki mi pozostał - wszystko to
opiewam,
wraz z niezniszczalnym wspomnieniem tych miejsc w Buenos Aires,
gdzie nie byłem szczęśliwy
i gdzie nigdy nie zaznam szczęścia.
W zaraniu opiewam zmierzch twój, East Lansing. Wiem, Ŝe słowa, które
dyktuję, są być moŜe celne, ale niepostrzeŜenie przemienią się w kłamstwo,
rzeczywistość jest bowiem nieuchwytna,
a język jest sekwencją sztywnych znaków. Michigan, Indiana, Wisconsin,
Iowa, Teksas, Kalifornia, Arizona - kiedyś spróbuję zamknąć je w mej
pieśni.
Do kojota
Od stuleci przez piaski nieskończone
Rozległych pustyń przemykasz się skrycie,
Nocą tam słychać twe posępne wycie,
W dzień widać ślady kroków niezliczone.
Od stuleci? CóŜ mówię. Przemijamy,
A ty trwasz poza czasem i nicością.
Jesteś czystym istnieniem. Tyś wiecznością,
A my rodzimy się i umieramy.
Twój głos był echem, nieledwie złudzeniem,
Gdzieś wśród bezkresnych piasków Arizony,
Gdzie wszystko jest bezkresem. Zagubiony,
Samotny głos twój dzisiaj jest wspomnieniem.
Bądź symbolem tej nocy niepojętym,
Jak twój obraz w lustrze wiersza zaklęty.
9 marca 1972
Złoto tygrysów
AŜ do godziny Ŝółtych zmierzchów
IleŜ to razy jeszcze patrzeć będę,
Jak potęŜny tygrys z Bengalu
KrąŜy po drodze z góry przesądzonej,
Za Ŝelaznymi prętami,
Nie wiedząc nawet, Ŝe są mu więzieniem.
Potem zjawią się inne tygrysy,
Płomienisty tygrys Blake'a;
Potem zjawią się inne złota,
Miłosny metal, który był Zeusem.
Pierścień, który w co dziewiątą noc
Wydaje na świat dziewięć pierścieni ,
A te znów dziewięć
I tak bez końca.
Strona 21
16443
Z biegiem lat opuszczały mnie
Wszystkie piękne kolory;
Teraz pozostało mi juŜ tylko
Zamglone światło, cień nieprzenikniony
I pierwotny blask złota.
O zachody, o tygrysy, o błyski
Z mitycznych i epickich opowieści,
O złoto stokroć szlachetniejsze, twoje włosy,
Których pragną te oto dłonie.
East Lansing, 1972
Spis treści
Prolog (Prólogo)
5
PrzełoŜył Adam Elbanowski
TamerIan (Tamerlan) 7
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Przeszłość (El pasado)
10
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Tanka (Tankas)
13
PrzełoŜyli Dorota i Adam Elbanowscy
Susana Bombal (Susana Bombal)
16
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Do Johna Keatsa (A John Keats) 18
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
On his blindness (On his blindness)
19
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Poszukiwanie (La busca)
20
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Utracone (Lo perdido)
22
PrzełoŜył Adam Elbanowski
H.O. (HO.)
23
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Religio Medici, 1643 (Religio Medici, 1643) 24
PrzełoŜył Adam Elbanowski
1971 (1971)
25
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Rzeczy (Cosas)
26
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
ZagroŜenie (El amenazado)
28
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Gauczo (El gaucho) 30
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Ty (Tu)
32
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Poemat o ilości (Poema de la cantidad)
34
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
StraŜnik (El centinela)
36
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Do niemieckiej mowy (Al idioma aleman) 38
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Do smutnego (Al triste)
40
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Morze (El mar)
41
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Do pierwszego poety Węgier
Strona 22
16443
(Al primer poeta de Hungria)
42
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Początek (El advenimiento)
44
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Kuszenie (La tentación)
46
PrzełoŜył Adam Elbanowski
1891(1891) 49
PrzełoŜył Adam Elbanowski
1929 (1929)
51
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Milonga o Manuelu Floresie
(Milonga de Manuel Flores)
54
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Obietnica (La promesa)
56
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Osłupienie(El estupor)
58
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Cztery cykle (Los cuatro ciclos) ....................60
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Sen Pedra Henriqueza Urenii
(El suefto de Pedro Henriquez Urefta)
63
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Pałac (El palacio)
65
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Hengist wzywa męŜczyzn
(Hengist quiere hombres)
66
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Epizod z wrogiem (Episodio del enemigo) ...68
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Do Islandii (A Islandia)
70
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Do kota (A un gato) 72
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
East Lansing (East Lansing)
73
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Do kojota (Al coyote) 75
PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska
Złoto tygrysów (El oro de los tigres)
76
PrzełoŜył Adam Elbanowski
Mój biedny Tamerlan przeczytał pod koniec XIX wieku tragedię Christophera Marlowe'a i jakiś podręcznik
historii.
(Przyp. aut.).
Chciałem zastosować do naszej prozodii japońską strofę, której pierwszy wers składa się z pięciu sylab,
następny z siedmiu, kolejny z pięciu, a dwa ostatnie z siedmiu sylab. Kto wie, jak zabrzmią te wprawki dla
orientalnego ucha. W oryginalnej formie równieŜ nie ma rymów. (Przyp. aut.).
Susana Bombal - argentyńska pisarka; jedna z miłości Borgesa, który był częstym gościem w jej posiadłości
Los Alamos, słynnym od lat dwudziestych salonie literackim. Borges zadedykował jej kilka swoich utworów,
a takŜe opatrzył przedmową parę tomików jej opowiadań. (Przyp. tłum.).
Wers ÓW, spisany w średniowiecznej angielszczyźnie, brzmi: "Warowny gród, obrócony w zgliszcza i
popioły".
Pochodzi z pięknego poematu aliteracyjnego "Sir Gawain and the Green Knight", który zachowuje pierwotną
melodię
języka saksońskiego, choć od podboju dokonanego przez Wilhelma Bastarda dzieli go kilkaset lat. (Przyp.
aut.).
Strona 23
16443
O pierścieniu rodzącym co dziewiątą noc zaintrygowany czytelnik dowie się z rozdziału 49 Eddy
Mniejszej. Pierścień [a raczej obręcz - naramiennik] nazywał się Draupnir. (Przyp. aut.).
Strona 24