MorganRice
KrągCzarnoksiężnikaTom13
RządyKrólowych
TytułoryginałuRuleofQueens
PrzekładSandraWilk
ROZDZIAŁPIERWSZY
Thorgrinuderzałgłowąoskałyibłotnistąziemię,spadającnałebnaszyjęsetki
stópwdółzboczawrazzosuwającąsięgórą.Wszystkowokołoniegowirowało,
aonpróbowałsięzatrzymać,zwolnić,leczniepotrafił.
Kątemokaspostrzegł,żejegobraciatakżespadają,koziołkując.Każdy,także
Thor,wyciągałrozpaczliwieręce,bychwycićsiękorzeni,skał–czegokolwiek–
ispowolnićupadek.
Thorzdałsobiesprawę,żezkażdąupływającąchwiląoddalasięodszczytu
wulkanu,odGuwayne’a.Pomyślałotychdzikusachnagórze,gotującychsię,by
złożyćjegodzieckowofierze,izawrzałzwściekłości.Ryłpaznokciamiw
błotnistejziemi,wrzeszcząc,rozpaczliwiepragnącdostaćsięzpowrotemna
szczyt.
Jednakchoćstarałsięzcałychsił,niemógłtemuzaradzić.Thorledwiewidziałi
ledwiemógłoddychać,niewspominającjużotym,byosłonićsięprzed
uderzeniami,gdygóraosypywałasięnaniego.Miałwrażenie,żedźwigana
barkachciężarcałegoświata.
Wszystkodziałosięniewiarygodnieszybko–zbytszybko,byThorzdołałobjąć
tomyślą–agdyspojrzałkątemokawdół,ujrzałostrozakończoneskały.
Wiedział,żegdytylkowniewpadną,zginą.
Przymknąłpowiekiipróbowałprzywołaćwmyślachsweszkolenie,nauki
Argona,słowaswejmatki,starałsięodnaleźćciszępośródburzy,przyzwać
skrytegowsobiewojownika.Poczuł,żeżycieprzebiegamuprzedoczyma.Czy
byłto–zastanawiałsię–jegoostatecznysprawdzian?
Proszę,Boże,modliłsięThor,jeśliistniejesz,ocalmnie.Niepozwól,bymzginął
wtensposób.Pozwólmiprzyzwaćmąmoc.Pozwólmiocalićmegosyna.
Wypowiadającwmyślachtesłowa,Thorpoczuł,żejestpoddawanypróbie,że
zmuszonyjestuwierzyć,itosilniejniżkiedykolwiek.Matkaostrzegałago,że
jestterazwojownikiemipoddawanyjestsprawdzianowiwojownika.
Gdyzamknąłoczy,wszystkowokołopoczęłozwalniaćikuswemuzdumieniu
Thorpoczułspokój,ciszępośródburzy.Poczuł,jakwzbierawnimciepło,które
przepływaprzezjegożyłyidłonie.Poczuł,żejestwiększyniżjegociało.
Thorpoczuł,żeznajdujesiępozaswymciałemispojrzawszywdół,ujrzał
siebiespadającegonałebnaszyjęzezbocza.Wtejchwilipojął,żeonijego
ciałoniestanowiąjedności.Byłczymświększym.
NagleThorznalazłsięnapowrótwswymciele.Uniósłdłoniewysokonad
głowęispostrzegł,żeemanujeznichbiałeświatło.Pokierowałnimiutworzył
wokółsiebieiswychbracibańkę,awtedylawinabłotaraptowniezatrzymałasię
wmiejscu,aścianapyłuodbiłasięodtarczyinieopadałajużnanich.
Nadalsięzsuwali,leczterazjużznaczniewolniej,izatrzymalisięwkońcuna
niewielkimwystępieskalnymniemalupodnóżagóry.Thoropuściłwzroki
spostrzegł,żezatrzymałsięwpłytkiejwodzie,agdywstał,przekonałsię,że
sięgamudokolan.
Rozejrzałsięwokołozezdumieniem.Podniósłwzrokkugórze,nazastygływ
powietrzupył,którywyglądał,jakbymiałladachwilaopaść,
utrzymywanywmiejscuprzezjegobańkęświatła.Potoczyłwzrokiempo
tymwszystkim,zadziwiony,żezdołałtouczynić.
-Wszyscyżywi?–zawołałO’Connor.
ThorujrzałReece’a,O’Connora,Convena,Matusa,EldenaiIndrę.Z
wolnapodnosilisię,poturbowani,leczjakimścudemwszyscyprzeżylii
żadneznichniedoznałowiększychran.Przecieralipokryteczarnympyłem
twarze.Wyglądali,jakgdybywyczołgalisięzkopalni.Thorwidział,jak
wdzięcznisą,żeprzeżyliidostrzegłwichoczach,żesądzą,iżtojemu
zawdzięczająocalenieżycia.
Thor,wspomniawszysobienagle,odwróciłsięiwzniósłwzrokku
szczytowi,amyślijegozajmowałotylkojedno:jegosyn.
-Jakimsposobemmamysięwdrapać…–zacząłMatus.
Jednaknimzdołałdokończyć,Thornaglepoczuł,jakcośowijasię
dokołajegokostek.Spojrzałwdółzzaskoczeniemiujrzałgrube,oślizgłe,
muskularnestworzenie,oplątującerazporazjegokostkiiłydki.Z
przerażeniempatrzyłnadługiegostwora,nibywęgorza,odwóchniedużych
łbach,którysyczał,wysuwającdługiejęzyki.Stwórpatrzyłnaniego,
oplatającgomackami.DotykjegoskóryparzyłThorawnogi.
Thorzareagowałnatychmiast.Dobyłmieczaiciął,podobniejak
pozostalidokołaniego,którzytakżebyliatakowani.Starałsięuderzać
ostrożnie,byniedrasnąćsiebie.Zadałcios,rozcinającwęgorza,aten
rozluźniłuściskipotwornybólwkostkachThorazelżał.Stwórzsykiem
wślizgnąłsięnapowrótdowody.
O’Connorchwyciłswójłuk,wypuszczałstrzaływdółichybiał,a
Eldenwrzeszczał,gdytrzywęgorzeatakowałygojednocześnie.
Thorrzuciłsięnaprzódiciąłwęgorza,któryzaciskałsięwokółnogiO’Connora,
aIndradałakroknaprzódiwrzasnęładoEldena:
-Nieruszajsię!
Uniosłałukiwystrzeliłaszybkojednąpodrugiejtrzystrzały.Zabiła
wszystkiewęgorze,ledwiedrasnąwszyskóręEldena.
Tenpodniósłnaniązdumionespojrzenie.
-Postradałaśzmysły?–wykrzyknął.–Omałonietrafiłaśwmoją
nogę!
Indrauśmiechnęłasię.
-Alenietrafiłam,prawda?–odparła.
Thorusłyszałkolejnepluskiispojrzawszywwodęzezdumieniem
ujrzałtuzinywyłaniającychsięwęgorzy.Zrozumiał,żemuszązareagować
natychmiastiprędkosięstamtądwydostać.
Thorbyłpozbawionysił,wycieńczonyprzyzwaniemswejmocyi
wiedział,żeniewielejużjejwnimpozostało;wiedział,żeniejestjeszcze
wystarczającosilny,bystalejąprzyzywać.Wiedziałjednak,żemusi
posłużyćsięniątenjedenostatniraz,bezwzględunacenę,jakąprzyjdziemuza
tozapłacić.Wiedział,żewprzeciwnymrazienigdynieudaimsię
powrócić,żezginąwtejwodziepośródwęgorzyijegosynniezyska
najmniejszejnawetszansynaprzeżycie.Byćmożewyczerpiecałąswąsiłę,być
możeosłabigotonawieledni,leczniedbałoto.Pomyślało
bezbronnymGuwaynie,którypozostałnaszczyciegóry,nałascetych
dzikusów,iwiedział,żeuczyni,cotylkobędziemusiał.
Gdykolejnewęgorzepoczęłysiękuniemuzbliżać,Thoropuścił
powiekiiwzniósłdłoniekuniebu.
-Wimięjedynegoboga–rzekłThorgłośno.–Niebiosa,rozkazuję
wam,byściesięrozstąpiły!Rozkazujęwam,byściezesłałynamobłoki,które
poniosąnaskugórze!
Thorwyrzekłtesłowapoważnym,głębokimgłosem,nielękającsię
jużbyćdruidem.Czuł,jakdrgająwjegopiersi,wpowietrzu.Poczuł,żewzbiera
wnimogromneciepło,agdywypowiedziałtesłowa,pewienbył,żesię
wypełnią.
RozległsiępotężnyhukiThorwzniósłwzrokkuniebiosom,które
poczęłysięzmieniać,przybierającbarwęciemnegofioletu.Obłokipoczęłysię
kłębić.Wśródnichpojawiłsięokrągłyotwór,przejaśnienienaniebie,inaglew
dółwystrzeliłpromieńszkarłatnegoświatła,azanimstożkowatachmura,która
opadłaprostonanich.
PokilkuchwilachThorairesztęwessałwirpowietrzny.Thorpoczuł
wokółsiebiewilgoćmiękkichobłoków,poczuł,żezanurzasięwświetle,apo
kilkuchwilach–żeunosisięwpowietrzu.Nigdywcześniejnieczułsiętak
lekki.Całymsobączuł,żeoniwszechświatsąjednym.
Thorunosiłsięcorazwyżejiwyżej,wzdłużzboczagóry,obok
znieruchomiałegopyłu,obokswejbańki,ażnasamszczyt.Wkilkachwil
chmurauniosłaichnasamwierzchołekwulkanuipostawiładelikatnie,poczym
równieszybkosięrozproszyła.
Thorstanąłpośródswychbraci,aoniprzyglądalimusięz
najwyższympodziwem,jakgdybybyłbogiem.
Nieonichjednakmyślał;odwróciłsięiszybkorozejrzałwokoło.W
głowiejegokrążyłajednatylkomyśl:trzechdzikusówstojącychprzednim.I
niewielkikosz,którytrzymaliwdłoniachnadskrajemwulkanu.
Thorwydałzsiebieokrzykbitewnyirzuciłsięnaprzód.Jedenz
dzikusówodwróciłsiętwarządoniego,zbityztropu,awtedyThorbez
wahaniarzuciłsięnaprzódiściąłmugłowę.
Pozostałychdwóchzwróciłosiękuniemuzprzerażeniemnatwarzy,
awtedyThordźgnąłjednegoznichwserce,następniezamachnąłsięi
uderzyłgłowniąmieczadrugiegowtwarz.Dzikuspoleciałwtył,krzycząc,i
wpadłdokrateru.
Thorodwróciłsięiprędkochwyciłkosz,nimwpadłdośrodka.
Spojrzałwdół,asercetłukłomusięzwdzięczności,żezdołałpochwycićgow
czas.PragnąłwyciągnąćGuwayne’aiutulićgo.
Jednakgdyzajrzałdokosza,całyjegoświatrozprysnąłsięnamilion
kawałków.
Byłpusty.
Wszystkowokołoniegozatrzymałosię,aonzastygłwmiejscu.
Spojrzałwgłąbwulkanuiujrzałwdolewznoszącesięwysoko
płomienie.Pojął,żejegosynnieżyje.
-NIE!–krzyknął.
Thorosunąłsięnakolana,wrzeszcząckuniebiosom.Wyrzuciłz
siebiekrzyk,któryodbiłsięechemodgór,nibypierwotnykrzykczłowieka,
którystraciłwszystko,dlaczegożył.
-GUWAYNE!
ROZDZIAŁDRUGI
Wysokoponadsamotnąwyspąpośrodkumorzaleciałsmok.Był
nieduży,niedorosłyjeszcze.Krzykjegobyłprzenikliwy,przeszywający,
wróżącjużsmoka,którymmiałsiękiedyśstać.Leciałtriumfalnie,ajego
niewielkiełuskipulsowały,powiększającsięzkażdąchwilą.Uderzał
skrzydłamiizaciskałsweszponywokółnajcenniejszejrzeczy,jakąniósłw
swymniedługimjeszczeżyciu.
Smokopuściłwzrok,czującciepłowswychszponach,ispojrzałna
swącennązdobycz.Słyszałłkanie,czułwierceniesięiuspokoiłsięwidząc,że
dziecięwciążjestwjegoszponach,nietknięte.
Guwayne,zawołałmężczyzna.
Smokleciałwysokowgórzeiwciążsłyszałkrzykiniosącesięechem
odgór.Nieposiadałsięzradości–zdołałuratowaćdziecięwsamczas,nimci
mężczyźnizdążyliopuścićsztylety.WyrwałimGuwayne’azrąkw
ostatniejchwili.Dobrzeporadziłsobiezzadaniem,którerozkazanomu
wykonać.
Smokwznosiłsięcorazwyżejiwyżejponadsamotnąwyspą,ku
chmurom.Zniknąłjużzoczutymludziomwdole.Leciałnadwyspą,nad
wulkanamiipasmamigór,przezmgłę,corazdalejidalej.
Niebawemleciałjużnadoceanem,pozostawiwszyniewielkąwyspę
zasobą.Przednimznajdowałsięrozległyprzestwórwodyinieba.Namilion
milprzednimnicniezakłócałojednostajnościkrajobrazu.
Smokwiedziałdokładnie,dokądzmierza.Domiejsca,wktóremiał
donieśćtodziecię,dziecię,którekochałjużbardziejniżbyłbywstaniewyrazić.
Dodoprawdyniezwykłegomiejsca.
ROZDZIAŁTRZECI
VolusiastałanadtrupemRomulusa,patrzącnaniegoz
zadowoleniem.Jegokrew,wciążciepła,obmywałajejstopy,wciskałasię
pomiędzyjejpalce.Volusiarozkoszowałasiętymuczuciem.Niepamiętała,ilu
mężczyzn–wtakmłodymjeszczewieku–zabiła,zaskoczyła.Zawszeją
lekceważyli,aokazywanie,najakąbrutalnośćpotrafiłasięzdobyć,byłojednąz
największychrozkoszywjejżyciu.
AterazzabiłasamegoWielkiegoRomulusa–itowłasnymirękoma,
niewysługującsięswymiludźmi–WielkiegoRomulusa,legendarnego
człeka,wojownika,któryuśmierciłAndronicusaizagarnąłjegotron.
NajwyższegoWładcęImperium.
Volusiauśmiechnęłasięzrozkoszą.Tenwłaśnienajwyższywładca
leżałterazwkałużykrwiobokjejstóp.Izginąłzjejręki.
Dodałojejtopewności.Czułapłonącywswychżyłachogień,ogień,
którypchałjąkutemu,bywszystkounicestwić.Czuła,żejejprzeznaczenie
popędzają.Czuła,żenastałjejczas.Wiedziała–ztakąsamąpewnościąjakto,
żezamordujematkęwłasnymirękoma–żejednegodniabędziewładać
Imperium.
-Zabiłaśnaszegopana!–dobiegłjądrżącygłos.–ZabiłaśWielkiego
Romulusa!
VolusiapodniosławzrokiujrzałatwarzdowódcyRomulusa.Stał
przednią,wpatrującsięwniązezdumieniem,trwogąipodziwem.
-Zabiłaś–powiedział,przygnębiony.–Mężczyznę,któregonie
możnazabić.
Volusiaposłałamusurowe,zimnespojrzenie.Zajegoplecami
spostrzegłasetkiżołnierzyRomulusawnajświetniejszychzbrojach,
ustawionychnaokręcie.Obserwowaliją,czekającnajejkolejnykrok.
Gotowibyli,byprzypuścićszarżę.
DowódcaRomulusastałwporcieztuzinemswychludzi,którzy
czekalinajegorozkazy.Volusiawiedziała,żezaniąstojątysiącejej
żołnierzy.OkrętRomulusa,choćwielki,niemiałprzewagiliczebnej.Jego
żołnierzebyliotoczeniwtymporcie.Byliuwięzieni.ByłototerytoriumVolusii,
aoniwiedzieliotym.Wiedzieli,żeiatak,iucieczkabyłyby
daremne.
-Takiczynnieprzejdziebezodpowiedzi–mówiłdalejdowódca.–
LojalnychRomulusowipozostajemilionludziwKręgu.Drugilojalnymu
milionczekanapołudniu,wstolicyImperium.Gdydotrzedonichwieśćotym,
cośuczyniła,zbiorąsięirusząnaciebie.MożeiuśmierciłaśWielkiego
Romulusa,leczniejegoludzi.Atysiącetwychżołnierzy,choćmają
przewagęliczebnąnadnamidzisiaj,niesąwstaniestawićczołajego
milionom.Zapragnąonizemsty.Ijejdokonają.
-Achtak?–rzekłaVolusiazuśmiechemidałakrokwjegostronę,
obracającwdłoniostrze.Oczymawyobraźniwidziała,jakpodcinagardło
temumężczyźnieinatychmiastodczułachęć,bytouczynić.
Dowódcaopuściłwzroknabrońwjejdłoni,broń,którąuśmierciła
Romulusa,iprzełknąłgłośnoślinę,jakgdybyczytałwjejmyślach.Wjego
oczachVolusiadostrzegłaprawdziwylęk.
-Pozwólnamodejść–powiedziałdoniej.–Odeślijmychludzi.Nie
uczynilicikrzywdy.Dajnamokrętpełenzłota,akupisznimnasze
milczenie.Dopłyniemydostolicyirzeknętam,żeśniewinna.ŻetoRomulus
usiłowałcięzaatakować.Pozostawiącięwspokoju,będzieszżyłaspokojnie
tutaj,napółnocy,aoniobiorąnowegoNajwyższegoDowódcęImperium.
Volusiauśmiechnęłasięszeroko,rozbawiona.
-Czyniewiesz,żepatrzyszwłaśnienaswegonowegoNajwyższego
Dowódcę?–spytała.
Dowódcaspojrzałnaniązaszokowanyiwybuchnąłwkońcukrótkim,
drwiącymśmiechem.
-Ty?–powiedział.–Jesteśjedyniedziewką,któradysponujeledwie
kilkomatysiącamiludzi.Zabiłaśjednegomężczyznęinaprawdętokażeci
sądzić,żezdołaszzmiażdżyćmilionyRomulusa?Poszczęścicisię,jeśli
ujdzieszzżyciempotym,couczyniłaśdzisiaj.Ofiarowujęcipodarek.Dośćjuż
tejczczejgadaniny.Okażwdzięcznośćzamąpropozycję,przyjmijjąipoślijnas
wdrogę,nimsięrozmyślę.
-Ajeśliniezechcęjejprzyjąć?
Dowódcaspojrzałjejwoczyiciężkoprzełknąłślinę.
-Możesznaswszystkichzabić–powiedział.–Wybórnależydo
ciebie.Leczjeślitouczynisz,skażesznaśmierćtakżesiebieiswychludzi.
Zmiażdżycięarmia,któranadejdzie.
-Rzeczeprawdę,pani–usłyszałaszeptprzyswymuchu.
OdwróciwszysięujrzałaSoku,dowódcęswychoddziałów–
wysokiegomężczyznęozielonychoczach,szczęcewojownikaikrótkich,
rudychpuklach–którypodszedłdoniej.
-Poślijichnapołudnie–powiedział.–Dajimzłoto.Uśmierciłaś
Romulusa.Terazmusiszwynegocjowaćrozejm.Niemamywyboru.
VolusiazwróciłasięnapowrótkużołnierzowiRomulusa.
Zlustrowałagowzrokiem,niespieszącsię,napawającsiętąchwilą.
-Uczynię,jakprosisz–rzekła.–Ipoślęwasdostolicy.
Dowódcauśmiechnąłsięzzadowoleniemijużmiałodejść,gdy
Volusiadałakroknaprzódidodała:
-Leczniepoto,byukryć,comuczyniła.
Zatrzymałsięispojrzałnanią,zdezorientowany.
-Poślęwasdostolicy,byścieprzekazaliimpewnąwiadomość:by
dowiedzielisię,żejestemnowymNajwyższymDowódcąImperium.Żejeśli
pokłoniąsięterazprzedemną,byćmożeprzeżyją.
Dowódcaspojrzałnaniązdumiony,poczymzwolnapokręciłgłową
iuśmiechnąłsię.
-Twamatkapodobnobyłarównieszalona–powiedział,anastępnie
odwróciłsięiruszyłzpowrotempodługiejdescenaokręt.–Załadujciezłotodo
ładowni–zawołał,niekłopoczącsięnawet,byodwrócićsięispojrzećnanią.
Volusiaobróciłasiędoswegodowódcyłuczników,którycierpliwie
czekałnajejrozkaz,inieznacznieskinęłagłową.
Dowódcanatychmiastodwróciłsiędoswychludziiskinąłnanich.
Rozległsiędźwiękdziesięciutysięcypodpalanych,zakładanychnacięciwyi
wypuszczanychstrzał.
Strzałyprzysłoniłyniebo–ażpociemniało–wznoszącsięwysokim,
płomienistymłukiemispadłynaokrętRomulusa.Wydarzyłosiętozbyt
szybko,byktóryśzludziRomulusazdołałzareagowaćiniebawemcałyokręt
stałjużwpłomieniach.Mężczyźnikrzyczeli,anajgłośniejichdowódca.
Młócilirękoma,niemającdokąduciec,iusiłowaliugasićpłomienie.
Nanicsiętojednakniezdało.Volusiaponownieskinęłagłowąi
kolejneseriestrzałprzecinałypowietrze,zasypującpłonącyokręt.Trafiani
mężczyźnikrzyczeli,niektórzyosuwalisięnapokład,inniwypadalizaburtę.
Byłatorzeź,którejniktnieprzeżył.
NatwarzyVolusiigościłszerokiuśmiech.Zsatysfakcjąprzyglądała
się,jakokrętpowolizajmujesięogniem–oddołuażpomaszt.Niebawem
przeobraziłsięwpłonące,zwęgloneszczątkistatku.
UstawieniwszeregachludzieVolusiiprzerwali,cierpliwieczekającnajej
rozkaz.Zaległacisza.
Volusiapostąpiłanaprzód,dobyłamieczaigwałtownymruchem
odcięłalinęmocującąokrętwporcie.Linazerwałasięztrzaskiemiokręt
nieznacznieodsunąłsięodbrzegu,aVolusiauniosłajedenzeswych
powlekanychzłotembutówipchnęładziób.
Przypatrywałasię,jakokrętzaczynasięporuszać,jakzabieragoprąd,
który–jakwiedziała–zaniesiegonapołudnie,wsamśrodekstolicy.
Wszyscyujrząspalonyokręt,ciałaludziRomulusa,strzałyzVolusiiibędą
wiedzieli,żetojejsprawka.Będąwiedzieli,żerozpętałasięwojna.
VolusiaodwróciłasiękuSoku,którystałobokniejzszeroko
otwartymiustami,iuśmiechnęłasię.
-Wtakisposób–powiedziała.–Proponujęzawarciepokoju.
ROZDZIAŁCZWARTY
Gwendolynklęczałanadziobieokrętu,kurczowozaciskającdłoniena
relingu,ażpobielałyjejkłykcie.Zebraławsobiewystarczającodużosiły,by
podciągnąćsięispojrzećkuwidnokręgowi.Drżałanacałymciele,osłabiona
głodem,agdyspojrzaławdal,zawirowałojejwgłowie.Znalazłajakimś
sposobemsiłę,bywesprzećsięnarelingu,ispojrzałazzadziwieniemnato,co
roztaczałosięprzednią.
Zmrużyłaoczy,próbującdostrzeccośwemgle,iniewiedziałajuż,
czytorzeczywistość,czyfatamorgana.
Nawidnokręgurozciągałosiębezkresnewybrzeże,pośrodkuktórego
leżałoruchliwemiastozogromnymportem.Dwiewielkie,błyszczącezłote
kolumnystrzegływejściadoniego,wznoszącsięwysokokuniebu.Słońce
przewędrowałoponiebie,muskająckolumnyimiastożółtawo-zielonym
blaskiem.Gwenspostrzegła,żechmuryprzepływajątutajszybko.Nie
potrafiłastwierdzić,czytodlatego,żeniebowtejczęściświatajesttakinne,czy
dlatego,żenaprzemiantraciłaiodzyskiwałaprzytomność.
Wporciemiastastałotysiącwspaniałychokrętówonajwyższych
masztach,jakieGwenkiedykolwiekwidziała,powleczonychzłotem.Nie
widziałanigdybogatszegomiastaniżtowzniesionetużnadbrzegiem,
rozciągającesięwnieskończoność.Wodyoceanicznerozbijałysięotę
wielkąmetropolię,przyktórejKrólewskiDwórzdawałsiębyćledwie
pomniejsząosadą.Gwenniewiedziała,żewjednymmiejscumożnawznieść
tylezabudowań.Zastanawiałasię,ktozamieszkujetomiejsce.Pojęła,żemusito
byćwielkilud.Ludimperialny.
Gwenpoczułanagłyuciskwżołądku,gdyzorientowałasię,żeprąd
pchaichkumiastu;niebawemwciągnieichdowielkiegoportuiznajdąsię
pośródtychokrętów,izostanąwzięcidoniewoli,alboizabici.Gwen
przypomniałasobie,jakokrutnybyłAndronicus,jakokrutnybyłRomulus,i
wiedziała,żetakiezwyczajepanująwImperium;pomyślała,żemożelepiej
byłoby,gdybyzginęlinamorzu.
Gwenusłyszałaszuraniestóppopokładzie.Obejrzałasięizobaczyła
Sandarę,osłabłązgłodu,leczstojącądumnieprzyrelingu.Trzymaław
dłoniachsporyzłotyprzedmiotwkształciebyczychrogów,przechylającgotak,
byodbijałpromieniesłoneczne.Gwenpatrzyłanaświetlnerefleksy,
tworzącerazzarazemtajemniczeznakinaodległymbrzegu.Sandaranie
mierzyławstronęmiasta,leczraczejnapółnoc,kuczemuś,cozdawałosiębyć
odosobnionymzagajnikiemnabrzegu.
PowiekiGwen,ciężkienibyołów,poczęłyopadać.Naprzemian
traciłaiodzyskiwałaświadomośćipoczuła,żeladamomentosuniesięna
pokład.Przezjejgłowęprzebiegałyróżnorakieobrazy.Niemiałajuż
pewności,któreznichbyłyprawdą,aktórewytworemudręczonejgłodem
świadomości.Gwenujrzałatuzinypodłużnychłodziwyłaniającesięspośród
gęstegobaldachimudżungliizmierzająceprzezrozkołysanemorzekuich
okrętowi.Patrzyłanazbliżającychsięludziizzaskoczeniemujrzałanierasę
imperialną,niepostawnychwojownikówzrogamiiczerwonąskórą,lecz
jakąśinną.Bylitodumni,muskularnimężczyźniikobietyoczekoladowej
skórzeibłyszczącychżółtychoczach,opełnychwspółczucia,inteligentnych
twarzach.Wiosłowalikunim.Gwenujrzała,żeSandarapatrzynanich,
rozpoznającich,ipojęła,żetojejpobratymcy.
Gwenusłyszałagłuchyodgłosiujrzałanapokładziehakiiliny.
Poczuła,żejejokrętzmieniakierunekiopuściwszywzrokujrzała,że
podłużnełodzieciągnąich,naprowadzającnaprądpłynącywinnym
kierunku,niedoimperialnegomiasta.DoGwenzwolnadocierało,że
ziomkowieSandaryprzybywająimzpomocą.Prowadziliichokrętku
innemuportowi,zdalaodimperialnego.
Gwenpoczuła,żeichokrętskręcaostronapółnoc,kugęstemu
baldachimowidrzew,kuniewielkiemu,ukrytemuportowi.Zamknęłaoczy,
przepełnionaulgą.
Niebawemotworzyłajeiujrzała,żestoi,wychylającsięzaburtę,
obserwując,jakłodzieciągnąjejokręt.PozbawionareszteksiłGwendolyn
poczuła,żeprzechylasięzbytmocnoiześlizguje;wjejoczachpojawiłasię
panika,gdyżzdałasobiesprawę,żejeszczechwila,awypadniezaburtę.
Chwyciłasięrelingu,leczbyłojużzbytpóźno,ciężarjejciałaciągnąłjąjużw
dół,zaburtę.
SerceGwenzatłukłosięwpanice;niemogłauwierzyć,żepo
wszystkim,przezcoprzeszła,zginiewtensposób,żeosuniesięcichodomorza,
gdyznajdująsięjużtakbliskolądu.
Czując,żespada,Gwenusłyszałanaglewarczenieipoczuła,jaksilne
zębywpijająsięwtyłjejsukni.Usłyszałamiauczenieipoczuła,jakcośszarpie
jązatyłkoszuli,odciągającznadtonizpowrotemnapokład.Upadłazgłuchym
odgłosemnadeski,naplecy,całaizdrowa.
ObejrzawszysięujrzałastojącegonadsobąKrohnaisercejejwypełniłaradość.
Nieposiadałasięzeszczęścia,widząc,żeKrohnżyje.Był
znaczniechudszy,niżkiedywidziałagoostatniraz,wymizerowany,idotarłodo
niej,żewzaistniałymzamieszaniuzapomniałaonim.Ostatnirazwidziałago,
gdyznikałpodpokładempodczaswyjątkowogwałtownegosztormu.
Musiałskryćsięgdzieśigłodzićsię,byinnimielicojeść.CałyKrohn.
Zawszebyłniezwyklebezinteresowny.Ateraz,gdyzbliżalisięznóww
stronęlądu,wyszedłnapokład.
KrohnmiauczałilizałGwenpotwarzy,aonaprzytuliłagoresztką
sił.Leżałanaplecach,aKrohnobokniej,pomiaukując.Łebpołożyłnajejpiersi,
tulącsiędoniejjakgdybyniepozostałomujużżadneinnemiejscenaświecie.
*
Gwendolynpoczułajakiśpłyn,słodkiizimny,ściekającystrużkąna
jejwargi,najejjęzyk,popoliczkachiszyi.Otworzyłaustaipiła,połykając
łapczywie,odzyskawszyświadomość.
Gwenotworzyłaoczy,pijącchciwie.Ujrzałanadsobąjakieś
nieznajometwarze.Piłaipiła,ażsięzachłysnęła.
Ktośpodtrzymałjąiusiadła,zanoszącsięniekontrolowanym
kaszlem.Ktośpoklepałjąpoplecach.
-Ciii–dobiegłjągłos.–Pijpowoli.
Byłtołagodnygłos,głosuzdrowiciela.Gwenobejrzałasięi
zobaczyłastarcaopooranejbruzdamitwarzy.Gdysięuśmiechnął,całąjego
twarzpokryłasiatkazmarszczek.
Gwenrozejrzałasięiujrzałatuzinynieznajomychtwarzy,
pobratymcówSandary,przyglądającychsięjejbaczniewmilczeniu,jak
gdybybyłajakimśdziwadłem.Gwendolyn,nękanapragnieniemigłodem,
wyciągnęładłońiniczymopętana,chwyciłabukłakiwlałasobieznajdującysię
wnimsłodkipłyndoust.Piłaipiła,zaciskajączębynakońcówce,jakgdyby
nigdywżyciumiałajużnicniepić.
-Powoli–dobiegłjągłosmężczyzny.–Alborozchorujeszsię.
Gwenrozejrzałasięiujrzałanaswymokręcietuzinywojowników,
pobratymcówSandary.Spostrzegłaswychpoddanych–mieszkańcówKręgu,
którzyprzetrwali–leżących,klęczącychisiedzących.Każdegoznich
doglądałjedenzziomkówSandary,każdyotrzymałbukłak,bymócsię
napić.Wszyscypowracalidożycia.GwenspostrzegławśródnichIlleprę.
Trzymaławramionachdziecię,któreGwenocaliłanaWyspachGórnych,i
karmiłaje.Gwenzulgąusłyszałapłaczdziecka;oddałajeIlleprze,gdystałasię
zbytsłaba,byutrzymaćjewramionach.Ujrzawszy,żeprzeżyło,Gwen
pomyślałaoGuwaynie.Byłazdeterminowana,bytadziewczynkaprzeżyła.
ZkażdąchwiląGwenczuła,żewracająjejsiły.Usiadłaipociągnęła
kolejnyłyk,zastanawiającsię,cokryjewnętrzebukłaku.Sercewypełniałajej
wdzięcznośćwzględemtychludzi.Ocaliliimwszystkimżycie.
ObokGwenrozległosięmiauczenieiopuściwszywzrokGwen
ujrzałaKrohna.Leżałwciążnapokładzie,złbemwspartymnajejudzie;
sięgnęładoniegoipodałamupłynuzbukłaka,aonpocząłspijaćgoz
wdzięcznością.Zuczuciemprzesunęładłoniąpojegołbie;porazkolejnyocalił
jejżycie.JegowidokprzywiódłjejnamyślThora.
GwenpotoczyłaspojrzeniempowszystkichpobratymcachSandary,
niewiedząc,jakimdziękować.
-Ocaliliścienas–powiedziała.–Zawdzięczamywamżycie.
GwenobróciłasięispojrzałanaSandarę,którazbliżyłasięi
przyklęknęłaprzyniej,kręcącgłową.
-Mójludniewierzywzaciąganiedługów–rzekła.–Wyratowanie
kogośzopresjitodlanichwielkihonor.
TłumrozstąpiłsięispojrzawszywtamtąstronęGwenujrzała
mężczyznęosurowymwyrazietwarzy,któryzdawałsiębyćichprzywódcą.
Przekroczyłmożepięćdziesiątyrokżycia,miałmocnozarysowanąszczękęi
wąskieusta.Zbliżyłsięwjejstronę.Przykucnąłprzedniąiskłoniłsięlekko.
Naszyizawieszonymiałsporyturkusowynaszyjnikzmuszli,które
połyskiwaływsłońcu.Jegożółteoczypełnebyływspółczucia,gdylustrował
jąwzrokiem.
-NaimięmiBokbu–powiedziałgłębokim,apodyktycznymgłosem.
–OdpowiedzieliśmynaznakSandary,gdyżjestjednąznas.Przyjęliśmy
was,ryzykującwłasneżycie.GdybyImperiumnasterazzwamispostrzegło,
zabilibynas.
Bokbupodniósłsię,oparłszyręcenabiodrach,iGwentakżepowoli
wstała,przypomocySandaryiichuzdrowiciela.Stanęłanaprzeciwniego.
Bokbuwestchnął,przesuwającwzrokiempojejludziachiprzenoszącgona
okrętwopłakanymstanie.
-Teraz,kiedyjużimlepiej,musząodejść–dobiegłichgłos.
Gwenobróciłasięiujrzałamuskularnegowojownikazwłóczniąw
dłoni.Podobniejakpozostali,miałnagąpierś.StanąłobokBokbuiposłałmu
zimnespojrzenie.
-Odeślijtychobcychzpowrotemzamorze–dodał.–Dlaczegomielibyśmy
przelewaćzanichkrew?
-Jajestemzwaszejkrwi–rzekłaSandara,wychodzącnaprzódi
mierzącwojownikasurowymspojrzeniem.
-Idlategoniepowinnaśbyłasprowadzaćtychludzitutajinarażać
naswszystkich–odwarknął.
-Przynosiszhańbęnaszemuludowi–powiedziałaSandara.–Czyżby
obcecibyłyprawagościnności?
-To,żeśichtuprzyprowadziła,jesthańbą–odciąłsię.
Bokbuwyciągnąłkunimdłonie,aoniucichli.
Stałzkamiennymwyrazemtwarzyizdawałsięzastanawiać.
Gwendolynprzysłuchiwałasięwymianieichzdańidotarłodoniej,wjak
niepewnejsytuacjisięznaleźli.Wiedziała,żewyruszenienapowrótnamorze
oznaczałobynatychmiastowąśmierć;niechciałajednaknarażaćna
niebezpieczeństwotych,którzyprzyszlijejzpomocą.
-Niechcemy,byspotkaławaskrzywda–powiedziała,zwracającsię
kuBokbu.–Niechcę,byścieznaleźlisięwniebezpieczeństwie.Możemy
wyruszaćwdalsządrogę.
Bokbupokręciłgłową.
-Nie–powiedział.SpojrzałnaGwen,przypatrującsięjejzczymś
pokrojupodziwu.–Dlaczegośprzywiodłatutajswójlud?–zapytał.
Gwenwestchnęła.
-Zbiegliśmyprzedwielkąarmią–powiedziała.–Zniszczylinaszą
ojczyznę.Przybyliśmytuwposzukiwaniunowegodomu.
-Przybyliściewzłemiejsce–odezwałsięwojownik.–Tomiejsce
niestaniesięwaszymdomem.
-Zamilcz!–powiedziałdoniegoBokbu,rzucającmugniewne
spojrzenie,iwojownikwreszcieucichł.
BokbuzwróciłsiękuGwendolyn.Spojrzałjejprostowoczy.
-Jesteśdumnąiszlachetnąkobietą–powiedział.–Widać,żejesteś
przywódczynią.Dobrzeprowadziłaśswójlud.Jeślipowrócicienamorze,z
pewnościąumrzecie.Możeniedziś,leczzcałąpewnościąwciągukilkudni.
Gwendolynpatrzyłananiego,nieugięta.
-Zatemumrzemy–odparła.–Niepozwolęnato,bytwoiludzie
zginęlipoto,byśmymymogliżyć.
Nieodwróciławzroku,patrzącnaniegozkamiennymwyrazem
twarzy,czerpiącsiłęzeswejszlachetnościidumy.Spostrzegła,żeBokbu
patrzynaniąznowymszacunkiem.Gęstaciszazaległawpowietrzu.
-Widzę,żepłyniewtobiekrewwojownika–powiedział.–
Pozostaniecieznami.Twoiludziebędądochodzićtudosiebie,ażponownie
nabiorąsił.Bezwzględunato,ileksiężycówbędziemusiałoupłynąć.
-Alepanie…–zacząłwojownik.
Bokbuobróciłsięispojrzałnaniegosurowo.
-Podjąłemdecyzję.
-Acozichokrętem?–zaprotestował.–Jeślipozostaniewporcie,
Imperiumgospostrzeże.Zginiemywszyscy,nimubędzieksiężyca!
Wódzpodniósłwzroknamaszt,następnieprzeniósłgonaokręt,
przyglądającsięmubacznie.Gwenrozejrzałasiępoziemiachwokoło.
Spostrzegła,żewciągnęliichdoukrytegoportu,otoczonegogęstym
baldachimemdrzew.Odwróciłasięiujrzałazasobąotwartemorze.
Wiedziała,żemężczyznamarację.
Wódzspojrzałnaniąiskinąłgłową.
-Pragnieszocalićswójlud?–zapytał.
Gwenprzytaknęłastanowczo.
-Tak.
Skinąłgłową.
-Przywódcymusząpodejmowaćtrudnedecyzje–powiedział.–
Teraznadszedłczas,byśtypodjęłajednąznich.Pragnieciepozostaćznami,
leczwaszokrętsprowadziśmierćnanaszwszystkich.Twójludjesttumile
widziany,alewaszokrętniemożetupozostać.Musiciegospalić.Wtedywas
przyjmiemy.
Gwendolynstałaprzedwodzemiserceścisnęłojejsięnasamąmyśl.
Spojrzałanaokręt–okręt,którymprzeprawilisięprzezmorze,któryocalił
jejludziprzedniebezpieczeństwemnadrugimkońcuświata–isercejejsię
ścisnęło.Kłębiłysięwniejsprzeczneemocje.Tenokrętbyłjejjedynądrogą
ratunku.
Zdrugiejjednakstrony–jakiegoratunku?Powrotunabezkresny
oceanśmierci?Jejludzieledwiebyliwstanieustaćnanogach;musieli
powrócićdosił.Potrzebowalischronienia.Ajeślicenązażyciebyłospalenie
tegookrętu,niechtakbędzie.Jeślizdecydująsiępowrócićnamorze,znajdą
innyokręt,albogowybudują,uczynią,cotylkobędziekonieczne.Teraz
musielimartwićsięoto,byprzeżyć.Toliczyłosięnadewszystko.
Gwendolynspojrzałananiegoiskinęłagłowązpowagą.
-Niechtakbędzie–powiedziała.
Bokbuskinąłkuniejgłowązwielkimszacunkiem.Następnieodwróciłsięi
wykrzyczałrozkaz.Dokołaniegojegoludzieprzystąpilidodziałania.
Rozpierzchlisiępookręcie,pomagającmieszkańcomKręgu,
stawiającnanogijednegopodrugim,prowadzącichwdółpodescena
piaszczystybrzeg.Gwenstałaipatrzyła,jakGodfrey,Kendrick,Brandt,Atme,
Aberthol,IllepraiSandara,iwszyscyci,którychkochałanajbardziejnaświecie,
mijająją.
Stała,czekającażostatniaosobaopuściokręt,ażpozostałatam
jedynieonaiKrohnprzyjejnodze,aobokniejstojącywmilczeniuwódz.
Bokbutrzymałwdłonipłonącąpochodnię,którąpodałmujedenz
jegoludzi.Pochyliłsię,bypodłożyćogień.
-Nie–powiedziałaGwen,wyciągającrękęichwytającgozaprzegub
dłoni.
Spojrzałnaniązaskoczony.
-Przywódcasammusidokonaćzniszczeniatego,codoniegonależy
–powiedziała.
Gwenchwyciłaostrożnieciężką,płonącąpochodnię,odwróciłasięi
ocierającłzęprzyłożyłajądopłóciennegożaglazłożonegonapokładzie.
Stała,patrzącjakżagielzajmujesięogniem,któryrozprzestrzeniałsięcoraz
szybciejiszybciej,biegnącwkrótcepocałymokręcie.
Rzuciłapochodnię.Żarwzmagałsięzkażdąchwilą.Odwróciłasię–
KrohniBokbuposzliwjejślady–izeszłapodescekuplaży,kuswemu
nowemudomowi,kuostatniemumiejscunaświecie,wktórymmoglisię
schronić.
Rozglądającsiępoobcejdżungli,słuchającdziwacznychwrzasków
ptakówizwierząt,którychnierozpoznawała,Gwenzastanawiałasiętylkonad
jednym:
Czybędąwstaniestworzyćtutajdom?
ROZDZIAŁPIĄTY
Alistairklęczałanakamieniach,akolanadrżałyjejodchłodu.
Patrzyłanapierwszepromieniepierwszegosłońca,którewdzierałysięnaWyspy
Południowe,zalewającmiękkimświatłemgóryidoliny.Dłoniejej,
zakutewdrewnianedyby,drżały.Klęczała,opierającsięnadłoniachi
kolanach.Jejszyjaspoczywałanamiejscu,wktórymspoczywałojużtak
wieległów.Opuściławzrokispostrzegłanadrewnieplamykrwi,nacięciaw
cedrzewmiejscach,wktórychwcześniejopadałoostrze.Wyczuwała
tragicznąenergiędrewna,gdydotykałagojejszyja,czułaostatniechwile,
ostatnieemocjestraconychtuprzednią.Serceścisnęłojejsięzboleści.
Alistairpodniosładumnywzrokispojrzałanaostatniwschódsłońca
wswymżyciu,patrzyła,jakbudzisięnowydzień.Nieopuszczałojej
nierealneuczucie,żenieujrzygojużnigdy.Rozkoszowałasięnimjaknigdy
wcześniej.Wiaładelikatnabryzairozglądającsięwokołotegorześkiego
porankaAlistairzdałosię,żeWyspyPołudniowenigdyniewyglądały
piękniej.Byłynajurodziwszymmiejscem,jakiewidziała.Drzewapyszniły
siękwieciemwodcieniachoranżu,czerwieni,różuifioletu,aowoce
zwieszałysięobficienadtymiurodzajnymiziemiami.Fioletoweporanne
ptakiiogromneoranżowepszczołyuwijałysięjużwpowietrzu,asłodka
wońkwiatówniosłasięwjejstronę.Mgłapołyskiwaławświetle,nadając
otoczeniumagii.Dożadnegomiejscaniebyłanigdytakprzywiązana;na
tychziemiach–wiedziałato–zchęciąpozostałabyjużnazawsze.
Alistairusłyszała,żektośwzbytdużychbutachszurapokamieniach
izerknąwszyzasiebieujrzałazbliżającegosięBowyera.Zatrzymałsięnadnią.
Wdłonitrzymałsporychrozmiarówdwusiecznytopór,któryzwieszał
sięluźnoujegoboku.Spojrzawszynanią,zmarszczyłbrwi.
Zajegoplecami,narozległymkamiennymplacu,Alistairujrzałasetki
lojalnychmuwyspiarzy,ustawionychwszeregachwogromnymkręgu
dokołaniej.Stalidobredwadzieściajardówodniej,pozostawiającduży
pustyplacdlaniejiBowyera.Niktniechciałbyćzbytblisko,gdyrozbryźniesię
krew.
Bowyerprzebierałniespokojniepalcami,wyraźniepragnąc
zakończyćtęsprawę.Widziaławjegooczach,jakwielkajestjegożądza
objęciatronu.
Alistairczerpałaprzynajmniejprzyjemnośćzjednego:choćniebyłoto
sprawiedliwe,jejpoświęceniepozwoliErecowiżyć.Znaczyłotodlaniejwięcej
niżjejwłasneżycie.
Bowyerdałkroknaprzód,pochyliłsięniskoiwyszeptałdoniejcicho,
tak,byniktinnynieusłyszałjegosłów:
-Bądźspokojna,zginieszodszybkiegociosu–powiedział,aona
poczułajegocuchnącyoddechnaszyi.–Erectakże.
Alistairpodniosłananiegopełenniepokoju,skołowanywzrok.
Uśmiechnąłsiędoniej–byłtoniewielkiuśmiechprzeznaczony
jedyniedlaniej,któregoniktinnyniedostrzegł.
-Zgadzasię–wyszeptał.–Możeniezdarzysiętodzisiaj,możenie
przezwieleksiężyców.Leczjednegodnia,gdynajmniejbędziesiętego
spodziewał,mążtwójznajdziemójnóżwswychplecach.Chciałem,byśo
tymwiedziała,nimpoślęciędopiekła.
Bowyerdałdwakrokiwtył,zacisnąłmocnodłoniewokółtrzonu
topora,gotującsiędozadaniaciosu.
Alistairklęczała,asercejejtłukłosięjakoszalałewpiersi.Dotarłodoniej,jak
złyjesttenczłowiek.Byłnietylkoambitny.Byłtakżetchórzemiłgarzem.
-Uwolnijcieją!–dobiegłichnaglewładczygłos,przerywając
porannyspokój.
Alistairobróciłasięnatyle,nailebyłotomożliwe,iujrzałajakieś
zamieszanie.Dwiepostaciwyrwałysięztłumunaskrajplacu,gdzie
zatrzymałyjewielkiełapystrażnikówBowyera.Alistair,zaskoczonai
wdzięczna,spostrzegłamatkęisiostręEreca.Patrzyłynanich
rozgorączkowane.
-Jestniewinna!–zawołałamatkaEreca.–Niemożeszjejzabić.
-Zabiłbyśkobietę?!–wrzasnęłaDauphine.–Niepochodzistąd.
Wypuśćją.Odeślijnajejziemie.Naszesprawyjejniedotyczą.
Bowyerodwróciłsiękunimizagrzmiał:
-Niepochodzistąd,leczpragnęłazostaćnasząkrólową.I
zamordowaćnaszegopoprzedniegokróla.
-Łżesz!–zawołałamatkaEreca.–Niewypiłbyśwodyzfontanny
prawdy.
Bowyerprzyjrzałsięuważnietwarzomwtłumie.
-Czyjesttutajktoś,ktoodważysiępodważyćmojeprawodotronu?
–krzyknął,obracającsię,wodzącpowszystkichwyzywającymwzrokiem.
Alistairrozejrzałasiędokołaznadzieją;leczwszyscymężczyźni,wszyscyci
mężniwojownicy,wwiększościzkrwiBowyera,jedenpo
drugimspuszczaliwzrok.Żadenznichniechciałzetknąćsięznimwboju.
-Jestemwaszymczempionem–zagrzmiałBowyer.–Pokonałem
wszystkichprzeciwnikówwdniuturnieju.Nikttutajmnieniezwycięży.
Żadenzwas.Jeśliktośsądziinaczej,niechwyjdzienaprzód.
-ŻadenpozaErekiem!–zawołałaDauphine.
Bowyerobróciłsięispojrzałnaniąspodełba.
-Igdzieżonterazjest?Kona.My,wyspiarze,niechcemykalekiza
króla.Jajestemwaszymkrólem.Jestemwaszymdrugimnajlepszym
czempionem.Takstanowiąprawatychziem.Takjakojciecmegoojcabył
królem,nimzostałnimojciecEreca.
MatkaErecaiDauphinerzuciłysięnaprzód,bygopowstrzymać;jego
żołnierzejednakchwycilijeiodepchnęli,zatrzymującwmiejscu.Oboknich
AlistairdostrzegłabrataEreca,Stroma,zeskrępowanymizaplecamirękoma;on
takżesięszarpał,leczniepotrafiłsięwyrwać.
-Zapłaciszzato,Bowyerze–zawołałStrom.
Bowyerzignorowałgo.OdwróciłsiękuAlistair,którawyczytałaz
jegooczu,żezdecydowanybyłkontynuować.Nadszedłnaniączas.
-Czasniesprzyjaoszustom–rzekładoniegoAlistair.
Spojrzałnaniągniewnie;najwyraźniejzdenerwowałago.
-Itesłowabędątwymiostatnimi–powiedział.
SzybkimruchemBowyeruniósłtopórwysokonadgłowę.
Alistairzamknęłaoczy,wiedzącżejużzachwilęniebędziejejna
tymświecie.
Przymknąwszypowiekipoczuła,żeczaszwalnia.Przezgłowę
przepływałyjejróżnorakieobrazy.Ujrzałaswepierwszespotkaniez
Erekiem,jeszczewKręgu,wzamkuksięcia,gdziebyładziewkąsłużebnąi
gdziezakochałasięwnim,gdytylkojejoczynanimspoczęły.Czułajakjej
miłośćdoniego,miłość,którączuładodziś,płoniewewnątrzniej.Ujrzała
swegobrata,Thorgrina,jegotwarz,leczzjakiegośpowodunieujrzałagow
Kręgu,wKrólewskimDworze,leczwjakiejśodległejkrainie,nawodach
odległegooceanu,zdalaodKręgu.Przedewszystkimwidziałajednakswą
matkę.Ujrzałająstojącąnaskrajuklifu,przedjejzamkiem,wysokonad
oceanem,przedmostem.Ujrzała,żewyciągakuniejręceiuśmiechasię
czule.
-Córkomoja–powiedziała.
-Matko–odrzekłaAlistair.–Dołączędociebie.
Jednakkujejzaskoczeniumatkapowolizaprzeczyłaruchemgłowy.
-Twójczasjeszczenienadszedł–powiedziała.–Tweprzeznaczenie
natejziemijeszczesięniewypełniło.Wciążczekacięwielkie
przeznaczenie.
-Alejak,matko?–zapytała.–Jakimsposobemmamprzeżyć?
-Jesteświększaniżtaziemia–odrzekłajejmatka.–Tabroń,ten
śmiercionośnymetal,pochodziztejziemi.Twekajdanypochodząztej
ziemi.Toziemskieograniczenia.Sąnimijedyniewtedy,gdywniewierzysz,
gdypozwalaszim,bysprawowałynadtobąwładzę.Jesteśduchem,światłemi
energią.Wtymtkwitwaprawdziwamoc.Jesteśponadtymwszystkim.
Pozwalasz,bypowstrzymywałycięfizyczneograniczenia.Problemtwójnie
poleganabrakusiły;jestnimbrakwiary.Wiarywsiebie.Jaksilnajesttwa
wiara?
Alistairklęczała,trzęsącsięnacałymciele,zzamkniętymioczyma,a
pytaniejejmatkirozbrzmiewałojejwgłowie.
Jaksilnajesttwawiara?
Alistairzagłębiłasięwsobie,zapomniałaokajdanach,pozwoliła,by
zawładnęłaniąjejwiara.Poczęłaporzucaćwiaręwfizyczneograniczeniatej
planetyimiasttegoprzeniosłająnanajwyższąsiłę,jedynąnajwyższąsiłę
sprawującąwładzęnadwszystkiminnymwświecie.Siłę,która–jak
wiedziałaAlistair–stworzyłatenświat.Siłę,którastworzyłatowszystko.Z
tąsiłąmusiałasięsprzymierzyć.
Wtem–wszystkotodziałosięwułamkusekundy–Alistairpoczuła,
jakpojejcielerozchodzisięciepło.Czuła,żepłonie,żejestniezwyciężona,
większaniżwszystkowokołoniej.Czuła,żezjejdłoniwychodząpłomienie,
czuła,jakwgłowiehuczyjejodnatłokumyśliijakwjejczole,pomiędzy
oczyma,rodzisięwielkiżar.Poczuła,żejestsilniejszaniżwszystko,
silniejszaniżjejpęta,silniejszaniżwszystkiematerialnerzeczy.
Alistairotworzyłaoczyigdyczaspowróciłdoswegonormalnego
biegu,podniosławzrokiujrzałaBowyera,opuszczającegotopórzgrymasem
gniewunatwarzy.
JednymruchemAlistairodwróciłasięiuniosłaręce,adybyzłamały
sięztrzaskiemnibygałązki.Wtymsamymruchu,zprędkościąświatła
podniosłasię,uniosłajednądłońwstronęBowyeraigdyjegotopóropadł,
zdarzyłosięcośniezwykłego:brońrozsypałasię.Przemieniłasięwpopiółi
osypałaujejstóp.
Bowyerzamachnąłsięzpustymidłońmiizatoczył,ażupadłnakolana.
Alistairobróciłasięraptownieijejwzrokprzykułmieczpodrugiej
stronieplacu,zatkniętyupasajednegozżołnierzy.Wyciągnęładłońi
rozkazałaorężowi,byprzybyłdoniej;wtedymieczwysunąłsięzpochwyi
przeciąwszypowietrze,wpadłprostowjejwyciągniętądłoń.
JednymruchemAlistairschwyciłabroń,obróciłasię,uniosłają
wysokoiopuściłanatyłodsłoniętejszyiBowyera.
Zaszokowanytłumwydałzsiebiestłumionyokrzyk,gdyrozległsię
odgłosstaliprzecinającejciałoiBowyer,pozbawionygłowy,osunąłsię
martwynaziemię.
Ległmartwydokładniewtymsamymmiejscu,wktórymledwiekilka
chwilwcześniejpragnąłzabićAlistair.
WtłumierozległsiękrzykiobejrzawszysięAlistairujrzała,że
Dauphinewyrywasiężołnierzowizrąk,chwytaprzypiętyujegopasasztyleti
podrzynamugardło.Wtymsamymruchuokręciłasięirozcięłasznur
krępującyStroma.Stromnatychmiastsięgnąłrękąwtył,chwyciłmiecz
jednegozżołnierzy,okręciłsięiciął,zabijająctrzechludziBowyera,nimzdołali
zareagować.
PośmierciBowyeranastąpiłachwilazawahania,tłumwyraźnienie
wiedział,jakpostąpić.Wokołoponiosłysiękrzyki.Jegośmierćośmieliłatych,
którzyniechętnieprzystąpilidosojuszuznim.Ponownieobralistronyituziny
ludzilojalnychErecowiwyrwałysięzszereguirzuciły,bystanąćdowalkiu
bokuStroma,bystanąćdowalkiprzeciwtym,którzypozostali
lojalniBowyerowi.
SzalazwycięstwaszybkoprzechyliłasięnakorzyśćludziEreca,gdy
jedenpodrugim,rządzarzędemstawalidowalki;ludzieBowyera,zbiciztropu,
odwracalisięiuciekalikuskalistemuzboczu.Stromijegoludziedeptaliimpo
piętach.
Alistairstała,nadaltrzymającmieczwdłoni,ipatrzyła,jakwokoło
rozpętujesięwielkawojna.Krzykiidźwiękirogówniosłysięechem,icała
wyspazdawałasięgromadzić,przyłączaćdowalkipojednejzdwustron.
Szczękzbroiiprzedśmiertnekrzykimężczyznponiosłysięwporannym
powietrzuiAlistairwiedziała,żerozgorzaławojnadomowa.
Alistairuniosławgóręmiecz,promieniesłońcaodbijałysięodklingi.
Wiedziała,żeocaliłająbożałaska.Czuła,żeodrodziłasiębardziejpotężnaniż
kiedykolwiekiżejejprzeznaczeniejąprzyzywa.Przepełniałją
optymizm.Wiedziała,żeludzieBowyerazostanązabici.Sprawiedliwość
zwycięży.Erecprzebudzisię.Nastąpiąichzaślubiny.Iwkrótcezostaniekrólową
WyspPołudniowych.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Dariusbiegłprowadzącązewsidrogą,wzniecająctumanykurzu.
PodążałzaśladamistópwstronęVolusii.Wjegosercupłonęłażądza
ocaleniaLotiizamordowaniamężczyzn,którzyjązabrali.Biegłzmieczemw
dłoni–prawdziwymmieczem,zprawdziwegometalu.Porazpierwszywżyciu
władałprawdziwymmetalem.Wiedział,żejużsamotowystarczyłoby,byzabito
jegoicałąjegowieś.Stalbyłazakazana–nawetjegoojcieciojciecjegoojca
obawialisięjąposiadać–iDariuswiedział,żeprzekroczyłgranicę,zzaktórej
niebyłoodwrotu.
Dariusniedbałjużjednakonic.Zbytwielewjegożyciubyło
niesprawiedliwości.Lotizniknęłaizależałomujedynienatym,byją
odzyskać.Ledwiezdążyłjąpoznać,ajednakparadoksalnieczuł,żejest
całymjegoświatem.Coinnego,gdybytojegoobralinaniewolnika;lecz
obraliją–ategojużbyłozbytwiele.Niemógłpozwolićnato,byjązabralii
nadaluważaćsięzamężczyznę.Wiedział,żejestchłopcem,leczstawałsię
mężczyzną.Idotarłodoniego,żetodecyzjetakiejakta,tetrudne,którychnikt
innynieważyłsiępodjąć–towłaśniedziękinimchłopiecprzeistaczał
sięwmężczyznę.
Dariuspędziłdrogą,ażkroplepotuspływałymunaoczy.Dyszał
ciężko.Wpojedynkęgotówbyłstawićczołacałejarmii,całemumiastu.Nie
byłoinnegowyjścia.MusiałodnaleźćLotiisprowadzićjązpowrotemalbo
zginąć,próbująctouczynić.Wiedział,żejeślimusięniepowiedzie–anawet
wtedy,kiedysięmupowiedzie–ściągniezemstęnacałąswojąwieś,swą
rodzinę,wszystkichswychpobratymców.Gdybypomyślałnadtymdłużej,
możenawetibyzawrócił.
Kierowałonimjednakcośsilniejszegoniżchęćprzeżycia,niż
ratowaniewłasnejrodzinyipobratymców.Kierowałonimpragnienie
sprawiedliwości.Żądzawolności.Pragnienie,byodepchnąćswegociemiężcęi
byćwolnym,nawetjeślijedynieprzezchwilę.Jeśliniedlasiebie,pragnął
uczynićtodlaLoti.Bybyławolna.
Dariusemkierowałynamiętności,nielogika.Chodziłoomiłośćjego
życia,nadtozbytwielewycierpiałjużzrąkImperium.Niedbałjużonic,nie
zważałnakonsekwencje.Musiałpokazaćim,żewśródjegoludujestjeden
człowiek–choćbytylkojeden,choćbytylkochłopiec–któryniebędzie
znosiłtego,jakgotraktują.
Dariusbiegłibiegłdrogąwijącąsiępomiędzyznanymimupolami,ażwreszcie
dotarłnaobrzeżaVolusii.Wiedział,żejużsamoto,żezapuścił
siętakbliskotegomiastaskończyłobysięjegośmiercią,gdybygo
znaleziono.Podążałzaśladami,zdwoiwszytempo.Widział,żezertastawianogi
bliskosiebie,wiedziałwięc,żeporuszalisiępowoli.Wiedział,żejeślipospieszy
się,dogoniich.
Dariusominąłpagórek,ztrudemłapiącpowietrze,iwreszciew
oddaliujrzałto,czegowypatrywał:możezestojardówprzednimstałaLoti.
Jejszyjęoplatałogrubeżelazo,odktóregoodchodziłdługiłańcuch,długina
dobredwadzieściastóp,przypiętydotyłuuprzężyzerty.Zertydosiadał
imperialnynadzorca,ten,któryzabrałLoti.Zwróconybyłdoniejplecami,a
obokniegoszłodwóchżołnierzyimperialnychwgrubychczarno-złotych
zbrojachImperium,odbijającychpromieniesłoneczne.Byliniemal
dwukrotniewięksiodDariusaibudziligrozę.Wyposażenibyliw
najświetniejszyorężidysponowaliposłusznąimzertą.Dariuswiedział,że
trzebabyzastępówniewolników,bypokonaćtychmężczyzn.
Niepozwoliłjednak,bystrachstanąłmunadrodze.Prowadziłygo
jedyniesiłajegoduchaizaciekładeterminacjaiwiedział,żetobędziemusiało
wystarczyć.
Dariusbiegłibiegłkuniespodziewającejsięniczegokarawaniei
wkrótcedogoniłich.PrzyskoczyłdoLotiodtyłu,uniósłwysokomieczigdy
dziewczynaspojrzałananiegozaskoczona,uderzyłwłańcuchprzykuwającyją
dozerty.
Lotiwykrzyknęłaiodskoczyła,zaszokowana,gdyDariusuwolniłją,
przeciąwszyłańcuchy.Charakterystycznyszczękmetaluponiósłsięw
powietrzu.Lotistanęła,wolna,zkajdanamiwciążnaszyiiłańcuchem
zwisającymnapiersi.
Dariusodwróciłsięiujrzałtakisamwyrazzaskoczenianatwarzy
imperialnegonadzorcyniewolników,którypatrzyłnaniegozgóryzeswego
siedziskanazercie.Żołnierzeidącyoboktakżesięzatrzymali,zdumieni
widokiemDariusa.
Dariusstał,wyciągającprzedsiebiewdrżącychdłoniachswój
stalowymiecz,zdecydowanynieokazaćstrachu,stającpomiędzynimia
Loti.
-Onanienależydowas–zawołałDariustrzęsącymsięgłosem.–
Jestwolnąkobietą.Wszyscyjesteśmywolni!
Żołnierzepodnieśliwzroknanadzorcę.
-Chłopcze–zawołałdoDariusa.–Popełniłeśwłaśnienajwiększybłądswojego
życia.
Skinąłgłowądożołnierzy,którzyunieślimieczeiruszylinaniego.
Dariusniecofnąłsię,ściskającmieczwdrżącychdłoniach,iwtedy
poczuł,jakzgóryspoglądająnaniegojegoprzodkowie.Poczuł,że
spoglądająnaniegowszyscyniewolnicy,którzykiedykolwiekzostalizabici,że
wspierajągo.Ipoczuł,jakwzbierawnimogromneciepło.
Dariuspoczuł,jakskrytagłębokowewnątrzniegomocpoczynasię
poruszać,chcewydostaćsięnazewnątrz.Niepozwoliłsobiejednaknato.
Pragnąłwalczyćznimijakmężczyznazmężczyzną,pobićichjakkażdy
inny,wykorzystaćszkoleniezeswymitowarzyszamibroni.Pragnął
zwyciężyćjakmężczyzna,walczyćjakmężczyznaprawdziwymmetalowym
orężemipokonaćichnaswychwłasnychwarunkach.Zawszebyłszybszy
niżwszyscystarsichłopcyzdługimi,drewnianymimieczamiwdłoniach,o
muskularnychsylwetkach,nawetniżchłopcydwukrotnieodniegowięksi.
Zaparłsięwmiejscuizebrałwsobie,widzącjakbiegnąkuniemu.
-Loti!–zawołał,nieodwracającsię.–UCIEKAJ!Wracajdowsi!
-NIE!–odkrzyknęła.
Dariuswiedział,żemusicośuczynić;niemógłstaćiczekać,ażgo
dopadną.Wiedział,żemusiichzaskoczyć,zrobićcoś,czegoniebędąsię
spodziewać.
Rzuciłsięraptownienaprzód,wybierającjednegozdwużołnierzyi
biegnącwprostnaniego.Starlisiępośrodkupiaszczystegoplacu.Dariuswydał
zsiebiegłośnykrzykbitewny.Żołnierzzamachnąłsięmieczemna
jegogłowę,leczonuniósłmieczizablokowałcios,ażposypałysięskry.
Dariusporazpierwszypoczułuderzeniemetaluometal.Brońbyłacięższaniż
sądził,aciosżołnierzapotężniejszy.Poczułsilnedrganie,ażzatrzęsłamusię
caładłoń,przezłokiećdoramienia.Zbiłogotozpantałyku.
Żołnierzokręciłsiężywo,mierząc,byzadaćDariusowiciosodboku,
aDariusobróciłsięizablokowałgo.Niebyłotopodobnedoszkoleniasięz
braćmi;Dariusczuł,żeporuszasięwolniejniżzwykle,żemieczmuciąży.
Musiałprzywyknąć.Miałwrażenie,żeżołnierzeporuszająsiędwukrotnie
szybciejniżon.
MężczyznazamachnąłsięponownieidoDariusadotarło,żenie
pokonago,walcząccioszacios;musiałwykorzystaćinnesweumiejętności.
Usunąłsię,unikającciosumiastprzyjmującgo,iwalnąłżołnierza
łokciemwgardło.Wymierzyłidealnie.Mężczyznazakrztusiłsięizatoczyłw
tył,izgiąłwpół,chwytającsięzagardło.Dariusuniósłmiecz,opuścił
trzonemnajegoodsłonięteplecyiposłałgotwarząwpiach.
WtymczasiedrugiżołnierzbiegłjużnaniegoiDariusokręciłsię,
uniósłmieczizablokowałpotężnycios,którynakierowanybyłnajegotwarz.
Żołnierzjednaknieustawał,mocnospychającDariusawtył,naziemię.
WylądowalinatwardejziemiwogromnymobłokupyłuiDarius
poczuł,jakleżącynanimżołnierzprzygniatamuklatkępiersiową.
Mężczyznawypuściłmieczzrąkiwyciągnąłprzedsiebiedłonie,usiłując
wydłubaćDariusowioczypalcami.
Dariuschwyciłgozaprzegubydłoni,odpychającjedrżącymi
rękoma,lecztraciłsiłę.Wiedział,żeszybkomusicośzrobić.
Uniósłkolanoiobróciłsię,izdołałodepchnąćmężczyznęwbok.
Jednocześniesięgnąłwdółichwyciłdługisztylet,któryspostrzegłujegopasa–
wtymsamymruchuuniósłbrońwysokoizatopiłwpiersimężczyzny,
przetaczającsięznimpoziemi.
Żołnierzkrzyknął,aDariusleżałnanimipatrzył,jakkonanajego
oczach.Dariusleżałznieruchomiały,zaszokowany.Porazpierwszyzabił
człowieka.Byłotonierzeczywisteprzeżycie.Czuł,żeodniósłzwycięstwo,lecz
zarazemodczuwałsmutek.
Dariususłyszałdochodzącyztyłukrzyk,dziękiktóremuotrząsnąłsię.
Odwróciwszysięujrzał,żedrugiżołnierz,ten,któregopowalił,podnosisięi
pędziwjegostronę.Uniósłmieczizamachnąłsięnajegogłowę.
Dariusodczekał,skupiony,poczymuchyliłsięwostatniejchwili;
żołnierzzatoczyłsięobokniego.
Dariuswyciągnąłsztyletzpiersitrupaiobróciłsięraptownie,iw
chwiligdyżołnierzodwróciłsięinatarł,Darius,klęcząc,nachyliłsięwprzódi
cisnąłnim.
Patrzył,jakbrońleci,obracającsięwokołosiebieiwreszciezatapia
sięwsercumężczyzny,przeszywszyjegozbroję.Imperialnastal,której
żadnainnaniemogłasięrównać,zostałaużytaprzeciwImperium.Byćmoże,
pomyślałDarius,nietrzebabyłowykuwaćtakostregooręża.
Żołnierzosunąłsięnakolana,wybałuszyłoczyiupadłnabok,
martwy.
Dariususłyszałzasobągłośnywrzask.Skoczyłnarównenogii
obróciłsięraptownie.Ujrzał,żenadzorcaschodzizzerty.Zutkwionymw
Dariusiegniewnymspojrzeniemdobyłmieczairuszyłnaniegozgłośnym
krzykiem.
-Terazbędęmusiałuśmiercićcięwłasnoręcznie!–powiedział.–
Jednaknietylkocięuśmiercę.Będęciętorturował,atakżecałątwojąrodzinęi
wieś,itopowoli!
BiegłnaDariusa.
Imperialnynadzorcabył,rzeczoczywista,świetniejszymżołnierzem
niżpozostali,wyższymiszerszymwbarach,wlepszejzbroi.Był
zahartowanymwbojachwojownikiem,najlepszym,naprzeciwktórego
Dariuskiedykolwiekstanął.Dariusmusiałprzyznać,żeodczułstrachprzedtym
przeciwnikiem–niepozwoliłsobiejednakgookazać.Zdecydowanybył
miasttegoprzezwyciężyćgo,niepozwolićsobienato,byodebrałomuto
odwagę.Tozwykłyczłowiek,rzekłsobieDarius.Akażdyczłowiekmoże
upaść.
Każdyczłowiekmożeupaść.
Nadzorcaniewolnikówzbliżyłsiędoniego,machającoburączswym
wielkimmieczem,błyszczącymwsłońcu.Dariusuniósłswójmiecz.
Przeniósłciężarciałaizablokowałcios;mężczyznazamachnąłsięponownie.
Zlewejizprawej,razzarazem,żołnierzciął,aDariuszatrzymywał
ciosy.Wuszachrozbrzmiewałimgłośnyszczękmetalu,adokołasypałysię
skry.MężczyznaspychałgowtyłcorazdalejidalejiDariusmusiałużyćcałej
swejsiły,bytylkoblokowaćciosy.MężczyznabyłprędkiisilnyiDariusskupił
swąuwagęnatym,byprzeżyć.
JedenzciosówDariuszablokowałodrobinęzbytpóźnoiwykrzyknął
zbólu,gdynadzorcawykorzystałtoiciąłgowbiceps.Byłatoranapłytka,lecz
bolesna.Dariuspoczułkrew,swąpierwsząbitewnąranę,izaszokowałogoto.
Popełniłbłąd.Nadzorcawykorzystałjegowahanieizdzieliłgo
wierzchniąstronąrękawicy.Metaluderzyłwjegotwarz,wywołując
ogromnybólwszczęceinapoliczkuiposłałgowtył.Dariuszatoczyłsiękilka
stópipomyślał,żemusizapamiętać,bynigdyniezatrzymywaćsięinieoglądać
swychran,gdybitwajeszczetrwa.
Poczułsmakkrwinaustachiogarnąłgoszał.Nadzorcaponowniena
niegoszarżował,byłjużblisko.Byłdużyisilny,lecztymrazem–możeprzez
policzekpulsującyzbóluikrewnajęzyku–Dariusniepozwolił,bytogo
przestraszyło.PierwszeciosybitwyzostałyzadaneiDariuspojął,żechoćbyły
bolesne,niebyłyażtakzłe.Wciążstał,wciążoddychał,wciążżył.
Atooznaczało,żenadalmógłwalczyć.Mógłodpieraćciosyi
kontynuowaćwalkę.Bycierannymniebyłoaniwpołowietakstraszne,jak
sięobawiał.Możeibyłmniejszyinietakdoświadczony,leczdotarłodoniego,
żezdolnościjegobyłyrówniedobrejakkażdegoinnego–itakże
mogłyzadaćśmierć.
Dariuswyrzuciłzsiebiegardłowykrzykirzuciłsięnaprzód,tym
razemłaknącpotyczki,anieunikającjej.Nielękającsięjużran,uniósł
mieczzkrzykiemiciąłwprzeciwnika.Mężczyznaparowałcios,leczDariusnie
poddawałsię,zamachującsięrazporaz,odpierającnadzorcęmimojego
większejposturyisiły.
Dariuswalczyłcosił,walczyłzaLoti,walczyłzawszystkichswych
ziomków,swychtowarzyszybroni.Uderzałnalewoiprawo,szybciejniż
kiedykolwiek,niepozwalającjuż,byspowalniałgociężarstali,iwreszcietrafił.
Nadzorcawykrzyknąłzbólu,gdyDariusciąłgowbok.
OdwróciłsięiobrzuciłDariusagniewnymspojrzeniem,wktórym
wpierwukazałosięzaskoczenie,apóźniejżądzazemsty.
WrzasnąłnibyranionyzwierzinatarłnaDariusa.Nadzorcacisnąłna
ziemięswójmiecz,rzuciłsięnaprzódizwarłsięzDariusemwuścisku.
Uniósłgonadziemię,ściskajączsiłątakwielką,żeDariusupuściłswójmiecz.
Wszystkotozdarzyłosiętakszybkoibyłtotakniespodziewanyruch,żeDarius
niezdołałzareagowaćnaczas.Spodziewałsię,żejegoprzeciwnikbędzie
używałwpotyczcemiecza,niepięści.
Darius,wiszącwpowietrzuipojękując,czuł,jakgdybykażdakośćw
jegocielemiałapęknąć.Wykrzyknąłzbólu.
NadzorcazacieśniłuściskiDariuspewienbył,żezginie.Następnie
mężczyznaodchyliłsięwtyłiwalnąłDariusaczołemwnos.
Dariuspoczułbroczącąznosakrewiprzeraźliwybólprzeszywający
jegotwarzioczy,kłujący,oślepiającyból.Niespodziewałsiętakiego
posunięciaigdynadzorcaodchyliłsię,byuderzyćgoponownie,bezbronny
Dariusbyłpewien,żezginie.
Wtemrozległosiębrzęczeniełańcuchówinadzorcawybałuszyłoczy,
rozluźniajączaciśniętenaDariusieręce.Dariusdyszałciężko,skołowany,i
podniósłwzrok,zastanawiającsię,czemunadzorcagopuścił.Wtemujrzał
stojącązanimLoti.Zarzuciłazwisającyluźnołańcuchwokółjegoszyii
zaciskałagozcałejsiły.
Dariuszatoczyłsięwtył,próbujączłapaćoddech,ipatrzył,jak
nadzorcacofasiękilkastóp,następniesięgazasiebienadramieniem,chwyta
Loti,pochylasięiprzerzucająsobienadgłową.Lotiupadłazkrzykiemna
plecy,natwardąziemię,pośródpyłu.
Nadzorcapodszedłdoniej,uniósłnogę,namierzyłbutemnadjejtwarząiDarius
spostrzegł,żezamierzaopuścićgoizmiażdżyćją.Byłjużdobredziesięćstópod
niego,zbytdaleko,byzdążyćdobiecdoniegonaczas.
-NIE!–wrzasnął.
Dariusprzemyślałtoprędko:pochyliłsię,chwyciłswójmiecz,dał
kroknaprzódijednymzręcznymruchemcisnąłnim.
Mieczposzybowałwpowietrzu,obracającsiędokołasiebie,aDarius
patrzyłjakurzeczony,jakostrzeprzebijazbrojęnadzorcy,przeszywającjego
serce.
JegooczyponownieszerokosięotworzyłyiDariuspatrzył,jak
zataczasięiupada,wpierwnakolana,apóźniejnatwarz.
Lotipodniosłasięprędko,aDariuspodbiegłdoniej.Położyłdłońna
jejramieniu,pragnącjąpocieszyć,niezwyklejejwdzięczny.Odetchnąłzulgą,
żeniespotkałajejżadnakrzywda.
Wtempowietrzeprzeciąłnagłygwizd;Dariusobróciłsięiujrzał,jak
leżącynazieminadzorcaunosidłońdoustigwiżdżeponownie,ostatniraz
przedśmiercią.
Przeraźliwyrykrozdarłpowietrzeizatrzęsłasięziemia.
Dariusobejrzałsięizamarłzestrachunawidokzerty,któranagle
zerwałasiędoszarży.Pędziłakunimrozwścieczona,opuściwszysweostrerogi.
DariusiLotiwymienilispojrzenia,wiedząc,żeniemajądokąduciec.
Dariuswiedział,żewciągukilkuchwilobojebędąmartwi.
Rozejrzałsię,szybkorozważającichmożliwości,iujrzałoboknich
strome,zasypanegłazamizbocze.Uniósłrękęzdłoniąwyciągniętąprzed
sobą,adrugąotoczyłLoti,przygarniającjądosiebie.Dariusniechciał
przyzywaćswychmocy,leczwiedział,żeteraz–jeślichciałprzeżyć–niemiał
wyboru.
Poczuł,jakprzepływaprzezniegoogromneciepło,moc,nadktórą
ledwiebyłwstaniezapanować,iujrzał,jakzjegootwartejdłoninastrome
zboczeuderzaświatło.Rozległsięhałas–wpierwcichy,następniecoraz
głośniejszy–iDariuszobaczył,jakgłazypoczynająstaczaćsięzestromego
zbocza,nabierającprędkości.
Lawinarunęłanazertęizmiażdżyłająnachwilęprzedtym,nimdo
nichdobiegła.Wgóręwzniósłsięogromnyobłokkurzu,rozległsięgłośny
hałas,apochwiliwreszciewszystkoucichło.
Dariusstałbezruchu.Dokołaniegopanowałacisza,awsłońcu
wirowałpył.Ledwiebyłwstaniepojąć,cowłaśnieuczynił.Odwróciłsięi
spostrzegł,żeLotipatrzynaniego.Najejtwarzydojrzałprzerażenieiwiedział,
żewszystkosięzmieniło.Ujawniłswątajemnicę.Iterazniebyłojużodwrotu.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Thorsiedziałwyprostowanynaniewielkiejłodzi.Nogiskrzyżował,a
dłoniezłożyłnakolanach.Byłzwróconyplecamidopozostałych,awzrok
utkwiłwzimnym,okrutnymmorzu.Oczypoczerwieniałymuodpłaczuinie
chciał,byinniwidzieligotakiego.Łzyobeschłyjużdawno,leczoczywciąż
miałopuchnięte,gdypatrzyłskonsternowanywmorze,rozmyślającnad
tajemnicamiżycia.
Dlaczegodanomusyna,skorogoodebrano?Jakktoś,kogodarzyłtak
wielkąmiłością,mógłzniknąć,zostaćmuodebranybezżadnegoostrzeżeniai
szansy,żepowróci?
Życiebyłobezwątpieniaokrutne,pomyślałThor.Gdziewtym
wszystkimkryłasięsprawiedliwość?Dlaczegojegosynniemógłdoniego
powrócić?
Thoroddałbywszystko–wszystko–poszedłbywogień,zginąłtysiącrazy–
gdybytylkozwróciłomutoGuwayne’a.
Zamknąłoczyipotrząsnąłgłową,próbującwyprzećzgłowywidok
wulkanu,pustegokosza,płomieni.Próbowałwyprzećmyśl,żejegosyna
spotkałatakbolesnaśmierć.Wjegosercugorzaławściekłość,lecznade
wszystkosmutek.Iwstyd,żeniedotarłdoswegosynkawcześniej.
Thorczułtakżesilnyuciskwdołku,gdypróbowałwyobrazićsobie
spotkaniezGwendolyn,to,jakprzekazujejejwieści.Zpewnościąnigdyjużnie
spojrzymuwoczy.Inigdyjużniebędzietąsamąosobą.Thormiał
wrażenie,żeodebranomucałejegożycie.Niewiedział,jakjeodbudować,jak
pozbieraćrozpryśnięteodłamki.Jakimsposobem,zastanawiałsię,miał
znaleźćinnysensżycia?
Thorusłyszałzasobąkroki.Gdyłódźprzechyliłasięnieznacznie,
poskrzypując,poczuł,żektośstajezanim.Obejrzałsięizezdumieniemujrzał,
żesiadaobokniegoConven.Wzrokutkwiłwdali.Thormiał
wrażenie,żeniemówiłzConvenemodwieków,przynajmniejodśmierci
jegobratabliźniaka.Uradowałsię,żegowidzi.Patrzącnaniego,nawyrytyna
jegotwarzysmutek,porazpierwszygozrozumiał.Naprawdęgo
zrozumiał.
Convennieodezwałsięanisłowem.Niemusiał.Wystarczyłasama
jegoobecność.Usiadłprzynimnaznakwspółczucia.Byliniczymbracia
połączeniwżalu.
Długiczassiedzieliwmilczeniu.Ciszęprzerywałjedyniehulającyobokwiatri
faledelikatnieobmywającełódź,tęniewielkąłódźdryfującąponiemierzonych
wodach.Wyprawa,byodnaleźćiuratowaćGuwayne’a,
odebrałaimwszystkimsiły.
WreszcieConvenodezwałsię:
-Niemadnia,bymniewracałmyślamidoConvala–rzekłponurym
głosem.
Przezdługiczassiedzielidalejwmilczeniu.Thorpragnąłcośodrzec,
leczniepotrafił.Głosuwiązłmuwgardle.
WkońcuConvendodał:
-Ubolewamnadtwąstratą.Pragnąłbymujrzeć,jakGuwaynestajesię
wielkimwojownikiem,jakjegoojciec.Wiem,żetakbysięstało.Życiebywa
tragiczne,okrutne.Dajeczasemcośpototylko,bytoodebrać.Chciałbymci
rzec,żewyzbyłemsięswegosmutku–lecztakniejest.
Thorspojrzałnaniego.BrutalnaszczerośćConvenawjakiśsposób
przywróciłamuspokójducha.
-Cotrzymacięprzyżyciu?–zapytałThor.
Convenpatrzyłwwodęprzezdługiczas,poczymwreszcie
westchnął.
-Sądzę,żetegowłaśniepragnąłbyConval–powiedział.–Pragnąłby,
bymżyłdalej.Więcżyję.Robiętodlaniego.Niedlasiebie.Czasemżyjemydla
innych.Czasemniedbamyożycienatyle,bywieśćjedlasiebie,żyjemyzatem
dlanich.Zwolnazaczynampojmować,żeczasemtomusiwystarczyć.
ThorpomyślałoGuwaynie,któryzginął,izamyśliłsięnadtym,
czegochciałbyjegosyn.Cooczywiste,pragnąłby,byThorgrinżył,by
opiekowałsięjegomatką,Gwendolyn.Miałotosens.Trudnomubyłojednak
przekonaćotymsweserce.
Convenodchrząknął.
-Żyjemydlanaszychrodziców–powiedział.–Dlanaszego
rodzeństwa.Dlanaszychżon,synówicórek.Żyjemydlainnych.Iczasami,gdy
życieuderzytaksilnie,żeniechceszjużżyćdlasiebie,tomusiciwystarczyć.
-Niezgadzamsię–dobiegłichgłos.
Thorobejrzałsię.ZdrugiejstronyzbliżałsięMatus.Usiadłobok
nich.Utkwiłwmorzusurowe,dumnespojrzenie.
-Wierzę,żeżyjemydlaczegoświęcej–dodał.
-Adlaczegóżtokonkretnie?–zapytałConven.
-Wiary–westchnąłMatus.–Mójlud,mieszkańcyWyspGórnych,składa
modłydoczterechbogówskalistychbrzegów.Modląsiędobogów
wody,wiatru,niebaiskał.Bogowiecinigdynieodpowiedzieliname
modlitwy.JamodlęsiędoprzedwiecznychbogówKręgu.
Thorspojrzałnaniegozaskoczony.
-NieznałemnigdyżadnegomieszkańcaWyspGórnych,który
wyznawałbywiaręKręgu–rzekłConven.
Matusskinąłgłową.
-Niejestempodobnydomychziomków–powiedział.–Nigdynie
byłem.Pragnąłemwstąpićdozakonu,gdybyłemmłodszy,leczojciecmój
niechciałotymsłyszeć.Nalegał,bymchwyciłdorękioręż,jakmoibracia.
Westchnął.
-Wierzę,żeżyjemydlanaszejwiary,niedlainnych–dodał.–To
onapozwalanamżyć.Jeślinaszawiarajestwystarczającosilna,naprawdęsilna,
wszystkomożesięzdarzyć.Nawetcud.
-Aczyprzywrócimimegosyna?–zapytałThor.
Matusskinąłgłową,niezawahawszysięnawet.WjegooczachThor
dostrzegłpewność.
-Tak–odparłMatuszdecydowanie.–Wszystkomożesięzdarzyć.
-Kłamiesz–powiedziałoburzonyConven.–Karmiszgozłudną
nadzieją.
-Nicpodobnego–odrzekłMatus.
-Twierdzisz,żewiaraprzywrócimimegozmarłegobrata?–naciskał
Conven,wściekły.
Matuswestchnął.
-Twierdzę,żekażdatragediajestdarem–powiedział.
-Darem?–spytałzprzerażeniemThor.–Twierdzisz,żeutratamego
synajestdarem?
Matusskinąłgłowązpewnością.
-Choćbrzmitotragicznie,otrzymałeśdar.Niewieszjeszczejaki.
Byćmożeprzezdługiczassiętegoniedowiesz.Leczjednegodniago
dostrzeżesz.
Thorodwróciłgłowęispojrzałwmorze,skołowany,niepewny.
Zastanawiałsię,czybyłatopróba.Czybyłatojednazprób,októrych
mówiłamumatka?Czysamawiarabyłabywstanieprzywrócićmusyna?
Pragnąłwtowierzyć.Naprawdę.Niewiedziałjednak,czyjegowiarajest
wystarczającosilna.Gdyjegomatkamówiłaopróbach,Thorbyłświęcie
przekonany,żeporadzisobiezewszystkim,costaniemunadrodze;teraz
jednakże,dręczonytakimiuczuciami,niewiedział,czyjestwystarczającosilny,
byżyćdalej.
Kołysalisięnafalach,gdywtemprądzmieniłbiegiThorpoczuł,jak
ichniewielkałódźobracasięizmierzawprzeciwnymkierunku.Ocknąłsięz
zadumyiobejrzałprzezramię,zastanawiającsię,cosiędzieje.Reece,Elden,
IndraiO’Connorwciążwiosłowaliizajmowalisięniewielkimżaglem,który
łopotałdzikonawietrze.Naichtwarzachgościłakonsternacja.
-PółnocnyPrąd–powiedziałMatus,wstajączrękomaopartymina
biodrach.Rozejrzałsięwokoło,przyjrzałwodom.Pokręciłgłową.–
Niedobrze.
-Cototakiego?–spytałaIndra.–Niemożemyzapanowaćnad
łodzią.
-WystępujeczasemprzyWyspachGórnych–wyjaśniłMatus.–Nie
widziałemgonigdynawłasneoczy,leczsłyszałemonim,jestczęsty
zwłaszczatakdalekonapółnocy.Toprądodpływowy.Gdysięwniego
wpadnie,zabieracię,dokądtylkozechce.Bezwzględunato,jakmocno
będzieszwiosłowaćczystawiaćżagiel.
Thoropuściłwzrokiujrzał,żewodapędzizdwukrotniewiększą
prędkością.Spojrzałprzedsiebieidostrzegł,żezmierzająkunowemu,
pustemuwidnokręgowi.Nieboprzednimiznaczyłyfioletoweibiałeobłoki,
zarazempiękneizłowrogie.
-Alezmierzamyteraznawschód–powiedziałReece.–Amusimy
udaćsięnazachód.Wszyscynasiludzietamsą.Imperiumjestnazachodzie.
Matuswzruszyłramionami.
-Zmierzamytam,dokądwiedzienasprąd.
Thorrozejrzałsię,zdumionyisfrustrowany.Pojął,żekażda
upływającachwilaoddalaichodGwendolyn,oddalaichodichludzi.
-Agdziesiękończy?–spytałO’Connor.
Matuswzruszyłramionami.
-ZnamjedynieWyspyGórne–rzekł.–Nigdyniebyłemtakdaleko
napółnocy.Niewiem,coleżydalej.
-Kończysię–odezwałsięReeceponurymgłosem.Wszyscy
spojrzelinaniego.
Reeceobrzuciłichponurymspojrzeniem.
-Wielelattemu,gdybyłemmłody,pobierałemnaukioprądach
morskich.WpradawnejksiędzeKrólówumieszczonebyłymapykażdej
częściświata.PółnocnyNurtpłyniedowschodniegokrańcaświata.
-Wschodniegokrańca?–powiedziałEldenzniepokojemwgłosie.–
Znaleźlibyśmysiępoinnejstronieświataniżnasiludzie.
Reecewzruszyłramionami.
-Księgibyłypradawne,ajabyłemznaczniemłodszy.Pamiętamw
zasadziejedynieto,żeprądprowadziłdoportaludoKrainyDuchów.
ThorspojrzałnaReece’azaciekawiony.
-Bajaniastarychbabibajki–rzekłO’Connor.–PortaldoKrainy
Duchównieistnieje.Zostałzamkniętysetkilattemu,nimnasiojcowie
przyszlinatenświat.
Reecewzruszyłramionamiizaległacisza.Wszyscyodwrócilisięi
utkwilispojrzeniawmorzu.Thorprzyjrzałsięrwącymwodomiprzezmyśl
przeszłomupytanie,dokądteżoneichzaprowadzą.
*
Thorsiedziałsamnabrzegułodzi,odwielugodzinwpatrującsięw
wodę.Kropelkizimnejwodyopryskiwałymutwarz,onjednakpopadłw
otępienieiniemaltegonieczuł.Pragnąłdziałać,podnieśćżagiel,chwycićza
wiosła–zrobićcokolwiek–leczżadneznichniemogłonicterazzrobić.
Północnyprądzabierałichtam,dokądchciał,imoglijedyniesiedzieć
bezczynnieiobserwowaćwodę,zastanawiającsię,dokąddopłyną.Łódź
unosiłasięnawysokichfalach.Byliterazwrękachlosu.
Thorsiedział,obserwująchoryzontizastanawiającsię,gdziekończy
sięmorze.Poczuł,żeionsampogrążasięwnicości,odrętwiałyzzimnai
wiatru,pogrążonywjednostajnościgłębokiejciszy,którazapadłapomiędzy
nimi.Morskieptaki,któreprzedtemzataczałynadnimikoła,zniknęłyjuż
dawno.Ciszapogłębiałasię,niebociemniałocorazbardziejiThorodnosił
wrażenie,żewpływająwjakieśpustkowienasamymkrańcuziemi.
Kilkagodzinpóźniej,gdyniknęłoostatnieświatłodnia,Thor
wyprostowałsięraptownie,dostrzegłszycośnawidnokręgu.Zpoczątku
pewienbył,żetoiluzja;jednakgdyprądprzybrałnasile,kształtwyostrzył
się.Niezdawałomusię.
Thorwyprostowałsięporazpierwszyodwielugodzin,poczym
wstał.Stanąłnakołyszącejsięłodzizdłońmiwspartyminabiodrachi
spojrzałwdal.
-Czywyteżtowidzicie?–dobiegłgogłos.
Thorobejrzałsięispostrzegł,żeReecepodchodzidoniego.Elden,
Indraipozostaliwkrótcedołączylidonichiwszyscypatrzyliz
zadziwieniem.
-Wyspa?–zastanawiałsięnagłosO’Connor.
-Wyglądanajaskinię–rzekłMatus.
Gdyzbliżylisię,Thorpocząłdostrzegaćjejzarysiujrzał,iżwistociejestto
jaskinia.Byłatoogromna,nagaskała,wyłaniającasięzwody
pośrodkubezwzględnego,bezkresnegooceanu,wysokanasetkistóp,z
wejściemwkształciewysokiegołuku.Wyglądałajakogromnapaszcza,
gotowapożrećcałyświat.
Aprądpchałichłódźwjejkierunku.
Thorprzyglądałsięwzadziwieniu,wiedząc,żemożetobyćtylko
jedno:wejściedoKrainyDuchów.
ROZDZIAŁÓSMY
Dariusszedłpowolipiaszczystądrogą,aobokniegoszłaLoti.
Panowałomiędzynimipełnenapięciamilczenie.Żadnenieodezwałosię
słowemodczasupotyczkiznadzorcąniewolnikówijegożołnierzamiiw
umyśleDariusaroiłosięodmilionamyśli,gdyzmierzałujejbokuwstronęwsi.
Dariuspragnąłotoczyćjąramieniemiwyznać,jakbardzoradujego,żenicjej
sięniestało,żeocaliłago,jakonocaliłją,żebyłzdeterminowanyniepozwolić
jejjużnigdyodejść.Pragnąłujrzećwjejoczachradośćiulgę,pragnąłusłyszeć
odniej,jakwieleznaczyłodlaniejto,żezaryzykowałdlaniejżycie–alboże
choćuradowałasięnajegowidok.
Szlijednakwgłębokiej,niezręcznejciszy.Lotinicniemówiła,nie
spojrzałanawetnaniego.Nieprzemówiładoniegoanisłowemodkąd
wywołałlawinęaniniespojrzałamuwoczy.Dariusowisercetłukłosięwpiersi
izastanawiałsię,oczymmyślała.Widziała,jakprzyzywaswąmoc,widziała
lawinę.Gdygłazyopadły,rzuciłamuprzerażonespojrzenieiodtamtejporynie
spojrzałananiegowięcej.
Byćmoże,myślałDarius,Lotisądziła,żezłamałzakazjejludu,który
niepochwalałmagii,którypogardzałniąjakniczyminnym.Byćmożelękałasię
go;albo–cogorsza–możejużgoniekochała.Byćmożeuważałagozajakieś
dziwadło.
Szlipowoliwkierunkuwioski,aDariusczuł,żesercemupękai
zastanawiałsię,nacóżtowszystkouczynił.Zaryzykowałżycie,byocalić
dziewczynę,którajużgoniekochała.Oddałbywszystko,bypoznaćjej
myśli.Leczonanieodezwałasięsłowem.Czyżbybyławszoku?
Dariuschciałrzeccoś,cokolwiek,byleprzerwaćciszę.Niewiedział
jednak,odczegozacząć.Sądził,żejązna,terazjednakniebyłjużtegowcale
pewien.Poczęściczułsięoburzonyjejreakcjąizbytdumny,bysię
odezwać,poczęścibyłjednaktakżeniecozawstydzony.Wiedział,cojegolud
sądziłoużywaniumagii.Czyto,żeużyłmagii,byłotakiestraszne?
NawetjeśliocaliłżycieLoti?Czywyjawitoinnym?Wiedział,żejeśliwosadzie
sięotymdowiedzą,zpewnościągowygnają.
SzliiszliiwreszcieDariusniemógłjużtegoznieść;musiałsię
odezwać.
-Twojarodzinapewnouradujesię,widząc,żepowróciłaś
bezpiecznie–powiedział.
KujegorozczarowaniuLotiniewykorzystałaokazji,bynaniegospojrzeć;nie
zmieniłanawetwyrazutwarzy.Szlidalejwmilczeniu.
Wreszcie,podługiejchwili,pokręciłagłową.
-Byćmoże–powiedziała.–Sądzęjednak,żebardziejbędą
zaniepokojeni.Całanaszawieśbędzie.
-Comasznamyśli?–zapytałDarius.
-Zabiłeśnadzorcę.Myzabiliśmynadzorcę.CałeImperiumbędzienasszukać.
Zniszcząnasząwieś.Naszlud.Uczyniliśmycośstraszliwego,
samolubnego.
-Straszliwego?Ocaliłemciżycie!–powiedziałDariuspoirytowany.
Wzruszyłaramionami.
-Mojeżycieniewartejestżyciawszystkichnaszychziomków.
Dariusgotowałsięzezłości,niewiedząc,corzec.Szlidalej.
Zaczynałodocieraćdoniego,żeLotiniemałatwegocharakteru,żetrudnoją
zrozumieć.Zbytmocnozakorzenionewniejbyłysztywneregułyjej
rodziców,ichludu.
-Nienawidziszmniezatem?–rzekł.–Nienawidziszmnie,gdyżcię
uratowałem.
Nadalniechciałananiegospojrzeć.Szładalejprzedsiebie.
-Jatakżecięuratowałam–odparłazdumą.–Niepamiętasz?
Dariuspoczerwieniał;nierozumiałjej.Zbytwielebyłowniejdumy.
-Nienienawidzęcię–dodaławkońcu.–Leczwidziałam,jaktego
dokonałeś.Widziałam,cozrobiłeś.
Dariuspoczuł,żetrzęsiesięwewnątrz,dotkniętyjejsłowami.
Wypowiedziałajeniczymoskarżenie.Toniebyłosprawiedliwe,zwłaszcza
potym,jakocaliłjejżycie.
-Aczytotakieokropne?–zapytał.–Bezwzględunamoc,której
użyłem?
Lotinicnieodrzekła.
-Jestem,jakijestem–powiedziałDarius.–Takisięurodziłem.Nie
prosiłemoto.Samniedokońcatopojmuję.Niewiem,kiedytoprzychodzi,a
kiedyodchodzi.Niewiem,czykiedykolwiekjeszczebędęwstanietego
użyć.Niechciałemtegoużyć.Takwzasadzie…totamocużyłamnie.
Lotiniepodnosiławzrokuinieodpowiadała.Niepatrzyłamuwoczy
iDariuspoczuł,żenarastawnimuczucieżalu.Czyżbypopełniłbłąd,
przychodzącjejzpomocą?Czypowiniensięwstydzićtego,kimjest?
-Wolałabyśbyćmartwa,niżbymużył…czymkolwiekbyłoto,czegoużyłem?–
zapytałDarius.
Szlidalej,aLotinadalsięnieodzywała.ŻalDariusapogłębiłsię.
-Nierozmawiajotymznikim–powiedziała.–Niemożemynigdy
mówićotym,cotutajdzisiajzaszło.Obojestalibyśmysięwyrzutkami.
Minęlizakrętiichoczomukazałasięichwioska.Szligłównądrogąi
niebawemspostrzegliichwieśniacy,którzywykrzyknęligłośnozradości.
Nastąpiłowielkieporuszenie.Setkiwieśniakówwyległynaich
spotkanie,spieszączpodnieceniem,byprzyjąćLotiiDariusa.Przeztłum
przedarłasięmatkaLoti,zaktórąwyszedłjejojciecidwóchbraci,wysokich,
rosłychmężczyznokrótkichwłosachidumnychszczękach.Obrzucili
Dariusabacznymspojrzeniem.OboknichstanąłtrzecibratLoti,mniejszyod
pozostałychikulejącynajednąnogę.
-Kochana–rzekłamatkaLoti,spieszącprzeztłum,iobjęłają,
ściskającmocno.
Dariustrzymałsięnauboczu,niewiedząc,jaksięzachować.
-Cosięstało?–zapytałajejmatka.–Sądziłam,żeImperiumcię
zabrało.Jaksięuwolniłaś?
Wieśniacyspoważnieli,zamilkliioczywszystkichskierowałysięna
Dariusa.Chłopakstałwmiejscu,niewiedząc,jaksięzachować.Czuł,że
powinnatobyćchwilawielkiejradościprzezwzglądnato,couczynił,
chwila,wktórejpowinienbyćdumny,wktórejpowinienzostaćpowitanywe
wsijakbohater.Wszaktoonjakojedynyspośródnichwszystkichodważył
sięruszyćzaLoti.
Byłatodlaniegojednakchwilazupełnejkonsternacji.Możenawet
wstydu.Lotirzuciłamuznaczącespojrzenie,jakgdybyprzestrzegałago,bynie
wyjawiałichtajemnicy.
-Nicsięniestało,matko–powiedziałaLoti.–Rozmyślilisięi
wypuścilimnie.
-Wypuścilicię?–powtórzyła,osłupiała.
Lotiprzytaknęła.
-Wypuścilimniezdalastąd.Zbłądziłamwlesie,leczDariusmnie
odnalazł.Przyprowadziłmniezpowrotem.
WieśniacywmilczeniuprzenosilipodejrzliwespojrzeniazDariusana
Lotiizpowrotem.Dariusczuł,żeniedająwiaryichsłowom.
-Acotozaśladnatwojejtwarzy?–zapytałjejojciec,wychodząc
naprzódiprzesuwającpalcempojejpoliczku,odwracającjejgłowę,bysię
muprzyjrzeć.
Dariusobróciłsięiujrzałogromnego,błękitnegosińca.
Lotipodniosłaniepewnywzroknaojca.
-Ja…potknęłamsię–powiedziała.–Okorzeń.Jakrzekłam,nicmi
niejest–obstawałauparcieprzyswoim.
WszyscyspojrzelinaDariusa,aBokbu,wódzosady,wyszedł
naprzód.
-Dariusie,czytoprawda?–zapytałpoważnymgłosem.–
Sprowadziłeśjązpowrotemnadrodzepokoju?NiestarłeśsięzImperium?
Dariusstałwbezruchu,asercetłukłomusięjakoszalałe.Setkioczu
wpatrzonebyływniego.Wiedział,żejeślipowieimopotyczce,jeślipowie,co
uczynił,wszyscybędąlękaćsięnadchodzącegoodwetu.Aniemógłby
wyjaśnićim,jakichuśmiercił,niewspominającomagii.Stałbysię
wyrzutkiemiLotitakże.Niechciałteżsiaćwnichpaniki.
Dariusniechciałkłamać.Niewiedziałjednak,coinnegozrobić.
Skinąłwięctylkogłowąwkierunkustarszych,nieodzywającsię.
Niechzrozumiejątojakchcą,pomyślał.
LudzieodwrócilisięzwolnazuczuciemulgiispojrzelinaLoti.
Wreszciejedenzjejbraciwyszedłnaprzódiotoczyłjąramieniem.
-Nicjejniejest!–zawołał,przerywającnapięcie.–Jedynietosię
liczy!
Chwilanapięciaminęłaiwwioscerozległysięgłośneokrzyki.
RodzinaLotiobejmowałają,iinnitakże.
Dariusstałipatrzył.Kilkaosóbpoklepałogobezprzekonaniapo
plecach,aLotiobróciłasięwrazzeswojąrodzinąiruszyładowsi.Patrzył,jak
odchodzi,czekającznadzieją,żechoćrazodwrócisię,bynaniego
spojrzeć.
Sercemusięścisnęło,gdypatrzył,jakznikawtłumie,nieodwracając
sięanirazu.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Volusiastaładumnienazłotympodwyższeniunaswejzłotej,
błyszczącejwsłońcułodzi.PłynęłapowolikorytarzamiwodnymiVolusii,
wyciągającnabokiręceinapawającsięuwielbieniemtłumu.Ludziewylegli
tłumnie,tysiącami,ipospieszylinadwodnekorytarze.Ustawilisięnaulicachi
alejkachiwykrzykiwalijejimięzewszystkichstron.
Płynącpowąskichkorytarzachwodnych,którewiłysięprzezcałe
miasto,Volusiamogławyciągnąćdłońiniemaldotknąćswychpoddanych,
którzywykrzykiwalijejimięipiszczelizuwielbieniem,wyrzucającwgórę
podartestrzępyróżnobarwnychzwojów,któremieniłysięwświetle,
opadającnaniąnibykropledeszczu.Byłotonajwiększąoznakąszacunkujej
poddanych.Wtensposóbwitalipowracającegobohatera.
-NiechżyjeVolusia!NiechżyjeVolusia!–rozlegałysięgłosyi
odbijałyechemwjednejalejcepodrugiej,gdymijałatłumy.Korytarze
wodneprowadziłyjąprzezśrodektegowspaniałegomiasta,jegoulicei
budynkiznaczonezłotem.
Volusiaodchyliłasięwtył,nieposiadającsięzradości,że
zwyciężyłaRomulusa,żeuśmierciłaNajwyższegoWładcęImperiumi
wymordowałaoddziałjegożołnierzy.Onaijejludbylijednymiczułsiępewny
swego,gdyonaczułasiępewnaswego,anigdywżyciunieczułasięsilniejsza–
przynajmniejnieoddnia,wktórymzamordowałaswąmatkę.
Volusiapodniosławzroknaswewspaniałemiasto,nadwiewysokie
kolumnystrzegącewejściadoniego,połyskującewsłońcuzłotemizielenią;
napawałasięciągnącymisięwnieskończonośćpradawnymizabudowaniami,
wzniesionymiwdniachjejprzodków,liczącymisobiesetkilat,naruszonymi
zębemczasu.Nanieskazitelnieczystychulicachroiłosięodtysięcyludzi.Na
każdymrogustaliwartownicy,aprecyzyjnierozplanowanekorytarzewodne
przecinałyuliczkipodrównymikątami,wijącsięprzezcałemiasto.Nadnimi
wznosiłysięniedużekładki,poktórychciężkostąpałykoniezaprzężonedo
złotychpowozówiprzechadzalisięludziewswychnajstrojniejszych
jedwabiachiklejnotach.Całemiastoobchodziłoświętoiwszyscywyleglina
ulice,byjąpowitać,iwykrzykiwalijejimięwtenświętydzień.Byładlanich
kimświęcejniżtylkoprzywódczynią–byłaboginią.
Bardziejjeszczepomyślnymtendzieńczyniłfakt,żezbiegałsięze
świętem,DniemŚwiateł–dniem,wktórymskładalipokłonsiedmiubogom
słońca.Jakoprzywódczynimiasta,Volusiadawałaznakdorozpoczęcia
uroczystościiteraz,gdypłynęłaprzezmiasto,dwieogromnezłotepochodnie
płonęłyżywozanią,jaśniejszeniżświatłosłoneczne,gotowe,byrozwidnić
WielkąFontannę.
Ludziepodążalizanią,spiesząculicami,goniącjejłódź;wiedziała,
żebędąjejtowarzyszyćprzezcałądrogę,ażdotrzedośrodkasześciukręgów
miasta,gdziezejdzienalądipodłożyogieńpodfontanny,któretowarzyszyć
będąświętowaniuiskładaniuofiartegodnia.Byłtowielkidzieńdlajejmiastai
ludu,dzień,wktórymwznoszonomodłydoczternastubogów,
którzypodobnootaczalijejmiasto,strzegącczternastuwejśćprzed
intruzami.Jejludzanosiłdonichmodłyidziś,jakcodzień,należałozłożyćim
dzięki.
Tegorokujejludczekałaniespodzianka:Volusiadodałapiętnastego
boga.Byłtopierwszyrazodstuleci,odzałożeniamiasta,gdydodawano
boga.Bogiemtymbyłaonasama.Volusiakazaławznieśćpośrodkusiedmiu
kręgówstrzelistyzłotyposągiogłosiłatendzieńswymdniem,swym
świętem.Gdygoodsłonią,wszyscyjejpoddaniujrzągoporazpierwszy,
ujrzą,żeVolusiajestkimświęcejniżtylkoichmatką,niżprzywódczynią,niż
zwykłymczłowiekiem.Jestboginią,którąnależyczcićkażdegodnia.Będą
modlićsiędoniejiskładaćjejpokłonytakjakprzedpozostałymibogami–
uczyniąto,albookupiątokrwią.
Volusiauśmiechnęłasiędosiebie,gdyjejłódźzbliżyłasiędośrodka
miasta.Niecierpliwiłasię,byujrzećwyrazichtwarzy,byczcilijąjak
pozostałychczternastubogów.Niezdawalisobiejeszczeztegosprawy,lecz
jednegodniajednegopodrugimzniszczypozostałychbogów,ażpozostanie
jedynieona.
PodekscytowanaVolusiaobejrzałasięprzezramięiujrzałazdający
sięniemiećkońcasznurpłynącychzaniąłodzi.Nawszystkichznajdowałysię
żywebyki,kozłyibarany,wiercącesięigłośne,przygotowanejako
ofiaradlabogów.Przedswymposągiemzarżnienajwiększego,najlepszego.
ŁódźVolusiidotarławreszciedokorytarzawodnegoprowadzącego
kusiedmiuzłotymkręgom,złotymplacom,spośródktórychkażdykolejny
rozleglejszybyłniżpoprzedni,oddzielonymkręgamiwody.Jejłódź
przemieszczałasiępowoliprzezkręgi,zbliżającsięcorazbardziejdośrodka,
mijająckażdegozczternastubogów.Sercejejprzyspieszyłozpodniecenia.
Mijaligórującychnadnimi,połyskującychzłotobogów,wysokichna
dwadzieściastóp.Pośrodku,naplacu,któryzawszepozostawionybyłpusty,
bymożnabyłoskładaćnanimofiary,gdziezawszezbieralisięjejpoddani,tkwił
teraznowowzniesionyzłotypiedestał,naktórymstałwysokina
pięćdziesiątstópposągokrytybiałymjedwabiem.Volusiauśmiechnęłasię:nikt
pozaniąniewiedział,coznajdujesiępodnim.
Dotarlidopołożonegopośrodkuplacuisłudzyrzucilisię,bypomóc
Volusiizejśćnabrzeg.Patrzyła,jakkolejnałódźzbliżasięituzinmężczyzn
prowadzikuniejnajwiększegobyka,jakiegokiedykolwiekwidziała.Każdyz
nichtrzymałwrękachgrubysznur,prowadzącostrożniezwierzę.Niebyłto
zwyczajnybyk,wyhodowanogowDolnychProwincjach.Wysokina
piętnaściestóp,skóręmiałwkolorzejaskrawejczerwieni.Byłuosobieniemsiły.
Byłtakżepełenfurii.Szarpałsię,leczmężczyźniutrzymywaligowmiejscui
prowadzilikuposągowi.
Volusiausłyszałaodgłosdobywanegomieczaiobróciwszysięujrzała
Aksana,swegozabójcę.Stałobokniej,trzymającprzedsobąceremonialny
miecz.Nieznałabardziejlojalnegoczłekaniżon.Gotówbyłbyzabićdlaniej
każdego,gdybytylkoskinęłagłową.Byłtakżesadystą,czymzaskarbiłsobiejej
sympatię,iwielerazyzasłużyłsobienajejszacunek.Byłjednymz
nielicznych,którympozwalałabyćbliskosiebie.
Aksanwpatrywałsięwnią.Miałzapadniętepoliczkiipoznaczoną
bliznamitwarz,arogiwystawałymuzgęstych,kręconychwłosów.
Volusiawyciągnęłarękęichwyciładługi,złotymieczceremonialnyo
klindzedługiejnasześćstópizacisnęłanarękojeściobiedłonie.Ludzieuciszali
sięwzajemnie,gdyVolusiaobróciłasię,uniosłaorężwysokoi
opuściłazcałąsiłąnatyłbyczegokarku.
Niezwykleostraklinga,cienkajakpapier,złatwościąprzeszłaprzez
jegociało.Volusiauśmiechnęłasięszeroko,słyszączadowalającyodgłosmiecza
przecinającegociało,poczuła,jakprzechodzinawylotijakkroplejegogorącej
krwipryskająnajejtwarz.Krewrozbryznęłasięwokoło,ujejstóputworzyłasię
sporakałuża,apozbawionyłbabykzatoczyłsięiupadłupodstawywciąż
osłoniętegoposąguVolusii.Krewtrysnęłanajedwabizłoto,barwiącje,azust
tłumuwyrwałysięradosneokrzyki.
-Topomyślnyznak,pani–powiedziałAksan,pochyliwszysię.
Rozpoczęłysięceremonie.Wokołoniejrozbrzmiałytrąbyi
wyprowadzonosetkizwierząt,którejejoficerowiepoczęlizarzynać.Czekał
ichdługidzieńpełenzarzynania,gwałtówiopychaniasięjadłemiwinem–ito
samokolejnegodnia,inastępnego.Volusiazpewnościąprzyłączysiędonich.
Kilkumężczyzniniecowinazagarniedlasiebieipoderżnieimgardła,
poświęcającswymbożkom.Niemogłasiędoczekaćdługiegodniapełnego
sadyzmuibrutalności.
Leczwpierwmusiałazrobićcośjeszcze.
Tłumucichł,gdyVolusiaweszłanapiedestałupodstawyswego
posąguizwróciłasiękunim.ZdrugiejstronywszedłKoolian,innyspośródjej
zaufanychdoradców,mrocznyczarnoksiężnikzczarnymkapturem
nasuniętymnagłowę,wczarnejpelerynie.Miałpołyskującezieloneoczyi
usianąbrodawkamitwarz.Toonpoprowadziłjądozabójstwajejwłasnej
matki.Toon,Koolian,doradziłjej,bywzniosłaswójposąg.
Ludutkwiłwniejspojrzeniaiciszazaległajakmakiemzasiał.
Odczekałachwilę,smakującdramatyzmchwili.
-WspaniałyluduVolusii!–zagrzmiała.–Otoposągwaszego
najnowszegoinajpotężniejszegoboga!
Volusiaściągnęłajedwabnymateriałgwałtownymruchem,azust
tłumuwyrwałsięstłumionyokrzyk.
-Waszanowabogini,piętnastabogini,Volusia!–zagrzmiałKoolian
wstronęludu.
Ludziewydalizsiebiestłumionyodgłoszachwytu,przyglądającsię
figurzewzadziwieniu.Volusiapodniosławzroknabłyszczący,złotyposąg,
dwukrotniewyższyodpozostałych,swąidealnąpodobiznę.Czekała,
podenerwowana,nareakcjęludu.Niktodstuleciniedodawałnowychbogówi
Volusiaryzykowała,pragnącprzekonaćsię,czydarząjąmiłością
wystarczającodlaniejsilną.Chciała,bynietylkojąkochali;pragnęła,byją
czcili.
Kujejwielkiemuzadowoleniu,jejpoddanijakjedenmążprzypadli
nagletwarzamidoziemi,składającpokłon,oddająccześćjejbożkowi.
-Volusia–krzyczeliśpiewnierazzarazem.–Volusia!Volusia!
Volusiastałazrozpostartyminabokirękoma,oddychającgłęboko,
napawającsiętąchwilą.Zadowoliłobytokażdegoczłowieka.Każdego
przywódcę.Każdegoboga.
Leczjejtoniewystarczało.
*
Volusiaprzeszłaprzezszerokie,otwartełukowatewejściedoswego
zamku,minąwszywysokienastostópmarmurowekolumny.Wzdłuż
korytarzyustawienibyliwartownicy,żołnierzeImperium.Wyprężenijak
struny,dzierżącwdłoniachzłotewłócznie,ustawienibylihen,dalekojakokiem
sięgnąć.Volusiaszłapowoli,stukajączłotymiobcasamibutów.Po
jednejjejstronieszedłKoolian,jejczarnoksiężnik,podrugiejAksan,jej
zabójca,iSoku,dowodzącyjejarmią.
-Pani,pragnęzamienićztobąsłowo–odezwałsięSoku.
Całydzieńusiłowałzniąpomówić,aonaignorowałago,nie
zważającnajegolęki,jegoobsesjęnapunkcierzeczywistości.Volusiażyław
swymwłasnymświecieizamierzałaodezwaćsiędoniego,gdyjejbędzieto
odpowiadało.
Niezatrzymywałasię,ażdotarładokolejnegoprzejścia
prowadzącegonakolejnykorytarz,przystrojonydługimisznurami
szmaragdowychpaciorków.Żołnierzenatychmiastrzucilisięnaprzódi
rozsunęlijenaboki,umożliwiającjejprzejście.
Minęłajeiskandowanie,radosneokrzykiidźwiękiodprawianychna
zewnątrzceremoniipoczęłycichnąć.Byłtodługidzieńzarzynania,picia,
gwałceniaiucztowaniaiVolusiapotrzebowałachwiliodpoczynku.
Zamierzałazebraćsiłyipowrócićnadrugąturę.
Weszładoponurej,ciemnejkomnaty,wktórejpłonęłojedyniekilka
pochodni.Pomieszczenienajmocniejrozświetlałpojedynczysnopzielonego
światłapadającegozokrągłegooknaumiejscowionegonawysokimnasto
stópstropienadsamymśrodkiemkomnaty.Padałoonowprostnaprzedmiot,
któryznajdowałsiępośrodkupomieszczenia.
Szmaragdowąwłócznię.
Volusiazbliżyłasiędoniejzpodziwem.Włóczniatkwiławmiejscu
odwielustuleci,ostrzemskierowanakugórze.Jejszmaragdowytrzoni
szmaragdowygrotpołyskiwaływświetle,skierowanekuniebiosom,jak
gdybyrzucaływyzwaniebogom.Włóczniazawszebyładlajejpoddanych
świętością,wierzylioni,żebrońtapodtrzymujecałemiasto.Volusia
zatrzymałasięprzedniązpodziwem,patrząc,jakdrobinykurzuwirują
wokółniejwzielonymświetle.
-Pani–rzekłSokucicho,ajegogłosponiósłsięechemwciszy.–
Czymogęcośpowiedzieć?
Volusiastaładługiczaszwróconadoniegoplecami,przyglądającsię
włóczni,podziwiającjejwykonanie,jakkażdegodniaswegożycia,aż
wreszciepoczułasięgotowausłyszeć,comadopowiedzeniaczłonekjej
rady.
-Mówże–rzekła.
-Pani–powiedział.–ZabiłaśwładcęImperium.Wieśćotymz
pewnościąjużsięrozniosła.Armienajpewniejjużwyruszyływkierunku
Volusii.Ogromnearmie,zbytduże,byśmyzdołalisięobronić.Musimysię
przygotować.Jakązamierzaszobraćstrategię?
-Strategię?–spytałaVolusia,nadalniepatrzącnaniego,
rozdrażniona.
-Jakzawrzeszpokój?–nalegał.–Najakichwarunkach
skapitulujesz?
Zwróciłasięwjegokierunkuiutkwiławnimzimnespojrzenie.
-Niebędzieżadnegopokoju–powiedziała.–Doczasuażprzyjmę
ichkapitulacjęiprzysięgnąmilojalność.
Spojrzałnaniązestrachemwoczach.
-Ale,pani,mająnadnamiprzewagęstudojednego–powiedział.–
Nieobronimysięprzednimi.
Volusiaodwróciłasięzpowrotemkuwłóczni,aSokudałkrokdo
przodu,zrozpaczony.
-Pani–upierałsię.–Odniosłaśniewątpliwezwycięstwo,uzurpując
tronmatki.Ludniekochałjej,ciebiezatotak.Wielbicię.Jednakniktnie
przemówidociebieszczerze.Jatouczynię.Otaczaszsięludźmi,którzy
mówiącito,cochceszusłyszeć.Którzylękająsięciebie.Leczjarzeknęci
prawdę,rzeknęci,jakwistociewyglądanaszasytuacja.Imperiumnas
otoczy.Izmiażdży.Ponas,ponaszymmieście,niepozostanienic.Musisz
podjąćdziałania.Musiszzawrzećpokój.Oddajim,cotylkozechcą.Nim
zabijąnaswszystkich.
Volusiauśmiechnęłasię,przyglądającsięuważniewłóczni.
-Czywiesz,comówiliomejmatce?–zapytała.
Sokustałbezruchuiwpatrywałsięwniąpustymwzrokiem.Pokręcił
głową.
-Mówili,żejestWybrańcem.Mówili,żeniktjejnigdyniepokona.
Mówili,żenigdynieumrze.Czywieszdlaczego?Dlatego,żeniktnie
podniósłtejwłóczniodsześciustuleci.Aonauczyniłatojednądłonią.Iużyła
jej,byzabićswegoojcaizasiąśćnajegotronie.
Volusiaobróciłasiędoniego,awoczachjejrozgorzałyhistoriai
przeznaczenie.
-Mówili,żewłóczniazostaniepodniesionatylkoraz.Przez
Wybrańca.Mówili,żematkamojabędzieżyłatysiącstuleci,żetronVolusii
będziejejpowszeczasy.Aczywiesz,cosięstało?Jauniosłamwłócznię–i
użyłamjej,byzabićmąmatkę.
Wzięłagłębokioddech.
-Coztegownioskujesz,paniedowódco?
Spojrzałnanią,skołowany,ipokręciłgłową,zbityztropu.
-Możemyalbożyćwcieniulegendinnychludzi–powiedziała
Volusia.–Albotworzyćwłasne.
Pochyliłasięblisko,nachmurzona,mierzącgowściekłym
spojrzeniem.
-GdyjużrozgromięcałeImperium–powiedziała.–Gdykażdyw
tymwszechświeciepokłonisięprzedemną,gdyniepozostaniejużanijedna
osoba,któranieznainiewykrzykujemegoimienia,wtedyprzekonaszsię,że
jestemjedynąprawdziwąprzywódczynią–iżejestemjedynymprawdziwym
bogiem.JestemWybrańcem.Gdyżsamasięwybrałam.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Gwendolynszłaprzezosadę.TowarzyszylijejjejbraciaKendricki
Godfrey,atakżeSandara,Aberthol,BrandtiAtme,azanimipodążałysetkijej
ludzi.Przyjmowanoichdoosady.ProwadziłichBokbu,wódzwioski,
obokktóregoszłaGwen.Sercemiaławypełnionewdzięcznością.Jegolud
przyjąłich,zapewniłschronienie,aichwódzuczyniłtonawłasneryzyko,
wbrewwoliniektórychspośródswychpoddanych.Ocaliłichwszystkichi
przywróciłzmartwych.Gwenniewiedziała,couczyniliby,gdybynieon.
Najpewniejpomarlibywszyscynamorzu.
GwenpoczułatakżeprzypływwdzięcznościwzględemSandary,
którapoświadczyłazanichprzedswymipobratymcamiiktórawiedziała,że
możeichtusprowadzić.Gwenrozejrzałasięuważniewokoło.Wieśniacy
tłoczylisięwokółnich,obserwującichnibyjakieśosobliwości,iGwen
poczułasięjakzwierzzamkniętywklatce.Szła,przypatrującsięniewielkim,
uroczymchatomzglinyidumnemuludowi,któryichobserwował.Byłto
naródwojownikówooczach,wktórychkryłasiędobroć.Oczywistebyło,że
nigdyniewidzielinikogopodobnegodoGwenijejpoddanych.Choć
zaciekawieni,bylitakżenieufni.Gwenniezdziwiłoto.Nawyklidotego,wiodąc
życieniewolników.
Gwenspostrzegła,żedokołaludziewznosząstosynaogniskai
zaciekawiłasię.
-Czemurozniecacietyleognisk?–zapytała.
-Przybywaciewpomyślnydzień–rzekłBokbu.–Nasześwięto
zmarłych.Świętąnoc,któraprzypadaraznacyklsłoneczny.Wzniecamy
płomienie,byoddaćcześćbogomzmarłych.Wierzymy,żetejnocybogowie
przybywajądonasimówiąotym,conadejdzie.
-Mówiątakże,żenaszwybawcazjawisiętegodnia–wtrąciłsię
głos.
Gwendolynobejrzałasięizobaczyłastarszegomężczyznę,który
przekroczyłjużmożesiedemdziesiątyrokżycia.Byłwysoki,chudyimiał
ponurąaparycję.Podszedłdonich,wspierającsięnadługiej,żółtejlasce.
Odzianybyłwżółtąpelerynę.
-Pozwól,żeprzedstawięciKalo–rzekłBokbu.–Nasząwyrocznię.
Gwenskinęłagłową.Kaloodpowiedziałjejtymsamymzkamiennym
wyrazemtwarzy.
-Waszawioskajestpiękna–zauważyłaGwen.–Dostrzegamwniejrodzinną
miłość.
Wódzuśmiechnąłsię.
-Jesteśmłodąkrólową,leczmądrą,łaskawą.Toprawda,comówiąo
tobiecizzamorza.Żałuję,żetyitwoipoddaniniemożeciepozostaćtutaj,w
wiosce,znami;leczrozumieszsama,iżmusimyskryćwasprzedwścibskimi
oczymaImperium.Pozostanieciejednakbliskonas;tobędziewasznowy
dom.
Gwendolynpodążyłazajegospojrzeniem.Podniosławzrokiujrzała
woddaligórępełnąjam.
-Jaskinie–powiedział.–Wnichbędzieciebezpieczni.Imperiumnie
będziewastamszukało,ibędzieciemoglirozniecaćogniska,gotowaćstrawęi
powracaćdozdrowiaażwydobrzejecie.
-Acopóźniej?–zapytałKendrick,podchodzącdonich.
Bokbuspojrzałnaniego,lecznimzdążyłdaćodpowiedź,zatrzymał
sięraptownie,gdyżdrogęzagrodziłmuwysoki,muskularnywieśniakz
włócznią,otoczonytuzinemmuskularnychmężczyzn.Byłtoczłowiekz
okrętu,ten,którysprzeciwiałsięichprzyjęciu.Niewyglądałna
zadowolonego.
-Stawiaszwniebezpieczeństwienaswszystkich,zezwalająctym
obcym,bytuzostali–rzekłgniewnie.–Musiszodesłaćichtam,skąd
przybyli.Niejestnaszymzadaniemprzyjmowaniekażdejrasy,którasiętu
pojawi.
Bokbupokręciłgłową,zwracającsięwjegostronę.
-Przynosiszujmęswymojcom–rzekł.–Naszeprawagościnności
dotycząkażdego.
-Aczyobowiązkiemniewolnikajestbyćgościnnym?–odparował.–
Gdywobecnasniktniejest?
-To,jaktraktująnasnieprzekładasięnato,jakmytraktujemy
innych–odrzekłwódz.–Nieodwrócimysięodtych,którzynaspotrzebują.
Wieśniakzaśmiałsiędrwiąco,patrzącnienawistnienaGwendolyn,
Kendrickaipozostałych,poczymprzeniósłspojrzenienapowrótnawodza.
-Niechcemyichtutaj–wycedziłprzezzaciśniętezęby.–Jaskinienie
leżądalekostądikażdydzień,którytamspędzą,będzieprzybliżałnasdo
śmierci.
-Acóżdobregojestwtymżyciu,któregotakkurczowosiętrzymasz,
jeślinieprzeżyjesięgosprawiedliwie?–zapytałwódz.
Mężczyznawpatrywałsięwniegoprzezdługiczas,wreszcieodwróciłsię
raptownieiodszedłgniewnymkrokiem,ajegoludziepodążylizanim.
Gwendolynpatrzyłazaodchodzącymiizamyśliłasię.
-Niezważajcienaniego–rzekłwódz,idącdalej.Gwenipozostali
ruszylizanim.
-Niechcębyćwamciężarem–powiedziałaGwendolyn.–Możemy
stądodejść.
Wódzpokręciłgłową.
-Nieodejdziecie–rzekł.–Pókinieodpoczniecieiniebędziecie
gotowi.MożecieudaćsięwinnemiejscawImperium,jeśliwolicie.Miejsca,
któretakżesądobrzeskryte.Leżądalekostądiniełatwodonichdotrzeć.
Musiciepowrócićdozdrowia,podjąćdecyzjęipozostaćznami.Nalegam.
Pragnę,byściedołączylidonastejnocy,doobchodównaszychuroczystościw
wiosce.Zmrokjużzapadł–Imperiumwasniespostrzeże–atodlanas
ważnydzień.Będęzaszczycony,jeśliprzybędziecie.
Gwendolynspostrzegła,żezapadazmierzch,żewokołoludzie
rozniecająogniska,ujrzałagromadzącychsięwieśniakówwich
najświetniejszymodzieniu;usłyszaławznoszącysiętonbębna,cichy,
miarowy,aponimnucenie.Ujrzałabiegającewokołodzieci,trzymającew
dłoniachsmakołykiprzypominającecukierki.Zauważyłamężczyzn
sączącychjakiśpłynzorzechówkokosowychiczułaunoszącąsięw
powietrzuwońmięsiwa,dochodzącązwielkichzwierzyopiekającychsięnad
ogniskami.
Gwenpomyślała,żejejludowiposłużyodpoczynek,zebraniesiłi
nasyceniesię,nimodejdądojaskiń.
Odwróciłasiędowodza.
-Przyjdziemy–powiedziała.–Zniemałąprzyjemnością.
*
SandaraszłaubokuKendricka.Targałyniąwielkieemocje,gdyż
znalazłasięnapowrótwdomu.Uradowałjąpowrótdodomu,tożeznalazłasię
pośródswychziomkównaziemi,którąznała;zarazemjednakpoczułanasobie
pęta,poczułasięznówjakniewolnica.Powrótwtomiejsce
przypomniałjej,dlaczegojeopuściła,dlaczegozgłosiłasiędosłużbydla
Imperiumiprzemierzyłaznimimorzejakouzdrowicielka.Przynajmniej
uciekłaztegomiejsca.
Sandaraodczułatakżeulgę,gdyżzdołałapomócocalićludGwendolyn,
sprowadzićichtutaj,nimzginęlinamorzu.Idącuboku
Kendricka,niczegoniepragnęłabardziej,niżująćjegodłoń,zdumąpokazać
swegomężczyznęswympobratymcom.Niemogłajednaktegouczynić.Zbyt
wieleoczupodążałozanimi,aSandarawiedziała,żejejwieśnigdynie
pochwaliłabyzwiązkupomiędzyrasami.
Kendrick,jakgdybyczytającjejwmyślach,wyciągnąłrękęiotoczył
niąjejtalię.Sandaraszybkimruchemodsunęłajegodłoń.Kendrickspojrzał
nanią,dotknięty.
-Nietutaj–rzekłacicho,czującwyrzutysumienia.
Kendrickzmarszczyłbrwi,skołowany.
-Mówiliśmyotym–powiedziała.–Rzekłamci,żemójludma
surowezwyczaje.Muszęuszanowaćichprawa.
-Wstydziszsięmniezatem?
Sandarapokręciłagłową.
-Nie,paniemój.Wręczprzeciwnie.Niktniejestmiwiększądumą
niżty.Inikogoniedarzęwiększymuczuciem.Leczniemogębyćztobą.Nie
tutaj.Niewtymmiejscu.Musisztozrozumieć.
ObliczeKendrickaspochmurniało.Sandarapoczułasięfatalnie.
-Ajednaktotutajwłaśniejesteśmy–powiedział.–Nieznajdziemy
sięwinnymmiejscu.Czytooznacza,żeniebędziemyrazem?
Odrzekła,asercepękałojej,gdywypowiadałatesłowa:
-Typozostanieszwjaskiniachzeswymiludźmi.Ajatutaj,wwiosce.
Zmoimi.Takaprzypadamirola.Kochamcię,leczniemożemybyćrazem.
Niewtymmiejscu.
Kendrickodwróciłwzrok,dotknięty.Sandarazamierzaławyjaśnićmu
todokładniej,leczprzeszkodziłjejwtymjakiśgłos.
-Sandara?!–wykrzyknąłktoś.
Sandaraodwróciłasię,zezdumieniemrozpoznającznajomygłos,
głosjejjedynegobrata.Sercepodskoczyłojejradośnie,gdyujrzała,jak
przepychasięprzeztłumwjejkierunku.
Darius.
Zdałjejsiędużowiększy,silniejszyistarszy,niżgdygoopuszczała.
Ujrzaławnimpewność,którejnigdywcześniejniewidziała.Pozostawiłago
jakochłopca,ateraz–choćnadalbyłmłody–wyglądałjakmężczyzna.
Długie,niesfornewłosyopadałymuzwiązanenaplecy,wciążnieobcięte,na
twarzynosiłtęsamądumę,cozawszeiwyglądałjotawjotęjakichojciec.
Pojegooczachpoznała,żejestwojownikiem.
Sandaranieposiadałasięzradościnajegowidok,żewidzigo
żywego,żeniezginąłaniniezatraciłduchajakwszyscypozostali
niewolnicy.Jegodumnanaturawciążusiłowaławydostaćsięnazewnątrz.
Sandarapodeszładoniegoiobjęłago,aonodwzajemniłuścisk.Takdobrzebyło
znówgoujrzeć.
-Lękałemsię,żezginęłaś–powiedział.
Pokręciłagłową.
-Byłamjedyniezamorzem–odrzekła.–Gdywypływałam,byłeś
chłopcem,aterazjesteśmężczyzną.
Uśmiechnąłsiędumnie.Wtejniewielkiej,nękanejtyraniąwiosce,w
tymokropnymmiejscu,Dariusbyłjedynymźródłemjejotuchy,aonajego.
Znosilicierpieniarazem,zwłaszczaodczasu,gdyichojcieczniknął.
KendrickpodszedłdonichiSandaradostrzegłszygozamarław
bezruchu,niewiedząc,jakgoprzedstawić.Spostrzegła,żeDariuspatrzyna
niego.Wiedziała,żemusicośrzec.
Kendrickjednakuprzedziłją.Dałkroknaprzódiwyciągnąłdłoń.
-NaimięmiKendrick–powiedział.
-AmnieDarius–odparł,podającmudłoń.
-Kendricku,tomójbrat–rzekłazdenerwowanaSandara,jąkającsię.
–Dariusie,tojest…cóż…to…
PodenerwowanaSandaraprzerwała,niewiedząc,corzec.Darius
wyciągnąłprzedsiebiedłoń.
-Niemusiszminicwyjaśniać,siostro–powiedział.–Niejestemtaki,
jakinni.Rozumiem.
SandaradostrzegławoczachDariusa,żewrzeczysamejrozumiałiżenie
osądzałjej.Sandarakochałagozato.
Obrócilisięiruszyliprzedsiebie,dołączającdopozostałych,
zapoznającychsięzewsią.
-Wybrałaśdosyćburzliwyczasnapowrót–rzekłDarius,awjego
głosiedałosięsłyszećnapięcie.–Wielesięzdarzyło.Wielesiędzieje.
-Oczymmówisz?–spytałapodenerwowana.
-Wielemamydonadrobienia,siostro.Kendricku,dołączdonas.
Chodźcie,rozniecilijużogniska.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Godfreysiedziałwewsipośródgwiaździstejnocyprzedpłonącym
żwawoogniskiem,anieopodalniegojegosiostraGwendolyn,jegobrat
Kendrick,Steffen,Brandt,Atme,Abertholiniemalwszyscyci,których
pamiętałzKręgu.ObokniegosiedzieliAkorthiFultoniichwidok
przypominałmubardziejniżkiedykolwiek,żemusisięnapić.
Godfreywbiłwzrokwpłomienie,zastanawiającsię,jakimsposobem
siętuznalazł,powracającmyślamidowszystkiego,cosięzdarzyło,iujrzał
minionewydarzeniawseriiniewyraźnychobrazów.Wpierwbyłaśmierćjego
ojca;późniejśmierćjegobrataGaretha;późniejnajazdMcCloudów,najazdna
Krąg;następnienaWyspyGórne;późniejdługapodróżprzezmorze…
Odnosiłwrażenie,żejednatragedia,jednapodróżnastępujepodrugiej.Jego
życiestałosięniczymwięcejjakwojną,chaosemiżyciemnawygnaniu.
Miłobyłowreszciezatrzymaćsięwmiejscu.Przeczuwał,żetojedynie
początek.
-Czegóżbymnieoddałzakufelpiwa!–powiedziałAkorth.
-Zpewnościąmajątutajjakieśtrunki–rzekłFulton.
Godfreypotarłobolałągłowę,myślącotymsamym.Jeśli
kiedykolwiekpotrzebowałnapitku,towłaśnieteraz.Taostatniaprzeprawaprzez
morzebyłanajgorszą,jakąpamiętał,płynęlitakwielednibezstrawyipiwa,
balansującnagranicyzagłodzenia…Wielerazypewienbył,żenie
żyje.Zamknąłoczyipróbowałwyrzucićzgłowytestraszliweobrazy,
wspomnieniamieszkańcówKręguobracającychsięwkamieńi
wypadającychzaburtę.
Podróżzdawałasięniemiećkońca,byłatodrogadopiekłaiz
powrotem,iGodfreybyłzaskoczony,żeniedoprowadziłagodożadnego
rodzajuobjawieniaczyoświecenia.Niesprawiła,żezmieniłswezwyczaje.
Sprawiłajedynie,żezapragnąłnapićsię,wyrzucićzmyśliteobrazy.
Zastanawiałsię,czycośznimbyłonietak.Czyniebyłprzeztotak
wnikliwy,jakinni?Miałnadzieję,żetakniejest.
Otobylitutaj,wImperium,otoczeniwrogąarmią,którapragnęłaich
śmierci.Ileczasuminie–zastanawiałsię–nimodkryją,żetusą?Nimmilion
żołnierzyRomulusaichwytropi?Godfreymiałzłeprzeczucie,żeichdnisą
policzone.
-Widzęcośnapoprawęhumoru–powiedziałAkorth.
Godfreypodniósłwzrok.
-Tam–rzekłFulton,szturchającgowbok.
Godfreyobejrzałsięiujrzał,żewieśniacypodająsobiemisę
wypełnionąprzejrzystympłynem.Każdyznichujmowałgoostrożniew
dłonie,upijałłykipodawałdalej.
-Niezupełnieprzypominakrólewskiepiwo–zauważyłAkorth.
-Zamierzaszczekaćnalepszytrunek?–odparłFulton.
Fultonnachyliłsięichwyciłmisę,nimAkorthzdążyłjązłapać.
Pociągnąłdługiłyk,apłynspływałmupopoliczkach.Otarłustawierzchem
dłoniizamruczałzzadowolenia.
-Alepali–powiedział.–Niemyliłeśsię,toniekrólewskiepiwo.
Diabelniemocne.
Akorthwyrwałmumisęzdłoni,upiłdługiłykiskinąłgłową,
zgadzającsięzFultonem.ZakrztusiłsięipodałmisęGodfreyowi.
-Bożemój–rzekłAkorth.–Jakbymogieńwlałsobiewgardło.
Godfreynachyliłsięipowąchał.Wzdrygnąłsię.
-Cototakiego?–zapytałjednegozwieśniaków,mężczyznęo
szerokichbarach,nagimtorsie,którysiedziałobokniegozpoważnym
wyrazemtwarzy.Miałnaszyjnikzczarnychkamieniizdawałsiębyć
nieustępliwymwojownikiem.
-Nazywamytosercemkaktusa–powiedział.–Tonapitekdla
mężczyzn.Jesteśmężczyzną?
-Wątpię–odrzekłGodfrey.–Odpowiedźzależnajestodtego,kogo
otozapytasz.Będęjednakkimkolwiektrzeba,bywnapitkuutopićme
smutki.
Godfreyuniósłmisędoustipił.Poczuł,żepłynprzepływaprzezjego
gardłoniczymogieńipaliwbrzuchu.Ontakżezaniósłsiękaszlemi
wieśniacyroześmialisię,anastępnywziąłmisęzjegorąk.
-Niejestmężczyzną–zauważyli.
-Takzwykłmawiaćmójojciec–przyznałGodfrey,śmiejącsięwraz
znimi.
Godfreypoczułsiędobrze,gdytrunekuderzyłmudogłowyikiedy
wieśniak,którygoobraził,począłpićzmisy,Godfreywyciągnąłdłońi
wyrwałmujązrąk.
-Chwileczkę–powiedziałGodfrey.
Godfreypił,tymrazempociągająckilkadługichhaustów,inie
zakrztusiłsięanirazu.
Wieśniacyobrzuciligozaskoczonymispojrzeniami.Godfreyzwrócił
siękunimzzadowoleniem,anajegotwarzpowróciłuśmiech.
-Możeiniejestemmężczyzną–powiedział.–Ibyćmożetowy
lepiejwładacieorężem,leczniewyzywajciemnienapojedynekwpiciu.
Roześmialisięwszyscy.Wieśniacypodalimisędalej,aGodfrey
wsparłsięnałokciachoziemię.Mąciłomusięjużwgłowieiporaz
pierwszypoczułsiędobrze.TrunekbyłmocnyiGodfreyowiszumiałow
głowie.Nigdyniepiłnicpodobnego.
-Widzę,żeśwpadłwdawnenawyki–dobiegłgoniezadowolony
kobiecygłos.
Godfreyodwróciłsięipodniósłwzrok.UjrzałnadsobąIlleprę.
Wsparłaręcenabiodrach,patrzącnaniegonachmurzona.
-Spędziłampopołudnie,doglądającnaszychludzi–rzekłaz
dezaprobatą.–Wieluznichnadalnękająskutkigłodu.Acóżtyuczyniłeś,by
pomóc?Siedziszsobieprzyogniuipijesz.
Godfreypoczuł,jakzaciskamusiężołądek;Illeprazdawałasię
zawszewynajdowaćwnimto,conajgorsze.
-Widzętuwielupijącychludzi–odparł.–Ibógimzatozapłać.
Jakażwtymszkoda?
-Niewszyscypiją–powiedziałaIllepra.–Aprzynajmniejnietyle,coty.
-Atobiecodotego?–odwarknąłGodfrey.
-Połowanaszychludzichoruje.Sądzisz,żetoodpowiedniczas,by
pićiśmiaćsięcałąnoc?
-Aczyjestnatolepszyczas?–odrzekł.
Zmarszczyłabrwi.
-Niemaszracji–powiedziała.–Toczasnażal.Czasnaposti
modlitwę.
Godfreypokręciłgłową.
-Mojemodlitwynigdyniezostaływysłuchane–odparł.–Acodo
postu–wystarczającodługopościliśmynaokręcie.Terazczas,bynajeśćsiędo
syta.
Wyciągnąłrękęichwyciłpodsuniętąmuprzezkogośkurczęcąnogę,i
wgryzłsięwnią,przeżuwającwyzywająconajejoczach.Tłuszczspływał
mupobrodzie,lecznieotarłgoinieodwróciłwzroku,gdyIllepraspojrzałana
niegozchłodnądezaprobatą.
Illepraobrzuciłagospojrzeniempełnymwzgardyipokręciłapowoligłową.
-Niegdyśbyłeśmężczyzną.Nawetjeślinietrwałotodługo.W
KrólewskimDworze.Byłeśkimświęcejniżmężczyzną–byłeśbohaterem.
Pozostałeśtam,bybronićGwendolyn.Pomogłeśocalićjejżycie.Odparłeś
McCloudów.Sądziłam,że…stałeśsiękimśinnym.Leczotoznajdujęcię
tutaj.Drwiszsobieimarnujeszcałąnocnapicie.Niczymchłopiec,którym
zawszebyłeś.
Godfreypoirytowałsię.Uczucieprzyjemnościispokojuw
okamgnieniugdzieśuleciały.
-Acowedługciebiepowinienemuczynić?–odparł,poirytowany.–
Podnieśćsię,pobiecwstronęhoryzontuiwpojedynkęzwyciężyćImperium?
AkorthiFultonzaśmialisię,amężczyźnizewsizawtórowaliim.
Illeprapoczerwieniałaipokręciłagłową.
-Nicsięniezmieniłeś–rzekła.–Przemierzyłeśpółświata,anicsię
niezmieniłeś.
-Jestem,jakijestem–powiedziałGodfrey.–Podróżprzezoceantego
niezmieni.
Zganiłagowzrokiem.
-Kochałamcięniegdyś–powiedziała.–Teraznieczujędociebie
nic.Zupełnienic.Sprawiłeśmizawód.
Odwróciłasięiodeszłarozgniewana,amężczyźnisiedzącywokoło
Godfreyaroześmialisięichrząkali.
-Widać,żenawetzamorzemkobietysątakiesame–rzekłjedenz
wieśniakówiwszyscywybuchnęliśmiechem.
Godfreyowiniebyłojednakdośmiechu.Jejsłowaubodłygodo
żywego.Idojegootumanionegotrunkiemumysłupoczęłozwolnadocierać,że
możeIllepraniejestmujednakobojętna.
Godfreywyciągnąłdłoń,chwyciłmisęiwziąłkolejnyhaust.
-Zabohaterów!–powiedział.–Bógmiświadkiem,niejestem
jednymznich.
*
Gwendolynsiedziałaprzedogniskiem,aprzyniejKendrick,Brandt,
Atme,AbertholituzinrycerzySrebrnejGwardii;oboknichsiedziałBokbuwraz
ztuzinemstarszychituzinamiwieśniaków.Starsiwdalisięwdługąpogawędkę
zGwen,którautkwiławzrokwpłomieniach,starającsiębyć
uprzejmąisłuchaćich,karmiącjednocześnieniewielkimikawałkami
mięsiwaKrohna,któryzłożyłłebnajejkolanach.Starsimówiliodwielugodzin,
wyraźniezachwycenitym,żemogąpomówićzobcym,żemogą
omówićproblemydotycząceImperium,dotycząceosady,ludu.
Gwenpróbowałaskupićsięnaichsłowach.Myślijejbłądziłyjednak.
NiemyślałaoniczympozaThoremiGuwayne’em,modlącsięoich
bezpieczeństwo,oto,bydoniejpowrócili.Wtęnocognimodliłasięz
całegoserca,byznaleźlisięznówprzyniej,byotrzymałakolejnąszansę.
Modliłasięowieści,oznak,ocokolwiek,dziękiczemuwiedziałaby,żesą
bezpieczni.
-Pani?
Gwenobróciłasięiujrzała,żeBokbupatrzynanią.
-Cootymsądzisz?–zapytał.
Gwenotrząsnęłasięzzadumy.
-Darujcie–powiedziała.–Ocopytacie?
Bokbuodchrząknął,pełenwspółczuciaizrozumienia.
-Opisywałemzwyczajemegoludu.Zwyczaje,którerządząnaszym
życiem.Zapytałaś,jakwyglądanaszdzień.Dzieńrozpoczynasięnapolachi
kończy,gdysłońcekryjesięzahoryzontem.Nadzorcyimperialnibiorąnasna
niewolników,jakwprzypadkumieszkańcówkażdegoimperialnego
miasta,któregoniezamieszkujeichrasa.Pracujemy,ażumrzemy.
-Niepróbowaliścienigdyuciec?–zapytałKendrick.
Bokbuodwróciłsiękuniemu.
-Dokądmielibyśmyuciec?–spytał.–Jesteśmyniewolnikamiw
służbieVolusii,wielkiegopółnocnegomiastależącegonadmorzem.Żadna
prowincjaImperiumniejestwolna,nasetkimilstądniemadokąduciec.Po
jednejstronieleżyVolusia,podrugiejocean,azanamirozległapustynia.
-Acoznajdujesiępodrugiejstroniepustyni?–zapytałaGwen.
-CałaresztaImperium–dodałinny.–Bezkresneziemie.Więcej
prowincjiiregionów,niżmożewamsięprzyśnić.Nadwszystkimiwładzę
sprawujeImperium.Nawetgdybyśmyzdołaliprzekroczyćwielkąpustynię,
wiemyniewieleotym,coznajdziemyzanią.
-Pozaniewolnictwemiśmiercią–wtrąciłinny.
-Czyktośkiedyśusiłowałjąprzemierzyć?–zapytałaGwen.
Bokbuzwróciłsięwjejstronęzponurymwyrazemtwarzy.
-Każdegodniakilkuspośródnaszychludziusiłujezbiec.Większość
ginieodrazu,odstrzałylubwłóczniwtyłpleców,gdybiegną.Ci,którymsię
udaje,znikają.CzasemImperiumprzynosiichzwłokiwielednipóźniej,ku
przestrodze,byzawisłynanajwyższymdrzewie.Czasemprzynosząsamekości,
ogryzioneprzezjakieśzwierzę.Czasemnieprzynosząnic.
-Czykomukolwiekudałosięprzeżyć?–zapytałaGwen.
Bokbupotrząsnąłgłową.
-WielkiePustkowienieznalitości–powiedział.–Zpewnością
zabrałaichpustynia.
-Leczniektórzyznichmogliprzeżyć?–upierałsięKendrick.
Bokbuwzruszyłramionami.
-Byćmoże.Byćmożetylkopoto,bydotrzećdoinnegoregionui
tamtrafićwniewolę.NiewolnicywinnychregionachImperiumwiodążycie
gorszeniżmy.Każdegodniazabijajątamwyrywkowo,przypadkowo
wybranych,jedyniedlaprzyjemnościnadzorców.Tutajprzynajmniejnie
oddzielająnasodrodzininiesprzedajądlaswejuciechy.Nieposyłająnasz
miastadomiastaanizewsidowsi;tutajprzynajmniejmamydom.Oile
pracujemy,pozwalająnamżyć.
-Nienajlepszetożycie–dopowiedziałinny.–Tożyciew
zniewoleniu.Leczprzynajmniejżyjemy.
-Czyniemożeciechwycićzaorężiwalczyć?–zapytałKendrick.
Bokbupokręciłgłową.
-Winnychczasach,zainnychpokoleń,winnychmiastach
podejmowanotakiepróby.Nigdyniezwyciężono.Mająnadnamiprzewagę
liczebnąilepszeuzbrojenie.Imperiumdysponujeświetniejszymizbrojami,
orężem,zwierzętami,mocnymimurami,organizacją…anadewszystkomają
stal.Myjejniemamy.Posiadaniejejjestzakazane.
-Ajeślijedenniewolnikpowstanieiponiesieporażkę,zabijającałą
osadę.
-Mająznacznąprzewagęliczebną–wtrąciłinny.–Cóżmielibyśmy
zrobić?Czykilkasetekmężówzdrewnianymorężemmaprzypuścićatakna
stotysięcywojownikówwzbroizestali?
Gwendolynzamyśliłasięnadichtrudnąsytuacją.Rozumiałaichi
byłapełnawspółczucia.Poświęcilito,kimbyli–swegodumnego,
wojowniczegoducha–bypróbowaćchronićswojerodziny.Niezdziwiłojejto.
Zastanowiłasię,czynaichmiejscupostąpiłabypodobnie.Czyjejojciec
postąpiłbypodobnie.
-Narzucaniejarzmatostraszliwarzecz–powiedziała.–Gdyjeden
człowiekuważa,żejestlepszyniżinny,przezwzglądnaswąrasę,oręż,
władzę,armięalbobogactwo–przezwzglądnacokolwiek–wtedymożestać
sięokrutnymbezpowodu.
Bokbuobróciłsięwjejstronę.
-Doświadczyłaśtegonawłasnejskórze–powiedział.–Inaczejnie
byłobyciętutaj.
Gwendolynskinęłagłową,wpatrzonawpłomienie.
-Romulusijegomilionowaarmianajechalinaszeziemieispalilije
docna–powiedziała.–Pozostałonasjedyniekilkasetek,niewięcej,aniegdyś
byliśmytakwielkimnarodem.Pośrodkunaszychziemleżałomiastotak
zamożne,żekażdeinneokrywałosięprzynimwstydem.Byłytoziemie
opływającewbogactwawszelakiegorodzaju,aKanionchroniłnasprzed
wszelkimzłem.Byliśmyniezwyciężeni.Przezwielepokoleńbyliśmy
niezwyciężeni.
-Nawetwielcyupadają–rzekłBokbu.
Gwenskinęłagłową,widząc,żeBokburozumie.
-Icosięstało?–zapytałinny.
Rozmyślającnadichupadkiem,Gwendolynzastanawiałasięnadtym
samym.
-Imperium–powiedziała.–Podobniejakwwaszymprzypadku.
Zaległaponuracisza.
-Agdybyśmysiędowasprzyłączyli?–odezwałsięAtme,
przerywającmilczenie.–Gdybyśmyprzypuściliatakzwami?
Bokbupotrząsnąłgłową.
-Volusiajestdobrzeumocniona,zaopatrzonawludzi.Imająnad
namiprzewagętysiącamężczyzndojednego.
-Zpewnościąistniejejakiśsposób,byzwyciężyćImperium?–
zapytałBrandt.
Starsiwymieniliostrożnespojrzenia.PodługiejciszyBokbu
powiedział:
-Byćmożeolbrzymy.
-Olbrzymy?–spytałaGwen,zaciekawiona.
Bokbuskinąłgłową.
-Krążąpogłoskioichistnieniu.WdalekichczęściachImperium.
Abertholodezwałsię:
-KrainaOlbrzymówtokraina,którązamieszkująstworytakwysokie,
żeichstopymogłybyzmiażdżyćtysiącmężów.Jesttomitycznakraina,
wygodnymit,któryobalonozaczasównaszychojców.
-Czymaszrację,czyjejniemasz–tegoniewienikt–powiedział
Bokbu.–Wiemyjedno:niegdyśolbrzymyzpewnościąistniały.Iżesą
nieprzewidywalne.Zrównympowodzeniemmógłbyśspróbowaćokiełznać
dzikiegozwierza.Równiedobrzemogązabićwas,jakiImperium.Niełakną
sprawiedliwości,niebędąobieraćstron.Łaknąjedynierozlewukrwi.Nawet
gdybyistnieli,nawetgdybyścieichodnaleźli,śmierćzadanaichrękąbyłaby
pewniejszaniżpodczasatakunaVolusię.
Zaległadługacisza,aGwenwpatrywałasięwpłomienie,rozmyślając
nadtymwszystkim.
-Czyniemainnegomiejsca?–spytałaGwendolyn,awszyscy
spojrzelinanią.–Gdynasiludziepowrócądozdrowia,czywcałym
Imperiumniemainnegomiejsca,wktórymbylibyśmybezpieczni?W
którymmoglibyśmyrozpocząćżycienanowo?
Starsiwymienilidługiespojrzeniaiwkońcuskinęlidosiebie
głowami.
Bokbuuniósłlaskę,wyciągnąłdłońipocząłrysowaćnaziemi.
Gwendolynbyłazaskoczonatym,jakwprawnąmiałrękę,obserwującjak
powstajeprzedniąszczegółowamapa.Jejludziezebralisiędokoła.Patrzyła,jak
formująsięgraniceImperiumizdumiałjąjegoogrom.
-Czypoznajesz,coto?–zapytał,skończywszyrysować.
Gwendolynprzyjrzałasięmapie,tuzinomróżnychregionówi
prowincji.Spojrzałazuwagąnaosobliwykształtziemimperialnych,których
środekbyłprostokątny,azkażdegoroguwmorzewysuwałsiędługi,
zakrzywionypółwysep,przypominającybyczyróg.CzteryrogiImperium,zwykł
mawiaćjejojciec.Terazpojęła,oczymmówił.
-Tak–odpowiedziała.–Spędziłamrazcałyksiężycwdomu
uczonych,zagłębiającsięwpradawnemapyKręguiImperium.Czteryrogi
odpowiadajączteremkierunkom,atedwaszpicetopółnocipołudnie.
PośrodkuleżyWielkiePustkowie.
Bokbuspojrzałnaniąszerokootwartymioczyma.SłowaGwen
wzbudziływnimpodziw.
-Jesteśjedynąobcą,któratowiedziała–rzekł.–Musiałaświstocie
odebraćdobrenauki.
Przerwał.
-Tak,wsamymkształcieImperiumskrywasięjegonatura.Rogi.
Szpice.Pustkowie.Torozległeziemie,naktórychleżywieleregionów.Nie
wspominającjużowyspach,którychtutajnieumieściłem.Wielemiejscnie
zostałonaniesionychnamapę,wielejestnieznanych.Wieletopogłoski,
marzeniazasłyszanezusttych,którzyzbytdługożyliwniewoli.Niewiemyjuż,
cojestprawdą.Mapywciążrodząsięnanowo,aci,którzyjetworzą,kłamiąnie
mniejniżkrólowie.Każdamapatokwestiapolityki.Iwładzy.
Zapadładługacisza,przerywanajedynietrzaskaniemognia.Gwen
zamyśliłasięnadjegosłowami.
-PrzedczasamiAntochinu–odezwałsięwkońcuBokbu.–Przed
mymojcemitwymojcembyłczas,gdyKrągiImperiumbyłyjednym.Przed
WielkimPodziałem.PrzedKanionem.Twoiludziewzbrojachzestali,jak
głosilegenda,podzielilisię.PołowawyruszyładoKręgu,adrugapołowa
pozostałatutaj.Jeślitoprawda,gdzieśpośródziemImperiumistnieje
królestwoDrugiegoKręgu.
Gwendolynzamarła.Wgłowiekłębiłyjejsięprzeróżnemyśli.
-DrugiegoKręgu?–zapytałabeztchu,zrosnącympodnieceniem.
Wszystko,coniegdyśprzeczytała,przypominałojejsię.Byłotoniejasneinie
pamiętaławszystkiego;sądziła,żesątobajkidladzieci.
-Tobardziejmitniżfakt–wtrąciłsięAberthol.Jegostarczygłos
przeciąłpowietrze,gdyzbliżyłsię,byprzyjrzećsięmapie.–„Pomiędzy
czteremarogamiidwomaszpicami–zacytował.–Pomiędzypradawnymi
brzegamiiBliźniaczymiJeziorami,napółnocodAltbu…
-…ipołudnieodReche–dokończyłBokbu.–KrólestwoDrugiegoKręguleży.
Abertholiwódzspojrzelinasiebie.Każdyznichnapamięćznałte
starezapiski.
-Tomitsprzedwielustuleci–powiedziałAberthol.–Przekazujecie
bajkiimity.Towaszamoneta.
-Niektórzyzwątomitem–powiedziałBokbu.–Innifaktem.
Abertholuparciepokręciłgłową.
-Szansenato,żedrugiKrągistniejesąznikome–rzekłAberthol.–
Rozbudzaćnadziejenaszychludzinatakąwyprawęoznaczałobyoprzeć
nasząprzyszłośćnaśmierci.
GwenprzyjrzałasiętwarzyBokbuidostrzegłananiejpowagę.
Odniosławrażenie,żenaprawdęwierzył,iżDrugiKrągistnieje.Przyglądał
sięuważniemapie,którąrozrysował,zwypisanąnatwarzypowagą.
-Wielelattemu–ciągnąłdalejBokbupoważnymgłosem.–Gdym
byłledwiechłopcem,widziałemmieczzestaliinapierśnik.Przyniesionojedo
wioski.Mojamatkapowiedziała,żeznalezionojenapustyni,na
konającymczłowieku.Wyglądałjakwy,miałbladąskórę,anasobiestalową
zbrojęoznaczonąjakwasze.Skonał,nimzdołałnamwyjawić,skądprzybył.
Zbrojęukryliśmyzobawyprzedśmiercią.
Bokbuwestchnął.
-Wierzę,żeDrugiKrągistnieje–dodał.–Jeślizdołaciegoodnaleźć,
jeślizdołaciedoniegodotrzeć,byćmożeznajdzieciedom–prawdziwydom
–naziemiachImperium.
-Kolejnemiejsce,bykryćsięprzedImperium?–powiedział
Kendrickdrwiąco.
-JeśliDrugiKrągistnieje–rzekłBokbu.–Jesttakdobrzeskryty,że
sięniechowają.Żyją.Szansajestniewielka,pani–podsumował.–Lecz
istnieje.
NimGwenzdołałatowszystkoprzemyśleć,nocprzeciąłnagle
piskliwygłos.Zpoczątkubyłtopisk,któryprzeszedłwdługiezawodzenie,apo
chwiliwnieprzerwanyśpiew.
Wszyscyumilkli,odsunęlisięodmapyipatrzyli.Gwenobróciłasię.
Naprzódwyszłakobietaodługich,czarnychwłosach,któreopadałyjejdopasa.
Ręcewzniosłapobokach,ajejszyjęoplatałczerwonyjedwabnyszal.
Odchyliłasięwtył,wzniosłaręcekunieboskłonowiinuciłapoważnąpieśń.
Jejśpiewniósłsięcorazgłośniejigłośniej,awtedypłomienieognisk
wystrzeliływgórę.
-Duchypłomieni!–zanuciła.–Przybądźcie.Pozwólcienamoddać
wamcześć.Rzeknijcie,comacierzec.Pozwólcienamujrzećto,czegonie
widzimy!
Gwendolynwzdrygnęłasięiodsunęłaraptowniewtył,gdyognisko
przedniąroziskrzyłosięirozjaśniło.Spojrzaławpłomienieizezdumieniem
ujrzałakłębiącesięwnichkształty.Poczuła,jakwłoskistająjejdęba.
Wróżbitkaśpiewałaterazwolniej,anastępniezamilkła.Zbliżyłasięi
zatrzymałanadGwendolyn.Gwenodczułalęk,gdykobietautkwiławniej
spojrzenieswychbłyszczącychoczu.
-Pytaj,ocochcesz–rzekłanienaturalnym,mrocznymgłosem.
Gwensiedziała,trzęsącsięwewnątrz.Pragnęłazadaćpytanie,poznać
prawdę,leczbałasię.Cojeśliniebędzietoodpowiedź,którąpragnęła
usłyszeć?
Wreszciezebrałasięnaodwagę.
-Thorgrin–powiedziałaledwiesłyszalnymgłosem.–Guwayne.
Rzeknij.Czyżyją?
Nastaładługacisza.Wróżbitkazwróciłasiędoniejplecami,przodemdoognia.
Pochyliłasięicisnęładwiegarściepiachuwpłomienie.Ogieńroziskrzyłsięi
wystrzeliłwgórę.Wróżbitka,wciążzwróconaplecamidoGwendolyn,poczęła
wypowiadaćjakieśmrocznesłowa,którychGwennie
rozumiała.
Wreszcieobróciłasiędoniej,aswebłyszcząceżółteoczyutkwiław
oczachGwen,któraniepotrafiłaodwrócićwzroku.
-Twedziecięniepowrócitakim,jakiejeznasz–obwieściła
złowrogo.–Amążtwójwchwili,gdymówimy,wkraczadoKrainy
Umarłych.
-NIE!–wrzasnęłaGwendolyn,ajejkrzykprzebiłsięprzez
niecichnącetrzaskaniepłomieni.
Wstała,oburzona,czując,żesercetłuczejejsięwpiersi,żecałejej
ciałosłabnie.WszystkowokołopoczęłowirowaćiujrzałajedynieSteffenai
Kendricka,gotującychsię,byjąpochwycić.Padławichramionaicałyświat
skryłsięwmroku.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Thorgrinstałnaskrajułodziipodniósłzadziwionywzrok.Prądpchał
ichpowolinaprzódiwpływalidoogromnejjaskininakrańcuświata.
Spojrzałnapradawny,łukowatysufitstostópwyżej.Wodaściekałazczarnej
skałyporośniętejmchem,poktórejrozbiegłysiędziwacznezwierzęta.
Wpłynęlidownętrzajaskiniiuderzyłwnichpodmuchzimnegowiatru,a
temperaturaspadłaodziesięćstopni.ZanimReece,Conven,Elden,Indra,
O’ConnoriMatustakżewstaliirozglądalisięwokołosiebiezezdumieniem,
wpływająccorazgłębiejwmrokogromnejjaskini.Thorodniósłwrażenie,że
jamapołykaichwcałościinigdyjużstamtądniepowrócą.Złeprzeczucie,które
gonękało,pogłębiłosięjeszcze.
PłynęlidalejispojrzawszywdółThorujrzał,żewodypoczynają
zmieniaćbarwę,żebijeodnichpoświataifosforyzują.Miękkibłękit
rozjaśniałmrok,odbijającsięodścianidającwsamrazświatła,bymoglicoś
dostrzec.Stworzeniatrzymającesięścianrzucałynaniegroteskowe
cienieiimgłębiejsięzapuszczali,tymgłośniejszebyłyróżnorakieodgłosy,
skrzeczenieowadów,trzepotskrzydełidziwne,niskiejęki.Thorczujniezacisnął
dłońnarękojeścimiecza.
-Cotozamiejsce?–powiedziałgłośnoO’Connor,zadającpytanie,
któreimwszystkimkołatałosiępogłowach.
Thorwytężyłwzrok,patrzącwciemność,zastanawiającsię.Zjednej
stronyodczułulgę,żenieznajdująsięjużnaoceanieiżewpłynęlidoswego
rodzajuportu,miejsca,wktórymmogliwypocząćizebraćsiły.Zdrugiej
jednakżeThorwyczuwałwpowietrzucośosobliwego,coś,cosprawiało,że
włoskistawałymudęba.Instynktpodpowiadałmu,byzawrócić,by
skierowaćsięnapowrótwstronęotwartegomorza.Mielijużjednakniewiele
pożywieniaiwszyscypotrzebowaliodpoczynku,anadewszystkoThorgrin
musiałrozejrzećsięwtymmiejscunawypadekgdybywistociebyłato
krainaumarłych.CojeśliGuwaynejesttutaj?Teraz,gdyGuwaynenieżył,
Thorgrinniezważałjużnaniebezpieczeństwo,mrokczychoćbyiśmierć;po
częścipragnąłśmierci,powitałbyjązotwartymiramionami.AjeśliGuwayne
tutajbył,Thorczuł,żewartobyłotuprzybyć,bygoujrzeć,nawetgdybynie
miałsięstądjużnigdywydostać.
Upiornyjękrozległsiępośródmrokuiwszystkichogarnąłstrach.
-Możebezpieczniejsibylibyśmynamorzu–rzekłMatuscicho.Jegogłosodbił
sięechemodścian.
Wodapłynęłakrętoiwpływalicorazgłębiejigłębiejwjaskinię.Prąd
pchałichdośrodka,jakgdybypchałichkutemu,coimprzeznaczone.Thor
obróciłsięizerknąwszywtyłujrzał,żeniewidaćjużoceanu.Osnułaich
ciemnośćibijącaodwodypoświata.Znajdowalisięteraznałascenurtu,
dokądkolwiekzamierzałichdoprowadzić.
-Prądpłynietylkowjednąstronę–powiedziałReece.–Miejmy
nadzieję,żewyniesienasztegomiejsca.
Unosilisięnawodziewmrokuigdypokonaliwąskizakręt,Thor
rozejrzałsięiprzyjrzałścianom.Ujrzałnanichparyniewielkichżółtychślepi
mrugającewciemności,należącedojakichśnieznanychstworzeń.Mrugałyi
uciekałyiThorzastanawiałsię,cotozastwory.Czyobserwowałyich?
Czekały,gotującsiędoataku?
Thorzacisnąłmocniejdłońnarękojeścimiecza.Pokonywalizakrętza
zakrętem,aonmiałsięnabaczności.
Minęliwreszciezakręt,zaktórymThorujrzał,żewoddalipojawia
sięnaglebrzeg.Zatrzymalisięnaplażyoczarnympiasku,przeobrażającejsię
dalejwczarnąskałę.
Thoripozostalirozejrzelisię,skołowani,gdyłódźzatrzymałasię,
uderzającdelikatnieopiasek.Wszyscywymienilispojrzenia,poczym
skierowalijenarozległykamienistyprzestwórprzednimi.Jaskiniatonęław
mroku.
-Czytotutajkończysięocean?–spytałaIndra.
-Istniejetylkojedensposób,bysięotymprzekonać–powiedział
Conven,schodzączłodzinaplażę.
Pozostaliposzliwjegoślady.Thorzszedłostatniigdywszyscystali
jużnabrzegu,obejrzałsięnaichłódź,kołysanąnieznacznieprzezsłabyprąd.
Powiódłwzrokiempowodzie,odktórejbiłapoświata,ispojrzałnamiejsce,w
którymjaskiniazakręcała.Niemógłjużdostrzecwyjścia.
Odwróciłsięzpowrotemiwytężyłwzrok,patrzącwciemność.Było
tuciemniej,wtymmiejscujaskininierozświetlałajużwoda.Thorpoczuł
dochodzącyskądśzimnypodmuchwiatru.
-Możemyprzynajmniejrozbićtuobóz–powiedziałElden.–
Możemyprzeczekaćnoc.
-Zakładając,żenicniepożrenaswciemności–rzekłO’Connor.
Wtemwoddalizapłonęłapochodnia–poniejkolejnaijeszczejedna.
TuzinypochodnizalałyświatłemmrokiThor,chwyciwszyrękojeśćmiecza,
spojrzałwdaliujrzałstojącychnaprzeciwnichludzi.Byliniewysocy,opołowę
odniegoniżsi,owychudzonychciałach.Mielidługiespiczastepalce,długie
spiczastenosyiniedużepaciorkowateoczy.Ichgłowyzwężałysiękugórze.
Jedenznichwystąpiłnaprzód–najwyraźniejbyłtoichprzywódca–
uniósłpochodnięiuśmiechnąłsięszeroko,ukazującsetkiniewielkich,ostro
zakończonych,czarnychzębów.
-Stanęliścienarozstajnychdrogach–rzekłstwór.
Przywódcaniewyglądałjakpozostali.Byłtrzykrotniewyższyod
nichidwukrotnieodThorgrinaireszty.Miałsporychrozmiarówbrzuszysko,
długąbrązowąbrodęiwspierałsięnalasce.Mężczyznaprzesuwałdłoniąpo
swejdługiejbrodzie,patrzącnanichwpełnymnapięciamilczeniu.
-Rozstajnychdrogach,któreprowadządokąd?–zapytałThor.
-Dokrainyżywychikrainyumarłych–odrzekł.–Tutajkończysię
ocean.Mypełnimystrażprzedbramą.Zanamistojąwrotaprowadzącedo
krainyumarłych.
Thorspojrzałnadjegoramieniemiwoddaliujrzałmasywnąbramę,
wysokąnastostóp,wykonanązżelazagrubegonadziesięćstóp.Pełnemu
nadzieiThorowiserceprzyspieszyłozpodniecenia.
-Zatemtoprawda?–zapytał,pełennadzieiporazpierwszyod
śmierciGuwayne’a.–Krainaumarłychistnieje?
Stwórskinąłponurogłową.
-Możecieprzeczekaćtunoc–odrzekł.–Zapewnimywam
schronienie,strawęiodeślemyzpowrotem.Możeciezawrócićtam,skąd
przybyliścieipłynąćdalejtam,dokądzaniesiewasocean.
-Dlaczegomielibyściezapewnićnamschronienie?–zapytałReece
nieufnie.
Stwórobróciłsiędoniego.
-ToobowiązekWartowników–powiedział.–Naszymzadaniemjest
dopilnować,bybramapozostałazamknięta.Niewpuszczamyludzidokrainy
umarłych–powstrzymujemyichprzedwejściem.Ci,którzyutracilibliskich
swemusercuprzybywajątu,poszukują,pogrążeniwżalu,amyodsyłamyichz
powrotem.Nienastałjeszczeichczas.Walczą,pragnąujrzećswych
bliskich,amymusimyichodesłać.Takjakiwas.
Thornachmurzyłsięipostąpiłnaprzód.
-Chcęprzekroczyćbramę–powiedziałbezwahania,myślącoGuwaynie.–
Pragnęujrzećmegosynka.
Stwórobrzuciłgouważnymspojrzeniem.
-Niepojmujesz–rzekł.–Istniejetylkojednowejścieiniema
wyjścia.Jeśliprzekroczysztewrota,nigdynieopuścisztejkrainy.
Thorpokręciłgłową,zdecydowany,przepełnionyżalem.
-Niedbamoto–rzekłThorstanowczo.–Zobaczęmegosyna.
-Thorgrinie,cotymówisz?–zapytałReece,podchodzącdoniego.–
Niemożesztamwejść.
-Wcaleniemyślitego,corzekł–zawołałMatus.
-Owszem,myślę–upierałsięThorgrin,pełensmutkuitęsknotyza
Guwayne’em.–Każdesłowo,którewyrzekłem,jestprawdziwe.
StwórprzyglądałsięThorowiprzezdługiczas,jakgdybyoceniałgo,
anastępniepokręciłgłową.
-Jesteśbardzoodważny–powiedział.–Lecznieprzystanęnato.
Pozostaniecietutajprzeznoc,anastępniewyruszyciezpowrotemnaocean.
Prądporannyzabierzewaszesobą.Płyńcieznim,awciąguksiężyca
dotrzeciedowschodnichwybrzeżyImperium.Niemożeciepozostaćtutaj.
-Przekroczętębramę!–krzyknąłThorgniewnie,dobywającmiecza.
Dźwiękmetaluwysuwanegozpochwyponiósłsięgłośnymechempo
ścianachjaskiniijejwnętrzeożyłoodgłosamiowadówiumykającychcosił
wnogachstworów,którejakgdybywiedziały,żeladachwilarozpętasię
burza.
Tuzinystworówzaswymprzywódcąnatychmiastdobyłymieczy,
białychmieczyzkości.
-Hańbisznaszągościnność–wycedziłprzezzębyprzywódcado
Thora.
-Niepragnęwaszejgościnności–rzekłThor.–Pragnęujrzećmego
synka.Zobaczęgo.Ianiwy,aniżadnestworynatymświeciemnieprzed
tymniepowstrzymają.Przekroczęwrotapiekła,bydopiąćswego.Pragnę
wkroczyćdokrainyumarłych.Pójdęsam.Moikompanimogąprzyjąćwaszą
strawęiwyruszyćnapowrótwmorze.Lecznieja.Japrzekroczębramę.Inikt
aninicnatymświeciemnieniepowstrzyma.
Przywódcapokręciłgłową.
-Copewienczaszjawiasiętuktośtaki,jakty–powiedziałi
ponowniepokręciłgłową.–Głupiec.Powinieneśbyłprzyjąćmoją
propozycjęzapierwszymrazem.
NaglewszystkiestworyzanimrzuciłysięnaThorgrina–byłyichtuziny–i
biegłynaniegozuniesionymiwysokomieczami.
Thorjednaktakbyłzdeterminowany,byujrzećswegosyna,żecoś
nimzawładnęło:wjegocielewezbrałonagleciepłoipoczuł,żepłonąmu
dłonie,czułsiętakpotężny,jaknigdywcześniej.Wsunąłmieczdopochwyi
uniósłdłonie,awtedynaprzódwystrzeliłakulaświatłaiprzecięłajaskinię,
rozwidniającją.Thorporuszałdłońmiwgóręiwdół,astrumienieświatła
uderzałystworywpiersiipowalałyjenaziemię.
Wszystkiestworyupadły,pojękująciwijącsię.Byłyogłuszone,lecz
żywe.
Ichprzywódcaotworzyłoczyszerokozezdumienia.ZmierzyłThora
bacznymspojrzeniem.
-Toty–rzekłzpodziwem.–KrólDruidów.
Thorspojrzałnaniegozespokojem.
-Niejestemżadnymkrólem–odparł.–Jestemjedynieojcem,który
pragnieujrzećswegosyna.
Przywódcaspojrzałnaniegoznowymszacunkiem.
-Mówiono,żenadejdziedzień,wktórymsięzjawisz–powiedział.–
Dzień,wktórymbramaotworzysię.Niesądziłem,żenastąpitotakrychło.
PrzywódcazlustrowałThoradługim,uważnymspojrzeniem,jak
gdybypatrzyłnażywąlegendę.
-Cenązaprzekroczenietejbramy–rzekł.–Niejestzłoto,lecz
życie.
Thordałkroknaprzódiskinąłgłowązpowagą.
-Zatemtakącenęzapłacę–powiedział.
Przywódcadługomusięprzypatrywał,ażwreszciezdałsię
usatysfakcjonowany.Skinąłgłowąituzinyjegoludzipowolipowstałyi
rozstąpiłysięnaboki,tworzącprzejściedlaThora.Kolejnetuzinyrzuciłysięku
bramieichwyciwszyżelazneskrzydło,szarpnęłyzcałejsiły.
Zgłośnymjęknięciemiskrzypieniembramaśmierci,opierającsię,
rozwarłasięszeroko.
Thorpodniósłwzrok,zadziwiony,ispojrzałnawysokąnastostóp
bramę.Miałwrażenie,żepatrzynaportaldoinnegoświata.
Stworyskierowałypochodniewstronębramyiwjaskinirozwidniło
się.PodrugiejstroniewrótThorujrzałmężczyznęwdługiejczarnejszacie.
Dzierżyłwdłonidługąlaskę,miałnasobieczarnypłaszczinasuniętyna
twarzkaptur.Stałnieopodalniedużejłodzi,czekającejnabrzegurozkołysanej
rzeki.
-Onzaprowadziciędokrainyumarłych–powiedziałprzywódca.–
Przeprawisięztobąprzezrzekę.Zaniąznajdujesięzejściedownętrzaświata.
Topodróżwjednąstronę.
Thorskinąłponurogłową,zdającsobiesprawę,żeniepowróci.Był
wdzięcznyzatęszansę.
Ruszyłprzedsiebie.Przeszedłobokprzywódcy,obokrzędów
stworówstojącychprzyścianach,umożliwiającychmuprzejście,gotów
podjąćsamotnąwędrówkę.
Nagleusłyszałzasobąszuraniebutówiobróciwszysięze
zdumieniemspostrzegł,żewszyscyjegobraciastojąobokniegoipatrząna
niegozpowagą.
-Jeśliwybieraszsiędokrainyumarłych–powiedziałReece.–
Przydacisiętowarzystwo.
Thorspojrzałnanichskołowany;niesądził,żeoddadządlaniego
życie.
O’Connorskinąłgłową.
-Jeślityniewracasz,mytakże–rzekłO’Connor.
Thorpopatrzyłimwoczyiujrzałwnichpowagę,spostrzegł,żenic
niezmieniichdecyzji.Staliobok,ujegoboku–towarzyszebronigotowi
przekroczyćwrazznimwrotapiekła.
Thorskinąłgłową,niewysłowieniewdzięczny.Odnalazłswych
prawdziwychbraci.Swaprawdziwąrodzinę.
Jakjedenmążodwrócilisięiruszyliprzedsiebie.Thorszedłnaczele.
Minęlibramę,przejściedoinnegoświata,doświata,zktórego–Thor
wiedział–nigdyjużniepowrócą.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Alistairtrzymałastrażprzezszerokimidrzwiamikrólewskiegodomu
chorych.Wokołoniejwrzałabitwa,aonastałaprzedbudynkiem,
zdecydowananiewpuścićnikogodośrodka,bymógłzabićEreca.Wyspiarze
toczylizażartebojeipowietrzeprzecinałykrzykiiszczękmetalu.Rozpętałasię
wojnadomowa.Połowawyspy,prowadzonaprzezStroma,walczyłaz
drugąpołową,prowadzonąprzezludziBowyera.
Gdysłońcepoczęłowychylaćsięzzawzgórza,Alistairwspomniała,
jakzażartewalkitrwaływnocy.Bojetoczyłysię,odkądzadałaśmierć
Bowyerowiinieustałyodtamtejchwili.NacałychWyspachPołudniowych
mężczyźniścieralisięwszalebitwy,walczącnanogach,nakoniach,na
stromychgórskichstokachiupodnóżagór,zabijającsięwwalcewręcz,
spychajączrumakówizrzucajączklifów.Wszyscywalczyli,zastanawiającsię,
ktozasiądzienatronie.
Gdytylkomężczyźnipoczęlisięścierać,Alistairzebraładwatuziny
najwierniejszychErecowistrażnikówiudałasięznimikuDomowiChorych.
Wiedziała,żebezwzględunato,gdziebędzietoczyłasięnajbardziejzażarta
bitwa,ludzieBowyeraspróbująwkońcuzjawićsiętuizabićEreca,byzadać
kresbojomizdobyćtron.Byłazdecydowana,bywzamieszaniu,które
nastąpi–bezwzględunato,ktozwycięży–niepozwolićskrzywdzićEreca.
Alistairstałanawzniesieniuistamtądprzezcałąnocobserwowała
walki.Widziałatysiącepiętrzącychsięzwłoknawzgórzachipodnimi,
zaściełającychmiasto.Byłatowyspawielkichwojownikówiwielcy
wojownicyścieralisięzwielkimiwojownikami,niepotrzebniezabijającsię.
GodzinyzmywałysięzesobąpodczastejstraszliwejnocyiAlistairnie
wiedziałajuż,zacoizakogowalczyli.Niemożliwościąbyłookreślenie,kto
zwycięża–itaktrwałotocałąnoc.Jednagrupawalczyłaprzeciwdrugiejiszala
zwycięstwaprzechylałasięrazporaz.
OświtaniuAlistairpodniosławzrokispostrzegła,żenaklifachroisięodludzi
Bowyeraiżebojetocząsięterazznaczniebliżejmurówmiasta,tużprzednimi.
PrzesuwalisięwciążiAlistairprzeczuwała,żeniebawemprzedrąsięprzez
bramyiopanująmiasto.Tomiastobyłowszakrdzeniemwładzynawyspieiten,
któryzwycięży,zechcejezdobyć,wznieśćwysokoswą
chorągiewiogłosićsiękrólem.
Alistairpowiodławzrokiempozboczugóry,obserwującludziStroma,
utrzymującychpozycjezdługimipikamiwdłoniach.Czekali
cierpliwie,zdyscyplinowani,skrycizaskałami.GdyludzieBowyera
przypuszczaliszarżęwdółzboczakonno,ludzieStromawyskoczyliiodparli
ich.Jedenpodrugimkoniestawałydębairżały,nabijanenapiki.Ludzie
Bowyerazamachiwalisię,leczpikibyłyzbytdługie,aodległośćzbytduża,by
mieczemogłyichdosięgnąć.
Koniestawałydębaiupadały,izrzucałymężczyznzeswych
grzbietów,aonistaczalisięzklifówiskał.
Alistairpatrzyła,jakjadącynaczeleswychludziStrompopędza
wierzchowca,chwytajednegozprzeciwnikówizrzucagozkoniagłowąw
przód.Mężczyznaspadłwdółstromegostoku,krzycząc.Wtejsamejchwili
jednakjedenzkonikopnąłStromawtyłgłowyimężczyznapadłnabok.
Jedenzżołnierzy,dostrzegłszysposobność,rzuciłsięwprzódz
mieczemizamachnąłnagłowęStroma;tenusunąłsięzdrogiiwostatniej
chwiliodrąbałmężczyźnienogę.
Bitwawrzała,walkitrwałybrutalne,zażarteiAlistair,nękanazłym
przeczuciem,zdecydowanachronićEreca,trwałanaswejpozycji.Czekała.
PragnęładołączyćdoludziStroma,leczwiedziała,żejejmiejscejesttutaj,u
bokuEreca.Jaknaraziezamuramimiastapanowałacisza.Upiornacisza.
Nazbytgłucha.
Ledwiemyśltaprzeszłajejprzezgłowę,anaglewszystkoodmieniło
się.Alistairusłyszałagłośnyokrzykbitewnyizzarogudomuchorych
nadbiegłysetkiludziBowyera,prącprostododrzwi.
Zatrzymalisięledwiekilkastópprzednim,spostrzegłszydumną,
nieustępliwąAlistairituzinstrażnikówzajejplecami.Alistairnatychmiast
dojrzała,żeludziBowyerajestznaczniewięcejizprzebiegłegouśmieszkuna
twarzyAknufa,rycerzadowodzącegonimi,poznała,żeontakżetowie.
Zaległapełnanapięciacisza.Aknufwyszedłnaprzódistanął
naprzeciwAlistair.
-Zejdźmizdrogi,czarownico–powiedział.–Azabijęcięszybko.
Stójnadalprzedemną,atwaśmierćbędziepowolnaibolesna.
Alistairnieruszyłasięzmiejsca.
-Nieprzekroczysztychdrzwi–rzekłastanowczo.–Chybażelegnę
martwautwychstóp.
-Wedleżyczenia,kobieto–odparł.–Pamiętajtylko,żesamatona
siebiesprowadziłaś.
Aknufuniósłwysokomiecz,awtedytuzinjejstrażnikówrzuciłsięnaprzód,by
jąchronić.Starlisięwbojuledwiedziesięćjardówprzedniązgłośnym
szczękiemoręża.Strażnicywalczylimężnie,oddająccioszaciosludziom
Bowyera.
ByłoichjednakznaczniemniejiniebawemludzieBowyeraznaleźli
siębliżejAlistair.Wiedziała,żezaledwiekilkachwilponiosąporażkęinie
mogłapozwolić,bycimężowiezginęli,gdyonaczuwała,stającwobroniejeji
Ereca.
Alistairzamknęłaoczyiuniosładłoniewysokonadgłowę,kuniebu.
Zebrałacałąswąsiłę,byprzyzwaćswąmoc.
Proszę,Boże.Niechmocprzyjdziedomnie.
Zwolnapoczuła,jakrodzisięwniejwielkamoc,awtedy
olśniewającebiałeświatło,nibygrom,przecięłoporannenieboipadłonaniąz
wysokichchmur.OpuściłaręceinamierzyławludziBowyera,awtedy
rozległsięgłośnyhukirozpętałchaos.
Gradwielkościkamienipocząłspadaćzniebiosiwpowietrzuponiósł
sięodgłosloduwgniatającegozbroje.Alistairskierowałagradnadrugą
stronęliniibitewnej,omijającswychstrażnikówimierzącwwojowników
Bowyera,jednegopodrugim,uderzającgrademzsiłątakwielką,że
przewracalisięzkrzykiem.Uwalniałatymsamymstrażników,jednegopo
drugim,którzywalczylizażarcie,zabijającnaprawoilewo.
PrzerażeniludzieBowyera,niebędącwstaniepodnieśćmieczy,
uderzanikulamigradu,odwracalisięibieglikubramommiasta,ajejstraż
ruszyłazanimi.
Zajejplecamirozległsiękolejnygłośnyokrzykbitewnyi
odwróciwszysięAlistairujrzała,żedomiastawpadająStromijegoludzie.
Podniosławzrokispostrzegła,żezboczawzgórzusłanesąmartwymi
żołnierzami.Usłyszałatrzykrotnydźwięktrąbki–sygnałzwycięstwa–i
pojęła,żeStromzwyciężył.
AlistairrozejrzałasięiujrzałasetkiwojownikówBowyera,
oddalającychsięoddomuchorych,biegnącychkuotwartymbramommiasta.
Usiłowaliuciec,zpewnościąmajączamiarprzypuścićatakwinnydzień,na
innympolubitwy.Alistairbyłazdeterminowana,bydotegoniedopuścić.
Skierowaładłońwichstronę,awtedynaprzódwystrzeliłobiałe
światłoiogromnażelaznabrona,grubanastopę,opadłaprzedbramami
miastaizatrzymaławojownikówBowyera.
Aknufobróciłsię,uwięzionywrazzeswymiludźmi.Zprzerażeniempatrzyłna
nadbiegającychludziStroma.
Strom,siedzącdumnienakoniu,zwróciłsiękuniej,jakgdyby
pytającojejzgodę.
Alistair,myślącoErecu,skinęłazpowagągłową.
ZostatnimokrzykiembitewnymnaustachStromprzypuściłszarżęze
swymiludźmi,zacieśniająckrągwokołomężczyznprzybramach.
Rozległsięichkrzyki,aAlistairstała,przyglądającsięzsatysfakcją.
Wreszciebyłopowszystkim.Wreszciewyspabyłabezpieczna.
Wreszciesprawiedliwościstałosięzadość.
*
AlistairstałaprzywezgłowiułożaErecawciemnejkomnacie.
Spoglądałanawstającesłońce,odczuwającniezwykłąulgę.Odnieśli
zwycięstwo,dramatycznewydarzeniaminęłyiterazniepozostałoimnic
innego,jakpowrócićdotego,cobyłodawniej,czekać,ażErecprzebudzisię,
powrócidozdrowiaistanieujejboku.
Alistairprzyłożyładłońdojegoczołaimodliłasięwduchu;nie
przestawała,odkądustałabitwa.
Proszę,Boże.PozwólErecowiobudzićsię.Pozwól,bynastałkres
tegowszystkiego.
Alistairwyczułajakbyniewielkązmianęwpowietrzuizradością
ujrzała,jakEreczwolnapodnosipowieki.Jegojasnobłękitneoczy
błyszczałyoporankuispojrzawszynaniąuśmiechnąłsię.Najegotwarz
powróciłrumienieciwyglądałnabardziejprzytomnegoniżkiedykolwiek.
Dostrzegła,żewreszcieozdrowiał,doszedłdosiebie.
Erecpodniósłsięiwyciągnąłkuniejręce,aonanachyliłasięiwtuliławjego
ramiona.Zoczupłynęłyjejłzy,gdyprzyciskałagomocnodosiebie.
Takdobrzebyłoznaleźćsięznówwjegoramionach,takdobrzeujrzećgo
przyżyciu.
-Gdziejestem?–zapytał.–Cosięstało?
-Ciii–rzekłazuśmiechem,przykładającpalecdojegoust.–
Wszystkojużdobrze.
Zamrugał,podenerwowany,jakgdybywszystkosobieprzypominał.
-Dzieńnaszychzaślubin–powiedział.–Zostałem…dźgnięty.Czy
nicciniejest?Czykrólestwojestbezpieczne?
-Nicminiejest,mójpanie–odrzekłazespokojem.–Atwe
królestwogotowejestnato,byśobjąłnadnimrządy.
Przytuliłją,aonaodwzajemniłauścisk,łkając.Niesądziła,żetendzień
kiedykolwieknadejdzie.Zawładnęłaniąradość,żeErecznajdujesięznówujej
boku.Pragnęławszystkomuopowiedzieć.Otym,jakpoświęciłasiędlaniego.
Ojejuwięzieniu.Otym,jaknieomalstraciłażycie.Otym,jakonnieomalstracił
życie.Obojach,któretoczyłysięwokoło.Owszystkim,cosięzdarzyło.
Żadneztychwydarzeńniemiałojednakterazznaczenia.Liczyłosię
jedynieto,żeErecżyje,jestbezpieczny,żeznówsąrazem.Słowanie
oddałybytego,coczuła.Miastwypowiadaćjetuliłagowięcmocnoi
pozwoliła,bytenuściskrzekłmuwszystko.
Wiedziała,żeichżyciedopierosięrozpoczyna.Inic–nic–jużniepowstrzyma
jejprzedtym,byznimbyć.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Dariusuniósłmłotobojgiemrąkiopuściłzcałejsiływdół,rozbijającgłazna
niezliczoneodłamkipodsłońcemkolejnegojasnego,gorącego
porankawImperium.Wokołoniego,napolachpośródpyłu,pracowalijego
przyjaciele.Poczuł,jakkroplepotuspływająmuzczoładooczu,lecznie
kłopotałsięotarciemich.Miasttegouniósłmłotijęknąwszy,rozbiłkolejny
kamień.Ijeszczejeden.
WgłowieDariusprzeżywałrazzarazemwydarzeniapoprzedniego
dnia.Wspomnieniaprzemykałymuprzezgłowę.MyślącoLoti,czuł
konsternacjęifrustrację.Dlaczegozareagowaławłaśnietak?Czyanitrochęnie
byłamuwdzięczna?Jakimcudemzdołałaobrócićjegobohaterskiczynwcoś,
czegopowiniensięwstydzić?Czyrzeczywiścieniechciałagojużnigdy
widzieć?
Iczypotym,jakzareagowała,onchciałjeszczewidziećją?
Dariusodłożyłmłot,byodetchnąć.Zielonypyłwzbiłsięwpowietrze
iosiadłnajegotwarzy,włosachicisnąłsiędonosa.Dariusmyślałtakżeotym,
couczynił,żezabiłtychimperialnychżołnierzy,wykorzystującswemocei
zastanawiałsię,czymartwimężczyźninaodległympoluzostaną
odnalezieni.Kiedyśzpewnościątonastąpi,nawetjeślidopierozajedenczydwa
cykleksiężycowe.Byćmożewtedy,gdynadejdądeszczeizmyją
lawinę.Cowtedynastąpi?CzyImperiumzjawisię,bywyegzekwowaćkarę,
jaktwierdziłaLoti?Czyściągnąłśmierćnanichwszystkich?
Czyteżmożeistniałaszansa,byskrytychgłębokopodlawinąciałnie
odkrytonigdy?Bydzikiezwierze,którychpodługpogłosekwielewędrujena
tamtychziemiach,pożarłytrupy,nimzostanąodkryte?
Dariusuniósłmłotirozbijałkamieniepodczujnymokiem
imperialnychnadzorców,amyślijegopowędrowałykuSandarze,jego
siostrze,którapowróciładoichwsi,inowegoludu,któryzesobą
przywiodła.PrzybycietychmieszkańcówKręguniepodobnebyłoniczemu,
codotychczaszdarzyłosięwjegoosadzie.NowipobratymcySandaryukrylisię
wjaskiniachiDariuszastanawiałsię,czyImperiumichodnajdzie.Z
pewnościątylkokwestiączasubyło,nimtaksięstanie,nimstarciez
Imperiumstaniesięnieuniknione.Chybażezbiegnąwcześniej.
Tylkodokąd?
KunieustającejfrustracjiDariusa,starsiwwiosce–wzasadziecaławieś–
zdawalisiętrwaćwprzekonaniu,iżstarciezImperiumniebyło
nieuniknione,żeżyciebędziemogłonadaltoczyćsięutartymtorem.Darius
postrzegałtoinaczej.Czuł,żezbliżająsięzmiany.Czyżprzybycietych
wszystkichwojownikówzzamorza,którzytakżemielipowód,bywalczyćz
Imperium,niebyłoznakiemodbogów?Czyżniepowinniwykorzystaćtej
nadarzającejsięszansy,czyżniepowinniwalczyćrazem,byobalićVolusię?
Czyżniejesttodar,naktórywszyscyczekali?
Inniniepostrzegalitegowtensposób.Miasttegochcieliodwrócićsię
odnich,posłaćwdalsządrogę.Widzieliwtymkolejnąsposobność,bynie
wychodzićprzedszereg,byuczynićwszystko,cowichmocy,byichżałosne
życieniezmieniłosięaniokrztynę.
Dariuswspomniał,jakostatnirazwidziałSandarę,gdywyruszałado
Kręgu.Niesądził,żekiedyśjeszczejąujrzy.Jejwidokzarazemzaskoczyłgoi
dałnadzieję.Sandarzeudałosięprzemierzyćwielkiemorze,przetrwać
pośródimperialnejarmiiipowrócić.Poczęścidlatego,żebyładoskonałą
uzdrowicielką–leczwgłębisercabyłatakżewojownikiem.OnaiDarius
mieliwszaktegosamegoojca.Tosprawiło,żeDariusczuł,iżwszystkojest
możliwe.Czuł,żejednegodniaontakżewyrwiesięztegomiejsca.
Dariuspowróciłmyślamidoprzyjemnychwspomnieńminionejnocy,
gdypodczasświętowaniapółnocyspędził,toczącrozmowęzeswąsiostrą
przyogniskach.NawłasneoczyujrzałjejmiłośćdoKendricka,tego
wspaniałegowojownika.OniDariuszapałalidosiebienatychmiastową
sympatią,gdyżrozpoznalijedenwdrugimwojowniczegoducha.Kendrick
zdałsięDariusowiprzywódcą.Dariuszachęcałswąstarsząsiostrę,by
podążałazatym,copodpowiadajejserce,bybyłazKendrickiem,bez
względunato,codopowiedzenianatentematmająstarsi.Niepojmowałjak
ona,taknieustraszonawkażdejinnejdziedzinieżycia,mogłatakbardzolękać
sięokazaćswąmiłośćdoniego,jakmogławspieraćtradycję,popieraćzakaz
poślubieniakogośinnejrasy.Czybyłajakpozostali–lękałasię
starszychitego,copowiedząinni?Dlaczegotakwielkieznaczeniemiałoto,co
oniwszyscymyślą?
Dariuszamrugał,usiłującniepozwolić,bypotściekłmudooczu,i
rozbiłnastępnykamień,ijeszczejeden.Czuł,żetegodniawszystkie
spojrzeniaskierowanesąnaniego.Odpoprzedniegodnia,gdypowróciłz
Loti,czuł,żecałaosadaspoglądananiegowinnysposób.Wszyscywidzieli,jak
wybiega,bysprowadzićLotizpowrotem,byliświadkamitego,jak
wyrusza,bywpojedynkęstawićczołaImperium,niezważającna
konsekwencje.Iwidzielijakpowracawrazznią.Zyskałwichoczach
ogromnyszacunek.
Zdawałomusięjednak,żewzbudziłtakżewnichwątpliwości:nikt
chybaniedałwiaryichhistorii,żeLotisięzgubiła,żenatrafilinasiebiei
powrócilidowsi.ByćmożewszyscyzbytdobrzeznaliDariusa.Spoglądalina
niegoinaczej,jakgdybywiedzieli,żecośsięzdarzyło,wiedzieli,żeskrywa
wielkątajemnicę.Pragnąłimwszystkowyjawić,leczwiedział,żeniemożetego
uczynić.Gdybytozrobił,musiałbywyjaśnić,jaktegodokonał,jakon,
najmłodszyinajmniejszyzrodziny,ten,poktórymniktniespodziewał
się,żecokolwiekosiągnie,zabiłsamtrzechwojownikówImperium
dysponującychlepsząbroniąizbrojami–izertą.Najawwyszłoby,żeużył
swejmocy.Izostałbywyrzutkiem.Wygnalibygo.Takjakpostąpili–jak
Dariusprzypuszczał–zjegoojcem.
-Powieszmiwreszcie?–dobiegłgogłos.
DariusobróciłsięiujrzałobokRaja.Najegotwarzybłąkałsiępsotny
uśmiech.Wpobliżu,takżepatrzącwjegostronę,staliDesmondiLuzi.
Rozbijalikamienie,zerkającnaDariusa.
-Cotakiego?–zapytałDarius.
-Jaktegodokonałeś–powiedziałRaj.–Nomówże.Nienatknąłeśsię
nazagubionąLoti.Zrobiłeścoś.Zabiłeśżołnierzy?Onaichzabiła?
Dariusobejrzałsięiujrzał,żedwajchłopcyzbliżająsię,patrzącna
niego.Poznał,żewszystkimimpogłowiekrążytojednopytanie.Darius
uniósłmłot,zamierzyłsięnagłaziuderzył.
-Nomówże–rzekłRaj.–Pozwoliłemcisięprzejechaćnazercie.
Jesteśmiwinienprzysługę.
Dariusroześmiałsię.
-Niepozwoliłeś–odparł.–Japostanowiłemjechaćztobą.
-Niechbędzieitak–przyznałRaj.–Alepowiedz.Chcęusłyszeć
jakąśopowieść.Żyjędlaopowieściomęstwie.Atendzieńnazbytsiędłuży.
-Ledwiesięrozpoczął–powiedziałLuzi.
-Otóżto–rzekłRaj.–Nazbytsiędłuży.Jakkażdyinnydzień.
-Amożetyopowiedznamomęstwie–rzekłLuzidoRaja,widząc,żeDarius
niezamierzanicodrzec.
-Ja?–odparłRaj.–Niesądzę,byśmiałusłyszećchoćjednątaką
opowieśćodnaszychludzi.
-Myliszsię–powiedziałDesmond.–Nawetwśróduciśnionychusłyszysz
opowieśćomęstwie.
-Zwłaszczawśróduciśnionych–dodałLuzi.
Zwrócilisięwszyscykuniemu.Wjegogłębokim,władczymgłosie
rozbrzmiewałapewność.
-Znaszzatemtakąopowieść?–naciskałRaj,opierającsięoswój
młotidyszącciężko.
Desmonduniósłmłotiuderzyłwkamień.Milczałtakdługo,że
Dariusbyłpewien,żenicnieodrzeknie.Wszyscywpadliponowniewrytm
pracy,gdywreszcieDesmondzaskoczyłich,odzywającsię.Niepodnosił
wzrokuicałyczasrozbijałkamienie.
-Ojciecmój–powiedziałDesmond.–Starsirzeklibywam,żezginął
wkopalni.Chcą,byściewtowierzyli.Innahistoriawzbudziłabyzbytwielki
sprzeciw,zbytmocnopodburzyładobuntu.Jawamjednakrzeknę:niezginął
wżadnejkopalni.
DariusprzyglądałsięDesmondowiwrazzinnymi.Zaległaciężka
cisza.Dariuswidziałnachmurzoneczoło,powagęwtwarzyDesmonda,jak
gdybychłopaktoczyłjakiśwewnętrznybój.
-Askądmożesztowiedzieć?–zapytał.
-Byłemprzytym–odparłDesmondwyzywająco,spoglądającna
niegochłodno,uważnie.Jegostanowczośćzwróciłananiegospojrzeniakilku
innychchłopców,którzyzbliżylisię.Wszyscychcieliusłyszećjego
opowieść,którawzbudziłaichzainteresowanie.Przebijałazniejprawda,rzecz
niezwyklerzadkapośródmieszkańcówichwsi.
-Jednegodnia–ciągnąłdalejDesmond.–Nadzorcazdzieliłgozbyt
mocnobiczem.Mójojciecwyrwałmugozdłoniiudusiłnim.Pamiętam,żesię
temuprzyglądałem,niezwykledumnyzniego.Byłemjeszczemałym
chłopcem.
Gdybyłopowszystkim,gdystaliśmyobaj,patrzącnapozbawione
życiaciało,spytałemmegoojca,coteraz.Czynastałczas,bysięzbuntować?
Niepotrafiłjednakdaćmiodpowiedzi.Widziałemtowjegooczach:nie
wiedział,jakpostąpić.Pozwolił,byporwałagopasja,pragnienie
sprawiedliwości,wolnościiwtamtejchwiliwzniósłsięponadwszystko.
Leczgdyminęła,niewiedział,copocząć.Jakdalejtoczysiężycie?
Desmondprzerwał.Rozbiłkilkakamieniiotarłpotzczoła,poczym
podjąłswąopowieść.
-Tamtachwilaminęła.Życietoczyłosiędalej.Wciągugodzinyodezwałysię
dźwiękirogów,służącezaostrzeżenie.Stałemobokojca,gdyotoczyłgotuzin
nadzorców.Nakazałmi,bymskryłsiępośróddrzewwlesie,leczjaniechciałem
odniegoodejść.Dopókiniesmagnąłmniepotwarzy
biczemtaksilnie,żewreszcietouczyniłem.
Skryłemsięniedaleko,zadrzewem,iprzyglądałemwszystkiemu.
Nadzorcy…niezabiligoodrazu–powiedziałDesmondzdławionym
emocjamigłosem.Przerwałpracęiodwróciłwzrok.–Broniłsiędzielnie.
Zdołałnawetuderzyćbiczemkilkuznich.Pozostawiłimblizny,którez
pewnościąnosządodzisiaj.
Walczyłjednakwpojedynkę,ichoćbyłtoczłowiekowielkimsercu,
awdłonidzierżyłbat,ichbyłtuzin,itowyćwiczonychżołnierzyzestalową
bronią,wzbrojach.Azabijaniesprawiałoimprzyjemność.
Desmondpokręciłgłowąizamilkłnakilkaminut.Chłopcy
przysłuchiwalisięnibyurzeczeniwmilczeniu,przerwawszypracę.
-Dodzisiajsłyszękrzykimegoojca–powiedziałDesmond.–Gdy
kładęsięspać,słyszęje.Widzę,jakznimiwalczy.Wmychsnachżałuję,żenie
jestemstarszy,uzbrojonyistaramsięwalczyć,zabijamichwszystkichiratuję
go.Byłemjednakzbytmłody.Niemogłemtemuzaradzić.
Wreszcieprzerwał.Napolupanowałagłuchacisza.Wkońcu
podniósłmłotiopuściłgozcałejsiły,roztrzaskującsporychrozmiarówgłazna
kawałki.
-Niezginąłwżadnejkopalni–zakończyłcicho.Poczymzamilknąłi
wróciłdopracy.
OpowieśćDesmondaległaDariusowiciężkonasercu.Wszyscy
chłopcyumilkliizapadłaponuraatmosfera.Uśmiechjużdawnozniknąłz
twarzyRajaiDariusowiprzeszłoprzezmyśl,czytowłaśnietakąopowieśćo
męstwiepragnąłusłyszeć.
PodługiejchwilirozbijaniakamieniRajpodszedłdoDariusa.
-Teraztwojakolej–rzekłdoniegocicho,tak,byinnigoniesłyszeli.
–Cozdarzyłosięnadrodze?
Dariusrozbijałdalejkamienie.Milcząc,pokręciłgłową.
-Rozmyślilisię–upierałsięDarius.–Wypuściliją.
-Aciżołnierze,którzysięrozmyślili–powiedziałRajzpsotnym
uśmiechem.–CzypowrócilijużdoVolusii?Czyteżnigdyjużichnie
ujrzymy?
Dariusobróciłsięiujrzał,żeRajuśmiechasiędoniegoznacząco,zpodziwem.
-DrogadoVolusiijestdługa–odparłDarius.–Silniejsiniżoni
gubilisięnaniej.
*
Dariusstałnaniedużym,zakurzonympoluzaswąchatą.Stukanie
jegodrewnianegomieczaniosłosięwpowietrzu,gdyuderzałwzniszczonyjuż
drewnianycel.Byłtoogromnykrzyż,któryDariuszrobiłzezwiązanychzesobą
iwbitychwziemiępatykówbambusowych.Ćwiczyłnanim,odkąd
nauczyłsięchodzić.Śladyjegostópwyryłysięwziemiprzednim.
Terazkrzyżchyliłsięjużnajednąstronę,niemalprzewracał,lecz
Dariusniezważałnato.Służyłswemucelowi.Uderzałgorazzarazem,zlewai
prawa,uchylającsięprzedwyimaginowanymprzeciwnikiem,
obracającsię,uderzającwjegobrzuch.Dariusrzuciłsięnaprzód,dźgnął,obrócił
mieczbokiemiparowałniewidzialnycios.Oczymawyobraźni
widziałwieluwrogównacierającychnaniego,całąnadciągającąarmię,i
toczyłbójwpromieniachzachodzącegosłońca,pocałymdniupracy,ażlał
sięzniegopot.
Niecichnąceodgłosyjegopotyczkiniosłysięwpowietrzuichoć
słyszałokrzykisprzeciwusąsiadów,Dariusnieustawał.Niedbałoto.
Zamierzałuderzać,pókiniewymażewspomnieńtegodnia,wspomnień
każdegodnia,pókizupełnienieopadniezsił.
OdczasudoczasuDariussłyszałszczeknięcieobokswejnogi.Nie
musiałopuszczaćwzroku,bywiedzieć,żetoDray,piessąsiada,siedzi
wiernieprzynimiprzyglądamusięjakzawsze,szczekająciwiercącsię,gdy
Dariusuderzałcel.Dray–średniejwielkościpiesszkarłatnejmaści,którarosła
zbytdługa,zupełniejakniesfornewłosyjegopana–jużdawnostałsiępsem
Dariusa.Należałdojednegozsąsiadów,leczktórykolwiektobył,
przestałkarmićgodawnotemu.JednegodniaDariusnatknąłsięna
skamlącegoDray’aioddałmujedenzeswychskromnychposiłków.
TamtegodniaDariuszyskałprzyjacielanacałeżycie.Odtamtejchwili
wytworzylipewienrytuał:DrayprzypatrywałsięwalceDariusa,aDarius
zjadałjedyniepołowęswegoobiadu,drugąpozostawiającdlaDray’a.Dray
nagradzałgo,zawszeszukającjegotowarzystwa,zwłaszczagdybyłwdomu.
Czasemnawetsypiałwjegochacie.
Drayprzyskoczyłnaprzódiwgryzłsięwbambus,przystającna
wyobrażeniaDariusa,warcząciszarpiączmyślonegowroga,jakgdybydo
Dariusazbliżałsięprawdziwyprzeciwnik.Dariusczęstozastanawiałsię,coby
sięstało,gdybystanąłdowalkizkimśizDray’emuboku.Podobniejakon,
Drayniebyłnajwiększyzmiotuaninajsilniejszy,aninajbardziej
kochany.Miałjednakwielkieserceibyłnajwierniejszymzwierzęciemna
świecie.Wciąguminionychkilkuksiężycównabrałzwyczajusypiaćskulony
przeddrzwiamiDariusa.Warczał,gdytylkojegodziadekośmieliłsię
podejść.
-Niemaszdosyćwalkizkijem?–dobiegłgogłos.
DariusobejrzałsięiujrzałstojącychnieopodalRajaiDesmonda.
Obajtrzymaliwdłoniachdługie,drewnianemieczeipatrzylinaniegoz
psotnymiuśmiechaminatwarzy.
Dariusprzerwał,dyszącciężko,zamyślony;chłopcymieszkalipo
drugiejstroniewsiinigdywcześniejniewidziałichprzedjegochatą.
-Najwyższyczas,byśzmierzyłsięzczłowiekiem–powiedział
Desmondpoważnymgłosem.–Jeślipragnieszzostaćwojownikiem,musisz
uderzaćwprzeciwnika,któryoddacios.
Dariusbyłzaskoczonyiwdzięczny,żezaszlidoniego.Bylistarsiod
niego,znaczniewięksiisilniejsi,icieszylisięszacunkieminnychchłopców.
Moglićwiczyćsięzwielomastarszymi,silniejszymi.
-Dlaczegomielibyścietrwonićczasnamnie?–zapytałDarius.
-Mójmieczwymaganaostrzenia–powiedziałDesmond.–Aty
zdajeszsiębyćdobrymcelem.
DesmondprzypuściłszarżęnaDariusa,atenuniósłmiecziw
ostatniejchwilizablokowałcios.Uderzeniebyłopotężne,wystarczająco
silne,byzadrżałymudłonieiręceibyzatoczyłsiękilkakrokówwtył.
Darius,zbityzpantałyku,ujrzał,żeDesmondstoiiczekanajego
posunięcie.
Uniósłmiecz,rzuciłsięwprzódizamachnął.Desmondbeztrudu
parowałcios.Dariuszamachnąłsięznów,uderzałzprawejilewej,razporaz.
Stukanieichdrewnianychmieczyniosłosięwpowietrzu.Dariusbył
zachwyconywalkązprawdziwym,poruszającymsięprzeciwnikiem,nawet
jeśliniepotrafiłzwyciężyćwiększegoisilniejszegoDesmonda.
DraywarczałiszczekałnaRajaiDesmonda,biegającobokDariusai
kłapiącnastopyDesmonda.
-Jesteśprędki–rzekłDesmondpomiędzyciosami.–Tomuszę
przyznać.Leczniewykorzystujesztego.Niejesteśaniwpołowietaksilny,jak
ja–amimotegouderzasztak,jakgdybyśzamierzałprzeszyćmniena
wskroś.Niemożeszwalczyćjakmężczyznamojejpostury.Walcz,jakgdybyś
byłswojejpostury.Bądźprędkiizwinny,niesilnyibezpośredni.
Dariuszamachnąłsięzewszystkichsił,aDesmonddałkrokwtył.
Dariusokręciłsięwpowietrzu,zatoczyłwprzód,iupadłnaziemię.
PodniósłwzroknastojącegonadnimDesmonda,którywyciągnąłdo
niegorękęipomógłmusiępodnieść.
-Walczysz,byzabić–powiedziałDesmond.–Czasemmusisz
walczyć,byprzeżyć.Niechtwójprzeciwnikwalczy,byzabić.Jeślijesteś
cierpliwy,jeśliuchylaszsięiprzypatrujeszjegoruchom,przeliczysięz
własnymisiłami;odsłonisięnacios.
-Byłbyśzaskoczonytym,jakłatwozabićczłowieka–powiedział
Raj,podchodzącdonich.–Niejestkoniecznysilnycios,jedyniecelny.
Sądzę,żeterazmojakolej.
Rajuniósłmieczwysoko,mierzącwgłowęDariusa,atenobróciłsię,
uniósłmieczbokiemiledwiezatrzymałuderzenie.WtedyRajodchyliłsięi
kopnąłDariusawpierś,atenzatoczyłsięwtył.
DraynieprzestawałszczekaćiwarczećnaRaja.
-Toniesprawiedliwe!–zawołałoburzonyDarius.–Towalkana
miecze!
-Niesprawiedliwe?–wykrzyknąłRajzszyderczymśmiechem.–
Rzeknijtoswemuprzeciwnikowipotym,jakdźgniecięmiędzynogamii
będzieszkonał.Towalka–awwalcekażdeposunięciejestsprawiedliwe!
Rajzamachnąłsięznówmieczem,nimDariusbyłgotów,iwytrącił
mumieczzdłoni.WtedyRajrzuciłsięnaziemię,zamachnąłnogamii
kopnąłDariusawkolanatak,żetenrunąłnaziemię.
Darius,niespodziewającsiętego,wylądowałnatwardejziemiw
obłokukurzu,pozbawionytchu;wtemRajznikąddobyłdrewnianego
sztyletu,przypadłdoniegoiprzyłożyłmubrońdogardła.
Dariuspoddałsię,unoszącdłonie,przyciśniętydoziemi.
-Totakżebyłoniesprawiedliwe!–narzekałDarius.–Oszukujesz.
Wyciągnąłeśskrytysztylet.Nietakwalczysięhonorowo.
Drayprzyskoczyłdonich,warcząc,inachyliłsięnadtwarząRaja,
obnażająckły,wystarczającoblisko,byRajwypuściłsztyletzdłoni,podniósł
ręceizwolnapodniósłsię.
Stanąwszynanogi,Rajwybuchnąłgłośnymśmiechem,chwycił
Dariusaipomógłmuwstać.
-Czymjesthonor?–powiedziałRaj.–My,zwycięzcy,określamy,czymonjest.
Gdyjesteśmartwy,niemażadnegohonoru.
-Aczymjestbitwabezhonoru?–rzekłDarius.
-Ohonorzemówiten,którynigdynieponiósłporażki–powiedział
Desmond.–Przegrajraz,utraćnogę,rękę,kogośbliskiegotwemusercu–a
następnymrazem,gdystaniesznaprzeciwwroganapolubitewnym,aniciw
głowiebędziehonor.Onzpewnościąniebędzieonimmyślał.Będziemyślał
ozwycięstwie.Ożyciu.Bezwzględunacenę.
-Zaskoczyłobycię,czegoczłowiekjestwstaniesięwyrzec–wtymi
honoru–gdyspoglądaśmierciwoczy–powiedziałDesmond.
-Wolałbymzginąćzhonorem–odparłDariusbuntowniczo.–Niż
żyćokrytyhańbą.
-Jakmywszyscy–rzekłDesmond.–Jednakto,wcowierzyszito,
jakpostępujeszwchwili,gdyważysiętwojeżycie,niezawszejestzgodneze
sobą.
Rajpodszedłdoniegoipokręciłgłową.
-Jesteśjeszczemłody–powiedziałRaj.–Naiwny.Niedostrzegasz,
żehonorprzychodziwrazzezwycięstwem.Azwycięstwobierzesięztego,że
spodziewaszsięwszystkiego.Nawetniehonorowychczynów.Możesz
walczyćhonorowo,jeślitakzdecydujesz.Jeślibędzieszwstanie.Lecznie
oczekuj,żetwójprzeciwniktakżebędziewalczyłwtakisposób.
Dariuszamyśliłsięnadjegosłowami.Wtemostrygłosprzeciął
powietrze,przerywającmu.
-DARIUSIE!–rozległsięsurowygłos.
Dariusobróciłsięiujrzałstojącegowedrzwiachchatydziadka,
patrzącegonaniegogniewnie.
–Nieżyczęsobie,byśzadawałsięztymichłopcami!–warknął.–Do
chaty,alejuż!
Dariusobrzuciłgogniewnymspojrzeniem.
-Tomoiprzyjaciele–powiedział.
-Sprowadząnaciebiekłopoty–odrzekłdziadekDariusa.–Dochaty,
natychmiast!
DariuszwróciłsięprzepraszającodoRajaiDesmonda.
-Darujcie–powiedziałDarius.Zasmuciłsię,gdyżczerpałprawdziwą
przyjemnośćzwalkiznimi.Jużpotejkrótkiejpotyczceczuł,żenabyłnowe
umiejętnościizapragnąłćwiczyćsięznimiponownie.
-Nazajutrz–rzekłRaj.–Poćwiczeniach.
-Ikażdegodniapojutrze–dodałDesmond.–Zrobimyzciebiewojownika.
Odwrócilisię,byodejść,adoDariusadotarło,żeporazpierwszy
nawiązałbliskąprzyjaźńzchłopcamispośródgrupy.Zdwomastarszymi,
wspaniałymiwojownikami.Razjeszczezastanowiłsię,czymwzbudziłich
zainteresowanie.Czytym,couczyniłdlaLoti?Czyteżchodziłoocoś
innego?
-Dariusie!–zawołałostrojegodziadek.
Darius,awrazznimDray,odwróciłsięiruszyłwstronędziadka,
któryczekałwedrzwiachnachmurzony.Dariuswiedział,żedziadek
rozgniewałsię;mężczyznaniechciał,bywogólećwiczyłsięwwalce.
-Niepowinieneśbyłbyćniegrzeczny–rzekłDarius,przechodząc
przezdrzwi.–Tomoiprzyjaciele.
-Tochłopcy,którzyniewiedzą,jakącenępłacisięzawojnę–odparł.
–Chłopcy,którzyzachęcająjedendrugiego,bysiębuntować.Czymasz
pojęcie,codziejesiępodczasbuntu?Imperiumbynaszabiło.Wszyscy
byśmyzginęli.Każdyjedenznas.
TegodniajednakDarius,ośmielony,niechciałsłuchaćolękach
dziadka.
-Icóżztego?–zapytałDarius.–Cóżtakzłegojestwśmierci,gdy
walczymyonaszeżycie?Czyto,coterazmamy,nazwałbyśżyciem?
Harowaniecałymidniami?DrżeniezestrachuprzedImperium?
DziadekDariusazdzieliłgomocnowtwarz.
Darius,zaszokowany,stałbezruchu,czującpiekącyból.Nigdy
wcześniejgonieuderzył.
-Życiejestświętością–rzekłsurowojegodziadek.–Tegotyitwoi
przyjacielemusiciesięjeszczenauczyć.Twoidziadkowieimoipoświęcilisię,
byśmymogliżyć.Przystalinaniewolnictwo,byichdzieciidzieciichdzieci
mogływieśćbezpieczneżycie.Awaszebezmyślneczynysprawią,żewiele
pokoleńichpracypójdzienamarne.
Dariusspojrzałnaniegospodełba,gotówkłócićsię,niezgadzającsię
zniczym,cowłaśnierzekł,leczdziadekodwróciłsiędoniegoplecami,
chwyciłkociołzzupąiprzeszedłnadrugąstronęchaty,przygotowującgodo
zawieszenianadogniem.Coś,corzekłdziadekDariusa,dałomudo
myślenia.Cośnagledotarłodoniegoizjakiegośpowoduodczułnagle,że
konieczniemusisiętegodowiedzieć.
-Mójojciec–powiedziałDariuschłodno,upierającsięprzyswoim.–
Opowiedzmionim.
Dziadekzamarł,zwróconydoniegoplecami,zkociołkiemwręku.
-Wieszwszystko–odrzekł.
-Niewiemnic–odparłstanowczoDarius.–Cosięznimstało?
Dlaczegonasopuścił?
DziadekDariusastałbezruchu,plecamidoniego,inieodzywałsię.
Dariuswiedział,żeidziedobrymtorem.
-Dokądsięudał?–naciskałDarius,dająckroknaprzód.–Dlaczego
odszedł?–zapytałponownie.
Jegodziadekpokręciłgłową,zwolnaodwracającsię.Posmutniałi
wyglądałnagleotysiąclatstarzej.
-Miałnaturębuntownika,jakty–rzekłłamiącymsięgłosem.–Nie
potrafiłtegoznieść.Jednegodniazbiegł.Iodtejporyniktgojużnigdynie
widział.
Dariuswpatrywałsięwswegodziadkaiporazpierwszywżyciubył
pewien,żekłamie.
-Niewierzęci–rzekłDarius.–Ukrywaszcoś.Czymójojciecbył
wojownikiem?CzysprzeciwiłsięImperium?
Jegodziadekutkwiłspojrzenieprzedsobą,jakgdybypatrzyłw
utraconelata.
-Niemówwięcejoswymojcu.
Dariuszmarszczyłbrwi.
-Jestmoimojcemibędęonimmówił,kiedytylkozapragnę.
Tymrazemtojegodziadeksięnachmurzył.
-Azatemniebędzieszmilewidzianywmymdomu.
Dariusspojrzałnaniegowilkiem.
-Przedtembyłtodommegoojca.
-Lecztwegoojcatuniema,prawda?
Dariusprzyglądałsiębacznietwarzyswegodziadka,porazpierwszy
widzącjąwnowymświetle.Widział,jakbardzosięróżnilisięodsiebie.
Ulepienibylizinnejglinyinigdyniedojdądoporozumienia.
-Mójojciecniezbiegłby–upierałsięDarius.–Nieopuściłbymnie.
Nigdybytegonieuczynił.Kochałmnie.
Wypowiadającje,Dariusporazpierwszypoczuł,żetesłowasą
prawdziwe.Wyczułtakże,żedziadekskrywaprzednimjakąświelką
tajemnicę,iskrywałjącałejegożycie.
-Nieporzuciłbymnie–obstawałprzyswoimDarius,rozpaczliwiepragnąc
poznaćprawdę.
Jegodziadekpodszedłdoniego,gotującsięzezłości.
-Akimtyjesteś,byuważaćsięzatakwspaniałego,żeniemożnacię
porzucić?–rzekłostrodziadekDariusa.–Jesteśtylkochłopcem.Jednymz
wielu.Jesteśtylkojednymzniewolnikówwewsi,wktórejichpełno.Niemaw
tobienicwyjątkowego.Sądzisz,żeświelkimwojownikiem.Wojujesz
kijkami.Twoiprzyjacielebawiąsiękijkami.Imperiumwojujestalą.
Prawdziwąstalą.Niemożeszsięprzeciwnimzbuntować.Nigdyniebędziesz
mógł.Skończyszmartwyjakoniwszyscy.Inacóżwtedycitetwojecenne
kijki?
Dariuszmarszczyłbrwi,porazpierwszynienawidzącswegodziadka,
nienawidząctego,jakibyłitego,wcowierzył.
-Możeiskończęmartwy–odrzekłDariustwardymjakstalgłosem.–
Lecznigdynieskończętakjakty.Tyjużjesteśmartwy.
Dariusobróciłsięirzuciłsiękuwyjściuzchaty–leczzatrzymałsię
wedrzwiach,odwróciłiporazostatnizwróciłkudziadkowi.
-Jestemwyjątkowy–powiedziałDarius,pragnąc,byjegoojciec
usłyszałtesłowa.–Jestemsynemwielkiegowojownika.Samtakżejestem
wojownikiem.Ijednegodniatyicałyświatprzekonaciesięotym.
Darius,niemogączdzierżyćjużanichwilidłużej,odwróciłsięi
wypadłrozgniewanyzchaty.
Dariuswybiegłnazewnątrzwpóźnopopołudnioweświatło,nie
chcącjużnigdywidziećtwarzyswegodziadka,słuchaćjegołgarstw.Ruszył
szybkimkrokiemprzezpolaztyłuchaty,patrzącwdal,naniewolników
powracającychdochatpocałymdniupracy.Utkwiłwzrokwwidnokręgu,w
bezkresnymniebiemuśniętymróżamiifioletami.Wiedział,żejegoojciecjest
gdzieśtam.Byłwielkimwojownikiem.Wzniósłsięponadtowszystko.
Jednegodnia,jakimśsposobem,odnajdziego.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Gwendolynsiedziaławjaskiniwrazzinnymi,przedogniskiem,
wpatrującsięwpłomieniewswymnowymdomu.Wewnątrzczułapustkę.
Byłajużpóźnanociwiększośćludziposnęła.Odścianjaskiniodbijałosięich
chrapanieitrzaskaniepłomieni.NieopodalniejsiedzielijejbraciaKendricki
Godfrey,oparciościanę,aoboknichSteffen,jegoświeżo
zaślubionażonaArliss,Brandt,Atme,Aberthol,Illepra–zocalonym
dziecięciemwciążwramionach–ipółtuzinainnych.PrzyGwenleżał
Krohn,któryzłożyłłebnajejkolanachimocnospał.Karmiłagocałąnoc,gdy
świętowali,iwyglądałtak,jakbymógłprzespaćmilionlat.Naweton
pochrapywał.
Wzdającejsięniemiećkońcajaskini,wsuniętejgłębokowgórskie
zbocze,znajdowałysięsetkiludzi–ocalelimieszkańcyKręgu–
porozsiadani,nasyceniwreszciestrawąiwinem.Dotarlitutaj,
przyprowadzeniprzezstarszychwsipodługiejnocyświętowania,ipoznaliswój
nowydom.Dalekomubyłodotego,doczegoprzywykław
KrólewskimDworze,leczGwendolynmimotegobyławdzięczna.
Przynajmniejżyliimielimiejsce,wktórymmoglizatrzymaćsię,wypocząći
powrócićdosił.
Tymczasemwciążciążyłynadniąnibychmuraburzowasłowa
wróżbitki,któreusłyszaławnocy,podczasświętowania,wciąż
rozbrzmiewałyjejwgłowie.Thorgrinwkrainieumarłych.Jeśliwróżbitka
mówiłaprawdę,znaczyłoto,żenieżył.Zastanawiałasię,wjakisposób
mogłodotegodojść.CzyzginąłpodczasposzukiwańGuwayne’a?Pożarłgo
potwórmorski?Wicherzepchnąłzeszlaku?Pokonałgosztorm?Umarł
śmierciągłodową,jakmałobrakowało,aonabyumarła?
Możliwościmnożyłysiębezkońca,akażdaznichdręczyłają,nie
dającwytchnienia,gdyotymrozmyślała.Każdaznichsprawiała,że
pragnęłasięzaszyćgdzieśiumrzeć.AskoroThorzginął,oznaczałoto,żei
Guwaynenigdydoniejniepowróci.
Gwendolynwpatrywałasięwpłomienieizastanawiała,jakijeszcze
powódpozostałjejdożycia.BezThorgrina,bezGuwayne’aniemiałanic.
Przeklinałasiebiezato,żewyprawiłaGuwayne’awmorzetegodniana
WyspachGórnych;przeklinałasięzadecyzje,którepodjęła,aktóre
doprowadziłyjejludwtomiejsce.Wgłębisercawiedziała,żeniepowinna
sięzatowinić.Uczyniła,cowjejmocy,bybronićiocalićswychpoddanych
przedwielomaatakaminajejudręczonekrólestwo,którepozostawiłjej
ojciec.Mimowszystkoobwiniałajednaksiebie.Niepotrafiłaczućniczego
więcejniżżalu.
-Siostromoja–dobiegłjągłos.
GwenodwróciłagłowęispojrzałanasiedzącegoobokKendricka.
Ręceskrzyżowałnadkolanami,anajegopoważnej,zmęczonejtwarzyigrał
bijącyodpłomieniblask.Wjegooczachujrzaławspółczucieiszacunek.
Kendrickprzybrałtenwyraztwarzy,którywidziałauniegozawsze,gdy
pragnąłjąpocieszyć.
-Niekażdywróżbitawidzijasno–powiedział.–ByćmożeThorgrin
zmierzadociebiewtejwłaśniechwili.Aznimtwedziecię.
Gwendolynpragnęławierzyćwjegosłowa,wiedziałajednak,że
próbujejedynieprzynieśćjejotuchę.Słowawróżbitkiwciążrozbrzmiewaływ
jejgłowiezwiększymprzekonaniem.
Potrząsnęłagłową.
-Chciałabymwierzyć,iżwistocietakjest–rzekła.–Lecztonoc
zmarłych.Tejnocyduchywyjawiająprawdę.
Gwendolynwestchnęła,wpatrzonawpłomienie.Pragnęła,byjego
słowabyłyprawdziwe.Naprawdętegopragnęła.Przeczuwałajednak,żesą
tojedyniesłowadobregobrata,któryusiłujejąpocieszyć.
Krohnporuszyłsięnieconajejkolanieimiauknąłcicho,jakgdyby
wyczułjejsmutek.Gwenwyciągnęładłońiprzesunęłaniąpojegołbie.
Podałamukolejnykawałekmięsa.Krohnjednakniechciałgowziąć.Leżał
dalejnajejnodzeiponowniemiauknął.
Kendrickwestchnął.Mówiłdalejcicho,głosemsłabymz
wycieńczenia.
-Zawszeczerpałemwielkądumęzmegopochodzenia–powiedział.
–Wiedziałemzawsze,żemjestpierworodnymsynemojca.Pierworodnym
synemkróla.Następnymwliniidotronu.Choćotronniedbałem.Czerpałem
jednakdumęzeswegomiejscawrodzinie.Widziałemwwasswych
młodszychbraciisiostry,takjakdzisiaj.Wszyscymawializawsze,jak
bardzopodobnyjestemdoojca,iwistocietakjest.Sądziłem,żeznamswoje
miejscewświecie.
Kendrickwziąłgłębokioddech.
-Byliśmymali,jeszczeledwiedziećmi,mieliśmymożezdziesięćczy
jedenaścielat,gdyjednegodniapowróciłemdodomuzćwiczeńzLegionem.
NatknąłemsięnaGaretha,którybyłmłodszyniżja,leczjużwtedyintrygował,
gdytylkomógł.StalirazemzLuandąizwrócilisięobojewmojąstronę,a
Garethwyrzekłsłowa,którezmieniłymojeżycienazawsze:„Niejesteśsynem
naszejmatki”.
Niepojmowałem,oczymmówi.Sądziłem,żetokolejnajegointryga,
żepopuściłwodzefantazji,żetokolejnazjegookrutnychsztuczek.Lubował
sięwszakwokrucieństwie.LeczLuanda,któranigdyniekłamała,
przytaknęła:„Nienależyszdonaszejrodziny”,rzekła.„Niejesteśsynemmatki”.
„Jesteśsynemdziwki”,powiedziałGareth.„Jesteśtylkobękartem”.
Luandapatrzyłanamniezdezaprobatą.Dodzisiajwidzęjej
spojrzenie.„Nieżyczęsobiecięwięcejwidzieć”,powiedziała.Odwróciłasięi
odeszła.Niewiem,czyjesłowaubodłymniebardziej,GarethaczyLuandy.
KendrickwestchnąłiGwendostrzegłabólnajegotwarzy,gdy
wpatrywałsięwpłomienie,nanowoprzeżywająctęchwilę.
-Zapytałemotoojcaiwyjawiłmiprawdę.Wtamtejchwiliwszystko
wokołozawirowało.Wszystkostałosięjasne:to,iżojciecnigdynie
wspominał,żegdyprzyjdzienaniegopora,tojaobejmętron.To,żeinni
trzymalimniezdalaodsiebie;spojrzenia,jakierzucałamisłużba.Nigdytak
naprawdętamniepasowałemiodtamtegodniapocząłemtowszędzie
dostrzegać.Jakgdybymbyłgościemwewłasnymdomu.Lecznierodziną.
Nieprawdziwąrodziną.Jakgdybytaknaprawdęniebyłotomojemiejsce.
Czywiesz,jakietouczucie?Czućsięjakobcywewłasnymdomu?
Gwenwestchnęłazbólemserca.Ogarnęłojąwspółczuciewzględem
niego.
-Przykromi–rzekła.–Niezasłużyłeśnato.Właśniety,spośród
wszystkichludzi.Żałuję,żeniebyłomnietam,bycięprzedtymuchronić.
GarethiLuandabyliokrutnymidziećmi.
-Dorosłymitakże–dodał.–Stajeszsiębardziejsobą,gdyprzybywa
cilat.
Gwendolynzamyśliłasięnadtymiuznała,żekryjesięwtymnieco
prawdy.
Kendrickwestchnął.
-Niepragnęwspółczucia–powiedział.–Niedlategoopowiadamci
tęhistorię.Byłtonajgorszydzieńwmymżyciu;byłempewien,żenigdynie
podniosęsiępotym,cowtedyusłyszałem.Aotojestemtutaj.Powróciłemdosił.
Życiejestniezwyklezmienne.
Gwenzamyśliłasięnadtymwmilczeniu,pośródtrzaskającychpłomieni.
Życiejestniezwyklezmienne.
-Jesteśsilniejsza,niżsądzisz–dodał,ujmującjejdłoń.–
Przezwyciężyłaśnieprawdopodobnerzeczy.Jesteśwstanieprzezwyciężyć
wszystko.Nawetto.Nawetto,coprzydarzyłosięThorgrinowii
Guwayne’owi,cokolwiektobyło.
Gwenspojrzałananiego,apojejpoliczkachstoczyłysięłzy.
-Jesteśprawdziwymbratem–rzekłaiodwróciłasię,zbytporuszona,
byrzeccoświęcej.Ścisnęłajegodłońiwmilczeniuokazałamuswą
wdzięczność.
-Wtymtkwiironia–powiedziaławreszcie.–Byłbyś
najwspanialszymwładcąspośródwszystkich.Wspanialszymniżja.
Kendrickpotrząsnąłgłową.
-Niepotrafiłbympoprowadzićluduwtakisposób,jakty–rzekł.–
Nieprzetrwałbymtego,cotyprzetrwałaś.Możeijestemwspaniałym
wojownikiem,lecztyjesteśwspaniałąprzywódczynią.Tocośzgołainnego.
Spójrztam,naowoceswejpracy.
Gwenobróciłasięipodążyłazajegowzrokiem.Ujrzałasiedzącą
nieopodalIllepręzdzieckiemwramionach,dziewczynką,którąocaliłana
WyspachGórnych.
-Ocaliłaśjąprzedsmoczymoddechem–powiedziałKendrick.–Nie
zapomnęnigdy,jakdzielnabyłaś.Jakojedynaodważyłaśsięopuścićnaszą
kryjówkępodziemią,wybiegłaśsamaiocaliłaśtodziecię.Żyjedziękitobie.
Dziękitwemumęstwu.
-Niemyślałamjasno–rzekłaGwen.
-Awłaśnieżetak–powiedział.–Towtrudnychchwilachokazuje
się,kimnaprawdęjesteśmy.Atyjesteśwłaśnietaka.
Gwen,poruszonasłowamiKendricka,spojrzałanaśpiąceniemowlęi
zamyśliłasię.
-Jaksądzisz,kimbylijejrodzice?–zapytała.
Kendrickpokręciłgłową.
-Teraztynimijesteś–rzekł.–Jesteśjejcałymświatem.Ocaliłaś
przynajmniejtodziecię.Ocaliłaśtojednożycie.Towięcejniżwiększośćludzi
przezcałeżycie.
Gwenutkwiławzrokwpłomieniach,rozmyślając.MożeKendrick
miałrację.Możeniepowinnasądzićsiebietaksurowo.Wszakinnakrólowa
mogłabypoddaćsiędawnotemu.Onaprzynajmniejzdołałauratowaćczęść
swegoludu,zdołałaprzeżyć.Przetrwać.
MyśliGwenpowędrowałydojejojca.Zastanowiłasię,jakonby
postąpił,czegobypragnął.Zawszetrudnobyłoprzewidziećjegoreakcję.
Czybyłbyzniejdumny?Czypostąpiłbyinaczej?
MyśliGwenpowędrowałykujejprzodkom.Wyciągnęładłońi
podniosłaciężką,pradawną,oprawionąwskóręksięgę,którależałaobok
niej,ipołożyłająsobienakolanach.Byłagrubajakdziesięćksiąg,
trzykrotnieodnichwiększainiezwykleciężka.Gwenzdumiało,żeAberthol
zdołałocalićjązDomuUczonych,żeniósłjącałątędrogę.Darzyłagoprzezto
wielkąsympatią.Wspominałatęksięgędobrzezlat,gdypobierałanauki.
Trzymającjąteraznakolanachczuła,jakgdybypowróciłdoniejdawny
przyjaciel.
-Cóżtotakiego?–zapytałKendrick,zaglądającjejprzezramię.
Wyciągnęłarękę,zmagającsięzciężaremksięgi,ipołożyłamująna
kolanach.Spojrzałwdółzadziwiony.
-HistoriaImperiumwsiedmiuwoluminach–powiedziała.–Tojednazniewielu
ksiąg,któreocaliliśmy,jedenzniewielucennychprzedmiotów,którepozostały
namznaszejojczyzny.
Spojrzałnaniązpodziwem.
-Przeczytałaśjącałą?–zapytał.
-Nie–przyznała.–Ibyłoto,gdymbyłamłodsza.
Gwenodwróciłasięizawołała:
-Abertholu!
Abertholopierałsięościanęjaskiniidrzemał.Otworzyłoczy.
-Podejdźtutaj–powiedziała.
Podniósłsięleniwie,postękując,ipodszedłdoogniska.Usiadł
pomiędzynimi.
-Tak,pani?–spytał.
-Rzeknij–powiedziała.–To,comówiliodrugimKręgu–czyto
prawda?
Podążyłwzrokiemzajejspojrzeniemioczyjegorozbłysły,gdyujrzał
tomiszczenakolanachKendricka.
Westchnął.
-Aluzjepojawiająsiępowielekroć–powiedziałpowoli,
odchrząknąwszy,szorstkimgłosem.–Aczytoprawda,czynie,tojużzgołainna
kwestia.Bytopojąć,należyspojrzećnatoszerzej.Byłytoinneczasy,
przeddniaminaszychojców.Czasy,gdyKrągiImperiumbyłyjednym.
JeszczeprzedKanionem.Możliwe,żetomiejsceistnieje;zpewnościąprzez
wielestulecipojawiałysięnapomknięcia,któretosugerują.Jeślitakjest,z
pewnościąbędziedobrzeskryte,gdzieśwgłębiImperium.Aktowie,czy–
jeślikiedykolwiekistniało–przetrwałododzisiaj?Byćmożepozostałyponim
jedynieruiny,duchprzeszłości.
NadejścieAbertholazwróciłouwagęinnych,którzy–jakspostrzegła
terazGwen–podobniejakonaniepotrafiliusnąć.Wszyscyzdawalisię
zadowoleni,żecośodciągnęłoichuwagęodichmyśli.Podnieślisięizbliżyli
powoli–Setffen,Brandt,AtmeiGodfrey,któryzdawałsięniecopijany.
Usiedlioboknichprzyogniu.Godfreytrzymałwdłonibukłakzmocnym
trunkiem,zktóregopociągnąłdużyłyk.
-Niemożemygonićzaduchamiprzeszłości,pani–rzekłAberthol.–
Musimyznaleźćsposób,bypowrócićnanaszeojczysteziemi,doKręgu.
-Krągjużnieistnieje,starcze–odezwałsięBrandt.
-Powróttambyłbypowrotemwobjęciaśmierci–powiedziałAtme.
–Nawetgdybyśmymoglisięodbudować,nawetgdybyśmymoglirozpocząć
wszystkoodnowa,czyzapomniałeśomilionieżołnierzyRomulusa?
-Jeślipozostaniemytutaj,znajdąnas–rzekłSteffen.–Niemożemy
pozostaćwtejjaskininazawsze.Tożadendom.
-Toprawda–zgodziłasięGwendolyn.–Leczmożemytupowrócić
dozdrowia.Rozejrzyjsię:ludziomwciążbraksił,niektórzywciążchorują.
Potrzebujączasu,byprzeżyćswójsmutek.Byjeść,pićispać.Natęchwilę
wystarczynamtajaskinia.
-Acopóźniej,pani?–zapytałGodfrey.
Gwenutkwiłaspojrzeniewpłomieniach.Tosamopytaniekrążyłojej
pogłowie.Copóźniej?Spostrzegła,żewszyscyskierowalinaniąpełne
nadzieispojrzenia,jakgdybybyłaichbogiem,jakimśzaginionym
wybawicielem,prowadzącymludzikuzbawieniu.Rozpaczliwiepragnęładać
imwłaściwąodpowiedź,ostateczną,pewnąodpowiedź,któraukoiłabyich
wszystkich.
Samajednakjejnieznała.Wiedziałajedynie,żezcałegoserca
pragnie,byThorgriniGuwayneznaleźlisięznówobokniej.Pragnęła
powrócićdodomu,doKręgu.Pragnęła,byjejojciecżył,bybyłtuznią,jakw
niegdysiejszychczasach.
Wiedziałajednak,żetowszystkozniknęłobezpowrotnie.Tobyłojej
dawneżycie.Terazmusiałauplanowaćsobienowe.
-Niewiem–odrzekławreszcieszczerze.–Czaspokaże.
ROZDZIAŁSZESNASTY
Thorsiedziałwniewielkiejłodziwrazzeswymibraćmilegionistami,
amężczyznawpelerynieikapturzewiosłowałwmilczeniu,przeprawiając
ichprzezfosforowewody.Ciszęprzerywałjedynieniosącysięechemod
ścianjaskiniodgłosspadającychkropelwody.Thorpatrzył,jakmętnawoda
zmieniabarwęzpołyskującejzieleninajasnybłękitiujrzał,żecośkłębisiępod
powierzchnią–niebyłpewiencotakiego,leczmiałwrażenie,żepełnotambyło
żywychstworzeń.Przednimiwpowietrzukłębiłasięmgła,
szkarłatnaigęsta,któranaprzemiannapływałaiznikała.Łódźposuwałasię
corazgłębiejigłębiejwjaskinię,rozbryzgującdelikatniewodę,kumrokowipo
jejdrugiejstronie.ZkażdymuderzeniemwiosełThormiałpoczucie
ostateczności,czuł,jakgdybywkraczałdoinnegoświata,zktóregoniema
powrotu.JeślitylkoznajdujesięwnimGuwayne,wyprawiłbysięwszędzie.
Thorczułniepokójinapięcie,któreogarnęłyjegobraci.Zapadliw
milczenie,jednądłoniątrzymającsiękurczowobrzegułodzi,adrugą
zaciskającnaswymorężu.Wyprawilisięwspólnienakraniecświata,lecznigdy
wświattaki,jakten.Wyczuwałichlęk.Byliwstaniestanąćdowalkiz
czymkolwiek–leczczybyliwstaniestanąćdowalkiześmiercią?
Mężczyznaodłożyłwreszciewiosłaiłódźsunęładalej.Wszyscy
milczeli.Wreszciełódźzatrzymałasięnadrugimbrzegu,odbijającsięodniego
delikatnie.Thorspojrzałprzedsiebieidostrzegłniedużypasczarnejskały,
szerokimożenadwadzieściastóp,azanimwąskimostekzawieszonynad
szerokąprzepaścią,wktórejkłębiłasięmgła,tutajjeszczegęstsza.
Thorobróciłsięispojrzałnamężczyznę,któryniepodnosiłgłowy,a
twarzskrytąmiałpodkapturem.Thorniewidziałjejizastanawiałsię,
jakiegogatunkustwórkryjesiępodnim.
-Drogaprowadzącadośmiercileżyprzedwami–rzekłmężczyzna
pradawniebrzmiącym,mrocznymgłosem.–PrzekroczcieKanionKrwiijeśli
odważyciesięwejść,zakołaczciepotrzykroćdoWrótŚmierci.Rozewrąsię
przedwami–lecztylkoraz.Nigdywięcej.
Thorzląkłsię.Wszyscyjegoprzyjacielepatrzylinaniegopobladli.
Wiedział,żejeśliterazniezejdąnaląd,nigdytegonieuczynią.
Thordałkrokzłodzinaczarnąskałę,ajegoprzyjacielepodążyliza
nim.
Strażnikrzekiodepchnąłłódź.Powracałtam,skądprzybył.Zawołał
porazostatni:
-Jeśliprzejdziecieprzeztewrota,strzeżciesię:naszepoczucieczasuinnejest
niżwasze.Postawieniekilkukrokówmożetrwaćwieleksiężyców.
Ztymisłowymężczyznauderzyłostatnirazwiosłamiizniknąłw
mroku.
Thorijegobraciawymienilipełneniepokojuspojrzenia.
Thorwytężyłwzrokidostrzegłwemglemostek.Zdawałsię
niepewny,zbityzprzegniłychdrewnianychdesek,rozpiętynadwielką
otchłanią.Ciągnąłsięprzezjakieśpięćdziesiątstóp.Wokołoniegokłębiłasię
czerwonamgła,odbijającajakieśodległeświatłozdołu.Thorniechciał
wiedzieć,coleżynadnieprzepaści.
Convendałkrok,bywejśćnamostpierwszy,leczThorpowstrzymał
godłonią.
-Jesteśodważny–powiedziałThorgrin.–Leczjapójdępierwszy.
Mostmożeustąpić.Ajeślitaksięstanie,tojaspadnę.
-Nielękamsięśmierci–rzekłConven,patrzącnaniego
podkrążonymioczyma.
-Jatakże–odrzekłThor,naprawdętakmyśląc.
Convenskinąłgłową,widzącmalującąsięnatwarzyThorapowagę.
Wszyscypatrzyli,jakThorstawiapierwszykroknawąskimmostku,
szerokimjedynienastopę,bezporęczy.Niełatwobyłoutrzymaćnanim
równowagę.
Thorzawahałsię,gdypoczuł,jakdeskichybocząsiępodjego
stopami.Dałkolejnykrok,ijeszczejeden,usiłującpatrzećprzedsiebie,aniew
dół.
Poczuł,żemostektrzęsiesięiwiedział,żejedenzadrugimjego
bracialegioniścipodążajązanim.
Thorzszedłzmostuizjeżyłymusięwłoskinakarku,gdyusłyszał
odgłospękającychdesek.
Odwróciłsięiujrzał,żeostatniaosobanamoście,O’Connor,idzie
spiesznie,azkażdymjegokrokiemdeskizanimjednapodrugiejspadająw
otchłań.Zkażdymkrokiem,którystawiali,spadałowięcejdesek.Byłtomost
prowadzącytylkowjednąstronę,most,którynigdysięjużniepojawi.
Jakimśsposobemutrzymywałsięmagiczniewmiejscuimogliiśćdalej.
Każdykrokusuwałnazawszekolejnądeskę.
Thorwiedział,żejużniepowrócą.Nigdy.
Thordałkroknaczarnąskałępodrugiejstroniekanionu.Podniósł
wzrokispostrzegł,żestoiprzedogromnymłukowatymwejściemwykutym
wczarnejskale:wejściewznosiłosięnastostópizagrodzonebyło
ogromnymiwrotami,największymiżelaznymidrzwiami,jakieThor
kiedykolwiekwidział.Przynichnawettepoprzedniezdałymusięniewielkie.
Przednimistałydwastwory,byćmożetrolle,dwukrotniewiększeod
Thora,wczarnychpelerynachikapturach,spodktórychrzuciłyimgniewnie
spojrzenia.Miałyoszpeconetwarzeiobydwatrzymaływdłoniachdługi,
szkarłatnytrójząboczarnychtrzonachikrótkichsrebrnychzębach,
skierowanychkuniebu.
Thorpodniósłwzrokispojrzałnażelaznąkołatkę,dorównującąmu
wielkością,umieszczonąpośrodkuwrót.Wiedział,comusizrobić.
Podszedłichwyciłkołatkę.
Trollestałybezruchuwmilczeniu,zewzrokiemwbitymprzedsiebie,
jakgdybyThoraijegobraciwcaletamniebyło.
Thorpociągnąłzakołatkęzewszystkichsił.Widząc,żesprawiamu
totrudność,jegobraciapospieszylimuzpomocą.Podeszliichwyciliją.
Wspólnie,zewszystkichsił,zdołaliodciągnąćkołatkęuwrótśmierci.
Wreszciezabrakłoimjużsił,puściliwięc,akołatkapoleciałado
przodu.Walnęławmetal,adrżenieniemalichprzewróciło.
Zrobilitokolejnyraz.
Irazjeszcze.
OdgłostenrozbrzmiewałThorowiwuszach,gdyziemiapodnimi
zatrzęsłasię.Thorowizadrżałydłonie.Zakołatałjednakżepotrzykroć,jakmu
polecono,iterazpozostałomujedynieczekać.
Zwolnarozległosięgłośneskrzypienieiogromnewrotapoczęłysię
uchylaćdowewnątrz,pokilkacali,ażwreszcierozwartebyłynaoścież.
Thorujrzał,żeleżyprzednimiogromnajaskiniarozświetlona
gdzieniegdziepochodniami.Usłyszałskrzeczeniemilionanietoperzy.Byłoto
wejściedokrainyumarłych.Próg,zzaktóregoniemógłjużnigdypowrócić.
MyślącjedynieoGuwaynie,Thordałkroknaprzód,zapróg.
Idrugi.
Stanąłpodrugiejstronie,aobokniegojedenpodrugimstanęlijego
bracia.Usłyszałgłośneskrzypienieiwrotapowoli,ostateczniezatrzasnęłysięza
nimi.
Wokołoponiosłosięecho,aonpatrzyłprzedsiebienazdającysięnie
miećkońcatunelprowadzącywgłąbziemiiwiedział,żenigdyjużnie
powrócidoświatażywych.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
AlistairstałaubokuEreca,trzymającjegodłoń.Stalinanajwyższym
wzniesieniuWyspPołudniowych,spoglądającnaoszałamiającywidok,na
porannesłońceopromieniającewyspę.Alistairnieposiadałasięzradości,że
odzyskałaEreca,któryżywopowracałdozdrowia,iżeznówstałaujego
boku.Erecbyłwreszcietaki,jakdawniejiściskałjejdłońzsiłąwojownika,
któregoniegdyśznała.
Stojącznimiwitająckolejnydzień,gdyminąłjużchaosiustał
rozlewkrwi,czuła,żepowróciładoswegowłasnegożyciaiodczuwała
niewysłowionąwdzięcznośćwzględemboga,żewysłuchałjejmodłów.
Stali,utkwiwszywzrokwoddali.Alistairprzesuwaławzrokiempo
ziemiachswegonowegodomu–domu,któryzdążyłajużpokochać–i
spostrzegła,żewkażdymzakątkuwyspyrozpoczęłasięjużodbudowa.
PodobniejakonaiErec,całynaródpowracałdosił,gotowałsiędo
odbudowy,dotego,byzacząćodnowa.Zoddalidobiegałociche,kojące
stukaniedłut.
-Młotyidłutanieustająaninachwilę–powiedziałErec.–Awciąż
pozostajetylepracydowykonania.
Wszystkoległowgruzach,zniszczoneprzezwojnędomową.Ludzie
zjednoczylisięjednaknanowopodrządamiErecaiwpowietrzudałosię
wyczućradość,determinację.Wszyscy,nibyjedenmąż,skwapliwie
przyłączylisiędoodbudowy.Chatypoczynałysięjużwznosić,ciała
usuwanebyłyzulicigrzebanenawzgórzach,iuderzanowdzwony,by
upamiętnićpoległych.TakżeterazAlistairsłyszałajezoddali,jak
rozbrzmiewałyodjednejwsidodrugiej.
Panowałaatmosferaspokoju,nibycisza,któranastajepoburzy.
-Ocaliłaśmiżycie–powiedziałErec.–Niesądź,żeotymniewiem.
Toświętość.Naszeżyciasązesobąsplecione.Mojeztwoim,twojezmoim.
Zaciągnąłemuciebiedługiniespłacęgonawetdodnia,wktórymumrę.
Alistairuśmiechnęłasięiścisnęłajegodłoń.
-Powróciłeśdożycia–odrzekła.–Towystarczającazapłata.
Erecotoczyłjąramieniem,aAlistairwtuliłasięwniego.Spojrzaław
dal,urzeczonapięknemtegomiejsca.Słońcemuskałopromieniamiziemie
wokołoiAlistairwidziałaprzedsobąswąpięknąprzyszłość.Niebawem
staniezErekiemnaślubnymkobiercu.Narodziimsiędziecię.Będziewładała
tymczarownymmiejscemwespółznim.
Jejmarzeniawreszciepoczynałyprzeistaczaćsięwrzeczywistość.
Nastałczas,byrozpocząćwszystkonanowo.
JEDENCYKLKSIĘŻYCOWYPÓŹNIEJ
ROZDZIAŁOSIEMNASTY
Gwensiedziałaopartaościanęjaskininieopodaljejwejścia.
Usłyszałatreleegzotycznychptakówiotworzywszyoczyspojrzałana
wyłaniającesięzzawidnokręgusłońce.WImperiumnastałkolejnydzień.
Niespałaprzezwiększośćnocy,kolejnyrazniemogączmrużyćoka,i
spędziławiększąjejczęśćwpatrzonawdogasającyogień,nękanażalem.
KolejnydzieńnatymświeciebezThorgrina.BezGuwayne’a.
Gwenpatrzyła,jakbudzisiękolejnydzieńwImperium.Przednią
rozciągałysięjałowe,pustynneziemie.Ledwiebyławstanieuwierzyć,żeminął
całyksiężyc.ThorgriniGuwaynewciążniepowracali.Każdegodniabudziła
się,spodziewającsię,żesięzjawią,wiedzącwgłębiserca,żetaksięstanie.
Wszakjakmogłobyćinaczej?Thorgrinbyłjejmężem.Guwayne
synem.Niemoglidługobyćzdalaodniej.Byłtojedyniedługikoszmar,który
jeszczesięniezakończył.
Budziłasięjednakkażdegodnia,aoniniezjawialisię,aniżadne
wieścionich.Teraz,gdyprzeszedłcałycyklksiężycowy,prawdapoczynałado
niejdocierać.Gwenzwolnapojmowała,żemogąnigdydoniejnie
powrócić.
Gdyuprzytomniłatosobie,byłazdruzgotana,czułapustkęwewnątrz,
byłabardziejprzybitaniżkiedykolwiekwcześniej.Byćmożewróżbitka
miałarację:byćmożeThorgrinwistocieudałsiędokrainyumarłych.Ibyć
możejejdziecięnigdydoniejniepowróci.
GwenrozpaczliwiepróbowaławybudzićArgonapodczasminionego
księżycowegocyklu.Kilkarazy,gdyjejsiętoudało,mówiłsłabymgłosem,był
ledwieprzytomnyiniebyłwstaniewyjawićjej,gdziesięznajdują.Jejzłe
przeczuciepogłębiałosię.
Gwensiedziaławtejjaskini,adnimijały.Byłapogrążonawsmutku,
zastygławbezruchu,niezdecydowana.Jestkrólową–wiedziałaotym–lecznie
byłazdolnapodejmowaćdecyzjidotyczącychnawetpomniejszychspraw.
KażdegodniaKendrick,Aberthol,SteffeniGodfreyzwracalisiędoniejz
miriadamidrobnostek,potrzebnychjejpoddanymnaobcychziemiach–a
onaniebyławstaniepodejmowaćnawetnajmniejistotnychdecyzji.Była
królową,wiedziałaotym,pogrążonąwżalu.Pogrążonąwsmutku.
Gwendolynrozejrzałasięiujrzałaśpiącychwokołoludzi,leżących
bezładnieprzeddogasającymiogniskami.Większośćznichspała,atych
kilku,którzyniespali,utkwilipozbawionenadzieispojrzeniawpłomieniach.
Większośćtrzymaławdłoniachbukłakizwinem,opróżnionepokolejnej
długiejnocypicia.Poznawałapoichspojrzeniach,oczymrozmyślali.
Myśleliodomu.OKręgu.Byćmożeozaginionejlubzabitejrodziniei
przyjaciołach.Myśleliotym,jakwielepoświęcili,jakwieleutracili.Otym,że
żylitutajjakkrety,wukryciu,tracącczaswtejjaskini,taknaprawdęnieżyjąc
wcale.
Gwenwiedziała,żelepszetoniżdrugamożliwość:pojmanieprzez
Imperiuminiewola.Przynajmniejżyliibylibezpieczni.
Gwenrozkopałażarbutemipatrzyłanaiskry.Niesądziłanigdy,że
jejżyciebędzietakwyglądało.Zdawałosię,żeledwiewczorajbyław
KrólewskimDworze,wpięknymzamku,pośródurodzajnychziem,gotując
siędozaślubinzeswymoddanymoblubieńcem.Trzymającwramionach
dziecię.Wszystkonaświeciebyłodoskonałe,aonategoniedoceniała.
Zdawałosię,żenicniebędziewstanietegozniszczyć.
Aterazbyłatutaj,utraciwszymężaisyna,spędzającwtejkrainienoc
zanocąnawpatrywaniusięwpłomienie.
Gwenocknęłasięzzadumy,gdyusłyszałanagływrzask,krzyk
kobiety,któremutowarzyszyłodgłosszybkichkrokówdobiegającyzgłębi
ogromnejjaskini.Gwenodwróciłagłowęiwytężyławzrok,patrzącw
ciemność,zktórejwyłoniłasięnaglenaświatłoporankadziewczyna,możew
wiekuGwen.Szłaniepewnymkrokiemwjejkierunku,nawpółodziana,w
rozdartejsukni.Patrzyłarozognionymwzrokiemiłkała,biegnącku
Gwendolyn.Rzuciłasiędojejstóp,chwytającjejkostkiwatakuhisterii.
-Pani!–zawołała.–Proszę,musisztemuzaradzić!Musiszmi
pomóc!
Gwendolynpatrzyłananią,wyrwanazzadumy,zastanawiającsię,co
teżwprawiłotędziewczynęwtakistan.
Dziewczynaszlochała.Gwenpołożyłanajejramieniudłoń,pragnąc
jąuspokoić.
-Rzeknij,cosięstało–powiedziałapełnymwspółczucia,królewskim
głosem.Rozbrzmiewaławnimsiła,którejniesłyszałaoddawna.Troskao
innychpozwalałajejzapomniećowłasnychzmartwieniach.
-Zostałamnapadnięta,pani!–krzyczaładziewczyna.–Naszedłmnie
wjaskini.Wmrokunocy.Gdyspałam.Zaatakowałmnie!
Zaszlochała.
-Sprawiedliwościmusistaćsięzadość!–krzyknęła.–CzyjesteśmywKręgu,
czynie,sprawiedliwościmusistaćsięzadość!
ŁkałaustópGwen.Kendrick,Godfrey,Brandt,Atme,Abertholi
kilkuinnychpodniosłosięizbliżyło,chrzęszczącbutaminapiasku.
Gwendolynopuściławzroknadziewczynę,pomogłajejwstaćize
ściśniętymsercemprzytuliłają.Niepotrafiłaporadzićnicnato,żeczuła,iżto
wszystkowjakiśsposóbjejwina.Jejludwtejjaskinistałsięniespokojny,nie
mającczymzająćmyśli,spędzającdzieńzadniemwciemności,pijąc.
Porządekpoczynałwalićsię,poczynałrządzićchaos.Gwendolyn
nienawidziłasiebiezacierpienietejdziewczyny.
-Imię?–zapytałaGwen.–Jakmunaimię?–spytała,wspominając,
jakzaatakowałjąMcCloudiczując,jakwzbierawniejoburzenie.
-ByłtoBaylor,pani–odrzekła.
Baylor.NadźwięktegoimieniaGwenpodenerwowałasię.Baylorbył
jednymzmieszkańcówKręgu,jednymzmniejważnychkapitanówjednegoz
oddziałówKrólewskiejGwardii,któryprzeżył–nanieszczęście–iznalazł
sięwrazzpozostałymitutaj,naobcejziemi.Jużzpoczątkubył
podżegaczem,nieustanniewyrażałniezadowoleniezrządówkrólowej,
wieczniepijany,ibuntowałinnych.Powinnabyłaprzewidzieć,żebędzie
sprawiałkłopoty.
Gwendolynujęłatwarzdziewczynywdłonieizmusiłają,by
spojrzałajejwoczy.
-Przyrzekamci,żesprawiedliwościstaniesięzadość.Słyszyszmnie?
Zostanieukarany.
Dziewczynauspokoiłasięnieco,kiwającgłową,zapłakana.
Gwendolynspojrzałaponadjejramieniemiujrzała,żeKendrickkiwa
kuniejgłową,pojmując.PodrugiejjejstroniestałGodfrey,pijany,chwiejącsię,
lecztrwającsolidarnieujejboku.
Zdrugiejstronyjaskinidobiegłoichnagleszuraniestóp,któremu
towarzyszyłniski,niezrozumiałyszmergłosów.Gwendolynstałaz
pozostałymiipatrzyławmrokjaskini,rozświetlonyniecoroznieconymi
gdzieniegdzieogniskami.Odgłosprzybrałnasileiwreszciedojrzała
maszerującegokuniejBaylora,przewodzącegoniezdyscyplinowanejgrupie
mężczyzn.Byłtokorpulentnymężczyzna,któryprzekroczyłpięćdziesiąty
rokżycia,zkrzaczastąbrodą,łysiejący,łypiącynienawistnieoczyma,pijanyi
niechlujny.
OnsamniemartwiłGwendolyn;martwiłyjąsetkimężczyznmaszerującychza
nim.Naichtwarzachmalowałsięobłęd.
-Iniebędziemytegoznosićaniodzieńdłużej!–wrzasnąłBaylor,a
idącyzanimpoparligokrzykiem.Zmierzaligroźniewstronęwejściado
jaskini,wstronęGwendolyn.Dokołaniejkrąglojalnychjejmężczyzn
podniósłsię,wtymBrandtiAtme,istanęliujejboku.
Gwennieruszyłasięzmiejsca,zagradzającimprzejście,wiedząc,że
niemożepozwolić,bywyszli.Baylorzatrzymałsiędziesięćstópprzednią,
patrzącnaniąnienawistnie.
GwendolynobejrzałasięlekkoprzezramięiujrzałaKendricka,
Steffenairesztętrwającychprzyjejboku.Czerpałaotuchęzichobecności.
OpuściławzrokispostrzegłaobokswejnogiKrohna.Najeżyłsierść,gdy
stanąłprzedgrupąmężczyzn.
-Zdrogi,dziewko!–zawołałBaylordoGwendolyn.
Gwendolynpokręciłajedyniegłową,stojącwmiejscu,nie
zamierzającustąpić.
Krohnwarknąłnaniego,aonopuściłwzrok,podenerwowany.
-Adokądzamierzaszsięudaćztymiludźmi?–zapytała.
-Zamierzamywyjśćnazewnątrz,naświatłodnia,byżyćjakwolni
ludzie,anieuciekinierzykryjącysięwjaskini!
ZajegoplecamirozległsiękolejnygłośnyokrzykiGwenpojęła,że
madoczynieniazbuntem.Dotarłodoniej,żezbytdługopozwalałasobie
trzymaćsięnauboczu,pogrążaćsięwswychwłasnychsmutkachinie
przyglądałasięwystarczającobacznietemu,codziałosięwokółniej.Zbytdługo
pozwalała,byjejludbyłniespokojny–adlakrólowejniepokójzawszejest
niebezpieczny.
Gwenwiniłazatosiebie.Podczasminionegocykluksiężycowego,
gdypowracalidosił,dzieńzadniemmijały,aonabyłaniezdecydowana,nie
byłaimprzywódczynią.
-Idokądsięudacie?–spytałaGwenzespokojem.
-Dokądkolwiek,bylenietkwićtutaj!
Kolejnyokrzyk.
-Niebędziemyżylijakjeńcyalboniewolnicy!–rozległsiękolejny
krzyk,któremutowarzyszyłokrzykpoparcia.
-Wyjdziemynazewnątrzikupimyokręty,ipowrócimydodomu!–
wrzasnąłBaylor,imężczyźniznówzakrzyknęli.
Gwendolynpokręciłagłową,zdającsobiesprawę,wjakwielkimbłędziebyli.
-Jeśliopuścicietęjaskinięzadnia–powiedziała.–Nietylko
spostrzegąwasizabiją,leczsprowadzicieśmierćtakżenanas.Nawet
gdybyściejakimścudemdotarlinabrzegikupilistatek,zostalibyściezabici
jeszczenimwypłynęlibyściewmorze.Nigdynieudawamsięwyjśćzportu.
-Lepszeto,niżgnićtutajnaśmierć!–wrzasnąłBaylor.
Zustzebranychzanimmężczyznwyrwałsięokrzyk.
Baylordałkrokprzedsiebie,leczGwenprzesunęłasięizagrodziła
mudrogę.
-Daruj–rzekła.–Alenieopuścisztejjaskini.
Podniosłagłosiporazpierwszyodtygodniprzybrałakrólewskiton:
-Żadenzwasjejnieopuści.
StojącyujejbokuKendrick,Steffen,Brandt,AtmeiGodfreydobyli
mieczyizaległapełnanapięciacisza.
-Drugirazniebędęcimówił,byśmizeszłazdrogi,kobieto–
wycedziłBaylorprzezzęby,patrzącnaGwendolynspodełba.
-Uczynisz,jakkażekrólowa–powiedziałKendrick,występując
naprzód.–Bezwzględunato,jakitobędzierozkaz.
-Niewydałażadnegorozkazu!–zagrzmiałBaylor.–Siedzitubez
ruchudzieńzadniem,podczasgdymygnijemy!
Mężczyźnipoparligookrzykiem.
-Niejestjużnasząkrólową!–mówiłdalejBaylor.
Kolejnyokrzyk.
-Typowinieneśbyćkrólem,jaktwójojciec–krzyknąłBaylordoKendricka.–
Leczodstąpiłeśipozwoliłeś,bytronodebrałacidziewczyna.
Terazjużzapóźno.Japrzewodzętymmężczyznom–imówięci,byśusunął
sięnamzdrogi,albociebietakżeukatrupimy!
RozległsiękolejnyokrzykiBaylorruszyłprzedsiebie,wyciągając
rękę,byodepchnąćGwendolynzdrogi.
KrohnwarknąłiGwenwidziała,żezamierzaprzyskoczyćwprzódi
ugryźćmężczyznę.
Gwendolynzareagowałajednakpierwsza;chciałasamazabić
Baylora.
Wyciągnęłarękęwtył,wykręciłanadgarstek,chwyciładługimieczz
drugiejpochwyKendrickaidobyłago.Wtymsamymruchuzbliżyłasiędo
Bayloraiprzyłożyłakoniecostrzadojegogardła.
Wjaskinizapadłaśmiertelnacisza.Gwendolyntrzymałaostrzeprzygardle
Baylora,aonpatrzyłnaniepodenerwowany.
-Nigdzieniepójdziesz–rzekłaGwendolynstanowczo.
Wjaskininigdyniepanowałotakwielkienapięcie.Gwenczuła,że
wszystkiespojrzeniaspoczywająnaniej.
-Nigdzieniepójdziesz–powtórzyła.–Jestemtwojąkrólowąitaki
jestmójrozkaz.Usiłujeszprzewodzićmojemuludowi.Tojawydajęimrozkazy,
niety.Niepostawiszstopypozatąjaskinią.Niepójdziesznigdzie,pókinie
odpowieszzasweprzewiny.
-Jakieprzewiny?–wrzasnąłBaylor.
-Zaatakowałeśtędziewczynę–powiedziałaGwen,wskazującgłową
kudziewczynie,którawciążłkałaujejstóp.
Baylornachmurzyłsię.
-Będębrał,którątylkozechcę–odrzekł.–Możenawetwezmę
ciebie.Aterazopuśćmieczizejdźmizdrogi,dziewko,albozginiesztutajwraz
zeswymiludźmi.
-Tak,jestemdziewczyną–powiedziałaGwenzespokojem,agłosjej
brzmiałjakstal.–Aojciecmójbyłkrólem–aprzednimjegoojciec.
Wywodzęsięzdługiegoroduwojownikówizapewniamcię,żepłyniewe
mnietasamakrew,cownich.Tyzkoleijesteśłajdakiemigwałcicielem.
Powstrzymamcię,gdyżjestemtwojąkrólową–isprawiedliwośćzostanie
wymierzonamojąręką.
Gwendolynzamachnęłasięijednymszybkimruchemzatopiłamiecz
wsercuBaylora.
Mężczyznawybałuszyłoczyiosunąłsięraptownienakolanaprzed
nią,anastępniepadłtwarząnaziemię.WtedyKrohnprzyskoczyłdoniego,
warcząc,irozszarpałmugardło.
Gwendolynstałabezruchu,trzymającwdłoniokrwawionymiecz,
zaszokowana.Zarazemjednakporazpierwszyodtygodniczułasięznówjak
królowa.
-Każdy,ktomnieminie,zostanienatychmiastzabity.Pozostaniecie
wśrodku,gdyżtakwamnakazuję.Gdyżjestemwasząkrólową.
Mężczyźnispojrzelinaniąoszołomieni,niewiedząc,jaksię
zachować.
Powoli,jedenzadrugim,poczęlisięodwracaćizwolnaznikaćw
głębijaskini.Gwenstałazwyciągniętymprzedsobąmieczem.Wewnątrz
byłaroztrzęsiona,lecznieokazałatego.
Steffenzmieczemwdłonipodszedłdoniej.
-Radjestem,żemojakrólowapowróciła,pani–powiedział.
Gwenpotoczyłaspojrzeniemponichwszystkich,postojącychw
kręguKendricku,Brandcie,Atme,Godfreyu,Abertholuipozostałychi
dostrzegławichoczachnowyszacunek.Icośjeszcze:ulgę.
Spojrzałananich,pełnadeterminacji.Byłazdecydowanawyruszyć–
przezwzglądnanich.Nastałczas,byprzyjśćdosiebie.Nastałczas,by
pozostawićswesmutkizasobą.Nastałczas,byprzewodzić.
-Codojednegomająrację–powiedziałaGwen.–Nadszedłczas,by
podjąćdecyzję.Nadszedłczas,bywyruszyćwdalsządrogę.
Spostrzegła,żewszyscyspojrzelinaniąwmilczeniuznadzieją,
pragnąc,byichpoprowadziła.
-Jutro–rzekła.–Wyruszymy.Czyprzeżyjemy,czyzginiemy,nastał
czas,bywyruszyćwdrogę.Znaleźćnowydom.Prawdziwydom.Czy
przeżyjemy,czyzginiemy–powiedziała,patrzącimwszystkimwoczy.–
OdnajdziemyDrugiKrąg.
ROZDZIAŁDZIEWIĘTNASTY
Alistairotworzyłapowolioczy,czującgłębokispokój.Leżaław
ramionachErecawkrólewskimłożuzbaldachimem,napowleczonych
jedwabiempoduszkach,wnowoodbudowanejkomnaciekróla.Świtwkradał
sięzwolnanaWyspyPołudnioweiwidocznybyłzotwartychokienich
komnatysypialnej.Ptakiświergotałyjużwtenprzyjemnydzień,adelikatna
bryzaoceanicznawpadałaprzezokno.Alistairczuławońkwitnącychdrzew
owocowych.
NaWyspachPołudniowychwstawałkolejnyzachwycającydzień,
kolejnydzieńwramionachEreca.Wreszciebylirazem,szczęśliwi,imieli
mnóstwoczasudlasiebie.Nigdynienudzilisięswoimtowarzystwem.Leżącw
jegoramionach,czującciepłojegociała,Alistairdziękowałabogomzato,ile
szczęściajejzesłali,żeodnalazławreszciespokójizadowolenie.Choćraz
niedoleświatanierozdzielałyich.Ofiarowanojejchwilęwytchnieniaw
niekończącymsięchaosiejejżycia.
Erecprzebudziłsięzwolna,czując,żeAlistairnieśpi–zawszeto
wyczuwał–spojrzałnaniąiuśmiechnąłsię.Jegojasnobłękitneoczy
błyszczaływpromieniachporannegosłońcaiAlistairczułajegomiłośćdoniej,
gdywpatrywałsięwnią.
-Nimwstałosłońce,miłościmoja?–powiedział.
Uśmiechnęłasię.
-Jestempodekscytowana–rzekła.–Myślęomejsukni.
Uśmiechnąłsię.
-Naszezaślubinydopierozatydzień,miłościmoja–powiedział.–
Postarajsięniemęczyćzbytnio.
Pocałowalisięidługonieprzerywalipocałunku.Alistairpołożyła
głowęnajegopiersi.
Słyszałajużodgłosynajemnikówzaoknemwoddali,pracującychw
pocieczołajeszczenimsłońcewzeszło,nadprzygotowaniamidoich
zbliżającychsięzaślubin.Nacałejwyspiewrzałapraca.Dałoimtocoś,naczym
mogliskupićuwagę,czymmoglisięradować,wchwilach,gdytego
najbardziejpotrzebowali.Coś,wokółczegomoglisięzgromadzić,otrząsnąćz
tragediiwojnydomowej,któratoczyłasięledwiejedencyklksiężycowytemu.
TerazwreszciewszyscybylizjednoczenipodrządamiEreca.Idziękimiłości,
którądarzyliAlistair.
PodekscytowanaAlistairwstałazłoża,okryłasięszatąiwolnymkrokiem
wyszłanabalkon.Stanęłairozejrzałasię,napawającsięwidokiem,cieszącoczy
przygotowaniami.Wystawianojużstołyizwolnaszykowano
strawę.Rozstawianoiukładanoniezliczonerzędykwiatów,ustawiano
beczułkizpiwemiprzygotowywanopolaturniejowe.Adozaślubinpozostał
jeszczetydzień.
Erecpodszedłdoniejioplótłjąramieniemwpasie.
-Niesądziłamnigdy,żetendzieńnadejdzie–powiedziała.
-Smuciszsię,żetwejrodzinytuniebędzie?–spytał.–Żeniebędzie
Thorgrina?
Alistairwestchnęła.Myślałaotympowielekroć.
-Rzeczoczywista,pragnęłabym,bybylituwszyscy–Thorgrin,
Gwendolyn,wszyscyci,którychkochamyzKrólewskiegoDworu.Byćmoże
jednegodniabędziemymoglipobraćsięporazdrugi,wKręgu,w
KrólewskimDworze.
Erecuśmiechnąłsię.
-Podobamisiętamyśl–odrzekł.–Itobardzo.Wzasadziedlaczego
niemielibyśmyudaćsiętampozaślubinach?Wybraćsięwodwiedziny?
Alistairspojrzałananiegoszerokootwartymioczyma.
-Naprawdę?–zapytała.
-Czemubynie?–odrzekł.–Pospieszyliśmytu,byujrzećmegoojca
przedśmiercią.Teraz,gdyodszedł,niewidzępowodu,dlaktóregonie
mielibyśmyodwiedzićnaszejojczyzny.Możemyurządzićdrugiślub.W
KrólewskimDworzezradościągowyprawią.
Alistairroześmiałasię,słyszącjegosłowa.
-Nieprzychodziminamyślnicwspanialszego–rzekła.–Niż
poślubićciędrugiraz.
Nachyliłasięipocałowaliznów.Alistairczułaniebywałyspokój.
Wreszciebyładokładnietam,gdziechciała.Kochałatomiejscezcałego
serca,abardziejjeszczeEreca.Niemogładoczekaćsię,ażwychowatujego
dzieci,ażzbudujeżyciewtymmiejscu.Czuła,żejestwdomu.Poraz
pierwszywżyciuwreszcieczuła,żeodnalazłaswójdom.
Wtemrozległosięgwałtownestukaniedodrzwi.Poznalipodwóch
szybkichuderzeniach,żetoichzarządca.Erecodwróciłsięipospieszyłdo
grubych,dębowychdrzwi.Otworzyłje.
DośrodkawszedłgłównyzarządcaEreca.Skłoniłsięprędko.Zdawał
sięwycieńczony.
-Waszawysokość–rzekł.
Erecroześmiałsię.
-Zbytwczesnyjestranek,byśmnienękał–powiedział.–Musisz
nauczyćsięrozkładaćsiły.
Zarządcapokręciłgłową.
-Lękamsię,iżzbytwielesprawdworunagli–odparł.
ZanimweszładwórkaAlistair,dobra,korpulentnakobietapo
pięćdziesiątymrokużycia.
-Waszawysokość–powiedziała,poczymzwróciłasiękuAlistair.–
Pani.
-Wybacz,waszawysokość–rzekłzarządca.–Lecztrzebazająćsię
wielomanaglącymisprawamidworu.
-Ajakieżtosprawysątaknaglącejeszczenimsłońcewstało?–
zapytałErec.
-Spójrzmy–powiedziałzarządca,patrzącwzwój.–Sprawyskarbca.
Sprawyprzygotowańdozaślubin;odbudowy;pólćwiczebnych,naszejarmii,
zbroi,orężaizapasów;sprawyportów;wymagającychnaprawyokrętów;
ziemiuprawnej,sprawy…
Erecuniósłdłoń.
-Pójdę–rzekł.–Leczniezasiądęnazebraniupopołudniu.
ZamierzamwyjśćizaplanowaćKrólewskieŁowy.
-Znakomicie,waszawysokość–rzekłzarządca,skłaniającsię.
-Pani–powiedziaładwórka,podchodzącdoAlistair.–Ciebietakże
czekawieledworskichspraw.Należyobejrzećnoweprojektywszystkich
nowychzabudowańisadów;obejrzećszatyślubne;ajeślichodzio
zabawy…
Alistairuniosładłoń.
-Cotylkobędzietrzeba–rzekła,gotującsiędokolejnegodługiego
dniadworskichspraw.
Erecodesłałichobojegestemdłoni.
-Proszę,zostawcienas–powiedział.–Odziejemysięiprzyjdziemy.
Obojeskłonilisięiopuścilikomnatęspiesznymkrokiem.Erec
zwróciłsiękuAlistairzprzepraszającymuśmiechem.
-Daruj,mojapani–rzekł.–Dzieńzastałnaszbytszybko.
Alistairprzysunęłasięipocałowałago.Erecodwróciłsię,bysię
odziać,aAlistairodwróciłasięwprzeciwnąstronęiwyszłaponowniena
balkon.Stanęławotwartymłukowatymkamiennymwejściu,ispojrzałana
wyspę.Stojąctamipatrzącnawszystkozgóry,zdałojejsiętojeszcze
piękniejsze,doskonalsze.Świeżabryzamuskałajejtwarz.
Kochamtomiejsce,pomyślała.Zcałegoserca,naprawdę.Proszę,Boże,nigdy
migonieodbieraj.
*
-Aleskądmamwiedzieć,czyjestprawdomówny?–padłopytanie.
AlistairobróciłasięispojrzałanasiedzącąobokDauphine,zadającą
poraztrzecitosamopytanie.Alistairstałazwyciągniętyminabokirękoma,
mierzącswąsuknięślubną.Pomagałyjejwtymwszystkiedwórki,atakże
DauphineimatkaEreca.Onetakżemierzyłyswesuknie,dołączywszydo
niejztejradosnejokazji.Staływszystkienamarmurowymplacu,na
górującymnadpięknąokolicąterenie.Dziewczętachichotały,szczęśliwe.
-Alistair?
AlistairspojrzałanaDauphine,zagubionawswychmyślach,i
zadziwiłasię,jakbardzoichrelacjesięzmieniły.Każdegodniaminionegocyklu
księżycowegoDauphineszukałajejtowarzystwa,niemalnie
odstępowałajejnakrokistałasiękimświęcejniżtylkosiostrąjej
oblubieńca:byłateraztakżejejnajdroższąprzyjaciółką.Dauphinepowierzałajej
wszystkieswetajemnice,widzącwniejsiostrę,którejnigdyniemiała.O
dziwo,AlistairbyłaterazbliższaDauphineniżEreckiedykolwiekbył.
NiemalnierozstawałysięprzezostatniksiężyciAlistairniemogłanadziwićsię
temu,jaknieprzewidywalnejestżycie.Wciążpamiętałachwile,gdy
dopieroprzybyłanawyspę,aDauphineniechciałanawetnaniąspojrzeć.
Terazzdobyłanietylkojejszacunek,aleimiłość.
-Nieodrzekłaśnic!–powiedziałaDauphine.
-Daruj–odrzekłaAlistair,ocknąwszysięzzadumy.–Ocopytałaś?
Dauphinewestchnęłazirytacją.–Wrzeczysamejteślubymącą
oblubienicomwgłowach!Zapytamrazjeszcze:skądwiem,żejest
prawdomówny?
Alistarprzypomniałasobie–Dauphinemówiłaoswymnowym
zalotniku,słynnymrycerzuzdolnychregionówWyspPołudniowych,który
żywozabiegałojejwzględyprzezcałyminionycyklksiężyca.
-Ubiegłejnocypływaliśmyłodziąprzyświetleksiężyca–mówiła
Dauphine.–Codzieńwyznajemimiłość.Aterazprosiomąrękę.
-Icóżwtymzłego?–rzekłajejmatka.
Dauphinewestchnęła.
-Cóżwtymzłego?–powtórzyła.–Minąłledwiejedencyklksiężycowy!
-Mężczyźnie,którypostępujepodługzasadhonoru,nietrzebawięcej
niżjedencyklksiężycowy,bywiedzieć,czyciękocha–powiedziałajej
matka.
DauphinezwróciłasiędoAlistair.
-Proszę–powiedziałabłagalnymgłosem.–Rzeknijmi.
Alistairprzyjrzałasięjejuważnie.Widziała,żeDauphinejest
zadurzonapouszy.
-Czyczujesz,żeciękocha?–spytałaAlistair.
Dauphineskinęłagłowąioczyjejsięroziskrzyły.
-Całymmymsercem.
-Aczytykochaszjego?
Dauphineskinęłagłowązełzamiwoczach.
-Bardziej,niżjestemwstaniewyrazić.
-Samasobiezatemdałaśodpowiedź.Spotkałocięwielkie
błogosławieństwo.
-Aleczynietoczysiętozbytszybko?–zapytała.–Skądmam
wiedzieć,czyjestprawdomówny?
Alistairzamyśliłasię.
-Gdynadejdzieczas,niebędzieszmusiałaotopytać–rzekła.–
Będzieszwiedziała.
-Przyjmieszjegooświadczyny?–spytałaostrojejmatka.
Dauphinespłoniłasięispuściławzrok.
-Ja…niewiemjeszcze–odparła.
WreszcieDauphineumilkła,pogrążonawewłasnychmyślach.
Alistairspojrzaławdal,radującoczywidokiemwinnicisadów
rozciągniętychnaklifachimigoczącegowoddalioceanu.Niemogłasię
nacieszyćtymmiejscem.Poczuła,jakdwórkiowijająkoronkąprzegubyjejdłoni
iramionaidopasowująją.Odczuwałacorazwiększąekscytacjęz
powoduzbliżającegosięważnegodnia.
NagłypodmuchchłodnejbryzyprzeszedłobokigdyAlistair
spojrzałakuwidnokręgowi,spostrzegła,żejasnoświecącesłońcekryjesięza
ciemnymichmurami.Nimsłońceponowniesięukazało,cieńspowiłje
wszystkie.Niewiedziałaczemu,leczwtejchwiliAlistairtknęłojakieśmroczne
przeczucie,niemalwizja.Wiązałasięzjejbratem.Thorgrinem.
Wyczułanagle,żeznalazłsięwbardzomrocznymmiejscu.Uczucieto
przeniknęłojądoszpikukości.
-Alistair?–odezwałasięDauphine.–Czywszystkodobrze?
Alistair,zewzrokiemwciążutkwionymwhoryzoncie,potrząsnęła
gwałtowniegłową.
-Tonic–powiedziała.–Nictakiego.
Niepotrafiłajednakodwrócićwzrokuodwidnokręgu.Przeczuwała,
żezbliżasięniebezpieczeństwo.Zamarła,sparaliżowanastrachem,gdyż
wyczułanahoryzonciemrok.Wyczuła,żejejbrat,Thorgrin,wkraczado
krainyumarłych.
ROZDZIAŁDWUDZIESTY
Lotipracowaławespółzinnymi,swymidługimidrewnianymi
grabiamiuderzającwkamienieiziemię,przygotowującziemięimperialnądo
zasadzeniaroślin,awjejsercuwalkętoczyłysprzeczneemocje.Byłato
jednostajna,nużącapraca,którąwykonywałaniemalkażdegodniaswego
życia.Unosiławysokodługiedrewnianegrabie–kajdanywokół
nadgarstkówuniemożliwiałyjejużycieichjakobroni–iopuściłanazdającąsię
niemiećkońcajałowąziemiępustyni.Gdyjeopuszczała,metalwżynał
sięwjejskórę,odwielujużlatryjącbliznynajejskórze.Nauczyłasię
lekceważyćtenból.
Nieonejednakprzysparzałyjejbólutegodnia.Ryjącgrabiamiw
ziemi,nierozmyślałaoswoichkajdanachibliznach,leczoDariusie.Czułasię
okropnie,żetakgoodtrąciła,żenieokazałamuwiększejwdzięcznościzato,że
ocaliłjejżycie.Przeszedłcałycyklksiężycaigdywreszcieszokminął,zdołała
wszystkotoprzemyśleć.Wciążniedawaławiarytemu,costałosięznadzorcami
niewolników,żeDariusoszczędziłjejżyciawpewnympiekle,
niewolnictwieinajpewniejśmierci.Zawdzięczałamusweżycie–anawet
coświęcej.Azareagowałanatozimnąobojętnością.
Zarazemjednakbyłotodlaniejzbytwiele.Niebyłapewna,jak
zareagować.Niewidziałanigdywcześniej,byktośużywałmagicznychmocyi
zaskoczyłoją,żeDariusichużył.Całejejżyciejejrodziceistarsiuczyliją
postrzegaćmagięjakoczarnoksięstwo,coś,conależałozdecydowanie
potępiać.Byłotojedynerzeczywistetabuwichwsi.Tomagia–takjej
mówiono–sprowadziłazagładęnajejlud.Awidząc,żeDariusjejużywa–
cóż,samaniewiedziała,jaksięzachować.Zareagowałapodwpływem
impulsu,tak,jakjejrodzicebychcieli.
Terazjednak,gdyrazzarazemuderzaładrewnianymigrabiami,
przeciągającnimipoziemi,czułasiępotwornieprzezto,jaksięzachowała.
PragnęłapobiecdoDariusa,przeprosićgo,byćznim,zchłopcem,który
zawładnąłjejsercembardziej,niżbyłabywstaniesobiewyobrazić.Zawsze
podejrzewała,żeinnyjestodpozostałych,choćniebyłapewnadlaczego.W
istocieróżniłsięodinnych–swąwielkązdolnością.Ajeszczebardziejswym
wielkimsercem.Swąnieustraszonością.
Aonazaprzepaściłatowszystko.Przezto,żelękałasię,obawiałasię
potępieniarodzicówistarszych,jeśliprzyłapiąjąznim,jeśliodkryjąjego
moc.Lękałasię,żeniezrozumieliby;onasamaniebyłapewna,czyrozumiała.
Lękałasiętakżekażdegodniaminionegocykluksiężycowego,że
zjawisięImperiumipojmiejąiDariusazazabicietychmężczyzn;każdegodnia
spodziewałasię,żeciałazostanąodkryte.Tendzieńjednaknie
nadchodził.Byćmożebyłyskrytetakgłębokopodgłazami,żenigdynie
zostanąodnalezione.Igdystrachpoczynałkryćsię,doLotidocierałocoraz
bardziej,żeniemiałasięczegoobawiać,żemożenawetmogłabybyćz
Dariusem–jeślionjeszczetegopragnie.Byćmożebyłojużzbytpóźno.
Lotiprzerwałanachwilępracęiotarłakroplepotu,którezebrałysię
jejnaczole.Rozejrzałasięwokoło,napozostałeharującezniąnatympolu
dziewczyny.Obokniej–sercejejsięradowałonatenwidok–byłjejbrat,Loc.
Nadzorcypogorszylijegoniełatwąsytuacjęjeszczebardziej,posyłającgonato
polezdziewczynami.Współczułamuzcałegoserca.Całejegożycie
lekceważonogoprzezwzglądnajegokalectwo.Jednajegonogabyłakrótsza
niżdruga,ajednarękazniekształconaikrótszaoddrugiej.Nawetpośródjego
rodziny,wdomostwiepełnymwojowników,traktowanogojak
wyrzutka.Matkaiojciecpatrzylinaniegozgóry,jakgdybywcalenieistniał.
LotikochałajednakLocazcałegoserca,zawszetakbyło.
Zdecydowanabyłasprawić,bynadmiarjejmiłościwynagrodziłmujejbrakod
innych.Lotijawiłasięjakonieustępliwa–wiedziałaotym–inazewnątrztaka
właśniebyła;wewnątrzjednakkryłosięzłoteserce.Taknaprawdę
kochałaLocabardziejniżresztęswychbraciiresztęrodziny.Żadenznichnie
dostrzegałtego,coonawidziałaponadwszystkoinne:wielkieserce,szeroki,
pełenwdziękuuśmiechiwięcejradościiszczęścianiżw
kimkolwiek,kogokiedykolwiekznała,mimojegosytuacji.Lotipragnęłabyć
taka,jakon,takszczęśliwa,takdobra,pełnawspółczucia,łatwawobejściui
prędkadowybaczaniawin.Uczyniłabydlaniegowszystkoilubiłabardzoznim
przebywać,nieprzeszkadzałojejwięc,żepracowałwrazznią.
-Lepiejwracajdopracy,siostro–rzekłdoniejLoc,odwracającsięz
uśmiechem.–Albozwróciszichuwagę.
Locuniósłgrabiezdrowąrękąiuderzyłwziemię.Jegozdrowaręka
byłasilna,byłatorękawojownika,jakjegobraci.Nadrabiałazatędrugą;
jednakżeniemogącutrzymaćrównowagi,byłomutrudno.Locpracował
dwukrotniewolniejniżdziewczętaitrudnobyłomuprzeciągaćgrabiew
prostejlinii,każdeuderzeniewymagałoodniegoogromnegowysiłku.Nigdy
sięjednaknieskarżyłizawszestawałdopracyzwielkimuśmiechemnatwarzy.
-Totypowinieneśodpocząć–rzekła,nadaloddychającztrudem.–
Przydzieliliciokrutnezadanie.Robiątocelowo.
Roześmiałsię.
-Przydzielanomigorsze,siostromoja–rzekł.–Niemartwimnieto.
Toociebiesiętroskam.Rzeknij,cociędręczy.Widzętonatwojejtwarzy.
Nieodpowiadając,Lotiuniosłagrabieiwróciładopracy.Pracowali
razemwprzyjemnejciszy,aLotigłowiłasię,jakwyrazićto,coniedawałojej
spokoju.Niemiałataklotnegoumysłujakinni;potrzebowałaczasu,by
przemyślećpewnekwestie.Locdarzyłjąszacunkiem,nienarzucałsię,dałjej
chwilę,bywszystkoprzemyślała.Kochałatęjegocechę.Mogłapowierzyć
mukażdątajemnicę,leczjeśliwolałamilczeć,szanowałto.
Uchwycilirównyrytm,akażdezatopionebyłowewłasnychmyślach,
gdynagleLotiusłyszałaodgłosszybkozbliżającychsiękroków.Obróciłasięiz
przerażeniemujrzała,żenadzorcaimperialnybiegniewichstronę,unosibiczi
chłoszczeLocapoplecach.
Locwykrzyknąłzbólu,zatoczyłsięwprzódiupadłnatwarz.
-Pracujeszwolniejodkobiet!–zagrzmiałnadzorca.–Żadenzciebie
mężczyzna!
Uniósłbiczizdzieliłgodrugiraz.
Itrzeci.
-Dosyć!–wrzasnęłaLoti,rzucającsięnaprzód,niemogącjużtego
zdzierżyć.
Wszystkiedziewczętazaprzestałypracy,odwróciłysięiprzyglądały.
Lotirzuciłasięwprzód,niemyśląc,niezdającsobiesprawyzkonsekwencji.
Niepotrafiłasiępowstrzymać.Kajdany,któreoplatałyjejnadgarstki,
połączonebyłydługimnatrzystopyłańcuchem.Lotirzuciłasięwprzódi
stanęłapomiędzynadzorcąaLokiemwchwili,gdybiczopadał.
Odebrałacioszamiastniego.Trafiłwjejramięidziewczyna
wykrzyknęłazbólu,odbierającuderzenieprzeznaczonedlajejbrata,któryleżał
naziemi.
Rozwścieczonynadzorcazdzieliłjąwierzchniąstronądłoni,ażsię
okręciła.Poczułasilny,piekącybólnatwarzy.
-Wtrącaszsię–powiedział.–Mogęcięzatoukatrupić.
Kopnąłjąswymwielkimbuciorem,ażupadłatwarząwpiach,na
kamienie.
Lotiodwróciłasięprędkoiobejrzała.Ujrzała,żenadzorcazbliżasiędoLoca,
którywciążleżałnaziemi,zasłaniającrękątwarzprzedciosem.
Nadzorcazbliżyłsięizdzieliłgoporazkolejny.
-Nie!–wykrzyknęłaLoti.
Skoczyłananogi,widzącokrucieństwomalującesięnatwarzy
nadzorcy,wiedząc,żezatłuczejejbratanaśmierć.
Lotistanęłazaplecaminadzorcy,któryuderzałLocarazporaz.Loc
leżałzbroczonykrwią,krzyczączbólu.
Lotiwściekłasię.Niemogłajużtegodłużejznieść.
Rzuciłasięnaprzód,skoczyławysokoiwylądowałanaplecach
nadzorcy.Oplotłagonogamiwpasieijednocześnieuniosłakajdanyi
dwukrotnieowinęłałańcuchwokółjegoszyi–izacisnęłago.
Lotiściskałazcałejsiły,zaciskającśmiertelnieżelaznyłańcuch,
wiedząc,żejeślirozluźniuścisk,jejbratprzypłacitożyciem–ionatakże.
Niezamierzałapuścić;nicnacałymświecieniezdołałobyjejodniego
odciągnąć.
Mężczyznabyłogromnejposturyimiałniezwykleumięśnionąszyję,
szerokąnastopę.Odchyliłsięwtyłiszarpnął.Lotijednaknadalzaciskała
łańcuchcosił.Jakgdybysiedziałanagrzbieciewierzgającegobyka.
Nadzorcasięgałwtył,próbujączłapaćoddech.Upuściłbiczirazza
razemusiłowałjąschwycić.Wbijałpaznokciewjejskórę,drapałnadgarstki.
Onajednakwciążtrzymałasięjegopleców,zaciskającłańcuch
mocniej.
-Tyodrażającaświnio–wrzasnęła.–Wiesz,żemójbratniepotrafi
sięobronić!
-Loti!–krzyknęłajednazjejprzyjaciółek,zarzucającswe
obowiązki,próbującściągnąćjązniego.–Nieróbtego!Zabijącię!Mogązabić
naswszystkich!
Lotijednakniezważałananią;nicniebyłobywstaniejej
powstrzymać.
Nadzorcarzucałniąnaswychplecachnalewoiprawonibydziki,
nieokiełznanyrumak;Loticzuła,żeznalazłasięnagranicywytrzymałości–
lecztrzymałasięnadal.
Mężczyznazatoczyłsięwprzód,poczymrzuciłsięwtył,odpychając
ją,iupadłnaplecynaziemię,przygniatającją.
Jegociężarnieomaljązmiażdżył.
Leczwciążzaciskałałańcuch.
Zaciskającgo,Lotimyślałaokażdymupokorzeniu,jakiewycierpiała,jakie
każdakobietatutajwycierpiałazrąktychmężczyzn.Pozwoliła,byzawładnął
niągniew,którywydostałsięzjejdłoni,rąkiramion.Zaciskałałańcuchcoraz
mocniej,pragnąc,bytennadzorcacierpiałtak,jakona.Tobyłajejszansana
zemstę.Jejszansa,bypokazaćImperium,żeonatakżemasiłę.
Onjednakwciążwalczył.Pochyliłsię,poczymraptownieodrzucił
głowęwtył,uderzającjączaszkąwpoliczek–iprzeraźliwybólprzeszyłjej
głowę.
Loti,targanasilnymiemocjami,wciążniepuszczała,zaciskając
drżąceręce,abólpulsowałjejwgłowie.Niewiedziała,jakdługozdołasię
jeszczeutrzymać.Byłdlaniejzbytsilnyiniezamierzałumrzeć.
Lotipodniosławzrokiujrzała,żemężczyznaponownieunosigłowę.
Machnąłgłowąwtyłiuderzyłjądrugiraz,rozwalającjejnos.
Tymrazembólbyłniedozniesienia,aoczyzalałajejbroczącaznosa
krew.Bezwiednierozluźniłauścisk.
Lotiwiedziała,żezginie.Podniosławzrok,spodziewającsięujrzeć
nadzorcę,zamierzającegojązabić.
Jednakżeto,cozobaczyła,zaskoczyłoją:miastniegoujrzała
stojącegonadnimiLoca,naktóregotwarzyporazpierwszyujrzałagniew.W
tejchwilidostrzegławjegooczachwojownika.
Locuniósłwysokoswedrewnianegrabieizamachnąłsięwprostna
brzuchnadzorcy.
Mężczyznawydałstłumionyokrzykipodniósłsięwprzód,aLoc
opuszczałgrabierazporaz,tłukącgowżebra.NicwięcejniebyłoLoti
potrzebne,byponowniezacieśnićłańcuch.
Chwyciłakajdany,zdwoiłasiłęuściskuiokręciłasię,dociskającgo
twarządoziemi.
Zacisnęłajezewszystkichsił,ażprzegubydłonikrwawiłyjejod
wżynającychsiękajdan.Krewipotściekałyjejdooczuizatraciłasiębezreszty,
zaciskającłańcuch.
Długopotym,jakprzestałsięporuszaćdoLotiwkońcudotarło,że
nieżyje.
Opuściławzrok.Mężczyznależałnieruchomo,awszystkowokoło
zastygłowmiejscu.Lotiuprzytomniłasobie,żewłaśniegozabiła.
Iżenicjużnigdyniebędzietakiesamo.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYPIERWSZY
Dariusuderzałrazporaz,astukaniejegodrewnianegomieczaniosło
sięwpowietrzu,gdyblokowałciosytoRaja,toDesmonda,którzyatakowaligo
zdwustron.Spychaligowtył,ażspływałzniegopot,gdyćwiczyłsięznimi,
robiąccowjegomocy,byodpieraćjedencioszadrugim.Słońce
chyliłosiękuzachodowipodługimdniuichciężkiejpracyidziś,jakniemal
każdegodniaostatniegocykluksiężycowego,Desmond,RajiDarius
ćwiczylisię,przenosząccałąagresję,którąbudziłownichImperium,całą
frustracjęwywołanąprzeznadzorców,nawalkęnamiecze.
NaskrajupolasiedziałDray,przypatrującsiękażdemuciosowii
warczącnaprzeciwnikówDariusazakażdymrazem,gdyudałoimsięgo
trafić.Wyraźnierwałsiędoskoku,leczDariuswreszcienauczyłgo,by
siedziałiobserwowałcierpliwie.Jegowarczenieniosłosięjednakw
powietrzuiDariusniewiedział,kiedywkońcuniezdzierżyisprzeciwisięjego
poleceniu.ByłtakoddanyDariusowi,jakonjemu,iniebyłomowyotym,by
nadnimzapanować.
WciąguminionegocykluksiężycowegoDarius,RajiDesmond
zostalibliskimiprzyjaciółmi.Dwajstarsichłopcyzdecydowanibylizrobićz
Dariusalepszegowojownika.Ichwysiłkiprzynosiłyefekty.Dariusczuł,żeręce
iramionaomdlewająmu,lecznietakbardzo,jakniegdyś;ipodczasgdyza
dawnychdnizbytwieleichciosówbyłocelnych,dziśudawałomusię
zatrzymywaćichuderzenia,choćatakowalibezustanku.
Szlitamizpowrotem,aDariusblokowałuderzeniapadającezobu
stron.Obróciłsięwokoło,zatrzymawszyjedenwysokiciosiodważyłsię
nawetzrewanżowaćprzeciwnikowi.Czuł,żestajesięsilniejszy,szybszy,
pewniejszywruchach.Wiedział,żewrazzpogłębianiemsięprzyjaźni
międzynimi,rozwijałysiętakżejegoumiejętnościwboju.
Dariusskupiłsię,usiłującznaleźćsłabypunktwuderzeniuRajai
właśniemiałzadaćswójpierwszycios,gdynaglepowietrzeprzeciął
dziewczęcygłos.
-Dariusie!
Dariusrozproszyłsięiodwrócił,tracącjednocześnieczujność.
Odebrałsilnycioswklatkępiersiową.
WykrzyknąłzbóluispojrzałnaRajaspodełba.
-Niesprawiedliwe!–zawołał.
-Straciłeśczujność–odrzekłRaj.
-Cośodwróciłomojąuwagę.
-Podczasbitwy–odezwałsięDesmond.–Twójwrógnatowłaśnie
liczy.
Dariusodwróciłsię,rozeźlony,izzaskoczeniemspostrzegł,ktowołał
jegoimię.Zaszokowany,ujrzałzrozpaczonąLoti,zbliżającąsięszybko.Z
jeszczewiększymzaskoczeniemzauważył,żeoczymiałazaczerwienioneod
płaczu.
Dariusbyłskołowany;niewidziałjejcałycyklksiężycowyipewien
był,żeniechcegojużnigdywidzieć.Niepojmował,dlaczegoodszukałago
teraz,anidlaczegobyłatakzrozpaczona.
-Muszęztobąpomówić–rzekła.
Byłatakzmartwiona,żegłosłamałjejsię.Dariuswidziałudrękęna
jejtwarzy,którapogłębiałajeszczetajemnicę.
Dariusobróciłsiępowoli,spojrzałnaRajaizamrugał.
Skinęligłowami,pojmując.
-Innymrazem–powiedziałRaj.
Odwrócilisięiodeszli.DariusiLotipozostalisaminaplacu,stojąc
naprzeciwsiebie.
Dariuspodszedłdoniej,aonazaskoczyłago,rzucającmusięw
ramionaiobejmując,trzymającgomocno.Łkałanadjegoramieniem.Nie
wiedział,cootymsądzić;zwyczajekobietbyłydlaniegoniezgłębioną
tajemnicą.
-Takbardzocięprzepraszam–rzekłaLoti,płaczącmunad
ramieniem.–Przepraszam.Jestemtakaniemądra.Niewiem,dlaczegobyłamdla
ciebietakanieprzyjemna.Ocaliłeśmiżycie.Nigdycizatonie
podziękowałam.
Dariusodwzajemniłuścisk,przygarniającjąmocnodosiebie.Tak
dobrzebyłotrzymaćjąwramionach,ajejsłowabyłymurekompensatąza
wszystko,przezcoprzeszli.Całecierpienie,ból,rozczarowaniei
zdezorientowanie,któretowarzyszyłymuprzezminionycyklksiężyca
poczęłysięulatniać.Kochałagojednak.Takbardzo,jakonją.
-Dlaczegonie…–zaczął.
Przerwałamujednak,odsuwającsięiunoszącwgórępalec.
-Nieteraz–rzekła.–Przybyłamwnaglącejsprawie.
Zaszlochałaznowu,aonspojrzałjejwtwarz,zamyśliwszysię,po
czymwyciągnąłdłońiująłjejpodbródek.
-Rzeknij–powiedział.–Cobytoniebyło,możeszmitowyjawić.
Milczałaprzezdługąchwilę,utkwiwszywzrokwziemi,poczym
wreszciepodniosłagoispojrzałamuwoczy.
-Zabiłamdziśjednegoznich–rzekłaśmiertelniepoważnymgłosem.
Dariusdostrzegłpowagęwjejoczachiwiedział,żetonieżarty.Coś
ścisnęłogowdołku,gdypojął,żetoprawda.
Skinęłagłowąnapotwierdzenieswychsłów.
-Próbowaliskrzywdzićmegobrata–wyjaśniła.–Niepotrafiłamsię
jużdłużejtemuprzyglądać.Niepotrafiłam.Niedziś.
Wybuchnęłapłaczem.
-TerazImperiumprzyjdziepomnie–powiedziała.–Ponas
wszystkich.
TerazDariuswiedziałjuż,dlaczegogoodszukała;przygarnąłjądo
siebie.Lotiobjęłagoiłkałanadjegoramieniem,aontrzymałjąmocno.
Wzbudziławnimwspółczucieilitość–anadewszystkonowoodkryty
szacunek.Podziwiałjązato,couczyniła.
Odsunąłjąodsiebieispojrzałnaniąznacząco.
-To,couczyniłaś–rzekł.–Byłohonorowymczynem.Odważnym.
Czynem,któregonawetmężczyźnibojąsiędokonać.Niepowinnaśczuć
wstydu,leczdumę.Ocaliłaśżycieswegobrata.Ocaliłaśżycianaswszystkich.
Byćmożewszyscyzginiemy.Leczteraz,dziękitobie,zginiemymszczącsię,z
honorem.
Spojrzałananiego,otarłałzyiDariuswidział,żejegosłowa
przyniosłyjejukojenie;najejtwarzyjednaknadalmalowałasiętroska.
-Niewiem,dlaczegodociebieprzyszłamjakopierwszego–
powiedziała.–Chybasądziłam,że…zrozumieszmnie.Właśniety,spośród
wszystkich.
Ująłjejdłonie.
-Rozumiem–rzekł.–Lepiej,niżjestemwstaniewyrazić.
-Muszęimtowyjawić–odrzekła.–Muszępowiedziećstarszym.
Dariusująłjejdłońispojrzałnaniąznacząco.
-Przysięgamnasłońceigwiazdy,naksiężyciziemiępodnim.Póki
żyję,niespotkaciężadnakrzywda.
Spojrzałamuwoczyipoczułmiłość,jakągodarzy,wiecznąmiłość.
Przytuliłasiędoniego,nachylającbliskoiwyszeptaładouchasłowa,któretak
bardzopragnąłusłyszeć:
-Kochamcię.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYDRUGI
Thorgrinszedłwolnymkrokiem,ostrożnie,zeswymibraćmi
legionistamiprzezkrainęumarłych.Zamrugał,zastanawiającsię,cosięstało.
Miałwrażenie,żezatraciłzupełniewszelkiepoczucieczasu,żejesttunadoleod
wielutygodni,możenawetcałegoksiężyca,żeprzemierzadziwacznywirczasu
iprzestrzeni,idącprzezzdającesięniemiećkresupodziemne
korytarzekrainyumarłych.Wiedział,żeniejestmożliwe,bymaszerowalitak
wieledni,leczczułsięniebywalezmęczony,apowiekiciążyłymujakołów.
Czywistocieprzeszłojużtyleczasu?
Zamrugałkilkakrotnie,próbującdojrzećcokolwiekwczerwonawej
parze,którapojawiałasięiznikaławtejogromnejjaskini.Obejrzałsięi
spostrzegł,żejegokompaniwyglądająnarównieskołowanychcoon.
Odniósłwrażenie,żewszyscydopieroterazwydostalisięzjakiejśmgły,znaleźli
sięnapowrótwobecnejchwili.Thorwspomniałsłowastrażnika
rzeki:postawieniekilkukrokówwtejkrainiemożetrwaćwieleksiężyców.
-Cóżnamsięstało?–zapytałElden,wypowiadającnagłosto,co
każdemuznichkrążyłopogłowie.
-Czyrzeczywiścieidziemyjużtakdługo?–spytałO’Connor.
-Zdajesię,jakbyśmydopieroweszlidotunelu–rzekłReece.
Thorrozejrzałsięwokoło,powiódłwzrokiempootoczeniu,myślącto
samo.Poczuł,jakpodmuchzimnegowiatruprzebiegapojegoskórzei
natychmiastzwiększyłczujność,zaciskającdłońwokółrękojeścimiecza.
Upiornedźwiękiniosłysiępogargantuicznejjaskini,odbijającsięechemw
ciemności.Ichdrogęrozświetlałyjedyniesporadyczneogniestrzelającezziemi
cojakieśdwadzieściastóp,wybuchającepodwustronachjaskini.
Gdzieniegdziestrzelałygejzeryognia,niektóreznichsypałyiskrami,inne
delikatniewyrzucałyjewgórę.Zewszystkichmiejsc,wktórychbył,żadnenie
kryłotylemrokuiśmierci.Thorczuł,żewkroczyliwinnywymiar,
miejsce,wktórymniepowiniensięznaleźćżadenczłowiek.Poczynałsię
zastanawiać,czyniepopełniliogromnegobłędu,zapuszczającsiętutaj.
-Guwayne!–zawołałThor.
Jegogłosodbiłsięechemodścianjaskini,powracającdoniegorazza
razem,jakgdybydrwiłzniego.Thorzatrzymałsięirozejrzał,nasłuchującz
nadzieją,żeusłyszyswedziecko.Jegopłacz.Cokolwiek.
Odpowiedziałamujedynieokrutnacisza.Następnie,podługiejciszy,dźwięki
odezwałysięnanowo–kroplespadającewoddali,piskiitrzepotskrzydeł
miriadskrytychwciemnościstworzeń.Dobiegłichtakżeodgłos
odległychsyków,cichegozawodzeniaibrzęczeniekajdan.Nieustającejękii
krzykiodbijałysięechemwpowietrzu.Byłytoodgłosyduszcierpiących
katusze.
-Cotozamiejsce?–zapytałaIndraponurymgłosem.
-Piekło–odrzekłMatus.
-AlbojednozDwunastuPiekieł–dodałElden.
Thorostrożniestawiałkroki,omijającniewielkiekręgiognia.Trwoga
jegowzmogłasię,gdyusłyszałodległyrykidudnieniekrokówjakiegoś
stwora.
-Skorowszyscytusąmartwi,cotozaodgłosy?–zapytałMatus.–
Jakiezasadypanujątunadole?
Thorgrindałkroknaprzód,chwytającrękojeśćmieczaipokręcił
głową.
-Niematużadnychzasad–powiedziałReece.–Zasady
pozostawiliśmynagórze.
-Tutajzasadywyznaczaostrzetwegomiecza–powiedziałThor,
wyciągającbrońzcharakterystycznymszczękiem.Pozostaliposzliwjego
ślady.Trzymaliorężwręku,podenerwowani.Reecedzierżyłwdłoni
buzdygan,Matuskiścień,O’Connorłuk,Convenmiecz,aIndraprocę.
-Niesądzę,bybyłytuużyteczne–odezwałsięReece.–Te
stworzeniazostałyjużwszakzabite.
-Alemyniezostaliśmy–powiedziałaIndra.–Przynajmniejjeszczenie.
Kierowalisiędalejwstronęodgłosów,zapuszczającsięcorazgłębiej
igłębiejwjaskinię.Dźwiękiprzybierałynasile,aoniczuli,żeotulaichteninny
świat.
-GUWAYNE!–wykrzyknąłznówThor.
Razjeszczejegogłosponiósłsięechem,tymrazemodpowiedziałmu
jednakszyderczyśmiechdobiegającygdzieśzgłębijaskini,odbijającysięod
ścian.RozległsięodgłosspadającychkropelipodniósłszywzrokThorujrzał
niewielkiekroplelawyspadającegdzieniegdziezsufitu,którelądowałynaziemi
zsykiem.
-Au!–wrzasnąłO’Connoripodskoczył.
Thorujrzał,żeodskakujenabokiuderzadłoniąotlącysięrękaw,gaszącgo.
Skupilisięwszyscybliżejsiebieiruszylispiesznieśrodkiem,gdziemniej
kapało.
-Rzekli,żeniktniemożeopuścićtegomiejsca–rzekłMatus.–Być
możezginiemyszybciej,niżsądzimy.
-Nietutaj–powiedziałReece.–Brzmitoszalenie,leczniechcę
zginąćwkrainieumarłych.Chcęzginąćnaziemi.
Convendałkroknaprzód.Zdawałsięodprężony,jakgdybybyłomu
tudobrze.
-Oszczędzinamtodrogi–rzekł.
Maszerowalidalej,aczerwonaparawznosiłasięiopadała.Thor
wytężałwzrok,spoglądającwciemność.Jedneczęścijaskinirozświetlonebyły
większymipłomieniaminiżinne.Thorwypatrywałwszędzie
Guwayne’a.
Jednakżenigdzieniebyłoponimaniśladu.
WtemThorusłyszałjakiśbrzęk.Spojrzałwtamtąstronęi
zaszokowałogoto,cozobaczył.Zpoczątkuniebyłwstanietegopojąć.Po
chwilijednakparauniosłasięidojrzałwyraźnie.Nieprzywidziałomusię.
KilkastópprzednimizciemnościwyłoniłsięGareth,bratReece’a.
Przykutybyłdościanyżelaznymikajdanami,któreotaczałyjegoszyję.
Wpatrywałsięwnich.Miałwymizerowanątwarz,zapadniętepoliczki.Jegoręce
inogioplatałysrebrnekajdany,awpierśwbitymiałsztylet.
Uśmiechnąłsiędonich,awtedyzjegoustspłynęłakrew.
-Gareth–wyszeptałReece,wychodzącnaprzódzwyciągniętym
przedsobąmieczem.
-Braciemój–rzekłdoniegoGareth.
-Niejesteśmibratem–powiedziałReece.
-Czyrozpoznajeszsztyletzatopionywmejpiersi?–spytałGareth.–
Zamordowałemnimojca.Wbitogowemnie.Nacałąwieczność.Mógłbyś
gowyciągnąć?
Reececofnąłsię,przestraszony,patrzącnaswegobrataz
przerażeniem.
Reeceodsunąłsiępowoli.OdwróciłsięiThordostrzegłnajego
twarzystrach.Reeceruszyłdalejtunelem.
Pozostalidołączylidoniego,odwracającsięodGaretha,
pozostawiającgoprzykutegodościany,skazanegonaprzeżywaniejego
piekłapowszeczasy.
-Proszę!–błagałGarethzaichplecamirozpaczliwymgłosem.–
Proszę,uwolnijciemnie!Wróćcie,proszę!Przepraszam!Czysłyszyszmnie,
bracie?Przepraszam,żezabiłemojca!
SzlidalejiThorspostrzegł,żeReecepobladł.Wyglądałna
wstrząśniętego.
-Niesądziłemnigdy,żejeszczeujrzęmegobrata–rzekłReececicho,
idącprzedsiebie.
Thorrozejrzałsięwokołoznowymszacunkiemdotegomiejsca;
zastanawiałsię,coteżspotkaichteraz.
Mijaliniedużewnękiwykutewścianach,podobnedotej,zktórej
wyłoniłsięGareth.Mielisięnabaczności,zastanawiającsię,kogojeszczemogą
spotkać.
Ponownierozległsiębrzękkajdan,tymrazemgwałtowniejszy,iz
mrokujednejzwnękrzuciłasiękunimjakaśpostać.Odskoczyliwszyscy
gwałtownie,gotującsiędoobrony.Thoruniósłmiecz,gotówdouderzenia.
Mężczyznępowstrzymałyjednakkajdanyiniezdołałichdosięgnąć.
Warknął,wyciągającwichstronęręce.
-Zbliżciesię–wrzasnął.–Apokażęwam,jakwyglądapiekło!
Thorspojrzałnamężczyznę,potwornieoszpeconego,ooparzonej
twarzy,pokrytegojątrzącymisięranami,którezdawałysiębyćniedawno
zadane.Thorzprzerażeniemzorientowałsię,ktoto:byłtoMcCloud.
-TotyzaatakowałeśGwendolyn–powiedziałThor,wspomniawszy
sobiewszystko,jakgdybyzdarzyłosiętowczoraj.–Zawszeżałowałem,żenie
byłomnietam,bycięukatrupić.Terazmogętouczynić.
Thorspojrzałnaniegospodełba,dałkroknaprzódidźgnął
McCloudawserce.
McCloudjednaknieupadł,wciążuśmiechałsiędoniego,azust
broczyłkrwią.Zdawałsięnieporuszony.
Thoropuściłwzrokispostrzegł,żekilkamieczyjużzatkniętychjest
wtorsieMcClouda.
-Zabijmnie–rzekłmężczyzna.–Wyświadczyłbyśmiogromną
przysługęizadałkrespiekłu,wktórymsięznalazłem.
Thorspojrzałnaniegozzadziwieniemiwtejchwilipojął,żeistnieje
sprawiedliwośćnaświecie.McCloudwyrządziłkrzywdyniezliczeniewielu
ludziom,aterazcierpiałwswymwłasnympiekle.Icierpiałbędziejuż
zawsze.
-Nie–odpowiedziałThor,wyciągającmiecz.–Nieoszczędzęcitegopiekła.
Ruszylidalej,towarzyszyłyimkrzykiMcClouda.Thormiałsięteraz
jeszczebardziejnabaczności.Wpatrywałsięwciemność,zktórejjednapo
drugiej,poobustronachtuneluwyłaniałysięprzykutekajdanamidościan
postaci.
Thormijałmężczyzn,którychrozpoznawał,mężczyzn,których
uśmierciłnapolachbitewnych,głównieobcych.Każdyznichzdawałsię
próbowaćgodosięgnąć,zaatakować,leczichkajdanytrzymałyichzdalaod
niego.
NagleMatusodskoczyłwbok;Thorodwróciłsięiujrzał,żezmroku
wyłaniająsięjegozmarłyojciecibraciazWyspGórnychiwyciągająku
niemuręce.
-Sprawiłeśnamzawód,Matusie–rzekłjegoojciec.–Zdradziłeśnas
dlaziemgłównychKręgu.Odwróciłeśsięodswejrodziny.
Matuspokręciłgłową,patrzącnaniego.
-Niebyliścieminigdyrodziną–odparł.–Jedyniezkrwi.Brakwam
byłohonoru.
ReecepodszedłdoojcaMatusa,którypatrzyłnaniegowilkiem.
Wciążwidocznabyłarana,którązadałmuReece,gdygozabił.
-Tymniezabiłeś–powiedziałdoReece’a.
-Aztwejwinykobieta,którąmiałempoślubić,nieżyje–odrzekł
Reece.–ZabiłeśSelese.
-Zabiłbymjądrugiraz–powiedział.–Ciebietakżezchęciąbymzabił!
RzuciłsięwprzódnaReece’a,leczpowstrzymałygokajdany.
Reecestałbezruchuipatrzyłnaniegonienawistnie.
-Zabijałbymciękażdegodnia,gdybymmógł–rzekłReece,
przeżywającnanowoudrękęzpowoduśmierciSelese.–Odebrałeśmi
osobę,którąkochałemnajbardziej.
-Zostańtutajznami–powiedziałbratMatusadoReece’a.–A
będzieszmógł.
ThorobróciłsięiodwiódłReece’aodnich.
-Ruszajmywdalsządrogę–rzekłdoniego.–Niesąwarcinaszego
czasu.
Szlidalej,mijającniekończącysięszeregduchów.Zapuszczalisię
corazgłębiejwtookropnemiejsceiThorwidziałwszystkichmężczyzn,
którychzabiłwboju,twarze,którychniewidziałodwieków.
WtemThorpoczuł,żeziąbprzenikajegociałoiwiedział–poprostu
wiedział–żektośzłyczaisięprzednimi,przysłoniętyoparami.
Postaćukazałasięzwolna,występującnaprzódzunoszącejsięparyi
Thorzatrzymałsięraptownie,zaszokowany.
-Adokądtozmierzasz,synumój?–rozległsięmroczniebrzmiący,
gardłowygłos.
WłoskinacieleThorauniosłysię,gdyżrozpoznałtengłos,głos,
któryprzyprawiłmutakwielerozterekibudziłniekończącesiękoszmary.
Thorzebrałsięwsobie.
Toniemożliwe.
Thorzprzerażeniemujrzał,żezmrokuwyłaniasię,skutysześcioma
kajdanami,jegoprawdziwyojciec.
Andronicus.
KajdanyzatrzymałyAndronicusaiThorpowolizbliżyłsiędoniegoi
stanąłprzednim,patrzącmuprostowtwarz.CałeciałoAndronicusapokryte
byłoranami,niemaltak,jakThorwidziałgoostatnimrazemnapolu
bitewnym.
NatwarzyAndronicusawykwitłokrutnyuśmiech.Zdawałsię
niezwyciężony.
-Nienawidziłeśmniezażycia.Czypośmiercitakżemnie
nienawidzisz?–zapytałAndronicus.
-Zawszebędęcięnienawidził–odrzekłThor,drżącwewnątrz.
Andronicusuśmiechnąłsię.
-Znakomicie.Twanienawiśćpodtrzymamnieprzyżyciu.Będzienas
wiązała.
Thorzamyśliłsięnadjegosłowamiipojął,żejegoojciecmarację.
Nienawiść,jakączułdoAndronicusasprawiała,żemyślałonimkażdego
dnia;wpewiendziwnysposóbpodtrzymywałotowięzypomiędzynimi.W
tejchwilipojął,żepragniecałkowiciesięodniegouwolnić.Iżebytouczynić,
musiwyzbyćsięswegogniewu.
-Jesteśdlamnieteraznikim–powiedziałThorgrin.–Niejesteś
ojcem.Nigdynimniebyłeś.Aniwrogiem.Jesteśtylkojednymzwielu
truposzywkrainieumarłych.
-Ajednakżyjęnadal–rzekłAndronicus.–Wtwychsnach.Zabiłeś
mnie.Lecznienaprawdę.Bysięmniepozbyć,musiałbyśpokonaćsamego
siebie.Abytegodokonać,brakujecisiły.
Thorpoczułkolejnyprzypływgniewu.
-Silniejszyjestemniżty,ojcze–powiedziałThor.–Żyję,jestemna
górze,atyjesteśmartwy,uwięzionytutajnadole.
-Czyty,któryśniszomnie,wistocieżyjesz?–spytałAndronicusz
uśmiechem.–Któryznasuwięzionyjestprzezdrugiego?
Andronicusodchyliłsięwtyłiroześmiał,aśmiechjego
rozbrzmiewałcorazgłośniejigłośniej.Byłtodrażniącydźwięk,któryodbijał
sięechemodścian.Thorobrzuciłgopełnymnienawiścispojrzeniem;pragnął
ukatrupićgo,posłaćdopiekła.Leczonjużznajdowałsięwpiekle.Thorpojął,
żetosiebiesamegomusiałuwolnić.
Thorgrinpoczułdłońnaswymramieniuiobróciwszysięzobaczył
Reece’a,który–podobniejakonwcześniej–odciągałgoodAndronicusa.
-Niejesttegowart–powiedziałReece.–Totylkoduch.
Thorpozwoliłsięodciągnąćiruszyliwdalsządrogę.Śmiech
AndronicusarozbrzmiewałechemwgłowieThora,gdyzmierzalikrętądrogąw
bezkresnejjaskinistrachów.
*
Szliiszli–jakimsięzdało,przezwieleksiężyców–krętymi
korytarzami,którerozwidlałysięwięcejniżraz.Thormiałwrażenie,że
przemierzylipustynięmroku,żewędrowałcałesweżycie.
Dotarliwreszciedo,jaksięzdawało,kresujaskini.Thorzatrzymał
się,skołowany,podobniejakpozostali,ispojrzałnaścianęzlitegoczarnego
kamienia.Czyżbydotarlidoślepegozaułka?
-Spójrzcie!–zawołałO’Connor.–Wdole.
Thorspojrzałwdółinazieminakrańcujaskiniujrzałsporych
rozmiarówotwór,korytarzginącywciemności.
Thoriresztapodeszlinaskrajotchłaniizajrzeliwgłąb;korytarz
zdawałsiękończyćwjądrzeziemi.Dobyłsięzniegopowiewciepłego
powietrza,którewoniałosiarką.Thorusłyszałdobiegającyzdołu,niosącysię
echem,jęk.
Spojrzałnaresztę,którawpatrywałasięwniegoztrwogąwoczach.
Widział,żeżadneznichniemachęciwchodzićdotuneluizsunąćsięw
ciemność.Onsamtakżeniebyłpewien,czytegochce.Jakijednakwybórim
pozostawał?Czyżbywktórymśmiejscuobralinietenzakręt?
Gdystali,namyślającsię,naglezaichplecamirozległsięprzeraźliwy
krzyk,przezktórywłoskiztyłukarkuThorauniosłysię.Brzmiałjakryklwa.
Thorobróciłsięizprzerażeniemspostrzegł,żestoiprzedniminajbardziej
groteskowypotwór,jakiegowżyciuwidział.Górowałnadnimi,byłtrzykrotnie
wyższyodThoraidwukrotnieszerszy.Wyglądałjak
olbrzym,leczskórajegobyłabarwyjaskrawejczerwieniiłuskowata,aw
miejscupalcówmiałtrzydługiepazury.Nogijegozakończonebyły
kopytamiimiałpodłużnągłowęotrzechślepiachnagórzeitwarzy,która
składałasięwyłączniezust.Jegopaszczabyłaogromna,oostrychżółtych
zębiskachdługichnapółstopy,acałejegociałopokrytebyłołuskamii
mięśniami,nibypancerzem.
-Wygląda,jakgdybyuciekłzpiekła–powiedziałO’Connor.
-Albozamierzałnastamposłać–rzekłaIndra.
Stwórodrzuciłłebwtyłiryknął;następniezbliżyłsięizamachnąłna
nich.
Thorgrinodskoczyłwsamczasipotwórominąłgookilkacali.
O’Connorniemiałjednaktyleszczęścia.Wykrzyknął,gdydługie,
żółtepazurybestiiuderzyłygo,pozostawiająctrzyśladynajegobicepsie,aż
poleciałwpowietrzeirunąłnakamienie.SzczęśliwieO’Connorupadłszyna
ziemięprzetoczyłsięimimobóluchwyciłswójłukiwypuściłstrzałę.
Stwórbyłjednakprędki;wyciągnąłjedynierękęischwyciłlecącą
strzałę.Uniósłją,przyjrzałsięuważnie,pogryzłipołknął,jakgdybybyłato
przekąska.Odchyliłsięwtyłiznówryknął.
Thorniezwlekał.Rzuciłsięnaprzód,uniósłwysokomieczobojgiem
rąkiopuściłgonastopębestii.Zatopiłgozcałejsiły,przecinającprzezskórę,
przezpancerzażwskalnepodłoże,przyszpilającjądoziemi.
Potwórwrzasnął.Thorgrin,odsłoniętynaatak,wiedział,żeprzyjdzie
muzatozapłacić,itakteżsięstało.Bestiazamachnęłasiędrugąłapąizdzieliła
Thorawpierś.Thormiałwrażenie,żepękłymuwszystkieżebra,gdyprzeciął
powietrzeiwalnąłwkamiennąścianępodrugiejstroniejaskini.
Potwórusiłowałrzucićsięzanim,leczmiecznadalprzyszpilałgodo
ziemi;pochyliłsię,chwyciłmieczThorgrinaiszarpnięciemwyrwałz
podłożaiswojejstopy.
BestiaodwróciłasięizaszarżowałanaThora;Thorprzetoczyłsię,w
oczachwirowałomuoduderzenia,ipodniósłwzrok,gotującsiędoataku.
Niezdążyłzareagowaćnaczas.
Pozostaliwkroczylidoakcji.Matuspodążyłnaprzódzeswym
kiścieniem,zatoczyłnimrozległekołoiwalnąłbestięwudo.
Potwór,rozwścieczony,odwróciłsię,awtedyReecezaatakowałgozdrugiej
strony,dźgnął,ażbestiaosunęłasięnakolana.O’Connorwypuścił
kolejnącelnąstrzałę,aIndrakilkakamienizprocywślepiabestii.Eldenzkolei
rzuciłsięnaprzództoporemiopuściłgonaramiępotwora.Convenprzyskoczył
wprzódiwylądowałnałbiebestii,uniósłwysokomieczi
opuściłnajejczaszkę.
Nękanaatakamibestiawrzasnęła.Ryknęłaijednymprędkimruchem
wyprostowałasiędopełnejszerokościiwysokości,odrzuciłaramionawtyłi
zrzuciłaConvena.Uderzałaikopałapozostałych,ichtakżewyrzucającwe
wszystkiestrony,ażupadalinaskalnepodłoże.
GdyThorwidziałznównormalnie,leżąc,spojrzałnastworaipojął,
żejestonnieczuły.Nicnigdygonieuśmierci.Walkaznimoznaczaćbędzie
pewnąśmierć.
Thorzorientowałsię,żemusiobjąćdowodzenieipodjąćprędką
decyzję,jeślimaocalićichwszystkich.
-Dotunelu!–rozkazał.
Wszyscyusłuchaligo,obejrzelisięispostrzegli,oczymmówi–tunel
byłichjedynymratunkiem.Ruszyliprzedsiebie,schwyciwszyswąbroń,i
pędzili,abestiarzuciłasięzanimi,tużzaThorem,którypędziłkutunelowi.
Thorzatrzymałsięprzedwejściem.
-Wchodźcie!–rozkazał,pragnąc,bypozostaliucieklipierwsi.
Thorstanąłzwyciągniętymmieczem,zagradzającbestiidrogę,by
innimogliwskoczyć.JednozadrugimIndra,Elden,O’ConnoriReece
wskoczylistopamiwprzódizniknęliwciemności.
MatuszatrzymałsięobokThora.
-Zatrzymamgo–powiedziałMatus.–Idź!
-Nie!–odrzekłThor.
Matusjednaknieusłuchał.Bestiarzuciłasięwstronętunelu,mierząc
wThora.Matuswyszedłnaprzódiciął,odcinającdwadługiepazurystwora,
któretenwyciągałwkierunkuThora.Thoruderzyłwtejsamejchwili,
usuwającsięiodcinającdrugąłapępotwora.
Stwórryknął,aThoriMatusstaliipatrzyliprzerażeni,jakłapai
pazurynatychmiastodrastają.Thorwiedział,żeniedasięgopokonać.
Thorgrinwiedział,żetoichjedynaszansa.
-SKACZ!–wrzasnął.
Matusodwróciłsięirzuciłwtunel,aThorpodążyłzanim,rzucając
sięgłowąwprzód,gotującsiędozjazdu.
Leczgdypocząłzjeżdżać,zatrzymałsięnagle.Poczułpazurybestiiwbitewtył
jegonogi,przecinająceskórę,iwykrzyknąłzbólu.Stwórpoczął
wciągaćgowgórę.
Thorobróciłsięiujrzał,jakstwórwciągagoszybkowgórę,prosto
kuswejotwartejszerokogębie.Wiedział,żezakilkachwilponiesie
straszliwąśmierć.
Zaczerpnąłzostatnichzapasówsiłizdołałobrócićsięwystarczająco
mocno,byciąćwtyłiodrąbaćłapębestii.
Thorwrzasnął,gdypocząłnaglegwałtowniespadać,głowąwprzód
wdółtunelu.Obracałsiędokołasiebie,spadająccorazszybciejiszybciej,ku
temu,coczekałonaniegowdole.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYTRZECI
Volusiazasiadałanaswymzłotymtronienaobrzeżachareny,
otoczonatuzinamiczłonkówswejradyidoradców.Przyglądałasięz
rozradowaniem,jakrozeźlonyrazifopłomiennejskórzenaciera,opuszczając
rogi,inadziewananieniewolnika.Tłumzawiwatował,tupiącnogami,gdyrazif
niósłgotriumfalniewysokonadgłową,szczycącsięzwycięstwem.Z
jegorogówściekałakrew.Razifobracałsięiobracał,ażwreszciecisnął
ciałemwpowietrzu.Uderzyłooziemięipotoczyłosięwpiachu.
Volusiapoczułaznajomydreszcz;niewielerzeczysprawiałojej
radośćwiększąniżpatrzenienapowolną,bolesnąśmierć.Nachyliłasię,
zaciskającdłonienaoparciachsiedziska,podziwiającbestię,podziwiającjej
żądzękrwi.Niebyłajeszczenasycona.
-Więcejniewolników!–rozkazała.
Rozbrzmiałrógidrzwikolejnychżelaznychceliwdolerozwarłysię.
Naarenęwypchniętokolejnytuzinniewolników.Żelaznedrzwizatrzasnęłysię
zanimi,odcinającimdrogęucieczki.
Tłumzawył,aniewolnicyzszerokootwartymizestrachuoczyma
odwrócilisięirozbieglinawszystkiestrony,usiłującumknąćrozwścieczonej
bestii.
Razifjednakżebyłżądnykrwiiprędkijaknaswąposturę.Doganiał
każdegojednegoniewolnikabezkrztynylitości,nabijałichnarogi,
rozdeptywałgłowy,kiereszowałpazuramiiodczasudoczasuzatapiałwnich
swedługiezębiska.Byłrozeźlonyinieustał,pókikażdyzniewolnikówniebył
martwy.Tłumoszalał,razporazwznoszącwiwaty.
Volusiabyłazachwycona.
-Więcej!–zawołała.Drzwiotworzyłysięi,kuentuzjazmowijej
poddanych,kolejniniewolnicywyszlinaarenę.
-Pani?–dobiegłjągłos.
ObróciwszysięVolusiaujrzałastojącegoobokSoku,dowódcęjej
armii,kłaniającegosięzszacunkiem,zezmartwionymwyrazemtwarzy.
Poirytowałasię,gdyżodwróconojejuwagęodwidowiska.Sokuwiedział,żenie
znosi,gdyprzeszkadzajejsiępodczaspopołudniowegowidowiska,
wiedziałazatem,żemusiałotobyćcośważnego.Niktnieprzemawiałdoniej
bezjejzgody,podgroźbąśmierci.
Spojrzałananiegospodełba,aonskłoniłsięniżej.
-Pani,darujmi–dodał.–Lecztonaglącasprawa.
Spojrzałananiego,najegopochylonąprzedniąłysągłowę,
zastanawiającsię,czygoukatrupić,czywysłuchać.Wkońcukierowana
ciekawościązdecydowałasięgowysłuchać.
-Mówże–rozkazała.
-Jedenznaszychludzizostałzabityprzezniewolnika.Nadzorcaw
niewielkiejwioscenapółnocstąd.Wyglądanato,żeniewolnikokazał
nieposłuszeństwo.Oczekujęnatwerozkazy.
-Adlaczegóżmnietymkłopoczesz?–zapytała.–Volusięotaczają
tysiąceniewolniczychosad.Uczyńcieto,cozawsze.Odnajdźciewinnegoi
torturujciepowoli.Iprzynieściemijegogłowęwpodarku.
-Tak,pani–powiedziałiskłoniwszysięniskoodszedł.
Volusiazwróciłasięnapowrótkuarenieiczerpałaszczególną
satysfakcję,gdyujrzała,jakjedenzniewolników–natyległupi,by
próbowaćzetrzećsięzrazifem–biegnienaprzód.Przyglądałasię,jakrazif
przyskakuje,bierzegonarogi,unosiwysokonadgłowęirzucaoziemięzcałej
siły.Tłumzawiwatowałdziko.
-Pani–rozległsięinnygłos.
Volusiaodwróciłasię,wściekła,żeznówjejprzerywają.Tymrazem
ujrzałaoddziałFinianów,któremuprzewodziłSardus.Wszyscyodzianibyliw
szkarłatnepelerynyimielipłomiennorudewłosyialabastrowetwarze
typowedlaichrasy.Bylipoczęściludźmi,poczęściczymśinnym,niktdo
końcaniewiedziałczym.Ichskórabyłaniebywaleblada,aoczymiały
odcieńbladegoróżu.Dłonietrzymaliwpelerynach,jakgdybyzawszecoś
skrywali.Ichpłomiennorudewłosywyróżniałysięwstolicyibylionijedyną
ludzkąrasą,którejzezwolonobyćwolnymi,którejniezniewolono;mieli
nawetswąwłasnąpozycjęwstolicy.Byłtoukładzawartywiekitemui
podtrzymywanyprzezmatkęVolusii,awcześniejprzezjejmatkę.Finianiebyli
zbytzamożni,zbytprędcydozdrady,byichnieusłuchać.Jaknikt
posługiwalisięwładząitajemnicami,handlowaliwszelakiegorodzaju
dobramiiokrętami,imoglibyspowolnićmiasto,gdybytylkozechcieli.Ich
narzędziembyłtajemniceizdradyizawszeudawałoimsięzyskaćwpływna
władcówVolusii.Byłatorasa,bezktórejniemogłasprawowaćrządów.Byli
zbytprzebiegli,bymogłotopodziałaćnaichkorzyść.Niemożnabyłoim
zawierzać.
Naichwidokodczułamdłości.Volusiaunicestwiłabycałąrasę
Finian,gdybytylkomogła.
-Adlaczegóżmiałabymznaleźćczasdlaczłowieka?–zapytałaVolusia
niecierpliwie.
Sardusuśmiechnąłsięgroteskowo,przebiegle.
-Pani,jeślipamięćmnieniemyli,tytakżejesteśczłowiekiem.
Volusiapoczerwieniała.
-Jestemwładczyniąrasyimperialnej–odrzekła.
-Niemniejjednakjesteśczłowiekiem.Wmieście,wktórymzbrodnią
jestnimbyć.
-WtymtkwiparadoksVolusii–odparła.–Rządywniejzawsze
sprawowałczłowiek.Matkamojabyłaczłowiekiem,jakijejmatka.Lecztonie
czynimnieczłowiekiem.Jestemwybrańcem,człowiekiem,azarazem
bogiem.Jestemterazboginią–nazwijmnieinaczej,aprzypłacisztożyciem.
Sardusskłoniłsięnisko.
-Darujmi,pani.
Zlustrowałagopełnymodrazywzrokiem.
-Rzeknijmizatem,Sardusie–powiedziała.–Dlaczegoniemiałabym
rzucićcięterazrazifowiiunicestwićcałąwasząrasęraznazawsze?
-Dlatego,żewtedypołowawładzy,którątakmiłujesz,zniknęłaby-
powiedział.–JeśliFinianieznikną,Volusiaupadnie.Wieszotym–itwamatka
otymwiedziała.
Spojrzałananiegobacznie,chłodno.
-Mojamatkawiedziałaowielurzeczach,któreniebyłyprawdą–
westchnęła.–Dlaczegoniepokoiszmniedzisiaj?
Sardusuśmiechnąłsięnaswójprzerażającysposóbizbliżyłsię,tak
byinniniesłyszeli.Mówiłszeptem,odczekawszy,ażkolejnyrykniosącysiępo
arenieucichnie.
-UśmierciłaśWielkiegoRomulusa–rzekł.–Najwyższegowładcę
Imperium.Czysądzisz,żeobędziesiębezkonsekwencji?
Zwróciłakuniemuwzrok,anajejtwarzyzagościłgniew.
-TerazjajestemnajwyższąprzywódczyniąImperium–odparła.–I
samaustalamkonsekwencjeswychczynów.
Skłoniłsięlekko.
-Byćmożetoiprawda–odrzekł.–Niemniejjednak,jakdonieśli
namnasiszpiedzy,którychmamywielu,południowastolicawtejchwili
szykujearmię,którawyjdzienaprzeciwnaszej.Armięrozleglejsząniż
wszystko,cośmydotejporywidzieli.Nadtopodobnotakżemilionżołnierzy
RomulusastacjonującywKręguzostałpowołany.Oniwszyscywyrusząnanas.
Idotrątu,nimnastanieporadeszczowa.
-ŻadnaarmianiezdołazdobyćVolusii–powiedziała.
-Navoluzyjskąstolicęnigdynieprzypuszczonoszturmu–odrzekł.–
Nietakwielkąsiłą.
-Mamywystarczającowieleokrętów,byzwyciężyćnajświetniejszą
flotę–odparła.
-Niewątpliwiesątowspaniałeokręty,pani–powiedział.–Lecz
wrógnieprzypuściatakuodmorza.Dysponujeszjedyniestutysiącamiludzi
przeciwdwómmilionomżołnierzypołudniowejstolicy.Zdołalibyśmy
utrzymaćsięmożeprzezpółksiężyca,nimzostalibyśmypodbici–izabicibez
krztynylitości.
-Adlaczegóżzajmującięsprawymiasta?–zapytała.
Uśmiechnąłsię.
-Naszeźródławstolicyzezwoląnamnawynegocjowaniedlaciebie
układu–powiedział.
Wreszcie–zrozumiała–najawwyszedłjegoukrytyplan.
-Najakichwarunkach?–zapytała.
-Nierusząnanas,jeśliuznaszrządypołudnia,rządypołudniowego
władcyjakoNajwyższegoWładcyImperium.Tosprawiedliwyukład,pani.
Zezwól,byśmyzawarligowtwymimieniu.Dlabezpieczeństwanas
wszystkich.Zezwól,byśmywyratowalicięztegokłopotliwegopołożenia.
-Kłopotliwegopołożenia–rzekła.–Ajakieżtopołożenie?
Spojrzałnaniąskołowany.
-Pani,wszczęłaśwojnę,którejniemożeszwygrać–powiedział.–
Oferujęciratunekztejsytuacji.
Pokręciłagłową.
-Niepotrafiszpojąć–powiedział.–Żadenmężczyznaniemógł
pojąć,żejestemdokładniewtymmiejscu,wktórympragnęłamsięznaleźć.
Volusiausłyszałarykiodwróciłasięodniegonapowrótwstronę
areny.Patrzyła,jakrazifnabijakolejnegoniewolnika.Uśmiechnęłasięz
rozkoszy.
-Pani–ciągnąłdalejFinian,bardziejrozpaczliwie.–Jeślimogęsię
odważyć,mychuszudoszłastrasznapogłoska.Słyszałem,żezamierzasz
udaćsiędoSzalonegoKsięcia.Żeliczysznazawarcieznimprzymierza.Z
pewnościąwiesz,żejesttodaremnytrud.SzalonegoKsięcianiebezpowodutak
zwą,nadtoodmawiawszelkimprośbomużyczaniaswychludzi.Jeśli
udaszsiędoniego,zostanieszupokorzonaizabita.Niesłuchajswychdoradców.
My,Finianie,przetrwaliśmytysiącelat,gdyżznamyludzi.Gdyżprowadzimyz
nimihandel.Przystańnanaszukład.Postąpostrożnie,jak
postąpiłabytwamatka.
-Mojamatka?–powiedziałaizaśmiałasiękrótko,szyderczo.–
Gdzieżonaterazjest?Zginęłazmejręki.Niezabiłjejbrakostrożności–lecz
nadmiernaufność.
VolusiaspojrzałanaSardusaznacząco,wiedząc,żejemutakżenie
możezawierzyć.
-Pani–rzekłdesperacko.–Błagam.Pozwólmimówićszczerze:nie
jesteś,jakuważasz,boginią.Jesteśczłowiekiem.Jesteśsłaba,wrażliwajak
wszyscyludzie.Niewszczynajwojny,którejniemożeszwygrać.
RozwścieczonaVolusiautkwiłazimnespojrzeniewSardusie,któryz
przerażeniemspostrzegł,żepozostalisłyszeliichrozmowę–wszyscyjej
dowódcy,doradcy–iprzypatrywalisięteraz,jakzareaguje.
-Słaba?–wycedziłaprzezzaciśniętezęby.
Miotałniągniewtakwielki,żewiedziała,iżmusipodjąćdrastyczne
działania,musidowieśćtymmężczyznom,żedalekojejbyłodosłabej.Musi
dowieśćtego,cowiedziała,żejestprawdą:żejestboginią.
Volusiaodwróciłasięraptownieodnichwszystkichistanęłaprzodem
doareny.
-Otwórzciebramę–rozkazałasłudze.
Spojrzałnaniąszerokootwartymizezdumieniaoczyma.
-Pani?–spytał.
-Niebędępowtarzaćrozkazu–rzekłazespokojem.
Sługapospieszył,byotworzyćbramę,awtedykrzykitłumuprzybrały
nasile.Uderzyłająfalagorącegopowietrzaismródareny.
Volusiawyszłanaprzódistanęłanabalkonieprzedschodami
prowadzącymiwdół.Wyciągnęłaręceszerokonaboki,zwróconakuswym
poddanym.
Jejluducichłraptowniejakjedenmąż,zaszokowanyjejwidokiem,i
padłnakolana,chylącprzedniągłowy.
Volusiadałakroknaprzód,napierwszystopieńprowadzącywdół.
Krokzakrokiemzeszłapozdającychsięniemiećkońcaschodachnaarenę.
Trybunyumilkłynawetbardziejizaległaciszajakmakiemzasiał.
Słychaćbyłojedynieciężkioddechrazifa,którybiegałpopustejarenie,
niespokojniewyczekująckolejnejofiary.
WreszcieVolusiazeszłanadółistanęłaprzedostatniąbramąprowadzącądo
areny.
Zwróciłasiędostrażnika.
-Otwórzją–rozkazała.
Spojrzałnanią,zaszokowany.
-Pani?–zapytał.–Jeśliotworzętębramę,razifcięzabije.Zadepcze
naśmierć.
Uśmiechnęłasię.
-Niebędępowtarzać.
Żołnierzepodeszlispiesznymkrokiemiotworzylibramę.Tłumwydał
stłumionyokrzyk,gdyVolusiawyszłanaarenę,abramaszybkozatrzasnęłasię
zanią.
Tłumstał,wszoku,aVolusiazbliżałasięniespiesznie,krokpokroku,
kuśrodkowizakurzonejareny.Szłaprostokurazifowi.
Tłumkrzyknął,zaszokowanyiprzestraszony.
Wtemrazifspojrzałnanią,odchyliłłebwtyłiwrzasnął.Następnie
rzuciłsięwjejstronęzpełnąprędkościązwystawionymiprostonanią
rogami.
Volusiazatrzymałasiępośrodkuareny,wyciągnęłaręcenabokii
wyrzuciłazsiebiewściekłyokrzyk.Razifpędziłnanią,aonanieustępowała,
wpatrującsięwstwora,zdeterminowana.Niewzdrygnęłasięnawet,gdy
potwórszarżował,aziemiapodniądrżała.
Tłumwykrzyknął.Wszyscyspodziewalisię,żeVolusiazostanie
zabita,onajednakstaławyniośle,arogancko,patrzącnabestięspodełba.W
głębiduszywiedziała,żejestboginią;wiedziała,żenic,cozrodziłosięnatej
zieminiemożewyrządzićjejkrzywdy.Ajeśliniebyłaboginią,jeślimogła
zostaćzabitaprzezzwykłe,śmiertelnezwierzę,niechciaławcależyć.
Razifpędziłwjejkierunku,poczymnagle,wostatniejchwili
zatrzymałsięraptowniekilkastópprzednią.Wierzgnąłnogamiwpowietrzu,jak
gdybysięjejlękał.
Stałwmiejscu,niepodchodzącbliżej,ipatrzyłnanią.Zwolnaopadł
nakolana,następnienabrzuch.
Zusttłumuwyrwałsięstłumionyokrzyk,gdyrazifopuściłłebi
skłoniłsięprzednią,dotykającłbemziemi.
Volusiastałazrękomarozłożonyminaboki,napawającsięwładzą,
jakąsprawowałanadzwierzem,swąnieustraszonością,władząnad
wszechświatem.Wiedziała,żenaprawdęjestboginią.Iniczegosięnielękała.
Jedenzadrugimwszyscynaareniepadlinakolanaipochyliliniskogłowy.
Dziesiątkitysięcyczłonkówimperialnejrasyuznałyjejwyższość.
Czułaichenergię,chłonęłaichsiłęiwiedziała,żejestnajpotężniejsząkobietąna
świecie.
-VOLUSIA!–krzyczeli.–VOLUSIA!VOLUSIA!
ROZDZIAŁDWUDZIESTYCZWARTY
Gwendolynstałauwejściadojaskini,patrzącnakryjącesięza
widnokręgiemsłońce,gotującsiędowyruszeniawdrogę.Wokołoniejludzie
pakowaliresztkijadła,jakieimpozostałyigotowalisię,byopuścićtomiejsce,
byrozpocząćdługąwędrówkęprzezWielkiePustkowiew
poszukiwaniuDrugiegoKręgu.
Gwenuprzytomniłasobie,żenastałczas,byznaleźćnowydom,stały
dom.Jejpoddanipotrzebowalitegoinatozasługiwali.Byćmożewszyscy
zginą,próbując,leczprzynajmniejzginąnanogach,dążącdoczegoś
wspanialszego–aniezaszycitutaj,wjaskini,kulącsięzestrachu,czekającna
śmierć.Musiałminąćcałycyklksiężycowy,bytopojęła,byotrząsnęłasięz
rozpaczyitęsknotyzaGuwayne’emiThorem.Rozpacztawciążjąnękała,lecz
terazGwendolynradziłasobieznią,niepozwalała,bypowstrzymałająprzed
tym,byżyćdalej.Wszakpoddaniesięrozpaczyniezmieniłobyjej
sytuacji–sprawiłobyjedynie,żepoczułabysięjeszczegorzej.
Rzeczoczywista,Gwenodczuwałagłębokismutekipustkę,gdy
uprzytomniłasobie,żeThorgriniGuwaynemogądoniejnigdyniepowrócić.
Czuła,żeniemalniemajużdlaczegożyć.Powędrowałajednakmyślamido
swegoojcaijegoojca–dodługiegorodukrólów,którzydoświadczyli
okropnychtragediiiktórzypokładaliwniejnadzieję–iczerpałasiłęzich
przykładu.Zmusiłasię,bybyćsilną,byskupićsięnazadaniu,którejączekało.
Musiaładoprowadzićichwbezpiecznemiejsce.
-Pani?–rozległsięnaglącygłos.
Gwendolynobróciłasięikuswemuzaskoczeniuujrzała,żeprzy
wejściudojaskinistoijedenzwieśniaków,beztchu,ipatrzynaniąz
powagą.
-Dlaczegośprzyszedłtuzadnia?–spytałaGwendolyn,
zaniepokojona.
-Topilne–rzekłspiesznie.–Jesteściepotrzebninanaszejnaradzie
wewsi,natychmiast.Wszyscyjesteściepotrzebni.
KendrickiGodfreypodeszlidoniej.Bylirównieskołowanijakona.
-Dlaczegopotrzebujecienaszychludzinawaszejnaradzie?–
zapytała.–Zwłaszczazadnia?
Posłaniec,wciążniemogączłapaćoddechu,pokręciłgłową.
-Tasprawadotyczynaswszystkich,pani.Proszę,przyjdźcie,nimwyruszycie.
Odwróciłsięiodbiegł,aGwenpatrzyłazanimzupełnie
zdezorientowana.
-Czegomogąchcieć?–zapytała.–Zaklinalinas,byśmynigdynie
wychodzilistąd,nimzapadniezmrok.
-Byćmożeniechcą,byśmyopuścilitomiejsce–powiedział
Godfrey.
Gwenutkwiławzrokwpędzącymcosiłwnogachdowsiposłańcui
pokręciłapowoligłową.
-Nie–rzekła.–Lękamsię,żetocośznaczniegorszego.
*
GodfreyszedłzGwendolyniKendrickiemorazsporągrupą
mieszkańcówKręgu.Wyłonilisięzjaskiniischodziliostrożniewdół
zbocza,trzymającsięścianygóry,bysięniepoślizgnąćiniezostać
spostrzeżonymi.Gdyzbliżylisiędoosady,Godfreyujrzał,żepośrodkuwsi
tłocząsięsetkiwieśniaków.Jużtutajwyczuwałpanującetamzamieszanie.
MielizatroskanewyrazytwarzyiGodfreywyczuł,żewydarzyłosięcoś
strasznego.
Gdyweszlidowsi,Godfreyzobaczyłpośrodkutłumuchłopca,brata
Sandary,któregozwaliDarius;ujegobokustaładziewczyna,którabyła
chybajegolubą–słyszał,żewołalinaniąLoti.Staliprzedstarszymi,a
dziewczynazdawałasięroztrzęsiona.Godfreyzastanawiałsię,cosięstało.
StanąłobokGweniresztywmilczeniunieopodalśrodka.
-Aledlaczegogozabiłaś?–dobiegłichgłos,pełenpanikii
potępienia.Godfreyobróciłsięiujrzałkobietę,któramusiałabyćmatkąLoti.
Stałaprzystarszychirugałają.–Czyniczegosięnienauczyłaś?Jakmogłaśbyć
takgłupia?
-Niemyślałamotym–powiedziałaLoti.–Zareagowałamnato,że
chłostanomegobrata.
-Icóżztego?–wrzasnąłnaniąBokbu,starszyzwioski.–Chłoszczą
naswszystkichkażdegodnia.Żadneznasniejestjednaktakwielkimgłupcem,
bysiębronić–niemówiącjużozabijaniu.Ściągaszśmierćnanas.
Każdegojednegoznas.
-AcozImperium?–wykrzyknąłstojącyobokniejDarius,stającw
jejobronie.–Czyonitakżeniezłamalizasad?
Wieśucichłaispojrzałananiego.
-Onisprawująwładzę–rzekłjedenzestarszych.–Oniustalajązasady.
-Adlaczegotoonimająsprawowaćwładzę?–rzekłDarius.–Czy
tylkodlatego,żemająwięcejludzi?
Bokbupokręciłgłową.
-To,cośdzisiajuczyniła,Loti,byłogłupie.Bardzo,bardzoniemądre.
Pozwoliłaś,byzawładnęłatobąpasjainiemyślałaśokonsekwencjachswych
czynów.Zmienitożycienaszejosadynazawsze.Niebawemzjawiąsiętu.Inie
tylkozjednymżołnierzem–zestużołnierzami,amożetysiącem.Zjawiąsięw
zbrojach,zorężemizabijąnaswszystkich.
-Żałujęmegouczynku–powiedziałaLotigłośno,dumnie,by
wszyscyusłyszeli.–Zarazemjednaknieżałuję.Postąpiłabymtakdrugirazdla
megobrata.
Oburzonytłumwydałstłumionyokrzyk,aojciecLotiwyszedł
naprzódizdzieliłjąwtwarz.
-Żałuję,żeśsięwogóleurodziła–rzekł,patrzącnaniąnienawistnie.
Zamachnąłsię,byuderzyćjąporazdrugi.TymrazemjednakDarius
rzuciłsięwprzódizatrzymałjegonadgarstekwpowietrzu.
OjciecLotiprzeniósłwzroknaDariusa,anajegotwarzymalowały
siękonsternacjaigniew.Dariusnieodwracałspojrzenia.
-Nieważsięjejdotknąć–zagroziłDarius.
-Tymałychłystku–odparłjejojciec.–Możeszzatozawisnąć.Nie
możeszokazywaćstarszymbrakuszacunku.
-Zatempowieściemnie–odrzekłDarius.
OjciecLotipatrzyłnaniegowściekłyiwreszcieodsunąłsię,aDarius
puściłgo.
LotiopuściłarękęiwmilczeniuujęładłońDariusa.Godfreyujrzał,
żechłopakodwzajemniauścisk,byjąpocieszyć,bywiedziała,żejestprzyniej.
-Wszystkotoniematerazznaczenia–rzekłBokbu,gdywszyscy
ucichli.–Ważnejestteraz,comożemyzrobić.
Caławioskaspojrzałaposobiewgłuchejciszy,aGodfreypatrzyłpo
nich,zaszokowanytym,cosięstało.Najwyraźniejtowszystkozmieniało;w
istociebyłbytoniefortunnyczasnato,byGwenijejludzietakpoprostu
odeszli.Ajednakpozostanietutajbyłobysamobójstwem.
-Wydajciedziewczynę!–zawołałjedenzwieśniaków.
Zustniektórychwieśniakówwyrwałsięstłumionyokrzykpoparcia.
-ZaprowadźciejądoVolusiiiwydajcie!–dodałmężczyzna.–Możeprzyjmąją
wdarzeizostawiąnaswspokoju!
Rozległosięjeszczekilkapomrukówaprobatyzustniektórych
wieśniaków–niewszystkichjednak.Najwyraźniejbylipodzieleni.
-Palcemjejniedotkniecie!–zawołałLoc,bratLoti.–Chybaże
zmierzyciesięzemną!
-Izemną!–krzyknąłDarius.
Wieśniacyroześmialisiędrwiąco.
-Acóżtakiegochromyidługowłosychłopiecuczynią,bynasprzed
tympowstrzymać?!
ZdrugiejstronytłumudoszedłichszyderczyśmiechiGodfrey
zacisnąłdłońnarękojeścimiecza,zastanawiającsię,czyrozpętasię
potyczka.
-Dosyćtego!–wrzasnąłBokbu.–Czyniedostrzegacie,couczyniło
znamiImperium?Walczymyprzeciwkosobie,gdypowinniśmywalczyćz
nimi!Staliśmysięjakoni.
Wtłumiezaległacisza.Wieśniacyspuścilipokorniegłowy.
-Nie!–mówiłdalejBokbu.–Będziemysiębronić.Zginiemytakczy
inaczej,zginiemyzatemwboju.Zajmiemypozycjeiprzypuścimyatak,gdy
nadejdą.
-Czym?–zawołałinnystarszy.–Naszymidrewnianymimieczami?
-Mamywłócznie–odparłBokbu.–Którychgrotysązaostrzone.
-Aoninadejdązestalowymorężemiwzbrojach–odrzekłnato
jedenzestarszych.–Nacóżsięwtedyzdadzątetwojedrewnianewłócznie?
-Niemożemywalczyć!–wykrzyknąłinnystarszy.–Musimyczekać
naichprzybycieibłagaćołaskę.Byćmożebędąłagodni.Wszakpotrzebująnas
dopracy.
Wieśniacypoczęliwadzićsięmiędzysobąiwywiązałosię
zamieszanie.Mężczyźniikobietypoczęlikrzyczećnasiebie.Godfreystał,w
szoku,zastanawiającsię,jaktowszystkomogłosiętakszybkozmienić.
Przypatrującsię,Godfreypoczuł,żecośwnimzaczynasięporuszać,
coś,nadczymniebyłwstaniezapanować.Cośprzyszłomudogłowy,acałe
sweżycie,gdyjakiśpomysłprzychodziłmudogłowy,niebyłwstanienadsobą
zapanować.Musiałgozsiebiewyrzucić,aterazczuł,żewewnątrz
niegowrze.Niepotrafiłbymilczeć,nawetgdybychciał.
Godfreywyszedłnaśrodek,niebędącwstanienadsobązapanować.
Zatrzymałsiępośródtłumu,wskoczyłnawysokikamień,zamachałrękomai
krzyknął:
-Chwileczkę!–zagrzmiałgłębokim,donośnymgłosem
dochodzącymzjegobrzuszyska,brzmiącym–codziwne–jakgłosjego
ojca,króla.
Wszyscywieśniacyumilkli,zaszokowanijegowidokiem–białego
mężczyznyowielkimbrzuchu,którydomagałsięichuwagi.Gwendolyni
resztazdawalisięjeszczebardziejzaskoczeni.Dalekomubyłodo
wojownika,ajednakjakimśsposobempotrafiłprzyciągnąćuwagęinnych.
-Maminnypomysł!–zawołałGodfrey.
Wszyscypowoliobrócilisięizwrócilinaniegospojrzenia.
-Doświadczeniepodpowiadami,żekażdegomożnakupić,jeślima
sięwystarczającodużozłota.Aarmieskładająsięzludzi.
Wszyscyspojrzelinaniegozdziwieni.
-Złotoprzemawiawkażdymjęzyku,nakażdejziemi–powiedział
Godfrey.–Ajamamgowbród.Wystarczającodużo,bykupićjakąkolwiek
armię.
BokbuzwróciłsiędoGodfreyaipodszedłdoniegowciszy.
-Cozatemproponujesz?Byśmywręczyliżołnierzomimperialnym
sakwyzezłotem?Sądzisz,żetoimwystarczy?Volusiatojednoz
najmożniejszychmiastwImperium.
Godfreypotrząsnąłgłową.
-Niebędęczekał,ażarmianadejdzie–powiedział.–Nietak
przekupujesięludzi.Wyruszędomiasta.Wyruszęiwezmęzesobą
wystarczającozłota,bykupićkażdego,ktotylkomusizostaćkupiony.
Zwyciężałemmężczyznnieunoszącwłóczniimogęodmienićtęsytuację
jeszczenimnadejdą.
WszyscywgapialisięwGodfreya,asłowauwięzłyimwgardłach.
Onstałitrząsłsię,samzaszokowany,żeprzemówiłwtakisposób.Nie
wiedział,conimzawładnęło;najpewniejtaniesprawiedliwość,najpewniej
widoktejbiednej,dzielnejdziewczynyzanoszącejsiępłaczem.Odezwałsię,
nimtowszystkoprzemyślałizzaskoczeniempoczuł,żektośklepiegopo
plecach.
Jedenzwieśniakówwyszedłnaprzódispojrzałnaniegopełen
aprobaty.
-Jesteśbiałymczłowiekiemzzamorza–powiedział.–Twezwyczaje
sąinneniżnasze.Ajednakmaszpomysł.Śmiałyiodważnypomysł.Jeśli
pragnieszudaćsiędomiastazeswymiżółtymimonetami,niebędziemycięod
tegoodwodzić.Byćmożeudacisięocalićnaswszystkich.
Wieśniacywydalinaglecichy,gruchającydźwiękiwyciągnęliku
Godfreyowipustedłonie.
-Cóżtozaodgłos?–zapytałGodfrey.-Dlaczegoukładajądłoniew
tensposób?
-Topozdrowienienaszegoludu–wyjaśniłBokbu.–Znakpodziwu.
Przeznaczonydlabohaterów.
Godfreypoczuł,żektośjeszczepoklepujegopoplecach,ijeszcze
ktoś,iniebawemnaradazakończyłasię.Każdyruszyłwswojąstronę.Spory
zostałyzażegnaneprzezGodfreya.Przynajmniejnapięciezniknęło,pomyślał
Godfrey,iwieśniacyzpewnościązbiorąsię,byomówićstrategięwinny
sposób.
Patrząc,jakodchodzą,Godfreystałbezruchuizwolnaogarniałogo
nierealneuczucie.Zastanawiałsię,coteżtakiegouczynił.Czywistocie
zobowiązałsięwyprawićsamotniedowrogiegomiastawewrogim
Imperium,byprzekupićludzi,którychnieznał?Czybyłtoaktodwagi?Czy
raczejczystagłupota?
GodfreypodniósłwzrokiujrzałzbliżającychsięAkorthaiFultona.
Pomoglimuzejśćzkamienia.
Pokręciligłowamizuśmiechem.
-Itowszystkobezkrztynynapitku–powiedziałAkorth.–Zaiste
zmieniaszsię,przyjacielu.
-Zapewnebędzieszszukałjakichśtowarzyszydrogi–rzekłFulton.–
Kogoś,ktopomożecinieśćteżółtemonety,októrychmówiłeś.Dołączymydo
ciebie.Nicinnegodorobotyniemamy,niemalskończyłynamsiętrunkiidosyć
mamjużtejjaskini.
-Niewspominającozamtuzach,naktóremożemysięnatknąć–
powiedziałAkorth.–Słyszałem,żeVolusiatozamożnemiejsce.
Godfreywpatrywałsięwnich,niewiedząc,corzec.Nimzdołał
odpowiedzieć,Merek,złodziejzlochu,któryzaciągnąłsiędoLegionu,stanął
oboknich.
-Którądrogąniepójdziesz–powiedział.–Będzieszmusiałiśćprzez
tylneuliczki.Nadacisiędobryzłodziej.Ktośtakpozbawionyskrupułów,jakty
sam.Janimjestem.
Godfreyrzuciłnaniegookiem:byłniemalwjegowiekuiGodfrey
widziałwjegooczachprzebiegłośćibezwzględność.Ujrzałchłopca,który
robił,cotylkomógł,bywywalczyćsobielepszeżycie.Takiegopokrojuludzi
potrzebowałuswegoboku.
-Będzieszpotrzebowałtakżekogoś,ktoznaImperium–dobiegłgo
głos.
OdwróciwszysięGodfreyujrzałArio,małegochłopcazLegionu,
którywyprawiłsięsamwdrogęprzezmorzezimperialnejdżunglipotym,jak
ocaliłThorairesztę,bydotrzymaćprzyrzeczenia.
-ByłemwVolusii–rzekłchłopiec.–PochodzęwszakzImperium.
Waszplanjestśmiały,ajadarzępodziwemśmiałych.Wyruszęzwami.
Pójdęzwamiwbitwę.
-Bitwę?–zapytałGodfreypełnymniepokojugłosem.Rzeczywistość
poczęładoniegodocierać.
-Znakomicie,chłopaku–powiedziałAkorth.–Leczniedojdziedo
żadnejbitwy.Wbitwieginąludzie.Amyniezamierzamyumierać.Tonie
będziebitwa.Będzietowyprawadomiasta.Okazja,bynabyćniecopiwa,
odwiedzićkobiety,opłacićodpowiednichludziodpowiedniąilościązłotai
powrócićdodomujakoniespodziewanibohaterowie.Czynietak,Godfreyu?
Godfreyspojrzałnanichwosłupieniu,poczymprzytaknął.Czyw
istocietymtowłaśniebyło?Samjużniewiedział.Wiedziałjedynie,że
otworzyłswąwielkągębę,aterazzobowiązanybyłwykonaćto,corzekł.
Dlaczegowtrudnychchwilachtacecha,cechajegoojca,braławnimgórę?
Czybyłotomęstwo?Czyteżmożeporywczość?
GodfreypodniósłwzrokiujrzałswąsiostręGwendolyniswegobrata
Kendricka.Podeszlidoniegoispojrzelinaniegoznacząco.
-Przynosiszchlubęnaszemuojcu–rzekłKendrick.–Inamtakże.To
śmiałapropozycja.
-Zyskałeśwtychludziachprzyjaciół–powiedziałaGwendolyn.–
Wzbudziłeśichpodziw.Licząnaciebie.Zaufanietoświętość.Niesprawim
zawodu.
Godfreyskinąłgłowąwodpowiedzi,nieufającswemugłosowiinie
wiedząc,corzec.
-Twójplanjestzarazemmądryiniemądry.Jedynietobiemożesię
udaćgowykonać.Opłaćodpowiednichludzi.Wybierzichmądrze.
Gwendałakroknaprzódiobjęłago,poczymodsunęłasięispojrzała
naniegopełnymitroskioczyma.
-Uważajnasiebie,braciemój–rzekłacicho.
Ztymisłowyodwróciłasięiodeszła,aKendrickwrazznią.Wtedypodeszłado
niegoIlleprazuśmiechemnatwarzy.
-Niejesteśjużchłopcem–powiedziała.–Dziśstałeśsięmężczyzną.
Tobyłczyngodnymężczyzny.Gdyludziepolegająnatobie–wtedystajeszsię
mężczyzną.Jesteśterazbohaterem.Bezwzględunato,cosięzdarzy,jesteś
bohaterem.
-Żadenzemniebohater–rzekłGodfrey.–Bohaterniewie,coto
strach.Nielękasięniczego.Bohaterpotrafipodejmowaćwyważonedecyzje.
Mojabyłaprędka.Nieprzemyślałemjej.Inigdyjeszczetaksięnielękałem.
Illepraskinęłagłowąipołożyładłońnajegopoliczku.
-Każdybohatertaksięczuje–odpowiedziała.–Niktnierodzisię
bohaterem.Bohateremsięstaje–przezjednąbolesnądecyzjępodrugiej.To
proces.Aty,kochanymój,zmieniłeśsię.Stajeszsiębohaterem.
Nachyliłasięipocałowałago.
-Cofamwszystko,compowiedziała–dodała.–Wróćdomnie.
Kochamcię.
PocałowalisięznówiprzezkrótkąchwilęGodfreyzatraciłsięwtym
pocałunku,czuł,jakwszystkiejegostrachyulatują.Odsunęłasię,aon
spojrzałwjejroześmianeoczy.Illepraodeszła,aonzostałsam,
zastanawiającsię,nacosięporywa.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYPIĄTY
Thor,posiniaczonyipoobijany,siedziałprzydziwacznym,
naturalnymognisku,któretliłosięnaskalnympodłożu.Reece,Matus,
Conven,O’Connor,EldeniIndrasiedzieliobokniego.Wszyscybyli
wykończeniisiedzieli,opierającsięoskalnepodłoże,niemalniebędącwstanie
zapanowaćnadzamykającymisiępowiekami.
Thornigdyjeszczeniebyłtakwyczerpanyiwiedział,żeniejestto
normalne.Uznał,żetotutejszepowietrze,żematocośwspólnegozdziwną
czerwonąparą,któraunosiłasięiopadała,sprawiając,żeczuł,jakgdyby
znajdowałsięwinnymmiejscu.Zkażdymkrokiemmiałwrażenie,żejego
nogiważąmilionfuntów.
Thorpowróciłmyślamidozjazduzdającymsięniemiećkońca
tunelem;szczęśliwietunelunosiłsięniecoiprędkośćzjazdustopniowo
zmniejszałasię,anadoleznajdowałosiępodłożeporośniętemiękkim,
czarnymmchem,któryzłagodziłupadek.Uchroniłogotoodśmierci,lecz
podczaszjazduponabijałsobiesiniakiniemalwkażdymmiejscuswego
ciała.Uradowałsię,żepozostalitakżeprzeżyli.Niepotrafiłocenić,jakgłęboko
sięznaleźli,leczmiałwrażenie,żewielemildalej.Wciążsłyszał
niosącysięcichymechemodległydźwiękskrobaniategopotworanagórzei
dotarłodoniego,jakwieleszczęściamieli,żeuszlizżyciem.
Terazstanęlijednakprzednowymidylematami.Znaleźlisięznacznie
głębiejwewnętrzuziemiiThorniemiałnawetpojęcia,czykierująsięw
dobrymkierunku–czywtymmiejscuwogólejestjakiśkierunek.Poupadku
przyszlidosiebieizdołaliruszyćwdalsządrogę,zapuszczającsięcorazgłębiej
igłębiejwkolejnygąszczkorytarzy.Podobniejaktunelenagórze,wykutebyły
wczarnejskale,tejednakżeporośniętebyłydodatkowo
czarnymmchem.Dziwnemałeowadyopołyskującychoranżowychoczach
pełzaływnim,podążajączanimi.
Wreszcieżadneznichniebyłowstaniedaćkolejnegokroku,byli
zbytznużeni,zbytwyczerpani.Gdyspostrzeglitonaturalneognisko
wyłaniającesięzeskały,wszyscywłaściwiepadliwokołoniego,wiedząc,że
musząrozbićobóznanocizażyćtrochęsnu.
Siedzącwmilczeniujakpozostali,oparłszysięoskalnąścianę,o
miękkimech,Thorpoczuł,żepowiekipoczynająmuopadać.Czuł,żemusi
przespaćwiele,wielelat.Miałwrażenie,żejesttunadolejużcałewieki.
Thorzatraciłpoczucieczasuiodległościwtymmiejscu,niewiedział,czy
spędzilitunadoledzień,księżyc,czyteżmożecałyrok.Wpatrującsięw
trzaskającepłomienie,sycząceiskrzącesięwtejprzestronnejpodziemnejjamie,
pamiętałjedynietwarzAndronicusaiichupadek,długizjazdwdół.
Zaczynałczuć,żenigdyniewydostanąsięztegoświata.Rozejrzałsię
wokołoipojął,żemożetobyćmiejscejegowiecznegospoczynku.Nie
potrafiłtemuzaradzić–mięśniejegonapięłysię,niepotrafiłsięodprężyći
zastanawiałsię,jakiegoinnegopotworamogąnapotkaćzazakrętem.
Następnymrazemmożeimsiętaknieposzczęścić.
Thorpatrzyłwpłomienieiuprzytomniłsobie,żespędzątutajnoc,
jakkolwiekdługotrwałanocwtymmiejscu.Czykiedykolwieksię
przebudzą?CzyodnajdąGuwayne’a?
Thorpoczułukłuciewiny,zastanawiającsię,czysprowadziłswych
braciwswewłasnepiekło.Niesądził,żepójdąznim,choćwdzięcznyimbył,iż
wszyscydołączylidoniego.Thorbyłzdeterminowanybardziejniż
kiedykolwiek,bydotrzećdoGuwayne’aiznaleźćsposób,bywyprowadzić
stądswychbraci,wtymbądźprzeciwnymkierunku.Jeślinieprzezwzglądna
siebie,tonanich.
Siedzieliwponurymmilczeniu,każdezatopionewswymwłasnym
świecie,isłychaćbyłojedynietrzaskanieognia.Thorzastanawiałsię,czy
kiedykolwiekjeszczeujrzyGwendolyn,czykiedykolwiekjeszczeujrzy
światłodnia.Jegomyślistawałysięcorazbardziejfatalistyczneiwiedział,że
musiodwrócićswąuwagęodtegomiejsca.
-Chciałbymusłyszećopowieść–powiedziałThor,zaskoczony
dźwiękiemwłasnegogłosu,któryprzerwałciszę.
Wszyscyobrócilisięizwrócilinaniegozaskoczonespojrzenia.
-Którekolwiekzwas–rzekłThor.–Niechopowieobojętnieco.
Cokolwiek.
Thorpragnąłzapomniećotymmiejscu,znaleźćsięgdziekolwiek,
bylenietu.
WiatrzadąłoboknichiThorzastanawiałsię,czyktokolwieksię
odezwie.Czyktokolwiekmawystarczającodużosiły,bymówić.
Poniekończącejsięciszy,gdyThorprzekonanybył,żeskazany
będziejedynienaswewłasnemyśli,jakiśgłosprzeciąłwreszciepowietrze.
Byłniski,poważnyiznużony.Thorobejrzałsięizezdumieniemspostrzegł,że
toMatussięodezwał.Siedziałpochylonywprzód,wpatrzonyw
płomienie.
-Ojciecmójbyłsurowymczłowiekiem–rzekłMatuspowoli.–
Lubowałsięwrywalizacji.Łatwopoddawałsięzazdrości.Niebyłojcem,
któryradujesię,gdyjegosynowipowiedziesię.Prędzejczułsięprzezto
zagrożony.Musiałpokonaćmniewewszystkim.Tkwiławtympewnaironia,
gdyżjacałeżycieniepragnąłemniczegoinnego,jaktylkokochaćgo,byćmu
bliskim.Jednakżezakażdymrazem,gdympróbował,onmnieodtrącał.
Znajdowałsposób,bywywołaćzatarg,bytrzymaćmniezdalaodsiebie.
Upłynęłosporoczasu,nimpojąłem,iżtoniemniedarzynienawiścią,leczsiebie
samego.
Matus,wpatrzonywpłomienie,wziąłgłębokioddech.Skupiłsię,
zatopionywinnymświecie.Thorrozumiałgo;tosamoczułwzględem
człowieka,którygowychował.
-Czułem,jakgdybymprzyszedłnaświatwnieodpowiedniejrodzinie
–ciągnąłdalejMatus.–Jakgdybymniezupełniedonichpasował,a
przynajmniejniedoobrazutego,kimchcieli,bymbył.Rzeczwtym,że
nigdyniebyłemdokońcapewien,kimbyłaosoba,którąchciał,bymbył.
-Wiedziałem,żeniepasujędoresztyMacGilówzWyspGórnych.
CzułemsilniejsząwięźzMacGilamizKręgu–rzekł,rzucającspojrzeniena
Reece’a.–Zazdrościłemwamipragnąłemucieczwysp,udaćsięnaziemie
główneKręguiprzystaćdoLegionu.
Niemogłemjednaktegouczynić.Byłemskazanynato,bytam
pozostać.Braciamoinienawidzilimnie.Ojciecmójnienawidziłmnie.
Kochałamniejedyniemojasiostra,Stara…Imojamatka.
PrzyostatnimsłowieThorusłyszałudrękęwgłosieMatusa.Nastała
długacisza.WreszcieMatuszebrałsięnaodwagę,bymówićdalej.Głosmiał
ciężkiodzmęczenia,jakgdybybrnąłprzezemocjonalnekrainy.
-Jednegodnia–powiedziałwkońcuMatus,odchrząknąwszy.–Gdy
miałemjakieśtrzynaścielat,mójojcieczarządziłłowy.Mieliwziąćwnich
udziałmoistarsibracia,leczojciecwyzwałmnie,bymjechałznimi.Nie
dlatego,żeuważał,iżupolujęjakąśzwierzynę,leczdlatego,żepragnął
ujrzeć,iżonimoibraciaradząsobielepiejniżjaisprawić,bymsięzbłaźnił.
Pragnąłpokazaćmi,gdziemojemiejsce.
Matuswestchnął.
-Nałowach,gdydzieńdobiegałjużniemalkońca,napotkaliśmy
największegoodyńca,jakiegowżyciuwidziałem.Mójojciecruszyłna
niego,zbrawurą,agresywnie,leczbrakmubyłokunsztu,którymtaksię
chełpił.Cisnąłwłóczniąichybił,rozwścieczającjeszczezwierza.Moidwaj
bracia,bezradni,takżechybili.
Rozjuszonyodyniecpędziłnamegoojcailadachwila,azabiłbygo.
Powinienembyłpozwolić,bytaksięstało.
Zareagowałemjednak.Ojciecniewiedziałotym,alespędziłemwiele
nocy,długopotym,gdyinnijużusnęli,ćwiczącsięwstrzelaniuzłuku.
Wypuściłemdwiecelnestrzały,prostowłebodyńca.Padłmartwytużprzed
tym,nimmiałszansędopaśćmegoojca.
Matuswestchnąłizapadłwdługiemilczenie.
-Czybyłciwdzięczny?–zapytałReece.
Matuspokręciłgłową.
-Obrzuciłmniespojrzeniem,którepamiętamdodziś.Wściekłym,
pełnymupokorzenia,zazdrości.Otoprzeżył,gdyżjegonajmłodszysyn
zdołałpowalićodyńca,któremuonniepodołał.Odtegodnianienawidził
mniejeszczebardziej.
Zaległadługacisza,przerywanajedynietrzaskaniemognia.Thor
zamyśliłsięipojął,żeojciecMatusapodobnybyłdojegoojca.
DziękitejopowieściThorpoczuł,żeznalazłsięgdzieindziej.Sądził,
żedobiegłajużkresu,gdynagleMatusodezwałsię.
-Następnegodnia–mówiłdalej.–Mojamatkazmarła.Sztormy
WyspGórnychnigdyjejniesprzyjały.Byłasłabą,delikatnąkobietą,która
znalazłasięnatychjałowychwyspachprzezmegoojcaijego
nieposkromionąambicję.Matkazaziębiłasięinigdyniepowróciłado
zdrowia–choćsądzę,żetaknaprawdęsercepękłojejztęsknotyzaziemiami
głównymi.
Kochałemmatkęitopomagałomiprzeżywaćkażdydzień,agdy
umarła,czułem,żenicjużniepozostałomiwtymmiejscu.Udałemsięnajej
pochówekwrazzinnyminaszczytgóryEleusis.Czyznasztęgórę?–
zapytał,patrzącnaReece’a.
Reeceprzytaknął.
-Pierwszastolica–odrzekł.
Matusskinąłgłową.
-Dobrzeorientujeszsięwhistorii,kuzynie.
-Pobierałemnaukiodkądbyłemchłopcem–rzekłReece.–Nadługo
przedKrólewskimDworemtonaWyspachGórnychsprawowanowładzę.
Pięćseteklatwcześniejtostamtądkrólowiewładalikrólestwem.Przed
WielkimPodziałem.
Matusskinąłgłową,aThorspojrzałnanichdwóchizamyśliłsięnadogromem
królewskichnauk,któreodebrali,nadtym,jakniewielewiedziałohistorii
Kręgu.Pragnąłdowiedziećsięczegoświęcej,dowiedziećsięczegośo
pradawnychkrólach,pradawnychwojownikach.Pragnąłusłyszeć
opowieścioKręgusprzedwielustuleci,odawnychwojnach,bitwach,
bohaterach,dawnychstolicachimiejscach,zktórychsprawowanowładzę…
Terazjednaknieczasnato.Kiedyśsiądzieiwszystkiegosięnauczy.Kiedyś,
obiecałsobie.
-Takczyinaczej–powiedziałMatus.–Tamtegodniasiedziałem
przygrobiemejmatkiiłkałem;przerastałomnieto.Długopotym,gdy
wszyscysięrozeszli,jawciążtamsiedziałem,spędziłemcałąnocnaszczycietej
góry,wyczuwającobecnośćśmierci.Wtedypoznałem,jakietouczucie
śmierć.Winiłemmegoojcazaśmierćmatki,megoojca,którynawetnie
pojawiłsięprzypochówku.Nigdyniewybaczyłemmutamtejnocy.Do
ostatkadbałjedynieosiebie.
Matuswestchnął.
-Tutaj,wtymmiejscu,porazpierwszyodtamtegoczasuznówto
czuję.Sądziłem,żenigdyjużniezaznamtegouczucia–uczuciaśmierci.
Mojamatkajestgdzieśtutaj.Zarazemlękamsięjąujrzećizniecierpliwością
tegowyczekuję.
Jegoopowieśćdobiegłakońcaizapadłacisza.Thorspojrzałna
Matusaznowymszacunkiem.Jegosłowawistocieprzeniosłygo,przeniosłyich
wszystkichztegolochuwinnemiejsce.Thorzastanawiałsię,czyMatus
odnajdzietutajswąmatkę.
Anadewszystko,czyonsamodnajdzieGuwayne’a.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYSZÓSTY
ObrzaskuDariuswybudziłsięzraptownych,niespokojnychsnów
przezdźwiękroguwewsi–byłtoniski,zawodzącydźwięk,odktórego
bolałygouszy–ipoznałnatychmiast,żedziejesięźle.Nigdyniedęliwtenróg,
jedyniewwyjątkowychprzypadkach.Dariussłyszałgowswymżyciu
tylkoraz,gdybyłmałymchłopcem.Wtedyjedenzwieśniakówpróbował
zbiecizostałpojmanyprzezImperium,torturowanyistraconynaoczach
wszystkich.
ZnarastającymzłymprzeczuciemDariuswyskoczyłzposłania,
prędkoodziałsięiwypadłzadrzwichaty.Draypodążałcałyczaszanim,
depczącmupopiętach.DariusowinatychmiastprzyszłanamyślLotiinarada
wewsipoprzedniegodnia.Mieszkańcywsisprzeczalisiębezkońca,lecznie
uzgodnili,jakpostąpić.Wszyscygotowalisięnanajgorsze,nazbliżającąsię
zagładę,nieuchronnązemstę,którąprzeprowadziImperiumi–jakzawsze–
niktniechciałatakować,podejmowaćzdecydowanychdziałań.Dariusnie
byłtymzadziwiony.
Niespodziewałsięjednak,żezjawiąsiętakszybko,zaraznastępnego
ranka.Powinienbyłtoprzewidzieć:Imperiumnigdyniezwlekałoz
dokonaniemzemsty.
Dariuspędziłdrogąkuśrodkowiwsi,przyłączającsiędorosnącego
tłumuludziwyłaniającychsięzchat,mężczyznikobiet,dzieci,braci,
kuzynów,przyjaciół,tłoczącychsięnagłównejdrodzeprowadzącejku
środkowiosady.Tłumgęstniałzkażdąchwilą.
DariussłyszałbiegnącegozanimDraya,przyskakującegowesołodo
jegostóp,zawszeskoregodowszelakichzabaw.Dariuspragnąłwyjaśnićmu,że
toniezabawa,leczwiedział,żeDrayniepojąłbytego.
Biegnąc,DariusrozpaczliwiewyszukiwałtwarzyLotipośródtłumu.
Miałzłeprzeczucie,żewszystkotojestwjakiśsposóbzwiązaneznią,z
Imperium,iwiedział,żepotrzebujegoterazjaknigdywcześniej.
Poprzedniegodniauzgodnili,żejeślicoś–cokolwiek–sięzdarzy,spotkająsię
podrozłożystymdrzewemprzedosadą.Wieśniacybieglikuśrodkowi
wsi,aDariusskręciłipuściłsiębiegiemkudrzewuznadzieją,żejątamujrzy.
Zulgąspostrzegł,żetamjest.Stała,rozglądającsięwtłumie,
wyraźniegoszukając.Najejtwarzymalowałasiępanika.
Dobiegłdoniej,aonapadłamuwobjęcia.Oczymiała
zaczerwienioneodpłaczu.Dariusmógłsobiejedyniewyobrazić,jaktrudnabyła
dlaniejtanoc,zwłaszczazjejpotępiającąrodziną.
-Dariusie–wyszeptałamudoucha,biorącgwałtownywdech.Wjej
głosieusłyszałulgęitrwogę.
-Nietroskajsię–odrzekł.–Wszystkobędziedobrze.Cobysięnie
działo,będziedobrze.
Drżąc,odsunęłasięipokręciłagłową,patrzącmuwoczy.
-Niebędzie–powiedziała.–Nicjużnigdyniebędziedobrze.
Imperiumpragniemejśmierci.Pragnązemsty.Nawetnasipobratymcy
pragnąmejśmierci.Muszęzapłacićzato,couczyniłam.
-Posłuchajmnie–rzekłDariusstanowczo,zdecydowanymruchem
kładącręcenajejramionach.–Cobysiędzisiajniedziało,podżadnym
pozoremniewyjawiajim,żetoty.Pojmujesz,comówię?Nieprzyznawaj
się,żetoty.
Spojrzałananiegoniepewnie.
-Alecojeśli…–zaczęła.
Potrząsnąłstanowczogłową.
-Nie–rzekł,zbierającwsobiecałąpowagę,najakątylkobyłogo
stać.–Przysięgnij.
SpojrzałamuwoczyiDariusujrzałbudzącąsięwnichsiłęirodzącą
sięzwolnadeterminację.Skinęłagłowąiwyprostowałasięnieco.
-Przysięgam–rzekłacicho.
Dariusskinąłgłowązzadowoleniem,ująłjejdłońipoprowadziłją
żywościeżkąkuwsi.
MinęlizakrętiDariusujrzał,żemieszkańcyzgromadzilisiępośrodku
osady.Rógzabrzmiałrazjeszcze.Dariusuniósłgłowęispojrzałponad
ludźmi,wpierwszepromienieświtu.Sercemuzamarło.Nahoryzoncie,
zagradzającdrogęzewsi,stałapotężnasiłaimperialna,setkiżołnierzywpełnym
rynsztunku.Stałytamrzędyzert,aprzednimioddziałyżołnierzydzierżących
wszelakiegorodzajustalowyoręż,zdyscyplinowani,stojącynabaczność,
czekającynarozkaz,byzabić.
NiczegowięcejnietrzebabyłoDariusowimówić.Spojrzałnaswych
pobratymcówiujrzałwnichnapięcieistrach.Wieśniacyniemieliżadnego
prawdziwegooręża,którymmoglibysiębronić.Itakniebyłabyto
prawdziwawalka,nieprzeciwkotejprofesjonalnejarmii.
Dariusgotowałsięnanieuchronnyatak,czekał,ażImperiumuderzy.
Miasttegojednak,codziwne,nastaładługa,niezręcznacisza.Imperialne
chorągwiepowiewałynaporannymwietrze.Imperiumstałoprzednimi,jak
gdybychcielipotrzymaćichwniepewności.
Wreszciedowódcaimperialnywyszedłnaprzód,przedswychludzi,
otoczonyzobustrontuzinemżołnierzy,istanąłnaprzeciwwieśniaków.
-Przelaliściekrew–zagrzmiał.–Ikrwiątookupicie.Zabraliście
jednegoznaszych.Uchybiliściejednejzpodstawowychreguł.Naszedwa
ludyżyływzgodziezesobą,gdyżwy,ipokoleniaprzedwaszymi,żyły
podługzasad.Wiecie,jakącenęprzyjdziewamzapłacićzaichpogwałcenie.
Przerwał.
-Krewzakrew–zawołał.–Naszawielkawładczyni,Volusia,
najświetniejszaspośródkrólowychVolusii,boginiWschoduinajwyższa
władczynimorzaijegookrętów,wswejwielkiejłascepostanowiłanie
zabijaćwaswszystkich.Miasttegorozkazałatorturowaćizabićtylko
jednegospośródwas,sprawcętegobezprawnegoczynu.Tylkorazobdarzy
wastakąłaską,wyłączniedlatego,żenawczorajszydzieńprzypadłoświęto
naszychbogów.
Dowódcapozwolił,byjegosłowarozbrzmiaływpowietrzuinastała
długacisza,przerywanajedyniełopotaniemchorągwinawietrze.
-Ten–zagrzmiał.–Którytouczynił,wystąpinaprzód,przyznasię
dowinyiponiesieśmierćzaswychludzi.Nieponowiętejwspaniałomyślnej
propozycji.Wystąpnaprzódteraz.
Dariuspowiódłspojrzeniempomieszkańcachosadyizobaczyłnaich
twarzachpanikę.NiektórzyznichodwrócilisięipatrzylinaLoti,jakgdyby
zastanawialisię,czywydaćjąwręceImperium.Dariusujrzał,żeLoti
zaczynapłakaćiczuł,jakjejdłońdrżywjego.Wyczuwał,żeniejestpewna,co
robić.Poczuł,żezamierzawyjśćprzedtłum,przyznaćsię.
Wtedydotarłodoniego,żebezwzględunacenę,jakąprzyjdziemu
zatozapłacić,jegohonormunatoniezezwoli.
Dariusodwróciłsiędoniej.
-Pamiętajoswejprzysiędze–rzekłcicho.
Darius,zdeterminowany,wyszedłnaglenaprzód,dałkilkakroków
przedinnymi.Zustjegoziomkówdobyłsięstłumionyokrzyk.
-Toja,paniedowódco!–zawołałDarius,agłosjegorozbrzmiałw
nieruchomymporannympowietrzu.
Dariusczuł,żecałydygocewewnątrz,leczniedałtegoposobiepoznać.
Zdecydowanybyłprzezwyciężyćstrach,pokonaćgo.Stanąłz
wysokouniesionągłową,wyprężonąpiersiąipatrzyłdumnie,wyzywającona
dowódcę.
-Tojazabiłemnadzorcęniewolników.
DowódcaimperialnypatrzyłnaDariusasurowoprzezdługiczas.Był
towysokimężczyznaotypowejdlaImperiumpołyskliwejżółtejskórze,
dwóchniedużychrogachiczerwonychoczachrasyimperialnej,potężnej
postury.Dariusdostrzegłwjegooczachszacunek.
-Przyznałeśsiędowiny–zawołał.–Todobrze.Dziękitemutwe
przedśmiertnetorturybędąkrótkie.
Dowódcaskinąłnaswychżołnierzyirozległsięszczękzbroiiostróg.
PółtuzinażołnierzypomaszerowałonaprzódiotoczyłoDariusa,schwyciło
mocnozaręceipoprowadziłokudowódcy.
Draywarknął,skoczyłizatopiłkływłydcejednegozmężczyzn.
ŻołnierzwrzasnąłipuściłDariusa.Draywarczałjaknigdyprzedtem,
szarpiącdokrwi,ażołnierzniebyłwstaniegoodtrącić.
ŻołnierzsięgnąłdomieczaiDariuswiedział,żemusireagować
szybko,jeślichceocalićDraya.
-Dray!–krzyknąłDariusostro.–Dochaty!JUŻ!
Dariusprzybrałswójnajgroźniejszyton,modlącsię,byDray
usłuchał.Raptempiespuściłnogężołnierza,odwróciłsięiczmychnąłw
tłum.
Ledwieumknąłprzedciosemżołnierza,którymiastniegociął
powietrze.MężczyźniodwrócilisięiciągnęlidalejDariusa.
-Nie!–rozległsiękrzyk.
Zatrzymalisięiodwrócili,anaprzódwyszłazapłakanaLoti.
-Ontegonieuczynił!Niejestniczemuwinny.Tomojasprawka–
zawołała.
Dowódca,skołowany,przenosiłspojrzeniezniejnaDariusaiz
powrotem,zastanawiającsię,komuuwierzyć.
-Tosłowakobiety,którachceocalićmęża–wykrzyknąłDarius.–
Niewierzciejej!
Dowódcaimperialnypatrzyłtonajedno,tonadrugie,aDariusowi
sercemałoniewyrwałosięzpiersi.Modliłsię,bynadzorcadałwiaręjego
słowom.
-Naprawdęsądzicie,żesłabakobietapotrafiłabyudusićwalecznegonadzorcę
niewolników?–dodałDarius.
Wreszcienatwarzdowódcywypełzłkwaśnyuśmiech.
-Ubliżasznam–rzekłdowódcadoLoti.–Jeślisądzisz,żejednegoz
nasmożezabićtakasłabakobietajakty.Gdybytakbyło,sambymich
ukatrupił.Powściągnijjęzyk,kobieto,nimcigowyrwę.
-Nie–krzyknęłaLoti.
Dariusujrzał,jakpodchodządoniejżołnierzeipowstrzymująją,
odpychającwtył,aonamłócirękomawokoło.Jejlojalnośćurzekłagoi
poruszyłagłęboko,dającmuukojenieprzedśmiercią,która–jakwiedział–
goczeka.
Dariuspoczuł,żeszarpiągowprzódiniebawemprzywiązanogodo
słupa.Przyciśniętodoniegojegotwarz,przywiązanodłonieikostki.Poczuł,jak
szorstkiedłonierozdzierająkoszulęnajegoplecach.Odgłosdarcia
przeszyłpowietrzeiDariuspoczułnaodsłoniętychplecachpromienie
porannegosłońcaichłodnypowiewwiatru.
-Jestemdziślitościwy–zagrzmiałdowódca.–Zaczniemyzatemod
jednejsetkibatów!
Dariusprzełknąłciężkoślinęiniepozwolił,byktokolwiekujrzał
strachnajegotwarzy,gdywiązanomudosłupaprzegubydłoni.Gotowałsięna
przeraźliwyból,którymiałnadejść.
Nimzdołałdokończyćmyśl,Dariususłyszałtrzaskbiczainagle
poczułkażdynerwwswymcieleipotwornybólpleców.Czuł,jakjegoskóra
odrywasięodciała,jakjegokrewmuskawiatr.Wżyciunieodczuł
większegobólu.Niewiedział,jakzdołagoprzetrzymać,niewspominającjużo
pozostałychdziewięćdziesięciudziewięciuuderzeniach.
BiczprzeciąłpowietrzedrugiraziDariuspoczułkolejneuderzenie,
silniejszejeszczeodpoprzedniego.Jęknąłponownieichwyciłsięsłupa,
powstrzymującsięodkrzyku.
UderzeniaspadałyjednozadrugimiDariusczuł,żezatracasięw
innymuczuciu,whonorze,chwaleimęstwie.Wpoświęceniu.W
poświęceniudlainnejosoby–osoby,którąkochał.PomyślałoLoti,obólu,
którymusiałabyznieść;pomyślałojejchromymbracie,któregotakżekochał
iszanowałiotym,jakLotisiędlaniegopoświęciła.Odebrałkolejne
uderzenie,ijeszczejedno,wiedząc,żerobitodlanich.
Dariuszagłębiałsięcorazbardziejwsiebie,uciekającprzedtym,co
siędziało,ipoczuł,żerodzisięwnimznajomeuczucie,poczułciepło
przepływająceprzezjegodłonie.Czuł,żejegociałowzywago,byprzyzwał
swąmoc.Pragnęłazostaćprzyzwana.Wiedział,żejeślitouczyni,zdołasię
uwolnić.Zdołapokonaćichwszystkich.
Dariusniepozwoliłsobiejednaknato;powstrzymałsię,nie
pozwalającmocyprzybyć.Lękałsięjejużyć.Choćbardzotegopragnął,nie
chciałbyćwyrzutkiempośródswychpobratymców.Wolałzginąćjak
męczennik,niżbyćpamiętanyjakoznienawidzonyprzeznichczarodziej.
Padłokolejneuderzenie,ijeszczejedno,iDariusztrudemustałna
nogach.Chwytałciężkopowietrzeioddałbywszystkozałykwody.Poczynał
sięzastanawiać,czytoprzeżyje–gdynaglepowietrzeprzeciąłjakiśgłos.
-Dosyć!–rozbrzmiałjakiśgrzmiącygłos.–Pojmaliścienietego
człowieka.
TrzaskaniebiczaustałoiDariusodwróciłsięsłabo.Kuswemu
zaskoczeniuujrzałLoca,chromegobrataLoti.Wyszedłnaprzód,przed
wszystkich.
-Tojazabiłemnadzorcę–rzekłLoc.
Dowódcaimperialnygapiłsięwniegozdezorientowany.
-Ty?–zawołał,lustrującgoniedowierzającymspojrzeniem.
NaglenaprzódwyszedłRajistanąłobokLoca.
-Nie–krzyknąłRaj.–Tojagozabiłem.
DesmondwyszedłnaprzódistanąłprzyRaju.
-Nie,tobyłemja!–zawołałLuzi.
Wtłumiezaległadługa,pełnanapięciacisza,ażwreszciejedenza
drugimwszyscyprzyjacieleDariusawyszlinaprzód.
-Nie,toja!–rozbrzmiewałjedengłoszadrugim.
Dariusodczuwałniebywałąwdzięcznośćwzględemswychbraci,był
poruszonyichlojalnością;zapragnąłmilionrazyponieśćdlanichśmierć.
StalituzinamidumnieprzedImperium,pragnącprzyjąćkaręzaniego.
Dowódcaimperialnywarknąłnanichiwydałjękfrustracji.Podszedł
doDariusaichłopakpoczułszorstkiedłoniezaplecami,gdydowódca
schwyciłgomocno,nachyliłsięiwyszeptałmudoucha,ażpoczułjego
gorącyoddechnakarku:
-Powinienemcięzabić,chłopcze–wycedził.–Zato,żeśzełgał.
Dariuspoczuł,żemężczyznaprzyciskasztyletdojegogardła,że
dociskagodojegoskóryipoczuł,żetakwłaśniemożesięstać.
Miasttegopoczułjednak,żemężczyznaciągniegozawłosy,szarpie
zadługiego,niesfornegokucykainaglepoczuł,żeostrzedotykajegowłosów
–którychnieściąłanirazuodurodzenia.
-Byśomnieniezapomniał–rzekłdowódcazponurymuśmiechem
natwarzy.
-NIE!–wrzasnąłDarius.Zjakiegośpowodumyślościęciuwłosów
ubodłagożywiejniżuderzeniebiczem.
Całaosadawciągnęłagwałtowniepowietrze,gdydowódcajednym
ruchemszarpnąłgozawłosy,uniósłdłońiściąłje.Dariuszwiesiłniskogłowę.
Czułsięupokorzony,nagi.
DowódcarozciąłsznurykrępującejegokostkiinadgarstkiiDarius
osunąłsięnaziemię.Osłabłyoduderzeń,zdezorientowany,Dariuspoczułna
sobiespojrzeniawszystkichswychziomkówi,choćbólbyłnieopisany,
zmusiłsię,bywstać.
Stanąłnaprzeciwdowódcydumnie,wyzywająco.
Tenjednakzwróciłsięwstronętłumu.
-Ktośtułże!–zagrzmiał.–Maciedzieńnapodjęciedecyzji.Jutroo
brzaskupowrócę.Zdecydujecie,czychceciewyjawićmi,ktozabiłtego
mężczyznę.Jeślitegonieuczynicie,wszyscy,każdyjedenzwas,będzie
torturowanyizabity.Jeślirzekniecie,odetnękażdemuzwaskciukprawejdłoni.
Takącenęzapłaciciezawaszełgarstwaizato,żemuszętupowrócić.
Jestemlitościwy.Zełgajcierazjeszcze,aprzysięgamnamąduszę,poznacie,co
znaczybraklitości.
Dowódcaodwróciłsię,dosiadłzerty,dałznakswymżołnierzomijak
jedenmążwyruszylidrogą,którąprzybyli.Darius,któremukręciłosięw
głowie,jakprzezmgłęwidziałswychbraciiLoti,rzucającychsiękuniemui
dopadającychdoniegowsamczas.Zatoczyłsięwprzódipadłimw
ramiona.Jakwielemożesięzdarzyć,pomyślał,patrzącnasłońcenimstracił
przytomność,nimdzieńwstanie.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYSIÓDMY
Godfreymaszerowałzakurzonądrogąprowadzącądowielkiego
miastaVolusii.TowarzyszylimuAkorth,Fulton,MerekiArio,aon
zastanawiałsię,jakwielkietarapatynasiebiesprowadził.Obejrzałsięnaswych
nieprawdopodobnychkompanówiwiedział,żeznalazłsięwopałach:
byliznimAkorthiFulton–dwajzapijaczenipróżniacy–którzypo
mistrzowskuradzilisobiezpociesznągadaniną,aleniczympozatym;
Merek,złodziej,którycałesweżycienierobiłnicinnego,jaktylkokradł,który
podstępemwydostałsięzkrólewskichlochówizaciągnąłdoLegionu,przysłuży
sięwzaułkachimazręcznepalce,leczżadnychinnychzalet;iwreszcieArio,
mały,słabowitychłopieczdżungliImperium,którysprawiał
wrażenie,żelepiejbymubyłowjakiejśsalinauk.
Godfreypokręciłgłową,rozmyślającnadtągodnąpożałowania
bandą,pięcioosobowążałosnągrupą,osobliwymibohaterami,którzy
wyruszyli,bydokonaćniemożliwego.Mieliwkroczyćdojednegoznajlepiej
chronionychmiastwImperiumiznaleźćodpowiedniąosobę,opłacićjąi
przekonać,byprzyjęłazłoto,któreterazciążyłoim,zawieszonewsakwachu
pasów.AGodfreybyłichprzywódcą.Wgłowiemusięniemieściło,
dlaczegopokładaliwnimzaufanie;onsamsobienieufał.Godfreybyłby
zaskoczony,gdybyzdołalichoćminąćbramymiasta.Wciążniemiałpojęcia,jak
tegodokonają.
Godfreywielerazywswymżyciupostąpiłjakszaleniec,leczniemiał
pojęcia,jakwplątałsięwtęwyprawę.Porazkolejnyniczymgłupiec
pozwolił,byrzadkauniego,lecznieposkromionabrawuraprzejęłanadnim
kontrolę,byzawładnęłanim.Bógjedenwieczemu.Powinienbyłtrzymać
buzięnakłódkęizostaćtamzGwendolyniresztą.Byłjednaktutaj,takw
zasadziesam,igotowałsię,byoddaćżyciezamieszkańcówosady.Odnosił
wrażenie,żetenplanbyłzgóryskazanynaporażkę.
Idąc,Godfreywyciągnąłrękęiwyrwałznówbukłakzwinemzdłoni
Akortha,pociągnąłdużyłyk,rozkoszującsięwywołanymprzeztrunek
szumem.Niczegoniepragnąłwtejchwilibardziej,niżzawrócić.Jednakcoś
wewnątrzniegoniepozwalałomunato.Powracałwciążmyślamidotej
dziewczyny,Loti,którawykazałasiętakwielkąodwagą,którazabiła
nadzorcęwobronieswegochromegobrata–ipodziwiałją.Wiedział,że
wieśniakówjestzdecydowaniemniejimusieliznaleźćinnewyjście.A
doświadczeniepodpowiadałomu,żezawszeistniejeinnewyjście.Jeśliz
czymkolwiekradziłsobiedobrze,tozeznajdywaniemtychwyjść.Chodziło
jedynieoto,byznaleźćodpowiedniąosobę–iodpowiedniącenę.
Godfreypociągnąłkolejnyłyk,przeklinająctęswojąrycerskość;
zdecydował,żekochażycie,kochaprzetrwaniebardziejniżodwagę–a
jednakjakimśsposobemniepotrafiłsiępowstrzymaćprzedtakimi
uczynkami.Szedłzponurąminą,usiłującniesłuchaćnieustającejgadaniny
AkorthaiFultona,którzyniezamilklianinachwilę,odkądwyruszyliw
drogę.
-Wiem,cozrobiłbymwzamtuziepełnymimperialnychkobiet–
mówiłAkorth.–PokazałbymimrozkoszeKręgu.
-Niczegobyśimniepokazał–zaprzeczyłFulton.–Byłbyśzbyt
pijany,niedotarłbyśnawetdoichłóż.
-Aty?–odparłAkorth.–Niebyłbyśpijany?
Fultonzachichotał.
-Ano,byłbywystarczającopijany,byniewchodzićdoimperialnego
zamtuza!–powiedziałiroześmiałsięzwłasnegożartu.
-Czycidwajkiedykolwiekmilczą?–spytałMerekGodfreya,
zrównującsięznim.Najegotwarzymalowałosięrozdrażnienie.–Idziemyna
śmierć,aimzdajesiętowcaleawcalenieprzeszkadzać.
-Tonieprawda–rzekłGodfrey,poczymwestchnął.–Spójrznatoz
dobrejstrony.Jaużeramsięznimicałemeżycie;tobiepozostałojedyniekilka
godzin.Późniejwszyscybędziemyjużmartwi.
-Niewiem,czyzdołamwytrzymaćjeszczekilkagodzin–powiedział
Merek.–Byćmożeprzyłączeniesiędotejwyprawybyłojednakzłym
pomysłem.
-Byćmoże?–prychnąłśmiechemAkorth.–Drogichłopcze,nie
maszpojęcianawet,jakbardzo.
-Atakpoprawdzie,tosądziłeś,żedoczegonamsięprzydasz?–
dodałFulton.–Złodziej?Cóżzamierzaszzrobić,skraśćimperialneserca?
AkorthiFultonwybuchnęliśmiechem,aMerekpoczerwieniał.
-Złodziejmaprędkiepalce,prędszeniżtykiedykolwiekbędziesz
miał–odrzekłponuro.–Anietrzebabyćażtakprędkim,bypoderżnąć
komuśgardło.
SpojrzałznacząconaAkortha,zwolnawyciągającorężzzapasa.
PrzerażonyAkorthuniósłdłonie.
-Niebyłomoimzamiaremcięurazić,chłopcze–powiedział.
Merekpowolischowałnóżzpowrotemzapasiuspokoiłsię.Szlidalejiteraz
jużAkorthmilczał.
-Porywczyjesteś,co?–zapytałFulton.–Toprzydatnewboju.Lecz
niewśródprzyjaciół.
-Aktóżrzekł,żejesteśmyprzyjaciółmi?–spytałMerek.
-Sądzę,żemusiszsięnapić–rzekłAkorth.
Podałmubukłak,nibypropozycjęzawarciarozejmu,leczMerek
zignorowałgo.
-Niepiję–powiedziałMerek.
-Niepijesz?–zapytałFulton.–Złodziej,któryniepije?Biadanam.
Akorthpociągnąłdługiłyk.
-Chciałbymusłyszećtęopowieść…–zacząłAkorth,leczprzerwał
mucichygłos.
-Nawaszymmiejscunieszedłbymdalej.
Godfreyobejrzałsięizzaskoczeniemujrzał,żechłopiec,Ario,
zatrzymałsięraptownie.Opanowaniechłopca,jegospokój,gdypatrzyłw
szlak,wywarłynaGodfreyuniemałewrażenie.Spoglądałwstronęlasu,jak
gdybydostrzegłwnimcośzłowieszczego.
-Dlaczegosięzatrzymaliśmy?–zapytałGodfrey.
-Idlaczegosłuchamysięchłopca?–spytałFulton.
-Dlatego,żetenchłopiecjestwasząjedynąnadzieją,byporuszaćsię
poziemiachImperium–odrzekłzespokojemArio.–Dlatego,żegdybyścienie
usłuchalitegochłopcaidalitrzykrokiwprzód,niebawemsiedzielibyściew
imperialnejsalitortur.
Zatrzymalisięispojrzelinaniego,skołowani,achłopiecpochyliłsię,wziąłdo
rękikamieńicisnąłnimtużprzeddrogę.Wylądowałkilkastóp
przednimiiGodfreypatrzyłoszołomiony,jakogromnasieć,skrytapod
liśćmi,zaczepionanagałęziach,raptowniestrzeliławgórę.Godfrey
uprzytomniłsobie,żegdybypostawilikilkastópwięcej,wszyscyzostaliby
schwytani.
Spojrzelinachłopcazadziwieni,znowymszacunkiem.
-Jeślichłopiecjestnamwybawcą–powiedziałGodfrey.–Jesteśmy
wwiększychtarapatach,niżsądziłem.Dziękujęci–rzekłdoniego.–
Zaciągnąłemuciebiedług.Ofiarujęcijednąztychsakwzłota,jeślijakaśnam
pozostanie.
Ariowzruszyłramionamiiruszyłprzedsiebie,niepatrzącnanich.
-Złotonicdlamnienieznaczy–powiedział.
Pozostaliwymienilizdziwionespojrzenia.Godfreynigdyniewidział
nikogotakobojętnego,potrafiącegozachowaćstoickispokójwobliczu
zagrożenia.Dotarłodoniego,ileszczęściamieli,żechłopiecprzyłączyłsiędo
nich.
Szlidalej,aGodfreyowitrzęsłysięnogiizastanawiałsię,czyta
pożałowaniagodnabandakiedykolwiekdotrzedobram.
*
SłońcestałowysokonaniebieiGodfreyowinogitrzęsłysięjużz
wyczerpania.Opróżniłdrugibukłakwina.Wreszciepowielugodzinach
marszuujrzałprzedsobąskrajlasu.Azanim,zapustympolem–szeroką,
brukowanądrogęinajmasywniejsząbramęmiasta,jakąkiedykolwiek
widział.
BramęVolusii.
Stałyprzedniątuzinyżołnierzyimperialnychwnajświetniejszych
zbrojachiostrozakończonychhełmachimperialnejczerniizłota,z
halabardami,wyprężonychjakstruny,zwzrokiemutkwionymprzedsobą.
Strzegliogromnegomostuzwodzonego,awejścieznajdowałosiędobre
pięćdziesiątstópprzedGodfreyemiresztą.
Zatrzymalisię,skrycipośróddrzewnaskrajulasu,przypatrującsię
im,iGodfreypoczuł,żespojrzeniawszystkichkierująsięnaniego.
-Coteraz?–zapytałMerek.–Jakimaszplan?
Godfreyprzełknąłciężkoślinę.
-Niemamżadnego–odrzekł.
Merekotworzyłszerokooczy.
-Niemaszplanu?–zapytałAriozoburzeniem.–Dlaczegozatem
zaofiarowałeśsię,żetouczynisz?
Godfreywzruszyłramionami.
-Żebymtojawiedział–rzekł.–Wdużejmierzeprzezgłupotę.Może
takżeprzeznudę.
Jęknęli,patrzącnaniego,rozwścieczeni,poczymprzenieśliwzrok
ponownienabramę.
-Mówiszzatem–powiedziałMerek.–Żeprzyprowadziłeśnasdo
najpilniejstrzeżonegomiastawImperiumbezżadnegoplanu?
-Cozamierzałeśuczynić?–spytałchłopiec.–Poprostuprzejśćprzez
bramę?
Godfreywspomniał,żenierazdopuszczałsięryzykanckichczynów,
lecznigdychybaażtak.Żałował,żeniemyślijasnoiniepamiętaich
wszystkich,leczumysłzmąconymiałtrunkiem.
Wreszciebeknąłiodrzekł:
-Właśnietozamierzamuczynić.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYÓSMY
Reeceuniósłpowolipowieki,otumanionyczerwonąparą,którana
przemiannapływałaiunosiłasięwtymmiejscu.Rozejrzałsięwmroku.
Pojął,żezmorzyłgosen,gdysiedziałopartyościanęjaskini;przedsobąujrzał
niewielkiogień,wyłaniającysięzeskalnegopodłożaizalewającyblaskiemich
otoczenie.Zastanowiłsię,jakdługospali.
ReecerozejrzałsięiwokołosiebieujrzałThorgrina,Matusa,
Convena,O’Connora,EldenaiIndrę,wciążleżącychprzyognisku.Nachylał
sięidelikatnietrącałich,aonbudzilisięzwolna,jednopodrugim.
GłowaReece’aciążyłamu,jakgdybyważyłamilionfuntów.Z
trudempodniósłsięnadłoniachikolanach,następniewstał.Zdałomusię,że
przespałstolat.Usłyszałcichyjękodbijającysięodścian,odwróciłsięi
spojrzałwciemność,leczniepotrafiłorzec,skąddobiega.Czuł,jakgdybybył
tunadole,wkrainieumarłychodzawsze,jakgdybybyłtudłużej,niżżył.
Nieżałowałjednakniczego.Byłubokuswegobratainiepragnąłbyć
nigdzieindziej.ThorbyłnajbliższymmuprzyjacielemiReececzerpałsiłęz
zachowaniaThora,któryniezgadzałsięcofnąćsięprzedwyzwaniem,zjego
determinacji,byodnaleźćiocalićswegosyna.Podążyłbyzanimw
najgłębszeczeluścipiekielne.
Nieprzeszłowieleczasuodchwili,gdyReecesamtambył,gdy
przepełniałygocierpienieiżalpostracieukochanejosoby.Każdegodniażył
zuczuciempustkipostracieSeleseirozumiał,zczymborykałsięThorgrin.
Byłotowielcedziwne;będąctunadoleReececzułsiębliżejSeleseniż
kiedykolwiek,czułosobliwyspokój.Myślącotym,przypomniałsobie,że
obudziłgosenoniej.Wciążwidziałjejuśmiechniętątwarz,widział,jakgo
budzi.
GdzieśzciemnościponiósłsiękolejnyjękiReece,podobniejak
reszta,zacisnąłdłońnarękojeścimiecza.Wszyscymielinerwynapiętejak
postronki.Jakjedenmążruszyliwmilczeniuprzedsiebie,Thorgrinszedłna
czele.Reecebyłzgłodniały,odczuwałprzeraźliwygłód,któregoniebyłbyw
stanienigdystłumić,jakgdybyniemiałwustachnicodcałychwieków.
-Jakdługospaliśmy?–zapytałO’Connor.
Idącdalej,spojrzeliposobie,zadumani.
-Czuję,jakgdybyprzybyłomilat–rzekłElden.
-Itakteżwyglądasz–powiedziałConven.
Reecerozprostowałręce,dłonieinogi.Byłyzesztywniałe,jakgdyby
nieporuszałsięodbardzodawna.
-Niemożemyprzestaćsięporuszać–rzekłThorgrin.–Anina
chwilę.
Pomaszerowalirazemwciemność.Thorszedłnaczele,aujegoboku
Reece.Wszyscymrużylioczywprzyćmionymświetleognisk,poruszającsię
krętymikorytarzami.Nietoperzprzeleciałobokjegogłowy,potemjeszczejeden
ikolejny,aReeceuchylałsięispojrzałkugórze.Ujrzałbłyszcząceślepia
wszelakiejbarwy,należącedoegzotycznychstworzeńzwisającychdogóry
nogamizsufituisiedzącychnaścianach.
Reecezacieśniłdłońnarękojeścimiecza,gotującsięnaatak,
ogarniętyzłymprzeczuciem.
Szlidalej,ażwąskajaskiniarozrosłasięnagle,otwierającwwielki,
okrągłyplacośrednicyjakichśpięćdziesięciustóp.Przednimileżałszereg
korytarzy,jambiegnącychwewszystkichkierunkach.
Wokołoplacupłonęłyogniska,którejasnogooświetlały.Reecebył
zaskoczony,żejaskiniaotwierasięwtensposób,żerozwidlasięnatakwiele
dróg.
Bardziejjeszczezaskoczyłagojednakpostać,którąujrzałprzedsobą.
Reeceosunąłsięnakolana,poruszony,nieomalmdlejąc,gdyujrzał
ledwiekilkastópprzedsobąswąmiłość.
Selese.
Oczyzaszłymułzami.Patrzyłzzachwytem,jakSelesepodchodzido
niegoiwyciągakuniemuręce.Ujęłajegodłonie–ajejskórabyłaniezwykle
gładka–iuśmiechnęłasiędoniegoczule.Wjejoczachbłyszczałamiłość,
dokładnietak,jakwjegowspomnieniach.Pociągnęłagodelikatniekugórze,by
podniósłsię.
-Selese?–powiedziałniemalniesłyszalnie,lękającsięuwierzyć,że
toprawda.
-Toja,kochany–odrzekła.
Reecełkał,tulącjąwramionach,aonatuliłajego.Przygarnialisię
wzajemniemocno.Byłzdumionytym,żemożeznówtrzymaćjąw
objęciach,żenaprawdęjestobokniego.Byłporuszonyjejdotykiem,jej
zapachem,tym,żetakdobrzeleżaławjegoramionach,dokładnietak,jak
pamiętał.Tonaprawdębyłaona.Selese.
Cowięcej,niepałaładoniegonienawiścią.Wręczprzeciwnie,zdawałasię
darzyćgorówniewielkąmiłościąjakwtedy,gdywidziałjąporazostatni.
Reeceszlochał,poruszony.Nigdywcześniejniedoświadczyłtakich
uczuć.Nękałogoogromnepoczuciewinyprzezto,couczynił,któreteraz
powróciło,odżyło.Czułjednaktakżemiłośćiuradowałsię,żeotrzymał
drugąszansę.
-Myślałemotobiekażdegodnia,odkądmeoczyostatnionatobie
spoczęły–powiedział.
-Ajaotobie–rzekłaSelese.
Reeceodsunąłsięispojrzałnanią.Patrzylisobiewoczy.Selese
wyglądałapiękniejjeszcze,niżgdywidziałjąostatniraz.
Reecespostrzegłcośnajejramieniu.Opuściłwzrokiujrzałliśćlilii
wodnejprzyklejonydojejrękawa.Ściągnąłgo,skołowany;byłmokry.
-Cóżtotakiego?–zapytałReece.
-Lilia,kochany–rzekłacicho.–ZJezioraSmutków.Zdnia,w
którymutonęłam.Wkrainieduchówsposób,wjakiponiosłosięśmierćtrwa
przytobie,zwłaszczajeślisamjąsobiezadałeś.Przypominanamotym,jak
ponieśliśmyśmierć.Wprzeciwnymraziełatwootymzapomnieć.
Reecepoczułukłuciewinyismutku.
-Takbardzocięprzepraszam–powiedział.–Prosiłemcięo
wybaczeniekażdegodnia,odkądstraciłaśżycie.Terazmogęuczynićto,
stojącprzedtobą.Czywybaczyszmi?
Selesepatrzyłananiegodługo.
-Słyszałamtwesłowa,kochany.Widziałamświecę,którązapaliłeś,
którąpuściłeśzbiegiemrzeki.Byłamprzytobie.Wkażdejchwilibyłamprzy
tobie.
ReeceobjąłSelese,roniącłzynadjejramieniem,itrzymałjąmocno,
zdecydowanyjużnigdy,przenigdyjejniepuścić,nawetgdybyoznaczałoto,że
niemożeopuścićtegomiejsca.
-Tak–wyszeptałamudoucha.–Wybaczamci.Nadalciękocham.
Zawszekochałam.
*
ThorgrinstałobokswegonajlepszegoprzyjacielaReece’a,poruszony
emocjami,przypatrującsięichłzawemuspotkaniu.Cofnąłsięwrazzresztą,
próbującpozostawićichsamych.Thorgrinniespodziewałsiętego.Sądził,że
spotkajątujedynieupiory,demonyiwrogów;niespodziewałsięujrzeć
bliskieimosoby.Takraina,ziemieumarłych,kryłaprzednimwieletajemnic.
Thorledwiepomyślałotym,gdyzjednegozwielukorytarzy
biegnącychodplacuwyłoniłsięktośjeszcze,ktoś,kogoThorznałdobrze.
Wymaszerowałdonichizatrzymałsięprzednimidumnie.SerceThora
zabiłożywo,gdyujrzał,ktoto.
-Braciamoi–rzekłmężczyznacichozszerokimuśmiechemna
twarzy.Mieczbłyszczałzatkniętyujegopasa.Wyglądałdokładnietak,jak
wtedy,gdyThorgrinwidziałgoporazostatni.Thorbyłzadziwiony.Otostał
przednimiwewłasnejosobieichukochanybratlegionista:
Conval.
Convengwałtowniewciągnąłpowietrzeirzuciłsięwjegostronę.
-Bracie!–krzyknął.
Braciaobjęlisię,aichzbrojezetknęłysięzgłośnymbrzękiem.Żaden
nierozluźniałuścisku.Convenszlochał,obejmującswegodawno
niewidzianegobrata.PłakałiśmiałsięjednocześnieiThorujrzał,żenajego
twarzyporazpierwszyodwieluksiężycówmalujesięradość.Odśmierci
swegobrataniebyłtakrozradowany.DawnyConven,pełenżycia,powrócił
donich.
ThortakżepodszedłdonichiobjąłConvala,swegodawnegobrata
legionistę,któryprzyjąłciosmiastniegoiocaliłmużycie.Reece,Elden,Indra,
O’ConnoriMatustakżezbliżylisięiobjęligo.
-Wiedziałem,żenadejdziedzień,wktórymponowniewas
wszystkichujrzę–powiedziałConval.–Niesądziłemjednak,iżnastąpiontak
rychło!
ThorzacisnąłdłońnaprzedramieniuConvalaispojrzałmuwoczy.
-Poniosłeśśmierćzamnie–rzekłThorgrin.–Nigdyotymnie
zapomnę.Zaciągnąłemuciebieogromnydług.
-Nicpodobnego–powiedziałConval.–Obserwowaniewasbyło
wystarczającązapłatą.Obserwowałemwaswszystkich.Razzarazem
postępowaliściezgodniezzasadamimęstwa.Zhonorem.Przynieśliściemi
chlubę.Pokazaliście,żemojaśmierćniebyładaremna.
-Czytoprawda?–powiedziałConven,przypatrującsiębacznie
bratu,zaciskającdłońnajegoprzedramieniu,wciążwszoku.–Czyto
naprawdęty?
Convalskinąłgłową.
-Miałeśnieujrzećmniejeszczeprzezwielelat–rzekłConval.–
Leczpostanowiłeśwkroczyćdotejkrainy.Todecyzja,odktórejniemogęwas
odwieść.Witajciezatemwmymdomu,bracia.Lękamsię,żeniecotu
wilgotnoiponuro.
Convenwybuchnąłśmiechem,podobniejakpozostaliiporaz
pierwszy,odkądznaleźlisięwtymmiejscu,Thorodczułchwilowąulgęw
napięciu,któretowarzyszyłoimtunakażdymkroku.
ThorzamierzałwypytaćConvalaotomiejsce,gdynaglezinnego
korytarzawyłoniłasiękolejnapostać.
Thorniewierzyłwłasnymoczom.Zbliżałsiędoniegomężczyzna,
któryniegdyśbardzowieledlaniegoznaczył.Mężczyzna,któregoszanował
jaknikogoinnego.Mężczyzna,którego–byłpewien–nigdyjużnieujrzy.
StałprzednimkrólMacGil.
Wjegopiersi,wmiejscu,wktórymzostałdźgniętysztyletemswego
syna,ziałarana.Stałprzednimidumnie,uśmiechającsiędowszystkichzza
długiejbrody.Thorciepłowspominałtenuśmiech.
-Mójkrólu–powiedziałThor,skłaniającsięiprzyklękając,podobnie
jakpozostali.
KrólMacGilpotrząsnąłgłowąipodszedłdoThora.Ująłgopodramię
ipomógłmusiępodnieść.
-Powstańcie–rzekłznajomym,grzmiącymgłosem,któryThor
pamiętał.–Powstańciewszyscy.Podnieściesię.Niejestemjużwaszym
królem.Śmierćzrównujenaswszystkich.
Reecepospieszyłnaprzódiuścisnąłojca,akrólodwzajemniłuścisk.
-Synumój–powiedziałkrólMacGil.–Powinienembyłzbliżyćsię
dociebie.BardziejniżdoGaretha.Niedoceniałemcięprzezwzglądnatwój
wiek.Niepopełniłbymtegobłędudrugiraz,gdybymtylkomógł.
KrólMacGilzwróciłsiękuThorowiizacisnąłdłońnajego
przedramieniu.
-Przyniosłeśnamwszystkimchlubę–rzekłdoniego.–Przysporzyłeś
namchwały.Dlaciebieżyjemydalej.Żyjemydalejpoprzezciebie.
Thorobjąłkróla,aonodwzajemniłuścisk.
-Acozmymsynem?–zapytałgoThor,odsuwającsię.–Czy
Guwaynejestztobą?
Thorlękałsięzadaćtopytanie,lękałsięusłyszećodpowiedź.
MacGilopuściłwzrok.
-Niemnieodpowiadaćnatopytanie–odrzekł.–Musiszspytaćotosamego
króla.
Thorspojrzałnaniegoskołowany.
-Króla?–zapytał.
MacGilprzytaknął.
-Wtymmiejscuwszystkiedrogiprowadząwjednomiejsce.Jeśli
kogośszukasz,niktniezjawisiętutaj,nietrafiwszyuprzedniowręceKróla
Umarłych.
Thorspojrzałnaniegozadziwiony.
-Przybyłem,bywaspoprowadzić–rzekłMacGil.–Dawnykról
możewprowadzićinnego.Jeślinieprzypadniemudogustuwaszaprośba,
zabijewas.Możecieterazzawrócić,apomogęwamznaleźćwyjścieztego
miejsca.Alboruszyćnaprzódispotkaćsięznim.Wiedzciejednak,że
podejmujecieogromneryzyko.
Thorpopatrzyłnaresztę,aoniodpowiedzielimuspojrzeniami,z
którychwyczytałzgodę.Wichoczachujrzałdeterminację.
-Przebyliśmysporykawałdrogi–rzekłThor.–Iniezawrócimy.
Zaprowadźnasdokróla.
KrólMacGilskinąłgłową.Wjegooczachdojrzałaprobatę.
-Tegowłaśniesięspodziewałem–powiedział.
KrólMacGilodwróciłsięiwszyscyruszylizanimkolejnym
korytarzem,wcorazgłębszymrokiThorzwiększyłczujność,zaciskającdłońna
mieczu,przeczuwając,iżspotkaniezkrólemnakreślikształtjego
przyszłości.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYDZIEWIĄTY
Volusiasiedziaławzłotejlektyceniesionejprzezgrupęmężczyzn.
Tuzinjejnajświetniejszychoficerówidoradcówtowarzyszyłojejwdługiej
drodzedoMaltolis,miastapomylonegoksięcia.Gdyzbliżylisiędobrami
ujrzałaprzedsobąwielkiemiasto,Volusiapodniosławzrokipopadław
zadumę.Słyszałaoszalonymmieścieipomylonymksięciu,Maltolisie–
którypodobniejakonawziąłimiępomieście–odkądbyładziewczynką,
lecznigdyniewidziałagonawłasneoczy.Rzeczoczywista,matkajej–jakijej
doradcy–przestrzegałają,bynigdyniewyprawiałasięwjegopobliże.
Mawiali,żejestnawiedzone;żeten,ktosiętamzapuszczał,nigdyjużnie
powracał.
Myśltaekscytowałają.Volusia,łaknąckonfliktu,bezcieniastrachu
podniosławzroknamasywnemurywzniesionezczarnegokamieniai
poznałanatychmiast,żechoćVolusiabyławspaniałymmiastem,Matolis
byłodziesięciokrotniewiększeiwspanialsze,ajegorozległemurywznosiłysię
wysokokuniebu.Volusiępostawiononadbrzegiemoceanuizewsząd
widocznetambyłyrozbijającesięobrzegfaleibłękitoceanu.Maltolis
natomiastotoczonybyłzewsządlądem,głębokopośródziemwschodnich,
obrzeżonyjałowąpustyniąipolempowykręcanych,czarnychkaktusów.Byłato
ozdobawsamrazpasującadotakiegomiejsca.
Zatrzymalisięprzedkamiennymmostem,któryspinałbrzegi
szerokiejnadwadzieściajardówfosy.Jejgłębokobłękitnewodypłynęły
wokołomiasta,migocząc.Domiastaprowadziłatylkojednadroga–przez
tenłukowaty,czarnymost,strzeżonypilnieprzezustawionenanimtuziny
żołnierzy.
-Postawciemnie–rozkazałaVolusia.–Pragnęujrzećtonawłasne
oczy.
Wykonalirozkaz,aVolusiapostawiłastopynaziemi.Takdobrze
byłostanąćpotyluprzebytychwlektycemilach.Ruszyłaodrazuwstronę
mostu,ajejludziepospieszylizanią.
Volusiazatrzymałasięprzedniminapawaławidokiem:wzdłuż
mostuustawionebyłypiki,naktórychnabitezostałyniedawnościętegłowy
ludzi.Ichświeżakrewściekaławdół.Wnaprawdęwielkiezdumienie
wprawiłojąjednakto,coujrzałaponadnimi:wysokowgórzeznajdowałasię
złotabalustrada,zktórejzwisałytorsyżołnierzyzoderwanyminogami.Było
tostraszliwe,złowieszczepowitaniewmieście.Niemiałotojednaksensu–
żołnierzezdawalisiębyćludźmipomylonegoksięcia.
-Wedługpogłosekuśmiercawłasnychżołnierzy–wyszeptałjejdo
uchaSoku,podszedłszydoniej,takżewgapionywciała.–Imwiększą
lojalnośćokazują,tympewniejsze,żeichukatrupi.
-Dlaczego?–zapytała.
Sokuwzruszyłramionami.
-Nikttegoniewie–odrzekł.–Jednimówią,żedlawłasnejuciechy;
inni,żerobito,gdymusięnudzi.Niepróbujnigdypojąćzwyczajów
szaleńca.
-Skorojesttakszalony–odparła.–Jakimsposobemudajemusię
władaćtakwspaniałymmiastem?Jakutrzymujesięnatronie?
-Dziękiarmii,którąodziedziczył,rozleglejszejniżnasza
kiedykolwiekbędzie.
-Mówią,żewszyscypodjęlipróbębuntu,gdyobjąłwładzę–rzekł
Koolian,podchodzącdoniejzdrugiejstrony.–Sądzili,żeobaleniego
przyjdzieimzłatwością.Leczonzaskoczyłichwszystkich.Zabił
buntownikówwstraszliwesposoby,poczynającodichrodzin.Okazałsię
bardziejnienawistnyinieprzewidywalny,niżktokolwiekmógłprzypuszczać.
-Nalegamrazjeszcze,pani–powiedziałSoku.–Nieprzekraczajmy
bramytegomiejsca.Gdzieindziejposzukajmyarmii.Pomylonyksiążęnie
użyczyciswychludzi.Niemasznic,czegobypragnął,niemożeszmunic
ofiarować.Dlaczegomiałbyrozważyćtwąprośbę?
Volusiazwróciłasiękuniemuiposłałamudługie,zimnespojrzenie.
-Dlatego,żejamVolusia–rzekła,awgłosiejejbrzmiaławładczość,
przeznaczenie.–JestemboginiąVolusią,zrodzonązogniaipłomienia,zwiatrui
wody.Zdepczęcałenarodyinicnatymświecie,żadnaarmia,żadenksiążę,
mnieniepowstrzyma.
Volusiaodwróciłasięwstronęmostuiruszyłaprzedsiebie.Jejludzie
podążylizaniąszybkimkrokiem.Dotarłszydopodstawymostu,została
zatrzymanaprzeztuzinżołnierzy,którzyzagrodzilijejdrogę,opuszczając
halabardy.
-Rzeknij,wjakimcelupragnieszwkroczyćdomiasta–odezwałsię
jedenznich.Twarzjegoskrytabyłapodhełmem.
-Będzieszsiędoniejzwracałjakdowładczyni–rzekłAksanz
oburzeniem,podchodzącdoniego.–Mówiszdowielkiejwładczyni
ImperiumiboginiVolusii.KrólowejVolusii.Królowejwielkiegomiastanad
morskimiwodamiiwszystkichprowincjiImperium.
-Niktniemożetędyprzejśćbezzgodyksięcia–odrzekłżołnierz.
Volusiadałakrokwprzód,uniosładłońdoostrzahalabardyipowoli
opuściłają.
-Przybywamzpropozycjądlawaszegoksięcia–powiedziałacicho.–
Propozycją,którejnieodrzuci.Przepuścicienas,gdyżwaszksiążęukatrupiwas,
jeślidowiesię,iżnasodesłaliście.
Żołnierze,niepewni,jakpostąpić,opuścilihalabardyispojrzelipo
sobieskołowani.Jedenznichskinąłgłowąiwszyscypowoliwyprostowalisię,
odsuwającsię,bymogłaprzejść.
-Zaprowadzimyciędoksięcia–rzekłżołnierz.–Leczjeślinie
spodobamusiętwojaprośba…wtedypoznasz,jakwprawnąmarękę–
powiedział,podnoszącwzrok.
Volusiapodążyłazajegospojrzeniemkuokaleczonymciałom
zdobiącymmost.
-Czyjesteśgotowapodjąćtoryzyko?–zapytałżołnierz.
-Pani,opuśćmytomiejsce–rzekłjejSokudouchanaglącymtonem.
–Pewnychbramlepiejnieotwierać.
Volusiapokręciłagłowąidałapierwszykroknaprzód.Spojrzaław
dal,zażołnierzami,naokazałąbramę,dwaogromneżelazneskrzydła,
przyozdobionegroteskowążelaznąrzeźbązatkniętądogórynogami,jedną
krzyczącą,adrugąśmiejącąsię.Volusiapomyślała,żejużsameteżelazne
rzeźbywystarczyłyby,byosobaprzyzdrowychzmysłachzawróciła.
Spojrzałażołnierzowiprostowoczy,podjąwszydecyzję.
-Zaprowadźciemniedoswegowładcy–rozkazała.
*
Volusiaminęłastrzelistebramynawiedzonegomiasta,rozglądającsię
wzadziwieniu.Kroplakapnęłanajejramięisądząc,iżtodeszcz,Volusia
opuściławzroknaswójzłotyrękaw.Zezdumieniemspostrzegłananim
szkarłatnąplamę.Spojrzaławgóręispostrzegłasznuryzaczepioneomury
miasta,naktórychzawieszonebyłykończyny–tunoga,tamręka.Zwisałyjak
dzwonkiwietrzne,ociekająckrwią.Kołysałysięnawietrzena
zniszczonych,trzeszczącychsznurach.
Jednesznuryzawieszonebyłyniżej,innewyżejimijającjewrazze
swymiludźmi,Volusiamusiałaodpychaćkołyszącesiękończyny.
BarbarzyństwoksięcianapawałoVolusiępodziwem.Zarazemjednakniemogła
sięnadziwić,jakbardzojestszalony.Jegookrucieństwojejnieprzerażało–lecz
jegoprzypadkowość–owszem.Samalubowałasięw
brutalnościiokrucieństwie,leczzawszewgranicachrozsądku.Leczto…Nie
pojmowałasposobujegomyślenia.
Minęlibramyiweszlinarozległy,brukowanydziedziniec.Miasto
otoczonebyłowysokimimurami,anaplacuwewnątrznichznajdowałysię
setkiżołnierzy.Ichzbrojepobrzękiwały,aszczękostrógrozchodziłsięechem,
gdymaszerowalipodziedzińcu.Nieliczącich,miastookrywałategoporanka
osobliwacisza.
PrzemierzylipowoliplaciVolusiamiaławrażenie,iżktośich
obserwuje;podniosławzrokinamurachmiastaujrzałaludzi,mieszkańców,na
twarzachktórychwyrytebyłypanikaitroska.Wychylalisięzniewielkichokien
ipatrzylinanichszerokootwartymioczyma.Twarzewieluznich
wykrzywiałygroteskoweminy,niektórzyuderzalisięwgłowy,innikiwalisię,
jeszczeinnikołysaliiuderzaligłowamiwściany.Niektórzyjęczeli,inniśmiali
sięlubzanosilipłaczem.
Volusiaprzypatrywałasięimispostrzegławpewnejchwilimłodą
dziewczynę,którawychyliłasięzoknatakdaleko,żepoleciaławprzód,
wrzeszcząc.Upadłanakamieniezplaśnięciem,pięćdziesiątstópniżej,
witającśmierć.
-Pierwszym,copomylonyksiążęuczynił,gdyodziedziczyłtron
swegoojczulka–wyszeptałidącyobokVolusiiKoolian.–Byłootwarcie
drzwiwszystkichprzytułkówdlaobłąkanych.Wszyscyszaleńcymogąrobić,co
tylkozapragną.Mówią,żeksiążęczerpieprzyjemność,widzącich
podczasswejporannejprzechadzkiisłyszącichkrzykipóźnownocy.
UszuVolusiidobiegłydziwnejęki,płacz,krzykiiśmiech,które
rozchodziłysięechem,odbijałyodplacuimusiałaprzyznać,iżnawetona,choć
nielękałasięniczego,poczułasięnieswojo.Zaczynałrodzićsięwniejstrach.
Gdymasiędoczynieniazszaleńcem,nigdyniewiadomo,cosię
zdarzy.Niewiedziała,czegospodziewaćsięwtymmiejscuinękałojącoraz
bardziejzłeprzeczucie,którepodpowiadałojej,żeźlesiętozakończy.Być
możeporazpierwszywżyciuczemuśniepodoła.
Volusiazebrałasięwsobie.Byławszakboginią,abogininiedasię
wyrządzićkrzywdy.
Volusiaczułapanującewpowietrzunapięcie,gdyprowadzonoich
przezplackustrzelistymzłotymwrotom.Tuzinżołnierzyodciągnąłkołatkę
takwielką,jakonasamaiogromnedrzwizaskrzypiały.Zmrokuwgłębiuderzył
jąpowiewzimnegopowietrza.
Volusięwprowadzonodozamkuigdyznalazłasięwciemnym
wnętrzu,rozświetlonymgdzieniegdziepochodniami,usłyszałaodbijającesięod
ścianśmiechiszyderstwa.Gdyoczyjejprzywykłydomroku,ujrzała
tuzinyporuszającychsięszybkoobłąkanychwłachmanach.Niektórzyszliza
nimi,innipokrzykiwalinanich,ajedenpełzłobok.Miaławrażenie,iż
znaleźlisięwprzytułkudlaobłąkanych.Żołnierzeodsuwaliichna
bezpiecznąodległość,leczsamaichobecnośćniepokoiłaVolusię.
Volusiaijejświtaszlizażołnierzamikorytarzem,któryzdawałsię
niemiećkońca,ażwkońcuweszlidoogromnejsali.
Przedsobą,kuswemuzdumieniu,Volusiaujrzałapomylonego
księcia.Niezasiadałnatronie,jakkażdywładca,niepodszedłteż,byich
powitać;jegotron,kuzaskoczeniuVolusii,byłodwróconydogórynogami–
aksiążęniesiedział,leczstałnanim,rozkładającręceszerokonaboki.Stopy
miałbose,anasobiejedyniespodnieoniedługichnogawkachikoronęna
głowie.Pomimochłodnegodniabyłniemalnagi.Całybyłzabrudzony.
Gdyspostrzegłich,zeskoczyłraptownieztronu.
Podeszlidoniego,aserceVolusiibiłoniespokojnie,wyczekująco;
jednakmiastpodejśćiichpowitać,książęodwróciłsięipodbiegłdojednejze
ścian.Biegłwzdłużstarożytnejkamiennejściany,ozdobionejpięknymi
witrażami,wyciągająckuniejdłonieiprzesuwającnimiponiej.Volusiaujrzała,
żecennywapieńpokrywasięczerwienią,izdałasobiesprawę,żedłonieksięcia
pokrytesąfarbą.Czerwonąfarbą.Biegałtamizpowrotemprzyścianachi
rozmazywałfarbępocennymkamieniu,powitrażach,
niszczącje;mazałchorągwie,herbyizdobycze,którebezwątpienianależałydo
jegoprzodków.Iniktnieośmieliłsięgoprzedtympowstrzymać.
Książęśmiałsięprzytymdorozpuku.
Volusiazerknęłanaswychludzi,którzyspojrzelinaniąrównie
przerażeni.
Możeibyłobytonawetzabawne,gdybywkomnacieniebyły
zgromadzonesetkigroźnych,stojącychnabacznośćżołnierzy,ustawionych
równopośrodkusali.Otaczalitron,oczekującnarozkazyksięcia.
Volusięijejludzipoprowadzonowgłąbsali,ażdotronu.Volusia
zatrzymałasięiczekałaprzedpustymsiedziskiem,odwróconymdogóry
nogami,patrząc,jakksiążębiegapokomnacie.
Czekałasamaniewiedziałajużjakdługoizwolnatraciłacierpliwość,aż
wreszcieksiążęzaprzestałtego,corobił,przebiegłprzezsalę,ażklejnotywjego
koroniezabrzęczały,rzuciłsiękuswemuodwróconemu
tronowiiwskoczyłnaoparcie.Ześlizgnąłsięjakmałychłopiec,wylądował
nadole,roześmiałsięihisterycznieuderzałwdłonie,poczymponownie
wskoczyłnagóręiznówsięześlizgnął.
Wreszciepopiątymraziewylądowałnadoleipuściłsiębiegiemz
pełnąprędkościąkuVolusiiitowarzyszącymjejmężczyznom.Zatrzymałsię
raptowniestopęprzednimi,aoniwzdrygnęlisię.
WszyscypozaVolusią.Stałaprzednimzdecydowana,wpatrującsię
wniegozespokojem,zkamiennątwarząiobserwowałazmieniającesięjakw
kalejdoskopieemocjenajegotwarzy.Patrzyła,jakszczęścieprzechodziw
gniew,wobojętność,ponowniewszczęścieiwreszciezagubienie,a
wszystkotowciągukilkusekund,podczasktórychsięjejprzyglądał.Nie
patrzyłjejprostowoczy,jegowzrokzdawałsięnieobecny.
Przyglądającmusię,Volusiaprzyznałasamaprzedsobą,żeniejest
nieatrakcyjny.Miałosiemnaścielat,byłpostawny,oprzyjemnychrysach
twarzy.Szaleństwowidocznenajegotwarzysprawiałojednak,żezdawałsię
starszy.I,rzeczoczywista,musiałzażyćkąpieli.
-Przyszłaś,bypomócmimalować?–zapytałją.
Wpatrywałasięwniego,zastanawiającsię,coodrzec.
-Przybyłamnaposłuchanie–rzekła.
-Bypomócmimalować–powtórzył.–Malujęsam.Pojmujesz?
-Przybyłam…–Volusiawzięłagłębokioddech,ostrożniedobierając
słowa.–Przybyłam,byprosićożołnierzy.Romulusnieżyje.Niemajuż
wielkiegoprzywódcyImperium.Tywładaszwschodnimiziemiami,aja
brzegamiwschodnimi.Ztwymiludźmizdołamzwyciężyćstolicę,nim
najedzienaszeziemie.
-Nasze?–zapytałksiążę.–Dlaczego?Tociebiechcądostać.Jajestemtu
bezpieczny.Zawszebyłemtubezpieczny.Moirodzicebylitu
bezpieczni.Mojerybysątubezpieczne.
Volusięzaskoczyłjegobłyskotliwyumysł;zarazemjednakbył
szalonyiniewiedziała,którezjegosłówbraćnapoważnie.Zamąciłojejtow
głowie.
-Armiatojedyniearmia–dodał.–Nieboskłonjestjejpełen.Chcesz
jejużyć.Możetoonaużyjeciebie.Jasamniedbamonią.Niejestmi
potrzebna.
OczyVolusiirozszerzyłysię,pełnenadziei,gdypróbowałapojąćjego
chaotycznąwypowiedź.
-Możemyzatemzabraćtwychludzi?–zapytała,zadziwiona.
Książęodrzuciłgłowęwtyłiroześmiałsięhisterycznie.
-Rzeczprosta,żeniemożecie–powiedział.–Cóż,byćmoże.Rzecz
wtym,żemampewnązasadę.Ilekroćktośprosiocoś,muszęwpierwgo
zabić.Wtedy,kiedyjużnieżyje,czasemprzychylamsiędoniej.
Wpatrywałsięwnią,przybrałszyderczywyraztwarzy,poczym
równieprędkouśmiechnąłsię,odsłaniajączęby.
-Niedasięmniezabić–odrzekłaVolusiagłosemzimnymjakstal,
przybierającwładczyton,choćczułasięcorazbardziejnieswojo.–Zwracaszsię
dowielkiejVolusii,największejboginiwschodu.Dziesiątkitysięcy
mężczyznzginą,jeśliledwieskinępalcem,amymprzeznaczeniemjest
władanieImperium.Możeszalboużyczyćmiswychludziiwładaćnim
wespółzemną,albo…
Nimzdołaładokończyć,książęuniósłdłoń.Stał,uniósłszygłowęku
górze,jakgdybynasłuchiwał.Wtemciszęzakłóciłoodległebiciedzwonów.
Nagleodwróciłsięirzuciłkuwyjściu.
-Mojemaleństwabudząsię!–krzyknął,wybiegajączsali.–Czasje
nakarmić!
Uderzająchisteryczniedłońmiosiebie,wybiegłzkomnaty.
Jegożołnierzepomaszerowalizanimrzędem,aVolusięijejludzi
pokierowanozanimi.Volusiazastanawiałasię,dokądteżichprowadzą.
Ujrzała,żewychodzązzamku,mijająstrzelistebramymiastai
wchodząnainnyłukowatymost,zawieszonynadfosąztyłuzamku.
Wszyscyruszylispieszniezaksięciem.Stałonsampośrodkumostu,mimo
chłoduniemalnagi,wyciągającprzedsiebieręce,wktórychtrzymałdługikij,z
trudemgoutrzymując.
Volusiawyjrzałazamostiujrzała,żedojegokońcaprzymocowana
jestlina;zpoczątkumyślała,iżksiążęłowiryby,przyjrzałasięjednakuważnieji
spostrzegła,żenakońculinyznajdowałsięczłowiekzzaciśniętądokołaszyi
pętlą,dyndającywwodachfosy.Volusiaprzyglądałasięz
przerażeniem,jakksiążęzaciskaobiedłonienakiju,trzymazcałejsiły,
naprężającmięśnie.
Usłyszałakrzykiispojrzawszywdółujrzałapływającewfosie
krokodyle,któreodrywałymężczyźnienogi.
Książęszarpnąłiwyciągnąłbeznogitorszwody,akrzykiofiaryniosłysięw
powietrzu.Rzuciłgonamost,aonszamotałsię,wciążżywy.
Kilkużołnierzypospieszyłonaprzód,chwyciłokijiuniosłonawpół
zjedzonegomężczyznęwysokowgórę.Zawiesiligonahakunalinach
krzyżującychsięnadmostem.Ciałozawisło,amężczyznapojękiwał.Krewi
wodaściekałynamost.
Książęuderzałhisteryczniedłońmiosiebie.Odwróciłsięipodbiegł
doVolusii.
-Przepadamzałowieniemryb–powiedziałdoniej,zbliżywszysię.–
Aty?
Volusiapodniosławzrokispojrzałanaciało.Nawetjakdlaniejbyło
tozbytwiele.Byłaprzerażona.Wiedziała,żejeślimaprzeżyćwtym
miejscu,musipodjąćjakieśdziałania,zrobićcośszybko,zdecydowanie.
Wiedziała,żemusipostąpićznimwznanymusposób,zachowaćsięjak
większyszaleniecniżon.Zaszokowaćgotak,byzapomniał,żejestszalony.
Nagledałakroknaprzód,wyciągnęłaprzedsiebiedłońiszybkim
ruchemściągnęłamukoronę.Założyłająsobienagłowęistałanaprzeciwniego.
Jegożołnierzerzucilisięnaprzód,dobywającmieczy,asamksiążę
zdawałsięwreszcieoprzytomnieć.Zwróciławreszcienasiebiejegouwagę.
-Tomojakorona–powiedział.
-Zwrócęciją–rzekła.–Gdywypełniszmąprośbę.
-Rzekłemci,żekażdy,ktoprosiocoś,zostajezabity.
-Możeszmniezabić–odrzekła.–Leczwpierwwypełnijmąjedyną
prośbę.
Zerkałnaniąiodwracałwzrok,jakgdybyrozważałjejsłowa.
-Jakatoprośba?–zapytał.–Comamuczynić?
-Pragnęwręczyćcipodarekwspanialszy,niżkiedykolwiek
otrzymałeś–powiedziała.
-Podarek?MamnajwspanialszepodarkiwcałymImperium.
Ofiarowanomicałearmie.Cotakiegomożeszmidać,czegojeszczenie
posiadam?
Spojrzałananiego,utkwiwszyspojrzenieswychpięknychoczuw
jego,irzekła:
-Siebie.
Obrzuciłjązdezorientowanymspojrzeniem.
-Legnijzemną–powiedziała.–Dzisiejszejnocy.Onicwięcejnieproszę.O
porankumożeszmniezabić.Aspełniszmąprośbę.
Odwróciłsięipatrzyłnaniąprzezdługąchwilęwgłuchejciszy.
SerceVolusiibiłoniespokojnie.Miałanadzieję,żeprzystanienato.
Wreszcieuśmiechnąłsię.
Wiedziała,żejejmocesązbytpotężne,byjakikolwiekmężczyzna
mógłsięimoprzeć–nawetpomylonyksiążęniemógłbyichodrzucić.Dałakrok
naprzód,ujęłajegotwarzwdłonie,nachyliłasięizłożyłanajegoustach
pocałunek.
Odwzajemniłgolekkodrżącymiwargami.
-Twaprośba–powiedział.–Zostaniewypełniona.
ROZDZIAŁTRZYDZIESTY
ThorpodążałzakrólemMacGilem,którywyszedłznajmroczniejszej
jaskiniwprzestronnąpodziemnąjamęosuficiewysokimnastostóp,
rozświetlonąjaśniejniżjakiekolwiekmiejsce,jakieThorwidziałtutajnadole.
Zatrzymałsięraptownie,podobniejakpozostali,zadziwionywidokiem,który
sięprzednimiroztaczał.Jaskiniętęrozświetlaływielkiepłomienie,a
gdzieniegdziewdołachwrzałalawa.Średnicajejsięgałamożestujardów.
Pośrodkuniejtkwiłpojedynczyprzedmiot:ogromnychrozmiarówczarny
tronzpołyskującegogranitu.Byłtojedynymasywnykształtnatympodłożu
skalnym,wyrastającyzzieminibygarb.Wznosiłsięnatrzydzieścistópwgóręi
byłwystarczającoszeroki,bypomieścićdziesięciumężów.Poręczejego
zakończonebyłyogromnymigargulcami,którewmiejsceślepi
wetkniętemiałypołyskliweczarnediamenty.Wrzącawdołachwokoło
siedziskalawarzucałananiegozłowróżbnąpoświatę.
NietojednakzaszokowałoThoranajbardziej.Mowęodebrałomuna
widoktego,któryzasiadałnatronie:byłtoniewiarygodnychrozmiarów
stwór,niemaltakwysoki,jakjegotron,szerokijaktrzechmężów,ojarzącejsię
czerwonejskórzeinaprężonychmuskułach.Miałtorsczłowieka,lecz
nogijegoporośniętebyłygęstymi,czarnymiwłosami,którezwieszałysięażdo
ziemi.Wmiejscustópmiałkopyta.Jegotwarzprzypominałaludzką,leczbyła
wielka,groteskowa,potworna,nieproporcjonalnieduża,oszczęce
szerszej,niżThorkiedykolwiekwidział,wąskich,żółtychoczachidługich,
czarnych,skręconychrogachpoobustronachgłowy.Głowęzaśmiał
całkowiciełysą,uszyspiczaste,aoczyjarzącesię.Oddychając,warczał,wokoło
niegounosiłasiępara,anadnimroztaczałapoświatabarwy
głębokiejczerwieni.Zzatronuwewszystkichkierunkachstrzelałypłomienie.
Nagłowiezatkniętąmiałbłyszczącączarnąkoronę,wykonanąwcałościz
czarnychdiamentów,zwielkimczarnymdiamentemumieszczonym
pośrodku,zamkniętymwzłocie.Siedziałtamnibybestiawyłaniającasięz
samychczeluściziemi,otoczonaunoszącąsięwokołoniegoparą,jarzącsię
czerwienią,emanującwściekłościąiśmiercią.
SpojrzałnanichwszystkichspodełbaiThorpoczuł,żezatrzymujena
nimwzrok.
Thorprzełknąłciężkoślinę,awłoskinajegocieleuniosłysię.
Przeczuwał,żepatrzynaKrólaUmarłych.
Jakgdybysamotoniezrobiłonanimwrażenia,wokołokrólaunosiłysiętuziny
bzyczącychstworzeń,poruszającychsięszybko,oniewielkich
czerwonychskrzydełkachijaskrawoczerwonejskórze–małegargulce,
nieruchomewpowietrzu.Naziemi,ujegostóp,stałytuzinystrażników,
niebywalemuskularnychmężczyznojaskrawoczerwonejskórzeirogach,
stojącychrównonabacznośćidzierżącychwdłoniachjarzącesięczerwone
halabardy,naktórychszpikulcachstałypłomienie.Upodstawytronupełzały
węże,owijającsięwokołoniego.
Thorpatrzyłnaniego,wiedząc,iżznalazłsięwsalitronowejśmierci.
Dałkrokwprzódipoczuł,żecośchrupnęłomupodstopą.Opuścił
wzrokiujrzał,żepodłożezasłanejestkośćmi.Kościiczaszkiznaczyłydrogędo
tronu.
-Udzielonociposłuchaniaukróla–rzekłMacGil.–Drugiejszansy
nieotrzymasz.Bądźsilny.Patrzmuwoczy.Nieodwracajwzroku.Itak
stracisztutajżycie:lepiejodejśćzhonorem.
KrólMacGilskinąłkuniemukrzepiącogłowąiThorruszyłprzed
siebie–apozostalizanim–długą,wąskądrogąusypanązkości,zbliżającsię
kukrólowi.Thorszedł,apoobustronachegzotycznestworzenia,nibyogromne
pszczoły,przelatywałyobokjegogłowy,bzycząc.Syczałynaniegogroźnie,gdy
jemijał.
Thorusłyszałjękiirozejrzawszysiępojaskiniujrzałsetkiludzi
przykutychłańcuchamidościan.Ogromneżelaznekajdanyoplatałyich
szyje,nadgarstkiidłonie.Spostrzegł,żestojąnadnimijakieśstwory,które
smagająichbiczami,iusłyszałichkrzyki.Thorzastanawiałsię,czym
zasłużylisobienapobytwtymmiejscu.
Nękałogozłeprzeczucie,żenigdyjużnieopuścitegomiejsca,że
możetobyćjegoostatniespotkanie,nimzostanieuwięzionywkrainie
śmiercijużnazawsze.Thorzebrałsięwsobie,wziąłgłębokioddechi
dumnymkrokiemruszyłwstronętronu,mającwpamięcisłowaMacGila.
Thorpodszedłtakblisko,jaktylkomógł,ażstrażnicyzagrodzilimu
drogę,opuszczająchalabardy.Zatrzymałsięipodniósłwzroknakróla.
KrólopuściłwzroknaThora,oddychającciężkoidrapiącpazurami
poporęczachtronu.Przykażdymoddechuzjegopiersidobywałosię
gardłowewarczenie.Thornieuląkłsię,leczstałprzedniminiespuszczałz
niegowzroku,zdeterminowany.
Bzyczenieucichłoiwpowietrzuzapanowałapełnanapięciacisza.
Thorwiedział,żemożetobyćnajbardziejbrzemiennawskutkichwilaw
jegożyciu.Powędrowałmyślamidomatki.Zapragnął,bybyłaprzynimi
pomogłamuznaleźćsiłę,bytoprzetrwać.
Thorczuł,żemusisięodezwać.
-Przybyłem,byodszukaćmegosyna–zagrzmiał.Wjegogłosie
brzmiałapewność.SpojrzenieutkwiłwKróluUmarłych.
KrólnachyliłsięniecoispojrzałThorowiwoczy.Thorpoczuł,jak
jegożarzącesiężółteoczyprzeszywajągonawskroś.
-Achtak?–zapytał.Głosjegobyłniezwykległęboki,pradawnie
brzmiący.Poniósłsięechempocałejjaskiniiwrazzkażdym
wypowiadanymprzezniegosłowemwjamierozbrzmiewałyodgłosy
stworzeń,rozchodzącesięprzykażdejjegosylabie.Tembrjegogłosubyłtak
mroczny,takpotężny,żeThorarozbolałyuszy.
-Aczemużsądzisz,żegoodnajdziesz?–dodał.
-Nieżyje–rzekłThor.–Widziałemtonawłasneoczy.Pragnęgo
ujrzeć.Nieodmawiajmichoćtego.
-Achtak?–powtórzyłkról,następnieoparłsięiutkwiłwzrokw
suficie,wydajączsiebie,jękliwy,warkliwydźwięk,gardłowecharczenie,i
przesuwającdłońmipoporęczachtronu.
WreszciepowróciłspojrzeniemdoThora.
-Pragnąłbymmiećtutwegosyna–rzekł.–Itobardzo.Wysłałem
nawetmychpomagierów,byodnaleźligo,zabiliisprowadzilitutaj.Lecz,
niestety,chłopcaotaczaniezwyklesilnaenergia.Niewywiązalisięzzadania.
Twójsynnadalżyje.
Thorapocząłprzepełniaćoptymizm,gdyusłyszałsłowakróla,był
jednakwszokuiniebyłpewien,czysięnieprzesłyszał.
-Mówisz,żeGuwayneżyje?
Królskinąłnieznaczniegłową,awtedyThorpoczuł,żeogarniago
radość,uśmiechasięoduchadoucha,uszczęśliwionyponadwszelkie
wyobrażenie.Czuł,żeodżywawnimwerwa,budzisięnowachęćdożycia.
-Jakażtoszkoda,żeżyje–powiedziałkról.–Inigdynieujrzyswego
ojca,któryjesttuterazzemną.
Thorpodniósłwzroknakrólainaglepoczułnowądeterminację,by
żyć,byopuścićtomiejsce,byodnaleźćGuwayne’aiocalićgo.Skoro
Guwayneżył,Thorniechciałpozostaćtunadole.
-Nierozumiem–rzekłThor.–Widziałemtonawłasneoczy.
Królpokręciłgłową.
-Widziałeśnawłasneoczy,lecztweoczycięzwiodły.Pojąłeśistotnąnaukę.
Musiszpatrzećumysłem.Aterazmusiszponieśćkonsekwencje.
Wkroczyłeśdotegomiejsca,leczniktnieopuszczakrainyumarłych.Nigdy.
Będzieciemyminiewolnikamiprzezcałąwieczność.
-Nie!–zawołałThor,zdeterminowany.
Bzyczenieustało,gdyżstworzeniazamarłyispojrzałynaThorgrina,
wyraźniezaszokowane.Najwyraźniejniktnigdynieprzemówiłwtaki
sposóbdokróla.
-JeśliGuwayne’atuniema,jatakżeniezamierzamtupozostać.
-Powściągnijjęzyk,Thorgrinie–wyszeptałdoniegokrólMacGil
naglącymtonem.–Jesteśteraztutajnadole,leczmożeszbyćwolnyi
wędrowaćjakja.Rozgniewajjednakkróla,azostanieszskazanynajednąz
komnattortur,gdziebędzieszdręczonyprzezcałąwieczność.Nieprzeciągaj
struny.Powściągnijjęzykipogódźsięzeswymlosem.
-AnimisięŚNI!–wykrzyknąłThor.Zawładnęłanimwielka
determinacja.
JedenzogniwygasłigdyThorrozejrzałsiępojaskini,poraz
pierwszyspostrzegłniezwykłymieczwbitywczarnegranitowepodłoże.
Jegorękojeśćnakierowanabyłakugórzeibłyszczała,odbijającświatło.Thor
nigdyniewidziałpiękniejszegomiecza.Miałbogatozdobionąrękojeść
barwykościsłoniowej,wykonaną–jaksięzdawało–zkości,ibłyszczącą
czarnąklingę,wyglądającąjakgdybybyłazgranitu,wktórymieczbył
zatknięty.Ozdobionybyłniedużymiczarnymidiamentamiipołyskiwałw
świetle,przyzywającThora.Odczasu,gdytrzymałwdłoniachMiecz
Przeznaczenia,oczyjegoniespoczęłynaorężutakimjakten–aninaorężu,
któryprzyzywałbygotaksilnie.
-Spoglądasznamiecz–powiedziałkról,podążywszyzajego
spojrzeniem.–Spoglądasznacoś,coniemożebyćtwoje.Tomiecz,o
którymmówiąlegendy,MieczUmarłych.Nikt,ktozjawiłsięwtymmiejscu,nie
byłwstaniegounieść.Jedyniewielkikrólmożetouczynić.Wybraniec.
Thorwyrzuciłzsiebiegłośnykrzykiprzyzwałswąmoc.Skoczyłw
powietrze,nadarmiąstrażników,kutronowi,kuKrólowiUmarłych.Wydał
głośnyokrzykbitewnyibezkrztynystrachusięgnąłdogardłakróla,
zamierzającgozabić.
KrólUmarłychniewzdrygnąłsięnawet.Uniósłleniwiejednądłoń,a
wtedyThorpoczuł,żeuderzawniewidzialnąścianękilkastópprzednim.
Runąłtrzydzieścistópwdół,natwardąziemię,gdziewylądowałpozbawiony
tchu.
Thorpodniósłwzrok,zaszokowany.Przyzwałcałąswąmoc,która
zawszedostatecznabyła,bypokonaćkażdego,bypokonaćwszystko.Nawet
najmroczniejszychczarnoksiężników.
-Niejestemjednymztwychczarnoksiężników,chłopcze–wycedził
przezzębykról.–JestemKRÓLEM!
Jegogłosrozbrzmiałtakgłośno,żeskaławokołoniegozadrżałai
niewielkiekamieniespadłynaThora.
-Twesztuczkinamnieniepodziałają.Każdamartwaduszatrafiaw
meręce–atyniestoiszponadśmiercią.Mogęskazaćcięnaśmierćnacałą
wieczność,małotego–nanajgorszetortury,jakiejesteśwstaniesobie
wyobrazić.Stworybędąwydłubywaćcioczyiumieszczaćjenamiejscudla
uciechyprzezcałydzień.
Mniejszestworypoczęłyekstatyczniebzyczeć,rozradowane.
Wszystkiezdawałysięwyraźnieucieszonetąperspektywą.
Thorzerwałsięnanogiispojrzałnakróla,dyszącciężko,stającu
bokupozostałych.Niedbałonastępstwaswychczynów;gotówbyłwalczyć,
zrobićwszystkodlaGuwayne’a,nawetjeśliniemógłzwyciężyć.
Królpochyliłsięwprzódiprzyjrzałmubacznie.Zdałosię,żecośw
wyraziejegotwarzyzmieniasię.
-Podobaszmisię,chłopcze–dodał.–Niktwcześniejniepróbował
mniezaatakować.Wzbudziłeśmójpodziw.Jesteśzuchwalszy,niżsądziłem.
Oparłsięiprzesunąłdłońmipoporęczachtronu.
-Bycięnagrodzić–mówiłdalej.–Ofiarujęcipodarek:jednąszansę,
byopuścićtomiejsce.Jeślipokonacielegionmoichwojowników,uczynięto,
czegomnigdywcześniejnieuczynił:otworzęprzedwamiwrotaumarłychi
pozwolę,byściepowrócilinagórę.Leczjeśliponiesiecieklęskę,nietylko
pozostaniecietutaj,lecztyitwoiludzieskazanizostaniecienanajgorszez
dziesięciupiekieł,nawiecznośćniewyobrażalnychtortur.Niktnigdynie
zwyciężyłmegolegionu.Wybórnależydociebie.
Thorspojrzałnasetkistojącychprzednimpotężnychwojowników,
wyprężonych,zpłonącymihalabardamiwdłoniach,czekającychnarozkaz
króla;spojrzałtakżeponadichramionaminaniezliczonebzyczącepotwory
kołującewpowietrzu.Wiedział,żejegoszansenazwycięstwosąznikome.
Spojrzałnakróladumnie.
-Przystajęnatwąpropozycję–odrzekłThor.
Stworyzabzyczały,uradowane,akrólspojrzałnaniegozszacunkiem,wyraźnie
zadowolony.
-Stawiamjednakwarunek–dodałThor.
Królodchyliłsię,zaskoczony.
-Warunek?–zaśmiałsiędrwiąco.–Twepołożenieniepozwalacina
stawianiewarunków.
-Niepodejmęwalkibeztegowarunku–odrzekłThorzdeterminacją.
Królpatrzyłnaniegoprzezdługiczas,jakgdybyzastanawiałsię.
-Ajakiżtowarunek?–zapytałwreszcie.
-Jeślizwyciężymy–powiedziałThorgrin.–Wypełniszjednąprośbę
każdegozmychkompanów.Czegokolwieksobiezażyczymy,spełniszto.
KrólprzypatrywałsięThorowiprzezdługiczas,wreszcieskinął
głową.
-Kryjesięwtobiewięcej,chłopcze,niżzaobserwowałemzdołu.
Jakaższkoda,żedruidziczuwająnadtobą;gdybynietwamatka,dawnojużbym
cięzabrał.Chciałbymmiećcięuswegoboku.
Thorniebyłwstaniepomyślećoniczym,czegopragnąłbymniej.
Wreszciekrólwestchnął.
-Znakomicie!–zawołał.–Twojaprośbajestwystarczająco
zuchwała,bymnaniąprzystał!Pokonajcielegionmychwojowników,a
pozwolęwamnietylkoopuścićtomiejsce,leczspełnięjednąprośbękażdegoz
was.Aterazniechzaczniesięwalka!–wrzasnął.
WpowietrzurozległosięgłośnebzyczenieiThorodwróciłsię,
dobywającmiecza.Ujrzałsetkiniewielkichstworzeń,nibygargulców,
lecącychgromadniewprostnaniegoijegoludzi.Thorusłyszał,żejego
braciatakżedobywająmieczy.Dobrzebyłoznówrzucićsięwwirbitwyz
Convalemuboku.
Gdystarłsięztymistworami,Thorpoczuł,żepłonie,żekrążywnim
determinacjasilniejszaniżkiedykolwiekwcześniej.Jegosynbyłgdzieśna
górze,żywy,ijedynietomiałodlaniegoznaczenie.Pokonawszystkietestwory,
albozginie,próbująctouczynić.
Thornieczekał.Wyrzuciłzsiebiegłośnyokrzykbitewnyirzuciłsię
naprzód,bysięznimizetrzeć.Użyłswejmocy,byunieśćsięwpowietrzu,by
uderzaćmieczemzsiłąstumężówibyciąćjednegoczerwonegogargulcaza
drugim.Rozlegałysięprzeraźliwepiski,gdyodrąbywałimskrzydłai
stworyjedenpodrugimspadałynaziemię.
Thorrzuciłsięnaziemię,umykającprzedkłapiącymiszczękamiiostrymi
zębamigargulców.Stworyrzucałysięnaniego,aichwielkieżółteoczyjarzyły
się.Thorprzykucnął,natychmiastodwróciłsięizamachnąłnapotężnych
żołnierzy,którzyprzypuszczalinaniegoatakzwyciągniętymi
przedsobąhalabardami.
Thorobracałsięraptownieiprzecinałichhalabardywpół,jednąpo
drugiej.Nacieralinaniegowciąż,nibyniekończącysięstrumieńiniejedenz
nichzadałThorowicios.Thorwykrzyknął,gdypłonąceostrzejednejz
halabarddotknęłojegobicepsa,pozostawiającśladoparzenia.
Thorjednakniepoddawałsię;odwróciłsięiuderzyłrękojeścią
miecza,uchyliłsię,gdyjedenznichzamachnąłsięnajegogłowę,obróciłsięi
ciąłkolejnego.Przyzwałkażdąmoc,wspomniałsweszkolenieiwspomniał
sobiekażdąmetodęwalki,jakiejsiękiedykolwieknauczył.Rzuciłsięwwir
walkizapamiętale,walczącwręcz,oddająccioszacios.
WokołoThorgrinajegobraciaposzliwjegoślady.Convalwyszedł
naprzódzeswądługąwłóczniąiprzeszyłniągardładwóchżołnierzy,a
Conven,osłaniającplecybrata,zamachnąłsiębuzdyganemipołożyłtrzech
żołnierzy,którzyzamierzalisię,bydźgnąćConvala.
O’Connoruniósłłukiwypuściłstrzały,trafiająckilkagargulcóww
powietrzu.Padłynaziemięniczymmuchy,nimzdołałyzaatakowaćjego
braci.Matusrzuciłsięwwirbitwyzeswymkiścieniem,wymachującnim,i
utworzyłwokołonichpustykrąg,pokonującwszelakiestwory,którespadałyna
nichznieba–iniejednegospośródogromnychżołnierzyzhalabardami.
ReecepchnąłSelesewbezpiecznemiejsceobokkrólaMacGila,
dobyłmieczairzuciłsięzapamiętalewbój,siekącitnąc,blokującciosy
spadającenaniegozewszystkichstron.Pokonującprzeciwników,dotarłdo
Thorainierazzablokowałśmiertelnycios,któregotensięniespodziewał.
Thorodwzajemniłprzysługę–zamachnąłsięizatrzymałmieczempłonącą
halabardę,nimzdołałazatopićsięwgardleReece’a.Thorodpychał
halabardę,zatrzymawszynaniejmiecz,ażdrżałymuręce,aReecepoczuł
żarpłomieniledwiecaleodswejtwarzy.Niemalprzypalałyją.Wreszcie
Reeceodsunąłsięikopnąłżołnierza.RazemzThoremprzyskoczyłdoniego.
Dźgnęligoobajwtymsamymczasie.
Eldenrzuciłsięwwirbitwyzeswymdwuręcznymtoporem
bojowym,zadającsilneciosy,którymikładłpodwóchwojownikównaraz.
JedenzgargulcówrzuciłsięwdółiwylądowałnakarkuEldena,któryzaczął
krzyczeć,gdystwórwpiłsięwniegopazurami.Indrachwyciłaswąprocę,
namierzyłaicisnęłasporymczarnymkamieniem.Trafiłastworanachwilęprzed
tym,nimzdołałzatopićkływszyiEldena.Następniecisnęłajeszczetrzema
kamieniami,szybkojednympodrugim,izabiłakilkabestii,nim
zdołaływbićswehalabardywbokEldena.
Stworybyłyjednakpotężneizdawałosię,żenadciągająbezkońca.
Thorijegoludziepopoczątkowymzwycięstwiepoczynalisięmęczyć.
Matuszatoczyłswymkiścieniem,ajednazbestiizahaczyłaoniegoswą
halabardąiwyrwałamugozrąk.Matuspozostałbezbroni.Innyżołnierzkróla
zbliżyłsięidźgnąłgo,raniącwramięhalabardą,atenwykrzyknąłzbólu.
Takżegargulcenadciągałynieprzerwanymstrumieniemichoć
O’Connormierzyłwniezłuku,jedenznichwytrąciłmugozrąk,atrzyrzuciły
sięnaniegoodtyłu,usiadłymunaramionachigryzływszyję.
O’Connorwykrzyknąłipadłnakolana,młócącrękomawpowietrzunad
swymkarkiem,rozpaczliwiepragnącjeodpędzić.
Eldenzamachnąłsięswymszerokimtoporemiprzeciąłjednązbestii
wpół–leczzarazemodsłoniłsięnaatak.Innystwórzamachnąłsiębokiem
halabardyiuderzyłniąwjegonieosłonięteplecy.Brońuderzyłabokiemi
drzewiecstrzaskałsięwpół.Eldenosunąłsięnakolanapodsiłąciosu.
Indrapodeszładoniegoizdzieliłastworałokciemwgardło,nimten
zdołałwykończyćEldena,iocaliłamużycie;wtemjednakjedenzgargulców
opadłnaniąiugryzłwprzegubdłoni.Upuściłaprocęichwyciłaobolałąrękę.
Reece,otoczonywwirzebitwyubokuThora,ciąłiparowałnaprawo
ilewo,leczniemógłwalczyćzkażdejstronyiniebawemjegoodsłoniętybok
przeszyłahalabarda.Wykrzyknąłzbólu.
Thorbyłzewsządotoczony.Ciąłidźgałzajadlewewszystkiestrony,
zabijającstworynaprawoilewo,walczącożycie,ażpotspływałmuna
oczy.Zaczynałomujednakbrakowaćsiły,ztrudemchwytałoddech.W
miejscekażdegozabitegostworazjawiałosiępięćkolejnych.Thoropadałzsiłi
stworyatakowałygozkażdejmożliwejstrony.Niesłyszałnicpozabzyczeniem.
Thorwiedział,nawetwalczącjeszcze,żejesttobitwa,którejniemógł
wygrać.Żeniebawemzostanieskazanynawiecznepiekłoniekończącegosię
żaluitortur.
JedenzżołnierzynatarłnaThoraspozapolajegowidzenia,
zamachnąłsięhalabardąiwytrąciłmumieczzdłoni.Brońuderzyłaz
brzękiemoczarnegranitowepodłoże,aThoraktośzdzieliłłokciemwplecy.
Runąłnakolana.Zabrakłomutchu,byłbezbronnyiotoczonyzkażdej
strony.
PośródtegozamieszaniaThorzamknąłoczyiznalazłchwilęspokoju.
Czując,żejegożyciemadobieckońca,wycofałsięwgłąbsiebie.Powrócił
myślamidoswejmatki,doArgona,pomyślałowszystkichumiejętnościachi
mocach,którenabyłdziękinimiwgłębiduszywiedział,żetokolejnapróba.
Najwyższapróba.Wiedział,że–choćzdawałosiętoniemożliwe–wgłębi
niegokryłasięmoc,bytowszystkoprzezwyciężyć.Nawettutaj,wkrainie
umarłych,podziemią.Wszechświatniezmieniałsię,aonmiałnadnim
władzę.Wiedział,żerazjeszczewypierasięswejmocy.
Naglecośdoniegodotarło:
Jestemwiększyniżśmierć.Umrętylkowtedy,gdyzdecydujęumrzeć.
Jeślibędępragnąłżyć,jeśliszczerzebędępragnąłżyć,nigdynieumrę.
Każdaśmierćjestsamobójstwem.
Każdaśmierćjestsamobójstwem.
Thorpoczułnagłepieczeniekrążącewjegodłoniach,pomiędzy
oczymaiskoczyłnanogi,odbiwszysięniebywalesilnie,silniejniż
kiedykolwiekwcześniej.Skoczyłdwadzieściastópwgórę,omijającowłos
mierzącewniegohalabardy.Przeleciałponadnimiiwylądowałpodrugiej
stroniehordystworów.
Thorznalazłsiętużprzedmieczem–MieczemUmarłych.Spojrzałna
zatkniętywskaleorężipoczułjegomoc.Czułsiętak,jaktegodnia,gdy
wyciągnąłMieczPrzeznaczenia.Czuł,żenależydoniego.Żezawszedoniego
należał.Żeprzeznaczonemubyłounieśćwięcejniżjedenszczególnyorężw
życiu–żebyłomuprzeznaczoneunieśćichwiele.
ThorwyciągnąłrękęizgłośnymkrzykiemchwyciłMieczUmarłych,
oplótłszydłońmigładkąrękojeśćbarwykościsłoniowej,iszarpnąłze
wszystkichsił.
Kujegozdumieniu,mieczpocząłsięporuszać.Zdźwiękiem,jak
gdybyrozstępowałasięziemia,skałapękłanadwoje,ziemiazadrżałaimieczz
wolnawzniósłsię.
Thoruniósłgowysokonadgłowę,czując,żezatriumfował,czując,
jakkrążywnimjegomoc.Czuł,żesąjednościąiżejegomocniemagranic.
Żezwyciężynawetśmierć.
Thorspostrzegł,żeKrólUmarłychpodniósłsięzeswegotronui
patrzynaniegowszoku,zzadziwieniem.
Thorodwróciłsięirzuciłwlegionstworów,poruszającsięszybciejniż
kiedykolwiek,zamachującsięitnącmieczem.Zauważył,żemiecz,miast
spowalniaćgo,mimoswegociężarusprawiał,żeThorbyłszybszy,jakgdyby
siekłbezjegoudziału–jakgdybybyłprzedłużeniemjegoręki.Thorciął
stworazastworem,kładłjednegożołnierzapodrugim,przecinającprzez
nich,jakgdybyichtamniebyło.Wrzaskiniosłysięwokołonich,gdyThorkładł
jednegostworazadrugimnaziemiiwpowietrzu.Dziesiątki
krzyczącychżołnierzypchnąłdodołuzlawą.Blokowałichciosy,gdy
nacieralinaniegozhalabardami.Mieczbyłtakpotężny,żerozcinałjenadwoje,
nibycienkiegałązki.WjednymruchuThorobróciłsięwokołosiebieijednym
ciosempołożyłtuzinżołnierzy.
Zwściekłymokrzykiembitewnymrzuciłsięnapozostałejeszcze
stwory,uderzajączcałejsiły,zabijającjenaprawoilewo,poruszającsięcoraz
szybciejwwirzebitwy.Nieczułjużzmęczeniawramionach–terazczuł,żejest
niezwyciężony.
WkrótceThorrozejrzałsięispostrzegł,żestoisam,ajegowrogowie
zniknęli.Niepojmował,cosięstało.Wszystkowokołoznieruchomiało.
Ziemiausłanabyłatrupami.Niebyłojużzkimwalczyć.
Thorstanąłztłukącymsięwpiersisercemizwróciłsięwstronę
tronu.
KrólUmarłych,milcząc,zwymalowanąnatwarzypowagą,spojrzał
naniegozniedowierzaniem.
Thorniemógłwtouwierzyć.
Zwyciężył.
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYPIERWSZY
Dariussiedziałprzyogniskuozachodziesłońca.Odczuwałnaskórze
plecówkłującyból,najsilniejszy,jakiegokiedykolwiekdoświadczył.Miał
wrażenie,żezdartomuskóręzplecówibolałogoprzyoddychaniu,
poruszaniusię,przysiedzeniu.Draysiedziałwiernieprzynim,skamląc.Łeb
złożyłnajegokolanieinieruszałsięaninakrok.Dariuspróbowałkarmićgo
niewielkimikęsamipożywienia,leczDray,przygnębiony,nieprzyjmował
ich.Dariuszacisnąłzębyijęknął,gdyklęczącaobokniegoLotiprzyłożyłamu
doplecównasączonymaściamizimnyokładiprzesunęłanimposkórze.
Pielęgnowałagojużodjakiegośczasu,robiąccowjejmocy,byuśmierzyćjego
ból.Dariusdostrzegłłzywjejoczachiwidział,żeczujesięwinna.
-Niezasłużyłeśnato–powiedziała.–Cierpiałeśzamojeczyny.
Dariuspotrząsnąłgłową.
-Tycierpiałaśzawszystkienaszeczyny–poprawiłją.–Nie
powinnaśmusiećsamastawiaćczołaImperium.To,cozrobiłaśdlaswego
brata,dlanaswszystkich,byłoczymśchwalebnym;jazrobiłemdlaciebietylko
tojedno.
Lotiłkałacicho,pielęgnującjegorany,iocierałałzywierzchem
dłoni.
-Ateraz?–zapytała.–Naconamtowszystkobyło?Powrócąo
poranku.Pojmąmnieiokalecząnaswszystkich.Albo,cogorszejeszcze,
zabijąnaswszystkich.
Dariuspokręciłstanowczogłową.
-Niepozwolęnato,byciępojmali–powiedział.–Nieprzystanęna
to,bypoświęciliciędlawłasnegożycia.
-Zatemwszyscyzginiemy–rzekła.
Spojrzałnanią.Jejtwarzbyłaponura,sroga.
-Możeitak–powiedział.–Leczczyżwistocietobyłobynajgorsze?
Przynajmniejzginiemyrazem.
Powyraziejejtwarzypoznał,jakjątoporuszyło,jaklojalnai
wdzięcznabyła.
-Nigdyniezapomnę,codzisiajdlamnieuczyniłeś–rzekła.–Nigdy.
Ażdośmierci.Mojesercenależydociebie.Bezwzględunato,czyzginiemy
jutro,czynie,rozumiesz?Jestemtwoja.Będęciękochaćodterazażpokres
wieczności.
Nachyliłasięipocałowałago,aonodwzajemniłpocałunek.Byłtodługi,
znaczącypocałunekiDariuspoczuł,żesercemuprzyspiesza.Lotiodsunęłasięi
spojrzałananiegozamglonymiprzezłzyoczyma.Wyczuwał,żejestszczera.Jej
pocałuneksprawił,żebólzelżał;uczyniłbytodlaniejzchęciąrazjeszcze,mimo
bólu,mimocierpienia.
Wewsirozległsiędźwiękroguidokołaogniska,obokDariusaiLoti,
zgromadziłasięRadaStarszychorazsetkimieszkańców.Dariuswyczuwał
napięciewpowietrzu,anaichtwarzachdostrzegłpanikę.Chodzili
niespokojnie,mamrocząccośgłośno,kłócącsię.Wpowietrzuunosiłasię
desperacja.Dariusniedziwiłsię–mogłatobyćwszakichostatnianocnaziemi.
Nazajutrznadejdziefalaokaleczeńlubśmierciiniewielemoglizrobić,bytemu
zaradzić.
Rógrozbrzmiałponownieiwieśniacyucichli,gdyprzywódca
starszych,Bokbu,wyszedłnaprzód,uniósłdłonieistanąłprzednimi.
ObrzuciłDariusaiLotisurowymspojrzeniem.
-Waszeczynypostawiłynaswniebezpieczeństwie–rzekłpowoli
poważnymgłosem.–Lecztoniematerazznaczenia.Ważnajest–
powiedział,wodzącwzrokiempozebranychprzednimmieszkańcachwsi.–
Decyzja,któranasczeka.Cóżzrobimy,gdynastanieranek?Wybierzemy
śmierćczyokaleczenie?
Rozległysięgłośneodgłosyniezadowolenia.Mieszkańcykłócilisię
międzysobą.
-Zawszewybierzemyokaleczenienadśmierć!–zakrzyknąłjedenz
nich.
-Niezostanęokaleczony!–krzyknąłRaj.–Prędzejzginę!
Rozeszłysiękolejneodgłosniezadowolenia.Zdawałosię,iżkażdy
manatentematodmiennezdanieiniktniejestzadowolony.Dariusbyłwszoku;
nawetgdygroziłoimokaleczenie,jegoziomkowieniezamierzali
stawićoporu,nieprzystalijakjedenmążnato,bywalczyć.Czegóżwięcejbyło
imtrzeba?Czyżbytakmocnozdeptanoichducha?
-Tożadenwybór–rzekłjedenzestarszychitłumpocząłzwolna
milknąć.–Niktniebyłbywstaniedokonaćtakiegowyboru.Tostraszliwe.
Biadanamwszystkim!
Pośródtłumuzaległagłuchacisza,wszyscysposępnieli.Przezdługi
czassłychaćbyłojedyniewyciewiatru.
-Mamywybór!–zakrzyknąłjedenzwieśniaków.–Możemywydać
imdziewczynę!
Pośródniektórychmieszkańcówosadypodniósłsięstłumionyokrzykpoparcia.
-Sprowadziłananaswszystkichniebezpieczeństwo!–wrzasnął.–
Postąpiławbrewprawu.Jąnależyzatowinić!Musizapłacićzasweczyny!
Wśródtłumurozległysięgłośniejszekrzykipoparciapołączonez
okrzykaminiezadowolenia.Dariusazdumiało,gdyujrzał,żejegoziomkowietak
bardzoniepotrafiąsięzgodzićiżetakchętniechcielibywydaćLoti.
-Mamyjeszczejednąmożliwość!–wykrzyknąłjedenzestarszych.
Tłumzamilkł,aonuniósłdłonie.–Możemywydaćimdziewczynęibłagaćo
życie.Byćmożeustąpią.Byćmożenieokalecząaniniezabijąnas.
-Amożezrobiąijedno,idrugie!–wrzasnąłktośztłumu.
Rozległsięokrzykpoparciaitłumponownieożywiłsięwdługieji
żywejrozmowie–ażBokbupodniósłsięiuniósłobiedłonie.Wszystkie
oczyzwróciłysiękuniemuzszacunkiemiwreszcienastałacisza.
Bokbuodchrząknął.Jegopostawabyłapoważna,władcza,
przyciągałauwagę.
-Przezuczynkitejjednejdziewczyny–zagrzmiał.–Całanaszawieś
znalazłasięwniemożliwejdorozwiązaniasytuacji.Rzeczprosta,nie
możemyprzystaćnaśmierć.Niemamyinnegowyboru,jaktylkoprzystaćna
takieżycie,jakieofiarujenamImperium,takie,jakiewiedliśmyzawsze.Jeślito
wymagawydaniaimsprawcy,właśnietozmuszenijesteśmyuczynić.
Choćsłowatenieprzechodząmiprzezgardłozłatwością,czasem
jednaosobamusipoświęcićsiędlaogółu.Niedostrzegaminnegowyjścia.
Musimypoddaćsięichsądowi.Zostaniemyokaleczeni,leczprzeżyjemy.
Życiebędzietoczyłosiędalej,jakzawsze.
Tłummilczałnadal.Bokbuodchrząknął,odwróciłsięiutkwił
spojrzeniewDariusie.
-Nazajutrzobrzaskuuczynimy,jakkażewładczyni,aty,Dariusie,
jakzażądali,pójdzieszwimieniunaswszystkichiprzedstawiszimnaszą
propozycję.Wydaszimdziewczynę,poniesiemykaręibędziemyżyćdalej.
Niebędziemywięcejmówićotym.Starsiprzemówili.
ZtymisłowyBokbuwyciągnąłdłońiuderzyłlaskąopustą
drewnianąkłodę.Ostatecznydźwięk,któryzawszeoznaczał,iżważna
decyzjazostałapodjęta,rozbrzmiałwpowietrzu.Oznaczałoto,żedecyzjanie
mogłazostaćzmieniona,niemożnabyłosięjejsprzeciwić.
Jedenpodrugimwieśniacyrozeszlisiędoswychdomostw,posępni.
PrzyjacieleDariusa,Raj,DesmondiLuzirazemzkilkomainnymispośród
jegobracipodeszlidoDariusa,którysiedziałotępiały,wszoku.Niedawał
wiary,żejegoziomkowiemoglizdradzićLoti,zdradzićjego.Czyżbyażtak
lękalisięśmierci?Czytakdesperackopragnęlitrzymaćsięswegożałosnego
życia?
-Niemożemyjejwydać–powiedziałRaj.–Niemożemysiętak
poddać.
-Acomamyzrobić?–zapytałLuzi.–Stanąćdowalki?Naprzeciw
tysiącażołnierzy?
DariusobróciłsięiujrzałSandarę,swąsiostrę.Szłakunimw
towarzystwiekrólowejbiałychludzi,Gwendolyn,ijejbraci.Natwarzach
SandaryiGwendolynujrzałtroskę.SpojrzawszynaGwendolyn,Darius
dostrzegłwjejoczach,żejestwojownikiem;wiedział,żewniejich
największanadzieja.
-Jakgojąsiętwerany,bracie?–zapytałaSandara,podchodząci
przyglądającsięimbadawczoztroskąnatwarzy.
-Mojeranysągłębokie–odparłznacząco.–Iniezostałyzadane
biczem.
Spojrzałananiegoipojęła.
-Niemożeszwalczyć–rzekła.–Nietymrazem.
-Niemieszkałaśtutaj–powiedziałDarius.–Odwielulat.Nie
możeszrzecmi,jakmampostąpić.Niewiesz,cowycierpieliśmy.
SandaraspuściławzrokiDariuspoczułsiępodle;niechciałbyćdla
niejtaksurowy,leczbyłzdesperowany,wściekłynacałyświat.
DariusodwróciłsięispojrzałnaGwendolyn,któratakżepatrzyłana
niegoztroską.
-Awy,pani?–zapytał.
Spojrzałananiegopytająco.
-Zamierzacienasterazopuścić?–dodał.
Gwendolynpatrzyłananiegozkamiennymwyrazemtwarzyi
widział,żedręczyjątadecyzja.
-Wybórnależydociebie–dodał.–Możecieodejśćlubpozostać.
Wciążmacieszansęopuścićtomiejsce.Imperiumniewie,żetujesteście.
Rzeczoczywista,wielkiepustkowiemożewaszabić,leczprzynajmniej
zyskacieszansęnaprzeżycie.Namniepozostałojużnic.Jednakgdybyście
pozostali,gdybyściepozostaliiwalczyliunaszegoboku,naszeszanse
byłybywiększe.Potrzebujemyciebie,ciebieitwychludzi,iichzbroiistali.
Bezwasniemamynajmniejszychszans.Czyprzyłączyciesiędonas?
Będzieciewalczyć?Zdecydujeszbyćkrólową?Czywojownikiem?
GwendolynprzenosiławzroktamizpowrotemzDariusanaSandarę
inaKendrickaiDariusniepotrafiłnicwyczytaćzjejspojrzenia.Zdawałasię
byćprzygnębionaiwidział,jakwielewycierpiała.Widział,żedecydujeo
przyszłościswychpoddanych,jakokrólowa,iniezazdrościłjejdecyzji,którą
musiałapodjąć.
-Wybacz–rzekławkońcułamiącymsię,pełnymsmutkugłosem.–
Pragnęłabymprzyjśćwamzpomocą.Aleniemogę.
*
Gwendolynszłaprzezosadęnapowrótkujaskiniom.Mijała
poruszonychludzi,awpowietrzuwyczuwałapanikę.Kłębiłysięwniej
mieszaneemocje.ZjednejstronypomyślałaopobratymcachSandary,o
trudnejsytuacji,wktórejsięznaleźliiserceścisnęłosięjejzżalu.Wiedziała,jak
okrutnepotrafibyćImperium–doświadczyłategonasobie.Pierwszymjej
odruchembyło,rzeczoczywista,pospieszyćimzpomocą,pchnąćswychludzi
wwirichwalki,oddaćwszystkieichżyciazaichsprawę,zaich
wolność.
Zdrugiejjednakstrony,byłakrólową.Niebyłajużcórkąswegoojca,
kilkunastoletniądziewczyną,leczkrólową–ispoczywałananiej
odpowiedzialnośćzajejpoddanych.Pokładaliwniejnadzieję,ichżycie
zależnebyłoodniej.Niemogłapodjąćzłejdecyzji.Jakiewszakprawo
miała,byoddaćichżyciezażycieinnych?Jakąkrólowąbyzniejto
uczyniło?
Gwenwidziała,jakwielewycierpielijejpoddani–zbytwiele–iona
samatakżewielewycierpiała.Czyzasługiwalinato,bypchnąćichku
kolejnejwojnie,byponieśćśmierćwtakisposób,zdalaoddomu,tutaj,wtej
zakurzonejwsi?Oporankunaprzeciwwieśniakówstanieznacznieodnich
większyoddział.Zostanąokaleczenialboigorzej.Wiedziała,żewłaściwą
decyzją–podjętąnieprzezwojownika,leczprzezprzywódcę–jestzebranie
ludziigdysłońcewychylisięzzawidnokręgu,poprowadzenieichw
przeciwnąstronę,kuWielkiemuPustkowiu.Rozpoczęciewielkiejwyprawy,
byodnaleźćDrugiKrąg.Wiedziała,żebyćmożejestonjedyniemrzonkąi
najpewniejwszyscyumrąnaWielkimPustkowiu–leczprzynajmniejbędą
dążyćdoczegoś,dążyćdoinnegożycia.Anieiśćnanatychmiastowąśmierć.
Bezwzględunato,czegoonapragnęła,ona,Gwendolyn,czyżnietakiejdecyzji
wymagałoodniejbyciekrólową?Chronieniajejpoddanych?
Gwensercesiękrajałonamyślowieśniakach.Wierzyławichsprawę,popierała
ją.Jednakżenawetsamimieszkańcyosadybylipodzieleniinierwalisiędo
walki.Niewieluznichodznaczałosięwalecznymduchem–
niewielupozaDariusem.Czymogłabytoczyćdlanichwalkę,którejsaminie
chcielitoczyć?
-Jakokrólowazpewnościąniezastanawiaszsię,czyprzyjśćimz
pomocą?–rzekłAberthol,zrównawszysięznią.–Wrzeczysamej,to
dobrzyludzie.Dobrzyisprawiedliwi…
-Iprzyjęlinas–dodałaGwen.
Abertholskinąłgłową.
-Owszem–odrzekł.–Leczoninietoczązanasnaszychwojen.Nie
spoczywananasobowiązek,bytoczyćichbojezanich.Itaknie
zdołalibyśmyzwyciężyć.Zrozum,pani,oninieprosząoto,byśmy
przyłączylisiędonichwboju–leczbyśmyprzyłączylisiędonichiposzlina
śmierć.Todwiezupełnieodmiennepropozycje,pani.Ojciectwójnigdybynato
nieprzystał.Czypoświęciłbyswychpoddanych?Dlawalki,którejniepragną
wcaletoczyćiktórejniemogąwygrać?
Szlidalej,zapadłszywprzyjemnemilczenie.Gwenrozważałajego
słowa.KendrickiSteffenszliujejbokuiniemusieliodzywaćsięani
słowem;dostrzegaławypisanenaichtwarzachwspółczucie.Zbytdobrze
rozumieli,coznaczypodjęcietrudnejdecyzji.Ipospędzonymzniąw
różnorakichmiejscachczasie,rozumieliGwendolyn.Wiedzieli,żesama
musipodjąćdecyzjęinieprzeszkadzalijej.
TowszystkotylkobardziejdręczyłoGwen.Rozumiałaobiestronytej
sytuacji;umysłmiałajednakzmącony.GdybytylkoThorbyłtutaj,ujej
boku,zeswymismokami–tobywszystkozmieniło.Czegóżbynieoddała,
byujrzeć,jaknahoryzonciepojawiasięjejdawnyprzyjacielRalibar,jak
nurkuje,wydającznajomeryki,izabierająnadługąprzejażdżkę.
Niebyłogojednaktutaj.Iniezjawisiętu.Żadenznich.Kolejnyraz
mogłaliczyćjedynienasiebie.Będziemusiałasamasobieporadzić,doczego
zmuszonabyłajużtakwielerazywcześniej.
Gwendolynusłyszałaskamlenie,opuściławzrokiujrzałauswejnogi
Krohna.Jegoobecnośćdodałajejotuchy.
-Wiem,Krohnie–rzekła.–Pierwszyrzuciłbyśsiędoataku.Takjak
Thor.Iuwielbiamtowtobie.Czasemjednaktrzebaczegoświęcejniżkocię
białegolamparta,byzwyciężyć.
Dotarlidościany,wktórejznajdowałysięjaskinieiGwenzatrzymałasię,i
podniosławzroknazbocze,kuniewielkiejjaskini,wktórejleżałArgon.
SteffeniKendrickzatrzymalisięispojrzelinaGwendolyn.
-Idźciedalej–rzekładonich.–Niebawemdowasdołączę.Muszę
udaćsiętamsama.
Skinęligłowamiiodwrócilisię,pojąwszy,aGwenzwróciłasięw
przeciwnymkierunku.Słońcechyliłosiękuwidnokręgowiijegoostatnie
promienieślizgałysiępozboczu.Gwenodwróciłasięiwspinałapostoku,
zmierzającdojedynejosoby,któramogłaudzielićjejodpowiedzi,która
zawszepotrafiłaprzynieśćjejotuchę,gdyjejpotrzebowała.
Wspinającsię,poczułacośobokswychnógispojrzawszywdół
ujrzałaKrohna.
-Nie,Krohnie,wracaj–powiedziała.
Krohnjednakskamlałinieodstępowałjejnogi,iGwenwiedziała,że
niedasięodpędzić.
Wdrapywalisiępozboczu,ażGwendotarładojaskiniArgonai
zatrzymałasięprzedwejściem.Modliłasię,byczarnoksiężnikbyłwstaniejej
pomóc.Niebudziłsiępodczasostatnichkilkurazów,gdydoniego
zachodziła,wciążnieodzyskiwałprzytomności.Niewiedziała,czyteraz
odezwiesię,leczmodliłasię,bytakbyło.
Zapadałzmierzch,ostatniepromieniesłońcaigrałynanieboskłoniei
pierwszyzdwóchksiężycówwschodził.Gwenobjęławzrokiemziemie
wokoło–piękne,choćjałowe–odwróciłasięiweszładoniewielkiejjaskini.
Argonleżałtamsam,wedleswegożądania.Wpowietrzuunosiłasię
ciężkaenergia;Gwenpamiętałazlatdziecięcychswąciotkę,któraprzezlata
leżaławśpiączce.Powietrzewtejjaskinizdałojejsięwłaśnietakie.
GwenpodeszładoArgonaiprzyklęknęłaprzynim.Wyciągnęłarękęi
dotknęłajegodłoni;byłazimna.Ująwszygozadłoń,czułasiębardziej
skonfundowananiżkiedykolwiekwcześniej.Nigdybardziejniżteraznie
potrzebowałajegorady.Czegóżnieoddałaby,byusłyszećodpowiedzi.
KrohnpodszedłdoArgonaipolizałgopotwarzy,skamląc;Argon
jednaknieporuszyłsię.
-Proszę,Argonie–rzekłaGwennagłos,niebędącpewną,czyją
słyszy.–Powróćdonas.Tylkotenjedenraz.Potrzebujętwejporady.Czy
powinnampozostaćtutajiwalczyćubokutychludzi?
Gwenczekaładługonajegoodpowiedź,takdługo,iżpewnabyła,że
czarnoksiężnikwcalejejnieodpowie.
Gdybyłagotowajużodejść,kuswemuzdumieniupoczuła,żeArgonściskajej
dłoń.Otworzyłjednookoiwpatrywałsięwnią,aokojego
błyszczałoblado.
-Argonie!–powiedziałaporuszona,płacząc.–Żyjesz!
-Ledwie–wyszeptał.
SerceGwendolynzadrżało,gdyusłyszałajegogłos,mimotego,że
byłzachrypły.Argonżył.Byłznówobokniej.
-Argonie,proszę,rzeknijmi–błagała.–Takbardzojestem
skonfundowana.
-JesteśMacGilem–powiedziałwreszcie.–Ostatniązrodukrólów
MacGil.Przywódczyniąludubezdomu.JesteśostatniąnadziejąKręgu.Ty
musiszocalićswychpoddanych.
ZamilkłnadługoiGwenniewiedziała,czyodezwiesięjeszcze;
wreszciejednakzaskoczyłją,mówiącdalej.
-Ajednaktonieziemiajestistotąludu,leczserce,którewnimbije.
To,dlaczegopragnążyć–idlaczegogotowisąumrzeć.Byćmoże
znajdzieciekrainęzaWielkimPustkowiem,znajdzieciebezpiecznąprzystań,
wielkiemiasto.Leczcóżzatooddacie?
Gwenklęczałaobokniego.Uderzyłająpowagajegosłów.Czekała,
mającnadzieję,żerzekniecośjeszcze.Leczżadnesłowajużniepadły.
Zamilknąłznów,zamknąłoczyiGwenwiedziała,żesięnieporuszy.
Krohnpołożyłłebnajegopiersiizaskamlał,aGwenklęczała,
zatopionawewłasnychmyślach.Potężnypowiewwichruwpadłdojaskini.
Leczcóżzatooddacie?
Zastanawiałasię,cóżbyłoważniejsze.Honor?Czyżycie?
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYDRUGI
GodfreystałnaskrajulasuzAkorthem,Fultonem,MerekiemiArio.
Wzrokutkwiłwoddali,wbramie.Starałsięrozumowaćjasno,leczmocne
winomąciłomumyśli.Zastanawiałsięniepierwszyjużraz,jakimcudem
mielibyprzedostaćsięzamurymiasta.Zdałsobiesprawę,żełatwobyło
zgłosićsiędozadania;wykonaniegotojużjednaknieprzelewki.Żałował,że
niemógłzgłosićsięipozwolićkomuinnemuwyruszyćmiastniego.
-Będziemytaktustalicałydzień?–zapytałAkorth.
-Czyteżpodejdziemydotychżołnierzyizapytamy,czynas
wpuszczą?–dodałFulton.
-Możeodrazunarwijmyimkwiatów–powiedziałAkorth.–Pewien
jestem,żewtedysięnampowiedzie.
-Moglibyśmyichobezwładnić–rzekłFulton.
-Znakomicie–powiedziałAkorth.–Jaspętamtrzydziestuzprawej,
atytrzydziestuzlewej.
Zarechotali.
-Zawrzećgęby,wszyscy–odezwałsięGodfrey.
Przezwinoiichgadaninęniemógłzebraćmyśli.Usiłowałskupićsię,
rozumowaćjasno.Musielidostaćsięwtomiejsce,niemoglijużdłużejtutaj
czekać.Niewiedziałjedynie,jaktegodokonać.Nigdyniekierowałsięsiłą,a
użyciejejitakbyłobyabsurdalnewtymprzypadku.
Godfreystał,przebiegającwmyślachwszystkiemożliwepomysły,
wszystkiesposoby,byzwieśćstrażników,gdynagleusłyszałodległytętent
kopytkońskich.
Odwróciłsięispojrzałnabiegnącązanimidrogę,któraprowadziła
kubramie,iwoddalidostrzegłwyłaniającysięzzazakrętuwobłokukurzudługi
korowódniewolników.Jedenzaprzężonywkoniewóztoczyłsięza
drugim,niosącniewielkąarmięimperialnychnadzorców,azanimiciągnął
siębezkońcasznurłańcuchówikajdan.Prowadzilisetkiniewolnikówdo
Volusii.Byłtobezładnyrządludzi,wktórymniewolnikówbyłoznacznie
więcejniżnadzorców.
NagleGodfreyowiprzyszłocośdogłowy.
-Otoimójplan–powiedziałpodekscytowany,obserwująckorowód.
Pozostalispojrzelinaniego,poczymprzenieśliwzroknakorowód.
Naichtwarzachmalowałosięskonfundowanie.
-Skryjemysiępośródniewolników–dodał.
Godfreyodwróciłsię,gdyusłyszałskrzypienieotwieranejbramyizgrzyt
powolnieunoszącegosiężelaza.Ujrzał,żemostzwodzonyopuszczasięi
otwierająbramymiasta.Wiedział,żetoichszansa.
-Spójrzcietam–dodał.–Gdziedrzewastykająsięzdrogą.
Obrócilisięispojrzeli.
-Tagrupkaniewolnikówztyłu–powiedział.–Biegniemykunimna
mójznak.Wejdziemypomiędzynich.Opuścieniskogłowyizbliżciesiędo
niewolnikównajbardziej,jaktylkosięda.
-Acojeślinaszłapią?–zapytałAkorth.
Godfreyspojrzałmuwoczyinagleznieznanychsobieprzyczyn
poczuł,żezawładnęłanimjakaśsiła;przezchwilęzdolnybyłodeprzećswelęki
ispojrzećnaniegojakmężczyzna.Zobowiązałsiędotegoinie
zamierzałsięwycofywać.
-Wtedyzginiemy–odrzekłGodfreybezśladuemocji.
Godfreyusłyszałwswymgłosiesiłęwładcy,dowódcyizdumiałogo,
żetojakbygłosjegoojcawydobyłsięzjegogardła.Czytakwłaśnieczujesię
bohater?
Korowódminąłich.Godfreyowikurzcisnąłsiędotwarzy,abrzęk
kajdanzagłuszałwszystko.WozytoczyłysięjużkilkastópodnichiGodfrey
czułpotmężczyzn,koni,strach.
Stałzbijącymmocnosercemipatrzył,jaknadzorcaprzechodzituż
przednim.Odczekałkilkasekund,zastanawiającsię,czyzbierzesięna
odwagę.Kolanasiępodnimugięły.
-TERAZ!–usłyszałswójgłos.
Godfreyrzuciłsiędodziałania.Wybiegłprzedpozostałych,oddalając
sięodskrajulasu.Sercetłukłomusięwpiersiiztrudemłapałoddech,pot
cisnąłmusiędooczuispływałpokarku.Teraz–bardziejniżkiedykolwiek–
żałował,żeniejestsprawniejszy.
Godfreydopędziłtyłukorowoduiszybkowtopiłsięwgrupę
niewolników,kuichzaskoczeniu.Szczęśliwieżadenznichnieodezwałsię.
Godfreyniewiedział,czyresztapodążyzanim.Poczęścispodziewał
się,żetegonieuczynią,żezawrócąiruszązpowrotemwlas,zarzuciwszytę
szalonąmisję.
Odwróciłsięizezdumieniemujrzał,żepozostaliposzliwjegoślady
iwciskająsięwśrodekgrupyniewolników,zbliżającsiędoniego.Szlize
spuszczonymigłowami,jakimzalecił,iwgęstwietejgrupytrudnobyłoich
spostrzec.
Godfreyzerknąłprzedsiebie,ledwienachwilę,iujrzałmasywnebramymiastai
wysoką,spiczastąbronęzżelaza.Sercetłukłomusięjakoszalałe,gdyszedł
dalej,gdyprzechodziłpodnią.Wkażdejchwili
spodziewałsię,żegopojmą,zatrzymają.
Taksięjednakniestało.Kujegozdumieniupokilkuchwilach
znaleźlisięzamuramimiasta.
Zanimirozległsiędonośnyhukżelazauderzającegoożelazo,który
rozbrzmiałmuwuszach.Godfreywyczułwnimpewnąostateczność.
Dokonaliniemożliwego.
Terazniebyłojużodwrotu.
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYTRZECI
Alistairtrzymałasięcosiłwrękach,lecącnagrzbieciesmoka,
zaciskającdłonienajegośliskichłuskach.Naprzemianwpadaliwchmuryi
wypadaliznich,kołującnadKręgiem.Nierozumiała,jaksiętamznalazła,lecz
krzyknęłaischwyciłasięmocniej,gdysmokzanurkowałniżejiprzedarł
sięprzezchmury.Ujrzałakrólestwozlotuptaka.
Alistairspojrzaławdółizprzerażeniemujrzałasweziemieojczyste,
swójukochanyKrąg.Nietakimniegdyśgoznała.Stałwpłomieniach,cały
objętybyłwielkąpożogą,wznoszącąsięcorazwyżejiwyżejkuniebiosom.
Gdziebyniepoleciała,stałogień.
Naglepłomieniezniknęły.
Alistairleciałaterazniżej,amiastpłomieniujrzałapopiół,ruinyi
gruz.Krągstałsiępogorzeliskiem.Leciałanadswymukochanym
KrólewskimDworemiujrzała,żeanijedenmursięnieostał.
PokonywalicorazwiększepołacieziemiispojrzawszywdółAlistair
ujrzałamilionyżołnierzy,ludziRomulusa,maszerującychrówno,
okupującychkażdyzakątekKręgu.Wszyscyludzie,którychkochałaiznała
zniknęli,bylimartwi.Wszystko,coniegdyśbyłojejtakbliskie,zostało
zniszczone.
-Nie!–wykrzyknęła.
RaptemsmokszarpnąłsięiAlistairniepotrafiłautrzymaćsięnajego
grzbiecie.Poczuła,żespada,młócącrękomawpowietrzuikrzycząc,
zmierzająckuspalonejziemiwdole.
Alistairzbudziłasięzkrzykiem.Usiadławłożu,oddychającciężko,i
rozejrzałasięwokoło,zdezorientowana.
Powoli,pośródpierwszychpromienibrzasku,dotarłodoniej,iż
wszystkotobyłojedyniesnem.Siedziaławszakcałaizdrowawzbytkownej
komnaciekrólowejwłożu,okrytapysznymijedwabiami.Obokniejleżał
Erec,całyizdrowy,leczzaskoczony.Ontakżepodniósłsięwłożu.
-Cóżsięstało,panimoja?–zapytał.
Alistairusiadłanaskrajułożaipotrząsnęłagłową.Czołojejbyło
zimneiwilgotne.Zdawałosiętotakprawdziwe.Nazbytprawdziwe.
-Totylkosen,paniemój–powiedziała.
Alistairwstała,okryłasięjedwabnąszatąiwyszłanabalkon,
odchyliwszypowiewającenawietrzekotary.
Stanęłanazewnątrz,odetchnęłaciepłym,oceanicznympowietrzemi
natychmiastsięuspokoiła.Objęłaspojrzeniemzachwycającąokolicę,
spadzisteklify,towznoszącesię,toopadającepagórki,bezkresnewinnice,
obsypanekwieciemdrzewazasadzonenastromychzboczach.Wciągnęław
płucawońświeżychkwiatówpomarańczy,którazawisłaciężkowpowietrzu,i
poczułasięjakwdomu.Czuła,żeniczłegoniemożesięjużnigdystać,że
dziękitemumiejscuzdolnajestodegnaćswekoszmary.Byłowtymmiejscucoś
–cośwsposobie,wjakisłońcerzucałopromienienamorzeiosnuwało
wszystkoblaskiem–przezcoświatzdawałsięniezwykły.
Jednakżetymrazem,choćbardzosięstarała,Alistairniepotrafiła
otrząsnąćsięzeswegokoszmaru.Zdałojejsię,żebyłotocoświęcejniżsen
–żebyłatowiadomość.Wizja.
Alistairusłyszałatrzepotskrzydeł,pisk,agdyzaskoczonapodniosła
wzrok,ujrzałananiebiesokołaobniżającegolot.Spostrzegła,żewszponach
trzymawiadomość,niewielkizwójpergaminowy.
Alistairwłożyłasrebrnąrękawicę,przemierzyłabalkoniwyciągnęła
rękę;sokółspostrzegłją,dałnuraiprzysiadłnaprzegubiejejdłoni.
Alistairwyciągnęłaprzywiązanądojegonogiwiadomośćiuniosła
rękę,posyłającptakawdrogę.Stałaiprzyglądałasięjej,lękającsięjąotworzyć.
Nękałojązłeprzeczucieiniechciałaodczytaćwieścizapisanychnapergaminie.
Erecwyszedłnabalkon,dołączającdoniej,istanąłobok.
Alistairwyciągnęładłoń,podającmuzwój.
-Niechceszgoodczytać?–zapytał.
Alistairpokręciłagłową.Przezkoszmar,któryjejsięprzyśnił,pewna
była,żetowieściozniszczeniuKręgu.Ukazałosięjejtojużwjejwizji;nie
musiałaodczytywaćwiadomości.
Erecrozwinąłpergaminiczytał.Alistairusłyszała,jakwydajecichy,
bezwiednyjęk.
Obróciłasięispojrzałananiego,iwyrazjegotwarzywyjawiłjej
wszystko,comusiaławiedzieć.
-Lękamsię,żewieściniesądobre,panimoja–powiedział.–Krąg
zostałzniszczony.OkupujągoludzieRomulusa.Nasibraciaisiostryzbiegli.
Sąnawygnaniu.PrzemierzylimorzeizbieglidoImperium.Towiadomość
odGwendolyn.Tensokółprzemierzyłmorze.Gwendolynzwracasiędonas
zprośbąopomoc.
Alistairspojrzaławdal,kuwidnokręgowi,ipoczuła,żewzbierawniejrozpacz.
Niebyłatodlaniejnowina,leczsłowateitaksprawiłyjejból.
Wiedziała,cooznaczajątewieści:ichżyciezmienisięnazawsze.Rzecz
oczywista,będąmusielinatychmiastopuścićtomiejsceiruszyćwśladza
swymipobratymcami.
-CzysąwieścioThorgrinie?–spytała,myślącnatychmiastoswym
bracie.
Erecpokręciłgłową.
Alistairspojrzałatęsknienapiękneziemieipoczułasięrozdarta
wewnątrznamyśl,żemusijeopuścić.Przeczuwała,żeichwyprawabędzie
długa,zamorze–acogorsza,mogąwcalezniejniepowrócić.
Alistairspojrzaławdal,objęławzrokiemprzygotowaniadozaślubini
zadumałasięnadtym,jakpięknabyłabyichceremonia.Byłabykrólowątego
miejscaiwiedlibyżyciewspokojuiharmonii.Mielibywieledziecii
wychowywalibyjewtympięknymmiejscu.Wreszcie–pożyciupełnym
zamętuizwad–osiągnęłabyspokój.
Miasttegomielijednakwyruszyćiwieśćżyciewpodróży,pełne
bitew,niebezpieczeństwaizwad.Alistairwzięłagłębokioddechipotrząsnęła
głową,starającsięodegnaćtemyśli.
Wreszcie,wstrzymującłzy,odwróciłasiędoErecaizestoickim
spokojemskinęłagłową.
-Wiedziałamotym,paniemój–rzekła.
-Wiedziałaś?–zapytał.–Jakimsposobem?
-Miałamsen.Koszmar.Cośjakbywizję.
-Musimypoczynićprzygotowania–rzekłErec,patrzącznaczącona
horyzont.Jegogłosprzeobraziłsięjużwgłosdowódcynawojnie.–Musimy
natychmiastwyruszyćzpomocą.
Alistairskinęłagłową.
-Tak,musimy.
Spojrzałnaniąizłagodniał.
-Daruj,panimoja–rzekłcicho,podążajączajejwzrokiemku
przygotowaniomdozaślubin.–Pobierzemysięinnegodnia.Winnym
miejscu.
Skinęłagłową,powstrzymującłzyiuśmiechnęłasiędoniego.Erec
ująłjejdłońizłożyłnaniejpocałunek.
Następnieodwróciłsięizdecydowanymkrokiemruszyłrozpocząć
dzień,rozpocząćżycie,któremieliodtądwieść.Alistairpatrzyłazanimi
wiedziała,żeżycie,októrymniegdyśśniła,przepadłonazawsze.Iżenigdyjuż
niebędzietakiesamo.
*
Alistairszłaznanąsobieścieżką,którąobierałakażdegodnia.Szła
bosowijącąsiędrogąpozimnychkamieniach,wpięknymgaju
pomarańczowym,wktórymdrzewazapewniałyschronienieprzedsłońcemi
odosobnienie.Przemierzaładrogęzterenówkrólewskichkusadzawce.Erec
gromadziłflotę,pozostałajejzatemjeszczeniedługachwila,nimbędziemusiała
pakowaćsię,byopuścićtomiejsce–apragnęła,byjejostatniewspomnienie
stądbyłoprzyjemne.Spoglądałatęsknymwzrokiemnaskryte
nawystępachskalnychgorąceźródłaichciałarazjeszczezanurzyćsięwnich,
nimpożegnasięztąwyspą.
Wspinającesięnaniebienadwyspamisłońcepoczęłogrzaći
promienieoblałyjąblaskiem,gdywyłoniłasięzlasunaniewielki,skrytypośród
drzewwystępskalnynaskrajuklifu.Zsunęłaswąjedwabnąsuknięinago
wślizgnęłasiędoniedużejgorącejsadzawki.
Unosiłasięwnaturalnychźródłachnaskrajuklifu.Patrzyławdali
widziałacałąwyspęrozpostartąprzedsobą–klify,migoczącebłękitne
morze,bezkresneniebo.Ptakiśpiewaływysokonadnią,gałęziekołysałysię,
szumiąc,aonaunosiłasię,rozkoszującsiękażdąchwiląwtymmiejscu,
rozkoszującsięnajgłębszymspokojem,jakiegowżyciudoświadczyła.
Alistairmodliłasię,byjejbratbyłbezpieczny,bywszyscyjej
pobratymcybylibezpieczni.Byzdołalidotrzećdonichnaczas,wybawićichz
opresji,wktórejsięznaleźli.
Alistairpróbowałaosiągnąćstangłębokiegospokoju,jakzawsze,gdy
unosiłasięwtychwodach.Dzisiajjednakże,gdytylekłopotówmąciłojejmyśli,
niebyładotegozdolna.
Podniosłasięzwodyizamierzałaokryćsięsuknią,gdywtem,gdy
stanęłanakamiennympodłożu,cośprzyciągnęłojejuwagę.Ujrzaławielkie
białeliściedrzewaacyllowegozwieszającesięniskonadtafląwodyi
wspomniałasobie,corzekłajejrazmatkaEreca:liśćtenpowieci,czynosiszw
sobiedziecię.
Alistairniewiedziała,czemuterazspojrzałanaliść,leczcośwgłębi
niejpchałojąkuniemu.Minąłledwieksiężycodczasu,gdybyłazErekiemi
wiedziała,żeszansenato,bybyłaprzynadziei,sąznikome.Pragnęłajednak
miećpewność.
SerceAlistairprzyspieszyło,gdyzbliżałasiędodrzewa.Zerwaławielkiliść,
uniosłaiprzycisnęładopiersi,jaknakazałajejmatkaEreca.
Docisnęłachłodnyliśćdłoniąitrzymałagotakdobredziesięćsekund.
Wreszcieodsunęłagoiuniosłapodświatło.Jeślijestprzynadziei,powinien
zmienićbarwęnażółtą.
Alistairścisnęłosięserce,gdyujrzała,żejestwciążbiałyjakśnieg.
Wiedziała,żeniemądrzejestpróbowaćtakwcześnie,leczmimotego
poczęłasięniepokoić:czybędziewstaniewydaćnaświatdziecię?Niczegonie
pragnęłabardziej,bystaćsiębliższąErecowi.
Alistairpołożyłaliśćnaziemiispieszniesięodziała.Włosyzaczesaładłońmiw
tyłiupięłaciasno.Odwróciłasię,byodejść.Gdyjużmiaławejśćnaleśną
ścieżkę,obejrzałasięrazjeszczeiporazostatnispojrzałanaliść.
Spojrzaładrugiraz.
LiśćleżałwciążnakamieniuiAlistairprzyglądałasięz
niedowierzaniem,jaknajejoczachzwolnazmieniabarwę.
Podeszładoniegoidrżącymidłońmiuniosłapodświatło.Zastygław
bezruchu,znieruchomiałazezdumienia.
Nosiławsobiedziecię.
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYCZWARTY
Pierwszepromienieśwituprzedarłysięprzezokno.Volusia
otworzyłaoczyirozejrzawszysięspostrzegła,żeleżywramionach
PomylonegoKsięcia.Policzekopierałanajegopiersi,leżelinagopod
jedwabnymprzykryciem.Spaliwjegokrólewskiejkomnacie,wokazałym
łożuzbaldachimem,nanajdelikatniejszympowleczeniu,jakiego
kiedykolwiekmiałaokazjędotknąć.Gdyzorientowałasię,gdziesięznajduje,
zerwałasięinatychmiastczujnieuniosłagłowę.
Wszystkojejsięwspomniało;noczksięciembyłozgołainnym
doświadczeniemniżzpozostałymimężczyznami,zktórymidotejporybyła.
Książębyłtakszalony,żeprzeszłygodziny,nimzdołałazdjąćjegoodzienie,
nadtoprzezwiększączęśćnocyopierałsięjej.
Wreszciejednak,pojakimśczasie,okiełznałago,uczyniłagoswym.
Aniprzezsekundęnieczerpałaztegoprzyjemności.Widziałajednak,żeon–
owszem,ijedynietomiałoznaczenie.Byłtojedynieśrodekkoniecznydo
osiągnięciacelu,jakwszyscymężczyźniwjejżyciu.Volusiaobierze
wszystkieśrodki,któresąkonieczne,bywspiąćsięposzczeblachwładzy,bez
względunato,czywymagałotoodniejuśmierceniawłasnejmatki,czy
spędzenianocyztysiącemmężczyzn.Nicnigdyniestaniejejnadrodze.
Nic.
Volusiapotrafiłaprzesunąćwgłowiedźwignię,dziękiktórejosiągała
pewnąobojętnośćiznajdowałasięjakgdybygdzieindziej.Towłaśnietazimna
obojętnośćpozwalałajejspędzaćnoczeswymnajwiększymwrogiem
albotorturowaćkogośdlawłasnejuciechy.Pomylonyksiążębyłzłym
człowiekiem,sadystą,którynadtobyłszaleńcem.LeczwVolusiiznalazł
równąsobie:potrafiłaokazaćwiększysadyzmniżwszyscyinni–nawetktoś
taki,jakon.
Volusiapomyślałaoichporozumieniu,ojejprzysiędze,podługktórej
książęmożezabićjąpotym,gdyspędziznimnoc.Uśmiechnęłasięnamyślo
tym.Uwielbiałaskładaćprzysięgi.
Abardziejjeszczeuwielbiałajełamać.
Volusiausiadła,awtedyksiążęotworzyłoczyitakżeusiadł.Zwrócił
siękuniejigdyspojrzałnanią,spostrzegła,żeoczyjegosąjakbyinne.
Ujrzaławnichrozumność,którejniewidziaławcześniej,jakgdybyjego
szaleństwozostałookiełznane.
-Panimoja–powiedział.
Zaskoczyłjąjegogłos.Terazbyłczysty,chłodny,aniepełenchaosuiobłędu,
któresłyszaławnimwcześniej.
-Odmieniłaśmnie–odezwałsię.–Nocztobą…Niepotrafiętego
wyjaśnić.Czuję,żejesteminnyniżuprzednio.Niesłyszęgłosów.Czujęsię
spokojny.Normalny.Czuję,żejestemznówtym,kimbyłemniegdyś.
Volusiawstała,okryłasięszatąiprzyjrzałasięmuzaskoczona.On
takżewstałiokryłsięszatą.Ruchówjegoniecechowałajużtaka
przypadkowość,jakpoprzedniegodnia.Obszedłją,ująłobiejejdłonieispojrzał
woczy.Volusiabyłaskołowana.Czybyłtokolejnyobjaw
szaleństwa?Czyteżwistociecośwnimsięzmieniło?
Nieprzewidziałatego–awżyciuVolusiirzadkozdarzałosię,by
czegośnieprzewidziała.
-Przywróciłaśmimojeżycie–rzekłczule,cicho,trzymającjej
dłonie.–Sprawiłaś,żepragnężyć.
Volusiaspojrzałamuwoczyipoznała,żewistociestałsięinnym
mężczyzną.Odebrałojejmowęiniewiedziała,jaksięzachować.
-Panimoja,pozostańtuzemną–powiedział.–Umegoboku.
Pozwól,bymuczyniłcięmojąkrólową.Będęcięwielbił.Armiamojajest
wielka,awszystkiejejoddziałysądotwejdyspozycji.Wszystkobędzie
należałodociebie.Czegotylkozapragnietweserce.Pozostańjedynieu
megoboku.Proszę.Potrzebujęcię.
Spojrzałamuwoczy,aonnachyliłsięipocałowałją.Byłto
delikatny,czułypocałunekzdrowegonaumyślemężczyzny.Volusiikłębiłosię
wgłowiewielemyśli,gdyrozmyślałanadtymobrotemwydarzeń.
Volusiausłyszaławoddalicicheskandowanie.Stopniowo
przybierałonasile,byłocorazgłośniejszeigłośniejsze.Książęuśmiechnął
sięizwróciłkuotwartemułukowatemubalkonowi.
-Tomoipoddani–wyjaśnił.–Wtensposóbwitajądzień–skandują
meimię.Wielbiąmnie.Stańumegoboku,aiciebiebędąwielbić.
Ująłjejdłońipoprowadziłdelikatnienazewnątrz,naprzestronny
balkon.Volusiaspojrzaławdółzakrawędźiżołądekpodszedłjejdogardła,gdy
ujrzałastromyspadekpodnimi.Leżącywdoledziedzinieczapełnionybyłjuż
tysiącamiludzi,opartychnadłoniachikolanach,bijącychpokłony,
skandujących.
-Maltolis!Maltolis!–krzyczeli.
Uśmiechnąłsięizwróciłkuniej.
-Takjakty–rzekł.–Wziąłemimiępomymmieście.
Volusiarozejrzałasięiwidziała,żemarację:jegoludziewistociewidzieliw
nimboga.Wielbiligo.Dziesiątkitysięcyludzi,wielkaarmia,jakiejonanie
mogłanigdystworzyć.
Odwróciłsiękuniej.
-ZjednoczymysięiwspólniebędziemywładaćImperium–
powiedział.
Volusiauśmiechnęłasiędoniego,nachyliłaipocałowałago.
Trzymającsięzaręce,obrócilisiękujegopoddanym,którzy
wiwatowaliżywo.Volusiawiedziała,żejeśliprzystanienajegopropozycję,
niczegowięcejniebędziejejtrzeba.Dostaniewszystko,czegopotrzebuje,by
władaćImperium.
Jednakstojąctam,Volusiapoczuła,jakbudzisięwniejjakieś
uczucie.Byłotoniezadowolenie.NiechciaławładaćImperiumwespółz
kimś.Niechciaładowodzićarmiąwespółzkimś.Niechciaładostać
Imperium.Wszystkodotejporywswymżyciuzdobyłasama.Siłą.Siłąwoli.
Swymiwłasnymrękoma.Niepragnęłatakżemiłościmężczyzny–szaleńca
czyzdrowego–aniuniiznim.Niepragnęłabyćkochaną–aniprzez
mężczyznę,aninikogoinnego.Agdybypragnęłamiłości,samabyją
zdobyła.
-Twapropozycjajestwspaniałomyślna,panie–rzekła,odwracając
siękuniemu.–Zapominaszjednakżeojednym.
-Oczym?–zapytał.
JednymszybkimruchemVolusiaodchyliłasię,położyłarękęnajego
plecachinagle,niespodziewanie,używająccałejswejsiły,zepchnęłagogłową
wdółzbalkonu.
Zusttysięcyjegopoddanychwyrwałsięstłumionyokrzyk
przerażenia.Maltolisleciałwpowietrzu,krzycząc,młócącrękoma,obracającsię
dokołasiebie,ażwreszciestostópniżejuderzyłoziemięzgłuchymhukiem.
Skręciłkarkiległwkałużykrwi,martwy.
-JamwielkaboginiVolusia–rzekładumnie,patrzącnajegociało.–
Iznikimniedzielęsięwładzą.
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYPIĄTY
ThorgrinstałnaprzeciwKrólaUmarłych.Wciążtrzymałwdłoni
ociekającykrwiąMieczUmarłych,aujegostópleżałymartwestwory.
Zwyciężywszy,Thorzastygłwmiejscu.
Królstanąłnaswymtronieipowiódłponichwzrokiemz
zadziwionymwyrazemtwarzy.
-Mówili,żejednegodniazjawiszsiętu–powiedział,patrzącna
Thorgrina.–Ten,którypokonamrok.Ten,któryuniesiemiecz.Król
Druidów.
KrólzlustrowałThorauważnymspojrzeniem,aThorniewiedział,co
odrzec.Czywistociebyłatoprawda?CzyjednegodniazostanieKrólem
Druidów?
-Niechcirzeknę,coznaczybyćkrólem–mówiłdalej.–Znaczyto
byćsamemu.Zupełniesamemu.
Thorpatrzyłnaniego,asercewciążwaliłomuniespokojniepo
potyczce.Wszystkozaczynałodoniegodocierać.Rozejrzałsięikuswojejuldze
spostrzegł,żejegokompani–choćranni–przeżyli.
Zwróciłsięnapowrótkukrólowi,wspominającsobiecośnagle.
-Przyrzekłeśotworzyćbramę–rzekłThor.–Przysiągłeś,żejeśli
pokonamtwestwory,puścisznaswolno.
Króluśmiechnąłsięszeroko.Byłtogroteskowywidok,twarzjego
pokryłasięgęstąsiatkązmarszczek.
-Królniezawszedotrzymujeswychprzyrzeczeń–powiedziałze
śmiechem.Jegogłębokigłosponiósłsięechemodścian,aodjegotonu
Thorarozbolałyuszy.
Thorwpatrywałsięwniegozawiedziony.Zacisnąłdłońnarękojeści
mieczaimiałjużodrzeccoś,leczkrólmówiłdalej.
-Wtymprzypadku–rzekł.–Dotrzymamgo.Niejesttojednaktakie
proste.Musiciezapłacićzatopewnącenę.Niemożnastądwyjśćottak,po
prostu.Weszłowassiedmioroizakażdego,którywyjdzie,trzebazapłacić
pewnącenę.Wasząbędziesiedemdemonów.
-Siedemdemonów?–zapytałThorgrin.Nierozumiał,cóżto
oznacza,leczniepodobałomusięto.
Królodwróciłsię,awtedydrzwiukrytewlitejskalejaskiniotwarły
się.Uchylałysięzwolnazprzeraźliwymdźwiękiemkamieniatrącegoo
kamień,iukazałyzakończonąszpicamiżelaznąbramę.ZaniąThorujrzał
bezkresnefioletowenieboisłońcechylącesiękuzachodowinadoceanem;
usłyszałwyciewiatruipoczuł,jakdośrodkawdzierasięzimnabryza.
-Zatąbramąleżyprawdziwyświat–rzekłkról.–Powróciciedo
swegopięknegoświata,leczuwolniciezarazemsiedemdemonów,którebędą
wędrowaćpoświecie.Tedemony,każdyznich,będącięnękały,lecznie
dowieszsięanikiedy,anigdzietonastąpi.Spotkacięsiedemtragedii,pojednej
odkażdegozdemonów.Wtedy,gdynajmniejbędzieszsiętego
spodziewał.Tragediemogądotknąćciebie–albokogoś,kogokochasz.Czy
wciążpragnieszsięstądwydostać?
Thorspojrzałnaresztę,aonipatrzylinaniegozdumieni.Thorobrócił
sięispojrzałnamasywnążelaznąbramę.Każdyprętmiałgrubośćdwóch
stópijarzyłsięnaczerwono.Thorujrzałsiedemczarnychcieni,niby
gargulców,którepojawiłysięnagleiprzeleciawszyobok,uderzałyrazporazo
bramęłbami,jakgdybychciały,byjewypuścić.
ThorpomyślałoGuwaynie,oGwendolyn,owszystkichtychna
górze,którychznałikochał;pomyślałoswychbraciach,którzyzeszliwto
miejscedlaniego.Wiedział,żemusipowrócić,jeśliniedlasiebie,todlanich.
Bezwzględunacenę,jakąprzyjdziemuzatozapłacić.
-Zgadzamsię–odrzekłThorgrin.
Królpatrzyłnaniegozkamiennymwyrazemtwarzy.Wreszcieskinął
głową.Ruchemrękinakazałswymludziom,byotworzylibramę,lecznimto
zrobili,Thorgrindałkroknaprzódizawołał:
-Aty?Złożyłeśobietnicę.Przysiągłeś,żejeślipokonamtwestwory,
spełniszjednąprośbękażdegospośródnas.
Królspojrzałnaniegouważnie.
-Wrzeczysamej.Jakajesttwaprośba?–zapytał.
Thorspojrzałmugłębokowoczy,zcałąpowagą,jakąmógłwsobie
zebrać.
-Proszę,byśty,KrólUmarłych,niezabrałmegosyna.Niepozwól,
byGuwaynezginął,przynajmniejdochwili,gdyujmęgoznówwramiona,
spojrzęwjegooczy,znówbędęprzynim.Nieproszęonicwięcej.
KrólrozważyłsłowaThoriwreszcieskinąłgłową.
-Twaprośbazostaniespełniona.
KrólprzeniósłwzroknaO’Connora.
-Atwoja?–zapytał.
O’Connorodrzekł:
-Proszę,bymmógłspotkaćsięzmąsiostrą,nimumrę.Byśniezabrał
jej,nimspotkamysięponownie.
KrólskinąłgłowąizwróciłsiędoMatusa.
-Jatakżeproszę,byśniezabierałmejsiostry,nimbędęmiałszansę
ujrzećjąponownie.
Eldendałkroknaprzód.
-Japragnęujrzećjeszczemegoojca.
-Ajamychpobratymców–powiedziałaIndra.
Królodwróciłsięispojrzałnadwóchpozostałychlegionistów:
Reece’aiConvena.
Reecewyszedłzpowagąnaprzód,podniósłwzroknakrólairzekł:
-Proszę,byśwypuściłstądSelese.Pozwólmizabraćjązesobą.
Wypuśćją.Przywróćdokrainyżywych.
KrólUmarłychprzyjrzałmusiębacznie.
-Niktnigdynieprosiłocośtakiego–powiedział.–Toniełatwado
spełnieniaprośba.Jeślipowrócidokrainyżywych,niebędzietaka,jak
dawniej.Gdyżjeśliumrzesz,niemożeszjużnigdywpełniżyć.
-Oddamwszystko–rzekłReece,ściskającdłońSelese.
-Czytotakżetwojeżyczenie?–spytałkrólSelese.
Skinęłagłową,trzymająckurczowodłońReece’a.Pojejpoliczkach
staczałysięłzy.
-Oddałabymwszystko,bybyćznówzReece’em–powiedziała.
Podługiejciszykrólskinąłwreszciegłową.
-Dobrzewięc–rzekł.–Powróciszdokrainyżywych.Natęchwilę.
Leczbądźpewna,żespotkamysięponownie.
Królodwróciłsiędoostatniegoznich,Convena,którywyszedł
naprzóddumnymkrokiem.
-Żądam,bymójbrattakżezostałuwolnionyidołączyłdonasw
krainieżywych.
Królpokręciłgłowąponuro.
-Niemogęspełnićtejprośby.
Convenzdawałsiębyćoburzony.
-AlezezwoliłeśnapowrótSelese!–zaprotestował.
-Selesemożepowrócićjedyniedlatego,iżjejżycieniezostało
odebranecudząręką.Twójbratjednakżezostałzamordowany.Obawiamsię,że
niemożepowrócić.Aniteraz,aninigdy.Pozostanietuprzezresztęswychdni.
Convenowioczyzamgliłysięodłez.SpojrzałnaConvala,poczymprzeniósł
wzrokzpowrotemnaKrólaUmarłych.
-Zmieniamzatemmąprośbę!–zawołałConven.-Proszę,byś
pozwoliłmipozostaćtutaj,zmymbratem!
Thorgrinwciągnąłgwałtowniepowietrze,przerażony,podobniejak
pozostali.
-Convenie,niemożeszprosićocośtakiego!–rzekłThorprędko,gdy
wszyscypodeszlidoniego.
-Niemożesztegouczynić!–dodałReece.
Convenjednakżestrząsnąłichdłonieiwyszedłnaprzóddumnym
krokiem.
-Jeślimójbratniemożebyćwolny–powiedział.–Jatakżeniebędę.
Otowłaśnieproszę!
ConvalchwyciłConvenazaramię.
-Convenie–rzekł.–Nieróbtego.Kiedyśznówbędziemyrazem.
Convenobrzuciłgopoważnymspojrzeniem,nieustępliwy.
-Nie,bracie–powiedział.–Będziemyrazemteraz.
Królpatrzyłnanichuważnie,poczymrzekłwreszcie:
-Miłośćbraterskąniełatwozniszczyć.Jeślipragnieszbyćtu,nim
twójczasnadszedł,taksięstanie.Możesztupozostać.
Królskinąłgłowąinaglemasywnabramapoczęłasiępodnosić.
Powoli,corazwyżejiwyżej,ukazałosięimniebobarwykrwistejczerwieni.
Gdyuniosłasięwystarczającowysoko,siedemdemonów,wyglądającychjak
cienie,wyleciałonazewnątrz,wydajączsiebieprzeraźliwewrzaski.
Natychmiastrozproszyłysięnasiedemróżnychstron.
Thoriresztapodeszlidobrzeguiwyjrzelinarozpościerającysię
przednimiświat,nanieboozmierzchu,świeżepowietrze.Thoropuścił
wzrok.Ujrzałrozciągającysiępodnimioceaniusłyszałrozbijającesięwdole
fale.
UjegobokustałReece,trzymającdłońSelese,wrazzpozostałymi.
OdwróciłsięizanimiujrzałConvena,stojącegoobokswegobrata,
patrzącegozanimismutnymwzrokiem.ZarazemjednakConvenzdawałsię
wreszciezadowolony,zdawałsięodzyskaćspokój,któregoniepotrafił
osiągnąćnaziemi.
ThorobróciłsięiobjąłConvena,przytuliłmocno,aConven
odwzajemniłuścisk.
JednopodrugimpozostalipodchodzilidoConvenaiobejmowaligo,aoczy
mielizamglonełzami.Myślopozostawieniuwtymmiejscubrata
legionisty,którybyłznimiodsamegopoczątku,sprawiałaimból.
Thorspojrzałmuwoczy,zaciskającdłońnajegoprzedramieniu.
-Jednegodniaznówsięspotkamy–powiedziałThorgrin.
Convenskinąłgłową.
-Owszem–odrzekł.–Leczżywięnadzieję,żenienastąpitorychło.
Thorobróciłsięispojrzałnaniebo,ujrzałwdoleichłódźkołyszącą
sięnafalachiwiedział,żewkrótceznajdąsięznównawodzie,przepłynąocean,
odnajdąGwendolyn,Guwayne’a,wszystkichichpobratymców.
Wkrótcebędąznówznimi.
Podniósłwzrokispojrzałnasiedemdemonów,czarnecieniew
oddali,stapiającesięzezmierzchem.Wyruszaływsiedemróżnychstron,
gotującsię,byzasnućziemię.Wkońcuzniknęłymuzoczu.Thorusłyszał
ichsłabnącewrzaskiiprzezmyślprzeszłomu:Cóżtakiegowypuściłemwświat?
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYSZÓSTY
Guwaynepodniósłwzroknaniebo.Leciałprzezchmury,czując,że
znajdujesięwdelikatnychszponachmłodegosmoka,dziecka,jakonsam.
PiskismokazjakiegośpowoduniosłyGuwayne’owiukojenie,itojużod
wieludni.Czuł,żemógłbytakleciećjużzawsze.
Chłopieczatraciłwszelakiepoczucieczasuimiejsca.Całymjego
światemstałsiętensmok.Guwaynepatrzyłnajegobrzuch,brodę,szczęki,
zapatrzonywjegoporuszającesięskrzydła,wpołyskującewświetlełuski.
Czuł,żemógłbyszybowaćznimjużzawsze,dokądkolwiekgoniesie.
Guwaynepoczuł,żeporazpierwszy,odkąduniósłgowpowietrze,
smoklecicorazniżejiniżej.Gdyodwrócilisięnieco,chłopiecujrzałpodnimi
bezkresnyocean.
Smokcorazbardziejzniżałlot,przedzierałsięprzezchmuryiporaz
pierwszy,odkądwyruszyli,Guwayneujrzałląd:niewielką,samotną,okrągłą
wysepkę,otoczonąwodąhen,dalekojakokiemsięgnąć.Wyspawyrastałaz
oceanuprostowgórę.Pionoweklifypięłysięwysoko,nibygejzer
wyłaniającysięzotchłanimorza.Jejszczytbyłpłaski.Zanurkowaliku
niemu.
Smokpiszczał,gdyopadalicorazniżejiwreszciezwolnił,uderzając
skrzydłami,izmniejszyliprędkość.
Gdysmokniemalsięjużzatrzymał,Guwaynespojrzałwdółizałkał,
ujrzawszytwarzjakiegośnieznajomego,stojącegosamotniemężczyznyw
szatachżywejżółtejbarwyzdługą,żółtąbrodą.Trzymałwdłonipołyskującą
złotąlaskę,pośrodkuktórejbłyszczałpojedynczydiament.Guwayneniełkał
zestrachu–leczzmiłości.Jużsamwidokmężczyznyprzyniósłmuukojenie.
Smokzatrzymałsięwpowietrzu,bijącskrzydłami,nie
przemieszczającsię,amężczyznawyciągnąłręce.Smokostrożnieumieścił
Guwayne’awjegoramionach.
MężczyznatrzymałGuwayne’adelikatnieiotuliłgoswąpeleryną.
Chłopieczwolnaprzestałpłakać.Czułsiębezpieczniewramionachtego
mężczyzny,czuł,żebijeodniegoogromnamociwyczuł,żejestkimświęcejniż
tylkozwyczajnymczłowiekiem.Mężczyznamiałbłyszcząceczerwone
oczy.Wyprostowałsięiuniósłlaskękuniebiosom.
Awtedyświatzatrząsłsię.
TajemniczymężczyznatrzymałGuwayne’amocnoigdydziecię
spojrzałomuwoczy,poczuło,żepozostaniewtymmiejscuprzezbardzo
długiczas.
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYSIÓDMY
Gwendolynmaszerowałanaczeleogromnejgrupyludzi,
wyprowadzającichzwioskikuWielkiemuPustkowiu.Nadpustynią
zaczynałoświtać.Kendrick,Steffen,Aberthol,BrandtiAtmeszlizanią,aujej
nogidreptałKrohn.Posuwalisiępowolikrętądrogązjaskiń,zmierzającku
szczytowi.Zwrócilisiękupółnocozachodowi,kurozległejpustyni.
Gdydotarlinagórę,Gwendolynzatrzymałasięnachwilęispojrzała
wdal,namuśniętefioletemiczerwieniąniebo,napierwszezewschodzących
słońc,ipomyślałaoczekającejich,niekończącejsięwędrówcedomiejsca,które
możewcalenieistnieje.Obejrzałasięprzezramięizerknęłanależącąwdolepo
przeciwnejstroniewieś,cichąizastygłąwbezruchuwświetlewczesnegoranka.
Wiedziała,żeniebawemnadejdzieImperium.Osada
zostanieotoczona.Awszyscymieszkańcywymordowani.
Gwenobróciłasięispojrzałanaswychpoddanych,jedyną
pozostałośćpoKręgu,ludzi,którychdarzyłatakwielkąmiłością.Nieopodalniej
stałaIllepra,trzymającwramionachdziewczynkę,którąGwenocaliłaprzed
smoczymoddechem.Płaczdzieckaniósłsięwporannympowietrzu,
przerywającciszęiGwenprzeszłoprzezmyśl:nacóżocaliłamtodziecię,jeśli
terazniemiałabymgochronić?Potejnadeszłajednaksprzecznazpoprzednią
myśl:jakiżjestsensżyciategodziecka,jeślitoniemęstwobędziewnim
najważniejsze?
Gwenniezmrużyłaokacałąnoc,dręczonadecyzją.Mieszkańcywsi
przekonywaliją,bywyruszyławdrogę;takżejejludziepragnęliodejść.
Nadszedłjużczas.Niemogłapoprowadzićswychludzinapewnąśmierćw
dobrejwierze.Nietakpostępowałykrólowe.
Jednakgdystanęłanaszczycieurwiskairozejrzałasię,poczuła
narastającyniepokój.Cośjąprzyzywało.Czuła,żetojejród,jejprzodkowie,ich
krewkrążącazmocąwjejżyłach.Wiedziała,żesiedempokoleńkrólówzrodu
MacGilbyłoprzyniejipodszeptywałojejcośdoucha.Niezamierzalipozwolić
jejodejść.
Jejobowiązkiembyłodoprowadzićpoddanychwbezpiecznemiejsce.
Takpostąpiłabykrólowa.
Pojęłajednak,żenakrólowejspoczywatakżeinnyobowiązek.
Dotyczyłonhonoru.Imęstwa.Tego,bywydobyćzpoddanychto,cownich
najlepsze.Byokreślić,kimonisą.Nawetwobliczuśmierci–amoże
szczególniewobliczuśmierci.Wszakwtedymatonajwiększeznaczenie.
Gwendolynusłyszaławgłowiegłosswegoojca:
Jednegodniastanieszprzedwyborem,którybędzieciędręczył.
Rozsądekbędzieciągnąłcięwjednąstronę;to,wcowierzysz,będziecię
jednakżepchałowinną.Taudrękajestistotąwszystkiego.Wtedypoznasz,co
znaczybyćkrólową.
Gwenobróciłasięispojrzaławdół,namałąwieśnarozległych
ziemiach.Ujrzała,jakwieśniacyzwolnawstają,byzmierzyćsięz
nadchodzącymdniem,byzmierzyćsięzpewnąśmiercią.Wstawalidumni.
Nieulękli.
Podniosławzrokiwoddali,nawidnokręgu,nibykotłującąsięburzę,
spostrzegłajużsiłyimperialne,ciągnącesięhendaleko,jakokiemsięgnąć.
Patrzącrazjeszczenawieśniakówizastanawiającsięnadswą
decyzją,wyczuwajączaplecamiswychludzi,stojącychnarozdrożu,pojęła:
owszem,obowiązkiemkrólowejjestprzewodzenieswympoddanym;jej
obowiązkiemjestjednaktakżeprzewodzenieichduchowi.Uzewnętrznienie
ichducha.Aistotąduchajejludzibyłoto,iżnigdysięniepoddawali.Nigdynie
wycofywalisię.Nigdynieodwracalisięodtych,którzyichpotrzebowali.
Bezpieczeństwobyłoniczym,jeśliosiągniętezostałozacenęcudzej
krzywdy.
Gwendolynzwróciłasięwstronęwioski,widnokręgu,nadciągającej
imperialnejarmiiiwiedziała,żemożedokonaćtylkojednegowyboru:
-Każludziomzawrócić–rozkazałaKendrickowi.
Gwenobróciłasięiruszyłaprzedsiebiewprzeciwnymkierunku,
schodzącpozboczuwstronęwioski,wstronęarmiiImperium.Prowadziła
swójludiwiedziała–znałago,takjakpasterzznaswątrzodę–żepodążąza
nią.
Wiedziała,żezmierzająnaśmierć.Lecztoniemiałoterazznaczenia.
Każdykiedyśumrze–leczniekażdyżyjenaprawdę.
Wiedziała,żeteraznajwiększeznaczeniemiałoto,żezmierzaliku
chwale.
ROZDZIAŁTRZYDZIESTYÓSMY
Dariusstałobokswychbraciimieszkańcówosady.Zaczynałoświtać.
UjegobokustałaLoti,akołonogikręciłsięDray.Wokołoniegostalistarsi.
Dariusspojrzałprzedsiebie:otonadchodziłasiłaImperium.Setkiżołnierzy
powracaływszeregachnazertach,zbliżającsięwichstronę.Nadszedłdzień,w
którymbędąmusieliponieśćkarę.
Dariusstałwmiejscu.Plecywciążgobolały,itosrogo,iczułpustkęwewnątrz.
Wiedząc,czegojegowieśwymagaodniego,zudrękiprzezcałąnocniezmrużył
oka.Stałterazzzapuchniętymioczyma,wiedząc,żeżądają,bywydałLoti,by
resztamogłażyćdalej.
Dariuswiedziałjednak,żejeślitouczyni,jeślipostąpiwedletego,ocoproszą,
onsamniebędziemógłżyćdalej.Cośwewnątrzniegoobumrze;cośwewnątrz
nichwszystkichobumrze.Tozachowanie,pobudzaneinstynktem
samozachowawczym,możeibyłozwyczajemstarszych,leczniejego.To
zachowanienigdyniestaniesięjegozwyczajem.
Dowódcaimperialnyzbliżyłsięnazercieotoczonytuzinemżołnierzy.
Setkiżołnierzystaływrzędachzanimwpromieniachwczesnorannegosłońca.
ZatrzymałsięledwiepięćdziesiątstópprzedDariusem.Zsiadłzzertyiruszył
prostokuniemu,wzniecającobłokikurzuipobrzękującostrogami.
DrayzacząłwarczećiDariuspołożyłdłońnajegołbie.Odwróciłsię,przykucnął
ispojrzałmuwoczy.
-Dray–rozkazałrozgorączkowanymgłosem.
–Pamiętaj,oczymmówiliśmy.Masztupozostać.Rozumiesz?
WreszcieDrayzamilkłigdyspojrzałDariusowiwoczy,Dariuspoczuł,iżw
istociegozrozumiał.
DariusobróciłsięizerknąłnaLoti,agdyonaspojrzałananiego,dostrzegłnajej
twarzylęk.Skinęładoniegogłowąiścisnęłamocnojegodłoń.
-Wporządku–rzekła.–Wydajmnieim.Pragnęzginąć.Dlaciebie.
Dlawaswszystkich.
Potrząsnąłprędkogłową,nachyliłsięiucałowałjejdłoń.
NastępnieodwróciłsięiodszedłwpojedynkęzmierzyćsięzImperium.
Dowódcazatrzymałsięiczekał.Dariuspodszedłdoniegoizatrzymałsięprzed
nim,Spojrzałnaniegonienawistnie,czującuderzeniabiczanaplecach,czując
chłodnypowiewwiatrunakarku,gdzieściętomuwłosy.
Czułnienawiść.Zarazemczułsiętakżejakinnyczłowiek,jakgdybynarodziłsię
nanowo.
Stałkilkakrokówodimperialnegodowódcy,któryzmierzyłgobezlitosnym
spojrzeniem.
-Nastałnowydzień–zagrzmiałdoDariusaimieszkańcówwsi.
–Maciejednąszansę.Wskażeciesprawcętejzbrodni,okaleczymywas
wszystkichiprzeżyjecie.
Dowódcaprzerwał.
-Albo–zagrzmiałponownie.–Nieodezwieciesię,amyuśmiercimykażdegoz
was,torturującpowoli.Zaczniemyodciebie.
Dariuswpatrywałsięwniego,zdecydowany.Poczułdelikatnypustynnywiatri
wszystkodokołazbiegłosię,skupiłowmiejscu.Usłyszałbicieswegoserca.
WokołowszystkozamilkłoiDariusujrzałwoddaliniewielkikolczastykrzew
toczącysiępopustynnympodłożu.Usłyszałjegoszelest,którywjakiśdziwny
sposóbukoiłgo.CzaszwolniłbiegiDariusbyłświadomykażdegoszczegółu
swegootoczenia,który–jakwiedział–mógłbyćostatnim,jakiwidział.
Dariuspowoliskinąłgłowądodowódcy.
-Zamierzamofiarowaćwamdokładnieto,pocosięzjawiliście–powiedział.
Dariuswiedział,żejeśliniewydaimLoti,jeślisięimsprzeciwi,czekaich
bitwa,którejniemogliwygrać.Oddałbyżyciedlalojalności,dlahonoru.Dla
sprawiedliwości.Sprzeciwiłbysięprawomstarszych.
Sprzeciwiłbysięimwszystkim.
Dowódcaimperialnyuśmiechnąłsięszeroko,gotującsiędowymierzeniakary.
-Którywięczwastouczynił?–zapytał.–Któryzwaszabiłnaszegonadzorcę?
Dariuspatrzyłnaniegoztłukącymsięwpiersisercemikamiennymwyrazem
twarzy,choćwewnątrztrząsłsię.
-Zbliżsię,paniedowódco,arzeknęcijegoimię.
DowódcadałkroknaprzódiwtejchwiliwszystkowokołoDariusazamarło.
Drżącymidłońmiwyciągnąłzatkniętyupasastalowysztylet–zprawdziwej
stali–któryofiarowałmukowal,aongoukrył.Przyskoczyłnaprzódiusłyszał
stłumionyokrzykprzerażeniastarszychiswychpobratymców,gdyzatopiłnóż
głębokoażporękojeśćwpiersidowódcy.
Dowódcaotworzyłoczyszerokozezdumieniaiosunąłsięnakolana,jakgdyby
niedawałwiary,żecośtakiegomogłosięzdarzyć.
-Imieniasprawcynigdy,przenigdyniezapomnisz–rzekłDarius,cedzącsłowa
przezzęby.
–NaimięmuDarius.
Koniecksięgi13