background image

16443

Jorge Luis Borges

ZŁOTO TYGRYSÓW

PrzełoŜyli Dorota i Adam E1banowscy
ISBN 83-7255-881-7
Prolog
 Po człowieku, który ukończył siedemdziesiąt lat, niewiele - wedle słów Dawida - moŜemy 
juŜ oczekiwać; jedynie kilka zręcznych wprawek, tego czy innego wariantu i nadmiaru 
powtórzeń. Aby uniknąć owej monotonii lub choćby ją złagodzić, zdecydowałem się - po-
wodowany być moŜe nierozwaŜną gościnnością – zebrać róŜnorodne tematy, które 
podsunęła mi pisarska rutyna. Po zwierzeniu następuje parabola, po sonecie wiersz wolny 
bądź teŜ biały. U zarania czasów, tak uległych wobec mglistych spekulacji i 
nieodwołalnych kosmogonii, nie mogły istnieć zjawiska poetyckie lub prozaiczne. Wszystko 
przesycone było magią. Thor nie był bogiem piorunów; był piorunem i bogiem.

 

Dla prawdziwego poety kaŜda chwila Ŝycia, kaŜde wydarzenie powinno mieć wymiar 

poetycki, tak bowiem jest w istocie. O ile mi wiadomo, nikt dotąd nie osiągnął stanu owej 
głębokiej świadomości. Browning i Blake bardziej niŜ ktokolwiek inny zbliŜyli się do celu; 
próbował równieŜ Whitman, lecz jego poetyckie wyliczania nie zawsze wykraczają poza 
bezduszne katalogi.
 Nie dowierzam szkołom literackim. UwaŜam, Ŝe są pozorowaną dydaktyką, słuŜącą 
do uproszczenia tego, co głoszą, ale jeśli miałbym juŜ przyznać, skąd wywodzą się moje 
wiersze, rzekłbym, Ŝe z modernizmu, tej eksplozji wolności, która odnowiła wiele literatur, 
posługujących się wspólnym narzędziem - językiem hiszpańskim - i bez pienia dotarła aŜ do 
Hiszpanii. Rozmawiałem kilkakrotnie z Leopoldem Lugonesem, człowiekiem samotnym i 
wyniosłym; miał on zwyczaj odchodzić od tematu dyskusji, aby mówić o swoim "przyjacielu 
i mistrzu, Rubenie Dario". UwaŜam nadto, Ŝe powinniśmy akcentować podobieństwa 
naszego języka, a nie jego regionalizmy.
 Na niektórych stronicach czytelnik dostrzeŜe fascynację filozofią. Towarzyszy mi 
ona od dziecka, odkąd ojciec, za pomocą szachownicy (pamiętam, Ŝe była z cedrowego 
drewna) objaśnił mi wyścig Achillesa i Ŝółwia.
 Co się zaś tyczy wpływów, jakie dostrzec moŜna w tej ksiąŜce... Przede wszystkim 
moi ulubieni pisarze - wspomniałem juŜ o Robercie Browningu; następnie ci, których 
czytałem i wciąŜ do nich wracam; wreszcie zaś ci, których nigdy nie czytałem, ale którzy są 
we mnie. Język jest tradycją, sposobem odczuwania rzeczywistości, a nie arbitralnym 
wykazem symboli.
 J.L.B
Buenos Aires, 1972
T amerlan 
(1336-1405)
Królestwo moje z tego świata. Miecze,
Lochy i straŜe są na me rozkazy,
Których nigdy dwa razy nie powtarzam.
Moje najcichsze słowo jest z Ŝelaza.
I nawet serca tych, co nie słyszeli
Nigdy imienia mego w swych odległych
Stronach, z drŜeniem czekają mych wyroków. 
Ja, który byłem stepowym łupieŜcą, 
Zatknąłem me sztandary w Persepolis
I napoiłem me spragnione konie
Świętą wodą Gangesu i Oksusu.
W chwili moich narodzin spadł na ziemię
Z niebios miecz, który miał znaki tajemne; 
Jam jest, ja zawsze będę owym mieczem.

Strona 1

background image

16443

Ja pokonałem Greków i Egipcjan,
Ja wraz z hordą Tatarów spustoszyłem 
Niestrudzone przestrzenie wielkiej Rusi, 
Wznosiłem piramidy z ludzkich czaszek. 
Ja w pyle drogi wlokłem za swym wozem 
Czterech królów, bo nie chcieli głów skłonić 
Przed mym berłem. Ja w Aleppo cisnąłem 
W płomienie Koran, Księgę nad Księgami,
Która wcześniejsza jest niŜ dni i noce.
Ja, czerwony Tamerlan, pieściłem
Białe ciało egipskiej Zenokrate,
Czystej jak śniegi najbielsze na szczycie. 
Pamiętam ocięŜałe karawany
I ciemne chmury kurzu nad pustynią,
I miasto dymem spowite pamiętam,
I płonące łuczywa w gospodach.
Wszystko wiem, wszystko mogę. 
Nie spisana Jeszcze złowieszcza księga zdradziła mi,
śe umrę, tak jak inni umierają,
A gdy nadejdzie czas bladej agonii, 
RozkaŜę mym łucznikom, niech wymierzą 
Strzały Ŝelazne we wrogie niebiosa
I przyobleką w czerń cały firmament,
I niechaj kaŜdy człowiek na tej ziemi
Dowie się, Ŝe umarli juŜ bogowie.
Bogowie to ja. Niech inni sięgają
Po astrologię, kompas, astrolabium,
By się dowiedzieć, czym są. Gwiazdy to ja.
W niepewnym świetle brzasku pytam siebie, 
Czemu nie opuszczam swojej komnaty, 
Dlaczego nie radują mnie pokłony 
Krzykliwego Orientu. Śnię czasami
O natrętnych sługach, którzy lękliwą
Dłonią chwytają szaty Tamerlana,
Kładą go do snu, przynoszą do łoŜa 
Czarodziejskie pigułki ukojenia.
Gdzie jest mój kołpak, pytam. Nie znajduję. 
Gdzie jest twarz moja, w lustrze widzę cudzą. 
Rozbiłem lustro i poniosłem karę.
Czemu nie uczestniczę w egzekucjach,
 Czemu nie widzę topora i głowy?
To wszystko niepokoi mnie, ale nic
Nie stanie się bez woli Tamerlana,
A on, być moŜe, chce tego bezwiednie. 
Tamerlan to ja. Władam krajami
Zachodu i złotym Orientem, a przecieŜ...
Przeszłość
Dziś sądzimy, Ŝe wszystko było łatwe
W nieodwracalnej, choć giętkiej przeszłości: 
Sokrates, który w pośpiechu wypija
Cykutę, po czym rozprawia o drogach 
Ludzkiej duszy, gdy tymczasem śmierć sina 
Ogarnęła juŜ chłodem jego stopy; 
Nieubłagany zgrzyt miecza o wagę;

Strona 2

background image

16443

Rzym, który oporny marmur tej mowy,
Co wciąŜ nam słuŜy, choć tylko w okruchach, 
Ujarzmia śpiewnym rytmem heksametrów; 
Piraci Hengista, którzy przebyli
Srogie Morze Północne na swych wiosłach, 
By stworzyć trudem krzepkich rąk i męstwem 
Dumne królestwo, kolebkę Imperium;
Saski władca, który przyrzeka siedem
Stóp ziemi królowi Norwegii i nim
Słońce zachodzi, spełnia obietnicę
W twardej, męskiej walce; pustynne hordy,
Które rozlały się po krajach Wschodu,
By zagrozić kopułom ruskich cerkwi; 
Bezimienny Pers, który snuje pierwszą
Z Tysiąca i Jednej Nocy, lecz nie wie,
śe rozpoczyna księgę, którą wieki
Uchronią przed milczącym zapomnieniem; 
Snorri, który na zagubionej Thule,
W świetle zmierzchów opieszałych i nocy 
Sprzyjającej pamięci, wskrzesza pismo
I bogów ludu pradawnej Germanii;
Młody Schopenhauer, który odkrywa 
Powszechne prawo rządzące wszechświatem; 
Walt Whitman, który w brooklyńskiej redakcji, 
Przesiąkniętej ostrą wonią tytoniu
I farby drukarskiej, marzy, by stać się 
Wszystkimi ludźmi i napisać ksiąŜkę,
Która stanie się wszystkimi ksiąŜkami; 
Arredondo, który w Montevideo
Zabija o świcie Idiarte Bordę
I oddaje się w ręce sędziów, mówiąc,
śe działał sam, bez niczyjej pomocy; 
śołnierz, który umiera gdzieś w Normandii; 
śołnierz, który umiera w Galilei.
Ale to wszystko mogło się nie zdarzyć. 
Niemal się nie stało. Wymyśliliśmy 
To sobie w nieuniknionej przeszłości.
 Nie ma czasu innego niŜ obecny 
Styk tego, co juŜ było i co będzie,
Chwila, gdy kropla spada do klepsydry. 
Iluzoryczne wczoraj jest galerią
Woskowych figur stojących bez ruchu
Albo moŜe literackich odniesień,
Które czas gubić będzie w swych zwierciadłach. 
Eryk Czerwony, Karol XII, Brennus,
Ów nieuchwytny wieczór, co był twoim, 
Trwają w wieczności, ale nie w pamięci.
Tanka 
1
Ogród wysoki
Cały zda się księŜycem, 
KsięŜycem złotym. 
DroŜszy dla mnie jest dotyk 
Ust twoich w mroku nocy.

Strona 3

background image

16443

2
Głos ptaka słyszysz, 
Którego ciemność skrywa. 
Ptak zamilkł nagle.
Po swym ogrodzie chodzisz.
Wiem, Ŝe czegoś ci braknie.
3
 Odległy kielich,
Miecz, który w innej dłoni 
Zawsze był mieczem, 
KsięŜyc nad ulicami
- Powiedz, to jeszcze mało?
4
W blasku księŜyca 
Tygrys z cienia i złota 
LiŜe pazury.
Nie wie, Ŝe o świtaniu 
Rozszarpały człowieka.
5
Smutne są krople
Padające na marmur, 
Smutno być ziemią. 
Smutno nie być latami 
Człowieka, snem, świtaniem.
6
Ja nie poległem,
Co dane było przodkom, 
Na polu bitwy 
Trwonię próŜniacze noce, 
Licząc sylaby wiersza.
Susana Bombal 
Strzelista o zmierzchu, wyniosła i wzniosła, 
W dziewiczym ogrodzie widoczna w świetle 
Tej chwili czystej i nieodwołalnej,
Którą ofiarowuje nam ten ogród
I strzelisty, milczący wizerunek.
Widzę ją tu i teraz, ale takŜe
Widzę ją w chaldejskim zmierzchu miasta Ur 
Lub jak zstępuje powoli ze stopni
Świątyni, która jest bezkresnym pyłem 
Ziemi, a była pychą i kamieniem,
Lub kiedy zgłębia magiczny alfabet
Gwiazd świecących na innych firmamentach, 
Albo w Anglii, jak chłonie zapach róŜy.
Jest zawsze tam, gdzie jest muzyka, w zwiewnym 
Błękicie, w heksametrach greckiej mowy,
W samotności, która bez niej jest pusta,
W lustrze wody. W czasie w marmur zaklętym, 
W błysku miecza lub w łagodnym spokoju 
Tarasu, co w zamyśleniu spogląda
Na dalekie zachody i ogrody.
A ukryta za mitami i maskami 
Została dusza, w samotności.
Buenos Aires, 3 listopada 1970

Strona 4

background image

16443

Do Johna Keatsa
(1795-1821)
Od dnia narodzin aŜ do chwil ostatnich, 
Które dla ciebie nadeszły zbyt wcześnie, 
Jak los, co szczęście daje lub boleśnie
Rani, osaczało cię piękno w matni
śycia. Było w bladych, londyńskich świtach, 
W czyimś głosie, w czyjejś twarzy nieznanej
I na śmiertelnych wargach ukochanej
Fanny Brawne, i w słownikach, i w mitach. 
Ślepocie czasu wydarty na zawsze,
Spoczniesz w wieczności urn greckich i w śpiewie 
Słowika. Jesteś wolny, jesteś zbiegiem,
Nic śladów twoich na ziemi nie zatrze.
Byłeś płomieniem. A dziś nie popiołem 
Jesteś, lecz chwałą, pamięcią, Ŝywiołem.
On his blindness
Niegodny gwiazd i ptaka, co szybuje
W głębię błękitu, tak teraz tajemną, 
Zawiłych linii, ukrytych przede mną,
Z których kto inny pismo odczytuje, 
Niegodny jestem marmurowych schodów, 
Ginących w mroku mych zuŜytych źrenic, 
Milczącej ciŜby złota i czerwieni,
RóŜ niewidzialnych, wschodów i zachodów 
- Dla mnie Tysiąc Nocy i Jedna odkrywa 
Morza i brzaski obleczone cieniem,
Dla mnie Whitman, co jak Adam nazywa 
KaŜdą istotę jej własnym imieniem,
Dla mnie łaskawej niepamięci rzeka
I miłość, której nadaremnie czekam.
Poszukiwanie
Dziś, gdy trzy pokolenia przeminęły, 
Powracam do dawnej siedziby rodu
Acevedo, moich przodków. Szukam ich, 
Błądząc po tym starym domu o białych 
Ścianach w czworobok zamkniętych, w głębokim 
Chłodzie kruŜganków, wśród rosnących cieni 
Kolumnady, w odwiecznym krzyku ptaka,
W deszczu, co mgłą posępną kryje taras,
W zmierzchu luster, w odbitym wizerunku, 
Echu, co kiedyś było twoim, a dziś
Do mnie naleŜy, chociaŜ o tym nie wiem. 
Spoglądam na Ŝelazne pręty kutej
Kraty, która powstrzymała napór lanc 
Barbarzyńców z pustkowia; spoglądam
N a pień palmy strzaskanej przez piorun,
Na czarne byki z Aberdeen, na wieczór
I na kazuaryny, których widok
Na zawsze miał im pozostać nieznany.
Tu miecz był, tu walka była zacięta, 
Twarde nakazy, bohaterskie czyny; 
Niezłomni na swych koniach, stąd władali 
Równiną bez początku i bez końca 

Strona 5

background image

16443

Dziedzice tych niezmierzonych przestrzeni. 
Pedro Pascual, Miguel, Judas Tadeo... 
KtóŜ mi zaprzeczy, Ŝe w tajemny sposób, 
Pod dachem, co na jedną noc mnie przyjął, 
Gdzieś poza czasem, co w proch się obraca 
Marny, gdzieś poza zwierciadłem pamięci, 
Spotkaliśmy się, stopiliśmy w jedno,
Ja z nimi we śnie, oni ze mną w śmierci.
Utracone
Gdzie jest moje Ŝycie, które mogło być, 
Ale nie było, tumultem bitewnym, 
Walecznością albo trwogą przed gniewnym 
Mieczem gotowym znienacka uderzyć? 
Nie tak było. Dokąd odeszły cienie
Persów, czemu Norwegów pochłonął mrok, 
Gdzie przypadek, który przywróci mi wzrok, 
Gdzie kotwice, morza? Gdzie zapomnienie 
O tym, kim jestem? Gdzie cicha noc, która 
Oraczom prostym powierzyła niwy,
Plony, dzień znojny i Ŝywot poczciwy,
Jak opisała to literatura?
O tej przyjaciółce rozmyślam nieraz: 
Oczekiwała mnie i czeka teraz.
H. O.
Przy pewnej ulicy jest kuta brama.
Ma ona dzwonek i numer jak trzeba,
A takŜe woń utraconego nieba.
Gdy tam przychodzę, jest zaryglowana 
W porze zmierzchu. Z nadzieją nasłuchuję 
Upragnionego głosu w zgiełku dnia.
Gdy doczekam tej chwili ukojenia, 
Wtedy spokoju nocy posmakuję. 
Wszystko nie tak. Co innego mnie czeka: 
Stracone chwile, bezwstyd wspominania, 
KsiąŜki czytane bez opamiętania,
Na koniec śmierć, ona nigdy nie zwleka. 
Pragnę jedynie owego kamienia,
Gdzie wyryta data. I zapomnienia.
Religio Medici, 1643
Wybaw mnie, Panie. (Wokatywna fraza 
Nie wzywa Nikogo. To tylko słowa 
Ćwiczenia, które układa odraza
I bojaźliwą nocą moja mowa).
Wybaw mnie ode mnie. To wymawiały 
Usta Montaigne'a, Browne'a i pewnego 
Hiszpana; jeszcze coś ze złota tego
Moje cieniste oczy zatrzymały.
Wybaw mnie, Panie, od porywczej chęci, 
By się obrócić w marmur niepamięci; 
Wybaw mnie od wszystkiego, co przeŜyłem, 
Wybaw mnie od człowieka, którym byłem. 
Nie od ciosu miecza czy lancy mnie broń, 
Panie, lecz od próŜnej nadziei mnie chroń.
1971

Strona 6

background image

16443

Wędrowało po księŜycu dwóch ludzi.
Po nich byli inni. Bezradne są słowa
I sztuka, jej zmyślonych tworów mowa, 
Wobec obrazu, co nam oczy łudzi.
Upojeni boską trwogą, zuchwali
Idą księŜycem synowie Whitmana,
Przed nimi pustka dziewicza, nieznana,
Co przed Adamem była i trwa w dali.
Nie była ułudą miłość Endymiona,
Hipogryf, Wellsa osobliwy świat,
Który w pamięci przechowuję od lat.
Tych śmiałków teraz nosimy imiona.
śyją chwilami szczęścia i odwagi
Wszyscy bez wyjątku ludzie na tej ziemi, 
Dniem jak inne pospolitym zadziwieni, 
Dniem pamiętnej Odysei i magii.
Luna - której szuka miłość odwieczna
Gdzieś na niebie, z obliczem zasępionym, 
Wiedziona snem, pragnieniem niespełnionym -
Będzie ich pomnikiem: jedyna i wieczna.
Rzeczy
LeŜąca ksiąŜka, za rzędami innych 
Tomów ukryta na przepastnej półce, 
Którą dni i noce przysypują kurzem 
Niespiesznym. Kotwica Sydonu, którą 
Morza Anglii pochwyciły i więŜą
W swej ślepej i miękkiej otchłani. 
Lustro, Które nie naśladuje juŜ nikogo
W opuszczonym domu. Opiłki paznokci, 
Rozsiane przez nas w czasie i przestrzeni. 
Nieodgadniony proch, jakim był Szekspir. 
Wielorakie i zmienne kształty chmury. 
Symetryczna róŜa, którą ślepy traf
Na mgnienie oka utworzył z tajemnych
Szkiełek dziecinnego kalejdoskopu. 
Wiosła Argosu, pierwszego okrętu. 
Ślady stóp na piasku, które zaciera 
Fala ospała i nieunikniona.
Barwy Turnera, kiedy przygasają 
Światła w długich i prostych korytarzach 
I milkną wszystkie kroki w głębi nocy.
Rewers rozległej mapa mundi. Wiotka 
Pajęczyna we wnętrzu piramidy.
Ślepy kamień, poszukująca ręka.
Sen, który przyśnił mi się przed świtaniem, 
Ale o brzasku był juŜ zapomniany. 
Początek i koniec pieśni o Finnsburh, 
Dziś zaledwie kilka wersów z Ŝelaza, 
Które przetrwały wieki. Zarys liter
Na bibule. śółw na dnie cysterny. To, 
Co nie moŜe być. Drugi róg jednoroŜca. 
Istota, która jest Trojgiem i Jednym. 
Trójkątny krąŜek. Nieuchwytna chwila, 
Gdy wypuszczona strzała Eleaty

Strona 7

background image

16443

Zastyga w powietrzu, trafiając w cel. 
Kwiat zasuszony w stronicach Becquera. 
Wahadło, którego ruch zatrzymał czas. 
Ostrze ręką Odyna wbite w drzewo. 
Słowa na nierozciętych jeszcze kartkach. 
Odgłos kopyt szarŜy na polach Junin,
Co uwieczniony w niepojęty sposób
Nie cichnie i jest częścią opowieści.
Cień Dominga Sarmienta na ulicach. 
Głos usłyszany przez pasterza w górach. 
Szkielet zbielały na pustyni. Kula,
Która zabiła Francisca Borgesa.
Druga strona kobierca. Wszystkie rzeczy, 
Na które patrzy tylko Bóg Berkeleya.
ZagroŜenie
 To miłość. Muszę szukać schronienia albo uciec. 
 Wznosi wokół mnie mury swego więzienia, jak w 
straszliwym śnie. Zrzuciła swą piękną maskę, ale zawsze jest tą 
jedyną. Na cóŜ się zdadzą moje talizmany: pisarstwo, próŜna 
erudycja, nauka słów, jakimi nieokrzesana Północ sławiła swoje 
morza i swe miecze, pogodna przyjaźń, korytarze Biblioteki, 
codzienne sprawy, nawyki, młodzieńcza miłość mojej matki, 
Ŝołnierski cień mych zmarłych przodków, odwieczna noc, 
posmak snu?
 Być z tobą albo z tobą nie być - oto jest miara mego czasu.
 JuŜ dzban rozbija się nad fontanną, juŜ człowiek zrywa się na 
głos ptaka, juŜ zmierzch zaciera twarze w oknach, ale ciemność 
nie przynosi ukojenia.
 JuŜ wiem, Ŝe to miłość: pragnienie i ulga, Ŝe słyszę twój głos, 
oczekiwanie i wspomnienie, piekło Ŝycia z dnia na dzień.
 To miłość, z jej wszystkimi mitami, z jej błahymi, 
daremnymi czarami.
 Jest pewna ulica, przez którą nie śmiem przejść. 
 Wojska i hordy juŜ otaczają mnie zewsząd. 
 (Ten pokój jest nierzeczywisty; ona go nie widziała) .
 Zdradziło mnie imię kobiety.
 Kobieta sprawia mi ból w całym ciele.
Gauczo
Syn pustkowia i odległej równiny, 
Bezkresnej, tajemnej ziemi Ŝywiołów, 
Zarzucał lasso, które czarnych byków 
Karki dławiło mocnym splotem liny.
Z Indianami i Hiszpanami toczył boje, 
Umierał w bójkach o karty i kości; 
SłuŜył ojczyźnie, chociaŜ nie z miłości, 
Bo ojczyzny nie znał. Nadaremne znoje.
Stał się dzisiaj pyłem czasu i ziemi. 
Miał wiele imion, a jedno tylko Ŝyje, 
To, które literacka maska kryje.
Lecz fikcja przeznaczenia juŜ nie zmieni.
Był sierŜantem i zbiegiem, był złoczyńcą. 
Przemierzył heroiczne Kordyliery.
Był Ŝołnierzem Urquizy lub Rivery.
To bez znaczenia. On zabił Lapridę.

Strona 8

background image

16443

Bóg daleko był od nich. Wyznawali 
Pradawną wiarę w Ŝelazo i męstwo, 
Nieczułą na litość i na zwycięstwo.
Dla niej umierali i zabijali.
Ginął w potyczkach powstańczych oddziałów, 
Za barwy godła swoje Ŝycie oddał;
Niczego, nawet sławy nie zaŜądał,
Co tylko wrzawą jest i garścią prochów.
Tak pospolity był. W stajennym mroku 
Drzemał nad mate, snując sny, marzenia,
Gdy dzień się budził na wschodzie w promieniach 
Słońca, odbitych w lustrze pustych stepów.
Jestem gauczem - tych słów wyrzec nie zdąŜył. 
Nie dbał o to, co innym jest pisane.
Wiedział niewiele mniej niŜ nam jest dane, 
Jak my samotny w mrok śmierci podąŜył.
Ty
 Tylko jeden człowiek się narodził, tylko jeden człowiek 
umarł na ziemi.
 Zaprzeczać temu to banalne wyliczanie, daremna arytmetyka.

 

Nie mniej daremna niŜ sumowanie zapachu deszczu ze snem, 

który przyśnił ci się zeszłej nocy.
 Człowiekiem owym jest Ulisses, Abel, Kain, pierwszy 
człowiek, który z gwiazd odczytał konstelacje, człowiek, który 
wzniósł pierwszą piramidę, człowiek, który zapisał heksagramy 
w Księdze Przemian, kowal, który wyrył runy na mieczu 
Hengista, łucznik Einar Tamberskelver, Luis de León, księgarz, 
który spłodził Samuela Johnsona, ogrodnik Woltera, Darwin na 
dziobie Beagle, śyd w komorze śmierci, a z czasem ty i ja.
 Tylko jeden człowiek umarł pod Ilionem, nad Metauro, pod 
Hastings, pod Austerlitz, pod Trafalgarem, pod Gettysburgiem.
 Tylko jeden człowiek umarł w szpitalach, na okrętach, w 
dotkliwej samotności, w alkowie miłości i obowiązku.
Tylko jeden człowiek patrzył na rozległą zorzę. 
 Tylko jeden człowiek poczuł w ustach orzeźwiający chłód 
wody, smak owoców i mięsa.
 Mówię o jedynym, o jednym, o tym, który zawsze jest sam.
Norman, Oklahoma
Poemat o ilości
Myślę o skromnym, purytańskim niebie, 
Niebie samotnych, zagubionych świateł, 
W które Emerson patrzył tyle razy,
Stojąc w śniegu i mrozie Concordu.
Zbyt wiele jest tu gwiazd. Ludzi zbyt wielu. 
Niezliczone pokolenia owadów
I ptaków, jaguarów w cętki, gadów, 
Splecionych i rozplecionych gałęzi,
Liści, ziarn kawy, piasku przytłaczają 
Poranki, pomnaŜając swój daremny, 
Drobiazgowy labirynt. MoŜe kaŜda 
Zdeptana mrówka jest jedyna w oczach 
Boga, który ją to właśnie przeznaczył,
By wypełniły się do końca prawa, 
Rządzące Jego osobliwym światem.

Strona 9

background image

16443

Bo gdyby tak nie było, wszechświat cały 
Okazałby się błędem i chaosem. 
Hebanowe zwierciadła, lustra wody,
Lustro snów, pełne zmyślonych obrazów, 
Mech i porosty, ryby, madrepory, 
Szeregi Ŝółwi wędrujące w czasie, 
Świetliki tej jedynej, jednej nocy, 
Dynastie długowiecznych araukarii, 
Księgi pełne cyzelowanych liter, 
Których noc zatrzeć nie zdoła, są jak ja, 
Jedyne i zagadkowe, choć dla mnie 
Niejasne. Nigdy bym się nie ośmielił 
Osądzać, czym jest trąd lub Kaligula.
San Pablo, 1970
StraŜnik
 Wpada światło i rozpoznaję siebie: oto jest. 
 Najpierw mówi mi swe imię, które jest (co oczywiste) moim imieniem.
 Powracam do okowów, trwających ponad siedem dziesiątków lat.
 Obarcza mnie swoją pamięcią.
 Obarcza mnie codziennym ubóstwem, ludzką dolą. 
 Jestem jego starym pielęgniarzem; zmusza mnie, Ŝebym mył mu nogi.
 Osacza mnie w lustrach, w lśniącym mahoniu, w sklepowych witrynach.
 Ta lub inna kobieta odrzuciła go, a ja muszę dzielić jego smutek.
 Teraz dyktuje mi ten wiersz, który mi się nie podoba.
 Domaga się, bym zgłębiał zawiłości opornej mowy anglosaskiej.
 Nawrócił mnie na bałwochwalczy kult martwych Ŝołnierzy, z którymi być 

 

moŜe nie potrafiłbym 

zamienić nawet słowa.

 U szczytu schodów czuję, Ŝe jest przy mnie. 
 Jest w moich krokach, w moim głosie. 
 Nienawidzę go w kaŜdym calu.
 Z ulgą spostrzegam, Ŝe prawie nie widzi. 
 Jestem w kolistej celi, a nieskończone mury napierają.
 śaden z nas nie oszukuje drugiego, ale kłamiemy obaj.
 Nazbyt dobrze się znamy, nieodłączny bracie.
 Pijesz wodę z mojej szklanki i poŜerasz mój chleb. 
 Drzwi samobójcy stoją otworem, ale teolodzy utrzymują, Ŝe w 
ostatecznym mroku tamtego królestwa sam siebie będę oczekiwał.
Do niemieckiej mowy
Mym przeznaczeniem jest język hiszpański, 
SpiŜowy ton Francisca de Quevedo,
Lecz w nocnym rytmie niespiesznych przechadzek 
Pobrzmiewają melodie bliŜsze sercu.
Jedna była mi dana wraz z krwią przodków
- Mowa Szekspira i Pisma Świętego 
Inne są darem szczodrego przypadku.
Ciebie jedną, dźwięczna niemiecka mowo, 
Wybrałem sam i sam ciebie szukałem.
Przez gramatyki i noce bezsenne,
Przez zagmatwaną dŜunglę deklinacji,
Przez słowniki, które zawsze chybiają 
Znaczenia, ku tobie się przedzierałem.
Moje noce pełne są Wergiliusza,
Rzekłem kiedyś; dziś rzec mógłbym to samo
O Hölderlinie i Aniele Ślązaku.

Strona 10

background image

16443

Heine dał mi wysoki lot słowików;
Goethe - nadzieje spóźnionej miłości,
Jednakowo niewinnej i sprzedajnej;
Keller - róŜę, którą czyjaś ręka
WłoŜyła w dłoń zmarłego, ten zaś nigdy 
Nie ujrzy, czy jest biała, czy czerwona, 
Choć ją kochał. Tak więc, niemiecka mowo, 
Jesteś mistrzowskim dziełem: nieodpartym 
Wdziękiem spółgłosek splecionych uściskiem, 
Otwartych samogłosek i dźwięcznych fraz, 
Dzięki którym zgłębiano heksametry
I w których słychać szmer lasu i nocy. 
Niegdyś cię posiadłem. Dziś na krawędzi 
Lat znuŜonych jawisz mi się daleka,
Odległa niby księŜyc i algebra.
Do smutnego
Oto jest, co juŜ było: miecz niezłomny 
Saskich plemion, ich wiersza rytm Ŝelazny, 
Morza i wyspy, gdzie los nieprzyjazny 
Rzucił syna Laertesa, ogromny
Złoty księŜyc nad Persją, nieskończone 
Ogrody filozofii i historii,
Nagrobne złoto pamięci i glorii
I noce jaśminami odurzone.
To wszystko na nic. Nic cię nie ocali:
Ani wiersze składane pracowicie,
Snu ocean, ani gwiazda w oddali,
Która nie wie, Ŝe zgaśnie o świcie.
Jedna kobieta jest ci przeznaczona,
Taka jak inne, ale tylko ona.
Morze
Morze. Młode morze. Morze, po którym 
Tułał się Odys i ów kupiec śmiały,
Którego ludy Islamu przezwały
Sindbadem śeglarzem. Morze o burych 
Falach, spiętrzonych wichrem, który łodzie 
Eryka Czerwonego rozkołysał,
Morze poety, który w Goa pisał
Elegijny epos o swym narodzie.
Morze Trafalgaru, które sławiła
Anglia w ciągu swych długich dziejów, znojny 
śywioł, dzień za dniem nękany przez wojny, 
To morze, które chwała krwią zbroczyła. 
Nieustające morze, co o brzasku
śłobi ślad swój w nieskończonym piasku.
Do pierwszego poety Węgier
W dniu dzisiejszym, dla ciebie tak odległym, 
Nieosiągalnym dla wróŜbity, który 
Wzbronioną przyszłość czyta z ruchu planet 
Ognistych albo we wnętrznościach byka,
Z łatwością mógłbym, bracie mój i cieniu, 
Odszukać imię twe w encyklopediach
I poznać rzeki, które odbijały
Twarz twą, co dziś nicością jest i prochem, 

Strona 11

background image

16443

Odkryć, jacy królowie, bóstwa, miecze
N a chwałę twoich nieskończonych Węgier 
Zbudziły głos twój, by rozbrzmiały pieśni. 
Rozdzielają nas oceany, noce, 
PrzeobraŜenia epok i stuleci,
Dzielą klimaty, imperia i rody,
Ale w zagadkowy sposób łączy nas 
Umiłowanie słów nieodgadnione, 
Przywiązanie do symboli i dźwięków.
Na podobieństwo strzelca Eleaty
Samotny człowiek w puste popołudnie 
Daje się unieść daremnej nostalgii,
Która go zwodzi na spotkanie z cieniem. 
Lecz cóŜ, nigdy nie staniemy twarzą w twarz 
I głosu mego nigdy nie usłyszysz.
Dla ciebie ja nie jestem nawet echem;
Ja sam dla siebie jestem niewiadomą, 
Tęsknotą, wyspą magii oraz lęku,
Co być moŜe jest ludzkim przeznaczeniem 
I twoim takŜe, choć pod innym niebem.
Początek
Ja jestem ten, który był o świtaniu 
Wybrany spośród mojego plemienia.
LeŜąc w odległym zakątku jaskini,
Z trudem pogrąŜałem się w mroczne wody 
Snu. Ranione grotem strzały, widmowe 
Zwierzęta budziły trwogę w ciemnościach. 
Coś - być moŜe spełniona obietnica, 
Śmierć nieprzyjaciela w górskim pustkowiu, 
Być moŜe miłość lub magiczny kamień 
Zostało mi dane. I utracone.
W nadwątlonej przez wieki pamięci trwa 
Tylko tamta noc. O, jakŜe pragnąłem 
Wówczas, jakŜe lękałem się poranka.
AŜ nagle usłyszałem głuchy tętent 
Niezliczonych stad, pędzących poprzez świt. 
Porzuciwszy dębowy łuk i strzały, 
Pomknąłem ku rozpadlinie u wyjścia.
I wtedy je ujrzałem. Rdzawy płomień,
Nieubłagane rogi, grzbiet zwalisty, 
Złowroga grzywa, rozwścieczone ślepia 
Budzące trwogę. Były ich tysiące. 
Bizony, rzekłem. Słowa tego nigdy 
Przedtem nie wypowiedziały me wargi, 
Ale wiedziałem, Ŝe to jest ich imię.
Było tak, jakbym widział po raz pierwszy, 
Było tak, jakbym ślepy był i martwy, 
Zanim ujrzałem bizony jutrzenki. 
Wybiegły z jutrzenki. Były jutrzenką. 
Nie chciałem, by ktoś ręką świętokradczą 
Tknął ten wzburzony Ŝywioł boskiej siły, 
Niewiedzy, pychy, nieczuły jak gwiazdy. 
Stratowały biegnącego drogą psa;
To samo uczyniłyby z człowiekiem.

Strona 12

background image

16443

Ich wizerunek na ścianach jaskini 
Utrwalę ochrą i czerwienią. Były 
Bogami ofiar i zdobyczy. Nigdy
Me usta nie rzekły - Altamira.
Wiele było mych wcieleń i mych śmierci.
..
Kuszenie
Generał Quiroga idzie na swój pogrzeb; 
Zaprasza go najemnik Santos Perez,
A nad Santosem Perezem jest Rosas, 
Przyczajony pająk z Palermo. Rosas,
Sam kawał tchórza, wie, Ŝe spośród wszystkich 
Ludzi ten jest najsłabszy i najbardziej 
Chwiejny, kto innych przewyŜsza swym męstwem. 
Juan Facundo Quiroga jest odwaŜny
AŜ do granic rozsądku. Teraz Rosas
Będzie mógł wypróbować swą nienawiść. 
Wie, Ŝe go zabije. Myśli, waha się.
Znajduje wreszcie broń, jakiej mu trzeba. 
Wyzwanie śmierci stanie się przynętą. 
Quiroga wyrusza na północ. Rosas
Go ostrzega, gdy wóz juŜ gotowy jest
Do drogi, Ŝe ludzie mówią, iŜ López
Chce pozbawić go Ŝycia. Przypomina,
śeby nie rezygnował z obstawy. Sam
Chce z nim jechać. Facundo się uśmiecha. 
Po co eskorta, sam sobie poradzi.
Wóz turkocze po wybojach, zostawia
Za sobą wioski. Mozolnie brnie poprzez 
Ulewne przestrzenie rozległych deszczów, 
Poprzez mgły, błota i wezbrane wody. 
Wreszcie w oddali majaczy Córdoba.
Patrzą na nich, jakby ujrzeli widma.
Nikt juŜ nie wierzył, Ŝe mogliby przeŜyć.
Bo jeszcze wczoraj mieszkańcy Cordoby 
Widzieli, jak Santos Perez się zbroi. 
Trzydziestu konnych wnet stanęło przy nim. 
Nigdy dotąd zbrodni nie uknuto w sposób 
Bardziej bezecny, napisze Sarmiento. 
Generał Quiroga, nieustraszony,
Posuwa się coraz dalej na północ.
W Santiago del Estero oddaje się
Grze w karty i jej kunsztownym pułapkom. 
Od zachodu do wschodu słońca traci,
To znów wygrywa, setki złotych sztabek.
W ciąŜ nadchodzą niepokojące wieści.
Nagle Quiroga nakazuje odwrót.
Przez bezdroŜa, przez góry wyruszają
W drogę, co wiedzie ich do niebezpieczeństw. 
W miejscu zwanym Ojo de Agua poczmistrz 
Donosi mu, Ŝe przeszedł tędy oddział, 
Który ma rozkaz schwytać go i zabić.
Będą czekać na niego w wyznaczonym 
Miejscu. Mają wyciąć ich w pień. To rozkaz 

Strona 13

background image

16443

Ich kapitana, Santosa Pereza.
Quiroga, niewzruszony, odpowiada,
śe nie ma na całej ziemi człowieka,
Który ośmieli się podnieść nań rękę. 
CięŜkie milczenie zalega wokoło. 
Nadchodzi noc bezsenna. Śpi ten tylko, 
Przy kim jest siła i przychylność losu,
Ten, kto zaufał swoim mrocznym bogom. 
Świta. Nie ujrzą juŜ nigdy poranka.
Po cóŜ kończyć opowieść z dawna znaną? 
Wóz zmierza traktem ku Barranca Yaco.
1891
Jego obraz mam w oczach: wyłania się, 
Potem znika. Czarny, odświętny surdut, 
Czoło nieco wąskie, przystrzyŜony wąs, 
Na szyi chusta, jakich wokół wiele. 
Idzie, mijając popołudniowy tłum, 
Sobą zajęty, nikogo nie widzi.
W barze za rogiem, przy ulicy Piedras, 
Pociąga łyk brazylijskiej gorzałki.
Jak zawsze. Ktoś go zagadnął. On milczy. 
Nigdy nie wyzbył się dawnej urazy. 
Następna przecznica. Z jakiegoś patio 
Dochodzą monotonne takty milong. 
Ach, jakŜe ci grajkowie draŜnią nerwy. 
Po chwili znowu odzyskuje spokój.
Raz po raz dłonią muska kamizelkę: 
Wyczuwa pod dotykiem twardość noŜa. 
JuŜ wkrótce rachunki będą spłacone.
Po kilku krokach męŜczyzna przystaje.
Wchodzi do sieni: wokół kwiaty kardu. 
Słyszy brzęknięcie wiadra o cembrowinę, 
Słyszy głos, który zna aŜ nadto dobrze. 
Popycha drzwi wiodące na patio. Są 
Otwarte, jakby na niego czekano.
JuŜ tej nocy być moŜe go uśmiercą.
1929
Niegdyś światło wpadało juŜ o świcie
Do pokoju otwartego na patio.
Teraz wysoki budynek tuŜ obok
Zakrył słońce. W chybotliwym półmroku 
Skromny lokator pokoju od dawna
JuŜ czuwa. Porusza się bezszelestnie,
By nie obudzić sąsiadów; popija
Mate i czeka. Kolejny pusty dzień,
Pusty tak jak wszystkie inne jego dni. 
Wrzód Ŝołądka dokucza mu jak zawsze. 
Nie ma juŜ kobiet w moim Ŝyciu, myśli. 
Przyjaciele go nudzą. Domyśla się,
śe on takŜe ich nudzi. Rozprawiają
O sprawach, które są mu obojętne: 
Mówią o bramkach, futbolowych meczach. 
Nie spojrzał nawet na zegar. Powoli 
Wstaje z łóŜka i goli się niespiesznie. 

Strona 14

background image

16443

Trzeba czymś zająć płynące godziny.
N a obliczu, które podpowiada mu
Lustro, widać opanowanie sprzed lat. 
Starzejemy się szybciej niŜ nasza twarz, 
Myśli, ale wszędzie tak wiele zmarszczek, 
Rzadkie włosy, zapadnięte policzki.
Bierze kapelusz i wychodzi. W holu 
Dostrzega otwartą gazetę. Czyta 
Nagłówki - kryzys rządowy w krajach, 
Które są tylko nazwami. Gdy widzi 
Wczorajszą datę, oddycha z ulgą. JuŜ 
Dalej nie musi czytać. Tam, na zewnątrz, 
Ranek wita go jak co dzień ułudą 
Początku, nawoływaniem sprzedawców. 
Nadaremnie zbyteczny człowiek mija 
Place i ulice, by się zagubić.
Ogląda z uznaniem nowe domy; coś,
Być moŜe wiatr od południowych dzielnic, 
OŜywiło go. Przechodzi Riverą
Czy Cordobą, jak dziś zwą tę ulicę.
Nie pamięta nawet, Ŝe od wielu lat
Zwykł ją omijać. Kolejne przecznice. 
Rozpoznaje kamienną balustradę,
Kutą kratę Ŝelaznego balkonu,
Mur z cegły najeŜony odłamkami
Szkła. Nic więcej. Wszystko się tu zmieniło. 
Potyka się o krawęŜnik i słyszy
Drwiący śmiech dzieci. Mija je bez słowa.
Zwolnił kroku. Zatrzymuje się nagle.
Coś się stało. Tu, gdzie jest lodziarnia, był 
Niegdyś sklep i bar zwany "Pod Figurą" 
(To wydarzyło się pół wieku temu).
Obcy męŜczyzna o podstępnej twarzy 
Ograł go w truco, po dwakroć piętnaście. 
On był pewien, Ŝe tamten oszukiwał.
Nie chciał awantur, ale wstał od stołu:
Oto twa wygrana, co do centavo,
A teraz wyjdziesz ze mną na ulicę.
Tamten odpowiedział: W karty przegrałeś
I z noŜem w ręku nie pójdzie ci lepiej.
Na mrocznym niebie nie było gwiazd. Sztylet 
Dał mu Benavides. Zacięta walka
W jego pamięci trwała jedną chwilę, 
Znieruchomiały błysk, oszołomienie.
Zadał głębokie pchnięcie, wystarczyło. 
Chciał się upewnić, zadał jeszcze jedno. 
Usłyszał, jak upada nóŜ i ciało.
Dopiero wtedy poczuł ból w nadgarstku
I ujrzał plamę krwi. Dopiero wtedy
Z jego gardła wytrysnęło przekleństwo,
W którym był i tryumf, i gniew, i ulga.
Po tylu latach wreszcie przyszło szczęście, 
Znów jest męŜczyzną, jest silny, odwaŜny, 
Choć moŜe wszystko to się wydarzyło 

Strona 15

background image

16443

Pewnego razu, w odległej przeszłości.
Milonga O Manuelu Floresie
Manuel Flores ma umrzeć.
CóŜ, śmierć to powszednia jest rzecz. 
Bo śmierć jest przyzwyczajeniem, 
Umiera kaŜdy, to się wie.
A jednak smutno na duszy, 
Choć było mi to pisane. 
śegnaj mi, Ŝycie, na wieki, 
Tak swojskie i tak mi znane.
Świta. Patrzę na me dłonie 
I widzę nabrzmiałe Ŝyły. 
Patrzyłem na nie zdziwiony: 
Nie moje, lecz cudze były.
Cztery kule mnie czekają, 
Zapomnienie juŜ nadchodzi. 
Bo jak mawiał mądry Medin, 
Umiera, kto się narodził. 
Stoję juŜ u kresu drogi;
Tak wiele widziałem wszędzie. 
Kto wie, co jeszcze zobaczę, 
Kiedy Bóg mnie sądzić będzie.
Manuel Flores ma umrzeć.
CóŜ, śmierć to powszednia jest rzecz. 
Bo śmierć jest przyzwyczajeniem, 
Umiera kaŜdy, to się wie.
Obietnica
 Historię tę opowiedział mi w Pringles doktor Isidro Lozano. Przedstawił 
ją w formie tak zwięzłej, iŜ bez trudu odgadłem, Ŝe opowiadał ją 
wielokrotnie; dodanie albo ujęcie jakiegoś szczegółu byłoby literackim 
grzechem.
 Wydarzyło się to tutaj, około tysiąc dziewięćset dwudziestego któregoś 
roku. Wróciłem właśnie z Buenos Aires z dyplomem w ręku. Pewnej nocy 
przysłali po mnie ze szpitala. Wstałem zirytowany, ubrałem się i wyszedłem 
na opustoszały plac. W izbie przyjęć doktor Eudoro Ribera powiedział mi, 
Ŝe jednego z tych ulicznych zbirów, Clemente Garaya, przynieśli z raną 
brzucha, zadaną noŜem. Zbadaliśmy go; teraz juŜ przywykłem, ale wtedy 
byłem wstrząśnięty widokiem człowieka z wnętrznościami na wierzchu. 
Oczy miał zamknięte, oddychał z trudem.
Doktor Ribera powiedział do mnie:
- Nic tu się nie da zrobić, młody kolego. Zostawmy go, niech ścierwo 
zdycha.
 Odrzekłem, Ŝe skoro juŜ wyciągnął mnie z domu o drugiej nad ranem, to 
zrobię wszystko, co w mojej mocy, Ŝeby uratować tamtemu Ŝycie. Ribera 
wzruszył ramionami. Przemyłem wnętrzności, włoŜyłem je na miejsce i 
zaszyłem ranę. Nie usłyszałem Ŝadnego jęku.
 Wróciłem następnego dnia. MęŜczyzna nie umarł. Spojrzał na mnie, 
uścisnął mi rękę i powiedział:

 

- Dla pana wielkie dzięki, a dla Ribery garść miedziaków.

 

Kiedy Garay wyzdrowiał, Ribera był juŜ w Buenos Aires.

 Odtąd przez wszystkie lata dostawałem w dniu imienin jagnię. Około 
roku czterdziestego prezenty ustały.
Osłupienie
Opowiedział mi to pewien człowiek z Morón:

Strona 16

background image

16443

 Nikt nie wie, czemu Moritan i Śniady Rivarola stali się zawziętymi 
wrogami. Obaj byli w Partii Konserwatywnej i, jak mi się zdaje, poznali się 
w siedzibie partii. Nie pamiętam Moritana, bo kiedy umarł, byłem jeszcze 
mały. Mówią, Ŝe jego rodzina pochodziła z Entre Rios. Śniady przeŜył go o 
wiele lat. Nie był przywódcą ani niczym takim, ale miał coś w sobie. Był 
niewysoki, tęgi i nosił się szykownie. śaden z nich nie zaliczał się do 
słabeuszy, ale Rivarola, jak się później wszyscy przekonali, okazał się 
sprytniejszy. Kiedyś poprzysiągł sobie, Ŝe dopadnie Moritana, postanowił 
jednak działać rozwaŜnie. No i miał rację: jak ktoś zabija, Ŝeby potem gnić 
w więzieniu, to robi bardzo głupio. Śniady dobrze to sobie obmyślił.
 To była niedziela, koło siódmej wieczorem. Na placu roiło się od ludzi. 
Jak zawsze był tam Rivarola.
 Szedł sobie wolno, ubrany na czarno, z goździkiem w klapie. 
Towarzyszyła mu siostrzenica. Nagle odepchnął ją, przykucnął i zaczął 
trzepotać rękami i gdakać jak kogut. Wystraszeni ludzie rozstąpili się na 
boki. Szanowany człowiek ten Śniady, a wyczynia takie rzeczy na oczach 
całego Morón, i to w niedzielę! Skręcił za róg i nie przestając gdakać i 
trzepotać, wpadł do domu Moritana. Pchnął drzwi w sieni i jednym susem 
znalazł się na patio. Ludzie tłoczyli się na ulicy. Moritim, słysząc rwetes, 
wyszedł na zewnątrz. Widząc, Ŝe jego śmiertelny wróg miota się wokół 
niego, stanął jak wryty. Najpierw dosięgła go jedna kula, potem następna. 
Rivarolę zabrało dwóch Ŝandarmów. Wyrywał im się, nie przestając gdakać.
 Po miesiącu wyszedł na wolność. Lekarz sądowy stwierdził, Ŝe był to 
atak szaleństwa. PrzecieŜ cała dzielnica widziała, Ŝe zachowuje się jak 
kogut.
Cztery cykle
 Opowieści są cztery. Pierwsza, najdawniejsza, mówi o warownym 
grodzie, obleganym i bronionym przez męŜnych ludzi. Obrońcy wiedzą, Ŝe 
ich walka jest daremna, a miasto wydane będzie na ogień i miecz; 
najsławniejszy z najeźdźców - Achilles - wie, iŜ przeznaczona mu jest 
śmierć, zanim nadejdzie zwycięstwo. Z upływem wieków nawarstwiały się 
elementy magii. Mówiono, Ŝe Helena Trojańska, dla której umierali 
wojownicy, była zaledwie cieniem, obłokiem piękna. Mówiono, Ŝe wielki 
koń, w którego pustym wnętrzu ukryli się Grecy, takŜe był ułudą. I być 
moŜe nie Homer jako pierwszy z poetów opowiedział tę historię; w pamięci 
błądzą mi słowa, które pozostawił po sobie ktoś, kto Ŝył w XIV wieku: The 
borgh brittened and brent to brondes and askesl. 
 Dante Gabriel Rossetti w wyobraźni swej ujrzy los Troi 
przypieczętowany w chwili, gdy Parys zapłonął miłością do Heleny; Yeats 
wybierze moment zespolenia Ledy z łabędziem, który był bogiem.
 Inna opowieść, związana z pierwszą, mówi o powrocie. To historia 
Ulissesa, który przez dziesięć lat tułał się po niebezpiecznych morzach, 
zabłąkał się na wyspę czarów, a teraz wraca do swojej Itaki; to historia 
bogów Północy, którzy po zagładzie ziemi widzą, jak znów wyłania się z 
morza - zielona i lśniąca - i odnajdują rozrzucone w trawie figury szachów, 
ślad ich gry.
 Trzecia opowieść mówi o poszukiwaniu. MoŜna dostrzec w niej pewne 
warianty poprzedniej formy. Jazon i Złote Runo; trzydzieści ptaków Persa 
Farida al-Din Attara, które przebywają góry i morza, by spojrzeć w oblicze 
swego boga - Simurga - i widzą, Ŝe Simurg to kaŜdy z nich i one wszystkie 
razem. Dawniej wszelkie przedsięwzięcia wieńczył szczęśliwy koniec. Ktoś 
wreszcie wykradał zakazane złote jabłka; ktoś wreszcie zasługiwał na 
zdobycie Graala. Dziś poszukiwanie skazane jest na niepowodzenie. Kapitan 
Ahab odnajduje wieloryba, ale wieloryb go unicestwia; bohaterowie Jamesa 

Strona 17

background image

16443

lub Kafki mogą jedynie oczekiwać klęski. Jesteśmy tak ubodzy w odwagę i 
wiarę, Ŝe happy end stał się domeną technokracji. Potrafimy uwierzyć w 
piekło, w niebo uwierzyć nie moŜemy.
 Ostatnia opowieść mówi o ofierze boga. Frygijski Attis sam się okalecza 
i zabija; Odyn, złoŜony w ofierze Odynowi - On sam Sobie samemu - dzie-
więć pełnych nocy wisi na drzewie, zraniony włócznią; Chrystusa krzyŜują 
Rzymianie.
 Opowieści są cztery. Przez czas, jaki nam pozostał, będziemy je 
przeobraŜać i snuć wciąŜ od nowa.
Sen Pedra Henriqueza Urenii
 Któregoś świtu, w roku 1946, Pedro Henriquez Ureiia miał sen 
wypełniony, co dziwne, nie obrazami, lecz powolnymi słowami. Głos, który 
wypowiadał te słowa, nie był jego głosem, chociaŜ go przypominał. Temat 
dopuszczał wprawdzie patetyczne tony, ale brzmienie było pospolite i 
bezbarwne. Tak działo się podczas snu, który trwał krótko. On jednak 
wiedział, Ŝe śpi w swoim pokoju, a obok leŜy jego Ŝona. W mroku sen 
przemówił do niego:
 Niedawno, pewnego wieczoru, na rogu ulicy Córdoba, omawiałeś z 
Borgesem inwokację Anonima z Sewilli: O, śmierci, przyjdź milcząca, cichą 
niesiona strzałą. Obaj przypuszczali, Ŝe było to zamierzone echo jakiegoś 
łacińskiego tekstu, zapoŜyczenia owe pozostawały bowiem w zgodzie z 
obyczajami epoki, której całkowicie obce było współczesne pojęcie plagiatu, 
bez wątpienia zjawiska nie tyle literackiego, ile komercyjnego. Nie 
przypuszczali, bo nie mogli przypuszczać, Ŝe dialog ten był proroczy. Za 
kilka godzin przebiegniesz przez ostatni peron na dworcu Constitución, Ŝeby 
zdąŜyć na swój wykład na Uniwersytecie La Plata. Wsiądziesz do pociągu, 
połoŜysz teczkę na półce i usiądziesz wygodnie przy oknie. Ktoś, nie znam 
jego imienia, ale widzę jego twarz, wypowie do ciebie kilka słów. Nie 
odpowiesz mu, bo będziesz martwy. JuŜ poŜegnałeś się, jak zawsze, z Ŝoną i 
dziećmi. Nie zapamiętasz tego snu, bo twoje zapomnienie jest konieczne, 
aby dopełniły się zdarzenia.
Pałac
Pałac jest nieskończony.
Mury, szańce, ogrody, labirynty, schody, tarasy,
balustrady, bramy, galerie, koliste lub prostokątne dziedzińce, kruŜganki, 
rozwidlenia, cysterny, przedsionki, komnaty, alkowy, biblioteki, strychy, 
lochy, cele bez wyjścia i krypty nieprzebrane są jak ziarnka piasku w 
Gangesie, lecz ich liczba ma swój kres. Z dachów, kierując wzrok ku 
zachodowi, dostrzec moŜna kuźnie, stolarnie, stajnie, drwalnie i chaty 
niewolników.
 Nikomu nie jest dane przemierzyć więcej niŜ nieskończenie mały 
fragment pałacu. Niektórzy znają tylko piwnice. Postrzegamy twarze, głosy, 
słowa, ale to, co postrzegamy, jest nieznaczne. Nieznaczne i zarazem cenne. 
Data wyryta stalą na kamiennej płycie i zapisana w księgach parafialnych 
jest późniejsza od naszej śmierci; jesteśmy martwi, gdy nic juŜ nas nie 
porusza, ani słowo, ani pragnienie, ani wspomnienie. Ja wiem, Ŝe nie jestem 
martwy.
Hengist wzywa męŜczyzn
(A.D. 449)
 Hengist wzywa męŜczyzn.
 Pospieszą z piaszczystych rubieŜy, ginących w bezkresie mórz, z 
zadymionych chat, z jałowych ziem, z głębi wilczych borów, gdzie w 
niewiadomych ostępach mieszka Zło.
 Oracze porzucą pługi, a rybacy sieci.

Strona 18

background image

16443

 Porzucą swe Ŝony i swe dzieci, bo męŜczyzna wie, Ŝe zawsze, w jakimś 
miejscu nocy, znajdzie nowe kobiety, spłodzi nowych synów.
 Hengist najemnik wzywa męŜczyzn.
 Powiedzie ich na podbój wyspy, która jeszcze nie nazywa się Anglią.
 Pójdą za nim, karni i okrutni.
 Wiedzą, Ŝe zawsze pierwszy był w męskiej walce. Wiedzą, Ŝe gdy raz 
zaniechał zemsty, podano mu Gagi miecz i miecz spełnił swą powinność.
 Na wiosłach przebędą morza, bez busoli i bez Ŝagla.
 Przyniosą miecze i wypukłe tarcze, hełmy zdobne w kły odyńca, 
magiczne zaklęcia na obfitość plonów, zawiłe kosmogonie, legendy Hunów i 
Gotów.
 Podbiją ziemię, lecz nigdy nie wejdą do opuszczonych przez Rzymian 
miast, zbyt niepojętych dla umysłu barbarzyńcy.
 Hengist powiedzie ich do zwycięstwa, na grabieŜ, na znieprawienie ciała i 
na zapomnienie.
 Hengist nie wie, iŜ wezwał ich po to, Ŝeby wyrosło najpotęŜniejsze 
imperium, Ŝeby rozbrzmiała pieśń Szekspira i Whitmana, Ŝeby okręty 
Nelsona zapanowały nad morzami, Ŝeby Adam i Ewa, trzymając się za ręce, 
odeszli w milczeniu z raju, który utracili.
 Hengist nie wie i nigdy się nie dowie, iŜ wezwał ich po to, Ŝebym ja 
skreślił te słowa.
Epizod z wrogiem
 Uciekałem i czekałem tyle lat, a teraz wróg był w moim domu. 
Widziałem z okna, jak mozolnie wspina się wyboistą drogą. Podpierał się 
laską, ułomną laską, która w jego starczych dłoniach nie mogła być bronią, 
lecz jedynie zwykłym kijem. Wzdrygnąłem się, słysząc to, czego 
oczekiwałem: ciche stukanie do drzwi. Nie bez nostalgii spojrzałem na moje 
rękopisy, na zapisany w połowie brudnopis i traktat Artemidora o snach, 
ksiąŜkę dość osobliwą w tym miejscu, nie znam bowiem greki. Kolejny 
stracony dzień, pomyślałem. Jakiś czas mocowałem się z zasuwą. 
Przestraszyłem się, Ŝe męŜczyzna upadnie, ale on zrobił kilka niepewnych 
kroków, upuścił laskę, którą straciłem z oczu, i wyczerpany wyciągnął się na 
moim łóŜku. Wielokrotnie lęk podsuwał mi jego obraz, ale dopiero teraz 
zauwaŜyłem, Ŝe jest łudząco podobny do ostatniego portretu Lincolna. Była 
chyba czwarta po południu.
 Pochyliłem się nad nim, Ŝeby usłyszał moje słowa. - Niektórzy sądzą, Ŝe 
to im mijają lata - powiedziałem - ale mijają takŜe wszystkim innym. Oto w 
końcu spotkaliśmy się, a to, co wydarzyło się wcześniej, nie ma znaczenia.
 Gdy to mówiłem, on rozpiął płaszcz. Prawa ręka tkwiła w kieszeni 
marynarki. W skazał na coś; czułem, Ŝe jest to rewolwer.
 Wtedy odezwał się stanowczym tonem:

 

 

- Odwołałem się do współczucia, Ŝeby wejść do pańskiego domu. 

Teraz jest pan zdany na moją łaskę, a ja nie znam litości.
 Próbowałem coś powiedzieć. Nie jestem odwaŜnym człowiekiem i tylko 
słowa mogły mnie wybawić. Zdecydowałem się na te oto:
 - To prawda, Ŝe kiedyś skrzywdziłem pewnego chłopca, ale pan nie jest 
juŜ tamtym chłopcem, a ja nie jestem juŜ tamtą bezmyślną osobą. A nadto 
zemsta jest równie próŜna i śmieszna jak przebaczenie.
 - Właśnie dlatego, Ŝe nie jestem juŜ tamtym chłopcem - odpowiedział - 
muszę pana zabić. Nie chodzi o zemstę, ale o sprawiedliwość. Pańskie ar-
gumenty, Borges, to zwykły fortel zrodzony ze strachu, próba uniknięcia 
śmierci z mojej ręki. Nic juŜ pan nie moŜe zrobić.
 - Mogę zrobić jedno - odrzekłem. - Co? - zapytał.
 - Obudzić się.

Strona 19

background image

16443

 Tak zrobiłem.
Do Islandii
Ze wszystkich krain na tym pięknym świecie, 
Co me ciało i cień jego znuŜyły, 
Najodleglejsza jesteś i najbliŜsza,
Ultima Thule, Islandio okrętów, 
Mozolnego pługa i wytrwałych wioseł, 
Rozpostartych na morskim brzegu sieci,
I osobliwej poświaty wieczorów
Zastygłych, którą blade niebo zsyła
Od świtania, ziemio wichru, co szuka 
Zagubionych Ŝagli łodzi wikingów.
Ziemio święta, która byłaś pamięcią 
Germanii, ty ocaliłaś jej mity
O szarym wilku z Ŝelaznego lasu
I okręcie, przed którym drŜą bogowie, 
Sporządzonym z paznokci umarłych. 
Islandio, śniłem o tobie bez końca
Od tamtego poranka, gdy mój ojciec
Dał dziecku, którym byłem i wciąŜ jestem,
Volsunga Saga, co po dziś dzień jeszcze 
Mój mrok odczytuje z pomocą słownika. 
Gdy ciało utrudzone jest człowiekiem, 
Gdy Ŝar dogasa, stając się popiołem, 
Dobrze jest trwonić czas na studiowanie, 
Zgłębiać umysłem to, co nieskończone. 
Ja wybrałem twą mowę, tę łacinę 
Północy, co ogarnęła równiny
I morza, echem rozbrzmiała w Bizancjum 
I na dziewiczych kresach Ameryki. 
Nigdy jej nie poznam, ale być moŜe 
Moją nagrodą jest poszukiwanie,
Nie zaś owoce roztropnie ukryte.
To samo wiedzą ci, co podpatrują
Bieg gwiazd lub rozplątują cyfr szeregi... 
Tylko miłość, ślepa miłość, Islandia.
Do kota
Jesteś jak lustra cichy i milczący,
Czarny jak noc, co przed świtem ucieka; 
Jesteś, gdy patrzę na ciebie z daleka, 
Panterą, z księŜycem wędrującą.
W zamyśle swoim Bóg nieodgadniony 
Sprawił, Ŝe dla nas jesteś niepojęty;
Starszy niŜ wieczór i niŜ Ganges święty, 
Zawsze samotny i nieprzenikniony.
PręŜysz swój grzbiet pod leniwym dotykiem 
Mojej dłoni. PogrąŜony w wieczności, 
Ulegasz gnuśnej pokusie miłości,
Pieszczota stała się twoim nawykiem. 
Przebywasz w innym czasie. Obojętny, 
Władasz swoim światem, jak sen zamkniętym.
East Lansing
Noce i dni
przeplatane są (interwoven) wspomnieniami i strachem, strachem, który w 

Strona 20

background image

16443

pewien sposób jest nadzieją, wspomnieniami, których mianem określamy
 szczeliny w upartej niepamięci. 
Mój czas zawsze Janusem był o dwóch obliczach, patrzącym na zmierzch i 
na świtanie;
dzisiaj ciebie chcę uczcić, najbliŜsza przyszłości. Krainy Pisma i topora,
drzewa, na które będę patrzył, choć ich nie zobaczę, niesione wiatrem ptaki, 
których nie znam, urok chłodnych nocy,
które będą pogrąŜać się we śnie, a moŜe w ojczystej Ziemi,
fotokomórki i drzwi obrotowe, do których z czasem przywyknę, 
przebudzenia, kiedy powiem sobie Dzisiaj jest Dzisiaj. KsiąŜki, które pozna 
moja dłoń,
kobiety i przyjaciół, którzy będą głosami,
Ŝółte piaski zmierzchu - jedyny kolor, jaki mi pozostał - wszystko to 
opiewam,
wraz z niezniszczalnym wspomnieniem tych miejsc w Buenos Aires,
gdzie nie byłem szczęśliwy
i gdzie nigdy nie zaznam szczęścia.
W zaraniu opiewam zmierzch twój, East Lansing. Wiem, Ŝe słowa, które 
dyktuję, są być moŜe celne, ale niepostrzeŜenie przemienią się w kłamstwo,
rzeczywistość jest bowiem nieuchwytna,
a język jest sekwencją sztywnych znaków. Michigan, Indiana, Wisconsin, 
Iowa, Teksas, Kalifornia, Arizona - kiedyś spróbuję zamknąć je w mej 
pieśni.
 Do kojota
Od stuleci przez piaski nieskończone 
Rozległych pustyń przemykasz się skrycie, 
Nocą tam słychać twe posępne wycie,
W dzień widać ślady kroków niezliczone. 
Od stuleci? CóŜ mówię. Przemijamy,
A ty trwasz poza czasem i nicością.
Jesteś czystym istnieniem. Tyś wiecznością, 
A my rodzimy się i umieramy.
Twój głos był echem, nieledwie złudzeniem, 
Gdzieś wśród bezkresnych piasków Arizony, 
Gdzie wszystko jest bezkresem. Zagubiony, 
Samotny głos twój dzisiaj jest wspomnieniem. 
Bądź symbolem tej nocy niepojętym,
Jak twój obraz w lustrze wiersza zaklęty.
9 marca 1972
Złoto tygrysów
AŜ do godziny Ŝółtych zmierzchów
IleŜ to razy jeszcze patrzeć będę,
Jak potęŜny tygrys z Bengalu
KrąŜy po drodze z góry przesądzonej, 
Za Ŝelaznymi prętami,
Nie wiedząc nawet, Ŝe są mu więzieniem. 
Potem zjawią się inne tygrysy, 
Płomienisty tygrys Blake'a;
Potem zjawią się inne złota,
Miłosny metal, który był Zeusem. 
Pierścień, który w co dziewiątą noc 
Wydaje na świat dziewięć pierścieni ,
A te znów dziewięć
I tak bez końca.

Strona 21

background image

16443

Z biegiem lat opuszczały mnie
Wszystkie piękne kolory;
Teraz pozostało mi juŜ tylko
Zamglone światło, cień nieprzenikniony
I pierwotny blask złota.
O zachody, o tygrysy, o błyski
Z mitycznych i epickich opowieści,
O złoto stokroć szlachetniejsze, twoje włosy, 
Których pragną te oto dłonie.
East Lansing, 1972
Spis treści

 

Prolog (Prólogo)

5

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

TamerIan (Tamerlan) 7

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Przeszłość (El pasado)

10

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Tanka (Tankas)

13

 

PrzełoŜyli Dorota i Adam Elbanowscy

 

Susana Bombal (Susana Bombal)

16

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Do Johna Keatsa (A John Keats) 18

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

On his blindness (On his blindness)

19

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Poszukiwanie (La busca)

20

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Utracone (Lo perdido)

22

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

H.O. (HO.)

23

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Religio Medici, 1643 (Religio Medici, 1643) 24

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

1971 (1971)

25

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Rzeczy (Cosas)

26

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

 

ZagroŜenie (El amenazado)

28

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

 

Gauczo (El gaucho) 30

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

 

Ty (Tu)

32

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

 

Poemat o ilości (Poema de la cantidad)

34

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

 

StraŜnik (El centinela)

36

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Do niemieckiej mowy (Al idioma aleman) 38

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Do smutnego (Al triste)

40

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Morze (El mar)

41

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska 
Do pierwszego poety Węgier

Strona 22

background image

16443

 

(Al primer poeta de Hungria)

42

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Początek (El advenimiento)

44

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Kuszenie (La tentación)

46

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

1891(1891) 49

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

1929 (1929)

51

PrzełoŜył Adam Elbanowski 
Milonga o Manuelu Floresie

 

(Milonga de Manuel Flores)

54

 

 PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Obietnica (La promesa)

56

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Osłupienie(El estupor)

58

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

Cztery cykle (Los cuatro ciclos) ....................60

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

Sen Pedra Henriqueza Urenii

 

(El suefto de Pedro Henriquez Urefta)

63

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Pałac (El palacio)

65

PrzełoŜył Adam Elbanowski 
Hengist wzywa męŜczyzn

 

(Hengist quiere hombres)

66

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

Epizod z wrogiem (Episodio del enemigo) ...68

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Do Islandii (A Islandia)

70

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 

Do kota (A un gato) 72

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

East Lansing (East Lansing)

73

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Do kojota (Al coyote) 75

 

PrzełoŜyła Dorota Walasek-Elbanowska

 

Złoto tygrysów (El oro de los tigres)

76

 

PrzełoŜył Adam Elbanowski

 Mój biedny Tamerlan przeczytał pod koniec XIX wieku tragedię Christophera Marlowe'a i jakiś podręcznik 
historii. 
(Przyp. aut.).
 Chciałem zastosować do naszej prozodii japońską strofę, której pierwszy wers składa się z pięciu sylab, 
następny z siedmiu, kolejny z pięciu, a dwa ostatnie z siedmiu sylab. Kto wie, jak zabrzmią te wprawki dla 
orientalnego ucha. W oryginalnej formie równieŜ nie ma rymów. (Przyp. aut.).
 Susana Bombal - argentyńska pisarka; jedna z miłości Borgesa, który był częstym gościem w jej posiadłości 
Los Alamos, słynnym od lat dwudziestych salonie literackim. Borges zadedykował jej kilka swoich utworów, 
a takŜe opatrzył przedmową parę tomików jej opowiadań. (Przyp. tłum.).
 Wers ÓW, spisany w średniowiecznej angielszczyźnie, brzmi: "Warowny gród, obrócony w zgliszcza i 
popioły". 
Pochodzi z pięknego poematu aliteracyjnego "Sir Gawain and the Green Knight", który zachowuje pierwotną 
melodię 
języka saksońskiego, choć od podboju dokonanego przez Wilhelma Bastarda dzieli go kilkaset lat. (Przyp. 
aut.).

Strona 23

background image

16443

 O pierścieniu rodzącym co dziewiątą noc zaintrygowany czytelnik dowie się z rozdziału 49 Eddy 
Mniejszej. Pierścień [a raczej obręcz - naramiennik] nazywał się Draupnir. (Przyp. aut.).

Strona 24